DAVID I LEIGH EDDINGS
ODKUPIENIE ALTHALUSA
Tłumaczyła: Anna Ba´nkowska
Tytuł oryginału: ALTHALUS
Data wydania polsk...
4 downloads
18 Views
2MB Size
DAVID I LEIGH EDDINGS
ODKUPIENIE ALTHALUSA
Tłumaczyła: Anna Ba´nkowska
Tytuł oryginału: ALTHALUS
Data wydania polskiego: 2002 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 2000 r.
Siostrom Lori i Linette, Które tak bardzo uprzyjemniły nam z˙ ycie. Dzi˛ekujemy, dzi˛ekujemy, dzi˛ekujemy, dzi˛ekujemy!!!
3
PROLOG Otó˙z przed Poczatkiem ˛ nie istniał Czas i wszystko było Chaosem i Ciemnos´cia.˛ Ale Deiwos, bóg Nieba, obudził si˛e i wraz z jego przebudzeniem rozpoczał ˛ si˛e Czas jako taki. A kiedy Deiwos wejrzał na Chaos i Ciemno´sc´ , wielka t˛esknota wypełniła mu serce. Wstał wi˛ec, aby stworzy´c wszystko, co jest stworzone, a w trakcie owego tworzenia w pró˙zni˛e jego brata, demona Daevy, wtargn˛eło ´ Swiatło. Po pewnym czasie jednak Deiwos zm˛eczył si˛e swymi dziełami i wy´ szukał sobie miejsce na odpoczynek. Na granicy Swiatła i Ciemno´sci oraz stref Czasu i Bezczasu utworzył z jednej my´sli wysoka˛ wie˙ze˛ . Nast˛epnie owa˛ straszliwa˛ granic˛e zaznaczył linia˛ ognia, aby przestrzec wszystkich ludzi przed otchłania˛ Daevy. I legł Deiwos na swej wie˙zy, i pogra˙ ˛zył si˛e w studiowaniu Ksi˛egi. A Czas kontynuował swój miarowy marsz. Wówczas demon Daeva rozsierdził si˛e srodze na Deiwosa za pogwałcenie granic swojej mrocznej dziedziny. W duszy jego zrodziła si˛e wieczna nienawi´sc´ do ´ brata, gdy˙z Swiatło sprawiało Daevie ból, a miarowy post˛ep Czasu był dla´n z´ ródłem straszliwej udr˛eki. Wycofał si˛e wi˛ec Daeva na swój zimny tron w głuchej i ciemnej pró˙zni, gdzie nie rozchodzi si˛e echo. Tam te˙z zaprzysiagł ˛ zemst˛e swe´ mu bratu, Swiatłu oraz Czasowi. A ich siostra obserwowała to wszystko, ale nie powiedziała ani słowa. Z ksi˛egi „Niebo i otchła´n. Mitologia staro˙zytnego Medyo” W obronie Althalusa nale˙załoby zaznaczy´c, z˙ e kiedy podejmował si˛e on kradzie˙zy Ksi˛egi, znajdował si˛e w fatalnej sytuacji finansowej, a przy tym był nie´zle wstawiony. Gdyby nie te okoliczno´sci, zadałby mo˙ze wi˛ecej pyta´n na temat Domu ´ na Ko´ncu Swiata, a ju˙z na pewno na temat wła´sciciela Ksi˛egi. Ukrywanie prawdziwej natury Althalusa byłoby czysta˛ głupota,˛ gdy˙z jego wady zda˙ ˛zyły ju˙z obrosna´ ˛c legenda.˛ Jak powszechnie wiadomo, jest to złodziej, łgarz, sporadyczny morderca oraz obrzydliwy bufon, wyzuty z cho´cby krztyny honoru. Co wi˛ecej — pije na umór, ob˙zera si˛e bez umiaru i nie stroni od pa´n, które prowadza˛ si˛e gorzej, ni˙z powinny. Trzeba jednak przyzna´c, z˙ e ów łotr spod ciemnej gwiazdy potrafi by´c wyjat˛ kowo ujmujacy, ˛ błyskotliwy i dowcipny. W pewnych kr˛egach mówi si˛e wr˛ecz, z˙ e 4
gdyby Althalus si˛e uparł, swymi z˙ artami nawet drzewa i góry doprowadziłby do serdecznego s´miechu. Zwinnymi palcami potrafi wszak˙ze porusza´c jeszcze szybciej, ni˙z sypa´c anegdotkami, tote˙z człek rozwa˙zny zawsze trzyma sakiewk˛e w gar´sci, kiedy s´mieje si˛e z z˙ artów tego bystrego złodzieja. Althalus — odkad ˛ pami˛eta — zawsze trudnił si˛e kradzie˙za.˛ Nigdy nie poznał swego ojca, imi˛e matki zdarza mu si˛e przekr˛eca´c, a dorastał w´sród złodziei na surowych przygranicznych terenach. Dzi˛eki swemu poczuciu humoru szybko zdobył popularno´sc´ w s´rodowisku m˛ez˙ czyzn, którzy zarabiaja˛ na z˙ ycie, przejmujac ˛ prawa własno´sci do cennych przedmiotów. On sam wykorzystywał jako z´ ródło utrzymania z˙ arty i anegdotki, gdy˙z wdzi˛eczni za nie złodzieje nie tylko go karmili, ale tak˙ze c´ wiczyli w swym rzemio´sle. Miał do´sc´ rozumu, by szybko si˛e zorientowa´c w ograniczeniach ka˙zdego ze swoich mentorów. Wielcy, pot˛ez˙ nie zbudowani m˛ez˙ czy´zni brali, co si˛e im podobało, wyłacznie ˛ przy u˙zyciu siły, natomiast drobniejsi kradli po cichu, tak by nikt ich nie zauwa˙zył. Wchodzac ˛ w wiek m˛eski, Althalus wiedział, z˙ e nigdy nie b˛edzie olbrzymem. Najwyra´zniej nie odziedziczył po przodkach du˙zej masy ciała. Pojał ˛ te˙z, z˙ e gdy stanie si˛e całkowicie dorosły, nie b˛edzie mógł ju˙z wkr˛eca´c si˛e chyłkiem przez małe otwory do miejsc, gdzie trzymano interesujace ˛ go przedmioty. B˛edzie m˛ez˙ czyzna˛ s´redniej budowy, ale nigdy — poprzysiagł ˛ to sobie — nie zostanie miernota.˛ Zauwa˙zył, z˙ e bystry rozum jest znacznie wa˙zniejszy od takich przymiotów jak pot˛ez˙ na postura czy mysia zwinno´sc´ , tote˙z postanowił wybra´c wła´snie drog˛e rozumu. W górach i lasach, ciagn ˛ acych ˛ si˛e wzdłu˙z zewn˛etrznej granicy cywilizowanego s´wiata, od poczatku ˛ cieszył si˛e pewnym rozgłosem. Inni złodzieje podziwiali go za spryt. Jak ujał ˛ to pewien bywalec złodziejskiej ober˙zy w Hule: „Przysiagł˛ bym, z˙ e ten mały Althalus potrafiłby namówi´c pszczoły, by przynosiły mu miód, a ptaki, by składały mu jajka wprost na talerz przy s´niadaniu. Zapami˛etajcie, bracia, moje słowa: ten chłopak daleko zajdzie”. I rzeczywi´scie Althalus daleko zaszedł. Z natury nie lubił osiadłego z˙ ycia, za to jego błogosławie´nstwem (a mo˙ze przekle´nstwem) była niewyczerpana ciekawo´sc´ tego, co kryje si˛e po drugiej stronie ka˙zdej góry czy rzeki, jakie napotkał na swej drodze. Ciekawo´sc´ ta nie dotyczyła jednak tylko kwestii geograficznych, gdy˙z Althalusa interesowało tak˙ze to, co ludzie osiadli trzymaja˛ w domach i co nosza˛ w sakiewkach. Te dwie bli´zniacze ciekawo´sci utrzymywały go w nieustannym ruchu, tym bardziej z˙ e instynktownie wiedział, kiedy powinien opu´sci´c miejsce, w którym przebywał. Dlatego to wła´snie zwiedził i prerie Plakandu, i okragłe ˛ wzgórza Ansu, i góry Kagwheru, a tak˙ze Arum i Kweron, zapuszczajac ˛ si˛e niekiedy a˙z do Regwos i południowego Nekwerosu, na przekór wszelkim historiom o potworno´sciach, jakie czyhaja˛ w górach po drugiej stronie granicy. 5
Tym, co jeszcze bardziej ró˙zniło Althalusa od innych złodziei, było jego zadziwiajace ˛ szcz˛es´cie. Wygrywał w ko´sci za ka˙zdym razem, gdy tylko wział ˛ je do r˛eki, i bez wzgl˛edu na to, do jakiej ziemi go zaniosło, nieodmiennie sprzyjała mu fortuna. Jakie´s przypadkowe spotkanie czy rozmowa niemal zawsze doprowadzały go prosto do najlepiej prosperujacego ˛ i najmniej podejrzliwego człowieka w danym s´rodowisku, a potem tak si˛e składało, z˙ e ka˙zdy, nawet przypadkowo wybrany trop nastr˛eczał okazj˛e, której pró˙zno wygladali ˛ inni złodzieje. W gruncie rzeczy Althalus słynał ˛ bardziej ze swego szcz˛es´cia ni˙z rozumu czy zdolno´sci. Po pewnym czasie nauczył si˛e na swym szcz˛es´ciu polega´c. Fortuna zdawała si˛e go wr˛ecz kocha´c, tote˙z i on darzył ja˛ bezwarunkowym zaufaniem. Uwierzył nawet skrycie, z˙ e w gł˛ebokiej ciszy umysłu słyszy czasem jej głos. Leciutkie drgnienie, które mówiło mu, z˙ e pora si˛e wynosi´c — i to szybko — z danego towarzystwa, uwa˙zał za milczac ˛ a˛ przestrog˛e, i˙z na horyzoncie pojawiło si˛e jakie´s zagro˙zenie. Kombinacja rozumu, zdolno´sci i szcz˛es´cia zapewniała mu sukcesy, ale gdy sytuacja tego wymagała, potrafił biega´c raczo ˛ niczym jele´n. Zawodowy złodziej, je´sli chce jada´c regularnie, musi sp˛edza´c mnóstwo czasu w gospodach, słuchajac, ˛ o czym ludzie gadaja,˛ gdy˙z informacja jest podstawa˛ jego sztuki. Okradanie biednych nie daje wielkiego zysku. Althalus lubił wychyli´c kielich dobrego miodu tak samo jak inni, ale rzadko dopuszczał, by napitek wział ˛ nad nim gór˛e. Zawiany facet popełnia bł˛edy, a złodziej, który popełnia bł˛edy, na ogół nie z˙ yje zbyt długo. Althalus znakomicie potrafił wybra´c w ka˙zdej ober˙zy tego jednego go´scia, który mógł by´c w posiadaniu u˙zytecznej informacji, po czym za pomoca˛ z˙ artów i szczodrych pocz˛estunków nakłaniał go do wyjawienia sekretu. Stawianie trunków gadatliwym opojom nale˙zało do swego rodzaju inwestycji. Althalus zawsze pilnował, by opró˙zni´c swój kielich jednocze´snie z przygodnym kompanem, ale z jakiego´s powodu wi˛ekszo´sc´ miodu złodzieja ladowała ˛ nie w jego brzuchu, tylko na podłodze. Przenosił si˛e z miejsca na miejsce, sypał dowcipami, stawiał ludziom miód — i tak przez kilka dni. Potem, kiedy ju˙z namierzył miejscowych bogaczy, składał im około północy wizyt˛e, a rankiem był ju˙z o par˛e mil dalej, w drodze do innej przygranicznej osady. Interesowały go głównie lokalne plotki, ale w gospodach opowiadano sobie tak˙ze inne historie — na przykład o miastach na równinach Equero, Treborea i Perquaine, cywilizowanych ziemiach le˙zacych ˛ na południu. Słuchał tego z gł˛ebokim sceptycyzmem. Przecie˙z nikt nie jest na tyle głupi, by brukowa´c złotem ulice swego rodzinnego miasta, a fontanny tryskajace ˛ diamentami moga˛ by´c ładne, ale w gruncie rzeczy nie słu˙za˛ z˙ adnemu konkretnemu celowi. Historie te jednak zawsze poruszały jego wyobra´zni˛e, tote˙z obiecał sobie, z˙ e kiedy´s, kiedy´s wybierze si˛e do owych miast, by obejrze´c je sobie na własne oczy. W przygranicznych osadach domy wznoszono przewa˙znie z bali, ale miasta na 6
południu były pono´c zbudowane z kamienia. Ju˙z to samo mogło stanowi´c dobry powód do wyprawy, lecz Althalus w zasadzie nie interesował si˛e architektura,˛ tote˙z ciagle ˛ odkładał decyzj˛e. A jednak ostatecznie zmienił zdanie. Przyczyniła si˛e do tego s´mieszna historyjka o upadku Imperium Deika´nskiego zasłyszana w kagwherskiej ober˙zy. Głównym powodem upadku okazał si˛e tak kolosalny bład, ˛ z˙ e Althalusowi wydało si˛e niemo˙zliwe, by kto´s przy zdrowych zmysłach mógł go popełni´c cho´cby raz, a có˙z dopiero trzy razy. — Niech wypadna˛ mi wszystkie z˛eby, je´sli ł˙ze˛ — zapewnił go rozmówca. — Mieszka´ncy Deiki sa˛ tak strasznie zarozumiali, z˙ e kiedy dotarła do nich wie´sc´ o odkryciu złota w Kagwherze, uznali to za bład ˛ boga. Przecie˙z tak naprawd˛e musiał przeznaczy´c je dla nich i przez zwykła˛ pomyłk˛e dar nie trafił do Deiki, gdzie wystarczyłoby si˛e po niego schyli´c. Poczuli si˛e nawet nieco ura˙zeni, ale byli na tyle sprytni, z˙ e nie nawymy´slali bogu, tylko wysłali wojsko w góry Kagwheru, by nas, głupich dzikusów, nie dopu´sci´c do złota, które bóg im zesłał. No i kiedy wojsko tu dotarło i zacz˛eło przysłuchiwa´c si˛e opowie´sciom, ile to niby złota znajduje si˛e w okolicy, z˙ ołnierze jak jeden ma˙ ˛z uznali, z˙ e z˙ ycie w armii przestało im odpowiada´c, i rozbiegli si˛e po okolicy, by kopa´c na własna˛ r˛ek˛e. — Co za szybki sposób na utrat˛e armii! — za´smiał si˛e Althalus. — Fakt, nie ma szybszego — zgodził si˛e rozmówca. — Ale to jeszcze nie koniec. Senat, który manipuluje rzadem ˛ Deiki, poczuł si˛e tak zawiedziony, z˙ e natychmiast wysłał w po´scig druga˛ armi˛e, by wymierzyła tej pierwszej kar˛e za lekcewa˙zenie obowiazków. ˛ — Nie mówisz chyba powa˙znie! — wykrzyknał ˛ Althalus. — Ale˙z tak! To wła´snie zrobili. No i z˙ ołnierze z tej drugiej armii, nie chcac ˛ okaza´c si˛e głupszymi od tamtych, odwiesili swe miecze i mundury, po czym tak˙ze ruszyli na poszukiwanie złota. Althalus ryknał ˛ s´miechem. — To najlepsza historia, jaka˛ kiedykolwiek słyszałem! — Dalej jest jeszcze ciekawiej. Senat imperium po prostu nie mógł uwierzy´c, z˙ e dwie armie do tego stopnia zlekcewa˙zyły swe obowiazki. ˛ W ko´ncu z˙ ołnierze biora˛ całego miedziaka za ka˙zdy dzie´n słu˙zby, prawda? Senatorowie poty wygłaszali do siebie mowy, a˙z im mózgi zasn˛eły, i wtedy wła´snie pu´scili wodze głupoty zupełnie, gdy˙z zdecydowali si˛e wysła´c trzecia˛ armi˛e, z˙ eby sprawdziła, co si˛e stało z poprzednimi. — On to mówi na serio? — spytał Althalus drugiego bywalca ober˙zy. — Tak mniej wi˛ecej to wygladało, ˛ cudzoziemcze. Mog˛e przysiac, ˛ bo sam byłem sier˙zantem w tej drugiej armii. Pa´nstwo-miasto Deika sprawowało dotad ˛ rza˛ dy nad całym cywilizowanym s´wiatem, ale odkad ˛ wysłali trzy armie w góry Kagwheru, nie starczyło im oddziałów wojska nawet do patrolowania własnych ulic, a có˙z dopiero innych krain. Nasz senat nadal wydaje prawa, które maja˛ obowia˛ 7
zywa´c w innych krainach, ale nikt ich ju˙z nie słucha. Do senatorów jako´s to nie dociera, wi˛ec ogłaszaja˛ coraz to nowe prawa podatkowe i inne, a ludzie spokojnie je ignoruja.˛ Nasze prze´swietne imperium obróciło si˛e w naj´swietniejszy dowcip. — Mo˙ze zbyt długo zwlekałem z wycieczka˛ do cywilizowanego s´wiata — mruknał ˛ Althalus. — Skoro mieszka´ncy Deiki sa˛ a˙z tak głupi, człowiek mojej profesji po prostu musi zło˙zy´c im wizyt˛e. — Ach tak? — zainteresował si˛e były z˙ ołnierz. — Wolno˙z wiedzie´c, jaka to profesja? — Jestem złodziejem. A dla naprawd˛e dobrego złodzieja miasto pełne głupich bogaczy to miejsce najbardziej upragnione po raju. — A wi˛ec wszystkiego najlepszego, przyjacielu! Nigdy nie przepadałem za senatorami, którzy nie maja˛ nic lepszego do roboty, jak obmy´sla´c nowe sposoby zadania mi s´mierci. Ale mimo wszystko radz˛e uwa˙za´c. Senatorzy kupuja˛ miejsca w tym boskim gremium, a to oznacza, z˙ e sa˛ bogaci. Bogaci senatorzy ustanawiaja˛ prawa chroniace ˛ bogaczy, a nie zwykłych ludzi. Je´sli ci˛e w Deice złapia˛ na kradzie˙zy, marny twój los. — Nigdy jeszcze nie dałem si˛e złapa´c, sier˙zancie — zapewnił go Althalus. — Jestem bowiem najlepszym złodziejem na s´wiecie, a na dodatek najwi˛ekszym szcz˛es´ciarzem. Je´sli cho´cby połowa tego, co tu słyszałem, jest prawda,˛ Imperium Deika´nskiemu fortuna ostatnio nie sprzyja, a dla mnie jest coraz łaskawsza. Gdyby za´s przypadkiem kto´s chciał si˛e zało˙zy´c o wynik mojej wizyty, mo˙zesz s´miało na mnie stawia´c, bo w takiej sytuacji po prostu nie mog˛e przegra´c. To rzekłszy, opró˙znił kielich do dna, skłonił si˛e w pas współbiesiadnikom i dziarskim krokiem ruszył oglada´ ˛ c na własne oczy cuda cywilizacji.
´ I CZE˛S´ C ´ ´ DOM NA KONCU SWIATA
Rozdział 1 Złodziej Althalus sp˛edził dziesi˛ec´ dni w drodze do imperialnego miasta Deika. Ju˙z u podnó˙za gór Kagwheru natrafił na kamieniołom wapienia, gdzie wyn˛edzniali niewolnicy ci˛ez˙ kimi piłami z brazu ˛ ci˛eli w mozole bloczki budowlane. Althalus słyszał oczywi´scie o niewolnictwie, ale teraz dopiero zobaczył po raz pierwszy prawdziwych niewolników. Zmierzajac ˛ ku równinom Equero, szepnał ˛ par˛e sugestywnych słów fortunie; je´sli naprawd˛e go kocha, to zrobi wszystko, by uchroni´c swego podopiecznego od tak parszywego losu. Miasto Deika le˙zało na południowym ko´ncu wielkiego jeziora w północnym Equero i było jeszcze bardziej imponujace, ˛ ni˙z głosiły opowie´sci. Otaczał je wysoki mur z bloków wapienia, z takich samych wzniesiono wszystkie budynki. Szerokie ulice Deiki były wybrukowane kamieniami, a gmachy publiczne pi˛eły si˛e pod samo niebo. Wszyscy znaczniejsi mieszka´ncy nosili wspaniałe lniane opo´ncze. Prywatne domy rozpoznawało si˛e po posagu ˛ wła´sciciela, przewa˙znie tak pochlebnym, z˙ e tylko przez czysty przypadek dawało si˛e go zidentyfikowa´c. Althalus miał na sobie strój stosowny na terenach przygranicznych, tote˙z kiedy podziwiał cuda miasta, przechodnie obrzucali go raz po raz pogardliwymi spojrzeniami. Wkrótce miał tego do´sc´ , wi˛ec wyszukał inna˛ dzielnic˛e, gdzie ludzie nosili skromniejsza˛ odzie˙z i nie zachowywali si˛e tak wynio´sle. Wreszcie udało mu si˛e zlokalizowa´c rybacka˛ tawern˛e nad jeziorem. Zatrzymał si˛e tam, by posłucha´c rozmów, gdy˙z wiedział, z˙ e rybacki ludek uwielbia gada´c. Usiadł sobie z kielichem kwa´snego wina, starajac ˛ si˛e nie rzuca´c w oczy upapranym smoła˛ m˛ez˙ czyznom, którym g˛eby si˛e nie zamykały. — Nie przypominam sobie, bym ci˛e tu kiedy´s widział — zwrócił si˛e do niego jeden z bywalców. — Nie jestem tutejszy. — Tak? A skad ˛ przybywasz? — Z gór. Przyszedłem popatrze´c sobie na cywilizowany s´wiat. — No i co sadzisz ˛ o naszym mie´scie? — Robi wra˙zenie. Jestem niemal tak zachwycony, jak niektórzy wasi bogacze soba.˛ Jaki´s rybak za´smiał si˛e cynicznie. 10
— Widz˛e, z˙ e przechodziłe´s przez forum. — Je´sli mówisz o placu, gdzie stoja˛ te draczne budynki, to tak. Jak dla mnie, mo˙zesz je sobie zabra´c. — Nie podoba ci si˛e nasze bogactwo? — Na pewno nie tak jak im. Ludzie tacy jak my powinni za wszelka˛ cen˛e unika´c bogaczy. Wcze´sniej czy pó´zniej zaczynamy kłu´c ich w oczy. — Jak to? — wtracił ˛ si˛e inny rybak. — Có˙z. . . Faceci, co snuja˛ si˛e po forum w s´miesznych szlafrokach, wcia˙ ˛z krzywo na mnie patrza.˛ A człowiek, który ciagle ˛ krzywo patrzy, dostaje w ko´ncu zeza. Towarzystwo rykn˛eło s´miechem i atmosfera w tawernie zaraz stała si˛e bardziej swobodna i przyjacielska. Althalus zr˛ecznie skierował rozmow˛e na drogi swemu sercu temat i całe popołudnie upłyn˛eło na pogwarkach o zamo˙znych mieszka´ncach Deiki. Wieczorem Althalus mógł ju˙z odnotowa´c w pami˛eci kilka imion. W ciagu ˛ kolejnych dni zaw˛ez˙ ał swa˛ list˛e, by ostatecznie zdecydowa´c si˛e na handlarza sola,˛ niejakiego Kweso. Udał si˛e na targ, odwiedził wyło˙zone marmurem publiczne ła´znie, wreszcie si˛egnał ˛ do sakiewki, by kupi´c troch˛e ubra´n bardziej dostosowanych do aktualnej deika´nskiej mody. Z oczywistych powodów kluczowym okre´sleniem dla złodzieja wybierajacego ˛ strój do celów roboczych jest „nie dajacy ˛ si˛e opisa´c”. Kilka nast˛epnych dni i nocy Althalus sp˛edził w dzielnicy bogaczy, obserwujac ˛ obwarowany murem dom kupca Kweso. Sam Kweso był łysym grubaskiem o ró˙zowych policzkach i czym´s w rodzaju z˙ yczliwego u´smiechu na twarzy. Althalusowi udało si˛e przy kilku okazjach podej´sc´ na tyle blisko niego, aby usłysze´c, co mówi. Zda˙ ˛zył nawet polubi´c owego tłu´scioszka, no, ale to si˛e w ko´ncu zdarza. W gruncie rzeczy wilk tak˙ze czuje pewna˛ sympati˛e do jelenia. Althalus dowiedział si˛e imienia jednego z najbli˙zszych sasiadów ˛ Kwesa i pewnego ranka, przybrawszy stosowna˛ urz˛edowa˛ min˛e, zapukał do jego drzwi. Po chwili zjawił si˛e słu˙zacy. ˛ — Tak? — zapytał. — Chciałbym si˛e widzie´c z panem Melgorem — powiedział uprzejmie Althalus. — Chodzi o interesy. — Niestety, pomylił pan adres. Melgor mieszka dwa domy dalej. Althalus klepnał ˛ si˛e w czoło. — Ale˙z jestem głupi! Najmocniej przepraszam, z˙ e przeszkodziłem — kajał si˛e, podczas gdy jego oczy pracowały na najwy˙zszych obrotach. Zatrzask nie nale˙zał do skomplikowanych, a z korytarza w głab ˛ domu prowadziło kilkoro drzwi. Althalus s´ciszył głos: — Mam nadziej˛e, z˙ e ten łomot nie obudził waszego pana. Słu˙zacy ˛ u´smiechnał ˛ si˛e przelotnie. — Nie sadz˛ ˛ e. Sypialnia pana znajduje si˛e na górze, w tylnej cz˛es´ci domu. Zreszta˛ mój pan zwykle o tej porze i tak jest ju˙z na nogach.
11
— Co za szcz˛es´cie! — przedłu˙zał rozmow˛e Althalus, nie dajac ˛ oczom ani chwili spoczynku. — Powiadasz, z˙ e pan Melgor mieszka dwa domy dalej? — Tak jest. — Słu˙zacy ˛ wychylił si˛e przez próg. — O, tam, to ten dom z niebieskimi drzwiami. Nie mo˙zna go nie zauwa˙zy´c. — Serdeczne dzi˛eki, przyjacielu. Raz jeszcze przepraszam za naj´scie. Althalus zawrócił na ulic˛e, u´smiechajac ˛ si˛e od ucha do ucha. Szcz˛es´cie nadal tuliło go do piersi. Rzekoma pomyłka dostarczyła mu wi˛ecej informacji, ni˙z si˛e spodziewał. Dzi˛eki swemu szcz˛es´ciu wyciagn ˛ ał ˛ ze słu˙zacego ˛ te wszystkie ciekawostki. Nadal było jeszcze bardzo wcze´snie, wi˛ec je´sli Kweso zwykł wstawa´c o tej godzinie, zapewne wcze´snie si˛e kładzie. O północy powinien ju˙z spa´c jak zabity. W starym ogrodzie wokół domu rosna˛ du˙ze drzewa i bujnie kwitnace ˛ krzewy, jest wi˛ec gdzie si˛e schroni´c. Przedostanie si˛e do domu to drobnostka, a teraz Althalus ju˙z wiedział, gdzie jest sypialnia Kwesa. Pozostaje tylko w´slizgna´ ˛c si˛e do s´rodka około północy, pój´sc´ prosto do sypialni i za pomoca˛ przytkni˛etego do szyi no˙za namówi´c Kwesa do współpracy. Cała sprawa nie powinna zaja´ ˛c wiele czasu. Niestety, stało si˛e inaczej. Handlarz sola˛ wyra´znie pod poczciwa˛ facjata˛ ukrywał znacznie bystrzejszy umysł, ni˙zby si˛e zdawało. Niedługo po północy sprytny złodziej pokonał mur i przemknał ˛ si˛e przez ogród do domu. W s´rodku panowała cisza, zakłócana tylko chrapaniem dobiegajacym ˛ z kwater słu˙zby. Cicho jak cie´n Althalus dotarł do podnó˙za schodów i rozpoczał ˛ w˛edrówk˛e na gór˛e. W tym wła´snie momencie rozp˛etało si˛e istne piekło. Trzy psy miały rozmiary sporych cielaków, a od ich basowego szczekania dom a˙z si˛e zatrzasł ˛ w posadach. ´ Althalus błyskawicznie zmienił plany. Swie˙ze nocne powietrze na ulicy wydało mu si˛e nagle niezwykle pociagaj ˛ ace. ˛ Psy u podnó˙za schodów nie zamierzały jednak rezygnowa´c. Ruszyły w stron˛e intruza, obna˙zajac ˛ szokujaco ˛ wielkie kły. Na górze rozległy si˛e krzyki i kto´s zaczał ˛ zapala´c s´wiece. Althalus czekał w napi˛eciu, póki psy omal go nie dopadły. Wówczas z akrobatyczna˛ zr˛eczno´scia,˛ o która˛ dotad ˛ nawet siebie nie podejrzewał, przeskoczył przez zwierzaki, sturlał si˛e na sam dół i wybiegł na zewnatrz. ˛ Kiedy p˛edził przez ogród, s´cigany przez psy, usłyszał koło lewego ucha charakterystyczny s´wist. Kto´s z domu — albo rzekomy poczciwiec Kweso, albo jeden z jego prostodusznych słu˙zacych ˛ — musiał by´c nadzwyczaj zr˛ecznym łucznikiem. Gdy Althalus wdrapywał si˛e na mur, psy gryzły go ju˙z po nogach. Z tyłu sypały si˛e kolejne strzały, trafiajac ˛ w kamienie, których odpryski wbijały mu si˛e w twarz. Przeturlał si˛e na druga˛ stron˛e i opadł na ulic˛e. Ledwie dotknał ˛ nogami bruku, a ju˙z gnał przed siebie. Nie tak sobie to zaplanował. Po karkołomnym skoku na schodach zostały mu liczne zadrapania i siniaki, w dodatku przy forsowaniu muru skr˛ecił nog˛e. Teraz musiał ku´styka´c, klnac ˛ przy tym ile wlezie. Nagle w domu Kwesa kto´s otworzył bramk˛e i psy wypadły na ulic˛e. Althalus poczuł, z˙ e tego ju˙z za wiele. Uznał przecie˙z swa˛ pora˙zk˛e, biorac ˛ nogi 12
za pas, ale Kwesa wyra´znie nie satysfakcjonowało samo zwyci˛estwo — łaknał ˛ jeszcze krwi. Złodziej długo kluczył po zaułkach, wspinajac ˛ si˛e od czasu do czasu na ogrodzenia, a˙z wreszcie udało mu si˛e zgubi´c napastników. Przew˛edrował potem przez całe miasto, jak najdalej od ekscytujacych ˛ wra˙ze´n, i usadowił si˛e na wygodnej ławce, by pomy´sle´c. Cywilizowani ludzie wcale nie okazali si˛e tacy łagodni, jak mo˙zna by sadzi´ ˛ c z pozorów, tote˙z uznał, z˙ e zobaczył ju˙z w mie´scie Deika wszystko, na czym mu zale˙zało. Nadal jednak intrygowała go kwestia szcz˛es´cia. Dlaczego nie ostrzegło go przed psami? Mo˙ze zasn˛eło? Ju˙z on sobie z nim pogada. Kiedy tak siedział w ciemno´sciach obok tawerny w lepszej cz˛es´ci miasta, był naprawd˛e w parszywym nastroju i pewnie dlatego zachował si˛e do´sc´ brutalnie wobec dwóch dobrze ubranych go´sci, którzy akurat wytoczyli si˛e na ulic˛e. Namówił ich mianowicie do odbycia małej drzemki, i to w bardzo stanowczy sposób: zdzielił ich w tył głowy ci˛ez˙ ka˛ r˛ekoje´scia˛ swego krótkiego miecza. Potem przetransferował na siebie prawo do ich sakiewek, kilku pier´scieni i niebrzydkiej bransolety, by wreszcie zostawi´c ofiary w pobliskim rynsztoku, pogra˙ ˛zone w spokojnym s´nie. Napastowanie pijaków na ulicy nie było wprawdzie w jego stylu, ale teraz potrzebował pieni˛edzy na drog˛e. Ci dwaj napatoczyli si˛e jako pierwsi, poza tym wszystko poszło zgodnie z rutyna˛ i wiele nie ryzykował. Postanowił jednak unika´c takich okazji, póki nie odb˛edzie długiej pogaw˛edki ze swym szcz˛es´ciem. Po drodze ku bramom miasta zwa˙zył w r˛ekach obie sakiewki. Były do´sc´ ci˛ez˙ kie i to go zach˛eciło do podj˛ecia kroku, jaki normalnie nie przeszedłby mu nawet przez my´sl. Opu´sciwszy granice miasta, ku´stykał a˙z do s´witu. Wreszcie napotkał zamo˙zne z wygladu ˛ gospodarstwo, gdzie nabył — za pieniadze ˛ — konia. Było to wbrew wszelkim zasadom, ale przed rozmowa˛ ze szcz˛es´ciem wolał nie ryzykowa´c. Wsiadł na konia i nie ogladaj ˛ ac ˛ si˛e za siebie ani razu, natychmiast odjechał na zachód. Im pr˛edzej zostawi za soba˛ Equero i Imperium Deika´nskie, tym lepiej. Po drodze tłukło mu si˛e po głowie pytanie: Czy geografia mo˙ze mie´c jaki´s wpływ na ludzkie szcz˛es´cie? Ta wysoce nieprzyjemna my´sl nie dawała mu spokoju. Jechał pos˛epnie zadumany. Dwa dni pó´zniej dotarł do miasta Kanthon w Treborei. Zatrzymał si˛e przed bramami, aby si˛e upewni´c, czy osławiona — i wyra´znie ciagn ˛ aca ˛ si˛e w niesko´nczono´sc´ — wojna mi˛edzy Kanthonem a Osthosem nie przybrała akurat na sile. Nie widzac ˛ jednak na miejscu machin obl˛ez˙ niczych, zdecydował si˛e na wjazd. Forum Kanthonu przypominało deika´nskie, ale zamo˙zni mieszka´ncy, którzy przychodzili tu posłucha´c przemówie´n, nie obnosili si˛e z tak wyniosłymi minami, 13
jak arystokraci Equero, tote˙z Althalus nie czuł si˛e bynajmniej ura˙zony sama˛ ich obecno´scia˛ i raz nawet si˛e do nich przyłaczył. ˛ Mowy jednak˙ze dotyczyły głównie oskar˙ze´n pod adresem pa´nstwa-miasta Osthos w południowej Treborei albo narzeka´n na podwy˙zki podatków, słowem — nic ciekawego. Potem zaczał ˛ przemierza´c skromniejsze dzielnice w poszukiwaniu gospody. Zaledwie przekroczył progi nieco zrujnowanego budynku, wiedział, z˙ e jego szcz˛es´cie znów zwy˙zkuje. Dwóch go´sci kłóciło si˛e akurat zawzi˛ecie o to, kto jest najbogatszym człowiekiem w Kanthonie. — Omeso bije Weikora na głow˛e! — krzyczał jeden. — Ma tyle pieni˛edzy, z˙ e nawet nie potrafi ich zliczy´c! — Jasne, z˙ e nie potrafi, kretynie! Omeso nie umie zliczy´c dalej ni˙z do dziesi˛eciu, chyba z˙ e zdejmie buty. Cały swój majatek ˛ odziedziczył po wuju, sam nigdy nie zarobił nawet miedziaka. A Weikor przebijał si˛e w gór˛e od samego dna, ju˙z on wie, jak si˛e zarabia pieniadze, ˛ a nie tylko nadstawia łap˛e, kiedy je przynosza˛ na tacy. Od Omesa pieniadze ˛ uciekaja˛ tak szybko, jak tylko jest w stanie je wydawa´c, ale do Weikora płyna˛ nieprzerwanym strumieniem. Za dziesi˛ec´ lat Weikor b˛edzie mógł wykupi´c sobie Omesa na własno´sc´ , cho´c nigdy nie pojm˛e, czemu miałoby mu na tym zale˙ze´c. Althalus zrobił w tył zwrot i wyszedł, nie zamówiwszy nawet jednego kielicha. Usłyszał dokładnie to, czego potrzebował; najwyra´zniej fortuna znów si˛e do´n u´smiechn˛eła. Kto wie, czy geografia rzeczywi´scie nie odegrała tu jakiej´s roli. Przez kilka nast˛epnych dni pilnie w˛eszył po całym Kanthonie, wypytujac ˛ o Omesa i Weikora. Ostatecznie na czoło listy wysunał ˛ si˛e Omeso, gdy˙z Weikor miał reputacj˛e człowieka, który umie chroni´c swój ci˛ez˙ ko zapracowany majatek. ˛ Althalus za´s stanowczo nie miał ochoty na kolejne spotkanie z rozjuszonymi brytanami. Znów odstawił numer z pomylonym adresem, co dało mu okazj˛e przyjrze´c si˛e ´ bli˙zej zatrzaskowi frontowych drzwi Omesa. Sledz ac ˛ swa˛ ofiar˛e przez par˛e kolejnych wieczorów, wykrył, z˙ e Omeso z reguły wraca do domu dopiero o s´wicie, i to w stanie takiego upojenia, i˙z nie zauwa˙zyłby nawet po˙zaru. Słu˙zacy ˛ znali oczywi´scie zwyczaje chlebodawcy, wi˛ec tak˙ze sp˛edzali całe noce na mie´scie, a zatem o zachodzie sło´nca dom niemal zawsze s´wiecił pustkami. Althalus prawie natychmiast zobaczył co´s, co wydało mu si˛e zgoła niewiarygodne. Otó˙z dom Omesa, imponujacy ˛ z zewnatrz, ˛ w s´rodku miał stare, połamane krzesła o spłowiałych obiciach i stoły, których wstydziliby si˛e nawet n˛edzarze. Draperie przypominały szmaty, dywany były poprzecierane, a najlepsze s´wieczniki wykonane z za´sniedziałego mosiadzu. ˛ Całe wyposa˙zenie domu krzyczało głos´niej ni˙z słowa, z˙ e nie mieszka tu z˙ aden bogacz. Omeso najwyra´zniej przepu´scił ju˙z cały spadek. Złodziej jednak nie ustawał w wysiłkach i dopiero po skrupulatnym przeszukaniu wszystkich pokojów ostatecznie dał za wygrana,˛ opuszczajac ˛ z obrzydze14
niem dom, w którym nie było ani jednego przedmiotu wartego kradzie˙zy. Nadal miał pieniadze ˛ w sakiewce, wi˛ec włóczył si˛e po Kanthonie jeszcze przez kilka dni i wtedy, przez czysty przypadek, trafił do ober˙zy odwiedzanej przez rzemie´slników. Jak zwykle na nizinach, nie podawano tam miodu i Althalus musiał si˛e znów zadowoli´c kwa´snym winem. Rozejrzał si˛e uwa˙znie. Rzemie´slnikom nie brak na ogół okazji do odwiedzin w bogatych domach, wi˛ec po chwili uznał, z˙ e warto zabra´c głos: — Mo˙ze który´s z panów zechce mnie o´swieci´c. Pewnego dnia wpadłem w interesach do domu niejakiego Omesa. Wszyscy w mie´scie opowiadali, jaki to z niego bogacz, ale po przekroczeniu progu nie mogłem uwierzy´c własnym oczom. Zobaczyłem tam krzesła o zaledwie trzech nogach i stoły tak rozchwiane, z˙ e mo˙zna by je rozwali´c jednym uderzeniem pi˛es´ci. — To najnowsza kantho´nska moda, przyjacielu — wyja´snił poplamiony glina˛ garncarz. — Nie sposób ju˙z sprzeda´c jednego porzadnego ˛ garnka, dzbana czy gasiorka, ˛ bo ka˙zdy chce tylko wyszczerbionych albo z obtłuczonymi uchami. — Je´sli ci˛e to tak dziwi, zajrzyj do mojego warsztatu — odezwał si˛e stolarz. — Miałem tam cały stos połamanych mebli, ale odkad ˛ wprowadzili nowe podatki, nie mog˛e sprzeda´c nic nowego, a ludzie sa˛ gotowi zapłaci´c ka˙zda˛ cen˛e za stare rupiecie. — Nic nie rozumiem — wyznał Althalus. — Nie ma w tym nic skomplikowanego, cudzoziemcze — rzekł piekarz. — Nasz stary aryo opierał swe rzady ˛ na podatku od chleba. Ka˙zdy, kto jadł, pomagał pa´nstwu. Ale w zeszłym roku aryo zmarł, a tron objał ˛ jego syn, młodzieniec gruntownie wykształcony. Nauczyciele — sami filozofowie o dziwnych pogla˛ dach — wmówili mu, z˙ e podatek od zysku jest sprawiedliwszy od tamtego, bo biedni ludzie kupuja˛ głównie chleb, natomiast bogacze maja˛ wygórowane zyski. — A co maja˛ do tego stare graty? — Te graty, przyjacielu, sa˛ tylko na pokaz — wyja´snił pochlapany zaprawa˛ murarz. — Nasi bogacze próbuja˛ w ten sposób przekona´c poborców podatkowych, z˙ e nie posiadaja˛ z˙ adnego majatku. ˛ Poborcy oczywi´scie w to nie wierza˛ i urzadzaj ˛ a˛ im w domach niespodziewane rewizje. Je´sli jaki´s kantho´nski bogacz oka˙ze si˛e na tyle głupi, by mie´c cho´cby jeden elegancki mebel, poborcy natychmiast zarzadzaj ˛ a˛ w jego domu zrywanie podłóg. — Zrywanie podłóg? Po co? — Bo to ulubione miejsce na chowanie pieni˛edzy. Ludzie, uwa˙zasz, upatruja˛ sobie w posadzce par˛e kamieni, wykopuja˛ pod nimi dziur˛e i wykładaja˛ ja˛ cegłami. Potem zamurowuja˛ tam wszystkie pieniadze, ˛ których niby nie maja.˛ Ale robia˛ to tak nieudolnie, z˙ e ka˙zdy dure´n zauwa˙zy s´lady, gdy tylko wejdzie do pokoju. Co do mnie, to zbijam teraz wi˛ecej kasy, uczac ˛ ludzi miesza´c zapraw˛e, ni˙z wznoszac ˛ mury. Dopiero co sam musiałem zrobi´c sobie taka˛ skrytk˛e, bo tyle ju˙z uciułałem. — Czemu wasi bogacze robia˛ to sami? Nie moga˛ naja´ ˛c sobie fachowców? 15
— Ale˙z najmowali, przynajmniej na poczatku, ˛ ale poborcy okazali si˛e cwa´nsi. Zacz˛eli rozdawa´c nagrody ka˙zdemu, kto wska˙ze s´wie˙zo zamurowane miejsce. — Tu murarz za´smiał si˛e cynicznie. — W ko´ncu to co´s w rodzaju patriotycznego obowiazku, ˛ a i nagroda jest warta zachodu. Teraz wszyscy kantho´nscy bogacze sa˛ murarzami amatorami, ale tak si˛e dziwnie składa, z˙ e ani jeden z moich uczniów nie ma imienia, po którym mógłbym go rozpozna´c. Wszyscy nosza˛ imiona zwia˛ zane z przyzwoitymi zawodami. Chyba si˛e boja,˛ z˙ e gdyby podali mi prawdziwe, mógłbym ich wyda´c poborcom. Althalus długo obracał w my´slach te strz˛epki informacji. Prawo podatkowe filozoficznie nastawionego arya Kanthonu w wi˛ekszym lub mniejszym stopniu szkodziło jego interesom. Je´sli kto´s jest na tyle sprytny, by ukry´c pieniadze ˛ przed poborca˛ podatkowym i jego doskonale wyposa˙zona˛ ekipa˛ do demolowania podłóg, to jaka˛ szans˛e mo˙ze mie´c uczciwy złodziej? Dosta´c si˛e do domu bogacza to pestka, ale perspektywa chodzenia w´sród tych paskudnych gratów, kiedy w dodatku si˛e wie o majatku ˛ ukrytym zaledwie tu˙z pod stopami, mo˙ze przyprawi´c o zimny dreszcz. Co gorsza, budynki bogaczy stoja˛ tak blisko siebie, z˙ e jeden krzyk obudzi cała˛ okolic˛e. Potajemna kradzie˙z si˛e nie powiedzie, podobnie jak ´ gro´zba u˙zycia siły. Swiadomo´ sc´ , z˙ e bogactwo jest tak blisko, a jednocze´snie tak daleko, nie dawała Althalusowi spokoju. Uznał, z˙ e lepiej b˛edzie natychmiast ucieka´c, zanim pokusa we´zmie nad nim gór˛e i zmusi do pozostania. Kanthon okazał si˛e jeszcze gorszy od Deiki. Althalus wyjechał nast˛epnego ranka, w wyjatkowo ˛ kiepskim nastroju kontynuujac ˛ w˛edrówk˛e na zachód poprzez z˙ yzne pola Treborei ku Perquaine. Owszem, cywilizowany s´wiat posiada dóbr bez liku, ale ci, którzy dzi˛eki własnej chytro´sci je zgromadzili, potrafia˛ równie chytrze dba´c o ich ochron˛e. Althalus zaczynał ju˙z t˛eskni´c za pograniczem. Szkoda, z˙ e w ogóle kiedykolwiek usłyszał słowo „cywilizacja”. Przeprawił si˛e przez rzek˛e do Perquaine, legendarnej nizinnej krainy, gdzie — jak powiadano — ziemia jest tak z˙ yzna, z˙ e nawet nie wymaga uprawy. Tutejsi gospodarze musza˛ jedynie wyj´sc´ wiosna˛ w pole w swych od´swi˛etnych ubraniach i powiedzie´c: „Pszenic˛e prosz˛e!” albo: „J˛eczmie´n, je´sli łaska!”, a potem wróci´c do ciepłych łó˙zek. Althalus wprawdzie uwa˙zał te pogłoski za mocno przesadzone, ale w ko´ncu nie znał si˛e na gospodarstwie, wi˛ec mo˙ze tkwiło w nich jakie´s ziarenko prawdy. W przeciwie´nstwie do reszty s´wiata, Perquai´nczycy czcili z˙ e´nskie bóstwo. Wi˛ekszo´sci ludzi — i to po obu stronach granicy — wydawało si˛e to gł˛eboko nienaturalne, a jednak była w tym jaka´s my´sl. Cała kultura Perquaine opierała si˛e na uprawie rozległych pól i tutejsi mieszka´ncy mieli absolutna˛ obsesj˛e na punkcie urodzajno´sci. W mie´scie Maghu najwi˛ekszym i najwspanialszym budynkiem była s´wiatynia ˛ Dwei, bogini płodno´sci. Althalus zatrzymał si˛e na chwil˛e, by zajrze´c do s´rodka, i widok gigantycznego posagu ˛ niemal zwalił go z nóg. Rze´zbiarz, 16
który wykonał owo monstrum, musiał by´c kompletnym wariatem albo działa´c w religijnej ekstazie. Althalus przyznał jednak niech˛etnie, z˙ e twórca kierował si˛e czym´s w rodzaju spaczonej logiki. Płodno´sc´ to macierzy´nstwo, a macierzy´nstwo to karmienie piersia.˛ Figura wyra´znie sugerowała, i˙z bogini Dweia była w stanie wykarmi´c setki dzieci naraz. Kraina Perquaine została zasiedlona pó´zniej ni˙z Treborea czy Equero, a jej mieszka´ncy wcia˙ ˛z jeszcze nie wyzbyli si˛e pewnej rubaszno´sci, dzi˛eki której mieli wi˛ecej wspólnego z ludno´scia˛ pogranicza ni˙z z nad˛etymi mieszczuchami ze wschodu. Gospody w zaniedbanych dzielnicach Maghu okazały si˛e bardziej hałas´liwe ni˙z w podobnych miejscach Deiki czy Kanthonu, ale tym akurat Althalus si˛e nie przejmował. Kra˙ ˛zył po mie´scie, póki nie znalazł takiej, w której go´scie woleli gada´c, ni˙z wszczyna´c burdy. Zaszył si˛e w kacie ˛ i nadstawił ucha. — Z kasy Druigora pieniadz ˛ a˙z si˛e wylewa — opowiadał jeden bywalec drugiemu. — Zatrzymałem si˛e kiedy´s przy jego biurze i widziałem. Kasa była otwarta i tak pełna, z˙ e nie mogli docisna´ ˛c wieka. — To całkiem zrozumiałe — odparł jego towarzysz przy stole. — Druigor bardzo s´rubuje ceny. Zawsze znajdzie sposób, z˙ eby utargowa´c wi˛ecej od innych. — Słyszałem, z˙ e przymierza si˛e do senatu — wtracił ˛ jaki´s chudzielec. — Chyba rozum stracił! Przecie˙z si˛e nie nadaje, nie ma z˙ adnego tytułu. Chudzielec wzruszył ramionami. — Kupi go sobie. Wsz˛edzie a˙z roi si˛e od szlachetnie urodzonych, którzy w sakiewkach nie maja˛ nic prócz tytułu. Potem rozmowa zeszła na inne tematy, wi˛ec Althalus wstał i chyłkiem opu´scił lokal. Szedł jaki´s czas wask ˛ a˛ brukowana˛ uliczka,˛ póki nie napotkał znakomicie ubranego przechodnia. — Przepraszam — zagadnał ˛ go uprzejmie — szukam biura niejakiego Druigora. Przypadkiem nie wie pan, gdzie to jest? — Wszyscy w Maghu wiedza,˛ gdzie jest przedsi˛ebiorstwo Druigora. — Jestem tu obcy. — No tak, to wszystko wyja´snia. Druigor ma swój magazyn przy zachodniej bramie. Ka˙zdy w okolicy poka˙ze panu ten budynek. Althalus podzi˛ekował i poszedł dalej. Teren w pobli˙zu zachodniej bramy zdominowały podobne do kurników magazyny. Usłu˙zny przechodzie´n wskazał Althalusowi ten, który nale˙zał do Druigora. Panował tam wielki ruch. Ludzie wchodzili i wychodzili frontowymi drzwiami, w pobli˙zu stały wozy z wypchanymi workami w oczekiwaniu na miejsce przy rampie ładunkowej. Althalus obserwował przez chwil˛e. Nieustanny strumie´n wchodzacych ˛ i wychodzacych ˛ s´wiadczył o sporym ruchu w interesie, a to zawsze dobrze rokuje. Althalus minał ˛ budynek i wszedł do nast˛epnego, znacznie spokojniejszego magazynu. Spocony tragarz ciagn ˛ ał ˛ wła´snie po podłodze ci˛ez˙ kie worki i ustawiał 17
je pod s´ciana.˛ — Przepraszam — rzekł złodziej. — Do kogo nale˙zy ten magazyn? — Do Garwina, ale teraz go tu nie ma. — Ach. . . Szkoda, z˙ e go nie zastałem. Przyjd˛e pó´zniej. Althalus zawrócił do baraku Druigora i przyłaczył ˛ si˛e do oczekujacych ˛ na rozmow˛e z wła´scicielem. Kiedy nadeszła jego kolej, znalazł si˛e w obskurnym pokoju, gdzie przy stoliku siedział m˛ez˙ czyzna o twardym spojrzeniu. — Tak? — zapytał. — Widz˛e, z˙ e jest pan bardzo zaj˛etym człowiekiem — zagaił Althalus, omiatajac ˛ wzrokiem pomieszczenie. — Owszem, wi˛ec prosz˛e do rzeczy. Althalus zda˙ ˛zył ju˙z dostrzec to, na czym mu zale˙zało. W kacie ˛ pokoju stała p˛ekata spi˙zowa kasa ze skomplikowanym zatrzaskiem. — Powiedziano mi, z˙ e porzadny ˛ z pana go´sc´ , panie Garwin — o´swiadczył najbardziej przypochlebnym tonem, nadal bacznie rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po wn˛etrzu. ´ — Zle pan trafił. Nazywam si˛e Druigor. Przedsi˛ebiorstwo Garwina jest kilka domów dalej. Althalus wyrzucił obie r˛ece w gór˛e. — Nie powinienem wierzy´c temu pijakowi! Przecie˙z kiedy mi mówił, z˙ e to tutaj, ledwie trzymał si˛e na nogach. Chyba wróc˛e i dam mu w pysk. Najmocniej przepraszam, panie Druigor, odpłac˛e draniowi za nas obu. — Chce si˛e pan widzie´c z Garwinem w interesach? — spytał zaciekawiony Druigor. — Mog˛e da´c panu lepsze ceny niemal na wszystko. — Bardzo mi przykro, ale tym razem mam zwiazane ˛ r˛ece. Ten idiota, mój brat, poczynił Garwinowi pewne obietnice i w z˙ aden sposób nie mog˛e si˛e z nich wykr˛eci´c. B˛ed˛e musiał po powrocie zamurowa´c braciszkowi g˛eb˛e. A kiedy znów zawitam do Maghu, mo˙zemy odby´c mała˛ pogaw˛edk˛e. — B˛ed˛e na pana czekał, panie. . . — Kweso — rzucił bez zastanowienia Althalus. — Nie jest pan czasem krewnym tego handlarza soli z Deiki? — To kuzyn mojego ojca, ale od lat z soba˛ nie rozmawiaja.˛ Takie tam rodzinne niesnaski. No có˙z, jest pan zaj˛ety, panie Druigor, zatem pozwoli pan, z˙ e pójd˛e zamieni´c par˛e słów z owym pijakiem. Potem odszukam pana Garwina i dowiem si˛e, ile rodzinnych aktywów przeputał mój brat, ten półgłówek. — A wi˛ec do nast˛epnego razu, tak? — Mo˙ze pan na mnie liczy´c, panie Druigor. Althalus skłonił si˛e lekko i wyszedł. Było ju˙z dobrze po północy, gdy sforsował drzwi od strony rampy załadow18
czej. Przez pachnacy ˛ zbo˙zem magazyn przemknał ˛ cichaczem do pokoju, w którym uprzednio rozmawiał z Druigorem. Drzwi były zamkni˛ete na klucz, ale to nie stanowiło przeszkody. Znalazłszy si˛e w s´rodku, szybko skrzesał ognia i zapalił s´wiec˛e na stoliku. Nast˛epnie poddał starannym ogl˛edzinom zatrzask od wieka kasy. Jak zwykle zaprojektowano go tak, by odstraszy´c ewentualnych ciekawskich, ale Althalus, który znał t˛e konstrukcj˛e, poradził sobie w kilka minut. Kiedy si˛egał do s´rodka, palce dr˙zały mu z niecierpliwo´sci. Nie znalazł tam jednak monet. Kasa wypełniona była po brzegi kawałkami papieru. Althalus wyjał ˛ gar´sc´ i bacznie im si˛e przyjrzał. Na ka˙zdej kartce widniał jaki´s obrazek, ale złodziej nie widział w nich z˙ adnego sensu. Rzucił je na podłog˛e i wyciagn ˛ ał ˛ nast˛epny plik. Znowu te same obrazki! Rozpaczliwie szperał w kasie, ale nie trafił na nic, co przypominałoby pienia˛ dze. To w ogóle nie miało sensu! Po co kto´s przechowuje bezwarto´sciowe papierki? Po kwadransie dał za wygrana.˛ Przez chwil˛e miał ochot˛e uło˙zy´c wszystkie papierki w stos i podpali´c, ale natychmiast porzucił t˛e my´sl. Ogie´n mógłby si˛e rozprzestrzeni´c, a płonacy ˛ magazyn zwróci na siebie uwag˛e. Althalus wymamrotał par˛e soczystych przekle´nstw i wyszedł. Przez jaki´s czas zastanawiał si˛e, czy nie wróci´c do tawerny, która˛ odwiedził pierwszego dnia. Mo˙ze warto zamieni´c par˛e słów z tym wałkoniem, który tak błyskotliwie opowiadał o zawarto´sci kasy Druigora? Po namy´sle jednak zrezygnował. Ciagłe ˛ pora˙zki, jakie prze´sladowały go tego lata, pozbawiły go resztek cierpliwo´sci, tote˙z nie mógłby da´c głowy, czy b˛edzie w stanie powstrzyma´c si˛e od spuszczenia komu´s łomotu. A w jego obecnym stanie ducha doszłoby do tego, co pewne kr˛egi nazywaja˛ morderstwem. W kwa´snym humorze wrócił do gospody, w której trzymał konia. Reszt˛e nocy przesiedział na łó˙zku, popatrujac ˛ ze zło´scia˛ na pojedynczy papierek z kasy Druigora. Całkiem niezłe te obrazki. Po co Druigor zamykał je w kasie? Doczekawszy si˛e ranka, Althalus obudził wła´sciciela i uregulował rachunek. Potem si˛egnał ˛ do kieszeni. — Ach — rzekł — wła´snie co´s sobie przypomniałem. Znalazłem to na ulicy. Mo˙ze przypadkiem wie pan, co to mo˙ze znaczy´c? — Jasne, z˙ e wiem — odparł zagadni˛ety. — To pieniadze. ˛ — Pieniadze? ˛ Nic nie rozumiem. Pieniadze ˛ robi si˛e ze złota albo srebra, czasem ostatecznie z miedzi czy mosiadzu. ˛ A taki zwykły papier? Przecie˙z to nie mo˙ze by´c nic warte! — Je´sli zaniesie to pan do skarbca przy senacie, wypłaca˛ panu srebrna˛ monet˛e. — Dlaczego? — Jest na nim piecz˛ec´ senatu, dlatego jest wart tyle samo co prawdziwe sre-
19
bro. Nigdy pan nie widział papierowych pieni˛edzy? Althalus wlókł si˛e do stajni w poczuciu całkowitej kl˛eski. To najgorsze lato w jego z˙ yciu. Szcz˛es´cie opu´sciło go na dobre, najwyra´zniej nie chce, by przebywał w tych stronach. W nizinnych miastach znalazł wprost niezmierzone bogactwa, ale chocia˙z dosłownie wychodził ze skóry, wcia˙ ˛z mu si˛e wymykały z rak. ˛ Wsiadajac ˛ na konia, poprawił si˛e jednak w my´sli — przecie˙z poprzedniej nocy miał w r˛eku wi˛ecej pieni˛edzy, ni˙z kiedykolwiek jeszcze zobaczy, ale po prostu je zostawił, bo nie wiedział, z˙ e to sa˛ pieniadze. ˛ Nie, zdecydowanie nie ma czego tu szuka´c. Jego miejsce jest z powrotem na granicy. Tutaj sprawy zanadto si˛e pokomplikowały. W sm˛etnym nastroju skierował konia w stron˛e targu, z˙ eby przehandlowa´c cywilizowany strój na taki, który bardziej pasuje do przygranicznych rejonów. Handlarz go oszukał, ale tego nale˙zało si˛e spodziewa´c. Tutaj biednemu złodziejowi nic nie mogło si˛e powie´sc´ . Nie zdziwiło go nawet, kiedy po wyj´sciu ze sklepu okazało si˛e, z˙ e kto´s ukradł mu konia.
ROZDZIAŁ 2 Poczucie kl˛eski sprawiło, z˙ e Althalus zachował si˛e do´sc´ obcesowo wobec pierwszego człowieka, który nast˛epnej nocy przechodził koło jego kryjówki. Złodziej wynurzył si˛e z cienia, złapał od tyłu zaskoczonego przechodnia za tunik˛e, a potem rabn ˛ ał ˛ z całej siły jego głowa˛ o mur. Ofiara zwisała bezwładnie Althalusowi w r˛ekach, co go jeszcze bardziej zdenerwowało, z niejasnych bowiem powodów spodziewał si˛e czego´s w rodzaju walki. Wrzucił nieprzytomnego człowieka do rynsztoka i szybko zwinał ˛ mu sakiewk˛e. Potem — nie wiedzac ˛ czemu — zawlókł ciało w ciemne miejsce i obrabował je z całego ubrania. W˛edrujac ˛ przez mroczne ulice, doszedł do wniosku, z˙ e postapił ˛ głupio, chocia˙z do pewnego stopnia słusznie, gdy˙z w ten sposób wyraził swa˛ opini˛e o cywilizacji. Szedł dalej, ale po pewnym czasie absurdalno´sc´ całego zdarzenia z jakiego´s powodu poprawiła mu humor. Poniewa˙z w˛ezełek z rzeczami zaczał ˛ mu przeszkadza´c, wyrzucił go, nie sprawdziwszy nawet, czy co´s na niego pasuje. Na szcz˛es´cie bramy miasta były otwarte, wi˛ec Althalus opu´scił Maghu, nie zawracajac ˛ sobie głowy cho´cby jednym słowem po˙zegnania. Dzi˛eki pełni ksi˛ez˙ yca miał doskonała˛ widoczno´sc´ i ruszył prosto na północ, z ka˙zdym krokiem czujac ˛ si˛e lepiej. Do s´witu zrobił kilka mil i wkrótce na horyzoncie zamajaczyły o´snie˙zone szczyty Arum połyskujace ˛ ró˙zowo w s´wietle wschodzacego ˛ sło´nca. Z Maghu do podnó˙za gór był szmat drogi, lecz Althalus nie ustawał w marszu. Chciał czym pr˛edzej zostawi´c za soba˛ cywilizacj˛e. Cały pomysł wyprawy na niziny okazał si˛e kompletnie poroniony, i to wcale nie dlatego, z˙ e nie przyniósł zysku; Althalus i tak przepuszczał ka˙zdego miedziaka, jaki wpadł mu w r˛ece. Tym, co bolało go najwi˛ecej, był kompletny rozbrat z własnym szcz˛es´ciem. Bo tylko szcz˛es´cie si˛e liczy, pieniadze ˛ nic nie znacza.˛ U schyłku lata znalazł si˛e wreszcie na pogórzu i w pewne złociste popołudnie zatrzymał si˛e w obskurnej przydro˙znej gospodzie, bynajmniej nie z powodu wielkiego pragnienia, tylko z potrzeby rozmowy z lud´zmi, których mógł zrozumie´c. — Nie uwierzyłby´s, jaki z niego tłu´scioch — mówił nie´zle wstawiony go´sc´ do wła´sciciela. — Jasne, z˙ e sta´c go na dobre z˙ arcie, przecie˙z trzyma w swym skarbcu połow˛e bogactw Arum. 21
Złodziej natychmiast nadstawił uszu. Usadowił si˛e blisko pijaka, w nadziei z˙ e usłyszy wi˛ecej. Szynkarz przyjrzał mu si˛e badawczo. — Co zamawiasz, łaskawco? — Miód — rzekł Althalus, który od miesi˛ecy nie miał w ustach ulubionego trunku, gdy˙z mieszka´ncy nizin nie potrafili go syci´c. — Ju˙z si˛e robi — odparł szynkarz, wracajac ˛ za brudny bar. — Nie chciałem wam przeszkadza´c — zwrócił si˛e Althalus do zawianego go´scia. — Bez urazy. Wła´snie opowiadałem Arekowi o pewnym bogatym wodzu klanu na północy. Ma w swym forcie tyle monet, z˙ e nie sposób ich nawet zliczy´c, bo takiej liczby jeszcze nie wynaleziono. Go´sc´ miał czerwona˛ twarz i fioletowy nos zdeklarowanego pijaka, lecz Althalusa nie interesował w tej chwili kolor jego g˛eby, tylko tunika ze skóry wilka. Ten, kto ja˛ szył, z niewiadomych powodów zostawił uszy, które zdobiły teraz kaptur. Althalus uznał, z˙ e wyglada ˛ to wprost przepi˛eknie. — Jak ma na imi˛e ów wódz, bo nie dosłyszałem? — spytał. — Gosti Pasibrzuch. Prawdopodobnie dlatego, z˙ e jedynym c´ wiczeniem, jakie praktykuje, jest poruszanie szcz˛ekami. Je bez przerwy, od rana do wieczora. — Mówiłe´s, zdaje si˛e, z˙ e go na to sta´c. Pijak zaczał ˛ rozwodzi´c si˛e szeroko na temat majatku ˛ grubasa, Althalus za´s udawał wielkie zainteresowanie, pilnujac ˛ zarazem, by w kielichu rozmówcy nie pokazało si˛e dno. Nim zaszło sło´nce, facet był zalany w trupa, a przy krze´sle Althalusa widniała spora kału˙za miodu. W gospodzie pojawili si˛e tymczasem inni go´scie i w miar˛e zapadania ciemnos´ci robiło si˛e coraz gło´sniej. — Nie wiem, jak tam z toba,˛ przyjacielu — rzekł przymilnie Althalus — ale do mnie cały ten miód zaczyna ju˙z gada´c. Mo˙ze by´smy poszli rzuci´c okiem na gwiazdy? Pijak zamrugał m˛etnymi oczkami. — To do-dos-konały pomysł — wybełkotał. — Mój miód podpowiada mi słowo w słowo to samo. Ruszyli zgodnie do wyj´scia, przy czym Althalus musiał prowadzi´c nowego znajomego pod rami˛e. — Ostro˙znie, przyjacielu. . . O, tu b˛edzie w sam raz — mówił, wskazujac ˛ pobliska˛ k˛ep˛e sosen. Pijak mruknał ˛ co´s na znak zgody i słaniajac ˛ si˛e na nogach, postapił ˛ kilka kroków. Potem przystanał, ˛ dyszac ˛ ci˛ez˙ ko, i oparł si˛e o drzewo. Głowa opadła mu na piersi. — Troch˛e mnie zamroczyło — wymamrotał. Althalus wyciagn ˛ ał ˛ zza pasa krótki miecz i chwycił go za ostrze. 22
— Przyjacielu. . . Pijak podniósł ku niemu twarz. Miał głupia˛ min˛e i m˛etne oczy. — H˛e? Dostał cios w czoło ci˛ez˙ ka˛ r˛ekoje´scia˛ z brazu. ˛ Odbił si˛e od drzewa i padł twarza˛ na ziemi˛e, inkasujac ˛ jeszcze jeden cios, tym razem w potylic˛e. Althalus uklakł ˛ i potrzasn ˛ ał ˛ nim lekko, ale odpowiedziało mu tylko chrapanie. — No, gotów — mruknał ˛ do siebie. Odło˙zył miecz i zabrał si˛e do pracy. Zdjał ˛ ofierze wilczur˛e i si˛egnał ˛ po sakiewk˛e. Nie była specjalnie ci˛ez˙ ka, za to buty prezentowały si˛e niezgorzej. Po długiej pieszej w˛edrówce obuwie niemal mu si˛e rozpadło, wi˛ec zmiana bardzo si˛e przydała. Wyciagn ˛ ał ˛ te˙z pijakowi zza pasa prawie nowy sztylet, czyli w sumie afera okazała si˛e do´sc´ opłacalna. Zawlókł nieprzytomnego pijaka w ciemne miejsce, a sam wło˙zył nowa˛ tunik˛e i buty. — I tyle z tych niezmierzonych bogactw — westchnał, ˛ przygladaj ˛ ac ˛ si˛e z z˙ alem swej ofierze. — Có˙z, przyjdzie znowu kra´sc´ łachy i buty. . . — Wzruszył ramionami. — Ale skoro moje szcz˛es´cie tak sobie z˙ yczy, mog˛e si˛e i tym zadowoli´c. Machnał ˛ r˛eka˛ chrapiacemu ˛ pijakowi i odszedł, wprawdzie nie w euforii, ale przynajmniej w znacznie lepszym humorze ni˙z na nizinach. Od razu ruszył w dalsza˛ drog˛e, gdy˙z chciał znale´zc´ si˛e na ziemiach innego klanu, zanim poprzedni wła´sciciel tuniki oprzytomnieje. Jeszcze przed południem uznał, z˙ e mo˙ze ju˙z bezpiecznie zatrzyma´c si˛e w wiejskiej ober˙zy, by uczci´c ewidentna˛ odmian˛e losu. Tunika z wilczymi uszami nie dawała si˛e wprawdzie porówna´c z nierozpoznanym bogactwem w kasie Druigora, jednak był to jaki´s poczatek. ˛ Wła´snie w tej ober˙zy usłyszał po raz drugi o Gostim Pasibrzuchu. — To i owo o nim ju˙z mi si˛e obiło o uszy — o´swiadczył zgromadzonym obibokom. — Ale wcia˙ ˛z nie mog˛e poja´ ˛c, dlaczego przywódca klanu pozwala si˛e tak nazywa´c. — Bo go nie znasz — odparł kto´s. — To prawda, z˙ e wi˛ekszo´sc´ wodzów mogłaby si˛e czu´c ura˙zona, ale Gosti jest bardzo dumny ze swego brzuszyska. Cz˛esto sam gło´sno si˛e s´mieje, z˙ e przez całe lata nie widzi własnych stóp. — Powiadaja,˛ z˙ e jest bogaty — zagadnał ˛ Althalus, kierujac ˛ rozmow˛e na najbardziej interesujacy ˛ dla siebie temat. — O tak, to prawda — potwierdził inny go´sc´ . — Czy˙zby jego klan trafił na z˙ ył˛e złota? — Tak jakby. Kiedy wskutek niesnasek klanowych zginał ˛ jego ojciec, Gosti został przywódca,˛ mimo z˙ e wi˛ekszo´sc´ członków nie miała o nim zbyt wysokiego mniemania, głównie z powodu tej tuszy. Znam zreszta˛ jego kuzyna, niejakiego Galbaka, który ma postur˛e nied´zwiedzia i jest gro´zniejszy ni˙z wa˙ ˛z. Gosti postanowił wybudowa´c most nad rzeka,˛ uznał bowiem, z˙ e to ułatwi mu drog˛e na spotkania
23
z innymi przywódcami klanów. Most jest wprawdzie do´sc´ kiepski i tak rozklekotany, z˙ e strach nim przechodzi´c, ale co z tego? Rzeki nie da si˛e pokona´c w bród, bo nurt jest tak bystry, z˙ e nim si˛e obejrzysz, wyrzuci twego trupa pół mili dalej, a poniewa˙z nast˛epne przeprawy oddalone sa˛ o pi˛ec´ dni z˙ mudnej drogi w ka˙zdym kierunku, ten rupie´c jest wart tyle co z˙ yła złota. Strze˙ze go kuzyn Gostiego i zdziera za przej´scie jak za zbo˙ze. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odwa˙zy mu si˛e sprzeciwi´c i w taki to sposób Gosti s´ciaga ˛ do swego fortu pieniadz ˛ z całego Arum. — Ciekawe — mruknał ˛ Althalus. — Baaardzo ciekawe. Ka˙zdy teren wymaga odr˛ebnego podej´scia. Tutaj, w górach, standardowy plan ataku polegał na wkradaniu si˛e w łaski mo˙znych i bogatych za pomoca˛ zabawnych historyjek i bezczelnych z˙ artów. Sposób ten jednak na pewno by nie podziałał w zatłoczonych miastach na nizinach, gdzie z˙ arty i s´miech uznawano za sprzeczne z prawem. Althalus wiedział, z˙ e historyjki, jakie opowiadano sobie po gospodach, były z reguły wyolbrzymione, ale te o bogactwie Gostiego sugerowały, z˙ e grubas ma w swym forcie przynajmniej tyle pieni˛edzy, by warto było podja´ ˛c trud podró˙zy. Na miejscu si˛e oka˙ze, co dalej. Idac ˛ wcia˙ ˛z na północ, ku wy˙zszym partiom gór Arum, słyszał od czasu do czasu z tyłu co´s w rodzaju skowytu. Nie potrafił od razu okre´sli´c, jakie zwierz˛e robi tyle hałasu, bo znajdowało si˛e dostatecznie daleko. Noca˛ jednak zdarzało si˛e, z˙ e głos dobiegał z bli˙zszej odległo´sci, i Althalus czuł lekki niepokój. Kiedy dotarł do owego chwiejnego mostu, zatrzymał go krzepki poborca myta. Niechlujnie odziany, na ramionach miał wytatuowane znaki klanu Gostiego. Althalus omal si˛e nie zakrztusił, kiedy usłyszał cen˛e za przej´scie, ale potraktował to jak inwestycj˛e i zapłacił. — Fajny masz kubraczek, przyjacielu — zauwa˙zył poborca, spogladaj ˛ ac ˛ z pewna˛ zazdro´scia˛ na wilcza˛ tunik˛e. — Dobrze chroni od zimna — odparł Althalus niedbale. — Gdzie˙ze´s to zdobył? — W Hule. Przypadkiem spotkałem na drodze wilka. Ju˙z miał mi skoczy´c do gardła i zrobi´c sobie ze mnie kolacj˛e, ale widzisz, chocia˙z w zasadzie lubi˛e wilki, bo tak pi˛eknie s´piewaja,˛ nie lubi˛e ich na tyle, by da´c si˛e zje´sc´ . Zwłaszcza gdy mam stanowi´c główne danie. Na szcz˛es´cie miałem przy sobie ko´sci, wi˛ec namówiłem wilka na partyjk˛e. W ko´ncu to lepsze ni˙z tarzanie si˛e po ziemi i krwawa jatka. Ustalili´smy stawk˛e i zacz˛eli´smy gr˛e. — Jaka to była stawka? — To oczywiste: mój trup przeciw jego skórze. Poborca parsknał ˛ s´miechem. Althalus rozwijał dalej swa˛ histori˛e: — Tak si˛e składa, z˙ e jestem najlepszym graczem na s´wiecie. Grali´smy moimi ko´sc´ mi, a swego czasu wło˙zyłem wiele stara´n, z˙ eby je nale˙zycie wy´cwiczy´c. 24
Teraz robia˛ dokładnie to, czego od nich oczekuj˛e. Krótko mówiac, ˛ wilk miał zła˛ pass˛e i dlatego ja nosz˛e jego skór˛e, on za´s trz˛esie si˛e z zimna w lesie Hule, bo został zupełnie goły. Poborca rechotał na całe gardło. — Widziałe´s kiedy gołego wilka z g˛esia˛ skórka? ˛ — spytał Althalus, przybierajac ˛ współczujacy ˛ wyraz twarzy. — Có˙z za z˙ ałosny widok! Było mi go serdecznie z˙ al, ale mimo wszystko zakład to zakład, a wilk przegrał. Postapiłbym ˛ nieetycznie, gdybym oddał mu skór˛e, mam racj˛e? Poborca dosłownie wył ze s´miechu. — Tak, tak, było mi naprawd˛e z˙ al biedaka, mo˙ze te˙z czułem si˛e nieco winny. Wiesz co, przyjacielu, b˛ed˛e z toba˛ szczery. Tak naprawd˛e to ja go oszukiwałem. I wła´snie dlatego pozwoliłem mu zachowa´c ogon. Z czystej uczciwo´sci. — Ach, có˙z za niezwykła historia! — rechotał poborca, klepiac ˛ Althalusa po plecach. — Gosti musi to usłysze´c! I uparł si˛e, z˙ e sam przeprowadzi Althalusa przez rozklekotany most i zaniedbana˛ wiosk˛e do górujacego ˛ nad spieniona˛ rzeka˛ drewnianego fortu. Weszli do zadymionej sali. Althalus odwiedził swego czasu wiele klanowych siedzib w górach Arum, wi˛ec nie dziwiło go relatywne podej´scie do kwestii porzadku, ˛ ale sala Gostiego wyniosła niechlujstwo na wy˙zyny godne dzieła sztuki. Jak w wi˛ekszo´sci takich pomieszcze´n, w samym s´rodku znajdował si˛e dołek na palenisko. Brudna˛ podłog˛e pokrywało sitowie, niezmieniane od co najmniej dziesi˛eciu lat. W katach ˛ gniły ko´sci i inne odpadki, tu i tam drzemały psy i s´winie. Althalus jeszcze nigdy nie widział, z˙ eby s´winie traktowano na równi z domowymi ulubie´ncami. Z przodu sali stał stół z surowych, nieoheblowanych desek, przy nim za´s siedział najgrubszy m˛ez˙ czyzna, jakiego Althalus kiedykolwiek widział, i obiema r˛ekami wpychał sobie do ust jedzenie. Nietrudno było go zidentyfikowa´c, bo te˙z Gosti uczciwie zasłu˙zył na swoje przezwisko. Miał małe, s´wi´nskie oczka, a dolna warga wisiała mu a˙z do podbródka. Po˙zywiał si˛e wła´snie upieczona˛ w cało´sci wieprzowa˛ noga,˛ od której odrywał palcami wielkie kawały. Tu˙z za nim stał pot˛ez˙ nie zbudowany m˛ez˙ czyzna o twardym, nieprzyjaznym spojrzeniu. — Czy˙zby´smy przeszkodzili w obiedzie? — mruknał ˛ Althalus do swego przewodnika. Wytatuowany tylko si˛e za´smiał. — Niezupełnie. Z Gostim nigdy nie wiadomo, jaki posiłek akurat spo˙zywa, bo jeden nast˛epuje tu˙z po drugim. Gosti, uwa˙zasz, je przez cały czas. Wprawdzie nigdy tego nie widziałem, ale niektórzy przysi˛egaja,˛ z˙ e je nawet podczas snu. Chod´z, przedstawi˛e ci˛e i jemu, i jego kuzynowi Galbakowi. Podeszli obaj do stołu. — Hej, Gosti! — zawołał wytatuowany, próbujac ˛ zwróci´c uwag˛e gospodarza. — To jest Althalus. Niech ci opowie, skad ˛ ma t˛e pi˛ekna˛ tunik˛e z wilczymi uszami. 25
— Dobra — huknał ˛ Gosti grzmiacym ˛ basem, upijajac ˛ łyk miodu z rogu i zerkajac ˛ z ukosa na przybysza. — Nie masz chyba nic przeciwko temu, z˙ e b˛ed˛e przy tym jadł? — Ale˙z skad. ˛ Przecie˙z widz˛e, z˙ e masz głodowa˛ plamk˛e pod paznokciem lewego kciuka. Na pewno nie chciałbym, z˙ eby´s zaczał ˛ si˛e kurczy´c na moich oczach. Gosti zamrugał, po czym ryknał ˛ s´miechem, opluwajac ˛ cały stół wieprzowym tłuszczem. Galbakowi jednak nawet nie drgn˛eły usta. Althalus rozdmuchał historyjk˛e o partii ko´sci z wilkiem do rozmiarów epopei. Nim zapadła noc, siedział jak przyro´sni˛ety na krze´sle obok tłu´sciocha, przedtem jednak powtarzał liczne wersje opowie´sci, ku uciesze wielu odzianych w futra m˛ez˙ czyzn, którzy pojawiali si˛e w sali. Wymy´slił te˙z na poczekaniu kilka innych historyjek, budzacych ˛ takie same salwy wesoło´sci. Ale cho´c nie ustawał w wysiłkach, nie udało mu si˛e wywoła´c cho´cby cienia u´smiechu na ustach olbrzymiego Galbaka. Cała˛ zim˛e sp˛edził, jedzac ˛ i pijac ˛ przy stole Gostiego, a poniewa˙z wymy´slał coraz to nowe anegdotki, od których brzuszysko jego gospodarza trz˛esło si˛e ze s´miechu, traktowano go z wylewna˛ serdeczno´scia.˛ Wtracane ˛ niekiedy historyjki samego Gostiego wyra´znie nudziły jego rodaków, gdy˙z ograniczały si˛e do przechwałek, ile to złota trzyma w swym sejfie. Członkowie klanu znali je ju˙z chyba na pami˛ec´ , lecz Althalus uwa˙zał, z˙ e sa˛ wr˛ecz fascynujace. ˛ Zima długo nie dawała za wygrana,˛ ale wreszcie nadeszła wiosna, a do tego czasu Althalus znał ju˙z ka˙zdy kat ˛ siedziby Pasibrzucha. Odnalezienie skarbca nie nastr˛eczało trudno´sci, gdy˙z był pilnie strze˙zony. W drugim ko´ncu korytarza, tego samego, przy którym znajdowała si˛e sala jadalna, trzy schodki prowadziły do ci˛ez˙ kich drzwi. Masywna zasuwa z brazu ˛ sugerowała, z˙ e w s´rodku sa˛ prawdziwe skarby. Althalus zauwa˙zył, z˙ e nocna zmiana nie traktuje swych obowiazków ˛ zbyt serio. Do północy wszyscy stra˙znicy zwykle smacznie spali, co nie powinno budzi´c zdziwienia po licznych dzbanach mocnego miodu. Pozostawało ju˙z tylko czeka´c, a˙z s´nieg stopnieje, i dba´c o dobre stosunki zarówno z samym Gostim, jak i z jego ponurym kuzynem. Je´sli wszystko pójdzie gładko, trzeba b˛edzie si˛e s´pieszy´c z ucieczka.˛ Galbak miał bardzo długie nogi, wi˛ec gdyby złodziej ugrzazł ˛ po drodze w s´niegu, olbrzym z łatwo´scia˛ by go dogonił. Althalus zaczał ˛ teraz cz˛esto wychodzi´c na dziedziniec, z˙ eby sprawdzi´c, czy nie nadciaga ˛ wiosenna odwil˙z. Kiedy ostatnia plama s´niegu znikn˛eła z pobliskiej przeł˛eczy, uznał, z˙ e i na niego przyszła pora. Skarbiec Gostiego okazał si˛e wcale nie tak trudny do sforsowania, jak spodziewał si˛e jego wła´sciciel. Pewnej nocy, kiedy ogie´n w głównej sali wypalił si˛e do cna, a Gosti i jego krewniacy chrapali po katach ˛ w pijackim zamroczeniu, Althalus przemknał ˛ si˛e obok s´piacych ˛ stra˙zników, otworzył prosta˛ zasuw˛e i w´sli26
zgnał ˛ si˛e do s´rodka, z˙ eby dokona´c cz˛es´ciowego transferu prawa własno´sci. Stał tam prymitywny stół i mocna ławka, w kacie ˛ za´s le˙zał stos skórzanych worków, które wygladały ˛ na ci˛ez˙ kie. Althalus wział ˛ jeden z nich i usiadł przy stole, z˙ eby policzy´c swój nowo zdobyty majatek. ˛ Worek wielko´sci ludzkiej głowy był zawiazany ˛ do´sc´ lu´zno. Althalus niecierpliwie si˛egnał ˛ do s´rodka i wyciagn ˛ ał ˛ gar´sc´ monet. Kiedy im si˛e przyjrzał, serce mu zamarło. Wszystkie były miedziane! Si˛egnał ˛ raz jeszcze i tym razem znalazło si˛e kilka z˙ ółtych kra˙ ˛zków, ale mosi˛ez˙ nych, nie złotych. Wysypał na stół cała˛ zawarto´sc´ worka. . . Ani s´ladu złota! Podniósł pochodni˛e i o´swietlił wszystkie katy ˛ — mo˙ze złoto trzymane jest oddzielnie? Ale nie, stos był tylko jeden. Althalus opró˙znił dwa nast˛epne worki. Teraz cały stół zasypany był miedzia,˛ w której przebłyskiwało gdzieniegdzie troch˛e mosiadzu. ˛ Dr˙zacymi ˛ palcami otwierał kolejne worki, lecz nie znalazł ani jednej złotej monety. Wi˛ec Gosti go oszukał! Podobnie zreszta˛ jak wszystkich mieszka´nców Arum. Althalus zaczał ˛ kla´ ˛c. Cała˛ zim˛e zmarnował, towarzyszac ˛ tłu´sciochowi przy jedzeniu! Co gorsza, uwierzył w jego łgarstwa. Przez chwil˛e go kusiło, by wróci´c do sali i rozpłata´c Gostiemu brzuch sztyletem. Opanował si˛e, usiadł przy stole i zaczał ˛ wyławia´c mosi˛ez˙ ne kra˙ ˛zki ze stosu miedzianych monet. Wiedział, z˙ e nie znajdzie ich tyle, by zrekompensowa´c sobie strat˛e czasu, ale lepsze to ni˙z nic. Kiedy wyłuskał ju˙z cały mosiadz, ˛ wstał, przechylił stół i pogardliwie zsypał reszt˛e monet na podłog˛e. W´sciekły na cały s´wiat, opu´scił skarbiec. Przeszedłszy przez sal˛e, wydostał si˛e na zabłocony dziedziniec, a stamtad ˛ na ulic˛e. W˛edrujac ˛ przez zapuszczona˛ wiosk˛e, klał ˛ ile wlezie własna˛ naiwno´sc´ . Dlaczego nie zajrzał przedtem do skarbca i nie sprawdził, czy grubas mówi prawd˛e? Jak mógł popełni´c taki bład? ˛ Fortuna, ta najbardziej zmienna z bogi´n, raz jeszcze go wykołowała. Szcz˛es´cie wcale si˛e nie odmieniło. Mimo gorzkiego rozczarowania ra´zno maszerował naprzód. Nie zostawił skarbca Gostiego w porzadku ˛ i tylko patrze´c, jak grubas si˛e zorientuje, z˙ e go okradzione. Wprawdzie niewielki ten łup, jednak lepiej przekroczy´c granice terytorium klanu — tak b˛edzie bezpieczniej. Galbak nie wygladał ˛ na faceta, który wzrusza ramionami, gdy mu si˛e nadepnie na odcisk, i Althalus zdecydowanie wolał zej´sc´ mu z drogi. Po kilku dniach ucia˙ ˛zliwej w˛edrówki uznał, z˙ e mo˙ze ju˙z sobie pozwoli´c na uczciwy posiłek w ober˙zy. Jak wszyscy na pograniczu nosił proc˛e i posługiwał si˛e nia˛ z wielka˛ zr˛eczno´scia.˛ Mógł łatwo trafi´c królika czy wiewiórk˛e, ale tym razem miał ch˛ec´ na co´s porzadnego. ˛ Był ju˙z przy wej´sciu do obskurnej gospody, kiedy dobiegł go strz˛ep rozmowy: — . . . tunika z wilczej skóry z uszami. 27
Cofnał ˛ si˛e szybko, ale słuchał dalej. — Gosti Pasibrzuch mało nie p˛ekł ze zło´sci — ciagn ˛ ał ˛ ten sam głos. — Wychodzi, z˙ e ten Althalus jadł u niego przez cała˛ zim˛e, pił jego miód, a potem z wdzi˛eczno´sci włamał si˛e do skarbca i zwinał ˛ dwa worki złota. — Bezczelno´sc´ ! Mówiłe´s, z˙ e jak ten złodziej wyglada? ˛ — Podobno jest s´redniego wzrostu i ma czarna˛ brod˛e. Rysopis pasuje do połowy mieszka´nców Arum, ale facet wpadnie przez owa˛ wilczur˛e. Kuzyn Gostiego, Galbak, daje olbrzymia˛ nagrod˛e za jego głow˛e, chocia˙z jak dla mnie, mo˙ze ja˛ sobie schowa´c. Co innego dwa worki złota. . . Dlatego wła´snie wy´sledz˛e złodzieja, wspomnisz moje słowa. Zamierzam go przedstawi´c ko´ncowi mej włóczni i nawet nie b˛ed˛e si˛e trudził odsyłaniem jego głowy Galbakowi. — Z gospody dobiegł cyniczny s´miech. — Nie jestem specjalnie chciwy. Dwa worki złota zupełnie mnie zadowola.˛ Althalus stanał ˛ pod s´ciana,˛ klnac ˛ z cicha. Najbardziej dopiekła mu ironia losu. Gosti rozpaczliwie pragnał, ˛ by wszyscy w Arum wierzyli w jego bogactwo, a absurdalnie wysoka nagroda miała tylko potwierdzi´c owe przechwałki. Gosti, wcia˙ ˛z jedzac ˛ obiema r˛ekami, prawdopodobnie za´smiewa si˛e teraz do łez. Althalus za´s, który ukradł nie wi˛ecej ni˙z gar´sc´ mosi˛ez˙ nych monet, musi ucieka´c co sił w nogach. Gosti zyskał sław˛e, a Althalus cen˛e na swoja˛ głow˛e. Depcze mu teraz po pi˛etach zarówno sam Galbak, jak i ka˙zdy mieszkaniec Arum. Oczywi´scie b˛edzie musiał pozby´c si˛e swej wspaniałej tuniki — to naprawd˛e bolesny cios. Wrócił do drzwi i zajrzał do s´rodka, chcac ˛ zidentyfikowa´c człowieka, który dopiero co go opisał. Wprawdzie Gosti jest wszystkiemu winien, ale poniewa˙z nie ma go pod r˛eka,˛ zastapi ˛ go ów gadatliwy go´sc´ . Althalus wrył sobie w pami˛ec´ rysy wroga, po czym zaczaił si˛e na niego zaraz za wioska.˛ Zmierzch ju˙z zapadał nad górami Arum, kiedy go´sc´ wynurzył si˛e wreszcie z gospody i chwiejnym krokiem ruszył w stron˛e głównej drogi, pogwizdujac ˛ z cicha. Miał przy sobie krótka˛ włóczni˛e z szerokim ostrzem. Gwizdanie ucichło nagle, bo Althalus powalił go na ziemi˛e, potem zawlókł nieprzytomnego w krzaki i odwrócił twarza˛ do góry. — Chyba szukałe´s mnie, przyjacielu — rzekł z ironicznym u´smiechem. — Chciałe´s mo˙ze co´s przedyskutowa´c? Zerwał ze swego niedoszłego mordercy dziana˛ kapot˛e i nie bez z˙ alu narzucił mu na twarz wilcza˛ tunik˛e. Przebrał si˛e w jego łachy, zabierajac ˛ przy okazji sakiewk˛e i włóczni˛e, po czym ruszył w dalsza˛ drog˛e. Nie miał wysokiego mniemania o obrabowanym. Był s´wi˛ecie przekonany, z˙ e taki głupiec nie omieszka nosi´c wilczury i dzi˛eki temu skutecznie zmaci ˛ wod˛e. Poniewa˙z w rysopisie wspominano o czarnej brodzie, Althalus zaraz po wschodzie sło´nca zatrzymał si˛e przy le´snym jeziorku i z bólem serca zgolił sztyletem zarost. 28
Po tym zabiegu uznał, z˙ e roztropniej b˛edzie kontynuowa´c w˛edrówk˛e na północ raczej grania˛ ni˙z kanionami. Wprawdzie nie zwróci na siebie uwagi tych, którzy szukaja˛ człowieka w wilczej tunice i z czarna˛ broda,˛ ale zima˛ przez dwór Gostiego przewin˛eło si˛e tyle go´sci, z˙ e cz˛es´c´ z nich z pewno´scia˛ bierze udział w po´scigu i potrafi go rozpozna´c. A je´sli nawet nie oni, to Galbak. Althalus znał dobrze Arum i wiedział, z˙ e po´scig ograniczy si˛e do kanionów, gdy˙z wspinaczka na gra´n jest ogromnie trudna, poza tym na szczytach prawie nie ma gospod, gdzie mo˙zna by si˛e wzmocni´c i odpocza´ ˛c. Prawdziwi Arumczycy nie oddalaja˛ si˛e na wi˛ecej ni˙z mil˛e od najbli˙zszej gospody. Piał ˛ si˛e wi˛ec pod gór˛e, ale wcia˙ ˛z nie mógł si˛e wyzby´c rozgoryczenia. Oczywi´scie nie ma mowy, by dał si˛e złapa´c, jest na to za sprytny. Dr˛eczyła go s´wiadomo´sc´ , z˙ e swa˛ ucieczka˛ potwierdził tylko przechwałki Gostiego: oto najchytrzejszy złodziej s´wiata podejmuje ucia˙ ˛zliwa˛ podró˙z do Arum specjalnie po to, aby okra´sc´ ich najwi˛ekszego bogacza. Althalus pomy´slał z z˙ alem, z˙ e pech jako´s nie chce si˛e od niego odczepi´c. Na grani le˙zały jeszcze resztki s´niegu i trzeba było zwolni´c kroku, mimo to Althalus nie ustawał w marszu. Poniewa˙z rzadko kiedy udawało si˛e co´s upolowa´c, musiał nieraz obywa´c si˛e po kilka dni bez jedzenia. Z nosem na kwint˛e brnał ˛ uparcie na północ, kiedy znów dobiegł go ów dziwny skowyt, który słyszał jesienia˛ w drodze do Gostiego. Najwyra´zniej co´s czaiło si˛e w pobli˙zu. Zaczał ˛ si˛e zastanawia´c, czy czasem nie jest s´ledzony. Cokolwiek to było, robiło za du˙zo hałasu. J˛ekliwe wrzaski, spot˛egowane przez górskie echo, porzadnie ˛ działały mu na nerwy. Był pewien, z˙ e to nie wilk. Wilki w˛edruja˛ stadami, a to stworzenie było samotnikiem. W jego głosie d´zwi˛eczało co´s w rodzaju rozpaczy. Mo˙ze ten gatunek ma teraz por˛e godów, a z˙ ałosne, głuche j˛eki stanowia˛ sygnał, z˙ e zwierz˛e na gwałt potrzebuje towarzyszki. Althalus jednak zdecydowanie wolał, by szukało jej w innych stronach.
ROZDZIAŁ 3 Althalus ze smutkiem w sercu kontynuował mozolny marsz grania˛ Arum. Oczywi´scie ju˙z przedtem zdarzały mu si˛e wpadki, nikt nie wygrywa za ka˙zdym razem, lecz dawniej szcz˛es´cie nie dawało długo czeka´c na swój powrót, a teraz. . . Wszystko, czego si˛e dotknał, ˛ ko´nczyło si˛e kl˛eska.˛ Szcz˛es´cie nie tylko go opu´sciło, ale wr˛ecz mu szkodzi, udaremniajac ˛ ka˙zde zamierzenie. Czy zrobił co´s, co zmieniło miło´sc´ w nienawi´sc´ ? Ta ponura my´sl go prze´sladowała, nawet kiedy ju˙z schodził z gór w g˛este lasy Hule. Hule to miejsce w sam raz dla ofiar przeró˙znych nieporozumie´n z sasiednich ˛ krain. Usłu˙zni ludzie, którzy chcieli „tylko zapewni´c twemu koniowi troch˛e ruchu” albo zabrali czyje´s srebrne monety, „˙zeby je porzadnie ˛ wypolerowa´c”, zawsze znajdowali w Hule azyl. Nie było tam nic, co przypominałoby cho´c troch˛e jaki´s rzad ˛ czy prawo, a gdzie brakuje prawa, nie ma te˙z takich, co je łamia.˛ Althalus dotarł do Hule w bardzo podłym nastroju. Czuł ogromna˛ potrzeb˛e towarzystwa ludzi swego pokroju, wobec których mógłby sobie pozwoli´c na absolutna˛ szczero´sc´ , wi˛ec szybkim krokiem zmierzał przez las prosto do obozowiska niejakiego Nabjora. Człowiek ten sycił dobry miód i sprzedawał go za godziwa˛ cen˛e. Miał te˙z na podor˛edziu kilka młodych, pulchnych dziewek i ch˛etnie udost˛epniał je samotnym, spragnionym pociechy w˛edrowcom. O przepastnych lasach Hule kra˙ ˛zyła po cichu pewna pogłoska. Mówiono, z˙ e drzewa owej północnej krainy sa˛ olbrzymami, a podró˙zny mo˙ze całymi dniami w˛edrowa´c pod ich niezmierzonym sklepieniem, nie ogladaj ˛ ac ˛ sło´nca. Warstwa igliwia tworzy na ziemi gruby, wilgotny dywan tłumiacy ˛ wszelkie kroki. W Hule nie ma z˙ adnych przetartych szlaków, gdy˙z z drzew ustawicznie sypia˛ si˛e igły, zacierajac ˛ zarówno ludzkie, jak zwierz˛ece s´lady. Obóz Nabjora le˙zał na małej polance, u brzegu strumyczka szemrzacego ˛ wesoło w´sród brunatnych skał. Althalus musiał zachowa´c pewna˛ ostro˙zno´sc´ ; człowiek, który podobno d´zwiga dwa worki złota, nie pcha si˛e przecie˙z tak od razu na widok publiczny. Zanim podszedł bli˙zej, obserwował przez jaki´s czas obóz zza zwalonego drzewa. Dopiero kiedy si˛e upewnił, z˙ e w pobli˙zu nie ma nikogo z Arum, podniósł si˛e i wyszedł z cienia. — Hej ho, Nabjorze! — zawołał. — To ja, Althalus. Nie denerwuj si˛e, nad30
chodz˛e! Gospodarz tego obozowiska zawsze miał pod r˛eka˛ ci˛ez˙ ki topór z brazu, ˛ który słu˙zył mu do utrzymywania porzadku ˛ i pomagał w dyskusjach ze zbyt ciekawymi intruzami, wi˛ec niespodzianki nie były wskazane. — Witaj, Althalusie — zagrzmiał Nabjor. — Ju˙z my´slałem, z˙ e Equerosi albo Treboreanie powiesili ci˛e na jakim´s drzewie. — Nie, nie. Jako´s trzymam si˛e ziemi, chocia˙z wiele nie brakowało. Czy twój miód ju˙z dojrzał? Bo ostatnio był z´ dziebko nieustały. — Sam spróbuj. Ostatnia partia jest całkiem, całkiem. Althalus wszedł na polan˛e i przyjrzał si˛e staremu przyjacielowi. Nabjor był krzepkim chłopem o brazowych ˛ włosach i brodzie. Miał wielki, bulwiasty nochal, chytre oczka i nosił tunik˛e z baraniej skóry kudłami na wierzch. Robił doskonałe interesy na sprzeda˙zy miodu i udost˛epnianiu dziewek. Kupował te˙z ró˙zne rzeczy, nie stawiajac ˛ zb˛ednych pyta´n ci˛ez˙ ko pracujacym ˛ złodziejom. U´scisn˛eli sobie r˛ece. — Siadaj, przyjacielu — zapraszał Nabjor. — Zaraz przynios˛e miodek i opowiesz mi o cudach cywilizacji. Kiedy nalewał do glinianych kubków spieniony trunek, Althalus przysiadł na balu przy ognisku, na którym skwierczał udziec le´snego bizona. — Jak ci tam poszło? — spytał Nabjor, wr˛eczajac ˛ mu kubek. — Parszywie. — A˙z tak z´ le? — zdziwił si˛e gospodarz, zajmujac ˛ miejsce po drugiej stronie ognia. — A nawet gorzej. Nie sadz˛ ˛ e, by kto´s znał słowo, które mogłoby odmalowa´c stan rzeczy. Rzeczywi´scie udał ci si˛e ten miód. — Wiedziałem, z˙ e b˛edzie ci smakował. — Wcia˙ ˛z masz te same ceny? — Nie martw si˛e dzi´s o cen˛e. To przyjacielski pocz˛estunek. Althalus podniósł kubek. — Za przyja´zn´ ! — zawołał, upijajac ˛ spory łyk. — W całej cywilizacji nikt nie robi miodu. W gospodach podaja˛ tylko kwa´sne wi´nsko. Nabjor pokr˛ecił głowa˛ z niedowierzaniem. — I to ma by´c cywilizacja? — Jak tam interesy? — zmienił temat Althalus. — Nie najgorzej. To miejsce zaczyna nabiera´c rozgłosu. Prawie wszyscy w Hule wiedza,˛ z˙ e nigdzie nie ma takiego miodu po rozsadnej ˛ cenie jak u Nabjora. Je´sli kto z˙ yczy sobie towarzystwa pi˛eknej pani, tak˙ze je tu znajdzie. A gdyby przypadkiem miał przy sobie jaki´s cenny przedmiot i chciał go upłynni´c bez kr˛epujacych ˛ pyta´n, ch˛etnie podejm˛e dyskusj˛e. — Nie´zle si˛e zabawisz i umrzesz bogaty, Nabjorze.
31
— Je´sli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym bogato z˙ y´c. No dobra, z˙ yj˛e tu na odludziu, wi˛ec opowiadaj, co słycha´c na nizinach. Nie widziałem ci˛e ponad rok, wi˛ec pewnie masz co opowiada´c. — Lepiej zbierz siły, Nabjorze — ostrzegł go Althalus. — To nie b˛edzie przyjemna historia. Po czym opisał mu swe przygody w Equero, Treborei i Perquaine, co zabrało mu sporo czasu. — Straszne! — rzekł Nabjor. — Czy absolutnie nic ci si˛e nie powiodło? — Nie. Doszło do tego, z˙ e musiałem stukna´ ˛c w łeb go´scia wychodzacego ˛ z ober˙zy, by mie´c na nast˛epny posiłek. Szcz˛es´cie si˛e na mnie wypi˛eło, przyjacielu. Od półtora roku wszystko, czego si˛e dotkn˛e, obraca si˛e przeciw mnie. Z poczatku ˛ my´slałem, z˙ e po prostu szcz˛es´cie nie poszło ze mna˛ na niziny, ale w Arum tak˙ze nie było lepiej. I opowiedział, co go spotkało na dworze Gostiego. — Faktycznie masz problem — zauwa˙zył Nabjor. — A przecie˙z wła´snie szcz˛es´cie przyniosło ci taka˛ sław˛e. Pomy´sl, w jaki sposób znów je przeciagn ˛ a´ ˛c na swoja˛ stron˛e. — O niczym innym nie marz˛e, ale nie mam poj˛ecia, jak tego dokona´c. Dotad ˛ zawsze los mi sprzyjał bez z˙ adnych wysiłków z mojej strony. Gdyby szcz˛es´cie miało gdzie´s s´wiatyni˛ ˛ e, ukradłbym kozła i zło˙zyłbym go w ofierze na ołtarzu, chocia˙z przy moim obecnym pechu zwierzak by mnie skopał, zanim poder˙znał˛ bym mu gardło. — Ach, rozchmurz si˛e, Althalusie! Przecie˙z musi ci si˛e w ko´ncu odmieni´c na lepsze. — Te˙z mam taka˛ nadziej˛e. Bo gorzej ju˙z by´c nie mo˙ze. I w tym momencie Althalus znowu usłyszał zza drzew w tyle ów rozpaczliwy skowyt. — Nie wiesz, co to mo˙ze by´c za zwierz˛e? — spytał. Nabjor przechylił głow˛e i zaczał ˛ pilnie słucha´c. — Nie jestem pewien. Mo˙ze nied´zwied´z? — Nie, nie przypuszczam. Nied´zwiedzie nie wyja˛ tak, kra˙ ˛zac ˛ w kółko po lesie. A ta bestia nie przestaje za mna˛ wy´c od Arum. — Mo˙ze słyszała kłamstwa Gostiego i teraz czyha na twoje złoto? — Bardzo s´mieszne — mruknał ˛ z sarkazmem Althalus. Nabjor u´smiechnał ˛ si˛e z przymusem. Potem zabrał oba kubki i napełnił je ponownie. — Masz — powiedział, wracajac ˛ do ognia. — Zalej robaka i nie przejmuj si˛e zwierz˛etami. One boja˛ si˛e ognia, wi˛ec cokolwiek wyje za drzewami, na pewno tu nie przyjdzie. Wypili jeszcze par˛e kubków. Złodziej zauwa˙zył, z˙ e po obozie kr˛eci si˛e nowa dziewka o figlarnych oczach i prowokacyjnych ruchach. Uznał, z˙ e warto pozna´c 32
ja˛ nieco bli˙zej, bo bardzo teraz potrzebował towarzystwa. Został wi˛ec u Nabjora na jaki´s czas, by nacieszy´c si˛e oferowanymi tu rozrywkami. Miodu było, ile dusza zapragnie, na ro˙znie zawsze obracał si˛e udziec z le´snego bizona, na wypadek gdyby kogo morzył głód, a dziewoja o figlarnych oczach okazała si˛e nadzwyczaj utalentowana. Poza tym od czasu do czasu pojawiali si˛e inni złodzieje — z reguły starzy znajomi — wi˛ec wszyscy razem sp˛edzali rozkoszne godziny przy napitku, pogaw˛edkach i towarzyskich partyjkach ko´sci. Po zeszłorocznych pora˙zkach Althalus naprawd˛e był spragniony odrobiny relaksu. Musiał koniecznie ukoi´c jako´s nerwy i odzyska´c dobry humor. Jego wkładem do puli zawsze bywały dowcipy i anegdotki, a ponurakom z˙ arty na ogół kiepsko wychodza.˛ Skromny zasób miedzianych monet powoli si˛e ko´nczył, sakiewka stawała si˛e coraz l˙zejsza i Althalus z z˙ alem my´slał, z˙ e nale˙zy wzia´ ˛c si˛e do roboty. I oto pod koniec lata, w pewien wietrzny dzie´n, kiedy rozp˛edzone chmury coraz to przysłaniały sło´nce, w obozie Nabjora pojawił si˛e podró˙zny o gł˛eboko osadzonych oczach i czarnych ulizanych włosach, na kudłatym szarym koniu. Zeskoczył z wytartego siodła i podszedł do ognia, by ogrza´c sobie r˛ece. — Miodu! — warknał. ˛ — Nie znam ci˛e, przyjacielu — rzekł podejrzliwie Nabjor, przebierajac ˛ znaczaco ˛ palcami po swym toporze. — Najpierw musz˛e zobaczy´c pieniadze. ˛ Obcemu stwardniał wzrok. Bez słowa potrzasn ˛ ał ˛ ci˛ez˙ kim skórzanym mieszkiem. Althalus przygladał ˛ mu si˛e z ukosa. Przybysz nosił na głowie co´s w rodzaju hełmu, si˛egajacego ˛ mu z tyłu a˙z po ramiona. Na czarnym skórzanym kubraku miał przyszyte grube plakietki z brazu, ˛ a cała˛ posta´c okrywał długi czarny płaszcz z kapturem. Althalusowi za´swieciły si˛e oczy. Płaszcz na pewno pasowałby na niego, szczególnie gdyby obcy wypił za du˙zo miodu i potem zasnał. ˛ . . Miał zreszta˛ jeszcze za pasem ci˛ez˙ ki miecz i waski ˛ sztylet. Rysy przybysza sprawiały dziwne, archaiczne wra˙zenie; twarz wydawała si˛e jak z gruba ciosana. Althalus jednak nie zwracał wi˛ekszej uwagi na twarz, interesował go raczej ewentualny tatua˙z klanu z Arum, gdy˙z w tym akurat czasie wolał nie spotyka´c na swej drodze z˙ adnych Arumczyków. Ale obcy nie miał wytatuowanych rak, ˛ wi˛ec złodziej odetchnał ˛ z ulga.˛ Czarnowłosy przybysz siedział samotnie na balu po przeciwnej stronie paleniska i przygladał ˛ si˛e Althalusowi badawczo. Mo˙ze z powodu jakiej´s gry s´wiatła ta´nczace ˛ płomienie odbijały si˛e w jego oczach, co złodzieja wytracało ˛ nieco z równowagi. Nie co dzie´n spotyka si˛e człowieka o tak ognistym spojrzeniu. — Widz˛e, z˙ e wreszcie ci˛e znalazłem — odezwał si˛e przybysz głosem o dziwnym akcencie. Wyra´znie nie zwykł owija´c niczego w bawełn˛e.
33
— Szukałe´s mnie? — spytał Althalus, starajac ˛ si˛e, by zabrzmiało to jak najspokojniej; w ko´ncu na jego głow˛e wyznaczono w Arum nagrod˛e, a rozmawiał z człowiekiem uzbrojonym po z˛eby. Przesunał ˛ swój miecz tak, by r˛ekoje´sc´ mie´c tu˙z przy dłoni. — Od jakiego´s czasu — odparł przybysz. — Namierzyłem ci˛e jeszcze w De´ ice. Dotad ˛ tam sobie opowiadaja,˛ jak szybko biegasz, gdy gonia˛ ci˛e psy. Sledziłem ci˛e do Kanthonu w Treborei, a potem do Maghu w Perquaine. Druigor wcia˙ ˛z jeszcze si˛e zastanawia, czemu wysypałe´s wszystkie pieniadze ˛ na podłog˛e i nic nie zabrałe´s. Althalus si˛e skrzywił. — Nie wiedziałe´s, z˙ e to sa˛ pieniadze, ˛ prawda? — zauwa˙zył przybysz chytrze. — Jechałem za toba˛ a˙z do Arum. Jest tam pewien grubas, któremu zale˙zy na tobie jeszcze bardziej ni˙z mnie. — Watpi˛ ˛ e — rzekł Althalus. — Gosti chce, z˙ eby ludzie wierzyli w jego bogactwo, a ja jestem jedynym człowiekiem w okolicy, który wie, z˙ e w jego skarbcu nie ma nic prócz miedziaków. Przybysz wybuchnał ˛ s´miechem. — Tak my´slałem. Te lamenty po rzekomym rabunku brzmiały nieco fałszywie. — A wła´sciwie dlaczego mnie szukasz? — wrócił do tematu Althalus. — Ubierasz si˛e jak mieszka´ncy Nekwerosu, a ja nie byłem tam od lat i z cała˛ pewno´scia˛ niczego ci nie ukradłem. — Uspokój si˛e, Althalusie, i przesu´n miecz tak, z˙ eby nie uwierał ci˛e w z˙ ebra. Nie zamierzam odda´c twojej głowy Gostiemu. Co by´s powiedział na mały interes? — To zale˙zy. — Nazywam si˛e Ghend i potrzebuj˛e obrotnego złodzieja. Czy słyszałe´s kiedy o krainie Kagwher? — Byłem tam kilka razy. Oni uwa˙zaja,˛ z˙ e ka˙zdy przybysz kombinuje tylko, jak by tu si˛e dobra´c do ich kopalni złota i napcha´c sobie kabz˛e. Czy miałbym dla ciebie kra´sc´ złoto? Wygladasz ˛ mi na faceta, który takie sprawy załatwia we własnym zakresie, wi˛ec czemu chcesz płaci´c? — Nie tylko na twoja˛ głow˛e wyznaczono cen˛e, Althalusie — odparł Ghend z bole´sciwa˛ mina.˛ — Jestem pewien, z˙ e gdybym akurat teraz wjechał do Kagwheru, nie zachwyciłoby mnie powitanie. Tak czy inaczej jest w Nekwerosie kto´s, kto trzyma mnie w szachu i nie nale˙zy do osób, które chciałbym rozczarowa´c. Ten kto´s kazał mi wydosta´c z Kagwheru pewna˛ rzecz. To stawia mnie w ci˛ez˙ kiej sytuacji, rozumiesz. Ty te˙z znalazłby´s si˛e w opałach, gdyby ci kazano uda´c si˛e po co´s do Arum, prawda? — No tak, rozumiem. Ale musz˛e ci˛e ostrzec, moje usługi nie sa˛ tanie. — Wcale tego nie oczekiwałem, Althalusie. Rzecz, której pragnie mój przyjaciel, jest do´sc´ du˙za i ci˛ez˙ ka. Je´sli ja˛ dla mnie ukradniesz, zapłac˛e ci w złocie tyle, 34
ile wa˙zy. — Wła´snie zdobyłe´s moja˛ niepodzielna˛ uwag˛e. Błyszczace ˛ oczy Ghenda za´swieciły si˛e jeszcze mocniej. — Czy rzeczywi´scie jeste´s tak dobrym złodziejem, jak powiadaja? ˛ — Jestem najlepszy — odparł Althalus, wzruszajac ˛ ramionami. — On ma racj˛e, cudzoziemcze — wtracił ˛ si˛e Nabjor, stawiajac ˛ przed Althalusem nowy kubek miodu. — Potrafi ukra´sc´ dosłownie wszystko, co ma dwa ko´nce albo wierzch i dno. — To mo˙ze by´c lekka przesada — zastrzegł si˛e Althalus. — Na przykład rzeka ma dwa ko´nce, jezioro za´s wierzch i dno, a nie ukradłem dotad ˛ ani jednego, ani drugiego. Czegó˙z to tak bardzo po˙zada ˛ ten go´sc´ z Nekwerosu? Chodzi o jaki´s klejnot czy co´s w tym rodzaju? — Nie, to nie jest klejnot — odrzekł Ghend, w którego oczach błysn˛eła chciwo´sc´ . — On chce pewnej ksi˛egi i za nia˛ gotów jest płaci´c złotem. — Znów wymówiłe´s ów magiczny wyraz: „złoto”. Mógłbym tego słucha´c przez cały dzie´n, ale teraz dochodzimy do sedna sprawy. Co to, u licha, jest ksi˛ega? Ghend rzucił mu ostre spojrzenie. Błysk płomieni znów rozjarzył mu oczy czerwona˛ po´swiata.˛ — Wi˛ec dlatego wysypałe´s pieniadze ˛ Druigora na podłog˛e! Nie wiedziałe´s, z˙ e to banknoty, bo nie umiesz czyta´c, tak? — Czytanie jest dobre dla kapłanów, mój Ghendzie, a tych staram si˛e unika´c jak zarazy. Ka˙zdy obiecuje mi miejsce przy stole swego boga, je´sli tylko oddam mu zawarto´sc´ sakiewki. No có˙z, jadalnie bogów to z pewno´scia˛ miłe miejsca, tylko z˙ eby si˛e tam dosta´c, trzeba najpierw umrze´c, a ja na razie nie jestem a˙z tak głodny. Ghend zmarszczył brwi. — To mo˙ze nieco skomplikowa´c spraw˛e. Ksi˛ega jest zbiorem stron, które ludzie czytaja.˛ — Nie musz˛e umie´c czyta´c, z˙ eby ja˛ ukra´sc´ . Chc˛e tylko wiedzie´c, jak wyglada ˛ i gdzie si˛e znajduje. — Mo˙ze masz racj˛e — mruknał ˛ Ghend jakby do siebie. — Przypadkiem mam przy sobie jedna˛ ksi˛eg˛e. Poka˙ze˛ ci, z˙ eby´s wiedział, czego szuka´c. — No wła´snie. Dawaj no ja˛ tutaj, to sobie obejrz˛e. Przecie˙z nie musz˛e wiedzie´c, co w niej jest. — Nie, wcale nie musisz — zgodził si˛e Ghend. Podszedł do konia, z juków wyjał ˛ du˙zy prostokatny ˛ przedmiot i przyniósł do ognia. — Jest wi˛eksza, ni˙z my´slałem — zauwa˙zył Althalus. — To po prostu pudło. — Wa˙zne jest to, co w s´rodku — wyja´snił Ghend, podnoszac ˛ wieko. Wycia˛ gnał ˛ szeleszczacy ˛ arkusz jakby wysuszonej skóry i podał Althalusowi. — Tak oto 35
wyglada ˛ pismo. Je´sli kiedy znajdziesz podobne pudło, powiniene´s je otworzy´c i sprawdzi´c, czy zawiera takie arkusze, a nie guziki czy narz˛edzia. Althalus podniósł kart˛e w gór˛e i ogladał ˛ ja˛ uwa˙znie. — Co za zwierz˛e ma tak cienka˛ skór˛e? — Biora˛ kawałek krowiej skóry i tna˛ ja˛ no˙zem na cienkie płaty, a potem rozprasowuja˛ i susza.˛ Jak jest ju˙z całkiem sztywna, mo˙zna na niej pisa´c, z˙ eby inni mogli to przeczyta´c. — Ju˙z kapłani wiedza,˛ jak komplikowa´c sprawy — westchnał ˛ Althalus, przypatrujac ˛ si˛e linijkom starannego pisma. — To jaki´s rodzaj obrazków, no nie? — One nazywaja˛ si˛e „pismo”. — Ghend wział ˛ patyk i nakre´slił na ziemi krzywa˛ lini˛e. — Patrz, to znaczy „krowa”. Ta linia przypomina krowi róg. — My´slałem, z˙ e trudno jest nauczy´c si˛e czyta´c. Tymczasem rozmawiamy zaledwie od kilku minut i prosz˛e, ju˙z umiem! — Pod warunkiem z˙ e chcesz czyta´c tylko o krowach — burknał ˛ pod nosem Ghend. — Na tej stronie nie ma nic o krowach — zauwa˙zył Althalus. — Trzymasz ja˛ do góry nogami. — Ach! — Althalus odwrócił arkusz i studiował go pilnie przez chwil˛e. Z całkiem niezrozumiałego powodu kilka ze starannie nakre´slonych symboli przyprawiło go o zimny dreszcz. — Nic z tego nie rozumiem — przyznał — ale to w ko´ncu niewa˙zne. Do´sc´ mi wiedzie´c, z˙ e mam szuka´c czarnego pudła z arkuszami skóry w s´rodku. — Tamto pudło jest białe i troch˛e wi˛eksze od tego. — Ghend podniósł swa˛ ksi˛eg˛e. Na wieku widniały czerwone symbole, takie same jak te, które zmroziły Althalusa. — O ile wi˛eksze? — Jest długo´sci i szeroko´sci mniej wi˛ecej twojego przedramienia. I grube na długo´sc´ twojej stopy. — Ghend wyjał ˛ mu z rak ˛ arkusz i z pietyzmem schował z powrotem do pudła. — No jak? Interesuje ci˛e moja propozycja? — Jeszcze kilka szczegółów. Gdzie dokładnie znajduje si˛e ta ksi˛ega i jak pilnie jest strze˙zona? ´ — Jest w Kagwherze, w Domu na Ko´ncu Swiata. — Wiem, gdzie le˙zy Kagwher, ale nie miałem poj˛ecia, z˙ e s´wiat si˛e tam ko´nczy. W jakim kierunku mam i´sc´ ? — Na północ. To ta cz˛es´c´ , gdzie zima˛ nie widzi si˛e sło´nca, a latem nie ma nocy. — Dziwne miejsce do zamieszkania. — To prawda. Wła´sciciel ksi˛egi nie mieszka tam od wielu lat, wi˛ec nikt ci nie przeszkodzi w kradzie˙zy. — Bardzo wygodnie. Mógłby´s mi poda´c kilka punktów orientacyjnych? Szybciej si˛e idzie, kiedy zna si˛e teren. 36
´ — Id´z po prostu wzdłu˙z Kraw˛edzi Swiata. Jak zobaczysz dom, b˛edziesz wiedział, z˙ e jeste´s na miejscu. To jedyny budynek w okolicy. Althalus napił si˛e miodu. — Wyglada ˛ to do´sc´ prosto. A kiedy ju˙z ukradn˛e ksi˛eg˛e, gdzie mam ci˛e szuka´c, z˙ eby´s mi zapłacił? — Sam ci˛e znajd˛e, Althalusie. — Płonace ˛ oczy Ghenda roz˙zarzyły si˛e jeszcze bardziej. — Mo˙zesz mi wierzy´c, znajd˛e ci˛e. — Przemy´sl˛e to sobie. — Wi˛ec si˛e decydujesz? — Powiedziałem, z˙ e musz˛e pomy´sle´c. A teraz napijmy si˛e jeszcze miodu. . . w ko´ncu ty stawiasz. Rano Althalus nie czuł si˛e zbyt dobrze, ale po kilku kubkach udało mu si˛e pozby´c dr˙zenia rak ˛ i ugasi´c ogie´n w brzuchu. — Nie b˛edzie mnie przez jaki´s czas, Nabjorze — zawiadomił przyjaciela. — Po˙zegnaj ode mnie t˛e dziewk˛e, co strzela oczami, i powiedz jej, z˙ e jeszcze wróc˛e. — Wi˛ec jednak to zrobisz? Ukradniesz ksi˛eg˛e dla Ghenda? — Podsłuchiwałe´s! — Oczywi´scie. Jeste´s pewien, z˙ e masz na to ochot˛e? Ghend wcia˙ ˛z gada o złocie, ale nie przypominam sobie, z˙ eby ci pokazał cho´c jedna˛ sztuk˛e. Łatwo powiedzie´c „złoto”, trudniej udowodni´c, z˙ e si˛e je ma. Althalus wzruszył ramionami. — Jak nie zapłaci, nie dam mu ksi˛egi. — Spojrzał na skulonego pod eleganckim płaszczem Ghenda. — Kiedy si˛e obudzi, powiedz mu, z˙ e przyjmuj˛e robot˛e i jestem ju˙z w drodze. — Naprawd˛e tak mu ufasz? — Tak mu ufam, z˙ e mam ch˛ec´ go rabn ˛ a´ ˛c — za´smiał si˛e cynicznie Althalus. — Sadz ˛ ac ˛ z ceny, jaka˛ mi obiecał, po sko´nczonej robocie mog˛e spodziewa´c si˛e zbirów z długimi no˙zami. Poza tym z reguły przedmiot kradzie˙zy jest wart dziesi˛ec´ razy wi˛ecej ni˙z proponowana cena. Nie, Nabjorze, absolutnie nie ufam Ghendowi. Wczoraj w nocy uchwyciłem kilka razy jego wzrok. Zauwa˙zyłem wówczas, z˙ e cho´c ogie´n dawno wygasł, oczy nadal mu płon˛eły czerwonym blaskiem. I jeszcze ten arkusz. . . Wi˛ekszo´sc´ obrazków wydawała si˛e całkiem zwyczajna, ale kilka błyszczało czerwienia˛ tak jak oczy Ghenda. Niby miały oznacza´c jakie´s słowa, ale wolałbym nigdy takich słów nie słysze´c. — Wi˛ec czemu si˛e zgodziłe´s? Althalus westchnał. ˛ — Normalnie nigdy bym na to nie poszedł. Nie ufam facetowi i wcale go nie lubi˛e. Ale ostatnio szcz˛es´cie traktuje mnie podle, wi˛ec musz˛e bra´c, co daja,˛ póki znów mnie nie pokocha. Robota wyglada ˛ do´sc´ prosto, mam tylko uda´c si˛e 37
do Kagwheru, odnale´zc´ pusty dom i ukra´sc´ białe skórzane pudło. Ka˙zdy głupi to potrafi, ale Ghend zło˙zył ofert˛e wła´snie mnie i zamierzam z niej skorzysta´c. Łatwa praca, dobra płaca, wi˛ec je´sli wyjd˛e z tego cało, fortuna mo˙ze zmieni zdanie i zacznie mnie uwielbia´c, jak przedtem. — Wyznajesz bardzo dziwna˛ religi˛e, Althalusie. Złodziej wyszczerzył z˛eby w u´smiechu. — Ta religia pracuje dla mnie, Nabjorze. Nie potrzebuj˛e nawet kapłana, który by za mna˛ or˛edował i pobierał za to połow˛e moich dochodów. — Obejrzał si˛e na Ghenda. — Jaki˙z jestem bezmy´slny! O mało co zapomniałbym zabra´c mój nowy płaszcz! — Podszedł do s´piacego, ˛ ostro˙znie zdjał ˛ ze´n czarna˛ wełniana˛ opo´ncz˛e i narzucił sobie na ramiona. — Co o tym my´slisz? — zapytał Nabjora, przybierajac ˛ stosowna˛ poz˛e. — Jak na ciebie szyta — zachichotał tamten. — Bo pewnie była. Ghend musiał mi ja˛ skra´sc´ , kiedy zajmowałem si˛e czym´s innym. — Althalus cofnał ˛ si˛e o par˛e kroków, wygrzebał z kieszeni kilka mosi˛ez˙ nych monet i wr˛eczył je Nabjorowi. — Wy´swiadcz mi przysług˛e, dobrze? Ghend wypił wczoraj sporo miodu. Zauwa˙zyłem, z˙ e z´ le znosi trunek, wi˛ec pewnie po przebudzeniu b˛edzie si˛e kiepsko czuł. Daj mu tyle lekarstwa, ile zdoła wypi´c, a je´sli jutro znowu b˛edzie niezdrów, powtórz kuracj˛e. Gdyby pytał, co si˛e stało z płaszczem, zmie´n temat rozmowy. — Czy konia tak˙ze mu zabierzesz? Lepiej jecha´c, ni˙z i´sc´ pieszo. — Kiedy doszcz˛etnie osłabn˛e, zaczn˛e z˙ ebra´c przy drodze. Ko´n tylko by mi przeszkadzał. Utrzymuj Ghenda przez tydzie´n pod gazem, je´sli zdołasz. Zanim wytrze´zwieje, chc˛e by´c ju˙z daleko w górach Kagwheru. — Mówił, z˙ e boi si˛e tam jecha´c. — Nie chce mi si˛e w to wierzy´c. Przypuszczam, z˙ e nie boi si˛e całego Kagwheru, tylko tego domu, do którego mnie wysyła. Zna zreszta˛ drog˛e, wi˛ec wol˛e, z˙ eby nie wylazł nagle z krzaków, kiedy b˛ed˛e stamtad ˛ wychodził z ksi˛ega˛ pod pacha.˛ Dlatego opiekuj si˛e nim tak, z˙ eby nie miał ochoty stad ˛ wyje˙zd˙za´c. — Po to tu jestem, Althalusie. Wszyscy spragnieni i chorzy maja˛ we mnie przyjaciela, a mój miód to najlepsze lekarstwo na s´wiecie. Potrafi uleczy´c nawet deszczowy dzie´n i pewnie wskrzesiłby nieboszczyka, gdybym namówił go do przełkni˛ecia paru łyków. — Ładnie powiedziane — rzekł Althalus z podziwem. — Jak sam zawsze powiadasz, mam swoje sposoby na słowa. — Podobnie jak na miód. Bad´ ˛ z przyjacielem Ghenda, Nabjorze, i nie dopu´sc´ , z˙ eby mnie s´ledził. Nie cierpi˛e, kiedy mnie kto s´ledzi przy robocie, wi˛ec lepiej niech pije u ciebie na zdrowie, z˙ ebym nie musiał go uciszy´c na zawsze gdzie´s w górach.
ROZDZIAŁ 4 W g˛estych lasach Hule była ju˙z pełnia lata, dzi˛eki czemu Althalus mógł w˛edrowa´c szybciej ni˙z w mniej przyjemnych porach roku. Ogromne drzewa utrzymywały na ziemi stały mrok, a gruby dywan igieł utrudniał rozrost poszycia. Althalus zawsze miał si˛e w Hule na baczno´sci, ale tym razem przemierzał les´ne ost˛epy ze zdwojona˛ ostro˙zno´scia.˛ Człowiek, od którego odwróciło si˛e szcz˛es´cie, musi naprawd˛e bardzo uwa˙za´c. Chocia˙z inni w˛edrowcy tak˙ze nale˙zeli do bractwa banitów, starał si˛e ich unika´c. Wprawdzie w Hule nie istniało prawo, ale obowiazywały ˛ pewne zasady post˛epowania, których lekcewa˙zenie mogło si˛e z´ le odbi´c na zdrowiu. Je´sli uzbrojony m˛ez˙ czyzna nie z˙ yczył sobie towarzystwa, lepiej było si˛e nie narzuca´c. Niedaleko zachodniej granicy z Kagwherem Althalus zetknał ˛ si˛e jednak z innymi mieszka´ncami lasu, którzy zapewnili mu troch˛e mocnych prze˙zy´c. Na jego trop wpadła bowiem wataha pot˛ez˙ nych wilków. Althalus nigdy tak naprawd˛e nie rozumiał wilczej natury. Wi˛ekszo´sc´ zwierzat ˛ nie traci czasu na co´s, co trudno jest upolowa´c i zje´sc´ , natomiast wilki gustuja˛ w wyzwaniach. Potrafia˛ goni´c ofiar˛e przez wiele dni dla samej przyjemno´sci po´scigu. Althalus mógł sobie dowcipkowa´c na ich temat, ale czuł, z˙ e wilki z Hule raczej nie znaja˛ si˛e na z˙ artach. Dlatego z niejaka˛ ulga˛ powitał góry Kagwheru, gdzie drzewa rosły na tyle rzadko, z˙ e wataha wydała po˙zegnalny zew i zawróciła. Jak powszechnie wiadomo, w Kagwherze jest złoto, co sprawia, z˙ e z tamtejszymi mieszka´ncami trudno wytrzyma´c. Złoto, jak zauwa˙zył Althalus, przedziwne rzeczy wyprawia z lud´zmi. Facet z paroma miedziakami w kieszeni mo˙ze by´c najweselszym kompanem w s´wiecie, ale niech no tylko zdob˛edzie troch˛e złota, zaraz staje si˛e podejrzliwy, nieprzyjazny i potrafi my´sle´c tylko o złodziejach. Kagwherczycy wynale´zli urocze w swej prostocie s´rodki, majace ˛ odstraszy´c przechodniów od ich kopal´n i owych strumieni, gdzie gładkie, okragłe ˛ samorodki le˙zały mi˛edzy zwykłymi otoczakami tu˙z pod powierzchnia˛ wody. Ilekro´c podró˙zny trafia na słup zwie´nczony czaszka,˛ wie, z˙ e wstapił ˛ na teren zakazany. W´sród czaszek zdarzały si˛e zwierz˛ece, ale w wi˛ekszo´sci nale˙zały do ludzi, wi˛ec przesłanie było zupełnie jasne. Ze strony Althalusa kopalniom Kagwheru nic nie zagra˙zało. Z wydobywaniem 39
złota w górach wiazało ˛ si˛e mnóstwo morderczej pracy i inni ludzie nadawali si˛e do niej znacznie lepiej. On był złodziejem, wi˛ec s´wi˛ecie wierzył, z˙ e zarabianie na z˙ ycie praca˛ jest nieetyczne. Wskazówki Ghenda okazały si˛e niezbyt s´cisłe, lecz Althalus wiedział, z˙ e jego ´ pierwsze zadanie polega na odszukaniu Kraw˛edzi Swiata. Niestety, nie miał poj˛ecia, jak owa kraw˛ed´z wyglada. ˛ Mo˙ze to jaki´s mglisty obszar, gdzie nieprzeczuwajacy ˛ niczego podró˙zny wpada znienacka do królestwa gwiazd i wszelki s´lad po nim ginie? Jednak˙ze słowo „kraw˛ed´z” sugerowałoby raczej co´s w rodzaju ostrego brzegu — na przykład linii wyra´znie oddzielajacej ˛ ziemi˛e od gwiazd albo solidnego muru czy schodów ciagn ˛ acych ˛ si˛e a˙z do tronu jakiego´s kagwherskiego boga. Althalus nie miał z˙ adnego konkretnego systemu wiary. Wiedział, z˙ e jest dzieckiem fortuny i nawet je´sli ostatnio rozmin˛eli si˛e z soba˛ nieco, ufał, z˙ e niedługo znów do niej przylgnie. Władca wszech´swiata był jednak do´sc´ oddalony. Bez wzgl˛edu na to, jakie imi˛e nosi, powinien si˛e skupi´c na dyrygowaniu wschodami i zachodami sło´nca, porami roku i fazami ksi˛ez˙ yca, a nie ulega´c sugestiom. Krótko mówiac, ˛ Althalus i bóg pozostawali w całkiem poprawnych stosunkach i nie wchodzili sobie nawzajem w parad˛e. ´ Ghend mówił, z˙ e Kraw˛ed´z Swiata le˙zy na północy, wi˛ec kiedy Althalus dotarł do Kagwheru, wybrał drog˛e w lewo, zamiast tej prowadzacej ˛ w góry, gdzie mie´sciły si˛e kopalnie złota pilnowane przez zaborczych mieszka´nców. Kilku skromnie odzianych brodatych m˛ez˙ czyzn, których napotkał podczas ´ w˛edrówki, nie chciało rozmawia´c o Kraw˛edzi Swiata. Najwyra´zniej był to jeden z omijanych tematów. Althalus zetknał ˛ si˛e z tym dziwactwem ju˙z wcze´sniej i zawsze go irytowało. Przecie˙z rzecz nie zniknie, je´sli nie b˛edzie si˛e o niej mówi´c i nie pomoga˛ tu nawet najwi˛eksze słowne akrobacje. W miar˛e marszu na północ robiło si˛e coraz zimniej. Coraz rzadziej te˙z rozsiane były wioski, a˙z wreszcie sko´nczyły si˛e na dobre i Althalus znalazł si˛e sam na kompletnym pustkowiu. Pewnej nocy siedział przy dogasajacym ˛ ognisku, ciasno owini˛ety nowa˛ opo´ncza,˛ kiedy nagle zauwa˙zył co´s, co pozwoliło mu sadzi´ ˛ c, z˙ e zbli˙za si˛e do celu. Góry na wschodzie ledwie zaczynał okrywa´c zmierzch, lecz ku północy, gdzie było ju˙z zupełnie ciemno, niebo stało w ogniu. Wygladało ˛ to jak wyczarowana na poczekaniu t˛ecza, ale nie w kształcie zwykłego łuku, tylko rozmigotanej kurtyny pulsujacego, ˛ wielobarwnego s´wiatła, które przesuwało si˛e po niebie falami. Althalus nie był specjalnie przesadny, ˛ lecz po˙zaru na niebie nie da si˛e skwitowa´c wzruszeniem ramion. Z miejsca dokonał korekty swych planów. Ghend wprawdzie mówił mu o Kra´ w˛edzi Swiata, ale nie zajakn ˛ ał ˛ si˛e ani słowem na temat nieba w ogniu. Co´s go w tych stronach przera˙zało, chocia˙z nie wygladał ˛ na człowieka, który łatwo daje si˛e zastraszy´c. Althalus postanowił kontynuowa´c poszukiwanie. W gr˛e wchodziło 40
złoto, a co wa˙zniejsze, istniała szansa pozbycia si˛e pecha towarzyszacego ˛ mu od ponad roku. Ten ogie´n jednak uruchomił w jego głowie wielki dzwon: najwy˙zsza pora, z˙ eby zacza´ ˛c si˛e mie´c na baczno´sci i rozglada´ ˛ c uwa˙znie dookoła. Je´sli wydarzy si˛e wi˛ecej niecodziennych zjawisk, trzeba b˛edzie poszuka´c innej roboty — mo˙ze w Ansu, a mo˙ze na południowych nizinach Plakandu. Tu˙z przed wschodem sło´nca obudził go ludzki głos. Althalus wyczołgał si˛e spod płaszcza, si˛egajac ˛ po włóczni˛e. Wprawdzie słyszał tylko pojedynczy głos, ale ten, kto mówił, zdawał si˛e prowadzi´c rozmow˛e. Zadawał pytania i wyra´znie oczekiwał odpowiedzi. Mówiacy ˛ okazał si˛e zgi˛etym wpół staruszkiem wspartym na kiju. Miał brudne siwe włosy i brod˛e, mizerna,˛ poryta˛ zmarszczkami twarz i oczy szale´nca. Ubrany był niechlujnie w nadgniłe strz˛epy futra powiazane ˛ postronkami ze s´ci˛egien czy te˙z skr˛econych jelit. Gestykulował zawzi˛ecie, rzucajac ˛ od czasu do czasu trwo˙zne spojrzenia na bezbarwne ju˙z niebo. Althalus odetchnał ˛ z ulga.˛ Ten człowiek nie stanowił zagro˙zenia, a w jego stanie nie było nic niezwykłego. Ludzie na ogół z˙ yja,˛ ile trzeba, ale je´sli kto´s przypadkiem minie wyznaczony termin s´mierci, z jego umysłem zaczynaja˛ si˛e dzia´c dziwne rzeczy. Przydarza si˛e to zwykle zgrzybiałym staruszkom, cho´c młodzi tak˙ze nie zawsze przestrzegaja˛ terminu. Niektórzy uwa˙zaja,˛ z˙ e owi szale´ncy sa˛ opanowani przez demony, jednak sprawa była znacznie bardziej zło˙zona. Althalus wolał własna˛ teori˛e: to sa˛ zwykli ludzie, którzy z˙ yja˛ za długo. Szwendanie si˛e po s´wiecie, kiedy dawno powinno si˛e le˙ze´c w grobie, ka˙zdego przyprawiłoby o szale´nstwo. Dlatego wła´snie mówia˛ do nieistniejacych ˛ ludzi czy rzeczy i widza˛ to, czego nie widzi nikt inny. Nie sa˛ gro´zni, tote˙z zwykle zostawiał ich w spokoju. Ci, którzy nie potrafia˛ zadba´c o własne interesy, zawsze w´sciekaja˛ si˛e na szale´nców, on jednak uwa˙zał, z˙ e wi˛ekszo´sc´ ludzi na s´wiecie jest stukni˛eta, wi˛ec wszystkich traktował mniej wi˛ecej podobnie. — Hej, ty! — zawołał do staruszka. — Nie zrobi˛e ci krzywdy, nie obawiaj si˛e! — Kto tu? — zapytał szaleniec, chwytajac ˛ oburacz ˛ za kij i potrzasaj ˛ ac ˛ nim gniewnie. — Podró˙zny. Chyba zgubiłem drog˛e. Starzec opu´scił lag˛e. — Nie widuj˛e tu zbyt wielu podró˙znych. Nie podoba si˛e im nasze niebo. — Zauwa˙zyłem je ubiegłej nocy. Z czego to si˛e bierze? — To jest kraw˛ed´z wszystkiego. Ognista kurtyna stanowi kres s´wiata. Ta strona jest ju˙z gotowa, sa˛ tu góry, drzewa, ptaki, ludzie, zwierz˛eta. A za kurtyna˛ zaczyna si˛e nico´sc´ . — Nico´sc´ ? — Tak, w˛edrowcze, tylko nico´sc´ . Bóg jeszcze niczego tam nie stworzył, wi˛ec nic nie ma.
41
— A wi˛ec mimo wszystko nie zgubiłem drogi. Wła´snie szukam Kraw˛edzi ´Swiata. — Po co? — Chc˛e ja˛ zobaczy´c. Słyszałem o niej, a teraz chc˛e zobaczy´c na własne oczy. — Nie ma tam nic do ogladania. ˛ — A ty ju˙z to widziałe´s? ´ — Mnóstwo razy. Mieszkam tu, a do Kraw˛edzi Swiata dochodz˛e, kiedy w˛edruj˛e na północ. — Jak si˛e tam dosta´c? Starzec wskazał kijem kierunek. — Id´z ta˛ droga˛ mniej wi˛ecej przez pół dnia. ´ — A łatwo rozpoznam Kraw˛ed´z Swiata? — Nie mo˙zesz jej mina´ ˛c. . . przynajmniej lepiej, z˙ eby´s nie minał. ˛ — Szaleniec zachichotał. — Tam trzeba uwa˙za´c. Jeden fałszywy krok. . . i twoja podró˙z potrwa du˙zo dłu˙zej ni˙z pół dnia. Je´sli tak ci zale˙zy, id´z przez t˛e łak˛ ˛ e, a potem przeł˛ecza˛ mi˛edzy tamtymi wzgórzami. Na szczycie zobaczysz uschłe drzewo. Ono stoi do´ kładnie na Kraw˛edzi Swiata, wi˛ec dalej nie pójdziesz. . . chyba z˙ e wyrosna˛ ci skrzydła. — No có˙z, skoro jestem tak blisko, rzuc˛e tam okiem. — Twoja sprawa, w˛edrowcze. Ja mam lepsze zaj˛ecia ni˙z oglada´ ˛ c nico´sc´ . — Z kim rozmawiałe´s przed chwila? ˛ — Z bogiem. Cały czas gaw˛edzimy. — Naprawd˛e? To pozdrów go ode mnie nast˛epnym razem. — Zrobi˛e to. . . je´sli b˛ed˛e pami˛etał. I starzec powlókł si˛e przed siebie, kontynuujac ˛ swa˛ rozmow˛e z powietrzem. Althalus wrócił do swego obozu, spakował si˛e i ruszył przez skalista˛ łak˛ ˛ e ku dwóm okragłym ˛ wzgórzom. Sło´nce ju˙z wzeszło i pi˛eło si˛e teraz w gór˛e nad o´sniez˙ onymi szczytami Kagwheru. Nocny chłód zdawał si˛e ust˛epowa´c. Wzgórza były poro´sni˛ete g˛estym lasem. Dzieliła je waska ˛ przeł˛ecz zdeptana kopytami jeleni i bizonów. Althalus szedł bardzo ostro˙znie, z uwaga˛ przyglada˛ jac ˛ si˛e s´cie˙zce i przystajac ˛ przy ka˙zdym podejrzanym s´ladzie. To do´sc´ osobliwe miejsce i mogły tu z˙ y´c ró˙zne niezwykłe stwory. A niezwykłe stwory lubia˛ czasem od˙zywia´c si˛e w niezwykły sposób, wi˛ec tym bardziej trzeba si˛e mie´c na baczno´sci. Szedł naprzód, zatrzymujac ˛ si˛e niekiedy, by popatrze´c wokół i nadstawi´c uszu, ale słyszał tylko s´piew ptaków i niemrawe pobrz˛ekiwanie owadów zaczynajacych ˛ o˙zywa´c po nocnym chłodzie. Kiedy dotarł na szczyt przeł˛eczy, zrobił dłu˙zszy postój, by spojrze´c na północ. Nie, z˙ eby zobaczył tam co´s godnego uwagi; przeciwnie, nie było tam nic. Tropy zwierzat ˛ prowadziły przez waski ˛ skrawek trawy do uschłego drzewa, o którym wspominał szaleniec, a potem si˛e urywały. Za drzewem nie było nic zupełnie — ani odległych górskich szczytów, ani chmur. Tylko samo niebo. 42
Drzewo o białym niczym naga ko´sc´ pniu wyciagało ˛ poskr˛ecane konary ku oboj˛etnemu niebu jakby w niemym błaganiu. Było w tym co´s przera˙zajacego ˛ i Althalus zaniepokoił si˛e jeszcze bardziej. Krok po kroku przemierzał pasek trawy, ogladaj ˛ ac ˛ si˛e cz˛esto za siebie i trzymajac ˛ włóczni˛e w pogotowiu. Jak dotad ˛ nie zauwa˙zył nic gro´znego, ale w tak dziwnym miejscu wolał niczego nie zaniedbywa´c. Doszedłszy do drzewa, oparł si˛e r˛eka˛ o pie´n, by zebra´c siły, a potem wychylił si˛e ostro˙znie przez kraw˛ed´z czego´s, co wygladało ˛ na przepa´sc´ . Nie zobaczył tam nic poza chmurami. Cz˛esto w˛edrował po górach i zdarzało mu si˛e ju˙z bywa´c w miejscach poło˙zonych nad pułapem chmur, wi˛ec ów widok nie stanowił dla´n niczego niezwykłego. Te chmury jednak ciagn˛ ˛ eły si˛e ku północy bez jednej przerwy. Jak okiem si˛egna´ ˛c, ´ nie sterczał z nich ani jeden górski szczyt. Swiat wyra´znie si˛e tu ko´nczył i dalej nie było ju˙z nic oprócz chmur. Althalus cofnał ˛ si˛e od drzewa i rozejrzał dookoła. Z rozrzuconych po ziemi odłamków skał wybrał jeden, wielko´sci swojej głowy, i cisnał ˛ go w przepa´sc´ , jak tylko mógł najdalej. Zaczał ˛ nasłuchiwa´c. Stał nieruchomo dłu˙zsza˛ chwil˛e, ale nic nie usłyszał. — No dobra — mruknał ˛ do siebie. — To chyba tu. ´ Zachowujac ˛ stosowny dystans do Kraw˛edzi Swiata, ruszył dalej na północ. Niekiedy z pobliskich zboczy staczały si˛e kamienie, które spadały poza kraw˛ed´z. Althalus zastanawiał si˛e leniwie, czy taka nagła lawina mo˙ze spłoszy´c gwiazdy. Ta my´sl nie wiadomo czemu wydała mu si˛e zabawna. Wizja gwiazd pierzchaja˛ cych w popłochu jak stadko kuropatw roz´smieszyła go niemal do łez. Lodowata oboj˛etno´sc´ gwiazd czasem go irytowała. Pod wieczór wyjał ˛ proc˛e i w suchym ło˙zysku strumienia wyszukał kilka okra˛ głych kamyków. W okolicy były zajace ˛ i s´wistaki o borsuczych pyszczkach, a porcja s´wie˙zego mi˛esa mogła stanowi´c miłe urozmaicenie po twardych skrawkach suszonej dziczyzny, która˛ trzymał w sakwie u pasa. ´ Uwinał ˛ si˛e z tym raz-dwa. Swistaki to dziwne zwierz˛eta; wystaja˛ na tylnych łapkach obok swych jamek, obserwujac ˛ podró˙znych. Althalus miał dobre oko, a proca˛ posługiwał si˛e bardzo zr˛ecznie. Na postój wybrał zagajnik karłowatych sosen. Rozpalił ogie´n i upiekł s´wistaka na ro˙znie. Po jedzeniu siedział sobie w cieple, obserwujac ˛ t˛eczowy blask bo˙zego ognia na północnym nieboskłonie. Nagle, tu˙z po wschodzie ksi˛ez˙ yca, jaki´s dziwny impuls kazał mu opu´sci´c obóz ´ i podej´sc´ do Kraw˛edzi Swiata. Ksi˛ez˙ yc delikatnie pie´scił mgliste wierzchołki chmur w dole, roz´swietlajac ˛ je promienistym blaskiem. Althalus widywał to ju˙z wcze´sniej, ale tutaj wygladało ˛ to całkiem inaczej. Ksi˛ez˙ yc w swej nocnej w˛edrówce spija wprawdzie wszystkie barwy ziemi i morza, lecz nie jest w stanie wessa´c koloru bo˙zego ognia, tote˙z pul43
sujace ˛ fale t˛eczowego s´wiatła tak˙ze rozpaliły wierzchołki chmur. Wygladało ˛ to, jakby igrały po´sród obłoków z ksi˛ez˙ ycowym blaskiem, który budził w nich miłosne zapały. Oszołomiony migotliwa˛ gra˛ kolorowego s´wiatła, które zdawało si˛e go niemal całkowicie spowija´c, Althalus le˙zał na mi˛ekkiej murawie z podbródkiem wspartym na dłoniach i obserwował zaloty ksi˛ez˙ yca do bo˙zego ognia. Nagle od strony poszarpanych szczytów Kagwheru dobiegł go znów ten sam skowyt, który wcze´sniej słyszał w Arum, a potem w pobli˙zu obozowiska Nabjora. Zaklał ˛ szpetnie, zerwał si˛e na równe nogi i czym pr˛edzej wrócił do ogniska. Cokolwiek to było, z cała˛ pewno´scia˛ s´ledziło ka˙zdy jego krok. ´ spał tej nocy. Bo˙zy ogie´n i wycie nakładały si˛e w jaki´s sposób na siebie, Zle a z ich połaczenia ˛ co´s wynikało. Co? Tego mimo wszelkich stara´n Althalus nie potrafił poja´ ˛c. Dopiero tu˙z przed s´witem skowyt i ogie´n znikn˛eły, wyparte przez inny sen. Miała włosy koloru jesieni, a widok jej perfekcyjnie toczonych ramion i łydek wywoływał w jego sercu bolesny skurcz. Odziana była w krótka˛ antyczna˛ tunik˛e. Jej głow˛e zdobiły kunsztowne sploty, a twarz tchn˛eła idealnym spokojem jak nie z tego s´wiata. Podczas ostatniej wyprawy do cywilizowanych krain na południu Althalus ogladał ˛ staro˙zytne posagi ˛ i to z nimi wła´snie, a nie ze współczesnymi kobietami kojarzyła mu si˛e owa senna zjawa. Jej wysokie czoło tak samo łaczyło ˛ si˛e bez z˙ adnego załamania z linia˛ nosa, zmysłowe wargi były pi˛eknie wykrojone i pełne niczym dojrzałe wi´snie. Du˙ze oczy o barwie czystej zieleni przenikały do gł˛ebi jego duszy. Na ustach zjawy igrał lekki u´smiech. — Pójd´z — powiedziała łagodnie, wyciagaj ˛ ac ˛ r˛ek˛e. — Pójd´z ze mna.˛ B˛ed˛e si˛e toba˛ opiekowa´c. — Gdybym tylko mógł — usłyszał swój głos Althalus i natychmiast sklał ˛ si˛e w duchu. — Poszedłbym, czemu nie, ale tak trudno mi si˛e wyrwa´c. . . — Je´sli pójdziesz ze mna,˛ nigdy nie wrócisz. B˛edziemy si˛e przechadza´c w´sród gwiazd i szcz˛es´cie ju˙z ci˛e nie opu´sci. Twoje dni b˛eda˛ wypełnione sło´ncem, a noce miło´scia.˛ Pójd´z ze mna,˛ ukochany, a ja si˛e toba˛ zaopiekuj˛e. To rzekłszy, skin˛eła dłonia˛ i odwróciła si˛e, by go poprowadzi´c. On za´s, kompletnie oszołomiony, poda˙ ˛zył jej s´ladem. Wstapili ˛ mi˛edzy chmury, a ksi˛ez˙ yc i bo˙zy ogie´n witały ich rado´snie, błogosławiac ˛ ich miło´sc´ . Po przebudzeniu Althalus czuł w sobie cierpka˛ pustk˛e, a cały s´wiat wydał mu si˛e okropnie gorzki. Przez kilka nast˛epnych dni kontynuował swa˛ w˛edrówk˛e na północ. Niemal wierzył, z˙ e dojrzy wreszcie szczyt górski albo chocia˙z cie´n niziny wyłaniajacy ˛ ´ si˛e z wiecznej chmury poza Kraw˛edzia˛ Swiata i b˛edzie to dowód, z˙ e jednak nie wszystko tam si˛e ko´nczy. Ale nic takiego nie zobaczył, wi˛ec musiał niech˛etnie przyzna´c, i˙z ostry wyst˛ep, wzdłu˙z którego w˛edrował, rzeczywi´scie jest Kraw˛edzia˛ ´ Swiata i dalej nie ma ju˙z nic oprócz pustki. 44
Dnie stawały si˛e coraz krótsze, a noce chłodniejsze i wkrótce Althalusowi zacz˛eła zaglada´ ˛ c w oczy bardzo nieprzyjemna zima. Je´sli szybko nie dojdzie do owego domu, b˛edzie musiał zawróci´c, wyszuka´c sobie jakie´s schronienie i zgromadzi´c zapas z˙ ywno´sci. Zdecydował, z˙ e zrobi to, gdy tylko poczuje na twarzy pierwsze płatki s´niegu, lecz ju˙z teraz zaczał ˛ kierowa´c wzrok na południe, w nadziei z˙ e wypatrzy jaki´s wyłom w ła´ncuchu gór. By´c mo˙ze dlatego, z˙ e musiał zwraca´c uwag˛e na wiele spraw, o mały włos nie przeoczył celu swej podró˙zy. Dom zbudowany był z kamienia, co na pograniczu było do´sc´ niezwykłe, gdy˙z wi˛ekszo´sc´ budynków wznoszono tam z bali albo ociosanych konarów. W cywilizowanym s´wiecie Althalus widywał tak˙ze domy z wapienia. Ten jednak miał s´ciany z bloków granitowych, na których połamałaby z˛eby wi˛ekszo´sc´ brazowych ˛ pił u˙zywanych przez niewolników do ci˛ecia wapiennych skał. Althalus nigdy dotad ˛ nie widział takiego domu. Granitowy gmach na Kraw˛e´ dzi Swiata przewy˙zszał ogromem nawet fort Gostiego w Arum i s´wiatyni˛ ˛ e Apwosa w Deice. Mógł te˙z rywalizowa´c s´miało z kilkoma pobliskimi naturalnymi iglicami. Wła´sciwie dopiero kiedy Althalus zobaczył okna, uznał, z˙ e ma przed soba˛ dzieło ludzkich rak. ˛ Bo przecie˙z w´sród skalnych formacji tak˙ze trafiaja˛ si˛e wielkie kanciaste bloki, ale z˙ eby okna? To raczej nieprawdopodobne. Zauwa˙zył dom około południa krótkiego, jesiennego dnia. Zbli˙zał si˛e do niego ostro˙znie; chocia˙z Ghend zapewniał, z˙ e nikt tam nie mieszka, nie mo˙zna mu było wierzy´c. Prawdopodobnie nigdy nie widział domu na własne oczy, gdy˙z zdaniem Althalusa po prostu si˛e go bał. ´ Samotny dom stał na wystajacym ˛ z Kraw˛edzi Swiata cyplu. Jedyna droga do niego wiodła przez zwodzony most nad gł˛eboka˛ rozpadlina,˛ która oddzielała budynek od waskiego, ˛ graniczacego ˛ z otchłania˛ płaskowy˙zu. Je´sli naprawd˛e był pusty, wła´sciciel zapewne znał jaki´s sposób podniesienia mostu po swym wyje´zdzie. A jednak teraz most był opuszczony i niemal zapraszał do przej´scia. Wygladało ˛ to całkiem nieprawdopodobnie, wi˛ec Althalus przycupnał ˛ za omszałym głazem i gryzac ˛ paznokcie, rozwa˙zał ró˙zne mo˙zliwo´sci. Dzie´n chylił si˛e ku wieczorowi i złodziej musiał si˛e na co´s zdecydowa´c: i´sc´ dalej, czy zaczeka´c do nocy? Wprawdzie noc to naturalny sprzymierzeniec wszystkich złodziei, ale w tej sytuacji mo˙ze bezpieczniej b˛edzie przeprawi´c si˛e przez most za dnia? Nie znał tego domu; je´sli w s´rodku sa˛ jednak ludzie, w nocy b˛eda˛ si˛e mieli na baczno´sci. Na pewno wiedza,˛ gdzie najlepiej zaczai´c si˛e na intruza. Wi˛ec mo˙ze lepiej pój´sc´ tam za dnia i nawet krzykna´ ˛c zawczasu kilka powitalnych słów? To mogłoby ich przekona´c, z˙ e nie zjawia si˛e tu w złych zamiarach, a potem. . . ju˙z on potrafi ich na tyle szybko zagada´c, by nie wrzucili go natychmiast do przepa´sci. — No dobra — mruknał. ˛ — Warto spróbowa´c. Je´sli naprawd˛e nikogo tam nie ma, co najwy˙zej pozdziera troch˛e gardło na pró˙zno, natomiast nocna wyprawa to 45
najprostsza droga do tego, by kto´s mu je poder˙znał. ˛ Tak, niewinna demonstracja z˙ yczliwo´sci wydaje si˛e na razie najlepszym sposobem. Wział ˛ włóczni˛e i nie próbujac ˛ si˛e ukrywa´c, wkroczył s´miało na most. Gdyby kto´s z domu patrzył, musiałby go zobaczy´c, a odgłos pewnych kroków gło´sniej ni˙z ewentualne wołanie oznajmiał brak złych zamiarów. Most prowadził pod pot˛ez˙ ny łuk, za którym znajdował si˛e otwarty plac wybrukowany płaskimi, dopasowanymi kamieniami. Z ciasnych szczelin mi˛edzy nimi przebijały si˛e chwasty. Althalus zebrał odwag˛e i zacisnawszy ˛ dło´n na włóczni, krzyknał: ˛ — Hej! Przez chwil˛e pilnie słuchał, ale nie doczekał si˛e odzewu. — Jest tam kto? Nie odpowiedział mu nikt. Althalus uderzył kilka razy włócznia˛ w masywne drzwi. Raz odezwał mu si˛e w głowie ostrzegawczy dzwon. Gdyby dom stał pusty tak długo, jak sugerował Ghend, drzwi zda˙ ˛zyłyby ju˙z spróchnie´c. Tutaj jednak wyra´znie nie obowiazywały ˛ z˙ adne normalne zasady. Złodziej złapał przymocowane do drzwi ci˛ez˙ kie kółko i pociagn ˛ ał, ˛ a˙z ustapiły. ˛ — Jest tam kto? — powtórzył pytanie. Znów brak odpowiedzi. W głab ˛ domu prowadził szeroki korytarz, od którego w regularnych odst˛epach odchodziły nast˛epne, ka˙zdy z licznymi drzwiami. Zanosiło si˛e, z˙ e poszukiwanie ksi˛egi zajmie wi˛ecej czasu, ni˙z si˛e Althalus spodziewał. ´ Tymczasem w domu robiło si˛e coraz ciemniej. Swiatło dnia wyra´znie gasło i w szybkim tempie zapadał wieczór. Zgodnie z pierwsza˛ zasada˛ obowiazuj ˛ ac ˛ a˛ w bran˙zy, nale˙zało rozejrze´c si˛e za bezpiecznym miejscem na nocleg. Przeszukiwanie domu mo˙zna odło˙zy´c do jutra. Zajrzawszy do jednego z bocznych korytarzy, Althalus zauwa˙zył na ko´ncu zaokraglon ˛ a˛ s´cian˛e, co ewidentnie oznaczało wie˙ze˛ . Izdebka na wie˙zy, kombinował złodziej, jest znacznie bezpieczniejsza ni˙z dolne komnaty, a bezpiecze´nstwo to teraz rzecz najwy˙zszej wagi. Przeszedł szybko korytarzem i zatrzymał si˛e przed drzwiami nieco wi˛ekszymi od tych, które mijał po drodze. Zastukał w nie r˛ekoje´scia˛ miecza i zawołał: — Hej! Jest tam kto? Oczywi´scie znów nikt nie odpowiedział. Drzwi były zabezpieczone sztaba˛ z brazu, ˛ której koniec wpuszczono do wyłupanego w kamiennej framudze otworu. Althalus poty walił wierzchem miecza w wypukło´sc´ , a˙z wypchnał ˛ zasuw˛e z otworu. Nast˛epnie podwa˙zył czubkiem ostrza kraw˛ed´z, a kiedy usłyszał trzask, odskoczył na bok z mieczem i włócznia˛ w r˛eku. Ale za drzwiami nikt si˛e nie krył, za to były tam schody na gór˛e. 46
Szansa, z˙ e te schody przypadkiem znajda˛ si˛e za drzwiami, które przypadkiem Althalus zauwa˙zył po drodze, wydawała si˛e naprawd˛e znikoma. Sprytny złodziej z reguły odnosi si˛e do takich przypadków z gł˛eboka˛ nieufno´scia.˛ Przypadek niemal zawsze oznacza pułapk˛e, a je´sli w tym domu jest pułapka, to musi by´c te˙z kto´s, kto ja˛ zastawił. ´ Swiatła dziennego zostało ju˙z jednak bardzo niewiele, a Althalus naprawd˛e nie miał ochoty spotka´c tego kogo´s pod osłona˛ nocy. Wział ˛ gł˛eboki oddech i postukał w pierwszy schodek czubkiem włóczni, z˙ eby si˛e przekona´c, czy automatycznie nie spadnie mu na głow˛e co´s ci˛ez˙ kiego. Badajac ˛ w ten sam sposób ka˙zdy nast˛epny stopie´n, piał ˛ si˛e wolno na gór˛e. Fakt, z˙ e dziesi˛ec´ pierwszych okazało si˛e bezpiecznych, o niczym nie s´wiadczył, gdy˙z jedenasty mógł si˛e okaza´c zabójczym, a szcz˛es´cie ostatnio tak si˛e zachowywało, z˙ e lepiej było mie´c si˛e na baczno´sci. W ko´ncu dotarł do drzwi na szczycie, ale tym razem postanowił nie puka´c. Wetknał ˛ miecz pod pach˛e i powoli wypychał sztab˛e z kamiennej framugi. Kiedy zupełnie si˛e wysun˛eła, ujał ˛ ponownie miecz i kolanem otworzył drzwi. Znalazł si˛e w du˙zym, okragłym ˛ pokoju o błyszczacej ˛ jak lód podłodze. Wprawdzie cały dom był dziwny, ale ten pokój wydawał si˛e jeszcze bardziej osobliwy. Gładkie, wypolerowane s´ciany zbiegały si˛e nad głowa˛ w kopuł˛e. Mistrzostwo budowniczego tej komnaty przewy˙zszało wszystko, co Althalus dotad ˛ widział. Jako nast˛epna˛ rzecz zauwa˙zył, z˙ e w pokoju jest bardzo ciepło. Rozejrzał si˛e uwa˙znie, lecz nie dostrzegł z˙ adnego paleniska. Nie potrzebował tu nosi´c płaszcza. Rozum podpowiadał mu, z˙ e przy braku paleniska i czterech wielkich nieoszklonych oknach powinien tam panowa´c przejmujacy ˛ chłód, a jednak było ciepło. To sprzeczne z natura.˛ Zbli˙za si˛e zima, powietrze na zewnatrz ˛ jest lodowate, ale z niewiadomych powodów nie przenika do s´rodka. Althalus stał w progu, uwa˙znie badajac ˛ wzrokiem ka˙zdy szczegół pokoju pod kopuła.˛ Pod przeciwległa˛ s´ciana˛ stało co´s w rodzaju kamiennego ło˙za okrytego futrami z bizonów. Na s´rodku był kamienny piedestał ze stołem, wypolerowanym tak samo jak s´ciany i podłoga. Obok ustawiono bogato rze´zbiona˛ kamienna˛ ław˛e. Na stole, na samym s´rodku błyszczacego ˛ blatu, le˙zała ksi˛ega. Althalus ostro˙znie podszedł bli˙zej. Z nastawiona˛ włócznia˛ i mieczem w gar´sci wyciagn ˛ ał ˛ powoli lewa˛ r˛ek˛e. Pami˛etał, z˙ e Ghend obchodził si˛e ze swym czarnym pudłem bardzo delikatnie i jemu radził to samo. Ledwie jednak Althalus musnał ˛ biała˛ skór˛e pudła, usłyszał cichy szmer. Cofnał ˛ czym pr˛edzej r˛ek˛e i chwycił za włóczni˛e. Było to co´s w rodzaju cichego, pełnego ukontentowania pomruku, który dobiegał od strony ło˙za. D´zwi˛ek ów niekiedy si˛e rwał, czasem te˙z zmieniał ton, wydobywajac ˛ si˛e miarowo niczym wdech i wydech. Zanim Althalus zdołał zbada´c, co to za odgłos, zauwa˙zył co´s, co natychmiast przykuło cała˛ jego uwag˛e. Chocia˙z mrok za oknami si˛e pogł˛ebiał, w pokoju wca47
le nie robiło si˛e ciemniej. Zdumiony złodziej spojrzał w gór˛e. Kopuła nad jego głowa˛ rozbłysła i w miar˛e jak na zewnatrz ˛ g˛estniały ciemno´sci, robiła si˛e coraz ja´sniejsza. Jedynym z´ ródłem s´wiatła poza sło´ncem, ksi˛ez˙ ycem i migoczac ˛ a˛ t˛eczo´ wa˛ kurtyna˛ na Kraw˛edzi Swiata mógł by´c tylko ogie´n, a kopuła wcale nie stała w ogniu. Szmer stawał si˛e coraz gło´sniejszy, a kiedy dzi˛eki roz´swietlonej kopule Althalus wreszcie wytropił jego z´ ródło, omal nie parsknał ˛ s´miechem. D´zwi˛ek wydobywał si˛e z gardła kota. Zwierzatko ˛ było całe czarne i tak s´ci´sle wtopione w tło z bizonich skór, z˙ e pewnie dlatego Althalus nie zauwa˙zył go zaraz po wej´sciu. Le˙zało z zamkni˛etymi s´lepiami, cho´c głow˛e miało podniesiona.˛ Wyciagni˛ ˛ etymi do przodu łapami wykonywało nieznaczne ugniatajace ˛ ruchy. D´zwi˛ekiem, który tak zaskoczył Althalusa, było zwykłe mruczenie. Nagle kot otworzył oczy. Wi˛ekszo´sc´ znanych Althalusowi kotów miała z˙ ółte s´lepia, ale ten spogladał ˛ na niego oczami w kolorze połyskliwej zieleni. Wstał, ziewnał ˛ rozdzierajaco, ˛ po czym si˛e przeciagn ˛ ał, ˛ wyginajac ˛ grzbiet i ogon. Nast˛epnie usiadł i spojrzał Althalusowi w twarz tak przenikliwie, jakby go znał całe z˙ ycie. — Niespecjalnie ci si˛e tu s´pieszyło — odezwał si˛e kobiecym głosem. — Czemu zostawiłe´s otwarte na o´scie˙z drzwi? Wpuszczasz zimno, a ja nie cierpi˛e chłodu.
ROZDZIAŁ 5 Althalus wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem. Potem westchnał ˛ z˙ ało´snie i opadł ci˛ez˙ ko na ław˛e, kompletnie zdruzgotany. Szcz˛es´ciu wyra´znie mało było dotychczasowych sukcesów, wi˛ec postanowiło jeszcze mu doło˙zy´c. I dlatego Ghend wynajał ˛ sobie złodzieja, zamiast samemu ukra´sc´ ksi˛eg˛e. Dom na Ko´n´ cu Swiata nie potrzebował do ochrony ani stra˙zy, ani wymy´slnych pułapek. Sam bronił siebie i ksi˛egi, ka˙zdego intruza doprowadzajac ˛ do utraty zmysłów. Althalus westchnał ˛ ponownie i spojrzał z wyrzutem na kocic˛e. — No? — spytała z denerwujaco ˛ wyniosła˛ mina,˛ charakterystyczna˛ dla wszystkich kotów. — Słyszałe´s? — Nie musisz ju˙z tego ciagn ˛ a´ ˛c. Ty i ten dom wykonali´scie kawał dobrej roboty. Jestem kompletnym wariatem. — O co ci chodzi, u licha? — Koty nie mówia.˛ To niemo˙zliwe. Ty wcale do mnie nie mówisz i nawet dochodz˛e do wniosku, z˙ e nie istniejesz. Widz˛e ci˛e i słysz˛e tylko dlatego, z˙ e zwariowałem. ´ — Smieszny jeste´s, wiesz? — Bo wariaci sa˛ s´mieszni. Spotkałem jednego po drodze; gadał z bogiem. Mnóstwo ludzi gada do boga, ale ten facet wierzył, z˙ e bóg mu odpowiada. — Althalus znowu westchnał. ˛ — Teraz ju˙z szybko pójdzie. Skoro zwariowałem, to pewnie niedługo rzuc˛e si˛e z okna i b˛ed˛e tak spadał mi˛edzy gwiazdami przez cała˛ wieczno´sc´ . Wariaci cz˛esto tak ko´ncza.˛ — Dlaczego miałby´s spada´c przez cała˛ wieczno´sc´ ? — Ten dom jest dokładnie na ko´ncu s´wiata, prawda? Je´sli wyskocz˛e przez okno, to b˛ed˛e spadał i spadał w nico´sc´ bez dna. — Co ci nasun˛eło t˛e s´mieszna˛ my´sl, z˙ e tu jest koniec s´wiata? — Wszyscy tak powiadaja.˛ A Kagwherczycy nie chca˛ nawet porusza´c tego tematu, bo si˛e boja.˛ Wyjrzałem za kraw˛ed´z i widziałem na własne oczy. Tam nie ma nic oprócz chmur. Chmury za´s sa˛ cz˛es´cia˛ nieba, wi˛ec to znaczy, z˙ e za kraw˛edzia˛ ko´nczy si˛e s´wiat, a zaczyna niebo, no nie? — Nie — odparła, li˙zac ˛ z roztargnieniem łap˛e i myjac ˛ sobie pyszczek. — To wcale tego nie oznacza. Tam w dole co´s jest, daleko, ale jest. 49
— A co? — Woda. To, co widziałe´s za kraw˛edzia,˛ Althalusie, to mgła. Mgła i chmury sa˛ mniej wi˛ecej tym samym, ale mgła bardziej trzyma si˛e ziemi. — Znasz moje imi˛e? — spytał zaskoczony. — Oczywi´scie, z˙ e znam, głuptasie. Przysłano mnie tu, z˙ ebym si˛e z toba˛ spotkała. — Ach tak? Kto ci˛e przysłał? — Masz ju˙z do´sc´ kłopotów z utrzymaniem si˛e przy zdrowych zmysłach. Lepiej nie przeciaga´ ˛ c struny i nie wpycha´c ci na sił˛e do głowy rzeczy, których i tak nie zrozumiesz. Musisz si˛e do mnie przyzwyczai´c, Althalusie, bo sp˛edzimy razem du˙zo, du˙zo czasu. On jednak zda˙ ˛zył si˛e ju˙z otrzasn ˛ a´ ˛c z przygn˛ebienia. — Nie — odparł z moca.˛ — Mam do´sc´ . Bardzo miło mi si˛e z toba˛ gaw˛edzi, ale teraz, je´sli pozwolisz, zabieram ksi˛eg˛e i znikam. Ch˛etnie bym jeszcze troch˛e został, jednak idzie zima i je´sli nie rusz˛e zaraz, gotowa powyrywa´c mi z kupra wszystkie pióra. — A jak zamierzasz stad ˛ wyj´sc´ ? Obrócił si˛e błyskawicznie. Drzwi, przez które tu wszedł, nie było. — Jak to zrobiła´s? — Nie b˛eda˛ nam ju˙z potrzebne. . . przynajmniej na razie. No i to zimne powietrze. . . Nie chciało ci si˛e zamkna´ ˛c drzwi po wej´sciu, wi˛ec. . . Panika s´cisn˛eła złodzieja za gardło. Był w pułapce. Ksi˛ega zwabiła go w to miejsce, a teraz kocica trzyma go w szachu. Nie ma stad ˛ wyj´scia. — Chyba si˛e zabij˛e — szepnał ˛ sm˛etnie. — Nie, wcale si˛e nie zabijesz — stwierdziła kotka, wylizujac ˛ brzuszek. — Jak chcesz, to próbuj, ale nic z tego nie b˛edzie. Nie mo˙zesz stad ˛ wyj´sc´ , nie mo˙zesz wyskoczy´c przez okno, nie mo˙zesz przebi´c si˛e mieczem, włócznia˛ czy no˙zem. Nie pozostaje ci nic innego, jak przywykna´ ˛c, Althalusie. Zostaniesz ze mna˛ tutaj, póki nie wypełnimy naszego zadania. — A potem b˛ed˛e mógł wyj´sc´ ? — Zostaniesz do tego zmuszony. Mamy tu pewne rzeczy do wykonania, ale sa˛ jeszcze inne, które trzeba zrobi´c gdzie indziej, i b˛edziesz musiał si˛e tym zaja´ ˛c. — A co mamy zrobi´c? — B˛ed˛e ci˛e uczyła, a ty b˛edziesz przykładał si˛e do nauki. — Uczy´c si˛e? Czego? — Ksi˛egi. — Mam si˛e nauczy´c czyta´c, tak? — Mi˛edzy innymi. — Zacz˛eła my´c sobie ogon, przytrzymujac ˛ go łapka.˛ — A kiedy ju˙z b˛edziesz umiał czyta´c, nauczysz si˛e posługiwa´c Ksi˛ega.˛ — Jak to? — Dojdziemy do tego w swoim czasie. Na razie masz do´sc´ innych kłopotów. 50
— Wiesz, co ci powiem?! — wykrzyknał ˛ z oburzeniem. — Nie zamierzam spełnia´c rozkazów kota! — Owszem, b˛edziesz je spełniał. Potrzebujesz troch˛e czasu, z˙ eby zmieni´c zdanie, lecz akurat czasu mamy pod dostatkiem. — Przeciagn˛ ˛ eła si˛e i ziewn˛eła, potem przyjrzała si˛e sobie krytycznie. — No, wszystko l´sni — stwierdziła z zadowoleniem i znów ziewn˛eła. — Masz jeszcze na podor˛edziu jakie´s głupie o´swiadczenia? Bo ja ju˙z powiedziałam wszystko. ´ Swiatło w kopule zacz˛eło przygasa´c. — Co si˛e dzieje? — spytał ostro Althalus. — Teraz, kiedy ju˙z doprowadziłam całe futro do porzadku, ˛ zamierzam ucia´ ˛c sobie drzemk˛e. — Dopiero co si˛e obudziła´s. — I co z tego? Nie masz ochoty robi´c tego, czego si˛e od ciebie oczekuje, no to mog˛e si˛e przespa´c. Obud´z mnie, jak zmienisz zdanie, to zaczniemy. Umo´sciła si˛e z powrotem na bizonich futrach i zamkn˛eła oczy. Althalus mamrotał co´s do siebie, lecz kotce nawet ucho nie drgn˛eło. Owinał ˛ si˛e wi˛ec płaszczem, usiadł pod s´ciana˛ w tym miejscu, gdzie przedtem były drzwi, i tak˙ze zapadł w sen. Przez kilka dni jako´s si˛e trzymał, ale z˙ e z racji swego zawodu był do´sc´ pobudliwy, wymuszona bezczynno´sc´ w zamkni˛etym pomieszczeniu zacz˛eła mu w ko´ncu działa´c na nerwy. Okra˙ ˛zył kilka razy pokój i wyjrzał przez okno. Odkrył, z˙ e mo˙ze bez trudu wysuna´ ˛c na zewnatrz ˛ głow˛e albo r˛ek˛e, lecz kiedy próbował si˛e wychyli´c, przeszkadzało mu co´s niewidzialnego, co tak˙ze powstrzymywało napływ chłodnego powietrza. Tak wiele rzeczy zwiazanych ˛ z tym pokojem domagało si˛e wyja´snienia, z˙ e w ko´ncu ciekawo´sc´ zwyci˛ez˙ yła i dał za wygrana.˛ — W porzadku ˛ — powiedział kotce pewnego ranka, gdy tylko niebo zacz˛eło szarze´c. — Poddaj˛e si˛e. Wygrała´s. — Oczywi´scie, z˙ e wygrałam — odrzekła, otwierajac ˛ zielone s´lepia. — Ja zawsze wygrywam. — Ziewn˛eła i wygi˛eła grzbiet w kabłak. ˛ — Podejd´z, to pogadamy. — Mog˛e mówi´c i stad. ˛ Wolał nie zbli˙za´c si˛e do niej zbytnio. To jasne, z˙ e potrafi wiele rzeczy, o których on nie ma poj˛ecia, wi˛ec lepiej niech nie zaczyna. . . Uszy jej lekko zadrgały i znów si˛e wyciagn˛ ˛ eła na łó˙zku. — Daj mi zna´c, jak zmienisz zdanie — mrukn˛eła i zamkn˛eła oczy. Burknał ˛ pod nosem kilka doborowych przekle´nstw, ale przesiadł si˛e z ławy przy stole na łó˙zko. Wyciagn ˛ ał ˛ ostro˙znie r˛ek˛e i dotknał ˛ futrzanego grzbietu, jakby chciał si˛e upewni´c, z˙ e kotka naprawd˛e istnieje. — Co za tempo! Otworzyła oczy i zacz˛eła mrucze´c.
51
— Nie ma sensu si˛e upiera´c — stwierdził Althalus. — Najwyra´zniej ty tu rzadzisz. ˛ Chciała´s pogada´c? Szturchn˛eła go nosem w r˛ek˛e. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e zrozumiałe´s — powiedziała, ani na chwil˛e nie przestajac ˛ mrucze´c. — Nie komenderowałam toba,˛ z˙ eby ci˛e denerwowa´c. Jestem teraz kotem, a koty potrzebuja˛ głaskania. Musz˛e mie´c ci˛e blisko siebie, kiedy rozmawiamy. — Wi˛ec nie zawsze była´s kotka? ˛ — Jak wiele znasz mówiacych ˛ kotów? — No có˙z. . . nie pami˛etam, kiedy ostatnio si˛e z takim widziałem. Niemal si˛e za´smiała, co dało mu pewna˛ satysfakcj˛e. Je´sli potrafi ja˛ roz´smieszy´c, to znaczy, z˙ e kotka nie w pełni panuje nad sytuacja.˛ — Nie tak trudno ze mna˛ wytrzyma´c, Althalusie. Trzeba mnie od czasu do czasu popie´sci´c, podrapa´c za uszami i wszystko b˛edzie dobrze. A ty potrzebujesz czego´s? — Niedługo b˛ed˛e musiał uda´c si˛e na polowanie — powiedział, starajac ˛ si˛e, by zabrzmiało to zdawkowo. — Jeste´s głodny? — Jeszcze nie, ale na pewno zgłodniej˛e. — Jak zgłodniejesz, dopilnuj˛e, z˙ eby´s dostał je´sc´ . — Zerkn˛eła na niego z ukosa. — Chyba nie sadziłe´ ˛ s, z˙ e tak łatwo si˛e wymkniesz? Wyszczerzył si˛e w u´smiechu i wział ˛ ja˛ na r˛ece. — Co mi szkodzi spróbowa´c? — Nigdzie beze mnie nie pójdziesz, Althalusie. Powiniene´s pogodzi´c si˛e z my´sla,˛ z˙ e zostan˛e przy tobie do ko´nca z˙ ycia. A b˛edziesz z˙ ył długo, bardzo długo. Zostałe´s wybrany do pewnych zada´n, ja za´s mam dopilnowa´c, by´s si˛e z nich wywiazał. ˛ Łatwiej ci b˛edzie, je´sli to zrozumiesz. — Jak zostali´smy wybrani? Kto dokonał wyboru? Wyciagn˛ ˛ eła łapk˛e i poklepała go po policzku. — Wrócimy do tego pó´zniej. Z poczatku ˛ byłoby ci trudno to zaakceptowa´c. No, mo˙ze ju˙z zaczniemy? Podeszła do stołu. Bez najmniejszego wysiłku wskoczyła na wypolerowany blat i usiadła. — Do roboty, skarbie. Usiad´ ˛ z tutaj, b˛ed˛e uczyła ci˛e czyta´c. „Czytanie” polegało wła´sciwie na tłumaczeniu stylizowanych obrazków, jakie widział w ksi˛edze Ghenda. Z konkretnymi słowami, jak na przykład „drzewo”, „skała”, „´swinia”, poszło mu do´sc´ łatwo. Znacznie trudniejsze okazały si˛e symbole idei, jak „prawda”, „pi˛ekno” czy „uczciwo´sc´ ”. Do´sc´ szybko dostosowywał si˛e do sytuacji — zawód złodzieja tego wymagał — ale teraz potrwało to nieco dłu˙zej. Kiedy czuł głód, jedzenie po prostu zjawiało
52
si˛e na stole. Z poczatku ˛ go to deprymowało, pó´zniej nie zwracał ju˙z uwagi. Nawet cuda staja˛ si˛e czym´s zwyczajnym, je´sli dzieja˛ si˛e dostatecznie cz˛esto. Nadeszła zima, sło´nce znikło i nastała wieczna noc. Kotka cierpliwie obja´sniała, dlaczego tak si˛e dzieje, lecz Althalus niewiele rozumiał. Owszem, przyjmował to do wiadomo´sci, ale wcia˙ ˛z mu si˛e wydawało, z˙ e Sło´nce kr˛eci si˛e wokół Ziemi, a nie Ziemia wokół Sło´nca. Wraz z nadej´sciem ciagłej ˛ nocy zapomniał o istnieniu dni. Uznał, z˙ e na dobra˛ spraw˛e z˙ adnych dni ju˙z nie ma. Przestał te˙z patrze´c w okna. Niemal bez przerwy padał s´nieg, a białe płatki zawsze wprawiały go w przygn˛ebienie. Poczynił za to pewne post˛epy w sztuce czytania. Kiedy dostatecznie cz˛esto widział jaki´s obrazek, potem automatycznie go rozpoznawał. Słowa całkowicie skupiły na sobie jego uwag˛e. — Nie zawsze była´s kotka,˛ prawda? — zapytał swa˛ towarzyszk˛e, kiedy le˙zeli po posiłku na łó˙zku. — Zdaje si˛e, z˙ e ju˙z ci to mówiłam. — Czym była´s przedtem? Popatrzyła na niego przeciagle. ˛ — Nie jeste´s jeszcze przygotowany na odpowied´z, Althalusie. Całkiem nie´zle si˛e tu zadomowiłe´s i nie chciałabym, z˙ eby´s znów zaczał ˛ wywala´c s´ciany, jak na poczatku. ˛ — Czy zanim została´s kotka,˛ miała´s jakie´s imi˛e? — Tak, ale chyba nie potrafisz go wymówi´c. Dlaczego o to pytasz? — Po prostu nie wydaje mi si˛e wła´sciwe, z˙ e cały czas nazywam ci˛e „kotka”. ˛ Zupełnie jakbym mówił „o´sle” czy „kurczaku”. Czy nie sprawi˛e ci przykro´sci, gdy nadam ci jakie´s imi˛e? — Nie, je´sli b˛edzie ładne. Niektóre słowa, których u˙zywasz, my´slac, ˛ z˙ e s´pi˛e, wcale mi si˛e nie podobaja,˛ wolałabym co´s innego. — Mo˙ze Esmeralda? To znaczy „szmaragd”, a ty masz takie zielone oczy. — Całkiem zno´snie, niech b˛edzie. Miałam kiedy´s bardzo ładny szmaragd. . . zanim tu trafiłam. Lubiłam trzyma´c go pod s´wiatło i patrze´c, jak pi˛eknie błyszczy. — Ach, wi˛ec miała´s wtedy r˛ece — zauwa˙zył chytrze. — Tak, w rzeczy samej. Teraz pewnie b˛edziesz próbował zgadywa´c, ile ich miałam i skad ˛ wyrastały. — Rzuciła mu figlarne spojrzenie. — Przesta´n kluczy´c, Althalusie. Pewnego dnia odkryjesz, kim naprawd˛e jestem, i chyba ci˛e to zaskoczy, ale w tej chwili nie musisz tego wiedzie´c. — Mo˙ze i nie. Lecz czasem ci si˛e co´s wypsnie, a ja cały czas zbieram te strz˛epki do kupy. Ani si˛e obejrzysz, jak dojd˛e prawdy. — Nie dojdziesz, je´sli nie uznam, z˙ e jeste´s gotów. Potrzebujesz teraz koncentracji, a gdybym ukazała ci si˛e w mojej wła´sciwej postaci, nie mógłby´s si˛e ju˙z skupi´c. — A˙z tak z´ le? 53
Zwin˛eła si˛e przy nim w kł˛ebek i zacz˛eła mrucze´c. — Zobaczysz, skarbie. Sam si˛e przekonasz. Mimo do´sc´ wyniosłego zachowania Esmeralda okazała si˛e uczuciowym stworzeniem, które pragnie nieustannej blisko´sci fizycznej. Kiedy spał na wysłanym futrami ło˙zu, kotka zawsze zwijała si˛e tu˙z przy nim, mruczac ˛ z zadowoleniem. Na samym poczatku ˛ wcale mu na tym nie zale˙zało, wi˛ec nadal otulał si˛e płaszczem, zaciskajac ˛ go szczelnie przy szyi. Esmeralda obserwowała go wtedy ze spokojem, przycupni˛eta w nogach łó˙zka. Dopiero gdy zaczynał zapada´c w sen i siła˛ rzeczy zwalniał chwyt, podpełzała chyłkiem do wezgłowia i wtulała wilgotny, zimny nos w jego kark. Althalus odruchowo si˛e cofał, a Esmeralda tylko na to czekała, z˙ eby w´slizna´ ˛c si˛e pod płaszcz. Jej mruczenie działało tak kojaco, ˛ z˙ e Althalus ju˙z nie próbował protestowa´c. Z czasem owa swoista gra zacz˛eła wyra´znie kotk˛e bawi´c, wi˛ec nadal zaciskał płaszcz wokół szyi, specjalnie z˙ eby jej sprawi´c przyjemno´sc´ . Nic go to w ko´ncu nie kosztowało, a skoro ja˛ cieszyło. . . Miała jednak pewien zwyczaj, którego zdecydowanie nie znosił. Otó˙z od czasu do czasu odczuwała nieprzeparty przymus umycia mu twarzy — i to przewa˙znie wówczas, kiedy smacznie spał. Otworzywszy nagle oczy, u´swiadamiał sobie, z˙ e kotka przyciska mu głow˛e łapkami i wylizuje cała˛ twarz od podbródka po czoło szorstkim, wilgotnym j˛ezyczkiem. Z poczatku ˛ próbował si˛e wyrywa´c, ale gdy tylko si˛e poruszył, lekko wysuwała pazurki i Althalus natychmiast rozumiał, o co jej chodzi. Zreszta˛ tak naprawd˛e nie przeszkadzały mu te ablucje i nauczył si˛e je tolerowa´c. Zawsze kiedy si˛e z kim´s mieszka pod jednym dachem, trzeba i´sc´ na ró˙zne ust˛epstwa, a z Esmeralda˛ — poza kilkoma drobiazgami — dawało si˛e wytrzyma´c. Chocia˙z panowała wieczna noc, Althalus wolał my´sle´c, z˙ e program ich zaj˛ec´ trzyma si˛e do´sc´ s´ci´sle wschodów i zachodów sło´nca na dalekim południu. Włas´ciwie nic nie uzasadniało takiego przekonania, on jednak widział w tym jaki´s sens. „Dnie” sp˛edzał zazwyczaj przy stole nad otwarta˛ Ksi˛ega,˛ pod czujnym okiem Esmeraldy. Tematy ich rozmów ograniczały si˛e przewa˙znie do nieznanych symboli: on pytał, co oznaczaja,˛ ona mu odpowiadała, i tak a˙z do nast˛epnego niezrozumiałego obrazka. Pergaminowe karty były w pudle uło˙zone luzem i Esmeralda bardzo nie lubiła, je´sli pomylił kolejno´sc´ . — Nie mo˙zesz ich miesza´c, to bez sensu — zrz˛edziła. — Wi˛ekszo´sc´ z nich i tak jest bez sensu. — Odłó˙z je w takiej kolejno´sci, jak były. — Dobrze, ju˙z dobrze. Nie musisz zaraz wiaza´ ˛ c ogona na supeł. Ta uwaga zwykle powodowała jedna˛ z ich udawanych bójek. Esmeralda kładła uszy po sobie, podkurczała łapy i gnac ˛ grzbiet w pałak, ˛ wymachiwała złowieszczo ogonem. Potem rzucała si˛e na jego r˛ek˛e i przytrzymywała ja˛ pyszczkiem, wydajac ˛ gniewne pomruki. Nigdy jednak nie wysuwała przy tym pazurów i nigdy go nie 54
ugryzła. Najlepsza˛ na to odpowiedzia˛ było czochranie wolna˛ r˛eka˛ jej futra. Esmeralda tego nie cierpiała, gdy˙z potem długo musiała si˛e wylizywa´c, zanim ka˙zdy włosek trafił na swoje miejsce. Poniewa˙z była kotem (przynajmniej na razie), miała doskonale wyczulony w˛ech. Nalegała, by Althalus cz˛esto si˛e mył. Nagle ni stad, ˛ ni zowad ˛ przy łó˙zku pojawiała si˛e wielka ceramiczna wanna z gorac ˛ a˛ woda.˛ Po której´s z rz˛edu uwadze Althalus wzdychał ci˛ez˙ ko i zaczynał si˛e rozbiera´c. Na dłu˙zsza˛ met˛e bardziej opłacało si˛e kapa´ ˛ c, ni˙z wykłóca´c. Wreszcie, w miar˛e upływu czasu, polubił codzienne wysiadywanie w ciepłej wodzie przed kolacja.˛ Tej zimy, by´c mo˙ze wskutek nieustannej nocy, nasun˛eła mu si˛e dziwna my´sl. Wcia˙ ˛z nie był do ko´nca przekonany, z˙ e nie oszalał. Mo˙ze — jak tamten gadajacy ˛ z bogiem staruszek — on tak˙ze nie umarł w swoim czasie? Chocia˙z kto wie, moz˙ e jednak umarł. Mo˙ze gdzie´s w Hule czy w górach Kagwheru kto´s podkradł si˛e z tyłu i rozpłatał mu głow˛e toporem? Je´sli stało si˛e to dostatecznie szybko, Althalus mógł si˛e w ogóle nie zorientowa´c. I teraz jego duch wcia˙ ˛z kra˙ ˛zy po s´wiecie, ciało za´s le˙zy nie wiadomo gdzie z mózgiem wylewajacym ˛ si˛e z uszu. To wcale nie Althalus spotkał zwariowanego staruszka, nie Althalus dotarł do Kraw˛edzi ´ Swiata i ogladał ˛ bo˙zy ogie´n. To wszystko wymy´slił sobie jego duch. A teraz dotarł do miejsca swego ostatecznego przeznaczenia i pozostanie na zawsze zamkni˛ety w jednym pokoju z Esmeralda i Ksi˛ega.˛ Je´sli prawidłowo rozumuje, przekroczył granic˛e przyszłego z˙ ycia. Wszyscy wiedza,˛ z˙ e dzieja˛ si˛e tam ró˙zne dziwne rzeczy, wi˛ec nie ma co si˛e denerwowa´c i narzeka´c, skoro mieszka si˛e w ciepłym i wygodnym pokoju bez s´ladu ognia, gdzie nie ma nic niemo˙zliwego. I co z tego, z˙ e na ka˙zdym kroku dzieja˛ si˛e niezwykłe rzeczy? To tylko jego osobiste z˙ ycie po z˙ yciu. Zwa˙zywszy na wszystko, owo z˙ ycie po z˙ yciu okazało si˛e nie takie złe. Ciepło, dobre jedzenie i Esmeralda jako towarzyszka. . . Wprawdzie mógłby sobie z˙ yczy´c, z˙ eby gdzie´s w pobli˙zu podawano Nabjorowy miód, a niekiedy przydałaby si˛e te˙z wizyta tamtej dziewki o figlarnych oczach, jednak w miar˛e upływu czasu te sprawy traciły na wa˙zno´sci. Dawno temu słyszał ró˙zne niesamowite historie na temat z˙ ycia po s´mierci, ale je´sli nie miało go spotka´c nic gorszego ni˙z dotad, ˛ to chyba mógłby nauczy´c si˛e by´c martwym — bo zwrot „nauczy´c si˛e z tym z˙ y´c” raczej tu nie pasował. Gn˛ebiło go teraz tylko jedno: z˙ e w z˙ aden sposób nie moz˙ e dorwa´c swego zabójcy. Jako niematerialna istota nie b˛edzie przecie˙z w stanie posieka´c bandyty na kawałki. Nagle u´swiadomił sobie, z˙ e zamiast tego mo˙ze go straszy´c i w ten sposób zapewni´c sobie jeszcze wi˛eksza˛ satysfakcj˛e. Ciekawe, czy Esmeralda zgodziłaby si˛e na ten plan. Mógłby jej przyrzec, z˙ e po wystraszeniu mordercy na s´mier´c wróci do ich z˙ ycia po z˙ yciu. Ale był niemal pewien, z˙ e kotka nie we´zmie na serio obietnic ducha faceta, który za z˙ ycia słynał ˛ z tego, z˙ e łgał na ka˙zdym kroku. Kiedy dokładnie to przemy´slał, doszedł do wniosku, z˙ e raczej jej o niczym nie wspomni. 55
Potem pod dach s´wiata wróciło sło´nce i Althalus zaczał ˛ powatpiewa´ ˛ c, czy rzeczywi´scie jest martwy. Wieczna ciemno´sc´ pasowała w pewnym stopniu do dawnej koncepcji, a powrót sło´nca sprawił, z˙ e złodziej poczuł si˛e jak nowo narodzony. Czytał ju˙z Ksi˛eg˛e do´sc´ biegle i uwa˙zał ja˛ za coraz bardziej interesujac ˛ a,˛ ale jedna sprawa nie dawała mu spokoju. Pewnego wiosennego popołudnia poło˙zył r˛ek˛e na Ksi˛edze i zerknał ˛ na Esmerald˛e, która zdawała si˛e drzema´c na stole. — Jak on si˛e naprawd˛e nazywał? — spytał. Spojrzała na niego rozespanymi oczami. — Kto? — Ten, kto napisał t˛e Ksi˛eg˛e. Nigdzie nie wymienił swego imienia. — Jest bogiem, Althalusie. — Tak, wiem, ale którym? Ka˙zdy kraj, który odwiedzałem, ma swojego boga czy bogów o ró˙znych imionach. Czy to Kherdhos, bóg Wektije˙zyków i Plakandów? A mo˙ze Apwos, bóg Equero? Jak on si˛e nazywa? — Deiwos, rzecz jasna. — Deiwos? Bóg Medyów? — Oczywi´scie. — Przecie˙z Medyowie to najgłupszy naród na s´wiecie! — A co to ma do rzeczy? — Mo˙zna by sadzi´ ˛ c, z˙ e ludzie, którzy czcza˛ realnego, prawdziwego boga, powinni mie´c wi˛ecej rozumu. Westchn˛eła. — To jeden i ten sam bóg, Althalusie. Czy˙zby´s jeszcze tego nie pojał? ˛ Wektijczycy i Plakandowie nazywaja˛ go Kherdhosem. Equerosi czcza˛ go pod imieniem Apwosa. Medyowie za´s to najstarszy naród w tej cz˛es´ci s´wiata i kiedy si˛e tu osiedlili, przynie´sli z soba˛ tamto imi˛e. — Skad ˛ oni pochodza? ˛ — Z południa. Tam nauczyli si˛e hodowa´c owce i uprawia´c zbo˙ze. Przez jaki´s czas mieszkali w Medyo, potem rozprzestrzenili si˛e tak˙ze gdzie indziej, a w tych nowych miejscach tubylcy zmienili imi˛e boga. — Wstała i przeciagn˛ ˛ eła si˛e, ziewajac ˛ szeroko. — Zjedzmy na obiad ryb˛e. — Ryba była wczoraj. . . i przedwczoraj. — Tak? Lubi˛e ryby, a ty nie? — Ach, sa˛ bardzo smaczne, ale troch˛e mi si˛e znudziły. Jemy je trzy razy dziennie od trzech tygodni. — To zamów sobie, co chcesz — warkn˛eła. — Wiesz doskonale, z˙ e jeszcze tego nie potrafi˛e. — Wi˛ec b˛edziesz musiał si˛e zadowoli´c tym, co ja ci podam, czy˙z nie? Westchnał ˛ ci˛ez˙ ko. — Ryba? — spytał z rezygnacja.˛
56
— Co za s´wietny pomysł, Althalusie! Tak si˛e ciesz˛e, z˙ e ci to przyszło do głowy! Wielu poj˛ec´ z Ksi˛egi Althalus nie mógł zrozumie´c i niejeden po˙zyteczny wieczór sp˛edzili z Esmeralda˛ na rozmowach. Sporo czasu po´swi˛ecali te˙z zabawom — w ko´ncu Esmeralda˛ była kotka,˛ a koty lubia˛ si˛e bawi´c. Zachowywała si˛e wtedy z wystudiowana˛ powaga˛ i była wprost zachwycajaca. ˛ Czasem w zabawie robiła co´s absolutnie głupiego, co wydawało si˛e niemal ludzkie. Althalus po namy´sle doszedł do przekonania, z˙ e tylko ludzi sta´c na głupstwa. Zwierz˛eta na ogół traktuja˛ siebie o wiele za powa˙znie, by nawet podejrzewa´c, z˙ e moga˛ kogo´s s´mieszy´c. Pewnego dnia, gdy z wielkim skupieniem studiował Ksi˛eg˛e, katem ˛ oka uchwycił nieznaczny ruch. Po chwili zauwa˙zył, z˙ e kotka si˛e ku niemu skrada. Wcze´sniej nie zwracał na nia˛ uwagi, a co´s takiego Esmeralda˛ tolerowała tylko do chwili, gdy mogła postawi´c na swoim. Skradała si˛e teraz po wypolerowanej posadzce, wreszcie skoczyła, lecz Althalus tylko na to czekał, by złapa´c ja˛ w powietrzu. Przez chwil˛e trwała zwykła bójka na niby, a˙z wreszcie podniósł ja˛ w gór˛e i przytrzymał mocno na wysoko´sci swojej twarzy. — Okropnie ci˛e kocham, Emmy, wiesz? Szarpn˛eła si˛e gwałtownie. — Co´s ty powiedział? Emmy?! — Ludzie czasem tak robia˛ — próbował si˛e tłumaczy´c. — Kiedy dłu˙zszy czas sa˛ razem, nadaja˛ sobie pieszczotliwe imiona. — Pu´sc´ mnie! — Och, nie musisz zaraz si˛e w´scieka´c. — Emmy! Te˙z co´s! Pu´sc´ mnie zaraz, bo podrapi˛e ci uszy! Doskonale wiedział, z˙ e tego nie zrobi, ale postawił ja˛ na podłodze i klepnał ˛ lekko po głowie. Obróciła si˛e bokiem ze zje˙zonym futrem, poło˙zyła uszy po sobie i zasyczała gro´znie. — Ale˙z Emmy! — wykrzyknał ˛ z udanym zdziwieniem. — Co te˙z ty mówisz, jestem wprost zaszokowany! Pu´sciła wiazank˛ ˛ e przekle´nstw i tym razem naprawd˛e go zaskoczyła. — Ty chyba naprawd˛e si˛e gniewasz! Znów zasyczała, a on wybuchnał ˛ s´miechem. — Och, Emmy, Emmy — powiedział z czuło´scia.˛ — Tak, Althie, Althie, Althie? — sykn˛eła pogardliwie. — Althie? — Dobrze słyszysz — warkn˛eła i poszła si˛e dasa´ ˛ c na łó˙zko. Nie dostał tego wieczoru kolacji, ale uznał, z˙ e mo˙ze i było warto. Miał teraz sposób na jej wyniosłe zachowanie. Wystarczy jedno „Emmy”, by natychmiast zetrze´c z pyszczka kotki wyraz wy˙zszo´sci i doprowadzi´c ja˛ do szału. Zapami˛etał to sobie dobrze do ewentualnego wykorzystania w przyszło´sci. 57
Nast˛epnego dnia zawarli pokój i z˙ ycie wróciło do normy. Wieczorem Esmeralda˛ wyprawiła mu prawdziwa˛ uczt˛e. Zrozumiał, z˙ e to gest pokojowy, wi˛ec wychwalał ja˛ pod niebiosa za ka˙zdym k˛esem. Kiedy si˛e poło˙zyli, długo myła mu twarz. — Czy rzeczywi´scie czujesz to, co powiedziałe´s mi wczoraj? — A co konkretnie masz na my´sli? Natychmiast przypłaszczyła uszy. — Powiedziałe´s, z˙ e mnie kochasz. Czy to prawda? — Ach, to! Oczywi´scie, z˙ e ci˛e kocham. Jak mo˙zesz pyta´c? — Nie kłam. — Jak˙zebym s´miał! — Oczywi´scie, z˙ e by´s s´miał. Jeste´s najwi˛ekszym łgarzem na s´wiecie. — Dzi˛ekuj˛e ci, moja droga. — Nie denerwuj mnie — ostrzegła. — Trzymam na twojej głowie wszystkie cztery łapy, wi˛ec bad´ ˛ z bardzo, bardzo miły. . . chyba z˙ e chcesz mie´c twarz z tyłu zamiast z przodu głowy. — Ju˙z b˛ed˛e grzeczny. — Powiedz to jeszcze raz. — Co, skarbie? — Wiesz co. — W porzadku, ˛ kiciu. Kocham ci˛e. Czy teraz czujesz si˛e lepiej? Otarła mu si˛e pyszczkiem o twarz i zacz˛eła mrucze´c. Pory roku nadchodziły i mijały zwykła˛ koleja˛ rzeczy. Chocia˙z na dachu s´wiata zimy trwały długo, a lata krótko, po paru odmianach przeszło´sc´ wydawała si˛e ju˙z tylko wyblakłym wspomnieniem. Czasem dni upływały niepostrze˙zenie, zwłaszcza kiedy Althalus zmagał si˛e z Ksi˛ega.˛ Zaczał ˛ sp˛edza´c coraz wi˛ecej czasu ze wzrokiem utkwionym w błyszczacej ˛ kopule, dumajac ˛ o dziwnych sprawach, jakie zostały mu objawione. — Czemu pró˙znujesz? — spytała Esmeralda ze zło´scia,˛ kiedy pewnego dnia siedział przy stole, niemal nie patrzac ˛ na le˙zac ˛ a˛ przed nim Ksi˛eg˛e. — Przecie˙z nawet nie udajesz, z˙ e czytasz. Althalus poło˙zył dło´n na Ksi˛edze. — Wła´snie powiedziała mi co´s, czego nie rozumiem. Próbuj˛e to sobie przemy´sle´c. Westchn˛eła z rezygnacja.˛ — Powiedz mi, co to takiego. Spróbuj˛e ci wyja´sni´c, chocia˙z ty nic nie zrozumiesz. . . — Potrafisz by´c bardzo przykra, wiesz? — Oczywi´scie, robi˛e to specjalnie. . . ale i tak mnie kochasz, prawda? — Chyba tak. — Chyba?! 58
Wybuchnał ˛ s´miechem. — Dopiekłem ci, co? Poło˙zyła uszy po sobie i zasyczała. — Bad´ ˛ z miła — poprosił, drapiac ˛ ja˛ za uchem. Potem przyjrzał si˛e znów wersowi, który sprawiał mu tyle kłopotów. — Je´sli dobrze przeczytałem, wszystkie rzeczy, jakie stworzył Deiwos, maja˛ w jego oczach taka˛ sama˛ warto´sc´ . Czy to znaczy, z˙ e człowiek nie jest wi˛ecej wart od pchły albo i ziarnka piasku? — Niezupełnie. To znaczy, z˙ e dla Deiwosa nie istnieje ka˙zda z tych rzeczy oddzielnie. Liczy si˛e tylko cało´sc´ . Człowiek jest drobna˛ czastk ˛ a˛ cało´sci i w gruncie rzeczy nie przebywa tu zbyt długo. Raz urodzony, z˙ yje i umiera tak szybko, z˙ e góry i gwiazdy nawet nie zauwa˙za,˛ jak obok nich przechodzi. — Co za ponura my´sl. Wi˛ec w gruncie rzeczy nic nie znaczymy, tak? A kiedy ostatni z nas umrze, Deiwos nawet nie odczuje z˙ adnego braku. — Och, chyba odczuje. Pewne rzeczy przez jaki´s czas z˙ yły, teraz sa˛ martwe, a Deiwos wcia˙ ˛z o nich pami˛eta. — Wi˛ec czemu pozwala im umrze´c? — Poniewa˙z spełniły to, czego po nich oczekiwano. Wypełniły swoje zadania i Deiwos pozwolił im odej´sc´ . Poza tym, je´sli wszystko z˙ yłoby wiecznie, nie zostałoby miejsca dla innych. — Wcze´sniej czy pó´zniej ludzi tak˙ze to spotka, prawda? — To nie jest takie pewne, Althalusie. Inne stworzenia biora˛ s´wiat takim, jakim go zastaja,˛ ale ludzie próbuja˛ go zmieni´c. — I Deiwos przewodzi nam w tych zmianach? — Po co miałby to robi´c? Deiwos niczego nie poprawia, skarbie. Wprawia rzeczy w ruch i idzie dalej. Wszystkie bł˛edy popełniasz wyłacznie ˛ na własny rachunek, nie przerzucaj winy na Deiwosa. Althalus zmierzwił jej futro. — Wolałabym, z˙ eby´s tego nie robił — miaukn˛eła. — Potem przez całe wieki musz˛e wszystko wygładza´c. — Przynajmniej masz co robi´c mi˛edzy jedna˛ drzemka˛ a druga,˛ Emmy — zauwa˙zył i znów zagł˛ebił si˛e w Ksi˛edze.
ROZDZIAŁ 6 Przeszło´sc´ w pami˛eci Althalusa oddaliła si˛e jeszcze bardziej, kiedy zawładn˛eła nim Ksi˛ega. Mógł ja˛ teraz czyta´c od poczatku ˛ do ko´nca i robił to tak cz˛esto, z˙ e potrafił recytowa´c z pami˛eci długie cytaty. Im gł˛ebiej zapadały mu w umysł, tym bardziej zmieniało si˛e jego postrzeganie s´wiata. To, co dawniej, zanim zamieszkał w tym domu, wydawało mu si˛e bardzo wa˙zne, teraz uwa˙zał za całkiem nieistotne. — Czy rzeczywi´scie tak mało znaczyłem, Em? — spytał swa˛ towarzyszk˛e pewnego jesiennego wieczoru. — A o czym my tu rozmawiamy, skarbie? — odpowiedziała pytaniem, myjac ˛ uszy. — Kiedy´s uwa˙załem si˛e za najwi˛ekszego złodzieja na s´wiecie, ale w ko´ncu okazało si˛e, z˙ e byłem tylko zwykłym rozbójnikiem napadajacym ˛ na ludzi, aby ukra´sc´ im ubranie. — Owszem, to całkiem bliskie prawdy. I co z tego? — Mógłbym zrobi´c z moim z˙ yciem znacznie wi˛ecej, prawda? — I po to tu wła´snie jeste´smy, skarbie. Chcesz czy nie, ju˙z jeste´s na tej drodze i mo˙zesz by´c pewien, z˙ e tego dopilnuj˛e. My´sl˛e, z˙ e ju˙z czas, by´s si˛e nauczył korzysta´c z mocy Ksi˛egi. — Korzysta´c? Jak to? — Mo˙zesz z jej pomoca˛ sprawi´c, z˙ e co´s si˛e wydarzy. Jak my´slisz, skad ˛ si˛e bierze co wieczór twoja kolacja? — To twoja działka, Em. Byłoby niegrzecznie wtyka´c nos do nie swoich spraw, czy˙z nie? — Grzecznie czy niegrzecznie, nauczysz si˛e tego, Althalusie. Pewne słowa z Ksi˛egi oznaczaja˛ czynno´sci, na przykład „sieka´c”, „kopa´c”, „cia´ ˛c”. Mo˙zesz to wszystko robi´c, posługujac ˛ si˛e Ksi˛ega,˛ je´sli tylko si˛e nauczysz. Na poczatku ˛ b˛edziesz musiał dotyka´c przy tym Ksi˛egi, pó´zniej ju˙z nie. Wystarczy, z˙ e ja˛ sobie wyobrazisz. — Ta Ksi˛ega musi zawsze tu by´c, prawda? — Na tym wszystko polega, skarbie. Ksi˛ega musi tu pozostawa´c. Na s´wiecie nie byłaby bezpieczna, poza tym masz tu do załatwienia pewne sprawy. — Tak? Jakie? 60
— Drobnostki. Uratowa´c s´wiat, utrzyma´c gwiazdy na ich miejscach, pilnowa´c, czy czas nadal płynie, i tym podobne. ˙ — Zarty sobie robisz, Em? — Nie, wcale nie. Wrócimy do tych spraw pó´zniej, a na poczatek ˛ spróbujemy czego´s łatwiejszego. Zdejmij but i rzu´c go za łó˙zko. A potem ka˙z mu wróci´c. — Nie sadz˛ ˛ e, by mnie posłuchał. — Owszem, posłucha, je´sli u˙zyjesz wła´sciwego słowa. Wystarczy, z˙ e poło˙zysz r˛ek˛e na Ksi˛edze, spojrzysz na but i powiesz: gwem. Zupełnie jakby´s przywoływał szczeniaka. — To strasznie staro´swieckie słowo. — Oczywi´scie, jedno z pierwszych na s´wiecie. Matka˛ waszego j˛ezyka jest j˛ezyk Ksi˛egi. Po prostu spróbuj, skarbie. O przemianach j˛ezyka mo˙zemy pogada´c innym razem. Althalus bez przekonania s´ciagn ˛ ał ˛ but i cisnał ˛ go za łó˙zko. Nast˛epnie poło˙zył dło´n na Ksi˛edze i niepewnie powiedział: — Gwem. Nic si˛e nie wydarzyło. — No i wystarczy — mruknał. ˛ — Rozkazuj, Althie! My´slisz, z˙ e szczeniak posłucha takiego tonu? — Gwem! — warknał ˛ ostro. Niczego nie oczekiwał, wi˛ec nie zda˙ ˛zył si˛e zasłoni´c i but trafił go prosto w nos. — Dobrze, z˙ e nie zacz˛eli´smy od włóczni — zauwa˙zyła Emmy. — Trzeba wyciagn ˛ a´ ˛c przed siebie r˛ece. Niech but wie, dokad ˛ ma dolecie´c. — To działa! — wykrzyknał ˛ ze zdumieniem Althalus. — Pewnie. A co, nie wierzyłe´s? — Có˙z. . . co´s w tym rodzaju. Nie spodziewałem si˛e, z˙ e to nastapi ˛ tak szybko i z˙ e but poleci. Pr˛edzej bym przypuszczał, z˙ e b˛edzie pełznał ˛ po podłodze. — Powiedziałe´s to zbyt stanowczo. Ton jest szalenie wa˙zny. Im ostrzej czy gło´sniej mówisz, tym szybciej rozkaz si˛e spełnia. ˙ te˙z musiałem dosta´c kopniaka od własnego buta! — Zapami˛etam to sobie. Ze Czemu mnie nie ostrzegła´s? — Bo mnie nie słuchasz, Althie. Szkoda mojego gardła. A teraz spróbuj znowu. W ciagu ˛ nast˛epnych kilku tygodni Althalus zmusił but do przebycia całych mil. Stopniowo nabierał coraz wi˛ekszej wprawy w modulacjach tonu. Odkrył te˙z, z˙ e inne słowa potrafia˛ zmusi´c but do wykonania paru innych czynno´sci, na przykład na komend˛e dheu podnosi si˛e z podłogi i po prostu staje przed nim w powietrzu, na dhreu za´s opuszcza si˛e znów na podłog˛e. ´ Cwiczył sobie wła´snie pewnego letniego popołudnia, kiedy wpadł mu do głowy pomysł figla. Zerknał ˛ na Esmerald˛e, która wła´snie myła sobie starannie uszy na łó˙zku, i skupiwszy na niej uwag˛e, poło˙zył dło´n na Ksi˛edze. 61
— Dheu — powiedział. Esmeralda natychmiast uniosła si˛e w gór˛e i usiadła w powietrzu na poziomie jego głowy. Nadal pracowicie czy´sciła uszy, jak gdyby nigdy nic. Potem nagle spojrzała na niego zimno i warkn˛eła: — Bhlag! Cios trafił go w podbródek i zwalił na podłog˛e. Nie wiadomo, skad ˛ padł, ale poobijał go całego a˙z po czubki stóp. — Nie b˛edziemy sobie wi˛ecej tego robi´c, prawda? — odezwała si˛e słodziutko Esmeralda. — Teraz postaw mnie na podłodze. Jako´s nie mógł zogniskowa´c oczu. Zakrył jedno r˛eka,˛ na tyle z˙ eby widzie´c kotk˛e, i przepraszajacym ˛ tonem powiedział: — Dhreu. Esmeralda umo´sciła si˛e z powrotem na łó˙zku. — No, znacznie lepiej. A ty? Zamierzasz wsta´c, czy b˛edziesz tak le˙zał? I znów zaj˛eła si˛e myciem uszu. Od tej chwili zrozumiał z grubsza, z˙ e obowiazuj ˛ a˛ tu pewne zasady i madrze ˛ zrobi, je´sli b˛edzie ich przestrzegał. Dotarło te˙z do niego, z˙ e Esmeralda zademonstrowała mu wła´snie nast˛epny krok. Przecie˙z nie była nawet w pobli˙zu Ksi˛egi, kiedy rzuciła nim przez pokój. Dalej c´ wiczył z butem. Wolał but ni˙z inne przedmioty, ze wzgl˛edu na brak ostrych kraw˛edzi. Z czystej ciekawo´sci, po prostu z˙ eby sprawdzi´c, czy potrafi, przyczepił mu par˛e skrzydełek i teraz but fruwał po pokoju, obijajac ˛ si˛e o s´ciany. Fruwajacy ˛ but! Ale˙z by budził sensacj˛e w obozie Nabjora albo na dworze Gostiego. Chocia˙z to ju˙z tak dawno temu. . . Althalus cofał si˛e leniwie my´slami w przeszło´sc´ , próbujac ˛ obliczy´c, ile lat sp˛edził w tym domu, lecz nie potrafił ustali´c z˙ adnej liczby. — Em, jak długo ju˙z tu jestem? — No. . . do´sc´ długo. Czemu pytasz? — Tak sobie, z ciekawo´sci. Mało co pami˛etam z tamtych czasów. — Tutaj czas naprawd˛e nic nie znaczy, skarbie. Masz si˛e uczy´c, a z˙ e niektóre tematy z Ksi˛egi sa˛ bardzo trudne, przyswajanie ich trwa nieraz bardzo długo. Zwykle kiedy natrafiamy na takie trudne miejsce, ka˙ze˛ twoim oczom zasna´ ˛c, ale umysł cały czas pracuje na pełnych obrotach. Dzi˛eki tej metodzie nauka przebiega znacznie spokojniej, bo wykłócasz si˛e nie ze mna,˛ tylko z Ksi˛ega.˛ — Czekaj, czekaj. Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz powiedzie´c, z˙ e zapadam w sen i budz˛e si˛e dopiero po tygodniu albo i pó´zniej? Rzuciła mu jedno z tych wyniosłych spojrze´n, które zawsze doprowadzały go do szału, ale nic nie powiedziała. — Miesiac. ˛ . . ? — spytał z niedowierzaniem. — Zgaduj dalej. — Usypiała´s mnie na całe lata? — niemal krzyknał. ˛ 62
— Sen bardzo dobrze ci robi, mój drogi. I jeste´s wtedy na tyle miły, z˙ e nie chrapiesz. — Jak długo, Emmy? Jak długo wi˛ezisz mnie tutaj? — Dostatecznie długo, aby´smy si˛e dobrze poznali. — Wydała ci˛ez˙ kie, pełne udr˛eki westchnienie. — Althalusie, musisz nauczy´c si˛e słucha´c, kiedy do ciebie mówi˛e. Sp˛edziłe´s tu tyle czasu, ile trzeba, z˙ eby opanowa´c sztuk˛e czytania Ksi˛egi. To nie trwa specjalnie długo, znacznie wi˛ecej czasu zabiera przyswajanie sobie jej tre´sci. Tego jeszcze nie zako´nczyłe´s, ale robisz post˛epy. — To znaczy, z˙ e jestem ju˙z bardzo stary? — Podsunał ˛ sobie przed oczy pukiel włosów. — Nie, wcale nie tak bardzo. Jeszcze nawet nie osiwiałem. — Czemu miałby´s osiwie´c? — Nie wiem, tak ju˙z jest, z˙ e ludzie na staro´sc´ siwieja.˛ — No wła´snie, w tym cały problem. Althalusie, ty si˛e wcale nie zestarzałe´s. W tym domu nic si˛e nie zmienia, jeste´s przez cały czas w tym samym wieku, w jakim tu przyszedłe´s. — A ty? Ty tak˙ze si˛e nie starzejesz? — Przecie˙z ci powiedziałam. — Je´sli dobrze pami˛etam, mówiła´s kiedy´s, z˙ e nie zawsze tu mieszkała´s. — Nie, nie zawsze. Dawno temu byłam zupełnie gdzie indziej, ale potem przeniosłam si˛e tutaj, z˙ eby na ciebie czeka´c. — Zerkn˛eła przez rami˛e na górskie szczyty widoczne z południowego okna. — Nie było ich, kiedy si˛e tu wprowadziłam. — My´slałem, z˙ e góry sa˛ wieczne. — Nic nie jest wieczne, Althalusie. . . Oczywi´scie z wyjatkiem ˛ mnie. ´ — Swiat musiał wtedy wyglada´ ˛ c całkiem inaczej. A gdzie mieszkali ludzie? — Nigdzie. Wtedy nie było z˙ adnych ludzi. Istniały inne stworzenia, ale ju˙z wymarły. Spełniły swoje zadanie i Deiwos pozwolił im odej´sc´ , chocia˙z nadal za nimi t˛eskni. — Zawsze mówisz o Deiwosie tak, jakby´s go znała osobi´scie. — Owszem. W rzeczy samej znamy si˛e do´sc´ dobrze. — Czy kiedy rozmawiacie, te˙z go nazywasz Deiwosem? — Czasami. Je´sli naprawd˛e mi zale˙zy na jego uwadze, nazywam go bratem. — Jeste´s siostra˛ boga? — Tak jakby. — Chyba nie chc˛e ci˛e wi˛ecej naciska´c. Wró´cmy do tego, o czym mówili´smy wcze´sniej. Em, jak długo tu jestem? Po prostu podaj mi liczb˛e lat. — Dwa tysiace ˛ czterysta sze´sc´ dziesiat ˛ siedem. . . do zeszłego tygodnia. — Wymy´sliła´s to w tej chwili, tak? — Nie. Co´s jeszcze? Z wysiłkiem przełknał ˛ s´lin˛e. — Czasem spałem znacznie dłu˙zej, ni˙z mi si˛e wydawało, prawda? Czy to znaczy, z˙ e jestem teraz najstarszym człowiekiem na s´wiecie? 63
— Niezupełnie. Jest kto´s troch˛e starszy od ciebie, nazywa si˛e Ghend. — Ghend? Wcale nie wydawał mi si˛e taki stary. Zielone oczy rozszerzyły si˛e ze zdumienia. — Znasz Ghenda? — No pewnie. To on mnie wynajał. ˛ Kazał mi tu przyj´sc´ i ukra´sc´ Ksi˛eg˛e. — Dlaczego nic mi nie powiedziałe´s? — podniosła głos niemal do krzyku. — Na pewno powiedziałem. — Nie, nie zajakn ˛ ałe´ ˛ s si˛e ani słowem. Ty głupcze! Dusisz to w sobie od niemal dwóch i pół tysiaca ˛ lat! — Uspokój si˛e, Emmy. Jak b˛edziesz histeryzowa´c, do niczego nie dojdziemy. — Popatrzył na nia˛ przeciagle. ˛ — Chyba ju˙z czas, z˙ eby´s wyja´sniła mi dokładnie, co tu wła´sciwie jest grane. . . Tylko nie próbuj mnie zbywa´c, z˙ e niby niczego nie zrozumiem, czy nie jestem gotów, by pozna´c pewne sprawy. Chc˛e wiedzie´c, o co chodzi i dlaczego to takie wa˙zne. — Nie mamy na to czasu. Rozparł si˛e wygodnie na ławie. — No có˙z, musimy go znale´zc´ , kiciu. Ju˙z do´sc´ długo traktowała´s mnie jak domowe zwierzatko. ˛ Nie wiem, czy zauwa˙zyła´s, ale nie mam ogona, a nawet gdybym miał, prawdopodobnie nie wymachiwałbym nim na ka˙zde twoje pstrykni˛ecie. Nie musisz mnie całkowicie poskramia´c, Em, i o´swiadczam ci uroczy´scie, z˙ e odmawiam wszelkiej współpracy, dopóki mi wszystkiego nie wyja´snisz. Patrzyła na niego lodowatym wzrokiem. — Co chcesz wiedzie´c? — spytała oschle. Poło˙zył dło´n na Ksi˛edze. — Sam nie wiem. Chyba wszystko. Potem mo˙zemy si˛e stad ˛ wynie´sc´ . Łypn˛eła okiem ze zło´scia,˛ lecz milczała. — Koniec z wielkimi, mrocznymi sekretami, rozumiesz? Zaczynaj! Je´sli te sprawy sa˛ rzeczywi´scie tak powa˙zne, za jakie je uwa˙zasz, to i ty zachowuj si˛e powa˙znie. — Mo˙ze jednak jeste´s ju˙z gotów — dała za wygrana.˛ — Co wiesz o Daevie? — Tylko to, co mówi Ksi˛ega. Zanim tu przyszedłem, nigdy o nim nie słyszałem. Jest chyba strasznie zły na Deiwosa. Deiwosowi jest z tego powodu bardzo przykro, ale zamierza robi´c swoje, czy Deivie si˛e to podoba, czy nie. . . bo prawdopodobnie musi. — Oryginalna interpretacja. — Zamilkła na chwil˛e. — Teraz, jak si˛e nad tym zastanawiam, widz˛e, z˙ e jest w tym sporo z prawdy. Przypadkiem udało ci si˛e sformułowa´c na nowo definicj˛e zła. W twoich oczach zło jest po prostu brakiem jedno´sci pogladów ˛ na to, jakie powinny by´c rzeczy. Deiwos uwa˙za, z˙ e co´s ma by´c takie, a Daeva, z˙ e inne. — Zdaje si˛e, z˙ e to wła´snie przed chwila˛ powiedziałem. Interes polega na tworzeniu rzeczy, które zaraz potem zaczynaja˛ si˛e zwalcza´c, tak? 64
— To nadmierne uproszczenie, ale jeste´s do´sc´ blisko. Deiwos stwarza rzeczy, ´ poniewa˙z musi to robi´c. Swiat i niebo zaraz po stworzeniu nie były kompletne i Deiwos to widział, ale Daeva si˛e z nim nie zgadzał. Deiwos wcia˙ ˛z stwarza ró˙zne rzeczy, aby uzupełni´c niebo i s´wiat, lecz jednocze´snie je zmienia. Daeva uwa˙za to za pogwałcenie naturalnego porzadku, ˛ nie chce z˙ adnych zmian. — A to dopiero! Chyba niewiele mo˙ze zdziała´c, prawda? Kiedy co´s zaczyna si˛e zmienia´c, to jest zmienione. Daeva nie mo˙ze przywróci´c poprzedniego stanu, prawda? — Jemu si˛e zdaje, z˙ e mo˙ze. — Czas płynie w jedna˛ stron˛e, Emmy. Nie mo˙zemy go odwróci´c i zniszczy´c czego´s, co wydarzyło si˛e w przeszło´sci, tylko dlatego, z˙ e nam si˛e nie podoba to, co z tego wynikło. — Daeva jest przeciwnego zdania. — To znaczy, z˙ e ma nie po kolei w głowie. Czas nie pobiegnie z powrotem tylko dlatego, z˙ e Daeva tak chce. Ocean mo˙ze wyschna´ ˛c, góry moga˛ si˛e zawali´c, ale czas płynie od przeszło´sci ku przyszło´sci. To chyba jedyna rzecz, która si˛e nie zmienia. — Miejmy nadziej˛e, z˙ e si˛e nie mylisz, Althalusie, bo inaczej Daeva wygra. A wtedy zniszczy wszystko, co stworzył Deiwos, i przywróci niebo i ziemi˛e do stanu z samego poczatku. ˛ Je´sli potrafi odwróci´c bieg czasu, to rzeczy, które robi teraz, zmienia˛ to, co wydarzyło si˛e w przeszło´sci, a je´sli posunie si˛e za daleko, my tak˙ze przestaniemy istnie´c. — A co Ghend ma z tym wszystkim wspólnego? — spytał nagle Althalus. — Ghend był jednym z pierwszych ludzi, którzy pojawili si˛e w tej cz˛es´ci s´wiata przed około dziesi˛eciu tysiacami ˛ lat. Wówczas ludzie nie umieli jeszcze wytapia´c miedzi ze skał ani te˙z łaczy´ ˛ c miedzi z cyna,˛ by uzyska´c braz. ˛ Wszystkie narz˛edzia i bro´n sporzadzano ˛ z kamienia. Przywódca plemienia kazał Ghendowi s´cina´c drzewa, z˙ eby powstało miejsce na upraw˛e zbo˙za, on jednak nie cierpiał tej roboty. Wtedy zjawił si˛e Daeva i namówił go, aby zamiast Deiwosowi oddawał cze´sc´ jemu. A musisz wiedzie´c, z˙ e Daeva potrafi by´c bardzo przekonywajacy, ˛ je´sli mu na czym´s zale˙zy. I tak Ghend został arcykapłanem demona Daevy i niepodzielnym panem Nekwerosu. — Esmeralda podniosła nagle wzrok. Potem m˛eskim ruchem zsun˛eła si˛e z łó˙zka i wskoczyła na parapet północnego okna. — Powinnam si˛e domy´sli´c — burkn˛eła. — On znowu tu jest. — Co takiego? — Próbuje ci˛e odnale´zc´ . Althalus wstał i podszedł do okna. Nagle zastygł w miejscu ze zdumienia. Na ´ zewnatrz ˛ było co´s, czego by´c nie powinno. Swiat ju˙z si˛e wcale nie ko´nczył. — Co to jest? — spytał, wskazujac ˛ co´s, co przypominało biała˛ gór˛e. — Lód. Nie pierwszy raz si˛e to zdarza. Daeva i Ghend próbuja˛ w ten sposób spowolni´c bieg wypadków, szczególnie wtedy, kiedy uznaja,˛ z˙ e Deiwos za bardzo 65
ich wyprzedził. — Ale tego lodu jest mnóstwo, Em. Kiedy tu szedłem, chmury le˙zały daleko w dole. Czy˙zby woda zacz˛eła si˛e podnosi´c? — Nie. Zamarzła ju˙z dawno temu, a s´nieg, który padał ka˙zdej zimy, po prostu przestał si˛e topi´c. Porobiły si˛e wielkie zaspy i stopniowo zmieniły si˛e w lód. — Jak gruba jest ta powłoka? — Około dwóch, mo˙ze trzech mil. — Mnie chodzi o gł˛eboko´sc´ . — Mnie tak˙ze. Kiedy masy lodu wyrosły ponad to, co nazywasz Kraw˛edzia˛ ´Swiata, zacz˛eły si˛e przesuwa´c. Potem run˛eły z gór i zasypały niziny. Nic ich ju˙z nie powstrzyma i w tej cz˛es´ci s´wiata ludzie nie b˛eda˛ ju˙z mogli mieszka´c. — Widziała´s to ju˙z kiedy´s? — Kilka razy. Ghend i Daeva tylko tak moga˛ przeszkodzi´c Deiwosowi w jego dziele. Musimy zmieni´c plany, Althalusie. — Nie wiedziałem, z˙ e mieli´smy jakie´s plany. — Ale˙z mieli´smy, skarbie, tylko nie zda˙ ˛zyłam ci o nich powiedzie´c. My´slałam, z˙ e jeszcze jest czas. — Miała´s na to prawie dwa i pół tysiaca ˛ lat. Ile ci jeszcze trzeba? — Prawdopodobnie drugie tyle. Gdyby´s wcze´sniej powiedział mi o Ghendzie, mogłabym to i owo naprawi´c. Teraz b˛edziemy musieli u˙zy´c podst˛epu. Mam nadziej˛e, z˙ e Deiwos si˛e na mnie nie pogniewa. — Twój brat ma huk roboty, Em — pocieszał ja˛ Althalus. — Chyba nie musimy zawraca´c mu głowy szczegółami, prawda? Parskn˛eła s´miechem. — To samo sobie pomy´slałam, skarbie. Jeste´smy wprost stworzeni dla siebie. — Dopiero teraz to zrozumiała´s? Chyba najpro´sciej b˛edzie, je´sli przemkn˛e si˛e do Nekwerosu i zabij˛e Ghenda, co? — Jeste´s okropnie brutalny. — Po prostu mówi˛e, co my´sl˛e. Całe to kluczenie dookoła to dla mnie tylko strata czasu, bo przecie˙z i tak na tym si˛e sko´nczy. Ghend wysłał mnie tu, abym ukradł Ksi˛eg˛e po to, z˙ eby mógł ja˛ zniszczy´c. Je´sli go zabij˛e, zniszczymy jego Ksi˛eg˛e, a wtedy Daeva b˛edzie musiał si˛e wycofa´c i zaczyna´c wszystko od poczat˛ ku. — Skad ˛ wiesz o Ksi˛edze Daevy? — spytała ostro. — Sam mi ja˛ pokazał w obozie Nabjora. — Wi˛ec zabiera ja˛ z soba˛ do realnego s´wiata? Co on sobie my´sli?! — Nie pytaj mnie, co kto´s sobie my´sli. Moim zdaniem Ghend wiedział, z˙ e nigdy w z˙ yciu nie widziałem z˙ adnej ksi˛egi, i po prostu chciał mi pokaza´c, jak takie co´s wyglada. ˛ Ale obrazki w tamtej Ksi˛edze były zupełnie inne ni˙z w naszej. — Chyba jej nie dotykałe´s, co? — Nie, samej Ksi˛egi nie dotknałem. ˛ Ghend dał mi do r˛eki tylko jedna˛ stron˛e. 66
— Ale˙z strony to wła´snie Ksi˛ega! Dotykałe´s obydwu Ksiag ˛ gołymi r˛ekami?! — pytała rozdygotana. — Tak, a to ma jakie´s znaczenie? — Te Ksi˛egi to absoluty, Althalusie. Sa˛ z´ ródłem najwy˙zszej mocy. Nasza jest moca˛ czystego s´wiatła, a Ghenda — całkowitej ciemno´sci. Kiedy dotknałe´ ˛ s tamtej strony, powinna ci˛e doszcz˛etnie zepsu´c. — Ja ju˙z byłem zepsuty do pewnego stopnia, ale zajmiemy si˛e tym pó´zniej. Co sadzisz ˛ o moim pomy´sle? Przekradn˛e si˛e przez granic˛e do Nekwerosu i nikt mnie nie zauwa˙zy. Jak tylko u´spi˛e Ghenda, spal˛e jego Ksi˛eg˛e i koniec kłopotów. Westchn˛eła ci˛ez˙ ko. — Em, to najprostsze rozwiazanie ˛ — przekonywał. — Po co komplikowa´c sprawy bez potrzeby? — Bo pewnie nie ujdziesz dalej ni˙z mil˛e od granicy, skarbie. Ghend ci˛e wyprzedza o ponad siedem tysi˛ecy lat. Wie, jak posługiwa´c si˛e Ksi˛ega˛ na sposoby, których ty sobie nawet nie wyobra˙zasz. Korzystanie z Ksi˛egi to bardzo skomplikowany proces. Musisz si˛e w nia˛ całkowicie wtopi´c, tak z˙ eby słowa przychodziły do ciebie automatycznie. — Spojrzała na niego z namysłem. — Naprawd˛e mnie kochasz, Althalusie? — Oczywi´scie, jak mo˙zesz pyta´c? Co to ma wspólnego z nasza˛ rozmowa? ˛ — To przesadza ˛ spraw˛e, Althalusie. Musisz mnie kocha´c bez reszty, inaczej to si˛e nie uda. — Co si˛e nie uda? — Chyba wymy´sliłam sposób. Ufasz mi, skarbie? — Ja mam ci ufa´c? A mało razy skakała´s na mnie z tyłu? Nie bad´ ˛ z s´mieszna! — Co to znaczy? — To znaczy, z˙ e jeste´s podst˛epna˛ cwaniara.˛ Kocham ci˛e, kiciu, ale jeszcze nie zwariowałem na tyle, by ci zaufa´c. — Przecie˙z to tylko taka zabawa. — Co miło´sc´ i zaufanie maja˛ wspólnego z zamachem na Ghenda? — Umiem posługiwa´c si˛e nasza˛ Ksi˛ega,˛ a ty nie. Ty za to potrafisz porusza´c si˛e w waszym s´wiecie, ja za´s nie mam o tym poj˛ecia. — Tak to z grubsza wyglada. ˛ I jak to wykorzystamy? — Przełamiemy bariery mi˛edzy nami, ale musimy bezwzgl˛ednie sobie ufa´c. Przenikn˛e do twojego umysłu i b˛ed˛e ci podpowiada´c, co masz robi´c i jakim słowem z Ksi˛egi si˛e posłu˙zy´c. — Czyli po prostu wsadz˛e ci˛e do kieszeni i ruszamy na Ghenda? — To troch˛e bardziej skomplikowane, Althalusie. Zrozumiesz lepiej, kiedy wnikniemy nawzajem w swoje umysły. Przede wszystkim musisz całkowicie opró˙zni´c swój umysł i otworzy´c si˛e na mnie. — O czym ty mówisz? — My´sl o s´wietle, o ciemno´sci, o pustce. Po prostu si˛e wyłacz. ˛ 67
Althalus próbował wyczy´sci´c swój umysł z my´sli, ale mu si˛e nie powiodło. Z umysłem bywa tak jak z niesfornym dzieckiem: ka˙zesz mu przesta´c, a on podkr˛eca obroty. — Musimy spróbowa´c czego´s innego — orzekła Esmeralda, kładac ˛ po sobie uszy z irytacji. — Mo˙ze. . . Podejd´z do południowego okna. Chc˛e, z˙ eby´s widział góry Kagwheru. Wybierz najbli˙zsza˛ i policz na niej drzewa. — Mam liczy´c drzewa? Po co? — Bo ci ka˙ze˛ . Nie zadawaj głupich pyta´n, tylko słuchaj. — Dobra, Em, nie podniecaj si˛e tak. Do najbli˙zszego szczytu była mo˙ze mila. Althalus zaczał ˛ liczy´c drzewa przy wierzchołku, lecz nie było to łatwe, gdy˙z s´nieg pozacierał ich kontury. — No, jeszcze troch˛e. . . — odezwał si˛e mruczacy ˛ głos w jego prawym uchu. Althalus szarpnał ˛ głowa˛ ze zdumienia. Nie wyczuwał kotki na ramieniu, wi˛ec skad ˛ ten ciepły oddech na jego policzku? Esmeralda nadal siedziała na łó˙zku o kilka kroków od niego. — Prosiłam, z˙ eby´s si˛e przesunał, ˛ skarbie — usłyszał w głowie. — Jest mi za ciasno. — Co ty wyprawiasz? — Ciii. . . Jestem zaj˛eta. Czuł w głowie pulsowanie, jakby co´s si˛e tam obracało. — Przesta´n si˛e wierci´c — powiedział głos. — Nie zajm˛e ci du˙zo miejsca. Nagle wra˙zenie inwazji zacz˛eło słabna´ ˛c i Althalus czuł w głowie ju˙z tylko łagodne mruczenie. No, teraz jeste´s mój! — Co si˛e dzieje?! — wykrzyknał ˛ w panice. Nie musisz ju˙z mówi´c na głos, skarbie. Teraz, kiedy tu jestem, słysz˛e twoje my´sli, a ty usłyszysz moje, je´sli zadasz sobie odrobin˛e trudu i posłuchasz. — Jak˙ze´s to zrobiła? Mów w my´sli, Althalusie. Je´sli jednocze´snie mówisz ustami i mysia,˛ robi si˛e paskudne echo. Naprawd˛e tam siedzisz? Moja s´wiadomo´sc´ tu jest, podobnie jak na łó˙zku, ale bez trudu mog˛e by´c w dwóch miejscach naraz. — Nad lewym uchem poczuł lekkie łaskotanie. — Masz umysł wi˛ekszy, ni˙z sadziłam, ˛ a to znaczy, z˙ e jeste´s bardzo sprytny i masz zdolno´sci poetyckie. Przestaniesz mi tam gmera´c? Nie ma mowy, skarbie. Koty sa˛ ciekawskie, nie wiedziałe´s? Jak ci si˛e udało tak szybko włama´c? My´slałem, z˙ e to potrwa znacznie dłu˙zej. Szczerze mówiac, ˛ ja tak˙ze. Naciskałam na barier˛e, jeszcze nim zaczałe´ ˛ s liczy´c, ale nie mogłam si˛e przepcha´c. Dopiero kiedy zaczałe´ ˛ s liczy´c drzewa, bariera run˛eła. 68
Czy to znaczy, z˙ e mam powiedzie´c „raz, dwa, trzy” za ka˙zdym razem, gdy zechc˛e w ten sposób pogada´c? Teraz ju˙z nie, skarbie. Teraz jestem w s´rodku i nigdy si˛e mnie nie pozb˛edziesz. Troch˛e potrwa, zanim si˛e przyzwyczaj˛e. Jeszcze nigdy nikt nie siedział mi w głowie. Czy to naprawd˛e takie przykre? Nie, wcale nie. Teraz b˛ed˛e z toba,˛ gdziekolwiek si˛e udasz. Nie zamierzam stad ˛ wychodzi´c bez ciebie, Em. Wła´snie chciałem z toba˛ o tym porozmawia´c. Nigdzie bez ciebie nie pójd˛e, nawet je´sli s´wiat miałby si˛e rozpa´sc´ na kawałki, rozumiesz, kiciu? Ty jeste´s dla mnie wa˙zna, a nie s´wiat. Prosz˛e, Althalusie, nie mów takich rzeczy — ton jej głosu wskazywał, jak bardzo jest wzruszona. — To mi bardzo utrudnia my´slenie. Owszem, zauwa˙zyłem to. Skoro ju˙z poruszasz t˛e spraw˛e, czy nie do tego włas´nie zmierzali´smy, odkad ˛ tu jestem? Z poczatku ˛ mówiła´s do mnie na głos, chocia˙z mówiacy ˛ kot nie jest w s´wiecie czym´s naturalnym. Teraz posun˛eli´smy si˛e o krok dalej, wi˛ec nie musisz ju˙z marnowa´c całych tysi˛ecy lat, by nauczy´c mnie korzystania z Ksi˛egi. Mogliby´smy wyruszy´c cho´cby w tej chwili, je´sli tylko nie nastanie zima. Spojrzał na nia˛ z uniesiona˛ brwia.˛ — Teraz, kiedy ju˙z otworzyła´s drzwi, ró˙zne rzeczy zaczynaja˛ tu wchodzi´c — powiedział gło´sno. — Nie chc˛e ci˛e krytykowa´c, Em, ale naprawd˛e nie powinna´s mie´c tego rodzaju my´sli, wiesz? Posłała mu w´sciekłe spojrzenie. Potem zeskoczyła z łó˙zka i oddaliła si˛e na sztywnych łapach. — Czy˙zby´s si˛e zaczerwieniła, Em? — spytał słodko. Odwróciła si˛e i zasyczała.
´ II CZE˛S´ C ´ WYBRANCY
ROZDZIAŁ 7 — Trzymaj si˛e od tego z daleka, Althalusie! To nie twoja sprawa! — Em, ty otworzyła´s drzwi — przypomniał jej łagodnie. — One uchylaja˛ si˛e w obie strony. — Pilnuj swego nosa i przesta´n si˛e wtraca´ ˛ c. Musisz zacza´ ˛c bardziej uwa˙za´c. Kiedy ci podpowiadam jakie´s słowo, wysyłam jednocze´snie obraz skutków, które ono wywoła. Masz zachowa´c w umy´sle zarówno słowo, jak i obraz. Słowo, skarbie, to jedynie d´zwi˛ek. Nic si˛e nie stanie, je´sli b˛edziesz tylko hałasował. — Kiedy stad ˛ wyruszymy? — Za miesiac. ˛ . . mo˙ze za sze´sc´ tygodni. Gdy nadejdzie wiosna, bez wzgl˛edu na to, czy b˛edziesz gotów, czy nie. — Mamy co´s zabra´c z Arum, tak? — Owszem, Nó˙z. — Ten, którym mam zabi´c Ghenda? — Przestaniesz wreszcie? — Czy˙z nie o to nam chodzi? Ghend przeszkadza Deiwosowi w jego dziele, wi˛ec mam go zlikwidowa´c. Nic w tym niezwykłego, Em, robiłem to ju˙z przedtem. Jestem przede wszystkim złodziejem, ale za godziwa˛ zapłat˛e imałem si˛e tak˙ze morderstwa. Zdawało mi si˛e, z˙ e to wła´snie miała´s na my´sli. — Na pewno nie! — Szkoda, to takie proste rozwiazanie! ˛ I nawet nie zabrudzisz sobie łapek. Pójdziemy do Arum po Nó˙z, a stamtad ˛ do Nekwerosu, gdzie poder˙zn˛e Ghendowi gardło. . . — Ten Nó˙z nie do tego słu˙zy. Ma to wypisane na ostrzu. Potrzebujemy kilku ludzi, których rozpoznamy po tym, z˙ e potrafia˛ odczyta´c ów napis. — Co za dziwaczne metody! Pogadaj z bratem i dowiedz si˛e od niego, kim sa˛ ci ludzie. Potem ich odnajdziemy i sprawa załatwiona. — Nic z tego, Althalusie. Warunki si˛e zmieniaja.˛ W zale˙zno´sci od tego, jak sprawy si˛e uło˙za,˛ b˛edziemy potrzebowali takich, a nie innych ludzi. O wszystkim zadecyduja˛ okoliczno´sci. — Czy to znaczy, z˙ e napis na ostrzu tak˙ze si˛e zmienia stosownie do okoliczno´sci? 71
— Nie, skarbie. Napis pozostaje ten sam, ale mo˙zna go ró˙znie odczyta´c. — Zaraz, zaraz. Czy pismo nie ma takiego samego znaczenia dla wszystkich? — Oczywi´scie. Ka˙zdy, kto czyta jakie´s pismo, rozumie je na swój sposób. Kiedy ty spojrzysz na ów napis, zobaczysz pewne słowo. Kto inny zobaczy inne. Wi˛ekszo´sc´ ludzi nie dostrze˙ze w ogóle z˙ adnych słów, tylko obrazki. Ci, których szukamy, nie tylko zobacza˛ słowo, ale gło´sno je wypowiedza.˛ — A jak poznamy, czy dobrze je odczytali? — Poznamy, skarbie, mo˙zesz mi wierzy´c. Zima wlokła si˛e jeszcze przez jaki´s czas, a˙z nagle pewnej nocy z południa powiał ciepły wiatr i do rana wymiótł cały s´nieg. Althalus stał w południowym oknie i patrzył, jak wezbrane błotniste potoki wyst˛epuja˛ z brzegów, zalewajac ˛ stoki Kagwheru. — To twoja sprawka, Em? — spytał podejrzliwie. — Co? — Ty przywołała´s wiatr, który stopił s´nieg? — Nie mieszam si˛e do pogody, Althalusie. Deiwos tego nie lubi. — Je´sli mu nie powiemy, mo˙ze nic nie zauwa˙zy. My ju˙z tkwimy w kłamstwie po uszy, wi˛ec có˙z szkodzi jeszcze jedno małe oszustwo? Powinni´smy nad tym popracowa´c. Ty nauczysz mnie korzysta´c z Ksi˛egi, a ja ciebie kłama´c, oszukiwa´c i kra´sc´ . — U´smiechnał ˛ si˛e od ucha do ucha. — To wcale nie jest s´mieszne, Althalusie! — A mnie si˛e nawet podoba. Co powiesz na mały zakładzik: kto kogo pierwszy sprowadzi na manowce? — Nie zale˙zy mi na tym. — Sprowadzanie na zła˛ drog˛e to s´wietna zabawa, Em. Na pewno nie chcesz spróbowa´c? — Och, przesta´n! — Przemy´sl to sobie jeszcze i daj mi zna´c, jak zmienisz zdanie. Przez nast˛epny tydzie´n oboje byli rozdra˙znieni. Nie mogli si˛e ju˙z doczeka´c, a˙z atak wiosny nieco osłabnie. Wreszcie górskie potoki wróciły do swych ło˙zysk. Althalus wyciagn ˛ ał ˛ bro´n i rozpocz˛eli przygotowania do drogi. — To ju˙z chyba wszystko — powiedział, otulajac ˛ si˛e szczelnie płaszczem i rozgladaj ˛ ac ˛ po pokoju. — B˛edzie mi brakowało tego miejsca. Pierwszy raz w z˙ yciu miałem stały dom. . . Ciekawe, czy kiedy´s tu wrócimy. — Przypuszczam, z˙ e tak. Mo˙zemy ju˙z i´sc´ ? Wział ˛ ja˛ na r˛ece i rozło˙zył kaptur. — Tu b˛edzie ci doskonale, Em. Co ty na to? Kiedy znajdziemy si˛e na zewnatrz, ˛ mog˛e potrzebowa´c obu rak, ˛ i to szybko.
