Aby rozpoczšć lekturę, kliknij na taki przycisk który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki. Jeli chcesz połšczyć się z Portem Wydawniczym LITER...
7 downloads
10 Views
365KB Size
Aby rozpoczšć lekturę, kliknij na taki przycisk który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki. Jeli chcesz połšczyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.
,
MARTA FOX
NIE JESTEM KTÓRA WSZYSTKO
ZNIESIE
Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
Wszystkie poranki wiata Wszystkie poranki wiata mijajš bezpowrotnie? Czy naprawdę w to wierzysz Miro`? W takim razie wytłumacz dlaczego trwa we mnie cišgle ten poranek gdy malowałe tajemne znaki tworzšc z nich
kobietę i ptaka i księżyc a ja czułam każdy ruch pędzla na swoim ramieniu jakby to mnš pocierał o płótno mnie zamieniał w kobietę a moje oczy rozstawiał na rozgwieżdżonej przez ciebie nocy Wytłumacz Miro` dlaczego nie minšł we mnie inny poranek gdy z pomocš narysowanej nitki wyprowadzałe mnie z nienawici jak z labiryntu i stawałam się wolnociš i trwałam w niej jak w słońcu i deszczu Bezpowrotnie Miro` mija tylko czas który nie rzebi nie dotyka nie dwięczy i nie boli Przykrywa jedynie kurzem i bliznš to co na nic innego nie zasługuje
dla AGI i MAGI - moich dziewczynek które sš już duże
* Mogłam nie odpowiedzieć na list nie odebrać telefonu nie przyjechać do małego miasteczka Mogłam w róży od Ciebie zobaczyć tylko kolce i nie ucieszyć się z pytania którym wdzierałe się w moje myli Mogłam nie spojrzeć Ci w oczy i nie zobaczyć tej samej tęsknoty która kazała mi czekać na mocie w Avignon i na
południku zero i w tylu innych miejscach nie wiedzšc nic ponadto że czekam Mogłam nie zadrżeć przy podaniu ręki nie wymarzyć sobie by moja i Twoja cierpliwoć splotły się w dach nad głowš
Moglimy nie spotkać się w słowie nie znaleć górskiego kryształu i nie być dla siebie tak jak teraz jestemy w pomarańczach motylach i wiecie który byłby przeciwko nam gdybymy nie uwierzyli że to my możemy być przeciwko niemu
OCALENIE
Igorowi Przypadek, który nie istnieje stał się jej ocaleniem. Już umierała. Może nie dosłownie, bo wyniki badań, które co jaki czas odnawiała, były coraz lepsze. Ale ona miała pewnoć, że umiera. Nadrabiała, jak to się popularnie mówi, minš i organizowaniem swojego życia wokół wielu codziennych czynnoci, które majš to do siebie, że skutecznie zabijajš czas. Trwała tak sobie, jak potrafiła. Od ksišżki do ksišżki, od spaceru do spaceru, od niadania do niadania, którego czasami nie
zapomniała zjeć. Czasami odpisywała na listy, których regularnie zapominała wysyłać. Nie miała pragnień, ale czekała. Chyba na co, co się wydarzy, choć nie wiadomo czy na pewno. Czasami telefonowała do mnie. Brzmiała smutno, a może jedynie monotonnie, bo zawsze tak samo mówiła: - To niestety ja, jeszcze jestem, czy możesz mnie zaprosić na piwo? Zapraszałem. Na piwo, na kawę, na zupę ogórkowš. Wypijała, zjadała. Mechanicznie. Odnosiłem wrażenie, że gdybym jej zamiast tego, co zaproponowałem, podał wodę albo pomidorowš, nie odczułaby różnicy. Byłem bezradny, być może dlatego, że
wcale nie pragnšłem poczuć się inaczej. Wchodzić w jej wiat to było ponad moje siły i moje sprawy, które piętrzyły się w nadmiarze i jedynym sposobem było je po prostu rozwišzać albo ominšć, albo przeskoczyć. Ale to był mój wiat, którego ona nie podejrzewała, ponieważ miała swój, a on jš pochłaniał bez reszty. Lubiłem jš bezcielenie. Czasami bezcielenie jej pragnšłem. Ale nigdy nie odważyłem się inaczej. Byłem pewien, że wtedy czar naszych spotkań prynie, że kawa zamieni się w piołun, a zupa w co, co absolutnie nie będzie jej przypominało. Na pozór nic nie sugerowało jej innoci. Dbała o siebie.
Ubierała się jak dojrzała, elegancka kobieta, która wie, co może sprawić przyjemnoć nie tylko jej, ale także oczom tych, którzy patrzš z zewnštrz. Nie zwierzała się. Może tkwiła w niej taka potrzeba, ale gdy tylko się spotykalimy, prowadzilimy nienaganny dialog, który zaczynał się od wymiany zdań o pogodzie, przechodził do komentowania tego, co się zdarzyło w wiecie i o czym napisały gazety, a potem następowało milczenie. Czasami je przerywałem, proszšc: - No, mów, mów, wyrzuć to z siebie, nie bój się, jestem blisko, nawet jeli nie z tobš.
5 A ona wtedy umiechała się beztrosko ( ach, te jej umiechy, opanowała je do perfekcji) i zdziwiona tak bardzo, jak tylko potrafi się dziwić mała dziewczynka, pytała: - Co mam mówić, Ryszardzie, czego ty ode mnie oczekujesz? Przecież jestem tak banalna, że aż typowa, nic się nie dzieje, jestem nigdzie i wszędzie, zawsze i nigdy. Kiedy byłam bardziej, tak mi się przynajmniej wydawało, a teraz jestem mniej. Teraz tylko trwam, nie wierzšc i nie oczekujšc. - W co nie wierzysz i na co nie czekasz?
