Kochanym Rodzicom
ROZDZIAŁ 1 PRZEGRANY MECZ
JOANNA
Joanna otworzyła oczy. Spojrzała na budzik stojący koło łóżka. Siódma, o tej porze codziennie wstawała do pracy. Teraz jednak nie musiała się spieszyć do biura. Nigdzie nie musiała się spieszyć. Zaczęły jej się przypominać wydarzenia z poprzedniego dnia. Siedziała w swoim eleganckim gabinecie z oknami do ziemi, za którymi mieniły się kolorami dachy Warszawy. Pracowała nad prezentacją na najbliższe spotkanie zarządu. Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. – Możesz przyjść do szefa? – spytała Iwona, długonoga blondynka, asystentka prezesa. – Czy mam wziąć ze sobą jakieś dokumenty? – Nie, nie, tylko przyjdź... Gdy Joanna weszła do Marka, zauważyła, że nie jest sam. Przy długim, wypolerowanym stole siedziała jeszcze Barbara, szefowa działu personalnego. Lubiła ich obydwoje. Z Barbarą zaczęły pracować w firmie w tym samym czasie, dziesięć lat temu. Była nieco skryta, ale kompetentna. Marek – pięćdziesięciolatek o życzliwym spojrzeniu, dołączył do nich dwa lata później. Dzięki jego śmiałym decyzjom firma zaczęła się szybko rozwijać. Odkąd jednak na światowych rynkach coraz częściej mówiono o kryzysie, centrala postanowiła mocniej kontrolować swoją filię w Polsce i Markowi wyraźnie podcinało to skrzydła. – Siadaj, Joasiu – powiedział. Miał dziwny głos i nie patrzył na nią. Poczuła, jak przez jej ciało przebiega dreszcz. – Powiem krótko. Mam dla ciebie złe wieści. Wracam właśnie ze spotkania w centrali. Kazali dalej ciąć koszty. Tym razem nie mam wyjścia, muszę zredukować etaty. – Przez chwilę patrzył na nią smutno. Wyglądał na bardzo zmęczonego. W jego wzroku było coś dziwnego, trochę jakby strach, a jednocześnie zawziętość.
– Muszę cię zwolnić. Twoje stanowisko zostanie zlikwidowane – wycedził. – Wiem, że to zrozumiesz. Taki jest biznes. Joanna spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę miała wrażenie, że to jakiś senny koszmar... Przecież jej nie można wyrzucić jak śmiecia, stanowi z firmą jedność. Przez ostatnie lata poświęciła korporacji wszystko, harowała codziennie po dziesięć godzin, często także w weekendy. Wiedziała, że ostatnio Marek planował jakąś restrukturyzację i może nawet zwolnienia, ale nie spodziewała się, że to może dotknąć także ją. Zakręciło jej się w głowie i już nie bardzo słyszała, jak prezes mówił, że dalsze formalności załatwi z nią Barbara. – Zrozum, Joasiu... Musiałem kogoś wybrać, rzucałem monetą. Twarz Joanny przybrała kamienny wyraz. – Byłam orłem, czy reszką? Zawsze mówiłeś, że mogę ci ufać... Bezradnie rozłożył ręce. Joanna wstała od stołu. Chciała jak najszybciej wyjść z pokoju, w którym nagle zabrakło dla niej powietrza. A teraz leżała na łóżku i patrzyła w sufit. Zwykle nienawidziła wczesnych pobudek, jednak dziś czas płynął inaczej. Czuła, jakby jej jedwabiste, kasztanowe włosy nagle posiwiały, jakby jej plecy przygarbiły się, a skóra twarzy poszarzała i pokryła się tysiącem zmarszczek. Czy w ciągu jednego dnia można się tak postarzeć? Przecież nie jestem chora – myślała. Dlaczego więc czuję się, jakbym była całkowicie pusta? Jestem niczym porcelanowa lalka, stłuczona przez czyjś nierozważny ruch, rozsypana na tysiąc kawałeczków, które lśnią jeszcze w słońcu, lecz nie da się już ich posklejać. Nie potrafiła uwierzyć, że nie ma dla niej miejsca w firmie, która była jej całym światem, którą od tylu lat uważała za swój dom, prawie za swoją rodzinę. Miała trzydzieści cztery lata, apartament w drogim Miasteczku Wilanów, białe bmw w garażu i trochę odłożonych pieniędzy na koncie. I chyba nic poza tym. Kariera w firmie farmaceutycznej, jaką zaczęła zaraz po ukończeniu uznanej uczelni, sprawiła, że zabrakło jej czasu na założenie rodziny. Nie miała też zbyt wielu przyjaciół, choć na jej facebookowej stronie znajdowały się zdjęcia ponad dwustu znajomych. W ostatnich latach przytrafiło jej się kilka romansów, ale żadnego z nich nie traktowała poważnie. Każdy z jej facetów prędzej czy później przegrywał z pracą... Wyjątkiem był Mateusz. On działał na nią jak żaden inny, lecz z nim nie mogło jej się udać. Miał jedną wadę – był żonaty. Ciekawe, kto już wie o mojej porażce – zastanawiała się. Powiedziałam tylko Monice. Była w szoku. Naprawdę się przejęła, kochana. Jeszcze niedawno załatwiłam jej u nas pracę, a teraz sama wyleciałam... Joanna miała w telefonie pięć SMS-ów od koleżanki. Nikt inny nie dzwonił. Pewnie nie wiedzą, co powiedzieć. Ja też nie zadzwoniłam do Romana, gdy zwolniono go miesiąc temu – przypomniała sobie. Nawet kilka razy chciałam, ale byłam taka zajęta... Może zadzwonić teraz – przemknęło jej przez głowę. Świetny pomysł, i co mu powiem? Cześć, Roman, mnie też wylali? Teraz mam czas, by z tobą pogadać? Zarówno tego dnia, jak i następnego Joanna prawie w ogóle nie wstawała z łóżka. W nocy męczyły ją koszmary. Śnił jej się sen, jaki nawiedzał ją często w dzieciństwie. Widziała nitkę, która nagle zaczynała drgać szybciej i szybciej. W końcu robiła się coraz cieńsza, aż prawie pękała. Patrzenie na
nią sprawiało ból i napawało strachem. Nigdy nie wiedziała, co ten sen oznacza, ale bała się go śnić. Po nim zawsze budziła się zlana potem. Teraz też tak było. Cienka atłasowa koszula na ramiączkach nadawała się do zmiany, co skłoniło Joannę do tego, by się w końcu ruszyć z łóżka. Zresztą i tak musiała się zbierać, by pójść do biura na spotkanie z Barbarą. Miały ustalić warunki rozstania z firmą. Myśl o współczujących spojrzeniach koleżanek, które zapewne tam napotka, napawała ją odrazą. Nie chciała, by ktoś się nad nią użalał. Miała jeszcze trochę czasu. Założyła najlepszą garsonkę, w kolorze delikatnego różu, stopy wsunęła w wysokie szpilki i starannie się umalowała, jak zawsze gdy szła do pracy. Teraz jednak potrzebowała odmiany, jakiejś iskry, która pomoże jej przetrwać jeden z najgorszych momentów w życiu. Stwierdziła, że zdąży jeszcze skoczyć do fryzjera. Szczęśliwym trafem, salon znajdował się na parterze jej bloku. Siadając na fotelu, zadecydowała: farbujemy na rudo. Aldona, miła fryzjerka, która zawsze czesała Joannę, zrobiła zdziwioną minę, ale podała klientce folder z kolorami. – Ten! – Joanna wskazała palcem najbardziej płomienny odcień rudości. – Jest pani pewna? To będzie radykalna zmiana... – upewniała się fryzjerka. – Tak. Właśnie takiej potrzebuję – odpowiedziała stanowczo. Gdy po godzinie spojrzała w lustro, na fotelu siedziała już inna kobieta... Oczy podobne, niebieskie, nos jak zwykle lekko zadarty, ale tylko troszeczkę, uszy zgrabne, niewielkie, lekko wystające kości policzkowe. Ale włosy... ich żywy kolor jakby rozjaśnił całą twarz i sprawił, że wyglądała bardzo młodo. Joanna Płomienna – nazwała samą siebie w myślach i uśmiechnęła się do swojego odbicia. I nagle poczuła wewnętrzny spokój. Wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Może tak naprawdę dopiero teraz zacznie żyć! Strata pracy to przecież nie koniec świata, próbowała sobie wmówić. Tylko dlaczego czuła się tak cholernie zdołowana? – Pani Joasiu, cóż za zmiana, ale pięknie pani wygląda! – zachwycała się sekretarka Barbary, gdy Joanna pojawiła się w biurze. – Szefowa już czeka. Poskutkowało, uśmiechnęła się w myślach Asia. Ta dziewczyna skoncentrowała się na mojej fryzurze, a nie na tym, co mnie spotkało. A może jeszcze nie wie...? – Chcę, żebyś miała jasność, że nie miałam z twoim zwolnieniem nic wspólnego. – Barbara tłumaczyła się już od progu. – Przecież wiesz, jak bardzo cię cenię. Dla mnie samej to szok. Jesteś przecież ikoną naszej firmy... – Daj spokój – żachnęła się Joanna. – Przyszłam usłyszeć, co chcecie mi zaproponować po dziesięciu latach pracy, nie interesują mnie twoje wynurzenia. Wiesz dobrze, że znam wszystkie tajemnice firmy. Chyba zależy wam, żebym zachowała je tylko dla siebie? – Postanowiła grać ostro. Przecież to biznes, jak niedawno powiedział jej prezes. Barbara obrzuciła dziewczynę zdziwionym spojrzeniem i natychmiast zmieniła ton głosu. – Ach tak, rozumiem. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona z naszej oferty. Marek nie chce cię przecież skrzywdzić. – Barbara podsunęła Joannie plik dokumentów. – Oczywiście, ale zależy, na którą stronę spadła dziś moneta – zakpiła. – Coś ci powiem. – Zawiesiła głos Barbara. – Ja zawsze cię wspierałam, prezes też cię lubił, ale
nie wszyscy tutaj byli ci życzliwi... Joanna machnęła ręką, jakie to teraz miało znaczenie, nawet gdyby wiedziała, kto kopał pod nią dołki, niczego to już nie zmieni. Wyszła na korytarz, lecz po chwili wróciła, chciała jednak o coś spytać. Nie zdążyła jeszcze otworzyć ust, gdy kątem oka dostrzegła jakiś dokument na biurku. Litery były małe, ale dziewczyna miała dobry wzrok. „Nominacja na stanowisko dyrektora marketingu”? Barbara szybkim ruchem wrzuciła papiery do szuflady. A więc to tak? Joanna wrosła w ziemię. Chciała coś powiedzieć, jednak po chwili bez słowa zamknęła za sobą drzwi. Tej nocy również chodziła po biurze, ale nie mogła znaleźć swojego pokoju. Nagle wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Zamiast dużych, mocno przeszklonych, nowoczesnych wnętrz w budynku znajdowały się malutkie pomieszczenia z ogromną ilością wąskich korytarzy. Ludzie biegali po nich niczym myszy. Przemieszczali się tak szybko, że nie mogła rozpoznać żadnej twarzy. Chciała kogoś zatrzymać i zapytać, gdzie jest jej pokój, ale nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Zaczęło przybywać pracowników i w pewnej chwili ten tłum porwał ją niczym wezbrana rzeka. Zrobiło się głośno. Ludzie skandowali: „Polska gola! Polska gola!”. W całym biurze łopotały narodowe flagi. Nagle tłum urwał pieśń, jakby na coś czekał w wielkim uniesieniu. A potem z setek gardeł znów wydobył się głos i dobrze znana melodia: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało...”. Znów przegraliśmy – pomyślała Joanna. Ogarnął ją bezmierny smutek. I wtedy się obudziła. Przypomniała sobie, że w Polsce trwa właśnie Euro, futbolowe szaleństwo. Niestety, nasza reprezentacja, mimo bojowych nastrojów, odpadła w przedbiegach. Czyli było jak zawsze, zapowiadało się świetnie, a wyszła wielka klapa. Piłkarze, których wczoraj noszono na rękach i traktowano jak narodowych bohaterów, dziś byli nikim. To niewiarygodne, że wszystko zmienił jeden niestrzelony gol... A jakiego gola ja nie strzeliłam? – zastanawiała się. Z porannych niewesołych rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. – Jak tam, radzisz sobie? – W głosie Moniki brzmiała troska. Nie zapomniała o mnie w ferworze pracy, to miłe, pomyślała Joasia. Wyobraziła sobie, że koleżanka siedzi na wypolerowanym biurku i macha długimi nogami wystającymi spod nienagannie wyprasowanej obcisłej spódniczki. Często zastawała szefową komunikacji w takiej właśnie pozie, gdy jeszcze niedawno wpadała do jej gabinetu, by ją wyciągnąć na kawę. Obie lubiły te krótkie chwile oddechu. Wspominały wtedy młodzieńcze czasy, obozy harcerskie, wspólne wypady w góry. Znały się od bardzo dawna, mieszkały kiedyś w jednym bloku w samym sercu Warszawy – Za Żelazną Bramą. Gdy były małe, bawiły się razem na trzepaku, grały w gumę i robiły tak zwane „widoczki” w ziemi. Kopało się mały dołek, wkładało do niego jakiś kwiatek, kilka kamyczków lub inną ozdobę i przykrywało kolorowym szkiełkiem, to była zabawa! Dziewczyny chodziły razem na zajęcia plastyczne do Pałacu Kultury i na pierwsze imprezy zakrapiane winem podkradzionym z barku rodziców. W czasach licealnych wciąż trzymały się razem. Zdarzyło się nawet kilka podwójnych randek. Ich drogi rozeszły się jednak, gdy Monika wyjechała na uczelnię do Krakowa. Po kilku latach wróciła do Warszawy jakaś odmieniona i niezdrowo szczupła. Joanna słyszała plotki o nerwicy, zaleczonej bulimii i skłonności do zbyt dużych ilości szampana, ale nie bardzo w to wierzyła.
Mimo że Monika rzeczywiście wyglądała, jakby popadła w życiowe tarapaty, nie wahała się ani chwili i poleciła ją w swojej firmie. Wiedziała, że jest ambitna i pracowita. I nie pomyliła się, dziewczyna szybko zdobyła uznanie prezesa. – Czy radzę sobie? – Joanna powtórzyła pytanie. – Bywało lepiej, ale powoli się ogarniam. Nie miała zamiaru udawać, że jest w dobrej formie. – Gdybym mogła ci w czymkolwiek pomóc... – Telefon zniekształcał głos Moniki. – Dzięki, sama muszę dojść ze sobą do ładu. – Nadal nie mogę uwierzyć, że z naszego prezesa taki skurwiel! – wściekała się koleżanka. – Nawet nie wiesz, jak pusto bez ciebie w biurze. Kto mnie teraz będzie wspierał w trudnych chwilach? – Daj spokój, nie uprzedzaj się do Marka. Zastanawia mnie tylko jedno... Powiedział, że redukuje moje stanowisko, a zdawało mi się, że widziałam u Barbary czyjąś nominację. – Ej, musiało ci się chyba przywidzieć. – W głosie Moniki zabrzmiała nuta niepokoju. – Pewnie tak. To przecież niemożliwe, żeby Marek łgał mi w żywe oczy. – Westchnęła. – Też tak sądzę – przytaknęła przyjaciółka, po czym szybko zakończyła rozmowę, bo ktoś właśnie wszedł do jej gabinetu. Joanna rzuciła komórkę na kołdrę i leżała nieruchomo, patrząc w sufit. Był jeden plus tej sytuacji – mogła tak leżeć bez końca. *** IZA
Iza od dziecka wiedziała, że posiadanie planu to połowa sukcesu. Gdyby go nie miała, nie mogłaby robić wielu rzeczy naraz, a już od małego ta sztuka udawała jej się znakomicie. Naukę w dobrej szkole łączyła z intensywnym uprawianiem gimnastyki sportowej. Ciągłe treningi i turnieje, nieustająca rywalizacja, ukształtowały jej charakter. Zawsze umiała sobie radzić. Zawsze, aż do teraz... Szła przez Ogród Saski, park jej dzieciństwa. Nagle poczuła, że wydarzenia ostatnich dni stały się dla niej ciężarem. Tak ciężkim, że nie potrafiła zrobić kolejnego kroku. Usiadła na ławce i ukryła twarz w dłoniach. Park nie był dobrym miejscem na to, by płakać, ale Iza nie przewidziała, że jej oczy zaczną nagle produkować tyle łez. Przecież nie rozpaczała nawet wtedy gdy jako szesnastolatka doznała poważnej kontuzji, która wykluczyła ją z kadry na upragnione mistrzostwa Europy, ani kiedy lekarz powiedział jej, że operację nadwyrężonego kolana trzeba będzie powtórzyć. Tylko że wtedy nie chodziło o miłość jej życia, jak teraz. A Tomasz był jej miłością. Wiedziała to już przy pierwszym spotkaniu na Rodos, gdzie brała udział w kursie windsurfingowym. Młody mężczyzna wyniósł z morza chłopca, który zachłysnął się wodą. Normalny odruch, każdy porządny facet by się tak zachował, ale w tamtym momencie Izie przemknęła przez głowę myśl, która zaskoczyła ją samą: to będzie ojciec moich dzieci. Rok później Tomasz przecinał pępowinę ich pierwszej córki. A teraz to Iza postanowiła przeciąć pępowinę ich małżeństwa. Już od dłuższego czasu czuła, że jeśli tego nie zrobi, ta pępowina zaciśnie się na jej szyi i całkowicie pozbawi ją powietrza. Przez całe życie wierzyła w ideę, że wszystko, co robisz, do ciebie wraca. Jeśli ciężko trenujesz, to
osiągasz sukcesy, jeśli kogoś kochasz, to on kocha ciebie. Wszystko miało być proste. Ale nie było. Od początku ich znajomości to Izie zależało bardziej. A on? Jakby jej się cały czas wymykał. Mówił, że jest mu z nią dobrze, ale jednocześnie nie angażował się do końca. To było tak, jakby cały czas czekał na kogoś innego, ale jednocześnie nie chciał stracić osoby, którą podarował mu los. Tomasz miał jasne wyobrażenie idealnej żony, a ona nijak do niego nie przystawała. Chciał kobiety, która będzie czekać z obiadem na męża i dbać o każdą jego zachciankę, tak jak robiła to jego matka, emerytowana nauczycielka, żona wojskowego. No i nie będzie robić dziur w maśle... Tak, miał prawdziwą obsesję na punkcie porządku. Ręczniki w łazience, wszystkie w takim samym kolorze, musiały wisieć wyprężone jak żołnierze podczas musztry w pułku jego ojca. Codziennie starał się kształtować Izę na podobieństwo swojego ideału: piastunki domowego ogniska. Na początku małżeństwa bagatelizowała jego ciągłe dąsy. Choć miał jej za złe, że ich mieszkanie nie jest wystarczająco czyste, że kolacja, którą podała jego rodzicom, nie była dość wykwintna i że ona sama ma zbyt duże cienie pod oczami. Starała się puszczać mimo uszu uwagi, że nie umie równo umalować paznokci, a Karolina i Zosia – ich córeczki – mają źle zaostrzone ołówki. Jednak ciągłe złośliwości męża niepostrzeżenie zagnieżdżały się w jej świadomości, wpełzały do jej duszy. Iza kochała Tomasza i jednocześnie go nienawidziła. Pragnęła jego miłości i uznania jak niczego na świecie, lecz choć była kobietą sukcesu, czuła się przy nim malutka i zagubiona. Na zewnątrz nadal stanowili z mężem doskonałą parę, ale w domu czuć było odór rozpadającego się związku. Iza siedziała na ławce w parku i pierwszy raz w życiu płakała nad samą sobą. Przypominał jej się wieczór sprzed tygodnia. Tomasz po powrocie z biura oświadczył, że wpadną do nich jego znajomi z Gdańska i zostaną na noc. Już po godzinie w drzwiach stanęła para – szczupła blondynka i dużo starszy od niej, elegancki mężczyzna. Iza nie przeczuwała jeszcze nic złego. Podczas kolacji, która na pewno nie była wystarczająco dobra dla jego gości, Tomasz całą uwagę skupił na dziewczynie w krótkiej spódniczce. Ona go kokietowała i wspominała ich dawną znajomość. Dopiero wtedy Iza zrozumiała, że przy stole siedzi Ewa, miłość Tomasza ze studenckich czasów, kobieta, o której zapewne nigdy nie zapomniał. To na nią zawsze czekał, przemknęło Izie przez głowę. To pewnie do tej dziewczyny porównywał ją przy każdej kłótni. Jak się okazało, Tomasz odnalazł Ewę na Facebooku, albo to może ona jego odnalazła. Tak czy inaczej, siedzieli teraz w wymuskanej rodzinnej jadalni Izy, wpatrzeni w siebie, jakby cofnęli się o piętnaście lat. Ich źrenice robiły się coraz większe, a salwy śmiechu głośniejsze. Jeszcze chwila i złapaliby się za ręce. W końcu jednak wieczór się skończył i starszy pan, z którym Ewa przyjechała, pociągnął ją do gościnnego pokoju. Małżeństwo domowników też udało się na spoczynek. Po piętnastu minutach zza ściany zaczęły dochodzić przyspieszone oddechy gości i regularne skrzypienie łóżka. Niemrawe westchnięcia przerodziły się w śmiałe postękiwania, miłosne jęki przeplatały się z niecenzuralnymi okrzykami. Iza poczuła, że jej mąż zastygł w oczekiwaniu, cały się naprężył, niczym struna ładnie wyrzeźbionych skrzypiec. Wstrzymała oddech, w szeroko otwartych oczach Tomasza dostrzegła cierpienie, a jednocześnie podniecenie wypełniające każdą cząstkę jego ciała. Potem ciszę domu przerwał stłumiony odgłos rozkoszy, głośny, pełen doskonałego spełnienia. Iza pojęła, że w tej jednej chwili nieznajomy mężczyzna za ścianą odarł jej męża z lat oczekiwań
i niespełnionych pragnień. Ciałem Tomasza wstrząsnął dreszcz, jakby to on doznał spełnienia lub jakby miał wybuchnąć szlochem. Iza nie była w stanie dłużej tego znieść. Zerwała się z łóżka i zaczęła się szybko ubierać. Tomasz nawet nie drgnął zasłuchany w odgłosy dochodzące z pokoju obok. Kobieta wybiegła z domu w ciemną noc. Na niebie nie było ani jednej gwiazdy. Wsiadła w srebrne volvo i ruszyła z piskiem opon. Nie pamiętała, ile godzin spędziła za kółkiem i jakie przemierzyła drogi. Rano obudziła się w samochodzie zaparkowanym na poboczu niedaleko domu. Jeździła w kółko? W Ogrodzie Saskim zapalono latarnie. W torebce Izy zabrzęczała komórka. – Mamusiu, przyjedziesz po mnie? Czekam tu już dwadzieścia minut. – Usłyszała głos Karolinki. – Zaraz będę, córeczko. Już jadę! – Zerwała się z ławki. Jak mogła zapomnieć o córce? Nigdy wcześniej nie była tak nieodpowiedzialna. W ostatnim czasie nie poznawała samej siebie. Postanowiła, że musi wziąć się w garść i przede wszystkim na nowo ułożyć sobie stosunki z mężem, tylko nie wiedziała jeszcze jak to zrobić. Nagle, przypomniała jej się Joanna, dobra koleżanka, z którą dawno się nie widziała. Ona zawsze umiała jej doradzić w damskomęskich sprawach. Miała zdrowe podejście do facetów. Może by tak do niej zadzwonić...? *** MATEUSZ I KRZYSZTOF
– Tęsknisz za nią? – Krzysiek patrzył na zasępioną twarz Mateusza. Czuł, że coś złego dzieje się z kumplem. Chłopak od kilku dni był jakiś nieobecny. Po szkoleniu, w którym razem uczestniczyli, natychmiast zmywał się do pokoju, a to nie było do niego podobne. Dziś jednak Krzysztofowi udało się zaciągnąć kolegę do niewielkiego baru umiejscowionego w hotelowym lobby. – Wiesz, że chyba tak – z pewnym ociąganiem odpowiedział mu Mateusz. – Bez Aśki nasze firmowe spotkania to już nie to samo. Nie mogę zapomnieć jej uśmiechu. Pociągnął łyk piwa i zapatrzył się w dal. – Przecież i tak się chyba nie spotykaliście? – spytał Krzysztof. – Na poważnie niby nie. Jednak była blisko, często gadaliśmy. Chciałem spróbować się do niej bardziej zbliżyć, ale nie miałem śmiałości. – Ty nie miałeś śmiałości? Stary, nie żartuj. – Roześmiał się Krzysiek. – Przecież wiem, że chciałeś zaciągnąć Aśkę do łóżka tuż przed własnym ślubem. – No właśnie. I wtedy wszystko spieprzyłem. Myślałem, że jej też chodziło o zwykłe bara-bara, a ona chciała chyba czegoś więcej. – Mateusz spojrzał na przyjaciela spod krótkiej, nieco zadziornej grzywki. Jego oczy miały kolor dojrzałych orzechów. Właściwie nie było w nim nic specjalnie ładnego, był niewysoki, ale wiedział, że ma w sobie to coś, co działa na kobiety. Pociągała je jego zawadiacka pewność siebie. – Opowiedz mi, jak to właściwie było na tej imprezie w Mikołajkach? Chodzą różne słuchy... – poprosił Krzysiek. – Przecież wiesz, że dżentelmeni nie mówią o takich rzeczach. – Mateusz się uśmiechnął.
– Tak, tylko że ty nie próbujesz być dżentelmenem, a ja jako twój najlepszy kumpel powinienem znać fakty. – Prawda jest taka, że część plotek sam puściłem. Wiesz, jak to jest... Tańczysz z jedną z najlepszych lasek w firmie, potem gdzieś z nią wychodzisz, wszyscy to widzą... Dla ludzi sprawa jest prosta, wyobraźnia działa. Nie chciałem, by ktoś wiedział, jak było naprawdę. – Mateusz przeczesał dłonią grzywkę. – A jak było? – Hm, udało mi się zaciągnąć Joannę do pokoju i nawet rozpiąłem jej kilka guzików... – I? – Krzysztof się niecierpliwił. – Kurde, co mam ci powiedzieć? Czułem wyraźnie, że ona jest chętna. No bo wiadomo, że nie jest mi się łatwo oprzeć, co nie? – Uśmiechnął się zawadiacko. – Paplała jednak, że ona tak nie potrafi, że przecież się żenię... – A ty byłeś już napalony. – Krzysiek pokiwał głową. – Człowieku, Aśka to laska, przy której dyga na samą myśl. – To prawda – zgodził się przyjaciel. – I co dalej? – Mimo wszystko sytuacja zaczęła się rozkręcać. Naprawdę czułem, że Joanna na mnie leci. Sam myślałem, że zaraz mnie rozerwie... No i wtedy właśnie wszystko spieprzyłem. Wstawiłem jej gadkę, że to będzie taki niezobowiązujący seks przyjaciół. – Uuu! – Krzysztof skrzywił się, jakby coś go oparzyło. – No właśnie. A wiesz, co jest najgorsze? To, że czułem, że z nią to może być coś więcej, coś prawdziwego, ale... – Mateusz zawiesił głos. – Sam nie wiedziałem, co się dzieje. Wiesz, tutaj za tydzień ślub, dziecko w drodze, a ja z inną babką w hotelowym pokoju. No i wtedy Aśka mnie odepchnęła i... zwiała. – Porządna, znaczy – podsumował Krzysiek. – Jak to mówią: jedną wadę może mieć. – Uśmiechnął się pod nosem. Trudno mu się było do tego przyznać, ale ucieszyło go to, co usłyszał. Poklepał przyjaciela po ramieniu i bez ociągania ruszył za nim na piętro, gdzie znajdowały się pokoje. Był w tak dobrym humorze, że tego wieczoru nie potrzebował nawet towarzystwa. Mateusz zaś tej nocy nie mógł zasnąć. Kręcił się na hotelowym twardym łóżku, choć zegar na służbowym iPhonie pokazywał już trzecią nad ranem. Jego małżeństwo z Anką, pulchną dziewczyną z sąsiedztwa, której zbyt wcześnie zrobił dziecko, było pomyłką. Starzy nie wyobrażali sobie ich życia bez ślubu, przycisnęli go. Ona była zakochana, on nie chciał wyjść na łajdaka. Zwykła historia. Tęsknił za Joanną. A może za jej wyobrażeniem, które stworzył w swojej głowie. Czuł się jak zwierzę uwięzione w potrzasku, jak wilk, który jeszcze niedawno był królem lasu, a teraz może tylko lizać rany. Był wściekły na siebie, że za dużo opowiedział Krzyśkowi. Choć to kumpel, to nawet on nie powinien wszystkiego wiedzieć. Pracowali razem, a w korpo... wiadomo, dziś jesteś przyjacielem, jutro śmiertelnym wrogiem. Ludzie nie powinni znać twoich czułych punktów, bo mogą chcieć je wykorzystać. – Tu nie ma miękkiej gry. – Westchnął. A z Joanną będzie się musiał spotkać i szczerze z nią pogadać. Najwyższy czas wziąć się z życiem za bary.
ROZDZIAŁ 2 ZAGADKA
– Słyszałam, Joasiu, co ci się przytrafiło. To po prostu skandal. Nieraz mówiłam, że ta firma schodzi na psy. – Oznajmiła Iza do słuchawki telefonu. Nawet nie przypuszczała, że tak szybko znajdzie pretekst, by odnowić kontakt z dawną koleżanką. Od znajomych dowiedziała się, że Joannę zwolniono z pracy, a dzięki swym szerokim znajomościom, miała dla niej ciekawą propozycję. Zawsze wolała wyciągać do kogoś rękę, niż sama prosić o pomoc... – Musimy się koniecznie spotkać, bo mam dla ciebie dobre wieści. Wszystko ci opowiem, jak się zobaczymy. To co, jutro o dwunastej w kawiarni „Pod Migdałami”? Joanna nie zdążyła się nawet zdziwić, że słyszy Izę – jej głos tak szybko ucichł w telefonie. Bardzo ją lubiła. Kiedyś razem pracowały, w czasach gdy Asia przychodziła do biura z uśmiechem na twarzy. Niestety Iza odeszła z firmy i założyła własną agencję public relations. Od tamtej pory zawsze była w biegu, miała tysiące spraw i pomysłów. Znała wszystkich w mieście i wszyscy znali ją. Joanna zastanawiała się, kiedy w tym pędzie zdołała poznać męża i urodzić dwie śliczne córeczki. Iza była jedyną znajomą, która odniosła sukces w każdej dziedzinie swojego życia. Prawdziwie spełniona. Joanna cieszyła się, że ją zobaczy. Gdy następnego dnia usłyszała, jaką propozycję ma dla niej koleżanka, jej radość ze spotkania była jeszcze większa. – Mój znajomy szuka dobrego szefa marketingu, kogoś takiego jak ty. Będziesz dla niego idealna! – zapalała się Iza, kiedy usiadły naprzeciw siebie w ulubionej kawiarni. – Tak cię przed nim wychwalałam, że jedyne, o co cię zapyta, to czy możesz zacząć od poniedziałku. – Śmiała się. Było w niej coś ujmującego, klasa, której nie da się skopiować. Elegancka, dobrze dopasowana sukienka za kolano leżała na niej idealnie. Sprawiała, że Iza wyglądała profesjonalnie, ale nie sztywno. – Och, wiem, że jesteś mistrzynią PR-u, lecz nie chciałabym, żeby ten człowiek się na mnie zawiódł – wzbraniała się Joanna. – Nie ma takiej możliwości. Przecież jesteś świetna. No i powiedziałam mu, że także piękna.
– Iza! – Joasia się speszyła. – No co ty? Nie trzeba było opowiadać takich rzeczy. – Ale ja naprawdę tak myślę. W tym wszystkim jest tylko jedno małe „ale”. Pan prezes jest totalnym pracoholikiem, lubi działać dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Z wariatami radzę sobie dość dobrze. – Joanna zabawnie zmarszczyła nos. – Wiem, wiem. W końcu tyle lat wytrzymałaś ze mną w jednym pokoju. – Upiła łyk kawy. – Joasiu, muszę cię o coś spytać. – Zawiesiła głos. – Mówi się, że zwolnili cię, bo coś przeskrobałaś. Znam cię i wiem, że to nie mogło być nic wielkiego. O co chodziło? – Że co?! – Joanna nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Jak ludzie mogą pleść takie bzdury? Każdemu potrafią przyczepić łatkę. Marek mnie wylał, bo wypadła reszka. – Słucham? – Iza zrobiła wielkie oczy. – Musi zmniejszać koszty i zaczął od zarządu, a ja po prostu nie miałam szczęścia – wyjaśniła rzeczowo. Starała się zachować spokój, ale w głowie kłębiły jej się setki myśli. Jak ktoś mógł puszczać takie durne plotki? – A mieliśmy być jedną drużyną... – prychnęła. – Słucham? – Przyjaciółka nie rozumiała. – Nie pamiętasz, jak prezes wstawiał nam te durne gadki? Współpraca, zaufanie... wspólny sukces, bla, bla, bla. Wszystko to kit. Jak przyszło co do czego, to nawet mu ręka nie zadrżała, gdy podpisywał moje zwolnienie. – Ech, widzisz, dlatego ja już dawno wybrałam własny biznes. Jestem sama sobie szefem i mam wszystkich w nosie. – Zawsze byłaś szczęściarą. – Joanna się uśmiechnęła. – Czy ja wiem...? Iza miała ochotę opowiedzieć przyjaciółce o swoich kłopotach, ale wiedziała, że to nie najlepszy moment. Zamiast jej się zwierzyć, zamówiła kolejną kawę. Joanna siedziała zamyślona. Może to Gruby? –głowiła się. Mówił, że sprzedaż i marketing muszą się trzymać razem... Ale kto wie, dla niego zawsze liczył się tylko wynik. Cyferki miały być duże i musiały wciąż rosnąć. A ludzie? Kto by się nimi przejmował? Nie ci, to inni zrobią sprzedaż, wystarczy ich dobrze przycisnąć. A może te plotki o mnie puszcza gwiazda rozwoju produktów, lafirynda Makowska? Chyba nigdy za mną nie przepadała, blondyneczka słodka – myślała zdenerwowana Asia. Otrząsnęła się jednak, by nie psuć atmosfery miłego spotkania z Izą. Dziewczyny nie mogły się sobą nacieszyć, dlatego postanowiły się częściej spotykać. Wracając z kawiarni do domu, Joannie przypomniało się, że musi kupić prezent dla brata, który za kilka dni będzie miał urodziny. Zaparkowała więc pod swoją ulubioną Galerią Sadyba. W sklepie z koszulami spostrzegła znajomego. Sympatyczny chłopak pracował w Leksarze, konkurencyjnej firmie farmaceutycznej. Spotykała go czasem na branżowych kongresach, wymieniali uwagi o rynku. Raz nawet poszła z nim na kawę. Miło im się gadało, o filmach i książkach, trochę o podróżach. Miała wrażenie, że on też ją zobaczył, ale jakby się skulił i chciał czmychnąć ze sklepu. Boże, to tak teraz ludzie będą na mnie reagować? Wyrzucona z firmy, czyli trędowata?
Było jej przykro. Na przekór temu postanowiła się przywitać. – Dzień dobry, panie Piotrze. Co tam słychać? – U mnie okej, ale wiem, że u pani poważne zmiany. – Na chwilę zamilkł i wbił wzrok w podłogę. – Przepraszam, strasznie przepraszam. Ja naprawdę nie chciałem... – Za co? Nie rozumiem. – Patrzyła na niego zdziwiona. – Gdybym tylko wiedział, że szukają na panią haka... Nic bym nie pisnął. Przysięgam. Nie miałem pojęcia, że wasz prezes jest taki przewrażliwiony. Joanna otworzyła szeroko oczy. Wpatrywała się w mężczyznę pytającym wzrokiem. – Ech, pani chyba nic nie wie? Jakiś miesiąc temu byłem na zjeździe ginekologów. W przerwie podeszła do mnie osoba z waszej firmy. Zaczęliśmy sobie gadać, nawet miło. Na koniec spytała, czy mi tak wolno flirtować z konkurencją. Powiedziałem, że niektórych waszych pracowników darzę ogromną sympatią. Wspomniałem oczywiście o pani i... niestety, wypaplałem, że byliśmy na kawie. – No i co, wielka sprawa? – Joanna pokręciła głową z niedowierzaniem. – Niby nic, ale modliszka stwierdziła, że ten news będzie bardzo cenny dla waszego prezesa, i zatarła ręce. Jak potem usłyszałem, że panią wylali, to wszystko złożyło mi się w całość. Nie mogę sobie darować, że się do tego przyczyniłem. – Dziwne rzeczy pan opowiada. To była kobieta? Jak miała na imię? – Niestety nie pamiętam. Taka szczupła blondynka. Włosy do ramion. – Pokazał ręką. Czyli jednak Makowska, żmija! – pomyślała z goryczą Joanna. – Cóż, stało się – rzekła. – Teraz możemy pić razem kawę, kiedy tylko chcemy. Tylko że ja nie mam już chyba na to ochoty. Podała mu rękę na pożegnanie. Stał skulony. Odprowadził ją wzrokiem do drzwi sklepu. Wyglądał jak szczeniak, który przeprasza swoją panią, że obsikał dywan. Wiedziała, że nie może mieć do niego pretensji, a jednak było jej cholernie przykro, jakby to była jego wina, że Mariola Makowska okazała się zdzirą. Joanna nie mogła zrozumieć, za co ta dziewczyna nie lubiła jej tak bardzo, że postanowiła zniszczyć jej karierę. Czy chodziło o nagrodę roczną, którą dostała Joasia, a nie ona? A może o coś innego? Współpracownicy gadali o niej różne rzeczy. Udaje miłą, a nóż wbija w plecy każdemu, byle tylko przeskoczyć kolejny szczebelek na firmowej drabince. Ponoć gotowa była pomóc sobie nawet tyłkiem, a ten – trzeba przyznać – miała niczego sobie, więc pewnie niejeden gotów był się skusić. Tylko czy to prawda? Ludzie w korporacji chętnie przyprawią gębę każdemu... Jak widać, Joannie też przyprawili. Myśl o tym nie dawała jej spokoju. Gdy tylko znalazła się w domu, usiadła przed monitorem komputera i zaczęła grzebać w internecie. Co to była za konferencja, o której mówił chłopak z Leksaru? – zastanawiała się. Ginekologów... Jest! Drugiego czerwca, Poznań. W Googlach wszystko się znajdzie – ucieszyła się. Po krótkiej chwili widziała już listę uczestników. Przelatywała ją wzrokiem w napięciu. Nie mogła znaleźć nazwiska, którego szukała. Jeszcze raz, powoli, musi gdzieś tu być – uspokajała samą siebie. I nagle, jej wzrok się zatrzymał. Joanna znieruchomiała. Miała wrażenie, jakby ktoś dał jej otwartą dłonią w twarz. Czasem prawda jest zbyt bolesna, by można ją było tak po prostu przełknąć. Dziewczyna przetarła oczy i jeszcze raz przeczytała nazwisko, którego widok wbił ją w krzesło. Nie było
wątpliwości, tylko jedna osoba z ich firmy brała udział w szkoleniu. Po chwili odrętwienia Joasia zebrała się w sobie i sięgnęła po telefon. Wybrała numer szefowej działu personalnego. Nie była pewna, czy i ona nie jest zamieszana w spisek, lecz w tej chwili było jej to obojętne. – Basiu, kogo miałaś ma myśli, mówiąc, że nie wszyscy w firmie byli mi życzliwi? – spytała prosto z mostu. – Czy to teraz ważne? – Kobieta próbowała się wymigać. – Powiedz, muszę wiedzieć. – Joanna nie zamierzała odpuścić. – Hm, czasem bywa tak, że ci, co wydają się naszymi przyjaciółmi, wcale nimi nie są – rzekła pokrętnie Barbara. – Mówisz o Monice, prawda? To moja przyjaciółeczka obrobiła mi tyłek u prezesa! I do tego perfidnie nałgała. – Dziewczyna nie kryła oburzenia. – I zgarnęła twoje stanowisko... Bo wiesz, ono nie zostało zlikwidowane – wyznała Basia. – Więc jednak nie miałam omamów! – zawołała Joanna. – Nie wiedziałam tylko, że ta nominacja jest dla niej – dodała ciszej. Przez chwilę miała wrażenie, że brakuje jej powietrza, wzięła się jednak w garść. – Powiedz mi jeszcze, po co ta cała ściema z redukcją stanowiska? – Chciała rozwikłać zagadkę do końca. – Marek musiał kogoś zwolnić i skorzystał z okazji. Po informacji, że masz konszachty z konkurencją, wybór był prosty. Nie chciał jednak robić większej afery, żeby nic nie doszło do centrali – wyjaśniła Basia. – No tak! Żeby przypadkiem komuś nie przyszło do głowy, że wspaniały prezes sobie nie radzi ze swoimi ludźmi – prychnęła Joanna. – Pewnie od początku planował dać ambitnej Monisi moje stanowisko? – Chyba nie, bo rzeczywiście chciał zaoszczędzić, lecz Monika tak nim zakręciła... Ma na Marka jakiś diabelski wpływ. – Barbara aż syknęła. – To trwa od dłuższego czasu. Nie zauważyłaś? – Nie. – Asia przełknęła ślinę. – Nie wiem, jak można być tak ślepym, ale widocznie ja byłam – stwierdziła gorzko i pożegnała się z Barbarą. Odkrycie, że straciła pracę przez koleżankę, którą znała prawie od zawsze, zwaliło Joannę z nóg, w przenośni i dosłownie. Położyła się na łóżku i patrzyła w sufit, choć zdawało jej się, że ten etap ma już za sobą. Nie mogła zrozumieć, jak można być tak perfidnym. Gdy o tym myślała, odczuwała objawy podobne do grypy – robiło jej się niedobrze i bolała ją głowa oraz żołądek. Nie chciało jej się wstać, by iść po aspirynę, a co dopiero by się umyć i przebrać w piżamę. Każdy ruch był taki trudny. Za oknem szare niebo zmieniło barwę na nocny grafit, a gałęzie starego kasztanowca pod wpływem porywów wiatru uderzały o szybę. Może chciały coś Joannie szepnąć, jakoś ją pocieszyć. Dziewczyna zamknęła oczy. Biegła przez płotki. Robiła to zwinnie, szybko. Trening nie poszedł na marne. Wyraźnie widziała przed sobą metę, a koło niej podium. Już prawie czuła medal na szyi. Jeszcze tylko kawałek i przetnie wstęgę. Nagle ktoś popchnął płotek prosto pod jej nogi. Specjalnie? Joanna się potknęła, wyciągnęła przed siebie ręce, by nie upaść na twarz. Kątem oka dostrzegła innych zawodników. Obok niej pędziły charty z wywieszonymi jęzorami. Słyszała ich oddechy, dzikie, zwierzęce. Psy prężyły mięśnie, przeskakując nad płotkami. Jeden z nich miał twarz Moniki.
Joanna nie miała szans. Był tylko kurz. I kolejny szary poranek. Dziewczyna niechętnie zwlokła się z łóżka i zrzuciła z siebie ubranie, w którym usnęła poprzedniego wieczoru. Nadal pękała jej głowa, ale wzięła zimny prysznic i przygotowała się do wyjścia. Nie mogła zawieść Izy, która umówiła ją na spotkanie z szefem poważnej firmy. Miała nadzieję, że plotki na temat powodów jej zwolnienia nie rozniosły się po całym warszawskim biznesowym światku i że nie jest spalona u prezesa Jackowskiego. Po godzinie wkroczyła do jego gabinetu nieco spięta, ale z podniesioną głową. – Witam, witam. Zapraszam. – Mężczyzna wyciągnął na powitanie lekko spoconą rękę. Był znacznie młodszy, niż się spodziewała. Miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat i delikatną nadwagę skrywaną pod zbyt dużą błękitną koszulą. Joannę zdziwiło, że jest w dżinsach. Przyzwyczajona do sztywniactwa korporacyjnych garniturów, sama wystroiła się w grzeczną garsonkę. Rozejrzała się po gabinecie. Czas zatrzymał się tu na latach osiemdziesiątych. Wśród czarnych mebli i granatowych, poplamionych wykładzin panował stęchły zaduch. Przez małe okna z trudem wdzierało się do pokoju światło. – Cieszę się, że się spotkaliśmy. Iza dużo mi o pani opowiadała. To, co mówiła, brzmiało bardzo zachęcająco. – Mężczyzna odsłonił w uśmiechu cały garnitur białych zębów. – To co, może w kilku słowach opowiem pani o naszej firmie? No i się zaczęło... Płomienny monolog prezesa trwał półtorej godziny. – Jesteśmy zwarci i gotowi do działania. Kupiliśmy właśnie osiem nowiutkich samolotów. To supernowoczesne maszyny. Ach, gdyby je pani widziała... – Zapalał się, intensywnie gestykulując. – Jak nasz pierwszy samolocik wylądował, to po prostu go ucałowałem w jego piękny lśniący kadłub. – Nie potrafił ukryć wzruszenia. – To prawdziwe cudeńko! Pani rozumie, to tak, jakby urodził mi się pierworodny syn. W końcu sam go wybrałem. Prezes zaczął przechadzać się po pokoju. Joanna śledziła go wzrokiem. Starała się wczuć w opowieść. – Wie Pani, nowoczesna firma to świetne maszyny, ale też i ludzie, a my potrzebujemy marketingowca, który będzie działał z rozmachem, oczywiście w ramach naszych skromnych finansowych możliwości. Jednak człowiek, który dotychczas odpowiadał za tę działkę, nie potrafił nam tego zapewnić. Muszę się pani przyznać, że – Jackowski ściszył głos – zwyczajnie nas wykorzystał. Zrobił u nas licencję pilota i zwiał do konkurencji. Paskudna sprawa. Na szczęście w naszym marketingu są jeszcze dwie osoby! – Rozpromienił się. – Na razie nie mają dużego doświadczenia, ale przecież pani może ich wszystkiego nauczyć. Prawda, pani Joanno? – Przełknął ślinę i podrapał się po głowie. Przed oczami dziewczyny stanął jej dotychczasowy zespół: dwudziestu specjalistów z dyplomami najlepszych uczelni, gotowych do zadań na każde jej skinienie, a tu dwie osoby... – Bo na przykład taka Jola to nie byle kto! – kontynuował prezes. – Była stewardesą, szefową pokładu! No i skoczyłaby za mną w ogień. Czy to nie wystarczy? – Wydawał się szczerze uradowany. Joanna oczami wyobraźni ujrzała siebie przy małym czarnym biureczku, w oświetleniu podrdzewiałej lampki. U jej boku staje zaangażowana stewardesa, podaje kawę i pyta: Pani kapitan, dokąd dzisiaj?
