DAVID EDDINGS
BELGARATH CZARODZIEJ
PROLOG
Było dobrze po północy. KsięŜyc juŜ wzeszedł. W jego bladym świetle kryształki lodu na śniegu
iskrzyły się n...
3 downloads
8 Views
DAVID EDDINGS
BELGARATH CZARODZIEJ
PROLOG
Było dobrze po północy. KsięŜyc juŜ wzeszedł. W jego bladym świetle kryształki lodu na śniegu
iskrzyły się niczym rozsypane diamenty. Galionowi zdawało się, Ŝe to gwiaździste niebo odbija się w
pokrytej śniegiem ziemi. Myślę, Ŝe juŜ odeszli - powiedział Durnik, wpatrując się w niebo. Jego
oddech parował w lodowatym, nieruchomym po
wietrzu. — Nie widzę juŜ tęczy.
- Tęczy? - zapytał nieco zaskoczony Belgarath.
- Wiesz, co mam na myśli. KaŜdy z nich ma światło innej barwy. Aldur błękitne, Issa zielone,
Chaldan czerwone i wszyscy pozostali mają inne kolory. Czy kryje się za tym jakieś znaczenie?
- Prawdopodobnie jest to odbiciem ich róŜnych osobowości- odparł Belgarath. - Choć nie jestem
o tym do końca przekonany. Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat z moim Mistrzem. -
Czarodziej zaczął przytupywać nogami. - MoŜe wrócimy? - zaproponował. - Zimno tu.
Zaczęli schodzić zboczem ku chatce. ZmroŜony śnieg skrzypiał im pod nogami. Farma u podnóŜa
wzgórza sprawiała wraŜenie ciepłej i wygodnej. Strzechę chatki pokrywała gruba warstwa śniegu. Spod
okapu zwisały błyszczące w blasku księŜyca sople. W postawionych przez Durnika zabudowaniach
gospodarczych było ciemno, ale okna chaty jaśniały złocistym blaskiem lamp. Ich łagodne światło
zalewało zasypane śniegiem podwórko. Smuga szaroniebieskiego dymu z komina zdawała się wznosić
wprost do gwiazd.
Zapewne nie musieli odprowadzać gości na szczyt wzgórza. To był jednak dom Durnika, a Durnik
był Sendarem. Sendaro-wie zaś przywiązują duŜą wagę do przestrzegania zasad dobrego wychowania i
uprzejmości.
- Eriond zmienił się - zauwaŜył Garion, gdy byli juŜ prawie na dole. - Wydaje się teraz bardziej
pewny siebie.
Belgarath wzruszył ramionami.
- Dorasta. KaŜdy przez to przechodzi - być moŜe z wyjątkiem Belara. Nie sądzę, aby Belar
kiedykolwiek dorósł.
- Belgaracie! - zawołał wstrząśnięty Durnik. - Człowiek niepowinien tak wyraŜać się o swym Bogu!
- O czym ty mówisz?
- O tym, co powiedziałeś o Belarze. On jest Bogiem Alornów, a ty przecieŜ jesteś Alornem,
prawda?
- Skąd ci to przyszło do głowy? Taki ze mnie Alorn, jaki z ciebie.
- Zawsze myślałem, Ŝe jesteś Alornem. Spędzałeś z nimi takwiele czasu.
- To nie był mój pomysł. Mistrz powierzył mi ten lud pięć tysięcy lat temu. Wielokrotnie
próbowałem pozbyć się opieki nad nimi, ale Mistrz nawet nie chciał o tym słyszeć.
- Skoro nie jesteś Alornem, to kim?
- Nie mam pewności. Za młodu nie przywiązywałem do tego wagi. Wiem, Ŝe nie jestem Alornem.
Wydaję się na to niewystarczająco pomylony.
- Dziadku! - zaprotestował Garion.
- Ciebie to nie dotyczy, Garionie. Jedynie w połowie jesteś Alornem.