- dopytywałem dociekliwie. - Och, jaki ty jeste konkretny, jaki akuratny oburzała się tak na niby. -Muszę być konkretny - tłumaczyłem - życie mnie tego nauczyło, nie mogę fruwać tam, gdzie zwštpienie. Wyobrażasz sobie, co by się stało z mojš firmš, gdybym zaczšł się poddawać nastrojom? - Ja też się nie poddaję - próbowała się bronić przecież widzisz, że jestem samorzšdna, niezależna i samoswoja. Pienišdze zarabiam, a nie dziedziczę, kawy nie słodzę, małymi radociami się nie karmię. - Nie rozumiem tych skojarzeń powiedziałem zniechęcony, bo rozmowa zaczynała mnie drażnić. - No, wiesz, ludzie dzielš się na inteligentnych i tych, co słodzš, na tych, co dziedziczš i co
zarabiajš, na tych, co wybierajš zawsze proste drogi do celu, bo mylš, że tylko one sš prawe, na tych, co ginš tragicznie i tych, którzy wolš ochujeć, na tych… Na tych, co na gówno mówiš kupa i na tych, co oddajš mocz zamiast najzwyczajniej sikać - wpadałem powoli w jej ton. - Brawo, Ryszardzie powiedziała - widzę, że nareszcie kapujesz. - A ty do jakiej kategorii należysz? - zapytałem, by przerwać rozmowę, która wiodła na zupełnie obce mi manowce. -A ja wolę skakać po górach, omijajšc pagórki - powiedziała, rezygnujšc z żartobliwego tonu i powracajšc do charakterystycznej dla niej zadumy, o czym zawiadczyły jej nagle zwilgotniałe oczy. -Jakie góry?
Jakie pagórki? - pytałem, nie czekajšc na odpowied - a może ty najzwyczajniej potrzebujesz faceta? - A co to jest faceta? - umiechnęła się przez łzy. Wypilimy piwo i już bez słów poszlimy każde w swojš stronę. Miałem ochotę jš przytulić, przygarnšć, ale dystans między nami przybrał oficjalno-kumpelskie rozmiary, co
6 oznaczało, że mogę tylko ucisnšć jej rękę, ewentualnie przytrzymujšc jš nieco dłużej niż przy powitaniu. Wracała do moich myli często. Sklejałem fragmenty spostrzeżeń, układałem różne wzory, majšc nadzieję, że zobaczę jaki wyrany rysunek, który pozwoli mi jš zrozumieć, dowiedzieć się czego pragnie, bo przecież, to już wiedziałem, nie mogłem liczyć, że kiedy mi to powie wprost. Takiego słowa nie było w jej słowniku. Nic jednak nie wynikało z moich rozmylań. Raz stawała mi przed oczyma jako kobieta po
przejciach, wiadoma swojej drogi zawodowej i emocjonalnej, jako taka, która już więcej razy nie da się nabrać, ponieważ wszystko albo prawie wszystko przerabiała, więc pomna dowiadczeń potrafi ustrzec się następnych błędów, które poprowadziłyby jš w stronę, jakiej bynajmniej już nie potrzebowała. Widziałem jš jako tę, która wygrywa, chociaż nie walczy, nie bierze udziału w żadnym wycigu, ponieważ jest firmš samš dla siebie i nie musi z innymi konkurować. Raz wyobrażałem sobie, że miała kilkunastu mężczyzn w swoim dojrzałym życiu, a raz, że tylko jednego, z którym się rozstała, ponieważ dzięki albo przez - swojš niezależnoć nie
nadawała się na żonę, ani stałš partnerkę. Zawsze wracałem do punktu wyjcia, nawet wtedy, gdy, wydawało mi się, że już co wiedziałem, wymyliłem, że zobaczyłem jaki wyrany kontur jej osobowoci. Potem złociłem się na siebie, no bo jaki był sens moich rozmylań? Nie mogłem, nie chciałem, nie potrafiłem jej pomóc. A gdybym nawet mógł, chciał i potrafił, to, jestem pewien: ona i tak nie chciałaby tego przyjšć. A poza tym miałem swoje sprawy. Włanie sprawy, nie pragnienia, bo pragnienia realizowałem szybko i bez ceregieli, bez rozdzierania szat, dzielenia włosa na czworo,
dziwaczenia. Było jak było, a skoro tak było, to nie mogło być inaczej. Panowałem nad tym, co leżało w mojej mocy i w zakresie moich umiejętnoci. Resztę pozostawiałem losowi lub przypadkowi, który sprawia, że realizuje się nasz los. Nie byłem nieszczęliwy i nie byłem szczęliwy. Byłem. Tymczasem ona chciała być bardziej i pełniej. To wiedziałem. Zatelefonowałem. - To, niestety, ja - czy mogę cię zaprosić na piwo? - zapytałem. - A czy mógłby z tym piwem przyjć do mnie? zaproponowała. - Do domu? zdziwiłem się - bo w cišgu naszej kilkuletniej znajomoci zaprosiła mnie
chyba tylko dwa razy. - Do domu powiedziała spokojnie.
7 Kupiłem kilkanacie butelek piwa, wybierajšc je wprost ze sklepowej lodówki, aby od razu nadawały się do picia. Czułem się lekko i chłopięco. - Mam pomysł - powiedziałem od progu, pomijajšc zwyczajowe powitania opijemy się tym piwem jak bški, a potem pójdziemy misiowi dać w pysk. Jakiemu misiowi? - zapytała. - Temu, który siedzi na wystawie w lodziarni i ma takš głupiš gębę, jakby się sam prosił, by mu przyłożyć - przecież nieraz mówiła, że masz ochotę to zrobić. Wiesz co - powiedziała łagodnie - tym
razem darujemy misiowi mordobicie. Niech wie, co stracił. Nie jestem w nastroju, by na kogokolwiek rękę podnosić. - Ale z piwa nie rezygnujesz? - pokazałem jej dwa duże kartony. Zimne? - zapytała. - No, masz, a jakie mogłoby być - powiedziałem zawadiacko. Przyjrzałem jej się uważnie. Była jasna i smutnawa. Może wyciszona. Komputer mruczał. Ksišżki leżały rozłożone na biurku. - Przerwałem ci pracę? - Sama jš sobie przerwałam - odpowiedziała łagodnie. Nad biurkiem spostrzegłem wykaligrafowany przez niš tekst: Mówiš: oszalałe przez tego, kogo kochasz. Powiedziałem: życie ma smak
jedynie dla szaleńców. Spojrzałem na niš jeszcze raz. - A może ty się trochę zakochała? zagadnšłem tak od niechcenia, bynajmniej nie próbujšc podejmować zasadniczej rozmowy. -Trochę ?zdziwiła się - a można się trochę zakochać? - Nie można - odpowiedziała - tak jak nie można trochę być w cišży. Jeste? - pytałem dalej, otwierajšc drugš butelkę piwa. - No, wiesz, w moim wieku. -Kobiety w twoim wieku decydujš się całkiem wiadomie na póne macierzyństwo - to do ciebie podobne. Pijemy - powiedziała, zmieniajšc temat. Reszta rozmowy upłynęła na opowieciach o wydarzeniach, które
wokół nas się działy. Było serdecznie i spokojnie. Nie dalimy misiowi w pysk i nie wypilimy całego piwa. W sobotni ranek zatelefonowała do mnie dziwnie podekscytowana. - Ryszardzie - poprosiła - czy możesz mnie teraz gdzie zawieć swoim samochodem?