72
W porzadku ˛ — zamruczał głos w jego głowie. Wdrapała mu si˛e na rami˛e i umo´sciła w workowatym kapturze. — Na jaki´s czas ujdzie. — Czy inni ludzie b˛eda˛ ci˛e widzieli? Tylko je´sli tego zechcemy. Spojrzał na zaokraglone ˛ s´ciany i zauwa˙zył, z˙ e przywróciła drzwi. ˙ Zadnych pyta´n? Ani komentarzy? Wyczuł w jej głosie zawód. — Ach, przepraszam ci˛e, Em. A teraz? — Cofnał ˛ si˛e gwałtownie, udajac ˛ przesadne zdumienie. — Zadziwiajace! ˛ W tej s´cianie musiał by´c otwór! I kto´s zakrył go drzwiami, wyobra˙zasz sobie? Nasyczała mu w ucho. Althalus parsknał ˛ s´miechem i zaczał ˛ schodzi´c na dół. Gdy przeprawiali si˛e przez most, co´s mu si˛e przypomniało. — To mo˙ze nic nie znaczy, Em, ale ci powiem, bo zawsze zawiazujesz ˛ ogon na supeł, gdy tylko wspomn˛e o jakim´s nieistotnym drobiazgu. Otó˙z kiedy tu szedłem, łaziło za mna˛ jakie´s zwierz˛e. Wprawdzie go nie widziałem, ale na pewno słyszałem głupie odgłosy. Jakiego rodzaju odgłosy? — Co´s w rodzaju zawodzenia, ale raczej nie wycie wilka. Towarzyszyło mi przez cała˛ drog˛e, to z przodu, to znów z tyłu. Jakby krzyk rozpaczy? Podobny do tego, jaki wydaje człowiek, kiedy spada ze skały? — Blisko, lecz to nie był człowiek. Nie, raczej nie. — Mo˙ze powinienem si˛e zaczai´c i rzuci´c na to okiem? Tak naprawd˛e wcale nie chciałby´s zobaczy´c tego stworzenia. Wysłał je Ghend, z˙ eby s´ledziło, czy robisz, co ci kazał. — Ju˙z ja sobie z nim pogadam, niech tylko go spotkam. My´slisz, z˙ e to stworzenie nadal na mnie czeka po drugiej stronie mostu? Niewykluczone. Je´sli tak jest, nic na to nie poradzimy. — Mog˛e je dogoni´c i zabi´c. Nie mo˙zesz, to jest duch. Czy zabijanie to twoja pierwsza reakcja na ka˙zdy problem? — Wcale nie na ka˙zdy, ale w razie potrzeby potrafi˛e zabija´c. . . zwierz˛eta albo ludzi i bynajmniej potem nie płacz˛e. To nale˙zy do mego zawodu. Je´sli dobrze pracuj˛e, nie musz˛e nikogo mordowa´c, ale je´sli co´s z´ le pójdzie. . . no to trudno. Jeste´s okropny, Althalusie. — Tak, wiem. Czy nie dlatego mnie zatrudniła´s? Zatrudniłam? — Chcesz, z˙ ebym co´s dla ciebie zrobił, tak? Wi˛ec niedługo b˛edziemy musieli pogada´c o zapłacie. 73
O zapłacie?! — Em, ja nie pracuj˛e za darmo. To nieprofesjonalne. Szedł przez most, trzymajac ˛ włóczni˛e w pogotowiu. Pewnie chcesz złota? — spytała oskar˙zycielsko. — Och, mo˙ze by´c i złoto, ale wol˛e miło´sc´ . Miło´sci nie da si˛e policzy´c, dlatego jest jeszcze cenniejsza ni˙z złoto. Zawstydzasz mnie, Althalusie. — Staram si˛e, jak mog˛e. Kpisz sobie ze mnie, tak? — Jak˙zebym s´miał?! Ja? Taka chodzaca ˛ łagodno´sc´ ? Dotarli wreszcie do ko´nca mostu i Althalus zatrzymał si˛e, pilnie nasłuchujac. ˛ W górach i lasach panowała głucha cisza. — Pewnie mu si˛e znudziło — mruknał. ˛ Mo˙zliwe — odparła Esmeralda bez przekonania. Obejrzał si˛e przez rami˛e, chcac ˛ po raz ostatni rzuci´c okiem na Dom, ale Domu nie było. — To twoja robota? Nie, sam Dom si˛e o to zatroszczył. Kiedy przyszedłe´s tu po raz pierwszy, zobaczyłe´s go, bo tak miało by´c. Nikt inny nie potrzebuje go widzie´c, wi˛ec pozostaje niewidzialny. Chod´zmy do Arum, skarbie. To rzekłszy, okr˛eciła si˛e w kółko i umo´sciła do spania. Tego dnia pokonali około pi˛etnastu mil, w˛edrujac ˛ skrajem przepa´sci, która˛ ´ Althalus wcia˙ ˛z nazywał w my´sli Kraw˛edzia˛ Swiata, pomimo sterczacych ˛ na północy lodowców. Wieczorem znale´zli schronienie w k˛epie drzew. Althalus rozpalił ogie´n, a Esmeralda podpowiedziała mu słowa potrzebne do przygotowania kolacji. Dostali chleb i pieczonego kurczaka. Niezłe — zauwa˙zyła — ale czy nie za bardzo przypalone? — Czy ja krytykuj˛e twoja˛ kuchni˛e? To tylko lu´zna uwaga, skarbie. Niczego nie krytykuj˛e. Oparł si˛e o pie´n, wyciagaj ˛ ac ˛ nogi w stron˛e ognia. — Jest co´s, o czym powinna´s wiedzie´c, Em — odezwał si˛e po namy´sle. — Jeszcze przed spotkaniem z Ghendem miałem przez dłu˙zszy czas zła˛ pass˛e. Mo˙ze ju˙z si˛e sko´nczyła, ale od tamtej pory jako´s nic mi nie wychodzi. Tak, wiem. Te papierowe pieniadze ˛ w kasie Druigora. . . Głupia sprawa, co? Althalus wytrzeszczył oczy. — To twoja sprawka? Przez ciebie miałem takiego pecha? Oczywi´scie. Gdyby nie zła passa, nigdy by´s nie przystał na propozycj˛e Ghenda, prawda? — A przedtem? Czy dzi˛eki tobie miałem takie szcz˛es´cie, z˙ e a˙z byłem z tego sławny?
74
Jasne, skarbie. Gdyby´s nie miał takiej wspaniałej passy, pewnie nie zauwa˙zyłby´s nawet, z˙ e si˛e odwróciła. — Wi˛ec jeste´s boginia˛ fortuny, tak? To tylko uboczne zaj˛ecie. My wszyscy gramy na szcz˛es´ciu pewnych ludzi. Dzi˛eki temu zmuszamy ich do współpracy. — Czciłem ci˛e od lat, Em! Wiem, to naprawd˛e miło z twojej strony. — Zaraz, zaraz. Mówiła´s, zdaje si˛e, z˙ e nie wiedziała´s, jakoby Ghend wynajał ˛ mnie do wykradzenia Ksi˛egi. Ale skoro siedziała´s mi cały czas na karku, manipulujac ˛ moim szcz˛es´ciem, to jak mogła´s przeoczy´c taki numer? Nie byłam a˙z tak zorientowana, Althalusie. Wiedziałam, z˙ e kto´s chce to zrobi´c, ale nie miałam poj˛ecia, z˙ e sam Ghend. Raczej podejrzewałam którego´s z jego fagasów. . . Argana albo Khnoma, ale na pewno nie Pekhala. — Co to za jedni? Słudzy Ghenda. Jestem pewna, z˙ e spotkamy si˛e z nimi, zanim to wszystko si˛e sko´nczy. — W Equero omal mnie nie zabiła´s, wiesz? Niektóre z tych strzał przeszły ledwie o włos, kiedy uciekałem z ogrodu Kwesa. Ale ci˛e nie trafiły, prawda? Nigdy bym nie dopu´sciła, by stała ci si˛e krzywda, skarbie. — Kawał z papierowymi pieni˛edzmi to tak˙ze twój pomysł? Kto by pomy´slał, z˙ e papier mo˙ze by´c co´s wart. . . Ten pomysł funkcjonuje ju˙z do´sc´ długo. Ludzie, którzy zajmuja˛ si˛e sprzeda˙za˛ i kupnem, pisza˛ do siebie li´sciki — co´s w rodzaju przyrzeczenia zapłaty. To znacznie wygodniejsze ni˙z złoto i dlatego mieszka´ncy Maghu nadali tym listom oficjalne formy. — Czy to nie ty sprawiła´s, z˙ e Gosti Pasibrzuch okłamał mnie w sprawie zawarto´sci swej kasy? Nie. Mo˙ze to Ghend. On tak˙ze miał wiele powodów, by ci bru´zdzi´c w kwestii szcz˛es´cia. — Ciekawe, czemu wszyscy tak si˛e na mnie uwzi˛eli. Z obu stron płotu sypia˛ si˛e s´mieci na moje biedne szcz˛es´cie. Czy to nie miłe, z˙ e tak si˛e o ciebie troszcza? ˛ — Wi˛ec teraz zła passa si˛e odwróci? Oczywi´scie, Althalusie. Ja jestem twoim szcz˛es´ciem i kocham ci˛e do ostatniej kosteczki. . . przynajmniej póki mnie słuchasz. I poklepała go mi˛ekka˛ łapka˛ po policzku. Par˛e dni pó´zniej dotarli do uschni˛etego drzewa. — Nadal tu jest? — zdziwił si˛e Althalus. 75
To punkt orientacyjny, skarbie. Niech sobie stoi, tak jest wygodniej. Skr˛ecili na południe i mniej wi˛ecej przez tydzie´n schodzili ze stoków Kagwheru. Pewnego dnia zobaczyli z wierzchołka wzgórza prymitywna˛ wiosk˛e przycupni˛eta˛ w nast˛epnej dolinie. — Jak my´slisz, Em? Mo˙ze powinni´smy tam zej´sc´ i pogada´c z lud´zmi. Dawno nie miałem z nikim kontaktu, wi˛ec warto by si˛e zorientowa´c, co słycha´c na s´wiecie. Wolałabym, z˙ eby nikt nas nie zapami˛etał, skarbie. Ghend wsz˛edzie ma oczy i uszy. — Słuszna uwaga! Wi˛ec s´pijmy tutaj, a przed s´witem przemkniemy si˛e obok wioski. W zasadzie nie chce mi si˛e spa´c. — Pewnie! Spała´s cały dzie´n, ale ja szedłem i jestem zm˛eczony. No dobrze, zosta´nmy. Niech twoje biedne nogi wypoczna.˛ Althalus nie czuł wprawdzie wielkiego zm˛eczenia, ale gdy tylko ujrzał wiosk˛e, co´s przyciagn˛ ˛ eło jego uwag˛e. Na południowym skraju wypatrzył zagrod˛e, w której pasły si˛e konie. Na por˛eczy le˙zało nawet kilka prymitywnych siodeł. Do Arum był jeszcze kawał drogi, a wiadomo, z˙ e wygodniej jest jecha´c, ni˙z i´sc´ . . . Postanowił nie wtajemnicza´c Emmy w swoje plany. W ko´ncu jest mistrzem w złodziejskim fachu, co to dla niego ukra´sc´ konia i siodło? Doskonale sobie poradzi bez pomocy. Zamówił kolacj˛e, a po posiłku uło˙zyli si˛e pod płaszczem i zasn˛eli. Co robisz? — spytała Emmy sennie, kiedy po północy zaczał ˛ si˛e zbiera´c do drogi. — Powinni´smy wcze´snie wsta´c, z˙ eby przej´sc´ obok wioski, zanim si˛e ludzie obudza.˛ Podró˙zowanie noca˛ to najlepszy sposób, z˙ eby nikt nas nie zobaczył. Nie b˛edzie ci przeszkadzało, je´sli jeszcze po´spi˛e? — Ale˙z nie, Em. Zwi´n si˛e w kapturze i s´pij. Udeptała sobie miejsce i zacz˛eła mrucze´c, a po chwili znów spała. Obudziła si˛e do´sc´ gwałtownie, kiedy Althalus spiał ˛ konia do galopu. Powinnam si˛e była domy´sli´c. — Mamy do spełnienia co´s w rodzaju s´wi˛etej misji, prawda, Em? — tłumaczył si˛e g˛esto Althalus. — Musimy ratowa´c s´wiat, wi˛ec czy˙z nie nale˙zy nam si˛e pomoc? Nigdy si˛e nie zmienisz, co? ´ — Chyba nie. Spij, Em. Sytuacja jest całkowicie opanowana. Odtad ˛ podró˙zowali znacznie szybciej. Nie min˛eły dwa dni, jak znale´zli si˛e w przepastnych lasach Hule. Od czasu do czasu widywali w le´snych ost˛epach ludzkie osady, co Althalusa niezmiernie oburzyło. Według niego pi˛ekne Hule powinno zosta´c na zawsze dzika,˛ odludna˛ kraina,˛ a tymczasem jakie´s brudasy skalały ja˛ swa˛ obecno´scia.˛ Wio76
ski stanowiły zbiorowiska obskurnych chałup zbudowanych na błotnistym gruncie i tonacych ˛ w górach s´mieci. W zasadzie nie było na co patrze´c, ale tym, co Althalusa uraziło do gł˛ebi, był widok pniaków. Ci barbarzy´ncy wycinali drzewa! — Cywilizacja! — burknał. ˛ Co? — Oni s´cinaja˛ drzewa! No tak, ludzie czasem to robia.˛ — Chcesz powiedzie´c: małoduszni ludzie. Tacy, którzy si˛e boja˛ ciemno´sci i wynajduja˛ sposoby opowiadania o wilkach, tak z˙ eby nie wymówi´c słowa „wilk”. Chod´zmy stad, ˛ bo na widok tych stert s´mieci robi mi si˛e niedobrze. Min˛eli jeszcze kilka wiosek, ale opinia Althalusa o ich mieszka´ncach niewiele si˛e zmieniła. Humor poprawił mu si˛e dopiero u podnó˙za wzgórz Arum. Bez wzgl˛edu na to, co cywilizacja mo˙ze zrobi´c z człowiekiem, nikomu jeszcze nie wpadł do głowy pomysł burzenia gór. Jechali jaki´s czas pod gór˛e. Pod wieczór drugiego dnia Althalus zboczył z wa˛ skiego szlaku i rozbił obóz na małej polance. Mo˙ze by´c ryba na kolacj˛e? — spytała Emmy, gdy tylko zobaczyła ogie´n. — My´slałem raczej o wołowinie. Wołowina była wczoraj. Ju˙z miał co´s odpowiedzie´c, ale tylko si˛e za´smiał. Co ci˛e tak roz´smieszyło? — Czy nie prowadzili´smy ju˙z kiedy´s takiej rozmowy? Pami˛etam jakie´s kłótnie na temat monotonnego jedzenia. To całkiem co innego. — O tak, na pewno. — Poddał si˛e wreszcie. — Dobrze, kiciu, dostaniesz swoja˛ ryb˛e. Zacz˛eła mrucze´c z satysfakcja.˛ Althalus doskonale spał tej nocy, ale tu˙z przed s´witem si˛e ocknał. ˛ Jaki´s dawno zapomniany instynkt ostrzegał go przed nadciagaj ˛ acym ˛ niebezpiecze´nstwem. — Kto´s tu idzie, Em — powiedział, budzac ˛ kotk˛e. Zielone oczy otworzyły si˛e natychmiast i Althalus poczuł jej penetrujac ˛ a˛ my´sl. Nagle sykn˛eła gniewnie. — O co chodzi? — spytał. To Pekhal! Uwa˙zaj, Althalusie, potrafi by´c bardzo gro´zny. — Czy nie wspominała´s, z˙ e to człowiek Ghenda? Nazwałabym go raczej zwierz˛eciem Ghenda. W Pekhalu niewiele zostało z człowieka. Jestem pewna, z˙ e b˛edzie próbował ci˛e zabi´c. — Wielu ju˙z próbowało. Wysunał ˛ si˛e spod płaszcza i si˛egnał ˛ po włóczni˛e z brazowym ˛ ostrzem.
77
Nie walcz z nim, Althalusie. To dzikus, bardzo podst˛epny. B˛edzie próbował ci˛e zagada´c, a jednocze´snie dosi˛egna´ ˛c mieczem. Przypuszczam, z˙ e szuka tu sobie s´niadania. — Jada ludzi? To jeden z jego milszych zwyczajów. — Chyba pami˛etam, jak takich utrzyma´c z daleka — rzekł Althalus, u´smiechajac ˛ si˛e złowieszczo. W poszyciu le´snym co´s trzasn˛eło. Althalus schował si˛e za drzewem i patrzył. M˛ez˙ czyzna był pot˛ez˙ nej postury i miał okrutna˛ twarz człowieka ni˙zszego rz˛edu. Przepychał si˛e przez chaszcze, wymachujac ˛ wielkim mieczem z metalu, który nie przypominał brazu. ˛ — Gdzie jeste´s? — ryknał ˛ gardłowym, niemal zwierz˛ecym głosem. — Tutaj. Chyba nie musisz podchodzi´c bli˙zej. — Poka˙z si˛e! — Po có˙z miałbym si˛e pokazywa´c? — Bo chc˛e ci˛e zobaczy´c. — Nie jestem zbyt atrakcyjny. — Poka˙z si˛e! — zaryczał znów potwór. — Jak chcesz, kolego. — Althalus wyszedł zza drzewa i wbił wzrok w uzbrojonego po z˛eby dzikusa. Nagle powiedział: — Dheu. Potwór uniósł si˛e w gór˛e, krzyczac ˛ ze strachu. — To tak na wszelki wypadek, przyjacielu — wyja´snił grzecznie Althalus. — Chyba wstałe´s dzi´s lewa˛ noga.˛ . . ani chybi zaszkodził ci kto´s, kogo zjadłe´s. — Opu´sc´ mnie na ziemi˛e! — Nic z tego. Tak jest bardzo dobrze. Zbój zaczał ˛ wymachiwa´c mieczem, jakby chciał przecia´ ˛c to, co go utrzymywało w powietrzu. — Pozwolisz, z˙ e si˛e przyjrz˛e? — spytał Althalus, wyciagaj ˛ ac ˛ r˛ek˛e. — Gwem! Ogromny miecz wysunał ˛ si˛e z dłoni olbrzyma i upadł posłusznie obok Althalusa. — Naprawd˛e robi wra˙zenie — zauwa˙zył złodziej, wa˙zac ˛ go w r˛eku. — Oddawaj! — Nie. Przykro mi, ale wcale go nie potrzebujesz. — Althalus wbił miecz w ziemi˛e, po czym zr˛ecznie wyjał ˛ zza pasa potwora sakiewk˛e oraz sztylet. Pekhal zaryczał; twarz wykrzywiła mu si˛e w bezsilnej furii. Althalus podniósł r˛ek˛e. — Dheu! Olbrzym uniósł si˛e jeszcze o dwadzie´scia stóp wy˙zej. Pobladł, oczy mu si˛e rozszerzyły i w ogóle przestał si˛e porusza´c. — Jak tam widoki z góry? — Althalus wyra´znie dobrze si˛e bawił. — Mo˙ze chcesz sprawdzi´c, co wida´c o par˛e mil wy˙zej? Powiedz, ch˛etnie ci to załatwi˛e. 78
Pekhal patrzył na niego z panika˛ w oczach. — Rozumiemy si˛e, przyjacielu? — dr˛eczył go dalej Althalus. — Kiedy zobaczysz Ghenda, pozdrów go ode mnie uprzejmie i popro´s, z˙ eby zaprzestał takich numerów. Nie pracuj˛e ju˙z dla niego, wi˛ec niech si˛e odczepi. — Wsadził do kieszeni sakiewk˛e, wyciagn ˛ ał ˛ z ziemi miecz i zaczał ˛ opukiwa´c ostrze r˛ekoje´scia˛ sztyletu. Wydawało dziwny brz˛ek. Nast˛epnie przejechał kciukiem po kraw˛edzi i przekonał si˛e, z˙ e była znacznie ostrzejsza ni˙z w jego własnym mieczu z brazu. ˛ — Bardzo ładnie — mruknał ˛ i spojrzał na wiszacego ˛ w górze Pekhala. — Winienem ci wdzi˛eczno´sc´ za te dary, przyjacielu. Niestety, mog˛e ci si˛e zrewan˙zowa´c tylko moja˛ stara˛ bronia,˛ ale ty, jako ten szlachetniejszy, na pewno nie b˛edziesz oponował. — Odło˙zył brazowy ˛ miecz. — B˛edziemy musieli to kiedy´s powtórzy´c. A teraz miłego dnia. Chcesz go tam zostawi´c? — spytała wcale niezachwycona tym Emmy. — Och, chyba skruszeje do zachodu sło´nca. Je´sli nie spadnie dzi´s, na pewno zrobi to jutro. . . albo pojutrze. Mo˙ze zjemy s´niadanie i ruszymy w drog˛e? Jeste´s wstr˛etny, wiesz? — zauwa˙zyła, daremnie starajac ˛ si˛e stłumi´c s´miech. — Ale zabawny, prawda? Czy ten półgłówek to najlepsze, z czym Ghend moz˙ e wyskoczy´c? Ghend wzywa Pekhala, kiedy potrzebuje jego brutalnej siły. Inni sa˛ znacznie gro´zniejsi. — No i dobrze. Bo ten mnie znudził. — Przyjrzał si˛e uwa˙znie nowemu sztyletowi. — Co to za metal? Ludzie nazywaja˛ go stala.˛ Nauczyli si˛e ja˛ wykuwa´c prawie tysiac ˛ lat temu. — Byłem wówczas troch˛e zaj˛ety, pewnie dlatego nic nie zauwa˙zyłem. Skad ˛ si˛e bierze ta stal? Widziałe´s w Plakandzie czerwone skały, prawda? — O tak, Plakand cały jest czerwony. To od metalu zwanego z˙ elazem. Ludzie nie mogli wydobywa´c go ze skał, póki ˙ nie nauczyli si˛e rozpala´c znacznie gor˛etszego ognia ni˙z dotad. ˛ Zelazo jest twardsze ˙ od brazu, ˛ ale bardziej kruche. Zeby móc wytwarza´c bro´n i narz˛edzia, trzeba je łaczy´ ˛ c z innymi metalami. — I ten nowy metal zupełnie zastapił ˛ braz? ˛ Przewa˙znie. — Mo˙ze jest lepszy, ale na pewno nie ładniejszy. Szary kolor wyglada ˛ przygn˛ebiajaco. ˛ A co to ma za znaczenie? — Kwestia estetyki, Em. Zawsze powinni´smy da˙ ˛zy´c do upi˛ekszania z˙ ycia. Nie widz˛e nic pi˛eknego w czym´s, co słu˙zy do zabijania. — Pi˛ekno tkwi we wszystkim. Trzeba tylko nauczy´c si˛e go szuka´c. To ma by´c kazanie? Je´sli tak, to zaraz zwin˛e si˛e w kł˛ebek i zasn˛e.
79
— Jak sobie z˙ yczysz, Em. Ach, ale zanim za´sniesz, mo˙ze mi powiesz, jaki klan w Arum posiada ów Nó˙z, którego poszukujemy? Je´sli mam zrewidowa´c ka˙zdego tutejszego mieszka´nca, b˛edziemy tu siedzie´c bez ko´nca. Wiem, gdzie on jest, skarbie. Ty tak˙ze znasz owo miejsce, a w klanie, który ma Nó˙z, zyskałe´s nawet pewna˛ sław˛e. — Ja? Staram si˛e za wszelka˛ cen˛e unika´c sławy. Ciekawe dlaczego. Chyba pami˛etasz drog˛e do dworu Gostiego Pasibrzucha? — Czy tam wła´snie jest Nó˙z? Tak. Obecny wódz nie ma poj˛ecia, jak Nó˙z trafił w jego r˛ece i jak bardzo jest wa˙zny, wi˛ec po prostu trzyma go w zbrojowni. — Czy to zbieg okoliczno´sci? No, z˙ e Nó˙z trafił akurat do dworu Gostiego? Raczej nie. — A mo˙zesz mi to wyja´sni´c? Nie sadz˛ ˛ e. Zwrot „zbieg okoliczno´sci” zawsze wywołuje kłótnie na tematy religijne. Przez kilka nast˛epnych dni jechali wzdłu˙z grani, ta˛ sama˛ droga,˛ która˛ Althalus uciekał swego czasu przed lud´zmi Gostiego. Wreszcie dotarli do przeł˛eczy nad kanionem, gdzie dawniej stał dwór. Zamiast prymitywnego fortu wznosił si˛e tam teraz kamienny zamek. Rozchwiany most, z´ ródło olbrzymich bogactw Gostiego, zniknał, ˛ zastapiony ˛ przez solidna˛ konstrukcj˛e z kamiennych łuków. Althalus wycofał konia ze szlaku i wjechał mi˛edzy drzewa. Nie schodzimy na dół? — zdziwiła si˛e Emmy. — Jest prawie wieczór. Prze´spimy si˛e tutaj i zejdziemy rano. Dlaczego? — Instynkt mi radzi zaczeka´c. W porzadku? ˛ Dobrze, ju˙z dobrze — odparła z przesadnym sarkazmem. — Instynktu zawsze nale˙zy słucha´c. — Bad´ ˛ z miła — mruknał. ˛ Potem zsiadł z konia i podszedł do granicy drzew, z˙ eby zerkna´ ˛c na osad˛e przed zamkiem. Wyra´znie zaskoczony spytał: — Czemu wszyscy faceci chodza˛ w kieckach? Nazywaja˛ je kiltami, Althalusie. — Kiecka to kiecka. Czy moje pludry sa˛ złe? Oni wola˛ kilty. Tylko nie wszczynaj z˙ adnych awantur o stroje. Zatrzymaj swa˛ opini˛e dla siebie. — Je´sli nie sprawi mi to zbyt wiele kłopotu. A je´sli sprawi? — To tym gorzej, prawda?
ROZDZIAŁ 8 Oboje zbudzili si˛e wcze´snie, ale nie wyruszyli w drog˛e, póki nie zauwa˙zyli mieszka´nców kr˛ecacych ˛ si˛e po obej´sciach. Althalus wsiadł na konia i ruszył wolno przez las w stron˛e osady. Zauwa˙zył, z˙ e tamtejsze konie sa˛ znacznie okazalsze od tych, które widział poprzednim razem. Doje˙zd˙zali wła´snie do pierwszych zabudowa´n, kiedy z domu stojacego ˛ tu˙z pod zamkowym murem wyszedł krzepki chłop w brudnym kilcie. Przeciagał ˛ si˛e i ziewał, ale gdy dostrzegł Althalusa, w oczach błysnał ˛ mu niepokój. — Hej, cudzoziemcze! — zawołał. — Do mnie mówisz? — spytał niewinnie Althalus. — Nie mieszkasz tu, wi˛ec jeste´s cudzoziemcem, prawda? Althalus popisywał si˛e udawanym zdumieniem. — Tam do licha, chyba masz racj˛e. Popatrz no, popatrz, dopiero teraz spostrzegłem, z˙ e to ja! Gro´zne spojrzenie złagodniało. Tubylec zachichotał. — Powiedziałem co´s s´miesznego? — spytał z niewinna˛ mina˛ Althalus, zeskakujac ˛ z siodła. — Niezły z ciebie zgrywus. — Staram si˛e, jak mog˛e. Odrobina humoru pomaga przełama´c pierwsze lody. Ludzie wtedy widza˛ we mnie nie tyle cudzoziemca, ile nieznanego dotad ˛ przyjaciela. — Musz˛e to sobie zapami˛eta´c — odparł tubylec, nie kryjac ˛ ju˙z u´smiechu. — A jak si˛e nazywasz, nieznany przyjacielu? — Althalus. — To ma by´c z˙ art? — Nie zamierzałem z˙ artowa´c. A czemu tak pomy´slałe´s? — W naszym klanie istnieje bardzo stara legenda o Althalusie. Ach, byłbym zapomniał, jestem Degrur. — I wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e. — Miło mi ci˛e pozna´c. — Althalus u´scisnał ˛ mu dło´n. — Wi˛ec co z ta˛ historia˛ o Althalusie? — No có˙z. . . Go´sc´ okazał si˛e złodziejem. — Naprawd˛e? A co ukradł? 81
— Pono´c pieniadze. ˛ Przywódca klanu w owych czasach nazywał si˛e Gosti Pasibrzuch i był najbogatszy na s´wiecie. — Ach tak? — Wła´snie tak. Miał skarbiec wypełniony złotem po sufit. . . dopóki nie zjawił si˛e ów Althalus. Podobno opowiadał takie dowcipy, z˙ e s´ciany si˛e trz˛esły ze s´miechu. I nagle pewnej nocy, kiedy wszyscy si˛e popili i zasn˛eli, Althalus włamał si˛e do skarbca i ukradł wszystkie złote monety. Mówia,˛ z˙ e musiał ukra´sc´ te˙z dwadzie´scia koni, aby je stad ˛ wywie´zc´ . — Tego złota musiały by´c całe góry. — Wła´snie, dlatego my´sl˛e, z˙ e opowie´sc´ po latach obrosła w legend˛e i w skarbcu wcale nie było takiego majatku. ˛ — Na pewno masz racj˛e, Degrurze. Ja te˙z słyszałem raz histori˛e o człowieku wielkim jak dab. ˛ — Id˛e teraz do dworu. Mo˙ze wybierzesz si˛e ze mna,˛ to ci˛e przedstawi˛e wodzowi? Jestem pewien, z˙ e chciałby pozna´c kogo´s, kto nazywa si˛e Althalus. — Przypuszczam, z˙ e dlatego, by mie´c mnie na oku. Moje imi˛e w tych stronach mo˙ze budzi´c podejrzenia. — Nie przejmuj si˛e, przyjacielu. Nikt ju˙z nie bierze na serio tych starych historii. — Mam nadziej˛e. — Nie przestrasz si˛e, ale z twojego kaptura wyglada ˛ kot. — Tak, wiem. Obozowałem w górach i przybłakał ˛ si˛e, pewnie chciał dobra´c si˛e do jedzenia. Przypadli´smy sobie do gustu, wi˛ec na razie w˛edrujemy razem. Jak si˛e nazywa wasz wódz? — Albron. Młodziak jeszcze, ale zapowiada si˛e całkiem nie´zle. Jego ojciec, Baskon, sp˛edzał wi˛ekszo´sc´ czasu, le˙zac ˛ twarza˛ do ziemi obok beczki z piwem, a wiecznie pijany wódz ma skłonno´sc´ do popełniania bł˛edów. — Co si˛e z nim stało? — Spił si˛e strasznie pewnej nocy, po czym wlazł na najwy˙zsza˛ wie˙ze˛ i wyzwał boga na pojedynek. Niektórzy sadz ˛ a,˛ z˙ e bóg mu doło˙zył, ale według mnie Baskon po prostu potknał ˛ si˛e i spadł. Rozprysnał ˛ si˛e po całym dziedzi´ncu. — Ka˙zdy na co´s umiera. . . Weszli na zamkowy dziedziniec — porzadnie ˛ wybrukowany, tak samo jak ´ w Domu na Ko´ncu Swiata. Degrur poprowadził go´scia po schodach do solidnych drzwi, a nast˛epnie przez korytarz do sali jadalnej. Przy długim stole siedzieli brodaci m˛ez˙ czy´zni i jedli s´niadanie na drewnianych talerzach. Althalus rozejrzał si˛e szybko; surowe kamienne s´ciany udekorowano sztandarami bojowymi i kilkoma sztukami antycznej broni, na kominie wesoło trzeszczały płonace ˛ polana. Kamienna˛ posadzk˛e wyra´znie z rana zamieciono i z˙ adne psy nie ogryzały ko´sci po katach. ˛ Czysto´sc´ jest wa˙zna — zamruczał mu w głowie pełen aprobaty głos. 82
Mo˙ze — odparł — ale nie tak bardzo. U szczytu stołu siedział m˛ez˙ czyzna o chytrych oczkach i gładko wygolonej twarzy. Jak wszyscy, ubrany był w kilt. — Wodzu — zwrócił si˛e do niego Degrur — oto podró˙zny, który jest u nas przejazdem. Pomy´slałem sobie, z˙ e mo˙ze chciałby´s go pozna´c, gdy˙z jest bardzo sławny. — Ach tak? — Ka˙zdy o nim słyszał. Nazywa si˛e Althalus. ˙ — Zartujesz! Degrur u´smiechał si˛e od ucha do ucha. — Sam mi to powiedział, Albronie. Oczywi´scie, mógł skłama´c, z˙ eby zmyli´c moja˛ czujno´sc´ . — Degrurze, pleciesz bez sensu. — Dopiero co wstałem, wodzu. Chyba nie spodziewasz si˛e, z˙ ebym gadał z sensem zaraz po przebudzeniu? Althalus wystapił ˛ naprzód i skłonił si˛e wytwornie. — Miło mi ci˛e pozna´c, wodzu Albronie — powiedział i demonstracyjnie powiódł wzrokiem wokół sali. — Widz˛e, z˙ e wprowadzili´scie sporo ulepsze´n od mojej ostatniej wizyty. — Byłe´s ju˙z tutaj? — spytał Albron, unoszac ˛ brwi ze zdumienia. — Owszem. . . dawno temu. Ówczesny wódz trzymał tu s´winie pod jednym ´ dachem z lud´zmi. Swinie to do´sc´ miłe zwierz˛eta. . . dobre dla swoich matek i w ogóle, ale nie bardzo nadaja˛ si˛e do hodowania w domu, a zwłaszcza w sali jadalnej. No, chyba z˙ e kto´s lubi naprawd˛e s´wie˙zy boczek. Albron parsknał ˛ s´miechem. — Ty naprawd˛e nazywasz si˛e Althalus? Złodziej westchnał ˛ ci˛ez˙ ko, udajac ˛ rozpacz. — Niestety, wodzu Albronie — odparł patetycznie. — Byłem pewien, z˙ e twój klan zda˙ ˛zył ju˙z o mnie zapomnie´c. Sława potrafi czasem by´c bardzo kłopotliwa. Ale skoro moje straszliwe sekrety wyszły na jaw, to je´sli masz wolna˛ chwil˛e, przejd´zmy do rzeczy. Czy twój klan zgromadził ju˙z dostateczna˛ ilo´sc´ złota, by opłaciło mi si˛e znów was obrabowa´c? Albron zamrugał z niedowierzaniem oczami i wybuchnał ˛ s´miechem. Althalus szedł za ciosem. — Poniewa˙z znasz mój straszny sekret, panie, chyba nie ma sensu owija´c niczego w bawełn˛e. Kiedy byłoby ci najwygodniej zosta´c obrabowanym? B˛edzie du˙zo strzelania, bieganiny, potem trzeba zorganizowa´c po´scig i tak dalej, sam wiesz, ile zamieszania bywa po kradzie˙zy. — Dobrze si˛e trzymasz jak na swój wiek, panie Althalusie — zauwa˙zył wódz z u´smiechem. — Według tej historii, która˛ opowiadano nam w dzieci´nstwie, okradłe´s Gostiego Pasibrzucha par˛e tysi˛ecy lat temu. 83
— A˙z tak dawno? Patrzcie, jak ten czas leci. . . — Zapraszam na s´niadanko. Skoro chcesz ukra´sc´ całe moje złoto, b˛edziesz potrzebował paru tuzinów koni, aby je wywie´zc´ . Porozmawiamy o tym przy posiłku, bo przypadkiem mam konie na zbyciu. Niektóre maja˛ nawet wszystkie cztery nogi. Na pewno dobijemy targu. W ko´ncu fakt, z˙ e zamierzasz mnie okra´sc´ , w niczym nie przeszkodzi wspólnym interesom, prawda? Althalus za´smiał si˛e i usiadł przy stole z innymi. Przez cały posiłek z˙ artowano na pot˛eg˛e, na koniec za´s wódz podał Althalusowi kufel płynu, który nazywał piwem. Uwa˙zaj — zamruczał głos Emmy. Niegrzecznie byłoby odmawia´c — wysłał milczac ˛ a˛ odpowied´z. Podniósł kufel i wypił. Musiał zebra´c wszystkie siły, z˙ eby nie wyplu´c tego paskudztwa na podłog˛e. Piwo Albrona miało tak gorzki smak, z˙ e Althalus omal si˛e nie zakrztusił. Mówiłam — rozległ si˛e zadowolony głosik. Althalus ostro˙znie odstawił kufel. — To było bardzo zabawne, wodzu, ale musz˛e ci teraz zada´c pewne pytanie. — O najlepsza˛ drog˛e ucieczki po rabunku? — Nie, milordzie, gdybym naprawd˛e był tamtym Althalusem, zaplanowałbym sobie odwrót na długo przed pojawieniem si˛e tutaj. Jak chyba zauwa˙zyłe´s po mej odzie˙zy, nie jestem z Arum. — Przypadkiem wpadło mi to do głowy, panie Althalusie. — W gruncie rzeczy pochodz˛e ze wschodu, z Ansu. Od kilku lat próbuj˛e wys´ledzi´c jedna˛ rzecz. — Czy to co´s cennego? — Có˙z. . . dla innych raczej nie, ale ja musz˛e to mie´c, z˙ eby wystapi´ ˛ c o spadek. Starszy brat mego ojca jest w naszych stronach arkheinem. — Arkheinem? — To taki tytuł szlachecki. . . mniej wi˛ecej odpowiada twojemu, milordzie. No wi˛ec jedyny syn mego stryja par˛e lat temu wszedł w spór z nied´zwiedziem. Niewielu ludzi wygrywa tego rodzaju kłótnie, gdy˙z nied´zwiedzie z Ansu sa˛ bardzo du˙ze i nie˙zyczliwe. I rzeczywi´scie mój kuzyn przegrał, a z˙ e nie miał brata, po s´mierci stryja b˛edzie problem z tytułem. — Ty go dziedziczysz, tak? Gratuluj˛e, panie Althalusie. — Nie takie to proste, jak by si˛e wydawało. — Althalus zrobił kwa´sna˛ min˛e. — Mam jeszcze jednego kuzyna, po młodszym bracie ojca. Urodzili´smy si˛e tego samego lata, ale my w Ansu nie mamy dokładnego kalendarza, wi˛ec nikt nie wie, który z nas jest starszy. — O takie sprawy wybuchaja˛ wojny. — Mój stryj arkhein dobrze to rozumie, milordzie. Dlatego wezwał nas obu do swego zamku i stanowczo zakazał powoływania armii czy tworzenia stronnictw. 84
Potem opowiedział nam pewna˛ histori˛e. Podobno wiele lat temu jeden z naszych przodków miał bardzo pi˛ekny sztylet. Kiedy wybuchła wojna, a w Ansu zdarzało si˛e to od czasu do czasu, nasz przodek poległ w bitwie. Po zachodzie sło´nca pojawili si˛e łajdacy, którzy włócza˛ si˛e w pobli˙zu pobojowisk, z˙ eby rabowa´c trupy. — No tak — pokiwał głowa˛ Albron. — Pewnie sam zetknałe´ ˛ s si˛e z takimi wypadkami. Otó˙z sztylet naszego przodka padł łupem jednego z takich obwiesiów. Nie miał r˛ekoje´sci wysadzanej drogimi kamieniami, ale był na tyle misternej roboty, z˙ e kto´s mógł si˛e na niego skusi´c. Tak czy siak, stryj zaproponował nam co´s w rodzaju konkursu: który z nas przyniesie mu sztylet, odziedziczy tytuł. — Althalus westchnał ˛ dramatycznie. — No i od tamtego dnia nie zaznałem spoczynku. Nie uwierzyłby´s, milordzie, jakie interesujace ˛ mo˙ze sta´c si˛e z˙ ycie, kiedy jednym okiem wypatrujesz antyku, a drugim rozgladasz ˛ si˛e, czy w pobli˙zu nie czaja˛ si˛e mordercy. — Mordercy? — Mój kuzyn jest z´ dziebko leniwy, milordzie, wi˛ec pomysł przemierzania s´wiata w poszukiwaniu antycznego no˙za nie rozpalił w nim entuzjazmu. O wiele łatwiej nasła´c na mnie morderców i w ten sposób zosta´c zwyci˛ezca.˛ Ale tu dochodzimy do sedna sprawy. Przypadkiem trafiłem na faceta, który był kiedy´s w twojej, milordzie, zbrojowni i widział tam pewien sztylet, z opisu bardzo podobny do tamtego. . . Althalus zerknał ˛ ukradkiem na Albrona. Wyssana z palca historia wyra´znie rozpaliła jego ciekawo´sc´ i złodziej z przyjemno´scia˛ przekonał si˛e, z˙ e nie stracił nic ze swych zdolno´sci. Wódz wstał. — Mo˙ze sami si˛e przekonamy, ile w tym prawdy, arkheinie Althalusie? — Jeszcze nie jestem arkheinem. — Ale b˛edziesz, je´sli ten sztylet jest w mojej zbrojowni. Jeste´s elokwentnym człowiekiem z poczuciem humoru, Althalusie, i jako taki zasługujesz na szlachectwo. Twój kuzyn to sko´nczony łajdak. Zrobi˛e wszystko co w mojej mocy, aby tobie przypadł tytuł po stryju. — Zaszczycasz mnie, milordzie — odparł Althalus z ukłonem. Czy to nie za bardzo grubymi ni´cmi szyte? — zasugerował głos Emmy. Znam tych Arumczyków, Em, i dobrze wiem, jaki kit im wcisna´ ˛c. Ta historia wydaje si˛e w sam raz: jest w niej gro´zba wojny domowej, bohater, bandyta i po´scig naje˙zony niebezpiecze´nstwami. Czegó˙z chcie´c wi˛ecej? Mo˙ze nie zawadziłaby odrobina prawdy. Nie b˛ed˛e kalał dobrej opowie´sci prawda.˛ To byłoby pogwałcenie mojej artystycznej niezale˙zno´sci. Och, daj spokój. . . Zaufaj mi, kiciuniu. Nó˙z tak jakby ju˙z był w moich r˛ekach i nawet nie musz˛e go kupowa´c. Albron wr˛eczy mi go wraz ze swym błogosławie´nstwem. 85
Zbrojownia mie´sciła si˛e w izbie o kamiennych s´cianach na tyłach zamku i była wprost zawalona ró˙znego rodzaju mieczami, toporami, pikami, hełmami, sztyletami i kolczugami. Albron zapoznał Althalusa ze zbrojmistrzem, zwalistym m˛ez˙ czyzna˛ o płomiennorudej brodzie: — Oto mój zbrojmistrz Reudh. Opisz mu sztylet, którego szukasz. — Jest długi na około półtorej stopy, panie zbrojmistrzu, i ma ostrze o dziwnym kształcie, jakby laurowego li´scia, z wygrawerowanym deseniem. Z tego co wiem, dese´n ten jest podobno napisem, ale w tak starodawnym j˛ezyku, z˙ e nikt go nie potrafi zrozumie´c. Reudh poskrobał si˛e w głow˛e. — Ach, to ten! Owszem, jest niebrzydki, ale jak na mój gust za bardzo ozdobny. Osobi´scie wol˛e praktyczniejsza˛ bro´n. — A wi˛ec jest tutaj? — No. . . był. Ale zjawił si˛e młody Eliar, z˙ eby wybra´c sobie co´s na wojn˛e w Treborei. Spodobał mu si˛e ten nó˙z, wi˛ec mu go dałem. Althalus spojrzał z zainteresowaniem na Albrona. — Macie konflikt z kim´s w Treborei, milordzie? — Nie, to kwestia interesu. Za dawnych czasów mieszka´ncy nizin usiłowali skłoni´c Arumczyków do zawarcia sojuszu, na mocy którego my mieliby´smy si˛e wykrwawia´c, a oni zgarnia´c zyski. Pi˛ec´ dziesiat ˛ lat temu odbyła si˛e narada wszystkich klanowych wodzów z Arum. Ustalono na niej, z˙ e nie b˛edzie z˙ adnych sojuszy i odtad ˛ je´sli ci z nizin potrzebuja˛ z˙ ołnierzy, musza˛ ich naja´ ˛c. — Naja´ ˛c? — To s´wietnie funkcjonuje, panie Althalusie. Nie sprzymierzamy si˛e z z˙ adna˛ strona,˛ wi˛ec po zako´nczeniu wojny nie musimy robi´c z˙ adnych podchodów, z˙ eby wyszarpa´c swoja˛ działk˛e. Teraz wszystko załatwia si˛e s´ci´sle według zasad handlowych: chca˛ wojska, musza˛ za nie płaci´c, i to z góry. Nie przyjmujemy z˙ adnych promes ani papierowych pieni˛edzy. Płaca˛ w złocie, a póki go nie zobaczymy, ani jeden z˙ ołnierz nie ruszy si˛e z koszar. — A co na to ci z nizin? — Słyszałem, z˙ e ich ura˙zone wrzaski odbijały si˛e echem od ksi˛ez˙ yca. Ale nasi wodzowie postawili si˛e twardo, wi˛ec teraz tamci płaca˛ albo musza˛ bi´c si˛e sami. — Albron drapał si˛e z namysłem po brodzie. — My, Arumczycy, jeste´smy narodem wojowników. Za dawnych czasów o byle co wybuchały klanowe wa´snie, ale z tym ju˙z koniec. Od czterdziestu lat nie było u nas wojny mi˛edzy klanami. Althalus wyszczerzył z˛eby w u´smiechu. — Po co pali´c sasiadów ˛ dla przyjemno´sci, skoro mo˙zna to samo robi´c dla zysku pod auspicjami Perquaine i Treborei, tak? A które˙z to treborea´nskie miasto wykupiło usługi młodego Eliara?
86
— Kanthon, prawda, Reudh? Czasem si˛e ju˙z w tym gubi˛e. Moi ludzie walcza˛ obecnie na kilku wojnach. — Zgadza si˛e, milordzie. To chrzest bojowy Eliara, dlatego wysłałe´s go tam, gdzie sytuacja nie wyglada ˛ gro´znie. Wojna Kanthonu z Osthosem tli si˛e od dziesi˛eciu stuleci i nikt jej nie bierze na serio. — Dobrze — rzekł Althalus. — Czyli z˙ e musz˛e rusza´c do Kanthonu. Tylko jeszcze jedna sprawa. — Tak? — Treborea le˙zy na otwartej przestrzeni. Nie chc˛e nikogo obra˙za´c, milordzie, ale w Arum, jak na mój gust, jest za du˙zo drzew. — Nie lubisz drzew, panie Althalusie? — Nie, kiedy za ka˙zdym z nich mo˙ze si˛e czai´c morderca nasłany przez mego kuzyna. Płaska, otwarta przestrze´n jest wprawdzie do´sc´ nudna, ale odrobina nudy działa kojaco ˛ na moje nerwy, które ostatnio sa˛ napi˛ete niczym ci˛eciwa łuku. Jak ten Eliar wyglada? ˛ — Jak chmielowa tyczka — odparł rudy zbrojmistrz. — Ma około pi˛etnastu lat i wcia˙ ˛z ro´snie. Je´sli jeszcze z˙ yje, zapowiada si˛e na t˛egiego rycerza. Nie jest specjalnie bystry, ale mo˙ze to przyjdzie z wiekiem. Uwa˙za si˛e za najwi˛ekszego wojownika na s´wiecie i jest pełen entuzjazmu. — Wi˛ec musz˛e si˛e po´spieszy´c. Co´s mi si˛e zdaje, z˙ e ten młodzieniec a˙z kipi z ochoty na s´mier´c. — Ładnie to ujałe´ ˛ s, panie Althalusie — rzekł Albron z podziwem. — Zreszta˛ ten opis pasuje do niemal ka˙zdego wyrostka w Arum. — Nadaja˛ si˛e do interesu, co, wodzu? — O tak — odparł Albron z krzywym u´smieszkiem. — Za takich młodzieniaszków bior˛e podwójna˛ stawk˛e. Nast˛epnego ranka Althalus z Esmeralda˛ opu´scili Arum, udajac ˛ si˛e na południe. Znasz drog˛e do Kanthonu? — spytała Emmy, kiedy jechali przez wawóz. ˛ — Jasne, Em, znam co najmniej kilka dróg do ka˙zdego z miast na tym s´wiecie. I jeszcze kilka na wypadek odwrotu? — Oczywi´scie. W moim zawodzie nieraz trzeba ewakuowa´c si˛e z miasta w pos´piechu. Ciekawe dlaczego. . . — Bad´ ˛ z miła, Emmy. Dokad ˛ pójdziemy, kiedy odbierzemy Nó˙z Eliarowi? Nie mam zielonego poj˛ecia. — Co?! Nie martw si˛e, Althalusie. Dowiemy si˛e tego z napisu na No˙zu. — My´slałem, z˙ e słowa na tym napisie maja˛ rozpozna´c potrzebnych nam ludzi. To tylko cz˛es´c´ tego, co nam powiedza.˛ Napis na No˙zu jest znacznie bardziej zło˙zony, a jego znaczenie zmienia si˛e stosownie do okoliczno´sci. Mo˙zemy z niego 87
odczyta´c, dokad ˛ pój´sc´ , kogo odnale´zc´ , co robi´c i tak dalej. — To zupełnie jak z Ksi˛egi. Owszem, co´s w tym rodzaju. Tylko z˙ e w No˙zu zachodza˛ subtelne przemiany, a w Ksi˛edze nie. No, jed´zmy, Althalusie, mamy przed soba˛ kawał drogi. Niebawem znale´zli si˛e na równinach Perquaine i mniej wi˛ecej po tygodniu dotarli do miasta Maghu. Sporo si˛e tam zmieniło od czasu ostatniej wizyty Althalusa, ale antyczna s´wiatynia ˛ pozostała najbardziej imponujac ˛ a˛ budowla˛ w mies´cie. Kiedy przeje˙zd˙zali obok, Althalusa zaskoczyła reakcja Emmy. Kotka, która podró˙zowała jak zwykle w kapturze, poło˙zyła po sobie uszy i gniewnie zasyczała. — O co ci chodzi? — spytał Althalus. Nienawidz˛e tego miejsca! — A co z nim jest nie w porzadku? ˛ To czysta groteska! — Owszem, budynek jest nieco dziwaczny, ale nie wi˛ecej od innych s´wiaty´ ˛ n. Nie mówi˛e o budynku, tylko o posagu, ˛ który jest w s´rodku. — Masz na my´sli ten z dodatkowymi biustami? To tylko lokalna bogini, Em. Nie musisz bra´c tego tak osobi´scie. Kiedy to wła´snie jest osobiste! Biła od niej taka uraza, z˙ e a˙z si˛e musiał obejrze´c. Nagle zauwa˙zył co´s, co kazało mu wysła´c penetrujac ˛ a˛ my´sl w t˛e cz˛es´c´ jej umysłu, która dotad ˛ była zastrze˙zona jako s´ci´sle osobista. To, co tam odkrył, wprawiło go w osłupienie. — To naprawd˛e ty? — wykrztusił przez zaci´sni˛ete gardło. Mówiłam, z˙ eby´s si˛e tam nie pchał! — Jeste´s Dweia, prawda? Zabawne. Nawet wymawiasz to prawidłowo. Była w wybitnie ci˛etym humorze, za to Althalusa ogarnał ˛ nabo˙zny l˛ek. — Dlaczego mi nie powiedziała´s? Bo to nie twoja sprawa. — Czy rzeczywi´scie jeste´s cho´c troch˛e podobna do tego posagu? ˛ To znaczy, czy wygladam ˛ jak pro´sna maciora, tak? — Mówi˛e o twojej twarzy, a nie o tym dodatkowym. . . — urwał, rozpaczliwie szukajac ˛ stosownego, a nie obra´zliwego słowa. Twarz tak˙ze jest nie taka. — Bogini płodno´sci? A co płodno´sc´ ma do tego wszystkiego? Zechcesz powtórzy´c to pytanie, póki´s cały i zdrowy? — Mo˙ze lepiej dam spokój. Madra ˛ decyzja. Wyjechali ju˙z z Maghu, a Althalus wcia˙ ˛z zmagał si˛e ze swym odkryciem. Dziwne, ale zaczynał dostrzega´c w tym jaki´s sens. — Nie pogry´z mnie — zastrzegł si˛e — tylko po prostu powiedz, czy dobrze zrozumiałem. Deiwos stwarza ró˙zne rzeczy, tak? 88
Tak, i co? — Kiedy ju˙z je stworzy, zabiera si˛e do stwarzania innych, a te poprzednie kieruje do ciebie. Ty masz je utrzymywa´c przy z˙ yciu, pilnujac, ˛ aby wydawały potomstwo. — Nagle przyszła mu do głowy inna my´sl. — Wi˛ec dlatego tak bardzo nienawidzisz Daevy! Bo on chce zniszczy´c wszystko, co Deiwos stwarza, ty natomiast chronisz z˙ ycie. Czy istnieje jaki´s powód, dla którego wasze imiona zaczynaja˛ si˛e od tych samych głosek? Deiwos, Dweia i Daeva. . . To znaczy, z˙ e jeste´s siostra˛ ich obu? To bardziej skomplikowana sprawa, Althalusie, ale kra˙ ˛zysz w pobli˙zu. . . Jacy´s ludzie nadchodza.˛ — Schowaj głow˛e, póki nie sprawdz˛e, co to za jedni. Kiedy obcy podeszli bli˙zej, Althalus zobaczył, z˙ e nosza˛ kilty. Wi˛ekszo´sc´ miała na sobie zakrwawione banda˙ze, kilku podpierało si˛e kijami. — Arumczycy — szepnał. ˛ — Znaki na kiltach wskazuja,˛ z˙ e sa˛ z klanu Albrona. Co oni robia˛ w Perquaine? ´ agn ˙ — Nie wiem, Em. Zapytam. — Sci ˛ ał ˛ wodze i zaczekał na rannych. Zołnierz prowadzacy ˛ kolumn˛e był wysoki, chudy i ciemnowłosy. Głow˛e miał owini˛eta˛ zakrwawionym banda˙zem, a twarz s´ciagni˛ ˛ eta˛ bólem. — Daleka droga do domu, co, panowie? — zagaił Althalus. — Wła´snie próbujemy ja˛ skróci´c — odparł tamten. — Jeste´scie z klanu Albrona, prawda? — Po czym to poznałe´s? — Po znakach na waszych kiltach, kolego. — Nie wygladasz ˛ na Arumczyka. — Bo nim nie jestem, ale znam wasze zwyczaje. Chyba wpadli´scie w niezłe tarapaty. — Tak, co´s w tym rodzaju. Wódz Albron wynajał ˛ nas na wojn˛e w Treborei. Miała to by´c mała, niegro´zna potyczka, ale wymkn˛eła si˛e spod kontroli. — Czy nie chodziło czasem o te niesnaski mi˛edzy Kanthonem i Osthosem? — spytał Althalus, czujac, ˛ z˙ e z˙ oładek ˛ zmienia mu si˛e w kawał lodu. — Słyszałe´s o nich? — Jedziemy prosto z zamku Albrona. — „Jedziemy”, powiadasz? — Mój kot i ja. — Kot to dziwny towarzysz podró˙zy dla dorosłego m˛ez˙ czyzny — zauwa˙zył chudzielec. Obejrzał si˛e na swój sterany oddział. — Spocznij — warknał ˛ do z˙ ołnierzy i opadł na traw˛e przy drodze. — Je´sli masz chwil˛e, ch˛etnie bym si˛e dowiedział, co słycha´c w naszych stronach. — Jasne — zgodził si˛e Althalus i zeskoczył z siodła. — Przy okazji: nazywam si˛e Althalus. 89
Ranny rycerz spojrzał na niego z popłochem w oczach. — To tylko przypadek — wyja´snił Althalus. — Nie jestem tamtym Althalusem. — Wcale tak nie pomy´slałem. Nazywam si˛e Khalor i jestem wiekowym tego, co zostało z klanu Albrona. — Nie wygladasz ˛ mi na wiekowego. — To treborea´nski tytuł, przyjacielu Althalusie. Musimy si˛e stosowa´c do miejscowych zwyczajów, skoro walczymy za tutejszych mieszka´nców. U nas mam stopie´n sier˙zanta. Czy w drodze przez góry nie napotkałe´s uzbrojonych ludzi? — Nikogo godnego zainteresowania, sier˙zancie Khalor, najwy˙zej kilku my´sliwych. My´sl˛e, z˙ e bez przeszkód dotrzecie do domu. Z tego, co mówił wasz wódz, mi˛edzy klanami z południa w zasadzie panuje pokój. A wła´sciwie co wam si˛e przytrafiło? — Albron wynajał ˛ nas Kantho´nczykom około pół roku temu. Jak ju˙z mówiłem, miała to by´c całkiem niegro´zna, mała wojenka. Po nas oczekiwano tylko maszerowania wokół widocznych dla Osthosan miejsc, normalka, pr˛ez˙ enie muskułów, wymachiwanie mieczami i toporami, wznoszenie bojowych okrzyków i inne głupoty, które by miały wywrze´c wra˙zenie na przeciwnikach. I nagle ten półgłówek, co siedzi na tronie Kanthonu, ka˙ze nam najecha´c terytorium arya Osthosu! — Sier˙zant skrzywił si˛e z niesmakiem. — Nie mogłe´s wybi´c mu tego z głowy? — Próbowałem, Althalusie, bóg mi s´wiadkiem, z˙ e próbowałem. Tłumaczyłem, z˙ e mam za mało ludzi, z˙ e do takiej inwazji potrzeba dziesi˛ec´ razy wi˛ecej, ale nawet nie słuchał. Pami˛etaj, z˙ eby´s nigdy nie próbował wyja´snia´c wojskowych realiów człowiekowi z nizin. — No i dostali´scie w skór˛e? — W skór˛e?! To była jatka! Pech chciał, z˙ e kiedy maszerowali´smy przez granic˛e, wzi˛eli´smy Osthosan z zaskoczenia. . . — I to miał by´c pech? — Nie spodziewali si˛e, z˙ e jednak wkroczymy, wi˛ec byli zupełnie nieprzygotowani. Wtedy ten dure´n z Kanthonu kazał nam oblega´c samo miasto Osthos. Nie miałem dostatecznej liczby z˙ ołnierzy, z˙ eby rozstawi´c warty wokół miasta, a co dopiero rozpocza´ ˛c obl˛ez˙ enie, ale có˙z? On nie chciał o niczym słysze´c. Althalus zaczał ˛ kla´ ˛c. — Jak ju˙z wyczerpiesz swój słownik — rzekł Arumczyk — ch˛etnie ci podrzuc˛e cała˛ fur˛e interesujacych ˛ okre´sle´n mojego poprzedniego chlebodawcy. Od ponad dwóch tygodni wymy´slam nowe wyrazy. Zdaje si˛e, z˙ e dotyka ci˛e to osobi´scie? — To prawda. Szukam pewnego młodego człowieka, który słu˙zy pod twymi rozkazami. Nazywa si˛e Eliar. Nie ma go czasem w´sród tych rannych? — Obawiam si˛e, z˙ e nie. Eliar ju˙z dawno gryzie ziemi˛e. . . chyba z˙ e ta dzikuska z Osthosu nadal go tnie na małe kawałeczki. 90
— Co si˛e stało? — Eliar z wielkim zapałem podchodził do całej wyprawy, wiesz, jak to młodzik na pierwszej wojnie. Tymczasem aryo Osthosu rozkazał swoim wojskom cofa´c si˛e, gdy tylko nas zobacza.˛ Eliar wraz z innymi z˙ ółtodziobami z moich oddziałów uznał to za dowód tchórzostwa, a nie madro´ ˛ sci wodza. Kiedy dotarli´smy pod mury miasta, mieszka´ncy po prostu zamkn˛eli bramy i powiedzieli, z˙ e je´sli chcemy, to mo˙zemy wej´sc´ siła.˛ Miałem wła´snie na podor˛edziu t˛e garstk˛e zapale´nców, którzy a˙z podskakiwali i s´linili si˛e z ochoty do bitki. Eliar krzyczał najgłos´niej, wi˛ec postawiłem go na czele wycieczki i kazałem sprawdzi´c, ilu ludzi uda mu si˛e straci´c. — Brutal z ciebie, sier˙zancie. — To jedyny realny sposób, by sprawdzi´c, czy młody dowódca nie ma piasku w tyłku. Eliar był miłym chłopakiem i tamci garn˛eli si˛e pod jego komend˛e. Do moich obowiazków ˛ za´s nale˙zy, by mie´c oko na tych wodzów z powołania i wystawia´c na prób˛e ich zdolno´sci. Spisywanie cz˛es´ci z˙ ołnierzy na straty to tak˙ze cz˛es´c´ tej roboty. Słowem, Eliar i jego szczeniaki ruszyli przez łak˛ ˛ e ku bramom miasta, wrzeszczac ˛ przy tym i wymachujac ˛ bronia,˛ zupełnie jakby uznali, z˙ e mury si˛e z samego strachu zawala.˛ Kiedy znale´zli si˛e z pi˛ec´ dziesiat ˛ kroków od celu, bramy nagle si˛e otworzyły i sam aryo poprowadził swe oddziały, by dały moim wyjcom lekcj˛e dobrych manier. — R˛ecznie, jak mniemam. — No˙znie tak˙ze. Wdeptali moich chłopaków w ziemi˛e. Naturalnie Eliar znalazł si˛e w ogniu walki i naprawd˛e nie´zle sobie radził, póki nie natknał ˛ si˛e na samego arya, który przypadkiem był uzbrojony w topór. Eliar zakr˛ecił mieczem straszliwego mły´nca nad jego głowa,˛ lecz aryo zastawił si˛e toporem. Miecz Eliara p˛ekł przy samej r˛ekoje´sci, wi˛ec pomy´slałem sobie: „No to cze´sc´ , chłopcze”. Ale chłopak mnie zaskoczył, a jeszcze bardziej zaskoczył arya. Rzucił mu w twarz resztki miecza i si˛egnał ˛ po sztylet. Zanim aryo zdołał ochłona´ ˛c, Eliar siedział mu na karku i pracował ze zdwojona˛ siła˛ sztyletem. Musiał ugodzi´c nieszcz˛es´nika z tuzin razy, a ka˙zdy cios zostawiał dziur˛e wielka˛ jak dło´n. Nigdy bym nie przypuszczał, z˙ e ten ozdobny sztylet jest tyle wart, a tu prosz˛e! Potem jednak ludzie arya wzi˛eli Eliara mi˛edzy siebie i zabrali go wraz z paroma innymi do miasta. — Wspominałe´s o jakiej´s kobiecie. — To córka arya. Dziewczyna, której głos mógłby przecina´c szkło na odległo´sc´ mili. Słyszeli´smy go, kiedy z˙ ołnierze przynie´sli jej ciało ojca. Kazała im rusza´c z powrotem i rozsieka´c nas na strz˛epy. Nie sadziłem, ˛ by prawdziwy z˙ ołnierz słuchał rozkazów kobiety, ale Andina ma taki głos, z˙ e nie sposób ja˛ lekcewa˙zy´c. — Khalor mrugnał. ˛ — Wcia˙ ˛z jeszcze mi si˛e zdaje, z˙ e go słysz˛e, i z tego co wiem, to całkiem mo˙zliwe. Min˛eły niespełna trzy tygodnie, wi˛ec mo˙ze ciagle ˛ krzyczy, ile to naszych flaków porozwiesza na okolicznych drzewach. — Andina, powiadasz. 91
— Tak jej na imi˛e. Ładne imi˛e, ładna dziewczyna, ale wyjatkowo ˛ wredna. — Widziałe´s ja? ˛ — O tak. Stała na murach i pasła oczy, kiedy jej z˙ ołnierze urzadzali ˛ nam rze´z. Cały czas domagała si˛e wi˛ecej krwi, wymachujac ˛ sztyletem Eliara. Kompletna dzikuska, a teraz jest władczynia˛ Osthosu. — Jak to, kobieta? — To nie jest zwykła kobieta, Althalusie. Ja˛ chyba wykuto ze stali. A poniewa˙z była jedynym potomkiem arya, teraz wszyscy jej si˛e kłaniaja˛ i tytułuja˛ arya˛ Andina.˛ Je´sli od razu zabiła Eliara, to miał szcz˛es´cie, chocia˙z w to watpi˛ ˛ e. Bardziej prawdopodobne jest, z˙ e tnie go na kawałeczki jego własnym no˙zem i ka˙ze mu patrze´c, jak je potem zjada. Wcale bym si˛e nie zdziwił, gdyby znalazła sposób, by wycia´ ˛c mu serce i jednocze´snie utrzyma´c przy z˙ yciu, póki go nie po˙zre na jego oczach. Trzymaj si˛e od niej z daleka, Althalusie. Radziłbym ci da´c jej z pół wieku na ochłoni˛ecie, zanim si˛e do niej zbli˙zysz.
ROZDZIAŁ 9 — Co nas obchodzi, je´sli nawet ona go zabije, Em? — spytał na głos Althalus. — Przecie˙z szukamy No˙za, nie jakiego´s wyrostka z Arum. Kiedy wreszcie nauczysz si˛e patrze´c dalej ni˙z czubek własnego nosa? — odpowiedziała mu cierpko, z dostateczna˛ doza˛ pogardy, by poczuł si˛e ura˙zony. — Do´sc´ tego, Em! Przepraszam, skarbie, troch˛e to było niegrzeczne. Chciałam powiedzie´c, z˙ e wszystko si˛e z soba˛ wia˙ ˛ze i nic nie dzieje si˛e oddzielnie. Eliar pewnie jest nieokrzesanym brutalem, barbarzy´nca˛ z najdalszego zakatka ˛ Arum, a jednak wybrał sobie Nó˙z ze zbrojowni. Mógł to by´c zwykły kaprys, lecz pewno´sc´ zyskamy dopiero, kiedy chłopaka sprawdzimy. Je´sli nie potrafi odczyta´c napisu, poklepiemy go po głowie i ode´slemy do domu, ale je´sli odczyta, b˛edzie musiał pój´sc´ z nami. — A je´sli on oka˙ze si˛e taki jak ja, zanim przyszedłem do Domu? Nie potrafiłem wtedy przeczyta´c nawet swojego imienia. Zauwa˙zyłam. To bez znaczenia, czy on umie czyta´c. Je´sli został wybrany, zrozumie, co oznacza napis. — Skad ˛ b˛edziemy wiedzieli, czy si˛e nie myli? Poznamy to, skarbie, mo˙zesz mi wierzy´c na słowo. — Czemu mnie nie o´swiecisz? Powiedz, jakie słowo tam jest. Ono si˛e zmienia. Ka˙zdy zrozumie je inaczej. — Emmy, przecie˙z to nie ma sensu. Słowo to słowo, powinno mie´c jedno konkretne znaczenie. Czy słowo „dom” ma jedno konkretne znaczenie? — Oczywi´scie. Oznacza miejsce zamieszkania, czasem pochodzenia. Wi˛ec jednak ma ró˙zne znaczenia? Althalus zmarszczył brwi. Nie łam sobie głowy, skarbie. Słowo wyryte na No˙zu to rozkaz. Ka˙zdy z ludzi, których musimy odnale´zc´ , odczyta inne polecenie. — Wi˛ec nie mo˙ze by´c jednym słowem. Nie powiedziałam, z˙ e słowo jest jedno. Ka˙zdy widzi je inaczej. — To znaczy, z˙ e si˛e zmienia? Nie. Jest wieczne. Napis pozostaje ten sam, ale znaczenia sa˛ ró˙zne. 93
— Ju˙z mnie głowa od tego boli. Nie my´sl o tym, Althie. Wszystko nabierze sensu, kiedy wydostaniemy Nó˙z i Eliara z rak ˛ Andiny. — Chyba widz˛e rozwiazanie. ˛ Po prostu ich wykupi˛e. Wykupisz? — No, zapłac˛e jej za chłopaka i za Nó˙z. Althalusie, Eliar jest człowiekiem. Ludzi si˛e nie kupuje. — I tu si˛e mylisz, Em. Eliar jest je´ncem wojennym, czyli niewolnikiem. To obrzydliwe! — Oczywi´scie, ale taka jest prawda. B˛ed˛e musiał obrabowa´c kilku bogaczy, z˙ eby zdoby´c odpowiednie s´rodki. Je´sli arya Andina naprawd˛e zamierza zar˙zna´ ˛c Eliara, b˛ed˛e potrzebował mnóstwo złota, z˙ eby namówi´c ja˛ do przyj˛ecia okupu. Mo˙ze i tak — mrukn˛eła, utkwiwszy w przestrzeni zielone oczy. — A mo˙ze nie. Je´sli we wła´sciwy sposób posłu˙zymy si˛e Ksi˛ega,˛ arya z ch˛ecia˛ go odsprzeda. — Miałem ju˙z do czynienia z m´sciwymi paniami, Em. Mo˙zesz mi wierzy´c, z˙ e musimy mie´c bardzo du˙zo złota. Je´sli sier˙zant Khalor si˛e nie myli, to owa dama jest spragniona krwi Eliara. Rozejrzyjmy si˛e za jakim´s zamo˙znym facetem. Oskubi˛e go i wtedy zło˙zymy Andinie propozycj˛e. Złoto mo˙zna zdoby´c na ró˙zne sposoby. — Wiem, na przykład wykopujac ˛ je z ziemi. Nie podoba mi si˛e ten sposób. Widziałem w górach Kagwheru sporo gł˛ebokich dziur i wiem, z˙ e ledwie jedna na sto kryła w sobie okruszek złota. Chyba jestem w stanie zmieni´c t˛e proporcj˛e. — Ale i tak nie chce mi si˛e ry´c w ziemi. Grzbiet mnie od tego boli. Bo za mało c´ wiczysz, skarbie. Ruszajmy w drog˛e. Od wła´sciwego miejsca dzieli nas kilka dni podró˙zy. — Na nizinach w ogóle nie ma złota. Jest, jest, tylko trzeba wiedzie´c, gdzie szuka´c. Jedziemy, mój dzielny chłopcze. Przez kilka nast˛epnych dni rytmicznym cwałem przemierzali wysuszone pola Perquaine. Mijał trzeci dzie´n od spotkania z sier˙zantem, gdy Althalus s´ciagn ˛ ał ˛ wodze i zsiadł z konia. Dlaczego stajemy? — Troch˛e zgonili´smy konia. Przejd˛e si˛e kawałek pieszo, z˙ eby odpoczał. ˛ — Rozejrzał si˛e po wypalonych polach. — Marnie — mruknał. ˛ Co „marnie”? — Nieurodzaj. Chyba si˛e tutaj nie obłowimy. Jest susza, skarbie. Dawno nie padało. — Powinni´smy podjecha´c bli˙zej wybrze˙za, tam przewa˙znie pada.
94
Ale jeste´smy daleko od obecnego brzegu morza. Rozmawiali´smy o tym w Domu, pami˛etasz? Lód co roku s´cina coraz wi˛ecej zasobów wody. To powoduje susz˛e i obni˙za poziom morza. — Mo˙zemy temu zaradzi´c? Co masz na my´sli? — A gdyby tak roztopi´c lód? Wtedy wszystko wróciłoby na miejsce. Dlaczego ludzie zawsze chca˛ zmienia´c naturalny porzadek? ˛ — Kiedy co´s si˛e psuje, trzeba to naprawi´c. Skad ˛ ten absurdalny pomysł, z˙ e co´s si˛e popsuło? — Bo tak przedtem nie było, a z naszego punktu widzenia to znak, z˙ e co´s jest nie w porzadku. ˛ No i które z nas teraz my´sli kategoriami Daevy? — Wysuszanie oceanów i zmienianie s´wiata w pustyni˛e to nie sa˛ zmiany na lepsze. Zmiany nie zawsze oznaczaja˛ ulepszenie, Althalusie. Zmiana to zmiana. „Lep´ sze”, „gorsze” to ludzkie okre´slenia. Swiat zmienia si˛e cały czas i z˙ adne narzekanie go nie powstrzyma. — Linia wybrze˙za nie powinna rusza´c si˛e z miejsca — upierał si˛e Althalus. To ka˙z jej si˛e zatrzyma´c, skoro tak uwa˙zasz. Mo˙ze ci˛e posłucha, ale na twoim miejscu nie zakładałabym si˛e zbyt wysoko. — Rozejrzała si˛e wokół. — Jutro powinni´smy dotrze´c do miejsca, którego szukamy. — To ma by´c jakie´s szczególne miejsce? W pewnym sensie tak. Zaczniesz tam zarabia´c na z˙ ycie. — Co za sugestia! ´ ze powietrze, gimnastyka, zdrowe jedzenie. . . Dobrze ci to zrobi, skarbie. Swie˙ — Pr˛edzej za˙zyj˛e trucizn˛e. Wieczorem rozbili obóz w rachitycznym zagajniku z dala od głównej drogi i z samego rana wyruszyli dalej. Tam to jest! — powiedziała Emmy po kilku godzinach jazdy. — Co mianowicie? Miejsce, w którym zabierzesz si˛e do uczciwej pracy, skarbie. — Przesta´n! — Spojrzał na długi pas ziemi pokrytej pojedynczymi z´ d´zbłami trawy na czym´s w rodzaju pagórka. — O to ci chodzi? Tak. — Skad ˛ wiesz? To po prostu wzgórze. Przeje˙zd˙zali´smy koło wielu takich wzniesie´n. Owszem, przeje˙zd˙zali´smy, ale to nie jest zwykłe wzgórze. Ta ziemia kryje ruiny starego domu. — A kto je zakopał? 95
Wiatr. Grunt jest tu bardzo wyschni˛ety, wi˛ec wiatr niesie pyl, póki nie natrafi na jaka´ ˛s przeszkod˛e. — Czy tak wła´snie powstaja˛ wzgórza? Nie wszystkie. Althalus zerknał ˛ na zaokraglony ˛ kopiec. — B˛ed˛e potrzebował narz˛edzi. Mog˛e kopa´c, skoro si˛e przy tym upierasz, ale chyba nie gołymi r˛ekami. Zajmiemy si˛e ta˛ sprawa.˛ Podpowiem ci odpowiednie słowo. — Nadal uwa˙zam, z˙ e o wiele pro´sciej b˛edzie kogo´s obrabowa´c. W tym wzgórzu jest wi˛ecej złota ni˙z w tuzinie domów, obok których przeje˙zd˙zali´smy. Powiadasz, z˙ e musisz go mie´c du˙zo, z˙ eby wykupi´c Eliara i Nó˙z. No wi˛ec je masz. Wykop sobie. — Skad ˛ wiesz, z˙ e tam jest? Wiem i ju˙z. Nie widziałe´s jeszcze tyle złota, ile jest w tych ruinach. Do roboty, chłopcze! — To zaczyna mnie ju˙z m˛eczy´c, Em. Gdyby´s posłuchał mnie od razu, nie musiałabym ci w kółko powtarza´c. I tak zreszta˛ zrobisz, co ci ka˙ze˛ , wi˛ec czy nie lepiej wzia´ ˛c si˛e do pracy, zamiast dyskutowa´c? Dał w ko´ncu za wygrana.˛ — Tak, kochanie. Grzeczny chłopczyk! Dała mu wskazówki, jak za pomoca˛ jednego słowa zrobi´c łopat˛e, po czym kazała wej´sc´ około pi˛ec´ dziesi˛eciu kroków południowym stokiem. Kiedy prowadził konia, zauwa˙zył kilka bardzo starych wapiennych bloków, do połowy zagrzebanych w ziemi. Kiedy wznoszono dom, zostały wyra´znie spiłowane w sze´sciany, ale z czasem wiatr i klimat zaokragliły ˛ je tak, z˙ e niemal nie ró˙zniły si˛e od zwykłych kamieni. — Od jak dawna ten dom stał pusty? Od trzech tysi˛ecy lat. Człowiek, który go wybudował, z poczatku ˛ uprawiał ziemi˛e. Potem wyruszył do Arum, zanim pojawili si˛e tam inni mieszka´ncy. Wprawdzie nie szukał złota, ale troch˛e znalazł. — Mo˙ze dlatego, z˙ e był pierwszy. Po co przeniósł si˛e do Arum? Przecie˙z nie wiedział, czy tam jest złoto. Zaszło drobne nieporozumienie w sprawie prawa własno´sci pewnej s´wini. Sa˛ siedzi troch˛e si˛e zdenerwowali, wi˛ec postanowił uciec na jaki´s czas, póki nie ochłona.˛ Na pewno to rozumiesz. Jeste´smy na miejscu, skarbie. Zsiad´ ˛ z z konia i zaczynaj. Zeskoczył na ziemi˛e, wyjał ˛ Emmy z kaptura i posadził ja˛ na siodle. Potem s´ciagn ˛ ał ˛ płaszcz i podwinał ˛ r˛ekawy. 96
— Jak gł˛eboko mam kopa´c? Około czterech stóp. Natrafisz wtedy na kamienie i b˛edziesz musiał je wycia˛ gna´ ˛c. Pod spodem jest piwniczka, a w niej złoto. — Jeste´s pewna? Przesta´n marnowa´c czas, Althalusie. — Tak, kochanie. Westchnał ˛ ci˛ez˙ ko i wbił łopat˛e. Ziemia była bardzo sucha i piaszczysta, wi˛ec praca okazała si˛e l˙zejsza, ni˙z przypuszczał. Na twoim miejscu nie zrzucałabym ziemi na dół. Potem b˛edziesz musiał zasypa´c dziur˛e z powrotem. — Po co? ˙ Zeby nikt nie odkrył złota, które tu zostawisz. — Nie zamierzam niczego zostawia´c. A jak je stad ˛ wywieziesz? — Mój ko´n jest bardzo silny. Nie a˙z tak. — To ile tego jest? Wi˛ecej ni˙z ko´n uniesie. — Naprawd˛e? I zaczał ˛ ra´zniej macha´c łopata.˛ Min˛eło pół godziny, kiedy uderzył w kamienie. Nast˛epnie poszerzył dół, z˙ eby mie´c wi˛ecej miejsca, podparł łopata˛ s´ciank˛e i uklakłszy, ˛ zaczał ˛ dłuba´c sztyletem w szparach. — Wła´sciwie czego ja tu szukam, Em? Kamienie sa˛ tak dopasowane, z˙ e nie mog˛e nawet wbi´c ostrza w szczeliny. Nie zniech˛ecaj si˛e, skarbie. Ten, który masz odszuka´c, jest odrobin˛e poluzowany. Próbował wi˛ec wytrwale, a˙z do skutku. Zaj˛eło mu to sporo czasu, gdy˙z w szczelinach osiadł pył nawiewany cierpliwie przez całe stulecia, ale wreszcie udało si˛e wydłuba´c go czubkiem sztyletu. Odrzucił sztylet, wział ˛ łopat˛e i zaczał ˛ podwa˙za´c kamie´n. Wyciagn ˛ ał ˛ go bez trudu. Z otworu powiało st˛echlizna.˛ Pod spodem była wolna przestrze´n, ale w ciemno´sciach niewiele widział, musiał wi˛ec usuna´ ˛c kilka nast˛epnych kamieni. Ku swemu rozczarowaniu zobaczył tylko stosy zapiaszczonych cegieł. Po co kto´s zadawałby sobie tyle trudu, z˙ eby ukrywa´c cegły? Althalus si˛egnał ˛ po jedna˛ i oczy´scił ja˛ z pyłu. Patrzył i patrzył, nie wierzac ˛ własnym oczom. Cegła pokryta pyłem sprzed wieków miała jaskrawo˙zółta˛ barw˛e. — Dobry bo˙ze! — wykrzyknał, ˛ czyszczac ˛ jaz zapałem. On jest w tej chwili zaj˛ety, Althalusie. Mo˙ze co´s mu przekaza´c? 97
— Tu musza˛ by´c tego tony! A nie mówiłam? Złoto było poodlewane w sztaby wielko´sci m˛eskiej dłoni, tylko nieco grubsze. Ka˙zda musiała wa˙zy´c z pi˛ec´ funtów. Althalus nagle u´swiadomił sobie, z˙ e cały si˛e trz˛esie. Wyciagał ˛ kolejno bloki z dołu i układał je na kamieniach. Daj spokój, Althalusie — ostrzegła go Emmy. — Dwadzie´scia? — spytał niech˛etnie. Nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby ko´n ud´zwignał ˛ wi˛ecej. Althalus zmusił si˛e do poprzestania na dwudziestu blokach. Uło˙zył z powrotem kamienie, zasypał dziur˛e piachem i posadził w s´wie˙zo poruszonej ziemi kilka specjalnie wykarczowanych krzaków. Potem „zrobił” dwa worki, wło˙zył do ka˙zdego po dziesi˛ec´ sztab, zawiazał ˛ je mocno, przewiesił przez ko´nski grzbiet tu˙z za siodłem i sam wskoczył na konia, pogwizdujac ˛ wesoło. A˙z kipisz dzi´s entuzjazmem — zauwa˙zyła Emmy. — Bo s´mierdz˛e bogactwem, Em. Czuj˛e to od kilku dni. Dawno si˛e nie kapałe´ ˛ s. — Nie to miałem na my´sli, kiciuniu. A szkoda. Od tego smrodu mogłoby skwa´snie´c mleko. — Mówiłem ci, z˙ e ci˛ez˙ ka praca mi nie słu˙zy. Pó´znym popołudniem przeprawili si˛e przez most na rzece Osthos i rozbili obóz po treborea´nskiej stronie. Dla s´wi˛etego spokoju Althalus si˛e wykapał, ˛ wyprał ubranie i nawet zgolił ponadmiesi˛eczny zarost. Emmy zdecydowanie si˛e to spodobało. Nast˛epnego dnia wstali bardzo wcze´snie i w trzy dni pó´zniej zamajaczyły przed nimi mury Osthosu. — Imponujace ˛ — zauwa˙zył Althalus. Na pewno ucieszy ich twoja opinia. Jak zamierzasz dosta´c si˛e do pałacu? — Co´s wymy´sl˛e. Jakie słowo odpowiada „trzymaj si˛e z daleka”? Bheudh. Wła´sciwie słowa bheudh u˙zywa si˛e, z˙ eby kto´s sobie co´s u´swiadomił, ale podczas wymawiania twoja my´sl powinna zmieni´c znaczenie. Czemu pytasz? — B˛ed˛e musiał pochodzi´c pieszo, z˙ eby odszuka´c pewnych urz˛edników, a w tym czasie jaki´s dra´n mo˙ze ukra´sc´ konia. Ten zwierzak jest mi teraz bardzo drogi. Ciekawe dlaczego. Althalus skr˛ecił kawałek w bok i zgodnie z instrukcja˛ Emmy zamienił pi˛ec´ sztab złota na tutejsze monety z wyrytym kłosem pszenicy. Dopiero tak przygotowany wjechał do miasta, gdzie zatrzymał si˛e przed sklepem z konfekcja.˛ Kupił tam kilka umiarkowanie eleganckich sztuk garderoby, aby ukry´c swe plebejskie pochodzenie. Kiedy wyszedł ze sklepu, Emmy powstrzymała si˛e od komentarza.
98
Wsiadł na konia i skierował si˛e w stron˛e publicznych budynków nieopodal pałacu. Chciał posłucha´c rozmów i zada´c par˛e pyta´n. — Na twoim miejscu unikałbym jej jak ognia, cudzoziemcze — poradził mu siwowłosy dygnitarz, zapytany o procedur˛e uzyskiwania audiencji u aryi Andiny. — Tak? A czemu˙z to? — Jeszcze przed s´miercia˛ swego ojca była przykra w obej´sciu, ale teraz jest wprost nie do wytrzymania. — Niestety, mam do niej interes. Chciałem omówi´c go z aryem, jej ojcem. Nie wiedziałem, z˙ e umarł. Co mu si˛e stało? — My´slałem, z˙ e ka˙zdy to wie. Miesiac ˛ temu napadli na nas Kantho´nczycy. Ich wojska doszły a˙z do murów miasta z zamiarem obl˛ez˙ enia. Wtedy szlachetny aryo wyprowadził swe oddziały i rozgonił napastników, ale na nieszcz˛es´cie jeden z tych łajdaków go zamordował. — O, do licha! — Oczywi´scie morderc˛e pojmano. — Doskonale. Czy arya Andina skazała go na s´mier´c? — Nie, ten człowiek wcia˙ ˛z z˙ yje. Arya rozwa˙za ró˙zne sposoby wyprawienia go na tamten s´wiat. Pewnie niebawem obmy´sli co´s stosownego. . . i nieprzyjemnego. W jakiej bran˙zy działasz, przyjacielu? — Jestem najemca˛ robotników. Dostojnik zerknał ˛ na niego z ukosa. Althalus mrugnał ˛ chytrze okiem. — Najemca robotników brzmi znacznie milej ni˙z handlarz niewolników, co? Słyszałem o inwazji na wasze miasto i wiem, z˙ e pojmali´scie pewna˛ liczb˛e je´nców. Ch˛etnie was od nich uwolni˛e. Wła´sciciele kopalni soli w Ansu daja˛ od r˛eki spore pieniadze ˛ za silnych, zdrowych niewolników, a za je´nców wojennych jeszcze dodatkowa˛ premi˛e. Zapłac˛e dobrym złotem. Jak my´slisz, czy ary˛e Andin˛e to zainteresuje? — Bardzo mo˙zliwe, z˙ e słowo „złoto” przyciagnie ˛ jej uwag˛e — przyznał dworzanin. — Eliara zatrzyma, bo zabił jej ojca, ale innych pewnie zgodzi si˛e odsprzeda´c. Jak ci na imi˛e, przyjacielu? — Zowia˛ mnie Althalus. — Bardzo staro˙zytne imi˛e. — Moja rodzina jest nieco staro´swiecka. — No to mo˙ze wstapimy ˛ do pałacu, panie Althalusie? Przedstawi˛e ci˛e naszej niezno´snej aryi. Stary dostojnik poprowadził go do bramy pałacu, gdzie natychmiast ich wpuszczono. ˙ — Zołnierze zajma˛ si˛e pa´nskim koniem, panie Althalusie. Przy okazji: nazywam si˛e Dhakan. Czasem zapominam, z˙ e cudzoziemcy mnie nie znaja.˛ — Bardzo mi miło, lordzie Dhakanie — skłonił si˛e grzecznie Althalus.
99
Emmy, która siedziała dotad ˛ sztywno na siodle, zeskoczyła zgrabnie na dziedziniec. — To pa´nski kot? — zagadnał ˛ Dhakan. — Ona patrzy na to inaczej, łaskawy panie. Koty ju˙z takie sa.˛ — Ja mam z˙ ółwia. Wprawdzie nie porusza si˛e zbyt szybko, ale có˙z. . . ja tak˙ze. Osthos był staro˙zytnym miastem, a sala tronowa w pałacu wygladała ˛ naprawd˛e imponujaco ˛ ze swa˛ marmurowa˛ posadzka˛ i wyniosłymi kolumnami. W ko´ncu sali, na podium osłoni˛etym z tyłu szkarłatnymi draperiami, na misternej roboty tronie siedziała Andina, arya Osthosu. Jaki´s grubas w białym płaszczu wygłaszał wła´snie monotonne przemówienie, w dyplomatyczny sposób sugerujac, ˛ z˙ e władczyni zbyt mała˛ wag˛e przywiazuje ˛ do spraw pa´nstwa, ale ewidentnie go nie słuchała. Andina była młoda, s´ci´sle rzecz biorac ˛ — bardzo młoda; według Althalusa nie mogła mie´c wi˛ecej ni˙z pi˛etna´scie lat. Wszyscy obecni w sali tronowej mieli siwe włosy, z wyjatkiem ˛ Arumczyka w kilcie, przykutego ła´ncuchem do marmurowej kolumny. I to na nim, swym rówie´sniku, władczyni skupiała swa˛ uwag˛e. Patrzyła prosto na niego wielkimi, prawie czarnymi oczami, bawiac ˛ si˛e od niechcenia długim sztyletem w kształcie laurowego li´scia. To wła´snie nasz Nó˙z, skarbie — w głowie Althalusa zabrzmiał triumfalny głos Emmy. — Czy ten przykuty do kolumny to morderca? — szepnał ˛ Althalus do Dhakana. — A˙z si˛e niedobrze robi, co? Nasza wspaniała, cho´c lekko szurni˛eta władczyni nie spuszcza z niego oka, odkad ˛ go pojmano. — Chyba ma jaki´s loch? — O tak, siedza˛ tam pozostali je´ncy. Z jakiego´s niepoj˛etego powodu nasza dziewczynka t˛eskni za widokiem tego młodego barbarzy´ncy. Nie odzywa si˛e do niego, tylko siedzi, patrzy jak urzeczona i ciagle ˛ bawi si˛e no˙zem. — Wyglada ˛ na nieco nerwowa.˛ — A ty by´s nie był nerwowy na jej miejscu? W tym momencie ukazała si˛e Emmy. Wyginajac ˛ wdzi˛ecznie ogon, przemaszerowała przez sal˛e i zatrzymała si˛e przed podium. Co ty wyprawiasz? — Althalus posłał jej zdumione pytanie. Nie wtracaj ˛ si˛e, skarbie. Oparła si˛e przednimi łapkami o marmurowy tron i zerknawszy ˛ na młoda˛ władczyni˛e, zamiauczała pytajaco. ˛ Arya odwróciła wzrok od je´nca i spojrzała w zielone oczy kotki. — Jaka s´liczna kiciunia! — wykrzykn˛eła. — Skad ˛ si˛e tu wzi˛eła´s? — Najmocniej przepraszam wasza˛ wysoko´sc´ — odezwał si˛e Althalus, wyst˛epujac ˛ naprzód. — Emmy, wracaj tu zaraz! Arya Andina obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem. 100
— Nie znam ci˛e — powiedziała gł˛ebokim, wibrujacym ˛ głosem. Taki głos pobudza ducha w ka˙zdym m˛ez˙ czy´znie. — Wasza wysoko´sc´ pozwoli. . . — Dhakan wysunał ˛ si˛e naprzód z ukłonem. — To jest pan Althalus, który przyjechał tu w interesie. — Chcesz na kolana, kiciuniu? — spytała Andina, biorac ˛ Emmy na r˛ece. Podniosła ja˛ na wysoko´sc´ twarzy. — Ach, czy˙z nie jest rozkoszna? — I posadziwszy sobie kotk˛e na kolanach, dodała: — O to ci wła´snie chodziło? Emmy zacz˛eła mrucze´c. — Ten oto pan Althalus jest przedsi˛ebiorca,˛ aryo Andino — mówił dalej Dhakan. — Zajmuje si˛e je´ncami, a poniewa˙z słyszał o ataku na nasze miasto, zatrzymał si˛e u nas, by ewentualnie wykupi´c od ciebie barbarzy´nców z Arum. Radziłbym ci, pani, udzieli´c mu posłuchania. — A na co ci oni, u licha? — spytała zaintrygowana arya. — Mam pewne kontakty w Ansu, wasza wysoko´sc´ . Wła´sciciele kopalni soli zawsze ch˛etnie kupuja˛ silnych, młodych m˛ez˙ czyzn. Ludzie przy tej robocie szybko si˛e zu˙zywaja.˛ — Wi˛ec jeste´s handlarzem niewolników? Althalus wzruszył ramionami. — Takie jest z˙ ycie, wasza wysoko´sc´ . Niewolnicy to cenny towar. Kupuj˛e ich tam, gdzie sprawiaja˛ kłopot, i zawo˙ze˛ w miejsca, gdzie mo˙zna ich zmusi´c do pracy. Ka˙zdy na tym zyskuje: sprzedajacy ˛ otrzymuje złoto, kupujacy ˛ — sił˛e robocza.˛ — A co dostaja˛ niewolnicy? — Wy˙zywienie, wasza wysoko´sc´ . Niewolnik nie musi si˛e martwi´c, skad ˛ wzia´ ˛c nast˛epny posiłek. Dostaje je´sc´ , nawet gdy jest nieurodzaj albo ryby nie biora.˛ — Nasi filozofowie mówia,˛ z˙ e niewolnictwo jest złe. — Nie zajmuj˛e si˛e filozofia,˛ wasza wysoko´sc´ . Nie mam ochoty zmienia´c s´wiata. Mog˛e zapłaci´c dziesi˛ec´ perquai´nskich złotych kłosów za ka˙zdego zdatnego do pracy je´nca, jakiego zechcesz mi sprzeda´c. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. — To bardzo przyzwoita cena, panie Althalusie. — Kupuj˛e najlepszy towar, wi˛ec płac˛e najlepsza˛ cen˛e. Nie zawracam sobie głowy dzie´cmi, starcami i młodymi kobietami. Bior˛e tylko zdrowych, silnych m˛ez˙ czyzn, którzy potrafia˛ cały dzie´n ci˛ez˙ ko harowa´c. — Tu zerknał ˛ na młodego Arumczyka. — Za pozwoleniem waszej wysoko´sci. . . — skłonił si˛e lekko i podszedł do kolumny, przy której siedział zakuty w ła´ncuchy Eliar. — Na nogi! — warknał. ˛ — Bo co? — odparł jeniec, patrzac ˛ spode łba. Althalus złapał go za włosy i szarpnał, ˛ zmuszajac ˛ do wstania. — Masz robi´c, co ci ka˙ze˛ , jasne? Otwórz usta, chc˛e zobaczy´c twoje z˛eby. Eliar zacisnał ˛ wargi.
101
— Jest nieco uparty, panie Althalusie — odezwała si˛e Andina. — Robi˛e co w mojej mocy, z˙ eby go z tego wyleczy´c. — Trzeba mie´c sporo stanowczo´sci, by złama´c w niewolniku ducha — zauwaz˙ ył Althalus. Si˛egnał ˛ po sztylet i wetknał ˛ go je´ncowi mi˛edzy zaci´sni˛ete z˛eby. — Dobre i zdrowe, to pomy´slny znak. Marne z˛eby wskazuja˛ na ogół, z˙ e z niewolnikiem jest co´s nie w porzadku. ˛ Eliar próbował rzuci´c si˛e na Althalusa, ale ła´ncuchy go przytrzymały. — Jest nierozgarni˛ety — zauwa˙zył Althalus — ale to da si˛e wyleczy´c. Chłopcze, czy twój sier˙zant nie mówił ci, z˙ e głupota˛ jest rzuca´c si˛e z gołymi r˛ekami na uzbrojonego faceta? Zwłaszcza gdy si˛e jest skutym ła´ncuchami? Młodzik naciagn ˛ ał ˛ ła´ncuchy do granic mo˙zliwo´sci, starajac ˛ si˛e je zerwa´c. — Jakie pr˛ez˙ ne muskuły! — pochwalił go Althalus. — Gotów jestem da´c za niego premi˛e, wasza wysoko´sc´ . — Ten akurat nie jest na sprzeda˙z — odrzekła zdecydowanie arya. W jej głosie zabrzmiała stalowa nuta, a czarne oczy błysn˛eły złowrogo. — Wszystko jest na sprzeda˙z — zauwa˙zył Althalus, u´smiechajac ˛ si˛e cynicznie. Nie naciskaj jej, Althalusie — zamruczała Emmy. — Wła´snie nad nia˛ pracuj˛e. My´slisz, z˙ e da si˛e namówi´c? Prawdopodobnie tak. Jest młoda i impulsywna. Spytaj o innych je´nców. Pewnie ich tak˙ze b˛edziesz musiał wykupi´c, z˙ eby dosta´c Eliara. — Porozmawiamy o nim pó´zniej, wasza wysoko´sc´ . Czy mógłbym rzuci´c okiem na pozostałych? — Oczywi´scie. Lordzie Dhakanie, prosz˛e zaprowadzi´c naszego go´scia do lochów. — W tej chwili, wasza wysoko´sc´ — odparł siwowłosy d˙zentelmen. — Prosz˛e t˛edy, panie Althalusie. — Pi˛ekna ta wasza arya — rzekł Althalus, kiedy opu´scili sal˛e. — I tylko dlatego ja˛ znosimy, mój Althalusie. Jest na tyle ładna, z˙ e patrzymy przez palce na jej wady. — Ustatkuje si˛e, Dhakanie. Wydajcie ja˛ za ma˙ ˛z, oto moja rada. Urodzi par˛e dzieciaków, to doro´snie. W lochu znale´zli jeszcze dziewi˛eciu Arumczyków w kiltach. Niektórzy wcia˙ ˛z mieli rany zadane w potyczce za murami Osthosu. Althalus udał, z˙ e ich taksuje. — Ogólnie całkiem nie´zle — o´swiadczył, kiedy wracali do sali tronowej. — Ale ten przykuty do kolumny to klucz do całej umowy. Jest najlepszy ze wszystkich. Je´sli namówimy ary˛e, by zgodziła si˛e go odda´c, zło˙ze˛ oficjalna˛ ofert˛e. Inaczej zwróc˛e si˛e gdzie indziej. — Pogadam z nia,˛ Althalusie — obiecał Dhakan. — Mo˙ze opiszesz warunki, w jakich niewolnicy musza˛ z˙ y´c w kopalniach Ansu. I nie zaszkodzi odrobina przesady. Nasza mała wprost dyszy z˙ adz ˛ a˛ zemsty. Wmówimy jej, z˙ e z˙ ycie niewolnika 102
w kopalni soli jest znacznie, ale to znacznie gorsze od wszystkiego, co mogłaby dla niego obmy´sli´c na miejscu. To mo˙ze przewa˙zy´c szal˛e. Wyka˙z si˛e elokwencja,˛ rozwod´z si˛e szeroko na temat straszliwych okrucie´nstw, jakie ich tam czekaja.˛ Nasza droga Andina kipi zło´scia,˛ a tacy ludzie w podejmowaniu decyzji kieruja˛ si˛e impulsami. Pomog˛e ci, ile potrafi˛e, bo chc˛e, z˙ eby ten Eliar zniknał ˛ z Osthosu. Je´sli Andina odmówi ci sprzeda˙zy, b˛ed˛e musiał znale´zc´ jaki´s sposób, by go zabi´c. Musz˛e si˛e go stad ˛ pozby´c. — Zaufaj mi, Dhakanie. W sprawach kupna i sprzeda˙zy naprawd˛e jestem najlepszy. — I wysłał my´sl do Emmy: — Masz ja,˛ Em? Jestem coraz bli˙zej celu. Zobacz, czy potrafisz rozbudzi´c w niej zainteresowanie kopalniami soli. Po co? ˙ Zebym mógł naopowiada´c jej strasznych historii. Jak rozumiem, zamierzasz ja˛ okłama´c, tak? Nie, opowiem jej prawd˛e. Je´sli nic si˛e nie zmieniło, kopalnie soli w Ansu sa˛ gorsze ni˙z najgł˛ebsze lochy w Nekwerosie. Dhakan my´sli, z˙ e to jaki´s trik. Przycis´nij ja˛ mocno, Em. Je´sli nie sprzeda nam Eliara, Dhakan go zabije. Kiedy Althalus z Dhakanem wrócili do sali tronowej, zobaczyli, z˙ e Andina odło˙zyła sztylet na bok i cała˛ uwag˛e po´swi˛eca Emmy. U´smiechała si˛e, a jej u´smiech przypominał wschodzace ˛ sło´nce. Nawet powarkujac ˛ na Eliara, była pi˛ekna, ale kiedy si˛e u´smiechn˛eła, Althalusowi a˙z ugi˛eły si˛e kolana z zachwytu. Dhakan wszedł na podium i przez dłu˙zsza˛ chwil˛e tłumaczył co´s aryi po cichu. Andina kr˛eciła uparcie głowa.˛ Nagle Dhakan skinał ˛ na Althalusa, który natychmiast podszedł do tronu. — Tak, panie? — Czas przej´sc´ do konkretów, panie Althalusie. Jaka jest twoja oferta? — Dziewi˛ec´ perquai´nskich kłosów za ka˙zdego z tych, którzy siedza˛ w lochu. — Mówiłe´s: dziesi˛ec´ ! — wzbił si˛e pod sufit głos Andiny, stanowczo zbyt skromnie opisany przez sier˙zanta Khalora. Althalus podniósł mały palec. — Cena jest do uzgodnienia, wasza wysoko´sc´ . Je´sli oddasz mi tak˙ze tego w ła´ncuchach, mog˛e ja˛ nieco skorygowa´c. Zapłac˛e osiemdziesiat ˛ jeden złotych kłosów za dziewi˛eciu z lochu albo sto za cała˛ grup˛e. — Czyli o dziewi˛etna´scie sztuk złota wi˛ecej. On nie jest wart a˙z tyle — odparła arya, znów podnoszac ˛ głos. — Wystawi˛e go na wabia, wasza wysoko´sc´ . W Ansu postawi˛e go na samym przodzie, z˙ eby wła´sciciele kopal´n dobrze mu si˛e przyjrzeli. Wybula˛ kup˛e złota, z˙ eby tylko go dosta´c. Potrafi˛e doceni´c dobry towar. Je´sli zamydl˛e kupcom oczy tym chłopakiem, wezma˛ z nim nawet kaleki. — Jak jest w tych kopalniach? Mógłby´s je opisa´c? Althalus udał dreszcz zgrozy. 103
— Wolałbym nie, wasza wysoko´sc´ . Na wschodzie, w Wekti, Plakandzie i Equero, przest˛epcy błagaja˛ o kar˛e s´mierci, z˙ eby tylko nie trafi´c do kopalni soli, bo to jest znacznie gorsze. Je´sli niewolnik ma pecha, mo˙ze przetrwa´c tam dziesi˛ec´ lat, szcz˛es´liwcy umieraja˛ po paru miesiacach. ˛ — Opowiedz mi co´s wi˛ecej — niemal zamruczała Andina. Althalus opisał wi˛ec szczegółowo warunki pracy w kopalniach, przesadzajac ˛ tylko odrobin˛e. Wspomniał o powszechnie panujacej ˛ s´lepocie, cz˛estym osuwaniu si˛e s´cian, które mia˙zd˙zyły na s´mier´c szcz˛es´liwców, o ustawicznych ciemno´sciach, wiecznym zimnie, wciskajacym ˛ si˛e w gardło pyle, o rosłych nadzorcach z batami. — Krótko mówiac ˛ — podsumował — uwa˙zam, z˙ e ró˙zni zbrodniarze bardzo madrze ˛ post˛epuja,˛ wybierajac ˛ stryczek ni˙z taki los. — Powiadasz wi˛ec, z˙ e to gorsze ni˙z s´mier´c? — upewniła si˛e Andina, przy czym oczy jej zal´sniły. — Ale˙z tak! Znacznie, znacznie gorsze! — Wi˛ec chyba rzeczywi´scie dojdziemy do porozumienia. Sto złotych kłosów za wszystkich, tak? — Taka jest moja oferta, wasza wysoko´sc´ . — Zatem umowa stoi. . . ale dorzucisz jeszcze kota. — Słucham? — Chc˛e mie´c t˛e s´liczna˛ kiciuni˛e. Je´sli mi ja˛ dasz, zawrzemy umow˛e.
ROZDZIAŁ 10 Zgód´z si˛e, Althalusie — przebiła si˛e przez jego zaskoczenie my´sl Emmy. Nie ma mowy — odwarknał. ˛ Naprawd˛e my´slisz, z˙ e potrafi mnie zatrzyma´c? Ty za to ka˙z jej dorzuci´c Nó˙z. Jak mam to zrobi´c? Twoja sprawa, wymy´sl co´s. Czy nie za to ci płac˛e? Ach, jeszcze jedno. Kiedy wydostaniesz od niej Nó˙z, nie przygladaj ˛ mu si˛e, od razu zatknij go za pas. Dlaczego? Czy ty si˛e kiedy nauczysz słucha´c bez zadawania pyta´n? Nie chc˛e, z˙ eby´s patrzył na Nó˙z, póki stad ˛ nie wyjdziemy. Nie pyskuj, tylko rób, co ci ka˙ze˛ . Tak jest, najdro˙zsza — ustapił. ˛ — W czym problem, panie Althalusie? — spytała Andina, głaszczac ˛ mruczac ˛ a˛ kotk˛e na swych kolanach. — Zaskoczyła´s mnie, wasza wysoko´sc´ . Jestem naprawd˛e bardzo przywiazany ˛ do mojej kocicy. . . — Poskrobał si˛e w brod˛e. — To stawia cała˛ umow˛e w innym s´wietle. Niewolnicy sa˛ tylko towarem, ale Emmy. . . Chyba b˛ed˛e zmuszony tak˙ze poprosi´c o jaki´s dodatek, zanim zgodz˛e si˛e z nia˛ rozsta´c. — Na przykład? — Och, sam nie wiem. — Udawał, z˙ e si˛e namy´sla. — Musiałoby to by´c co´s zwiazanego ˛ z twoja˛ osoba.˛ Za bardzo lubi˛e moja˛ kotk˛e, z˙ ebym miał ja˛ dołacza´ ˛ c do transakcji handlowej. Gdybym ja˛ tak po prostu sprzedał, fatalnie bym si˛e czuł. — Dziwny z ciebie człowiek, panie Althalusie. — Arya Andina przygladała ˛ mu si˛e błyszczacymi ˛ oczami. — Jaki˙z to osobisty przedmiot ukoiłby twe wra˙zliwe sumienie? — Nie musi to by´c nic warto´sciowego. Za Emmy nikomu nie płaciłem, po prostu par˛e lat temu znalazłem ja˛ przy drodze. Doskonale potrafi zjednywa´c sobie uczucia. — Tak, zauwa˙zyłam. — Andina impulsywnie podniosła Emmy na wysoko´sc´ swej twarzy. — Pokochałam t˛e kotk˛e, i ju˙z. Wybieraj, panie Althalusie. Wyznacz cen˛e. Althalus si˛e roze´smiał.
105
— Wasza wysoko´sc´ nie powinna tego mówi´c. Gdybym nie był uczciwym przedsi˛ebiorca,˛ mógłbym niecnie wykorzysta´c ten nagły przypływ uczu´c. — Wyznacz cen˛e, powiadam. Musz˛e mie´c t˛e pieszczoszk˛e. — Och. . . cokolwiek. Mo˙ze ten nó˙z, którym wasza wysoko´sc´ si˛e bawi? Chyba tak˙ze go lubisz, a tylko to si˛e liczy. — Wybierz co innego. — W oczach Andiny odmalowało si˛e zakłopotanie. — O nie, wasza wysoko´sc´ . Moja kotka za twój nó˙z. Nie b˛edziesz jej ceni´c, je´sli nie oddasz w zamian czego´s, na czym ci zale˙zy. — Twardy z ciebie negocjator, panie Althalusie. Emmy musn˛eła mi˛ekka˛ łapka˛ alabastrowy policzek aryi. — Ach. . . — Andina przytuliła kotk˛e do twarzy. — Zabieraj nó˙z, panie Althalusie. Bierz, co tylko zechcesz, o nic nie dbam, ale ja˛ musz˛e mie´c. Złapała nó˙z i cisn˛eła nim o marmurowa˛ posadzk˛e. — Je´sli wasza˛ wysoko´sc´ to zadowala, zajm˛e si˛e szczegółami — zaproponował gładko siwowłosy Dhakan. Najwyra´zniej to on dzier˙zył ster rzadów ˛ w Osthosie. — Dzi˛ekuj˛e, lordzie Dhakanie. — Andina podniosła si˛e z tronu, tulac ˛ zaborczo Emmy do piersi. — Masz by´c grzeczna˛ kotka,˛ Em — przykazał jej Althalus, schylajac ˛ si˛e po Nó˙z. — Pami˛etaj: z˙ adnego gryzienia. — To ona gryzie? — spytała arya. — Czasami. — Althalus wsadził sobie Nó˙z za pas. — Ale nie bardzo mocno. Zwykle przy zabawie, je´sli za bardzo si˛e podnieci. Wtedy wystarczy da´c pstryka w nos i jest spokój. Ach, powinienem wasza˛ wysoko´sc´ ostrzec: prosz˛e si˛e nie zdziwi´c, gdy zacznie ci my´c twarz. J˛ezyczek ma nieco szorstki, ale człowiek szybko si˛e przyzwyczaja. — A co najbardziej lubi je´sc´ ? — Ryb˛e, oczywi´scie. — Althalus skłonił si˛e nisko. — Przyjemnie robi si˛e interesy z wasza˛ wysoko´scia.˛ Brz˛eczenie długiego ła´ncucha zacz˛eło denerwowa´c Althalusa, jeszcze zanim dotarł z dziesi˛ecioma Arumczykami do bram Osthosu. Wcia˙ ˛z sobie przypominał, z˙ e nie podró˙zuje ju˙z sam, i bynajmniej go to nie cieszyło. Gdy tylko wyszli z miasta, wysłał my´sl do pałacu. Od dwudziestu pi˛eciu wieków nie dzieliła go od Emmy tak wielka odległo´sc´ . To tak˙ze mu si˛e nie podobało. Jestem zaj˛eta, Althalusie — usłyszał w odpowiedzi. — Nie zawracaj mi teraz głowy. Id´z do miejsca, gdzie zrobili´smy monety, i tam na mnie zaczekaj. Nie wiesz, jak długo to potrwa? Mo˙ze w nocy przyjd˛e. Zatrzymaj Eliara, a reszt˛e uwolnij. Zapłaciłem za nich kup˛e forsy. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Poka˙z im drog˛e do Arum i niech sobie ida.˛ 106
Z zagajnika, w którym wraz z Emmy zmienili pi˛ec´ sztab złota w monety, wcia˙ ˛z jeszcze było wida´c mury Osthosu. Podczas gdy ko´n brnał ˛ z trudem przez pole, jego pan roztropnie poprawił sobie słuch, z˙ eby si˛e dowiedzie´c, o czym rozmawiaja˛ niewolnicy. — . . . tylko jeden człowiek — szeptał Eliar. — Jak odejdziemy dalej od miasta, rzucimy si˛e na niego wszyscy i damy w łeb. Przeka˙zcie innym, niech czekaja˛ na mój znak. Na razie cicho siedzie´c i nie podskakiwa´c. Podskoczymy, jak go dorwiemy. Althalus u´smiechnał ˛ si˛e do siebie. — Ciekawe, czemu dopiero teraz na to wpadł — mruknał. ˛ — Powinno mu to przyj´sc´ do głowy ju˙z par˛e godzin temu. Najwyra´zniej b˛edzie musiał podja´ ˛c jakie´s kroki, z˙ eby zniech˛eci´c je´nców do wierno´sci dowódcy. Przy k˛epie drzew zeskoczył z konia. — No, panowie — rzekł — prosz˛e teraz siada´c i słucha´c. Jeste´scie o krok od bardzo pochopnej decyzji. Zanim ja˛ jednak podejmiecie, powinni´scie o czym´s wiedzie´c. — Wział ˛ klucz od ła´ncuchów i uwolnił pierwszego je´nca z brzegu. — Sta´n przed tamtymi, co´s im poka˙zemy. — Chcesz mnie zabi´c? — spytał chłopak, trz˛esac ˛ si˛e ze strachu. — Po tym, ile za ciebie zapłaciłem? Nie ple´c głupstw. — Althalus poprowadził je´nca na s´rodek polany. — Patrzcie teraz uwa˙znie! — Wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e dłonia˛ do góry i unoszac ˛ ja˛ wolno, zawołał: — Dheu! Niewolnik uniósł si˛e w powietrze z okrzykiem trwogi. Wznosił si˛e coraz wyz˙ ej i wy˙zej, w miar˛e jak Althalus, nieco dramatycznym gestem, podnosił r˛ek˛e. Po chwili chłopak był ju˙z tylko punkcikiem na niebie. — No — zwrócił si˛e Althalus do osłupiałych niewolników — jaka˛ to lekcj˛e otrzymali´smy wła´snie? Jak my´slicie, co si˛e stanie z waszym przyjacielem, je´sli go teraz puszcz˛e? — Spadnie? — wykrztusił Eliar. — Bardzo dobrze, Eliarze. Bystry z ciebie chłopak. A co b˛edzie, jak spadnie? — Prawdopodobnie si˛e zabije, tak? — Znacznie bardziej ni˙z „prawdopodobnie”. Rozpry´snie si˛e niczym dojrzały melon. Oto, moi panowie, wasza dzisiejsza lekcja: Nie chcecie wchodzi´c mi w parad˛e. Chcecie pój´sc´ w daleka˛ drog˛e, z˙ eby tylko nie pokrzy˙zowa´c mi planów. Czy kto´s potrzebuje dalszych wyja´snie´n? Jak jeden ma˙ ˛z pokr˛ecili przeczaco ˛ głowami. — No dobrze. Poniewa˙z wszyscy dokładnie zrozumieli, jak sprawy si˛e maja,˛ mo˙zemy opu´sci´c waszego przyjaciela na ziemi˛e. Dhreu! — I Althalus zaczał ˛ wolno opuszcza´c dło´n. Chłopak upadł ci˛ez˙ ko w traw˛e, wstrzasany ˛ gwałtownym łkaniem.
107
— Oj, przesta´n si˛e maza´c! — upomniał go Althalus. — Nic złego ci nie zrobiłem. Idac ˛ wzdłu˙z ła´ncucha, otwierał ka˙zdemu niewolnikowi z˙ elazna˛ obro˙ze˛ . Tylko Eliara pozostawił skutego. Potem wskazał na północ. — Tam jest Arum, panowie. Zabierzcie tego nieboraka i jazda do domu. Aha, kiedy ju˙z b˛edziecie na miejscu, powiedzcie wodzowi Albronowi, z˙ e znalazłem sztylet i z˙ e Eliar idzie ze mna.˛ Albron i ja wyrównamy rachunki przy okazji. — Co to wszystko ma znaczy´c? — spytał Eliar. — Zawarłem z twoim wodzem co´s w rodzaju układu. Przez pewien czas b˛edziesz dla mnie pracował. — Zerknał ˛ na pozostałych. — Powiedziałem: jazda do domu. Czemu was jeszcze tu widz˛e? Pu´scili si˛e biegiem i p˛edzili, póki nie stracił ich z oczu. — Nie zamierzasz mnie rozku´c? — spytał Eliar. — Wytrzymaj jeszcze troch˛e. — Je´sli zawarłe´s układ z moim wodzem, to nie musisz mnie trzyma´c na ła´ncuchu. Szanuj˛e jego słowo. — Z ła´ncuchami b˛edzie ci łatwiej, Eliarze. Póki jeste´s skuty, nie musisz zmaga´c si˛e z z˙ adnymi decyzjami natury moralnej. Chcesz co´s zje´sc´ ? — Nie — burknał ˛ chłopak, wydymajac ˛ wargi. Wydymanie warg wychodziło mu bardzo dobrze. Pomijajac ˛ kwa´sna˛ min˛e, był bardzo przystojnym młodzie´ncem — wysokim i jasnowłosym, barczystym. Łatwo zgadna´ ˛c, dlaczego inni arumscy chłopcy z oddziału sier˙zanta Khalora widzieli w nim swego przywódc˛e. Althalus okr˛ecił ła´ncuch Eliara wokół pnia, zapiał ˛ go dla pewno´sci, po czym wyciagn ˛ ał ˛ si˛e na pokrytej li´sc´ mi ziemi. — Ty te˙z mógłby´s si˛e zdrzemna´ ˛c — poradził chłopakowi. — Przed nami długa droga i przypuszczam, z˙ e ze snem b˛edzie raczej kiepsko. — Dokad ˛ idziemy? — spytał Eliar, w którym wyra´znie ciekawo´sc´ wzi˛eła gór˛e nad uraza.˛ — Nie mam bladego poj˛ecia — wyznał Althalus. — Kiedy Emmy tu dotrze, pewnie nam powie. — Twoja kocica? ´ — Nie wszystko jest takie, jakie si˛e wydaje, Eliarze. Spij. — Mógłbym dosta´c kawałek chleba czy co´s. . . ? — Mówiłe´s, z˙ e nie jeste´s głodny. — Zmieniłem zdanie. Teraz ch˛etnie co´s bym zjadł. Althalus przywołał bochenek chleba i rzucił go je´ncowi. — Jak˙ze´s to zrobił?! — To tylko taka sztuczka, której nauczyłem si˛e kilka lat temu. Naprawd˛e nic wielkiego.
108
— W z˙ yciu czego´s podobnego nie widziałem! Ty nie jeste´s zwykłym człowiekiem, co? — Nie za bardzo. Zjedz kolacj˛e i id´z spa´c. Althalus uło˙zył si˛e znowu i zapadł w sen. Tu˙z po północy, cicho niczym duch, w zagajniku pojawiła si˛e Emmy. Althalus wła´snie si˛e budził. Czy nie jeste´smy czasem z´ dziebko lekkomy´slni, skarbie? — Bo co? Zdawało mi si˛e, z˙ e powiniene´s mie´c oko na Eliara. — On nigdzie nie pójdzie, Em. . . chyba z˙ e razem z tym drzewem. Miałe´s jakie´s trudno´sci z namówieniem jego towarzyszy do odej´scia? — Nie, z˙ adnych. Knuli co´s po drodze, ale udowodniłem im, z˙ e to kiepski pomysł. Naprawd˛e? W jaki sposób? — Wybrałem pierwszego lepszego i postapiłem ˛ tak samo jak wtedy z Pekhalem. W lot poj˛eli, o co mi chodzi. Potem ich rozkułem i kazałem i´sc´ do domu. Mało nóg nie pogubili. Efekciarz! — Em, ja znam mentalno´sc´ Arumczyków. Sa˛ tak niesamowicie lojalni, z˙ e musiałem zrobi´c co´s spektakularnego, aby zdecydowali si˛e zostawi´c Eliara. Inaczej zaczailiby si˛e gdzie´s w krzakach, z˙ eby wciagn ˛ a´ ˛c nas w pułapk˛e i go odbi´c. I udało mi si˛e ich przekona´c. Masz Nó˙z? Poklepał r˛ekoje´sc´ wystajac ˛ a˛ zza pasa. — Jest tutaj. Sta´n w s´wietle ksi˛ez˙ yca — poleciła, wyprowadzajac ˛ go spo´sród drzew. — Co robimy? Odczytasz napis na No˙zu. — Przyjmuj˛e rozkazy od ciebie, nie od tego antyku. To tylko s´rodek ostro˙zno´sci, Althalusie. Nó˙z musi si˛e upewni´c, czy po drodze nie straciłe´s zapału. — O co chodzi? Nie ufasz mi? Ja miałabym ci ufa´c? — za´smiała si˛e ironicznie. — Nie jeste´s specjalnie miła. Po prostu we´z Nó˙z i czytaj. Sko´nczmy z tym wreszcie. Wyciagn ˛ ał ˛ Nó˙z zza pasa i trzymał go pod s´wiatło. Inskrypcja na ostrzu była skomplikowana i bardzo wyra´zna, z przeplatajacymi ˛ si˛e wokół siebie liniami. Pismo nie składało si˛e z odr˛ebnych piktogramów, jakie Althalus znał z Ksi˛egi, ale
109
zlewało si˛e w cało´sc´ . Mimo to bez trudu wyłowił jedno słowo, gdy˙z połyskiwało w bladym s´wietle. Co wyczytałe´s? — „Poszukiwanie”. Rozległa si˛e cicha melodia, która zdawała si˛e wznosi´c coraz wy˙zej i wy˙zej, otulajac ˛ go, spowijajac, ˛ niemal pieszczac ˛ swym brzmieniem. Było to co´s tak pi˛eknego, z˙ e Althalusowi napłyn˛eły łzy do oczu. Teraz ju˙z jeste´s mój — orzekła z duma˛ Emmy. — Przecie˙z od dawna jestem twój. Czy ten Nó˙z naprawd˛e s´piewał? O tak. — Po co? Dał mi zna´c, z˙ e jeste´s wybrany. I z˙ e oczywi´scie zrobisz dokładnie, co ci ka˙ze˛ . — Rzuciła mu chytre spojrzenie. — Siadaj! Usiadł. Wsta´n! Podniósł si˛e z wysiłkiem. — Przesta´n, Emmy! Ta´ncz! Zaczał ˛ niezdarnie podrygiwa´c. — Czekaj, ju˙z ja si˛e z toba˛ policz˛e! Nic mi nie zrobisz. Mo˙zesz ju˙z przesta´c, chciałam ci tylko pokaza´c, do czego zdolny jest Nó˙z. Przy No˙zu ty tak˙ze potrafisz to wszystko. . . na wypadek gdyby Eliar czy inni, których zabierzemy po drodze, przestali ci˛e słucha´c. — To mo˙ze by´c całkiem wygodne. — Przyjrzał si˛e bli˙zej ostrzu. — Mogłem odczyta´c tylko to jedno słowo. Wyskakuje wprost ze s´rodka tamtych zakr˛etasów. Te „zakr˛etasy” sa˛ dla innych. — Czemu nie mog˛e ich odczyta´c? Nikt nie mo˙ze odczyta´c wszystkiego, Althalusie. Niektóre ze słów były przeznaczone dla ludzi sprzed tysi˛ecy lat, inne dla tych, którzy urodza˛ si˛e dopiero za kilka tysiacleci. ˛ Rozumiesz, nasz obecny kryzys nie jest jedynym w całej historii s´wiata. — Ten mi wystarczy. Czy Nó˙z powiedział ci, dokad ˛ teraz pójdziemy? To si˛e oka˙ze pó´zniej, jak Eliar odczyta swoje instrukcje. Wszystko we wła´sciwym czasie i miejscu. — Jak sobie z˙ yczysz, najdro˙zsza. — Zmarszczył lekko czoło. — Sprawd´zmy, czy dobrze wszystko zrozumiałem. Nikt poza wybra´ncami nie odczyta nic z No˙za, tak? Tak. — Ka˙zdy inny widzi tylko te zakr˛etasy, które wygladaj ˛ a˛ jak ozdoba? Przecie˙z ju˙z ci mówiłam. — A gdybym pokazał go Ghendowi? Albo Pekhalowi czy Khnomowi?
110
Daleko byłoby słycha´c ich wrzaski. Sam widok No˙za sprawia agentom Daevy ból nie do zniesienia. — No dobrze — u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — Mo˙ze mimo wszystko nie b˛ed˛e nim kroił boczku. Jak mo˙zesz! — Tylko z˙ artowałem. To bardzo po˙zyteczny Nó˙z, b˛ed˛e musiał bardzo na niego uwa˙za´c. Przykro mi, skarbie, ale nie ty b˛edziesz go nosił. — A kto? Prawdopodobnie Eliar. — Jeste´s absolutnie pewna, z˙ e to bezpieczne? To przecie˙z profesjonalny zabójca. Jak tylko dostanie Nó˙z do r˛eki, z miejsca wpakuje mi go w brzuch. Tak naprawd˛e nie ma w z˙ yciu nic pewnego, Althalusie. — Ach, pi˛ekne dzi˛eki! To bezpieczny układ. Szansa, z˙ e Eliar ci˛e zabije, jest mniej wi˛ecej taka sama jak to, z˙ e jutro sło´nce wzejdzie po zachodniej stronie nieba. — Chyba nie postawiłbym na to zbyt wiele. Czemu go nie obudzimy i nie ka˙zemy czyta´c? Niech s´pi. Kiedy odczyta napis, dowiemy si˛e, dokad ˛ si˛e uda´c, a wtedy musimy natychmiast rusza´c w drog˛e. Lepiej nie zaczyna´c od bładzenia ˛ po ciemku. Wzruszył ramionami. — Ty tu rzadzisz, ˛ Em. — Spojrzał na nia˛ z ciekawo´scia.˛ — Co zrobiła´s Andinie, z˙ e dała si˛e namówi´c? Przecie˙z tak naprawd˛e wcale nie chciała sprzeda´c mi Eliara. Sprawiłam, z˙ e jej miło´sc´ do mnie okazała si˛e silniejsza ni˙z nienawi´sc´ do niego. — Sadziłem, ˛ z˙ e nie sta´c ci˛e na takie rzeczy. Nie zasiałam w niej tej miło´sci, skarbie. Ja tylko ja˛ rozbudziłam. Andina jest bardzo młoda i nami˛etna. Kocha i nienawidzi cała˛ soba,˛ ka˙zda˛ czasteczk ˛ a˛ ciała, a kocha nawet mocniej, ni˙z nienawidzi. Wystarczyło wyzwolicie miło´sc´ . Jak wiesz, jestem prawdziwym ekspertem w takich sprawach. — Oszukała´s ja.˛ Nie, wcale nie. Andina jest bardzo ładna i miło pachnie. Jest łagodna, serdeczna, a głos ma niczym dzwon. Bardzo łatwo ja˛ pokocha´c, a i ona umie miło´sc´ odwzajemni´c. Wcale jej nie oszukałam, Althalusie, naprawd˛e ja˛ kochałam. . . i nadal kocham. — Miała´s kocha´c tylko mnie. Co za s´mieszny pomysł! Przecie˙z to, z˙ e ja˛ kocham, nie znaczy, z˙ e ciebie kocham mniej. Moja miło´sc´ jest bez granic, rozumiesz? — Ale teraz od niej uciekła´s, a to znaczy, z˙ e wykiwałem ja˛ w kwestii Eliara, No˙za i ciebie, wszystko jednego dnia. Naprawd˛e my´sl˛e, z˙ e powinni´smy si˛e stad ˛ zabiera´c, i to natychmiast. 111
Ona si˛e obudzi dopiero rano; dopilnowałam tego. Najpierw ka˙ze przeszuka´c cały pałac, pomysł wysłania z˙ ołnierzy przyjdzie jej do głowy pó´zniej. — Na pewno? Zaufaj mi. Eliar obudził si˛e tu˙z przed s´witem. Najwyra´zniej zapomniał, z˙ e jest przykuty do drzewa, bo jeszcze zanim ocknał ˛ si˛e na dobre, próbował si˛e szarpa´c. — Spokój! — warknał ˛ Althalus. — Mo˙zesz si˛e porani´c. Eliar zaprzestał walki. Podniósł przegub i brz˛eknał ˛ ła´ncuchem. — Nie musisz mnie ju˙z trzyma´c w okowach. Przecie˙z ci powiedziałem, z˙ e je´sli rzeczywi´scie masz układ z moim wodzem, zrobi˛e, co mi rozka˙zesz. Ale je˙zeli kłamiesz, odpowiesz za wszystko. — Widz˛e, z˙ e zaczynasz nabiera´c rozsadku ˛ — pochwalił go Althalus. — Chciałem tylko nap˛edzi´c ci troch˛e stracha, z˙ eby´s pojał, ˛ w czym rzecz. — Jestem dobrym z˙ ołnierzem i słucham rozkazów mojego wodza. Nie musz˛e niczego rozumie´c, po prostu robi˛e, co mi si˛e ka˙ze. — My´sl˛e, z˙ e jako´s si˛e dogadamy. Podaj r˛ece, zdejm˛e ci ła´ncuch. Uwolniony Eliar wstał z ziemi, przeciagn ˛ ał ˛ si˛e i ziewnał. ˛ — Kiepsko spałem — wyznał. — Te ła´ncuchy brz˛eczały przy ka˙zdym ruchu. Jak mam si˛e do ciebie zwraca´c? Mo˙ze „sier˙zancie”? Rób, co chcesz, a „pan” nie b˛ed˛e ci mówił. — Je´sli cho´c raz nazwiesz mnie panem, splot˛e ci paluchy w warkoczyk. Mam na imi˛e Althalus i tak do mnie mów. — Naprawd˛e tak si˛e nazywasz? W naszym klanie jest stara legenda o Althalusie. — Wiem. Wódz Albron my´sli, z˙ e to tylko przypadek, ale jest w bł˛edzie. — Althalus zrobił kwa´sna˛ min˛e. — Moje imi˛e to niemal jedyna zgodna z prawda˛ cz˛es´c´ tej historii. Reszta jest najwi˛ekszym łgarstwem, jakie kiedykolwiek słyszałem, a było tego całkiem sporo. Postawmy spraw˛e jasno: to ja obrabowałem Gostiego Pasibrzucha dwa i pół tysiaca ˛ lat temu, ale w skarbcu nie znalazłem złota, tylko mied´z i troch˛e mosiadzu. ˛ Gosti chciał wszystkim wmówi´c, z˙ e jest najbogatszy na s´wiecie, i dlatego rozpowiadał kłamliwie, ile to niby złota mu ukradłem. W z˙ yciu nie uwierzyłby´s, jakie przez to miałem kłopoty. — Nikt tak długo nie z˙ yje — burknał ˛ chłopak. — Te˙z tak my´slałem, ale Emmy wybiła mi to z głowy. Teraz do rzeczy: umiesz czyta´c? — Rycerze nie traca˛ czasu na takie głupoty. — Co´s jednak b˛edziesz musiał odczyta´c. — Przecie˙z mówi˛e, z˙ e nie umiem. Ty mi to przeczytasz.
112
— Tak si˛e nie da. — Althalus wyciagn ˛ ał ˛ Nó˙z do Eliara i pokazał mu skomplikowany wzór na ostrzu. — Co tu jest napisane? — Powtarzam jeszcze raz: nie umiem czyta´c. — Spójrz na to, Eliarze. Nie mo˙zesz czyta´c, je´sli nie patrzysz. Eliar przyjrzał si˛e li´sciowatemu ostrzu i nagle szarpnał ˛ w tył głowa.˛ — „Prowadzenie”. Tu jest napisane „prowadzenie”! Umiem czyta´c! I a˙z si˛e cofnał, ˛ bo poraziła go pie´sn´ No˙za. — Ładne, co? — spytał Althalus. Emmy siedziała nieopodal, obserwujac ˛ t˛e scen˛e w milczeniu. Potem podeszła do nich i popatrzyła z bliska na Eliara, który wcia˙ ˛z gapił si˛e na Nó˙z z wyrazem oszołomienia na twarzy. Wydaj mu jaki´s rozkaz, Althalusie — zasugerowała. — Upewnijmy si˛e, z˙ e wcia˙ ˛z masz nad nim władz˛e, zanim wr˛eczymy mu Nó˙z. Althalus skinał ˛ głowa.˛ — Wsta´n, Eliarze! Chłopak natychmiast si˛e podniósł. Chwiał si˛e nieco na nogach i przykładał dło´n do czoła. — Troch˛e mnie zamroczyło — wyznał. — Ta´ncz! Eliar zaczał ˛ rytmicznie podskakiwa´c i przytupywa´c. — Przesta´n. Eliar przestał. — R˛ece na kark! — Po co to wszystko? — spytał chłopak, podnoszac ˛ posłusznie r˛ece. — Musz˛e si˛e upewni´c, czy to nadal działa. Mo˙zesz opu´sci´c r˛ece. Zauwa˙zyłe´s co´s osobliwego? ˙ wcia˙ — Ze ˛z ka˙zesz mi robi´c jakie´s głupie rzeczy. — Skoro wydaja˛ ci si˛e głupie, czemu je robisz? — Jestem z˙ ołnierzem, Althalusie. Zawsze słucham rozkazów przeło˙zonego, a je´sli sa˛ głupie, to jego sprawa. — To chyba psuje cała˛ przyjemno´sc´ , co, Emmy? — powiedział na głos Althalus. — Czy Eliara do podskoków zmusił Nó˙z, czy te˙z to kwestia musztry? Eliar popatrzył ze zdumieniem na kotk˛e. — Jak ona wyrwała si˛e Andinie? — Ma swoje sposoby. — Andina b˛edzie w´sciekła. Chyba powinni´smy czym pr˛edzej rusza´c w drog˛e. . . zaraz po s´niadaniu. — Jeste´s głodny? — Ja zawsze jestem głodny. — Wi˛ec czemu nie jemy? — Althalus wyciagn ˛ ał ˛ Nó˙z do chłopca. — Trzymaj. Teraz ty b˛edziesz go nosił. Wsad´z go za pas i dobrze pilnuj. 113
Eliar schował r˛ece za plecy. — Chyba powiniene´s wiedzie´c, z˙ e ubiegłej nocy, jeszcze zanim si˛e poznalis´my, zamierzałem ci˛e zabi´c. Przemy´sl to sobie, zanim oddasz mi Nó˙z. — Ale teraz ju˙z nie b˛edziesz próbował, prawda? — Nie, teraz ju˙z nie. — Dlaczego? — Bo jeste´s moim przeło˙zonym. Przez układ z wodzem Albronem zostałe´s kim´s w rodzaju sier˙zanta, a dobry z˙ ołnierz nigdy nie próbuje zabija´c sier˙zanta. — Wi˛ec nie mam powodu do obaw. Bierz Nó˙z, Eliarze, i zjedzmy co´s wreszcie. ´ — Swietny pomysł! — ucieszył si˛e chłopak. — Boczek? Szynka? — Wszystko jedno, byle szybko. Althalus przywołał troch˛e szynki i bochenek chleba. Postarał si˛e te˙z o du˙zy kubek mleka. Eliar rzucił si˛e na to wszystko, jakby nie jadł od tygodnia. Althalus wywołał dokładk˛e. Jak długo ma nosi´c ten Nó˙z? — spytał mentalnie Emmy. Nie jestem pewna. — Obserwowała jedzacego ˛ Eliara z nieznacznym rozbawieniem. — Zobaczmy, czy potrafisz go namówi´c, by pokazał mi na chwil˛e Nó˙z. Musz˛e sprawdzi´c, dokad ˛ mamy si˛e uda´c. — Eliarze, nie musisz sobie przerywa´c, ale Emmy chce rzuci´c okiem na twój Nó˙z. Eliar wymamrotał co´s pod nosem. — Nie mów z pełna˛ g˛eba˛ — upomniał go Althalus. — Po prostu daj jej Nó˙z. Eliar przeło˙zył kawałek szynki z prawej r˛eki do lewej i otarłszy dło´n z tłuszczu o traw˛e, wyciagn ˛ ał ˛ Nó˙z zza pasa. Wcia˙ ˛z poruszajac ˛ ustami, podsunał ˛ go Emmie pod oczy. Awes — przeczytała. A nie jest czasem zburzone? I co z tego? Nic, tak sobie wspomniałem. Pójd˛e osiodła´c konia. Emmy wróciła do swoich obserwacji. Nie ma po´spiechu, Althalusie. Ten chłopak dopiero zaczał ˛ je´sc´ .
ROZDZIAŁ 11 — Gdzie wła´sciwie jest ta wojna? — spytał Eliar, biegnac ˛ truchcikiem obok konia. — I przeciw komu mamy walczy´c? — Jaka wojna? — Althalusie, z˙ ołnierzy nie najmuje si˛e dla zabawy. Przecie˙z nie wyrwałe´s mnie z takim trudem z rak ˛ Andiny tylko dlatego, z˙ e czujesz si˛e samotny. Sier˙zant Khalor zawsze nam powtarzał, z˙ e powinno si˛e zebra´c jak najwi˛ecej informacji o przeciwniku. — Twój sier˙zant jest bardzo roztropny. — Wszyscy patrzyli´smy w niego jak w t˛ecz˛e, chocia˙z potrafił by´c okropnie drobiazgowy. Przysiagłbym, ˛ z˙ e mo˙ze pół dnia gada´c o jednej plamce rdzy na mieczu. — Przypuszczam, z˙ e niektórzy z˙ ołnierze maja˛ to we krwi. Ja tam nie ekscytuj˛e si˛e byle czym. Zardzewiały miecz zabija tak samo jak wypolerowany. — Widz˛e, z˙ e s´wietnie si˛e rozumiemy — rzekł Eliar z szerokim u´smiechem. — No wi˛ec z kim mam si˛e bi´c? — To nie jest zwykła wojna. . . przynajmniej na razie. Jeszcze nie mówi si˛e o armiach ani polach bitewnych. — Bo wcia˙ ˛z nie mo˙zemy si˛e zdecydowa´c, po której jeste´smy stronie? Althalus mrugnał ˛ okiem. — To najlepsze okre´slenie naszej sytuacji, jakie dotad ˛ słyszałem. Uwa˙zaj, co mówisz — warkn˛eła mu w głowie Emmy. Althalus si˛e roze´smiał. — I wła´snie dlatego, mój Eliarze, musimy absolutnie polega´c na No˙zu. Tylko on mo˙ze nam wskaza´c, kto jest po naszej stronie. Ci, których potrzebujemy, potrafia˛ z niego czyta´c, inni nie, natomiast Emmy umie odczyta´c wi˛ecej ni˙z ty i ja. Nó˙z jej pokazuje, dokad ˛ mamy i´sc´ i jak pozyska´c sprzymierze´nców. — Emmy chyba nie jest zwykła˛ kotka? ˛ Moja matka miała kota, ale on umiał tylko je´sc´ , spa´c i łowi´c myszy. Je´sli Emmy jest taka wa˙zna, to bardzo ryzykowałe´s, kiedy przehandlowałe´s ja˛ na Nó˙z. Andina to dziwna osóbka. Masz szcz˛es´cie, z˙ e nie przykuła Emmy do słupka przy swym łó˙zku. — Tak jak ciebie do kolumny w sali tronowej? 115
Eliar si˛e wzdrygnał. ˛ — To był prawdziwy koszmar, Althalusie. Od jej wzroku a˙z mnie ciarki przechodziły. Siedziała tam i godzinami bawiła si˛e tym sztyletem, patrzac ˛ mi prosto w oczy. Dziwne sa˛ te kobiety, no nie? — O tak, Eliarze. Rzeczywi´scie sa˛ dziwne. Krótko przed południem Althalus zauwa˙zył w pewnej odległo´sci od drogi gospodarskie zabudowania. Skr˛ecił w s´cie˙zk˛e, która prowadziła ku domowi. — Trzeba ci konia — powiedział do Eliara. — Potrafi˛e i pieszo dotrzyma´c ci kroku. — Mo˙zliwe, ale przed nami długa droga. Pogadam z gospodarzem i zobacz˛e, co nam zaproponuje. Podczas gdy Althalus rozmawiał z chudym wła´scicielem, Eliar przygladał ˛ si˛e uwa˙znie koniom w wielkiej zagrodzie za domem. — Ten — rzekł, głaszczac ˛ uszy rosłego gniadosza. Gospodarz zaczał ˛ si˛e wzbrania´c, ale zmienił zdanie, kiedy Althalus zabrz˛eczał sakiewka.˛ — Za du˙zo mu dałe´s — zauwa˙zył Eliar, kiedy wyjechali na drog˛e. — Pieniadze ˛ nic nie znacza.˛ — Pieniadze ˛ zawsze co´s znacza,˛ chyba z˙ e zdobywasz je w taki sam sposób jak prowiant. — Rzucił Althalusowi ostre spojrzenie. — Robisz je, prawda? Po prostu zostałe´s z tyłu, machnałe´ ˛ s r˛eka˛ i zaraz zjawiła si˛e wielka kupa złota, tak? — Nie, w gruncie rzeczy nie. — Althalus przystanał ˛ i oczy mu si˛e nagle rozszerzyły. A mógłbym tak? — wysłał pytanie do Emmy, która spokojnie drzemała w jego kapturze. Przypuszczalnie. Wi˛ec po co kazała´s mi kopa´c? Uczciwa praca ci słu˙zy, skarbie. Poza tym to niezupełnie tak działa. Jedzenie owszem, ale minerały to inna sprawa. Dlaczego? Bo tak ju˙z jest, Althalusie. Istnieje pewna równowaga i nie powinno si˛e jej narusza´c. Mo˙zesz mi to wyja´sni´c? Nie, raczej nie. Jechali niestrudzenie przez jeszcze dwa dni, póki nie znale´zli si˛e z dala od Osthosu, i dopiero wtedy dali koniom wytchna´ ˛c. Nagie równiny Treborei wysuszone palacym ˛ sło´ncem robiły przygn˛ebiajace ˛ wra˙zenie, wi˛ec dla urozmaicenia Althalus opowiadał Eliarowi nieco ubarwione historie o swych przygodach z cza´ sów, zanim trafił do Domu na Ko´ncu Swiata. Chłopak, jak wszyscy Arumczycy,
116
uwielbiał ciekawe opowie´sci i był dokładnie takim typem słuchacza, jaki zawsze rozgrzewał serce starego złodzieja. Oczywi´scie Althalus z´ dziebko oszukiwał. Za ka˙zdym razem, kiedy uwaga Eliara zaczynała słabna´ ˛c, kurze udko czy bochenek chleba natychmiast ja˛ o˙zywiały. Taki układ słu˙zył znakomicie obydwóm stronom, natomiast Emmy, nie wiadomo dlaczego, wolała skraca´c sobie czas drzemkami. Kiedy rozbijali obóz na noc, Eliar zajmował si˛e ko´nmi. Althalus zapewniał dostaw˛e siana i owsa, nierzadko musiał te˙z przywoływa´c zapas wody, ale reszta nale˙zała do Eliara, co bardzo odpowiadało jego przeło˙zonemu. Par˛e dni pó´zniej min˛eli ogrodzone murami miasto Leupon i przeprawiwszy si˛e przez rzek˛e Kanthon, wkroczyli do Equero. Kraina jezior nie była tak spieczona jak równiny Perquaine i Treborei, tote˙z ludno´sc´ tutejsza nie musiała si˛e trzyma´c tak blisko wysychajacych ˛ sadzawek czy brzegów rzek. Po dziesi˛eciu dniach marszu przez Equero znale´zli si˛e w pradawnej kolebce ludzko´sci — Medyo. Po pi˛eciu nast˛epnych dotarli do wideł rzeki Medyo i ruin miasta Awes. — Co tu si˛e stało? — spytał Eliar, gdy zatrzymali si˛e na zachodnim brzegu w oczekiwaniu na bark˛e, która za pewna˛ opłata˛ woziła podró˙znych do ruin. — Wojna. Z tego co wiem, za dawnych czasów władz˛e w całym Medyo i okolicznych krajach sprawowali kapłani. Okazali si˛e troch˛e zbyt chciwi, tote˙z wojsko uznało, z˙ e s´wiat bez nich b˛edzie o wiele sympatyczniejszy, i postanowiło si˛e o tym przekona´c. A poniewa˙z kapłani tak˙ze mieli armi˛e, dyskusja obu stron zacz˛eła si˛e przeciaga´ ˛ c, a˙z sko´nczyła si˛e na ulicach Awes. — To rzeczywi´scie musiało si˛e dzia´c dawno temu. Patrz, na ulicach rosna˛ zupełnie stare drzewa. Althalusie — zamruczał głos Emmy — musz˛e natychmiast porozmawia´c z Eliarem i w tym celu po˙zyczam sobie twój głos. Lepiej b˛edzie, je´sli w tym czasie on b˛edzie mnie trzymał. Dlaczego? Po prostu zrób, co ci ka˙ze˛ , i nie zadawaj głupich pyta´n. Althalus podał kotk˛e towarzyszowi. — We´z ja,˛ chce z toba˛ pogada´c. Eliar schował r˛ece za siebie. — Raczej nie mam ochoty. — To jej nabierz. — Nie rozumiem kociej mowy — protestował chłopak, biorac ˛ Emmy na r˛ece z wyra´zna˛ niech˛ecia.˛ — Ona sprawi, z˙ e zrozumiesz. Wyno´s si˛e stad, ˛ Althalusie. Id´z policzy´c drzewa albo zajmij si˛e czym´s innym. B˛ed˛e u˙zywała twojego głosu, wiec si˛e nie wtracaj. ˛ — Po chwili Althalus rzeczywi´scie usłyszał swój głos, chocia˙z nieco cichszy i wy˙zszy: — Słyszysz mnie, 117
Eliarze? — Oczywi´scie, przecie˙z jeste´s zaledwie o kilka stóp dalej. Masz jaki´s dziwny głos. — Nie jestem Althalusem, u˙zywam tylko jego głosu. Na mnie patrz, nie na niego. Eliar spojrzał ze zdumieniem na kotk˛e, która skrzywiła nosek. — Powiniene´s si˛e wykapa´ ˛ c. — Byłem co nieco zaj˛ety, łaskawa pani. — Mo˙zesz mnie popie´sci´c, je´sli chcesz. — Ju˙z si˛e robi — odparł Eliar, głaszczac ˛ jej futerko. — Nie tak mocno. — Najmocniej przepraszam. — Miły chłopak. . . — zamruczała Emmy po˙zyczonym głosem. — No dobrze, Eliarze, teraz słuchaj uwa˙znie. Istnieje szansa, z˙ e na drugim brzegu rzeki natrafimy na nieprzyjaciela. Co robisz, kiedy spotykasz wroga? — Zabijam go, pani. — No wła´snie. — Emmy! — nie wytrzymał Althalus. — Cicho bad´ ˛ z, Althalusie, to sprawa mi˛edzy tym chłopcem a mna.˛ Słuchaj, Eliarze, spotkamy si˛e tam z kapłanami. Chc˛e, z˙ eby´s ka˙zdemu z nich pokazał Nó˙z. Umiesz udawa´c głupka? Eliar posmutniał. — Pani, jestem wiejskim chłopakiem z gór Arum. Głupota to nasza specjalno´sc´ . — Wolałabym, z˙ eby´s nazywał mnie „Emmy”, Eliarze, nie musimy by´c tacy oficjalni. Oto co masz zrobi´c: kiedy b˛edziemy rozmawia´c z jakim´s kapłanem, ty z wyjatkowo ˛ t˛epym wyrazem twarzy podstawisz mu Nó˙z pod oczy i powiesz: „Przepraszam, czy wasza wielebno´sc´ mo˙ze mi przeczyta´c, co tu stoi napisane?”. — Chyba nie uda mi si˛e zachowa´c powagi — odparł ze s´miechem Eliar. — Prze´cwicz to sobie, z˙ eby obeszło si˛e bez chichrania. Wi˛ekszo´sc´ kapłanów nie dopatrzy si˛e z˙ adnego sensu w tych zawijasach. Albo przyznaja,˛ z˙ e nie umieja˛ czyta´c, albo b˛eda˛ udawali, z˙ e nie maja˛ czasu. Natomiast ten, którego szukamy, odczyta napis w ten sam sposób co ty, a jednocze´snie Nó˙z potwierdzi to pie´snia.˛ — Mniej wi˛ecej tego si˛e spodziewałem. A co to ma wspólnego z wrogiem? — Je´sli ten, komu poka˙zesz Nó˙z, jest wrogiem, wrza´snie i b˛edzie próbował zasłoni´c sobie oczy. — Dlaczego? — Bo widok No˙za sprawi mu ból, i to taki, jakiego nie zaznał w całym swoim z˙ yciu. Gdy tylko to zobaczysz, wbij mu Nó˙z prosto w serce. — W porzadku, ˛ Emmy. ˙ — Zadnych pyta´n? 118
— Nie, Emmy. Ty tu rzadzisz ˛ i cokolwiek rozka˙zesz, ja to spełni˛e. Sier˙zant Khalor ciagle ˛ powtarzał, z˙ e mamy słucha´c rozkazów natychmiast, bez z˙ adnych głupich pyta´n, a twoje rozkazy sa˛ bardzo proste. Je´sli kto´s krzyknie na widok No˙za, to b˛edzie trupem, jeszcze zanim umilknie echo. Emmy pogładziła go mi˛ekka˛ łapka˛ po policzku. — Poczciwy z ciebie chłopak, Eliarze. — Dzi˛ekuj˛e, Emmy, staram si˛e, jak mog˛e. Mam nadziej˛e, Althalusie, z˙ e słuchałe´s uwa˙znie. Mo˙ze powiniene´s porobi´c sobie notatki do wykorzystania na przyszło´sc´ . Mnóstwo czasu si˛e oszcz˛edza, kiedy ludzie spełniaja˛ rozkazy bez zb˛ednych dyskusji, jakimi co poniektórzy mnie n˛ekaja.˛ — Mog˛e odzyska´c swój głos? Tak, skarbie, ju˙z sko´nczyłam. . . przynajmniej na razie. Dam ci zna´c, gdy znów mi b˛edzie potrzebny. Barka przewiozła ich na drugi brzeg rzeki, po czym wjechali do zrujnowanego miasta. Kapłani, którzy pobudowali tam sobie prowizoryczne szopy, nosili przewa˙znie habity z kapturami. Mi˛edzy poszczególnymi grupami zaznaczały si˛e wyra´zne ró˙znice: ci z cz˛es´ci północnej ubierali si˛e na czarno, mieszka´ncy centrum — na biało, a południa, czyli najbli˙zej wideł rzeki — na brazowo. ˛ Althalus zauwa˙zył te˙z, z˙ e kapłani z poszczególnych grup raczej z soba˛ nie rozmawiaja,˛ co najwy˙zej si˛e kłóca.˛ — Nie, wszystko ci si˛e pomyliło — przekonywał kapłan w czarnej szacie grubasa w białej. — Kiedy to si˛e stało, Wilk był w dziewiatym ˛ domu, a nie w dziesiatym. ˛ — Moje wykresy nie kłamia˛ — bronił si˛e grubas z zapałem. — Sło´nce zda˙ ˛zyło ju˙z wtedy przej´sc´ do czwartego domu, a to definitywnie ustawia Wilka w dziesia˛ tym. O czym oni mówia? ˛ — spytał Althalus Emmy. O astrologii. To jeden z kamieni w˛egielnych religii. Jakiej religii? Prawie ka˙zdej. Religia opiera si˛e na ch˛eci poznania przyszło´sci, a astrologowie uwa˙zaja,˛ z˙ e ta sprawa zale˙zy od gwiazd. I maja˛ racj˛e? A co gwiazdom do spraw tego s´wiata? Poza tym wi˛ekszo´sc´ tych, o które tak si˛e wykłócaja˛ kapłani, dawno nie istnieje. Chyba nie zrozumiałem. Gwiazdy sa˛ ogniem, a ka˙zdy ogie´n musi kiedy´s wygasna´ ˛c. Skoro zgasły, to czemu kapłani wcia˙ ˛z si˛e o nie kłóca? ˛ Bo nic o tym nie wiedza.˛ Przecie˙z wystarczy spojrze´c! To niezupełnie tak, Althalusie. Gwiazdy sa˛ znacznie bardziej oddalone, ni˙z ludzie sobie wyobra˙zaja,˛ i mija du˙zo czasu, zanim ich s´wiatło do nas dotrze. Praw119
dopodobnie połowa z tego, co wida´c na niebie, ju˙z nie istnieje. Innymi słowy, kapłani próbuja˛ przewidywa´c przyszło´sc´ na podstawie gwiazd-widm. Althalus wzruszył ramionami. Przynajmniej maja˛ co´s do roboty. Rozejrzał si˛e po ruinach i zasypanych gruzem ulicach. Zakapturzeni kapłani chodzili pojedynczo lub małymi grupkami, ale mo˙zna było te˙z dostrzec konwencjonalnie odzianych ludzi. Jeden z nich otworzył prowizoryczny stragan przy zrujnowanym murze. Na byle jak skleconym stole le˙zały garnki, patelnie i czajniki. — Witajcie, przyjaciele — zagadnał ˛ ich wła´sciciel tego dobra, zacierajac ˛ z nadzieja˛ r˛ece. — Ogladajcie ˛ i kupujcie! Mani najlepsze garnki i czajniki w całym Awes, a tak niskich cen nie znajdziecie w z˙ adnym z tutejszych sklepów. Uwa˙zaj, Althalusie, to Khnom — zabrzmiał mu w głowie głos Emmy. — Pracuje dla Ghenda. To Ghend wiedział, z˙ e tu idziemy? Niekoniecznie. Mógł po prostu rozstawi´c swych agentów, by mieli na nas oko. Zapami˛etaj dobrze t˛e twarz, bo pewnie go jeszcze spotkamy. — Szukasz czego´s konkretnego, przyjacielu? — naciskał handlarz, mały człowieczek, który starał si˛e nie patrze´c Althalusowi w oczy. — Wła´sciwie to chciałbym zasi˛egna´ ˛c informacji. Nic nie wiem na temat tutejszych nieruchomo´sci. Czy mógłbym otworzy´c sklepik w którym´s z opustoszałych budynków? — To nie jest dobry pomysł. Wi˛ekszo´sc´ interesów toczy si˛e tutaj, w s´rodku miasta, a na wszystkim trzymaja˛ łap˛e „białe kiecki”. Od ka˙zdego, kto co´s rozkr˛eca, oczekuja˛ „donacji”. — Znaczy, łapówki? — Nie u˙zywałbym przy nich tego słowa. Udawaj pobo˙znego prostaczka, wszyscy kapłani lubia˛ nierozgarni˛etych wiernych. . . Khnom zerknał ˛ z ukosa, z˙ eby sprawdzi´c, jakie wra˙zenie zrobi ta do´sc´ blu´zniercza uwaga, Althalus jednak zachował kamienna˛ twarz. — A co powiedza,˛ gdyby´smy tak rozbili namioty z tyłu sklepu? — Nie b˛eda˛ zachwyceni. . . zreszta˛ ty sam pewnie by´s nie zechciał. Oni du˙zo si˛e modla˛ i robia˛ wokół tego wiele szumu. A my, kupcy, mamy co´s w rodzaju własnej wspólnoty przy tym, co zostało ze wschodniej cz˛es´ci miejskich murów. — Skad ˛ kapłani biora˛ pieniadze, ˛ z˙ eby cokolwiek kupowa´c? — Sprzedaja˛ horoskopy frajerom, którzy wierza˛ w te bzdury, i licza˛ sobie za nie bardzo słono. — Dobra. Oni kiwaja˛ swoich wiernych, to my wykiwamy ich. Uwielbiam robi´c interesy z kim´s, kto szczerze wierzy, z˙ e jest ode mnie sprytniejszy. Dzi˛eki za informacje. — Miło mi, z˙ e mogłem pomóc. Nie potrzebujesz garnka albo patelni? — Na razie nie, ale dzi˛ekuj˛e. 120
Althalusie, on wie, kim jeste´s — odezwał si˛e głos Emmy. Jasne, to spryciarz. Niech mu tam, ale kupcem to on nie jest. Skad ˛ wiesz? Nawet mnie nie zapytał, czym handluj˛e. Prawdziwy kupiec o to wła´snie zapytałby przede wszystkim, bo nikt nie z˙ yczy sobie konkurencji na tej samej ulicy. Pozb˛edziemy si˛e tego durnia? Eliar i ja załatwimy go raz-dwa. Nie. To nie jest wasze zadanie. Ale bad´ ˛ zcie z nim ostro˙zni. — Dokad ˛ teraz idziemy? — spytał Eliar. — Kupcy maja˛ swoja˛ wspólnot˛e przy wschodnim murze. Rozbijemy tam biwak i od samego rana zaczniemy rozglada´ ˛ c si˛e za naszym człowiekiem. — Mo˙zesz przywoła´c mi mydło? — poprosił Eliar, kiedy prowadzili konie przez pełna˛ gruzu ulic˛e. — Chyba tak, a po co? — Emmy kazała mi si˛e wykapa´ ˛ c. Czy wszystkie kobiety tylko to jedno maja˛ w głowie? Za ka˙zdym razem, gdy odwiedzam matk˛e, pierwsze, co słysz˛e z jej ust, to z˙ e mam wzia´ ˛c kapiel. ˛ — Widz˛e, z˙ e nie przepadasz za tym. — Och, wykapi˛ ˛ e si˛e, je´sli to takie konieczne, ale raz na tydzie´n wystarczy. No, chyba z˙ e po sprzataniu ˛ w stajni. — Emmy ma bardzo czuły nos. Lepiej si˛e pilnujmy, z˙ eby jej nie urazi´c. Ty tak˙ze, Althalusie. Ja nie potrzebuj˛e kapieli. ˛ Jeste´s w bł˛edzie, zdecydowanie potrzebujesz. W ko´ncu od paru tygodni jeste´s w siodle i strasznie cuchniesz koniem. Kapiel. ˛ Szybko. Prosz˛e. Z samego rana zabrali si˛e do roboty. Po kilku nieudanych próbach Eliar okazał si˛e bardziej wydajny. Szczera chłopi˛eca twarz sporo mu pomogła w pierwszych kontaktach z zakapturzonymi kapłanami. Wi˛ekszo´sc´ z nich, jak przewidywał Althalus, nie przyznała si˛e, z˙ e nie umie odczyta´c dziwnego napisu na No˙zu. Przewa˙znie odpowiadali szorstko, z˙ e nie maja˛ czasu na takie bzdury, kilku jednak zaproponowało, z˙ e przetłumacza˛ napis — za opłata.˛ Jeden fanatyk o pustym spojrzeniu o´swiadczył wr˛ecz, z˙ e pismo, którego nie potrafiłby odczyta´c, musiałoby wyj´sc´ spod r˛eki samego diabła. Althalus z Eliarem zostawili go na s´rodku ulicy i nadal ponawiali próby, nie napotykajac ˛ jednak nikogo szczególnego. — O, idzie jeszcze jeden — szepnał ˛ Eliar. — Mo˙ze si˛e zało˙zymy, co powie, kiedy zobaczy Nó˙z? Ten mi wyglada ˛ na takiego, co „jest bardzo zaj˛ety”. — Nie, on raczej o´swiadczy: „B˛ed˛e musiał ci policzy´c za czytanie” — zareplikował z u´smiechem Althalus, — Po czym poznałe´s? — Ma zeza. Jednym okiem wypatruje na niebie Deiwosa, a drugim szuka na ziemi monety, która˛ kto´s upu´scił.
121
— Mam nadziej˛e, z˙ e nie jest taki jak ten ostatni. Je´sli jeszcze raz kto´s nazwie mój Nó˙z instrumentem szatana, zarobi fang˛e w nos. Kapłan, który zbli˙zał si˛e do nich teraz wyludniona˛ ulica,˛ miał pos˛epna,˛ ascetyczna˛ twarz, a jego rozbiegane oczy i rozwichrzone włosy sprawiały, z˙ e wygladał ˛ jak szaleniec. N˛edzna brunatna szata była brudna, a wokół całej postaci unosił si˛e paskudny odór. — Przepraszam wasza˛ wielebno´sc´ — zagadnał ˛ go grzecznie Eliar — ale włas´nie kupiłem ten sztylet i co´s mi si˛e widzi, z˙ e na ostrzu jest jaki´s napis. Niestety, nie umiem czyta´c, wi˛ec nie wiem, o co tu chodzi. Czy wasza wielebno´sc´ zechce mi pomóc? — Poka˙z no! — burknał ˛ kapłan zgrzytliwym, ochrypłym głosem. Eliar podsunał ˛ mu ostrze. Nagły wrzask odbił si˛e echem od ruin pobliskich budynków. Rozw´scieczony duchowny zatoczył si˛e do tyłu, zasłaniajac ˛ r˛ekami oczy i drac ˛ si˛e tak, jakby go zanurzono we wrzacej ˛ smole. — Mam nadziej˛e, z˙ e wasza wielebno´sc´ nie we´zmie sobie tego do serca — powiedział Eliar, wbijajac ˛ mu Nó˙z prosto w pier´s. Krzyk ucichł, a martwy człowiek osunał ˛ si˛e na ziemi˛e, nie mrugnawszy ˛ nawet okiem. Althalus zakr˛ecił si˛e w kółko, badajac ˛ wzrokiem ka˙zde puste okno i drzwi. Mieli szcz˛es´cie, w pobli˙zu nikogo nie było. — Zabierz go stad! ˛ — warknał ˛ na Eliara. — Szybko! Chłopak odło˙zył Nó˙z i chwyciwszy trupa za r˛ece, odciagn ˛ ał ˛ go za zburzony cz˛es´ciowo mur. — Czy kto´s nas widział? — spytał bez tchu. — Nie sadz˛ ˛ e. Chod´z tu i sta´n na stra˙zy, musz˛e go obszuka´c. — Po co? — Uspokój si˛e — rzekł Althalus, widzac, ˛ z˙ e Eliarowi dr˙za˛ r˛ece. — We´z si˛e w gar´sc´ ! — Nic mi nie jest, Althalusie, tylko ten nagły wrzask zbił mnie nieco z tropu. — Po co´s go przepraszał przed ciosem? — Starałem si˛e by´c uprzejmy. Matka nauczyła mnie dba´c o dobre maniery. Wiesz, jakie sa˛ matki. — Obserwuj ulic˛e. Daj mi zna´c, kiedy kto´s si˛e pojawi. Althalus pobie˙znie obszukał ciało, nie wiedzac ˛ nawet, na co ma zwróci´c uwag˛e, ale kieszenie trupa były puste. Narzucił noga˛ troch˛e gruzu na ciało i wrócił na ulic˛e. — Znalazłe´s co´s? — spytał Eliar, wcia˙ ˛z jeszcze lekko roztrz˛esiony. — Uspokój si˛e, mówi˛e. Je´sli masz co´s zrobi´c, rób to dobrze. Ludzie, którzy daja˛ si˛e ponie´sc´ nerwom, popełniaja˛ bł˛edy.
122
Przez zasypana˛ gruzem ulic˛e brnał ˛ czarno ubrany kapłan — młody człowiek o płomiennorudej czuprynie. Ciemne oczy błyszczały oburzeniem. — Widziałem, co´scie zrobili! Jeste´scie mordercami! — Mo˙ze warto zapyta´c o par˛e szczegółów, nim zacznie si˛e rzuca´c oskar˙zenia? — spytał lodowatym tonem Althalus. — Zabili´scie go z zimna˛ krwia! ˛ — Akurat moja krew raczej nie jest zimna, a twoja, Eliarze? — Niespecjalnie. — Ten człowiek nie był duchownym, wasza wielebno´sc´ — tłumaczył Althalus rudemu kapłanowi. — Wr˛ecz przeciwnie. . . chyba z˙ e Daeva powołał ostatnio własnych kapłanów. — Daeva?! Skad ˛ znacie to imi˛e? — A to jaki´s sekret? — Takie informacje nie sa˛ przeznaczone dla ludu. Przeci˛etny człowiek nie umiałby sobie z nimi poradzi´c. — Przeci˛etny człowiek mo˙ze si˛e okaza´c madrzejszy, ˛ ni˙z sadzisz, ˛ mój wielebny. W ka˙zdej rodzinie trafiaja˛ si˛e czarne owce i nie ma w tym nic niezwykłego. Deiwos i Dweia bynajmniej si˛e nie ciesza,˛ z˙ e ich brat zszedł na manowce, ale to przecie˙z nie ich wina. — Jeste´s duchownym, prawda? — Mówisz to takim tonem, jakby´s mnie oskar˙zał. — Althalus u´smiechnał ˛ si˛e nieznacznie. — Eliar i ja w pewnym sensie pracujemy dla Deiwosa, ale nie posuwałbym si˛e do tego, by nazywa´c nas duchownymi. Ten młodzieniec wła´snie uciszył kogo´s, kto pracował dla Daevy. Zabili´smy go natychmiast, kiedy zorientowali´smy si˛e, co to za ptaszek. Toczy si˛e wojna, wielebny, a Eliar i ja jeste´smy z˙ ołnierzami. — Ja tak˙ze jestem z˙ ołnierzem Deiwosa — zapewnił ich kapłan. — To musimy dopiero sprawdzi´c, przyjacielu. Na poczatek ˛ mały te´scik. Ten facet, który le˙zy na ziemi, nie udzielił poprawnej odpowiedzi, dlatego Eliar go zabił. — Gwiazdy nic nie mówiły o wojnie. — Mo˙ze wiadomo´sc´ jeszcze do nich nie dotarła. — Gwiazdy wiedza˛ wszystko. — Mo˙zliwe. Ale mo˙ze kazano im zatrzyma´c t˛e wiadomo´sc´ przy sobie. Gdybym to ja prowadził wojn˛e, nie wypisywałbym co noc na niebie moich planów, a ty? W oczach kapłana pojawiło si˛e zakłopotanie. — Podwa˙zasz sama˛ istot˛e religii. — Nie, tylko zła˛ koncepcj˛e. Patrzysz w niebo i wyobra˙zasz sobie, z˙ e widzisz obrazy, ale to wcale nie sa˛ obrazy, prawda? To po prostu niezwiazane ˛ z soba˛ punkty s´wietlne. Nie ma tam kruka, wilka, w˛ez˙ a ani z˙ adnego innego obrazka. Wojna 123
toczy si˛e tu, a nie tam. . . No tak, ale odbiegam od tematu. Przekonajmy si˛e, czy rzeczywi´scie jeste´s jednym z z˙ ołnierzy boga nieba. — Zło˙zyłem s´lub, z˙ e b˛ed˛e mu słu˙zył. — A czy kiedy dał ci zna´c, z˙ e go przyjmuje? — spytał chytrze Althalus. — Mo˙ze nie masz odpowiednich kwalifikacji. Rudzielec zmieszał si˛e jeszcze bardziej. — Masz watpliwo´ ˛ sci, co? Znam to uczucie, oj, znam. Czasem wiara słabnie i wszystko, w co wierzysz, wydaje si˛e zwykła˛ kpina˛ i oszustwem, jakim´s okrutnym z˙ artem. — Ale ja chc˛e wierzy´c! Staram si˛e ze wszystkich sił! — My ci to ułatwimy. Poka˙z mu Nó˙z, Eliarze. — Wedle rozkazu — odparł posłusznie chłopak. I patrzac ˛ na zaniepokojonego kapłana, dodał: — Poka˙ze˛ ci teraz Nó˙z. Tylko poka˙ze˛ , to nie z˙ adna gro´zba. Na ostrzu jest napis, który spróbujesz odczyta´c. Je´sli nie potrafisz, podamy sobie r˛ece i rozstaniemy si˛e w przyja´zni, ale je´sli zobaczysz tam jakie´s słowo, przyłaczysz ˛ si˛e do nas. To wła´snie jest ten test. — Po prostu poka˙z mu Nó˙z, Eliarze. Nie musisz wygłasza´c mowy. — Czasem musi sobie pogdera´c — tłumaczył Eliar kapłanowi. — Jest jednym z najstarszych ludzi na s´wiecie, a wiesz, jacy zrz˛edliwi bywaja˛ starcy. No to do dzieła, bo tylko patrze´c, jak zacznie skaka´c i toczy´c pian˛e z g˛eby. — Eliarze!!! W tej chwili poka˙z mu Nó˙z! — Teraz widzisz, o co mi chodzi? — ciagn ˛ ał ˛ niezra˙zony Eliar. Wyciagn ˛ ał ˛ jednak Nó˙z zza pasa i wskazał poryte znakami ostrze. — To wła´snie masz odczyta´c. Słowo samo wyskoczy ci przed oczy, wcale nie musisz si˛e zbytnio wysila´c. — Eliarze. . . — niemal błagalnie westchnał ˛ Althalus. — Chc˛e mu tylko pomóc, Althalusie. — Eliar ujał ˛ mocno r˛ekoje´sc´ i podsunał ˛ ostrze pod same oczy pobladłego kapłana. — Co tu widzisz, wielebny? Duchowny zbladł jeszcze bardziej, jakby cała krew odpłyn˛eła mu z twarzy. — „O´swiecanie” — przeczytał z niemal nabo˙zna˛ czcia.˛ Sztylet w r˛eku Eliara uderzył w radosna˛ pie´sn´ . — Wiedziałem, Althalusie! Wiedziałem, z˙ e to on! — wykrzyknał ˛ bezceremonialnie Eliar. — Wła´snie dlatego próbowałem mu ułatwi´c zadanie. Jeste´s znakomitym sier˙zantem, ale czasem zbyt szorstkim. Musisz nad tym popracowa´c. . . chyba nie masz mi za złe, z˙ e to mówi˛e? — Dzi˛eki — odparł chłodno, niemal nie˙zyczliwie Althalus. — Wiesz, to cz˛es´ciowo mój obowiazek. ˛ — Eliar wetknał ˛ Nó˙z z powrotem za pas. — Jestem niejako twoim zast˛epca,˛ wi˛ec je´sli widz˛e, z˙ e mo˙zna co´s ulepszy´c, powinienem to powiedzie´c. Oczywi´scie wcale nie musisz mnie słucha´c, ale nie byłbym wobec ciebie w porzadku, ˛ gdybym zmilczał, prawda? Nie odzywaj si˛e, Althalusie — ostrzegła go Emmy. Althalus westchnał ˛ z rezygnacja.˛ Dobrze, najdro˙zsza.
ROZDZIAŁ 12 Rudy kapłan osunał ˛ si˛e bezwładnie na omszały kamie´n i patrzył w ziemi˛e, zamroczony z zachwytu. — Nic ci nie jest? — spytał z troska˛ Eliar. — Widziałem bo˙ze słowo. . . — odrzekł dr˙zacym ˛ głosem duchowny. — Deiwos do mnie przemówił! — Tak, my´smy go tak˙ze słyszeli — przyznał Eliar i po chwili sprostował: — No. . . wła´sciwie słyszeli´smy Nó˙z, ale poniewa˙z ten Nó˙z jest boski, chyba wychodzi na to samo. — Czemu Nó˙z wydaje takie d´zwi˛eki? — W głosie kapłana nadal brzmiał nabo˙zny l˛ek. — Pewnie bóg w ten sposób daje nam pozna´c, z˙ e trafili´smy na wła´sciwego człowieka. Mam na imi˛e Eliar. — A ja Bheid — odparł kapłan, przygladaj ˛ ac ˛ si˛e Arumczykowi z zagadkowa˛ mina.˛ — Miło mi ci˛e pozna´c, Bheidzie — rzekł Eliar, s´ciskajac ˛ mu dło´n. — Nie jeste´s za młody jak na s´wi˛etego? Wi˛ekszo´sc´ bywa znacznie starsza. Eliar si˛e roze´smiał. — Nikt jeszcze nie nazwał mnie s´wi˛etym i wcale nim nie jestem. W tej chwili słu˙ze˛ tylko bogu jako z˙ ołnierz. Nic nie rozumiem z tego, co si˛e dzieje, ale wcale ˙ mnie to nie martwi. Zołnierz nie musi rozumie´c, tylko słucha´c rozkazów. Bheid zaczał ˛ si˛e podnosi´c, lecz Eliar poło˙zył mu dło´n na ramieniu. — Jeszcze posied´z. Je´sli czujesz si˛e tak jak ja, kiedy odczytałem Nó˙z, zapewne nieco dr˙za˛ ci nogi. Bóg ma raczej dono´sny głos, na pewno to zauwa˙zyłe´s. — O tak! — wykrzyknał ˛ z zapałem Bheid. — Co mamy robi´c dalej? — Zapytaj Althalusa. Tylko on potrafi rozmawia´c z Emmy, a to ona podejmuje decyzje. — Kto to jest Emmy? — Jak zrozumiałem, siostra boga, ale teraz wyglada ˛ jak kotka i po całych dniach s´pi w kapturze Althalusa. Wiesz, to do´sc´ skomplikowane. Emmy jest starsza ni˙z sło´nce i bardzo przymilna, ale je´sli wejdziesz jej w drog˛e, zaraz utrze ci nosa. 125
Bheid zerknał ˛ na Althalusa. — Ten chłopak ma dobrze w głowie? — Eliar? Tak sadz˛ ˛ e. Wprawdzie nie jadł od dwóch godzin, wi˛ec mogło mu troch˛e pa´sc´ na mózg. — Nic z tego nie rozumiem — wyznał Bheid. — I dobrze. To pierwszy krok do madro´ ˛ sci. — Mo˙ze zobaczyłbym w tym wi˛ecej sensu, gdybym wiedział, spod jakiego jeste´scie znaku, ty i Eliar. Uło˙zyłbym wasz horoskop i zaraz bym wiedział, kim jeste´scie. — Naprawd˛e w to wierzysz? — Astrologia to sama istota religii. Deiwos wypisał nasze losy w gwiazdach. Do zada´n kapłanów nale˙zy studiowanie gwiazd, z˙ eby ka˙zdemu człowiekowi przekaza´c bo˙ze słowo. Jaki jest twój znak? Kiedy si˛e urodziłe´s? — Dawno, dawno temu, mój Bheidzie — odrzekł Althalus ze słabym u´smiechem. — Nie sadz˛ ˛ e, by ci si˛e udało uło˙zy´c mój horoskop, bo od tamtych czasów gwiazdy si˛e znacznie zmieniły. Maja˛ teraz inne nazwy, a ludzie, którzy wówczas obserwowali niebo, widzieli zupełnie inne konfiguracje ni˙z ty. Połowa Wilka sta˙ nowiła dolna˛ cz˛es´c´ ówczesnego Zółwia, a to, co dzisiejsi astrologowie nazywaja˛ Knurem, było jego górna˛ połowa.˛ — Blu´znierstwo! — Nie przejmowałbym si˛e za bardzo. Tamci astrologowie dawno nie z˙ yja,˛ wi˛ec na pewno ci˛e nie oskar˙za.˛ — Nie to miałem na my´sli. — Wiem, ale oni patrzyliby na to w ten sposób, prawda? — Althalus połoz˙ ył r˛ek˛e na ramieniu Bheida. — Bo widzisz, w rzeczywisto´sci na niebie nie ma z˙ adnych obrazków. Jak ju˙z mówiłem, gwiazdy nie łacz ˛ a˛ si˛e z soba˛ w konkretne kształty, ale ty ju˙z to odgadłe´s, czy˙z nie? I stad ˛ ten kryzys wiary. Chciałby´s wierzy´c, z˙ e na niebie jest wilk, knur, smok, ale ty ich nie widzisz. . . — Próbuj˛e — niemal załkał Bheid. — Staram si˛e, jak tylko mog˛e, lecz ich tam nie ma. — Teraz wszystko si˛e poprzestawiało. Nie b˛edziesz ju˙z musiał patrze´c na niebo, gdy˙z Eliar ma Nó˙z Deiwosa. I Nó˙z nam powie, dokad ˛ mamy si˛e uda´c. — Opu´scimy Awes? — Nie jestem pewien, ale chyba czeka nas daleka droga. Tracisz czas, Althalusie — odezwał si˛e głos Emmy. — Mo˙zecie snu´c wasze rozwa˙zania o gwiazdach w drodze do Osthosu. — Osthos?! — wykrzyknał ˛ Althalus. — Przecie˙z dopiero co wyjechali´smy stamtad! ˛ Tak, wiem. Ale teraz musimy wróci´c. — Rozmawiałe´s z Emmy? Wracamy do Osthosu? — dopytywał si˛e Eliar. — Ja nie mog˛e tam jecha´c! Andina mnie zabije! 126
— Co´s jest nie tak? — spytał Bheid z widocznym zakłopotaniem. — Wła´snie otrzymali´smy rozkaz wymarszu — ogłosił Althalus — i Eliar nie jest nim zachwycony. — Stało si˛e co´s, czego nie zauwa˙zyłem? — Emmy kazała nam jecha´c do Osthosu. — Chyba niezbyt dobrze zrozumiałem, o co chodzi z ta˛ Emmy. — Emmy jest wysłanniczka˛ Deiwosa. . . w pewnym sensie. To skomplikowana sprawa, ale mówiac ˛ po prostu, Deiwos przekazuje Emmy swoje z˙ yczenia. Ona powtarza je mnie, a ja innym. — Słuchacie rozkazów kocicy? — spytał z niedowierzaniem Bheid. — Nie kocicy, tylko boga, ale o tym porozmawiamy w drodze do Osthosu. Emmy chce, z˙ eby´smy zacz˛eli przygotowania do wymarszu. — Althalus rozejrzał si˛e wkoło. — Zasypmy tego trupa gruzem, by nie rzucał si˛e w oczy. Potem pójdziemy po nasze rzeczy i kupi˛e ci konia. Z samego rana ruszamy. Ukryli dokładniej ciało i poszli przez ruiny w stron˛e północnego ko´nca Awes. — Co to za jaka´s Andina? — zapytał Bheid Eliara. — To władczyni Osthosu. Chce mnie zabi´c. — Za co? — Bo. . . — Eliar skrzywił si˛e lekko — w pewnym sensie zabiłem jej ojca. Tylko z˙ e była wojna, a na wojnie takie rzeczy si˛e zdarzaja.˛ Spełniłem swój obowiazek, ˛ a Andina potraktowała to osobi´scie. Ja nic do niego nie miałem, ale takie były rozkazy, a ona chyba nic nie rozumie. — Czy ty widzisz w tym jaki´s sens? — spytał Althalusa z lekka przera˙zony Bheid. — Musiałby´s przy tym by´c. To bardzo skomplikowane, pogadamy po drodze. Kiedy doszli do północnej cz˛es´ci miasta, gdzie rezydowali kapłani w czarnych szatach, zabrali koce i inne rzeczy Bheida, po czym wrócili do swego obozu. Eliar z Bheidem odwiedzili zagrod˛e handlarza ko´nmi, skad ˛ przyprowadzili wierzchowca dla nowego kompana. — Althalusie, jestem strasznie głodny — wyznał Eliar z nadzieja˛ w głosie. — Mogliby´smy dosta´c dzi´s wołowin˛e zamiast ryby? — Rozpal˛e ogie´n — zaproponował Bheid. — To nie b˛edzie konieczne — rzekł Althalus, po czym przywołał wielki kawał pieczeni i kilka bochenków chleba. Bheid cofnał ˛ si˛e gwałtownie z okrzykiem zdumienia. — Włos si˛e je˙zy, co? — zachichotał Eliar. — Za pierwszym razem a˙z si˛e bałem je´sc´ , ale z˙ arcie zrobione słowami jest naprawd˛e dobre. — I z wielkim zapałem zabrał si˛e do jedzenia. — Jak ty to robisz? — spytał Bheid wyl˛eknionym głosem. — Emmy nazywa to posługiwaniem si˛e Ksi˛ega.˛ Nauczyła mnie tego w Domu ´ na Ko´ncu Swiata, gdzie przechowywana jest Ksi˛ega. 127
— Jaka ksi˛ega? — Ksi˛ega Deiwosa, rzecz jasna. — Widziałe´s Ksi˛eg˛e Deiwosa? — Widziałem? To˙z ja nia˛ z˙ yłem przez dwa i pół tysiaca ˛ łat! Mog˛e ja˛ recytowa´c od poczatku ˛ do ko´nca i od ko´nca do poczatku, ˛ i do góry nogami, i w ogóle od dowolnego miejsca, je´sli naprawd˛e sobie tego z˙ yczysz. — A jak to si˛e dzieje, z˙ e Ksi˛ega Deiwosa umo˙zliwia czynienie cudów? — Ksi˛ega to słowo bo˙ze, Bheidzie. Napisana jest bardzo archaicznym j˛ezykiem, mało podobnym do tego, którego dzi´s u˙zywamy. Słowa z tego starego j˛ezyka posiadaja˛ moc sprawcza.˛ Je´sli powiem „mi˛eso”, nic si˛e nie wydarzy, ale na słowo gwou otrzymamy kolacj˛e. Ta procedura wymaga jeszcze paru szczegółów, lecz z grubsza tak to wyglada. ˛ Wiele lat sp˛edziłem na wbijaniu sobie Ksi˛egi do głowy — tu poklepał si˛e w czoło. — I teraz ja˛ tu mam, dlatego nie musz˛e jej nosi´c przy sobie, co zreszta˛ jest zabronione. Ksi˛ega ma pozostawa´c w Domu, nie byłoby bezpiecznie wozi´c ja˛ po realnym s´wiecie. No, jedz, bo ci wystygnie. Eliar wział ˛ sobie kilka dokładek. Po posiłku porozmawiali troch˛e, a nast˛epnie owin˛eli si˛e kocami i zasn˛eli. To było Awes, na pewno Awes, tylko bez z˙ adnych budynków. Althalus wyra´znie widział rozwidlenie rzeki Medyo, ale tam, gdzie teraz le˙zały zrujnowane budynki, rósł gaj starych drzew. Przez pewien czas Althalus snuł si˛e w´sród pot˛ez˙ nych d˛ebów, po czym spojrzał na zachód. W oddali majaczyli jacy´s ludzie. Zbli˙zali si˛e ku niemu przez poro´sni˛eta˛ trawa˛ równin˛e i wtedy usłyszał słabe zawodzenie. Było w nim co´s rozpaczliwego, co do gł˛ebi poruszało jego dusz˛e. Nagle ci sami ludzie pojawili si˛e na przeciwległym brzegu rzeki, wi˛ec mógł si˛e im lepiej przyjrze´c. Byli ubrani w skóry zwierzat, ˛ a w r˛ekach trzymali dzidy o kamiennych ostrzach. Obrócił si˛e na drugi bok i wyciagn ˛ ał ˛ spod koca okruch skalny, który uwierał go w biodro. Wyrzucił go i natychmiast znów zasnał. ˛ Teraz pod d˛ebami ukazały si˛e prymitywne szałasy, a wokół nich uwijali si˛e ludzie w futrach. Bez przerwy co´s mówili przyciszonymi, przera˙zonymi głosami. — Nadchodzi, nadchodzi, nadchodzi. . . Bad´ ˛ zcie gotowi na jego przyj´scie, gdy˙z jest bogiem. — Niektóre twarze błyszczały egzaltacja,˛ na innych malowała si˛e groza. I wcia˙ ˛z powtarzali: — Nadchodzi, nadchodzi. . . Był po´sród nich Ghend. Szeptał, ciagle ˛ szeptał, chocia˙z ludzie cofali si˛e przed nim w popłochu. Ghend jednak nie zwa˙zał na ich strach, tylko przewiercał nieszcz˛esnych płonacymi ˛ oczami. Nagle podniósł głow˛e i spojrzał prosto na Althalusa, przenikajac ˛ w głab ˛ jego 128
duszy. A potem przemówił: — To bez znaczenia, mój złodzieju. Mo˙zesz sobie ucieka´c i ucieka´c, a ja b˛ed˛e ci˛e s´cigał przez całe noce i całe lata. Ksi˛ega ci nie pomo˙ze, bo i tak doprowadz˛e ci˛e przed tron Daevy. I b˛edziesz mu słu˙zył, jako i ja, przez niesko´nczone wieki. A kiedy wieki dobiegna˛ ko´nca, zawrócimy je i dotrzemy a˙z do ich poczatku. ˛ A potem zawrócimy je ponownie i zobaczysz, z˙ e nie sa˛ ju˙z takie jak przedtem. . . J˛ekliwy głos wzniósł si˛e do straszliwego krzyku. Althalus obudził si˛e zlany potem. — Bo˙ze! — wykrzyknał, ˛ dr˙zac ˛ na całym ciele. — Kto to był? — dobiegł z ciemno´sci przera˙zony głos Bheida. — Kim jest ten człowiek o płonacych ˛ oczach? — Ty tak˙ze go widziałe´s? — spytał równie rozdygotany Eliar. Z drogi, Althalusie. Musz˛e z nimi pomówi´c. Althalus poczuł si˛e do´sc´ brutalnie odepchni˛ety. — Eliarze — powiedziała Emmy — wytłumacz Bheidowi, kim jestem. — Tak, pani. Posłuchaj, Bheidzie, to mówi Emmy. Ona tak czasem robi. U˙zywa głosu Althalusa. — Ta kotka? — Nie uwa˙załbym jej za kotk˛e. To tylko jeden ze sposobów ukrycia, kim jest naprawd˛e. Jej prawdziwa posta´c mogłaby nas o´slepi´c. — Cicho, Eliarze — upomniała go łagodnie Emmy. — Tak, pani. — To, czego wszyscy do´swiadczyli´scie przed chwila,˛ nie było snem, ale nie było te˙z jawa.˛ Althalus spotkał si˛e ju˙z kiedy´s z Ghendem, wi˛ec b˛edzie mógł wam o nim opowiedzie´c. . . kiedy oddam mu głos. To, co´scie widzieli, było wizja,˛ która˛ Ghend. . . i Daeva chca˛ urzeczywistni´c. — A co to za ludzie, ci w skórach? — spytał dr˙zacym ˛ głosem Bheid. — Medyowie. Oni jako pierwsi przybyli w te strony dziesi˛ec´ tysi˛ecy lat temu. Przynie´sli z soba˛ kult Deiwosa, ale Daeva chce to zmieni´c. Próbuje doprowadzi´c do tego, aby pierwsi Medyowie czcili jego, a nie Deiwosa. — Ale˙z to niemo˙zliwe — zaprotestował Bheid. — Przecie˙z nie mo˙zna zmieni´c tego, co ju˙z si˛e stało. — Uchwy´c si˛e z całej siły tego, co powiedziałe´s — poradziła mu Emmy. — To czasem pomaga, chocia˙z Daeva raczej by si˛e z toba˛ nie zgodził. On uwa˙za, z˙ e potrafi zmieni´c przeszło´sc´ poprzez odmian˛e tera´zniejszo´sci. I wła´snie dlatego tu jeste´smy. Musimy przeszkodzi´c Daevie w jego działaniu. Takie wizje jeszcze si˛e powtórza.˛ Znów zobaczycie co´s, co w rzeczywisto´sci si˛e nie wydarzyło. I niekoniecznie nastapi ˛ to podczas snu.
129
— To ju˙z przestaje by´c s´mieszne, Emmy — poskar˙zył si˛e Eliar. — Je´sli taki sen na jawie wylezie nagle znikad, ˛ po czym poznamy, co jest realne, a co nie? — Po tym zawodzeniu. Je´sli usłyszycie z daleka ów j˛ekliwy głos, mo˙zecie by´c pewni, z˙ e to Ghend manipuluje przy przeszło´sci. Znajdziecie si˛e wtedy w przeszło´sci albo w przyszło´sci, ale nigdy w tera´zniejszo´sci. Althalus spojrzał na wschód, gdzie pojawił si˛e pierwszy słaby znak, z˙ e zza horyzontu nadciaga ˛ nowy dzie´n. — Ju˙z prawie s´wit — powiedział do towarzyszy. — Pora si˛e pakowa´c i zbiera´c do drogi. — Ale najpierw s´niadanie, prawda? — upomniał si˛e Eliar. Althalus westchnał. ˛ — Tak, Eliarze, najpierw s´niadanie. Ledwie zda˙ ˛zyło wzej´sc´ sło´nce, przeprawili si˛e barka˛ przez odnog˛e rzeki i ruszyli na zachód. Przejechali ju˙z kilka mil, kiedy Bheid zrównał swego konia z Althalusowym. — Mo˙zemy pogada´c? — spytał. — To chyba dozwolone. — Skad ˛ wiedziałe´s, gdzie znajduje si˛e Ksi˛ega Deiwosa? Przez całe lata wysłuchiwałem ró˙znych pogłosek. Spory na ten temat trwaja˛ od stuleci. Wi˛ekszo´sc´ moich nauczycieli twierdziła, z˙ e w gruncie rzeczy Ksi˛ega jest nocnym niebem, ale inni upierali si˛e, z˙ e istnieje naprawd˛e. I jak wida´c, to oni mieli racj˛e. — Tak — odparł Althalus. — Ksi˛ega naprawd˛e istnieje. — Jak to odkryłe´s? Czy bóg ci si˛e objawił? — Nie — roze´smiał si˛e Althalus. — To wcale nie był bóg, tylko Ghend. — Ghend?! — Zaproponował, z˙ ebym ukradł dla niego Ksi˛eg˛e za stosowna˛ opłata.˛ To on ´ mi powiedział, gdzie jest Dom na Ko´ncu Swiata. — Czemu uczciwy człowiek miałby przysta´c na co´s takiego? — Uczciwy pewnie by nie przystał, ale ja nie miałem takich skrupułów. Jestem złodziejem, mój Bheidzie. — Jak to? Złodziejem? — To taki facet, który trudni si˛e kradzie˙za.˛ Jestem prawdopodobnie najlepszym złodziejem na s´wiecie, wi˛ec zyskałem sobie pewna˛ sław˛e. Ghend mnie wys´ledził i zaproponował kradzie˙z Ksi˛egi. A potem powiedział mi, gdzie ona jest. ´ — W Domu na Ko´ncu Swiata? — Có˙z, tak go nazywaja.˛ Stoi na skraju klifu w północnym Kagwherze i jest najwi˛ekszym budynkiem, jaki w z˙ yciu widziałem, ale zupełnie pustym. Z tego, co mi wiadomo, tylko jeden pokój jest umeblowany i tam wła´snie le˙zy Ksi˛ega. Wtedy oczywi´scie była tam tak˙ze Emmy. Ofukn˛eła mnie za zwłok˛e, a ja nabrałem 130
pewno´sci, z˙ e zwariowałem. Kazała mi przesta´c ple´sc´ głupstwa, a potem nauczyła mnie czyta´c. — Na Ksi˛edze Deiwosa? — Innych tam nie było. — Jak ona wyglada? ˛ — To pudło obite biała˛ skóra˛ z lu´znymi kartami w s´rodku. Czasem zdarzało mi si˛e je pomiesza´c, co Emmy doprowadzało do szału. No, ale w ko´ncu nauczyłem si˛e czyta´c, a potem znale´zli´smy z Emmy sposób porozumiewania si˛e bez głosu. Nast˛epnie opu´scili´smy Dom i ruszyli´smy na poszukiwanie No˙za. Dowiedzieli´smy si˛e, z˙ e ma go Eliar, najemny z˙ ołnierz, który akurat walczył na wojnie Kanthonu z Osthosem, toczacej ˛ si˛e od chyba pi˛ec´ dziesi˛eciu pokole´n. Eliar dowodził atakiem na mury Osthosu i podczas walki zabił samego arya, co bardzo nie spodobało si˛e jego córce Andinie. Poniewa˙z Eliar trafił do niewoli, zacz˛eła obmy´sla´c ró˙zne interesujace ˛ metody zadania mu s´mierci. Udałem handlarza niewolników i wykupiłem go, a potem przyjechali´smy tutaj, z˙ eby odnale´zc´ ciebie. Teraz wracamy do Osthosu po kogo´s innego. — Jak dawno si˛e to działo? To znaczy, kiedy Ghend ci˛e wynajał? ˛ — Emmy mówi, z˙ e dwa i pół tysiaca ˛ lat temu. Mówiła te˙z, z˙ e ludzie w Domu ´ na Ko´ncu Swiata si˛e nie starzeja˛ i pewnie tak jest naprawd˛e, bo inaczej miałbym siwa˛ brod˛e długo´sci ze dwunastu mil. — Czy Emmy naprawd˛e jest siostra˛ boga? — Tak mi powiedziała. Na imi˛e ma Dweia, ale wcale nie wyglada ˛ tak jak na posagu ˛ w s´wiatyni ˛ w Maghu. — Czcisz boga-kobiet˛e? — Bheid wytrzeszczył oczy, wyra´znie ura˙zony. — Wcale jej nie czcz˛e. Kocham ja,˛ ale si˛e do niej nie modl˛e. Kult oznacza absolutne posłusze´nstwo i trzeba du˙zo czołga´c si˛e na kolanach. Robi˛e, co Emmy mi ka˙ze, ale nie na kl˛eczkach. Kłócimy si˛e czasem, zwłaszcza Emmy lubi si˛e kłóci´c, podobnie jak czai´c si˛e i rzuca´c na mnie znienacka. — Mog˛e jej dotkna´ ˛c? — spytał Bheid niemal z nabo˙ze´nstwem. — Emmy, obud´z si˛e! — Althalus obejrzał si˛e przez rami˛e. — Bheid chce ci˛e podrapa´c za uszkiem. Kotka wystawiła z kaptura rozespany pyszczek. B˛edzie mi bardzo miło — zamruczała. Althalus wyciagn ˛ ał ˛ jaz kaptura i podał Bheidowi. ´ — Smiało, przyjacielu, we´z ja˛ na r˛ece! Ukradnie ci dusz˛e, ale dlaczego miałby´s si˛e ró˙zni´c ode mnie i Eliara? Bheid szybko cofnał ˛ r˛ek˛e. — Tylko z˙ artowałem — powiedział Althalus. Na pewno, skarbie? — spytała Emmy, obrzucajac ˛ go chytrym spojrzeniem zielonych oczu.
131
Bheidowi dr˙zały r˛ece, kiedy brał ja˛ od Althalusa, ale uspokoił si˛e, gdy zacz˛eła mrucze´c. — Kiedy robimy postój na obiad?! — zawołał z tyłu Eliar. Jechali teraz przez zachodnie Medyo, trzymajac ˛ si˛e w miar˛e mo˙zliwo´sci głównych dróg. Nagłe pojawienie si˛e w Awes zezowatego wysłannika Ghenda wskazywało na prawdopodobie´nstwo spotkania tak˙ze z innymi jego agentami. Althalus wiedział, z˙ e sobie z nimi poradza,˛ ale niepotrzebne zabijanie budziło w nim wstr˛et. Naprawd˛e dobry złodziej unika mokrej roboty. Około południa dotarli do mostu przez zachodnia˛ odnog˛e rzeki Osthos. Althalus roztropnie zboczył z drogi, poprowadził Eliara i Bheida mi˛edzy drzewa nieopodal strumienia. Em — spytał bezgło´snie — kogo wła´sciwie mamy odnale´zc´ w Osthosie? Zgadnij. Nie rób tego — rzekł z uraza.˛ Znasz ja,˛ skarbie. Zamrugał oczami i niemal gło´sno wykrzyknał: ˛ Chyba z˙ artujesz! Ale˙z nie. Jak si˛e dostaniemy do pałacu? Jeste´s złodziejem, Althalusie. Skoro potrafisz kra´sc´ przedmioty, dasz sobie rad˛e z jedna˛ dziewczyna.˛ Emmy, jej pałacu strze˙ze wojsko. Wystarczy jeden pisk i zaraz spadnie mi na kark trzydziestu zbrojnych. No to trzeba dopilnowa´c, z˙ eby obeszło si˛e bez pisków, prawda? — Zastanawiała si˛e przez chwil˛e. — Zrobimy tak: Eliar i Bheid zostana˛ tutaj, razem z twoim koniem. Musimy si˛e porusza´c bardzo cicho; ja jestem kotka,˛ a ty złodziejem, wi˛ec nie sprawi nam to trudno´sci, ale im tak. Od jak dawna wiesz, z˙ e Andina ma do nas dołaczy´ ˛ c? Odkad ˛ Eliar odczytał napis na No˙zu. Dlaczego nie zabrali´smy jej przed wyruszeniem do Awes? To byłoby sprzeczne z koleja˛ rzeczy, skarbie. Wszystko we wła´sciwym miejscu i czasie. Althalus zerknał ˛ na Eliara i wspomniał, w jaki sposób arya patrzyła na chłopaka. Em? Ten twój brat ma bardzo wypaczone poczucie humoru.
132
No wiesz, Althalusie?! Jestem zaszokowana. Po prostu zaszokowana. Było ju˙z dobrze po północy, kiedy Althalus z Emmy w´slizn˛eli si˛e do pałacu Andiny w centrum Osthosu. Tym razem Emmy wolała i´sc´ na własnych łapach. Ostrzegajac ˛ Althalusa przed zagro˙zeniami, sun˛eła bezszelestnie prosto do komnat aryi. ´ — oznajmiła. — Przed drzwiami stoi dwóch stra˙zników. Namów ich na Spi drzemk˛e. Jak? Spróbuj leb. Podziała? Dotad ˛ zawsze działało. Tylko kiedy wyjdziemy, niech si˛e obudza.˛ Ludziom wydaje si˛e dziwne, je´sli s´pia˛ przez kilkadziesiat ˛ lat, tak jak ty w Domu. A ty tak wła´snie ze mna˛ robiła´s? Oczywi´scie. Idziemy, Althalusie, noc nie b˛edzie trwała bez ko´nca. Stra˙znicy u drzwi Andiny nadal stali, ale głowy opadły im na piersi, a z ust wydobywało si˛e lekkie chrapanie. Althalus ujał ˛ za klamk˛e. Nagle Emmy sykn˛eła. — Co si˛e stało? — szepnał. ˛ Argan! — Co to jest argan? Nie co, tylko kto. Stra˙znik po lewej stronie to Argan. — Czy to imi˛e powinno mi co´s mówi´c? Wspomniałam je kiedy´s. To jeszcze jeden ze sługusów Ghenda. — Nie ma sprawy — zauwa˙zył, si˛egajac ˛ po sztylet. Odłó˙z bro´n, Althalusie — sykn˛eła z obrzydzeniem. — To proste, przyjemne rozwiazanie. ˛ Mo˙zliwe, ale jak zamierzasz rozwiaza´ ˛ c problem, który pojawi si˛e pó´zniej? — Jaki problem? Problem przywrócenia mu z˙ ycia, kiedy bezwzgl˛ednie b˛edzie musiał by´c cały i zdrowy. — Nie rozumiem. Wcale tego nie oczekuj˛e. Odłó˙z ten nó˙z, Argan to nie twoja sprawa, podobnie jak Pekhal czy Khnom. Po prostu zostaw go w spokoju. — Zaczekaj, Emmy. Czy to oznacza, z˙ e Ghend wiedział o naszych planach? Prawdopodobnie. — Jak je wykrył? Daeva mu powiedział. — A on skad ˛ je znał?
133
Poznał je w taki sam sposób, jak ja dowiaduj˛e si˛e o ró˙znych sprawach. My słyszymy to, czego ty nie jeste´s w stanie usłysze´c. Ja wiem o Khnomie, Pekhalu i Arganie, a Daeva o Eliarze, Bheidzie i Andinie. Ci ludzie sa˛ naznaczeni i dlatego wydaja˛ pewne d´zwi˛eki, które tylko my słyszymy. Zostaw Argana w spokoju. Zabierzmy Andin˛e i wyno´smy si˛e stad, ˛ póki on s´pi.
ROZDZIAŁ 13 Blade s´wiatło pełni ksi˛ez˙ yca padało przez otwarte okno wprost na s´piac ˛ a˛ dziewczyn˛e. Masa ciemnych włosów spływała na poduszk˛e, a sen łagodził butny wyraz twarzy władczyni, która wygladała ˛ teraz dziwnie bezbronnie, jak dziecko. Emmy cicho niby cie´n skoczyła na łó˙zko i usiadła tu˙z przy poduszce. Zielone oczy błyszczały tajemniczo, kiedy wpatrywała si˛e uwa˙znie w twarz swej dawnej pani. Po chwili zacz˛eła mrucze´c. Jak ja˛ stad ˛ wydostaniemy? — spytał bezgło´snie Althalus. — Chyba mógłbym ja˛ wynie´sc´ , ale. . . Pójdzie sama. Rozejrzyj si˛e tu i znajd´z jakie´s ubranie, a przede wszystkim ciemna˛ peleryn˛e. Czy nie trzeba b˛edzie jej obudzi´c? A je´sli podniesie wrzask, nim jeszcze otworzy oczy? Wiem, co robi˛e, Althalusie, zaufaj mi. Poszukaj ubrania. Althalus szybko przeszukał pokój; znalazł wysokie buty, porzadny ˛ płaszcz i inne rzeczy potrzebne do podró˙zy. Kiedy si˛e odwrócił, Andina siedziała na kraw˛edzi łó˙zka z szeroko otwartymi oczami, ale najwyra´zniej nic nie widziała. Zwi´n to w w˛ezełek — poleciła Emmy. — Ka˙ze˛ jej si˛e ubra´c dopiero za murami miasta, na razie wystarczy płaszcz. Andina wstała. Nadal miała puste oczy, ale w ramionach trzymała Emmy. Althalus narzucił jej płaszcz na ramiona. Jak długo mo˙zesz utrzymywa´c ja˛ w tym stanie? Jak długo trzeba. Sze´sc´ czy osiem tygodni to nawet niezły pomysł. Je´sli po przebudzeniu jako pierwszego zobaczy Eliara, gotowa narobi´c hałasu. W oczach Emmy ukazał si˛e gł˛eboki namysł. Racja. Musz˛e si˛e zastanowi´c. Idziemy? Wyprowadzili s´piac ˛ a˛ ary˛e na korytarz. Althalus przystanał ˛ na chwil˛e, z˙ eby przyjrze´c si˛e Arganowi. Sługa Ghenda miał jasne włosy i regularne rysy. Co robisz? — spytała Emmy. Chc˛e si˛e upewni´c, z˙ e rozpoznam go pó´zniej — odparł złowieszczo.
135
Za rogiem korytarza si˛egnał ˛ r˛eka˛ do tyłu i obudził obu stra˙zników. Potem wraz z Emmy wyprowadzili chyłkiem ary˛e Osthosu z pałacu na ciemne ulice. Kiedy doszli do bram, u´spił stra˙ze słowem leb, po czym ju˙z bez przeszkód opu´scili miasto. Chyba miałe´s racj˛e, Althalusie — powiedziała Emmy, patrzac ˛ na sztywne ruchy ubierajacej ˛ si˛e Andiny. — Utrzymam jej umysł w stanie s´piaczki, ˛ póki nie przekroczymy granicy Perquaine. Do południa jej z˙ ołnierze zda˙ ˛za˛ zajrze´c pod ka˙zdy krzaczek w Treborei. Niebawem odnale´zli towarzyszy. Eliar przygladał ˛ si˛e pilnie dziewczynie, która tak desperacko pragn˛eła go zabi´c. — Nic jej nie jest? — dopytywał si˛e z pewna˛ troska.˛ — To znaczy. . . nie musieli´scie jej zrani´c, prawda? — Emmy ja˛ tylko u´spiła — odparł Althalus. — I lepiej niech Andina s´pi, póki nie wywieziemy jej z Treborei. — Nie usiedzi na koniu w tym stanie — zauwa˙zył Bheid. — Posadz˛e ja˛ przed soba˛ w siodle — zaproponował Eliar. — Potrafi˛e dopilnowa´c, z˙ eby nie spadła. — W porzadku ˛ — zgodził si˛e Althalus. — Ty za nia˛ odpowiadasz. Opiekuj si˛e nia˛ dobrze. A teraz w drog˛e, bo chciałbym do rana odjecha´c spory kawał od Osthosu. Dwa dni pó´zniej przeprawili si˛e przez rzek˛e Maghu tu˙z przy północnej granicy perquai´nskiego miasta Gagan i przez dotkni˛ete susza˛ okolice ruszyli na zachód. Arya Andina nadal pozostawała w stanie półprzytomno´sci, a Eliar zajmował si˛e nia˛ przez cały czas bardzo troskliwie. Trzymał ja˛ przed soba˛ w siodle, na postojach zdejmował i znów podsadzał, okazujac ˛ zaskakujac ˛ a˛ delikatno´sc´ . Nawet ja˛ karmił, przy czym jego apetyt jakby nieco osłabł. — Czy mi si˛e zdaje, czy te˙z on rzeczywi´scie zachowuje si˛e troch˛e dziwnie? — zagadnał ˛ Althalusa Bheid po przeprawie przez rzek˛e. — Eliar bardzo powa˙znie traktuje swoje obowiazki. ˛ Zawsze zgłasza si˛e na ochotnika, bo lubi czu´c si˛e potrzebny. Pewnie z tego wyro´snie. Bheid zachichotał. — Z tego, co mi mówiłe´s, wynika, z˙ e raczej nie powinien by´c blisko Andiny, kiedy ona si˛e ocknie. Je´sli rzeczywi´scie tak go nienawidzi, z miejsca rzuci mu si˛e do gardła, a potem wyrwie serce. — Niedługo si˛e przekonamy. Emmy chce obudzi´c nasza˛ panienk˛e ju˙z dzi´s wieczorem, a my dwaj powinni´smy mie´c si˛e na baczno´sci, kiedy Eliar poka˙ze jej Nó˙z. Gotowa uzna´c to za zach˛et˛e. Pod wieczór schronili si˛e w ruinach opuszczonego domu. Zanim Emmy zda˛ z˙ yła poprosi´c o ryb˛e na kolacj˛e, Althalus przywołał piecze´n. Eliar jak zwykle po136
kroił Andinie mi˛eso i zaczał ˛ ja˛ karmi´c. Siedziała potulnie z r˛ekami na kolanach, otwierajac ˛ usta na ka˙zdy k˛esek niczym pisklak w gniazdku. Po posiłku Emmy ponownie zawładn˛eła głosem Althalusa, aby wyda´c odpowiednie instrukcje. — Eliarze, staniesz naprzeciwko niej z No˙zem tak obróconym, z˙ eby widziała ostrze. Po obudzeniu powinna najpierw zobaczy´c Nó˙z, a dopiero potem ciebie. Kiedy odczyta napis, b˛edzie ju˙z bardziej skłonna do posłusze´nstwa. Mo˙ze si˛e jeszcze w´scieka´c, ale nie b˛edzie próbowała ci˛e zabi´c. Eliar posadził dziewczyn˛e na kamiennym bloku przy ogniu, wyjał ˛ Nó˙z. Kotka wskoczyła Andinie na kolana, zwin˛eła si˛e w kł˛ebek i zacz˛eła mrucze´c. Czarne oczy aryi nagle si˛e o˙zywiły. — Czy wasza wysoko´sc´ mo˙ze mi powiedzie´c, co znaczy ten dziwny napis? — spytał Althalus, wskazujac ˛ ostrze. — „Posłusze´nstwo” — przeczytała niemal odruchowo. Nó˙z roz´spiewał si˛e rado´snie, a Emmy gło´sniej zamruczała. Na twarzy Andiny ukazał si˛e wyraz oszołomienia. Nagle u´swiadomiła sobie, z˙ e na jej kolanach siedzi Emmy, i porwała ja˛ w ramiona. — Ty niegrzeczna kiciu! Nie wa˙z mi si˛e znowu ucieka´c. Gdzie´s ty si˛e podziewała? Nó˙z kontynuował swa˛ pie´sn´ , Andina za´s patrzyła ze zdumieniem na otaczajace ˛ ja˛ ruiny. — Gdzie jestem? — Prosz˛e usia´ ˛sc´ , wasza wysoko´sc´ mo˙ze si˛e jeszcze czu´c zamroczona — sugerował Althalus. Arya jednak w ogóle go nie słuchała, tylko rozszerzonymi oczami wpatrywała si˛e w Eliara. — Ty?! — wykrzykn˛eła i zrzucajac ˛ Emmy na ziemi˛e, skoczyła z rozcapierzonymi palcami do twarzy Arumczyka. — Morderco! Zachwiała si˛e na nogach i byłaby upadła, gdyby Eliar jej nie podtrzymał. — Ostro˙znie! Wasza wysoko´sc´ gotowa si˛e zrani´c. — Pozwól mi si˛e nia˛ zaja´ ˛c, Eliarze — zaproponował Bheid. — Niech troch˛e ochłonie. — Nie, nie, ja sam. Wiesz, z˙ e tak naprawd˛e nic mi nie zrobi. — Mo˙ze i nie, ale sam twój widok ja˛ dra˙zni. Na pewno szybko dojdzie do siebie, tylko teraz si˛e odsu´n. — On ma racj˛e, Eliarze — poparł go Althalus. — Panienka jest troch˛e nerwowa. — Troch˛e?! — Eliar westchnał ˛ z˙ ało´snie. — Chocia˙z mo˙ze macie racj˛e. Przez par˛e dni b˛ed˛e si˛e trzymał z daleka. Althalus z Bheidem ponownie usadowili Andin˛e przy ogniu. Emmy zaraz wskoczyła jej na kolana. 137
— Gdzie my jeste´smy? — spytała arya swym wibrujacym ˛ głosem. — W Perquaine, wasza wysoko´sc´ — po´spieszył z odpowiedzia˛ Althalus. — W Perquaine? To wykluczone! — Nie u˙zywałbym pochopnie takich słów na miejscu waszej wysoko´sci. Althalus potrafi niemal wszystko, a Emmy jeszcze wi˛ecej. — My si˛e chyba nie znamy? — Nazywam si˛e Bheid. Jestem kapłanem. . . no, byłem, dopóki Althalus mnie nie powołał. — Co tu si˛e dzieje, panie Althalusie? Zdawało mi si˛e, z˙ e zakupionych ode mnie niewolników miałe´s zabra´c do kopalni soli w Ansu. — Troszeczk˛e nakłamałem waszej wysoko´sci — przyznał potulnie Althalus. — Tak naprawd˛e zale˙zało mi tylko na Eliarze. Reszt˛e uwolniłem i odesłałem do domu. — Ty złodzieju! — Głos aryi podniósł si˛e, nabierajac ˛ dramatycznego brzmienia. — Bardzo akuratne okre´slenie. Spróbujmy oczy´sci´c nieco atmosfer˛e. Wła´snie wstapiła´ ˛ s na słu˙zb˛e Deiwosa, boga nieba. — Bzdura! — Andino! — rzekł z moca˛ Althalus. — Co wyczytała´s na No˙zu? — „Posłusze´nstwo”. — No wła´snie, wi˛ec nie przeszkadzaj, kiedy ci tłumacz˛e. Ja jestem nauczycielem, a ty uczennica.˛ Masz tam siedzie´c i wyglada´ ˛ c na głupia.˛ — Jak s´miesz! — Zamilcz, Andino. Oczy aryi rozszerzyły si˛e z gniewu. Ze wszystkich sił walczyła, by przezwyci˛ez˙ y´c rozkaz, ale ani jeden d´zwi˛ek nie wydobył si˛e z jej ust. — Mam wra˙zenie, z˙ e to si˛e czasem przyda — mruknał ˛ Bheid. — Wystarczy, Bheidzie. — Przepraszam. Althalus cierpliwie wyja´sniał sytuacj˛e swej krewkiej podopiecznej. — Po pewnym czasie łatwiej ci b˛edzie pogodzi´c si˛e z tym wszystkim — rzekł na zako´nczenie. — Ja tak˙ze my´slałem, z˙ e zwariowałem, kiedy Emmy dostała mnie w swe łapy, ale mi to przeszło. . . niebawem. Ju˙z ona ma swoje sposoby, jak pewnie zda˙ ˛zyła´s si˛e przekona´c. — Co masz na my´sli? — spytała Andina. — Obud´z si˛e, dziewczyno. Czy naprawd˛e sprzedałaby´s mi Eliara, gdyby co´s bardzo pot˛ez˙ nego nie wzi˛eło twego serca w mi˛ekkie łapki? Tego dnia, kiedy zjawiłem si˛e w pałacu, miała´s w głowie tylko jedno: morderstwo. Nagle Emmy wskoczyła ci na kolana i zacz˛eła mrucze´c. Po półgodzinie była´s gotowa odda´c mi za nia˛ cały Osthos, a teraz?
138
— No có˙z. . . — Andina spojrzała bezradnie na kotk˛e. — Jest taka kochana. . . — I przycisn˛eła twarz do kł˛ebka futra, który zawładnał ˛ jej sercem. — Sama widzisz — rzekł sucho Althalus. — Nie próbuj z nia˛ walczy´c, bo zawsze wygrywa. Po prostu kochaj ja˛ całym sercem i rób, co ci ka˙ze. Wiedz tak˙ze, z˙ e potrafi oszukiwa´c, by postawi´c na swoim. Chyba ju˙z do´sc´ si˛e nagadałe´s — rozległ si˛e cierpki głos. Tak, najdro˙zsza. Czy przypadkiem odczytała´s co´s z No˙za, zanim Eliar pokazał go Andinie? Oczywi´scie. I dokad ˛ mamy i´sc´ ? Do Hule. Hule jest bardzo du˙ze. A nie wiesz czasem, kogo tam mamy odnale´zc´ ? Nie musimy zna´c jego imienia, skarbie. To on ci˛e odszuka. — Znowu gadacie na boku? — spytał Eliar z lekka˛ pretensja˛ w głosie. — Dawała mi wskazówki. Mamy jecha´c do Hule. Eliarowi za´swieciły si˛e oczy. — Wi˛ec b˛edziemy przeje˙zd˙za´c przez Arum! Czy mógłbym wpa´sc´ do domu i przywita´c si˛e z matka? ˛ Bardzo si˛e o mnie martwi. — Chyba da si˛e to zrobi´c — zgodził si˛e Althalus. — Ale nie powiniene´s jej wtajemnicza´c w nasze sprawy. Eliar u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — W tym akurat jestem dobry. Ju˙z jako dziecko miałem swoje sekrety. To nie znaczy, z˙ e kłamałem, po prostu pewne sprawy wypadały mi z głowy. Sam wiesz, jak to jest. — O tak! — roze´smiał si˛e Althalus. — Odkad ˛ pami˛etam, ciagle ˛ co´s wymyka mi si˛e z głowy. — Je´sc´ mi si˛e chce — zmienił temat Eliar. — Tyle miałem roboty przy jej wysoko´sci, z˙ e przepu´sciłem kilka posiłków. Po prostu konam z głodu. — Lepiej go nakarm, Althalusie — wstawił si˛e za nim Bheid. — Inaczej nam zmarnieje. — Mógłby´s zapyta´c jej wysoko´sc´ , czy tak˙ze ma na co´s ochot˛e — dodał Eliar. — Tylko troszk˛e zjadła na obiad, nie mogłem jej namówi´c. Andina patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami. — Nic nie zauwa˙zyła´s, prawda, Andino? — spytał chytrze Bheid. — Kiedy Emmy ci˛e u´spiła, Eliar troszczył si˛e o ciebie jak ptasia matka o jedyne piskl˛e. Wi˛ecej czasu sp˛edzał na karmieniu ciebie ni˙z siebie, a jedzenie dla takiego młodzie´nca jest bardzo wa˙zne. Je´sli przyjrzysz mu si˛e z uwaga,˛ to zobaczysz, jak ro´snie. — O czym ty mówisz? Przecie˙z on jest dorosły! — Ale skad, ˛ to jeszcze chłopak. Nie jest starszy od ciebie. — Jest wi˛ekszy ni˙z jakikolwiek m˛ez˙ czyzna z Osthosu. 139
— Bo Arumczycy sa˛ ro´slejsi od Treboreanów — zauwa˙zył Althalus. — Im dalej na północ, tym ludzie sa˛ wy˙zsi, mo˙ze dlatego, z˙ eby mogli zobaczy´c, co jest za zwałami s´niegu. — Je´sli nie jest dorosły, to co robi na wojnie? — Pochodzi z kraju wojowników. Tam zaczynaja˛ wcze´sniej ni˙z w cywilizowanych stronach. To jego pierwsza wojna i miała by´c niegro´zna, ale półgłówkowi, który zasiadał na tronie Kanthonu, co´s odbiło i wysłał najemników z klanu Eliara do ataku na terytorium twego ojca. To była skrajna głupota i wcale nie powinna si˛e zdarzy´c. Przez nia˛ zginał ˛ twój ojciec, a Eliar w niczym nie zawinił. On tylko spełniał rozkazy. Wszystko to wynikło z całej serii głupich bł˛edów, no ale tak ju˙z bywa z wojnami. W zasadzie nikt ich nie wygrywa, je´sli si˛e nad tym zastanowi´c. Mo˙ze by´s co zjadła? Nie musisz, ale Eliar si˛e zamartwia, z˙ e od wyjazdu z Osthosu zupełnie nie masz apetytu. — A co to go obchodzi? — Czuje si˛e za ciebie odpowiedzialny, a zwykł bardzo powa˙znie traktowa´c swe obowiazki. ˛ — Oddali´scie mnie pod opiek˛e tego potwora? — spytała, podnoszac ˛ głos. — Mam szcz˛es´cie, z˙ e mnie nie zabił! — Nigdy by tego nie zrobił. . . wr˛ecz przeciwnie. Gdyby ktokolwiek ci zagroził, Eliar by go zabił nawet z nara˙zeniem własnego z˙ ycia. — Kłamiesz! — To go zapytaj. — Nie odezw˛e si˛e do niego, cho´cby moje z˙ ycie od tego zale˙zało. — Pewnego dnia mo˙ze to nastapi´ ˛ c, Andino, wi˛ec si˛e tak nie zarzekaj. Daj spokój, Althalusie. Jeszcze nie jest przygotowana. Na razie ich rozdziel, a ona niech si˛e raczej zwróci do Bheida. Zostan˛e przy niej i spróbuj˛e pomóc. Mam jej kupi´c konia? Najpierw niech troch˛e przywyknie. My´slisz, z˙ e spróbuje uciec? Nó˙z do tego nie dopu´sci, skarbie, ale poniewa˙z Andina nie chce stawi´c czoła prawdzie o Eliarze, mogłaby podja´ ˛c prób˛e, a to sprawiłoby jej wiele bólu. Powiedz Bheidowi, o co chodzi, i niech jej pomaga. Ty pilnuj Eliara i nie dopuszczaj go do Andiny. Lepiej obchodzi´c si˛e z nimi jak z jajkiem, póki nie pogodza˛ si˛e z losem. Jechali na północ przez nawiedzone susza˛ pola Perquaine. Althalus z Bheidem pilnowali, z˙ eby mi˛edzy Eliarem a Andina utrzymywał si˛e stosowny dystans. Althalus szybko si˛e zorientował, z˙ e rudy kapłan jest bardzo inteligentny. Gdy tylko przestał traktowa´c na serio astrologi˛e, zaczał ˛ wykorzystywa´c swój rozum z wi˛ekszym po˙zytkiem. — Czy mi si˛e zdaje, Althalusie — zapytał pewnego wieczoru, kiedy byli sami 140
— czy te˙z mi˛edzy dzieciakami co´s si˛e kłuje? Nigdy nie patrza˛ sobie w oczy, ale z jakiego´s powodu ciagle ˛ na siebie zezuja.˛ — Po prostu sa˛ w tym wieku. . . — Nie rozumiem. — No. . . oboje dorastaja,˛ i to ze wszystkimi konsekwencjami wieku dojrzewania. To dla nich bardzo trudny okres. . . i obawiam si˛e, z˙ e dla nas jeszcze trudniejszy. — Tak — zgodził si˛e Bheid. — Te˙z to zauwa˙zyłem. — Oboje odczuwaja.˛ . . no, pewne bod´zce. Najpro´sciej byłoby ich po˙zeni´c. Mogliby´smy da´c im tydzie´n na zbadanie, czym si˛e ró˙znia˛ chłopcy od dziewczynek, a potem wróciliby´smy do naszych spraw. Bheid parsknał ˛ s´miechem. — Mieliby´smy pewne kłopoty z namówieniem Andiny do twojego pomysłu. Ta mała jest jak kipiacy ˛ imbryk. Je´sli nie zdejmie mu si˛e w por˛e pokrywki, to go rozsadzi. — Ładnie to ujałe´ ˛ s — zauwa˙zył Althalus. — Eliar jest prostym wiejskim chłopakiem, a Andina wr˛ecz przeciwnie. Przypuszczam, z˙ e Emmy ma wobec nich jakie´s plany. — Wspominała ci co´s? — Nie musiała. Emmy i ja jeste´smy tak długo razem, z˙ e potrafi˛e odczyta´c jej intencje nawet z minimalnych oznak. Kojarzenie par ma we krwi i radz˛e ci to zapami˛eta´c, mój Bheidzie. Prawdopodobnie ju˙z w˛eszy dookoła w poszukiwaniu z˙ ony dla ciebie. — Jestem kapłanem, Althalusie. M˛ez˙ czy´zni z mojego zakonu si˛e nie z˙ enia,˛ to jeden z naszych s´lubów. — Mo˙ze wi˛ec pomy´slisz o innym zakonie. Je´sli Emmy zechce ci˛e o˙zeni´c, to ci˛e o˙zeni, czy ci si˛e to spodoba, czy nie. Zbli˙zali si˛e ju˙z do Maghu, kiedy nagle Emmy przemówiła do Althalusa tak ostro, z˙ e jej głos odbił mu si˛e w głowie echem: Spójrz no tam! O co chodzi? Widzisz tego człowieka z lewej strony drogi? To Koman. Uwa˙zaj, b˛edzie si˛e starał przenikna´ ˛c do twego umysłu. Jeszcze jeden sługa Ghenda? Tak. . . i przypuszczalnie najgro´zniejszy ze wszystkich. Odgrod´z go od Eliara, chłopak nie jest dostatecznie wyposa˙zony, by da´c sobie z nim rad˛e. A ja jestem? Co mam robi´c? Ustaw si˛e mi˛edzy nim a reszta.˛ Patrz mu prosto w twarz i licz drzewa. Znów to liczenie drzew? Ale w inny sposób. Opuszczaj liczby. Nie bardzo rozumiem. 141
Po „sze´sc´ ” mów „osiem”, a potem na przykład „trzy”. Mieszaj liczby jak jajka na patelni. I co to da? Oderwie mu my´sli od rzeczywistych zamiarów. Postara si˛e w´slizna´ ˛c do twego umysłu, ale je´sli zaczniesz rzuca´c liczbami na chybił trafił, to go zdekoncentrujesz. Nie b˛edzie potrafił si˛e skupi´c ani na tobie, ani na innych. Szuka informacji, ale mu jej nie udzielimy. Zablokuj go, Althalusie. Mam nadziej˛e, z˙ e wiesz, co robisz, Em. Tylko bardzo ci˛e prosz˛e, nie mów mi znów, z˙ e mam ci zaufa´c. Człowiek na poboczu drogi miał nieprzyjemna˛ twarz z krótka˛ siwa˛ broda.˛ Oczy płon˛eły mu niemal tak jak Ghendowi w obozie Nabjora. Althalus s´ciagn ˛ ał ˛ wodze i spojrzał mu prosto w oczy, a potem milczaco ˛ zaczał ˛ liczy´c: Raz, dwa, trzy, cztery, dziewi˛ec´ set czterdzie´sci dwa, osiem, dziewi˛ec´ , dwanas´cie. . . Tamten zamrugał oczami i potrzasn ˛ ał ˛ głowa,˛ jakby próbował co´s zrozumie´c. Dziewi˛etna´scie, osiemdziesiat ˛ cztery, dwa, cztery, sze´sc´ , pi˛ec´ dziesiat ˛ dwa. . . — ciagn ˛ ał ˛ Althalus. Koman spojrzał na niego z jawna˛ nienawi´scia.˛ — Bawimy si˛e dalej? — rzekł oschle Althalus i wrócił do liczenia: — Jedena´scie milionów i c´ wier´c, trzyna´scie, dziewi˛ec´ dziesiat ˛ siedem i sze´sc´ ósmych, czterdzie´sci trzy. . . Koman oddalił si˛e sztywnym krokiem, mamroczac ˛ co´s pod nosem. — Miło si˛e rozmawiało! — krzyknał ˛ za nim Althalus. — Musimy to jeszcze powtórzy´c. . . niebawem. Z tymi ułamkami to wprost genialne posuni˛ecie, skarbie — zamruczała Emmy. Przypuszczałem, z˙ e ci si˛e spodoba. Jakie´s na to wpadł? Wzruszył ramionami. Po prostu doszedłem do wniosku, z˙ e je´sli całe liczby go m˛ecza,˛ to ich czastki ˛ doprowadza˛ go do szalu. Zatrzymali si˛e koło gospodarstwa na obrze˙zach Maghu, gdzie Althalus kupił dla Andiny do´sc´ spokojna˛ klacz. Arya nie okazała zachwytu na widok wierzchowca, ale wbrew zapewnieniom Emmy, i˙z dziewczyna pogodziła si˛e z sytuacja,˛ Althalus uznał za roztropne nie dawa´c jej zbyt raczego ˛ konia. Niebawem opu´scili Perquaine i znale´zli si˛e u stóp gór Arum. Bheid i Andina jechali cały czas obok siebie i rudy kapłan tłumaczył dziewczynie po całych dniach, dlaczego s´nieg na arumskich szczytach nie topi si˛e w letnim sło´ncu. Jej dotychczasowi nauczyciele najwyra´zniej mocno wierzyli w logik˛e, bo arya wcia˙ ˛z si˛e upierała, z˙ e skoro góry sa˛ bli˙zej sło´nca ni˙z ziemia, powinno tam by´c cieplej. 142
Po trzech dniach Bheid dał za wygrana.˛ Pewnego słonecznego popołudnia dotarli do doliny, w której stał fort wodza Albrona. Althalus zamienił par˛e słów z Eliarem. — Lepiej nie sied´z za długo u matki. Wiesz, gdzie rzeka tworzy wodospad? To par˛e mil stad. ˛ — Cz˛esto pływali´smy z chłopakami pod tym wodospadem. — Rozbijemy tam obóz. Postaraj si˛e wróci´c przed zapadni˛eciem ciemno´sci. — Dobrze — zgodził si˛e Eliar i odjechał w dolin˛e. — No i tyle b˛edziemy go widzieli — powiedziała ironicznie Andina. — Dlaczego tak sadzisz? ˛ — zdziwił si˛e Althalus. — Bo ucieknie i gdzie´s si˛e ukryje. — Watpi˛ ˛ e. — Był z nami, bo miałe´s sposób, by go utrzyma´c. To morderca, a mordercom nie powinno si˛e ufa´c. I w dodatku pozwoliłe´s mu zabra´c ten drogocenny sztylet, na którym tak ci zale˙zy. Teraz mo˙zesz si˛e z nim po˙zegna´c, panie Althalusie. — Mylisz si˛e, Andino, i to pod ka˙zdym wzgl˛edem. Eliar jest z˙ ołnierzem i zawsze słucha rozkazów. Na pewno wróci przed noca,˛ a poza tym tylko on jest wyznaczony do noszenia No˙za. Po prostu chce odwiedzi´c matk˛e i tyle. — Nie mog˛e ju˙z słucha´c o tej jego matce — burkn˛eła Andina. — Sa˛ sobie bardzo bliscy — rzekł Bheid. — Cz˛esto rozmawiałem z Eliarem, to wiem. Jego ojciec poległ na wojnie kilka lat temu, wi˛ec Eliar jest dla matki jedyna˛ podpora.˛ Troch˛e zbyt młodo wyruszył na wojn˛e, nawet jak na tutejsze zwyczaje, ale matka potrzebowała jego z˙ ołdu, aby prze˙zy´c. I tak si˛e dziwnie złoz˙ yło, z˙ e Eliar poszedł na wojn˛e z miło´sci do ojca. . . no i do matki. Twój ojciec miał pecha, z˙ e stanał ˛ mu na drodze akurat wtedy, gdy Eliar chciał si˛e popisa´c synowska˛ miło´scia.˛ Ty chyba tak˙ze czuła´s co´s w tym rodzaju, kiedy planowała´s go zabi´c? — No wiesz? — oburzyła si˛e Andina. — To nie to samo. Mój ojciec był aryem Osthosu, a Eliara pospolitym z˙ ołnierzem. — I dlatego uwa˙zasz, z˙ e Eliar kochał go mniej? Wszyscy kochamy i czcimy naszych rodziców, a po ich s´mierci bolejemy nie mniej ni˙z wysoko urodzeni. Przemy´sl to sobie, zanim rozpoczniesz nast˛epna˛ tyrad˛e. Zgodnie z zapowiedzia˛ rozbili obóz w jodłowym zagajniku przy wodospadzie. Andina całe popołudnie przesiedziała na zwalonym pniu, zapatrzona w biała˛ kipiel. — Zdaje si˛e, Bheidzie, z˙ e poruszyłe´s czuła˛ strun˛e — zauwa˙zył Althalus. — Nasza mała arya chyba rozwa˙za na nowo swoje poprzednie poglady. ˛ 143
— Ró˙znice klasowe powa˙znie utrudniaja˛ zrozumienie, a wszystko, co przeszkadza w zrozumieniu, powinno si˛e odrzuci´c. — Na twoim miejscu zatrzymałbym t˛e opini˛e dla siebie. Nie przyczyni ci ona popularno´sci w pewnych kr˛egach. Tak jak przewidywał Althalus, Eliar powrócił tu˙z przed zachodem sło´nca. Był w znakomitym nastroju. Aryi Andinie wyra´znie cisn˛eły si˛e na usta ka´ ˛sliwe uwagi, ale widocznie co´s z przemowy Bheida trafiło jej do serca, bo oznajmiła tylko, z˙ e strasznie boli ja˛ głowa, wi˛ec idzie si˛e poło˙zy´c. Lato w szybkim tempie zmierzało do wietrznego i pełnego tumanów pyłu ko´nca. Zjechawszy z północnych stoków Arum, w˛edrowcy zagł˛ebili si˛e w przepastne lasy Hule. Na przekór wszystkiemu, co go spotkało, Althalus cieszył si˛e, z˙ e wraca ´ w rodzinne strony. O´swiadczył kiedy´s Emmy, z˙ e Dom na Ko´ncu Swiata najbardziej ze wszystkich miejsc przypominał mu własne miejsce na ziemi, ale teraz zrozumiał, z˙ e deklaracja ta niezupełnie odpowiadała prawdzie. Bez wzgl˛edu na to, jak daleko podró˙zował, zawsze ch˛etnie wracał do Hule, a teraz uznał, z˙ e tu wła´snie jest jego prawdziwy dom. Przemierzyli ju˙z spory kawał drogi w´sród olbrzymich drzew. Ku swemu zaskoczeniu i rado´sci Althalus zauwa˙zył, z˙ e wcia˙ ˛z pami˛eta stare le´sne s´cie˙zki. Z jakiego´s powodu nie zdziwił si˛e tak˙ze, i˙z dobrze mu znane miejsce nadal istnieje, a współcze´sni mieszka´ncy nadal kalaja˛ je swymi obskurnymi chatami, błotnistymi uliczkami i pniakami zrabanych ˛ drzew. — Zrobimy tu postój — zapowiedział towarzyszom. — Do zmroku jeszcze daleko — zauwa˙zył Bheid. — Wi˛ec b˛edziemy mieli do´sc´ czasu, z˙ eby wszystko urzadzi´ ˛ c. To jest to miejsce. — Nie rozumiem. — Nó˙z kazał nam i´sc´ do Hule i to wła´snie jest Hule. — A dziesi˛ec´ mil wstecz to nie Hule? Albo dziesi˛ec´ mil naprzód? — Nie, nie. Sprawdz˛e jeszcze, co Emmy ma do powiedzenia, ale jestem pewien, z˙ e to tutaj. Tu wszystko si˛e zacz˛eło, przyjacielu. Tu Ghend mnie skaptował ´ i wysłał do Domu na Ko´ncu Swiata, abym ukradł mu Ksi˛eg˛e Deiwosa. Tu kiedy´s ´ był obóz Nabjora. W Domu na Ko´ncu Swiata odbyli´smy z Emmy wiele długich rozmów na temat przypadku. Wprawdzie nie doszli´smy do pełnego porozumienia, ale jestem gł˛eboko przekonany, z˙ e pewne wydarzenia, które wydaja˛ si˛e czysto przypadkowe, zostały wcze´sniej starannie zaplanowane. Kiedy Emmy wyczytała na No˙zu, z˙ e mamy jecha´c do Hule, wła´snie to miejsce przyszło mi na my´sl od razu. I chyba tak miało by´c. To jedno z owych naznaczonych miejsc, Bheidzie, wi˛ec zosta´nmy tu na jaki´s czas i przekonajmy si˛e, czy w specyficznych miejscach dzieja˛ si˛e równie specyficzne sprawy. 144
Zdaje si˛e, skarbie, z˙ e zaczynasz co´s nieco´s pojmowa´c — pochwaliła go Emmy. Po przygotowaniu noclegu Althalus obchodził stare katy ˛ w poszukiwaniu ewentualnych s´ladów po obozie Nabjora. Niebawem odnalazł wask ˛ a˛ szczelin˛e mi˛edzy dwoma wielkimi głazami, gdzie Nabjor sycił miód. Za głazami znajdował si˛e kamienny kopiec z resztkami brazowego ˛ wojennego topora na szczycie. Nawet w obecnym stanie Althalus natychmiast go rozpoznał. — Przynajmniej kto´s si˛e zatroszczył, by´s miał godziwy pochówek — westchnał ˛ nad grobem przyjaciela i nagle si˛e u´smiechnał. ˛ — Wiesz, Nabjorze? Mógłbym ci opowiedzie´c niezła˛ histori˛e. . . Zawsze lubiłe´s ciekawe opowie´sci, prawda? Szkoda, z˙ e ci˛e tu nie ma. . . Przydałoby mi si˛e troch˛e twojego doskonałego miodu. . . Mo˙ze, kiedy to wszystko si˛e sko´nczy, usiadziemy ˛ sobie na chmurce ´ z kubkami miodu i opowiem ci wszystko o Domu na Ko´ncu Swiata. — Westchnał ˛ ´ spokojnie, stary druhu. znowu. — Spij Było tu˙z po północy i ogie´n ledwie si˛e z˙ arzył. Althalus si˛e nie zdziwił wcale, kiedy instynkt go ostrzegł, z˙ e do obozu skrada si˛e nieproszony go´sc´ . Bezszelestnie wysunał ˛ si˛e spod koców i przemknał ˛ w ciemno´sc´ , z dala od ognia. — Te˙z to słyszałe´s? — dobiegł go zza drzewa szept Eliara. Nawet teraz Althalus nie poczuł zdziwienia. — To chyba ten, na którego czekamy. Mo˙ze zechce uciec. Zatrzymaj go, ale nie rób mu krzywdy. — W porzadku. ˛ Zastygli w oczekiwaniu. Nagle Althalus usłyszał słabe szuranie. — Kiepsko si˛e stara — szepnał. ˛ — Co on robi? — Próbuje w´slizna´ ˛c si˛e do obozu. . . pewnie chce ukra´sc´ , co mu wpadnie pod r˛ek˛e. Zupełnie nie ma wprawy, bo inaczej zachowywałby si˛e znacznie ciszej. Chyba b˛edzie si˛e starał przedosta´c do koni. — Chce nam ukra´sc´ konie? — Tak przypuszczam. Okra˙ ˛z obóz i zajd´z go´scia od tyłu. Ja zaczaj˛e si˛e przy koniach. Je´sli mi zwieje, ty go złapiesz. — Dobra — rzekł Eliar i zniknał ˛ w´sród drzew. Nietrudno było spłoszy´c złodzieja. Kiedy dotarł do sp˛etanych koni, Althalus ju˙z na niego czekał, a par˛e kroków dalej stał Eliar. Złapali go z dwóch stron niemal jednocze´snie. — To tylko chłopaczek! — wykrzyknał ˛ ze zdumieniem Eliar, trzymajac ˛ bez wi˛ekszego wysiłku wyrywajacego ˛ si˛e je´nca. — Tak, zauwa˙zyłem. 145
Althalus złapał chłopca za kark i zaciagn ˛ ał ˛ do ognia. — Nic nie zrobiłem! — broniło si˛e dziecko piskliwie, próbujac ˛ si˛e uwolni´c. — Nic nie zrobiłe´s, bo jeste´s zbyt niezdarny do tej roboty. Jak si˛e nazywasz? — Althalus! — odparł nieco za szybko chłopiec. Eliar wybuchnał ˛ gromkim s´miechem. — Wybierz co´s innego, mały! Prawdziwy Althalus wła´snie ci˛e trzyma za kark. — Co? My´slałem, z˙ e to tylko stara legenda. . . — Jak masz naprawd˛e na imi˛e? — spytał Althalus. — I bez z˙ adnych kłamstw! — Nazywam si˛e Gher, panie Althalusie — wyznał chłopiec, zaprzestajac ˛ walki. — Eliarze, poka˙z mu Nó˙z. My´sl˛e, z˙ e czekali´smy wła´snie na Ghera. Arumczyk wyciagn ˛ ał ˛ Nó˙z. — Co jest napisane na ostrzu? — Nie umiem czyta´c, łaskawy panie. — Spróbuj. Gher zerknał ˛ z ukosa na Nó˙z. — Co´s jakby. . . „oszukiwanie” — rzekł z powatpiewaniem. ˛ — Czy byłem blisko? Ale Nó˙z wybuchnał ˛ ju˙z radosna˛ pie´snia.˛ — Jak dla mnie, wystarczajaco ˛ blisko. — Eliar wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e do nowego członka dru˙zyny. — Witaj, Gherze!
ROZDZIAŁ 14 — Nie było mi łatwo. W zeszłym roku mój ojciec zapił si˛e na s´mier´c. Biegałem na posyłki dla Dweniego, on ma ober˙ze˛ niedaleko stad. ˛ Pozwalał mi zjada´c resztki ze stołu i sypia´c w szopie na zapleczu. Wielu złodziei pije u Dweniego, cz˛esto słuchałem ich rozmów, ale miałem do´sc´ rozumu, by nie zadawa´c pyta´n. Czy zrobiłem co´s złego, panie Althalusie, z˙ e zakradłem si˛e do waszego obozu? — A nigdy nie przeszło ci przez my´sl, z˙ e trzeba porusza´c si˛e cicho? Gher zwiesił sm˛etnie głow˛e. — My´slałem, z˙ e wszyscy ju˙z s´picie. — Mimo to nie powiniene´s tak hałasowa´c. Przecie˙z tłukłe´s si˛e po lesie jak pijany nied´zwied´z. — A mo˙ze znalazłby pan czas, by udzieli´c mi paru wskazówek? — spytał chłopiec z nadzieja˛ w głosie. — Zobaczymy. Gher miał splatane ˛ ciemnoblond włosy, ubrany był w jakie´s szmaty, które wyra´znie próbował łata´c, ale bez wi˛ekszego sukcesu. Zarówno jego odzie˙z, jak twarz i r˛ece lepiły si˛e od brudu. — Wi˛ec nie masz z˙ adnej rodziny? — zagadnał ˛ go Eliar. — O ile wiem, nie. Oczywi´scie ojciec pod koniec z˙ ycia niewiele pami˛etał. Nawet je´sli miał braci czy siostry, nic o nich nie opowiadał. Za du˙zo pił, by gada´c z sensem. — A matka? — Nie jestem pewien, czy w ogóle ja˛ miałem. Eliar a˙z si˛e zakrztusił na te słowa. — Nie czujesz si˛e lekko zamroczony? — spytał jeszcze. — Nie. A powinienem? — Ja tak wła´snie si˛e czułem, gdy po raz pierwszy odczytałem napis na No˙zu. — Mnie nic nie jest. Pracujesz dla pana Althalusa? — Mo˙zna tak to okre´sli´c. W tym momencie przy ognisku pojawił si˛e Bheid. — Słyszałem, z˙ e Nó˙z s´piewał. . . — urwał i wytrzeszczył oczy na Ghera. — To ma by´c nasz nowy nabytek? 147
— Tak przynajmniej zdecydował Nó˙z — powiedział Althalus. — Przecie˙z to dzieciak! — Powiedz to No˙zowi, je´sli chcesz. Ja ich nie wybieram, tylko wyławiam. Ten ma na imi˛e Gher. — Jakie słowo wyczytał? — „Oszukiwanie”, prawda? — po´spieszył z odpowiedzia˛ Eliar. — Tak przynajmniej usłyszałem. Bheid zmarszczył brwi. — Poszukiwanie, prowadzenie, o´swiecanie, posłusze´nstwo i oszukiwanie — wyrecytował. — Ostatnie słowo niezbyt pasuje do poprzednich. — Emmy ci to wyja´sni — rzekł Eliar. — Emmy wszystko potrafi wyja´sni´c. — Co wy tam wyprawiacie? — rozległ si˛e gniewny głos Andiny. — Jak mam spa´c w takim hałasie? — Wła´snie poznajemy najnowszego rekruta — poinformował ja˛ Althalus. — To ten? Na nic lepszego nie było was sta´c? — Wszystko zostanie objawione w swoim czasie — powiedział z udawana˛ pobo˙zno´scia˛ Bheid. — Gło´s swoje kazania gdzie indziej — zawrzała gniewem Andina. Zmierzyła Ghera wzrokiem z góry na dół. — Gdzie on si˛e chował? Pod ziemia? ˛ A mo˙ze wypełznał ˛ z najbli˙zszej kloaki? — Panie Althalusie, czy musz˛e tego wysłuchiwa´c? — zdenerwował si˛e chłopiec. Niech zareaguje, jak zechce — szepn˛eła Emmy. Czy przez to reszta nocy nie upłynie nam w´sród jazgotu? Po prostu zrób, co ci ka˙ze, skarbie. Jak pani sobie z˙ yczy. — Althalus zerknał ˛ na chłopca. — Gherze, mo˙zesz jej odpowiedzie´c, ale si˛e miarkuj. Nasza ukochana Andina ma głos do´sc´ wyrazisty. . . i przenikliwy. — Co to ma znaczy´c? — spytała arya, podnoszac ˛ głos o kilka oktaw. — Kochamy twój głos, wasza wysoko´sc´ — tłumaczył jej z kamienna˛ twarza˛ — ale musisz popracowa´c troch˛e nad crescendo. Mo˙ze warto pomy´sle´c o c´ wiczeniach oddechowych? Dodaj swemu głosowi nieco wi˛ecej gł˛ebi, z˙ eby´s nie musiała przechodzi´c zbyt szybko od szeptu do pisku. Wywrzesz znacznie wi˛eksze wra˙zenie, gdy nauczysz si˛e nad tym panowa´c. Masz co´s do dodania, mój chłopcze? — Tylko tyle, z˙ e mam gdzie´s jej nad˛ete przemowy. — Gher spojrzał Andinie prosto w oczy. — W porzadku, ˛ paniusiu, mo˙ze jestem dzikus z lasu. I co z tego? Je´sli ci si˛e nie podobam, to na mnie nie patrz. Jestem sierota˛ i chodz˛e w łachmanach, bo nie mam niczego innego do wło˙zenia, ale to nie twój zakichany interes. Za du˙zo czasu mi zajmuje utrzymywanie si˛e przy z˙ yciu, z˙ ebym miał si˛e martwi´c o wyglad, ˛ a je´sli ci˛e razi moja g˛eba, tym gorzej dla ciebie.