Doszli do drzwi chatki. Przed wejściem starannie otrzepali nogi ze śniegu. W środku było królestwo
cioci Poi, a ona bardzo nie lubiła, gdy kto nanosił śniegu na jej nieskazitelnie czyste podłogi.
W chatce było ciepło. Złociste światło lamp odbijało się w wypolerowanych miedzianych garnkach,
patelniach i rondlach, wiszących na hakach po obu stronach sklepionego łukowo paleniska. Na środku
izby stały stół i krzesła. Durnik zrobił je z dębu. Światło lamp podkreślało jeszcze złocisty kolor drewna.
Wszyscy trzej natychmiast podeszli do paleniska ogrzać ręce i nogi.
Drzwi od sypialni otworzyły się i weszła Poledra.
- Widzieliście, jak odchodzili? - zapytała.
- Tak, moja droga - odparł Belgarath. - Oddalili się na północny wschód.
-Jak się ma Poi? - zapytał Durnik.
- Jest szczęśliwa — odrzekła brązowowłosa babcia Gariona.
- Nie to miałem na myśli. Czy nadal nie śpi?
Poledra kiwnęła głową.
- LeŜy w łóŜku i podziwia swe dzieło.
- Mógłbym do niej zajrzeć?
- Oczywiście. Tylko nie obudź dzieci.
- Zapamiętaj to sobie, Durniku — poradził mu Belgarath. — Niebudzenie tych dzieci stanie się
głównym celem twego Ŝycia przez następne kilka miesięcy.
Durnik uśmiechnął się i wszedł do sypialni wraz z Poledra.
- Nie powinieneś tak mu dokuczać, dziadku — powiedziałz wyrzutem Garion.
- Nie dokuczałem mu, Garionie. Sen rzadko gości w domu bliźniąt. Wydaje się, Ŝe zawsze jedno
z nich nie śpi. Chcesz się czegoś napić? Chyba potrafię znaleźć beczułkę z piwem Poi.
- Wyskubie ci brodę, jeśli przyłapie cię na myszkowaniu po spiŜarni.
- Nie złapie mnie, Garionie. Jest teraz zbyt zajęta byciem matką.
Starzec wszedł do spiŜarni i z hałasem zaczął po niej buszować.
Garion zdjął płaszcz, powiesił go na kołku i wrócił do kominka. Nogi nadal miał
przemarznięte. Spojrzał na krokwie nad głową. Bez trudu rozpoznał zręczną robotę
Durnika. Skrupulatność kowala znać było we wszystkim, co robił. Nad centralnym po-
mieszczeniem krokwie były odsłonięte, ale nad sypialnią znajdował się stryszek, na który
wiodły schody biegnące pod ścianą.
- Znalazłem — zawołał triumfalnie Belgarath ze spiŜarni. —
Próbowała ją schować za beczką z mąką.
Garion uśmiechnął się. Jego dziadek zapewne odnalazłby beczułkę piwa nawet na
dnie kopalni.
Starzec wyszedł ze spiŜarni z trzema pełnymi po brzegi kuflami piwa. Postawił je na
stole i przysunął sobie krzesło do kominka. Potem wziął jeden z kufli, usiadł i
wyciągnął nogi w stronę ognia.
- Przysuń sobie krzesło, Garionie - zaprosił. - Czemu nie ma być nam wygodnie?
Garion przestawił krzesło i usiadł.
- To była noc! - rzekł.
- O tak, chłopcze — odparł starzec. — W rzeczy samej.
- Czy nie powinniśmy powiedzieć dobranoc cioci Poi?
- Durnik jest u niej. Nie przeszkadzajmy im. To szczególny czas dla małŜonków.
- Tak - przyznał Garion, wspominając noc sprzed dwóch tygodni, gdy jego córka
przyszła na świat.
- Wrócisz wkrótce do Rivy?