8 -Mogę cię gdzie zawieć - powiedziałem zdecydowanie. Za piętnacie minut spotkalimy się w umówionym miejscu. Tylko o nic nie pytaj - poprosiła. Jakżebym miał - oburzyłem się. Jechalimy prawie godzinę w milczeniu. - To tutaj - powiedziała. -Chod ze mnš poprosiła. Wdrapalimy się na wzgórze okolone starym murem. Nie znałem tego miejsca. Mały pałacyk pysznił się po prawej stronie wzgórza. Okolony był zadbanym parkiem. Stanęła na tarasie, w słońcu i spokojnie czekała. Nie odchodziłem. Nie było nikogo poza nami i ciszš.
W pewnej chwili poruszyła się, wymawiajšc imię, którego nie dosłyszałem. Młody chłopiec w dżinsach, ciemnej kamizelce i z czerwonš różš w ręku nadchodził z przeciwnej strony. Zatrzymał się, spojrzał w górę i zapytał: - Jak tam dojć? - Nie wiem - odpowiedziała z przekorš i nadziejš w głosie. Mógł być jej synem. Mógł być jej kochankiem. Nie zapytałem kim jest. Ale poczułem, że wiara jej powraca, a oczy błyszczš tak, jak nigdy przedtem. - Wrócić po ciebie? - upewniłem się. Nie dzisiaj - powiedziała i przytuliła się do mnie tak ciepło, że tym razem
zdecydowany byłem dać misiowi w pysk.
9 Czerwona linia mówię ci: nie ma rajów innych niż raj utracony i umiecham się przy tym sekretnie jak Borges patrzysz na mojš czerwonš sukienkę a we mnie przeszłoć znów się dzieje Spod ręki dotykajšcej mojej głowy wyrastajš długie jasne włosy oczy czekajš z nadziejš a więc z lękiem Jestem znów dziewczynkš z obrazu Pankiewicza czerwień sukienki jeszcze nie płonie to stanie się w kilka lat póniej gdy magię dzieciństwa zastšpi magia namiętnoci On dotyka moich piersi i czujęże czerwona róża rozrasta
się we mnie zalewa czerwienišwiat pulsuje a czerwień raz jeszcze daje czerwień dziewczynka staje się kobietš kipi dojrzałociš i wtedy dobrze wie że tylko cienka czerwona linia oddziela jš od przyszłoci że tylko cienka czerwona linia pozwoli jej zatrzymać się w wiecie który jest lub zamieni sukienkę w czerwony całun Być może wtedy trawa na jej grobie wyronie czerwona być może Stwórca zapłacze czerwonym deszczem bo przecież tak naprawdę tylko jemu udało się oddzielićwiatłoć od ciemnoci i przekroczyć cienkš czerwonš linię która dzieli to co było od tego co jest
GRA - Nie garb się - powiedziałem. - Na stare lata będziesz miała takie kłopoty z kręgosłupem, jakie ma teraz moja matka. Gwałtownie wyprostowała plecy, ale nie odwróciła się do mnie, ani też nic nie powie
działa, zajęta dalej krojeniem marchewki na sok. A liczyłem na to, że jeszcze gwałtowniej zareaguje na mojš uwagę, której, wiedziałem, nie lubiła. Nie odwróciła się, więc nie zoba
czyłem jej piersi ze sterczšcymi brodawkami, które tak wyranie rysowały się pod obci
niętym trykotem. -Oczywicie będzie jeszcze dokładniej kroiła tę pieprzonš marchewkę, nic nie mówišc
pomylałem. To niemożliwe, aby nie domylała się, że
wród wszystkich możliwych uczuć ogarnia mnie też strach o niš, może zupełnie nieuzasadniony, a jednak strach. Dziewczyny takie jak ona instynktownie przeczuwajš wszystko na długo przed tym, zanim utwierdzš się w domysłach. Wyszedłem z kuchni bez słowa. W końcu przecież skończy tę papraninę i przyjdzie do mnie, choćby po to, aby pomilczeć. - Jeste gnojek, wiesz… - powiedziała. Wiem. I jeszcze…złodziej wiecznoci, boży kundel, rozganiacz chmur, wieprz astralny. Całe szczęcie, że mam tę kulturę, aby umieć siebie odpowiednio nazwać. - Rozdział 31, strona 217 powiedziała umiechajšc się. Już
wiedziałem, że przestaje się dšsać, a więc będziemy mogli posłuchać ulubionych ragtime`ów i tylko od czasu do czasu rzucić jakie słowo. - Czy ty nie widzisz, głupia, że się martwiłem? Nie przyszła do szkoły, nie odbierała telefonów. Skšd mogę wiedzieć, co w twojej szanownej, aczkolwiek stukniętej łepetynie się pokiełabasiło? Milczała. Siedziała, jak zwykle, na dywanie wród rozrzuconych ksišżek, notatek, płyt. Patrzyła gdzie tam. Może szukała w mylach odpowiedniego cytatu, aby nie mówić własnymi słowami. To nie byłoby najgorsze, bo oznaczałoby, że podjęła rozpoczętš przeze mnie zabawę
i wszystko potoczy się jak dawniej, jak nieraz. - Przecież nie możesz mi zrobić tego numeru i nie przyjć na maturę, przecież wiesz, że ja…
11 - Wiem, że ty i wiem, że nie mogę wtršciła. - Nie mogę, przynajmniej nie mogę jeszcze teraz. Ale w końcu przyjdzie taki moment. - Jaki moment? Co ty znowu wygadujesz? - zapytałem i zaraz pożałowałem tych pytań. To też nie był odpowiedni moment na takie pytanie, na tyle już znałem jej reakcje i wiedziałem, albo raczej mglicie wyczuwałem, że każde następne pytanie tylko jš rozdrażni i bardziej zamknie się w sobie. Może nawet do tego stopnia, że każdorazowe moje pukanie do drzwi albo telefon, jeżeli nawet zostanie odebrany, i tak zakończy się słowami: -
Nie mam siły na rozmowę. Męczyły mnie takie sytuacje, nie potrafiłem ich sobie tłumaczyć racjonalnie, a podzielić się swoimi wštpliwociami nie miałem z kim i nie chciałem, i nie mogłem, choćby ze względu na zawartš między nami umowę, która też właciwie i jako tak milczšco i półsłówkami się dokonała. Jakikolwiek bunt z mojej strony oznaczałby zniszczenie wszystkiego, co zbudowalimy, oznaczałby przerwanie gry i zabawy, z którš było mi dobrze, odkšd wszedłem w ten Magdaleno-wiat, a właciwie tak powoli i systematycznie wpadłem w niego i nigdzie już nie było nawet szczeliny, w jakš mógłbym się