148
Odsu´n si˛e, Althalusie — rozległ si˛e nieznoszacy ˛ sprzeciwu głos. — Musz˛e natychmiast załatwi´c pewna˛ spraw˛e. Poczuł, jak Emmy bezceremonialnie spycha mu s´wiadomo´sc´ . Andina patrzyła na Ghera rozszerzonymi oczami. — Do mnie si˛e nie mówi takim tonem! — Mo˙ze nie wprost do ciebie, ale gdyby´s od czasu do czasu zamkn˛eła g˛eb˛e i dla odmiany posłuchała innych, dowiedziałaby´s si˛e, co naprawd˛e o tobie my´sla.˛ Ale ty tego nie chcesz, co? Ja tam nie wychowałem si˛e w pałacu jak ty, paniusiu, tylko na s´mietniku, wi˛ec nie mam wykwintnych manier. — Nie musz˛e tego słucha´c! — Ale powinna´s. Oddychamy tym samym powietrzem i ono jest tak samo moje, jak twoje, wi˛ec spadaj, damulko, bo rzyga´c mi si˛e chce na twój widok jeszcze bardziej ni˙z tobie na mój. Andina uciekła. To twoja sprawka? — spytał Althalus. Oczywi´scie. Mówiłam ci, z˙ e musz˛e przej´sc´ przez ciebie, z˙ eby robi´c takie rzeczy. Gher s´wietnie sobie radzi. . . — umilkła na chwil˛e. — Mo˙ze powinni´scie go troch˛e odczy´sci´c. Przez kilka dni zostali w starym obozie Nabjora, z˙ eby wprowadzi´c Ghera w nowa˛ sytuacj˛e. Chłopak uczył si˛e szybko, co do tego nie było watpliwo´ ˛ sci. W innym miejscu i czasie Althalus wziałby ˛ go pod swe skrzydła jako ucznia, gdy˙z widział w nim ogromne mo˙zliwo´sci. Nieco wi˛ecej czasu zabrało tłumaczenie mu, z˙ e cz˛este kapiele ˛ maja˛ wpływ na obni˙zenie poziomu hałasu. Althalus wyczarował troch˛e porzadnej ˛ garderoby, dzi˛eki czemu Gher przestał wyglada´ ˛ c, jakby wypadł z fury s´mieci. Andina unikała go z niemal nabo˙znym l˛ekiem. Czwartego dnia pojawiła si˛e nagle przy ogniu z determinacja˛ w oczach, trzymajac ˛ grzebie´n i no˙zyczki. — Ty! — zwróciła si˛e do Ghera, wskazujac ˛ mu pniak. — Siadaj tam! — Co chcesz mi zrobi´c? — Porzadek ˛ na głowie. Masz tam istna˛ kop˛e siana. — Mog˛e przygładzi´c sobie włosy, skoro ci to przeszkadza. — Cicho! Siadaj, powiadam. Gher rzucił Althalusowi spłoszone spojrzenie. — Musz˛e jej słucha´c? — Na twoim miejscu usłuchałbym. Czego si˛e nie robi dla spokoju w rodzinie. . . — Jak ty w ogóle co´s widzisz? — gderała Andina, odgarniajac ˛ mu włosy z czoła. Potem zabrała si˛e do czesania i przystrzygania, marszczac ˛ brwi dla wi˛ek-
149
szej koncentracji. Nie wiadomo czemu potraktowała swa˛ misj˛e nadzwyczaj powa˙znie. Gher wyra´znie nie przywykł do strzy˙zenia, wi˛ec kr˛ecił si˛e troch˛e, zwłaszcza z˙ e Andina poczynała sobie do´sc´ brutalnie. — Sied´z spokojnie! — komenderowała, cofajac ˛ si˛e o krok co pewien czas, z˙ eby sprawdzi´c efekt. — No, ujdzie — orzekła wreszcie, obcinajac ˛ ostatni pojedynczy kosmyk. Potem spojrzała na Althalusa. — I jak? — Bardzo ładnie. — Nawet nie spojrzałe´s! — Dobrze, dobrze, zobacz˛e. Nie podniecaj si˛e tak. Rozkudłane kłaki Ghera były teraz porzadnie ˛ przystrzy˙zone i uczesane. Te, które zasłaniały czoło i oczy, Andina przyci˛eła w równa˛ grzywk˛e, a reszta si˛egała linii kołnierzyka; taka˛ fryzur˛e Althalus widywał wcze´sniej w Osthosie. — Naprawd˛e całkiem nie´zle, wasza wysoko´sc´ . Gdzie si˛e nauczyła´s fryzjerstwa? — Zawsze strzygłam ojca. Jak widz˛e takie kudły, to a˙z mnie s´wierzbia˛ palce. — Przynajmniej nasz Gher nie wyglada ˛ ju˙z jak owczarek — zauwa˙zył Bheid. Andina uj˛eła chłopaka pod brod˛e i spojrzała mu prosto w oczy. — Teraz mo˙zesz pokaza´c si˛e ludziom. Jeste´s czysty, porzadnie ˛ ubrany i ostrzy˙zony. Tylko nie baw si˛e wi˛ecej w błocie. — Nie b˛ed˛e, pani — obiecał Gher. Popatrzył na nia˛ nie´smiało. — Jeste´s bardzo ładna i tak naprawd˛e nie my´slałem tego wszystkiego, co wtedy powiedziałem. — Od razu wiedziałam — odparła z u´smiechem. Potem pogładziła go po włosach i ucałowała w policzek. — No, id´z si˛e bawi´c, Gherze, tylko si˛e nie rozczochraj i nie pobrud´z ubrania. — Dobrze, prosz˛e pani. Andina rozejrzała si˛e dokoła, machinalnie szcz˛ekajac ˛ no˙zyczkami. — Kto nast˛epny? Po południu Emmy przyjrzała si˛e No˙zowi. Kweron — oznajmiła Althalusowi. — Mamy jeszcze jedna˛ osob˛e do odnalezienia i powinni´smy si˛e s´pieszy´c. Nast˛epnego dnia zwin˛eli obóz i przez odwieczne lasy Hule poda˙ ˛zyli na północny zachód. Andina uparła si˛e, by Gher jechał razem z nia˛ na klaczy. — Nigdy bym nie przypuszczał, z˙ e do tego dojdzie — zdziwił si˛e Eliar. — Czy wydarzyło si˛e co´s, o czym nie wiem? — Gher powiedział wtedy co´s, co ja˛ dotkn˛eło do z˙ ywego — wyja´snił Bheid. — Jestem pewien, z˙ e to pierwszy chłopak z ludu, z jakim si˛e zetkn˛eła. Zapewne nie miała poj˛ecia o z˙ yciu zwykłych ludzi i ich n˛edzy. Gher ma do´sc´ ci˛ety j˛ezyk,
150
a nasza mała ksi˛ez˙ niczka nie spodziewała si˛e, z˙ e on w ogóle potrafi mówi´c. Strzyz˙ enie i wspólna jazda to co´s w rodzaju przeprosin za niesprawiedliwe uwagi. — Masz do´sc´ radykalne poglady ˛ jak na osob˛e duchowna˛ — zauwa˙zył Althalus. — Rodzaj ludzki powinien da˙ ˛zy´c do sprawiedliwo´sci. Ka˙zdy w gł˛ebi serca pragnie by´c dobry i uczciwy, ale z˙ ycie wcia˙ ˛z stawia przed nim ró˙zne przeszkody. Rola˛ kapłanów jest utrzymywa´c ludzi na wła´sciwym kursie. — Czy to nie zbyt wczesna pora na filozoficzne dysputy? — Na nauk˛e nigdy nie jest za wcze´snie. . . ani za pó´zno, mój synu — odparł sentencjonalnie Bheid. — To ju˙z jest czysta zło´sliwo´sc´ . Bheid rzucił mu figlarne spojrzenie. — Miło mi, z˙ e ci si˛e spodobało. W Kweronie była ju˙z wczesna jesie´n; na brzozach i osikach li´scie zaczynały zmienia´c kolor. Althalus nie odwiedzał cz˛esto tutejszych gór — przewa˙znie ´ dlatego, z˙ e w czasach, kiedy w˛edrował do Domu na Ko´ncu Swiata, mieszkało tu bardzo mało ludzi. Wioski były małe, budynki sklecone byle jak, a ich mieszka´ncy zdawali si˛e wystraszeni i nadzwyczaj zacofani. — Nie sa˛ zbyt z˙ yczliwi, co? — zauwa˙zył Eliar, kiedy jechali błotnista˛ ulica˛ kolejnej osady. — U nas wszyscy wychodza,˛ z˙ eby pogapi´c si˛e na obcych, a tu kryja˛ si˛e po domach. — Podobno Kwero´nczycy sa˛ strasznie przesadni ˛ — powiedział Bheid. — Słyszałem, z˙ e wpadaja˛ w szał, gdy przypadkiem nasunie si˛e na nich czyj´s cie´n. Pewnie ma to co´s wspólnego z blisko´scia˛ Nekwerosu. Według starej legendy wypełzaja˛ stamtad ˛ czasem ró˙zne paskudne stwory. — Czy Emmy mówiła ju˙z, dokad ˛ jedziemy? — zainteresował si˛e Eliar. — Na pewno wkrótce nam powie. Przez cały nast˛epny tydzie´n jechali ciagle ˛ na zachód, by wreszcie dotrze´c nad skalisty brzeg długiej, waskiej ˛ zatoki stanowiacej ˛ zachodnia˛ granic˛e Kweronu. ´ Zatoka, podobnie jak morze przy Kraw˛edzi Swiata w Kagwherze, wypełniona była lodem. Zbli˙zamy si˛e, Althalusie — zamruczała Emmy. — Cofnijmy si˛e troch˛e w las. Rozbijcie tam obóz, a potem we´zmiemy Bheida i udamy si˛e do jednej z wiosek nad zatoka.˛ Kogo b˛edziemy tam szuka´c? Czarownicy. ˙ Zartujesz! 151
Tutejsi mieszka´ncy tak ja˛ nazywaja,˛ ale to nieprawda. Musimy pogada´c z kapłanami w tych osadach, a Bheid to potrafi. Tylko nie szafuj słowem „czarownica”. To jedno z tych, za które obcina si˛e ludziom głowy. Wjechali z powrotem w las, gdzie Althalus rozmówił si˛e krótko z Bheidem. Reszcie kompanii kazał zaczeka´c. — Idziemy troch˛e pow˛eszy´c. Ci Kwero´nczycy sa˛ do´sc´ dziwni, wol˛e zorientowa´c si˛e w sytuacji, zanim wszyscy wyruszymy do ich wiosek. I razem z rudym kapłanem poda˙ ˛zył w stron˛e głównej drogi. Musz˛e z nim pogada´c, skarbie. Mo˙ze by´s si˛e zdrzemnał? ˛ Bardzo s´mieszne. No to odejd´z na bok. Mo˙zesz słucha´c, je´sli chcesz, ale si˛e nie wtracaj. ˛ — Althalus poczuł, z˙ e co´s go spycha ze s´cie˙zki, i kocica odezwała si˛e jego głosem: — Bheidzie? Kapłan spojrzał bacznie na Althalusa. — Czy to ty, Emmy? — spytał. — Tak. Zrób t˛e swoja˛ uduchowiona˛ min˛e i odkurz astrologiczna˛ wiedz˛e. W ka˙zdej wiosce zło˙zysz wizyt˛e lokalnemu kapłanowi, przedstawisz si˛e i powiesz, z˙ e przychodzisz sprawdzi´c co´s, co wyczytałe´s w gwiazdach. — B˛ed˛e potrzebował jakich´s konkretów. — Powiesz, z˙ e w najbli˙zszej przyszło´sci ma tu spa´sc´ wielka lawina. — A to prawda? — Mog˛e ci to niemal zagwarantowa´c. Potrafi˛e sprawi´c, by w razie potrzeby Althalus zwalił cała˛ gór˛e. Musisz jednak działa´c bardzo ostro˙znie. Przemierzyłe´s pół s´wiata, by ostrzec tych ludzi. Podnie´s wielki krzyk, goraczkuj ˛ si˛e, powtarzaj ciagle ˛ słowo „katastrofa”. Potem, kiedy ju˙z Althalus spu´sci z góry kilka wielkich głazów, wszyscy powitaja˛ w tobie zbawc˛e i b˛eda˛ ci ufa´c. Bheid wygladał ˛ na zaintrygowanego. — A tak naprawd˛e co my tu kombinujemy? — W jednej z tych wiosek zakuto w ła´ncuchy kobiet˛e, poniewa˙z uznano ja˛ za czarownic˛e. Zanosi si˛e na wielka˛ ceremoni˛e, podczas której chca˛ spali´c ja˛ na stosie. Ty masz im to wyperswadowa´c i zmusi´c, by biedaczk˛e przekazali tobie. Powiesz, z˙ e zabierasz ja˛ na przesłuchanie do Awes. — To mo˙ze by´c ciut niebezpieczne. — Niekoniecznie. Po prostu powiesz, z˙ e kapłani z Awes chca˛ pozna´c plany Daevy, wi˛ec musza˛ podja´ ˛c stosowne kroki. Podramatyzuj troch˛e na temat losów s´wiata, wiecznych ciemno´sci, hord demonów z samego piekła i ró˙znych takich głupot. Ka˙ze˛ Althalusowi wspomóc twa˛ mow˛e stosownymi akcentami w rodzaju grzmotów, wstrzasów ˛ podziemnych, mo˙ze nawet odgłosu boskich trab. ˛ — Emmy! — wykrzyknał ˛ Bheid z nagana˛ w głosie. — Masz jeszcze jakie´s pytania? — To przecie˙z straszne oszustwo! 152
— Co z tego? — Jestem duchownym, nie szarlatanem, nie wolno mi tak postapi´ ˛ c. — Dlaczego? — Bo mam mówi´c prawd˛e. — Ale to jest prawda, Bheidzie. Ty masz ja˛ tylko nieco upro´sci´c, z˙ eby zwykli ludzie mogli zrozumie´c. — Czy ta kobieta naprawd˛e jest czarownica? ˛ — Jasne z˙ e nie. Jest jedna˛ z nas. . . a przynajmniej b˛edzie, gdy tylko odczyta napis na No˙zu. Musimy ja˛ mie´c, inaczej nam si˛e nie uda. — I z tego powodu ka˙zesz mi złama´c jeden z naj´swi˛etszych s´lubów? — Ach, jak mi przykro! Skoro tak, to nic z tego. Trzeba zatem wybi´c cała˛ ludno´sc´ tej cz˛es´ci Kweronu. B˛edziesz stał po pas we krwi, ale zachowasz czysto´sc´ duszy. Czy to nie powód do dumy? — Potwór! — To zale˙zy wyłacznie ˛ od ciebie, mój Bheidzie. B˛edziesz albo oszustem, albo katem. Co wolisz? — Umilkła na chwil˛e. — Tylko szybko, bo czas nagli. Skoro mamy ich pozabija´c, trzeba si˛e bra´c do roboty. Nie za mocno go przyciskasz, Em? Ma si˛e nauczy´c posłusze´nstwa, skarbie. Słowa, które ka˙zde z was odczytało na No˙zu, odnosza˛ si˛e do wszystkich. Nie ty jeden masz szuka´c, nie tylko Andina ma by´c posłuszna. Wszyscy poszukujemy, wszyscy słuchamy rozkazów. — I gło´sno dodała, zwracajac ˛ si˛e do zatroskanego kapłana: — No wi˛ec jak? Kłamstwo czy krew? — A mam jaki´s wybór? Skłami˛e. — To dobrze. Wjechali do n˛edznej wioski, która zapewne przed zlodowaceniem zatoki była siedliskiem rybaków. Althalus zeskoczył z konia i podszedł do m˛ez˙ czyzny z g˛esta˛ broda˛ prowadzacego ˛ wołu. — Przepraszam, gdzie znajd˛e tutejszego kapłana? — O, tam jest ko´sciół, ale kapłan chyba jeszcze s´pi. — To go obudz˛e. Mój czcigodny pan musi z nim pilnie pomówi´c. — On nie lubi, gdy si˛e go wyciaga ˛ z łó˙zka. — Chyba jeszcze mniej lubi by´c z˙ ywcem pogrzebany. ˙ — Jak to? Zywcem pogrzebany? — Pod lawina.˛ — Jaka˛ lawina?! ˛ — Ta,˛ która niebawem stoczy si˛e z tej góry. Dzi˛eki za informacje, przyjacielu, z˙ ycz˛e ci naprawd˛e udanego dnia. — Nie musiałe´s tego mówi´c, Althalusie — syknał ˛ mu w ucho Bheid, kiedy człowiek z wołem si˛e oddalił.
153
— To tylko wst˛ep. Par˛e paskudnych plotek zawsze si˛e przydaje w takich sytuacjach. Wioskowy kapłan nazywał si˛e Terkor i był wysokim, niechlujnym m˛ez˙ czyzna˛ o melancholijnych oczach. — Nie przykładałem si˛e zbyt mocno do astrologii, bracie — wyznał. — To odludny zakatek ˛ na skraju cywilizowanego s´wiata. Opiekuj˛e si˛e chorymi, pocieszam strapionych, godz˛e zwa´snionych i niewiele czasu mi zostaje na studia. Co zobaczyłe´s w gwiazdach? — Smok przesunał ˛ si˛e do siódmego domu — skłamał gładko Bheid. — Przy Ksi˛ez˙ ycu w ascendencie wyzwala to ogromny potencjał dla naturalnych katastrof. Na pewno rozpoznajesz te znaki. — Musz˛e ci uwierzy´c na słowo, bracie. To dla mnie stanowczo zbyt skomplikowane. — Smok jest jednym z trzech ziemskich znaków, a Ksi˛ez˙ yc przynosi powa˙zne ´ oznaki niestabilno´sci: trz˛esienia ziemi, lawiny i tak dalej. Sledz ac ˛ kurs Nied´zwiedzia, doszedłem do wniosku, z˙ e katastrofa wydarzy si˛e wła´snie w Kweronie, i czułem si˛e w obowiazku ˛ was przestrzec. Dlatego wraz z moim sługa˛ dosiedli´smy koni i natychmiast ruszyli´smy w drog˛e. Dzi˛eki bogu, przybyli´smy na czas. — Jeste´s bardzo szlachetny, bracie. Wi˛ekszo´sc´ znanych mi ludzi nie zadałaby sobie takiego trudu. — To mój obowiazek, ˛ bracie. Dlatego wła´snie studiuj˛e gwiazdy. . . z˙ eby ostrzega´c bli´znich przed tego rodzaju zagro˙zeniami. Moi współbracia z Awes zajmuja˛ si˛e głównie układaniem horoskopów, za co ka˙za˛ sobie słono płaci´c. Ja wol˛e s´ledzi´c gwiazdy i szuka´c oznak niebezpiecze´nstwa. — A potrafiłby´s okre´sli´c, co konkretnie nam grozi? — Pozycja Ksi˛ez˙ yca wskazuje, z˙ e zanosi si˛e na osuni˛ecie góry. — Kamienna lawina? Dobry bo˙ze! — To wła´snie wyczytałem w gwiazdach. Niektórzy moi współbracia uwa˙zaja,˛ z˙ e uderzy w nas kometa, ale ja si˛e z nimi nie zgadzam. Kogut znajduje si˛e w niewła´sciwym domu jak na komet˛e. — Kometa, lawina. . . Czy nie wszystko jedno, co si˛e na nas zwali? I tak zginie mnóstwo ludzi. Bheid rozejrzał si˛e dookoła, jakby chciał si˛e upewni´c, czy sa˛ sami. — Czy co´s niezwykłego zdarzyło si˛e tu ostatnio, bracie Terkorze? Wyczuwam, z˙ e w pobli˙zu czai si˛e jakie´s wielkie zło. — Od Nekwerosu dzieli nas tylko zatoka, bracie Bheidzie. Trudno sobie wyobrazi´c wi˛eksze zło ni˙z to, które płynie stamtad. ˛ — Nie, nie, bracie Terkorze, to dzieje si˛e tu, w Kweronie. Ale by´c mo˙ze, dobrze si˛e ukrywa. — Kto wie, czy to nie Leitha, czarownica, która˛ brat Ambho pokazuje w Peteleyi. . . par˛e mil stad ˛ na południe. Brat Ambho jest zapalonym łowca˛ czarownic. 154
— Czarownica! — wykrzyknał ˛ Bheid, udajac ˛ przera˙zenie. — W ka˙zdym razie brat Ambho widzi w niej czarownic˛e. Tak mi˛edzy nami, zebrał bardzo przekonujace ˛ dowody. Jutro o s´wicie zamierza ja˛ spali´c na stosie. — Chwała Deiwosowi! — wykrzyknał ˛ Bheid. — A wi˛ec zda˙ ˛ze˛ go powstrzyma´c! — Watpi˛ ˛ e. Brat Ambho za bardzo si˛e w to zaanga˙zował. Jest wielkim zwolennikiem palenia czarownic. — Wi˛ec go przekonam, by zmienił zdanie — upierał si˛e Bheid. — Wykluczone, to prawdziwy fanatyk. — Chcesz powiedzie´c, z˙ e nie dotarła do was wiadomo´sc´ o zeszłorocznych postanowieniach? Otó˙z na uroczystej naradzie arcykapłanów wszystkich wyzna´n zapadła jednogło´sna decyzja, z˙ e ka˙zda˛ czarownic˛e nale˙zy odsyła´c na przesłuchanie do Awes. Co sobie my´sli wasz egzarcha? W takich sprawach nie wolno zwleka´c. — Z Kweronu do Awes daleka droga, bracie. Nasz egzarcha pewnie nawet nie wie, gdzie to jest. Dlaczego mamy odsyła´c czarownice do Awes, zamiast pali´c je na miejscu? — Bo przy tej okazji mo˙zemy z nich wyciagn ˛ a´ ˛c, co tylko si˛e da. Czarownice pracuja˛ dla Daevy. Je´sli namówimy je do zezna´n, mo˙ze uda nam si˛e pozna´c jego plany, a od tego mo˙ze zale˙ze´c los całej ludzko´sci. — Jeszcze nie widziałem takiej, która przyznałaby si˛e cho´cby do tego, z˙ e jest czarownica.˛ — Bo nie umiecie ich przesłuchiwa´c. W Awes jest wiele s´wi˛etych obiektów. ˙Zaden sługa złego nie mo˙ze znie´sc´ ich widoku. Ból, jaki przy tym cierpia,˛ jest tak straszliwy, z˙ e ka˙zda czarownica czy inny sługa Daevy powiedza˛ dosłownie wszystko, z˙ eby tylko nie musie´c na nie patrze´c. Je´sli dostaniemy w swe r˛ece kilka czarownic, poznamy nawet najtajniejsze my´sli Daevy. — Najwyra´zniej naszemu egzarsze na tym nie zale˙zy. — Musimy natychmiast jecha´c do Peteleyi i namówi´c brata Ambho, by przekazał nam t˛e kobiet˛e. Od tego, czy zawieziemy ja˛ do Awes, mo˙ze zale˙ze´c los ludzko´sci. — Wyprowadz˛e konia — rzekł Terkor i wyszedł. — Gładko ci poszło — pochwalił go Althalus. — Nie znosz˛e tego, wiesz? Terkor to poczciwiec. — Owszem, poczciwiec. Ale wcale go tak bardzo nie oszukałe´s. Los ludzko´sci mo˙ze zale˙ze´c od naszych poczyna´n. On robi słuszna˛ rzecz z niesłusznych powodów, ale wa˙zne, z˙ e jednak ja˛ robi. — B˛edziesz musiał wykaza´c si˛e wielka˛ elokwencja,˛ bracie Bheidzie, z˙ eby przekona´c brata Ambho do przekazania ci czarownicy — mówił po drodze Terkor. — On słynie z palenia ludzi i nie bawi si˛e w mozolne zbieranie dowodów, z˙ e 155
sa˛ winni czarów. Wystarcza˛ mu ze dwie skargi i ju˙z ka˙ze wznosi´c stos. Na twoim miejscu przedstawiłbym mu to, co wyczytałe´s w gwiazdach. Bo je´sli dobrze zrozumiałem twoje słowa, mi˛edzy owa˛ katastrofa˛ a czarownica˛ z Peteleyi istnieje pewien zwiazek. ˛ — I tu mo˙zesz mie´c racj˛e. Wiadomo, z˙ e gwiazdy sa˛ zdolne do takich rzeczy. Nieraz wysyłaja˛ nam przestrogi, w których ukrywaja˛ rozwiazanie ˛ problemów. — Bheid si˛egnał ˛ pod tunik˛e i wyciagn ˛ ał ˛ map˛e nieba. — Pozwól, z˙ e jeszcze raz sprawdz˛e. — Je´sli nie bardzo pasuje, zmy´slaj — mruknał ˛ pod nosem Althalus. — Dobrze — szepnał ˛ Bheid — tylko uprzed´z Emmy, z˙ eby w stosownej chwili osun˛eło si˛e kilka głazów. Kapłan z Peteleyi był wychudłym, trupio bladym człowiekiem z wiecznie obra˙zona˛ mina.˛ Cały zachodni Kweron znał go ze skłonno´sci do palenia czarownic bez wi˛ekszych ceregieli, a pomysł przekazania uwi˛ezionej Bheidowi po prostu nie mie´scił mu si˛e w głowie. — Rada z Awes nie ma nade mna˛ władzy — o´swiadczył niemal zuchwale. — Mo˙ze i nie — przyznał chłodno Bheid — ale gwiazdy ja˛ maja.˛ Lekcewaz˙ ysz ich przestrog˛e na swoja˛ własna˛ zgub˛e. Spod jakiego jeste´s znaku? — Spod Knura — odpowiedział nieco nerwowo Ambho. — Tak te˙z my´slałem. Gwiazdy ostrzegły nas przed lud´zmi spod znaku Knura. — Masz czelno´sc´ obra˙za´c mój znak?! — krzyknał ˛ Ambho, wytrzeszczajac ˛ oczy. — Knury sa˛ uparte — stwierdził oboj˛etnie Bheid. — Czasem gwiazdy musza˛ spa´sc´ tu˙z przy ich uszach, by przyciagn ˛ a´ ˛c uwag˛e. — Nagle wyrzucił w gór˛e ramiona. — Spełniłem rozkaz gwiazd, ostrzegłem ci˛e. Je´sli nie chcesz słucha´c, nie na moja˛ głow˛e spadnie odpowiedzialno´sc´ za to, co si˛e z toba˛ stanie. Słowo, którego potrzebujesz, brzmi twei — zamruczała Emmy w głowie Althalusa. — Kiedy b˛edziesz je wymawiał, my´sl o gł˛ebokim, dudniacym ˛ d´zwi˛eku. Ale mimo wszystko uwa˙zaj. Althalus spojrzał na gór˛e wznoszac ˛ a˛ si˛e nad wioska.˛ — Twei — szepnał. ˛ Z gł˛ebin ziemi wyrwał si˛e huk — tak pot˛ez˙ ny, z˙ e niemal namacalny — i przetoczył si˛e w kierunku północno-zachodnim, gdzie powoli ucichł. — Co to było? — przeraził si˛e Ambho. — Powiedziałbym, z˙ e ostatnie ostrze˙zenie dla człowieka spod znaku Knura — odpowiedział Bheid. — Radz˛e pojedna´c si˛e z bogiem, bo je´sli nie oddasz nam czarownicy, z˙ aden z nas nie doczeka zachodu sło´nca. — To tylko przypadek — warknał ˛ Ambho.
156
— Nie istnieje co´s takiego jak przypadek, bracie. Wszystko, co si˛e dzieje, pasuje do okre´slonego z góry wzoru. Wybieraj, Ambho, i wiedz, z˙ e z˙ ycie czy s´mier´c wszystkich co do jednego mieszka´nców Peteleyi zale˙zy wyłacznie ˛ od ciebie. W tym momencie Althalus znów poruszył ziemi˛e — tym razem bardziej zdecydowanie. Trzask, który rozległ si˛e tu˙z pod ich stopami, przypominał odgłos wydawany przez drzewa na dalekiej północy, kiedy je rozsadza mróz. Ziemia zadygotała, a z górskiego zbocza stoczyło si˛e kilka du˙zych odłamków. ˙ — Jeszcze jeden wstrzas ˛ i b˛edzie koniec — oznajmił zimno Althalus. — Zegnaj, mistrzu Bheidzie, miło mi było ci słu˙zy´c. Przy odrobinie szcz˛es´cia lawina zabije nas od razu. Skóra mi cierpnie, gdy pomy´sl˛e, z˙ e mo˙zemy by´c z˙ ywcem pogrzebani. . . — Bierzcie ja˛ sobie! — wrzasnał ˛ nagle Ambho. — Wywie´zcie ja˛ do Awes, tylko niech to si˛e uspokoi! — Nie wiem czemu, ale spodziewałem si˛e, z˙ e tak powie — rzucił w przestrze´n Althalus.
ROZDZIAŁ 15 Czarownica Leitha miała włosy jasne, s´wietliste i biała˛ skór˛e, niemal w kolorze tak cenionego przez rze´zbiarzy marmuru. Była wysoka i smukła, a z jej du˙zych oczu o barwie najgł˛ebszego bł˛ekitu wyzierała madro´ ˛ sc´ . Stała przykuta do mocno poczerniałej (zapewne od poprzednich stosów) kamiennej kolumny w centrum Peteleyi. Kiedy ja˛ uwalniano, nie wydawała si˛e specjalnie przej˛eta, chocia˙z w jej oczach nadal kryła si˛e gł˛eboka uraza. — To tylko odroczenie wyroku — wyja´snił szorstko Ambho, zdejmujac ˛ jej okowy. — Kapłani ze s´wi˛etego miasta Awes przesłuchaja˛ ci˛e z najwi˛eksza˛ surowo´scia˛ i zmusza,˛ by´s odpowiedziała na wszystkie pytania o twego ohydnego pana. A potem ci˛e spala.˛ — Nie mam z˙ adnego pana — odpowiedziała beztrosko. — Nie jestem taka jak ty. Widziałam twoja˛ dusz˛e, kapłanie, wiem, ile w niej zła. To, co si˛e tam pali, to wyłacznie ˛ twoja wina, nie moja ani innych, których kazałe´s wrzuci´c w ogie´n. Jedynym złem tutaj jest twoja z˙ adza, ˛ a jej nie usuniesz, palac ˛ obiekty, ku którym jest skierowana. Gwałcisz s´lub czysto´sci ka˙zda˛ swoja˛ my´sla˛ i b˛edziesz za to si˛e sma˙zy´c w jeszcze gor˛etszym ogniu ni˙z ten, jaki nam zgotowałe´s. Odejd´z stad ˛ i oczy´sc´ swa˛ dusz˛e. Ambho milczał. Na jego wychudłej twarzy odmalowało si˛e nagle poczucie winy i nienawi´sc´ do samego siebie. Odwrócił si˛e szybko i uciekł. Zapłacili horrendalna˛ cen˛e za wierzchowca dla Leithy, po czym razem z Bheidem po˙zegnali Terkora i odjechali z powrotem na lesiste wzgórza. Kiedy wioska znikn˛eła im z oczu, Althalus s´ciagn ˛ ał ˛ wodze. — Zdejmijmy od razu te ła´ncuchy. Zsiadł z konia i pomógł zsia´ ˛sc´ Leicie, a nast˛epnie obejrzał prymitywny zamek na ła´ncuchu spinajacym ˛ jej nadgarstki. Rozpiał ˛ go, uwalniajac ˛ dziewczyn˛e, po czym w przypływie zło´sci cisnał ˛ ła´ncuch w krzaki. — Dzi˛ekuj˛e ci, Althalusie — odezwała si˛e Leitha. — Znasz moje imi˛e? — zdumiał si˛e jej wybawca. — Teraz ju˙z znam. 158
Oho! — mrukn˛eła Emmy. — Co znowu? — zmieszał si˛e Althalus. — Dweia wie, z˙ e potrafi˛e czyta´c twoje my´sli — wyja´sniła Leitha ze słabym u´smiechem. — I chyba ja˛ to niepokoi. — Naprawd˛e to umiesz?! — wykrzyknał ˛ Bheid. — Tak. Zawsze mnie dziwiło, z˙ e inni tego nie potrafia.˛ — To dlatego Ambho chciał ci˛e spali´c na stosie! — Niezupełnie. Ambho zło˙zył s´lub czysto´sci, ale ciagle ˛ łamał go swoimi mys´lami. Wolał zrzuci´c win˛e na osoby, które wywoływały w nim te my´sli, zamiast wzia´ ˛c ja˛ na siebie. Jak zauwa˙zyłam, wcale nie jest wyjatkiem. ˛ — Masz wielki dar, Leitho. — Owszem, przynajmniej z twojego punktu widzenia. Osobi´scie byłabym bardzo szcz˛es´liwa, mogac ˛ ci go przekaza´c. Cisza musi by´c czym´s wspaniałym. — Spojrzała na Emmy. — Nie ma powodu ukrywa´c tego, Dweio. Dowiedza˛ si˛e pr˛edzej czy pó´zniej. Ja te˙z nie chciałam wyjawi´c w Peteleyi mojego tak zwanego daru i popatrz, do czego omal nie doprowadziłam. Z drogi, Althalusie — warkn˛eła Emmy. — I tak ci˛e słysz˛e, nie musisz u˙zywa´c jego głosu. Wcale nie jestem pewna, czy chc˛e z wami jecha´c. Nie masz wyboru. — Mo˙ze i nie — westchn˛eła z rezygnacja˛ Leitha. — Co si˛e dzieje? — zaniepokoił si˛e Bheid. — Po prostu panie sobie gaw˛edza.˛ O, tutaj — wyja´snił mu Althalus, stukajac ˛ si˛e palcem w czoło. — Troch˛e tam tłoczno teraz. Jed´zmy, chciałbym wróci´c do naszych przed noca.˛ Kiedy dotarli do obozu, nad wzgórzami zachodniego Kweronu zapadał ju˙z zmierzch. — Czy to ona? — zapytał Gher. — Według Emmy, tak — odparł Althalus. — Jest niesamowicie ładna, prawda? — Owszem. Mało nie spalili jej z˙ ywcem. Kapłan z jej wioski miał zwyczaj skazywa´c na stos wszystkie ładne dziewczyny, które budziły w nim robaczywe my´sli. Uwa˙zał, z˙ e tylko w ten sposób mo˙ze si˛e od nich uwolni´c. — Zabiłe´s go? — Zastanawiałem si˛e nad tym, lecz Emmy si˛e sprzeciwiła. Kocham ja˛ bardzo, ale czasem potrafi by´c taka nierozsadna! ˛ Nie zgadza si˛e na zabijanie z˙ adnego stworzenia, które nie nadaje si˛e na pokarm. — Mog˛e pogada´c z Eliarem. Ty jako´s odwrócisz uwag˛e Emmy, a my w tym czasie wymkniemy si˛e do wioski i załatwimy kapłana. 159
— I tak si˛e dowie, a potem b˛edzie si˛e na nas wydziera´c przez cały tydzie´n. Wszystko słyszałam — rozległ si˛e oskar˙zycielski głos. Wcale mnie to nie dziwi. Gdyby´s nie wtykała nosa w nie swoje sprawy, nie słyszałaby´s obra´zliwych uwag pod swoim adresem. Mógłby´s cho´c troch˛e wzia´ ˛c Ghera w karby? Przecie˙z to absolutny dzikus. Ja go do´sc´ lubi˛e. Czy Leitha ma jeszcze dzi´s zobaczy´c Nó˙z? Zaczekajmy do rana. Musz˛e nad nia˛ troch˛e popracowa´c, bo nie ma ochoty na udział w naszym przedsi˛ewzi˛eciu. A kto z nas ma? Bad´ ˛ z grzeczny, skarbie. Dobrze, najdro˙zsza. Las był ciemny i g˛esty, a niebo miało kolor stali. Althalus zgubił drog˛e, chocia˙z nawet nie pami˛etał, dokad ˛ tak naprawd˛e zmierza. My´sli wymykały mu si˛e spod kontroli, a ilekro´c próbował si˛e skoncentrowa´c, w jego głowie rozlegało si˛e głuche zawodzenie i nagle poczuł si˛e bardzo samotny po´sród splatanych ˛ pnaczy ˛ i g˛estych zaro´sli. Złowieszczy las zdawał si˛e nie mie´c ko´nca, lecz Althalus, chocia˙z bezradny i zrezygnowany, uparcie brnał ˛ dalej. Wtem co´s zbudziło w nim czujno´sc´ . Przebijał si˛e przez platanin˛ ˛ e my´sli g˛esta˛ niczym ów las, mimo z˙ e głuche wycie ciagn˛ ˛ eło go z powrotem w gł˛ebiny s´wiata. Ghend osaczył go mocna˛ siecia˛ jakiego´s straszliwego pajaka. ˛ — Nadchodzi! — zaszumiały drzewa. — Nadchodzi! — zawtórowały im pnacza. ˛ — Nadchodzi! — zaskrzeczało puste niebo. — Padnijcie przed nia˛ na ziemi˛e i oka˙zcie uległo´sc´ ! Znowu Ghend szedł przez las i przez równiny, razem z dniem, który zmierzał z powrotem ku wschodowi sło´nca. — A ty jak zamierzasz ja˛ uczci´c, złodzieju? — spytał Althalusa i oczy rozgorzały mu ogniem. — Stawi˛e jej opór, podobnie jak tobie i twojemu panu. — Twój małostkowy upór jest bez znaczenia, Althalusie — odparł z najwy˙zsza˛ pogarda˛ Ghend. — Bo Gelta, Królowa Nocy, i tak ci˛e zwyci˛ez˙ y, a ja, sługa Ciemno´sci, zaciagn˛ ˛ e w otchła´n, gdzie Daeva, pan wszechrzeczy, za˙zada ˛ twej duszy. Za´smiał si˛e Althalus, słyszac ˛ te słowa. — Twoje złudzenie, Ghendzie, jest fałszywe, ale trwaj przy nim, je´sli musisz. Trzymaj je mocno przy piersi i miej si˛e na baczno´sci, ile tylko zdołasz, ale i tak nic ci to nie pomo˙ze. Bo wyrw˛e ci twe złudzenie z ramion i pchn˛e sło´nce z po160
wrotem na wła´sciwy kurs. Czas nie powróci w miejsce, które raz za soba˛ zostawił. Twoje iluzje sa˛ szalone, a twoje klatwy ˛ puste. Oto rzucam r˛ekawic˛e prosto w z˛eby Królowej Nocy, podobnie jak w twoje, sługo Ciemno´sci, a co wi˛ecej, w z˛eby tego, który wprawdzie jest twoim panem, ale nigdy nie b˛edzie moim. W tym momencie Althalus si˛e ocknał. ˛ Zwariowałe´s?! — głos Emmy omal nie rozsadził mu głowy. Skad ˛ mog˛e wiedzie´c? — odparł spokojnie. — Szale´ncy nie wiedza,˛ z˙ e sa˛ szale´ncami, prawda? Rozmawiali´smy przecie˙z o tym w Domu. Pomy´slałem, z˙ e b˛edzie ciekawie, gdyby tak odwróci´c role z Ghendem. On próbuje igra´c z rzeczywistos´cia,˛ ale ja przecie˙z jestem w tym mistrzem. Znam wszystkie sposoby na zmian˛e reguł ka˙zdej gry, jaka˛ zdoła wymy´sli´c. Nie powinna´s si˛e dziwi´c, Dweio — rozległ si˛e łagodny głos Leithy. — Czy nie po to przede wszystkim go skaptowała´s? A ciebie nie powinno tu by´c! — fukn˛eła Emmy. Ciekawe. . . Chyba wiesz, z˙ e nie jeste´s w stanie mnie powstrzyma´c. — Mo˙ze by´scie znalazły sobie jakie´s inne miejsce na te pogwarki? — wtracił ˛ Althalus. — Chciałbym si˛e troch˛e przespa´c, a wy okropnie hałasujecie. Kiedy si˛e znów obudzili, sło´nce wła´snie wschodziło. Althalus zabrał Eliara i Bheida do lasu na krótki rekonesans. — Panowie, to nie jest przyjacielskie terytorium — ostrzegł ich. — Sami Kwero´nczycy nie stanowia˛ wi˛ekszego zagro˙zenia, ale znajdujemy si˛e zbyt blisko Nekwerosu, by czu´c si˛e bezpiecznie. Nocne spotkanie z Ghendem postanowił zachowa´c przy sobie. Po powrocie do obozu zobaczyli, z˙ e Andina z Leitha dyskutuja˛ o czym´s zawzi˛ecie, a obok nich siedzi Gher ze znudzona˛ mina.˛ Na widok kompanów chłopiec wyra´znie si˛e o˙zywił. — Znale´zli´scie co´s? — spytał z nadzieja˛ w głosie. — Widzieli´smy jelenia — odparł Eliar. — Ale z˙ adnych ludzi. — Panowie, pora nakarmi´c konie — zarzadził ˛ Althalus. — Potem zajm˛e si˛e s´niadaniem. — Ju˙z my´slałem, z˙ e zapomniałe´s — ucieszył si˛e Eliar. — Miałem ci przypomnie´c. — O czym nasze panie tak tokuja? ˛ — zainteresował si˛e Bheid w drodze do koni. — Głównie o szmatach — burknał ˛ Gher. — To znaczy przedtem, bo teraz przeszły do fryzur. Chyba si˛e polubiły. . . Oczywi´scie Emmy le˙zy na kolanach Andiny i chyba powstrzymuje je od kłótni. 161
— Emmy jako kotka te˙z jest w pewnym sensie kobieta.˛ Kiecki i fryzury moga˛ ja˛ tak˙ze interesowa´c. Sko´nczywszy oporzadza´ ˛ c konie, wrócili do pa´n i Althalus przywołał s´niadanie. — Czy to nie najdziwniejsza rzecz, jaka˛ widziała´s w z˙ yciu? — zagadnał ˛ Leith˛e Eliar. — Rzeczywi´scie bardzo to osobliwe — zgodziła si˛e, patrzac ˛ z zaskoczeniem, jak Eliar rzuca si˛e na jedzenie. — On jeszcze ciagle ˛ ro´snie — wyja´snił jej Bheid. Eliar sko´nczył wła´snie trzecia˛ dokładk˛e, kiedy Emmy przemówiła do Althalusa: Czas pokaza´c Leicie Nó˙z, skarbie. Jestem niemal pewna, dokad ˛ mamy jecha´c, ale trzymajmy si˛e zasad. Dobrze, najdro˙zsza — odpowiedział potulnie i zwrócił si˛e do Leithy: — Mamy do załatwienia pewna˛ drobna˛ formalno´sc´ . Odczytasz napis na No˙zu. — To nic nie boli, Leitho — przekonywała nowa˛ przyjaciółk˛e Andina. — Mnie troch˛e zakr˛eciło si˛e w głowie, ale Gher nawet i tego nie poczuł. Umiesz czyta´c? — Umiem. Wprawdzie dotad ˛ miałam do czynienia z innym pismem, ale to nie ma znaczenia. Eliar otarł usta r˛ekawem i wyjał ˛ Nó˙z. — Ja ci nie gro˙ze˛ , Leitho — zapewnił ja˛ po´spiesznie. — Na ostrzu jest pewien napis i ty masz go odczyta´c. — Dobrze, poka˙z. Lewa˛ r˛eka˛ podsunał ˛ jej Nó˙z przed oczy. — Trzymasz go do góry nogami. — Ach. . . — Eliar odwrócił ostrze. — Przepraszam. Co tam widzisz? — „Nasłuchiwanie”. Pie´sn´ No˙za wydała si˛e tym razem jeszcze wspanialsza i gł˛ebsza. Eliar jakby si˛e lekko spłoszył. Nagle Leitha poło˙zyła mu dło´n na nadgarstku. — Poczekaj, nie zabieraj go jeszcze — poprosiła, wpatrujac ˛ si˛e intensywnie w błyszczace ˛ ostrze. Drgn˛eła i zachwiała si˛e na nogach, jakby miała zemdle´c. Bheid szybko ja˛ podtrzymał. — Nie rób tego, Leitho — upomniała ja˛ Emmy, przywłaszczajac ˛ sobie głos Althalusa. — Przykro mi, Dweio, ale musz˛e to wiedzie´c. Tam jest tyle. . . — Za du˙zo, by pozna´c wszystko naraz, moja droga. Miałam racj˛e, Althalusie. Pora wraca´c do Domu.
162
— To daleka droga — rzekł z powatpiewaniem ˛ Althalus. — Zimy tylko patrze´c. . . — Dostałam zapewnienie od najwy˙zszej władzy, z˙ e damy sobie rad˛e. — Za bardzo ułatwiłam Ambhowi zadanie w Peteleyi — opowiadała Leitha Andinie, kiedy jechali ku górom. — Zabawiałam wiejskie dziewcz˛eta, przepowiadajac ˛ im przyszło´sc´ . Wiedziałam, co my´sla˛ i czego pragna,˛ a stad ˛ ju˙z tylko krok do obiecywania bogatych m˛ez˙ ów i całej kupy dzieciaków. Ambho tak to wszystko poprzekr˛ecał, z˙ e starszyzna wioskowa uznała mnie za czarownic˛e. — Jak to jest, kiedy si˛e czyta w cudzych my´slach? — spytała z ciekawo´scia˛ Andina. — To do´sc´ kłopotliwe. Ludzie cz˛esto co innego my´sla,˛ a co innego mówia.˛ Jeste´smy znacznie bli˙zsi zwierz˛etom, ni˙z chcemy to przyzna´c. — Rozejrzała si˛e wokół siebie, by si˛e upewni´c, czy Eliar wyprzedził je na tyle, by nic nie słysze´c. — Twoje uczucia wobec niego sa˛ bardzo pogmatwane, prawda? Z jednej strony chciałaby´s go rozsieka´c, bo zabił twego ojca, ale z drugiej. . . pociaga ˛ ci˛e fizycznie. . . — Wcale nie! — zaprotestowała arya, rumieniac ˛ si˛e gwałtownie. — Ale˙z tak — przekonywała ja˛ z u´smiechem Leitha. — I nie ma w tym twojej winy. To wła´snie miałam na my´sli, mówiac, ˛ z˙ e ludzie sa˛ podobni do zwierzat. ˛ Mo˙ze kiedy´s powinny´smy pogada´c na ten temat z Dweia.˛ Ona umie załatwia´c takie sprawy. . . tak przynajmniej mi si˛e wydaje. — Leitha zerkn˛eła na kotk˛e, która obserwowała je ze swego stanowiska w kapturze Althalusa, słuchajac ˛ ich rozmowy z wielkim zainteresowaniem. — Dweio, chcesz si˛e właczy´ ˛ c do naszej rozmowy? — spytała niewinnie. Mog˛e — odparła lakonicznie Emmy. — Czemu nazywasz ja˛ innym imieniem? — zainteresowała si˛e Andina. — Bo tak si˛e naprawd˛e nazywa. I wcale nie jest kotka.˛ We własnej rzeczywisto´sci wyglada ˛ podobnie jak my. . . tylko jest znacznie pi˛ekniejsza. — Ona oszukuje. — Jasne, a my nie? Czy nie czernimy sobie rz˛es sadza,˛ z˙ eby wydawały si˛e dłu˙zsze? Nie szczypiemy si˛e w policzki, z˙ eby poró˙zowiały? Dweia jest dziewczyna,˛ taka˛ sama˛ jak ty i ja. Ale oszustwa znacznie lepiej jej wychodza.˛ Do´sc´ tego, Leitho! — A co, mo˙ze si˛e myl˛e? — Bł˛ekitne oczy Leithy wyra˙zały niewinne zdziwienie. Powiedziałam: do´sc´ . — Tak jest, o pani! Althalusie, ty tak˙ze nie wa˙z si˛e madrzy´ ˛ c. — Przecie˙z nic nie mówi˛e. 163
I bardzo dobrze. Przeprawiwszy si˛e przez góry Kweronu, zjechali bez przygód do Hule. Mimo zapewnie´n Emmy, Althalus wyciskał z koni ostatnie siły, gdy˙z nie u´smiechały mu si˛e s´nie˙zne burze w północnym Kagwherze. Uznał, z˙ e lepiej znale´zc´ si˛e na miejscu tydzie´n wcze´sniej ni˙z pół roku pó´zniej. Omijajac ˛ kilka osad w Hule, osiagn˛ ˛ eli dobry czas. Pomimo swych zastrze˙ze´n do tak zwanej cywilizacji Althalus musiał przyzna´c, z˙ e podró˙zowanie po wytyczonych traktach jest znacznie łatwiejsze i szybsze. Pó´zna˛ jesienia˛ dotarli do podnó˙za wzgórz Kagwheru. Minał ˛ ju˙z miesiac, ˛ odkad ˛ połaczyli ˛ si˛e w dru˙zyn˛e. Zda˙ ˛zyli przywykna´ ˛c do wokalnych ekscesów Andiny i do olbrzymiego apetytu Eliara. Althalus z Bheidem przytarli troch˛e rogów Gherowi i od czasu do czasu korzystali z niezwykłych zdolno´sci Leithy, które niekiedy okazywały si˛e szczególnie u˙zyteczne — zwłaszcza gdy chcieli unikna´ ˛c kontaktu z miejscowa˛ ludno´scia.˛ Wioskowa czarownica przestała by´c taka smutna, bardzo si˛e zaprzyja´zniła z krewka˛ Andina.˛ Zmierzali teraz na północny wschód, ku płynnej granicy Hule i Kagwheru, mniej wi˛ecej tym samym szlakiem, którym dwa i pół tysiaca ˛ lat wcze´sniej Altha´ lus w˛edrował do Domu na Ko´ncu Swiata. — Wtedy wszystko wygladało ˛ inaczej — zwierzał si˛e Bheidowi pewnego popołudnia, kiedy doje˙zd˙zali do przepa´sci, która˛ wcia˙ ˛z w my´sli nazywał Kraw˛edzia˛ ´ Swiata. — To było do´sc´ dawno — zauwa˙zył Bheid. — Co ty powiesz! Chyba masz racj˛e — odparł ironicznie Althalus. — Dobrze, dobrze, wiem, z˙ e to truizm. Czasem mam nieprzeparta˛ ochot˛e palna´ ˛c małe kazanie. — Poczekaj, a˙z dojedziemy do Domu. Mo˙ze Ksi˛ega ci˛e z tego wyleczy. — Nagle Althalus co´s sobie przypomniał. — Czy nadal badasz gwiazdy co noc? — spytał, starajac ˛ si˛e, by zabrzmiało to zdawkowo. — Chyba weszło mi to w krew. Ciagle ˛ nie mog˛e wybi´c sobie z głowy przekonania, z˙ e gwiazdy kieruja˛ naszymi losami. — To czysta i tania rozrywka. Obserwuj sobie niebo, skoro chcesz. Mo˙ze zacznij zwraca´c wi˛eksza˛ uwag˛e na północny horyzont, niebawem czeka ci˛e tam niespodzianka. — Ale˙z znam s´wietnie t˛e cz˛es´c´ nieba. Nie sadz˛ ˛ e, by co´s mnie mogło zaskoczy´c. — Zobaczymy. — Althalus zerknał ˛ z ukosa na południowy wschód. — Trzeba
164
si˛e rozejrze´c za miejscem na obóz, bo tylko patrze´c, jak zajdzie sło´nce. ´ Dwa dni pó´zniej dotarli do Kraw˛edzi Swiata. — Jak w ogóle mogłe´s wierzy´c, z˙ e s´wiat si˛e tu ko´nczy? — dziwiła si˛e Andina. — A te wszystkie białe góry? — Wówczas nie było ich jeszcze, wasza wysoko´sc´ — wyja´snił Althalus. — Prosiłam, aby´s mnie tak nie nazywał. — Trenuj˛e dobre maniery, Andino. — To nie rób tego moim kosztem. Nie musisz wcia˙ ˛z mi przypomina´c, jaka byłam głupia. ´ Rozbili obóz przy uschni˛etym drzewie nad Kraw˛edzia˛ Swiata, po czym Althalus przywołał kolacj˛e. — Ryba? — skrzywił si˛e Gher. — Znowu? — Musimy dba´c o dobry humor Emmy — tłumaczył mu Eliar. — Poza tym ryba dobrze ci zrobi. Czemu ich nie uprzedziłe´s, skarbie? — spytała Emmy Althalusa. Nie chc˛e psu´c niespodzianki, kiciuniu — odparł wesoło. Jeste´s dziecinny. Althalus wzruszył ramionami. Pewnie to kwestia zaawansowanego wieku. Nie wtracaj ˛ si˛e, chc˛e zobaczy´c ich miny, gdy to si˛e stanie. Czy ty kiedy doro´sniesz? Mam nadziej˛e, z˙ e nie. — Eliarze, we´z Ghera i nazbierajcie troch˛e wi˛ecej chrustu. Rano b˛edziemy potrzebowali ognia — polecił po kolacji Althalus. — Ju˙z si˛e robi. — Arumczyk zerwał si˛e na nogi. — Idziemy, Gherze. Waskim ˛ paskiem trawy ruszyli w stron˛e zagajnika karłowatych drzew. Po chwili dobiegł stamtad ˛ krzyk Ghera: — Althalusie! — Chłopcu a˙z załamywał si˛e głos. — Niebo si˛e pali! — Co´s podobnego! — rzucił oboj˛etnie Althalus. — Kto by pomy´slał? — Jeste´s okrutny — upomniała go Leitha. — Dlaczego nie powiedziałe´s im o zorzy polarnej? — My´slałem, z˙ e b˛eda˛ mieli wi˛eksza˛ przyjemno´sc´ , kiedy odkryja˛ ja˛ sami. Oczywi´scie wszyscy pobiegli oglada´ ˛ c. Bo˙zy ogie´n tej nocy palił si˛e wyjatko˛ wo jasno, pulsujac ˛ i migoczac ˛ fali´scie na północnej stronie nieba. — Co to? — przeraziła si˛e Andina.
165
— Ludzie ró˙znie nazywaja˛ to zjawisko — odpowiedziała jej Leitha — i na ró˙zne sposoby próbuja˛ je wyja´sni´c. Niektóre teorie sa˛ bardziej naciagane, ˛ inne mniej, ale niemal zawsze jaka´ ˛s rol˛e odgrywa w nich religia. Bheid gapił si˛e na niebo z otwartymi ustami. — I co? W jakim astrologicznym domu by´s to umie´scił? — spytał chytrze Althalus. — Sam nie wiem. . . To wcia˙ ˛z si˛e przesuwa. — My´slisz, z˙ e to jaki´s znak? — Bheidzie, on ci˛e podpuszcza — wtraciła ˛ si˛e Leitha. — W północnym Kweronie nikt ju˙z nie zwraca na to uwagi. — I tak jest na całej północy? — dopytywał si˛e dr˙zacym ˛ głosem Bheid. — Najwyra´zniej tak. Nie spodziewałem si˛e, z˙ e zobaczymy te s´wiatła tutaj tak samo jak w Kweronie. — Pala˛ si˛e co noc? — Je´sli niebo jest pochmurne, nie wida´c ich tak dobrze. — Wiedziałe´s, z˙ e je zobaczymy, prawda? — spytał oskar˙zycielskim tonem Bheid. — Byłem tego pewien. Kiedy pierwszy raz je ujrzałem, wydały mi si˛e umiarkowanie interesujace. ˛ — Nagle Althalus przypomniał sobie co´s, o czym nie my´ s´lał od dłu˙zszego czasu. — Szedłem wtedy do Domu na Ko´ncu Swiata, z˙ eby ukra´sc´ Ksi˛eg˛e. Byłem okropnie przesadny ˛ i uznałem, z˙ e bóg zesłał mi ten ogie´n ´ ku przestrodze. Pewnej nocy zbli˙zyłem si˛e do samej Kraw˛edzi Swiata i zajrzałem w przepa´sc´ . Ksi˛ez˙ yc był wprawdzie w górze, ale chmury w dole, poni˙zej kraw˛edzi. Poło˙zyłem si˛e na trawie i patrzyłem, jak s´wiatło ksi˛ez˙ yca igra z bo˙zym ogniem na powierzchni chmur. Chyba nic pi˛ekniejszego w z˙ yciu nie widziałem. . . Tej samej nocy przy´sniła mi si˛e pani przecudnej urody. Powiedziała, z˙ e je´sli z nia˛ pójd˛e, to ju˙z zawsze b˛edzie si˛e mna˛ opiekowa´c. Mam pewne podejrzenia w zwiaz˛ ku z tym snem. . . — Obejrzał si˛e szybko przez rami˛e. Czy˙zbym to ja sprawiła, skarbie? Twoja stara, poczciwa Emmy? Leitha parskn˛eła s´miechem. — Daleko jeszcze? — spytał Eliar pewnego mro´znego, pochmurnego popołudnia. — Nie, jeste´smy ju˙z bardzo blisko — odpowiedział Althalus, zezujac ˛ na południe. — Te góry wydaja˛ mi si˛e znajome. Nagle z pobliskich szczytów dobiegł słaby skowyt. — Co to? — przestraszyła si˛e Andina. — Jed´zmy w ciasnej grupie — rozkazał Althalus. — Tu gdzie´s jest Ghend, nie wolno nam si˛e teraz rozchodzi´c. — Ghend? We własnej osobie? — spytał z panika˛ w głosie Bheid. — Mo˙ze tak, mo˙ze nie. Zawsze kiedy usłyszycie ten odgłos, bad´ ˛ zcie pewni, z˙ e Ghend albo który´s z jego sługusów kr˛eci si˛e niedaleko. 166
— Zupełnie niedaleko — powiedziała Leitha. — Jest fascynujaca. ˛ . . ale chyba jej ko´n pobładził. ˛ Althalus rzucił jej ostre spojrzenie. — O, tam! — wskazała na północ blada dziewczyna. ´ Nad Kraw˛edzia˛ Swiata rozbudowały si˛e paskudne, szare chmury. Kł˛ebiły si˛e i falowały po´sród zmiennych pradów ˛ powietrza, które podnosiły si˛e znad zwałów lodu. Na spi˛etrzonej wie˙zy z chmur stał czarny ko´n z je´zd´zcem — kobieta,˛ na co jasno wskazywał błyszczacy, ˛ dopasowany napier´snik. Miała kanciaste, jakby wykute w lodzie rysy, czarne, rozwiane na wietrze włosy, w r˛eku trzymała archaiczna˛ włóczni˛e, a u jej pasa wisiał wielki miecz o szerokim, zakrzywionym ostrzu. — Jestem Gelta, Królowa Nocy — oznajmiła głucho brzmiacym ˛ głosem. — Jeste´s tylko wizerunkiem Gelty — sprostowała Leitha — i to zupełnie niematerialnym. Wracaj do Ghenda i powiedz mu, z˙ e powinien sam przekazywa´c to, co ma do powiedzenia. — Uwa˙zaj, mentalna pijawko — prychn˛eła ciemna posta´c. — Nie wa˙z si˛e do mnie odzywa´c, bo po˙załujesz! ´ — Jedziemy do Domu na Ko´ncu Swiata — powiedziała spokojnie Leitha. — Jak chcesz dalej ciagn ˛ a´ ˛c t˛e dyskusj˛e, to nas tam odwied´z. . . je´sli si˛e o´smielisz. Powiedz dhreu, skarbie, tylko ostro — podszepn˛eła Althalusowi Emmy. — Gelcie to nie przeszkodzi, ale jej koniowi raczej si˛e nie spodoba. Althalus zachichotał i zerknał ˛ na Królowa˛ Nocy. — Lepiej si˛e trzymaj — ostrzegł ja˛ i wypalił: — Dhreu! Ko´n zakwiczał dziko, po czym oboje przepadli w chmurach. No, to ju˙z ostatnia — oznajmiła pogodnie Emmy. — Wła´snie si˛e zastanawiałam, kiedy te˙z si˛e poka˙ze. — Wiedziała´s, z˙ e ja˛ spotkamy? — spytała Leitha. — Oczywi´scie, Leitho, to kwestia symetrii. Spotkali´smy ju˙z wszystkich innych, a Ghend nigdy nie zrezygnowałby z Gelty. — Czy to tylko przypadek, z˙ e było ich tyle samo co nas? — zainteresował si˛e Althalus. Skad˙ ˛ ze znowu. — Emmy zacz˛eła si˛e mo´sci´c z powrotem. — Ale znów ich spotkamy, prawda, Dweio? — dopytywała si˛e Leitha. Naturalnie. Przecie˙z o to w tym wszystkim chodziło. ´ — Czy w Domu na Ko´ncu Swiata znów b˛edziesz mogła gło´sno mówi´c? — chciał wiedzie´c Althalus. Tak, a czemu pytasz? — Po prostu z ciekawo´sci. Byłoby mi miło, gdyby łaskawe panie przestały wykorzystywa´c moja˛ mózgownic˛e do spotka´n towarzyskich. Eliar spogladał ˛ na Leith˛e z niemal nabo˙znym podziwem. — Bardzo si˛e ciesz˛e, z˙ e trzymasz nasza˛ stron˛e, pani. Ty w ogóle nie odwracasz si˛e od nikogo, prawda? 167
— Raczej rzadko mi si˛e to zdarza. — Jed´zmy ju˙z — poganiał ich Althalus. — Kiedy znajdziemy si˛e w Domu na ´ Ko´ncu Swiata, sko´ncza˛ si˛e niespodzianki Ghenda. Dotarli tam pod koniec burzliwego poranka, kiedy poszarpane chmury pluły na nich bez przerwy kłujacym ˛ s´nie˙znym s´rutem. — Jaki ogromny! — wykrzyknał ˛ Bheid, patrzac ˛ na pot˛ez˙ na˛ granitowa˛ budowl˛e. — To tylko przytulny kacik, ˛ który Emmy i ja lubimy uwa˙za´c za nasz dom — odparł Althalus. — Wejd´zmy do s´rodka, bo strasznie wieje. Konie szybko pokonały most zwodzony, dudniac ˛ podkowami o grube deski. — Dlaczego zostawili´scie most opuszczony? — spytał Eliar. — To przecie˙z zaproszenie dla ka˙zdego, kto si˛e nawinie. — Niezupełnie. Dom widza˛ tylko ci, którzy go maja˛ zobaczy´c. — Przecie˙z stoi na otwartej przestrzeni! — Mimo to nie dla wszystkich jest widoczny. Althalus wprowadził ich na dziedziniec i zeskoczył z konia. — Wiesz, gdzie sa˛ stajnie, prawda? — odezwała si˛e Emmy własnym głosem. — Ona mówi! — wykrzykn˛eła Andina. — O tak! — zachichotał Althalus. — Ani si˛e obejrzysz, jak tego po˙załujesz. — Zajmij si˛e ko´nmi, Althalusie — poleciła władczo Emmy. — Ja zaprowadz˛e panie do s´rodka, z˙ eby nie marzły dłu˙zej. — Wyskoczyła bezszelestnie z kaptura na bruk. — W stajniach znajdziesz s´wie˙ze siano. Potem przyjd´z na wie˙ze˛ . — Tak jest, najdro˙zsza. Emmy, wywijajac ˛ ogonem, odprowadziła Andin˛e i Leith˛e. Althalus z towarzyszami zabrali konie do stajen. — Minie troch˛e czasu, zanim si˛e człowiek przyzwyczai — zauwa˙zył Bheid. — Tak, tak — zgodził si˛e z nim Althalus, zdejmujac ˛ koniowi siodło. — Kiedy po raz pierwszy tu przyszedłem, byłem przekonany, z˙ e Dom doprowadził mnie do szale´nstwa. Teraz tak˙ze nie zawsze mam pewno´sc´ , czy wszystkie moje kółka kr˛eca˛ si˛e w jednym kierunku. Althalus wciagał ˛ w nozdrza znajomy zapach Domu. Razem z Eliarem i Gherem szli korytarzem do schodów, które wiodły do pokoju na wie˙zy. — Jak tu ciepło, prawda? — dziwił si˛e Bheid, rozpinajac ˛ płaszcz. — W tych salach w ogóle nie ma przeciagów. ˛ — Ktokolwiek zbudował ten Dom, odwalił kawał dobrej roboty — rzekł Eliar. — Na pewno ucieszyłby si˛e z twojej pochwały — zauwa˙zył Althalus. — A wła´sciwie kto go zbudował, Althalusie? 168
— Prawdopodobnie ten, kto w nim mieszkał. On lubi robi´c wszystko sam. . . przynajmniej tak głosi Ksi˛ega. Dotarłszy pod drzwi, Althalus zapukał. — Mo˙zemy wej´sc´ ? Drzwi si˛e otworzyły. . . najwyra´zniej same. — Co wy wyprawiacie? — spytała Emmy. — Eliar dawał mi lekcje dobrych manier. Emmy, Andina i Leitha siedziały na okrytym bizonimi skórami ło˙zu. Kopuła nad ich głowami jarzyła si˛e słabo. — Jak dobrze znowu by´c w domu! — westchnał ˛ Althalus, zdejmujac ˛ płaszcz. — Nie przyzwyczajaj si˛e za bardzo — ostrzegła go Emmy. — Zamierzam inaczej wszystko urzadzi´ ˛ c. — Dlaczego nie mo˙zemy zosta´c tu, gdzie nam dobrze? — Mo˙ze zauwa˙zyłe´s, skarbie, z˙ e nasza kompania składa si˛e z dwóch rodzajów ludzi? Przy mnie siedza˛ ludzie dziewczynki, a ty przyprowadziłe´s ludzi chłopców. — W porzadku, ˛ Em. — A wiesz, czym si˛e ró˙znia˛ ludzie chłopcy od ludzi dziewczynek? — Powiedziałem: W porzadku. ˛ — W wi˛ekszo´sci domów dziewczynki i chłopcy nie sypiaja˛ razem, je´sli przedtem nie dopełni si˛e pewnych formalno´sci. Wiedziałe´s o tym, skarbie? — Czy ona tak cz˛esto? — spytał Gher. — Cały czas — odparł z kwa´sna˛ mina˛ Althalus. — Wracajcie na dół — rzekła łagodnie Emmy. — Po prawej stronie jest duz˙ y pokój, tam b˛eda˛ sypia´c chłopcy. Nie próbujcie otwiera´c drzwi z lewej strony schodów, gdzie zamieszkaja˛ dziewczynki, bo przejad˛e wam pazurami po głowie. Pokój po prawej stronie schodów był przestronny i porzadnie ˛ umeblowany. Althalus zagladał ˛ tam przed wiekami, ale wtedy pomieszczenie s´wieciło pustkami. Emmy teraz mogła sama posługiwa´c si˛e Ksi˛ega,˛ a nie za po´srednictwem Althalusa, i wyra´znie dała upust swej fantazji twórczej. Na podłodze le˙zał dywan, w oknach wisiały draperie, a bogato zdobione meble prezentowały si˛e bardzo solidnie. Łó˙zka były szerokie, zaopatrzone w koce i poduszki, po´srodku stał masywny stół z czterema krzesłami. Na wielkim kominku płon˛eły wi´sniowe gał˛ezie, w kacie ˛ za´s Althalus dostrzegł, jak mniej wi˛ecej si˛e spodziewał, du˙za˛ wann˛e. — Nie zdawałem sobie sprawy, z˙ e Emmy potrafi by´c taka. . . — Bheid rozpaczliwie szukał odpowiedniego słowa. — Chcesz powiedzie´c: uszczypliwa? — po´spieszył mu z pomoca˛ Althalus. — Ale˙z tak, Emmy to wcielona uszczypliwo´sc´ . Co panowie z˙ ycza˛ sobie na kolacj˛e? — Byle nie ryb˛e — zastrzegł szybko Gher.
169
— Wołowin˛e — zaproponował Eliar. — Mnóstwo, mnóstwo mi˛esa. . . ´ Althalus długo nie mógł zasna´ ˛c. Wrócił wprawdzie do Domu na Ko´ncu Swiata, ale bez mruczacej ˛ z cicha Emmy u boku sen jako´s nie przychodził. Wreszcie dał za wygrana.˛ Odrzucił koc i wyszedł po cichu na korytarz. Dom wydawał si˛e taki sam, a jednak bez Emmy robił wra˙zenie pustego. Rozgoryczony Althalus pow˛edrował schodami do znajomego pokoju na wie˙zy. Stanał ˛ przy północnym oknie i patrzył ponuro na lód. Nagle usłyszał za soba˛ szmer — i wszystko ju˙z było dobrze. Znajome mruczenie sprawiało, z˙ e znów czuł si˛e jak w domu. — Chod´z. . . Chod´z ze mna,˛ skarbie, a zaopiekuj˛e si˛e toba.˛ . . Obrócił si˛e, pełen najgł˛ebszego zdumienia. Za stołem z Ksi˛ega˛ Deiwosa, na pokrytym bizonimi skórami ło˙zu siedziała dziewczyna z jego dawnego snu, o twarzy i kształtach jeszcze pi˛ekniejszych ni˙z te, które wryły mu si˛e w pami˛ec´ . — Chod´z do mnie, mój ukochany, b˛ed˛e si˛e toba˛ opiekowała.
´ III CZES´ C DWEIA
ROZDZIAŁ 16 Ta twarz pozostawała w jego pami˛eci przez dwa i pół tysiaca ˛ lat; twarz tchnaca ˛ odwieczna,˛ cudowna˛ doskonało´scia.˛ Zielone oczy przenikn˛eły mu dusz˛e, kragłe ˛ ramiona zamkn˛eły go w goracym ˛ u´scisku. ´ Swiat zawirował mu przed oczami i Althalus zatracił si˛e cały w upojnym pocałunku. Nigdy si˛e nie dowiedział, jak długo trzymali si˛e w obj˛eciach. Tulac ˛ ja˛ do siebie, słyszał znajomy odgłos, który napełnił go poczuciem cudu. Oto bogini z jego marze´n. Zawsze w tym Domu była przy nim, a ich losy splotły si˛e z soba˛ w nierozerwalny sposób. To, co dawniej go zadziwiało, teraz stało si˛e całkowicie jasne. — Czy w ten sposób dajesz mi do zrozumienia, z˙ e zawsze byli´smy tu razem? — O czym ty mówisz, Althalusie? — Ty mruczysz, Emmy. . . — Nic podobnego! — wykrzykn˛eła, po czym mruczenie ustało. Althalus u´smiechnał ˛ si˛e w duchu i zachował swe spostrze˙zenie dla siebie. Gra, wida´c, jeszcze si˛e nie sko´nczyła. — Mo˙ze mi si˛e zdawało — rzekł pojednawczo, po czym znów ucałował mi˛ekkie, pełne usta, ona za´s znów zacz˛eła mrucze´c. — Porozmawiajmy, Althalusie — rzekła, odsuwajac ˛ si˛e nieco. — Co? — Wszystko to staje si˛e nieco zbyt intensywne. — My´slałem, z˙ e o to ci wła´snie chodziło. — Ale jeszcze nie teraz, kochany. Mamy przed soba˛ mnóstwo czasu, natomiast w tej chwili musimy zachowa´c jasno´sc´ umysłu. Poczuł nagły przypływ goryczy, zaraz jednak si˛e opanował. — Rzeczywi´scie powinni´smy porozmawia´c. Cofn˛eła si˛e o krok i przyło˙zyła palce do skroni. — Och. . . Ciepło, jak na t˛e por˛e roku. . . Co mówiłe´s? — Naprawd˛e jeste´s Dweia,˛ tak? Zreszta˛ sama to przyznała´s, kiedy przeje˙zd˙zali´smy przez Maghu. — A ty zapami˛etałe´s. Zadziwiajace! ˛ 172
— Bad´ ˛ z miła — poprosił z przyzwyczajenia. — Chodzi mi tylko o to, czy inni zobacza˛ ci˛e w tej postaci. Nie mogłaby´s dla mnie by´c Dweia,˛ a dla nich Emmy? — To byłoby do´sc´ trudne. Mo˙ze zreszta˛ bym potrafiła, ale po co? — Bo twoja rzeczywista posta´c jest nieco przytłaczajaca. ˛ W ko´ncu wszyscy mamy tu do spełnienia jakie´s zadania, a twój boski widok tylko by ich rozpraszał. Za´smiała si˛e i impulsywnie zarzuciła mu r˛ece na szyj˛e. — Jaki´s ty słodki! — wykrzykn˛eła, całujac ˛ go znowu. — Chciałby´s zachowa´c mnie tylko dla siebie, prawda? — No có˙z. . . — u´smiechnał ˛ si˛e bezradnie. — To tak˙ze, ale nadal uwa˙zam, z˙ e powinni´smy si˛e zastanowi´c. Trudno si˛e skoncentrowa´c, gdy jeste´s w pobli˙zu, Dweio. — Bardzo pan uprzejmy. — Ach, bad´ ˛ zz˙ e wreszcie powa˙zna! My´sl˛e, z˙ e kroi si˛e problem, z którym trzeba b˛edzie si˛e zmierzy´c. Andina i Leitha prawdopodobnie zzielenieja˛ z zazdro´sci, a próba rozmowy z Eliarem czy Bheidem b˛edzie przypominała wołanie do studni. Po prostu na twój widok ludziom rozum si˛e maci. ˛ — Przecie˙z nie robi˛e tego umy´slnie. Moi bracia i ja z˙ yjemy w innym wymiarze rzeczywisto´sci, a kiedy uka˙zemy si˛e ludziom, robimy piorunujace ˛ wra˙zenie. Na pewno sobie przypominasz, z˙ e pewne przebłyski dawały si˛e zauwa˙zy´c, kiedy byłam tylko kotka˛ Emmy. Jestem uczuciowa z natury i nie potrafi˛e tego ukry´c. — Wolałbym jednak, z˙ eby´s znów przywdziała swoje futerko. Dzieciaki musza˛ my´sle´c, a przy nieustannym wschodzie sło´nca moga˛ mie´c z tym kłopoty. — To cz˛es´c´ naszego zadania, Althalusie. B˛eda˛ musieli si˛e przyzwyczai´c. Lepiej zawróci´c im w głowie tu i teraz ni˙z w samym s´rodku kryzysu w realnym s´wiecie. — Mo˙ze i masz racj˛e — zgodził si˛e bez przekonania Althalus. — Jest jeszcze jedna sprawa. Nie sadzisz, ˛ z˙ e gdy znajdziemy si˛e poza Domem, b˛edziesz si˛e za ´ bardzo rzuca´c w oczy? Sciagniesz ˛ tylko na nas uwag˛e. Wzruszyła ramionami. — Wtedy znów zostan˛e kotka˛ Emmy. — To twój własny pomysł, czy te˙z brat zakazał ci pokazywa´c si˛e w prawdziwej postaci? — Zakazał? — niemal si˛e oburzyła. — Có˙z, w ko´ncu jest bogiem. — Ja tak˙ze jestem boginia,˛ Althalusie, i nikt mi nie b˛edzie mówił, co mam robi´c. Kotk˛e Emmy wymy´sliłam sama. Zmieniam si˛e w nia,˛ kiedy chc˛e u˙zy´c podst˛epu. Kto jak kto, ale ty powiniene´s wiedzie´c wszystko o podst˛epach, które le˙za˛ ˙ tak˙ze w mojej naturze. Zaden z moich braci nie musi wiedzie´c, co robi˛e, a dzi˛eki podst˛epom trzymam ich z dala od moich spraw. — Za´smiała si˛e chytrze. — Ciagle ˛ wymykam si˛e Deiwosowi, on nawet nie wie, z˙ e ostatnio podró˙zowałam. — Jeste´scie sobie bardzo bliscy, prawda? 173
— Niezupełnie. Mamy ró˙zne zainteresowania, wi˛ec nie musimy za wiele rozmawia´c. Pozdrawiamy si˛e przy okazji, i tyle. — Bogowie musza˛ by´c bardzo samotni. — Nieprawda. Zawsze towarzysza˛ nam my´sli. — Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. — A teraz mam jeszcze i ciebie, prawda? — O tak. Ju˙z si˛e mnie nie pozb˛edziesz. — Nagle przyszła mu do głowy pewna my´sl. — Skoro ty i twoi bracia si˛e uzupełniacie, czemu Daeva próbuje wszystko zmieni´c? Na co on liczy? — To si˛ega bardzo daleko w przeszło´sc´ — odpowiedziała z namysłem. — Daeva niszczy. . . ale tylko to, na co Deiwos i ja pozwolimy. Pozostaje mu rola s´mieciarza wszech´swiata, zbiera po nas wszelkie resztki. W pewnym sensie jest bogiem nico´sci, stad ˛ jego samotno´sc´ w pustce i ciemno´sciach. Deiwos znajduje przyjemno´sc´ w tworzeniu, ja za´s w matkowaniu wszystkiemu, co on stwarza. Ale pustka nie daje rado´sci, dlatego kiedy Daeva nie mógł dłu˙zej znie´sc´ swego osamotnienia, upatrzył sobie na towarzysza Ghenda. Uwa˙zam, z˙ e z´ le wybrał. ˙ — Załujesz go, Dweio, prawda? — Troch˛e. Jestem znana z mi˛ekkiego serca. Althalus wyjrzał przez okno i zobaczył, z˙ e gwiazda poranna ju˙z wzeszła. — Pora budzi´c dzieciaki. . . — Nagle podrapał si˛e w podbródek. — Miała´s racj˛e z tym nowym układem sypial´n, ale mo˙ze przydałby si˛e nam jeden wspólny pokój jako jadalnia i miejsce spotka´n? Kiedy chłopców od dziewczynek odgradza si˛e wysokim murem, wszyscy staraja˛ si˛e wymy´sli´c sposób pokonania przeszkody i po´swi˛ecaja˛ na to mnóstwo czasu. Je´sli pozwolimy im zbiera´c si˛e przy wspólnym stole, mo˙ze nawet b˛eda˛ słucha´c twoich nauk. Odrobina kontrolowanej blisko´sci pomaga utrzyma´c na wodzy pewne bod´zce. Czy mówi˛e z sensem? — Jak najbardziej, Althalusie. Czasem naprawd˛e mnie zaskakujesz. Mo˙ze pójdziesz za ciosem i sam urzadzisz ˛ jadalni˛e w pobli˙zu pokojów sypialnych? Zaczekam tu na ciebie. W ten sposób przygotujesz ich na nowe wydanie Emmy. — Całkiem niezły pomysł. — Ach, skoro ju˙z mowa o posiłkach, jest jeszcze jedna sprawa. — Jaka? — Kiedy siadam przy waszym stole, nie chc˛e na nim widzie´c ryby. — My´slałem, z˙ e uwielbiasz ryby! — To Emmy je uwielbia, Althalusie. Ja ich nie znosz˛e. Althalus urzadził ˛ jadalni˛e naprawd˛e luksusowo. Kosztowało go to nie wi˛ecej wysiłku ni˙z przywołanie stołu na krzy˙zakach i prostych ław, poza tym uznał, z˙ e przyjemne otoczenie zach˛eci „dzieci” do wspólnego sp˛edzania czasu. Miał przeczucie, z˙ e je´sli uda im si˛e zacie´sni´c wi˛ezy, zanim ponownie przekrocza˛ most zwodzony, wszystko inne tak˙ze pójdzie gładko. Kiedy pokój był ju˙z gotowy, zastawił 174
stół i´scie królewskimi daniami, z˙ eby „chłopcy i dziewczynki” polubili nowe miejsce, i dopiero wtedy zapukał kolejno do ich drzwi. Czekał w hallu niczym wygladaj ˛ acy ˛ go´sci ober˙zysta. — Po´spieszcie si˛e — upominał ich, kiedy wynurzyli si˛e wreszcie ze swych pokojów. — Emmy czeka na górze, a wiecie, jaka jest zła, gdy si˛e spó´zniamy. — Nie b˛edzie ju˙z z nami jadała? — zdziwił si˛e Eliar. — Nie tym razem. Prosiła, bym was ostrzegł, z˙ e nie jest ju˙z kotka˛ Emmy. — Nie? — Eliar był zmartwiony. — Ale ja lubi˛e Emmy! — Poczekaj, a˙z ja˛ zobaczysz teraz. — Chyba nie przybrała swej prawdziwej postaci? — zaniepokoiła si˛e Leitha. — Ale˙z tak! Jest teraz Dweia˛ i musicie si˛e do tego przyzwyczai´c. Nagle poczuł, z˙ e co´s leciutko przeczesuje mu mózg. — Ach! — wykrzykn˛eła Leitha i zagryzła wargi. — Co si˛e stało? — zapytała Andina. — Czy to naprawd˛e ona?! — Mniej wi˛ecej — odparł Althalus, — Mam do´sc´ dobre oko do szczegółów. — Ach. . . — powtórzyła Leitha. — O co chodzi, Leitho? — dopytywała si˛e zaintrygowana Andina. — Wygladamy ˛ przy niej jak czupiradła. — Nie mo˙ze by´c a˙z tak pi˛ekna! — Jest bardziej ni˙z pi˛ekna — j˛ekn˛eła Leitha. — A mo˙ze porozmawiamy o tym przy jedzeniu? — zaproponował Eliar, ogarniajac ˛ głodnym okiem uginajacy ˛ si˛e stół. — Ma racj˛e — poparł go Althalus. — Jedzmy, bo wystygnie. Potem pójdziemy na gór˛e i przedstawi˛e was Dwei. — Chyba straciłam apetyt — mrukn˛eła Leitha. Po s´niadaniu poda˙ ˛zyli nerwowo za Althalusem do okragłego ˛ pokoju na wie˙zy. Dweia stała przy marmurowym stole z r˛eka˛ niby to przypadkiem oparta˛ na Ksi˛edze. Miała na sobie biała˛ szat˛e w antycznym stylu, odsłaniajac ˛ a˛ ramiona, na które opadała fala włosów w kolorze zachodzacego ˛ sło´nca. W jej twarzy o idealnych rysach kryła si˛e tajemnica. — Dzie´n dobry, dzieci — przywitała wchodzacych. ˛ Zapanowała uroczysta, niezr˛eczna cisza. — Naprawd˛e jeste´s nasza˛ Emmy? — zdobył si˛e wreszcie na odwag˛e Gher. — Tak. Ukrywałam si˛e jaki´s czas pod postacia˛ kotki, ale teraz nie jest to ju˙z konieczne. — Posłała Althalusowi chytre spojrzenie z ukosa. — Nasz chwalebny dowódca niepokoił si˛e troch˛e ta˛ przemiana.˛ Był przekonany, z˙ e moja niewysłowiona perfekcja doprowadzi was do utraty zmysłów. — Urwała i przekrzywiła
175
głow˛e, jakby pilnie nasłuchiwała. — Dziwne, ale jako´s nikt nie wariuje. Czy˙zby Althalus si˛e mylił? Czy˙zby nie doceniał waszego rozumu? — Dobrze, ju˙z dobrze — poddał si˛e Althalus. — Myliłem si˛e, nie musisz mnie zaraz wbija´c w ziemi˛e. — Oczywi´scie. Wbijanie w ziemi˛e to twoja domena, czy˙z nie? — Naprawd˛e jeste´s siostra˛ boga? — przerwał im Bheid dr˙zacym ˛ głosem. — Zale˙zy, jak na to spojrze´c — odpowiedziała z lekkim u´smiechem. — Z mojego punktu widzenia to Deiwos jest bratem boga. Wprawdzie z pewno´scia˛ nie my´sli tymi kategoriami, ale to ju˙z jego problem, prawda? Ka˙zdy z naszej trójki — Deiwos, Daeva i ja — patrzy na s´wiat z nieco innej perspektywy. Według mojego osobistego pogladu ˛ Deiwos stwarza obiekty, abym je kochała, natomiast Daeva wymiata odpadki. — To do´sc´ nowatorskie podej´scie — zauwa˙zyła Leitha. — Czy wasza bosko´sc´ prezentowała je braciom? — Byłaby to strata czasu. Moi bracia sa˛ zbyt pochłoni˛eci soba,˛ by widzie´c rzeczywisto´sc´ taka,˛ jaka jest. Potrafia˛ czasem by´c naprawd˛e m˛eczacy. ˛ — Lekko zmru˙zyła oczy. — Widz˛e, z˙ e wszyscy przystosowali´scie si˛e jako´s do sytuacji, wi˛ec bierzmy si˛e do roboty. Przywołaj troch˛e mebli, Althalusie, b˛edzie nam wygodniej. — Jak sobie z˙ yczysz, Dweio. — Czy byłaby´s w stanie sprawi´c, by na twej boskiej twarzy ukazało si˛e cho´cby kilka piegów? — poprosiła Leitha. — Wiesz, Andinie i mnie b˛edzie naprawd˛e ci˛ez˙ ko. . . — To nie jest konkurs, Leitho. — Co za nie˙zyciowa postawa — mrukn˛eła Andina. — Jak mamy si˛e do ciebie zwraca´c? — spytał Bheid, kiedy wszyscy siedzieli ju˙z w wygodnych krzesłach „zrobionych” przez Althalusa. — Czy moje imi˛e nie przechodzi ci przez gardło? — Niektóre zakony kapła´nskie uwa˙zaja,˛ z˙ e nie wolno wymawia´c imienia boga. — Sa˛ w bł˛edzie. Ludzie o ciasnych umysłach próbuja˛ ukry´c swa˛ niekompetencj˛e pod płaszczykiem bezsensownych formalno´sci i nieko´nczacych ˛ si˛e dysput na temat szczegółów bez znaczenia. Ty stoisz wy˙zej, bracie Bheidzie, inaczej nie byłoby ci˛e tutaj. Mam imi˛e i prosz˛e, by´scie go u˙zywali. To bardzo kr˛epujace, ˛ kiedy kto´s, patrzac ˛ w niebo, mówi: „O bo˙ze!”. Moi bracia i ja nie mamy nigdy pewno´sci, o które z nas chodzi. — Roze´smiała si˛e nagle. — Z tego powodu w Plakandzie powstała kiedy´s nowa religia; kiedy wszyscy troje odpowiedzieli´smy jednocze´snie na wezwanie pewnego kapłana, uznał to za objawienie i w całym kraju zacz˛eto ustawia´c posagi ˛ trójgłowych bo˙zków. 176
— Niektóre zakony nie uznaja˛ posagów ˛ boga — wyja´snił Bheid z zatroskana˛ mina.˛ — Według nich nikt nie mo˙ze zobaczy´c boga. — Ale ty mnie widzisz? Prawd˛e rzekłszy, posagi ˛ niewiele nas obchodza.˛ . . z wyjatkiem ˛ tych koszmarków w Maghu. — Umilkła na chwil˛e z r˛eka˛ na Ksi˛edze. — Ale za bardzo odbiegamy od tematu. Najlepiej b˛edzie, je´sli wyło˙ze˛ wam wszystko od poczatku, ˛ i to jak najpro´sciej, z˙ eby´smy wystartowali od jednego punktu. A wi˛ec: Deiwos, Daeva i ja istnieli´smy zawsze, ale mamy ró˙zne zdania niemal we wszystkich sprawach. — Masz na my´sli wojn˛e bogów? — spytał Eliar. — Jest nas tylko troje, Eliarze. Nie nazwałabym tego wojna.˛ Póki nikt poza nami nie był w to wmieszany, nasza niezgoda prowadziła co najwy˙zej do interesujacych ˛ sporów. Przy spotkaniach — niecz˛estych zreszta˛ — zachowywali´smy si˛e wobec siebie poprawnie i na tym koniec. Potem pojawili si˛e ludzie i wszystko si˛e zmieniło. Inne stworzenia przyj˛eły s´wiat taki, jaki zastały, podobnie postapiła ˛ wi˛ekszo´sc´ ludzi. Znalazło si˛e jednak kilku, którzy zacz˛eli manipulowa´c. . . zmienia´c s´wiat na swoja˛ modł˛e. Niektóre z tych zmian były dobre, inne nie. Ale ludzie maja˛ taka˛ natur˛e, z˙ e chca˛ próbowa´c i przekona´c si˛e sami, co z owych do´swiadcze´n wyjdzie. — Kiedy to wszystko si˛e działo? — spytał Bheid. — Spory trwaja˛ przez cały czas, ale ludzie pojawili si˛e w tej cz˛es´ci s´wiata zaledwie dziesi˛ec´ tysi˛ecy lat temu. Szukali otwartych równin, na których mogliby uprawia´c pszenic˛e. Prawdopodobnie nic nie zmieniło s´wiata w takim stopniu jak pszenica. To gwarancja przetrwania ludzi, poza tym zmusza ich do trzymania si˛e jednego miejsca na tyle długo, by chciało im si˛e budowa´c miasta i wsie. Tak wła´snie zacz˛eła si˛e cywilizacja. Z południa, zza Meusy i Plakandu napłyn˛eły prymitywne ludy. W ich stronach rosły przepastne tropikalne lasy, a wycinanie drzew kamiennymi toporami okazało si˛e do´sc´ ucia˙ ˛zliwe, wi˛ec wyruszyli na północ. — Dziesi˛ec´ tysi˛ecy lat temu? — Mniej wi˛ecej. Wtedy nie było porzadnego ˛ kalendarza, a ja i moi bracia nie przejmujemy si˛e za bardzo czasem. Ghend nale˙zał do pierwszych osadników w Medyo. Zawsze miał wysokie mniemanie o własnej osobie, co irytowało jego wodza. Ten˙ze wódz przypominał sobie zwykle o Ghendzie, kiedy nale˙zało wykona´c jaka´ ˛s nieprzyjemna˛ robot˛e i nigdy nie był zadowolony z rezultatów, bez wzgl˛edu na to, jak bardzo Ghend si˛e starał. Niech˛ec´ rozwijała si˛e jak dobrze nawadniany chwast i wkrótce przerodziła si˛e w nienawi´sc´ . To ponura historia, powtarzana w kółko przez całe stulecia. Wyolbrzymione ponad wszelka˛ miar˛e poczucie własnej warto´sci sprawiło, z˙ e Ghend nie dostrzegał, jak absurdalnie si˛e nieraz zachowuje. My´sl˛e, z˙ e gdyby potrafił si˛e z siebie s´mia´c, sprawy przybrałyby zupełnie inny obrót, ale on nie był do tego zdolny i w ten sposób otworzył drzwi Daevie. Nie min˛eło wiele czasu, a Daeva zaproponował mu chwał˛e, władz˛e i nies´miertelno´sc´ , Ghend za´s skwapliwie wyraził zgod˛e. Potem, aby zacisna´ ˛c jeszcze 177
mocniej dło´n na jego duszy, Daeva zabrał nowego sług˛e do Nahgharashu, gdzie przekupił go jeszcze bardziej. — Nie, nie — wtraciła ˛ si˛e Leitha. — Wcale nie tam. — Wi˛ec gdzie? Przecie˙z Nahgharash to siedlisko władzy Daevy. — Chyba nigdy nie słyszałem tej nazwy — mruknał ˛ Eliar. — To takie miejsce w Nekwerosie — wyja´sniła mu Leitha. — Jest ukryte gł˛eboko pod ziemia˛ i pełne niewysłowionej grozy. — Tylko dlatego, z˙ e Daeva tego chce — dodała Dweia. — Daeva usiłował Ghenda zniewoli´c, wi˛ec spełniał dosłownie ka˙zde jego z˙ yczenie. Dla Ghenda zatem Nahgharash to miejsce nieko´nczacej ˛ si˛e rozkoszy. Z poczatku ˛ Daeva zachowywał si˛e wobec niego jak sługa, ale kiedy trzymał ju˙z mocno w gar´sci jego dusz˛e, wszystko si˛e zmieniło. Czas w Nahgharashu nie ma z˙ adnego znaczenia, a mój brat jest niesko´nczenie cierpliwy, dlatego gdy Ghend odje˙zd˙zał, to on był sługa,˛ a Daeva panem. — Czy jego oczy naprawd˛e pala˛ si˛e tak jak w naszym s´nie w Awes? — O tak — odpowiedział Althalus. — Ghend samymi oczami mo˙ze o´swietli´c s´cie˙zk˛e w najciemniejszym lesie. — To znak Daevy — szepnał ˛ konfidencjonalnie Bheid. — Niezupełnie — zaprzeczyła Dweia. — Ogie´n w oczach Ghenda pochodzi od niego samego, nie od Daevy. Zreszta˛ gdy tylko Daeva przejał ˛ całkowita˛ władz˛e nad Ghendem, wysłał go do Medyo z tym samym poleceniem, jakie Althalus odczytał na No˙zu. — „Poszukiwanie”? A czego on miał tam szuka´c? — zdziwił si˛e Althalus. — Tego samego co ty, mój drogi. Byli tam pewni ludzie, których Daeva potrzebował, wi˛ec kazał Ghendowi ich odszuka´c. Spotkali´smy ich po drodze, wi˛ec wiesz, kim sa.˛ — Pekhal i cała reszta? — Wła´snie. Pekhal był pierwszy i łatwo dał si˛e skaptowa´c. Stało si˛e to dziewi˛ec´ tysi˛ecy lat temu, kiedy Ghend wyjechał z Nahgharashu do Medyo. Pekhal czaił si˛e na obrze˙zach kilku wiosek w s´rodkowej cz˛es´ci Medyo, zabijajac ˛ ka˙zdego, kto miał przy sobie co´s o cho´cby najmniejszej warto´sci: ubranie, jedzenie, bro´n. Potrafił nawet mordowa´c takich, którzy nie posiadali nic. . . je´sli przypadkiem był głodny. — Chyba nie mówisz powa˙znie! — wykrzykn˛eła Andina. — Takie rzeczy zdarzały si˛e dawniej cz˛es´ciej, ni˙z przypuszczamy, a poza tym Pekhal był absolutnym dzikusem. Ghend za pomoca˛ swej Ksi˛egi ujarzmił go, a potem pozyskał, zapewniajac ˛ mu ró˙zne przyjemno´sci i rozrywki, o których lepiej nie wspomina´c. — Czy widziałe´s go kiedy, mistrzu Althalusie? — spytał Gher. — Emmy i ja natkn˛eli´smy si˛e na niego w Arum, kiedy szukali´smy No˙za. Mimo upływu tylu lat wcale si˛e nie poprawił. 178
— Powinni´scie go zabi´c, skoro nadarzyła si˛e okazja! — Nie pozwolono mi na to. Zdaje si˛e, z˙ e nie pasowało to do planów Emmy. — Dobrze wiesz, z˙ e wcale nie dlatego — powiedziała Dweia. — Skoro tak mówisz, najdro˙zsza. . . A kogo Ghend zwerbował, kiedy ju˙z Pekhal znalazł si˛e w jego mocy? — Khnoma. Ale to si˛e stało dopiero po przenikni˛eciu Medyów do Wekti, Plakandu i Equero. Ta ekspansja zaj˛eła im półtora tysiaca ˛ lat, lecz Ghend czekał cierpliwie. Khnom mieszkał w Ledanie, na terytorium Equero, i był notorycznym oszustem. Handlował głównie lnem, ale w belach materiału, które wymieniał na inny towar, znajdowały si˛e spore domieszki chwastów. W ko´ncu obywatele Ledanu wyrzucili go z miasta i ogłosili wszem wobec, z˙ e nie jest godzien zaufania. Zamkni˛eto przed nim bramy, a mo˙zliwo´sci przetrwania dla wyrzutka społecze´nstwa były w owych czasach bardzo nikłe. Ghend i Pekhal odnale´zli go w zaros´lach nad jeziorem w stanie bliskim s´mierci głodowej. Ghend pozyskał Khnoma bez najmniejszego trudu. — W Awes widzieli´smy go, jak sprzedawał garnki i patelnie — przypomniał sobie Eliar. — Tylko udawał, z˙ e sprzedaje — sprostował Althalus. — W gruncie rzeczy miał oko na nas. — Khnom to urodzony oszust. Potrafi na zawołanie zmienia´c twarz i sposób bycia. Czasem jest bardzo sympatyczny i łaskawy, ale tylko dure´n by mu ufał. — Ta historia zaczyna si˛e robi´c interesujaca ˛ — rzekł z entuzjazmem Gher. — A kogo zwerbował jako nast˛epnego? — Gelt˛e. — Dam˛e w z˙ elaznej koszuli, której ko´n stoi na chmurach? — Tak, to ona. Była królowa˛ rycerskiego klanu w Ansu przed sze´scioma tysiacami ˛ lat. Bheid zmarszczył brwi. — To chyba do´sc´ niezwykłe jak na Ansu? Jak wiem, m˛ez˙ czy´zni w tamtych stronach nie wierza,˛ z˙ e kobieta jest człowiekiem. — Przecie˙z ja˛ widziałe´s — przypomniała mu Dweia. — Jest rosła jak chłop i znacznie bardziej okrutna. To prosta baba o ospowatej twarzy z wielkim nosem. Wychowała si˛e w rycerskiej kompanii swego ojca, wi˛ec rozumuje bardziej po m˛esku ni˙z po damsku. Do tronu doszła, brodzac ˛ we krwi, i nikt, kto odwa˙zy si˛e wspomnie´c o jej płci, nie do˙zywa zachodu sło´nca. — Jak Ghendowi udało si˛e zwerbowa´c taka˛ kobiet˛e? — spytał Bheid. — Ofiarował jej władz˛e. Gelta ma pot˛ez˙ ny apetyt i jest znacznie bardziej z˙ ad˛ na władzy od innych. W zamian za dusz˛e Ghend obiecał jej imperium i dominium, tote˙z Gelta uznała, z˙ e robi dobry interes. — Kto był nast˛epny? — spytał Eliar.
179
— Zanim znalazł nast˛epnego, min˛eło tysiac ˛ lat — odparła Dweia. — Po religijnych wojnach w piatym ˛ tysiacleciu ˛ i doprowadzeniu do upadku Medyo w pot˛eg˛e urosło Imperium Deikanu. Na poczatku ˛ szóstego tysiaclecia ˛ z˙ ył w mie´scie Deika kapłan equeroskiego boga Apwosa. Nazywał si˛e Argan i gwałtownie zwalczał poglady ˛ swego arcykapłana w kwestii pewnych aspektów astrologii. Ostatecznie arcykapłan kazał mu si˛e pokaja´c, ale Argan odmówił, a wtedy przeło˙zony u˙zył swej władzy i pozbawił go godno´sci kapła´nskiej. — Dobry bo˙ze! — wykrzyknał ˛ Bheid. — To straszne! — Argan te˙z tak uwa˙zał. Zabrano mu sens z˙ ycia, wi˛ec popadł w absolutna˛ rozpacz. Dla Ghenda był jak dojrzałe jabłko, które wystarczy zerwa´c z drzewa. — Czy rzeczywi´scie istnieje bóg imieniem Apwos? — spytał Gher. — To tylko inna nazwa Deiwosa — wyja´sniła Dweia. — „Apwos” znaczy „bóg wody”, a „Kwerdhos” — „bóg stad”. Medyowie patrzyli w niebo, Equerosi na swoje jeziora, a Wektijczycy i Plakandowie na stada owiec i krów. U˙zywali innych imion, ale mieli na my´sli tego samego boga. — A zdawali sobie z tego spraw˛e? — W gruncie rzeczy nie. — Dweia wzruszyła ramionami. — Odkad ˛ to wszystko si˛e zacz˛eło, nadano mi z tuzin imion. . . Ostatni nabytek Ghenda z˙ ył w Regwos trzy tysiace ˛ lat temu i miał ten sam dar co Leitha. — Raczej nie nazwałabym tego darem — zaprotestowała bladolica dziewczyna. — Koman jest innego zdania. Regwos to biedny kraj, z poczatku ˛ skolonizowany przez Osthos, lecz ziemia tam marna i mało w niej złota. — Nadal mamy kilka osad na wybrze˙zu — dodała Andina — ale kosztuja˛ nas wi˛ecej, ni˙z mo˙zemy z nich wycisna´ ˛c. Sa˛ dla nas tylko ci˛ez˙ arem. — Koman u˙zywał swego daru do pozyskiwania sekretów, które nast˛epnie sprzedawał — ciagn˛ ˛ eła Dweia. — Pewnego dnia spotkał Ghenda i spodobało mu si˛e to, co wyczytał w jego my´slach. Nie musiał by´c werbowany, zgłosił si˛e na ochotnika. — U´smiechn˛eła si˛e nagle. — Althalus zachował si˛e okrutnie wobec biednego Komana. Leitha doceniłaby to bardziej ni˙z ktokolwiek z was. — Emmy mnie ostrzegła, z˙ e Koman spróbuje przenikna´ ˛c do mojego umysłu — wyja´snił Althalus. — Kazała mi liczy´c, ale nie po kolei, tylko na przykład: raz, dwa, trzy, siedemna´scie, dziewi˛ec´ , czterdzie´sci trzy i tak dalej. Ja, dla urozmaicenia, wprowadziłem dodatkowo ułamki: siedem i pi˛ec´ ósmych, dziewi˛ec´ dziesiat ˛ dwa i dwana´scie trzydziestych drugich, potem jeszcze kilka innych kombinacji. Ale Koman z jakiego´s powodu nie uznał tego za s´mieszne. Leicie oczy si˛e rozszerzyły. Zadr˙zała. — Prosz˛e ci˛e, Althalusie, przyrzeknij, z˙ e nigdy, przenigdy mi tego nie zrobisz! — Czy to a˙z takie bolesne? — zainteresowała si˛e Andina. — To obrzydliwe! — Leitha znów zadygotała. — Jak Koman zareagował na twój post˛epek? 180
— O ile pami˛etam, zmiatał, a˙z si˛e kurzyło, u˙zywajac ˛ przy tym do´sc´ barwnego j˛ezyka. — Czy nie czas na obiadek? — zmienił temat Eliar. — Przecie˙z niedawno było s´niadanie — przypomniała mu Andina zadziwiajaco ˛ łagodnym głosem, bez cienia dawnej wrogo´sci. — Wiem, z˙ e dra˙zni˛e was, kiedy ciagle ˛ mówi˛e o jedzeniu — usprawiedliwiał si˛e Eliar z zakłopotana˛ mina˛ — ale co ja na to poradz˛e, skoro ju˙z w godzin˛e od posiłku umieram z głodu? — Dlaczego nie schowasz sobie czego´s do kieszeni? — podsunał ˛ mu Gher. — Wtedy w razie potrzeby mógłby´s sobie co´s skubna´ ˛c. Na twarzy Eliara ukazał si˛e wyraz najwy˙zszego oburzenia. — Jak bym s´miał?! Ja miałbym je´sc´ , a wy nie? To dowód fatalnego wychowania! W tym momencie wie˙za zatrz˛esła si˛e od perlistego s´miechu Andiny.
ROZDZIAŁ 17 Dom dla nowo przybyłych był obcym miejscem, lecz Althalus czuł si˛e jak w rodzinnym gnie´zdzie, do którego z przyjemno´scia˛ wrócił. Dweia kontynuowała bez po´spiechu swe wykłady z dziejów s´wiata, on jednak nie słuchał zbyt pilnie, gdy˙z uwa˙zał, z˙ e dostatecznie du˙zo ju˙z wie. Skoro Dweia chce marnowa´c czas na lekcje historii, to jej sprawa, zreszta˛ i tak nie rusza˛ si˛e stad ˛ do wiosny. Po kilku tygodniach przyszedł mu nagle do głowy osobliwy pomysł. Zaczekał, a˙z znajda˛ si˛e sami na wie˙zy, i dopiero wtedy podzielił si˛e nim z Dweia. — Dom zbudował Deiwos, prawda? — Powiniene´s powiedzie´c: „stworzył”, nie „zbudował”. To znaczy całkiem co innego. — Czy ci go podarował? — Nie, podw˛edziłam mu go. — Dweio! — Zaciekawiło ci˛e to, prawda? — za´smiała si˛e Dweia. — Deiwos przybył tu, aby wymy´sli´c ró˙zne rzeczy i pu´sci´c w ruch gwiazdy moca˛ swego umysłu. Potem wyruszył z powrotem, zostawiajac ˛ Dom pusty. Poniewa˙z nikt go odtad ˛ nie u˙zywał, po prostu si˛e tu wprowadziłam. . . jako kotka Emmy. — A co b˛edzie, je´sli Deiwos zechce go odzyska´c? — Nie mów takich strasznych rzeczy! Teraz Dom jest mój. Je´sli Deiwosowi potrzebny b˛edzie jaki´s dom, to stworzy sobie inny w innym miejscu. . . mo˙ze na ksi˛ez˙ ycu? — Czy on zna twoje uczucia wzgl˛edem niego? — Powinien. Mówiłam mu o nich dostatecznie cz˛esto. Zrobił ten s´wiat, zaludnił i na tym ko´nczy si˛e jego zadanie. Teraz s´wiat jest mój, a Deiwosa mam pod pantoflem. — Nie wyjedziemy stad ˛ a˙z do wiosny, prawda? — Nie tylko pora roku si˛e liczy, skarbie. Powiniene´s ju˙z o tym wiedzie´c. Wyjedziemy, kiedy b˛edziemy gotowi. — Przecie˙z nie mo˙zemy podró˙zowa´c w s´rodku zimy. — O ile si˛e zało˙zysz? — spytała z chytrym u´smieszkiem.
182
— Wkrótce spadnie pi˛etna´scie stóp s´niegu, a sło´nce schowa si˛e na dobre. B˛edziemy uziemieni. — Niezupełnie, Althalusie, niezupełnie. Patrz i ucz si˛e, skarbie. — To doprawdy irytujace, ˛ Em! — Ciesz˛e si˛e, z˙ e ci si˛e to podoba. — Długo to jeszcze potrwa, mistrzu Althalusie? — spytał Gher cicho kilka dni pó´zniej, przy obiedzie. — Jakie „to”? — No. . . te tam historie, co kto zrobił przed tysiacami ˛ lat w miejscach, o których nigdy nie słyszałem. Nie musisz powtarza´c Emmy, ale zaczyna mnie to okropnie nudzi´c. Kogo obchodzi, co wydarzyło si˛e w Imperium Deikanu pi˛ec´ tysi˛ecy lat temu? — Zaszedłem tam kiedy´s, wiesz? Zanim jeszcze Emmy dostała mnie w swoje łapki. Kupcy deika´nscy słyn˛eli z bogactwa, ale brakowało im rozumu. Pomy´slałem sobie, z˙ e dla kogo´s mojej profesji to znakomita gratka. Głupi bogacze rozpalili moja˛ wyobra´zni˛e niemal do biało´sci. — I co si˛e stało? Althalus opowiedział mu mocno ubarwiona˛ wersj˛e przygody w domu Kwesa. Gher okazał si˛e idealnym słuchaczem i Althalus doskonale si˛e bawił, póki Dweia nie obwie´sciła, z˙ e czas wraca´c do pracy. Idac ˛ po schodach na gór˛e, zauwa˙zył dziwny u´smieszek na twarzy Andiny i przypomniał sobie, z˙ e zanim usiedli do obiadu, arya szeptała o czym´s z Dweia. Najwyra´zniej co´s si˛e kluło. — Czego´s tu nie rozumiem — powiedział Bheid, kiedy Dweia powtarzała raz jeszcze histori˛e Treborei. — Kilka razy wspominała´s, z˙ e linia brzegu południowego morza nie była zawsze taka sama. — Owszem. — Jak mo˙zna zmieni´c lini˛e brzegu? Zawsze uwa˙załem, z˙ e takie rzeczy jak góry i linie brzegów sa˛ nienaruszalne. — Ale˙z nic podobnego! — za´smiała si˛e Dweia. — Zmieniaja˛ si˛e cały czas. ´ Swiat jest w stanie ciagłej ˛ płynno´sci. Góry wznosza˛ si˛e i opadaja˛ jak fale przypływu. Najdrobniejsza zmiana klimatu potrafi pociagn ˛ a´ ˛c za soba˛ zmian˛e linii brzegu na przestrzeni setek mil. Człowiek nie z˙ yje dostatecznie długo, by zauwa˙zy´c te zmiany, ale one jednak nast˛epuja.˛ Na południowym wybrze˙zu morze stopniowo si˛e cofa ju˙z od dwóch tysi˛ecy lat. — Obróciła si˛e i wskazała północne okno. — Wszystko przez ten lód. — Jak lód z dalekiej północy mo˙ze wpłyna´ ˛c na lini˛e południowego wybrze˙za? 183
— Lód jest zamro˙zona˛ woda,˛ prawda? — Jasne. — A wody jest tyle, ile jest. Jej ilo´sc´ si˛e nie zmienia. Z jednej cz˛es´ci powstaja˛ morza, druga paruje, tworzac ˛ chmury, a potem deszcze, trzecia za´s jest uwi˛eziona w lodowcach. Kiedy robi si˛e chłodniej, lodowce zaczynaja˛ si˛e rozrasta´c, zagarniajac ˛ coraz wi˛ecej zasobów wody. Jest coraz mniej chmur, deszcze przestaja˛ pada´c i powierzchnia mórz si˛e obni˙za, a wtedy zmienia si˛e linia wybrze˙za. Południowe morza zawsze były płytkie, wi˛ec kiedy ilo´sc´ wody si˛e zmniejsza, odsłania si˛e coraz wi˛ecej ladu. ˛ — Cudowne sa˛ dzieła bo˙ze — powiedział sentencjonalnie Bheid. — Mój brat na pewno ucieszyłby si˛e z twych słów — zauwa˙zyła sucho Dweia. — Deiwos jest wszechmocny. — Mówiłam o moim drugim bracie. Bheid spojrzał na nia˛ ze strachem. ˙ — Te akurat zmiany pogody sa˛ dziełem Daevy — tłumaczyła. — Zyjemy w interesujacych ˛ czasach. Daeva zebrał swoja˛ dru˙zyn˛e, a ja swoja.˛ Stoimy u progu wojny, mój Bheidzie. Daeva robi wszystko, z˙ eby da´c Ghendowi szans˛e zwyci˛estwa. Morza si˛e kurcza,˛ a kiedy te lodowce rusza˛ z posad, z gór zostana˛ najwy˙zej nikłe pagórki. Susza przyniesie głód, imperia upadna,˛ czy to nie ekscytujace? ˛ — To oznacza koniec s´wiata! — Chyba z˙ e my wygramy. — Napełniła ci˛e rozkosznym poczuciem wa˙zno´sci, co? — zauwa˙zyła ironicznie Leitha. — Ratuj s´wiat, chłopcze! Ratuj! — Do´sc´ tego, Leitho — ofukn˛eła ja˛ Dweia. — To tak˙ze s´wietna okazja, by zdoby´c wy˙zsze stanowisko — wyja´sniła bladolica dziewczyna. — Czy nie zbli˙za si˛e pora. . . — zaczał ˛ Eliar. Tu˙z przy nim siedziała Andina. Althalus zauwa˙zył, z˙ e przez całe popołudnie nie spuszczała wzroku z młodego Arumczyka. Teraz wło˙zyła mu w dło´n wielki kawał sera. Eliar niemal odruchowo zaczał ˛ je´sc´ . U´smieszek Andiny robił wra˙zenie wschodzacego ˛ sło´nca. Dweia rzuciła Althalusowi szybkie spojrzenie i po chwili zamruczała mu w głowie: Widziałe´s? Jasne. Ty jej to poleciła´s? W zasadzie sama na to wpadła. Trzyma pod krzesłem torebk˛e z ró˙znymi smakołykami. Za ka˙zdym razem, kiedy Eliarowi zaczyna burcze´c w brzuchu, Andina go dokarmia. Je´sli uwa˙znie si˛e przygladałe´ ˛ s , to pewnie zauwa˙zyłe´s — on nawet nie zdaje sobie sprawy, z˙ e je. Andina twierdzi, z˙ e wynalazła ten sposób, aby powstrzyma´c Eliara od ciagłego ˛ przeszkadzania, ale według mnie, nie tylko. W pewnym sensie chodzi jej o to samo co wtedy, gdy zabrała si˛e do strzy˙zenia Ghera. 184
Skomplikowana jest ta mała, co? Owszem, skomplikowana. I bardzo zabawna. — Althalusie, jak długo ju˙z tu jeste´smy? — spytał Eliar po kilku dniach, kiedy szli do pokoju na wie˙zy. — Co najmniej miesiac. ˛ — Tak przypuszczałem. Czy na zewnatrz ˛ dzieje si˛e co´s dziwnego? — Dziwnego? — Dni powinny by´c coraz krótsze, ale chyba nie sa.˛ — To Dweia si˛e zabawia. — Nie rozumiem. — Ja te˙z nie. Ona co´s majstruje przy czasie. Najbardziej prawdopodobne jest to, z˙ e prze˙zywamy ciagle ˛ ten sam dzie´n. . . chocia˙z za ka˙zdym razem nieco inaczej. — Powiedziałbym, z˙ e to wykluczone, ale co mi z tego przyjdzie? — Niewiele. Ghend kra˙ ˛zy w pobli˙zu, wi˛ec musimy by´c czujni i psu´c mu szyki, gdy tylko spróbuje działa´c. Niestety, nie jeste´smy jeszcze gotowi, dlatego Dweia ´ sprowadziła nas do Domu na Ko´ncu Swiata. Czas płynie tutaj tak, jak ona sobie z˙ yczy. Je´sli b˛edziemy potrzebowali lat, by si˛e przygotowa´c, ona je nam zapewni. Gdyby´smy jednak stad ˛ wyszli, okazałoby si˛e, z˙ e od naszego przyjazdu min˛eły najwy˙zej dwa dni. — Tylko drobnostka: byliby´smy starsi o pi˛etna´scie lat. — Nie. Eliarze, to nie tak działa. — Nie rozumiem. — Nie ty jeden. — Leitho, przestaniesz wreszcie podsłuchiwa´c? — zdenerwowała si˛e Dweia tego samego ranka. — Nie panuj˛e nad tym — westchn˛eła wioskowa czarownica. — Chciałabym przesta´c, ale wystarczy, z˙ e na kogo´s spojrz˛e albo usłysz˛e strz˛ep rozmowy, aby to co´s, czymkolwiek jest, robiło swoje. Potem mówi kto´s inny, a to co´s idzie w s´lad za nim, chocia˙z ja wcale nie chc˛e. Dweia otworzyła Ksi˛eg˛e. — Zaraz co´s z tym zrobimy. Twój dar, je´sli chcemy pozosta´c przy tym okres´leniu, jest tak rzadki, z˙ e kompletnie wymyka si˛e spod kontroli. — Przewróciła kilka stron i najwyra´zniej znalazła to, czego szukała. — O, prosz˛e. — Podniosła jedna˛ z kart. — Oto jak Deiwos radził sobie z tym problemem. Jego rozwiazanie ˛ jest prostsze ni˙z moje, wi˛ec mo˙ze od niego zaczniesz. Pó´zniej poka˙ze˛ ci, jak sama post˛epuj˛e. 185
— Spróbuj˛e wszystkiego — zapewniła goraczkowo ˛ Leitha. — Nie chc˛e tego daru. — Wzi˛eła od Dwei szeleszczac ˛ a˛ kart˛e pergaminu i przyjrzała si˛e jej uwa˙znie. — Chyba nie zdołam odczyta´c. Litery sa˛ jakie´s inne. . . Nic z tego nie rozumiem. — To bardzo archaiczne pismo — wyja´sniła Dweia. — Ale jest szybszy sposób. Połó˙z na Ksi˛edze kart˛e, a na karcie dło´n. — Mam czyta´c dłonia? ˛ — spytała Leitha z niedowierzaniem. — Chyba z˙ e wolisz u˙zy´c stopy. Po prostu spróbuj. Jasnowłosa dziewczyna umie´sciła z wahaniem kart˛e na Ksi˛edze i przykryła dłonia.˛ Po chwili w jej niebieskich oczach błysn˛eło zrozumienie. — To nie mo˙ze by´c a˙z tak proste! — szepn˛eła. — Czemu nie miałaby´s si˛e przekona´c? — zasugerowała jej Dweia. Leitha usiadła i zamkn˛eła powieki. Na jej twarzy malował si˛e niemal nieziemski spokój. Nagle otworzyła szeroko oczy i gwałtownie wciagn˛ ˛ eła powietrze. Potem przera´zliwie krzykn˛eła. — Posun˛eła´s si˛e za daleko, Leitho — wyja´sniła Dweia. — I nieco za szybko. — Tylko pustka! — powiedziała Leitha dr˙zacym ˛ głosem. — Nic tam ju˙z nie ma! — Za wysoko si˛e wzniosła´s, moja droga. Chcesz i´sc´ w gór˛e, ale nie a˙z tak. Powinna´s to sobie prze´cwiczy´c, z˙ eby´s mogła sterowa´c swoim darem. Skieruj go tu˙z nad głowy tych, co sa˛ wokół ciebie; nadal b˛edziesz słysze´c ten lekki pomruk, który towarzyszy ci przez całe z˙ ycie, ale nic poza tym. Dopiero gdy sama zechcesz, wycelujesz dar w wybrana˛ osob˛e i poznasz tylko jej my´sli. Leitha zadygotała. — A co to za straszna pustka? — To odgłos nico´sci. Skierowała´s swój dar na sufit. — Czy kto´s oprócz was rozumie, o co tu chodzi? — spytał z ura˙zona˛ mina˛ Eliar. — Leitha ma dodatkowa˛ par˛e uszu, to wszystko — odparł Gher. — Słyszy nasze my´sli, nawet je´sli nie chce, wi˛ec Emmy z nia˛ c´ wiczy, jak kierowa´c te uszy w inna˛ stron˛e. Ka˙zdy to mo˙ze poja´ ˛c. Leitha rzuciła mu zdziwione spojrzenie. — A ty skad ˛ o tym wiesz? — Nic nie wiem — wyznał Gher — ale wydało mi si˛e to sensowne. Zreszta˛ ja ci si˛e wymykam, i to od samego poczatku. ˛ — Wymykasz? — Wyczuwam, kiedy to robisz, o pani, i zaraz schodz˛e ci z drogi. Dweia patrzyła na niego w kompletnym osłupieniu. — No, no. . . — mruknał ˛ Althalus. — Co to miało znaczy´c? — spytała go Dweia. — Nic, najdro˙zsza — odpowiedział z niewinna˛ mina.˛ — Zupełnie nic. 186
— Czy ju˙z nie pora na. . . — zaczał ˛ swoje Eliar. Andina szybko podała mu czastk˛ ˛ e jakiego´s owocu i chłopak zamilkł. — Zabaw ich jako´s, skarbie — prosiła Dweia Althalusa. — B˛ed˛e zabierała ka˙zdego po kolei na rozmow˛e, z˙ eby wyja´sni´c im pewne sprawy. Rzucił jej zaciekawione spojrzenie. — Tak b˛edzie szybciej, Althalusie. W cztery oczy ch˛etniej otworza˛ przede mna˛ serca. Takie rozmowy przy wszystkich bywaja˛ kr˛epujace. ˛ W ko´ncu ka˙zdy ma jakie´s sekrety. — Widz˛e, z˙ e nie odpowiada ci koncepcja powszechnej spowiedzi. — To jeden z najgłupszych ludzkich pomysłów. Publiczne trabienie ˛ o swych grzechach to ekshibicjonizm. Niczemu nie słu˙zy i tylko traci si˛e czas. — Zdawało mi si˛e, z˙ e mamy mnóstwo czasu. — Ale nie a˙z tyle. — O czym oni rozmawiaja,˛ mistrzu Althalusie? — spytał Gher, patrzac ˛ na Dwei˛e i Bheida, którzy siedzieli przy stole nad otwarta˛ Ksi˛ega.˛ — Przypuszczam, z˙ e Dweia oczyszcza mu umysł z kilku bł˛ednych koncepcji. Bheid kształcił si˛e na kapłana i astrologa, ma głow˛e nabita˛ ró˙znymi bzdurami. — Czy kto´s naprawd˛e wierzy w te astrologiczne historie? Althalus wzruszył ramionami. — Ludzie chca˛ wiedzie´c, co si˛e stanie w przyszło´sci. Szukaja˛ odpowiedzi w astrologii i chocia˙z nic z tego nie wychodzi, nie przestaja˛ w nia˛ wierzy´c. — Czy to nie głupota? — W pewnym stopniu tak, lecz wi˛ekszo´sc´ ludzi po prostu musi w co´s wierzy´c. Zdarzaja˛ si˛e wprawdzie tacy, co nie wierza,˛ ale nale˙za˛ do rzadko´sci. — Ja tam nigdy specjalnie nie wierzyłem. Sło´nce pewnie i tak jutro wzejdzie, po zimie nastapi ˛ wiosna, a wszystko inne to kwestia przypadku. — Jeste´s całkiem bliski prawdy, powiedziałbym. Ja wierzyłem w szcz˛es´cie, ale Dweia mnie z tego wyleczyła. Nagle Gher zachichotał. — Andina znów to zrobiła! A Eliar nawet nie wie, z˙ e ona go podkarmia, prawda? — Raczej nie — zgodził si˛e Althalus. — Eliar to miły, nieskomplikowany chłopak. Póki ma co je´sc´ , nie zadaje pyta´n, a nawet nie zwraca uwagi, co si˛e wokół niego dzieje. — Ja tylko nie rozumiem, po co ona to robi. Kiedy do was dołaczyłem, ˛ wcale go nie lubiła, a teraz tak si˛e nad nim trz˛esie. . .
187
— Matkuje mu po prostu. Mnóstwo kobiet tak si˛e zachowuje. Z poczatku ˛ go nienawidziła, ale teraz zmieniła zdanie. — Dobrze, z˙ e przynajmniej mnie dała spokój. Ju˙z mnie zaczynało wkurza´c to ciagłe ˛ podstrzyganie. Po kilku dniach Dweia zostawiła Bheida nad Ksi˛ega˛ i zaj˛eła si˛e Andina. Niektóre z ich dyskusji wszyscy s´wietnie słyszeli. Wprawdzie arya Osthosu była pi˛ekna˛ młoda˛ dama,˛ ale jej emocje oscylowały w kierunku wybuchu. Chocia˙z Nó˙z zalecił jej posłusze´nstwo, zupełnie to do niej nie pasowało. Althalus ustawił sobie krzesło przy drzwiach i prawie cały czas dyskretnie obserwował towarzyszy. — Co robisz, skarbie? — spytała go Dweia pewnego popołudnia, kiedy zostali sami w pokoju na wie˙zy. — Patrz˛e i ucz˛e si˛e, Em. Czy˙z nie to wła´snie mi przykazała´s? — I czego zdołałe´s si˛e nauczy´c? — Mamy tu do´sc´ dziwna˛ kolekcj˛e ludzi, kiciuniu. Wcale nie sa˛ tacy, jak si˛e wydaje na pierwszy rzut oka. Z wyjatkiem ˛ jednego Ghera nie sa˛ zadowoleni ze swoich zada´n. Andina nie znosi nawet słowa „posłusze´nstwo”, a Eliar bardzo si˛e niepokoi, z˙ e ma „prowadzi´c”. Przecie˙z nie dowodził dotad ˛ z˙ adna˛ armia.˛ — W jego sytuacji „prowadzenie” oznacza co innego, ale wkrótce do tego dojdziemy. A czego dowiedziałe´s si˛e o innych? — Mo˙ze zbyt ostro traktujesz Bheida. Odkad ˛ odebrała´s mu astrologi˛e, jest nieco wytracony ˛ z równowagi. Nie wie, w co ma wierzy´c. . . jeszcze troch˛e, a nie b˛edzie wierzył w nic. Jest przekonany, z˙ e „o´swiecanie” oznacza głoszenie kaza´n, a trudno głosi´c kazania o niczym. — Nie wszystko jeszcze rozumie, ale i na to przyjdzie czas. A co z Leitha? ˛ — O nia˛ naprawd˛e si˛e martwi˛e. Ma pogodny wyraz twarzy, wygłasza madre ˛ uwagi, lecz na No˙zu odczytała co´s, czego nie powinna. Inni nie sa˛ całkowicie pewni, czy dobrze zrozumieli napis, ale Leitha wie dokładnie, co ma robi´c, i wcale jej to nie cieszy. I tak miała ci˛ez˙ kie z˙ ycie, a teraz uwa˙za, z˙ e b˛edzie jeszcze gorzej. — Jest silniejsza, ni˙z na to wyglada. ˛ W pewnym momencie b˛edzie potrzebowała pomocy, wi˛ec bad´ ˛ z w pobli˙zu. — Jeste´s bardzo tajemnicza, Em. — Polecono ci „poszukiwanie”. Na pewno znajdziesz sposób, by jej pomóc. . . je´sli b˛edziesz pilnie szukał. Dweia i Gher siedzieli przy wschodnim oknie, pogra˙ ˛zeni w rozmowie. Przy południowym — Eliar opowiadał Andinie wojenne historie, ona za´s najwyra´zniej udawała gł˛eboki podziw, od czasu do czasu podtykajac ˛ mu jaki´s kasek. ˛ Leitha i Bheid pilnie studiowali Ksi˛eg˛e. Poniewa˙z wszyscy byli zaj˛eci, Althalus miał troch˛e czasu dla siebie. Stał przy północnym oknie, patrzac ˛ na lodowe góry za 188
´ Kra´ncem Swiata. Mimo wszystko, co powiedziała mu Emmy, nadal nazywał tak w duchu ów uskok. Lepiej si˛e czuł z my´sla,˛ z˙ e s´wiat ma okre´slone granice. Nie przywiazywał ˛ wielkiej wagi do słowa „niesko´nczono´sc´ ”. — Nadal uwa˙zasz mnie za czarownic˛e? — dobiegło go pytanie Leithy skierowane do Bheida. — Oczywi´scie, z˙ e nie. Skad ˛ ten pomysł? — oburzył si˛e kapłan. — Wiem, z˙ e mnie nie lubisz. — To s´mieszne, Leitho. Przeciwnie, bardzo ci˛e lubi˛e. Miło mi w twoim towarzystwie. — Przez ciebie czuj˛e si˛e jak mebel. — Nie rozumiem, do czego zmierzasz. — Jeste´s jak dotad ˛ jedynym m˛ez˙ czyzna,˛ który nie dostrzega we mnie kobiety. — Ale˙z dostrzegam. Wprawdzie nie jest to takie wa˙zne dla naszych zada´n, a jednak dostrzegam. — Ale nie my´slisz o tym. — Westchn˛eła. — Odkad ˛ wyrosłam z lat dziecinnych, m˛ez˙ czy´zni z naszej wioski patrzyli na mnie w szczególny sposób i miewali na mój temat pewne my´sli. — Takie jak miewał kapłan Ambho? — Wła´snie. I wszyscy inni tak˙ze. — Bo jeste´s pi˛ekna. — Dzi˛ekuj˛e, bardzo pan uprzejmy. — Skad ˛ wzi˛eło si˛e przekonanie, z˙ e ci˛e nie lubi˛e? — Bo nie masz takich my´sli. — Leitho, one sa˛ złe. Kapłani maja˛ obowiazek ˛ odsuwa´c je od siebie. — Ach, to pewnie dlatego. Ale mnie jest z tego powodu bardzo nieprzyjemnie. Tłumisz te my´sli w sobie, gardzisz nimi, a skutek jest taki, z˙ e na ich miejsce wkrada si˛e nienawi´sc´ . I chocia˙z ta nienawi´sc´ dotyczy tylko my´sli, ja odnosz˛e wra˙zenie, z˙ e skierowana jest do mnie. — Absolutnie nie o to mi chodziło. — Chyba mam pewne rozwiazanie. ˛ — Z przyjemno´scia˛ posłucham. — Rozlu´znij nieco ów stalowy pancerz i uwolnij kilka z tych złych my´sli. — Co?! — No. . . nie tych bardzo złych. To byłoby kr˛epujace ˛ dla nas obojga. Ale par˛e pikantnych fantazyjek nikomu jeszcze nie zaszkodziło. — U´smiechn˛eła si˛e zniewalajaco ˛ i pokazała na palcu, o jak małe fantazyjki jej chodzi. — Takie drobnostki nie pogwałca˛ twojego s´lubu, a ja przynajmniej b˛ed˛e wiedziała, z˙ e widzisz we mnie kobiet˛e. Musisz da˙ ˛zy´c do „umiarkowanej nieprzyzwoito´sci”, wtedy na pewno nie zasłu˙zysz na pot˛epienie, a mnie b˛edzie znacznie przyjemniej. Bheid przygladał ˛ si˛e jej przez chwil˛e i nagle si˛e u´smiechnał. ˛
189
— Oczywi´scie, Leitho. Chyba uda mi si˛e doprowadzi´c do „umiarkowanej nieprzyzwoito´sci”, skoro dzi˛eki temu poczujesz si˛e lepiej. W ko´ncu od tego ma si˛e przyjaciół, prawda? Odpowiedzia˛ był promienny u´smiech. Nie wtykaj w to nosa, Althalusie — rozległ si˛e mruczacy ˛ głos Dwei. Jak sobie z˙ yczysz, najdro˙zsza. — Napór lodowców spowodował susz˛e, która stała si˛e przyczyna˛ wielkiego zamieszania na południowych ladach ˛ — opowiadała Dweia kilka dni pó´zniej. — Na nic bowiem zda si˛e bogactwo i pot˛ega wielkich miast, je´sli nie ma co je´sc´ . Chaos jest sprzymierze´ncem Ghenda, a wywołuja˛ go lodowce. — Mówiła´s mi kiedy´s, z˙ e to ju˙z si˛e zdarzało. — Tak, ostatnio w czwartej erze lodowcowej przed paroma milionami lat. Takie bywaja˛ skutki zmian w schematach pogodowych albo w ruchu pradów ˛ oceanicznych. Ale obecna˛ spowodował Daeva. Najistotniejsza˛ cz˛es´cia˛ planu Ghenda jest doprowadzi´c do kompletnego upadku ró˙zne imperia na południu. Wtedy ludzie pójda˛ za ka˙zdym, kto zaoferuje stabilizacj˛e. Cywilizowany s´wiat stoi nad przepa´scia,˛ a na horyzoncie majaczy widmo powszechnej rewolucji. — Mój lud nigdy nie powstanie przeciwko mnie! — wykrzykn˛eła Andina. — Nie byłabym tego taka pewna — sprzeciwiła si˛e Dweia. — Ghend ju˙z teraz przy pomocy swoich ludzi buntuje mieszka´nców Osthosu. Wasza wojna z Kanthonem jeszcze bardziej mu to ułatwiła. — Nie my´smy wszcz˛eli t˛e wojn˛e. — Wiem. Althalus i ja poznali´smy w drodze do Osthosu sier˙zanta Khalora, który ciagle ˛ powtarzał, z˙ e aryo Kanthonu to półgłówek. Gdyby´smy zechcieli przyjrze´c si˛e bli˙zej tej sprawie, okazałoby si˛e, z˙ e za wi˛ekszo´scia˛ militarnych decyzji owego arya stali poplecznicy Ghenda. — Sier˙zantowi Khalorowi nie podobała si˛e ta wojna — dodał Eliar. — Mógłby wymieni´c przywódcy Kanthonu mnóstwo interesujacych ˛ imion. Ogromne oczy Andiny zw˛eziły si˛e domy´slnie. — Czy to znaczy, z˙ e tak naprawd˛e mojego ojca niecnie zamordował Ghend? — W ka˙zdym razie on ponosi odpowiedzialno´sc´ za t˛e s´mier´c — przyznała Dweia. — Eliarze. . . — odezwała si˛e Andina najbardziej uwodzicielskim tonem. — Tak, Andino? — Czy zechcesz dla mnie pracowa´c? — Nie bardzo rozumiem. — Potrzebny mi jest natychmiast s´wietnie wyszkolony z˙ ołnierz. Dobrze zapłac˛e. . . pieni˛edzmi i innymi dobrami — poło˙zyła dło´n na jego nagim kolanie.
190
— Musz˛e porozmawia´c z moim wodzem, ale pewnie jako´s si˛e dogadamy. Co konkretnie miałbym robi´c? — Byłabym ci niesko´nczenie wdzi˛eczna, gdyby´s wytropił Ghenda i rozsiekał go na kawałki. . . w mojej obecno´sci. Chc˛e krwi, Eliarze, du˙zo, du˙zo krwi. Chc˛e słucha´c gło´snych, bardzo gło´snych wrzasków. Jak my´slisz, ile mnie to b˛edzie kosztowało? — Nawet mi przez my´sl nie przeszło, by bra´c od ciebie pieniadze. ˛ Przecie˙z jeste´smy przyjaciółmi, wi˛ec jak mógłbym kaza´c sobie płaci´c za zwykła˛ drobna˛ przysług˛e? Andina pisn˛eła z rado´sci. Zarzuciła Eliarowi r˛ece na szyj˛e i pocałowała go nami˛etnie. — Czy˙z nie jest najmilszym chłopakiem na s´wiecie? Nast˛epnego dnia Dweia wygladała ˛ na pogra˙ ˛zona˛ w my´slach. Siedziała przy marmurowym stole z r˛eka˛ na Ksi˛edze i patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Althalus z innymi weszli cicho i zaj˛eli miejsca. — Prosz˛e wszystkich o pilna˛ uwag˛e — odezwała si˛e Dweia. — Wiecie ju˙z, jak „u˙zywa si˛e” Ksi˛egi, wiecie tak˙ze, jak Eliar „u˙zywa” No˙za. Teraz nadszedł czas, aby´scie si˛e nauczyli, jak „u˙zywa´c” Domu. — Wstała i przyjrzała si˛e im uwa˙znie. — To mo˙ze okaza´c si˛e trudne, a pewne rzeczy, które zamierzam wam powiedzie´c, niemo˙zliwe do zaakceptowania. A jednak musicie mi zaufa´c. Kilka razy wspominałam, z˙ e Domu tak naprawd˛e tu nie ma, ale to nie jest cała prawda. Dom tu jest, ale jest te˙z wsz˛edzie indziej. — Chcesz powiedzie´c, z˙ e si˛e przenosi? — spytał Gher. — Niezupełnie. Nie musi si˛e przenosi´c, bo jest wsz˛edzie. I to w tym samym czasie. Na pewno zauwa˙zyli´scie, jaki jest ogromny. — Oj, tak — westchnał ˛ Althalus. — Kiedy przyszedłem tu po raz pierwszy, aby ukra´sc´ Ksi˛eg˛e, my´slałem, z˙ e mina˛ tygodnie, zanim przeszukam ka˙zdy pokój. — Wła´sciwie zaj˛ełoby ci to całe wieki, a i wtedy zbadałby´s tylko powierzchni˛e. Na razie powiedzmy sobie, z˙ e Dom jest s´wiatem, chocia˙z to uproszczenie, gdy˙z jest znacznie wi˛ekszy. Kiedy mówi˛e, z˙ e Dom jest wsz˛edzie, to wła´snie mam na my´sli. Deiwos, stwarzajac ˛ go, zaczał ˛ od tego pokoju. Potem wyszedł, by stworzy´c wszystkie inne, a do ka˙zdego pokoju prowadziły drzwi. Dlatego Dom wcia˙ ˛z si˛e rozrastał i dlatego takie wa˙zne sa˛ drzwi, a nie pokoje. Zaraz dam wam przykład. Je´sli Andina zechce porozmawia´c w swej sali tronowej z lordem Dhakanem, mogłaby osiodła´c konia i przez Kagwher, a potem Kanthon pojecha´c do Osthosu. Ale istnieje inny sposób. Wystarczy, z˙ e zejdzie na dół i korytarzem prowadzacym ˛ na południe dotrze do pewnych drzwi. Kiedy przekroczy próg, znajdzie si˛e w sali tronowej. 191
— To nie mo˙ze by´c a˙z tak proste! — wykrzyknał ˛ Bheid. — Bo nie jest. Ona nie tylko musi przej´sc´ przez wła´sciwe drzwi, ale musi tak˙ze wierzy´c, z˙ e to sa˛ te wła´sciwe. Kluczem do nich jest wiara. — A je´sli kto´s nie uwierzy? — spytał Gher. — Wtedy wejdzie do pustego pokoju. Kiedy mówi˛e, z˙ e wiara jest kluczem, to wła´snie to mam na my´sli. — Wi˛ec to kwestia aktu wiary? — podsunał ˛ Bheid. — Wyłacznie. ˛ Tworzymy rzeczy, wierzac, ˛ z˙ e sa˛ takie, a nie inne. — Ludzie wierza˛ w przeró˙zne rzeczy, Dweio — sprzeciwił si˛e Eliar. — A przecie˙z od ich wiary nie staja˛ si˛e prawdziwe. — Dla nich sa˛ prawdziwe. — Dlatego znacznie lepiej nie wierzy´c w nic — zauwa˙zył Gher. — W ten sposób nic nam si˛e nie pomiesza. — Ale s´wiat byłby troch˛e pusty, prawda? — zapytał Eliar. — Da si˛e z tym z˙ y´c. — Rodzaj ludzki musi w co´s wierzy´c — o´swiadczył Bheid. — Dlaczego? — Poniewa˙z. . . — zawahał si˛e kapłan. — Długa droga czeka nas z Gherem, co? — odezwała si˛e Leitha. — Mo˙ze i tak — zgodził si˛e Althalus. — Ale to dobry chłopak, wi˛ec b˛edzie cierpliwy i wska˙ze nam, jak i´sc´ . — Nie to miałam na my´sli. — Wiem, ale sama zaczynasz. — Do´sc´ tego, Althalusie — uci˛eła dyskusj˛e Dweia. — Tak jest, najdro˙zsza. Gher zmarszczył brwi. — Ghend te˙z mo˙ze to zrobi´c, no nie? To znaczy. . . ma przecie˙z swoja˛ siedzib˛e w Nekwerosie i tam tak˙ze sa˛ drzwi. . . — Tak. To miejsce nazywa si˛e Nahgharash. — Czy wła´snie stamtad ˛ on i ci inni podgladaj ˛ a˛ nas z nico´sci? To zaczyna by´c bardzo ciekawe. — Co rozumiesz przez „ciekawe”? — spytała Dweia. — Zabawne. Ghend podglada ˛ nas, a my jego. Nikt nie wie dokładnie, gdzie sa˛ wszyscy inni. . . albo z kim ów kto´s si˛e pojawi. To najzgrywniejsza gra, jaka˛ ktokolwiek dotad ˛ wymy´slił. — Najzgrywniejsza? — powtórzył Eliar. — Nie sadz˛ ˛ e, by istniało takie słowo. — Ale je rozumiesz? — No tak, ale. . . — Wi˛ec to znaczy, z˙ e jednak istnieje.
192
— Zaraz rozboli mnie głowa — mrukn˛eła Dweia. — To Osthos! — wykrzykn˛eła Andina, kiedy Eliar otworzył przed nia˛ drzwi w ko´ncu długiego, mrocznego korytarza w południowym skrzydle Domu. — Tylko popatrz, Andino! — przykazała jej Dweia. — Nie wchod´z tam teraz. Nie mamy czasu, by ci˛e szuka´c. Althalus zauwa˙zył, z˙ e próg si˛e do´sc´ słabo zaznacza, ale dalej wszystko było wyraziste. Brukowana ulica biegła wzdłu˙z sklepów, które dobrze pami˛etał, potem za´s nieco pod gór˛e, do pałacu Andiny. — Lepiej zamknij ju˙z te drzwi, Eliarze, bo wpuszczasz czas — poleciła Dweia. — Słucham? — Nie chcemy, z˙ eby czas zaczał ˛ płyna´ ˛c ju˙z teraz. Nie jeste´smy na to przygotowani. — Tego to ju˙z zupełnie nie pojmuj˛e — powiedział Eliar, ale usłuchał. — Na razie nie musisz. — Mówisz o czasie, wasza bosko´sc´ , jakby to był rodzaj wiatru — zauwa˙zyła Leitha. — Bo to co´s podobnego. . . — Dweia urwała i przyjrzała si˛e ciekawie dziewczynie z Kweronu. — Powiedz mi, moja droga, czemu uparcie nazywasz mnie „bosko´scia”? ˛ — Na znak szacunku, wasza bosko´sc´ — wyja´sniła Leitha, szeroko otwierajac ˛ bł˛ekitne oczy. — Nie, Leitho, wcale tak nie jest. Ty nikogo nie szanujesz. Po prostu kpisz sobie ze mnie, tak? — Ale˙z Dweio! Nawet mi na my´sl nie przyszło kpi´c sobie z bogini! — Owszem, przyszło ci. Tak naprawd˛e niewiele mnie to obchodzi, ale chciałam postawi´c spraw˛e jasno. — W ten sposób psujesz cała˛ zabaw˛e. — Nie mam nic przeciwko odrobinie zło´sliwo´sci, Leitho. Bawiłam si˛e tak przez wiele lat jako kotka, wi˛ec znam si˛e na tym. Kiedy´s ci to udowodni˛e. — Ju˙z b˛ed˛e grzeczna — obiecała Leitha. — Watpi˛ ˛ e. Zabierz nas do Kanthonu, Eliarze. Na odkrywaniu, co znajduje si˛e za ró˙znymi drzwiami, upłynał ˛ im niemal cały tydzie´n. . . przynajmniej tak im si˛e zdawało. Althalus postanowił nie dochodzi´c ró˙znicy znacze´n mi˛edzy „wydaje si˛e” a „jest”. Podczas tych wypraw za przewodnika słu˙zył im Eliar. Dweia nie udzielała zbyt szczegółowych wyja´snie´n. Według Althalusa w jaki´s sposób wiazało ˛ si˛e to 193
z No˙zem. Gdy tylko Dweia proponowała, by obejrze´c jakie´s miejsce, Eliar nieomylnie prowadził ich do wła´sciwych drzwi, nie wiadomo skad ˛ czerpiac ˛ natchnienie. — Nie mam poj˛ecia, skad ˛ wiedziałem, o które drzwi chodzi — tłumaczył si˛e. — Wystarczyło, z˙ e Emmy powiedziała: „Agwesi”, a ju˙z szedłem do tych wła´sciwych. Niedawno nawet nie wiedziałem, w jakim to jest kraju. — Nie musisz tego wiedzie´c, mój kochany — zapewniła go czule Andina. — Nó˙z nakazał ci „prowadzenie”, tak? I to wła´snie robisz. Nic nie zmieniaj, kochamy ci˛e takiego, jaki jeste´s. Pogładziła go pieszczotliwie po policzku. Jako´s ostatnio nie potrafiła trzyma´c rak ˛ z daleka od Eliara. W ko´ncu Dweia kazała im wraca´c do pokoju szkolnego. — Zadbali´smy o wszystko, czego nam tu trzeba. Wiecie, jak korzysta´c z Domu, przynajmniej cz˛es´ciowo, a poniewa˙z kilka innych spraw tak˙ze zostało załatwionych, pora rusza´c z powrotem. — Cz˛es´ciowo? Jak to? — spytał chytrze Gher. — Czy to znaczy, z˙ e Dom umie co´s jeszcze oprócz zabierania nas w ró˙zne miejsca? — Na razie poprzestaniemy na tym. — Ale ja naprawd˛e jestem ciekaw. . . I chyba mam pewien pomysł. No. . . co´s w rodzaju pomysłu. Czy nie sprawi˛e ci kłopotu, je´sli wyrzuc˛e to z siebie, z˙ eby´smy wszyscy mogli si˛e zastanowi´c? — Nie tak łatwo sprawi´c mi kłopot, Gherze. Mów, co ci le˙zy na sercu. — Powiedziała´s, z˙ e Dom bawi si˛e czasem. . . to znaczy, czas płynie albo stoi w miejscu, tak jak tego chcesz? — Tak. — A za pomoca˛ tych sztuczek z drzwiami bawi si˛e tak˙ze odległo´scia? ˛ — To bardziej skomplikowana sprawa, ale tak, do tego to si˛e sprowadza. — Skoro post˛epuje tak z odległo´scia,˛ to czy z czasem nie mo˙ze tak samo? — Gher umilkł na chwil˛e. — Chyba nie wyra˙zam si˛e zbyt jasno, prawda? Powiedziała´s, z˙ e Dom istnieje wsz˛edzie i zawsze. — Tak, mów dalej. — Zawsze, czyli w ka˙zdym momencie, no nie? Chodzi mi o to, z˙ e gdzie´s sa˛ drzwi na przykład do poprzedniego tygodnia. . . albo do nast˛epnego roku. Czy to ma jaki´s sens? W oczach Dwei pojawiło si˛e zatroskanie. — Nie powiniene´s jeszcze pyta´c o te sprawy. — Powiedziała´s: „jeszcze”. — W głosie chłopca zabrzmiała nutka triumfu. — To znaczy, z˙ e do tego dojdziemy? Zielone oczy Dwei zw˛eziły si˛e nieco. — Teraz ja zadam ci pytanie.
194
— Pewnie nie b˛ed˛e umiał na nie odpowiedzie´c. Przecie˙z jestem tylko wiejskim chłopakiem. — Zobaczymy, dobrze? Odległo´sc´ to przestrze´n, prawda? — No. . . chyba tak. — A jaka jest ró˙znica mi˛edzy przestrzenia˛ a czasem? Gher zmarszczył brwi. — Po mojemu, nie ma z˙ adnej. To jest to samo. Dweia wciagn˛ ˛ eła gwałtownie powietrze. — Z kim rozmawiałe´s, Gherze? — spytała ostro. — Skad ˛ ten pomysł? — Po prostu przyszło mi to do głowy. Kiedy zamiast „odległo´sc´ ” powiedziała´s „przestrze´n”, kilka rzeczy jakby wskoczyło na swoje miejsce. Czy powiedziałem co´s złego? Przepraszam, je´sli ci˛e zdenerwowałem. — Nie zdenerwowałe´s mnie, chłopcze, tylko zadziwiłe´s. Niewiele ludzi na s´wiecie pojmuje jedno´sc´ czasu i przestrzeni. — Rozmy´slałem nad tym, odkad ˛ Eliar opowiedział mi, co si˛e wam s´niło w Awes. Potem, kiedy zacz˛eli´smy u˙zywa´c drzwi do przeskakiwania w przestrzeni, przyszło mi do głowy, z˙ e Ghend mo˙ze u˙zywa´c swoich drzwi do przeskakiwania w inny czas. A je´sli skok jest skokiem, to wszystko jedno, czy skaczesz w czasie czy w przestrzeni. Czyli z˙ e w ogóle nie ma ró˙znicy. . . czas i przestrze´n sa˛ tym samym. Z poczatku ˛ nie widziałem w tym wi˛ekszego sensu, ale teraz zacz˛eło mi pasowa´c. Jak si˛e dobrze zastanowi´c, to wyja´snia wiele spraw, prawda? — Dobry bo˙ze! — wyrwało si˛e Bheidowi. — Tak? — zapytała ostro Dweia. — Ja. . . ja tylko. . . — jakał ˛ si˛e kapłan. — Doprawdy nie powiniene´s rzuca´c tak nierozwa˙znie słowa „bóg”! To bardzo denerwujace. ˛ Czy to, co powiedział Gher, budzi w tobie niepokój? — Czy on jest ludzka˛ istota? ˛ — zapytał Bheid, patrzac ˛ na Ghera z l˛ekiem. — Ten chłopiec tak bardzo wyprzedza mnie swymi my´slami, z˙ e rozumiem ledwie połow˛e z tego, co mówi! — Owszem, jest troch˛e niezwykły. — Niezwykły czy nie, to przecie˙z nasz Gher — zauwa˙zyła Andina, muskajac ˛ mu pieszczotliwie włosy. — Jest tylko małym rozczochranym chłopczykiem, który zdecydowanie musi si˛e wykapa´ ˛ c. — Przecie˙z kapałem ˛ si˛e w zeszłym tygodniu — zaprotestował Gher. — Ale znów tego potrzebujesz. — Tak pr˛edko? — To naprawd˛e nie boli. Andina roze´smiała si˛e, a potem mocno go przytuliła.
ROZDZIAŁ 18 — Nie uwierza˛ ci, bracie Bheidzie — tłumaczył Eliar kapłanowi. — Nas, Arumczyków, nauczono nie wierzy´c w nic, co powiadaja˛ ci z nizin. Nie wierzymy w wasze wojny ani w wasze zwyczaje, ani w waszych bogów. — Wi˛ec wasze z˙ ycie jest puste. — Pieniadze ˛ jako´s t˛e pustk˛e wypełniaja.˛ . . tak mówi sier˙zant Khalor. — Musi by´c bardzo złym człowiekiem. — Mylisz si˛e, Bheidzie — wtracił ˛ si˛e Althalus. — Sier˙zant Khalor jest s´wietnym z˙ ołnierzem i wie dostatecznie du˙zo, by nie ufa´c ludziom gadajacym ˛ o nagrodzie w niebie zamiast o pieniadzach ˛ płaconych z góry. Arumczycy bija˛ si˛e tylko za gotówk˛e, co czyni ich zadanie miłym i prostym. — Gdzie mo˙zna zdoby´c tyle pieni˛edzy, z˙ eby wynaja´ ˛c wszystkich Arumczyków? — Mam taka˛ mała,˛ tajna˛ kopalni˛e złota. Mog˛e kupi´c całe Arum, i to kilka razy. Arumczycy to najlepsi z˙ ołnierze na s´wiecie, umieja˛ te˙z nauczy´c swej sztuki innych i tego wła´snie nam trzeba. Hołota z reszty s´wiata walczy za ideały, które moga˛ si˛e zmienia´c razem z porami roku, natomiast Arumczycy bija˛ si˛e tylko za złoto, a ono nie podlega zmianom. Pluton Arumczyków potrafi wy´cwiczy´c cała˛ armi˛e dobrych z˙ ołnierzy w ciagu ˛ dwóch miesi˛ecy, a potem doradzi´c im jeszcze odpowiednia˛ strategi˛e i taktyk˛e. Eliar ma tylko pi˛etna´scie lat, a ju˙z zna si˛e na taktyce lepiej ni˙z niejeden generał z nizin. Eliar si˛e skrzywił. — Kiedy sier˙zant Khalor uczy, to i nauczy. . . w taki czy inny sposób, a najpewniej za pomoca˛ pi˛es´ci. Najpierw masz si˛e nauczy´c s´lepego posłusze´nstwa wobec rozkazu. — To okrucie´nstwo! — oburzyła si˛e Andina. — Nie, łaskawa pani. Nie okrucie´nstwo, tylko dowód troski o z˙ ołnierza. Sierz˙ ant uczy nas, jak pozosta´c z˙ ywym, a czy mo˙ze by´c co´s lepszego? Na wojnie ludzie gina,˛ on za´s po to nas musztruje, aby´smy nie znale´zli si˛e w´sród poległych. — Wi˛ec jest to rodzaj miło´sci? — Nie, to za mocno powiedziane. On chce utrzyma´c nas przy z˙ yciu, z˙ eby starczyło mu ludzi na nast˛epna˛ wojn˛e. To najwa˙zniejsza cz˛es´c´ strategii — nie da´c 196
z˙ ołnierzom zgina´ ˛c. Je´sli troszczysz si˛e o swych ludzi, oni tak˙ze zatroszcza˛ si˛e o ciebie. — Dweio, czy my´smy mniej wi˛ecej sko´nczyli to, co mieli´smy do zrobienia w Domu? — spytał Althalus. — Na razie tak. — To mo˙ze pogadaliby´smy z wodzem Albronem? Wprawdzie nie rzadzi ˛ najwi˛ekszym z klanów, ale przynajmniej nas zna, wi˛ec obejdzie si˛e bez nudnych wst˛epów. — Mój wódz cieszy si˛e wielkim szacunkiem w´sród innych przywódców klanów — zapewnił Eliar. — Z pewno´scia,˛ zreszta˛ ja te˙z jestem z nim w dobrych stosunkach. Oczywi´scie troch˛e mu nakłamałem w zwiazku ˛ z No˙zem, ale wyja´sni˛e mu to bez trudu. Najwa˙zniejsze jest to, z˙ e jako przywódca klanu mo˙ze zwoła´c generalne zgromadzenie wodzów, a my nie mamy czasu odwiedza´c ka˙zdego klanu oddzielnie. Musimy rozmawia´c ze wszystkimi jednocze´snie i tylko Albron nam to umo˙zliwi. — Najlepsza b˛edzie zbrojownia — tłumaczył Althalus Eliarowi przy kolacji. — Nie powinni´smy pokazywa´c si˛e nagle na ulicy przed zamkiem wodza, bo Ghend ma wsz˛edzie swoich szpiegów. My´slisz, z˙ e damy rad˛e? — Chyba tak. Jeszcze tego nie próbowałem, ale mam wra˙zenie, z˙ e wiem nawet, w której cz˛es´ci zbrojowni powinni´smy wyj´sc´ . — Czy nikogo nie ura˙ze˛ , je´sli wysun˛e pewna˛ propozycj˛e? — spytała Leitha. — Mnie nie — odpowiedział Eliar, napełniajac ˛ sobie talerz po raz drugi. — Ja powinnam to zrobi´c — zaprotestowała Andina. — Odłó˙z to z powrotem i podaj mi talerz. — Tak jest, łaskawa pani — zgodził si˛e Eliar z przepraszajacym ˛ u´smiechem. — Czy ludzie si˛e nie przestrasza,˛ je´sli tak nagle pojawimy si˛e znikad? ˛ — zapytała Leitha. — A jest inne wyj´scie? — zainteresował si˛e Bheid. — Mo˙ze po prostu wejdziemy przez drzwi? I tak musimy u˙zy´c jakich´s drzwi, wi˛ec tak b˛edzie bardziej naturalnie i dla nas, i dla tych po drugiej stronie. — Znaczy, tak zrobi´c, z˙ eby jedna strona drzwi była tutaj, a druga tam? — domy´slił si˛e Gher. — Dobrze to wyło˙zyłe´s, chłopcze — pochwaliła go Leitha. — Bardzo dzi˛ekuj˛e. — Gher skłonił lekko głow˛e. — Mo˙ze jednak czasem wyskoczymy znikad ˛ na tamten s´wiat? — A po co? — Dla draki! — odparł Gher z szerokim u´smiechem. — Ale by mieli miny! — I zerkajac ˛ na Althalusa, dodał: — To s´wietny sposób, by kogo´s obrobi´c, prawda,
197
mistrzu? Wyskakujesz, łapiesz sakiewk˛e i w nogi. Mo˙zna tak okra´sc´ pół s´wiata, a przy tym nie rusza´c si˛e z domu. — No có˙z. . . — rozmarzył si˛e Althalus. — Rzeczywi´scie. . . — Nie słuchaj go — uci˛eła zdecydowanie Dweia. Andina postawiła przed Eliarem pełny talerz. — Jedz, bo wystygnie. — Dobrze, Andino — odrzekł potulnie, biorac ˛ ły˙zk˛e. W oczach Andiny, przygladaj ˛ acej ˛ si˛e w napi˛eciu Eliarowi, pojawił si˛e nowy, nieco nie´smiały wyraz. Althalus zadr˙zał lekko i odwrócił wzrok. — Kiedy wróciłe´s, Eliarze? — spytał Rheud, rudobrody zbrojmistrz ubrany w kilt, kiedy cała˛ kompania˛ wkroczyli do zbrojowni. — Wła´snie w tej chwili. Althalus po przekroczeniu progu czuł lekki zawrót głowy. To jednak do´sc´ osobliwy sposób przemieszczania si˛e na taka˛ odległo´sc´ . . . Po prostu si˛e rozlu´znij — zamruczała cicho Emmy ze swego miejsca w kapturze. Althalus wiedział, z˙ e to s´mieszne, ale naprawd˛e brakowało mu jej przez ostatnich kilka tygodni. Nie byłem całkowicie pewny, czy to naprawd˛e zadziała, Em. Wygladanie ˛ zza progu na miejsce odległe o całe setki mil to jednak całkiem co innego ni˙z pokonywanie tej odległo´sci jednym krokiem. Nie ufałe´s mi? Ufałem, Em. Przynajmniej oficjalnie. Ale nie w gł˛ebi serca? Mówi´c a robi´c to całkiem co innego. Stopniowo b˛edzie coraz łatwiej. Uwa˙zaj no na Eliara, z˙ eby nie wypaplał naszych sekretów. — Widz˛e, z˙ e odnalazłe´s naszego chłopaka, panie Althalusie — cieszył si˛e Rheud. — Czy miał przy sobie ów nó˙z, którego szukałe´s? — Owszem. Sprawy si˛e nieco skomplikowały, ale teraz ju˙z wszystko gra. — Co´s mi si˛e zdaje, z˙ e nie podró˙zujesz ju˙z samotnie? — zauwa˙zył zbrojmistrz, głaszczac ˛ swa˛ ruda˛ brod˛e i zerkajac ˛ na jego towarzyszki. — Ot, kilku starych znajomków. Czy wódz Albron jest w głównej sali? — Powinien by´c. Zwykle przesiaduje dłu˙zej przy s´niadaniu. Rano załatwia interesy, ale powiada, z˙ e co najmniej połow˛e pracy odwala, nie ruszajac ˛ si˛e od stołu. Czy mordercy s´cigali ci˛e tak˙ze i na nizinach? — Nie, jako´s si˛e im wymknałem. ˛ — Mo˙zesz za to podzi˛ekowa´c naszemu wodzowi. Ogłosił, z˙ e gdyby ktokolwiek pytał o ciebie albo o ten dziwny nó˙z, ma by´c aresztowany. Zdecydowanie przypadłe´s mu do serca. 198
— Po prostu dobrze si˛e rozumiemy. A du˙zo sług mojego kuzyna zatrzymał? — Znalazło si˛e paru. . . Jeden taki zwalisty, prawie bez czoła. . . były z nim pewne problemy, dwunastu ludzi musiało go osaczy´c. — Doprawdy? — Podobno nazywa si˛e Pegoyl czy jako´s tak. . . — Mo˙ze Pekhal? — O, o! Trzeba go było zaku´c w z˙ elazna˛ obro˙ze˛ , a potem ciagn˛ ˛ eło go sze´sc´ wołów, bo dwa nie dały rady. — I nadal tu jest? — spytał Eliar. — Nie, udało mu si˛e uciec. Wygryzł dziur˛e w drzwiach do lochu, tak przynajmniej powiadaja.˛ Masz szcz˛es´cie, panie Althalusie, z˙ e´s si˛e na niego nie natknał, ˛ bo to bardziej zwierz˛e ni˙z człowiek. — Wiem, spotkałem go ju˙z. Dobrze mi si˛e z toba˛ gaw˛edzi, ale musz˛e złapa´c wodza, zanim wstanie od stołu. Mam dla niego pewna˛ propozycj˛e. — Albron zawsze jest ch˛etny do interesów. Althalus wyprowadził towarzyszy na korytarz. — Ciekawe — rzekł Bheid. — Musiałe´s porzadnie ˛ zdenerwowa´c Ghenda, je´sli posłał za toba˛ najgro´zniejszego ze swych sług. — Nie jestem pewien, czy Pekhal nie działa czasem na własna˛ r˛ek˛e. Nie potraktowałem go dobrze przy ostatnim spotkaniu i mo˙ze z˙ ywi´c do mnie osobista˛ uraz˛e. — Czy mog˛e nie´sc´ Emmy? — zapytała Andina z wyra´zna˛ t˛esknota˛ w ciemnych oczach. Althalus poczuł nagle bezsensowna˛ igiełk˛e zazdro´sci. — Lepiej zostawmy ja˛ tam, gdzie jest. Mo˙ze zechce udzieli´c mi kilku wskazówek podczas rozmowy z wodzem. — To tylko wymówka! — sarkn˛eła arya Osthosu. — Daj spokój, Andino. Kiedy weszli do sali, wódz Albron nadal siedział przy stole. — Tam do licha, przecie˙z to pan Althalus! — wykrzyknał, ˛ zrywajac ˛ si˛e na nogi. — Miło mi znów ci˛e powita´c, wodzu — odparł Althalus z niskim ukłonem. — Teraz wreszcie dowiemy si˛e prawdy na temat Osthosu. Widz˛e, z˙ e Eliar nadal ci towarzyszy. — Tak, jest bardzo u˙zyteczny. A skoro ju˙z o tym mowa, jestem ci co´s winien za jego usługi. — Pó´zniej o tym pogadamy. Ale co ty tam robiłe´s? Chłopcy, których odesłałe´s do domu, bełkocza˛ jakie´s bzdury. . . — Porozmawiamy o tym w cztery oczy, wodzu Albronie. Jest par˛e spraw, o których powiniene´s wiedzie´c, niejedna mo˙ze ci si˛e wyda´c do´sc´ osobliwa. . . — Eliarze! — warknał ˛ kto´s z ko´nca stołu. — Jak ty si˛e zachowujesz?! 199
Eliar zamrugał gwałtownie. — Przepraszam, sier˙zancie Khalor — rzekł pr˛edko — ale nie chciałem przeszkadza´c. — To ci˛e nie tłumaczy. Melduj si˛e! — Tak jest! — Eliar wyciagn ˛ ał ˛ si˛e jak struna i zasalutował elegancko wodzowi. — Wodzu, szeregowy Eliar melduje si˛e na rozkaz! Albron oddał salut. — Widz˛e, z˙ e wcia˙ ˛z jeszcze ro´sniesz, Eliarze. I chyba nabierasz ciała. — Tak jest, wodzu! — Spocznij, chłopcze. Twoja matka mówiła mi, z˙ e´s ja˛ odwiedził zeszłego lata. Czemu si˛e wtedy nie zameldowałe´s? — Nie pozwoliłem mu, Albronie — wtracił ˛ si˛e Althalus. — Odbywali´smy co´s w rodzaju sekretnej misji i nie chciałem, by nieprzyjacielskie oczy go wy´sledziły. To jedna ze spraw, które chc˛e z toba˛ omówi´c na osobno´sci. — Coraz bardziej mnie zaciekawiasz, Althalusie. Przejd´zmy do mego gabinetu, tam b˛edziemy mogli swobodnie pogada´c. Czuj˛e nosem długa,˛ barwna˛ opowie´sc´ . . . Poza tym cieszyłbym si˛e, gdyby´s mnie przedstawił uroczym paniom. — Je´sli mog˛e, proponowałbym, z˙ eby dołaczył ˛ do nas tak˙ze sier˙zant Khalor. Zanosi si˛e, z˙ e wkrótce zostanie w to wmieszany, wi˛ec mo˙ze powinien usłysze´c cała˛ histori˛e od poczatku. ˛ Albron uniósł brew. — Chc˛e go wynaja´ ˛c, wodzu — rzekł bez ogródek Althalus. — Zgadzasz si˛e? — Zawsze jestem skory do rozmów o interesach — odparł Albron, zacierajac ˛ r˛ece. — Eliarze, co naprawd˛e wydarzyło si˛e w Osthosie? — spytał sier˙zant, kiedy szli za wodzem długim, o´swietlonym pochodniami korytarzem do tylnej cz˛es´ci zamku. — Twoi towarzysze wydawali si˛e do´sc´ zmieszani, kiedy wreszcie dotarli do domu. — Ja sam dobrze nie wiem, panie sier˙zancie — wyznał Eliar. — Działo si˛e mnóstwo rzeczy, których do ko´nca nie rozumiałem i które nadal wydaja˛ mi si˛e bez sensu. Althalus wykupił mnie wraz z reszta˛ naszych ludzi od Andiny. Powiedział jej, z˙ e chce nas sprzeda´c do Ansu, gdzie mieli´smy pracowa´c jako niewolnicy w kopalniach soli. — Je´sli dobrze pami˛etam Andin˛e, najch˛etniej wypiłaby ci wtedy cała˛ krew. Dlaczego zmieniła zdanie? — Emmy si˛e o to postarała. — Kto to jest Emmy? — Ona pracuje z Althalusem. Wol˛e, z˙ eby on sam to wyja´snił, ja mog˛e wszystko poplata´ ˛ c. Powtarzam, z˙ e wcia˙ ˛z nie wszystko rozumiem. Izba, która˛ wódz Albron nazywał swoim gabinetem, była w gruncie rzeczy wygodna˛ komnata˛ z wielkim kominkiem i posadzka˛ pokryta˛ matami z sitowia. 200
Na długiej półce stało troch˛e ksia˙ ˛zek i kilka rulonów. — Du˙zo czytasz, Althalusie? — zagadnał ˛ Albron. — Studiowałem troch˛e. . . lubi˛e ksi˛egi o poka´znych rozmiarach. Ty te˙z, jak widz˛e, masz par˛e tomów. — Takie hobby. Ostatnio interesowała mnie treborea´nska poezja. — A kto jest twoim ulubionym poeta? ˛ — zapytała Andina. — Do´sc´ lubi˛e eposy Sendhriego, pani. To jeden z czołowych poetów Kanthonu. — Marnujesz czas, wodzu — odpowiedziała zapalczywie. — Kantho´nska poezja nie jest warta nawet pergaminu, na której ja˛ zapisano. — Nasza droga arya ma własne zdanie na ten temat — zauwa˙zyła Leitha. — Arya? — Ach, jak˙ze mogłem zapomnie´c! — wykrzyknał ˛ Althalus. — Wodzu, ta czarnowłosa dama o d´zwi˛ecznym głosie to arya Andina, władczyni Osthosu. Natomiast blondynka o ci˛etym j˛ezyku jest czarownica˛ z Kweronu. Ma na imi˛e Leitha. — Czarownica? — spłoszył si˛e Albron. — Dopadn˛e ci˛e za to, Althalusie — pogroziła mu Leitha. — Wodzu, to czyste nieporozumienie. Nasz miejscowy kapłan miał niezupełnie kapła´nskie zakusy i w swej niezmierzonej s´wi˛eto´sci uznał, z˙ e ka˙zda młoda kobieta, która wzbudza w nim oskom˛e, musi by´c czarownica.˛ Mnie tak˙ze zamierzał przeznaczy´c na opał, lecz Althalus z Bheidem jako´s mu to wyperswadowali. Wódz Albron skłonił si˛e nisko. — Moje panie, czuj˛e si˛e zaszczycony. — Młody Bheid jest kapłanem Deiwosa z Awes w Medyo — ciagn ˛ ał ˛ Althalus. — Chłopiec ma na imi˛e Gher i pochodzi z Hule. Ucz˛e go złodziejstwa. — Dziwna˛ dobrałe´s sobie kompani˛e. . . Ale, ale, czy odnalazłe´s nó˙z, którego poszukiwałe´s? — Tak, Eliar ma go za pasem. — My´slałem, z˙ e chcesz go zawie´zc´ swemu stryjowi w Ansu. — Ach. . . Historia, która˛ ci wtedy opowiedziałem, nie była całkiem prawdziwa. — Althalus skrzywił si˛e lekko. — Gdybym ci powiedział, do czego potrzebny mi ten Nó˙z, uznałby´s mnie za wariata i kazał zamkna´ ˛c w lochu. Nie lubi˛e o tym mówi´c, ale widzisz, w pewnym sensie pracuj˛e dla boga. — Odniosłem wra˙zenie, z˙ e masz wi˛ecej rozumu w głowie. Czy o to wła´snie cały ten hałas? — Obawiam si˛e, z˙ e tak. Zreszta˛ w gruncie rzeczy to nie mój pomysł. Bogini ma swoje sposoby, by zmusi´c ludzi do posłuchu. — Bogini? — To do´sc´ skomplikowane. Albron z gł˛ebokim niedowierzaniem pokr˛ecił głowa.˛ 201
— Miałem o tobie lepsze zdanie. Tu, w Arum, raczej ci si˛e nie poszcz˛es´ci. Nie dajemy si˛e wciaga´ ˛ c w wojny religijne. Po pierwsze, to brudna robota, a po drugie, nie chcemy, by nasza młodzie˙z nabijała sobie głowy ró˙znymi wariactwami. Arumczycy bija˛ si˛e za pieniadze, ˛ nie w imi˛e religii. — Ja płac˛e gotówka,˛ Albronie, i nikt z najemników nie musi w nic wierzy´c. — Althalus si˛egnał ˛ pod tunik˛e i wyciagn ˛ ał ˛ dwie sztaby złota. — Czy to zasługuje na twoja˛ uwag˛e, wodzu Albronie? — spytał, wr˛eczajac ˛ złoto zaskoczonemu wodzowi. Albron zwa˙zył sztaby w r˛ekach. — No, no. . . — u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — Powiedziałbym, z˙ e zdecydowanie jest o czym pogada´c. — Tak te˙z przypuszczałem. Oferuj˛e ci złoto, a nie z˙ ywot wieczny ani miejsce przy bo˙zym stole. Toczy si˛e wojna, wi˛ec potrzebuj˛e z˙ ołnierzy, nie konwertytów. — Je´sli potrafisz trzyma´c si˛e tej zasady, pójda˛ za toba˛ wszystkie arumskie klany. Althalus zabrał z powrotem swoje złoto. — A teraz, z˙ eby zademonstrowa´c moje poczucie odpowiedzialno´sci finansowej, mo˙ze rozliczymy si˛e za Eliara? Ile jestem ci winien za jego usługi zeszłego lata? — Jaka˛ mamy aktualna˛ stawk˛e, sier˙zancie Khalor? — Ach, dwie sztuki złota całkowicie wystarcza,˛ wodzu. — Co, a˙z dwie? — oburzył si˛e Althalus. — To ledwo podrostek! — Ale potencjalny dowódca. — Ja nie kupuj˛e potencjalnych. Płac˛e za to, co wart jest teraz, czyli nie wi˛ecej ni˙z jeden srebrny pens. Eliar mo˙ze pó´zniej zosta´c nawet generałem, ale to pie´sn´ przyszło´sci. — Wziałe´ ˛ s go sobie bez pozwolenia wodza Albrona. Za to nale˙zy si˛e kara. — Był je´ncem. A Andina o mało co nie rozsiekała go na kawałki. — To prawda — przyznał Khalor. — W zasadzie uratowałe´s mu z˙ ycie. Mo˙zemy si˛e zgodzi´c na jedna˛ sztuk˛e złota. — Pół i na tym koniec. — Pi˛etna´scie srebrnych pensów. — Dwana´scie. — Tak mi˛edzy przyjaciółmi. . . trzyna´scie? — Przypomnij mi, sier˙zancie, abym nigdy nie kupował u ciebie koni. Zgoda, niech b˛edzie trzyna´scie. — My´sl˛e, z˙ e sier˙zant Khalor wła´snie zasłu˙zył na awans — powiedział wódz. — Nie wiem, wodzu Albronie, czy musimy rozwodzi´c si˛e nad szczegółami — mówił nieco pó´zniej Althalus. — Na dobra˛ spraw˛e my wcale nie bijemy si˛e za 202
nasza˛ religi˛e, nie walczymy te˙z przeciw komukolwiek innemu. Pewien człowiek, nazywa si˛e Ghend, chce zmusi´c cały s´wiat do oddawania czci jego bogu. My zamierzamy si˛e temu przeciwstawi´c. Ghend skrzyknał ˛ — przewa˙znie na nizinach — grupk˛e swych wyznawców i wspólnie wzniecaja˛ rebelie w krajach, gdzie armie pełnia˛ w zasadzie wyłacznie ˛ funkcje ceremonialne. Znakomicie poleruja˛ bro´n, ale na polu walki spisuja˛ si˛e marnie. Dlatego wła´snie tu jestem. Arumczycy to z˙ ołnierze z krwi i ko´sci, wi˛ec chc˛e ich wynaja´ ˛c, aby nauczyli ludzi z nizin prowadzi´c własne wojny, a przynajmniej t˛e jedna.˛ — Chcesz, z˙ ebym działał wbrew własnym interesom? — zaprotestował Albron. — Wcale nie. Kiedy ju˙z pokonamy wojska Ghenda, wszystko wróci do normy. Nizinni ksia˙ ˛ze˛ ta znów b˛eda˛ dawa´c upust swym ambicjom i wynajmowa´c w Arum wojowników. To kwestia ekonomii, Albronie. Wy´cwiczenie i utrzymanie własnej armii jest nadzwyczaj kosztowne. Nawet podczas pokoju trzeba z˙ ołnierzy karmi´c. Znacznie taniej wychodzi wynaj˛ecie Arumczyków. — Jak wielki jest twój skarbiec, Althalusie? — Dostatecznie wielki. . . mam nadziej˛e. Ile ci trzeba czasu, by zwoła´c klanowych wodzów na narad˛e? Chciałbym przemówi´c do wszystkich jednocze´snie. — Nie wcze´sniej ni˙z na wiosn˛e. Gdy przeł˛ecze pokryje s´nieg, nikt nie przedostanie si˛e do Arum. Althalus udał, z˙ e si˛e namy´sla. Co ty na to, Em? — skierował milczace ˛ pytanie do swego kaptura. Mniej wi˛ecej tak planowałam. Znam Arumczyków na tyle, by wiedzie´c, z˙ e potrzebuja˛ czasu. Zreszta˛ Ghend nie jest jeszcze gotowy, dlatego przypuszczam, z˙ e wojna wybuchnie dopiero w pełni lata. Zobacz˛e, co si˛e da zrobi´c. Rzeki wartko toczyły przez kaniony swe zimne, czyste wody, wysoko w górze szybowały orły, po lasach kra˙ ˛zyły wilki. Nad górami i lasami wisiała wielka cisza. Nagle w oddali rozległ si˛e rozpaczliwy skowyt, a w s´lad za nim z zachodu pojawili si˛e ludzie. Prymitywni, odziani w przegniłe zwierz˛ece skóry, nie´sli czerwonawe narz˛edzia i bro´n — topory i oskardy z miedzi. I wszedł Ghend mi˛edzy ludzi, szepczac, ˛ wcia˙ ˛z szepczac, ˛ a jego oczy płon˛eły rudym, miedzianym blaskiem. I przestraszyli si˛e go ludzie. Ale Ghend pop˛edzał ich wcia˙ ˛z naprzód i naprzód, a˙z doszli do rzeki, gdzie si˛e zatrzymali. I rozkazał Ghend: „Szukajcie złota, o ludzie, a potem ofiarujcie je Daevie, który jest waszym bogiem. Gdy˙z złoto jest dobre w oczach Daevy, tote˙z pobłogosławi on tym, którzy mu je przyniosa”. ˛ 203
I ujawszy ˛ swe narz˛edzia, szukali ludzie w rzekach z˙ ółtego złota, a przez cały czas skowyt odbijał si˛e echem od górskich zboczy. I bali si˛e ludzie, bali si˛e, ale nie ustawali w swym trudzie. — Niespokojna noc, co? — powiedział Althalus nast˛epnego ranka do wstrza˛ s´ni˛etego wodza Albrona. — Ty te˙z miewasz koszmary? — spytał Albron. — O tak. . . zreszta˛ prawdopodobnie wszyscy inni tak˙ze. Nic w tym niezwykłego. Jeden nie´swie˙zy kawałek mi˛esa w gulaszu podanym na kolacj˛e potrafi wyprawia´c z człowiekiem przedziwne rzeczy. Ale tego akurat snu nie wywołało zepsute mi˛eso; to prezent od Ghenda. Widziałe´s grup˛e przera˙zonych ludzi, odzianych w skóry, z miedzianymi narz˛edziami w r˛ekach, prawda? — Skad ˛ wiesz? — Bo miałem ten sam sen i przypuszczam, z˙ e wszyscy mieszka´ncy zamku tak˙ze. Ghend robił ju˙z takie rzeczy. Próbuje zmieni´c rzeczywisto´sc´ i o to wła´snie b˛edzie si˛e toczy´c wojna. Chce pozmienia´c to, co my wolimy zostawi´c bez zmian, wi˛ec zamierzamy mu przeszkodzi´c. — Jak, u licha, przeszkodzisz komu´s, kto ma taka˛ władz˛e? — spytał Albron z pobladła˛ twarza,˛ próbujac ˛ opanowa´c dr˙zenie rak. ˛ — Przyszło mi do głowy, z˙ eby go troszeczk˛e zabi´c. Ludzie, kiedy si˛e ich u´smierci, sa˛ zwykle całkiem skłonni do współpracy. — Mo˙ze po˙zyczy´c ci mój miecz? — zaproponował Albron. — Czy słyszałe´s przez sen to okropne wycie? — Oczywi´scie. Zawsze kiedy je usłyszysz, mo˙zesz by´c pewien, z˙ e Ghend robi jakie´s sztuczki z twoim umysłem, a to, co widzisz, on sam wykreował. — Jak si˛e o tym przekonałe´s? — Tak naprawd˛e wcale nie chcesz, z˙ ebym ci odpowiedział. Jeste´s zdeklarowanym sceptykiem, a je´sli ci powiem, skad ˛ mam t˛e informacj˛e, pomy´slisz, z˙ e chc˛e ci˛e nawraca´c. Nie jestem misjonarzem i nie wtracam ˛ si˛e do cudzych wierze´n. Nie po to Dweia zaprz˛egła mnie do roboty. Zrobiła to, gdy˙z jestem najlepszym złodziejem na s´wiecie. — Dostajesz jaka´ ˛s zapłat˛e? — Jasne. Jestem zawodowcem, nie pracuj˛e za darmo. A skoro ju˙z o tym mówimy, to wyje˙zd˙zam na par˛e dni. Powinienem zło˙zy´c krótka˛ wizyt˛e w mojej kopalni złota. . . chyba z˙ e ty i inni arumscy wodzowie zgodzicie si˛e przyja´ ˛c promes˛e. Z przyjemno´scia˛ ja˛ podpisz˛e, ale. . . — urwał i wyszczerzył z˛eby w u´smiechu. — Je´sli ci wszystko jedno, przyjacielu, wolałbym regulowa´c rachunki na biez˙ aco. ˛ — Tak wła´snie przypuszczałem. Zdaje si˛e, z˙ e zawdzi˛eczam to memu imieniu. Czy˙z jedno z przykaza´n arumskiej religii nie nakazuje nie dowierza´c nikomu, kto 204
nosi imi˛e Althalus? — To nasze pierwsze przykazanie, przyjacielu. — Perquaine? — skrzywił si˛e Eliar nast˛epnego ranka, kiedy wszyscy powrócili ju˙z do Domu. — Przecie˙z tam nie ma z˙ adnego złota, Althalusie. — To zale˙zy od punktu widzenia. W tym wypadku nie chodzi o naturalne zło˙ze, tylko o skarbiec ukryty w ruinach. — Jak go znalazłe´s? — spytał Bheid. — Emmy mnie tam zabrała po drodze do Osthosu. Co jeszcze musisz wiedzie´c, Eliarze, by trafi´c do wła´sciwych drzwi? — Niewiele. Emmy i ja c´ wiczyli´smy troch˛e jeszcze przed wizyta˛ u wodza Albrona. Ty musisz wiedzie´c, dokad ˛ chcesz i´sc´ , ale ja nie. — Gadasz bez sensu — zauwa˙zył Bheid. — Wiem, to samo mówiłem Emmy, ale ona udowodniła mi, z˙ e nie mam racji. To ma co´s wspólnego z No˙zem. Je´sli Althalus wytworzy sobie w my´sli obraz jakiego´s miejsca, Nó˙z przejmie jego wizj˛e i podpowie mi wła´sciwe drzwi. Nó˙z odnajduje w ludzkich umysłach potrzebne informacje, podobnie jak robi to Leitha. Emmy nie wytłumaczyła mi tego zbyt jasno, wiecie, jaka ona czasami jest. Powiedziała, z˙ e nie musz˛e wiedzie´c, jak to si˛e odbywa, po prostu mam wierzy´c na słowo. — Cała Emmy! — burknał ˛ Bheid. — Zdaje si˛e, z˙ e ma jeszcze sporo do powiedzenia o tym No˙zu. — Mo˙ze którego´s dnia zechcemy z nia˛ o tym pogada´c, ale na razie bierzmy si˛e do łopat. Trzeba wykopa´c troch˛e złota. Eliar poprowadził ich na korytarz południowego skrzydła. Mniej wi˛ecej w połowie zatrzymał si˛e przed drzwiami, które niczym nie ró˙zniły si˛e od innych. — Tutaj — o´swiadczył, otwierajac ˛ je przed towarzyszami. Tu˙z za drzwiami ukazała si˛e droga. Z prawej strony Althalus rozpoznał znajome wzgórze. — Jeste´smy na miejscu — rzekł. — Musimy obej´sc´ to wzgórze od południowej strony. — Przekroczył próg i zaznaczył łopata˛ lini˛e na drodze. — Po co to robisz? — zainteresował si˛e Eliar. ˙ — Zeby´ smy wiedzieli, w którym miejscu jest próg. — Przecie˙z ja to wiem, Althalusie! — Lepiej nie ryzykowa´c. Je´sli nie odnajdziemy drzwi, czeka nas długi marsz do Domu. Obeszli wzgórze i Althalus pokazał im kryjówk˛e. — Jest! — wykrzyknał, ˛ wbijajac ˛ łopat˛e w ziemi˛e. — No, panowie, zaczynamy kopa´c. Musimy zej´sc´ na gł˛eboko´sc´ około czterech stóp. Tylko nie rozrzucajcie ziemi daleko. B˛edziemy musieli zasypa´c ten dół, zanim odejdziemy. 205
— Dlaczego? — spytał Bheid. ˙ — Zeby ukry´c pozostałe złoto. — A nie zabierzemy wszystkiego? — Raczej nie. Nie potrzebujemy a˙z tyle, z˙ eby zapłaci´c Arumczykom. — A ile tu jest? — Nie jestem pewien. Poprzednim razem zabrałem około stu funtów. Teraz ju˙z wiemy, jak tu si˛e dosta´c, wi˛ec zawsze mo˙zemy wróci´c. Kopiemy, panowie. Mniej wi˛ecej po kwadransie dokopali si˛e do kamiennego podło˙za. Althalus badał grunt sztyletem, a˙z odnalazł obluzowany kamie´n. Podwa˙zył go, si˛egnał ˛ do komory i wyjał ˛ dwie sztaby. Nast˛epnie zdmuchnał ˛ z nich pył, odsłaniajac ˛ z˙ ółty metal. — Dobry bo˙ze! — wykrzyknał ˛ z szacunkiem Bheid, wlepiajac ˛ wzrok w kruszec. — Ładne, co? — u´smiechnał ˛ si˛e Althalus. — Potrzymaj, musz˛e zrobi´c latarni˛e. Naprawd˛e nie wiem, jak gł˛eboka jest ta komora, strasznie tam ciemno. — Wr˛eczył złoto kapłanowi i słowem lap przywołał latarni˛e. Zapalił ja,˛ po czym opu´scił w głab ˛ piwnicy. — Podaj mi r˛ek˛e, Eliarze. Wol˛e nie złama´c sobie nogi przy skoku. Piwnica miała około o´smiu stóp gł˛eboko´sci. Stosy złota ciagn˛ ˛ eły si˛e we wszystkich kierunkach i gin˛eły w mroku. — Do licha! — mruknał ˛ Althalus. — Jest tam tego troch˛e? — zapytał Eliar z góry. — Nie sadz˛ ˛ e, by nam zabrakło. Wyjd´z z tej dziury, Eliarze, b˛ed˛e podawał sztabki Bheidowi, a on z kolei tobie. Układajcie je w pewnej odległo´sci od dołu. Bheid, ty b˛edziesz liczył. My´sl˛e, z˙ e dwie´scie pi˛ec´ dziesiat ˛ wystarczy na bie˙zace ˛ wydatki. — To jest tego a˙z tyle? — spytał Bheid z nabo˙znym niemal podziwem. — Ledwie naruszymy górna˛ warstw˛e, bracie Bheidzie. B˛edziemy dzi´s wi˛ecej ni˙z bogaci. Chod´zcie tu, chc˛e przed zachodem sło´nca przenie´sc´ złoto do Domu i zasypa´c schowek. Do roboty!
ROZDZIAŁ 19 — Czemu nie zostawimy złota w sztabach? — spytał Eliar, kiedy siedzieli ju˙z na wie˙zy, patrzac ˛ na porzadnie ˛ uło˙zone stosy. — Zwykli ludzie nigdy nie widzieli sztabki złota — wyja´snił Bheid. — Wola˛ monety, bo codziennie maja˛ z nimi do czynienia. — Mo˙ze masz racj˛e, ale dlaczego maja˛ by´c akurat perquai´nskie? Bheid wzruszył ramionami. — Perquai´nskie monety sa˛ akceptowane na całym s´wiecie. Podobno bardzo dokładnie trzymaja˛ wag˛e, poza tym Perquai´nczycy nie fałszuja˛ kruszcu, tak jak inni. Eliar przygladał ˛ si˛e stosowi sztab. — Sporo czasu nam to zabierze, prawda? — Wcale nie — rzekł Althalus. — Emmy nauczyła mnie paru sztuczek przy poprzedniej okazji. — Kiedy to było? — Tu˙z przed tym, kiedy wykupiłem ci˛e od Andiny. — Althalus poskrobał si˛e w ucho. — Mo˙ze lepiej zrobi˛e najpierw par˛e baryłek. Dwadzie´scia tysi˛ecy monet raczej nie zmie´sci mi si˛e w sakiewce. — Masz troch˛e czasu, Albronie? — spytał Althalus młodego wodza nast˛epnego ranka po s´niadaniu. — Owszem. A bo co? — Chc˛e ci co´s pokaza´c. — Dobra. Gdzie to jest? — Niedaleko — odrzekł enigmatycznie Althalus. ´ — Snieg pada, wiesz? — To nie ma znaczenia. Idziemy? Na korytarzu przed zbrojownia˛ czekali Bheid z Eliarem, który wypr˛ez˙ ył si˛e słu˙zbi´scie przed wodzem i zasalutował. — Co ty kombinujesz, Althalusie? — spytał podejrzliwie Albron. — Po prostu chc˛e ci udowodni´c, z˙ e naprawd˛e mam s´rodki na wynaj˛ecie arumskich klanów. 207
— Trzymasz złoto w mojej zbrojowni? — Niezupełnie. Musimy jednak przez nia˛ przej´sc´ , aby dosta´c si˛e do miejsca, gdzie je zgromadziłem. Przeprowad´z nas przez drzwi, Eliarze. — T˛edy, wodzu. — Eliar otworzył drzwi do zbrojowni, po czym wprowadził ich przez próg do pokoju na wie˙zy w Domu. — To nie jest moja zbrojownia! — wykrzyknał ˛ Albron, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e ze zdumieniem. — Rzeczywi´scie — odparł spokojnie Althalus. — To gdzie my jeste´smy? — W zupełnie innym miejscu. Nie podniecaj si˛e tak, Albronie, jeste´s całkowicie bezpieczny. — Po prostu poszli´smy na skróty, wodzu — wyja´snił Eliar. — Nie ma z˙ adnego zagro˙zenia, to prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce na s´wiecie. — Wła´snie to ci chciałem pokaza´c, Albronie. — Althalus wskazał solidne drewniane baryłki ustawione w łuku północnej s´ciany. — Obejrzysz ich zawarto´sc´ i zaraz wrócimy do twojego zamku. Albron nadal patrzył spode łba, a dło´n opierał na r˛ekoje´sci miecza. — O co tu. . . — zaczał, ˛ ale urwał gwałtownie, bo Bheid otworzył jedna˛ z beczek i wyciagn ˛ ał ˛ z niej gar´sc´ złotych monet. Nast˛epnie podniósł r˛ek˛e i wsypał je z powrotem niczym brz˛eczac ˛ a˛ kaskad˛e. — Ładne, nie? — mruknał ˛ Althalus. — Czy te wszystkie beczki tak˙ze. . . — Albron ponownie umilkł, gdy˙z Bheid wła´snie ponowił prezentacj˛e. — Sam zobacz — zaproponował Althalus. — Otwórz ka˙zda˛ po kolei. Mo˙zesz wysypa´c wszystko na podłog˛e, je´sli masz ochot˛e. Po to tu jeste´smy i nie ma znaczenia, jak si˛e tu dostali´smy. To drobiazg, którym nie powiniene´s zawraca´c sobie głowy. Chciałem ci tylko udowodni´c, z˙ e nie próbuj˛e wykiwa´c ani ciebie, ani z˙ adnego z przywódców klanów. Naprawd˛e mam złoto i gotów jestem je wyda´c. Nie kr˛epuj si˛e, obejrzyj dokładnie monety, mo˙zesz je próbowa´c z˛ebami albo stuka´c nimi o s´cian˛e, aby´s si˛e tylko upewnił, z˙ e sa˛ złote. Kazano mi przedstawi´c listy uwierzytelniajace, ˛ wi˛ec pomy´slałem, z˙ e to najlepszy sposób. Albron z namysłem podrzucał monet˛e w dłoni. — Wag˛e trzyma — zauwa˙zył. — Jakby prosto z mennicy. . . Wszystkie sa˛ takie? — Prosz˛e, obejrzyj. Zajmie ci to troch˛e czasu, ale przecie˙z mamy go pod dostatkiem. Albron otworzył kilka baryłek i kolejno zanurzał w nich r˛ece. — Twoje gwarancje wygladaj ˛ a˛ bardzo przekonujaco. ˛ — Nagle si˛e roze´smiał. — Czuj˛e si˛e jak dzieciak w sklepiku ze słodyczami. Te monety mówia˛ same za siebie, a ich obfito´sc´ wprost zwala z nóg. — Nadal wsuwał r˛ece do beczek niemal czułym gestem. — Uwielbiam czu´c je w palcach! 208
— Wierzysz ju˙z, z˙ e mówiłem ci prawd˛e? — spytał Althalus. — Jak mógłbym nie wierzy´c? — Albron niech˛etnie wyjał ˛ r˛ece z kolejnej beczki, po czym zerknał ˛ przez okno na lodowe góry. — Chyba nie jeste´smy w Arum? — spytał chytrze. — Nie, stad ˛ do Arum jest szmat drogi. Tylko z˙ adnych głupich pomysłów, Albronie. Nie mo˙zesz oblega´c tego Domu, bo nigdy go nie znajdziesz. — Wcale o tym nie my´slałem. . . No, w ka˙zdym razie nie na serio. Nie byłoby roztropnie pokazywa´c Arumczykom zbyt wiele złota zgromadzonego w jednym miejscu. — Chcesz zobaczy´c reszt˛e Domu? — Chyba tak. . . Udało ci si˛e rozbudzi´c moja˛ ciekawo´sc´ . — Dobrze wi˛ec, zrobimy mała˛ rundk˛e, a po drodze pogadamy o tym i owym. — Zaczekamy tu na was — powiedział Bheid. — Z ust mi to wyjałe´ ˛ s. Obaj panowie zeszli na dół, gdzie Althalus pokazał Albronowi sal˛e jadalna˛ i sypialnie. — Do´sc´ luksusowo tu macie — zauwa˙zył wódz. Althalus wzruszył ramionami. — Ot, miejsce do jedzenia i spania — rzucił oboj˛etnie. — Jeste´s dzi´s w osobliwym nastroju, przyjacielu. — To przez ten Dom. Zawsze si˛e tu inaczej czuj˛e. — Cz˛esto tu bywasz? — Jestem dopiero trzeci raz, ale dwie pierwsze wizyty nieco si˛e przeciagn˛ ˛ eły. — To do´sc´ tajemnicza odpowied´z. — Wiem, ale tak musi by´c. Tu obowiazuje ˛ co´s w rodzaju prawa s´wiatyni ˛ i mam s´cisły zakaz udzielania informacji. — Czy rozkazy ci wydaje ten młody kapłan? — Nie, ja mu rozkazuj˛e. Natomiast swoje instrukcje pobieram bez po´srednictwa. Jeste´s sceptykiem, Albronie, nie wolno mi rozmawiał z toba˛ na ten temat. Nie mam zamiaru ci˛e nawraca´c. Szli dalej korytarzem, otwierajac ˛ kolejne drzwi i zagladaj ˛ ac ˛ do pustych pokojów. — To bardzo dziwny dom, Althalusie — zauwa˙zył Albron. — Zdaje si˛e cia˛ gna´ ˛c bez ko´nca, ale niemal wszystkie pokoje s´wieca˛ pustkami. — Tylko wtedy, gdy nie sa˛ nam potrzebne. Je´sli trafi si˛e jaki´s go´sc´ , mog˛e je w ka˙zdej chwili umeblowa´c. — Nie masz z˙ adnej słu˙zby? — Nie, nie jest mi potrzebna. — Wydobywanie z ciebie informacji przypomina wyciskanie wody z kamienia!
209
— Przepraszam, ale mam do´sc´ s´cisłe przepisy. . . co´s w rodzaju tajemnicy handlowej, rozumiesz. Albron patrzył na niego z namysłem. — Wła´sciwie powinno mnie to wszystko przera˙za´c. . . a jako´s nie przera˙za. Nie mam poj˛ecia, gdzie jestem ani jak si˛e tu dostałem, ale wcale si˛e tym nie przejmuj˛e. Przychodza˛ mi do głowy bardzo dziwne koncepcje. . . — Na przykład? ˙ mo˙ze naprawd˛e jeste´s tamtym Althalusem. — Ze — A chodzi gdzie´s podrabiany? — Bardzo s´mieszne — burknał ˛ Albron. — Wi˛ec te wszystkie z˙ arty na temat twojego imienia wcale nie były z˙ artami? — Niektóre były, niektóre nie. — Naprawd˛e jeste´s tym samym Althalusem, który trzy tysiace ˛ lat temu obrabował Gostiego Pasibrzucha? — Nie przesadzaj, to było zaledwie dwa i pół tysiaca ˛ lat temu. — Jak ci si˛e udało tak długo z˙ y´c? — W pewnym sensie namówiono mnie, z˙ ebym nie przestawał oddycha´c — odparł sucho Althalus. — Naprawd˛e chcesz wiedzie´c, co si˛e wydarzyło? — Dalej, opowiedz mi cała˛ histori˛e! Potem sam zdecyduj˛e, w co mam uwierzy´c. — No dobrze. Byłem złodziejem, Albronie. Działo si˛e to, zanim ludzie nauczyli si˛e wytapia´c stal. Szcz˛es´cie odwróciło si˛e ode mnie i wpadłem w powa˙zne tarapaty. Akurat przechodziłem przez Arum i usłyszałem o bogactwie Gostiego, wi˛ec poszedłem do jego drewnianego fortu i zaczałem ˛ zabawia´c Pasibrzucha anegdotkami. Tak przetrwałem cała˛ zim˛e, a gdy s´niegi stopniały, okradłem go. . . ale wierz mi, nie w ten sposób zdobyłem tych dwadzie´scia baryłek złota. Gosti był spasionym bufonem, który wmawiał całemu s´wiatu, jaki to jest bogaty, chocia˙z cały jego słynny skarb składał si˛e tylko z miedzianych monet. — Zawsze si˛e nad tym zastanawiałem — przyznał Albron. — To teraz ju˙z nie musisz. Kiedy udało mi si˛e uciec, poznałem Ghenda, który zamówił u mnie kradzie˙z Ksi˛egi. Miała ona znajdowa´c si˛e w tym Domu i dlatego tu trafiłem. Czekała na mnie bogini Dweia, ale wtedy nie wiedziałem, z˙ e jest boginia,˛ gdy˙z wyst˛epowała w postaci kotki. — Czy to ta, która˛ nosisz w kapturze? — Ta sama. Nazwałem ja˛ Esmeralda˛ z powodu zielonych oczu. Kiedy odezwała si˛e do mnie po raz pierwszy, byłem pewien, z˙ e wpadłem w obł˛ed. Przebrnałem ˛ przez to jako´s, a ona nauczyła mnie czyta´c. Potem wiele lat sp˛edziłem na studiowaniu Ksi˛egi, która˛ miałem ukra´sc´ dla Ghenda, i dzi˛eki temu potrafi˛e teraz mnóstwo rzeczy, o jakich inni nie maja˛ poj˛ecia. Krótko mówiac, ˛ Esmeralda,˛ czyli Emmy, i ja opu´scili´smy Dom poprzedniej wiosny, aby odnale´zc´ niezb˛ednych nam
210
ludzi — Eliara i innych. Potem wrócili´smy wszyscy razem do Domu, gdzie czekała nas intensywna edukacja. Wła´snie wtedy Dweia wyjawiła nam, kim naprawd˛e jest. — Nie mog˛e poja´ ˛c, z˙ e tego wszystkiego słucham — rzekł Albron, kr˛ecac ˛ głowa.˛ — Co gorsza, niemal w to uwierzyłem. Althalus spojrzał na niego z ukosa. — Jestem mistrzem opowie´sci, Albronie. To jedna z moich sztuczek, którymi zjednywałem sobie bogaczy. Przez cała˛ zim˛e roz´smieszałem tego grubasa Gostiego, z˙ eby go pó´zniej obrabowa´c. — Nagle rozejrzał si˛e dookoła. Korytarz wydawał si˛e pusty, a jednak Althalus był pewien, z˙ e to nieprawda. — Przypuszczalnie b˛ed˛e miał przez to kłopoty, ale powiem ci z czystej kurtuazji, z˙ e ta rozmowa niemal na pewno jest manipulowana. — Jak to? — Dokładnie nie wiem, ale zadajesz mi wyłacznie ˛ prawidłowe pytania, ja za´s udzielam ci poprawnych odpowiedzi. Kiedy dzi´s rano Dweia kazała mi ci˛e przyprowadzi´c, pomy´slałem, z˙ e chce, abym ci pokazał beczki ze złotem. Teraz jednak nie jestem ju˙z taki pewny. Mo˙ze złoto miało by´c przyn˛eta,˛ aby ci˛e tu zwabi´c na t˛e dziwna˛ rozmow˛e. Mam wra˙zenie, z˙ e ona czai si˛e gdzie´s blisko i podsuwa ci pytania, a mnie dyktuje odpowiedzi. Z jakiego´s powodu chce, z˙ eby´s wiedział, co tu si˛e wydarzyło. Nie zamierza ci˛e nawraca´c, ale zale˙zy jej, z˙ eby´s otrzymał pewne informacje. — Czy nie jeste´s zbytnio podejrzliwy? — Rusz głowa,˛ Albronie. Czy ktokolwiek zdrów na umy´sle uwierzyłby w t˛e szalona˛ histori˛e? Albron roze´smiał si˛e, nieco zakłopotany. — Teraz, kiedy o tym wspomniałe´s. . . Althalusie, przesta´n w tej chwili! — zabrzmiało mu w głowie. Teraz on si˛e z kolei roze´smiał, zachwycony własna˛ przenikliwo´scia.˛ — Co ci˛e tak roz´smieszyło? — spytał Albron. — Wła´snie otrzymałem do´sc´ ka´ ˛sliwe potwierdzenie moich przypuszcze´n. Powiedziano mi w kilku dosadnych słowach, z˙ e mam zostawi´c ten temat. — Nic nie słyszałem. — Nie musiałe´s. Emmy przemawia do mnie tutaj. — Althalus postukał si˛e w czoło. — Pokazała mi ten sposób, zanim po raz pierwszy opu´scili´smy Dom. Blisko pół roku sp˛edziłem na podró˙zach w towarzystwie kotki, która podpowiadała mi dosłownie ka˙zdy krok. Tak naprawd˛e nie potrzebowałem tych instrukcji, sam potrafi˛e zmy´sla´c i kłama´c, ale Dweia musi za wszelka˛ cen˛e postawi´c na swoim. Oczywi´scie, jest kobieta,˛ one wszystkie sa˛ takie. Dzielenie si˛e władza˛ uwa˙zaja˛ za nienaturalne. Najpierw ka˙za˛ ci co´s zrobi´c, potem stoja˛ ci nad głowa,˛ kiedy usiłujesz spełni´c polecenie, i tak naprawd˛e potrafia˛ tylko przeszkadza´c. — Czy mówiac ˛ w ten sposób, nie napytasz sobie biedy? 211
— Co ona mo˙ze mi zrobi´c? Za bardzo mnie potrzebuje, z˙ eby mnie spali´c albo zamieni´c w ropuch˛e. Zreszta˛ wie, z˙ e ja˛ kocham, a miło´sc´ jest dla niej wa˙zniejsza od s´lepego posłusze´nstwa. Cały czas si˛e kłócimy, ale to taka nasza zabawa. Dweia tyle czasu sp˛edza w postaci kotki Emmy, z˙ e zabawa stała si˛e dla niej druga˛ natura.˛ — Chciałbym ja˛ pozna´c. — Nie radz˛e, je´sli chcesz zachowa´c własna˛ dusz˛e. My´sl˛e, z˙ e powodem tej szczególnej rozmowy jest zdobycie twojego poparcia na naradzie klanów. Nie zamierzam mówi´c nic o religii, tylko o polityce, z˙ eby cała sprawa nie wydała si˛e im niczym innym jak zwykła˛ wojna.˛ Pewnie b˛ed˛e musiał kłama´c, a ty masz moje kłamstwa potwierdza´c. Nie musisz wierzy´c w nic, co ci opowiedziałem, mo˙ze nawet tak b˛edzie lepiej, ale istnieje wida´c powód, z˙ eby´s o tym wiedział. Spójrz na to w ten sposób, Albronie: zamierzamy wspólnie przeprowadzi´c szwindel. Ja — z pobudek religijnych, ty — dla pieni˛edzy, ale działamy r˛eka w r˛ek˛e, dlatego musimy si˛e dobrze rozumie´c. — No, wreszcie słysz˛e co´s sensownego — rozpromienił si˛e Albron. — Je´sli b˛edziemy trzyma´c si˛e tej zasady, wszystko si˛e uło˙zy. — Wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e. — Jeste´smy wspólnikami, tak? — Jeste´smy — zgodził si˛e Althalus, s´ciskajac ˛ mu prawic˛e. Przez dwa nast˛epne tygodnie bez przerwy padał s´nieg i całe Arum okryło si˛e biela.˛ Go´ncy wysłani przez Albrona do innych klanów z trudem torowali sobie drog˛e przez zaspy, by wróci´c do poło˙zonego w centralnej cz˛es´ci zamku. — Jest mniej wi˛ecej tak, jak si˛e spodziewałem — o´swiadczył Albron pewnego popołudnia, kiedy siedzieli z Althalusem w gabinecie. — Na narad˛e przyb˛edzie wi˛ekszo´sc´ klanowych przywódców. — Wi˛ekszo´sc´ ? Jak to, nie wszyscy? — Jest dziesi˛ec´ klanów, ale Deloso i Agus wymówili si˛e od udziału, czego si˛e zreszta˛ spodziewałem. Ich ziemie le˙za˛ tu˙z przy wschodniej granicy, wi˛ec chyba wi˛ecej ich łaczy ˛ z Kagwherem ni˙z z Arum. Poniewa˙z od dawna brali sobie za z˙ ony kobiety z drugiej strony granicy, nie sa˛ ju˙z czystej krwi Arumczykami. Zreszta˛ to małe klany i nie ma w´sród nich naprawd˛e dobrych wojowników. Znakomicie si˛e bez nich obejdziemy. — Albron przewrócił oczami. — Przynajmniej ja si˛e obejd˛e, bo nie lubi˛e Delosa, a Agusem gardz˛e. — Ach tak? — Obaj ciagle ˛ siedza˛ w Kagwherze, gdzie podlizuja˛ si˛e wła´scicielom kopal´n, gdy˙z stamtad ˛ pochodza˛ wszystkie ich dochody. Ich klany niemal w cało´sci zajmuja˛ si˛e pilnowaniem kopal´n. Nie maszeruja,˛ nie walcza,˛ po prostu stoja˛ na warcie. Sa˛ spasieni, leniwi i godza˛ si˛e pracowa´c za psie pieniadze, ˛ bo przecie˙z samo stanie nie wymaga wielkiego wysiłku. — Damy sobie bez nich rad˛e. A co powiesz o innych klanach? Jakie´s cechy 212
szczególne, jakie´s dziwactwa? — My, Arumczycy, wszyscy jeste´smy dziwakami. Nie mamy kultury, nie je˙ ste´smy wykształceni ani dobrze wychowani. Zaden Arumczyk nie napisał dotad ˛ ani jednej linijki poezji, nie skomponował pie´sni. Barbarzy´ncy z nas, i tyle. — Chyba jeste´s zbyt surowy, Albronie. — Poczekaj, a˙z poznasz innych. Na pewno od razu zauwa˙zysz, jak bardzo wszyscy ulegamy Delurowi. Ale gdyby nie to, z˙ e jest przywódca˛ najwi˛ekszego z arumskich klanów, nikt nie zwracałby na niego uwagi. Ma około osiemdziesiatki ˛ i lubi si˛e uwa˙za´c za wodza wszystkich wodzów. Stary i głupi. Nosi nawet koron˛e! Jego podwładni sa˛ dobrymi z˙ ołnierzami, dlatego jako´s go znosimy. To straszny pierdoła, ale b˛ed˛e mu kadził ile si˛e da, bo od niego zale˙zy sukces naszego planu. Je´sli uda mi si˛e przekabaci´c Delura, inni prawdopodobnie si˛e nie wychyla.˛ Zreszta˛ to nie jego potrzebujemy, tylko dobrych z˙ ołnierzy. — Znasz go, Albronie, wi˛ec tobie go zostawiam. — Dobra. W ten sposób zarobi˛e na prowizj˛e. — Jaka˛ prowizj˛e? — Przecie˙z b˛edziesz odpala´c mi dol˛e za ka˙zdego skaptowanego wodza klanu, prawda? — Obgadamy to pó´zniej. Teraz opowiedz o innych wodzach. — Klan Gwetiego jest prawie tak wielki jak Delura, ale sam Gweti nie cieszy si˛e sympatia.˛ Jest chciwy i zło´sliwy. Wypłaca swoim ludziom najni˙zszy z˙ ołd, wymaga, by bro´n sami sobie kupowali. Nienawidza˛ go, ale nic nie moga˛ poradzi´c, bo jest ich wodzem. To chuderlawy, siwiejacy ˛ facet o s´ciagni˛ ˛ etej twarzy. Wi˛ekszo´sc´ czasu sp˛edza na liczeniu pieni˛edzy, a s´mierdzi jak stary cap. — Co´s mi si˛e widzi, z˙ e go nie lubisz. — Skad ˛ ci to przyszło do głowy? — zapytał ironicznie Albron. — Gweti na pewno ma jakie´s dobre strony, a to, z˙ e ja ich nie dostrzegam, o niczym jeszcze nie s´wiadczy. Ach, i oczywi´scie musz˛e ci˛e ostrzec przed Twengorem. Jest du˙zy, zwalisty i krewki. Potrafi skoczy´c do oczu dosłownie o byle co, wi˛ec uwa˙zaj, co przy nim mówisz. Pije za du˙zo, a jego normalny głos to dono´sny ryk. Ma szczeciniasta,˛ czarna,˛ wysuni˛eta˛ do przodu brod˛e i nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby w ciagu ˛ ostatnich dziesi˛eciu lat brał kapiel. ˛ Mimo to członkowie klanu poszliby za nim w ogie´n. Ma wprost niewiarygodne szcz˛es´cie w walce, a kiedy wynajmuje komu´s swoich ludzi, to wszystkich, nie jeden pluton czy batalion, zreszta˛ osobi´scie nimi dowodzi. Z Trengorem jest tak, z˙ e albo bierzesz wszystko, albo nic. — Entuzjasta, co? — Co najmniej entuzjasta, a jego siostrzeniec Laiwon jest prawie taki sam, wi˛ec mamy a˙z dwa klany entuzjastów. — Oni nale˙za˛ do ró˙znych klanów? Czy to nie dziwne? My´slałem, z˙ e klan to taka wielka rodzina.
213
— Bo tak było par˛e wieków temu. Wtedy był to jeden klan, podzielony na cz˛es´c´ zachodnia˛ i wschodnia.˛ Obie gał˛ezie łaczyła ˛ waska ˛ s´cie˙zka przechodzaca ˛ przez gł˛eboki wawóz. ˛ Ale dwie´scie lat temu zeszła lawina, zablokowała przejs´cie i obie cz˛es´ci straciły z soba˛ kontakt. Po jakim´s czasie były ju˙z dwa klany zamiast jednego. Teraz, kiedy ustały wojny klanowe, moga˛ si˛e odwiedza´c, podróz˙ ujac ˛ przez terytoria innych klanów. Skojarzyła si˛e ju˙z pewna liczba mał˙ze´nstw mi˛edzy członkami obu tych klanów i podejrzewam, z˙ e kiedy Twengor zapije si˛e wreszcie na s´mier´c, Laiwon dokona ponownego zjednoczenia, prawdopodobnie przebijajac ˛ nowe przej´scie przez ów wawóz. ˛ — Arumska polityka jest bardziej skomplikowana, ni˙z sadziłem. ˛ — Wojny to letnia rozrywka, Althalusie, a polityka˛ mo˙zna zajmowa´c si˛e cały rok. Południowe klany — Smeugora i Tauriego — sa˛ spore, ale ich z˙ ołnierze nie nale˙za˛ do najlepszych. Smeugor i Tauri gonia˛ ludzi do roboty przy budowie pi˛eknych pałaców i dróg, wi˛ec w ich klanach łatwiej o dobrego budowniczego ni˙z o z˙ ołnierza. Wła´sciwie sami nie wiedza,˛ kim sa.˛ Próbuja˛ zrobi´c wra˙zenie na ludziach z nizin, udajac ˛ prawdziwych Arumczyków, a przed nami odgrywaja˛ cywilizowanych. — Czyli ni pies, ni wydra? — Wła´snie. I obawiam si˛e, z˙ e nie mo˙zna im ufa´c. Wezma˛ pieniadze ˛ z góry, a potem długo poczekasz, zanim pojawia˛ si˛e na polu bitwy. — B˛ed˛e miał to na uwadze. — Althalus dokonał szybkiego rachunku. — To ju˙z mamy dziewi˛ec´ klanów, łacznie ˛ z twoim. Kto jest wodzem ostatniego? Albron zrobił kwa´sna˛ min˛e. — Neigwal. Pewnie nigdy tego nie udowodni˛e, ale podejrzewam, z˙ e pochodzi od którego´s z bastardów naszego drogiego Gostiego Pasibrzucha. Bogowie wiedza,˛ z˙ e jest co najmniej tak samo spasiony i tak samo bystry. Ale ma kiepskie zdrowie, wi˛ec długo nie pociagnie. ˛ — A co mu dolega? — Ob˙zarstwo. Nie mie´sci si˛e ju˙z w z˙ adne normalne drzwi i sapie jak miech kowalski przy najmniejszym wysiłku. Na pewno nie zjawi si˛e na naradzie, ale przy´sle w zast˛epstwie syna, Koleik˛e. Ten Koleika jest tak chudy, jak jego ojciec gruby. Ma ogromna˛ dolna˛ szcz˛ek˛e i prawie nigdy si˛e nie odzywa. To on jest prawdziwym wodzem, ale udaje, z˙ e wszystkie decyzje przedkłada do zatwierdzenia ojcu. W ten sposób zawsze wie, z której strony wieje wiatr, zanim zajmie jakie´s stanowisko. — Wy, Arumczycy, wcale nie jeste´scie tacy pro´sci i nieskomplikowani, jak by si˛e zdawało. — Ani troch˛e, Althalusie. Twoja przewaga le˙zy w tych dwudziestu beczkach złota, które trzymasz w Domu. Wykorzystaj ja˛ najlepiej, jak potrafisz. Niech widza˛ to złoto przy ka˙zdej okazji. Mówiac, ˛ pobrz˛ekuj cały czas monetami, a zgodza˛ si˛e niemal na wszystko. Jeste´s dusza˛ towarzystwa, wspólniku, ale twoje złoto 214
przyciagnie ˛ ich uwag˛e bardziej ni˙z anegdotki czy s´mieszne historyjki. Nawet najwi˛ekszy nudziarz na s´wiecie nabiera szczególnego uroku, kiedy przesypuje z r˛eki do r˛eki brz˛eczac ˛ a˛ monet˛e. Zima ciagn˛ ˛ eła si˛e w niesko´nczono´sc´ , burze s´nie˙zne n˛ekały Arum z przeraz˙ ajac ˛ a˛ regularno´scia.˛ Althalus skracał sobie czas, uczac ˛ Ghera sztuki obrabiania kieszeni. Chłopak okazał si˛e bystry ponad wszelka˛ watpliwo´ ˛ sc´ , ale jego umysłowi zdarzało si˛e błaka´ ˛ c w przedziwnych kierunkach. — Uwa˙zaj, chłopcze. Ten ostatni chwyt był wyjatkowo ˛ niezdarny. — Przepraszam, mistrzu Althalusie. Po prostu wpadł mi do głowy pewien pomysł i nie bardzo uwa˙załem. — Co to za pomysł? — Ghend próbuje zmieni´c s´wiat, odwracajac ˛ bieg czasu i majstrujac ˛ przy tym, co ju˙z si˛e wydarzyło, tak? — Tak mówi Dweia. — A skoro Ghend to potrafi, to czy my tak˙ze? — Prawdopodobnie tak. . . je´sli Dweia nam pozwoli. — Z tym nie powinno by´c problemu. Przecie˙z potrafisz ja˛ namówi´c niemal do wszystkiego. Ledwie dotkniesz jej futerka, zaraz zaczyna mrucze´c. Andina podobnie zachowuje si˛e wobec Eliara. Mo˙ze którego´s dnia mi to wyja´snisz, bo niezupełnie rozumiem, co si˛e dzieje, kiedy ludzie dorastaja.˛ . . ale mniejsza z tym. No wi˛ec je´sli Ghend cofa si˛e w Zawsze, z˙ eby co´s tam zmieni´c, wystarczy i´sc´ tu˙z za nim i naprawia´c to, co zepsuł, no nie? — Mo˙zliwe. — Wi˛ec czy nie pro´sciej zawróci´c jeszcze dalej w Zawsze i zabi´c ojca Ghenda? Wtedy on sam nigdy by si˛e nie urodził. Althalus zamrugał oczami. — Czy˙z to nie najłatwiejszy sposób, z˙ eby si˛e kogo´s pozby´c? — ciagn ˛ ał ˛ Gher. — Nie musisz zabija´c danego człowieka, wystarczy sprzatn ˛ a´ ˛c jego ojca. . . Tylko oczywi´scie wtedy nie miałby´s z˙ adnego powodu, z˙ eby go zabija´c jako pierwszego. . . Chodzi mi o to, jaki jest sens mordowa´c kogo´s, kto nigdy nie z˙ ył? Ale nie o tym my´slałem, kiedy próbowałem si˛e dobra´c do twojej kieszeni, tylko o tym, jak dopa´sc´ Ghenda. On cofa si˛e w głab ˛ Zawsze, wi˛ec mo˙ze my wykonaliby´smy skok do przodu? — Chłopiec zmarszczył brwi. — Nie wyra˙zam si˛e zbyt jasno, co? Rozumiesz, je´sli teraz dzieje si˛e „to”, to w nast˛epnym tygodniu stanie si˛e „tamto”. — To si˛e nazywa przyczyna i skutek. — Tak, tak — odparł z roztargnieniem chłopiec. — Powiedzmy, z˙ e podniesiesz kamyk i poło˙zysz go w innym miejscu, dobra? — Niech ci b˛edzie. 215
— Ale je˙zeli zrobisz krok do przodu w Zawsze i odło˙zysz kamyk z powrotem w to samo miejsce, czy to b˛edzie znaczyło, z˙ e w ogóle go nie ruszałe´s? Tu wła´snie zaczyna si˛e problem. Je´sli tak postapisz, ˛ b˛edziesz jednocze´snie robił co´s i nie robił. . . — Ju˙z mnie zaczyna bole´c głowa. — Pozwól, z˙ e troch˛e nad tym popracuj˛e, mistrzu Althalusie. Jestem prawie pewien, z˙ e wymy´sl˛e jaki´s sposób. — Ale co ci to da? Gher spojrzał na niego ze zdumieniem. — Nie rozumiesz? Je´sli poddamy temu Ghenda. . . to znaczy, zmusimy go, by zrobił co´s i jednocze´snie nie zrobił, mo˙ze si˛e okaza´c, z˙ e´smy go jakby zamrozili czy zamienili w kamie´n. Po czym´s takim b˛edziesz mógł go u˙zywa´c jako kołka na kapelusz. Ale tak naprawd˛e chodzi mi o to, z˙ e czas chyba nie jest linia˛ prosta,˛ tylko raczej kołem, i je´sli zmienimy cokolwiek, co dzieje si˛e na tym wielkim okr˛egu, zmienimy zarazem wszystko inne. Słyszałe´s kiedy´s s´mieszniejsza˛ koncepcj˛e? Mo˙zemy zmieni´c wszystko, co kiedykolwiek si˛e wydarzyło, je´sli tak si˛e nam spodoba. — Dlaczego to spada na mnie? — j˛eknał ˛ Althalus, kryjac ˛ twarz w dłoniach. Wczesna˛ wiosna˛ przybył do zamku zachlapany błotem Arumczyk i zawiadomił Albrona, z˙ e nast˛epnego dnia mo˙ze si˛e spodziewa´c wodza Delura. — Po´spieszył si˛e, co? — zauwa˙zył Althalus. — Niektóre przej´scia nadal zawalone sa˛ s´niegiem. — Delurowi to nie przeszkadza, przyjacielu. Rzadzi ˛ najwi˛ekszym klanem i lubi to podkre´sla´c na ka˙zdym kroku. Prawdopodobnie wysłał ju˙z kilka setek ludzi, z˙ eby przetarli mu szlak. Jest za stary, z˙ eby podró˙zowa´c konno, wi˛ec u˙zywa lektyki albo sa´n i nie przywiazuje ˛ wi˛ekszej wagi do z˙ ywiołów. Poniewa˙z uwa˙za si˛e za kogo´s w rodzaju króla Arum, chce by´c na miejscu pierwszy, z˙ eby obja´ ˛c dowodzenie, zanim zjada˛ pozostali wodzowie. — Czy inni wodzowie si˛e z nim licza? ˛ — Znacznie bardziej b˛eda˛ si˛e liczy´c z twoim złotem, ale Delura musimy sobie zjedna´c ze wzgl˛edu na liczb˛e z˙ ołnierzy, jaka˛ gotów jest wystawi´c. B˛ed˛e mu schlebiał i okazywał niezmienny szacunek. To go dobrze do nas usposobi, a reszty dokonaja˛ twoje baryłeczki. — Po to sa,˛ Albronie, po to sa.˛ Mo˙zesz wygra´c wiele sporów, majac ˛ dwadzies´cia baryłek złota. Wódz Delur był wysokim, siwowłosym starcem z długa˛ biała˛ broda.˛ Kiedy si˛e pilnował, potrafił sta´c prosto i sztywno, jakby kij połknał, ˛ ale gdy jego uwaga osłabła, sylwetka zaczynała cia˙ ˛zy´c ku ziemi, wyra´znie przytłoczona brzemieniem lat. Althalus zauwa˙zył, z jak bolesnym wysiłkiem gramolił si˛e z sa´n, które na dzie216
dziniec zamku wciagn˛ ˛ eło czterech rosłych m˛ez˙ czyzn. Wierzchnia odzie˙z wodza składała si˛e z luksusowych futer, a stalowy hełm otaczała szeroka przepaska ze złota. — Miło ci˛e widzie´c, synu Albronie — powitał Delur swego gospodarza. — To zaszczyt dla mego domu, wielki wodzu — odpowiedział Albron, kłaniajac ˛ si˛e nisko. — Nie spodziewali´smy si˛e ciebie tak wcze´snie. — Twoja wiadomo´sc´ mocno mnie zaciekawiła, synu. — Delur zerknał ˛ z ukosa na swa˛ s´wit˛e. — Poza tym moi domownicy cierpieli na brak ruchu, a taka przebie˙zka przez góry mo˙ze oczy´sci´c im umysły i wzmocni´c ciała. Potem b˛eda˛ mi jeszcze lepiej słu˙zy´c, co jak mnie wszyscy zapewniaja,˛ stanowi ich jedyny cel w z˙ yciu. Leciutki przebłysk ironii powiedział Althalusowi, z˙ e opinia Albrona o Delurze niezupełnie zgadza si˛e z prawda.˛ Wcale nie był a˙z taki zgrzybiały, jak wierzyli inni wodzowie. W ka˙zdym razie Althalus postanowił bacznie go obserwowa´c i wyrobi´c sobie własne zdanie. — Pozwól do s´rodka, panie — zapraszał Albron. — Pogoda dzi´s niełaskawa, a w sali płonie ogie´n, przy którym rychło si˛e rozgrzejesz.
ROZDZIAŁ 20 Tydzie´n pó´zniej tu˙z przed północa˛ Emmy wyrwała Althalusa z kamiennego snu, dotykajac ˛ jak zwykle wilgotnym, zimnym noskiem jego karku. Althalus równie˙z zachował si˛e zgodnie z tradycja.˛ — Czy ty zawsze tak musisz? — warknał, ˛ odsuwajac ˛ si˛e gwałtownie. Skoro to tak dobrze działa, po co zmienia´c? Obud´z pozostałych, Althalusie. Musimy pilnie omówi´c kilka spraw. . . w Domu. Posłusznie odrzucił koce, ubrał si˛e i ruszył korytarzem, z˙ eby spełni´c polecenie. — Czy co´s si˛e stało? — spytał cicho Bheid, kiedy zebrali si˛e w sali. — Sam nie wiem. Powiedziała mi tylko tyle, z˙ e musimy porozmawia´c. Zabierz nas do Domu, Eliarze. — W porzadku. ˛ Poprowadził ich przez zbrojowni˛e z powrotem do pokoju na wie˙zy. — Mamy jaki´s problem, Emmy? — spytał Gher, kiedy Dweia ukazała si˛e w swej wła´sciwej postaci. — Wła´sciwie to nie. Chciałam tylko, z˙ eby´smy si˛e wspólnie zastanowili, jak zaprezentowa´c nasza˛ ofert˛e na naradzie wodzów. Wszystko pójdzie lepiej, je´sli opowiemy im t˛e sama˛ histori˛e. Oczywi´scie nie mo˙zemy wyjawi´c prawdy. Je´sli Albron ma racj˛e, Arumczycy nie lubia˛ si˛e miesza´c do wojen religijnych, wi˛ec dla s´wi˛etego spokoju trzeba wymy´sli´c jaki´s polityczny powód. — Je´sli rozgladasz ˛ si˛e za wojna,˛ Dweio, z przyjemno´scia˛ odstapi˛ ˛ e ci moja˛ — zaproponowała Andina. — Pomysł, z˙ eby wszystkie klany Arum ruszyły na Kanthon, a˙z rozgrzewa mi serce. — To proste rozwiazanie ˛ — zgodził si˛e Bheid. — Arumczycy od dawna wiedza˛ o ustawicznej wojnie mi˛edzy Osthosem a Kanthonem, wi˛ec obejdzie si˛e bez wymy´slania jakich´s historyjek. To jasne, z˙ e Osthos potrzebuje du˙zej armii. — I w dodatku b˛ed˛e na miejscu, z˙ eby przedstawi´c wzruszajac ˛ a˛ pro´sb˛e o pomoc w rozbiciu tych degeneratów z Kanthonu — dodała Andina. — Wiele za tym przemawia, Dweio — poparł ja˛ Althalus. — Andina jest arya˛ Osthosu i jako taka ma w kieszeni klucz do skarbca. To wyja´sni, skad ˛ mamy złoto. . . gdyby który´s z wodzów chciał wiedzie´c. 218
— Potrafisz przemawia´c publicznie, Andino? — spytała Leitha. — Czy˙zby´s przespała ostatnich kilka miesi˛ecy? — odrzekła wynio´sle arya. — Ja zawsze przemawiam publicznie. Naprawd˛e my´slała´s, z˙ e ten dramatyczny ton to przypadek? Mój głos jest najlepiej nastrojonym instrumentem w całej Treborei. Mog˛e s´piewem postraca´ ˛ c ptaki z drzew, mog˛e — je´sli zechc˛e — wycisna´ ˛c łzy z kamienia. Prawdopodobnie wcale nie potrzebuj˛e tych beczek złota. Dajcie mi pół godziny i mały pokoik, a zmobilizuj˛e Arumczyków samym głosem. — Ona mo˙ze mie´c racj˛e — rzekł Eliar. — Kiedy trzymała mnie na ła´ncuchu w sali tronowej, wiele mówiła na mój temat i nawet mnie przekonała, z˙ e co´s strasznego czeka tego potwora Eliara. — To w zasadzie trzyma si˛e kupy, Dweio — przyznał Althalus. — Albron przedstawi ja˛ zgromadzeniu, ona sama wygłosi dramatyczny apel o pomoc, reszt˛e za´s zostawi mnie: ja podam szczegóły i zło˙ze˛ konkretna˛ ofert˛e. Zreszta˛ Albron wie, co naprawd˛e jest grane, wi˛ec w razie czego pomo˙ze i wygładzi ewentualne gafy. — Odchylił si˛e na oparcie krzesła. — A jednak jest w tym pewna niekonsekwencja. Czy godzi si˛e, aby władca sam wygłaszał tego rodzaju apel? Od czego sa˛ dyplomaci? — A kto ci powiedział, z˙ e ja si˛e zachowuj˛e jak inni władcy? — prychn˛eła Andina. — Przeciwnie, prawie nigdy nie robi˛e tego, czego si˛e po mnie spodziewaja.˛ Widzisz, Althalusie, to jest tak: mimo gwałtownych sprzeciwów moich doradców rzuciłam wzgl˛edy bezpiecze´nstwa na wiatr i z zaledwie kilkuosobowa˛ s´wita˛ wyruszyłam do Arum, by błaga´c o pomoc w wojnie z bandyckimi Kantho´nczykami. Nara˙zajac ˛ własna osob˛e, przedarłam si˛e przez niebezpiecze´nstwa wzburzonego s´wiata, aby dotrze´c do zamku Albrona i przedstawi´c ma˛ pro´sb˛e na naradzie wodzów. Jestem tak niewiarygodnie odwa˙zna, z˙ e ty i ka˙zdy inny z obecnych ledwie wytrzymacie ze mna˛ w tej samej sali. — Czy to nie zbyt melodramatyczne? — zastanawiał si˛e Bheid. — Mam przemawia´c do Arumczyków, bracie Bheidzie. Z Perquai´nczykami czy Equerosami poczynałabym sobie inaczej. Arumczycy sa˛ melodramatyczni i zamierzam urzadzi´ ˛ c im przedstawienie, jakiego nigdy nie zapomna.˛ Popro´scie tylko Albrona, z˙ eby mnie zapowiedział, a potem mo˙zecie si˛e wynosi´c. B˛eda˛ mi je´sc´ z r˛eki, nim upłynie pół godziny. — Ej˙ze, czy aby nie jeste´s zbyt pewna siebie? — zapytała Leitha. — Ani troch˛e. Jestem najlepsza. — Przepraszam. . . — odezwał si˛e Gher. — Wal s´miało, chłopcze — zach˛ecił go Althalus. — Masz co´s do dodania? — No bo. . . czy to nie za proste? Czy Arumczycy uwierza,˛ z˙ e naprawd˛e potrzebna jest taka wielka armia, aby podbi´c jedno miasto? — Punkt dla niego, Althalusie — zgodził si˛e Eliar. — Sier˙zant Khalor zawsze nam powtarzał, z˙ e ci z nizin zawsze próbuja˛ wynaja´ ˛c jak najmniej z˙ ołnierzy. Trzeba wi˛ekszej wojny, z˙ eby wodzowie nam uwierzyli. 219
— Ale innej nie mamy — odparł Althalus. — Zaraz, zaraz — zaprotestował Gher. — A ta mi˛edzy toba˛ a Ghendem? — To wojna religijna. Nie słyszałe´s, co mówił Albron? Arumczycy nie biora˛ udziału w wojnach religijnych. Musimy trzyma´c si˛e polityki, a religi˛e na razie odło˙zy´c. — Wi˛ec czemu po prostu nie powiedzie´c, z˙ e Kanthon pracuje dla Nekwerosu? Albo z˙ e sa˛ po ich stronie czy co´s. . . O Nekwerosach mało kto co´s wie poza tym, z˙ e sa˛ straszni, tak przynajmniej mówi Leitha. Mo˙zna by wspomnie´c, z˙ e w Nahgharashu rzadzi ˛ król czy kto´s, kto chce zawojowa´c cały s´wiat, i wła´snie namówił tego durnia z Kanthonu, by do niego dołaczył. ˛ Przecie˙z to bliskie prawdy, a dobre kłamstwo zawsze musi w sobie mie´c co´s z prawdy. Je´sli b˛edziemy mówi´c tylko o wojnie pani Andiny z półgłówkiem z Kanthonu, historia oka˙ze si˛e zbyt krótka. Czy nie lepiej zostawi´c koniec niewyja´sniony? — Obejrzyj no pióra w swoim ogonie, Althalusie — za´smiała si˛e Leitha. — Ten młody kogucik szykuje si˛e na twoje miejsce. Noca,˛ tu˙z po powrocie Althalusa z towarzyszami do zamku, zerwał si˛e ciepły wiatr, który stopił s´nieg na górskich szlakach, tak jak rozgrzany nó˙z topi masło przy krojeniu. Od roztopów wezbrały potoki i niebawem wystapiły ˛ z brzegów. Reszta klanowych wodzów przybyła na narad˛e, dopiero gdy powodziowe fale opadły. Jako pierwszy zjawił si˛e dziedzic wodza Neigwala, Koleika — chudzielec o czarnych włosach i wysuni˛etej do przodu szcz˛ece. Był to pos˛epny człowiek odziany w skóry. Zamiast tradycyjnego kiltu nosił skórzane spodnie. Odzywał si˛e z rzadka, a kiedy ju˙z to robił, nie dopuszczał do poruszenia si˛e górnej wargi. Zaraz po przyje´zdzie odbył krótka˛ rozmow˛e z Albronem, a potem przewa˙znie trzymał si˛e sam. Kilka dni pó´zniej zjechali wodzowie dwóch południowych klanów, Smeugor i Tauri. Pierwszy był t˛egim m˛ez˙ czyzna˛ o mocno czerwonej twarzy usianej mnóstwem zaognionych pryszczy i gł˛ebokich szram. Mimo pozorów wesoło´sci jego waskie ˛ oczy pozostawały zimne i twarde niczym agaty. Tauri miał rzadkie jasne włosy i ani s´ladu zarostu. Najwyra´zniej uwa˙zał si˛e za ulubie´nca kobiet. Nosił elegancki, cho´c niezbyt czysty, nizinny strój i ka˙zda˛ napotkana˛ osob˛e odmiennej płci ogarniał lubie˙znym spojrzeniem. Podobnie jak Koleika, obaj wodzowie trzymali si˛e z dala od innych. — Czuj˛e w powietrzu powiew antycznej wrogo´sci — wyznał nieco pó´zniej Althalus swemu gospodarzowi. — Czy dzieje si˛e co´s, o czym powinienem wiedzie´c? ˙ — To pozostało´sci po dawnych klanowych wojnach. Zaden z wodzów nie wierzy innym do ko´nca. Ta narada, o której zwołanie mnie prosiłe´s, stanowi wyłom 220
w tradycji i wszyscy sa˛ mocno podejrzliwie nastawieni. Historia Arum składa si˛e z powracajacego ˛ pasma oszustw, zdrad i jawnych morderstw, dlatego zawsze mamy si˛e na baczno´sci, wkraczajac ˛ na terytorium innego klanu. Gdybym wyra´znie nie wspomniał o twoim złocie, wi˛ekszo´sc´ wodzów prawdopodobnie odmówiłaby przyjazdu. Sprawy powinny nabra´c tempa, kiedy zjawi si˛e Twengor. Wódz Twengor — wielki, pot˛ez˙ nie zbudowany m˛ez˙ czyzna o olbrzymiej brodzie — był w chwili przybycia do zamku tak pijany, z˙ e trzymał si˛e na koniu wyłacznie ˛ dzi˛eki pomocy swego siostrze´nca Laiwona. Po drodze wy´spiewywał na całe gardło stare pijackie piosenki, a jego fałsze odbijały si˛e echem od s´cian wawozu. ˛ Laiwon, młodzieniec o szorstkim obej´sciu, wyra´znie krył si˛e w cieniu sławnego wuja. Wódz Gweti zjawił si˛e na ko´ncu i Althalus natychmiast zauwa˙zył, z˙ e pozostali staraja˛ si˛e go unika´c. Gweti miał wielka˛ głow˛e, ale nieproporcjonalnie mała˛ twarz, która sprawiała wra˙zenie jakby zapadni˛etej. Jego wyłupiaste oczy były w ciagłym ˛ ruchu, a jeden policzek nerwowo drgał. Głos Gwetiego przypominał beczenie owcy. — Sadziłam, ˛ z˙ e b˛eda˛ bardziej podobni do Albrona — wyznała Andina, marszczac ˛ brwi. — Ale to istni barbarzy´ncy, prawda? — Zaczynamy mie´c watpliwo´ ˛ sci co do naszych oratorskich talentów? — spytała przyjaciółk˛e Leitha. — Nie, ale chyba b˛ed˛e musiała zmieni´c podej´scie. Albron to cywilizowany człowiek, lecz tamci nie pojma˛ z˙ adnych subtelno´sci. Trzeba ich po prostu zdzieli´c obuchem w łeb, z˙ eby słuchali. — Nie mog˛e si˛e ju˙z doczeka´c twego wystapienia, ˛ Andino. — Szczerze mówiac, ˛ ja tak˙ze — odparła arya, ale nadal wygladała ˛ na zmartwiona.˛ Nast˛epnego dnia po przyje´zdzie Gwetiego ubrani w kilty wodzowie wraz z poka´znymi orszakami zebrali si˛e przy s´niadaniu w zamku, w zwiazku ˛ z czym poziom zgiełku był znacznie wy˙zszy ni˙z zwykle. Albron lubił przy posiłkach przestrzega´c pewnych form, ale pozostali zachowywali si˛e do´sc´ niesfornie. Po posiłku gospodarz zaproponował, by go´scie wraz z doradcami zebrali si˛e w jakim´s spokojniejszym miejscu, by omówi´c powód, dla którego zostali wezwani. Komnata, do której ich zaprowadził, znajdowała si˛e w tylnej cz˛es´ci zamku, z dala od hała´sliwej sali jadalnej. Była dobrze strze˙zona i usytuowana z daleka od wie˙z. Według starej arumskiej legendy w jednej z owych wie˙z dokonano kiedy´s masowego mordu, tote˙z wszelkie narady tradycyjnie odbywały si˛e na parterze. Stał tam po´srodku stół z du˙zymi krzesłami dla wodzów i mniejszymi dla ich doradców. Beczki ze złotem, które Althalus z Eliarem przynie´sli z Domu, zło˙zono skromnie w kacie. ˛ Dla Althalusa i jego przyjaciół przewidziano miejsca u ko´nca stołu, skad ˛ mogli widzie´c twarze wodzów. — O co tu chodzi, Albronie? — zagrzmiał od razu Twengor. — Od ponad stu 221
lat nikt nie zwoływał narady. — Miałem ostatnio wizyt˛e władcy jednego z treborea´nskich pa´nstw-miast. Wydaje mi si˛e, panowie, z˙ e kroi nam si˛e niezła okazja zarobku. — I chcesz si˛e z nami podzieli´c? — spytał Gweti. — Masz z´ le w głowie? — Ów władca potrzebuje wi˛ecej z˙ ołnierzy, ni˙z jestem w stanie dostarczy´c. Skoro ju˙z o tym mowa, nawet wszyscy razem nie mamy tylu ludzi. Jest do´sc´ roboty. . . i złota dla ka˙zdego zdatnego do słu˙zby m˛ez˙ czyzny w Arum. — Uwielbiam, kiedy kto´s mówi o złocie — rozmarzył si˛e Gweti. — Czy dobrze rozumiem, z˙ e ci cudzoziemcy sa˛ wysłannikami owego władcy? — spytał Koleika, zerkajac ˛ na Althalusa. — Wła´snie ku temu zmierzam — odparł Albron. — Ci z nizin maja˛ do´sc´ dziwne zwyczaje. Nam mo˙ze si˛e to wydawa´c niewła´sciwe, ale tam nikt nie ma za złe, je´sli na tronie zasiada kobieta. — To jest chore! — ryknał ˛ Twengor. — Wysłucham ci˛e, Albronie, ale moim zdaniem posunałe´ ˛ s si˛e ciut za daleko. — Przekrwionymi oczami zerknał ˛ na beczki w kacie. ˛ — Zniósłbym to znacznie łatwiej, gdybym przepłukał wpierw gardło kufelkiem piwa. . . — W tych beczkach nie ma piwa, Trengorze, ale ich zawarto´sc´ znacznie bardziej ułatwi nam pogodzenie si˛e z faktem, z˙ e chce nas wynaja´ ˛c kobieta. — Wychodz˛e — oznajmił milkliwy Koleika, podnoszac ˛ si˛e z miejsca. — Bardzo bogata kobieta — powtórzył z naciskiem Albron. — Mo˙ze jednak wysłuchasz przed wyj´sciem jej oferty? — Odrzucenie du˙zej ilo´sci złota nie przysporzy ci popularno´sci w klanie, Koleiko — przekonywał go Laiwon. — Czasem z tego powodu wybuchaja˛ otwarte bunty. Koleika poskrobał si˛e po wystajacej ˛ szcz˛ece. — No dobrze — ustapił. ˛ — Posłucham, ale niczego nie obiecuj˛e. — Nie mam nic przeciwko pracy dla kobiety — zaskrzeczał Gweti — je´sli tylko jest dostatecznie bogata. Pracowałbym nawet dla capa, gdyby miał do´sc´ złota. — Capa? — rozległ si˛e oburzony głos Andiny. Leitha szybko dotkn˛eła jej ramienia. — Pó´zniej — szepn˛eła. — I w ten sposób dotarli´smy do sedna — ciagn ˛ ał ˛ gładko Albron. — Młoda osoba, która o mały włos wydrapałaby wodzowi Gwetiemu oczy, to arya Andina z Osthosu. Arya pragnie omówi´c z nami kwesti˛e złota. — Zamierzam ukra´sc´ ci troch˛e gromów, Althalusie — mrukn˛eła Andina. — Mo˙ze b˛edziesz musiał skorygowa´c nieco swe wystapienie. ˛ Wstała. W jej pi˛eknych oczach płon˛eła z˙ adza ˛ zemsty. ´ — Slicznotka, co? — mruknał ˛ Tauri do Smeugora. — Ma chyba do zaoferowania znacznie wi˛ecej ni˙z złoto. . . 222
— Te˙z to zauwa˙zyłem — zgodził si˛e krostowaty Smeugor, łypiac ˛ na ary˛e poz˙ adliwie. ˛ — Czy rzeczywi´scie przypominam ci capa, wodzu Gweti? — spytała cierpko Andina. — Nieszcz˛es´liwie dobrane słowo. . . — tłumaczył si˛e wódz. — Czy potrafisz znale´zc´ w swym sercu przebaczenie? — Nie tak zaraz. Dzi´s raczej ode´sl˛e ci˛e do łó˙zka bez kolacji, a ewentualna˛ rozmow˛e odło˙zymy do jutra. — Umilkła i w ka˙zdym z wodzów po kolei utkwiła błyszczace ˛ oczy. — Nie tra´cmy czasu, panowie. Najpierw wam co´s poka˙ze˛ . — Odwróciła si˛e nieco. — Eliarze, bad´ ˛ z tak dobry i otwórz jedna˛ z beczek. Eliar wstał i zdjał ˛ z beczki wieko. — Wysyp to na podłog˛e — poleciła Andina. — Na podłog˛e? — To dolna cz˛es´c´ pokoju, Eliarze. Boki nazywamy s´cianami, a gór˛e sufitem. No dalej, syp! — Jak sobie z˙ yczysz. Eliar przechylił beczk˛e i wysypał brz˛eczac ˛ a˛ kaskad˛e z˙ ółtych monet. — Ładne? — spytała Andina zaskoczonych wodzów. Nie odpowiedzieli. Althalus zauwa˙zył, z˙ e wi˛ekszo´sc´ wstrzymała oddech. Eliar wytrzasn ˛ ał ˛ resztk˛e monet. — Jest pusta, Andino! — zameldował. — Wysyp nast˛epna.˛ — Tak jest! Otworzył kolejna˛ beczk˛e, i kolejna.˛ . . Andina podniosła r˛ek˛e. — Na razie wystarczy — orzekła, zerkajac ˛ na stos monet. Potem u´smiechn˛eła si˛e urzekajaco ˛ do arumskich wodzów. — Czy udało mi si˛e was zainteresowa´c, panowie? — Nie wiem jak innych, ale mnie na pewno, ksi˛ez˙ niczko — wykrztusił Gweti. — Mo˙ze mimo wszystko pozwol˛e ci zje´sc´ kolacj˛e, wodzu Gweti. Widzicie, panowie, chyba da si˛e jako´s ze mna˛ wytrzyma´c. — Nagle zmieniła ton na bardziej wyzywajacy. ˛ — Chciałam tylko pokaza´c, z˙ e to ja trzymam kas˛e. Jeste´scie zainteresowani? Stary wódz Delur nie mógł opanowa´c dr˙zenia. — Mój klan jest na twe usługi, pot˛ez˙ na aryo! — Czy to nie najmilszy staruszek na s´wiecie? — rozpromieniła si˛e Andina. — Kogo mamy ci zabi´c, dziewczynko? — zainteresował si˛e Twengor. — Powiedz tylko, jak si˛e nazywa, a migiem dostarczymy ci jego głow˛e. — Zdumiewajace! ˛ — wykrzykn˛eła ironicznie Andina. — Wszyscy mnie ostrzegali, z˙ e tak trudno jest wygłasza´c mowy, a tymczasem nie mam z tym z˙ adnych problemów.