Pewnie prezes Jackowski miał rację i oddanie pracowników było ważniejsze niż wszystkie dyplomy i wieloletnie doświadczenie razem wzięte. Jednak wsiadając do zadbanej, pachnącej skórą beemki, Joanna czuła, jakby wracała do swego świata z dalekiej podróży. Mężczyzna też chyba nie odkrył w niej bratniej duszy, bo pomimo złożonej obietnicy nigdy nie zadzwonił. Ku jej zaskoczeniu odezwała się za to Monika. Kilka dni po tym, jak Joanna wykryła jej zdradę, przyszedł mail. Joasiu, być może już wiesz... i pewnie mnie nienawidzisz. Spróbuj jednak zrozumieć. Gdy dowiedziałam się, że Marek szykuje zwolnienia, straciłam głowę. Bałam się, że padnie na mnie, bo mam najkrótszy staż w firmie. Wyobraziłam sobie, jak ryczę w pustym mieszkaniu i znów zaczynam pić do lustra. Ta myśl sprawiała, że paraliżował mnie strach i byłam gotowa na wszystko, by tylko do tego nie dopuścić. Wpadłam na pomysł, że trzeba Markowi kogoś podsunąć do zwolnienia, a ty wydałaś mi się świetną kandydatką, bo znam cię dobrze i wiem, gdzie masz słabe punkty... Poza tym kto zawsze mi mówił, że trzeba walczyć do końca o swoje i nie odpuszczać? Tak, Joasiu, sama mnie tego nauczyłaś. Joanna pokręciła z niedowierzaniem głową. Litery wirowały przed jej oczami jak w szalonym tańcu. Wzięła głęboki oddech i czytała dalej. Zawsze chciałam być taka jak ty: zwycięska i niedostępna. Jeden uśmiech i każde twoje życzenie się spełniało. Skinienie palca i każdy facet za tobą leciał. A ja się przyglądałam. Pamiętasz, jak byłyśmy na obozie przed trzecią klasą? Był tam taki przystojny chłopak. Cudowny! Czego ja bym dla niego nie zrobiła! Tylko że on wybrał ciebie. Ty nawet nie musiałaś się starać... A jak byłyśmy w Bieszczadach…? Marzyłam, by mieszkać z Mirkiem. Pamiętasz? Lecz gdy weszłam do jego namiotu, czyj śpiwór już tam leżał? Kto dał ci prawo, by zająć moje miejsce? Ale teraz to ja jestem górą. Wygrałam! Ten głupek z konkurencji sam wpadł mi w ręce. Dał mi dobry argument dla Marka, a potem wszystko łatwo się potoczyło. Myślisz, że prezes wahał się choć chwilę, czy wylać swoją pupilkę? Nie! Wykazał się przed centralą, zaoszczędził, a wie, że ze mną będzie miał wszystko. Naprawdę wszystko. Joasiu, jestem pewna, że kiedyś mi wybaczysz, zrozumiesz, że nie mogłam inaczej postąpić. Przecież nie możemy się od siebie zbytnio różnić, skoro tak wiele się od ciebie nauczyłam. Całusy Monika Joanna przez dłuższą chwilę wpatrywała się w maila. Przez jej ciało przeszedł niemiły dreszcz. Jak to możliwe, że tak kompletnie nie znała swojej koleżanki? Jak to możliwe, że nie zauważyła oznak zatrucia jej organizmu najgorszą z chorób – zawiścią? Nie mieściło jej się w głowie, że można do kogoś codziennie się uśmiechać, opowiadać mu o najskrytszych tajemnicach, patrzeć z oddaniem w oczy, a jednocześnie po kryjomu ostrzyć sztylet, by łatwiej wbić mu go w plecy. Ona jest chora, po prostu chora. Nie jestem do niej podobna! I nigdy więcej nie chcę mieć z nią nic
wspólnego – wzdrygnęła się. Skasowała wiadomość i włączyła w skrzynce opcję, by wszystkie maile od Moniki wpadały do spamu. Z odrazą stwierdziła, że tylko tam jest miejsce dla ich znajomości. Na szczęście zupełnie inaczej wyglądała przyjaźń Joanny z Izabelą. Tak jak w dawnych czasach, kiedy razem pracowały, teraz znów Asia mogła na nią liczyć w trudnych chwilach. Spotkania z koleżanką w ich ulubionej kawiarni „Pod Migdałami” poprawiały jej nastrój. – Nie jesteś na mnie zła, że nie udało mi się oczarować tego twojego prezesa? – spytała Joasia, podnosząc głowę znad sałatki z łososiem. – No, co ty? Zauroczyłaś go, tylko jesteś dla niego za droga. Zwyczajnie go na ciebie nie stać – stwierdziła smętnie Iza. Wydawała się trochę nieobecna. Miała podkrążone oczy. – Napijemy się wina? – zaproponowała ni stąd, ni zowąd. – Myślisz, że żal po straconej pracy powinnam utopić w alkoholu? Czy może mamy co świętować? – Joanna spojrzała na nią z uwagą. – Raczej nie. Rozstaję się z mężem. – Głos Izy miał matową barwę. Siedziała na krześle sztywno wyprostowana. – Co takiego? To niemożliwe! Przecież jesteście doskonałą parą, taką wzorcową. – Joanna była wstrząśnięta. – Przynajmniej tak zawsze myślałam – dodała po chwili. Po raz pierwszy, odkąd się znały, Iza wydała jej się krucha. To nie była ta sama przebojowa dziewczyna, która potrafiła poradzić sobie z całym światem. Drżały jej delikatnie usta, skóra na szczupłych dłoniach była tak blada, że prześwitywały przez nią żyły. Joanna miała wrażenie, że słyszy, jak płynie w nich krew. – Nikomu o tym nie mówiłam. – Iza spojrzała na Joannę niepewnie. – Tobie zwierzam się pewnie dlatego, że sama masz niełatwą sytuację, a nieszczęścia lubią chodzić parami... – Starała się żartować. – Poprosiłam Tomasza, żeby się wyprowadził. I wiesz co? Nawet nie zaprotestował. Powiedział, że chciałby, żebyśmy się rozliczyli. Wyobrażasz sobie? Po tych wszystkich latach? Potraktował nasz związek jak pieprzony biznesowy układ. – Nie mogę w to uwierzyć. – Joanna nerwowo kręciła głową. – Wydawaliście się zawsze tacy szczęśliwi. – Potem zaczął zdejmować obrazy ze ścian. Wszystkie oprócz tego, który dostałam na urodziny od rodziców. Uznał, że są jego, bo przecież ja się i tak nie znam na malarstwie. Nieważne, że kupiliśmy je razem. – Usta Izy zaczęły drżeć jeszcze mocniej. – A dzieci, co z nimi? – Dziewczynki są ze mną. Dla niego stanowią tylko kłopot. Dziwne, ale nawet nie spytały o ojca. Może myślą, że wyjechał, w końcu często to robił. – Zamyśliła się. – Ale przecież musisz im powiedzieć. – Tak, tak, lecz jeszcze nie teraz. Wiem, że to głupie, jednak mam nadzieję, że on... wróci – wyszeptała. Joanna wracała do domu jeszcze bardziej zamyślona niż przed spotkaniem z Izą. Teraz do jej
własnych zmartwień doszły jeszcze kłopoty przyjaciółki. Co za zbieg okoliczności, że życie dało nam prztyczka w nos w tym samym momencie. A jeszcze niedawno mogło się wydawać, że obie jesteśmy cholernymi szczęściarami – stwierdziła. Miałyśmy wszystko i nagle, pyk! Po prostu pękła bańka mydlana. Joanna nawet we własnym mieszkaniu nie mogła znaleźć sobie miejsca. Zaczęły boleć ją piersi. Ból promieniował pod pachę i do łopatki. Co jest grane – denerwowała się. Pewnie znów te cholerne torbiele. Miała z nimi problem od dawna. Czasami, gdy robiło się ciepło, powiększały się na tyle, że jedynym sposobem na złagodzenie bólu było odciągnięcie z nich płynu podczas biopsji. Zabieg nie był skomplikowany, ale za każdym razem uruchamiał alarmowy dzwoneczek w jej głowie. To nie był wielki dzwon, lecz raczej dźwięk małego świderka, który wwiercał się w głowę, by złe myśli mogły łatwiej z niej wykipieć i objąć całe ciało. A gdy już raz rozpełzły się odrętwieniem po wszystkich członkach, to bardzo trudno było je wygonić. Wtedy zawsze przypominał się dziewczynie krótki SMS, jaki dostała kiedyś od matki: „To jednak rak. Operacja za dwa tygodnie”. Potem zaraz otrzymała drugi: „Wy możecie z tatą i Kubą jechać nad morze, tak jak było planowane. Ja sobie poradzę”. Kochana mama, zawsze dbała o wszystkich wokół, tylko nie o siebie. Nawet w takiej chwili pomyślała przede wszystkim o cholernych przyjemnościach rodziny. Ale oni oczywiście nigdzie nie pojechali, byli przy niej i... umierali ze strachu. Gdy się rozklejali, mama stawiała ich do pionu, to ona znajdywała tysiąc argumentów przemawiających za tym, że jej chorobę da się pokonać. Joanna, jej brat i ojciec kiwali głowami i trzymali ją za rękę, choć serce podchodziło im do gardła, bo przecież statystki są bezwzględne. Mama jednak udowodniła im, że wiara czyni cuda. Wiara i współczesna medycyna. Przez trzy lata po operacji było dobrze, już prawie wszyscy zapomnieli o ciężkich chwilach. Rodzice wynieśli się z Warszawy do Zakopca, zaczęli nowe życie, Joanna robiła korporacyjną karierę... Aż nagle otrzymała telefon. – Przyjedziemy do Warszawy w poniedziałek. Przyjmiesz nas? – dopytywał się ojciec. – Przecież wiesz, że możecie do mnie wpadać, kiedy tylko chcecie. Stęskniłam się. – Myślę, że powinniśmy być częściej razem, czas tak szybko mija... – powiedział z wyraźną melancholią. W jego głosie była jakaś dziwna nuta, która zaniepokoiła Joannę. – Tato, czy u was wszystko dobrze? – spytała. – Tak, tak, córeczko, wszystko okej. Nie była pewna, czy ojciec mówi jej prawdę. Gdy po czterech dniach zobaczyła rodziców wysiadających z pociągu, przez ułamek sekundy miała wrażenie, że się postarzeli, a przecież od ostatniego spotkania minęły tylko trzy miesiące. Tata był bardziej przygarbiony, a piękna twarz matki jakby przygasła. W jej oczach nie było charakterystycznego blasku. Ech, pewnie są zmęczeni podróżą – wytłumaczyła sobie szybko. – Może zatrzymamy się gdzieś na obiad po drodze? – zaproponowała. – Znam bardzo fajną knajpkę niedaleko mojego domu. Serwują tam pyszną kaczkę. – Wolałabym jechać do ciebie. Chciałabym się na chwilę położyć – odpowiedziała przytłumionym
głosem matka. Gdy Joanna zamykała drzwi pokoju gościnnego, w którym ulokowała mamę, czuła, że coś jest nie tak. Usiadła koło ojca w salonie i spojrzała mu w oczy. – Dobrze, tato, teraz mi powiedz, co się dzieje. Ojciec westchnął i pogłaskał ją delikatnie po dłoni. – Nie chciałem ci mówić przez telefon, ale nie jest najlepiej. Powróciła choroba mamy. Joanna poczuła przyspieszone uderzenia serca. Bum, bum. Bum, bum. Słyszała je wyraźnie. Początek paniki. Dobrze znała to uczucie. – Jak to choroba powróciła? O czym ty mówisz? – W tej piersi, której część kiedyś wycięli, pojawiły się znów te cholerne komórki. Lekarze mówią, że to nic takiego, że trzeba będzie jeszcze kawałek usunąć, ale mama to bardzo przeżywa. Myślę, że nawet bardziej niż przedtem. Bum, bum. Bum, bum. Serce Joanny waliło jak oszalałe. Spokojnie, tylko spokojnie – upomniała samą siebie. – Jutro obdzwonię znajomych i znajdę mamie najlepszego onkologa w Warszawie – zadeklarowała. – Nie trzeba, kochanie. Już wszystko załatwione. W czwartek Hania będzie miała zabieg. Po to przyjechaliśmy. – O Boże, a ja o niczym nie wiedziałam... Jak mogliście mi nie powiedzieć? – Jak widzisz, dobrze sobie z wszystkim radzimy, a ty, córciu, jesteś taka zagoniona. – Oj, tato. – Joanna pokręciła głową i spojrzała na ojca z wyrzutem. Nie było niczego ważniejszego od zdrowia mamy. Przez cały wieczór starała się robić dobrą minę do złej gry, a nawet się uśmiechać, lecz wewnątrz dygotała z przerażenia. Joanna pamiętała dokładnie dzień, w którym jej matka miała drugą operację. W zasadzie miał to być taki mały zabieg, „przycięcie”, jak nazywał to lekarz, lecz dziewczyna drętwiała ze strachu. Przekraczanie progu szpitala onkologicznego na Ursynowie było dla Joanny traumatycznym przeżyciem. Już samo słowo „onkologia” budziło w niej grozę. Wydawało jej się, że powinno się je wypowiadać szeptem, by nikt go nie słyszał. Dziewczynę przerażała ogromna liczba bladych, jakby nieobecnych duchem osób, krążących po korytarzach oddziałów, których nazwy kojarzyły się z bólem i brakiem nadziei. Tajemnicze strzałki na ścianach parteru z podpisem „Droga pacjenta” wyglądały niczym wskazówki kierujące do Hadesu. Kamienna wieża rozpaczy – z tym kojarzył się jej ten szpital, choć wiedziała, że dla wielu jest zbawieniem, bo daje możliwość powrotu do życia. Gdy w pochmurny październikowy dzień siedziała na szpitalnym krzesełku, czekając, aż skończy się operacja jej mamy, serce podchodziło jej do gardła. Zerwała się, nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Jest dziesięć po jedenastej... już powinno się skończyć – myślała. Pobiegła na drugie piętro i stanęła pod dużymi drzwiami z napisem „Blok operacyjny. Wstęp wzbroniony”. Poczuła suchość w ustach. Zajrzała do środka przez wąską szybkę. Najpierw nie mogła nic dostrzec, po chwili jednak zobaczyła wystający zza winkla kawałek szpitalnego łóżka i czyjeś nogi w białych, antyzakrzepowych pończochach. Była pewna, że to mama! Poznała ją po okrągłych kształtach. Serce waliło jej jak oszalałe. Niech
nogi się poruszą! Muszę wiedzieć, że wszystko jest dobrze. Nagle z impetem rozwarły się drzwi i w świetle korytarza ukazała się młoda pielęgniarka. – Co pani tu robi? – spytała zdziwiona. – Czekam – wydukała Joanna. – Moja mama, ta z czwartego piętra, miała mieć operację na pierś... Nie wie pani, czy jest już po? Nie wytrzymywała napięcia. Nagle, bez żadnej kontroli, po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Hanna, czy tak ma na imię pani mama? – spytała łagodnie pielęgniarka. – Zabieg niedługo się zacznie. Akurat to ja wiozłam pani mamę na blok. Jest w dobrej formie. Nie trzeba płakać. Przecież to nie jest operacja ratująca życie – tłumaczyła. Moja mama jest moim życiem – kołatało się w głowie Joanny. – Chce pani coś na uspokojenie? – spytała pielęgniarka. – Nie, nie, dziękuję – wyszeptała. – To proszę tu nie stać. Nic tu po pani. Lepiej przyjść za dwie godziny. Pielęgniarka odwróciła się i zniknęła za zakrętem korytarza. Joanna została sama. Nie próbowała już nawet powstrzymywać szlochu. Słone grochy spływały po twarzy niepohamowanym strumieniem. W korytarzu pojawił się ojciec. Gdy podszedł, wtuliła się w niego jak mała dziewczynka. Głaskał ją delikatnie po włosach. Stali tak dłuższą chwilę, nic nie mówiąc do siebie. Po trzech godzinach pielęgniarki przywiozły matkę na oddział. Na widok zapłakanych oczu córki starsza pani łagodnie się uśmiechnęła. Teraz już będzie wszystko dobrze – zaklinała los Joasia. Ta historia mogła mieć tylko dobre zakończenie, inne nie mieściło jej się w głowie. Na szczęście od tamtej pory wyniki kontrolne mamy były bez zarzutu. A teraz to Joanna musiała zadbać o siebie, by nie martwić mamy. Ze względu na jej chorobę była genetycznie naznaczona, więc nie mogła ignorować niepokojących symptomów. Wykonała szybki telefon do kliniki i umówiła się na wizytę lekarską. Chciała to mieć za sobą przed zaplanowanym na za dwa tygodnie wyjazdem do rodziców w góry. Sieć prywatnych przychodni, do których abonament wykupiła dla Joanny była firma, działała sprawnie i dziewczyna już po dziesięciu dniach mogła odebrać wynik badania. Ze swoją nienaganną figurą i pięknymi rudymi włosami, opadającymi delikatnie na ramiona, wyglądała prawie jak modelka, która przyszła dowiedzieć się, czy wygrała casting do nowej reklamy perfum, a nie jak potencjalna chora. Jej głos jednak drżał, gdy zwracała się do recepcjonistki. – Chciałabym odebrać wynik biopsji – powiedziała. – Bardzo proszę. – Panienka z profesjonalną uprzejmością podała jej białą kopertę. Joannę przeszedł dreszcz. Nienawidziła tego momentu. Wiedziała, że ta chwila może zaraz okazać się TĄ, po której nic nie będzie już takie samo. Kilka sekund trzymała kopertę w ręce, po czym otworzyła ją zdecydowanym ruchem. Przebiegła nerwowo wzrokiem po wydrukowanych zdaniach. – Dziękuję pani, bardzo dziękuję. Jest pani cudowna! – zwróciła się z szerokim uśmiechem do dziewczyny siedzącej za kontuarem. Miała uczucie, jakby ta drobna blondynka była jej aniołem stróżem. Zmierzając w stronę wyjścia, Joanna zobaczyła młodą kobietę wtuloną mocno w pierś chłopaka. W
dłoni trzymała taką samą białą kopertę. Płakała. Czyżby jej anioł gdzieś się zawieruszył?
ROZDZIAŁ 3 SPOTKANIE
Zakopane jest cudowne o każdej porze roku – pomyślała Joanna, rzucając podróżną torbę na łóżko w gościnnym pokoju. Ma wszystko, co potrzeba – surowość gór, życzliwość mieszkańców połączoną z ich żywiołowym temperamentem, światowość Teatru Witkacego i lokalny smak oscypków. Kochała to miasto. Jej rodzice przenieśli się tu z Warszawy dwa lata temu, by w pięknym otoczeniu dożyć kresu swych dni... Kupili drewniany góralski dom z tarasem, z którego rozpościerał się widok na Giewont. Pachniało w nim żywicą i drożdżowym ciastem. Dziewczyna uwielbiała tu przyjeżdżać, ale dotąd zwykle nie starczało jej na to czasu. Górski klimat służył rodzicom. Mama była w świetnej formie. Niemal zapomniała o operacji i naświetlaniach, jakie przeszła jeszcze w Warszawie. Wciągnęła ją nauka góralskiej kuchni. Za punkt honoru postawiła sobie, że dorówna w pieczeniu kiszki swoim nowym sąsiadkom. Ojciec, wieloletni pracownik Instytutu Fizyki Jądrowej PAN-u, podleczył tu astmę. Ku zaskoczeniu całej rodziny, zaczął pisać kryminały. Póki co do szuflady, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Joanna zeszła do kuchni, w której krzątała się jej matka. – Tak się cieszę, że przyjechałaś. Pokaż mi tę swoją śliczną buźkę. – Mama ujęła w dłonie twarz dziewczyny. Zawsze lubiła jej się tak przyglądać, gdy córka była mała. – No, co tam, już dobrze? Czy ciągle przeżywasz? – dopytywała. – Kochanie, to tylko praca. Jesteś taka zdolna, znajdziesz jeszcze lepszą. – Wiem, mamo, jednak nie jest łatwo przeboleć, że ktoś ci wylał na głowę pomyje. Gdyby ciebie zdradziła dobra koleżanka, to.... Ale, co tam, szkoda o tym gadać. – Machnęła ręką. – Przynajmniej mogłam w końcu przyjechać do was na dłużej – powiedziała to prawie radośnie. – Właśnie. Teraz będziesz miała więcej czasu, to może w końcu rozejrzysz się za jakimś chłopakiem. Chciałabym się doczekać wnuków. – Oj, mamo, obiecaj, że o tym nie będziemy rozmawiać. – Joanna się skrzywiła. – Cześć, siostra! – przerwał rozmowę przystojny siedemnastolatek, który wparował do kuchni. Za nim wszedł ojciec. Gdy zobaczył Joannę, jego twarz się rozpromieniła. Spojrzenia tych dwojga
mówiły, że są sobie bardzo bliscy. W przeszłości ich relacje nie zawsze były łatwe. Joasia jako nastolatka buntowała się, chciała swobody. Ojciec zaś długo nie umiał zaakceptować pryszczatych chłopaków przesiadujących w jej pokoju, nie pojmował, że ona nie należy już tylko do niego. Była jego królewną, ukochaną córeczką, która za szybko dorosła. Do porozumienia doszli dopiero pod koniec jej studiów, gdy dziewczyna wyjechała na stypendium do Rzymu. Była zbyt daleko, by mógł się wtrącać, a ona z oddali potrafiła lepiej go zrozumieć. Do dziś liczyła się ze zdaniem ojca. Pozostał najważniejszym mężczyzną w jej życiu. Był jednak jeszcze ktoś, kto w ostatnim czasie często zaprzątał jej myśli. Nawet wtedy, gdy stała na kamienistym czubku Sarniej Skały i napawała oczy niezwykłym widokiem okolicznych dolin i szczytów, wspominała Mateusza. Był dla niej zakazanym owocem i może to ją tak nęciło. Odnajdywała w pamięci miłe jej sercu obrazki: widziała przymrużone brązowe oczy, silne ramiona, niesfornie opadającą na czoło grzywkę. I wcale nie martwiło jej to, że być może już nigdy nie spotka ich właściciela. Podniecała ją sama myśl, że mogłoby być inaczej, a wiedząc, że jest to tylko piękna mrzonka, czuła się bezpiecznie. Joanna lubiła igrać z samą sobą, rozpalać wewnętrzny ogień, by potem szybko go gasić. Związki stworzone w wyobraźni udawały jej się o wiele lepiej niż te rzeczywiste. Na tym wzniesieniu, wysoko nad światem, wcale nie czuła się samotna. Jej wzrok ślizgał się po Czerwonej Przełęczy, po leśnym obramowaniu Doliny Spadowiec, by w końcu zatrzymać się na ukochanym Giewoncie. To miejsce znajdujące się jakby w środku chmur, niezmącone żadnymi odgłosami, nadawało się idealnie do snucia ponętnych wizji. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz było jej tak dobrze. Chętnie zostałaby tu dłużej i poszukała dębika ośmiopłatkowego, rosnącego na wapiennym podłożu, albo znaków wyrytych na skałach przez dawnych poszukiwaczy skarbów, ale wyraźnie zbierało się na deszcz. Muszę schodzić – stwierdziła. Tata prosił, żebym była rozsądna – pomyślała z czułością. Jej twarzy dotknęły pierwsze krople. Po chwili rozpadało się na dobre. Kamienie przy zejściu ze stromo wznoszącego się wierzchołka stały się śliskie. Joanna przytrzymywała się wystających z ziemi korzeni krzewów oraz głazów i ostrożnie przeszła najtrudniejszy odcinek, na którym – jak słyszała – niedawno straciła życie mniej ostrożna turystka. Dalej trasa była prosta. Dotarła do domu po dwóch godzinach. – Siostra, nie chodzi się po górach bez komóry – zganił ją od progu brat. Spojrzała na niego rozbawiona. Był dla niej kimś szczególnym. Drugie dziecko przytrafiło się jej rodzicom, gdy już się tego nie spodziewali. Nic więc dziwnego, że Kuba był traktowany przez całą rodzinę jak dar od losu. Choć z Joanną dzieliła ich duża różnica wieku, świetnie się rozumieli. Ona znała wszystkie sekrety brata, on zaś liczył się z jej zdaniem. – Masz rację, braciszku. Przepraszam, że byłam taka nieroztropna. Obiecuję poprawę. – No cóż, ominęło cię chyba coś ważnego. – Kuba zrobił tajemniczą minę. – Dzwonili z mojej firmy i błagali, bym wróciła, bo beze mnie biznes się wali? – zażartowała. – Nie, moja droga. Ktoś tu był, a ja nie mogłem cię zawiadomić. No, a gość się okrutnie spieszył. Od razu widać, że z twojej roboty. U was pewnie wszyscy tacy zarobieni.
A jednak przyjechał – pomyślała Joanna i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Mówiła Mateuszowi, gdy zadzwonił do niej po długim okresie milczenia, że wybiera się do Zakopca, ale nie myślała, że ją odwiedzi. – Ja już tam nie pracuję, więc jak widzisz, nigdzie się nie spieszę – przekomarzała się z bratem. – Zostawił wiadomość? Gdzie się zatrzymał? – Jeśli mi o nim nie opowiesz ze szczegółami, to już ci nic więcej nie zdradzę. – Twarz Kuby przybrała szelmowski wyraz. – Mój drogi, po pierwsze, nie ma nic do opowiadania, a po drugie, gadaj mi tu zaraz, bo jak nie, to cię wytarmoszę! Joanna rzuciła się wesoło w stronę brata, który zaczął uciekać. Gonili się chwilę wokół dużego drewnianego stołu, po czym oboje padli na kanapę. – No dobrze, droga Julio. – Kuba przybrał oficjalny ton. – Twój zapracowany Romeo wpadł do Zakopca tylko na trzy godziny i musiał rychło wracać na jakąś kursokonferencję do miasta Kraka. Sądząc z jego posępnego oblicza, był załamany, że cię nie zastał. Prosił, żebyś użyła wynalazku obecnych czasów lub telepatii i czym prędzej połączyła się z jego skromną osobą. – O, taki skromny to on chyba nie jest. – Zaśmiała się. – Ha, wiedziałem, że łączy was lubieżna namiętność! Niestety nie – pomyślała Joanna, ale nie powiedziała tego głośno. Pobiegła do swojego pokoju i odnalazła porzuconą między książkami komórkę. – Mateusz, dlaczego wcześniej nie zadzwoniłeś? – spytała, gdy tylko połączyła się z mężczyzną. – Chciałem ci zrobić niespodziankę. Nie wiedziałem, że jesteś taką taterniczką. – A co? Myślałeś, że objadam się lodami na Krupówkach i robię sobie zdjęcia z misiem? – Głos Joanny brzmiał łagodnie. – Nie wiem, nic nie myślałem. To było spontaniczne. Mieliśmy pół dnia przerwy, bo nie dojechał jakiś facet, który miał prowadzić warsztaty, więc wsiadłem w samochód i już. Miałem nadzieję, że załapię się na tego oscypka, na którego zapraszałaś. – No, to musisz przyjechać jeszcze raz. Będzie z żurawiną mojej mamy, pyszny – kusiła. Nagle bardzo zapragnęła go zobaczyć. Pieszczoty, którymi obdarzała go w wyobraźni, przestały jej wystarczać. – Nie dam rady, mam kupę roboty. Gruby i tak się mnie ostatnio ciągle czepia. Wiesz przecież, jak to jest... – Hm, jeszcze niedawno wiedziałam, ale teraz to wszystko wydaje mi się coraz mniej realne. Nareszcie zaczynam przypominać sobie, co to wolność. Wiesz, jak cudownie jest w górach... – Tak, ale ja muszę zarobić... – Nie dodał na kogo i na co, by nie spłoszyć Joanny. Ta rozmowa układała się tak dobrze. – Joasiu, a może ty byś mnie odwiedziła, jak będę w krakowskim oddziale? – Zaryzykował. – Moglibyśmy spokojnie pogadać, trochę ze sobą pobyć. – Nie wiem, Mateusz, nie wiem. Przecież to nie ma sensu. – Nagle spoważniała. – A ja sądzę, że niektóre rzeczy po prostu muszą się wydarzyć i nie trzeba się przed nimi bronić. Pomyśl o tym. Zadzwonię. Joanna nie chciała o tym myśleć, dobrze wiedziała, że znajomość z Mateuszem musi skończyć się fiaskiem, a jednak się uśmiechnęła. Czyżby lubiła ślepe uliczki?
Jedno było pewne, kochała góry. Minęły już trzy tygodnie, odkąd przyjechała do Zakopanego. W domu rodziców Joanna czuła się bezpiecznie, nie dawała jej jednak spokoju myśl, że już czas, by zainteresować sobą jakiegoś pracodawcę. Początkowo łudziła się, że zadzwoni do niej skruszony prezes. Nie mogła uwierzyć, że firma może funkcjonować bez niej. Nic takiego jednak się nie stało. Pewnie Monika zawróciła mu już całkiem w głowie i wprowadziła swoje rządy... Pomiędzy górskimi wędrówkami Joanna obliczała, na jak długo starczą jej oszczędności. Raty kredytu zaciągniętego na mieszkanie stanowiły poważne obciążenie jej budżetu. Przeglądała internetowe oferty pracy, ale niewiele było takich, które ją interesowały. Gdy na wysłane zgłoszenia nie przychodziły żadne odpowiedzi, zdarzały jej się okresy paniki. Oj tak, rozpieszczona dziewczyno – kpiła w myślach sama z siebie – niełatwo ci będzie zrezygnować z miękkiej skóry bmw, drogich marek perfum i kremów, z cudownych dłoni masażysty i innych drobnych, lecz kosztownych przyjemności. Czasem przed zaśnięciem widziała, jak otwiera drzwi pustego mieszkania. Nie było w nim żadnych mebli, tylko kwiaty w donicach – wszystkie uschnięte. Wtedy czuła, że strach ściska ją za gardło jeszcze mocniej. Wytchnienie przynosiło jej rozmyślanie o Mateuszu. Wyobrażała go sobie, jak bryluje na spotkaniach sprzedaży. Stał przed swoim zespołem – stanowczy, z podniesioną głową. Miał w sobie coś takiego, że trudno było oderwać od niego wzrok, wypełniała go męska siła, która urzekała Joannę. Kiedyś wracali zatłoczonym pociągiem ze szkolenia, które odbywało się nad morzem. Siedzieli tak blisko siebie... Ich ręce stykały się mimo woli. Łaskotały ją jego włoski. Odurzał ją zapach wody kolońskiej. Miała straszną ochotę położyć mu głowę na ramieniu i tak wtulona odbyć całą podróż. Musiała się jednak mieć na baczności, bo z korytarza dochodził tubalny głos Grubego, a korpo nie toleruje zbyt bliskich stosunków między pracownikami. Więc tylko westchnęła i ścisnęła uda. Zresztą często spinała poślady, bo taka była firmowa moda. – Panienka na urlopie? – zagadnął Joannę młody, rosły góral z kostropatą twarzą. Był to sąsiad rodziców. Stał przy płocie i patrzył, jak dziewczyna porządkuje ogród. – Można tak powiedzieć. – Uśmiechnęła się krzywo. Chciała zająć się swoją pracą, ale mężczyzna miał wyraźnie ochotę na pogawędkę. – Ja to nie znoszę urlopu – wyznał. – Ostatni raz próbowałem tego trzy lata temu. To prawdziwa mordęga. – Naprawdę? – Joanna się zdziwiła. – Pierwszego dnia chciałem się wyspać, ale gdzie tam, obudziłem się o piątej rano. Potem piję kawę i myślę: co tu robić? No, przecież nie będę z mamuśką w domu siedział. Zaraz do jakichś babskich robót mnie zapędzi. Może na ryby pójdę, dumam, ale przypomniało mi się, że w naszym strumyku już dawno ryb nie ma. – Jednak czasem trzeba odpocząć. Jak się tego nie robi, to człowiek zaczyna się fizycznie i psychicznie rozpadać – stwierdziła Joanna. – Oj, sąsiadka gada jak moja mamuśka. Ona toby najchętniej nad Bałtyk pojechała. Daleko, to fakt, ale raz byliśmy i strasznie jej się spodobało. A mi to się słabo robiło od tej ludzkiej masy. Tam wszędzie wielkie brzuchy. Toczy się takie panisko po piachu, ale najpierw widać jego pępek,
napompowany piwskiem balon, a potem bardzo długo nic i dopiero dupsko idzie. – Ha, ha. To prawda. – Joanna się uśmiała. – Ja tam ci wolę po naszych górach hasać. I patrzaj, pani, jaki ze mnie zgrabny chłopak! – Sąsiad wciągnął brzuch i naprężył mięśnie. – To fakt, nie ma to jak górskie spacery. Ja też zaraz lecę „Ku Dziurze”. – Oj, świntuszka z pani! – Kostropaty góral się zaśmiał. – Niech no tylko sąsiadka na wilki uważa, szczególnie na te w ludzkiej skórze. A jakby kiedy chciała, żebym jej towarzyszył, to wystarczy przez płot zawołać. – Dzięki, na razie potrzebuję trochę samotności – odparła uprzejmie Joanna i złapała za łopatę. Postanowiła zakończyć obierającą niebezpieczny kierunek rozmowę. Pomógł jej w tym brat, który pojawił się w ogrodzie i odciągnął ją na taras pod pretekstem wspólnego wypicia zsiadłego mleka. – Siostra, widziałem przez okno, że miałaś rwanie – śmiał się Kuba. – To fakt, już się zastanawiałam, czy nie skorzystać – zażartowała dziewczyna. – A trzeba było. Antek Gąsienica to świetna partia. Te wszystkie pola, aż hen, do lasu, należą do niego. – Brat zatoczył krąg ręką. – Tyle tylko że chłopak strasznie nierobotny. Ciągle go widzę, jak na ganku siedzi i fajkę kurzy. Musiałabyś sama owieczki wypasać. – To ciekawe. Mi mówił, że go nudzi odpoczynek. – W takim razie musi być strasznie znudzony. I pewnie dlatego się za warszawianką ogląda. – Kuba wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ach, ty małpiszonie! – Joanna dała kuksańca bratu. Przez kolejne dni starała się unikać młodego sąsiada. Chłopak kilka razy próbował ją wciągnąć w dyskusję przy ogrodowym płocie, zawsze jednak znajdowała dobrą wymówkę, by uciec do swoich zajęć. Antek Gąsienica był wyraźnie zawiedziony. Humor poprawiał sobie pykaniem fajeczki i wielogodzinnym przyglądaniem się chmurom. Joannę zaś kusiło, oj kusiło, męskie towarzystwo, tylko nieco inne. – Przyjadę. Gdzie się spotkamy? – Jej głos był trochę niepewny, choć wiedziała, że podjęła już decyzję. – Będę w hotelu „Pod Herbami”. Tam jest miła knajpka. Zjemy coś, a potem zobaczymy. Nie mogę się doczekać – wyszeptał Mateusz. – Wiesz, że źle robimy? – spytała z wahaniem. – Zawsze byłem pewien, że to tylko kwestia czasu. Joannę drażniła jego pewność siebie. Przez sekundę zastanawiała się, czy nie zrezygnować ze spotkania, ale zbyt mocno pragnęła poczuć zapach mężczyzny. – Jeśli nie ucieknę, to będę o ósmej – obiecała. – Tym razem na pewno cię dogonię. Wieczorem zaparkowała pod hotelem. Czuła się trochę jak złodziej. Przez całe życie sztywno trzymała się zasady, by nie zadawać się z żonatymi. Jeszcze miała nadzieję, że może nic się nie zdarzy, może zdoła się oprzeć emocjom. Tylko czy na pewno tego chciała? Restauracja była przytulna. Mateusz zamówił wino. Na początku rozmowa się nie kleiła. Kiedyś z zapałem dyskutowali o pracy, projektach, nowych strategiach. Gdy teraz opowiadał jej o sprzedaży
i klientach, Joanna nagle poczuła się zmęczona. Miała wrażenie, że jest z innego świata. Zapytała, jak się miewa jego synek. Odpowiedział niechętnie. Tego wieczoru nie chciał pamiętać o rodzinie. Wino zrobiło swoje. Śmiali się coraz głośniej. On położył rękę na jej dłoni. Dziewczyna spostrzegła, że jego palce są grube, trochę nieporadne. Jakby nienależące do kompletu... W windzie zaczęli się całować, namiętnie, zachłannie. Joanna miała wrażenie, że jadą coraz szybciej. Winda mogłaby się wcale nie zatrzymywać. Niech zawiezie ich do nieba albo jeszcze dalej, gdzie już nic nie będzie ważne, gdzie ona nie będzie tą cholerną trzecią. Gdy weszli do pokoju, w jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Czuła, że stąpa po krawędzi i zaraz spadnie w przepaść. Mogłaby jeszcze uciec. Ale nie miała już siły. Było zbyt dobrze. Mateusz przywarł do niej całym ciałem. Za nią była tylko ściana. Jego usta kąsały jej szyję. Jedna dłoń łapczywie sięgnęła do piersi chronionej przez pancerz stanika. Druga wkradła się między jej uda. Za szybko, wszystko za szybko – wzdrygnęła się w duchu. Wiedziała jednak, że jego ogień nie zgaśnie, póki się nie wypali do końca, do ostatniej iskry. – Jak lubisz? – Usłyszała jego szept. Delikatnie, opuszkami palców – chciała powiedzieć, ale on nie czekał na odpowiedź. Popchnął ją na hotelowy tapczan i wbił się w nią mocno. Rozporządzał jej ciałem, jakby od zawsze należało do niego. Było ciemno i znowu samotnie. – Zrobiłem to – wyszeptał Krzyśkowi Mateusz podczas przerwy w służbowym spotkaniu. – Co zrobiłeś? – Wczoraj była moja, od koronkowych majteczek po sam czubek czarnych rzęs. – Kto? Joanna? – A kto inny? Ma świetny tyłek, ale nie jest tak gorąca, jak myślałem. Musiałem się ostro natrudzić, by ją rozluźnić. – Może raczej ty nie jesteś takim ogierem, jak ci się wydaje – żachnął się Krzysiek. Czuł, że wzbiera w nim złość. – I co będzie dalej? Podwójne życie? – Dobre pytanie. Byłem pewien, że z Aśką to coś ważnego, ale teraz sam nie wiem... – Jasne, miałeś po prostu ochotę ją przelecieć, i tyle! – burknął kumpel. – Chyba nie uważasz mnie za takiego dupka...? Nadal o niej myślę... Czasem. Krzysiek spojrzał na Mateusza z niedowierzaniem. W jego oczach pojawiło się coś na kształt żalu. *** Iza często pisała SMS-y. Lubiła wysyłać krótkie liściki, które błyskawicznie docierają do nadawcy. Od pewnego czasu co wieczór przed snem pisała kilka słów do Joanny. Te SMS-owe rozmowy stały się ich rytuałem. Zazdrościła przyjaciółce wolności. Sama miała każdy dzień co do minuty, a nawet sekundy, wypełniony sprawami. Rano pędem zawoziła dzieci do szkoły, potem biegła na spotkania z klientami, służbowe lunche, czasem na konferencje prasowe lub wieczorne eventy. Gdyby nie świetna niania, która od dawna opiekowała się dziewczynkami, nie poradziłaby sobie z tym wszystkim. Z Tomaszem stosunki były nadal chłodne i ograniczały się głównie do spraw związanych z dziećmi. Od czasu do czasu mąż pytał Izę, co mógłby dla nich zrobić. Złościło ją to bardziej, niż gdyby w ogóle nie zadawał tego pytania. Pragnęła, by o nie zabiegał, by przejawiał inicjatywę, a Tomasz
jak zwykle chciał, by żona podała mu rozwiązania na ładnie przystrojonym talerzu. – Pomalowałam w weekend pokój Zosi – pochwaliła się Joannie podczas ostatniej rozmowy. – Tak? To fajnie. – Przyjaciółkę cieszyło, że Iza powoli odżywa. – Wybrałyśmy z dziewczynkami kolor farby, wyrazisty ciemnożółty. Tomasz by się nigdy na taki nie zgodził. Do tego jedna ściana różowa – mówiła z wyraźną satysfakcją. – To było wielkie malowanie. No i przemeblowałyśmy pokój całkowicie! Zosia jest zachwycona. A ja się cieszę, że zrobiłam to sama, bez niego... Że potrafię. – No widzisz. Ty wszystko potrafisz – skwitowała Joanna. – Niby tak, ale cały czas wyobrażam sobie nas w komplecie. Boję się... – Ciągle chcesz, żeby wrócił? Iza przez dłuższą chwilę milczała, jakby nie mogła znaleźć odpowiedzi. W końcu rzekła: – Wiesz? Zapisałam się na terapię. Zaczynam powoli rozumieć, że jestem od Tomka uzależniona. Jak jakiś cholerny alkoholik od flaszki. To wszystko jest bez sensu. Niby rozumiem, że obcowanie z nim mnie wykańcza, ale ciągle go pragnę, jak kretynka. – A ja mocno wierzę w twoje uzdrowienie. Tomasz nie dorasta ci do pięt i nie jest ci do niczego potrzebny. – Dam ci znać, jak też tak zacznę myśleć. – W głosie Izy zabrzmiała ironia. – Wiem, wiem, myślisz, że jestem stuknięta, ale ja po prostu nie potrafię być sama. Jestem człowiekiem stadnym i nic na to nie poradzę. – No, to musisz sobie poszukać jakiegoś nowego Króla Lwa – naciskała Joanna – bo ten jest felerny. – Oj, Asiu, gdyby to było takie proste. Myślisz, że po prawie czterdziestoletnią kobietę z dwójką dzieciaków na głowie ustawia się kolejka? Poza tym wiesz, jak to jest, ponoć powtarzamy błędy naszych rodziców. Mój ojciec też dawał mamie nieźle popalić. W młodości uganiał się za laskami. Nie przepuścił żadnej, która się tylko ładniej do niego uśmiechnęła. A potem zaczął pić. – Och, nie wiedziałam. – Joanna była poruszona. – Najpierw było kilka piw po pracy, a potem coraz gorzej. Przepijał pensję, przychodził do domu zalany i wszczynał awantury. Mnie nie ruszał, ale do mamy przyskakiwał z pięściami. Pamiętam, że w dzieciństwie ciągle się o nią bałam. W końcu rodzice się rozstali i dopiero wtedy w moim życiu zapanował jako taki porządek. – Widzisz? Czasem lepiej się rozstać. – Pamiętam kilka miłych chwil z moim tatą. – Iza zignorowała jej słowa. – Jak byłam mała, to brał mnie na barana i tak biegał po mieszkaniu. Czasami zabierał mnie na grzyby... Ale to są tylko takie pojedyncze obrazki, które mam w głowie. Jak zaczęło się picie, to robiłam wszystko, by być jak najrzadziej w domu. Zaczęłam uprawiać gimnastykę i spędzałam większość czasu na treningach. Trener, bardzo porządny człowiek, zastępował mi trochę ojca. Ale potem złapałam podłą kontuzję i to też się skończyło. – A ja zawsze myślałam, że tobie w życiu tak łatwo wszystko przychodzi... Muszę przyznać, że nawet ci tego zazdrościłam – wyznała Joanna. – No cóż, pozory... – Iza uśmiechnęła się krzywo. Rozmowy z Joanną miały uzdrawiającą moc, lecz dziewczyna wiedziała, że potrzeba czasu, by
umiała wyzwolić się z fatalnego zauroczenia własnym mężem. Niestety jeszcze tego samego dnia przekonała się, że bycie samotną matką nie jest łatwym zadaniem. Głośny płacz wyrwał ją ze snu w środku nocy. Przez moment nie wiedziała, gdzie jest. Zerwała się jednak i powędrowała do pokoju sześcioletniej córki. Dziewczynka siedziała na łóżku i zawodziła. – Zosiu, co się stało? Miałaś zły sen? – Brzuszek, brzuszek mnie boli. Tak bardzo mnie boli, mamusiu. W drzwiach stanęła jej starsza o cztery lata siostra. – Czy ona musi się tak drzeć? Mamo, zrób z nią coś, przecież ja chcę spać. Iza przyłożyła usta do czoła córeczki. Było rozpalone. Zmierzyła dziewczynce temperaturę. Prawie czterdzieści stopni. Zdecydowanie za dużo. Coraz głośniejszy płacz Zosi uświadomił jej, że nie chodzi o zwykłe zatrucie. – Co robić? Co robić?! Zaczęła biegać po pokoju. Zegar na ścianie wskazywał kwadrans po trzeciej. Zosia trzymała się za brzuch i zwijała z bólu. Wyglądało to coraz gorzej. – Karolina, ubieraj się! Jedziemy do szpitala. – O tej porze? Przecież jest środek nocy. Ja chcę spać. Może zadzwoń do taty...? – Tata nam tu nic nie pomoże! – powiedziała ze złością Iza. W duchu jednak pragnęła, by Tomasz był przy niej, by wziął córkę w mocne ramiona. By ochronił ją przed niebezpieczeństwem, tak jak tamto dziecko, które wiele lat temu wyniósł z morza. Po piętnastu minutach matka wraz z córkami były już w szpitalu. Nieco zaspany lekarz z ładną twarzą, na której nie widać było żadnych emocji, oświadczył Izie, że mała ma atak wyrostka robaczkowego. – Bez operacji się nie obejdzie – stwierdził tylko krótko. – Bez operacji? – Izę zmroziły te słowa. – Jak to? Przecież Zosia jeszcze wieczorem była całkowicie zdrowa. Na nic się nie uskarżała. Czy jest pan pewny, że operacja jest konieczna? – Droga pani, z wyrostkiem robaczkowym nie ma żartów. Jeśli pani się uprze, to możemy jeszcze trochę poczekać. Dałem jej kroplówkę i chwilowo jest lepiej. Mnie się też nie uśmiecha kroić małej w środku nocy – stwierdził z rozbrajającą szczerością. – Ale jeśli do dwóch godzin jej stan się nie poprawi, to już bez gadania weźmiemy ją na stół. To co robimy? Teraz, czy czekamy? Iza stała bezradna na środku korytarza oświetlonego zimnym światłem jarzeniówki. Spojrzała na starszą córkę, która ułożyła się na krzesłach stojących pod ścianą. Drzemała. Boże, co robić? Dlaczego sama muszę podejmować wszystkie decyzje? Była przerażona. Wyciągnęła komórkę z torebki. Tomasz, odbierz – błagała w myślach, choć wiedziała, że jej mąż przed snem zawsze wyłącza telefon. Gdy weszła do sali, w której leżała Zosia, przeszedł ją dreszcz. Na szpitalnym łóżku drobna postać córki wydawała się jeszcze mniejsza. Do małej rączki podłączony był wenflon z kroplówką. Dziewczynka spojrzała na Izę ufnym wzrokiem – Mamusiu, czy będzie mnie jeszcze bolało? – Nie, kochanie. – Kobieta pogłaskała córeczkę po blond włosach. – Wszystko będzie dobrze – wyszeptała i odwróciła głowę. Po jej bladych policzkach spływały wielkie łzy.
Operacja małej Zosi odbyła się o siódmej rano. Przebiegła bez komplikacji. Dziewczynka przebywała w szpitalu jeszcze cztery dni, jednak Tomasz nie znalazł czasu, by ją odwiedzić. Iza miała coraz większe poczucie przegranej.
ROZDZIAŁ 4 KOMU W DROGĘ...
Pobyt u rodziców w Zakopanem szybko dobiegł końca i Joanna znów siedziała okutana kocem w swoim warszawskim mieszkaniu. Próbowała czytać książkę, jednak co chwila zerkała na komórkę. Mateusz nie dawał znaku życia od kilku dni. Zresztą od pamiętnej nocy, którą spędzili razem w hotelu pod Krakowem, dzwonił rzadko i na ogół się spieszył. Z firmy, w jakiej Joasia była niedawno na rozmowie o pracę, też się nie odzywali. Damy pani odpowiedź w ciągu trzech dni – szczebiotała miła szefowa działu personalnego, gdy dziewczyna opuszczała biuro. – Zdradzę, że lubi takie elokwentne kobiety z dużym doświadczeniem jak pani. Bla, bla, bla, łatwo tak gadać, a potem nic. A przecież po spotkaniu była pewna, że ma ptaszka w garści. Była z siebie naprawdę dumna. Idąc marmurowym korytarzem znanej korporacji, rozglądała się, gdzie może być jej przyszły gabinet. Przez szklane ściany pokoi spoglądała na ludzi wpatrzonych w monitory komputerów i zastanawiała się, którzy z nich będą dla niej pracować. Wtedy Warszawa pachniała piękną złotą jesienią i Joannie znów chciało się żyć. A jednak późniejsze testy numeryczne poszły jej fatalnie. Szczerze ich nienawidziła i nie mogła zrozumieć, jak na ich podstawie można ocenić inteligencję człowieka. Czy naprawdę wszystko można „ubrać” w cyferki? Joasia rozmyślała, co począć z weekendem, który właśnie się zaczynał. Przeglądała w komórce nazwiska znajomych i zastanawiała się, do kogo zadzwonić. Z rozczarowaniem stwierdziła, że większość numerów należy do ludzi z byłej firmy. A ona nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać o wprowadzanych na rynek nowych lekach, które pomogą rozłożyć konkurencję na łopatki, ani o wymyślonych przez pomysłową Monisię strategiach, mających, jak te leki, uzdrowić podupadający organizm korporacji. Nie chciała też słuchać o wyższości jednych elektronicznych gadżetów nad innymi, ani rozprawiać o klubach fitness, dietach i markowych ciuchach, a były to ulubione tematy ludzi z jej pracy. Może zadzwonić do Izy? – zastanawiała się. Nie, ona przeżywa renesans swojego związku. Nie wiem, na co liczy z tym Tomaszem...?
Joasia ostatecznie zdecydowała się na samotny wypad do kina w centrum handlowym o anglojęzycznej nazwie Sadyba Best Mall. Sala multipleksu świeciła pustkami. Pięknie reklamowana komedia romantyczna nie była ani śmieszna, ani wzruszająca. Minęły już dwa tygodnie od udanego spotkania w znanej korporacji, a telefon ciągle milczał. Joasia co godzinę sprawdzała, czy jej komórka na pewno jest włączona. Przeglądała maile, a nuż tą drogą prześlą dobrą wiadomość... Po kolejnych siedmiu dniach zadzwoniła sama. – Och, pani Joanno, przepraszam, że się nie odzywałam – szczebiotała miłym głosem dziewczyna z działu personalnego. – Byłam taka zalatana, pani przecież wie, jak to jest... Nie, od kilku miesięcy już nie wiem, ale mam nadzieję, że to się teraz zmieni – przemknęło Joannie przez głowę. – No więc ostatecznie zdecydowaliśmy się awansować na to stanowisko kogoś z firmy. Jest to osoba ambitna i myślimy, że się świetnie sprawdzi. – A co ze mną? Przecież mówiła pani, że podobałam się prezesowi... – No tak, ale trzeba promować swoich pracowników – ćwierkała dziewczyna. Joanna niemal słyszała, jak trzepocze długimi rzęsami. – Zwłaszcza jak ci pracownicy są tańsi i młodsi – zakończyła prosto z mostu. Za oknem rozszalała się burza. Joanna nie wiedziała, czy świat rozmywa jej się ze względu na zalane deszczem szyby, czy przez nagłą wilgoć, którą poczuła w oczach. Zagryzła wargi. – Padnij! Powstań! Padnij! Powstań! Joanna czuła, jak po plecach spływa jej pot. Ćwiczyła w szeregu tak samo ubranych osób. Wszystkie miały na sobie błękitne, doskonale wyprasowane koszule ze sztywnym kołnierzykiem i spodnie w idealny kant. Blade, prawie porcelanowe twarze wyglądały nienaturalnie. Pozbawione wyrazistej mimiki, ostrzyknięte botoksem, uśmiechały się w identyczny, wymuszony sposób. Wszyscy w szeregu wykonywali takie same ruchy, w tym samym momencie. Ćwiczyli, a potem coś wspólnie wznosili, tworzyli przyszłość. Z wielkich głośników rozbrzmiewały hasła: „Pragniemy większych zysków!”. Zysków, zysków – powtarzało echo. „Nie możesz zawieść!”. Joanna bardzo się starała. Przepełniała ją duma, że wniosła swój wkład w sukces wspaniałej korporacji, matki wszelkiego dobra. Czuła, że musi wykonywać ruchy jeszcze lepiej i dokładniej. Była cząstką, ale i jednością. Z innymi w szeregu łączyła ją wielka tętnica, która wchłaniała krew każdego z organizmów. Gdy ludzie pracowali sprawnie, tętnica błyszczała karminowym kolorem, gdy zwalniali tempo, wyraźnie siniała. Wtedy niektórzy osuwali się na ziemię i nagle z ich głów, jak z baloników, uchodziło powietrze. W puste miejsca natychmiast pompowani byli nowi, ci starali się bardziej, byli po prostu lepsi. Sssss... Joanna czuła, że jej twarz się raptownie kurczy. Zakryła usta jakby zatykała dziurę w dmuchanej piłce. Ssssss – ostry dźwięk rozdzierał ciszę. Nieee! – usłyszała swój krzyk. W ostatniej chwili zobaczyła szeroki uśmiech Moniki. Przerażonym wzrokiem omiotła ściany sypialni. Wszystko było na swoim miejscu. Jej pokój nie zmienił się, odkąd poprzedniego wieczoru położyła się spać. W oknie delikatnie falowała firanka. Kolejny dzień znów nie miał historii. Nikt nie dzwonił, nikt nie proponował jej pracy, Joanna zaś nie miała energii, by wertować internet w poszukiwaniu nowych ofert lub by wydzwaniać do starych
znajomych z pytaniem, czy nie mają przypadkiem dla niej jakiegoś zlecenia. To wszystko było takie poniżające. Myła włosy, gdy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Mateusz powitał ją ognistym pocałunkiem, obłapiając jednocześnie dłońmi jej kształtne pośladki. Z kosmykami ociekającymi wodą, w niedopiętym szlafroku w różyczki wyglądała powabnie. Mężczyzna przyniósł dobre wino, ich ulubiony szwajcarski ser i krakersy. Obejrzeli film sensacyjny na DVD i opróżnili butelkę. Mateusz zrobił się trochę senny. To w dziwny sposób skłoniło Joannę do działania. Najpierw zaczęła delikatnie głaskać go po twarzy. Miał niewielki, łaskoczący zarost. Przybliżyła policzek do jego policzka i muskała go gorącymi wargami. Zaczął szybciej oddychać. Joanna położyła ręce mężczyzny na swoich piersiach. Gdy opuszkami palców dotykał jej sutków, poczuła, że robi się wilgotna. Gwałtownym ruchem zdjęła z niego T-shirt, następnie spodnie i zaczęła ocierać się niczym kotka o jego nagie ciało. Wtedy dopiero poczuła, jak i on bardzo jej pragnie. Wpuściła go do swej jaskini. Nie wstydziła się okrzyków rozkoszy, jakie po chwili wydobyły się z jej gardła. W brązowych oczach Mateusza dostrzegła zachwyt. Leżeli potem, nic nie mówiąc. W ogóle rozmawiali niewiele. Do Joanny zaczęło docierać, że jest to układ czysto erotyczny. A przecież nie tego chciała. Marzyła o miłości, zatraceniu w uczuciach, chciała być tą najważniejszą, jedyną. Jednak gdy zamykała drzwi za Mateuszem, czuła się jeszcze bardziej samotna niż przed jego wizytą. Mimo to nie potrafiła zakończyć znajomości. Namiętność trzymała ją mocno w szponach, a nadzieja, że chłopak coś do niej czuje, mydliła jej oczy. Mateusz lubił dotykać Joanny. Miała wyjątkowo gładką skórę i była otwarta na eksperymenty, nie to co jego konserwatywna żona. Szczególnie podniecała go pozycja na pieska. Gdy wchodził w partnerkę od tyłu, głęboko i z zaangażowaniem, miętosząc przy okazji jej dorodne piersi, czuł, że jest stworzony do wielkich rzeczy. Jakaś iskra rozpalała go od środka, choć to przecież on wwiercał się w kobietę. Joanna go pociągała, dawała mu wytchnienie, przy niej zapominał o ciągłym stresie i gonitwie za biznesowymi wynikami. Chwile z nią spędzone były odpoczynkiem wojownika. Nie lubił tylko, gdy zaczynała gadać, choć musiał przyznać, że – jak na kobietę – i tak miała dużą umiejętność milczenia. Znał babki, przy których nie dało się usiedzieć nawet godziny, bo zamęczały człowieka swoją paplaniną, zupełnie jakby miały zamontowany w gardle czujnik. Gdy pojawiał się koło nich facet, one zaczynały swoje trele, przetykane nieznośnie wysokimi tonami, i wysysały z niego całą energię. O! Od takich Mateusz stronił, umiał je zresztą wyczuwać na odległość. Potrzeba ciszy, którą w sobie nosił, zapewne brała się stąd, że ciągle ktoś do niego mówił. A to pracownik zawracał mu głowę: „Kierowniku, kierowniku, zabrakło nam gadżetów dla lekarzy”, „A czy kierownik mógłby...?”, „A czy kierownik słyszał...?” I tak na okrągło. A to dzwonił telefon, a to ktoś stawał przy jego biurku. Mateusz często nie zdążył jeszcze wejść do biura, a już pracownicy rzucali się na niego na korytarzu jak sępy, przekrzykiwali się, by zgarnąć dla siebie okruszki jego uwagi. Gdy skonany wracał do domu, już od drzwi żona suszyła mu głowę, że czegoś nie kupił, że o czymś zapomniał albo że się spóźnił. Najchętniej pobawiłby się z synkiem, bo ten, choć także umiał używać aparatu mowy, robił to przynajmniej z wdziękiem, lecz gdzie tam, już dzwonił telefon. – Mateuszku, mam taki mały problem i tylko ty możesz go rozwiązać. – Wdzięczyła się do słuchawki
teściowa. – Nie wiem, dlaczego na moim komputerze wyświetla się taki dziwny znaczek... I tu leciał długi opis przerywany westchnięciami. – A próbowała, mama, wyłączyć komputer i z powrotem go włączyć? Może wtedy zadziała? – Za każdym razem dawał tę samą radę. – Och, jakiś ty mądry! – Zachwycała się starsza pani i przechodziła do opisu następnego problemu, którego rozwiązanie mógł znać tylko Mateusz. Chłopak miał wrażenie, że zamiast głowy do jego szyi przytwierdzony jest wielki balon. Wystarczy malutka szpileczka i... A tu jeszcze Joanna. Życie mężczyzny posiadającego rodzinę i kochankę nie jest łatwe. Czasem, gdy widział, że dziewczyna jest w złym humorze i zbiera jej się na zwierzenia, wyciągał ją do kina. Sala była na ogół pusta. Drogie bilety i łatwość dostępu do superprodukcji dzięki domowym dekoderom sprawiały, że ludzie woleli zostać w domu. Para siadała w ostatnim rzędzie. Mateusz wsuwał rękę pod spódniczkę Joanny i sprawnie odnajdywał jej wilgotne płatki. Delikatnie masował łechtaczkę. Dziewczyna nie pozostawała mu dłużna. Przesuwała ręką po wypukłości na jego spodniach, a ich oddechy splatały się w jeden. Ekran robił się coraz większy i większy, aż w końcu ich pochłaniał. To było dużo lepsze od przeintelektualizowanych konwersacji. Tego dnia miał jednak pecha. Gdy wracali z kina do mieszkania Joanny, dziewczyna nagle wydęła usta i zaczęła machać rękoma, jakby się zapowietrzyła. – Widziałeś to?! – Z niedowierzaniem wskazywała wielki plakat podświetlony przez mocne halogeny. – No, to nasza najnowsza kampania reklamowa. Fajna, co? – W głosie Mateusza zabrzmiała duma. – Żartujesz? Przecież na tym billboardzie jest Mulicyn. – Jasne. To nasz nowy superprodukt. Ponoć bardzo skuteczny na migrenę oraz na... konkurencję. – Zaśmiał się. – Tyle tylko że przez niego Gruby znów mi podniósł cele sprzedaży, a to już nie jest takie zabawne. – Ależ ten lek wywołuje bardzo groźne skutki uboczne. Widziałam dane przysłane przez Francuzów. U nich został wycofany z rynku. – E, pewnie coś ci się pomyliło. To absolutna nowość, a ty nie pracujesz u nas już od ponad czterech miesięcy – żachnął się chłopak. – Mateusz, wiem, co mówię. Marek chciał go wprowadzić już pół roku temu, ale przez te dane zrezygnował z pomysłu. Omawialiśmy to przecież na zarządzie. – No cóż, widocznie dane się zmieniły. – Wzruszył ramionami. – Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz. – Joanna przeszyła mężczyznę surowym wzrokiem. – Kotku, ja tu tylko sprzątam, to znaczy sprzedaję. Nie płacą mi za dywagacje. – Próbował rozbroić ją uśmiechem. – No właśnie! Sprzedajesz lek, który może kogoś uśmiercić. Z danych wynikało, że we Francji trzy osoby, które go zażyły, zapadły w śpiączkę. Nie rozumiesz tego? – Joanna traciła cierpliwość. – A czy jesteś pewna, że to się stało właśnie po Mulicynie? – Nie, ale nie mam też pewności, że ten lek jest bezpieczny. – Z jej oczu leciały iskry. – Daj już spokój. Nie możemy rozmawiać o czymś innym? Gdybym chciał pogadać o robocie, to umówiłbym się z Krzyśkiem. – Mateusz nie tak wyobrażał sobie ten wieczór. – Posłuchaj, musisz działać! Tej sprawy nie można tak zostawić. – Joanna nie dawała za wygraną.