wkrać i przeniknšć na zewnštrz. Zresztš wcale tego wtedy nie chciałem. Zabawa, jakš prowadzilimy, doprowadzała nas przecież i do tych chwil, w których moglimy się tarzać po dywanie albo po tapczanie i wspólnie wygrywać najbardziej namiętne melodie. Jej piersi, jej ciało o tym najdroższym ze wszystkich zapachów, jej szepty, jęki, krzyki, kiedy już wcale nad sobš nie panowała i szeptała tylko swoje słowa, mocniej, Tom, jeste ze mnš, jeste we mnie, natura jest cudowna, Tom…Na samo wspomnienie tych chwil dostawałem dreszczy i najchętniej bym ja teraz, natychmiast przewrócił do tyłu, przytrzymał jej ręce i wszedł w niš do
końca, bez wstępnych pieszczot, bez zbędnych słów, tylko dwa oddechy razem splecione, dwie liny stanowišce jednš, dwa rytmy zlewajšce się już po pierwszych ruchach w jeden. Dopiero póniej dotykanie i głaskanie, finezje bez końca, bez wskazówek, bez poleceń. Pamiętam, powiedziała kiedy po naszych szaleństwach: - Wiesz, Tom, my się kochamy jak dwaj… - Wiem - dokończyłem - jak dwaj muzycy, którzy się łšczš, ażeby grać razem sonaty. -Ładnie powiedziane - dodała umiechajšc się, jak zwykle, delikatnie. - Fortepian grał swojš partię, a skrzypce swojš, i z tego wynikła sonata, a sonaty były takie piękne. - Tak,
kochana - zakończyłem, przerywajšc jej rozmarzenie. - Rozdział 20, strona 111.
12 Zerknšłem na Mag zza swoich marzeń i wspomnień. Nie, to zdecydowanie nie był najlepszy ku temu moment. Teraz powinienem wyjć, nawet bez słów i bez odwracania się, może tylko gdzie tak przelotem dotknšć jej włosów, a potem, nie odwracajšc się, podnieć rękę do góry i poruszyć palcami. Na pewno będzie mnie kštem obserwować i czekać na ten gest, którego wspólnie używalimy od czasu, gdy po raz czwarty zobaczylimy Kabaret i Lizę Minelli w ten włanie sposób żegnajšcš się z przyjacielem.. Wstałem i mimo ustaleń z samym sobš, odezwałem się:
- Zadzwonię wieczorem, przeczytam ci, jakie sš moje ogólne wrażenia z tego nowego filmu. - Musisz szczegółowo, ogólne wrażenie nie istnieje, rozdział15, strona 79 - powiedziała. -Hej, hej… Wybiegłem w podskokach. Nie było więc aż tak le ani gronie, choć pamiętam, ogólne wrażenie, a jednak, jakie wyniosłem z tego spotkania, nie napawało mnie tak do końca optymizmem. - Widzę, że panna M. dzisiejszš noc spędziła z Franzem Kafkš. Chyba nie było najrozkoszniej, prawda? Bioršc pod uwagę fakt, że facet wiekowy… próbowałem dowcipkować. - Wszak wiesz: im kot starszy, tym, pospolicie mówišc ogon jego twardszy. I dšb, choć miecy przyschnie, choć list
na nim płowy, przed-się stoi potężnie, bo ma korzeń zdrowy wyrecytowała szybko. - Tak zwykł mawiać…mistrz? No, włanie….mistrz… w porzšdku, jeden zero dla ciebie. - Tom, masz luki w Kochanowskim. Czy ty naprawdę nie chcesz, czy nie możesz tego spamiętać? Przecież czytalimy wszystkie fraszki razem. - Czy ty zawsze musisz być taka mšdra, taka uczona, taka doskonała? Drażnisz mnie. - Nawet wiem, czym: swojš maniš doskonalenia się, podartymi pantoflami, niechęciš do… Ha! - wrzasnšłem. - Rozdział1, strona 19. Zaczęła mnie całować radonie. Dotknšłem jej piersi i już, natychmiast, chciałem jš mieć. - Tutaj, w kuchni? zapytała. - Tak, tutaj, zaraz,
natychmiast… Wbiłem ja na siebie gwałtownie. Była bardzo wilgotna. Zawsze mnie pragnęła tak dziko, jeżeli oczywicie wyczułem odpowiedni moment, gotowoć do, na przykład kuchennopodłogowych szaleństw.
13 - Z - kim-ci-jest-le-piej-z-Kaf-kš-czyze-mnš? - skandowałem w rytm silnych w niej poruszeń. Widziałem jej białe zęby w rozkosznym grymasie, czułem chłodne stopy na plecach i jej ręce w moich rozgrzebanych włosach. Długo zazwyczaj nie mogła się uspokoić. Drżała wtulona w moje ramię. - Tylko ty, Tom, tylko z tobš - powiedziała już spokojnie. - To nic dobrego, Tom. To może być niebezpieczne w moim przypadku - dodała. To nie było takie zwyczajne wyznanie. Zdarzało się, że czasami usłyszałem co specjalnie dla siebie, ale prawie nigdy w ten sposób.
Zazwyczaj mówiła mi to w trakcie naszej zabawy literackiej, wtedy łatwiej jej było wycofać się z gry, obrócić wszystko w żart, zakręcić wkoło, pocišgnšć mnie za rękaw, pokazać nowš ksišżkę czy płytę. Wyznania w takiej sytuacji, być może - próbuję odtwarzać jej sposób rozumowania - do czego zobowišzywały, co naprawdę znaczyły. A tego chyba bała się najbardziej. Kiedy dzwoniłem do Mag z nowowrocznymi życzeniami, skrupulatnie i na wiele sposobów przemylanymi, nie wiedziałem, że ten rok będzie aż tak ważny w moim życiu. Oczywicie piękne życzenia diabli wzięli, bo gdy tylko powiedziałem: -
Mag…reszta słów gdzie zagniedziła się w moim rodku i tylko miech Magdy mnie rozlunił. W końcu ustalilimy, że życzymy sobie tego samego: zdać maturę, i to dobrze, zdać egzamin na studia (to ja) i przeczytać wspólnie dużo dobrych ksišżek. Ta rozmowa trwała długo, już nie potrafię jej odtworzyć, wiem tylko, że na jej zakończenie powiedziałem: Mag, rozdział 7, strona 48 - specjalnie dla nas. Ten rozdział zaczynał się od słów: dotykam twoich ust, palcem dotykam brzegu twoich ust i był wyznaniem moich uczuć i marzeń. Bałem się reakcji, więc odłożyłem słuchawkę. Ta noc, przypuszczam, nie tylko dla mnie była bezsenna. Mogłem wszystko stracić albo wszystko zdobyć.