- Chyba powinienem - odparł Garion. - Zaczekam jednak jeszcze kilka dni -
dopóki ciocia Poi znowu nie stanie na nogi.
- Nie zwlekaj zbyt długo - poradził mu Belgarath z uśmieszkiem na ustach. -
Ce'Nedra sama siedzi teraz na tronie.
- Poradzi sobie. Wie, co robić.
- Tak, ale czy chcesz, aby robiła to po swojemu?
- Nie sądzę, aby wydala komuś wojnę podczas mojej nie obecności.
- MoŜe nie, ale z Ce'Nedrą nigdy nic nie wiadomo. Chciałem tylko powiedzieć, Ŝe jest trochę
nieprzewidywalna - dodał sędziwy czarodziej i westchnął.
- Co cię niepokoi, dziadku?
- Stare Ŝale oŜyły. Chyba nie zdajecie sobie sprawy, jacy z was szczęśliwcy. Mnie nie było przy
narodzinach moich bliźniaczek. Byłem w podróŜy słuŜbowej.
Garion oczywiście znał tę historię.
- Nie miałeś wyboru, dziadku — powiedział. - Aldur polecił ci ruszyć do Mallorei. Czas było
odzyskać Glob. Musiałeś pomóc Cherekowi i jego synom.
- Nie próbuj tego racjonalnie usprawiedliwiać, Garionie. Prawda jest taka, Ŝe porzuciłem swą
Ŝonę, kiedy potrzebowała mnie najbardziej. Sprawy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej,
gdybym tego nie uczynił.
- Nadal czujesz się winny?
- Oczywiście. Przez trzy tysiące lat dźwigałem poczucie winy. Najlepsze usprawiedliwienia tego nie
zmienią.
- Babcia ci przebaczyła.
- Oczywiście. Twoja babcia jest wilczycą, a wilki nie chowają urazy. Rzecz w tym, Ŝe ona moŜe mi
przebaczyć, ty moŜesz mi przebaczyć i nawet zdobyć akt przebaczenia podpisany przez wszystkich
ludzi, ale ja nadal czuję się winny. MoŜe porozmawialibyśmy o czymś innym?
Z sypialni wyszedł Durnik.
- Zasnęła - powiedział cicho. Potem podszedł do kominka i dołoŜył drewna. - Zimna dziś noc —
zauwaŜył. — Lepiej, Ŝeby ogień nie zgasł.
- Powinienem o tym pomyśleć - przeprosił Garion.
- Dzieci śpią? - zapytał Belgarath kowala.
Durnik kiwnął głową.
- Ciesz się tym, póki moŜesz. One odpoczywają.
Durnik uśmiechnął się. Potem przysunął sobie krzesło bliŜej ognia.
- Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? - zapytał, sięgając po ostatni kufel piwa.
- Rozmawialiśmy o wielu rzeczach — odparł Belgarath.
- Chodzi mi o cykliczność pewnych wydarzeń. To, co zdarzyło się dzisiejszej nocy, jest jednym z
nich, prawda?
- Durniku, Poi nie jest pierwszą kobietą, która urodziła bliźnięta.
-Wiem, Belgaracie, ale tym razem jest inaczej. Mam wraŜenie, Ŝe coś takiego jeszcze się nie
wydarzyło. Wydaje mi się, Ŝe to coś zupełnie nowego. To była bardzo szczególna noc. Sam Ul dał swoje
błogosławieństwo. Czy coś takiego miało juŜ kiedyś miejsce?
- Chyba nie - przyznał stary czarodziej. - Być moŜe rzeczywiście to coś nowego, jeśli tak na to
spojrzeć. JeŜeli tak, to sprawy mogą przybrać dla nas trochę zaskakujący obrót.
- Dlaczego? - zapytał Garion.
- W powtórzeniach miłe jest to, Ŝe wiesz, czego się spodziewać. Jeśli wszystko zatrzymało się, gdy
zdarzył się „wypadek", a teraz ponownie ruszyło, to znajdziemy się na nowym terytorium.