– A co ja mogę, biedny żuczek? – Znów wzruszył ramionami. – Pogadaj z Grubym, niech odnajdzie dane, o których mówię, i wstrzyma sprzedaż tego cholerstwa. – O, na pewno to zrobi, już go widzę, jak leci – zakpił Mateusz. – Przynajmniej spróbuj. Obiecaj mi, że z nim porozmawiasz. – Patrzyła na niego przenikliwie. – No dobra, dobra, pogadam – zgodził się w końcu, choć wcale nie miał zamiaru spełnić jej życzenia. Po co się mieszać w brudne sprawy? Nie był w zarządzie i na szczęście nie musiał podejmować kontrowersyjnych decyzji. Jemu za to nie płacili. Późnym wieczorem, gdy Joanna została sama, nie do końca uspokojona obietnicą chłopaka, zastanawiała się, co może zrobić w sprawie Mulicynu. Do kogo powinna zadzwonić? Do Barbary? Nie, ona była od spraw kadrowych, nie miała nic wspólnego z wprowadzaniem nowych leków. Z Markiem dziewczyna nie miała ochoty rozmawiać, tym bardziej z Moniką. Najwłaściwszą osobą wydawała się lafirynda Makowska, bo to przecież ona odpowiadała za nowe produkty, jednak sama myśl, że miałaby się z nią spotkać, napawała Joannę odrazą. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak tylko czekać, by Mateusz rozwiązał sprawę. Niby się uspokoiła, a jednak ta noc znów nie należała do najłatwiejszych. Gdy tylko Joanna weszła do biura, zaskoczył ją dziki tłum w korytarzu. Klienci firmy – dystrybutorzy, aptekarze, a nawet lekarze w białych fartuchach zajmowali każdy centymetr podłogi, wyglądali, jakby koczowali tu od dawna, a jednak nikt się nimi nie interesował. Dziwne – pomyślała dziewczyna, bo przecież Marek przywiązywał zawsze ogromną wagę do jakości obsługi klienta. To jednak był dopiero początek niepokojących zmian, które dostrzegła w siedzibie firmy. Z tego, co pamiętała, korporacyjne biurka zawsze były czyste, utrzymane w nienagannym porządku, natomiast teraz w dziale reklamy panował totalny rozgardiasz. Na stołach pracowników walały się plastikowe talerze, brudne kubki po kawie i piwie, a także nietypowe sprzęty, jak chociażby wędki zakończone ostrymi haczykami. Co się tu dzieje? – Joanna nie mogła zrozumieć. – A, dzień dobry, dzień dobry. – Ktoś wołał do niej od progu, a przynajmniej wydawało jej się, że do niej. Jednak uśmiechnięta blondynka przebiegła koło Joanny z obłędem w oczach i zupełnie jej nie zauważyła. To przecież... – Joanna nie wierzyła własnym oczom, bo w pracownicy firmy rozpoznała Annę Rogowską, mistrzynię świata i olimpijską medalistkę w skoku o tyczce. – Dzwonię do pani w nietypowej sprawie. – Tuż obok zabrzmiał charakterystyczny głos. Janusz Weiss siedział przy biurku i uśmiechał się od ucha do ucha. On też tutaj? – zdziwiła się Joanna. – Musimy zrobić zakręconą rozpierduchę! – wołał bardzo wysoki mężczyzna i do tych słów przygrywał sobie na basie. Tymon Tymański? Nie wierzę. Joannie od widoku znanych twarzy zakręciło się w głowie. Przecież on jest jazzmanem, a nie specem od reklamy farmaceutyków. Nic nie rozumiała. Na dodatek przeraził ją widok biurka, o jakie muzyk opierał wielką stopę. Leżało na nim mnóstwo muszli, spod których wypełzały ślimaki. Niektóre były na wpół martwe
i zaczynały cuchnąć. „Dary morza” – głosiło hasło nabazgrolone na białej kartce. – Tak jest! Promocyjna rewolucja to właśnie to, czego nam potrzeba – zakrzyknęła zadowolona szefowa, która właśnie pojawiła się w pokoju swoich pracowników. – Monika, o co tu chodzi? Możesz mi wytłumaczyć? – Joanna ucieszyła się, że w końcu widzi kogoś znajomego, kto zaraz wszystko jej wyjaśni. – Pozbyliście się mnie, by przyjąć takich speców? – Wskazała na nowe osoby. – No pewnie! Chodzi przecież o świeżość, o energię, a oni mają prawdziwy power. – Zatarła ręce chuda dziewczyna. – A ja? – A ty? Byłaś nudna, tak jak... twoje buty. – Monika wydęła z obrzydzeniem usta. – Moje buty? – Joanna pokręciła głową z niedowierzaniem. Spojrzała w dół. Wysokie pantofle w cielistym kolorze były najnowszym krzykiem mody. Przynajmniej tak sądziła. – Monika, ale wy sprzedajecie zakazane leki. – Joanna starała się brzmieć stanowczo. – Kochana, jakie zakazane? Robimy je ze świeżutkich darów morza. Zresztą w naszym nowym świecie wszystko wolno! Uczymy ludzi, jak fruwać ponad przeszkodami. – Wskazała ręką na Anię Rogowską – jak wkręcać innych, nie mając przy tym żadnych skrupułów, oraz jak żyć na niebotycznie wysokich obrotach. – Tym razem uśmiechnęła się do swoich panów. – Rozumiesz to, maleńka? – Spojrzała z wyższością na Joannę. – Nie rozumiesz, bo masz nudne buty. – Co mają do tego moje buty? – Joanna cały czas nie mogła pogodzić się z krytyką koleżanki, która odwróciła się na pięcie modnego air maxa i wyszła z pokoju. I chociaż był to tylko sen, to natychmiast po przebudzeniu Asia spakowała ulubione pantofle do pudełka. Obwiązała pakunek szarym sznurkiem i schowała go głęboko w pawlaczu. Wiedziała, że postępuje irracjonalnie, ale schodząc z wysokiego stołka, poczuła ulgę. Teraz mogła rozpocząć bardziej odjechany etap życia. *** Mateusz dociskał gaz do dechy. Było już całkiem ciemno, dni robiły się krótsze. Miał nadzieję, że zdąży do domu, zanim żona położy małego spać. Nie widział go prawie od tygodnia. Ostatni okres w firmie znów był szalony. Dyrektor co chwila zwoływał telekonferencje, spotkania, żądał tysiąca analiz i raportów oraz wciąż wyższej sprzedaży. Chłopak stracił rachubę, ile kilometrów przejechał w ostatnich dniach, gdy odwiedzał swoich pracowników w różnych miastach. Twarze ludzi zlewały mu się w jedną. Ciekawe, czy umiem jeszcze odpoczywać – zastanawiał się. Całe moje życie to jakiś pieprzony maraton. Ciągle się ścigam z czasem. Ciekawe, kto wygra – ja czy zegar? Sprawdzam, ile zadań uda mi się wpakować w jedną godzinę. I po co mi to wszystko? Dla forsy? Dla głupiej ambicji? Nie, zapierdzielam przecież dla rodziny! To najlepsza wymówka. Biegnij, Forrest, biegnij – szydził sam z siebie. Tylko się na pysk nie wypieprz. Bo nikt się nie schyli, żeby cię pozbierać. Jeszcze pięć kilometrów i będzie w domu. Pisk opon samochodu jadącego przed nim wyrwał go z zadumy. O ułamek sekundy za późno. Światła hamowania rozlały się przed jego oczami w wielką czerwoną plamę. A potem... zaległa cisza.
– Joasiu, wiem, że Mateusz miał się z tobą jutro spotkać, ale nie przyjedzie. – Głos Krzyśka w słuchawce dochodził jakby z bardzo daleka. – Tak? A sam nie mógł do mnie zadzwonić, by mi to powiedzieć? – zdziwiła się Joanna. – Niestety nie. Miał wypadek. Jest w szpitalu i siedzi przy nim cały czas żona. – Boże, co się stało? – Miał, skurczybyk, cholernie dużo szczęścia. Samochód nadaje się do kasacji, a on ma parę zadrapań i pęknięte dwa żebra. Chyba musi mieć jakieś niezłe chody u Najwyższego – zażartował Krzysztof. – O, Matko! Czy mogłabym go odwiedzić? Muszę go zobaczyć. – Przecież mówię, że jest u niego cały czas Anka. Jak coś się zmieni, to dam ci znać – powiedział i się rozłączył. – Kuźwa! – Joanna cisnęła w kąt książkę, którą czytała. Wezbrały w niej niepokój i złość. Chciała zobaczyć Mateusza natychmiast i nic nie mogło jej w tym przeszkodzić. Ani Krzysiek, ani jakaś Anka, ani nawet własna duma. Zbiegła do samochodu i z piskiem opon ruszyła w stronę Lublina. Przydrożne drzewa ścigały się z jej beemką, jakby bawiły się w berka. Szybciej, szybciej, naciskała na gaz. Czy na pewno Mateuszowi nic nie jest? Czy Krzysiek powiedział całą prawdę? W końcu dotarła na miejsce. – Pan Kawęcki został wypisany już ze szpitala – oznajmiła jej niska pielęgniarka. – Dosłownie przed chwilą żona zabrała go do domu. A pani z rodziny? Joanna nie słyszała już tego pytania. Wybiegła na parking, miała nadzieję, że może go jeszcze złapie. Wydawało jej się, że widzi Mateusza w skodzie, która właśnie wyjeżdżała na ulicę. Za kierownicą siedziała ładna, nieco pulchna blondynka. Joannę zakłuło w piersiach. To ona, to musi być ona – myślała gorączkowo. Zaskoczyła ją uroda dziewczyny. Dlaczego Mateusz ją zdradza? W czym jestem od niej lepsza? Poczuła się strasznie zmęczona. Musiała usiąść na krawężniku. Nieruchomo patrzyła na swoje dłonie. Miała wrażenie, że czas przecieka jej przez palce. Nazajutrz udało jej się dodzwonić do Mateusza. – Jak się czujesz? – spytała z troską w głosie. – A jak mam się czuć? Krzysiek mówił, że byłaś w szpitalu. Dziewczyno, czy ty całkiem zdurniałaś? A co, gdyby cię zobaczyła Anka? Co bym jej powiedział? Kochanie, to jest moja koleżanka z pracy, wpadła tu przez przypadek, właśnie przechodziła? – Mateusz był wściekły. Joanna nigdy wcześniej nie słyszała takiego tonu w jego głosie. – Przecież chciałam się tylko upewnić, że nic ci nie jest. To chyba dobrze, że się o ciebie martwię, prawda? – Starała się go udobruchać. – Mam w dupie twoje zmartwienia. Mogłaś załatwić mnie na cacy. – Nie mów tak do mnie. Nie masz prawa. – Teraz i Joanna podniosła głos. – Ja nie mam prawa? To ty nie masz prawa nachodzić mnie na moim prywatnym terenie. Zrozumiałaś? – Naprawdę przeginasz. Zadzwoń do mnie, jak się uspokoisz, nie wcześniej. – Energicznie przycisnęła guzik z czerwoną słuchawką. Nie mogła uwierzyć, że tak z nią rozmawiał. Dupek.
Zadzwonił na drugi dzień. – Księżniczko, wybaczysz mi? – Jego głos brzmiał ciepło. To znowu był jej dawny Mateusz. – Mogę jutro do ciebie wpaść? Będę w Warszawie w biurze. Przyjechałbym po pracy... – Możesz już podróżować? – Zdziwiła się. – Nie powinienem, ale wiesz, że robota nie będzie czekać. Gruby zwołał spotkanie. Obecność obowiązkowa. – On was wszystkich kiedyś wykończy. – Westchnęła. – A rozmawiałeś z nim o Mulicynie? – Przypomniało jej się. – Jeszcze nie zdążyłem, bo mam teraz inne sprawy na głowie. Joasiu, musimy pogadać... To ważne. – Hm, jeśli będziesz dla mnie miły... – Będę słodki, obiecuję. – To przyjedź – zgodziła się. Mimo wszystko pragnęła przytulić się do jego obolałych żeber. Czuła się samotna. Mateusz przyniósł jej bukiet długich, żółtych róż. Nigdy wcześniej nie dawał jej kwiatów. Był blady i wyraźnie nieswój. Usiadł na skórzanym fotelu i poprosił o szklankę wody. – Trochę się ostatnio wkurzyłem – zaczął. – Nie da się ukryć – przyznała Joanna. Cieszyła się, że go widzi, choć nadal czuła do niego żal za ostatnią rozmowę. – Ale miałem powód, by tak się zachować. – Utkwił wzrok w kolorowym kwadracie na środku dywanu. Przełknął ślinę. – Anka nie może się teraz o nas dowiedzieć. – Tak...? – Dziewczyna poczuła, że chce jej powiedzieć coś ważnego. Chłopak podszedł do okna. Stał odwrócony do niej plecami, jakby nie chciał patrzeć jej w oczy. Na chwilę zapadła cisza. – Moja żona jest w ciąży. Będziemy mieli drugie dziecko – wydusił z siebie i odwrócił się w stronę Joanny. – To oczywiście nic między nami nie zmienia, ale wiesz, będziemy musieli być ostrożniejsi. Nie chcę jej teraz denerwować. – Uśmiechnął się krzywo. Joanna siedziała nieruchomo. Przypomniała jej się ładna twarz blondynki w samochodzie. Odkąd ją zobaczyła, żona Mateusza stała się dla niej realna aż do bólu. – Idź już. Nie będziemy się więcej spotykać – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie mogła brać dłużej udziału w nieczystej grze. Zwłaszcza że ostatnio z pełną wyrazistością dotarło do niej, że jest dla Mateusza tylko erotycznym gadżetem. – No co ty, Joasia... Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale czuł, że Joanna nie żartuje. Próbował ją objąć, lecz ze zniecierpliwieniem odtrąciła jego rękę. – I nigdy już do mnie nie dzwoń – dodała, gdy stanął w progu. Zatrzasnęła za nim drzwi i przekręciła w zamku klucz. Wiedziała, że ten rozdział życia zamyka na zawsze. *** Mateusz podrygiwał na parkiecie otoczony wianuszkiem kobiet. Mimo ostatniej historii z Joanną tryskał dobrym humorem. Podczas konferencji odebrał nagrodę za najlepsze wyniki sprzedaży
w kwartale. On mistrz handlu medykamentami, uzdrowiciel świata! Aplauz trzystu kolegów, wszystkie oczy zwrócone na niego, prezes wręczający mu dyplom i czek na tysiąc złotych... To było to! Żyć nie umierać! Co tam te przejechane kilometry, samotne wieczory w hotelach, zarwane noce, stróżki potu podczas twardych rozmów z szefem. Teraz to wszystko było nieważne. Dla tej krótkiej chwili triumfu, gotów był poświęcić wiele. Stojąc w światłach reflektorów, czuł, że jest kimś, że jest lepszy od innych. Mógłby poszybować nad tym tłumem jak zwycięski orzeł. Był taki zwinny, lekki! Muzyka dudniła, a Mateusz niczym Travolta, król parkietu, wyginał ciało w szaleńczym tańcu. Wiedział, że dziś każda z tych dziewczyn może być jego. Kobiety ciągną do sukcesu jak muchy do miodu, przymknął oczy i napawał się ich pragnieniem. To był dobry dzień. Nagroda, no i ta wiadomość od żony, że będą mieli córkę... Lekarz robiący USG nie miał wątpliwości. Mateusz zawsze pragnął mieć małą dziewczynkę. Będzie o nią dbał, kupi jej konika na biegunach, takiego, o jakim sam marzył w dzieciństwie, i wielką gadającą lalkę. O Anię też zadba, należy jej się. W końcu to matka jego dzieci. Dziś, dziewczyny, nie jestem dla was, rozkoszował się tą myślą. – Ja, niedostępny samiec, zwycięzca. Możecie tylko zerkać, jak zgrabnie sunę po parkiecie! Choć ta mała z filii Rzeszów ma naprawdę niezłe cycuszki... – Patrzcie na Mateusza. Jak śmiesznie tańczy! Gdy widzę te jego wskazujące palce, wystawione niczym damskie sutki, to przypomina mi się zabawna historia – zagadnął Gruby. Jak zwykle wokół szefa tłoczyło się wielu jego „wyznawców”, menedżerów sprzedaży i handlowców. – Kiedyś, gdy byłem młody, jeździłem często do mojego kumpla w Bieszczady – kontynuował. – Jego rodzice prowadzili tam pensjonat. Hrabia, tak na niego mówiliśmy, był strasznym babiarzem, żadnej nie odpuścił. Pewnego wieczoru przyjechała do pensjonatu para – Polka, taka dobrze utrzymana trzydziestka, i sporo starszy od niej Niemiec. Od razu było widać, że oboje za kołnierz nie wylewają, a przy tym panna była raczej z tych chętnych. Kelner nie nadążał z donoszeniem im drinków. Trochę im się poprzyglądałem i poszedłem do siebie. Koło północy nagle ktoś do mnie puka. – Niemiec czy dziewczyna? – dopytywał menedżer z Torunia siedzący najbliżej dyrektora. – Oczywiście, że ona. Robiła maślane oczy i chciała mi się wepchnąć do pokoju. Ponieważ była na gazie, powiedziałem jej, że się pomyliła, i zamknąłem drzwi przed nosem. – Nie chciał szef skorzystać? – zachichotał niski handlowiec. – Nie, ja nie z takich. Poszedłem spać. Rano się budzę, a tu draka. Przylatuje recepcjonista, żebym pomógł ratować sytuację, bo Niemiec swojej babki szuka. Od razu się domyśliłem, gdzie jest. Wchodzę do pokoju Hrabiego, a tam leżą, ona i mój kumpel w barłogu, golutcy, jak ich Pan Bóg stworzył. No i wtedy to ujrzałem... Mówię wam, chłopaki, czegoś takiego w życiu nie widzieliście. – Zawiesił głos. – Co, włochata była? – dopytywał handlowiec. – Nie, bobra miała normalnego. No, może był tylko trochę rudy, ale sutki... mówię wam, taaakie wyraziste! Sterczały jak antenki. Coś niebywałego...
– Ach! – Z męskich gardeł wyrwał się głos zachwytu. – To musiał być widok... – Handlowiec się rozmarzył. – No i co dalej? Znalazł ją Niemiec? – dopytywał się menedżer. – No więc musiałem szybko działać, bo kto wie czy Niemiec by Hrabiego nie zaciukał. Przerzuciliśmy z recepcjonistą babkę na prześcieradło. Cycuszki się bujały, suty sterczały, a ona spała jak zarżnięta. Chyba ją Hrabia musiał nieźle w nocy zwyobracać. Na tym prześcieradle przenieśliśmy ją do wolnego pokoju i zwaliliśmy jak kłodę na łóżko. Wyglądało, jakby całą noc tam spała. Potem już tylko wskazaliśmy Niemcowi drogę i po sprawie. Ale co się napatrzyłem, to moje. – Dyrektor zakończył wyraźnie zadowolony. – Och, szef, to zna tyle pięknych opowieści – skomentował handlowiec wpatrzony z uwielbieniem w przełożonego. – Ja też znam jedną ciekawą historię – pochwalił się Mateusz, który dołączył do grupy przy barze. – Rzecz miała miejsce na wiejskim weselu na Podlasiu... – Dawaj! – ponaglali go koledzy. – I zaznaczę, że jest to autentyczna historia. – Tak jak i moja – obruszył się Dyrektor, niezadowolony, że uwaga zgromadzonych przeniosła się na Mateusza. – No więc było to wielkie weselisko, na trzysta osób. Na Podlasiu wesele musi być zorganizowane z rozmachem. Wszyscy się świetnie bawili, a jak się później okazało, najlepiej panna młoda z panem starszym, czyli ze świadkiem. Zaszyli się gdzieś za salą weselną i się zabawiali na całego. Niestety, Pan Młody zatęsknił za swoją żonką i poszedł jej szukać. I po co? Panna młoda z przerażenia zakleszczyła się ze starszym. Tak mocno, że bez pomocy lekarza ni w ząb nie dało się ich od siebie oderwać. – To jak te psy się sczepili, tak? – dopytywał handlowiec. – Właśnie tak. Wyobraźcie sobie wodzireja, jak pyta: „Czy jest na sali lekarz?”. To było ostatnie zdanie, jakie wypowiedział na tym weselu. A przez ten cipościsk trzysta osób straciło dobrą zabawę. – No, to też fajna historia – przyznał z uznaniem Dyrektor. Firmowa impreza trwała na całego. Przy jednym ze stolików kilku kumpli dyskutowało o życiu. Korpulentny łysol co chwila polewał wódki. Każdy z obecnych miał dobry powód, by się upić. Najłatwiej szło to dziś Krzyśkowi. Osiągał coraz gorsze wyniki sprzedaży i czuł, że jego dni w firmie są policzone. – Jesteśmy pokoleniem przeżutym przez korporacje – wykrzykiwał do ucha towarzysza siedzącego obok. – Niewidzialni właściciele, którzy spędzają czas na swoich jachtach, wykończonych tekowym drewnem, i grzeją dupy w portowych kasynach, wysysają z nas soki jak z krabów podawanych do ich stołów! A nam się zdaje, że jesteśmy na fali, że wzbijamy się na niej do góry, że jesteśmy niezwyciężeni, lepsi od innych – zacietrzewiał się. – Ale prędzej czy później, ta fala z hukiem wyrzuci nas na brzeg. A my, zadziwieni obrotem sytuacji, nie będziemy potrafili wrócić do morza. Zdechniemy na piachu, bezgłośnie wołając o ratunek. – Krzychu, ty to jesteś prawdziwy poeta! Chodź, stary, lepiej się napijmy, póki jeszcze firma stawia nam wódę – wzywał do następnej kolejki Mateusz.
– Nie chcę już pić tego gówna. Nie chcę, żeby Gruby najpierw mnie opierdalał jak burą sukę, a potem dawał kasę, żebym mógł się dobrze narąbać. Myśli, że nie wiem, że to pieprzone korporacyjne sztuczki?! – Krzychu, bądź ciszej, jeśli nie chcesz mieć przerąbane. – Stary, ja już i tak mam przesrane na maksa. Myślisz, że może być jeszcze gorzej? – To co ja mam powiedzieć? Stara w niespodziewanej drugiej ciąży dotknąć się nawet nie da, a Aśka się na mnie wypięła i nie chce mnie znać. – Mateusz strzelił sobie kolejną lufkę. – A ciebie to tylko dupy interesują. Aśka dobrze zrobiła, nie jesteś jej wart. – Może i masz rację. – Westchnął ciężko Mateusz. – A tam, znajdę sobie inną. Dużo jest cipek na świecie. – Święta racja, kolego – wtrącił się jeden z kumpli. – Wypijmy za cycki i cipki! – Za pizdeczki całego świata! Niech nam żyją! – przyłączyli się pozostali. *** Joanna nie była w tak świetnym nastroju jak Mateusz. Rachunek musi się zgadzać – gdy jedni się bawią, inni patrzą w ścianę. Dziewczyna ledwie się jakoś wygrzebała z żałoby po ukochanej pracy, a znów wpadła w dołek, tym razem przez faceta. Wiedziała, że Mateusz nie jest wart, by po nim płakać, mimo to potrzebowała czasu, by o nim zapomnieć i przyzwyczaić się do ponownego bycia singielką. Zresztą kto kazał jej się wiązać z żonatym mężczyzną? Gdy pakowała się w ten romans, miała przed oczami wielki znak zakazu, ale udała, że go nie widzi. Nawarzone piwo trzeba było teraz wypić. Jej damsko-męskie przygody były jednak niczym wobec emocjonalnego rollercoastera, jaki Tomasz co rusz fundował jej przyjaciółce. Była siódma rano, gdy dzwonek telefonu wyrwał Joannę ze snu. – Asiu, co mam robić?! Obdzwoniłam już wszystkie okoliczne szpitale i nie wiem, gdzie go szukać. – Iza szlochała w słuchawkę. – O czym ty mówisz? Co się stało? – Chodzi o Tomasza. Wyszedł wczoraj wieczorem i nie wrócił. Trochę się pokłóciliśmy, to prawda, ale o taką zupełną głupotę. Gdy wczoraj wrócił z pracy, już był zły i nawrzeszczał na mnie, że położyłam klucze nie na swoim miejscu... – O Boże, też mi powód do kłótni. – Westchnęła Joanna. – No właśnie, sama widzisz. Powiedziałam, żeby się na mnie nie wściekał, a on cisnął we mnie tymi kluczami i wybiegł z domu. Nigdy dotąd nie znikał na noc. Jego komórka nie odpowiada. Boję się, że coś mogło mu się stać, że miał jakiś wypadek. – A skąd takie pomysły? Zadzwoń do jego koleżków. Na pewno się u któregoś z nich znajdzie – radziła Asia. – Tomasz nie ma zbyt wielu kumpli, zresztą do wszystkich już dzwoniłam. Obudziłam teściową, ale u niej też go nie ma. – Iza, wiesz, co ci poradzę? Połóż się spokojnie spać, a durna zguba sama przywlecze się do domu. – Nie mów tak, on nigdy nie znikał na noc. – Nie dawała za wygraną przyjaciółka. – Słuchaj, trudno mi o to pytać, ale może Tomek ma jakąś babę? – Też o tym myślałam. Tylko w takim razie po co by do mnie wracał...? – Nie wiem, nie wiem. Za facetami nie trafisz. A dzwoniłaś na policję? Oni będą wiedzieli, czy nie
było jakiegoś wypadku w okolicy. – Masz rację. Już dzwonię! – Podchwyciła Iza i rozłączyła się, by działać. O dziesiątej Tomasza nadal nie było w domu. Na policji nie mieli zgłoszenia o żadnym wypadku, ale Iza i tak umierała z niepokoju. Jej emocje udzieliły się córkom. Siedziały przytulone do siebie na kanapie z pilotem od telewizora w ręku i skakały bezmyślnie po kanałach. Tomasz powinien być już dawno w pracy, ale tam też go nie widziano. Iza przemierzała pokój w tę i z powrotem. Minuty wlokły się niemiłosiernie. Kobieta co chwila łapała za komórkę i wystukiwała numer męża, miała nadzieję, że w końcu usłyszy jego głos. Gdy koło południa zadźwięczał sygnał telefonu, serce podskoczyło jej do gardła. Jednak na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie, bo to tylko Joanna chciała dowiedzieć się, czy Tomek wrócił. Pod wieczór Iza zapadła w krótką i bardzo niespokojną drzemkę. Nagle do jej uszu doszedł zgrzyt otwieranego zamka. Podniosła oczy i w drzwiach ujrzała swojego męża. Był blady jak ściana oraz w stanie wyraźnie wskazującym na spożycie. Burknął tylko „sorry” i zatoczył się w kierunku sypialni. Już po chwili dochodziło stamtąd głośne chrapanie. Co jeszcze musi się wydarzyć, żebym umiała go zostawić? – myślała Iza. Czuła się zupełnie jak wtedy, gdy ojciec wracał do domu po pijackiej imprezie z kolegami. Jego też kochała i nienawidziła zarazem. Rozpaczliwie pragnęła, by się zmienił, by nagle stał się czułym tatą, który zabierałby ją na lody i pamiętał o urodzinach. Ale bywało, że strach i niechęć nie dawały jej spać przez pół nocy. Gdy z pokoju rodziców dochodziły wulgarne wyzwiska pod adresem matki, chciała, by zniknął z ich życia na zawsze. Dlaczego historia lubi się powtarzać? – zastanawiała się. Tomasz, jak dotąd, upijał się rzadko, ale dzisiejsza sytuacja mocno ją zaniepokoiła. Pocieszała się jednak, że to tylko pojedynczy, beznadziejny wybryk, o którym oboje z mężem muszą szybko zapomnieć. Zwłaszcza że na drugi dzień Tomasz tak bardzo przepraszał... Zapewniał, że to się już nigdy nie powtórzy... Był przy tym taki miły, taki ciepły... że prawie dała się nabrać. *** Sprawa Mulicynu nie dawała Joannie spokoju. Po rozstaniu z Mateuszem wiedziała, że nikt jej już nie pomoże i jeśli chce doprowadzić do wycofania leku z rynku, musi działać sama. Mogła oczywiście podkablować firmę do Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, ale wydawało jej się to słabe. Pracowała w korporacji tyle lat, a teraz tak po prostu miałaby złożyć na nią donos...? To nie było w stylu Joanny. Poza tym nie miała w ręku dowodów, że lek jest trefny. Więc może napisać do centrali firmy we Francji, oni powinni coś z tym zrobić, zabronić polskiej filii nieetycznych działań – rozważała. Tylko że Francuzi musieli znać sprawę i na pewno wydali na tę sprzedaż zgodę. Marek nie był tak szalony, by działać za ich plecami. Ryzyko wpadki było za duże – odpowiadała sama sobie. No więc trzeba pójść do konkurencji, na przykład do szefa Leksaru – i z nim podzielić się obawami. Już on będzie wiedział, co dalej z tym zrobić. Wpadła na kolejny pomysł, z którego szybko zrezygnowała. Bo to tak, jakby sprzedać własną firmę za kilka srebrników. Ponieważ każde z wymyślonych rozwiązań było złe, dziewczyna doszła do wniosku, że nie ma wyjścia i musi spotkać się z Mariolą Makowską. Schowała swoją niechęć na dno serca i zadzwoniła do niej, by umówić się na kawę.
Gdy już siedziały naprzeciw siebie przy stoliku w gwarnej kafejce, Joanna nie była pewna, czy dobrze zrobiła. Rozmowa zupełnie się nie kleiła, a Mariola, zawsze taka dynamiczna i wygadana, wydawała się jakby nieobecna. Po półgodzinie wymyślania tematów do rozmowy Joasia nie wytrzymała i przeszła do rzeczy. – Możesz mi wyjaśnić, jakim cudem Mulicyn znalazł się na naszym rynku pomimo danych, jakie otrzymaliśmy z Francji? – Jakich danych? – Makowska zatrzepotała rzęsami. Udaje głupią, czy faktycznie o niczym nie wie – zastanawiała się Asia. – Doskonale wiesz, o czym mówię. – Wbiła wzrok w dziewczynę. – Hm! – Mariola wydęła wargi. – A ja naiwna pomyślałam, że chcesz się ze mną spotkać, bo słyszałaś... – Zależało mi na tym, żeby pogadać. – Joanna wpadła jej w słowo. – Coś ci powiem. Posłuchaj uważnie, sprawy naszej firmy już ciebie nie dotyczą, więc się od nich odpiernicz. Dobrze? – Mariolka, ty nie rozumiesz, ten lek może być naprawdę szkodliwy. Jeśli któremuś pacjentowi coś się przez niego stanie, będziecie mieć wielkie problemy. – Śmieszna jesteś. Nie masz pojęcia, co to znaczy mieć problemy. – Spojrzała na nią przenikliwym wzrokiem. W jej oczach był smutek, który sprawił, że Joannę przeszedł dreszcz. – Coś się stało? Co miałaś na myśli, mówiąc wcześniej, że pewnie słyszałam...? – spytała spłoszona. – Ech, nic. Nie chcę o tym gadać. – Mariola zagryzła wargę. Widać było, że coś ją trapi. Do Joanny dotarło, że od początku rozmowy jest nieswoja, przygaszona. – Może nie byłyśmy nigdy specjalnie blisko, ale jeśli masz jakiś kłopot i mogłabym ci pomóc... – Joanna nagle poczuła się w obowiązku, by to powiedzieć. – Pomóc? – Na twarzy Marioli pojawił się wyraz zniechęcenia. – Joasiu, ja... – Zawiesiła głos. – Miesiąc temu pochowałam męża. – O, Boże! Nie wiedziałam. – Joanna zakryła ręką usta. Nie miała pojęcia, jak wycofać się z tego spotkania. Przyszła na nie z oskarżeniami, a jej znajoma... – Mirek miał w głowie tętniaka. Nie wiedział o nim. Któregoś dnia, wsiadając do samochodu, upadł. Tak po prostu, na ulicy. – Zaszkliły jej się oczy. Joanna siedziała nieruchomo. Cała zamieniła się w słuch, była pełna współczucia. – I wiesz, co jest najgorsze? Że siedziałam przy nim w szpitalu, wiedziałam dokładnie, jakie dostaje leki, bo to były te z naszej oferty, widziałam, jak kropla po kropli sączą się igłą do jego organizmu i nic nie mogłam zrobić. – Były za słabe? – bąknęła Joanna. – Za słabe. Albo tych, które mogły coś zdziałać, jeszcze nie wynaleziono. Rozumiesz? Joanna pokiwała głową, choć wiedziała, że nie jest w stanie pojąć żalu, jaki wypełnia serce koleżanki. – Dlatego nie mów mi, że nie powinniśmy wprowadzać na rynek jakiegoś leku. Jeśli choćby jednej osobie będzie mógł pomóc...
– Ale... – Joasia chciała zaprotestować. – Daruj sobie tę przemowę. – Makowska powstrzymała ją ruchem ręki. – Mulicyn jest bezpieczny. Francuzi dosłali nam nowe dane. Przebadali wszystkie wątpliwe przypadki i wyjaśniło się, że ten lek nie miał z nimi nic wspólnego – wyjaśniła sucho. – To nie przez niego ludzie zapadali w śpiączkę? – Przecież ci mówię. – Patrzyła na nią smutno, ale hardo. – To... przepraszam – Joanna spuściła głowę. – Tak mi przykro z powodu twojego męża – szepnęła. – Okej. Wyjaśniłyśmy sobie wszystko. – Mariola pokiwała głową. – A teraz już pójdę, bo jakoś nie mam ochoty na babskie pogawędki. – Rozumiem. – Joanna uśmiechnęła się półgębkiem. Ona też nie miała. Z jednej strony kamień spadł jej z serca, że sprawa nowego leku została wyjaśniona i nie będzie musiała toczyć bojów przeciwko potężnej korporacji, ale z drugiej ogarnął ją lęk. Coraz częściej słyszała o przypadkach młodych ludzi, takich jak mąż Marioli, których organizm nie wytrzymywał narzuconego mu tempa. Ale może ten tętniak nie wynikał z przepracowania, może ktoś tam na górze już dawno zaklepał Mirkowi koło siebie miejsce, bo miał ważne zadanie, które chciał zlecić jemu i tylko jemu. Tak czy inaczej, było jej smutno. Biegniesz, lecisz, tyle jeszcze chcesz zrobić, tyle zobaczyć, przeczytać, kogoś przeprosić, komuś wybaczyć, a tu nagle pstryk! I zgaszone światło! I już tylko ze świętym Piotrem możesz fajeczkę popykać. „Śpieszmy się kochać ludzi...”[1] – powiedział pewien mądry ksiądz. Joanna postanowiła wyryć te słowa w pamięci. *** „Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś! Jestem w szoku”. Joanna szybkim ruchem kliknęła enter i jej komentarz pojawił się pod zdjęciem Krzysztofa na Facebooku. Wpatrywała się w fotkę, na której jej kolega, ubrany w piękny uniform stewarda, prężył się w kabinie samolotu. U jego boku stała dziewczyna w takim samym ubranku. Zawsze podejrzewałam, że Krzysiek to kobieciarz, ale żeby w pogoni za laskami udać się aż do chmur? – śmiała się w duchu. Co go do tego skłoniło? Czyżby w mojej byłej firmie zrobiło się aż tak beznadziejnie, że dobrzy szefowie sprzedaży muszą zmieniać zawód? Korciło ją, by zadzwonić do kogoś znajomego i zapytać o szczegóły. Nie musiała jednak tego robić, bo właśnie zabrzęczała jej komórka. Z zadowoleniem rozpoznała numer Krzyśka. – Witaj, przyjaciółko. – Usłyszała jego miły głos. – No dzień dobry, kolego. A cóż to u ciebie za zmiany? Opowiadaj prędko. – Ech, jak by ci tu powiedzieć? Trochę się przebranżowiłem. – To ma być trochę? – Oczywiście. W korpo adrenalina i w czasie lotów adrenalina, więc to w sumie niewielka zmiana – zażartował. – A tak na poważnie, co się stało? – Nie domyślasz się? Zrobiłem to po to, żebyś zainteresowała się moim losem i żebym miał pretekst, by zaprosić cię na kawę. – Oj, tak, tak, oczywiście. – Podchwyciła żartobliwy ton. – A wystarczyło zadzwonić.
Umówili się na Starym Mieście. Joanna cieszyła się na myśl, że zobaczy Krzyśka. Był jedną z niewielu osób z byłej firmy, które naprawdę lubiła. Szczery, bezpośredni, nikogo nie udawał, w przeciwieństwie do wielu innych. Miewał szalone pomysły, co też jej się podobało. Liczyła, że przy okazji dowie się, czegoś o Mateuszu. Choć konsekwentnie nie odbierała od niego telefonów i myślała o nim coraz rzadziej, to jednak była ciekawa, co słychać u byłego lubego. Joanna wyjęła z szafy modną, czerwoną sukienkę i na taki sam kolor umalowała usta. Wysokie szpilki czy niższe pantofle? – zastanawiała się przez chwilę. Na staromiejskie kocie łby szpilki to niezbyt dobry pomysł, ale co tam, zdecydowała się zaryzykować. Związała rude włosy w kucyk i założyła długie, srebrne kolczyki. Spojrzała w lustro zadowolona. Stroję się, jakbym miała randkę – zauważyła i trochę ją to speszyło. Może chciała, żeby Krzysiek przekazał Mateuszowi, że świetnie wygląda i dobrze sobie radzi bez niego, a może tak naprawdę wystroiła się dla dawnego kumpla? Nie była pewna. Krzysztof już na nią czekał. Na jej widok wyraźnie zaświeciły mu się oczy. Ucałowali się i chwilę stali w uścisku, jakby byli za sobą mocno stęsknieni. Joannę owionął świeży zapach wody kolońskiej z nutą cytrusowej bergamotki. Niechętnie wyplątała się z ramion mężczyzny. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę – zaczął Krzysiek. – Mam ci tyle do opowiedzenia! – Na to właśnie liczę. Zamówmy drinki i zamieniam się w słuch – zarządziła. Przyglądała mu się przez chwilę. Był wysoki i szczupły, niektórzy mogliby uznać nawet, że chudy, ale Joanna lubiła takie wysportowane sylwetki. Twarz miał ładną, pociągłą, a oczy zielone o łagodnym spojrzeniu. Jest chyba przystojny – przemknęło jej przez głowę. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. – Nawet o tym, Joasiu, nie wiesz, ale miałaś duży wpływ na moją decyzję o zmianie zawodu – wyznał Krzysztof. – Ja? Niby w jaki sposób? – zdziwiła się. – Odkąd rozstałaś się z firmą, zawsze gdy gadaliśmy przez telefon, miałem poczucie, że jesteś taka zadowolona, wyluzowana, że w końcu odnalazłaś siebie. Załapałem wtedy, że można żyć bez tego pieprzonego korpo. – To ciekawe, bo ja do tej pory nie jestem tego na sto procent pewna... – Nie żartuj! Spójrz na siebie, wyglądasz świetnie, jesteś taka... promienna! Nigdy cię takiej w firmie nie widziałem. To przecież musi się skądś brać – zawyrokował Krzysiek. – Mój drogi, cieszę się, bo cię widzę, a nie z powodu braku pracy. – Uśmiechnęła się kokieteryjnie. – Ty pewnie cały czas szukasz roboty w tych durnych firmach, prawda? A to błąd, droga donikąd. W życiu jest tyle cudownych możliwości, tylko trzeba w nie uwierzyć i wybrać coś, co cię naprawdę kręci. – Zapalał się chłopak. Lubiła go słuchać. Miał niski, ciepły tembr głosu i był w nim dziecięcy, nieco naiwny zapał, który sprawiał, iż człowiek zaczynał wierzyć, że naprawdę wszystko jest możliwe. – Spójrz na mnie – ciągnął dalej. – Ta nasza zajebista firemka ogłupiała mnie przez wiele lat. Miałem przed oczami tylko wyniki, sprzedaż i kasę, którą na tym zarobię. Wstawiałem moim pracownikom codziennie te same durne gadki, nakręcałem ich i przy okazji samego siebie. Aż pewnego dnia, „pyk!” i napięta sprężynka pękła w pizdu! Przepraszam za wyrażenie. – Co się stało? – zaniepokoiła się. Od razu przypomniała jej się historia Mirka, męża Marioli.
– Niby nic takiego, siedzę sobie na spotkaniu z moim zespołem, prowadzę burzę mózgów, bo jak zwykle Gruby chciał od nas nowych pomysłów, jak zwiększyć sprzedaż. Głowimy się, wymyślamy, takie tam pierdoły, znasz to dobrze... I nagle czuję paskudny ból w piersiach, ale taki, że nie mogę nabrać tchu, po prostu koszmar! Nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu, ludzie się na mnie gapią, a mnie pot oblewa i myślę sobie: koniec! Zawał! – O, Matko! – Wstyd się przyznać, ale dopadła mnie panika. Zrobiło mi się sucho w ustach. Byłem pewien, że już po mnie, że żegnam się z tym światem. I wiesz co? Najbardziej było mi szkoda utraconych możliwości, tego, co mogłem przeżyć, a nie przeżyłem, bo w tym czasie wypruwałem żyły dla jakichś zagranicznych dupków. Gdy karetka na sygnale wiozła mnie do szpitala, cały czas słyszałem w głowie słowa piosenki Elektrycznych Gitar Co ja tutaj robię? I nie chodziło mi wcale o trupio pachnący samochód, ale o pieprzoną robotę, która od wielu lat zamieniała mnie w wydmuszkę. – Czy to był faktycznie zawał? – dopytywała wyraźnie przerażona Joanna. – Na szczęście nie. Ponoć bardzo mocny nerwoból, ale wierz mi, nie wyglądało to wesoło. – Uff, to dobrze, że nic gorszego. – Odetchnęła z ulgą. – No a skąd pomysł z lataniem? – Z dziecięcych marzeń. – Uśmiechnął się Krzysiek. – Gdy robili mi badania i nie wiedziałem jeszcze, czy z tego wyjdę, przyszło mi do głowy, że gdybym mógł zacząć wszystko od nowa, to moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Gdy byłem mały, chciałem być pilotem. Przez długi czas to była moja obsesja. Uwielbiam samoloty i podróże... – Pamiętam, opowiadałeś mi kiedyś o tym – wtrąciła Asia. – No właśnie, więc gdy w szpitalu doszedłem do siebie, to postanowiłem, że spełnię te swoje marzenia. – Tak po prostu? – Właśnie tak. Oczywiście musiałem od czegoś zacząć, więc na razie zatrudniłem się jako steward, ale chcę zrobić kurs na pilota. A już teraz dużo czasu spędzam w niebie. – Jesteś niesamowity! – stwierdziła wpatrzona w niego. Wydawał jej się coraz atrakcyjniejszy. Dziwiła się, że – zauroczona Mateuszem – nigdy wcześniej nie zwróciła na niego uwagi. – Wyobraź sobie miny ludzi w firmie, jak im mówiłem, co teraz będę robił. Mateusz stwierdził, że chyba mnie zarazili w szpitalu jakąś chorobą psychiczną, albo kosmici pomieszali mi w mózgu. Ale wiesz co, Asiu? Mam w dupie, co ludzie o tym myślą. – Masz rację. No i domyślam się, że masz jeszcze jedną korzyść... ze stewardami jest jak z marynarzami, dziewczyna w każdym porcie, prawda? – Zaśmiała się. – Pod tym kątem też chciałbym się zmienić... Mam plan, żeby się ustatkować, w końcu w tym roku skończę trzydzieści pięć lat. – Oj, to chyba nie będzie takie proste, ale życzę ci powodzenia. – Joanna puściła do niego oko. Kiedy wieczorem Joasia kładła się spać, brzęczały jej w uszach słowa kolegi: – To, co mi się przytrafiło, to był znak, i ja go odczytałem. Ty, Joasiu, też dostałaś swój, więc nie schrzań tego. Kim chciałam zostać, gdy byłam mała? – zastanawiała się. Na pewno nie bizneswoman. Nie
marzyło mi się siedzenie w biurze po dziesięć godzin dziennie, płaszczenie tyłka na zebraniach, ani obcowanie z pindami pokroju Moniki. Więc czemu rozpaczam, gdy dostaję odmowę z kolejnej firmy? Może to właśnie jest znak, o którym mówił szalony Krzysiek? Muszę się nad tym zastanowić – stwierdziła i zapadła w spokojny sen. No, prawie spokojny. Śniło jej się, że wysiadła z wytwornej limuzyny. Przystojny mężczyzna podał jej ramię. Dziewczyna miała na sobie długą, srebrzystą suknię i futro z norek. Błyskały flesze, każdy chciał zrobić jej zdjęcie. Wspaniałomyślnie rozdawała uśmiechy wokoło. Czerwony dywan, jak wąż kusiciel, wił się u jej stóp. Joanna była gwiazdą, to pewne. Jej fotki zdobiły okładki gazet, a małolaty wieszały jej podobiznę na ścianach swoich pokoi i marzyły o tym, by w przyszłości podbić świat, jak ona. Tylko kim tak naprawdę była? Kim pragnęła zostać mała Asia? Aktorką? Tak, chciała grać wielkie role. Piosenkarką? Tak, zawsze lubiła śpiewać. Ale przede wszystkim... Obudziła się i już wiedziała: najbardziej chciała pisać! *** Iza nie potrafiła podjąć decyzji: ratować swoje małżeństwo czy wystąpić o rozwód. Choć od dnia, w którym Tomasz nie wrócił na noc, nie powtórzyła się podobna historia, żyła w przeświadczeniu, że to tylko kwestia czasu. Jej mąż niby się starał, woził dziewczynki na zajęcia po lekcjach, rzadziej miał pretensje o źle posprzątaną kuchnię, ale nadal zdarzały mu się niespodziewane napady złości. Ona tłumaczyła to sobie przepracowaniem męża, lecz coraz trudniej przychodziło jej tolerowanie jego dziwnych zachowań. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz się kochali. Kiedy Tomasz zrobił jakiś gest świadczący o tym, że jest dla niego atrakcyjna? Czasem, zmywając naczynia, wyobrażała sobie, że on podchodzi do niej od tyłu, przytula się do jej pleców, kładzie dłonie na jej piersiach. Potem jego szczupłe palce wędrują pod pasek spódnicy, łapczywie odnajdują jej kobiecość, która bardzo szybko staje się wilgotna. Iza wzdycha zachęcająco i poddaje się tym pieszczotom. Odchyla głowę w tył, by gorące usta Tomasza mogły całować jej szyję i by lepiej słyszeć jego przyspieszony oddech. Gdy miała takie wizje, wzbierała w niej nagła chęć, by poczuć w sobie jego nabrzmiałą męskość, lecz na pragnieniach się kończyło, bo mąż nie przejawiał najmniejszej chęci do działania. Gdyby tak chociaż klepnął ją po tyłku albo niby niechcący musnął pod stołem kolanem... Spontaniczne gesty nie leżały jednak w naturze Tomasza. Iza zaś nie potrafiła sama upomnieć się o swoje. Mimo że w pracy słynęła jako osoba dynamiczna i stanowcza, w życiu prywatnym, tłamszona przez apodyktycznego męża, traciła cały rozpęd i stawała się bezradna. Co gorsza, wszystkie smutki i niepokoje dusiła w sobie i nie mówiła o nich nawet matce, która i tak nie przepadała za zięciem. Dlatego też kiedy w końcu zdecydowała się wtajemniczyć mamę w rozważania na temat ewentualnego rozwodu, starsza pani zrobiła wielkie oczy. – Izuniu, takiej decyzji nie można podjąć ot tak – stwierdziła. – Masz dzieci, a one potrzebują ojca. – Mamo, przecież ja też byłam mała, gdy ty rozwiodłaś się z tatą. – No i widzisz, co z tego wyszło... Jesteś z rozbitej rodziny i nie potrafisz ułożyć sobie życia. – A czy ty kiedykolwiek żałowałaś swojej decyzji? Ku zdumieniu dziewczyny matka nie odpowiedziała. Zaczęła tylko szybciej siekać kapustę na obiad. Po tej rozmowie Iza wiedziała już, że z mamą nie ma co dyskutować o sytuacji w swoim domu. Na
pewno nie podpowie jej, jak z wybrakowanej układanki ułożyć obrazek szczęśliwej rodziny. Matka wolała, by jej córka tkwiła w zgniłym związku, byle tylko wnuczki miały przy sobie oboje rodziców. Joanna też nie była najlepszym doradcą, proponowała nierealne rozwiązania – kuszące, lecz niemożliwe do wdrożenia. – Wiesz dobrze, Izka, że nikt za ciebie nie podejmie życiowych decyzji – stwierdziła – ale ja mam dla ciebie pewną propozycję. Moja babcia zawsze mówiła, że łatwiej znaleźć rozwiązanie, gdy spojrzy się na swoje życie z dystansu. I właśnie nadarza się świetna okazja, żebyś mogła to zrobić. Wyobraź sobie, że planuję pewien rewelacyjny wyjazd. – Dokąd chcesz jechać? – Iza uniosła brwi. – Wystarczająco daleko, byś mogła się odciąć od domowych zmartwień i zapomnieć o swoim mężulku, przynajmniej na trochę. Do Tajlandii. – Do Tajlandii? – Izie zaświeciły się oczy. Od dawna pragnęła wybrać się do Azji. – Ech, dobrze sobie pomarzyć, ale przecież ja mam na głowie dzieciaki i pracę. – Westchnęła. – Wszystko da się załatwić. Dziewczynki zostawisz z Tomaszem. To będzie dla niego świetny test. Gdyby nie dawał sobie rady, pomoże mu przecież twoja mama. A praca nie zając, nie ucieknie. Kiedy ostatni raz dałaś sobie wolne? – Byłam w tym roku z córkami pięć dni na Mazurach. – Broniła się Iza. – Tak, to faktycznie sobie odpoczęłaś... Bez gadania, wyruszamy za dwa tygodnie! – Jasne, jasne, już lecę się pakować – zakpiła sama z siebie. – A skąd ci się wziął pomysł z taką daleką podróżą? – To dość ciekawa historia. Jak wiesz, niedawno byłam u rodziców w Zakopcu. Idę sobie z bratem Krupówkami i nagle ktoś mnie woła. Wiadomo, tam się zawsze pół Warszawki przetacza. Ale patrzę na chłopaka i myślę sobie: nie znam gościa. Stoi przede mną jakiś przystojniaczek, taki cały wymuskany, pachnący i mówi, że chodziliśmy razem do klasy w ogólniaku. Dopiero jak się przedstawił, to załapałam, że to Robercik! Nie mogłam uwierzyć, bo w szkole to był największy frajer, taki patyczak w okularkach. A teraz, jak to mówią, prawdziwe ciacho! – No dobra, ale co on ma wspólnego z tym wyjazdem? – Iza nie mogła zrozumieć. – Słuchaj dalej. Robercik zaciągnął mnie na grzańca i tak od słowa do słowa zgadaliśmy się, że chwilowo nie mam pracy i że jej szukam. A on mi na to, że mu z nieba spadłam! Wyobraź sobie, że jest fotografem. – I co, zostaniesz jego modelką? – Zaśmiała się koleżanka. – To może też, ale potem. – Joanna zrobiła łobuzerską minę. – Teraz mam z nim jechać do Azji w charakterze dziennikarki. Robercik robi zdjęcia do magazynu „Podróżnik” i ma już obstalowaną sesję „Perły Tajlandii”. Miał mu towarzyszyć jakiś kumpel, by pisać teksty, ale złamał nogę na deskorolce w wypadku drogowym. – A ty umiesz pisać? Robiłaś to kiedykolwiek? – Iza się zdziwiła. – No i czy można ufać temu kolesiowi? Pamiętaj, że już jedna koleżanka zrobiła cię na szaro. – Nie wszyscy są tacy, a już na pewno nie Robert. On był zawsze w porządku. Wyobraź sobie, że przy tym grzańcu zaczął wspominać, jak to w szkole pisałam świetne wypracowania! Pamiętał nawet, że zdobyłam główną nagrodę w konkursie literackim na opowiadanie i że na studiach pisałam do kilku gazet o wyprawach z plecakiem.