223
— Ka˙zda mowa wychodzi lepiej przy akompaniamencie muzyki — zauwa˙zyła Leitha. — Eliar zagrał na beczkach ze złotem jak prawdziwy wirtuoz. — To najpi˛ekniejsza muzyka, jaka˛ kiedykolwiek słyszałem — przyznał Koleika. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e zostałem na tym koncercie. — Jestem tylko głupia˛ dziewczyna˛ — ciagn˛ ˛ eła Andina — dlatego teraz zabierze głos mój lord szambelan, który poda wam ró˙zne nudne szczegóły. Skoro ju˙z zaskarbiłam sobie wasza˛ miło´sc´ , na pewno nie mo˙zecie si˛e doczeka´c, by spełni´c moje rozkazy. — A jakie one b˛eda,˛ wasza wysoko´sc´ ? — spytał Gweti. — Och, sama nie wiem. Czy „Pali´c! Raba´ ˛ c! Zabija´c!” to czasem nie nazbyt wiele? — W sam raz — rzekł wódz Laiwon. — Powiedz słowo, aryo Andino, a tak si˛e stanie. Althalus, wstajac ˛ z miejsca, czuł si˛e lekko zakłopotany. — Zdaje si˛e, z˙ e moja ukochana arya wyciagn˛ ˛ eła mi dywanik spod nóg — powiedział z ponura˛ mina.˛ — To ja miałem wam pokaza´c te s´liczne monety. — Wiadomo, z˙ e kobieta wykorzysta ka˙zda˛ okazj˛e, aby pokaza´c swe walory — odezwał si˛e Tauri, rechoczac ˛ znaczaco. ˛ — Mo˙ze i tak — zgodził si˛e Althalus. — W ka˙zdym razie miałem wam najpierw przedstawi´c sytuacj˛e, a dopiero potem wysypa´c złoto na znak, z˙ e arya jest wypłacalna. Tymczasem pozbawiła mnie głównego argumentu. — Ale zyskała nasza˛ niepodzielna˛ uwag˛e, szambelanie Althalusie — rzekł z nonszalancja˛ Albron. — Mo˙zna z całym przekonaniem potwierdzi´c, z˙ e czujemy si˛e zaanga˙zowani. Pozostało tylko wskaza´c nieszcz˛es´ników, którzy weszli jej w drog˛e. — No dobrze. Jej palec jest wycelowany przede wszystkim w Kanthon, lecz na tym chyba si˛e nie sko´nczy. Aryo Kanthonu uwa˙za, z˙ e za chwil˛e zostanie władca˛ całej Treborei, ale my´slenie nie jest jego najmocniejsza˛ strona.˛ „Półgłówek” to najłagodniejsze ze słów, jakimi go okre´slaja.˛ Wodzowie rykn˛eli s´miechem. — Kantho´nczycy zostali wystrychni˛eci na dudków przez Nekwerosów — cia˛ gnał ˛ Althalus. — Moja ukochana władczyni s´wietnie o tym wie. Nie dajcie si˛e zwie´sc´ tym niewinnym wielkim oczom, moi panwie. Arya ma umysł ostrzejszy ni˙z ka˙zdy nó˙z i zna swych prawdziwych wrogów. Agenci Nahgharashu sa˛ znanymi wichrzycielami w ka˙zdej nizinnej krainie i moja arya byłaby ogromnie wdzi˛eczna, gdyby´scie ich nieco usiekli. — Czy słowo „usiec” nie oznacza ostatecznego rozwiazania, ˛ szambelanie? — spytał Albron. — Chyba nie mo˙zna kogo´s nieco usiec. Tak czy owak, kiedy ju˙z b˛edziemy po kolana we krwi, mamy ruszy´c na Nekweros, tak? 224
— Mo˙ze pó´zniej. Arya Andina uwa˙za, z˙ e zanim rozpoczniemy atak na Nahgharash, trzeba pozby´c si˛e wrogich sił z zaplecza. Według niej najwa˙zniejszy jest porzadek. ˛ — Porzadek ˛ to miła rzecz — zagrzmiał Twengor — ale do mnie najbardziej przemawia „Pali´c! Raba´ ˛ c! Zabija´c!”. Czy nie byłoby to pi˛ekne motto na wojenny sztandar? — I wybuchnał ˛ pijackim rechotem. — Zanosi si˛e chyba na wi˛eksze komplikacje, szambelanie — zauwa˙zył krostowaty Smeugor. — Mo˙zemy si˛e odgra˙za´c, ile wlezie, ale jak dotad ˛ nie padło ani jedno słowo na temat ewentualnej bitwy czy obl˛ez˙ enia. Mówicie o powszechnej wojnie na terenach rozciagaj ˛ acych ˛ si˛e od Ansu po Regwos. My, Arumczycy, jestes´my wprawdzie najlepszymi wojownikami na s´wiecie, ale czy naprawd˛e jeste´smy przygotowani do tak wielkiej wojny? — Smeugor ma racj˛e — poparł go Tauri. — Złoto jest dobre, ale człowiek musi by´c z˙ ywy, aby móc je wydawa´c. A taka wojna nie daje nam cienia szansy. . . — Je´sli tak uwa˙zasz, wodzu Tauri, to lepiej zosta´n w domu — huknał ˛ Twengor. — Nigdy w z˙ yciu nie przegrałem z˙ adnej bitwy i rusz˛e nawet na sło´nce, je´sli mi godziwie zapłaca.˛ Ten szczególny argument utrzymał si˛e przez reszt˛e dnia. Smeugor i Tauri nadal zgłaszali ró˙zne obiekcje, podkre´slajac ˛ fakt, z˙ e Arum nie posiada dostatecznej liczby z˙ ołnierzy na powszechna˛ wojn˛e. Twengor wraz z innymi zbijali t˛e koncepcj˛e, ale obaj wodzowie z południa wcia˙ ˛z do niej wracali. — Pó´zno si˛e robi, panowie — odezwał si˛e Albron o zachodzie sło´nca. — Proponuj˛e kolacj˛e. Dyskusj˛e mo˙zemy odło˙zy´c do jutra. — Słusznie mówi nasz gospodarz — podchwycił pomysł stary wódz Delur. — Chod´zmy do stołu, panowie, a potem do łó˙zek. Do jutra przeja´sni si˛e nam w głowach. — Dobrze powiedziane — mruknał ˛ Koleika bez cienia u´smiechu. — Musisz si˛e myli´c, Leitho! — wykrzyknał ˛ Albron, kiedy opu´scili jadalni˛e, zostawiajac ˛ wodzów przy stole. — Nie, wodzu, na pewno si˛e nie myl˛e. Smeugor i Tauri pracuja˛ dla Ghenda. — Powinni´smy ich zabi´c? — spytał Gher. — Na twoim miejscu, Althalusie, wziałbym ˛ tego chłopca w karby — zasugerował Albron. — Trudno o lepszy sposób na wywołanie wojny klanów ni˙z zamordowanie tych dwóch. — Byłoby to równie˙z zatrza´sni˛ecie drzwi za kim´s, kto mo˙ze okaza´c si˛e nadzwyczaj u˙zyteczny — zauwa˙zył Althalus. — Poniewa˙z ju˙z wiemy, z˙ e pracuja˛ dla Ghenda, stanowia˛ doskonały kanał do przekazywania mu fałszywych informacji. Wykorzystam ich do wodzenia Ghenda za nos. — Na długo si˛e to nie zda — stwierdził Bheid. — Wystarczy, z˙ e par˛e razy 225
skieruja˛ go na fałszywy trop, i b˛edzie musiał si˛e ich pozby´c. — To byłoby straszne — westchnał ˛ Althalus ironicznie. — Wtedy ich klany musiałyby wypowiedzie´c wojn˛e klanowi Ghenda. A czy nie tego wła´snie najbardziej sobie z˙ yczymy? Oczywi´scie b˛edzie nam bardzo przykro, ale sami wiecie, co ludzie mówia: ˛ nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jestem przekonany, z˙ e jako´s zniesiemy ten ból, w ko´ncu jeste´smy bardzo dzielni, no nie? Wodzowie zebrali si˛e natychmiast po s´niadaniu nast˛epnego dnia. — Gdzie złoto? — zaniepokoił si˛e wódz Gweti. — Zło˙zyli´smy je w bezpiecznym miejscu — zapewnił go Althalus. — Przecie˙z nie chcemy, z˙ eby dobrali si˛e do niego złodzieje. — Niech bogowie bronia! ˛ — Tak b˛edzie, wiem to z najlepszego z´ ródła. Rozumiem, z˙ e jeste´scie, panowie, zdecydowani i podejmiecie si˛e pracy dla mojej ukochanej aryi? — Jak tylko dobijemy targu — obiecał Twengor, zerkajac ˛ na Andin˛e. — Ile zamierzasz nam płaci´c, panienko, i jak długo? — Moim adiutantem jest sier˙zant Khalor — zapowiedziała Andina. — To jeden z najbardziej do´swiadczonych oficerów wodza Albrona i zna si˛e na detalach, o których ja nie mam poj˛ecia. Sier˙zant Khalor dopilnuje, abym ja nie została oszukana, wy za´s, panowie, sami dbajcie o swoje interesy. — Słyszałem o nim — rzekł wyra´znie zawiedziony Gweti. — Wła´sciwie miałem nadziej˛e. . . ˙ to ty mnie wykiwasz, wodzu? — wpadła mu w słowo arya. — Czy — Ze naprawd˛e mógłby´s wykorzysta´c biedna,˛ niewinna˛ dzieweczk˛e? — I zatrzepotała rz˛esami. Gweti westchnał ˛ z rezygnacja.˛ — Nie, rzecz jasna. — Czy˙z on nie jest kochany? Leitha i ja zostawiamy panów ich własnym rozrywkom. Jak rozumiem, przy targach o ceny moga˛ gwałtownie wzrosna´ ˛c emocje, co oznacza u˙zywanie j˛ezyka nieodpowiedniego dla panie´nskich uszu. Bawcie si˛e zatem, panowie, ale z˙ adnych bójek. I obie z Leitha opu´sciły uroczy´scie pokój. Sier˙zant Khalor twardo upierał si˛e przy standardowej płacy jako podstawie negocjacji, pomimo ró˙znych zastrze˙ze´n. Zwłaszcza Gweti usiłował wywindowa´c z˙ a˛ dania do zupełnie egzotycznego poziomu i domagał si˛e umowy opartej na wynagrodzeniu za usług˛e. Najwyra´zniej dokonał paru oblicze´n i uznał, z˙ e standardowa płaca sprawi, i˙z poka´zna ilo´sc´ złota znajdzie si˛e poza jego zasi˛egiem. Odczuwał z tego powodu niemal fizyczny ból. — Wła´sciwie, wodzu Gweti, jestem bardzo szczodry — przekonywał go Khalor. — Bierzemy ka˙zdego m˛ez˙ czyzn˛e, jakiego mo˙zesz powoła´c pod bro´n. Je´sli 226
potrafi sta´c prosto, widzi błyskawice i słyszy grzmoty, ch˛etnie za niego zapłacimy. Nie upieram si˛e przy pomijaniu kalek, chocia˙z prawdopodobnie powinienem. Jeste´smy honorowymi Arumczykami, szlachetni wodzowie. Jak wygladaliby´ ˛ smy w oczach s´wiata, gdyby´smy oszukali niewinna˛ dziewczyn˛e? — A kogo obchodzi, co my´sli reszta s´wiata? — spytał Gweti. — Ciebie powinno obchodzi´c, wodzu Gweti. Je´sli rozejdzie si˛e wie´sc´ , z˙ e jeste´s szalbierzem, nikt nie zechce robi´c z toba˛ interesów. Twoi z˙ ołnierze zostana˛ w domu, ty za´s b˛edziesz musiał ich karmi´c. Zda˙ ˛zysz zestarze´c si˛e, osiwie´c i utona´ ˛c w długach, zanim kto´s zechce znów ich wynaja´ ˛c. — Ten poczciwy sier˙zant mówi prawd˛e, synu — poparł Khalora Delur. — Pomy´slno´sc´ całego Arum zale˙zy od naszych dzisiejszych postanowie´n. Jak wszyscy wiedza,˛ na całym wielkim s´wiecie nie ma z˙ ołnierzy lepszych od Arumczyków. Ale je´sli arumscy wodzowie oka˙za˛ si˛e niegodni, kto potem przedrze si˛e przez nasze s´wi˛ete góry, aby zaoferowa´c nam złoto? We´zmy mniej, moi synowie, z˙ eby zyska´c wi˛ecej. Althalus pilnie obserwował Smeugora i Tauriego, którzy na boku prowadzili szeptem rozmow˛e. Wydawali si˛e czym´s zmartwieni. Wczorajsze zuchwałe wysta˛ pienie Andiny wyra´znie ich zaskoczyło. Przesuwał kolejno wzrok po twarzach osób siedzacych ˛ za niesforna˛ para˛ i tam równie˙z dostrzegł oznaki pewnego niezadowolenia. Smeugor i Tauri, jak si˛e zdawało, nie cieszyli si˛e wielka˛ popularno´scia˛ w swych klanach, a ich oczywista konsternacja z powodu popisu Andiny do reszty zniech˛eciła pobratymców. Althalus zapami˛etał sobie t˛e reakcj˛e do wykorzystania w przyszło´sci; na razie Smeugor i Tauri mogli okaza´c si˛e u˙zyteczni, a kiedy przestana,˛ dobrze zorganizowany bunt powinien rozwiaza´ ˛ c problem. Targi ciagn˛ ˛ eły si˛e niemal przez cały dzie´n, gdy˙z ka˙zdy wódz wynajdywał niezliczone powody, aby wyszarpa´c dla siebie najwi˛ecej złota. Sier˙zant Khalor jednak twardo trzymał si˛e pierwotnej oferty, opartej wyłacznie ˛ na liczbie z˙ ołnierzy, i uparcie powtarzał: „Tyle a tyle za głow˛e”, zupełnie jakby kupował stado owiec. Wodzowie pomniejszych klanów gwałtownie protestowali, ale nie zwa˙zał na argumenty typu: „lepiej wyszkoleni”, „pełni entuzjazmu” czy „dysponujacy ˛ najlepsza˛ bronia”, ˛ koncentrujac ˛ si˛e tylko na liczbie. Wreszcie postawił spraw˛e jasno: — Taka jest moja oferta, panowie. Mo˙zecie ja˛ przyja´ ˛c albo odrzuci´c. Je´sli si˛e oka˙ze, z˙ e w Arum nie ma dosy´c z˙ ołnierzy, znajdziemy ich prawdopodobnie w Kweronie czy w Kagwherze. Jestem przekonany, z˙ e je´sli tylko wspomn˛e o spodziewanych zyskach, nie b˛ed˛e miał z˙ adnych problemów z zasileniem szeregów armii. Oczywi´scie wolałbym Arumczyków, ale jak si˛e nie ma, co si˛e lubi. . . Po tych słowach opór wyra´znie zaczał ˛ słabna´ ˛c. — Ach, jeszcze jedno — dodał Khalor. — Płacimy przy dostawie. Nie b˛edzie z˙ adnych zaliczek. Chc˛e widzie´c z˙ ywych ludzi, zanim si˛egn˛e do sakiewki. — Co takiego?! — zaprotestował Gweti. — Nasze słowo zawsze dotad ˛ wy227
starczało! — Nie tym razem. Kupuj˛e ludzi, nie obietnice. Albron przysunał ˛ si˛e bli˙zej do Althalusa. — A nie mówiłem, z˙ e Khalor jest dobry? — przypomniał chytrze. — Nie sadzisz, ˛ z˙ e jego usługi sa˛ godne specjalnej premii? — Z pewno´scia,˛ Albronie — zgodził si˛e Althalus. — Powiem ci, co dostaniesz w charakterze premii. To ja jestem wła´scicielem tego złota, wi˛ec mog˛e kupi´c wszystko, co zechc˛e, ale obiecuj˛e ci solennie, z˙ e nigdy nie b˛ed˛e próbował podkupi´c sier˙zanta Khalora. Co ty na to? Dobrze po północy Emmy obudziła Althalusa w zwykły sposób, przy czym jej nos nie był ani cieplejszy, ani bardziej suchy. Idziemy do Domu. — Jakie´s kłopoty? Ghend si˛e ruszył. Nie jeste´smy jeszcze przygotowani, ale musimy odpowiedzie´c. Althalus ubrał si˛e i przez o´swietlony pochodniami korytarz poszli budzi´c pozostałych. Potem przez drzwi zbrojowni przedostali si˛e do pokoju na wie˙zy. — Wekti lada chwila padnie — oznajmiła im Dweia. — Musimy co´s z tym zrobi´c. — Wekti? — zdziwił si˛e Bheid. — Kogo obchodzi Wekti? Przecie˙z to jedno wielkie pastwisko. — Je´sli Wekti padnie, pociagnie ˛ za soba˛ Plakand, bracie Bheidzie — rzekła sucho Dweia. — A potem pomaszeruja˛ na Medyo. Awes le˙zy tu˙z przy wschodniej granicy i tym razem po bitwie nie zostanie kamie´n na kamieniu. Zagłada Awes zawsze nale˙zała do planów Ghenda. — Jak zdob˛edziemy dostateczna˛ liczb˛e ludzi, by temu zapobiec? — spytał Eliar. — Od Wekti dzieli nas miesiac ˛ drogi. — U˙zyjemy drzwi — zasugerował Gher. — Nie wpuszcz˛e arumskich z˙ ołnierzy do Domu! — zaprotestował Eliar. — Chyba nie b˛edziesz musiał. Po prostu przeniesiesz Dom do nich. . . no, mo˙ze niecały. Wystarczy para drzwi. — Mógłby´s to bli˙zej wytłumaczy´c? — spytał Eliar z nuta˛ rozpaczy w głosie. — Troch˛e nad tym rozmy´slałem — przyznał Gher — i mo˙ze przeskoczyłem kilka detali. Arumczycy wcale nie musza˛ wiedzie´c o Domu ani o drzwiach, ale chyba znam sposób, by przeprowadzi´c ich tak, z˙ eby si˛e nie zorientowali. B˛edziemy potrzebowali du˙zo krzaków. — Krzaków? — Do zamaskowania tego, co robimy. To b˛edzie tak: prowadzisz wojsko przez s´cie˙zk˛e, która wiedzie przez g˛este zaro´sla. W tych zaro´slach kryja˛ si˛e drzwi. Oni 228
przez nie przechodza˛ i sa˛ w Domu, tylko z˙ e o tym nie wiedza,˛ bo w korytarzu tu˙z za drzwiami zgromadzimy jeszcze wi˛ecej krzaków. Potem idziecie dalej i. . . — Urwał i zmarszczył brwi. — O psiakrew, zapomniałem. — O czym? — Zapomniałem, z˙ e te drzwi nie sa˛ dostatecznie szerokie. To znaczy, je´sli prowadzisz kup˛e luda i oni moga˛ i´sc´ tylko jeden za drugim. . . — Pokr˛ecił głowa.˛ — Musz˛e jeszcze pomy´sle´c. — Nie martw si˛e drzwiami, Gherze — odezwała si˛e Dweia. — To moja działka. B˛eda˛ szerokie albo waskie, ˛ jakie zechc˛e. — To s´wietnie, Emmy! — ucieszył si˛e Gher. — Mogłaby´s zrobi´c takie waskie, ˛ z˙ e tylko ja bym si˛e przecisnał. ˛ .. — Odbiegasz od tematu, Gherze — upomniała go Leitha. — Sko´ncz najpierw z jednym, a potem bierz si˛e za drugie. W korytarzu czeka armia, co z nia˛ zrobisz? — Och, no tak. My´slałem, z˙ e Eliar przeprowadzi ich przez drzwi, a oni nie b˛eda˛ nawet wiedzieli, z˙ e sa˛ w Domu, bo krzaki wszystko zakryja.˛ Potem pomaszeruja˛ do nast˛epnych drzwi, przez które wejda˛ do Wekti. Tu zaczna,˛ a tam sko´ncza,˛ ale nawet si˛e nie spostrzega,˛ gdzie byli po drodze. — Tyle z˙ e zaczna˛ w górach, a sko´ncza˛ na nizinach — zauwa˙zył Eliar. — Tym zajmie si˛e Dom. Poniewa˙z istnieje Zawsze i Wsz˛edzie, mo˙ze sprawi´c, ˙ aby podró˙z przez te krzaki trwała tak długo, jak zechce Emmy. Zołnierze b˛eda˛ my´sleli, z˙ e ida˛ przez całe tygodnie, a tymczasem znajda˛ si˛e na miejscu w ciagu ˛ minuty. My b˛edziemy to wiedzie´c, ale oni nie. — Zerknał ˛ na Dwei˛e. — Mo˙zna tak to urzadzi´ ˛ c? — Chyba tak. A skad ˛ ci to przyszło do głowy? — Poprzedniego dnia podsłuchałem, jak wódz z zapadni˛eta˛ twarza˛ rozmawiał z tym o du˙zej szcz˛ece. Cieszył si˛e, z˙ e zgarnie zapłat˛e za całe tygodnie, podczas gdy jego z˙ ołnierze b˛eda˛ tylko maszerowa´c. No to zaczałem ˛ si˛e zastanawia´c, co by tu zrobi´c, z˙ eby Dom przekształcił przestrze´n i czas w jedno. Dom jest czym´s w rodzaju skrótu, ale ci ludzie nie powinni o tym wiedzie´c. Niektórzy za bardzo by si˛e podekscytowali i mogliby próbowa´c to wykorzysta´c w niewła´sciwy sposób. ˙ Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł z krzakami. Zołnierze nie dowiedza˛ si˛e o Domu, bo nawet si˛e nie domy´sla, z˙ e w nim byli. I co ty na to, Emmy? Dweia u´smiechn˛eła si˛e czule. — Jeste´s prawdziwym skarbem, Gherze. Zasłu˙zyłe´s na par˛e całusów. Gher zaczerwienił si˛e ze zło´sci. — Wystarczy „dzi˛ekuj˛e”. Nie lubi˛e z˙ adnych przytulanek i pocałunków. Człowiek si˛e tylko od tego lepi i w ogóle mu głupio. — Bardziej ci si˛e to spodoba, jak doro´sniesz — zapewniła go Andina, kierujac ˛ z wolna oczy w stron˛e Eliara. Na jej ustach pojawił si˛e dziwny u´smieszek, ale nie powiedziała wi˛ecej ani słowa. Eliar, nie wiadomo czemu, zaczerwienił si˛e po nasad˛e włosów.
´ IV CZE˛S´ C ELIAR
ROZDZIAŁ 21 Nad górami Kagwheru szalała letnia burza. Skł˛ebione chmury raz po raz przecinał zygzak błyskawic, a suche trzaski gromów zdawały si˛e wstrzasa´ ˛ c ka˙zdym ´ kamieniem odwiecznego Domu na Ko´ncu Swiata. W zacinajacym ˛ deszczu mokły umocnienia, ale niedługo po północy nawałnica ustała i zza chmur wynurzył si˛e rogalik ksi˛ez˙ yca, spogladaj ˛ ac ˛ z góry na s´wie˙zo umyty s´wiat. Dweia w całej swej krasie stała przy północnym oknie. Jej zielone oczy kryły w sobie jaka´ ˛s tajemnic˛e. — Wła´sciwie co Ghend robi w Wekti? — zapytał ja˛ Althalus. — Kłopoty nadciagaj ˛ a˛ z północy — odparła, odwracajac ˛ si˛e, by spojrze´c na pokój, w którym zebrali si˛e wszyscy. — Ghend wysłał Gelt˛e do południowego Ansu i kazał jej wszcza´ ˛c zamieszki w´sród przygranicznych plemion. W czwartym tysiacleciu ˛ przej˛eła nad nimi władz˛e i teraz jest główna˛ postacia˛ w ich mitologii. Tamtejsi mieszka´ncy uznali jej powrót za cud i teraz widza˛ w niej nie´smiertelna˛ bogini˛e wojny. Słuchaja˛ jej s´lepo, wi˛ec je´sli nie przeszkodzimy, gotowa w ciagu ˛ miesiaca ˛ zmie´sc´ Wekti z powierzchni ziemi. — Jak udało si˛e jej wmówi´c ludziom, z˙ e jest ta˛ sama˛ boginia,˛ która przewodziła im sze´sc´ tysi˛ecy lat temu? — spytał Althalus. — Mieszka´ncy Ansu nie grzesza˛ nadmierna˛ bystro´scia,˛ ale nawet oni nie powinni tego przełkna´ ˛c. — Ghend zorganizował kilka pokazów, skarbie — wyja´sniła Dweia. — Kiedy Gelta na koniu zjechała z nieba, sceptycyzm w południowym Ansu zupełnie wyszedł z mody. — Czy Wekti dysponuje jaka´ ˛s armia? ˛ — spytał Eliar. — Przynajmniej z˙ eby opó´zni´c działania tamtych? Bheid wybuchnał ˛ s´miechem. — Co ci˛e tak s´mieszy? — Wekti, Eliarze, to kraina owiec, zdominowana przez kapłanów w białych szatach, którzy wynie´sli potulno´sc´ do poziomu sztuki. Nikt tam nie b˛edzie si˛e bronił, biali apostaci tego dopilnuja.˛ — Czy nie mogliby´smy przeło˙zy´c dysput teologicznych na kiedy indziej? — spytał Althalus. — Potrzebuj˛e faktów, nie donosów. Gdzie jest stolica Wekti i kto sprawuje tam władz˛e? 231
— Mo˙ze istotnie odbiegłem troch˛e od tematu — zgodził si˛e Bheid. — Rzad ˛ Wekti mie´sci si˛e w Keiwonie. To stara stolica prowincji jeszcze z czasów Imperium Deikanu, a tytularny władca jest potomkiem w prostej linii ostatniego imperatora. — Tytularny? — To taki z˙ art, Althalusie. Jego oficjalnym tytułem jest „natus”, co znaczy „ojciec”. Pasterze maja˛ czasem ró˙zne dziwne pomysły. Naprawd˛e ma na imi˛e Dhakrel i jest figurantem bez prawdziwego autorytetu. Nosi złota˛ koron˛e, berło oraz antyczna˛ deika´nska˛ tog˛e. Jest łysym grubasem w s´rednim wieku, a jego umysł nie splamił si˛e dotad ˛ my´sleniem. Nigdy nie opuszcza pałacu i nigdy nie spełnia swych „królewskich proklamacji”. Pochlebcy dworscy ciagle ˛ mu wmawiaja,˛ jaki jest wa˙zny. Wizerunek Dhakrela znajduje si˛e na wektia´nskich monetach i do tego ogranicza si˛e jego znaczenie. — Wi˛ec kto tam naprawd˛e rzadzi? ˛ — spytała Andina. — Egzarcha Yeudon. — Egzarcha? Czy to tytuł szlachecki? — Nie, kapła´nski. Ka˙zdy z trzech zakonów rzadzony ˛ jest przez egzarch˛e. Oznacza to mniej wi˛ecej tyle co „kapłan nad kapłanami”. Yeudon jest w Wekti prawdziwa˛ władza,˛ wi˛ec z nim b˛edziemy mieli do czynienia. Jest człowiekiem inteligentnym, ale cwanym, nieszczerym i nie nale˙zy mu ufa´c. — I w ogóle nie ma tam wojska? — dra˙ ˛zył dalej Eliar. ˙ — Dwa ceremonialne legiony w pałacu Dhakreła. Zołnierze sa˛ spasieni, gnus´ni i prawdopodobnie do niczego si˛e nie nadaja.˛ Nosza˛ wprawdzie miecze, ale nie potrafia˛ ich u˙zywa´c, a gdyby im kaza´c maszerowa´c przez mil˛e, chyba wszyscy pomdleliby z wyczerpania. Eliar si˛e skrzywił. — A co ze zwykłymi lud´zmi? Nie da si˛e ich wyszkoli´c na porzadnych ˛ z˙ ołnierzy? — Watpi˛ ˛ e — odparł Bheid. — To pasterze, którzy bardziej przypominaja˛ owce ni˙z ludzi. Kiedy na nich hukna´ ˛c, wpadaja˛ w panik˛e i rozbiegaja˛ si˛e na wszystkie strony. Przeci˛etny Wekti je˙zyk sp˛edza cały dzie´n na tuleniu jagniat ˛ do piersi i komponowaniu kiepskiej poezji oraz jeszcze gorszych pie´sni o swej miło´sci do pasterki z sasiedniej ˛ doliny. — Emmy, czy my naprawd˛e musimy zadawa´c si˛e z tymi lud´zmi? — spytał Eliar Dwei˛e. — Chyba nie sa˛ warci naszych zabiegów. — Nie mamy wyj´scia, Eliarze. Ghend opanował ju˙z zachodni Nekweros. Moz˙ e pogadasz z sier˙zantem Khalorem? Niech ci powie, jaka strategia obowiazuje, ˛ kiedy nieprzyjaciel zajmuje tereny z obydwóch boków. B˛edziemy broni´c nie tyle samych Wektijczyków, ile naszych wschodnich flanków. — O tym nie pomy´slałem — przyznał Eliar.
232
— Trzeba pojecha´c do Keiwonu i porozmawia´c z tym Yeudonem — zdecydował Althalus. Bheid si˛e roze´smiał. — Zanim nam si˛e to uda, b˛edzie ju˙z po wojnie. — Niezupełnie ci˛e rozumiem. — Biali obsesyjnie trzymaja˛ si˛e tradycji. Minie pół roku, zanim dostaniesz si˛e przed oblicze Yeudona. B˛edziemy musieli najpierw pokona´c opór całej armii urz˛edników ko´scielnych. — U˙zyjemy drzwi — zaproponował Eliar. — Raczej nie powinni´smy afiszowa´c si˛e tam drzwiami — rzekł Althalus. — Ghend mo˙ze mie´c w Keiwonie swoich szpiegów. — Popatrzył z namysłem na Bheida. — Kto stoi na czele twojego zakonu? — Egzarcha Emdahl. — A gdyby tak ów egzarcha wysłał do Keiwonu swego człowieka z poleceniem przeprowadzenia rozmowy z Yeudonem? Taki wysłannik nie powinien mie´c chyba kłopotu z procedurami? — Pewnie nie, ale upłynie dobry tydzie´n, nim zapoznam mojego egzarch˛e z sytuacja.˛ — Twój egzarcha jest bardzo zaj˛etym człowiekiem, Bheidzie. Nie b˛edziemy zawraca´c mu głowy. Jak my´slisz, kogo by wysłał do Yeudona? — Chyba jakiego´s skopasa. . . To taki dostojnik ko´scielny. — Czy on ma jaki´s specjalny strój? — Nie ubiera si˛e w jut˛e, je´sli o to ci chodzi. — Bheid skubnał ˛ ostentacyjnie swa˛ czarna,˛ prymitywnie tkana˛ szat˛e. — Przepasuja˛ si˛e czerwonymi szarfami. — No to gratuluj˛e awansu, skopasie Bheidzie! — Nie mo˙zemy tego zrobi´c! — Dlaczego? Je´sli zmiana stroju mo˙ze otworzy´c stosowne drzwi, dam ci cała˛ bel˛e złotogłowiu. — To zabronione! — Mo˙ze w Awes, ale my nie jedziemy do Awes, tylko do Keiwonu. Twój zakon nie ma władzy w Keiwonie, wiec przepisy tam nie obowiazuj ˛ a.˛ — To czysta demagogia. — Jasne. Demagogia jest podstawa˛ ka˙zdej religii, nie wiedziałe´s o tym? Czy oprócz kostiumu potrzebujesz listów uwierzytelniajacych? ˛ Bheid wysuwał jeszcze inne obiekcje, ale nagle przymru˙zył oczy. — Mo˙ze zreszta˛ si˛e uda.. Wprawdzie to wbrew wszystkiemu, czego mnie uczono, ale. . . — Nasz cel jest szlachetny, skopasie, a s´rodki si˛e nie licza.˛ — Althalus zerknał ˛ na Dwei˛e. — Idziesz z nami? — Tym razem poradzicie sobie beze mnie. Dziewcz˛eta, Gher i ja zaczekamy tutaj. 233
— Jak sobie chcecie — odparł, wstajac. ˛ — Eliarze, chod´zmy poszuka´c drzwi do Keiwonu. ´ Swit ju˙z zagladał ˛ zza wzgórz Wekti, kiedy Eliar wyprowadził Althalusa i Bheida prosto w k˛ep˛e wierzb na poboczu drogi. Althalus wyszedł spomi˛edzy drzew, z˙ eby popatrze´c na miasto. Keiwon le˙zał w odległo´sci około stu mil w gór˛e rzeki od staro˙zytnych ruin Awes, na wschodnim brzegu. Było to drugorz˛edne miasto, wygladało ˛ jak ka˙zda prowincjonalna stolica. Pod wieloma wzgl˛edami na´sladowało Deik˛e: miało forum, pałac i s´wiatyni˛ ˛ e, ale wszystko to w pomniejszonej skali. Architektura była nieciekawa, a posagi ˛ toporne. Prowincjonalni władcy, którzy od wieków tam rza˛ dzili, byli biurokratami z imperialnej Deiki, a z˙ aden drugorz˛edny biurokrata nie obcia˙ ˛za si˛e nigdy niezale˙zno´scia˛ artystyczna˛ — ani zreszta˛ z˙ adna˛ inna.˛ Chcieli, z˙ eby Keiwon jak najwierniej przypominał Deik˛e, ale miasto nigdy jej nie dorównało, przeciwnie, przybysze mogli si˛e czu´c przytłoczeni nadmiarem budynków. ´ atynia Swi ˛ Kherdosa przylegała do pałacu gubernatora, podobnie jak w Deice. Althalus zapami˛etał to sobie z poprzedniego pobytu, chocia˙z dwa i pół tysiaca ˛ lat temu, kiedy zamierzał obrabowa´c handlarza sola,˛ unikał reprezentacyjnych dzielnic. Podobie´nstwa wzbudziły w nim dziwne poczucie, z˙ e kiedy´s ju˙z to wszystko prze˙zył. Zastanawiał si˛e leniwie, czy egzarcha Yeudon trzyma w swej s´wiatyni ˛ psy. Bheid w nowym stroju czuł si˛e wyra´znie nieswojo. — Jak mam si˛e zachowywa´c? — spytał Althalusa. — Na twoim miejscu spróbowałbym by´c arogancki. My´slisz, z˙ e ci si˛e uda? — Chyba tak. . . — Bez z˙ adnych „chyba”, Bheidzie. Musisz po prostu odegra´c swoja˛ rol˛e. Masz wiadomo´sc´ wielkiej wagi od egzarchy Emdahla do egzarchy Yeudona, wi˛ec daj do zrozumienia, z˙ e zabijesz ka˙zdego, kto ci stanie na drodze. — Zabij˛e? — Nie musisz tego robi´c, wystarczy, z˙ e zagrozisz. Nosisz szaty dostojnika twego zakonu, wi˛ec musisz i´sc´ przebojem. — A wła´sciwie jaka˛ wiadomo´sc´ mam przekaza´c? Mo˙ze powinienem ja˛ zapisa´c? — Wykluczone. Przecie˙z nie chcesz, z˙ eby dostała si˛e w niepowołane r˛ece. Jest przeznaczona wyłacznie ˛ dla uszu Yeudona. Powinna brzmie´c mniej wi˛ecej tak: Twój egzarcha odkrył wła´snie, z˙ e demon Ghend rozpoczał ˛ swa˛ kampani˛e zawojowania s´wiata. A poniewa˙z twój egzarcha to wyjatkowo ˛ s´wi˛ety człowiek, odło˙zył na bok tradycyjne animozje wobec odst˛epców w białych szatach i wyrusza im na pomoc w zbli˙zajacej ˛ si˛e wojnie z siłami ciemno´sci. Bheid zamrugał zdziwiony. 234
— Musimy mie´c jakie´s sensowne wyja´snienie, dlaczego jutro czy pojutrze zjawia˛ si˛e w Keiwonie hordy barbarzy´nskich Arumczyków — ciagn ˛ ał ˛ Althalus. — To, co przed chwila˛ powiedziałem, wziałem ˛ z sufitu, wi˛ec nie wszystko trzyma si˛e kupy, trzeba to i owo wygładzi´c. Yeudon prawdopodobnie ju˙z wie, z˙ e Ansusi gromadza˛ si˛e na jego północnej granicy, ale ty masz si˛e zachowywa´c, jakby´s przynosił mu najbardziej przera˙zajace ˛ nowiny. Spróbuj wywoła´c na twarzy wyraz zgrozy i wspomnij o paru sprawach, które s´ciagn ˛ a˛ jego uwag˛e, takich jak koniec s´wiata, najazd demonów piekła, wyga´sni˛ecie sło´nca i tak dalej. Potem przedstawisz mu Eliara jako rzecznika arumskich klanów i powiesz, z˙ e jestem kim´s w rodzaju koordynatora, który trzyma kas˛e naszej s´wi˛etej misji ratowania s´wiata. — Czy to nie b˛edzie zbyt grubymi ni´cmi szyte? — Oczywi´scie. Daj˛e ci tylko ogólny zarys, bracie Bheidzie, mo˙zesz go dowolnie poprawia´c i improwizowa´c. Po tym, jak załatwiłe´s Ambha w Kweronie, polegam w stu procentach na twej sile perswazji. Bheid znów zamrugał. — Tak naprawd˛e wcale nie potrafi˛e kłama´c. . . — W gruncie rzeczy to kłamstwo jest niebezpiecznie bliskie prawdy. Naprawd˛e oferujemy im pomoc i naprawd˛e ta wojna b˛edzie walka˛ mi˛edzy dobrem a złem. Wszystko, o co ci˛e prosz˛e, to z˙ eby´s zapomniał o paru drobiazgach, których Yeudon i tak by pewnie nie zrozumiał. Gdyby´s wyło˙zył mu jasno cała˛ prawd˛e, zamknałby ˛ ci˛e w lochu jako niebezpiecznego szale´nca. Powiedz mu tyle, ile twoim zdaniem zdoła przyja´ ˛c, a reszt˛e zwyczajnie pomi´n. Zawiadom go, z˙ e Arumczycy b˛eda˛ za niego walczy´c, a powita ich z otwartymi ramionami. Musimy tylko postawi´c nog˛e w drzwiach, a to najszybszy sposób, jaki znam. — Zerknał ˛ na sło´nce, które wła´snie wzeszło. — Chod´zmy do miasta. Biali powinni ju˙z by´c na nogach. Kiedy weszli do s´wiatyni, ˛ Bheid przybrał surowy, władczy wyraz twarzy i przemówił obcesowo do jednego z ni˙zszych funkcjonariuszy, z˙ adaj ˛ ac ˛ natychmiastowej rozmowy z egzarcha Yeudonem. Althalus s´ledził jego poczynania, ale si˛e nie odzywał. Odrobina treningu, a brat Bheid nabierze kwalifikacji do zupełnie innego zawodu. Nie wszyscy Biali rzucili si˛e do spełnienia z˙ ada´ ˛ n Bheida. W poczekalni przed gabinetem egzarchy siedział przy stoliku jaki´s kapłan z wa˙zna˛ mina.˛ Althalus dobrze pami˛etał, jak denerwowały go takie miny w Deice. — Trzeba b˛edzie poczeka´c na swoja˛ kolej — powiedział Bheidowi wynio´sle. — Je˙zeli ten dure´n natychmiast nie wstanie, masz go zabi´c — zwrócił si˛e Bheid do Eliara. — Ty tu rozkazujesz, skopasie — odparł Eliar, wyciagaj ˛ ac ˛ Nó˙z. — Nie zrobisz tego! — zawołał kapłan, gramolac ˛ si˛e na nogi i wyzbywajac ˛ si˛e odpychajacej ˛ miny. — Teraz lepiej. Id´z powiedzie´c egzarsze, z˙ e przybył skopas Bheid z pilna˛ wiadomo´scia˛ od egzarchy Czarnych. Mo˙ze los s´wiata nie zale˙zy od tego, jak szybko 235
spełnisz polecenie, ale twój własny na pewno. Ruszaj! Przera˙zony kapłan rzucił si˛e do drzwi. — I co? Zwróciłem jego uwag˛e? — mruknał ˛ Bheid z szerokim u´smiechem. ´ — Swietnie sobie radzisz — zapewnił go Althalus. — Tylko tak dalej. — Egzarcha przyjmie wasza˛ wielebno´sc´ — oznajmił spłoszony kapłan, gnac ˛ si˛e w słu˙zalczym ukłonie. — W sama˛ por˛e — burknał ˛ Bheid, po czym wprowadził Althalusa i Eliara do przesadnie ozdobnego gabinetu. Pokój był zabudowany półkami, na których stały ksi˛egi i zwoje. Na wypolerowanej kamiennej posadzce le˙zało kilka dywaników z owczych skór. Egzarcha Yeudon, szczupły, niemal wychudzony człowiek w białej szacie z kapturem, miał siwe włosy i pomarszczona˛ twarz o nieco zdziwionym wyrazie. — Czemu tak długo zwlekałe´s, skopasie Bheidzie? — zapytał ze słabym u´smiechem. — Czy my´smy si˛e ju˙z spotkali, eminencjo? — Osobi´scie nie, ale spływaja˛ do mnie raporty. . . nieco histeryczne w tonie. . . niemal od chwili, gdy przekroczyłe´s próg s´wiatyni. ˛ Spodziewałem si˛e, z˙ e lada chwila otworzysz sobie te drzwi kopniakiem. — Przyznaj˛e, z˙ e zachowałem si˛e niezbyt kulturalnie. Waga tego, co mam do przekazania, naruszyła nieco moje dobre maniery. Bardzo przepraszam wasza˛ eminencj˛e. — Nic nie szkodzi, skopasie. Czy naprawd˛e zabiłby´s brata Akhasa? — Raczej nie. Ale na przestrzeni lat przekonałem si˛e, z˙ e słowo „zabi´c” natychmiast otwiera ka˙zde drzwi. — Na pewno obudziło brata Akhasa. Powiedz mi, skopasie Bheidzie, z jakiego˙z to wa˙znego powodu byłe´s gotów popełni´c morderstwo, aby przyciagn ˛ a´ ˛c moja˛ uwag˛e? — Chodzi o kłopoty na waszej północnej granicy — odrzekł z powaga˛ Bheid. — Wiemy o nich, skopasie. Czy co´s jeszcze? — Te kłopoty moga˛ by´c powa˙zniejsze, ni˙z si˛e na pozór wydaja.˛ Do tego stopnia, z˙ e mój egzarcha zdecydował si˛e ofiarowa´c swa˛ pomoc. — Czy˙zbym przegapił wyga´sni˛ecie sło´nca? Co przyprawiło egzarch˛e o taki wstrzas, ˛ z˙ e a˙z chce nam pomaga´c? — Mo˙ze słyszałe´s, eminencjo, o człowieku imieniem Ghend? — spytał ostro˙znie Bheid. Egzarcha pobladł s´miertelnie. — Nie mówisz powa˙znie! — wykrzyknał. ˛ — Niestety, eminencjo. My, Czarni, mamy z´ ródła informacji, którymi wy i Brunatni nie zawsze dysponujecie. Egzarcha Emdahl odkrył zaledwie w zeszłym tygodniu, z˙ e w plemionach południowego Ansu wybuchły zamieszki wywołane
236
przez kilku sługusów Ghenda. Najwyra´zniej Gelta, Królowa Nocy, planuje atak na Wekti. — Wi˛ec jednak Daeva zdecydował si˛e ruszy´c z Nahgharashu! — rzekł dr˙za˛ cym głosem Yeudon. — Na to wyglada. ˛ I ta wła´snie wiadomo´sc´ sprawiła, z˙ e egzarcha Emdahl postanowił przyj´sc´ wam z pomoca,˛ pomimo tradycyjnej wrogo´sci mi˛edzy naszymi zakonami. Mo˙zemy si˛e ró˙zni´c pod wieloma wzgl˛edami, ale wszyscy jeste´smy zgodni, z˙ e Daeva jest naszym ostatecznym wrogiem. — No to koniec z nami, skopasie! Jeste´smy duchownymi, nie z˙ ołnierzami. Nie ma mowy, aby´smy odparli tych dzikusów z Ansu. — Egzarcha Emdahl, b˛edac ˛ tego s´wiadom, podjał ˛ ju˙z pewne kroki, by sprowadzi´c tu biegłych w sztuce wojennej z˙ ołnierzy. Otworzył skarbiec naszego zakonu i wynajał ˛ wojowników z Arum. Powinni szybko dotrze´c do Wekti, a wtedy nawet Gelta i Pekhal moga˛ mie´c kłopoty ze zwalczeniem „w´sciekłych barbarzy´nców”. — Co?! W´sciekłych barbarzy´nców?! — oburzył si˛e Eliar. — To tylko relatywne okre´slenie, Eliarze — odparł Bheid ze skrucha,˛ po czym znów zwrócił si˛e do bladego jak s´ciana Yeudona: — Ten młodzieniec w kilcie to Eliar, przedstawiciel jednego z arumskich klanów. Pozwoliłem sobie go przyprowadzi´c na potwierdzenie moich słów, a tak˙ze po to, aby dokonał rekonesansu północnych terenów dla generałów nadciagaj ˛ acej ˛ armii. — Szybko działasz, skopasie — zauwa˙zył Yeudon. — Bo wszystkie piekielne demony nast˛epuja˛ mi na pi˛ety, eminencjo. Drugi mój towarzysz to mistrz Althalus, który rzadzi ˛ kasa.˛ Podró˙zował po licznych krajach i jest ekspertem skutecznego działania, a mówiac ˛ wprost: wie, których urz˛edników mo˙zna przekupstwem skłoni´c do współpracy. — Wy, Czarni, jeste´scie bardziej pokr˛etni, ni˙z si˛e spodziewałem. — Jeste´smy najstarszym zakonem, eminencjo — rzekł z niejakim smutkiem Bheid — i mamy wi˛ecej do´swiadczenia w kontaktach z realnym s´wiatem ni˙z wy i Brunatni. Wasze zakony nie zdaja˛ sobie sprawy z wrodzonej skłonno´sci rodzaju ludzkiego do ulegania korupcji. My´smy stracili złudzenia całe wieki temu. Widzimy s´wiat taki, jaki naprawd˛e jest, a nie taki, jaki chcieliby´smy widzie´c. Nasze motywy sa˛ w gruncie rzeczy tak czyste jak wasze, ale metody nieco bardziej cyniczne. My staramy si˛e osiagn ˛ a´ ˛c cel na tym niedoskonałym s´wiecie wszystkimi mo˙zliwymi s´rodkami. — Mo˙ze powinienem wzia´ ˛c kilka lekcji. — Patrz, eminencjo, i ucz si˛e pilnie — wtracił ˛ Althalus. U´smiechnał ˛ si˛e szelmowsko. — A poniewa˙z jeste´smy teraz sprzymierze´ncami, mo˙ze dostaniesz specjalna˛ stawk˛e za dalsza˛ edukacj˛e. — Wracamy do Domu? — spytał Eliar, kiedy znale´zli si˛e w zaro´slach przed 237
murami Keiwonu. Althalus skrzywił si˛e lekko. — Najpierw spotkamy si˛e z Albronem. Trzeba zacza´ ˛c działa´c. Chc˛e, z˙ eby do jutrzejszego ranka w Keiwonie była spora partia. Gelta nie b˛edzie zasypia´c gruszek w popiele, mo˙ze lada chwila przedrze´c si˛e przez granic˛e, wi˛ec i my musimy by´c gotowi. Eliar roztropnie wcze´sniej zaznaczył usytuowanie drzwi, tote˙z prosto z Domu przeszli do gabinetu Albrona. — Miałem nadziej˛e, z˙ e wpadniesz, Althalusie — powitał go wódz. — Musimy o czym´s pogada´c. — Tak? — Od czasu narady chodzi mi po głowie pewien pomysł i nie umiem sobie z nim poradzi´c. Dweia chyba wyjdzie z siebie, jak to usłyszy. — Wolałbym tego unikna´ ˛c, je´sli si˛e da. A co to za problem? — Chyba powinni´smy powiedzie´c sier˙zantowi Khalorowi o drzwiach. — Co?! Albron podniósł r˛ek˛e. — Najpierw mnie wysłuchaj, przyjacielu. Odło˙zywszy na bok te wszystkie nonsensy na temat rangi i pozycji, Khalor jest rzeczywistym dowódca˛ naszych sił. Dopóki nie dowie si˛e o drzwiach, nie b˛edzie mógł w pełni wykorzysta´c strategicznej przewagi, jaka˛ nam daja.˛ W gruncie rzeczy jest dla nas znacznie wa˙zniejsze, z˙ eby on wiedział ni˙z na przykład ja. — Punkt dla wodza, Althalusie! — zawołał Eliar. — Sier˙zant Khalor jest najlepszy z całego Arum i je´sli zdradzimy mu sekret drzwi, potrafi wykorzysta´c go w sposób, jaki nam nigdy nie wpadnie nawet do głowy. — B˛ed˛e musiał pogada´c o tym z Dweia˛ — rzekł bez przekonania Althalus. — Ale rozumiesz mój punkt widzenia? — dopytywał si˛e Albron. — Och, ja go na pewno rozumiem. Ale przekonanie Dwei mo˙ze zaja´ ˛c troch˛e czasu. — W Wekti nie ma na kim si˛e oprze´c, Dweio — mówił Althalus, kiedy wieczorem siedzieli sami w pokoju na wie˙zy. — Je´sli opinie Bheida sa˛ zbie˙zne z moimi, w całym kraju nie ma nikogo z kr˛egosłupem. — Jeszcze ci˛e moga˛ zaskoczy´c, skarbie. — Nie sadz˛ ˛ e, by moje nadzieje specjalnie wzrosły. — Nagle si˛e zdecydował. — Jeszcze jedno. Albron powiedział mi co´s, co warto rozwa˙zy´c. — Tak? Co takiego? — Naszym głównym atutem w Wekti, a tak˙ze w innych krainach, co do których Ghend ma jakie´s plany, b˛edzie sier˙zant Khalor. My mamy koncepcje, ale Khalor ma je wprowadza´c w czyn. 238
— Wydaje si˛e do´sc´ kompetentny. — Tak, to s´wietny z˙ ołnierz. . . — Althalus si˛e zawahał. — Wiesz, Dweio, niełatwo mi o tym mówi´c, wi˛ec mo˙ze od razu przejd˛e do rzeczy. Albron uwa˙za, z˙ e powinni´smy pokaza´c Khalorowi, jak działaja˛ drzwi. — To brzmi całkiem rozsadnie ˛ — odparła oboj˛etnie. — Emmy! — oburzył si˛e Althalus. — Powiedziałam, z˙ e si˛e zgadzam. Id´z i wytłumacz mu wszystko. — Naprawd˛e nie masz nic przeciwko temu? — A powinnam? — No. . . mo˙ze i nie, ale przypuszczałem, z˙ e b˛edziesz protestowa´c. — A to dlaczego? — My´slałem, z˙ e Dom i to, co robimy z drzwiami, jest naszym wielkim, gł˛eboko skrywanym sekretem. — Skad ˛ taki absurdalny pomysł? Ghend wie o drzwiach, sam ma takie w Nahgharashu i u˙zywa ich w taki sam sposób. Dlaczego mieliby´smy ukrywa´c nasze drzwi przed przyjaciółmi, skoro wrogowie dawno o nich wiedza? ˛ To bez sensu. — Co tu si˛e dzieje, mój wodzu? — Sier˙zant Khalor rozgladał ˛ si˛e po długim korytarzu. — To przecie˙z nie jest zbrojownia? — Nie, sier˙zancie, to nie jest zbrojownia — przyznał Albron. — Gdzie jeste´smy? Jak dostali´smy si˛e tutaj? — O tej cz˛es´ci s´wiata mało kto wie, sier˙zancie — powiedział Althalus. — Mo˙zna to wyja´sni´c, ale w bardzo skomplikowany sposób i w dodatku do´sc´ nudny. Na razie niech ci wystarczy, z˙ e pewne uznane reguły w tym miejscu nie działaja,˛ dobra? Teraz słuchaj. Je´sli zechcesz znale´zc´ si˛e w treborea´nskim mie´scie Kanthonie, to jak si˛e tam dostaniesz? — Ukradn˛e konia i b˛ed˛e jechał przez kilka tygodni na południowy wschód. A po co miałbym tam wraca´c? — To tylko przykład, sier˙zancie. Wiem, z˙ e ju˙z tam byłe´s i rozpoznałby´s to miejsce. Tak si˛e składa, z˙ e znam jeszcze inny sposób. Prowad´z nas do Kanthonu, Eliarze. — Prosz˛e bardzo. Tym korytarzem. . . Sier˙zant Khalor spogladał ˛ podejrzliwie na swego podwładnego, ale powstrzymał si˛e od komentarza. — To tutaj — rzekł Eliar, otwierajac ˛ drzwi. Sier˙zant ogarnał ˛ wzrokiem miasto le˙zace ˛ za progiem. — Rzeczywi´scie wyglada ˛ jak Kanthon — powiedział do´sc´ oboj˛etnie i spojrzał na Albrona. — Nie mamy nic lepszego do roboty, wodzu? To wszystko jest bardzo zabawne, ale musz˛e przygotowa´c oddziały do długiego marszu. — Nie wierzysz, z˙ e to naprawd˛e jest Kanthon? — spytał Althalus. 239
— Ale˙z wierz˛e, Althalusie, czemu nie? — odparł sier˙zant z sarkazmem w głosie. — Wszyscy wiedza,˛ z˙ e naturalne prawa nie stosuja˛ si˛e do takich jak ty. A moz˙ e by´smy tak zrobili szybki skok na druga˛ stron˛e ksi˛ez˙ yca, z˙ eby obejrze´c par˛e widoczków? — Chcesz wej´sc´ do miasta, sier˙zancie? — zaproponował Albron. — Je´sli przejd˛e przez to malowidło, to je podr˛e. — To nie jest z˙ adne malowidło, tylko prawdziwe miasto Kanthon. — Piłe´s, wodzu? — spytał zuchwale Khalor. — To jest my´sl! — zapalił si˛e Althalus. — Mo˙ze pójdziemy poszuka´c jakiej´s ober˙zy? Eliar przeprowadził ich przez próg. Przystan˛eli na krótko, z˙ eby zaznaczy´c drzwi, po czym ruszyli droga˛ do bram miasta. W miar˛e jak si˛e zbli˙zali do celu, z zaci˛etej twarzy sier˙zanta zaczał ˛ znika´c wyraz sceptycyzmu. — To ta jasnowłosa dziewczyna z Kweronu, prawda? Ona naprawd˛e jest czarownica! ˛ — Je´sli tak ci wygodniej my´sle´c. . . — zgodził si˛e Althalus. — Posłuchaj, celem tego przedstawienia było ukazanie ci czego´s, co mo˙ze si˛e okaza´c bardzo u˙zyteczne. Naprawd˛e masz ochot˛e na kufelek piwa? Pójdziemy do miasta i wypijemy nawet po kilka, je´sli zechcesz, ale najpierw poka˙ze˛ ci kilka innych rzeczy, zgoda? — Piwo mo˙ze zaczeka´c. — Sier˙zant spojrzał z ukosa na Althalusa. — Je´sli to jaka´s gra, panie Althalusie, to wiedz, z˙ e b˛ed˛e bardzo, ale to bardzo rozczarowany. Mo˙ze rzucimy okiem na jakie´s inne miasto? I tym razem ja zdecyduj˛e które. — Dobrze, wybieraj. Khalor zerknał ˛ podejrzliwie na Albrona i Eliara. — Bhagho. — Gdzie to, u licha, jest? — spytał Albron. — Byłe´s tam kiedy? Khalor wyszczerzył z˛eby. — Tu was boli! Nie macie czasu, by stworzy´c iluzj˛e, co? — Nie, nie mamy. Cwany z ciebie facet. Idziemy do Bhagho, Eliarze. Przez nast˛epna˛ godzin˛e sier˙zant Khalor wymieniał nazwy miast rozrzuconych po nizinnych krajach, a Eliar posłusznie prowadził go do ka˙zdego po kolei. — Musi w tym by´c jaka´s sztuczka, ale niech mnie powiesza,˛ je´sli wiem jaka. — A je´sli nic takiego nie ma? — To znaczy, z˙ e zwariowałem. — Po prostu dla podtrzymania dyskusji powiedzmy, z˙ e nie ma w tym z˙ adnej sztuczki ani ty nie zwariowałe´s. A teraz załó˙zmy, z˙ e dowodzisz plutonem z˙ ołnierzy. . . albo nawet cała˛ armia˛ i chcesz t˛e armie przerzuci´c z zamku Albrona na drugi koniec s´wiata. Czy nie wygodniej ci b˛edzie zrobi´c to w ten sposób?
240
— Je´sli to rzeczywi´scie działa tak, jak si˛e wydaje, uczyni˛e mojego wodza władca˛ całego s´wiata! — Co za interesujacy ˛ pomysł — ucieszył si˛e Albron. — Zapomnij o tym — uciał ˛ Althalus. Kiedy Eliar wprowadził Althalusa, Bheida i Khalora do egzarchy Yeudona, ten rozmawiał wła´snie z podekscytowanym młodym pasterzem. Chłopak miał włosy rude jak marchewka i nosił pasterska˛ tunik˛e. — Przybyli konno, eminencjo! — krzyczał. — Zabijali mi owce! — Uspokój si˛e, Salkanie — mówił siwowłosy egzarcha, gestem proszac ˛ wchodzacych ˛ o milczenie. — A jednak im pokazałem! — ciagn ˛ ał ˛ pasterz. — Zabiłem trzech, to ich nauczy trzyma´c si˛e z daleka od moich owiec! — Jestem pewien, z˙ e z˙ aden z tych trzech ich nie tknie — mruknał ˛ Yeudon. — Mam go´sci, Salkanie, mo˙ze poczekasz chwil˛e na zewnatrz? ˛ — Niech zostanie, eminencjo — poprosił Althalus. — Ma pewne informacje, które moga˛ si˛e nam przyda´c. — Widz˛e, z˙ e chodzisz tam i z powrotem, skopasie Bheidzie — zauwa˙zył Yeudon. — Mój egzarcha zach˛eca do pilno´sci, a ostatnio wr˛ecz jej wymaga, eminencjo. To jest generał Khalor, dowódca Arumczyków, którzy ju˙z teraz ciagn ˛ a˛ w stron˛e waszej zachodniej granicy. Przyprowadzili´smy go, aby si˛e przedstawił waszej eminencji. — Eminencjo — odezwał si˛e Khalor, skinawszy ˛ krótko głowa˛ — czy wolno mi zamieni´c kilka słów z tym młodzie´ncem? Widział naszych wrogów, wi˛ec chciałbym go zapyta´c o szczegóły. — Oczywi´scie, generale. — Nazywasz si˛e Salkan? — zaczał ˛ Khalor, nie tracac ˛ czasu. — Tak, panie. — Ilu je´zd´zców liczyła grupa, która ci˛e zaatakowała? — Ponad dziesi˛eciu. Byłem zdenerwowany, wi˛ec dokładnie nie policzyłem. — Gdzie konkretnie pasłe´s swoje owce? — Przy granicy. . . cho´c nie bardzo wiadomo, gdzie ona przebiega. To otwarte pastwisko, nikt nie wytycza granic. — B˛ed˛e musiał si˛e tym zaja´ ˛c — rzekł Khalor — ale nieco pó´zniej. Jaka˛ bro´n mieli napastnicy? — Dzidy. — Krótkie czy długie? — O, bardzo długie. — Rzucali nimi? Czy raczej d´zgali owce, nie zsiadajac ˛ z koni? 241
— Kłuli je, przeje˙zd˙zajac ˛ obok. Nie pami˛etam, by który´s rzucał. — Mieli inna˛ bro´n? — Chyba zakrzywione miecze. — A topory? — Nie widziałem. — Skoro siedzieli na koniach, a ty stałe´s na ziemi, jak udało ci si˛e zabi´c tych trzech? — Z procy. Wszyscy pasterze z Wekti maja˛ przy sobie proce. U˙zywamy ich do przeganiania wilków, wi˛ec praktycznie c´ wiczymy cały czas. — Gdzie celujecie? — Zwykle w głow˛e. — Nie nosicie dzid ani łuków? — Tylko by nam przeszkadzały. Proca prawie nic nie wa˙zy, a kamyki le˙za˛ wsz˛edzie. — Dotad ˛ uwa˙załem proc˛e za dzieci˛eca˛ zabawk˛e. — O, co to, to nie — zaprotestował Althalus. — Za młodu nosiłem proc˛e przez całe lata i dzi˛eki temu miałem zapewnione regularne posiłki. — Czy z procy mo˙zna zabi´c konia? — Z łatwo´scia.˛ Ko´sc´ pomi˛edzy oczami nie jest specjalnie gruba. Dawno nie miałem procy w r˛eku, ale jeszcze teraz ustrzeliłbym konia w ruchu z odległo´sci stu kroków. — Trudno w to uwierzy´c, Althalusie. — Trafiałem króliki z odległo´sci pi˛ec´ dziesi˛eciu kroków, a ko´n jest znacznie wi˛ekszy. Sier˙zant Khalor u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — Chyba b˛ed˛e miał ułatwione zadanie. Myliłe´s si˛e, Althalusie, Wekti maja˛ armi˛e, i to dokładnie taka,˛ jakiej mi trzeba. — Nie bardzo nada˙ ˛zam za twym rozumowaniem, generale — wtracił ˛ wyra´znie zaintrygowany Yeudon. — Piechota nie ma szans w walce z kawaleria,˛ eminencjo. Ludzie na koniach moga˛ przemieszcza´c si˛e szybciej i wykorzysta´c sił˛e koni, by nas odepchna´ ˛c do tyłu. Zbuduj˛e standardowe umocnienia ziemne na szczytach wzgórz i otocz˛e zbocza zaostrzonymi palami oraz linia˛ zasieków, ale to b˛edzie tylko na pokaz. Oddziały kawalerii nieprzyjaciela rusza˛ na wzgórza, by zaatakowa´c nasze okopy. Kiedy tylko si˛e poka˙za,˛ wasi pasterze przywitaja˛ ich procami. — Nasza religia zabrania zabijania bli´znich, generale. — Ale obecny tu Salkan zabił ju˙z trzech, prawda? — Działał w obronie owiec. W tej sytuacji dopuszcza si˛e zabijanie ludzi. — Prosz˛e si˛e nie martwi´c, eminencjo. Pasterze nie b˛eda˛ zabija´c ludzi, tylko konie. Nasi wrogowie prawdopodobnie pół z˙ ycia sp˛edzili na ko´nskich grzbietach. Maja˛ tak krzywe nogi, z˙ e ju˙z nie potrafia˛ chodzi´c pieszo. Ale kiedy paste242
rze ustrzela˛ im konie z procy, b˛eda˛ zmuszeni atakowa´c okopy na piechot˛e. Duch w nich osłabnie do reszty, poza tym b˛eda˛ walczy´c pod gór˛e, do czego nie sa˛ przyzwyczajeni. Do obiadu b˛eda˛ moi. — Skad ˛ wiesz, z˙ e straca˛ ducha? — Kawalerzysta bardzo przywiazuje ˛ si˛e do konia, eminencjo. Kocha go nawet bardziej ni˙z z˙ on˛e. B˛edziemy mieli do czynienia z armia˛ mazgai i kalek, którzy spróbuja˛ przedrze´c si˛e przez zasieki w´sród ataku strzał i oszczepów. Bardzo niewielu zdoła dotrze´c do okopów. Pójd˛e teraz obejrze´c teren i wybra´c stosowne miejsce do robót ziemnych. — Czy nie za du˙zo czasu zajmie wykopanie rowów wzdłu˙z całej północnej granicy? — spytał Yeudon. Khalor wzruszył ramionami. — Raczej nie. Mam wielu ludzi, eminencjo. B˛eda˛ przykłada´c si˛e pilnie do pracy, poniewa˙z te okopy to ich jedyna szansa na prze˙zycie. — Wcia˙ ˛z jeszcze jest jasno — zauwa˙zył Althalus po powrocie do Domu — wi˛ec mamy czas, by obejrze´c teren. Bheidzie, mo˙ze opowiesz Dwei, czego dokonali´smy dzisiaj? Tylko nie rozwód´z si˛e za długo na temat zabijania koni, ona bywa sentymentalna. Powiedz jej, z˙ e niedługo wrócimy. Chod´z, Eliarze, pójdziemy rzuci´c okiem na północne Wekti. Zapadał mrok, kiedy Eliar przeprowadzał Althalusa i Khalora przez drzwi, które otwierały si˛e na trawiasty pagórek. Sier˙zant Khalor rozejrzał si˛e uwa˙znie. — Nie ma drzew — orzekł. — Wła´snie dlatego nazywamy to łak ˛ a,˛ sier˙zancie. Natomiast miejsce poros´ni˛ete drzewami to las. — Naprawd˛e powiniene´s ruszy´c głowa,˛ Althalusie. Chodzi mi o to, z˙ e potrzebujemy pali, wi˛ec b˛edziemy musieli przynie´sc´ je z soba.˛ — Althalusie — syknał ˛ Eliar. — Gdzie´s tu jest Pekhal. — Gdzie? — Nie jestem pewien, ale blisko. Nó˙z zaczyna s´piewa´c. — Sprawd´z, czy nie wida´c dokładniej. Eliar zacisnał ˛ dło´n na r˛ekoje´sci No˙za. Na jego twarzy pojawił si˛e wyraz skupienia. — Sa˛ za tym wzgórzem. — Sa? ˛ — Chyba jest z nim Ghend. — Wracamy do Domu. Natychmiast! — Ale. . . — Rób, co ci ka˙za! ˛ — warknał ˛ po cichu Khalor. — Tak jest! 243
Eliar poprowadził ich z powrotem do drzwi i po chwili znale´zli si˛e w korytarzu Domu. — Dokad ˛ teraz, Althalusie? — spytał. — Nie wiem, co z tego wyjdzie, lecz chciałbym, z˙ eby´s znalazł drzwi do miejsca odległego o dziesi˛ec´ stóp od tego, gdzie stoja˛ Ghend i Pekhal. Otwórz je mo˙zliwie jak najciszej, ale nie chc˛e przekracza´c progu, tylko posłucha´c, o czym tamci mówia.˛ — Nie przyszło mi to do głowy! — wykrzyknał ˛ Khalor z podziwem. — Eliarze, potrafisz to urzadzi´ ˛ c? — Spróbuj˛e, sier˙zancie, ale za nic nie r˛ecz˛e. — Eliar oparł dło´n na drzwiach znajdujacych ˛ si˛e tu˙z obok poprzednich. — To chyba te. . . — szepnał, ˛ naciskajac ˛ z wolna klamk˛e. Pekhal i Ghend stali w wysokiej trawie tu˙z za progiem. Niebo na zachodzie było mocno czerwone. Raz po raz sło´nce przesłaniały rozp˛edzone czarne chmury. Za plecami obu m˛ez˙ czyzn a˙z do nast˛epnej doliny rozciagało ˛ si˛e ogromne obozowisko. Ghend nadal nosił ten sam hełm, który miał w obozie Nabjora. Utkwione w Pekhalu płonace ˛ oczy rzucały w´sciekłe błyski. — Chc˛e, z˙ eby´scie razem z Gelta˛ sko´nczyli t˛e zabaw˛e! Zabraniam wam przekraczania granicy i mordowania kogo popadnie. — Chodzili´smy na zwiady, mistrzu — tłumaczył si˛e Pekhal. — Jasne! Ona czasem bywa jeszcze gorsza od ciebie. Musisz ja˛ powstrzyma´c, Pekhalu. Ka˙z jej siedzie´c po tej stronie granicy. Kiedy wreszcie dotrze tu reszta armii? — Nie wcze´sniej ni˙z za dwa tygodnie. Gelta czeka jeszcze na trzy plemiona. — Powiedz jej, z˙ e ma tydzie´n. Musimy wyruszy´c, zanim Althalus ufortyfikuje granic˛e. Gelta ma si˛e wycofa´c i zaprzesta´c naruszania granicy. Za tydzie´n ruszamy bez wzgl˛edu na to, czy b˛edziecie gotowi. Musz˛e koniecznie wyprzedzi´c Althalusa! — Za bardzo si˛e nim przejmujesz — burknał ˛ Pekhal. — Radz˛e ci, z˙ eby´s i ty zaczał ˛ si˛e przejmowa´c. Althalus porusza si˛e szybciej, ni˙z si˛e spodziewałem. I z dnia na dzie´n uczy si˛e coraz wi˛ecej o Domu. A teraz odejd´z i zaprzesta´n wycieczek do Wekti, bo tylko budzisz ich czujno´sc´ . — Tak jest, mistrzu — odparł Pekhal z naburmuszona˛ mina.˛
ROZDZIAŁ 22 Eliar na polecenie Althalusa zamknał ˛ drzwi. — I co, Khalorze? — spytał Althalus upartego sier˙zanta. — Masz do´sc´ czasu, z˙ eby si˛e przygotowa´c? Khalor zmru˙zył oczy z namysłem. — Ci˛ez˙ ko b˛edzie. Ale przy odrobinie szcz˛es´cia. . . — Zawsze uwa˙załem si˛e za szcz˛es´ciarza, lecz na wszelki wypadek pogadajmy z Dweia.˛ — Kim on jest? — Nie on, tylko ona, sier˙zancie — wyja´snił Eliar. — I co´s mi si˛e zdaje, z˙ e ja˛ polubisz. — Gdzie mieszka? — Tutaj — odparł Althalus. — To jej dom. — Jaka´s dama, tak? — O, znacznie wi˛ecej ni˙z dama — zapewnił go Eliar. Althalus poprowadził ich korytarzem do granitowych schodów na wie˙ze˛ . — Tu sp˛edza prawie cały czas. Na górze zastali reszt˛e kompanii. Dweia, Andina i Leitha zatopione były w z˙ ywej dyskusji na temat fryzur, Bheid studiował Ksi˛eg˛e, a Gher ze znudzona˛ mina˛ gapił si˛e przez północne okno na lodowe góry. — Miło, z˙ e wpadłe´s, Althalusie — zauwa˙zyła sucho Dweia. — Byłem bardzo zaj˛ety i. . . — Och, przesta´n! — Przepraszam. Pokr˛ecili´smy si˛e troch˛e tu i tam. To jest sier˙zant Khalor. B˛edzie dowódca˛ naszych sił w Wekti. — Witam — rzekła Dweia z lekkim skinieniem głowy. — Masz wspaniały dom, pani — zauwa˙zył sier˙zant. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e ci si˛e spodobał. Brat mi go zostawił jaki´s czas temu. — Bardzo niezwykłe miejsce. — Owszem — odparła z osobliwym u´smieszkiem na idealnie wykrojonych ustach.
245
— Pchn˛eli´smy sprawy do przodu w Wekti — zameldował Althalus. — Brat Bheid na pewno opowiedział ci o naszej konferencji z Yeudonem. Egzarcha nieco podejrzliwie odnosi si˛e do naszych motywów, ale nie ma wyj´scia. Sier˙zant Khalor obejrzał tereny, na których zetkniemy si˛e z Ansusami, i uwa˙za, z˙ e po wykonaniu pewnych robót ziemnych nadaja˛ si˛e do obrony. Ach, byłbym zapomniał. Widzieli´smy Ghenda. — Co?! — wykrzykn˛eła Dweia zdecydowanie nieprzyjaznym tonem. — Wyglada ˛ dobrze. Nie mieli´smy okazji pogada´c, w przeciwnym razie na pewno przesłałby ci ukłony. — Zaczynasz mnie denerwowa´c, Althalusie. — Althalus wpadł na pomysł wykorzystania drzwi, który mnie w ogóle nie przyszedł do głowy — wtracił ˛ si˛e Eliar z zapałem. — Czy wiesz, z˙ e je´sli otworzymy drzwi tu˙z obok miejsca, gdzie dwóch ludzi rozmawia, mo˙zemy podsłucha´c, co mówia,˛ nie przekraczajac ˛ progu? — Owszem, to jest mo˙zliwe. Nie musiałam dotad ˛ z tego korzysta´c, bo dysponuj˛e innymi sposobami. — Najlepsze jest to, z˙ e tamci nie zdaja˛ sobie sprawy z naszej obecno´sci. Dopóki nie przejdziemy przez drzwi, jeste´smy niewidzialni. — Jak na to wpadłe´s? — spytała Althalusa Dweia. — Pewnie dzi˛eki mojej m˛etnej przeszło´sci. Grunt, z˙ e słyszeli´smy, jak Ghend przeje˙zd˙zał si˛e po Pekhalu. Zdaje si˛e, z˙ e Pekhal z Gelta˛ zabawiali si˛e, urzadzaj ˛ ac ˛ sobie wycieczki przez granic˛e i napadajac ˛ na Wekti. Ghend stanowczo im tego zabronił, a jednocze´snie kazał rozpocza´ ˛c inwazj˛e od dzi´s za tydzie´n. — Zda˙ ˛zysz si˛e przygotowa´c, sier˙zancie? — spytała Dweia. — Tak sadz˛ ˛ e, pani. Gdy tylko rozmie´scimy par˛e oddziałów wzdłu˙z granicy, wy´sl˛e zwiadowców na rekonesans. Musz˛e wiedzie´c, z czym mamy walczy´c, z piechota˛ czy z konnica.˛ — Prawdopodobnie z obydwoma rodzajami wojsk. Pekhal jest z˙ ołnierzem piechoty, a Gelta wi˛ekszo´sc´ z˙ ycia sp˛edziła na koniu. — To cenna informacja, pani. Althalus ma czasem skłonno´sc´ do przesadnego optymizmu. — Wiem — u´smiechn˛eła si˛e Dweia. — Potrafi by´c bardzo wojowniczy, co? Khalor wzruszył ramionami. — Jak dotad ˛ jest u˙zyteczny, wi˛ec jako´s dam sobie rad˛e z jego sztuczkami. To wszystko bierze si˛e stad, ˛ z˙ e on si˛e uwa˙za za bardzo zabawnego, podczas gdy wcale tak nie jest. Ale z czasem do niego przywykn˛e. Althalus obrzucił go ci˛ez˙ kim spojrzeniem. — Biedny Althie, wszyscy ci dokuczaja,˛ co? — spytała z udana˛ słodycza˛ Leitha. — Moje biedactwo! — Rozumiem, z˙ e ty tu rzadzisz, ˛ pani — powiedział Khalor do Dwei.
246
— Mniej wi˛ecej. Althalus zwykle robi, co mu ka˙ze˛ . . . w ko´ncu. Czy przyjmowanie rozkazów od kobiety jest ci przykre? — Niespecjalnie. Wol˛e słucha´c madrej ˛ kobiety ni˙z głupiego m˛ez˙ czyzny, ale teraz czekaja˛ nas decyzje natury politycznej. Poradz˛e sobie ze strategia˛ i taktyka,˛ lecz musz˛e zna´c cel polityczny. — Mo˙zesz wyrazi´c si˛e ja´sniej? — Nasi wrogowie, Pekhal i Gelta, planuja˛ swój ruch na nast˛epny tydzie´n, a ja mam stawi´c im czoło. Jak daleko mam si˛e posuna´ ˛c? Mog˛e po prostu rozkwasi´c im nosy i pu´sci´c wolno, je´sli tego sobie z˙ yczysz. — Ale wolałby´s na tym nie poprzestawa´c, co? — Owszem, pani, jednak nie jestem strona˛ polityczna˛ w tej wojnie. Dobry z˙ ołnierz jak ognia unika polityki i religii, wi˛ec je´sli mam tylko spu´sci´c im lanie i odesła´c do domu, uczyni˛e to. — Ale niech˛etnie. — Tak jest, niech˛etnie, bo w takim wypadku za miesiac ˛ b˛eda˛ z powrotem, ja za´s b˛ed˛e musiał s´ciaga´ ˛ c oddziały, których mog˛e potrzebowa´c gdzie indziej, tylko po to, by pilnowały granicy. — A jest inne wyj´scie? — Jest. Unicestwienie. Je´sli pozabijam wszystko, co si˛e porusza wzdłu˙z całej granicy, nie b˛ed˛e musiał wraca´c i zaczyna´c roboty od poczatku. ˛ Jest to rozwiaza˛ nie brutalne i przykre, ale to wojna, a nie herbatka u cioci. Wiem, z˙ e damy maja˛ czułe serca, radziłbym jednak si˛e nie patyczkowa´c i nie nakłada´c na mnie z˙ adnych ogranicze´n. — Pali´c, raba´ ˛ c, zabija´c? — Wła´snie. — No dobrze, sier˙zancie, daj˛e ci wolna˛ r˛ek˛e. — Widz˛e, z˙ e b˛edziemy si˛e dobrze rozumieli, pani — odrzekł Khalor z u´smiechem przypominajacym ˛ błysk stali. Mimo niecierpliwo´sci sier˙zanta Dweia nalegała, by wszyscy zostali na kolacji. — Panie czuja˛ si˛e nieco zaniedbane, skarbie — tłumaczyła na boku Althalusowi. — Lepiej, z˙ eby w rodzinie był spokój, rozumiesz. — Czas nagli, Dweio. — Chyba zapominasz, gdzie jeste´s, skarbie. Te miłe chwile w niczym nie narusza˛ twego programu, poniewa˙z czas tu biegnie. . . albo stoi, zale˙znie od moich zachcianek. Panie sp˛edziły troch˛e — naprawd˛e tylko troch˛e — czasu na przebieraniu si˛e do kolacji, a potem wszyscy zasiedli do prawdziwej uczty, bo jedynie tak mo˙zna to było okre´sli´c. Andina wróciła do starego zwyczaju i napełniała talerz Eliara trzy razy, a˙z wreszcie powiedział jej, z˙ e jest najedzony „potad”, ˛ co podkre´slił odpowiednim gestem. 247
— Jak długo to trwa? — spytał Khalor Althalusa. — No. . . jaki´s czas. — Wła´snie si˛e zastanawiałem, dlaczego Eliar ma ostatnio kłopoty z koncentracja.˛ To samo zreszta˛ dotyczy kapłana i czarownicy, co? Czy potrafisz namówi´c ˙ Dwei˛e, z˙ eby wesela odbyły si˛e dopiero po wojnie? Zonaci kiepsko si˛e bija.˛ — Podobno trzyma r˛ek˛e na pulsie — odparł Althalus. — I sadz˛ ˛ e, z˙ e zgadza si˛e z toba˛ w kwestii łaczenia ˛ wojny z weselami. — Zerknał ˛ przez stół na Dwei˛e. — Skarbie, czy masz co´s przeciwko temu, je´sli przez chwil˛e porozmawiamy o sprawach wojskowych? — Byle nie za bardzo obrazowo. — Eliar powinien zabra´c brata Bheida z powrotem do Keiwonu. Jest tam pewien rudowłosy pasterz, który przyda si˛e sier˙zantowi po rozpocz˛eciu działa´n. Chciałbym, z˙ eby zebrał jak najwi˛ecej innych pasterzy i poprowadził ich ku granicy. — Maja˛ i´sc´ pieszo? — spytał Bheid. — B˛eda˛ nam potrzebni dopiero za kilka dni, wi˛ec lepiej trzyma´c ich z daleka, póki nie zako´nczymy robót ziemnych. Je´sli dotra˛ na miejsce, gdy rowy b˛eda˛ ju˙z gotowe, to dobrze, a je´sli nie zda˙ ˛za˛ do dnia inwazji, Eliar u˙zyje drzwi. — Mam zosta´c z Bheidem w Keiwonie? — spytał Eliar. — Nie, tylko go tam wprowadzisz i od razu wrócisz. Potem zabierzesz Khalora i mnie na spotkanie z Albronem. Musimy zdecydowa´c, który klan ma budowa´c fortyfikacje, no i b˛ed˛e potrzebował swego rodzaju pełnomocnictw, z˙ eby da´c rozkaz wymarszu. — Dwie beczki złota zastapi ˛ a˛ wszystkie pełnomocnictwa — prychnał ˛ Khalor. — My´sl˛e, z˙ e najlepiej nada si˛e klan Gwetiego, a słowo „złoto” dostatecznie rozbudzi jego zainteresowanie. — Bacz tylko, z˙ eby´s nie obraził wodza Albrona. — Przepraszam — wtracił ˛ Gher. — Wła´snie wpadł mi do głowy pewien pomysł. — Uwa˙zaj, sier˙zancie — ostrzegł Khalora Althalus. — Gher potrafi by´c niezwykle twórczy, gdy chodzi o wykorzystanie drzwi. Niektóre jego pomysły sa˛ tak skomplikowane, z˙ e trudno cokolwiek zrozumie´c. No, mów, Gherze. — To nie jest jedyna wojna, jaka nas czeka? — Jestem przekonany, z˙ e to dopiero pierwsza. Potem b˛eda˛ nast˛epne. — Wi˛ec czy nie lepiej, z˙ eby wszyscy Arumczycy wyruszyli od razu? — Ale dokad? ˛ — To nie ma znaczenia. — Teraz ci˛e nie rozumiem, młody człowieku. — No przecie˙z minie troch˛e czasu, zanim b˛eda˛ gotowi do wymarszu, prawda? Musza˛ zebra´c ekwipunek, po˙zegna´c si˛e ze swymi paniami, upi´c si˛e kilka razy i tak dalej. 248
— Zgadza si˛e. — Ale pó´zniej mo˙ze si˛e okaza´c, kiedy na przykład ludzie Ghenda nas zaskocza,˛ z˙ e pilnie potrzebujemy wi˛ekszej liczby z˙ ołnierzy. Je´sli w tym czasie b˛eda˛ maszerowa´c tam i z powrotem po korytarzu Domu, wystarczy, z˙ e Eliar otworzy im odpowiednie drzwi i znajda˛ si˛e od razu tam, gdzie b˛eda˛ potrzebni. — To znaczy, z˙ e maja˛ chodzi´c w kółko? — spytał ze zdumieniem Eliar. — Czemu nie? Czy nie da si˛e tak załatwi´c, by im si˛e zdawało, z˙ e maszeruja˛ przez całe miesiace? ˛ Zreszta˛ niektórzy naprawd˛e b˛eda˛ bardzo długo w drodze. Ale mo˙zemy ich mie´c na miejscu praktycznie w ka˙zdej chwili. — Mo˙zna tak to urzadzi´ ˛ c? — spytał Khalor Althalusa. — Nie widz˛e przeszkód. Trzeba tylko dopracowa´c kilka detali, ale zasadniczy pomysł brzmi rozsadnie. ˛ — Czy˙zbym nie wział ˛ czego´s pod uwag˛e? — spytał Gher. — Trzeba b˛edzie poinformowa´c ich, dokad ˛ ida.˛ A tak˙ze gdzie toczy si˛e wojna, i to jeszcze przed wymarszem. Gher wzruszył ramionami. ˙ maja˛ walczy´c za Eciepeciów przeciwko Trele— Wci´snijcie im jaki´s kit. Ze morelom czy co´s podobnego. Wymy´slcie par˛e nazw. Słyszałem, z˙ e Arumczykom w zasadzie wszystko jedno, za kogo si˛e bija,˛ interesuja˛ ich tylko pieniadze. ˛ — Wiedziałem, z˙ e w tym pomy´sle co´s nie gra! — wykrzyknał ˛ triumfalnie Althalus. — Naprawd˛e? — spytał nieco zaniepokojony Gher. — Naprowadziło mnie na trop nieprzyjemne słowo „pieniadze”. ˛ Przecie˙z gdy tylko zaczna˛ maszerowa´c, b˛ed˛e musiał zacza´ ˛c im płaci´c. — Ale za czas tamtejszy, a on jest krótszy ni˙z tutejszy. . . a mo˙ze zreszta˛ i dłu˙zszy. Jak wszystko podliczysz, oka˙ze si˛e, z˙ e zapłacisz mniej. Poza tym sam mówiłe´s, z˙ e kiedy wchodzisz do magazynu ze złotem, s´wiatło twojej latarni nie si˛ega nawet do s´cian. Skoro ten magazyn jest a˙z tak wielki, to znaczy, z˙ e masz mnóstwo złota i nie ma znaczenia, ile wydasz. Althalus wytrzeszczył oczy. Ton głosu Ghenda, kiedy wydawał rozkazy Pekhalowi, s´wiadczył, z˙ e nieprzyjaciel si˛e boi, Althalus dotad ˛ uwa˙zał, z˙ e on jest przyczyna˛ obaw Ghenda, ale najwyra´zniej si˛e mylił. To ten rozczochrany chłopiec, który nie sko´nczył nawet dziesi˛eciu lat, wystraszył sług˛e Daevy. . . W porzadku, ˛ Althie — zamruczał mu w głowie głos Emmy. — Nadal ci˛e kocham. . . nawet je´sli spadłe´s o oczko ni˙zej. — Sa˛ w Arum lepsi wojownicy ni˙z ci z klanu Gwetiego, wodzu — mówił Khalor kilka godzin pó´zniej do Albrona w jego gabinecie — ale w budowie fortyfikacji nikt tamtym nie dorówna. Albron skinał ˛ głowa.˛ 249
— Gweti si˛e tylko ucieszy. On uwielbia takie zap˛edzanie przeciwnika w kozi róg, bo dostaje dzienna˛ stawk˛e zamiast zapłaty za konkretna˛ robot˛e. Jego ludzie sa˛ znacznie bardziej zaprawieni w machaniu łopatami ni˙z mieczami. — Nie przepadam wprawdzie za nimi, ale w tej sytuacji wła´snie takich mi trzeba. Nie chc˛e kogo´s w rodzaju Twengora, on jest zbyt nieprzewidywalny na ten rodzaj walki. — A jaka jest twoja ogólna strategia? — spytał Albron. — Nadal obmy´slam szczegóły, wodzu, ale trzymam w r˛ekawie kilka niespodzianek dla Pekhala i Gelty. — Tak? — Okazało si˛e, z˙ e Wektijczycy wcale nie sa˛ tacy potulni, jak nam si˛e zdawało. Kiedy trzeba broni´c stad, staja˛ si˛e całkiem bojowi. U˙zywaja˛ proc. . . i bynajmniej nie mam tu na my´sli dzieci˛ecych zabawek. Natkn˛eli´smy si˛e na pewnego młodego zucha, który ustrzelił trzech je´zd´zców Pekhala, bo napadli na jego owce. — Jak to, z procy? — Kamyk wystrzelony mi˛edzy oczy zabija człowieka. . . albo konia szybciej ni˙z cios miecza w brzuch. Ansusi Gelty poruszaja˛ si˛e konno, co mnie troch˛e martwiło, ale ju˙z przestało. Moga˛ zacza´ ˛c inwazj˛e na koniach, lecz je utraca,˛ zanim dotra˛ do okopów. I b˛eda˛ zmuszeni atakowa´c, nie majac ˛ poj˛ecia o taktyce walki piechoty. — Bardzo sprytnie, sier˙zancie. — To tylko poczatek, ˛ wodzu. Zamierzam ustawi´c klan starego Delura tu˙z przy polu bitwy, po zachodniej stronie. Znam par˛e osób w Plakandzie i wiem, z˙ e tamtejsi mieszka´ncy sa˛ jeszcze lepszymi je´zd´zcami od Ansusów, dlatego tam wła´snie wynajm˛e armi˛e kawalerzystów. Ci okra˙ ˛za˛ Wekti od wschodu. B˛eda˛ mieli na to tydzie´n, wi˛ec zda˙ ˛za˛ przed rozpocz˛eciem bitwy. Zaczekam, a˙z Ansusi osłabna˛ przy próbie ataku na fortyfikacje, i dopiero wtedy dam sygnał ludziom Delura i Plakandom, z˙ eby zaatakowali od tyłu. Nie sadz˛ ˛ e, by wielu przeciwników prze˙zyło. — Genialnie, Khalorze! Genialnie! — Te˙z mi si˛e to podoba, mój wodzu. Chciałbym jednak wypo˙zyczy´c twojego szwagra Melgora. B˛ed˛e musiał lata´c jak kot z p˛echerzem, z˙ eby wszystkiego dopilnowa´c, a wódz Gweti nie ka˙ze swym ludziom s´pieszy´c si˛e z kopaniem. Potrzebuj˛e kogo´s, kto stałby nad nimi i od czasu do czasu trzaskał batem. Fortyfikacje musza˛ by´c gotowe do ko´nca tygodnia, nawet gdyby biedaczek Gweti musiał si˛e obej´sc´ ni˙zsza˛ zapłata.˛ — Zajm˛e si˛e tym, sier˙zancie — obiecał Albron, starajac ˛ si˛e, by zabrzmiało to zdawkowo. ˙ co, prosz˛e? — Ze — My´sl˛e, Khalorze, z˙ e nadszedł czas, bym osobi´scie si˛e w to właczył. ˛ Jak dotad ˛ cały czas prowadz˛e interesy. Wiesz, z˙ e od s´mierci ojca nie brałem udziału
250
w z˙ adnej wojnie, zawsze tylko posyłałem ciebie. Mam tego do´sc´ , chc˛e by´c prawdziwym Arumczykiem. — Nie nadajesz si˛e, Albronie — odparł bez ogródek Khalor. — Szybko si˛e ucz˛e. Chcesz czy nie, ja tu jestem wodzem i zamierzam uda´c si˛e do Wekti, aby trzaska´c z bata nad karkami kopaczy Gwetiego. Khalor zamrugał z niedowierzaniem. — A czy zgodzisz si˛e przynajmniej zabra´c z soba˛ Melgora jako doradc˛e. . . i po to, z˙ eby pr˛ez˙ ył muskuły, kiedy jaki´s człowiek Gwetiego zacznie dyskutowa´c, ile trzeba czasu, aby wyrzuci´c z rowu jedna˛ łopat˛e ziemi? — W zasadzie moje stosunki ze szwagrem nie sa˛ najlepsze, ale jestem wodzem i potrafi˛e wydawa´c rozkazy. Zajm˛e si˛e tymi rowami, sier˙zancie. — U´smiechnał ˛ si˛e łobuzersko, niemal jak mały chłopczyk. — Dzieciak ze mnie, co? — Owszem, troch˛e. Skad ˛ ci si˛e to wzi˛eło, wodzu? — Z temperamentu. Pomimo wielu godzin, jakie sp˛edziłem na sumowaniu liczb i liczeniu stosów monet, nadal jestem Arumczykiem i na d´zwi˛ek rogu krew zaczyna mi si˛e burzy´c. To mo˙ze by´c najwa˙zniejsza wojna w historii Arum i nie zamierzam da´c si˛e wyrolowa´c. Khalor westchnał ˛ z rezygnacja.˛ — No tak, wodzu, tego si˛e spodziewałem. Wczesnym rankiem wrócił z Keiwonu Eliar. — Egzarsze Yeudonowi nie bardzo si˛e to wszystko podoba — zameldował. — On my´slał, z˙ e z˙ aden z jego pasterzy nie b˛edzie musiał kiwna´ ˛c palcem. Bardzo mu przypadła do gustu koncepcja, z˙ eby inni odwalili cała˛ robot˛e. Bheid jednak wybił mu ja˛ z głowy. — Tak? — zdziwił si˛e Althalus. — Dał mu do zrozumienia co´s w tym rodzaju: „Je´sli sam nie jeste´s zainteresowany walka,˛ to my tak˙ze nie b˛edziemy si˛e fatygowa´c”. I Yeudon w lot pojał, ˛ w czym rzecz. Dokad ˛ teraz idziemy? — Do dworu Gwetiego. Musimy jak najpr˛edzej doprowadzi´c kopaczy na miejsce. — Althalus spojrzał pytajaco ˛ na Dwei˛e, która siedziała przy stole, przewracajac ˛ leniwie karty Ksi˛egi. — Czy Gher rzeczywi´scie był taki bliski prawdy, kiedy mówił o drzwiach do Zawsze? — Mniej wi˛ecej. Czemu pytasz? — Bo chyba b˛ed˛e potrzebował wi˛ecej czasu, ni˙z mam. Podoba mi si˛e koncepcja, z˙ eby zgromadzi´c Arumczyków w korytarzach Domu, ale musz˛e to wszystko zorganizowa´c. Je´sli Eliar mo˙ze mnie zabra´c do poprzedniego tygodnia, b˛ed˛e miał czas na uruchomienie klanów i wszyscy znajda˛ si˛e na miejscach, zanim Pekhal i Gelta rozpoczna˛ atak. Nie lubi˛e jednak, kiedy czas mnie goni. Wtedy popełnia si˛e bł˛edy. 251
— Zajmiemy si˛e tym, mój drogi. Ka˙z ludziom Gwetiego zaczyna´c, a sam wró´c tutaj. Musz˛e wyja´sni´c Eliarowi kilka spraw. Drzwi do wszechczasu ró˙znia˛ si˛e nieco od drzwi do wszechprzestrzeni. Trzeba zastosowa´c inna˛ procedur˛e. — W porzadku. ˛ We´z jedna˛ beczk˛e, Eliarze, i chod´zmy do Gwetiego. Eliar poło˙zył na chwil˛e dło´n na r˛ekoje´sci No˙za i zmarszczył lekko brwi. Potem nagle skinał ˛ głowa,˛ jakby co´s usłyszał. — Od drzwi do wodza Albrona b˛edzie kawałek drogi. Podniósł beczk˛e i poprowadził Althalusa i Khalora na dół. — Althalusie, od jak dawna jeste´scie mał˙ze´nstwem? — spytał Khalor po drodze. — Co takiego? — Bo przecie˙z jeste´scie mał˙ze´nstwem. Ty i ta pani, która tu wszystkim rza˛ dzi. . . — Skad ˛ ci to przyszło do głowy? — A co, pomyliłem si˛e? — spytał z niedowierzaniem Khalor. — Zachowujecie si˛e jak ma˙ ˛z i z˙ ona. — No chyba! — roze´smiał si˛e Althalus. — Pewnie do tego dojdzie, ale najpierw trzeba pokona´c kilka technicznych trudno´sci. Na przykład uzyska´c pozwolenie jej rodziny, co mo˙ze okaza´c si˛e nieco kłopotliwe. — Tutaj — oznajmił Eliar. — Co jest po drugiej stronie? — spytał Althalus. — Wielkie drzwi, które otwieraja˛ si˛e wprost do sali, gdzie Gweti wydaje swoim ludziom rozkazy. — Lepiej, z˙ ebym ja mówił, Althalusie — zaproponował Khalor. — To ja załoz˙ yłem Gwetiemu uzd˛e na naradzie, wi˛ec b˛ed˛e wiedział, jak szarpa´c lejcami, z˙ eby skierowa´c go na wła´sciwa˛ drog˛e. — I w dodatku sprawi ci to frajd˛e, co? — odgadł Althalus, u´smiechajac ˛ si˛e zło´sliwie. — Ucieranie Gwetiemu nosa to jedna z moich ulubionych rozrywek — zachichotał Khalor. Eliar wprowadził ich do ogromnej, zat˛echłej sali, w której wódz Gweti siedział zgarbiony przy stole z nieoheblowanych desek i liczył monety. — Przyszedłem po twoich ludzi, wodzu Gweti — huknał ˛ od progu Khalor. Gweti szybkim ruchem starał si˛e zasłoni´c pieniadze. ˛ — Zaskakujesz mnie, sier˙zancie — rzekł. Nagle na jego zapadni˛etej twarzy ukazał si˛e chytry u´smieszek. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e was widz˛e. Przeoczyli´smy na naradzie pewien drobiazg. — Naprawd˛e? Zdawało mi si˛e, z˙ e wyczerpali´smy temat. Tyle a tyle za jednego człowieka za jeden dzie´n, tak? — Ach, z tym wszystko w porzadku ˛ — rzekł po´spiesznie Gweti. — Ale nie doliczyli´smy kosztów broni. Dobre miecze i topory sa˛ drogie, sier˙zancie. 252
— Dostarczymy wam bro´n, wodzu Gweti — wtracił ˛ si˛e Althalus. — Ale. . . — zaczał ˛ protestowa´c Gweti. — Wynajmujemy od was ciała, a nie ten złom, który trzymacie w magazynach. — A buty? — spytał niemal z rozpacza˛ Gweti. — Na niziny szmat drogi, ludzie na pewno zda˙ ˛za˛ zedrze´c podeszwy. — Tym zajmiemy si˛e tak˙ze. Nie próbuj mnie wykołowa´c, bo ci si˛e nie uda. Mo˙ze pogadamy, ile zamierzasz nam zapłaci´c za racje z˙ ywno´sciowe? Bo przecie˙z twoi ludzie musza˛ co´s je´sc´ . — To absurd! — wykrzyknał ˛ Gweti, wytrzeszczajac ˛ oczy. — Przecie˙z to twoi ludzie, Gweti. Karmienie ich nale˙zy do twoich obowiaz˛ ków, nie moich. Je´sli połowa wymrze z głodu, to twój problem. Płac˛e ci dzienna˛ stawk˛e za ka˙zdego człowieka, odliczam koszty wy˙zywienia, broni i butów, i jeste´smy kwita. — To niesprawiedliwe! ˙ — Zycie bywa niesprawiedliwe. Zdecyduj si˛e, Gweti. Je´sli to ci nie odpowiada, pójd˛e do Delura, a ty mo˙zesz wraca´c do liczenia swoich pieni˛edzy. Tylko szybko, bo nie mam czasu. Eliar postawił beczk˛e na stole, otworzył ja˛ i wyjał ˛ gar´sc´ złotych monet. — Nie jeste´s zbyt. . . — zaczał ˛ protestowa´c Gweti, ale zamilkł, kiedy Eliar wsypał monety z powrotem do beczki. — Umowa stoi? — spytał obcesowo Althalus. — W porzadku, ˛ ty złodzieju, niech b˛edzie. — Jak długo potrwa zbieranie ludzi? — Ju˙z tu sa,˛ szambelanie. Wydałem im rozkaz wymarszu z chwila,˛ kiedy mi zapłacisz. Chc˛e za miesiac ˛ z góry. — Wolne z˙ arty. Za tydzie´n. — Wykluczone! — Zabieraj beczk˛e, Eliarze, idziemy do wodza Delura. — Dobrze, ju˙z dobrze! Bez nerwów. Niech b˛edzie za tydzie´n. — Miło si˛e z toba˛ robi interesy, wodzu Gweti — rzekł sarkastycznie Althalus. — Zapła´c mu, Eliarze, i ruszamy. Andina nie lubi czeka´c. — Ale˙z mnie zmordowałe´s — poskar˙zył si˛e Eliar, kiedy kilka godzin pó´zniej wrócili do Domu. — To przeskakiwanie tam i z powrotem z wszechczasu do wszechprzestrzeni tak mnie wycie´nczyło, z˙ e chyba stałem si˛e przezroczysty. — Po prostu rób, co ci ka˙ze, i przesta´n rozczula´c si˛e nad soba˛ — ofuknał ˛ go Khalor, zerkajac ˛ na ot˛epiałych pobratymców Gwetiego człapiacych ˛ przez korytarze. — Wygladaj ˛ a˛ jak w pół´snie. — Co najmniej w pół´snie — zgodził si˛e Althalus. — A jednak ich umysły pracuja.˛ W tej chwili wydaje si˛e im, z˙ e maszeruja˛ przez góry Kagwheru. Nie maja˛ 253
kontaktu z prawdziwym czasem. W ciagu ˛ ostatniej godziny wierzyli, z˙ e z dziesi˛ec´ razy rozbijali obóz. Przed ko´ncem dnia znajda˛ si˛e w Wekti, ale b˛eda˛ przekonani, z˙ e szli przez miesiac ˛ lub dłu˙zej. Zosta´n z nimi na razie, rzu´c kilka rozkazów, by wiedzieli, z˙ e z nimi jeste´s. Tylko trzymaj si˛e z daleka od północnego skrzydła Domu, bo za godzin˛e zaczna˛ tam si˛e szwenda´c ludzie Delura. — Jak ci si˛e udaje utrzyma´c wszystko w ryzach? — To nieco skomplikowane, ale nie zapominaj, z˙ e jestem zawodowym złodziejem i przywykłem do komplikacji — zachichotał Althalus. — Co ci˛e tak s´mieszy? — Gher miał racj˛e. Płac˛e Gwetiemu i innym wodzom za okres najmu ich z˙ ołnierzy, ale Dom likwiduje czas, który normalnie oddziały sp˛edziłyby na marszu przez góry. Czuj˛e, z˙ e Gweti b˛edzie gł˛eboko zawiedziony, kiedy zwróc˛e mu ludzi zaledwie po dwóch tygodniach. — Masz złodziejska˛ dusz˛e, Althalusie — rzekł oskar˙zycielsko Khalor. — Dzi˛ekuj˛e, sier˙zancie. — To nie był komplement. — A to ju˙z zale˙zy od punktu widzenia. W porzadku, ˛ Eliarze, wracamy do ubiegłego tygodnia. Mam pewne plany wobec Smeugora i Tauriego. — Tak? — Chc˛e ich kompletnie odcia´ ˛c od kontaktów z Ghendem, dlatego b˛ed˛e nalegał, z˙ eby dowodzili swoimi lud´zmi osobi´scie, zamiast powierza´c to zadanie jakiemu´s kapitanowi. Musz˛e ich mie´c na oku. Althalus był bliski wyczerpania, kiedy wreszcie zgromadzili w Domu wszystkie arumskie klany. Opadł ci˛ez˙ ko na krzesło w jadalni. — Mógłbym spa´c przez tydzie´n — o´swiadczył. — Najwy˙zej półtorej doby — sprostowała Dweia. — Nie próbuj nas oszukiwa´c, Althie. Jeste´s w swoim z˙ ywiole. — To rzeczywi´scie niezła zabawa — przyznał. — Wła´sciwie nie zrobiłem nic konkretnego przez cały ten pracowity dzie´n, ale byłem w tylu miejscach, z˙ e teraz mam w głowie m˛etlik. Od wschodu sło´nca miałem do czynienia z o´smioma arumskimi klanami i nie pami˛etani ju˙z, ile razy przeszedłem przez Dom. — Jest jeszcze jedna rzecz do uzgodnienia — o´swiadczyła Andina. — Je´sli sadzisz, ˛ z˙ e Leitha i ja zamierzamy tu siedzie´c z zało˙zonymi r˛ekami, kiedy wy b˛edziecie si˛e bawi´c, lepiej przemy´sl to jeszcze raz. Nast˛epnym razem idziemy z wami. — O nie, nie. Nie b˛ed˛e was nara˙zał na niebezpiecze´nstwo, i to z dwóch stron. — Co to ma znaczy´c? — To si˛e wia˙ ˛ze ze sprawami chłopców i dziewczynek, no wiesz. Wynajmuj˛e z˙ ołnierzy, nie chłopców z chóru, a z˙ ołnierze, kiedy czego´s chca,˛ potrafia˛ by´c bar254
dzo obcesowi. Dla ciebie i Leithy Arumczycy mogliby si˛e okaza´c gro´zniejsi od Ansusów. — Czemu nie zostawisz tych spraw mnie? — spytała Dweia. — Zjedz kolacj˛e i id´z si˛e przespa´c. Jutro ci˛e czeka kolejny pracowity dzie´n. Głos ducha j˛eczał i zawodził w ciemno´sci, a echo tych j˛eków kładło si˛e cieniem na pagórkach Ansu. W dolinie ludzie toczyli wojn˛e na kamienie. Ostre były kraw˛edzie kamieni, czerwona była krew, a serce Pekhala na ten widok wzbierało rozkosza.˛ Ale oto Gelta, Królowa Nocy o ponurej twarzy, wspina si˛e na wzgórze na swym czarnym koniu, a jej kamienny topór płacze i płacze nad krwia˛ poległych przeciwników. — Uciekaja! ˛ — cieszyła si˛e Królowa Nocy. — Wszyscy pierzchna˛ przede ˙ mna,˛ mój straszliwy towarzyszu! I tak ju˙z b˛edzie zawsze, zawsze. Zaden człowiek nie o´smieli si˛e stawi´c czoła mej furii. — Jeste´s prawdziwa˛ Królowa˛ Nocy! — zawołał Pekhal. — Bo oto wydaje mi si˛e, z˙ e smak krwi na twym j˛ezyku jest tak samo słodki, jak na moim. Poucztujemy sobie tej nocy, nasycimy si˛e do woli ciałami naszych wrogów i noc napełni si˛e nasza˛ rado´scia.˛ — A dokad ˛ wybierzemy si˛e jutro, bracie? — spytała szorstko królowa o naznaczonej bliznami twarzy. — Całe Ansu jest moje, moje! Który kraj jako nast˛epny padnie powalony moja˛ niezłomna˛ wola? ˛ — Skieruj swój gniew ku temu miastu, które ludzie nazywaja˛ s´wi˛etym, i napełnij swój brzuch, bo oto si˛egn˛e r˛eka˛ w przyszło´sc´ i uzbroj˛e ciebie i twych stronników w cudowna˛ bro´n. Odrzu´c kamienny topór, Królowo Nocy, gdy˙z uzbroj˛e twe rami˛e w stal. Wtedy Awes na twój rozkaz porzuci Deiwosa, a pokłoni si˛e tobie, mnie i naszemu mistrzowi Ghendowi. I rozdzwonia˛ si˛e s´wiatynie ˛ Deiwosa na chwał˛e Daevy, a ich ołtarze spłyna˛ czerwona,˛ słodka˛ krwia.˛ — Awes b˛edzie mój, drogi bracie — szepn˛eła w ekstazie Królowa Nocy. — Deiwos zostanie usuni˛ety i Daeva na wieki b˛edzie rzadził ˛ s´wiatem! J˛ek rozpaczy ponownie wzniósł si˛e nad równina,˛ przechodzac ˛ niemal w pisk, ale serce Królowej Nocy było pełne szcz˛es´cia.
ROZDZIAŁ 23 Nast˛epnego dnia przy s´niadaniu wszyscy byli osowiali. — Czy˙zby´smy wszyscy mieli ten sam sen? — spytał Dwei˛e Gher dr˙zacym ˛ głosem. Przytakn˛eła. — Tak my´slałem. . . Co´s strasznie wyło w oddali, ale to chyba nie działo si˛e naprawd˛e? To znaczy, kiedy tych dwoje rozmawiało. . . nie mówili o tym, co si˛e naprawd˛e zdarzyło. Zmienili ró˙zne rzeczy, prawda? — Nie podobało si˛e im to, jak sprawy si˛e potoczyły, wi˛ec wrócili w przeszło´sc´ i je zmienili — wyja´sniła Dweia. — Gelta nigdy nie podbiła całego Ansu, a Pekhala poznała znacznie pó´zniej. Na bladej twarzy Leithy odmalowała si˛e zgroza. — Co ci jest, moja droga? — spytała z troska˛ Andina. — To nie było miłe spotkanie, ale. . . — zawahała si˛e nagle. — Ta rozmowa dotykała zaledwie powierzchni, Andino. W ich umysłach działy si˛e znacznie gorsze rzeczy. — Potrafisz to?! — wykrzyknał ˛ Bheid. — Przecie˙z byli tylko złudzeniem. Umiesz słucha´c my´sli złudzenia? — Nie mo˙zna było ich nie słysze´c — odrzekła słabym głosem. — Pekhal i Gelta sa˛ gorsi od zwierzat. ˛ Ta potworna rze´z napełniła ich dzika˛ rozkosza.˛ — Nie ciagn˛ ˛ ełabym tego tematu, Leitho — odezwała si˛e Dweia stanowczo. — Wyrzu´c z pami˛eci to, co słyszała´s. W ko´ncu to tylko sen, w dodatku przeznaczony głównie dla ciebie. — Dla mnie? — Ghend wie, kim jeste´s i co potrafisz. To przedstawienie odbyło si˛e wyra´znie na twój benefis. Próbował pokaza´c ci co´s tak ohydnego, z˙ eby´s ju˙z zawsze bała si˛e korzysta´c ze swego daru. Opancerz swoje serce, Leitho. On na pewno jeszcze b˛edzie próbował tej sztuczki. Boi si˛e ciebie i zrobi wszystko, aby ci˛e powstrzyma´c od wypełnienia tego, co ci przeznaczono. — Jest co´s, co musimy przemy´sle´c — o´swiadczył Althalus. — Tak? A co takiego? — zainteresowała si˛e Dweia. — Mówiła´s, z˙ e Ghend prawdopodobnie ju˙z od dłu˙zszego czasu przygotowuje 256
inwazj˛e. — Oczywi´scie. — Wi˛ec na pewno ma swoich ludzi na dworze natusa w Wekti oraz w s´wiatyni ˛ Kherdosa. — Jestem o tym przekonana. — Czyli z˙ e Andina miała racj˛e. Ona i Leitha musza˛ z nami jecha´c. — Nie ma mowy! — oburzył si˛e Bheid. — To zbyt niebezpieczne. — B˛edziemy je chroni´c — obiecał mu Althalus. — Chodzi o to, z˙ e Leitha b˛edzie nam potrzebna w Keiwonie. Musz˛e wiedzie´c, kto słu˙zy Ghendowi. — Skoro tak si˛e boimy o dziewcz˛eta, to mo˙ze przebierzemy je za chłopców? — zaproponował Gher. — Gherze — odezwała si˛e łagodnie Andina — dziewczynki wygladaj ˛ a˛ nieco inaczej ni˙z chłopcy. Ró˙znimy si˛e nieco kształtami, rozumiesz, co mam na my´sli? — I przesun˛eła dłonia˛ po przedzie sukni. Gher zaczerwienił si˛e gwałtownie. — Ach. . . wi˛ec mo˙ze znalazłoby si˛e co´s lu´zniejszego? Andina zachichotała zło´sliwie. — Nieładnie, moja droga — uj˛eła si˛e za chłopcem Leitha. Potem zerkn˛eła na Eliara. — Wódz Albron ma chyba słu˙zacych? ˛ — Nie nazwałbym ich słu˙zacymi. ˛ Ma stajennych i paru ludzi w kuchni, ale w zasadzie wszystkim zajmuje si˛e sam. — Czy w Wekti o tym wiedza? ˛ — Raczej nie. — Wi˛ec nie wiedza˛ tak˙ze, z˙ e Albron nie ma słu˙zby w normalnym tego słowa znaczeniu? — Bardzo w to watpi˛ ˛ e. Leitha zmierzyła Andin˛e wzrokiem. — Mo˙zesz wsta´c na chwil˛e? Andina podniosła si˛e z miejsca. — O co chodzi, Leitho? — Jeste´s niska. — To nie moja wina. — Sta´n przy niej, Gherze — za˙zadała ˛ Leitha. Chłopiec usłuchał. — Chyba nosza˛ ten sam rozmiar. . . A gdyby tak ubra´c ich jednakowo, tylko schowa´c włosy Andiny pod jaka´ ˛s czapka? ˛ — Mieliby´smy przebra´c si˛e za paziów? — domy´sliła si˛e Andina. — My´slisz, z˙ e w to uwierza,˛ Althalusie? — Mo˙ze i tak, zwłaszcza je´sli Albron zabierze jeszcze paru ludzi w liberiach. Pogadam z Yeudonem o stosownych kwaterach. Reszta s´wity nie b˛edzie z˙ ołnie-
257
rzami, wi˛ec nie pójdzie z wodzem kopa´c rowów. Ukryjemy w tej grupie Leith˛e, ju˙z ona znajdzie ró˙zne farbowane lisy. — Ty te˙z b˛edziesz paziem? — spytała Andina przyjaciółk˛e. — Jestem wy˙zsza od ciebie i Ghera, nie mogłabym udawa´c dziesi˛eciolatka. — Gładziła z namysłem Andin˛e po twarzy. — Jak my´slisz? Dobrze wygladałabym ˛ z broda? ˛ Bheid ryknał ˛ s´miechem i Leitha odwróciła si˛e do niego ze zło´scia.˛ — Przesta´n! — Jeszcze jedna˛ spraw˛e musimy rozwa˙zy´c przed waszym wyjazdem — rzekła Dweia. — To ty z nami nie jedziesz? — zdziwił si˛e Althalus. — Lepiej nie. Zostan˛e tutaj i b˛ed˛e z okna obserwowa´c naszych wrogów. W razie gdyby szykowali jakie´s niespodzianki, dam wam zna´c. — Od tego okna do Wekti jest bardzo daleko. — Do Deiki te˙z było daleko tej nocy, kiedy s´cigały ci˛e psy Kwesa, a jednak doskonale widziałam, co si˛e działo. To okno jest tam, gdzie ja zechc˛e, Althalusie. Chod´z i sam si˛e przekonaj. Poprowadziła go do okna, za którym nie było ju˙z gór Kagwheru, tylko trawiaste pagórki. — To Wekti? — spytał. — Tak, północne Wekti w pobli˙zu granicy z Ansu. Prawdopodobnie tu b˛eda˛ toczy´c si˛e walki. A poniewa˙z sier˙zant Khalor ma dowodzi´c naszymi siłami, pomy´slałam, z˙ eby postawi´c go tutaj, a nie na polu bitwy. B˛edzie lepiej widział, ale jest te˙z znacznie wa˙zniejszy powód. — Tak? — Sługa Ghenda, Koman, ma ten sam dar co Leitha. Je´sli Khalor znajdzie si˛e na polu bitwy, Koman przechwyci ka˙zdy jego rozkaz, zanim sier˙zant otworzy usta. Ale nie usłyszy nic, co dzieje si˛e tutaj. — Czy to nie za du˙ze wymagania wobec Khalora? Ma stad ˛ wydawa´c rozkazy? Wprawdzie potrafi gło´sno krzycze´c, ale nie na taka˛ odległo´sc´ . — Wła´snie dlatego potrzebujemy jeszcze jednych drzwi. — Poklepała kamie´n przy oknie. — Chyba tutaj. . . Nie b˛eda˛ dokładnie takie jak inne drzwi w Domu, wi˛ec dopilnuj, z˙ eby ró˙zniły si˛e wygladem. ˛ Wtedy Eliar b˛edzie wiedział, z˙ e to specjalne drzwi. — A dokad ˛ maja˛ prowadzi´c? — Dokad ˛ zechcemy. . . ale przede wszystkim do miejsc, które Khalor zobaczy z okna. Eliar b˛edzie przekazywał wojsku rozkazy sier˙zanta. — Nie widz˛e w tym wielkiej korzy´sci, Em. Przecie˙z Koman usłyszy Eliara tak samo jak Khalora. — Tylko wtedy, gdy b˛edzie wiedział, gdzie Eliar jest. Ale je´sli Eliar u˙zyje drzwi, b˛edzie mógł wchodzi´c i wychodzi´c tak szybko, z˙ e Koman nie zda˙ ˛zy go 258
namierzy´c. Troch˛e poeksperymentujemy, ale drzwi trzeba dorobi´c. Niech maja˛ łukowaty kształt, zawiasy z brazu ˛ i ozdobna˛ klamk˛e, to Eliar od razu b˛edzie wiedział, z˙ e nie sa˛ to zwykłe drzwi. U˙zyj słowa peri, to troch˛e bardziej oficjalne, i b˛edziemy je nazywa´c portalem. To wa˙zne, z˙ eby Eliar my´slał o nich jak o czym´s odr˛ebnym. Do roboty, Althalusie! — Zawsze do usług, Em. — Cofnał ˛ si˛e my´sla˛ w przeszło´sc´ i przypomniał sobie drzwi, które widział w s´wiatyni ˛ Dwei w Maghu. Skoncentrował si˛e na tym obrazie i powiedział: — Peri. — Bardzo ładne — pochwaliła go Dweia, kiedy drzwi znalazły si˛e na miejscu. — Dokładnie takich nam trzeba. Obróciła si˛e i spojrzała w drugi koniec pokoju, gdzie Eliar z Gherem siedzieli pogra˙ ˛zeni w rozmowie. Gher opowiadał co´s z zapałem, natomiast Eliar wygladał ˛ na lekko zmieszanego. — Eliarze — rzekła Dweia — podejd´z tutaj. Chc˛e ci co´s pokaza´c. — W tej chwili, Emmy. — Reszta te˙z niech popatrzy. Wszyscy zebrali si˛e przy oknie. — Nowe drzwi? — zauwa˙zyła Andina. — Dokad ˛ prowadza? ˛ — Tam — odpowiedziała jej Leitha, wskazujac ˛ za okno. — To chyba nie Kagwher? — spytał Bheid, wygladaj ˛ ac ˛ na zewnatrz. ˛ — Nie — odparła Dweia. — To północne Wekti, przypuszczalne miejsce naszych walk z Ansusami. Ten nowy portal nie jest taki jak inne drzwi w Domu. Tamte sa˛ połaczone ˛ z jednym, konkretnym miejscem, te za´s prowadza˛ wsz˛edzie tam, gdzie sobie z˙ yczymy. Kiedy rozpoczna˛ si˛e działania wojenne, sier˙zant Khalor stanie przy oknie, Eliar za´s b˛edzie przekazywał jego rozkazy na pole bitwy. — Zerkn˛eła na Leith˛e. — Ile czasu zwykle potrzebujesz, z˙ eby zagnie´zdzi´c si˛e w czyim´s umy´sle? — To zale˙zy od tego, gdzie ta osoba jest i ile innych ja˛ otacza. No i jeszcze od hałasu w pobli˙zu. W ogniu walki mo˙ze to by´c do´sc´ trudne. — Te˙z mi si˛e tak wydaje. Je´sli Eliar u˙zyje drzwi, z˙ eby przekaza´c z˙ ołnierzom rozkazy sier˙zanta, zda˙ ˛zy tu wróci´c, zanim Koman w ogóle si˛e zorientuje. — Przepraszam — wtracił ˛ si˛e Gher. — Sprawdz˛e tylko, czy dobrze zrozumiałem. Te drzwi przy oknie rzeczywi´scie prowadza˛ do dowolnego miejsca? — W zasadzie tak. — Wi˛ec i do Zawsze? Czyli Eliar mo˙ze przez nie wej´sc´ do tej wielkiej keiwo´nskiej s´wiatyni ˛ sprzed trzydziestu lat? — Tak, a czemu pytasz? — Co za drzwi! A gdyby tak je wypróbowa´c do tego, o czym przed chwila˛ rozmawiali´smy? — Mo˙zna spróbowa´c — zgodził si˛e bez przekonania Eliar, marszczac ˛ brwi w zamy´sleniu. — Nie jestem pewien, jak to miejsce b˛edzie wygladało. ˛ 259
— Chyba inaczej ni˙z wszystko, wła´snie o to chodzi. Spróbuj, zobaczymy, co si˛e stanie. — No dobrze — ustapił ˛ Eliar. Zapatrzył si˛e w przestrze´n, a jego r˛eka pow˛edrowała do ozdobnej klamki. Drzwi nagle si˛e zmieniły. Brazowe ˛ zawiasy i solidne deski znikn˛eły, zamiast eleganckiego łuku pojawiła si˛e bezkształtna dziura wypełniona absolutna˛ ciemnos´cia.˛ — Nie!!! — rozległ si˛e przera´zliwy krzyk Dwei. — Ja tylko próbowałem. . . — tłumaczył si˛e Eliar. — Przesta´n. Odepchnij t˛e my´sl z powrotem i nigdy wi˛ecej tego nie rób! Od nat˛ez˙ enia jej głosu zatrz˛esły si˛e s´ciany. Eliar cofnał ˛ si˛e i portal wrócił na swoje miejsce. — Co´s ty zrobił? — zapytała go Andina. — To nie mój pomysł. Gher chciał zobaczy´c, jak wygladaj ˛ a˛ drzwi do Nigdzie i Nigdy. — W ogóle nie dopuszczaj do siebie tego pomysłu! — krzyczała Dweia na chłopca. — Nie wa˙z si˛e nawet zastanawia´c! — To chyba nie jest a˙z tak niebezpieczne? — spytał Gher. — Zastanów si˛e, o co prosiłe´s Eliara. Co znajdowało si˛e za drzwiami, których o mały włos nie otworzył? — Nic takiego strasznego. Tylko pustka, prawda? Czego tu si˛e ba´c? Po prostu bardzo chciałem zobaczy´c nico´sc´ . Ostatnio sporo rozmy´slałem o Zawsze i Wsz˛edzie i zapragnałem ˛ obejrze´c, co jest po drugiej stronie. Wtedy przyszło mi do głowy poj˛ecie Nigdzie i Nigdy. Czy nie sa˛ to przypadkiem drzwi do Pró˙zni? — Tak wła´snie jest, Gherze. Ale Pró˙znia jest chciwa, wsysa w siebie, co tylko si˛e nawinie: ludzi, domy, ksi˛ez˙ yce, sło´nca, gwiazdy. Zostaw te eksperymenty, chłopcze. Od dzi´s nie wspominaj nawet Eliarowi o swoich dzikich pomysłach, dopóki nie omówisz ich ze mna.˛ A te drzwi, o których przed chwila˛ mu opowiadałe´s, sa˛ jedynymi, których nigdy nie otwieramy. — Szkoda, z˙ e nie mam osła — westchnał ˛ Eliar, uginajac ˛ si˛e pod ci˛ez˙ arem beczki, która˛ taszczył przez ulice Kherdonu w północno-zachodnim Plakandzie. — Jeden ju˙z tu jest — zauwa˙zył z u´smiechem Khalor. — Ma na imi˛e Eliar. — W jaki sposób poznałe´s faceta, z którym mamy si˛e spotka´c? — zapytał Althalus sier˙zanta. — Walczyli´smy po tej samej stronie kilka lat temu. Wypracowali´smy wspólnie pewna˛ taktyk˛e przeciwko armii Kaprów w Equero. Moja piechota miała zatrzyma´c Kaprów w jednym miejscu, a konnica Kreutera uderzy´c na nich od tyłu. — To jego imi˛e? — Kreuter? Tak. Jest wodzem plemienia we wschodnim Plakandzie. Z poczat˛ ku zajmował si˛e bydłem, ale zbił majatek, ˛ wynajmujac ˛ na boku konie armiom cywilizowanych krajów. Kiedy Plakandowie dowiedzieli si˛e, jak Arumczycy wzbo260
gacili si˛e na najemnikach, postanowili, z˙ e tak˙ze spróbuja.˛ Z Kreuterem dobrze mi si˛e układało. Wiedziałem, z˙ e mog˛e mu ufa´c, i dlatego o nim przede wszystkim pomy´slałem, kiedy przyszło mi do głowy, aby posła´c konnic˛e na tyły Ansusów. Je´sli Kreuter mi powie, z˙ e b˛edzie o okre´slonej godzinie w okre´slonym miejscu, to mog˛e na nim polega´c. — Musiałe´s nawiaza´ ˛ c mnóstwo tego rodzaju kontaktów przez te wszystkie lata. — Walczyłem na wielu wojnach i w ró˙znych miejscach, wi˛ec mam przyjaciół w wi˛ekszo´sci nizinnych krajów. — Jeste´s pewien, z˙ e Kreuter tu b˛edzie? — Przyje˙zd˙za ka˙zdego lata sprzedawa´c bydło handlarzom z cywilizowanych krajów. Je´sli nawet jeszcze go nie ma, to zapewne jest w drodze. . . chyba z˙ e ju˙z wyjechał. Pokr˛ec˛e si˛e po mie´scie i sprawdz˛e. Je´sli rzeczywi´scie jest w drodze — w t˛e czy tamta˛ stron˛e — to z łatwo´scia˛ go dogonimy, przecie˙z mamy te drzwi. — Khalor zatrzymał si˛e przed budynkiem z bali. Nad wej´sciem widniało byle jak wymalowane godło, ki´sc´ winogron. — To jego ulubiona ober˙za, spróbujmy najpierw tutaj. Wn˛etrze było do´sc´ obskurne i mocno cuchn˛eło. Mimo wczesnej pory siedziało tam ju˙z sporo hała´sliwych go´sci. — Mamy szcz˛es´cie — rzekł Khalor, zerkajac ˛ na wielkiego m˛ez˙ czyzn˛e siedza˛ cego na ławie. — To wła´snie Kreuter, ten w kacie. ˛ I w dodatku wydaje si˛e całkiem trze´zwy. Chod´zmy z nim pogada´c. Przepchn˛eli si˛e przez tłum do pot˛ez˙ nie zbudowanego wodza. Kreuter miał ciemnoblond włosy, szerokie bary, wielkie dłonie i brod˛e, która wygladała, ˛ jakby ja˛ przyci˛eto ostrym no˙zem. — A niech mnie licho, je´sli to nie mój stary kumpel Khalor! Co porabiasz w Plakandzie, przyjacielu? — Szczerze mówiac, ˛ szukałem ciebie. Jak ci si˛e wiedzie ostatnio? — Nie narzekam. A bo co? — Sprzedałe´s ju˙z swoje krowy? — Wła´snie wczoraj. Dałem sobie kilka dni luzu, z˙ eby to nale˙zycie uczci´c, zanim pogoni˛e ludzi z powrotem. — A wi˛ec złapałem ci˛e w sama˛ por˛e. Masz jakie´s powa˙zniejsze plany na nast˛epny miesiac? ˛ — W zasadzie nie. Czy co´s piszczy w trawie? — Kroi mi si˛e wojna i chyba b˛ed˛e potrzebował konnicy. Od razu pomy´slałem o tobie. Byłby´s zainteresowany? — Mo˙zemy pogada´c. Gdzie jest ta wojna? Dopiero co sko´nczyli´smy sp˛ed bydła, wi˛ec je´sli to gdzie´s w Perquaine, musiałby´s sporo zabuli´c. — Pieni˛edzy mamy dosy´c, a wojna jest niemal za waszym progiem.
261
— Naprawd˛e? Nie doszły mnie słuchy o z˙ adnych zamieszkach. Konkretnie gdzie? — W północnym Wekti. — Przecie˙z w Wekti nie ma o co si˛e bi´c. — Tu chodzi o ich poło˙zenie. Południowym Ansusom si˛e nudzi, wi˛ec postanowili ruszy´c przez Wekti do Medyo i Equero, aby si˛e tam zabawi´c i przy okazji co´s zyska´c. Moi mocodawcy woleliby, aby do tego nie doszło, a ju˙z na pewno nie z˙ ycza˛ sobie wojny w obr˛ebie ich miast. Wytyczyłem lini˛e obrony przez północne Wekti, aby powstrzyma´c inwazj˛e. Je´sli zostawimy to tak, jak jest, czeka mnie długie i nudne lato. — I dlatego chcesz, z˙ ebym ich zaszedł od tyłu? — domy´slił si˛e Kreuter. — W Kapros to si˛e sprawdziło. — Khalor wzruszył ramionami. — Ansusi na pewno rusza˛ hurmem na moje fortyfikacje, wi˛ec gdy uderzysz na tyły, nie wymkna˛ si˛e z pułapki. Płaca˛ mi za cało´sc´ roboty, nie od dnia, wi˛ec nie ma powodu, z˙ eby przeciaga´ ˛ c spraw˛e. Kreuter patrzył w sufit. — Ansusi wcale nie sa˛ tacy dobrzy, za jakich si˛e uwa˙zaja.˛ I konie maja˛ marne. . . A płaca jest godziwa? — Nie narzekam. — Szybka wojna za du˙ze pieniadze ˛ i przed zima˛ do domu, co? — Jak dobrze pójdzie. — Wi˛ec mo˙zesz na mnie liczy´c. — Musisz stawi´c si˛e na pozycji za pi˛ec´ dni — przeszedł do rzeczy Khalor. — Chciałbym, z˙ eby´s zatoczył du˙zy łuk na wschód, wtedy Ansusi si˛e nie zorientuja.˛ — To przecie˙z oczywiste, Khalorze. Sam wiem, jak to zrobi´c. A kiedy zobacz˛e jakie´s pieniadze? ˛ — Jak tylko towarzyszacy ˛ mi młodzieniec si˛egnie do swej drewnianej sakiewki — u´smiechnał ˛ si˛e szeroko Khalor. — Chyba nigdy dotad ˛ nie słyszałem o drewnianych sakiewkach. — To ostatni krzyk mody, wodzu Kreuterze — powiedział Althalus. — Otwieraj, Eliarze, i przejd´zmy do interesów. — Mo˙zna si˛e było tego spodziewa´c, egzarcho — mówił ze skrucha˛ Albron, kiedy zebrali si˛e w przestronnym apartamencie przygotowanym przez kapłanów Kherdosa dla arumskiego wodza. — Odkad ˛ arumskie klany zacz˛eły bra´c udział w wojnach cywilizowanych krajów, zostały ska˙zone tamtejszym sposobem mys´lenia. Szczerze mówiac, ˛ wolałbym zostawi´c słu˙zacych ˛ w domu. Nie potrzebuj˛e paziów ani stałych wró˙zbitów, kiedy walcz˛e na wojnie, ale z pewnych wzgl˛edów pozory okazały si˛e wa˙zniejsze od rzeczywisto´sci.
262
— Takie sa˛ skutki cywilizacji — pocieszał go Yeudon, u´smiechajac ˛ si˛e słabo. — Je´sli sadzisz, ˛ z˙ e arumscy wodzowie zanadto obcia˙ ˛zaja˛ si˛e słu˙zba,˛ to przyjrzyj si˛e wysokim dostojnikom ko´scielnym. — Zerknał ˛ z ciekawo´scia˛ na Leith˛e spowita˛ w długa˛ opo´ncz˛e z kapturem. — Czy Arumczycy rzeczywi´scie przywiazuj ˛ a˛ taka˛ wag˛e do jasnowidzów? — Owszem. Niektórzy z pomniejszych wodzów nie zmienia˛ nawet koszuli, dopóki nie zasi˛egna˛ porady. Ja w zasadzie z tego ju˙z wyrosłem. Je´sli wolno, zostawi˛e tu mojego pazia, jasnowidza i osobistego słu˙zacego, ˛ a sam udam si˛e do okopów. Zaraz si˛e przebior˛e w robocze ubranie i mo˙zemy rusza´c. Egzarcha Czarnych nie wynajał ˛ mnie do celów towarzyskich. — A wi˛ec zostawiam ci˛e, wodzu, aby´s mógł si˛e przygotowa´c. Yeudon skłonił si˛e lekko i opu´scił pokój. — Gładko ci poszło, wodzu — pochwaliła go Andina, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po urza˛ dzonym z wielkim przepychem apartamencie. Arya Osthosu miała na sobie czerwona˛ liberi˛e, taka˛ sama˛ jak Gher, a jej długie włosy kryła workowata czapka. — Bywałem czasem w cywilizowanych krajach, ksi˛ez˙ niczko — odparł Albron — wi˛ec wiem, jak si˛e takie sprawy rozgrywa. — Czy natrafiła´s na jaki´s s´lad szpiegów Ghenda? — spytał Leith˛e Bheid. — Nawet na kilka s´ladów. — Leitha zsun˛eła kaptur. — Jest paru ludzi w pałacu natusa, ale przede wszystkim skoncentrowani sa˛ tutaj, w s´wiatyni. ˛ Ghend dobrze wie, z˙ e natus Dhakrel w niczym mu nie zagra˙za. — Czy w s´wiatyni ˛ zanosi si˛e na co´s szczególnego? — spytał Althalus. — W gruncie rzeczy nie. Ci, których Ghend tu osadził, sa˛ tylko szpiegami, nie knuja˛ z˙ adnego spisku. Ale nie radziłabym wtajemnicza´c Yeudona w zbyt wiele spraw. Kr˛eci si˛e przy nim dwóch ludzi Ghenda, mógłby si˛e niechcacy ˛ wygada´c. — I tak zamierzali´smy trzyma´c go na dystans — zapewnił ja˛ Albron. — Lepiej nasu´n z powrotem kaptur. — Troch˛e tu ciepło. — Trudno, arumscy jasnowidzowie zawsze zasłaniaja˛ twarze. Chyba chca˛ sprawia´c tajemnicze wra˙zenie. — Albron wybuchnał ˛ s´miechem. — To wła´snie nasun˛eło mi pomysł, aby ci˛e przebra´c za jasnowidza. Ojciec wodza Twengora miał jasnowidza, który doradzał mu przez trzydzie´sci lat i dopiero po s´mierci okazało si˛e, z˙ e to była kobieta. — To lepsze od przyprawionej brody — przekonywała ja˛ Andina. — Wła´sciwie to nie mogłam si˛e ju˙z doczeka´c, kiedy zaczn˛e skuba´c i podkr˛eca´c wasy. ˛ .. — Na pewno byłaby´s bardzo przekonywajaca. ˛ . . dopóki nie zacz˛ełaby´s chodzi´c. — Jak to? — Szele´scisz, kochana. — Co takiego? 263
— Szele´scisz. Wszystko si˛e na tobie porusza, kiedy chodzisz. Nie zauwa˙zyłe´s tego, bracie Bheidzie? Bheid zaczerwienił si˛e lekko. — Zdawało mi si˛e, z˙ e jednak zauwa˙zyłe´s — ciagn˛ ˛ eła Andina. — Nie spuszcza z ciebie wzroku, kiedy obok niego przechodzisz, moja droga. Skoro tak bardzo lubisz szele´sci´c, to ja ch˛etnie. . . — Mo˙ze porozmawiamy o czym´s innym? — przerwał jej Bheid. — Zostawmy dzieci, Althalusie, niech si˛e bawia˛ — zaproponował Albron. — Khalor czeka na nas w okopach. — Słusznie. Eliar z dłonia˛ na klamce koncentrował si˛e przez chwil˛e. Potem otworzył drzwi i wyprowadził ich prosto na pachnacy ˛ s´wie˙za˛ ziemia˛ rów, który ludzie Gwetiego kopali w poprzek otwartych pastwisk północnego Wekti. — Ach, to wy! — ucieszył si˛e Khalor. — Były jakie´s problemy w Keiwonie? — Wszystko poszło gładko. — Albron rozejrzał si˛e dokoła. — Praca post˛epuje lepiej, ni˙z si˛e spodziewałem. — Gebhel zna si˛e na robocie. — Gebhel? Kto to taki? — Sier˙zant z klanu Gwetiego. Jak tylko wyrwie si˛e spod władzy swego wodza, robota pali mu si˛e w r˛ekach. Gweti zawsze powtarza swoim ludziom, z˙ eby przeciagali ˛ prac˛e, ile si˛e da. Oni u´smiechaja˛ si˛e grzecznie, ale i tak robia˛ po swojemu. Rozmawiałem z Gebhelem, gdy dotarli na miejsce, i zanim sko´nczyli´smy, on ju˙z zda˙ ˛zył wysła´c mierniczych, z˙ eby wytyczyli lini˛e okopu. To bardzo metodyczny facet i ma spore do´swiadczenie. — Khalor odwrócił si˛e i wskazał na wschód. — Linia tych wzgórz przebiega wzdłu˙z ło˙zyska wyschni˛etego potoku i wprost idealnie pasuje do naszych celów. Do okopów b˛edzie prowadziło strome zbocze, a to zawsze jest korzystne. Niemal z reguły wszystko stacza si˛e na dół, a Gebhel ma kilka ciekawych pomysłów, co mo˙zna by spu´sci´c Ansusom na łby, kiedy spróbuja˛ tu si˛e dosta´c. Niedługo sam wam wytłumaczy. Radz˛e uwa˙znie go wysłucha´c, wodzu, bo Gebhel to prawdziwy geniusz w sprawach okopów. — Nie wi˛ekszy od ciebie. — Ale˙z tak, wodzu. Nie jest za dobry do ataku, ale w obronie to mistrz. Potrafi zmusi´c wroga, by sam mu si˛e podło˙zył. To mo˙ze nie najlepsza metoda wygrywania wojen, ale unika si˛e strat, a je´sli nawet sprawa si˛e przeciaga, ˛ Gweti tylko si˛e z tego cieszy. Przeciwnicy Gebhela na ogół si˛e poddaja˛ po paru miesiacach ˛ bezskutecznej wspinaczki i kosztownych ataków na jego okopy. — To jest prawie tak dobre jak zwyci˛estwo. — Mo˙ze czasami, ale raczej nie tym razem. Niemniej podjałem ˛ ju˙z pewne kroki. Chc˛e, z˙ eby Gebhel utrzymał t˛e lini˛e i nic poza tym. Do ataku przeznaczam zupełnie inne siły, które maja˛ zlikwidowa´c Ansusów. Chod´zmy, wodzu Albronie, przedstawi˛e ci Gebhela, a potem Eliar, Althalus i ja musimy wraca´c do Domu. 264
Zamierzam przenie´sc´ ludzi starego Delura do Elkanu w północnym Equero, z˙ eby gdy przyjdzie czas, czekali w pogotowiu na naszej zachodniej flance. Sier˙zant Gebhel był zwalistym m˛ez˙ czyzna˛ z bujna˛ broda,˛ ale zupełnie łysym. Spod jego kiltu wystawały nogi grube niczym pnie drzew. Głos miał basowy, mówił sucho i beznami˛etnie. — Miło mi ci˛e pozna´c, wodzu Albronie — rzekł bez przekonania. — Czy Khalor wyja´snił ju˙z nasza˛ sytuacj˛e? — Jeste´smy tu, z˙ eby kopa´c rowy. — Nie o tym mówi˛e. Wiesz, z˙ e ja tu dowodz˛e, prawda? — Oczywi´scie, sier˙zancie. Ja tu si˛e tylko ucz˛e wojowania. Khalor mi mówił, z˙ e w obronie jeste´s najlepszy, wi˛ec mam nadziej˛e, z˙ e skorzystam. — To nie szkoła, wodzu. Nie mam czasu na prowadzenie wykładów. — B˛ed˛e ci schodził z drogi. Tego, czego mi trzeba, naucz˛e si˛e, obserwujac ˛ twoje poczynania. — Mam jeszcze co´s do załatwienia — powiedział Khalor — wi˛ec zostawiam panów przy rowach. Za chwil˛e wróc˛e. Althalus, Eliar i Khalor stali w drzwiach przy jednym z korytarzy północnego skrzydła Domu. — Na pewno si˛e nie pomyliłe´s, Eliarze? — spytał Khalor. — Jako´s nikogo nie wida´c. — To z pewno´scia˛ sa˛ te drzwi — upierał si˛e Eliar. — Ludzie Delura zaraz si˛e poka˙za.˛ Khalor burknał ˛ co´s pod nosem. Nagle zerknał ˛ z ciekawo´scia˛ na Althalusa. — A wła´sciwie co oni widza,˛ kiedy tak snuja˛ si˛e po tych korytarzach? — Góry Kagwheru. — A nie s´ciany i sufit? — Nie. Widza˛ drzewa, góry i niebo. To taka forma sugestii, sier˙zancie. Gdybym zaczał ˛ opowiada´c, jak goraco ˛ było ostatnio, zaraz by´s si˛e spocił. — Tobie zawdzi˛eczaja˛ takie wra˙zenia? Althalus si˛e roze´smiał. — Jestem wprawdzie dobry, ale nie a˙z tak. Dweia si˛e tym zajmuje. To jej Dom, wi˛ec w zasadzie wszystko dzieje si˛e tu według jej woli. A wła´sciwie na kogo my czekamy? — Na niejakiego kapitana Dreigona. To dowódca ludzi Delura. Walczyli´smy ju˙z razem na paru wojnach. Do kopania rowów nie nadaje si˛e tak dobrze jak Gebhel, ale w ataku nie ma sobie równych. — O, ju˙z ida˛ — szepnał ˛ Eliar, pokazujac ˛ w głab ˛ korytarza. Du˙za grupa ludzi w kiltach człapała w ich stron˛e. Na czele szedł m˛ez˙ czyzna o srebrzystosiwych włosach i pochmurnej twarzy. — Co tak długo, Dreigonie? — spytał Khalor. — Zbierałem jagody — odparł tamten ironicznie. — A ty skad ˛ si˛e tu wziałe´ ˛ s? 265
— Sprawdzam, czy nie spó´znicie si˛e na zabaw˛e. Je´sli masz kilka minut, to chyba powinni´smy pogada´c. — Dobrze. — Dreigon odwrócił si˛e do swych ludzi. — Id´zcie dalej, potem ´ agn was dogoni˛e. — Sci ˛ ał ˛ z głowy hełm i rozejrzał si˛e dokoła. — Nie znosz˛e gór. Miło na nie popatrze´c, ale ci˛ez˙ ko si˛e chodzi. — Racja — zgodził si˛e Khalor. — Jak Gebhel radzi sobie z rowami? — Wyprzedza troch˛e harmonogram, znasz go przecie˙z — odparł Khalor, wykrzywiajac ˛ si˛e zło´sliwie. — O tak. Czasem mi si˛e wydaje, z˙ e jest w połowie kretem. Par˛e lat temu w Perquaine walczyli´smy po przeciwnych stronach i musiałem atakowa´c jego okopy. Okazało si˛e to do´sc´ nieprzyjemne. A teraz kogo mamy przeciwko sobie? — Konnic˛e. . . przynajmniej na razie. Podobno pó´zniej wmiesza si˛e tak˙ze piechota, ale moi zwiadowcy jeszcze ich nie namierzyli. — A jakie´s pogłoski co do czasu? Khalor skinał ˛ głowa.˛ — Tu mieli´smy szcz˛es´cie. Jeden z moich zwiadowców przedarł si˛e przez zaro´sla i podsłuchał ich narad˛e. Mamy cztery dni od chwili rozpocz˛ecia zabawy. — Ale gdzie? Miło wiedzie´c kiedy, ale „gdzie” jest tak samo wa˙zne. — Nad tym wcia˙ ˛z jeszcze pracuj˛e. — Wi˛ec pracuj szybciej. Okopy Gebhela wytrzymaja˛ ze dwa tygodnie, bez wzgl˛edu na to, czym je obrzuca,˛ ale ja musz˛e zna´c miejsce, i to jak najpr˛edzej. Je´sli moi ludzie maja˛ biec na pole bitwy pi˛ec´ dziesiat ˛ mil, dostana˛ zadyszki. — Stoicie teraz do´sc´ blisko miasta Elkan w północnym Equero. Kiedy tam dotrzesz, dostaniesz dzie´n lub dwa na postój i przegrupowanie. Dam ci zna´c, gdy tylko si˛e dowiem, skad ˛ nastapi ˛ główny atak na okopy Gebhela. — Dobrze, umowa stoi. Naprawd˛e nie znosz˛e spó´znia´c si˛e na wojn˛e. — Bez ciebie, przyjacielu, byłaby niewa˙zna. Kiedy Eliar ponownie wprowadził Khalora i Althalusa do północnego Wekti, na zboczach poni˙zej cz˛es´ciowo gotowych okopów panował spory ruch, a wódz Albron wygladał ˛ na zadowolonego z siebie. — Ach, jeste´scie! Czy dopilnowali´scie, by kapitan Dreigon dotarł ze swymi lud´zmi do Elkanu? — B˛eda˛ tam dzi´s w nocy, wodzu — powiedział Khalor. — A co z pasterzami? — Zwiadowcy Gebhela widzieli, z˙ e kilka grup jest w drodze. Spójrz na ten stok, sier˙zancie. Namówiłem Gebhela, z˙ eby dodał co´s do tego lasu zaostrzonych pali, który zasadzili jego ludzie. Khalor wylazł z okopu i zerknał ˛ na zbocze. — Krzaki? Po co wplata´c krzaki mi˛edzy pale? 266
— To nie sa˛ zwykłe krzaki, sier˙zancie. Tutejsi Wektijczycy nazywaja˛ je piekielnymi. Je˙zyny z kolcami na trzy palce! Rosna˛ dziko nad rzeka.˛ Natknałem ˛ si˛e na nie przypadkiem przed paroma godzinami i gdy zatamowałem krew, przyszło mi na my´sl, z˙ e znakomicie nadaja˛ si˛e do umocnienia naszej barykady. — Ale nie próbowałe´s niczego nakazywa´c Gebhelowi? — Taki głupi nie jestem. Po prostu podałem mu gałazk˛ ˛ e tego dra´nstwa i powiedziałem: „Czy to nie interesujace?”. ˛ Zrozumiał w lot, o co chodzi. — Czyli to była tylko sugestia? — Wyłacznie. ˛ Znam si˛e na polityce znacznie lepiej ni˙z na wojnie, sier˙zancie. Nie próbowałem wchodzi´c Gebhelowi w parad˛e, je´sli to wła´snie ci˛e martwi. Nadal wydaje tu rozkazy, ale teraz słucha te˙z moich propozycji. — Jeste´s w tym lepszy, ni˙z my´slałem, wodzu — pochwalił go Khalor. — Ale czemu przerzedzili´scie pale tam, gdzie nie ma z˙ adnych krzaków? Poprowadzilis´cie Ansusom naturalne go´sci´nce prosto pod wasze drzwi. — To nie sa˛ z˙ adne go´sci´nce, tylko kanały. Kiedy ansuska jazda trafi na te krzaki, ich konie wyjda˛ z nich bardzo sponiewierane. Ani kłucie ostrogami, ani bat nie zmusza˛ ich do ataku na tego rodzaju barykady. Wtedy Ansusi zaczna˛ szuka´c łatwiejszych dróg. . . i znajda˛ je. Ale na ko´ncu b˛eda˛ na nich czeka´c wektijscy pasterze. Jak tylko pierwsze szeregi Ansusów znajda˛ si˛e w połowie zbocza, doskocza˛ wszyscy razem i wybija˛ ich do nogi. Na tych z tyłu natomiast poleca˛ z góry martwe konie. Gebhel jest prawie pewien, z˙ e kombinacja krzaków, kanałów i proc kompletnie zniweczy morale Ansusów i utrzyma ich z dala od okopów. Czy nie przeoczyli´smy czego´s jeszcze? Khalor si˛e z je˙zył. — Nie poganiaj mnie, wodzu — warknał. ˛ — Pracuj˛e nad tym. — A pracuj sobie — nadał ˛ si˛e Albron. — I tak omówili´smy ju˙z wszystko. Kiedy twoi przyjaciele nadejda,˛ nadal tu b˛edziemy. — I tylko to si˛e liczy, wodzu. Je´sli ty i Gebhel powstrzymacie ich tutaj, ja zaprowadz˛e Kreutera i Dreigona na ich pozycje. Poczekamy, a˙z Ansusi rzuca˛ wszystkie swoje siły, i wtedy dam rozkaz piechocie Dreigora i konnicy Kreutera, by uderzyli na tyły. Zrobimy z nich psie z˙ arcie na tym zboczu. — Dobry jest ten nasz wódz, co, sier˙zancie? — wykrzyknał ˛ entuzjastycznie Eliar. — Och, zamknij si˛e lepiej — odburknał ˛ Khalor. — Tak jest, sier˙zancie! — odrzekł posłusznie Eliar, zasłaniajac ˛ usta, by ukry´c chytry u´smieszek. W miar˛e upływu czasu Althalus robił si˛e coraz bardziej nerwowy. Okopy Gebhela na razie przypominały płytkie rowy i trudno było wierzy´c, z˙ e roboty si˛e zako´ncza˛ w terminie. 267
— Zostały nam tylko trzy dni, Eliarze — narzekał po kolacji w apartamencie Albrona w keiwo´nskiej s´wiatyni. ˛ — Je´sli okopy nie b˛eda˛ gotowe, Gelta przejedzie ludziom Gebhela po głowach. — Sier˙zant Khalor uwa˙za, z˙ e Gebhel posunał ˛ si˛e z robota˛ bardziej, ni˙z si˛e to wydaje — pocieszał go Eliar. — Najtrudniej jest przebi´c si˛e przez dar´n. Jak ju˙z si˛e ja˛ usunie, wszystko idzie gładko i znacznie szybciej. O ile wiem, ludzie Gebhela maja˛ ju˙z ten pierwszy etap za soba˛ i teraz jedna połowa kopie dalej, a druga ustawia pale i inne przeszkody nad brzegiem okopu. Sier˙zant jest przekonany, z˙ e zda˙ ˛za˛ na czas. W tym momencie do pokoju wtargn˛eła Andina. — Eliarze! — krzykn˛eła. — Musz˛e natychmiast uda´c si˛e do Osthosu! — Uspokój si˛e, Andino — rzekł Althalus. — Co si˛e stało? — Leitha zebrała tu informacje i udało si˛e jej odkry´c plany Ghenda. On chce na nowo wywoła´c wojn˛e w Treborei, to ma by´c jego nast˛epny ruch. Ten półgłówek z Kanthonu ju˙z gromadzi wojsko. Musz˛e wróci´c do Osthosu i ostrzec mojego szambelana. To bieganie od drzwi do drzwi jest bardzo zabawne, ale ja mam obowiazki. ˛ Prosz˛e ci˛e, Althalusie, pu´sc´ mnie do domu! Spełnij jej pro´sb˛e, Althalusie — zamruczał mu w głowie głos Dwei. — Sprawy wprawdzie nie wygladaj ˛ a˛ a˙z tak z´ le, jak jej si˛e wydaje, ale lepiej niech si˛e uspokoi. Co Ghend naprawd˛e zamierza? Chyba próbuje nas rozproszy´c. Wcia˙ ˛z jeszcze ci˛e wyprzedza, ale nie tak znów bardzo. Chce ci pomiesza´c szyki. Ten atak na Osthos mo˙ze by´c tylko trikiem, z˙ eby odciagn ˛ a´ ˛c nas od pozycji. Ghend wie o darze Leithy, wi˛ec jego ludzie w Keiwonie mogli podsuna´ ˛c jej fałszywa˛ informacj˛e. Wie o Leicie — odrzekł Althalus — ale na pewno nie o Gherze. Ten pomysł chłopaka, aby zebra´c wszystkie arumskie klany na korytarzach Domu, naprawd˛e pomógł nam wszystko zorganizowa´c. Teraz mog˛e w jednej chwili wysła´c ka˙zda˛ armi˛e w dowolne miejsce. Nie bad´ ˛ z taki pewny siebie, Althie. Ta nowa wojna w Treborei mo˙ze by´c podst˛epem. Ale nie wiemy nic na pewno, wi˛ec niech Andina rzeczywi´scie ostrze˙ze lorda Dhakana. Potem sprowad´z ja˛ natychmiast z powrotem do Keiwonu. Nie chc˛e, z˙ eby kr˛eciła si˛e tam bez opieki.
ROZDZIAŁ 24 Wczesnym rankiem nast˛epnego dnia Eliar wprowadził Althalusa i Andin˛e do gabinetu lorda Dhakana w osthoskim pałacu. Siwowłosy szambelan podniósł zza biurka gniewne spojrzenie. — Kto wam pozwolił. . . — zaczał ˛ i zaraz urwał. — Eliar? A có˙z ty tu robisz? — spytał z niedowierzaniem. — Wykonuj˛e rozkazy. — O, jest i Althalus! To naprawd˛e ty? — Ostatni raz poddałem si˛e kontroli. Miło mi, z˙ e zastaj˛e ci˛e w dobrym zdrowiu, lordzie Dhakanie. — Jeszcze oddycham, je´sli to miałe´s na my´sli. Zdawało mi si˛e, z˙ e chciałe´s sprzeda´c Eliara do kopalni soli w Ansu. — Postanowiłem go jednak zatrzyma´c, milordzie. Czasem jest bardzo u˙zyteczny. — A mnie ju˙z nawet nie poznajesz, Dhakanie? — spytała ura˙zonym tonem Andina, nadal przebrana za pazia. — Moja arya! Gdzie˙ze´s si˛e podziewała? Od ponad roku przetrzasam ˛ cały s´wiat w poszukiwaniu waszej wysoko´sci! Andina impulsywnie rzuciła mu si˛e na szyj˛e. — Kochany Dhakan! Jak˙ze za toba˛ t˛eskniłam! — Althalusie, nic z tego nie rozumiem. Co zrobiłe´s z moja˛ arya? — No có˙z. . . mo˙zna powiedzie´c, z˙ e ja˛ wypo˙zyczyłem. — Raczej uprowadziłe´s — sprostował Dhakan. — To nie jego wina, drogi Dhakanie. Wykonywał rozkazy kogo´s, komu oboje słu˙zymy. — Zmieniła´s si˛e, aryo Andino. — Urosłam troch˛e, co? — za´smiała si˛e arya. — Jakim cudem w ogóle ze mna˛ wytrzymywałe´s? Przecie˙z byłam niezno´sna. — Có˙z. . . Mo˙ze troch˛e. — Troch˛e? Byłam potworem! Czy zechcesz przyja´ ˛c moje gorace ˛ przeprosiny za wszystkie kłopoty, jakich ci przyczyniłam po wstapieniu ˛ na tron? Okazywałe´s mi wprost nadludzka˛ cierpliwo´sc´ . Powiniene´s przeło˙zy´c mnie przez kolano 269
i spu´sci´c t˛egie lanie. — Andino! — Czy nie powinni´smy ju˙z i´sc´ ? — wtracił ˛ si˛e Eliar. — Mamy mnóstwo spraw do załatwienia. — On ma racj˛e, Andino — zreflektował si˛e Althalus. — Owszem. Zawsze kiedy ma racj˛e, jest taki denerwujacy. ˛ — Rozumiem, z˙ e twoje uczucia wobec tego młodzie´nca tak˙ze si˛e zmieniły? — spytał Dhakan. — W pewnym sensie. Jako´s odechciało mi si˛e go zabija´c, ju˙z wol˛e dokarmia´c. W ko´ncu to nie jego wina, z˙ e zabił mojego ojca. Teraz ju˙z wiem, kto ponosi za to odpowiedzialno´sc´ . Eliar mi go zabije, czy to nie miło z jego strony? — Althalusie, nic z tego nie rozumiem. ´ — Swiat zmierza ku zagładzie, lordzie Dhakanie, ale moi towarzysze i ja chcemy temu zapobiec. Wyja´snij mu, Andino, co mogło si˛e sta´c. Naprawd˛e nie mamy wiele czasu. — Postaram si˛e streszcza´c — obiecała. — Zamieszki, o których wspomniał Althalus, nie były przypadkowe. Stoi za nimi pewien człowiek z Nekwerosu, który ma niemal wsz˛edzie popleczników i zmierza do opanowania całego s´wiata. Ten głupek z Kanthonu te˙z go cz˛es´ciowo popiera i tylko patrze´c, jak znów zapuka do naszych bram. — Czy wynajał ˛ arumskich bojowników? — Nie, sa˛ poza jego zasi˛egiem. To ja wynaj˛ełam wszystkich zdatnych do słu˙zby Arumczyków. Dhakan zbladł. — Aryo Andino! Przecie˙z ogołocisz nasz skarbiec ze szcz˛etem! Ile obiecała´s tym barbarzy´ncom? — Althalus dostarczył nam s´rodki. Nie kosztuje mnie to ani grosza. Eliarze, powiedz mu, co ma robi´c. Niech wie, czego si˛e spodziewa´c. — Dobrze, Andino. A wi˛ec, milordzie, z grubsza wyglada ˛ to tak: nie jeste´smy pewni, kiedy Kantho´nczycy uderza˛ na wasze terytorium, ale prawdopodobnie nastapi ˛ to do´sc´ szybko. Zebrali´smy armi˛e i przyjdziemy wam z pomoca,˛ ale w tej chwili jeste´smy uwikłani w inna˛ wojn˛e i najpierw musimy doprowadzi´c ja˛ do ko´nca. Wiem, z˙ e macie dobrych z˙ ołnierzy, w ko´ncu sam z nimi walczyłem. — Nawet pami˛etam — zauwa˙zył sucho Dhakan. — Nie wiemy, jak wielkie siły Kanthon chce na was rzuci´c, ale prawdopodobnie szybko was zdziesiatkuj ˛ a.˛ Nie utrzymacie si˛e długo na otwartej przestrzeni, wi˛ec nawet nie próbujcie. Najlepiej b˛edzie gra´c na zwłok˛e. Zabijcie jak najwi˛ecej wrogów bez nara˙zania si˛e na straty — drobne potyczki, zasadzki i tak dalej. Cały czas si˛e cofajcie, tak jak robił ojciec Andiny. Mury miasta to wasza jedyna ´ agnijcie przewaga. Sci ˛ swoich z˙ ołnierzy do s´rodka i zamknijcie bramy. Obiecuj˛e, z˙ e zanim sko´nczy si˛e wam z˙ ywno´sc´ , przyjdziemy na odsiecz. 270
— Nie mog˛e zosta´c, Dhakanie — powiedziała Andina swym wibrujacym ˛ głosem. — Musisz sam utrzyma´c miasto. Nie pozwól nieprzyjacielowi zniszczy´c Osthosu. — Mog˛e tylko obieca´c, z˙ e si˛e postaram — odparł z powatpiewaniem ˛ Dhakan. — Czas b˛edzie naszym wrogiem tak samo jak Kanthon. Mimo najlepszych ch˛eci nie da si˛e zebra´c armii w ciagu ˛ jednej nocy. — W razie potrzeby b˛edzie przy tobie Eliar. Masz moje solenne słowo. — Raz jeszcze zarzuciła mu ramiona na szyj˛e i serdecznie go wycałowała. — Do zobaczenia, drogi przyjacielu! Dopiero koło południa Eliar z Althalusem odnale´zli sier˙zanta Khalora i wodza Albrona w okopach nad wschodnim brzegiem rzeki Medyo. — Tak si˛e nie robi, wodzu — tłumaczył sier˙zant. — Tylko idiota urzadza ˛ zmasowany atak wzdłu˙z szerokiego ogólnego frontu. Normalna strategia polega na tym, by zebra´c oddziały w jednym konkretnym punkcie, a potem uderzy´c nagle i zdecydowanie jak dzida.˛ — Ale gdzie? — Ba, w tym cały problem. Nie mamy poj˛ecia, w którym miejscu nas napadna.˛ Wiemy tylko, z˙ e nastapi ˛ to pojutrze. — Nie mo˙zemy si˛e domy´sli´c? — Mog˛e co najwy˙zej wymieni´c kilka miejsc, w których ja bym atakował. Kiedy si˛e planuje główne uderzenie, wybiera si˛e zwykle teren o sprzyjajacym ˛ ukształtowaniu, na przykład las osłaniajacy ˛ nasze ruchy, łagodnie nachylony stok, słabsze punkty obrony i tak dalej. Potem typuje si˛e kilka znacznie oddalonych miejsc i rzuca si˛e tam par˛e batalionów z zadaniem przeprowadzenia dywersji. Ma to na celu odciagni˛ ˛ ecie sił obrony z pozycji, co jednocze´snie zmusza nieprzyjaciela do uruchomienia rezerw. A kiedy nastapi ˛ prawdziwy atak, obro´ncy nie maja˛ ju˙z z˙ adnych oddziałów zdolnych go odeprze´c. — Rozumiem — odrzekł z namysłem wódz Albron. — Czyli najlepsza˛ strategia˛ b˛edzie zignorowa´c te pierwsze ataki i czeka´c na główny. — Wła´snie, tylko skad ˛ mo˙zna wiedzie´c, który z nich jest tym głównym? Par˛e lat temu uczestniczyłem w wojnie w Perquaine i mój przeciwnik nale˙zał do tych, co to „poczekamy, zobaczymy”. Ale go przechytrzyłem, bo ruszyłem do głównego ataku o pierwszym brzasku, a dopiero gdy siedziałem nieprzyjacielowi na karku, dałem sygnał do wszcz˛ecia dywersji. On jednak uznał za dywersj˛e wła´snie ten pierwszy atak i dlatego odciagn ˛ ał ˛ główne siły, kierujac ˛ je przeciwko pozorowanym. — Zupełnie jak w jakiej´s grze, prawda? — To najlepsza gra na s´wiecie — odparł Khalor z niespodziewanym u´smiechem. — Słowo „strategia” oznacza przechytrzenie wroga i rozpoznanie wszyst271
kich sztuczek, jakich u˙zywa, by ci˛e oszuka´c. Wojny rozgrywa si˛e tu — klepnał ˛ si˛e w czoło — a nie w z˙ adnych okopach. W tej chwili gotów jestem odda´c miesi˛eczny z˙ ołd za informacj˛e, gdzie Pekhal planuje główne uderzenie. — Doprawdy? — wtracił ˛ si˛e Althalus. — Mo˙zesz mi to da´c na pi´smie? — Tobie na pewno nie. — Psujesz cała˛ zabaw˛e. — Chyba widz˛e, do czego zmierzasz, Althalusie — odezwał si˛e Eliar. — W gruncie rzeczy wiesz dobrze, z˙ e na jedno twoje słowo Bheid przebije si˛e nawet przez sufit. — Ach, on tu wróci. . . niebawem. Nie chc˛e nara˙za´c Leithy na z˙ adne niebezpiecze´nstwo. Sprowadzimy ja˛ do okopów jutro wieczorem i pozwolimy pomyszkowa´c troch˛e w umy´sle Pekhala. Nim zaczna˛ si˛e walki, b˛edzie z powrotem w Keiwonie. — A nie mo˙zna by sprowadzi´c jej ju˙z dzi´s? — zapytał Albron. — Mieliby´smy wi˛ecej czasu na przygotowania. — Nie potrzebujemy czasu, mój wodzu — przypomniał mu Eliar. — Wła´snie od tego sa˛ drzwi. — Pekhal prawdopodobnie te˙z ma swoje drzwi — zauwa˙zył Althalus. — Dlatego Leitha powinna si˛e tu znale´zc´ nie wcze´sniej ni˙z dwana´scie godzin przed bitwa.˛ Ghend wie o jej zdolno´sciach i mógłby jej podsuna´ ˛c fałszywa˛ informacj˛e. Jes´li kazał Pekhalowi i Gelcie rozpocza´ ˛c atak tutaj, a Leitha ten rozkaz przechwyci, zgromadzimy nasze główne siły wła´snie tutaj, ale je´sli przed północa˛ wyda nowe dyspozycje, to nawet z pomoca˛ drzwi mo˙zemy nie zda˙ ˛zy´c si˛e przegrupowa´c. — Czy to znaczy, z˙ e Leitha musi odnale´zc´ Pekhala? — spytał Khalor. — Szeregowi z˙ ołnierze nie maja˛ zwykle poj˛ecia, gdzie naprawd˛e sa.˛ Czy Pekhal mo˙ze ja˛ oszuka´c? Je´sli na przykład ciagle ˛ my´sli „tam” zamiast „tu”? — Jest na to za mało bystry — odpowiedział Althalus. — Potrafi mówi´c kłamstwa, ale my´slenie kłamstwem zdecydowanie wykracza poza jego mo˙zliwo´sci. Gelta mo˙ze by´c bardziej przekonujaca, ˛ ale bez przesady. To prostaki, sier˙zancie, nie mo˙zna si˛e po nich spodziewa´c niczego niezwykłego czy skomplikowanego. A je´sli chodzi o strategi˛e, wcia˙ ˛z jeszcze sa˛ na poziomie „pali´c, raba´ ˛ c, zabija´c”. Zreszta˛ przekonamy si˛e jutro, jak przyjdzie Leitha. — Z południa nadciagaj ˛ a˛ jacy´s ludzie — powiedział Eliar. — Chyba to Salkan ze swymi pasterzami. — Szybko si˛e uwin˛eli — zauwa˙zył Albron. — Bo nie maja˛ za du˙zo ekwipunku, wodzu. — Khalor osłonił oczy r˛eka˛ i popatrzył na zbli˙zajacych ˛ si˛e pasterzy. — Beznadziejni! — prychnał. ˛ — Co? — zdziwił si˛e Albron. — Nie umieja˛ nawet porzadnie ˛ maszerowa´c. Wygladaj ˛ a˛ jak banda uczniaków na wakacjach, rozwlekli si˛e po całej okolicy.
272
— Zbieraja˛ kamyki do proc, sier˙zancie — wyja´snił Althalus. — To bardzo wa˙zne, z˙ eby wybra´c wła´sciwe. — Kamyk to kamyk. — Wcale nie. Znalazłem kiedy´s wprost idealny, ale nosiłem go przy sobie pi˛ec´ lat, zanim znalazłem odpowiedni cel. Był doskonale okragły, ˛ wielko´sci kurzego jaja i wa˙zył dokładnie tyle, ile powinien. — I co nim ustrzeliłe´s? Mo˙ze jelenia? — zainteresował si˛e Eliar. — Nie, mój chłopcze. Nie marnowałbym takiego kamyka na jelenia. — Althalus za´smiał si˛e złowieszczo. — Ostatecznie u˙zyłem go w Kagwherze. Był tam facet, który deptał mi po pi˛etach z powodu pewnego kradzionego drobiazgu, zreszta˛ niezbyt cennego. Po tygodniu miałem go do´sc´ , wi˛ec posłałem mu ten kamyk. . . prosto mi˛edzy oczy. I zaraz przestał mnie s´ciga´c. — Westchnał ˛ gł˛eboko. — Ale kamyka wcia˙ ˛z mi z˙ al. — Nie pozwol˛e na to! — wybuchnał ˛ Bheid, kiedy nast˛epnego dnia Althalus przedstawił mu swój plan w keiwo´nskiej s´wiatyni. ˛ — Nawet nie dopuszczam do ˙ siebie tej my´sli! Zeby wystawia´c moja˛ Leith˛e na takie niebezpiecze´nstwo? — Twoja˛ Leith˛e? — mrukn˛eła jasnowłosa dziewczyna. — Dobrze wiesz, o co mi chodzi. — Tak, chyba wiem. Sprawy ruszyły do przodu, co? Mo˙ze powinni´smy o tym pogada´c. . . jak wróc˛e z okopów. — Nie pójdziesz do z˙ adnych okopów! Zabraniam ci! — Zabraniasz? — w łagodnym zwykle głosie Leithy nagle zad´zwi˛eczała stal. — Nie jestem twoja˛ własno´scia.˛ „Moja Leitha” to jedno, a „zabraniam” całkiem co innego. — Przecie˙z nie mówiłem. . . — Bheid zaplatał ˛ si˛e w słowach. Potem spróbował innego tonu: — Naprawd˛e, Leitho, wolałbym, z˙ eby´s tam nie szła. Oszalej˛e, je´sli co´s ci si˛e stanie! — Ju˙z oszalałe´s, skoro my´slisz, z˙ e mo˙zesz mi rozkazywa´c. — Lepiej ugry´z si˛e w j˛ezyk, bracie Bheidzie — poradziła Andina. — Powiniene´s czasem pomy´sle´c, zanim chlapniesz, co ci s´lina na j˛ezyk przyniesie! — Nie wystawiam jej na z˙ adne niebezpiecze´nstwo — zapewnił Althalus kapłana. — W tych okopach jest cała armia ludzi, którzy b˛eda˛ jej pilnowa´c, a zreszta˛ wi˛ekszo´sc´ czasu i tak sp˛edzi w Domu. B˛edzie tylko musiała pochodzi´c po korytarzach, a˙z za którymi´s drzwiami wyczuje Pekhala i Gelt˛e. Sier˙zant Khalor musi wiedzie´c, kiedy planuja˛ główny atak, z˙ eby móc poczyni´c stosowne przygotowania, a tylko Leitha mo˙ze ich usłysze´c. Jak zdob˛edzie potrzebne informacje, Eliar odprowadzi ja˛ tutaj i nast˛epne tygodnie b˛edziesz mógł sp˛edzi´c na przeprosinach i leczeniu pogryzionego j˛ezyka. — Zerknał ˛ w zachodnie okno. — Niedługo zajdzie sło´nce, pora na nas, Eliarze. 273
— Czy to naprawd˛e bezpieczne? — spytała Andina. — Absolutnie. — Skoro tak, to czemu nie mieliby´smy pój´sc´ wszyscy? Brat Bheid b˛edzie si˛e trzasł ˛ nad Leitha, a Gher i ja obejrzymy sobie wasze przygotowania i mo˙ze co´s wam podpowiemy. Moje sugestie nie sa˛ wprawdzie wiele warte, ale Gher to co innego, prawda? — To nie zaszkodzi, Althalusie — poparł ja˛ Eliar. — Gher nie widzi s´wiata w taki sam sposób jak my, wi˛ec rzeczywi´scie mo˙ze podsuna´ ˛c nam co´s, co nikomu nie przyszło do głowy. Punkt dla niego, skarbie — zamruczała Dweia. — Dobrze, wszystko mi jedno — poddał si˛e Althalus, podnoszac ˛ r˛ece. — Idziemy, Eliarze. — Wedle rozkazu. Wkrótce dotarli do Khalora i Albrona siedzacych ˛ w rowie niedaleko brzegu Medyo. Eliar rozgladał ˛ si˛e bacznie. — Gdzie Gebhel? — spytał. — Zaproponowałem, by rzucił okiem na dalsza˛ lini˛e okopów, par˛e mil stad ˛ na wschód — odparł Khalor. — Powiedziałem mu, z˙ e barykady wygladaj ˛ a˛ tam troch˛e słabo. Wiem, gdzie jest, w ka˙zdej chwili mo˙zemy tam pój´sc´ . Gebhel to porzadny ˛ facet, ale zbyt t˛epy, z˙ eby zrozumie´c co´s z tego — zerknał ˛ z dezaprobata˛ na reszt˛e towarzystwa za plecami Eliara. — Wiesz, Althalusie, pora nie jest odpowiednia na podziwianie widoków. — To nie mój pomysł, sier˙zancie. — Niech si˛e trzymaja˛ z daleka od wykopu — burknał ˛ sier˙zant i spojrzał na Leith˛e, która wcia˙ ˛z miała na sobie strój jasnowidza. — A ty włó˙z kaptur. Ksi˛ez˙ niczka Andina wyglada ˛ jak pa´z, wi˛ec nie zwróci na siebie uwagi, ale z˙ ołnierze Gebhela mogliby si˛e wzburzy´c na sam twój widok. — Jak sobie z˙ yczysz, sier˙zancie. Co mam tu wykry´c? — Musz˛e wiedzie´c, gdzie Pekhal i Gelta zamierzaja˛ zgromadzi´c swe główne siły. Prawdopodobnie stamtad ˛ nastapi ˛ atak. — Je´sli maja˛ takie drzwi jak my, moga˛ na nas uderzy´c z dowolnego miejsca — zauwa˙zył Eliar. — Wiem. B˛edziesz musiał jutro nie´zle si˛e uwija´c. Naoliw dobrze zawiasy drzwi do „innego miejsca”, bo mo˙ze b˛edziesz musiał błyskawicznie przerzuci´c ludzi Gebhela. Zaczniemy od ustawienia ich w okopach naprzeciwko najwi˛ekszego skupiska sił wroga. Je´sli Pekhal i Gelta przeskocza˛ gdzie indziej, musimy im odpowiedzie´c. — To znaczy, z˙ e mam wypatrywa´c znacznej liczby z˙ ołnierzy? — upewniła si˛e Leitha. 274
— Około trzydziestu tysi˛ecy — odparł Khalor. — To nie powinno by´c trudne. Tak wielkie skupisko ludzi jest do´sc´ hała´sliwe. — Leitha skrzywiła si˛e lekko. — Eliarze, na wszelki wypadek zaczniemy od jednomilowych skoków. Nie mam praktyki w słuchaniu na du˙za˛ odległo´sc´ . Je´sli oka˙ze si˛e, z˙ e słysz˛e na jedna˛ mil˛e, mo˙zemy stopniowo wydłu˙za´c dystans. — Wła´snie o czym´s pomy´slałem — odezwał si˛e Gher. — Czy˙zby´smy o czym´s zapomnieli? — zaniepokoił si˛e Khalor. — Mo˙zliwe. — Gher zerknał ˛ na Eliara. — Mo˙zesz wstawi´c drzwi, gdzie tylko zechcesz, tak? — Z dokładno´scia˛ do pół palca. Bo co? Gher oparł r˛ek˛e na ziemi tu˙z nad kraw˛edzia˛ okopu. — A na przykład tu? ˙ te˙z nam to nie przyszło do — Dobry bo˙ze! — wykrzyknał ˛ Albron. — Ze głowy, sier˙zancie! Przecie˙z moga˛ po prostu przej´sc´ nad wszystkimi naszymi barykadami i kanałami, po czym znale´zc´ si˛e w okopach, zanim si˛e zorientujemy, z˙ e nadchodza! ˛ — Niekoniecznie, wodzu — rzekł Eliar, kładac ˛ dło´n na r˛ekoje´sci No˙za. — Chyba wiem, jak do tego nie dopu´sci´c, ale najpierw musz˛e pomówi´c z Emmy. — Nie mamrocz pod nosem — warknał ˛ Khalor. — Gadaj! — Wszystko zale˙zy od tego, jak blisko nasze drzwi sa˛ od tych w Nahgharashu. Je´sli schodza˛ si˛e s´ci´sle, musz˛e tylko otworzy´c nasze, kiedy oni otworza˛ swoje. — No i s´wietnie — prychn˛eła Andina. — Wtedy zamiast najecha´c Wekti, zaatakuja˛ Dom. — To ju˙z moja sprawa, Andino. Nie b˛eda˛ wiedzieli, gdzie sa,˛ podobnie jak kapitan Dreigon. Przejada˛ przez swoje drzwi w Nahgharashu, potem przez moje trafia˛ do Domu, a nast˛epnie przez inne moje drzwi wyjada˛ u podnó˙za wzgórz. Je´sli uda mi si˛e ustawi´c wszystkie troje drzwi dostatecznie blisko siebie, doprowadz˛e do tego, z˙ e napastnicy b˛eda˛ szar˙zowa´c na to wzgórze do ko´nca lata. — Nagle zachichotał. — Co ci˛e tak s´mieszy? — spytał Khalor. — Bo oni prawdopodobnie nawet nie zobacza˛ tych drzwi, a je´sli dobrze pokombinuj˛e, z˙ adna ich strzała nie trafi w naszych ludzi, tylko spadnie u stóp wzgórza. To znaczy, z˙ e ilekro´c napna˛ łuki, b˛eda˛ strzela´c do własnych rezerw na tyłach. — Ale´s to zgrabnie wymy´slił! — ucieszył si˛e Gher. — A wtedy nasi nie b˛eda˛ musieli nic robi´c, tylko sta´c i patrze´c, jak z´ li wybijaja˛ si˛e nawzajem! — Chyba nas troch˛e poniosło — rzekł Khalor. — Trzymajmy si˛e tego, co mamy na miejscu. Czy usłyszała´s co´s z drugiej strony, Leitho? — Wiedziałe´s, z˙ e c´ wier´c mili w gór˛e rzeki stoi par˛e setek Ansusów? Khalor pokiwał głowa.˛ — Moi ludzie ich obserwuja.˛ Ansusi buduja˛ tratwy. Jutro tu˙z przed s´witem zapewne spłyna˛ w dół rzeki, ale daleko nie zajada.˛ Gebhel szykuje im powitalna˛ 275
niespodziank˛e. — Jest te˙z pewna liczba je´zd´zców. Przeprawiaja˛ si˛e przez wzgórza po ansuskiej stronie. — Konne patrole — skwitował Khalor. — Nic wa˙znego. — A teraz mil˛e na wschód, Eliarze — poprosiła Leitha. Przeskok nastapił ˛ tak szybko, z˙ e Althalusowi tylko mignał ˛ Dom, i ju˙z byli z powrotem w okopie. Leitha koncentrowała si˛e, marszczac ˛ czoło. — To ci sami ludzie. Spróbujmy pi˛ec´ mil dalej. — Dobrze — zgodził si˛e Eliar i poprowadził ich przez drzwi, które najwyra´zniej tylko on widział. — Ciagle ˛ ci sami — narzekała Leitha. — Sa˛ słabsi, ale to wcia˙ ˛z ci sami. Przeskoczmy o dziesi˛ec´ mil! Zdaje si˛e, z˙ e si˛egam dalej, ni˙z my´slałam. — Na pewno nikogo nie przepu´sciła´s? — spytał Khalor. — Gdyby byli gdzie´s blisko, tobym ich słyszała. Sprawdzili w ten sposób około siedemdziesi˛eciu mil, ale oprócz paru konnych patroli Leitha nie widziała nic godnego uwagi. Dopiero koło północy nagle si˛e zatrzymała. — Tutaj! — o´swiadczyła triumfalnie. Zaraz jednak znów zmarszczyła brwi. — Nie. . . To raczej nie sa˛ główne siły, o które pytałe´s, sier˙zancie. Tu sa˛ najwy˙zej cztery setki i chyba urzadzili ˛ sobie co´s w rodzaju zabawy. — Stary ansuski zwyczaj. Jak s´wiat s´wiatem, z˙ adna ansuska armia nie szykowała si˛e do ataku na trze´zwo. Na ogół pija˛ przedtem na umór. — Ale jest ich tylko cztery setki — zauwa˙zył Albron. — Mo˙ze to jeden z tych dywersanckich oddziałów, o których wspominałe´s? — Prawdopodobnie. Idziemy dalej. — Czekajcie! — krzykn˛eła Leitha. — Co si˛e stało? — spytał Althalus. — Trafiłam na Pekhala! I na Gelt˛e! — Gdzie? — spytał Khalor. — Nie jestem pewna. . . Chwileczk˛e. Podniosła głow˛e i zapatrzyła si˛e w gwiazdy. — Tam ich chyba nie ma — upomniała ja˛ Andina. — Cicho! Staram si˛e przebi´c przez cały ten pijacki jazgot. Ale niestety ich zgubiłam. . . — Nagle si˛e u´smiechn˛eła. — Och, to naprawd˛e sprytne! — Co jest sprytne? — spytał Althalus. — Z tamtej strony wzgórz jest wielka jaskinia. . . ciagnie ˛ si˛e przez dobre pół mili. Tam wła´snie kryja˛ si˛e tysiace ˛ ludzi i koni. Jak zrozumiałam, stamtad ˛ nastapi ˛ atak. . . ale dopiero po wschodzie sło´nca. Ci, którzy popili si˛e do nieprzytomno´sci, nic nie wiedza˛ o tych w jaskini. My´sla,˛ z˙ e sa˛ przeznaczeni tylko do dywersji. Czuj˛e, z˙ e to sprawka Komana. 276
— Kto to jest Koman? — spytał Albron. — Towarzysz Ghenda. Ma ten sam dar co ja i wie, jak go wykorzysta´c. Zgromadził tych pijaków pomi˛edzy mna˛ a wojskiem, poza tym s´ciany jaskini tak˙ze głusza˛ d´zwi˛eki. Mogłabym w ogóle nic nie usłysze´c, gdyby Koman i ten były kapłan Argan nie wyszli na chwil˛e z jaskini, z˙ eby pogada´c na osobno´sci. Wymieniali uwagi na temat Pekhala i Gelty. . . niezbyt pochlebne zreszta.˛ Mam wra˙zenie, z˙ e do´sc´ cz˛esto urywaja˛ si˛e gdzie´s razem, aby da´c upust swym uczuciom. . . Ale do rzeczy. To na pewno jest to miejsce, sier˙zancie. O pierwszym brzasku ci zapici awanturnicy rozpoczna˛ działania dywersyjne. B˛eda˛ si˛e tłukli tu˙z poza zasi˛egiem strzału z łuku, b˛eda˛ hałasowa´c, wymachiwa´c pochodniami i po krótkim czasie odjada.˛ A mniej wi˛ecej w godzin˛e po wschodzie sło´nca ci z jaskini. . . Cicho! — sykn˛eła nagle. — Co´s tu jest nie tak. . . — Wydała stłumiony okrzyk. — Patrzcie! Przechodza˛ przez swoje drzwi! Althalus rozejrzał si˛e szybko. Na tyłach okopu co´s błysn˛eło i nagle w otwartych na o´scie˙z drzwiach ukazał si˛e Khnom. Za jego plecami mign˛eło miasto w ogniu, ale zaraz Gelta odepchn˛eła Khnoma i ruszyła do okopu, wywijajac ˛ archaicznym kamiennym toporem. — Eliarze, za toba! ˛ — wrzasnał ˛ Althalus. Ale okrutna bro´n Gelty opadała ju˙z na tył głowy młodego Arumczyka. Eliar zda˙ ˛zył jeszcze wykona´c półobrót w odpowiedzi na ostrze˙zenie, ale nie uchroniło go to przed ciosem. Upadł na twarz w s´wie˙za˛ ziemi˛e okopu. Gelta wydała triumfalny wrzask, po czym Khnom wciagn ˛ ał ˛ ja˛ z powrotem przez ohydny portal. Gdy tylko oboje znale´zli si˛e po drugiej stronie, z ognistych czelu´sci Nahgharashu rozległ si˛e rechot Ghenda. — I co, Althalusie? To chyba załatwia spraw˛e! Nagle portal z tyłu okopów znikł, zostawiajac ˛ po sobie tylko echo szyderczego s´miechu.
ROZDZIAŁ 25 — Nie!!! — krzykn˛eła przera´zliwie Andina, biegnac ˛ do Eliara. Opadła na kolana przy bezwładnym ciele i przywarła do niego z rozpaczliwym łkaniem. Zabierz ja˛ od niego, Althalusie — rozległ si˛e suchy głos Dwei. — Tylko pogarsza sytuacj˛e! To on z˙ yje? — spytał milczaco ˛ Althalus. Jasne, z˙ e z˙ yje. Rusz si˛e! Althalus stanowczo odciagn ˛ ał ˛ rozhisteryzowana˛ dziewczyn˛e od Eliara. — Przesta´n, Andino — powiedział, silac ˛ si˛e na spokój. — Nie jest zabity, tylko ci˛ez˙ ko ranny, wi˛ec nie potrzasaj ˛ nim tak! Odsu´n si˛e, Althalusie. Musz˛e pomówi´c z Leitha.˛ — Poczuł, jak Dweia spycha go z drogi. — Leitho, to ja. Masz zrobi´c dokładnie to, co ci powiem. — To był podst˛ep! — j˛ekn˛eła Leitha.˛ — Powinnam si˛e zorientowa´c, z˙ e za łatwo mi idzie. . . — Teraz nie mamy czasu na wyja´snienia. Musz˛e wiedzie´c, jak ci˛ez˙ ko Eliar jest ranny. — Zawiodłam was, Dweio! — łkała Leitha.˛ — Wszystko, co dotyczyło tej jaskini, było pułapka,˛ a ja w nia˛ wpadłam! — Do´sc´ ! — rzuciła ostro Dweia. — Musisz wnikna´ ˛c do mózgu Eliara. Chc˛e wiedzie´c, co si˛e tam dzieje. Oczy Leithy stały si˛e nieobecne. — Nic tam nie ma, Dweio — szepn˛eła po chwili bezradnie. — Jego umysł jest zupełnie pusty. — Masz wnikna´ ˛c do mózgu, nie do umysłu. Wejd´z gł˛ebiej. Pomi´n wszystkie my´sli i dotrzyj do dna. O tak. Kilka nieskoordynowanych obrazów mign˛eło w umy´sle Althalusa. — A to mo˙zliwe? — spytała z niedowierzaniem Leitha.˛ — Zrób to. Nie kłó´c si˛e ze mna,˛ musz˛e wiedzie´c, jak ci˛ez˙ ko jest ranny. Blada twarz Leithy wykrzywiła si˛e od intensywnego wysiłku. — Nie tak — usłyszał swój głos Althalus. Przez jego s´wiadomo´sc´ przemkn˛eło wi˛ecej obrazów. — Ach. . . Teraz rozumiem. Nigdy dotad ˛ tego nie próbowałam. — Leitha˛ si˛e 278
uspokoiła, oczy miała utkwione w przestrze´n. — Bardzo tam ciemno. . . Z tyłu mózgu widz˛e krwawienie. — Jak silne? Czy krew tryska? — Nie, ale mocno cieknie. — Tego si˛e obawiałam. Sier˙zancie, musimy go przenie´sc´ . Rannego trzeba ogrza´c, a nam zapewni´c dobre s´wiatło. — Nie jeste´s ju˙z Althalusem, prawda? — spytał Khalor, wpatrujac ˛ si˛e w jego twarz. — To ja, Khalorze. Musiałam wykorzysta´c Althalusa, nie mam czasu, by wcieli´c si˛e we własna˛ posta´c. Sprowad´z kilku ludzi, z˙ eby przenie´sli Eliara, tylko niech nim nie trz˛esa.˛ — Potrafisz go wyleczy´c, pani? Ta wied´zma roztrzaskała mu głow˛e jednym ciosem. . . — Niezupełnie. Eliar uchylił si˛e akurat w chwili uderzenia. Ale musimy si˛e s´pieszy´c. Trzeba go zabra´c w jakie´s spokojne miejsce, gdzie b˛ed˛e mogła si˛e nim zaja´ ˛c. — Gebhel ma namiot na tym wzgórzu za okopem — zaproponował Albron. — To jego stanowisko, z którego doglada ˛ kopaczy. — B˛edziemy musieli je zaja´ ˛c. W pobli˙zu nie ma innego stosownego miejsca. Zbior˛e ludzi. — Dzieja˛ si˛e tu rzeczy, których nie rozumiem — rzekł wódz Albron, zerkajac ˛ na Althalusa. — Dweia mówi do nas ustami Althalusa, wodzu — wyja´snił mu Bheid. — Ona jest w Domu, a my tutaj. Prawdopodobnie mogłaby u˙zy´c innego sposobu, ale tak jest szybciej i wygodniej. Grzmiacy ˛ głos dobiegajacy ˛ znikad ˛ mógłby s´cia˛ gna´ ˛c zbyt wiele uwagi. Dweia mówi do nas przez Althalusa od poczatku ˛ naszej znajomo´sci. — Ona uleczy Eliara, prawda? — spytał Albron z troska˛ w głosie. — Bez tych drzwi nie mieliby´smy z˙ adnej szansy. — Nagle rzucił mu ostre spojrzenie. — O to im od poczatku ˛ chodziło, tak? Cała ta sprawa z pijanymi Ansusami i wojskiem w jaskini to tylko zwykły podst˛ep, z˙ eby s´ciagn ˛ a´ ˛c nas do tej cz˛es´ci okopu i z˙ eby mogli zabi´c Eliara. Bo bez Eliara i drzwi nie byłoby mowy o obronie. — To si˛e zmieni, gdy tylko Eliar stanie na nogi — zapewnił go Althalus. — A je´sli nie? — Prosz˛e ci˛e, daj spokój tym „a je´sli”. Mamy i bez tego do´sc´ zmartwie´n. Posterunek Gebhela mie´scił si˛e w wielkim namiocie z kilkoma pryczami, prymitywnym piecykiem i stołem zarzuconym mapami i wykresami. Sze´sciu odkomenderowanych przez Khalora Arumczyków wniosło Eliara do s´rodka w zaimprowizowanej lektyce i ostro˙znie uło˙zyło go na pryczy twarza˛ w dół. 279
Wejd´z, Leitho — usłyszał Althalus milczace ˛ wezwanie Dwei, skierowane do dziewczyny. — Ty i Althalus musicie ze soba˛ współpracowa´c. Mózg Eliara krwawi i nie ma sposobu, by go zdrenowa´c. Byłoby lepiej, z˙ eby Gelta uderzyła ostrzem topora. Gdyby rozłupała mu czaszk˛e, krew znalazłby uj´scie. Teraz uj´scia nie ma. Je´sli to potrwa zbyt długo, ci´snienie krwi zmia˙zd˙zy mózg i Eliar umrze. Chcesz powiedzie´c, Em, z˙ e mamy zdja´ ˛c mu tył głowy? ˙ Nie bad´ ˛ z s´mieszny, Althalusie. Zeby obni˙zy´c ci´snienie, potrzebne sa˛ tylko dwie dziurki w tyle czaszki. Gdy Leitha okre´sli dokładne miejsce krwawienia, u˙zyjesz słowa z Ksi˛egi i otworzysz te dziurki. Tylko tyle? To brzmi tak. . . mechanicznie, zupełnie jakbym zakładał dreny. Bo mniej wi˛ecej o to chodzi. I to go wyleczy? Nic wi˛ecej nie potrzeba? To tylko pierwszy krok. Reszta b˛edzie mo˙zliwa dopiero po obni˙zeniu ci´snienia. Zaczynajmy, teraz liczy si˛e ka˙zda minuta. Przede wszystkim potrzebujemy wi˛ecej s´wiatła. Powiedz leuk. Dach namiotu ma s´wieci´c tak jak kopuła w wie˙zy. Dobrze. Co´s jeszcze? Niech kto´s sprowadzi którego´s z pasterzy. B˛eda˛ nam potrzebne pewne ro´sliny do sporzadzenia ˛ kataplazmu i wywaru. Pasterze lepiej ni˙z Arumczycy znaja˛ tutejsze zioła. — Gher! — zawołał Althalus. — Znajd´z rudego Salkana, niech tu przyjdzie. — W tej chwili. Trzeba b˛edzie najpierw ogoli´c Eliarowi tył głowy — poleciła Dweia. — Bheidzie, czy twoja brzytwa jest dobrze naostrzona? — Oczywi´scie. — Dobrze. Dweia chce, z˙ eby´s ogolił Eliarowi tył głowy. — Althalusie! — zaprotestowała Andina. U´spij ja.˛ Powiedz „leb”. Tylko by przeszkadzała, zreszta˛ nie powinna tego oglada´ ˛ c. Masz racj˛e — odrzekł milczaco ˛ Althalus. Gło´sno powiedział: — Andino! — Słucham. — Leb, Andino. Leb. Oczy aryi zaszły mgła.˛ Padła bez zmysłów w ramiona Althalusa. Przeniósł ja˛ na druga˛ stron˛e namiotu i uło˙zył na wolnej pryczy. — Jak si˛e do tego zabierzemy, Dweio? — spytała Leitha. — Gdy tylko Bheid go ogoli, odnajdziesz dokładne miejsce krwawienia i poka˙zesz je Althalusowi palcem na czaszce. Wtedy on za pomoca˛ słowa bher ostro˙znie przebije dziurki. Wypłynie krew i ci´snienie od razu spadnie. — Czy kto´s to ju˙z kiedy´s robił? — spytała z powatpiewaniem ˛ Leitha. — Niezbyt cz˛esto — przyznała Dweia. — Wi˛ekszo´sc´ tych, którzy uwa˙zaja˛ si˛e za uzdrawiaczy, to szarlatani. Maja˛ bardzo ograniczona˛ wiedz˛e o funkcjonowaniu ludzkiego organizmu. Ale kilku utalentowanych uzdrawiaczy zetkn˛eło si˛e z tym 280
problemem. Niestety, nie mieli odpowiednich narz˛edzi, a tych, których u˙zywali, nie dezynfekowali, poniewa˙z nie rozumieli niebezpiecze´nstwa infekcji. Althalus nie b˛edzie u˙zywał młotka ani dłuta czy my´sliwskiego no˙za. Przebije dziurki za pomoca˛ słowa z Ksi˛egi, a okład powinien zapobiec infekcji. Powinien. . . Wyczułem w twoim głosie pewne wahanie — zauwa˙zył Althalus. — Gdyby tak pój´sc´ o zakład, jak wielkie byłyby szans˛e? Pół na pół. . . mo˙ze troch˛e wi˛ecej. Ale przecie˙z nie mamy wyboru, prawda? Nie, raczej nie mamy. Gher wprowadził do namiotu rudowłosego pasterza Salkana. — No, znalazłem go wreszcie. Jak Eliar? — Tak sobie — odparł Bheid, wycierajac ˛ brzytw˛e w zmi˛eta˛ szmat˛e. — Czemu golisz mu włosy? — Althalus musi dosta´c si˛e do skóry, a włosy przeszkadzaja.˛ — Jak Eliar si˛e przebudzi, pocz˛estuje ci˛e za to maczuga.˛ Ale głupio b˛edzie wygladał ˛ bez włosów. . . — Salkanie, musimy sporzadzi´ ˛ c kataplazm — przemówiła Dweia ustami Althalusa. — Potrzebujemy pewnych li´sci i korzeni. Eliar jest ci˛ez˙ ko ranny i chcemy zapobiec infekcji. — Dobrze wiem, czego ci trzeba, mistrzu Althalusie — powiedział Salkan. — Sam wyleczyłem kilka poranionych owiec. . . Masz jaki´s dziwny głos, nic ci nie jest? — Stało si˛e co´s nieprzewidzianego — wyja´sniła Dweia. — Jestem troch˛e spi˛ety. Jakich ro´slin u˙zywacie zwykle do kataplazmów? Salkan wymienił kilka nazw, których Althalus nie rozpoznał. — Mo˙ze si˛e i nadadza˛ — orzekła z aprobata˛ Dweia. — Ale poszukaj drzewa z zielonymi jagodami i je´sli znajdziesz, przynie´s mi troch˛e. — Te jagody sa˛ trujace, ˛ mistrzu Althalusie. — Wygotujemy trucizn˛e — zapewniła go Dweia. — A pozostałe składniki zneutralizuja˛ to, co zostanie. Okład z zielonych jagód zapobiega infekcji i wstrzymuje krwawienie. Ale potrzebuj˛e jeszcze kilku ro´slin do wywaru. — I wymieniła nazwy. — Dobrze wiesz, co robisz? — spytał z powatpiewaniem ˛ Salkan. — Zaufaj mi. Id´z z nim, Gherze, i zabierz koszyk. Jagody przynie´scie jak najpr˛edzej, musza˛ gotowa´c si˛e dłu˙zej ni˙z inne składniki. — Jak sobie z˙ yczysz, Emmy. I obaj wyszli z namiotu. Rozpal ogie´n, Althalusie, i nastaw kilka garnków wody. Kiedy zacznie si˛e gotowa´c, powiedz gel, z˙ eby wod˛e oczy´sci´c. My´slałem, z˙ e gel znaczy „zamrozi´c”. 281
No tak, w pewnym sensie. Mam zamrozi´c wrzatek? ˛ Przecie˙z to absurd! Tak trzeba, skarbie, zaufaj mi. To forma oczyszczenia. Powtórzymy to jeszcze kilka razy przy sporzadzaniu ˛ okładu i lekarstwa, które podamy Eliarowi, jak przebijesz otwory w czaszce. Ty te˙z b˛edziesz musiał umy´c sobie r˛ece tym wywarem. Wszystko, co dotknie Eliara, ma by´c idealnie czyste. Nie rozumiem, Em. Czysto´sc´ jest dobra, brud zły. Co tu jest do rozumienia? Bad´ ˛ z milsza, dobrze? Ale to kiedy´s zejdzie? — spytał Althalus, patrzac ˛ na swoje dłonie, które włas´nie umył w dziwnym wywarze z kilku ro´slin. — Trudno mi b˛edzie wytłumaczy´c, dlaczego mam zielone r˛ece. Z czasem si˛e wytra.˛ Teraz przemyj tym głow˛e Eliara i zaczynamy. Posłuchaj mnie uwa˙znie, Althalusie. Nie chcemy wtargna´ ˛c mu do głowy z impetem, wi˛ec za ka˙zdym razem wymawiaj słowo bher bardzo łagodnie. Na poczatku ˛ wystarczy tylko przebi´c si˛e przez skór˛e. Potem natrafisz na cienka˛ warstw˛e mi˛es´ni i znów powiesz bher. Nast˛epnie zatamujesz krew tamta˛ lniana˛ s´ciereczka˛ i nim zabierzesz si˛e do wiercenia ko´sci, przemyjesz ran˛e zielonym wywarem. Podczas borowania przepłukuj otwór, z˙ eby usuna´ ˛c odłamki. Powtarzali´smy to ju˙z kilka razy, Em. Jeden raz wi˛ecej nie zaszkodzi. Upewnijmy si˛e, z˙ e wiesz, co masz robi´c, zanim zaczniesz. I kiedy przebijesz si˛e przez ko´sc´ czaszki, natychmiast si˛e zatrzymaj. Mi˛edzy ko´scia˛ a mózgiem jest twarda membrana. Przepłuczesz starannie ran˛e i zało˙zysz tampon. Dopiero wtedy przebijesz membran˛e. Masz jeszcze jakie´s pytania? Chyba omówili´smy ju˙z wszystko. Dobrze. Zaczynaj. Jasnoczerwona krew trysn˛eła Althalusowi prosto w twarz. Ma mocne serce — zauwa˙zyła Dweia, kiedy Althalus ocierał krew z czoła i oczu. Skad ˛ wiesz? — rozległ si˛e w jego głowie milczacy ˛ głos Leithy. Za ka˙zdym uderzeniem serca tryska jak z fontanny. ˙ te˙z wy, kobiety, mo˙zecie tak na zimno o tym rozprawia´c! — wykrzyknał Ze ˛ oskar˙zycielsko Althalus. — Eliar tu le˙zy, nie jaki´s cieknacy ˛ kubeł! Nie bad´ ˛ z taki sentymentalny — upomniała go Dweia. — Lepiej przyłó˙z okład do rany i bierz si˛e do nast˛epnego otworu po lewej stronie. Jak my´slisz, ile ich jeszcze potrzeba? 282
To zale˙zy od tego, co Leitha zobaczy, kiedy sko´nczymy z tymi dwoma. Okład powinien zatamowa´c krwawienie, a wtedy b˛edzie mogła wykry´c inne miejsca wymagajace ˛ pomocy. Wła´sciwie w jaki sposób okład hamuje krwawienie? — spytała z ciekawo´scia˛ Leitha. Te zioła działaja˛ s´ciagaj ˛ aca, ˛ moja droga. Zamykaja˛ naczynia krwiono´sne. Co´s podobnego czujesz w ustach, kiedy jesz kwa´sny owoc. Dlatego wła´snie potrzebne nam były zielone jagody. W gruncie rzeczy wcale nie sa˛ trujace, ˛ tylko tak kwa´sne, z˙ e ludzie uwa˙zaja˛ je za gro´zne dla z˙ ycia. Bierz si˛e do pracy, Althalusie, nie płaca˛ ci za obijanie si˛e. Płaca? ˛ Przecie˙z nie pobieram wynagrodzenia. Pomówimy o tym kiedy indziej, a teraz wier´c t˛e dziur˛e. — Co´scie zrobili? — spytała Andina, patrzac ˛ na banda˙ze wokół głowy Eliara. — Tak naprawd˛e wcale nie musisz tego wiedzie´c, kochanie. Troch˛e by´s si˛e zdenerwowała. — Pytam, co´scie zrobili mnie?! — Althalus ci˛e u´spił — wyja´snił jej Bheid. — Była´s bardzo zmartwiona i Dweia chciała ci˛e uspokoi´c. — Jak bardzo kochasz Eliara? — spytała Dweia głosem Althalusa. — Oddałabym za niego z˙ ycie. — To akurat nie bardzo mu si˛e teraz przyda. Chc˛e, z˙ eby´s podawała mu lekarstwo. To troch˛e przypomina sposób, w jaki go ostatnio karmiła´s. Zajmiecie si˛e tym razem z Bheidem, bo Althalus i Leitha musza˛ pomóc Khalorowi powstrzyma´c Ansusów, póki Eliar nie stanie znów na nogi. — Wytłumacz, co mam robi´c. — Widzisz na stole misk˛e i szklana˛ rurk˛e? — Jest w niej jaki´s brazowy ˛ syrop. . . — To nie jest syrop, kochanie, tylko lekarstwo. Eliar musi regularnie je za˙zywa´c i wła´snie po to ta rurka. Wokół niej jest linia, która pokazuje, ile mu trzeba dawa´c. Bierzesz rurk˛e, zanurzasz w lekarstwie do gł˛eboko´sci tej linii i zatykasz palcem drugi koniec. Potem przykładasz rurk˛e do ust Eliara, zdejmujesz palec i lekarstwo s´cieka mu do ust. Zrób prób˛e, z˙ eby´s si˛e nauczyła. Andina podeszła do stołu, wzi˛eła rurk˛e, zanurzyła ja˛ w płynie i zatkała palcem koniec. — Dobrze? — spytała. — Doskonale. Przyło˙zyła rurk˛e do ust Eliara i podniosła palec. — Och, to łatwe! — wykrzykn˛eła z przekonaniem. — Jak cz˛esto mam mu to dawa´c? 283
— Za ka˙zdym setnym uderzeniem serca. — Mojego? — Nie, Andino, przecie˙z nie ty jeste´s ranna. I tu zaczyna si˛e rola brata Bheida. B˛edzie siedział z drugiej strony łó˙zka i z r˛eka˛ na sercu Eliara odliczał uderzenia. Gdy tylko doliczy do stu, podasz nast˛epna˛ porcj˛e. — A nie lepiej podawa´c wi˛eksza˛ doz˛e trzy albo cztery razy dziennie? — spytał Bheid. — To wyjatkowo ˛ silny lek, przedawkowanie nie byłoby wskazane. Dlatego b˛edziemy podawa´c stopniowo. — Jak ono działa? — Zapobiega skutkom okładów z zielonych jagód, którymi Althalus tamował krwawienie. Mózg potrzebuje krwi, wi˛ec nie wolno całkowicie odcina´c jej dopływu. Poruszamy si˛e po bardzo cienkiej linie mi˛edzy nadmiarem krwi a jej niedostatkiem. To jest jak strojenie lutni. — Długo mamy to robi´c? — spytała Andina. — Prawdopodobnie dziesi˛ec´ godzin, najwy˙zej dwadzie´scia. Musicie oboje bardzo uwa˙za´c. Te regularne dawki sa˛ bezwzgl˛ednie konieczne, bez nich Eliar mógłby zapa´sc´ w jeszcze gł˛ebsza˛ s´piaczk˛ ˛ e i w ogóle si˛e nie obudzi´c. — Je´sli to, co mówisz, jest prawda,˛ główny atak mo˙ze nastapi´ ˛ c w zupełnie innym miejscu — mówił wyra´znie zmartwiony sier˙zant Khalor do Althalusa. — Cały ten zgiełk i ukrywanie wojska w jaskini to tylko podst˛ep, z˙ eby wciagn ˛ a´ ˛c Eliara w pułapk˛e i go zabi´c, a sam atak rozpocznie si˛e gdzie indziej. — To zbyt wyrafinowane jak na Pekhala i Gelt˛e — zaprotestował Althalus. — Leitho, czy z˙ ołnierze nadal siedza˛ w tej jaskini? — Tak. Nie widz˛e zbyt ostro, ale chyba jest ich wcia˙ ˛z tyle samo. — Do s´witu tylko dwie godziny — zauwa˙zył sier˙zant. — Je´sli chca˛ na nas uderzy´c z innego miejsca, musza˛ zacza´ ˛c wychodzi´c. Czy jest jaka´s szansa, z˙ e Eliar do tej pory wstanie? — Nie liczyłbym na to, sier˙zancie — odparł Althalus. — No có˙z, wygrywali´smy wojny i bez niego. . . — Khalor wzruszył lekko ramionami. — Barykady Gebhela i ci wektijscy pasterze potrafia˛ utrzyma´c okopy na całej linii, zanim nadejda˛ posiłki. Skoro nic wi˛ecej nie da si˛e zrobi´c, musimy na tym poprzesta´c. Emmy! — zawołał milczaco ˛ Althalus, idac ˛ z Leitha˛ wzdłu˙z okopów. Nie krzycz tak, Ahhalusie — ofukn˛eła go. Przepraszam. Widzisz, co si˛e dzieje w namiocie? Oczywi´scie. 284
I co z Eliarem? Powierzchowne krwawienie ustało. Sa˛ przecieki w kilku miejscach, ale panujemy nad tym. A pozostała cz˛es´c´ mózgu? Czy jest nale˙zycie ukrwiona? Raczej tak. To dobrze. Ale on tak pr˛edko nie wydobrzeje, prawda? Oczywi´scie, a czemu pytasz? Pomysł, z˙ eby Khalor dowodził bitwa˛ z twojego okna, upadł po napa´sci Gelty na Eliara, wi˛ec musimy improwizowa´c. Khalor powiedział Gebhelowi, z˙ e jego zwiadowcy maja˛ oko na Ansusów, ale to nieprawda, bo przecie˙z sam Khalor przygladał ˛ si˛e im z okna. Teraz to niemo˙zliwe, wi˛ec trzeba wprowadzi´c pewne zmiany. Khalor nie mo˙ze dosta´c si˛e do okna, ale ty mo˙zesz, a to znaczy, z˙ e musisz by´c naszym zwiadowca.˛ To, co zobaczysz, b˛edziesz przekazywa´c mnie, ja Khalorowi, on za´s wy´sle do Gebhela go´nców z informacjami. W ten sposób osiagniemy ˛ te same rezultaty, jakie planowali´smy od poczatku, ˛ prawda? Owszem, to prawdopodobne. Na go´nców mo˙zna wzia´ ˛c pasterzy, powinni by´c dobrzy w nogach. Taki Salkan na pewno si˛e nada. To go raczej nie uszcz˛es´liwi. Ten młodzian a˙z si˛e pali do procy, wbrew wszystkim miłosiernym wskazówkom Yeudona. Jestem pewien, z˙ e nie zamierza marnowa´c dobrych kamyków na konie i niejeden Ansus padnie z jego r˛eki, niby to niechcacy. ˛ Wi˛ec mamy jeszcze jeden powód, z˙ eby go odciagn ˛ a´ ˛c od okopów. Nie przyczyniajmy egzarsze wi˛ecej zmartwie´n, ni˙z musimy. Zbierzmy go´nców i niech czekaja˛ w pogotowiu. Nie guzdraj si˛e, Althie, zaraz zacznie s´wita´c i zrobi si˛e gło´sno. Siedem tysi˛ecy siedemset siedemdziesiat ˛ siedem, siedem tysi˛ecy siedemset siedemdziesiat ˛ osiem. . . — mamrotała Leitha. — Podzielone przez szesna´scie i c´ wier´c. . . — Co robi ten facet w kapturze? — spytał sier˙zant Gebhel. — To jeden z moich in˙zynierów — skłamał gładko Khalor. — Opracowuje trajektorie dla katapult. — Nigdy nie potrafiłem zrozumie´c tych ludzi — mruknał ˛ Gebhel. — Mówia˛ samymi liczbami, czasem my´sl˛e, z˙ e nawet dowcipy opowiadaja˛ w ten sposób. — Mam mało czasu — przypomniał mu Khalor. — Moi zwiadowcy zlokalizowali wszystkie wi˛eksze skupiska Ansusów. To miejsce jest w samym s´rodku, wi˛ec mo˙zesz urzadzi´ ˛ c tu stanowisko dowodzenia. Gebhel zerknał ˛ na wschód, gdzie zaczynało si˛e ju˙z przeja´snia´c, a potem na pochodnie błyskajace ˛ w dolinie. — Có˙z, według mnie główny atak na pewno nie nastapi ˛ w tym miejscu. Nikt nie wywija pochodniami na wszystkie strony, je´sli zale˙zy mu na zachowaniu ta285
jemnicy. — Nie dałbym za to głowy — ostrzegł go Khalor. — Mo˙ze wła´snie chca,˛ z˙ eby´s tak my´slał. — Racja — ustapił ˛ Gebhel. — Sam tak postapiłem ˛ par˛e razy. — Po prostu musisz by´c przygotowany na wszystko. — Khalor odwrócił si˛e i wskazał wzgórza za okopami. — Id˛e obstawi´c tyły. Nadal mam zwiadowców na froncie. Ustanowili´smy system sygnałów, wi˛ec w ka˙zdej chwili moga˛ da´c mi zna´c, co si˛e dzieje. W razie czego prze´sl˛e ci wiadomo´sc´ przez którego´s z pasterzy. — Jak si˛e miewa Eliar? — Nadal jest martwy dla s´wiata. Zajmuje si˛e nim dwóch polowych chirurgów, ale jeszcze za wcze´snie, z˙ eby uzna´c go za wyleczonego. — Wi˛ec pozostaje tylko nie traci´c nadziei — rzekł Gebhel, patrzac ˛ na wschód. — Zaraz zacznie s´wita´c, Khalorze, trzeba wraca´c na pozycje, nawet je´sli wiele nie zwojujemy. Walczyłem ju˙z przeciw ró˙znym głupkom, ale ci Ansusi bija˛ wszystkich na głow˛e. — To kawaleria, Gebhelu. Wi˛ekszo´sc´ my´slenia odwalaja˛ za nich konie. Rzeczywi´scie robi si˛e coraz widniej. Wracam na wzgórza. Pasterz, którego ci wy´sl˛e jako go´nca, ma rude włosy, wi˛ec łatwo go odró˙znisz. Gebhel pokiwał głowa.˛ — Spadaj stad, ˛ Khalorze — burknał. ˛ — Mam robot˛e. — Chyba si˛e rusza — szepnał ˛ wódz Albron do Khalora, Althalusa i Leithy, kiedy dotarli z powrotem do namiotu. — I oddycha troch˛e lepiej. . . — Musimy go postawi´c na nogi — rzekł Khalor. — W korytarzach Domu tłoczy si˛e cała armia, ale nie mog˛e u˙zy´c ani jednego człowieka, póki Eliar nie otworzy im drzwi. — Gebhel do´sc´ długo mo˙ze trzyma´c Ansusów na odległo´sc´ — zapewnił go Albron. Althalusie — zamruczała Dweia — niech Leitha wejdzie do namiotu. Musz˛e szybko zajrze´c do głowy Eliara. W tej chwili, Em — odrzekł milczaco, ˛ po czym zwrócił si˛e do Leithy: — Rzu´cmy na niego okiem. — Dobrze. Dweia chce z toba˛ mówi´c. Wiem, słyszałam. Odsu´n si˛e, Althalusie — rozległ si˛e głos Dwei. Althalus westchnał. ˛ Tak, moja droga. — Ju˙z — powiedział znu˙zonym głosem Bheid do Andiny. Arya ostro˙znie przytkn˛eła rurk˛e do ust Eliara. Si˛egnij znów do jego mózgu, Leitho — poleciła Dweia. — Powiedz mi, co widzisz. 286
Dziewczyna skin˛eła głowa.˛ Althalusowi wydało si˛e, z˙ e usłyszał jaki´s dziwny pomruk. Co to za d´zwi˛ek? Nie przeszkadzaj, Althalusie, jest teraz bardzo zaj˛eta — upomniała go Dweia. Krwawienie ustało — oznajmiła Leitha. — Nie, zaraz. — Zmarszczyła lekko brwi i Althalus poczuł, z˙ e si˛ega gł˛ebiej. — Jest jeszcze jedno miejsce, z którego troch˛e cieknie, ale do´sc´ gł˛eboko. Czy jego umy´sl si˛e przebudził? — spytała Dweia. Tak jakby. . . Jest troch˛e rozkojarzony, chyba co´s mu si˛e s´ni. Zaczyna dochodzi´c do siebie — orzekła z namysłem Dweia i odezwała si˛e głosem Althalusa: — Bracie Bheidzie, czas zmieni´c procedur˛e. Zwi˛ekszymy odst˛ep mi˛edzy dawkami do dwustu uderze´n serca. — Lepiej mu? — spytała Andina z nadzieja˛ w głosie. — Krwawienie niemal zupełnie ustało — zapewniła ja˛ Leitha. — Wi˛ec niebawem si˛e ocknie? — Nie tak pr˛edko, Andino — odparła Dweia. — Teraz co´s mu si˛e s´ni, a to zaledwie pierwszy krok. Podawaj mu dalej lekarstwo, póki nie zacznie si˛e rusza´c. Wtedy wydłu˙zysz przerwy do czterystu uderze´n serca, a kiedy oprzytomnieje i zacznie mówi´c, odstawisz lekarstwo zupełnie i zawołasz Leith˛e. Wówczas ja te˙z tu wróc˛e, z˙ eby go obejrze´c. — Nie mogłaby´s tu zosta´c? — poprosił Bheid. — W zasadzie mogłabym, bracie Bheidzie, ale mamy jeszcze t˛e wojn˛e na głowie. Tam tak˙ze jestem potrzebna. Khalor i Albron patrzyli na druga˛ stron˛e doliny, gdzie pijani Ansusi siodłali konie w szarym s´wietle poranka. — Jak Eliar? — spytał Albron. — Chyba najgorsze min˛eło — odrzekł Althalus — cho´c mogłoby by´c lepiej. — Nie chc˛e ci˛e krytykowa´c, Althalusie — rzekł Khalor — ale czemu upierasz si˛e, z˙ eby to Salkan był go´ncem? To miły chłopak, lecz nie odró˙znia miecza od dzidy. — Do przekazywania wiadomo´sci nie trzeba nam wykwalifikowanych z˙ ołnierzy. Koman nasłuchuje, a Salkan mo˙ze za jednym zamachem przekaza´c dwie wiadomo´sci, jedna˛ dla Gebhela, a druga˛ dla Komana. Trenujcie smutne miny, panowie, bo chocia˙z Dweia jest pewna, z˙ e Eliar wraca do zdrowia, zamierzam przekaza´c Salkanowi co´s wr˛ecz przeciwnego. Ghend nie mo˙ze si˛e dowiedzie´c prawdy, gdy˙z w takim wypadku rzuciłby wszystkie swe siły na okopy, aby nas wyko´nczy´c, zanim nasz zuch stanie na nogi. Gdyby jednak Ghend uwierzył w rychła˛ s´mier´c Eliara, działałby bez po´spiechu i starał si˛e zmniejszy´c straty. Eliarowi potrzebny
287
jest czas, a dzi˛eki fałszywej informacji mo˙zemy mu go zapewni´c. — Lekarstwo nie podziałało? — spytał Salkan. — Niestety nie — odparł ze smutkiem Althalus. — Pogorszyło mu si˛e i nie sa˛ dz˛e, z˙ eby z tego wyszedł. Sier˙zantowi Khalorowi potrzebny b˛edzie goniec, który zastapił ˛ Eliara. — To jeszcze jeden powód, z˙ eby wybi´c wszystkich Ansusów, prawda? — zapalił si˛e rudzielec. — Lubiłem Eliara, był moim przyjacielem, a oni go zabili. — Ludzie gina˛ na wojnie, Salkanie — burknał ˛ sier˙zant Khalor. — Co mam zrobi´c, generale? — spytał Salkan z zaci˛etym wyrazem na dziecinnej twarzy. Althalus odciagn ˛ ał ˛ Leith˛e na bok. — I co? — spytał. — To zapaleniec. Nie bardzo rozumie, co tu si˛e dzieje, ale zrobi wszystko, co mu si˛e ka˙ze. Jest bardzo podekscytowany ta˛ wojna.˛ . . i w´sciekły z powodu Eliara. — Dobrze. A ma do´sc´ sprytu, by zauwa˙zy´c, z˙ e pewne rzeczy do siebie nie pasuja? ˛ — Nie sadz˛ ˛ e. Jest do´sc´ pobudliwy. . . i strasznie si˛e boi sier˙zanta Khalora. Zrobi wszystko, co ten mu rozka˙ze, ale teraz jest tak nakr˛econy, z˙ e nie mo˙ze my´sle´c logicznie. Koman nie b˛edzie miał z niego specjalnego po˙zytku, poza ta˛ historyjka˛ o stanie Eliara. — Czyli jest wart swej zapłaty. — To ty mu płacisz? — Mógłbym. . . je´sli uznam, z˙ e przyda si˛e nam na nast˛epnej wojnie.
ROZDZIAŁ 26 W okopach i na przeciwległej grani robiło si˛e z wolna coraz ja´sniej, ale w dolinie wcia˙ ˛z le˙zał gł˛eboki cie´n. Pijani Ansusi rozpalali na zboczu ogniska i wymachiwali pochodniami. Bojowe okrzyki odbijały si˛e echem od okolicznych wzgórz. — Subtelno´sc´ najwyra´zniej nie le˙zy w naturze Ansusów — zauwa˙zył wódz Albron. — Tylko kretyn by uwierzył, z˙ e te rozwydrzone wyjce to główne siły. — Nie jest tak z´ le, wodzu — zaprotestował Khalor. — Troch˛e przesadzili, ale sa˛ strasznie pijani. Jestem pewien, z˙ e zaatakuja˛ w tym miejscu, a te popisy maja˛ nas przekona´c, z˙ e nic powa˙znego si˛e nie wydarzy. Nasz główny problem polega jednak na czym´s innym. Otó˙z Gebhel dał si˛e prawdopodobnie zmyli´c, a ja nie mog˛e mu powiedzie´c o tym wojsku w jaskini, bo Koman wychwytuje ka˙zda˛ wiadomo´sc´ przesłana˛ do okopów. Jak tylko nabierze podejrzenia, z˙ e wiemy o jaskini, dowódcy nieprzyjaciela zmienia˛ plany i uderza˛ gdzie indziej. — Gebhel kr˛eci si˛e tu dostatecznie długo, by nie da´c si˛e nabra´c na takie numery — pocieszał go Althalus. — Ale mimo to byłbym spokojniejszy, gdyby rozstawił wi˛ecej ludzi na linii okopów, a nie odwa˙ze˛ si˛e przesła´c mu wiadomo´sci, których nie da si˛e wyja´sni´c. Gher szarpnał ˛ Althalusa za r˛ekaw. — Spytaj Emmy, czy mogłaby spu´sci´c na t˛e jaskini˛e jaka´ ˛s mgł˛e. — Chybabym mogła — odezwała si˛e Dweia głosem Althalusa — ale po co? — Nie wiem, czy to podziała. Przecie˙z mgła wyglada ˛ czasem jak dym, prawda? — Raczej nie, ale o co ci wła´sciwie chodzi? — Có˙z. . . tak sobie my´slałem, z˙ e nie mamy koło tej jaskini z˙ adnych szpiegów. Koman nie usłyszy naszej rozmowy, bo Leitha nic, tylko powtarza w kółko jakie´s liczby, a to go doprowadza do szału. Czyli słyszy jedynie to, co Salkan przekazuje panu Gebhelowi. Gdyby´smy chcieli, mo˙zemy da´cz˙ enak mamy tam szpiegów i. . . — Da´cz˙ enak? — powtórzył Althalus, nic z tego nie rozumiejac. ˛ Uda´c, z˙ e jednak — zamruczała Dweia. — Gher w podnieceniu gubi czasem sylaby. — Ach tak. Mów dalej, Gherze, ale staraj si˛e nie połyka´c słów. — Dobrze. Wi˛ec tak: Emmy spuszcza mgł˛e na wlot jaskini, pan Khalor słyszy 289
od swego niby-szpiega, z˙ e ze s´rodka wydobywa si˛e dym, i natychmiast wysyła Salkana do pana Gebhela z wiadomo´scia,˛ z˙ e w jaskini sa˛ jacy´s ludzie, ale nie wiadomo ilu. Ghend patrzy tam i widzi mgł˛e, ale my´sli, z˙ e nasz niby-szpieg nie jest taki sprytny, by odró˙zni´c mgł˛e od dymu, wi˛ec uwa˙za, z˙ e Khalor si˛e pomylił. Pan Gebhel jednak nie z tych, co nie wykorzystaliby szansy, wi˛ec na wszelki wypadek sprowadza wi˛ecej z˙ ołnierzy. Ghend mo˙ze kla´ ˛c z powodu naszej pomyłki, ale nie domy´sli si˛e, z˙ e wiemy na pewno, to i nie zmieni planów, prawda? Sier˙zant Khalor patrzył na wschodni horyzont, skrobiac ˛ si˛e z namysłem po policzku. — Althalusie, ten chłopak to skarb — rzekł wreszcie. — Głupie pomyłki, jak ta, która˛ przed chwila˛ opisał, zdarzaja˛ si˛e na ka˙zdej wojnie, wi˛ec nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Dzi˛eki temu Gebhel zostanie tam, gdzie jest, a Koman nie dopatrzy si˛e w tym niczego niezwykłego. Ghend straci element zaskoczenia i wszystko si˛e sko´nczy na przewlekłym obl˛ez˙ eniu okopów. Eliar zyska do´sc´ czasu, by wróci´c do zdrowia, a gdy tylko stanie na nogi, wrócimy do dawnego planu. — Czyli z˙ e dobrze zrobiłem? — ucieszył si˛e Gher. — Doskonale, mój chłopcze. Poszukaj teraz Salkana i zaczynamy. Stalowoszary s´wit zaczał ˛ ogarnia´c dolin˛e pod okopami, a na przeciwległym stoku pijani Ansusi gramolili si˛e z trudem na konie, przygotowujac ˛ si˛e do pozorowanego ataku. Z nieznanych przyczyn zanosili si˛e przy tym od s´miechu. — Zachowuja˛ si˛e tak, jakby szykowali jaki´s kawał — powiedział Albron, obserwujac ˛ ich krytycznym okiem. — Bo to jest co´s w rodzaju kawału — odrzekł Khalor. — Według nich nie powinni´smy wzia´ ˛c tych przygotowa´n na serio. Nie sadz˛ ˛ e jednak, z˙ eby Ghendowi było teraz do s´miechu. Ta mgła przy jaskini w znacznym stopniu popsuła mu cała˛ zabaw˛e. Ansusi powsiadali wreszcie na konie i ruszyli galopem w dół, ku zewn˛etrznym fortyfikacjom sier˙zanta Gebhela. Bojowe okrzyki mieszały si˛e z wybuchami s´miechu. — Czy Gebhel zamierza zlekcewa˙zy´c ten fałszywy atak? — spytał Albron. — Watpi˛ ˛ e. Ansusom mo˙ze si˛e to wyda´c s´mieszne, ale Gebhel raczej nie ma poczucia humoru. Na pewno szykuje odpowiednie powitanie. Kiedy Ansusi dotarli do stóp wzgórza, katapulty Gebhela wyrzuciły w powietrze całe kosze ci˛ez˙ kich kamieni prosto na głowy napastników. — Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e to boli jak licho — zauwa˙zył Gher. — Na pewno — zgodził si˛e Althalus. — Szykuja˛ si˛e — oznajmiła Leitha, gdy sło´nce wyjrzało zza horyzontu. — Za 290
par˛e minut zaczna˛ wychodzi´c z jaskini. — Co za głupota! — wykrzyknał ˛ Khalor. — Przecie˙z wiedza,˛ z˙ e w ten sposób traca˛ szans˛e na efekt zaskoczenia. Gdzie ten Ghend ma głow˛e? — Ghenda nie ma w jaskini — powiedziała Leitha. — To Gelta wydaje rozkazy. — Teraz zaczynam rozumie´c — odezwał si˛e Althalus. — Gelta jest prawie tak głupia jak Pekhal. Czy ona w ogóle ma jaki´s plan działania? — Nic konkretnego. Zamierza poprowadzi´c wojsko na szczyt wzgórza od drugiej strony. Potem zaczeka, a˙z si˛e ustawia˛ na widoku. W tym momencie tr˛ebacze dadza˛ mały koncert i z˙ ołnierze rusza˛ w dół. — Typowe dla konnicy — burknał ˛ Khalor, kr˛ecac ˛ głowa.˛ — Zawsze musza˛ i´sc´ do bitwy z fanfarami. My´sla,˛ z˙ e w ten sposób przestrasza˛ wroga. — I rzeczywi´scie tak jest? — spytał Althalus. — Ale skad. ˛ — Khalor wzruszył ramionami. — Gher! Powiedz Salkanowi, aby pobiegł do okopów i ostrzegł Gebhela, z˙ e Ansusi szykuja˛ si˛e do ataku. — W tej chwili. — Nadchodza˛ — rzekł Althalus, wskazujac ˛ zbocze za dolina.˛ Ansuscy je´zd´zcy ustawiali si˛e wła´snie na grani. Zatrzymali si˛e tam, wywijajac ˛ mieczami czy lancami i wznoszac ˛ bojowe okrzyki. — Typowe! — prychnał ˛ Khalor. — Co jest typowe, sier˙zancie? — spytał Albron. — A wszystko to razem! Nie rozumiem, czemu ludzie, gdy tylko poczuja˛ pod soba˛ konia, zaraz musza˛ si˛e popisywa´c. Dobry z˙ ołnierz siedzi cicho a˙z do rozpocz˛ecia bitwy, a ci młodzie´ncy nie chca˛ słysze´c, z˙ e mogliby pozosta´c niezauwa˙zeni. Ka˙zdy kawalerzysta po´swi˛eca wi˛ecej czasu i wysiłku, krzyczac ˛ „Patrzcie na mnie!”, ni˙z samej walce. — W ten sposób wystawiaja˛ si˛e tylko na strzały łuczników — zauwa˙zył Althalus. — Owszem. To tłumaczy, czemu wi˛ekszo´sc´ kawalerzystów nie do˙zywa dwudziestych urodzin — zachichotał Khalor. — No dobra, skoro nieprzyjaciel woli by´c głupi, tym gorzej dla niego. Za dolina˛ zagrały traby ˛ i Ansusi rozpocz˛eli natarcie. P˛edzili w dół zbocza, wyjac ˛ i wymachujac ˛ bronia.˛ Gelta została na grani. Siedzac ˛ na swym czarnym rumaku z toporem w r˛eku, zagrzewała z˙ ołnierzy do walki. Atak stał si˛e jeszcze bardziej imponujacy, ˛ bo wschodzace ˛ sło´nce zal´sniło na obna˙zonych ostrzach ansuskich mieczy. Kiedy jednak napastnicy dotarli do stóp wzgórza, sprawy przybrały gorszy dla nich obrót. Konie zacz˛eły si˛e przewraca´c i turla´c po ziemi, nierzadko razem z je´zd´zcami. — Co tam si˛e dzieje? — spytał Albron. — My´slałem, z˙ e pasterze maja˛ czeka´c z procami, póki konie nie podejda˛ bli˙zej.
291
— To linie zasadzek — wyja´snił Khalor. — Po tym fałszywym ataku o s´wicie Gebhel kazał swym ludziom powbija´c tam pale i przeciagn ˛ a´ ˛c mi˛edzy nimi sznury. W wysokiej trawie sznury sa˛ niewidoczne i konie si˛e potykaja.˛ Gdyby Ansusi mieli szczypt˛e rozumu, wypaliliby traw˛e przed natarciem. Teraz b˛eda˛ musieli bardziej uwa˙za´c, czyli jecha´c wolniej, a to ułatwi zadanie pasterzom z procami. I rzeczywi´scie konie znacznie zwolniły, a bojowe okrzyki je´zd´zców osłabły. Nagle zal´sniła w sło´ncu ruda czupryna p˛edzacego ˛ z powrotem Salkana. — Generał Gebhel chce da´c moich chłopaków na pierwszy ogie´n — zameldował z duma˛ pasterz. — Przekazałem im, z˙ e maja˛ celowa´c w konie, a nie w ludzi. Niektórzy wcale si˛e z tego nie ucieszyli. Zmienili si˛e, chyba nie my´sla˛ ju˙z jak pasterze. — To wpływ wojny — odparł Khalor. Wtem odezwała si˛e Leitha: — Nie wszyscy wyszli z jaskini. Została mniej wi˛ecej trzecia cz˛es´c´ . — To rezerwy. Wypocz˛ete oddziały i konie b˛eda˛ rzucone do bitwy pó´zniej — wyja´snił Khalor. — Nie widzisz tam jakiej piechoty? Leitha uniosła twarz i zapatrzyła si˛e w dal. — Na razie nie — odpowiedziała po dłu˙zszej chwili. — Czy co´s jest nie tak, sier˙zancie? ´ si˛e do tego biora.˛ Pekhal wprawdzie nie jest najbystrzejszy, ale po— Zle winien jednak wiedzie´c, z˙ e zdobywanie ufortyfikowanej pozycji sama˛ jazda˛ to powa˙zny bład. ˛ Nadstaw uszu na piechot˛e, Leitho. Na razie wszystko idzie po mojemu i nie z˙ ycz˛e sobie niespodzianek. Ansuski atak znów nabrał impetu, kiedy linie zasadzek zostały uprzatni˛ ˛ ete. Niemal bez zastanowienia je´zd´zcy pomkn˛eli prosto w tory l˙zejszych przeszkód wodza Albrona. W okopach panowała cisza, póki atak nie dotarł do dyskretnych punktów orientacyjnych, jakie wódz Albron rozmie´scił wzdłu˙z zbocza. Wówczas ukazali si˛e pasterze z procami. Gebhel wydał krótki rozkaz i w stron˛e napastników posypały si˛e kamienie. Wywołało to natychmiastowy chaos w pierwszych szeregach. Ugodzone konie run˛eły pokotem prosto pod nogi nast˛epujacych ˛ je´zd´zców. Zamiast bojowych okrzyków słycha´c było kwik rannych koni i wrzaski przera˙zonych kawalerzystów. Atak został odparty i Ansusi rzucili si˛e do ucieczki. Głos Gelty Królowej Nocy niósł si˛e po wzgórzach dobitnie i wyra´znie. Najpierw długo wymy´slała swym oddziałom, zarzucajac ˛ im tchórzostwo i nieudolno´sc´ , nast˛epnie w wyjatkowo ˛ soczystych słowach podj˛eła kwesti˛e rodzicielstwa i przypuszczalnych potomków Ansusów. — Nawet nie wiem, co niektóre z tych słów znacza˛ — wyznał wódz Albron. 292
— Bo jeste´s d˙zentelmenem, wodzu — przypomniał mu Khalor. — Wcale nie powiniene´s tego wiedzie´c. — Czy oni spróbuja˛ znowu? — O tak! To wła´snie był cel tej oracji. Przypuszczam, z˙ e nim sło´nce zajdzie, nastapi ˛ a˛ dwa dalsze ataki. — A nie zechca˛ najpierw usuna´ ˛c barykad? — Po to wła´snie ka˙za˛ im atakowa´c — odrzekł bez ogródek Khalor. — Gelta zapłaci z˙ yciem człowieka lub konia za złamanie ka˙zdego pala i wyrwanie ka˙zdego krzaka, ale raczej si˛e tym nie przejmie. — Czemu nie usuna˛ tych przeszkód za pomoca˛ katapult? Albo bosaków? Khalor wzruszył ramionami. — Prawdopodobnie nie przyszło im to jeszcze do głowy. Konnica raczej nie ciagnie ˛ za soba˛ katapult, uwa˙zaja˛ to za dowód słabo´sci. — On ma racj˛e, wodzu Albronie — rzekła ze smutkiem Leitha. — Dla Gelty z˙ ycie ludzkie nie ma z˙ adnego znaczenia. Pewnie nawet cieszy ja˛ widok umieraja˛ cych. — To nienormalne! — Gorzej. Staram si˛e, jak mog˛e, trzyma´c z daleka od niektórych jej my´sli. Widok krwi, wszystko jedno czyjej, podnieca ja˛ w sposób, o którym wol˛e nie mówi´c. Pop˛edzani wrzaskami i przekle´nstwami Królowej Nocy Ansusi raz po raz szar˙zowali na naje˙zone palami zbocze, płacac ˛ za to straszliwa˛ cen˛e. Cała dolna cz˛es´c´ wzgórza usłana była ciałami ludzi i koni. Althalus zauwa˙zył jednak ze smutkiem, z˙ e pozornie bezsensowne szar˙ze nieubłaganie podkopywały siły obrony. — Je´sli tak dalej pójdzie, Khalorze, b˛edziemy ja˛ mieli w okopach przed zmierzchem. — Niekoniecznie. Nie płacimy Gebhelowi, z˙ eby tylko stał i patrzył. Pod wieczór zaciekłe ataki Ansusów zmiotły wszystkie przeszkody z wyjat˛ kiem paru ostatnich rz˛edów pali przeplecionych kolczastymi krzakami. Nagle tra˛ by Gelty odwołały jej siły na druga˛ stron˛e zbocza. — Poddali si˛e? — spytał Salkan. — Nie, chłopcze — odrzekł Khalor. — Pozwolili tylko wytchna´ ˛c koniom. Barykady sa˛ niemal usuni˛ete, a zaraz zajdzie sło´nce. Według mnie Gelta szykuje jeszcze jeden atak. Pewnie jest przekonana, z˙ e tym razem przedra˛ si˛e do okopów. — Trzeba co´s zrobi´c, generale! — Gebhel ju˙z to zrobił, Salkanie. Szykuje Ansusom paskudna˛ niespodziank˛e. 293
— Co to za niespodzianka? — chciał wiedzie´c Albron. — Sam zobaczysz. Patrz i ucz si˛e, wodzu. Sło´nce wisiało ju˙z nisko nad horyzontem, kiedy traby ˛ znów si˛e odezwały i Ansusi pomkn˛eli do ataku. Z triumfalnym wyciem p˛edzili po wolnym teraz od przeszkód wzgórzu. Nagle na ich spotkanie potoczyły si˛e dziesiatki ˛ nabitych z˙ erdkami bali. — Oto główny powód, dla którego wykopali´smy rowy na grani — wyja´snił Albronowi Khalor, — Rzadko kiedy co´s toczy si˛e pod gór˛e. W wi˛ekszo´sci wypadków wszystko turla si˛e w dół. Ka˙zdy taki bal wa˙zy ponad ton˛e. Je´sli wywiercisz w nim dziury i zatkniesz w nich zaostrzone paliki, z pewno´scia˛ uprzykrzysz z˙ ycie ka˙zdemu, kto znajdzie si˛e na drodze. — My´slałem, z˙ e te naje˙zone bale maja˛ chroni´c okopy. — Ansusi chyba te˙z tak my´sleli. Zdaje si˛e, z˙ e po raz pierwszy w z˙ yciu walcza˛ z wyszkolona˛ piechota.˛ Mamy dla nich pełny wybór atrakcji. Bale toczyły si˛e z hukiem po zboczu, mia˙zd˙zac ˛ po drodze zarówno ludzi, jak i konie. Atak słabł coraz bardziej, a˙z wreszcie resztka przera˙zonych je´zd´zców uciekła. Na przeciwległym wzgórzu Królowa Nocy rzuciła nast˛epna˛ wiazank˛ ˛ e przekle´nstw. — Chyba nie bardzo ci˛e lubi, mistrzu Althalusie — zauwa˙zył Gher. — Jak jej nie wstyd! — burknał ˛ sier˙zant Khalor ze zło´sliwym u´smieszkiem. — Natrafiła´s mo˙ze na jaki´s s´lad Pekhala? — spytał Khalor Leith˛e. — Od rana absolutnie nic. Sa˛ pewne oznaki, z˙ e si˛e oddalił. — Tego si˛e obawiałem — westchnał ˛ z kwa´sna˛ mina˛ Khalor. — Czy co´s jest nie w porzadku? ˛ — dopytywał si˛e Albron. — Domy´slam si˛e, z˙ e poszedł s´ciagn ˛ a´ ˛c piechot˛e. Je´sli dotrze tu do jutra z wojskiem, b˛edzie niezbyt przyjemnie. Althalusie, Eliar zaczyna si˛e budzi´c — rozległ si˛e głos Dwei. — Id´z sprawdzi´c, jak si˛e czuje, i zabierz Leith˛e, mog˛e jej potrzebowa´c. Dobrze, Em. Kiwnał ˛ r˛eka˛ na Leith˛e i weszli razem do roz´swietlonego namiotu. — Rusza si˛e troch˛e — powiedziała z nadzieja˛ Andina. — To znaczy, z˙ e wyzdrowieje, prawda? — Zobaczymy — mrukn˛eła Dweia. — Podawaj mu teraz lekarstwo co czterysta uderze´n serca. Niektóre z tych ziół sa˛ do´sc´ niebezpieczne, wi˛ec nie powinien przyjmowa´c wi˛ecej, ni˙z jego stan wymaga. — Nie mówiła´s, z˙ e sa˛ trujace ˛ — rzekła oskar˙zycielskim tonem Andina. 294
— Prawie ka˙zde lekarstwo jest trujace. ˛ . . je´sli si˛e przyjmie zbyt du˙za˛ dawk˛e. Podawali´smy je regularnie przez cała˛ noc, wi˛ec na pewno zbli˙zamy si˛e do limitu. Nic nam nie przyjdzie z uleczenia mózgu, je´sli serce przestanie bi´c. — Dweio, on si˛e lada chwila obudzi — uprzedziła Leitha. — Słyszy nasze głosy, ale nie dociera do niego tre´sc´ rozmowy. Jak my´slisz, ile potrwa, zanim stanie na nogi? — spytał milczaco ˛ Althalus. Kilka dni. . . mo˙ze tydzie´n. Ale˙z Emmy! Musimy dosta´c si˛e do drzwi! Je´sli Pekhal zbiera piechot˛e do ataku na okopy, nie mo˙zemy tak długo czeka´c! Och, uspokój si˛e, Althalusie. Gdy tylko Eliar si˛e obudzi, b˛edzie mógł otworzy´c drzwi do Domu. Wystarczy, z˙ eby znalazł si˛e w s´rodku, a b˛edzie miał pod dostatkiem czasu na odzyskanie pełni zdrowia. Przecie˙z wiesz, z˙ e w obr˛ebie Domu potrafi˛e dowolnie manipulowa´c czasem. No tak, zapomniałem. Ale on przecie˙z nie b˛edzie mógł nawet chodzi´c. Zaniesiemy go tam i niechby tylko si˛egnał ˛ do klamki. Potem dasz mu kilka miesi˛ecy na rekonwalescencj˛e, a tu upłynie najwy˙zej minuta. — Bystry z niego facet, co? — mrukn˛eła ironicznie Leitha. — Dobrze ju˙z, dobrze — poddał si˛e Althalus ze zło´scia.˛ — Troch˛e — mnie poniosło. Czas mnie prze´sladuje, odkad ˛ Gelta napadła na Eliara. Poczuj˛e si˛e znacznie lepiej, kiedy Emmy zdejmie mi ten problem z głowy. — Boli! — odezwał si˛e słabym głosem Eliar, otwierajac ˛ oczy. — Budzi si˛e! — pisn˛eła Andina, obejmujac ˛ rannego. — Przesta´n, Andino! Nie wolno nim tak potrzasa´ ˛ c! — upomniała ja˛ Dweia. — Przepraszam. . . To dlatego. . . No, sama wiesz. — Co si˛e stało? — spytał Eliar. — Gdzie my jeste´smy? — Khnom otworzył drzwi na tyłach okopu — wyja´sniła Leitha. — Gelta wybiegła, rabn˛ ˛ eła ci˛e w głow˛e i uciekła z powrotem, zanim zdołali´smy jej przeszkodzi´c. — Dlatego tak mnie głowa boli. Do namiotu zajrzał Gher. — Usłyszałem, z˙ e ju˙z mówi. . . Obudził si˛e, prawda? — Cicho! — warknał ˛ Althalus. — Salkan nie mo˙ze si˛e dowiedzie´c, z˙ e Eliar zdrowieje. — Prawda. — Gher rozejrzał si˛e szybko i wszedł do s´rodka. — Zupełnie zapomniałem. — Jak długo byłem martwy dla s´wiata? — spytał Eliar. — Niemal cała˛ dob˛e. Uderzyła ci˛e wczoraj koło północy, a teraz jest ju˙z po zachodzie — powiedział Bheid. — Ach, to dlatego jest tak ciemno. A czemu nie zapalicie jakiej´s lampy? Czy nieprzyjaciel w˛eszy w pobli˙zu?
295
— O czym ty mówisz, Eliarze? — zdziwiła si˛e Andina. — Przecie˙z cały dach si˛e s´wieci! — Ale ja nic nie widz˛e! — Wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e przed siebie i zaczał ˛ porusza´c palcami. — Nic a nic, nawet własnej r˛eki. Jestem s´lepy. Tego si˛e obawiałam — rzekła milczaco ˛ Dweia. Nie rozumiem, Em. Przecie˙z Gelta uderzyła go w tył głowy, a nie w twarz. Co to ma wspólnego z oczami? Oczy sa˛ prawdopodobnie w porzadku, ˛ ale cz˛es´c´ mózgu, która odpowiada za ich działanie, znajduje si˛e prawie dokładnie tam, gdzie padł cios. I najwyra´zniej nie podj˛eła na razie pracy. Ale podejmie? Czy jest na to jaki´s sposób? Nie wiem, Althalusie. Eliar jest tam, a ja tu. Gdybym miała go w Domu, mogłabym si˛e tym zaja´ ˛c. Niestety, tylko on potrafi otworzy´c drzwi, przedtem za´s musi je zobaczy´c. No to jeste´smy w opałach. Mo˙ze mogliby´smy zrobi´c co´s w rodzaju lektyki i zanie´sc´ Eliara do Domu, ale droga zaj˛ełaby nam ponad miesiac, ˛ a wtedy Ghend b˛edzie miał Wekti i wi˛ekszo´sc´ Medyo w gar´sci. Pomaszeruje na zachód i nikt go ju˙z nie powstrzyma, bo wszyscy zdatni do słu˙zby Arumczycy sa˛ zamkni˛eci w Domu. Pracuj˛e nad tym, Althalusie. Wi˛ec pracuj szybciej, kochana. To ju˙z przestaje by´c s´mieszne. — Czy Dweia naprawd˛e nie mogłaby jako´s. . . — zaczał ˛ rozpaczliwie Albron. Althalus pokr˛ecił tylko głowa.˛ — Bez tych drzwi nie da rady. Kluczem do drzwi jest Nó˙z, ma go Eliar, ale poniewa˙z nie widzi, nie mo˙ze go u˙zy´c. Pewnie Dweia dlatego tak to urzadziła, ˛ z˙ eby Daeva nie uzyskał dost˛epu do Domu. — Jeszcze z˙ yjemy, Althalusie — przypomniał sier˙zant Khalor. — Wysłałem go´nca do Kreutera z poleceniem, z˙ eby natychmiast tu przybył. Jestem przekonany, z˙ e do tego czasu Gebhel si˛e utrzyma. Z namiotu wyszła Leitha. — Jak Eliar? — zapytał Albron. — Bez zmian. Nadal nic nie widzi. Ale wła´snie wyłapałam co´s, o czym powinni´scie wiedzie´c: Pekhal wrócił. Był w Regwos i przyprowadził z soba˛ cała˛ armi˛e piechoty. — Jak blisko sa˛ teraz? — spytał Khalor. — Siedza˛ ju˙z w jaskini. Pekhal i Gelta robia˛ plany na jutro.