Czekałem na telefon. W południe zdecydowałem się wyjć z domu, aby się gdzie pobłškać i jeszcze raz od poczštku wszystko przeanalizować. W drzwiach zastałem list. Od niej. Czytałem go w nieskończonoć, jak wariat, ale wiedziałem już, że nadejdzie to, o czym marzylimy. * - Prowadzimy niebezpiecznš grę, Tom szeptała Mag. Będziemy cierpieć. To nieuniknione. Obudziłam się. Mylałam, że w takim letargu dotrwam do jakiego tam momentu. A teraz? Takie rzeczy się we mnie dziejš, że nawet Soren Kierkegaard nie wiedziałby, co o
14 tym myleć. Czy wiesz, jaki był mój największy błšd?…Że już niczego od życia nie oczekiwałam.
Prowadzimy niebezpiecznš grę, Tom. Musil mówił, że bywajš okresy, gdy życie wyranie zwalnia bieg, jak gdyby się wahało, czy ić dalej, czy też zmienić kierunek. Wtedy może przydarzyć się nieszczęcie. Wiem…magia. Może i magia. Ale ja poruszam się jak we mgle, jak w filmie o zwolnionym tempie. Tom, a jeżeli nieszczęcie jest przebudzeniem?
Odejciem od siebie zamkniętej, siebie upionej? Jeżeli jest tym, na co się czekało, aby raz jeszcze mocno, intensywnie, szalenie żyć? Doprawdy, kondycja ludzka nie zna granic. Ileż razy można się podnosić i padać? Ileż razy można się czuć jak spadajšcy z drzewa lić? Czuję, jakbym miała w ręku uchwyt drzwi, które wiodš na drugš stronę. Prowadzimy niebezpiecznš grę, Tom. Będę próbowała się uwolnić. Chciałam zrobić z siebie Przybyszewskš, uwierzyć, że można przekroczyć pewne granice i żyć tylko życiem mentalnym. Znów będę (jestem) w piekle? I miotam się. Tylko że ja niszczę wszystko, aby potem cierpieć jeszcze bardziej.
Szczęliwe życie i piękne wzory nie dla mnie. Miałam żyć już tylko ostrożnie. Brać ostrożnie. Dawać ostrożnie. Nie mów nic, powiesz, gdy przyfruniesz, może do snu, może do poduszki. Widać tak karty zostały rozdane. Musimy stwarzać nie tylko nasze dusze, ale i ciała, ty i ja. Już czuję ten paraliżujšcy dotyk, bo on taki być musi, nie inny. O niczym innym teraz nie marzę, jak poddać się tej sile, a potem skoczyć, choćby tak jak Safona. I może dla tych, którzy spojrzš z zewnštrz, moje szaleństwo będzie głupotš, ale dla mnie już staje sięwiętociš. Czujesz chłód mojej ręki? Ona czeka na dotyk, który z pajškiem tylko staje w zawody.
Chyba wtedy szalałem ze szczęcia. Na pewno płakałem. Zadzwoniłem. Chciałem powiedzieć, że jš kocham od dawna, że się bałem, marzyłem… Nie wyszedłem jednak poza powtarzanie jej imienia. - Przyjd, nie mów nic - wyszeptała. Gdybym wtedy zrozumiał ten list tak jak dzisiaj, gdybym wyczytał z niego wszystko, co się w nim czaiło. Gdybym zobaczył strach Mag, gdybym… Którego dnia wpłynęła do klasy w nowym ciuchu, szałowo uszytym. - Ja pierd… - gwizdnšł Piotr i zamknšł w pół słowa rękš dziób. Oczywicie udała, że nie słyszy, choć drobny ni to umiech, ni to grymas dowodził, że nie
pogardziła tym niewyszukanym komplementem. Coraz trudniej było mi ukrywać swoje uczucia, udawać, że łšczy
15 nas tylko intelektualne porozumienie. Wiedziałem jednak, że to moja, nasz jedyna szansa, przynajmniej do matury, a to już niedługo, a potem tylko egzamin na studia. Moi rodzice byli niš zachwyceni. Widzieli aż nazbyt namacalnie jej wpływ na mnie od czasu, gdy zaczšłem siedzieć w domu, czytać, uczyć się, chodzić regularnie na treningi. I pomyleć, że powtarzałem drugš klasę liceum z powodu języka polskiego… Zmieniłem szkołę bez większych nadziei na jakškolwiek odmianę. Postanowiłem
się przemycić, nie wychylać i robić tylko to, co najbardziej konieczne. Aż do momentu, gdy napisałem wypracowanie na temat: Jak wyobrażam sobie raj? Otrzymałem zeszyt z podkrelonym już pierwszym zdaniem: Raj wyobrażam sobie jako nie kończšcš się bibliotekę Na marginesie był dopisek: Borges, a pod spodem recenzja, będšca właciwie prywatnym listem (taki miała zwyczaj, nie tylko w stosunku do mnie) wychwalajšcym mój styl, oczytanie itp. Nie miałem pojęcia, że tak włanie raj wyobrażał sobie Borges, ale być może wyczytałem to gdzie i przyjšłem jako swoje. Do Mag zbliżałem się powoli,
stopniowo, aż w końcu kiedy odwiedziłem jej mieszkanie. Wracała obładowana ksišżkami. Torba na ramieniu, reklamówka z oberwanymi uchwytami pod pachš i jeszcze jakie czasopismo w ręku. Chciałem, aby to wszystko jej wypadło i rozsypało się na chodniku. Nie czekałem długo. - Czy należy pani do kobiet, pod którymi most potrafi się załamać wyłšcznie dlatego, że na niego weszły, do tych, co szlochajš, gdy wspomnš los loteryjny, na który włanie padło pięć milionów, a który dopiero co leżał na wystawie? Cortazar, Gra w klasy , rozdział1, strona 21 - powiedziała rozbawiona. To była jej ulubiona powieć, bo często o niej
mówiła. I tak rozpoczęła się nasza zabawa. Wymienilimy póniej własne egzemplarze tych samych ksišżek, aby porównać, które z wyrażeń i zwrotów zostały przez nas podkrelone. Porozumiewalimy się, cytujšc jako pytanie lub odpowied odpowiednie fragmenty. Chciałem tak z niš rozmawiać, więc wertowałem tę ksišżkę codziennie. Nie mogłem przypuszczać, dokšd nas ta zabawa zaprowadzi, tak samo jak Mag nie mogła przewidzieć, na ile się jej poddam i na ile jej podołam. Mieszkała sama, na dziesištym piętrze. Zamiast wizytówki na drzwiach przyklejony był kolorowy motyl. Jej mieszkanie było różne od tych, jakie
znałem. Nie przypominało w niczym mieszkania moich rodziców, bo właciwie nie było w nim mebli, albo raczej tego, co u nas zwykło się za meble uważać. Cały pokój zagospodarowany był regałami i ksišżkami, małym stolikiem, jednym krzesłem i szerokim tapczanem. Koniec. - Pozbieraj szklanki z półek, Tom powiedziała.