– No proszę, nie znałam cię z tej strony. – Przyjaciółka jeszcze mocniej się zdziwiła. – Ja też już prawie zapomniałam, że mam literackie zdolności, ale wygląda na to, że teraz bardzo nam się one przydadzą. – Uśmiechnęła się. – Jak to nam? Przecież to ty jedziesz z przystojniakiem Robercikiem, który jak cię zobaczył na tych Krupówkach, taką opaloną, z rozwianym, płomiennym włosem, to pewnie od razu stracił głowę. Mogę się założyć, że się w szkole w tobie podkochiwał – zakrzyknęła Iza. – Ale po co ja wam jestem potrzebna do tego duetu? Mam być ciotką przyzwoitką? – A co, to zła rola? – Joanna była wyraźnie rozbawiona. – Żartuję. Okazało się, że Robert zabiera jeszcze kolegę, więc będzie idealnie do pary! Tylko musimy się umówić, jak się nimi podzielimy. – Ty chyba zapominasz, że ja jestem żoną i matką. – Dziewczyna udawała oburzoną. – Tak, tak, i my ci pomożemy pięknie zaplanować rozwód! – Nie bądź taka prędka. Jeszcze nie podjęłam decyzji. – Iza się obruszyła. I pewnie nigdy nie zdecydowałaby się na wyprawę w nieznane bez rodziny, gdyby nie pewne zdarzenie, jakie miało miejsce trzynaście dni później. Tego dnia umówiła się na spotkanie z jedną ze swoich klientek w modnej kawiarni na Saskiej Kępie. Iza była jak zwykle spóźniona i na dodatek od długiego czasu krążyła, by znaleźć miejsce do zaparkowania auta. Nie znała dobrze tej okolicy, gdyż klienci jej agencji PR mieli na ogół swe siedziby w centrum Warszawy, więc rzadko umawiała się z kimś gdzie indziej. W końcu udało jej się wcisnąć między dwa samochody i z przepraszającym wzrokiem wbiegła do kawiarni. Już od progu rozglądała się za swoją klientką, by jak najszybciej do niej dotrzeć, lecz nagle stanęła jak wryta. Zamiast znajomej kobiety zobaczyła...Tomasza. Siedział przy jednym ze stolików z ładną brunetką i trzymał ją za rękę. Patrzył jej w oczy w taki sposób, jakby nie widział poza nią świata. Dziewczyna śmiała się wdzięcznie, a mężczyzna szeptał jej coś czule do ucha. Gładził ją przy tym łagodnie po twarzy, na której malowało się całkowite oddanie. Iza rozpoznała młodą kobietę. To była Ewa, dawna miłość Tomasza, którą pół roku wcześniej zaprosił do ich domu. – A więc to trwa od tamtej pory? – Kręciła głową z niedowierzaniem. – Jak mogłam być taka ślepa i głupia, by tego nie zauważyć. W pierwszej chwili chciała dosiąść się do stolika zakochanej pary i roześmiać im się w nos, ale zrezygnowała. Odwróciła się na pięcie i niezauważona wymknęła się z kawiarni. Wsiadła do auta, jednak nie była w stanie ruszyć. Z trudem łapała powietrze. Ze wzrokiem wbitym w szybę przesiedziała pół godziny. Miała wrażenie, że jakiś złośliwy dzięcioł uporczywie stuka w jej czaszkę. Puk, puk, puk, puk. Zaraz rozsadzi jej głowę. Ostry dziób dobierał się do jej wspomnień, wygrzebywał je jak larwy z kory pamięci. Tak niedawno Iza miała na sobie białą suknię, Tomasz wsuwał jej na palec obrączkę i składał obietnicę, że na całe życie... Co za bzdura! Wystarczył jeden uśmiech dawnej dziewczyny, trzepot jej czarnych rzęs, iskra pożądania, która znów się rozpaliła, a Tomasz pognał jak pies za suką. I dlaczego? Bo tamta ma gładszą skórę, większe cycki, lepiej się bzyka? Tak naprawdę Iza dobrze wiedziała, że nie może chodzić tylko o fizyczność, więc ta zdrada była jeszcze bardziej bolesna. Spojrzała na swoje drobne dłonie. Drżały. Zacisnęła je na kierownicy. Nie znosiła objawów
słabości. Szybkim ruchem ręki odgarnęła z oczu grzywkę i ruszyła z piskiem opon. Gdy dotarła do mieszkania, spakowała walizkę, następnie zawiozła dziewczynki do swojej matki. Teraz wiedziała już, co robić. Była gotowa do dalekiej podróży. *** Przygotowania Joanny do wyjazdu nie były tak dramatyczne jak jej przyjaciółki, choć i ona przeżywała ten czas intensywnie. Czuła odpowiedzialność za słowa, które napisze w artykule, zupełnie jakby od nich miał zależeć los Tajów. Gromadziła informacje o miejscach, które planowała odwiedzić, o wspaniałych świątyniach Bangkoku, dawnej stolicy Ajutthai, niesamowitych formacjach skalnych wybrzeża Krabi. Najważniejsze z nich skrzętnie notowała w zeszycie. Teraz dopiero zrozumiała, jak bardzo tęskniła za konkretnym zajęciem. Wcześniej, wybita z rytmu dnia wypełnionego pracą, nie umiała się odnaleźć w nicnierobieniu. Wstawała coraz później, ożywała dopiero pod wieczór i często dzień mieszał jej się z nocą. Na szczęście to już była przeszłość. – Musisz zrozumieć swoje przeznaczenie – mówił jej Krzysztof. Joanna wiedziała, że chłopak ma rację, i czuła, że dzięki zrządzeniu losu, jakim było przypadkowe spotkanie z Robertem, może jej się to udać. Wierzyła, że tajska wyprawa będzie początkiem czegoś ważnego w jej życiu, nawet jeśli zlecenie, które otrzymała, miało być tylko jednorazowe. Wyraźnie nabierała wiatru w żagle. Może dlatego, że mocno zbliżyli się z Krzyśkiem, który podzielał jej podróżnicze pasje. Chłopak dzwonił do niej z dalekich zakątków świata, które odwiedzał jako steward. Potrafił pięknie opowiadać. Joanna widziała barwy i czuła zapachy miejsc, jakie jej opisywał. W wyobraźni wędrowała z nim po oświetlonych słońcem uliczkach Zakazanego Miasta w Pekinie, w jej oczach odbijały się jaskrawe neony nowojorskiego Manhattanu, a w uszach słyszała wesołe rytmy kankana dochodzące z nocnych klubów Paryża. Przyłapała się na tym, że czeka na jego telefony. Gdy nie dzwonił przez dłuższy czas, czegoś zaczynało jej brakować. Nie wiedziała, czy bardziej chodzi o kolejną opowieść Krzysztofa, czy o to, by usłyszeć jego sympatyczny głos. Czasem wspominał o swoich flirtach z koleżankami z pokładu. Kłuło ją coś wtedy w sercu, choć wiedziała, że nie ma prawa do takich uczuć. Byli przecież tylko przyjaciółmi... Co więcej, po przykrych doświadczeniach z Mateuszem, Joanna nie miała ochoty na kolejne porywy serca, które – jak uważała – w jej przypadku zawsze muszą skończyć się katastrofą. Co innego jakiś niewinny, przelotny flirt, bo przecież jej ciało domagało się zainteresowania, ale na poważny związek nie była jeszcze gotowa. Musiała jednak przyznać, że dopóki harowała w korporacji, panieński stan zupełnie jej nie przeszkadzał, a nawet ułatwiał życie, lecz teraz... Miała poczucie przegranej na wszystkich frontach. W ukochanej pracy wystawiono ją za drzwi jak pustą butelkę na mleko, a prywatnie...? Nagle jej mieszkanie stało się za duże, za puste. Spokojne wieczory, których kiedyś tak bardzo potrzebowała, by odetchnąć po dniach pełnych gonitwy i ludzkiego gwaru, teraz zdawały jej się zbyt długie i nieznośnie monotonne. Dlatego każdy sygnał od Krzysztofa był dla niej jak świeży powiew wiatru na pustyni. Był znakiem, że tam za progiem domu jest inny, barwny świat, którego – jeśli tylko zechce – i ona może stać się częścią.
Późnym wieczorem, przed wyjazdem, ciszę w mieszkaniu Joanny przerwał dźwięk SMS-a: Całusy z Lizbony dla pięknej Pani Redaktor! Pachnie dobrą kawą, grają fado, a ja już za Tobą tęsknię. Baw się dobrze na wyjeździe, Moja Przyjaciółko... Joanna przymknęła oczy. Zobaczyła smukłą postać Krzysztofa w małej, mrocznej knajpce. Czarodziejska Lizbona, jedno z jej ukochanych miast... Gdyby tak przysiąść się niepostrzeżenie do stolika Krzyśka, oprzeć głowę na jego ramieniu, zanurzyć się w dźwiękach fado... Muzyka gęstnieje jak dym papierosów. Czarnooka pieśniarka czaruje głosem. Nagle, w jej rzewną nutę wdziera się szturmem dźwięk kastanietów, tupot podkutych butów nadaje rytm zagubionemu sercu. Wirują kolory, piękne, jaskrawe, zataczają koła wraz z szerokimi spódnicami długonogich dziewcząt. Ach, dać się porwać temu flamenco, wziąć byka za rogi, rozpostrzeć czerwoną płachtę! Bo przecież wszystko jest możliwe, życie jest na wyciągnięcie ręki... Wystarczy tylko nastawić budzik na piątą rano. Może lepiej na za dziesięć, żeby jeszcze wypić kawę przed wyjazdem na lotnisko.
[1] „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” – słowa pochodzące z wiersza ks. Jana Twardowskiego.
ROZDZIAŁ 5 TAJEMNICA KAMIENNEJ TWARZY
Dziewczyny stały przy stanowisku odprawy od piętnastu minut i niecierpliwie zerkały w stronę wejścia do terminalu. W końcu jednak pojawili się ich dwaj towarzysze podróży. Asia dyskretnie puściła oko do przyjaciółki. Sebastian – kolega Roberta – był jeszcze bardziej wymuskany od niego. Miał na sobie pasiaste polo Ralpha Laurena z postawionym kołnierzykiem, jasne spodnie Tommy’ego Hilfigera, a na nogach czerwone trampki Converse. Był tak samo szczupły i wysportowany jak jego kompan. Dość długie blond włosy zaczesywał na jedną stronę, więc w dawnych czasach można by go wziąć za popersa. Wydawał się nieco zaspany. Tłumaczył, że zwykle o tej porze dopiero się kładzie, bo nocami robi zdjęcia na firmowych imprezach oraz pokazach mody. Fircyk w zalotach – podsumowała go w myślach Iza. Starała się jednak źle nie nastawiać do chłopaka, choć w ostatnim czasie wkurzali ją wszyscy faceci. Podróż zaczęła się dość nietypowo. Na lotnisku w Helsinkach, gdzie grupa miała przesiadkę, okazało się, że we czworo dalej razem nie polecą. Samolot Joanny i Roberta wystartuje niebawem, Izy i Sebka dopiero za pięć godzin. Robert przepraszał za swoją pomyłkę. Tłumaczył mętnie, że pewnie doszło do niej przy zakupie biletów. – Aśka, on to zrobił specjalnie – szepnęła przyjaciółce Iza. – Chce z tobą pobyć sam na sam. – Nieźle się zaczyna! – Joanna się uśmiechnęła. Wsiadłszy z Robertem do jumbo jeta, spostrzegła, jak ten taksuje ją wzrokiem. Była już prawie pewna, że koleżanka miała rację. – Te spodnie bardzo dobrze na tobie leżą – stwierdził chłopak. – Zresztą zawsze miałaś świetną figurę! No i nie tylko zgrabnością się wyróżniałaś... W szkole często ci się przyglądałem – wspominał. – Ty i ta twoja przyjaciółka, Gosia, byłyście dla mnie jak tajemnicze nimfy, z włosami do pasa i zawsze rozmarzonym wzrokiem. Chodziłem na wszystkie twoje wieczorki literackie. Siadałem z tyłu i patrzyłem... Byłem wtedy koszmarnie nieśmiały. – No tak, pisałam wiersze... – Joanna uśmiechnęła się do wspomnień. – Nigdy bym nie przypuszczał, że będziesz pracować w biznesie. To takie do ciebie niepodobne.
– Wiesz, że teraz sama zaczynam się sobie dziwić. Zabrnęłam chyba w jakąś ślepą uliczkę. – Na szczęście nie była jednokierunkowa. – Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie. Poprosił stewardesę o dwa kieliszki czerwonego wina, a potem o kolejne. Joanna i Robert pili z ochotą i wspominali dawne czasy, kiedy jeszcze życie zdawało się nieskomplikowane. Dziewczyna była odprężona i radosna. Chłopak co pewien czas kładł dłoń na jej kolanie. Będzie się działo – pomyślała i przeszedł ją miły dreszcz. O poranku Bangkok powitał ich jaskrawym słońcem. Zaczynała się azjatycka przygoda. *** – Martwię się o moją młodszą córkę – zwierzała się przyjaciołom Iza, gdy całą czwórką siedzieli w hotelowej restauracji i pałaszowali smaczne śniadanie. – Wyobraźcie sobie, że rozmawia z nieistniejącą koleżanką – relacjonowała. – Nazwała ją Zenia. Mówi, że pochodzi z odległej planety. Dziwi się, że jej nie widzimy, bo ponoć często nam towarzyszy. Czasem, gdy chcę usiąść przy stole, Zosia nagle krzyczy: Uważaj! Tu siedzi Zenia, zgnieciesz ją. Czy to nie dziwne? Po co jej fikcyjna towarzyszka? Przecież Zosia ma siostrę, nie wychowuje się sama. – Twoja córcia ma po prostu bujną wyobraźnię – stwierdziła Joanna. – Powinnaś się z tego cieszyć. A jakie oryginalne imię nadała wymyślonej dziewczynce! – A mnie się zdaje, że to jest raczej reakcja na jakiś stres. Może nie dogaduje się z koleżankami, albo za dużo od niej wymagacie? – rzucił Sebastian. – Jak byłem mały, to też wymyślałem różne historie. Byłem bardzo wrażliwy. – Nadal jesteś. – Robert się do niego uśmiechnął. – Teraz już sobie na ogół radzę. – Sebek odwzajemnił uśmiech. W jego spojrzeniu była jakaś łagodność, która zaskoczyła Joannę. – Hej, kończmy śniadanie i ruszajmy zwiedzać miasto, bo szkoda czasu – rzuciła lekko rozdrażniona. Po dwudziestu minutach stali już przed budowlami Wielkiego Pałacu Królewskiego w Bangkoku – miasta, w którym łączą się tradycja z nowoczesnością, skromność z przepychem. – To niemożliwe, żeby tę architekturę stworzyli dorośli – zachwycała się Joanna. – To musi być wytwór cudownej wyobraźni dziecka! Blask złoceń, pomieszany z radosnymi kolorami zieleni, żółci i pomarańczu, zdobił wielowarstwowe dachy pagodowych budowli. Fajerwerki barw i kształtów przywodziły na myśl krainę z Księgi tysiąca i jednej nocy! Sześciometrowe figury demonów o nieprzeniknionych twarzach, rodem z Ramakien, strzegły Szmaragdowego Buddy. Przyjaciele pamiętali, że według tutejszych wierzeń, nie wolno kierować stóp w stronę niewielkiego posążka o tajemnej mocy, któremu cześć oddają rzesze pielgrzymów. Nieco swobodniej poczuli się w audiencyjnej Sali Amarinda, choć i tu przepych komnaty świadczył o znaczeniu tego miejsca. Polscy podróżnicy żałowali, że nie przybyli tu na słoniach, tak jak to mieli w zwyczaju niegdysiejsi goście króla, którzy przywiązywali swoje zwierzęta do mocnych prętów znajdujących się przy wejściu do sali. Król, skryty za brokatową kotarą, przyjmował ich, siedząc na ozdobnym tronie w kształcie łodzi. Dopiero gdy zabrzmiały głośne fanfary, ujawniał monarszą twarz.
Joanna koniecznie chciała zajrzeć do głównej sali pałacu – Chakri Maha Prasat – ale mogła jedynie wejść do jednego z pokoi. Do reszty pomieszczeń nie wolno zapuszczać się turystom, być może dlatego, by nie zakłócali oni spokoju duchowi króla Ramy VIII, który krąży tu od tysiąc dziewięćset czterdziestego szóstego roku. Brat obecnego władcy został w niewyjaśnionych okolicznościach zastrzelony w jednym z pomieszczeń, a jego zagadkowa śmierć jest w Tajlandii tematem tabu. Karta pamięci w aparacie Roberta szybko się zapełniała. Fotograf był wyraźnie zadowolony z kilku ujęć, szczególnie wspaniałego Dusit Maha Prasat, jednego z najstarszych budynków kompleksu pałacowego. Robert zachwycony wielospadowym, kolorowym dachem białej budowli postanowił, że wróci tu jeszcze o zachodzie słońca, gdy temperatura światła jest najlepsza. Po opuszczeniu pałaców oczom turystów ukazało się charakterystyczne dla Azji przemieszanie bogactwa z ogromną biedą. Długa, drewniana łódź przystrojona żółtym kwieciem zabrała ich na wyprawę po wodnych odnogach Mae Nam Chao Phraya, czyli Rzeki Królów. Stary Taj, niczym wenecki gondolier, z wielką wprawą manewrował wąskim, wodnym pojazdem, napędzanym ogromnych rozmiarów silnikiem. Był zapewne potomkiem jednego ze stu tysięcy właścicieli łodzi, którzy w dziewiętnastym wieku pomykali po bangkockich kanałach. Gdy już zniknęły świątynie i pałace, podróżnicy ujrzeli małe, drewniane domki przyklejone do nabrzeża. W porównaniu z rozmiarami wcześniej oglądanych budowli, te przypominały raczej łupiny orzecha. Woda nieustannie podmywała sfatygowane deski ubogich domostw. Jakaś stara kobieta czyściła zalewany co chwila malutki ganek. Dzieci kąpiące się w kleistych odmętach kanału wyglądały na absolutnie szczęśliwe. Była to druga twarz niezwykłej azjatyckiej stolicy. Wieczorem poznali trzecią. Na Khao San Road, turystycznym deptaku Bangkoku, można było usłyszeć każdy język świata. Ludzie o różnych barwach skóry wypełniali gwarem knajpki, gdzie serwowano pyszne pad thai i zupę tom kha gai z kokosowym mlekiem. Stoiska z kolorowymi ciuchami i podróbkami markowych produktów zachęcały do zakupów. Oryginalnie ubrane kobiety sprzedawały na obwoźnych straganach pieczone robaki wszelkich rozmiarów i duriany – najbardziej śmierdzące owoce świata. Iza i Asia nie mogły odmówić sobie masażu stóp w jednym z ulicznych salonów, które znajdowały się na każdym rogu. Sprawne ręce młodych Tajek sprawiły, że dziewczyny szybko zapomniały o przemierzonych w upalnym słońcu kilometrach. Dobrego nastroju czworga znajomych nie popsuł nawet szczur, nieproszony gość, który przemknął pod stolikiem ulicznej restauracji, gdzie smakowali pachnące przyprawami potrawy. – Słuchajcie, czytałam, że z Bangkoku nie można wyjechać bez kilku zegarków kupionych na nocnym targu – zagadnęła Joanna. – Jedziemy? – Ja już padam z nóg. Chcę do hotelu – jęknęła Iza. Rzeczywiście wyglądała na zmęczoną. – To może ja wybiorę się z Asią na bazar, a ty, Sebastian, odwieziesz Izę do hotelu? Co prawda, nigdy bym nie założył podróbki markowego zegarka na rękę, ale może kupię coś na prezent – zdecydował energicznie Robert. Pomimo twardej deklaracji, że nie lubi podróbek, na bazarze, na którym za dziesięć dolarów można było nabyć najnowsze modele takich marek jak: Rolex, Omega czy Patek Philippe, Robertowi
zaświeciły się oczy. Wrócił do hotelu bogatszy o satynową narzutę na kanapę i... pięć zegarków. Joanna, rozbawiona tym faktem, wkroczyła do hotelowego pokoju, który dzieliła z Izą. Pomimo późnej pory zupełnie nie chciało jej się spać, gdyż jet lag nadal dawał jej się we znaki. Zastała przyjaciółkę przed dużym ozdobnym lustrem, przytwierdzonym do zabytkowej toaletki w wiśniowym kolorze. Iza z uwagą przyglądała się swojej twarzy, tak jakby szukała na niej niewidocznych śladów. – Nie wiem, czy zauważyłaś, że Tajki ciągle zerkają w lustra. Wystarczy sklepowa witryna czy lusterko motoru, a one już poprawiają sobie włosy, wygładzają bluzkę. Naprawdę o siebie dbają – powiedziała. – To prawda. Nic dziwnego, że faceci z całego świata ciągną do nich jak pszczoły do miodu – zgodziła się Joanna. – Ciekawe, czy gdybym była taka śliczna jak one, mój mąż, by mnie bardziej pragnął? – Iza się zastanawiała. – Chociaż... Sama nie wiem. Czasem widzę przystojnego faceta z tłustą dziewczyną, idą objęci, on jest wpatrzony w nią jak w obrazek... Myślę sobie wtedy, co ze mną jest nie tak? Czy Tomasz kiedykolwiek tak na mnie patrzył, czy kiedykolwiek naprawdę mu na mnie zależało? Nie wiem, w którym momencie popełniłam błąd. Może wybrałam niewłaściwego faceta, a moja druga połówka krąży gdzieś po świecie. – Jeszcze nic straconego. Znajdziesz ją. Tylko musisz szeroko otworzyć oczy – powiedziała Joanna z zapałem. Szczerze wierzyła w swoje słowa. – Wiesz, zostawiłam Tomaszowi list... Napisałam, że już wszystko wiem o nim i o Ewie, że z nami koniec. A on? Zadzwonił, jak byliśmy na lotnisku w Helsinkach i zapytał, gdzie jest ciepła kurtka Zosi. Mówił tak, jakby nic się nie stało... Jakby, kurwa, nie spieprzył nam życia. Iza poczuła, że gula goryczy rośnie jej w gardle. Zapatrzyła się w dal. Przypomniał jej się obrazek z dzisiejszego dnia, gdy zwiedzała Wat Pho, najstarszą świątynię Bangkoku. Budda miał wielkie stopy, które i tak nie były mu potrzebne, bo leżał. Wyciągnął się jak na kanapie i wystawiał te swoje nogi na publiczny widok. Ciekawe, czy taki leżący Budda, który przebywa w stanie nirwany, może spełnić ludzkie prośby? – rozmyślała. Może nie ma do tego głowy...? Ale gdyby zechciał jej wysłuchać, o co by go poprosiła? O to, by Tomasz się opamiętał i do niej wrócił czy może o siłę i determinację, by posłać go do diabła? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Jedno było pewne, gdyby tak potrafiła przenieść do swojego życia choć odrobinę spokoju, jaki panował w tym miejscu duchowego zamyślenia, wiele spraw rozwiązałoby się samoistnie. *** Następny dzień spędzili w niezwykłej Ajutthai. Zwiedzanie zaczęli od oglądania stożkowych pozostałości świątyni Wat Phra Ram, podobnych do wielkich zastygłych dzwonów. Przechadzając się między stupami i murami dawnej stolicy Syjamu, czuli niemal, że towarzyszą im duchy handlarzy ryżem, kością słoniową i przyprawami. W XVII wieku to miejsce liczyło milion mieszkańców! Przyjaciele mieli wrażenie, że kamienie, wydają z siebie głosy. Może skargi...? Joanna zamknęła oczy. Ajutthaja jest wielka! Po kanałach mkną łodzie wyładowane towarem. Słychać czterdzieści różnych języków. Błyszczy dwa tysiące pozłacanych wieżyczek! Ludzie żyją szczęśliwie i bezpiecznie, w bogatym mieście nie martwią się o przyszłość swoich dzieci. Lecz co to? Nagle wszystko się zmienia. Miasto płonie! Birmańskie wojska zalewają ulice. Czuć zapach krwi, a bruk barwi się na czerwono.
Dumna królowa Suriyothai wjeżdża na słoniu między walczących. Własną piersią zasłania ukochanego męża. Cios jest śmiertelny, i dla niej, i dla miasta. Potęga Ajutthai się kończy, a jej rany porasta zachłanna dżungla... Joanna czytała o tym wszystkim, zanim tu przybyli, teraz zaś stała z szeroko otwartymi oczami i chłonęła magię tego miejsca. Mogłaby tak trwać między ruinami, jakich nie widziała nigdy wcześniej, jeszcze długo, ale znajomi ciągnęli ją pod kolejne zabytki. Zawiozły ich tam dwie zabawne ryksze napędzane pracą nóg młodych Tajów, którzy mimo upału dzielnie się spisywali. Przenieśli się w rejon niezwykłych kamiennych posągów psów strzegących ruin. Zwierzęta z rozdziawionymi pyskami wyglądały tak, jakby przed chwilą wyprowadzono je na spacer i właśnie miały zamiar głośno zaszczekać na swoich właścicieli. Tych jednak nigdzie nie było. Jedynie kobieta w wielkim słomkowym kapeluszu i z grabiami w ręku porządkowała teren. W Ajutthai wszystko było tajemnicze. Żadne miejsce nie zrobiło jednak na Joannie takiego wrażenia jak Wat Mahathat, do którego dotarła wraz ze znajomymi pod koniec wycieczki po dawnej stolicy. Gdy Iza oraz jej koledzy podziwiali wysoką i smukłą figurę młodego Buddy, Asia, szukając cienia, schroniła się pod potężnym drzewem i nagle... zaniemówiła. Jego bardzo grube, szare korzenie oplatały piękną twarz. Była ona między nimi ukryta, a jednocześnie doskonale widoczna, jakby właśnie w tym momencie wyjrzała z zarośli. Ze swoim wysokim czołem, ładnie wyciętymi ustami i na wpół przymkniętymi oczami sprawiała wrażenie zamyślonej, delikatnej i kobiecej. Włosy wysoko upięte w kok nadawały jej dostojeństwa. – Dziewczyna z Ajutthai! – szepnęła oczarowana Joanna. Nigdy wcześniej nie widziała rzeźby tak doskonale wtopionej w naturę i jednocześnie tak zagadkowej. W tej kamiennej twarzy, a może bardziej w symbiozie pomiędzy nią a potężnym drzewem, było coś, co sprawiało, że nie dało się oderwać od niej wzroku. Osoba, która stanęła pod rozłożystym figowcem, sama na chwilę kamieniała z zachwytu. Joanna miała nieodparte wrażenie, że kobieca postać też na nią zerka i hipnotyzuje ją wzrokiem, zupełnie jakby chciała przekazać jej swój sekret. Czy te mocne korzenie zdobią tę twarz, czy może raczej... stanowią jej więzienie? – próbowała dociec. Obeszła gruby pień dookoła i zrobiła iPhone’em kilka zdjęć, by utrwalić niecodzienne znalezisko. Ta dziewczyna wygląda, jakby na coś czekała. Może chce, by ją ktoś uwolnił ze szponów tego drzewa? Może trzeba jej pomóc? Joannie zabiło mocniej serce. Nagle poczuła, że musi natychmiast coś zanotować, zupełnie jakby kamienna postać nakazała jej złapać za pióro. Może w ten sposób chciała przekazać jej swoją historię? W tym niezwykłym miejscu Joanna była gotowa uwierzyć we wszystko. Usiadła w cieniu konarów i wyciągnęła kajecik, który zawsze przy sobie nosiła. Młoda dziewczyna o egzotycznych rysach krążyła od rana po gęstym lesie. Zastanawiała się, jak przechytrzyć ojca, który chciał ją wydać za starego mędrca. W zalotniku była dzikość i pierwotność, a jednocześnie zniewalająca moc, która sprawiła, że córka zgodziła się na zaręczyny.
Dziewczyna przytuliła twarz do drzewa. Słyszała płynące w nim soki. Schowa się przed ojcem i narzeczonym w tym gęstym lesie, a gdy zapadnie zmrok, ucieknie w stronę światła. Chciała ruszyć, lecz drzewo przytrzymało ją konarem. Spróbowała raz jeszcze – schwyciło ją mocniej. Młode pędy splotły się z jej warkoczem. – Ojcze, pomóż mi! Uratuj! – wołała przerażona. Odpowiedział jej tylko szum lasu. Liście wyrosły z jej włosów, stopy pokrył mech, a na piękną twarz wystąpiły zmarszczki kory. Oczy wypełniły się żywicą. – Nie wiedziałaś, że ode mnie nie ma ucieczki? – Wewnątrz pnia zabrzmiał złowieszczy chichot. Oj, nie to miałam pisać. To mi się nie przyda do artykułu – Joanna zganiła samą siebie i szybko schowała zeszyt do plecaka. Jeszcze raz spojrzała na kamienną twarz dziewczyny oplecioną potężnymi korzeniami. Jakaś siła sprawiała, że nie mogła oderwać od niej wzroku. Czuła, że jeszcze kiedyś się zobaczą. *** Iza stała na balkonie hotelowego pokoju na dwudziestym piętrze. Był parny wieczór. Patrzyła w dół na światła wielkiego Bangkoku. Pod nią czerniła się szeroka rzeka. Jeden krok i będzie po wszystkim. Przechyliła się mocniej przez barierkę. Jak zimna może być woda? Nie będzie boleć. Na pewno nie bardziej niż teraz, a potem zapomnę o wszystkim… Ale jeśli źle wymierzę, mąż uzna, że taka martwa plama na ulicy nie jest dość estetyczna i że stać mnie było na więcej. A może faktycznie mnie stać? Pociągnęła łyk wina z butelki i wróciła do pokoju, w którym jej znajomi planowali następny dzień życia. Opróżnili już kilka butelek czerwonego wina. Próbowali też wódki z trzciny cukrowej. Ale mimo że zastosowali się do tutejszych zaleceń i dodali do niej wody sodowej, lodu i limetki, ten trunek nie przypadł im do gustu. Co chwila wybuchali głośnym śmiechem. Joanna usiadła Robertowi na kolanach i wplotła palce w jego włosy. On położył nieśmiało dłoń na jej nagim udzie. Opalony, w opiętym T-shircie i białych spodniach wyglądał niezwykle przystojnie. Czy to ten sam Robercik, którego znała ze szkoły? Co wydarzyło się w jego życiu, że tak się zmienił? Nie pytała go o to, a on sam mówił o sobie niewiele. Joanna miała ochotę się do niego przytulić. Przyjemne gorąco i czar tej nocy sprawiły, że była gotowa nawet na więcej... No, może nie od razu, może trochę się z nim podroczy, ale potem... W końcu jej ciało miało swoje potrzeby. Pozwoli mu się więc całować, delikatnie masować naprężone sutki, by w końcu mógł się zagłębić między wilgotne skrzydła jej motyla. Był jednak pewien problem. Choć Robert spełniał wszelkie jej życzenia i wyraźnie o nią dbał, to jednak serdeczność, jaką ją obdarzał, była jakaś... braterska. Nici z gorącego seksu? – zastanawiała się. Sebastian spochmurniał. Stwierdził, że za dużo wypił i musi się położyć. Iza od początku wieczoru wydawała się nieobecna. Joanna miała nadzieję, że sytuacja się rozwinie, choć nie wiedziała, gdzie mogliby się z Robertem podziać. On chyba też nie miał pomysłu, bo grzecznie podziękował za udany wieczór i czmychnął za
przyjacielem do pokoju. – Ech, chyba mu się nie podobam. A ta noc tak się dobrze zapowiadała... – rzekła zawiedziona Joanna. – A wiesz, co ja myślę? Jego w ogóle nie kręcą kobiety – sucho stwierdziła Iza. – Nie wygłupiaj się. Przecież w samolocie coś między nami iskrzyło. Czułam to. – Iskrzył to może silnik jumbo jeta, a Robert jest po prostu gejem. – Odbiło ci! Chyba bym wiedziała – żachnęła się Asia. – No to go jutro zapytaj. Jeśli ma jaja, to ci powie. – Jeżeli to prawda, to wolę nie wiedzieć. – Z facetami już tak jest: jak nie skurwysyn, to pederasta – podsumowała gniewnie Iza i dopiła ostatnie krople wina. *** Bangkok zaskoczył polskich podróżników intensywnym zapachem kadzidełek tlących się w każdej z niezwykłych świątyń, którą odwiedzili. Szczególnie czarodziejska woń spowijała Złotego Buddę w Wat Traimit. Trzymetrowy bożek ze szczerego złota siedział po turecku z łagodnym uśmiechem na twarzy. Wyglądał, jakby był zadowolony z tego, że przez dwa wieki sprytnie się ukrywał pod powłoką wapienno-cementowej zaprawy. Dopiero w latach pięćdziesiątych, gdy przenoszono go do świątyni, szara skorupa popękała i posąg ukazał swą prawdziwą wartość. Joannę najbardziej zdziwiło to, że ten największy na świecie złoty Budda nie jest w ogóle chroniony, ani przez kraty w oknach, ani przez strażników. Była pewna, że gdyby podobną złotą rzeźbę postawiono w Polsce, to – mimo jej wagi pięciu i pół tony – znalazłby się spryciarz, gotów ją ukraść. Na szczęście w swym rodzinnym kraju Oświecony był całkowicie bezpieczny. Ciekawą figurę siedzącego Buddy polscy podróżnicy znaleźli także w Wat Arun – Świątyni Świtu. Zgodnie z tradycją potarli dłońmi jej grubiutki brzuch, co miało im przynieść szczęście. Taka wiara przyświeca przynajmniej buddystom, którzy czynią to z zapałem. Joannie i Izie bardziej jednak od samej figurki spodobały się wieże wznoszące się na terenie tej świątyni, pokryte kawałkami chińskiej porcelany. Trudno im było uwierzyć, że te przepiękne skorupy przypłynęły do Tajlandii jako balast na statkach. Po odwiedzeniu kolejnego zabytku dziewczynom trzęsły się nogi. W Świątyni Złotej Góry wdrapały się po ponad trzystu schodkach na wzgórze, gdzie lśni w słońcu złota chedi, spod której roztacza się wspaniały widok na cały Bangkok. Gdy czwórka podróżników zeszła na dół, czuła się mocno zmęczona. Szczególnie Sebastian odurzony był zapachem buddyjskiej Azji i skołowany ze względu na upał, który źle znosił. Być może to właśnie kolejny podmuch gorąca sprawił, że chłopak wparował na ruchliwą ulicę, nawet się nie rozejrzawszy. Przez gwar miasta przedarł się ostry pisk hamulców, lecz czarny nissan nie zdołał wyhamować. Uderzył w chłopaka i podrzucił go jak szmacianą lalkę. Sebastian poleciał na krawężnik. Pozostała trójka zamarła w bezruchu, jakby zacięła się taśma filmowa. Z samochodu wybiegła młoda kobieta i zaczęła krzyczeć coś po tajsku, mocno gestykulowała. Do leżącego mężczyzny pierwsza dopadła Joanna. Był przytomny. Próbował się podnieść. – Sebastian, Boże, nie wstawaj! Możesz mieć uszkodzony kręgosłup. – Reagowała trzeźwo.
Robert poruszał się jak w transie. Usiadł na krawężniku koło przyjaciela i wziął go za rękę. – Sebciu, coś ty mi zrobił? – wyszeptał. Ktoś podbiegł, by pomóc. Tłumaczył na angielski słowa Tajki wykrzykiwane przez nią z prędkością karabinu. – Ona chce zawieźć do szpitala. Bardzo przeprasza. Chłopak wszedł pod koła. Bardzo przeprasza. Trzeba do szpitala. – Nie chcę do żadnego szpitala. – Sebastian zaczął powoli dochodzić do siebie. – Proszę jej powiedzieć, że zapomniałem, że tu jest lewostronny ruch. To ja przepraszam. Boli mnie tylko noga. – Sebek, ona ma rację. Musimy jechać do szpitala, albo wezwać karetkę – wtrąciła się Iza. – Spokojnie. Naprawdę jest już okej – bronił się, masując obolałą stopę. Pojawił się na niej wielki siniak. Zaczęła puchnąć. – Przecież nawet nie staniesz na tej nodze. Może być złamana – upierała się dziewczyna. Robert objął mocno Sebastiana w pasie. Pomógł mu się podnieść. Był wyraźnie roztrzęsiony i bledszy niż jego poszkodowany przyjaciel. – Dziewczyny, wy wracajcie do hotelu, a ja zabiorę Sebastiana do szpitala. Nie ma sensu, żebyśmy wszyscy tam jechali. Zresztą przecież... to mój chłopak – wydukał. Iza spojrzała na Joannę z tryumfalną miną. Tak, tak, niestety miałaś rację – mówił wzrok Asi. Ależ byłam kretynką! – pomyślała. Gorący seks był od początku, tyle że nie ze mną! Tego wieczoru dziewczyny długo czekały w niepokoju na powrót kolegów do hotelu. W końcu jednak panowie przynieśli im dobre wieści. Noga Sebastiana była mocno stłuczona, ale nie złamana. Mimo że bolała i powiększyła się do sporych rozmiarów, Sebek cieszył się z diagnozy, postawionej przez młodego lekarza w miejskim szpitalu. – Już się bałem, że będę musiał wracać do domu – wyznał, gdy znaleźli się z Robertem sam na sam w pokoju. – Wróciłbym z tobą do Polski – odparł przyjaciel. – No co ty? A zdjęcia, a całe zlecenie? Zrobiłbyś to Aśce? – Zostawiłbym jej aparat. Przecież przy dzisiejszej technice praktycznie każdy może robić foty, a Asia jest zdolna. – Uśmiechnął się. – No, nie przesadzajmy! Myślę, że byłby to koniec waszej znajomości. Wydrapałaby ci oczy. – Ona nie jest taka. – Może i nie, ale to jednak baba. – Raczej kobieta z klasą. – Upierał się Robert. – Oj, widzę, że ty ją naprawdę bardzo lubisz. Powinienem być zazdrosny? Robert popukał się w czoło i zgasił światło.
ROZDZIAŁ 6 POCZTÓWKA Z KRAINY TSUNAMI
Bangkok i jego zabytki były tylko smakowitą przystawką przed głównym daniem, jakim dla polskich podróżników stała się wyprawa w głąb kraju. Wybrzeże nieopodal miasteczka Krabi przypominało pejzaże z bajek lub filmów fantasy. Z turkusowego morza wystawały przedziwnych kształtów wapienne skały o rudawym zabarwieniu. Bogowie, będąc dziećmi, musieli budować w zatoce Ao Nang zamki z piasku, albo rzucać w siebie błotem, a ślady ich harców przetrwały do dziś. Kogucia Wyspa, Maczuga Herkulesa czy Wyspa Jamesa Bonda – każdy malutki skrawek lądu był wyjątkowy. Na Krabi jak okiem sięgnąć piętrzyły się skalne formacje, kształtem przypominające często wielkie kaktusy, które zamiast kolców porastała ciemnozielona roślinność. Do niektórych hoteli, jak na przykład do Railay Village Resort, w którym zatrzymała się czwórka przyjaciół, można było dopłynąć wyłącznie łodzią. Bagaże ładowało się na wąskie, przyozdobione kolorowymi szarfami, romantyczne łódki i pruło po morskich falach na piękną plażę. Dopiero tam można było ponownie postawić nogę na lądzie. Wszystko to dodawało podróży smaczku, bo gdzie w Europie korzysta się z takiego transportu, by dostać się do hotelu? Sam ośrodek także zrobił na podróżnikach duże wrażenie. Nie tylko znajdował się wśród egzotycznej zieleni, pachnącej liliowcami, ale przez sam jego środek wiła się długa, błękitna wstążka basenu. Wystarczyło, by hotelowi goście otworzyli drzwi balkonowe pokoju, zrobili dwa kroki i już mogli wskoczyć do przyjemnie orzeźwiającej wody. Joanna, gdy już trochę odsapnęła po podróży, wybrała się wraz z Robertem na przechadzkę brzegiem morza. Słońce kąpało się w wodzie, powoli zachodziło. Kolorowe łódki, które opierały swoje długie nosy o plażę, wyglądały niezwykle malowniczo. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała cichym głosem dziewczyna. – Nie wiedziałem, jak zareagujesz. Bardzo mi zależało, żebyś tu ze mną przyleciała. – I myślisz, że gdybyś mi powiedział, że jesteś gejem, to nie zrobiłabym tego? – obruszyła się. – Nie wstydzę się swojej orientacji, ale ludzie bardzo różnie reagują. Wiele rzeczy straciłem w życiu przez to, że byłem zbyt szczery.
Usiedli na piasku blisko siebie. Z daleka wyglądali pewnie jak zakochana para. – Jeśli o mnie chodzi, to straciłeś wyłącznie dobre bzykanko. Czy ty wiesz, że ja byłam gotowa ci się oddać? Boże, co za wstyd. – Joanna ukryła twarz w dłoniach. – Wybacz mi, Asiu. Nie chciałem cię zwieść. Jesteś cudowna i myślę, że każdy zwykły facet dałby się pokroić za noc z tobą. – Nie mówmy już o tym, bo mi głupio – poprosiła. – Czy z Sebastianem to coś poważnego? – Chyba tak. Jesteśmy ze sobą już dwa lata. Przedstawił mnie nawet swoim starym. – Na ładnej twarzy Roberta pojawił się uśmiech. Oni mieszkają w niewielkiej miejscowości, więc nie łatwo im było przełknąć nasz związek, a jednak to zrobili. – A twoi rodzice... Czy oni wiedzą? – Powiedziałem im kilka lat temu. – Zamyślił się. – Ale wiesz, jestem jedynakiem... Matka zawsze miała wobec mnie swoje plany. Marzyła o miłej synowej i co najmniej trójce wnucząt. – Och, skąd ja to znam. – Westchnęła Joanna. – Ale twoja mama ma jeszcze na to szansę, a mojej trafił się syn pedał. Najpierw nie chciała w to uwierzyć, a potem stwierdziła, że tę przypadłość da się wyleczyć. A ojciec zamknął się w sobie. Mam wrażenie, że przestałem dla niego istnieć. – No, ale ostatecznie zaakceptowali cię chyba, prawda? – dopytywała z przejęciem. – Do mamy w końcu dotarło, że to nie choroba, jednak nadal nie może się pogodzić z tym, że nie będzie kontynuacji rodu. Stara się, żeby między nami było tak jak dawniej, ale sądzę, że ją to wszystko dużo kosztuje. No i nie wie, co mówić sąsiadkom... – A tata? – Rozmawia ze mną niby normalnie, ale Sebastiana nigdy nie chciał poznać i to się już chyba nie zmieni. – Życzę ci, żeby się jednak zreflektował. Przecież zamiast jednego, mógłby mieć dwóch synów. – Uśmiechnęła się przyjaźnie, choć wiedziała, że jej życzenia raczej się nie spełnią. Park Narodowy Thanbokharani, który czwórka znajomych odwiedziła kolejnego dnia, był znakomitym miejscem na zdobywanie skalnych ścian. Polacy z zaciekawieniem obserwowali wspinaczy gromadnie przylepionych do pionowych skał lub wiszących na linach nad urwiskiem. Niezwykła zwinność tych ludzi robiła wrażenie. Sebastian nie mógł oderwać wzroku od niezwykłych skalnych formacji. – Gdyby moja noga była sprawna, pokazałbym wam, jak brykać po tych urwiskach. Byłbym lepszy od ludzi-pająków, którzy po nich grasują. Jako młody chłopak często jeździłem na skałki do Jury Krakowsko-Częstochowskiej – chwalił się. – Jasne, jasne. I pewnie przygotowywałeś się do lotu w kosmos wspólnie z Hermaszewskim – zakpiła z niego Iza. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić tego strachliwego chłopaka zawieszonego nad przepaścią na linie. – Nie wierzysz mi? To zaraz ci pokażę, na co mnie stać – przekomarzał się z nią Sebastian. Już nawet zaczął odplątywać elastyczny bandaż, którym przewiązana była jego stopa. – Daj spokój, Sebek. Przecież wiemy, że z ciebie chojrak. – Robert starał się go powstrzymać. – Zaprezentujesz nam swoje umiejętności, jak twoja noga całkiem się wyleczy. Okej?