296
— Postaraj si˛e dowiedzie´c jak najwi˛ecej, ale raczej nie zanosi si˛e na przyjemny dzie´n. Althalus stał w namiocie i z roztargnieniem patrzył, jak Andina karmi Eliara. Wysłał w głab ˛ swego umysłu milczac ˛ a˛ my´sl. Tak? — usłyszał błyskawiczna˛ odpowied´z. Czy mógłbym przywróci´c Eliarowi wzrok za pomoca˛ Ksi˛egi? Gdybym na przykład, posługujac ˛ si˛e odpowiednim słowem, kazał mu patrze´c? Mo˙ze da si˛e w ten sposób zmusi´c jego oczy do pracy mimo urazu? Nie, Althalusie. Istnieje wprawdzie cie´n mo˙zliwo´sci, z˙ e zmusisz go do widzenia tego, na co ty patrzysz, ale to nie rozwia˙ ˛ze naszego problemu, poniewa˙z nie mo˙zesz zobaczy´c drzwi. Mi˛edzy Eliarem a No˙zem jest wi˛ez´ , która pozwala mu widzie´c drzwi i korzysta´c z nich. Gdyby´s jednak mógł si˛egna´ ˛c do. . . — Dweia urwała nagle i zapadło długie milczenie. Czy˙zby´s co´s wymy´sliła? — ucieszył si˛e Althalus. Mo˙ze. . . Niespecjalnie podoba mi si˛e ten pomysł, bo jestem niemal pewna, z˙ e przy realizacji zniszczy si˛e co´s bardzo wa˙znego, ale chyba nie mamy wyboru. Robisz si˛e tajemnicza, Em. Cicho bad´ ˛ z, Althalusie. Wła´snie próbuj˛e znale´zc´ sposób na nasze kłopoty. Kiedy Althalus wyszedł z namiotu, sier˙zant Khalor i wódz Albron stali tu˙z za plecami Leithy, pilnie obserwujac ˛ dziewczyn˛e. — Udało si˛e jej co´s wyłowi´c? — Nic specjalnego — odparł Khalor. — Chyba wcia˙ ˛z si˛e kłóca.˛ — Je´sli chcecie pogada´c, to id´zcie sobie gdzie indziej — rzekła cierpko Leitha. — Przepraszam — zreflektował si˛e Khalor. I zastygli w oczekiwaniu, niemal wstrzymujac ˛ oddech. — No, wreszcie do czego´s doszli — oznajmiła po pewnym czasie Leitha. — Ghend musiał ich troch˛e przycisna´ ˛c. — On tam jest? — spytał Althalus. Leitha potrzasn˛ ˛ eła głowa.˛ — Słyszałam przez chwil˛e jego głos, ale sam Ghend jest daleko. — O co si˛e tak kłócili? — Planowali na jutro niespodziank˛e dla sier˙zanta Gebhela i ka˙zde chciało osobi´scie ja˛ przygotowa´c. Ostatecznie Ghend wyznaczył Pekhala i Gelta bynajmniej si˛e z tego nie ucieszyła. — A co to za niespodzianka? — zainteresował si˛e Khalor. — O pierwszym brzasku uderza˛ na okopy z dwóch stron. — Z prawej i lewej? — Nie. Od frontu i od tyłu. 297
— To wykluczone! — krzyknał ˛ Khalor. — Nie, je´sli Khnom b˛edzie w pobli˙zu — rzekła Leitha. — Otworzy drzwi na tyłach okopów, a wtedy Pekhal poprowadzi stamtad ˛ atak piechoty, ale dopiero po kilku daremnych szar˙zach konnicy Gelty na zbocze. — Uprzatn˛ ˛ eli wczoraj prawie całe wzgórze — zauwa˙zył Albron. — Te szar˙ze moga˛ wcale nie by´c daremne. — O nie, mój wodzu — zaprzeczył Khalor. — Zaraz po zachodzie sło´nca ludzie Gebhela wbili na nowo pale, przeciagn˛ ˛ eli sznury i odbudowali barykady z ciernistych krzaków. O s´wicie Gelta stanie oko w oko z tymi samymi problemami co wczoraj, ale tym razem wyznaczono ja˛ tylko do dywersji. Ma skupi´c cała˛ uwag˛e na Gebhelu, z˙ eby atak piechoty Pekhala okazał si˛e kompletnym zaskoczeniem. My jednak ju˙z o nim wiemy, tote˙z ostrze˙zemy Gebhela, z˙ eby mógł podja´ ˛c odpowiednie kroki. — Nagle zmarszczył brwi. — Tylko z˙ e w ten sposób wojsko zanadto si˛e rozciagnie ˛ i linia obrony b˛edzie cie´nsza. . . Có˙z, musi s´ciagn ˛ a´ ˛c reszt˛e sił z okopów. Czeka nas ciekawy dzie´n. . . — Rozejrzał si˛e dookoła. — Salkan! — Tak, generale? — odezwał si˛e zaspany głos. — Wyskakuj no spod koca. Mam pilna˛ wiadomo´sc´ do okopów. — Rozkaz, generale — odparł Salkan, ziewajac ˛ szeroko. Potrzebujemy Leithy, skarbie — zamruczała Dweia. — Ona mogłaby odegra´c kluczowa˛ rol˛e, ale tylko wtedy, je´sli si˛e zgodzi współdziała´c. Nie wiem, jaki zasi˛eg ma jej dar, chocia˙z chyba wykracza poza zwykłe podsłuchiwanie. Pierwszy krok podj˛eła, kiedy ja˛ zmusiłam do odseparowania my´sli Eliara od jego biologicznego mózgu w celu zlokalizowania uszkodze´n. Nast˛epne moga˛ si˛e okaza´c dla niej bardzo trudne. Mo˙ze si˛e nie zgodzi´c. . . ona albo Eliar. Musisz z nimi pogada´c, i to szybko. Ale do czego konkretnie mam ja˛ namówi´c? Leitha jest bierna. Potrafi tylko słucha´c my´sli innych, my za´s musimy ja˛ skłoni´c, z˙ eby si˛egn˛eła do umysłu Eliara gł˛ebiej ni˙z zwykle, kiedy tylko s´lizga si˛e po wierzchu, by pozna´c czyje´s sekrety. Je´sli to zrobi, Eliar te˙z b˛edzie mógł przenikna´ ˛c do jej umysłu i na to wła´snie Leitha mo˙ze si˛e nie zgodzi´c. Jej zupełnie wystar´ cza samo słuchanie cudzych my´sli, robi to przez całe z˙ ycie. Swiadomo´ sc´ , z˙ e kto´s słucha jej my´sli, mogłaby ja˛ przestraszy´c. Dlaczego? Powinna by´c do tego przyzwyczajona. Owszem, ale tylko do samej idei. W tym przypadku jednak ich umysły stopia˛ si˛e ze soba,˛ a to oznacza trwała˛ wi˛ez´ . Co´s takiego jak mi˛edzy toba˛ a mna? ˛ Wła´snie. Ta wi˛ez´ mo˙ze te˙z wpłyna´ ˛c na pewne damsko-m˛eskie układy, które Leitha wolałaby pozostawi´c bez zmian. Miejmy nadziej˛e, z˙ e do tego nie dojdzie, ale przywrócenie wzroku Eliarowi to sprawa najwy˙zszej wagi.
ROZDZIAŁ 27 — Mamy robot˛e — obwie´scił kategorycznie Althalus po powrocie do namiotu. — Emmy udzieli wam teraz paru wskazówek, wi˛ec uwa˙zajcie. Dweia odsun˛eła go na bok i zwróciła si˛e do Eliara: — Czy widzisz cho´cby przebłyski s´wiatła? — Nie. . . Ciagle ˛ jest czarno jak na dnie studni. Nie wiem, dlaczego cios w głow˛e zamknał ˛ moje oczy, ale nic nie widz˛e. — Najbardziej prymitywna cz˛es´c´ mózgu znajduje si˛e wła´snie z tyłu. Sa˛ tam o´srodki zmysłów, wzroku, słuchu, w˛echu i tak dalej. Pchła nie potrafi my´sle´c, ale widzi. Przednia cz˛es´c´ mózgu odpowiada za my´slenie, tylna za prostsze sprawy. — Co mo˙zemy zrobi´c? — spytała Andina głosem nabrzmiałym łzami. — Nigdy nie słyszałam, z˙ eby s´lepiec odzyskał wzrok. — Gdyby oczy zostały uszkodzone, rzeczywi´scie byłyby znikome szans˛e — tłumaczyła Dweia. — Ale oczy nie ucierpiały, natomiast Gelta roztrzaskała mu toporem czaszk˛e i trafiła w mózg, stad ˛ krwawienie. Zlikwidowali´smy je, przebijajac ˛ w tyle głowy otwory. Zapewne cios, który o mało co go nie zabił, uszkodził tak˙ze miejsce, które ma wpływ na wzrok. Je´sli to tylko stłuczenie, powinno si˛e samo wyleczy´c w swoim czasie. Wtedy Eliar odzyska wzrok, zobaczy drzwi i b˛edzie mógł ich u˙zy´c. Na razie jednak nie widzi, wi˛ec musz˛e s´ciagn ˛ a´ ˛c go do Domu, z˙ eby sprawdzi´c, jak powa˙znych doznał obra˙ze´n. Nie mówisz im wszystkiego, prawda? — spytał milczaco ˛ Althalus. Owszem. Je´sli uszkodzenia tej cz˛es´ci mózgu sa˛ zbyt rozległe, Eliar prawdopodobnie na zawsze zostanie s´lepy. Zatrzymaj to dla siebie, Althalusie. — Odsun˛eła go na bok i znów przywłaszczyła sobie jego głos. — Musimy przenie´sc´ Eliara do Domu, ale tylko on mo˙ze u˙zy´c drzwi. I tu zaczyna si˛e rola Leithy. — Mam sprawi´c, z˙ eby zobaczył drzwi? — zdziwiła si˛e dziewczyna. — W jaki sposób? — Po˙zyczysz mu swoich oczu. — Ich nie da si˛e wyja´ ˛c, o boska. — Wiem. . . Zreszta˛ nie mógłby ich u˙zy´c, podobnie jak własnych. — Nie rozumiem ci˛e, Emmy — odezwał si˛e Eliar, unoszac ˛ z poduszki głow˛e. — Le˙z spokojnie! — krzykn˛eła Andina, przyciskajac ˛ mu ja˛ z powrotem. — 299
Bo znowu zaczniesz krwawi´c. — Leitho, o czym Eliar teraz my´sli? — spytała Dweia. — Czy nie zakazała´s mi tego robi´c? — To nagła sytuacja, kochanie, teraz mo˙zesz. — Có˙z. . . — Oczy Leithy pow˛edrowały w dal. — Jest bardzo nieszcz˛es´liwy. My´sli, z˙ e ju˙z na zawsze pozostanie s´lepy, i z˙ ałuje, z˙ e nie zginał ˛ na miejscu. — Chyba rzeczywi´scie z˙ ałuj˛e — wyznał Eliar. — Bo jaki ze mnie po˙zytek, skoro jestem s´lepy? — Przesta´n, w tej chwili przesta´n! — Andina obj˛eła go ramionami i wybuchn˛eła płaczem. — Uspokój si˛e, Andino — prosiła Dweia. — Tylko wprowadzasz zamieszanie. Eliarze, czy w ogóle co´s czułe´s, kiedy Leitha w˛edrowała po twoim umy´sle? — Co´s czułem. . . jakby ciepło. To co´s znaczy? — Mo˙ze nie potrwa to a˙z tak długo, jak my´slałam. Powiedz mi, Leitho, co wła´sciwie czujesz do Eliara? Leitha wzruszyła ramionami. — Kocham go — wyznała z prostota.˛ — Leitho! — wykrzykn˛eła Andina z oburzeniem. — Nie w ten sposób, Andino. Kocham go tak samo jak ciebie. . . albo Ghera. Troch˛e inaczej ni˙z Bheida, ale o tym porozmawiamy innym razem. Jeste´smy dla siebie jak rodzina, a to normalne, z˙ e ludzie w rodzinie si˛e kochaja.˛ Ciagle ˛ si˛e z tym spotykam, kiedy przegladam ˛ ludzkie umysły. — Wejd´z nieco gł˛ebiej, Leitho — poprosiła Dweia. — Pohałasuj troch˛e, z˙ eby Eliar wiedział, z˙ e tam jeste´s. Przez twarz Leithy przemknał ˛ wyraz buntu. — Nie wiesz, o co prosisz, Dweio! Nie mog˛e tego zrobi´c! — O co chodzi? — spytał Bheid. — Nawet nie wiesz, w co si˛e wplatałam ˛ — poskar˙zyła si˛e Leitha ze zgroza.˛ — Boisz si˛e czego´s? — dopytywała si˛e Andina. — Przecie˙z to nie mo˙ze by´c a˙z tak ohydne! — Musi by´c jaki´s inny sposób, Dweio — upierała si˛e Leitha. — Niestety nie ma. Naprawd˛e nie b˛edzie tak strasznie. Eliar to prosty chłopak, nie spotkasz si˛e z niczym, z czym nie dałaby´s sobie rady. — Ale jest m˛ez˙ czyzna! ˛ — Zauwa˙zyłam. — Czy kto´s mi powie, co tu si˛e dzieje? — spytał Eliar. — Emmy, czego ty od niej chcesz? I czemu ja˛ to tak przera˙za? — To nic powa˙znego, chłopcze. — Ja mu to wytłumacz˛e, Dweio! — o´swiadczyła Leitha drewnianym, niemal nieprzyjaznym tonem. — Czasem zbyt m˛etnie mówisz o pewnych sprawach. — Mamy tu jakie´s sekrety? — spytał Althalus. 300
— Wiele hałasu o nic — burkn˛eła Dweia ze zło´scia.˛ — O nic? — zawołała Leitha. — Bardzo dziwnie rozumiesz słowo „nic”! — Lepiej zagrajmy w otwarte karty — zaproponował Althalus. — Szykujesz jaki´s podst˛ep, kiciuniu? — Jak mo˙zesz! — sykn˛eła w odpowiedzi. — Poddaj si˛e, Em. Leitho, powiedz, co to za problem? — Je´sli wejd˛e w umysł Eliara tak gł˛eboko, jak ona mi ka˙ze, to nigdy si˛e stamtad ˛ nie wydostan˛e. Nasze umysły wczepia˛ si˛e w siebie jak przestraszone dzieci i nigdy si˛e od siebie nie uwolnimy. — Tak? Ale przecie˙z i tak wszyscy jeste´smy sobie bliscy. — Nie w ten sposób. Eliar jest m˛ez˙ czyzna, a ja kobieta.˛ Chyba wiesz, Althalusie, czym si˛e ró˙znia˛ chłopcy od dziewczynek? — Nie bad´ ˛ z zło´sliwa. Jeste´s pewna, z˙ e nie potrafisz uwolni´c swego umysłu? — A ty potrafisz oddzieli´c swój od Dwei? — To a˙z do tego stopnia. . . ? — Oczywi´scie, Althalusie. To jest to samo. Nie mo˙zemy tego zrobi´c inaczej, Em? — spytał milczaco. ˛ Nie. Mi˛edzy Leitha a Eliarem musi powsta´c ta wi˛ez´ , inaczej nic z tego nie wyjdzie. Zmysły znajduja˛ si˛e na najni˙zszym poziomie s´wiadomo´sci, wi˛ec Eliar musi kompletnie stopi´c si˛e z Leitha, podobnie jak ty ze mna.˛ Teraz rozumiem, na czym polega problem. . . — zas˛epił si˛e Althalus. — Zaraz, a mo˙ze mimo wszystko nie ma z˙ adnego problemu? Kto wie, czy nie wyjdzie nam to na dobre? Co ty knujesz, Althalusie? Uwa˙zaj, Em. Patrz i ucz si˛e! Jestem ju˙z troch˛e zm˛eczona. Wytrzymasz. — Althalus zerknał ˛ z ukosa na pozostałych. — Uwaga, dzieci! Mamusia ma pewien ciekawy pomysł, który musimy omówi´c, nim zabrniemy za daleko. — Jaka mamusia? — zdziwił si˛e Bheid. — Czy˙z nia˛ nie jest? Wszyscy widzieli´scie, jak si˛e zachowuje: niczym jaskółka z gniazdem pełnym pisklaków. — Rzeczywi´scie, co´s w tym jest — przyznała Leitha. — Spodziewałem si˛e, z˙ e spojrzysz na to z tej strony. Staram si˛e i´sc´ s´ladem czego´s, co powiedziała´s wcze´sniej. W pewnym sensie tworzymy rodzin˛e, a to znaczy, z˙ e Eliar jest twoim bratem, tak? — No. . . — Kiedy wnikniesz gł˛ebiej w jego umysł, ta wi˛ez´ si˛e ustabilizuje, ale przecie˙z ona ju˙z istnieje, chocia˙z z˙ adne z was o tym nie wspominało. I czy˙z Andina tak˙ze nie jest twoja˛ siostra? ˛ I ta wi˛ez´ tak˙ze istnieje, prawda? — Tak, chyba tak. 301
— Wi˛ec po co podnosisz taki krzyk, skoro to ju˙z si˛e stało? Jeste´s zwiazana ˛ z Eliarem, odkad ˛ opu´scili´smy Kweron, a teraz tylko si˛e do tego otwarcie przyznajesz. Mo˙zemy zreszta˛ pój´sc´ dalej i wszystkich przyja´ ˛c do tej rodzinnej wspólnoty. Mo˙ze z tego wyj´sc´ co´s bardzo po˙zytecznego. Miło´sc´ to przyjemna sprawa, Leitho, nie powinna´s si˛e jej ba´c. — Mam wra˙zenie, z˙ e mna˛ manipulujesz — westchn˛eła Leitha bezradnie. — Co o tym sadzisz, ˛ Eliarze? — Cz˛esto si˛e zastanawiałem, jak to jest, kiedy si˛e ma rodze´nstwo — odrzekł z nie´smiałym u´smiechem. — Czuj˛e, Leitho, z˙ e jednak musimy to zrobi´c. Wiesz, jaka jest Emmy, a poza tym bardzo chciałbym znowu widzie´c. Musn˛eła go łagodnie po policzku. — Wi˛ec przekonajmy si˛e, na co nas sta´c. . . bracie. Leitha poruszała si˛e wolno, niemal boja´zliwie; kilka razy ona i Eliar zaczerwienili si˛e gwałtownie. — To nie ma znaczenia, dzieci — pocieszała ich Dweia. — To tylko fizyczne ró˙znice, mało maja˛ wspólnego z tym, jacy jeste´scie naprawd˛e. Wszyscy jeste´smy s´wiadomi naszych ciał, nie powinni´scie si˛e tym niepokoi´c. — Umilkła i Althalus poczuł, jak szpera naokoło. — Zacznijmy od smaku i w˛echu, to troch˛e prostsze. Gherze, poszukaj jakiego´s kwiatka. — Wszystko jedno jakiego? — spytał chłopiec. — Byle miał silny zapach, je´sli taki znajdziesz. — Zaraz wracam — obiecał Gher, wypadajac ˛ z namiotu. We´z która´ ˛s z tych zielonych jagód, Althalusie, tylko nic nie mów. Po prostu włó˙z ja˛ Leicie do ust. My´slałem, z˙ e sa˛ trujace. ˛ Tylko wtedy, gdy zje si˛e cała˛ misk˛e. Althalus machnał ˛ dłonia,˛ by zwróci´c uwag˛e Leithy, a potem przyło˙zył palec do ust. Odpowiedziała mu skinieniem głowy. Podszedł do stołu i wybrał zielona˛ jagod˛e. Podał ja˛ dziewczynie, wskazujac ˛ na jej usta. Ponownie skin˛eła głowa,˛ wzi˛eła jagod˛e do ust i rozgryzła, krzywiac ˛ wargi. — Co za ohyda! — krzyknał ˛ Eliar, usiłujac ˛ co´s wyplu´c. — Wła´sciwie to najwspanialsza rzecz, jakiej kiedykolwiek próbowałe´s — po´ wiedziała mu Dweia. — Swietnie wam idzie! ˙Zółty kwiatuszek, który Gher przyniósł Leicie do powachania, ˛ sprawił, z˙ e Eliar parsknał ˛ s´miechem. — Pokaleczyłe´s sobie palce, Gherze? — Dlaczego tak my´slisz? 302
— To jest piekielne ziele, prawda? Ma zapach ostry i ostre kolce. Em, to działa! — ucieszył si˛e Althalus. Jak dotad, ˛ rzeczywi´scie. Teraz we´z Leith˛e na bok i szepnij jej co´s. Usta i nosy maja˛ ju˙z połaczone, ˛ teraz wypróbujemy uszy. Kiedy Eliar powtórzył słowo w słowo to, co Althalus szepnał ˛ do Leithy, Dweia kazała mu połaskota´c dziewczyn˛e w stop˛e. Eliar natychmiast szarpnał ˛ noga.˛ — Cztery na cztery — obwie´sciła gło´sno Dweia. — No to teraz to, na czym naprawd˛e nam zale˙zy. Przytknij policzek do policzka Eliara, tak z˙ eby wasze oczy były jak najbli˙zej siebie. Nie my´sl o niczym szczególnym, po prostu patrz na dach namiotu zamiast na czyja´ ˛s twarz. Zanim przejdziemy do szczegółów, sprawdzimy, czy odró˙znia s´wiatło od mroku. Leitha kiwn˛eła głowa˛ i ukl˛ekła przy łó˙zku Eliara. Potem ostro˙znie zbli˙zyła twarz do jego twarzy. — Widz˛e! — krzyknał ˛ Eliar. — Ju˙z nie jest ciemno! — Poruszaj z wolna oczami, Leitho — poleciła Dweia. — Musi si˛e przyzwyczai´c do kilku rzeczy. Teraz opu´sc´ wzrok i popatrz na Andin˛e. — Dobrze. — Wyglada ˛ jako´s inaczej — zdziwił si˛e Eliar. — Bo Leitha nie patrzy na nia˛ w taki sposób jak ty. Kobieta zwykle nie patrzy tak na druga˛ kobiet˛e, ale nie b˛edziemy teraz o tym rozmawia´c. Czy widzisz ja˛ wyra´znie? — Jest jakby zwichrowana. — Co przez to rozumiesz? — nastroszyła si˛e Andina. — Nie chciał ci˛e obrazi´c — wyja´sniła jej Dweia. — Widzi ci˛e oczami Leithy, a one sa˛ nieco z boku. Minie troch˛e czasu, zanim do tego przywykniesz, ale najgorsze ju˙z za nami. Dweia mówiła spokojnym i rzeczowym tonem, lecz Althalusowi a˙z bulgotało w głowie od jej rado´sci. — Nic tam nie ma, Eliarze — zaprotestowała Leitha, obracajac ˛ si˛e z powrotem do młodego człowieka siedzacego ˛ na brzegu pryczy. — Prosz˛e ci˛e, Leitho, nie patrz na mnie — prosił, dygoczac. ˛ — Wtedy głowa mi si˛e obraca, z˙ eby spojrze´c na mnie z twojego miejsca. — Przepraszam — rzekła, spiesznie odwracajac ˛ wzrok. — Nadal jednak nie widz˛e nic, co przypominałoby drzwi. Eliar wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e i poklepał powietrze mi˛edzy nimi. — Przecie˙z sa˛ tutaj! Posłuchaj. Klepnał ˛ mocniej i oboje usłyszeli odgłos uderzenia w drewno. Leitha obmacywała pustk˛e dłonia.˛
303
— Wła´snie wetkn˛eła´s r˛ek˛e w drzwi! — wykrzyknał ˛ Eliar. — Co tu si˛e dzieje, Emmy? Te drzwi sa˛ solidne jak mur, a Leitha przebiła je r˛eka˛ jak gdyby nigdy nic! — Bo one sa˛ tylko dla ciebie — wyja´sniła mu Dweia głosem Althalusa. — Nikt przez nie nie przejdzie, je´sli ty go nie przeprowadzisz. Ludzie cały czas przechodza˛ przez nie tam i z powrotem, nawet nie zdajac ˛ sobie z tego sprawy. W gr˛e wchodzi Nó˙z, a to bardzo komplikuje spraw˛e. Mo˙zesz wsta´c? — Czuj˛e si˛e znakomicie, tylko boli mnie głowa. — Podno´s si˛e powoli. Leitha i Andina podepra˛ ci˛e, z˙ eby´s nie upadł. B˛edziesz si˛e posługiwał oczami Leithy, wi˛ec klamka drzwi nie znajdzie si˛e dokładnie w tym miejscu, w którym je zobaczysz. Musisz wymaca´c ja˛ palcami, otworzy´c drzwi i wtedy wszyscy troje wejdziecie do Domu. — Ale Leitha i Andina zaraz wróca? ˛ — spytał Bheid. — Nie. Zostana˛ ze mna˛ i z Eliarem. — Zaraz, zaraz — odezwał si˛e Althalus. — Leitha jest nam tu potrzebna. Stracili´smy ju˙z drzwi, wi˛ec je´sli co´s si˛e stanie i stracimy nasze uszy, b˛edziemy w prawdziwych opałach. — Mnie jest potrzebna znacznie bardziej, skarbie. Poradzicie sobie bez niej przez jaki´s czas, a ja nie mog˛e. Nie kłó´c si˛e, Althalusie, tak ma by´c i koniec. Leitha z Andina pomogły Eliarowi wsta´c, a potem wspierały go, gdy szedł powoli do klamki, która˛ tylko on mógł zobaczy´c. Nagle zacisnał ˛ dło´n. — Jest! — wykrzyknał ˛ i po chwili cała trójka znikn˛eła. — Jak długo nie b˛edzie Leithy? — spytał z niezadowoleniem sier˙zant Khalor. — Nie ma sposobu, by powiedzie´c co´s na pewno — tłumaczył mu rzeczowym, beznami˛etnym tonem Althalus. — Wszystko zale˙zy od rodzaju obra˙ze´n Eliara. Je´sli to tylko stłuczenia, kuracja nie potrwa długo, ale je´sli sprawa jest naprawd˛e powa˙zna, mo˙ze si˛e przeciagn ˛ a´ ˛c. Eliar musi u˙zywa´c oczu Leithy, dopóki jego własne nie zaczna˛ widzie´c. — My´slałem, z˙ e tam, w Domu, Dweia zatrzyma czas — powiedział wódz Albron. — To tak˙ze wia˙ ˛ze si˛e z drzwiami. Nie wiem, co konkretnie Emmy zamierza zrobi´c w sprawie jego wzroku, mo˙ze to wymaga, z˙ eby czas biegł normalnie. Wszystko si˛e komplikuje. — I jeszcze w dodatku straciłem „uszy” — narzekał Khalor. — Je´sli Leitha nie b˛edzie podsłuchiwa´c nieprzyjaciela, to jak si˛e dowiem, co knuja? ˛ — Mo˙zemy całkowicie odciagn ˛ a´ ˛c Gebhela od okopów — zaproponował wódz Albron. — Niech cofnie si˛e o par˛e mil i zacznie kopa´c na nowo. — Tylko opó´zni w ten sposób to, czego i tak nie da si˛e unikna´ ˛c. Gelta wcia˙ ˛z b˛edzie atakowa´c od frontu, a piechota Pekhala nast˛epowa´c od tyłu, przechodzac ˛ przez drzwi Khnoma. — Nie widzisz z˙ adnej alternatywy, sier˙zancie? — spytał Althalus. 304
— Owszem, widz˛e. Jest do´sc´ ponura. — Tak? A jak bardzo? — Nazywa si˛e „ostatnia pozycja” i naprawd˛e nie ma nic bardziej ponurego. — Rozejrzał si˛e wokół. — Gdzie jest Salkan? On lepiej ode mnie zna ten kraj. — A czego szukamy, sier˙zancie? — spytał Albron. — Stromego wzgórza. Gebhel mo˙ze ufortyfikowa´c wierzchołek i odpiera´c nieprzyjaciela przez jaki´s czas. . . przynajmniej póki nie dotrze tu Kreuter. Drzwi Khnoma na nic si˛e nie przydadza,˛ bo ludzie Gebhela b˛eda˛ obserwowa´c wszystkie kierunki i nie b˛edzie z˙ adnych „tyłów” do zaatakowania. — Nie mogliby po prostu obej´sc´ Gebhela i pomaszerowa´c prosto na Keiwon? — To kiepski pomysł, wodzu. Pekhal i Gelta sa˛ niezbyt rozgarni˛eci, ale nie na tyle głupi, z˙ eby zostawi´c za soba˛ cała˛ arumska˛ armi˛e. — A jak długo Gebhel mo˙ze si˛e utrzyma´c? — spytał Althalus. Khalor wzruszył ramionami. — Tydzie´n. . . mo˙ze dwa, je´sli b˛edzie miał z˙ ywno´sc´ i wod˛e. — To mogłoby wystarczy´c — zauwa˙zył Althalus. — Wszystko zale˙zy od tego, czy Emmy poradzi sobie z oczami Eliara i ile czasu jej to zajmie. My´slisz, z˙ e Gebhel przetrzyma dzisiejszy dzie´n? Khalor kiwnał ˛ głowa.˛ — Spodziewa si˛e Pekhala, wi˛ec pewnie podejmie odpowiednie kroki. Po zachodzie sło´nca nadal b˛edzie siedział w okopach, a kiedy zrobi si˛e ciemno, zabierzemy go na jakie´s porzadne ˛ strome wzgórze. Wojna si˛e jeszcze nie sko´nczyła, Althalusie. Wła´sciwie ledwie si˛e zacz˛eła. — Gebhel wie, co robi — powiedział sier˙zant Khalor, gdy pierwsze oznaki s´witu zabarwiły niebo na wschodzie. — Wprawdzie utrata Leithy nieco nam zaszkodziła, ale i tak wiemy dosy´c o planach nieprzyjaciela, przynajmniej na dzisiaj. — A na jutro? — spytał Albron. — To zale˙zy od tego, jak strome b˛edzie wzgórze. . . i jak daleko od zaplecza. Od strony okopów szli ku nim Gher i Salkan. — Podobno chciałe´s mnie widzie´c, generale? — spytał pasterz. — Owszem. Dobrze znasz te okolice, prawda? — Pas˛e tu owce, wi˛ec jestem po imieniu z ka˙zdym krzaczkiem i kamieniem. ´ — Swietnie. Potrzebne mi wysokie, bardzo strome wzgórze. . . niemal górski szczyt. Znajdzie si˛e w pobli˙zu co´s takiego? Salkan zmarszczył brwi. — Wie˙za Daiwera le˙zy o par˛e mil na południe i mniej wi˛ecej odpowiada temu opisowi. — Kim był ten Daiwer? — spytał Bheid.
305
— Stukni˛etym pustelnikiem, który z˙ ył tu kilkaset lat temu. Uwa˙zał, z˙ e tylko on na całym s´wiecie naprawd˛e kocha boga, a wszyscy inni to agenci złego. Kiedy pierwszy raz zobaczył t˛e skał˛e, pomy´slał, z˙ e bóg stworzył ja˛ specjalnie na jego u˙zytek. Ma około tysiaca ˛ stóp wysoko´sci, pionowe s´ciany i sterczy po´srodku pastwiska. — Wi˛ec jak na nia˛ wlazł? — Od strony południowej da si˛e wej´sc´ . Jest stromo, ale sam byłem na szczycie. Daiwer te˙z jako´s si˛e wspiał ˛ i zamieszkał w jaskini pod szczytem. Podobno zrzucał głazy na ka˙zdego, kto próbował si˛e tam dosta´c. On naprawd˛e nie lubił towarzystwa. — W takim razie powinna tam by´c i woda — zauwa˙zył Khalor. — O tak, generale, w tyle jaskini jest z´ ródło. Nie wiem, skad ˛ woda na tej wysoko´sci, ale jest czysta, dobra i zimna. — Zaledwie stru˙zka? — Nie, generale, raczej fontanna. — O czym my´slisz, Khalorze? — spytał Althalus. — To do´sc´ bliskie tego, czego szukam. Mo˙ze pójdziemy rzuci´c okiem? — Chyba powinni´smy. Ludzie Gebhela osaczyli kilka zabłakanych ˛ koni. Poz˙ yczymy sobie trzy i Salkan poka˙ze nam to miejsce. Tu˙z po s´witaniu dotarli na szczyt wzgórza i s´ciagn˛ ˛ eli wodze. Zobaczyli stamtad ˛ wysoka˛ skał˛e o gładkich s´cianach, wyrastajac ˛ a˛ wprost z łaki. ˛ — Skad ˛ takie co´s wzi˛eło si˛e po´srodku tych trawiastych przestrzeni? — spytał kompletnie osłupiały sier˙zant Khalor. — Zupełnie jakby góra zabładziła. ˛ .. — Niewa˙zne skad, ˛ sier˙zancie. Wa˙zne, czy ci pasuje — zauwa˙zył Althalus. — Gdyby nam si˛e udało wle´zc´ na szczyt, byłoby idealnie. Je´sli zapewnimy Gebhelowi z˙ ywno´sc´ i wod˛e, mo˙ze tam siedzie´c latami. — O nie, przynajmniej póki to ja płac˛e dniówk˛e wodzowi Gwetiemu za jego wojsko. Chod´zmy obejrze´c to wej´scie od południa. Salkan jest zwinny jak kozioł, wi˛ec to, z˙ e jemu udało si˛e tam wle´zc´ , nie znaczy wcale, z˙ e inni te˙z potrafia.˛ Koło południa cała trójka wróciła do okopów. — Je´sli bóg ma z˛eby, to musza˛ wyglada´ ˛ c jak ta skała — opowiadał Khalor łysemu, lecz brodatemu Arumczykowi. — Sterczy wprost z łaki ˛ na dobrych tysiac ˛ stóp. — Stoki sa˛ strome? — Nie nazwałbym tego stokami, sier˙zancie Gebhelu — rzekł Althalus. — Główna cz˛es´c´ jest wr˛ecz pionowa. U jej podnó˙za le˙zy troch˛e odłamów skalnych, które spadaja˛ a˙z na łak˛ ˛ e. Jest bardzo stromo, ale ostatecznie wej´sc´ si˛e da mniej 306
wi˛ecej do połowy, natomiast dalej mo˙zna tylko fruwa´c. — Skoro nie mog˛e wprowadzi´c ludzi na wierzchołek, to jaki mam z tego poz˙ ytek? — burknał ˛ ze zło´scia˛ Gebhel. — Ale˙z jest sposób — wtracił ˛ Salkan. — Wyglada ˛ na to, z˙ e cz˛es´c´ wierzchołka kiedy´s si˛e odłamała i na jej miejscu utworzyło si˛e co´s w rodzaju skalnej pochylni. Jest ona do´sc´ waska ˛ i znacznie bardziej stroma ni˙z dolna cz˛es´c´ wzgórza, ale jako´s udało nam si˛e wle´zc´ na szczyt. Wida´c stamtad ˛ na całe mile! — Co´s tu musi by´c nie w porzadku ˛ — upierał si˛e Gebhel. — Nigdy jeszcze nie widziałem, z˙ eby co´s było absolutnie idealne. — Nie ma tam dachu, sier˙zancie — podsunał ˛ mu Althalus — wi˛ec cz˛esto b˛edziecie mokna´ ˛c. Dopilnuj˛e, z˙ eby´scie mieli z˙ ywno´sc´ i wod˛e, ale niestety nie mog˛e dostarczy´c markietanek. — Widzisz? — powiedział Gebhel do Khalora. — Wiedziałem, z˙ e co´s jest nie tak. — Co tu si˛e działo, kiedy nas nie było? — spytał Khalor ju˙z bardziej na serio. — Ta wied´zma przez cały ranek marnowała swoja˛ konnic˛e — odparł Gebhel, wzruszajac ˛ ramionami. — A z tyłu okopów nie dobiegały z˙ adne hałasy? — Nie. Wasi szpiedzy wyra´znie mydla˛ wam oczy. Nie widzieli´smy najmniejszego ruchu na tyłach. . . no, chyba z˙ e oczekujecie niespodziewanego ataku królików. — Po prostu trzymaj rezerwy w pogotowiu, ale poza zasi˛egiem wzroku. Atak piechoty na tyły nastapi ˛ jeszcze przed zachodem sło´nca. — Skoro tak mówisz. . . — burknał ˛ z rezygnacja˛ Gebhel. — Czy zacz˛eli´scie ju˙z robi´c plany wyj´scia z okopów? — Po co nam jakie´s plany? Niech tylko zapadnie noc, a wyciagn˛ ˛ e chłopaków z okopów i ruszymy na południe. Chcesz mi wy´swiadczy´c przysług˛e? — Wystarczy, z˙ e poprosisz, Gebhelu. — Po˙zycz mi tego młodego rudzielca. Chc˛e wprowadzi´c ze dwie kompanie na szczyt bo˙zego z˛eba. Ludzie b˛eda˛ szli w ciemno´sci, wi˛ec par˛e ognisk na wierzchołku pomo˙ze im znale´zc´ drog˛e. — To całkiem sensowny pomysł. — Sier˙zancie Gebhelu! — krzyknał ˛ nagle kto´s z okopów. — Znowu tu ida! ˛ — Wybacz, Khalorze, z˙ e ci˛e opuszcz˛e, ale ta wojenka jest na razie na mojej głowie — rzekł cierpko Gebhel. — Oczywi´scie — zgodził si˛e sier˙zant. — Miły dzionek, co? — Jakby´s zgadł. — To pomysł Dwei — łgał Althalus, kiedy wraz z Khalorem i Albronem zalegli w wysokiej trawie nieopodal namiotu. Tak naprawd˛e od kilku godzin Dweia 307
nie odezwała si˛e do niego ani słowem. — Owce? — spytał Albron z niedowierzaniem. — Nie rozumiem, o co tu chodzi. — Dzi˛eki owcom Koman nie wykryje ludzi Gebhela, schowanych z drugiej strony wzgórza — tłumaczył Althalus. — Nie ma na tym s´wiecie bardziej bezmózgich stworze´n ni˙z owce. I jeszcze w dodatku becza˛ bez przerwy. W gruncie rzeczy do ochrony przed taka˛ mentalna˛ pijawka˛ jak Koman stado owiec mo˙ze by´c lepsze od dodawania ułamków. — Nie zamierzam z nia˛ dyskutowa´c — o´swiadczył Khalor. — Chce owiec, b˛eda˛ owce. My´slisz, z˙ e kto´s nas ostrze˙ze, kiedy Pekhal ruszy przez drzwi Khnoma na okopy? — Raczej nie. — Gebhel poczynił przygotowania — zapewnił go Albron. — Tylna linia okopów wcale nie jest tak bezbronna, jak si˛e wydaje. — On jest prawdziwym fachowcem w takich sprawach — zgodził si˛e Khalor. — Nie trzeba wcale budowa´c wielu przeszkód, z˙ eby popsu´c Pekhalowi humor. Nim ujda˛ pi˛ec´ dziesiat ˛ kroków, spadna˛ im na karki rezerwy Gebhela. — Khalor podniósł nagle głow˛e i spojrzał na druga˛ stron˛e doliny. — O, znów nadciaga ˛ ta wied´zma! Królowa Nocy pojawiła si˛e w samym s´rodku ansuskiej armii rozstawionej na grani, uzbrojona w ten sam kamienny topór, którym o mało co nie zabiła Eliara. Przystan˛eła na krótko, sprawdziła, czy wszyscy je´zd´zcy sa˛ na miejscach, po czym machn˛eła swa˛ straszliwa˛ bronia˛ w stron˛e okopów Gebhela. — Do ataku! — wrzasn˛eła. — Bij! Zabij! Wojsko rykn˛eło w odpowiedzi i ruszyło w dół zbocza niekontrolowana˛ fala,˛ wyjac ˛ i siekac ˛ ze s´wistem powietrze mieczami. Nagle Althalus dostrzegł za okopami ciemny błysk, jakby chmura przemkn˛eła przez sło´nce. Wyjac ˛ triumfalnie, z nico´sci wypadł Pekhal na czele piechoty. — Zabi´c wszystkich! — ryknał. ˛ Khalor z zimna˛ krwia˛ zidentyfikował atakujace ˛ wojsko: — Regwos. Nast˛epnie wstał i długim, zamaszystym ruchem r˛eki dał znak ukrytym rezerwom, by ruszały do boju. Pekhal ze swa˛ piechota˛ uderzyli na wyra´znie niczym nieosłoni˛ete tyły okopów, ale oto w ostatniej chwili z cienkiej warstwy podło˙za wystrzelił w ich stron˛e las pochylonych, ostro zako´nczonych pali. — Złodziej! — wykrzyknał ˛ Khalor. — Kto jest złodziejem? — zdziwił si˛e Albron. — Gebhel. Dokładnie t˛e sama˛ sztuczk˛e wypróbowałem na nim par˛e lat temu podczas wojny w Perquaine. 308
Impet nacierajacej ˛ piechoty sprawił, z˙ e pierwsze szeregi nie unikn˛eły wbicia na pale. Atak stracił na sile, a wówczas z okopów podnie´sli si˛e łucznicy Gebhela i w powietrzu zrobiło si˛e g˛esto od strzał posłanych prosto w twarze napastników. Piechota z Regwosu si˛e cofn˛eła, ale zza szczytu wzgórza ruszyły na nich Gebhelowe rezerwy. Wystraszone owce, które tak skutecznie ukryły wojsko przed Komanem, skomplikowały nieco sytuacj˛e na tyłach okopów. P˛edzone przed z˙ ołnierzami, wdarły si˛e na szczyt jak ogromna biała fala i pop˛edziły na o´slep w dół, zagarniajac ˛ siły Pekhala. — No, to ju˙z jest naprawd˛e rzadki widok — zachwycił si˛e Khalor. Ja w ka˙zdym razie nie przypominam sobie, z˙ eby stado owiec zaatakowało jaka´ ˛s armi˛e. — Owce bojowe to ostatni krzyk mody w tym sezonie — powiedział Althalus, czujac ˛ jednak pewien niedosyt. To on wpadł na pomysł z owcami, ale przypisał go Dwei, z˙ eby arumscy przyjaciele nie protestowali. Wszystko potoczyło si˛e nadspodziewanie dobrze, lecz on sam nie zyskał z˙ adnej satysfakcji. To po prostu nie fair. Rezerwy Gebhela run˛eły w dół zbocza za uciekajacymi ˛ w panice owcami i spadły na karki zdezorganizowanych sił Pekhala. Sam Pekhal stał osłupiały, gapiac ˛ si˛e na tratowane przez zwierz˛eta wojsko i z˙ ołnierzy Gebhela, którzy p˛edzili w s´lad za swymi wełnistymi sprzymierze´ncami, rabi ˛ ac ˛ i siekac ˛ ka˙zdego, kto si˛e nawinał. ˛ Wynik był przesadzony. ˛ Pekhal długo dawał upust swemu rozgoryczeniu, wyjac ˛ jak dzikie zwierz˛e i miotajac ˛ przekle´nstwa z moca˛ rozszalałego wulkanu, a˙z wreszcie uciekł sromotnie przez drzwi Khnoma, zostawiajac ˛ swa˛ armi˛e na pastw˛e nieuchronnego losu.
ROZDZIAŁ 28 — Oho, to jest kawał wzgórza! — powiedział z respektem sier˙zant Gebhel, kiedy wyszedłszy na okragł ˛ a˛ kop˛e, ujrzeli Wie˙ze˛ Daiwera po´srodku zalanej ksi˛ez˙ ycowym blaskiem trawiastej przestrzeni. — Gdzie ta skalna pochyło´sc´ , o której wspominałe´s? — Z drugiej strony — odparł Khalor. — By´c mo˙ze, trzeba utworzy´c u podnó˙za kordon obronny. Masz sporo ludzi, a pochylnia jest raczej waska. ˛ — I bardzo dobrze. Niepotrzebny nam go´sciniec prowadzacy ˛ wprost na nasza˛ pozycj˛e. Moi ludzie powinni do´sc´ szybko dosta´c si˛e na szczyt. Forpoczty przeciagn ˛ a˛ sznury wzdłu˙z pochylni, a tylne stra˙ze, które zostały w okopach, potrafia˛ ukry´c, z˙ e wzi˛eli´smy nogi za pas. Po tym, jak wczoraj potraktowali´smy Ansusów, na pewno nikt nie spodziewa si˛e naszego znikni˛ecia. Załatwili´smy wi˛ekszo´sc´ ich piechoty i porzadnie ˛ nadszarpn˛eli´smy konnic˛e. Ucieczka tu˙z po zwyci˛estwie to bardzo niezwykłe zjawisko; moga˛ nie zorientowa´c si˛e a˙z do jutra i troch˛e czasu upłynie, zanim s´ciagn ˛ a˛ posiłki. Niech˛etnie to przyznaj˛e, Khalorze, ale pod wzgl˛edem strategicznym twój pomysł całkiem trzyma si˛e kupy. — Cieszy mnie twoja pochwała. — Wcale ci˛e nie chwal˛e. Powiedziałem tylko, z˙ e to interesujaca ˛ koncepcja strategiczna. — My´slicie, z˙ e mogliby nas po prostu otoczy´c i ruszy´c na Keiwon? — spytał Bheid, kiedy schodzili z pagórka, kierujac ˛ si˛e w stron˛e Wie˙zy Daiwera. — Na wojnie wszystko jest mo˙zliwe — odparł Gebhel — ale to raczej nie wchodzi w rachub˛e. Tylko kretyn idzie naprzód, zostawiajac ˛ za soba˛ nieprzyjacielska˛ armi˛e. Gdyby jednak chcieli tak postapi´ ˛ c, nie mam nic przeciwko temu. Po drodze dołacz ˛ a˛ do nas posiłki, wi˛ec naprawd˛e potrzebujemy tylko czasu. Konnica Kreutera powinna tu dotrze´c w ciagu ˛ kilku dni, ludzi Delura tak˙ze tylko patrze´c. Zamierzam po prostu siedzie´c na szczycie tej skały i czeka´c, a je´sli w tym czasie nieprzyjaciel zdob˛edzie Keiwon, to po nadej´sciu posiłków szybko go odzyskamy. — Moga˛ jednak zdemolowa´c miasto. — Za du˙za˛ wag˛e przywiazuje ˛ si˛e do miast. Zreszta˛ to nie jest moje miasto, wi˛ec je´sli nawet wypala˛ je do gołej ziemi, i tak b˛ed˛e spał spokojnie. Ju˙z jako młody chłopak paliłem miasta dla draki i dla zysku. . . — Zerknał ˛ na Khalora. — 310
A co z z˙ ywno´scia˛ i woda? ˛ — Mi˛edzy innymi dlatego zwrócili´smy uwag˛e na to miejsce — skłamał gładko Althalus. — Brat Bheid słyszał o pewnym wektijskim zakonie, który miał troch˛e fanatyczna˛ skłonno´sc´ do absolutnej izolacji od s´wiata. Tu˙z pod szczytem jest wielka jaskinia, a na jej ko´ncu bije z´ ródło. Jak zrozumiałem, ci mnisi przez dziesi˛ec´ dni taszczyli po skalnej pochylni, co tylko si˛e dało: pszenic˛e, suszone owoce i mi˛eso, boczek, fasol˛e i tak dalej, po czym magazynowali to wszystko w jaskini. Zajrzeli´smy tam wczoraj podczas rekonesansu i rzeczywi´scie zobaczyli´smy pełno skrzy´n. — A co si˛e stało z mnichami? — Pokłócili si˛e o to, który z nich ma zosta´c najwi˛ekszym wa˙zniakiem w całym zakonie. Takie dyskusje zaczynaja˛ si˛e zwykle od krzyków, a ko´ncza˛ na noz˙ ach i toporach. Tym razem tak˙ze było z poczatku ˛ do´sc´ gło´sno, ale potem nastała s´miertelna cisza. . . — Bo˙ze bro´n nas od religii — westchnał ˛ Gebhel. — Amen — zako´nczył Althalus, udajac, ˛ z˙ e nie widzi zgorszonej miny Bheida. — Czy miałe´s jakie´s wie´sci od Dwei? — spytał cicho Bheid, kiedy pi˛eli si˛e na szczyt. — Nic a nic — przyznał Althalus — i raczej si˛e nie spodziewam. Koman wcia˙ ˛z nadstawia uszu, a Emmy jest za sprytna, by przekaza´c mi co´s, czego nie powinien usłysze´c. — A nie mo˙zesz zastosowa´c tego sposobu z połówkami i c´ wiartkami? — Nie przez cały czas. Ghend dobrze wie, z˙ e w gruncie rzeczy wszystko jest na mojej głowie, wi˛ec cała uwaga Komana skoncentrowana jest wła´snie na mnie. Gdybym za du˙zo wiedział, wcze´sniej czy pó´zniej co´s by mi si˛e wypsn˛eło. — Zapowiedziała, z˙ e b˛edzie ci˛e trzyma´c w niepewno´sci? — Nie musiała. Znam Emmy na tyle dobrze, by wiedzie´c, co my´sli. Je´sli do przywrócenia wzroku Eliarowi potrzeba tylko czasu, prawdopodobnie on sam zjawi si˛e tu przed zachodem sło´nca, ale je´sli konieczne b˛eda˛ jakie´s zabiegi, sprawa si˛e przeciagnie. ˛ Obaw˛e, z˙ e Eliar na zawsze pozostanie s´lepy, Althalus zatrzymał wyłacznie ˛ dla siebie. — Bardzo spokojnie o tym mówisz. — Emocje wiele tu nie pomoga.˛ Miej wiar˛e, bracie Bheidzie. Je´sli b˛edziesz dostatecznie mocno wierzył, wszystko obróci si˛e na dobre. — A masz co´s przeciwko temu, z˙ ebym si˛e troch˛e pomartwił?
311
— Nie, je´sli si˛e z tym nie zdradzisz. Po półgodzinnej wspinaczce sier˙zant Gebhel poprosił o chwil˛e odpoczynku. — Tylko dwie minuty, Khalorze, z˙ ebym złapał oddech. — Zgnu´sniało si˛e w okopach, co? — zauwa˙zył zło´sliwie Khalor. — Ty te˙z nie biegniesz pod gór˛e. — Byłoby niegrzecznie, gdybym zostawił was z tyłu. — Czy rzeczywi´scie chcesz wbiec na szczyt? — Niespecjalnie. Dzi˛eki sznurom, które umocowali twoi ludzie, wspinaczka jest całkiem przyjemna, zwłaszcza po ciemku. Salkan przyprowadził nas tu wczoraj w pełnym s´wietle i zanim wlazłem na szczyt, porzadnie ˛ si˛e zasapałem. — Jak tam jest? — Szczerze mówiac, ˛ niezbyt zach˛ecajaco. ˛ — Nie zamierzałem nikogo zach˛eca´c. Gdzie jest ta jaskinia z zapasami i woda? ˛ — Po drugiej stronie. Przypuszczam, z˙ e podczas trz˛esienia ziemi czy czego´s w tym rodzaju wielki kawał skały odłamał si˛e i runał ˛ w dół. W ten sposób ta strona straciła podparcie i spora cz˛es´c´ tego, co było na wierzchu, tak˙ze si˛e osun˛eła. Tak powstała ta pochylnia. Północna cz˛es´c´ wyglada ˛ znacznie stabilnej. Od szczytu pochylni zbocze prowadzi do stromej skarpy, która ciagnie ˛ si˛e na jakie´s sto stóp wy˙zej ni˙z reszta wie˙zy, a na szczycie znajduje si˛e owa jaskinia. — Gdyby przyszło do najgorszego, ta jaskinia mo˙ze okaza´c si˛e bardzo po˙zyteczna. — Miejmy nadziej˛e, z˙ e si˛e o tym nie przekonamy. — To raczej mało prawdopodobne, Khalorze — rzekł Gebhel. — Nieprzyjaciel b˛edzie musiał korzysta´c z tej samej pochylni. Mam tu na widoku kilka s´wiez˙ utkich odłamów. Bardzo trudno jest si˛e skoncentrowa´c, kiedy kto´s ze szczytu zrzuca na ciebie głazy. — Zakładasz wi˛ec, z˙ e uda ci si˛e zgromadzi´c na szczycie wszystkich ludzi, zanim z północy nadciagnie ˛ konnica Gelty? — Tak sadz˛ ˛ e. — Mog˛e co´s powiedzie´c? — odezwał si˛e z lewej strony głos Ghera. — Uwa˙zaj, Gebhelu — ostrzegł go Khalor. — Ten chłopak to istna kopalnia sprytnych pomysłów. — Przecie˙z to jeszcze dziecko — prychnał ˛ Gebhel. — I dlatego pewnie jego pomysły sa˛ takie ciekawe. Ma umysł nieska˙zony uprzedzeniami. No, wal, chłopcze. — Czy wszyscy z˙ ołnierze tej złej pani jada˛ na koniach? — Owszem, wła´snie dlatego nazywaja˛ ich konnica˛ — wyja´snił Khalor.
312
— Tak. . . hm, niektóre zwierz˛eta, które z˙ yja˛ w´sród ludzi, sa˛ przyzwyczajone do ognia. . . na przykład psy czy koty. Inne, jak konie, krowy albo owce, okropnie si˛e go boja,˛ a wokół tej skały trawa ciagnie ˛ si˛e jak okiem si˛egna´ ˛c. Sama skała si˛e nie zapali, ale trawa. . . ? — Trawa mo˙ze — zgodził si˛e Gebhel — chocia˙z tylko przy silnym wietrze. To ciekawy pomysł, chłopcze, ale bez współpracy ze strony pogody nic z tego nie wyjdzie. Gher rzucił szybkie spojrzenie Althalusowi, który pokr˛ecił przeczaco ˛ głowa˛ i przyło˙zył palec do ust. — Porozmawiamy o tym pó´zniej — rzekł gło´sno. — Teraz skoncentrujmy si˛e na wspinaczce. Sier˙zant Gebhel westchnał ˛ i ruszył dalej, podciagaj ˛ ac ˛ si˛e za ka˙zdym krokiem na linach. — Dokad ˛ ta woda odpływa, gdy ju˙z wypełni sadzawk˛e? — spytał z ciekawo´scia˛ Gebhel, kiedy Althalus pokazywał mu zapasy wyczarowane poprzedniego dnia. — Nie mam bladego poj˛ecia. Gebhel zaczerpnał ˛ troch˛e wody r˛ekami i spróbował. — Dobra! — Czy˙z z´ ródlana woda mo˙ze by´c niesmaczna? — spytał Bheid. — Czasem mo˙ze — odparł Gebhel, wycierajac ˛ r˛ece w kilt. — W pobli˙zu dworu wodza Gwetiego bije z´ ródło, w którym woda zmieszana jest z siarka˛ i tak goraca, ˛ z˙ e trudno utrzyma´c r˛ek˛e. Ale ta górka, Khalorze, podoba mi si˛e coraz bardziej. Jak tylko wciagniemy ˛ tu namioty, ka˙ze˛ ludziom zbudowa´c obóz u wlotu jaskini. — W zasadzie nie planujemy tu stałej rezydencji — zaprotestował Khalor. — A mo˙ze si˛e zało˙zymy? Jestem pewien, z˙ e wódz Gweti zapała bezgraniczna˛ miło´scia˛ do tej skały. Gołym okiem wida´c, z˙ e jest na niej wypisane „pat”, a Gweti kr˛eci si˛e w kółko jak szczeniak na sam d´zwi˛ek tego słowa. O pierwszym brzasku trzecia cz˛es´c´ ludzi Gebhela pokonała pochylni˛e i ruszyła dalej skrajem zbocza prowadzacego ˛ do skarpy po północnej stronie. W miar˛e jak si˛e rozwidniało, ci, którzy wcia˙ ˛z znajdowali si˛e na pochylni, zacz˛eli przy´spiesza´c kroku, ale stało si˛e oczywiste, z˙ e nie zda˙ ˛za˛ przed południem na szczyt. Bheid zawrócił z wyst˛epu okra˙ ˛zajacego ˛ cz˛es´ciowo skarp˛e, gdzie miał trzyma´c stra˙z. — Mamy towarzystwo, Althalusie — zameldował po cichu. — Jeszcze jest zbyt ciemno, z˙ eby ich policzy´c, ale to z cała˛ pewno´scia˛ konnica i zmierza na północ. — No to pudło. My´slałem, z˙ e Gelta zat˛eskni do nas dopiero pojutrze — rzekł 313
z gorycza˛ Althalus. — Pewnie stała z maczuga˛ nad Komanem, a on od północy w˛eszył przy tylnej stra˙zy Gebhela. — Podniósł po´sliniony palec. — Nic. Ani s´ladu cho´cby zefirku. Mały po˙zar trawy dałby nam czas, by reszta ludzi zda˙ ˛zyła wspia´ ˛c si˛e na pochylni˛e, ale ogie´n nie rozprzestrzeni si˛e bez wiatru. . . — Zacisnał ˛ z˛eby i milczaco ˛ zawezwał Dwei˛e. Emmy! Jeste´s mi potrzebna! Odpowiedzi nie było. To wa˙zne, Em! Mam kłopoty! Cisza w jego umy´sle stała si˛e przytłaczajaca. ˛ — Nie odpowie — rzekł na głos. — Dweia, tak? — zapytał Bheid. Althalus kiwnał ˛ głowa.˛ — Kompletnie mnie odci˛eła. . . Pewnie chce ukry´c stan Eliara. — A nie poradzisz sobie bez niej? — Nie znam odpowiedniego słowa. Nie sadz˛ ˛ e, by w Ksi˛edze było takie słowo jak „wiatr”. Gher stał nieco z boku. — Ksi˛ega jest po naszej stronie? — Mamy taka˛ nadziej˛e — odparł Althalus. — Wi˛ec dlaczego miałaby si˛e upiera´c przy jakiej´s głupiej zasadzie? Nie ma tam słowa, które znaczyłoby „ro´snij” albo „powi˛eksz” czy czego´s podobnego? — U˙zywałem czasem peta przy tworzeniu jedzenia czy wody — rzekł z wahaniem Althalus. — Wymawiałem to tak˙ze raz po raz wczoraj, kiedy chciałem zapełni´c jaskini˛e zapasami dla ludzi Gebhela. Ale co wła´sciwie chodzi ci po głowie? — Nie mo˙zna by podej´sc´ do kraw˛edzi i dmuchna´ ˛c kilka razy, a potem powiedzie´c to słowo? Przecie˙z Ksi˛ega powinna zrozumie´c? — Nie wiem, czy to podziała — skrzywił si˛e Althalus. — I nigdy si˛e nie dowiesz, je´sli nie spróbujesz. — To nie mo˙ze by´c a˙z tak proste. — Spróbuj. — Emmy powiedziałaby mi, gdyby to miało wystarczy´c. — Spróbuj. — Nic z tego nie wyjdzie. — Spróbuj! Althalus niech˛etnie podszedł do skraju przepa´sci, nabrał w płuca powietrza i pot˛ez˙ nie dmuchnał, ˛ jakby chciał zgasi´c s´wiec˛e. Potem bez przekonania powiedział: — Peta. Nic szczególnego si˛e nie wydarzyło. — Mówiłem, z˙ e nie podziała. 314
— Mo˙ze by podziałało, gdyby´s mówił tak, jak to rozumiesz. Powtórz wszystko jeszcze raz i wypowiedz słowo we wła´sciwy sposób. Ksi˛ega musi wiedzie´c, z˙ e mówisz na serio. Althalus spojrzał ostro na chłopca i w tym momencie za´switało mu pewne podejrzenie. Potem przeniósł wzrok na trawiasty step w dole i dmuchnał ˛ z całych sił, powtarzajac ˛ przy wydechu słowo peta. W bladym s´wietle poranka zobaczył, z˙ e w oddali trawa nagle si˛e kładzie, jakby przycisn˛eła ja˛ do ziemi czyja´s olbrzymia dło´n. Jednocze´snie zerwał si˛e pot˛ez˙ ny wicher, niczym fala na wzburzonym morzu. — Mówiłem — rzekł z satysfakcja˛ Gher. — Ale˙z nie ma ani s´ladu wiatru, mistrzu Althalusie — protestował rudy pasterz. — Zaufaj mi, Salkanie. Ty i twoje chłopaki macie tylko rozpali´c w kilku miejscach ogie´n, wiatru ja dopilnuj˛e. Salkan podejrzliwie zmru˙zył oczy. — Wy nie jeste´scie tacy jak wszyscy ludzie, prawda? Znaczy, robicie rzeczy, których nikt inny nie potrafi. — Wyja´sni˛e ci to pó´zniej, synu — obiecał mu Bheid. — Ta wojna jest do´sc´ niezwykła i nie wszystko, co si˛e dzieje, da si˛e przyst˛epnie wytłumaczy´c. Kiedy Althalus mówi, z˙ e co´s si˛e stanie, to si˛e stanie, czy jest to naturalne, czy te˙z nie. — Jeste´scie magikami? — W pewnym sensie — przyznał Althalus. — Nasi kapłani ucza,˛ z˙ e magicy sa˛ w lidze Daevy. — Nie wszyscy — zapewnił go Bheid. — Althalus ma swoje wady, ale gdy si˛egna´ ˛c gł˛ebiej, wida´c, z˙ e to sługa bo˙zy. Nie nara˙zaliby´smy swoich dusz, dotrzymujac ˛ mu towarzystwa, gdyby było inaczej. — Czy to pewne, wasza wielebno´sc´ ? — Absolutnie, Salkanie. Nasi wrogowie to wła´snie ci z ligi Daevy, my za´s jeste´smy po stronie dobra. — Skoro tak mówisz. . . — Salkan wzruszył ramionami. — Nie jestem specjalnie pobo˙zny, ale nie chciałem ryzykowa´c. — Tylko nie tra´ccie czasu tam na dole — prosił Althalus. — Rozpalcie szybko pochodnie, dopilnujcie, z˙ eby trawa si˛e zaj˛eła, a potem dołaczcie ˛ do resztek ludzi sier˙zanta Gebhela u podnó˙za pochylni. Chc˛e, z˙ eby´s razem ze swymi chłopakami zamykał pochód. Kilku Ansusów mo˙ze uciec przed ogniem, wi˛ec na wszelki wypadek trzymajcie proce w pogotowiu. Potem pójdziecie wraz z ostatnimi z˙ ołnierzami na gór˛e i po drodze przetniecie sznury. — Wedle rozkazu, mistrzu Althalusie. Kiedy Salkan zawrócił do swoich kompanów, Bheid powiedział z namysłem: 315
— Gdy to wszystko si˛e sko´nczy, chyba wykradn˛e Yeudonowi tego chłopaka. Tutaj si˛e marnuje. — Pó´zniej b˛edziesz si˛e o to martwił — uciał ˛ Althalus. — Na razie skupmy si˛e na tym, z˙ eby do˙zy´c do zachodu sło´nca. Wracamy na wyst˛ep skalny, musz˛e widzie´c, co si˛e tam dzieje, ale nie chc˛e, z˙ eby Gebhel zobaczył, jak wyczarowuj˛e wiatr. Salkan i jego chłopaki w ciagu ˛ zaledwie kwadransa otoczyli skał˛e pier´scieniem ognia, po czym zgodnie z poleceniem dołaczyli ˛ do ostatniego batalionu u podnó˙za pochylni. — Jest! — rzekł Gher, wskazujac ˛ na północ. Althalus spojrzał na niemrawo tlace ˛ si˛e trawy. Ansusi, podobni z daleka do mrówek, galopowali w stron˛e wie˙zy. — Mam nadziej˛e, z˙ e podziała tak, jak powinno — mruknał, ˛ wciagaj ˛ ac ˛ powietrze. Po chwili wypu´scił je wraz ze słowem peta w stron˛e nacierajacej ˛ konnicy. Lekki wiaterek poruszył ogie´n na zawietrznej stronie wie˙zy. — Zaczyna si˛e rozprzestrzenia´c! — zawołał Gher, wychylajac ˛ si˛e za kraw˛ed´z. — Ale musi wia´c silniej. — Staram si˛e! — odkrzyknał ˛ Althalus i powtórzył cała˛ procedur˛e. Ogie´n wokół wie˙zy wystrzelił w gór˛e. Ku północy niosła si˛e ciemna smuga dymu, ale pod sama˛ północna˛ s´ciana˛ nadal paliło si˛e słabo. — Skała osłania ten teren od wiatru — zameldował Bheid. — Chyba jednak nie wszystko si˛e uda. . . — Mo˙ze skieruj wiatr wprost na dół, tam gdzie ogie´n pali si˛e gorzej? — zasugerował Gher. — Jeszcze nigdy nie widziałem, z˙ eby wiatr dał ˛ z góry na dół. — Spróbuj. Althalus ustapił. ˛ Nabrał powietrza i ze słowem peta wydmuchnał ˛ je do podnó˙za skały. Niemrawy ogieniek po północnej stronie eksplodował nagle i ruszył szeroka˛ fala˛ przez równin˛e. Ansusi s´ciagn˛ ˛ eli wodze i patrzyli z rozdziawionymi g˛ebami na wirujac ˛ a˛ s´cian˛e ognia. Nagle jak jeden ma˙ ˛z zawrócili i pomkn˛eli z powrotem. — Mo˙zesz ju˙z wyłaczy´ ˛ c swój wiatr! — Bheid, uczepiony skały na waskiej ˛ półce, starał si˛e przekrzycze´c wycie wichru i nie da´c si˛e przy tym zdmuchna´ ˛c. — Zrobi˛e to, bracie Bheidzie! — wrzeszczał Althalus. — Jak tylko wymy´sl˛e jaki´s sposób. . . — Sam nie wiem, Althalusie — wił si˛e wzi˛ety na spytki Gher. — Tak mi 316
si˛e wydawało. Pracujemy dla Emmy, Ksi˛ega tak˙ze jej słu˙zy. Byłoby bez sensu, gdyby nagle zacz˛eła robi´c głupie kawały, prawda? — Zmarszczył lekko brwi. — A jednak co´s tu nie gra. . . Nie umiem czyta´c, to i o ksi˛egach nic nie wiem. Mo˙ze to co´s innego podsun˛eło mi ten pomysł. — Na przykład co? — naciskał Althalus, przekrzykujac ˛ słabnac ˛ a˛ burz˛e. — Emmy nie chce z toba˛ rozmawia´c, bo mógłby´s dowiedzie´c si˛e czego´s, co potem podw˛edziłby ci z głowy Koman. Mo˙ze to ona wbiła mi w baniak ten pomysł. . . Pan Khalor tak˙ze przekazywał przez Salkana fałszywki Romanowi, kiedy siedzieli´smy w rowie. — To mo˙zliwe, Althalusie — zgodził si˛e Bheid. — Dweia w gruncie rzeczy nie jest w stanie niczego przed toba˛ ukry´c, bo wasze umysły sa˛ zbyt mocno sczepione. A Gher to znakomity przewodnik, zawsze wyskakuje z dziwnymi pomysłami, wi˛ec nie przyszłoby ci do głowy podejrzewa´c, z˙ e co´s si˛e za tym kryje. — Sam powinienem na to wpa´sc´ — przyznał Althalus. — W tym, jak Gher powtarzał ciagle ˛ „spróbuj”, było bardzo wiele z Emmy. Zreszta˛ wszystko mi jedno, skad ˛ si˛e wział ˛ pomysł, wa˙zne, z˙ e si˛e udało. Sło´nce, nadal przy´cmione chmura˛ dymu, wyjrzało chyłkiem zza horyzontu. Rozszalała wichura zda˙ ˛zyła si˛e ju˙z zmieni´c w lekki poranny wiaterek. — Ani s´ladu po nich — cieszył si˛e wódz Albron. — Po˙zar przep˛edził ich na dobre do Ansu. — To przedwczesna nadzieja, wodzu — rzekł Khalor, skubiac ˛ z namysłem ucho. — Bardziej prawdopodobne, z˙ e schowali si˛e w jaskini. Oddałbym ładny grosz, z˙ eby wiedzie´c, co knuja,˛ ale bez Leithy to niemo˙zliwe. Mam kilka domysłów, lecz nie znosz˛e pracowa´c w ten sposób. — Na dobry poczatek ˛ wystarczy — zauwa˙zył Althalus. — Jaki krok jest, twoim zdaniem, najbardziej prawdopodobny? — Raczej co´s konwencjonalnego. Jestem przekonany, z˙ e nie spodziewaja˛ si˛e po nas wycofania. Dopiero co rozkwasili´smy im nosy w okopach i w normalnej sytuacji utrzymaliby´smy nasza˛ pozycj˛e. To bardzo niezwykłe, kiedy zwyci˛eska armia nagle zawraca i ucieka, a rzeczy niezwykłe na polu bitwy bardzo denerwuja˛ dowódców. Na pewno przypuszcza˛ kilka nast˛epnych ataków, z˙ eby nas wysondowa´c. Nie z˙ ycza˛ sobie dalszych niespodzianek, tote˙z b˛eda˛ bardzo ostro˙zni. — Nie spodziewasz si˛e wi˛ec na wst˛epie niczego egzotycznego? Khalor pokr˛ecił głowa.˛ — Przynajmniej nie przez pierwszych kilka dni. Za ka˙zdym podej´sciem wyskakiwali´smy z czym´s nieoczekiwanym. Nie wiedzieli nic o „kanałach” Gebhela ani o piekielnym zielu, ani o pasterzach z procami, nie spodziewali si˛e te˙z ataku rezerwy na tyły. Do naszej nowej pozycji b˛eda˛ podchodzi´c z wolna i czujnie. Ja
317
na ich miejscu tak wła´snie bym si˛e zachował. Mijało południe, kiedy ostatki oddziałów Gebhela dotarły na szczyt skały. Za nimi post˛epowali pasterze Salkana. — Mamy przecia´ ˛c sznury, generale? — spytał pod koniec wspinaczki rudzielec. — Sprawd´z, czy nie da si˛e ich wciagn ˛ a´ ˛c na gór˛e! — krzyknał ˛ Khalor. — Dobry sznur sporo kosztuje, nie powinno si˛e ich marnowa´c bez potrzeby. — Spróbujemy, generale. — Arumczyk do szpiku ko´sci, co? — zauwa˙zył Bheid. — Nie lubi marnowa´c nic, za co trzeba płaci´c. — Tym akurat w ogóle si˛e nie przejmuj˛e — odparł Althalus. — Nie ja za to płac˛e. Gher przeszedł przez skalna˛ platform˛e, gdzie zajmował si˛e rzucaniem kamyków w przepa´sc´ . — Tak sobie my´slałem. . . — Mów s´miało, chłopcze — zach˛ecał go Khalor. — Mo˙ze wiesz, jak podło˙zy´c ogie´n na wypalonej trawie? — Nie, panie Khalorze, to si˛e nie da zrobi´c. Przynajmniej a˙z do przyszłego roku. Ja w sprawie drzwi. — Nie mamy ju˙z z˙ adnych drzwi — przypomniał mu Althalus. — Ale z´ li je maja˛ i spróbuja˛ ich u˙zy´c. Wyskocza˛ tu˙z pod szczytem pochylni, a kiedy wszyscy ludzie pana Gebhela b˛eda˛ mieli pełne r˛ece roboty, z˙ eby ich powstrzyma´c, inna grupa wylezie na tyłach, tak jak wtedy w okopach i. . . — Sam bym mniej wi˛ecej tak zrobił, gdybym nadal miał drzwi — przyznał Khalor. — Wi˛ec co nam radzisz? — Có˙z, obejrzałem sobie to skupisko skał z jaskinia.˛ Czy to nie wyglada ˛ tak, jakby kto´s jedna˛ wie˙ze˛ postawił na drugiej? Gdyby cz˛es´c´ ludzi pana Gebhela została na szczycie pochylni i zrzucała kamienie na złych, to inni mogliby w tym czasie zbudowa´c co´s w rodzaju fortu wokół wej´scia do jaskini, a jeszcze inni wspia´ ˛c si˛e na sam szczyt, z˙ eby miota´c dzidy i strzały na złych podchodzacych ˛ zboczem. Czy wie˙za na wierzchołku tej du˙zej wie˙zy nie jest lepszym miejscem do obrony ni˙z szczyt pochylni? — Wyznacz cen˛e, Althalusie — rzekł Khalor. — Zapłac˛e za tego chłopaka, ile zechcesz. — Wp˛edzisz mnie tylko w kłopoty takim gadaniem, sier˙zancie. — To si˛e da zrobi´c — przyznał niech˛etnie sier˙zant Gebhel. — I prawdopodobnie napastnicy straca˛ przy tym sporo ducha walki. Tysiace ˛ zgina˛ na pochylni, 318
a ci, co tam wejda,˛ zobacza˛ nast˛epny fort do zdobycia. My´sl˛e, z˙ e w tym momencie wielu z nich poczuje palac ˛ a˛ t˛esknot˛e za domem. Ja na ich miejscu bym poczuł. — Spojrzał z ukosa na Khalora. — Co proponujesz jako nast˛epny krok? — Ach, sam nie wiem. Mogliby´smy na przykład zbudowa´c co´s w rodzaju wie˙zy na szczycie tej skały. . . — A na tej wie˙zy druga˛ wie˙ze˛ , tak? A na tej drugiej nast˛epna˛ i tak dalej? I b˛edziemy tak szli pod gór˛e i szli, a˙z wreszcie b˛edziemy musieli zbudowa´c wie˙ze˛ z zawiasami u podstawy. — A po có˙z nam zawiasy? — Czasem trzeba b˛edzie odchyli´c wie˙ze˛ i przepu´sci´c ksi˛ez˙ yc. — Bardzo s´mieszne. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e ci si˛e spodobało — zachichotał Gebhel. Pó´znym popołudniem ansuska jazda wróciła przez wypalone trawy i s´ci´sle otoczyła skał˛e. Ludzie Gebhela szybko si˛e przekonali, z˙ e głaz zrzucony z wysoko´sci tysiaca ˛ stóp pada do´sc´ daleko od podstawy fortecy. Uznali to za s´wietna˛ rozrywk˛e. Ansusów jednak jako´s to nie bawiło; cofn˛eli si˛e o jakie´s pół mili. Sier˙zant Gebhel wrócił z barykady na szczycie pochylni. — Czemu ci pasterze rzucaja˛ kamykami? — spytał. — Dla zabawy, rzecz jasna — odparł Khalor lekcewa˙zaco. ˛ — Kamyki nic nie kosztuja.˛ Gebhel odburknał ˛ co´s i wrócił do swoich ludzi. — Po co oni to robia,˛ Althalusie? — spytał Albron. — To mój pomysł — odpowiedział Gher. — Zastanawiałem si˛e nad progami. Przez otwarte drzwi mo˙zna przecie˙z co´s wrzuci´c w jedna˛ albo druga˛ stron˛e. A facet, który drzwi otwiera, musi sta´c tu˙z za nimi. No wi˛ec je´sli kawałek skały leci w dół, kiedy Khnom otwiera drzwi, mo˙ze go przypadkiem trafi´c prosto w g˛eb˛e. Gdyby tak Khnom oberwał w mózg, z´ li nie mieliby ju˙z drzwi i szans˛e by si˛e wyrównały. Powiedziałem Salkanowi, z˙ e je´sli b˛eda˛ rzuca´c kamykami dookoła wszystkich głazów na pochylni, to wcze´sniej czy pó´zniej kogo´s trafia˛ i ten kto´s wrza´snie. W ten sposób pan Gebhel zostanie ostrze˙zony, z˙ e z´ li próbuja˛ si˛e tu zakra´sc´ . Salkanowi pomysł si˛e spodobał, wi˛ec go wykonuje. — Jak pilnie obserwowałe´s Pekhala, kiedy przechodził przez drzwi Khnoma na tyłach okopów? — spytał Althalus Bheida tego samego dnia pod wieczór. — Nie spuszczałem z niego oka — zapewnił go kapłan. — Czemu pytasz? — Czy zauwa˙zyłe´s co´s szczególnego tu˙z przed rozpocz˛eciem ataku? Bheid zmarszczył czoło. 319
— Mówisz o tym przebłysku? — Wła´snie. Chciałem si˛e upewni´c, z˙ e nie był tylko wytworem mojej wyobra´zni. Jak by´s go opisał? — Sam nie wiem. . . — Bheid szukał odpowiedniego słowa. — To było co´s w rodzaju cienia, który błyskawicznie przemknał ˛ przez tarcz˛e słoneczna,˛ prawda? — Mniej wi˛ecej — zgodził si˛e Althalus. — Nie mog˛e tego potwierdzi´c, bo Emmy na razie ze mna˛ nie rozmawia, ale nie zdziwiłbym si˛e, gdyby to zjawisko wyst˛epowało przy ka˙zdym u˙zyciu drzwi. — Mo˙zliwe, bo po jednej stronie drzwi jest zwykle nieco ja´sniej albo ciemniej ni˙z po drugiej. — To wszystko tłumaczy. Jestem mocno przekonany, z˙ e tak si˛e dzieje za ka˙zdym razem. Przedtem nie zauwa˙zyli´smy tego, bo zawsze znajdowali´smy si˛e pos´rodku, ale to miganie mo˙ze nam posłu˙zy´c jako przestroga przed atakiem. Przez cała˛ noc ludzie Gebhela budowali przed wlotem jaskini solidny mur, który obejmował zarówno wschodnia,˛ jak i zachodnia˛ stron˛e skały. — Szybcy sa,˛ prawda? — zauwa˙zył Gher. — Maja˛ lata praktyki — wyja´snił mu Althalus. — Na tym wła´snie polegaja˛ wojny. Jedna strona wznosi mury czy barykady, a druga stara si˛e przez nie przele´zc´ . — To nale˙zy do długiej i smutnej historii ludzko´sci - powiedział Bheid pos˛epnie. — Ka˙zdy próbuje znale´zc´ sposób, by nie dopuszcza´c obcych na swoje terytorium. — Emmy dopilnowała tego ju˙z dawno temu, no nie? — przypomniał Gher. — Do jej Domu nikt si˛e nie dostanie, je´sli ona nie zechce. Bheid pokiwał głowa.˛ — Ta przepa´sc´ przy jej frontowych drzwiach rzeczywi´scie zniech˛eca niepoz˙ adanych ˛ go´sci. W zasadzie jest to odmiana fosy, jaka˛ zwykle otaczano fortece. — Co to jest fosa? — Rów wypełniony woda.˛ — Strasznie musi by´c wpa´sc´ w co´s takiego. . . Ale my te˙z mo˙zemy zrobi´c taka˛ fos˛e! Althalus ma przecie˙z z´ ródło w jaskini i. . . Bheid pokr˛ecił głowa.˛ ˙ — Zeby wypełni´c fos˛e, trzeba by całej rzeki. — Poczekaj no, poczekaj — wtracił ˛ si˛e Althalus, na którego nagle spłyn˛eło natchnienie. — To bardzo przyjemne z´ ródełko, Althalusie, ale nikt nie nazwie go rzeka.˛ — Mo˙ze si˛e nia˛ sta´c. . . kiedy uro´snie. Musz˛e ucia´ ˛c sobie pogaw˛edk˛e z Khalorem. — Czasem jeste´s tak samo niezno´sny jak Gher. 320
— Serdeczne dzi˛eki, bracie Bheidzie. — To nie miał by´c komplement. — Mo˙ze i nie, ale tak wyszło. — Interesujacy ˛ pomysł, Althalusie — przyznał Khalor — ale jak go wytłumaczysz Gebhelowi? Wszystkich ludzi zap˛edził do pracy przy murze, watpi˛ ˛ e, czy si˛e zgodzi odda´c połow˛e do kopania fosy. — Nie potrzeba nam du˙zo pomocy. Wiem, jak wyglada ˛ rów. — Chcesz go sam wykopa´c? — spytał z niedowierzaniem Albron. — Mam pewne szczególne wła´sciwo´sci, Albronie — przypomniał mu Althalus. — Je´sli w odpowiedni sposób powiem „rów”, to przed murem Gebhela b˛edzie rów. — A jak mu to wytłumaczysz? — Nie zaplanowałem z˙ adnych tłumacze´n. W ogóle tracimy zbyt wiele czasu na wyja´snienia. Tym razem spróbuj˛e inaczej. Po prostu zrobi˛e, co mam zrobi´c, a je´sli Gebhel b˛edzie si˛e gubił w domysłach, tym gorzej dla niego. Ghend i jego banda zaczynaja˛ mnie ju˙z irytowa´c, wi˛ec najwy˙zszy czas pokaza´c im, na co nas sta´c. Gher chodził po wyst˛epie skalnym w poprzek s´ciany. — Tak sobie my´sl˛e, z˙ e z´ li tu wła´snie chcieli si˛e dosta´c przez drzwi. — Na pewno — zgodził si˛e Khalor. — Wi˛ec dlaczego rozło˙zyli si˛e obozem na równinie? Dopiero co widziałem błyski ognisk o całe mile stad. ˛ — Naprawd˛e widziałe´s? — spytał Albron. — Jest noc, panie Albronie, wi˛ec ogie´n łatwo dostrzec. . . nawet malutki. Zwłaszcza gdy si˛e stoi na górze. — Musz˛e to zobaczy´c — zdecydował Khalor. — Nie z˙ ycz˛e sobie wi˛ecej niespodzianek. Idziemy, wodzu. — Czy Dweia mogłaby ci podrzuci´c odpowiednie słowo, tak jak poprzednim razem? — spytał Althalusa Bheid. — Nie musi. Znam to słowo. Mam spory zasób prostych słów, kłopoty sprawiaja˛ mi te bardziej zło˙zone. Potrzebuj˛e tylko tego, które znaczy „kop”, a u˙zywałem go mnóstwo razy. Gdybym posłu˙zył si˛e głowa,˛ kiedy´smy razem z Eliarem odkopywali moja˛ kopalni˛e złota w Perquaine, wszystko potoczyłoby si˛e znacznie pro´sciej. — A co z poszerzeniem z´ ródła? Znasz słowo, które zwi˛ekszy ilo´sc´ wody? — U˙zyj˛e tego samego, co do rozdmuchiwania wiatru. — Jest jednak pewna ró˙znica mi˛edzy wiatrem a woda.˛ 321
— Wcale nie. Gher otworzył mi oczy, kiedy mi u´swiadomił, z˙ e Ksi˛ega chce nam pomóc. To Emmy trzyma si˛e s´ci´sle szczegółów, Ksi˛ega za´s jest bardziej liberalna. Zanim Pekhal uderzy ze swa˛ piechota,˛ przed murem Gebhela b˛edzie fosa, i to pełna wody. Zaufaj mi, bracie Bheidzie. — Nadal uwa˙zam, panie Khalorze, z˙ e tam sa˛ dwie armie — mówił Gher, gdy cała trójka wróciła. — Te ogniska sa˛ rozstawione zbyt równo jak na resztki po˙zaru traw. Poza tym nasz ogie´n szedł na północ, a te sa˛ daleko na wschodzie i zachodzie. — Du˙zy po˙zar tworzy własny wiatr — tłumaczył cierpliwie Khalor. — Widziałem traby ˛ powietrzne wirujace ˛ nad płomieniami, a taka traba ˛ roznosi iskry niemal w ka˙zdym kierunku. — Przykro mi, ale my´sl˛e, z˙ e jest pan w bł˛edzie. — Mo˙zesz my´sle´c, co chcesz, chłopcze, ale przesta´n mnie m˛eczy´c. W miar˛e zbli˙zania si˛e s´witu niebo na wschodzie coraz bardziej ja´sniało, a Althalus był coraz bardziej rozdra˙zniony. Niemal wyskoczył ze skóry, kiedy Gher tu˙z nad jego uchem powiedział: ghre. — Nie podkradaj si˛e do mnie w ten sposób — ofuknał ˛ go Althalus. Gher miał twarz bez wyrazu i kompletna˛ pustk˛e w oczach. — Ghre — powtórzył, wskazujac ˛ g˛este zaro´sla. — Ghre! Powiedz to, Althalusie! Ten patrzył na niego w absolutnym oszołomieniu. — Ghre? — Althalusie, nie pytaj, tylko mów! Zabrzmiało to tak znajomo, z˙ e Althalus parsknał ˛ s´miechem. — Zaczynasz mnie zło´sci´c, Althalusie. Spójrz na ten krzak i powiedz: ghre. — Jak sobie z˙ yczysz, Em. — I z szerokim u´smiechem machnał ˛ lekcewa˙zaco ˛ r˛eka˛ w stron˛e krzaka. — Ghre! Krzak w jednej chwili wypu´scił nowe p˛edy i li´scie, rozrastajac ˛ si˛e w oczach do olbrzymich rozmiarów. — Ale podst˛epna! — szepnał ˛ Althalus z podziwem. — Co to? — spytał Gher ze zdumieniem. — Nie wiesz, co si˛e stało, prawda? — Nic si˛e nie stało, Althalusie. Po prostu przyszedłem, z˙ eby ci powiedzie´c, z˙ e pan Khalor si˛e myli. O czym my tu mówimy? — O niczym wa˙znym — skłamał Althalus. — Po prostu trzymaj si˛e mnie
322
przez całe rano. Czuj˛e si˛e znacznie lepiej, gdy jeste´s w pobli˙zu. Sło´nce nie do ko´nca jeszcze wyłoniło si˛e zza horyzontu, kiedy w regularny łoskot kamieni z pasterskich proc wdarł si˛e nowy d´zwi˛ek. Nie był to ju˙z odgłos kamieni uderzajacych ˛ o inny kamie´n, tylko brz˛ek stali. Nagle zza wielkich, rozrzuconych po pochylni głazów wyłoniła si˛e horda uzbrojonych i osłoni˛etych tarczami m˛ez˙ czyzn. — Nie mamy szans! — wrzasnał ˛ Bheid. Ludzie Gebhela jednak nie wygladali ˛ na specjalnie wystraszonych. Za pomoca˛ d´zwigni uwolnili głazy, które dotad ˛ sprawiały wra˙zenie muru obronnego, i spu´scili je z hukiem prosto na szar˙zujacych ˛ napastników. — Cofna´ ˛c si˛e! — ryknał ˛ Gebhel, po czym jego armia zawróciła i ruszyła biegiem pod gór˛e, by skry´c si˛e za murem u wlotu jaskini. — No, to było sprytne! — pochwalił Khalor swego łysego kompana. — Chyba nie my´slałe´s, z˙ e b˛ed˛e próbował utrzyma´c t˛e pochylni˛e? — My´slałem, z˙ e przez jaki´s czas b˛edziesz udawał. ˙ — Nie marnuj˛e ludzi dla taniego efektu, Khalorze. Zywno´ sc´ i woda sa˛ w jaskini, wi˛ec koncentruj˛e si˛e na jej obronie. Je´sli nieprzyjaciel chce zdoby´c kawałek tego wzgórza, to niech go bierze, mnie zale˙zy tylko na samej górze z jaskinia.˛ — Czemu oni nic nie robia? ˛ — spytał Bheid godzin˛e pó´zniej, kiedy sło´nce wzeszło ju˙z na dobre, a ludzie Gebhela rozmie´scili si˛e za murem. — Sa˛ oszołomieni, Bheidzie — wyja´snił Khalor. — No i maja˛ t˛egiego pietra. Gebhel kiwa ich na ka˙zdym kroku. Ani razu nie postapił ˛ tak, jak oczekiwali. Utrzymuje pozycj˛e, kiedy nie powinien, ucieka bez z˙ adnego wyra´znego powodu. . . Nie maja˛ bladego poj˛ecia, co b˛edzie dalej. — Z wyjatkiem ˛ tego, z˙ e cokolwiek si˛e stanie, i tak poniosa˛ du˙ze straty w ludziach. — Althalusie, powiedz: twei — przemówił stanowczym głosem Gher, którego oczy znów stały si˛e troch˛e nieprzytomne. — Zamierzałem u˙zy´c dhigw — zaprotestował Althalus. — Wiesz, Emmy, trz˛esienie ziemi na szczycie góry to chyba nie najlepszy pomysł. — Pi˛ec´ dziesiat ˛ kroków od turni jest szczelina, która biegnie od wschodu na zachód — ciagn ˛ ał ˛ beznami˛etnie Gher. — Je´sli trz˛esienie ziemi ja˛ poszerzy, uzyskasz rów, jakiego potrzebujesz. — To si˛e nie uda, Em. Chc˛e mie´c rów tu˙z przed fortyfikacja˛ Gebhela. Je´sli b˛edzie zbyt oddalony, oddziały Pekhala po prostu go przepłyna˛ i b˛eda˛ kontynuowa´c atak. 323
— Oszcz˛ed´z sobie gardła. Zrobisz, jak ci mówi˛e. . . i to zaraz. — Dobrze ju˙z, dobrze — poddał si˛e Althalus, podnoszac ˛ r˛ece. — Potem powiesz ekwer, z˙ eby do rowu wlała si˛e woda. — Dobrze, kochanie. Miałem taki zamiar, ale miło mi, z˙ e si˛e zgadzasz. — Och, zamilcz! W połowie zbocza, od strony ufortyfikowanej pozycji Gebhela, powietrze jakby zamigotało i przez drzwi Khnoma wdarła si˛e ogromna armia regwoskiej piechoty. — Jeszcze nie — powiedział Gher do Althalusa. — Pozwól mi to zrobi´c, Em. Nadal uwa˙zam, z˙ e ten rów b˛edzie w złym miejscu. — Zaufaj mi. Nieprzyjacielscy z˙ ołnierze z triumfalnym wyciem ruszyli w gór˛e na fort Gebhela. Jednocze´snie ustawieni wzdłu˙z szczeliny łucznicy i pasterze z procami pus´cili w ich stron˛e g˛esta˛ zapor˛e strzał i kamieni. — Teraz! — zawołał Gher. — Twei! — powiedział natychmiast Althalus, wskazujac ˛ ziemi˛e tu˙z przed frontem piechoty. Z gł˛ebi ziemi rozległo si˛e głuche dudnienie. Skała zatrz˛esła si˛e niczym mokry pies, po czym z potwornym trzaskiem p˛ekła od wschodu na zachód. Uwolniona ziemia spadła w gł˛eboka˛ wyrw˛e, która otworzyła si˛e tu˙z pod nogami pierwszych szeregów. Rów miał ze dwadzie´scia stóp szeroko´sci i tyle˙z samo gł˛eboko´sci. Atak si˛e zatrzymał. Nagle przed nowa˛ przeszkoda˛ ukazał si˛e ogarni˛ety furia˛ Pekhal. — Naprzód! Naprzód! — wrzeszczał. — Bij! Zabij! ˙ Zołnierze, którzy nie´sli drabiny, wysun˛eli si˛e do przodu i zepchn˛eli je do rowu. W s´lad za nimi zacz˛eło tam schodzi´c całe wojsko. Z góry podawano coraz wi˛ecej drabin. Wszystkie ustawiono pod przeciwległym brzegiem, aby umo˙zliwi´c dalszy atak. — Na co czekasz, Althalusie? — spytał Bheid. — Przecie˙z atakuja! ˛ — Niech jak najwi˛ecej wlezie do tego rowu. — To bład! ˛ — krzyknał ˛ Albron. — Rów biegnie przez cała˛ szeroko´sc´ skały i woda natychmiast si˛e wyleje! Ci ludzie nawet nie zamocza˛ sobie nóg! — Zale˙zy, ile si˛e wleje tej wody. . . No, chyba jest ich ju˙z do´sc´ . — Zatoczył szeroki łuk r˛eka.˛ — Ekwer! Przednia s´ciana zaimprowizowanego rowu eksplodowała, kiedy nowa rzeka buchn˛eła do przygotowanego kanału. W przeciwie´nstwie do wi˛ekszo´sci rzek rozlała si˛e w obie strony, zda˙ ˛zajac ˛ zarówno ku wschodowi, jak i ku zachodowi. Gdy
324
obie cz˛es´ci dotarły do ko´nca rowu, woda run˛eła z hukiem na poło˙zone tysiac ˛ stóp ni˙zej skaliste zbocza, tworzac ˛ dwie imponujace ˛ kaskady. Armia Pekhala dostała si˛e, oczywi´scie, w rwacy ˛ nurt. Rozszalałe masy wody porwały przera˙zonych z˙ ołnierzy i zmiotły ich na skały. — Dobry bo˙ze! — wykrzyknał ˛ ze zgroza˛ Bheid na widok kompletnie unicestwionej armii. — Patrzcie! — zawołał Albron. — To Dreigon! Wła´snie wychodzi z jaskini! Althalus obrócił si˛e na pi˛ecie i ze zdumieniem ujrzał siwowłosego kapitana wodza Delura, który wyprowadzał z jaskini swych pobratymców na pomoc oddziałom Gebhela za fortyfikacjami. — Nie spodziewałe´s si˛e tego, co, Althie? — zapytał Gher, na´sladujac ˛ do złudzenia głos Dwei. Po drugiej stronie rzeki Pekhal darł si˛e jak obłakany. ˛ Siekł na o´slep mieczem, zabijajac ˛ ka˙zdego nieszcz˛es´nika z resztek swej armii, który mu si˛e nawinał. ˛ Nagle, ku ogólnemu zdumieniu, wprost z powietrza wyłonił si˛e Eliar. Był w pełnej zbroi i złowieszczo machał mieczem. — Pekhalu! — ryknał. ˛ — Uciekaj, póki mo˙zesz! Uciekaj, bo jak nie, to zabij˛e ci˛e na miejscu! — Przecie˙z ty umarłe´s — wykrztusił sługa Ghenda. — Nie do ko´nca. Wybieraj, Pekhalu! Uciekasz albo giniesz! I Eliar ruszył z opuszczonym mieczem w stron˛e zaskoczonego dzikusa. Miotajac ˛ przekle´nstwa, Pekhal przełazi nad ciałami zabitych przez siebie ludzi i zaczał ˛ macha´c swym olbrzymim mieczem. Ledwie otrzasn ˛ awszy ˛ si˛e ze zdumienia, Althalus pilnie obserwował, jak Eliar zwinnie odparowuje pierwszy ci˛ez˙ ki cios, a potem przebija przeciwnikowi policzek. Pekhal si˛e cofnał; ˛ krew zalewała mu twarz. Eliar zamachnał ˛ si˛e znowu i tym razem dzikus zaledwie osłonił si˛e tarcza.˛ Arumczyk, nie zwlekajac, ˛ zadał nast˛epny cios. Szcz˛ek broni si˛e nasilił i Althalus nie potrafił ju˙z odró˙zni´c jednego miecza od drugiego. Eliar bezsprzecznie był lepszym fechmistrzem, Pekhal polegał wyłacznie ˛ na brutalnej sile i furii, ale za ka˙zdym razem, gdy Eliar go zablokował czy odparował kolejny cios, wpadał w coraz wi˛eksza˛ rozpacz i walczył jak oszalały. Eliar nadal kłuł go lekko w twarz, wywołujac ˛ tylko silne krwawienie. W ko´ncu rozw´scieczony Pekhal złapał miecz oburacz, ˛ odrzucajac ˛ tarcz˛e. Zamachnał ˛ si˛e pot˛ez˙ nie nad głowa˛ Eliara, ale bro´n ze´slizn˛eła si˛e nieszkodliwie na bok, bo Eliar zgrabnie odsunał ˛ ja˛ ostrzem i niespodziewanie przeszedł do ofensywy, machajac ˛ coraz mocniej i zadajac ˛ coraz powa˙zniejsze ciosy w głow˛e i ramiona przeciwnika. W desperackiej próbie osłoni˛ecia głowy Pekhal podniósł miecz i trzymał go poziomo na wysoko´sci twarzy.
325
Nagle Eliar wział ˛ szerszy zamach i ciał ˛ prosto w nadgarstek dzikusa. Dło´n przeciwnika wraz z mieczem spadła na ziemi˛e z daleka od walczacych. ˛ — Zabij go, Eliarze! — ryknał ˛ sier˙zant Khalor. Ale ku powszechnemu zaskoczeniu Eliar upu´scił miecz i wyciagn ˛ ał ˛ zza pasa Nó˙z. Trzymajac ˛ ostrze płasko, podsunał ˛ je przeciwnikowi pod oczy. Pekhal wrzasnał, ˛ starajac ˛ si˛e osłoni´c twarz ociekajacym ˛ krwia˛ kikutem. — Id´z! — zagrzmiał Eliar. — Id´z i nigdy nie wracaj! W tym momencie przez drgajacy ˛ próg swych drzwi wypadł Khnom, złapał wrzeszczacego ˛ Pekhala i powlókł go za soba,˛ po czym obaj znikn˛eli. Migotanie ustało.
´ V CZES´ C ANDINA
ROZDZIAŁ 29 — Jak si˛e tu dostałe´s, Dreigonie? — spytał Gebhel siwowłosego kapitana, kiedy spotkali si˛e na brzegu dwukierunkowej rzeki, która chroniła Wie˙ze˛ Daiwera z ka˙zdej strony. Dreigon wzruszył ramionami. — Przez jaskinie, oczywi´scie. Wiedziałe´s o ła´ncuchu jaski´n pod wasza˛ góra? ˛ — Wiem tylko o tej, z której wyszli´scie. Chcesz powiedzie´c, z˙ e jest ich wi˛ecej? — Chyba si˛e starzejesz, Gebhelu. Cała góra jest podziurawiona pieczarami jak rzeszoto. Masz szcz˛es´cie, z˙ e ja je odkryłem, a nie nasi wrogowie, bo wtedy wyle´zliby prosto na twój tyłek. Nie pofatygowałe´s si˛e nawet, by to sprawdzi´c, co? — Nie krzycz na mnie, Dreigonie. Miałem do´sc´ du˙zo na głowie w ciagu ˛ ostatnich dni. — Musz˛e przyzna´c, z˙ e trz˛esienie ziemi pod ziemia˛ to niezwykle ekscytujace ˛ prze˙zycie — rzekł Dreigon, przewracajac ˛ oczami. — Mog˛e sobie to wyobrazi´c. — Sier˙zancie Khalorze! — zawołał Eliar, który wraz z rudowłosym Salkanem nadszedł wła´snie od wschodniego wodospadu. — Tam, w dole, twój przyjaciel Kreuter siedzi ju˙z Ansusom na karkach! — No, nareszcie! — rzekł z ulga˛ Khalor, kiedy podeszli do kraw˛edzi i spojrzeli w dół. — Zastanawiałem si˛e, co go tak długo zatrzymuje. Powinien tu by´c trzy dni temu. — Nie wiedziałem, z˙ e my te˙z mamy jazd˛e — szepnał ˛ Salkan do Eliara. — Mój sier˙zant zna si˛e na wojnie — odparł z duma˛ Eliar. — Tylko czasem mija si˛e z prawda.˛ Wmówił mi, z˙ e umierasz. — To było konieczne — po´spieszył z odpowiedzia˛ Bheid. — Nieprzyjaciel miał w okopach swoich szpiegów, a nam zale˙zało, aby nie wiedział, z˙ e Eliar ma si˛e lepiej. — Ale mnie mogli´scie powiedzie´c. Wasza wielebno´sc´ wie, z˙ e potrafi˛e dochowa´c sekretu. — A jednak tak było lepiej. Eliar jest twoim przyjacielem, chcieli´smy wi˛ec, aby twój gniew wygladał ˛ na prawdziwy. Nie umiałby´s dobrze udawa´c, gdyby´s 328
wiedział, z˙ e Eliar wcale nie umiera. Tak naprawd˛e nie kłamali´smy, wykorzystalis´my ci˛e tylko do przekazania fałszywej informacji naszym wrogom. — Wy, Czarni, jeste´scie znacznie cwa´nsi od naszych kapłanów — zauwa˙zył Salkan. — Czasem tak trzeba, chłopcze. Polityka ko´scielna bywa bardzo skomplikowana. — Ja raczej poprzestan˛e na pilnowaniu owiec. Ró˙zni kapłani namawiaja˛ mnie, bym si˛e do nich przyłaczył, ˛ ale jako´s nie ciagnie ˛ mnie do tych spraw. Wiem, jak opiekowa´c si˛e owcami, ale lud´zmi. . . — Rozło˙zył r˛ece. — Wasza wielebno´sc´ wie, co mam na my´sli. Bheid skinał ˛ głowa.˛ — O tak, Salkanie, wiem. — Ten twój Eliar jest naprawd˛e dobry do miecza, prawda, Khalorze? — spytał Dreigon. — Ma pewne zadatki na przyszło´sc´ — odparł sier˙zant, wzruszajac ˛ ramionami. — A co to za historia ze sztyletem? Mógł przecie˙z mieczem rozpłata´c tego szale´nca. Po co wyciagn ˛ ał ˛ sztylet? — Ten sztylet to pradawna ansuska relikwia — skłamał gładko Althalus. — Ansusi sa˛ strasznie przesadni. ˛ Wierza,˛ z˙ e dla człowieka nie ma nic gorszego, ni˙z znale´zc´ si˛e w odległo´sci pi˛ec´ dziesi˛eciu kroków od owego sztyletu. Eliar pomachał nim Pekhalowi przed nosem, a potem specjalnie pozwolił mu odej´sc´ , aby głupek opowiedział wszystkim w Ansu, z˙ e mamy ten rupie´c. Gwarantuj˛e, z˙ e w ciagu ˛ nast˛epnych dziesi˛eciu pokole´n z˙ aden Ansus nie zbli˙zy si˛e do wektijskiej granicy, bez wzgl˛edu na to, kto mu wyda taki rozkaz. — Wykorzystywanie cudzych przesadów ˛ to bardzo sprytny sposób, ale włas´ciwie co tobie do tej wojny? Wódz Delur mówił mi, z˙ e jeste´s oficjalnym przedstawicielem rzadu ˛ Osthosu. — To wcia˙ ˛z jest ta sama wojna, kapitanie — wyja´snił Althalus. — W Nekwerosie jest facet o imperialnych ambicjach i od pewnego czasu kaptuje sobie sprzymierze´nców spo´sród doborowych półgłówków. — Zetknałe´ ˛ s si˛e kiedy z tym rzekomym imperatorem? — Par˛e razy. Nie jeste´smy w najlepszych stosunkach. — Wi˛ec przy najbli˙zszej okazji powiniene´s go zabi´c. — I pozbawi´c arumskich przyjaciół roboty? To nie byłoby ładnie z mojej strony. — Czego´s nie mog˛e poja´ ˛c — wyznał sier˙zant Gebhel. — Skad ˛ nagle w rowie wzi˛eła si˛e rzeka? I jak powstał sam rów? — Ach, to! — mruknał ˛ pogardliwie Althalus. — To nic wielkiego, sier˙zancie. Po prostu zrobiłem cud. — Ach tak? — Czy nie widziałe´s dotad ˛ z˙ adnych cudów? 329
— Mówi˛e serio, Althalusie. Co si˛e naprawd˛e wydarzyło? — Nie uwierzysz mi na słowo, co? — Raczej nie. — U´smiejesz si˛e, sier˙zancie, bo wła´sciwie to był czysty zbieg okoliczno´sci. Ta skała stoi na bardzo niepewnym gruncie, co´s musiało ja˛ wypchna´ ˛c z tych okolicznych łak. ˛ Poza tym nie chciało nam si˛e zbada´c dokładniej jaskini ze z´ ródłem. Gdyby´smy weszli nieco gł˛ebiej, odkryliby´smy inne pieczary, którymi przedostał si˛e kapitan Dreigon ze swymi lud´zmi. A jak masz i niepewny grunt, i jaskinie, to bywa, z˙ e krajobraz zmienia si˛e na twoich oczach. Czasem sklepienie jaskini zawali si˛e przy wstrzasie ˛ podziemnym i masz nagle rów. . . bez jednego ruchu łopata.˛ — To chyba ma sens — przyznał Gebhel — ale skad ˛ woda? — Z tego samego miejsca co z´ ródło. Czy to zreszta˛ wa˙zne skad? ˛ Grunt z˙ e ocaliła nam tyłki. — Woda nie płynie pod gór˛e — upierał si˛e Gebhel. — Rzeczywi´scie. Mog˛e si˛e tylko domy´sla´c, z˙ e w najbli˙zszej okolicy jest pot˛ez˙ na podziemna rzeka, która wypływa z gór Kagwheru. Przed kilkoma wiekami podczas trz˛esienia ziemi mogła zosta´c zasypana, ale przez cały ten czas rosło cis´nienie. Nowy wstrzas ˛ usunał ˛ przeszkod˛e. . . i przypadkiem nastapiło ˛ to podczas ataku na nasze pozycje. — Przypadkiem, powiadasz? — Mo˙zemy wróci´c do cudu, skoro przypadek tak ci˛e niepokoi. — Odwal si˛e, Althalusie! — Ale˙z sier˙zancie! — Althalus udał zgorszenie. — Jak ty si˛e wyra˙zasz! Jestem zaszokowany. Zaraz po zachodzie sło´nca powinni´scie cała˛ rodzina˛ wróci´c do domu — zaproponowała Dweia. Naprawd˛e — potwierdził inny głos. Althalus zamrugał ze zdziwienia. Ten drugi głos w jego umy´sle nale˙zał do Andiny. Co tam si˛e dzieje? — spytał. Rodzina si˛e powi˛eksza — wyja´sniła Dweia. — Mieli´smy przez to troch˛e roboty, kiedy Eliar wracał do zdrowia. W zasadzie tego nie planowałam, ale chyba dobrze si˛e stało. Dzi˛eki temu Leitha poczuła si˛e lepiej — dodał głos Eliara. — Była do´sc´ skr˛epowana tym sam na sam ze mna,˛ wi˛ec Emmy zaprosiła nam do towarzystwa Andin˛e. Miałem przez jaki´s czas straszny tłok w głowie. Dajmy spokój szczegółom — uci˛eła Dweia. — Bheid i Gher sa˛ jeszcze na zewnatrz, ˛ a przecie˙z Koman mo˙ze podsłuchiwa´c. Poczekajmy do wieczora, wtedy 330
porozmawiamy swobodnie. — Jak dobrze znowu by´c w domu — powiedział Althalus, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po pokoju na wie˙zy. — Po jakim czasie zaczał ˛ ci wraca´c wzrok? — spytał Gher Eliara. — Pierwsze przebłyski s´wiatła zobaczyłem ju˙z po kilku dniach, ale szczegóły zaczałem ˛ odró˙znia´c znacznie pó´zniej. — Czyli Emmy musiała zatrzyma´c czas. — Nie zwracałem na to uwagi — przyznał Eliar. — Działy si˛e tu inne, znacznie bardziej interesujace ˛ sprawy. — Pozwól, Eliarze, ja mu to wyja´sni˛e — przerwała mu Dweia. — A dlaczego postanowili´scie mówi´c do Althalusa ustami Ghera? — dopytywał si˛e Bheid. — Gher był pod r˛eka˛ i wydawał si˛e odpowiedni. Chodziło głównie o to, z˙ eby zmyli´c Komana. Althalus natychmiast si˛e połapał. Gdyby Ghend wiedział, z˙ e Eliar wraca do zdrowia, urzadziłby ˛ wszystko zupełnie inaczej. — Czy rzeczywi´scie pod tamta˛ skała˛ sa˛ jaskinie? — dra˙ ˛zył dalej Bheid. — Na pewno nie tyle, ile wyobra˙zał sobie kapitan Dreigon — odparł ze słabym u´smiechem Eliar. — Wi˛ekszo´sc´ tych, przez które niby to maszerował, znajduje si˛e w Domu. Kiedy rozbił obóz na pastwisku, poprowadziłem go kawałek w stron˛e góry, a potem przemyciłem przez drzwi z powrotem do domu. Stamtad ˛ do Komana było ju˙z bliziutko. Przedtem Leitha warowała przy jego drzwiach i gdy tylko zaczynał przewachiwa´ ˛ c, co naprawd˛e robimy, wysyłała mi ostrze˙zenie, z˙ ebym zmylił trop. Jednocze´snie Andina obserwowała Kreutera i Plakandów w ich obozie i przekazywała mi, co zamierzaja.˛ Odbywali´smy tu — popukał si˛e palcem w czoło — przez cała˛ noc prawdziwa˛ rad˛e wojenna.˛ Bheid wyra´znie posmutniał. — Mo˙zecie do nas dołaczy´ ˛ c — zaproponowała Leitha. — A wła´sciwie nie tyle mo˙zecie, ile musicie. — Beze mnie — o´swiadczył zdecydowanie Gher. — To nie boli — zauwa˙zyła Andina. — Po prostu dajcie mi spokój. — Ma racj˛e — powiedziała Dweia. — Do pewnych pomysłów jest jeszcze za młody. Z drugiej strony jednak Bheid. . . — Wła´snie o tym my´slałam. — Leitha rzuciła kapłanowi chytre spojrzenie. — Chod´z no tu, bracie Bheidzie, ju˙z ja si˛e toba˛ zaopiekuj˛e. Jako´s znajomo mi to zabrzmiało — zauwa˙zył milczaco ˛ Althalus pod adresem Dwei.
331
Có˙z chcesz, nie ma jak stare sposoby. Po południu Althalus stał przy oknie, obserwujac ˛ jazd˛e Kreutera, która nie szcz˛edzac ˛ koni, goniła Ansusów wokół Wie˙zy Daiwera. Chyba sa˛ jeszcze lepsi, ni˙z mówił sier˙zant Khalor, prawda? — spytał milczaco ˛ Eliar, stajac ˛ obok niego. — Tu nie musisz tego robi´c — powiedział gło´sno Althalus. — Jako´s weszło mi to w nawyk. Tak jest szybciej. Mo˙zna od razu wyło˙zy´c cała˛ my´sl i nie traci´c czasu na szukanie słów. — A jak ty si˛e miewasz? Kiedy wracali´scie do Domu, wygladałe´ ˛ s do´sc´ kiepsko. — Teraz czuj˛e si˛e s´wietnie. Wprawdzie od czasu do czasu boli mnie głowa, ale Emmy mówi, z˙ e to naturalne. Nawet włosy zaczynaja˛ mi odrasta´c. Mieli´scie jakie´s wiadomo´sci o Gelcie? Althalus pokr˛ecił głowa.˛ — My´sl˛e, z˙ e t˛e akurat wojn˛e ju˙z sobie odpu´sciła. Uciekła, zostawiajac ˛ Ansusów na pastw˛e losu. — Je´sli to si˛e rozniesie, mo˙ze mie´c kłopoty z rekrutacja˛ nowych oddziałów. — To straszne! Zaraz, chyba Kreuter wchodzi po pochylni? Eliar wyjrzał z okna. — Wyglada ˛ na Kreutera. . . — Nagle zmarszczył brwi. — Czy z nim idzie kobieta? — Masz racj˛e, Eliarze. Wprawdzie jest do´sc´ daleko, ale rzeczywi´scie wyglada ˛ na kobiet˛e. Zejdziemy na dół i sprawdzimy, co jest grane. Emmy! — zawołał Althalus, odwracajac ˛ si˛e od okna. — Eliar i ja wracamy na chwil˛e do Wekti. Kreuter jest ju˙z na pochylni, pewnie za˙zada ˛ reszty wynagrodzenia. Chc˛e z nim pogada´c, mo˙ze nam si˛e jeszcze przyda´c. — Nie spó´znijcie si˛e na kolacj˛e. — Oczywi´scie, łaskawa pani. Chod´z, Eliarze. Eliar si˛egnał ˛ do klamki specjalnych drzwi. — My´sl˛e, Khalorze, z˙ e jeste´s najwi˛ekszym szcz˛es´ciarzem na s´wiecie — o´swiadczył t˛egi Kreuter, kiedy sapiac ˛ straszliwie, pokonał ostatnie podej´scie. — Ta góra, na która˛ si˛e natknałe´ ˛ s, jest pewnie tym, co ludzie mieli na my´sli, wynajdujac ˛ zwrot „nie do pokonania”. Ja przynajmniej nie chciałbym jej atakowa´c. — Czy ciagniesz ˛ na wojn˛e tak˙ze swoje kobiety? — spytał ciekawie sier˙zant Khalor. — To moja bratanica Astarell — przedstawił Kreuter wysoka˛ ciemnowłosa˛ dziewczyn˛e. — Niedawno zmarł jej ojciec, wi˛ec musiałem wzia´ ˛c sierot˛e pod swo332
je skrzydła, przynajmniej póki nie przemówi˛e do rozsadku ˛ jej starszemu bratu. — Jeden z tych rodzinnych sporów? — Mój bratanek to kawał łobuza. Ugodził siostrze mał˙ze´nstwo dla pieni˛edzy, ale tak nieodpowiednie, z˙ e miałem ch˛ec´ go zabi´c. Dowiedziałem si˛e o tym dopiero po naszej rozmowie w Kherdonie, wi˛ec nie miałem innego wyj´scia, jak zabra´c ja˛ ze soba.˛ — Dlatego tak długo tu szedłe´s? — Nie gadaj głupot, Khalorze. Astarell je´zdzi konno jak ka˙zdy z moich ludzi. Byłbym tu ju˙z kilka dni temu, gdyby´s ciagle ˛ nie zmieniał zdania. — Co´s ty powiedział? Kreuter sforsował kilka ostatnich stóp pochylni. Dziewczyna dotrzymywała mu kroku. — Najpierw przysyłasz go´nca z rozkazem po´spiechu. Potem zjawia si˛e drugi i mówi: „Czekaj”. Ju˙z miałem zawróci´c do Plakandu. — Wysłałem tylko jednego! — Ale dotarło dwóch. — Podejrzewam, z˙ e kto´s po drugiej stronie bawi si˛e naszym kosztem. Trzeba b˛edzie znale´zc´ sposób, by taka sytuacja nie powtórzyła si˛e na nast˛epnej wojnie. Nasi wrogowie maja˛ bardzo sprawnych szpiegów. — Mo˙ze hasło by temu zaradziło — zaproponowała bratanica Kreutera. — Je´sli maja˛ tak dobrych szpiegów, to hasło nic nie pomo˙ze, panienko — zauwa˙zył Albron. — A tak przy okazji: nazywam si˛e Albron. — Gdzie moje maniery! — j˛eknał ˛ Khalor. — Ten przystojniak jest wodzem mojego klanu. Wprosił si˛e tu, by studiowa´c sztuk˛e wojny. — Nie powiem, z˙ eby specjalnie przeszkadzał — odezwał si˛e Gebhel. — To piekielne ziele okazało si˛e całkiem u˙zyteczne. — Stryju, czemu oni chodza˛ w kieckach? — spytała z ciekawo´scia˛ Astarell. — Nigdy nie miałem czasu zapyta´c, moje dziecko. Jestem pewien, z˙ e maja˛ jaki´s powód. No, Khalorze, dlaczego nosisz kieck˛e? — To si˛e nazywa kilt, panienko — wyja´snił wódz Albron. — Ka˙zdy — klan ma inny wzór, według którego tkane sa˛ jego kilty. W ten sposób na polu bitwy natychmiast rozpoznajemy przyjaciół. — Nie wyglada ˛ to zbyt atrakcyjnie, wodzu — rzekła Astarell, zerkajac ˛ na jego gołe nogi. — Wiesz, z˙ e masz dołki na kolanach? Albron si˛e zaczerwienił, panna za´s wybuchn˛eła srebrzystym s´miechem. — Mo˙ze by´smy zeszli ze sło´nca? — wtracił ˛ si˛e Althalus. — Mamy par˛e spraw do omówienia, wi˛ec znajd´zmy sobie jakie´s wygodne miejsce, gdzie mogliby´smy usia´ ˛sc´ . — Ch˛etnie bym pomógł, Khalorze — mówił Kreuter, kiedy wszyscy siedzieli 333
ju˙z w namiocie. Wa˙zył w r˛ekach worek złotych monet, który przed chwila˛ wr˛eczył mu Althalus po podsumowaniu rachunków. — Zarobek jest dobry, ale najpierw musz˛e załatwi´c ów drobny problem rodzinny. Nie wiem, jak długo przyjdzie mi tropi´c mojego bratanka, a powinienem si˛e z nim dogada´c, zanim zostawi˛e Astarell bez opieki. — Nie potrzebuj˛e niczyjej opieki — zaprotestowała panna. — Umiem posługiwa´c si˛e no˙zem, wi˛ec je´sli ten stary s´mierdzacy ˛ cap, który kupił mnie od brata, pojawi si˛e w pobli˙zu, flaki mu wypruj˛e. — Ale tygrysiczka, co? — szepnał ˛ Dreigon. — Ma dziewczyna charakter — przyznał Gebhel. — Chyba wiem, jak rozwiaza´ ˛ c ten problem — rzekł Albron. — Znam bezpieczne miejsce, gdzie panna Astarell b˛edzie mogła przeczeka´c wojn˛e w Treborei. Sa˛ tam inne panie, wi˛ec nie spotka jej nic nieprzystojnego, a poza tym przez lini˛e obrony tego domu nie przedostanie si˛e absolutnie nikt. — Ale˙z mój wodzu! Tam nie mo˙zemy jej zabra´c! — zaprotestował Khalor. — Dlaczego? Nale˙zy do rodziny wodza Kreutera, a my jeste´smy jego sprzymierze´ncami. Bezpiecze´nstwo tej panny to tak˙ze nasza sprawa. Khalor zerknał ˛ na Althalusa. — Co o tym my´slisz? — Mo˙ze. . . je´sli zapomnimy uprzedzi´c o tym zawczasu. — Spojrzał szybko na Albrona, który nie odrywał oczu od Astarell. — Znasz Albrona lepiej ode mnie — szepnał ˛ do Khalora. — Czy ja dobrze widz˛e? Wyglada, ˛ z˙ e wpadł po uszy. — Te˙z to zauwa˙zyłem. Mogliby´smy spraw˛e poprze´c. Je´sli uda mi si˛e go o˙zeni´c, to si˛e ustatkuje i przestanie siedzie´c mi na karku, kiedy mam robot˛e. — Przedstawi˛e to Dwei w tym s´wietle i mo˙ze przejdzie. Ona uwielbia aranz˙ owa´c takie rzeczy. — Obawiam si˛e, z˙ e zostaniesz zakrzyczany, Althalusie. — A bo to pierwszy raz? — Bheid wcia˙ ˛z si˛e czerwienił — opowiadał Gher, kiedy Althalus i Eliar wrócili do Domu. — Czasem nie wiedział, gdzie podzia´c oczy. To jasne, był sam przeciwko trzem dziewczynom, które naskakiwały na niego ze wszystkich stron. Nie sadz˛ ˛ e, aby widział teraz s´wiat tak samo jak dotad. ˛ — Na pewno nie — rzekł Eliar, marszczac ˛ lekko brwi. — Zreszta˛ ja tak˙ze. Oczywi´scie zaczałem ˛ si˛e zmienia´c ju˙z jaki´s czas temu. . . mniej wi˛ecej wtedy, kiedy Andina zacz˛eła mnie podkarmia´c. — Brat Bheid ma swoje zdanie na temat kobiet, ale b˛edzie musiał je zmieni´c — zauwa˙zył Althalus. — Bez wzgl˛edu na to, co wmawiali mu jego mentorzy, kobiety maja˛ rozum. Nie zawsze wprawdzie my´sla˛ tak jak my, ale my´sla.˛ Chc˛e, z˙ eby´scie wy dwaj pilnie uwa˙zali podczas kolacji. B˛ed˛e próbował przeforsowa´c 334
co´s u Emmy. — Chodzi o t˛e Astarell? — domy´slił si˛e Eliar. — Wła´snie. — Kto to jest Astarell? — zapytał Gher. — Bratanica Kreutera — odparł Althalus. — Ona i Albron wpadli sobie w oko, a sier˙zant Khalor wprost marzy, by o˙zeni´c swego wodza. Albron chciałby sprowadzi´c Astarell do Domu pono´c ze wzgl˛edu na jej bezpiecze´nstwo, ale chyba chodzi o co´s wi˛ecej. — Sprawy chłopacko-dziewczy´nskie, tak? — spytał Gher, wykrzywiajac ˛ si˛e lekko. — Owszem, głównie to, ale w gr˛e wchodza˛ te˙z kwestie militarne. Kreuter mo˙ze si˛e nam jeszcze przyda´c, a o bratanic˛e bardzo si˛e martwi. Zgodzi si˛e dla nas pracowa´c tylko wtedy, gdy ona b˛edzie bezpieczna. — Nie widz˛e tu specjalnego problemu, skarbie — powiedziała Dweia, kiedy Althalus wyło˙zył jej spraw˛e przy kolacji. — Co, nie pokłócimy si˛e? Nie b˛edzie syczenia ani stroszenia ogona? Przecie˙z masz z tego tyle frajdy. . . — To po prostu ma sens, Althalusie. Ju˙z ja potrafi˛e dopilnowa´c, z˙ eby dziewczyna nie dowiedziała si˛e zbyt wiele na temat Domu. Rozumiem, z˙ e Albron przyjdzie razem z nia? ˛ — Jak przypuszczam, nawet stado byków nie utrzyma go od niej z dala — wtracił ˛ si˛e Eliar. — To naprawd˛e paskudny przypadek chłopacko-dziewczy´nskiej sprawy. — Jakie˙z to miłe — zamruczała Dweia. — Czy mógłbym o co´s poprosi´c? — spytał Bheid. — A byłe´s dzi´s grzeczny? — Na pewno si˛e starałem. . . Oczywi´scie bardzo trudno nie by´c grzecznym, kiedy ma si˛e na karku trzy panie. — Kapłan spojrzał z namysłem w sufit. — Odkad ˛ otwieramy pewne drzwi, zastanawiam si˛e, czy nie mogliby´smy sprowadzi´c tu tego pasterza, Salkana. Chciałbym odby´c z nim dłu˙zsza˛ rozmow˛e. Wyczuwam w nim ogromny potencjał i nie zniósłbym, gdyby si˛e zmarnował. Pasanie owiec to miłe zaj˛ecie, ale nie stanowi z˙ adnego wyzwania dla tego chłopca. — Powołujemy nowych kapłanów, bracie Bheidzie? — spytała Leitha, unoszac ˛ lekko brwi. — Wbito nam do głów jeszcze w nowicjacie, z˙ e poszukiwanie nowych talentów to jeden z naszych podstawowych obowiazków. ˛ — A jaka˙ ˛z to religi˛e szykujesz dla tego młodego człowieka? — spytała wynio´sle Dweia.
335
— Jeszcze nie wiem. . . Ale nie powinni´smy dopu´sci´c, by si˛e nam wymknał. ˛ — W sumie całkiem nie´zle wyszło — zauwa˙zył Dreigon nast˛epnego ranka, kiedy generałowie zebrali si˛e z Althalusem i Eliarem w du˙zym namiocie. — Poza tym, z˙ e musiałem opu´sci´c moje okopy — burknał ˛ Gebhel. — Przesta´n narzeka´c — upomniał go Khalor. — Ta góra okazała si˛e znacznie lepsza. — Moi ludzie zmarnowali mnóstwo wysiłku na kopaniu rowów. — Zapłacono im, prawda? — Khalorze, ile czasu trzeba na odstawienie twojego wodza i mojej bratanicy do tego domu? — spytał Kreuter. — Około tygodnia. Posłałem z nimi z˙ ołnierzy dla wi˛ekszego bezpiecze´nstwa i gwarantuj˛e ci, z˙ e twój bratanek nawet nie znajdzie tego miejsca. — No dobrze. A wi˛ec wspominali´scie co´s o nast˛epnej kampanii. Co si˛e włas´ciwie kroi i gdzie? Khalor wzruszył ramionami. — W Treborei znowu wrze, a nas wynaj˛eto od poczatku ˛ na t˛e wła´snie wojn˛e. Ta, która˛ odwalili´smy wczoraj, to tylko odprysk. Szczerze mówiac, ˛ panowie, z˙ aden z nas nie brał jej na serio. Były pewne powiazania ˛ strategiczne, ale to wszystko. — Wi˛ec to ciagle ˛ ta sama wojna? — spytał Kreuter. — Ten sam wróg — przyznał Khalor. — Główny przeciwnik, ten, który sprawia najwi˛ecej kłopotów, jest w Nekwerosie. Chyba w ko´ncu trzeba b˛edzie tam pój´sc´ i poprosi´c go, z˙ eby przestał bru´zdzi´c. — I pozbawi´c si˛e roboty? — prychnał ˛ Gebhel. — Nie gadaj głupot, Khalorze. Czy ta awantura w Treborei jest dalszym ciagiem ˛ sporu mi˛edzy Kanthonem a Osthosem? — W znacznym stopniu. — Ostatnio pracowałe´s dla Kantho´nczyków. Teraz te˙z b˛edziemy walczy´c po ich stronie? — Nie, po przeciwnej. Arya Osthosu lepiej płaci. — To mi wystarczy — zgodził si˛e Kreuter. — Pracuj˛e dla pieni˛edzy, nie dla rozrywki. Czy zanosi si˛e na co´s niezwykłego? — Raczej nie. O ile wiem, wszystko powinno si˛e odby´c w sposób konwencjonalny. Jedno jest pewne: b˛ed˛e potrzebował wi˛ecej jazdy. — Zajm˛e si˛e tym — obiecał Kreuter. — Wróc˛e do Plakandu i najm˛e wi˛ecej je´zd´zców. — Zerknał ˛ na Althalusa. — Tylko trzeba mi paru beczek złota. — Miałem przeczucie, z˙ e moga˛ by´c trudno´sci. — „Złoto nap˛edza klacz” — zacytował Kreuter. — Owies jej nie wystarczy? 336
— Klaczy mo˙ze tak, ale mnie nie. Khalor odchylił si˛e w krze´sle i patrzył w dach namiotu. — Nie przygladałem ˛ si˛e ostatnio sytuacji w Treborei, ale je´sli obejdzie si˛e bez niespodzianek, powinno pój´sc´ standardowo. Mam dost˛ep do paru niezbyt odległych klanów, wi˛ec u˙zyj˛e ich w poczatkowej ˛ fazie wojny. Je´sli zaczniecie si˛e posuwa´c w stron˛e Osthosu, mo˙zecie dołaczy´ ˛ c do nas pó´zniej. Skarbiec Osthosu p˛eka w szwach, b˛edzie do´sc´ złota dla nas wszystkich. My´sl˛e, z˙ e do czasu waszego nadej´scia sprawy si˛e z grubsza ustabilizuja,˛ a wy tylko przewa˙zycie szal˛e. — Mo˙ze wykorzystałbym tych pasterzy? — zastanawiał si˛e Dreigon. — Zaraz, zaraz — zaprotestował Gebhel. — Ludzie z procami sa˛ moi. — My´slałem, z˙ e nie chcesz si˛e z nami bawi´c — rzekł Khalor. Gebhel wzruszył ramionami. — I tak mam po drodze, zreszta˛ Gweti na pewno zechce wzia´ ˛c udział. — Nagle u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — Poza tym, je´sli dotr˛e na miejsce dostatecznie pó´zno, nie b˛ed˛e musiał znosi´c długiego, nudnego obl˛ez˙ enia. Przyjd˛e ci na ratunek, Khalorze, wi˛ec mo˙zesz okaza´c wdzi˛eczno´sc´ . . . i hojno´sc´ , kiedy wyciagn˛ ˛ e ci tyłek z ognia. — W jakim stopniu jeste´s spokrewniony z Gwetim? — spytał podejrzliwie Khalor. — To mój daleki kuzyn. — Tak przypuszczałem. Pewne cechy powtarzaja˛ si˛e w rodzinie. — Ka˙zdy lubi pieniadze. ˛ Nasza rodzina po prostu lubi je nieco bardziej. — Uzyskanie zgody Yeudona na wyjazd Salkana i jego kompanów z Wekti mo˙ze by´c do´sc´ trudne — ostrzegł ich Bheid. — Zgody? — prychnał ˛ Gebhel. — Dam im troch˛e złota, a rzuca˛ owce jak roz˙zarzony kamie´n. — Wi˛ec b˛ed˛e musiał da´c im wi˛ecej — westchnał ˛ Dreigon. — Nie zrobisz tego! — Zobaczysz. Pó´znym popołudniem Eliar wprowadził Althalusa i Bheida przez główne drzwi do s´wiatyni ˛ w Keiwonie. — Sa˛ jakie´s wie´sci z wojny? — spytał biało ubrany kapłan w poczekalni egzarchy Yeudona. — Mo˙zna powiedzie´c, z˙ e´smy ja˛ wygrali — odparł Eliar. — Chwała Deiwosowi! — Nie sadz˛ ˛ e, by Deiwos miał z tym wiele wspólnego. Po prostu nasza armia okazała si˛e lepsza. — Czy egzarcha nie jest zaj˛ety? — spytał grzecznie Bheid.
337
— Dla ciebie nigdy, skopasie Bheidzie — odrzekł Biały. — Zostawił polecenie, aby ci˛e wpu´sci´c bezzwłocznie. Bardzo go zasmuciła ta inwazja. — Wi˛ec mo˙ze ju˙z przesta´c si˛e martwi´c — mruknał ˛ Althalus. — Zechcesz da´c mu zna´c, z˙ e jeste´smy? — Ju˙z was anonsuj˛e. — Kapłan otworzył drzwi za swym stolikiem i wsunał ˛ do s´rodka głow˛e. — Eminencjo, przybył skopas Bheid. — Natychmiast go wprowad´z, bracie Akhasie — odezwał si˛e zgrzytliwy głos Yeudona. — Tak jest, eminencjo. — Kapłan otworzył drzwi szerzej i skłonił si˛e przed Bheidem. — Prosz˛e, skopasie. — Mówił pełnym szacunku, niemal słu˙zalczym tonem i nie patrzył ju˙z z góry. Bheid wprowadził swych kompanów do gabinetu i ukłonił si˛e niedbale. — Dobre nowiny, eminencjo! — obwie´scił. — Napastnicy zostali odparci. Niebezpiecze´nstwo min˛eło. — Wi˛ec jeste´smy uratowani! — ucieszył si˛e egzarcha i jego pomarszczona twarz rozja´sniła si˛e u´smiechem wdzi˛eczno´sci. — Przynajmniej na razie — dodał Althalus. — My´slicie, z˙ e moga˛ wróci´c? — Jak? Niewielu ich zostało. Sier˙zant Khalor to bardzo sumienny człowiek. Nie tylko Ansusów pobił, ale jeszcze przerobił na karm˛e dla psów. Mimo to nie zaszkodzi rozstawi´c paru ludzi wzdłu˙z granicy. . . po prostu na wszelki wypadek. — Uwa˙zasz, z˙ e Salkan i inni pasterze potrafiliby utrzyma´c granic˛e? — Z tym, eminencjo, jest mały problem. Twoi pasterze wywarli tak korzystne wra˙zenie, z˙ e nasi generałowie chcieliby ich zabra´c na wojn˛e w Treborei. Yeudon zerwał si˛e na równe nogi. — Zabraniam! — krzyknał. ˛ — Nie wydam moich dzieci na pastw˛e zachod˙ nich herezji! Zaden Wektijczyk nie opu´sci kraju bez mojego osobistego pozwolenia. — Czy wasza wiara jest a˙z tak słaba? — spytał Bheid. — Tak bardzo boicie si˛e innych idei, z˙ e musicie przykuwa´c ludzi do s´ciany? — Panowie, panowie — mitygował ich Althalus. — Nie zagł˛ebiajmy si˛e teraz w dysputy teologiczne. Rozmawiamy wyłacznie ˛ o interesie. Przybyli´smy tu, z˙ eby uratowa´c wam tyłki, a teraz zabieramy Salkana i pasterzy w charakterze zapłaty. Nic za darmo, Yeudonie, kiedy co´s otrzymujesz, musisz za to zapłaci´c. Na pociech˛e ci powiem, z˙ e w Treborei toczy si˛e ta sama wojna. Naszym ostatecznym wrogiem jest nadal Daeva, wi˛ec oddział pasterzy potraktuj jako wasza˛ kontrybucj˛e w walce dobra ze złem. Czy to nie powód do dumy? Yeudon łypnał ˛ na niego z ukosa i nagle zmru˙zył oczy. — Czego´s tu nie rozumiem, skopasie Bheidzie. Mo˙ze b˛edziesz mógł mi pomóc. — Na pewno si˛e postaram, eminencjo. 338
— Wysłałem pismo z podzi˛ekowaniem do egzarchy Emdahla, ale on najwyra´zniej nie miał poj˛ecia, o co mi chodzi. W gruncie rzeczy chyba nigdy o tobie nie słyszał. . . Czy to nie dziwne? — Bheid w niczym tu nie zawinił — rzekł przymilnie Althalus. — Wcale ci˛e nie chciał oszuka´c, to ja go do tego zmusiłem, gdy˙z ten sposób wydał mi si˛e prostszy i szybszy. Mogli´smy wprawdzie powiedzie´c ci, o co naprawd˛e chodzi, ale to by wstrzasn˛ ˛ eło twoimi zasadami. — Wi˛ec wszystko było oszustwem! — Nie, wcale nie wszystko. Bheid ci powiedział, z˙ e słuchamy rozkazów wy˙zszej władzy, i to była prawda. Odrobin˛e skłamał, mówiac, ˛ z˙ e egzarcha Emdahl jest ta˛ władza.˛ W gruncie rzeczy nasze rozkazy pochodza˛ od autorytetu stojacego ˛ znacznie wy˙zej ni˙z Emdahl i ty sam. — Pewnie od Deiwosa? — powiedział ironicznie Yeudon. — Nie, chodzi o jego siostr˛e. Ta wojna, która rozdziera s´wiat, jest wynikiem rodzinnej wa´sni. Deiwos ma brata i siostr˛e, którzy sa˛ z soba˛ skłóceni. Ksi˛ega to wszystko wyja´snia. — Ksi˛ega? — Biała Ksi˛ega. Na twoim miejscu nie dawałbym wiele wiary temu, co napisane jest w czarnej. Oczywi´scie gdy Ghend mi ja˛ pokazał, nie umiałem jeszcze czyta´c, wi˛ec jej nie znam, chocia˙z Dweia twierdzi, z˙ e Czarna Ksi˛ega to fałsz. Domy´slam si˛e, z˙ e powstała po to, by Daeva mógł sobie przypisa´c stworzenie s´wiata. — Czy˙zby´s widział obie Ksi˛egi? — Yeudon mocno pobladł i r˛ece zacz˛eły mu dr˙ze´c. — Gdybym nie widział, to, co mówi˛e, nie miałoby sensu. — My´slałem, z˙ e Ksi˛egi istnieja˛ tylko w starych mitach. — Nie, istnieja˛ naprawd˛e. Biała˛ przeczytałem od deski do deski. . . głównie dlatego, z˙ e bogini Dweia stała mi nad karkiem z maczuga˛ i pilnowała, bym nie opu´scił ani jednej linijki. — Nie rozumiem. — I bardzo dobrze. Dweia uwa˙za, z˙ e to pierwszy krok do madro´ ˛ sci. Bogowie nie widza˛ s´wiata tak jak my, Yeudonie. Mo˙zemy ich zwodzi´c i zmusza´c, z˙ eby układali wszystko, kierujac ˛ si˛e naszym osobistym dobrem, ale oni i tak zrobia˛ po swojemu, czy nam si˛e to podoba, czy nie. — Wi˛ec jeste´s arcykapłanem bogini Dwei? Bheid nagle parsknał ˛ s´miechem. — Powiedziałem co´s s´miesznego? — spytał Yeudona podejrzliwie. — Althalus jest chyba ostatnim człowiekiem na s´wiecie, którego mo˙zna by posadzi´ ˛ c o kapła´nstwo — wyja´snił Bheid, wcia˙ ˛z nie mogac ˛ opanowa´c wesoło´sci. — To łgarz, złodziej i morderca, który wykłóca si˛e z Dweia˛ o ka˙zde słowo. — Nikt nie jest doskonały — obruszył si˛e Althalus. — Ale rzeczywi´scie nie posunałbym ˛ si˛e do tego, by nazywa´c si˛e kapłanem. Jestem. . . agentem Dwei; 339
w takim samym stopniu, jak agentem Daevy jest Ghend. Pracuj˛e dla niej teraz, chocia˙z Dweia nie zawsze pochwala moje metody. Jestem zwykłym, prostym człowiekiem i nadal uwa˙zam, z˙ e mam lepszy pomysł na rozwiazanie ˛ tego całego problemu ni˙z ona. — To blu´znierstwo! — wykrzyknał ˛ Yeudon. ˙ — No to co? Po wszystkim na pewno mi wybaczy. Zeby wreszcie poło˙zy´c temu kres, musz˛e tylko dogoni´c i zabi´c Ghenda. Dweia b˛edzie si˛e potem na mnie zło´sci´c przez kilka wieków, ale kiedy´s ju˙z tak bywało i zawsze dochodzili´smy do zgody. — Jak s´miesz okazywa´c nieposłusze´nstwo swemu bogu? — Tak naprawd˛e to nie jest nieposłusze´nstwo. Ona czego´s z˙ ada ˛ i ja to wypełniam, ale w jaki sposób, to ju˙z moja sprawa. Bosko´sc´ sprawia, z˙ e oni sa˛ nieco dziecinni, mo˙ze dlatego, z˙ e zawsze dostaja˛ to, czego chca,˛ a mo˙ze dlatego, z˙ e jestem w pobli˙zu. Gdybym zawiódł Dwei˛e od czasu do czasu, chyba pomógłbym jej dorosna´ ˛c. Yeudon patrzył na niego ze zgroza˛ w oczach. — Pewnie jej nakłamie — dodał Bheid. — Ona za´s z poczatku ˛ mu nie uwierzy, lecz Althalus potrafi tak szybko gada´c, kiedy trzeba, z˙ e pewnie w ko´ncu da mu wiar˛e. — Z przyjemno´scia˛ ciagn ˛ ałbym ˛ t˛e dyskusj˛e — rzekł Althalus — ale czeka na nas Dweia, a ona nie znosi, kiedy si˛e spó´zniamy. — Szybko wam poszło — zauwa˙zyła Dweia, kiedy we trzech wrócili przez specjalne drzwi. Bheid rozejrzał si˛e po pokoju. — Gdzie wódz Albron i Astarell? — spytał. — W jadalni na dole, razem z Leitha,˛ Andina˛ i Gherem. Nie widz˛e powodu, czemu mieliby ciagle ˛ przesiadywa´c na wie˙zy. A jak wam poszło w Keiwonie? — Starałem si˛e zachowywa´c dyplomatycznie — powiedział Bheid — lecz Althalus odsunał ˛ mnie na bok i naraził biednego Yeudona na przełkni˛ecie wi˛ekszej dawki prawdy, ni˙z biedak gotów był przyja´ ˛c. Althalus bywa brutalny, kiedy mu si˛e s´pieszy. — Mam ju˙z do´sc´ Yeudona — tłumaczył si˛e Althalus. — Za bardzo si˛e obnosi ze swoja˛ s´wi˛eto´scia.˛ Czy zapadła ju˙z jaka´s decyzja w sprawie Salkana? Zabieramy go do naszej prywatnej cz˛es´ci Domu? — Brat Bheid uwa˙za to za dobry pomysł — rzekła Dweia. — Salkan nie powinien nam sprawia´c kłopotów, je´sli b˛edziemy go trzyma´c z dala od wie˙zy razem z Astarell i Albronem. — Wstrzymajmy si˛e z tym, póki nie znajdzie si˛e w jednym korytarzu z Gebhelem i Dreigonem — zasugerował Althalus. — Wtedy ja z Eliarem przechwycimy go i przyprowadzimy tutaj bez niczyjej wiedzy. Mogliby´smy porwa´c go ju˙z teraz,
340
ale musiałbym rozpu´sci´c mnóstwo kłamstw, z˙ eby wszystkich zadowoli´c, a to si˛e robi m˛eczace. ˛ — Jak sobie z˙ yczysz, skarbie — zgodziła si˛e Dweia. — A tak przy okazji: Andina chce zło˙zy´c wizyt˛e lordowi Dhakanowi w Osthosie. Jest przekonana, z˙ e Kanthon szykuje inwazj˛e. We´zcie z soba˛ sier˙zanta Khalora, z˙ eby obja´snił nasza˛ obecna˛ strategi˛e. — Prosz˛e bardzo, Em. Wczesnym wieczorem Eliar wprowadził Althalusa wraz z Andina˛ i Khalorem na korytarz przed gabinetem lorda Dhakana w osthoskim pałacu. Zapukał do drzwi. — Jestem zaj˛ety — odpowiedział głos szambelana. — Odejd´z. — To ja, Dhakanie! — zawołała Andina. — Mam dobre nowiny! Dhakan otworzył drzwi. — Wybacz, aryo — przeprosił z gł˛ebokim ukłonem. — Przez cały dzie´n łomocza˛ do drzwi i przynosza˛ same złe wiadomo´sci. Wejd´zcie, prosz˛e. — Czy˙z nie jest kochany? — powiedziała z czuło´scia˛ Andina. — To jest sier˙zant Khalor — przedstawił Arumczyka Althalus. — Wracali´smy wła´snie na t˛e druga˛ wojn˛e, o której wspomnieli´smy podczas poprzedniej wizyty, i spotkali´smy go przy granicy Equero. Zako´nczył ju˙z owa˛ wojn˛e i jego wojska sa˛ teraz w drodze. Chce wiedzie´c, jak sprawy stoja.˛ Dhakan pozdrowił surowego m˛ez˙ a skinieniem głowy. — Nie jest dobrze, sier˙zancie. — Kantho´nczycy wznowili atak? — Kilka dni temu. Maja˛ pot˛ez˙ na˛ armi˛e, a nasze siły nie były w stanie jej powstrzyma´c. Khalor wskazał wielka˛ map˛e za biurkiem Dhakana. — Poka˙z. Szambelan skinał ˛ głowa.˛ — Przygraniczne tereny nie nale˙za˛ do najbogatszych, wi˛ec nigdy nie zastanawiali´smy si˛e, do kogo naprawd˛e nale˙za.˛ Kantho´nczycy naje˙zd˙zali nasze ziemie stad ˛ do północnego brzegu tamtego jeziora. Mieli spora˛ armi˛e zło˙zona˛ z najemników. — Jazda czy piechota? — Jedno i drugie. — A orientujesz si˛e, z jakiego kraju pochodzili ci najemnicy? — Trudno powiedzie´c, sier˙zancie. Wi˛ekszo´sc´ mieszka´nców Treborei nie odró˙znia Arumczyków od Kagwherów. — Ja rozpoznam ich na pierwszy rzut oka. — Khalor wskazał trzy nazwy na mapie. — To sa˛ miasta czy wsie? 341
— Miasta. — Otoczone murami? Dhakan przytaknał. ˛ — Mury Kadonu i Maworu sa˛ do´sc´ solidne, ale te wokół Pomy wymagaja˛ remontu. Formalnie te trzy miasta nale˙za˛ do Osthoskiego Przymierza. Kilka wieków temu były niezale˙znymi pa´nstwa-mimiastami, ale kiedy Kantho´nczycy zacz˛eli mie´c imperialne zap˛edy, połaczyli´ ˛ smy si˛e, by da´c im odpór. Ksia˙ ˛ze˛ ta tych miast nadal podtrzymuja˛ fikcj˛e niezale˙zno´sci, chocia˙z w gruncie rzeczy słuchaja˛ rozkazów Osthosu. Khalor pokr˛ecił głowa.˛ — Widz˛e, z˙ e polityka na nizinach jest jeszcze bardziej skomplikowana ni˙z religia. — Komplikacja to jedna ze zdobyczy cywilizacji — rzekł oschle Dhakan. Zaraz jednak spochmurniał. — Walczyli´smy z Kanthonem kilka razy w ciagu ˛ ostatnich stuleci. Te wojny koncentrowały si˛e zawsze na miastach, gdy˙z tam było bogactwo. Teraz jest całkiem inaczej. Napastnicy zabijaja˛ ka˙zdego, kogo spotkaja˛ na swej drodze. — Ale chyba nie wie´sniaków?! — wykrzykn˛eła Andina. — Niestety, moja aryo. — To idiotyczne! Wie´sniacy nie maja˛ nic wspólnego z wojnami miast! Nikt przedtem ich nie zabijał, byli zbyt cenni. Je´sli zabraknie wie´sniaków, kto nas wykarmi? — Napastników to raczej nie obchodzi — tłumaczył Dhakan. — Oczywi´scie wystraszeni chłopi uciekaja˛ i przy okazji blokuja˛ wszystkie drogi prowadzace ˛ na południe. — Mo˙ze nieprzyjacielowi na tym wła´snie zale˙zy — zauwa˙zył Khalor. — Jes´li owe trzy miasta b˛eda˛ kompletnie zatłoczone uchod´zcami, szybko sko´ncza˛ si˛e zapasy i przyjdzie si˛e podda´c. — To bardzo brutalny sposób wojowania — oburzył si˛e Dhakan. — Mamy do czynienia z brutalnym przeciwnikiem, milordzie. — Khalor zerknał ˛ na map˛e. — Niech zgadn˛e: czy to mo˙zliwe, by jednym z dowódców nieprzyjacielskiej armii była kobieta? — Skad ˛ wiesz? — Zetkn˛eli´smy si˛e z nia˛ przedtem. Ma na imi˛e Gelta, ale mówi o sobie Królowa Nocy. To szalona wied´zma o byczych barach i uwielbia smak krwi. — Kobieta?! — Nie jest zwykła˛ kobieta,˛ milordzie — wyja´snił Althalus. — I ta wojna te˙z nie jest zwykła. Aryo Kanthonu to zaledwie marionetka, za której sznurki pociaga ˛ kto inny. — Moje armie sa˛ ju˙z w drodze, milordzie — rzekł Khalor. — Chciałbym rzuci´c okiem na te miasta, ale przede wszystkim trzeba zgromadzi´c tam siły w celu 342
opó´znienia inwazji. Musz˛e mie´c czas na zorganizowanie obrony. Poza tym kto´s musi zagrodzi´c Gelcie drog˛e do miast, nie z˙ ycz˛e sobie siedzie´c z nia˛ przy obiedzie. — Smeugor i Tauri — podsunał ˛ Althalus. — Tylko nie oni! — zaprotestowała Andina. — To wiarołomcy, zdradza˛ nas przy pierwszej sposobno´sci. — Owszem, b˛eda˛ próbowali nas zdradzi´c, dziewczynko, ale ja cały czas b˛ed˛e o kilka kroków przed nimi. Czy im si˛e to spodoba, czy nie, Smeugor i Tauri stana˛ si˛e naszym głównym wkładem w t˛e wojn˛e. Li´scie były czerwone, czerwone jak krew, kiedy Królowa Nocy zstapiła ˛ na tron pot˛ez˙ nego Osthosu. I stało si˛e, z˙ e branka arya została przywleczona w okowach, aby ukl˛ekła przed straszliwa˛ władczynia,˛ która pozbawiła władzy ka˙zdego, kto stał na jej drodze. — Poddaj si˛e, kruche dzieci˛e — rozkazała mroczna królowa. — A je´sli twa pokora mnie zadowoli, mo˙ze ocal˛e ci z˙ ycie. — I komnat˛e wypełnił z˙ ałosny skowyt. Arya Osthosu ukl˛ekła na znak uległo´sci. — Na twarz! — warkn˛eła Gelta. — Padnij przede mna˛ na twarz, abym widziała, z˙ e twa pokora jest absolutna! I arya Osthosu, płaczac, ˛ pochyliła twarz a˙z do kamiennej posadzki. Wówczas serce Gelty wezbrało szcz˛es´ciem, a smak zwyci˛estwa na jej j˛ezyku był słodki. . . bardzo słodki. I w radosnym triumfie postawiła swa˛ ci˛ez˙ ko obuta˛ stop˛e na delikatnym karku aryi. — Zaprawd˛e wszystko, co nale˙zało do ciebie, jest teraz moje, Andino. Nawet twoje z˙ ycie i cała twoja krew. I zwyci˛eski krzyk Królowej Nocy rozniósł si˛e echem po marmurowym pałacu upadłej aryi Osthosu. Towarzyszył mu pełen rozpaczy skowyt.
ROZDZIAŁ 30 — Miałam koszmarny sen — z˙ aliła si˛e Astarell przy s´niadaniu. — Ja te˙z z´ le spałem — przyznał Albron. Dweia przyjrzała si˛e im uwa˙znie, po czym nieznacznie poruszyła r˛eka.˛ — Drem — rzekła cicho. Albron i Astarell natychmiast zastygli w miejscu z otwartymi, pustymi oczami. Sier˙zant Khalor z zaintrygowana˛ mina˛ pomachał r˛eka˛ przed nosem wodza. Twarz Albrona nawet nie drgn˛eła. — Co tu si˛e dzieje? — Musimy porozmawia´c, sier˙zancie — powiedział Althalus. — Albron i Astarell nie powinni tego słucha´c. — Jakie´s czary? — spytał ze zdziwieniem Khalor. — Raczej unikamy tego słowa, ale to co´s w tym rodzaju. Powiniene´s si˛e ju˙z domy´sli´c, z˙ e wiele rzeczy w Domu odbiega nieco od normy. Astarell i twój wódz odb˛eda˛ krótka˛ drzemk˛e, a my zajmiemy si˛e czym innym. Czasem uciekamy si˛e do tej metody, je´sli nie chcemy, by pewne sprawy zaszły za daleko. — Kreuter rzeczywi´scie nie byłby zachwycony, gdyby sprawy mi˛edzy jego bratanica˛ a wodzem zaszły zbyt daleko. — No wła´snie. Po pewnych formalno´sciach oboje si˛e uspokoja.˛ Mo˙ze zechcesz poruszy´c t˛e kwesti˛e, kiedy b˛edziesz rozmawiał z Kreuterem. — To by rozwiazało ˛ par˛e problemów — zgodził si˛e Khalor. — A co to za historia z nocnymi koszmarami? — Czy co´s ci si˛e s´niło ubiegłej nocy, sier˙zancie? — spytała Dweia. — Co´s tam mi si˛e s´niło, ale całkiem bez sensu. Ze snami to tak zawsze. — Ale˙z to miało sens! Bardzo wiele sensu! — Co Ghend knuje? — zastanawiał si˛e nieco wyl˛ekniony Bheid. — My´slałem, z˙ e próbuje zmienia´c przeszło´sc´ , ale ten sen dotyczył raczej przyszło´sci. — Chyba zaczyna wpada´c w rozpacz — zasugerowała Dweia. — Nie poszcz˛es´ciło mu si˛e z wizjami przeszło´sci, ja za´s wyczuwam ze strony mego brata silny odór niezadowolenia. My´sl˛e, z˙ e Ghend stoi wobec swego rodzaju ultimatum. Majstrowanie przy przyszło´sci to bardzo ryzykowna sprawa. — Obróciła si˛e 344
do Leithy. — Czy podczas tego snu trafiła´s do umysłu Gelty? Dziewczyna skin˛eła głowa.˛ — Mnóstwo aktorstwa. Gelta dodawała zupełnie nieprawdziwe fakty. Wojna nie zapowiada si˛e dla niej ani troch˛e tak korzystnie, jak sugerowała ta wizja. — Nie po raz pierwszy wszystkim wam s´ni si˛e to samo — zauwa˙zył Khalor. ´ próbuja˛ zabawia´c si˛e naszymi my´slami, panie Khalorze — wyja´snił — Zli Gher. — Ghend wpycha do naszych snów ró˙zne głupoty po to tylko, z˙ eby´smy w nie uwierzyli, chocia˙z wcale nie sa˛ prawda.˛ Koszmar z dzisiejszej nocy nie spychał nas wstecz, jak poprzednie. My´sl˛e, z˙ e to, co nam si˛e s´niło, stanie si˛e mniej wi˛ecej za miesiac. ˛ — Jak doszedłe´s do tego wniosku? — spytał Bheid. — Z sali, w której Andina le˙zała na podłodze, wida´c było czerwone li´scie na drzewach. Czy to nie oznaka jesieni? Khalor zastanawiał si˛e chwil˛e. — Faktycznie były czerwone. Czyli to wszystko wydarzy si˛e mniej wi˛ecej za sze´sc´ tygodni. — Tu sier˙zant zerknał ˛ na Dwei˛e. — A to ju˙z tak na mur? Czy te˙z Ghend mo˙ze zakra´sc´ si˛e tam znowu, zasypa´c ziemi˛e s´niegiem i kaza´c nam s´ni´c o tym jeszcze raz? — Nie sadz˛ ˛ e, by si˛e o´smielił — odrzekła Dweia. — Niebezpiecze´nstwo skakania w czasie podczas wizji sennych polega mi˛edzy innymi na mo˙zliwo´sci paradoksu. Je´sli dwie zupełnie ró˙zne rzeczy wydarzaja˛ si˛e w tym samym miejscu i czasie, rzeczywisto´sc´ zaczyna si˛e rozpada´c, a tego naprawd˛e sobie nie z˙ yczymy. Dokonywanie zmian w przeszło´sci jest w miar˛e bezpieczne, oczywi´scie do pewnego stopnia, ale przyszło´sc´ to zupełnie co innego. — Przecie˙z przeszło´sc´ ju˙z si˛e zdarzyła — zauwa˙zył Bheid. — Nie da si˛e jej zmieni´c. — I wcale nie trzeba. Marzenie senne zmienia nasza˛ pami˛ec´ o przeszło´sci. W realnym s´wiecie Gelta nigdy nie zawojowała Ansu do ko´nca. Wyrabała ˛ sobie toporem drog˛e do tronów w sze´sciu południowych klanach, po czym sprzymierzone pozostałe klany ja˛ obaliły. Pekhal w ostatniej chwili uratował ja˛ od stryczka. Gelta jednak pami˛eta to wszystko inaczej; wierzy, z˙ e opanowała całe Ansu, a Ghend mo˙ze wykorzysta´c senne wizje do wmówienia wszystkim Ansusom tego samego. Dlatego wła´snie Ansusi na jej rozkaz wkroczyli do Wekti. — Czy kto´s z was widzi w tym jaki´s sens? — spytał z˙ ało´snie Eliar. — To nie jest a˙z tak skomplikowane — pocieszył go Gher. — Sny to bzdury i tyle. — Mo˙ze istotnie najlepiej tak na nie patrze´c — zgodziła si˛e Dweia. — Wprawdzie rzecz jest nieco bardziej zło˙zona, ale słowo „bzdura” nie odbiega zbytnio od prawdy, kiedy sen jest osadzony w przeszło´sci. Tym razem jednak Ghend usiłuje dłuba´c za naszym po´srednictwem w przyszło´sci. — Jak mo˙zemy temu zapobiec? — spytała Andina. 345
— Nie sadz˛ ˛ e, by´smy chcieli, kochanie. Mo˙ze lepiej b˛edzie uda´c, z˙ e si˛e na ten sen godzimy. — Nie! — krzykn˛eła Andina. — Nie b˛ed˛e si˛e płaszczy´c przed ta˛ pryszczata˛ krowa! ˛ — Nie zrozumiała´s mnie, Andino. Zdaje si˛e, z˙ e Nó˙z ci nakazał posłusze´nstwo? — Ale na pewno nie wobec Gelty! — Znaczenie słów na No˙zu bywa czasem mylace. ˛ Eliar przeczytał „prowadzenie”, chocia˙z to wcale nie oznaczało, z˙ e ma stana´ ˛c na czele armii, tylko po prostu otwiera´c drzwi. Leitha przeczytała „nasłuchiwanie”, ale znowu nie chodziło o nadstawianie uszu. Kiedy tobie Nó˙z powiedział: „posłusze´nstwo”, podsunał ˛ ci sposób na oszukanie Gelty. — Nie zrobi˛e tego! Wol˛e umrze´c! — Tego wyboru ci nie dano, moja droga. Nie musi ci si˛e to podoba´c, Andino, masz po prostu spełni´c rozkaz. — Z pewno´scia˛ i beze mnie dacie sobie rad˛e z tymi detalami — odezwał si˛e sier˙zant Khalor. — Pójd˛e rzuci´c okiem na te trzy miasta. — Zaczekaj jeszcze, sier˙zancie — zatrzymał go Althalus. — Chc˛e najpierw pogada´c ze Smeugorem i z Taurim. Trzeba b˛edzie wysła´c tam troch˛e naszych wojsk, z˙ eby opó´zni´c inwazj˛e. — Zerknał ˛ na Leith˛e. — Ty tak˙ze chod´z z nami. Musz˛e wiedzie´c, co ci dwaj naprawd˛e my´sla,˛ zanim ich spuszcz˛e ze smyczy. — B˛edzie, jak rozka˙zesz, o godzien chwały — odrzekła Leitha, kłaniajac ˛ si˛e z przesadna˛ uni˙zono´scia.˛ — Mo˙ze by´s jej przemówił do rozsadku? ˛ — zwrócił si˛e Althalus do Bheida. — Do´sc´ mam spraw na głowie i bez tych szpilek. — Ale˙z Althalusie! — udała zgorszenie Leitha. — Co te˙z ty opowiadasz! Althalus i Leitha szli przez puste korytarze Domu w stron˛e południowowschodniego skrzydła. Po drodze Althalus wyja´sniał dziewczynie pewne osobliwo´sci. — Oni nie widza˛ s´cian ani podłogi. My´sla,˛ z˙ e sa˛ w Kagwherze, w górach. — Jak ci si˛e to udaje? — spytała Leitha. — Nie ja to robi˛e, wi˛ec mnie nie pytaj. Emmy si˛e tym zajmuje. — Bardzo ja˛ kochasz, prawda? — To, co do niej czuj˛e, wykracza daleko poza miło´sc´ . A wracajac ˛ do tematu, dwa klany chodza˛ w kółko po tym, co uwa˙zaja˛ za górska˛ przeł˛ecz. Umieszcz˛e ci˛e w progu, w pobli˙zu ich obozowiska, sam za´s pójd˛e wyda´c im rozkaz wymarszu. Musz˛e wiedzie´c, co my´sla˛ i jak zamierzaja˛ unikna´ ˛c wykonania rozkazu. Nie z˙ yczymy tu sobie z˙ adnych niespodzianek. — Zobacz˛e, co si˛e da zrobi´c. Skr˛ecili w poprzeczny korytarz, gdzie Althalus zobaczył arumskie wojsko. — Zaczekaj tu, Leitho. 346
Kiedy zbli˙zał si˛e do obozu, ogarn˛eło go dziwne poczucie dyslokacji. Widział korytarz, a jednocze´snie katem ˛ oka dostrzegał górskie szczyty i oba te obrazy mu si˛e mieszały. Odległo´sc´ nie wydawała si˛e dokładnie taka sama; wartownicy w kiltach sporo si˛e nadreptali w miejscu, eskortujac ˛ go do siedziby dowództwa. — Dzie´n dobry, panowie — powitał obu wodzów. — Co dobrego? — Niewiele — cierpko odparł krostowaty Smeugor. — Nie b˛edziemy tego tolerowa´c, Althalusie. Jeste´smy wodzami klanów, a ty p˛edzisz nas do prostych robót razem ze zwykłymi z˙ ołnierzami. To nas obra˙za. — Wziałe´ ˛ s pieniadze, ˛ wodzu. Pora na nie zapracowa´c. — Co si˛e s´wi˛eci? — spytał Tauri. — Kantho´nczycy napadli na terytorium Osthosu, wi˛ec wyglada ˛ na to, z˙ e musimy rusza´c. Zbierzcie swoich dowódców, musz˛e omówi´c z nimi szczegóły. — To my jeste´smy wodzami — o´swiadczył wynio´sle Smeugor — i my b˛edziemy przekazywa´c rozkazy dowódcom. — Przepraszam, z˙ e powiem prosto z mostu, ale z˙ aden z was nie ma poj˛ecia o operacjach wojskowych. Chc˛e si˛e upewni´c, z˙ e wasi dowódcy wiedza˛ dokładnie, o co chodzi, i czego si˛e od nich z˙ ada. ˛ Nie z˙ ycz˛e sobie z˙ adnych nieporozumie´n. — Za daleko si˛e posuwasz, Althalusie — warknał ˛ Tauri. — My decydujemy o tym, jakie wyda´c rozkazy. — Wi˛ec od tej chwili przestaj˛e wam płaci´c. Zróbcie w tył zwrot i wracajcie do Arum. — Mamy umow˛e! — krzyknał ˛ Smeugor. — Nie mo˙zesz tak po prostu si˛e wycofa´c! — Ju˙z si˛e wycofałem. Albo po´slecie po waszych dowódców, albo zaczynacie pakowa´c manatki. Mówi˛e w imieniu aryi Osthosu. Zrobicie, jak wam ka˙ze˛ , albo w tej chwili jeste´scie zwolnieni. Tauri obejrzał si˛e na wartownika, który stał przed namiotem. ´ agnij — Ty. . . jak ci tam. . . Sci ˛ tu Wendana i Geluna, tylko migiem. — Tak jest, wodzu! Althalus zauwa˙zył, z˙ e kiedy Tauri si˛e odwrócił, po twarzy wartownika przemknał ˛ szyderczy u´smieszek. Najwyra´zniej wodzowie renegaci nie cieszyli si˛e wielkim szacunkiem u pobratymców. — Co ci wła´sciwie chodzi po głowie, Althalusie? — spytał Smeugor, patrzac ˛ na niego spod przymru˙zonych powiek. — Napastnicy poruszaja˛ si˛e szybciej, ni˙z oczekiwali´smy. Szykujemy im powitanie i nie chcemy, z˙ eby przybyli za pr˛edko. Wy macie opó´zni´c ich marsz. — Przecie˙z to kawał drogi — zaprotestował Tauri. — Jak mamy si˛e tam dosta´c na czas? — Biegiem. Wiesz, to co´s w rodzaju marszu, tylko znacznie szybszego. — Nie podoba mi si˛e ten ton, Althalusie.
347
— Fatalnie si˛e składa. Jeste´scie w drodze prawie od miesiaca ˛ i nie uszli´scie zbyt daleko. Teraz musicie to nadrobi´c. To wojna, panowie, nie poobiedni spacerek. Najlepiej od razu wydajcie rozkaz zwijania obozu. Za godzin˛e wyruszacie. — Chciałe´s mnie widzie´c, wodzu? — spytał szczupły m˛ez˙ czyzna o wygla˛ dzie zawodowego z˙ ołnierza, wchodzac ˛ do s´rodka wraz z bardzo wysokim towarzyszem. — Tak, Gelunie — odparł Tauri. — To jest Althalus, sługa naszej chlebodawczyni. Ma dla ciebie pewne wskazówki, ale wyjd´zcie na zewnatrz, ˛ je´sli łaska. Wódz Smeugor i ja nie jedli´smy jeszcze s´niadania, nie chcemy, z˙ eby nam przeszkadzano. — Wedle rozkazu, wodzu. — Kapitan Gelun zasalutował. — Prosz˛e za mna,˛ Althalusie, porozmawiamy bardziej szczegółowo. ˙ — Oczywi´scie. — Althalus skłonił si˛e obu wodzom. — Zycz˛ e smacznego, ale niech to nie trwa długo. I wyszedł za z˙ ołnierzami. — Czy mi si˛e zdaje, czy rzeczywi´scie w powietrzu czuje si˛e lekka˛ wrogo´sc´ ? — spytał wysoki towarzysz Geluna. — Kapitan Wendan, prawda? — Do usług, Althalusie. — Ch˛etnie skorzystam. Nie miałem wiele szcz˛es´cia w przekonywaniu tych dwóch. — Zabawne — zauwa˙zył ironicznie Gelun. — Wendan i ja nie mieli´smy najmniejszych kłopotów z wyperswadowaniem im, z˙ e powinni´smy i´sc´ naprzód. . . do chwili, gdy nieostro˙znie zasugerowali´smy, by pokonywa´c wi˛ecej ni˙z mil˛e dziennie. — Co te˙z napadło twoja˛ ary˛e, z˙ e oddała nas pod komend˛e tych pró˙zniaków? — Uwa˙zaj, Wendanie — ostrzegł go Gelun. — Jeszcze ludzie usłysza,˛ jak si˛e wyra˙zasz o naszych czcigodnych wodzach. Mo˙ze to z´ le wpłyna´ ˛c na morale. — Arya Andina nie do ko´nca rozumie socjalna˛ struktur˛e Arum — rzekł gładko Althalus. — My´sli, z˙ e wszystkie klany funkcjonuja˛ tak jak u Twengora, który dowodzi swoimi lud´zmi osobi´scie. Próbowałem jej tłumaczy´c, z˙ e u was jest inaczej, ale jako´s do niej nie dotarło. Nadal uwa˙za ich za generałów. Jest jeszcze bardzo młoda. — Wszyscy to szybko pojmuja.˛ Oto nasz namiot, Althalusie. Prosimy do s´rodka i przejd´zmy wreszcie do rzeczy. — Przyniosłem map˛e — o´swiadczył Althalus, kiedy znale´zli si˛e w namiocie odległym od namiotu wodzów zaledwie o kilka kroków. Si˛egnał ˛ pod tunik˛e i wyciagn ˛ ał ˛ jedna˛ ze starannie wyrysowanych przez Khalora map. Rozło˙zył ja˛ na stole z surowych desek. — Armia Kanthonu dokonała inwazji w zeszłym tygodniu i maszeruje w kierunku tych trzech miast. Waszym zadaniem b˛edzie spowolnienie jej marszu. 348
— Kto jest głównodowodzacym ˛ naszych sił? — spytał Wendan. — Znacie sier˙zanta Khalora? — O tak, walczyli´smy na dwóch wojnach po przeciwnych stronach. Skoro macie Khalora, nie potrzebujecie w gruncie rzeczy z˙ adnego z nas. — Jest a˙z tak dobry? — Nikt nie chciałby mie´c go przeciwko sobie. Gelun chrzakn ˛ ał. ˛ — Ty, Althalusie, wiesz chyba, na czym polega opó´znianie akcji? — Głównie na zasadzkach i wyburzaniu mostów, czy˙z nie? — Trzymaj si˛e polityki i dyplomacji — poradził mu Wendan. — Wojny to in˙ na sprawa. Zołnierzom chce si˛e je´sc´ kilka razy dziennie, wi˛ec trzeba ich karmi´c. Najlepszy sposób spowolnienia ich aktywno´sci to dopilnowa´c, by nigdzie w okolicy nie zostało nic do jedzenia. Teraz lada moment zaczna˛ si˛e z˙ niwa. . . prawdopodobnie dlatego Kantho´nczycy odwlekali inwazj˛e. Mam nadziej˛e, z˙ e twoja arya nie jest nadmiernie przywiazana ˛ do swoich zbiorów pszenicy, bo kiedy my z Gelunem dotrzemy do granicy, nie zostanie po nich ani s´ladu. Wypalimy wszystko w zasi˛egu pi˛ec´ dziesi˛eciu mil po obu stronach. — I zatrujemy ka˙zda˛ napotkana˛ studni˛e — dodał Gelun. — U˙zyjecie trucizny? — przeraził si˛e Althalus. — Do tego si˛e to sprowadza — wyja´snił Gelun. — Je´sli wrzucisz do studni ko´nska˛ czy krowia˛ padlin˛e, woda nie b˛edzie si˛e nadawała do picia. — Poza tym koło martwego bydła zawsze le˙zy pełno zabitych na wojnie ludzi. A ludzki trup s´mierdzi jeszcze gorzej ni˙z krowi — uzupełnił Wendan. Althalus zadr˙zał. — My´slicie, z˙ e uda si˛e wam powstrzyma´c Smeugora i Tauriego od wtracania ˛ si˛e w wasze sprawy? — Wszystko, co le˙zy dalej ni˙z o mil˛e od ich namiotu, mogłoby równie dobrze by´c na drugim ko´ncu s´wiata — zadrwił Gelun. — Nasi prze´swietni wodzowie nie przepadaja˛ za c´ wiczeniami. Kiedy wydaja˛ nam rozkaz, Wendan i ja pi˛eknie salutujemy, ale gdy tylko stracimy ich z oczu, robimy to, czego sytuacja wymaga. Powiedz Khalorowi, z˙ e pode´slemy mu bardzo głodnych i spragnionych napastników. Ju˙z on b˛edzie wiedział, co z nimi zrobi´c. — Tylko zostaw nam map˛e — upomniał si˛e ko´scisty Wendan. — A teraz, je´sli pozwolisz, pójdziemy da´c rozkaz wymarszu. — Szcz˛es´liwej drogi — po˙zegnał ich Althalus i opu´scił namiot. — Ciagle ˛ nie mo˙zesz si˛e wyzby´c tego ci˛etego j˛ezyka — zauwa˙zyła Leitha, gdy do niej wrócił. — Czy nie potraktowałe´s tych wodzów zbyt obcesowo? — Mogło by´c gorzej. Co mówili po moim wyj´sciu? — Byli bardzo przygn˛ebieni. Od czasu tamtej narady nie moga˛ skontaktowa´c si˛e z Ghendem, wi˛ec sa˛ zdezorientowani. Zwykle Argan przekazywał wiadomo´sci
349
w obie strony, ale nie widzieli go ju˙z od tygodni. Sa˛ zbici z tropu i wystraszeni. Wiedza,˛ z˙ e je´sli popełnia˛ jaki´s bład, ˛ Ghend ich wyko´nczy. — To straszne — u´smiechnał ˛ si˛e krzywo Althalus. — Lepiej wró´cmy do wiez˙ y, zanim Khalor zacznie szturmowa´c mury. — Dzieje si˛e co´s jeszcze — rzekła Leitha, marszczac ˛ lekko brwi. — Tylko nie bardzo mog˛e si˛e połapa´c. . . — Tak? — Argan kaptuje Ghendowi szpiegów, zwykle ich przekupia.˛ Tak przynajmniej robił w Wekti. W Treborei jednak działa inaczej. . . Nadal wprawdzie przekupuje urz˛edników, ale Smeugor i Tauri wcia˙ ˛z powtarzaja˛ słowo „konwersja” i wyra´znie ich to przera˙za. Ch˛etnie biora˛ pieniadze ˛ od Argana, lecz on najwyra´zniej przywiazuje ˛ do tych łapówek po kilka sznurków. — Niczego wi˛ecej nam nie trzeba. Nie znosz˛e mieszania religii z polityka.˛ — Po prostu uznałam, z˙ e powiniene´s o tym wiedzie´c. — Wielkie dzi˛eki. — Althalus nagle drgnał. ˛ — A jak tam Bheid? Gher mówił, z˙ e nasz kapłan bardzo si˛e zmartwił, kiedy otworzyła´s mu pewne drzwi. . . wiesz chyba, co mam na my´sli? Leitha zachichotała. — Nie jest jeszcze gotów na niektóre sprawy. Nie przeszkadza mu przesyłanie pomysłów tam i z powrotem, ale uczucia troch˛e go niepokoja.˛ — Mog˛e ci co´s zasugerowa´c? — spytał ostro˙znie Althalus, kiedy zbli˙zali si˛e ju˙z do schodów na wie˙ze˛ . — To zale˙zy. — Nie popu´sciłaby´s troch˛e naszemu kapłanowi? — Co to znaczy? — No. . . z˙ eby nie musiał si˛e czerwieni´c na ka˙zdym kroku. Mogłaby´s przesta´c podsyła´c mu brzydkie my´sli, przynajmniej póki nie przywyknie do obecno´sci obcych w swym umy´sle. — Ale on jest taki rozkoszny, kiedy si˛e rumieni! — Znajd´z sobie inna˛ rozrywk˛e na jaki´s czas. Mam silne przeczucie, z˙ e w najbli˙zszej przyszło´sci b˛edziemy potrzebowa´c jego rozumu, wi˛ec daj spokój zaczepkom, bo i tak ci nie ucieknie. — Dobrze, tatusiu. — Co przez to rozumiesz? — Zrobiłe´s si˛e ojcowski, Althalusie. . . pewnie dlatego, z˙ e uwa˙zasz nas za swoje dzieci. Zreszta,˛ chocia˙z nie jeste´s prawdziwym ojcem, innego i tak nie znamy. . . tatu´sku. — Do´sc´ tego, Leitho! — A co, mo˙ze spu´scisz mi lanie, i to goła˛ r˛eka? ˛ — wykrzykn˛eła rado´snie, trzepoczac ˛ rz˛esami. — Przesta´n! 350
— Dobrze, tatu´sku. Stra˙ze u bram Radonu długo wypytywały Althalusa, Eliara i sier˙zanta Khalora, zanim ostatecznie wpu´sciły ich do miasta. Idac ˛ waskimi ˛ uliczkami do pałacu diuka Olkara, Althalus wcia˙ ˛z burczał pod nosem. — To wojna, Althalusie — tłumaczył mu sier˙zant Khalor. — Gdyby nas nie sprawdzili, znaczyłoby to, z˙ e nie pilnuja˛ interesu. — Przecie˙z miałem przepustk˛e z podpisem Andiny — protestował Althalus, wymachujac ˛ dokumentem. — To robi wra˙zenie, ale pami˛etaj, z˙ e wielu pospolitych z˙ ołnierzy nie umie czyta´c. Stra˙znicy spełniali tylko swój obowiazek, ˛ przesta´n ju˙z o tym my´sle´c. — Mury wygladaj ˛ a˛ na solidne — zauwa˙zył Eliar. — Ujda˛ — zgodził si˛e Khalor. — Mo˙ze troch˛e mało urozmaicone, ale po paru innowacjach to si˛e zmieni. — Jakie innowacje masz na my´sli? — Pomy´sl, Eliarze. Co by´s dodał do tych murów, z˙ eby utrudni´c z˙ ycie wszystkim, którzy zechca˛ wej´sc´ do miasta? — Mo˙ze jaki´s nawis? — To by nie zaszkodziło. Równe mury ułatwiaja˛ wspinaczk˛e. Co jeszcze? — Reduty? Takie wie˙zyczki, które wystaja˛ z naro˙zników, z˙ eby łucznicy mogli strzela´c do tych, co pna˛ si˛e po drabinach? — Te˙z si˛e przydadza.˛ — Czemu to robisz, Khalorze? — wtracił ˛ si˛e Althalus. — Co ja takiego robi˛e? — Ciagle ˛ go egzaminujesz. — Bo wyznaczono mi rol˛e nauczyciela — obruszył si˛e Khalor. — Nauczyciele przepytuja˛ swoich uczniów. Zreszta˛ i tak najwa˙zniejszy egzamin urzadzi ˛ nieprzyjaciel na polu bitwy. Je´sli mój ucze´n prze˙zyje, b˛edzie to znaczyło, z˙ e zdał. Lepiej trzymaj t˛e przepustk˛e od Andiny pod r˛eka.˛ Dochodzimy ju˙z do pałacu diuka, a nie mamy czasu na przebieranie nogami w poczekalniach. Kartka z podpisem Andiny sprawiła, z˙ e natychmiast wpuszczono ich do okazałego gabinetu diuka Olkara. Władca Kadonu był p˛ekatym m˛ez˙ czyzna˛ w s´rednim wieku, o konserwatywnych upodobaniach w kwestii stroju i nieco pompatycznym wyrazie twarzy. — Fatalnie si˛e uło˙zyło, lordzie Althalusie — poskar˙zył si˛e, kiedy wszyscy usiedli. — Całe miasto zawalone jest chamami ze wsi, którzy z˙ adaj ˛ a,˛ abym ich karmił. — Napastnicy zabijaja˛ ich po drodze, wasza miło´sc´ . Je´sli wszyscy wie´sniacy wygina,˛ kto b˛edzie uprawiał pola?
351
— To prawda — zgodził si˛e niech˛etnie Olkar. — Ale ta wojna chyba nie potrwa długo? Mam towary do wysłania, a drogi zrobiły si˛e niebezpieczne. — I b˛edzie jeszcze gorzej, wasza miło´sc´ — rzekł bez ogródek Khalor. — B˛edziecie musieli wytrzyma´c około dziesi˛eciu dni obl˛ez˙ enia. Trzeba wzmocni´c wasze mury i zgromadzi´c spore zapasy z˙ ywno´sci. Moje wojska przyjda˛ wam z odsiecza,˛ ale lepiej mie´c pod r˛eka˛ s´rodki, które pozwola˛ dotrwa´c do jesieni. — Jesieni?! To niweczy nadzieje na jakikolwiek zysk w tym roku! — Ale przynajmniej do˙zyjecie do nast˛epnego — pocieszył go Althalus. — Musz˛e porozmawia´c z waszymi in˙zynierami — ciagn ˛ ał ˛ Khalor. Powinni zaraz wzia´ ˛c si˛e za mury, a mam dla nich kilka wskazówek. Ach, i jeszcze jedno. Idzie wam na pomoc arumska armia. B˛eda˛ potrzebne kwatery. — A nie moga˛ obozowa´c za murami? — targował si˛e Olkar. Zamiast odpowiedzi Khalor obrzucił go długim, wymownym spojrzeniem. — Rzeczywi´scie, to niemo˙zliwe. — Olkar westchnał ˛ ci˛ez˙ ko. — Arumczycy sa˛ tacy hała´sliwi! I ciagle ˛ si˛e awanturuja.˛ Potrafisz ich dopilnowa´c, by zachowywali si˛e przyzwoicie? Tu mieszkaja˛ porzadni ˛ ludzie, nie z˙ ycza˛ sobie z˙ adnych burd. — Je´sli Arumczycy tak bardzo was ra˙za,˛ mo˙zecie sami broni´c miasta — obruszył si˛e Khalor. — Nie, nie, ju˙z dobrze, sier˙zancie — odrzekł spiesznie Olkar. — Wiedziałem, z˙ e si˛e dogadamy, wasza miło´sc´ . Teraz prosz˛e posła´c po in˙zynierów, musz˛e bra´c si˛e do roboty. Mam dzi´s jeszcze sporo zaj˛ec´ . — Który klan wyznaczysz do obrony Kadonu? — spytał Althalus, kiedy opus´cili miasto. — Chyba Laiwona. Jest prawie tak dobry jak Twengor, tylko rozsadniejszy. ˛ Ludzie Laiwona brali ju˙z udział w kilku obl˛ez˙ eniach, wi˛ec maja˛ do´swiadczenie. Ale nie chc˛e, z˙ eby odciagali ˛ napastników. To miasto wraz ze swoim nad˛etym diukiem pomie´sci trzecia˛ cz˛es´c´ armii na tak długo, jak mi si˛e spodoba. — Obejrzał si˛e na miasto. — Nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby nas stamtad ˛ widzieli. Teraz do Pomy, Eliarze. — Tak jest. Przemkn˛eli przez Dom i wyszli w samym s´rodku miasta Poma. — Oto sposób na unikni˛ecie stra˙zy — wyja´snił Eliar. Sier˙zant Khalor patrzył na mury, jakby nie wierzył własnym oczom. — Co oni sobie my´sla?! ˛ — wykrzyknał ˛ ze zgroza.˛ Althalus poszedł za jego spojrzeniem. — Kiepsko, co? — Przecie˙z wystarczy dobrze kichna´ ˛c, z˙ eby toto zburzy´c! Kto tu wła´sciwie rzadzi? ˛ — Dhakan nazywał go Bherdorem. — Miałbym dla niego kilka innych imion. Chod´zmy do tego głupka. 352
Pałac diuka Bherdora wygladał ˛ zdecydowanie n˛edznie. W rz˛edzie okien wybite przewa˙zały nad oszklonymi, a dziedziniec był niesprzatany ˛ od co najmniej miesiaca. ˛ I tym razem przepustka Andiny zapewniła im natychmiastowe przyj˛ecie w niewyró˙zniajacym ˛ si˛e z otoczenia gabinecie. Sam diuk tak˙ze wygladał ˛ zwyczajnie. Był niemal chłopcem o słabo zarysowanym podbródku i takim samym charakterze. — Wiem, lordzie Althalusie, z˙ e nie sa˛ takie, jak powinny — tłumaczył si˛e boja´zliwie, kiedy go´sc´ poinformował go o stanie murów — ale moje nieszcz˛esne miasto stoi na granicy bankructwa. Chciałem podnie´sc´ podatki, z˙ eby naprawi´c mury, lecz kupcy mnie ostrzegli, z˙ e doprowadziłoby to do upadku miejscowa˛ gospodark˛e. — Ile wynosi wasz podatek? — spytał Althalus. — Trzy i pół procent, milordzie — odparł dr˙zacym ˛ głosem Bherdor. — Uwaz˙ asz, z˙ e to za du˙zo? — Osiem procent to byłoby rzeczywi´scie za du˙zo. Natomiast trzy i pół to czyste kpiny. Nic dziwnego, z˙ e z˙ yjecie w takim chlewie. — Za pó´zno ju˙z, aby co´s z tym zrobi´c — rzekł Khalor. — Mury wytrzymaja˛ najwy˙zej dwa dni. Chyba dam tu Twengora. Niestety, zanosi si˛e na walki uliczne, a on si˛e do tego s´wietnie nadaje. . . je˙zeli jest trze´zwy. — Tu zerknał ˛ na przera˙zonego diuka. — Wasi pazerni kupcy otrzymaja˛ szybka˛ lekcj˛e na temat racjonalnych stawek podatkowych. Niewiele bowiem zostanie z Pomy po paru tygodniach walk typu „od domu do domu”. . . oraz incydentalnym pladrowaniu ˛ przez z˙ ołnierzy obu armii. Twoi kupcy ci˛e wykiwali, wasza miło´sc´ , ale wojna ich czego´s nauczy. — Dobry bo˙ze! — wykrzyknał ˛ Khalor na widok murów Maworu. — Widzieli´scie kiedy co´s takiego? — Rzeczywi´scie mo˙zna si˛e zniech˛eci´c — przyznał Althalus, patrzac ˛ na masywne i przemy´slane umocnienia. — Zniech˛eci´c?! Nie ma takich pieni˛edzy, za które zgodziłbym si˛e oblega´c to miasto! Oj, nie chciałbym by´c tutejszym podatnikiem. . . Jak si˛e ich diuk nazywa? — Lord Dhakan nazywał go Nitralem — odparł Eliar. — Podobno to architekt. Jak zrozumiałem, w ciagu ˛ ostatnich dwudziestu lat przebudował całe miasto. — No có˙z, przy murach na pewno nie mamy nic do roboty. — Khalor spojrzał z ukosa na miasto. — Powiedziałbym, z˙ e Mawor jest niemal nie do zdobycia. Musz˛e da´c tu kogo´s, kto potrafi to wykorzysta´c. ˙ — Co powiesz na Zelazn a˛ Szcz˛ek˛e? — zaproponował Eliar. ´ — Z ust mi to wyjałe´ ˛ s — ucieszył si˛e Khalor. — Swietnie si˛e tu nadaje. ˙ — Kto to jest Zelazna Szcz˛eka? — spytał Althalus. — To ten wódz, któremu szcz˛eka wystaje poza nos — wyja´snił Khalor. — 353
Prawie si˛e nie odzywa i jest najwi˛ekszym uparciuchem w całym Arum. Kiedy ˙ co´s chwyci, nigdy ju˙z nie wypu´sci. Je´sli s´ciagniemy ˛ do Maworu Koleik˛e Zelazn a˛ Szcz˛ek˛e, Gelta mo˙ze sobie oblega´c miasto, ale ani do niego nie wejdzie, ani nie b˛edzie w stanie si˛e wycofa´c. — Nie bardzo za toba˛ nada˙ ˛zam — wyznał Althalus. — Gdy tylko Gelta zawróci, Koleika wypadnie zza bram i posieka jej ludzi na kawałki. Zablokuje ich w takim miejscu jak to tutaj. — Khalor zerknał ˛ w bok. — To wszystko si˛e zgadza z tym, co mówiła Leitha o my´slach Gelty w naszym s´nie. Co´s powstrzymało napastników od wkroczenia do Osthosu. Mogła to by´c kom˙ binacja tej fortecy i Zelaznej Szcz˛eki. Je´sli si˛e doda do siebie te dwa elementy, powstanie naturalna pułapka. Inwazja sko´nczy si˛e tutaj: nie b˛eda˛ mogli wej´sc´ do miasta ani zawróci´c. Po prostu ideał. — Zaczał ˛ si˛e s´mia´c. — Prawie mi ich z˙ al. Chod´zmy teraz do s´rodka, spotka´c si˛e z tym architektonicznym geniuszem. Powiemy mu o Koleice i z grubsza poinformujemy, czego si˛e ma spodziewa´c. Potem mo˙zemy wróci´c do Osthosu i ucia´ ˛c sobie pogaw˛edk˛e z dowódcami armii Andiny. Było ju˙z pó´zne lato i w Osthosie spiekota dawała si˛e mocno we znaki. Na z˙ adanie ˛ Andiny lord Dhakan wezwał generałów. Stali teraz w sali tronowej, ociekajac ˛ potem i gaw˛edzac ˛ leniwie w oczekiwaniu na ary˛e. — Pozwól im troch˛e ochłona´ ˛c, aryo — zasugerował lord Dhakan, zagladaj ˛ ac ˛ przez wej´scie z tyłu sali. — Czy osthoska armia jest tak wielka, z˙ e trzeba wam a˙z tylu generałów? — spytał Khalor. — Rang˛e si˛e u nas dziedziczy, sier˙zancie — wyja´snił szambelan. — Po paru stuleciach tych praktyk armia jest rzeczywi´scie nieco przytłoczona tytułami. Jest jednak pewna korzy´sc´ : gdy si˛e ma tylu dowódców, istnieje słaba mo˙zliwo´sc´ , z˙ e przynajmniej jeden b˛edzie wiedział, co robi. — Jeste´s cyniczny, milordzie. — To dlatego, z˙ e długo z˙ yj˛e — odparł Dhakan ze słabym u´smiechem. — Czy poczujesz si˛e ura˙zony, je´sli ci˛e przedstawi˛e jako marszałka polnego? — Czemu? — Sier˙zant w naszej armii to niezbyt wysoki stopie´n, przyjacielu. Nasi pułkownicy i generałowie oraz ró˙zni egzaltowani wa˙zniacy mogliby ci˛e traktowa´c bez nale˙zytego szacunku. — Szybko ich z tego wylecz˛e — obiecał Khalor, u´smiechajac ˛ si˛e złowieszczo. Spojrzał na pocac ˛ a˛ si˛e w ci˛ez˙ kiej szacie Andin˛e. — Czy miałaby´s mi za złe, dziewczynko, gdybym połamał troch˛e mebli? — Skad˙ ˛ ze znowu, sier˙zancie, baw si˛e dobrze. Wejdziemy ju˙z, Dhakanie? — Mo˙zemy. Prosz˛e, sier˙zancie, nie pozabijaj wielu. Pa´nstwowe pogrzeby sa˛ bardzo kosztowne. 354
— B˛ed˛e si˛e hamował — przyrzekł Khalor, po czym podszedł do jednego z uzbrojonych stra˙zników przy drzwiach i spytał grzecznie: — Mog˛e po˙zyczy´c twój topór, z˙ ołnierzu? Skonsternowany stra˙znik poszukał wzrokiem lorda Dhakana, który skinał ˛ głowa.˛ — Wystap ˛ i daj mu topór. — Tak jest, milordzie! — odpowiedział stra˙znik i spełnił polecenie. Khalor machnał ˛ toporem. — Dobrze wywa˙zony! — zauwa˙zył i przejechał kciukiem po ostrzu. Nast˛epnie poklepał stra˙znika po ramieniu. — Dbasz o bro´n, dobry z ciebie z˙ ołnierz. — Dzi˛ekuj˛e, panie — odparł stra˙znik, pr˛ez˙ ac ˛ si˛e z duma.˛ — Zacznijmy wreszcie, nim si˛e zrobi za goraco. ˛ Czemu nie wyst˛epujecie naprzód? Najpierw niech lord Dhakan mnie przedstawi, a reszta˛ ju˙z ja si˛e zajm˛e. — Postaraj si˛e nie rozla´c zbyt wiele krwi — poprosiła pół˙zartem Andina. — Krew z marmuru z´ le schodzi. — B˛ed˛e miał to na uwadze. Dhakan dał znak tr˛ebaczom i rozległ si˛e przeciagły, ˛ nieco zbyt zawiły tusz. Arya Andina, z Eliarem odzianym w zbroj˛e u boku, wkroczyła majestatycznie do sali i wolno szła ku tronowi. Generałowie umilkli, pochylili si˛e w niskim ukłonie. — Miej oczy otwarte — szepnał ˛ Althalus do Leithy. — Argan na pewno skaptował którego´s z generałów. — Znajd˛e go. Na tronie aryi siedziała kotka Emmy i starannie myła sobie pyszczek. Na widok Andiny miaukn˛eła pytajaco. ˛ — Tu jeste´s! — ucieszyła si˛e Andina, biorac ˛ kocic˛e w ramiona. — Gdzie si˛e chowała´s, ty niedobra? — Usiadła z nia˛ na tronie, generałowie za´s wrócili do swej rozmowy. Przed podwy˙zszeniem z tronem stała mównica, za która˛ zajał ˛ miejsce lord Dhakan. Zastukał w pulpit. — Prosz˛e panów o uwag˛e. Generałowie nadal rozmawiali w najlepsze. — Cisza! — wrzasn˛eła Andina. Rozmowy ucichły w pół słowa. — Dzi˛ekuj˛e, aryo — mruknał ˛ Dhakan. — O co chodzi, Dhakanie? — spytał p˛ekaty generał w złoconym napier´sniku. — Mamy wojenk˛e, generale Terkor. Czy˙zby´s nie zauwa˙zył? Generał u´smiechnał ˛ si˛e nieznacznie. — Na pewno zaraz przejdziesz do rzeczy. Nim zrobi si˛e za goraco. ˛ — Odbierasz mi rado´sc´ z˙ ycia takim zachowaniem — poskar˙zył si˛e Dhakan. — Teraz jednak chc˛e wam przedstawi´c niejakiego sier˙zanta Khalora. Radziłbym 355
traktowa´c go uprzejmie, gdy˙z jest porywczy, a b˛edzie wam wydawał rozkazy. — Jestem generałem — warknał ˛ Terkor. — Nie zamierzam słucha´c sier˙zanta. — B˛edzie nam ci˛e ogromnie brakowało, generale — mruknał ˛ Dhakan pod nosem. — Ale wyprawimy ci pi˛ekny pogrzeb. W tym momencie Khalor przekroczył próg i z cała˛ swoboda˛ skierował si˛e w stron˛e podium, poruszajac ˛ niby od niechcenia toporem. — Mog˛e? — spytał, wskazujac ˛ mównic˛e. — Oczywi´scie, sier˙zancie — odrzekł Dhakan, ust˛epujac ˛ mu miejsca. Sier˙zant stanał ˛ za pulpitem i przez dłu˙zsza˛ chwil˛e milczał, wsłuchujac ˛ si˛e w gadanin˛e uraz˙ onych generałów. Trzask rozłupywanego toporem drewna sprawił, z˙ e wszystkie rozmowy umilkły. — I ju˙z po meblach — mrukn˛eła Andina, wznoszac ˛ do góry oczy. — Dzie´n dobry panom — ryknał ˛ Khalor tak gromko, z˙ e zapewne słyszano go a˙z na placu parad. — Mamy sporo do omówienia, wi˛ec stuli´c g˛eby i słucha´c. — Za kogo ty si˛e uwa˙zasz? — spytał generał Terkor, unoszac ˛ si˛e z miejsca. — Za faceta, który rozwali ci łeb, je´sli jeszcze raz otworzysz jadaczk˛e. Odłó˙zmy teraz na bok te wszystkie bzdury z tytułami. Jestem Arumczykiem, a u nas rangi maja˛ inne znaczenie ni˙z w krajach nizinnych. W moim klanie sier˙zant znaczy tyle, co u was naczelny wódz, ale na razie dajmy temu spokój. Widzicie to? — Podniósł w gór˛e topór. — Oto moja ranga, która daje mi dowództwo nad tym zgromadzeniem. Je´sli kto´s chciałby zgłosi´c sprzeciw, z ch˛ecia˛ przyjm˛e wyzwanie, i to w tej chwili. — Zawsze mówi to samo — rzekł cicho Eliar do stojacych ˛ na podium — ale jako´s nikt nie podejmuje wyzwania. Generałowie milczaco ˛ wpatrywali si˛e w topór. — Rozumiemy si˛e, tak? Doskonale — ciagn ˛ ał ˛ Khalor. — No wi˛ec mieli´smy tu ostatnio inwazj˛e najemników tego durnia z Kanthonu i wasza urocza arya poprosiła, abym im wytłumaczył, z˙ e powinni wraca´c tam, skad ˛ przyszli. Naszym wrogiem — przynajmniej na pozór — jest aryo Kanthonu. Znam go dobrze, odkad ˛ dowodziłem jego wojskiem podczas ostatniej wojny z Osthosem. Nazywa si˛e Pelghat i cierpi na brak mózgu. Nie chc˛e nikogo urazi´c, ale ciagła ˛ wojna w Treborei zaczyna mnie nudzi´c, wi˛ec tym razem zamierzam zako´nczy´c ja˛ raz na zawsze. Waszym zadaniem b˛edzie obrona tego miasta i nic poza tym. Macie si˛e nie wtra˛ ca´c do z˙ adnych moich działa´n na innym terenie, bo inaczej naprawd˛e si˛e pogniewam. Arya Andina wynaj˛eła mnie na t˛e wojn˛e i nie zamierzam jej zawie´sc´ . Ten młody człowiek koło tronu to kapral Eliar, który dla mnie pracuje. Kiedy co´s wam powie, to w moim imieniu, wi˛ec z˙ eby mi nie było z˙ adnych dyskusji. Opracowałem t˛e kampani˛e w najdrobniejszych szczegółach, a wojsko sprowadzam z krajów, o których pewnie w z˙ yciu nie słyszeli´scie. Dokładnie wiem, co robi˛e, tote˙z nie potrzebuj˛e z˙ adnych rad ani ingerencji amatorów. Po pierwsze, zamierzam unicestwi´c 356
nieprzyjacielskie armie, a po drugie, zburzy´c miasto Kanthon. To b˛edzie ostatnia wojna w Treborei, wi˛ec skoncentrujmy si˛e na tym, by wszystko dobrze poszło. ˙ Zycz˛ e dobrej zabawy. Potem przeciagn ˛ ał ˛ kciukiem po ostrzu topora. — Wyszczerbiłem go troch˛e — zauwa˙zył i zwrócił si˛e do stra˙znika, który stał przy drzwiach: — Przepraszam, z˙ ołnierzu, i dzi˛ekuj˛e, z˙ e´s mi u˙zyczył swego topora. Lej du˙zo wody na kamie´n szlifierski, kiedy b˛edziesz wygładzał szczerb˛e. — Tak jest, sier˙zancie! — szczeknał ˛ stra˙znik, pr˛ez˙ ac ˛ si˛e na baczno´sc´ . — Szcz˛es´ciarze z was, panowie, z˙ e macie w swej armii takich chłopaków. No, z˙ ołnierzu, łap! — Chwycił topór za r˛ekoje´sc´ , zakr˛ecił młynka nad głowa˛ i rzucił go nad głowami kulacych ˛ si˛e generałów. ˙Zołnierz z zawodowa˛ zr˛eczno´scia˛ pochwycił wirujac ˛ a˛ bro´n. — Ładny chwyt! — pochwalił go Khalor. ˙ Zołnierz wyszczerzył z˛eby w u´smiechu i wrócił na swe stanowisko.
ROZDZIAŁ 31 Kiedy wstrza´ ˛sni˛etym generałom pozwolono odej´sc´ , Andina poprowadziła przyjaciół do swych prywatnych komnat. — Przepraszam was na chwil˛e, ale musz˛e to zdja´ ˛c — wskazała swa˛ uroczysta˛ szat˛e — bo inaczej cała si˛e roztopi˛e. Brokat to pi˛ekny materiał, ale za ciepły na lato. Usiedli w saloniku na wygodnych fotelach. — Mo˙ze zbyt obcesowo potraktowałe´s tych generałów, sier˙zancie — zauwaz˙ ył lord Dhakan — cho´c na pewno osiagn ˛ ałe´ ˛ s cel. — Miło mi, z˙ e podobało ci si˛e, milordzie. — Przecie˙z tak naprawd˛e by´s ich nie rozsiekał, co? — Pewnie, ale oni tego nie wiedzieli. — Dorastanie w kulturze rycerskiej musi by´c bardzo ekscytujace. ˛ — Ma to swoje dobre strony. Trudno´sc´ polega na tym, z˙ eby z˙ y´c dostatecznie długo, by dorosna´ ˛c. Młody człowiek, któremu dopiero co zaczyna rosna´ ˛c broda, ma skłonno´sc´ do bijatyki i wcze´sniej czy pó´zniej musi za to odpowiedzie´c. To prowadzi do kolejnej walki, a nie jest dobrze, kiedy młodzi chłopcy biora˛ si˛e do mieczy czy toporów. — Tu Khalor zwrócił si˛e do Althalusa. — Chyba musz˛e pogada´c z twoja˛ z˙ ona.˛ — Nie wiedziałem, z˙ e lord Althalus jest z˙ onaty — zdziwił si˛e Dhakan. — Bo ona jest domatorka.˛ — Wi˛ec masz i dom? — To jest w zasadzie jej Dom. Takie miłe, przytulne miejsce, w którym czujemy si˛e u siebie. Kotka Emmy przeszła przez pokój i zatrzymała si˛e naprzeciwko krzesła sierz˙ anta. Popatrzyła na niego zielonymi oczami i zamiauczała pytajaco. ˛ — Nie rób tego, Em — upomniał ja˛ Althalus. Posłała mu chłodne spojrzenie i stuliła uszy. — Co za dziwny kot — rzekł Khalor. — Wiele jej zawdzi˛eczamy, sier˙zancie — wyja´snił Dhakan. — Rok temu uratowała młodemu Eliarowi z˙ ycie.
358
Andina wróciła w powiewnej sukience bez r˛ekawów. Usiadła i poklepała kolana. — Chod´z tu, Emmy — poprosiła czule. Kotka obrzuciła Althalusa wyniosłym, wiele mówiacym ˛ spojrzeniem i podeszła do Andiny. — Grzeczna kicia — pochwaliła ja˛ arya. I zwracajac ˛ si˛e do sier˙zanta, spytała: — Co dalej? — Musz˛e obejrze´c napastników, panienko. Potrafi˛e na pierwszy rzut oka rozpozna´c wi˛ekszo´sc´ armii, ka˙zda bowiem ma swoje osobliwo´sci. Dobre rozpoznanie to bardzo wa˙zna rzecz na wojnie. Po tej, która˛ prowadzili´smy w Wekti, dowiedziałem si˛e sporo o Gelcie, ale zanim podejm˛e konkretne decyzje, chciałbym rzuci´c okiem na jej wojsko. — Czy to nie b˛edzie niebezpieczne? — zaniepokoił si˛e Dhakan. — Jeste´s dla nas zbyt cenny, aby´s miał pokazywa´c si˛e wrogowi. — Mam swoje sposoby, jak widzie´c, nie b˛edac ˛ widzianym, milordzie. To procedura albo zupełnie nowa, albo tak stara, z˙ e wi˛ekszo´sc´ ludzi dawno o niej za˙ pomniała. Zona Althalusa zaprezentowała ja˛ nam w Wekti, dlatego musz˛e z nia˛ pomówi´c, i to szybko. Gdzie jest Gher? — spytał milczaco ˛ Eliar, kiedy wrócili do wie˙zy. Bawi si˛e — odpowiedziała Leitha w głowie Althalusa. — Musicie gada´c tak gło´sno? — zdenerwował si˛e Althalus. — Nie mo˙zecie si˛e powstrzyma´c od dyskusji? Dla Eliara to nowo´sc´ , skarbie — zamruczała Dweia. — O ile dobrze pami˛etam, min˛eło sporo czasu, zanim oduczyłe´s si˛e krzycze´c. Co Gher kombinuje? — spytał Eliar, tym razem troch˛e ciszej. Jest na wschodnim korytarzu z lud´zmi sier˙zanta Gebhela — odparła Leitha. — Salkan uczy go strzela´c z procy. — Ja im to podsunałem ˛ — przyznał Bheid. — Salkan i Gher odłaczyli ˛ si˛e od reszty. My´slałem, z˙ e to najprostszy sposób s´ciagni˛ ˛ ecia Salkana do tej cz˛es´ci Domu. — Potrzebne mi twoje okna, pani — zwrócił si˛e Khalor do Dwei. — Generałowie aryi Andiny sa˛ słabo zorientowani w składzie nieprzyjacielskiej armii, wi˛ec musz˛e sam popatrze´c na napastników. — Prosz˛e bardzo, sier˙zancie. Khalor rozejrzał si˛e szybko. — Chyba nie zostawili´scie mojego wodza sam na sam z bratanica˛ Kreutera? — Odbywaja˛ kolejna˛ drzemk˛e. Mo˙ze by´s tak poszedł po Ghera i Salkana, Eliarze? — spytał milczaco ˛ Althalus. — Skoro chcemy wdro˙zy´c Salkana do naszego zaprz˛egu, powinni´smy ju˙z 359
zaczyna´c. Id´z z nim, skarbie — powiedziała Dweia. Ja? A po co? Uwa˙zaj na Ghera, z˙ eby mu od razu zbyt wiele nie wyjawił. Musimy post˛epowa´c łagodnie, a Gher ma skłonno´sc´ do przy´spieszania spraw. Masz racj˛e, Em. — I o to naprawd˛e chodzi — mówił Salkan do Ghera, kiedy Eliar z Althalusem pojawili si˛e we wschodnim korytarzu. — Ka˙zdy głupi mo˙ze wywija´c proca˛ nad głowa,˛ ale trzeba wiedzie´c, kiedy wypu´sci´c kamyk. Oko i r˛eka musza˛ ze soba˛ współpracowa´c. — To znacznie bardziej skomplikowane, ni˙z si˛e zdaje — przyznał Gher. — Ach, tu jeste´s, Gherze! — zawołał Althalus. — A my ci˛e wsz˛edzie szukamy! — Co´s si˛e stało? — Nie, ale Emmy mówi, z˙ e skoro jeste´s tak blisko jej Domu, mo˙ze by´s wpadł z wizyta.˛ Ty te˙z b˛edziesz mile widziany, Salkanie. — Nie wiedziałem, z˙ e tu, w górach, sa˛ jakie´s domy — zdziwił si˛e rudzielec. — Nie trabimy ˛ o tym naokoło. Emmy lubi spokój. Salkan rozejrzał si˛e uwa˙znie. — Nie widz˛e nawet z˙ adnych dróg czy s´cie˙zek. — Staramy si˛e nie zostawia´c s´ladów. Dom Emmy jest do´sc´ okazały, a w górach grasuja˛ bandyci. — Althalus obejrzał si˛e i wskazał koniec korytarza. — Dom jest po drugiej stronie tego wy˙złobienia na grani. Zbli˙za si˛e pora kolacji, a Emmy gotuje znacznie lepiej ni˙z polowi kucharze sier˙zanta Gebhela. Idziemy? Warto zje´sc´ co´s porzadnego. ˛ — Wojny, Salkanie, nie prowadzi si˛e tylko za pomoca˛ mieczy, łuków i proc — tłumaczył sier˙zant Khalor pod koniec kolacji, przypominajacej ˛ raczej bankiet ni˙z zwykły posiłek. — Najwa˙zniejsza potyczka rozgrywa si˛e tutaj — postukał si˛e w czoło. — Trzeba my´sle´c szybciej ni˙z nieprzyjaciel. — Tak naprawd˛e wcale nie jestem z˙ ołnierzem — wykr˛ecał si˛e Salkan. — Od czasu do czasu mnie ponosi, ale przewa˙znie zajmuj˛e si˛e tylko owcami. — Sam siebie nie doceniasz, chłopcze — zaprotestował wódz Albron. — Powołałe´s w Wekti co´s bardzo zbli˙zonego do armii, a twoje chłopaki wniosły ogromny wkład do naszego sukcesu. — Czy ci si˛e to podoba, czy nie — wtórował Albronowi Althalus — jeste´s dowódca˛ oddziału, wi˛ec lepiej zosta´n tu na jaki´s czas, to Khalor udzieli ci kilku wskazówek. 360
— Skoro pan tak uwa˙za. . . Tylko mo˙ze po kolacji Eliar zaprowadzi mnie do obozu generała Gebhela, bo musz˛e zabra´c swoje rzeczy i pogada´c z kumplami. — Zajmiemy si˛e tym, Salkanie — obiecał Eliar. Bardzo zgrabnie — mrukn˛eła do Althalusa Dweia. Wcale nie, Em. Ten młodzieniec stara si˛e wszystkim dogodzi´c, wi˛ec przewa˙znie idzie z pradem. ˛ . . je´sli poda mu si˛e w miar˛e rozsadny ˛ powód. Teraz, kiedy przebywa w Domu, ka˙zdy ma mu co´s do powiedzenia: Bheid, Khalor, ty, Gher i nawet ja sam. Zanim sko´nczy si˛e lato, zupełnie go odmienimy, ale jaki wtedy b˛edzie? Nast˛epnego dnia niebo nad północna˛ Treborea zasnuwał dym po wypalonych zbiorach, a na drogach tłoczyli si˛e uciekinierzy z okolicznych wsi. Sier˙zant Khalor z ponura˛ mina˛ patrzył z okna na zdewastowany kraj. — Chyba jestem ju˙z na to za stary — mruknał ˛ pod nosem. — Nie ty wynalazłe´s wojny — powiedziała Dweia w zamy´sleniu. — Dobrze widzisz z tej wysoko´sci? Khalor spojrzał na płonace ˛ w dole pola. — Mo˙zemy si˛e nieco opu´sci´c, tylko najpierw przesu´nmy si˛e dalej na północ. Dzieja˛ si˛e tam rzeczy, których raczej wolałbym nie oglada´ ˛ c w szczegółach. — To prawda. W wie˙zy nie wyczuwało si˛e ruchu, ale widok z południowego okna stale si˛e zmieniał. — Mo˙zna troch˛e ni˙zej? — poprosił Khalor Dwei˛e. — Chciałbym przyjrze´c si˛e z bliska tym z˙ ołnierzom. — Oczywi´scie, sier˙zancie. Althalus stanał ˛ przy nich w oknie. — Piechota składa si˛e głowie z Kwero´nczyków i Regwosów — zauwa˙zył Khalor. — Widz˛e te˙z paru Kagwherów, ale nie wi˛ecej. — A co z jazda? ˛ — spytał Althalus. — To w wi˛ekszo´sci pastuchy z pogranicza Perquaine i Regwosu. Nie´zle je˙zd˙za˛ konno, ale nie nazwałbym ich kawaleria˛ pierwszej klasy. Plakandowie Kreutera nie powinni mie´c z nimi trudno´sci. Ale widz˛e tam kilku ludzi, których nie umiem zidentyfikowa´c. Nosza˛ czarne zbroje i chyba to oni wydaja˛ rozkazy. Co to za jedni? — Nekwerosi — odpowiedziała Dweia. — Ghend lubi mie´c własnych dowódców na czele najemników. — Chyba nigdy dotad ˛ nie widziałem z˙ adnego Nekwerosa. — To masz szcz˛es´cie. — Czy oni maluja˛ sobie te zbroje, z˙ e sa˛ takie czarne? — Nie. To ma co´s wspólnego z wykuwaniem i miejscem, gdzie si˛e tego dokonuje. Ci akurat nie sa˛ prawdziwymi lud´zmi, a te zbroje maja˛ nie tyle ich chroni´c, 361
ile zasłania´c ich prawdziwe oblicze. Takich twarzy nie chciałby´s oglada´ ˛ c. Z jadalni nadeszli Eliar i Gher. — Panie znów rozmawiaja˛ o szmatach — poskar˙zył si˛e Gher — a Bheid i Salkan nic, tylko w kółko o owcach. Nas to w ogóle nie interesuje, wi˛ec przyszli´smy popatrze´c sobie na wojn˛e. — A co robi mój wódz? — spytał Khalor. — To samo, co od kilku dni — odparł Eliar. — Siedzi i gapi si˛e ma´slanymi oczami na pann˛e Astarell. — Nagle zamrugał i chwycił za r˛ekoje´sc´ No˙za. — Tam w dole jest Treborea? — spytał, podchodzac ˛ do okna. — Tak — odrzekł Althalus. — Twój sier˙zant chciał rzuci´c okiem na nieprzyjacielskie oddziały. — Tam jest Ghend! Nó˙z omal mi nie wyskoczył zza pasa! — Potrafisz Ghenda zlokalizowa´c? — spytał Khalor. — Chyba w tym spalonym mie´scie na wschodzie. Ziemia w dole nieco si˛e zamazała. Althalus poczuł lekki zawrót głowy; oczy mówiły mu, z˙ e si˛e porusza, natomiast reszta ciała uparcie temu przeczyła. — Jest! — szepnał ˛ Eliar, wskazujac ˛ dwie sylwetki obok zgliszcz chłopskiej chałupy. — Kto przy nim stoi? — spytał Khalor. — Argan — odpowiedziała Dweia. — Ten były kapłan? — upewnił si˛e Eliar. — Tak. Ghend zreszta˛ te˙z za nim nie przepada. Argan jest zbyt cywilizowany, a Ghend, je´sli si˛e dobrze zastanowi´c, to barbarzy´nca. Argan ma pewne ambicje i wierzy, z˙ e jego jasne włosy sa˛ oznaka˛ wy˙zszo´sci rasowej. Dlatego pozbawiono go godno´sci kapła´nskiej. — Pani, musz˛e posłucha´c, o czym mówia˛ — naglił Khalor. Dweia skin˛eła głowa˛ i głos Ghenda stał si˛e słyszalny. — Nie wiem, jak ich znajdziesz, Arganie — warknał ˛ sługa Daevy — ale masz do nich dotrze´c. Niech naka˙za˛ swoim z˙ ołnierzom, by przestali pali´c pola, bo inaczej zagłodza˛ armi˛e. — Czy Gelcie i innym najemnikom w ogóle przyszło do głowy, z˙ e powinni mie´c z soba˛ zapasy z˙ ywno´sci? — spytał Argan. — Przecie˙z to prymitywy, tacy jak oni gola˛ ziemi˛e do spodu niczym bydło. — Gelta naprawd˛e jest podobna do krowy, no nie? Nawet tak samo s´mierdzi. Ka˙ze˛ Smeugorowi i Tauriemu, z˙ eby sko´nczyli z wypalaniem, ale niewiele to da. — O czym ty mówisz? — Naprawd˛e, stary, powiniene´s zwraca´c wi˛eksza˛ uwag˛e na płatnych sojuszników. Na tych dwóch marnujesz sporo złota, a tymczasem oni maja˛ tytuły, ale z˙ adnej władzy. Wszystkie decyzje podejmuja˛ dowódcy wojskowi. — Wi˛ec ka˙z im ruszy´c tyłki i przeja´ ˛c dowodzenie. Po˙zary maja˛ si˛e sko´nczy´c.
362
— Dobrze, przeka˙ze˛ im, co tylko sobie z˙ yczysz, chocia˙z powtarzam: niewiele to da. Popełniasz bład, ˛ stary, ale to rzecz mi˛edzy toba˛ a Mistrzem, prawda? — Jeste´s w kontakcie z Yakhagiem? — Jasne, stary. Nie´zle go wyszkoliłem. Teraz nawet nie podrapie si˛e w nos bez mojego pozwolenia. — Powiedz mu, z˙ eby powstrzymał Nekwerosów. Nie chc˛e, z˙ eby Althalus dowiedział si˛e o nich ju˙z teraz. — Ja naprawd˛e wiem, co robi˛e. — Czy w Osthosie wida´c jakie´s post˛epy? — Kilka. Nasza religia cieszy si˛e pewnym odzewem w´sród doborowej arystokracji. Słowo „pokora” nie pasuje do wysoko urodzonych, a to działa na nasza˛ korzy´sc´ . — Sta´n na czele tych głupków, Arganie, ale najpierw obud´z Smeugora i Tauriego. — Ju˙z si˛e robi, wielki wodzu — odrzekł Argan, kłaniajac ˛ si˛e szyderczo. — Czy da si˛e jako´s sprzatn ˛ a´ ˛c Argana, zanim dotrze do Smeugora i Tauriego? — zapytał Khalor Dwei˛e. — Nie, sier˙zancie. Argan ma przed soba˛ jeszcze inne zadania, wi˛ec utrzymamy go przy z˙ yciu. — Ale˙z nie wolno nam dopu´sci´c do tego spotkania — naciskał Khalor. — Je´sli ci zdrajcy obejma˛ komend˛e, to po˙zary wygasna,˛ a wła´snie brak z˙ ywno´sci wstrzymuje pochód napastników. — Mog˛e co´s powiedzie´c? — odezwał si˛e Gher nie´smiało. — Mów, chłopcze. — A jakby tak zamkna´ ˛c Smeugora i tego drugiego w którym´s z pokojów Domu? Wtedy ten niby-kapłan nie dostałby si˛e do nich. . . — To jest my´sl! — zapalił si˛e Althalus. — Rzeczywi´scie — zgodził si˛e Khalor — tylko nie wiem, jak wytłumaczy´c to Wendanowi i Gelunowi. — Mo˙zna wszystkim powiedzie´c, z˙ e Argan to płatny zabójca — zasugerował ˙ spalenie całej pszenicy na polach doprowadziło Gelt˛e do szału, wi˛ec Gher. — Ze wynaj˛eła Argana i kazała mu poder˙zna´ ˛c gardła Smeugorowi i temu. . . jak mu tam. Oni si˛e spietrali i zacz˛eli szuka´c kryjówki. Wtedy my wynajdujemy im naprawd˛e solidny fort. . . o tam, widzicie, na szczycie wzgórza. Zapowiemy, z˙ e b˛eda˛ tam bezpieczni, bo wokół jest pełno stra˙zy. I b˛eda˛ my´sleli, z˙ e sa˛ w forcie, chocia˙z naprawd˛e b˛eda˛ w Domu. Stra˙znicy pomy´sla,˛ z˙ e Argan próbuje wtargna´ ˛c, z˙ eby zabi´c wodzów, wi˛ec b˛eda˛ mieli na niego oko, a Argan b˛edzie my´slał, z˙ e wodzowie ukrywaja˛ si˛e w forcie, z˙ eby Ghend ich nie zabił za te po˙zary. Mo˙ze tak by´c? — Nie chcesz mi sprzeda´c tego chłopca, Althalusie, wi˛ec mo˙ze pozwolisz mi go zaadoptowa´c? — spytał błagalnie Khalor.
363
— Nie, sier˙zancie — odpowiedziała Dweia, przygarniajac ˛ Ghera do siebie zaborczym gestem. — On jest mój i pozostanie mój. — Dobrze to wymy´sliłem, Emmy? — dopytywał si˛e chłopiec. — Po prostu na medal, Gherze — zapewniła go Dweia, przytulajac ˛ policzek do jego k˛edzierzawej głowy. — Pu´sc´ go — powiedział stanowczo Gelun. — Po˙zycz˛e mu nawet swój nó˙z, je´sli a˙z tak rwie si˛e do zabijania. — Nie w samym s´rodku wojny, Gelunie — protestował kapitan Wendan. — Brakuje nam tylko kłótni na temat sukcesji! Przyznaj˛e, z˙ e nasz klan byłby znacznie szcz˛es´liwszy bez Smeugora i Tauriego, ale tym zajmiemy si˛e po wojnie. — Czy˙zbym słyszał pierwsze pomruki buntu? — spytał chytrze Althalus. — Wrrr. . . wrrr. . . Zadowolony? — odparł cierpko Gelun. — Ale Wendan ma racj˛e. Ch˛etnie wziałbym ˛ udział w dwóch pa´nstwowych pogrzebach, jednak nie czas i nie miejsce po temu. — Khalor ma dla waszych wodzów bezpieczna˛ kryjówk˛e — oznajmił Althalus. — To stara, opuszczona forteca sprzed paru setek lat. Na tej granicy zawsze były kłopoty, tote˙z zostało sporo ufortyfikowanych ruin. Ta akurat wyglada ˛ do´sc´ gro´znie, wi˛ec wystarczy jedna kompania stra˙zy, by zniech˛eci´c wynaj˛etego zabójc˛e. Mo˙ze trzeba b˛edzie naprawi´c dach, ale i bez tego jest nie´zle. — Grube mury i pełno stra˙zy to niemal jak wi˛ezienie — rozmarzył si˛e Wendan. — Zabójca nie wejdzie, a wodzowie nie wyjda.˛ . . — A jak ju˙z b˛edziemy wraca´c do domu, mo˙zemy zapomnie´c, gdzie´smy ich umie´scili. . . — podchwycił Gelun. — Ostatnio rzeczywi´scie zdarza mi si˛e nie pami˛eta´c szczegółów — wyznał Wendan ze zło´sliwym u´smieszkiem. — To całkiem naturalne, kapitanie — rzekł Althalus. — Tyle masz teraz spraw na głowie. . . Nie dopu´sc´ cie do wygaszenia tych po˙zarów pól. Jak ju˙z nasi wrogowie zjedza˛ wszystkie konie, zaczna˛ z˙ re´c buty, a bosa armia nie posuwa si˛e zbyt szybko. Roze´slijcie te˙z rysunek zabójcy, niech wszyscy dowiedza˛ si˛e, jak wygla˛ da. Je´sli si˛e wam poszcz˛es´ci i zdołacie go zabi´c, nie ma potrzeby zawiadamia´c Smeugora i Tauriego. — Jak˙zeby´smy s´mieli? To przecie˙z dostojnicy, nie wolno zawraca´c im głowy takimi głupstwami! — Jeste´s wcielona˛ kurtuazja,˛ kapitanie! — zawołał Althalus z przesadnie ni˙ skim ukłonem. — B˛ed˛e z wami w kontakcie, panowie. Zycz˛ e miłego wojowania. — Zaczynaja˛ powoli wpada´c w desperacj˛e — zauwa˙zył sier˙zant Khalor ze swego stanowiska przy południowym oknie wie˙zy. — W wiejskich okolicach nie 364
ma ju˙z nic do jedzenia. Je´sli szybko nie zdob˛eda˛ jakiego´s miasta, zagłodza˛ si˛e na s´mier´c. Trzeba b˛edzie umie´sci´c klan Laiwona wewnatrz ˛ murów Kadonu. Dopilnuj tego, Eliarze. — Tak jest, sier˙zancie! — Pójd˛e z nim — zaofiarował si˛e Althalus. — Wódz Laiwon i diuk Olkar to zupełnie ró˙zni ludzie, moga˛ wynikna´ ˛c jakie´s małe tarcia. — Małe? — prychn˛eła Andina. — Przecie˙z Laiwon nie ma bladego poj˛ecia, co znaczy słowo „dyplomacja”! — No, owszem — przyznał Khalor — jest nieco bezpo´sredni. — Dopilnuj˛e, z˙ eby si˛e nie wychylał — obiecał Althalus. — Chod´zmy po niego, Eliarze. — Dobra. Jego klan jest w południowo-zachodnim skrzydle. — Jak ci si˛e układa z Andina? — spytał po drodze Althalus. Eliar wzniósł oczy w gór˛e. — Pami˛etasz, jak dawniej byłem ciagle ˛ głodny? — O tak — roze´smiał si˛e Althalus. — Niemal bałem si˛e zabra´c ci˛e do lasu, z˙ eby´s nie pozjadał wszystkich drzew, gdy si˛e zdrzemn˛e. — No, a˙z tak z´ le nie było. — Ale prawie. — Andina mnie z tego wyleczyła. Czasem na sam widok jedzenia robi mi si˛e niedobrze. Niech tylko zaczn˛e si˛e rozglada´ ˛ c, a ju˙z stoi przy mnie z jakim´s kaskiem, ˛ gotowa wetkna´ ˛c mi go do ust. — Bo ci˛e kocha. A dla kobiet i ptaków pokarm to miło´sc´ . — Mo˙ze, ale wolałbym, z˙ eby znalazła inny sposób okazywania uczu´c. — I tak si˛e stanie, tylko z˙ e Dweia na razie do tego nie dopuszcza. Kiedy nadejdzie pora, lepiej miej si˛e na baczno´sci. Eliar poczerwieniał. — A mo˙ze porozmawiamy o czym´s innym? — Jasne. Na przykład o pogodzie. . . Przeszli mrocznym korytarzem do południowo-zachodniego skrzydła, gdzie klan Laiwona posuwał si˛e mozolnie z nieobecnym wyrazem twarzy. — My´sla,˛ z˙ e sa˛ u podnó˙za wzgórz w południowym Kagwherze — szepnał ˛ Althalus. — Jeszcze na poczatku ˛ Emmy mówiła mi, jak przygotowuje si˛e umysły ludzi do gwałtownej zmiany miejsca. Nie wiem dokładnie, jak ona to robi, ale kiedy im mówi˛e, z˙ e co´s ju˙z si˛e stało, Emmy sprawia, z˙ e pami˛etaja˛ to tak, jakby to prze˙zyli. Przywiazuje ˛ du˙za˛ wag˛e do nazw. Zawsze ka˙ze mi je wypowiada´c, a wtedy ludzie widza˛ owo miejsce i wydaje im si˛e, z˙ e szli tam przez miesiac ˛ albo dłu˙zej. — Miałem wra˙zenie, z˙ e tak to si˛e odbywa. Wi˛ec powiadasz, z˙ e trzeba wymawia´c nazwy?
365
— W kółko mi to powtarza. Domy´slam si˛e, z˙ e gdybym jej nie posłuchał, ci ludzie nie zobaczyliby miejsc, do których ich przenosz˛e. — Słowa sa˛ bardzo wa˙zne dla bogów. . . Czy to nie klan Laiwona, tam przed nami? Eliar zerknał ˛ na korytarz. — Tak, widz˛e na kiltach ich wzór. Musisz na to uwa˙za´c; wzór Laiwona jest bardzo podobny do wzoru Twengora, a przecie˙z nie chcemy umie´sci´c Twengora za murami Kadonu. — Racja. Sier˙zant Khalor by na ciebie naskoczył, a mnie Dweia wypominałaby wpadk˛e przez całe miesiace. ˛ Wmieszali si˛e mi˛edzy z˙ ołnierzy w kiltach i po krótkiej wymianie zda´n zaprowadzono ich do wodza Laiwona. — Co tu robisz, szambelanie? — zdziwił si˛e Laiwon na widok Althalusa. — Szukam ci˛e — odparł tamten lakonicznie. — Ale ju˙ze´smy ci˛e znale´zli — wtracił ˛ szybko Eliar. — Macie znacznie lepszy czas, ni˙z oczekiwali´smy. Miasto Kadon jest tu˙z za tym wzgórzem, a poniewa˙z znale´zli´scie si˛e najbli˙zej, sier˙zant Khalor chce, z˙ eby´scie zasilili tamtejszy garnizon. Napastnicy sa˛ w odległo´sci dwóch dni marszu i z pewno´scia˛ rozpoczna˛ obl˛ez˙ enie. Mieli´scie jakie´s kłopoty w drodze z Kagwheru? — Nic powa˙znego. Kantho´nczycy sa˛ skoncentrowani na inwazji. Przemkn˛elis´my cichaczem przez ich terytorium. A co słycha´c na wojnie? Troch˛e wypadłem z obiegu. — Napastnicy sa˛ wycie´nczeni — powiedział Althalus. — Klany Smeugora i Tauriego podpaliły pola, wi˛ec nie zostało nic do jedzenia. — Nie wierz˛e, z˙ e wpadli na taki pomysł. — I masz racj˛e. Dopilnowali tego dowódcy ich wojsk. — Powinienem si˛e domy´sli´c. A ten Kadon ma dobre mury? — Lepsze ni˙z przed wizyta˛ sier˙zanta Khalora, który wysunał ˛ kilka propozycji — odrzekł Eliar. — Ach, ten Khalor! — skrzywił si˛e Laiwon. — Rozumiem, z˙ e mam po prostu przesiedzie´c obl˛ez˙ enie? — Wła´snie — przyznał Althalus. — Dopóki utrzymasz Kadon, jedna trzecia nieprzyjacielskich wojsk b˛edzie uwiazana. ˛ — To do´sc´ nudne. — Płac˛e ci za t˛e przykro´sc´ . — Gdzie zamierzacie umie´sci´c mego wuja? — W mie´scie Poma, daleko na wschodzie. Mury Pomy to czysta kpina, wi˛ec naje´zd´zcy bez trudu tam wejda.˛ Sier˙zant Khalor my´sli, z˙ e wódz Twengor z przyjemno´scia˛ we´zmie udział w walkach ulicznych. Laiwon westchnał. ˛ — Ten to si˛e zabawi. . . — zauwa˙zył z z˙ alem. 366
Althalus oddalił si˛e, by uprzedzi´c diuka Olkara o nadej´sciu oddziałów Laiwona. Trze´zwy człowiek interesu lekko si˛e wystraszył. — Ale nie rozwala˛ mi miasta? — Raczej nie — uspokoił go Althalus. — Najwy˙zej stłuka˛ kilka szyb i połamia˛ jakie´s meble w ober˙zach, ale przypuszczalnie nie spala˛ zbyt wielu budynków. Diuk Olkar patrzył na niego ze zgroza.˛ ˙ — Zartowałem, wasza miło´sc´ — zachichotał Althalus. — Wódz Laiwon trzyma swych z˙ ołnierzy z˙ elazna˛ r˛eka.˛ Prosz˛e spisa´c ewentualne szkody i po wojnie przysła´c mi rachunek. W oczach diuka błysn˛eła chytro´sc´ . — Uczciwy rachunek — u´sci´slił Althalus. — I prosz˛e nie rozwija´c radosnej twórczo´sci, bo nie ze mna˛ takie numery. Uprzedzam, z˙ e za˙zadam ˛ okazania ka˙zdego stłuczonego półmiska. A teraz wyjd´zmy przed główna˛ bram˛e i powitajmy dzielnych obro´nców twego wspaniałego miasta. Diuk Olkar z wodzem Laiwonem nie przypadli sobie specjalnie do gustu. Althalus musiał przyzna´c, z˙ e w pewnym stopniu sam temu zawinił. Przede wszystkim nie powiedział Olkarowi ani słowa o kiltach i diuk zbyt gwałtownie zareagował na tradycyjny arumski strój. — Ale˙z oni nosza˛ spódnice! — zakrzyknał ˛ tak gromko, z˙ e a˙z rozległo si˛e echo. W ten sposób przekre´slił szans˛e na przełamanie pierwszych lodów i kiedy wódz Laiwon stanał ˛ u bram, jego twarz przypominała chmur˛e gradowa.˛ Althalus musiał bardzo szybko co´s powiedzie´c, by zapobiec rozlewowi krwi. Potem wynikła sprawa dymu. Od kilku tygodni wiatr dał ˛ głównie z zachodu, naganiajac ˛ na miasto dym znad wypalonych pól. W nocy jednak wiatr ucichł i kiedy wojska Laiwona podeszły do Kadonu, słup g˛estego dymu na ich tyłach wznosił si˛e a˙z pod niebo. — Co tam si˛e pali? — spytał podejrzliwie diuk. — Pola pszenicy — odrzekł spokojnie Laiwon. — Powariowali´scie?! — Mo˙zliwe. Gdybym był przy zdrowych zmysłach, nigdy w z˙ yciu nie przyjałbym ˛ tej roboty. Na tym mi˛edzy innymi polega wojna, zdawało mi si˛e, z˙ e ka˙zdy o tym wie. Zostali´scie napadni˛eci, mój mieszczuchu, i nasze dwa klany usiłuja˛ opó´zni´c marsz wrogich wojsk. Podpalanie zbó˙z to zwykła praktyka w takich sytuacjach. Wi˛ekszo´sc´ armii woli nie przedziera´c si˛e przez ogie´n, ale w gruncie rzeczy nie dlatego to robimy. — Przecie˙z puszczacie z dymem miliony! — Co za ró˙znica? — obruszył si˛e Laiwon. — Teraz to terytorium wroga, wi˛ec i tak nie zebraliby´scie ani kłosa. Pola nale˙za˛ do nich i prawdopodobnie zamierzali u˙zy´c tych zbiorów do wykarmienia wojska. Ale nic z tego nie wyszło, wi˛ec b˛eda˛
367
musieli mocno okroi´c racje. Ka˙zdy zagłodzony na s´mier´c z˙ ołnierz oznacza o jednego wroga mniej podczas ataku na miasto. Czy naprawd˛e my´slałe´s, z˙ e pozwola˛ ci na z˙ niwa? — To zbo˙ze jest moje! Zapłaciłem za nie! — Zawsze mo˙zesz odda´c spraw˛e do sadu ˛ — zasugerował Laiwon z rozbawieniem. — B˛edziesz jednak potrzebował paruset tysi˛ecy pomocników, aby zacia˛ gna´ ˛c oskar˙zonych przed trybunał. Ale mamy teraz inne sprawy na głowie. Gdzie sa˛ kwatery moich ludzi? — Na drugim ko´ncu miasta. Koło jeziora jest kilka pustych magazynów, powinny si˛e nada´c. Nie z˙ ycz˛e sobie naruszania porzadku ˛ w centrum, wi˛ec przejd´zcie od razu do tylnej bramy. — Co takiego?! — wrzasnał ˛ Laiwon. — Althalusie, natychmiast si˛e rozliczamy i jeste´smy kwita. Nie b˛ed˛e nigdzie wchodził przez tylna˛ bram˛e! — Obrócił si˛e do swych pobratymców. — Koniec wojny, bracia! W tył zwrot, na Arum marsz! — Nie zrobisz tego! — protestował Olkar. — Nie podoba mi si˛e twoja postawa, konusie. Sam se bro´n tego zafajdanego miasta! Althalus stracił dobra˛ godzin˛e na wyja´snianiu tego drobnego nieporozumienia, przy czym musiał do´sc´ powa˙znie obcia˙ ˛zy´c wina˛ diuka Olkara. Kiedy ten ostatni oddalił si˛e wreszcie w gniewie, wódz Laiwon splunał. ˛ — Trzymaj z dala ode mnie tego nad˛etego głupka, Althalusie, bo inaczej go zabije! Mo˙zesz go nawet zamkna´ ˛c w pałacu. A teraz chod´zmy obejrze´c mury, prawdopodobnie b˛ed˛e musiał doda´c to i owo. — Wedle rozkazu, wodzu Laiwonie! — Och, daj˙ze spokój! — Panowie — mówił Althalus do Smeugora i Tauriego — szpiedzy waszych dowódców donie´sli, z˙ e naje´zd´zcy planuja˛ zamach na wasze z˙ ycie. W tym forcie b˛edziecie bezpieczni. — Chca˛ nas zamordowa´c? — przeraził si˛e Smeugor. — Podczas wojny zdarzaja˛ si˛e takie rzeczy. Mo˙zecie nawet potraktowa´c to jako komplement. Skoro nieprzyjaciel nienawidzi was a˙z tak bardzo, to znaczy, z˙ e post˛epujecie słusznie. — Nic wielkiego nie zrobili´smy — protestował Tauri. — Zgadza si˛e, nic, co by odbiegało od normy. Ale za to wasi ludzie s´wietnie wykonuja˛ swa˛ robot˛e. — A co wła´sciwie robia˛ Wendan i Gelun? — spytał Smeugor. Althalus wzruszył ramionami. — Inwazja rozpocz˛eła si˛e pod koniec lata i bynajmniej nie był to przypadek. W tym czasie dojrzewaja˛ zbo˙za i najemnicy arya Kanthonu zamierzali z˙ ywi´c si˛e 368
nimi podczas marszu. Wendan i Gelun tak pograli, z˙ e na polach nie zostało nic do jedzenia. . . oprócz samej ziemi. Po prostu podpalili zbo˙ze i pastwiska. Teraz w promieniu pi˛ec´ dziesi˛eciu mil ani ludzie, ani konie nie maja˛ co je´sc´ i powoli umieraja˛ z głodu. — Nie wydali´smy takiego rozkazu! — wykrzyknał ˛ Tauri z pobladła˛ twarza.˛ — Nie musieli´scie. To normalna praktyka. Słowo „zwłoka” zwykle oznacza „podpalenie”, my´slałem, z˙ e o tym wiecie. — Nigdy o czym´s takim nie słyszałem! Ka˙z im natychmiast przesta´c! — Tak? A niby dlaczego? To odnosi skutek, Tauri. Armia nieprzyjacielska posuwa si˛e znacznie wolniej, a nasze siły zyskuja˛ czas, by si˛e przygotowa´c. Wasi ludzie robia˛ dokładnie to, za co wam płac˛e. — Ale. . . Nagle Smeugor szturchnał ˛ Tauriego łokciem w z˙ ebro. — Cieszymy si˛e, z˙ e tak dobrze sobie radza˛ — rzekł troch˛e bez przekonania. — Na waszym miejscu trzymałbym si˛e z dala od tego okna — ostrzegł ich Althalus. — Jaki´s łucznik mógłby przypadkiem trafi´c do celu. . . — Si˛egnał ˛ pod tunik˛e i wyjał ˛ kawałek papieru. — Jeden z naszych szpiegów jest do´sc´ utalentowany. Narysował człowieka, którego opłacono, aby was zabił. Stra˙znicy tego fortu otrzymali kopie, wi˛ec wiedza,˛ kogo szuka´c. Nic wam tu nie grozi, ale nie radz˛e zapuszcza´c si˛e na zewnatrz. ˛ Ja ju˙z was przeprosz˛e, mam mnóstwo spraw do załatwienia. — I co, mistrzu, podziałało? — dopytywał si˛e ciekawie Gher, kiedy Althalus wrócił do wie˙zy. — Wija˛ si˛e niczym piskorze, mój chłopcze. Obydwaj rozpoznali na rysunku Argana i doskonale wiedza,˛ z˙ e ma dla nich wiadomo´sc´ od Ghenda. Nasza bajeczka o rzekomym zabójcy w pełni usprawiedliwia trzymanie ich pod kluczem, wi˛ec nie moga˛ protestowa´c bez wzbudzenia podejrze´n. Co gorsza, wiedza˛ te˙z, z˙ e nie wytłumacza˛ si˛e przed Ghendem z tych po˙zarów. Ghend w z˙ yciu nie uwierzy, z˙ e to nie był ich pomysł, i przypuszczalnie na´sle na nich morderc˛e. My´sl˛e, z˙ e zupełnie nie widza˛ wyj´scia. — Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e sa˛ bliscy obł˛edu — u´smiechnał ˛ si˛e zło´sliwie Gher. — Postawili´smy ich pod s´ciana.˛ Mo˙ze powinni´smy powiedzie´c prosto z mostu, z˙ e wiemy o ich zdradzie i dlatego zostali zamkni˛eci. — To by wszystko popsuło, mistrzu Althalusie! Czy nie s´mieszniej jest trzyma´c ich w nie´swiadomo´sci? ´ — Smieszniej. . . no tak. Znacznie s´mieszniej. — Althalus spojrzał w drugi koniec pokoju. — Co nasze panie tam kombinuja? ˛ — Emmy uczy Andin˛e udawa´c. To ma co´s wspólnego z tym koszmarem, który przy´snił si˛e nam wszystkim. O tej złej kobiecie, co stan˛eła na szyi Andiny. Andina 369
strasznie si˛e w´sciekła, kiedy Leitha powiedziała, z˙ e dwóch jej generałów pracuje dla Ghenda. Chce ich z˙ ywcem ober˙zna´ ˛c. . . — Jak to? Ober˙zna´ ˛c? — No, chyba po´sciaga´ ˛ c z nich skór˛e. Ale Emmy powiedziała, z˙ e nie, Andina ma udawa´c słodka˛ idiotk˛e, nie´smiała˛ i wystraszona.˛ . . — Andina? Wystraszona? — Nie bardzo jej to wychodzi — przyznał Gher. — Ma straszne kłopoty z głosem. Emmy chce, z˙ eby brzmiał płaczliwie i z˙ ało´snie, ale tego Andina nie potrafi. Ciagle ˛ próbuje głosem tłuc szyby. Jest taka słodka, kiedy si˛e wkurzy, no nie? — Zale˙zy, z którego miejsca spojrze´c. Gdyby´s stał wtedy tu˙z przed nia,˛ słowo „słodka” raczej nie przyszłoby ci do głowy. — Mo˙ze i masz racj˛e. Nawrzeszczała na mnie kilka razy i wcale nie było mi przyjemnie. — Gdzie jest wódz Albron? — Na dole, z ta˛ od konia. Ona uczy go ró˙znych sztuczek, które konni z˙ ołnierze wyprawiaja˛ podczas walki. Nie sadz˛ ˛ e jednak, by wiele si˛e nauczył. Lubi na nia˛ patrze´c. . . nie rozgryzłem jeszcze dlaczego, no i tak patrzy i patrzy, z˙ e chyba wcale nie słucha. — Chyba nie. — Bo znów chodzi o chłopacko-dziewczy´nskie sprawy? Naprawd˛e wolałbym, z˙ eby nie robili tego przy mnie. Zawsze mnie to wnerwia, bo nigdy nie wiem, co b˛edzie dalej. Althalus poskrobał si˛e w policzek z namysłem. — Niedługo b˛edziemy musieli ucia´ ˛c sobie powa˙zna˛ rozmówk˛e, mój chłopcze.