16 - Miała pani goci? - Nie, sama wypiłam tyle herbat. - W cišgu tygodnia chyba? Nie wiem, chyba od wczoraj…do mnie nikt nie przychodzi…to znaczy od dłuższego już czasu nikt. - Ile herbat można wypić, proszę pani, w cišgu dnia? - Nie wiem, Tom, policz, ale mylę, że tyle, ile mate… Wyszedłem od niej ze stosem ksišżek do przeczytania. Wracałem tam coraz częciej, aby wygodnie rozsišć się w jakim kšcie i rozmawiać o wszystkim. W sposób bałaganiarski przeskakiwać z tematu na temat, od perypetii literackich bohaterów do własnych problemów.
Potrafiła słuchać i tłumaczyć, utożsamiać się z moimi mylami, nawet z Jolkš, o której często mówiłem. O niej samej wiedziałem niewiele, ale i tak wydawało mi się, że znam jš dobrze, o wiele lepiej niż swoich kolegów, niż Jolkę, z którš kochałem się już od pół roku. Zrozumiałem, że już nigdy nie będę tym, kim byłem dotšd: małym chłopcem, który goni za piłkš, ciska ksišżki w kšt, aby biec do dziewczyny, bo akurat u niej chata wolna. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że jestem Nostromo, że pokonam, przeniosę, zdobędę, zdam, nauczę się, wygram. Nasza przyjań zobowišzywała mnie do tego. Być może już wtedy
robiłem wszystko dla niej i przez niš, z korzyciš aż nazbyt wymiernš dla siebie, wiadom i tego, że rodzice sš ze mnie dumni, że uwierzyli we mnie po raz pierwszy od pamiętnego repetowania klasy. * -le sypiasz, Mag - powiedziałem którego wiosennego dnia, gdy już powoli kasztany zakwitały i absolutnie wiadomo było, że matura się zbliża, więc trzeba będzie jš zwyciężyć. -le, nawet bardzo le - powiedziała. - A najgorsze sš sny, powtarzajšce się, te same, choć w innych okolicznociach. ni mi się, że jestem aresztowana i mam stanšć przed sšdem, oskarżona chyba o jakš zbrodnię.
Nigdy nie wiem dokładnie o jakš, ale wiem, że to co haniebnego, co, co od dawna udawało mi się ukrywać i nagle wszyscy o tym wiedzš… Pocieszałem jš wakacjami. -Tak, tak, Tom - mówiła. - Dlaczego nie przyjmować tego, co się dzieje bez prób tłumaczenia, bez wiadomoci porzšdku i nieporzšdku, rozdział 2, strona… Chciałem jej dotknšć tym samym dotykiem, jak wtedy, po raz pierwszy. Jestem szczęliwa - krzyknęła - ergo: bez przyszłoci…
17 - Bzdury, przecież wiesz, że gdy ja tylko tę szkołę…potem egzamin… wyjedziemy, uciekniemy, będziemy razem, damy sobie radę…Tylko mi nic nie mów o różnicy wieku i dowiadczeń ubiegłem w porę jej słowa. - Dziesięć lat to jest nic w porównaniu z wiecznociš…jak chcesz, pozwolę urosnšć mojej brodzie, abym wyglšdał poważniej od ciebie. Kochalimy się potem zachłannie, słuchajšc płyt, pijšc raz herbatę, raz kawę. Marzyłem o tym, aby patrzeć na nišpišcš, oswajać strachy, dotykać jej piersi bez końca, zapomnieć o tym, że już niedługo
spotkamy się po przeciwnej stronie zielonego stołu i będę musiał wtedy zapomnieć o jej ciele, widzieć w niej tylko ciało pedagogiczne, ale jak bardzo moje. Widzieć w niej Państwowš Komisję Egzaminacyjnš i mówić mšdrze, aby nie zawieć, aby wygrać. W tym dniu nie zdšżylimy zrobić tego, co było zaplanowane, bo Mag, zgodnie z zasadš Cortazarowskiej Luisy-MagiDobrej Wróżki (rozdział 20, strona 102) opowiedziała mi, jak wyglšdało jej życie przedtem, zanim została ze mnš. Chciałem wiedzieć, nawet bardzo, bynajmniej nie z męskiej, głupiej próżnoci i ciekawoci, chciałem, aby mówiła, bo to był jedyny, naprawdę
jedyny sposób, aby wszystko, co było, zostawić za drzwiami i być tylko ze mnš w pokoju. To nie była smutna opowieć, albo przynajmniej nie była w smutny sposób opowiedziana. - Wiem, że gdybym miała szansę wrócić do przeszłoci i zmienić co w swoim życiu, niczego nie zmieniłabym radykalnie. Najwyżej drobiazgi, jakie drobne gesty, inaczej postawione, ale te same pytania. Wtuliłem nos w jej szyję, tak między uchem a ramieniem i wdychałem zapach, już nasz, wspólny, nie tylko jej. Czułem ciepło, nie tylko drżenie mięni, które jeszcze uspokoić się nie mogły, patrzyłem w jej oczy, przenikałem przez szkła, szkła
zdejmowałem, odkładałem na dywanie, aby zobaczyć, co w tych oczach na dnie. Chciałem uwierzyć, że jeszcze tyle chwil przed nami, które się stanš, ale nie wiadomo, jak i gdzie, a na razie zapadalimy się w siebie, zjednoczeni wszystkim, co nam dano. * Nie odzyskała przytomnoci. Nie pojechalimy na wakacje, choć wszystko było przygotowane i choć nie zawiodłem jej nadziei ani w szkole, ani na egzaminach wstępnych. Chciałem zostać wtedy w nocy, ale powiedziała: -Biegnij do domu, Tom, przed sobš mamy dwadziecia nocy nad morzem.