- Nie odnajdziemy wskazówek w przepowiedniach?
Belgarath pokręcił głową.
- Nie. Ostatni ustęp w Kodeksie Mrińskiego mówi: „A potem pojawi się wielka jasność i w tej
jasności uleczone zostanie to, co było rozbite, a przerwany Cel będzie kontynuowany, tak jak to było
zamierzone od początku". Wszystkie inne proroctwa kończą się mniej więcej tak samo. Wyrocznie
Ashabine uŜywają nawet niemal dokładnie tych samych słów. Z chwilą, gdy światło dotarło
do Korimu, jesteśmy zdani tylko na siebie.
- Czy teraz pojawią się nowe przepowiednie? — zaciekawił sięDurnik.
- Zapytaj o to Erionda przy następnym spotkaniu. On teraz jest odpowiedzialny. -
Belgarath westchnął. - Nie sądzę jednak, byśmy byli zamieszani w jakieś nowe
proroctwa. Zrobiliśmy, co do nas naleŜało - uśmiechnął się nieco krzywo. - Jeśli mam
być szczery, to cieszę się, Ŝe juŜ to mamy za sobą. Robię się za stary na ratowanie
świata. Początkowo było to całkiem interesujące za jęcie, ale po kilku razach zrobiło się
wyczerpujące.
- To byłaby opowieść — odezwał się Durnik.
- Jaka opowieść?
- O wszystkim, co przeŜyłeś - ratując świat, walcząc z demonami, zachęcając do
działania Bogów i tym podobnych rzeczach.
- To byłaby nudna opowieść, Durniku. Bardzo, bardzo nudna - sprzeciwił się
Belgarath. - Przez długie okresy nic się nie działo.Historia o wyczekujących ludziach
nikogo by nie zaciekawiła.
- Jestem pewny, Ŝe było wystarczająco duŜo zajmujących spraw, aby uczynić ją
interesującą. Któregoś dnia chciałbym naprawdę usłyszeć całą tę historię - no wiesz, jak
spotkałeś Aldura, jak wyglądał świat, nim Torak go rozłupał, jak ty i Cherek wykra
dliście Glob - o wszystkim.
Belgarath roześmiał się.
- Rok mógłbym opowiadać, a jeszcze nie doszedłbym do połowy. Mamy chyba
lepsze rzeczy do robienia.
- CzyŜby, dziadku? - zapytał Garion. - Powiedziałeś, Ŝe nasz udział dobiegł końca.
MoŜe to dobry czas na podsumowanie?
- A co by komu z tego przyszło? Ty władasz królestwem, a Durnik dogląda swej
farmy. Macie waŜniejsze rzeczy do zrobienia, niŜ wysłuchiwanie moich opowieści.
A zatem je spisz. — Garion nagle zapalił się do tej myśli. — Wiesz, dziadku, im więcej o tym
myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, Ŝe powinieneś to zrobić. Byłeś tu od samego
początku. Tylko ty znasz całą historię. Naprawdę powinieneś ją spisać. Opowiedz światu, co naprawdę
się wydarzyło.
Twarz Belgaratha wyraźnie posmutniała.
- Świata to nie obchodzi, Garionie. Uraziłbym jedynie wielu ludzi. Mają własną wizję wydarzeń i są
z tego powodu szczęśliwi. Nie zamierzam przez następne pięćdziesiąt lat zapisywać skrawków papieru
tylko po to, aby ludzie przybywali do Doliny kłócić się ze mną. Poza tym nie jestem historykiem. Nie
mam nic przeciwko snuciu opowieści, ale nie jestem przekonany do ich spisywania. Gdybym podjął się
takiego zadania, po kilku latach odpadłaby mi ręka.
- Nie bądź taki skromny, dziadku. Obaj z Durnikiem wiemy, Ŝe nie musisz robić tego ręką.