– No nie wiem. Nie chciałbym, żeby dziewczyny myślały, że nie umiem się wdrapać na zwykłą górkę – protestował. Widać jednak było, że wcale nie ma zamiaru wcielić w czyn swoich pomysłów, zwłaszcza że ściana, pod którą stali, była całkowicie pionowa. Wspinający się na nią śniadoskórzy mężczyźni wyglądali jak zwinni cyrkowcy, mieli także odpowiedni sprzęt. – Zamiast się sprzeczać, spójrzcie lepiej, jak tu pięknie – zawołała wesoło Joanna. Dziewczyna czuła nieustającą ekscytację pejzażem. Z każdą chwilą nabierała coraz większej pewności, że podróżowanie jest jej przeznaczeniem. Umysł powoli opuszczał szklaną klatkę, w której sama go więziła, oddana korporacji przez ostatnie lata. – Każdy z nas ma przecież jakieś tajne umiejętności lub pasje. Ja na przykład mam we krwi podróże – pochwaliła się znajomym. – Wyobraźcie sobie, że moi przodkowie przemieszczali się po całym świecie. – A co, pochodzisz od Czyngis-chana? – zażartował Robert. – Nie, ale mój prapradziadek, Francuz, wędrował przez wiele krajów z wojskami Napoleona. I właśnie z nimi przybył do Polski. – Och! Był żołnierzem samego Bonapartego? – zainteresowała się Iza. – A to ciekawostka. Opowiesz nam o tym? – To tak naprawdę miłosna historia. Prapradziadek był dzielnym wojem, ale był też bardzo kochliwy. Gdy jego batalion po długiej wędrówce zatrzymał się na kilka dni na odpoczynek w jednym z klasztorów na Mazowszu, poznał tam piękną Polkę. I jak to z wyposzczonymi facetami bywa, stracił dla niej głowę. Pannie też do przystojnego żołnierza serce mocniej zabiło. No i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyż oboje byli młodzi i całkiem do rzeczy, gdyby nie fakt, że moja praprababka była już po ślubach zakonnych i zawierzyła swe życie Bogu. – I co, i co? – zaciekawiła się Iza. – Krewki Francuzik, że się tak wyrażę o przodku, nie bardzo się tym chyba przejął, bo wykradł dziewczynę nocą z zakonu i na karym koniu, albo raczej na wojskowej chuderlawej szkapie, powiózł do małej kaplicy, w której czekał już przekupiony beczką żołnierskiego rumu ksiądz. Wąsaty Jacques poślubił nieśmiałą Anielę, a potem żyli długo i prawie szczęśliwie. – Ależ to romantyczne! Teraz wiem, po kim w tobie tyle szaleństwa. – Iza się zaśmiała. – Poczekaj, to jeszcze nie koniec tej historii. Rodzinna wieść niesie, że gdy po wielu latach wybranek pięknej Polki, monsieur Dubois, zmarł, ona rozdała wszystkie dobra, jakie posiadali, biednym ludziom. Sama zaś, odziana we włosiennicę, próbowała przebłagać Boga za to, że w młodości zamiast niego wybrała doczesną miłość. – Łał, teraz to ja z kolei załapałem, skąd w tobie tyle skromności i pokory – dorzucił żartobliwie Robert. Wszyscy się roześmiali, a Sebastian zadowolony ze zmiany tematu, szybko zapomniał, że jeszcze chwilę wcześniej chciał udowadniać paniom swoje męstwo. *** Była czwarta rano. Krzysztof wracał taksówką do swojego mieszkania na Żoliborzu. W radiu leciał jakiś stary kawałek. Ładny. Krzysiek próbował go rozpoznać. Ewa Bem, a może Prońko? Jak dawno nie słyszał takich piosenek...? To musiała być Trójka albo Jedynka. Dobrze, niech ta łagodna melodia
przegoni z głowy mechaniczną rąbankę, która dudniła przez całą noc w zatłoczonym klubie. Niech krajobraz zaspanej Warszawy, zmieszany ze smakiem whisky, pomoże zapomnieć o kolejnym bezsensownym wieczorze. Gadki o niczym, pulsujące światła stroboskopów, drogie drinki stawiane właśnie poznanej dziewczynie, której głęboki dekolt go diabelsko kusił. Skóra opalona w solarium lśniła, gdy przytulał szczupłą pannę w tańcu. Wszystko było takie proste. Zero zobowiązań. On był dla niej zapowiedzią drogich perfum, przejażdżek dobrym wozem, może nawet wypadu do SPA na weekend. Jej mocno umalowane rzęsy i czerwone, pełne usta, wróżyły pocałunki pachnące bezczelną młodością. Zwykła transakcja, bez większych emocji. Ile to już razy Krzysztof uczestniczył w takiej grze? Z ilu łóżek czmychał nad ranem? Czasem brał numer telefonu, częściej nie. Nigdy nie dzwonił. Brzydził się skrawkami uczuć kupowanymi w taki sposób, ale innej miłości od dawna nie znał. Stałe związki nie były w jego guście. Gdy któraś dziewczyna zbyt nachalnie pchała się w jego prywatność, szybko kończył znajomość. Kiedyś był zakochany, ale to było dawno. Gośka, inteligentna dziewczyna, robiła karierę w jednym z banków. Jego matka za nią przepadała. Postanowił z Małgosią zamieszkać, mieli wspólne plany. Życie wydawało się kolorowe. Niestety szybko okazało się, że dziewczyna nie daje mu oddychać. Oplotła go sobą i pragnęła całego na własność. Na pewien czas zapomniał o swoich pasjach, prawie zamknął się w domu, bo ona tam czuła się najlepiej. Byle spóźnienie oznaczało ciche dni trwające co najmniej tydzień. Z podróży służbowej musiał meldować się co godzinę. Piwo z kolegą – na liście rzeczy zakazanych, tak jak oglądanie filmu bez Małgosi, jedzenie bez Małgosi i oddychanie bez niej. Wytrzymał rok. Gdy odwoził Gośkę zapłakaną do jej matki, poprzysiągł sobie, że będzie ostrożny i nie da się już żadnej omotać. Utwierdził się w tym postanowieniu jeszcze mocniej, gdy sprzątał szpargały zostawione przez byłą dziewczynę. Wśród papierów natrafił na rachunek ze sklepu ze sprzętem podsłuchowym. Długo nie mógł uwierzyć, że tyle czasu spędził z kobietą opętaną bezgranicznym brakiem zaufania. Taksówka stanęła pod blokiem. Krzysiek nie miał ochoty wracać do pustego mieszkania. Naciągnął czapkę, postawił kołnierz czarnej kurtki. Postanowił się przejść. Jego szczupłą twarz owionął chłód grudniowej nocy. Która godzina jest teraz w Tajlandii? – zastanawiał się. Poczuł nieodparte pragnienie, by usłyszeć głos Joanny. Ostatnio myślał o swojej przyjaciółce coraz częściej. Tylko przy niej nie musiał niczego udawać, mógł być po prostu sobą, poza tym ona tak pięknie umiała słuchać. A te dołeczki, gdy się uśmiechała... Zawsze gdy na nie patrzył, robiło mu się jakoś tak... Sam nie potrafił tego określić. Czyżby za nią tęsknił? Przywykł do tego, że Joanna jest dla niego zakazanym owocem. Ot, dziewczyna kumpla. Ale przecież skończyła z Mateuszem... I to definitywnie. Przeszedł kolejną uliczkę. Ściskał komórkę w ręce. Pewnie Joanna dobrze się bawi ze swoim towarzystwem, albo zwiedza właśnie kolejne zabytki, nie chciał jej przeszkadzać. Może później zadzwonię – zdecydował. Zaczynało świtać. Warszawa budziła się do życia. *** Sześćsetkonna motorówka mknęła w kierunku jednego z najpiękniejszych archipelagów świata o dźwięcznej nazwie Phi Phi. Joannę trochę mdliło, gdy łódka podskakiwała na fali, ale starała się
dzielnie trzymać. Przed przylotem do Tajlandii czytała wiele na temat rajskich plaż, cudownych zatoczek i krystalicznie czystej wody tego zakątka. Łódź zwolniła i oczom grupy ukazały się majestatyczne skały wyrastające z morza. Woda miała turkusową barwę. W czystej toni widać było tysiące kolorowych rybek. W zatoczkach parkowały łodzie, z których na brzeg wysypywały się dziesiątki turystów zachwyconych niesamowitym bogactwem natury. Wielu z nich wskakiwało do wody z maską i rurką, by nacieszyć oczy podwodnym światem. Joanna wolałaby zwiedzać to bajeczne miejsce w bardziej kameralnym gronie, ale każdy chciał przecież zobaczyć zatoczkę, w której Leonardo DiCaprio grał mrożące krew w żyłach sceny w filmie Niebiańska plaża. Następnym przystankiem była główna wyspa archipelagu – Phi Phi Don. Po latach nie było już śladu po zdarzeniach, jakie rozegrały się w miasteczku Ton Sai w Boże Narodzenie dwa tysiące czwartego. Joanna próbowała wyobrazić sobie, co musiało się tu wtedy dziać. Przed wyjazdem obejrzała na YouTube kilka filmów, nakręconych przez turystów, którym tamtego dnia udało się schronić na najwyższych piętrach hoteli. Jeszcze o dziesiątej życie na wyspie toczyło się jak co dzień. Turyści wylegiwali się na plażach, przechadzali między straganami, rybacy cumowali łódki przy brzegu... Jednak już trzydzieści siedem minut później... Przesmyk ziemi, na którym położone jest Ton Sai, nie ma nawet pięciuset metrów. Po jednej stronie ulubiona przez turystów plaża, po drugiej ruchliwy port. Na pocztówkach z wakacji to miejsce wygląda bajkowo, a jednak tamtego dnia zamieniło się w piekło. Nie było ostrzeżenia, do raju wdarły się fale, niektóre z nich osiągnęły sześć i pół metra. Z wściekłością zgłodniałych wilków uderzyły z dwóch stron i spotkały się na środku wąskiego paska ziemi. W jednej chwili zabrały wszystko – ludzi, hotele, domy... Tamte chwile na całe życie zapamiętał Steven, Anglik, który prowadził ładną knajpkę na portowym nabrzeżu, gdzie czworo znajomych postanowiło wypić kawę. Okazał się gadułą i z chęcią opowiedział sympatycznym Polakom swoją historię. W Tajlandii zatrzymała go na stałe miłość. Po jednych z gorących wakacji, jakie spędził na niedalekiej wyspie, okazało się, że zostanie ojcem. Teraz po niewielkim lokalu biegało na bosaka troje jego dzieci. Joanna przyglądała im się z zaciekawieniem. Miały ciekawe rysy – owal twarzy podobny do taty, a ciemnobrązową gładką skórę i czarne, skrzące oczy zbliżone zapewne do matki. – Pamiętnego grudnia byłem na Koh Lancie. Tam właśnie poznałem moją panią. Wtedy nie mieszkaliśmy jeszcze na Phi Phi. – Właściciel kafejki zaczął niskim głosem swoją opowieść. – Tego dnia siedziałem z kolegą w barze na niewielkim wzniesieniu nad plażą. Na początku nic nie zauważyliśmy. Pierwsza fala nie była duża. Gdy przyszła druga, nagle, ni stąd, ni zowąd, morze zaczęło wlewać się do tunelu, który prowadził do tej knajpy pod szosą. Joanna przymknęła oczy, wyobraziła sobie ten moment dokładnie. – Gdy woda obmyła nam stopy, zupełnie zgłupieliśmy. Stało się jasne, że dzieje się coś złego i nie ma żartów. Zerwaliśmy się i zaczęliśmy biec w górę. Za nami ruszyli inni. Uciekliśmy w ostatniej chwili. Kolejna fala była potężna. Mimo że wdrapaliśmy się wysoko, dopadła nas i zmoczyła po pas.
Ledwo utrzymałem równowagę. Kilka osób upadło i zaczęło krzyczeć. – Coś im się stało? – dopytywała Joanna. – Nie, szybko pomogliśmy im się pozbierać. Na Koh Lancie morze zmiotło z powierzchni wiele zabudowań, ale nie wyrządziło tak ogromnych zniszczeń, jak gdzie indziej. Na całej wyspie zginęło kilkoro ludzi, a tutaj, na Phi Phi, aż cztery tysiące. – Czytałam o tym – wtrąciła dziewczyna stłumionym głosem. – Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, czy atak morza się nie powtórzy. Byliśmy przerażeni. Tak jak inni ludzie z wyspy, poszliśmy w góry, by noc spędzić jak najwyżej. Rozpaliliśmy ogniska. Pamiętam, że to był niesamowity widok. W którą stronę się nie spojrzało, widać było światełka. Ludzie sobie pomagali, dzielili się jedzeniem, wymieniali informacjami o bliskich. – Zamyślił się, jakby obraz sprzed lat powrócił do niego z całą mocą. – Martwiłem się o Malie, moją dziewczynę, bo gdy ja wyszedłem do baru, ona została w domu niedaleko plaży i na dodatek nie mogła się zbyt szybko poruszać. Była w zaawansowanej ciąży. Miałem w głowie straszne wizje. Wiedziałem, że jeśli coś jej się stało, nie wybaczę sobie do końca życia, że zostawiłem ją samą. – Zawiesił głos. Joannę aż zmroziło, ale spojrzała na najstarszego z synów Stevena, który wyglądał na jakieś osiem – dziewięć lat i pomyślała, że ta historia musiała skończyć się happy endem. A jeśli to dziecko Anglika z inną dziewczyną, a piękną Malie porwało morze? – Wzdrygnęła się. – Szukałem jej przez całą noc. Chodziłem od ogniska do ogniska i wypytywałem, czy ktoś ją widział, ona jednak przepadła jak kamień w wodę. Myślałem, że oszaleję. – Zrobił tragiczną minę. – Nad ranem dotarłem do naszego domu, a właściwie do tego, co z niego zostało. Widok był straszny. Woda wyrwała w drewnianej ścianie wielką dziurę, a z drugiej zostało tylko kilka wyszczerbionych desek. Sprzętów prawie nie było, a tych kilka, które ocalały, pokrył cuchnący muł. Malie nie znalazłem, więc uczepiłem się myśli, że udało jej się uciec. Nie mogłem uwierzyć w to, że jej piękne, drobne ciało mogłoby leżeć pod tym błockiem. – Och! – Wyrwało się z gardła Joanny. – Ale wróciła w końcu, prawda? – szepnęła Iza, która do tej pory siedziała bez słowa. – A jakże! Steven nie mógłby się przecież tak łatwo mnie pozbyć. – Zaśmiała się śniada dziewczyna, która weszła właśnie do kafejki. Była filigranowa. Miała niezwykle lśniące, długie włosy i miły głos. – Okazało się, że na pół godziny przed nadejściem wielkiej fali Malie odeszły wody płodowe. Nie wiedziała, kiedy wrócę, więc postanowiła poprosić o pomoc sąsiadów, którzy mieli tuk-tuka. Dosłownie chwilę przed atakiem tsunami moja dziewczyna znalazła się w szpitalu położonym na wysokim wzgórzu. – Czyli uratował ją wasz syn. – Joanna się ucieszyła. – No, można tak powiedzieć. – Steven pokiwał głową. – John urodził się nad ranem cały i zdrowy. Wszyscy troje mieliśmy dużo szczęścia. – Właściciel baru zakończył opowieść i posłał promienny uśmiech swojej tajskiej żonie. Zawarł w nim całe uczucie i oddanie. Widać było, że mimo dramatycznych przeżyć odnalazł u boku czarnowłosej dziewczyny swoje miejsce na ziemi.
ROZDZIAŁ 7 POSZUKIWANIE
Braciszku Drogi, rzadko się odzywam, ale pragnę Cię zapewnić, że o prośbie Twojej, coby brankę tajską Ci przywieźć, cały czas pamiętam. Z jedną już nawet konwersację toczyłam i złożyłam jej obietnicę, że zakupisz jej w Polsce kozaczki i kożuszek, lecz spłoniona uciekła. Nie odstępuję jednak od misji przez Ciebie zadanej i penetrację odległej krainy nadal czynię. Joanna lubiła stylizować swoje maile do brata i używać archaizmów. W poszukiwaniu najpiękniejszej dziewoi dotarłam na znaną wyspę Ko Samui i już się za zadanie moje zabierać miałam, lecz przygoda niecna członkowi drużyny mojej się przytrafiła. Kolega Sebastian, któren i tak w nie najlepszej kondycyji bywał, spotkał w morzu strasznego potwora. Nie był on rozmiarów wielkich, ale bronią palącą dysponował. Smagnął nią po nodze mojego pobratymca, tak okrutnie, że myślał on, iż jęzory piekielne go dopadły. Co gorsza, druga kończyna już wcześniej uszczerbku od mechanicznego potwora doznała. Na szczęście na ratunek mądra tubylcza dziewka chłopakowi przybyła. Tajnym zielem, plażę porastającym, nogę mu natarła, zdrowie, a kto wie, może i życie, ratując. Rzekła, coby się nie frasował, bo to jeno meduza w pieszczoty się z nim wdała. Z wdzięczności wielkiej może by się nasz kolega w dziewoi dzielnej zakochał, bo przecież w historyjach wielu tak właśnie bywa, ale niestety nie do panien, a do jemu podobnych młodzianów serce mu rychlej bije. Pięknie jej więc tylko podziękował i w pas się pokłonił. Za to ja propozycję moją natychmiast jej złożyłam. Miałam wielką nadzieję, że dzielną dziewoję Tobie w konkury przywiodę, niestety wyznała mi spłoniona, że paszportu nie ma i do ojczyzny naszej pojechać nie może. Pozostaję jednak w wierze, że następnym razem lepiej misyję moją wypełnię. Kochany Braciszku, prześlij mi słówko, co u ciebie oraz rodzicieli naszych. Na zawsze Twoja
Joanna Na ekranie wyświetlił się napis „wiadomość pomyślnie wysłana”. Niech leci. – Dziewczyna się uśmiechnęła. Nie zdążyła się jeszcze zastanowić, do kogo napisać kolejnego maila, a już przyszła odpowiedź od brata. Siostra, nawet nie wiesz, jaką jesteś szczęściarą! Grzejesz swoje krągłości na słoneczku, a tu leje od pięciu dni tak, że twojego koleżki Giewontu nawet nie widać. Wokół jest tak ciemno i ponuro, że mam wrażenie, iż mieszkam w ciemnej dupie. Pociesza mnie tylko myśl o słodkich cycuszkach Tajeczki, którą mi przywieziesz. Nie waż mi się bez niej wracać! Założymy salon tajskiego masażu, więc możesz przywieźć nawet ze dwie panienki. Górale będą walić jak w dym. Widzę przed nami świetlaną przyszłość i fortunę! Twój pomysłowy Braciszek Joanna szczerze się uśmiała, przeczytawszy wiadomość od brata. Może to i dobry pomysł, założą salon tajskiego masażu pod Tatrami i nie będzie musiała szukać pracy w żadnej korporacji. Ostatnio coraz częściej myślała o tym, że chyba wcale nie jest stworzona do tego, by latać codziennie na ósmą do biura. Owszem, lubiła te wszystkie burze mózgów, dyskusje ze współpracownikami na temat nowych strategii, adrenalinę, gdy prezentowała zarządowi swoje pomysły i poczucie, że ludzie wsłuchują się w jej słowa, ale może potrafiłaby żyć bez tego? O tym, że nawet w prostym zajęciu można znaleźć radość, przekonywała się, gdy przechodziła obok prowizorycznych salonów masażu uśmiechniętych Tajek. Ich stanowiska pracy były niezwykle skromne. Składały się z kilku materacy rozłożonych pod drewnianymi daszkami, postawionymi na samej plaży. Jednak dziewczyny wyglądały na zadowolone. Odkąd Joanna ze swoją drużyną dotarła na Ko Samui, była u nich codziennym gościem. Leżała na brzuchu z zamkniętymi oczami, a łagodne, choć zdecydowane dłonie, wyganiały z jej ciała stres ostatnich miesięcy. Uwielbiała poczucie, że ktoś poświęca jej tyle uwagi, że przez tę godzinę jest dla czyichś rąk najważniejsza. Marzyła, by trwało to całą wieczność. Po seansie Joanna jeszcze chwilę siedziała z masażystkami, próbując zrozumieć, co do niej mówią. Zastanawiała się, jak spytać, czy któraś z nich chciałaby się wybrać do dalekiego kraju, gdzie na górskich szczytach leży śnieg, którego nigdy nie widziały? Nie miała jednak odwagi proponować im, by porzuciły swoją rajską wyspę. Zwłaszcza że w Polsce kryzys coraz mocniej pokazywał pazury. Wielu spraw nie dało się przewidzieć. Do Joanny dotarły właśnie wieści o bankructwie linii lotniczych, w których pracował Krzysztof. – Co za niefart – stwierdziła, gdy przyjaciel przekazał jej złe nowiny. – Mieliście po prostu za niskie ceny. To się nie mogło udać. – Jasne! Teraz wszyscy są mądrzy. – Złościł się Krzysiek. – A plan był dobry. Chodziło o to, by zrewolucjonizować latanie w Polsce, ale okazało się, że jest zbyt wiele ograniczeń. Zresztą mało który śmiały eksperyment udaje się za pierwszym razem. – No to teraz jesteśmy bezrobotni – rzekła Joanna.
– Nie do końca. Przecież ty, szczęściaro, właśnie pracujesz, zbierasz materiał do artykułu – przypomniał jej łagodnie. – I to w jakim miejscu! – Niby tak, jednak może się okazać, że to moje pierwsze i ostatnie zlecenie. Jakoś mi nie idzie to pisanie – wyznała. – Czyżbyś nie miała inspiracji? – Niestety mam, i to za dużo. To jest właśnie mój problem – stwierdziła tajemniczo. – To wracaj do Polski, tu cię nic nie będzie rozpraszać. No, chyba że ja ci zawrócę w głowie – zażartował. – Hm, to mogłoby się łatwo zdarzyć. Nie wiedział, czy mówi o powrocie do domu, czy o tym, że mogłaby stracić dla niego głowę. Wolał myśleć, że chodzi o to drugie. Ciągle nie był pewien, mimo że ostatnio często rozmawiali, czy Joanna rozumie, że nie jest już dla niego zwykłą przyjaciółką. – Będę na ciebie czekał na lotnisku. – To bardzo miłe, ale jeszcze się nie spiesz. Wracam dopiero za dziesięć dni. – Zaśmiała się. Uwielbiał jej śmiech. W wyobraźni zobaczył te cudowne dołeczki, które pojawiały się w jej policzkach, gdy była rozbawiona. – Dokąd teraz jedziecie? – spytał. – Będziemy na Ko Samui jeszcze trzy dni, a potem lecimy do Chiang Mai na trekking. – Ale wam zazdroszczę. Baw się dobrze, tylko czasem pomyśl o mnie. – Nawet nie wiesz, jak często to robię – szepnęła. Bardzo chciał, żeby to była prawda. Joannę zdziwiło, że była wobec Krzyśka taka szczera. Nie chciała, by za dużo sobie obiecywał. Owszem, myślała o nim znacznie częściej, niż się spodziewała, ale mocne postanowienie, by nie zawracać sobie głowy facetami, nie pozwoliło jej zatracić się w pragnieniach. Niepotrzebne jej były żadne zobowiązania ani miłosne dylematy, szczególnie teraz, gdy miała za sobą przykry epizod z Mateuszem i głupią wpadkę z fizycznym zauroczeniem Robertem. Nie, jej definitywnie nie wychodziły związki. Tyle tylko że... Krzysiek przychodził do niej w snach, obejmował ją delikatnie i szeptał jej do ucha słowa tak czułe, jakich nigdy wcześniej od nikogo nie słyszała. Było w nim coś, co ją frapowało, jakaś melancholia połączona z pragnieniem odkrywania świata, tak podobna do jej własnej. Rano budziła się niezdrowo podniecona z dziwną pustką w sercu i chyba... tęsknotą. W dzień starała się jednak zapomnieć o tym uczuciu. Teraz kiedy szukała swojego zawodowego przeznaczenia, nie chciała kolejnych rozczarowań. *** – Cześć, Krzychu, co ja tu czytam na Onecie? Chyba nieźle pierdzielnęło w tej twojej lotniczej firemce. – Mateusz był wyraźnie poruszony. – Ano, na to wygląda. Moja kariera utknęła właśnie w martwym punkcie. – Westchnął zniechęcony Krzysiek. – Ech, lepiej, żeby to twoja kariera była martwa niż ty. To twoje latanie nigdy mi się jakoś nie widziało – wyznał przyjaciel. – Mati, to, że bankrutują linie, dla których pracuję, nie znaczy, że ja mam zamiar przestać latać. Zatrudnię się w innych.
– A to tak łatwo? Zechcą cię teraz? Możecie być wszyscy spaleni na rynku. Lepiej wracaj do naszej dobrej, starej firmy. Szepnę Grubemu, że zmądrzałeś i żeby ci znowu dał jakiś region sprzedaży. – Nie, nie, dzięki. Ja z korpo już skończyłem. Nie namówisz mnie na to pranie mózgu – stwierdził Krzysztof. – Człowieku, mózg to ty masz chyba rzeczywiście wyprany. Gdzie zarobisz taką kasę jak u nas? – A czy wszystko kończy się na kasie? – Niby nie, ale wiele się od niej zaczyna. – Mateusz się zaśmiał. – Tak czy inaczej, dzięki za dobre chęci. Mam jednak inne pragnienia w życiu. – Nie ustępował. – Wiem, wiem, ty masz pragnienie, żeby dorwać moją byłą pannę. Przemyślałem sobie to wszystko i muszę ci powiedzieć, że już się nawet z tym pogodziłem. Może ty będziesz mógł dać jej coś więcej niż tylko dobre dymanko. Szczęść wam Boże. – Dzięki, ale nie sądzę, by chciała takiego gołodupca jak ja. – Krzysiek się skrzywił. – Głowa do góry, ona jest szurnięta, tak jak i ty. Może żyć miłością i powietrzem. No, może z małym dodatkiem wina i sera. Swoją drogą pozdrów Aśkę, jak będziesz z nią gadał. Przekaż jej, że nie mam już do niej żalu. – A miałeś? – zdziwił się kolega. – A ty byś nie miał, jakby cię laska tak spławiła bez słowa? – To zależy. – Krzysiek się zastanowił. – No dobra, nie ma co już o tym gadać. – Machnął ręką. – A mówiłem ci, że będę miał córkę? – Zmienił temat. – Chyba z dziesięć razy! – To dobrze. A więc wysokich lotów, stary! – powiedział Mateusz i się rozłączył. – Na razie to ja jestem pięknie uziemiony. – Skrzywił się Krzysztof i cisnął komórkę na szafkę nocną. Nie był ostatnio w najlepszym nastroju. Mogła to zmienić tylko Joanna, ale ona była daleko. Gdyby wiedział, co właśnie się działo na drugim końcu świata, zapragnąłby znaleźć się koło niej natychmiast. Joanna zwlekła się z łóżka i ruszyła w stronę łazienki. Była zaspana. Nagle stanęła jak wryta. Patrzyła w stronę wejściowych drzwi. Przez chwilę myślała, że jeszcze śni. Przetarła oczy, lecz obraz nie zniknął. Wycofała się na palcach do sypialni, w której Iza siedziała przed komputerem. – Mamy w pokoju węża – oznajmiła szeptem. – Co? O czym ty mówisz? – Iza oderwała wzrok od ekranu. – Zobacz sama. Leży pod drzwiami. To prawdziwy wąż, pewnie jadowity, bo tu są chyba tylko takie. – O, Boże! – Iza zerwała się na równe nogi i pobiegła do przedpokoju. Wąż był zwinięty w kłębek i wyglądał, jakby odpoczywał. Mimo to widać było, że jest długi. – Dzwonię na recepcję! – zawołała Joanna. Młoda Tajka, recepcjonistka ekskluzywnego hotelu Amari Palm Beach, wydawała się rozbawiona. Wąż? Ha, ha – zaśmiała się. Była pewna, że Joanna robi sobie żarty.
Na wszelki wypadek wysłała jednak do Polek pokojówkę, zaś ta, zaskoczona widokiem okazałego gada, wybiegła z głośnym piskiem do ogrodu. Po chwili w apartamencie zjawiło się dwóch mężczyzn obutych w długie gumiaki. Im nie było do śmiechu. W fachowy sposób schwytali niepożądanego gościa i umieścili w płóciennym worku, który mocno zawiązali sznurem. Gdy zniknęli, dziewczyny odetchnęły z ulgą. – Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby ten wąż zamiast pod drzwiami wolał się przespać w naszym łóżku? – Iza była nadal przerażona. – Wolę sobie tego nie wyobrażać – stwierdziła Asia. – Chodźmy do chłopaków. Sebek na pewno się ucieszy, że tym razem to nie jemu przytrafiła się paskudna historia. – Dla mnie to słabe pocieszenie. Nie wiem, czy dam radę tu jeszcze zasnąć. – Poprosimy o pokój na drugim piętrze – postanowiła Joanna. – Albo przeniesiemy się do chłopaków. Już wolę spać z ciotkami niż z wężem. – Oj, Izka, Izka. – Przyjaciółka pogroziła jej palcem. Robert, dowiedziawszy się o zajściu, wyglądał na mocno rozczarowanego. – I nie zawołałyście mnie, żebym zrobił zdjęcie? – Skrzywił się. – Aśka, gdzie ty masz głowę? Przecież to by była świetna historia do naszego artykułu. – Nie wiedziałam, że ten tekst ma być horrorem – usprawiedliwiała się dziewczyna. – Nie przesadzaj. To taki fajny smaczek: Wąż w pokoju dziennikarki! – Chłopak się ożywił. – To by było coś, ale bez zdjęcia nie ma sensu. – To może złapiemy jakiegoś gada i zainscenizujemy to jeszcze raz – zaproponował Sebastian. – No pewnie! Chyba w twoim pokoju – obruszyła się Iza. – Okej. Jestem gotów poświęcić się dla sztuki. – Wielka mi sztuka, artykuł w czasopiśmie – prychnęła Iza, której rzadko kiedy podobały się pomysły Sebastiana. – Zależy, jak się go napisze – wtrąciła Joanna. – Z moim tekstem i zdjęciami Roberta to będzie sztuka. – Jeśli przepuścisz jeszcze kilka takich okazji jak ta, to szczerze w to wątpię – powiedział sceptycznie Robert. – I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – żachnęła się dziewczyna. – A zresztą, dajcie wy mi wszyscy święty spokój! – Poirytowana wyszła z pokoju. Sama nie była pewna, co wyjdzie z jej pisania. Już kilka razy zaczynała artykuł, lecz kartka lądowała w koszu. Każde zdanie wydawało jej się zbyt poetyckie jak na tekst do gazety. A co jeśli jej się nie uda? Jeśli zawiedzie zaufanie Roberta i zmarnuje całą wyprawę? Kajet z opowieścią o egzotycznej dziewczynie z Ajutthai zapełniał się szybko... Ale to nie był artykuł. Joanna postanowiła, że wieczorem napisze pierwszą część tekstu do „Podróżnika”. Uda się! Po prostu musi. A brakiem zdjęcia jakiegoś głupiego węża nie będzie się przejmować. Zresztą na pewno przytrafią im się jeszcze inne przygody, które będzie można ciekawie opisać. Jak dotąd nie mogła jednak przestać myśleć o dziewczynie uwięzionej w korzeniach drzewa. To o niej lubiła snuć opowieść. Odkąd straciła moc wołania, jej przeznaczeniem było czekanie. Wcześniej bała się wioskowego mędrca, za którego miała wyjść za mąż, teraz jednak marzyła o tym, by ją odnalazł. Jeśli
prawdziwie ją kochał, musiał przecież jej szukać. A może dawno o niej zapomniał? Nie wiedziała, ile dni minęło, ile nocy, odkąd uciekła. Zupełnie straciła rachubę czasu. Żyła życiem drzewa, do którego należała, jak jego konary i liście, jak korzenie czerpiące soki z coraz suchszej gleby. Najbardziej bała się, że narzeczony nie zdąży na czas, że wysuszona ziemia przestanie karmić swoje drzewo i jego dni się dokonają. Wtedy i ona zmurszeje na zawsze. I choć może nadal będzie w niej biło struchlałe serce, to tego rytmu nie usłyszy nawet On – jej ciemięzca i wybawiciel. Przeznaczeniem dziewczyny było oczekiwanie, tak jak i wielu kobiet przed nią i po niej, na wieki. *** – Iza, chcę, żebyś natychmiast wróciła do domu – niemal krzyczał do telefonu Tomasz. – Jesteś moją żoną i kategorycznie zabraniam ci włóczenia się z obcymi facetami po świecie. Zostawiłaś własne dzieci na pastwę swojej sfrustrowanej matki. – Jakiej sfrustrowanej? Moja mama jest najdoskonalszą babcią pod słońcem. Nieba by przychyliła naszym córkom. A jeśli się tak o nie martwisz, to przecież możesz się w każdej chwili nimi zająć. – Iza starała się zachować spokój. – Chyba żartujesz. Zapieprzam w firmie od rana do nocy, żyły sobie wypruwam, a ty od trzech tygodni wylegujesz swój tyłek na piasku i jeszcze mnie pouczasz. Rolą matki jest dbanie o dzieci i pielęgnowanie domowego ogniska! – Tomasz, o czym ty mówisz? My już nie mamy żadnego ogniska. Nie zauważyłeś tego? – Porozmawiamy o tym, jak wrócisz. Wszystko sobie wytłumaczymy – burknął. – Co tu jest do tłumaczenia? Ja już podjęłam decyzję. Nas nie ma, po prostu nie ma. – Iza, kochanie. – Ton mężczyzny stał się nagle łagodny. – Wszystko się ułoży i będzie dobrze, zobaczysz. Wiesz przecież, że ja nie mogę żyć bez ciebie i dziewczynek... – Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zacząłeś pukać tę swoją pannę – powiedziała stanowczym tonem i zakończyła rozmowę. Numer Tomasza wyświetlał się jeszcze pięć razy. Nie odebrała. Wieczorem zadzwoniła Zosia. Widząc na ekranie telefonu imię młodszej córki, kobieta natychmiast się rozpromieniła. Do tej pory nigdy nie rozstawała się z dziewczynkami na tak długo i teraz ciężko znosiła tę rozłąkę. – Cześć skarbie, ale się za wami stęskniłam – wyznała. – Mamusiu, my za tobą też, strasznie. Widziałam zdjęcie tych ślicznych małpek, które nam przysłałaś. Ale słodkie! – piszczała dziewczynka. – Głaskałaś je? – Nie, kochanie. One są dzikie i mogą czasem capnąć. A to niebezpieczne, bo te słodkie zwierzaczki potrafią roznosić choroby. I wiesz, co? To straszne cwaniaki. Trzeba uważać na rzeczy, bo jak zobaczą, że masz jakieś jedzenie, to potrafią je zwyczajnie ukraść. – Ale fajnie! Ja to bym chciała je nakarmić. – Ekscytowała się Zosia. – Zenia też by chciała, bo na jej planecie nie ma takich małpek. Aha, mamusiu, właściwie to dzwonię, żeby ci powiedzieć, że babcia jest chora i nie wiadomo, czy będzie się mogła nami dalej zajmować. – Jak to? Co jej jest? Daj mi ją prędko do telefonu. – Iza przestraszyła się nie na żarty. – Nie mogę, bo babcia poszła do lekarza. My jesteśmy teraz z tatusiem. Babcia powiedziała, że trudno jej oddychać i coś ją kłuje. – O, Matko! Zadzwońcie do mnie od razu, jak wróci.
– Dobrze, mamusiu, kocham cię. – I ja ciebie, córeńko. Iza odłożyła telefon i siedziała na łóżku z niewyraźną miną. Odpaliła komputer. Joanna wróciła właśnie ze spaceru brzegiem morza i od razu zorientowała się, że przyjaciółkę coś trapi. – Co się stało? – Chciała wiedzieć. – Ech, wszystko mi się wali. Najpierw wyprowadził mnie z równowagi mój ukochany mężulek, a teraz okazało się, że mama jest chora – odparła dziewczyna ze skwaszoną miną. – To coś poważnego? – Jeszcze nie wiem. Mają do mnie zadzwonić, jak mama wróci od lekarza. Kłuje ją chyba w klatce piersiowej. A jeśli to zawał? – Iza była wyraźnie roztrzęsiona. – No co ty? – Joanna objęła przyjaciółkę. – Może to zwykły nerwoból albo coś w tym stylu? – Przypomniało jej się podobne zdarzenie, które przeżył Krzysiek. – Czego szukasz w internecie? – Sprawdzałam bilety na jutrzejszy lot do Polski. Są, ale będzie mnie to od cholery kosztować. Trudno, zapłacę, byle tylko być z dziewczynkami i z mamą. – Nie rób takich nagłych ruchów. Na pewno wszystko się wyjaśni. – Joasia starała się ją uspokoić. – Ty nie rozumiesz, one mnie potrzebują. Tomasz miał rację, nie powinnam zostawiać rodziny bez opieki. – Westchnęła i kontynuowała poszukiwania w internecie. Joanna musiała się nieźle namęczyć, by odwieść przyjaciółkę od kupienia biletu. W końcu jednak udało jej się namówić ją, by najpierw porozmawiała z matką. Wiedziała jednak, że jeśli starsza pani rzeczywiście okaże się poważnie chora, nie zatrzyma Izy w Tajlandii. Rozumiała to dobrze. Minęły trzy godziny, a komórka Izy cały czas milczała. – Nie mogę dłużej czekać, kupuję bilet – rzuciła dziewczyna. Wyobraźnia podpowiadała jej najgorsze scenariusze. Już miała dokonać transakcji, gdy wibrujący dzwonek przerwał w końcu nieznośną ciszę. – Cześć, córeńko! Widziałam, że dzwoniłaś. – Iza odetchnęła z ulgą, słysząc w aparacie głos matki. – Tomek wziął dziewczynki na kilka godzin, więc skorzystałam z okazji i poszłam z panem Czesiem do kina, wiesz, z tym moim miłym sąsiadem. – Jak to do kina? – Iza usiadła ciężko na łóżku. Nie mogła niczego zrozumieć. – Przecież miałaś iść do lekarza? – U lekarza byłam wczoraj. A dlaczego o to pytasz? – zdziwiła się matka. – Zosia dzwoniła i mówiła, że się słabo czujesz... – Ech, musiała chyba coś źle zrozumieć. Skończyły mi się leki na reumatyzm, więc byłam po receptę, ale czuję się bardzo dobrze. Muszę ci nawet powiedzieć, że przy tych twoich dziewczynach chyba trochę odmłodniałam. – Zaśmiała się perliście. – Przynajmniej tak twierdzi pan Czesio. A on chyba się zna na kobietach, bo miał trzy żony. – Ponownie zachichotała. – I na pewno wszystko u ciebie w porządku? Nie kłuje cię w sercu? – Iza wolała się upewnić. – W porządku, w porządku. Tak bardzo to mi się jeszcze pan Czesio nie podoba, żeby mnie aż serce kłuło – zażartowała starsza pani. – Aczkolwiek jak zabierze mnie na tę pyszną szarlotkę do naszej kafejki, w której już raz byliśmy, to kto wie. Ale ja ci tu gadam takie rzeczy i koszty na telefon nabijam. – Zreflektowała się.
– Koszty nieważne. Tak się cieszę, że wszystko u ciebie okej! – Dziewczyna się w końcu uśmiechnęła. Jak to możliwe, że Tomasz posunął się do takiego chwytu, rozmyślała po skończonej rozmowie. Wykorzystał jej najczulszy punkt, byle tylko zmusić ją do powrotu. I jeszcze wplątał w to dziecko... Kretyn. Strzelił sobie kolejnego gola, jakby dotychczasowych było mu mało. Z odległości Iza wyraźniej widziała przywary męża. To, co było w nim dobre, nagle wyblakło, a ciemne plamy na jego charakterze zrobiły się wielkie niczym kosmiczne czarne dziury. Miała wrażenie, że patrzy na nie przez teleskop, a one wsysają ją coraz mocniej i mocniej. Wiedziała, że jeśli podczas tajskiej wyprawy nie zbierze sił, by wyrzucić Tomasza z serca, ta czerń pożre ją na zawsze. *** Jednak nie tylko Iza miała zmartwienia. Dla Sebastiana od początku ta podróż była pechowa. Najpierw Joanna zagięła parol na jego chłopaka, a on musiał się ukrywać ze swoim uczuciem jak brudny szczur pod pokładem i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Potem przez roztargnienie wywołane ciągłą potrzebą wykazywania czujności wobec Joanny wlazł pod samochód w Bangkoku. Jakby tego było mało, w morzu dopadła go jakaś cholerna galareta i przypiekła żywym ogniem, a potem jakiś babsztyl nacierał mu nogę zwykłym zielskiem znalezionym przy plaży, zamiast użyć stosownych maści. A teraz jeszcze to! Malaria... Sebastian o niczym innym od wczoraj nie myślał. Twierdził, że rośnie mu gorączka i boli go głowa. Czekał już tylko, aż dojdą do tego dreszcze. – Ciekawe, czy będę miał szczęście i przeżyję? – gderał, wpatrując się w rękę pociętą przez komary. Gdyby przynajmniej ktokolwiek z przyjaciół wykazał odrobinę współczucia, gdyby choć Robert dał sygnał, że trzeba go zawieźć do szpitala, ale gdzie tam! Zamiast martwić się stanem Sebastiana, cała trójka wznosiła okrzyki zachwytu na widok pejzaży odkrywanych podczas podróży po Ko Samui, trzeciej pod względem wielkości wyspy Tajlandii, a jego chłopaka obchodziło tylko złapanie dobrych kadrów. Na zdjęciach Roberta widniały zatoczki z modrą wodą, palmy zawieszone nad urwiskiem, skały o kształtach męskich i damskich genitaliów, bystre wodospady, wielorękie figury bóstw pokryte delikatnie odpryskującą farbą czy dwunastometrowy posąg Buddy w Wat Phra Yai. Sebastian jednak wszystkie te cuda widział jak przez mgłę, gdyż przed oczami miał przede wszystkim swoje wielkie swędzące bąble. Nie chciał wierzyć zapewnieniom młodego przewodnika, obwożącego ich po wyspie, że ostatni przypadek malarii zanotowano na Ko Samui prawie dwadzieścia lat temu. Uśmiech nieustannie goszczący na sympatycznej twarzy Taja wydawał mu się podejrzany. Wrażliwy chłopak nie znajdował współczucia także u dziewczyn, podekscytowanych przejażdżką na słoniu, na którą grupa zatrzymała się w dżungli. Gdy wielkie zwierzę kiwało się na wszystkie strony, wioząc swój ludzki bagaż, Joanna i Iza piszczały jak małe dziewczynki. Przy każdym słoniowym kroku, stawianym na nierównych kamieniach, miały wrażenie, że wylądują w lodowatym górskim strumieniu. Jednak kilka zdjęć, idealnie nadających się na Facebooka, sprawiło, że uznały przejażdżkę za niezwykle udaną.
Mimo że Sebastian tego nie zauważał, Robert wychodził z siebie, by rozruszać przyjaciela. Co rusz wskazywał mu miejsca godne uwagi, podsuwał do skosztowania najbardziej dorodne banany i kawałki mango, lecz na niewiele się to zdało. Sebek czuł, że choroba jest blisko, i czekał na najgorsze. Z pomocą przyszedł im sympatyczny przewodnik, który miał dla młodych mężczyzn niespodziankę. Zamiast zawieźć ich na farmę węży i krokodyli lub do małpiego teatru, zaparkował busa przy torze, po którym można było pościgać się gokartami. Widok małych szybkich samochodzików i wstążki asfaltu wijącej się między barierkami z opon podziałał na Sebastiana zadziwiająco ożywczo. Od zawsze miał smykałkę do sportów motorowych i – choć na to nie wyglądał – jako nastolatek należał do sekcji kartingowej warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. Więc po założeniu kasku jego nastrój zmienił się radykalnie, uznał, że może jednak brało go tylko przeziębienie. A gdy wbił się w fotel gokarta, był już pewien, że jedynie drapało go w gardle. – Malaria? Jaka malaria? – Śmiał się po wygranym z Robertem wyścigu. Lecz jeżeli podróżnicy myśleli, że to koniec fochów przedelikaconego kolegi, to grubo się mylili. Przebywanie z nim nie było proste dla otoczenia, o czym Iza przekonała się kolejnej nocy. – Mam tego dość! Wyjeżdżam stąd! – krzyczał Sebastian na cały hotelowy ogród. – Nie wygłupiaj się, przecież nic nie zrobiłem. Tylko się do niego uśmiechałem!!! – Drugi głos należał do Roberta. Iza spojrzała na zegarek. Była piąta rano. Panowie wracali właśnie z imprezy o nazwie Black Moon Party. Dziewczyna zwlekła się z łóżka i wyszła na taras. – Chłopaki, co z wami? Bądźcie cicho, przecież ludzie śpią – zawołała scenicznym szeptem. – Okej. Sorry. Zmywamy się do pokoju – odszeptał Robert. I faktycznie głosy ucichły. Jednak Iza nie mogła już usnąć. Przekręcała się z boku na bok, próbując oddać się w objęcia Morfeusza. Słyszała rytmiczny oddech Joasi dochodzący z drugiego łóżka. Zazdrościła jej mocnego snu. A więc geje też się kłócą... – rozmyślała. Wszystko jest jak w normalnym związku. Jednak Robert nie wygląda na takiego, który umizgiwałby się do innych... Czyżby to były pozory? Czy raczej Sebastian coś sobie ubzdurał? Pewnie przewrażliwiony Sebek jest chorobliwie zazdrosny. Muszę przyznać, że niełatwo go lubić. Ciekawe, co Robert w nim widzi? A zresztą serce nie sługa, coś o tym wiem. – Westchnęła. Przez głowę Izy przelatywały obrazy: zamknęli się w pokoju i dalej się kłócą, Sebastian pakuje walizkę, nie daje się przeprosić, jak w melodramacie. A może Robert przytula go, odgarnia włosy z czoła... Och, dalszych scen nie chciała sobie wyobrażać. Nie była pruderyjna i zawsze uważała, że ma w sobie dużo tolerancji, a jednak, gdy myślała o dwóch mężczyznach w erotycznym uścisku, czuła niesmak. Nie żeby ich potępiała, po prostu takie sceny nie pasowały do jej wyobrażenia o miłości. Tylko co pasowało, mąż, który dotyka innej? Żona, która choć go pragnie, od miesięcy nie czuła zapachu jego skóry? Miłość... Może to tylko bajka dla grzecznych dziewczynek? Tak naprawdę realna jest jedynie zazdrość. A to oznacza, że miała z Sebastianem więcej wspólnego, niż jej się zdawało. Gdy o poranku Iza znów zobaczyła swoich kolegów, nadal trochę się na siebie boczyli, choć jednocześnie byli pełni energii. – Dziewczyny, odkryliśmy wczoraj cudowny klub. Dziś was do niego zabieramy. Mają świetnego
DJ-a, a z ogromnego tarasu roztacza się obłędny widok na całą okolicę. – Robert był wyraźnie podekscytowany. – Tak, DJ jest naprawdę boski. – W głosie Sebastiana można było wyczuć ironię. – Robert sika po nogach, jak go widzi, przepraszam, słyszy. – Nie bądź złośliwy. Już sobie chyba wszystko wyjaśniliśmy. – Robert starał się udobruchać przyjaciela. – Czyżby nasze gołąbki się posprzeczały? – zauważyła Joanna. – A już myślałam, że wam się to nie zdarza. Ktoś tu chyba jest zazdrosny... – Spojrzała porozumiewawczo na koleżankę. – Ciekaw jestem, jak ty byś się czuła, gdyby twój facet cały wieczór ślinił się do innej? – rzucił Sebek. – Sebastian, proszę cię, przestań! – Robert się zdenerwował. – Ja to tak dawno nie miałam chłopaka, że nie pamiętam już, jak faceci się ślinią. – Joanna próbowała rozładować napięcie. – Ale jeśli chodzi o klub, to dziś chętnie się tam z wami wybiorę. A ty, Izka, pójdziesz z nami? – Jasne. Nie zostanę przecież sama jak kołek. Poza tym chcę zobaczyć to wasze ciacho. – Puściła oko do Roberta. – No to, dziewczyny, szykujcie się na ostrą jazdę bez trzymanki! By nabrać sił na wieczorne harce, cała czwórka udała się na plażę. Słońce prażyło mocno, morze mieniło się wszystkimi odcieniami błękitu i zieleni, atmosfera sprzyjała relaksowi. W okolicy hotelowych leżaków co pewien czas pojawiali się grubo ubrani sprzedawcy owoców mango i bananów. Mieli na głowach sterczące filcowe czapki, które przypominały nakrycia głowy leśnych skrzatów. Ich strój, mimo że tak bardzo kontrastował z nagością ciał turystów, nadawał plaży dodatkowego kolorytu. Od tubylców można było kupić ręcznie robioną biżuterię, zwiewne tuniki, a nawet połyskujące w słońcu narzuty na łóżka. Iza wstała z wygodnego leżaka ustawionego pod parasolem z trzciny i uklękła przy jednym z przenośnych straganów, by obejrzeć cacka przydźwigane przez starą Tajkę o ładnej twarzy i pomarszczonych dłoniach. Kupiła kolorowe wisiorki i bransoletki dla swoich córek. Wybrała też sznur oryginalnych pereł dla mamy. W tym momencie usłyszała sygnał SMS-a. Odczytała wiadomość: Twoja matka jest w szpitalu. Robią badania. Jak coś będę wiedział, dam znać. O, nie! Wymyśl coś lepszego, Tomciu. Drugi raz mnie na to nie nabierzesz – pomyślała wkurzona. Wrzuciła telefon wraz z zakupami do torby plażowej, usiadła ponownie na leżaku i zaczęła czytać książkę. Joanna i Robert siedzieli na ciepłym piasku z dala od przyjaciół. Dziewczyna obserwowała przez ciemne okulary lazur wody, pieszczącej łagodnymi falami plażę, oraz parę, która grała na brzegu w badmintona. Ona była piękną młodą Azjatką, a on – panem z okazałym brzuszkiem, dobrze po pięćdziesiątce. Jego bardzo blada skóra pokryta piegami wskazywała na to, że pochodził z kraju, w którym słońce nie świeciło tak mocno jak tutaj. Podobnych par Joanna spotykała w Tajlandii wiele i choć słyszała już wcześniej o seksturystyce, to widok dziewczyn, które za pieniądze umilały wakacje podstarzałym panom budził w niej niechęć. – Robert, chciałabym cię o coś spytać – zagadnęła przyjaciela. – Czy ty kiedykolwiek próbowałeś
być z dziewczyną? Spójrz na przykład na tę małą Japoneczkę w bikini. Nie sądzisz, że jest śliczna? – Tak, z czysto estetycznego punktu widzenia mogę to potwierdzić. Dziewczyna ma dobre proporcje i lśniące, zadbane włosy. Tylko że zupełnie mnie nie kręci – odpowiedział rzeczowo. – No a gdybym tak ja cię pocałowała? Nic byś nie poczuł? – droczyła się. – Joasiu, uwielbiam z tobą rozmawiać, przebywać... Ale choć wiem, że jesteś świetną laską, w moim stosunku do ciebie nie ma nic erotycznego. Wybacz mi, proszę. – Próbował się usprawiedliwiać. – Okej, okej. Tylko cię podpuszczam. – Obdarowała go szerokim uśmiechem. – Po prostu jakoś mi się to w głowie nie mieści, że nigdy nawet nie próbowałeś dowiedzieć się, jak to jest z dziewczyną. – No dobra, raz mi się zdarzyło. Kiedyś... Bardzo dawno temu – wydusił w końcu z siebie. Widać było, że niechętnie wraca do tych wspomnień. – A jednak, wiedziałam! – Joanna triumfowała. – No i jak było? – Hm, nie do końca pamiętam. – Zamyślił się. – To było na takiej szalonej imprezie w akademiku. Zdaliśmy z kolegami bardzo trudny egzamin semestralny, do którego wcześniej bez skutku podchodziliśmy dwa razy, u najgorszej piły na uczelni, więc był powód do balowania. Wiem, że ostro się wtedy narąbaliśmy i napaliliśmy trawy. Na szczęście nie było jeszcze tych wszystkich pieprzonych dopalaczy, bo kto wie, może i tego byśmy spróbowali. Tak czy inaczej, czułem totalny zawrót głowy, jakbym pędził w pierwszym wagoniku kolejki górskiej, która co chwila zawisa do góry nogami. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – Na moim roku była taka Ola, ładna dziewczyna, ale strasznie nieśmiała. Właściwie to nie pamiętam, żebym ją wcześniej widział na jakiejś balandze. Po uniwerku chodziła zawsze zamyślona, albo stała gdzieś w kącie z nosem w książce. Ale tamtej nocy... jakby coś w nią wstąpiło. – Dobrze się zaczyna. – Joanna wyciągnęła się na piasku, by w skupieniu wysłuchać jego opowieści. – Dziś bym pomyślał, że ktoś jej podał jakiegoś procha w stylu pigułki gwałtu, ale wtedy... – Robert podrapał się po głowie. – Nagle stała się totalnie wyluzowaną laską, taką, od której nie można oderwać oczu. A ona upatrzyła sobie mnie na ten wieczór. Śmiała się perliście z każdego mojego dowcipu. No i cholernie ładnie pachniała. Nie wiem, kurde, co to było, może skropiła się jakimiś feromonami? Pod koniec imprezy jakoś tak się stało, że zostaliśmy w moim pokoju sami i ta nieśmiała Olunia zaczęła się do mnie dobierać. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co zrobić, jak się wywinąć, ale po chwili to mi się nawet spodobało. Chyba się... całowaliśmy, to pamiętam, jednak potem... film mi się urwał. – Więc nie wiesz, jak było? – zdziwiła się Asia. – Wiem tylko, że rano obudziłem się w wyrku koło Oli. Spała na moim ramieniu, a ja byłem skamieniały z przerażenia. Nie wiedziałem, jak mam uciec. No bo co jej miałem powiedzieć, że to była pomyłka? – Ale może jednak ci się podobało? Po tym jednym razie nie możesz mieć pewności, że dziewczyny cię nie kręcą. – Asiu, nie staraj się mnie zmienić. Inni już tego próbowali i im nie wyszło – powiedział stanowczym tonem. Wstał, otrzepał się z piasku i ruszył w stronę leżaków. Jasne było, że dla niego ten temat jest
zamknięty. A dla niej? Nie mogła się wtrącać w jego życie. Zresztą skoro wybrał bardziej krętą i wyboistą życiową drogę, to mogła mu tylko kibicować. W końcu, czy to ważne, jaką płeć ma miłość, skoro jest prawdziwa – zastanawiała się Joanna. Doskonale wiedziała, że powinna raczej martwić się o siebie. To ona tkwiła w potrzasku między pragnieniem bliskości a ciągłym strachem przed zaufaniem komuś. Właściwie nie chodziło o bliskość z jakimkolwiek facetem, tylko z bardzo konkretnym. Uświadomiła jej to niedawna rozmowa telefoniczna z mamą. Gdy matka namawiała ją, by po powrocie wpadła do Zakopca wraz ze znajomymi, Joanna pomyślała, że oprócz trojga współtowarzyszy podróży chciałaby zabrać kogoś jeszcze. Fajnie by było, gdyby rodzice poznali Krzyśka. Chyba go polubią – gdybała. Speszyła ją myśl, że jej na tym zależy. Tylko co ja sobie właściwie obiecuję po tej znajomości? – zastanawiała się. Znowu chcę się w coś wikłać? Ze zgrozą stwierdziła, że jej serce wystukuje pozytywną odpowiedź. By uciec przed tymi rozważaniami, usiadła pod parasolem koło przyjaciół i wyjęła z torby swój kajet. Znów zapragnęła snuć historię dziewczyny zaklętej w drzewo, zamiast pisać stonowany i rzeczowy artykuł o podróży. Ech, jestem chyba niepoprawną romantyczką. – Pokręciła głową. Dziewczyna usłyszała szelest. Pomyślała, że w kierunku drzewa skrada się jakiś zwierz, po chwili jednak zobaczyła sędziwego człowieka, który wyłonił się spośród zarośli. Gęste korzenie figowca zasłaniały jej widok, więc nie mogła dojrzeć jego twarzy, jednak czuła, że to jej mężczyzna. On zaś usiadł pod drzewem na przyniesionej ze sobą macie i skierował wzrok w jej stronę. Wydawał się obecny tylko ciałem, gdyż jego dusza medytowała. Dziewczynę zdziwiło, że na nią patrzy, jakby chciał przekazać jej siłę, ale nic nie robi. Czyż nie przyszedł tu, by ją uwolnić? Miała zbyt wiele obaw przed nieznanym, by go o to spytać. Zresztą do każdego stanu można się przyzwyczaić, jeśli ktoś go z nami dzieli. Jednak następnego dnia, gdy nastał świt, dziewczyna nie zobaczyła mężczyzny pod drzewem. Odszedł bez pożegnania. Wtedy bezgłośnie załkała, gdyż zrozumiała, że mogła podążyć za swoim przeznaczeniem, a nic nie zrobiła. Tak, Joanna uśmiechnęła się sama do siebie, czasem los daje nam znaki, a my ich nie zauważamy, albo po prostu nie chcemy zauważyć, bo boimy się zmian, które się zdarzą, jeśli podejmiemy wyzwanie. A przecież zmiany bywają zbawienne – pokiwała głową. Powoli zaczynała w to wierzyć. *** Klub nocny „Soi Colibri” znajdował się na wzgórzu. Pewnie dlatego widok z jego tarasu na okolicę zapierał dech w piersiach. Światła całego Chaweng Beach migotały w oddali niczym tysiące gwiazd na niebie. Joanna i Iza popijały kolorowe drinki i napawały oczy niezwykłym pejzażem. – Mogłabym tu zostać na zawsze. – Stwierdziła Asia. – Jak wrócimy do Polski, to znów wszystko będzie takie zwyczajne... Nie będę miała pracy, żadnych ciekawych wyzwań... Znów śnić mi się będzie szyderczy śmiech Moniki i będę widzieć jej oczy – niby pełne oddania, lecz tak naprawdę niebezpieczne... – Hej, no i kto tu uprawia czarnowidztwo? – zdziwił się Robert, kiedy z Sebastianem dołączyli do
dziewczyn na tarasie. – Jak wrócimy do Polski, to po pierwsze – opublikujesz świetny artykuł, a po drugie – może trafi nam się jakieś kolejne fajne zlecenie. Pewnie nie od razu jakiś daleki wyjazd, ale może coś w kraju? U nas też są fajne miejsca do opisania. – Ty to mnie zawsze potrafisz pocieszyć. – Joanna objęła go ramieniem. – Masz rację, nie ma co się teraz tym zadręczać, lepiej chodźmy potańczyć. No i pokaż mi tego boskiego DJ-a – szepnęła. Po chwili cała czwórka wyginała się już na parkiecie. Bardzo dobre nagłośnienie sprawiło, że podróżnicy poczuli, jakby muzyka płynęła w ich żyłach. Cali oddali się rytmowi. – To on! – Robert dyskretnie wskazał Joannie chłopaka przy stanowisku DJ-a. – Niezły, co? – Całkiem, całkiem. Ciekawe, skąd pochodzi, bo na pewno nie z Tajlandii. – Wygląda mi na Włocha albo Francuza. – No, może, może. Dowiem się – powiedziała Joasia. – Chcesz do niego zagadać? – A dlaczego by nie? Myślę, że on lubi dziewczyny. – Uśmiechnęła się zawadiacko. – Nie sądzę. – Robert się skrzywił. – Tak? Ciekawe, po czym to poznałeś? Spójrz, jak patrzy na te laski, co tam tańczą. – Joanna wskazała grupę wesołych Angielek, które prężyły młode ciała w rytm muzyki. – To czysto zawodowe zainteresowanie. Zerka, czy ludzie się dobrze bawią. Wierz mi, ja mam nosa do takich jak on – upierał się Robert. – No to się załóżmy! Udowodnię ci, że się mylisz.– Joanna starała się przekrzyczeć głośną muzykę. – Okej. Jeśli wygram zakład, to przyrzekniesz, że nigdy więcej nie będziesz mnie próbowała przekabacić na heteroseksualną stronę – zaproponował. – Dobra, a jak ja wygram, to ty zrobisz wszystko, żebyśmy dostali kolejne wspólne zlecenie. – Przecież i tak to zrobię, Joasiu. Ale zgoda, wchodzę w to. Iza z Sebastianem powędrowali na taras, by się ochłodzić. Wiał delikatny, przyjemny wiatr. Stanęli przy barierce, chcieli jak najlepiej widzieć kolorowe światła miasta, które mieniły się w oddali niczym cekiny na wieczorowej sukni. – Zapalisz ze mną trawkę? – spytał nagle Sebek. – No co ty? Skąd masz? – zdziwiła się Iza. – Nie pytaj, zdobyłem. Spróbuj, dobrze ci zrobi. To nic takiego, po prostu się rozluźnisz i będzie miło – zachęcał. – Wiem, jak to jest. Próbowałam kiedyś, ale nie chcę robić sobie dziur w mózgu. – No chyba nie od kilku machów! – Chłopak się zaśmiał. – Myślę, Izka, że powinnaś się bardziej wyluzować. Mam wrażenie, że jesteś często zbyt spięta. – Wykrzywił nieco pogardliwie usta. – Hej, odczep się. Prawie mnie nie znasz, więc nie masz pojęcia przez co właśnie przechodzę. – Dziewczyna spojrzała na Sebastiana lodowatym wzrokiem. – Widzę przecież, że masz jakieś problemy, nie jestem durniem. Próbuję tylko pomóc – powiedział łagodnie. Izie zrobiło się głupio, że na niego naskoczyła. – A właściwie, wiesz co, daj tę trawę, zapalimy. – Zdecydowała nagle. – No, i taką cię lubię. – Uśmiechnął się, przypalając skręta. Pociągnęli po kilka machów i po jakimś czasie świat wokół Izy stał się bardziej kolorowy. Miała
wrażenie, że wszystko toczy się w zwolnionym tempie, jakby ktoś stopował klatki filmu. Było dobrze, może nawet radośnie. Chciało jej się śmiać. Usiadła na wielkim pufie i zaczęła poruszać się w rytm muzyki. Uniosła w górę ręce i falowała niczym wąż. Spojrzała na Sebastiana. On też śmiał się głośno. Przemknęło jej przez głowę, że może go nawet polubi. Potrafił być marudny i przewrażliwiony na swoim punkcie, ale była w nim bezpretensjonalna szczerość. Nagle jakaś ręka pociągnęła ją w stronę parkietu. Podążyła za nią i już po chwili pląsała wraz z Joanną w pobliżu stanowiska DJ-a. – Widzisz, potrafisz być seksowna! – krzyknęła do niej Asia. Iza przesuwała dłońmi po udach, wypinając w tańcu ładny biust, który podskakiwał pod cienką koszulką. Ku zdziwieniu koleżanki podpłynęła tanecznym krokiem do opalonego chłopaka stojącego za konsolą. Zaraz, zaraz – pomyślała Joanna – to ja miałam go sprawdzić. Ale niech tam, byle wygrać zakład! Płynne ruchy Izy, pełne zachęty, sprawiły, że DJ opuścił swoje stanowisko i przylgnął do dziewczyny w rytmicznym tańcu. Ona włożyła zgrabne udo między jego nogi i tak spleceni falowali oczarowani sobą nawzajem. Joanna przyglądała się chwilę niecodziennej sytuacji, po czym udała się na poszukiwanie Roberta. Chciała, by na własne oczy przekonał się o orientacji chłopaka. Po kilku minutach wróciła z obydwoma kolegami na zatłoczony parkiet. Nie było tam już ani Izy, ani przystojnego DJ-a. Za konsolą stał niewysoki blondyn, który przejął rządy nad rytmami płynącymi z głośników. Przyjaciele spojrzeli po sobie zdziwieni. – Hej, chyba pójdę jej poszukać. Nie powinna być z tym gościem sama – stwierdził Sebek. – Daj spokój – zawołała Joanna. – Iza jest dużą dziewczynką, niech choć raz się zabawi. Należy jej się. – Jak chcesz, w końcu to twoja przyjaciółka, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. – Sebastian się upierał. Zdziwiła ją ta jego nagła troska, uznała jednak, że przesadza. Może gdyby nie byli w Tajlandii, w miejscu dającym poczucie całkowitego bezpieczeństwa, zareagowałaby inaczej. Ale tutaj...? Pobiegła w stronę baru po kolejnego drinka. *** – Cześć, stary, miło znów widzieć twoją gębę. – Krzysztof mocno ścisnął dłoń Mateusza, który odwiedził go po pracy. – I twoją mordeczkę miło widzieć, skurczybyku. – Mateusz odwzajemnił powitanie i rozejrzał się po mieszkaniu. – Temu to dobrze! Do roboty nie chodzi, w telewizję się gapi, pewnie panienki zaraz wpadną. Żyć nie umierać – zakrzyknął. – Jak widzisz, panienek niestety nie ma, a luz mam taki, że właśnie przed chwilą wróciłem z wykańczającego spotkania w sprawie pracy. Przemaglowali mnie tak, jakbym co najmniej miał latać Air Force One z Barackiem Obamą. – No i jak poszło? – spytał zaciekawiony kolega. – Chyba nieźle, dadzą znać za kilka dni – rzekł Krzysiek. – To trzymam kciuki, choć jak wiesz, widziałbym cię chętnie w bardziej przyziemnej robocie. – Wiem, wiem, ale niczego w życiu nie jestem tak pewny, jak tego, że chcę latać. Zwalaj dupsko,
zaraz się mecz zacznie. Mateusz usiadł na kanapie. Wydał z siebie głos zadowolenia. Poluzował pasek spodni na ostatnio zbyt obfitym brzuchu. Mężczyźni przez długi czas siedzieli cicho, wpatrując się w ekran telewizora. Bluzgali jedynie przekleństwami przy kolejnych nieudanych akcjach polskiej drużyny. W końcu odezwał się Mateusz. – Och, jak dobrze jest tak chwilę odpocząć! Jestem wykończony, bo Grubemu ostatnio całkiem odwala, ciągle mu mało. Chciałby, żebyśmy wszyscy znosili złote jajka i żebym nawet z nielotów zrobił orły! A ile ja mogę cisnąć ludzi? – Przecież zawsze tak było. – Machnął ręką Krzysiek. – Wiesz co ci powiem? Grunt to złapać do tego odpowiedni dystans. – Łatwo ci tak gadać, jak już w tym nie robisz. – Obruszył się kumpel. – Tak naprawdę to chodzi o to, żeby dobrze małpować. Siedzisz w swoim gabinecie i wrzucasz na luz, grzebiesz w internecie, dzwonisz do żony, do kumpli, ale jak wychodzisz na korytarz, to idziesz zawsze sprężystym krokiem, niesiesz teczkę pełną dokumentów. Wszyscy muszą widzieć, że nie masz czasu, jesteś zarobiony! Pełen szacun. I na tym to polega. – Ha, ha! – Mateusz się uśmiał. – Masz cholerną rację. Wiesz, że dziś zamiast się udzielać na zebraniu, całkiem odpłynąłem. Patrzyłem przez okno na drzewa i pomyślałem, że dupa mi się spłaszcza na spotkaniu, a powinienem być zupełnie gdzie indziej. Zamarzyło mi się, żeby wskoczyć na motor i pognać przed siebie, najlepiej wziąć udział w jakimś szalonym wyścigu, może tym na wyspie Man położonej na Morzu Irlandzkim, najstarszym i najbardziej niebezpiecznym na świecie. – Westchnął tęsknie. – A cóż to takiego? Ta nazwa coś mi mówi – wtrącił Krzysiek. – Człowieku, to wyścig dla prawdziwych twardzieli, takich jak ja. – Mateusz uniósł dumnie głowę. – Odbywa się na wąskich, ekstremalnie krętych, publicznych drogach, przy których stoją domy, murowane płoty, latarnie i inne takie. Chodzi w nim o to, by zapierdzielać na maksa, bo wygrywa ten, kto pokona trasę w najkrótszym czasie. – O, to musi być kurewsko niebezpieczne. – To fakt, zwłaszcza że ciągle tam pada. Od tysiąc dziewięćset siódmego roku, kiedy odbyły się pierwsze zawody, zginęło już ponad dwieście trzydzieści osób. – I to cię tak kręci? – Krzysztof się zdziwił. – Nie szukam śmierci, jeśli to miałeś na myśli, chciałbym po prostu pognać trasą Snaefell Mountain Course i składać się pięknie na jej dwustu zakrętach. – I ty mówisz, że ja jestem szurnięty, bo mnie ciągnie do latania? – Krzysiek spojrzał na przyjaciela z politowaniem. – Oj tam, każdy ma swojego hopla, wiadomo. – Mateusz przeczesał ręką włosy. – To fakt. Jakbyśmy byli normalni, to byśmy zwariowali. – Zgodził się z nim gospodarz i rozlał do kufli kolejną butelkę piwa. Miły wieczór, spędzony na męskich pogawędkach, szybko przeleciał. Mateusz zbierał się do wyjścia, gdy nagle w nocną ciszę wdarł się dźwięk dzwonka. – Kogo diabli nadali o tej porze? – Zdziwił się gospodarz. – Pewnie panienki idą, tak jak myślałem. – Mateusz się ożywił.