ROZDZIAŁ 32 Po prostu nie mog˛e! — milczacy ˛ głos Andiny odbijał si˛e echem w ich umysłach. — Nie b˛ed˛e si˛e kłania´c tej krostowatej wied´zmie, niech robi ze mna,˛ co chce! Nic z tego, Em — mruknał ˛ Althalus w gł˛ebszej, niedost˛epnej dla innych warstwie s´wiadomo´sci. — Czemu nie pozwalasz, abym si˛e tym zajał? ˛ A dlaczego ona zwyczajnie nie usłucha? — zdenerwowała si˛e Dweia. Załatwi˛e to, kiciuniu. Id´z, umyj sobie pyszczek czy co´s. Potrafisz znakomicie si˛e czai´c, ale to jest znacznie bardziej skomplikowane. — Nagle urwał. — Nie podsłuchuj, Leitho. Leitha, która siedziała przy marmurowym stole i przewracała karty Ksi˛egi, spojrzała na niego niewinnie. Mówi˛e serio — strofował ja˛ Althalus. — Nie wchod´z tu, je´sli ci˛e nikt nie prosił. — Nast˛epnie przeniósł wzrok na Andin˛e, która nadal dasała ˛ si˛e przy północnym oknie. — Porozmawiajmy — zwrócił si˛e do niej na głos. — Nic ci z tego nie przyjdzie, Althalusie. Nie zrobi˛e tego i ju˙z. — Dlaczego? — Bo jestem arya˛ Osthosu, a Gelta to zwykłe bydl˛e. — Czy to nie znaczy, z˙ e jeste´s od niej sprytniejsza? — Oczywi´scie. — Na razie jako´s tego nie wida´c. — Co chcesz przez to powiedzie´c? — Chcac ˛ zwabi´c zwierz˛e do pułapki, mała ksi˛ez˙ niczko, musisz zastawi´c przyn˛et˛e. Je´sli polujesz na ptaka, sypiesz ziarno. Na wilka albo nied´zwiedzia najlepiej nada si˛e mi˛eso. A my chcemy mie´c na kolacj˛e piecze´n z Gelty, prawda? — Co za obrzydliwo´sc´ ! — Mówi˛e metaforycznie. Trzeba by zu˙zy´c mnóstwo przypraw, z˙ eby nadawała si˛e do jedzenia. Ale je´sli chcemy zwabi´c ja˛ w pułapk˛e, musimy zastawi´c tak kuszac ˛ a˛ przyn˛et˛e, z˙ eby Gelta nie mogła si˛e jej oprze´c. I to jest twoje zadanie. Bad´ ˛ z nie do odparcia. Bad´ ˛ z słodka, delikatna i rozkoszna. . . dopóki ci˛e nie dotknie. Wtedy zatrza´sniemy pułapk˛e i po´slemy babsko do pieca. Andina długo rozwa˙zała propozycj˛e. 371
— Pod jednym warunkiem, Althalusie — rzekła w ko´ncu. — Tak? — Dostan˛e jej serce. — Andino! — wykrzykn˛eła z oburzeniem Leitha. — Jeste´s jeszcze gorsza od Gelty! — Mówiac ˛ metaforycznie, oczywi´scie — dodała Andina. B˛edzie doskonała, Althalusie — zamruczała Dweia. — Niczego nie zmieniaj. — Dlaczego? — spytał Salkan Bheida, kontynuujac ˛ dyskusj˛e, która wyra´znie trwała przez cały ranek; Althalus wła´snie wszedł do jadalni w poszukiwaniu Eliara. — Bo zawsze tak było — odparł Bheid. — Ale to nie znaczy, z˙ e tak jest słusznie, bracie Bheidzie — o´swiadczył Salkan. — Je´sli kto´s chce porozmawia´c z bogiem, powinien móc to zrobi´c, kiedy i gdzie zechce. Nie trzeba go zmusza´c, by chodził do s´wiatyni ˛ i płacił chciwemu kapłanowi za po´srednictwo. Nie próbuj˛e ci˛e obrazi´c, bracie Bheidzie, ale ja widz˛e, z˙ e kapłanom bardziej zale˙zy na pieniadzach ˛ ni˙z na bogu czy dobrym samopoczuciu ludzi. — I tu ci˛e ma! — wtracił ˛ Eliar. — Kapłani zawsze mieli lepkie r˛ece. — Nie ci prawdziwi — zaprotestował Bheid. — Mo˙ze masz racj˛e — ustapił ˛ Salkan — ale jak ich odró˙zni´c od fałszywych? Przecie˙z wszyscy ubieraja˛ si˛e tak samo. Ja tam wol˛e trzyma´c si˛e owiec. Nie byłby ze mnie dobry kapłan, nigdy nie umiałem oszukiwa´c. Nie naciskałbym wi˛ecej, Bheidzie — zasugerował milczaco ˛ Althalus. — On nie jest jeszcze gotowy, ty zreszta˛ tak˙ze. Co to ma znaczy´c? — nastroszył si˛e Bheid. Twoje teologiczne poglady ˛ zmieniły si˛e nieco w ciagu ˛ ostatniego lata, prawda? Chyba powiniene´s odby´c dłu˙zsza˛ rozmow˛e z Emmy, zanim wystartujesz do nawracania pogan. — Nagle Althalus spojrzał przez stół na Eliara. — Twój sier˙zant nas potrzebuje — rzekł gło´sno. — W porzadku ˛ — zgodził si˛e ochoczo Eliar, podnoszac ˛ si˛e z krzesła i obchodzac ˛ stół. — O co chodziło Bheidowi? — spytał Althalus, kiedy ju˙z wyszli. — Nie jestem pewien. On ma teraz m˛etlik w głowie. Najpierw Emmy zrobiła spory wyłom, przekonujac ˛ go, z˙ e astrologia to bzdura, a kiedy Leitha wciagn˛ ˛ eła go do „rodziny”, jeszcze mu si˛e pogorszyło. — Ten pomysł z „rodzina” ˛ mógł by´c bł˛edem — przyznał Althalus. — A jednak jest w nim sporo racji. Z poczatku ˛ niezbyt mi si˛e podobał, ale kiedy wróciłem do Domu z Leitha i Andina, zacz˛eło mi to pasowa´c. — Zmieniłe´s si˛e troch˛e, odkad ˛ dałe´s si˛e wchłona´ ˛c. 372
— A ty si˛e zmieniłe´s, kiedy Emmy ci˛e wchłon˛eła? — Chyba tak. Ale zanim człowiek przywyknie, musi mina´ ˛c troch˛e czasu, prawda? — O tak! — wykrzyknał ˛ z przekonaniem Eliar. — Tobie poszło łatwiej, bo od poczatku ˛ miałe´s do czynienia tylko z Emmy, a po mojej głowie kra˙ ˛za˛ a˙z trzy osoby. — Nagle zmienił temat. — Wła´sciwie do czego potrzebuje mnie sier˙zant? — Chce pogada´c z Kreuterem i Dreigonem, tylko nie jest pewien, w jakiej cz˛es´ci Domu snuja˛ si˛e ci dwaj. Nie musisz o tym trabi´ ˛ c, lecz moim zdaniem sier˙zant nadal czuje si˛e w Domu troch˛e niezr˛ecznie. Drzwi akceptuje, póki ty je otwierasz, ale nie podejmie z˙ adnego ryzyka. Kiedy Gelta rabn˛ ˛ eła ci˛e toporem, miał okazj˛e rzuci´c okiem na Nahgharash i od tej pory obawia si˛e, z˙ e mógłby przypadkiem otworzy´c te akurat drzwi. — My´sla,˛ z˙ e obozuja˛ na zachodnim brzegu jeziora Daso w Equero — powiedział Althalus Khalorowi, kiedy Eliar prowadził ich wschodnim korytarzem ku rozległemu obozowisku. — Lepiej uwa˙za´c, co si˛e mówi, z˙ eby ich nie niepokoi´c. — Ja sam jestem zaniepokojony — odparł sier˙zant. — Czemu oni maja˛ mie´c lepiej? — Nagle si˛e u´smiechnał. ˛ — Przepraszam, Althalusie, nie mogłem si˛e powstrzyma´c. Z Kreuterem i Dreigonem spotkali si˛e w płóciennym namiocie po´srodku korytarza. Khalor wr˛eczył im starannie przygotowana˛ map˛e. — Dobrze rysujesz mapy, Khalorze — zauwa˙zył siwy Dreigon. — Czy odległo´sci sa˛ bliskie prawdy? Khalor skinał ˛ głowa.˛ — Starałem si˛e je odtworzy´c jak najwierniej, ale mapa, na której si˛e wzorowałem, nie była zbyt dokładna, wi˛ec wprowadziłem kilka poprawek. — My´slisz, z˙ e te trzy miasta wytrzymaja? ˛ — spytał Kreuter. — Kadon wytrzyma i trzy miesiace. ˛ Broni go Laiwon, a on wie, jak uprzykrzy´c z˙ ycie oblegajacym. ˛ — Rzeczywi´scie — zgodził si˛e Dreigon. ˙ — Do Maworu zamierzam da´c Koleik˛e Zelazn a˛ Szcz˛ek˛e — ciagn ˛ ał ˛ Khalor. — Tamtejszy diuk wział ˛ sobie wyra´znie za punkt honoru, by uczyni´c Mawor najlepiej ufortyfikowanym miastem na s´wiecie. Budynki sa˛ nieco zaniedbane, ale z˙ eby´scie widzieli te mury! Je´sli dodamy do nich uparciucha Koleik˛e, napastnicy nie wyjda˛ stamtad ˛ z˙ ywi. — A co z tym drugim miastem, Poma? ˛ — spytał Kreuter. — Tam b˛edzie kłopot — przyznał Khalor. — Wystarczy lekki wiaterek i mury Pomy legna˛ w gruzach. Chc˛e tam wysła´c Twengora. Na pewno sko´nczy si˛e na walkach ulicznych, a on jest w tym naprawd˛e dobry. — Je´sli jest trze´zwy — dodał Dreigon. 373
— Ma problemy z piciem? — zaniepokoił si˛e Kreuter. — W zasadzie nie — odparł Dreigon. — Zwykle przed obiadem wlewa w siebie beczk˛e dobrego piwa. Oczywi´scie potem nie mo˙ze usta´c na nogach, ale nie widzi w tym nic zdro˙znego. Jest wielki jak dom i wpada po drodze na ró˙zne przedmioty, które niestety si˛e przewracaja.˛ — Nie znosz˛e pracowa´c z pijakami! — Ju˙z ja go otrze´zwi˛e — obiecał Althalus. — No nie wiem. . . — wahał si˛e Kreuter. — Jeszcze nie widziałem zdeklarowanego pijaka, który potrafiłby przesta´c pi´c. — Ten jeden raz mi zaufaj, generale. — A jak si˛e miewa Astarell? — spytał Kreuter sier˙zanta. — Ach, s´wietnie. Mój wódz jest jak ra˙zony piorunem. — Naprawd˛e? Trzeba by si˛e nad tym zastanowi´c. Mógłbym oczywi´scie zabi´c jej parszywego braciszka i tego starego pryka, który próbował ja˛ kupi´c, ale rozp˛etałbym wojn˛e w całym Plakandzie. Mo˙ze powinienem z nia˛ porozmawia´c i wypyta´c, co ona na to. Wasz wódz jest chłop na schwał, mo˙ze i Astarell co´s do niego czuje. Miejmy to na uwadze, Khalorze, rozwiazaliby´ ˛ smy wiele problemów. — Z ust mi to wyjałe´ ˛ s, Kreuterze. Gdyby udało mi si˛e wyswata´c wodza, siedziałby w domu i miałbym go z głowy. Kiedy nast˛epnego ranka Althalus z Khalorem zjawili si˛e na północnym korytarzu, wódz Twengor miał ju˙z mocno w czubie. Siedział w samym s´rodku obozowiska, rozwalony na masywnym krze´sle u szczytu długiego stołu, przed otwarta˛ beczka˛ piwa i s´piewał. . . no, przynajmniej tak mu si˛e wydawało. — Minie cały dzie´n, zanim go otrze´zwimy — mruknał ˛ Khalor do Althalusa, kiedy doprowadzono ich przed oblicze wodza. — Mo˙ze uda si˛e pr˛edzej — odrzekł Althalus, szperajac ˛ na gwałt w pami˛eci. — Hej, Khalorze! — ryknał ˛ Twengor, wymachujac ˛ rogiem, z którego popijał. — Siadaj tu zaraz i do roboty! Masz zaległo´sci! — A ty, wodzu, pot˛ez˙ ny start! — Ja my´sl˛e — zarechotał Twengor. — W ko´ncu pracuj˛e nad tym ju˙z trzeci dzie´n! To była wa˙zna wiadomo´sc´ . Je´sli Twengor potrzebował a˙z trzech dni, by doprowadzi´c si˛e do takiego stanu, mo˙ze szybciej b˛edzie zabra´c go na drugi koniec, ni˙z zawróci´c do poczatku. ˛ Althalus zerknał ˛ na czerwona˛ jak burak twarz wodza i mruknał ˛ pod nosem: — Egwrio. Twengorowi oczy uciekły w tył głowy. Wódz osunał ˛ si˛e bezwładnie na ziemi˛e i po chwili spod stołu rozległo si˛e dono´sne chrapanie.
374
— Widz˛e, Khalorze, z˙ e nasz wódz całkiem ci˛e przegonił! — Jeden z zast˛epców Twengora zaczał ˛ rycze´c ze s´miechu. Althalus poszedł za ciosem. . . oraz staro˙zytnym słowem, które dopiero co powaliło olbrzyma. Nad obozem w północnym korytarzu nagle zapanowała cisza, przerywana tylko chrapaniem. — Co´s ty zrobił? — zaniepokoił si˛e Khalor. Althalus wzruszył ramionami. — Chyba mo˙zna to nazwa´c przy´spieszeniem. I tak w˛edrowali w tym kierunku, ale z˙ eby doj´sc´ tam, gdzie sa˛ teraz, straciliby cały dzie´n. — Straca˛ go i tak na sen — zauwa˙zył Khalor. — Wcale nie. — Althalus obejrzał si˛e na korytarz. — Mo˙zesz ju˙z wej´sc´ , Eliarze! Jasnowłosy Arumczyk dołaczył ˛ do nich i od razu machnał ˛ r˛eka˛ przed nosem. — Ale s´mierdza! ˛ — Oddychaj płytko — poradził mu Althalus. — Które drzwi wyprowadza˛ nas na drog˛e przed sama˛ Poma? ˛ — Te! — Eliar wskazał najbli˙zsze. — Id´z naprzód i otwórz je. Zaraz ich tam skieruj˛e. — Przecie˙z oni s´pia! ˛ — Tylko my o tym wiemy. Im si˛e zdaje, z˙ e wcia˙ ˛z maszeruja.˛ — To w ogóle nie ma sensu — zauwa˙zył Khalor. — Zaraz nabierze. — Althalus zerknał ˛ na Eliara. — Potrzebuj˛e drzwi do ostatniego tygodnia, a zarazem na drog˛e do Pomy. — Do ostatniego tygodnia? — zdziwił si˛e Eliar. — Otrze´zwi´c pijanego mo˙ze tylko czas, wi˛ec b˛ed˛e potrzebował co najmniej tygodnia. Naszym brudasom ka˙ze˛ zaraz maszerowa´c we s´nie, ty za´s przeprowadzisz ich do poprzedniego tygodnia i z powrotem. Dopiero potem pu´scimy ich na drog˛e do Pomy. — A nie pro´sciej b˛edzie u˙zy´c do tego jednych drzwi? — Potrafisz to zrobi´c? — zdumiał si˛e tym razem Althalus. — My´sl˛e, z˙ e tak. — Eliar poło˙zył dło´n na r˛ekoje´sci No˙za i koncentrował si˛e przez chwil˛e. — Tak — powiedział zdecydowanie. — Ju˙z pami˛etam: framuga! Zawsze musz˛e sobie o tym przypomina´c. Miejsce jest w drzwiach, a czas we framudze. — Czy ty w ogóle masz poj˛ecie, o czym on gada? — spytał Khalor Althalusa. — Tak jakby. Twengor i jego ludzie pójda˛ do zeszłego tygodnia i wróca,˛ przechodzac ˛ przez próg. B˛eda˛ ci˛ez˙ ko zalani tam, a trze´zwi jak dzieci tutaj. Dostana˛ na wytrze´zwienie dwa tygodnie, wykonujac ˛ tylko ten jeden krok. A z˙ e b˛eda˛ szli we s´nie, nie dowiedza˛ si˛e, co si˛e stało.
375
— No to na co czekacie? Nie gada´c, tylko wykona´c! Czasem jeste´scie tak samo niezno´sni jak Gher! — Oni sa˛ niepowa˙zni! — wybuchnał ˛ wódz Twengor na widok murów Pomy. — Diukowi Bherdorowi brakuje kr˛egosłupa — przyznał sier˙zant Khalor. — Tutejsi kupcy nie chca˛ płaci´c podatków, a Bherdor jest zbyt mi˛ekki, by nalega´c. — Chc˛e mie´c tu wolna˛ r˛ek˛e, Althalusie — za˙zadał ˛ Twengor, który zda˙ ˛zył ju˙z wytrze´zwie´c. — Macie si˛e do mnie nie wtraca´ ˛ c. — Co ci chodzi po głowie, wodzu? — Zamierzam zmusi´c tych kupców do płacenia podatków, i to w podskokach. Tylko oni sa˛ w stanie wzmocni´c te mury. — Raczej si˛e na to nie zgodza.˛ — Mam na nich bat. Zgodza˛ si˛e, Althalusie. Jak ja mówi˛e, z˙ e si˛e zgodza,˛ to tak b˛edzie. Chod´zmy teraz pogada´c z ta˛ galareta,˛ która mieni si˛e diukiem. Weszli do miasta. Irytacja Twengora jeszcze bardziej wzrosła na widok dzielnicy handlowej, gdzie sklepy przypominały pałacyki, a nie miejsca do prowadzenia interesów. Kiedy dotarli do zrujnowanego pałacu diuka, twarz Twengora była twarda jak stal. — Oto wódz Twengor, wasza miło´sc´ — przedstawił go Khalor wymoczkowatemu diukowi. — To on b˛edzie bronił miasta. — Chwała bogom! — wykrzyknał ˛ diuk dr˙zacym ˛ głosem. — Potrzebuj˛e kilku rzeczy, wasza miło´sc´ — rzekł bez wst˛epów Twengor. — Bo chyba mog˛e liczy´c na współprac˛e? — Oczywi´scie, wodzu, oczywi´scie. — To dobrze. Niech za pół godziny wszyscy obywatele Pomy zbiora˛ si˛e przed pałacem. Musz˛e z nimi porozmawia´c. — Nie wiem, czy przyjda,˛ wodzu. Kupcy nie lubia,˛ gdy si˛e im zakłóca ruch w interesie. — Przyjda,˛ przyjda.˛ Wasza miło´sc´ ogłosi, z˙ e ka˙zdego, kto odmówi, moi ludzie powiesza˛ na tych znakach, które stercza˛ nad drzwiami ich cacanych sklepów. — Nie odwa˙zycie si˛e! — Zobaczymy. — Na trze´zwo to zupełnie inny człowiek — szepnał ˛ Eliar do Khalora. — O tak! Zawsze był taki, nim zaczał ˛ nurkowa´c do dna ka˙zdej beczki piwa, jaka˛ napotkał na swej drodze. Nie ma ju˙z tak jasnego umysłu jak przed dziesi˛ecioma laty. Twengor wysłał kilku swoich ludzi, aby wraz ze stra˙za˛ pałacowa˛ s´ciagn˛ ˛ eli mieszka´nców Pomy na plac. Do południa zebrali si˛e niemal wszyscy. Bogato odziani kupcy nie kryli oburzenia i wymieniali mi˛edzy soba˛ gniewne uwagi. — Ehm. . . Za pozwoleniem. . . — zaczał ˛ słabym głosem diuk z balkonu. 376
Tłum nie zareagował. — Wasza miło´sc´ pozwoli — przerwał mu Twengor i wystapił ˛ naprzód z toporem w r˛eku. — Cisza!!! — ryknał. ˛ Gwar ustał w jednej chwili. — Ziemie aryi Osthosu zaatakowali Kantho´nczycy — obwie´scił krótko wódz. — Mo˙ze niektórzy z was o tym słyszeli, zreszta˛ mniejsza o to. Jestem Twengor Arumczyk. Naj˛eto mnie do obrony waszego miasta, a to oznacza, z˙ e ja tu wydaj˛e rozkazy i powiesz˛e ka˙zdego, kto nie b˛edzie słuchał. — Nie mo˙zesz! — wykrzyknał ˛ jeden z kupców. — Poczekaj, to si˛e przekonasz. Rozejrzyj no si˛e, mieszczuchu. Ci z toporami i mieczami to moi pobratymcy. Sa˛ gotowi na ka˙zdy mój rozkaz, czyli z˙ e ja tu rzadz˛ ˛ e. Przede wszystkim musimy si˛e zaja´ ˛c murami. — To sprawa diuka Bherdora, nie nasza — zaprotestował inny kupiec. — W jakim wy mie´scie z˙ yjecie? Je´sli Kantho´nczycy rozwala˛ mury, spala˛ Pom˛e do gołej ziemi i wybija˛ wszystkich mieszka´nców. Czy to nie znaczy, z˙ e mury sa˛ tak˙ze wasza˛ sprawa? ˛ — Twengor zawiesił na chwil˛e głos. — Bardzo sprytnie wmówili´scie swemu diukowi, z˙ e nie jeste´scie w stanie płaci´c dziesi˛ecioprocentowego podatku. Kantho´nczycy wymusza˛ na was sto procent, bo kiedy złupia˛ miasto, nic wam nie zostanie. No, ale martwi ludzie niczego nie potrzebuja,˛ mam racj˛e? A teraz bierzmy si˛e za mury. — Skad ˛ mamy wzia´ ˛c kamienie? — spytał kto´s z tłumu. Twengor powiódł wzrokiem wokoło. — Widz˛e tu mnóstwo kamienia budowlanego: sa˛ domy, sklepy, magazyny i tak dalej. Mo˙ze po wojnie b˛edziecie mieszka´c w namiotach, ale b˛edziecie z˙ ywi, wi˛ec nie tra´cmy czasu. — Dobra mowa! — pochwalił go Khalor. — Słowa zawsze gładko mi szły — odrzekł skromnie Twengor. — Musisz to zobaczy´c, mistrzu Althalusie — chichotał Gher od okna, kiedy we trzech wrócili do wie˙zy. — Argan próbuje w´slizna´ ˛c si˛e do fortu, z˙ eby dosta´c Smeugora i tego drugiego. Szcz˛eka mu opadnie, jak si˛e przekona, z˙ e ich tam wcale nie ma. . . — A co w Pomie? — zapytała Andina. — Twengor był do´sc´ agresywny — odparł Khalor. — Ale udało mu si˛e postawi´c jasno spraw˛e. Teraz obywatele Pomy ucza˛ si˛e nowego rzemiosła. Nie sa˛ zbyt dobrymi murarzami, ale nadrabiaja˛ to entuzjazmem. — Czy mury wytrzymaja? ˛ — Nie ma mowy. Zgarnałem ˛ paru pasterzy od Dreigona i Gebhela, wi˛ec oprócz łuczników Twengor b˛edzie miał te˙z procarzy. Teraz stara si˛e otworzy´c aleje, z˙ eby chłopcy mieli pole do strzału, kiedy nieprzyjaciel wtargnie do miasta. Przygotowuje te˙z miejsce do walk. Niewiele zostanie z Pomy, kiedy to si˛e sko´nczy. 377
Althalus i Gher patrzyli z okna na fort, w którym kryli si˛e Smeugor i Tauri. — Gdzie jest Argan? — spytał Althalus. — Jako´s nie mog˛e go dostrzec. — Chowa si˛e w tych krzakach po zachodniej stronie. On naprawd˛e umie si˛e podkrada´c. Czeka, a˙z zrobi si˛e ciemno i b˛edzie mógł wej´sc´ do s´rodka. Ma powiedzie´c Smeugorowi i temu drugiemu, z˙ eby przestali podkłada´c ogie´n na polach, ale oczywi´scie ich nie zastanie. Za to znajdzie kartk˛e, która˛ zostawili´smy mu z Eliarem. — Jaka˛ kartk˛e? — To Eliar ci nie powiedział? — Musiał zapomnie´c. Czemu sam mi nie powiesz? — No wi˛ec którego´s dnia gadali´smy o Smeugorze i tym drugim. Zapytałem Eliara, czemu generałowie po prostu nie utłuka˛ swoich wodzów, skoro tak ich nie lubia.˛ Eliar mi wytłumaczył, z˙ e gdyby to zrobili, byłaby straszna wojna. Ci Arumczycy maja˛ mnóstwo s´miesznych pomysłów, co? — Maja.˛ I co z ta˛ kartka? ˛ — Ach, racja. No wi˛ec zaczałem ˛ si˛e zastanawia´c, jak zawiadomi´c Smeugora i tego drugiego, z˙ e Ghend jest na nich w´sciekły za te po˙zary, i jeszcze doło˙zy´c to i owo, tak z˙ eby pasowało. Gdyby tak to załatwi´c, z˙ e niby Ghend uwierzył w te dzikie historie o Smeugorze i tym drugim, to mo˙ze rzeczywi´scie chciałby ich za to zabi´c, a gdyby zamiast generałów zabił ich Ghend, wtedy Arumczycy nie pobiliby si˛e mi˛edzy soba˛ i wszystko spadłoby na Ghenda. Ma to jaki´s sens? — Kartka, Gherze — przypomniał Althalus stanowczo. — Nie odbiegaj od tematu. — Tylko próbuj˛e ci wyja´sni´c, mistrzu Althalusie, dlaczego tak zrobili´smy — bronił si˛e Gher. — Zreszta˛ ten Argan jest taki przebiegły, z˙ e i tak dostałby si˛e do fortu na przekór wszystkim stra˙znikom. No wi˛ec razem z Eliarem uło˙zyli´smy list, który niby to zostawił sier˙zant Khalor. Eliar wszystko wypisał, bo ja nie bardzo umiem. Musieli´smy przerabia´c go kilka razy, by wszystko grało. W tym li´scie stoi, z˙ eby Smeugor i ten drugi dalej udawali, z˙ e słu˙za˛ Ghendowi, a cała˛ win˛e za podpalanie pól zwalili na swych generałów. I jeszcze z˙ eby s´wisn˛eli plany wojenne innym cwaniakom Ghenda i przekazali je nam, to b˛edziemy wiedzieli naprzód, co nowego szykuja.˛ Potem wcisn˛eli´smy troch˛e kitu, ile to złota im za to wszystko damy, i dodali´smy par˛e pi˛eknych słówek, jak bardzo nasza strona martwi si˛e ta˛ wojna˛ i tak dalej, a zako´nczyli´smy kilkoma naprawd˛e wrednymi uwagami na temat brata Emmy. My´slisz, z˙ e to podziała, mistrzu Althalusie? — Je´sli wywoła u Ghenda taki m˛etlik w głowie jak u mnie, to kto wie. — Ach, jeszcze jedno. Bo tak si˛e spietrałem, kiedy naskoczyłe´s na mnie o ten list. . . — Odgryz˛e sobie j˛ezyk. Co to za sprawa? — No. . . kiedy wygramy ju˙z wojn˛e, nie b˛edzie sensu trzyma´c Smeugora i tego drugiego w Domu, racja? 378
— Racja. — Wi˛ec razem z Eliarem wymy´slili´smy, z˙ eby wypchna´ ˛c ich przez jakie´s drzwi tam, gdzie Ghend ich szybko dorwie. B˛edzie zły, z˙ e przegrał wojn˛e, i na pewno zrobi im co´s naprawd˛e paskudnego, zanim ich zabije. W ten sposób zapłacimy im za to, z˙ e próbowali nas wykiwa´c, a poniewa˙z to Ghend odwali robot˛e, nasi generałowie nie pobrudza˛ sobie rak ˛ i w Arum b˛edzie spokój. Pasuje? — Nie widz˛e z˙ adnych luk — przyznał Althalus. — Dlatego zawołałem ci˛e do okna. Chciałem, z˙ eby´s zobaczył, jak Arganowi opadnie szcz˛eka, kiedy przeczyta list. A pó´zniej, je´sli znajdziemy czas, mo˙zemy popatrze´c, jak Ghendowi opadnie szcz˛eka, kiedy Argan poka˙ze mu list. Dobrze zrobiłem? — Bardzo dobrze, mój chłopcze. — Althalus wybuchnał ˛ s´miechem. Nast˛epnego dnia, tu˙z po s´niadaniu, Eliar, Althalus i Khalor przeszli korytarzami do obozowiska Koleiki i wyprowadzili go na drog˛e do miasta Mawor. — Dobrzy bogowie! — wyrwało si˛e milkliwemu zazwyczaj Koleice. — Widzieli´scie te mury? — Imponujace ˛ — przyznał Khalor. — Musiały kosztowa´c majatek! ˛ — Pono´c diuk Nitral przez wiele lat studiował architektur˛e — wyja´snił Althalus. — Odbył specjalne podró˙ze do Deiki, Awes i innych miast, z˙ eby porobi´c rysunki gmachów publicznych i zewn˛etrznych murów. Mawor siedzi okrakiem na rzece Osthos i jest bardzo zamo˙znym miastem. Kiedy diuk Nitral wstapił ˛ na tron, postanowił odda´c si˛e doszcz˛etnie swej pasji i uczyni´c Mawor najwspanialszym miastem w całej Treborei. ˙ — Niemal mu si˛e udało — przyznał Zelazna Szcz˛eka. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e jestes´my po jego stronie. Nie chciałbym atakowa´c tych murów. — I nie musisz — rzekł Khalor. — Jak długo mo˙zesz si˛e tu utrzyma´c? — Rzeka jest tu˙z przy murze, wi˛ec wody nie zabraknie. Je´sli starczy z˙ ywno´sci, mog˛e siedzie´c i dziesi˛ec´ lat. — Miejmy nadziej˛e, z˙ e nie b˛edzie takiej potrzeby — pocieszył go Althalus. — Ale masz te˙z inne, wa˙zniejsze zadanie: nie dopu´sci´c, by nieprzyjaciel odstapił ˛ od obl˛ez˙ enia i ruszył na Osthos. — Niech tylko zaczna˛ atak, to ju˙z ich nie wypuszcz˛e — obiecał Koleika, wysuwajac ˛ jeszcze bardziej szcz˛ek˛e. — To miejsce jest idealna˛ pułapka.˛ Pozwol˛e im podej´sc´ pod mury i rozpocza´ ˛c obl˛ez˙ enie. Je´sli spróbuja˛ si˛e cofna´ ˛c, to ich wyko´ncz˛e. B˛eda˛ musieli trzyma´c tu cała˛ armi˛e, bo gdy tylko ogłosza˛ odwrót, wyskocz˛e z tej fortecy niczym bicz bo˙zy i zetr˛e ich na miazg˛e. Nie wywina˛ mi si˛e, gwarantuj˛e ci, Althalusie.
379
— To chyba twoje najdłu˙zsze przemówienie, wodzu Koleiko — zauwa˙zył Khalor. — Przepraszam — zmieszał si˛e Koleika. — Troch˛e mnie poniosło. — Chod´zmy do miasta — zaproponował Althalus. — Przedstawimy ci˛e diukowi, a potem przejdziecie do konkretów. Diuka Nitrala nie zastali jednak w pałacu. — Jego miło´sc´ jest nad rzeka˛ — poinformował ich jeden z gwardzistów. — Nadzoruje jaka´ ˛s budow˛e, chyba gdzie´s w okolicy doków. — To do´sc´ niezwykłe — zauwa˙zył Khalor. — Wi˛ekszo´sc´ szlachetnie urodzonych nie miesza si˛e do takich rzeczy. Gwardzista si˛e za´smiał. — Nie znacie naszego diuka. Kiedy nabije sobie głow˛e jakim´s projektem, zdejmuje płaszcz i układa cegły razem ze zwykłymi murarzami. Podobno radzi sobie tak samo dobrze jak ci, którzy z tego z˙ yja.˛ Zniszczył w ten sposób wiele kosztownych strojów, ale si˛e tym nie przejmuje. — Oto kto´s, kogo chciałbym pozna´c — rzekł z uznaniem Koleika. — Je´sli tak ch˛etnie brudzi sobie r˛ece, musi by´c artysta.˛ Zreszta˛ te mury sa˛ naprawd˛e pi˛ekne. Zeszli do nadrzecznej bramy, min˛eli ja˛ i znale´zli si˛e na szerokiej brukowanej drodze pod wznoszonym murem. W stron˛e rzeki sterczały pomosty, a hordy robotników pilnie stawiały nad nimi stropy. — Nitral? — powtórzył brygadzista, kiedy Khalor powiedział, z˙ e szukaja˛ diuka. — Jest na górnym pomo´scie. Ekipa ma kłopot z osadzeniem podpór. Dotarłszy na miejsce, zobaczyli, z˙ e ludzie pilnie wypatruja˛ czego´s w błotnistej wodzie. Nagle kto´s wynurzył si˛e z pluskiem na powierzchni˛e, gwałtownie łapiac ˛ powietrze. Althalus rozpoznał Nitrala. — Trafili´smy w skał˛e! — krzyknał ˛ diuk do ludzi na pomo´scie. — Niestety, trzeba b˛edzie wierci´c. Musimy osadzi´c te podpory. — Jacy´s obcy chca˛ z toba˛ rozmawia´c, milordzie! — zawołał jeden z robotników. — Powiedz, z˙ e jestem zaj˛ety. — Ale. . . oni sa˛ tutaj! Tymczasem Koleika s´ciagał ˛ ju˙z ubranie. — Uwaga, skacz˛e! — krzyknał ˛ i pi˛eknym, długim łukiem runał ˛ do wody. Althalus odruchowo wstrzymał oddech. Wydało mu si˛e, z˙ e Koleika ju˙z nie wypłynie. ˙ Wódz Zelazna Szcz˛eka wynurzył si˛e nagle około dwudziestu stóp od pomostu. — Tu mo˙zecie wbi´c podstaw˛e, wasza miło´sc´ — zawołał, kiedy ju˙z złapał oddech. — Tu˙z pode mna˛ jest spora szczelina w skale. Diuk Nitral brodził po wodzie koło pomostu. — Zaznaczcie to miejsce! — krzyknał ˛ do robotników. 380
— Tak jest, milordzie — potwierdził brygadzista i przekazał rozkaz podwładnym. ˙ Zelazna Szcz˛eka płynał ˛ do pomostu. — Rozumiem, z˙ e te trzy stropy maja˛ chroni´c statki z dostawami podczas rozładunku? — Wła´snie — odrzekł Nitral. — Mój przyjaciel z drugiego brzegu zamierza kupowa´c pszenic˛e od Perquai´nczyków, a potem b˛edzie ja˛ wysyłał do mnie statkami podczas obl˛ez˙ enia. Nie dopuszcz˛e, z˙ eby nieprzyjacielskie statki przeszkodziły w dostawie z˙ ywno´sci. Ty, jak si˛e zdaje, nie´zle znasz si˛e na budowie fortyfikacji. — Sam je w potrzebie wznosz˛e, ale je´sli ju˙z sa,˛ mam ułatwione zadanie. Nazywam si˛e Koleika i wynaj˛eto mnie po to, abym dał twoim wrogom t˛egiego łupnia. — Miło mi ci˛e pozna´c, wodzu Koleiko — rzekł diuk, wyciagaj ˛ ac ˛ prawic˛e. — Mo˙ze by´smy odło˙zyli s´ciskanie dłoni na pó´zniej? Nie pływam zbyt dobrze, wi˛ec moje r˛ece maja˛ co innego do roboty. Czy tutaj to ju˙z mniej wi˛ecej wszystko? — Raczej tak. — Wi˛ec wyjd´zmy na brzeg, dobra? Woda jest bardzo zimna i zaczynam zamarza´c.
ROZDZIAŁ 33 To si˛e musi wiaza´ ˛ c z kształtem jej ramienia, uznał Althalus, przygladaj ˛ ac ˛ si˛e bacznie Dwei, która siedziała przy stole, zadumana, z r˛eka˛ oparta˛ na Ksi˛edze. Subtelna linia jej ramion przyprawiała go o dr˙zenie kolan. — Znów si˛e gapisz, Althalusie — powiedziała, nie podnoszac ˛ nawet głowy. — Tak, ale mi wolno. Masz bardzo ładne ramiona, wiedziała´s o tym? — Tak. — Cała reszta te˙z jest niebrzydka, ale ramiona zawsze przyciagaj ˛ a˛ mój wzrok. — Miło mi, z˙ e ci to sprawia przyjemno´sc´ . Prosz˛e, Althie, pomy´sl o czym innym, bo nie mog˛e si˛e skupi´c. Zreszta˛ zawołaj dzieci, musz˛e z nimi pogada´c. Aha, na wszelki wypadek u´spij Albrona, Astarell i Salkana. — Jak sobie z˙ yczysz. — Althalus wysłał my´sl do wcia˙ ˛z jeszcze mu obcej zbiorowej s´wiadomo´sci: — Emmy was wzywa do wie˙zy. — Znowu si˛e wydzierasz — mrukn˛eła Dweia. — Wcia˙ ˛z nie mog˛e si˛e przyzwyczai´c. Z si˛eganiem do innych nie jest tak samo jak tylko z nami. — Bo my schodzimy gł˛ebiej, skarbie. — Zauwa˙zyłem. . . i nadal mo˙zemy rozmawia´c bez s´wiadków, prawda? — Naturalnie. — Czemu „naturalnie”? My´slałem, z˙ e gdy kto´s raz wejdzie, ju˙z tam zostaje. — Och, na lito´sc´ , nie! Ta szczególna wi˛ez´ jest czysto osobista. Jak dotad ˛ nikt nie mo˙ze zej´sc´ tak gł˛eboko, poza toba˛ i mna.˛ Ale spodziewam si˛e, z˙ e niedługo powstana˛ dwa nast˛epne powiazania ˛ tego typu. — Eliar z Andina˛ i Leitha z Bheidem? — Tak, ale im tego nie mów. Niech odkryja˛ to sami. Jestem ciekawa, ile czasu im to zajmie. — Skoro tak chcesz. . . — Nagle co´s mu przyszło do głowy. — A co zrobimy z Salkanem? Bheid po´swi˛eca mnóstwo czasu i wysiłku na nawracanie chłopca, a ja nie jestem pewien, czy to czemu´s słu˙zy. Nie sadz˛ ˛ e, aby z Salkana mógł by´c dobry kapłan. Jest zbyt niezale˙zny i ma kiepska˛ opini˛e o kapła´nstwie. — Na razie dajmy temu spokój, skarbie. Bheid przechodzi osobisty kryzys. — Ach tak? 382
— Razem z Eliarem odarli´scie go z tradycyjnego kapła´nstwa Czarnych i teraz ma poczucie winy. My´sl˛e, z˙ e jego próby nawracania Salkana sa˛ forma˛ ekspiacji. — Troch˛e si˛e po´spieszyli´smy. — Bheid czuje, z˙ e opu´scił swój zakon i złamał s´luby. Teraz próbuje podstawi´c na swoje miejsce kogo´s innego. — Chce si˛e wykupi´c z kapła´nstwa Salkanem? — To do´sc´ brutalne, ale bliskie prawdy. Po prostu zostaw ich w spokoju, Althalusie. Bheid nie krzywdzi Salkana, a musi jako´s rozwiaza´ ˛ c swoje problemy. Niedługo wyjdzie na prosta,˛ a je´sli prawienie kaza´n Salkanowi mu pomaga, to niech sobie gada. A teraz namów Albrona, Astarell i Salkana do drzemki, bo musimy popracowa´c. — Ju˙z dawno chciałam z toba˛ o czym´s porozmawia´c — wyznała Andina Dwei, kiedy wszyscy zebrali si˛e w wie˙zy. — Czy nie mogliby´smy si˛e przenie´sc´ do mojego pałacu w Osthosie? Naprawd˛e powinnam tam by´c. . . na wypadek gdyby Dhakan mnie pilnie potrzebował. — B˛ed˛e wiedziała, je´sli co´s si˛e stanie — zapewniła ja˛ Dweia. — Sa˛ powody, dla których powinni´smy by´c tutaj, a nie w pałacu. Przede wszystkim nie ma tu z˙ adnych szpiegów. — Gdyby´s pozwoliła Leicie powiedzie´c mi, kto tam szpieguje, zaraz bym ich sprzatn˛ ˛ eła. — Wła´snie o tym za chwil˛e porozmawiamy. — Dweia przyjrzała si˛e im po kolei. — Ka˙zdy z was wyskakiwał ostatnio z przeró˙znymi projektami. Niektóre sa˛ całkiem sprytne, inne za´s wr˛ecz głupie, ale to tak na marginesie. Chc˛e, z˙ eby´scie wszyscy jasno zrozumieli: nie wolno wam z˙ adnego z tych projektów wprowadza´c w z˙ ycie, dopóki Gelta nie wkroczy do osthoskiego pałacu. — Tu wbiła surowy wzrok w Bheida. — Słuchasz mnie, bracie Bheidzie? — Oczywi´scie, boska. — Wi˛ec odwołaj swoich morderców. Althalus spojrzał z niejakim zdumieniem na młodego kapłana. — Co´s ty wykombinował? — spytał ciekawie. Bheid zaczerwienił si˛e lekko. — Nie wolno mi o tym mówi´c. — Masz moje pozwolenie, bracie Bheidzie — powiedziała sucho Dweia. Bheid zamrugał oczami. — No dobrze — wykrztusił w ko´ncu. — Ko´scielna polityka bywa do´sc´ niejasna. Czasem. . . niezbyt cz˛esto, rozumiecie. . . kto´s wypada z szeregu i staje si˛e niewygodny. Istnieja˛ wprawdzie legalne procedury, ale niekiedy publiczne procesy moga˛ by´c kłopotliwe dla hierarchii. Ko´sciół w takich sytuacjach staje wobec ostatecznej alternatywy i. . . 383
— . . . i wynajmuje zabójców — doko´nczył Althalus. — To do´sc´ brutalne okre´slenie — zaprotestował Bheid. — Kogo chcieli´scie zamordowa´c? — Wolałbym, z˙ eby´s nie u˙zywał tego słowa. . . — To techniczny termin, u˙zywany przez profesjonalistów. No gadaj, bracie. Kto jest twoim celem? — Aryo Pelghat z Kanthonu. Dopóki siedzi na tronie, nie ustana˛ zamieszki w Treborei, a Ghend tylko na tym z˙ eruje. — Co za wspaniały pomysł! — zachwyciła si˛e Andina. — Ustalmy kilka zasad, tu i teraz — powiedziała surowo Dweia. — Dopóki Gelta nie przekroczy progu sali tronowej w Osthosie, nie b˛edzie z˙ adnych morderstw, z˙ adnych armii znikad, ˛ z˙ adnego rekrutowania szpiegów ani z˙ adnych bijatyk mi˛edzy klanami Arum. Nie zrobicie nic, co mogłoby zakłóci´c wizj˛e z tamtego snu. A je´sli ktokolwiek z was obrazi mnie jakim´s absurdem, to b˛ed˛e naprawd˛e bardzo zła. — Skoro te senne. . . co´s tam sa˛ takie wa˙zne, to czemu nie zrobimy sobie kilku własnych? — spytał Gher. Dweia spojrzała na niego z rozbawieniem. — Jak my´slisz, dlaczego tu wszyscy jeste´smy? — No bo. . . przecie˙z mistrz Althalus nam kazał. — A dlaczego to zrobił? — Nie wiem. Mo˙ze ty go zmusiła´s. — A dlaczego Althalus słucha moich rozkazów? — Wszyscy ich słuchamy, Emmy. — Ale dlaczego? — Bo musimy. Nie wiem dokładnie dlaczego, po prostu musimy. — No wła´snie. Sny Daevy sa˛ bardzo jaskrawe, moje za´s znacznie bardziej subtelne. Niewiele trzeba, z˙ eby zmieni´c rzeczywisto´sc´ . Czasem co´s tak prostego jak słowo mo˙ze dokona´c ogromnych zmian. Zreszta˛ ju˙z si˛e tak stało. — Dweia spojrzała na Andin˛e. — Jakie słowo wyczytała´s na No˙zu? — „Posłusze´nstwo”. — A co si˛e stanie z Gelta,˛ kiedy usłuchasz jej rozkazu i ukl˛ekniesz przed nia? ˛ — Zgnije w moim lochu. — Masz jeszcze jakie´s pytania, chłopcze? — Ani jednego — odrzekł Gher z szerokim u´smiechem. — Teraz ju˙z wszystko rozumiem. — To miło. Inwazja z Kanthonu utkn˛eła w miejscu, dopóki długie sznury wozów z dostawami z˙ ywno´sci nie ruszyły na pomoc wygłodzonej armii. Od tej chwili Gelun 384
i Wendan przestali wypala´c pola, natomiast zacz˛eli zastawia´c pułapki na konwoje z zaopatrzeniem. Jednak˙ze pewna liczba wozów ich unikn˛eła i napastnicy — cho´c w minimalnym stopniu — mogli zaspokoi´c głód, dzi˛eki czemu podj˛eli znów pochód na Kadon i niebawem otoczyli miasto. W miar˛e jak si˛e zbli˙zali, Eliar i sier˙zant Khalor wpadali w coraz gorszy humor. — Czemu nie ustalicie wart? — zapytała Leitha. — Przecie˙z nie mo˙zecie czuwa´c dzie´n i noc. — Ona ma racj˛e, Eliarze — przyznał Khalor, patrzac ˛ z okna na Kadon. — Id´z no si˛e troch˛e zdrzemna´ ˛c. — Dlaczego ja, a nie ty? Oni na razie tylko rozbijaja˛ obóz i zwo˙za˛ machiny obl˛ez˙ nicze. — A obudzisz mnie, jak zacznie si˛e dzia´c co´s niezwykłego? — Cz˛esto stałem na warcie, wi˛ec mam poj˛ecie, co powinienem robi´c. — Rzeczywi´scie jestem troch˛e zm˛eczony — ustapił ˛ Khalor. — To id´z si˛e poło˙zy´c. — Tak jest! — odparł sier˙zant, u´smiechajac ˛ si˛e słabo. — Troska o zdrowie przeło˙zonego to mój obowiazek. ˛ — Dobra, dobra. — Miłych snów, sier˙zancie — powiedziała Leitha. — Wolałbym, z˙ eby obeszło si˛e bez snów — odparł Khalor, idac ˛ w stron˛e schodów. — Na my´sl, z˙ e Gelta miałaby wle´zc´ mi do łó˙zka, krew mi zastyga w z˙ yłach. I ziewnawszy ˛ pot˛ez˙ nie, poszedł na dół. — Chc˛e tylko zobaczy´c, czy si˛e udało — prosił Gher. — To przecie˙z długo nie potrwa. — Niestety, chłopcze — odmówił Eliar. — Sier˙zant obedrze mnie ze skóry, je´sli zejd˛e z posterunku. — O co si˛e sprzeczacie? — spytała Dweia. — Gher chce, z˙ ebym zszedł z posterunku i s´ledził z nim Argana. — To wa˙zne, Emmy — upierał si˛e Gher. — Zostawili´smy w forcie list, wi˛ec chyba powinni´smy sprawdzi´c, co z tego wyszło. — Ma racj˛e, Em — poparł go Althalus. — Je´sli po przeczytaniu listu Ghend uwierzy, z˙ e Smeugor i Tauri przeszli na nasza˛ stron˛e, to sam si˛e nimi zaopiekuje, a Gelun i Wendan nie b˛eda˛ musieli nawet ruszy´c palcem. Bunt podczas wojny naprawd˛e nie jest dobrym pomysłem, tym bardziej z˙ e w arumskich klanach w gr˛e wchodza˛ zwiazki ˛ krwi. Gdy paru dalszych kuzynów zacznie kierowa´c si˛e rodzinnymi wzgl˛edami, sko´nczy si˛e na tym, z˙ e zostawia˛ nieprzyjaciela, a zaczna˛ si˛e tłuc mi˛edzy soba.˛ Chyba lepiej tego unikna´ ˛c, prawda? — Okno musi pozosta´c tam, gdzie jest — upierał si˛e Eliar. Dweia westchn˛eła. 385
— M˛ez˙ czy´zni! — szepn˛eła do Leithy. — Mo˙zna si˛e zniech˛eci´c, co? — Leitha u´smiechn˛eła si˛e wyzywajaco ˛ do Althalusa. — W tej wie˙zy sa˛ jeszcze trzy inne okna, tatusiu. Czy˙zby´s ich nie zauwaz˙ ył? — Dweio, niech ona przestanie! — Przecie˙z wiesz, o co jej chodzi, prawda? — Czy rzeczywi´scie mo˙zesz to zrobi´c? — Jasne, nie wiedziałe´s? — Czasem tatu´s nie uwa˙za zbyt pilnie — wtraciła ˛ Leitha. — Zaczynam mie´c do´sc´ tego tatusiowania, wiesz? — Ach, co za ha´nba! — Mo˙zemy przej´sc´ tutaj — uci˛eła dyskusj˛e Dweia, nie dopuszczajac ˛ do repliki Althalusa. — Eliar zostanie na posterunku, a my popatrzymy, jak Ghendowi opada szcz˛eka. — I pierwsza poszła do północnego okna. — Nie mog˛e rozpozna´c miejsca — powiedział Bheid, patrzac ˛ na pogra˙ ˛zone w mroku obozowisko. — Gdzie to jest, Dweio? — Nie mam pewno´sci. Koncentrowałam si˛e na osobie, nie na miejscu, wi˛ec okno wychodzi na Ghenda, mniejsza o geografi˛e. — Jakie czy´sciutkie okno! — wykrzyknał ˛ Gher. — Bardzo je lubi˛e. — Czy to czasem nie Argan? — spytała Leitha, wskazujac ˛ samotnego je´zd´zca, który zbli˙zał si˛e do obozu. — Prawdopodobnie — przyznała Dweia. — Czy to tylko przypadek, z˙ e zacz˛eli´smy patrze´c akurat, kiedy nadje˙zd˙za? — spytała podejrzliwie Andina. — Nie, nie przypadek. To, co widzimy, wydarzyło si˛e dwa dni temu. — Dweia u´smiechn˛eła si˛e leciutko. — Mam spore do´swiadczenie w tej procedurze. To znacznie ciekawszy sposób studiowania historii ni˙z wertowanie starych, zakurzonych ksiag. ˛ Argan skierował wyczerpanego konia do s´rodka obozu, s´ciagn ˛ ał ˛ wodze i zeskoczył na ziemi˛e. — Prowad´z mnie do Ghenda! — warknał ˛ do z˙ ołnierza w czarnej zbroi, w którym Dweia rozpoznała Nekwerosa. — Tak jest, czcigodny! — odrzekł głucho tamten. Ghend ju˙z wychodził z jaskrawo pomalowanego namiotu. — Gdzie byłe´s? — spytał ochryple. — Szukałem Smeugora i Tauriego, jak mi poleciłe´s. — Przekazałe´s im moje rozkazy? — Przekazałbym, chłopie, ale ich nie znalazłem. Okazało si˛e, z˙ e nie ma ich w tym forcie. — O czym ty mówisz? 386
— Przeszukałem cały fort od góry do dołu, pot˛ez˙ ny wodzu, i ni — gdzie ani s´ladu. . . z wyjatkiem ˛ tego. — Argan wyciagn ˛ ał ˛ kartk˛e. — Co to jest? — Przeczytaj. Moim zdaniem mówi samo za siebie. Ghend podszedł do sypiacej ˛ iskrami pochodni i przeczytał list podpisany „sierz˙ ant Khalor”. — To niemo˙zliwe! — wybuchnał. ˛ — Wyceluj palec w Komana, chłopie — zaproponował Argan z niejakim zadowoleniem. — To on pokpił spraw˛e, nie ja. — Ci dwaj durnie nie maja˛ tyle sprytu, z˙ eby wykiwa´c Komana! — Mogli w tym pomóc — zauwa˙zył bardzo powa˙znie Argan. — Koman, jak wiesz, nie jest jedyna˛ mentalna˛ pijawka˛ na s´wiecie. O ile dobrze pami˛etam, ta czarownica z Kweronu zablokowała go ju˙z kiedy´s. — Zapłaca˛ mi za to! — fuknał ˛ Ghend. — Najpierw b˛edziesz musiał ich znale´zc´ . W forcie absolutnie ich nie ma. Moz˙ e zechcesz sprawdza´c szczurze nory, ale zabierze ci to mnóstwo czasu. Mam wra˙zenie, z˙ e pozostawanie poza twoim zasi˛egiem stanie si˛e teraz ich głównym z˙ yciowym celem. Wzi˛eli od ciebie pieniadze, ˛ a potem wykr˛ecili si˛e na pi˛ecie i wzi˛eli jeszcze raz od Khalora za nastawanie na ciebie. Podprowadzili ci sporo złota, kłaniali si˛e, u´smiechali, a potem nagle zagłodzili ci wojsko prawie na s´mier´c. Wiedza,˛ co teraz czujesz, i nie sadz˛ ˛ e, by łatwo było ich znale´zc´ . — Znajd˛e ich, Arganie — odparł Ghend, błyskajac ˛ płonacymi ˛ oczami. — Znajd˛e. — Yakhag by ci ich zlokalizował — podsunał ˛ Argan. — Nie, on jest poza zasi˛egiem. Sam si˛e zajm˛e Smeugorem iTaurim. — Jak sobie z˙ yczysz, stary. Południowe okno wie˙zy wychodziło na Kanthon. Bheid dał Eliarowi namiary na do´sc´ przeci˛etna˛ ober˙ze˛ w dzielnicy handlowej. — Nie zostawi˛e otwartych drzwi, póki b˛edziecie w s´rodku — zapowiedział im Eliar — wi˛ec gwizdnij, jak zechcecie wraca´c. — Naprawd˛e nie musisz tam i´sc´ — przekonywał Althalusa nieco zdenerwowany kapłan. — Co ci˛e trapi, bracie Bheidzie? — Bo. . . naprawd˛e nie mam prawa mówi´c o tych ludziach. To jeden z najpilniej strze˙zonych ko´scielnych sekretów. — Chciałbym, z˙ eby´s wreszcie uporzadkował ˛ problem swojej lojalno´sci — powiedział bez ogródek Althalus. — Dweia jest nieco poirytowana twoim projektem, a ja zamierzam przygładzi´c jej nastroszone piórka. Osobi´scie nie przejmuj˛e
387
si˛e tak bardzo jak ona, ale chc˛e rzuci´c okiem na tych zabójców. Jestem ciekaw, czy sa˛ profesjonalistami, czy tylko entuzjastami religijnymi. — W porzadku. ˛ — Bheid podniósł obie r˛ece. — Jak sobie chcesz. — No to chod´zmy. Po przej´sciu przez drzwi znale´zli si˛e na tyłach ober˙zy. Obaj mieli na sobie zwykłe, nierzucajace ˛ si˛e w oczy ubrania. Szybko przeszli na ulic˛e i wmieszali si˛e mi˛edzy nielicznych przechodniów. Ober˙za z zewnatrz ˛ wydawała si˛e spokojna, wr˛ecz nudna. W progu stało dwóch m˛ez˙ czyzn, sadz ˛ ac ˛ z wygladu ˛ — zwykłych kupców, i rozmawiało o pogodzie. Bheid wysunał ˛ si˛e nieco przed Althalusa, poruszył dziwnie palcami. . . i rzekomi kupcy natychmiast ich przepu´scili. — To tylko s´rodki ostro˙zno´sci — wyja´snił Bheid. — Wła´sciciel niezbyt przychylnie odnosi si˛e do przypadkowych go´sci z ulicy. — Nagle u´smiechnał ˛ si˛e słabo. — Musz˛e ci˛e ostrzec. Na twoim miejscu nie piłbym zbyt wiele tutejszego piwa. — Ach tak? — Jest wyłacznie ˛ na pokaz i nie smakuje dobrze. Ludzie, którzy nie maja˛ tu z˙ adnych interesów, wst˛epuja˛ niekiedy do tej ober˙zy, ale nigdy nie wracaja.˛ — Takie niedobre? — Okropne. Ten budynek ma wyglada´ ˛ c na ober˙ze˛ , ale nia˛ nie jest. — Bheid poprowadził towarzysza do stolika w pobli˙zu zaplecza. — Przynios˛e dwa kufelki i pogadam z wła´scicielem. Potem on po´sle po Sarwina i Mengha. — To ci mordercy? Bheid skinał ˛ głowa.˛ Althalus usiadł i rozgladał ˛ si˛e ciekawie po fałszywej ober˙zy. Siedziało tam kilku porzadnie ˛ ubranych go´sci, pogra˙ ˛zonych w cichej rozmowie nad nietkni˛etymi kuflami piwa. Na Althalusie wywarło to spore wra˙zenie. Cały lokal, łacznie ˛ z wi˛ekszo´scia˛ klientów, był jednym wielkim oszustwem; je´sli nawet trafiał tu kto´s niepo˙zadany, ˛ z pewno´scia˛ zaraz kto´s inny wciagał ˛ go w kłótni˛e, potem wybuchała burda — i go´sc´ wylatywał na ulic˛e. Bheid wrócił do stolika z dwoma kuflami piwa. Althalusowi wystarczyło powacha´ ˛ c napój, by straci´c ochot˛e na degustacj˛e. — Ohyda co? — spytał Bheid. — Nadaje si˛e do prania skarpet. Jak długo ten lokal istnieje? — Co najmniej kilka stuleci. Treborea´nski kler to przewa˙znie Czarni, co oznacza, z˙ e czcza˛ słusznego boga. . . ale nie uznaja˛ władzy naszego s´wi˛etego egzarchy. Od tysi˛ecy lat perswadujemy im, z˙ e stoja˛ na granicy herezji, ale oni nadal tkwia˛ w błogiej ignorancji i. . . — Bheid urwał, widzac ˛ szczególny u´smieszek na twarzy Althalusa. — No co? — Pomy´sl, bracie. Czy twoje teologiczne poglady ˛ nie uległy ostatnio zmianie? — Ja tylko próbowałem. . . — Bheid wybuchnał ˛ ponurym s´miechem. — To te stare nawyki. Mo˙ze jestem przem˛eczony, bo odpowiadam niemal automatycznie. 388
Je´sli si˛egna´ ˛c do istoty rzeczy, teologia treborea´nska niewiele ró˙zni si˛e od tej z Medyo. Nie zgadzamy si˛e w kwestiach polityki ko´scielnej, ale to niemal wszystko. W ka˙zdym razie ta ober˙za jest ukryta˛ placówka˛ prawdziwej religii. . . je´sli w ogóle co´s takiego istnieje. Dzi˛eki niej mamy miejsce, gdzie mo˙zemy wspiera´c polityk˛e Czarnych. — Co niekiedy wia˙ ˛ze si˛e z morderstwem? — Od czasu do czasu. Nie robimy tego cz˛esto, ale istnieje taka mo˙zliwo´sc´ . — Przede mna˛ nie musisz si˛e tłumaczy´c. Jestem bardzo tolerancyjny w tych sprawach. Rozumiem, z˙ e wasi mordercy sa˛ na stałej pensji? — Roczna zaliczka plus premia za ka˙zde zlecenie. — Wi˛ec nie sa˛ to jacy´s fanatycy, którzy zabijaja˛ w imi˛e boga? — Ale˙z skad. ˛ Fanatycy wr˛ecz marza˛ o tym, by ich złapano i skazano. Wtedy staja˛ si˛e m˛eczennikami, a m˛eczennicy odbieraja˛ nagrod˛e w niebie. Nasi mordercy to solidni profesjonali´sci, którzy nigdy nie daja˛ si˛e złapa´c. — Dobra polityka. Nigdy nie wynajmuj amatorów, je´sli mo˙zesz mie´c zawodowców. — O, sa˛ ju˙z — zauwa˙zył Bheid, patrzac ˛ w stron˛e zaplecza. M˛ez˙ czy´zni, którzy przed chwila˛ weszli do ober˙zy, wymykali si˛e wszelkim opisom do tego stopnia, z˙ e niemal nie dało si˛e ich zauwa˙zy´c. Ka˙zdy szczegół ich wygladu ˛ najlepiej oddawało słowo „´sredni”. Nie byli ani wysocy, ani niscy, ich włosy nie były ani jasne, ani ciemne, a ich pospolite ubrania — ani znoszone, ani zbyt eleganckie. — Nie wiem, Menghu, co ostatnio wstapiło ˛ w Engen˛e — mówił jeden z nich, kierujac ˛ si˛e do stolika. — Wszystko jej ju˙z przeszkadza, dom, sasiedzi, ˛ nawet przestała lubi´c naszego psa. — Kobiety czasem zachowuja˛ si˛e dziwnie — odrzekł sm˛etnie Mengh. — One, mój Sarwinie, my´sla˛ inaczej ni˙z my. Kup jej par˛e prezentów i zrób troch˛e zamieszania. Ja zawsze tak post˛epuj˛e, kiedy Pelauella ˛ zaczyna stroi´c fochy. Nie sam prezent si˛e liczy, tylko troska, jaka˛ jej okazujesz. Wystarczy, z˙ e przestaniesz zwraca´c uwag˛e na z˙ on˛e i kłopot gotowy. . . O, dzie´n dobry, panie Bheidzie. Dawno´smy si˛e nie widzieli. — Byłem troch˛e zaj˛ety. Prosimy do nas. — Z przyjemno´scia˛ — odrzekł Sarwin. Mordercy usadowili si˛e przy stoliku i skin˛eli na wła´sciciela, z˙ eby podał im piwo. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e panowie akurat wpadli — powiedział Bheid. — Chciałbym o czym´s pogada´c. — Tak? — zdziwił si˛e Mengh. — A o czym? — Pami˛etacie? Ostatnim razem dyskutowali´smy o interesie. Obaj mordercy spojrzeli znaczaco ˛ na Althalusa.
389
— To mój wspólnik Althalus. . . cichy wspólnik, oczywi´scie. Chce porozmawia´c z wami osobi´scie. Nasze plany uległy lekkiej. . . modyfikacji. — Jakiej modyfikacji? — warknał ˛ Sarwin. — Chcesz powiedzie´c, z˙ e nie potrzebujesz ju˙z naszych usług? — Bynajmniej — wtracił ˛ Althalus. — Zmienił si˛e tylko termin. Wynagrodzenie i sama robota pozostaja˛ takie same, lecz chcemy niewielkiej zwłoki. . . rozumiecie, sytuacja rynkowa. Zanim pchniemy spraw˛e naprzód, musi si˛e jeszcze to i owo wydarzy´c. Gdyby´scie przypadkiem zadziałali przedwcze´snie, nasza konkurencja mogłaby nabra´c podejrze´n. Szykujemy co´s w rodzaju wielkiego skoku na rynek i zale˙zy nam na pełnej tajemnicy. Dopracowuj˛e teraz szczegóły w kilku innych miastach, natomiast pan Bheid pilnuje spraw tutaj. Zgranie terminów decyduje o sukcesie. — Ta cecha nie jest obca i naszej profesji — zauwa˙zył Mengh bez zmru˙zenia oka. — Ale w fazie poczatkowej ˛ czas nie jest taki wa˙zny. Mo˙zemy si˛e wstrzyma´c z robota,˛ skoro wam na tym zale˙zy, a kiedy nadejdzie pora, wystarczy, z˙ e pan Bheid da nam zna´c. Panowie to pija? ˛ — spytał, podnoszac ˛ kufel. — Raczej nie — skrzywił si˛e Althalus. — Miałem nadziej˛e, z˙ e to usłysz˛e — odrzekł Sarwin, odsuwajac ˛ kufel jak najdalej. — Jeste´s zaj˛ety, Althalusie? — spytał Khalor nast˛epnego ranka. — W zasadzie nie, a bo co? — Mógłby´s rzuci´c okiem na Twengora w Pomie? Nie, wcale si˛e nie martwi˛e, ale lubi˛e trzyma´c r˛ek˛e na pulsie. Je´sli napastnicy nie popełnia˛ bł˛edu, powinni przeznaczy´c na Pom˛e jedna˛ trzecia˛ armii, z walkami ulicznymi ró˙znie bywa. Gdyby pobili Twengora lub gdyby udało im si˛e wymkna´ ˛c, Gelta zyska sto tysi˛ecy z˙ ołnierzy, a wtedy przerzuci ich pod Mawor. Poszedłbym sam, ale mam sporo roboty. Je´sli Twengor uzna, z˙ e zdołaja˛ mu uciec, musz˛e o tym wiedzie´c. — Zawahał si˛e. — Tak mi˛edzy nami, Althalusie, chodzi mi o to, czy Twengor jest trze´zwy, bo je´sli si˛e zapił, te˙z powinienem o tym wiedzie´c. Nie rozgłaszałbym tego na twoim miejscu, ale teraz b˛edziesz wiedział, na co zwraca´c uwag˛e. — Id˛e po Eliara — zdecydował Althalus, skr˛ecajac ˛ na schody. — Dopiero co zasnałem ˛ — narzekał obudzony Eliar. — To nie potrwa długo. — Wszystko powiem Dwei. Ka˙zdy pilnuje, z˙ eby sier˙zant si˛e wyspał, tylko o mnie nikt nie pomy´sli! — Jeste´s od´zwiernym, Eliarze, przesta´n marudzi´c. Pójdziemy przez normalne drzwi do Pomy. — Czemu nie przez specjalne, te w wie˙zy?
390
— W Pomie trwaja˛ walki na ulicach. Wolałbym nie znale´zc´ si˛e w niewła´sciwym domu. Poza tym sier˙zant Khalor u˙zywa okna przy tamtych drzwiach. — Rozumiem. Normalne drzwi sa˛ we wschodnim korytarzu. — Zabierz miecz. — Racja. Przeszli przez cichy Dom do wschodniego korytarza i wyjrzawszy przez par˛e drzwi, odnale´zli te, które wyprowadziły ich prosto na punkt dowodzenia Twengora. Wi˛eksza cz˛es´c´ miasta le˙zała ju˙z w gruzach, wiele sklepów i domów płon˛eło. — Co jest, Althalusie? — spytał stary wódz, kiedy eskorta wprowadziła go´sci do pokoju, w którym siedział w kucki przy oknie. — Nic, nic. Po prostu wpadli´smy, z˙ eby zobaczy´c, jak leci. — Nic specjalnego si˛e nie dzieje. . . ale trzymajcie głowy ni˙zej, bo w domu naprzeciwko jest dobry łucznik. Ostatnio kilka razy omal nie zrobił mi przedziałka. Postawiłem na trzecim pi˛etrze paru pasterzy z Wekti, przymierzaja˛ si˛e, by go ustrzeli´c. — Jeste´s z nich zadowolony? — Owszem. Mam kilku łuczników prawie tak samo dobrych, ale łucznikom trzeba ciagle ˛ dostarcza´c strzał, a procarze wsz˛edzie znajda˛ kamienie. — Jaka˛ cz˛es´c´ miasta opanowali napastnicy? — Kontroluja˛ mniej lub wi˛ecej dzielnic˛e północna.˛ — Mniej lub wi˛ecej? Jak to? — Bo wszystko jest płynne. Zbieraja˛ oddział i szturmuja˛ jaki´s dom albo sklep. Dzi˛eki moim łucznikom i procarzom sporo ich to kosztuje. Przejmujemy budynek, utrzymujemy go przez jaki´s czas, a potem si˛e wycofujemy. — Brodaty wódz zachichotał. — Nasi wrogowie ju˙z si˛e oduczyli s´wi˛etowania zwyci˛estw. — Naprawd˛e? — Opanowanie domu, który w ka˙zdej chwili mo˙ze zawali´c si˛e na głow˛e, to watpliwe ˛ zwyci˛estwo, czy˙z nie? Gdy nieprzyjaciel zajmował si˛e burzeniem murów, moi ludzie mieli do´sc´ czasu, by nadwer˛ez˙ y´c s´ciany i dachy w niemal ka˙zdym budynku w mie´scie. Kiedy sami siedzimy w takim domu, wzmacniamy go deskami, które przed opuszczeniem zabieramy z soba.˛ Jak dobrze policzy´c, te domy zabiły wi˛ecej napastników ni˙z z˙ ołnierze. Najpierw wrogowie musza˛ si˛e do nich przebi´c, a gdy wreszcie sa˛ w s´rodku, wszystko si˛e wali. Powiedziałem swoim ludziom, z˙ e moga˛ si˛e s´mia´c tak gło´sno, by tamci ich słyszeli. — Zło´sliwiec z ciebie, Twengorze. — Wiem, i bardzo mnie to cieszy. — Skoro z˙ aden budynek nie jest bezpieczny, mieszka´ncy nie odwa˙za˛ si˛e do nich wróci´c po wojnie — zauwa˙zył Eliar. — Tym gorzej dla nich — odparł oboj˛etnie Twengor. — Gdyby te sknery płaciły podatki, mury wytrzymałyby szturm i nie musieliby´smy ucieka´c si˛e do takich s´rodków. Rzeczywi´scie niewiele z Pomy zostanie, ale to nie moje zmartwienie. 391
— A czy istnieje taka mo˙zliwo´sc´ , z˙ e nieprzyjaciel po prostu zostawi Pom˛e i ruszy dalej? — spytał Althalus. — Khalor troch˛e si˛e tym niepokoi. Nie chce, z˙ eby wrogowie poszli na Mawor albo nawet go omin˛eli i pomaszerowali wprost na Osthos. — Sporo ich zamknałem ˛ na miejscu. Oddałem im cz˛es´c´ budynków zgrupowanych w pobli˙zu wyłomu w północnym murze. Chciałem ich zwabi´c tak daleko, z˙ eby nie mogli ju˙z si˛e wycofa´c, zwłaszcza z˙ e na ka˙zdym dachu czekał łucznik albo procarz. No i tu wpadli w pułapk˛e. — Twengor wyjrzał przez okno i za´smiał si˛e zło´sliwie. — Zobaczcie sami. Althalus i Eliar podeszli do okna. — Wła´snie odebrałem sygnał. Ten dom naprzeciwko od trzech dni mnie denerwował, ale jeden z chłopaków ju˙z si˛e tym zajał. ˛ Bzykn˛eła strzała i sypiac ˛ iskrami, trafiła w okno. — To wła´snie tak mnie irytowało — ciagn ˛ ał ˛ Twengor. — Nikt nie dawał rady temu facetowi. Uwa˙zajcie. Z okien na pół zrujnowanego budynku naprzeciwko zacz˛eły si˛e wydobywa´c chmury oleistego dymu. — Ten dom jest z kamienia — zauwa˙zył Althalus. — Jak twoim ludziom udało si˛e go podpali´c? — To wcale nie dom si˛e pali, mój przyjacielu. Tak si˛e składa, z˙ e jeden z najwi˛ekszych w Pomie cwaniaków, którzy migaja˛ si˛e od podatków, handluje wełna.˛ Opró˙znili´smy jego magazyn i załadowali´smy piwnice kilku najbli˙zszych domów wełna,˛ która˛ nast˛epnie nasaczyli´ ˛ smy olejem do lamp, stopionym sadłem i nafta.˛ Jeden z moich łuczników wypu´scił przed chwila˛ płonac ˛ a˛ strzał˛e prosto w piwniczne okno. Podobno wdychanie dymu jest bardzo niezdrowe, ale szczytem wszystkiego jest to, z˙ e dom, który wła´snie zmienił si˛e w komin, nale˙zy do owego handlarza wełna.˛ — Mo˙zna powiedzie´c, z˙ e podatki owego kupca poszły w gór˛e — zachichotał Althalus. — O, to, to. W rzeczy samej. Powiedz Khalorowi, z˙ e panuj˛e nad sytuacja.˛ Przymykam oko na sprawiedliwo´sc´ i cisn˛e nieprzyjaciela. — Przeka˙ze˛ . Czy w razie potrzeby potrafisz wyciagn ˛ a´ ˛c nieprzyjaciela z miasta? — To z˙ aden problem, ale po co? My´slałem, z˙ e Khalorowi zale˙zy, by trzyma´c napastników tutaj. — Tylko do czasu, wodzu. Mamy w rezerwie troch˛e konnicy, z˙ eby oczy´sci´c teren, kiedy li´scie poczerwienieja.˛ Dam ci zna´c w stosownym czasie, a wówczas powiesz go´sciom, z˙ eby ju˙z sobie poszli i na otwartej przestrzeni dostarczyli rozrywki naszej kawalerii. — Wi˛ec przed zima˛ powinni´smy wróci´c do domu. — Takie sa˛ nasze zamierzenia. Wojny w zimie sa˛ okropnie nudne. 392
— Te˙z to zauwa˙zyłem. Powiedz tylko słowo, Althalusie, a wykopi˛e nieproszonych go´sci z Pomy i zaczn˛e pakowa´c łupy przed podró˙za˛ do domu. ˙ — Zadnego s´wi˛etowania zwyci˛estwa? — Nie tym razem. Ranna pobudka bez o´slepiajacego ˛ bólu głowy to swego rodzaju nowo´sc´ , ale mo˙ze polubi˛e ja˛ na jaki´s czas. Powiedz Khalorowi, z˙ e ciagle ˛ jestem trze´zwy i na dany sygnał potrafi˛e wyprowadzi´c nieprzyjaciela z miasta. Czy nie o to wła´snie mu chodziło? — Wiedziałe´s z góry, co? — Jasne. Teraz, kiedy nie widz˛e podwójnie, wzrok mi si˛e bardzo wyostrzył. Wyno´scie si˛e stad, ˛ jestem zaj˛ety.
ROZDZIAŁ 34 — Jak˙ze´scie si˛e przedarli przez t˛e armi˛e na zewnatrz? ˛ — dziwił si˛e Koleika, kiedy Althalusa, Eliara i Khalora wpuszczono do pałacu diuka Nitrala w Maworze. — Przypłyn˛eli´smy na statku dostawczym z drugiego brzegu rzeki — skłamał gładko Althalus. — Było troch˛e gadania, ale w ko´ncu przekonali´smy kapitana, z˙ e jeste´smy przyjaciółmi. — Jak si˛e trzymaja˛ Kadon i Poma? — spytał diuk. — W Kadonie znacznie si˛e poprawiło, odkad ˛ Laiwon uwi˛eził diuka Olkara w jego własnym pałacu. — Co takiego?! — Olkar do wszystkiego si˛e wtracał ˛ — wyja´snił Althalus. — W´sciekał si˛e o ka˙zda˛ zbita˛ szyb˛e i o to, z˙ e zabieraja˛ mu sił˛e robocza.˛ On chyba nie rozumie, co to jest wojna. — W ko´ncu Laiwon miał tego do´sc´ i odesłał diuka do jego pokoju — dodał Khalor. — Mury Kadonu si˛e trzymaja,˛ wi˛ec miastu nic nie zagra˙za. — A Poma? — To inna historia. Tam trwaja˛ walki uliczne. Niewiele zostanie z miasta, zanim Twengor z tego wybrnie. — Biedny Bhergor! — westchnał ˛ diuk. — Sam jest temu winien, wasza miło´sc´ . Gdyby okazał wi˛ecej stanowczo´sci, mógłby wzmocni´c mury. Jednak˙ze ze strategicznego punktu widzenia te marne mury sa˛ darem bogów. Oblegajacy ˛ weszli wprawdzie do miasta, ale Twengor dopilnuje, aby stamtad ˛ nie wyszli. . . przynajmniej dopóki ja im nie ka˙ze˛ . Drzwi si˛e otworzyły i wszedł Treborea´nczyk w ci˛ez˙ kiej zbroi. — Szykuje si˛e szturm koło głównej bramy, wasza miło´sc´ — zameldował, salutujac ˛ zgrabnie. — Trzeba i´sc´ do roboty — westchnał ˛ diuk i si˛egnał ˛ na stolik po misternie zdobiony hełm. Wyszli wszyscy razem. — Cz˛esto powtarzaja˛ si˛e szturmy? — spytał Eliar Koleik˛e, kiedy znale´zli si˛e na ulicy. 394
˙ — Trzy, cztery razy dziennie — rzucił oboj˛etnie Zelazna Szcz˛eka. — Tak naprawd˛e nie wiedza,˛ co robia,˛ wi˛ec traca˛ du˙zo ludzi. — Głupi wróg to dar od bogów — rzekł sentencjonalnie Khalor. — Ten akurat wróg ma przeciwko sobie co´s wi˛ecej ni˙z czysta˛ głupot˛e — dodał Koleika. — Jeden z ich generałów jest kobieta.˛ — Taka du˙za, paskudna baba z gromkim głosem? — Wła´snie. — Nie lekcewa˙z Gelty, Koleiko — ostrzegł wodza Althalus. — To nie jest zwyczajna kobieta. — Zetknałe´ ˛ s si˛e ju˙z z nia? ˛ ˙ — Tak, w Wekti. Zycie z˙ ołnierzy nic dla niej nie znaczy. Potrafi wytraci´c cała˛ armi˛e, z˙ eby osiagn ˛ a´ ˛c swój cel. — Co za absurd! — Taka wła´snie jest Gelta. Pekhal potrafił ja˛ poskromi´c, ale chyba go ju˙z przy niej nie ma. Kiedy dotarli do umocnie´n po wschodniej stronie miasta, Królowa Nocy przemawiała wła´snie pełnym głosem, któremu towarzyszył monotonny łoskot wielkich kamieni miotanych przez katapulty. ˙ adek — Zoł ˛ mi si˛e przewraca — burczał diuk Nitral. — Wydałem majatek ˛ na t˛e marmurowa˛ okładzin˛e, a ona tłucze ja˛ na kawałki swoimi przekl˛etymi machinami. Wybaczcie, panowie, ale musz˛e natychmiast temu zaradzi´c. — I ruszył parapetem w stron˛e zgrupowanych razem osobliwych urzadze´ ˛ n. — Co to jest? — spytał z ciekawo´scia˛ Eliar. — Nitral nazywa je kuszami. To co´s w rodzaju wielkich łuków. Potrafia˛ miota´c kopie na odległo´sc´ pół mili. Razem z Nitralem doło˙zyli´smy wszelkich stara´n, aby urozmaici´c z˙ ycie załogom tych katapult. Diuk Nitral rzucił krótka˛ komend˛e obsłudze kusz i z murów Maoru wystrzelił las ognistych kopii. — Ładny widok — zauwa˙zył Khalor — ale nie bardzo rozumiem. . . — Uwa˙zaj — przerwał mu rado´snie Koleika, zacierajac ˛ r˛ece. Płonace ˛ kopie zacz˛eły niemal z wdzi˛ekiem opada´c, po czym run˛eły na nie´ przyjacielskie machiny obl˛ez˙ nicze. Sciana ognia buchn˛eła na wszystkie strony, pochłaniajac ˛ katapulty. — Co si˛e stało?! — wykrzyknał ˛ zdumiony Eliar. Koleika u´smiechnał ˛ si˛e skromnie. — Zaobserwowałem, z˙ e jedna kopia zabija tylko jednego człowieka, i to tylko wtedy, gdy go trafi. Zaproponowałem Nitralowi, z˙ eby zastapił ˛ z˙ elazne szpikulce glinianymi pojemnikami z wrzac ˛ a˛ smoła.˛ Ale — zrobił chytra˛ min˛e — z Nitralem trzeba uwa˙za´c. Podsuwasz mu dobry, rozsadny ˛ pomysł, a on natychmiast zaczyna go rozwija´c i zamiast jednego masz trzy jeszcze lepsze. Pomysł ze smoła˛ spodobał mu si˛e tak bardzo, z˙ e dodał jeszcze naft˛e, siark˛e i co´s, co jego piwowarzy 395
produkuja˛ z mocnego piwa. Wystarczy jedna iskierka i cała mikstura si˛e pali, a zauwa˙zyli´scie chyba, z˙ e ka˙zda kopia miała drzewce owini˛ete płonac ˛ a˛ szmata.˛ Z ognisk, w jakie zamieniły si˛e katapulty, wybiegali płonacy ˛ z˙ ywcem ludzie, krzyczac ˛ z bólu. — To przez smoł˛e — tłumaczył dalej Koleika. — Wrzaca ˛ smoła lepi si˛e do wszystkiego, a kiedy pojemnik p˛eka, mikstura rozpryskuje si˛e na wszystkie strony. Płonaca ˛ szmata dokonuje reszty. — Zerknał ˛ na koszmarny widok w dole. — Te kopie wygladaj ˛ a˛ jak komety na nocnym niebie. Niebrzydkie, co? — Raczej si˛e tego nie spodziewali — zauwa˙zył Khalor. — Jasne. To pierwsza taka próba. — A jak osiagn˛ ˛ eli´scie taka˛ celno´sc´ ? — Nitral — odrzekł krótko Koleika. — On jest architektem, a to si˛e wia˙ ˛ze z ró˙znymi obliczeniami. Przez dwa dni opowiadał mi o katach ˛ odchylenia, łukach, triangulacji, a liczbami sypał jak z r˛ekawa. Niewiele z tego pojałem, ˛ ale zapewniał mnie, z˙ e wszystko gra. — No i wyglada ˛ na to, z˙ e miał racj˛e — przyznał Khalor, wskazujac ˛ ogniska wokół machin obl˛ez˙ niczych. — Słuchaj, czy w ramach przysługi nie mógłby´s wyd˛ebi´c od niego przepisu na t˛e mikstur˛e? Mam niejasne przeczucie, z˙ e miotaniem ognia na ludzi dałoby si˛e szybko rozstrzygna´ ˛c niejeden spór. A zastanawiałe´s si˛e ju˙z, jak powstrzyma´c oblegajacych ˛ od wycofania si˛e stad ˛ i marszu na Osthos? — Straca˛ ponad połow˛e armii, je´sli podejma˛ taka˛ prób˛e. Mamy przecie˙z rzek˛e, a do Osthosu płynie si˛e z pradem. ˛ Zawsze mog˛e wysła´c łodziami ludzi, z˙ eby zastawiali pułapki na ka˙zda˛ kolumn˛e marszowa.˛ Poza tym gdy tylko kordon wokół Maworu osłabnie, otworz˛e główna˛ bram˛e i wciagn˛ ˛ e ich w bitw˛e. Ognie Nitrala b˛eda˛ miłym ko´ncowym akcentem. Nie dam im ani chwili wytchnienia, wi˛ec nie b˛eda˛ mieli kiedy si˛e cofa´c, zreszta˛ zima zacznie im depta´c po pi˛etach. — I to wystarczy, Koleiko — powiedział Althalus. — Je´sli przed pierwszym s´niegiem nie dotra˛ do Osthosu, wygrana˛ mamy w kieszeni. Kiedy wrócili do Domu, Dweia siedziała sama w pokoju na wie˙zy. Była pogra˙ ˛zona w zadumie, a nawet melancholii. — My´sl˛e, sier˙zancie, z˙ e czas wezwa´c Kreutera i Dreigona — powiedziała z rezygnacja.˛ — Pewnie zechcesz sam ich wyprawi´c. Musimy tylko mie´c absolutna˛ pewno´sc´ , z˙ e Gelcie nie uda si˛e zebra´c porzadnej ˛ armii przed wymarszem na Osthos. Je´sli Leitha dobrze odczytała tamten sen, Gelta powinna mie´c najwy˙zej dwa regimenty na tyłach i chciałabym, z˙ eby tak zostało. — Nadal nie rozumiem, jak ona chce wej´sc´ do miasta tylko z dwoma regimentami — rzekł Khalor. — Zbadamy to z Althalusem, kiedy ty b˛edziesz z Kreuterem i Dreigonem na rekonesansie. Li´scie zaczynaja˛ zmienia´c kolor, wi˛ec Gelta lada chwila ruszy. 396
Musimy si˛e upewni´c, z˙ e nie szykuje nam z˙ adnej niespodzianki. — Dobrze kombinujesz — zgodził si˛e Khalor. — Eliarze, chod´zmy pogada´c z Kreuterem i Dreigonem. — Tak jest, sier˙zancie. — Wydajesz si˛e smutna, Em — zauwa˙zył Althalus po wyj´sciu Arumczyków. Dweia westchn˛eła. ´ — Jesie´n zawsze mnie przygn˛ebia, skarbie. Swiat si˛e wtedy starzeje, a zima czyha za progiem. — Przeciagn˛ ˛ eła si˛e i ziewn˛eła. — Poza tym, kiedy jeszcze nie było ludzi, zwykłam cała˛ zim˛e przesypia´c. — Jak nied´zwied´z? — zdumiał si˛e Althalus. — Nied´zwiedzie sa˛ sprytniejsze, ni˙zby si˛e zdawało. Tak naprawd˛e zima˛ nie ma nic do roboty, wi˛ec jest to dobra pora na sen. Kiedy to wszystko si˛e sko´nczy, mo˙zemy wróci´c do tego zwyczaju. — Nagle jej spojrzenie stało si˛e bardziej rzeczowe. — Chod´z do okna, Althalusie, poszpiegujemy troch˛e. — Jak sobie z˙ yczysz. W nieprzyjacielskim obozie pod murami Maworu wybuchły zamieszki, koncentrowały si˛e głównie wokół Królowej Nocy. Gelta była w takiej furii, jakby zaraz miała urzadzi´ ˛ c rze´z; miotała wyzwiska i wymachiwała toporem. Dobrze uzbrojony kantho´nski generał starał si˛e ja˛ uspokoi´c, ale nawet go nie słuchała. Nagle z namiotu wyszedł Argan w towarzystwie Nekwerosa w czarnej zbroi. — Co w nia˛ wstapiło, ˛ generale Chóru? — spytał Kantho´nczyka. — Sprawy potoczyły si˛e niezupełnie tak, jak si˛e spodziewała, a to zawsze rzuca si˛e jej na mózg. — Ty to powiedziałe´s — odrzekł sucho Argan. — Jest jaki´s sposób, z˙ eby si˛e stad ˛ ewakuowa´c? — Nie ma szans. Nie mog˛e wzia´ ˛c miasta, a je´sli spróbuj˛e odciagn ˛ a´ ˛c wojsko od murów, tamci rusza˛ za nami i zniszcza˛ cała˛ armi˛e. Powiedz Ghendowi, z˙ e dał mi za mało ludzi, abym mógł si˛e tu utrzyma´c. Gelta nie przestawała miota´c przekle´nstw. — Ucisz ja,˛ Yakhag — warknał ˛ ze zło´scia˛ Argan do swego towarzysza. Nekweros podniósł przyłbic˛e swego czarnego hełmu i podszedł do Królowej Nocy, nie baczac ˛ na jej kamienny topór. — My´slałem, z˙ e wszyscy Nekwerosi to demony — zdziwił si˛e Althalus. — Ten jednak wyglada ˛ na człowieka. — Przypatrz si˛e dobrze — odrzekła Dweia. — To Yakhag, on jest gorszy od wszystkich demonów w Nahgharashu. Althalus spojrzał uwa˙zniej na rycerza w czarnej zbroi. Yakhag miał trupio blada˛ twarz i zapadni˛ete policzki, pozbawione wyrazu oczy miały w sobie s´miertelny chłód. Powiedział co´s bardzo cicho do Królowej Nocy, która zadr˙zała i odskoczyła, kulac ˛ ramiona.
397
— Boi si˛e go! — wykrzyknał ˛ Althalus. — Nie przypuszczałem, z˙ e jest do tego zdolna! — Wszyscy w Nahgharashu boja˛ si˛e Yakhaga. Nawet Ghend robi si˛e przy nim nieco nerwowy. — Wi˛ec czemu ten Yakhag nie nale˙zy do s´cisłego kr˛egu? — Pewnie dlatego, z˙ e Ghend nie umie go opanowa´c. Yakhag odpowiada tylko przed Daeva.˛ To monstrum. — A jednak rozkazów Argana słucha. — Nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby´s chciał si˛e zagł˛ebia´c w polityk˛e Nahgharashu. To istny dom wariatów. — Słuchaj, Chóru — mówił Argan. — Za trzy dni Gelta bezwzgl˛ednie musi by´c w Osthosie. W zwiazku ˛ z tym potrzebuje czego´s w rodzaju armii. Ilu z˙ ołnierzy zdołasz zebra´c? — Dwa regimenty, nie wi˛ecej. To na Osthos za mało. — Zobaczymy. Dwa regimenty wystarcza.˛ Mam dost˛ep do pewnych iluzji, które powinny przyciagn ˛ a´ ˛c obro´nców Osthosu do stołu negocjacyjnego. — Iluzje? — skrzywił si˛e Ghoru. — Nie wygrywa si˛e wojen iluzorycznymi z˙ ołnierzami, Arganie. — Nie bad´ ˛ z taki pewny. Wypraw te regimenty na Osthos. Musz˛e pogada´c z Ghendem, potem razem z Gelta i Yakhagiem przyłaczymy ˛ si˛e do marszu. Ghoru rozło˙zył r˛ece. — Jak sobie z˙ yczysz, Arganie. — Lordzie Dhakanie! — zawołał bogato odziany dworzanin, wpadajac ˛ do gabinetu szambelana. — Nadciaga ˛ nieprzyjaciel! — Uspokój si˛e, człowieku. Zamiast sta´c jak kolek i wrzeszcze´c, podaj mi jakie´s szczegóły. Ilu ich jest i jak daleko? — Miliony, milordzie! — Weiko, przecie˙z ty nie doliczyłby´s do miliona, nawet gdyby twoje z˙ ycie od tego zale˙zało! — Ta armia ciagnie ˛ si˛e od horyzontu po horyzont! Jeste´smy zgubieni! — Mo˙zesz odej´sc´ , Weiko. — Ale. . . — Natychmiast, Weiko, i nie trzaskaj drzwiami. Dworzanin wygladał, ˛ jakby mimo wszystko chciał co´s powiedzie´c, ale ostatecznie zmienił zdanie i wyszedł. — To jeszcze jeden! — mrukn˛eła Leitha do Andiny. — Doprawdy? — zdziwiła si˛e arya. — Znaczy, z˙ e Ghend ju˙z skrobie dno beczki. Nikt na całym dworze nie bierze Weika powa˙znie.
398
— Jest jednak troch˛e sprytniejszy, ni˙z si˛e wydaje. Nale˙zy do jednej z tych sekt, które Argan powołał w nizinnych krajach. Weikowi obiecano wysokie stanowisko w nowym rzadzie ˛ Osthosu, a teraz Argan kazał mu wznieca´c panik˛e. Plan zakłada, z˙ e poddasz si˛e bez walki. — Ciagle ˛ słyszy si˛e słowo „sekta” — zauwa˙zył Bheid. — O co wła´sciwie chodzi w tych tajnych zwiazkach ˛ religijnych? — Na pewno chcesz wiedzie´c? — spytała Leitha. — Chyba powinienem, prawda? Wcze´sniej czy pó´zniej b˛ed˛e musiał si˛e z nimi zmierzy´c. — Po prostu, bracie Bheidzie, we´z wszystko, czego ci˛e uczono, i wywró´c do góry nogami, a b˛edziesz bliski odpowiedzi. Argan s´wietnie potrafi podej´sc´ swych wyznawców. Wszyscy oni czego´s po˙zadaj ˛ a: ˛ pieni˛edzy, władzy, seksu. . . słowem, ró˙znego rodzaju paskudztw, on za´s obiecuje zaspokoi´c te pragnienia. Po prostu wszystko, co uwa˙zasz za grzech, w nowej religii Argana jest cnota.˛ Chcesz wi˛ecej szczegółów? — Ach. . . nie, raczej nie. — Bheid zaczerwienił si˛e lekko. — Chyba mi wystarczy. — Nie jeste´s zabawny. Daj mu spokój, Leitho — upomniał ja˛ milczaco ˛ Althalus. Andina wstała i podeszła do okna. — Li´scie nabieraja˛ kolorów — zauwa˙zyła. — Noce te˙z robia˛ si˛e coraz zimniejsze. Althalusie, jak długo powinni´smy przeciaga´ ˛ c negocjacje? — Dzi´s jeszcze bym si˛e wstrzymał. Wszystko powinno wydarzy´c si˛e jutro, poza tym musimy dostosowa´c nasz plan do Gelty. Gdyby´s poddała si˛e dzi´s albo pojutrze, Emmy pewnie zawiazałaby ˛ ogon na supeł. — Lepiej wy´slij emisariusza do tej wied´zmy, Dhakanie. — Nigdy dotad ˛ nie poddawali´smy si˛e, moja aryo. Mo˙ze przypadkiem wiesz, gdzie znajd˛e biała˛ flag˛e? — Po˙zycz mu swoja˛ halk˛e, Andino — powiedziała zjadliwie Leitha. — To b˛edzie taki miły, osobisty akcent. — Bardzo s´mieszne — fukn˛eła arya. Nast˛epnie zwróciła si˛e do szambelana: — Zabraniam ci tam i´sc´ , Dhakanie. — Wcale nie zamierzali´smy go wysyła´c — odezwał si˛e Althalus. — Wi˛ec kto zostanie naszym emisariuszem? To musi by´c kto´s dobrze poinformowany. — Wiem — odparł Althalus. — Dlatego sam si˛e tym zajm˛e. Cwałujac ˛ na czele kolumny, Królowa Nocy zobaczyła, z˙ e Althalus z Eliarem wyje˙zd˙zaja˛ z głównej bramy w asy´scie plutonu z˙ ołnierzy Andiny pod osłona˛ bia´ agn˛ łej flagi. Sci ˛ eła wodze, warkn˛eła kilka rozkazów, po czym jej ludzie czym 399
pr˛edzej ustawili jaskrawo ubarwiony namiot do układów. Althalus do´sc´ pobie˙znie przyjrzał si˛e iluzorycznej armii w tyle. Z murów Osthosu wygladała ˛ wprawdzie do´sc´ imponujaco, ˛ ale teraz, z bliska, od razu zauwa˙zył, z˙ e wojsko nie posuwa si˛e nawet na krok i jest statyczne niczym obraz. Ghend musi jeszcze po´cwiczy´c — mruknał ˛ milczaco ˛ do Eliara. Nie bardzo rozumiem, Althalusie. Kiedy podejdziesz bli˙zej do jego iluzji, zobaczysz, z˙ e zaczyna si˛e rozpada´c. Niektóre konie, na przykład, maja˛ nogi zawieszone w powietrzu, a choragiew˛ ki przy lancach wygladaj ˛ a˛ jak zrobione z drewna. To tylko obraz armii, Eliarze. Prawdziwa składa si˛e raptem z dwóch regimentów skupionych wokół tamtego pasiastego namiotu. Trzymaj r˛ek˛e tak, z˙ eby´s mógł w ka˙zdej chwili si˛egna´ ˛c po Nó˙z, kiedy tam podejdziemy. Gelta nie jest całkowicie przy zdrowych zmysłach, ale widok No˙za mo˙ze ja˛ otrze´zwi´c. B˛ed˛e uwa˙zał — obiecał chłopak. Przed namiotem pozsiadali z koni. Althalus narzucił na jedno rami˛e biała˛ tog˛e, która˛ po˙zyczył od lorda Dhakana, i przybrał wyniosły wyraz twarzy. — Hej, ty! — zawołał arogancko do jednego z generałów Gelty. — Prowad´z mnie do waszego dowódcy, tylko migiem. Generał wybałuszył oczy z oburzenia, ale pow´sciagn ˛ ał ˛ j˛ezyk i podniósł klap˛e namiotu. — Sam si˛e o to prosiłe´s, człowieku — mruknał, ˛ patrzac ˛ na niego z góry. — Czy nie za mocno? — szepnał ˛ Eliar. — Po prostu wchodz˛e w rol˛e — wyja´snił mu Althalus. Gelta siedziała na prostym obozowym krze´sle i wyra´znie starała si˛e wyglada´ ˛ c jak królowa. Althalus skłonił si˛e niedbale. — Nazywam si˛e Trag i reprezentuj˛e jej wysoko´sc´ Andin˛e, ary˛e Osthosu. Jakie sa˛ wasze z˙ adania? ˛ — Macie otworzy´c bramy. — Najpierw przedyskutujemy warunki, pani — odparł, rzucajac ˛ jej wyniosłe spojrzenie. — Zrób, co ci ka˙ze˛ , to mo˙ze zachowasz głow˛e. Dopiero z bliska Althalus przekonał si˛e, jak bardzo była brzydka. W twarzy usianej gł˛ebokimi dołami po krostach były osadzone małe s´wi´nskie oczka, nad ustami czerniły si˛e bynajmniej nie s´ladowe wasiki, ˛ a wielki nochal wygladał ˛ na złamany w kilku miejscach. Obrazu dopełniały i´scie bycze bary i paskudny, st˛echły odór. — Pani — rzekł zimno Althalus — to nie jest pora ani miejsce na gro´zby. Tak si˛e składa, z˙ e macie nad nami nieznaczna˛ przewag˛e, dlatego te˙z moja arya kazała 400
mi pozna´c twoje warunki. — Nie ma z˙ adnych warunków, ty głupi gogusiu! Otwierajcie bramy albo zburz˛e miasto! — Spróbuj, pani, zachowa´c wła´sciwe proporcje. Je´sli zechcesz wyj´sc´ na chwil˛e na zewnatrz ˛ i spojrze´c na mury Osthosu, to si˛e przekonasz, z˙ e miasto si˛e utrzyma bez wzgl˛edu na to, czym b˛edziesz miota´c. Jednak˙ze dłu˙zsze obl˛ez˙ enie mogłoby by´c ucia˙ ˛zliwe dla mieszka´nców, dlatego pytam wprost: ile chcesz, z˙ eby stad ˛ odej´sc´ ? — Jeste´s bardzo bystry. . . i bardzo odwa˙zny, milordzie — zamruczała niemal jak kotka. — Nie prowokuj mnie jednak. Twoje miasto nie oprze si˛e moim wojskom. Jutro do południa zasiad˛ ˛ e w pałacu waszej aryi. Althalus utrzymał na twarzy wyraz znudzonej wy˙zszo´sci, chocia˙z miał ch˛ec´ zata´nczy´c na stole. Gelta bowiem zdradziła mu nieopatrznie dokładny czas sennej wizji Ghenda. — Na razie nie zostało to ustalone — odpowiedział wynio´sle. — Zbli˙za si˛e zima, a mury Osthosu na pewno wytrzymaja˛ do wiosny, ale do wiosny którego ˙ roku to jeszcze otwarta kwestia. Zeby jednak unikna´ ˛c niepotrzebnego rozlewu krwi, moja arya zgodziła si˛e skapitulowa´c i pozwoli´c ci pladrowa´ ˛ c Osthos przez jeden tydzie´n, nie dłu˙zej. W zamian za t˛e wspaniałomy´slna˛ ofert˛e odstapisz ˛ od obl˛ez˙ enia do jutrzejszego południa, aby obywatele mogli bez przeszkód opu´sci´c miasto. Gelcie twarz pociemniała, ale trze´zwo patrzacy ˛ Yakhag, który stał za zaimprowizowanym tronem, zacisnał ˛ jej na ramieniu opancerzona˛ dło´n i szepnał ˛ co´s do ucha. Królowa Nocy z poczatku ˛ skuliła si˛e pod jego chwytem, ale zaraz odzyskała kontenans i w jej oczach pojawił si˛e błysk chytro´sci. — Ludno´sc´ i tak by mi przeszkadzała — powiedziała szorstko. — Ale arya i jej dostojnicy pozostana˛ w pałacu i poddadza˛ mi si˛e do południa jutrzejszego dnia. — Całkiem rozsadna ˛ pro´sba — przyznał Althalus. ˙ — Zadna pro´sba — warkn˛eła Gelta. — To taka formuła grzeczno´sciowa. Twój akcent, pani, sugeruje ansuskie pochodzenie, a j˛ezyk, jakiego u˙zywa si˛e w Treborei, bardzo si˛e rozwinał ˛ w ciagu ˛ ostatnich kilku wieków. Przeka˙ze˛ aryi twoje z˙ adania ˛ i przed zachodem sło´nca wróc˛e z odpowiedzia.˛ Aha, jeszcze jedno: z˙ adnego palenia. Je´sli nie zgodzisz si˛e na to zastrze˙zenie, rozmowy natychmiast zostana˛ zerwane. — Po co miałabym pali´c co´s, co do mnie nale˙zy? — Dobre pytanie. Pobyt w pałacu aryi z pewno´scia˛ uznasz za nadzwyczaj przyjemny. Jest tam wiele udogodnie´n, do których mo˙ze nie przywykła´s. Szczególnie goraco ˛ polecam korzystanie z kapieli. ˛
401
Na wargach Yakhaga pojawił si˛e cie´n u´smiechu. Althalus zadr˙zał, ale zaraz wyzbył si˛e uczucia nagłego chłodu i raz jeszcze zło˙zył ukłon Królowej Nocy. — A zatem do jutra, pani — po˙zegnał si˛e i razem z Eliarem opu´scili namiot, zanim znaczenie ostatniej uwagi, która tak rozbawiła ponurego Yakhaga, dotarło do gospodyni. — Wymkn˛eło jej si˛e, Em! — oznajmił Althalus, kiedy razem z Eliarem wrócili do wie˙zy. — Chyba nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale Yakhag na pewno si˛e zorientował i to jedno zmroziło mi krew. Nie sadz˛ ˛ e, aby cokolwiek umkn˛eło jego uwagi. Tak czy owak triumf Gelty jest wyznaczony na jutro. — Damy rad˛e wszystko ustawi´c na miejscach? — spytała Khalora Dweia. — Eliar nie po´spi dzi´s długo, ale my´sl˛e, z˙ e b˛edziemy gotowi. — B˛edzie mi potrzebny na jakie´s pół godziny — powiedział Bheid. — Musz˛e przekaza´c wie´sc´ moim mordercom w Kanthonie. Dweia skin˛eła głowa.˛ — My za´s pewnie zechcemy odesła´c Smeugora i Tauriego z powrotem do fortu. Skoro Ghend chce nas wyr˛eczy´c w opiece nad nimi, ułatwimy mu zadanie. Leitho, czy dopatrzyła´s si˛e jakiego´s sensu w tym, co planuje Yakhag? — Zablokował mnie, Dweio. Nie wiem, w jaki sposób, ale teraz jest tak, jakby´smy byli martwi. — W pewnym sensie on sam jest martwy. Nie sadz˛ ˛ e, by´s zdołała przebi´c si˛e przez jego barier˛e. Jest jeszcze starszy ni˙z Ghend. — Gelta si˛e go boi — rzekł Eliar. — Widziałem to z jej twarzy, ilekro´c do niej mówił. — Oni wszyscy boja˛ si˛e Yakhaga, nawet Ghend — przyznała z powaga˛ Dweia. — Daeva trzyma tego potwora w Nahgharashu i traktuje jako rezerw˛e w nagłych sytuacjach. — Czy˙z nie napawa ci˛e duma,˛ z˙ e i tobie wyznaczono taka˛ rol˛e? — spytała figlarnie Leitha Andin˛e. — Bynajmniej — burkn˛eła arya i zwróciła si˛e do Dwei: — Kiedy powinnam kaza´c Dhakanowi, by wyłapał wszystkich szpiegów i sekciarzy w moim pałacu? — Jeszcze dzi´s wieczorem. Gdy ju˙z b˛eda˛ siedzieli pod kluczem w twoim lochu, sier˙zant Khalor sprowadzi posiłki, które zgarna˛ z˙ ołnierzy Gelty, gdy tylko ona przekroczy próg pałacu. ´ — Wszystko si˛e dobrze składa, co? — zawołał entuzjastycznie Gher. — Zli sobie my´sla,˛ z˙ e jutro do południa złapia˛ s´wiat za ogon, a to wszystko oka˙ze si˛e kubłem robali! — To najwy˙zsza nagroda za dobre oszustwo — powiedział Althalus. — Bo tu chodzi nie tyle o pieniadze ˛ czy majatek, ˛ ile o satysfakcj˛e, z˙ e si˛e przechytrzyło przeciwnika, i o to, jak on si˛e poczuje, kiedy wreszcie zrozumie, co mu zrobiłe´s. 402
Jutro o tej porze Ghend b˛edzie gryzł własna˛ watrob˛ ˛ e. — Jeste´s okropny, Althalusie — sykn˛eła Dweia. — Przyznaj szczerze, Em! Czy wizja Ghenda gryzacego ˛ własna˛ watrob˛ ˛ e nie działa na twoje serce niczym balsam? — To całkiem co innego — prychn˛eła. — Nie dra˙ ˛zyłabym dalej, Althalusie — poradziła mu Leitha. W nocy urzadzili ˛ co´s w rodzaju demonstracyjnej ewakuacji Osthosu. Długie kolumny cywilów z pochodniami wylewały si˛e przez południowa˛ bram˛e ku uciesze Gelty, a gdy ulice opustoszały, urz˛ednicy lorda Dhakana s´ciagn˛ ˛ eli chyłkiem do pałacu tych, których Leitha wskazała im jako agentów nieprzyjaciela. Dwie godziny przed s´witem Eliar z Khalorem wprowadzili do miasta łysego sier˙zanta Gebhela oraz sze´sc´ regimentów piechoty Gwetiego. — Co´s mi si˛e zdaje, Gebhelu, z˙ e wi˛ekszo´sc´ przeciwników rzuci bro´n na sam twój widok — powiedział Khalor. — Mo˙ze jednak znajdzie si˛e kilku zapale´nców. Ukarz ich przykładnie, to innym odechce si˛e podskakiwa´c. — Sam wiem, nie musisz mnie poucza´c — warknał ˛ Gebhel. — A co mam z nimi zrobi´c, jak ju˙z ich pobij˛e? — Nic mnie to nie obchodzi. B˛edziesz miał w r˛ekach około dziesi˛eciu tysi˛ecy je´nców. Mo˙ze ci si˛e poszcz˛es´ci w handlu niewolnikami. Gebhelowi rozbłysły oczy. — To jest my´sl! — Dwadzie´scia procent dla mnie. — Nie roz´smieszaj mnie. Najwy˙zej pi˛ec´ . — Pi˛etna´scie. — Wiedziałe´s z góry, z˙ e sko´nczy si˛e na dziesi˛eciu — zauwa˙zył Gebhel z rezygnacja.˛ — Po co zaczałe´ ˛ s od tak absurdalnej liczby? — Zawsze warto spróbowa´c — obruszył si˛e Khalor. — Id´z ju˙z sobie, Khalorze, musz˛e rozstawi´c ludzi na pozycjach. — Tylko upewnij si˛e, z˙ e ich nie wida´c, póki nie dam sygnału. — Mo˙ze ka˙zesz mi jeszcze przypilnowa´c, z˙ eby wło˙zyli buty, mój militarny geniuszu? — Ale´s ty napastliwy! — Wi˛ec przesta´n mnie ciagle ˛ poucza´c, jak mam wykonywa´c swoja˛ robot˛e! Kiedy wrócili z Althalusem do pałacu, Khalor jeszcze si˛e s´miał. — Lubi˛e go — wyznał. — Nigdy bym na to nie wpadł — mruknał ˛ Althalus. Dzie´n wstał pogodny i jasny. Jesie´n napełniła ju˙z s´wiat kolorami. 403
— Nie obgryzaj paznokci, Andino — upomniała Leitha przyjaciółk˛e. — Jestem troch˛e zdenerwowana. — Kochanie, Dweia nie pozwoli, z˙ eby co´s ci si˛e stało. — Nie tego si˛e obawiam. Mo˙ze powinny´smy jeszcze raz wszystko prze´cwiczy´c? — Przecie˙z odbyły´smy ju˙z kilkana´scie prób. Je´sli dotad ˛ nie zapami˛etała´s roli, to ju˙z nie zapami˛etasz. — Zawsze tak si˛e denerwuj˛e przed publicznym wystapieniem. ˛ Kiedy ju˙z zaczn˛e, zaraz si˛e uspokajam, ale to czekanie jest straszne. Sama zobacz. — Wycia˛ gn˛eła przed siebie dr˙zac ˛ a˛ r˛ek˛e. — Tak jest za ka˙zdym razem. — Na pewno pójdzie ci s´wietnie — pocieszała Leitha ary˛e, biorac ˛ jaw ramiona. Eliar wszedł do gabinetu Dhakana. — Rozpalaja˛ ju˙z ogniska — zameldował Althalusowi. — Jak tylko sko´ncza˛ s´niadanie, b˛eda˛ gotowi do drogi. — Mo˙ze, ale przypuszczam, z˙ e Gelta zechce ich jeszcze powstrzyma´c. Nog˛e na karku Andiny ma postawi´c w samo południe. Je´sli zrobi to wcze´sniej albo pó´zniej, wszystko si˛e rozpadnie. — Szkoda, z˙ e nie ma tu Emmy. — Ale˙z jest, Eliarze. Wprawdzie nie mo˙zemy jej zobaczy´c, ale jest. Ranek zdawał si˛e ciagn ˛ a´ ˛c w niesko´nczono´sc´ . Nagle — gdy do południa brakowało tylko dwóch godzin — z namiotu wynurzyła si˛e Królowa Nocy, wywrza˙ skujac ˛ rozkazy. Zołnierze rzucili si˛e do koni, wskoczyli na siodła i uformowali szyk. Wtedy wsiadła te˙z sama Gelta i najwyra´zniej na co´s czekała. Z jaskrawo ubarwionego namiotu wyszli Argan i pos˛epny Yakhag. Argan powiedział do Gelty kilka słów, po czym wywiazała ˛ si˛e krótka kłótnia. Dopiero kiedy Yakhag uderzył pi˛es´cia˛ w r˛ekawicy o swa˛ opancerzona˛ pier´s, tamci ucichli, nieco wystraszeni. Przemawiał do nich dłu˙zsza˛ chwil˛e z twarza˛ pozbawiona˛ wyrazu i pustymi oczami. Gelta raz jeszcze spróbowała si˛e sprzeciwi´c, ale Yakhag ponownie rabn ˛ ał ˛ pi˛es´cia˛ o pancerz. — Oto nowatorski sposób na zatykanie ludziom g˛eby — zauwa˙zył sier˙zant Khalor z uznaniem. — Musi z tym si˛e wiaza´ ˛ c jaka´s gro´zba. — Chyba tak — zgodził si˛e Althalus. — Emmy nie chce gada´c o Yakhagu, ale dwukrotnie widziałem, jak zgasił Gelt˛e. Ona naprawd˛e si˛e go boi. — Czemu ty, Eliar i Gher nazywacie twoja˛ z˙ on˛e Emmy? — Mał˙zonkowie nadaja˛ sobie czasem takie pieszczotliwe imiona — odpowiedział Althalus. — Po pewnym czasie Eliar i Gher te˙z zacz˛eli tak mówi´c. Miej oko
404
na Yakhaga, Khalorze. Ghend z Arganem co´s knuja,˛ ale klucz do zagadki stanowi Yakhag. Dzieje si˛e co´s, czego nie rozumiem, a to zawsze mnie wnerwia. Bramy Osthosu stały otworem, przez nikogo niestrze˙zone, co miało sugerowa´c nieprzyjacielowi, z˙ e miasto opustoszało. Gelta i Yakhag wjechali triumfalnie do s´rodka i zmierzali szeroka˛ aleja˛ do pałacu w asy´scie dwóch kantho´nskich regimentów. — Nie zostawiła przy bramie z˙ adnej stra˙zy! — wykrzyknał ˛ z niedowierzaniem Khalor. — Gelta to wsiowa dziewucha — wyja´snił mu Althalus. — Nie jest obeznana z miastami. Ale buty wło˙zyła. — Bardzo s´mieszne. Dotarłszy do pałacu, Królowa Nocy rzuciła kilka komend, po czym jej regimenty natychmiast otoczyły budynek. — A jakby tak wezwa´c Gebhela? — zaproponował Khalor. — Zaraz zrobiłby koniec z tymi wygłupami, zanim sprawy zaszłyby dalej. — Popsuliby´smy Andinie cały dzie´n, a ona szykuje si˛e na to od tygodni. — Słusznie. Ta dziewczyna ma ładny głos, ale wol˛e, z˙ eby nie krzyczała na mnie. Kiedy weszli do sali tronowej, Andina wła´snie ze wszystkich sił c´ wiczyła czołobitno´sc´ . — Czy ona lekko nie przesadza? — szepnał ˛ Khalor. — Widownia nie jest specjalnie wyrafinowana — zauwa˙zył Althalus. — Teraz, sier˙zancie, słuchaj uwa˙znie. Andina zaraz ukl˛eknie przed Gelta i to b˛edzie dla ciebie sygnał rozpocz˛ecia balu. W chwili gdy kolana Andiny dotkna˛ podłogi, oddziały Gebhela maja˛ uderzy´c na kordon wokół pałacu, ci za´s, którzy siedza˛ w ukryciu, rzuca˛ si˛e na ochroniarzy Gelty. Usłyszysz kilka dziwnych odgłosów, ale nie zwracaj na nie uwagi. — Twoja z˙ ona ju˙z mi to wyja´sniła. — Naprawd˛e? Nic o tym nie wspomniała. — Mo˙ze próbuje ci˛e zaskoczy´c. Wiem, gdzie mam by´c i co robi´c, wi˛ec id´z dalej i pozwól, z˙ e zajm˛e si˛e wszystkim tutaj. Althalus poszedł w głab ˛ sali, burczac ˛ co´s pod nosem. Mógł to by´c czysty — cho´c mało prawdopodobny — przypadek, z˙ e znajomy skowyt rozległ si˛e w pałacowych komnatach akurat w momencie, gdy Althalus wkroczył do sali tronowej, i zaledwie chwil˛e po tym, jak Królowa Nocy stan˛eła w progu z Arganem i pustookim Yakhagiem za plecami. — Co za dziwka plugawi mój tron? — warkn˛eła. — Ja. . . ja jestem Andina, arya Osthosu.
405
— Zaku´c t˛e dziewuch˛e w ła´ncuchy! I niech tego dokona jej własna słu˙zba, aby ci, którzy sa˛ mi wierni, nie musieli si˛e kala´c, dotykajac ˛ takiego s´cierwa! — Lordzie Tragu, czy podejmiesz si˛e tego zaszczytu? — zwrócił si˛e do Althalusa nieco ubawiony Argan. — Jak sobie z˙ yczysz, wielebny — odrzekł z lekkim ukłonem Althalus. Co´s tu było nie w porzadku. ˛ W oryginalnym s´nie nie wyst˛epował ani Argan, ani Yakhag. . . Mimo to Althalus podszedł szybko do tronu. Andina była dobrze przygotowana, ale. . . Trzymaj buzi˛e na kłódk˛e i wbij oczy w ziemi˛e — doradził milczaco ˛ Andinie. — Gelta próbuje ci˛e sprowokowa´c do jakiej´s awantury. Zabij˛e ja! ˛ — usłyszał w odpowiedzi. Althalus rozsadnie ˛ zasłonił komplet kajdanków, identycznych z tymi, które widzieli we s´nie, i szybko zatrzasnał ˛ je na przegubach i kostkach Andiny. Nie kr˛ec´ si˛e! — upomniał ja˛ milczaco. ˛ — Nie sa˛ zamkni˛ete na klucz. Potem złapał ja˛ brutalnie za rami˛e i s´ciagn ˛ ał ˛ z tronu. — Twoje usługi nie pozostana˛ bez nagrody, lordzie Tragu - rzekła Gelta uroczy´scie. — Dorad´z te˙z innym tu obecnym, z˙ e uległo´sc´ wobec mnie jest s´cie˙zka˛ do z˙ ycia. — Stanie si˛e wedle twej woli, Królowo Nocy — odpowiedział z niskim ukłonem Althalus. Wycie nasiliło si˛e tak, z˙ e niemal mury si˛e zatrz˛esły. Wtedy Gelta, Królowa Nocy, z ponura˛ satysfakcja˛ wstapiła ˛ na podium i zasiadła na złotym tronie Osthosu, przybierajac ˛ imperatorska˛ poz˛e. — Teraz ukl˛ekniesz przede mna˛ i poddasz si˛e mej woli, o kruche dzieci˛e. A je´sli twa uległo´sc´ mnie zadowoli, mo˙ze zachowam ci˛e przy z˙ yciu. Althalus ponownie chwycił Andin˛e za rami˛e i wepchnał ˛ ja˛ na podium. Wiesz, co masz robi´c — szepnał. ˛ — Wykonaj to. Andina opadła na kolana. — Postap ˛ ze mna˛ wedle twej woli, o pot˛ez˙ na królowo — odezwała si˛e dr˙za˛ cym głosem. — Ale błagam ci˛e na wszystko, oszcz˛ed´z moje ukochane miasto! Mów dalej! Ka˙zde twoje słowo zakłóca oryginalna˛ wersj˛e Ghenda. — Lito´sci, straszliwa królowo! — głos Andiny wzniósł si˛e ponad inny d´zwi˛ek, który zaczał ˛ przebija´c si˛e przez skowyt, zwykle towarzyszacy ˛ wizjom Ghenda. Althalus spojrzał ostro na Eliara stojacego ˛ wraz z Bheidem i Salkanem w´sród przera˙zonych dworzan. Młody Arumczyk miał na twarzy zaci˛ety wyraz i trzymał r˛ek˛e na wyciagni˛ ˛ etym do połowy No˙zu. Dweia najwyra´zniej przekazała innym jakie´s wkazówki, ale jakby zapomniała o Althalusie. — Na twarz! — rozkazała Gelta kl˛eczacej ˛ Andinie. — Padnij przede mna˛ na twarz, z˙ ebym wiedziała, i˙z twoja uległo´sc´ jest absolutna! Nagle z zewnatrz ˛ pałacu zacz˛eły dobiega´c jakie´s stłumione krzyki, zagłuszane
406
nieustannym skowytem i pie´snia˛ No˙za. Widocznie sier˙zant Gebheł przybył zgodnie z planem. W głowie Althalusa rozległ si˛e przera´zliwy głos Leithy. Althalusie! Oni sa˛ realni! To nie jest z˙ adna iluzja! Co nie jest iluzja? ˛ To wojsko za murami! Jest prawdziwe! Tysiace ˛ z˙ ołnierzy maszeruje prosto na bramy! Althalus sklał ˛ si˛e w duchu za nieuwag˛e. Przecie˙z Ghend miał własne drzwi i własnego od´zwiernego. Yakhag tak˙ze odgrywał tu jaka´ ˛s rol˛e, ale teraz wypadki nabrały takiego tempa, z˙ e nie było czasu, by si˛e tym martwi´c. Wizja Ghenda rozkr˛eciła si˛e ju˙z na dobre. Płaczac ˛ gorzko, arya Andina pochyliła twarz a˙z do kamiennej posadzki, a skowyt w tym momencie wzniósł si˛e do przera´zliwego pisku. I wezbrało szcz˛es´ciem serce Gelty, a smak zwyci˛estwa na jej j˛ezyku był słodki, bardzo słodki. I postawiła swa˛ ci˛ez˙ ko obuta˛ stop˛e na delikatnym karku Andiny, oznajmiajac ˛ w radosnym triumfie: — Wszystko, co było twoje, jest teraz moje. Zaprawd˛e, Andino, nawet twoje z˙ ycie i twoja krew. Echo triumfalnego okrzyku Królowej Nocy rozeszło si˛e po marmurowym pałacu upadłej aryi Osthosu. W tym momencie powinni wkroczy´c z˙ ołnierze Khalora i usuna´ ˛c Gelt˛e z tronu, ale Nekwerosi w czarnych zbrojach nadal stali we wszystkich drzwiach sali tronowej, a odgłosy dobiegajace ˛ z korytarzy s´wiadczyły, z˙ e siły sier˙zanta napotkały niespodziewany opór. Co si˛e dzieje? — milczacy ˛ głos Bheida a˙z s´widrował mózg Althalusa. — Czemu nieprzyjaciel nadal pilnuje drzwi? To Yakhag! Wykorzystał chwil˛e naszej nieuwagi i przemycił do Osthosu cała˛ armi˛e! Skowyt przeszedł w triumfalne wycie, natomiast pie´sn´ No˙za osłabła. — Ale ci˛e przyłapałem, stary! — rzekł Argan do Althalusa, nie kryjac ˛ rados´ci. — Wiesz, powiniene´s bardziej uwa˙za´c. Byłby´s godnym przeciwnikiem Ghenda, lecz straciłe´s klas˛e, wyst˛epujac ˛ przeciwko mnie. — Nast˛epnie zwrócił si˛e do Bheida: — No có˙z, bracie, spotkali´smy si˛e w ko´ncu. Bardzo mi miło, z˙ e wylazłe´s z ukrycia. Zaoszcz˛edziłe´s mi mnóstwo czasu i fatygi; przynajmniej nie musz˛e ju˙z na ciebie polowa´c. To naprawd˛e wstyd, z˙ e nie znale´zli´smy czasu na pogaw˛edk˛e, ale ostatnio byłem okropnie zaj˛ety. — Spojrzał na swego opancerzonego kompana. — Yakhagu, bad´ ˛ z fajnym kumplem i zabij za mnie tego kapłana, dobra? Yakhag skinał ˛ oboj˛etnie głowa˛ i ruszył na Bheida z podniesionym mieczem. Wtem Salkan wyszarpnał ˛ Eliarowi miecz z pochwy i zastawił swego nauczyciela własnym ciałem. 407
— Po moim trupie! — wrzasnał, ˛ wymachujac ˛ mieczem. Yakhag wzruszył ramionami i lekko stuknał ˛ swym mieczem bro´n przeciwnika, odsuwajac ˛ ja˛ na bok. Nast˛epnie przebił Salkana na wylot. Pasterz zgiał ˛ si˛e wpół, a miecz Eliara poleciał s´lizgiem przez cała˛ podłog˛e a˙z na drugi koniec sali tronowej. — Z drogi, Bheidzie! — wrzasnał ˛ Eliar, kiedy obaj rzucili si˛e w pogo´n. Bheid jednak zda˙ ˛zył ju˙z dopa´sc´ broni przyjaciela. Odpychajac ˛ Eliara, rzucił si˛e na Yakhaga, który daremnie starał si˛e wyciagn ˛ a´ ˛c swój miecz z bezwładnego ciała Salkana. Althalus natychmiast si˛e zorientował, z˙ e Bheid prawdopodobnie nigdy przedtem nie miał miecza w r˛eku. Machał nim jak toporem i trzymajac ˛ r˛ekoje´sc´ oburacz, ˛ rabał ˛ Yakhaga po hełmie. Jednak˙ze trzeci cios wyrzucił przyłbic˛e w powietrze i Yakhag podniósł obie r˛ece, osłaniajac ˛ głow˛e. — Przebij go, Bheidzie! — krzyknał ˛ Eliar. — Przebij! Bheid niezgrabnie odwrócił chwyt i uderzył czubkiem ostrza w napier´snik Yakhaga. Miecz zagł˛ebił si˛e tylko troch˛e, ale Bheid kr˛ecił nim w obie strony, bardziej zgrzytajac, ˛ ni˙z tnac, ˛ a˙z wreszcie udało mu si˛e poszerzy´c otwór. Wtedy gwałtownie pchnał, ˛ całym ci˛ez˙ arem napierajac ˛ na r˛ekoje´sc´ . Kiedy ponowił cios, z ust przeciwnika trysn˛eła jasnoczerwona krew. Yakhag krzyknał ˛ i desperackim ruchem złapał za ostrze, które Bheid metodycznie pchał w jego ciało. Twarz kapłana wykrzywiła si˛e nienawi´scia.˛ Zadał kolejne pchni˛ecie. Yakhag wrzasnał ˛ i r˛ece odpadły mu od ostrza. Bheid naparł ostatni raz. Althalus wyra´znie słyszał zgrzyt stali o tylna˛ cz˛es´c´ pancerza. Przez ułamek sekundy widział w oczach Yakhaga co´s na kształt uznania. Potem potwór w czarnej zbroi padł obok nieruchomego ciała Salkana. Bheid przez dłu˙zsza˛ chwil˛e patrzył z przera˙zeniem na m˛ez˙ czyzn˛e, którego dopiero co zabił, i na chłopca, który oddał z˙ ycie za swego nauczyciela. Potem zapłakał, szlochajac ˛ gło´sno jak skrzywdzone dziecko. Znów rozległ si˛e dziwny trzask. Z nico´sci wynurzył si˛e Khnom, chwycił Argana za rami˛e i przeciagn ˛ ał ˛ go przez drzwi, zza których buchały płomienie. Nagle przej´scie znikn˛eło. Sprzed drzwi sali tronowej poznikali te˙z wszyscy nekweroscy stra˙znicy w czarnych zbrojach. — Zabieraj nog˛e z mojego karku, ty s´mierdzaca ˛ wied´zmo! — rozległ si˛e wysoki głos Andiny. Jednocze´snie osłabł dziki skowyt, a pie´sn´ No˙za wzniosła si˛e pod sufit. Gelta wybałuszyła oczy ze zdumienia, si˛egn˛eła do r˛ekoje´sci miecza. — Odradzam, pani — rzekł sier˙zant Khalor. — W tej chwili dziesi˛ec´ strzał celuje prosto w twoje serce. Jeden nierozwa˙zny ruch i jeste´s mi˛esem. Gelta zastygła w bezruchu.
408
— Precz z mojego tronu! — zakomenderowała Andina, uwalniajac ˛ si˛e z kajdan. Królowa Nocy patrzyła na nia˛ z niedowierzaniem. — To nie mogło si˛e zdarzy´c! — wykrzykn˛eła. — Ale si˛e zdarzyło! Dalej, bo ci pomog˛e toporem! — Mam za soba˛ wojsko! Zburz˛e całe miasto! — Czy˙zby´s nie zauwa˙zyła? — spytał Althalus. — Twoje wojsko znikn˛eło wraz ze s´miercia˛ Yakhaga. Została´s sama, Gelto. — Zaku´c t˛e s´mierdzac ˛ a˛ krow˛e w kajdany! — rozkazała Andina. — I do lochu z nia! ˛ Stra˙z pałacowa otoczyła wyrywajac ˛ a˛ si˛e Królowa˛ Nocy, a Althalus osobi´scie skuł jej r˛ece i nogi kajdankami. Stra˙znicy powlekli Gelt˛e do drzwi, ale pie´sn´ No˙za nie milkła. — Jeszcze chwileczk˛e — poprosił Eliar, wyciagaj ˛ ac ˛ miecz z ciała Yakhaga. — Musz˛e jej co´s pokaza´c. — Schował miecz i wyciagn ˛ ał ˛ Nó˙z. — Powinna´s to zobaczy´c, zanim ci˛e wyprowadza˛ — rzekł lodowatym tonem i podsunał ˛ Gelcie ostrze No˙za pod oczy. Królowa Nocy wydała wrzask bólu, daremnie próbujac ˛ osłoni´c oczy skutymi r˛ekami. Cofn˛eła si˛e do drzwi, które nagle si˛e otworzyły. Jeszcze krok i znikn˛eła. — Co´s ty zrobił!? — spytała Andina głosem, od którego zadr˙zały szyby. — Emmy mi kazała — tłumaczył si˛e Eliar. — To nie moja wina. — Chciałam zamkna´ ˛c to krówsko w lochu! — Kochanie — odezwała si˛e Leitha. — Emmy wła´snie zw˛edziła ci słomiank˛e. Teraz b˛edziesz musiała wyciera´c buty o co´s innego. — Gdzie ona jest, Eliarze? Czemu drzwi ja˛ zabrały? — Jest teraz w Domu. Emmy przygotowała jej specjalny pokój. Bardzo przyjemny. . . ale bez drzwi. Emmy mówiła, z˙ e Gelta ju˙z kilka razy uciekała z wi˛ezienia. Tym razem jej si˛e nie uda. — Jak długo Emmy chce ja˛ tam trzyma´c? — Nie powiedziała. Ale na twarzy miała wypisane „na zawsze”. — Na zawsze? — powtórzyła Andina ze zgroza.˛ — Co najmniej na zawsze. A mo˙ze nieco dłu˙zej. W sali tronowej zaległa cisza przerywana tylko rozpaczliwym łkaniem Bheida.
´ VI CZE˛S´ C LEITHA
ROZDZIAŁ 35 ˙ — Zadnych szans, Althalusie — oznajmił ponuro sier˙zant Khalor. — Nie z˙ yje. Sier˙zant ma racj˛e — zamruczała Dweia. — Stracili´smy Salkana. I nic nie da si˛e zrobi´c? Niestety, nie. Althalus zaklał. ˛ — Wyra˙zasz moje uczucia — rzekł Khalor. — Naprawd˛e lubiłem tego chłopaka, zreszta˛ wszyscy´smy go lubili. — Bheid jako´s dziwnie to przyjał. ˛ Nie mog˛e go rozszyfrowa´c. — A jednak postapił ˛ wła´sciwie. — Khalor tracił ˛ noga˛ opancerzone ciało Yakhaga. — Wła´sciwie co to za facet? — Nie jestem pewien — przyznał Althalus. — Zdaje si˛e, z˙ e to kto´s z zewnatrz, ˛ kto słuchał tylko Argana. Nawet Ghend nie miał nad nim władzy. Zreszta˛ działo si˛e tu co´s dziwnego i nie wszystko rozumiem. — W ka˙zdym razie wygrali´smy i tylko to si˛e liczy. — Nagle Khalor zmarszczył brwi. — My´slałem, z˙ e kapłanom nie wolno zabija´c. — Nie znam si˛e na prawie ko´scielnym, ale kiedy Yakhag zabił Salkana, bratu Bheidowi jakby odebrało rozum. — To si˛e zdarza — przyznał Khalor, wzruszajac ˛ ramionami. — Dobrze by było, gdyby´s miał go przez jaki´s czas na oku. Nie jest Arumczykiem i brak mu do´swiadczenia. Arumczyk nie przejmuje si˛e tak, gdy musi zabi´c wroga, natomiast kapłan. . . i to z nizinnego kraju. . . Na pewno rozumiesz, o co chodzi. — Nie musisz mi wbija´c do głowy takich rzeczy — obruszył si˛e Althalus. — Zreszta˛ on wcale nie jest taki załamany. — I wła´snie o tym mówi˛e, Althalusie. Bheid powinien by´c załamany. Stracił bliskiego przyjaciela, a potem złamał surowy zakaz. Niepokoi mnie ta oboj˛etno´sc´ na jego twarzy. Uwa˙zam, z˙ e przez jaki´s czas nie powinien zbli˙za´c si˛e do z˙ adnego ostrego narz˛edzia. — Nie zrobiłby czego´s takiego — oburzył si˛e Althalus. — W normalnym stanie umysłu nie. Ale teraz nie jest przy zdrowych zmysłach.
411
— B˛ed˛e na niego uwa˙zał — obiecał Althalus. — Na razie usu´nmy te dwa ciała z jego oczu. Potem mo˙ze Eliar zabierze go do Domu i przeka˙ze Emmy. — Tak b˛edzie najlepiej — zgodził si˛e Khalor. — To zajmie troch˛e czasu, moja aryo — mówił znu˙zonym głosem lord Dhakan, kiedy dwa dni pó´zniej zebrali si˛e wszyscy w sali tronowej. — Nie wyja´snilis´my zbyt wiele naszym dworzanom, zanim ta barbarzy´nska kobieta wtargn˛eła do Osthosu. — Owszem — przyznała Andina z wysoko´sci swego tronu. — A to dlatego, z˙ e w pałacu a˙z si˛e roi od szpiegów. — Teraz ju˙z nie — mrukn˛eła Leitha. — Niestety, to tak˙ze przyczyniło si˛e do wybuchu paniki — dowodził Dhakan. — Jestem pewien, z˙ e oni wszyscy byli opłacani przez wroga, ale wtracanie ˛ lokajów i chłopców stajennych do lochu na równi z wysokimi dygnitarzami nadaje całej procedurze posmak arbitralnego kaprysu. Zreszta˛ kilku z tych aresztowa´n nie da si˛e wytłumaczy´c w racjonalny sposób. — Dhakan przesunał ˛ r˛eka˛ po wymizerowanej twarzy i westchnał ˛ gł˛eboko. — Oczywi´scie Leitha na pewno prawidłowo zidentyfikowała agentów, ale taki argument nie utrzyma si˛e w z˙ adnym sadzie. ˛ — Jeste´s wyczerpany, prawda, Dhakanie? — powiedziała współczujaco ˛ Andina. — Rzeczywi´scie troch˛e si˛e zm˛eczyłem. Ostatnio było tu goraco. ˛ — Wi˛ec id´z co´s zje´sc´ , a potem si˛e połó˙z. — Jest jeszcze sporo spraw do załatwienia. — Poczekaja.˛ Id´z do łó˙zka, Dhakanie. — Ale. . . Andina wyprostowała si˛e na tronie. — Do sypialni! W tej chwili! — rozkazała, wskazujac ˛ drzwi. — Dobrze, mamusiu — ustapił ˛ szambelan, u´smiechajac ˛ si˛e lekko, po czym powlókł si˛e do drzwi. — Kocham tego staruszka — mrukn˛eła z czuło´scia˛ Andina. — Nigdy bym si˛e nie domy´sliła — zauwa˙zyła ironicznie Leitha. W tym momencie do sali wszedł Eliar z Gherem. — W Pomie ju˙z wszystko sko´nczone — oznajmił. — Twengor przep˛edził nieprzyjacielskie siły z miasta, a potem przejechali si˛e po nich Kreuter i Dreigon. — Gdzie jest Khalor? — spytał Althalus. — Przykleił si˛e do tamtego okna — rzekł Gher. — Chyba nawet ko´nmi nie da si˛e stamtad ˛ odciagn ˛ a´ ˛c. — Kazał mi zaraz wraca´c — dodał Eliar. — Na wypadek gdyby potrzebował drzwi. Mam ci powiedzie´c, z˙ e Twengor idzie tu po zapłat˛e. Sier˙zant uwa˙za, z˙ e kiedy Kreuter z Dreigonem zako´ncza˛ sprawy w Kadonie i Maworze, powinni´smy zwoła´c narad˛e. — Mo˙ze to niezły pomysł — zgodził si˛e Althalus. — A co z Bheidem? 412
— On teraz przewa˙znie s´pi — odrzekł Gher. — Emmy mówi, z˙ e to najlepszy sposób na uspokojenie. — Ale nic mu nie b˛edzie, prawda? — zaniepokoiła si˛e Leitha. — Troch˛e dziwnie si˛e zachowuje, kiedy Emmy pozwala mu si˛e obudzi´c. Mówi o rzeczach, których nie rozumiem. Emmy zach˛eca go do tego przy posiłkach i on tak mówi i mówi, a potem znowu zasypia. Nie martw si˛e, Leitho, Emmy nie zostawi Bheida w tym stanie, cho´cby miała rozło˙zy´c go na kawałki i poskłada´c na nowo. Leitha a˙z si˛e zatrz˛esła. — Co za makabryczny pomysł! — Przecie˙z znasz nasza˛ Emmy — przypomniał jej Gher. Mieszka´ncy, którzy uciekli z miasta przed wej´sciem Gelty, zacz˛eli napływa´c ˙ z powrotem. Zycie w Osthosie niemal wróciło do normy, kiedy u bram stanał ˛ wódz Twengor w towarzystwie diuka Bherdora. Althalus z pewnym zaskoczeniem zauwa˙zył, z˙ e Twengor nadal stroni od mocnego piwa. — Gdzie jest Khalor? — spytał brodacz, kiedy rozliczył si˛e ju˙z z Althalusem. — Wyjechał. . . w interesach — odparł enigmatycznie Althalus. — Zrobił si˛e bardzo ruchliwy. — Ma na głowie do´sc´ du˙za˛ wojn˛e. — Wła´snie o tym chciałem z nim pogada´c. Gło´sno rozpowiadał, z˙ e chce wprowadzi´c w Kanthonie co´s w rodzaju stabilizacji, kiedy ju˙z natłuczemy ich armi˛e. A poniewa˙z i tak mam tamt˛edy wraca´c do domu, pomy´slałem, z˙ e warto by porozmawia´c. — To nigdy nie zawadzi. Widz˛e, z˙ e przywiozłe´s diuka Bherdora. Twengor pokiwał głowa.˛ — Dobry z niego chłopak, ale taki naiwny, z˙ e kupcy wcia˙ ˛z robia˛ go w konia z podatkami. Teraz, kiedy Poma le˙zy w gruzach, b˛edzie musiał zaczyna´c wszystko od nowa. Poradziłem mu, z˙ eby na razie niektóre rozkazy wydawał z Osthosu, kupcy łatwiej je przełkna.˛ Je´sli chce odbudowa´c miasto, b˛edzie potrzebował pieni˛edzy, a to oznacza podatki. Bherdorowi zale˙zy, aby mieszka´ncy Pomy go lubili, wi˛ec gdybym go tam zostawił, kupcy by go opadli jak stado wilków. Powinien nauczy´c si˛e stanowczo´sci, a Osthos to najlepsze miejsce do takiej praktyki. — Zmieniłe´s si˛e, wodzu Twengorze. — Bo jestem trze´zwy, tak? — To mo˙ze si˛e z tym wiaza´ ˛ c. — Bardzo mi przykro z powodu tego rudego pasterza. Moi wektijscy chłopcy ogromnie si˛e zmartwili. Czy kto´s co´s zdziałał w tej sprawie? — Brat Bheid ju˙z si˛e tym zajał. ˛ — Ja nie mówi˛e o pogrzebie, Althalusie! 413
— Ja tak˙ze. Zabójc˛e Salkana Bheid przebił na wylot mieczem. — Kapłan?! — wykrzyknał ˛ z niedowierzaniem Twengor. — My´slałem, z˙ e im nie wolno zabija´c. — To była wyjatkowa ˛ sytuacja. — Nigdy nie zrozumiem tych z nizin. Kiedy jesienne chłody ogołociły drzewa z li´sci, wrogie wojska zostały ostatecznie przep˛edzone z ziem nale˙zacych ˛ do Andiny. Diukowie wraz z wodzami arumskich klanów zebrali si˛e w Osthosie, by zastanowi´c si˛e nad dalszymi działaniami. — Najgorsza sytuacja panuje na odcinku dostaw z˙ ywno´sci — zauwa˙zył diuk Nitral pewnego ponurego dnia, kiedy siedzieli w sali konferencyjnej. — Palenie pól w Treborei miało sens, kiedy trwała inwazja, ale teraz, gdy zima za pasem, inaczej si˛e o tym my´sli. — Mo˙ze znajd˛e jakie´s wyj´scie — powiedział diuk Olkar z Kadonu. — Mam kontakty z paroma kupcami zbo˙zowymi z Maghu. Na pewno podbija˛ troch˛e ceny, ale w Perquaine jest mnóstwo pszenicy. — Najpierw trzeba nakarmi´c wie´s — oznajmiła Andina. — Nie pozwol˛e zagłodzi´c moich dzieci. — Jakich dzieci? — zdziwił si˛e Eliar. — Emmy z nia˛ rozmawiała — szepnał ˛ mu Gher. — Wiesz, jaka ona jest w tych sprawach. — Ogołocisz skarbiec, aryo — ostrzegł ja˛ lord Dhakan. — Trudno. To gardłowa sprawa. — Oto przemówiła matka Treborei — powiedziała uroczystym tonem Leitha. — Szanujcie jej słowa, bo pójdziecie spa´c bez kolacji. — Leitho, to nie jest s´mieszne — obruszyła si˛e Andina. — Mnie tam si˛e podoba — odezwał si˛e Gher, patrzac ˛ z bezczelnym u´smiechem na ary˛e. — W Perquaine jest teraz chaos — ostrzegł diuk Nitral Olkara. — Wi˛ekszo´sc´ naje´zd´zców na zachód od rzeki Osthos uciekła przed obl˛ez˙ eniem Maworu wła´snie do Perquaine, poza tym trwaja˛ tam jakie´s zamieszki na tle religijnym. — Naprawd˛e kłóca˛ si˛e o religi˛e? — zdumiał si˛e Twengor. — Czy to nie tak samo, jakby spierali si˛e o pogod˛e? — Perquai´nczykom czasem odbija — zauwa˙zył Nitral. — Je´sli kto´s tylko siedzi z uchem przy ziemi i słucha, jak zbo˙ze ro´snie, to ma za du˙zo czasu na rozmys´lania. — Kupcy zbo˙zowi w Maghu czcza˛ pieniadze ˛ — rzekł Olkar. — Ja mówi˛e tym samym j˛ezykiem, wi˛ec si˛e dogadujemy.
414
— My´sl˛e, z˙ e sytuacja zmierza do ograniczenia racji z˙ ywno´sciowych — odezwał si˛e Khalor. — Wiem, z˙ e to przeczy wszystkiemu, czego nas uczono, ale najlepiej b˛edzie, je´sli natychmiast osiodłamy konie i ruszymy na Kanthon. — Wojna w zimie? — skrzywił si˛e Koleika. — To niedobra pora. — Nie zanosi si˛e tam na wielka˛ wojn˛e, Koleiko — rzekł pojednawczo Twengor. — Po starciu z Kreuterem i Dreigonem wszyscy ich najemnicy pouciekali, a samego arya znaleziono w zeszłym tygodniu martwego we własnym łó˙zku. Tak naprawd˛e musimy tylko w drodze do domu zboczy´c do Kanthonu i poprosi´c mieszka´nców, by si˛e poddali. Raczej nie powinni z nami dyskutowa´c, prawda? — Twengor ma racj˛e, panowie — poparł go wódz Albron. — Wyno´smy si˛e z tego kraju jak najszybciej. — U´smiechnał ˛ si˛e lekko. — Na pewno matka Treborei b˛edzie strasznie za nami t˛eskni´c, ale gdyby´smy zacz˛eli pladrowa´ ˛ c jej spi˙zarni˛e, mogłaby si˛e zdenerwowa´c. Astarell, która siedziała obok Albrona, szturchn˛eła go nagle łokciem. — Co powiesz? — spytał wódz, u´smiechajac ˛ si˛e czule. — Zapytaj stryja. No ju˙z! — Kochanie, to nie jest odpowiedni moment. — Zrób to, Albronie, bo inaczej zapomnisz. — A nie lepiej na osobno´sci? — Chcesz to trzyma´c w sekrecie? — No. . . nie, ale. . . — Mów! — Dobrze, kochanie. — Albron odchrzakn ˛ ał ˛ i zaczał ˛ uroczystym tonem: — Wodzu Kreuterze. . . — Słucham ci˛e, wodzu Albronie. Co mog˛e dla ciebie zrobi´c? — odpowiedział jasnowłosy Plakandczyk, na którego ustach pojawił si˛e lekki u´smieszek. — To powa˙zna sprawa, stryju — fukn˛eła Astarell. — Przepraszam ci˛e, moja droga. Rozumiem, wodzu Albronie, z˙ e chcesz mnie o co´s prosi´c? — Pot˛ez˙ ny wodzu, prosz˛e, by´s uczynił mi zaszczyt i oddał za z˙ on˛e twa˛ bratanic˛e Astarell. — Co za zabawny pomysł! I przez tysiac ˛ lat bym na to nie wpadł! — Przesta´n, stryju! — Tylko z˙ artowałem, moje dziecko — u´smiechnał ˛ si˛e Kreuter szeroko. — A co ty sama o tym sadzisz? ˛ Mogła´s gorzej trafi´c, rozumiesz. Wprawdzie wódz Albron nie zna si˛e zbyt dobrze na koniach, ale jest całkiem niezły. — Ach — bakn˛ ˛ eła z psotna˛ minka˛ Astarell — chyba si˛e nada. — Jak mo˙zesz, Astarell! — wykrzyknał ˛ Albron. — No dobrze — uciał ˛ Kreuter. — Skoro naprawd˛e chcesz, to cała przyjemno´sc´ po mojej stronie. Wodzu Albronie, niniejszym ogłaszam, z˙ e zezwalam ci na po´slubienie mojej bratanicy. Wszyscy zadowoleni? 415
— My´sl˛e, z˙ e tysiac ˛ koni. . . — rzekła z wahaniem Astarell. — Co prosz˛e? Chyba si˛e przesłyszałem. . . — Mój posag, stryju. Tysiac ˛ koni b˛edzie w sam raz. . . no i s´lubna suknia, oczywi´scie. — Tysiac?! ˛ — zdenerwował si˛e Kreuter. — Straciła´s rozum? — Przecie˙z kochasz mnie, stryju, prawda? Nie chcesz si˛e tylko mnie pozby´c? — Jasne, z˙ e ci˛e kocham, Astarell, ale tysiac ˛ koni? — Przynajmniej wszyscy w Plakandzie dowiedza˛ si˛e, jak mnie cenisz, drogi stryju. — Ty ja˛ podpu´sciłe´s? — spytał Kreuter Albrona. — Pierwszy raz o tym słysz˛e — odrzekł młody wódz, patrzac ˛ w osłupieniu na narzeczona.˛ — Co ja, u licha, poczn˛e z tysiacem ˛ koni? — Nic mnie to nie obchodzi, Albronie. Ta liczba daje mi poczucie warto´sci. Nie jestem z˙ ebraczka.˛ Albron i Kreuter wymienili bezradne spojrzenia. — Zgoda, Astarell — powiedzieli niemal idealnym unisono. Kiedy grupa szlachetnie urodzonych je´zd´zców wyjechała z Osthosu, poda˙ ˛za´ jac ˛ na północ, nad srodkowa˛ Treborea˛ panowała ju˙z zima. Bure chmury sun˛eły nad spustoszonym krajem, niosac ˛ z soba˛ chłód i smutek. Podró˙zni zatrzymali si˛e na krótko w Maworze, potem okra˙ ˛zyli jezioro, zmierzajac ˛ do Kadonu. — Zostawi˛e ci˛e tu, aryo — powiedział diuk Olkar. — Wycisn˛e, co si˛e da z kupców zbo˙zowych w Maghu, ale i tak z pewno´scia˛ obedra˛ mnie ze skóry. — Nic na to nie poradzimy — westchn˛eła Andina. — Musz˛e mie´c chleb dla mojego ludu. — Chyba oboje co´s przeoczyli´scie — odezwał si˛e Althalus. — Przecie˙z w Kanthonie sa˛ spichlerze, natomiast nie ma wojny. . . jak dotad. ˛ Kiedy opanujemy miasto, spichlerze stana˛ si˛e nasza˛ własno´scia.˛ Mo˙ze diuk Olkar powinien wspomnie´c o tym podczas negocjacji z pijawkami z Maghu. Nie rzucałbym natomiast pochopnie słowami „kryzys” czy „głód”, lepiej spróbowa´c takich jak „kontyngent” czy „mo˙zliwe braki”. — Musisz mie´c do´swiadczenie w takich sprawach, lordzie Althalusie — domy´slił si˛e Olkar. — Przypadkiem udało mi si˛e kilka skomplikowanych sztuczek — przyznał skromnie Althalus. — Ale w gruncie rzeczy nie ma wielkiej ró˙znicy mi˛edzy tym, co robi wasza miło´sc´ , a moja˛ profesja,˛ prawda? Olkar u´smiechnał ˛ si˛e niespodziewanie. — To sekret, milordzie.
416
´ Swietnie sobie poradzi, Andino — zapewnił Althalus ary˛e. Potem znów zwrócił si˛e do Olkara: — Mo˙ze wasza miło´sc´ zechce przeciagn ˛ a´ ˛c troch˛e negocjacje. Kiedy we´zmiemy Kanthon, sprawdz˛e zawarto´sc´ spichlerzy i dołacz˛ ˛ e do ciebie w Maghu. Lepiej wiedzie´c, na czym naprawd˛e stoimy, nim zaczniemy rozrzuca´c pieniadze ˛ na prawo i lewo. — Z ust mi to wyjałe´ ˛ s, lordzie Althalusie — zgodził si˛e Olkar. W pałacu Olkara czekali na nich kapitanowie Gelun i Wendan. — Z z˙ alem informujemy, z˙ e wodzowie naszych pot˛ez˙ nych klanów ponie´sli w ostatniej wojnie bohaterska˛ s´mier´c — oznajmił wysoki kapitan Wendan bez cienia u´smiechu. — Całe Arum boleje wraz z wami, szlachetny kapitanie — odrzekł uroczystym tonem Albron. — Czy mo˙zna uzna´c, z˙ e formalno´sciom stało si˛e zado´sc´ ? — spytał kapitan Gelun. — Według mnie, tak — podchwycił Twengor. — Przecie˙z nie mo˙zemy si˛e załamywa´c. — Ja znosz˛e to całkiem nie´zle — mruknał ˛ Gelun. — Kto ich zastapi? ˛ — spytał bez skrupułów Koleika. — Na razie nie wiadomo — odpowiedział Wendan. — Nie ma jasno okre´slonej linii sukcesji. W gr˛e wchodza˛ dalsi kuzyni i paru bratanków. — Kto tu najlepiej wygłasza mowy? — spytał Koleika, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po zebranych. — Chyba Albron — zasugerował Laiwon. — On przynajmniej umie czyta´c, wi˛ec mo˙ze zacytowa´c jaki´s wiersz. — Czy˙zbym co´s przeoczyła? — spytała ze zdziwieniem Andina. — U nas w Treborei sukcesja zwiazana ˛ jest z linia˛ krwi. . . czyli z tym, co nazywamy pokrewie´nstwem. — W Arum nie podchodzimy do tego tak sztywno, mateczko — wyja´snił z lekkim u´smiechem Twengor. — W takich sytuacjach jak ta wodzowie innych klanów słu˙za˛ jako uprawnieni doradcy. Poniewa˙z b˛edziemy musieli z˙ y´c w zgodzie z nowymi wodzami, do naszych sugestii przywiazuje ˛ si˛e pewna˛ wag˛e. Czy narusz˛e jakie´s zasady, je´sli uznam Geluna i Wendana za najlepszych kandydatów? — Jak dla mnie moga˛ by´c — zgodził si˛e Laiwon. Inni wodzowie kiwn˛eli tylko głowami. — Zaczynam przygotowywa´c mow˛e — oznajmił Albron i zerknał ˛ na kapitana Wendana. — Wła´sciwie jak oni zgin˛eli? Mo˙ze powinienem wspomnie´c o tym w oracji. — Lepiej nie — poradził mu Wendan. — Nie było to przyjemne. Ogie´n, długie szpikulce. . . Panie wolałyby chyba unikna´ ˛c szczegółów. — Ach. . . no tak. Wobec tego podkoloruj˛e nieco fakty i okre´sl˛e ich s´mier´c jako heroiczna.˛ 417
— O, to, to — przyklasnał ˛ Gelun. — Gdzie sa˛ teraz ludzie z waszych klanów? — spytał Twengor. — Blisko granicy — odparł Wendan. — Watpi˛ ˛ e, czy Kantho´nczycy spróbuja˛ stawi´c opór, ale nie zaszkodzi trzyma´c si˛e bezpiecznej strony. — Dobre rozumowanie — pochwalił go Twengor. — Wi˛ec mo˙ze od razu tam ruszymy i zajmiemy si˛e formalno´sciami? Potem pomaszerowaliby´smy na Kanthon, z˙ eby´smy przed powrotem do domu mieli koronacj˛e z głowy. — Czyja˛ koronacj˛e, wodzu? — spytała ze zdumieniem Andina. — Twoja,˛ mamu´sku! — rozpromienił si˛e Twengor. — Pomy´slałem, z˙ e zaraz po złupieniu i spaleniu Kanthonu miło b˛edzie ukoronowa´c ci˛e na cesarzowa˛ Treborei. — Na cesarzowa? ˛ — zrobiła wielkie oczy Andina. — Miło brzmi, co? — Cały naród czci jej cesarska˛ mo´sc´ Andin˛e z Treborei — podj˛eła Leitha. — No có˙z. . . Całkiem ciekawy pomysł — zgodziła si˛e Andina. — Nie ogryzaj paznokci, kochanie — upomniała ja˛ Leitha. — Potem paskudnie wygladaj ˛ a.˛ Oracja pogrzebowa wodza Albrona była dostatecznie smutna i kwiecista, przy czym mówca pominał ˛ milczeniem defekty charakteru Smeugora i Tauriego. Nast˛epnie ka˙zdy wódz klanu i ka˙zdy sier˙zant arumskiej armii zarekomendował Geluna i Wendana na tymczasowych wodzów, dopóki sytuacja si˛e nie ustabilizuje. — Tylko na tymczasowych? — szepn˛eła Leitha do Althalusa. — Co´s około kilku stuleci — wyja´snił jej Althalus. — To w Arum zwykła rzecz. Dalsi krewni nie zgłaszaja˛ pretensji, je´sli do tytułu nowego wodza dodane jest słówko „tymczasowy”. Kiedy minie kilka pokole´n, po prostu przestaje si˛e go u˙zywa´c. — Czy wy, m˛ez˙ czy´zni, kiedy´s dorastacie? — Staramy si˛e tego unika´c. Osieroceni członkowie południowych klanów odbyli mi˛edzy soba˛ kilka narad, podczas których szczególnie zawzi˛ecie dyskutowano kwesti˛e terminologii. Ostatecznie okre´slenie „tymczasowy” wzi˛eło gór˛e nad „okresowy”, po czym rzecz została przypiecz˛etowana, i to prawie bez rozlewu krwi. Nast˛epnie wódz Albron ponownie przemówił do zgromadzonych klanów. — Panowie, nasza łaskawa chlebodawczyni pragnie powiedzie´c wam kilka słów. — Co to ma znaczy´c? — spytał Althalus Leith˛e. ˙ Andina chce wygłosi´c mow˛e, tatu´sku. Czy nie przenika ci˛e dreszcz? — Ze — Zawsze musisz by´c taka? — Od czasu do czasu. Czasem nie mog˛e si˛e powstrzyma´c. 418
Malutka arya wlazła na porzucony chłopski wóz, z˙ eby wszyscy ro´sli Arumczycy dobrze ja˛ widzieli. — Drodzy przyjaciele! Nikt w całym s´wiecie nie mo˙ze si˛e równa´c z wojownikami z pi˛eknych arumskich gór. Jestem wprost pora˙zona ogromem waszego wspaniałego zwyci˛estwa. Moi wrogowie zostali rozbici, teraz za´s maszerujemy na Kanthon. Z poczatku ˛ moim zamiarem było spustoszenie tego miasta, ale wasza dzisiejsza demonstracja zdrowego rozsadku ˛ sprawiła, z˙ e zmieniłam zdanie. Mój wróg, aryo Kanthonu, nie z˙ yje, kamienie za´s niczym mnie nie obraziły, zreszta˛ czy warto dawa´c lanie kamieniom? Buchnał ˛ s´miech. — Majac ˛ za soba˛ wszystkich Arumczyków, mogłabym najecha´c Kanthon i narzuci´c ma˛ wol˛e jego mieszka´ncom, ale co to da poza wieczna˛ wrogo´scia? ˛ Ze zdumieniem obserwowałam dzi´s, jak najwaleczniejsi wojownicy s´wiata skłonili głowy przed zdrowym rozsadkiem ˛ i zapobiegli powrotowi klanowych wojen z zamierzchłej przeszło´sci. Jestem wprawdzie niemadr ˛ a˛ dziewczyna,˛ ale lekcja, jakiej udzielili´scie mi dzisiaj, wywarła na mnie niezatarte wra˙zenie. Dlatego do Kanthonu udam si˛e nie jako zdobywczyni, tylko jako wyzwolicielka. Nie spalicie miasta, nie złupicie go ani nie wyr˙zniecie ludno´sci. Rozum b˛edzie nam przewodnikiem, tak samo jak kierował wami w waszych dzisiejszych dyskusjach. Pójd˛e za waszym przykładem, moi dzielni rycerze, tym dzielniejsi, z˙ e postanowili´scie dzi´s nie walczy´c. ´ Smiechy tymczasem ucichły i kiedy Andina schodziła z zaimprowizowanej platformy, panowała cisza jak makiem siał. Wtedy podniósł si˛e wódz Twengor. — Ona nam płaci — przypomniał — wi˛ec postapimy ˛ tak, jak sobie z˙ yczy. Je´sli kto´s ma jakie´s watpliwo´ ˛ sci, niech przyjdzie do mnie, to mu wytłumacz˛e. . . na specjalne z˙ yczenie ze szczegółami. — Dobra mowa — zauwa˙zyła Leitha. — Która? — spytał Althalus. — Do twego uznania, tatu´sku. Jak znam Andin˛e, a naprawd˛e ja˛ znam, to ona napisała obydwie. Epilog Twengora tak s´wietnie pasował do zako´nczenia jej mowy, z˙ e trudno to uzna´c za przypadek. Pó´znym wieczorem Althalus wysłał sygnał do Dwei. Musimy pogada´c, Em. Jakie´s problemy? Leitha zaczyna mi si˛e wymyka´c. Robi si˛e coraz bardziej kapry´sna. Próbuje to ukry´c, ale strasznie martwi si˛e o Bheida. Jak on si˛e miewa? Bez zmian. Pozwalam mu spa´c, wła´sciwie zmuszam go do snu, ale gdy tylko si˛e budzi, zaczyna od nowa. 419
Jak długo to trwa? Co najmniej miesiac. ˛ I nadal nie mo˙ze przyj´sc´ do siebie? W ka˙zdym razie tego nie wida´c. Jest przytłoczony poczuciem winy. Oskar˙za si˛e o s´mier´c Salkana i przera˙za go to, co zrobił Yakhagowi. Mam kłopoty z przezwyci˛ez˙ eniem tego, do czego go wcze´sniej wdro˙zono. On musi znów funkcjonowa´c, Em. Perguaine jest niemal w stanie wrzenia, a przecie˙z niedługo tam idziemy, prawda? Prawdopodobnie. Perquai´nczycy wdaja˛ si˛e w religijne spory i dla mnie jest jasne, z˙ e stoi za tym Argon. A przecie˙z ma si˛e nim zaja´ ˛c Bheid, tak? Prawdopodobnie. Wi˛ec musi wyj´sc´ z tego stanu, i to szybko. Je´sli stracimy Bheida, stracimy tak˙ze Leith˛e. Ona jest najbardziej krucha z całej grupy, a bez Bheida po prostu rozpadnie si˛e na kawałki. Jeste´s bardziej spostrzegawczy, ni˙z my´slałam, skarbie. To nic wielkiego, Em. Dawniej zarabiałem na z˙ ycie, podpatrujac ˛ ludzi, pami˛etasz? Jeszcze par˛e dni, a Leitha roztrzaska si˛e jak szyba. Wystarczy gło´sniejszy d´zwi˛ek. Pracuj˛e nad tym, skarbie. Przy nast˛epnym spotkaniu Bheid mo˙ze ci si˛e wyda´c nieco starszy, ale póki jest tutaj, to nie ma znaczenia. Je´sli b˛edzie potrzebował nawet całych lat, to mu je zapewni˛e. Bramy Kanthonu stały otworem, przez nikogo niestrze˙zone. Opustoszałymi ulicami Andina ze s´wita˛ jechała do pałacu. Sier˙zant Gebhel potarł dłonia˛ łyse czoło i westchnał ˛ z z˙ alem. — Mogli´smy zbi´c tu fortun˛e. . . — I kontynuowa´c wojn˛e, której wszyscy mamy po dziurki w nosie — przypomniał mu Khalor. — Wodza Gwetiego raczej nie ucieszy ten nagły pokój w Treborei. — W ka˙zdym z˙ yciu bywaja˛ deszczowe dni — rzekła sentencjonalnie Leitha. — Zauwa˙zyłem — odparł Gebhel. — Niebo nad Gwetim zachmurzy si˛e na dobre, kiedy mu powiem, z˙ e koniec z treborea´nskimi wojnami. Sier˙zant Khalor wysłał kilka plutonów do przeszukania pałacu, w razie gdyby w jakiej´s niszy kryli si˛e uzbrojeni ludzie. Kazał te˙z wezwa´c wszystkich pozostałych dostojników do sali tronowej „na konferencj˛e z wyzwolicielka”. ˛ — Ach, lord Aidhru! — ucieszył si˛e Dhakan na widok starszego urz˛ednika, który stał z boku, patrzac ˛ z l˛ekiem, jak Andina ze s´wita˛ wchodzi do sali. — Widz˛e, z˙ e udało ci si˛e przetrwa´c ten nieprzyjemny okres.
420
— Z trudem — odrzekł Kantho´nczyk. — A ty co tu robisz, Dhakanie? My´slałem, z˙ e ju˙z dawno zdziecinniałe´s. — Jeste´s co najmniej w moim wieku — przypomniał mu szambelan Andiny. — Po co, u licha, pozwoliłe´s Pelghatowi ciagn ˛ a´ ˛c t˛e głupia˛ wojn˛e? Stary Kantho´nczyk rozło˙zył bezradnie r˛ece. — Wymknał ˛ mi si˛e spod kontroli, Dhakanie. — Zamrugał gwałtownie. — To ty, sier˙zancie Khalorze? Byłem pewien, z˙ e zginałe´ ˛ s w ostatniej wojnie. — Do´sc´ trudno mnie zabi´c, milordzie. — Widz˛e, z˙ e przeszedłe´s na druga˛ stron˛e. — Lepsza płaca, milordzie. — Poznałe´s ju˙z nasza˛ boska˛ ary˛e, Aidhru? — spytał Dhakan. — Przecie˙z to dziecko! — zdziwił si˛e Kantho´nczyk, zerknawszy ˛ na Andin˛e. — A mówiono, z˙ e ma trzydzie´sci stóp wzrostu! — To z powodu jej głosu, przyjacielu. Andina jest wprawdzie malutka, ale słycha´c ja˛ z daleka. — Przesta´n — sykn˛eła arya. — Dobrze, mamusiu — odparł Dhakan z ukłonem. — Mógłby´s da´c temu spokój! — Przepraszam, wasza wysoko´sc´ , ale to wszystko przez Leith˛e — tłumaczył si˛e Dhakan. Przybierajac ˛ oficjalny ton, zwrócił si˛e do Aidhru: — Milordzie, mam zaszczyt przedstawi´c ci jej wysoko´sc´ ary˛e Andin˛e z Osthosu. Aidhru skłonił si˛e gł˛eboko. — To za´s, aryo, jest szambelan Aidhru z Kanthonu, główny doradca arya Pelghata a˙z do jego ustapienia. ˛ — Mo˙ze zechcesz zaznaczy´c, z˙ e ignorowany doradca. Pod koniec panowania Pelghat nie chciał mnie nawet widywa´c. Znalazło si˛e paru cudzoziemców, którzy rozbili obóz w sali tronowej, i nasz aryo nikogo wi˛ecej nie słuchał. — Zdawali´smy sobie z tego spraw˛e — wtracił ˛ Althalus. — Prawd˛e rzekłszy, w tej ostatniej wojnie wcale nie chodziło o Kantho´nczyków. To jeden z ubocznych skutków bardzo starych niesnasek pomi˛edzy mna˛ a pewnym człowiekiem imieniem Ghend. — Ach, ten! — wykrzyknał ˛ Aidhru. — Mróz po ko´sciach chodzi od samego przebywania z nim w tym samym pokoju. — Nast˛epnie zwrócił si˛e do Andiny: — Zechcesz zasia´ ˛sc´ na swoim nowym tronie, aryo Andino? — Nie, lordzie Aidhru, nie sadz˛ ˛ e — padła natychmiastowa odpowied´z. — Jest zbyt przepastny jak na mój gust, a poza tym nie przybyłam do Kanthonu jako zdobywczyni. Lord Althalus wyja´snił ju˙z, z˙ e prawdziwa wojna toczy si˛e mi˛edzy nim a Ghendem. — Andina u´smiechn˛eła si˛e ujmujaco. ˛ — Tak naprawd˛e, milordzie, Kanthon i Osthos były w niej tylko niewinnymi s´wiadkami. W tej chwili mamy na głowie wa˙zniejsze sprawy ni˙z rozdrapywanie starych wa´sni. Głównym polem bitwy w niedawnych przykrych wypadkach stała si˛e s´rodkowa Treborea i z tego 421
powodu stracili´smy tegoroczne zbiory pszenicy. Teraz, u progu długiej zimy, zaglada ˛ nam w oczy głód, ale nawet gdyby i Kanthon, i Osthos miały zbankrutowa´c, nie dopuszcz˛e, by mój lud umierał z głodu. — W pełni si˛e z tym zgadzamy, aryo Andino. — Jest tu jaki´s pokój do narad? — wtracił ˛ Dhakan. — Nogi mnie rozbolały, a zreszta˛ i tak mamy sporo do omówienia, wi˛ec czemu nie zapewni´c sobie nieco wygody? — Czy mog˛e wezwa´c kilku doradców, aryo Andino? — spytał Aidhru. — Oczywi´scie, milordzie. Mo˙zemy we trójk˛e snu´c rozwa˙zania przez cały dzie´n i do niczego konkretnego nie doj´sc´ . Dlatego wła´snie na pierwszym miejscu stawiamy ekspertów. — Ale z ciebie szcz˛es´ciarz — rzekł Aidhru do Dhakana. — Ta twoja arya jest nie tylko przyjemna dla oka, ale jeszcze ma głow˛e na karku. Nie uwierzyłby´s, co działo si˛e w Kanthonie, kiedy Pelghat wstapił ˛ na tron. Gdybym odkrył, kto wyprawił tego szale´nca na tamten s´wiat, padłbym przed nim na twarz i lizał mu stopy. Andina podniosła drobna˛ stopk˛e i przyjrzała si˛e jej krytycznie. — Nie sa˛ teraz specjalnie czyste, milordzie — powiedziała, u´smiechajac ˛ si˛e skromnie. — Ale kiedy ju˙z si˛e wykapi˛ ˛ e, mo˙zemy o tym pogada´c. Aidhru zamrugał zdumiony i nagle wybuchnał ˛ s´miechem. — Powinienem si˛e domy´sli´c! Mo˙ze by´smy poszukali jakiego´s przytulnego pokoju z wygodnym fotelem dla naszego zramolałego przyjaciela? Wtedy porozmawiamy sobie o skrytobójcach, formach rzadzenia ˛ krajem oraz o tym, jak, u licha, wy˙zywi´c lud Treborei do nast˛epnej wiosny. Pokój narad, do którego szambelan Aidhru ich wprowadził, był du˙zy i dobrze wyposa˙zony. — Mo˙ze posła´c po piwo? — zaproponował Kantho´nczyk, zerkajac ˛ na zwalistych Arumczyków. — Ja dzi˛ekuj˛e — odmówił krótko Twengor. — Ale co´s bym zjadł. ´ si˛e czujesz, stryju? — zaniepokoił si˛e Laiwon. — Zle — Przeciwnie, Laiwonie, czuj˛e si˛e s´wietnie i chc˛e, z˙ eby tak ju˙z zostało. Nie wiem, jak Althalusowi udało si˛e usuna´ ˛c z mojej krwi pozostało´sci po dziesi˛eciu latach picia, ale od dzieci´nstwa nie czułem si˛e tak dobrze i nie zamierzam z tego rezygnowa´c. — A pozwolisz, je´sli ja si˛e napij˛e? — To twój brzuch i twoja głowa. Je´sli chcesz je od siebie oddzieli´c, rób, jak uwa˙zasz. Zasiedli przy długim konferencyjnym stole. Dyskusj˛e otworzył Althalus. — My´sl˛e, z˙ e przyda nam si˛e par˛e liczb. Musimy wiedzie´c, ile dokładnie gab ˛ mamy do wykarmienia oraz ile ziarna znajduje si˛e w spichrzach Kanthonu, Osthosu i innych miast w Treborei. Kiedy zestawimy te liczby ze soba,˛ dowiemy si˛e, ile 422
nam brakuje. — Zerknał ˛ na Aidhru. — Nasza mateczka podj˛eła ju˙z pewne kroki. — W tej chwili przesta´n! — rozległ si˛e dono´sny głos Andiny. — Nie jestem niczyja˛ mateczka! ˛ — Uwa˙zaj, bo spu´sci ci lanie — sykn˛eła Leitha. — Ale niebyt dotkliwe. — Wracajac ˛ do tematu — ciagn ˛ ał ˛ Althalus — arya Andina wysłała niejakiego diuka Olkara do Maghu w Perquaine. Olkar sam jest kupcem i zna wi˛ekszo´sc´ tamtejszych handlarzy zbo˙zem. Gdy tylko b˛ed˛e wiedział, jak wielki deficyt nam grozi, sam si˛e udam do Maghu i powiem Olkarowi, ilu ton pszenicy b˛edziemy potrzebowa´c. Nie sadz˛ ˛ e jednak, by´smy musieli wykupywa´c cały tegoroczny zbiór. — Ale˙z skad! ˛ — przeraził si˛e Aidhru. — To by wyczy´sciło do dna ka˙zdy skarbiec. — Zerknał ˛ nerwowo na Andin˛e. — Zanim jednak przejd˛e do dalszych oficjalnych o´swiadcze´n, chciałbym wiedzie´c, jaki mam tu status: czy jestem je´ncem wojennym, zakładnikiem przetrzymywanym dla okupu, potencjalnym niewolnikiem czy kim? — Znajdziemy ci jaki´s tytuł, milordzie — obiecała Andina. — Mo˙ze cesarski doradca? — zaproponowała Leitha. — Naszej Andinie przypadło do gustu okre´slenie „cesarzowa Treborei”, prawda, moja droga? — Ju˙z mi przeszło — rzekła po´spiesznie Andina. — Takie iluzje mijaja˛ do´sc´ szybko. Mo˙ze na razie uznajmy Kanthon za protektorat. To odpowiedni termin, na tyle powa˙zny, z˙ e nie urazi niczyich uczu´c. Musimy prze˙zy´c zim˛e i usuna´ ˛c wszystkich sługusów Ghenda, a budowanie trwałego ustroju odło˙zymy do czasu, a˙z sytuacja wróci do normy. Mo˙zemy przyja´ ˛c protektorat jako stan tymczasowy. — Który nie przetrwa dłu˙zej ni˙z dwa stulecia — mruknał ˛ Twengor do bratanka. — No mo˙ze trzy — sprostował Laiwon. — Góra pi˛ec´ .
ROZDZIAŁ 36 — Nie jest tak z´ le, jak my´slała Andina — mówił Althalus do Dwei, kiedy razem z Eliarem zatrzymali si˛e na krótko w wie˙zy po drodze do Maghu. — Dhakan wyra´znie ma w głowie cały inwentarz z ka˙zdego roku. Kiedy dodali´smy do tego pszenic˛e ze spichlerzy Kanthonu, okazało si˛e, z˙ e deficyt jest znacznie mniejszy od spodziewanego. Czy mog˛e zatrzyma´c si˛e przy naszej kopalni złota, z˙ eby do zakupu doło˙zy´c co´s od siebie? — Dlaczego chcesz to zrobi´c, skarbie? — Bo inaczej spora liczba poddanych Andiny umrze z głodu, ona za´s b˛edzie ich potem opłakiwa´c przez całe lata. — I. . . ? — O co pytasz? — Przecie˙z nie przemawia przez ciebie wyłacznie ˛ troska o Andin˛e, prawda, skarbie? — W tym dołku jest złoto, Em, i nie ma z niego z˙ adnego po˙zytku. Ale oczywi´scie mnie nic do tego. — Wi˛ec to twoja ostateczna odpowied´z? Nie zamierzasz si˛e przyzna´c? — Do czego? — Do tego, z˙ e los zwykłych ludzi z Treborei obchodzi ci˛e tak samo jak Andin˛e. Współczucie nie jest grzechem, Althalusie, nie musisz si˛e go wstydzi´c. — Za du˙zo tej słodyczy, Em. Podniosła obie r˛ece. — Poddaj˛e si˛e! To miał by´c komplement, ty o´sle! — Byłbym ci wdzi˛eczny, gdyby´s nie trabiła ˛ o tym na wszystkie strony, W ko´ncu mam jaka´ ˛s reputacj˛e, a jak ludzie dowiedza˛ si˛e o moim mi˛ekkim sercu, to b˛edzie kompletnie zszargana. — Czy Bheid zaczyna wraca´c do siebie? — spytał Eliar. — Ró˙znie z tym bywa — odrzekła Dweia. — Czasem wydaje si˛e całkiem normalny i nagle ni stad, ˛ ni zowad ˛ znów si˛e rozsypuje. — A gdzie on jest? — spytał Althalus. — W odosobnieniu. . . czyli w pustym pokoju. Pewnie mogłabym jako´s do niego dotrze´c, ale wol˛e tego unikna´ ˛c. Je´sli sam zdoła znale´zc´ drog˛e wyj´scia, to 424
na dłu˙zsza˛ met˛e b˛edzie znacznie lepiej. Wcze´sniej czy pó´zniej musi stawi´c czoło temu, co wydarzyło si˛e w Osthosie, a je´sli zaczn˛e mu to ułatwia´c, problemy znikna˛ pod powierzchnia˛ i wyjda˛ na wierzch w jakiej´s nagłej sytuacji. — Jak długo potrwa, zanim wydobrzeje? — dra˙ ˛zył Eliar. — Leitha okropnie za nim t˛eskni i nawet ju˙z nie wyczuwa jego my´sli. — On to robi specjalnie, Eliarze — wyja´sniła Dweia. — Przechodzi teraz naprawd˛e paskudny okres i nie chce wciaga´ ˛ c w to Leithy. Do pewnego stopnia zatrzymałam dla niego czas. Skoro do odzyskania zdrowia potrzeba mu tylko czasu, postanowiłam, z˙ e mu go podaruj˛e. — Nagle si˛e wyprostowała i spojrzała na Althalusa. — Miej oczy i uszy otwarte, kiedy znajdziesz si˛e w Maghu. W Perquaine dzieje si˛e co´s nienaturalnego, mo˙ze ci si˛e uda dostrzec jakie´s szczegóły. — Diuk Nitral napomknał ˛ o religijnych sporach — przypomniał sobie Eliar. — Czy dlatego wszyscy sa˛ tacy wzburzeni? — Mo˙zliwe. Gdzie reszta dzieci, Althalusie? — Pewnie pojechały z wodzami klanów do Arum na wesele Albrona i Astarell. — To miło — ucieszyła si˛e Dweia. — Wesela sa˛ dla ciebie bardzo wa˙zne, prawda? — Chyba nie zapomniałe´s, kim jestem, Althie? — Nie, najdro˙zsza. Eliarze, chod´zmy do Maghu. Potrzebuj˛e około dziesi˛eciu tysi˛ecy ton pszenicy, wi˛ec lepiej dobijmy targu, nim ceny pójda˛ w gór˛e. — To si˛e da zrobi´c, Althalusie — zgodził si˛e diuk Olkar. — Je´sli przecia˛ gn˛e troch˛e zakupy i dostaw˛e, uda mi si˛e nie spowodowa´c nagłego wzrostu cen, a poniewa˙z kupuj˛e tysiace ˛ ton, to powinienem nawet otrzyma´c upust. — Olkarze, jeste´s jeszcze wi˛ekszym złodziejem ni˙z ja! — Dzi˛ekuj˛e — odrzekł diuk Kadonu z krzywym u´smieszkiem. — Czy w Perquaine dzieje si˛e co´s niezwykłego? Diuk Nitral powiada, z˙ e wynikły jakie´s religijne kontrowersje. — Nie słyszałem, z˙ eby chodziło o religi˛e, ale owszem, ludno´sc´ wiejska si˛e burzy. Podobno to wybucha mniej wi˛ecej co dziesi˛ec´ lat, a wina le˙zy po stronie wła´scicieli nieruchomo´sci. Perquai´nczycy maja˛ skłonno´sci do egoizmu, wydaja˛ miliony na budow˛e pałaców, a z˙ e wie´sniacy z˙ yja˛ w ruderach i ziemiankach, ró˙znice rzucaja˛ si˛e w oczy. Hasło „wygoda, ale nie demonstracja” jako´s do nikogo nie dociera. Bogacze si˛e popisuja,˛ a biedota ich za to nie cierpi. Nie ma w tym nic nowego. — Rozejrz˛e si˛e troch˛e — powiedział Althalus. — Je´sli rzeczywi´scie zanosi si˛e na totalna˛ rebeli˛e chłopska,˛ to lepiej po´spieszmy si˛e z zakupem pszenicy, z˙ eby´smy zda˙ ˛zyli przewie´zc´ ja˛ bezpiecznie przez granic˛e. Olkar si˛e skrzywił. 425
— To nigdy a˙z tak daleko nie zaszło. — Nie ryzykujmy jednak. Je´sli nawalimy, arya Andina pogada sobie z nami. . . Jestem pewien, z˙ e usłyszymy ja,˛ nawet gdyby nie ruszyła si˛e z tronu w Osthosie. — Mo˙ze masz racj˛e — przyznał Olkar. — Chyba wynajm˛e par˛e setek wozów. — Na twoim miejscu tak wła´snie bym postapił. ˛ Eliar ci pomo˙ze, a ja tymczasem pójd˛e pow˛eszy´c. Musz˛e wiedzie´c, co tu naprawd˛e jest grane. — Mój prapradziadek był przypuszczalnie najlepszym włamywaczem na s´wiecie — przechwalał si˛e Althalus go´sciom podupadłej nadrzecznej tawerny — ale pochodził z wysokogórskiej wioski i nigdy w z˙ yciu nie widział papierowych pieni˛edzy. W jego stronach pieniadze ˛ były okragłe, ˛ z˙ ółte i brz˛eczały. Nie miał bladego poj˛ecia, z˙ e trzyma w r˛ekach miliony, wi˛ec je po prostu wyrzucił. — Co za tragedia! — westchnał ˛ jeden z zawodowców, kr˛ecac ˛ ze smutkiem głowa.˛ — W rzeczy samej — zgodził si˛e Althalus. — Według mego ojca, w naszej rodzinie od dziesi˛eciu pokole´n nikt nie przepracował uczciwie ani jednego dnia. . . oprócz jednej czarnej owcy, pewnego wujecznego dziadka, stolarza. I ten incydent tu, w Maghu, był jedynym w ciagu ˛ całych stuleci, kiedy kto´s z nas miał szans˛e ´ doj´sc do prawdziwych pieni˛edzy. To plama na honorze rodziny, dlatego te˙z przybyłem do Perquaine, z˙ eby ja˛ zmaza´c. — A w jakiej działasz bran˙zy? — spytał kieszonkowiec o gi˛etkich palcach. — Och, troch˛e tego, troch˛e tamtego. Jestem pod tym wzgl˛edem do´sc´ elastyczny. Wiem, z˙ e wi˛ekszo´sc´ przedsi˛ebiorców stosuje zasad˛e jednej bran˙zy, ale je´sli władze poszukuja˛ zuchwałego rozbójnika drogowego i chca˛ go koniecznie powiesi´c, to ka˙zdy rozbójnik powinien sprzeda´c konia i kapelusz z piórkiem, przenie´sc´ si˛e do miasta i zacza´ ˛c obrabia´c kieszenie. — Jest w tym jaki´s sens — przyznał z˙ ylasty włamywacz o długim nosie. — Ale chyba wybrałe´s zła˛ por˛e na wizyt˛e w Perquaine. Mamy tu teraz troch˛e zamieszania. — To samo kto´s mi powiedział, kiedy trafiłem tu po raz pierwszy. Facet nie był zbyt trze´zwy, wi˛ec nie bardzo mogłem si˛e połapa´c. Wcia˙ ˛z bredził co´s o religii. Czy ktokolwiek bierze religi˛e na serio? — Nikt, kto ma głow˛e na karku, ale na południu powstał ostatnio jaki´s nowy zakon. Widzieli´smy tu ju˙z Białych, Czarnych i Brunatnych, ale ci nowi nosza˛ si˛e na czerwono i głosza˛ kazania o „sprawiedliwo´sci społecznej”, „ciemi˛ez˙ acych ˛ wła´scicielach ziemskich” oraz „głodujacych ˛ wie´sniakach”. Oczywi´scie wszystko to sa˛ wierutne bzdury, ale chłopi je chłona.˛ Z drugiej strony oni i tak nie maja˛ wiele rozumu, bo gdyby mieli, przestaliby by´c chłopami, no nie? — Z pewno´scia˛ — zgodził si˛e Althalus. — Prawdopodobnie w Perquaine dzieje si˛e to samo co wsz˛edzie. Wła´sciciele ziemscy gn˛ebia˛ wie´sniaków, kupcy 426
gn˛ebia˛ wła´scicieli ziemskich, a my kupców, co stawia nas na szczycie drabiny społecznej. — Podoba mi si˛e to rozumowanie — rzekł długonosy włamywacz do swych kompanów. — Je´sli spojrze´c w ten sposób, mogliby´smy nawet uzna´c si˛e za. . . prawdziwa˛ szlacht˛e? — Nie wobec cudzoziemców — odrzekł kieszonkowiec. — Czy zanosi si˛e, z˙ e z tych chłopskich niepokojów wyniknie co´s niezwykłego? — Pewnie spala˛ cz˛es´c´ tych wymy´slnych domów, a kilku wła´scicielom poder˙zna˛ gardła — powiedział włamywacz, wzruszajac ˛ ramionami. — Potem zacznie si˛e pladrowanie. ˛ . . ale Czerwoni szybko zabiora˛ chłopom cały łup. Wszyscy kapłani s´wi˛ecie wierza,˛ z˙ e połowa bogactw tego s´wiata prawnie im si˛e nale˙zy, dlatego te˙z w biednych krajach nie znajdziesz wielu duchownych. Te tak zwane bunty chłopskie to pic na wod˛e. Czerwoni b˛eda˛ głosi´c płomienne kazania, a chłopi zaczna˛ lata´c z widłami i łopatami, wrzeszczac ˛ wniebogłosy, i kra´sc´ wszystko, co nie jest przybite gwo´zdziami. Na koniec za´s Czerwoni wyłudza˛ od nich, co tylko si˛e da. Althalus kr˛ecił ze smutkiem głowa.˛ — Kiedy to si˛e sko´nczy? — westchnał ˛ ci˛ez˙ ko. Długonosy włamywacz roze´smiał si˛e. — Szlachta wyniucha, z której strony wiatr wieje, po czym wykupi tych nowych kapłanów. I zaraz kazania si˛e zmienia: ˛ „sprawiedliwo´sc´ społeczna” wyleci za okno, ostatnim krzykiem mody stanie si˛e „pokój i ład”, a „nagroda w niebie” zastapi ˛ „uczciwy podział dóbr”. To ten sam stary szwindel co zawsze, przyjacielu. Potem kapłani po cichu wydadza˛ władzom wszystkich przywódców rewolty, traktujac ˛ to jako „obywatelski obowiazek”, ˛ i nim si˛e obejrzymy, na wszystkich drzewach w Perquaine b˛eda˛ dynda´c wie´sniacy. Rewolucje zawsze si˛e ko´ncza˛ w ten sposób. — Jeste´s bardzo cyniczny — rzekł Althalus. — Zajrzałem gł˛eboko w serca mych towarzyszy i szczerze mówiac, ˛ wolałbym raczej patrze´c w kloak˛e. — Wła´snie wymy´sliłe´s interesujac ˛ a˛ mo˙zliwo´sc´ — zauwa˙zył Althalus. — Gdyby´smy tak wszyscy wło˙zyli zielone czy niebieskie suknie, a potem przekonali ludzi, z˙ e mówimy w imieniu jakiego´s nowego. . . albo wła´snie bardzo starego i dawno zapomnianego boga, popełniliby´smy takie samo oszustwo jak ci Czerwoni. Wydaje si˛e, z˙ e w religii da si˛e nie´zle zarobi´c. — Chyba nawet wiem, jakiego bóstwa ci trzeba — rzekł z szerokim u´smiechem kieszonkowiec. — Naprawd˛e? — Co powiesz o Dwei? Althalus omal si˛e nie zakrztusił. 427
— Przecie˙z była boginia˛ Perquaine przed kilkoma tysiacleciami ˛ — ciagn ˛ ał ˛ kieszonkowiec. — A w centrum Maghu nadal stoi jej s´wiatynia. ˛ . . tylko z˙ e przywłaszczyli ja˛ sobie Brunatni. Ale je´sli si˛e nie myl˛e, w zakurzonym kacie ˛ z tyłu został jej posag. ˛ Dweia idealnie si˛e nadaje do twego pomysłu. Długonosy włamywacz roze´smiał si˛e serdecznie. Potem wyciagn ˛ ał ˛ przed siebie r˛ek˛e, na´sladujac ˛ gest błogosławie´nstwa i zaintonował modlitewnie: — Pójd´zcie, o moje dzieci, wznie´scie głosy w modlitwie do boskiej Dwei, bogini z˙ yznego Perquaine teraz i na wieki! O, moi bracia, błagajcie ja,˛ by wróciła, wygnała niewiernych i doprowadziła znów Perquaine do dawnej chwały! — Amen — rzekł z˙ arliwie kieszonkowiec, po czym wybuchnał ˛ s´miechem. Althalus opu´scił tawern˛e cały rozdygotany. — Ach, wi˛ec to tak! — powiedziała Dweia, kiedy Althalus zrelacjonował jej rozmow˛e. — Ale co „tak”, kochanie? — Ghend zaczyna napiera´c. To kapłani Daevy nosza˛ czerwone szaty. — Wi˛ec chłopskie bunty maja˛ jednak gł˛ebsze podło˙ze? To nie jest tylko szwindel grupki oportunistów, ale próba nawrócenia wiejskiej ludno´sci na kult twego brata, tak? — Niewykluczone. Ghendowi nie poszcz˛es´ciło si˛e zbytnio w konwencjonalnych wojnach, wi˛ec próbuje połaczy´ ˛ c rewolt˛e społeczna˛ z zamieszkami na tle religijnym. — Skoro tak, to szykuje bardzo dziwny pasztet. — Owszem. Nie wiem tylko, jak mu si˛e uda zrobi´c z Daevy przyjaciela ludu. Pod wzgl˛edem arogancji Daeva jest nawet gorszy od Deiwosa. Lepiej szybko uporajmy si˛e z weselem Albrona, z˙ eby´smy zda˙ ˛zyli wróci´c do Maghu, nim całe Perquaine stanie w ogniu. Eliarze, wszystkich weselnych go´sci trzeba b˛edzie przeprowadzi´c przez drzwi prosto do dworu Albrona. — Nie sadz˛ ˛ e, by pogoda nam sprzyjała — odrzekł z powatpiewaniem ˛ Eliar. — Gdyby´smy podró˙zowali normalnie, a nie przez Dom, dotarliby´smy na miejsce w samym s´rodku zimy. Mo˙ze by´s tak wywołała jaka˛ zadymk˛e? — Wolałabym nie. Lodowce zaczynaja˛ si˛e topi´c i nie chc˛e w to ingerowa´c. Powiedz innym, aby wspominali raz po raz o niezwykłej pogodzie albo bardzo łagodnej zimie. To powinno zabezpieczy´c nam tyły. — Jak si˛e miewa Bheid? — spytał Eliar. — Prawie bez zmian. Nadal pławi si˛e w poczuciu winy. — My´sli, z˙ e jak długo tu jest? — Nie jest pewien. Zaczyna mu si˛e miesza´c czas rzeczywisty z czasem Domu. 428
— To jaki´s nowy termin, Em — zauwa˙zył Althalus. — Chyba mi si˛e podoba. Trafia w sedno sprawy. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e tak sadzisz, ˛ skarbie. — No to zaczynajmy — powiedział Althalus do Eliara. — Im pr˛edzej o˙zenimy twojego wodza, tym pr˛edzej wrócimy do Perquaine, z˙ eby wsadzi´c Ghendowi kij w szprychy. — Wyszczerzył z˛eby w u´smiechu. — To si˛e staje ostatnio moim ulubionym zaj˛eciem. Eliar i Althalus dołaczyli ˛ do reszty u podnó˙za wzgórz Arum. „Lokalny bohater” przeprowadził ich gładko przez drzwi na korytarz północnego skrzydła Domu. — Nabierasz coraz wi˛ekszej wprawy, Eliarze — zauwa˙zył sier˙zant Khalor. — Wiem przecie˙z, co robisz, ale i tak nie mógłbym dokładnie okre´sli´c chwili, w której przekraczamy próg. — Praktyka, sier˙zancie, praktyka. Je´sli robisz co´s dostatecznie cz˛esto, siła˛ rzeczy robisz to coraz lepiej. — Gdzie stad ˛ wyjdziemy, Althalusie? — Zaledwie kilka mil od dworu Albrona. Emmy chce jak najpr˛edzej mie´c to wesele z głowy, z˙ eby´smy mogli skoncentrowa´c si˛e na rewolucji w Perquaine. Ach, byłbym zapomniał. Mamy udawa´c zaskoczonych „wyjatkowo ˛ łagodna˛ zima”. ˛ Znajdziemy si˛e w Arum sze´sc´ tygodni wcze´sniej, ni˙z zaj˛ełoby nam pokonywanie rzeczywistej odległo´sci, wi˛ec nie b˛edzie jeszcze ani mrozów, ani wielkich s´niegów. — Zaczn˛e c´ wiczy´c zdumiony wyraz twarzy — obiecał sucho Khalor. — Naprawd˛e chciałbym ci˛e jej przedstawi´c, Andino — prosił usilnie Eliar ary˛e, kiedy nast˛epnego dnia siedzieli przy s´niadaniu na dworze Albrona. — Przecie˙z pewnego dnia, mo˙ze nie tak odległego, stanie si˛e twoja˛ krewna.˛ — Polubisz matk˛e Eliara — poparł go Albron. — To pi˛ekna pani. — A czemu mieszka na wsi? — chciał wiedzie´c Gher. Eliar wzruszył ramionami. — Domek le˙zy tu˙z za miastem. Zbudował go mój ojciec, a matce nigdy nie przyszło do głowy, z˙ eby si˛e przeprowadzi´c. Powiada, z˙ e jest jej tam dobrze. Wódz Albron westchnał ˛ ci˛ez˙ ko. — To jedna z wielkich tragedii naszego klanu — rzekł ze smutkiem. — Ojciec Eliara, Agus, był jednym z najm˛ez˙ niejszych rycerzy w naszej historii. On i Khalor byli z soba˛ zwiazani ˛ jak bracia. — Owszem — potwierdził sier˙zant dziwnie beznami˛etnym tonem. — Rzeczywi´scie jak bracia. 429
— Gdybym miał talent, napisałbym romans epicki o pierwszym spotkaniu Agusa z Alaia.˛ . . tak jej bowiem na imi˛e — dodał Albron. — Bardzo pi˛ekne imi˛e — zauwa˙zyła Leitha. — Owszem. Dla mnie jest całkiem oczywiste, z˙ e Agus został ojcem Eliara — ciagn ˛ ał ˛ Albron. — To Khalor ich z soba˛ zapoznał. Tak si˛e zło˙zyło, z˙ e byłem przy tym. Powiadam wam, nigdy w z˙ yciu nie widziałem nic podobnego. Ledwie ich oczy si˛e spotkały, stało si˛e jasne, z˙ e oboje wpadli po uszy. Nie, Khalorze? Sier˙zant tylko skinał ˛ głowa,˛ wyra´znie nie zamierzajac ˛ odpowiada´c. — Nie powinni´smy narzuca´c si˛e Alai. Ona chyba nadal jest w z˙ ałobie. — Niezupełnie, wodzu — odezwał si˛e Eliar. — Zawsze si˛e cieszy, gdy ja˛ odwiedzam, a innych go´sci te˙z nie odsyła z kwitkiem. — Ch˛etnie bym ja˛ poznała — powiedziała Astarell. — A mo˙ze by´smy zło˙zyli jej krótka˛ wizyt˛e i zaprosili na wesele? ´ — Swietny pomysł! — ucieszył si˛e Albron. — Eliarze, pojed´z do niej z sierz˙ antem i uprzed´z, z˙ e si˛e wybieramy. Byłoby niestosownie zjawia´c si˛e bez zapowiedzi, prawda? — W tej chwili ruszamy, wodzu — odparł z zapałem Eliar. Sier˙zant Khalor jednak nie wygladał ˛ na zachwyconego. Domek Alai był małym, zgrabnym budyneczkiem ze starannie poprzycinanych bali. Stał nieopodal wioski przylegajacej ˛ do murów fortecy Albrona, otoczony drzewami. Kuchenne drzwi wychodziły na mały ogródek. Matka Eliara, do´sc´ wysoka kobieta zbli˙zajaca ˛ si˛e do czterdziestki, miała kasztanowe włosy i oczy w kolorze gł˛ebokiego bł˛ekitu. — Ol´sniewajaca! ˛ — mrukn˛eła nerwowo Andina do Leithy. — Owszem, te˙z to zauwa˙zyłam. — Czy dobrze wygladam? ˛ — Pewnie, z˙ e dobrze. Nie denerwuj si˛e tak. — Leitho, ona jest matka˛ Eliara. Bardzo chc˛e, z˙ eby mnie polubiła. — A kto by ciebie nie lubił? Wdzi˛ek wycieka ci z ka˙zdego pora. — Przestaniesz mi wreszcie dokucza´c?! — Raczej nie. Takie ju˙z mam hobby. Alaia powitała przywódc˛e klanu oficjalnym i bardzo gł˛ebokim ukłonem. — Wodzu Albronie — powiedziała niskim, d´zwi˛ecznym głosem — twoja wizyta przynosi zaszczyt mojemu domowi. — To my czujemy si˛e zaszczyceni — odparł Albron, oddajac ˛ jej ukłon. — Matko, to jest moja Andina — przedstawił Eliar ary˛e Osthosu. U´smiech Alai przypominał wschodzace ˛ sło´nce. Bez namysłu wyciagn˛ ˛ eła ramiona do drobniutkiej dziewczyny. Andina do niej podbiegła i u´sciskały si˛e serdecznie. 430
— Jejku, jakie male´nstwo! — wykrzykn˛eła czule Alaia.. — Eliar mówił mi, z˙ e jeste´s niedu˙za, ale nie spodziewałam si˛e, z˙ e a˙z tak. — To mo˙ze stan˛e na palcach? — zaproponowała Andina. — Nie, nie. Dla mnie jeste´s w sam raz. Eliar opowiadał, jak go karmiła´s. — To teraz moje z˙ yciowe zadanie. — Chyba zbyt ci˛ez˙ kie dla tak małej osóbki. — Staram si˛e by´c przewidujaca, ˛ Alaio. Odkryłam, z˙ e je´sli zawsze mam w zasi˛egu r˛eki jaki´s kasek ˛ i zda˙ ˛ze˛ mu go wetkna´ ˛c na czas, nie zaczyna je´sc´ mebli. Wybuchn˛eły s´miechem, patrzac ˛ z czuło´scia˛ na młodzie´nca. — Althalusie, musimy porozmawia´c — rzekła tymczasem Leitha. — Jest co´s, o czym powiniene´s wiedzie´c. — To takie pilne? — Mo˙ze i nie, ale wolałabym nie zwleka´c, dobrze? To nie potrwa długo, a tu i tak nikt nie b˛edzie za nami t˛esknił. — Znów robisz si˛e tajemnicza — zauwa˙zył, kiedy cichaczem wyszli z domku. — Nie bad´ ˛ z starym zrz˛eda,˛ tatu´sku. Min˛eli ogródek i weszli do zagajnika wysokich drzew w pobli˙zu przełomu rzeki. — No, Leitho, mów, co ci˛e gn˛ebi. — Sier˙zant Khalor czuje si˛e bardzo niezr˛ecznie. — Chcesz powiedzie´c, z˙ e nie lubi matki Eliara? — Wr˛ecz przeciwnie. On i Alaia chodzili — jak to si˛e mówi — ze soba,˛ zanim na horyzoncie pojawił si˛e Agus. — Ach tak? — Słyszałe´s, co mówił Albron, prawda? Kiedy Agus i Alaia si˛e poznali, wybuchła miło´sc´ od pierwszego wejrzenia. Khalor jest bardzo spostrzegawczy, wi˛ec natychmiast zobaczył, co si˛e s´wi˛eci. Kochał Alai˛e. . . nadal ja˛ zreszta˛ kocha, ale poniewa˙z Agus był mu jak brat, postanowił ukry´c swe uczucia i usuna´ ˛c si˛e na bok. — Ponura historia, co? — Gorzej. Kiedy Agus zginał ˛ na jakiej´s niewa˙znej wojnie w nizinnym kraju, Khalor pomy´slał, z˙ e mo˙ze ma cie´n szansy, lecz Alaia była tak zdruzgotana, z˙ e od tamtej pory z˙ yła w całkowitym odosobnieniu. Potem Eliar zdecydował si˛e zosta´c z˙ ołnierzem i Khalor wział ˛ go pod swoje skrzydła. Przypatrz si˛e im uwa˙znie, to zobaczysz, z˙ e odnosza˛ si˛e do siebie bardziej jak ojciec i syn ni˙z jak sier˙zant i kapral. — Khalor rzeczywi´scie ma na niego oko. Teraz, kiedy o tym wspomniała´s, ja te˙z sobie to u´swiadomiłem. Czy Alaia w ogóle co´s do niego czuje? — Uwa˙za go za starego przyjaciela, ale zauwa˙zyłam kilka oznak, z˙ e mogłoby to pój´sc´ dalej. . . gdyby tylko Khalor cho´c troch˛e si˛e rozlu´znił. — Tego nam teraz trzeba! — warknał ˛ Althalus. — Chyba wolałbym, z˙ eby´s mi nic nie mówiła. 431
— Chciałam tylko, z˙ eby´s nie nadstawiał tyłka, bo dostaniesz lanie, tatu´sku. — Co to ma znaczy´c?! — Nie sadzisz, ˛ z˙ e Dweia mo˙ze uzna´c t˛e sytuacj˛e za wielce interesujac ˛ a? ˛ A gdyby´s „zapomniał” zwróci´c jej na to uwag˛e, mogłaby mie´c do ciebie lekka˛ pretensj˛e. — Przecie˙z w ogóle bym o niczym nie wiedział, gdyby´s mnie nie zmusiła do wysłuchania tej smutnej historyjki. — Ale˙z tatu´sku! Jak mo˙zesz mnie posadza´ ˛ c, z˙ e mam przed toba˛ sekrety? Wtedy oczywi´scie to mnie czekałoby lanie. Kocham ci˛e bardzo, tatu´sku, ale nie do tego stopnia. Teraz, kiedy ju˙z wiesz, sam musisz si˛e tym zaja´ ˛c. Czy˙z moja przebiegło´sc´ nie napawa ci˛e duma? ˛ Althalus zrobił zbolała˛ min˛e. — Naprawd˛e, Leitho, wolałbym, z˙ eby´s dała spokój z tym „tatu´skiem”. Rzuciła mu ura˙zone spojrzenie i nagle si˛e rozpłakała, kryjac ˛ twarz w dłoniach. — Co znowu? — spytał Althalus. — Och, zostaw mnie! — łkała. — Id´z sobie! — Nie, Leitho, nigdzie nie pójd˛e. Mów, o co chodzi! — My´slałam, z˙ e jeste´s inny. No id´z! I znów zaniosła si˛e łkaniem. Althalus odruchowo objał ˛ ja˛ ramieniem. Z poczatku ˛ si˛e wyrywała, ale potem j˛ekn˛eła i przywarła do niego, szlochajac ˛ bez opami˛etania. Było oczywiste, z˙ e jest zbyt rozkojarzona, by mówi´c sensownie, wi˛ec Althalus niech˛etnie uciekł si˛e do „innego sposobu”. Kiedy ostro˙znie przeniknał ˛ do jej s´wiadomo´sci, zastał tam istny m˛etlik. Nie zbli˙zaj si˛e! Odejd´z! — prosiła milczaco. ˛ — Nie, nie odejd˛e — powiedział gło´sno, nie przestajac ˛ szuka´c. Spłyn˛eła na niego miriada wspomnie´n z Peteleyi. Przytłaczajacy ˛ smutek Leithy wbił si˛e w niego niczym nó˙z. Pomimo swego „daru” dziewczyna dorastała w samotno´sci. Ojca straciła jeszcze przed swym urodzeniem, matka za´s była niespełna rozumu — mo˙ze nie jaka´s furiatka, ale w ka˙zdym razie „dziwna”. Inne dzieci z Peteleyi bały si˛e Leithy i jej niesamowitej zdolno´sci odczytywania ich my´sli, tote˙z nie miała z˙ adnych przyjaciół. I ciagle ˛ si˛e bała. Gro´zny cie´n kostycznego kapłana, brata Ambho, wcia˙ ˛z unosił si˛e nad wszystkimi jej wspomnieniami, jego przesycona po˙zadaniem ˛ nienawi´sc´ narastała z ka˙zdym rokiem. Próby schodzenia mu z drogi okazały si˛e bezowocne, poniewa˙z s´ledził ka˙zdy jej krok. Straszny obraz, który wkradł si˛e w wyobra´zni˛e dziewczyny, napełniał ja˛ zgroza,˛ co z kolei parali˙zowało zdolno´sc´ do my´slenia i działania. Mimo z˙ e znała intencje Ambha, była zupełnie bezradna. W swoim czasie wystapił ˛ z oficjalnym oskar˙zeniem i rozpocz˛eła si˛e farsa zwana procesem, po której czekał Leith˛e nieuchronny wyrok s´mierci na stosie. 432
Ale nagle pojawił si˛e Bheid, a wraz z nim trz˛esienie ziemi i kamienne lawiny, dzi˛eki czemu nadeszło wyzwolenie. — To nie był całkowicie jego pomysł — wyja´snił jej Althalus. — Wła´sciwie przysłała nas Emmy, Nó˙z tak˙ze odegrał swoja˛ rol˛e. — Teraz to wiem, tatu´sku, ale tamtego dnia czułam si˛e z jakiego´s powodu strasznie skr˛epowana. Potem, kiedy Eliar pokazał mi Nó˙z, ju˙z nigdy nie byłam samotna. Nagle okazało si˛e, z˙ e mam bliska˛ rodzin˛e, a zawdzi˛eczałam to Bheidowi, przynajmniej tak to wtedy widziałam. — A teraz go kochasz. — Zdawało mi si˛e, z˙ e to oczywiste, tatu´sku. — Znowu to słowo! — Chyba nie słuchałe´s, co mówiłam, Althalusie. Przecie˙z to słowo wia˙ ˛ze si˛e z poj˛eciem rodziny, prawda? Wtedy, w Wekti, kiedy Eliar stracił wzrok, długo mówiłe´s mi o rodzinie, braciach, siostrach. Powynajdywałe´s mnóstwo madrych ˛ przyczyn, które miały obni˙zy´c moja˛ odporno´sc´ na tyle, bym zgodziła si˛e wpu´sci´c Eliara do mojego umysłu. Czy˙zby´s nie rozumiał, z˙ e post˛epujac ˛ w ten sposób, ofiarowałe´s mi siebie jako ojca? Ja naprawd˛e go potrzebowałam, ty za´s zgłosiłe´s si˛e na ochotnika. Teraz ju˙z za pó´zno, by´s miał si˛e wycofa´c. Althalus si˛e poddał. — Jest w tym co´s w rodzaju perwersyjnej logiki. Dobrze, Leitho, skoro tego chcesz, mog˛e by´c tatu´skiem. — No i dobrze — odrzekła z wymuszonym entuzjazmem. — A co zrobimy z nieszcz˛esnym bratem Bheidem? — Emmy si˛e tym zajmuje. — Nie, tatu´sku, wcale tak nie jest. Ona czeka, a˙z zrozumiesz, z˙ e ty za to odpowiadasz. — Skad ˛ taki osobliwy pomysł? — Mam swoje z´ ródła, tatu´sku, zaufaj mi. — Blada˛ twarz Leithy powlokła melancholia. — Nadchodzi dzie´n, w którym Bheid i ja mamy zrobi´c pewnym ludziom straszne rzeczy, i oboje potrzebujemy czyjego´s wsparcia. Chyba wła´snie dostałe´s t˛e robot˛e. — Nie mogłaby´s wyra˙za´c si˛e bardziej konkretnie? „Straszne rzeczy” to do´sc´ niejasne okre´slenie. — Najlepsze, na jakie teraz mnie sta´c. Dweia wie i stara si˛e ukry´c to przede mna,˛ ale ja i tak wychwytuj˛e pewne oznaki. Musisz przywróci´c Bheida do równowagi, Althalusie, on musi si˛e pozbiera´c! Sama nie dam rady. I znów zacz˛eła płaka´c. Althalus bez chwili namysłu wział ˛ ja˛ w ramiona i tulił, póki si˛e nie uspokoiła. — Musz˛e wróci´c do Domu — zakomunikował Althalus Eliarowi, kiedy całe 433
towarzystwo opu´sciło domek Alai. — To takie pilne? — Raczej tak. Musz˛e pogada´c z Emmy. Znów prowadzi swoje gierki, zaczyna mnie to zło´sci´c. — Pakujesz si˛e w kłopoty, Althalusie. — Nie po raz pierwszy. Kiedy ju˙z tam b˛edziemy, najlepiej zaczeka] w jadalni. — To b˛edzie a˙z tak. . . ? — Prawdopodobnie, a watpi˛ ˛ e, z˙ eby´s chciał przy tym by´c. Althalus z Eliarem odłaczyli ˛ si˛e od reszty i skr˛ecili w uliczk˛e, gdzie Eliar otworzył niewidoczne dla innych drzwi. — No to wszystkiego dobrego — po˙zegnał Althalusa przy schodach na wie˙ze˛ . Althalus co´s mu odburknał ˛ i pow˛edrował na gór˛e. — Co za urocza niespodzianka! — wykrzykn˛eła Dweia, kiedy otworzył z impetem drzwi. — Przesta´n, Em — uciał ˛ Althalus. — Wiedziała´s, z˙ e tu id˛e, i wiedziała´s te˙z dlaczego. — Ho, ho, czy˙zby´smy wstali dzi´s lewa˛ noga? ˛ — Do´sc´ ! Czemu mi nie powiedziała´s, co mam robi´c? — Bheid nie jest jeszcze gotowy, skarbie. — Tym gorzej. Ju˙z ja go przygotuj˛e. O mały włos nie załatwili´scie do spółki Leithy, a ja do tego nie dopuszcz˛e! — Strasznie serio podchodzisz do tego niby-ojcostwa, co, Althie? — Jakby´s zgadła. Wi˛ec gdzie jest Bheid? — Ale nie skrzywdzisz go, prawda? — To zale˙zy od tego, jak bardzo si˛e b˛edzie upierał. Mógłbym nim rzuci´c kilka razy o s´cian˛e, ale wol˛e do niego jako´s dotrze´c. Potem ty i ja utniemy sobie dłu˙zsza˛ pogaw˛edk˛e. Zielone oczy zmru˙zyły si˛e lekko. — Nie podoba mi si˛e ten ton. — Na pewno jako´s wytrzymasz. Gdzie jest Bheid? — Za jadalnia,˛ drugie drzwi na lewo. Nie sadz˛ ˛ e jednak, z˙ eby ci˛e wpu´scił. — Ciekawe, jak mnie powstrzyma. Obrócił si˛e na pi˛ecie i zbiegł na dół po dwa stopnie naraz. — Bo si˛e zabijesz! — krzykn˛eła za nim Dweia. Althalus przystanał ˛ na krótko przed drzwiami Bheida, by zapanowa´c nad gniewem, po czym zawołał: — Bheid! To ja, Althalus! Otwieraj! Nie doczekał si˛e odpowiedzi. — Bheid, otwieraj, ale ju˙z! Nadal głucha cisza.
434
Althalus w ostatniej chwili powstrzymał si˛e od u˙zycia jednego z sze´sciu przydatnych w takiej sytuacji słów Ksi˛egi. Zamiast tego rozwalił drzwi kopniakami. Bheid — nieogolony, z oczami bez wyrazu — siedział skulony w kacie ˛ podobnego do celi pomieszczenia i tłukł rytmicznie głowa˛ o s´cian˛e. — Przesta´n i wstawaj! — Jestem zgubiony — j˛eczał kapłan. — Zabiłem człowieka! — Zauwa˙zyłem — obruszył si˛e Althalus. — Nie było to miłe dla oka, ale wa˙zne, z˙ e wykonałe´s robot˛e. Gdyby´s jednak chciał popa´sc´ w nawyk, musiałby´s troch˛e po´cwiczy´c. Bheid zamrugał nieprzytomnie. — Nie rozumiesz? Jestem kapłanem. Nam nie wolno zabija´c. — Ale nie miałe´s skrupułów, kiedy wynajmowałe´s morderców arya Kanthonu? — To nie to samo. — Doprawdy? A co to za ró˙znica? — Nie zabiłem go własnymi r˛ekami. — To czysta sofistyka, Bheidzie, i dobrze o tym wiesz. Grzech — skoro tak to nazywasz — tkwi w intencji, nie w tym, kto konkretnie wbił nó˙z w ofiar˛e. Yakhag zabił Salkana, tote˙z zrobiłe´s, co do ciebie nale˙zało. Trzeba zabija´c tych, którzy zabijaja˛ twoich przyjaciół. — Ale ja jestem kapłanem. — Zauwa˙zyłem. Tylko jakiej religii? Mo˙zesz omówi´c to z Emmy, ale wydaje mi si˛e, z˙ e ona nieco inaczej patrzy na ten s´wiat ni˙z Deiwos. To tak na marginesie. Je´sli nie otworzysz drzwi do swego umysłu przed Leitha,˛ postapi˛ ˛ e z nimi tak samo jak z drzwiami do tego pokoju. Twoje idiotyczne pławienie si˛e w poczuciu winy i u˙zalanie nad soba˛ wyka´ncza Leith˛e, ty durniu. Nie obchodzi mnie, ilu ludzi zabijesz, ale je´sli jeszcze raz skrzywdzisz Leith˛e, skocz˛e ci do gardła i wyrw˛e serce! — To przeze mnie Salkan nie z˙ yje. — Owszem. I co z tego? Bheid patrzył na niego ze zgroza.˛ — Chyba nie sadzisz, ˛ z˙ e b˛ed˛e ci˛e usprawiedliwiał? — ciagn ˛ ał ˛ Althalus. — Stało si˛e, i ju˙z. Nie ma z˙ adnych kar ani nagród, sa˛ tylko konsekwencje. Popełniłe´s bład, ˛ a teraz musisz z tym z˙ y´c. . . sam, na własny rachunek. Nie pozwol˛e ci obcia˙ ˛zy´c wina˛ reszty rodziny. Chcesz gry´zc´ własna˛ watrob˛ ˛ e, to rób to w stosownym czasie i w odosobnieniu. — Jestem morderca.˛ — Ale do´sc´ kiepskim. A teraz przesta´n biadoli´c i wracaj do pracy. — Althalus rozejrzał si˛e po za´smieconym pokoju. — Posprzataj ˛ ten bajzel i sam te˙z doprowad´z si˛e do porzadku. ˛ Wracamy na dwór Albrona, masz tam udzieli´c s´lubu. — Nie mog˛e! 435
— Mo˙zesz, mo˙zesz. I zrobisz to, bracie Bheidzie, cho´cbym miał sta´c nad toba˛ z maczuga.˛ No jazda! W dzie´n s´lubu Albrona i Astarell ranek wstał pogodny, ale zimny. Z powodu pory roku dekoracje w sali ograniczały si˛e do gał˛ezi krzewów iglastych i barwnych kokard. Po tradycyjnym wieczorze kawalerskim wodzowie klanów, sier˙zanci i inni dostojni go´scie nie czuli si˛e tego rana najlepiej, co z niejasnych powodów wódz Twengor uznał za niezwykle zabawne. Alaia przej˛eła piecz˛e nad młodymi damami podczas wesela. W ostatnim tygodniu aktywno´sc´ tych ostatnich znacznie wzrosła, chocia˙z, jak zauwa˙zył Althalus, polegała głównie na chichotaniu i przymiarkach sukien. Wódz Gweti z wiekowym wodzem Delurem tak˙ze wybrali si˛e w podró˙z na dwór Albrona, gdy˙z tradycja wymagała, aby na weselu wodza byli obecni przywódcy wszystkich arumskich klanów. Gweti podczas uroczysto´sci trzymał si˛e raczej na uboczu; decyzja Andiny, by nie pladrowa´ ˛ c Kanthonu, mocno go dotkn˛eła i najwyra´zniej uznał, z˙ e nie ma dostatecznego powodu do s´wi˛etowania. Ceremoni˛e wyznaczono na samo południe. Althalus wysnuł stad ˛ wniosek, z˙ e jest to stary arumski zwyczaj, dzi˛eki któremu uczestnicy mieli czas ochłona´ ˛c po rozrywkach poprzedniego wieczoru, aby bez przeszkód móc korzysta´c z uciech weselnych. Arumczycy wyra´znie traktowali sprawy przyj˛ec´ bardzo serio. W zwiazku ˛ ze s´lubem wynikły pewne kontrowersje na tle religijnym, gdy˙z Arumczycy czcili górskiego boga Bhergosa, natomiast Plakandowie Kherdosa, opiekuna stad. — Ceremoni˛e b˛edzie odprawiał brat Bheid — oznajmił Althalus tonem niedopuszczajacym ˛ dyskusji. I tak oto, kiedy nastało południe, Bheid w czarnej kapła´nskiej szacie stał w głównej sali razem z wodzem Albronem, sier˙zantem Khalorem oraz wodzem Kreuterem, oczekujac ˛ na wej´scie panny młodej z druhnami — Andina˛ i Leitha.˛ Althalus stał w tłumie innych go´sci. Gdy drzwi otworzyły si˛e przed Astarell i jej orszakiem, poczuł nagle bardzo znajomy zapach. Zaskoczony, odwrócił si˛e i ujrzał tu˙z przed soba˛ twarz Dwei. — Co ty tu robisz? — wykrztusił przez s´ci´sni˛ete gardło. — Nie denerwuj si˛e, kochanie. Zostałam zaproszona. — Nie o to pytam. Nie sadziłem, ˛ z˙ e mo˙zesz opu´sci´c Dom w swojej prawdziwej postaci. — Skad ˛ to s´mieszne przypuszczenie? — Bo nigdy tego nie robiła´s. Zawsze zmieniała´s si˛e w kotk˛e Emmy. My´slałem, z˙ e ci nie wolno. . . — Głuptasie, nikt mi nie mówi, co mog˛e, a czego nie mog˛e. Zdawało mi si˛e, 436
´ agn˛ z˙ e ju˙z o tym wiesz. — Sci ˛ eła usta. — Owszem, nie robi˛e tego cz˛esto, bo wywołuj˛e sensacj˛e. — Ciekawe dlaczego. — Bad´ ˛ z miły, Althalusie. Ju˙z ci wywietrzały tamte fochy? — Jakie fochy? — No, podczas ostatniej wizyty w Domu wydawałe´s si˛e nieco poirytowany. — Wyładowałem si˛e na Bheidzie. — Ale chyba nie walnałe´ ˛ s nim o s´cian˛e? — W ka˙zdym razie niezbyt mocno. O, wchodzi Astarell. Panna młoda szła z promiennym u´smiechem. Na twarzy wodza Albrona malował si˛e wyraz niemego uwielbienia. — Podaj mi chusteczk˛e, Althalusie — rzekła Dweia, pociagaj ˛ ac ˛ nosem. Obrzucił ja˛ bacznym spojrzeniem. — Czy˙zby´s płakała, Em? — spytał ze zdumieniem. — Zawsze płacz˛e na s´lubach. A ty nie? — Nie uczestniczyłem w zbyt wielu. . . — To musisz si˛e przyzwyczai´c. Z mojego punktu widzenia s´luby sa˛ szalenie wa˙zne. Teraz bad´ ˛ z cicho i daj mi t˛e chusteczk˛e. — Dobrze, kochanie.
ROZDZIAŁ 37 — Naprawd˛e musisz ju˙z jecha´c? — spytał Albron dwa dni pó´zniej. — Niestety tak — odparł Althalus, wyciagaj ˛ ac ˛ si˛e wygodnie w fotelu. — W Perquaine zanosi si˛e na kłopoty. Nie chc˛e dopu´sci´c, z˙ eby sytuacja wymkn˛eła mi si˛e spod kontroli. Je´sli nie masz nic przeciwko temu. . . zreszta˛ nawet je´sli masz, zatrzymam sier˙zanta Khalora. Mo˙ze mi by´c potrzebny na pierwszej linii, a obawiam si˛e, z˙ e zabraknie mi czasu, by po niego wróci´c. — Je´sli o mnie chodzi, to go bierz. Mo˙ze w ten sposób cho´c troch˛e ci si˛e odwdzi˛ecz˛e. — Jeste´s mi co´s winien? — Nie udawaj głupka. A kto mi pomógł w sprawie mał˙ze´nstwa z Astarell? — To rozwiazało ˛ sporo problemów — obruszył si˛e Althalus. — Co naprawd˛e dzieje si˛e w Perquaine? — Chłopski bunt. . . przynajmniej na pozór. Albron pokr˛ecił smutno głowa.˛ — Ci z nizin po prostu nie rozumieja˛ zwykłych ludzi, prawda? — Nie moga˛ do nich dotrze´c. Arystokracja sp˛edza tyle czasu na podziwianiu samych siebie w lustrze, z˙ e nie zwraca uwagi na innych. Jak słyszałem, te rebelie wybuchaja˛ mniej wi˛ecej co dziesi˛ec´ lat, wi˛ec po kilku razach arystokraci mogliby zrozumie´c, z˙ e popełniaja˛ jaki´s bład. ˛ — Mam nadziej˛e, z˙ e do tego nie dojdzie. Gdyby mieszka´ncy nizin zacz˛eli zachowywa´c si˛e rozsadnie, ˛ arumskie klany poszłyby z torbami. — Słuchaj, Albronie, chciałbym ci˛e prosi´c o jeszcze jedna˛ przysług˛e. — Wystarczy powiedzie´c. — Mógłby´s przetrzyma´c tu przez jaki´s czas Andin˛e i Leith˛e? — Oczywi´scie, ale dlaczego? Przecie˙z w Domu nic im nie grozi. — Chc˛e na razie odseparowa´c Leith˛e od brata Bheida. On przechodzi co´s w rodzaju kryzysu i wolałbym, z˙ eby uporał si˛e z tym sam, bez udziału Leithy. Bheid i ja. . . razem z Eliarem i sier˙zantem Khalorem b˛edziemy do´sc´ cz˛esto przechodzi´c przez Dom, wi˛ec niech lepiej młode damy przebywaja˛ gdzie indziej. — Gher tak˙ze? — Nie, jego zatrzymam przy sobie. On miewa ciekawe pomysły. 438
— Naprawd˛e? — u´smiechnał ˛ si˛e Albron. — Ach, jeszcze jedno. Je´sli w Perquaine zaczna˛ si˛e jakie´s kłopoty, ode´slij mi tu Eliara. Zbior˛e armi˛e na korytarzach Domu, nim zda˙ ˛zysz dwa razy mrugna´ ˛c. — Zapami˛etam to sobie, wodzu. — Althalus wstał. — Niech twoi ludzie ju˙z szykuja˛ zagrody, bo gdy tylko Kreuter wróci do Plakandu, zajmie si˛e wysyłaniem posagu Astarell. Ani si˛e obejrzysz, jak ci˛e konie stratuja.˛ — Dzi˛eki za przypomnienie — rzekł bez zachwytu Albron. — Zawsze do usług, pot˛ez˙ ny wodzu! Althalus nie mógł powstrzyma´c chichotu. — Perquai´nczycy wywodza˛ si˛e w zasadzie od Treborea´nczyków — tłumaczyła Dweia Althalusowi i innym, kiedy zebrali si˛e wieczorem w pokoju na wiez˙ y. — W ósmym tysiacleciu ˛ Osthos wysyłał okr˛ety, by ustanowi´c nowe kolonie i zagospodarowywa´c nowe lady, ˛ natomiast Kantho´nczycy w tym samym celu podró˙zowali droga˛ ladow ˛ a.˛ Niemal ciagłe ˛ wojny, toczace ˛ si˛e mi˛edzy Kanthonem a Osthosem, nie maja˛ wielkiego znaczenia dla Perquai´nczyków, oni trzymaja˛ si˛e z daleka, koncentrujac ˛ si˛e na uprawie ziemi i nabijaniu kabzy. Po zamieszkach w Treborei tamtejszym chłopom złagodzono pewne społeczne ograniczenia, tote˙z zyskali wi˛ecej wolno´sci ni˙z ci z Perquaine, którzy nie byli wprawdzie chłopami pa´nszczy´znianymi, ale niewiele si˛e od nich ró˙znili. — Co to jest chłop pa´nszczy´zniany? — spytał Gher. — Przypisany do ziemi. Kiedy kto´s kupował grunt, przejmował wraz z nim ludzi, którzy tam z˙ yli. — Czyli niewolników? — Niezupełnie. Stanowili cz˛es´c´ ziemi, i tylko tyle. Chłop pa´nszczy´zniany stoi wy˙zej od niewolnika, ale tylko troch˛e. — Nie zniósłbym czego´s takiego! — wykrzyknał ˛ Gher. — Zanim kto´s by si˛e zorientował, uciekłbym za góry. — To si˛e cz˛esto zdarza — przyznała Dweia. — Czy to wszystko jest jeden kraj? — spytał sier˙zant Khalor. — A mo˙ze sa˛ tam ró˙zne baronie czy ksi˛estwa? Chodzi mi o to, czy istnieje jaki´s wspólny rzad. ˛ — Teoretycznie tak. Stolica˛ jest Maghu, ale nikt nie przywiazuje ˛ do tego wi˛ekszej wagi. Władza w Perquaine nale˙zy głównie do kleru. — Tak — dodał Bheid — a perquai´nski kler jest najgorszy ze wszystkich. Przewa˙zaja˛ Brunatni, czyli zakon zainteresowany znacznie bardziej bogaceniem si˛e i przywilejami ni˙z pomy´slno´scia˛ ni˙zszych klas. Sa˛ tak˙ze Czarni, do których ja sam nale˙ze˛ , oraz Biali, ale stoja˛ na samym dole drabiny. W ciagu ˛ wieków te trzy zakony doszły do czego´s w rodzaju niepisanego porozumienia, by nie wchodzi´c sobie wzajemnie w drog˛e. — Niedawno odwiedziłem złodziejska˛ ober˙ze˛ w Maghu — oznajmił Altha439
lus. — Dyskutowano tam głównie o sytuacji na południu kraju. Najwyra´zniej Ghend stara si˛e wykorzysta´c ci˛ez˙ kie poło˙zenie chłopów, gdy˙z na wybrze˙zu pojawiła si˛e grupa samozwa´nczych kapłanów, którzy nawołuja˛ do rewolucji i sieja˛ zam˛et w´sród wie´sniaków. — Samozwa´nczych? Jak to? — z˙ achnał ˛ si˛e Bheid. — Złodzieje zaklinali si˛e, z˙ e to nie sa˛ prawdziwi kapłani. Nosza˛ czerwone szaty, a w ich kazaniach mówia˛ o sprawiedliwo´sci społecznej, chciwej arystokracji i skorumpowanym klerze. Niestety, przewa˙znie zgadza si˛e to z prawda,˛ szczególnie w Perquaine. Rzeczywi´scie chłopów si˛e tam z´ le traktuje, a Brunatni wspieraja˛ arystokracj˛e w gn˛ebieniu biedoty. — Nie istnieje z˙ aden zakon Czerwonych — burknał ˛ Bheid. — Ale˙z istnieje, bracie Bheidzie — sprzeciwiła si˛e Dweia. — Kapłani z Nekwerosu nosza˛ czerwone szaty. Mój brat zawsze lubił jaskrawe kolory. — Chcesz powiedzie´c, z˙ e wie´sniacy z Perquaine sa˛ nawracani na kult demona Daevy? — Raczej nie, przynajmniej na razie. Mo˙ze taki jest ostateczny cel Czerwonych, ale teraz koncentruja˛ si˛e głównie na zmianach społecznych. W systemie opartym na arystokracji jest wiele niesprawiedliwo´sci, głównie dlatego, z˙ e wysoko urodzeni nie uwa˙zaja˛ wie´sniaków za ludzi. W przeszło´sci wiele razy wybuchały rewolucje, ale nie dały z˙ adnych rezultatów, poniewa˙z ich przywódcy chcieli po prostu przywłaszczy´c sobie pozycje i przywileje tych, przeciwko którym wyst˛epowali. Jedyne zmiany, jakie si˛e dokonały, dotycza˛ wyłacznie ˛ terminologii. Althalus rozwa˙zał to przez chwil˛e. — Bheidzie, kto stoi na czele zakonu Brunatnych? — spytał. — Egzarcha Aleikon. Główna s´wiatynia ˛ znajdowała si˛e dawniej w Deice w Equero, ale po upadku Imperium Deika´nskiego Brunatni osiedli w Maghu. Maja˛ tam naprawd˛e imponujac ˛ a˛ s´wiatyni˛ ˛ e. — Dzi˛ekuj˛e — rzekła Dweia z leciutkim u´smiechem. — Nie rozumiem — zdziwił si˛e Bheid. — Bo to moja s´wiatynia, ˛ Bheidzie. Brunatni przywłaszczyli ja˛ sobie kilka tysi˛ecy lat temu. — Nigdy o tym nie słyszałem. — Brunatni nie lubia˛ si˛e do tego przyznawa´c. Z jakiego´s powodu uwiera ich samo poj˛ecie bogini. — Czy naprawd˛e chłopi maja˛ tak z´ le? — spytał Khalor. — Zawsze si˛e znajda˛ niezadowoleni, którzy du˙zo szemraja,˛ ale zwykle przemawia przez nich chciwo´sc´ i zazdro´sc´ . — Okno jest tam, sier˙zancie — powiedziała Dweia. — Id´z i sam si˛e przekonaj. — Chyba rzeczywi´scie tak zrobi˛e. Lubi˛e wiedzie´c, kogo mamy przeciwko
440
sobie. Poczatkowo ˛ m˛etny, widok z południowego okna stopniowo si˛e rozja´sniał, ukazujac ˛ zimowe pole nad szarym, wzburzonym morzem. — Południowy Perquaine — zidentyfikowała miejsce Dweia. — Niedaleko od portu w Egni. — Czemu tam jest dzie´n, a u nas noc? — spytał ciekawie Gher. — My jeste´smy dalej na północ — wyja´sniła Dweia. — A co ma wspólnego jedno z drugim? — Althalus ci wytłumaczy. — Mylisz si˛e, Em — odezwał si˛e Althaulus. — Mog˛e mu powiedzie´c, z˙ e tak dzieje si˛e co roku, ale ciagle ˛ nie wiem dlaczego. — Przecie˙z ju˙z dawno wyja´sniłam ci to, skarbie. — Tak, ale nadal nie rozumiem. — Mówiłe´s, z˙ e rozumiesz. — Skłamałem — odparł, wzruszajac ˛ ramionami. — Łatwiej przyszło mi skłama´c, ni˙z po raz trzeci słucha´c tego samego. — Wstyd mi za ciebie — sykn˛eła. — Zbli˙za si˛e wieczór — zauwa˙zył sier˙zant, zerkajac ˛ na zachodni horyzont. — Co ci ludzie robia˛ na polach zima? ˛ — Nic wa˙znego — odrzekła Dweia. — Szlachta, do której nale˙za˛ pola, lubi, z˙ eby chłopi mieli zaj˛ecie. Wie´sniacy w powiazanych ˛ sznurkiem łachmanach byli wymizerowani i brudni. Niemrawo ryli zmarzni˛eta˛ ziemi˛e motykami pod czujnym okiem siedzacego ˛ na koniu nadzorcy z batem w r˛eku. Po chwili podjechał do niego bogato odziany szlachcic. — Tylko tyle zrobili dzisiaj? — Ziemia jest zamarzni˛eta, panie — wyja´snił nadzorca. — Po prostu traca˛ tu czas. — Ja jestem panem ich czasu — warknał ˛ szlachcic. — Skoro kazałem kopa´c, niech kopia.˛ Nie musza˛ wiedzie´c po co. — Rozumiem, panie. Ale mo˙ze ja powinienem wiedzie´c. — Chodza˛ tu ró˙zni agitatorzy, Alkosie. Je´sli chłopi b˛eda˛ mieli zaj˛ecie, nie znajda˛ czasu na wiece. — Ach, no tak — zgodził si˛e Alkos. — Ale b˛edziesz musiał, panie, karmi´c ich troch˛e lepiej, bo ju˙z ponad dziesi˛eciu zemdlało. — Bzdura! Udaja˛ i tyle. Po to wła´snie masz bat. Trzymaj ich tutaj a˙z do zapadni˛ecia ciemno´sci, a o s´wicie z powrotem do roboty! — Ale˙z panie — sprzeciwił si˛e nadzorca — oni nic jeszcze nie jedli. Wi˛ekszo´sc´ z˙ ywi si˛e trawa.˛ 441
— To pokarm w sam raz dla tego bydła. Przyci´snij ich porzadnie, ˛ ja musz˛e ju˙z wraca´c. Zbli˙za si˛e pora kolacji, wprost konam z głodu. Em, sama to wymy´sliła´s, co? — spytał milczaco ˛ Althalus. Nie, skarbie — odrzekła ze smutkiem. — To si˛e dzieje naprawd˛e, a b˛edzie jeszcze gorzej. Obraz za oknem znów zm˛etniał. Po chwili Althalus wraz z innymi patrzyli na bogato urzadzony ˛ pokój, w którym na wy´sciełanej ławie spoczywał szlachcic o opuchni˛etych oczach i bawił si˛e od niechcenia sztyletem z pozłacana˛ r˛ekoje´scia.˛ Rozległo si˛e pukanie do drzwi i wszedł krzepki z˙ ołnierz. — Powiedział „nie”, milordzie — zameldował. — Co to znaczy „nie”? — Jest bardzo uparty, milordzie, i chyba bardzo przywiazany ˛ do swej córki. — Wi˛ec go zabij! Nim noc zapadnie, chc˛e mie´c dziewczyn˛e w komnacie. — Wielki szeryf mówi, z˙ e nie wolno nam ju˙z zabija´c wie´sniaków, milordzie. Ci intryganccy kapłani czepiaja˛ si˛e ka˙zdego takiego wypadku i wykorzystuja˛ go do podburzania chłopstwa. — W z˙ yciu nie słyszałem nic s´mieszniejszego! — Wiem, milordzie, ale je´sli zabij˛e tego starego głupca, to jeszcze przed s´wi˙ tem do twoich drzwi b˛edzie si˛e dobijał wielki szeryf. — Zołnierz nagle zmru˙zył oczy. — Jest jednak inny sposób. . . Ojciec dziewczyny to kaleka. W zeszłym roku ko´n go kopnał ˛ podczas orki i złamał mu nog˛e. Teraz ten człowiek nie mo˙ze pracowa´c, a oprócz pi˛eknej córki ma do wykarmienia jeszcze o´smioro dzieci. . . — Wi˛ec. . . ? — Wi˛ec mo˙zna mu zapowiedzie´c, z˙ e je´sli nie odda córki, to go wyrzucisz z tej lepianki, która˛ zajmuje. Jest zima, bez dachu nad głowa˛ i jedzenia cała rodzina zamarznie albo umrze z głodu. My´sl˛e, z˙ e kmiotek szybko zmi˛eknie. — Genialne! — wykrzyknał ˛ szlachcic, u´smiechajac ˛ si˛e zło´sliwie. — Ruszaj do niego, sier˙zancie, i ka˙z mu zbiera´c manatki. Je´sli dziewczyny nie b˛edzie u mnie przed noca,˛ o s´wicie wszyscy maja˛ si˛e wynie´sc´ . — Mo˙zesz znale´zc´ drzwi do tego miejsca? — spytał głucho sier˙zant Khalor. — W jednej chwili, sier˙zancie — rzekł Eliar twardym jak stal głosem. — Mam zabra´c miecz? — Tak, raczej tak. — Nie teraz, panowie — wtraciła ˛ si˛e Dweia. — Jeszcze nie sko´nczyli´smy. Okno przesun˛eło si˛e znowu i teraz mieli przed soba˛ inny dom. Chudy szlachcic o surowej twarzy siedział przy pokrytym dokumentami stole i konferował z kapłanem w brunatnym stroju. 442
— Przewertowałem to kilkana´scie razy, bracie Sawelu — o´swiadczył — i nie widz˛e z˙ adnego sposobu obej´scia problemu. Tradycja tutejsza jest jak głaz. Chc˛e mie´c t˛e studni˛e, ale ona od tysiaca ˛ lat jest w posiadaniu ludzi z owej wsi. Gdybym miał dost˛ep do wody, mógłbym uprawia´c wielki szmat ziemi. — Uspokój si˛e, baronie — odparł kapłan. — Je´sli nie znajdujesz dokumentu, który posłu˙zyłby twemu celowi, to go po prostu spreparujemy. — I utrzyma si˛e w sadzie? ˛ — Oczywi´scie. Rozpraw˛e b˛edzie prowadził mój skopas, a jest mi winien kilka przysług. Kiedy przedstawi˛e mu „nowe, zadziwiajace ˛ odkrycie”, dobrze odegra swa˛ rol˛e. Wioska razem ze studnia˛ przejdzie w twoje r˛ece, a mieszka´ncom władze ka˙za˛ si˛e wynosi´c. Wtedy b˛edziesz mógł wyburzy´c ich chaty albo — je´sli wola — przeznaczy´c je na obory dla bydła. — Bracie Sawelu, my´slisz, z˙ e to naprawd˛e przejdzie? — Kto nam przeszkodzi? Arystokracja dysponuje ziemia,˛ a sady ˛ kontroluje Ko´sciół. We własnym kr˛egu mo˙zemy zrobi´c wszystko, co chcemy! — I co, sier˙zancie? — spytała Dweia Arumczyka o zaci˛etej twarzy. — Masz odpowied´z na swoje pytanie? — W zasadzie tak, pani, ale wynika z niej nast˛epne: po co si˛e w to mieszamy? Jak widziałem, na t˛e rebeli˛e zanosiło si˛e od dawna. Czemu nie zamkniemy granicy z Perquaine i nie pozwolimy chłopom wsia´ ˛sc´ na karki szlachcie i duchowie´nstwu? — Bo ta˛ rebelia˛ dowodza˛ z´ li ludzie. — A my mamy po prostu tam wej´sc´ i wykra´sc´ ja˛ spod ich kontroli? — Mniej wi˛ecej. — Skoro mamy wykra´sc´ im rewolt˛e, mo˙ze warto byłoby przyjrze´c si˛e ludziom, którzy ja˛ wywołali? — zaproponował Khalor. — Teraz, kiedy wyeliminowali´smy Pekhala i Gelt˛e, dowództwo wyra´znie przejał ˛ kto´s inny, a rozpoznanie wroga ma ogromne znaczenie. — Słusznie, sier˙zancie — zgodziła si˛e Dweia. — No to mo˙ze troch˛e pow˛eszymy? Althalus cofnał ˛ si˛e nieco i wysłał do Bheida sondujac ˛ a˛ my´sl. W umy´sle młodego kapłana kł˛ebiły si˛e sprzeczne emocje. Oczywi´scie nadal był tam z˙ al i poczucie winy, ale tu˙z pod powierzchnia˛ zaczynała wzbiera´c furia. Jawna niesprawiedliwo´sc´ społeczna w Perquaine dokuczała mu teraz znacznie bardziej ni˙z nienawi´sc´ do samego siebie. To dopiero poczatek, ˛ skarbie — zamruczała Dweia. — Nie naciskaj go jeszcze. My´sl˛e, z˙ e zaczyna sam si˛e z tego wydobywa´c. Przesadziła´s z paroma rzeczami, co? 443
Troszeczk˛e. My´sli wi˛ekszo´sci obserwowanych przez nas ludzi nie były a˙z tak ra˙zace, ˛ jak by wynikało z tego, co´smy widzieli i słyszeli, dlatego pewnie nie wypowiedza˛ ich wprost. Znów oszukujesz, Em. Wiem, ale je´sli w ten sposób doprowadzimy Bheida do normalnego stanu, mo˙zna si˛e na to zgodzi´c. Widz˛e, z˙ e twoje poczucie moralno´sci jest bardzo elastyczne. Jak mo˙zesz tak mówi´c! Obserwuj pilnie Bheida. Lada chwila zobaczy i usłyszy co´s, co sprowadzi go znów na ziemi˛e. Obraz za południowym oknem nabrał ostro´sci. Patrzyli teraz na ruiny dawno opuszczonego domu na szczycie nadmorskiego wzgórza. Mi˛edzy zburzonymi murami wida´c było namiot i małe, dobrze ukryte ognisko. Stał przy nim z˙ ółtowłosy Argan, dawny kapłan, i kopał ze zło´scia˛ stert˛e gruzu. Z ciemno´sci rozległ si˛e ochrypły głos. — Zniszczysz sobie buty! — Gdzie si˛e podziewałe´s? — spytał Argan, kiedy w kr˛egu s´wiatła ukazał si˛e posiwiały Koman. — Rozgladałem ˛ si˛e po okolicy. Czy nie tego po mnie oczekiwałe´s? — Znalazłe´s co´s? — Nie zauwa˙zyłem inwazji, je´sli to ci˛e niepokoi. Chyba nie w pełni rozumieja,˛ co robisz. Nie mog˛e odnale´zc´ Althalusa, ale nie ma w tym nic niezwykłego. ´ Prawdopodobnie ukrywa si˛e w tym zamku na Ko´ncu Swiata, a to miejsce jest poza moim zasi˛egiem. Miałe´s jakie´s wie´sci od Ghenda? — Nie. Jest w Nahgharashu, próbuje ułagodzi´c Mistrza. Na porytej zmarszczkami twarzy Komana pojawił si˛e słaby u´smieszek. — Musz˛e przyzna´c, z˙ e niezły z ciebie cwaniak, Arganie. Przecie˙z to ty s´cia˛ gnałe´ ˛ s Yakhaga z Nahgharashu i wystawiłe´s go zabójcy, ale wina spadła na Ghenda. — Bo przywłaszczył sobie mój pomysł — odparł hardo Argan. — Ghend jest łasy na pochwały Mistrza. — Zauwa˙zyłem. — Ten plan by wypalił. Yakhag był idealna˛ odpowiedzia˛ na misterny spisek, jaki uknuł Althalus, by wciagn ˛ a´ ˛c Gelt˛e w pułapk˛e. Ale ten dure´n Bheid stracił głow˛e i zar˙znał ˛ Yakhaga, zanim który´s z nas go powstrzymał. — Próbowałem ci˛e ostrzec przed nim, Arganie, ale nie chciałe´s słucha´c. — Nie sadziłem, ˛ z˙ e si˛e do tego posunie — odrzekł niemal z˙ ało´snie Argan. — Przecie˙z pogwałcił jedna˛ z kardynalnych zasad! Mnie usuni˛eto z zakonu za znacznie drobniejsze wykroczenie. — Za Yakhagiem nie b˛ed˛e t˛esknił. Ju˙z sam jego widok s´cinał mi krew w z˙ yłach. Nawet Ghend si˛e go bał. Tylko Mistrz czuł si˛e przy nim swobodnie.