Potrafisz myśli przelać na papier nawet nie dotykając pióra.
- Zapomnij o tym - powiedział krótko Belgarath. - Nie mam zamiaru tracić czasu na coś tak
niedorzecznego.
- Leń z ciebie, Belgaracie — oskarŜył go Durnik.
- Dopiero teraz to zauwaŜyłeś? Myślałem, Ŝe jesteś bardziej spostrzegawczy.
- Nie zrobisz więc tego? - zapytał Garion.
- Nie, chyba Ŝe ktoś poda mi lepszy powód od waszego.
Drzwi sypialni otworzyły się i do kuchni weszła Poledra.
- Macie zamiar rozmawiać całą noc? — powiedziała po cichu. -Jeśli tak, to idźcie gdzie indziej. JeŜeli
obudzicie dzieci... - Poledra zawiesiła złowieszczo glos.
- Właśnie mówiliśmy o pójściu do łóŜka, skarbie — skłamał gładko Belgarath.
- To idźcie, zamiast siedzieć i gadać o tym.
Belgarath wstał i przeciągnął się, być moŜe odrobinę zbyt teatralnie.
- Ona ma rację - zwrócił się do przyjaciół. - Niedługo będzie świtać, a bliźnięta odpoczywały całą
noc. Jeśli chcemy się przespać, to lepiej zróbmy to teraz.
Wdrapali się na stryszek i zawinęli w koce na siennikach, które Durnik tam trzymał. Garion leŜał
później wpatrując się w powoli blednący blask ognia i migotliwe cienie zalegające pokój na dole.
Rozmyślał o Ce'Nedrze i swych dzieciach, ale potem pozwolił myślom poszybować ku wydarzeniom tej
szczególnej nocy. Ciocia Poi zawsze była ośrodkiem Ŝycia Gariona. Urodzenie bliźniąt nadało pełni jej
Ŝyciu.
TuŜ przed zaśnięciem rivański król wrócił myślami do rozmowy, którą właśnie odbyli z Durnikiem
i dziadkiem. Musiał przyznać, Ŝe miał niekłamaną chęć przeczytać opowieść Belgara-tha. Stary
czarodziej byl bardzo dziwnym i skomplikowanym człowiekiem. Jego wspomnienia pozwoliłyby
Garionowi spojrzeć na dziadka pod innym kątem. Oczywiście naleŜało go do tego zmusić. Belgarath był
specjalistą w wymigiwaniu się od pracy. Garion pomyślał, Ŝe zna jednak sposób na wyciągnięcie od
dziadka tej opowieści. Uśmiechnął się do siebie. Ogień na kominku przygasał. Garion wiedział juŜ, jak
się do tego zabrać. Pozna początek tej historii.
A potem, poniewaŜ naprawdę było późno, Garion zasnął. Być moŜe dzięki znajomemu wnętrzu
kuchni cioci Poi, śnił o farmie Faldorna, gdzie jego historia się zaczęta.
TOM PIERWSZY
DOLINA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Im dłuŜej zastanawiać się nad jakimś pomysłem, tym bardziej moŜliwe wydaje się jego
urzeczywistnienie Myśl rzucona dla zabicia czasu potrafi pizerodzić się w zobowiązanie, gdy podchwycą
ją inni Dlaczego ludzie nie mogą zrozumieć, ze jeśli o czymś mówię, me oznacza wcale, iŜ czynię to z
ochotą?