Przecież wiesz, że mieszkam tu, niedaleko.
18 Na poduszce znalazłem nabazgranš kartkę, skrelonš jeszcze w chwilach przytomnoci: Dostojewski, Aforyzmy, strona tytułowa. Sprawdziłem: Gdyby na wiecie wszystko działo się rozumnie, to nic by się nie działo. Możemy poznać tylko to, co w danym momencie widzimy własnymi oczami. Poczštek i koniec rzeczy jest dla człowieka zawsze fantastyczny. * Tak, Mag, tak, Mag…Ileż to już lat minęło, ileż to już lat nie zaglšdam do
Gry w klasy, nie szukam kibucu, nie czekam na Białe Niebo, Białš Lokomotywę…Czasami mylę, że nasze życie przypominało złš literaturę. Cóż ci mogę dać teraz, oprócz słów, którym nikt nie da wiary? Tak, Mag, a pamięć przestrzelonš dwigam już ja… Cortazar, rozdział… Głupi, Tom…To Lipska, Antologia Lama, strona…
19 Może tak trzeba Może tak trzeba i tylko tak teraz dzisiaj w tej chwili Bez tego co było co będzie wród niegu deszczu magnolii których kwiaty rozkwitajš na krótko i prędzej niż licie Może tak trzeba i włanie tak być władcš dwóch dni i jednej nocy Odwrócić się odejć nie miećżalu nie myleć zbyt wiele nie oczekiwać stać się magnoliš lub drzewem w ostatecznoci kamieniem i zaczšć od nowa lub trwać tylko trwać
ALICJA W KRAINIE KOMÓRKOWCÓW -Jeżeli jeszcze raz zadwięczy mu ten komórkowiec w kieszeni, to podskoczę tak gwałtownie, by w sposób kontrolowany wylać kawę na jego wymuskany garniturek - pomylała Alicja, spojrzawszy z nieukrywanš dezaprobatš na mężczyznę, który siadał naprzeciw niej po raz trzeci. Tyle razy bowiem wychodził na korytarz, by rozmawiać przez telefon, który odzywał się w jego marynarce. Mężczyzna umiechnšł się przepraszajšco, a potem odwrócił głowę w stronę okna. Czy widział kwitnšce bzy i winie, wiosennš zieleń łšk? -Niemożliwe, by dostrzegał
to, co na zewnštrz - skonstatowała Alicja - przecież to na pewno jeden z tych młodych zdolnych, oddajšcych duszę firmie, która obdzieli go wszystkimi dobrami w zamian za dyspozycyjnoć, układnoć, jasnš koszulę zmienianš dwa razy dziennie i spinkę w krawacie. No, jeszcze oczywicie za przywišzanie do telefonu jak do psiej budy. Pocišg Inter City Ondraszek gnał tak szybko jak powinien, co oznaczało, najprawdopodobniej, że o 19.52 będzie w Katowicach. Alicja zastanawiała się czy wstšpić do redakcji, by zredagować wywiad ze znanym pisarzem, spisany z tamy już w pocišgu, czy tez zrobić to w domu. Pisarz zgodził się na publikację bez autoryzacji, ponieważ, jak wyjanił,
Alicja wydawała mu się połšczeniem kobiecej łagodnoci z dziennikarskš brawurš. Powód był zapewne jeszcze inny i to on mógł zadecydować o zaufaniu, jakim została obdarzona. Każdy pisarz czuje się przecież pogłaskany, gdy czytelnik zdradza szczególnš znajomoć jego ksišżek, gdy zapamiętuje cytaty, a już całkiem wtedy, gdy delikatnie zasugeruje mu, że w tym a tym fragmencie zostały nazwane jego, czytelnika, emocje czy refleksje. No bo przecież tak włanie, on, czytelnik, mylał, tylko nie potrafił tych myli zwerbalizować. Kilka prostych chwytów, na jakie łapał się każdy, bez względu na to jak daleko sięgała jego sława.
Alicja była w wygodnej sytuacji: nie musiała niepotrzebnie teatralizować rozmowy. Naprawdę czytała i naprawdę znajdowała w tej lekturze co, co odpowiadało jej wrażliwoci i wartociom, w jakie chciała wierzyć. Kobieca łagodnoć, dziennikarska brawura? Umiechnęła się do tych słów. Szczególnie spodobała jej się ta łagodnoć. Od szeciu prawie miesięcy, to znaczy od czasu, gdy rozstała się z Tomaszem, nie była w sytuacji, w której mężczyzna dostrzegałby w niej kobietę. Ale też nie spotykała się z mężczyznami. Ci, których widywała na co dzień, byli po prostu
21 kumplami z redakcji, zabieganymi albo wpatrzonymi w ekran komputera. Nikt o jej rozstaniu z Tomaszem nie wiedział. W redakcji panowała niepisana zasada, by o sprawach prywatnych nie mówić wcale. A jeżeli komu zdarzyło się zadać nic nie znaczšce pytanie jak leci, odpowiadało się tak samo, jak w amerykańskich filmach: -wietnie. Coraz bardziej była z siebie dumna, ponieważ udało jej się odejć od Tomasza w momencie, gdy jeszcze nie zdšżyła nabawić się kompleksów, ani zapomnieć o jakim zwišzku z mężczyznš
marzyła. Tomasz coraz częciej miał jej za złe, że ma swoje sprawy i że chodzi własnymi cieżkami. Najbardziej jednak drażniło go to, że Alicja nie pieje co najmniej trzy razy dziennie z zachwytu nad jego naukowymi osišgnięciami. Aż wreszcie powiedział jej, że już czas, aby urodziła dziecko, które scementowałoby ich zwišzek, bo potem może być za póno nawet na dziecko. Nie wierzyła własnym uszom: po omiu latach spotkań Tomasz jej się owiadczył i zrobił to w sposób wyjštkowo oryginalny, jak na wieloletni zwišzek przystało. -Żeby mieć dziecko, trzeba uprawiać tak zwany seks, o którym ty zapomniałe od co najmniej dwóch miesięcy - tak mu
wtedy odpowiedziała zamiast oczekiwanej podzięki, przynajmniej w oczach, za tęłaskawoć owiadczyn. - Tak dawno nie bylimy ze sobš? - zdziwił się Tomasz. -Naprawdę? - Zobacz jak ten czas szybko leci - dodał i wyranie już uspokojony oraz pewny swoich racji ponowił owiadczyny, tym razem poprzez propozycję wspólnego zamieszkania, z którego płynšć mogš prawie same korzyci. Chyba włanie wtedy Alicja zrozumiała, że czas, który spędziła z Tomaszem nie był stracony. Pokazał jej bowiem to przynajmniej, jakim jej życie być nie powinno. Wstała od restauracyjnego stolika, odłożyła czerwonš serwetkę, torbę zarzuciła na ramię. Tomasz nie mógł pojšć jej
zachowania, więc próbujšc ratować to, czego nie było, po raz trzeci owiadczył się bardziej zdecydowanie. - Oczywicie, ożenię się z tobš, Alicjo powiedział z namaszczeniem i poczuciem wyjštkowo dobrze spełnionego obowišzku. Przez sekundę Alicja pożałowała, że nie wpadła w szał, nie rozpłakała się, nie odeszła od razu, rzucajšc serwetkę i trzaskajšc krzesłem. Skoro jednak celebrowała odejcie, więc pozostała przy celebrze i umiechnęła się do Tomasza kpišco. Jeżeli teraz odejdziesz, nigdy nie pozwolę ci wrócić - powiedział wciekły, ale też wyranie zdziwiony. Nie musiał pozwalać.