444
— Wiem, ale przy wsparciu Yakhaga mogłem odstawi´c Ghenda na bok i zaja´ ˛c jego miejsce. Wszystko szło jak po ma´sle, a nagle ten szaleniec w czarnej kiecce wyciagn ˛ ał ˛ miecz i posiekał mój klucz do władzy! Koman wzruszył ramionami. — Skoro masz do niego takie pretensje, id´z i go zabij. Klinom chyba mógłby ci˛e przemyci´c do Domu Dwei. — Nie roz´smieszaj mnie, Komanie. Nie przekroczyłbym progu tego Domu tak samo jak ty. — To tylko sugestia, wielebny — rzekł sarkastycznie Koman. — Poniewa˙z tak bardzo si˛e skłaniasz do zabicia tego Czarnego, sadziłem, ˛ z˙ e nie masz nic przeciw temu, by da´c si˛e wyeliminowa´c w trakcie zadania. — Zemsta jest słodka, stary, ale z˙ eby to poczu´c, trzeba prze˙zy´c. Z Bheidem policz˛e si˛e w swoim czasie, teraz b˛ed˛e potrzebował wi˛ecej Czerwonych, z˙ eby podtrzyma´c rebeli˛e. Id´z do Nahgharashu i sprowad´z ich tylu, ilu Mistrz zgodzi si˛e wypu´sci´c. Jeszcze przed ko´ncem zimy chc˛e by´c w s´wiatyni ˛ w Maghu. Je´sli zamarudzimy, to zanim dotrzemy na miejsce, Althalus s´ciagnie ˛ tam armi˛e. — Stanie si˛e wedle twego rozkazu, wielebny wodzu. — Koman skłonił si˛e drwiaco. ˛ — Wła´sciwie kim naprawd˛e był Yakhag? — spytał Khalor Dwei˛e. — Wiem, z˙ e Gelta si˛e go bała, ale z˙ eby i Ghend? — To był stwór pozbawiony wszelkich uczu´c — wyja´sniła Dweia, otrzasaj ˛ ac ˛ si˛e lekko. — Nie umiał kocha´c, nienawidzi´c, ba´c si˛e, nie wiedział, co to ambicja. . . nic. Kompletna pustka. — Człowiek z lodu? — podsunał ˛ Gher. — Tak, to bliskie prawdy. Gdyby prze˙zył, bardzo mo˙zliwe, z˙ e Arganowi powiódłby si˛e plan odsuni˛ecia Ghenda. ´ nie umieja˛ z soba˛ z˙ y´c w zgodzie tak jak my, no nie? My sobie nawzajem — Zli pomagamy, a oni tylko patrza,˛ jak by tu drugiemu wbi´c nó˙z w plecy. — Daevie to odpowiada. W oczach mojego brata Yakhag był ideałem. — Yakhag nie widział tego w ten sposób — zauwa˙zył Althalus. — Tak naprawd˛e on chciał tylko umrze´c. — I to jest wła´snie cały Nahgharash — podsumowała Dweia. — Wcze´sniej czy pó´zniej trzeba b˛edzie co´s z tym zrobi´c — rzekł sucho Khalor. — Co masz na my´sli, sier˙zancie? — zapytała Dweia. — Sam nie wiem. Mogliby´smy na przykład tam wej´sc´ i podło˙zy´c ogie´n. . . Chyba powinna´s wiedzie´c, pani, z˙ e nie odnosz˛e si˛e z wielkim entuzjazmem do tej akurat wojny. Je´sli nic si˛e nie zmieni, staniemy w niej po złej stronie. Ta rewolta ju˙z dawno powinna wybuchna´ ˛c, bez wzgl˛edu na to, kto ja˛ wywołał. — Wła´snie nad tym pracuj˛e — zapewnił go Althalus. — My´sl˛e, z˙ e naszym pierwszym krokiem powinno by´c uzyskanie dost˛epu do egzarchy Brunatnych. . . 445
mówiłe´s, Bheidzie, z˙ e nazywa si˛e Aleikon, tak? Bheid przytaknał. ˛ — Mój egzarcha ma dla niego jeszcze inne imiona, ale nie b˛ed˛e ich wymawiał w obecno´sci pa´n. — Skoro Aleikon pochwala to, co widzieli´smy przed chwila,˛ twój egzarcha i tak jest zbyt łagodny — zauwa˙zył Khalor. — Dokad ˛ zamierzasz z tym pój´sc´ , Althalusie? Althalus wzruszył ramionami. — Brunatni sa˛ chciwi, a ja mam du˙za˛ wpraw˛e w nabieraniu takich ludzi. Najpierw musz˛e s´ciagn ˛ a´ ˛c na siebie uwag˛e egzarchy Aleikona. Przypu´sc´ my, z˙ e pewien bajecznie bogaty szlachcic z bli˙zej nieokre´slonego miejsca w Equero. . . czy mo˙ze Medyo przybył do Maghu z pielgrzymka.˛ Czy trudno mu b˛edzie uzyska´c audiencj˛e u egzarchy Brunatnych, bracie Bheidzie? — Raczej nie, zwłaszcza je´sli pielgrzymka ma na celu pokut˛e za grzechy. Słowo „pokuta” w uszach wysokich dostojników Brunatnych d´zwi˛eczy jak samo złoto. — Tak mi si˛e wła´snie zdawało. Ubior˛e si˛e w paradne szaty, na wszystkich b˛ed˛e patrzył z góry, kupi˛e albo wynajm˛e jaki´s bajerancki dom. Potem mój osobisty kapelan wpadnie do s´wiatyni ˛ i załatwi mi audiencj˛e u egzarchy Aleikona. — Rozumiem, z˙ e to ja mam by´c tym kapelanem? — Genialne! Jak te˙z ty wpadasz na takie sprytne pomysły? — Mam taki dar — rzekł Bheid oschle. — A co powiesz, mistrzu Althalusie, kiedy ci˛e spytaja,˛ skad ˛ jeste´s? — chciał wiedzie´c Gher. — To przecie˙z nie ma znaczenia — obruszył si˛e Althalus. — Wybior˛e jakie´s odległe miejsce. — Mo˙ze Kenthaigne? — podsun˛eła mu Dweia. Althalus zmarszczył brwi. — Chyba ju˙z słyszałem t˛e nazw˛e. Gdzie to mo˙ze by´c? — To starodawna nazwa regionu poło˙zonego mi˛edzy jeziorami Apsa i Meida w Equero. Nie u˙zywa si˛e jej od kilku eonów. — Przyjemnie brzmi. . . No dobrze, jestem diukiem Kenthaigne, do tronu doszedłem przez morderstwo, a teraz sumienie nie daje mi spokoju, wi˛ec potrzebuj˛e boskiego przebaczenia. Czy kto´s widzi w tym jakie´s luki? — spytał, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e dokoła. — On tak zawsze, co? — zauwa˙zył Khalor. — Dlaczego po prostu nie powiesz prawdy? — Khalorze, je´sli ogłosz˛e w Maghu, z˙ e jestem wysłannikiem bogini Dwei, to mnie uznaja˛ za szale´nca i zamkna.˛ Prawda nie zawsze popłaca. Chyba czas ju˙z sprowadzi´c do Domu Leith˛e i Andin˛e — zasugerowała milcza˛ co Dweia. 446
A Bheid? Jest ju˙z gotowy? Bo je´sli nadal rozłazi si˛e w szwach, wol˛e Leith˛e trzyma´c z daleka. Dochodzi do siebie, skarbie. Zaczyna do niego dociera´c, kim był Yakhag, wi˛ec najgorsze ju˙z za nami. Niech Leitha wróci, zanim Bheid znów nam ucieknie. — Pieniadze ˛ b˛eda˛ mi potrzebne natychmiast, wasza miło´sc´ — mówił goracz˛ kowo hrabia Baskoi. — Moi wierzyciele sa˛ do´sc´ niecierpliwi. — Rozumiem, z˙ e szcz˛es´cie w ko´sciach ostatnio nie dopisało? — u´smiechnał ˛ si˛e Althalus. — Nie masz poj˛ecia, łaskawco, jacy oni potrafia˛ by´c nieprzyjemni — narzekał Baskoi. — Twój dom całkiem mi odpowiada — przyznał Althalus, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po okazałym salonie. — Zostan˛e na jaki´s czas w Maghu i nie zamierzam mieszka´c w jakiej´s obskurnej gospodzie, gdzie pod poduszkami kryja˛ si˛e pchły i karaluchy. Je´sli kapłani ze s´wiatyni ˛ uznaja,˛ z˙ e moja pokuta potrwa dłu˙zej, mo˙zemy pomy´sle´c o stałej umowie. — Jak sobie z˙ yczysz, wasza miło´sc´ . Czy mam przenie´sc´ moje rzeczy na strych? — Oczywi´scie, hrabio Baskoi. Gdy tylko sko´nczysz, porozmawiaj z moim kapelanem, bratem Bheidem. On ci zapłaci za wynajem. — Czy naprawd˛e nie mógłbym tu zosta´c. . . na strychu albo w piwnicy? — spytał błagalnie hrabia. — To nie najlepszy pomysł. Mam kilku wrogów, przy których twoi wierzyciele to bezbronne koci˛eta. Nie sadz˛ ˛ e, aby´s chciał by´c s´wiadkiem ich ewentualnej wizyty. — Mo˙ze znajd˛e pokój w gospodzie — ustapił ˛ Baskoi. — Na twoim miejscu, hrabio, unikałbym takich, gdzie si˛e gra w ko´sci — doradził mu Althalus. — Skoro ci˛e ko´sci nie lubia,˛ lepiej trzyma´c si˛e od nich z daleka. — Racja — przyznał hrabia ze smutkiem. — Diuk czego? — spytał z niedowierzaniem diuk Olkar z Kadonu. — Kenthaigne — odparł Althalus. — Wymy´sliłe´s to przed chwila? ˛ — Prawie. Jak tam rynek zbo˙zowy? — Całkiem nie´zle. Ostatnie lato okazało si˛e najlepsze w ciagu ˛ ostatnich dwunastu lat. W Perquaine mieli rekordowe zbiory, dzi˛eki czemu ceny spadły. Ju˙z wysłałem cztery tysiace ˛ ton do Kanthonu i zapłaciłem za nast˛epne trzy. Mam tylko kłopot z wozami. Je´sli chłopska rebelia utrzyma si˛e jeszcze przez miesiac, ˛ b˛ed˛e 447
miał tyle pszenicy, z˙ e wystarczy dla całej Treborei. — Andina si˛e ucieszy. — Althalusie, co to za historia z tym diukiem Kenthaigne? — To przyn˛eta, jakiej u˙zywam podczas wyprawy na ryby. Zale˙zy mi, z˙ eby z kr˛egów kapła´nskich wyszła pewna informacja. Mo˙ze by´s wspomniał przy jakiej´s okazji, z˙ e diuk Kenthaigne, który jest tak bogaty, z˙ e nawet smarcze w złote chustki, ma ogromne wyrzuty sumienia z powodu kilku ci˛ez˙ kich grzechów i włas´nie przybył do Maghu, aby kupi´c sobie przebaczenie. — Je´sli to si˛e rozniesie, wszyscy kapłani z Perquaine rozbija˛ do rana obóz pod twoimi drzwiami. — I o to mniej wi˛ecej mi chodzi, wasza miło´sc´ — odparł z chytrym u´smiechem Althalus. — W ten sposób nie b˛ed˛e musiał ich szuka´c. Sami przyjda.˛ — B˛edzie ci˛e to kosztowało. — Pieniadze ˛ nic nie znacza,˛ Olkarze. — Ugry´z si˛e w j˛ezyk! — Wiadomo´sc´ o twoim kryzysie duchowym dotarła do uszu naszego s´wiato˛ bliwego egzarchy Aleikona — mówił kapłan w brunatnej szacie, który zapukał do drzwi bladym s´witem. — Modliłem si˛e o to — przyznał Althalus, wznoszac ˛ pobo˙znie oczy ku niebu. ´ — Swiatobliwy ˛ Aleikon jest bardzo poruszony twa˛ sytuacja.˛ Trzeba ci wiedzie´c, wasza miło´sc´ , z˙ e nasz egzarcha to prawdopodobnie najbardziej miłosierny człowiek na s´wiecie. Dlatego postanowił udzieli´c ci natychmiastowej audiencji w swej prywatnej kaplicy w głównej s´wiatyni. ˛ — Czuj˛e si˛e przytłoczony tak wielkim zaszczytem, wasza wielebno´sc´ . Prosz˛e, aby´s jak najpr˛edzej powiadomił s´wiatobliwego ˛ egzarch˛e, z˙ e wraz z mym orszakiem ju˙z ruszam do s´wiatyni. ˛ — Uczyni˛e to bezzwłocznie, wasza miło´sc´ . Prosz˛e mi tylko powiedzie´c, kiedy egzarcha ma was oczekiwa´c. — Zaraz wyruszamy, wi˛ec je´sli si˛e nie po´spieszysz, dotrzemy tam przed toba.˛ Brzemi˛e moich grzechów jest tak ci˛ez˙ kie, z˙ e musz˛e je zrzuci´c, gdy˙z inaczej złamie mi kark. — Ju˙z biegn˛e, wasza miło´sc´ . Kiedy Brunatny odwrócił si˛e do wyj´scia, sier˙zant Khalor usiłował stłumi´c s´miech, ale bez wi˛ekszego sukcesu. — Jakie´s problemy, sier˙zancie? — zainteresowała si˛e Leitha. — Jego miło´sc´ Althalus u˙zył chyba zbyt grubych nici — s´miał si˛e Khalor. — To jedna z tatusiowych słabo´sci. On nigdy nie zawraca sobie głowy jedwa-
448
biem, je´sli ma dratw˛e pod r˛eka.˛ Antyczna s´wiatynia ˛ Dwei była najwspanialszym budynkiem w Maghu. Brunatni z pewnym wysiłkiem przemilczali co bezczelniejsze sugestie, z˙ e wzniesiono ja˛ ku czci bogini płodno´sci, a posag ˛ o wyjatkowo ˛ bujnym łonie po prostu usun˛eli z ołtarza. Z drzwi za ołtarzem wybiegł w lansadach ów kapłan, który odwiedził ich rano. Wyra´znie zmieszał si˛e na widok osób towarzyszacych ˛ diukowi Kenthaigne. — Moje grzechy przysporzyły mi wrogów — wyja´snił Althalus. — Byłoby nierozwa˙znie z mojej strony, gdybym zostawił córki bez opieki, zreszta˛ nie chc˛e traci´c ich z oczu tak˙ze z innych powodów. . . których jednak przez skromno´sc´ nie wymieni˛e przy kapłanie zwiazanym ˛ s´lubem czysto´sci. Brunatny zamrugał oczami i lekko si˛e zaczerwienił. Nie podjał ˛ tematu. Odwrócił si˛e i poprowadził ich przez mroczny korytarz do ci˛ez˙ kich drzwi z wi´sniowego drewna. — Oto prywatna kaplica naszego s´wiatobliwego ˛ egzarchy — oznajmił, po czym zapukał. — Wej´sc´ ! — odpowiedział głos zza drzwi. Kapłan wprowadził Althalusa i reszt˛e kompanii do kaplicy. ´ atobliwy — Swi ˛ Aleikonie — rzekł, przykl˛ekajac ˛ — mam zaszczyt przedstawi´c jego miło´sc´ diuka Althalusa z Kenthaigne. — Wycofał si˛e tyłem z kaplicy, kłaniajac ˛ si˛e za ka˙zdym krokiem. Egzarcha Aleikon był korpulentnym m˛ez˙ czyzna˛ o krótko przystrzy˙zonych jasnych włosach. Z jego całej postawy biła powaga. — Czuj˛e si˛e zaszczycony, wasza miło´sc´ — powiedział do´sc´ zdawkowo — ale sadziłem, ˛ z˙ e pragniesz prywatnej audiencji, która pozwoliłaby nam zbada´c w pełni ci˛ez˙ ar twych grzechów. — Prywatno´sc´ jest luksusem, na który nie mog˛e sobie pozwoli´c — odparł wykr˛etnie Althalus. — To, co s´wiatobliwi ˛ m˛ez˙ owie nazywaja˛ grzechami, s´wiat uwa˙za za zbrodnie. Do tronu doprowadziła mnie ambicja, a metody, jakimi si˛e posłu˙zyłem, przysporzyły mi wielu wrogów. Te dwie s´liczne panienki to moje córki, Leitha i Andina, chłopiec jest moim paziem, a kapłan w czarnej szacie, brat Bheid, pełni funkcj˛e osobistego kapelana. Cała nasza gromadka z˙ yje w ustawicznym zagro˙zeniu i musi korzysta´c z ochrony najwaleczniejszych rycerzy w Kenthaigne, Khalora i Eliara. — Ksi˛estwo Kenthaigne, wasza eminencjo — mówił Althalus nieco pó´zniej w gabinecie egzarchy — liczy tysiace ˛ lat. W ciagu ˛ wielu stuleci wynie´sli´smy korupcj˛e na wy˙zyny prawdziwej sztuki. Mam w kieszeni ka˙zdego s˛edziego, a du449
chowni ta´ncza,˛ jak im zagram. To wszystko wymaga sporych sum i dlatego kontrol˛e nad skarbcem sprawuj˛e osobi´scie. Poddani nauczyli si˛e nie wchodzi´c mi w drog˛e. Je´sli czego´s chc˛e, to sobie bior˛e, a gdy kto´s si˛e sprzeciwia, niebawem dyskretnie znika. I wszystko byłoby pi˛eknie, gdyby nie te koszmary, które ostatnio mnie dr˛ecza.˛ — Koszmary? — zdziwił si˛e egzarcha Brunatnych. — Czy słyszałe´s kiedy, eminencjo, o miejscu zwanym Nahgharash? Twarz Aleikona st˛ez˙ ała. — Ach, widz˛e, z˙ e słyszałe´s — ciagn ˛ ał ˛ Althalus. — No có˙z, ja je widziałem, dlatego nie sadz˛ ˛ e, by´s chciał je kiedykolwiek odwiedzi´c. Tam budynki sa˛ z ognia, a ludzie ta´ncza˛ na ulicach jako małe, migoczace ˛ płomyki, wijac ˛ si˛e i krzyczac ˛ z bólu. I wła´snie te straszne krzyki doprowadzaja˛ mnie do szału, rozsadzaja˛ mi uszy cały czas. . . nawet kiedy nie s´pi˛e. Mam wszystko, czego mógłby pragna´ ˛c człowiek, z wyjatkiem ˛ spokojnego snu. Dlatego przybyłem do Maghu, wasza eminencjo. Je´sli zdołasz przegna´c te koszmary, zapłac˛e ka˙zda˛ cen˛e. — Czy czujesz prawdziwa˛ skruch˛e, mój synu? — Skruch˛e? Co za bzdura! Zrobiłem, co musiałem, aby dosta´c, czego chciałem. Po prostu powiedz swemu bogu, z˙ e zapłac˛e, ile zechce, byle dał mi spokojny sen. On si˛e waha, tatu´sku — zamruczał głos Leithy. — Chce twoich pieni˛edzy, ale wie, z˙ e nic nie poradzi na „koszmary”. To dobrze. Wszystko idzie zgodnie z planem. A wła´sciwie jaki jest twój plan? — zainteresował si˛e Bheid. Patrz uwa˙znie, bracie Bheidzie. Patrz i ucz si˛e. — B˛ed˛e si˛e modlił o rad˛e, diuku Althalusie — rzekł egzarcha Aleikon ze smutkiem. — Prosz˛e wróci´c tu jutro, wówczas porozmawiamy o stosownej pokucie. — Jestem do twojej dyspozycji, eminencjo — o´swiadczył Althalus z uniz˙ onym ukłonem. — Jutro o s´wicie przyjd˛e tu z taka˛ ilo´scia˛ złota, jaka˛ zdołam unie´sc´ . . . je´sli dzi´s si˛e dobrze wy´spi˛e. Jeste´s okropny, tatu´sku — zamruczała Leitha. Te˙z mi si˛e to podoba — odrzekł z satysfakcja˛ Althalus.
ROZDZIAŁ 38 — Jego eminencja jest. . . hm. . . niedysponowany — tłumaczył rano ten sam kapłan, który odwiedził wcze´sniej Althalusa w domu hrabiego Baskoia. — Ach tak? — Pewnie co´s zjadł. . . — dodał po´spiesznie Brunatny. — Ostatnio sporo tu takich przypadków — zauwa˙zył Althalus. — Jak my´slisz, kiedy si˛e pozbiera? Mam przyj´sc´ pó´zniej? — Raczej nie, wasza miło´sc´ . Mo˙ze jutro. . . Jest bardzo przygn˛ebiony, tatu´sku — meldowała milczaco ˛ Leitha. — Egzarcha Aleikon obudził si˛e w nocy z krzykiem i krzyczy tak do tej pory. Brunatni obawiaja˛ si˛e, z˙ e oszalał. Althalus skontaktował si˛e z Dweia.˛ Co ty knujesz, Em? Wykradłam ci pomy´sl, skarbie — usłyszał w odpowiedzi. — Był za dobry, bym miała z niego zrezygnowa´c. Naprawd˛e sam wymy´sliłe´s t˛e histori˛e z koszmarami? Musiałem jako´s przyciagn ˛ a´ ˛c uwag˛e Aleikona. Nasz wyimaginowany diuk Kenthaigne był zbyt wielkim łajdakiem, by miał si˛e zapłakiwa´c z powodu kilku daw˙ nych nieostro˙zno´sci. Zeby usprawiedliwi´c moja˛ pielgrzymk˛e do Maghu, potrzebowałem czego´s naprawd˛e okropnego. Po namy´sle zdecydowałem, z˙ e wszystko zwal˛e na koszmarne sny o Nahgharashu. Ach, rozumiem. Zwyczajnie wpadło ci to do głowy. Co´s w tym rodzaju. Wiedziałem, z˙ e znaczna cz˛es´c´ edukacji nowicjuszy we wszystkich trzech zakonach polega na opisach potworno´sci Nahgharashu, wi˛ec wspomniałem o tym, by zwróci´c uwag˛e Aleikona. Po prostu nasun˛eła mi si˛e taka my´sl. . . a mo˙ze to boskie natchnienie. Nazwijmy to iskra˛ czystego geniuszu. Nie posuwałbym si˛e a˙z tak daleko. A ja tak. Ty ten pomysł rzuciłe´s, ja go podj˛ełam i poprowadziłam dalej. Zdarzało ci si˛e widywa´c migawki z Nahgharashu przez drzwi Khnoma, ale tylko z zewnatrz. ˛ Natomiast koszmary Aleikona przeniosły go w sam s´rodek miasta, a jest to ´ miejsce absolutnej rozpaczy. Dlatego Yakhag ch˛etnie dał si˛e zabi´c. Smier´ c bowiem to wyzwolenie od Nahgharashu. 451
Czy Aleikon ocknie si˛e w ko´ncu ze swego koszmaru? B˛edzie mi jeszcze potrzebny. Potrzymajmy go jeszcze troch˛e na wolnym ogniu, niech zmi˛eknie. Po tygodniu takich snów zgodzi si˛e na wszystko. A teraz przyprowad´z dzieci do Domu, musimy porozmawia´c. Kiedy Althalus z towarzyszami wracali do domu hrabiego, na ulicach Maghu dosłownie roiło si˛e od uzbrojonych z˙ ołnierzy. Wszyscy wydawali si˛e zniecierpliwieni i zbijali si˛e w ciasne grupki. Althalus zatrzymał ulicznego sprzedawc˛e, który pchał po bruku wózek z rzepa.˛ — Co tu si˛e dzieje, kolego? — spytał. Sprzedawca wzruszył ramionami. — Chyba ksia˙ ˛ze˛ Marwain pr˛ez˙ y muskuły. Pewnie słyszałe´s o zamieszkach chłopskich? — Dopiero co przyjechałem. — Tak? A skad? ˛ — Z Equero. Prowadz˛e tu interesy. O co tym chłopom chodzi? — Normalka. Co jaki´s czas maja˛ pretensje, z˙ e s´wiat ich podle traktuje. Ksia˙ ˛ze˛ ´ Maghu sciaga ˛ wtedy z˙ ołnierzy na ulice, z˙ eby wszyscy w mie´scie widzieli, kto tu rzadzi. ˛ — Mieszczuchy nie daja˛ si˛e chyba wciaga´ ˛ c w sprawy buraków? — Jasne z˙ e nie — prychnał ˛ sprzedawca rzepy. — Ale zawsze znajdzie si˛e kilku niezadowolonych z gorszych dzielnic, a szlachetny ksia˙ ˛ze˛ chce mie´c pewno´sc´ , z˙ e rozumieja,˛ jaka naprawd˛e jest sytuacja. Póki nie b˛edziesz si˛e mieszał do naszych spraw, z˙ ołnierze nic ci nie zrobia.˛ Nie kupiłby´s troch˛e rzepy? — Przykro mi, kolego, ale rzepa mi nie słu˙zy. Nie uwierzysz, jak mnie boli brzuch nawet po małym kawałku. — Ach. . . Mam to samo po cebuli. — Dobrze wiedzie´c, z˙ e nie jestem jednym facetem o wra˙zliwym z˙ oładku. ˛ No to miłego dnia. — Słyszałam o tym ksi˛eciu Marwainie — powiedziała Andina, gdy przyszli do domu Baskoia. — To bezwzgl˛edny tyran z wyolbrzymionym poczuciem własnej wa˙zno´sci. — Z tego akurat złudzenia mo˙zemy go wyleczy´c — zapewnił sier˙zant Khalor. — Mamy troch˛e czasu — powiedziała Dweia, kiedy zebrali si˛e w wie˙zy. — Argan jest ostro˙zny i umacnia swa˛ władz˛e w ka˙zdym mie´scie, zanim przeniesie
452
si˛e do nast˛epnego. Rewolucja wewn˛etrzna to co´s innego ni˙z atak z zewnatrz. ˛ Bheidzie, jaka jest zwyczajowa procedura, kiedy egzarcha nie mo˙ze sprawowa´c swej funkcji? Bheid odchylił si˛e do tyłu i spojrzał w sufit. — W normalnych okoliczno´sciach hierarchia podtrzymuje fikcj˛e o niedyspozycji egzarchy. Bie˙zace ˛ decyzje podejmuja˛ zwykle urz˛ednicy ko´scielni, wi˛ec egzarcha i tak jest tylko figurantem. Ale obecnie mamy nieco inna˛ sytuacj˛e. Rebelia chłopska na południu to powa˙zny kryzys, dlatego gdy tylko stanie si˛e oczywiste, z˙ e egzarcha Aleikon nie wróci do zdrowych zmysłów, jaki´s skopas wysokiej rangi wystosuje apel do egzarchów Emdahla i Yeudona z pro´sba˛ o zwołanie wysokiej rady do spraw wiary. — Co´s w rodzaju narady przywódców klanów? — domy´slił si˛e sier˙zant. — Wła´snie. Je´sli ogłosi si˛e kryzys wiary, wysoka rada mo˙ze odstapi´ ˛ c od zwykłej procedury. Wtedy Emdahl i Yeudon zajma˛ miejsce Aleikona, a mo˙ze nawet posuna˛ si˛e do tego, z˙ e wciela˛ Brunatnych do swoich zakonów. Nie sadz˛ ˛ e, by do tego doszło, ale prawdopodobnie rozp˛eta si˛e wojna religijna, która wywróci cywilizowany s´wiat do góry nogami. — I na tym koniu Argan dojedzie prosto na cesarski tron. — Zapewne taki ma zamiar — u´sci´sliła Dweia. — Znajda˛ si˛e jednak sposoby. Wyeliminowali´smy Pekhala za pomoca˛ góry sier˙zanta Khalora oraz dwukierunkowej rzeki, a dzi˛eki pozornej uległo´sci Andiny zwabili´smy do Osthosu Gelt˛e. Fortele sa˛ niekiedy wr˛ecz nieocenione. — Wiedziałem, z˙ e w ko´ncu zaczniesz my´sle´c moimi kategoriami! — ucieszył si˛e Althalus. — Nie rozumiem, o co wam chodzi — powiedziała Andina. — To taki nasz stary spór, mała ksi˛ez˙ niczko — wyja´snił Althalus. — Emmy uparła si˛e nauczy´c mnie z˙ ycia w prawdzie, sprawiedliwo´sci i moralno´sci; ja zaoferowałem w zamian nauk˛e kłamstwa, oszukiwania i kradzie˙zy. I co´s mi si˛e zdaje, z˙ e jestem troch˛e do przodu. Dweia wzruszyła ramionami. — Mniejsza o skutki, teraz nam zale˙zy, z˙ eby egzarcha Aleikon nadal s´nił o Nahgharashu. Wracaj do s´wiatyni, ˛ bracie Bheidzie. Musz˛e wiedzie´c, kto podejmuje decyzje u Brunatnych, kiedy Aleikon nie jest w stanie sprawowa´c funkcji. Dowiedz si˛e o nim mo˙zliwie jak najwi˛ecej, z˙ ebym mogła podsuna´ ˛c mu pomysł wysłania apelu do Emdahla i Yeudona. Chc˛e tych dwóch jak najszybciej mie´c w Maghu. — On si˛e nazywa Eyosra — raportował wieczorem Bheid w domu Baskoia. — Jest skopasem w zakonie Brunatnych, a specjalizuje si˛e w szczegółach i liczbach. Reszta hierarchii go nie znosi, przypuszczalnie dlatego, z˙ e wcia˙ ˛z wynajduje 453
sprzeczno´sci w ksi˛egach rachunkowych. Jest wysoki, bardzo chudy i blady jak duch. — Nie brzmi to zbyt zach˛ecajaco ˛ — zas˛epił si˛e Althalus. — Taki liczykrupa nie ma na ogół prawdziwej władzy. — Skopas Eyosra ma pod kontrola˛ skarbiec Brunatnych. A w zakonach opanowanych przez chciwo´sc´ ten ciagnie ˛ za sznurki, kto trzyma sakiewk˛e. — Racja. Jak my´slisz, co skłoniłoby go do krzyku o pomoc? — Chyba jaka´s ekstrawagancja. Gdyby Dweia pchn˛eła Aleikona do wydania ogromnych sum, Eyosra przypuszczalnie stanałby ˛ w płomieniach. — Pomówi˛e o tym z Em — obiecał Althalus. — Ona co´s wymy´sli. — Bheid ju˙z dochodzi do siebie, Em — mówił Althalus, kiedy razem z Eliarem wrócili do Domu. — Trzeba pilnowa´c, z˙ eby miał du˙zo zaj˛ec´ , to dla niego najlepsze lekarstwo. — Z pewno´scia˛ lepsze ni˙z walenie nim o s´cian˛e. — Naprawd˛e waliłe´s nim o s´cian˛e? — spytał Eliar. — Nie za mocno, po prostu chciałem przyciagn ˛ a´ ˛c jego uwag˛e. No wi˛ec brat Bheid powiada, z˙ e musimy szturchna´ ˛c niejakiego skopasa Eyosr˛e, który zarza˛ dza skarbcem Brunatnych i jest strasznym liczykrupa.˛ Zdaniem Bheida, przejaw jakiej´s wielkiej rozrzutno´sci ze strony egzarchy Aleikona mógłby sprawi´c, z˙ e skopas Eyosra w te p˛edy s´ciagn ˛ ałby ˛ na pomoc obu innych egzarchów. — Mo˙ze jakie´s renowacje w s´wiatyni? ˛ — zasugerowała Dweia. — Mo˙ze — odrzekł z powatpiewaniem ˛ Althalus. — To by zale˙zało od tego, co ci chodzi po głowie. — Na przykład rekonstrukcja głównego ołtarza. Za dawnych dobrych czasów mój ołtarz był pokryty złotem. Kiedy Brunatni przywłaszczyli sobie s´wiatyni˛ ˛ e, zerwali złota˛ blach˛e, wi˛ec gdybym tak zasiała w głowie Aleikona odpowiednia˛ my´sl. . . ˙ — Pami˛etam, ołtarz był do´sc´ du˙zy — podchwycił Althalus. — Zeby go przywróci´c do poprzedniego stanu, trzeba mie´c sporo złota, prawda? — O tak, co najmniej kilka ton. — Zobacz˛e, co powie Bheid, ale my´sl˛e, z˙ e wyjdzie z tego niezły kawał. Wyciagni˛ ˛ ecie takiej ilo´sci złota ze skarbca Brunatnych sprawi, z˙ e skopas Eoysra wyleci w powietrze i prawdopodobnie szybciutko spadnie na dół. — Argan z grubsza utrwalił swa˛ władz˛e w nadmorskich miastach, w Egni, Athalu, Pelli i Bhago — meldował sier˙zant Khalor, kiedy po tygodniu spotkali si˛e znów na wie˙zy. — Rozesłał agitatorów w gór˛e rzeki od Athalu do Leidy i ladem ˛ od Bhago do Dail, z˙ eby podburzali chłopów. 454
— Jak my´slisz, kiedy rozpocznie marsz na Maghu? — spytał Bheid. — Co najmniej za dwa miesiace. ˛ On działa nadzwyczaj ostro˙znie, jest zupełnie inny ni˙z Pekhal i Gelta. Ale mimo to powinni´smy przy´spieszy´c podró˙z obu egzarchów. Duchowni zwykle du˙zo gadaja,˛ zanim podejma˛ decyzj˛e. . . bez urazy, bracie Bheidzie. — W porzadku, ˛ sier˙zancie — rzekł kapłan. — My rzeczywi´scie du˙zo mielemy j˛ezykiem, mo˙ze wła´snie po to, z˙ eby unikna´ ˛c decyzji. — Zerknał ˛ na Dwei˛e. — Ale sier˙zant ma racj˛e. Naprawd˛e powinni´smy jak najpr˛edzej s´ciagn ˛ a´ ˛c Emdahla i Yeudona. Maja˛ do podj˛ecia wa˙zne decyzje, a Argan nie s´pi. Dweia zesznurowała wargi. — Podłubi˛e w umysłach kilku ludzi. Potem Eliar mo˙ze przeprowadzi´c egzarchów przez Dom i zostawi´c ich w Maghu. Dopóki nie dotra˛ na miejsce, nie ma mowy o z˙ adnych decyzjach, mo˙zemy tylko dalej odlicza´c czas. — Motłoch Argana post˛epuje w gór˛e rzeki od Egni ku Leidzie — meldował sier˙zant nast˛epnego ranka. — Nie ida˛ zbyt szybko, ale trzymaja˛ si˛e tego kierunku. — A co opó´znia ich marsz? — spytał Eliar. — Przede wszystkim pladrowanie. ˛ Niezdyscyplinowana armia, która na swej drodze ma miasta i wsie, to najlepszy sposób, jaki znam, z˙ eby do celu nie dotarł ani jeden oddział. — Czy nie mówiłe´s kiedy´s, z˙ e głupi nieprzyjaciel jest darem bogów? — Mo˙ze i mówiłem, Eliarze, ale mimo to czuj˛e si˛e, jakby mnie kto´s głaskał pod włos. To nieprofesjonalne. — Czy wyszli ju˙z z Bhago i maszeruja˛ na Dail? — spytał Althalus. — Nie, dalej tam pladruj ˛ a.˛ Powinno si˛e podpali´c to miasto, zanim chłopi nawet pomy´sla˛ o wyj´sciu. Bheid rzucił mu spłoszone spojrzenie. — Wi˛ec dlatego spladrowane ˛ miasta sa˛ zawsze spalone? ˙ — Oczywi´scie, bracie Bheidzie, my´slałem, z˙ e ka˙zdy to wie. Zołnierz, który ma nadziej˛e na łup, nie ruszy si˛e z miasta, póki płomienie nie dobiora˛ mu si˛e do tyłka. Ogie´n to jedyny sposób, by zmusi´c wojsko do dalszego marszu. — Nie przejmuj si˛e tym, Althalusie — powiedziała Dweia. — Te liczby si˛e nie zgadzaja,˛ Em. Wysłannik Eyosry potrzebuje kilku tygodni, aby dotrze´c do s´wiatyni ˛ Czarnych w Deice, a do Keiwonu ma jeszcze dalej. Je´sli Emdahl i Yeudon stana˛ w Maghu ju˙z jutro, Eyosra nabierze podejrze´n. Dweia westchn˛eła, wznoszac ˛ w gór˛e oczy. — Wolałbym, z˙ eby´s tego nie robiła. — To przesta´n mówi´c truizmy. Wiem wszystko o problemie upływu czasu 455
i ju˙z podj˛ełam pewne kroki. Od dawna manipulujemy czasem i przestrzenia,˛ wi˛ec powiniene´s wiedzie´c, z˙ e mile i minuty znacza˛ tyle, ile mnie si˛e podoba. Nikt niczego nie zauwa˙zy, Althalusie, nie masz si˛e czym przejmowa´c. — No dobrze, Em, jak sobie z˙ yczysz — dał za wygrana˛ Althalus. — Czy Aleikonowi nadal s´nia˛ si˛e koszmary? — Od czasu do czasu. Powinien by´c miły i skłonny do ust˛epstw, kiedy Emdahl z Yeudonem zaczna˛ podejmowa´c decyzje. — Jakiego rodzaju decyzje? — Miej oczy szeroko otwarte. Patrz i ucz si˛e. Egzarcha Emdahl był t˛egim m˛ez˙ czyzna˛ o pomarszczonej twarzy i chrapliwym głosie. Przybył do Maghu razem z egzarcha˛ Yeudonem pewnego zimnego dnia pod wieczór i zaraz obydwaj udali si˛e na konferencj˛e ze skopasem oraz kilkoma wysokiej rangi przedstawicielami Brunatnych. — On jest jak rozp˛edzony byk — ostrzegała Leitha. — Zmiecie z drogi ka˙zdego w tej s´wiatyni, ˛ poza tym wie du˙zo za du˙zo. — Nasz zakon specjalizuje si˛e w gromadzeniu informacji — wyja´snił Bheid. — Na s´wiecie nie dzieje si˛e niemal nic, o czym by nie doniesiono naszemu egzarsze. Podobno w kryzysowych sytuacjach potrafi by´c do´sc´ nieprzyjemny. Lepiej obchodzi´c si˛e z nim jak z jajkiem. — Mo˙ze tak — rzekł Althalus — a mo˙ze i nie. Skoro z˙ yczy sobie prawdy, jestem w stanie przekaza´c mu wi˛ecej, ni˙z zdoła ud´zwigna´ ˛c. Egzarcha Emdahl mo˙ze sobie by´c bykiem, ale ja na pewno mam wi˛eksze rogi. Nast˛epnego ranka do domu hrabiego Baskoia przybył posłaniec z dokumentem „wzywajacym” ˛ diuka Kenthaigne do stawienia si˛e w s´wiatyni. ˛ — Bad´ ˛ z tak dobry i przeka˙z egzarchom, z˙ e przyb˛edziemy w dogodnym dla nas czasie — o´swiadczył Althalus nieco zbyt wyniosłym tonem. Bheid zamrugał z niedowierzaniem. Popełniasz bład ˛ ju˙z na wst˛epie — ostrzegł go milczaco. ˛ Nieprawda. Chc˛e tylko szarpna´ ˛c odrobin˛e ła´ncuchem Emdahla. Poczekajmy półgodziny, a potem wpadniemy do s´wiatyni. ˛ Chyba powiniene´s trzyma´c si˛e nieco w tyle, bracie Bheidzie. Zamierzam chwyci´c twego egzarch˛e krótko przy pysku, a nie chc˛e, z˙ eby przelał swe niezadowolenie na ciebie. Odczekali jaki´s czas w wygodnym salonie Baskoia. — No, starczy — orzekł wreszcie Althalus. — Chod´zmy do s´wiatyni ˛ i poedukujmy troch˛e duchownych. — Czy nie jeste´s zbyt obcesowy? — zaniepokoiła si˛e Andina. — Oczywi´scie, z˙ e jestem — odrzekł wesoło. — Chc˛e Emdahlowi utrze´c nosa. 456
˙ Zeby dotrze´c do s´wiatyni, ˛ musieli przej´sc´ przez całe miasto. Gdy tylko wkroczyli, do s´rodka, spotkali si˛e z kilkoma niech˛etnymi spojrzeniami. Althalus zlekcewa˙zył t˛e jawna˛ wrogo´sc´ i udał si˛e prosto do prywatnej kaplicy Aleikona. — Sa˛ tam? — spytał kapłana, który odwiedził go wcze´sniej w domu Baskoia. — Ach. . . nie, wasza miło´sc´ . Egzarcha Aleikon nadal jest niedysponowany, a egzarchowie Emdahl i Yendon jeszcze konferuja˛ w bibliotece. — Wi˛ec mnie tam zaprowad´z. Kapłan posłusznie ruszył przodem. Althalus oblekł twarz w lodowaty chłód. — Jeszcze najwy˙zej par˛e minut — zapewnił go nerwowo kapłan, kiedy dotarli do łukowatych drzwi. — Młody człowieku, bardzo mi pomogłe´s w ciagu ˛ ostatnich tygodni, wi˛ec nie chc˛e, z˙ eby´s wpadł przeze mnie w kłopoty. Mo˙ze masz jaki´s niecierpiacy ˛ zwłoki obowiazek ˛ w innej cz˛es´ci s´wiatyni? ˛ — Chyba. . . chyba o czym´s sobie przypomniałem, wasza miło´sc´ — bakn ˛ ał ˛ kapłan i czym pr˛edzej uciekł. Co ci chodzi po głowie? — odezwał si˛e głos Dwei. Chc˛e zdoby´c ich uwag˛e, Em. Zamierzam zlekcewa˙zy´c kilka dobrych obyczajów i po prostu wtargna´ ˛c do s´rodka. Nie b˛ed˛e ta´nczył, jak mi — według wszelkiego prawdopodobie´nstwa — zagraja.˛ I otworzywszy z hukiem drzwi, wpadł do biblioteki. — Nie wstawajcie, panowie — zwrócił si˛e do oszołomionych egzarchów. — Mówiono mi, z˙ e chcecie mnie widzie´c, no to jestem. O co chodzi? — Co ci˛e zatrzymało? — spytał surowo Emdahl. — Uprzejmo´sc´ , eminencjo — odparł z dwornym ukłonem Althalus. — Poniewa˙z zwyczaj nakazuje trzyma´c go´sci w korytarzu, póki nie ostygna˛ im pi˛ety, zastosowałem si˛e do niego w bardziej komfortowych warunkach. Mamy sporo do omówienia, wi˛ec mo˙ze od razu przejdziemy do rzeczy? Co chcecie wiedzie´c? — Zacznijmy od wszystkiego — odpowiedział powa˙znie Emdahl — a potem ruszymy dalej. Kim jeste´s? Na s´wiecie działo si˛e ostatnio wiele zamieszania, a ty i twoi ludzie dziwnym trafem zawsze tkwili´scie w samym centrum wypadków. Gdziekolwiek si˛e pojawiłe´s, uprzykrzałe´s z˙ ycie wy˙zszym od siebie ranga,˛ a to zakłóca naturalny porzadek ˛ rzeczy. Ko´sciół chce pozna´c twoje intencje. Althalus usadowił si˛e przy drugim ko´ncu stołu, dał gestem zna´c, by równie˙z usiedli, i odchylił si˛e wygodnie na oparcie krzesła. — Na jak wiele prawdy jeste´s przygotowany, egzarcho? — Na tyle, ile zechcesz mi przekaza´c. . . albo i wi˛ecej. — Tylko tyle? Wi˛ec nie powinno to trwa´c zbyt długo. Nazywam si˛e Althalus, ale to ju˙z wiecie. Jestem złodziejem i szarlatanem, a gdy w gr˛e wchodza˛ du˙ze pieniadze, ˛ tak˙ze morderca.˛ Urodziłem si˛e dawno, bardzo dawno temu i zanim to wszystko si˛e zacz˛eło, przez długi czas prze´sladował mnie pech. Wtedy człowiek imieniem Ghend, ucze´n demona Daevy, zaproponował mi, bym za stosownym 457
wynagrodzeniem udał si˛e do Kagwheru i ukradł stamtad ˛ co´s, co nazywał Ksi˛ega.˛ ´ Dotarłem do Domu na Ko´ncu Swiata, gdzie znajdowała si˛e owa Ksi˛ega, i zastałem tam kotk˛e, ale tak naprawd˛e nie była to kotka, tylko bogini Dweia, siostra Deiwosa i Daevy. — Umilkł na chwil˛e. — Wiedziałe´s, Emdahlu, z˙ e Deiwos i Daeva sa˛ bra´cmi? No wi˛ec kotka, która˛ nazwałem Emmy, nauczyła mnie czyta´c Ksi˛eg˛e Deiwosa, potem za´s, mniej wi˛ecej dwa lata temu, opu´scili´smy razem Dom, by odnale´zc´ pewnych ludzi: młodego Arumczyka Eliara, Andin˛e, ary˛e Osthosu, kapłana Czarnych Bheida, małego złodziejaszka Ghera oraz wioskowa˛ czarownic˛e Leith˛e. Wrócili´smy wszyscy do Domu i wtedy poznali´smy prawdziwa˛ posta´c bogini Dwei. Wyja´sniła nam kilka spraw, po czym wyruszyli´smy rozprawi´c si˛e z Ghendem i jego sługami podczas nieuniknionej wojny dobra ze złem. Wła´snie to robimy cały czas. Wyeliminowali´smy ju˙z dwoje sług Ghenda, Pekhala i Gelt˛e, a teraz przybyli´smy do Perquaine, by zaja´ ˛c si˛e Arganem, usuni˛etym z zakonu duchownym, oraz Komanem, mentalna˛ pijawka˛ Ghenda. Postapicie ˛ wedle własnej woli, ale zapowiadam, z˙ e je´sli w jakikolwiek sposób mi przeszkodzicie, to zniszcz˛e i was, i wszystko, co przeciwko mnie zgromadzicie. Potrafi˛e robi´c rzeczy, o których si˛e wam nie s´niło, wi˛ec usu´ncie mi si˛e z drogi i pozwólcie doko´nczy´c moje zadanie. — Po krótkiej przerwie dodał: — Czy to dla ciebie dostatecznie jasne, Emdahlu? Oczy egzarchy omal nie wyszły z orbit. — Ach, jeszcze jedno — przypomniał sobie Althalus. — Dweia pomanipulowała troch˛e przy egzarsze Aleikonie, chodziło jej o przyciagni˛ ˛ ecie waszej uwagi. Tak naprawd˛e ten biedak wcale nie zwariował. Dweia napełniła jego sny wizjami Nahgharashu, to wszystko. Wystarczy odrobina Nahgharashu, by pozyska´c czyja´ ˛s całkowita˛ uwag˛e. — Nahgharash to tylko metafora, Althalusie — sprostował Yeudon. — To sposób obja´snienia czyjego´s stanu ducha. — Masz całkiem opaczny poglad, ˛ Yeudonie. Nahgharash jest znacznie bardziej realny ni˙z wasza, czasem niejasna definicja grzechu. To nie jest tylko stan umysłu. Widziałem kilka migawek z tego miejsca. . . zwykle wtedy, gdy Ghend próbował mnie zaskoczy´c. — Gdzie to wła´sciwie jest? — Mówi si˛e, z˙ e w przepastnej, wypełnionej ogniem pieczarze pod górami Nekwerosu. Ale w gruncie rzeczy Nahgharash jest tam, gdzie Ghend chce go mie´c. ´ Podobnie jak z Domem na Ko´ncu Swiata, który mo˙ze by´c jednocze´snie w ka˙zdym punkcie wszechprzestrzeni i wszechczasu. — Althalus u´smiechnał ˛ si˛e słabo. — Istnieje przeciwie´nstwo wszechprzestrzeni i wszechczasu, ale nie wolno nam o tym nawet my´sle´c. Kiedy´s Gher zaczał ˛ si˛e bawi´c poj˛eciami „nigdzie” i „nigdy” i o mały włos nie doprowadził Dwei do szale´nstwa. Według mnie poza granicami dobra i zła zieje tak z˙ arłoczny chaos, z˙ e jest w stanie połkna´ ˛c cały wszech´swiat. Wró´cmy jednak do problemu rzeczywisto´sci. Je´sli si˛egna´ ˛c do istoty rzeczy, Dom 458
i Nahgharash to podstawy rzeczywisto´sci, natomiast tak zwany realny s´wiat stanowi tylko ich odbicie. Stad ˛ mo˙zna wysnu´c wniosek, z˙ e to my jeste´smy metaforami, czy je´sli wolicie — poj˛eciami, desygnowanymi do przedstawienia rzeczywistych walk mi˛edzy Dweia i Daeva.˛ — Za´smiał si˛e. — Mogliby´smy tak dyskutowa´c przez cale wieki, co? Ale na razie mamy na głowie t˛e wojenk˛e, wi˛ec na niej si˛e skoncentrujmy. W innych rzeczywisto´sciach czas i przestrze´n nie sa˛ tak stałymi warto´sciami jak w naszym s´wiecie. Skopas Eyosra przesłał wam pro´sb˛e o pilne przybycie do Maghu, gdy˙z egzarsze Aleikonowi zaczał ˛ si˛e maci´ ˛ c rozum. W naszym s´wiecie taka wiadomo´sc´ dotarłaby do was po sze´sciu tygodniach, a zanim dojechaliby´scie na miejsce, min˛ełoby drugie tyle. Gdyby´scie jednak zechcieli zbada´c t˛e spraw˛e dokładniej, przekonaliby´scie si˛e, z˙ e wiadomo´sc´ Eyosry wyszła stad ˛ zaledwie w zeszłym tygodniu. Emmy potrafiłaby dostarczy´c ja˛ jeszcze szybciej, ale wolała nie wywoływa´c sensacji. — Spojrzał badawczo na obu egzarchów. — Chyba jednak nie zrozumieli´scie — zauwa˙zył. — Jeste´s bardziej pomylony ni˙z Aleikon — warknał ˛ Emdahl. — Aleikon nie jest pomylony — sprzeciwiła si˛e Leitha. — On ma tylko koszmarne sny o Nahgharashu, ale one nie pochodza˛ z jego umysłu. To Dweia mu je zsyła. Cały pomysł polegał na tym, z˙ eby Aleikon sprawiał wra˙zenie szale´nca, bo wtedy skopas mógł was tu wezwa´c. No i udało si˛e, jak wida´c. Przypuszczam, z˙ e teraz Aleikon wyzdrowieje niemal natychmiast. — Jeste´s czarownica,˛ co? — spytał Emdahl. — Zaczyna mnie to ju˙z m˛eczy´c — burkn˛eła w odpowiedzi Leitha. — Radziłbym bardzo uwa˙za´c, panie arcykapłanie — odezwał si˛e Gher. — Leitha nie boi si˛e niczego i nikogo, a jak si˛e na pana w´scieknie, to rozpu´sci panu mózg i zostanie tylko mokra plama. — Co za brednie! — wybuchnał ˛ Emdahl. — Wszyscy powinni´scie trafi´c do domu wariatów. To my jeste´smy przywódcami duchowymi i my okre´slamy, w co si˛e powinno wierzy´c, a w co nie. — Leitho, lepiej mu poka˙z, jak bardzo si˛e myli — rzekł Althalus. — Dobrze, tatu´sku, chyba powinnam. — Spojrzała w surowa˛ twarz egzarchy Czarnych i westchn˛eła. — Jakie to smutne! Eminencjo, Deiwos istnieje, naprawd˛e istnieje. Nie jest jaka´ ˛s fikcja˛ wymy´slona˛ przez kapłanów, aby mogli narzuca´c swa˛ wol˛e naiwnym. Niepotrzebnie wahasz si˛e i dr˛eczysz. Przesta´n si˛e kara´c za swe watpliwo´ ˛ sci. Emdahl zmienił si˛e gwałtownie na twarzy i zadygotał. — Skad. ˛ . . ? — zaczał ˛ i nie doko´nczył. — Leitha ma dar, mój egzarcho — wyja´snił łagodnie Bheid. — Potrafi słysze´c najgł˛ebsze my´sli. — Przestaliby´scie wreszcie nazywa´c to darem — zaprotestowała Leitha. — To raczej przekle´nstwo. Wcale nie mam ochoty wysłuchiwa´c tego wszystkiego, co dzieje si˛e w głowach innych ludzi. 459
Althalus usłyszał głos Dwei: To jest i nudne, i denerwujace. ˛ Odsu´n si˛e, Althalusie, sama si˛e tym zajm˛e. Nagle jedna ze s´cian wysoko sklepionej biblioteki Aleikona znikn˛eła, a na jej miejscu ukazała si˛e doskonała twarz Dwei — chłodna, pi˛ekna i tak olbrzymia, z˙ e Althalus w pierwszej chwili a˙z si˛e cofnał. ˛ W miejscu podłogi le˙zały skrzy˙zowane ramiona, na których bogini oparła w zamy´sleniu podbródek. — Czasem zapominam, jacy wy, ludzie, jeste´scie male´ncy — mrukn˛eła. — Tacy słabi, tacy niedoskonali. . . — Wyciagn˛ ˛ eła ogromna˛ r˛ek˛e, ostro˙znie podniosła sztywnego egzarch˛e Emdahla i uło˙zyła go sobie w zagł˛ebieniu dłoni. Potem postapiła ˛ tak samo z Yeudonem. — Czy teraz nabrali´scie odpowiedniej perspektywy? Obaj duchowni przywarli do siebie, piszczac ˛ jak przera˙zone myszy. — Och, bad´ ˛ zcie cicho — ofukn˛eła ich głosem, który brzmiał dziwnie łagodnie. — Nie zamierzam was skrzywdzi´c. Althalus nie jest mo˙ze najbardziej wiarygodnym człowiekiem na s´wiecie, ale tym razem powiedział wam prawd˛e. Rzeczywi´scie jestem ta,˛ o której wam mówił, i to nie jest z˙ adna iluzja czy inna sztuczka tego rodzaju. Macie si˛e grzecznie zachowywa´c i s´ci´sle wypełnia´c jego polecenia. Nie b˛edziemy si˛e o to kłóci´c, prawda? Emdahl i Yeudon, nadal wczepieni w siebie, pokr˛ecili energicznie głowami. — Wiedziałam, z˙ e dobre z was chłopaki. — Dotkn˛eła ich kolejno ogromnym palcem, gestem niemal czułym. — Tacy male´ncy. . . — szepn˛eła, po czym delikatnie posadziła ich z powrotem na krzesłach. — Przyprowad´z ich tu, Althalusie, razem z Aleikonem. Musza˛ podja´ ˛c pewne decyzje i chyba zabierze im to sporo czasu, ale gdy tylko znajda˛ si˛e w Domu, b˛eda˛ go mieli pod dostatkiem. Egzarcha Aleikon dygotał na całym ciele, kiedy Althalus z Eliarem wprowadzili go przez drzwi na wie˙ze˛ . Chyba posun˛eła´s si˛e z nim troch˛e za daleko, Em — powiedział milczaco ˛ Althalus. — Te koszmary niemal przekraczały jego wytrzymało´sc´ , a jeszcze do tego Dom. . . Przyprowad´z go do mnie, skarbie. Zaraz przywróc˛e mu równowag˛e. Althalus ujał ˛ Aleikona pod rami˛e i skierował do marmurowego stołu, przy którym siedziała Dweia z Emdahlem i Yeudonem. Zauwa˙zył, z˙ e Ksi˛ega przykryta była ci˛ez˙ ka˛ narzuta.˛ — Nie za dobrze wygladasz, ˛ Aleikonie — odezwał si˛e zgrzytliwie Emdahl. — Gdzie my jeste´smy? — spytał egzarcha Brunatnych, rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e trwo˙znie. — Nie wiemy tego na pewno — odparł srebrnowłosy Yeudon. — Rzeczywisto´sc´ wydaje nam si˛e w tej chwili do´sc´ odległa. — To zale˙zy od tego, co rozumiesz przez rzeczywisto´sc´ — rzekł Emdahl. — 460
Czy wasza bosko´sc´ mo˙ze przywróci´c mu rozum? Mamy podja´ ˛c we trzech pewne decyzje, a jego głowa nie funkcjonuje najlepiej. — Chyba ju˙z podj˛eli´smy pierwsze kroki. — Dweia spojrzała na zbolała˛ twarz Aleikona. — Odtad ˛ koszmary ci˛e opuszcza.˛ Spełniły ju˙z swoje zadanie, wi˛ec nie musisz ich dłu˙zej znosi´c. — Odsłoniła Ksi˛eg˛e. — Podaj mi r˛ek˛e, Aleikonie. Egzarcha wyciagn ˛ ał ˛ dr˙zac ˛ a˛ dło´n. Dweia uj˛eła ja˛ łagodnie i poło˙zyła na oprawnej w biała˛ skór˛e Ksi˛edze. — Uspokój si˛e i odpr˛ez˙ . Ksi˛ega mojego brata wyma˙ze z twej pami˛eci wszystkie złe sny. — Czy˙zby to była. . . ? — odezwał si˛e z nabo˙znym l˛ekiem Yeudon. — Tak, to Ksi˛ega Deiwosa — odpowiedział Althalus. — Jak si˛e w nia˛ dobrze wczyta´c, jest nawet do´sc´ ciekawa, chocia˙z Deiwos popada czasem w dygresje. — Przesta´n! — upomniała go Dweia. — Wybacz. Na twarzy egzarchy Aleikona ukazał si˛e wyraz podziwu. — Wystarczy na razie — oznajmiła Dweia. — Zbytni po´spiech nie jest nam tu potrzebny. Musicie przedyskutowa´c konkrety, a ekstaza religijna temu nie sprzyja. — Czy mógłbym. . . ? — spytał błagalnie Yeudon, wyciagaj ˛ ac ˛ r˛ek˛e ku Ksi˛edze z wyrazem t˛esknoty w oczach. — Pozwól im dotkna´ ˛c Ksi˛egi, Em — wstawił si˛e za duchownymi Althalus. — Inaczej nie przestana˛ o niej my´sle´c, a robota czeka. Dweia utkwiła w egzarchach surowy wzrok. — No, je´sli naprawd˛e musicie, to zgoda. Ale bez z˙ adnego zagladania. ˛ Althalus parsknał ˛ s´miechem. — Co ci˛e tak s´mieszy? — spytała Dweia. — Nic, nic — odrzekł z niewinna˛ mina.˛ — Taki tam drobiazg. Na pooranej zmarszczkami twarzy Emdahla malował si˛e gł˛eboki namysł. — Nie ulega watpliwo´ ˛ sci, z˙ e Ko´sciół odszedł od swego pierwotnego celu — mówił ze smutkiem egzarcha Czarnych do Aleikona i Yeudona. — Starali´smy si˛e wywrze´c wra˙zenie na mo˙znych i bogatych, na´sladujac ˛ ich, a w rezultacie stalis´my si˛e jeszcze bardziej ni˙z oni aroganccy i pełni pychy. Kompletnie stracili´smy kontakt z ludem i to otworzyło drog˛e nieprzyjacielowi. — Spójrz prawdzie w oczy, Emdahlu — upomniał go Aleikon. — Ko´sciół musi z˙ y´c w realnym s´wiecie, bez wzgl˛edu na jego niedoskonało´sc´ . Bez pomocy arystokracji nigdy nie mogliby´smy pełni´c swej misji. — A ta misja si˛e powiodła? Bo mnie si˛e wydaje, z˙ e wszystko dookoła si˛e wali. — Chyba odbiegamy troch˛e od tematu — zauwa˙zył Althalus. — Kiedy dom płonie, nie pora na kłótnie, jakimi wiadrami nosi´c wod˛e. Czy zamiast tego nie lepiej przyjrze´c si˛e twarzom podpalaczy? Mógłby by´c z tego pewien po˙zytek. 461
— Nie mamy na to czasu, Althalusie — sprzeciwił si˛e Yeudon. — W Domu Emmy czas nic nie znaczy — wtracił ˛ Gher. — Podobnie jak odległo´sc´ , ale to zupełnie oczywiste, gdy˙z czas i odległo´sc´ sa˛ tym samym. Na s´wiecie, odkad ˛ został oddzielony od nieba, wszystko jest w nieustannym ruchu, niebo tak˙ze ciagle ˛ si˛e przesuwa. Kiedy mówimy o milach, tak naprawd˛e mamy na my´sli godziny, to znaczy, jak długo jedzie si˛e odtad ˛ dotad. ˛ Mo˙ze wła´snie dlatego nikt nie dostrzega Domu Emmy, bo chocia˙z on zawsze jest tutaj, Emmy potrafi tak zrobi´c, z˙ eby był tutaj, ale kiedy indziej. — Ten chłopak ma dobrze w głowie? — spytał Emdahl. — Po prostu my´sli szybciej od innych — odparł Althalus — i wybiega z pomysłami dalej ni˙z my. Je´sli porozmawiasz z nim dłu˙zej, egzarcho, oczy wypadna˛ ci z orbit. — Albo mózg stanie — dodał sier˙zant Khalor. — Nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby Gher z˙ ył na tym samym s´wiecie co reszta nas, tu obecnych. Jego mózg pracuje w takim tempie, z˙ e nawet Dweia nie mo˙ze za nim nada˙ ˛zy´c. Trzej egzarchowie popatrzyli na chłopca w zamy´sleniu. — Mniejsza z tym. — Dweia przerwała stanowczo ich rozwa˙zania. — Niech wam si˛e nic nie roi, ten chłopiec jest mój i pozostanie mój. Gherze, opowiedz im o oknach. — Dobrze, Emmy — zgodził si˛e chłopiec ochoczo. — Poniewa˙z Dom jest Wsz˛edzie, okna wychodza˛ na to, co Emmy chce zobaczy´c, mo˙zemy wi˛ec sprawdzi´c, co robia˛ z´ li i jakie maja˛ zamiary. Wspaniałe w tych oknach jest to, z˙ e mo˙zemy widzie´c i słysze´c złych, a oni nawet nie wiedza,˛ z˙ e stoimy tu˙z za ich plecami. . . tylko z˙ e to nieprawda. — Gher marszczył brwi. — Trudno to wytłumaczy´c. . . Wiem, co si˛e dzieje, ale nie znam wła´sciwych słów, z˙ eby inni tak˙ze wszystko zrozumieli. Je´sli Dom jest Wsz˛edzie, to czy to czasem nie jest tak˙ze Nigdzie? To znaczy. . . nie w prawdziwym Nigdzie, tylko czym´s, co uchodzi za Nigdzie, przynajmniej na tyle, z˙ e z´ li nie moga˛ nas widzie´c, kiedy ich podgladamy. ˛ — My´sl˛e, mój chłopcze, z˙ e słowem, którego szukasz, jest „wszech — obecno´sc´ ” — po´spieszył z pomoca˛ Emdahl. — To cz˛es´c´ standardowej definicji boga. Skoro bóg jest Wsz˛edzie, człowiek nie mo˙ze si˛e przed nim ukry´c. — O, teraz jest znacznie lepiej — ucieszył si˛e Gher. — Dotad ˛ mi si˛e zdawało, z˙ e tylko mnie przychodza˛ do głowy takie my´sli, a wtedy człowiek czuje si˛e do´sc´ samotny. — B˛edziesz musiał do tego przywykna´ ˛c — rzekł Emdahl. — Chwytasz instynktownie poj˛ecia, których inni zaledwie dotykaja,˛ cho´c studiuja˛ je przez całe z˙ ycie. — Westchnał ˛ z z˙ alem. — Co za teologa zrobiliby´smy z tego chłopca, gdyby´smy pierwsi dostali go w r˛ece! — On s´wietnie sam sobie radzi — uci˛eła Dweia. — Nie próbuj nim manipulowa´c. — Nieukierunkowana my´sl mo˙ze by´c bardzo niebezpieczna. 462
— Obaj moi bracia tak˙ze sa˛ tego zdania. Na szcz˛es´cie Gher trafił w moje r˛ece. — Czy rzeczywi´scie sa˛ twoimi bra´cmi, Dweio? — spytał dziwnie potulnie Emdahl. — To nieco bardziej skomplikowana sprawa, ale słowo „brat” jest do´sc´ bliskie prawdy. A teraz mo˙ze podejdziemy do okien i popatrzymy, co kombinuja˛ „´zli”? ´ Swiatło za oknem zm˛etniało i pociemniało. — Co si˛e dzieje? — wystraszył si˛e Yeudon. — Okno si˛e przesuwa, eminencjo — wyja´snił Bheid. — Porusza si˛e „odtad ˛ dotad”. ˛ . . i według mnie tak˙ze „od wtedy do wtedy”, zwa˙zywszy na zmian˛e w nat˛ez˙ eniu s´wiatła. — Zerknał ˛ na Dwei˛e. — Wła´sciwie na co patrzymy, wasza bosko´sc´ ? — Na miasto Leida w południowym Perquaine. Ogladamy ˛ wczorajszy wieczór. — To Koman skrada si˛e tamta˛ uliczka,˛ prawda, Emmy? — spytał Althalus, wpatrujac ˛ si˛e w słabnace ˛ s´wiatło. — Chyba tak. Szukałam Argana, ale Dom ma swój rozum. Czasem Deiwos si˛e leni i Dom dla ułatwienia zbacza nieco z drogi. — Oto problem dla ciebie, bracie Bheidzie — odezwała si˛e chytrze Leitha. — Zastanów si˛e nad poj˛eciem leniwego boga. — Prosz˛e ci˛e, Leitho. . . — rzekł błagalnie Bheid. — Mam i tak do´sc´ kłopotów. Trzymaj si˛e teraz z dala od mojej głowy, nie chciałaby´s zobaczy´c, co si˛e tam dzieje. Egzarcha Emdahl obrzucił ich oboje uwa˙znym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. W za´smieconej uliczce Koman nagle otworzył sfatygowane drzwi i wszedł do budynku. ´ Swiatło zm˛etniało znowu, gdy˙z okno poda˙ ˛zyło s´ladem mentalnej pijawki Ghenda do obskurnej izby, gdzie czekał Argan. — Znalazłe´s co´s po˙zytecznego? — spytał. — Miejscowy władca ka˙ze si˛e tytułowa´c diukiem — odparł siwobrody Koman, siadajac. ˛ — Nazywa si˛e Arekad i jest tak samo głupi, jak wszyscy poprzedni. — Niczego innego nie oczekiwałem — o´swiadczył jasnowłosy kapłan w czerwonej szacie. — A co z lokalnym skopasem? — To typowy Brunatny. Podlizuje si˛e diukowi i wyciska z wiernych ka˙zdy grosz. Ten kociołek ju˙z bulgocze, Arganie. Wystarczy jedno dobre kazanie i zacznie wrze´c. Argan u´smiechnał ˛ si˛e słabo.
463
— Nie musisz wspomina´c o tym Ghendowi, ale nigdy nie miałem wielkiego zaufania do jawnych kampanii wojskowych. Zawsze łatwiej uderzy´c od s´rodka. Pekhal i Gelta powinni pozosta´c w ciemnych wiekach, tam gdzie ich miejsce. Gdyby Ghend mnie posłuchał, mieliby´smy Wekti i Trebore˛e w gar´sci, a reszta krain ju˙z by na nas czekała. — Mo˙zliwe, ale dla ciebie i dla mnie nie ma to wi˛ekszego znaczenia. To Ghend musi tłumaczy´c si˛e z tego przed Mistrzem. My´sl˛e, z˙ e Mistrz coraz bardziej traci cierpliwo´sc´ . Naprawd˛e nie musimy zawsze wszystkiego ko´nczy´c. Kampanie w Wekti i w Treborei były czysta˛ strata˛ czasu. To wina Ghenda, a nie nasza. — Zgadzam si˛e z toba˛ co do joty, stary. Potrzebujemy ludzkich serc i umysłów, nie ciał, a kluczem do tego jest s´wiatynia ˛ Dwei w Maghu. Je´sli zło˙zymy Mistrzowi to miejsce w darze, mo˙ze po´sle naszego „chwalebnego przywódc˛e” z torbami. — My to mamy ambicje, co? — zauwa˙zył Koman. — Ja lepiej nadaj˛e si˛e do tej roboty ni˙z Ghend, wiesz, z˙ e mam racj˛e. Kiedy si˛e z tym uporamy, ja zasiad˛ ˛ e po prawicy Daevy w Nahgharashu, ty po lewicy i cały s´wiat b˛edzie nam bił pokłony. — To ładny obrazek, Arganie, ale musisz najpierw upora´c si˛e z Ghendem, a to nie pójdzie ci tak łatwo. — Althalus go podchodzi bez wi˛ekszego kłopotu. — Jeste´s dobry, Arganie, ale nie a˙z tak. — Po˙zyjemy, zobaczymy. Wchodzisz w to? — Do pewnego punktu. Je´sli Ghend wykryje, co robisz, b˛edziesz zdany na siebie. — I bardzo dobrze, o nic innego nie zabiegam. Chod´zmy teraz do Ghenda zameldowa´c o naszych post˛epach. I skoro ju˙z znasz mój cel, wolałbym nie przyznawa´c, z˙ e tak łatwo nam poszło. Althalus przewrócił si˛e na drugi bok i uderzył kilka razy pi˛es´cia˛ w poduszk˛e. Potem, mamroczac ˛ co´s pod nosem, umo´scił si˛e znowu i zasnał. ˛ Ogromna s´wiatynia ˛ w Maghu zdawała si˛e opuszczona, ale nagle pojawiły si˛e dwie sprzataczki ˛ z miotłami i s´cierkami do kurzu. Miały na sobie fartuchy, włosy schowały pod chustkami. A kiedy weszły, Nó˙z roz´spiewał si˛e serenada.˛ Jedna˛ z nich była jasnowłosa Leitha, druga˛ — doskonała Dweia. Usiadła bladolica dziewczyna na kamiennej posadzce i płaczac, ˛ podniosła szat˛e z najprzedniejszej tkaniny. Nie przestajac ˛ szlocha´c, oddarła jeden r˛ekaw i rzuciła go w nabrzmiałe cisza˛ powietrze, a gdy r˛ekaw zniknał, ˛ zapłakał tak˙ze Nó˙z. A twarz Dwei była smutna. Nie ustajac ˛ w płaczu, oderwała bladolica Leitha drugi r˛ekaw szaty z najprzedniejszej tkaniny i tak jak poprzednio rzuciła go w powietrze. I r˛ekaw zniknał, ˛ a Nó˙z i tym razem płakał. 464
Wtedy za´s Leitha, po której twarzy nadal ciekły łzy, podarła szat˛e z najprzedniejszej tkaniny na małe kawałeczki i ka˙zdy z nich rzucała kolejno w powietrze, w s´lad za r˛ekawami. A kiedy sko´nczyła swe dzieło, szata z najprzedniejszej tkaniny przestała istnie´c. I rzuciła si˛e bladolica Leitha na twarz przed ołtarzem, i płakała długo niczym skrzywdzone dziecko. A doskonała Dweia jej nie pocieszyła, tylko poda˙ ˛zyła w stron˛e ołtarza. Tam zatrzymała si˛e i wyczy´sciła wierzchnia˛ płyt˛e z wielka˛ staranno´scia,˛ chwytajac ˛ s´mieci w swa˛ perfekcyjna˛ dło´n. I rzuciła to, co zmiotła, w powietrze, a było to niczym pył. Potem sprawiła, z˙ e człowiek zwany Bheidem otworzył okno. I nagle z owego okna zerwał si˛e wielki wiatr. I za´spiewał Nó˙z, a pyłu ju˙z wi˛ecej nie było. Wtedy bogini rozejrzała si˛e wokół siebie z chłodna˛ satysfakcja˛ i rzekła: — Teraz moja s´wiatynia ˛ znowu jest czysta i nieskalana.
ROZDZIAŁ 39 — Jak wam si˛e spało, panowie? — spytał chytrze Althalus egzarchów, kiedy zebrali si˛e rano w jadalni. — Całkiem nie´zle — odparł srebrnowłosy Yeudon — tylko je´sli o mnie chodzi, to miałem do´sc´ osobliwy sen i jako´s nie mog˛e o nim zapomnie´c. — Niech zgadn˛e. Dwie kobiety sprzatały ˛ s´wiatyni˛ ˛ e. Jedna darła koszul˛e, a druga czy´sciła ołtarz. Tak to mniej wi˛ecej wygladało? ˛ — Skad ˛ wiesz? — spłoszył si˛e Yeudon. — Bo nie tylko tobie si˛e to s´niło. Takie rzeczy zdarzały si˛e ju˙z przedtem, ale tym razem sen pochodził od Dwei. Miewali´smy ju˙z dziwne sny, tamte jednak zsyłał nam Daeva. Nie sadz˛ ˛ e, by si˛e wam podobały. — Yeudonie, ty powiniene´s wiedzie´c wszystko o snach — zauwa˙zył Emdahl. — Wy, Biali, zbijacie wi˛ecej kasy na interpretacji snów ni˙z na horoskopach. Althalusie, nie wiesz, co to był za dziwny odgłos w tym naszym s´nie? — Pie´sn´ No˙za. W snach Daevy słyszy si˛e zupełnie inne d´zwi˛eki. Wi˛ekszo´sc´ snów nie ma specjalnego znaczenia, ale kiedy słycha´c s´piew, trzeba mie´c si˛e na baczno´sci. Wizje senne sa˛ zwykle alternatywa˛ rzeczywisto´sci. Te, z którymi zetkn˛eli´smy si˛e wcze´sniej, ukazywały, jak Ghend próbuje zmodyfikowa´c pewne wypadki z przeszło´sci po to, aby wpłyna´ ˛c na przyszłe wydarzenia. Czasem zdarzaja˛ si˛e sny do´sc´ drastyczne, ale ten z ubiegłej nocy był niemal tak pogmatwany jak one wszystkie. Oczywi´scie Emmy jest znacznie subtelniejsza od swych braci. Jes´li dobrze zrozumiałem, chodziło o oczyszczenie s´wiatyni ˛ w Maghu. — To nasza s´wiatynia ˛ — naje˙zył si˛e Aleikon. — Mo˙ze teraz, ale przed paroma tysiacami ˛ lat nale˙zała do Dwei. Je´sli ona zechce ja˛ odzyska´c, znajdziecie si˛e na bruku. Zreszta˛ mówili´smy wczoraj o metaforach, a to mo˙ze by´c najlepsza droga do wyja´snienia snu z ostatniej nocy. Dweia i Leitha rzeczywi´scie zamierzaja˛ porzadnie ˛ wysprzata´ ˛ c s´wiatyni˛ ˛ e, ale nie chodzi o s´cieranie kurzu i mycie podłogi. Na przestrzeni lat wasz zakon coraz bardziej popadał w korupcj˛e. Troch˛e za bardzo interesujecie si˛e pieni˛edzmi i władza,˛ a wasz sposób traktowania zwykłych ludzi otworzył drog˛e słudze Ghenda, Arganowi. To dawny kapłan, wi˛ec umie głosi´c kazania. Demaskuje w nich niesprawiedliwo´sci, jakich dopuszcza si˛e wasz zakon, i zdobywa sobie coraz wi˛ecej słuchaczy. Ghend 466
próbował zbrojnie zaja´ ˛c Wekti i Trebore˛e, teraz za´s planuje społeczna˛ rewolt˛e, co jest znacznie gro´zniejsze. Dweia najwyra´zniej postanowiła tym razem wkroczy´c w to osobi´scie, a kiedy ona sprzata ˛ dom, jest bezlitosna. Wymiata wszystko, co ja˛ obra˙za, wi˛ec wy, Brunatni, mo˙zecie szybko znale´zc´ si˛e na s´mietniku razem z Arganem i Komanem. — Deiwos nigdy do tego nie dopu´sci! — wykrzyknał ˛ Aleikon. — Nie byłbym taki pewny, eminencjo. Dweia cz˛esto kłóci si˛e z bratem, ale w gruncie rzeczy bardzo si˛e kochaja.˛ Deiwos trzyma si˛e na dystans, ale Dweia jest osobi´scie zainteresowana naszymi sprawami. Je´sli ja˛ obrazicie, to podejmie odpowiednie kroki, a Deiwos nie b˛edzie si˛e wtracał. ˛ Trzej egzarchowie popatrzyli z niepokojem na bogini˛e, lecz ona u´smiechn˛eła si˛e nieznacznie i nic nie powiedziała. — Emmy wybiegła znacznie do przodu w tym swoim s´nie, prawda? — spytał Gher Althalusa. — Znaczy, to si˛e jeszcze nie wydarzyło. Czy to nie tak jak w tamtym s´nie o złej pani, która nadepn˛eła na kark Andinie? — Pewnie masz racj˛e, chłopcze. Emmy cz˛esto przeskakuje czas i nie zawsze mo˙zemy si˛e zorientowa´c, gdzie si˛e akurat znajduje. Tym razem rzeczywi´scie wydaje si˛e to jakim´s „jeszcze nie” i mam nieprzeparte wra˙zenie, z˙ e brat Bheid odegra w tym pewna˛ rol˛e. Jeszcze nie, skarbie — zamruczał głos Dwei. — Przedtem musi si˛e wydarzy´c kilka rzeczy. Zaraz po s´niadaniu pójdziemy na wie˙ze˛ i sprawdzimy, co porabia Argan. Jak chcesz, Em. — Co to za miasto, sier˙zancie? — spytał Bheid, kiedy stan˛eli obok niezmordowanego Arumczyka przy zachodnim oknie wie˙zy. — Dail. Kiedy kto´s wreszcie si˛e ocknał ˛ i podpalił Bhago, chłopi spakowali łupy i pomaszerowali na północny wschód. Umocnienia Dail to czysta kpina, wi˛ec nie sadz˛ ˛ e, by długo si˛e bronili. Sa˛ tam Argan i Koman, my´sl˛e, z˙ e pierwszy z nich szykuje ju˙z płomienna˛ mow˛e. — To si˛e nazywa kazanie, sier˙zancie — poprawił go z lekko zbolała˛ mina˛ Bheid. — Jak zwał, tak zwał — obruszył si˛e Khalor. — Jestem Arumczykiem i nie znam si˛e na terminologii religijnej. Kiedy jaki´s dure´n zaczyna skaka´c i wrzeszcze´c: „Mój bóg jest lepszy od twojego”, nie zwracam na to wi˛ekszej uwagi, ale chowam sakiewk˛e. — Bardzo przewidujaco ˛ — mruknał ˛ Althalus. — Ciekawi mnie, jak dobry jest Argan. Skoro udało mu si˛e tak namiesza´c w Perquaine, musi by´c do´sc´ elokwentny. — Ju˙z ida! ˛ — zameldował Eliar od okna. — Mo˙ze chcecie posłucha´c konkurencji — zaproponował Althalus egzar467
chom. — Na pewno doło˙zy wszelkich stara´n, z˙ eby poruszy´c ka˙zdy dra˙zliwy temat. Na skutych lodem polach północnego Perquaine falowało nieprzebrane mrowie rozw´scieczonego chłopstwa, si˛egajac ˛ a˙z pod ponure mury Dail. Gdzieniegdzie wida´c było lepiej ubranych osobników, co stanowiło wyra´zny dowód, z˙ e łupem pladrowników ˛ padły te˙z wybrane sztuki odzie˙zy szlachty z nadmorskich miast. Egzarcha Aleikon pobladł. — Nie wiedziałem, z˙ e tylu ich jest — mruknał ˛ z niesmakiem. — Oni si˛e nigdy nie cofna.˛ — Jest zima, Aleikonie — zauwa˙zył Emdahł. — Nie maja˛ nic lepszego do roboty. Sier˙zant Khalor patrzył na morze chłopów posuwajace ˛ si˛e ku Dail. — Chyba mamy kłopoty — rzekł beznami˛etnie. — Oni nie umieja˛ walczy´c, a tak naprawd˛e interesuja˛ ich tylko łupy. Wyglada, ˛ z˙ e nie ma w Perquaine wies´niaka, który nie przyłaczył ˛ si˛e do tej rebelii. Walka z tym motłochem nie wchodzi w rachub˛e. W całym Arum nie ma wystarczajacej ˛ liczby zawodowych z˙ ołnierzy zdolnych stawi´c im czoło, a z˙ aden wódz klanu nie jest na tyle głupi, by chocia˙z próbowa´c. Arystokracja zawsze zapomina, jak liczna˛ grup˛e stanowia˛ chłopi. Kiedy raz si˛e ich podburzy i poka˙ze cho´cby namiastk˛e celu, to nie ma sposobu, z˙ eby ich powstrzyma´c. — Co´s mi si˛e zdaje, Aleikonie, z˙ e wybrałe´s niewła´sciwa˛ stron˛e w tym konflikcie — zauwa˙zył Yeudon z satysfakcja.˛ — W Perquaine wszystkie pienia˛ dze nale˙za˛ do szlachty, ale za to chłopów jest du˙zo. Na twoim miejscu starałbym si˛e to wykorzysta´c. — Widz˛e Komana i Argana! — oznajmiła Leitha. — Gdzie? — zainteresował si˛e Bheid. — Tam, blisko czoła tłumu. O, jada˛ na tym wozie. — Mogliby´smy dosta´c si˛e troch˛e bli˙zej, z˙ eby posłucha´c, co mówia? ˛ — spytał Khalor Dwei˛e. — Oczywi´scie, sier˙zancie — odparła i wykonała nieznaczny gest przy oknie. Sceneria w dole zasnuła si˛e mgła,˛ ale zaraz nabrała wyrazisto´sci. Znale´zli si˛e tu˙z nad rozklekotana˛ furmanka,˛ która turkotała i podskakiwała na zmro˙zonej grudzie, ciagni˛ ˛ eta przez par˛e wycie´nczonych wołów. — Czy twoi ludzie wiedza,˛ co maja˛ robi´c? — spytał Argan Komana. Dawny kapłan ubrany był w artystycznie połatana˛ czerwona˛ szat˛e i wyra´znie si˛e nie golił od kilku tygodni. — Za bardzo si˛e przejmujesz. Wszystko zostało uzgodnione tak, jak sobie z˙ yczyłe´s — odrzekł Koman, który miał na sobie konopny łachman powiazany ˛ tu i ówdzie sznurkiem. — Po prostu pytaj, a otrzymasz odpowied´z. My´sl˛e, z˙ e powiniene´s da´c troch˛e popali´c tym brudasom; entuzjazm słabnie, a niekontrolowane 468
łupienie miast na wybrze˙zu zaczyna psu´c ci szyki. Chłop, który nie ma nic do stracenia, pójdzie za byle kim, ale taki, co przed chwila˛ napełnił kabz˛e złotem, chce z˙ y´c dostatecznie długo, by zda˙ ˛zy´c je wyda´c. — Potrafi˛e znów ich rozpali´c — odparł hardo Argan. — Potrafi˛e głosi´c kazania nawet do ptaków, je´sli tylko zechc˛e. Czy gdzie´s w pobli˙zu jest Ghend? Koman pokr˛ecił głowa.˛ — Nie na tyle blisko, bym mógł go odnale´zc´ . Według mnie nadal siedzi w Nahgharashu i próbuje wygładzi´c spraw˛e s´mierci Yakhaga. Mistrz jest bardzo niezadowolony. — To straszne! — rzekł sarkastycznie Argan. — Ale to woda na nasz młyn, co? Kiedy podarujemy Mistrzowi s´wiatyni˛ ˛ e Dwei w Maghu, mo˙ze uzna, z˙ e nie potrzebuje ju˙z Ghenda. — Poczekajmy ze s´wi˛etowaniem, póki nie zdob˛edziemy Maghu. Althalus nadal tam jest, a jak wiesz, dotad ˛ zawsze udawało mu si˛e przechytrzy´c Ghenda. ˙Zeby wzia´ ˛c s´wiatyni˛ ˛ e, b˛edziesz musiał najpierw usuna´ ˛c go z drogi, a wcale nie jestem pewien, czy dasz rad˛e. — Zdaje si˛e, z˙ e masz niezła˛ reputacj˛e w obozie wroga — rzekł chrapliwie Emdahł. — Jestem dobry — prychnał ˛ Althalus. — Wszyscy o tym wiedza.˛ — Skr˛ec´ w bok, Komanie — zarzadził ˛ Argan, kiedy ich wóz doje˙zd˙zał do bram Dail. — Wdrapiemy si˛e na ten pagórek, z˙ eby mnie wszyscy widzieli. — Słusznie. — Sprawd´z, czy mnie wsz˛edzie słycha´c. — Nie ma sprawy — odparł Koman, kierujac ˛ wym˛eczone woły naokoło wzniesienia. — Nie rozumiem — wyznał Emdahl. — Ten tłum ciagnie ˛ si˛e przez kilka mil, nikt nie jest w stanie słysze´c z tak daleka. — Koman si˛e tym zajmie, eminencjo — powiedziała Leitha. — Jak? Wzruszyła ramionami. — Nie jestem całkowicie pewna. — To taka sztuczka, Emdahlu — wyr˛eczył ja˛ Althalus. — A ty to potrafisz? — Prawdopodobnie, je´sli naprawd˛e zechc˛e. Musz˛e tylko poprosi´c Emmy o odpowiednie słowo. To si˛e wia˙ ˛ze z Ksi˛ega˛ i zawsze jest nieco skomplikowane. — Co´s w rodzaju cudu? — Có˙z. . . w pewnym sensie. Ale pomówimy o tym kiedy indziej. Teraz sprawdzimy, co Argan ma do powiedzenia. 469
Kiedy rozklekotana fura dotarła na szczyt pagórka, Argan naciagn ˛ ał ˛ sfatygowany kaptur na twarz i wstał. Ludzie Komana starali si˛e tymczasem uciszy´c niesforna˛ ci˙zb˛e. Wreszcie zapanował jaki taki porzadek. ˛ Argan zsunał ˛ kaptur i podniósł głow˛e z wyrazem szlachetnego cierpienia na twarzy. — Bracia i siostry! — odezwał si˛e głosem pełnym uczucia. Tłum ucichł. — Bracia i siostry! — powtórzył Argan. — Wiele wycierpieli´smy ju˙z w walce o sprawiedliwo´sc´ . Teraz północny wiatr kasa ˛ nasze ciała, a zmro˙zona ziemia kaleczy nam stopy. Bez dachu nad głowa,˛ w n˛edznym przyodziewku przebijamy si˛e przez Perquaine, kiedy wokół nas szaleje sroga zima. Jeste´smy głodni i spragnieni, ale nie chleba i wody. Nasz głód i pragnienie si˛egaja˛ znacznie gł˛ebiej. A jaki jest ten nasz nieosiagalny ˛ cel? — Sprawiedliwo´sc´ ! — ryknał ˛ jaki´s gruby wie´sniak głosem przypominajacym ˛ huk gromu. — Dobre słowo, mój bracie. Tak jest, sprawiedliwo´sc´ . A kto stoi nam na drodze do zwykłej sprawiedliwo´sci? — Szlachta! — krzyknał ˛ inny głos. — Tak, ci, którzy zowia˛ si˛e szlachetnymi. Tak naprawd˛e niewiele szlachetno´sci widz˛e w tym, co znosimy od nich przez całe wieki. Ziemia Perquaine jest z˙ yzna, dostarcza a˙z nadto z˙ ywno´sci. Ile jej plonów przeznaczone jest dla nas? — Nic! — pisn˛eła kobieta o dziko rozkudłanych włosach. — Prawd˛e mówisz, siostro. Dla nas nie przeznacza si˛e nic. Nie dla nas s´niadanie ani kolacja. Musimy obywa´c si˛e smakiem. Całe z˙ ycie wyrywamy jedzenie z bogatej ziemi Perquaine, a nasza˛ jedyna˛ nagroda˛ jest wielkie nic. Ci, którzy mienia˛ si˛e szlachetnymi, zabrali nam dosłownie wszystko i ciagle ˛ stawiaja˛ nowe z˙ adania. ˛ A gdy nie mo˙zemy ich spełni´c, w ruch idzie bat albo maczuga, i to nie dla zado´sc´ uczynienia ich chciwo´sci, ale z czystej z˙ adzy ˛ okrucie´nstwa. Czy to ma by´c szlachetno´sc´ ? — Nie!!! — wrzasn˛eły setki gardeł. — Czy powinni´smy respektowa´c ten jawny bandytyzm? — Nie!!! — Bracia i siostry! Przymieramy głodem po´sród obfito´sci! Ci, którzy nazywaja˛ si˛e szlachta,˛ uciskaja˛ nas bez powodu, gdy˙z wierza,˛ z˙ e ich bóg dał im do tego prawo. Zaprawd˛e, lepiej w Perquaine by´c koniem albo psem ni˙z szarym człowiekiem. Ale posu´nmy si˛e jeszcze dalej w naszych rozwa˙zaniach. Sp˛edzili´smy z˙ ycie pod butem wyzyskiwaczy i dobrze ich znamy. Czy kto´s z obecnych widział kiedy szlachcica, który potrafi odró˙zni´c prawa˛ r˛ek˛e od lewej? Tłum ryknał ˛ s´miechem. — Albo zawiaza´ ˛ c sobie but? — pytał dalej Argan. Kolejny wybuch s´miechu. — Albo podrapa´c si˛e w zadek, gdy go sw˛edzi? 470
— To ju˙z lekka przesada — burknał ˛ Emdahl. — Dostosowuje si˛e do słuchaczy, eminencjo — wyja´snił Althalus. — Wies´niacy bywaja˛ dosadni. — Skoro wi˛ec nasza szlachetna szlachta jest za głupia, by odró˙zni´c dzie´n od nocy — ciagn ˛ ał ˛ Argan — to wida´c jasno, z˙ e kto´s albo co´s prowadzi ja˛ po tej s´cie˙zce ucisku i niesprawiedliwo´sci. Kto lub co to mo˙ze by´c, bracia i siostry? — Ko´sciół! — odezwał si˛e basowy głos spo´sród tłumu. — Dobre przemówienie — zauwa˙zył egzarcha Yeudon. — Chyba nie zgadzasz si˛e z tym odszczepie´ncem? — zgorszył si˛e Aleikon. — Mówi˛e o jego zdolno´sciach, nie o tre´sci przesłania. Jest dobry, to nie ulega kwestii. — Czy˙zby wi˛ec ucisk i okrucie´nstwo stanowiły cz˛es´c´ natury prawdziwego boga? — spytał Argan. — Nie!!! — A wi˛ec perquai´nski Ko´sciół zboczył ze s´cie˙zki wytkni˛etej przez samego boga. Zakon Brunatnych znany jest z przekr˛ecania bo˙zych słów i zamiarów w swym p˛edzie do bogactw i władzy. Domagaja˛ si˛e od nas uległo´sci, od szlachty za´s dalszego ucisku. Ubieramy si˛e w łachmany, mieszkamy w ruderach, nie mamy gdzie si˛e schroni´c przed zimnem, podczas gdy szlachta nosi aksamity i futra, a ich domy to pałace. Kto ciagle ˛ wmawia tym pasibrzuchom i kretynom, z˙ e racja jest po ich stronie? — Brunatni! — zagrzmiał głos z tłumu. — Nasze kobiety zmuszane sa˛ do uległo´sci wobec wysoko urodzonych krwiopijców, a kto wmawia arystokracji, z˙ e gwałt na wie´sniaczce nie jest grzechem? — Brunatni! — zawył tłum. — Co zatem musimy zrobi´c, z˙ eby pój´sc´ za głosem prawdziwego boga całego rodzaju ludzkiego? — Zabi´c! — warknał ˛ pojedynczy głos. — Kogo musimy zabi´c? — Szlacht˛e! — A kto dzieli win˛e ze szlachta? ˛ — Brunatni! — Wi˛ec trzeba zabi´c tak˙ze Brunatnych? — Tak!!! — Ale człowiek musi mie´c kapłana, je´sli nie chce zboczy´c ze s´cie˙zki prawdy. Powiedzcie, obywatele Perquaine, komu powierzyliby´scie swoje dusze? — Czerwonym! — odpowiedział ukryty w tłumie człowiek Komana. W tym momencie wystapił ˛ do przodu kr˛epy chłop o grzmiacym ˛ głosie. — Prowad´z nas, bracie Arganie! Powiedz, co mamy robi´c, z˙ eby nie zgina´ ˛c w szponach oprawców! Argan oblókł twarz w wyraz przesadnej pokory. 471
— Jestem niegodny, mój bracie — wyznał z pokora.˛ — Nie tak jak egzarcha Aleikon — obstawał grubas. — Uwolnij nas z rak ˛ ciemi˛ez˙ ycieli! Daj nam sprawiedliwo´sc´ ! — Czy taka jest wola wszystkich tu obecnych? — Tak!!! — wielki wrzask rozniósł si˛e echem po zmro˙zonym polu. — A zatem pójd´zcie za mna˛ na bramy Dail! Kiedy za´s oczy´scimy to miasto, dokad ˛ si˛e udamy? — Do Maghu! I wielki tłum ruszył naprzód, a bramy Dail go nie powstrzymały. — Wszystko poprzekr˛ecał — protestował słabo egzarcha Aleikon. — W Perquaine a˙z tak z´ le si˛e nie działo. — Och, doprawdy? — słowa egzarchy Yeudona a˙z ociekały sarkazmem. — Wy, Brunatni, jeste´scie znani z chciwo´sci. Bardzo mi przykro, ale ten facet w czerwonej szacie mówił absolutna˛ prawd˛e. Gdyby nas było sta´c na odrobin˛e szczeros´ci, musieliby´smy przyzna´c, z˙ e ta chłopska rebelia jest w pełni usprawiedliwiona. — Nie tutaj, Yeudonie — upomniał go Emdahl. — My´sl˛e, z˙ e czas, aby´smy we trzech przedyskutowali t˛e sytuacj˛e. . . dogł˛ebnie i we własnym gronie. — Zerknał ˛ na Althalusa. — Potrzebujemy jakiego´s pomieszczenia. . . w pewnej odległo´sci od tego miejsca. — Proponuj˛e wie˙ze˛ w drugim ko´ncu zachodniego korytarza — powiedziała Dweia. — Eliarze, wska˙z im drog˛e. Eliar skinał ˛ głowa.˛ — Panowie pozwola˛ za mna.˛ Emdahl utkwił w Leicie znaczace ˛ spojrzenie i mrugnał ˛ chytrze. — Co to miało znaczy´c? — spytał zaniepokojony Bheid po wyj´sciu egzarchów. — Twój egzarcha wła´snie mnie zaprosił do podsłuchiwania obrad. Wiedział, z˙ e i tak to zrobi˛e, ale pokazał, z˙ e mu na tym zale˙zy. Planuje jaki´s przekr˛et, jak by to okre´slił Althalus, i chce, z˙ eby´smy z nim współdziałali. — Mogłaby´s wyra˙za´c si˛e s´ci´slej? — poprosiła Andina. — Emdahl uwa˙za obecne niepokoje w Perquaine za idealna˛ okazj˛e. Zakon Brunatnych jest prze˙zarty korupcja,˛ wi˛ec Emdahl snuje wielkie plany wyszarpania władzy Aleikonowi. Bez wsparcia perquai´nskiej szlachty Brunatni zostaliby szybko zredukowani i zmuszeni do z˙ ebrania o chleb na go´sci´ncach. — Co za wspaniały pomysł! — zachichotała Andina. — Jak Emdahl zamierza go przeprowadzi´c? — Ciagle ˛ jeszcze pracuje nad szczegółami, ale zasadniczo chce wykorzysta´c kazania Argana do takiego zastraszenia Aleikona, by egzarcha wyprowadził z Perquaine wszystkich swoich kapłanów. B˛edzie rzucał słowa w rodzaju „czasowo” 472
i „przej´sciowo”, z˙ eby Aleikon nie zorientował si˛e, z˙ e nie ma mowy o powrocie. — Mój egzarcha to szczwany lis — rzekł z duma˛ Bheid. — Kiedy jednak sytuacja w Perquaine wróci do normy, Aleikon szybko zrozumie, z˙ e Czarni zaj˛eli jego miejsce. — Niezupełnie — odparła Leitha z chytrym u´smieszkiem. — Emdahl wcia˙ ˛z jeszcze dopracowuje szczegóły, ale bezpo´srednia konfrontacja obu zakonów doprowadziłaby przypuszczalnie do wojny, przy której ta chłopska rebelia wyglada˛ łaby jak przechadzka po parku. — Leitho, ty co´s przede mna˛ ukrywasz — powiedział z pretensja˛ Bheid. — Jaaa? — spojrzała na niego z mina˛ ura˙zonej niewinno´sci. — Co ty powiesz?! Bheid wyrzucił obie r˛ece w gór˛e. — Kobiety! Konferencja w wie˙zy na ko´ncu zachodniego korytarza ciagn˛ ˛ eła si˛e kilka dni. Eliar, który nosił posiłki trzem egzarchom, twierdził, z˙ e obrady były burzliwe. Nagle, pewnego s´nie˙znego popołudnia, duchowni pojawili si˛e z powrotem u Dwei. Egzarcha Aleikon był nieco naburmuszony, ale Emdahl i Yeudon nie kryli satysfakcji. — Doszli´smy do porozumienia — oznajmił Emdahl. — Kryzys w Perquaine jest bezpo´srednim skutkiem naszej polityki. Oczywi´scie najwi˛eksza odpowiedzialno´sc´ spada na Aleikona, ale wszyscy jeste´smy dostatecznie winni. Skoncentrowali´smy nasze starania na mo˙znych, a zaniedbali´smy szaraczków. Uwa˙zali´smy, z˙ e rzadz ˛ acy ˛ potrafia˛ narzuci´c swym poddanym nasze doktryny, i na tym polegał nasz bład. ˛ Władcy bowiem moga˛ nakaza´c odpowiednie działania, ale nie my´sli czy wierzenia. Zakon Czerwonych wykorzystał nasz bład ˛ i zajedzie na nim a˙z do s´wiatyni ˛ w Maghu, chyba z˙ e natychmiast podejmiemy odpowiednie kroki. — Natychmiast mo˙ze okaza´c si˛e niedostatecznie szybko, o egzaltowany — zauwa˙zyła nie bez racji Andina. — Arystokraci Perquaine słyna˛ ze swego stosunku do biednych, a Brunatni sa˛ ulepieni z tej samej gliny. Jestem tylko niemadr ˛ a˛ dziewczyna,˛ ale nawet ja wiem, z˙ e dobro ka˙zdego społecze´nstwa zale˙zy bardziej od chłopstwa i robotników ni˙z od szlachty. Wasze trzy zakony tak cz˛esto zdradzały szarych ludzi, z˙ e plebs ju˙z nigdy wam nie zaufa. — Jestem tego samego zdania — przyklasnał ˛ Emdahl i u´smiechnał ˛ si˛e złos´liwie do egzarchów. — Zauwa˙zcie, drodzy przyjaciele, z˙ e nawet ta panienka utrafiła w sama˛ istot˛e rzeczy. — Ju˙z dobrze, Emdahlu — odezwał si˛e cierpko Aleikon. — Nie musisz ciagle ˛ wykłuwa´c nam oczu. Trzymaj si˛e tematu i miejmy to ju˙z za soba.˛ ´ — Swietny pomysł, Aleikonie. Potrzebujemy kogo´s, kto pokrzy˙zowałby plany tego Argana, a z˙ aden prosty, lecz zdrowo my´slacy ˛ człowiek za skarby nie uwierzy w ani jedno słowo duchownego z dotychczasowych zakonów. — To by si˛e zgadzało — przyznał Althalus. — Wi˛ec co proponujecie? 473
— Potrzebny nam nowy głos, to wszystko — odrzekł Emdahl, wzruszajac ˛ ramionami. — Głos nieobcia˙ ˛zony bł˛edami przeszło´sci. — Co to za niespodzianka, która˛ kryjecie w zanadrzu? — zapytała Dweia. — Zało˙zyli´smy nowy zakon. Jego członkowie b˛eda˛ nosi´c inne ni˙z my szaty, wi˛ec nie b˛eda˛ ska˙zeni naszymi dawnymi uczynkami. Zaopiekuja˛ si˛e biednymi i uciskanymi, nie b˛eda˛ mieszka´c w pałacach ani brata´c si˛e z arystokracja.˛ — Mo˙ze to dobre na poczatek ˛ — zauwa˙zył Bheid z powatpiewaniem. ˛ — Ale za pozwoleniem eminencji, czy ten nowy zakon b˛edzie miał do´sc´ czasu, by skutecznie przeciwdziała´c kazaniom Argana? On ju˙z ma całe rzesze wiernych i przed ko´ncem tygodnia poprowadzi ich na Maghu. — Spodziewam si˛e, z˙ e b˛edzie to wymagało wielu natchnionych kaza´n, ale jestem przekonany, bracie Bheidzie, z˙ e temu podołasz. Bheid zbladł jak s´ciana. — Ja?! — To jedna z kilku spraw, które uzgodnili´smy, egzarcho Bheidzie — dodał Yeudon. — Twój zakon b˛edzie nosił szare suknie i zło˙zy s´lub ubóstwa. Kwestia czysto´sci wynikła wprawdzie podczas naszej dyskusji, ale uznali´smy, z˙ e nasze naciski mogłyby urazi´c Dwei˛e. — Madra ˛ decyzja — wtraciła ˛ Leitha. — To absolutnie wykluczone — oznajmił twardo Bheid. — Ja ju˙z nawet nie jestem kapłanem. ´ — Slub obowiazuje ˛ na zawsze — rzekł Emdahl. — Nie mo˙zesz go zło˙zy´c, a potem odwoła´c. — Zabiłem człowieka, egzarcho. — Co takiego?! — W sali tronowej aryi Andiny przebiłem mieczem człowieka. Jestem przekl˛ety. — No tak — odezwał si˛e Aleikon, na którego pyzatej twarzy pojawił si˛e nagle szeroki u´smiech. — To wszystko zmienia, prawda, Emdahlu? Co´s mi si˛e widzi, z˙ e jednak nie wyjedziemy z Maghu. — Rzeczywi´scie, to jest problem — zas˛epił si˛e Yeudon. — Morderstwo dyskwalifikuje ka˙zdego kapłana. — Bad´ ˛ z powa˙zny, Yeudonie — sapnał ˛ Emdahl. — Wszyscy maczali´smy palce w tajnych morderstwach. — Ale nie zabijali´smy własnymi r˛ekami. Mo˙ze to szczegół techniczny, lecz chodzi o jedna˛ z twardych zasad. Dopóki grzechu si˛e nie odkupi — pewnie potrzebna b˛edzie jaka´s pokuta — brat Bheid nie mo˙ze by´c wywy˙zszony. — Kogo zabiłe´s? — zainteresował si˛e Emdahl. — Nazywał si˛e Yakhag — wtraciła ˛ szybko Andina. — Nie był człowiekiem w s´cisłym znaczeniu tego słowa, raczej demonem. Nawet Ghend si˛e go bał. Poza
474
tym tu˙z przed swa˛ s´miercia˛ Yakhag przebił mieczem młodzie´nca, w którym Bheid widział przyszłego kapłana. Egzarcha Yeudon go znał, to był Salkan, pasterz z Wekti. — Salkan nie z˙ yje?! — wykrzyknał ˛ z przera˙zeniem Yeudon. — Niestety, eminencjo. Argan kazał Yakhagowi zabi´c brata Bheida, ale Salkan wyrwał Eliarowi miecz i własnym ciałem zastawił Bheida, wi˛ec to jego Yakhag zabił. Wtedy Bheid przebił Yakhaga. Poniewa˙z incydent miał miejsce w Treborei, podlega naszemu prawu, a w jego s´wietle nie jest przest˛epstwem. Post˛epek brata Bheida był w pełni usprawiedliwiony. — Brat Bheid podlega ko´scielnemu prawu — upierał si˛e Aleikon. — Dopóki nie odprawi pokuty, nie mo˙ze pełni´c z˙ adnego urz˛edu w z˙ adnym zakonie. — U´smiechnał ˛ si˛e zło´sliwie do Emdahla. — Twój sprytny plan wła´snie wyfrunał ˛ za okno, co? Emdahl łypnał ˛ na niego gniewnie. — Mo˙ze nie — zauwa˙zył Yeudon. — Aleikonie, co rozumiesz przez pokut˛e? — Modlitw˛e, post, odosobnienie, ci˛ez˙ ka˛ prac˛e. . . to wszystko, co jego egzarcha uzna za wła´sciwa˛ kar˛e. Nie próbuj kluczy´c, Yeudonie. — Rozpatrzmy t˛e ci˛ez˙ ka˛ prac˛e, dobrze? Obecna sytuacja w Perquaine sugeruje, z˙ e egzarcha Szarych b˛edzie musiał pracowa´c ci˛ez˙ ej ni˙z ktokolwiek na s´wiecie. Brat Bheid odkupi swa˛ win˛e, podejmujac ˛ najtrudniejsze z mo˙zliwych zada´n. — Ekspiacja przez słu˙zb˛e — podchwycił Emdahl. — Genialne! — To czysta sofistyka! — zaprotestował Aleikon. — Oczywi´scie, z˙ e sofistyka, ale słuszna. Brat Bheid praktycznie nadal jest kapłanem Czarnych, wi˛ec podlega mojej władzy i ja ostatecznie decyduj˛e, prawda? — W zasadzie tak — przyznał niech˛etnie Aleikon. — No i bardzo dobrze. Zanim posuniemy si˛e dalej, dopełnijmy pewnych formalno´sci. Mog˛e u˙zy´c twojego stołu, wasza bosko´sc´ ? — Prosz˛e bardzo, egzarcho — zgodziła si˛e Dweia. Emdahl zasiadł przy marmurowym stole i naciagn ˛ ał ˛ kaptur. — Yeudonie, bad´ ˛ z łaskaw przedstawi´c oskar˙zenie sadowi. ˛ — To nie tak. . . — sprzeciwił si˛e Aleikon. — To zale˙zy wyłacznie ˛ od tego, kto prowadzi spraw˛e. Brat Bheid jako kapłan Czarnych podlega mojej jurysdykcji. Proces i wyrok sa˛ w moich r˛ekach. Sad ˛ wysłucha oskar˙zenia, egzarcho Yeudonie. Yeudon wstał i tak˙ze naciagn ˛ ał ˛ kaptur. — Wi˛ezie´n oskar˙zony jest o morderstwo, s´wiatobliwy ˛ Emdahlu, i dobrowolnie przyznaje si˛e do winy. — Co na to sam oskar˙zony? Tylko szybko, Bheidzie, bo czas nagli. — Jestem winien, egzarcho — wyznał łamiacym ˛ si˛e głosem Bheid — gdy˙z z premedytacja˛ zabiłem człowieka, Yakhaga. — Czy poddajesz si˛e wyrokowi tego sadu? ˛ 475
— Pod ka˙zdym wzgl˛edem, egzarcho. — Niech oskar˙zony ukl˛eknie i wysłucha wyroku — obwie´scił surowo Emdahl. Dr˙zac ˛ na całym ciele, Bheid osunał ˛ si˛e na kolana. Emdahl z roztargnieniem poło˙zył dło´n na Ksi˛edze. — Oskar˙zony jeste´s o morderstwo. Czy masz sadowi ˛ co´s do powiedzenia, zanim zapadnie wyrok? — Ja. . . ja. . . Emdahl przerwał Bheidowi, nim ten zdołał co´s wykrztusi´c: — Tak my´slałem. Wyrokiem sadu ˛ zostajesz niniejszym skazany na ci˛ez˙ kie roboty do ko´nca z˙ ycia. Praca, która˛ podejmiesz, b˛edzie polegała na słu˙zbie w charakterze egzarchy zakonu Szarych. Niech bóg si˛e zlituje nad twa˛ nieszcz˛esna˛ dusza.˛ — Ale. . . — Zamilknij, Bheidzie — warknał ˛ Emdahl. — Wstawaj i bierz si˛e do roboty. — Ale´s ty cwany, Emdahlu — skomplementował Althalus egzarch˛e Czarnych, kiedy schodzili na kolacj˛e. — Miło mi, z˙ e ci si˛e podobało. Nie mog˛e jednak przypisywa´c sobie całej zasługi. Ekspiacja przez ci˛ez˙ ka˛ prac˛e była pomysłem Yeudona. Zdumiewa mnie, z˙ e sam na to nie wpadłe´s. — Patrz˛e na s´wiat z nieco innej perspektywy ni˙z wy, kapłani. Jestem zawodowym przest˛epca,˛ wi˛ec moje liczne grzechy mnie nie gn˛ebia.˛ Yakhaga trzeba było zabi´c, ale nie ukarałbym za to Bheida. Odniosłem jednak pewien sukces w waleniu nim o s´cian˛e. — Ciekawy wariant — zauwa˙zył Emdahl. — Bheid cierpiał z powodu wyrzutów sumienia. Potrzebowali´smy go na okre´slonym stanowisku, wi˛ec wystarczyło tylko wyznaczy´c mu to stanowisko za kar˛e. A poniewa˙z pragnał ˛ by´c ukarany, ka˙zdy z nas dostał to, czego chciał. — Ja zreszta˛ tak˙ze. — Jako´s mi to umkn˛eło. — Wyrzuty sumienia odsun˛eły Bheida od Leithy, a ostatnio zacz˛eło ja˛ to doprowadza´c do szału. — Mówisz o tej czarownicy? Nie sadziłem, ˛ z˙ e cokolwiek mo˙ze wyprowadzi´c ja˛ z równowagi. Ona jest jak stal. — Wcale nie, Emdahlu. Jest bardzo krucha i potrzebuje miło´sci. Wybrała sobie mnie na ojca. Pomy´sl sobie, mnie! — Mogła trafi´c gorzej. Przekroczyłe´s wprawdzie swój przydział bł˛edów, ale naprawd˛e kochasz t˛e swoja˛ czeladk˛e. Po małym treningu byłby z ciebie niezły kapłan. . . bo przecie˙z w gruncie rzeczy nim jeste´s, prawda? Czy˙z nie jeste´s egzarcha 476
w Ko´sciele Dwei? — Nie odnosimy si˛e do siebie tak sztywno. Dweia jest znacznie bardziej na luzie od swoich braci, a póki ja˛ kochamy, czuje si˛e idealnie szcz˛es´liwa. Nawet mruczy. — Mruczy? — Za długo bym musiał wyja´snia´c. — To prawdopodobnie najlepsze, co mo˙zemy zrobi´c w tak krótkim czasie — mówił Emdahl, kiedy po paru dniach wrócili do s´wiatyni ˛ w Maghu. — Aleikon nie był specjalnie zachwycony, lecz ostatecznie wszyscy si˛e zgodzili´smy, z˙ e nasze ´ zakony dadza˛ Szarym wolna˛ r˛ek˛e. Twój zakon nie b˛edzie zbyt liczny. Slub ubóstwa dla wielu kapłanów mo˙ze okaza´c si˛e nie do przełkni˛ecia, wi˛ec nie znajdziesz wielu ochotników. — Trzeba b˛edzie tego i owego przymusi´c — rzekł sucho Yeudon. — Nie — zaprotestował stanowczo Bheid. — Nie zrobicie z Szarych zbiorowiska odpadów. — Chwileczk˛e, egzarcho Bheidzie — wtracił ˛ Aleikon. — Twój zakon istnieje raptem od tygodnia. Jeste´s absolutnie podporzadkowany ˛ nam trzem. — W takim razie zapomnijmy o całym pomy´sle — rzekł Bheid twardo. — Skoro próbujecie rzuci´c mnie na pastw˛e ludu, by u´smierzy´c bunt, o´swiadczam, z˙ e nie chc˛e mie´c z tym nic wspólnego. W ten sposób utrwalicie tylko bł˛edy, które otworzyły drog˛e Arganowi, czy˙zby´scie tego nie widzieli? — I tu ma racj˛e — zgodził si˛e niech˛etnie Emdahl. Potrzasn ˛ ał ˛ głowa˛ i zrobił chytra˛ min˛e. — Chyba mog˛e da´c si˛e wymkna´ ˛c jednemu dobremu. Gdybym dopilnował wszystkiego, tak jak powinienem, wyznaczyłbym Bheida na mojego nast˛epc˛e. — Chyba z˙ e ja wypatrzyłbym go pierwszy — sprzeciwił si˛e Yeudon. — Althalusie, Emmy chce z toba˛ pogada´c — rzekł po cichu Eliar, kiedy wychodzili z eleganckiego gabinetu Aleikona. — Tak? A co, znów mam jakie´s kłopoty? — Tego nie powiedziała, zreszta˛ nie sadz˛ ˛ e. Przejd´zmy przez drzwi do twojego pokoju, dobrze? Mog˛e stana´ ˛c na warcie. — W porzadku. ˛ Poszli s´wiatynnym ˛ korytarzem do kwater przydzielonych im przez egzarch˛e. Eliar otworzył drzwi pokoju Althalusa. Tu˙z za nimi były znajome schody. Dweia czekała na wie˙zy. Wyciagn˛ ˛ eła ramiona i u´sciskali si˛e w milczeniu. — Co´s si˛e nie udało, Em? — Nie, na razie wszystko idzie gładko. Bheid okazał si˛e jeszcze lepszy, ni˙z si˛e spodziewałam. Ale musz˛e ci co´s wyja´sni´c. To wa˙zne, z˙ eby´s wiedział, co si˛e naprawd˛e dzieje. 477
— Chyba to oczywiste. — Niezupełnie, skarbie. Słowa na No˙zu sa˛ nieco bardziej skomplikowane, ni˙z si˛e wydaje na pozór. Jaki odebrałe´s rozkaz? — „Poszukiwanie”. Czy to nie znaczyło, z˙ e mam ruszy´c na poszukiwanie pozostałych? — Chodzi o co´s wi˛ecej, skarbie. Miałe´s tak˙ze odnale´zc´ mnie. — Przecie˙z ju˙z to zrobiłem! — Nie do ko´nca. Znalazłe´s kotk˛e Emmy, ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłe´s Nó˙z, nie widziałe´s jeszcze mnie. — Chyba rzeczywi´scie. A do czego teraz zmierzamy? — Dojdziemy do tego, Althalusie. Kiedy Eliar zobaczył słowo „prowadzenie”, my´slał, z˙ e ma stana´ ˛c na czele armii, a tymczasem chodziło o co´s całkiem innego. Andina przeczytała „posłusze´nstwo” i dzi˛eki temu pokonała Gelt˛e. — W porzadku, ˛ na razie wszystko jasne. Leicie wyznaczono „nasłuchiwanie”, ale nie za pomoca˛ uszu. Posłu˙zyli´smy si˛e ju˙z kilka razy ta˛ jej wyjatkow ˛ a˛ zdolnos´cia.˛ — B˛edzie jej znacznie trudniej, kiedy si˛e spotka z Komanem. — To tak˙ze jest do´sc´ oczywiste. Leitha wie, co b˛edzie musiała zrobi´c, i jest daleka od zachwytu. Zmoczyła mi łzami cały przód tuniki, kiedy uznała mnie za tatu´ska. Ale co wła´sciwie ma zrobi´c Komanowi? — B˛edzie słucha´c, Althalusie, a kiedy ona b˛edzie słucha´c, Koman nie b˛edzie w stanie usłysze´c ju˙z niczego. To bardzo delikatna procedura. — Ale obrzydliwa? — Tak, obrzydliwa. Dlatego wła´snie Leitha tak rozpaczliwie ci˛e potrzebuje. Nie zło´sc´ si˛e, kiedy nazywa ci˛e tatu´skiem, to jest wołanie o pomoc. Pocieszaj ja,˛ ile tylko mo˙zesz. — A ten sen, który zesłała´s nam wszystkim? Co, u licha, znaczyła ta rozdarta koszula? — To Koman, skarbie. — Leitha ma go rozedrze´c na strz˛epy? Czy to nie nazbyt makabryczne? — Gorzej ni˙z makabryczne, skarbie — rzekła ze smutkiem Dweia — ale tak trzeba. I teraz dochodzimy do Bheida. „O´swiecanie” mo˙ze si˛e okaza´c najbardziej skomplikowanym ze wszystkich rozkazów No˙za. Ostatecznym zadaniem Bheida b˛edzie zdemaskowanie Argana i jego zakonu Czerwonych jako kapłanów Daevy. — Nic takiego nie widziałem w tym s´nie. — Widocznie nie patrzyłe´s. Co ja robiłam? — Zgarniała´s sobie na dło´n pył z ołtarza. Potem rzuciła´s pył w powietrze i wiatr od okna go porwał. — Altahalus zmarszczył brwi. — Ale to okno w jaki´s dziwny sposób było Bheidem. . . To mnie ju˙z zupełnie zdezorientowało. — Zadanie Bheida polega na „o´swiecaniu”, a po to wła´snie sa˛ okna. Wpuszczaja˛ s´wiatło. . . i wiatr. We s´nie Argan zmienił si˛e w pył, ja rzuciłam go w po478
wietrze, a wiatr, który wpadł przez okno zwane Bheidem, wywiał ów pył, czyli Argana, na zewnatrz. ˛ Potraktuj t˛e wizj˛e jak metafor˛e. — Umilkła na chwil˛e. — To najbardziej u˙zyteczne ze słów, za pomoca˛ metafory da si˛e wyja´sni´c niemal wszystko. — A tak bez metafory, co naprawd˛e stanie si˛e z Arganem? — Jego ciało straci spójno´sc´ i drobinki, które dawniej je tworzyły, wyfruna˛ w powietrze. Potem okno, czyli Bheid, wpu´sci dobry, s´wie˙zy wiatr, który przeczy´sci atmosfer˛e i nawieje prawd˛e. To te˙z b˛edzie „o´swiecanie”, czy˙z nie? — Czy Argan kiedy´s powróci? — Nie sadz˛ ˛ e. — Wi˛ec Bheid ponownie zabije, tak? Zabójstwo Yakhaga to miała by´c tylko wprawka, bo prawdziwym celem jest Argan. Po co to całe kr˛ecenie, Em? Czemu od razu nie przyznasz, z˙ e Bheid ma zabi´c Argana? Zielone oczy zw˛eziły si˛e i z ust Dwei wydobył si˛e gniewny syk. Althalus roze´smiał si˛e z zachwytu. — Ach, jak ja ci˛e kocham! Wział ˛ ja˛ w ramiona i z czuło´scia˛ ukrył twarz w zagł˛ebieniu jej szyi. Zachichotała jak mała dziewczynka i próbowała si˛e wyrwa´c, podnoszac ˛ jednocze´snie rami˛e, by osłoni´c szyj˛e. — Prosz˛e, nie rób tego! — Czemu? — Bo mnie łaskoczesz. — To ty masz łaskotki? — Pomówimy o tym kiedy indziej. — Ju˙z si˛e nie mog˛e doczeka´c — odparł, szczerzac ˛ z˛eby w u´smiechu.
ROZDZIAŁ 40 Brat Bheid wygladał ˛ wyjatkowo ˛ niezr˛ecznie w wytwornym fotelu egzarchy Aleikona. — Althalusie, czy naprawd˛e musz˛e u˙zywa´c tego gabinetu? — spytał z˙ ało´snie, chocia˙z przebywali w Maghu ju˙z od tygodnia. Althalus wzruszył ramionami. — Je´sli z´ le si˛e tu czujesz, to nie, ale wła´sciwie co ci si˛e nie podoba? — Jest zbyt luksusowy. Próbuj˛e werbowa´c kapłanów do zakonu, w którym składa si˛e s´lub ubóstwa. To nie jest odpowiednie miejsce po temu. — Wi˛ec wybierz inny pokój. A jak idzie rekrutacja? — Nie za dobrze. Wi˛ekszo´sc´ kandydatów nadal uwa˙za, z˙ e wstapienie ˛ do stanu duchownego jest prosta˛ droga˛ do bogactwa i władzy. Kiedy im u´swiadamiam, czego si˛e od nich b˛edzie oczekiwa´c, traca˛ zainteresowanie. Ci, którzy si˛e u´smiechaja˛ i potakuja,˛ to przewa˙znie przebrani Brunatni. Aleikon wychodzi ze skóry, z˙ eby wprowadzi´c w nasze szeregi swoich ludzi, ale Leitha ich natychmiast demaskuje. W gruncie rzeczy, je´sli trafi mi si˛e trzech odpowiednich kandydatów, uwa˙zam, z˙ e miałem dobry dzie´n. — Mo˙ze powiniene´s zacza´ ˛c odwiedza´c seminaria. Łap ich, póki jeszcze sa˛ młodzi i maja˛ jakie´s ideały. Drzwi si˛e otworzyły i w progu niepewnie przystan˛eła Leitha. — Jeste´s zaj˛ety? — Nie w widoczny sposób — odrzekł Bheid. — Kra˙ ˛zy ju˙z pogłoska, z˙ e kiedy mówi˛e „ubóstwo”, to wła´snie to mam na my´sli. Wejd´z. Leitha przeszła przez obszerny pokój. — Tatu´sku, czy masz jaki´s sposób na podsłuchiwaczy? — szepn˛eła do Althalusa. — Aleikon ukrył za s´cianami kilku swoich ludzi. Powtarzaja˛ mu ka˙zde słowo. — Powinni´smy si˛e tego spodziewa´c — zauwa˙zył Althalus i ze zmarszczonymi brwiami zaczał ˛ przewraca´c w my´sli karty Ksi˛egi. — To powinno podziała´c — mruknał. ˛ — Czemu nie zapytasz Dwei? — Chc˛e sprawdzi´c, czy sam sobie poradz˛e — odparł i rzekł, machajac ˛ dłonia: ˛ 480
— Kadhleu! Co´s ty powiedział? Kadhleu? — rozległ si˛e w jego głowie zdziwiony głos Dwei. Mam kłopoty z negacjami, Em. Zwykłe znajduj˛e odpowiednie słowo, kiedy chc˛e, z˙ eby kto´s co´s zrobił. Gorzej odwrotnie, kiedy chc˛e czego´s zakaza´c. Czy tym razem podziałało? W pewnym sensie. Szpiedzy Aleikona nadał was słysza,˛ ale nie zwracaja˛ uwagi na to, co mówicie. . . i w ogóle na to, co kto´s mówi. Od tej chwili b˛eda˛ nieco dziwni. Wszyscy kapłani sa˛ dziwni. Bheidzie, to nie do ciebie. — Jeszcze jedno — ciagn˛ ˛ eła Leitha. — Aleikon nie jest zachwycony tym, co Emdahl i Yeudon powtarzali mu do znudzenia w Domu, wi˛ec wielu Brunatnych ukrył mi˛edzy ludno´scia˛ Maghu. Oczywi´scie w przebraniu. Nie poinformował jeszcze ksi˛ecia Marwaina, z˙ e brat Bheid przejmuje Perquaine, chocia˙z my´sl˛e, z˙ e niedługo to uczyni. Marwain nie jest specjalnie bystry, a Aleikon zrobił karier˛e dzi˛eki temu, z˙ e nim manipulował. Teraz jest przekonany, z˙ e potrafi go namówi´c, aby udawał tylko, z˙ e akceptuje Szarych. Kiedy jednak Bheid wyeliminuje Argana i poło˙zy kres rewolcie, Aleikon zmusi Marwaina do odbicia Maghu i spróbuje odzyska´c dawna˛ pozycj˛e. Zamierza si˛e energicznie rozprawi´c z zakonem Szarych i z powrotem przekaza´c Maghu Brunatnym. — Wi˛ec chca˛ wyciagn ˛ a´ ˛c kasztany z ognia moimi r˛ekami, z˙ eby potem si˛e mnie pozby´c, tak? — podsumował spokojnie Bheid. — Czemu zatem to my si˛e ich nie pozb˛edziemy, zanim przyjdzie co do czego? — zasugerował Althalus. — Nie zale˙zy mi na zbiorowej rzezi. — Nie to miałem na my´sli, bracie Bheidzie — wyja´snił z przebiegłym u´smieszkiem Althalus. — Mo˙ze ju˙z czas wysła´c egzarch˛e Aleikona i ksi˛ecia Marwaina w podró˙z. — Tak? A dokad? ˛ — Znacznie dalej ni˙z do zachodniej Treborei. Mo˙ze a˙z tak daleko, z˙ e kiedy powróca˛ do Maghu, b˛eda˛ ju˙z bardzo starzy? No, zbierzmy reszt˛e dzieci i chod´zmy do Domu. Mo˙ze Emmy za pomoca˛ okien znajdzie nam nowa˛ rezydencj˛e dla Aleikona i Marwaina. . . na przykład po drugiej stronie ksi˛ez˙ yca? — Czemu po prostu ich nie zabijecie? — spytał Gher, kiedy wrócili do Domu. — To przecie˙z najprostszy sposób na usuni˛ecie z drogi złych ludzi. — Althalusie, znowu z nim rozmawiałe´s? — W głosie Dwei brzmiała wyra´zna nagana. — Ostatnio nie. Pomysły Ghera nie na wiele mi si˛e teraz przydadza.˛ Zale˙zy mi tylko na tym, aby umie´sci´c tych dwóch na tyle daleko, z˙ eby nie pojawili si˛e tu przed upływem pi˛ec´ dziesi˛eciu lat. — Mo˙ze na Dhwerii? To bardzo odpowiednie miejsce. 481
— Gdzie jest Dhweria? — Za wschodnim wybrze˙zem Plakandu. — Plakand ma wybrze˙ze? — zdziwił si˛e Eliar. — My´slałem, z˙ e ich stepy ciagn ˛ a˛ si˛e bez ko´nca. — Nic nie ciagnie ˛ si˛e bez ko´nca — zauwa˙zyła Dweia. — Ziemia jest kula,˛ a wschodnie wybrze˙ze Plakandu znajduje si˛e około tysiaca ˛ mil od Kherdonu. Dhweria za´s to wyspa, ogromna wyspa poło˙zona o par˛e tysi˛ecy mil od owego wybrze˙za. — Jak tam jest? — spytał Bheid. — Prawie jak w Hule. Dziewicze lasy z olbrzymimi drzewami i pełno dzikich zwierzat. ˛ — A ludzi nie ma? — spytał Gher. — Ale˙z sa,˛ tylko Aleikon i Marwain nie b˛eda˛ mogli z nimi rozmawia´c, bo tamci ich nie zrozumieja.˛ — Sa˛ głupi czy co? — Nie, po prostu mówia˛ innym j˛ezykiem. — Ludzka mowa to ludzka mowa, Emmy. Psy mówia˛ „hau, hau”, ptaki „´cwir, c´ wir”, a ludzie słowami. Ka˙zde dziecko to wie. — Nie, Gherze. Istnieja˛ dziesiatki ˛ ludzkich j˛ezyków, a mo˙ze nawet setki. — To głupie! — Słowo „głupi” nale˙zy do definicji człowieka. Zreszta˛ owa wyspa jest znacznie wi˛eksza od Treborei i cała˛ porastaja˛ lasy. Tamtejsi mieszka´ncy sa˛ bardzo prymitywni, u˙zywaja˛ kamiennych narz˛edzi, zamiast ubra´n nosza˛ zwierz˛ece skóry i prawie nie znaja˛ rolnictwa. — A maja˛ łodzie? — spytał Althalus. — Najwy˙zej tratwy. — No tak, dwóm ludziom mo˙ze by´c trudno wiosłowa´c tysiace ˛ mil po otwartych wodach — zauwa˙zyła Andina. — To prawie niemo˙zliwe — potwierdziła Dweia. — Dlatego zaproponowałam Dhweri˛e. Aleikon jest duchownym, a Marwain szlachcicem, z˙ aden z nich nie zna si˛e na narz˛edziach, wi˛ec nie potrafia˛ zbudowa´c tratwy. Je´sli ich wy´slemy na Dhweri˛e, zostana˛ tam ju˙z na zawsze. — B˛edziemy strasznie t˛eskni´c, prawda? — rzekł ironicznie Gher. — No có˙z, musimy by´c dzielni — wpadła mu w ton Leitha. — Ja jestem bardzo dzielny. Je´sli zacisn˛e z˛eby, na pewno wytrzymam. — Uwielbiam tego malca — rozczuliła si˛e Leitha. — O czym ty mówisz, Bheidzie? — spytał Aleikon nast˛epnego ranka, kiedy wraz z pozostałymi egzarchami stawił si˛e na wezwanie.
482
— Próbuj˛e uratowa´c wam z˙ ycie. Słyszałe´s kazanie Argana w Dail. Chłopi zarzynaja˛ ka˙zdego napotkanego kapłana. Musz˛e was przenie´sc´ w bezpieczne miejsce. — Mamy gdzie si˛e ukry´c — warknał ˛ Aleikon. — Czy˙zby? — spytał Althalus. — Chłopi i miejscy robotnicy sa˛ wsz˛edzie. ˙ Zeby wypatrzy´c ciebie i twoich Brunatnych, wystarczy jedna para ciekawskich oczu. Bheid ma racj˛e. Je´sli chcesz zachowa´c z˙ ycie, to zabieraj ksi˛ecia Marwaina i wyje˙zd˙zajcie. — Chyba warto go posłucha´c, Aleikonie — poparł go Emdahl. — I my tak˙ze, Yeudonie, powinni´smy pój´sc´ za ta˛ rada.˛ Skoro wybrali´smy Bheida do ratowania Perquaine, zostawmy go tutaj, z˙ eby mógł wypełni´c swoje zadanie, a sami wyjed´zmy. — Mo˙ze tak b˛edzie najlepiej — zgodził si˛e Yeudon. Do gabinetu wszedł wymizerowany kapłan i zwrócił si˛e do Aleikona: — Przybył ksia˙ ˛ze˛ Marwain. Domaga si˛e, by go natychmiast przyja´ ˛c. — Jeszcze nie sko´nczyli´smy, bracie — odpowiedział Bheid. — Powiedz ksi˛eciu, z˙ eby zaczekał. Aleikonowi oczy omal nie wypadły z orbit. — Nie wolno ci tego robi´c! Marwain jest władca˛ Maghu, nikt nie ma prawa trzyma´c go w przedpokoju! — Nic nie pozostaje na zawsze takie samo — rzekł filozoficznie Althalus. — Marwainowi wyjdzie na dobre, je´sli si˛e o tym przekona. — Nikt nie potraktuje Bheida i Szarych powa˙znie, je´sli b˛edziemy wyziera´c z ka˙zdego kata ˛ — zauwa˙zył Emdahl. — Wyznaczyli´smy mu zadanie, wi˛ec pozwólmy działa´c w spokoju. — Ale. . . — zaczał ˛ Aleikon. — Aleikonie, twój dom si˛e pali — wtracił ˛ Yeudon. — Opu´sc´ go, póki jeszcze mo˙zesz, i zabierz swoich Brunatnych ze soba.˛ Nie mamy tu do czynienia ze zwykłymi lud´zmi. Sam musiałem przez to przej´sc´ podczas inwazji Ansu na Wekti. To, co dzieje si˛e w Perquaine, jest dalszym ciagiem ˛ tamtej wojny, a nasz wróg składa si˛e nie tylko z ludzi. Wrota Nahgharashu zostały otwarte. Sam wiesz, co to oznacza. Aleikon pobladł silnie na sam d´zwi˛ek tej nazwy. Najwyra´zniej koszmary wcia˙ ˛z jeszcze go prze´sladowały. — Jeszcze jedno, Aleikonie — dodała przymilnie Leitha. — Mo˙zesz da´c sobie spokój z próbami ukrycia Brunatnych w´sród ludno´sci. Tak naprawd˛e nie moga˛ si˛e schowa´c, Koman ich wyw˛eszy, a Argan przeznaczy na opał. Tylko brat Bheid mo˙ze si˛e zmierzy´c z Arganem, wi˛ec uciekaj ze swymi Brunatnymi, póki masz taka˛ mo˙zliwo´sc´ . — Chyba wyczerpali´smy ju˙z wszystkie tematy — zauwa˙zył Emdahl. — Mo˙ze zatem wezwiemy Marwaina, zanim wykipi. Dajmy mu rozkaz wymarszu i miejmy 483
to ju˙z za soba.˛ Ksia˙ ˛ze˛ Marwain wpadł jak burza do gabinetu w stanie bliskim apopleksji. — Jak s´miesz?! Wiesz, kim jestem? Nigdy w z˙ yciu nikt mnie tak nie obraził! Aleikon próbował go ułagodzi´c: — Mieli´smy do rozwiazania ˛ pewien problem, wasza wysoko´sc´ . Chodzi o ten kryzys i. . . — Ta chłopska rebelia? — prychnał ˛ z pogarda˛ ksia˙ ˛ze˛ . — Zbyt łatwo wpadasz w panik˛e, Aleikonie. Niech tylko podejda˛ pod Maghu, a rozgniot˛e ich jak robaki. Wystarczy jedno moje słowo i b˛edzie po nich! — Nie tak pr˛edko, ksia˙ ˛ze˛ — rzekł bez ogródek Emdahl. — Ci chłopi sa˛ tysiac ˛ razy liczniejsi ni˙z twoje siły. — Aleikonie, kim jest ten człowiek? — To egzarcha Emdahl z zakonu Czarnych. — Postawmy spraw˛e jasno — wycedził przez z˛eby Emdahl. — Wła´snie zako´nczyli´smy posiedzenie Wysokiej Rady Ko´scielnej, a kwestie natury czysto religijnej nie podlegaja˛ władzy s´wieckiej. W zwiazku ˛ z obecnym kryzysem Ko´sciół dokonał zmian organizacyjnych. Zakon Brunatnych si˛e rozwia˙ ˛ze, a na jego miejsce powstanie zakon Szarych. — Dlaczego nikt mnie nie zapytał?! — wrzasnał ˛ Marwain. — Nie macie prawa bez mojej zgody. . . — Podj˛eli´smy ju˙z decyzj˛e. — Zabraniam wam! — Mo˙zesz zabrania´c, ile chcesz, ksia˙ ˛ze˛ — wtracił ˛ si˛e Yeudon. — Brunatni nie maja˛ ju˙z w Perquaine z˙ adnej władzy. Je´sli masz jakie´s problemy natury religijnej, b˛edziesz je musiał przedstawi´c egzarsze Bheidowi z zakonu Szarych. — Zawołam stra˙z! Wszyscy pójdziecie do lochu! Nikt nie b˛edzie podejmował decyzji bez mojej zgody! — No, Bheidzie, jak zamierzasz z tego wybrna´ ˛c? — spytał chytrze Emdahl. — Stanowczo´scia˛ — odparł nowy egzarcha głosem niemal tak chrapliwym jak Emdahl. Spojrzał wynio´sle na rozw´scieczonego dostojnika i o´swiadczył: — Ksia˙ ˛ze˛ , Wysoka Rada Ko´scielna podj˛eła decyzj˛e i jest to decyzja ostateczna. Dotychczas działajace ˛ zakony opuszcza˛ Perquaine i zostana˛ zastapione ˛ przez zakon Szarych. To my stanowimy teraz Ko´sciół, ja za´s przemawiam w jego imieniu. Tobie pozostaje słucha´c. Egzarcha Aleikon zamrugał gwałtownie. — Nie czas na dyplomacj˛e — ciagn ˛ ał ˛ Bheid — wi˛ec powiem prosto z mostu. Ty, ksia˙ ˛ze˛ , wraz z reszta˛ arystokracji od dłu˙zszego czasu uciskali´scie poddanych, a zakon Brunatnych przymykał na to oko. Teraz nadszedł czas zemsty. Wasza arogancja i okrucie´nstwo otworzyły drog˛e pewnym ludziom, których zapewne nie chcieliby´scie spotka´c oko w oko. To oni podburzyli lud Perquaine do tego stopnia, z˙ e nie zadowoli go ju˙z nic poza rozlewem krwi, i to waszej krwi. 484
Ksia˙ ˛ze˛ zbladł. — Zdaje si˛e, z˙ e wreszcie pojałe´ ˛ s — mówił dalej Bheid. — To nie regularne wojsko maszeruje na Maghu, tylko rozpasana tłuszcza, która pokona ka˙zda˛ przeszkod˛e, jaka˛ wzniesiesz na jej drodze. Wtargna˛ do miasta niczym rój pszczół, zabijajac ˛ ka˙zdego napotkanego człowieka. Nie zdziwiłbym si˛e, gdyby zacz˛eli od zatkni˛ecia nad brama˛ miasta pala z twoja˛ głowa.˛ Potem zapewne złupia˛ całe Maghu do gołych kamieni, a na zako´nczenie je podpala.˛ — Bóg nigdy do tego nie dopu´sci! — Raczej bym si˛e o to nie zakładał. Dobrze znam boga i wiem, z˙ e zwykle nie miesza si˛e do spraw ludzkich. — To si˛e robi m˛eczace ˛ — mruknał ˛ Althalus. — Eliarze, wiesz, gdzie sa˛ drzwi na t˛e wysp˛e, o której mówiła Emmy? — Przypuszczalnie tak — odparł Arumczyk — ale w tej chwili nie b˛edziemy ich chyba u˙zywa´c? — Nie widz˛e powodu, by odwleka´c spraw˛e. Szepn˛e Marwainowi do ucha, z˙ e w piwnicy jest tajny tunel. Zabierzemy ich obu na dół, wybierzesz sobie jakie´s drzwi i wprowadzisz nas do Domu. Potem przeniesiesz ich na nowe miejsce. Tylko uwa˙zaj na to, co b˛ed˛e opowiadał Marwainowi, z˙ eby si˛e wszystko zgadzało, dobra? — Jak sobie z˙ yczysz. Althalus wstał i przeszedł przez pokój do bogato odzianego ksi˛ecia. — Przepraszam, wasza wysoko´sc´ — powiedział grzecznie. — Jestem Althalus, ale nazywaja˛ mnie te˙z diukiem Kenthaigne. — Słyszałem o tobie, wasza miło´sc´ . — Marwain skłonił si˛e lekko. Althalus oddał mu ukłon. — Wasza wysoko´sc´ , musiałem odło˙zy´c na bok moje osobiste sprawy, z˙ eby pomóc egzarsze Bheidowi w pewnych sprawach dotyczacych ˛ ogłady i praktyki. Duchowni maja˛ z tym czasem kłopoty. . . mo˙ze zauwa˙zyłe´s? Marwain si˛e roze´smiał. — Wiele razy, wasza miło´sc´ , wiele razy. — Tak te˙z my´slałem. — Althalus zerknał ˛ szybko na Aleikona. Pozbawiona wyrazu twarz egzarchy s´wiadczyła, z˙ e Dweia zamkn˛eła mu ju˙z umysł. — Kiedy wi˛ec usłyszałem o tym ludzkim mrowiu maszerujacym ˛ na Maghu, zaczałem ˛ rozglada´ ˛ c si˛e za droga˛ ucieczki. Egzarcha Bheid mo˙ze wierzy´c, z˙ e wymodli sobie wyj´scie z tego zamieszania, ale ja wol˛e sam o siebie zadba´c. Obejrzałem dokładnie tutejsza˛ s´wiatyni˛ ˛ e i znalazłem idealny sposób dyskretnego opuszczenia Maghu. Poniewa˙z obaj jeste´smy szlachcicami, grzeczno´sc´ nakazuje mi podzieli´c si˛e z toba˛ ta˛ informacja.˛ — Westchnał ˛ dramatycznie. — Czasem jestem tak uprzejmy, z˙ e sam siebie nie mog˛e znie´sc´ ! Marwain u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — Chyba s´wietnie si˛e dogadamy, diuku Althalusie. 485
— Jestem o tym przekonany. Na razie nie ma po´spiechu, gdy˙z rebelianci jeszcze tu nie dotarli, ale kiedy si˛e zacznie robi´c goraco, ˛ mo˙zemy zosta´c rozdzieleni. My´sl˛e wi˛ec, z˙ e ju˙z teraz poka˙ze˛ tobie i egzarsze Aleikonowi t˛e drog˛e, z˙ eby´scie w razie czego mogli z niej skorzysta´c. ´ — Swietny pomysł, diuku Althalusie. Gdzie to jest? — W piwnicy, rzecz jasna. Podziemne przej´scia niemal zawsze zaczynaja˛ si˛e w piwnicy. Tego nie u˙zywano od wieków, o czym s´wiadcza˛ znaczne ilo´sci paj˛eczyn. Tunel prowadzi pod ulicami Maghu, a jego wylot znajduje si˛e w lesie, za murami miasta. Nikt nie zauwa˙zy, z˙ e wychodzimy, i nikt nas nie zobaczy po wyj´sciu z tunelu. — Mo˙ze nie b˛edziemy musieli z tego korzysta´c, ale chyba nie´zle byłoby rzuci´c okiem, prawda, Aleikonie? — Jak wasza wysoko´sc´ rozka˙ze — rzekł głucho Aleikon. — Zaprowad´z wi˛ec nas, Eliarze. — W tej chwili. Althalus wysłał szybka˛ my´sl do Eliara: Co oni widza? ˛ Paj˛eczyny, s´wiatło pochodni, kilka myszy. . . Je´sli byłe´s cho´c raz w jakim´s tunelu, powiniene´s wiedzie´c. Masz racj˛e. Jak daleko jeszcze? Tylko kawałek. Drzwi otwieraja˛ si˛e na le´sna˛ polank˛e. Kiedy tam dojdziemy, daj mi chwil˛e na umocowanie framugi. W Maghu jest teraz ranek, ale na Dhwerii noc. Musz˛e tak to rozegra´c, z˙ eby´smy wyszli o tej samej porze dnia, inaczej Marwain nabierze podejrze´n. Dobra my´sl. Eliar wystapił ˛ szybko naprzód, odczekał kilka sekund i obejrzał si˛e do tyłu. — Jest wyj´scie! — krzyknał. ˛ — No, nareszcie — odetchnał ˛ Marwain. — Ju˙z my´slałem, z˙ e ten tunel nie ma ko´nca, diuku Althalusie. — Maghu to du˙ze miasto, wasza wysoko´sc´ . Kiedy ju˙z b˛edziemy w lesie, musimy sprawdzi´c, czy nikt nas nie widzi. Mo˙ze wasza wysoko´sc´ z egzarcha˛ pójda˛ na koniec zagajnika, a my z Eliarem sprawdzimy stron˛e, która wychodzi na mury miasta. Nie chcemy chyba, by jaki´s kmiotek z długim j˛ezykiem rozpowiadał po całym mie´scie, z˙ e nas widział, co? — Absolutnie — zgodził si˛e Marwain. — Staranny rekonesans jest jak najbardziej wskazany. Rozejrzymy si˛e po okolicy, a potem spotkamy si˛e przy wlocie tunelu, dobrze? — Bardzo dobrze. Kiedy dotrzecie do granicy drzew, sprawd´zcie, czy do wybrze˙za prowadzi wawóz ˛ lub zaro´sni˛eta s´cie˙zka. Je´sli b˛edziemy musieli wykrada´c 486
si˛e z miasta chyłkiem, lepiej zaplanowa´c wszystko z góry. — Jeste´s naprawd˛e s´wietny, diuku Althalusie. — Miałem bardzo ekscytujace ˛ dzieci´nstwo. W ksi˛estwie Kenthaigne niełatwo dorasta´c. Wi˛ec widzimy si˛e mniej wi˛ecej za pół godziny. — Doskonale. Chod´z, Aleikonie. Obaj egzarchowie przeszli przez polan˛e i zagł˛ebili si˛e w las. Em! — zawołał milczaco ˛ Althalus i natychmiast usłyszał odpowied´z: Tak, kochanie? Mo˙ze by´s wyłaczyła ˛ Aleikonowi rozum na jaki´s czas. Niech pospaceruja˛ troch˛e po lesie, zanim Marwain odkryje zła˛ nowin˛e. Dla ciebie wszystko. Althalus wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e i ostro˙znie poklepał otwarte drzwi. — Zapami˛etaj dobrze ich poło˙zenie, Eliarze, moga˛ si˛e nam jeszcze bardzo przyda´c. Emmy zawsze stroszy ogon, kiedy zabijam ludzi, a to daje mi jakie´s wyj´scie. Wracajmy do Maghu i zbierzmy pozostałych, musz˛e urzadzi´ ˛ c mała˛ narad˛e. — Prosz˛e bardzo — rzekł Eliar i wprowadziwszy Althalusa z powrotem na wschodni korytarz Domu, zamknał ˛ cicho drzwi. Sier˙zant Khalor sp˛edził cały dzie´n przy oknie w wie˙zy Dwei. Powracajacych ˛ kompanów przywitał z ponura˛ twarza.˛ — To mój najtrafniejszy domysł od dwóch tygodni. Umacniaja˛ pozycje na północy, ale to nie jest regularna armia, tylko rozwydrzony motłoch. Wi˛ekszo´sc´ z nich nie interesuje si˛e wcale religia˛ czy zmianami społecznymi, zale˙zy im wyłacznie ˛ na łupach. — Rewolucje zwykle przybieraja˛ taki obrót — rzekła ze smutkiem Dweia. — Teoretycy wygłaszaja˛ szumne mowy, słuchacze bija˛ brawa i wiwatuja,˛ ale krótko. Potem ka˙zdy patrzy swego nosa i zgarnia wszystko, co cenne. — Jeste´s dzi´s w cynicznym nastroju, Em — zauwa˙zył Althalus. — Bo widziałam to ju˙z wiele, wiele razy. Ideały rodza˛ si˛e w blasku chwały, lecz niemal natychmiast matowieja.˛ — Westchn˛eła, ale ju˙z po chwili si˛e rozchmurzyła i zmieniła ton. — Jest kilka spraw, o których powinni´scie wiedzie´c. W tamtym s´nie ustaliłam, co i gdzie. — Wiem tyle — zacz˛eła Andina — z˙ e była´s z Leitha˛ w s´wiatyni ˛ w Maghu. Ale wła´sciwie co´scie robiły? — Sprzatały´ ˛ smy dom. Leitha˛ przep˛edziła Komana, a Bheid i ja zaj˛eli´smy si˛e Arganem. — To by było „co” i „gdzie” — zauwa˙zył Gher — a co z „kiedy”? Ghend zawsze zabawia si˛e tym, co dotyczy „kiedy” w sennych wizjach. Czy ten twój sen dzieje si˛e teraz? A mo˙ze w jakim´s innym „kiedy”? ˙ — Nie rozgrywał si˛e w tera´zniejszo´sci, Gherze. Zeby sen mógł naprawd˛e spełni´c swoje zadanie, musi ukazywa´c przeszło´sc´ albo przyszło´sc´ . Jego celem 487
sa˛ zmiany. Istnieje wprawdzie słaba mo˙zliwo´sc´ dokonywania zmian w tera´zniejszo´sci, ale łatwiej jest si˛e cofna´ ˛c. . . albo wybiec naprzód. — Jako´s mi to umkn˛eło — przyznała Andina. — Pewnie dlatego, z˙ e Emmy jeszcze si˛e nie zdecydowała — powiedział Gher. — Na moje rozeznanie jeszcze kilka rzeczy musi si˛e wydarzy´c, zanim Emmy nabierze pewno´sci co do „kiedy”. Wie ju˙z „co” i „gdzie”, ale z „kiedy” czeka, a˙z z´ li ludzie wkrocza˛ do tego miasta o s´miesznej nazwie. — Maghu — podpowiedziała mu Leitha.˛ — Tak, Maghu. No wi˛ec my´sl˛e, z˙ e Emmy czeka, a˙z Argan i ten drugi wejda˛ do s´wiatyni. ˛ I pewnie b˛edzie tak, jak wtedy w Wekti, gdy wszyscy s´nili´smy o takim „kiedy”, w którym topór złej pani miał ostrze z kamienia. — Kocham tego chłopca — powiedziała z czuło´scia˛ Leitha.˛ — Mogłabym medytowa´c całymi tygodniami nad znaczeniem słowa „kiedy”. Powiniene´s nauczy´c si˛e pisa´c, Gherze. Masz dusz˛e poety. Gher poczerwieniał. — Tak naprawd˛e to nie. Ja po prostu nie znam wła´sciwych słów na to, co siedzi mi w głowie, wi˛ec musz˛e je wymy´sla´c. No wi˛ec, Argan i jego przyjaciel (chocia˙z oni wcale nie sa˛ prawdziwymi przyjaciółmi) chca˛ wparowa´c do s´wiatyni, ˛ ale kiedy przejda˛ przez drzwi, to si˛e oka˙ze, z˙ e wcale nie sa˛ w s´rodku. Zwykli ludzie, którzy wejda˛ za nimi, b˛eda˛ mieli prawdziwa˛ niespodziank˛e, bo to b˛edzie wygladało, ˛ jakby ich przywódcy nagle zmienili si˛e w nico´sc´ . Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e tłum oszaleje ze strachu i pewnie uzna, z˙ e rewolucja przestała by´c zabawna. Wezma˛ nogi za pas i nie b˛edziemy ju˙z musieli nikogo zabija´c. To chyba najlepszy sposób wygrywania wojny, no nie? — Powiniene´s czasem zrobi´c sobie przerw˛e na złapanie oddechu — zatroszczyła si˛e Andina. — Za bardzo ci˛e ponosi. — Czy ju˙z wiesz, Emmy, jakiego czasu u˙zyjesz? — spytał Eliar. — Tego, w którym s´wiatynia ˛ nale˙zy do mnie. — To znaczy w zamierzchłej przeszło´sci? — Mo˙ze — odrzekła z tajemniczym u´smiechem — ale mo˙ze to by´c tak˙ze przyszło´sc´ . — Zamierzasz wróci´c do swojej s´wiatyni? ˛ — zaniepokoił si˛e Bheid. — Nigdy jej nie opu´sciłam. Ta s´wiatynia ˛ nadal jest moja i zawsze b˛edzie. Po prostu u˙zyczam jej wam na jaki´s czas. — U´smiechn˛eła si˛e chytrze. — Mo˙ze pewnego dnia, kiedy nie b˛edziesz taki zaj˛ety, podejmiemy temat zaległego czynszu, który Ko´sciół jest mi winien za korzystanie z budynku. Narosła tego spora sumka. — Emmy, jak oni zmieniaja˛ twarze? — spytał ciekawie Gher, kiedy szesna´scie dni pó´zniej obserwowali z okna kilku kapłanów Czerwonych, przepychajacych ˛ si˛e przez tłum chłopów i robotników pod bramami Maghu. — W Equero mieli 488
te stalowe urzadzenia, ˛ które zwisały im z hełmów, ale tutaj ich twarze sa˛ całkiem odsłoni˛ete. — To tylko złudzenie. Daeva s´wietnie to potrafi i nauczył swoich kapłanów, jak to si˛e robi. — Wi˛ec jak ich zmusimy, z˙ eby pokazali, jacy naprawd˛e sa,˛ kiedy przyjdzie czas? — Wcale nie b˛edziemy musieli. Nó˙z rozwieje wszelkie iluzje, gdy tylko Eliar im go poka˙ze. — Te˙z chciałbym mie´c taki nó˙z. . . — Nie jest ci potrzebny. Widzisz i rozumiesz rzeczywisto´sc´ lepiej ni˙z wszyscy inni. — Có˙z, mo˙ze jeszcze nie teraz, ale pracuj˛e nad tym. — Bracie Bheidzie, czy udało ci si˛e ju˙z usuna´ ˛c ludzi z miasta? — spytał sierz˙ ant Khalor. — Mniej wi˛ecej, sier˙zancie. Kilku ukrywa si˛e jeszcze w piwnicach i na strychach w najbiedniejszej dzielnicy. — Bheid u´smiechnał ˛ si˛e słabo. — To ci, którzy przyłacz ˛ a˛ si˛e do Argana, gdy tylko jego ludzie przekrocza˛ bramy. Pewnie chca˛ jak najszybciej dorwa´c si˛e do łupów. — Czemu zawsze musza˛ podpala´c? — spytał Bheid Althalusa, kiedy czekali razem w portalu s´wiatyni, ˛ patrzac ˛ na słupy dymu nad ró˙znymi dzielnicami. — Nie jestem pewien. To mo˙ze by´c przypadek. Pladrownicy ˛ sa˛ zwykle bardzo podekscytowani i bezmy´slni. Ale mnie si˛e wydaje, z˙ e po˙zary sa˛ wzniecane umy´slnie, jako kara dla szlachetnie urodzonych za ich niecne czyny. — To czysta głupota! — Oczywi´scie, ale taka jest natura motłochu. Tłum ma w sobie tylko tyle rozsadku, ˛ co jego najgłupszy uczestnik. Bheid wyciagn ˛ ał ˛ ostro˙znie r˛ek˛e, jakby chciał dotkna´ ˛c czego´s tu˙z przed soba.˛ — Przesta´n si˛e martwi´c, Bheidzie — rzekł Althalus. — Tarcza jest nadal na swoim miejscu i nic jej nie przebije. . . oczywi´scie z wyjatkiem ˛ twojego głosu. — Jeste´s pewien? — Zaufaj mi. Nikt nie naszpikuje ci˛e strzałami ani nie rozpłata ci czaszki toporem. Leitha podpaliłaby mi mózg, gdybym dopu´scił, by cokolwiek ci si˛e stało. Twoi ludzie sa˛ na miejscach? Bheid skinał ˛ głowa.˛ — Wmieszaja˛ si˛e w tłum lokalnych rebeliantów. — Westchnał ˛ z˙ ało´snie. — Szkoda, z˙ e musimy tak zrobi´c. To nieuczciwe. . . — Tak? A czy nie lepiej opanowa´c tłum po mojemu ni˙z na sposób ksi˛ecia Marwaina? — To rzecz poza dyskusja.˛ 489
— Nadchodza! ˛ — Althalus wskazał na druga˛ stron˛e placu, gdzie wła´snie pojawiło si˛e kilku m˛ez˙ czyzn uzbrojonych w narz˛edzia rolnicze. — Chyba powinienem teraz znikna´ ˛c im z oczu. B˛ed˛e przy oknie, jest tu˙z za twoimi plecami, cztery stopy nad głowa,˛ wi˛ec w razie czego ci˛e wyciagn˛ ˛ e. Powtórzmy wszystko jeszcze raz, to do´sc´ skomplikowany taniec, lepiej nie pomyli´c kroku. — Przerabiali´smy to ju˙z z dziesi˛ec´ razy. — Zrób to dla mnie, bracie. No wi˛ec kiedy Argan z Komanem dotra˛ do schodów, ty wychodzisz z portyku, aby ich powita´c. Eliar stanie przy drzwiach s´wia˛ tyni. Argan i Koman przejda˛ przez plac i b˛eda˛ ci si˛e odgra˙za´c. — A Koman przechwyci ka˙zda˛ moja˛ my´sl — dodał Bheid. — Wcale nie. Leitha go zablokuje. Napełni mu druga˛ par˛e uszu hałasem. Teraz zacznie si˛e prawdziwy cyrk. Argan za˙zada, ˛ aby go wpu´sci´c do s´wiatyni, ˛ a ty zaprosisz go do s´rodka. Potem odsuniesz si˛e na prawo i zostawisz im wolna˛ drog˛e. — Tak, wiem, a wtedy Eliar otworzy drzwi s´wiatyni ˛ i przejdzie na lewa˛ stron˛e portyku. — Faktycznie zapami˛etałe´s — rzekł sucho Althalus. — Zadziwiajace. ˛ Cała istota tego ta´nca polega na tym, by ustawi´c Eliara mi˛edzy tamtymi dwoma a napierajacym ˛ za nimi tłumem. Kiedy Eliar podniesie Nó˙z, Argan z Komanem pobiegna˛ w jedna˛ stron˛e, a tłum w druga.˛ Emmy nie z˙ yczy sobie motłochu w s´wiatyni, ˛ gdy b˛edzie pracowa´c. Potem wygłosisz krótkie kazanie do tłumu, powiesz „amen” i dołaczysz ˛ do pa´n w s´wiatyni. ˛ Tylko nie zwlekaj zanadto, bo Emmy nie zacznie zmienia´c Argana w proszek, póki nie b˛edziesz na miejscu. Wszystko jasne? — Po tylu powtórkach zrobiłbym to wszystko nawet przez sen. — Nie radziłbym, bracie Bheidzie. Miej oczy i uszy otwarte, bo je´sli wyniknie co´s nieprzewidzianego, mo˙zemy dokona´c pewnych modyfikacji. Dlatego je´sli ka˙ze˛ ci skaka´c, to nie wdawaj si˛e w dyskusje, tylko po prostu skacz. Czy to przypadkiem nie sa˛ truizmy? — zamruczał słodziutki głos Dwei. Bheida trzeba czasem bra´c w karby, Em. Zbyt cz˛esto miewa napady kreatywno´sci. Jak si˛e trzyma Leitha? Wie, z˙ e to, co ma zrobi´c, jest absolutnie konieczne. Wspieraj ja,˛ jak tylko moz˙ esz. Althalus skinał ˛ głowa˛ i zajał ˛ miejsce przy oknie. Motłoch prowadzony przez poplecznika Argana w czerwonym stroju zbli˙zał si˛e ju˙z do placu przed schodami, gdzie oczekiwali licznie zebrani entuzja´sci. Nagle na czoło wysforowali si˛e Argan z Komanem. — Naprzód! Na s´wiatyni˛ ˛ e! — krzyknał ˛ były kapłan. — Spokojnie, Bheidzie — szepnał ˛ Althalus. — Nie dostana˛ si˛e do ciebie, cho´cby wychodzili ze skóry. — W porzadku. ˛ Wtem Althalus obrócił si˛e do Eliara. — Zejd´z tam i staraj si˛e nie rzuca´c w oczy. 490
— Wiem, co mam robi´c, Althalusie — odparł Arumczyk, naciagaj ˛ ac ˛ kaptur szarej kapła´nskiej szaty. Otworzył drzwi obok okna i zajał ˛ miejsce przy wej´sciu do s´wiatyni. ˛ Tymczasem Argan i Koman dotarli do podnó˙za schodów. — Na bok, je´sli ci z˙ ycie miłe! — wrzasnał ˛ Argan do Bheida. — Czego chcesz? — spytał tamten dziwnie oficjalnym tonem. — To chyba jasne, stary. Zajmujemy s´wiatyni˛ ˛ e. Teraz odsu´n si˛e z drogi, póki jeszcze mo˙zesz. Ko´sciołem Perquaine jest teraz zakon Czerwonych! Rozjuszony tłum ryknał ˛ i zaczał ˛ prze´c naprzód. — Czy naprawd˛e tego wła´snie chcesz, Arganie? — spytał Bheid. — Nie tylko chc˛e, ja to zrobi˛e! Maghu jest teraz moje, b˛ed˛e ze s´wiatyni ˛ rzadził ˛ całym Perquaine! Bheid skłonił si˛e lekko i stanał ˛ po prawej stronie, zostawiajac ˛ wolne przej´scie do drzwi. ´ atynia — Jestem tu tylko sługa.˛ Swi ˛ na ciebie czeka. Argan i Koman weszli na schody. Tu˙z za nimi ciagn˛ ˛ eli ich zwolennicy i Czerwoni. Bheid obrócił si˛e nieznacznie i skinał ˛ głowa˛ Eliarowi, który oburacz ˛ pchnał ˛ masywne drzwi, otwierajac ˛ je na o´scie˙z. Potem odstapił ˛ na lewo i pochylił si˛e nisko na znak uległo´sci. Argan i Koman nagle odskoczyli w tył. Za otwartymi drzwiami szalał ogie´n, a rozpaczliwe krzyki niosły si˛e echem a˙z na plac. Ludzie cofn˛eli si˛e ze zgroza.˛ — Wchodzicie? — zwrócił si˛e Bheid do przera˙zonego tłumu. — To oszustwo! — rozległ si˛e piskliwy głos Argana. — To tylko iluzja! — Byłe´s ju˙z kiedy´s w Nahgharashu, bracie Arganie — powiedział Bheid. — Doskonale wiesz, z˙ e to nie z˙ adna iluzja, tylko rzeczywisto´sc´ . Eliar przesuwał si˛e bez przeszkód mi˛edzy kolumnami po lewej stronie portyku. Kiedy dotarł do miejsca, które Althalus oznaczył wcze´sniej farba˛ na marmurowej nawierzchni, zerknał ˛ w stron˛e okna i kiwnał ˛ głowa.˛ — Kazanie, Bheidzie! — nakazał Althalus. Bheid wrócił na poprzednia˛ pozycj˛e i ustawił si˛e mi˛edzy tłumem a dwoma poplecznikami Ghenda. Potem zwrócił si˛e mocnym głosem do wystraszonych ludzi na placu: — Baczcie pilnie na to objawienie, moje dzieci, bo oto piekło na was czeka, a jego demony ju˙z sa˛ po´sród nas! — Przywołał gestem Eliara. — Rozgladajcie ˛ si˛e wokół, moje dzieci, i strze˙zcie si˛e prawdziwego oblicza Czerwonych! Eliar wyjał ˛ Nó˙z i wyciagn ˛ ał ˛ go przed siebie, obracajac ˛ powoli tak, aby tłum go widział. Argan i Koman wydali przera´zliwy wrzask i zakryli twarze dr˙zacymi ˛ dło´nmi. W tłumie rozległy si˛e tak˙ze inne krzyki i ubrani na czerwono słudzy Argana skulili si˛e z bólu, a ich pospolite rysy rozpłyn˛eły si˛e niczym wosk. 491
Althalus zamrugał z niedowierzaniem. Oni naprawd˛e tak wygladaj ˛ a? ˛ — spytał Dwei. Nawet jeszcze gorzej, skarbie — odpowiedziała zimno. — To tylko wierzchnia warstwa ich rzeczywistej postaci. Stwory w czerwonych szatach były ohydne. Miały łuskowata,˛ pokryta˛ szlamem skór˛e, z ust wystawały im kły, a ciała rozrosły si˛e do gigantycznych rozmiarów. — Oto obietnica Argana, moje dzieci! — grzmiał Bheid. — Id´zcie za nim, jes´li wola, albo posłuchajcie głosu zakonu Szarych. My was poprowadzimy i ochronimy przed demonami Nahgharashu oraz przed niesprawiedliwo´scia˛ tych, którzy nazywaja˛ si˛e panami. Wybierajcie, moje dzieci! Wybierajcie! — To egzarcha Bheid — o´swiadczył kto´s po´sród ci˙zby. — Najbardziej s´wia˛ tobliwy z z˙ yjacych! ˛ — Posłuchajcie go! — krzyknał ˛ kto´s inny. — Szarzy to nasi jedyni przyjaciele! Ich słowa szybko rozeszły si˛e w´sród przera˙zonego tłumu, a demony jeden po drugim zacz˛eły znika´c. Eliar — wcia˙ ˛z z No˙zem w r˛eku — szedł w stron˛e drzwi s´wiatyni, ˛ gdzie kuliło si˛e ze strachu dwóch ludzi. Koman odwrócił si˛e i osłaniajac ˛ oczy, z rozpaczliwym j˛ekiem wbiegł do s´wia˛ tyni. Argan rzucił si˛e w jego s´lady. Ale gdy tylko przekroczyli próg, znikn˛eli. Nó˙z roz´spiewał si˛e w radosnym spełnieniu, bo oto znów wrócił do swego domu, a dzi˛eki owej pie´sni s´wiatynia ˛ Dwei ponownie została u´swi˛econa. Mury s´wiatyni ˛ okryły si˛e kwiatami, na ołtarzu, przed gigantycznym marmurowym posagiem ˛ bogini plonów i wszelkiej płodno´sci spocz˛eły dary w postaci chleba, owoców i złocistej pszenicy. ´ Althalus, który nadal stał w oknie Domu na Ko´ncu Swiata, starał si˛e nie popada´c w nadmierny liryzm i patrze´c na s´wiatyni˛ ˛ e trze´zwym okiem. To tylko budynek — powtarzał sobie. — Zwykłe kamienie, nie z˙ adna poezja. Przesta´n, Althalusie! — głos Dwei w jego głowie był dziwnie rozdra˙zniony i zdawał si˛e wydobywa´c z marmurowego posagu ˛ za ołtarzem. Przynajmniej jedno z nas musi si˛e trzyma´c rzeczywisto´sci — tłumaczył si˛e Althalus. Skarbie, to wła´snie jest rzeczywisto´sc´ . Nie próbuj jej kala´c. A bladolica Leitha, której łagodne oczy były pełne łez, rzuciła w stron˛e okna błagalne spojrzenie. — Pomó˙z mi, ojcze! — krzykn˛eła do Althalusa. — Pomó˙z mi, bo inaczej umr˛e! 492
— Nie umrzesz, córko, chyba z˙ e najpierw przestan˛e oddycha´c! Otwórz przede mna˛ swój umysł, abym mógł ci towarzyszy´c w tym ci˛ez˙ kim zadaniu. No, znacznie lepiej! — głos Dwei wionał ˛ niczym ciepły, wiosenny wiatr. Rozumiem, z˙ e zamierzasz nalega´c? — wykrztusił Althalus. Daj mi si˛e poprowadzi´c, ukochany. Lepsze to ni˙z zosta´c zmuszonym siła.˛ Co´s mi si˛e zdaje, Esmeraldo, z˙ e w twym głosie czai si˛e gro´zba — zauwa˙zył jadowicie Althalus. Skoro Dweia chce si˛e bawi´c, to prosz˛e bardzo, w ko´ncu nic go to nie kosztuje. Pomówimy o tym niebawem. Teraz skup wszystkie my´sli i cała˛ uwag˛e na naszej bladolicej córce, gdy˙z zaprawd˛e bardzo ci˛e potrzebuje przy swym koszmarnym zadaniu. I stało si˛e, z˙ e umysł Althalusa połaczył ˛ si˛e płynnie z umysłem jego łagodnej, acz upartej córki. I odtad ˛ ich my´sli były jednym. A pie´sn´ No˙za rozbrzmiała rado´scia.˛ I połaczywszy ˛ swe my´sli z my´slami córki, Althalus wział ˛ na siebie cz˛es´c´ jej bólu i cofnał ˛ si˛e na krótko do czasu, kiedy bladolica Leitha po raz pierwszy zetkn˛eła si˛e z owa˛ pustka,˛ która wprawdzie otacza wszystkich innych, ale której sama dotad ˛ nie znała. I wtedy nareszcie spłyn˛eło na´n zrozumienie: dostrzegł prawdziwa˛ zgroz˛e zadania swej córki. — Chod´z do mnie, umiłowane dzieci˛e, ja si˛e toba˛ zaopiekuj˛e. I wybiegła ku niemu jej my´sl, a była napełniona wdzi˛eczno´scia˛ i miło´scia.˛ I pochylili swe splecione my´sli nad nieszcz˛esnym Komanem. A umysł Komana był skapany ˛ w d´zwi˛eku, który nie był d´zwi˛ekiem, gdy˙z Komanowy umysł nigdy nie zaznał ciszy. Szemrzac, ˛ wcia˙ ˛z szemrzac, ˛ my´sli tych, którzy byli poza s´wiatyni ˛ a,˛ otoczyły Komana i zapadły w otchła´n jego umysłu, tak samo jak my´sli innych, od chwili gdy po raz pierwszy wciagn ˛ ał ˛ do płuc powietrze. Natenczas bladolica Leitha podeszła do sługi Ghenda, on za´s przezornie pochylił nad nia˛ swa˛ my´sl, odrzucajac ˛ t˛e przypadkowa,˛ która pochodziła spoza s´wia˛ tyni. A zasmucona Leitha zamkn˛eła łagodnie drzwi za przezornym Komanem. A Koman, zaskoczony, si˛egnał ˛ przed siebie po d´zwi˛ek, który zawsze mu towarzyszył. Ale ten nie był ju˙z dla´n uchwytny, wi˛ec umysł Komana skurczył si˛e i cofnał ˛ z koszmaru ciszy. I uczepił si˛e Koman my´sla˛ umysłu Argana, chocia˙z miał byłego kapłana w wielkiej pogardzie. Lecz bladolica Leitha, ze łzami cieknacymi ˛ po policzkach, wysłała naprzód swa˛ łagodna˛ my´sl — i oto otwarte dotad ˛ drzwi mi˛edzy my´slami Komana i Argana tak˙ze si˛e cicho zamkn˛eły.
493
I krzyknał ˛ przera´zliwie Koman, gdy˙z osaczyła go jeszcze wi˛eksza pustka ni˙z dotad. ˛ I padł na posadzk˛e s´wiatyni ˛ bogini Dwei, i przywarł w rozpaczy i strachu do my´sli tej, która nawet teraz zamykała przed nim ka˙zde drzwi, stojace ˛ dotad ˛ otworem. A dusza Althalusa skr˛ecała si˛e z lito´sci. Szukam ci˛e, ukochany ojcze! — krzyczały z bólu my´sli bladolicej Leithy. — Nie obcia˙ ˛zaj mnie swa˛ pogarda.˛ Nie chc˛e by´c okrutna, ale konieczno´sc´ mnie do tego zmusza. I uodpornił Althalus swe serce na nieszcz˛esnego Komana, a kiedy bladolica Leitha odgrywała ostatni akt, wymuszony na niej przez surowa˛ konieczno´sc´ , trzymał si˛e z boku. ˙ — Zegnaj, mój niefortunny bracie — łkała Leitha, wycofujac ˛ delikatnie a ostatecznie swa˛ my´sl ze sługi Ghenda. A oto bezkresna pustka, jako te˙z wieczna cisza zstapiły ˛ na umysł nieszcz˛esnego Komana, le˙zacego ˛ na gładkiej posadzce s´wiatyni. ˛ A jego krzyk był krzykiem absolutnej rozpaczy, gdy˙z zrozumiał Koman, z˙ e jest sam, a nigdy dotad ˛ tego nie do´swiadczył. Zwinał ˛ ciasno swe ciało i członki, jak gdyby si˛e jeszcze nie urodził, po czym głos jego ucichł i ucichł te˙z umysł. A Leitha płakała i j˛eczała, ogarni˛eta zgroza,˛ a˙z Althalus otulił ja˛ swym pocieszeniem, aby odgrodzi´c nieszcz˛esna˛ od okropnego finału, jakiego dokonała. Na twarzy Argana odbiło si˛e gł˛ebokie niezrozumienie, a w tym momencie umysł jego kompana oddzielił si˛e ode´n na wieki. A wtem od ołtarza rozległ si˛e surowy głos bogini Dwei: — Bezcze´scisz ma˛ s´wiatyni˛ ˛ e sama˛ swa˛ obecno´scia,˛ Arganie, sługo Ghenda! I nagle to, co dotad ˛ było zimnym marmurem, stało si˛e z˙ ywym ciałem, a gigantyczna bogini zstapiła ˛ do tego, który ju˙z nie nazywał si˛e kapłanem. I zaprawd˛e przekl˛etym był Argan. I nie mógł poruszy´c nawet jednym palcem. I ozwała si˛e bogini w te słowa: — Wyzuto ci˛e z kapła´nstwa, Arganie, i zakazano wst˛epu do wszystkich s´wia˛ ty´n, poniewa˙z jeste´s nieczysty. Teraz musz˛e oczy´sci´c to s´wi˛ete miejsce, bo ty´s je skalał. Potem boska Dweia patrzyła przez chwil˛e w zamy´sleniu na ludzki wrak, który stał przed nia˛ dr˙zacy. ˛ — Chyba nie b˛edzie to trudne — zauwa˙zyła, sznurujac ˛ wargi. — Albowiem jeste´s tylko prochem, kapłanie odst˛epco, a proch łatwo usuna´ ˛c. — I wyciagn˛ ˛ eła przed siebie toczone rami˛e, i podniosła dło´n tak, jakby podnosiła co´s, co jednak ju˙z nie istniało. I oto jasnowłosy Argan apostata stał samotnie w powietrzu przed boginia,˛ która go osadziła ˛ i uznała za winnego. I zmienił si˛e sługa Ghenda w połyskliwe drobinki prochu, które nadal tworzyły kształt tego, co dawniej nazywano Arganem. 494
— Podejd´z do okna, Bheidzie — zaproponował Althalus. — Teraz całe nale˙zy do ciebie. . . albo te˙z jest toba.˛ Sen Emmy był nieco zbyt skomplikowany. Blady i dr˙zacy ˛ Bheid stanał ˛ w oknie koło Althalusa. — Co mam robi´c, wasza bosko´sc´ ? — zwrócił si˛e pokornie do Dwei. ´ atyni˛ — Po prostu otwórz okno. Swi ˛ e trzeba przewietrzy´c. Bheid spełnił polecenie. Nagle zza jego pleców zerwał si˛e wielki wicher i wyjac ˛ dziko, wtargnał ˛ przez okno do s´wiatyni. ˛ A połyskliwe drobinki, które kiedy´s były Arganem, zostały przez ów wicher zmiecione i uleciały w powietrze, zostawiajac ˛ po sobie tylko echo rozpaczliwego krzyku. Twarz boskiej Dwei ja´sniała satysfakcja.˛ I ozwała si˛e bogini w te słowa: — Teraz moja s´wiatynia ˛ znowu jest nieskalana. A pie´sn´ No˙za, w swej nieopisanej pi˛ekno´sci, poszybowała w powietrze, głoszac ˛ s´wi˛etemu miejscu swe błogosławie´nstwo.
´ VII CZE˛S´ C CHER
ROZDZIAŁ 41 Althalus siedział samotnie w wie˙zy Dwei, obserwujac ˛ z niejakim roztargnie´ niem migotliwy bo˙zy ogie´n, który to wznosił si˛e, to opadał za Kraw˛edzia˛ Swiata. Wiedział ju˙z, z˙ e owo zjawisko nie słu˙zy z˙ adnemu celowi, ale miło na nie popa´ trze´c. Sledzenie rozedrganej po´swiaty na północnym horyzoncie działało dziwnie odpr˛ez˙ ajace, ˛ a Althalus bardzo teraz potrzebował odrobiny relaksu. Rebelia chłopska w Perquaine upadła wraz ze znikni˛eciem Arganowego zakonu Czerwonych, ale Bheid z niezwykła˛ u niego szybko´scia˛ instalował swoich Szarych na kluczowych stanowiskach. Nie rodził ju˙z w bólach ka˙zdej decyzji, do czego przedtem miał skłonno´sc´ , ale twardo parł do przodu, nie zwa˙zajac ˛ na opozycj˛e, niczym młodsze wcielenie Emdahla. Z poczatku ˛ wysoko urodzeni widzieli w nim swego or˛edownika, ale Bheid szybko wyprowadził ich z bł˛edu. Arystokraci prze˙zyli prawdziwy szok, kiedy si˛e przekonali, z˙ e egzarcha Szarych nie jest zainteresowany łapówkami ani nie boi si˛e gró´zb. W miar˛e ust˛epowania zimy do perquai´nskich wy˙zszych sfer zacz˛eło z wolna dociera´c, z˙ e egzarcha Bheid jest góra.˛ Czas siewów zbli˙zał si˛e szybkimi krokami, a tymczasem chłopi ogłosili wszem wobec, z˙ e ani jedno ziarenko nie padnie w ziemi˛e bez pozwolenia Bheida. Egzarcha jednak nie miał głowy do udzielania zezwole´n i szlachta zacz˛eła si˛e odgra˙za´c. Bheid w ogóle si˛e tym nie przejał. ˛ Do południowej cz˛es´ci kraju zawitała wiosna i tamtejsza szlachta, patrzac ˛ na swe niezorane i nieobsiane pola, zacz˛eła popada´c w coraz wi˛eksza˛ desperacj˛e. Apele do egzarchy przybrały jeszcze bardziej na sile. Bheid odpowiedział seria˛ propozycji. Szlacht˛e te propozycje doprowadziły do furii. Bheid wzruszył tylko ramionami i wrócił do Maghu, z˙ eby poczeka´c, a˙z im przejdzie. Leitha okre´sliła ten proces jako „bheidowanie”, Althalus jednak uwa˙zał jej poczucie humoru za nieco wypaczone. Czas płynał, ˛ wiosna rozwijała si˛e w najlepsze, a poczatkowe ˛ propozycje Bheida stopniowo zmieniały si˛e w z˙ adania. ˛ Wła´sciciele ziemscy, jeden po drugim, zacz˛eli kapitulowa´c. Wspomagany pi˛ekna˛ pogoda˛ egzarcha wymuszał na spanikowanych arystokratach z południa coraz to nowe ust˛epstwa. Potem nieodwołal497
nie przeniósł si˛e na północ, czyniac ˛ z wiosennej pory swego rumaka bojowego i pokonujac ˛ wszystkich, którzy stali mu na drodze. Kilku bardziej aroganckich notabli odmówiło spełnienia z˙ ada´ ˛ n Bheida jako „obra´zliwych”. On u´smiechnał ˛ si˛e tylko i potraktował ich jako przykład dla innych. Szybko stało si˛e jasne, z˙ e kiedy egzarcha składa ostateczna˛ ofert˛e, nale˙zy bra´c go na serio. Znaczna liczba wielkich posiadło´sci w s´rodkowym Perquaine le˙zała tego roku odłogiem. Po paru tygodniach Bheid przestał bawi´c si˛e w wyja´snianie swej rzekomej zdolno´sci do przebywania w trzech czy czterech miejscach jednocze´snie oraz niesamowitych historii o rozprzestrzenianiu si˛e nowego egzarchy na cały kraj. U progu lata niemal wszyscy w Perquaine wymawiali imi˛e s´wiatobliwego ˛ Bheida z nabo˙znym l˛ekiem. Wy˙zsze sfery — chocia˙z bynajmniej niezachwycone sposobem, w jaki Bheid obalał dotychczasowy porzadek ˛ rzeczy — pilnowały si˛e, by nie wyra˙za´c gło´sno swego niezadowolenia. — Có˙z, jako´s to działa. . . — mruknał ˛ do siebie Althalus. — Mówisz do siebie, tatu´sku? — spytała od progu Leitha. — Po prostu gło´sno my´slałem. — Doprawdy? Gdyby ka˙zdy tak robił, zostałabym bez pracy. Dweia mówi, z˙ e czas na kolacj˛e — powiedziała zupełnie opanowanym głosem. Althalus wstał i przyjrzał si˛e uwa˙znie jasnowłosej dziewczynie. — Czy ciagle ˛ jeszcze martwisz si˛e tym, co wydarzyło si˛e w Maghu? Leitha wzruszyła ramionami. ˙ — Trzeba było to zrobi´c — odparła. — Załuj˛ e tylko, z˙ e padło na mnie. — Przejdzie ci z czasem — zapewnił ja˛ Althalus. ´ — Swiadomo´ sc´ tego nie poprawi mi w tej chwili nastroju. Lepiej chod´zmy na kolacj˛e, wiesz, z˙ e Dweia nie znosi, kiedy si˛e spó´zniamy. — O tak — zgodził si˛e, idac ˛ w stron˛e schodów. — Czy Bheid pospał troch˛e? Kiedy wrócił dzi´s rano z Maghu, wygladał, ˛ jakby zaczynał si˛e rozpada´c. — Poło˙zył si˛e, ale nie wiem, jak długo spał. Du˙zo ma teraz na głowie. — Niewatpliwie. ˛ Wcze´sniej czy pó´zniej b˛edzie musiał nauczy´c si˛e rzadzi´ ˛ c za pomoca˛ pełnomocników. Nie mo˙ze wszystkiego robi´c sam. — Jeszcze to do niego nie dotarło. — Niedobrze, z˙ e nie ma tu sier˙zanta Khalora. On wyja´sniłby ten proces lepiej ni˙z ktokolwiek z nas. — Nie mówiłabym tego Dwei, tatu´sku. Kiedy odsyłała sier˙zanta do domu, dała mu pewne specyficzne wskazówki dotyczace ˛ matki Eliara. Lepiej nie pro´s, by sprowadziła go z powrotem. — Wła´snie si˛e zastanawiałem, czemu tak szybko odjechał. — No to ju˙z wiesz. Na twoim miejscu nie wtykałabym nosa w te sprawy. — Usłucham twej s´wiatłej rady. — Och, przesta´n! — burkn˛eła.
498
Na kolacj˛e Dweia przygotowała pieczona˛ szynk˛e, jak zwykle znakomita.˛ Z tego, co Althalus zdołał ustali´c, w Domu nie było kuchni. Z oczywistych wzgl˛edów Dweia jej nie potrzebowała. Egzarcha Bheid wcia˙ ˛z wygladał ˛ na wyczerpanego wypadkami w Perquaine, lecz Althalus uznał, z˙ e nie b˛edzie wyst˛epował z radami. Bheid wyra´znie zamierzał sam si˛e ze wszystkim upora´c. Gher jak zwykle pochłonał ˛ kolacj˛e niczym wygłodniały wilk, po czym wiercił si˛e niespokojnie na krze´sle, gdy˙z zgodnie z z˙ elazna˛ zasada˛ Dwei nikt nie miał prawa odej´sc´ od stołu, póki wszyscy nie sko´nczyli. Althalus te˙z nie miał ju˙z nic do roboty, wi˛ec odsunał ˛ talerz i si˛egnał ˛ pami˛ecia˛ wstecz, usiłujac ˛ odnale´zc´ we wspomnieniach co´s, co uchroniłoby Ghera od gafy. — Czy opowiadałem ci kiedy´s o mojej tunice z wilczymi uszami? — spytał znudzonego chłopca. — Nie. A to dobra historia? — Wszystkie moje historie sa˛ dobre. Powiniene´s to ju˙z dawno wiedzie´c. — A jest prawdziwa? Czy po prostu wymy´sliłe´s ja˛ na poczekaniu? Wol˛e prawdziwe historie, ale te wymy´slone te˙z sa˛ niezłe. — A jak je odró˙zniasz? — spytała Leitha. — Kiedy Althalus wystartuje, historie biegna˛ razem z nim. — Opowiadaj! — poprosił ochoczo Gher. Althalus odchylił si˛e na oparcie krzesła. — To si˛e zdarzyło dawno, dawno temu. . . zanim jeszcze usłyszałem o Domu ´ na Ko´ncu Swiata, Ksi˛egach i wszystkich innych sprawach, z którymi zetkn˛eli´smy si˛e ostatnio. Wybrałem si˛e do nizinnych krain, aby rzuci´c okiem na cywilizowany s´wiat, a tak˙ze, co jeszcze wa˙zniejsze, na tamtejszych bogaczy. W owych czasach bogaci ludzie naprawd˛e mnie fascynowali. — Czy to wtedy goniły ci˛e psy i odkryłe´s papierowe pieniadze? ˛ — Tak, to si˛e stało podczas tej podró˙zy. Czułem si˛e do´sc´ przygn˛ebiony, kiedy zostawiłem cywilizowany s´wiat i ruszyłem z powrotem do Hule, skad ˛ pocho˙ dziłem. Zaden z moich pomysłów nie wypalił, tote˙z nie byłem zbyt przychylnie nastawiony do ludzi, a i to mało powiedziane. . . — Althalus rozejrzał si˛e mimochodem wokół stołu i zauwa˙zył, z˙ e nie tylko Gher go słucha. Miło wiedzie´c, z˙ e nadal potrafi wzbudzi´c zainteresowanie. — Do Hule musiałem w˛edrowa´c przez Arum, ale nie przejmowałem si˛e tym specjalnie, gdy˙z z Arumczykami zawsze miałem dobre stosunki. Kiedy pod koniec lata dotarłem do podnó˙za tamtejszych południowych wzgórz i przypadkiem natknałem ˛ si˛e na przydro˙zna˛ ober˙ze˛ , postanowiłem zatrzyma´c si˛e na kubek dobrego, mocnego miodu. Ludzie z nizin zupełnie nie umieja˛ warzy´c miodu, mo˙zna u nich dosta´c wyłacznie ˛ wino, a ja po winie mam cierpki smak w g˛ebie. . . niemal tak cierpki, jak po wszystkim, co mnie tam spotkało. — Dojdziesz wkrótce do sedna sprawy? — przerwała mu Dweia. 499
— To moja historia, Em — odrzekł z satysfakcja˛ — i opowiem ja˛ tak, jak powinno si˛e opowiada´c. Nie musisz słucha´c, je´sli nie chcesz. — Mów dalej, Althalusie — powiedziała, wyra´znie tracac ˛ cierpliwo´sc´ . — Jak sobie z˙ yczysz, Em. No wi˛ec, mój chłopcze, jak postanowiłem, tak zrobiłem. W ober˙zy siedział troch˛e pijany facet i mamrotał co´s o pewnym klanowym wodzu, który miał by´c najbogatszym człowiekiem w Arum. Nie zwracałem specjalnie uwagi na te rewelacje, gdy˙z w dowolnym czasie kra˙ ˛zyło tam wiele opowie´sci o kilkudziesi˛eciu rzekomych krezusach. — Rzeczywi´scie ten temat cz˛esto si˛e powtarza — poparł go Eliar. — Pierwszy przyznam, z˙ e temat pieni˛edzy uwa˙zam za nadzwyczaj ciekawy, ale wtedy akurat bardziej interesowała mnie tunika z wilczej skóry, jaka˛ ów go´sc´ miał na sobie. W tamtych czasach widok ludzi w ubraniach ze skór dzikich zwierzat ˛ nie był niczym nadzwyczajnym, lecz tamta tunika ró˙zniła si˛e nieco od innych. Ten, kto ja˛ sporzadził, ˛ zostawił przy kapturze wilcze uszy, które sterczały zawadiacko do góry. Wygladało ˛ to nawet do´sc´ elegancko, ale wła´sciciel tuniki był typowym arumskim wałkoniem, zapijaczonym, t˛epym i brudnym. Cały przód tuniki miał zachlapany tłustym sosem i najwyra´zniej ani razu porzadnie ˛ jej nie wyczys´cił. Stanowczo nie zasługiwał na tak wytworne odzienie, tote˙z postanowiłem co´s z tym zrobi´c. — Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e wiem co — zachichotał Gher. — Nie wyprzedzaj opowie´sci — zganił go Althalus. — No wi˛ec, jak ju˙z wspomniałem, facet w tunice był ju˙z lekko zawiany. Wlałem w niego potem dostateczna˛ ilo´sc´ dobrego, mocnego miodu, by ulula´c go na amen, i kiedy zrobiło si˛e ciemno, był gotów. Powiedziałem, z˙ e mogliby´smy poczyni´c dalsze post˛epy, ale najpierw trzeba zaczerpna´ ˛c s´wie˙zego powietrza, aby nieco wytrze´zwie´c. Mój kompan uznał to za wspaniały pomysł i wyszli´smy na dwór, gdzie zataczajac ˛ si˛e, skr˛ecili´smy w bok. Szybko si˛e rozejrzałem i upewniwszy si˛e, z˙ e nikt nas nie widzi, walnałem ˛ go kilka razy po łbie r˛ekoje´scia˛ miecza. Padł od razu, jakby mu kto grunt usunał ˛ spod nóg. Gher s´miał si˛e do rozpuku. — Co za s´wietna historia! I co było dalej? — To, co w´sród profesjonalistów okre´sla si˛e jako „transfer własno´sci”. Najpierw zdjałem ˛ z niego owa˛ pi˛ekna˛ tunik˛e, a potem zabrałem sakiewk˛e. Sakiewka nie była zbyt ci˛ez˙ ka, ale jednak ci˛ez˙ sza od mojej. Na koniec przyjrzałem si˛e uwa˙znie butom. Absolutnie nie mo˙zna ich było nazwa´c nowymi, jednak moje s´wieciły ju˙z dziurami, zwłaszcza przy dziennym s´wietle. Kiedy zebrałem wszystkie łupy, cierpki smak cywilizacji nie dokuczał mi ju˙z tak bardzo. — Co si˛e stało z ta˛ tunika? ˛ — spytał Gher. Althalus westchnał. ˛ — Musiałem ja˛ wyrzuci´c — wyznał ze smutkiem. — W miar˛e jak zbli˙załem si˛e do Arum, spotkałem jeszcze innych ludzi, którzy opowiadali ró˙zne historie 500
o tym samym bogatym wodzu. — Ale to jeszcze nie koniec opowie´sci? — dopytywał si˛e podekscytowany chłopiec. — Lubi˛e takie, które ciagn ˛ a˛ si˛e i ciagn ˛ a.˛ . . tak jak ta. — Wi˛ekszo´sc´ młodych je lubi. . . zreszta˛ nie tylko młodych. Jedne historie maja˛ poczatek, ˛ s´rodek i koniec, inne za´s nigdy si˛e nie ko´ncza,˛ mo˙ze dlatego, z˙ e sa˛ z˙ ywe. — I te wła´snie mi si˛e podobaja.˛ Co działo si˛e dalej? — No có˙z. . . To, co si˛e działo, mo˙zna by nazwa´c zbiegiem okoliczno´sci, ale w obecno´sci Emmy to okre´slenie nie oddaje istoty rzeczy. Okazało si˛e, z˙ e ów bogaty wódz, o którym opowiadał dawny wła´sciciel tuniki, czystym przypadkiem był głowa˛ obecnego klanu wodza Albrona. Nazywał si˛e Gosti Pasibrzuch i miał prawdziwa˛ z˙ ył˛e złota — tak przynajmniej opowiadano w ober˙zy — w postaci prywatnego mostu, przy którym pobierał myto. — Eliarze, słyszałe´s kiedy o tym Gostim? — spytał ciekawie Gher. — Skoro był wodzem twojego klanu, pewnie opowiadano ci o nim jakie´s historie. — O tak! A najcz˛es´ciej powtarzaja˛ u nas t˛e, która˛ wła´snie opowiada Althalus. I we wszystkich tych historiach nazywa si˛e Althalusa sko´nczonym łotrem. Ale jego wersja mo˙ze si˛e nieco ró˙zni´c od naszej. — No wi˛ec — ciagn ˛ ał ˛ Althalus — gdziekolwiek si˛e obróciłem, ciagle ˛ słyszałem, jak bajecznie bogaty jest ów Gosti. Wreszcie w pewnej małej wiejskiej gospodzie podjałem ˛ ostateczna˛ decyzj˛e, z˙ eby zło˙zy´c Gostiemu wizyt˛e i przekona´c si˛e osobi´scie, czy jest w tym co´s z prawdy. — A potem go obrabowa´c? — podchwycił ochoczo Gher. — Przy sprzyjajacych ˛ okoliczno´sciach. Udałem si˛e do fortu Gostiego i wprosiłem do s´rodka. W tamtych bardzo dawnych czasach było tam do´sc´ prymitywnie. Dwór Albrona ze swymi kamiennymi murami i posadzkami z marmuru przypomina bardziej zamek, ale Gosti mieszkał w domu z bali, na podłodze miał klepisko, a w jadalni trzymał s´winie. Andina si˛e zakrztusiła. — Była w tym pewna praktyczna my´sl — wyja´snił Althalus. — Je´sli s´winie sa˛ na miejscu, nie trzeba nigdzie wynosi´c resztek ze stołu. — Przesta´n, dobrze? — fukn˛eła arya Osthosu. — Przepraszam. Tak czy owak sp˛edziłem tam cała˛ zim˛e. Zabawiałem Gostiego przy stole ró˙znymi anegdotkami i z˙ artami, ale udało mi si˛e tak˙ze zlokalizowa´c jego skarbiec i obejrze´c zamki. — Jasne — mruknał ˛ Gher z domy´slnym u´smieszkiem. — A kiedy nadeszła wiosna i s´nieg na przeł˛eczach stopniał, uznałem, z˙ e czas ju˙z po˙zegna´c Gostiego i jego kwiczace ˛ pieszczoszki. Pewnej nocy wybrałem si˛e wi˛ec do skarbca i wtedy doznałem najwi˛ekszego wstrzasu ˛ w moim z˙ yciu. Okazało si˛e, z˙ e wszystkie gadki o nieprzebranych bogactwach Gostiego sa˛ wyssane z palca. W skarbcu nie było z˙ adnych złotych monet. . . tylko miedziane z odrobina˛ 501
mosi˛ez˙ nych. Po prostu cała zima poszła na marne. Zabrałem jednak tyle monet, ile zdołałem unie´sc´ , i przed s´witem si˛e wyniosłem. — A co to ma wspólnego z wyrzuceniem tuniki? — Wła´snie do tego zmierzam. Gosti w gruncie rzeczy nie był nikim wa˙znym. Ot, przeci˛etny tłu´scioch, dowodził pomniejszym klanem i rozpaczliwie marzył o uznaniu i sławie. I to akurat mu dałem. Oznajmił wszem wobec, z˙ e oto mistrz złodziei obrabował mu skarbiec i uciekł z tuzinem worków złota. Wyznaczył nagrod˛e za uj˛ecie mnie i odtad ˛ po całym Arum kra˙ ˛zył opis mojej pi˛eknej tuniki co do ostatniego włoska. Nie miałem wyj´scia, musiałem si˛e jej pozby´c. — Prawdziwa tragedia — mrukn˛eła Leitha. — Co´s nie za dobrze ko´nczy si˛e ta historia — sprzeciwił si˛e Gher. — Nie ka˙zda opowie´sc´ ma szcz˛es´liwe zako´nczenie — odrzekł filozoficznie Althalus. — I to jest jedna z nich. — Wi˛ec czemu jej nie poprawimy? — Mo˙ze zmieni˛e co´s, kiedy b˛ed˛e opowiadał nast˛epnym razem — ustapił ˛ Althalus. — Wcale nie o to mi chodzi. Nie mówi˛e, z˙ eby´s zmieniał sama˛ histori˛e, tylko wypadki, o których opowiada. Wtedy wszystko potoczy si˛e tak, jak tego chcemy. . . — Gher zmarszczył lekko brwi. — Jeszcze nie znałe´s wtedy Ghenda? — Nie. Ghenda poznałem, kiedy na dobre opu´sciłem Arum i dotarłem do obozu Nabjora w Hule. Przedtem nawet nie wiedziałem o jego istnieniu. Kiedy przyjechał do obozu Nabjora, powiedział, z˙ e mnie s´ledził od miesi˛ecy. A co on ma z tym wspólnego? ´ — Sledził ci˛e, powiadasz? — Tak w ka˙zdym razie mówił. — Wi˛ec jednak mój pomysł ma szans˛e. Dopóki Ghend tam jest i ci˛e s´ledzi, mo˙zemy go wykorzysta´c, z˙ eby poprawi´c t˛e histori˛e. — Gherze — wtracił ˛ Bheid z bolesnym wysiłkiem na twarzy. — Mo˙ze by´s si˛e zdecydował: mówisz o opowie´sci czy o rzeczywisto´sci? — A to nie to samo? Naprawd˛e dobry opowiadacz zawsze zmienia historie, z˙ eby je ulepszy´c, a poniewa˙z mamy w Domu te drzwi, mo˙zemy to samo zrobi´c z rzeczywisto´scia,˛ no nie? — Nie mo˙zesz cofna´ ˛c si˛e w przeszło´sc´ i dokona´c tam zmian! — zaprotestowała Andina. — Dlaczego? Przecie˙z Ghend robi to od samego poczatku, ˛ no nie? Dlaczego tylko on ma mie´c przyjemno´sc´ ? — Gher skrobał si˛e z namysłem po kudłatej głowie. — Althalusie, daj mi si˛e chwil˛e zastanowi´c. Co´s mi si˛e widzi, z˙ e mo˙zemy tak zakombinowa´c, by´s jednak zachował t˛e swoja˛ tunik˛e. A je´sli porzadnie ˛ pogłówkuj˛e, Ghendowi w tym samym czasie przydarzy si˛e co´s wyjatkowo ˛ paskudnego. — Nie wiem jak wy — rzekł Eliar, ziewajac ˛ pot˛ez˙ nie — ale ja id˛e spa´c.
502
— Lepiej chod´zmy wszyscy — podchwyciła Dweia — bo inaczej Althalus zacznie nast˛epna˛ histori˛e. Althalus spał tej nocy jak kamie´n, ale Gher zjawił si˛e przy s´niadaniu rozziewany i z zapuchni˛etymi oczami. — Dobrze si˛e czujesz? — zaniepokoiła si˛e Dweia. — Nie wyspałem si˛e, Emmy. Naprawd˛e trudno zasna´ ˛c, kiedy ma si˛e tyle na głowie. — Ale ty potrzebujesz snu. — Wy´spi˛e si˛e, jak rozplacz˛ ˛ e kilka supełków. — Co ci˛e tak bardzo zajmuje? — spytała Andina. — No. . . Wszystko si˛e zacz˛eło od tej tuniki. Althalus musiał ja˛ wyrzuci´c, kiedy obrabował grubasa, bo ten grubas opisał ja˛ ka˙zdemu, kto si˛e nawinał. ˛ Je´sli chcemy tak załatwi´c, z˙ eby Althalus nie musiał jej wyrzuca´c, to trzeba znale´zc´ jaki´s sposób na grubasa, aby tyle o niej nie gadał. — To mo˙ze wymaga´c sporego wysiłku — rzekł z powatpiewaniem ˛ Althalus. — Gostiemu w ogóle nie zale˙zało na pieniadzach, ˛ bo nie miały prawie z˙ adnej warto´sci. On si˛e tylko przechwalał, bo zadałem sobie trud obrabowania go. — Ach, wreszcie dobrnałem ˛ do ko´nca! I wiem ju˙z, jak to obej´sc´ . Potrzebny nam tylko kto´s do pomocy przy kradzie˙zy. — Nie znałem wtedy nikogo w Arum, a przecie˙z nie wybiera si˛e cudzoziemca na wspólnika. — Ale jest kto´s, kogo poznałe´s pó´zniej. I on doskonale pasuje. Althalusie, ty wcia˙ ˛z zapominasz o drzwiach. — No dobra, kto to taki? — Pomy´slałem o Ghendzie. Znał ci˛e ju˙z, chocia˙z ty go nie znałe´s. Chciał si˛e z toba˛ zakumplowa´c, z˙ eby ci˛e namówi´c do kradzie˙zy Ksi˛egi, wi˛ec gdyby´s zaproponował mu współprac˛e przy skoku na grubasa, chyba powinien si˛e zgodzi´c? — Mo˙ze i tak, ale ja go wtedy ledwie raz widziałem. — A nie da si˛e tego załatwi´c z pomoca˛ tych snów? To wła´snie była moja pierwsza my´sl. On pewnie skradał si˛e za toba,˛ gdziekolwiek si˛e ruszyłe´s, wi˛ec mogliby´smy u˙zy´c okna Emmy, by zgra´c wszystko w czasie. Powiedzmy, z˙ e wszedłe´s do jakiej´s ober˙zy, kiedy ludzie gadali o grubasie, a Ghend akurat podsłuchiwał na zewnatrz. ˛ Wtedy Emmy zrobi t˛e sztuczk˛e ze snem i Ghend, zamiast na zewnatrz, ˛ b˛edzie w s´rodku. Ka˙zdy złodziej na s´wiecie pozna drugiego złodzieja od pierwszego rzutu oka, no nie? — Nigdy nie miałem problemu z rozpoznaniem człowieka z bran˙zy. — No widzisz! Kiedy obaj usłyszycie o tym dzianym grubasie, we´zmiesz Ghenda na bok i zaproponujesz wspólna˛ wizyt˛e. Ghend s´wietnie do tego pasuje. Nie o´smieli si˛e odmówi´c, bo wtedy ty mógłby´s si˛e nie zgodzi´c na kradzie˙z Ksi˛egi.
503
— Uwielbiam sposób my´slenia tego chłopca — powiedziała Leitha z zachwytem. — Idealnie to rozpracował. Ghend nie b˛edzie miał wyboru, musi zgodzi´c si˛e na współprac˛e. — Ale ja nie potrzebowałem z˙ adnej pomocy — sprzeciwił si˛e Althalus. — Przy samej kradzie˙zy nie. Dopiero przy ucieczce musiałe´s porzuci´c tunik˛e, prawda? — A co Ghend mi pomo˙ze? Przecie˙z niczego nie zmieni. — Je´sli zrobisz to dobrze, nawet nie b˛edziesz musiał ucieka´c. Powiedzmy, z˙ e razem z Ghendem ukradli´scie z tego skarbca troch˛e złota. . . — Gherze, tam nie było złota! — Z tym poradzimy sobie w minut˛e. Nadal mamy w wie˙zy Emmy te beczki, z których czerpali´smy, by wynaja´ ˛c Arumczyków, no nie? Przemycimy jedna˛ do tamtego magazynu, a potem ty i Ghend włamiecie si˛e i ukradniecie ja.˛ Tłu´scioch nie musi nawet wiedzie´c, z˙ e tam była, ale to i tak bez ró˙znicy, bo przecie˙z nie jego chcesz wykiwa´c, tylko Ghenda. Kiedy ju˙z ukradniecie beczk˛e, podzielicie si˛e złotem, a ty powiesz Ghendowi, z˙ e dla zmylenia pogoni lepiej b˛edzie, je´sli ka˙zdy z was ucieknie w innym kierunku. Ty wskoczysz na konia i pojedziesz w jedna˛ stron˛e, a Ghend w druga.˛ Gdy tylko znikniesz mu z oczu, przeka˙zesz swój łup Eliarowi, z˙ eby go odniósł tutaj, a sam wrócisz do Gostiego i b˛edziesz si˛e zachowywał, jak gdyby´s w ogóle si˛e stamtad ˛ nie ruszał. Budzisz Gostiego i mówisz, z˙ e widziałe´s, jak Ghend włamywał si˛e do skarbca. Ale Gosti nie wie o złocie, wi˛ec my´sli, z˙ e stracił tylko miedziaki. Zale˙zy mu jednak, by ludzie uwa˙zali go za bogacza, dlatego podnosi wielki krzyk, z˙ e go obrabowano, i dokładnie opisuje wszystkim, jak wyglada ˛ Ghend. Ghend, a nie ty, rozumiesz? I to Ghend musi teraz ucieka´c co sił w nogach, ty za´s siedzisz spokojnie u Gostiego przy kominku, zajadasz pieczone kurczaki, opowiadasz kawały jak przez cała˛ zim˛e i w ogóle. A tymczasem kto z˙ yw w Arum rusza w pogo´n za Ghendem, z˙ eby odebra´c mu złoto, które według nich ukradł. Mniej wi˛ecej po tygodniu mówisz Gostiemu, z˙ e masz jakie´s sprawy do załatwienia, z˙ egnasz si˛e ze wszystkimi i odje˙zd˙zasz do Hule na zaplanowane od poczatku ˛ spotkanie z Ghendem. Tym razem jednak nadal masz na sobie swoja˛ ulubiona˛ tunik˛e. Na miejscu opowiadasz Ghendowi, jak łatwo ci poszła ucieczka, a on narzeka na swoje ci˛ez˙ kie prze˙zycia. Ty robisz smutna˛ min˛e i cmokasz ze współczuciem. On wcale nie wie, z˙ e go oszukałe´s, i nadal uwa˙za ci˛e za przyjaciela. Proponuje ci kradzie˙z Ksi˛egi, a wtedy ty ka˙zesz sobie zapłaci´c całym złotem, jakie przypadło mu w udziale po waszej wspólnej kradziez˙ y, tylko z˙ e ty niczego nie ukradłe´s, bo to my´smy podrzucili złoto do skarbca. Czy to gra? — Rozumiesz co´s z tego? — spytała Andina, patrzac ˛ ogłupiałym wzrokiem na Althalusa. — W głównym zarysie tak, chocia˙z jest jeszcze par˛e niejasno´sci. — Zerknał ˛ na Dwei˛e. — Czy to si˛e da zrobi´c, Em? Od samej my´sli, z˙ e mo˙zna by tak otumani´c 504
Ghenda, robi mi si˛e ciepło na sercu. — Niewykluczone. Nie ma to wielkiego sensu, ale jest do zrobienia. — Ale˙z Dweio! — wykrzyknał ˛ Bheid. — Przecie˙z to manipulowanie rzeczywisto´scia.˛ Je´sli mo˙zna zmieni´c przeszło´sc´ , co si˛e stanie z tera´zniejszo´scia? ˛ — Widzieli´smy ju˙z, jak wyglada ˛ to „teraz” — powiedział Gher — i du˙zo rzeczy wcale si˛e nam nie podoba. Czy nie s´mieszniej byłoby zrobi´c sobie inne? Je´sli nadal b˛edziemy majstrowa´c przy „przedtem”, wcze´sniej czy pó´zniej natrafimy na nowe „teraz”, które b˛edzie — nam pasowa´c a˙z do spodu, a jednocze´snie utrzemy nosa Ghendowi. No i jak zrobimy to w ten sposób, Althalus zachowa tunik˛e. — Ale je´sli wcia˙ ˛z b˛edziemy majstrowa´c przy przeszło´sci, to ju˙z nic nie b˛edzie stałe. — Gdzie twoja z˙ yłka awanturnicza, Bheidzie? — odezwała si˛e Leitha. — Niezmienno´sc´ jest czasem strasznie nudna, prawda? Czy nie zabawniej z˙ y´c w s´wiecie, który Gher potrafi zmienia´c, gdy tylko mu przyjdzie ochota? — Zabawniej? — zgorszył si˛e Bheid. — To przecie˙z logiczne, z˙ e j˛ezyk zmienia si˛e stosownie do okoliczno´sci. Witaj w s´wiecie Ghera, egzarcho! — My´sl˛e, z˙ e ju˙z do´sc´ tego, Leitho — rzekła z roztargnieniem Dweia. Althalus zauwa˙zył, z˙ e przygladała ˛ si˛e Gherowi w jaki´s dziwny sposób. Nast˛epnego dnia po kolacji Dweia odsun˛eła talerz i rozejrzała si˛e wokół stołu. — Przez niemal cały dzie´n zastanawiałam si˛e nad czym´s i my´sl˛e, z˙ e mo˙ze wszyscy powinni´smy si˛e temu przyjrze´c. — Czy Ghend znów co´s knuje? — spytał Eliar. — O ile wiem, nie. Oczywi´scie z Ghendem nigdy nic nie wiadomo. To, o czym mówi˛e, ma zwiazek ˛ z wariacjami. Kiedy słuchali´smy rozmowy Althalusa z Gherem o manipulowaniu rzeczywisto´scia,˛ wpadł mi do głowy osobliwy pomysł. ˙ — My´smy si˛e tylko wygłupiali, Em — tłumaczył Althalus. — Zaden z nas nie mówił na serio. — Jak to nie?! — wykrzyknał ˛ Gher. — To był naprawd˛e dobry pomysł! — Owszem, Gherze, dobry — przyznała Dweia. — Ale nie posunałe´ ˛ s si˛e dostatecznie daleko. — A czego nie dopatrzyłem? — Za du˙zo uwagi po´swi˛eciłe´s tej s´miesznej tunice. — Zaraz, chwileczk˛e! — zaprotestował Althalus. — Posłuchaj, skarbie. Je´sli naprawd˛e zale˙zy ci na tunice z uszami, to ja˛ dostaniesz. A co powiedziałby´s na o´sle uszy? — Nie zrobisz mi tego! — Nie zrobi˛e, ale ty przestaniesz mi przerywa´c — rzekła słodziutko Dweia. — No wi˛ec tak. Kiedy kto´s opowiada Gherowi jaka´ ˛s histori˛e, on od razu zaczyna my´sle´c, jak ja˛ ulepszy´c. Tym razem wyszła mu bardzo interesujaca ˛ mo˙zliwo´sc´ .
505
Je´sli wykreowaliby´smy senna˛ wizj˛e w miejscu i czasie, gdy Althalus był pospolitym złodziejem, mo˙ze udałoby si˛e podpu´sci´c nieszcz˛esnego Ghenda, by został jego wspólnikiem podczas słynnej kradzie˙zy u Gostiego Pasibrzucha. Głównym celem pierwotnego planu Ghera było takie pokierowanie sprawami, z˙ eby Althalus zachował tunik˛e, ale w gruncie rzeczy co to za cel? To prawie tak, jak budowa´c cały zamek po to, z˙ eby wbi´c w jednym z pokoi hak do powieszenia kapelusza. Plan Ghera jest za dobry, by marnowa´c go na taki drobiazg, nie sadzicie? ˛ — To miała by´c zabawa — bronił si˛e Gher. — Chyba wiem, jak sprawi´c, by było jeszcze zabawniej — powiedziała Dweia, patrzac ˛ na niego z czuło´scia.˛ — Spodobała mi si˛e ta cz˛es´c´ , w której Althalus werbuje Ghenda na wspólnika, a wr˛ecz zachwyciła ta, gdzie go wydaje Gostiemu, tak z˙ e Ghend musi ratowa´c si˛e ucieczka.˛ Ale potem to wszystko zmierza donikad. ˛ Tymczasem taki wielki plan powinien da˙ ˛zy´c do wi˛ekszego celu ni˙z do odzyskania wilczej skóry, prawda? — Althalus w moim planie dostałby całe złoto. — Ale przecie˙z to i tak jego złoto. — No. . . tak, ale pomysł był taki, z˙ eby pozwoli´c Ghendowi zatrzyma´c je na troch˛e, a potem go wykiwa´c. — A czemu nie wykorzysta´c tego samego schematu, z˙ eby wykra´sc´ Ghendowi co´s znacznie wa˙zniejszego ni˙z złoto? — A co jest wa˙zniejsze od złota? — spytał zbity z tropu Gher. — Za chwil˛e do tego dojdziemy. Zauwa˙zyłam, z˙ e cz˛esto zaczynasz swoje plany od słów: „A co by było, gdyby. . . ”. Ja wpadłam na inne „gdyby”. Co by było, gdyby Althalus u˙zył twojego planu nie do zachowania tuniki czy wyłudzenia od Ghenda jego przydziału złota, które i tak zreszta˛ nale˙zało do Althalusa, ale do wykradzenia Ghendowi jego Ksi˛egi? — Dobry bo˙ze! — wykrzyknał ˛ Bheid. — Jestem teraz troch˛e zaj˛eta, egzarcho Bheidzie. Czy to co´s wa˙znego? — Kiepsko b˛edzie z Ghendem, je´sli Althalus ukradnie mu Ksi˛eg˛e i wrzuci ja˛ do ognia — zauwa˙zył Eliar. — Nie to miałam na my´sli — odparła Dweia. — Przede wszystkim Ksi˛ega Ghenda wcale by nie spłon˛eła. Cała procedura jest nieco bardziej zło˙zona. Plan Ghenda polegał prawdopodobnie na sprowadzeniu Ksi˛egi Deiwosa do Nahgharashu. Ale nic by to nie dało, bo chocia˙z Ghend miałby dwie Ksi˛egi, nadal nie miałby trzeciej. — Sa˛ tylko dwie Ksi˛egi — rzekł Bheid. — Mylisz si˛e, bracie Bheidzie. Jest ich trzy: Deiwosa, Daevy i moja! — Twoja? — Oczy Bheida rozszerzyły si˛e ze zdumienia. — Nigdy nawet nie słyszałem, z˙ e masz własna˛ Ksi˛eg˛e! Gdzie ona jest? — Tutaj. Eliar ma ja˛ za pasem. — To Nó˙z, a nie Ksi˛ega. 506
Dweia westchn˛eła. — Czym wła´sciwie jest Ksi˛ega, bracie Bheidzie? — Dokumentem. . . Zbiorem zapisanych stron. — Nó˙z ma napisy na ostrzu, prawda? — Ale tylko jedno słowo! — Jedno, które mo˙zesz odczyta´c. Althalus przeczytał jedno, Eliar drugie, Andina i Leitha jeszcze inne. Ksi˛egi moich braci dotycza˛ spraw ogólnych, moja jest bardzo specyficzna. Dla ka˙zdego z was ma tylko jedno słowo i przez całe z˙ ycie b˛edziecie próbowali je zgł˛ebia´c. Ksi˛ega Deiwosa pozostaje tutaj, gdzie absolutnie nic jej nie grozi, moja musi wychodzi´c w s´wiat, wi˛ec ukryłam ja˛ pod postacia˛ Noz˙ a. Jak my´slisz, dlaczego Pekhal i inni nie byli w stanie na nia˛ patrze´c? Widywali przedtem inne no˙ze, a ten jeden nie ró˙znił si˛e tak bardzo od tysi˛ecy innych. Otó˙z oni widzieli nie Nó˙z, tylko Ksi˛eg˛e, i to ona tak strasznie ich przera˙zała. Nie mogli na nia˛ patrze´c, bo ta Ksi˛ega ich osadzała. ˛ Eliar wyciagn ˛ ał ˛ Nó˙z zza pasa i przyjrzał mu si˛e uwa˙znie. — Dalej wyglada ˛ jak Nó˙z. — Bo tak ma by´c. — Jakiego jest koloru? — spytał Gher. — To znaczy, kiedy jeszcze był Ksi˛ega.˛ Ta, która˛ nosił Ghend, była czarna, ta na stole jest biała, a ta twoja? — Złota, oczywi´scie. W ko´ncu jest najwa˙zniejsza ze wszystkich trzech. — Mo˙zemy ja˛ zobaczy´c? W jej prawdziwym kształcie? — dopytywał si˛e Bheid z po˙zadliwym ˛ błyskiem w oku. — Nie, Bheidzie, jeszcze nie czas. Przedtem musi si˛e wydarzy´c kilka rzeczy i o tym wła´snie mamy pomówi´c. Je´sli postapimy ˛ zgodnie z planem Ghera i za pomoca˛ wizji sennej skłonimy Ghenda, by wspólnie z Althalusem obrabował Gostiego, to Ghend b˛edzie musiał uda´c si˛e do fortu. A Ghend zawsze podró˙zuje z Ksi˛ega˛ Daevy. — Ach, teraz widz˛e, dokad ˛ zmierzasz, Emmy! — wykrzyknał ˛ Gher. — Kiedy obaj b˛eda˛ w forcie Gostiego, Althalus poczeka, a˙z Ghend za´snie, i wykradnie mu Ksi˛eg˛e. Dweia pokr˛eciła głowa.˛ — Nie. Althalus nie ukradnie tej Ksi˛egi, póki nie spotka si˛e z Ghendem w obozie Nabjora w Hule. — Wi˛ec po co nam ten cały cyrk w forcie Gostiego? — spytał Bheid. — Czy nie lepiej zostawi´c tamte wypadki bez zmian i skoncentrowa´c si˛e na wykradzeniu Czarnej Ksi˛egi w Hule? — Nie. Bo kiedy Ghend si˛e obudzi i zobaczy, z˙ e Ksi˛ega znikn˛eła, ruszy tropem Althalusa, zanim ten zda˙ ˛zy odetchna´ ˛c. Musimy znale´zc´ sposób, by odwlec po´scig, i sadz˛ ˛ e, z˙ e tej sztuczki dokona imitacja Ksi˛egi. Mog˛e ja˛ wykona´c, ale najpierw musz˛e zobaczy´c oryginał i go dotkna´ ˛c.
507
— Skoro ju˙z sprowadzisz Ksi˛eg˛e tutaj, po co w ogóle zadawa´c sobie trud z podrzucaniem jej z powrotem do juków Ghenda? — spytał Althalus. — Po prostu daj mi t˛e imitacj˛e, wło˙ze˛ mu ja˛ do torby i nawet nie pozna ró˙znicy. — Nie, mój drogi. Wcze´sniej czy pó´zniej Ghend otworzy Ksi˛eg˛e, a kiedy zacznie ja˛ czyta´c, natychmiast si˛e zorientuje, z˙ e nie jest prawdziwa. Nie chc˛e do tego dopu´sci´c, póki nie zaproponuje ci kradzie˙zy Białej Ksi˛egi. Kilka wyrywkowych przeróbek w przeszło´sci nie wpłynie mocno na tera´zniejszo´sc´ , ale je´sli Ghend wezwie z Nahgharashu Daev˛e, by odzyskał Czarna˛ Ksi˛eg˛e, tera´zniejszo´sc´ zmieni si˛e nie do poznania. Dlatego na miejsce skradzionej Ksi˛egi musisz podło˙zy´c wiarygodny duplikat, a tylko ja potrafi˛e go wykona´c. Poza tym uwa˙zam, z˙ e tak b˛edzie zabawniej. — Zabawniej? — oburzył si˛e Bheid. — A co zabawa ma z tym wspólnego? — Althalusowi wszystko idzie znacznie lepiej, kiedy si˛e dobrze bawi — odparła Dweia z przebiegłym u´smieszkiem. — A kiedy si˛e gł˛ebiej zastanowi´c, wi˛ekszo´sc´ ludzi jest taka sama. — Tu rzuciła Althalusowi wyniosłe spojrzenie. — Je´sli dobrze pami˛etam, na samym poczatku ˛ zawarli´smy pewna˛ umow˛e. Ja miałam ci˛e nauczy´c korzystania z Ksi˛egi, a ty mnie kłamstwa, oszukiwania i kradzie˙zy. Zdaje si˛e, z˙ e była nawet mowa o zakładzie? — Teraz, kiedy o tym wspomniała´s, rzeczywi´scie przypominam sobie taka˛ rozmow˛e. — No wi˛ec, co o tym sadzisz, ˛ skarbie? Czy mój plan jest dla ciebie dostatecznie przewrotny? — Jest tak przewrotny, z˙ e nawet ja si˛e pogubiłem. — To znaczy, z˙ e dobrze zrobiłam? — zadała ulubione pytanie Ghera, imitujac ˛ jego głos. — Pewnie, Emmy — za´smiał si˛e Althalus. — Powiedziałbym nawet, z˙ e doskonale. — Oczywi´scie. — Odrzuciła w tył głow˛e. — Zawsze jestem perfekcyjna, nie wiedziałe´s? — Nie rozumiem celu tego wszystkiego — wyznała z zakłopotaniem Andina. — Co zrobimy z Ksi˛ega˛ Ghenda, kiedy Althalus ja˛ ukradnie? Skoro nie mo˙zna jej spali´c, to jak ja˛ zniszczymy? Dweia spowa˙zniała. — Sprowadzimy ja˛ tutaj i o to wła´snie chodzi. Kiedy wszystkie trzy Ksi˛egi znajda˛ si˛e jednocze´snie w tym samym miejscu, wydarzy si˛e co´s bardzo wa˙znego. — Ach tak? — spytał Bheid. — A co? — Nie mam całkowitej pewno´sci, bo to si˛e jeszcze nigdy nie zdarzyło. Moi bracia i ja mieli´smy ju˙z drobne utarczki, ale nigdy nie wiazało ˛ si˛e to z Ksi˛egami. Te Ksi˛egi to z˙ ywiołowe siły i absolutnie nie mo˙zna przewidzie´c, co wyniknie, gdy zbiora˛ si˛e razem. Gdyby chodziło tylko o dwie, to jeszcze, ale trzy. . . — Rozło˙zyła r˛ece. — Kto wie? 508
— Mo˙ze wi˛ec lepiej nie ryzykowa´c? — spytał Bheid, wyra´znie zmartwiony. — Ta opcja ju˙z nie istnieje. Nie wiem, dlaczego Daeva uznał, z˙ e tym razem wciagnie ˛ w to Ksi˛egi, ale tak si˛e stało. Mo˙zliwo´sc´ wyboru wyfrun˛eła przez okno w chwili, gdy kazał Ghendowi zatrudni´c Althalusa do wykradzenia Ksi˛egi Deiwosa. Teraz musimy to rozegra´c i przekona´c si˛e, co z tego wyniknie.
ROZDZIAŁ 42 Otó˙z zdarzyło si˛e, z˙ e dnia owego na poczatku ˛ jesieni wje˙zd˙zał Althalus złodziej ze swym młodym towarzyszem mi˛edzy strome, lesiste góry krainy Arum, a Nó˙z przez cała˛ drog˛e wtórował im swa˛ subtelna˛ pie´snia.˛ I kontent był Althalus w swym sercu, gdy˙z znowu okrywała go wspaniała szata z wilczej skóry. A kiedy tak w˛edrowali przez góry, pewnego złocistego ranka przybyli do przydro˙znej ober˙zy, gdzie zatrzymali si˛e dla pokrzepienia ciał po trudach podró˙zy. I wkroczyli do nisko sklepionej izby skapanej ˛ w złotych promieniach sło´nca, i usadowili si˛e przy stole misternej roboty, i kazali sobie poda´c jasnego, pienistego miodu. A Nó˙z pie´scił ich uszy swym s´piewem. A kiedy zawsze czujny Althalus obrzucił wzrokiem wn˛etrze, wypatrzył w drugim ko´ncu izby znajoma˛ twarz. I zaintrygowało to Althalusa złodzieja, gdy˙z nie mógł przypomnie´c sobie, gdzie by si˛e z owym człowiekiem spotkał. A miał ów znajomy cudzoziemiec czarne włosy, proste, s´wiecace ˛ od tłuszczu, i gł˛eboko osadzone, płonace ˛ z˙ arem oczy. Towarzysz za´s jego był ode´n ni˙zszy, o chytrym wyrazie twarzy i przypochlebnym obej´sciu. A oto inni, którzy przebywali w onym miejscu, weselili si˛e wielce, opowiadajac ˛ o wodzu jednego z arumskich klanów, znanym wsz˛edzie pod wysoce nieprzystojnym imieniem Gostiego Pasibrzucha. — Wprawdzie słyszałem ju˙z o nim tego dnia — przemówił Althalus — ale nie chciało mi si˛e wierzy´c, z˙ e wódz, cho´cby najbardziej po´sledni, pozwala zwraca´c si˛e do siebie w ten sposób, gdy˙z imi˛e to bynajmniej nie budzi szacunku. — To jedna z osobliwo´sci Gostiego, w˛edrowcze — odpowiedział jeden z tych, którzy bawili tam w ów słoneczny poranek. — Masz racj˛e, z˙ e taki przydomek obra˙załby wszystkich wodzów z całego Arum, z wyjatkiem ˛ tego jednego. Gosti bowiem dumnie obnosi si˛e ze swym brzuszyskiem i ze s´miechem mawia, z˙ e od lat nie udało mu si˛e dostrzec swych stóp. Sam mówca równie˙z wygladał ˛ na ubawionego, a w jego oczach błyszczały iskierki wesoło´sci. — Ludzie mówia,˛ z˙ e jest bogaty ponad wszelkie wyobra˙zenie — ciagn ˛ ał ˛ Althalus złodziej, zawsze czujny, by nie straci´c swej z˙ yciowej szansy. — Zaprawd˛e wielkie nie do opisania sa˛ bogactwa Gostiego — potwierdził 510
inny bywalec ober˙zy. — Czy˙zby poszcz˛es´ciło mu si˛e do tego stopnia, z˙ e odkrył nieznana˛ dotad ˛ z˙ ył˛e złota? — wypytywał Althalus z nadzieja˛ w głosie. Wtedy za´smiał si˛e inny z przebywajacych ˛ tam go´sci, a jednocze´snie pie´sn´ No˙za zmieniła ton na minorowy. — Nie, w˛edrowcze — rzekł ów człowiek. — To nie do pobratymców Gostiego u´smiechn˛eła si˛e fortuna, cho´c według mnie, drobny promyczek z samego kacika ˛ jej ust spłynał ˛ tak˙ze i na nich. Kilka lat temu pewien w˛edrowiec przemierzał góry tu˙z nad ziemia˛ klanu Gostiego i przypadkiem natrafił na odkrywk˛e najprzedniejszego złota. A z˙ e miał mało rozumu, przeto rozpowiadał szeroko o swym szcz˛es´ciu w miejscach, gdzie podaja˛ dobry, mocny miód, a wie´sc´ owa rozniosła si˛e lotem błyskawicy po całym Arum. I rychło znalazło si˛e wielu ch˛etnych do szukania fortuny ponad ziemiami Gostiego. Na twarzy Althalusa złodzieja odmalowało si˛e zaciekawienie. — To jeszcze nic, w˛edrowcze — podjał ˛ opowie´sc´ nast˛epny z zebranych. — Kilka lat wcze´sniej oci˛ez˙ ały ojciec Gostiego był usieczon w klanowej wojnie, dowództwo za´s objał ˛ sam Gosti. Znale´zli si˛e jednak tacy, którzy powatpiewali ˛ w jego zdolno´sci, a wtedy Galbak, kuzyn Gostiego ze strony ojca — człek pot˛ez˙ nej postury, o temperamencie rozjuszonego nied´zwiedzia — stanał ˛ za nim murem i odtad ˛ z˙ aden członek klanu nie poruszał tematu kwalifikacji nowego wodza. Wprawdzie powszechnie panuje opinia, z˙ e ludzie wielkiej tuszy maja˛ małe mózgi, ale w przypadku Gostiego ów poglad ˛ si˛e nie sprawdza. Siedziba jego przodków stoi na brzegu rwacej ˛ rzeki, tak bystrej, z˙ e niektórzy wierza,˛ i˙z mo˙ze porwa´c nawet ludzki cie´n, tote˙z nikt nie jest tak s´miały albo głupi, by ryzykowa´c z˙ ycie w jej wodach, chocia˙z do najbli˙zszej przeprawy jest pi˛ec´ dni ucia˙ ˛zliwej drogi w obu kierunkach. Dlatego spryciarz Gosti wraz z olbrzymem Galbakiem powzi˛eli plan wzniesienia mostu na owej dzikiej rzece, potem za´s bezwzgl˛ednie z˙ adali ˛ zapłaty od ka˙zdego, kto chciał przej´sc´ na druga˛ stron˛e. Z poczatku ˛ ich zyski były do´sc´ mizerne, gdy˙z dawano im głównie miedziaki, ale kiedy w pobliskich górach odkryto z˙ ył˛e złota, pozbawiony skrupułów klan Gostiego zaczał ˛ z˙ ada´ ˛ c złota. Otó˙z na arumskie góry miło jest patrze´c, ale kiedy człowiek dopiero co sp˛edził rok na mozolnym dra˙ ˛zeniu twardej skały, nie w głowie mu podziwianie widoków. Marzy przede wszystkim o dobrym, mocnym miodzie i łaknie towarzystwa smukłych pa´n, którym ani troch˛e nie przeszkadza, z˙ e m˛ez˙ czyzna jest brudny i zaniedbany, je´sli tylko ma wypełniona˛ złotem sakiewk˛e. Jak zapewne si˛e domy´slasz, tacy m˛ez˙ czy´zni ch˛etnie uiszcza˛ z˙ adan ˛ a˛ zapłat˛e, byle tylko jak najszybciej dobra´c si˛e do rozrywek na drugim brzegu, tote˙z do skarbca spryciarza Gostiego zacz˛eło płyna´ ˛c złoto, a poszukiwacze tym ch˛etniej wyrywali je ze skał na jego po˙zytek. — Wyt˛ez˙ wzrok, o mój mistrzu — odezwał si˛e przyciszonym głosem młody Gher — i skieruj go na oblicze Ghenda, albowiem mi si˛e zdaje, z˙ e jego my´sl poda˙ ˛za tu˙z za twoja.˛ 511
Zdumiał si˛e wielce Althalus złodziej, i˙z jego towarzysz przemawia w tak niezwykły sposób, gdy˙z młody Gher był nieuczony i brakowało mu ogłady. Lecz sprytny Althalus nie zastanawiał si˛e nad ta˛ osobliwo´scia,˛ tylko utkwił oczy w twarzy Ghenda i rozpoznał w niej jawna˛ chciwo´sc´ , tak znamienna˛ dla tych, którzy uprawiali droga˛ jego sercu profesj˛e. — Mo˙ze dobrze byłoby porozmawia´c z Ghendem — szeptał chytrze młody Gher. — Bo gdyby przypadkiem jego my´sl okazała si˛e tak perfidna, jak mi si˛e wydaje, to czy nie wejdziecie jeden drugiemu w drog˛e, zmierzajac ˛ do tego samego celu? I pojał ˛ Althalus złodziej, z˙ e madre ˛ sa˛ słowa młodego Ghera. I postanowił pój´sc´ za rada˛ sprytnego dziecka. — To wcale nie było tak — mruknał ˛ Althalus, budzac ˛ si˛e w swym łó˙zku. — Cicho! — usłyszał rozkazujacy ˛ głos Dwei. — Postaraj si˛e jeszcze zasna´ ˛c, bo nigdy nie sko´nczymy. — Tak, kochanie — odparł z długim westchnieniem i znowu zapadł w sen. I stało si˛e, z˙ e kiedy złocisty ranek przeszedł w równie złociste południe, gładkowłosy Ghend i jego mały chytry kompan Khnom dopili łapczywie swój miód i wstali, by uda´c si˛e w swoja˛ drog˛e. Wówczas przebiegły Althalus z młodym Gherem równie˙z opu´scili ober˙ze˛ . A dziwnym zrzadzeniem ˛ losu konie obu w˛edrowców uwiazane ˛ były blisko siebie. I przemówił chytry Althalus z wielka˛ ostro˙zno´scia˛ do Ghenda o płonacych ˛ oczach: — Co´s mi si˛e widzi, z˙ e zamy´slasz to samo co ja, gdy˙z pogłoski o owym złocie wykrzesały z twych oczu takie same iskry jak z moich. — Prawd˛e rzekłe´s, zaiste złoto pi˛eknie błyszczy w moich oczach i rozkosznie d´zwi˛eczy w moich uszach. — Ze mna˛ jest podobnie — wyznał chytry Althalus — ale rozsadek ˛ mi podpowiada, z˙ e powinni´smy wspólnie rozwa˙zy´c t˛e spraw˛e, bo gdyby´smy w pojedynk˛e zmierzali do tego samego celu, natykaliby´smy si˛e na siebie na ka˙zdym kroku, a to mogłoby zaszkodzi´c naszym planom. — My´sl twoja jest całkiem słuszna — odrzekł Ghend. — Oddalmy si˛e zatem z tego miejsca i porozmawiajmy o szczegółach. Mam wra˙zenie, z˙ e proponujesz mi sojusz w tym przedsi˛ewzi˛eciu, i musz˛e przyzna´c, i˙z twa propozycja mile łechcze ma˛ wyobra´zni˛e. — No? — spytała Dweia przy s´niadaniu. — Czy masz teraz do´sc´ materiału do pracy? 512
— Co´s ty zrobiła z moimi ustami, Emmy? — spytał z niezadowoleniem Gher. — Przecie˙z ja nawet nie wiem, co znacza˛ niektóre z tych słów! — To było po prostu pi˛ekne! — o´swiadczyła Andina. — Przemawiałe´s jak poeta! — Ale to nie ja mówiłem, Andino! Chyba Emmy wsadziła mi łapk˛e do g˛eby i wykr˛eciła j˛ezyk! — To si˛e nazywa styl górnolotny, Gherze — wyja´snił Bheid. — Watpi˛ ˛ e, by kto´s kiedykolwiek przemawiał w ten sposób. — W dawnych czasach na ogół tak si˛e mówiło — powiedziała Dweia. — Ale odłó˙zmy na bok sprawy j˛ezykowe i trzymajmy si˛e wła´sciwego tematu. Czy jeste´s w stanie zbudowa´c co´s z tego materiału? Mo˙ze trzeba ci wi˛ecej? — Chyba nie. Wystarczy, z˙ e Ghend tam był i zainteresował si˛e sprawa.˛ — Póki zamierzamy si˛e w to bawi´c, nie ma chyba znaczenia, z˙ e rzucałem tymi wszystkimi „albowiem” i „perfidna”? — spytał Gher. — Mnie za´s si˛e widzi, i˙z chłopi˛e zwane Gherem zaiste utrafiło w samo sedno — odezwała si˛e Leitha. — Emmy, niech ona przestanie! — Ale tak naprawd˛e nic z tego snu nie wydarzyło si˛e naprawd˛e — zaprotestował Eliar. — Nie znaleziono w tym czasie z˙ adnej z˙ yły złota. — To dzieje si˛e albo działo teraz — rzekła Dweia. — I nie jest to specjalnie du˙za zmiana. Złoto wydobyto w cało´sci po kilkunastu latach i nic wa˙znego z tego nie wynikło. Jedyna˛ zmiana,˛ która naprawd˛e ma znaczenie, jest wciagni˛ ˛ ecie do rabunku Ghenda. Sło´nce kontynuuje swa˛ w˛edrówk˛e po niebie, ziemia i ksi˛ez˙ yc tak˙ze poda˙ ˛zaja˛ po dotychczasowych orbitach. Drobne przesuni˛ecie w historii ludzi nie odmieni wszech´swiata. Powiniene´s jednak, Althalusie, wbi´c sobie do głowy jedno: nasz sen wydarzył si˛e teraz. Ty i Gher zapami˛etacie go, bo ostatnia˛ noc sp˛edzili´scie tu, w Domu. Kiedy obaj cofniecie si˛e w przeszło´sc´ , Ghend nic nie b˛edzie pami˛etał, bo dla niego to si˛e jeszcze nie zdarzyło. Althalus zachichotał zło´sliwie. — To wszystko, czego mi trzeba, Em. Po prostu zjem go w kaszy. Kiedy zaczynamy? — Czy masz na dzi´s w planie co´s wa˙znego? — Nic a nic. — Wi˛ec zaraz po s´niadaniu. Przygotowania nie były zbyt intensywne. Althalus musiał oczywi´scie pozby´c si˛e stalowego miecza, ale uczynił to bez z˙ alu. Brazowy ˛ miecz, który nosił, kiedy po raz pierwszy wkroczył do Domu, to przecie˙z stary przyjaciel. Dweia zmodyfikowała jemu i Gherowi odzie˙z, mi˛edzy innymi usuwajac ˛ guziki, Eliar za´s odbył szybka˛ podró˙z do dworu Albrona, skad ˛ sprowadził par˛e koni. Wrócił stamtad, ˛ u´smiechajac ˛ si˛e od ucha do ucha.
513
— Sier˙zant Khalor przesyła ci ukłony, Em. Mam ci te˙z przekaza´c, z˙ e wszystko układa si˛e tak, jak chciała´s. — To miło — odrzekła z lekkim u´smiechem. — Althalusie, masz do´sc´ pieni˛edzy? — Tak sadz˛ ˛ e. W razie czego obrobi˛e komu´s kiesze´n. — Wolałabym nie. — To nale˙zy do twojej edukacji — przypomniał jej Althalus. — Skoro ju˙z zdecydowała´s si˛e kłama´c, oszukiwa´c i kra´sc´ , zamierzam pokaza´c ci kilka przykładów. Patrz i ucz si˛e, Em. — Id´zcie ju˙z, dobrze? W tej chwili! Eliar wyprowadził Althalusa i Ghera przez specjalne drzwi na szlak prowadzacy ˛ w góry południowego Arum. — Konie uwiazałem ˛ wam w tamtych zaro´slach — powiedział, wskazujac ˛ pobliski zagajnik. — Lepiej ju˙z wracaj, Eliarze — poradził mu Althalus. — Ghend jest na pewno w pobli˙zu, nie chc˛e, z˙ eby ci˛e zobaczył. Eliar skinał ˛ głowa.˛ — B˛ed˛e stał przy oknie. W razie czego krzycz. — Dobra. Eliar zawrócił i zniknał ˛ im z oczu. — Zupełnie jak duch — zauwa˙zył Gher, który znów miał na sobie łachmany. — Wiem przecie˙z, co robi, ale i tak ciarki mi chodza˛ po grzbiecie, jak co´s takiego widz˛e. Althalus rozejrzał si˛e uwa˙znie dookoła. — Posłuchaj, co zrobimy. Mniej wi˛ecej za pół mili jest krzy˙zówka. Ja b˛ed˛e szedł tym szlakiem, ty lasem przeprowadzisz konie. Tam si˛e spotkamy i zgodnie z dawnym planem urzadzimy ˛ przedstawienie. — Czemu tak? — spytał wyra´znie zaintrygowany Gher. — Bo w obozie Nabjora Ghend mi powiedział, z˙ e od dawna mnie s´ledzi. Moz˙ e czai si˛e gdzie´s w pobli˙zu, a mo˙ze nie, ale nie dam mu z˙ adnej szansy. Kiedy opuszczałem Maghu, szedłem pieszo i sam, wi˛ec je´sli Ghend mnie s´ledził, nie chc˛e, z˙ eby wydarzyło si˛e co´s, czego si˛e nie da logicznie wytłumaczy´c. Je´sli po prostu za mna˛ idzie, jest pewnie na wpół s´piacy ˛ i niech tak zostanie. Gdyby si˛e obudził, mógłby zauwa˙zy´c co´s podejrzanego. — Dobry jeste´s — rzekł z podziwem Gher. — Jestem najlepszy — odparł skromnie Althalus, wzruszajac ˛ ramionami. — Ach, jeszcze jedno. Wiem, z˙ e Andina i Leitha próbowały uczy´c ci˛e poprawnego wysławiania si˛e, ale teraz o tym zapomnij. Chc˛e, z˙ eby´s znów mówił jak chłopiec ze wsi. Wtedy Ghend si˛e nie połapie, jaki jeste´s cwany. Gher wszedł w zaro´sla, a Althalus ruszył dalej pieszo, przywołujac ˛ w pami˛eci ka˙zdy szczegół pewnych wypadków, które wydarzyły si˛e przed dwudziestoma 514
pi˛ecioma wiekami, aby móc je nieznacznie zmieni´c. Wcia˙ ˛z przy tym powtarzał słowo „nieznacznie”. Na zwalonym pniu przy krzy˙zówce czekał na niego Gher z uwiazanymi ˛ nieopodal ko´nmi. — Widz˛e, z˙ e odebrałe´s moja˛ wiadomo´sc´ ! — zawołał z daleka Althalus. — Tak jakby. Nie wybrałe´s sobie zbyt dobrego posła´nca. Był tak pijany, z˙ e ledwie zrozumiałem, co mam robi´c. — Nikogo innego nie mogłem znale´zc´ w tak krótkim czasie. Ale wyglada, ˛ z˙ e przekazał ci dostatecznie du˙zo, skoro tu siedzisz. — Musiałem strasznie du˙zo zgadywa´c. Dokad ˛ teraz idziemy? — Chc˛e wróci´c do Hule, skad ˛ pochodz˛e. Mam po dziurki w nosie cywilizacji. Czy przypadkiem po drodze nie napotkałe´s jakiej ober˙zy? Do´sc´ długo szedłem i m˛eczy mnie straszne pragnienie. — Par˛e mil dalej jest wioska — odparł Gher, wstajac. ˛ — A tam, gdzie jest wioska, musi by´c i ober˙za. — Słusznie. No to na ko´n i w drog˛e. Podeszli razem do wierzchowców i zacz˛eli si˛e przygotowywa´c. — Dobrze wszystko zrobiłem? — spytał szeptem Gher. — Doskonale. Je´sli Ghend nas słuchał, dowiedział si˛e wszystkiego, co chciałem mu przekaza´c. — A je´sli nie? — Zajm˛e si˛e tym, kiedy dotrzemy do ober˙zy — zapewnił go Althalus. Nie b˛edziesz musiał — przemówił milczaco ˛ głos Eliara. — Ghend jest około dwudziestu stóp od ciebie i ma przy sobie Khnoma. Wi˛ec wszystko idzie według planu — odesłał mu my´sl Althalus. — Dzi˛eki, Eliarze. Nie wspominaj o tym — zamruczała Dweia. — A tak przy okazji, skłoniłam Khnoma, by pomy´slał „pi´c”, wi˛ec pewnie obaj z Ghendem b˛eda˛ ju˙z siedzie´c w ober˙zy, zanim tam dojedziecie. Jak „skłoniła´s”? Kiedy´s ci poka˙ze˛ , skarbie. To nic trudnego. Dobrze. Gherze, jedziemy — rzekł Althalus, spinajac ˛ konia. Ober˙za wygladała ˛ prawie tak, jak Althalus ja˛ zapami˛etał, poza tym, z˙ e do por˛eczy przy drzwiach uwiazany ˛ był szary kudłaty ko´n i wym˛eczony gniadosz. — Ten szary nale˙zy do Ghenda — szepnał ˛ Gherowi Althalus. — Uwia˙ ˛zmy nasze konie do tej samej por˛eczy. — Słusznie. Czy ja te˙z dostan˛e miodu? Nie — zabrzmiał bardzo stanowczy głos Dwei. Althalus si˛e zbuntował. Przykro mi, Em, ale je´sli Gher nie napije si˛e czego´s, Ghend mo˙ze nabra´c podejrze´n. Dopilnuj˛e, z˙ eby chłopak nie przesadził. 515
Ju˙z ja sobie z toba˛ pogadam — odrzekła złowieszczo. Cała przyjemno´sc´ po mojej stronie. Uwiazali ˛ konie i weszli do s´rodka. — Sa˛ tam — szepnał ˛ Gher, wysuwajac ˛ podbródek w stron˛e stołu pod s´ciana.˛ — Rzeczywi´scie. Nie siadajmy zbyt blisko. Zaj˛eli miejsca przy drzwiach i Althalus za˙zadał ˛ miodu. — Ładna tunika, przyjacielu — zagaił ober˙zysta, stawiajac ˛ przed nimi dwa gliniane kubki. — Dobrze chroni od wiatru — odrzekł Althalus, wzruszajac ˛ ramionami. Przy sasiednim ˛ stole toczyła si˛e o˙zywiona rozmowa. ˙ niby ile? — spytał z niedowierzaniem jaki´s go´sc´ . — Ze — Cała˛ uncj˛e złota — odparł drugi. — Gosti Pasibrzuch postawił tam dwunastu chłopa z toporami, dla pewno´sci, z˙ e nikt nie wymiga si˛e od zapłaty. — To oburzajace! ˛ — Ale lepsze od przeprawy wpław, a do najbli˙zszego brodu trzeba jecha´c pi˛ec´ dni. Ten most to licencja Gostiego na okradanie ludzi. Wszystkie odkrywki sa˛ na tamtym brzegu, ale nie sposób si˛e tam dosta´c ani wróci´c, je´sli si˛e nie zapłaci, ile ka˙ze Gosti. — Przepraszam — wtracił ˛ si˛e Althalus. — Nie chciałem was podsłuchiwa´c, ale mój młody towarzysz i ja jeste´smy w drodze do Hule. My´sl˛e, z˙ e musimy jednak poszuka´c innej drogi, skoro tutaj stoi nam na przeszkodzie ów most. — Je´sli jedziecie do Hule, to nie ma problemu. Wasza droga prowadzi po tej stronie rzeki i nikomu nie musicie płaci´c. Ale na przepraw˛e na druga˛ stron˛e trzeba si˛e mocno szarpna´ ˛c. Tam bowiem jest złoto, a Gosti Pasibrzuch nie z˙ yczy sobie, by ktokolwiek je darmo ogladał. ˛ — A có˙z to za imi˛e dla klanowego wodza? — udał zdumienie Althalus. — Musiałby´s zna´c Gostiego, cudzoziemcze, z˙ eby to poja´ ˛c. Masz racj˛e, takie imi˛e to obraza dla wi˛ekszo´sci arumskich wodzów, ale Gosti jest bardzo dumny ze ´ swego brzuszyska. Smieje si˛e nawet gło´sno, z˙ e od lat nie widział własnych stóp. — Skoro liczy sobie cała˛ uncj˛e złota za przepraw˛e, to musi by´c bliski zbicia prawdziwej fortuny. — O tak, jest bogaty — potwierdził ten, który wymienił cen˛e. — Powiedziałbym nawet, z˙ e wi˛ecej ni˙z bogaty. — Czy kazał budowa´c ten most, gdy tylko odkryto owa˛ z˙ ył˛e złota? — Nie, most był gotów, zanim jeszcze przeciekła wie´sc´ o złocie. Wszystko zacz˛eło si˛e kilka lat temu. Trwała klanowa wojna, rozumiesz, i ojciec Gostiego — ówczesny wódz — zginał, ˛ dzi˛eki czemu Gosti został wodzem, czy si˛e to komu podobało, czy nie. Niestety, wi˛ekszo´sci si˛e nie podobało, u nas bowiem wódz musi mie´c cechy bohatera, a taki tłu´scioch bynajmniej go nie przypomina. Ale Gosti miał po swojej stronie kuzyna, Galbaka, który liczy sobie ze siedem stóp wzrostu
516
i jest gro´zniejszy ni˙z wa˙ ˛z. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wa˙zy si˛e mu sprzeciwi´c. No wi˛ec Gosti nie nale˙zy do najbardziej energicznych, gdy˙z rzeczywi´scie jest okropnie gruby i jak wi˛ekszo´sc´ grubasów leniwy. Jako wódz klanu musi od czasu do czasu składa´c wizyty innym wodzom, a pi˛eciodniowa podró˙z do najbli˙zszej przeprawy przez rzek˛e bynajmniej go nie zachwycała, dlatego kazał zbudowa´c most. Potem, ju˙z po zako´nczeniu robót, wpadł na pomysł, z˙ eby wszyscy, którzy nie nale˙za˛ do jego klanu, płacili za przej´scie. Z poczatku ˛ pobierał tylko drobna˛ monet˛e, ale kiedy w górach odkryto złoto, cena odpowiednio wzrosła. — Cała uncja złota, mój przyjacielu, to znacznie wi˛ecej ni˙z „odpowiednio” — zauwa˙zył sucho Althalus. — Czemu zdrowi na umy´sle ludzie godza˛ si˛e na takie zdzierstwo? — Płaca˛ z ochota.˛ Kiedy człowiek dopiero co sp˛edził pół roku, przekopujac ˛ si˛e przez twarda˛ skał˛e, to ma pot˛ez˙ ne pragnienie i nade wszystko t˛eskni do towarzystwa ładnych kobiet, którym nie przeszkadza, z˙ e go´sc´ s´mierdzi, je´sli tylko kiesze´n ma wypchana˛ złotem. Gosti ustawił si˛e przy jedynym szlaku prowadza˛ cym z gór, wi˛ec zbiera dol˛e za ka˙zda˛ grudk˛e złota i nawet nie musi sobie przy tym brudzi´c rak. ˛ Nie sadz˛ ˛ e, by kto´s wynalazł ju˙z słowo zdolne opisa´c bogactwo Gostiego Pasibrzucha. Gher szturchnał ˛ Althalusa łokciem. — Spójrz na Ghenda. Ju˙z mu s´linka cieknie! Althalus od niechcenia omiótł wzrokiem twarze go´sci, rzucajac ˛ Ghendowi zaledwie przelotne spojrzenie. Gładkowłosy m˛ez˙ czyzna o płonacych ˛ oczach pobladł mocno, a na jego twarzy odmalowała si˛e nieskrywana, niemal groteskowa chciwo´sc´ . — Chyba wła´snie połknał ˛ haczyk — powiedział z satysfakcja˛ Gher. — Teraz wystarczy tylko pociagn ˛ a´ ˛c. — Gdzie wła´sciwie jest ten most? — spytał Ghend chrapliwie. — Jad˛e wła´snie z kompanem na północ, chyba w tym samym kierunku co ci dwaj podró˙zni. Je´sli ten wasz Gosti jest tak pazerny, jak powiadacie, to mo˙ze zacznie pobiera´c myto na go´sci´ncu do Hule tak samo jak na mo´scie? — Nie sadz˛ ˛ e, by posunał ˛ si˛e a˙z tak daleko — odrzekł ten, który opowiadał przed chwila˛ histori˛e Gostiego. — Inni wodzowie nie znie´sliby tego i wybuchłaby wojna. — Mo˙zliwe, ale woleliby´smy przejecha´c jak najszybciej przez terytorium tego dusigrosza, zanim pomy´sli o rozszerzeniu granic. — Ghend wysaczył ˛ do ko´nca miód, odstawił kubek i wstał. — Było mi bardzo miło — rzekł z ironicznym u´smiechem. — Mam nadziej˛e, z˙ e jeszcze si˛e spotkamy. I razem z Khnomem opu´scili ober˙ze˛ . — Idziemy — szepnał ˛ Althalus do Ghera. — Jeszcze nie sko´nczyłem — zaprotestował chłopiec. — Sko´nczyłe´s. Wychodzimy. 517
Ghenda i Khnoma spotkali przy koniach. — Masz chwil˛e, przyjacielu? — zapytał Althalus. ´ — Spieszymy si˛e — burknał ˛ Khnom. — To potrwa najwy˙zej minut˛e — zapewnił go Althalus i spojrzał Ghendowi w twarz. — Je´sli dobrze zrozumiałem, a jestem z natury do´sc´ bystry, uznałe´s histori˛e o Gostim Pasibrzuchu i jego złocie za bardzo interesujac ˛ a.˛ — Owszem, zaciekawiła mnie.. — Tak pomy´slałem. Wygladasz ˛ mi na człowieka interesu. — O jakim interesie mówisz? Nie zajmuj˛e si˛e sprzeda˙za˛ garnków, patelni ani owiec. — Ja tak˙ze, przyjacielu. Mam na my´sli ten rodzaj interesów, który zmierza do transferu prawa własno´sci. . . tego i owego. — Ach tak? Owszem, od czasu do czasu i tym si˛e zajmujemy. — Tak mi si˛e wła´snie zdawało. Widziałem, jak za´swieciły ci si˛e oczy, kiedy kmiotki gadały o grubasie i jego mo´scie. Powiem ci bez ogródek, z˙ e te opowie´sci rozpaliły ogie´n tak˙ze w moim brzuchu. — I co z tego? — Gdyby tak si˛e zło˙zyło, z˙ e obaj wpadliby´smy na pomysł odwiedzenia grubasa w zamiarze transferu prawa własno´sci do cz˛es´ci jego złota, to pewnie deptaliby´smy sobie po pi˛etach, czy˙z nie? — Mo˙zliwe. — No wi˛ec przyznaj˛e, rzeczywi´scie powziałem ˛ taki zamiar. Je´sli ty tak˙ze, to czy nie lepiej połaczy´ ˛ c siły, ni˙z wchodzi´c sobie w drog˛e? Je´sli spróbujemy przechytrza´c si˛e nawzajem, z pewno´scia˛ grubas przechytrzy nas obu i obaj pójdziemy na stryczek. — Jest w tym jaki´s sens — przyznał Ghend. — A znasz si˛e na tej robocie? — Jest najlepszy ze wszystkich! — wykrzyknał ˛ z duma˛ Gher. — Nie uwierzyłby´s, ile wział ˛ za moja˛ edukacj˛e. Althalus potrafiłby okra´sc´ samego boga. — Chciałbym to widzie´c — zachichotał Khnom. — To poka˙z mu kierunek i usu´n si˛e z drogi. — Mo˙ze porozmawiamy bardziej szczegółowo — zaproponował Ghend. — Odjed´zmy jednak kawałek, bo to nie najlepsze miejsce do takich dyskusji. — Sam chciałem to zasugerowa´c — ucieszył si˛e Althalus. — Masz dobry instynkt. Wsiedli na konie i zaraz za wioska˛ wjechali w las. — Znajd´z jakie´s zaciszne miejsce, chłopcze. — Ju˙z si˛e robi! Gher wbił pi˛ety w ko´nskie boki i pojechał przodem. — Wyglada ˛ na bystrego ten malec — zauwa˙zył Khnom. — Jest taki cwany, z˙ e a˙z z˛eby bola˛ — odrzekł cierpko Althalus. — Gdy tylko wymy´sl˛e jaki´s prosty plan, zaraz zaczyna mno˙zy´c komplikacje. 518
— O, byłbym zapomniał — powiedział Ghend, zsuwajac ˛ hełm. — Nazywam si˛e Ghend, a to jest Khnom. — Dobrze wiedzie´c. Ja mam na imi˛e Althalus, a chłopak Gher. — Miło mi was pozna´c. — Chyba znalazłem! — krzyknał ˛ z przodu Gher. — Jest tu łaka ˛ z k˛epa˛ drzew po´srodku. Nikt nas tam nie wypatrzy ani nie podkradnie si˛e, by podsłuchiwa´c. — Prowad´z. — Tam, na lewo. Łaka ˛ usytuowana była na stromym zboczu. Mały zagajnik zaledwie kilkaset kroków dzieliło od pier´scienia lasu. — Zrobimy tak jak zawsze? — spytał Gher, kiedy pozsiadali z koni. — No wiesz, b˛edziemy dawa´c, z˙ e si˛e nie znamy? — Jak to „dawa´c”? — spytał Khnom. — Gher czasem przekr˛eca słowa — wyja´snił Althalus. — Chciał powiedzie´c „udawa´c” i chyba miał racj˛e. Gosti nie powinien wiedzie´c, z˙ e stanowimy jedna˛ grup˛e. Zachowujmy si˛e jak obcy i raczej unikajmy swego towarzystwa. Musimy zdoby´c zaufanie naszego gospodarza, a to zajmie nam troch˛e czasu. Trzeba wymy´sli´c jakie´s przekonujace ˛ łgarstwa, ale dla profesjonalistów to z˙ aden problem. — Rzeczywi´scie — przyznał Ghend. — Wi˛ec mo˙ze rozdzielmy si˛e od razu. — Słusznie. Mo˙ze ty z Khnomem pojedziesz na północ, a my odczekamy godzin˛e i ruszymy na wschód. Je´sli kto´s nas obserwuje, nie pozna, z˙ e jeste´smy razem. — Naprawd˛e jeste´s dobry — rzekł z podziwem Ghend. — Masz s´wietne oko do szczegółów. Kiedy to wszystko si˛e sko´nczy, musimy jeszcze pogada´c. Mo˙ze b˛ed˛e miał dla ciebie pewna˛ propozycj˛e. . . no, ale najpierw załatwimy Gostiego. — Pewnie, wszystko po kolei. No dobrze, masz do´sc´ złota, z˙ eby zapłaci´c za przejazd mostem? — Mam mnóstwo złota — stwierdził Ghend i dodał chytrze: — Potrzebujesz troch˛e? — A gdybym odpowiedział, z˙ e tak? Czy byłby to koniec naszego partnerstwa? — Prawdopodobnie. — Szybki jest, co? — powiedział Gher do Khnoma. — Nie zda˙ ˛zyliby´smy mrugna´ ˛c okiem. Mamy tu do czynienia z para˛ mistrzów, mój chłopcze. Mo˙zemy „dawa´c”, z˙ e o tym nie wiemy, ale lepiej mie´c oczy otwarte. — Masz racj˛e. — Gher i ja przeprawimy si˛e przez most dzie´n po was — ciagn ˛ ał ˛ Althalus. — W domu Gostiego b˛edziemy trzyma´c si˛e od was z daleka. Zauwa˙zyłe´s moja˛ tunik˛e? — Jak mógłbym nie zauwa˙zy´c?