Wszystko zapoczątkowała całkiem niewinna uwaga Durnika Kowal powiedział, ze chciałby usłyszeć,
jak się zaczęła ta cała historia Wiecie, jaki dociekliwy jest Durnik Potrafi wszystko rozebrać na części,
aby dowiedzieć się, dlaczego to działa Tym razem mogę mu jednakŜe wybaczyć Poi właśnie obdarzyła
go bliźniętami, a młodzi ojcowie mają skłonność do niezbyt mądrego zachowania Natomiast Garion
powinien mieć na tyle oleju w głowie, aby się nie wtrącać Przeklinam dzień, w którym obudziłem
w tym chłopcu ciekawość poznania początków W pewnych sprawach potrafi być okropnie marudny
Gdyby po prostu dał temu spokój, me mozoliłbym się teraz nad tym paskudnym zadaniem
Ale gdzieŜ tam Obaj wracali do sprawy dzień po dniu, jakby los świata od tego zaleŜał Próbowałem
zbyć ich mglistymi obietnicami - niczym konkretnym - i miałem słabą nadzieję, ze zapomną o tej całej
głupiej sprawie
Potem Garion zachował się tak bezwzględnie, tak podstępnie, ze wstrząsnęło to mną do Ŝywego
Wspomniał Polgarze o tym głupim pomyśle, a gdy wrócił do Rivy, powiedział równieŜ Ce'Nedrze. Mało
tego, czy dacie wiarę, Ŝe namówił je, aby wmieszały w całą tę sprawę Poledrę?
Muszę przyznać, Ŝe sam sobie byłem winny. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, Ŝe owego
wieczoru byłem nieco zmęczony. Mimowolnie pozwoliłem wymknąć się czemuś, co przez trzy eony
skrywałem głęboko w swym sercu. Poledra spodziewała się dziecka, a ja zostawiłem Ŝonę samą. Przez pół
Ŝycia nosiłem poczucie winy za ten czyn. To było niczym nóŜ wbijany we wnętrzności. Garion o tym
wiedział i z zimną krwią, z rozmy-słem, wykorzystał to, by nakłonić mnie do owego absurdalnego
przedsięwzięcia. Był świadom, Ŝe w tych okolicznościach po prostu nie potrafię niczego odmówić swej
Ŝonie.
Poledra oczywiście nie wywierała na mnie Ŝadnego nacisku. Nie musiała. Wystarczyło jedynie, by
wspomniała, iŜ podoba jej się ten pomysł. W tej sytuacji nie miałem Ŝadnego wyboru. Mam nadzieję, Ŝe
król Rivyjest szczęśliwy z powodu tego, co mi uczynił.
To z całą pewnością błąd. Rozsądek mi mówi, Ŝe o wiele lepiej pozostawić rzeczy takimi, jakie są;
przyczyny i skutki przysypane pyłem zapomnianych lat. Zostawiłbym je tak, gdyby to ode mnie zaleŜało.
Prawda zdenerwuje wielu ludzi.
Zrozumieją nieliczni, a jeszcze mniej zaakceptuje to, co mam zamiar przedstawić, ale, jak ze
złośliwym uporem powtarzali mój wnuk i zięć, jeśli ja nie opowiem tej historii, uczyni to ktoś inny. Skoro
jednak tylko ja znam jej początek, środek i koniec, więc to mnie przypadło spisanie na zniszczonym
pergaminie atramentem, który juŜ zaczyna blaknąć, nim wyschnie, dość niecodziennej relacji z tego, co
naprawdę się wydarzyło - i dlaczego.
A zatem pozwólcie, Ŝe zacznę tę opowieść tak, jak zaczyna się wszystkie opowieści, od początku.
Urodziłem się w Garze, wiosce, której juŜ dawno nie ma. O ile pamiętam, leŜała ona na
przyjemnie zielonym brzegu rzeczki połyskującej w letnim słońcu, jakby była posypana drogimi
kamieniami. Oddałbym wszystkie klejnoty, jakie kiedykolwiek posiadałem lub widziałem, by znowu
usiąść nad brzegiem tej bezimiennej rzeki.
Nasza wioska nie była bogata, ale w tamtych czasach Ŝadna taka nie była. Na świecie panował
pokój. Bogowie przechadzali się pomiędzy nami z uśmiechem. Nie pamiętam, kto byl naszym Bogiem
ani jakie miał atrybuty czy totem. Byłem wówczas bardzo młody, to przecieŜ odległe czasy.