Krzysiek otworzył drzwi i w jego wyrazistych błękitnych oczach pojawiło się totalne zaskoczenie. Na progu stała dziewczyna. W ręku trzymała torbę podróżną. – Cześć, Krzysiu. – Uśmiechała się nieśmiało. – Gośka, co ty tu robisz? – wybąkał. Przemknęło mu przez głowę, że jest nadal ładna. Miała jeszcze jaśniejsze blond włosy, niż gdy ją ostatni raz widział, i może kilka kilogramów więcej. Ogromne oczy, otoczone firanką długich rzęs, nadal robiły wrażenie. – Wiem, że dawno się nie widzieliśmy, ale mam wyjątkową sytuację. Mogę wejść? – spytała. – Na chwilę, jest ktoś u mnie – rzucił niechętnie. – Ojej, nie pomyślałam, że możesz być z dziewczyną. Widziałam na Facebooku, że nie jesteś żonaty. – To kolega – sprostował Krzysiek. Mateusz wystawił właśnie głowę zza jego pleców. – O, witamy, witamy. Jak miło, że pani wpadła. Brakowało nam damskiego towarzystwa przez cały wieczór. Jestem Mateusz, najfajniejszy z kumpli Krzysia – trajkotał. Gdy Małgorzata wchodziła do pokoju, puścił oko do kolegi i szepnął – Oj, z ciebie to jest jednak niezły urwis... – Małgosia wpadła tylko na chwilę – rzucił szybko Krzysztof. – Małgorzata, piękne imię, moje ulubione! – Brylował Mateusz. – Mnie też miło pana poznać. – Dziewczyna podała mu rękę, po czym zwróciła się do gospodarza. – Wiesz, Krzysiu, jest właśnie taki problem... – mówiła niepewnie, stawiając torbę na podłodze. – Nie wiem, jak ci to powiedzieć... – Zatrzepotała długimi rzęsami. – Ale chwilowo nie mam gdzie mieszkać i byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś mnie na trochę przygarnął. – Nie, nie, to niemożliwe. – Reakcja Krzysztofa była gwałtowna. – Jestem bardzo zajęty i... – Główkował intensywnie. – Jutro przyjeżdża do mnie mama! Dziewczyna zrobiła strapioną minę i ciężko usiadła w fotelu. – Myślałam, że mi jakoś pomożesz. Wiesz, że nie przyszłabym do ciebie, gdybym miała dokąd pójść. – Popatrzyła na niego smutno. – Hej, Krzychu, nie bądź taki! Nie odmawia się przecież takim pięknym paniom – wtrącił Mateusz. Krzysztof mimiką twarzy próbował dać mu znać, żeby nic nie gadał, ale kumpel jakby tego nie dostrzegał. Bezceremonialnie wpatrywał się w głęboki dekolt dziewczyny. – A co się właściwie stało? Dlaczego nie masz gdzie mieszkać? – Krzysiek zwrócił się do Małgorzaty. – To dość skomplikowana historia. – Młoda kobieta przygryzła dolną wargę. – Po prostu nie mam. – Tak nagle? – Żebyś wiedział. – Widać było, że Małgosia nie jest chętna do zwierzeń. – Może jutro ci opowiem. Dzisiaj jestem strasznie zmęczona. – Otarła dłonią czoło i przygładziła niesforny kosmyk grzywki. – Prawdę powiedziawszy nie sądzę, żebyśmy mieli się jutro spotkać. – Ton Krzysztofa był stanowczy. – Krzysiu, proszę cię, pozwól mi zostać, choć na tę jedną noc. Jutro coś wymyślę. – Popatrzyła na
niego błagalnie. To spojrzenie kiedyś potrafiło zmiękczyć go w sekundę, ale teraz postanowił być twardy. Nie miał zamiaru wracać do z trudem zakończonej historii. Dostrzegł jednak cienie pod oczami znajomej i zrobiło mu jej się szkoda. Była rzeczywiście w nie najlepszej formie. – No dobra. – Dał za wygraną. – Ale jutro musisz się stąd zmywać. Pościelę ci w gościnnym. – Dziękuję. Jesteś kochany – powiedziała cicho. Mateusz uznał, że wobec takiego obrotu sprawy już czas na niego. Pocałował Małgosię w policzek, jakby znali się od dawna, poklepał kumpla po plecach i już go nie było. Smaczne śniadanie, przygotowane przez Krzysztofa na drugi dzień i zdrowy sen sprawiły, że o poranku dziewczyna stała się rozmowniejsza. Nawet nienagabywana przez gospodarza sama zaczęła opowiadać swoją historię, która już po kilku zdaniach przywiodła Krzyśkowi na myśl powieści Harlequina. – Przed dwoma laty wyszłam za mąż za kolegę z banku – zaczęła. – Na początku była sielanka, uwielbialiśmy spędzać ze sobą czas, wszystko robiliśmy razem, bardzo o to dbałam... Skąd ja to znam? – przemknęło chłopakowi przez głowę. – Jednak mój związek szybko okazał się pomyłką. Zaczęliśmy się kłócić o byle drobiazg, Piotrek miał ciągle o coś do mnie pretensje, ja nie pozostawałam mu dłużna. Właściwie nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, a jednak miałam wrażenie, że mój mąż się ze mną męczy. – Zawiesiła głos. Krzysztof słuchał uważnie. Ta historia była bardzo podobna do jego własnej. – Postanowiliśmy jednak ratować małżeństwo, bo jeszcze się coś tam między nami tliło, i pojechaliśmy na wakacje do Egiptu. Miałam nadzieję, że tam się znów do siebie zbliżymy, naprawdę w to wierzyłam. – I co, pewnie się nie udało? – Patrzył na nią z wyrozumiałością, jakby przyglądał się niesfornemu dziecku. – Hm, jak by ci tu powiedzieć? Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? – Świdrowała go wielkimi oczami. – Nie, chyba nie. Nigdy mi się coś takiego nie przytrafiło. Raczej myślę, że dobry związek musi mieć silne fundamenty. Spotykasz kogoś, poznajesz, zaprzyjaźniasz się i dopiero potem serce zaczyna mocniej stukać. Tak mi się wydaje. – No widzisz, ja wcześniej też tak myślałam, ale w Egipcie poznałam faceta, dla którego straciłam głowę już od pierwszej chwili. Wystarczyło, że na mnie spojrzał. – Przygładziła włosy. – Nie planowałam tego, ale stało się. Był inteligentny, obłędnie przystojny i taki egzotyczny! – Hm, może to był Min[2], stary bóg płodności? – Krzysztof się zaśmiał. – Raczej było w nim jakieś diabelskie nasienie. – rzekła z przekąsem Małgosia. – Pochodził z Kairu. Twierdził, że jest biznesmenem, ale potrafił mówić jak poeta… O tym, że uwielbia błękit moich oczu, jasny len włosów i że czekał na mnie całe życie. – W oczach dziewczyny zaświeciły się iskierki. – Był gotów podzielić się ze mną swoją fortuną, żebym tylko zechciała z nim zostać. – A ty, naiwna, we wszystko wierzyłaś? Oj, kobiety, kobiety... Przecież to brzmi jak z taniego romansidła. – Krzysztof z niedowierzaniem pokręcił głową. – Teraz to wiem, ale wtedy... Rzucił na mnie jakiś cholerny urok, chyba mnie zahipnotyzował. Wszystko mi się w głowie poplątało. Aby się z nim spotkać, regularnie latałam z Polski nad Morze
Czerwone. Żyłam jak w jakimś transie. – A twój mąż? – Nic nie wiedział. Umiałam się dobrze kryć. Nawet się cieszył, że wakacyjna podróż okazała się dla nas zbawienna, bo częściej się śmiałam i stałam się dla niego czulsza. Tak mu się w każdym razie wydawało. Aż do dnia, w którym kurier przyniósł mu do biura papiery rozwodowe. – Posunęłaś się aż do tego? – Krzysiek, ja wtedy nie widziałam innego wyjścia. Cały czas myślałam tylko o Marwanie, moim egipskim kochanku, wydawało mi się, że bez dotyku jego dłoni uschnę i przestanę oddychać. Dla niego gotowa byłam zmienić wiarę i przybrać nowe imię. – Żartujesz?! To prawdziwy obłęd. – Tak, to był obłęd – zgodziła się Małgorzata. – Ale to nie koniec, bo życie lubi płatać figle. – W jej uśmiechu było coś smutnego. – A co, przemienił cię w Izydę[3]? – rzucił Krzysiek. – O, widzę, że się nieźle znasz na egipskich bóstwach. – Dziewczyna się zdziwiła. – Trochę się tym kiedyś interesowałem. Ale mów dalej – zachęcił ją, bo zamilkła. – No więc, gdy już się uwolniłam z małżeńskich kajdan, stanęłam przed domem ukochanego w Kairze. Byłam gotowa na wszystko. Wyobrażałam sobie, że Marwan zapieje ze szczęścia na mój widok i porwie mnie w objęcia, a potem będziemy żyć długo i szczęśliwie. – Nie było go tam? – Krzysztof próbował się domyślić. – Nie wiem, drzwi otworzyła mi młoda kobieta. Była otoczona gromadką dzieciaków w różnym wieku. Wszystkie były tak samo pięknie śniade jak mój luby i bardzo do niego podobne. – Ha, wiedziałem! – zawołał Krzysztof i parsknął śmiechem. – Nie śmiej się, proszę. Naprawdę dostałam już za swoje. – I co, wróciłaś do Polski jak niepyszna? Pokiwała głową. – Miałam nadzieję, że mąż mi wybaczy. Ale gdzie tam, zamknął mi drzwi przed nosem. Przestałam dla niego istnieć. Zresztą wcale mu się nie dziwię, ja na jego miejscu wyciągnęłabym chyba dubeltówkę. – Na jej ładnej twarzy pojawił się grymas rozgoryczenia. – Oj, Gośka, Gośka, no to niezłego piwa sobie nawarzyłaś. – Krzysiek poklepał ją po dłoni. – Gdzież się podziała twoja wrodzona podejrzliwość? – Sama nie wiem. Jedno jest pewne, będę musiała to piwo wypić. Jednak mam cichą nadzieję, że zechcesz mi w tym towarzyszyć... – Spojrzała na niego zalotnie. – O, nie, moja droga. O tym to ty zapomnij. *** Gdy trójka znajomych wracała z klubu na Ko Samui, prawie widniało. Cykady nie cichły nawet o tej porze. W hotelowym ogrodzie dawały koncert niczym orkiestra pod batutą szalonego dyrygenta. Egzotyczne rośliny, otaczające niewielkie tarasy, wydzielały intensywną, słodkawą woń. Zieleń miała barwę niespotykaną w Europie. Przyjaciele byli nadal rozbawieni. Sebastian co chwila się potykał, co u pozostałej dwójki wywoływało salwy tłumionego chichotu. Joanna rozdała chłopakom po całusie i zniknęła za
drzwiami hotelowego pokoju. Starała się stąpać jak najciszej, by nie obudzić Izy. Jakież było jej zdziwienie, gdy ujrzała ładnie posłane łóżko koleżanki puste. Ha, no to nieźle się zabawiła z przystojnym DJ-em – pomyślała. Pewnie ją zabrał do siebie, albo całują się gdzieś na plaży. Izka jest bardziej szalona, niż myślałam! – Uśmiechnęła się do siebie i zrzuciła ubranie. Obudziła się dopiero koło południa, gdy promienie azjatyckiego słońca wpuściły swoje ogniste macki do jej pokoju. Klimatyzacja, nastawiona na „auto”, zwiększyła obroty i wydawała miarowe pomruki. Dziewczyna potrzebowała chwili, by sobie przypomnieć, gdzie jest. Zaspanym wzrokiem spojrzała na zegarek. Widok wciąż pustego łóżka Izy trochę ją zaniepokoił. Czyżby ten koleś był aż tak świetny? – zastanawiała się. Sięgnęła ręką po komórkę i z rozczarowaniem stwierdziła, że przyjaciółka nie dawała znaku życia. Wybrała jej numer. Chciała jak najszybciej usłyszeć o przygodach upojnej nocy, jednak w telefonie Izy odezwała się poczta. No nic, potem jeszcze raz spróbuję – machnęła ręką. Iza nie jest dzieckiem. Joannę bolała głowa. Ostatniej nocy wlała w siebie zbyt wiele kolorowych drinków. Pomyślała, że dobrze jej zrobi kąpiel w basenie i jakaś przekąska w hotelowym barze. Przed wyjściem zajrzała jeszcze do mejli. Wśród dużej ilości spamu ze zdziwieniem odkryła wiadomość od Barbary, szefowej działu personalnego byłej firmy. Witaj Joasiu, co tam u Ciebie? Pewnie znalazłaś już jakąś świetną pracę i brylujesz wśród członków zarządu. Mam nadzieję, że Twoi nowi pracodawcy już wiedzą, jaki skarb wpadł im w ręce. Jeśli jednak nie zdecydowałaś się do tej pory na żadną z ofert, to może warto by było, żebyśmy się spotkały? Miałabym dla Ciebie pewną propozycję. Daj znać, co o tym myślisz. Barbara A to ciekawostka, uśmiechnęła się Joasia. Nie dosyć, że mi kadzi, to jeszcze chce się spotkać. Może i ona już nie pracuje w naszej drogiej firemce? Chce założyć własny biznes i szuka wspólniczki? Ech, za bardzo mi szumi w głowie, żebym się teraz nad tym zastanawiała. Joanna włożyła modne bikini, owinęła się kolorowym pareo i ruszyła w stronę basenu. – Witaj, Królowo Nocy! – zawołał na jej widok Robert. I on, i Sebastian, wylegiwali się na dmuchanych materacach dryfujących po seledynowej wodzie. – Jak tam samopoczucie? U mnie słabiutko – przyznał Sebek. – Bywało lepiej. – Asia się uśmiechnęła. – Byliście na plaży? Nie widzieliście przypadkiem Izy? Sebastian szybkim ruchem zeskoczył z materaca i znalazł się tuż przy dziewczynie. Na jego szczupłej twarzy odmalował się niepokój. – A co? Nie ma jej w pokoju? Już wczoraj mówiłem, że powinniśmy jej szukać, jak tylko zniknęła z tym dziwnym typkiem – jęknął. – Spokojnie. Pewnie się jeszcze nawet nie obudzili po gorącej nocy – zaśmiała się Joanna. – No nie wiem, ten facet od początku mi się nie podobał. – Upierał się chłopak. – Wyluzuj. Założę się, że Iza niedługo wróci z wielkim kacem, że zdradziła swojego mężulka, palanta – wtrącił Robert.
– Jeśli w ciągu godziny się nie pojawi, to idziemy jej szukać! – postanowił Sebastian, moszcząc się z powrotem na materacu. Joasia wskoczyła do wody i od razu poczuła się lepiej. Zanurkowała do dna basenu i wypłynęła obok kolegów. Mokre włosy sprawiły, że jej wyraziste oczy zrobiły się jeszcze większe. – Sebciu, a co ty tak nagle zacząłeś się martwić o moją koleżankę? Myślałam, że za sobą nie przepadacie – spytała. – To tylko ci się zdawało. A w obcym miejscu to lepiej być czujnym, bo nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć – burknął. – Oj, nie przesadzajmy, Tajlandia jest bezpieczna. – Joanna machnęła ręką. – No niby tak, tylko że ja ci się muszę do czegoś przyznać... – Zawiesił głos. – Iza była wczoraj trochę upalona. – Że co? Jak to upalona? – Joanna się zaniepokoiła. – No po prostu, dałem jej trawę, a właściwie razem ją wypaliliśmy. Widziałem, że dziewczyna jest spięta, więc chciałem pomóc. – To rzeczywiście pomogłeś... Niech cię diabli, Sebek! Jeśli Izka zrobiła przez ciebie coś głupiego, to masz przegwizdane! – Joanna wkurzyła się nie na żarty. – Ale przecież hasz nie daje takich efektów, żeby człowiek nie wiedział, co się z nim dzieje – wtrącił Robert. – Trochę się kręci w głowie, jest weselej i tyle. – Tak? A historia, którą mi niedawno opowiadałeś o swojej nieśmiałej koleżance ze studiów? – spytała rozdrażniona. – No niby masz rację... – Podrapał się po brodzie. – Jak się haszysz połączy z alkoholem, to może być trochę dziwnie. Zresztą czy ja wiem? To może faktycznie, lepiej chodźmy jej szukać. Dwadzieścia minut później cała trójka stała przed drzwiami klubu, w którym nocą tak dobrze się bawili. W dziennym słońcu to miejsce nie robiło wrażenia. Dopiero teraz było widać, że ze ścian odpada tynk, drzwi są odrapane, a czerwony dywan, ułożony na schodach, czasy swojej świetności ma dawno za sobą. Nie było dzwonka. Mężczyźni walili w drzwi, ale w środku panowała cisza. – Kto może wiedzieć, gdzie mieszka ten cholerny DJ? I jak on w ogóle ma na imię? – zastanawiała się Joanna, której udzielił się niepokój Sebastiana. – Wydaje mi się, że Marco – rzucił Robert. – Słyszałem, jak wczoraj ten drugi chłopak wołał tak do niego. Gadali chyba po włosku. – No, nie! Jeszcze nam tu tylko brakuje sycylijskiej mafii – jęknął Sebastian. – Czy Iza miała przy sobie coś cennego? – zwrócił się do Joanny. – Nie sądzę, a poza tym nie panikuj. To, że przez ciebie i twoją głupią trawę dała się chłopakowi zaciągnąć do łóżka, nie znaczy jeszcze, że zrobił jej coś złego. – Spytajmy w domu obok, może będą wiedzieli, gdzie znaleźć tego Marco – zaproponował rozsądnie Robert i wskazał niewielki domek z zielonym ogrodzeniem. Drzwi otworzyła młoda dziewczyna z kasztanowymi włosami i pięknie wykrojonymi ustami. Mimo ciepłego dnia miała na sobie szary sweterek zapięty pod samą szyję. Na rękach trzymała ślicznego kilkuletniego chłopczyka. Malec patrzył na przybyszy wielkimi, zdziwionymi oczami koloru dojrzałych orzechów. Dziewczyna znała zaledwie kilka angielskich słów. Tyle jednak wystarczyło, by Robert dowiedział
się, że pracownicy klubu mieszkają gdzieś w mieście, a do pracy przychodzą około osiemnastej. O żadnym Marco nie słyszała. Z braku innych pomysłów Polacy postanowili udać się do hotelu i wrócić do klubu o wskazanej porze. Telefon Izy nadal nie odpowiadał. Niepokój narastał... – A jeśli ten Marco coś jej zrobił? Może to zboczeniec, który wyławia w klubie naiwne laski i... – emocjonował się Sebastian. – I potem wysysa z nich krew, tak? – Asia próbowała żartować, choć jej samej nie było do śmiechu. – Chyba zbyt często oglądałeś Zmierzch. – To prawda. Pattinson to mój ulubiony aktor. Jest taki słodki! – Chłopak przewrócił oczami. – Ale bez żartów, jeśli ten klubowy przystojniaczek coś zmalował, to niech się lepiej ma na baczności! – Przestań, Sebek, jestem pewien, że zaraz się wszystko wyjaśni. – Robert racjonalnie go uspokajał. Późnym popołudniem przyjaciele znów znaleźli się pod drzwiami klubu, które tym razem były otwarte. Młody chłopak, prawie dziecko, szorował szczotką schody. Na widok gości przybyłych na imprezę o tak wczesnej porze zrobił zdziwioną minę. – Jeszcze nieczynne – poinformował płynną angielszczyzną. – Otwieramy o dwudziestej. – My do DJ-a, takiego wysokiego z ciemnymi włosami – zaczął Robert. – A, szukacie Marco! Nie ma go. Musicie przyjść za dwie godziny. – No, kuźwa, i co jeszcze?! Nie wytrzymam tego czekania – denerwował się Sebastian. – A czy nie wiesz przypadkiem, gdzie on mieszka? – Wiem, lecz nie sądzę, żebyście zastali go teraz w domu. Siedzi raczej w „Rocky Bar”, takiej małej knajpce na plaży. – Dzięki – rzucił Robert. Ta wiadomość to było już coś. Podróżnicy ruszyli we wskazaną przez chłopca stronę. Barów, ulokowanych nad brzegiem morza, było bardzo wiele. Idąc plażą, wpatrywali się w ich nazwy wymalowane na prowizorycznych szyldach. Po przejściu kilometra znaleźli w końcu miejsce, o którym mówił pracownik klubu. Od razu zobaczyli DJ-a. Wyglądał na stałego bywalca baru. Siedział rozparty na miękkim pufie i popijał piwo. Rzucał co chwila jakieś zdanie w stronę drugiego mężczyzny o białej karnacji i wybuchał śmiechem, co słychać było z daleka. Niestety, nie było z nimi Izy. – Cześć, szukamy naszej przyjaciółki. Ty chyba wiesz, gdzie ona się podziała. Tańczyliście wczoraj razem w klubie – agresywnym tonem zwrócił się do młodzieńca Sebastian. – A niby skąd miałbym wiedzieć? – Oczy Włocha zrobiły się duże ze zdziwienia. – Nie pilnuję wszystkich lasek na tej wyspie – rzekł z wyraźnym włoskim akcentem. Twarz Sebastiana przybrała purpurową barwę. Bezwiednie zacisnął pięści. Był pewien, że chłopak coś ukrywa, i miał zamiar wydobyć to z niego choćby siłą. Joanna położyła rękę na ramieniu przyjaciela. – Ja z nim porozmawiam – rzuciła po polsku i przeszła na włoski, zwracając się do Marco. Koledzy spojrzeli po sobie zdziwieni. Nie mieli pojęcia, że Joasia mówi w tym języku, i to tak płynnie, jakby pół życia spędziła w Italii. Niestety nic nie rozumieli, pomimo że chłopak dynamicznie gestykulował.
– Mówi, że nie widział Izy od wczorajszej nocy – wyjaśniła Joanna. – Wydaje mi się, że można mu wierzyć. Sebastian miał jednak odmienne zdanie. – Słuchaj, facet! – zwrócił się do DJ-a. – Powiedz mi lepiej, gdzie ona jest, bo się za chwilę naprawdę wkurwię. – Mówiłem już, że nie mam pojęcia – tłumaczył głośno przystojniak. – To prawda, że wasza przyjaciółka wpadła mi wczoraj w oko. Muszę przyznać, że kobiety tak seksowne jak ona pobudzają moją wyobraźnię. W końcu sami wiecie, panowie – uśmiechnął się do Roberta i Sebastiana – prawdziwym facetom konik szybko bryka. Z tą Polką wyszliśmy razem z klubu i miałem nadzieję na fajny numerek. Zamierzałem zabrać ją do siebie. Ale gdzie tam?! Gdy ją objąłem i zacząłem całować, najpierw wydawała się całkiem zadowolona, też się do mnie kleiła, a potem ni z tego, ni z owego ugryzła mnie w język i z całej siły odepchnęła. To jakaś wariatka! Stupido! – dodał po włosku. – I co jej wtedy zrobiłeś? – Sebastian kipiał ze złości. – A co jej miałem zrobić? Mało to normalnych lasek, które lgną do mnie w klubie? Po co mi zadawać się z taką...? – DJ narysował palcem kółko na czole. – Więc gdzie ona jest? – odezwał się do tej pory milczący Robert. – Basta! – znów po włosku zakrzyknął chłopak. – Co z wami? Przecież już wam mówiłem, że nie mam pojęcia. – Teraz i on wyglądał na wkurzonego. Widać było, że ma dosyć tego przesłuchania. Jego kolega przyglądał się całemu zajściu z dziwnym uśmiechem. – A może wiesz, w którą stronę Iza poszła po tym zdarzeniu? – spytała znów po włosku Joasia. – Do klubu czy w stronę miasta? Zrozum, martwimy się o nią. Nie wróciła do hotelu na noc – tłumaczyła cierpliwie. – Okej, okej. – Uniósł w górę ręce. – Pamiętam tylko, że gdy się od niej odwróciłem, to zadźwięczał dzwonek komórki – odpowiedział już spokojnie. – Potem mówiła coś do telefonu w tym waszym szeleszczącym języku. Nie wiem dokąd poszła i dajcie mi już święty spokój! – Włoch opadł na puf. Dał tym samym do zrozumienia, że zakończył rozmowę. – Chodźcie, nie ma co go męczyć, bo i tak nic już z niego więcej nie wyciągniemy – zwróciła się do kolegów Joanna. Sebastian ledwo się powstrzymał, by nie rzucić pod adresem Włocha jakiejś obelgi, jednak machnął ręką i zgodnie z radą koleżanki dał za wygraną. Mimo to Polacy odeszli z poczuciem, że coś tu nie gra. Postanowili, że jeśli Iza nie wróci do wieczora, zgłoszą jej zaginięcie na policję. Sprawa robiła się poważna. Czy Marco rzeczywiście nie spędził z nią nocy? A może ktoś ją napadł, gdy wracała sama do hotelu? Joannie nie dawała spokoju myśl, że zamiast od razu szukać przyjaciółki, jak radził Sebastian, szalała do rana na parkiecie. Jej wyobraźnia pracowała z wytężoną mocą. Podsuwała obrazy rodem z horrorów. Tego dnia wieczór zapadł wyjątkowo szybko, a sytuacja nie uległa zmianie. Iza nadal się nie znalazła. – Recepcjonistka powiedziała mi, jak dojść do budynku policji. Idziemy, nie ma na co czekać –
poganiał Sebastian. – To przestało być zabawne. – No i musimy zadzwonić do polskiej ambasady – dorzucił rzeczowo Robert. – Może oni nam powiedzą, co dalej robić. Dwaj mężczyźni i kobieta ruszyli szybkim krokiem, każdy z nich zatopiony we własnych myślach. Już po chwili szli główną ulicą miejscowości Chaweng Beach, przy której miejscowi kupcy rozłożyli swoje stragany. Elegancko ubrani kelnerzy zachęcali do zajrzenia do restauracji, a młode kobiety oferowały masaż w jednym z licznych saloników SPA. – To chyba tam, ten niebieski domek. – Wskazała Joanna ręką. Byli już na schodach posterunku, gdy w kieszeni dziewczyny zawibrowała komórka. Joasia wydobyła telefon ze spodni i spojrzała na numer na ekranie. – Nie uwierzycie! To Iza! – zawołała przejętym głosem. Jednak w pośpiechu nacisnęła niewłaściwy przycisk. – Do cholery! Rozłączyłam... – Ja pierdolę! Aśka, nie umiesz obsługiwać telefonu?! – wrzasnął na nią Sebastian. Odkąd się znali, pierwszy raz zwrócił się do niej takim tonem. Wydawał się najbardziej roztrzęsiony z nich wszystkich. Nie mógł sobie darować, że dał Izie trawę. Miał złe przeczucia. – Dzwoń do niej, może teraz się uda – pospieszał Joannę. Dziewczyna energicznie wybrała numer przyjaciółki. Mężczyźni patrzyli na nią z wyczekiwaniem. – Do diabła! Zajęty – poinformowała. – Może ona dzwoni do ciebie. Poczekajmy chwilę. – Robert starał się zapanować nad sytuacją. Po chwili dzwonek iPhone’a odezwał się znowu. – Iza, to ty? – wołała do telefonu Joasia. – Gdzie jesteś? – Bała się, że znów coś przerwie rozmowę. – Jak to, gdzie? – Iza wydawała się być zdziwiona. – W Helsinkach. Mam tutaj przesiadkę. – W Helsinkach??? Na wszystkich trzech twarzach pojawiło się niedowierzanie. – Jaką przesiadkę? Dziewczyno, czyś ty zwariowała?! – Joanna podniosła głos na koleżankę. – My tutaj odchodzimy od zmysłów. Przekopaliśmy już całą wyspę, by cię znaleźć. Byliśmy pewni, że coś ci się stało, że siedzisz zamknięta w jakiejś piwnicy albo jeszcze gorzej... A ty mówisz, że jesteś w Helsinkach?! – Nie rozumiem. Dlaczego się wkurzasz? Przecież zostawiłam ci wiadomość na stole. – Na jakim cholernym stole? – W Joannie kipiały emocje nagromadzone przez cały dzień. Niczego nie rozumiała. – W naszym pokoju, w hotelu – tłumaczyła spokojnie Iza. – Nie widziałam żadnej kartki, może wiatr ją zdmuchnął. – Joanna zaczęła rozumować logicznie. – Być może. To była taka mała karteczka... Bardzo się spieszyłam na samolot – wyjaśniła przyjaciółka. – Ale dlaczego wyjechałaś, tak nagle, bez pożegnania? To ten Włoch, prawda? To on ci coś zrobił? – dopytywała cały czas przejęta Joasia. – No co ty?! To miły gość, może tylko trochę za prędki, przynajmniej jak dla mnie. – W głosie Izy pojawiła się ciepła nuta. – Mój wyjazd nie ma z nim nic wspólnego.
Joanna zauważyła kątem oka, że Sebastian, usłyszawszy słowa Izy, odetchnął z ulgą. – No to dlaczego? – Nie dawała za wygraną. – Joasiu, moja mama miała zawał. Podobno nie jest najlepiej, więc musiałam wracać. Chcę jak najszybciej dotrzeć do Warszawy i ją zobaczyć. Za godzinę mam stąd samolot. – O, rany! Iza, tak mi przykro – wydukała Joasia. – Czy to nie jest jednak jakaś kolejna sztuczka twojego męża? – spytała z nadzieją. – Niestety, tym razem nie. – Oj, to słabo – jęknęła dziewczyna. – Jesteśmy z tobą. Daj nam znać, co z mamą, jak tylko będziesz wiedziała. Przesyłamy ci wszyscy dobre fluidy. – Dzięki. Bardzo mi się przydadzą. Przepraszam was za całe zamieszanie. – Ech, to teraz nieważne. Trzymaj się, kochana – rzuciła serdecznie Joanna i zakończyła rozmowę. Dobrze wiedziała, że dopóki przyjaciółka nie zobaczy na własne oczy matki i nie upewni się, że z jej zdrowiem wszystko w porządku, żadne zaklęcia nic tu nie pomogą. Pamiętała swój własny strach, gdy jej mama była ciężko chora i leżała w szpitalu. Wydarzenia tego dnia sprawiły, że trójka przyjaciół jeszcze długo nie mogła dojść do siebie. Choć rozmowa niespecjalnie się kleiła, Joanna i jej koledzy postanowili pójść do hotelowego baru. Po kilku drinkach rozwiązały im się języki. Mimo zmęczenia siedzieli razem do późna. Adrenalina nagromadzona w ich organizmach i tak nie dałaby im usnąć. Rano zbudził Joannę sygnał Skype’a. Szybko otrzeźwiała, myśląc, że to Iza, lecz na ekranie laptopa ujrzała twarz Krzysztofa. Była trochę rozmyta, mimo to Joanna ucieszyła się, że ją widzi. – Cześć, przyjacielu. Fajnie, że to ty, a nie znowu jakieś kłopoty. – Uśmiechnęła się. – Kłopoty? – Chłopak się zaniepokoił. – Oj, tak. Nie uwierzysz, co się tu wczoraj działo... Spędziliśmy cały dzień na szukaniu Izy. – Westchnęła i przystąpiła do barwnego referowania burzliwych wydarzeń ostatnich godzin. – Ja pierniczę, niezła historia! – Krzysztof szczerze przejął się jej opowieścią. – Ale wiesz, o co się teraz najbardziej martwię? – Joasia chciała coś jeszcze dodać, lecz do jej uszu dobiegł dźwięk czyjegoś głosu: „Krzysiu, kończ już, czekam na ciebie”. – Oj, ja się tu rozgadałam, a ty masz chyba gościa? – stropiła się. – To tylko znajoma wpadła na chwilę – wyjaśnił zmienionym głosem. – Ale faktycznie, muszę teraz kończyć. Może zadzwonię do ciebie później. Trzymaj się, piękna! Obraz na ekranie komputera raptownie zniknął, a Joanna siedziała z rozdziawioną buzią. Niespodziewanie dla samej siebie poczuła, jakby ktoś dał jej obuchem w głowę. To było dziwne. Ktoś był u jej Krzyśka, mógł z nim rozmawiać, na niego patrzeć. I niestety była to kobieta, pewnie jakaś kolejna słodka stewardesa. A przecież to ona chciała usiąść przy nim blisko i zatopić się w jego błękitnych oczach. Tak bardzo pragnęła poczuć jego zapach! To uczucie nagłą falą ogarnęło jej ciało. Było tak intensywne, że aż zadrżała. *** Mąż czekał na Izę na lotnisku. Wydał jej się szczuplejszy. Wcześniej nie zauważyła srebrnych włosów w jego starannie przystrzyżonej czuprynie. Przez sekundę serce zabiło jej mocniej, ale szybko opanowała to uczucie. Próbował pocałować ją w usta na powitanie, nadstawiła policzek, nie była gotowa na czułości.
– Jak mama? – spytała z niepokojem w oczach. – Bez zmian. Leży na intensywnej terapii, ale lekarz mówi, że jej stan jest stabilny. – Jedźmy od razu do szpitala – poprosiła. – Muszę ją zobaczyć. Całą drogę modliłam się, żeby zdążyć... – powiedziała cicho. – Gdybyś wróciła od razu, jak ci mówiłem o pierwszych złych symptomach, to może by do tego wszystkiego nie doszło. – Zmroził ją wzrokiem. – Tomasz, przestań, sama cały czas o tym myślę. Tylko że ja rozmawiałam wtedy z mamą i wszystko wydawało się w porządku... – Wiesz, jaka ona jest, wymyśliła historyjkę, by cię nie niepokoić. – Kurczę, byłam pewna, że to ty mnie zwodzisz, żebym szybciej wróciła. – Jasne! Zawsze ja jestem winien – rzucił gniewnie. Starsza pani leżała podłączona do respiratora. Wyglądała, jakby spała. Była bardzo blada, kolor jej twarzy zlewał się ze szpitalną poduszką. Iza usiadła na metalowym stołku i ujęła jej drobną dłoń, która wydała jej się nieznośnie wiotka. Przez skórę przeświecały żyły. Teraz były bardziej widoczne niż zwykle. Iza wpatrywała się w twarz matki, jakby chciała z niej wyczytać, czy cierpi. Najbardziej przerażała ją myśl, że może ją coś boleć i że ona nie będzie mogła temu zaradzić. – Proszę już iść – powiedziała cicho pielęgniarka. – Pani mama musi teraz wypoczywać. Iza niechętnie wstała. Wolałaby siedzieć tu, dopóki matka się nie zbudzi, jednak wiedziała, że nie może łamać szpitalnych reguł. – Gdzie znajdę lekarza? – spytała bezbarwnym tonem. Pielęgniarka wskazała jej drogę ruchem ręki. Po prawie dwudziestoczterogodzinnym dyżurze była zbyt zmęczona, by każdemu wszystko dokładnie tłumaczyć. Iza jak robot podążyła sinozielonym szpitalnym korytarzem i zajrzała do pokoju lekarskiego. Pulchny mężczyzna w średnim wieku, ubrany w biały kitel, wyszedł do niej na korytarz, by nie przeszkadzać kolegom w odpoczynku. Gdy się przedstawiła, krzywo się uśmiechnął. – Pani matka miała dużo szczęścia – powiedział. – Trafiła do nas w ostatniej chwili. Jeszcze pół godziny i nie moglibyśmy jej pomóc. – Izę zmroziły te słowa. Jej oczy wezbrały łzami. – Zdaje się, że karetkę wezwała pani córka. Mądra dziewczynka. – Stwierdził lekarz. – Czy mama z tego wyjdzie? Proszę powiedzieć mi prawdę. – Kobieta patrzyła z niepokojem w oczy doktora, szukając u niego pocieszenia. – Hm, cóż ja mogę pani powiedzieć? Sytuacja jest opanowana, ale pacjentka nie jest już młoda... Trudno przewidzieć, jak organizm sobie poradzi. Mogę panią zapewnić, że robimy wszystko, żeby było dobrze. Teraz pozostaje nam tylko czekać. Ale chciałbym, aby pani wiedziała, że dzisiejsza doba będzie kluczowa. – Ostatnie zdanie powiedział, odwracając się już od Izy. Wyraźnie się spieszył, a chciała mu zadać jeszcze tyle pytań. Sama poczuła się jednak nagle bardzo zmęczona. Długi lot i emocje związane z chorobą matki dały jej się we znaki. Osunęła się na krzesło stojące pod ścianą i objęła rękami głowę, która wydała jej się strasznie ciężka. Gdy po kilku minutach podniosła wzrok, ujrzała nad sobą Tomasza. – Zawiozę cię do domu, musisz się położyć – powiedział prawie życzliwym tonem.
– Nie, nie ruszę się stąd, dopóki stan mamy się nie poprawi. – Iza się wzbraniała. – Kochanie, powinnaś myśleć też o sobie. No i dziewczynki na ciebie czekają. – Nie mów do mnie „kochanie” – obruszyła się mimo łagodnego wyrazu jego twarzy. – Chodź, i tak tu teraz nic nie pomożesz. Twoja matka jest w dobrych rękach. Tomasz pociągnął Izę w stronę wyjścia. Trochę jeszcze się opierała, ale chęć zobaczenia dzieci zwyciężyła. *** Lotnisko na Ko Samui było najbardziej uroczym miejscem tego typu, jakie Joanna widziała w życiu. Zabudowania otoczone bujną zielenią przypominały bardziej ekskluzywny hotel niż port lotniczy. Wszystkie były starannie kryte liśćmi palmy daktylowej i dla lepszego efektu podświetlone z wielu stron reflektorami. Otaczały je wysokie, zadbane trawy i egzotyczne rośliny. Strzelisty dach głównej hali, mimo że wykonany z drewna, przypominał pokrycie wielkiego cyrkowego namiotu, pod którym za chwilę zacznie się barwny spektakl. Joanna niemal widziała, jak zwinna panienka ubrana w trykoty biegnie po zawieszonej wysoko linie. Do samolotu woziły pasażerów elektryczne wagoniki przypominające kolejkę w parku rozrywki ozdobione kolorowymi rysunkami. Wsiadając do boeinga, dziewczyna przyrzekła sobie, że kiedyś jeszcze tu wróci. – Myślisz, że Iza zejdzie się ze swoim mężem? – zagadnął Robert, gdy już samolot wzbił się ponad chmury. – Hm, to trudne pytanie. Ona jest bardzo do niego przywiązana, ale mam nadzieję, że nie popełni drugi raz tego samego błędu i mu nie wybaczy, bo... Jak by ci to powiedzieć? To nie jest fajny facet – wyznała szczerze Joanna. – Jednak mają wspólne dzieci. – Robert się skrzywił. – One są chyba najważniejsze. A ty, Asia, myślałaś kiedyś o tym, by zostać matką? – Spojrzał na dziewczynę uważnie. Ona milczała przez chwilę, zastanawiając się nad właściwą odpowiedzią. – Wiesz, do niedawna w ogóle nie czułam instynktu macierzyńskiego, ale ostatnio... Ostatnio to się chyba zmienia. – No właśnie, widziałem, jak patrzyłaś na tę małą Azjatkę na lotnisku. Zupełnie, jakbyś ją chciała pochłonąć wzrokiem. Miałaś przy tym taki rozanielony wyraz twarzy. – Uśmiechnął się. – Oj, ty to jesteś obserwator! Nic ci nie umknie. – Poklepała go po ręce. – Wiesz jak to jest, fotograf musi mieć dobre oko. – Wydął z zadowoleniem usta. – To prawda. Jak patrzyłam na tę słodką dziewczynkę, to przypomniało mi się, że moja mama żartowała przed wyjazdem, żebym jej przywiozła wnuczkę. Myślała, że zamieszam coś z tobą. – Puściła do niego oko. – No tak, a ja mógłbym co najwyżej zaadoptować jakiegoś tajskiego malucha. – Wzruszył ramionami. – I wiesz co? Nawet chętnie bym to zrobił, ale wyobraź sobie, jak by to zostało w Polsce przyjęte, dwóch facetów z dzieckiem! – Raczej nie mielibyście łatwego życia. – Zgodziła się. – Choć i tak bylibyście bardziej pełną rodziną, niż gdybym to ja porwała się na adopcję, bo nawet nie mam ojca dla swojego dziecka. – Prychnęła Joanna i spojrzała na kolorowe smugi na niebie. – Jak to nie masz? A ten, co ci ciągle przysyła SMS-y?