519
— Na ogół mam zsuni˛ety kaptur. Je´sli go naciagn˛ ˛ e tak, z˙ e uszy b˛eda˛ stercze´c, b˛edzie to znaczyło, z˙ e musimy pogada´c, dobrze? Ghend pokiwał głowa.˛ — Ja zrobi˛e to samo z hełmem. Przewa˙znie zwisa mi u pasa, ale gdy wło˙ze˛ go na głow˛e, b˛edzie to znak, z˙ e ja chc˛e z toba˛ porozmawia´c. — Pasuje. To tyle na razie. Mamy przed soba˛ kawał drogi, wi˛ec dalsze szczegóły odłó˙zmy na pó´zniej. Najpierw musimy si˛e dowiedzie´c, gdzie znajduje si˛e skarbiec grubasa i jak pilnie jest strze˙zony. — Zgoda. — Mamy co´s jeszcze do omówienia? — Chyba nie. — No to ruszajcie ju˙z. Spotkamy si˛e na dworze Gostiego. — Ale b˛edziemy „dawa´c”, z˙ e´smy si˛e nigdy w z˙ yciu nie widzieli — przypomniał Khnom, szczerzac ˛ z˛eby do Ghera. — Szybko si˛e uczy, co? — szepnał ˛ Gher. — Jak ukradniemy do´sc´ złota, to mo˙ze go sobie kupi˛e i naucz˛e fachu. Zadziwił tym nawet Althalusa. — Ale nie bój nic — dodał zaraz z łobuzerskim u´smiechem. — I tak jeste´s najlepszy. Nie prze´scign˛e ci˛e przez dobre dwa miesiace. ˛ . . a mo˙ze i trzy. Ghend s´miał si˛e gło´sno, kiedy razem z Khnomem wsiadali na konie i odje˙zd˙zali na północ.
ROZDZIAŁ 43 — To mi zdecydowanie nie w smak — narzekał Khnom do swego kompana, kiedy Althalus z innymi obserwowali z okna ich odjazd na północ, ku ziemi klanu Gostiego. — Czy naprawd˛e mamy pozwoli´c, by ten parszywy złodziej umknał ˛ z połowa˛ złota? — Potrzebujemy go, Khnomie. Chyba z˙ e sam chcesz pój´sc´ do Domu Deiwosa i wykra´sc´ jego Ksi˛eg˛e. — Wykluczone — odrzekł Khnom i a˙z si˛e zatrzasł. ˛ — Słyszałem kilka historii o tym, co Dweia robi z tymi, którzy ja˛ zdenerwuja.˛ Podobno pływanie we wrzacej ˛ smole to przy tym czysta przyjemno´sc´ . — Zerknał ˛ z ukosa na Ghenda. — Ale jak ju˙z ukradnie t˛e Ksi˛eg˛e? Wtedy ju˙z si˛e nam na nic nie przyda, wi˛ec mo˙zna poder˙zna´ ˛c mu gardło i odebra´c złoto, no nie? Ghend roze´smiał si˛e ironicznie. — Nie ma w tobie ani cienia lojalno´sci, co? — Nie lubi˛e, jak mi kto wchodzi w drog˛e. Natomiast lubi˛e złoto i nie spoczn˛e, póki go w cało´sci nie odbior˛e. — Z wyjatkiem ˛ mojej działki — przypomniał mu Ghend. — Chyba nie planowałe´s jej ukra´sc´ , co? — Skad˙ ˛ ze znowu — odparł Khnom odrobin˛e za szybko. — Althalus i ten mały cwaniak to zupełnie co innego. Ty i ja jeste´smy jak bracia, natomiast tamtych traktuj˛e u˙zytkowo. Jedynym powodem ich istnienia jest to, z˙ e maja˛ nam pomóc przy kradzie˙zy Ksi˛egi. Kiedy spełnia˛ swoje zadanie, mo˙zemy si˛e ich pozby´c. — Przypomnij mi, z˙ ebym nigdy nie odwracał si˛e do ciebie tyłem. — O to nie musisz si˛e martwi´c, drogi bracie — zapewnił Khnom z prze´smiewcza˛ szczero´scia.˛ — Przynajmniej na razie. — Nie sa˛ zbyt zaprzyja´znieni, prawda? — spytał Gher. — Niespecjalnie — przyznała Dweia. — Khnom kiedy´s został wykluczony z Ledanu i zawdzi˛ecza Ghendowi z˙ ycie, ale wdzi˛eczno´sc´ to dla niego zupełnie obce poj˛ecie. Obserwuj go pilnie, Gherze. Jest nieszczery, przebiegły i kompletnie pozbawiony skrupułów, a ty za niego odpowiadasz. — Ja? 521
— Oczywi´scie. Eliar załatwił Pekhala w Wekti, Andina przechytrzyła Gelt˛e w Treborei, Leitha i Bheid wyeliminowali Argana i Komana w Perquaine. Teraz twoja kolej. — Nie sadz˛ ˛ e, z˙ ebym miał z nim du˙zo kłopotu. Nó˙z nakazał mi „oszukiwanie”. Czy to znaczy, z˙ e mam Khnoma wykiwa´c? Nic trudnego. Przecie˙z ju˙z to zrobiłem, kiedy wpadłem na pomysł tego snu, który zmusił jego i Ghenda do pomocy nam w obrabowaniu Gostiego. Jestem tak daleko przed Khnomem, z˙ e on nawet nie wie, jaka˛ drog˛e wybior˛e. — Nie bad´ ˛ z taki pewny — sykn˛eła Dweia. — Khnom jest sprytniejszy, ni˙z si˛e wydaje. Staraj si˛e post˛epowa´c prosto. Je´sli spróbujesz czego´s niezwykłego, Khnom zacznie wyczuwa´c, z˙ e co´s jest nie w porzadku, ˛ i b˛edzie si˛e miał na baczno´sci. Ju˙z wie, z˙ e jeste´s sprytny. Musisz sprawi´c, by wierzył, z˙ e cała˛ uwag˛e pos´wi˛ecasz Gostiemu, a nie Ghendowi. — B˛ed˛e o tym pami˛etał — obiecał Gher. Rano dwa dni pó´zniej Ghend i Khnom dotarli do mostu Gostiego. Musieli zaczeka´c, a˙z pot˛ez˙ nie zbudowany poborca zako´nczy gorac ˛ a˛ dyskusj˛e z przyszłym poszukiwaczem złota ubranym w łachmany. — A mógłbym zapłaci´c w drodze powrotnej, kiedy ju˙z znajd˛e złoto? — pytał błagalnie ów biedak. — Nie bad´ ˛ z głupi! — pogardliwie odparł wytatuowany poborca. — Płacisz zaraz albo zostajesz po tej stronie. — To nieuczciwe! Przecie˙z całe złoto jest tam, a ty mnie nie puszczasz po moja˛ działk˛e! — Nie masz z˙ adnych pieni˛edzy? — Jeszcze nie, ale jak znajd˛e złoto, to si˛e wzbogac˛e. — Marnujesz tylko mój czas. Sta´n z boku i przepu´sc´ nast˛epnych. — Mam takie samo prawo sta´c tutaj jak oni! — Stra˙z! — wrzasnał ˛ poborca przez rami˛e do dwóch m˛ez˙ czyzn ubranych w futra i uzbrojonych w brazowe ˛ topory. — Ten głupek blokuje most. Chce si˛e przeprawi´c przez rzek˛e, wi˛ec mo˙ze sprawdzimy, czy dobrze pływa? Dwóch pot˛ez˙ nych gwardzistów ruszyło naprzód. — Poskar˙ze˛ si˛e wodzowi klanu! — zagroził poszukiwacz złota, ale si˛e cofnał ˛ i pu´scił biegiem z powrotem, miotajac ˛ przekle´nstwa. — Cz˛esto si˛e zdarzaja˛ takie sceny? — spytał Ghend wytatuowanego poborcy. — Cały czas. Nie uwierzyłby´s, jakie obietnice ju˙z słyszałem. Tylko jednego na dziesi˛eciu sta´c na opłat˛e. — Ile? — Jedna uncja złota. Ghend niedbałym ruchem otworzył sakiewk˛e i wyjał ˛ dwie złote monety. 522
— Jak mamy jecha´c, z˙ eby spotka´c si˛e z twoim wodzem? Musz˛e z nim pomówi´c o interesach. — Jest w tym forcie po drugiej stronie rzeki. Prawdopodobnie w jadalni. — Nie chciałbym mu przeszkadza´c przy posiłku. — To musiałby´s długo czeka´c, bo Gosti je od rana do wieczora. Nie przejmowałbym si˛e tym, on potrafi je´sc´ i słucha´c jednocze´snie. Jeden z gwardzistów si˛e za´smiał. — A przy tym pluje i robi wokół siebie straszny chlew. — Zapami˛etam to sobie i stan˛e w bezpiecznej odległo´sci. I obaj z Khnomem wjechali na most. — Nie wygladaj ˛ a˛ ani troch˛e na Arumczyków — zaprotestował Eliar. — Czemu nie nosza˛ kiltów? — Szlaki handlowe mi˛edzy Wekti i Arum nie sa˛ jeszcze przetarte — wyja´sniła Dweia. — A co ma do tego ubranie? — Kilty robi si˛e z wełny, a Arumczycy nie hoduja˛ owiec. Pami˛etaj, z˙ e to si˛e dzieje przed dwudziestoma pi˛ecioma wiekami. Wtedy ludzie gór nosili odzie˙z ze skór zwierz˛ecych, a bro´n wykonywano z brazu. ˛ — Co za dziwny sposób z˙ ycia! — westchnał ˛ Eliar. — Ten most jest lepszy od poprzedniego — zauwa˙zył Althalus. — Stary zawaliłby si˛e od zwykłego kichni˛ecia. — Czy człowiek z rysunkami na skórze jest tym, którego spotkałe´s tu poprzednio? — spytał Gher. — Tak, ale teraz, kiedy cena poszła w gór˛e, poczyna sobie bezczelniej. — Zerknał ˛ na fort po drugiej stronie. — Jest wi˛ekszy ni˙z ten, który widziałem. Mo˙zemy podej´sc´ troch˛e bli˙zej, Em? Chc˛e sprawdzi´c, co tu zmieniono. — Oczywi´scie, skarbie. Widok za oknem zm˛etniał i po chwili Althalus patrzył na fort Gostiego z góry. — O tak, zaszły pewne zmiany. Ostatnio ta szopa w północnym ko´ncu stała na zewnatrz ˛ murów, a s´winie kr˛eciły si˛e po całym dziedzi´ncu. Teraz widz˛e, z˙ e zamkni˛eto je w zagrodzie. W forcie Gostiego panował teraz znacznie wi˛ekszy porzadek. ˛ Główna konstrukcja, wykonana z okazałych bali, z oknami na rzek˛e i most, w niczym nie przypominała skleconego byle jak budynku, jaki pami˛etał Althalus. Dziedziniec w obr˛ebie murów otaczały przeró˙zne warsztaty i zagrody dla zwierzat. ˛ Stajnie z przylegajacym ˛ składem siana stały po północnej stronie, a stolarz, kowal i garbarz mieli swe warsztaty wzdłu˙z wschodniej strony muru. — Gherze, kiedy b˛edziemy ju˙z na miejscu, musimy wszystko dokładnie obejrze´c i zapami˛eta´c wszystkie zmiany — zapowiedział Althalus. 523
— Pow˛esz˛e dookoła — obiecał Gher. — Nikt nie zwróci uwagi na w´scibskiego chłopca. — Dobra my´sl. — Prowadza˛ Ghenda do Gostiego — ostrzegła Althalusa Leitha. — Mo˙ze chcesz posłucha´c, o czym b˛eda˛ mówi´c? — Ch˛etnie. Nie chc˛e, z˙ eby Ghend nagle z czym´s wyskoczył. Obraz znów si˛e zatarł, po czym Althalus zobaczył z góry Gostiego przy stole. — Jest wprost groteskowy! — wykrzykn˛eła Andina. — Na pewno nie bez powodu nazywaja˛ go Pasibrzuchem — zauwa˙zył Eliar. — Jak kto´s tak gruby mo˙ze si˛e w ogóle porusza´c? — dziwiła si˛e Andina. ´ na tym krze´sle i nawet — Tote˙z on si˛e nie rusza — wyja´snił Althalus. — Spi kiedy drzemie, nie przestaje je´sc´ . Człowiek z kopia˛ o ostrzu z brazu, ˛ ubrany w skóry, prowadził Ghenda i Khnoma przed oblicze wodza. — Ci cudzoziemcy chca˛ z toba˛ mówi´c, Gosti — zaanonsował. — Podobno chodzi o interesy. — Niech wejda˛ — zarzadził ˛ Gosti, wycierajac ˛ zatłuszczone r˛ece w przód szaty. — Zawsze ch˛etnie rozmawiam o interesach. — Ten tutaj nazywa si˛e Ghend. To on b˛edzie gadał. — Miło mi ci˛e powita´c, Ghendzie — czknał ˛ Gosti. — Jaki˙z to interes masz na my´sli? — Nic wielkiego, wodzu. Mam pewne sprawy w Equero. Zwykle je˙zd˙ze˛ tam przez Perquaine i Trebore˛e, ale nie wszyscy mnie tam lubia,˛ dlatego tym razem postanowili´smy z moim sługa˛ wybra´c północny szlak. Wyruszyli´smy pó´zno i nie zda˙ ˛zymy przej´sc´ przez góry, zanim spadna˛ s´niegi. Zastanawiam si˛e, czy byłby´s skłonny nas przezimowa´c. — Skłonny? Co przez to rozumiesz? — Czyli za opłata˛ — przetłumaczył Khnom. — To najmilsze ze słów, jakie znam — zachichotał Gosti, plujac ˛ na stół tłuszczem. — Pogadaj z moim kuzynem Galbakiem, on zadba o wasza˛ wygod˛e. — Obrócił si˛e z trudem i wskazał olbrzyma o krótko przyci˛etej brodzie i twardych jak agaty oczach. — Dopilnuj wszystkiego, Galbaku, dobrze? — Tak jest, kuzynie — huknał ˛ olbrzym grzmiacym ˛ głosem. — Ale jest wielki — zauwa˙zył Eliar. — Wi˛ekszy ni˙z dom — dodał Gher. — Raczej nie chcemy by´c po jego złej stronie. . . chocia˙z nie wiem, czy w ogóle ma dobra.˛ — Robisz bł˛edy, Gherze — upomniała go Andina. — Przecie˙z uczyłam ci˛e mówi´c poprawnie. — I na tym polega przekr˛et. Althalus kazał mi mówi´c jak chłopak ze wsi, z˙ eby Ghend i Khnom nie połapali si˛e, jaki jestem bystry. Mam by´c sprytny i tylko
524
udawa´c t˛epaka. Nie wiem dokładnie, jak mam udawa´c, ale skoro on tak chce. . . Niech mu b˛edzie. — To po prostu taka gra — powiedziała Leitha. — Kiedy wchodzimy? — spytał Gher. — Poczekamy kilka dni. Niech Ghend i Khnom si˛e dobrze zadomowia,˛ a wszyscy w forcie przywykna˛ do ich obecno´sci. Gdyby´smy si˛e zanadto po´spieszyli, kto´s mógłby dopatrzy´c si˛e jakich´s powiaza´ ˛ n mi˛edzy nami, a mnie zale˙zy, by wszyscy byli przekonani, z˙ e nigdy nie widzieli´smy Ghenda na oczy. Przez nast˛epne dwa dni Althalus i Gher pilnie obserwowali narastajac ˛ a˛ za˙zyło´sc´ mi˛edzy Ghendem i Khnomem a Gostim. — Do´sc´ ju˙z tego — powiedział Althalus po południu nast˛epnego dnia. — Jutro rano wchodzimy. Kiedy zebrali si˛e na s´niadaniu w jadalni u podnó˙za schodów, Dweia udzieliła im ostatnich rad, z których wi˛ekszo´sc´ Althalus postanowił zlekcewa˙zy´c. — Du˙zo tego, co? — zauwa˙zył Gher, kiedy szli za Eliarem do południowego skrzydła Domu, gdzie czekały na nich konie. — Nic nas nie kosztuje posiedzie´c i posłucha´c. Skoro ja˛ to cieszy. . . — Ale i tak nigdy nie robisz dokładnie tego, co ci ka˙ze. — Nie za cz˛esto, to prawda — przyznał Althalus. — Eliarze, chcemy wyj´sc´ na szlak około dziesi˛eciu mil na południe przed mostem. . . na wypadek gdyby Gosti miał obserwatorów rozstawionych przed fortem. — Słusznie — zgodził si˛e Eliar. W drodze do fortu zauwa˙zyli, z˙ e li´scie wierzb rosnacych ˛ nad rwac ˛ a˛ rzeka˛ zmieniły ju˙z kolor na rudy. — Przy mo´scie ja b˛ed˛e mówił — uprzedził Ghera Althalus. — Musz˛e najpierw co´s ustali´c. — Dobrze. Na miejsce dotarli w południe. Wytatuowany poborca myta zatrzymał ich i zaz˙ adał ˛ dwóch uncji złota. — Ładna˛ masz tunik˛e, przyjacielu — zauwa˙zył po zainkasowaniu opłaty. — Dobrze trzyma ciepło — odparł oboj˛etnie Althalus. — Gdzie˙ze´s ja˛ znalazł? — W Hule — padła ta sama co poprzednim razem odpowied´z. — Tak si˛e zło˙zyło, z˙ e natknałem ˛ si˛e na wilka. Ju˙z si˛e szykował, by skoczy´c mi do gardła i zje´sc´ mnie na kolacj˛e, ale widzisz, ja zawsze lubiłem wilki. . . one tak pi˛eknie s´piewaja.˛ . . chocia˙z nie do tego stopnia, bym chciał by´c ich kolacja,˛ a zwłaszcza głównym daniem. Otó˙z przypadkiem miałem przy sobie t˛e oto par˛e ko´sci i przekonałem wilka, z˙ e zamiast tarza´c si˛e po ziemi i próbowa´c rozedrze´c si˛e nawzajem, znacznie ciekawiej b˛edzie rozegra´c partyjk˛e. 525
Podobnie jak przed wiekami, poborca dał si˛e porwa´c niesamowitej opowie´sci o grze w ko´sci z wilkiem. Gher zreszta˛ tak˙ze. Althalus, zadowolony, z˙ e nie stracił swego daru, rozszerzył jeszcze histori˛e, dodajac ˛ nowe, makabryczne szczegóły. — Ach, có˙z za niezwykła opowie´sc´ ! — zachwycał si˛e poborca, rechoczac ˛ i klepiac ˛ Althalusa mi˛esista˛ łapa˛ po plecach. — Gosti koniecznie musi ja˛ usłysze´c. — Obejrzał si˛e na roze´smianych od ucha do ucha stra˙zników i skinał ˛ na jednego z nich. — Zastap ˛ mnie tutaj, chc˛e przedstawi´c naszego przyjaciela Gostiemu. — Okropnie dobra historia, Althalusie — rzekł z podziwem Gher, kiedy szli za poborca.˛ — Ciesz˛e si˛e, z˙ e ci si˛e spodobała. — Czy t˛e sama˛ opowiedziałe´s mu poprzednim razem? — Mniej wi˛ecej. Troch˛e ja˛ tylko upi˛ekszyłem. Człowiek w futrze poprowadził ich przez wie´s do fortu, a potem dalej a˙z do sali jadalnej, gdzie Gosti odrywał palcami kawały mi˛esa z pieczonej wieprzowej nogi. — Hej, Gosti! — krzyknał ˛ poborca. — To jest Althalus. Niech ci opowie histori˛e tej pi˛eknej wilczej tuniki. — Ch˛etnie posłucham — odparł grubas, pociagaj ˛ ac ˛ łyk miodu z rogu. — Nie masz nic przeciwko temu, z˙ e b˛ed˛e si˛e po˙zywiał, słuchajac? ˛ — Ani troch˛e. Za z˙ adne skarby nie chciałbym, by´s osłabł z głodu na moich oczach. Gosti zamrugał, a potem ryknał ˛ s´miechem, rozpryskujac ˛ po stole tłuszcz. Althalus rozejrzał si˛e szybko po zadymionej sali. Tu˙z przy palenisku dostrzegł Ghenda z Khnomem. Ghend skinał ˛ mu nieznacznie głowa˛ i wło˙zył hełm. Althalus rozpoczał ˛ rozszerzona˛ wersj˛e swej historii o grze w ko´sci z wilkiem. Jeszcze pó´znym popołudniem siedzieli jak przyro´sni˛eci obok olbrzymiego grubasa. Wreszcie po zachodzie sło´nca Gosti usnał, ˛ a wysoki, brodaty Galbak wychylił si˛e przez stół i rzekł: — Je´sli sko´nczyli´scie, zaprowadz˛e was tam, gdzie b˛edziecie mogli si˛e przespa´c. Kiedy Gosti chrapie, nikt nie zmru˙zy oka. — Rzeczywi´scie troch˛e mnie zmogło — przyznał Althalus. — Opowiadanie historii bywa czasem m˛eczace. ˛ Galbak za´smiał si˛e krótko. — Nie zgrywaj si˛e, Althalusie. Cieszyłe´s si˛e ka˙zda˛ chwila.˛ Althalus u´smiechnał ˛ si˛e szeroko i obaj z Gherem wstali. — Zdaje si˛e, z˙ e jeste´s prawa˛ r˛eka˛ Gostiego? — zagadnał ˛ wielkiego Arumczyka, kiedy szli do drzwi. — Raczej lewa.˛ Bo prawa˛ r˛eka˛ jada. — Tu Galbak westchnał ˛ ci˛ez˙ ko. — Obawiam si˛e, z˙ e to go w ko´ncu zabije. Dobrze jest by´c przy ko´sci, ale Gosti posuwa si˛e za daleko. Nie mo˙ze spa´c na le˙zaco, ˛ a czasem ledwie łapie oddech. 526
— Pewnie ty po nim dziedziczysz? — Prawdopodobnie, ale nie t˛eskni˛e do tego. Jeste´smy jak bracia, a ja musz˛e sta´c i patrze´c, jak Gosti ob˙zera si˛e na s´mier´c. Ghend podniósł si˛e z ławy, na której siedział wraz z Khnomem. — Niezła historia, cudzoziemcze — skomplementował Althalusa. — To jest Ghend, a to jego sługa Khnom — przedstawił ich Galbak. — Pochodza˛ z Regwosu i b˛eda˛ tutaj zimowa´c. — Miło ci˛e pozna´c, Ghendzie — mruknał ˛ Althalus. — Mo˙ze b˛edzie czas pogł˛ebi´c nasza˛ znajomo´sc´ . — Mo˙ze — zgodził si˛e Ghend i usiadł. Galbak prowadził Althalusa i Ghera do drzwi. — Nie stawiałbym na to — rzekł. — Ghend jest bardzo zamkni˛ety w sobie. Mo˙zesz mu opowiedzie´c najprzedniejszy dowcip, a on si˛e nawet nie u´smiechnie. Odkad ˛ tu jest, ani razu si˛e nie za´smiał. Althalus wzruszył ramionami. — Niektórzy ludzie ju˙z tacy sa.˛ Obejrzał si˛e przez rami˛e i zobaczył, z˙ e Khnom układa usta w słowo „stajnia”. Skinał ˛ nieznacznie głowa˛ i ruszył za Galbakiem. Pokój, do którego wprowadził ich kuzyn Gostiego, nie miał drzwi ani z˙ adnego umeblowania. W kacie ˛ le˙zała wiazka ˛ siana, wyra´znie przeznaczona na legowisko. — Mizernie tu — tłumaczył si˛e Galbak — ale Gosti skapi ˛ pieni˛edzy na meble. Woli wydawa´c je na jedzenie. — Damy sobie rad˛e — zapewnił go Althalus. — Skoczymy tylko z chłopakiem do koni i zabierzemy nasze koce, a potem si˛e uło˙zymy do snu. — Zatem do zobaczenia rano — po˙zegnał ich Galbak i udał si˛e z powrotem do jadalni. — Wszystko idzie dobrze, co? — dopytywał si˛e Gher w drodze do stajen. — Masz jakie´s plany w zwiazku ˛ z tym naprawd˛e wysokim facetem, no nie? — Mam przeczucie, z˙ e pó´zniej nam si˛e do czego´s przyda. Gosti koncentruje si˛e na jedzeniu, a wszystko inne załatwia ten kuzyn. To mo˙ze si˛e okaza´c bardzo wa˙zne. Opu´scili główny budynek, min˛eli szereg otwartych od frontu budek rzemie´slniczych, skład siana przy północno-zachodnim rogu zabudowy, po czym weszli do ciemnawej stajni. Ghend i Khnom ju˙z tam na nich czekali. — Długo jako´s jechałe´s — warknał ˛ Ghend. — Bo i nie ma po´spiechu. Na przeł˛eczach le˙zy ju˙z s´nieg, wi˛ec i tak nie ruszymy si˛e stad ˛ do wiosny. — Wiem, Althalusie, ale ju˙z si˛e zastanawiałem, czy nie zmieniłe´s zdania. — I zostawiłem całe złoto dla ciebie? Nie bad´ ˛ z głupi. Wiesz ju˙z, gdzie jest skarbiec? Ghend skinał ˛ głowa.˛ 527
— Trzeba mina´ ˛c jadalni˛e i pokona´c kilka schodków. Nie miałem okazji zajrze´c do s´rodka, ale domy´slam si˛e, z˙ e podłoga jest z drewna. . . chyba z rozłupanych bali. Nikt przy zdrowych zmysłach nie trzyma złota na gołej ziemi. — To prawda — przyznał Althalus. — Zwłaszcza tam, gdzie ka˙zdy nosi przy sobie narz˛edzia górnicze. A stra˙z jest? — Cały czas, ale obejdzie si˛e bez wi˛ekszych kłopotów. Nocni stra˙znicy zabieraja˛ zwykle na dy˙zur par˛e dzbanów miodu. Je´sli zjawimy si˛e po północy, na pewno b˛eda˛ spali. Mo˙zemy zabi´c ich bez hałasu. Althalus pokiwał głowa.˛ — A ogladałe´ ˛ s zamek? — spytał. — To z˙ aden problem — zapewnił go Khnom. — Takie zamki otwieram nawet przez sen. Mogliby´smy to zrobi´c jeszcze dzi´s. — Zbyt niebezpieczne — wtracił ˛ si˛e Gher. — Wy jeste´scie tu zaledwie od kilku dni, a my dopiero co przyjechali´smy. Na pewno pilnie nas obserwuja,˛ w ko´ncu jeste´smy tu obcy, a ten wielki facet, znaczy Galbak, musiał zapowiedzie´c stra˙znikom, z˙ e obedrze ich z˙ ywcem ze skóry, je´sli si˛e dzi´s popija.˛ Powinni´smy zaczeka´c, a˙z troch˛e do nas przywykna.˛ . . a wtedy s´nieg b˛edzie ju˙z si˛egał koniom do brzucha. — Dzieciak ma racj˛e — zgodził si˛e Althalus. — Chc˛e zda˙ ˛zy´c uciec jak najdalej, kiedy ju˙z ukradniemy to złoto. Galbak ma długie nogi i prawdopodobnie biega raczo ˛ jak jele´n, wi˛ec nie spocznie przez co najmniej półtora dnia, dopóki ˙ czego´s nie zw˛eszy. Zadna kradzie˙z nie jest dokonana, je´sli si˛e nie ma zapewnionej ucieczki. ´ — Swietny w tym jeste´s, Althalusie — zauwa˙zył Ghend. — Ju˙z dawno si˛e nauczyłem, z˙ e porzadne ˛ planowanie wychodzi tylko na dobre. Czeka nas długa zima, ale i mnóstwo roboty. Musimy sprawdzi´c ka˙zdy zakamarek tego fortu, z˙ eby´smy umieli odnale´zc´ drog˛e w ciemno´sci. Nasz główny problem polega na tym, z˙ e jeste´smy wewnatrz ˛ zwartej zabudowy. Łatwo tu wej´sc´ , ale trudniej wydosta´c si˛e ze złotem. — Poszcz˛es´ciło mi si˛e kiedy´s z ogniem — rzekł Khnom. — Fort zbudowany jest z drewna, a w czasie po˙zaru ludzie maja˛ głow˛e tylko do gaszenia. — To jest jaka´s mo˙zliwo´sc´ , ale zobaczymy, czy nie da si˛e znale´zc´ innego sposobu. Ogie´n da nam raptem dwie godziny wyprzedzenia, a to troch˛e za mało. Mog˛e si˛e jako´s wyłga´c przy głównej bramie, ale nie chc˛e zabija´c stra˙zników. Krew przyciaga ˛ niemal tyle samo uwagi co ogie´n, zreszta˛ nie chc˛e tak˙ze zniszczy´c zamku do skarbca. Je´sli si˛e dobrze sprawimy, przez co najmniej cały dzie´n nie zorientuja˛ si˛e, z˙ e´smy ich okradli, a wtedy spokojnie dotrzemy do domu. Natomiast gdyby podnie´sli alarm po kilku minutach, b˛edziemy w opałach. ˙ — I cały czas powinni´smy dawa´c, z˙ e si˛e nie znamy — dodał Gher. — Zeby nie widzieli, jak z soba˛ gadamy i w ogóle. — Mamy cała˛ zim˛e na dopracowanie szczegółów — uciał ˛ dyskusj˛e Althalus. — Nie b˛ed˛e mógł wiele wam pomóc, bo musz˛e zabawia´c Gostiego i jego domow528
ników dowcipami i s´miesznymi historyjkami. Lepiej wracajmy ju˙z do głównego budynku. Jeste´smy obserwowani i je´sli znikniemy na dłu˙zszy czas, zaczna˛ nas szuka´c. Ghend s´widrował go płonacymi ˛ w mroku oczami. — Kiedy to wszystko si˛e sko´nczy, nie tra´cmy z soba˛ kontaktu — powiedział chrapliwie. — Mogliby´smy wróci´c do tej propozycji, o której przedtem wspomniałem. — Zawsze ci˛e ch˛etnie wysłucham, przyjacielu — zapewnił go Althalus. — Teraz jednak wracajmy do dworu, zanim kto´s zacznie si˛e za nami rozglada´ ˛ c. Althalus i Gher zabrali derki i przeszli przez dziedziniec do fortu. — Ale si˛e musisz dziwnie czu´c — zauwa˙zył Gher, kiedy rozkładali koce na kupie siana w rogu izby. — To znaczy. . . przecie˙z ju˙z raz to prze˙zyłe´s, nie? — A jednak teraz te˙z jest ciekawie, bo troch˛e inaczej. Na dobra˛ spraw˛e szykujemy tu podwójny przekr˛et. Z jednej strony oszukujemy Ghenda, a z drugiej Gostiego, wi˛ec musz˛e si˛e dobrze pilnowa´c. Pogoda załamała si˛e mniej wi˛ecej tydzie´n pó´zniej. Nastał okres gwałtownych burz, podczas których rozszalały wicher miotał s´niegiem, sypiac ˛ wysokie zaspy. Wewnatrz ˛ zabudowa´n było jednak ciepło i sucho, a w sali jadalnej Althalus zabawiał wszystkich anegdotkami. Odstapił ˛ te˙z nieco od swych zwyczajów i zaznajomił si˛e bli˙zej z Galbakiem. Olbrzym o twardym niczym agaty spojrzeniu wydawał si˛e ciagle ˛ smutny i nietrudno było odgadna´ ˛c dlaczego. Wiadomo, z˙ e wszyscy Arumczycy sa˛ niesłychanie lojalni, Galbaka za´s dodatkowo łaczyło ˛ z Gostim bliskie pokrewie´nstwo. Tymczasem dla ka˙zdego, kto miał oczy, było oczywiste, z˙ e zdrowie wodza si˛e pogarsza. Grubas mówił z wysiłkiem, sapał i nie mógł si˛e podnie´sc´ z krzesła o własnych siłach. — Daj˛e mu jeszcze dwa lata, Althalusie — wyznał Galbak pewnego s´nie˙znego popołudnia, kiedy obaj szli do stajen. — No, mo˙ze trzy. . . Gosti nigdy nie nale˙zał do chudych, ale dziesi˛ec´ lat ustawicznego ob˙zerania si˛e zmieniło go w gór˛e mi˛esa. Łatwiej przez niego przeskoczy´c, ni˙z obej´sc´ go w kółko. — Karłem na pewno nie jest — zgodził si˛e Althalus. — Ale nie zawsze tak wygladał. ˛ W dzieci´nstwie biegał i dokazywał razem z innymi chłopcami. Dopiero po s´mierci swego starszego brata, kiedy zrozumiał, z˙ e zostanie nast˛epnym wodzem, zaczał ˛ sobie folgowa´c. Im wi˛ecej jadł, tym miał wi˛ekszy apetyt, a teraz nie potrafi ju˙z przesta´c, musi bez przerwy co´s z˙ u´c. — To smutne, Galbaku, ale co na to poradzisz? — Niewiele. On w gruncie rzeczy nie zwraca uwagi na to, co si˛e wokół niego dzieje, wi˛ec czuj˛e si˛e zobowiazany ˛ czuwa´c nad wszystkim. Prowadz˛e na bie˙zaco ˛ bilans złota zgromadzonego w skarbcu, bo on ju˙z nawet nie rzuci na nie okiem. Co tydzie´n składam mu raport i zawsze stanowi to powód do kolejnego s´wi˛etowania. — Galbak wzruszył ramionami. — A zreszta.˛ . . Jest zapasiony, ale szcz˛es´liwy.
529
W tym momencie Althalus zmienił nieco plany. To jasne, z˙ e Gosti jest tylko figurantem, a prawdziwe dowództwo sprawuje Galbak i on b˛edzie wydawał rozkazy po wykryciu kradzie˙zy. Pod pewnymi wzgl˛edami ułatwiało to spraw˛e. Wyrwanie Gostiego ze snu w s´rodku nocy mogło si˛e okaza´c niemo˙zliwe, a zanim u´swiadomiono by mu, z˙ e został okradziony, min˛ełyby ze dwie godziny. Natomiast Galbak b˛edzie zdolny do natychmiastowej akcji. Zima wlokła si˛e niezno´snie. Althalus prawie cała˛ uwag˛e po´swi˛ecał utrzymywaniu Gostiego w dobrym humorze, wspólnikom pozostawiajac ˛ wi˛ekszo´sc´ roboty. Pewnej nocy, kiedy ogie´n przed stołem Gostiego ledwie si˛e z˙ arzył w palenisku, Althalus podsłuchał przypadkiem rozmow˛e dwóch siwowłosych Arumczyków. — Głupi jeste´s, Egnisie — mówił jeden z wiekowych rycerzy. — W stodole z sianem nie ma z˙ adnych drugich drzwi. — Ale˙z sa˛ — zaperzył si˛e tamten — tylko ty, Mergu, nie masz o tym poj˛ecia, bo w z˙ yciu nie splamiłe´s si˛e uczciwa˛ praca.˛ Siedzisz tu tylko na tyłku od czterdziestu lat, natomiast ja jako młody chłopak ka˙zdego lata wrzucałem siano przez tamte drzwi. — Nie mo˙zesz tego pami˛eta´c — zrz˛edził Merg. — Przecie˙z nie pami˛etasz nawet dzisiejszego ranka! — Tam sa˛ drzwi. — Nie ma. — Sa.˛ — Nie ma. Gosti chrapał dono´snie, ale dwaj starcy nadal powtarzali swoje „sa” ˛ i „nie ma”. Oczywi´scie mo˙zna było ich uciszy´c, lecz Althalus postanowił si˛e nie wtraca´ ˛ c. Po co psu´c starym ramolom przyjemno´sc´ ? Wstał po cichu z krzesła i poszedł sprawdzi´c rzecz osobi´scie. Przy s´cianie stodoły zobaczył stert˛e siana. Wlazł na sama˛ gór˛e i zaczał ˛ grzeba´c w s´rodku. W chwil˛e pó´zniej znalazł to, czego szukał. Najwyra´zniej Egnis miał racj˛e. Pod powierzchnia˛ siana Althalus wymacał okragły ˛ kołek przechodzacy ˛ przez spory otwór w wystajacej ˛ desce. Poszperał jeszcze troch˛e i znalazł nast˛epny. Chwycił kołek i pchnał ˛ go najpierw w jedna,˛ a potem w druga˛ stron˛e. Okazało si˛e, z˙ e chodzi całkiem lekko. — No, no. . . — mruknał ˛ do siebie. — Czy˙z to nie interesujace? ˛ Zsunał ˛ si˛e na dół i ruszył na poszukiwanie Ghera. Chłopiec buszował po kuchni. — Zostaw to teraz — polecił mu Althalus. — Poszukaj Ghenda i powiedz mu, z˙ e musimy pogada´c. — W stajniach? — Nie, tym razem w stodole z sianem. Znalazłem co´s, co mo˙ze ułatwi´c nam
530
spraw˛e. — Althalus odruchowo wział ˛ kawał chleba i umoczył go w garnku z jeszcze ciepłym sosem. Nim minał ˛ kwadrans, Gher wprowadził do stodoły Ghenda i Khnoma. — Co jest, Althalusie? — spytał Ghend. — Co´s nie tak? — Nie, po prostu nam si˛e poszcz˛es´ciło. Niechcacy ˛ podsłuchałem kłótni˛e dwóch staruchów. — Osobliwy sposób sp˛edzania czasu — prychnał ˛ Khnom. — I o có˙z to im poszło? — O t˛e stodoł˛e. — Jak mo˙zna si˛e kłóci´c o stodoł˛e? — spytał nieco drwiaco ˛ Ghend. — Pewnie nie mieli nic lepszego do roboty. Tak czy owak, wspominali sobie dawne dobre czasy, jak to zwykle stare ramole, i nagle wynikła sprawa drzwi. Jeden dowodził, z˙ e sa˛ tylko jedne, a drugi upierał si˛e, z˙ e sa˛ te˙z dodatkowe. I chyba ten drugi miał racj˛e. Widzicie t˛e kop˛e pod s´ciana? ˛ Ghend spojrzał na majaczac ˛ a˛ w mroku s´cian˛e. — Słabo. Powiniene´s przynie´sc´ latarni˛e. — Do składu siana? Chłopie, to najszybszy sposób, by zwróci´c na siebie uwag˛e. Zreszta˛ wdrapałem si˛e na gór˛e i wsunałem ˛ r˛ek˛e pod siano. Przez s´cian˛e przechodzi sztaba, a kto mocuje sztaby na zwykłej s´cianie? Skoro jest sztaba, to sa˛ i drzwi, a je´sli damy rad˛e je otworzy´c, nie b˛edziemy musieli przenosi´c naszej zdobyczy przez główna˛ bram˛e. — To rzeczywi´scie jest łut szcz˛es´cia — zgodził si˛e Khnom. — Przyznam, z˙ e troch˛e si˛e tym martwiłem. — Sadz ˛ ac ˛ ze stanu bali, z których zbudowano s´ciany, ta stodoła powstała kilka pokole´n przed palisada˛ wokół fortu. To tylko moje domysły, ale przypuszczani, z˙ e Gosti kazał wznie´sc´ palisad˛e ju˙z po odkryciu złota w górach i podniesieniu opłaty za przepraw˛e. Przedtem nie miał takiej potrzeby, bo te˙z nie było tu co kra´sc´ . Teraz jest. Siano w kopie jest stare, nowsze, z tegorocznego zbioru le˙zy wy˙zej, na górce. Domy´slam si˛e, z˙ e ta kopa ma ładnych par˛e lat i pochodzi z czasów, kiedy budowano palisad˛e. A poniewa˙z stodoła ju˙z wtedy stała, po prostu potraktowano ja˛ jako cz˛es´c´ ogrodzenia, bo przecie˙z nie miałoby sensu budowa´c nowej s´ciany. Jutro Gher mo˙ze wyj´sc´ na zewnatrz, ˛ niby to pobawi´c si˛e na s´niegu, i wszystko obejrzy. Je´sli rzeczywi´scie sa˛ drzwi, a my potrafimy je otworzy´c, mo˙zemy t˛edy wyprowadzi´c konie i ujecha´c szmat drogi, zanim kto´s si˛e zorientuje, z˙ e nas nie ma. — To jeszcze jeden powód, by zaczeka´c z wizyta˛ w skarbcu, póki s´nieg nie stopnieje — zauwa˙zył Khnom. — Inaczej zaspy na drodze uniemo˙zliwia˛ ucieczk˛e. Ale teraz nasze szans˛e zwi˛ekszyły si˛e w dwójnasób. — Mam si˛e bawi´c s´niegiem? — spytał niepewnie Gher. — Ulep sobie bałwana czy co´s. . . — zasugerował Khnom. — Przecie˙z chłopcy wcia˙ ˛z jeszcze tak si˛e bawia? ˛ 531
— Tylko je´sli nie maja˛ nic lepszego do roboty. Ja tam wol˛e uczy´c si˛e kra´sc´ . Chyba nawet nie umiem lepi´c bałwana. — We´z z soba˛ Khnoma, chłopcze — poradził mu Althalus. — On ci poka˙ze. — Wielkie dzi˛eki — mruknał ˛ nie˙zyczliwie Khnom. — Nie ma o czym mówi´c. Chc˛e, z˙ eby´scie naprawd˛e dokładnie obejrzeli s´cian˛e od zewnatrz. ˛ Przecie˙z nie mo˙zemy czeka´c z łupem w s´rodku, musimy wcze´sniej wiedzie´c, czy te drzwi dadza˛ si˛e otworzy´c. — No niby tak — westchnał ˛ Khnom. Althalus szedł za ciosem. — A kiedy ju˙z sko´nczymy i wymkniemy si˛e przez tylne drzwi, najlepiej b˛edzie si˛e rozdzieli´c. Ja z Gherem udam si˛e na południe. . . Postaramy si˛e zostawi´c mnóstwo s´ladów. Ziemia na wiosn˛e jest mi˛ekka, wi˛ec nie b˛edzie kłopotów z wydeptaniem s´cie˙zki po tej stronie rzeki. Ty, Ghendzie, ruszysz z Khnomem na północ, ale trzymajcie si˛e z daleka od szlaku. Jed´zcie przez zaro´sla i uwa˙zajcie, z˙ eby nie zostawi´c po sobie s´ladów, my za´s pomkniemy galopem i b˛edziemy bardzo hałasowa´c. — Złapia˛ was i powiesza˛ — ostrzegał Khnom. — Nie ma mowy. Znam kamienisty odcinek na tym szlaku, gdzie z˙ adnych s´ladów nie b˛edzie. Tam zawrócimy i ruszymy w góry. Ludzie Gostiego nawet si˛e nie zorientuja,˛ z˙ e zeszli´smy z głównego szlaku. Pojada˛ dalej na południe, a kiedy si˛e połapia,˛ my ju˙z b˛edziemy daleko. — Czemu bierzesz całe ryzyko na siebie? — spytał podejrzliwie Ghend. — Bo jestem w tym lepszy od was. Wiem, z˙ e potrafi˛e si˛e wymkna´ ˛c, wam mo˙ze si˛e to nie uda´c. Kierujcie si˛e na północ, do Hule, a potem zapytajcie o drog˛e do obozowiska niejakiego Nabjora. Tam si˛e spotkamy. Wspominałe´s co´s o jakiej´s propozycji, ch˛etnie jej wysłucham, kiedy sko´nczymy z ta˛ sprawa.˛ — Jedna kradzie˙z naraz, co? — rzekł Khnom. — Wła´snie.
ROZDZIAŁ 44 Zima długo nie dawała za wygrana,˛ ale w ko´ncu nadeszła wiosna. Do tego czasu złodzieje zda˙ ˛zyli pozna´c dogł˛ebnie ka˙zdy kat ˛ dworu Pasibrzucha. Teraz pozostało tylko czeka´c, a˙z s´niegi stopnieja.˛ Althalus zaczał ˛ wyszukiwa´c preteksty do cz˛estych wypraw na dziedziniec. Wcia˙ ˛z sprawdzał, czy czapa na pobliskiej górze znikn˛eła, gdy˙z ten wła´snie moment wybrał sobie jako sygnał do działania. Zapewne czystym przypadkiem — chocia˙z Althalus niech˛etnie u˙zywał tego słowa — Galbak uprzedził go´sci, z˙ e klan tradycyjnie obchodzi wczesna˛ wiosna˛ pewne s´wi˛eto. — Gosti urodził si˛e na wiosn˛e. My, Arumczycy, nie trzymamy si˛e tak s´ci´sle rachunku dni i miesi˛ecy, jak wy na nizinach, tote˙z urodziny wodza obchodzimy wtedy, gdy stopi si˛e s´nieg na tych wzgórzach za rzeka.˛ Mo˙ze nie jest to zbyt dokładne, ale do´sc´ bliskie prawdy. — No có˙z, liczy si˛e pomysł — przyznał miłosiernie Althalus, naciagaj ˛ ac ˛ kaptur z wilczymi uszami. — Zimno ci? — zdziwił si˛e Galbak. — Wieje mi w kark. Pół godziny pó´zniej czterech złodziei zebrało si˛e w stajniach. — Co´s złego? — zaniepokoił si˛e Ghend. — Przeciwnie. Wła´snie rozmawiałem z Galbakiem. Powiedział mi, z˙ e w dniu, kiedy na wzgórzach za rzeka˛ stopi si˛e s´nieg, Arumczycy tradycyjnie obchodza˛ urodziny wodza. A przez obchody rozumie si˛e tu przede wszystkim ostre picie. Nie mogliby´smy wymarzy´c sobie lepszej pory. Nim zajdzie sło´nce, w całym forcie nie znajdzie si˛e ani jeden trze´zwy Arumczyk, a o północy wszyscy b˛eda˛ ju˙z chrapa´c. Cho´cby fort si˛e zawalił, nikt nic nie zauwa˙zy. — Jak na zamówienie, co? — Khnom u´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — Oni sko´ncza˛ s´wi˛etowa´c, a my zaczniemy! — A rano b˛eda˛ mieli takiego kaca, z˙ e nie b˛eda˛ w stanie nas s´ciga´c — cieszył si˛e Gher. — To wprawdzie do´sc´ osobliwy prezent — zauwa˙zył Ghend ze zło´sliwym u´smieszkiem — ale dzi˛eki niemu Gosti do ko´nca z˙ ycia nie zapomni tych urodzin. 533
— Był przecie˙z dla nas dobry — powiedział Althalus — wi˛ec co´s jeste´smy mu winni. Przygotowania zajma˛ im około tygodnia, tote˙z i my b˛edziemy mieli do´sc´ czasu. Tylne drzwi szopy nie maja˛ ju˙z takiego znaczenia, ale i tak si˛e nimi posłu˙zymy. Nie ma sensu przeje˙zd˙za´c przez cała˛ wiosk˛e na zewnatrz ˛ palisady, skoro nie musimy. Chcemy zostawi´c s´lady na drodze, a nie w pami˛eci mieszka´nców. Aha, jeszcze jedno. Po zimie sp˛edzonej w stajni nasze konie moga˛ by´c nieco niesforne, wi˛ec dobrze byłoby troch˛e je przegoni´c, zanim nadejdzie wielki dzie´n. Przypuszczam, z˙ e zabraknie nam wtedy czasu na wyja´snianie koniom, co jest grane. — O wszystkim my´slisz, co? — zauwa˙zył Ghend. — Przynajmniej si˛e staram. To najlepszy znany mi sposób na unikni˛ecie stryczka. — A mo˙ze dekoracje? — spytał nagle Gher. — Jakie dekoracje? Nie rozumiem ci˛e, chłopcze — rzekł Khnom. — No bo. . . je´sli udamy, z˙ e idziemy po gał˛ezie czy inne takie do dekoracji tej wielkiej izby, gdzie wszyscy jedza˛ i pija,˛ to b˛edzie s´wietna okazja do przewietrzenia koni, nie? Pomo˙zemy w szykowaniu uczty i nikomu nie przyjdzie do głowy, z˙ e chodzi nam o co´s innego ni˙z o dobra˛ zabaw˛e. — Sprytnie! Bardzo sprytnie — przyznał Ghend. — Dzi˛eki temu b˛edziemy mogli przyjrze´c si˛e drogom ucieczki w s´wietle dnia. — Podsun˛e to Galbakowi — powiedział Althalus. — Ale teraz wracajmy, nim kto´s za nami zat˛eskni. Niech wszyscy maja˛ oczy i uszy otwarte. Jeste´smy blisko celu, wi˛ec zwracajmy baczna˛ uwag˛e na to, co si˛e dzieje. Nie trzeba nam niespodzianek w dniu urodzin Gostiego. Althalus i Gher zaczekali, a˙z Ghend z Khnomem przejda˛ przez dziedziniec, a potem wolnym krokiem poda˙ ˛zyli do szopy. — Skakałe´s kiedy z poddasza na siano? — spytał Althalus chłopca. — A po co? — zdziwił si˛e Gher. — Dla zabawy. Ale jak chcesz mie´c mi˛ekkie siano do ladowania, ˛ to najpierw musisz przenie´sc´ t˛e kop˛e spod tylnych drzwi pod kraw˛ed´z stryszku. — To mnóstwo siana, Althalusie — narzekał chłopiec. — Nikt ci˛e nie pogania. Wła´sciwie nie musisz tego robi´c przed uczta,˛ a gdyby kto´s ci˛e nakrył, powiesz, z˙ e chciałe´s tylko poskaka´c z góry. — B˛edzie z tym koszmarnie du˙zo roboty! — Ale za godziwa˛ zapłat˛e. Wytłumacz˛e Galbakowi, z˙ e małym chłopcom zawsze nudzi si˛e pod koniec zimy. Gdyby si˛e domy´slił, dlaczego naprawd˛e to robisz, pewnie nie byłby zachwycony. — Czemu tylko ja mam za wszystkich tyra´c? — To nale˙zy do twojej edukacji. Poza tym przyda ci si˛e troch˛e ruchu. — Srogi jeste´s, Althalusie.
534
— Taki mam zawód. Kto´s musi usuna´ ˛c to siano sprzed drzwi. Gdybym wział ˛ si˛e do tego ja albo Ghend, Arumczycy mogliby nabra´c podejrze´n, a na ciebie nikt nie zwróci uwagi. Pomy´sla,˛ z˙ e si˛e bawisz. Około południa nast˛epnego dnia Galbak wyszedł na dziedziniec i zerknał ˛ z ukosa na strome wzgórza za rzeka.˛ — No, prawie, prawie. . . — powiedział. — Urodziny Gostiego odb˛eda˛ si˛e za pi˛ec´ dni. Członkowie klanu zacz˛eli wiwatowa´c. — Zda˙ ˛zymy ze wszystkim na czas? — spytał niespokojnie Khnom. — Prawdopodobnie — odrzekł Althalus. — Musimy tylko mocno pogania´c konie. Ale nie rozje˙zd˙zajmy si˛e cała˛ grupa.˛ Teraz, kiedy wielki dzie´n si˛e zbli˙za, nie powinni nas widzie´c razem nawet przez kilka minut. Jak tam twoje siano, Gherze? — Wcia˙ ˛z jest go cała kupa. To naprawd˛e straszna harówka. — Zobaczymy, mo˙ze zorganizuj˛e ci jaka´ ˛s pomoc. — Jak chcesz to zrobi´c? — Obserwuj mnie, chłopcze — rzekł Althalus ze zło´sliwym u´smieszkiem. — Patrz i ucz si˛e! Kiedy wrócili do dworu, Althalus chichotał w kułak. — Co ci˛e tak roz´smieszyło? — spytał Galbak ciekawie. — Mój młody przyjaciel. Czy zauwa˙zyłe´s, z˙ e kiedy ka˙zesz małemu chłopcu wykona´c jakakolwiek ˛ prac˛e, ten zaraz zaczyna dasa´ ˛ c si˛e i narzeka´c? — Nigdy nie zwracałem na to uwagi, ale teraz, kiedy o tym wspomniałe´s. . . faktycznie my´sl o pracy jako´s dziwnie uwiera młodych ludzi. — Ale wystarczy cała˛ rzecz przedstawi´c jako dobra˛ zabaw˛e i zaraz zdolni sa˛ przenosi´c góry. Opowiedziałem Gherowi, co wyprawiałem w dzieci´nstwie razem z bra´cmi, i zdaje si˛e, z˙ e rozpaliłem mu wyobra´zni˛e. Mieli´smy na naszej farmie stara˛ szop˛e i przez cała˛ zim˛e skakali´smy z góry na sterty siana. Spadanie to dobra zabawa, pod warunkiem z˙ e laduje ˛ si˛e na czym´s mi˛ekkim, wi˛ec Gher uznał, z˙ e warto popróbowa´c, no i wła´snie przenosi t˛e wielka˛ kop˛e pod kraw˛ed´z stryszku. — A to czort! — za´smiał si˛e Galbak. — Powiadam ci, siano a˙z fruwa! — A co robili´scie po zeskoczeniu? — spytał jaki´s Arumczyk. — Włazili´smy z powrotem po drabinie i skakali´smy znowu. Bawili´smy si˛e tak całymi tygodniami. Je´sli si˛e nie ma skrzydeł, nie mo˙zna bardziej przybli˙zy´c si˛e do latania. — No, no. . . Kiedy Gher nast˛epnego dnia zjawił si˛e w stodole, zobaczył, z˙ e cała armia pomocników usuwa siano spod zapomnianych drzwi. Potem rozpocz˛eły si˛e skoki i w krótkim czasie stara stodoła stała si˛e najpopularniejszym miejscem w całym obej´sciu. Gherowi bynajmniej si˛e to nie podobało. 535
— W ogóle nie mog˛e dosta´c si˛e na górk˛e, bo Arumczycy cały czas okupuja˛ drabin˛e i nie daja˛ mi skaka´c! — Nie marud´z — upomniał go Althalus. — Przecie˙z wykonali za ciebie robot˛e, prawda? Chod´z, rozp˛etamy konie. I tak musz˛e pogada´c z Emmy. Wyjechali z fortu „poszuka´c dekoracji” i gdy tylko znale´zli si˛e w´sród drzew, Althalus spojrzał w gór˛e. — Em, musz˛e si˛e z toba˛ zobaczy´c — rzucił w powietrze. — Zabierz ich do Domu, Eliarze — usłyszał tu˙z nad głowa˛ i po chwili zobaczył Arumczyka na s´cie˙zce. Obaj z Gherem uwiazali ˛ konie i po´spieszyli za Eliarem do pokoju na wie˙zy. — Czy co´s si˛e stało? — spytała figlarnie Dweia. — Na jak długo potrzebujesz Ksi˛egi Ghenda? Bo je´sli na dłu˙zej ni˙z par˛e minut, to musimy si˛e zastanowi´c, jak Gher ma odwróci´c uwag˛e Khnoma. — Za bardzo si˛e przejmujesz, skarbie. Przecie˙z wiesz, z˙ e czas inaczej tu płynie ni˙z tam, ale wcia˙ ˛z o tym zapominasz. — Wi˛ec daj mi klapsa. Po prostu musz˛e mie´c pewno´sc´ , z˙ e z˙ aden sznurek nie dynda luzem. Pozwól, z˙ e wszystko posprawdzam, a ty mi powiesz, czy o czym´s nie zapomniałem. — No dobrze. — Kradzie˙zy dokonamy o północy, podczas urodzin Gostiego. Do tego czasu wszyscy w forcie b˛eda˛ jak nie˙zywi, osobi´scie tego dopilnuj˛e. — Wła´snie chciałem ci˛e o co´s zapyta´c — wtracił ˛ Bheid. — Natknałem ˛ si˛e ju˙z na takich, co to przez okragły ˛ tydzie´n z˙ łopia˛ mocne piwo, a jednak trzymaja˛ si˛e na nogach. Co b˛edzie, je´sli który´s z ludzi Gostiego odznacza si˛e ta˛ sama˛ krzepa? ˛ — Pracuj˛e nad tym, bracie Bheidzie. Pami˛etasz Nitrala? — Oczywi´scie, to diuk Maworu. Ten, który miota płynnym ogniem na oblegajacych ˛ jego miasto. — Ten sam. Otó˙z ów „płynny ogie´n” jest mieszanka˛ wrzacej ˛ smoły, siarki, nafty i pewnego płynu, który piwowarzy wygotowuja˛ ze zwykłego piwa. To włas´nie jemu piwo, wino czy miód zawdzi˛eczaja˛ swa˛ moc i z jego powodu ludziom kr˛eci si˛e w głowie i mi˛ekna˛ kolana. Miód na urodzinowej uczcie Gostiego b˛edzie na tyle mocny, by usta´c bez pomocy kubka. Po takim pocz˛estunku do północy wszyscy b˛eda˛ spali, mog˛e ci to zagwarantowa´c. — Typowe! — sykn˛eła Leitha. — Przecie˙z nikogo nie b˛ed˛e zmuszał — tłumaczył si˛e Althalus z niewinnym spojrzeniem szeroko otwartych oczu. — Zechca,˛ to wypija,˛ ich sprawa. Id´zmy jednak dalej. Chc˛e zaproponowa´c Ghendowi, z˙ eby´smy samego rabunku dokonali tylko we dwóch, a Gher z Khnomem niech w tym czasie osiodłaja˛ konie i otworza˛ tylne drzwi stodoły. Musz˛e by´c pewny, z˙ e kradzie˙z potrwa dostatecznie długo, by Gherowi udało si˛e zmyli´c Khnoma, przekaza´c Ksi˛eg˛e Ghenda Eliarowi, a potem, kiedy Emmy ja˛ odda, podrzuci´c z powrotem do juków Ghenda. Wtedy razem 536
z Ghendem przeniesiemy złoto do stajni, przytroczymy je do siodeł i wszyscy wyjedziemy przez tylne drzwi. Na zewnatrz ˛ fortu si˛e rozdzielimy. Ghend z Khnomem rusza˛ w kierunku Hule, a Gher i ja „damy”, z˙ e jedziemy na południe, do Treborei. Kiedy tamci znikna˛ nam z oczu, przeka˙zemy nasza˛ cz˛es´c´ złota Eliarowi, z˙ eby przeniósł je tutaj, a potem w´sli´zniemy si˛e z powrotem do fortu i poło˙zymy spa´c. — Umilkł na chwil˛e. — Czy kto´s widzi w tym jakie´s luki? Nikt si˛e nie odezwał. — No to w porzadku. ˛ Rano udam, z˙ e jestem niedysponowany i „przypadkiem” zauwa˙ze˛ , z˙ e Ghend i Khnom znikn˛eli. Potem „przypomn˛e sobie”, z˙ e widziałem, jak Ghend koło północy przemykał si˛e przez dziedziniec, ugi˛ety pod jakim´s ci˛ez˙ arem. — I to wystarczy? — spytała Andina. — Je´sli zamierzasz wszystkich zatru´c, b˛eda˛ znacznie bardziej niedysponowani ni˙z ty. — To w zasadzie nie jest trucizna — zaprotestował Althalus. — Czy˙zby? Chodziło mi o to, z˙ e je´sli oka˙zesz si˛e zbyt subtelny, wcale nie zrozumieja,˛ co do nich mówisz. — Wi˛ec b˛ed˛e musiał wyra˙za´c si˛e ja´sniej. Potrafi˛e osiagn ˛ a´ ˛c cel, Andino, moz˙ esz mi wierzy´c. Zanim sło´nce na dobre wstanie, wszyscy ludzie Gostiego rzuca˛ si˛e w pogo´n za Ghendem. — A jednak jest w tym pewna luka, tatu´sku — odezwała si˛e Leitha. — Czy nie kazałe´s Ghendowi trzyma´c si˛e z dala od północnego traktu? — Oczywi´scie, tak kazałem. Inaczej zobaczyłby s´lady, które zamierzam wydepta´c po to, z˙ eby ludzie Gostiego je odnale´zli. . . albo te, które zostawi˛e od tylnych drzwi stodoły do północnego traktu. B˛eda˛ na tyle wyra´zne, z˙ e nawet s´lepiec trafi za Ghendem. I na tym ko´nczy si˛e moja rola. Reszta to sprawa Ghera. — Jakie masz plany, Gherze? — spytała Leitha. — Jeszcze nie jestem pewien, ale co´s wymy´sl˛e. — Rzucił jej chytre spojrzenie spod nastroszonej czupryny. — Zaufaj mi — dodał, do złudzenia małpujac ˛ ton Althalusa. — No nie! — westchn˛eła Leitha. — Ty tak˙ze? — To nale˙zy do mojej edukacji — odrzekł Gher ze zło´sliwym u´smiechem. Dzie´n poprzedzajacy ˛ urodziny Gostiego był pogodny i słoneczny, ale na twarzy Galbaka malował si˛e smutek. — Co ci˛e trapi, przyjacielu? — zagadnał ˛ go Althalus. — Zaplanowałem na jutro niespodziank˛e dla Gostiego, ale chyba nie wypali. — Jaka˛ niespodziank˛e? — Pomy´slałem sobie, z˙ e byłoby s´miesznie, gdyby´smy obudzili go rano, zanie´sli do stodoły i zrzucili z górki na siano. . .
537
— To dobra rozrywka dla ciebie, ale nie sadz˛ ˛ e, by spodobała si˛e Gostiemu. A czemu zmieniłe´s zdanie? — Podłoga stodoły mogłaby nie wytrzyma´c jego ci˛ez˙ aru. Takie skoki to s´wietna zabawa, ale gdyby przeleciał przez podłog˛e i spadł na kup˛e gnoju, nie byłoby mu miło. — Masz racj˛e — zgodził si˛e Althalus. — Ale wyobra˙zasz sobie jego min˛e? Kiedy wrócili ju˙z z Gherem do swej pozbawionej sprz˛etów izby, przemówił do niego milczaco ˛ Eliar: Wła´snie dodałem do miodu twój wywar. Ale chyba nie do całego miodu?! Nie. Zaprawiłem tylko dziesi˛ec´ baryłek na samym ko´ncu magazynu. W tych z przodu jest zwykły miód, który wypija˛ najdalej do wieczora. Do specjalnego nie dobiora˛ si˛e wcze´sniej ni˙z po kolacji. Doskonale. — Althalus zatarł r˛ece. — Nie chc˛e, z˙ eby wcze´sniej upili si˛e w trupa, bo jak kto´s zasypia w południe z nadmiaru trunku, to przed północa˛ mo˙ze si˛e obudzi´c. A spróbowałe´s tego specjału? Emmy mi nie pozwoliła — wyznał Eliar z lekkim zawodem w głosie. Chyba wpadn˛e do kuchni i sprawdz˛e, czy rzeczywi´scie jest dostatecznie mocny. — Althalus zawahał si˛e nieco. — Nie musisz wspomina´c o tym Emmy. Ona stoi tu˙z obok, Althalusie. Tak? Cze´sc´ , Em! Jak mija dzionek? Mój całkiem nie´zle — odpowiedziała — ale twój mo˙ze zej´sc´ na psy, je´sli nie zaniechasz degustacji. Czy to gro´zba, Em? Nie, Althalusie, to obietnica. Althalus z nieodst˛epujacym ˛ go na krok Gherem poszedł do kuchni. Zaczerpnał ˛ miodu najpierw z baryłki z pierwszego rz˛edu, a potem z ostatniego. Pierwszy róg smakował znakomicie, po drugim zabrakło mu tchu i łzy stan˛eły w oczach. — Czy Eliar zrobił dobrze? — wyszeptał Gher. — O tak — sapnał ˛ Althalus, z trudem łapiac ˛ powietrze. — A ludzie Gostiego nie zauwa˙za˛ ró˙znicy? — Raczej nie. Zanim dotra˛ do tych dziesi˛eciu baryłek, b˛eda˛ mieli ju˙z nie´zle w czubie i nawet nie zorientuja˛ si˛e, co pija.˛ — Zerknał ˛ w stron˛e drzwi. — Pod koniec dnia mo˙zesz zanie´sc´ kilka rogów miodu stra˙znikom skarbca. Zacznij od zwykłego, a potem zmie´n go na mocny. Ghend czasem zanadto s´pieszy si˛e do no˙za, wi˛ec niech dobrze zasna,˛ nim zaczniemy robot˛e. Nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby kto´s we dworze był na tyle trze´zwy, by skontrolowa´c stra˙zników, ale nigdy nic nie wiadomo. Gdyby Ghend poder˙znał ˛ im gardła, nawet najbardziej zalany Arumczyk podniesie alarm. — Zawsze przy kradzie˙zy trzeba my´sle´c o tylu rzeczach? Wydaje si˛e, z˙ e ostatnio policzyłe´s nawet li´scie na tym drzewie przed brama.˛ 538
— A˙z tak daleko si˛e nie posunałem, ˛ ale kiedy planujesz skok, musisz zawsze rozwa˙zy´c wszystkie mo˙zliwo´sci. Złodziej, który my´sli naprzód, pozostaje w przedzie. — Zapami˛etam to. — No i dobrze. Chod´zmy teraz do ludzi z klanu. Gosti powinien niebawem si˛e obudzi´c. Od sze´sciu godzin nic nie jadł i zwykle dłu˙zej nie wytrzymuje. — Dlatego sypia na krze´sle, nie? — Owszem, mi˛edzy innymi dlatego, ale co gorsza, on nie mo˙ze ju˙z chodzi´c. Prawie si˛e nie rusza, a wa˙zy tyle co ko´n. Watpi˛ ˛ e, czy nogi go jeszcze utrzymaja.˛ Obchody urodzinowe z poczatku ˛ były do´sc´ formalne. Galbak wygłosił napuszona˛ mow˛e, która˛ zako´nczył toastem za zdrowie wielkiego wodza. Słowo „toast” przyj˛eto wybuchem entuzjazmu. Gosti rozpromienił si˛e na krótko, po czym rzucił si˛e łapczywie na s´niadanie. Althalus odczekał, a˙z tłu´scioch zaspokoi pierwszy głód połowa˛ szynki, po czym rozparł si˛e wygodnie na krze´sle i zaczał: ˛ — Hej, Gosti, czy opowiadałem ci ju˙z historyjk˛e o wariacie, którego spotkałem w północnym Kagwherze? — Nie, chyba nie — odparł Gosti z namysłem, nie przestajac ˛ z˙ u´c. — Zreszta˛ skad ˛ wiesz, z˙ e to wariat? Nigdy nie widziałem Kagwherczyka, który by nie był lekko stukni˛ety. — Ten okazał si˛e bardziej stukni˛ety od innych. Błakał ˛ si˛e w pobli˙zu Kraw˛edzi ´Swiata i cały czas rozmawiał z bogiem. Wiem, z˙ e mnóstwo ludzi robi to samo, ale tamten go´sc´ wierzył, z˙ e bóg mu odpowiada. — Rzeczywi´scie, wariat. — Opowiedz nam o nim, Althalusie — poprosił jeden z zebranych przy stole. — Dobrze. Działo si˛e to do´sc´ dawno temu, kiedy wybrałem si˛e z Hule do ´ Kagwheru w interesach. Pewnego ranka w pobli˙zu Kraw˛edzi Swiata obudził mnie czyj´s głos. . . Rozwodził si˛e przez jaki´s czas na temat owego starca, po czym zaczał ˛ snu´c czyste fantazje, z grubsza tylko powiazane ˛ z prawda.˛ W miar˛e upływu czasu biesiadnicy zachowywali si˛e coraz bardziej hała´sliwie, raz po raz wybuchały awantury, a wreszcie i bójki. Dobry humor powrócił dopiero w porze kolacji, kiedy wniesiono pierwsze baryłki doprawionego miodu. Po godzinie zacz˛eły si˛e s´piewy, a wkrótce potem dało si˛e słysze´c chrapanie. — Zanie´s wi˛ecej tego mocnego miodu stra˙znikom — polecił szeptem Althalus Gherowi. — A potem id´z osiodła´c konie. — Dobra. — Wiesz, co masz robi´c, prawda? Musisz odwraca´c uwag˛e Khnoma, dopóki Ksi˛ega nie trafi do Emmy. — Zajm˛e si˛e tym, Althalusie.
539
Zaraz po wyj´sciu Ghera z sali wymknał ˛ si˛e Khnom. Po paru minutach Althalus nieznacznie skinał ˛ na Ghenda. Człowiek o płonacych ˛ oczach nasunał ˛ hełm i chyłkiem opu´scił towarzystwo. Althalus policzył wolno do stu, po czym wstał, przyjrzał si˛e pijanym Arumczykom i tak˙ze ruszył do drzwi. — Co tak zwlekałe´s? — szepnał ˛ Ghend. — Musiałem mie´c pewno´sc´ , z˙ e nikt nie jest przytomny. Bierzmy si˛e do roboty. Poda˙ ˛zyli korytarzem do trzech schodków wiodacych ˛ do drzwi skarbca. Tu˙z przed wej´sciem le˙zeli stra˙znicy, chrapiac ˛ dono´snie. — Zabijemy ich? — spytał Ghend. — Wykluczone — odparł stanowczo Althalus. — Trupy s´ciagaj ˛ a˛ uwag˛e, a to ostatnia rzecz, jakiej nam trzeba. Po kradzie˙zy zamkn˛e skarbiec z powrotem i zostawi˛e wszystko tak, jak było. Przy odrobinie szcz˛es´cia mina˛ ze trzy dni, zanim kto´s zajrzy do s´rodka, wi˛ec zyskamy spore wyprzedzenie. — Sprytnie — rzekł Ghend z podziwem. — Milo, z˙ e ci si˛e podoba. Althalus wszedł na schodki i przyjrzał si˛e prymitywnemu zatrzaskowi. — Jakie´s kłopoty? — zaniepokoił si˛e Ghend, lecz Althalus tylko prychnał. ˛ — Nawet Gher otworzyłby ten zamek. — Wyciagn ˛ ał ˛ z buta długa˛ igł˛e z brazu, ˛ pogrzebał nia˛ w zamku i ju˙z po chwili rozległ si˛e cichy trzask. — Gotowe! — rzucił krótko, uchylajac ˛ ci˛ez˙ kie drzwi. — Wchod´z, wol˛e zostawi´c tylko szpark˛e. Ghend skinał ˛ głowa˛ i w´sliznał ˛ si˛e do s´rodka. Althalus wyjał ˛ z kółka na s´cianie płonac ˛ a˛ latarni˛e i wszedł za nim, zamykajac ˛ za soba˛ drzwi. Podniósł wysoko pochodni˛e i po raz pierwszy rozejrzał si˛e po skarbcu. Pod s´ciana˛ pi˛etrzyły si˛e skórzane worki — było ich sporo. — Dosy´c długo to potrwa — zmartwił si˛e Ghend. — Watpi˛ ˛ e — sprzeciwił si˛e Althalus. — Nawet taki bałaganiarz jak Gosti nie trzyma miedzi i złota na tym samym stosie. — Zatknał ˛ latarni˛e w sterczacym ˛ ze s´ciany uchwycie i potrzasn ˛ ał ˛ jednym z worków. — Mied´z! — Skad ˛ wiesz? — Poznaj˛e po d´zwi˛eku. Złote monety brzmia˛ d´zwi˛eczniej ni˙z miedziaki. — Althalus potrzasał ˛ workami. — O, prosz˛e! — wykrzyknał ˛ triumfalnie. — Ten wyglada ˛ jak wypełniony piaskiem, ale jest znacznie ci˛ez˙ szy. — Piaskiem? — Poszukiwacze złota nie maja˛ sprz˛etu do topienia kruszcu i lania sztab, wi˛ec płaca˛ myto złotymi płatkami. Tylko ci, którzy ida˛ w druga˛ stron˛e, daja˛ monety. — Althalus rozwiazał ˛ worek, wsunał ˛ dło´n do s´rodka i wyciagn ˛ ał ˛ gar´sc´ z˙ ółtych płatków. Potem wsypał je z powrotem, puszczajac ˛ z góry niczym złoty deszcz. — Ładne, co?
540
Ghend zastygł w miejscu jak pora˙zony, tylko oczy rozbłysły mu jeszcze mocniej. — Pomó˙z mi posortowa´c, bo jeszcze zabierzemy przez pomyłk˛e worek miedziaków. — Jasne. Sortowanie zaj˛eło im około kwadransa. Worki ze złotem uło˙zyli na stole pos´rodku skarbca. — To chyba wszystko — orzekł w ko´ncu Althalus. Podniósł z namysłem wór złotego piasku. — Około pi˛ec´ dziesi˛eciu funtów! — Co z tego? — To, mój wspólniku, z˙ e mamy cztery konie, a je´sli przypadkiem ludzie Gostiego zbudza˛ si˛e wcze´sniej i zaczna˛ nas s´ciga´c, nasze rumaki powinny mkna´ ˛c raczo ˛ niczym spłoszone jelenie. Mo˙zemy im wsadzi´c na grzbiety najwy˙zej po dwa worki. . . ewentualnie cztery na konia Ghera, ale z tego w przyszło´sci moga˛ wynikna´ ˛c kłótnie. We´zmy osiem worków i odpu´sc´ my sobie reszt˛e. — Ale jest ich prawie dwadzie´scia! — Bierz, ile chcesz, Ghendzie, ale dodatkowy ci˛ez˙ ar sprawi, z˙ e b˛edziesz wolniej jechał i moga˛ ci˛e złapa´c. Wtedy i tak nigdy nie wydasz swego złota. — W stajniach sa˛ jeszcze inne konie. — Ale ich znikni˛ecie zwróci jeszcze wi˛ecej uwagi ni˙z ewentualne trupy stra˙zników. Mamy szans˛e wyprzedzi´c pogo´n o trzy dni. Je´sli zaczniemy zabija´c ludzi i kra´sc´ konie, mo˙zemy po˙zegna´c si˛e z z˙ yciem. Ja tam wol˛e podró˙zowa´c bez wi˛ekszych ci˛ez˙ arów, ale zachowa´c głow˛e, a ty rób, jak chcesz. Ghend westchnał ˛ ci˛ez˙ ko. — Chyba masz racj˛e — rzekł z z˙ alem. — Złote monety sa˛ w oddzielnych workach — mówił Althalus. — Zabierzmy raczej te ni˙z tamte z piaskiem. Monety mo˙zna od razu wyda´c, natomiast piasek trzeba topi´c, a nigdy mi to dobrze nie szło. — Podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. — Nadal czysto. Zaczynajmy. Zaciagniemy ˛ worki na koniec korytarza i zło˙zymy w kuchni. Gdy tylko je stad ˛ wydostaniemy, zamkn˛e drzwi. Potem przeniesiemy cały łup pod osłona˛ szop a˙z do stodoły z sianem. Nie sadz˛ ˛ e, by w całym forcie znalazł si˛e cho´c jeden przytomny człowiek, ale na wszelki wypadek trzymajmy si˛e w cieniu. — Dobra, chod´zmy ju˙z. Wzi˛eli ka˙zdy po dwa worki, szybko zaciagn˛ ˛ eli je korytarzem do kuchni i wrócili po nast˛epne. Kiedy wychodzili, Althalus postawił swoje na najwy˙zszym schodku. — Id´z pierwszy — polecił Ghendowi. — Zaraz ci˛e dogoni˛e. — Co chcesz zrobi´c? — Chc˛e doprowadzi´c ten pokój do takiego stanu, w jakim go zastali´smy. Je´sli Galbak przypadkiem tu zajrzy, wszystko powinno by´c na swoim miejscu. Przy 541
odrobinie szcz˛es´cia mo˙ze mina´ ˛c i tydzie´n, nim Gosti si˛e zorientuje. — Ale chytrze! — zachwycił si˛e Ghend. — Tylko nie zwlekaj długo. Odwrócił si˛e i zaniósł swoje worki do kuchni, Althalus za´s wrócił do skarbca i zamknał ˛ za soba˛ drzwi. Szybko rozwiazał ˛ kilka worków z monetami, wysypał zawarto´sc´ na podłog˛e, dorzucił jeszcze worek płatków i wszystko wymieszał. Na koniec przewrócił stół. — No, wystarczy — mruknał ˛ i opu´scił skarbiec. Osadził latarni˛e w kółku z brazu ˛ i starannie zamknał ˛ drzwi na zatrzask. — Szybko ci poszło — zauwa˙zył Ghend, kiedy Althalus wszedł do kuchni. — Umiem si˛e pr˛edko porusza´c, gdy musz˛e. Je´sli Galbak otworzy jutro skarbiec, zobaczy dokładnie to, na czym mi zale˙zy. No, zabierajmy nasze łupy do stodoły. Nim sło´nce wzejdzie, b˛edziemy ju˙z daleko stad. ˛ — Nie mam nic przeciwko temu. D´zwign˛eli worki, wyszli przez kuchenne drzwi i ruszyli dalej w g˛estym cieniu rz˛edu warsztatów. — Co tak długo? — dobiegł ich nerwowy, niemal piskliwy szept Ghera. — Ja tu ju˙z wariuj˛e! — Uspokój si˛e — rzekł Althalus. — Co´s taki zły? — Mamy kłopot! — Ciszej! — syknał ˛ Ghend. — Co si˛e stało? — To si˛e stało! — odparł zdenerwowany chłopak, wskazujac ˛ nieruchoma˛ posta´c le˙zac ˛ a˛ przy wej´sciu do stajni. — To Khnom, na wypadek gdyby´scie go nie rozpoznali. Mieli´smy ju˙z wszystkie konie osiodłane i gotowe, kiedy napatoczył si˛e ten pijany Arumczyk, mamroczac ˛ co´s o skakaniu na siano. Khnom próbował opowiedzie´c mu jaka´ ˛s bajeczk˛e o tym, co tu robimy, ale tamten był za bardzo pijany, z˙ eby chciało mu si˛e słucha´c. Chyba my´slał, z˙ e chcemy skaka´c pierwsi, wi˛ec rabn ˛ ał ˛ Khnoma drewnianym kubłem w łeb, no i Khnom poleciał na dół jak kto´s, kto stracił grunt pod nogami. Potem ten pijak wlazł na drabin˛e i sam zeskoczył ze stryszku, ale z´ le trafił i chyba złamał sobie kark, bo przestał oddycha´c. Nie wiedziałem, co robi´c, wi˛ec przykryłem go sianem. Khnom jeszcze dyszy, tylko nie mog˛e go ocuci´c. I co teraz b˛edzie? — Otwórz tylne drzwi — polecił Althalus. — My z Ghendem idziemy po reszt˛e złota. Kiedy wrócimy, zdecydujemy, co dalej. Ghend przez cała˛ drog˛e do kuchennych drzwi klał ˛ pod nosem. ˙ — Ze te˙z musiało si˛e zdarzy´c co´s tak głupiego! — Mo˙ze Khnom si˛e ocknie, kiedy polejemy go woda? ˛ — zasugerował Althalus. — Je´sli nie, to przywia˙ ˛zemy go do siodła i chyba b˛edziesz musiał prowadzi´c jego konia. Nie mo˙zemy go zostawi´c, bo Galbak w ciagu ˛ minuty wyci´snie z niego cała˛ prawd˛e. Ale najpierw przenie´smy złoto, potem b˛edziemy si˛e martwi´c. Zabrali pozostałe cztery worki i wrócili do stodoły. — Poruszył si˛e? — spytał Ghend chłopca. 542
— Nawet nie drgnał. ˛ Oblałem go zimna˛ woda,˛ ale nic nie pomogło. Naprawd˛e zdrowo go walnał ˛ ten Arumczyk. Ghend uklakł ˛ przy nieprzytomnym towarzyszu, zaczał ˛ szczypa´c go w nos i klepa´c po policzkach. — Co si˛e naprawd˛e stało, Gherze? — szepnał ˛ Althalus. — To ja walnałem ˛ Khnoma wiadrem — wyznał chłopiec. — On naprawd˛e ˙ na przykład jest podst˛epny i przyszło mi do głowy, z˙ e o mnie my´sli tak samo. Ze mógłbym podkra´sc´ si˛e z tyłu i zakłu´c go no˙zem czy co´s. . . No wi˛ec szedłem wła´snie do niego i nie pami˛etałem, z˙ e trzymam w r˛eku to wiadro. Patrzył mi prosto w twarz i nawet si˛e u´smiechał. Nie mrugnałem ˛ okiem ani nic, tylko zakr˛eciłem wiadrem młynka i rabn ˛ ałem ˛ go z całej siły. Wygladał ˛ na strasznie zdziwionego, kiedy padał na ziemi˛e. Przyło˙zyłem mu jeszcze kilka razy, a˙z Emmy kazała mi przesta´c. Chyba ja˛ to ubawiło, bo cały czas si˛e s´miała. Potem powiedziała, z˙ e tak wszystko urzadzi, ˛ z˙ eby Khnom nie pami˛etał uderzenia. — Gher wygladał ˛ na lekko zawstydzonego. — To nie było zbyt wymy´slne oszustwo, Althalusie, bo si˛e nie skradałem na palcach ani nic takiego, tylko normalnie go rabn ˛ ałem ˛ i ju˙z. Althalus ze wszystkich sił powstrzymywał si˛e od s´miechu. — Dobrze zrobiłe´s, Gherze — rzekł, kiedy ju˙z si˛e opanował. — Naprawd˛e bardzo dobrze. — Eliar zabrał Ksi˛eg˛e Ghenda do Emmy, ale w mgnieniu oka był z powrotem. Chyba zrobiła to, co chciała, a Ksi˛ega była na miejscu, jeszcze zanim walnałem ˛ Khnoma. — Zrobili´smy wi˛ec, co do nas nale˙zało, i tylko to si˛e liczy. Teraz przytroczymy złoto do siodeł i przygotujemy si˛e do drogi.
ROZDZIAŁ 45 Gher w´sciekał si˛e przy ładowaniu worków, mamroczac ˛ przekle´nstwa w j˛ezyku, którego Althalus nie potrafił rozpozna´c. — Mogło by´c gorzej, Ghendzie — pocieszał wspólnika. — Wprawdzie moz˙ esz wyglada´ ˛ c nieco dziwnie, prowadzac ˛ konia, ale je´sli Khnoma przywia˙ ˛zesz, to przynajmniej nie spadnie. My z Gherem dopilnujemy, by nikt za toba˛ nie jechał, wi˛ec nie b˛edziesz musiał galopowa´c. — Mo˙ze — warknał ˛ Ghend. — Wszystko szło tak gładko i nagle. . . Althalus wzruszył ramionami. — Takie rzeczy si˛e zdarzaja.˛ Nie mo˙zna wszystkiego przewidzie´c. Zreszta˛ naprawd˛e mogło by´c gorzej. A gdyby Arumczycy zabili Khnoma i wszcz˛eli alarm? — Pewnie masz racj˛e. — Ghend podszedł do otwartych drzwi i zerknał ˛ w wygwie˙zd˙zone niebo. — Ile jeszcze godzin do rana? — Co najmniej cztery. Wcia˙ ˛z mamy mnóstwo czasu. — I na pewno przyjedziecie potem do Hule? Pami˛etaj, z˙ e musimy pogada´c o tej drugiej sprawie. — Na pewno. Ty z Khnomem pojedziesz przodem i spotkamy si˛e w obozie Nabjora. Dobrze nam si˛e razem układa i pomysł współpracy coraz bardziej mi si˛e podoba. — Jak my´slisz, kiedy tam dotrzecie? — Du˙zo zale˙zy od tego, kiedy biesiadnicy si˛e ockna˛ po pija´nstwie. Gdybym zyskał ze dwa dni na starcie, wyprzedziłby´s nas tylko o jeden dzie´n, ale je´sli zrobi si˛e goraco, ˛ mo˙ze to trwa´c i dwa tygodnie. U Nabjora znajdziesz do´sc´ rozrywek, wi˛ec czas ci szybko minie. Podnie´sli nieprzytomnego Khnoma i przywiazali ˛ do siodła. — Jed´z ju˙z — powiedział Althalus. — My uporzadkujemy ˛ stodoł˛e i spotkamy si˛e z wami na skraju lasu. — A co tu jest do porzadkowania? ˛ — spytał podejrzliwie Ghend. — Trzeba zostawi´c wszystko tak, jak było przed uczta.˛ Wystarczy jedna rzecz nie na miejscu i kto´s si˛e mo˙ze zainteresowa´c. — A co zrobicie z trupem? — Narzucimy na niego wi˛ecej siana. Jest jeszcze zimno, wi˛ec kilka dni wy544
trzyma, a kiedy Galbak wykryje, z˙ e odwiedzili´smy skarbiec, nie b˛edzie to ju˙z miało wi˛ekszego znaczenia. Masz mo˙ze sznurek? — Sznurek? — Musz˛e wymy´sli´c jaki´s sposób, z˙ eby zasuna´ ˛c od zewnatrz ˛ t˛e sztab˛e. Nie mog˛e zostawi´c za soba˛ otwartych drzwi, bo b˛eda˛ si˛e rusza´c na wietrze. — Słusznie. — Ghend zaczał ˛ szpera´c przy jukach, wyciagaj ˛ ac ˛ przy okazji Ksi˛eg˛e. Althalus wstrzymał oddech. — Mo˙ze by´c? — spytał Ghend, pokazujac ˛ mu długi, cienki rzemyk. — Powinien si˛e nada´c. Dzi˛eki. — Nie ma za co. — Ghend wsunał ˛ Ksi˛eg˛e do worka i mocno go zwiazał. ˛ — Tylko nie marud´z tu zbyt długo, do rana chc˛e by´c daleko stad. ˛ I wyjechał przez tylne drzwi, prowadzac ˛ za soba˛ konia Khnoma. — Co´s tak drgnał ˛ przed chwila? ˛ — spytał Gher Althalusa. — Nie byłem pewien, czy nie zauwa˙zy jakiej´s drobnej ró˙znicy przy Ksi˛edze. Mogła si˛e zmieni´c pod dotykiem Emmy. — Chyba nie zamierzasz zamyka´c tych drzwi? — Jasne. Po prostu chciałem podsuna´ ˛c Ghendowi pomysł, zanim sam by na to wpadł. Zaczał ˛ demonstracyjnie majstrowa´c przy sztabie. Gwiazdy nie s´wieciły zbyt jasno, ale Ghend miał bardzo szczególne oczy i Althalus nie wiedział, jak jego wróg widzi w ciemno´sci. Potem obaj z Gherem dosiedli koni i szybko pokonali krótki odcinek mi˛edzy fortem a pobliskim lasem, gdzie czekał na nich Ghend z nadal nieprzytomnym kompanem. — No, to ju˙z wszystko — rzekł Althalus. — Jed´z teraz wolniej, bo w czasie galopu Khnom mo˙ze si˛e zsuwa´c na boki. Musiałby´s si˛e wcia˙ ˛z zatrzymywa´c, z˙ eby go na nowo przywiaza´ ˛ c, poza tym ko´n gotów si˛e potkna´ ˛c. Nadrobisz straty, kiedy twój przyjaciel si˛e ocknie. Trzymaj si˛e z dała od głównego szlaku i zachowuj si˛e cicho podczas przejazdu przez wsie. My z Gherem zostawimy tu mnóstwo ró˙znych s´ladów i narobimy dostatecznie du˙zo hałasu, aby przekona´c Galbaka, z˙ e wszyscy pojechali´smy na południe. Nie powiniene´s mie´c z˙ adnych kłopotów, ale mimo to uwa˙zaj. — Dobrze. No to do zobaczenia w obozowisku Nabjora. — Miłej podró˙zy — po˙zegnał go Althalus i zawrócił konia. — Teraz na południe, Gherze. — Tak jest! Gdy tylko tamci znikn˛eli im z oczu, Althalus s´ciagn ˛ ał ˛ wodze. — Jeste´s tam, Eliarze? — rzucił przez rami˛e. — A gdzie mam by´c? — dobiegł go z tyłu głos przyjaciela. — Mógł ci˛e kto´s odwoła´c, Andina albo Bheid. . . Zaraz przeka˙ze˛ ci złoto, umie´sc´ je w bezpiecznym miejscu. 545
Althalusie. . . — zamruczał głos Dwei. Tak, Em? Wiesz, z˙ e mógłby´s zwróci´c to złoto do skarbca, prawda? Nie ple´c głupstw. Przecie˙z wcale go nie potrzebujesz. Masz własna˛ kopalni˛e. Ci˛ez˙ ko na nie zapracowałem i nie zamierzam oddawa´c. Có˙z. . . Wiedziałam, z˙ e tak powiesz. Althalus d´zwignał ˛ kolejno worki nad głowa˛ i przekazał je w r˛ece Eliara, które nagle wyłoniły si˛e znikad. ˛ Potem obaj z Gherem wrócili do stodoły. — Zaprowadzimy konie do stajni i rozsiodłamy — mówił Althalus, zakładajac ˛ sztab˛e. — Potem pójdziemy do dworu i obudzimy Galbaka. Nie chc˛e, z˙ eby Ghend zda˙ ˛zył zbyt daleko odjecha´c. — A zostały na drodze jakie´s s´lady kopyt, z˙ eby ludzie Galbaka nie musieli szuka´c? — Sa˛ wyra´zne s´lady dwóch koni prowadzace ˛ na północ od tylnych drzwi stodoły do granic gruntów Gostiego. Nawet dziecko je zauwa˙zy. — Jeste´s pewien, z˙ e uda ci si˛e Galbaka dobudzi´c? — pytał Gher, zdejmujac ˛ koniowi siodło. — Wygladał ˛ na ci˛ez˙ ko zalanego, kiedy wychodzili´smy z sali. — Eliar ju˙z si˛e tym zajał. ˛ B˛edzie tak jak z Twengorem: Galbak odb˛edzie szybka˛ podró˙z do pojutrza, a kiedy Eliar sprowadzi go z powrotem, najgorsze skutki przepicia ju˙z mina.˛ Wprawdzie Galbak nadal b˛edzie si˛e z´ le czuł, ale pojmie, co do niego mówi˛e. — Althalus poklepał ko´nski zad i zwierz˛e posłusznie zaj˛eło miejsce w boksie. — No, zrozumiał. Chod´zmy rzuci´c par˛e kłód pod nogi Ghenda. — Ju˙z my´slałem, z˙ e si˛e nie doczekam. — Kiedy b˛edziemy we dworze, w´sli´zniesz si˛e do s´rodka i poło˙zysz w pobli˙zu Galbaka. — Mam dawa´c, z˙ e s´pi˛e? — Wła´snie. Wymy´sl˛e na poczekaniu jaka´ ˛s historyjk˛e, ale bez zwiazku ˛ z toba.˛ Ty masz tylko le˙ze´c z zamkni˛etymi oczami, dopóki Galbak nie zacznie si˛e drze´c, co niewatpliwie ˛ nastapi, ˛ kiedy usłyszy moja˛ bajeczk˛e. Gosti chrapał dono´snie w swym masywnym krze´sle u szczytu stołu, a jego pobratymcy le˙zeli pokotem na podłodze. Althalus zauwa˙zył, z˙ e w´sród powszechnego chrapania słycha´c te˙z kilka j˛eków. — Zaczynaja˛ przytomnie´c — szepnał ˛ do chłopca. — Kład´z si˛e i ani mrumru! — Dobra! — rzekł Gher, układajac ˛ si˛e w pobli˙zu Galbaka, który wiercił si˛e niespokojnie przez sen. Althalus dowlókł si˛e ci˛ez˙ ko do stołu, przywołujac ˛ na twarz zbolały wyraz. Ukl˛eknał ˛ przy kuzynie Gostiego i lekko nim potrzasn ˛ ał. ˛ — Hej, ty! — Czknał. ˛ — Chyba powiniene´s si˛e obudzi´c. Galbak zachrapał tylko w odpowiedzi. Althalus szarpnał ˛ go mocniej. 546
— Obud´z si˛e! Co´s złego si˛e stało. Galbak j˛eknał ˛ i przyło˙zył dr˙zac ˛ a˛ dło´n do czoła. — O bogowie! — Galbaku!!! — To ty, Althalusie? Co. . . co si˛e stało? — wykrztusił Galbak, toczac ˛ m˛etnym wzrokiem. — Chyba trafili´smy na jaka´ ˛s kiepska˛ parti˛e miodu. Przez ostatnie pół godziny rzygałem jak kot. Ale na dziedzi´ncu zauwa˙zyłem co´s dziwnego i powiniene´s o tym wiedzie´c. — Łeb mi p˛eka. . . — poskar˙zył si˛e Galbak. — Daj jeszcze pospa´c, co? Rano mi wszystko opowiesz. — Rano mo˙ze by´c za pó´zno — przekonywał go ze smutkiem w głosie Althalus. — Co´s tu jest grubo nie w porzadku ˛ i musisz sam zobaczy´c. Obym si˛e mylił, ale chyba zostali´scie obrabowani. . . — Co?! — Galbak usiadł i złapał oburacz ˛ za głow˛e. — Jasny piorun! — j˛eknał. ˛ — O czym ty mówisz? — Obudziłem si˛e niedawno ze strasznym bólem brzucha, wi˛ec wyczołgałem si˛e na dziedziniec i wywróciłem z˙ oładek ˛ na druga˛ stron˛e. Zdarzało mi si˛e czasem chorowa´c, ale nigdy tak jak teraz. No i kiedy byłem ju˙z zarzygany po pas, zauwa˙zyłem, z˙ e nieopodal przemyka si˛e dwóch ludzi z workami. . . chyba do´sc´ ci˛ez˙ kimi. Kiedy mijali pochodni˛e, poznałem Ghenda i jego sług˛e Khnoma. Rozgladali ˛ si˛e trwo˙znie i najwyra´zniej nie chcieli rzuca´c si˛e w oczy. Nagle Khnom upu´scił jeden z worków i usłyszałem brz˛ek. . . Mógłbym przysiac, ˛ z˙ e zabrzmiało to tak, jakby worek był pełen monet. Galbak oderwał r˛ece od głowy i słuchał z niedowierzaniem. — No a potem — ciagn ˛ ał ˛ po´spiesznie Althalus — weszli do stajni. Po paru minutach od strony stodoły z sianem rozległo si˛e jakby skrzypienie drzwi i wreszcie t˛etent galopujacych ˛ koni. Chyba powiniene´s zajrze´c do skarbca Gostiego, bo chocia˙z w głowie ciagle ˛ mi si˛e kr˛eci i mogłem sobie to wszystko wyobrazi´c, zawsze lepiej si˛e upewni´c. . . Galbak z trudem d´zwignał ˛ si˛e na nogi, ale zaraz zgiał ˛ si˛e wpół i dostał gwałtownych torsji. — Chod´z ze mna˛ — warknał, ˛ gdy ju˙z doszedł do siebie. Ruszyli korytarzem do schodków przed skarbcem. Stra˙znicy dalej chrapali w najlepsze; Galbak przestapił ˛ nad nimi, szarpnał ˛ drzwiami i nagle si˛e za´smiał. — Ale´s mnie przestraszył! Omal mi dusza w pi˛ety nie uciekła. Drzwi nadal sa˛ zamkni˛ete, wi˛ec nic si˛e nie stało. Musiał ci si˛e jaki´s koszmar przy´sni´c. — A jednak radziłbym ci sprawdzi´c. Miewałem ju˙z złe sny, ale jeszcze z˙ aden nie wiazał ˛ si˛e z rzyganiem. Poczułbym si˛e znacznie lepiej, gdyby´s cho´c rzucił okiem.
547
— Mo˙ze i masz racj˛e — ustapił ˛ Galbak. — W ko´ncu to nic nie kosztuje. — Z woreczka przy pasie wyciagn ˛ ał ˛ du˙zy brazowy ˛ klucz, przekr˛ecił go w zamku i zdjał ˛ ze s´ciany pochodni˛e. Potem pchnał ˛ drzwi i wszedł do s´rodka. Althalus pozostał na zewnatrz, ˛ kryjac ˛ chytry u´smieszek. Stos monet na podłodze i przewrócony stół powinny przemówi´c same za siebie. Galbak wypadł ze skarbca, klnac ˛ ile wlezie. — Miałe´s racj˛e! Chod´z ze mna! ˛ Althalus poda˙ ˛zył za rosłym Arumczykiem z powrotem do sali. — Wstawa´c! — ryknał ˛ Galbak, bezceremonialnie kopiac ˛ współbiesiadników. — Okradzione nas! — Co mówisz, Galbaku? — spytał sennie Gosti. — Włamali si˛e do skarbca! Kto´s otworzył zamek i dostał si˛e do s´rodka! Na podłodze pełno monet, a kilka worków znikn˛eło! — Upiłe´s si˛e i tyle — burczał Gosti. — Przecie˙z główna brama jest zamkni˛eta, nikt nie mógł wej´sc´ do fortu. — Oni ju˙z w nim byli, durniu! To Ghend i ten drugi! Althalus widział, jak przemykali si˛e z workami na plecach! — Znów zaczał ˛ rozdawa´c kopniaki. — Do stajen, siodła´c konie! Nie mogli daleko ujecha´c! No, ruszcie si˛e! — Czy kto´s mi powie, co tu si˛e dzieje? — spytał Gosti. — Powiedz mu, Althalusie — rzekł Galbak. — Obudziły mnie mdło´sci. Dowlokłem si˛e na dziedziniec, gdzie pozbyłem si˛e mnóstwa znakomitego miodu, i tam zobaczyłem tego. . . Ghenda, co to niby pochodzi z Regwosu. Skradał si˛e ze swoim sługa˛ przez dziedziniec, a wygladali ˛ jak para kurczaków, które wymkn˛eły si˛e z kurnika. Ludzie nie skradaja˛ si˛e w ten sposób, chyba z˙ e maja˛ co´s do ukrycia, wi˛ec zaczałem ˛ ich obserwowa´c. Tu˙z przed wej´sciem do stajni Khnom upu´scił na ziemi˛e co´s, co wyra´znie zabrz˛eczało. Potem obaj weszli do stajni, a po kilku minutach usłyszałem galop koni oddalajacych ˛ si˛e na północ. — Widziałe´s, jak przeje˙zd˙zali przez główna˛ bram˛e? — spytał Gosti. — Nie. . . Tylko słyszałem t˛etent koni. — Wi˛ec musiał to by´c kto´s inny. Nie ma z fortu innej drogi jak przez główna˛ bram˛e. — Mylisz si˛e, Gosti — odezwał si˛e siwowłosy Arumczyk, Egnis, jak przypomniał sobie Althalus. — W stodole z sianem sa˛ tylne drzwi. Nikt ich nie u˙zywał od lat, jednak nadal istnieja.˛ Pewnie zostały zabite deskami, ale Ghend miał do´sc´ czasu, by sobie z nimi poradzi´c. — Galbak! — wrzasnał ˛ Gosti. — Id´z do skarbca i sprawd´z! — Przecie˙z ju˙z to zrobiłem! Obrabowali ci˛e, kuzynie! ´ — Scigajcie tych łajdaków! — ryczał Gosti. — Odbierzcie im moje złoto! — Wła´snie si˛e staram, ty tłusty kretynie! — Czysta robota — mruknał ˛ Gher. 548
— Miło mi to słysze´c — szepnał ˛ Althalus. — Co teraz zrobimy? — Ty zostajesz tutaj. Gdyby kto o mnie pytał, powiesz, z˙ e wyszedłem na dwór, bo znów chwyciły mnie torsje. Nie przyłaczymy ˛ si˛e do pogoni, nie chc˛e, z˙ eby Ghend widział nas w´sród s´cigajacych. ˛ Galbak postawił towarzystwo na nogi, nie szcz˛edzac ˛ przy tym przekle´nstw i kopniaków. Nie minał ˛ kwadrans, jak wszyscy siedzieli na koniach i okra˙ ˛zali dziedziniec. Zwiadowcy Galbaka odnale´zli s´lady, które Althalus wydeptał pracowicie mi˛edzy drzwiami stodoły a traktem prowadzacym ˛ wzdłu˙z koryta rzeki. Otwarto główna˛ bram˛e i pogo´n z Galbakiem na czele ruszyła za złodziejami. Chocia˙z wszystko szło dokładnie według planu, Althalus, wchodzac ˛ z powrotem do sali, czuł si˛e dziwnie nieswojo. Naprawd˛e polubił Galbaka i wcale nie był dumny, z˙ e wykr˛ecił mu taki numer. Prawda, z˙ e post˛epował zgodnie z zało˙zeniami chwalebnego celu, ale mimo wszystko. . . — Galbak ma wszelkie szans˛e, by ich złapa´c — powiedział Gostiemu. — Złodzieje wyprzedzaja˛ ich raptem o godzin˛e i nie znaja˛ okolicy. — Tu posłał tłus´ciochowi przebiegły u´smieszek. — Mo˙ze ci˛e zdziwi to, co powiem, ale chciwo´sc´ Ghenda działa wła´sciwie na nasza˛ korzy´sc´ . — Jak to? — Złoto jest bardzo ci˛ez˙ kie, a Galbak mówił, z˙ e brakuje około o´smiu worków. — Osiem worków! — j˛eknał ˛ Gosti. — Lepiej by było, gdyby Ghend okazał si˛e jeszcze bardziej chciwy, ale osiem zupełnie wystarczy. Złodzieje maja˛ tylko dwa konie, które pod takim obcia˙ ˛zeniem b˛eda˛ szły do´sc´ wolno. Galbak ze swymi lud´zmi dogoni ich jeszcze dzi´s po południu. — To ma jaki´s sens — przyznał z wyra´zna˛ ulga˛ Gosti i jego tłusta˛ twarz rozja´snił szeroki u´smiech. — Złoto ci˛e musi lubi´c. Zauwa˙z, jak współpracuje z toba˛ i Galbakiem w pogoni za złodziejami. — Prawda? Wcze´sniej nie przyszło mi to do głowy. — Widocznie złoto jest ci przeznaczone, skoro do ciebie wraca. — Podoba mi si˛e twój sposób my´slenia, Althalusie. — Nigdy nie zawadzi patrze´c z ja´sniejszej strony. Althalus i Gher pozostali na dworze Gostiego jeszcze przez dwa dni po rabunku. Tłu´scioch był coraz bardziej zbolały, gdy˙z wysłannicy Galbaka jako´s nie przynosili dobrych nowin. — No, chyba czas nam si˛e zbiera´c — rzekł na trzeci dzie´n Althalus do Ghera. — Przeprawimy si˛e przez most i spotkamy z Eliarem na drugim brzegu. Potem wrócimy do Domu. — My´slałem, z˙ e mamy jecha´c do Hule i czeka´c na Ghenda.
549
— Pogadam o tym z Emmy. Pomajstrowali´smy troch˛e przy rzeczywisto´sci i mo˙ze trzeba przywróci´c ja˛ do poprzedniego porzadku, ˛ nim zapanuje pełny bałagan. Na razie mo˙zna powiedzie´c, z˙ e otworzyli´smy jedna˛ nowa˛ mo˙zliwo´sc´ . Je´sli posuniemy si˛e z´ dziebko dalej, wyniknie tuzin nast˛epnych. Z dwiema sobie poradz˛e, ale kilkana´scie mo˙ze si˛e okaza´c ponad moje siły. — Ale tak byłoby s´mieszniej! — Gherowi rozbłysły oczy. — Nic mnie to nie obchodzi — odparł twardo Althalus. Zebrali swoje rzeczy i poszli do Gostiego. — Naprawd˛e ch˛etnie by´smy zostali — tłumaczył si˛e Althalus — ale na wiosn˛e mam si˛e spotka´c z kim´s w Maghu. Mój znajomy bardzo by si˛e zdenerwował, gdybym przetrzymał go do lata, tym bardziej z˙ e to straszny zrz˛eda i nie znosi opó´znie´n, a mamy na uwadze pewien interes. — Rozumiem, Althalusie. — Chcieliby´smy przejecha´c przez twój most, ale u mnie krucho z pieni˛edzmi, wi˛ec. . . — Dam zna´c poborcom, w ko´ncu wiele ci zawdzi˛eczam. Twoje historyjki rozja´sniły mi cała˛ paskudna˛ zim˛e, no i to ty wykryłe´s kradzie˙z. Gdyby´s wtedy nie wypatrzył Ghenda na dziedzi´ncu, mogliby´smy z˙ y´c w nie´swiadomo´sci jeszcze dobry tydzie´n. — Spodziewałem si˛e, z˙ e spojrzysz na to od tej strony. Kiedy nast˛epnym razem b˛edziemy t˛edy przeje˙zd˙za´c, na pewno do ciebie wpadniemy i wówczas ty mi opowiesz, jak Galbak złapał Ghenda i przybił go do drzewa wilkom na po˙zarcie. — Nie sadz˛ ˛ e, by to zrobił. — Mógłby´s podsuna´ ˛c mu pomysł przez nast˛epnego posła´nca. Gosti u´smiechnał ˛ si˛e zło´sliwie. — To by była historia, co? — Owszem, i gdyby nabrała rozgłosu, to du˙zo wody upłyn˛ełoby w rzece, nim ktokolwiek dokonałby podobnego rabunku. Althalus z Gherem poszli do stajen, osiodłali konie i opu´scili fort. Poborca przy mo´scie machnał ˛ im tylko r˛eka.˛ — Całkiem nie´zle nam poszło, no nie? — zagadnał ˛ Gher ju˙z na drugim brzegu rzeki. — Prawie idealnie — przyznał Althalus. — Tylko wolałbym nie wpuszcza´c Galbaka w maliny. — Czemu si˛e tym przejmujesz? Althalus wzruszył ramionami. — Polubiłem faceta i po tym, jak go potraktowałem, czuj˛e niesmak. — Eliar na nas czeka! — pokazał palcem Gher. — Je´sli si˛e po´spieszymy, Emmy mo˙ze zrobi nam co´s do jedzenia. Brakowało mi w zimie jej kuchni. — Mnie tak˙ze. Eliar dał im znak, by jechali za nim do lasu. 550
— Emmy była pod wra˙zeniem — rzekł. — Naprawd˛e ucieszyła si˛e z waszych sukcesów. Cały czas si˛e s´miała, kiedy wodzili´scie Ghenda za nos. — Ona ma artystyczny temperament, Eliarze, a to było prawdziwe dzieło sztuki. Jeszcze troch˛e, a zrobi˛e z niej najlepszego złodzieja wszech czasów. Wprowadzili konie przez drzwi do południowego skrzydła Domu i zaraz poszli na wie˙ze˛ . — Chwała zwyci˛eskiemu bohaterowi! — powitała ich Leitha. — Czemu tak mówisz? — spytał Althalus. — Wyra˙zam swoje uczucie, tatu´sku. — U´smiechała si˛e promiennie. — Mog˛e zerkna´ ˛c na twoja˛ imitacj˛e Ksi˛egi, Em? — Le˙zy na tamtej marmurowej ławie, skarbie. Althalus podniósł Czarna˛ Ksi˛eg˛e. — Okładka jest dokładnie taka sama jak w prawdziwej. — Naturalnie. Otworzył wieko pudła, wyjał ˛ pierwsza˛ stron˛e pergaminu i przyjrzał si˛e jej uwa˙znie. — A jednak wydaje si˛e nieco inna. — Prawdopodobnie dlatego, z˙ e teraz umiesz ja˛ odczyta´c. — Mo˙ze. . . Wtedy, gdy Ghend pokazał mi prawdziwa˛ Ksi˛eg˛e, nic z tego nie miało dla mnie sensu. Widz˛e, z˙ e niektóre słowa nadal sa˛ napisane na czerwono. — Zmarszczył brwi. — My´slałem, z˙ e umiem przeczyta´c ka˙zde pismo, a jednak nie rozumiem znaczenia tych czerwonych słów. — Bo tak naprawd˛e nie chcesz. Odłó˙z t˛e stron˛e na miejsce. — Mogliby´smy sprawdzi´c, co porabia Ghend? — spytał Gher z nadzieja˛ w głosie. — Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e jest strasznie nieszcz˛es´liwy. — Do´sc´ nieszcz˛es´liwy — skorygowała go Andina, u´smiechajac ˛ si˛e zło´sliwie. — Czy nie postapiłe´ ˛ s zbyt brutalnie z Khnomem? — zagadnał ˛ chłopca Bheid. — Nó˙z nakazał ci „oszukiwanie”, a nie „walenie po łbie”. — Musz˛e si˛e bardziej postara´c — przyznał Gher, kiedy przeszli do południowego okna. — Nie chciałem zawie´sc´ No˙za, ale musiałem usuna´ ˛c Khnoma z drogi na do´sc´ długo, z˙ eby zwina´ ˛c Ksi˛eg˛e. I nagle przyszło mi na my´sl, z˙ e „oszukuj” moz˙ e znaczy´c: „zrób co´s, czego Khnom si˛e nie spodziewa”, a przecie˙z to, z˙ e dostanie w łeb, było ostatnia˛ rzecza,˛ jakiej oczekiwał. — Jest w tym jaka´s nieubłagana logika — ustapił ˛ Bheid. — Sprawy biednego Ghenda mocno si˛e pokomplikowały — oznajmiła Leitha od okna. — Galbak go p˛edzi w łachmanach, o, tam. . . — Co za ha´nba — mruknał ˛ z roztargnieniem Althalus. — Co´s ci˛e trapi, Althalusie? — spytała Dweia. — My´slałam, z˙ e si˛e ucieszysz z takiego obrotu rzeczy. — Bo tak jest. . . do pewnego stopnia. Wolałbym jednak przeprowadzi´c to nieco inaczej. 551
— Althalus prze˙zywa, z˙ e musiał wykołowa´c Galbaka — wyja´snił Gher. — Oni naprawd˛e si˛e zakumplowali, a Althalus nie lubi kiwa´c przyjaciół. — Moralno´sc´ ? — spytała Dweia. — Raczej etyka — odrzekł Althalus. — Moralno´sc´ i etyka ró˙znia˛ si˛e od siebie, chyba to rozumiesz? — Moje proporcje sa˛ nieco inne, skarbie. Mo˙ze kiedy to wszystko si˛e sko´nczy, rozpatrzymy ten problem na przestrzeni wieków. — Czy Khnom robi to samo co Eliar? — spytał Gher. — To znaczy, czy jest otwieraczem drzwi? — Tak jakby — odparła Dweia. — Wi˛ec dlaczego maja˛ tam tyle kłopotów? Nam, gdyby´smy próbowali ucieka´c, wystarczyłoby tylko krzykna´ ˛c na Eliara, a on zaraz otworzyłby przed nami drzwi i znale´zliby´smy si˛e o setki mil dalej. — To niezupełnie ich wina, chłopcze. Daeva trzyma swych agentów na bardzo krótkiej smyczy. Nie zale˙zy mu na twórczym my´sleniu, a na drzwi w Nahgharashu jest wyjatkowo ˛ uczulony. Nie chce, aby u˙zywano ich bez jego zezwolenia, a dla nieposłusznych ma bardzo surowe kary. — Przecie˙z to głupie! — Tak rzeczywi´scie mo˙zna z grubsza okre´sli´c mojego brata. A wła´sciwie ich obu. — Dweio! — zgorszył si˛e Bheid. — Sa˛ głupi ka˙zdy na swój sposób, ale głupota to głupota, bez wzgl˛edu na to, jak próbujemy ja˛ upi˛eksza´c. I Deiwos, i Daeva wi˛ekszo´sc´ czasu sp˛edzaja˛ na manipulowaniu rzeczami. . . i lud´zmi. Ja jestem nieco bardziej na luzie. Przekonałam si˛e, z˙ e póki ludzie mnie kochaja,˛ wszystko układa si˛e raczej po mojej my´sli. — Spojrzała na Althalusa. — Czy w najbli˙zszym czasie wybierasz si˛e do Hule? — Powinni´smy o tym pogada´c. Em — odpowiedział powa˙znie Althalus. — Chyba ju˙z do´sc´ narozrabiali´smy. — Jak to? — Kiedy ostatnim razem Ghend odwiedził Nabjora, była wczesna jesie´n. Co b˛edzie, je´sli teraz przyjedzie tam u progu lata? Czy je´sli zamówi u mnie kradzie˙z Ksi˛egi, nie pojawi˛e si˛e w Domu o trzy miesiace ˛ za wcze´snie? A wtedy co jeszcze si˛e zmieni? Zmarszczyła lekko brwi. — Mo˙ze masz racj˛e. Par˛e faktów powinno pozosta´c bez zmian. — To nie musi by´c specjalnie trudne — wtracił ˛ Gher. — Trzeba tylko tak wszystko ustawi´c, z˙ eby Ghend i Khnom nie wymkn˛eli si˛e tak łatwo Galbakowi. Mo˙zemy obserwowa´c Ghenda z okna i za ka˙zdym razem, kiedy b˛edzie próbował zatrze´c s´lady kopyt, Eliar pojawi si˛e z tyłu i porobi nowe, z˙ eby Galbak mógł trafi´c. W ten sposób Ghend b˛edzie miał naprawd˛e nerwowe lato i do obozu Nabjora dotrze w sama˛ por˛e. 552
— Warto spróbowa´c, Em — zgodził si˛e Althalus. — Je´sli zrobimy to w ten sposób, nie musimy si˛e s´pieszy´c do obozu Nabjora. B˛ed˛e miał czas, z˙ eby si˛e wreszcie wykapa´ ˛ c i wło˙zy´c na grzbiet co´s czystego. — Chyba zaraz zemdlej˛e. — Po co ten ton? Po paru wiekach człowiek przyzwyczaja si˛e do kapieli. ˛ — I pozb˛edziesz si˛e tej s´miesznej tuniki? — Nigdy w z˙ yciu. Do´sc´ si˛e nagimnastykowałem przez cała˛ zim˛e, z˙ eby tylko ja˛ zachowa´c. — Zdawało mi si˛e, z˙ e to, co robiłe´s w zimie, miało na celu kradzie˙z Ksi˛egi Ghenda. — No, to tak˙ze, ale głównie chodziło mi o tunik˛e. Dweia westchn˛eła. — Wi˛ec czeka nas dłu˙zsza droga, ni˙z sadziłam. ˛
ROZDZIAŁ 46 — Jak dobrze znowu by´c w swoich stronach — cieszył si˛e Gher, jadac ˛ z Althalusem wczesna˛ jesienia˛ przez g˛este lasy Hule. — Troch˛e mi brakowało drzew. . . ale to nie sa˛ ju˙z te same drzewa, co? — Mo˙ze te mniejsze jeszcze si˛e zachowały. — Czy drzewa naprawd˛e tak długo z˙ yja? ˛ — Niektóre tak. — Tylko robia˛ si˛e coraz wi˛eksze i wi˛eksze? — No, chyba jest jaka´s granica. — Gdzie wła´sciwie jest to miejsce, do którego jedziemy? — Na pewno je rozpoznasz, Gherze. Tam wła´snie przyłaczyłe´ ˛ s si˛e do nas. . . tu˙z po tym, jak Eliar przyłapał ci˛e na kradzie˙zy naszych koni. To jedno z tych „niezwykłych miejsc”, na jakie czasem natrafiamy. — Chcesz powiedzie´c: „nawiedzonych”? — B˛edziesz musiał pogada´c o tym z Emmy. — Althalus podniósł wzrok na otaczajace ˛ ich masywne drzewa. — Tyle´smy pozmieniali przez ten czas, ale drzewa wcia˙ ˛z sa˛ takie same i obóz Nabjora pewnie tak˙ze. — U´smiechnał ˛ si˛e szeroko. — Naprawd˛e lepiej si˛e teraz czuj˛e. Wtedy miałem za soba˛ rok niewiarygodnego pecha. — Przekrzywił lekko głow˛e, nasłuchujac ˛ d´zwi˛eku, który towarzyszył im, odkad ˛ wjechali przez drzwi w granice Hule. — Tu tak˙ze widz˛e zdecydowana˛ ró˙znic˛e: poprzednio na ka˙zdym kroku prze´sladowały nas z˙ ałosne j˛eki, teraz to pie´sn´ Eliarowego No˙za. . . — To znaczy, z˙ e jedziemy po zwyci˛estwo, tak? — Trudno powiedzie´c z cała˛ pewno´scia,˛ ale chyba tym razem jeste´smy do przodu. — Althalus spojrzał na s´cie˙zk˛e. — Obóz Nabjora jest tu˙z przed nami. Lepiej, z˙ eby´s nadal mówił bełkotliwie, tak jak u Gostiego. Ghenda tylko patrze´c, a on to na pewno pami˛eta. Dobry złodziej musi post˛epowa´c logicznie. Zdolno´sc´ wcielania si˛e w kogo´s innego nale˙zy do naszego zawodu. — Mam dawa´c, z˙ e jestem nim, a nie soba? ˛ — Wła´snie. Dobry złodziej musi mie´c na podor˛edziu cały worek „dawanych” postaci. Stopniowo si˛e z nimi zapoznajesz i w razie potrzeby wyciagasz ˛ t˛e, która ci najlepiej pasuje. — Althalus poskrobał si˛e z namysłem w policzek. — Tym 554
razem posłu˙ze˛ si˛e „Althalusem szcz˛es´ciarzem”. Ostatnio potrafiłem gada´c tylko o moim pechu, ale teraz z tym koniec. — Znaczy, z˙ e przejmiesz dowództwo? — Na tym wła´snie polega cały pomysł. Poprzednim razem Ghend wszystkim sterował, teraz b˛edzie tak, jak ja zechc˛e. Mniejsza o historyjk˛e, jaka˛ zamierzam wymy´sli´c dla Nabjora, i tak nie b˛edzie w niej wiele prawdy. — Chyba si˛e mylisz, Althalusie. Zmieniamy ró˙zne rzeczy, wi˛ec ka˙zda historyjka, jaka˛ komu´s opowiadasz, jest wtedy prawdziwa. Tak naprawd˛e wcale nie udajesz? Althalus zamrugał gwałtownie. — Na twoim miejscu — ciagn ˛ ał ˛ Gher — przede wszystkim pozbyłbym si˛e tych psów w domu bogacza w Deice. Gdyby nie było psów, wszystko potoczyłoby si˛e inaczej, nie? Przyjemna˛ strona˛ jest to, z˙ e mo˙zesz zmieni´c wszystko, co zdarzyło si˛e w przeszło´sci, a co ci si˛e nie podobało. To twój sen, wi˛ec mo˙zesz sprawi´c, z˙ e wyjdzie tak, jak ty chcesz. Niewa˙zne, jaka˛ historyjk˛e opowiesz, i tak oka˙ze si˛e prawdziwa. — Znów przyprawiasz mnie o ból głowy. — To wcale nie takie trudne, Althalusie. Musisz tylko zapami˛eta´c, z˙ e wszystko, co mówisz, jest prawda.˛ Wolno ci nawet kłama´c, je´sli zechcesz. — Tylko pogarszasz spraw˛e. Lepiej uprzedz˛e Nabjora, z˙ e jedziemy. On nie lubi takich, którzy wpadaja˛ do obozu bez ostrze˙zenia. — Hej ho, Nabjorze! — zawołał. — To ja, Althalus! Nie denerwuj si˛e, jad˛e do ciebie! — Hej ho, Althalusie! — ryknał ˛ Nabjor. — Witaj! Ju˙z my´slałem, z˙ e ci˛e Equerosi albo Treborea´nczycy złapali i powiesili. — Skad˙ ˛ ze znowu! Jeszcze nie wiesz, z˙ e mnie nikt nigdy nie złapał? Czy miód ju˙z nabrał odpowiedniej mocy? Ta partia, z której mnie napoiłe´s ostatnio, była z´ dziebko nieustała. — Chod´z i sam si˛e przekonaj. Tym razem na pewno b˛edzie ci smakował. Althalus wjechał na polan˛e. Patrzył na starego przyjaciela z dziwnym uczuciem smutku, gdy˙z w jego głowie zderzyły si˛e „wtedy” i „teraz”. Wiedział, z˙ e w s´wiecie, z którego przybywali, Nabjor od dawna nie z˙ yje, a jednak wydawał si˛e taki sam jak zawsze: wielki, patrzacy ˛ zezem, odziany w tunik˛e z kudłatej owczej skóry. U´scisn˛eli sobie serdecznie dłonie. — Co to za chłopak? — spytał ciekawie Nabjor. — Nazywa si˛e Gher. Wziałem ˛ go pod swoje skrzydła jako. . . hm. . . ucznia. Wydaje si˛e do´sc´ obiecujacy. ˛ — Witaj, Gherze. Siadajcie, zaraz przynios˛e miód, a potem ch˛etnie posłucham o cudach cywilizacji. — Chłopak nie pije. Ma starsza˛ siostr˛e, która nie znosi pija´nstwa. Mo˙zna przy niej kłama´c, oszukiwa´c, kra´sc´ , ale na temat prostszych przyjemno´sci z˙ yciowych 555
b˛edzie rozwodzi´c si˛e tygodniami. Gdyby przypadkiem si˛e dowiedziała, z˙ e sprowadziłem Ghera na manowce, gotowa zagna´c go z powrotem do domu. — Widziałem ju˙z kilka takich — rzekł Nabjor. — Kobiety czasem sa˛ dziwne. . . Mam troch˛e jabłecznika, jeszcze nie zda˙ ˛zył sfermentowa´c. Mo˙ze nada si˛e dla chłopca? — Chyba nie b˛edzie miała nic przeciwko temu. — Dobra! Zatem miód dla nas, jabłecznik dla Ghera. Tam przy ogniu piecze si˛e udziec bizona, mo˙zecie si˛e pocz˛estowa´c. Przynios˛e te˙z bochen chleba. Althalus i Gher usiedli na s´ci˛etym pniu przy ognisku i odkroili sobie kilka kawałków skwierczacego ˛ mi˛esiwa z ud´zca. Tymczasem Nabjor napełnił dwa kubki spienionym miodem, a trzeci złocistym jabłecznikiem. — Co słycha´c w cywilizowanych krajach? — zagaił. Althalus zrozumiał wag˛e tej chwili. Teraz mo˙zna by dokona´c zmian. — Sprawy przeszły moje naj´smielsze oczekiwania. Szcz˛es´cie u´smiechało si˛e do mnie na ka˙zdym kroku, po prostu mnie uwielbiało. — Pociagn ˛ ał ˛ spory łyk. — Rzeczywi´scie udała ci si˛e ta partia, przyjacielu. — Wiedziałem, z˙ e b˛edzie ci smakowało. — Dobrze jest wypi´c dobrego miodku po powrocie w rodzinne strony. W cywilizowanym s´wiecie zupełnie nie umieja˛ go syci´c. W tamtejszych gospodach mo˙zna dosta´c tylko kwa´sne wi´nsko. Jak tam interesy? — Nie narzekam. Wie´sc´ o tym obozie rozeszła si˛e szeroko i teraz niemal ka˙zdy w Hule wie, z˙ e je´sli chce si˛e napi´c dobrego miodu po rozsadnej ˛ cenie, to nie ma jak u Nabjora. Je´sli z˙ yczy sobie towarzystwa pi˛eknej pani — prosz˛e bardzo! No i je´sli przypadkiem natknał ˛ si˛e na jaki´s cenny przedmiot i chce go sprzeda´c, to dobrze wie, z˙ e ch˛etnie o tym podyskutuj˛e. — B˛edziesz si˛e całe z˙ ycie wałkonił i umrzesz bogaty. — Je´sli ci nie robi ró˙znicy, to wol˛e raczej bogato z˙ y´c. No dobrze, teraz opowiedz, co ci si˛e przydarzyło w dalekich krajach. Nie widziałem ci˛e ponad rok, wi˛ec mamy spore zaległo´sci. — Nie uwierzysz, jak s´wietnie mi poszło, Nabjorze — rzekł z szerokim u´smiechem Althalus. — Wszystko, czego dotknałem, ˛ obracało si˛e w złoto. — Poło˙zył z czuło´scia˛ dło´n na ramieniu Ghera. — Ten chłopak ma co najmniej tyle samo szcz˛es´cia co ja, wi˛ec je´sli wla´c wszystko do jednego garnka, po prostu nie moz˙ emy przegra´c. . . przekonali´smy si˛e o tym w Deice. Kiedy gapili´smy si˛e na te wymy´slne kamienne domy, „przypadkiem” podsłuchali´smy rozmow˛e o pewnym kupcu solnym imieniem Kweso. Tak naprawd˛e to nie mógł by´c przypadek. Moje szcz˛es´cie popychało nas z jednego ko´nca, a Ghera z drugiego. Tak czy owak, jes´li kupowałe´s ostatnio sól, na pewno rozumiesz, dlaczego ci, którzy nia˛ handluja,˛ zbijaja˛ fortuny wi˛eksze ni˙z poszukiwacze złota. — O tak — zgodził si˛e Nabjor. — To najgorsi oszu´sci ze wszystkich.
556
— No wi˛ec — ciagn ˛ ał ˛ Althalus — kiedy ju˙z namierzyli´smy dom tego Kwesa, posłałem tam Ghera, z˙ eby zapytał o jednego z sasiadów, ˛ a przy okazji dokładnie obejrzał zatrzask. — Wielki mi zatrzask, panie Nabjorze — wtracił ˛ si˛e Gher. — Wygladał ˛ tylko na mocny, ale mógłbym go otworzy´c jednym palcem. — Ten mały naprawd˛e jest taki dobry? — spytał Nabjor. — A my´slisz, z˙ e dlaczego przyjałem ˛ go na ucznia? Krótko mówiac, ˛ dwa dni pó´zniej wybrali´smy si˛e tam w nocy i uporawszy si˛e z zatrzaskiem, weszli´smy do s´rodka. Cała słu˙zba spała, a sam Kweso chrapał tak, z˙ e było go słycha´c w całym domu. Przestał dopiero, kiedy mu przystawiłem do gardła czubek no˙za. Od razu dał si˛e namówi´c do współpracy. Nie ma to jak czubek no˙za na przyciagni˛ ˛ ecie czyjej´s uwagi. Kilka minut pó´zniej Gher i ja doszli´smy do naprawd˛e wielkich pieni˛edzy. Podzi˛ekowali´smy Kwesowi za go´scin˛e, potem zwiazali´ ˛ smy go, wcisn˛eli´smy mu szmat˛e do g˛eby, z˙ eby nie zakłócał snu słu˙zbie, i opu´scili´smy wspaniałe miasto Deika, kupujac ˛ nawet par˛e koni. Skoro jeste´smy bogaci, nie musimy ju˙z chodzi´c piechota.˛ — I dokad ˛ pojechali´scie stamtad? ˛ — dopytywał si˛e Nabjor niecierpliwie. — Nast˛epny postój wypadł nam w Kanthonie. To miasto na północy Treborei. Jest tam nowy władca, który ma do´sc´ osobliwe poglady ˛ na podatki. — Co to sa˛ podatki? — Nie jestem pewien. Zdaje si˛e, chodzi o to, z˙ e ludzie musza˛ płaci´c za prawo do mieszkania we własnych domach i oddychania drogocennym powietrzem, dostarczanym wspaniałomy´slnie przez władc˛e. Szczególnie kosztowne jest oddychanie powietrzem Kanthonu — wynosi niemal połow˛e wszystkiego, co człowiek posiada. Lokalni bogacze uwa˙zaja,˛ z˙ e nie opłaca si˛e wyglada´ ˛ c na maj˛etnego. Zniszczone, połamane meble sa˛ tam bardzo drogie, a zamo˙zni ludzie ucza˛ si˛e od kamieniarzy sztuki takiego układania brukowych kamieni, z˙ eby poborcy podatkowi nie wykryli skrytek na złoto. Moje i Ghera szcz˛es´cie przygnało nas do gospody odwiedzanej przez kantho´nskich kamieniarzy. Przypadkiem rozmawiali o facecie, który dopiero co odziedziczył po swym wuju znaczny majatek. ˛ Trzymali si˛e za brzuchy ze s´miechu, opowiadajac, ˛ jak sfuszerował układanie tej niezwykle wa˙znej posadzki. Z tego, co mówili, wynikało, z˙ e facet nale˙zał do nicponiów, którzy sp˛edzali wszystkie noce na hulankach w obskurnych spelunkach nad rzeka.˛ Podejrzewam, z˙ e r˛ece mu si˛e troch˛e trz˛esły, kiedy układał kamienie. Sprawy przybrały jeszcze lepszy dla nas obrót, kiedy si˛e okazało, z˙ e słu˙zacy ˛ owego człowieka mieli podobne plany na wieczór jak ich chlebodawca. Z cała˛ z˙ yczliwo´scia˛ obiecali mu dopilnowa´c wszystkiego, kiedy on b˛edzie si˛e zabawiał poza domem, ale ju˙z w kwadrans po jego wyj´sciu dom s´wiecił pustkami. — A to dopiero! — zachichotał Nabjor. — No i tak wyszło, z˙ e Gher i ja wzbogacili´smy si˛e tego wieczoru w dwójnasób. Mieli´smy ju˙z tyle pieni˛edzy, z˙ e wo˙zenie ich stało si˛e ucia˙ ˛zliwym obowiaz˛ 557
kiem, dlatego natychmiast po opuszczeniu Kanthonu wszystko zakopali´smy pod pewnym drzewem. I nie był to bynajmniej ostatni raz. Mamy pieniadze ˛ zakopane w ładnych kilku miejscach, gdy˙z inaczej nie daliby´smy rady ich d´zwiga´c. Tym bardziej z˙ e na ka˙zdym kroku sypie si˛e na nas prawdziwy deszcz złota. Nabjor parsknał ˛ s´miechem. — Wiecie co? Nie potrafi˛e sobie przypomnie´c, kiedy ostatnio miałem taki kłopot. . . Althalus pominał ˛ milczeniem swoja˛ wpadk˛e z papierowymi pieni˛edzmi, gdy˙z Nabjorowi mogłaby si˛e wyda´c zbyt nieprawdopodobna. — Mógłbym tak opowiada´c całymi dniami o ró˙znych szwindlach i rabunkach, ale najwi˛ekszy sukces ze wszystkich odnie´sli´smy w Arum. — Słyszałem, z˙ e odkryto tam z˙ ył˛e złota — rzekł Nabjor. — Nie powiesz mi chyba, z˙ e´scie si˛e skusili i zacz˛eli kopa´c na własna˛ r˛ek˛e? — Skad˙ ˛ ze znowu. Zleciłem to komu innemu. Opu´sciwszy Perquaine, posuwali´smy si˛e z Gherem z powrotem w stron˛e Hule. Zatrzymali´smy si˛e na chwil˛e w przydro˙znej ober˙zy i nagle zobaczyli´smy człowieka, który miał na sobie wspaniała˛ tunik˛e z wilczej skóry z uszami na kapturze. . . — I jak widz˛e, dokonali´scie transferu prawa własno´sci — zauwa˙zył Nabjor, zerkajac ˛ na strój Althalusa. — Wyłudziłe´s ja˛ od niego, czy zdecydowałe´s si˛e na kupno? — Ugryzłby´s si˛e w j˛ezyk! Ja złoto kradn˛e, a nie wydaj˛e. . . No wi˛ec go´scie w ober˙zy gadali o pewnym bogaczu imieniem Gosti Pasibrzuch, który ma most i pobiera myto za przejazd. Tak si˛e przy tym składa, z˙ e jest to jedyna droga na drugi brzeg rzeki, gdzie znajduja˛ si˛e dopiero co odkryte złotodajne grunty. Cena, jaka˛ ów Gosti wyznaczył, jest skandaliczna, ale ludzie ch˛etnie ja˛ płaca,˛ on za´s bogaci si˛e z godziny na godzin˛e. Có˙z, nie mogłem przepu´sci´c takiej okazji, wi˛ec postanowiłem przyjrze´c si˛e temu z bliska. — Ale najpierw dokonałe´s transferu własno´sci? — u´smiechnał ˛ si˛e Nabjor. Gher zrobił chytra˛ min˛e. — To trwało tyle co nic. Go´sc´ w tunice wyszedł na chwil˛e na dwór, Althalus poda˙ ˛zył za nim, walnał ˛ go w łeb r˛ekoje´scia˛ miecza, a potem po prostu zabrał i tunik˛e, i buty. Nabjor uniósł brew. — Przyznaj˛e, z˙ e posunałem ˛ si˛e nieco za daleko — tłumaczył si˛e Althalus — ale moje buty ju˙z si˛e niemal rozpadały, a ów go´sc´ tak naprawd˛e nie potrzebował swoich. Raczej nie uszedłby daleko od tej ober˙zy. . . Tak czy owak wsiedli´smy z Gherem na konie i nast˛epnego dnia dotarli´smy do innej ober˙zy. Tam te˙z wszyscy gadali tylko o Gostim Pasibrzuchu. Udało si˛e nam wyłowi´c kilka dalszych szczegółów. Zaczałem ˛ pojmowa´c, z˙ e obrabowanie Gostiego nie sprowadzi si˛e raczej do prostego „w łeb i w nogi”, wi˛ec b˛edziemy potrzebowali pomocy. I tu doszło do głosu nasze szcz˛es´cie. Moje zawsze było do´sc´ podst˛epne, a Ghera chyba jesz558
cze bardziej. W ober˙zy siedziało jeszcze dwóch innych go´sci, zauwa˙zyłem ich od razu, bo ju˙z po twarzach poznałem, z˙ e nie sa˛ Arumczykami. Na sam d´zwi˛ek słowa „złoto” oczy płon˛eły im jak pochodnie, wi˛ec byłem pewien, z˙ e kr˛eca˛ w tym samym interesie co my. Kiedy ju˙z wyszli´smy z ober˙zy, uci˛eli´smy sobie z nimi pogaw˛edk˛e. Postanowili´smy połaczy´ ˛ c swe siły, zamiast z soba˛ rywalizowa´c. — Ale do siedziby Gostiego pojechali´smy oddzielnie — dodał Gher. — Chcieli´smy udawa´c, z˙ e si˛e nie znamy. Tamci nazywali si˛e Ghend i Khnom. U Gostiego nawet nie podchodzili´smy do nich, chyba z˙ e nikt nas nie widział. Spotykali´smy si˛e noca˛ w stajni albo w stodole z sianem i tam robili´smy dalsze plany. Sp˛edzili´smy u Gostiego cała˛ zim˛e i pod koniec byli´smy po imieniu z ka˙zdym Arumczykiem w forcie. Pewnego razu Althalus podsłuchał rozmow˛e dwóch starych ramoli. Kłócili si˛e o tylne drzwi w stodole: jeden mówił, z˙ e sa,˛ drugi zaprzeczał. Przecie˙z wystarczyłoby pój´sc´ i sprawdzi´c, ale oni mieli radoch˛e z samej kłótni i nie chcieli jej sobie psu´c. My z Althalusem nie tracili´smy czasu, tylko zaraz poszli´smy do stodoły. No i okazało si˛e, z˙ e pierwszy ramol miał racj˛e. Drzwi były, tyle z˙ e przywalone kopa˛ siana, i to ja musiałem wszystko przenie´sc´ gdzie indziej, bo Althalus kazał mi udawa´c, z˙ e niby chc˛e sobie poskaka´c z góry na siano. Wcale nie byłem zadowolony, z˙ e czeka mnie taka harówka, ale i tak wyszło inaczej, bo kiedy Arumczycy si˛e dowiedzieli, co robi˛e, to tak˙ze zachciało im si˛e skaka´c, zamiast siedzie´c i patrze´c, jak Gosti obrasta w tłuszcz. No i przyszli mi pomóc, ale chocia˙z to ja odwaliłem najgorsza˛ robot˛e, pozwolili mi skoczy´c nie wi˛ecej ni˙z trzy razy, bo na podwórzu stała ju˙z cała kolejka Arumczyków. To chyba niesprawiedliwe, co? Nabjor przygladał ˛ mu si˛e z dziwnym wyrazem twarzy. — Czy on kiedy robi przerw˛e na oddech? — spytał Althalusa. — Wprawdzie nie sprawdzałem dokładnie, ale chyba ma pod kołnierzem co´s w rodzaju skrzeli. Potrafi tak gada´c równo dwie godziny bez z˙ adnej przerwy. Jak raz zacznie, to lepiej rozsia´ ˛sc´ si˛e wygodnie, bo b˛edzie nawijał bez ko´nca. . . — Althalus zawiesił na chwil˛e głos. — Wracajac ˛ do tematu, kiedy wreszcie nadeszła wiosna, kuzyn Gostiego zapowiedział, z˙ e zawsze w dniu, w którym topnieje ostatni s´nieg, obchodzi si˛e urodziny wodza. To s´wietnie pasowało do naszych planów, bo na rozmi˛ekłej ziemi łatwo zostawi´c s´lady, a przy tym wszyscy w forcie byliby tak pijani, z˙ e nie poruszyłby ich nawet wybuch wulkanu. — Pi˛eknie! — zachichotał Nabjor. — Nam te˙z si˛e to spodobało. Gher i Khnom poszli do stajni siodła´c konie, a tymczasem ja z Ghendem przestapili´ ˛ smy przez s´piacych ˛ stra˙zników, którzy mieli pilnowa´c skarbca. Zatrzaskowi, cho´c wygladał ˛ gro´znie, dałoby rad˛e nawet czteroletnie dziecko, wi˛ec z łatwo´scia˛ dostali´smy si˛e do s´rodka i zacz˛eli´smy si˛e rozglada´ ˛ c. — Du˙zo było tego złota? — Na pewno wi˛ecej, ni˙z mogli´smy unie´sc´ . 559
— Ja mog˛e nosi´c naprawd˛e spore ci˛ez˙ ary. — Ale tam i ty nie dałby´s rady. Musiałem przez dłu˙zsza˛ chwil˛e tłumaczy´c Ghendowi, z˙ e kradzie˙z si˛e nie zako´nczy sukcesem, dopóki nie uciekniesz z łupem. On wpadł na dziki pomysł, z˙ eby zabra´c dodatkowe konie i załadowa´c na nie reszt˛e, plótł te˙z inne bzdury, ale ostatecznie udało mi si˛e go przekona´c, z˙ e wyniesienie całej głowy jest wa˙zniejsze od kilku dodatkowych worków, a najlepsza droga do osiagni˛ ˛ ecia tego celu polega na tym, by nie zwraca´c na siebie uwagi. — Co si˛e stało z tym Ghendem i jego kompanem? — Nie wiem dokładnie. Po opuszczeniu fortu rozdzielili´smy si˛e, chcac ˛ w ten sposób zmyli´c pogo´n. Gdyby udało si˛e im wymkna´ ˛c, mieli spotka´c si˛e z nami tutaj. Jeszcze u Gostiego Ghend wspominał, z˙ e ma dla mnie jaka´ ˛s propozycj˛e, a ja zawsze jestem ch˛etny, gdy chodzi o dobry interes. — Chyba zdobyłe´s w ostatnim roku do´sc´ pieni˛edzy, by si˛e wycofa´c. Althalus si˛e roze´smiał. — Nie wiedziałbym, co z soba˛ zrobi´c. Obrastanie tłuszczem nie jest w moim stylu, Nabjorze. — Mo˙ze jeszcze miodu? — Ju˙z my´slałem, z˙ e nigdy na to nie wpadniesz — odparł Althalus, podnoszac ˛ pusty kubek. Nabjor zabrał oba kubki do waskiej ˛ szczeliny mi˛edzy dwoma głazami, gdzie przechowywał swoje zapasy. Dobra robota, skarbie — zamruczał z aprobata˛ głos Emmy. — Udało ci si˛e tak s´wietnie zatrze´c ró˙znice mi˛edzy tym czasem a poprzednim, z˙ e teraz nie sposób je rozdzieli´c. To taki dar, Em. Pami˛etaj, z˙ eby do kłamstwa zawsze domiesza´c troch˛e prawdy. Oczywi´scie dla Ghera prawdziwa jest historia, która˛ teraz opowiedziałem, a nie ta poprzednia. Przesta´n si˛e popisywa´c. Nabjor przyniósł pełne kubki i dalej gaw˛edzili przy ogniu, nie zwa˙zajac ˛ na g˛estniejacy ˛ mrok. Althalus zauwa˙zył w obozie nowa˛ dziewk˛e o figlarnych oczach i prowokacyjnych ruchach. Pomy´slał sobie, z˙ e w zmienionych okoliczno´sciach miło by było zawrze´c z nia˛ bli˙zsza˛ znajomo´sc´ , chocia˙z Emmy z pewno´scia˛ by tego nie pochwaliła. Gher szybko zapadł w drzemk˛e, lecz Althalus z Nabjorem gwarzyli niemal do północy. Potem Althalus przyniósł koce, które mieli zrolowane przy siodłach, okrył chłopca, umo´scił sobie legowisko przy gasnacym ˛ z˙ arze i niemal natychmiast zasnał. ˛ Spał do pó´zna. Wiedział, z˙ e nic go nie pili, a chciał mie´c w pełni jasny umysł, kiedy pojawia˛ si˛e Ghend i Khnom. Niewyspany człowiek mo˙ze z łatwo´scia˛ przegapi´c jaki´s wa˙zny moment.
560
Kiedy na dobre otworzył oczy, zbli˙zało si˛e południe. Idac ˛ do strumyka, z˙ eby ochlapa´c twarz, zobaczył, z˙ e Gher siedzi na pniu obok dziewczyny o figlarnym spojrzeniu, ona za´s ceruje mu skarpetk˛e. Althalus pokr˛ecił głowa˛ ze zdumienia. Chłopiec miał w sobie co´s takiego, z˙ e ka˙zda napotkana kobieta zaczynała mu matkowa´c. Tak było z Andina,˛ a tak˙ze — w mniejszym stopniu — z Leitha.˛ Emmy oczywi´scie si˛e nie liczy, bo Emmy matkuje wszystkim. Althalus i Gher leniuchowali u Nabjora przez cały tydzie´n. Pewnego wietrznego dnia, kiedy p˛edzace ˛ po niebie chmury wcia˙ ˛z przesłaniały sło´nce, do obozu wjechali Ghend i Khnom. — No, nareszcie — powitał ich Althalus. — Co tak długo? — Miałe´s dopilnowa´c, by Galbak nie deptał nam po pi˛etach — rzekł Ghend, zsuwajac ˛ si˛e ostatkiem sił z wycie´nczonego konia. — Tymczasem był na naszym tropie, jeszcze zanim sło´nce na dobre wstało. — A to skubaniec! Na pewno trzymałe´s si˛e z daleka od traktu do Hule? — Post˛epowali´smy s´ci´sle według twoich wskazówek — odparł Khnom — ale nic nam nie wychodziło. Przekl˛ety Galbak musi mie´c w sobie krew psa go´nczego. Ilekro´c wje˙zd˙zali´smy na mi˛ekki grunt, zacierali´smy starannie s´lady, a on i tak nas nie odst˛epował. To chyba najgorsze lato w moim z˙ yciu. Próbowali´smy nawet przez dwadzie´scia mil brodzi´c po rzece, ale nie udało si˛e Galbaka zgubi´c. A jak wy´scie si˛e wymkn˛eli? Althalus wzruszył ramionami. — Bardzo łatwo. Pojechali´smy kawałek na południe, zostawiajac ˛ mnóstwo s´ladów, a potem, na skalistym gruncie zboczyli´smy z drogi. Przeprawili´smy si˛e przez góry do Kagwheru i od tamtej strony dotarli´smy do Hule. Byli´smy pewni, z˙ e i wy wydostaniecie si˛e bez kłopotu. Po co Galbak miałby jecha´c droga˛ bez s´ladów, je´sli inna była nimi dosłownie usiana? — Przypuszczam, z˙ e nas przechytrzył — wyznał ponuro Ghend. — Okazał si˛e na tyle cwany, z˙ e nie uwierzył w s´lady, które wr˛ecz rzucaja˛ si˛e w oczy. — W z˙ yciu nie zrozumiem, dlaczego tak szybko za wami trafił. Kiedy opuszczałem fort, wydawał si˛e kompletnie nieprzytomny. Nie powinien si˛e ockna´ ˛c co najmniej do południa, a je´sli nawet, to dr˛eczyłby go kac. Kto w takim stanie my´sli o złocie? — Chyba obaj nie wzi˛eli´smy pod uwag˛e, jak pot˛ez˙ nie Galbak jest zbudowany. Taki olbrzym mo˙ze wchłona´ ˛c znacznie wi˛ecej mocnych trunków ni˙z kto´s drobniejszej postury. — No có˙z, w ko´ncu jako´s udało wam si˛e wyrwa´c, a to najwa˙zniejsze. Tu jeste´scie bezpieczni, wi˛ec mo˙zecie spokojnie wypocza´ ˛c. Miodu, Nabjorze! I niech go nie zabraknie, bo moi przyjaciele maja˛ za soba˛ wyjatkowo ˛ parszywe lato! Ghend opadł ci˛ez˙ ko na jeden z pni przy ogniu i potarł sobie twarz. — Mógłbym spa´c przez tydzie´n. . . — To bardzo odpowiednie miejsce. A jak ostatecznie zgubili´scie Galbaka? 561
— Wła´sciwie przez czysty przypadek — odparł Khnom. — Arumczycy du˙zo poluja˛ w swoich górach. Maja˛ tam jelenie, nied´zwiedzie i te wielkie zwierz˛eta z pot˛ez˙ nymi rogami, wi˛ec sa˛ znakomitymi tropicielami. Próbowali´smy wielu sztuczek, ale i tak nie przestawali depta´c nam po pi˛etach. Tydzie´n przesiedzieli´smy w jaskini za wodospadem, a potem rozp˛etała si˛e burza. Lało jak z cebra, wi˛ec kiedy opu´scili´smy jaskini˛e, deszcz rozmywał wszelkie s´lady, jeszcze zanim zda˙ ˛zyli´smy je zostawi´c. Jako´s dotarli´smy do grani, a potem ju˙z było łatwo. Nabjor przyniósł miód i przybysze zacz˛eli si˛e rozlu´znia´c. — Odkrójcie sobie po kawałku ud´zca z ro˙zna — zach˛ecał ich gospodarz. — Ile to b˛edzie kosztowało? — spytał Khnom. — Nie martwcie si˛e, Althalus ju˙z to załatwił. — Dzi˛eki, wspólniku, to bardzo uprzejmie z twojej strony. — W ko´ncu mo˙zna powiedzie´c, z˙ e was tu zaprosiłem — wyja´snił Althalus. — Poza tym. . . skoro jeste´smy tak obrzydliwie bogaci, pieniadze ˛ nie maja˛ wi˛ekszego znaczenia. — Ugry´z si˛e w j˛ezyk — zdenerwował si˛e Khnom. — Czy rzeczywi´scie przywiozłe´s tu swój udział? — Masz mnie za głupka? Wzi˛eli´smy troch˛e grosza na bie˙zace ˛ wydatki, a reszta jest w bezpiecznym miejscu. — Tak? A gdzie? — Nie byłoby takie bezpieczne, gdyby´smy trabili ˛ o tym naokoło, prawda? Khnom nie zdołał ukry´c gorzkiego zawodu. Althalus na ten widok u´smiech´ nał ˛ si˛e w duchu. Swiadomo´ sc´ , z˙ e gdzie´s w pobli˙zu ukryte sa˛ cztery worki złota, sprawiała Khnomowi wi˛ecej bólu ni˙z wspomnienie o ciosie kubłem. Wychylili jeszcze troch˛e miodu, zjedli kilka plastrów pieczystego, a gdy przybysze nieco wypocz˛eli, Althalus uznał, z˙ e czas na interesy. — Wspominałe´s zima,˛ z˙ e masz dla mnie jaka´ ˛s propozycj˛e — zagadnał ˛ Ghenda. — Czy czasem nie wypadło ci to po drodze z głowy? — Nie, nie, sprawa nadal jest aktualna. Tak si˛e składa, z˙ e mam zobowiazania ˛ wobec pewnego go´scia z Nekwerosu, a nie jest to człowiek, którego kto´s przy zdrowych zmysłach chciałby rozczarowa´c. . . je´sli mnie dobrze rozumiesz. — Aha, jeden z tych. . . — To on wynalazł tych, mój przyjacielu. Ludzie, którzy weszli mu w drog˛e, z˙ yja˛ jedynie na tyle długo, z˙ eby tego po˙załowa´c. W ka˙zdym razie istnieje co´s, co koniecznie chce mie´c, i upiera si˛e, z˙ e ja mam mu to zdoby´c. Niestety, ów przedmiot znajduje si˛e w pewnym domu w Kagwherze, co stawia mnie w bardzo niezr˛ecznej sytuacji, gdy˙z nie ciesz˛e si˛e tam ostatnio popularno´scia.˛ Dwa lata temu Khnomowi i mnie przydarzył si˛e w Kagwherze do´sc´ pomy´slny sezon, a tamtejsi ludzie długo chowaja˛ urazy. Jest tam paru facetów, przy których Galbak wyglada ˛ łagodnie jak baranek, a którym bardzo zale˙zy, by znów si˛e ze mna˛ spotka´c. — Rozumiem. Sam te˙z wol˛e unika´c kilku miejsc. 562
´ — No wła´snie. Swietny z ciebie złodziej, mój Althalusie, i wiem, z˙ e mog˛e na tobie polega´c. Jeste´s dokładnie takim człowiekiem, jakiego szukam. — Jestem najlepszy — przyznał Althalus krótko. — On ma racj˛e, Ghendzie — wtracił ˛ si˛e Nabjor, który akurat przyniósł nast˛epne kubki miodu. — Potrafi ukra´sc´ wszystko, co ma dwa ko´nce. — To ju˙z lekka przesada — zaprotestował Althalus. — Na przykład nigdy jeszcze nie ukradłem rzeki. Czego wła´sciwie chce ten krwio˙zerca z Nekwerosu? Mo˙ze jakiego´s klejnotu? — Nie, nie klejnotu — odparł Ghend z błyskiem po˙zadliwo´ ˛ sci w oczach. — On chce. . . pewnej ksi˛egi, za która˛ jest gotów zapłaci´c. — Podoba mi si˛e słowo „zapłaci´c”, ale widz˛e tu niejaka˛ trudno´sc´ . Co to, do pioruna, jest ksi˛ega? Ghend rzucił mu ostre spojrzenie. — Nie umiesz czyta´c, co? — Czytanie jest dobre dla kapłanów, a ja wol˛e nie mie´c z nimi do czynienia. — To mo˙ze oznacza´c pewne komplikacje — mruknał ˛ Ghend, marszczac ˛ brwi. — Drogi przyjacielu, o ci˛eciu drogich kamieni tak˙ze nie mam poj˛ecia, a przecie˙z ukradłem niejeden klejnot. Nie znam si˛e te˙z na wydobywaniu złota ze skał, a jednak od czasu do czasu zbieram go troch˛e. Powiedz mi, jak ta ksi˛ega wyglada ˛ i gdzie si˛e znajduje, a na pewno ja˛ ukradn˛e, je´sli tylko cena b˛edzie godziwa. — Mo˙ze masz racj˛e. Tak si˛e składa, z˙ e mam przy sobie jedna˛ ksi˛eg˛e i ch˛etnie ci poka˙ze˛ , z˙ eby´s wiedział, czego szuka´c. — No s´wietnie. Wyciagnij ˛ ja˛ zatem, to sobie z Gherem obejrzymy. Chyba nie musimy wiedzie´c, co tam jest napisane, z˙ eby ja˛ ukra´sc´ ? — Nie, nie musicie. — Ghend podszedł do swego konia i ze skórzanego worka przytroczonego do siodła wyciagn ˛ ał ˛ Czarna˛ Ksi˛eg˛e. — To po prostu skórzane pudło — zauwa˙zył Gher. — Wa˙zne jest to, co w s´rodku — powiedział Ghend, uchylajac ˛ wieko. Wyjał ˛ kart˛e pergaminu i wr˛eczył ja˛ Althalusowi. — Tak wyglada ˛ pismo. Kiedy znajdziesz takie pudło, to zanim je ukradniesz, zajrzyj do s´rodka i sprawd´z, czy przypadkiem nie ma tam guzików albo drutów do włóczki. Althalus patrzył t˛epym wzrokiem na kart˛e, udajac, ˛ z˙ e nic nie rozumie. — To ma by´c pismo? Wyglada ˛ na zwykłe bazgroły. . . — Trzymasz do góry nogami — zauwa˙zył Khnom. — Ach. . . — Althalus odwrócił stron˛e. — Nadal widz˛e bazgroły. — Z trudem si˛e powstrzymywał, z˙ eby nie wrzuci´c przera˙zajacej ˛ strony do ognia. Ksi˛ega Daevy z pewno´scia˛ nie nadawała si˛e dla kogo´s o słabym sercu, a od niektórych wyrazów niemal biły płomienie. — Nic z tego nie rozumiem, ale mniejsza z tym. Do´sc´ wiedzie´c, z˙ e mam szuka´c czarnego pudła z kartami ze skóry. — Tamto pudło jest białe — sprostował Ghend, ostro˙znie układajac ˛ arkusz na miejscu. — No wi˛ec, czy jeste´s zainteresowany propozycja? ˛ 563
— Potrzebuj˛e jeszcze kilku szczegółów. Gdzie dokładnie znajduje si˛e ta ksi˛ega i jak pilnie jest strze˙zona? ´ — Jest w Kagwherze, w Domu na Ko´ncu Swiata. — Wiem, gdzie le˙zy Kagwher, ale jak znale´zc´ ten dom? — Musisz jecha´c na północ, do tej cz˛es´ci, gdzie zima˛ nie wida´c sło´nca, a latem nie ma nocy. — Dziwne miejsce wybrał sobie ten kto´s do mieszkania. — To prawda, ale wła´sciciel domu ju˙z w nim nie mieszka, wi˛ec nikt ci nie przeszkodzi w kradzie˙zy. — Nawet wygodnie. Mógłby´s mi poda´c jakie´s punkty orientacyjne? Wtedy szybciej dotr˛e na miejsce. ´ — Po prostu id´z wzdłu˙z Kraw˛edzi Swiata. Kiedy zobaczysz dom, b˛edziesz wiedział, z˙ e jeste´s na miejscu, bo to jedyny budynek w okolicy. Althalus wysaczył ˛ do ko´nca miód. — Sprawa wyglada ˛ na prosta.˛ Ale kiedy ju˙z ukradn˛e Ksi˛eg˛e, gdzie mam ci˛e szuka´c, z˙ eby dosta´c zapłat˛e? — Sam ci˛e odnajd˛e, Althalusie. — Płonace ˛ oczy Ghenda roz˙zarzyły si˛e jeszcze mocniej. — Mo˙zesz mi wierzy´c, znajd˛e ci˛e. — Przemy´sl˛e to sobie. — Wi˛ec si˛e decydujesz? — Powiedziałem, z˙ e musz˛e pomy´sle´c. A teraz napijmy si˛e jeszcze miodu. Sporo ostatnio zarobiłem, wi˛ec sta´c mnie na odrobin˛e uciechy. Gwarzyli tak, popijajac, ˛ póki sło´nce na dobre nie zaszło. Nabjor zaczał ˛ ostentacyjnie ziewa´c. — Czemu nie pójdziesz si˛e poło˙zy´c, Nabjorze? — zagadnał ˛ go Althalus. — Musz˛e pilnowa´c zapasów. — Wystarczy zaznaczy´c kreska˛ na baryłce obecny poziom miodu, a rano sprawdzi´c, ile ubyło — zaproponował Gher. — Wtedy b˛edzie wiadomo, ile wypili, a ja mog˛e przynosi´c im kubki. Nabjor rzucił spojrzenie Althalusowi, który skinał ˛ głowa,˛ przymru˙zajac ˛ oko. — Rzeczywi´scie troch˛e mnie zmogło — wyznał Nabjor. — Panowie nie b˛eda˛ mieli nic przeciwko temu, z˙ e ich zostawi˛e samych? — Ani troch˛e — odparł Khnom. — Wszyscy jeste´smy starymi przyjaciółmi, wi˛ec nie zaczniemy rozrabia´c ani łama´c mebli. Nabjor parsknał ˛ s´miechem. — Trudno nazwa´c tych par˛e zwalonych pni meblami. Zatem dobranoc panom. Ruszył przez polan˛e do prymitywnego szałasu, gdzie sypiał. Gher coraz to donosił kubki miodu. Althalus odkrył niebawem, z˙ e jego trunek jest mocno rozwodniony; podejrzewał, z˙ e Ghend z Khnomem tak˙ze pija˛ miód z dodatkiem, ale bynajmniej nie wody.
564
Pierwsze skutki nie dały na siebie długo czeka´c. Obaj słudzy Daevy i tak byli wycie´nczeni po trudach podró˙zy, wi˛ec miód podany przez Ghera szybko zwalił ich z nóg. Ogie´n w oczach Ghenda przygasł, a Khnom zaczał ˛ si˛e kiwa´c z boku na bok. Po dwóch nast˛epnych kubkach pospadali z pniaków na ziemi˛e i zachrapali. — Skad ˛ wziałe´ ˛ s ten specjalny miód? — spytał Althalus Ghera. — Pani, która cerowała mi skarpetki, powiedziała mi o nim. Nabjor czasem podaje go takim klientom, co to maja˛ forsy jak lodu, ale nie chca˛ wydawa´c. — Wła´sciwie co ty kombinujesz, Althalusie? — zapytał Nabjor ochrypłym szeptem, wychodzac ˛ z szałasu. — Czy ci dwaj nie sa˛ twoimi przyjaciółmi? — Stanowczo bym ich tak nie nazwał. Wspólnicy w interesach, owszem, ale nie przyjaciele. Ghend próbuje mnie wrobi´c. Chce, z˙ ebym ukradł co´s znacznie cenniejszego, ni˙z si˛e przyznaje, a w dodatku ów przedmiot znajduje si˛e w tak niebezpiecznym miejscu, z˙ e boi si˛e pój´sc´ po niego sam. Przyjaciel by tak nie postapił, ˛ prawda? — Raczej nie — zgodził si˛e Nabjor. — Ale je´sli chcesz ich ukatrupi´c, to nie tutaj. — Wcale nie mam takich zamiarów — odrzekł Althalus z przebiegłym u´smieszkiem. — Staram si˛e tylko udowodni´c Ghendowi, z˙ e jestem od niego znacznie chytrzejszy. Gherze! Przynie´s imitacj˛e Ksi˛egi. — Robi si˛e! — My´slałem, z˙ e nie wiesz, co to jest ksi˛ega — zdziwił si˛e Nabjor. — Dałe´s tu niezłe przedstawienie. — To si˛e nazywa „r˙zna´ ˛c głupa” — powiedział Gher. — Zawsze łatwo wykiwa´c kogo´s, kto uwa˙za si˛e za wi˛ekszego cwaniaka ni˙z my. — Poszedł do siodła i wyciagn ˛ ał ˛ ksi˛eg˛e, która˛ dała im Dweia. — Mam je teraz zamieni´c, Althalusie? — To twoje zadanie, chłopcze. Dopilnuj tylko, z˙ eby juki Ghenda wygladały ˛ tak samo jak przedtem. — A mo˙ze jeszcze powiesz, jak mam stawia´c nogi? — Ale˙z ten chłopak ma niewyparzona˛ g˛eb˛e! — rzekł Nabjor. — Wiem, ale jest naprawd˛e dobry, wi˛ec jako´s to znosz˛e. — Althalus wyjał ˛ z sakiewki złota˛ monet˛e i podsunał ˛ ja˛ Nabjorowi pod oczy. — Wy´swiadcz mi przysług˛e, dobrze? Ghend i Khnom łykn˛eli troch˛e twojego specjalnego miodu przed snem, wi˛ec po przebudzeniu b˛eda˛ si˛e kiepsko czuli. Przyda si˛e im lekarstwo. . . Daj im tyle tego przyprawionego miodu, ile zdołaja˛ wypi´c, a je´sli pojutrze znów im b˛edzie niedobrze, zastosuj t˛e sama˛ kuracj˛e. — Skad ˛ si˛e dowiedziałe´s o specjalnym miodzie? — Sam od czasu do czasu piłem taki miód, wi˛ec umiem rozpozna´c skutki. — Zamierzasz ukra´sc´ ich złoto, tak? — Nie, nie chc˛e ich denerwowa´c, bo jeszcze zacz˛eliby przyglada´ ˛ c si˛e zbyt dokładnie Ksi˛edze. To całkiem dobra kopia, jednak sa˛ pewne ró˙znice. Niech sobie
565
pija˛ na zdrowie, a gdyby pytali o nas, powiedz, z˙ e udałem si˛e do Kagwheru po ksi˛eg˛e. — Kiedy to si˛e sko´nczy, musisz wróci´c i opowiedzie´c mi, jak tam było. — Na pewno — obiecał Althalus, cho´c wiedział, z˙ e widzi swego przyjaciela po raz ostatni. — Bad´ ˛ z dalej takim dobrym gospodarzem, a Ghenda i Khnoma wylecz z odruchu s´ledzenia mnie w drodze. Nie znosz˛e, kiedy kto´s za mna˛ łazi podczas pracy, wi˛ec lepiej niech tu pija˛ i maja˛ si˛e dobrze, ni˙z gdybym był zmuszony da´c im po łbie gdzie´s w górach. — Mo˙zesz na mnie polega´c, stary druhu — przyrzekł Nabjor, skwapliwie chowajac ˛ monet˛e.
ROZDZIAŁ 47 Kiedy u schyłku nocy jechali z obozu Nabjora na wschód, Althalus miał dziwne uczucie, z˙ e co´s jest nie w porzadku. ˛ Starannie przemy´slana modyfikacja przeszło´sci poszła nadspodziewanie dobrze. . . mo˙ze nawet za dobrze. Zmiany nie były wprawdzie zbyt rozległe, ale dały impuls do uruchomienia kilku spraw, niezupełnie dla Althalusa zrozumiałych. — Jeste´s dziwnie milczacy ˛ — zauwa˙zył Gher, kiedy jechali przez las. — Po prostu nieco rozdra˙zniony. Chyba otworzyli´smy niechcacy ˛ jakie´s drzwi. — Emmy si˛e tym zajmie. — Nie wiem, czy to jej sprawa. Co´s mi si˛e zdaje, z˙ e ja mam si˛e z tym upora´c. — Jak długo jeszcze b˛edziemy si˛e tu grzeba´c? Wystarczy przecie˙z krzykna´ ˛c na Eliara, z˙ eby w mgnieniu oka znale´zc´ si˛e w Domu. — Raczej nie powinni´smy tego robi´c. To tylko moje domysły, ale przypuszczam, z˙ e pewnych spraw, które ostatnio si˛e wydarzyły, lepiej nie powstrzymywa´c. — Jakich spraw? — Sam nie wiem. To wła´snie tak mnie denerwuje. Chyba lepiej b˛edzie trzyma´c si˛e ziemi. — Przekazałe´s to Emmy? — Jeszcze nie. Sam do tego dojd˛e. . . pewnego dnia. — Zobaczysz, jak na ciebie nakrzyczy. Althalus wzruszył ramionami. — A bo to pierwszy raz? My´sl˛e, z˙ e do´sc´ ju˙z pozmieniali´smy przeszło´sc´ . Wykiwali´smy Ghenda, odzyskali´smy moja˛ tunik˛e i ukradli´smy Ksi˛eg˛e Daevy. To zupełnie wystarczy. A jednak ostatnim razem wydarzyło si˛e co´s jeszcze i to samo musi wydarzy´c si˛e tak˙ze teraz, bo inaczej wszystko si˛e rozleci. — Czy ty aby na pewno nie napiłe´s si˛e przez pomyłk˛e z kubka Ghenda? W tym, co mówisz, nie ma zbyt wiele sensu. — Zobaczymy. ´ Swit nad lasami Hule wstał ciemny i ponury. Althalus i Gher jechali na wschód w´sród olbrzymich drzew. — Musimy uwa˙za´c na wilki — ostrzegł chłopca Althalus. — Wilki? To w Hule sa˛ jakie´s wilki? 567
— Były. . . sa.˛ Jeste´smy teraz w innym, nieznanym ci Hule. Jest o wiele dziksze ni˙z w pó´zniejszych czasach. Z wilkami nie powinno by´c kłopotów, bo mamy konie i z łatwo´scia˛ mo˙zemy uciec, ale warto mie´c oczy i uszy otwarte. — To musiały by´c fajne czasy, nie? — Miały swoje zalety. Jed´zmy pr˛edzej. Je´sli Nabjor spełni moja˛ pro´sb˛e, to upłynie wprawdzie jaki´s czas, zanim Ghend zorientuje si˛e we wszystkim, ale na wszelki wypadek wolałbym go znacznie wyprzedzi´c. — A co mógłby nam zrobi´c? — Na przykład wysła´c nam na spotkanie wojsko. W tym okresie ma przecie˙z do pomocy Pekhala i Gelt˛e. — Nie pomy´slałem o tym. — No wła´snie. — Mo˙ze pu´scimy si˛e galopem? — Znakomity pomysł. Poniewa˙z jechali konno, dystans mi˛edzy obozem Nabjora a skrajem przepastnego lasu pokonali w dwa razy krótszym czasie ni˙z Althalus poprzednim razem, kiedy szedł pieszo. W miar˛e jak pi˛eli si˛e w gór˛e i skr˛ecali na północ, poda˙ ˛zajac ˛ ´ tym samym szlakiem, co samotny złodziej dwadzie´scia pi˛ec wieków temu, napotykali coraz cie´nsze drzewa. Powietrze tu było znacznie chłodniejsze, a pewnej mro´znej nocy, kiedy siedzieli przy ognisku, Althalus zauwa˙zył na horyzoncie zorz˛e polarna.˛ — My´sl˛e, z˙ e jeste´smy ju˙z blisko — powiedział Gherowi. — To bo˙zy ogie´n. Nie przysiagłbym ˛ wprawdzie, ale chyba zbli˙zamy si˛e do jednej z tych rzeczy, które musza˛ si˛e wydarzy´c mniej wi˛ecej tak samo jak poprzednim razem. — Wolałbym, z˙ eby´s dał mi jakie´s wskazówki, za czym mamy si˛e rozglada´ ˛ c. — Te˙z chciałbym to wiedzie´c. Mam nadziej˛e, z˙ e rozpoznam to, kiedy nadejdzie. — No có˙z, mnie te˙z pozostaje tylko nadzieja. Jeste´smy coraz bli˙zej okropnej zimy, a do domu wcia˙ ˛z daleka droga. . . — Pokonamy ja˛ na czas, Gherze. Tego akurat jestem zupełnie pewien. Rozumiesz, ju˙z raz przez to przeszedłem. Nast˛epnego dnia, tu˙z przed wschodem sło´nca, obudził ich ludzki głos. Althalus od razu go rozpoznał. — Nie przestrasz si˛e — powiedział cicho do chłopca. — To ten zwariowany staruszek, o którym opowiadałem Gostiemu. I rzeczywi´scie był to ów stary, zgarbiony człowiek odziany w zwierz˛ece skóry. Idac, ˛ powłóczył nogami i podpierał si˛e kijem. Miał srebrnosiwe włosy i brod˛e, poryta˛ zmarszczkami twarz i chytre, czujne oczy. Mówił dono´snym, d´zwi˛ecznym głosem w j˛ezyku, którego Althalus nie rozpoznawał. 568
— Hej, ty! — zawołał do szale´nca. — Nie mamy złych zamiarów, nie obawiaj si˛e nas! — Kto tu? — spytał starzec, wymachujac ˛ kijem. — Podró˙zni. Chyba zgubili´smy drog˛e. Starzec opu´scił kij. — Nie widuj˛e tu wielu podró˙znych. Nie podoba im si˛e nasze niebo. — Zauwa˙zyli´smy w nocy ogie´n na niebie. Skad ˛ si˛e wział? ˛ — Ludzie powiadaja,˛ z˙ e to przestroga. Niektórzy my´sla,˛ z˙ e s´wiat ko´nczy si˛e par˛e mil stad ˛ na północ, a bóg podpala niebo, z˙ eby nikt nie szedł dalej. Althalus zmarszczył brwi. Starzec wydał mu si˛e wcale nie tak szalony jak poprzednim razem, w dodatku wygladał ˛ tak˙ze jako´s inaczej. — Co´s mi si˛e zdaje, z˙ e niezupełnie podzielasz zdanie tych, co sadz ˛ a,˛ z˙ e s´wiat si˛e tam ko´nczy. — Ludzie wierza,˛ w co im si˛e podoba — odburknał ˛ starzec. — Jasne, z˙ e nie maja˛ racji, ale w ko´ncu to nie mój interes. — Do kogo przed chwila˛ mówiłe´s? — spytał Althalus, starajac ˛ si˛e skierowa´c rozmow˛e na zapami˛etane tory. — Do siebie, oczywi´scie. A widzisz tu kogo´s innego? — Nagle starzec wyprostował si˛e i odrzucił oboj˛etnie kij. — Nic z tego, Althalusie. Za du˙zo pozmieniałe´s, ta rozmowa nie mo˙ze ju˙z przebiega´c tak jak przedtem. — Zrobił chytra˛ min˛e. — Oczywi´scie, wtedy wygladało ˛ to bardzo głupio, o ile dobrze pami˛etam, a teraz mamy do omówienia wi˛ecej wa˙znych spraw. Kiedy dotrzesz do Domu i zobaczysz moja˛ siostr˛e, powiedz jej, z˙ e ja˛ kocham. — U´smiechnał ˛ si˛e słabo. — Nie zgadzali´smy si˛e z Dweia˛ pod zbyt wieloma wzgl˛edami, ale i tak ja˛ kocham. Powiedz jej, z˙ eby tym razem była bardzo ostro˙zna. Plan, jaki opracowali´scie wspólnie, jest na pewno sprytny, ale skrajnie niebezpieczny. Nasz brat ma do´sc´ rozumu, by odgadna´ ˛c, co knujecie, i nie ustapi ˛ Dwei bez walki. — Czy jeste´s tym, kogo mam na my´sli? — wykrztusił Althalus. — A nie potrafisz przyja´ ˛c tego, co oczywiste, bez głupich pyta´n? My´slałem, z˙ e Dweia ju˙z dawno ci˛e tego oduczyła. — Czy poprzednim razem to tak˙ze byłe´s ty? — Jasne. Dweia czekała na ciebie w Domu, a ona nie cierpi czekania. . . mo˙ze to zauwa˙zyłe´s? Potrzebowałe´s wskazówek, wi˛ec si˛e zjawiłem i ci je dałem, taki ju˙z mój zawód. A poniewa˙z teraz znasz drog˛e, zamiast wskazówek dam ci rad˛e. — Rad˛e? Chcesz powiedzie´c: rozkazy? — To nie tak, Althalusie. Sam musisz podja´ ˛c decyzj˛e. . . i oczywi´scie zgodzi´c si˛e na konsekwencje. — Dweia cały czas nam rozkazuje. — Wiem. Mna˛ tak˙ze próbuje rzadzi´ ˛ c, ale zwykle nie zwracam na to uwagi. — Czy nie podnosi wtedy strasznego hałasu? — wtracił ˛ si˛e Gher.
569
— Potworny, ale to nale˙zy do zabawy. Jest absolutnie rozkoszna, kiedy si˛e tak w´scieka, wi˛ec cz˛esto ja˛ prowokuj˛e. To taka gra, która toczy si˛e mi˛edzy nami od dawna. . . có˙z, nie chc˛e ci˛e wciaga´ ˛ c w rodzinne sprawy. — Nagle na jego twarzy odmalowała si˛e gł˛eboka powaga. — Nie rozstałe´s si˛e z Ghendem na dobre. Zobaczysz go jeszcze raz, wi˛ec si˛e do tego przygotuj. — Co mam zrobi´c? — Sam o tym zdecydujesz. Kiedy postanowiłe´s wróci´c do przeszło´sci i dokona´c tam zmian, zmieniłe´s tak˙ze inne rzeczy. Twój plan jest bardzo dobry, przyznaj˛e, ale bardzo niebezpieczny. Gdy Ghend si˛e przy tobie pojawi, b˛edzie tak zdesperowany, z˙ e zacznie otwiera´c ró˙zne drzwi. . . tak˙ze takie, których otwiera´c nie ma prawa. B˛edziesz musiał odpłaci´c mu tym samym. Je´sli chwil˛e si˛e nad tym zastanowisz, b˛edziesz wiedział, co trzeba zrobi´c, ale prosz˛e, uwa˙zaj. Ten s´wiat kosztował mnie wiele czasu i wysiłku, wolałbym, z˙ eby´s go nie unicestwił. — Jak to? Unicestwił?! — Mo˙ze to niezbyt odpowiednie słowo, ale z˙ adne nie opisze tego, co si˛e stanie, je´sli nie zachowasz ostro˙zno´sci. Teraz na twoim miejscu trzymałbym si˛e z daleka od tych drzwi. Posługiwałe´s si˛e nimi, z˙ eby zmieni´c rzeczywisto´sc´ , a teraz zaczynasz przestawia´c rzeczy, które lepiej zostawi´c w spokoju. Przesuwanie w tej chwili pór roku to nie za dobry pomysł. — Sam si˛e nad tym zastanawiałem. . . jeszcze zanim opu´scili´smy Hule. — I wreszcie udało ci si˛e doj´sc´ do czego´s słusznego. Ostatnim razem przybyłe´s do Domu na samym poczatku ˛ zimy. Lepiej niech i teraz tak zostanie. Wszystko ma swój wła´sciwy czas i por˛e roku, a im co´s jest wa˙zniejsze, tym wi˛eksze ma to znaczenie. Nie powiniene´s oczywi´scie zjawi´c si˛e w Domu za pó´zno, ale za wczes´nie byłoby wr˛ecz niebezpiecznie. — Miałem takie przeczucie. Dopilnuj˛e, z˙ eby´smy tam dotarli we wła´sciwym czasie. — To dobrze. — W oczach starca pojawił si˛e nagle figlarny błysk. — Nie rozumiem, czemu Dweia tak si˛e uczepiła twojej tuniki. Dla mnie wyglada ˛ wr˛ecz wspaniale! — Mnie te˙z si˛e zawsze podobała. — Pewnie nie zechcesz jej sprzeda´c? Althalus zachwiał si˛e na nogach. — Nic, nic, Althalusie, nie ma sprawy. A raczej jest, ale inna. — Tak? — Bad´ ˛ z dobry dla mojej siostry. Je´sli sprawisz jej zawód albo ja˛ skrzywdzisz, odpowiesz za to przede mna˛ osobi´scie. Czy wyraziłem si˛e jasno? Althalus przełknał ˛ z wysiłkiem s´lin˛e i skinał ˛ głowa.˛ — No, to´smy si˛e zrozumieli. Miło mi si˛e z toba˛ rozmawiało. Czeka ci˛e przyjemny dzie´n, wiesz? I starzec oddalił si˛e z wolna, pogwizdujac ˛ po drodze. 570
— O rany, co´s takiego nie zdarza si˛e codziennie — odezwał si˛e dr˙zacym ˛ głosem Gher. — Powiedziałe´s, z˙ e w drodze do Domu przytrafi nam si˛e co´s wa˙znego. To wła´snie to, prawda? — Nie sadz˛ ˛ e, by co´s mogło to przewy˙zszy´c. — Mo˙ze powinni´smy krzykna´ ˛c na Eliara i kaza´c mu powiedzie´c Emmy, z˙ e si˛e troch˛e spó´znimy? — Nie, ten numer nie przejdzie. Wprawdzie starzec wcia˙ ˛z u˙zywał słowa „rada”, ale dobrze go zrozumiałem. Kazał nam trzyma´c si˛e z daleka od drzwi. . . i pewnie miał na my´sli tak˙ze okna. Nie zamierzam ryzykowa´c. — Emmy i tak na pewno nas obserwuje, no nie? — O tak, ona lubi mie´c mnie na oku. Zbierajmy si˛e do drogi. Wcia˙ ˛z jeszcze mamy daleko, a nie mo˙zemy si˛e spó´zni´c. Szybko zjedli s´niadanie i ruszyli na północ, ku przepa´sci, która˛ Althalus ciagle ˛ ´ nazywał w my´sli Kraw˛edzia˛ Swiata. — My´slałem, z˙ e to drzewo jest suche — rzekł Gher, marszczac ˛ brwi. — A jako´s nie wyglada ˛ na martwe. . . ´ Althalus szybko spojrzał na Kraw˛ed´z Swiata. Drzewo wcia˙ ˛z było s˛ekate, powykr˛ecane i białe jak naga ko´sc´ , ale miało teraz li´scie. . . jesienne li´scie, które mieniły si˛e złotem i czerwienia,˛ tworzac ˛ pełna˛ blasku koron˛e. — Nie tak wygladało ˛ przedtem, prawda? — Nie — odparł zaintrygowany Althalus. — Jak my´slisz, dlaczego o˙zyło? — Nie mam bladego poj˛ecia. — Czy to mo˙ze co´s znaczy´c? — Nie wiem, mam teraz inne zmartwienia. — Mo˙ze powinni´smy si˛e zatrzyma´c i zobaczy´c, czy co´s si˛e stanie? — Nie mamy czasu. Jedziemy dalej. Althalus zwrócił konia bardziej na wschód, trzymajac ˛ si˛e skraju przepa´sci. — To te˙z wyglada ˛ inaczej — zauwa˙zył po chwili Gher, wskazujac ˛ na północ. — Ró˙zni si˛e od tego, co wida´c z Domu Emmy. — Bo nie ma lodu. — Wła´snie. Co si˛e stało z ta˛ masa˛ lodu, która˛ widzieli´smy na północy? — Jeszcze tu nie dotarła. My ciagle ˛ jeste´smy „wtedy”. „Teraz” nadejdzie dopiero za dwa tysiace ˛ lat. — Nagle Althalus urwał. — No i prosz˛e, do czego mnie doprowadziłe´s! Te wygłupy z czasem naprawd˛e moga˛ człowieka skołowa´c! Gher wyszczerzył z˛eby w u´smiechu. — Dlatego to takie przyjemne! — Na razie wystarczy mi przyjemno´sci. — Althalus rozgladał ˛ si˛e wokoło. — Wypatruj królików i s´wistaków. Nie zabrali´smy z soba˛ wiele zapasów, wi˛ec przez reszt˛e podró˙zy musimy z˙ y´c z tego, co daje ziemia.
571
Nad daleka˛ północa˛ zapadał ju˙z wieczór. W˛edrowcy wła´snie okra˙ ˛zyli wystajac ˛ a˛ odnog˛e skalna,˛ kiedy w niewielkim sosnowym zagajniku zauwa˙zyli ognisko. — Uwa˙zaj, chłopcze — ostrzegł Althalus. — Ten ogie´n to co´s nowego. Poprzednio go tu nie widziałem. Podkradli si˛e bli˙zej, ale nikogo nie zobaczyli. — Kto rozpalił ognisko? — spytał Gher. — Przecie˙z samo z siebie nie zapłon˛eło! Znajomy zapach, który niebawem dotarł do ich nozdrzy, stanowił wystarczajac ˛ a˛ wskazówk˛e. — Kolacja, Gherze! — zawołał Althalus. — Jedzmy, zanim wystygnie. Wiesz, z˙ e Emmy nie znosi, jak spó´zniamy si˛e na posiłki. Gher rzucił mu zdumione spojrzenie, ale nagle oczy mu si˛e rozszerzyły. — Emmy czasem jest tak sprytna, z˙ e a˙z si˛e flaki przewracaja.˛ . . Chciała da´c nam do zrozumienia, z˙ e wie o naszej rozmowie z jej bratem, ale zamiast przyj´sc´ tu i jasno powiedzie´c, wolała zrobi´c kolacj˛e. Althalus pociagał ˛ raz po raz nosem. — No i udało si˛e jej przyciagn ˛ a´ ˛c moja˛ uwag˛e — zauwa˙zył. — Bierzmy si˛e do jedzenia! — Jestem gotów! Znacznie wi˛ecej ni˙z gotów. Nie było kwestii, kto przygotował uczt˛e na odludnym biwaku, gdy˙z ka˙zdy k˛es miał znajomy smak kuchni Dwei. Przy ogniu le˙zało te˙z kilka wielkich toreb z zapasami. Obaj w˛edrowcy objedli si˛e wprost nieprzyzwoicie, ale poniewa˙z od dawna nie mieli w ustach porzadnego ˛ jedzenia, ich zapał wydawał si˛e całkiem naturalny. ´ Jeszcze przez tydzie´n z okładem poda˙ ˛zali wzdłu˙z Kraw˛edzi Swiata, a tymczasem jesie´n nieuchronnie zmierzała ku zimie. Nagle pewnego wieczoru, ju˙z po posiłku, Gher, spogladaj ˛ ac ˛ ku północy, powiedział: — Ten ogie´n wydaje si˛e dzi´s okropnie jasny, no nie? — Mo˙ze pójdziemy zobaczy´c? — zaproponował Althalus, wstajac. ˛ — Czemu nie? ´ Tu˙z po wschodzie ksi˛ez˙ yca opu´scili obóz i podeszli do Kraw˛edzi Swiata. Ksi˛ez˙ yc delikatnie pie´scił zamglone wierzchołki chmur, roz´swiecajac ˛ je swym blaskiem. Althalus widział to ju˙z, oczywi´scie, ale tym razem było inaczej. Ksi˛ez˙ yc w swej nocnej w˛edrówce wyssał wszystkie kolory z ziemi, morza i nieba, ale nie mógł wchłona´ ˛c koloru bo˙zego ognia. Kipiace ˛ na północnym niebie fale t˛eczowego s´wiatła oblewały połyskiem tak˙ze górna˛ warstw˛e obłoków. Zdawało si˛e, z˙ e t˛eczowy ogie´n igra z bladym ksi˛ez˙ ycowym s´wiatłem mi˛edzy wierzchołkami chmur, prowokujac ˛ go do miłosnych awansów. Althalus i Gher, zafascynowani migotliwa˛ gra˛ barwnego s´wiatła, le˙zeli w mi˛ekkiej, brunatnej trawie, obserwujac ˛ zaloty bo˙zego ognia i ksi˛ez˙ ycowej po´swiaty.
572
Nagle daleko w górach Kagwheru rozległ si˛e wdzi˛eczny głos pie´sni No˙za. Althalus u´smiechnał ˛ si˛e do siebie; tym razem dosłownie wszystko toczyło si˛e inaczej. Tej nocy z łatwo´scia˛ zapadł w sen. Bo˙zy ogie´n na niebie i pie´sn´ No˙za, wznoszaca ˛ si˛e z lasu, idealnie do siebie pasowały. W ogóle wszystko do siebie pasowało, tak jak powinno. Miało si˛e ku s´witaniu, kiedy wspomnienia migotliwego ognia i melodyjnej pie´sni odpłyn˛eły, zatarte przez inny sen. . . Miała włosy koloru jesieni, a widok jej perfekcyjnie toczonych ramion i łydek wywoływał w jego sercu bolesny skurcz. Odziana była w krótka˛ antyczna˛ tunik˛e. Jej głow˛e zdobiły kunsztowne sploty, a twarz tchn˛eła idealnym spokojem jak nie z tego s´wiata. Podczas swej ostatniej wyprawy do cywilizowanych krain Althalus ogladał ˛ staro˙zytne posagi ˛ i to z nimi, a nie ze współczesnymi kobietami kojarzyła mu si˛e owa zjawa ze snu. Jej wysokie czoło tak samo łaczyło ˛ si˛e bez z˙ adnego załamania z linia˛ nosa, zmysłowe wargi były pi˛eknie wykrojone i pełne niczym dojrzałe wi´snie. Du˙ze oczy o barwie czystej zieleni przenikały do gł˛ebi jego duszy. Kiedy wyciagn˛ ˛ eła do niego r˛ek˛e, na jej ustach igrał leciutki u´smiech. — Pójd´z — powiedziała łagodnie. — Pójd´z ze mna.˛ B˛ed˛e si˛e toba˛ opiekowa´c. — Gdybym tylko mógł — usłyszał swój głos Althalus i natychmiast sklał ˛ si˛e w duchu. — Poszedłbym, czemu nie, ale tak trudno mi si˛e wyrwa´c. . . — Je´sli pójdziesz ze mna,˛ nigdy ju˙z nie wrócisz. B˛edziemy si˛e przechadza´c w´sród gwiazd i szcz˛es´cie ju˙z ci˛e nie opu´sci. Twoje dni b˛eda˛ wypełnione sło´ncem, a noce miło´scia.˛ Pójd´z ze mna,˛ ukochany, a ja si˛e toba˛ zaopiekuj˛e. To rzekłszy, skin˛eła dłonia˛ i odwróciła si˛e, by go poprowadzi´c. Althalus, całkiem oszołomiony, poda˙ ˛zył jej s´ladem. I wstapili ˛ mi˛edzy chmury, a ksi˛ez˙ yc i bo˙zy ogie´n witały ich z rado´scia,˛ błogosławiac ˛ ich miło´sc´ . Rano obudził si˛e szcz˛es´liwy. Dnie stawały si˛e coraz krótsze, a noce coraz mro´zniejsze. Jeszcze przez ty´ dzie´n Althalus z Gherem w˛edrowali na północny wschód wzdłu˙z Kraw˛edzi Swiata, zanim wkroczyli na znajomy teren. — Jeste´smy ju˙z blisko Domu, no nie? — spytał Gher pewnego wieczoru po kolacji. Althalus przytaknał. ˛ — Prawdopodobnie jutro w południe b˛edziemy na miejscu. Ale zanim wejdziemy do s´rodka, b˛edziemy musieli troch˛e poczeka´c. — Po co? — Poprzednim razem wkroczyłem na most dopiero przed wieczorem i lepiej si˛e tego trzyma´c. Ghend od samego poczatku ˛ wykorzystywał wizje senne i ka˙zda ko´nczyła si˛e niepowodzeniem. Mam wra˙zenie, jak gdyby co´s nie lubiło, kiedy majstrujemy przy sprawach, które sa˛ raz na zawsze zako´nczone. Dlatego staram si˛e post˛epowa´c dokładnie tak, jak poprzednio — stawia´c nogi w te same miejsca, drapa´c si˛e w nos o tej samej porze i tak dalej. Wolałbym przenie´sc´ si˛e 573
w przeszło´sc´ po dobrej stronie tego czego´s, co nie lubi manipulowania przeszłos´cia,˛ czymkolwiek to co´s jest. Kiedy ju˙z znajdziemy si˛e z powrotem w Domu, b˛edziemy bezpieczni, ale na razie musimy bardzo uwa˙za´c. Do Domu rzeczywi´scie dotarli pó´znym rankiem. Althalus u´swiadomił sobie, z˙ e od dawna nie ogladał ˛ go z zewnatrz. ˛ Wiedział, z˙ e budynek jest jeszcze wi˛ekszy, ni˙z na to wyglada, ˛ ale i tak robił imponujace ˛ wra˙zenie. Usytuowany na cyplu, oddzielony od waskiej ˛ przestrzeni fosa˛ ze zwodzonym mostem, milczaco ˛ sugerował, z˙ e nie ma nic wspólnego z reszta˛ s´wiata. Althalus był przekonany, z˙ e nawet gdyby cały s´wiat zniknał, ˛ Dom i tak pozostałby na swoim miejscu. Zsiedli z koni i postanowili odpocza´ ˛c na skale, za która˛ Althalus ukrywał si˛e przed dwudziestoma pi˛ecioma wiekami. W samo południe na mo´scie ukazały si˛e Andina i Leitha z wielkim koszem. — Drugie s´niadanie! — oznajmiła Leitha. — Czy Emmy jest na nas zła? — spytał l˛ekliwie Gher. — Nie — odparła Andina. — Nawet si˛e cieszy, z˙ e sprawy przybrały taki obrót. — Dweia prosi, z˙ eby´scie jeszcze nie wchodzili na most — powiedział Leitha. Althalus skinał ˛ głowa.˛ — Wiem. — I nie spuszczaj z oka okna wie˙zy. Bheid w odpowiednim czasie da wam znak latarnia,˛ wtedy przeprawicie si˛e do Domu. — I z lekkim u´smiechem dodała: — W ko´ncu to jego obowiazek. ˛ — Jak to? — spytał Gher. — Nó˙z nakazał mu „o´swiecanie”. — Próbujesz nas roz´smieszy´c? — Jak bym mogła! Biedny Bheid siedzi ze wzrokiem wbitym w ziemi˛e, bo widział, jak rozmawiacie z bratem Dwei. Absolutnie si˛e tego nie spodziewał. — Ja tak˙ze — odparł Althalus. — I zamierzam odby´c na ten temat długa˛ rozmow˛e z Emmy. Jestem pewien, z˙ e rozpoznała go poprzednim razem, ale nie pofatygowała si˛e, by mnie poinformowa´c, kim ten „szaleniec” był. Wracajcie do Domu. Tu jest troch˛e zimno. Althalus i Gher zjedli posiłek, a potem czekali, zerkajac ˛ od czasu do czasu na wie˙ze˛ . Sło´nce chyliło si˛e ju˙z nad zachodni horyzont, kiedy zobaczyli w oknie błysk s´wiatła. Althalus wstał. — Idziemy. — Jestem gotów — odparł Gher. Poprowadzili konie przez most na dziedziniec, gdzie czekał Eliar. — Zajm˛e si˛e ko´nmi — powiedział. — Emmy chce was widzie´c na wie˙zy. Zabierzcie Ksi˛eg˛e Ghenda. — Słusznie. Przynie´s Ksi˛eg˛e, Gherze. Weszli do Domu i skierowali si˛e na gór˛e. 574
Dweia czekała na szczycie schodów. Althalus poczuł w s´rodku dziwny skurcz. Nie zdawał sobie dotad ˛ sprawy, jak bardzo t˛esknił. — Macie Ksi˛eg˛e? — spytała. — Ach, tak mi przykro, Em! Zu˙zyli´smy ja˛ w drodze na podpałk˛e. . . — Bardzo s´mieszne. — Ksi˛ega jest tutaj, Emmy. — Gher poklepał torb˛e. — Dobrze. Zanie´s ja˛ do pokoju, ale jeszcze nie wyjmuj. Kiedy weszli na gór˛e, Dweia goraco ˛ u´sciskała Althalusa. — Nie odchod´z wi˛ecej — rzekła z wielka˛ stanowczo´scia.˛ — Je´sli tylko b˛ed˛e mógł. — Mo˙zemy obejrze´c Ksi˛eg˛e? — spytał niecierpliwie Bheid, gdy tylko znale´zli si˛e w pokoju na wie˙zy. — Nie — odpowiedziała Dweia. — To nie jest konieczne. — Dweio! — Macie jej nie dotyka´c, a ju˙z absolutnie zabraniam wam ja˛ czyta´c, nawet jednej strony. Sprowadzili´smy t˛e Ksi˛eg˛e, aby ja˛ zniszczy´c, nie studiowa´c. — Wi˛ec co mam z nia˛ zrobi´c? — dopytywał si˛e Gher. — Na razie wrzu´c pod łó˙zko. — Czemu nie pozby´c si˛e od razu tego paskudztwa? — zdziwiła si˛e Andina. ˙ — Dopiero rano, moja droga. Zeby zło˙zy´c obie Ksi˛egi, trzeba nam jak najwi˛ecej dziennego s´wiatła. Nie zaczniemy, dopóki noc si˛e nie sko´nczy. — Jeste´s okrutna, Dweio — powiedział z wyrzutem Bheid. — Ona ci˛e tylko chroni — wtraciła ˛ si˛e Leitha. — Wie, jak bardzo pociaga˛ ja˛ ci˛e ksi˛egi. . . nawet ta. A sa˛ w niej rzeczy, o których wcale nie chciałby´s si˛e dowiedzie´c. — To znaczy, z˙ e wiesz, co w niej jest? — Tylko ogólnie. Staram si˛e trzyma´c jak najdalej od tej Ksi˛egi. — Ta dyskusja jest bez sensu — rzekła Dweia. — Lepiej chod´zcie na kolacj˛e. — Mam tu zosta´c i pilnowa´c Ksi˛egi? — spytał Eliar. — Po co? — No. . . kto´s powinien mie´c na nia˛ oko, w razie gdyby Ghend si˛e tu zakradł i próbował odzyska´c swoja˛ własno´sc´ . — Ghend nie mo˙ze wej´sc´ do Domu, Eliarze. Chyba z˙ e kto´s go zaprosi. Kilka elementów w głowie Althalusa uło˙zyło si˛e nagle w cało´sc´ . Ju˙z wiedział, co ma robi´c. — Eliarze, musz˛e z toba˛ pomówi´c. Mo˙ze pó´zniej. . . — Zawsze do usług. — Na pewno wiesz, co robisz, skarbie? — spytała Dweia Althalusa, kiedy zostali sami.
575
— Mniej wi˛ecej. Twój brat dał mi to i owo do zrozumienia, poza tym znam Ghenda na tyle, by wiedzie´c, do czego zmierza. Prosz˛e, Emmy, nie wtracaj ˛ si˛e do tej sprawy. Ja odpowiadam za Ghenda i zajm˛e si˛e nim po swojemu. — Tylko nie z˙ ycz˛e sobie z˙ adnych trupów w Domu. — Nie chc˛e go zabija´c. Wła´sciwie planuj˛e co´s gorszego. — To b˛edzie niebezpieczne, prawda? — No có˙z, nie chodzi o przechadzk˛e po parku. Najwa˙zniejszy w tym b˛edzie czas, wi˛ec mi nie przeszkadzaj. I pilnuj, z˙ eby inni nie platali ˛ mi si˛e pod nogami. Wiem, co trzeba zrobi´c, i nie potrzebuj˛e z˙ adnych interwencji. — Jeste´s pewien, z˙ e sobie poradzisz? — Tak uwa˙za twój brat. Nawiasem mówiac, ˛ przesyła ci wyrazy miło´sci. — To miało by´c zabawne? — A nie słyszała´s go? — Niezbyt wyra´znie. — Wi˛ec straciła´s najciekawsza˛ cz˛es´c´ rozmowy. Na dobra˛ spraw˛e owin˛eła´s go sobie wokół małego palca, wiesz? On ci˛e po prostu uwielbia. Zacz˛eła mrucze´c. — Powiedz mi co´s wi˛ecej. . . — No, mo˙zemy zaczyna´c — orzekła Dweia po s´niadaniu. — Jest biały dzie´n, wi˛ec chod´zmy na gór˛e i bierzmy si˛e do roboty. Wstali od stołu i ruszyli do drzwi. Althalus jednak zatrzymał Eliara nieco z tyłu. — Teraz pilnie uwa˙zaj, Eliarze — ostrzegł młodego człowieka. — To kluczowa sprawa. — Co mam zrobi´c? — Kiedy wejdziemy do pokoju na wie˙zy, sta´n przy oknie obok tych specjalnych drzwi. Zachowuj si˛e swobodnie, a kiedy nikt nie b˛edzie patrzył, odemknij je i zostaw lekko uchylone. — Czy to dobry pomysł? Przecie˙z Ghend tylko patrzy, jak by tu si˛e w´slizna´ ˛c do Domu, a je´sli zostawi˛e otwarte drzwi. . . — Wła´snie ma zobaczy´c, z˙ e sa˛ otwarte. Kiedy mnie namierzy, chc˛e, z˙ eby wszedł tymi drzwiami, a nie podkradł si˛e od tyłu. — Ach, teraz rozumiem. A kiedy mam zrobi´c t˛e druga˛ rzecz? — Czekaj na mój sygnał i bad´ ˛ z gotów. B˛edziemy mieli tylko par˛e sekund, wi˛ec naprawd˛e uwa˙zaj. Je´sli Emmy zacznie na ciebie krzycze´c, nie zwracaj na nia˛ uwagi i rób, co ja ci ka˙ze˛ . — B˛ed˛e miał przez ciebie kłopoty. — Wytłumacz˛e jej, kiedy ju˙z b˛edzie po wszystkim. To bardzo istotne, z˙ eby´s tylko mnie słuchał. Je´sli nie zrobimy tego dokładnie tak, jak trzeba, nikt z nas 576
nie zobaczy ju˙z zachodu sło´nca. . . przyjawszy, ˛ z˙ e zostanie jakie´s sło´nce i b˛edzie miało na czym zaj´sc´ . — Zaczynam si˛e denerwowa´c. — I dobrze. Przynajmniej nie jestem sam. — Co tak marudzicie?! — zawołała Dweia z góry. — Ju˙z idziemy, Em! — odkrzyknał ˛ Althalus. — Nie zło´sc´ si˛e. — Słuchajcie — zacz˛eła Dweia, gdy zebrali si˛e ju˙z wszyscy — kiedy to si˛e zacznie, macie wszyscy si˛e cofna´ ˛c. Mo˙ze by´c niebezpiecznie. Gherze, daj Ksi˛eg˛e. Chłopiec podszedł do łó˙zka, uklakł ˛ i po chwili wyciagn ˛ ał ˛ skórzany worek. Podał go Dwei. — Prosz˛e! — Wyjmij ja˛ z worka — poleciła, chowajac ˛ za siebie r˛ece. — Ona nie zrobi ci krzywdy — zapewnił ja˛ Gher. — Jest troch˛e dziwna w dotyku, ale nie parzy ani nic. . . — To zale˙zy od tego, kim jeste´s — wyja´sniła mu Dweia. — Wyjmij Ksi˛eg˛e z worka i połó˙z ja˛ na stole obok naszej, ale niech si˛e z soba˛ nie stykaja.˛ — Jak sobie z˙ yczysz. — Gher rozwiazał ˛ rzemyk i wyjał ˛ wielkie czarne pudło. — Wydaje si˛e nieco ci˛ez˙ sza — zauwa˙zył. Poło˙zył pudło na błyszczacym ˛ marmurowym stole. — Tutaj? — Przysu´n ja˛ troch˛e bardziej do białej. — Teraz dobrze? Zerkn˛eła z ukosa na oba pudła. — Wystarczy. — Nic si˛e nie dzieje — zauwa˙zył Bheid. — Jeszcze nie. To dlatego, z˙ e nie jest kompletna. Prosz˛e ci˛e o Nó˙z, Eliarze. — Prosz˛e bardzo — odrzekł Arumczyk. Althalus rzucił okiem na południowe okno i zobaczył, z˙ e drzwi sa˛ lekko uchylone. Eliar podał Dwei Nó˙z r˛ekoje´scia˛ do przodu. — Nie tak — odrzekła, wyciagaj ˛ ac ˛ obie r˛ece. — Po prostu połó˙z mi go w poprzek dłoni. Eliar spełnił pro´sb˛e, a Dweia odwróciła si˛e do stołu i stała tak, trzymajac ˛ Nó˙z nad obydwoma Ksi˛egami. — Czekamy — oznajmiła. — Na co? — spytał Gher. — Na wła´sciwy moment. — Ma zabrzmie´c jaki´s dzwon czy co´s w tym rodzaju? — Niezupełnie, ale z pewno´scia˛ wszyscy to zauwa˙zycie. I ci po drugiej stronie s´wiata tak˙ze. — Ach, wi˛ec to jedna z tych rzeczy!
577
— „Te rzeczy”, jak je nazywasz, nale˙za˛ do rodzinnej tradycji. Cz˛esto je praktykujemy w naszej rodzinie. Nagle Dom zadr˙zał w posadach, jakby wskutek odległego grzmotu, i niebo raptownie pociemniało. Nó˙z na dłoniach Dwei zdawał si˛e przesuwa´c i m˛etnie´c, a jednocze´snie buchn˛eła triumfalnie jego t˛eskna pie´sn´ . Potem si˛e rozpłynał ˛ w bezkształtny kłab ˛ mgły. — Co si˛e dzieje? — przeraził si˛e Bheid. Dweia nie odpowiadała. Mgła na jej dłoniach zg˛estniała i na miejscu No˙za pojawiło si˛e podłu˙zne złote pudełko. Ciemno´sc´ , która nadciagn˛ ˛ eła nad Dom, została nagle odepchni˛eta przez złocista˛ po´swiat˛e bijac ˛ a˛ z Ksi˛egi Dwei. Atramentowoczarne chmury, jakie chwilowo przesłoniły s´wiatło, kł˛ebiły si˛e w´sciekle wzdłu˙z horyzontu, póki nie wchłonał ˛ ich złoty blask ksi˛egi oraz t˛eczowe s´wiatło bo˙zego ognia. — Brakowało mi ciebie — powiedziała czule Dweia, patrzac ˛ na swa˛ Ksi˛eg˛e. — Wreszcie nadszedł czas, kiedy mo˙zesz spełni´c to, do czego od poczatku ˛ ci˛e przeznaczyłam. Ostro˙znie uło˙zyła Złota˛ Ksi˛eg˛e na pozostałych dwóch, tworzac ˛ z niej rodzaj mostu nad szczelina˛ mi˛edzy Ksi˛egami Deiwosa i Daevy. Dr˙zenie Domu nasiliło si˛e i z gł˛ebi ziemi dobiegł d´zwi˛ek tak niski, z˙ e bardziej si˛e go wyczuwało, ni˙z słyszało. W tej samej chwili z nieba i pobliskich gór rozległ si˛e znajomy skowyt rozpaczy. — Cicho bad´ ˛ zcie! — powiedziała z roztargnieniem Dweia. — Obaj! Próbuj˛e si˛e skoncentrowa´c. Złote s´wiatło stało si˛e jeszcze silniejsze i wkrótce zalało cały stół o´slepiajacym ˛ blaskiem. — Cofnijcie si˛e — ostrzegła Dweia zebranych. — Ju˙z si˛e zaczyna. Z migoczacego ˛ s´wiatła nad stołem wzniosła si˛e smuga dymu. — Czy to Ksi˛egi si˛e pala? ˛ — spytał z przej˛eciem Bheid. — Tylko Ksi˛ega Ghenda. Taki był od poczatku ˛ cel tego wszystkiego. — A mówiła´s, z˙ e nie mo˙ze si˛e spali´c — przypomniała wystraszona Andina. — Bo w zwykłym ogniu nie mo˙ze. Ten na stole nie jest prawdziwym ogniem. — To prawda, Andino — poparła Dwei˛e Leitha. — Ale. . . — Cicho, kochanie — powiedziała bladolica dziewczyna. — I odsu´n si˛e stad. ˛ — Nagle zerkn˛eła na Althalusa. — Idzie! — Wiem — odparł Althalus pos˛epnie. — Czekałem na niego. Drzwi Eliara skrzypn˛eły i ukazał si˛e Ghend, cały w ogniu. Tu˙z za nim post˛epował płonacy ˛ Khnom. Obaj mieli na sobie ogniste zbroje, a w r˛ekach trzymali miecze z płomieni. — Przyszedłem po moja˛ własno´sc´ — oznajmił grzmiacym ˛ głosem Ghend, z którego płonacych ˛ oczu wyzierało szale´nstwo. 578
Dwie ogniste sylwetki stały w progu, ale tu˙z za nimi inne drzwi otwierały si˛e na absolutny koszmar — całe miasto ognia, w którym budynki były słupami płomieni, a ulice rzekami płynnej lawy. Na owych ulicach wyły tłumy płonacego ˛ pospólstwa, wokół szalały błyskawice. Ghend wzniósł ognisty miecz. — Oto narz˛edzie twego losu, złodzieju! — ryknał. ˛ Przed jego twarza˛ kra˙ ˛zyła błyskawica, płonace ˛ włosy tworzyły wokół głowy ognisty wieniec. Ruszył prosto na Althalusa i skapany ˛ w złocistym blasku stół, odciskajac ˛ za ka˙zdym krokiem ogniste s´lady na marmurowej posadzce. Althalus uniósł dło´n i powiedział: — Leoht! I nagle s´ciana najczystszego s´wiatła odgrodziła Ghenda od celu. Ghend zawył, a wraz z nim zawyli wszyscy gospodarze Nahgharashu. Ogarni˛ety desperackim szałem, runał ˛ na s´wietlisty mur. Migały błyskawice, ognisty miecz walił głucho o barier˛e. — Połamiesz tylko miecz, Ghendzie — ostrzegł Althalus, pilnujac ˛ si˛e, by nie u˙zywa´c z˙ adnych j˛ezykowych archaizmów. — Nie przejdziesz przez to, póki ci˛e nie przepuszcz˛e. Czy jeste´s gotów mnie wysłucha´c? Ghend, nadal cały w ogniu, chwycił oburacz ˛ za miecz i wymierzył kilka pot˛ez˙ nych ciosów w s´cian˛e s´wiatła. — Tracisz czas — powiedział Althalus. — A nie masz go ju˙z za wiele. — Co ty wyprawiasz?! — krzykn˛eła Dweia. — Nie wtracaj ˛ si˛e, Em. To sprawa mi˛edzy Ghendem a mna.˛ Ghend opu´scił miecz, ale oczy rozgorzały mu jeszcze mocniej. Wokół niego wyły hordy z Nahgharashu. — Masz wybór — ciagn ˛ ał ˛ Althalus — i musisz go dokona´c w tej chwili. Albo uprzesz si˛e przy tym idiotyzmie i poniesiesz konsekwencje, albo si˛e odwrócisz i zamkniesz tamte drzwi. — Zwariowałe´s?! — wrzasnał ˛ Ghend. Płomienie wokół niego buchn˛eły jeszcze wi˛ekszym z˙ arem. — Zamknij drzwi, Ghendzie, a ogie´n zga´snie. Zbierz rozum do kupy i zamknij drzwi. Odetnij si˛e od Nahgharashu i Daevy. To jedyna szansa ucieczki. — Ucieczki? Mam s´wiat w gar´sci, ty głupcze! Mog˛e mie´c to wszystko. . . na zawsze! — Nie mo˙zesz. . . Chyba z˙ eby´s miał Ksi˛eg˛e, a nie uda ci si˛e jej odzyska´c na czas. Przegrałe´s, pobiłem ci˛e, ale je´sli to przyznasz, mo˙zesz z˙ y´c. Je´sli odmówisz, nie dostaniesz tej szansy. Wybieraj, ale zaraz, bo czas ucieka! Miejmy to ju˙z za soba! ˛ — Odzyskam moja˛ Ksi˛eg˛e! — Czy˙zby?
579
Ghend ponowił atak na s´cian˛e s´wiatła. Althalus poczuł ulg˛e, bo pewne ograniczenia zostały z niego zdj˛ete. — Kto´s tu dzisiaj usłyszy par˛e słów. . . — mruknał ˛ do siebie. — Ghes! ´ Ghend, nadal w płomieniach, zatoczył si˛e do przodu. Swietlista bariera zamigotała i znikła. Skowyt motłochu Nahgharashu zmienił si˛e w triumfalne wrzaski. Althalus odsunał ˛ si˛e na bok, a jego zdesperowany wróg ruszył w stron˛e stołu. Zawahał si˛e na chwil˛e, po czym nagle odrzucił ognisty miecz i wyciagn ˛ ał ˛ r˛ece, si˛egajac ˛ po wszystkie trzy Ksi˛egi. Ale gdy tylko zanurzył dłonie w złotym blasku, zabrzmiała pie´sn´ No˙za. Ghend odskoczył. — Chyba nie my´slałe´s na serio, z˙ e do tego dopuszcz˛e? — odezwał si˛e Althalus. — Mo˙zesz zabra´c swa˛ Ksi˛eg˛e, skoro uwa˙zasz, z˙ e musisz, ale nasze zostana˛ tam, gdzie sa.˛ Szybko, Ghendzie, czas nagli! Ghend chwycił tlac ˛ a˛ si˛e Czarna˛ Ksi˛eg˛e, warczac ˛ jak dziki zwierz. — Jeszcze nie wiesz wszystkiego, Althalusie! — wrzasnał, ˛ zawracajac ˛ ku drzwiom. — Ale˙z wiemy, bracie. — Głos, brzmiacy ˛ niczym huk gromu, nie nale˙zał do Althalusa, chocia˙z wyszedł z jego ust. — Teraz, Eliarze! Rozległ si˛e głuchy łoskot i drzwi przy oknie Dwei znikn˛eły. Zamiast wie´ncza˛ cego je łuku ziała bezkształtna dziura wypełniona ciemna˛ pustka,˛ której na imi˛e Nigdzie i Nigdy. Dalej, za owa˛ dziura,˛ Althalus dostrzegł budynki z płomieni i j˛eczace ˛ stwory z ognia — owej kwintesencji Nahgharashu — które nurzały si˛e i rozpływały w ognistej lawie na ulicach przekl˛etego miasta. Rzeki lawy rwały naprzód, przelewajac ˛ si˛e przez jakie´s niewyobra˙zalne brzegi, po czym spadały kaskadami w otchła´n absolutnej nico´sci. I oto wszystko si˛e wymieszało — ulice i budynki, ci za´s, którzy tam mieszkali, u´swiadomiwszy to sobie, krzyczeli rozpaczliwie, ale ich krzyki stopniowo słabły, opadały coraz ni˙zej i ni˙zej, by wreszcie utona´ ˛c w głuchej ciszy. Khnom, cały w płomieniach, mamroczac ˛ co´s w panice, próbował uchwyci´c si˛e boków bezkształtnej dziury, z˙ eby nie da´c si˛e wessa´c nieubłaganej pró˙zni za drzwiami, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Minawszy ˛ próg tego s´wiata, przepadł w nico´sci. Ghend w ognistej zbroi, s´ciskajacy ˛ kurczowo swa˛ płonac ˛ a˛ Ksi˛eg˛e, wolna˛ r˛eka˛ rozpaczliwie starał si˛e czego´s uczepi´c, ale i jego pró˙znia ciagn˛ ˛ eła przez marmurowa˛ posadzk˛e. Krzyczac ˛ i przeklinajac, ˛ ze´slizgiwał si˛e nieuchronnie ku swemu przeznaczeniu. Wreszcie w ostatniej chwili spojrzał błagalnie w oczy swego wroga i wyciagn ˛ ał ˛ r˛ek˛e. — Althalusie! — zawołał. — Pomó˙z. . . — I nagle zniknał ˛ za straszliwym progiem, wcia˙ ˛z przyciskajac ˛ do piersi swa˛ Ksi˛eg˛e. Opadał na zawsze w nico´sc´ , która go w ko´ncu dosi˛egła, a wraz z nim ginał ˛ te˙z jego krzyk.
580
— Zamknij drzwi, Eliarze — rzekł z gł˛ebokim smutkiem Althalus. — Teraz to ju˙z naprawd˛e koniec.
EPILOG — To była jedna z tych rzeczy, Twengorze, która˛ trzeba zobaczy´c na własne oczy, z˙ eby uwierzy´c — powiedział łysy Gebhel do brodatego wodza klanu, kiedy wraz z Althalusem i jego przyjaciółmi siedzieli we dworze Albrona, snujac ˛ wspomnienia. Działo si˛e to wczesnym latem nast˛epnego roku, w wieczór poprzedzajacy ˛ wesele Khalora i Alai. — Sterczało toto idiotycznie po´srodku równiny północnego Wekti niczym ogromny pie´n, z tym z˙ e na ogół rzadko widuje si˛e pie´n wysoki na tysiac ˛ stóp. — Nadal nie rozumiem, Gebhelu, co ci˛e op˛etało, z˙ e opu´sciłe´s okopy — rzekł nowo wybrany wódz Wendan. — Przecie˙z dopiero co rozniosłe´s w pył ansuska˛ jazd˛e i odparłe´s ten niesamowity atak na tyły. Dlaczego po prostu nie zostałe´s na miejscu? Twoje okopy s´wietnie spełniły swoje zadanie. — Zwiadowcy Khalora donie´sli, z˙ e do Ansusów nadchodza˛ posiłki. Było oczywiste, z˙ e dotra˛ do naszych okopów na długo przed Kreuterem i Dreugonem. Okopy sa˛ dobre, ale tylko wtedy, gdy nieprzyjaciel nie ma du˙zej przewagi. Kiedy zaczyna przypada´c wi˛ecej ni˙z pi˛eciu ich z˙ ołnierzy na twojego jednego, czas bra´c nogi za pas. — Wszystko sko´nczyło si˛e tak, z˙ e lepiej nie mo˙zna — odezwał si˛e sier˙zant Khalor. — Szczerze mówiac, ˛ sam miałem kilka watpliwo´ ˛ sci co do tej skalistej wie˙zy, ale z´ ródło i zapasy z˙ ywno´sci w jaskini przewa˙zyły szal˛e. — O tak — przyznał Gebhel z szerokim u´smiechem. — Gdyby mnie kto pytał, nie radziłbym nikomu siada´c do gry w ko´sci z Khalorem, je´sli da si˛e tego unikna´ ˛c. Miał ostatnio niewiarygodny ciag ˛ szcz˛es´cia. Nawet siły natury sa˛ po jego stronie. ˙ — Doprawdy? — zdziwił si˛e Koleika Zelazna Szcz˛eka. — W samym s´rodku absolutnie spokojnego ranka zerwał si˛e potworny wiatr, i to akurat w chwili, kiedy Khalorowi zale˙zało na rozszerzeniu po˙zaru łak. ˛ A potem nastapiło ˛ trz˛esienie ziemi, od którego powstał rów tu˙z przed nosem szale´nca szar˙zujacego ˛ na nasze pozycje. Ale szczyt wszystkiego to ta rzeka. Płyn˛eła w obie strony, zmywajac ˛ doszcz˛etnie cała˛ nieprzyjacielska˛ armi˛e. — Gebhel machinalnie pocierał dłonia˛ łysa˛ głow˛e. — Tak, tak, wydarzyło si˛e wiele rzeczy, których do dzi´s nie rozumiem. — A rozwa˙załe´s kiedy mo˙zliwo´sc´ boskiej interwencji? — spytał podst˛epnie 582
Bheid. — Jestem Arumczykiem, bracie Bheidzie. My wolimy nie zagł˛ebia´c si˛e w takie sprawy. Nie wiem, skad ˛ si˛e wzi˛eły te wszystkie pomy´slne zrzadzenia, ˛ ale si˛e ciesz˛e, z˙ e w tej akurat wojnie Khalor był po tej stronie co ja. — Wła´sciwie ta jego szcz˛es´liwa passa trwa nadal — zauwa˙zył Twengor. — Widziałem pania,˛ która˛ zamierza jutro po´slubi´c, i naprawd˛e trudno o wi˛eksze szcz˛es´cie dla m˛ez˙ czyzny. Althalus rozparł si˛e wygodnie na krze´sle, u´smiechajac ˛ si˛e leciutko. Gdy tylko zbierze si˛e wi˛ecej ni˙z trzech Arumczyków, zaraz zaczynaja˛ si˛e wojenne opowie´sci, tym lepsze, im cz˛es´ciej powtarzane. Po kilku latach historie przekraczaja˛ granice legendy, a w legendach to, co wydaje si˛e ra˙zaco ˛ nieprawdopodobne, zazwyczaj si˛e koloryzuje. Minie jeszcze troch˛e czasu i Arumczycy b˛eda˛ wzrusza´c ramionami, gdy kto´s zacznie opowiada´c o dwukierunkowej rzece, o s´piewajacym ˛ No˙zu, o jasnowłosej dziewczynie, która słyszała my´sli otaczajacych ˛ ja˛ ludzi. . . Wypadki ostatnich dwóch lat stana˛ si˛e elementem folkloru, a Emmy oddali si˛e na swych mi˛ekkich kocich łapkach i nikt si˛e nigdy nie dowie, jak bardzo wpłyn˛eła na rzeczywisto´sc´ . Ty jednak zawsze b˛edziesz pami˛etał, prawda, skarbie? — zamruczał mu w głowie cichy głos. Tak naprawd˛e ja si˛e wcale nie licz˛e, Em. Gdzie´s po drodze przestawiło mi si˛e poj˛ecie niemo˙zliwo´sci. Teraz ju˙z nic mnie nie zadziwi. A jednak potrafi˛e sprawi´c, z˙ e zmienisz zdanie, mój miły. . . Obrz˛ed za´slubin Khalora i Alai sprawował brat Bheid, w obecno´sci tylko pobie˙znie przebranej Dwei, która po ceremonii dołaczyła ˛ do grona weselników na dworze Albrona. Chyba wła´snie wymy´sliłam rozwiazanie ˛ pewnego problemu, skarbie — zamruczała milczaco ˛ do Althalusa. Naprawd˛e? A jaki to problem? Dojdziemy do tego. Najpierw musimy odprawi´c jeszcze dwa wesela. — Nie jestem ich ojcem, Em — protestował Althalus kilka dni pó´zniej, kiedy siedzieli sami na wie˙zy. — Nie kłó´c si˛e ze mna.˛ Po prostu sied´z z ojcowska˛ mina˛ i wyra´z zgod˛e. To staro˙zytny rytuał, a rytuały sa˛ bardzo wa˙zne dla pa´n. Tylko ostrzegam, nie wa˙z si˛e obraca´c tego w z˙ art. — W porzadku, ˛ Em. Nie wia˙ ˛z ogona na supeł. — Te metafory o supłach na ogonie nieco ju˙z zwietrzały, Althie — zauwa˙zyła cierpko. — Od poczatku ˛ nie uwa˙załam ich za specjalnie s´mieszne, a za ka˙zdym 583
razem, kiedy znajdujesz sobie kiepski pretekst do ich u˙zycia, coraz mniej mnie bawia.˛ — Jeste´s dzi´s w wyjatkowo ˛ ka´ ˛sliwym humorze. Co ci˛e gn˛ebi? — Dzieci nas opuszczaja,˛ Althalusie — odrzekła w zadumie. — Eliar i Andina wróca˛ do Osthosu, a Bheid i Leitha zamieszkaja˛ w Maghu. — Zostanie nam jeszcze Gher. Minie troch˛e czasu, zanim doro´snie. — O tym wła´snie musimy pomówi´c, skarbie. Gher nigdy nie miał tego, co cho´cby w przybli˙zeniu przypominałoby normalne dzieci´nstwo. Chyba powinnis´my co´s z tym zrobi´c. . . po weselu. — Czekaja˛ nas dwa wesela. — Wyprawmy je za jednym zamachem, mój miły. Separacja to przykra rzecz, nie ma co jej przeciaga´ ˛ c. — Kto powinien dawa´c s´lub? Mo˙ze Emdahl? — W mojej s´wiatyni? ˛ Nie ma mowy. Althalus zamrugał z niedowierzaniem. — Sama chcesz sprawowa´c ceremoni˛e? — Oczywi´scie, głuptasie. W ko´ncu to moje dzieci, chc˛e, z˙ eby wszystko odbyło si˛e, jak nale˙zy. — Jak sobie z˙ yczysz. W letni złocisty poranek Althalus siedział na wie˙zy, udajac, ˛ z˙ e studiuje Ksi˛eg˛e, podczas gdy Dweia w pełnej chwale zajmowała miejsce na tronie przy południowym oknie. Otworzyły si˛e drzwi i wszedł Gher ubrany w strój pazia. — Althalusie, mam powiedzie´c, z˙ e chca˛ si˛e z toba˛ widzie´c. Andina przygotowała mi cała˛ mow˛e, ale chyba nie chcesz tego słucha´c? — Przejdziemy przez cała˛ procedur˛e — powiedziała Dweia. — Wygło´s oficjalna˛ mow˛e. — Naprawd˛e musz˛e, Emmy? — skrzywił si˛e chłopiec. — Panie to lubia.˛ — No dobrze, Emmy, niech ci b˛edzie. — Odchrzakn ˛ ał ˛ i zaczał: ˛ — Wszechpot˛ez˙ ny ojcze! Twoje dzieci upraszaja˛ ci˛e, by´s udzielił im posłuchania w sprawie najwy˙zszej wagi. — Althalusie, zachowaj si˛e wła´sciwie — powiedziała surowo Dweia. — Skoro sobie z˙ yczysz. . . — Althalus si˛e wyprostował. — Synu, powiadom moje szlachetne latoro´sle, z˙ e wysłucham ich petycji i pominawszy ˛ nieprzewidziane z˙ adania, ˛ z przyjemno´scia˛ spełni˛e ka˙zda˛ pro´sb˛e, gdy˙z nasza ukochana bogini daje mi taka˛ moc. — Jakie nieprzewidziane z˙ adania? ˛ — zaniepokoiła si˛e Dweia.
584
— To tylko s´rodki ostro˙zno´sci, Em. Utrzymajmy posagi na rozsadnym ˛ poziomie. Andina z Eliarem, oboje w uroczystych szatach, rami˛e w rami˛e wkroczyli do pokoju. Tu˙z za nimi post˛epowali Leitha i Bheid. Ukłony i dygi były lekko przesadne. Pierwsza przemówiła Andina: — Przybyli´smy tutaj, aby przedło˙zy´c ci, o szlachetny i umiłowany ojcze, nasza˛ petycj˛e, zwa˙zywszy, i˙z jeste´smy — i musimy by´c — powolni ci we wszystkich sprawach. Szlachetny Eliar i s´wiatobliwy ˛ Bheid przemówia˛ w rzeczonej sprawie, ale wiedz, z˙ e moja umiłowana siostra i ja dołaczamy ˛ nasze pro´sby do ich pró´sb. Po długich i wnikliwych rozwa˙zaniach wydało si˛e nam jasne, z˙ e je´sli przychylisz si˛e do naszego pokornego z˙ yczenia, b˛edzie to z wielka˛ korzy´scia˛ dla wszystkich narodów. — Czy jest twym zamiarem, dostojna aryo, rozwodzi´c si˛e nad tym w niesko´nczono´sc´ ? — spytał Althalus, umy´slnie wpadajac ˛ w ten sam przesadnie oficjalny ton. — Albowiem je´sli twa oracja miałaby trwa´c dłu˙zej, czy˙z nie byłoby bardziej humanitarnie pozwoli´c walecznemu Eliarowi i cnotliwemu Bheidowi na zaj˛ecie miejsc siedzacych? ˛ — Nie to miałe´s powiedzie´c! — w´sciekła si˛e Andina. — Dweio, niech on przestanie! — Bad´ ˛ z miły, Althalusie — sykn˛eła bogini. — Andino, mów dalej! Filigranowa dziewczyna brn˛eła dzielnie dalej. Althalus tłumił ziewanie. — Nie odwa˙zyłabym si˛e i´sc´ o lepsze z nasza˛ najdro˙zsza˛ arya˛ — oznajmiła Leitha — dlatego powiem pro´sciej. Najdro˙zszy tatu´sku, wpadł mi w oko egzarcha Szarych. Chc˛e go mie´c, wi˛ec mi go daj. — Leitho! — zgorszyła si˛e Andina. — Nie tak to miało wyglada´ ˛ c! — No, panowie? — zwrócił si˛e Althalus do Eliara i Bheida. — Co wy na to? — Andina i ja chcemy si˛e pobra´c — powiedział po prostu Eliar. — Masz co´s przeciwko temu? — Ja nie. A ty, Em? — Prze˙zyj˛e to jako´s — odrzekła ze słabym u´smiechem Dweia. — A zatem postanowione. Bheidzie, chcesz mo˙ze co´s doda´c? — Niewiele zostało do dodania. Pragn˛e Leithy tak samo, jak ona mnie. . . a nawet troch˛e bardziej. Formalny s´lub to mo˙ze i niezły pomysł, bo pewne sprawy i tak zaczna˛ si˛e dzia´c. . . z ceremonia˛ czy bez. — Zrobili´smy post˛epy, co? — mrukn˛eła Leitha z chytrym u´smieszkiem. — Co powie dostojny Althalus na nasze uni˙zone pro´sby? — spytała Andina, starajac ˛ si˛e ocali´c resztki etykiety. — Czy odpowied´z „tak” sprawi komu´s przykro´sc´ ? — Tylko tyle? — oburzyła si˛e Andina. — Zwyczajne „tak” i nic wi˛ecej?
585
— Jest w tym pewna doza surowego wdzi˛eku — zauwa˙zyła Leitha. — A teraz, skoro nie słysz˛e zbyt wielu sprzeciwów, uwa˙zam, z˙ e brat Bheid i ja powinni´smy zbada´c bardziej dogł˛ebnie kwesti˛e „z ceremonia˛ czy bez”. Bheid poczerwieniał gwałtownie. I stało si˛e, i˙z pewnego słonecznego dnia, gdy złota jesie´n roztaczała swe uroki nad ziemia,˛ ludzie ze wszystkich krain nadciagn˛ ˛ eli z bliska i z daleka do wielkiej s´wiatyni ˛ Dwei w dumnym mie´scie Maghu. I wonne były kwiaty, zdobiace ˛ ołtarz, i rado´sc´ wielka zstapiła ˛ na tych, którzy zebrali si˛e tam w owym szcz˛esnym dniu, by sta´c si˛e s´wiadkami ceremonii. A kiedy na ustach bogini Dwei, matki i sprawczyni wszelkiego z˙ ycia, zago´scił u´smiech, znikn˛eły wszystkie troski, ci za´s, którzy tam byli, popadli w zachwyt. Ta, która matkuje wszystkim, promieniała miło´scia.˛ Jej łagodna twarz urosła do nadnaturalnych rozmiarów, gdy˙z z˙ aden ludzki kształt nie mógłby obja´ ˛c takiego ogromu miło´sci. I przemówiła bogini w staro˙zytnym j˛ezyku, gdy˙z tak jak Dweia jest matka˛ miło´sci, tak ów j˛ezyk jest ojcem wszelkiej ludzkiej mowy bez wzgl˛edu na miejsce i czas. A chocia˙z brzmiał dziwnie i obco, wszyscy zgromadzeni jasno rozumieli znaczenie ka˙zdego słowa. Dweia przemawiała bowiem nie do ich uszu, lecz do serc i umysłów. Matka miło´sci mówiła o miło´sci do tych, którzy do niej przyszli, aby pobłogosławiła ich zwiazek. ˛ I oto otworzyła mi˛edzy nimi drzwi, które nigdy dotad ˛ nie były otwarte, i umysł Eliara na zawsze złaczył ˛ si˛e z umysłem Andiny. Umysły obojga zanurzyły si˛e w staro˙zytnym j˛ezyku, by nigdy si˛e ju˙z nie rozdzieli´c, i tak zostali sobie po´slubieni. Nast˛epnie boska Dweia zwróciła si˛e do s´wiatobliwego ˛ Bheida i bladolicej Leithy. A umysł i serce Bheida pogra˙ ˛zone były w smutku, gdy˙z odkad ˛ w chwili gniewu powalił s´miertelnym ciosem bli´zniego, zalegało mu na duszy brzemi˛e winy. Lecz oto bogini Dweia z bezgraniczna˛ miło´scia˛ uwolniła upadłego kapłana od jego grzechu i dusza Bheida została oczyszczona. Nast˛epnie w podobny sposób obdarzyła boska Dweia swym przebaczeniem bladolica˛ Leith˛e. Wielki — bowiem był z˙ al Leithy z racji czynów, których musiała dokona´c, a od cierpienia Romana nadal s´ciskało si˛e jej serce. Przeto boska Dweia usun˛eła z umysłu bladolicej wszelka˛ pami˛ec´ o losie Komana i od tej pory udr˛eczona para wolna była od bólu, a ich umysły i serca połaczyły ˛ si˛e z soba˛ i w ten to sposób oni równie˙z zostali sobie za´slubieni. I ka˙zdy kamie´n staro˙zytnej s´wiatyni ˛ wybuchnał ˛ pie´snia,˛ odrzucajac ˛ surowo´sc´ i smutek kapłanów, którzy zawładn˛eli owym s´wi˛etym miejscem i zboczyli z drogi do wyznaczonego mu celu, jakim były i sa˛ miło´sc´ i rado´sc´ . A rado´sc´ , jaka zapanowała w s´wiatyni ˛ Dwei, odbiła si˛e echem w całym Ma-
586
ghu. — Cały problem w tym, mój Gherze, z˙ e nie mo˙zemy mie´c całkowitej pewnos´ci, czy wszystkie te awantury i kłopoty z ostatnich kilku lat były robota˛ Ghenda, czy mo˙ze wyrosły z naturalnego obstawania wielu innych ludzi przy tym, co nazywaja˛ realnym s´wiatem. My´sl˛e, z˙ e b˛edziemy im si˛e teraz bacznie przyglada´ ˛ c, mam ju˙z do´sc´ wojen. — A mo˙ze ja bym si˛e tym zajał? ˛ — zaproponował Althalusowi Gher. — Je´sli to ty opu´scisz Dom, aby kr˛eci´c si˛e po s´wiecie w poszukiwaniu pod˙zegaczy, Emmy b˛edzie w´sciekła. Chce ci˛e mie´c tu, na miejscu. — Jeszcze bardziej si˛e w´scieknie, je´sli wy´sl˛e ci˛e samego. Gher siedział przez .chwil˛e ze zmarszczonym czołem. Nagle pstryknał ˛ palcami. — Chyba mam rozwiazanie! ˛ — Tylko na to czekałem. Jako´s nie mog˛e wymy´sli´c nic, co nie wkurzyłoby Emmy. No wi˛ec, co ci przyszło do głowy? — Po tym, co wydarzyło si˛e w ciagu ˛ ostatnich dwóch lat, ka˙zdy głupol, który zechce wywoła´c wojn˛e, przede wszystkim poszuka sier˙zanta Khalora, no nie? Znaczy, kiedy my prowadzili´smy wojn˛e, Khalor rozpirzał wszystkich, którzy stali mu na drodze. Je´sli kto´s zechce wszcza´ ˛c wojn˛e, to po to, z˙ eby wygra´c, a skoro tak, to rozejrzy si˛e za Khalorem. — Ale i my pomogli´smy troch˛e, czy˙z nie? — Jasne, ale te głupki o tym nie wiedza,˛ bo w pewnym sensie trzymali´smy si˛e z boku. Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e teraz oni wszyscy wierza,˛ z˙ e Khalor ma ze sto stóp wzrostu, umie chodzi´c po wodzie i rozwala góry uderzeniem pi˛es´ci. — I co z tego? — No, pomy´slałem sobie, z˙ e gdybym miał wyw˛eszy´c rozrób˛e, zanim si˛e jeszcze zacz˛eła, to uczepiłbym si˛e Khalora mocniej ni˙z jego własny cie´n. — Wi˛ec gotów jeste´s opu´sci´c Dom i zamieszka´c z Khalorem i jego z˙ ona? ˛ — Zawsze byłem z nim w dobrych stosunkach, a jego z˙ on˛e w jednej chwili owin˛e sobie wokół palca. Wszystkie baby na s´wiecie zaczynaja˛ mi matkowa´c, gdy tylko zrobi˛e min˛e biednej sierotki. Ciagn ˛ a˛ do mnie jak kaczki do wody. W mgnieniu oka zadomowi˛e si˛e w dawnym pokoju Eliara i wcale nie b˛ed˛e si˛e chwalił, z˙ e umiem szybko my´sle´c. Przeciwnie, b˛ed˛e siedział jak trusia i wodził dookoła t˛epym wzrokiem, jakbym miał kompletna˛ pustk˛e w głowie. Ale moje uszy pozostana˛ otwarte i je´sli ktokolwiek zjawi si˛e u Khalora albo wodza Albrona, z˙ eby wynaja´ ˛c Arumczyków na kolejna˛ wojn˛e, to b˛ed˛e na miejscu i nim zda˙ ˛zysz mrugna´ ˛c okiem, przeka˙ze˛ ci wiadomo´sc´ . Potem odwiedzimy tego głupola i powiemy mu, z˙ e je´sli nie wybije sobie wojny z głowy, wyrwiemy mu watrob˛ ˛ e i ka˙zemy zje´sc´ . 587
— A. . . nie b˛edzie ci troch˛e brakowało Emmy i mnie? — Emmy ma teraz taka˛ min˛e. . . no, jakby my´slała o sprawach chłopców i dziewczynek. Nie musisz jej tego powtarza´c, ale chyba powinienem si˛e na jaki´s czas usuna´ ˛c. Je´sli zamieszkam w Arum, przynajmniej b˛ed˛e miał z kim pogada´c. Tu mógłbym si˛e czu´c troch˛e osamotniony, a poza tym b˛ed˛e przecie˙z robił co´s wa˙znego, no nie? — To rozwiazanie ˛ rzeczywi´scie ma wiele zalet — zgodził si˛e Althalus, udajac ˛ wahanie. — Daj mi troch˛e czasu do namysłu, a potem zobaczymy, co powie Emmy. — Ale ci gładko poszło — rzekła z podziwem Dweia. — Jasne — odparł Althalus. — Zawsze kiedy chc˛e, z˙ eby kto´s postapił ˛ zgodnie z moim z˙ yczeniem, to tak manewruj˛e, by uznał to za własny pomysł. Chcieli´smy wysła´c Ghera do Khalora, bo tak b˛edzie najlepiej dla chłopca, wi˛ec wystarczyło go podpu´sci´c. Gdybym mu to nakazał, pomy´slałby, z˙ e go wyrzucamy, bo nie jest nam ju˙z potrzebny. Nigdy bym mu tego nie zrobił, ty zreszta˛ tak˙ze. A tak — Gher zyskuje normalny dom i rodzin˛e, której nigdy nie miał, natomiast Khalor i Alaia dostaja˛ „gotowego” syna. Wszystko uło˙zyło si˛e dokładnie po twojej my´sli. Dlatego mnie wynaj˛eła´s, prawda? — Dobrze zrobiłe´s, Althie — powiedziała z promiennym u´smiechem, na´sladujac ˛ głos Ghera. — Nie zrozum mnie z´ le, Em — ciagn ˛ ał ˛ Althalus, rozpierajac ˛ si˛e w krze´sle. — Bardzo lubi˛e dzieci, ale miło mie´c znowu cały Dom dla siebie. Czym zajmiemy si˛e teraz, skoro ju˙z uratowali´smy s´wiat i doprowadzili´smy dzieci do bezpiecznej przystani? — Co´s wymy´sl˛e — odpowiedziała tonem, który nie pozostawiał cienia wat˛ pliwo´sci. I tak jak w tamtym s´nie, przyszła do niego noca,˛ kiedy ksi˛ez˙ yc i bo˙zy ogie´n oddawali si˛e zalotom na rozmigotanym niebie, a Nó˙z s´piewał im serenad˛e. Miała włosy koloru jesieni, a widok jej perfekcyjnie toczonych ramion i łydek wywoływał w jego sercu bolesny skurcz. Z jej twarzy tchnał ˛ idealny spokój jak nie z tego s´wiata. Wyciagn˛ ˛ eła do niego r˛ek˛e, mówiac: ˛ — Pójd´z! Pójd´z ze mna.˛ B˛ed˛e si˛e toba˛ opiekowa´c. ´ — Z miła˛ ch˛ecia˛ — odpowiedział Althalus. — Swiat mnie m˛eczy i mam go ju˙z dosy´c. A dokad ˛ pójdziemy, moja miła? I kiedy wrócimy? — Je´sli pójdziesz ze mna,˛ nigdy ju˙z nie wrócisz. B˛edziemy si˛e przechadza´c w´sród gwiazd i szcz˛es´cie nigdy ci˛e nie opu´sci. Twoje dni wypełnione b˛eda˛ sło´ncem, a noce miło´scia.˛ Pójd´z ze mna,˛ ukochany, a ja si˛e toba˛ zaopiekuj˛e. I uj˛eła go za r˛ek˛e, i powiodła po´sród znajomych gwiazd ku wie˙zy s´wiatła, w której przedtem mieszkali. 588
A kiedy znale´zli si˛e w s´rodku, drzwi, przez które weszli, wtopiły si˛e w zaokraglon ˛ a˛ s´cian˛e wie˙zy i znikn˛eły, podobnie jak wszystkie inne. I radosne było serce Althalusa, gdy˙z powrócił do Domu i nie musiał si˛e wi˛ecej błaka´ ˛ c. ´ Kilka miesi˛ecy — a mo˙ze stuleci — pó´zniej, kiedy do Domu na Ko´ncu Swiata zawitała wiosna, Althalus siedział przy stole, przewracajac ˛ leniwie karty Ksi˛egi. Z okrytego futrem ło˙za dobiegł go znajomy odgłos. Althalus podniósł głow˛e i zerknał ˛ na z˙ on˛e. — O co chodzi, Em? — spytał z ciekawo´scia.˛ — My´slałem, z˙ e etap kotki mamy ju˙z za soba? ˛ — O czym ty mówisz? — zdziwiła si˛e jesiennowłosa Dweia. — Mruczysz. Parskn˛eła s´miechem. — Mo˙ze i mrucz˛e. Trudno wyzby´c si˛e starych nawyków. — To miły d´zwi˛ek, Em, i nawet mi specjalnie nie przeszkadza. Usiadła i przeciagn˛ ˛ eła si˛e rozkosznie. — Wszystko dlatego, z˙ e jestem szcz˛es´liwa, a nic lepiej od mruczenia nie wyra˙za tego stanu. — Mnie te˙z niczego nie brakuje do szcz˛es´cia, ale jako´s nie musz˛e mrucze´c. — Chod´z tu, skarbie. Mam dla ciebie nowin˛e. Althalus starannie poukładał karty Ksi˛egi w białym pudle. — Wiosna wcze´sniej nadciagn˛ ˛ eła w tym roku — zauwa˙zył, zerkajac ˛ przez południowe okno na góry. — I prawdopodobnie potrwa dłu˙zej ni˙z zwykle. — Tak? Dlaczego? — Bo s´wiat ma okazj˛e do s´wi˛etowania. — Szykuje si˛e co´s szczególnego? — spytał, siadajac ˛ przy niej. — Baaardzo szczególnego. — To ma by´c sekret? — Tego si˛e nie da utrzyma´c w sekrecie zbyt długo. — U´smiechn˛eła si˛e tajemniczo i ostro˙znie poło˙zyła dło´n na brzuchu. — Za du˙zo zjadła´s? — domy´slił si˛e Althalus. — Nie. — Zerkn˛eła na niego chytrze. — Jeste´s dzi´s mało poj˛etny. Jak sadzisz, ˛ od czego, poza jedzeniem, kobietom ro´snie brzuch? — Mówisz powa˙znie? Pogładziła si˛e znowu po brzuchu. — Je´sli nawet nie, to chyba wida´c. Althalusie, b˛edziemy mieli dziecko. Patrzył na nia˛ kompletnie oszołomiony. Nagle oczy napełniły mu si˛e łzami. — Ty płaczesz? — zdziwiła si˛e Dweia. — Nie wiedziałam, z˙ e potrafisz. Wział ˛ ja˛ w ramiona i tulił mocno, czujac, ˛ jak łzy ciekna˛ mu po twarzy. — Ach, jak ci˛e kocham, Em! — Tylko tyle zdołał wykrztusi´c.