Bawiłem się z innymi dziećmi na gorących, zakurzonych ulicach, biegałem po łąkach, pośród
wysokiej trawy i polnych kwiatów, wiosłowałem po migotliwej rzece, którą zatopiło Morze Wschodnie
niezliczone lata temu.
Moja matka umarła, gdy byłem jeszcze całkiem mały. Pamiętam, Ŝe długo płakałem z tego powodu,
choć muszę szczerze przyznać, iŜ nie potrafię sobie juŜ przypomnieć jej twarzy. Zachowałem w pamięci
delikatność rąk matki i zapach świeŜo upieczonego chleba, który rozchodził się z kuchni, ale nie
pamiętam jej twarzy. CzyŜ to nie dziwne?
Potem mieszkańcy Gary zajęli się moim wychowaniem. Nigdy nie znałem swego ojca i nie
przypominam sobie, abym miał jakichś Ŝyjących krewnych. Ludzie z wioski dbali, abym miał co jeść,
dawali mi stare ubrania i pozwalali sypiać w swoich oborach. Nazywali mnie Garath, co w naszym
osobliwym dialekcie oznaczało „z miasta Gary". MoŜliwe, Ŝe było to moje prawdziwe imię. Nie pamiętam
juŜ, jak wołała na mnie matka, nie myślę jednak by miało to jakieś znaczenie. Garath było
wystarczająco wygodnym imieniem dla sieroty, nie wprowadzało zbytniego zamętu w społecznej
strukturze wioski.
Nasza wioska leŜała gdzieś w pobliŜu zbiegu granic staroŜytnych ojczyzn Tolnedran, Nyissan i
Maragów. Myślę, Ŝe wszyscy byliśmy tej samej rasy, ale nie jestem tego zupełnie pewny. Przypominam
sobie tylko jedną świątynię - jeśli moŜna ją tak nazwać -co przemawiałoby za tym, iŜ oddawaliśmy cześć
wspólnemu Bogu, a tym samym byliśmy jednej rasy. W owym czasie religia była mi rzeczą obojętną, nie
pamiętam więc, czy świątynię wzniesiono ku czci Nedry, Mary czy Issy. Ziemie Arendów leŜały nieco
na północ, zatem całkiem moŜliwe, Ŝe nasza koślawa świątynka została wzniesiona ku czci Chaldana.
Jestem jednak pewny, iŜ nie czciliśmy Toraka ani Belara. Pamiętam, iŜ nie był to Ŝaden z nich.
JuŜ w dzieciństwie oczekiwano, Ŝe zapracuję na swoje utrzymanie. Wieśniacy nie byli skorzy do
zapewniania mi luksusu błogiego nieróbstwa. Dali mi pracę pastucha krów, ale nie byłem w tym zbyt
dobry, jeśli chcecie znać prawdę. Nasze krowy były karłowate i łagodne, więc niezbyt wiele z nich
odłączało się od stada, gdy znajdowały się pod moją opieką, a te, które chodziły samopas, zwykle
wracały na wieczorne dojenie. W sumie więc pasienie krów było dobrym zajęciem dla chłopaka, który
nie bardzo garnął się do uczciwej pracy.
W owym czasie mój stan posiadania ograniczał się jedynie do tego, co miałem na grzbiecie, ale
szybko nauczyłem się sobie radzić. Zamków jeszcze nie wynaleziono, nie miałem więc większych trudności
z przetrząsaniem chat sąsiadów, gdy ci pracowali na polach. Kradłem głównie jedzenie, choć od czasu do
czasu do mych kieszeni trafiały i inne drobiazgi. Niestety, gdy ginęły jakieś rzeczy, podejrzanym z reguły
byłem właśnie ja. Sieroty nie cieszyły się w owym czasie zbytnimi względami. Z biegiem lat moja
reputacja pogarszała się i innym dzieciom przykaz...