– To tylko bardzo dobry kumpel. – Nie ściemniaj. Widziałem, jak ci się błyszczą oczy, gdy przychodzi od niego wiadomość. – Robert nie dawał za wygraną. – Zdawało ci się. Bo widzisz, ze mną to nie jest taka łatwa sprawa... – przyznała. – Gdy jakiś facet jest beznadziejny, to się z nim mogę umówić, bo wiem, że i tak nic z tego nie będzie. A jak wydaje mi się fajny, to już co innego. Boję się, że coś spieprzę albo że jemu nie będzie wystarczająco na mnie zależało... – Uuu, strach przed bliskością, kiepściutko – zawyrokował Robert. – Moim zdaniem powinnaś się przekonać, jak to naprawdę jest z tym twoim kumplem, bo może to właśnie on jest twoją drugą połówką. W życiu trzeba gonić swojego króliczka i czasem warto go złapać – powiedział Robert z przekonaniem. – Może i tak. – Joanna się zaśmiała, choć nie do końca było jej do śmiechu. Jeśli chodziło o chwytanie Krzysztofa, to miała wrażenie, że ma dziurawe ręce..
[2] Min – egipski bóg płodności związany z kultem fallicznym. W sztuce przedstawiano go jako mężczyznę z okazałym penisem. [3] Izyda – egipska bogini m.in. magii, płodności, miłości i małżeństwa.
ROZDZIAŁ 8 TO NIE TAK MIAŁO BYĆ
Ostatnie dni tajskiej wyprawy polska grupa spędziła w mieście Chiang Mai i jego okolicach. Kolekcja zdjęć wspaniałych świątyń, zwanych watami, powiększyła się o kolejne kilkaset sztuk. Robert nie mógł się oprzeć urokowi Wat Chiang Man czy Wat Jet Yot. Najbardziej tajemniczo wyszły zdjęcia robione o zachodzie słońca, gdy ciepłe światło gładziło kolorowe dachy, a złocenia świątyń nabierały jeszcze większego blasku. Joannę zachwyciła wyprawa do ogrodu motyli i orchidei, ale jeszcze bardziej ucieszył ją marsz przez dżunglę do górskich wiosek zamieszkiwanych przez plemiona Akha i Lisu. Rozmawiała tam z kobietami odzianymi w niezwykłe stroje o barwach tęczy. Podarowały jej cenną pamiątkę – nakrycie głowy, jakie po obu stronach twarzy wieńczyły, niczym czarodziejskie dzwoneczki, pasma srebrnych kul. Gdy dziewczyna wkładała czapkę na głowę, czuła się jak postać z bajki, w której wszystko jest możliwe. Po całodziennym trekkingu Joanna siedziała na dużym, drewnianym tarasie chatki, w której wraz z Robertem, Sebastianem i kilkorgiem podróżników z różnych krajów, zatrzymała się na noc. Całe towarzystwo popijało piwo zakupione u przewodników i wymieniało się informacjami na temat tego, co trzeba zwiedzić w Tajlandii i niedalekim Laosie. Wszyscy byli w świetnych humorach, żartowali i co chwila wybuchali głośnym śmiechem. Uwadze Joanny nie umknął fakt, że młody Francuz, szczupły mężczyzna z kozią bródką, starał się na wszelkie sposoby przypodobać młodszej od siebie Holenderce. Robił maślane oczy, szeptał jej coś do ucha i niby mimochodem ocierał się udem o jej nagie kolano. Starał się zapewnić sobie towarzystwo na noc, co trochę niepokoiło współtowarzyszy, gdyż wszyscy mieli spać w jednym pomieszczeniu, a podłoga w chatce była drewniana i mocno skrzypiała. Joanna słyszała już wcześniej o tym, że na trekking warto zabrać zatyczki do uszu, i to niekoniecznie z powodu głośnego chrapania współlokatorów. Wysiłek fizyczny, jakim był wielogodzinny marsz, świeże powietrze i odległość od domu sprawiały, że w organizmach młodych wędrowców szybciej krążyła krew, co czyniło ich otwartymi na nowe znajomości. Cóż, młodość ma swoje prawa. – Uśmiechnęła się z pobłażaniem. Patrząc z wysokości na niezwykle malowniczą okolicę, Joanna oddychała pełną piersią. Teraz była
już pewna, że biurowa rutyna nie jest dla niej i że żadna korporacja jej nie zbałamuci. No, chyba żeby dostała naprawdę wyjątkową ofertę... Na drugi dzień, gdy jej mała grupka wróciła znów do cywilizacji, Joanna usiadła przed ekranem komputera. Zaszycie się w głuszy jest wspaniałe, ale na Facebooka zawsze warto zajrzeć – kpiła sama z siebie. Przez chwilę pogrzebała w wirtualnym świecie, sprawdziła, kto się w nim obnaża, jak to nazywał Robert, i otworzyła skrzynkę mailową. Ucieszyła się, że znalazła w niej wiadomość od brata. Jak zwykle w zabawny sposób opisał domowe historie. Mama czuła się dobrze, i to było najważniejsze! Joannę zdziwiło, że przyszła też kolejna wiadomość od Barbary. Przeczytała ją z zaciekawieniem. Joasiu, nie będę owijać w bawełnę. Dostałam misję od prezesa, żeby Cię podpytać, czy nie wróciłabyś do firmy. Marek chętnie by Cię widział na Twoim dawnym stanowisku. Sytuacja na rynku nie jest łatwa i prezes potrzebuje naprawdę dobrego marketingowca. Wiem, że możesz być zaskoczona, zaszły jednak pewne okoliczności, o których nie mogę pisać w mailu. Opowiem Ci o nich, jak się zobaczymy. Przemyśl, proszę, naszą ofertę. Pamiętaj, że możesz liczyć na bardzo dobre wynagrodzenie. Pozdrawiam serdecznie Barbara A to dopiero! – Joanna otworzyła ze zdziwienia buzię. Chcą mnie z powrotem! Nie mogę uwierzyć. Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się do swojego odbicia. – I kto jest najlepszy? No kto? Bez kogo firma nie może się obejść? Ha, ha! Wstała i zrobiła kilka tanecznych kroków. Ukłoniła się przed sobą w lustrze, niczym przed publicznością w teatrze. – Właściwie to przyznam nieskromnie, że czułam, że tak będzie. Bo przecież Marek nie jest głupkiem i wie, kto się najlepiej zna na swoim fachu. Dziwię się tylko, że zajęło mu tyle czasu, by sobie o tym przypomnieć. Dziewczyna, która na nią z naprzeciwka spoglądała, miała bardzo zadowoloną minę. Joanna po chwili usiadła jednak na krześle. No dobra, ale czy ja chcę do nich wracać? Po tym, co mi zrobili, ta propozycja jest chyba nieco bezczelna. Bo co sobie Marek wyobraża? Że przybiegnę jak piesek, gdy tylko zagwiżdże? Dziewczyna podeszła do komputera i jeszcze raz przeczytała maila. Zresztą jeśli tak bardzo mnie potrzebuje, to powinien sam do mnie zadzwonić. A najlepiej, żeby się kajał, i to tak porządnie. Wizja klęczącego przed nią Marka z błagalną miną i bukietem kwiatów w dłoniach, najlepiej herbacianych róż, sprawiła Joannie wyraźną przyjemność. Wyobraziła sobie także zgnębioną twarz Moniki. Wścieknie się, jak prezes powie, że zabiera jej marketing. Już widzę tę minę. No ale przecież to tylko biznes. Słodka Monisia będzie musiała to zrozumieć. Joanna spacerowała po pokoju od ściany do ściany. Sprawa nie była łatwa. Wysokie wynagrodzenie? Miałabym z głowy problemy ze spłatą kredytu. Znów mogłabym na wszystko sobie pozwolić – rozmarzyła się. Nie musiałabym się zastanawiać, czy stać mnie na fryzjera dwa razy
w miesiącu... Tylko co z moją nową pasją? Co z podróżami? I co z pisaniem? Znów usiadła przed komputerem. Ciekawe, czego Basia nie chciała mi zdradzić w mailu? Co tam właściwie zaszło w tej firmie? Wrodzona niecierpliwość dziewczyny sprawiła, że postanowiła dowiedzieć się tego od razu. Wybrała numer Barbary i po kurtuazyjnych powitaniach przeszła do rzeczy. – Powiedz mi, Basiu, o co właściwie chodzi. Czy Monice nie idzie w marketingu? – To dość zawiła historia. Wolałabym ci ją opowiedzieć, jak się spotkamy. – Barbara próbowała się wymigać. – Jeśli chcesz, żebym na poważnie rozważyła waszą propozycję, to powiedz mi teraz. Będę miała czas na podjęcie decyzji, zanim wrócę do Polski – naciskała Joasia. – No dobra. – Barbara skapitulowała. – Jak pamiętasz, głównym powodem tego, że Marek wytypował do zwolnienia właśnie ciebie, były podejrzenia, że przekazujesz informacje konkurencji. – O, tak, pamiętam to doskonale – prychnęła Joanna. – Zaraz po twoim odejściu z firmy, konkurencja, czyli Leksar, w którym pracuje ten twój znajomy, wypuściła na rynek lek hormonalny na prostatę. Jak wiesz, my też pracowaliśmy nad nim od dawna. Zrobiło się więc gorąco. – Naprawdę myśleliście, że ja maczałam w tym palce? – Joanna nie mogła w to uwierzyć. – Sprawa wyglądała na dość oczywistą. Monika twierdziła, że sypiasz z tym gościem – wyjaśniła Barbara. – Że co?! Nie wierzę. Chyba rozszarpię tę kłamczuchę! – Joasiu, posłuchaj, teraz wszystko się wyjaśniło. Ja zresztą od początku uważałam, że jesteś niewinna. – Barbara starała się ją udobruchać. – To ciekawe, jakoś nie bardzo mnie broniłaś. No a skąd nagle pewność, że to jednak nie ja miałam konszachty z Leksarem? – Prezes zlecił audytorom śledztwo na dużą skalę. Był w szoku, gdy dostał wyniki. Okazało się, że wszystkie dane przekazywała im... Monika. – Boże! Na własnej piersi wyhodowałam żmiję. Do czego jeszcze okaże się zdolna ta dziewczyna? – Joanna nie potrafiła opanować emocji. Czuła, jak jej policzki stają się purpurowe. – Spokojnie. U nas już nie będzie się mogła niczym popisać, bo wyleciała z hukiem. Spotkamy się z nią w sądzie. No a ciebie prezes chciałby bardzo za wszystko przeprosić. – To niech sam to zrobi – rzekła chłodno Joasia. Wszystko, co ją spotkało, wydało jej się teraz jeszcze bardziej niesprawiedliwe. – Zrobi, tylko daj mu szansę – zapewniła ją Barbara. – Hm, zastanowię się nad tym. – Joanna zakończyła rozmowę. Była rozgoryczona. Z jednej strony tryumfowała, bo prawda wyszła na jaw i oczyszczono ją z zarzutów, ale z drugiej – przykrości, których doznała ze strony firmy, upokorzenia, nieprzespanych nocy nie dało się już cofnąć. No a Monika, że też posunęła się do takich matactw? Zresztą Marek, który tak łatwo dał się jej zmanipulować, też nie był lepszy, więc czy Joanna chciała znów dla niego pracować? A może powinna mu przebaczyć? Wzdrygnęła się i wzięła do ręki długopis. Miała zamiar rozpisać plusy i minusy potencjalnego powrotu do korporacji, rozważyć propozycję racjonalnie, matematycznie, a jednak jej rozedrgane
emocje przybrały mocno epicką formę. Dziewczynę z Ajutthai bolały oczy i uszy. Widziała zbyt wiele. Birmańskie wojska rozbiły obóz pod jej drzewem i szykowały się do walki. Słyszała, jak dowódcy kreślą plany najazdu na Ajutthaję, jak płomiennymi przemowami zapalają żołnierzy do boju. Niemal uwierzyła, że warto zginąć za chwałę, że warto rozlać krew, by udowodnić swe męstwo. I gdyby nie to, że szykowano się na jej miasto, może i ona uległaby bojowemu podnieceniu. A jednak miecz, podniesiony najpierw na wroga, wylądował nagle na szyi brata, bo żądza władzy była większa niż potrzeba bohaterstwa. Dziewczyna pocieszała się, że to pojedynczy wybryk, wynik barbarzyńskiej natury, lecz podobne historie powtarzały się przez wieki, zmieniały się tylko kostiumy i draperie. Chciała krzyczeć, że się nie zgadza, ale z każdym takim zdarzeniem jej usta i serce coraz bardziej kamieniały. Czy Joanna mogła się zgodzić na propozycję byłego prezesa? Czuła wielką potrzebę, by z kimś o tym pogadać. Pomyślała o Krzysztofie. On był inteligentny i jak nikt inny potrafił słuchać. Poza tym łączyła ją z nim tajna więź, która sprawiała, że jego rady były dla niej szczególnie ważne. Wybrała więc numer przyjaciela i niecierpliwie czekała, aż chłopak odbierze. Jednak telefon milczał. Już miała się rozłączyć, gdy usłyszała śpiewne: „Halo”. – Oj, chyba się pomyliłam, przepraszam. – Chciała się wycofać. – Może nie aż tak bardzo – odpowiedziała nieznajoma kobieta. – Pani do Krzysztofa? – Tak, mogę go prosić do telefonu? – spytała zdziwiona Joasia. – Niestety wyszedł, ale niedługo będzie. Poszedł tylko po bułeczki – zaszczebiotała nieznajoma. No tak, w Polsce jest dziewiąta rano. Krzysiek zaprosił jakąś laskę na kolację ze śniadaniem. Joanna poczuła nagłe ukłucie, jakby ktoś wbił jej pod żebra wielki kolec. – A mogę spytać, kim pani jest? – wyrzuciła z siebie. – Ja? Starą przyjaciółką Krzysia, bardzo dobrą. Tylko dawno niewidzianą. Ale teraz znów się odnaleźliśmy... Ma miły głos. Pewnie jest ładna, przemknęło Joannie przez głowę. Kolec pod żebrami wchodził coraz głębiej. To chyba nie jest przyjaźń na jedną noc... Przez chwilę panowała niezręczna cisza. – Co mam Krzysiowi przekazać? Że kto dzwonił? – spytała nieznajoma. – Nikt. Zupełnie nikt. Do widzenia – bąknęła Joanna. Siedziała na balkonie niewielkiego hotelu, na skraju dżungli, z którego roztaczał się nieziemski widok. Wzgórza porośnięte soczystą tropikalną roślinnością, niebo o alabastrowym kolorze i zawieszony na nim złoty guzik słońca wyglądały jak pejzaż z malowniczej pocztówki. Jednak w tej chwili to miejsce straciło dla Joanny cały urok. Dziewczyna patrzyła przed siebie, ale nie widziała ani palm, ani potoku, ani wzgórz otulanych powoli przez mgłę. Stanął jej zaś przed oczami obraz Krzysztofa gotującego poranną kawę dla „starej przyjaciółki”. Wyobrażała sobie, jak czułym ruchem odgarnia jej kosmyk z czoła, jak uśmiecha się do niej tym swoim promiennym uśmiechem... Poczucie straty czegoś bardzo cennego, co nawet do niej
jeszcze nie należało, ale było blisko, przepełniało ją żalem. Przed chwilą cieszyłam się, że mogę odzyskać pracę, a teraz... Wbiła w skórę paznokcie. *** – Człowieku, ratuj! – wołał Krzysztof do Mateusza. Jak co piątek panowie spotkali się na korcie tenisowym, by rozegrać pojedynek. – Nie mogę się pozbyć Gośki. Utknęła w moim mieszkaniu i ani myśli się z niego ruszyć. I wiesz, co ci powiem? To ty mnie w to wpakowałeś, więc teraz musisz coś wymyślić! – Odbiło ci? Co ja mam wspólnego z twoją lokatorką? – Mateusz się zdziwił. – A kto robił do niej maślane oczy i pieprzył głodne kawałki? „Takiej pięknej dziewczynie trzeba przecież pomóc...” – Krzysiek przedrzeźniał kolegę. – Nie chrzań. To chyba dobrze, że została. Może nareszcie przestałeś jeść te swoje chińskie zupki?! No a poza tym to fajna lasencja, więc masz z niej chyba jakieś pożytki... – Mateusz uśmiechnął się lubieżnie. – Stary, ja chcę od niej tylko jednego, żeby zniknęła, nic więcej. – Bo jesteś frajer. Skoro nie korzystasz, to może ja bym wpadł na numerek? Albo zmontowalibyśmy jakiś trójkącik? – Mateusz puścił wodze fantazji. – Próbowałeś tego kiedyś? – Też coś. Gdybym miał ochotę na trójkąty, to na pewno nie z tobą, palancie. Na samą myśl o twoim włochatym dupsku zbiera mi się na wymioty. – No dobra, dobra, tylko żartowałem. Przecież wiesz, że jestem teraz prawie święty. – Jasne! Znam cię, Mati, nie od dziś i wiem, że w twoim przypadku „prawie” robi wielką różnicę. – Krzysiek się zaśmiał. – Ale posłuchaj, skupmy się na chwilę na moich sprawach, bo ja naprawdę jestem ugotowany. Gośka codziennie mydli mi oczy, że coś już sobie znalazła i dalej u mnie siedzi. Podtykam jej pod nos ogłoszenia o mieszkaniach, ale ona udaje durną – żalił się. – To nie możesz jej wprost powiedzieć, o co chodzi? – Myślisz, że nie mówiłem? Jej się chyba wydaje, że znów mnie omota, jak jakaś liana w dżungli, wyssie ze mnie soki jak pijawka i będziemy żyć długo i szczęśliwie... Ale niedoczekanie, ja nie wchodzę dwa razy do tej samej rzeki. – Chyba dwa razy do tej samej cipki. – Mateusz zachichotał. Krzysztof nie skomentował jego wypowiedzi, tylko zaserwował mocno w sam róg kortu. Wydawało się, że kumpel nie dobiegnie do tej piłki, lecz jednak sprawny ślizg pozwolił mu na przebicie jej na drugą stronę siatki. – A może warto jeszcze raz spróbować? – zawołał niższy z mężczyzn. – Nie z Małgosią. „To zła kobieta była”, jakby to powiedział klasyk Linda. Krzysiek sprawnym bekhendem odegrał piłkę. Przez chwilę grali, nic nie mówiąc, tylko echo wypełniało kopułę namiotu. Nagle Mateusz zatrzymał się w pół kroku i przybrał szelmowski wyraz twarzy. – Mam pomysł! Ja to jednak jestem genialny. – Poklepał się rakietą po łydce. – Jeśli z tej twojej panny taka żmijka, to musimy ją poznać z kimś, kogo nie lubimy! Wepchniemy ją w jego ramiona i po sprawie. No przyznaj, że ze mnie bystrzak. – Świetnie, świetnie – szydził Krzysiek. – Tylko że w twoim planie jest pewien niedopracowany szczegół. Ten ktoś musiałby mieć wolną chatę i musieliby się z Gośką sobie spodobać...
– Zaufaj kumplowi! – Mateusz uśmiechał się szeroko. – Przyprowadź kobietę jutro do „Smaków Ziemi” i sam zobaczysz... A teraz graj, bo rozwalę cię do zera – zawołał, posyłając płaską piłkę, której Krzysiek nie był w stanie odebrać. – Jeśli twój plan się powiedzie, to następny mecz gotów ci jestem oddać walkowerem – wysapał. Krzysztof był naprawdę zdesperowany i gotowy zrobić wszystko, by pozbyć się z domu Małgorzaty. Nie żeby jej nie lubił, a jednak miał wrażenie, że dziewczyna swoim starym zwyczajem próbuje go osaczyć. Interesowała się każdym szczegółem jego życia, a także losem wszystkich jego znajomych. Jej ubrania, intensywnie pachnące Chanel No. 5, leżały w każdym kącie mieszkania, zupełnie jakby za ich pomocą próbowała zagarnąć dla siebie całą przestrzeń. Krzysztof powoli popadał w paranoję i bał się, że gdy otworzy lodówkę, to z niej także wyskoczy Małgorzata. Różnorodność sztuczek, jakich używała niechciana lokatorka, by mu się przypodobać, była zaskakująca. Gotowała jego ulubione dania, prasowała jego koszule i chodziła po domu w haleczce ledwo zakrywającej kształtne pośladki. Gdy schylała się, by coś podnieść, a czyniła to zadziwiająco często, oczom chłopaka ukazywały się koronkowe stringi, wciśnięte zgrabnie w rowek. Chłopak udawał, że tego nie widzi, i starał się zachować obojętność, co nie było łatwe. Raz Małgosia odwiedziła go nawet w łóżku. Nie zdziwiło go to aż tak bardzo, bo przecież wiedział, że prędzej czy później to się musi zdarzyć, jednak zaskoczył go jej wygląd. Dziewczyna, która zawsze siliła się na oryginalność, a kiecki kupowała w ekskluzywnych butikach, gdzie sprzedawano tylko krótkie serie, teraz przypominała wampa z taniej erotycznej produkcji. Miała na sobie skórzany gorset i czarne pończochy. Wysokie, czerwone szpilki sprawiały, że jej nogi wydawały się jeszcze dłuższe, a mocno wymalowane na karminowy kolor usta były niezdrowo nadmuchane. Mimo to wyglądała ponętnie i – niestety – go podniecała. Szczególnie wtedy, gdy rozpięła haftki swego stroju, i przed oczami mężczyzny zafalowały kształtne piersi – Odpręż się. Trochę się zabawimy – szepnęła i zgrabnym ruchem podciągnęła T-shirt, który służył Krzysztofowi za górę od piżamy. Po chwili złapała go za ręce i sprawnie przywiązała je w nadgarstkach krawatami do wezgłowia łóżka. Krzysiek próbował się wyszarpnąć, jednak wiązanie było mocne. Poczuł na skórze jej nabrzmiałe sutki. Dziewczyna prężyła się nad nim i ocierała piersiami o jego ładnie owłosioną klatę. – Hej, co ze mną robisz? – zakrzyknął zdziwiony. – Spokojnie. Przecież ci się to podoba. – Małgosia oblizała językiem wargi. – Gośka, uwolnij mnie, ja nie chcę. – Próbował się jeszcze bronić, bo oczyma wyobraźni widział smutny uśmiech Joanny. – Nie chcesz? Nie bądź śmieszny – parsknęła długonoga dziewczyna i przejechała dłonią po jego stwardniałym członku. – Nie mogę, mam dziew... – Starał się tłumaczyć. Jednak Małgorzata zupełnie się tym nie przejęła i zakneblowała mu usta dorodnym sutkiem. Krążyła jednocześnie nagą kobiecością tuż nad jego gotowym do boju rycerzem. Tego już było za wiele. Czuł, że nagła fala, która wezbrała w jego ciele, zaraz go rozerwie. Pragnął się zatopić w tej młodej kobiecie. Ręce miał unieruchomione, więc nie mógł sobie nimi pomóc, co jeszcze bardziej go podniecało. Uniósł jednak do góry biodra i jego rycerz sam odnalazł drogę. Już
miał go z zapałem wrazić w dziewczynę, gdy... Obudziło go pukanie do drzwi sypialni. Małgosia stała w nich w długim, zimowym płaszczu, a w ręku trzymała podróżną torbę. – Nie chciałam cię budzić – powiedziała – ale muszę już iść. Znalazłam mieszkanie. – Mieszkanie? Jakie mieszkanie? Nic mi nie mówiłaś. – Krzysiek starał się pozbierać myśli. – Nie chciałam ci robić nadziei, a nie byłam pewna, czy będę mogła je wynająć. Wiem, że kilka razy już cię zawiodłam. – Uśmiechnęła się łagodnie. Zauważył, że jej usta są pokryte karminową szminką, dokładnie taką samą jak we śnie. Nie ułatwiało mu to sytuacji. – Nie, nie. To nie tak. – Bronił się nieporadnie, siadając na łóżku. – Rano koleżanka potwierdziła mi, że ze mną zamieszka. Razem damy radę zapłacić za kawalerkę, no więc idę. Przepraszam cię za wszystko. – Podeszła blisko i spojrzała mu w oczy. Owionął go intensywny zapach jej perfum. Ładny – pomyślał. Przez sekundę miał ochotę ją przytulić, ale nie zrobił tego. – Poczekaj, ubiorę się szybko i cię odwiozę – zaproponował. – Nie trzeba. Na dole czeka taksówka. – Podała mu rękę i delikatnie musnęła ustami jego policzek. – Żegnaj, Krzysiu, i wiedz, że nigdy nie chciałam cię skrzywdzić – dodała jeszcze i po chwili już jej nie było. Krzysiek stał na środku pokoju. Dopinał spodnie. A spotkanie z kolegą Mateusza? Ech, tak jest chyba lepiej – machnął ręką. Nie wiedział tylko, dlaczego czuje dziwną pustkę. *** Tego popołudnia Joanna potrzebowała pobyć sama, udała się więc na długi spacer po okolicy. Weszła do małej buddyjskiej świątyni, ulokowanej na wzgórzu. Miała nadzieję, że niezwykła cisza panująca w tym miejscu pomoże jej podjąć decyzję w sprawie pracy. Jej ego łechtała myśl, że znów jest potrzebna, że właśnie ona została wybrana, by zaradzić trudnej sytuacji firmy, że jednak jest dobra, ważna. Kusiła ją perspektywa wysokich zarobków, łatwego życia, przynależności do biznesowej elity… Z rozmyślań wyrwał ją sygnał SMS-a. Spojrzała na ekran telefonu. Wiadomość była od Izy: Z moją mamą jest bardzo źle. To już chyba koniec. Nie mogę w to uwierzyć i nie wiem, jak to wytrzymam. Joasia poczuła chłód, jakby jakaś zimna, niewidzialna ręka ścisnęła ją za gardło. Tak bardzo chciała sprawić, by to, co nieuniknione, nie musiało się wydarzyć, ale jedyne, co mogła zrobić, to prosić wszystkich bogów świata, by dali Izie siły. Spojrzała na nieruchomą twarz Buddy siedzącego po turecku pod sklepieniem świątyni. Miała wrażenie, że delikatnie się uśmiecha. Pewnie ludzkie troski wydają mu się małe wobec tajemnicy wieczności – przemknęło jej przez głowę. Wyszła na zewnątrz. Cała okolica skąpana była w słońcu. Piękno dnia wydawało się nieadekwatne do otrzymanej przed chwilą wiadomości. Pomstujemy, gdy wywiniemy kozła, bo ktoś podstawił nam nogę, ronimy łzy przez czyjś krzywy uśmiech, brzydką pogodę, zakalec zamiast ciasta, jednak w obliczu możliwej straty ostatecznej stajemy się bezradni jak dzieci i nie potrafimy wydobyć z siebie głosu.
Joanna usiadła na kamieniu, by odpisać, ale nie mogła znaleźć właściwych słów pocieszenia. Nie było ich ani w Chiang Mai, ani nawet w całej Azji. Wiedziała, że musi je znaleźć w swoim sercu. *** Po czterech wspólnych tygodniach nadszedł czas na pożegnalną kolację. Joanna i jej koledzy zamówili dania skomponowane według zasady pięciu smaków, królującej w tajskiej kuchni. Miały w sobie ostrość, słodycz, gorycz, kwaśność i słoność, zapewniające harmonię potraw. Przyjemny zapach ryżu jaśminowego mieszał się z chilli, czosnkiem i curry. Kelnerka, dziewczyna o niezwykłych rysach twarzy, przypominała bardziej tajemne bóstwo niż pracownika niewielkiej knajpki w Chiang Mai. Gdy stawiała na stole kolejne talerze, wydawało się, że jej stopy nie dotykają ziemi, a ręce, niczym u bogini Kali, wyrastają z wielu miejsc tułowia. Panowie byli w świetnym nastroju. Sebastian śmiał się co chwila wspominając swe niefortunne przygody: spotkania z morskimi potworami, podstępne ukłucia komarów i wypadek na ulicy w Bangkoku. Robert patrzył na niego z nieukrywaną czułością i wznosił toasty za ich kolejne wspólne wyprawy. Tylko Joanna miała smutny wyraz twarzy, bo choć bardzo starała się nie psuć kolegom zabawy, nie mogła zapomnieć o ostatnich wiadomościach z Polski. Męczyło ją także jej własne niezdecydowanie. Jednego dnia propozycja dawnej firmy wydawała się jej niezwykle kusząca i praktycznie nie do odrzucenia, a już następnego jawiła się jako kiepski żart. Którą drogę wybrać? – pytała samą siebie. Gdy tak siedziała, słuchając wspomnień kolegów, przed jej oczami zaczęły przesuwać się, niczym klatki filmu, miejsca, które odwiedzili. Jeden z obrazów był szczególnie wyraźny i w żaden sposób nie chciał zniknąć. Pochodził z Wat Mahathat. Joanna miała wrażenie, że zagościł w jej pamięci na zawsze. Odnalazła w komórce zdjęcie twarzy dziewczyny z Ajutthai. Patrzyła na oplecione korzeniami kamienne oblicze – delikatne, a jednocześnie pełne tajemnej siły. Nagle poczuła, że ta niema rzeźba kryje w sobie odpowiedzi na wiele pytań. Zrozumiała, że musi ją jeszcze raz zobaczyć! Musi jeszcze raz odwiedzić Ajutthaję! Ta myśl była jak objawienie i sprawiła, że w serce Joanny wstąpił spokój, a na jej twarzy pojawił się znów uśmiech. Czasem wystarczy jeden impuls, a wszystko staje się prostsze. Dania wydawały jej się smaczniejsze, restauracja przytulniejsza, a konwersacja ciekawsza. Nawet upał wieczoru nie był już tak nieznośny. Błogi stan nie trwał jednak długo, gdyż podczas dalekich wypraw często zdarzają się niespodzianki i nie każda z nich jest przyjemna. W połowie kolacji odezwały się telefony całej trójki. Wszyscy dostali SMS-a, którego Joasia głośno odczytała: Uprzejmie informujemy, że strajk linii lotniczych Finnair już się zakończył. Należy jednak upewnić się, czy Państwa lot odbywa się zgodnie z rozkładem. Spojrzała zdziwiona na kolegów. – Nawet nie wiedziałam, że strajkowali. Mamy szczęście, że skończyli właśnie przed naszym powrotem. – Nie mów jeszcze hop, widzisz, że proszą, żeby sprawdzić, czy samolot wyleci planowo – rzucił Robert i natychmiast połączył się przez komórkę z internetem. Na chwilę zapadła cisza. – Ale mamy farta, wszystkie dalekie loty są jeszcze zawieszone, tylko samoloty z Bangkoku do
Helsinek latają! – wykrzyknął zadowolony. Po chwili jednak zmarszczył czoło. – Słuchajcie, a jak samolot startuje zaraz po północy, czyli o dwudziestej czwartej zero pięć, to jest jeszcze ten dzień czy już następny? – spytał lekko zdezorientowany. – No co ty, Robi, takich rzeczy nie wiesz? – Sebastian się zaśmiał. – Oczywiście, że następny! – O, kuźwa! – zaklął szpetnie chłopak. – To chyba mamy problem, bo ja... kupiłem oba nasze bilety na ten sam dzień, to znaczy i ten z Chiang Mai do Bangkoku, i ten z Bangkoku do Helsinek. Pierwszy lot mamy jutro o pierwszej po południu i to jest okej, ale drugi jest... za godzinę. Jakoś mi się pochrzaniło i myślałem, że to będzie następna noc. Joanna i Sebek spojrzeli z niedowierzaniem najpierw na siebie, a potem na Roberta. – Żartujesz, prawda? – Niestety nie. Wygląda na to, że nasz samolot do Helsinek niedługo odlatuje – przyznał posępnym głosem. – No to szybko, może jeszcze zdążymy! – Sebastian zerwał się na równe nogi. – Człowieku, przecież on odlatuje z Bangkoku, a nie z Chiang Mai – wyjaśnił rzeczowo Robert. – To faktycznie mamy przesrane! – Sebastian się zgodził. – I co teraz? Nowe bilety będą kosztować fortunę! Dla mnie to klęska – jęknęła Joanna. – Sebek, ty sprawdzaj w internecie, co można kupić, a ja dzwonię do Finnaira – zarządził kolega. – Nie ma co dzwonić. Co oni nam poradzą? Nasz samolot odleciał, bye, bye, stało się, teraz trzeba kupić nowe bilety – marudziła dziewczyna. Po chwili ścisnęło ją w dołku jeszcze mocniej. Spojrzała na cenę, jaka wyświetliła się na stronie wyszukiwarki w iPhonie Sebastiana, i aż syknęła. – Matko, za nas troje zapłacimy dziewięć tysięcy złotych! I na dodatek będziemy lecieć dwa dni, przez Moskwę... Masakra! – Czekajcie i cicho bądźcie! – skarcił przyjaciół Robert, bo właśnie uzyskał połączenie z infolinią linii lotniczych. Joanna przewróciła oczami, gdyż była pewna, że rozmowa będzie krótka. – Dobry wieczór. Mamy taki mały problem – zaczął chłopak. – Spóźniliśmy się na samolot z Bangkoku do Helsinek i on właśnie odlatuje. – Wziął głęboki oddech. – No i niestety nas w nim nie ma. Po drugiej stronie słuchawki ktoś zaczął do Roberta coś mówić, ale Joanna i Sebastian nie byli w stanie usłyszeć ani słowa. Na ich twarzach malowało się pełne skupienie. – Kiedy moglibyśmy być na lotnisku? – Robert powtórzył zadane mu pytanie. – Nie, za dwie godziny nie damy rady. Nasze spóźnienie jest hm... trochę większe. – Skrzywił się. – Możemy być w Bangkoku dopiero jutro po południu – wyznał dzielnie. – Lot innymi liniami? Przez Frankfurt? Nie ma problemu. – Joanna zdziwiła się, gdy na twarzy Roberta pojawił się niespodziewany uśmiech. – Wylot jutro po północy? Bardzo nam to pasuje! – zapewnił. To się nie dzieje naprawdę. Joanna patrzyła na coraz bardziej uradowaną minę przyjaciela i była pewna, że śni. Wiedziała, że teraz padnie suma, jaką będą musieli zapłacić za nowe bilety, a jednak jej nie usłyszała.
– Załatwione! I to bez żadnych dodatkowych kosztów. – Robert ukazał w uśmiechu garnitur białych zębów. – Jak to możliwe? – dopytywała Asia. – Jesteśmy po prostu w czepku urodzeni. Pani była bardzo miła i zaraz nam prześle mailem nowe bilety. Domyślam się, że przez ten strajk oni tam mają na lotnisku gromadę chętnych na nasz dzisiejszy lot. Muszą ich wypchnąć jak najprędzej do domu i pewnie bardzo im odpowiada, że trzy miejsca się zwolniły. Najzabawniejsze jest to, że będziemy w Warszawie dokładnie w ten dzień, co planowałem, tylko dziesięć minut później! – No to macie kolejną niezłą historię do swojego artykułu. – Sebastian się zaśmiał. – I to z happy endem! – dodała uradowana Joasia. *** Gdy następnego dnia Joanna i jej towarzysze lecieli z Chiang Mai do Bangkoku, dziewczyna cały czas kombinowała w myślach, jak powiedzieć chłopakom o swoim zamiarze ponownego odwiedzenia miejsca, w którym już wcześniej była. Wiedziała, że ten pomysł im się nie spodoba, zwłaszcza po perypetiach, które mieli z biletami na samolot do Europy. A jednak postanowiła, że żadna siła nie odwiedzie jej od tego planu. – Zostawię was na parę godzin, dobrze?– oznajmiła zaraz po wylądowaniu w Bangkoku. – Jak to, a dokąd się wybierasz? – Mężczyźni spojrzeli na nią zaskoczeni. – Muszę skoczyć do Ajutthai. – Starała się, by jej ton brzmiał niewinnie. – Żartujesz? Przecież już tam byliśmy. Zostawiłaś coś w dawnej stolicy? – Robert się zaniepokoił. – Nie potrafię ci tego logicznie wyjaśnić, ale muszę tam jechać – przyznała szczerze. Joanna czuła wewnętrzny nakaz. Coś ją ciągnęło do tej kamiennej twarzy, jakby dziewczyna z Ajutthai wysyłała jej nieuchwytne sygnały. – To dla dobra artykułu – zełgała. – Aśka, nie wygłupiaj się. Jeśli chcesz sobie przypomnieć jakieś miejsce, to mam je wszystkie na zdjęciach. – Chłopak starał się odwieść ją od dziwnego pomysłu. – To nic nie da. Naprawdę muszę jechać. To dla mnie bardzo ważne. – Zwariowałaś. – Robert kręcił głową z niedowierzaniem. – A zdążysz? Wiesz, że to prawie osiemdziesiąt kilometrów w jedną stronę? – Dam radę. Mamy przecież sporo godzin do odlotu. Widać było, że Joanna jest zdeterminowana. – No dobra, tylko się nie spóźnij, błagam cię. Biletów na kolejny lot już nam raczej nie dadzą – rzucił z niewyraźną miną przyjaciel. Sebastian przysłuchiwał się rozmowie, lecz się nie odezwał. Przyzwyczaił się do tego, że Joanna ma szalone pomysły, i po cichu jej tego zazdrościł. Uważał, że gdyby sam był bardziej przebojowy, mógłby w życiu zdziałać o wiele więcej. Może powiedziałby Robertowi, że chce z nim zamieszkać, a tak, choć bardzo mu na tym zależało, od dawna dusił to w sobie. Cmoknął więc tylko koleżankę w czoło i pognał do sklepów bezcłowych, których na lotnisku w Bangkoku było więcej niż w największej galerii handlowej. Joanna zadowolona, że poszło jej z chłopakami łatwiej, niż się tego spodziewała, udała się sprężystym krokiem w stronę wyjścia z hali przylotów. Bez trudu znalazła taksówkarza, który zgodził
się zawieźć ją do dawnej stolicy Syjamu i czekać tam na nią, aż załatwi swoje sprawy. Gdy żółty samochód połykał kolejne kilometry i przybliżał się do celu, czuła rosnącą ekscytację, zupełnie jakby miała spotkać się z kimś bliskim. Półtoragodzinna podróż minęła jej jak z bicza strzelił. Znów stała na terenie niezwykłej świątyni Wat Mahathat. Tego dnia jednak coś zakłócało magiczny spokój tego miejsca. Przed kamienną rzeźbą oświetloną mocnymi promieniami słońca kłębił się tłum turystów. Japońska wycieczka stała w długiej kolejce, by zrobić sobie zdjęcie na tle korzeni figowca. Joanna poczuła rozczarowanie, to nie tak miało być, nie podobała jej się ta komercja. Przypisywała dziewczynie z Ajutthai niezwykłe moce, a głośni turyści pospiesznie pstrykali sobie z nią zdjęcia. Dla nich ta rzeźba była tylko kolejnym starym kamieniem, jakich w całym mieście było mnóstwo. Joasia nie miała ochoty uczestniczyć w przepychance pod drzewem, więc zdecydowała, że wróci do swojej wyroczni później, gdy będzie tu pusto. By nie marnować czasu, udała się do pobliskiej świątyni Wat Ratchaburana. Ciekawiła ją historia powstania tej budowli, która zainspirowała ją do napisania jednej z przypowieści. Świątynię zbudował w piętnastym wieku Chao Sam Phraya ku czci zmarłego ojca. Był on jedynym synem, który zachował życie, po tym jak dwaj pozostali potomkowie króla Intharachathirata stoczyli bratobójczą walkę o tron. By upamiętnić krewkich braci, kazał postawić chedi, gdzie umieścił ich prochy. Ciekawe, czy zrobił to w podzięce za tak łatwo zdobytą władzę, czy z żalu, że stracił rodzeństwo – zastanawiała się Joanna. Nie miała jednak wiele czasu na te rozmyślania, bo godziny pozostałe do odlotu szybko mijały. Wiedziała, że jej koledzy będą się o nią niepokoić. Wróciła więc znów pod ogromne drzewo figowca, pod którym na szczęście już się wyludniło. – Witaj, piękna! – Uśmiechnęła się do znajomego oblicza. Uznała, że teraz twarz dziewczyny z Ajutthai jest jeszcze bardziej niezwykła niż wcześniej. Podeszła do niej i delikatnie dotknęła jej policzka. Był ciepły, ogrzany słońcem. Joannie zdało się, że pod kamienną powłoką płynie krew, i aż się wzdrygnęła. Co, przepędziłaś rozwrzeszczanych turystów? Zaśmiała się, patrząc w półprzymknięte oczy dziewczyny. Wcale ci się nie dziwię, oni nic nie rozumieją. Nie czują twojej siły – szepnęła. A ja? Czego właściwie od ciebie oczekuję? Łudzę się, że podejmiesz za mnie decyzję. Śmieszne, prawda? Jakbyś ty miała wiedzieć, co dla mnie jest lepsze: niepewna, lecz kusząca praca pisarki i obieżyświata czy ciepła i dobrze płatna posadka. Wiem, wiem, racjonalna odpowiedź wydaje się prosta. Tylko czy ty i ja chcemy być racjonalne? Ty i ja... No właśnie... – Joanna nagle sobie coś uświadomiła. Odeszła kilka kroków, by lepiej widzieć rzeźbę, i utkwiła wzrok w kamiennej twarzy. W napięciu jej się przyglądała. I nagle... Zrozumiała. – A, niech mnie! – szepnęła. – Już wiem, dlaczego dziewczyna z Ajutthai zdawała mi się cały czas tak bliska. Przecież to jestem ja! Ja też do niedawna tkwiłam w niezdrowej symbiozie z żywicielem. Mój miał na imię korporacja. Opiłam się zatrutych soków, żyłam w szklanej pułapce i wydawało mi się to zaszczytem. Niewidzialne korzenie przez lata mnie oplatały i w końcu sprawiły, że prawie skamieniałam. Zapomniałam o tym, co dla mnie ważne, nie umiałam się wyrwać z matni.
A najdziwniejsze, że nieraz dobrze się bawiłam, zdawało mi się, że rządzę, choć tak naprawdę uchodziło ze mnie życie. – Dziękuję, jednak mi pomogłaś. – Joanna uśmiechnęła się szeroko do kamiennej twarzy. Odwróciła się i lekkim krokiem poszła w stronę taksówki. W ostatniej chwili jeszcze raz spojrzała na rzeźbę. Przez ułamek sekundy zdawało jej się, że ajutthajska dziewczyna puściła do niej oko. Joanna zaczerpnęła powietrza pełną piersią. Dopiero teraz poczuła się naprawdę wolna.
ROZDZIAŁ 9 TURBULENCJE
Stolica Polski widziana z okien samolotu wyglądała, jakby posypano ją cukrem. Śnieg leżał wszędzie i Joanna domyśliła się, że jazda po stołecznych drogach samochodem musi być nie lada wyzwaniem. No cóż, przecież śnieg przed Bożym Narodzeniem to miłe zjawisko. W czasach globalnego ocieplenia, może już niedługo, będziemy widywać go tylko na starych zdjęciach – rozmyślała. Była zmęczona. Przez połowę lotu robiła notatki do artykułu w swym ulubionym kajecie. Wiedziała już teraz dokładnie, co chce napisać, i była pewna, że będzie to dobry tekst. Potem starała się usnąć, ale przeszkodziły jej w tym turbulencje. Samolotem miotało, jakby jechał po wyboistej drodze. Dziewczyna bezwiednie wbijała paznokcie w poręcze fotela i z całych sił się w niego wciskała. Zamknęła oczy. Miała wizję, że uczestniczy w wojennym filmie. Pilotuje mały samolot, który właśnie odbywa tajną misję nad terytorium wroga. Wiedziała, że jej maszyna może w każdej chwili zostać namierzona przez radary, a wtedy nie będzie już dla niej ratunku. Sięgnęła do wewnętrznej kieszeni uniformu, gdzie schowana była mała pigułka z cyjankiem. Śmierć była lepsza niż tortury i możliwość wydania swoich. Po chwili krajobraz za oknem się zmienił. Teraz była to już kosmiczna wyprawa. Odłamki asteroid co chwila dosięgały srebrzystego pojazdu. Stawały się coraz większe i dziewczynie cudem udawało się ich uniknąć. Ech, wyobraźnia, jak zwykle nie ułatwiała Joannie zaśnięcia. W ostatnim czasie jej życie było pełne turbulencji. Starała się do tego przyzwyczaić i nawet nieźle jej to wychodziło, lecz mimo wszystko miała nadzieję, że lądowanie będzie miękkie. *** Krzysztof chodził rozdrażniony, od wielu dni nie mógł się skontaktować z Joanną. Nie odbierała jego telefonów ani SMS-ów, nie odpowiadała też na maile i nie wchodziła na Skype’a. Jakby się rozpłynęła w przestworzach. Jedynym pocieszeniem był fakt, że wiedział, kiedy wraca. Zaznaczył sobie tę datę czerwonym flamastrem na ściennym kalendarzu. Już od rana czuł się podekscytowany. W końcu ją zobaczy! Miał jej tyle do opowiedzenia! Podpisał właśnie umowę z Alitalią i za tydzień rozpocznie nową pracę. Na razie jako zwykły steward, ale
wierzył w szybki awans na szefa pokładu. Miał też mocne postanowienie, by zacząć kurs pilotażu. Ponieważ jako pracownikowi linii lotniczych przysługiwały mu darmowe loty, planował, że zabierze Joasię do Lizbony, którą ona tak lubi. Spędzą tam romantyczny weekend i kto wie co się wydarzy... Może jej w końcu powie, co do niej czuje. Z uśmiechem na twarzy wbiegł do przestronnej hali na warszawskim Okęciu. Przeleciał wzrokiem informacje pojawiające się na tablicy przylotów. Jest! Samolot z Helsinek już wylądował! Nie mógł wiedzieć, że Joanna przyleci maszyną z Frankfurtu. Stanął z boku. Chciał zrobić Joasi niespodziankę. W dłoni trzymał bukiet czerwonych tulipanów. Wielkie szklane drzwi w końcu się rozsunęły. Zaczęli wychodzić ludzie, pchali wózki wypchane walizami. Większość podróżników była opalona, niektórzy jednak nosili na twarzy ślady trudów związanych z lotem. Mimo że z hali wyszło już bardzo dużo osób, Joanna się nie pojawiła. Krzysztof poczuł nieprzyjemne ukłucie pod żebrami. Czyżby nie przyleciała? – Przepraszam, czy są tam jeszcze jacyś podróżni z Helsinek? – Zaczepił rosłego mężczyznę, który taszczył sporą walizę ozdobioną naklejką z flagą Finlandii. – Raczej nie, bo ja zdejmowałem bagaż z taśmy jako ostatni – odpowiedział zasapany jegomość. – Przynajmniej tak mi się zdaje. – Rozumiem. – Krzysztof zrobił smutną minę. Tak bardzo czekał na Joannę, a tu taki zawód. Co mogło się wydarzyć, że nie dotarła do Warszawy? Poczuł ogromne rozczarowanie. Ze zwieszoną głową powoli ruszył w stronę wyjścia. Zrobił parę kroków, lecz jeszcze raz się odwrócił. Nagle jego wzrok przykuła ładna buzia otoczona burzą rudych włosów. To ona! Serce zaczęło mu walić. Chciał natychmiast podbiec do dziewczyny i ją ucałować, lecz zatrzymał się w miejscu. Joanna szła wtulona w szczupłego chłopaka, tak samo ładnie opalonego jak ona. Mężczyzna obejmował ją mocno ramieniem. Co pewien czas pochylał się i szeptał jej coś do ucha. Ona miała dziwnie zatroskaną minę. Smutno jej, że kończą się szalone wakacje. Myśl Krzysztofa zabarwiona była goryczą. Cofnął się za kantor wymiany walut, nie chciał, by Joanna go spostrzegła. Ona jednak była zamyślona i po chwili zniknęła za kolejnymi drzwiami, które prowadziły na ulicę. Krzysztof nie potrafił się ruszyć. Miał poczucie, jakby właśnie minęło go szczęście. Nie było mu pisane? Rozgoryczony spojrzał na kwiaty, które nadal trzymał w dłoni. W pierwszym odruchu chciał je cisnąć do kosza, jednak się rozmyślił. Podszedł do starszej pani, która z zagubioną miną stała przy swojej walizce na środku hali, i wysunął w jej kierunku rękę z bukietem. – Witamy w Polsce! – zawołał, po czym odwrócił się na pięcie i wybiegł na dwór. Owiało go zimowe powietrze wieczoru. Tego dnia siarczysty mróz w Warszawie wyciskał łzy z oczu. *** Joanna nie tak wyobrażała sobie powrót do Warszawy. Gdy tylko wylądowała na Okęciu, dotarła do niej smutna wiadomość. SMS był krótki i rzeczowy, informował o śmierci mamy Izy. Koniec czyjegoś życia zamknięty w kilku słowach.
Joasia poczuła, jakby ktoś odciął jej dopływ powietrza. Nie znała starszej pani, jednak myśl o cierpieniu przyjaciółki była dla niej nie do zniesienia. Próbowała się do niej dodzwonić, lecz otrzymała kolejną wiadomość: Wybacz, ale chcę pomilczeć . Rozumiała jej życzenie i szanowała potrzebę ciszy. Poczuła za to nagły irracjonalny niepokój o własną matkę. Chciała jak najszybciej usłyszeć jej głos. Trochę się uspokoiła, gdy mama już po drugim sygnale odebrała telefon. Piekła właśnie szarlotkę, bo mieli przyjść goście. Życie rodziców toczyło się swoim zwykłym rytmem. – Joasiu, przyjeżdżaj do nas szybko, bo zżera nas tęsknota! – wtrącił się w rozmowę ojciec. Dziewczyna obiecała, że odwiedzi Zakopane, jak tylko upora się z artykułem, choć najchętniej wskoczyłaby w pociąg już teraz. Gdy dotarła do swojego mieszkania, odniosła wrażenie, jakby ostatni raz była tu pół roku temu, a nie przed miesiącem. Cieszył ją widok jasnych mebli i bibelotów porozstawianych na półkach. Przejechała ręką po rzędzie ulubionych książek, jak gdyby się z nimi witała po długiej rozłące. Nastawiła płytę Diany Krall, zaparzyła mocną herbatę i napuściła wody do wanny. Łazienka była jej miejscem medytacji. Już po chwili wskoczyła w białą pianę i dopiero wtedy poczuła, że nareszcie jest w domu. Tęskniła za rodzicami, ale też za Krzysztofem. Właściwie to dlaczego się na niego obraziłam? – rozmyślała zanurzona po brodę. Przecież tyle razy opowiadał mi o swoich podbojach i nie robiło to na mnie wrażenia. A teraz? Czyżby odległość wyostrzyła moje zmysły? – zastanawiała się. Wyobraziła sobie sympatyczną, pociągłą twarz Krzyśka z delikatnym jednodniowym zarostem. Wysokie czoło, dobrze przystrzyżone włosy w kolorze spadziowego miodu. I te jego oczy... Błękitne jak ocean, nieodgadnione. W tym chłopaku było coś, co sprawiało, że nie umiała o nim zapomnieć, jakaś dobra energia, tak zwana iskra boża. Chciało się z nim przebywać, bo miał pasję i potrafił zarażać pozytywnym myśleniem. I te palce, jak u pianisty... Mógłby nimi zagrać na moich biodrach – rozmarzyła się. Ech, co też sobie wyobrażam – zganiła się natychmiast. Od początku niepotrzebnie robiłam sobie nadzieję. Może po prostu bardzo chciałam wierzyć, że Krzysiek coś do mnie poczuł, że jestem dla niego kimś ważnym, bliskim... A tu króliczek, hyc, i uciekł do innej. Smutna historia... Szkoda, że moja – uśmiechnęła się ironicznie. Zamknęła oczy i przez chwilę miała wrażenie, że jest nadal w samolocie, którym wstrząsają turbulencje. Przyszedł jej do głowy pomysł na pierwsze zdanie artykułu. „Samolot miotany po czarnym niebie pędzi w stronę dalekiej Azji...” – tak zacznie się tekst. Trzeba to zanotować. Wyskoczyła z wanny, owinęła się ręcznikiem i pobiegła po swój kajet. Nie mogła go jednak nigdzie znaleźć. Przekopała walizkę i torbę, ale jakby diabeł ogonem nakrył. Gdy po raz dziesiąty bezskutecznie przetrząsnęła bagaże, dotarło do niej, że notatnik został w samolocie. Tego już było jak na jeden dzień za wiele! Joanna usiadła na podłodze i w geście pocieszenia bezradnie objęła rękami nogi. Nie mogła darować sobie roztargnienia. Straciła wszystkie zapiski o dziewczynie z Ajutthai! A był to już cały cykl opowiadań. Wraz z notesem przepadły też cenne notatki do artykułu. A niech to wszystko diabli! Zaklęła. Zaszkliły jej się oczy. Powrót do Warszawy stanowczo nie tak miał wyglądać...
*** Ostatnich dni przed pogrzebem mamy Iza nie pamiętała. Były jak czarna dziura w jej umyśle. Wstawała rano, wychodziła z domu i niczym w transie wykonywała zadania związane z organizacją smutnego wydarzenia. Proszki uspokajające, przepisane przez zaprzyjaźnionego lekarza, stępiły jej zmysły. Miała poczucie, że jest zastygłą bryłą lodu, która tylko cudem trzyma się w jednym kawałku. Wiedziała jednak, że wystarczy dotknięcie czyjejś ciepłej dłoni, a ta bryła zamieni się w potok łez, którego nie da się zahamować. Nie chciała z nikim ani się widzieć, ani rozmawiać. Wyjątkiem były córki, których obecności potrzebowała jak powietrza. Tuliła je do siebie i całowała. Musiała wciąż na nowo przekonywać się, że są blisko. One też jej potrzebowały, bo nie mogły zrozumieć dlaczego nie ma już babci, która była w ich życiu bardzo ważną osobą. Tomasz starał się pomagać Izie w załatwianiu formalności. Wiedział jednak, że nie potrafi jej pocieszyć, więc nawet tego nie próbował, ona zaś uznała jego zachowanie za emocjonalną obojętność, co sprawiało, że oddalali się od siebie jeszcze bardziej. Iza nie odbierała telefonów nawet od Joanny. Najchętniej położyłaby się w łóżku i zapadła w zimowy sen, albo jeszcze lepiej w niebyt. Obowiązki zmuszały ją jednak do działania. Sprawy firmy oddała w ręce wspólniczki, do której miała pełne zaufanie. Zawodowe kwestie toczyły się więc sprawnie dalej bez jej udziału i tylko czasem potrzebne były decyzje, które z niechęcią podejmowała. Formalności pogrzebowe musiała jednak załatwić sama. W dzień pogrzebu Iza zażyła mocne antydepresanty, by móc godnie pożegnać matkę. W kościele, jak w rozmazanym obrazie telewizora, zobaczyła wiele twarzy. Niektóre były znajome, inne całkiem obce. Wydawało mi się, że znam przyjaciół mamy – myślała. Kim więc są ci ludzie, którzy przyszli ją pożegnać? Już mi ich nie przedstawi, już mi nic nie wyjaśni, a o tyle rzeczy nie zdążyłam jej spytać... Żal wwiercał się w każdą komórkę mózgu dziewczyny. Pan Czesio, przyjaciel matki, miał rozpacz wyrytą w zmarszczkach, a jego oczy były w odcieniu najgłębszej szarości. Ten widok rozczulił Izę tak bardzo, że nie była już w stanie pohamować szlochu. Gdy kondukt stanął przy wykopanej dziurze i umieszczono w niej trumnę, Iza poczuła, że rzucenie grudki ziemi jest dla niej za trudne. Wszyscy czekali, a ona nie mogła się ruszyć. Sama sobie zdawała się ociężała, uwięziona w pułapce rozpaczy. Jednak nagle, jak przez mgłę, spostrzegła piękną staruszkę. Kobieta stała tuż za grobem, niczym anioł, i patrzyła jej prosto w oczy. Iza miała wrażenie, że dobrze się znają, choć była pewna, że nigdy wcześniej jej nie widziała. Staruszka uśmiechała się do niej łagodnie, jakby chciała ją pocieszyć. Nie był to jednak zwyczajny uśmiech, lecz taki, który daje moc i ukojenie. Napięte mięśnie zaczęły się rozluźniać, a w żyły wlał się spokój. W tym momencie zza chmur wyszło słońce. Kontury ludzi i rzeczy znów nabrały ostrości. Iza chciała podejść do staruszki, lecz żałobnicy zaczęli składać jej kondolencje i straciła ją z oczu. Kim była starsza pani? Dziewczyna nigdy się nie dowiedziała. *** Robert i Joanna stali przed niełatwym zadaniem. Od ponad godziny przeglądali na komputerze
zdjęcia z podróży, by wybrać najlepsze do gazety, ale na żadne nie mogli się zdecydować. Piękne były i te z Wielkiego Pałacu Królewskiego w Bangkoku, i te z formacjami skalnymi Krabi, słonie z Ko Samui też świetnie wyglądały, a soczysta zieleń dżungli niedaleko Chiang Mai niemal pachniała. Zachwycały ich nie tylko zabytki i pejzaże, ale przede wszystkim uśmiechnięte twarze Tajów. Otaczała je pozytywna aura, która dowodziła, że to naród życzliwych i radosnych ludzi. Na zdjęciach było widać, że Tajowie lubią się bawić. Choć grudzień – okres, w którym Joanna i Robert odwiedzili ich niezwykły kraj – nie pozwolił na uwiecznienie aparatem najważniejszych świąt, takich jak choćby Święto Kwiatów[4], Chiński Nowy Rok, czy Songkran[5], to jednak i tak sprawnemu fotografowi udało się uchwycić kilka radosnych scenek. Na jednym ze zdjęć widać było na przykład tradycyjną zabawę Tajów, jaką jest puszczanie latawców. – Robert, muszę przyznać, że jesteś geniuszem. Te zdjęcia są znakomite! – Ekscytowała się Joanna. – Mogłabym je oglądać i oglądać, bo czuję się, jakbym znowu była w Tajlandii. Mam tylko taki mały problem. Chciałam odwiedzić dziś Izę, a boję się, że jak tak dalej pójdzie, to minie cały wieczór, zanim się na któreś zdecydujemy – jęknęła. – No to się sprężajmy i podejmujmy męskie decyzje, a potem podrzucę cię do Izy. Może sam też do niej zajrzę... Dziewczyna musi czuć, że nie jest sama – rzekł Robert. – Nadal nie mogę uwierzyć, że z jej mamą wszystko potoczyło się tak prędko. Pstryk, i światełko zgasło. – To prawda, ale wiesz, nasi rodzice nie są już młodzi... – Zamyślił się chłopak. – Czytałem niedawno ciekawy artykuł o efekcie zwanym „kanapką” – zagaił. – Chodzi o to, że kiedyś ludzie mieli wcześniej dzieci. Dziadkowie, jeszcze młodzi i w pełni sił, zajmowali się wnukami, a gdy nadszedł czas, dzieci zajmowały się starszymi rodzicami. – A teraz tak nie jest? – zdziwiła się Asia. – W naszym pokoleniu ten cykl jest zaburzony. Dzieci mamy coraz później, kiedy nasi rodzice nie są już młodzi. To sprawia, że jesteśmy przyciśnięci z dwu stron. Musimy jednocześnie troszczyć się o maluchy i o starszych rodziców. Do tego dochodzi zażarta walka o sukces w pracy... – I na koniec robi się z nas cienki tościk, to chciałeś powiedzieć? – zażartowała Joanna. – Z tym że nas to akurat nie dotyczy. – Moi rodzice nie będą mieli wnuków, to prawda, za to jestem pewien, że ty będziesz świetną matką. – Robert poklepał ją po dłoni. – A tak à propos, czy pan SMS już wie, że będzie ojcem twoich dzieci? – Niestety nie. To już zamknięta historia. – Joanna zmarszczyła nos. – Hej, spójrz mi w oczy! – Złapał ją za rękę. – Nie jest skończona, skoro mówisz „niestety”. Musisz dalej gonić króliczka. – Oj, Robert, ja wolę, żeby to króliczek mnie gonił, a ten, zamiast to robić, wtulił się w futerko innej samiczki. – No nie! Jak mógł być taki ślepy? Przecież to u ciebie jest jego norka! – Jesteś kochany. – Joanna pocałowała go w policzek. – Szkoda, że wolisz facetów. Jakby się coś w tej kwestii zmieniło, to wiesz gdzie mnie szukać. – Jasne! Zaklepuję ci pierwsze miejsce na mojej awaryjnej liście. – Robert wyszczerzył zęby. Po kolejnych dwóch godzinach debaty nad zdjęciami ścisła selekcja była gotowa. Joanna
zamierzała następnego dnia dokończyć artykuł. To, co już napisała, wydawało jej się niezłe, ale czy tak samo uzna Robert? Obiecała, że niebawem prześle mu tekst, tylko musi jeszcze dopisać zakończenie. Właściwie mogła to zrobić już dawno, jednak zamiast pracować nad zleceniem, wciągała się w ajutthajską opowieść. Miała czasem wrażenie, że kamienna dziewczyna nawet na odległość nią rządzi, pociągała ją jednak równoległość światów. Po ostatniej wizycie w Ajutthai historia kamiennej postaci nabrała dla niej szczególnego znaczenia. Ciągle nie mogła przeboleć utraty kajetu ze swymi opowieściami. W drodze do Izy przypomniał jej się jeden z tekstów, który niedawno napisała. Po stuleciach wojen i upadku wspaniałego miasta w Ajutthai w końcu nadszedł czas spokoju. Dziewczyna miała nadzieję, że zapanuje on na dłużej. Jednak od wielu dni niebo nad ruinami świątyń było stalowe, a z ciemnych chmur spadały na ziemię potoki deszczu. Dziewczyna zaklęta w drzewo wiedziała, że coś się wydarzy, bo gałki jej oczu, pod przymkniętymi powiekami, zaczęły pulsować. Słyszała szum własnej krwi i czuła, że drzewo szybciej oddycha, a jego korzenie piją więcej soków niż zwykle. Coś nadchodziło... Dobre czy złe? Ranek miał przynieść odpowiedź. Gdy o świcie pod figowcem pojawiła się grupa mnichów z posępnymi twarzami, wiedziała już, że nie jest dobrze. Jeszcze miała nadzieję, że pomarańczowi przyszli tu tylko na modły, jednak oni, zamiast medytować, zaczęli wznosić barykady z worków z piaskiem. Niebo jakby się na nich uwzięło i jeszcze mocniej płakało monsunowymi łzami. Kałuże na trawie robiły się większe i większe, a rzeka wezbrała. W południe wielka woda podmyła korzenie, a chwilę później zaczęła zalewać dziewczynie usta. Mnisi szeptali coś o powodzi, która zagarnęła jedną trzecią kraju, i o trzymetrowych falach, przed którymi nie ma ucieczki. Dziewczyna wiedziała, że nadszedł kres, ale nie mogła się z tym pogodzić. Nie lękała się o siebie, bo uważała, że jest winna wiecznego milczenia i należy jej się kara, lecz o... swoich prześladowców. O ojca, który chciał ją wydać za mąż wbrew jej woli, o starego mędrca, który chciał ją uwięzić w okowach małżeństwa, i o drzewo, które ostatecznie ją zniewoliło. Martwiło ją, że jeśli pokona ich żywioł, nie znajdzie już wymówki i będzie musiała... zacząć działać. Ta historia przypomniała Joannie, że musi spytać Izę, czy w końcu zebrała siły i pogoniła swojego męża. Przez życie przyjaciółki przetoczyła się już powodziowa fala. Następna nie była jej potrzebna. Chciała zmotywować Izabelę, by skończyła z biernością. Jednakże tego wieczoru Joanna nie zastała jej w domu. Bardzo żałowała, bo nie wiedziała, że koleżanka ruszyła właśnie do boju. Artykuł do „Podróżnika” był w końcu gotowy. Joanna mogła odetchnąć z ulgą. Teraz oby tylko Robert go zaakceptował! No i redakcja – modliła się w duchu. Tak bardzo potrzebowała, by ktoś ją pochwalił. Ciekawe, co o moim tekście powiedziałby tata? On jest zawsze taki krytyczny – myślała
spacerując po osiedlu. Po kilku godzinach ślęczenia przed komputerem z przyjemnością wdychała świeże powietrze. Na uliczkach Miasteczka Wilanów leżały zaspy. Kryształki lodu skrzyły się niczym diamenty. Bajkowa kraina w środku Warszawy – zachwycała się Joanna. Z błogostanu wyrwał ją jednak dźwięk komórki. Odebrała, nie patrząc na wyświetlacz. Była pewna, że to Robert, któremu godzinę wcześniej wysłała mailem tekst. Zdziwiła się jednak, gdy usłyszała w telefonie głos innego mężczyzny. – Witaj, Joasiu – powiedział Krzysztof. – Dawno się nie słyszeliśmy. – To prawda, minęło trochę czasu. – Nie chcę ci przeszkadzać i stawiać cię w niezręcznej sytuacji, ale mam coś, co muszę ci przekazać. Chciałbym wpaść do ciebie na chwilkę. Stawiać w niezręcznej sytuacji? – zdziwiła się Joanna. – To jakiś prezent? – spytała. – Zobaczysz, jak się spotkamy. Myślę, że to coś może być dla ciebie ważne – powiedział tajemniczo. Niski tembr jego głosu wywołał na jej twarzy mimowolny uśmiech. Przez chwilę wahała się pomiędzy pragnieniem zobaczenia mężczyzny i strachem przed ponownym zawodem, ale szybko podjęła decyzję. – To przyjedź. Jestem dziś cały dzień w domu – oznajmiła. – Dobra. Będę za godzinę. Joanna odruchowo przygładziła włosy. Spojrzała na swoje odbicie w witrynie sklepu i przybrała niepewną minę. Czy wygląda dostatecznie dobrze? Musi się przebrać, umalować, zrobić wrażenie! Próbowała udawać przed sobą, że Krzysiek nic dla niej nie znaczy, lecz nie potrafiła. Myśl, że zaraz go zobaczy, sprawiła, że na jej twarzy wystąpiły wypieki. Wpadłszy do mieszkania, Joanna rzuciła się w stronę łazienki. Wzięła szybki prysznic i włożyła ulubioną sukienkę. Podkreśliła oczy brązowym cieniem, pociągnęła usta pomadką, a szyję ozdobiła oryginalnym naszyjnikiem kupionym na bazarze w Chiang Mai. Skończyła szykować się w samą porę, bo właśnie zadźwięczał dzwonek. Otworzyła drzwi z bijącym sercem, lecz w korytarzu stał... Robert. – Cześć, skąd się tu wziąłeś? – zapytała zaskoczona. – Przyleciałem, jak tylko dostałem twój tekst. Chciałem powiedzieć ci osobiście, że jest zajebisty! Wiedziałem, kogo zwerbować do tej roboty. Dziewczyno, ty masz prawdziwy talent! – zachwycał się. Nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka i rozsiadł się na kanapie. – Ten artykuł to będzie hit numeru. Spójrz, przyniosłem foty, które ostatecznie wybrałem. Pasują idealnie! Najlepsza jest chyba ta z dziewczynami z górskiego plemienia. Może dadzą ją na okładkę... Jak myślisz? – Ekscytował się. – Mam nadzieję. Kiedy im to zanosimy? – spytała Joanna szczęśliwa, że przyjaciel docenił jej pracę. – Jutro, nie ma na co czekać. Niech publikują i dają nam następne zlecenie! – Oby, oby – rzekła z nadzieją w głosie.
Miło jej się rozmawiało, lecz ta wizyta wypadła zupełnie nie w porę. Zastanawiała się, jak wypłoszyć Roberta z mieszkania, bo chciała się spotkać z Krzysztofem sam na sam. No chyba że przyjdzie ze swoją dziewczyną... Było już jednak za późno na jakiekolwiek działania, gdyż właśnie rozległo się stukanie do drzwi. Wraz z Krzysztofem wpadł do jej domu świeży powiew wiatru, taki, który sprawia, że nagle zaczyna szybciej bić serce i wszystko wydaje się możliwe. Chłopak miał lekko zaróżowione policzki od mrozu i wydał się Joannie jeszcze przystojniejszy, niż gdy go widziała ostatnim razem. W czarnej kurtce i bordowym szaliku, owiniętym wokół szyi, było mu bardzo do twarzy. Ścisnął jej dłoń na przywitanie i już miał wejść do pokoju, ale zatrzymał się w pół kroku. – Nie będę przeszkadzał. – Spojrzał wymownie na chłopaka, który siedział na kanapie. – No co ty? Wchodź – nalegała Joanna. – Poznaj Roberta, jest fotografem. Byliśmy razem w Tajlandii. – Tak, tak. Domyśliłem się. – A to pewnie Pan SMS? – Robert podał mu rękę. – Jestem Krzysiek – burknął pod nosem i usiadł na brzegu fotela. – Asiu, przyszedłem cię spytać, czy przypadkiem nie straciłaś ostatnio czegoś ważnego? – Cnoty nie straciła, jeśli o to ci chodzi – zażartował Robert, któremu od rana dopisywał dobry humor. Krzysiek zmroził go wzrokiem. Poczuł się zażenowany, nie tak wyobrażał sobie to spotkanie. Niełatwo mu było zadzwonić do Joanny po tym, co widział na lotnisku, a teraz, gdy w końcu się tu zjawił, spełniły się jego najgorsze obawy. Ten typ siedział przed nim na kanapie i wyraźnie czuł się jak u siebie w domu. – Czy ja coś zgubiłam...? – Joanna się zastanawiała. – Ach, tak, bardzo ważny zeszyt! – odparła po namyśle. – A co byś powiedziała, gdyby się znalazł? – Krzysztof spojrzał jej głęboko w oczy. Nie potrafił się przed tym powstrzymać. Przez chwilę wydawało mu się nawet, że widzi w nich czułe iskierki... – Och, chyba oszalałabym z radości, ale to niemożliwe – stwierdziła – bo zostawiłam go w samolocie. Potem kilka razy dzwoniłam na lotnisko, do biura rzeczy znalezionych. I nic. Przepadł jak kamień w wodę. – Jesteś pewna? A może był w nim jakiś ślad, który mógłby naprowadzić na ciebie uczciwego znalazcę? – podpowiadał chłopak. – Ślad? – No, na przykład numer telefonu? Joanna zmarszczyła czoło, jakby coś zaczynało jej świtać w głowie. – Nie dręcz mnie dłużej! Masz mój zeszyt? Pokaż! – wykrzyknęła. Krzysztof uśmiechnął się rozbawiony jej żywiołową reakcją i niespiesznie wyciągnął z kieszeni kurtki nieco wymięty kajet z zieloną okładką. – No nie, nie wierzę własnym oczom! – Joanna z wypiekami na twarzy kartkowała zeszyt. – Chyba cię ozłocę! Skąd go masz? Jak to możliwe, że do ciebie trafił?
– Twój kumpel to pewnie jakiś czarnoksiężnik – wtrącił Robert. Krzysiek starał się nie zwracać na niego uwagi, choć drobny blondynek coraz mocniej działał mu na nerwy. – Wyobraź sobie, Joasiu – powiedział, uśmiechając się – że kilka dni temu zadzwonił do mnie facet, który znalazł w samolocie twoją zgubę. Przejrzał dokładnie zeszyt i na jednej ze stron znalazł wyblakły numer telefonu. Jak już się pewnie domyślasz, był on mój. – Ale szczęście! Musiałam go widocznie kiedyś tam zanotować... – Joanna się cieszyła. – Nawet nie wiesz, co dla mnie znaczy odzyskanie tego kajetu! Mam w nim bardzo ważne notatki! Dziękuję ci. – Cieszę się, że się na coś przydałem. – Znów posłał jej elektryzujące spojrzenie. – A, i jeszcze coś! – Przypomniało mu się. – Ten facet chyba musiał przeczytać któryś z twoich tekstów, bo dał mi dla ciebie wizytówkę, i prosił, żebyś koniecznie do niego zadzwoniła. – Wręczył Joannie niewielki kartonik. Rzuciła na niego okiem: „Wydawnictwo Zenit, Redaktor Naczelny”. – Hm, ciekawe... – Joanna podrapała się po brodzie. W tej chwili jednak bardziej od wizytówki interesował ją Krzysztof. Miała ochotę rzucić mu się na szyję i obsypać pocałunkami. Ledwo się powstrzymała. On niestety wyglądał, jakby gdzieś się spieszył. – No to ja już będę leciał. – Poderwał się z fotela. – Oj nie, zostań! Zrobię kawę, pokażemy ci zdjęcia z wyjazdu. – Próbowała go zatrzymać. – Może innym razem. Teraz nie będę wam przeszkadzał. – Zrobił znaczącą minę i ruszył do wyjścia. Za jego plecami Robert dawał Joannie zabawne znaki, by kicała za króliczkiem, ale dziewczynie nie było do śmiechu. Miała nieodparte wrażenie, że Krzysztof zaraz zniknie z jej życia, a ona nie chciała na to pozwolić. Gdy znalazła się wraz z chłopakiem w przedpokoju, przyłożyła gorące usta do jego policzka. – Krzysiu, nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem wdzięczna. Poczuł przyjemne muśnięcie jej warg na swojej skórze i na chwilę się zatrzymał. Z rudymi falami włosów, które okalały jej twarz, wyglądała trochę jak Merida Waleczna [6] z filmu, który reklamowano ostatnio na plakatach w całym mieście. Stali naprzeciw siebie i żadne z nich nie miało ochoty się ruszyć. Krzysztof jednak przerwał ciszę. – Zadzwoń koniecznie do tego faceta – powiedział. – Do mnie też możesz czasem się odezwać. Oczywiście jak znajdziesz czas – dodał. – A co, jeśli znów nie ty odbierzesz...? – Popatrzyła na niego badawczym wzrokiem. – A kto inny miałby odebrać? – żachnął się. Nie bardzo rozumiał, o co jej chodzi, ale ona wzruszyła tylko ramionami. – Spadam, Joasiu, baw się dobrze. Odwrócił się i wyszedł. Chciał, jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu. Nie mógł znieść myśli, że Joanna wpadnie zaraz w ramiona blondyna rozpartego na jej kanapie. Nie polubił złośliwego typka i nie sądził, by mogło się to kiedykolwiek zmienić. Chyba wolałby już, żeby nadal spotykała się z Mateuszem... Choć i to był słaby pomysł. Tak czy inaczej, wyglądało na to, że jego znajomość z Joanną dobiegła właśnie końca. – Strasznie płochliwy ten twój króliczek – zażartował Robert, gdy zostali z Joasią sami.
– Przestań – syknęła. Była zła na niego, że znalazł się w jej mieszkaniu w niewłaściwym czasie. – Krzysiek pewnie spieszył się do swojej panny – powiedziała z wyraźnym żalem. – Jakiej panny? Dziewczyno, on jest przecież w tobie zakochany po uszy. Nie widzisz tego? Patrzył na ciebie jak pies, któremu inny Burek zabrał najlepszą kość sprzed nosa. – Kurczę, co ty tak ciągle wyjeżdżasz z tymi zwierzęcymi metaforami? – Zirytowała się. – Aśka, co z tobą? Przecież kto jak kto, ale ty się znasz na żartach. Oj, widzę, że już dziś nie pogadamy, więc zwijam żagle – rzekł Robert z obrażoną miną. – I tak mamy iść z Sebastianem do kina. Myślałem, że może pójdziesz z nami... – Sorry, Roberto. Nie jestem dziś w najlepszym humorze. – Joanna nagle zmiękła. – Wybacz, ale chcę pobyć trochę sama. Spotkamy się jutro w „Podróżniku”. – Oj, baby, baby. – Robert pokiwał głową i tak jak zapowiedział, zwinął żagle. Zamknęła za nim drzwi i usiadła ciężko na kanapie. W sercu dziewczyny kotłowały się sprzeczne uczucia. Była zachwycona odzyskaniem swoich opowiadań i jednocześnie wściekła, że nie mogła na spokojnie pogadać z Krzysztofem. To, że ma dziewczynę, nie mogło przecież przekreślić ich przyjaźni. Gdy stanął dziś w drzwiach, miała nieodparte wrażenie, że ich historia nie jest jeszcze zamknięta. Coś między nimi nadal iskrzyło, niewidzialne ogniki latały na linii ich wzroku. Może więc do niego zadzwonić? Wyciągnąć na spacer? – zastanawiała się. A co jeśli znów odbierze ta laska? Nie miała na to siły, wybrała więc rozmowę z ojcem. – Cześć, tato, dostałeś mój artykuł? Przesłałam ci go mailem – spytała bezbarwnym głosem. Była pewna, że jeszcze nawet nie włączył dziś komputera, bo na ogół siadał przed nim dopiero pod wieczór, gdy zabierał się za pisanie kolejnych scen kryminału. – Nie tylko dostałem, ale nawet przeczytałem. I wiesz, co ci powiem? – Zawiesił głos. – Tekst jest znakomity, wciągający, barwny i dobrze napisany – dokończył z prawdziwym uznaniem. – Wiedziałem, że jeszcze będą z ciebie ludzie. Szkoda tylko, że zmarnowałaś tyle lat... – Nic nie zmarnowałam, zbierałam doświadczenia. – Uśmiechnęła się półgębkiem. – Powiedz lepiej, jak tam mama? – Bardzo dobrze. Postanowiła właśnie urządzić mi huczne imieniny. Zaprosiła na nie chyba pół Zakopanego. Nie wiem po co, bo wolałbym skromną kolację i spacer pod Reglami z rodziną. Z całą rodziną – podkreślił. Udała, że tego nie słyszy. – Oj, zabawicie się przynajmniej. Należy wam się. Cieszę się, że mama ma tyle energii! Dobre wieści sprawiły, że zaczęła odzyskiwać humor. W duchu postanowiła, że zrobi tacie niespodziankę i zjawi się u rodziców w dniu jego święta. – Wracając do twojego teksu, bardzo mi się podoba, ale jest w nim ciut za mało historycznych faktów. Zwróć na to uwagę następnym razem – rzekł ojciec. – Wiedziałam, że do czegoś się przyczepisz. – Zagryzła wargę. – Pamiętam, że już w szkole, gdy przynosiłam czwórkę, mówiłeś, że jest dobrze, ale mogłoby być lepiej. – Kochanie, zawsze trzeba mieć świadomość tego, że nie jest się doskonałym. To pozwala bardziej się starać. Wybitny jestem przecież tylko ja – zażartował. – Tak, tak. Ty i mój mądry braciszek. Generalnie wybitni są w naszej rodzinie tylko mężczyźni. – Joasia się droczyła.
– No właśnie, dobrze, że o tym wiesz – Ucieszył się. – A ty i mama to nasze słodkie delfiniczki. – To w takim razie pluskam do wanny. – Pożegnała się rozbawiona. Rozmowa z ojcem zawsze stawiała ją na nogi. *** Pomimo tragedii, jaka ją spotkała, Iza powoli nabierała przekonania, że jej życie zaczyna wracać na właściwe tory. Po kilku bezsennych nocach podjęła ostateczną decyzję co do męża. Podróż do Tajlandii umożliwiła jej spojrzenie na własne życie z dystansu i pomogła zrozumieć, że niektóre związki są zbyt toksyczne, by warto było o nie walczyć. Czasem, choć to niełatwe, trzeba zrezygnować ze słowa „my” na rzecz „ja”, by kiedyś znów komuś zaufać. Gdy złożyła podpis na papierach rozwodowych, odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że najgorszy etap ma już za sobą. Zwłaszcza że przystojny adwokat, który prowadził sprawę, zaproponował jej kawę, i to niezupełnie służbową... Nie była oczywiście gotowa jeszcze na nowy związek, ale ta propozycja miło połechtała jej kobiece ego i utwierdziła ją w przekonaniu, że mimo swoich prawie czterdziestu lat nadal może być atrakcyjna. W ostatnich dniach Iza odzyskała energię i rzuciła się w wir pracy w swojej agencji. Sama doglądała szczegółów każdego zadania zleconego przez klientów. A ponieważ właśnie podpisała ważny kontrakt ze znaną warszawską restauratorką na promowanie jej wizerunku w mediach, to jej dzień często znów bywał za krótki. Starała się jednak jak najwięcej czasu poświęcać córkom. Jedna z nich przeżywała fatalne zauroczenie starszym o pięć lat kolegą, druga natomiast oddawała się swej miłości do koni i wszystkie popołudnia spędzała w stajni. Zagłębiała się też coraz bardziej w świat fantazji związanych z niewidzialną przyjaciółką Zenią. Psycholog, do którego Iza chodziła z córeczką, stwierdził, że to sposób dziecka na odreagowanie stresu związanego z konfliktem rodziców i że w jego zachowaniu nie ma nic złego. Wiedziała, że musi dać małej wiele ciepła, i starała się nigdy o tym nie zapominać. Sama zaś miała oparcie w przyjaciołach, i to nie tylko w Joannie. Nieoczekiwanie dla samej siebie, stała się powierniczką Sebastiana. Gdy na przykład chłopak pokłócił się z Robertem, Iza wiedziała o tym pierwsza. Pamiętna noc na tarasie klubu na Ko Samui i późniejsze niełatwe przeżycia zbliżyły ich do siebie. Sebek wpadał często na wieczorne pogaduszki. Jej córki uwielbiały spaghetti bolognese, jakie im przyrządzał. Okazało się, że jest prawdziwym mistrzem kuchni i zastanawia się nawet nad udziałem w kulinarnym show nadawanym przez telewizję. Iza z całych sił zachęcała go do realizacji pasji. Chłopak miał w niej wiernego kibica. Pewnego wieczoru, gdy Sebastian przyszedł do Izy, by podzielić się dobrą nowiną, że jego zgłoszenie do programu zostało przyjęte, nikt mu nie otworzył. Już miał się wycofać spod drzwi, lecz nagle usłyszał dobiegające z mieszkania szepty i śmiechy. Zawiedziony, że go nie wpuszczono, uznał, że albo ma omamy słuchowe, albo Iza ma muchy w nosie. Słyszał, że zdarzają się one u kobiet, na przykład podczas miesiączki, ale nie miał w tych sprawach większego doświadczenia. Tak czy inaczej, pocałował klamkę. Zdziwiłby się, gdyby mógł zajrzeć za zamknięte drzwi... Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Iza ubrana była w koronkową halkę. Czarny biustonosz typu push-up zgrabnie obejmował jej piersi, a atłasowe majteczki robiły się powoli wilgotne. Tego
wieczoru zapragnęła być wyuzdana jak nigdy wcześniej. Wiedziała już, że przystojny adwokat jest trochę nieśmiały, więc to ona musi być królową nocy. Odkryła w sobie moc zalotnicy, której dotąd nie znała. Pękły tamy budowane od lat w jej głowie. Mężczyzna zaś doskonale odgadywał jej pragnienia. Pozwalał jej lekko dominować, był cierpliwy i delikatny, lecz gdy była potrzeba, przejmował inicjatywę i stawał się po męsku stanowczy. Najpierw gorącymi pieszczotami rozpalił dziewczynę do czerwoności, opuszkami palców gładził jej sutki i wewnętrzną stronę ud, językiem lawirował po szyi i idealnie płaskim brzuchu. Potem palcem roznamiętniał czuły punkt między jej nogami, by w końcu zrobić to samo po francusku. Gdy poczuł, że dziewczyna jest już u kresu, wziął ją w posiadanie, najpierw na kuchennym stole, a potem na dywanie w bordowe wzorki. Iza prężyła się, wyginała zgrabne ciało, pojękiwała namiętnie, aż w końcu pozwoliła, by ożywcze soki wypełniły jej wnętrze. Przez tych kilka chwil znowu była szczęśliwa, bo przypomniała sobie, jak to jest być kobietą. Poczuła się silna i gotowa stawić losowi czoła. *** Pierwsza wspólna praca Joanny i Roberta nie była takim hitem, jak się spodziewali. Artykuł został trochę przycięty, a ulubiona fotka nie znalazła się na okładce, jednak materiał i tak zyskał uznanie w oczach szefostwa magazynu. Redakcja „Podróżnika” zaoferowała dwójce znajomych przygotowanie reportażu pod tytułem Największe skarby naszych skansenów. Tym razem para współpracowników miała się udać w Polskę. Joanna czuła, że złapała Pana Boga za nogi, bo chociaż praca dziennikarska nie przynosiła kokosów, to jednak pozwalała odkrywać niezwykłe miejsca i żyć z pisania, a dziewczyna wiedziała już, że chce realizować swoje pasje. Nie przypuszczała nawet, że za chwilę otworzą się przed nią jeszcze szersze drzwi do pisarskiego świata. Minęło kilka dni, odkąd odwiedził ją Krzysztof. Joanna zajęta przeżywaniem nie do końca udanego spotkania, początkowo zapomniała o wizytówce, którą przyjaciel jej zostawił. W końcu jednak natknęła się na nią na półce z książkami i postanowiła, że zadzwoni pod widniejący na niej numer. Jakież było jej zdziwienie, gdy została zaproszona na obiecujące spotkanie do jednego z największych warszawskich wydawnictw książkowych. – Witam, pani Joanno. – Szpakowaty, zadbany mężczyzna w średnim wieku wstał od biurka, gdy weszła do jego gabinetu. Miał dobrze dopasowaną sztruksową marynarkę w kolorze zgniłej zieleni, miły uśmiech i spojrzenie budzące zaufanie. – Bardzo się cieszę, że w końcu się pani odezwała. Już myślałem, że kolega nie przekazał mojej wizytówki. – Trochę mi się zawieruszyła. – Joanna uśmiechnęła się przepraszająco. – No dobrze, przejdę od razu do rzeczy, bo mam mało czasu. To niezbyt kulturalne, ale przeczytałem pani zeszyt. Proszę mi wybaczyć zuchwalstwo, lecz szukałem śladu, który by mnie naprowadził na jego właściciela... – Hm... – Joanna zmarszczyła śmiesznie nos. – Na ogół sama wolę decydować komu pokazuję moje bazgroły, jednak w tym przypadku cieszę się, że pan to zrobił. W ten sposób odzyskałam moje cenne teksty.
– No właśnie... cenne. Czy składała już pani swoje opowiadania w jakimś wydawnictwie? – spytał mężczyzna. – Nie, nie, to tylko luźno zapisane myśli. – Machnęła ręką. – I to jest w tym najlepsze. Pani opowiadania, a właściwie przypowieści, są poetyckie, lecz jednocześnie wyraziste. Jest w nich oryginalny klimat. Brakuje im jeszcze mocnego zakończenia, ale to może pani dopisać. Powiem wprost: jestem zainteresowany tym, żeby je wydać. Myślę, że moglibyśmy się wspólnie starać o nagrodę literacką za debiut. – Słucham? – Joanna otworzyła usta ze zdziwienia. Publikacja własnej książki była jej wielkim pragnieniem, lecz dotąd wydawała jej się nierealną mrzonką. – Jest jednak pewien warunek. – Redaktor zawiesił głos. No tak, wiedziałam, że będzie jakieś „ale” – pomyślała. – Musi pani podpisać z nami kontrakt na kolejną książkę. – Spojrzał na nią z wyczekiwaniem. – Hm... Przez chwilę udawała, że jest niezdecydowana. – To wszystko zależy od warunków, jakie mi pan zaproponuje. – Zrobiła słodką minę. Odezwała się w niej krew bizneswoman. – Bo tak się właśnie zastanawiam, czy nie warto pokazać moich tekstów jeszcze gdzie indziej... – O, widzę, że umie pani dbać o swoje interesy. – Redaktor przymrużył oczy. – Tym bardziej mi się pani podoba. W zakres kontraktu wchodzi promocja książki, spotkania z prasą, z czytelnikami... A do tego trzeba mieć twardy tyłek, że się tak wyrażę. – Nawet pan sobie nie wyobraża, jak mi w ostatnim czasie stwardniał. – Uśmiechnęła się szeroko i odrobinę frywolnie. – Hm, no to… jesteśmy umówieni. Proszę zostawić mojej asystentce adres mailowy. Jutro prześlemy propozycję warunków. – Uścisnął jej energicznie rękę. Joannę rozbawiło, że trochę się speszył. Wyszła z wydawnictwa w świetnym nastroju, poczuła, że rosną jej skrzydła. Jej życie w ciągu kilku miesięcy stanęło na głowie, by w końcu wykonać efektowne salto. Straciła pracę, która była dla niej wszystkim, straciła dawną towarzyszkę zabaw, która okazała się farbowanym lisem, zyskała nowych przyjaciół, z którymi można było konie kraść, a nawet dosiąść słonia, i wybrała się do magicznej Azji. Przede wszystkim jednak odbyła najważniejszą podróż – w głąb siebie. Dzięki temu wyda książkę, własną książkę, i spełni się jej marzenie! Nie tylko będzie autorką podróżniczych reportaży publikowanych w ulotnych gazetach, ale jej słowa zyskają długowieczność. Wyciągnęła z torby telefon, palcem przesuwała zdjęcia. W końcu znalazła to, którego szukała. Dziękuję, dziewczyno z Ajutthai. Znów mi pomogłaś. Uśmiechnęła się do kamiennej twarzy. *** W dużym holu warszawskiego kina Luna było gwarno i trochę duszno. Krzysztof prowadził ożywioną rozmowę z kumplem na temat nowego filmu Woody’ego Allena, który właśnie razem obejrzeli. Obaj byli miłośnikami oryginalnego humoru reżysera i jego specyficznego widzenia świata. Podzielali też uwielbienie dla Penelope Cruz, którą Allen obsadzał ostatnio w prawie każdym filmie. Zatopiony w rozmowie Krzysiek nie zauważył, że ktoś stanął koło niego i próbował się przywitać. – Cześć, stary, pamiętasz mnie? Poznaliśmy się kiedyś u Joanny. – Drobny blondyn się uśmiechał.
– A tak, Robert, prawda? – Krzysiek podał mu rękę. Starał się nie okazać niechęci, jaką żywił do mężczyzny. Wzniósł się na wyżyny dobrego wychowania i zamienił z nim kilka kurtuazyjnych zdań. – A co słychać u Joanny? – spytał jeszcze na odchodne. – Bardzo dobrze. Wydaje książkę! Myślałem, że wiesz o tym, miałeś przecież udział w odnalezieniu jej opowiadań – rzucił Robert. – Nie, nie miałem pojęcia. – Krzysztof uśmiechnął się niewyraźnie. – No to pogratuluj swojej dziewczynie! – Mojej dziewczynie? – Robert zrobił wielkie oczy, po czym parsknął śmiechem. – Dobre. Ty myślisz, że ja i Joanna... Ha, ha, że jesteśmy razem? – Nie mógł uwierzyć. – Nie wiem, co w tym śmiesznego? – Krzysztof poczuł się nieswojo. – Przecież widziałem was w czułych objęciach na lotnisku. – No nie, to Joanna ci nic nie mówiła? – Robert nagle spoważniał. – Zawsze wiedziałem, że z niej równa babka, nie jest pleciugą jak inne. – Ale o czym miała mi mówić? – Krzysiek nic nie rozumiał. – Rozstaliście się? – Próbował zgadywać. Robert pokręcił głową i odciągnął go na bok. – Słuchaj, stary – zaczął energicznie – powiem ci jak jest, bo widzę, że tu się chyba nieźle namieszało i trzeba to wyprostować. Od prawie trzydziestu pięciu lat wolę facetów. Zresztą mój chłopak, Sebastian, był razem z nami na wyjeździe. Z Joanną łączy mnie tylko, a może aż, szczera przyjaźń. Rozumiesz? – spytał, szukając potwierdzenia w oczach kompletnie zdezorientowanego Krzyśka. – Jeśli wam się cokolwiek przeze mnie spieprzyło, to jakaś masakra, bo ja od początku mocno wam kibicowałem. Nie znam cię, ale z tego, co mówiła o tobie Joanna, wydajesz się fajnym facetem. Poza tym wiem, że jej na tobie zależy, a ja uważam, że Aśka zasługuje na wszystko, co najlepsze. – Naprawdę? – Oczy Krzysztofa stały się wielkie jak talary. – Dziękuję ci, kolego, nawet nie wiesz, jak bardzo ci dziękuję. Jesteś moim bohaterem! Większym nawet niż Woody Allen. – Potrząsał energicznie ręką Roberta. – Ale teraz cię przepraszam, bo bardzo się spieszę! Mam do załatwienia coś bardzo ważnego! – wołał rozpromieniony, pędząc już w stronę drzwi. – Ech, ci zakochani faceci. – Robert pokręcił głową. Przez chwilę zastanawiał się, czy podejść do kolegi Krzyśka, który osamotniony stał na środku dużego holu. Ładniutki – pomyślał, jednak ruszył w swoją stronę. Sebastian czekał na niego z kolacją i ponoć miał mu do powiedzenia coś ważnego. Nareszcie! *** Ogromny deszcz padał w Ajutthai od tygodni. Stare drzewo figowca podmyte przez wodę zachwiało się i na ułamek sekundy rozluźniło uścisk wokół kamiennej twarzy dziewczyny. Ona wyczuła jego wahanie. Do tej pory była mu całkowicie oddana, jego słodkie soki wprawiały ją w otępienie. Lubiła ten stan, bo był bezpieczny, a na zewnątrz szalały złośliwe wichry. Znane zniewolenie zdawało jej się lepsze niż nieznana wolność. Teraz jednak ucisk korzeni się rozluźnił, a pod powieki wpadło światło. Gorąca krew zaczęła
znowu krążyć i dziewczyna nie miała już wymówek. Gdy otworzyła oczy, pojęła, że zawsze mogła odejść. To jej umysł był jej więzieniem. Joanna postawiła kropkę. Wstała od komputera, by zadzwonić do Barbary i przekazać jej swoją odpowiedź. Nosiła ją w sobie od dawna, a teraz nadszedł czas, by ją głośno wypowiedzieć. Chciała szybko odbyć tę rozmowę, by zdążyć jeszcze zaparzyć herbatę, zanim przyjdzie Krzysztof i wpuści do jej domu świeży powiew wiatru. *** ROK PÓŹNIEJ
Wiosna w Rzymie smakowała lodami frutti di bosco. Joanna siedziała na Schodach Hiszpańskich i zajadała swój ulubiony deser. Kupiła go w cukierni, w której w studenckich czasach bywała częstym gościem. Lody rozpływały się w ustach tak samo wspaniale jak kiedyś. Nie przeszkadzał jej nawet tłum turystów oblegających jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc Wiecznego Miasta. Lubiła tę mieszankę języków, kolorów skóry i zapachów. Miała jeszcze sporo czasu. Słońce stało nisko, a ślub Franceski, najbardziej zwariowanej spośród jej dawnych rzymskich koleżanek z uczelni, zaplanowano na osiemnastą. Postanowiła zajrzeć w kilka ulubionych zakątków. Odwiedzała je za każdym razem, gdy była w Rzymie, tak jakby wędrowała po swych dawnych śladach. Na początek skierowała kroki do małej galerii schowanej w jednej z uliczek niedaleko fontanny Di Trevi. Już od rana myślała o tym, by odwiedzić to miejsce. Przyciągała ją tam niewidzialna siła. Zajrzała do środka przez okno witryny. Zdziwiła ją duża, jak na tę porę dnia, liczba osób kłębiących się w pomieszczeniu. Większość z nich trzymała kieliszki w dłoniach i zajęta była rozmową. Ach, wernisaż – pomyślała. I już miała odwrócić się na pięcie, gdy nagle usłyszała miłe zaproszenie. – Proszę, proszę, śmiało! – Starszy pan, który wyszedł z galerii, przytrzymał jej drzwi. – To wystawa właśnie dla pani – powiedział, zupełnie jakby na nią czekał. – Skąd pan wie? – spytała. Odpowiedział łagodnym uśmiechem. W środku panował przyjemny chłód kontrastujący z rozgrzanym powietrzem na zewnątrz. Na ścianach wisiały zdjęcia wydrukowane na wielkich płótnach. Joanna ze zdziwieniem odkryła, że przedstawiają dobrze znane jej miejsca... Pałac królewski w Bangkoku, plaże Krabi z długonosymi łodziami na piasku, malownicze zatoczki Phi Phi... Przystawała przed każdą fotografią i napawała oczy wspomnieniami. Nawet nie zauważyła, że od dłuższego czasu trzyma w ręku kieliszek schłodzonego szampana. Przeszła do następnej sali i... stanęła jak wryta. Z głównej ściany patrzyła na nią doskonale znajoma twarz opleciona korzeniami drzewa. Więc i tu dotarłaś, dziewczyno z Ajutthai. – Joanna uśmiechnęła się w myślach. Śledzisz mnie? Wydawało jej się, że kamienna dziewczyna zerka na nią z pobłażaniem. – Widzę, że panią też fascynuje to oblicze. – Usłyszała za sobą głos starszego pana poznanego przy wejściu. – Oświecony kryje w sobie tysiące tajemnic – szepnął jej do ucha. – Oświecony? Zaraz... Przecież tak mówi się o... Buddzie? Czyżby to był on? – Nie mogła
uwierzyć. – Od dawna jesteś na jego tropie. – Pan chyba... Odwróciła się w stronę mężczyzny. Nikt jednak za nią nie stał. W małej sali panowała absolutna cisza. Joannę przeszedł dreszcz. Pobiegła w stronę wyjścia. W pierwszym pomieszczeniu kilka osób nadal prowadziło dyskusję. Wśród nich nie dostrzegła nieznajomego. Na ulicy przed galerią też go nie było. Zdezorientowana wróciła przed płótno z ajutthajską twarzą. – Kim ty naprawdę jesteś? – szepnęła. – Jak mogłam cię nie rozpoznać? Nagle poczuła w brzuchu jakby muśnięcie skrzydeł motyla. W jej wnętrzu po raz pierwszy poruszyło się dziecko. Bywają opowieści, które zaczynają się dopiero tam, gdzie się kończą.
[4] Święto Kwiatów – święto odprawiane w lutym, odbywają się wtedy korowody wozów przystrojonych kwiatami i wybory miss. [5] Songkran – tajski Nowy Rok (13 IV), podczas którego kąpie się posągi Buddy, ozdabia je kwiatami, kadzidełkami i świecami. Wtedy też ulicami ciągną korowody z posągami Buddy, tancerze i muzycy, a ludzie dokonują rytualnych kąpieli. [6] Merida Waleczna – księżniczka, główna bohaterka filmu animowanego pod tym samym tytułem wyprodukowanego przez Pixar Animation Studios i Walt Disney Picture. Premiera filmu miała miejsce w 2012 roku.
PARĘ SŁÓW NA KONIEC
Ponoć nic dwa razy się nie zdarza, a jednak... Ostatnie słowa Dziewczyny z Ajutthai brzmią: „Bywają opowieści, które zaczynają się dopiero tam, gdzie się kończą”. Gdy pisałam je trzy lata temu, nie wiedziałam, że będą dla mnie prorocze. Dzięki wydawnictwu Filia otrzymałam możliwość, by wrócić do tego, co było już skończone i wydane, czyli do mojej debiutanckiej powieści. Poczułam wielką radość, lecz jednocześnie strach i odpowiedzialność. Postanowiłam ulepszyć to, co wymagało ulepszenia, ale nie popsuć tego, co w poprzedniej wersji, wydanej w grudniu 2012 roku, tak spodobało się Czytelnikom. Mam wielką nadzieję, że mi się to udało. Zwłaszcza że opinie po pierwszym wydaniu książki były w większości bardzo pozytywne. Na czym się więc skupiłam? Po pierwsze, wzmocniłam i rozbudowałam najważniejsze wątki: korporacyjny, ajutthajski oraz miłosny. Dopisałam pewne sceny i dodałam teksty, które główna bohaterka, Joanna, tworzy pod wpływem zauroczenia niezwykłą rzeźbą oplecioną korzeniami figowca. Zdradzę Wam, że ta kamienna twarz Buddy istnieje naprawdę i tak jak podałam, znajduje się na terenie Wat Mahathat w Ajutthai. Po drugie, uporządkowałam opowieść pod względem jej struktury, gdyż wcześniej narracja była za bardzo poszatkowana. Połączyłam więc sceny dotyczące danych bohaterów w większe całości. Wierzę, że dzięki temu można łatwiej śledzić losy głównych postaci. Po trzecie dopracowałam powieść pod względem stylistycznym. Moje pisarskie doświadczenie po napisaniu trzech książek (oprócz Dziewczyny z Ajutthai wydałam Gdy zakwitną poziomki i Włoską symfonię) jest zupełnie inne, niż gdy pracowałam nad swoim debiutem. Nic więc dziwnego, że niektóre z napisanych kiedyś zdań teraz zgrzytały mi niemiło w uszach. Cieszę się, że mogłam je poprawić. Możecie spytać, czy po tylu zmianach to nadal ta sama książka? Odpowiem, że tak. Jej główne przesłanie jest nadal aktualne. Każdą porażkę można przekuć w wygraną, jeśli tylko podąża się za swoim przeznaczeniem. Poza tym w warstwie treściowej to wciąż ta sama historia i w książce rządzą ciągle ci sami bohaterowie. Drodzy Czytelnicy, mam wielką nadzieję, że mój trud nie poszedł na marne i że ulepszona wersja
Dziewczyny z Ajutthai przypadnie Wam do gustu. Wierzę, że zechcecie zatopić się w barwny tajski świat wraz z bohaterami mojej książki, bo tak naprawdę tylko wtedy ta opowieść zacznie się tam, gdzie się skończyła. Zacznie się w Waszych sercach. Przy okazji zapraszam na moją stronę: www.walczak-chojecka.pl i na mój fanpage na Facebooku. W sprawie organizacji spotkań autorskich proszę o kontakt pod adres mailowy:
[email protected] Agnieszka Walczak-Chojecka
Konstancin-Jeziorna, sierpień 2015
SPIS TREŚCI
Okładka Karta tytułowa Dedykacja ROZDZIAŁ 1. PRZEGRANY MECZ ROZDZIAŁ 2. ZAGADKA ROZDZIAŁ 3. SPOTKANIE ROZDZIAŁ 4. KOMU W DROGĘ... ROZDZIAŁ 5. TAJEMNICA KAMIENNEJ TWARZY ROZDZIAŁ 6. POCZTÓWKA Z KRAINY TSUNAMI ROZDZIAŁ 7. POSZUKIWANIE ROZDZIAŁ 8. TO NIE TAK MIAŁO BYĆ ROZDZIAŁ 9. TURBULENCJE PARĘ SŁÓW NA KONIEC Reklama 1 Reklama 2 Reklama 3 Reklama 4 Karta redakcyjna
Copyright © by Agnieszka Walczak - Chojecka, 2015 Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych. Wydanie I rozszerzone, FILIA Poznań 2015 Projekt okładki: Olga Reszelska Zdjęcie na okładce: © Allan Jenkins / Trevillion Images Redakcja: Magdalena Świekatoń, Editio Korekta: Paulina Zajdel, Editio Skład i łamanie: Editio
eISBN: 978-83-8075-051-7
Wydawnictwo Filia ul. Kleeberga 2 61-615 Poznań www.wydawnictwofilia.pl Wszelkie pytania prosimy kierować na adres:
[email protected] Dołącz do nas na Facebooku! Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: „DARKHART” Dariusz Nowacki
[email protected]