22 Dni Alicji zaczęły nabierać innych sensów i lekkoci podszytej brakiem schematu. Korzystała z wolnoci od, doceniajšc uroki kina i spaceru w samotnoci, a pónych wieczorów z ksišżkš w fotelu. Czasami brakowało jej ciepła drugiej ręki, ale przecież gdy była z Tomaszem, też jej brakowało. - Nie przyjedzie punktualnie powiedział mężczyzna z telefonem komórkowym. Alicja ocknęła się z rozmylań i zobaczyła, że pocišg stoi w lesie. -Długo tak stoimy ? - zapytała. Dokładnie osiem minut. - Zapewne się
pani pieszy - dodał, wycišgajšc jednoczenie telefon. -Proszę zadzwonić i powiedzieć, że utknęła pani w rodku lasu z obcym mężczyznš. Umiechnęła się. - Nigdzie nie muszę dzwonić powiedziała - nie pieszę się i nikt na mnie nie czeka. Ale pan może to zrobić, a nawet powinien, bo zapewne już zdšżył pan obmylić, jak zarobić kolejne sto milionów, trzeba więc natychmiast uruchomić odpowiednie rodki. - Time is money - proszę pana. Mężczyzna schował telefon. - Obmylałem sposób - ale nic mšdrego nie wpadło mi do głowy - jakby tu do pani się odezwać, by na pewno dostać pani numer telefonu. - Wystarczy, że pan
da mi swój. Jak będę chciała, to się odezwę - zaproponowała rzeczowo. Innego sposobu nie ma? - Nie ma. Chciałem jeszcze powiedzieć, że jestem zdrowy, wolny i… - Bogaty - dodała. Bogaty będę, a teraz na pewno jestem mšdry i przystojny. Podał Alicji wizytówkę. Spojrzała na białš karteczkę, z której wynikało, że mężczyzna jest Rafałem Legisem, grafikiem komputerowym, pracownikiem zagranicznej korporacji. Umiechnęła się do Rafała. - Witaj, Rafale, przystojny i mšdry, zdrowy i wolny blondynie w ekspresowym pocišgu, stojšcym w lesie - mam na imię Alicja. - Alicja -
powtórzył. - Tylko Alicja? - zdziwił się.
23 Wzruszyła ramionami. - Rozumiem - powiedział - próbujesz być tajemnicza. - Powiedz przynajmniej, czy mieszkasz w Katowicach. - Ależ skšd - oburzyła się - jestem tajemniczš Alicjš, mieszkajšcš w Krainie Czarów. Brawo - powiedział rozbawiony powinienem to spostrzec od razu, jednak nie jestem taki bystry, na jakiego wyglšdam. Alicja przyglšdała mu się spod swojej rudej grzywki. I nagle, zupełnie nie wiadomo dlaczego, bo to nie było w jej stylu - powiedziała: Rafale, podobasz mi się. Wycišgnšł
rękę, próbujšc dotknšć jej rozwichrzonych gęstych włosów. Pocišg gwałtownie szarpnšł i Rafał dotknšł głowy Alicji szybciej niż zamierzał. Podniosła się i wtuliła w jego miękkš marynarkę. Pachniał obietnicš dzikiego seksu, takiego, o jakim zawsze marzyła i nigdy z Tomaszem nie zaznała. -Naprawdę jeste zdrowy i wolny? upewniła się. - Ja też - powiedziała. Do końca podróży nie odezwali się wcale. W milczeniu wsiedli w samochód, który Rafał zostawił na parkingu obok dworca. W kilka minut znaleli się w eleganckim mieszkaniu na wprost Parku Kociuszki. Obietnica wynikajšca z zapachu została spełniona w nadmiarze.
Przed północš Alicja zadzwoniła po ufo-taxi. Rafał, rozleniwiony i rozespany powiedział: - Możesz zostać, Alicjo… Była taka dzika, jak czułem, że będziesz - dodał. - Zadzwonię jutro - szepnęła mu w ucho. - Jestem pewien, że to zrobisz zamruczał. Rzeczywicie, mógł być pewien. Takiego kochanka nie porzuca się po pierwszym razie - rozmylała w taksówce. Tego wieczoru nie miała siły dziwić się swojej lekkomylnoci oraz obyczajom, którym zawsze była przeciwna. Po tygodniu spotkań z Rafałem nie była pewna, która Alicja jest prawdziwsza, czy ta stłumiona i wypreparowana przez Tomasza, czy ta oswojona i rozerotyzowana przez Rafała. Tę drugš lubiła bardziej.
Po tygodniu spotkań Rafał zaprosił Alicję na kolację. Między przystawkš a zupš cebulowš położył przed niš podłużny pakunek. Nie zdšżyła otworzyć i odegrać zgodnej z otrzy
24 mywaniem prezentów scenki, bo Rafał niecierpliwie zdradził zawartoć paczuszki: - To jest telefon komórkowy. Podniosła pytajšce oczy.
- Telefon komórkowy dla ciebie wyjanił - rachunki będš przychodzić do mnie - dodał. -Ale ja nie lubię telefonów, a komórkowych w szczególnoci - próbowała się bronić przed prezentem. - No to możesz nikomu nie podawać tego numeru. Będę go znał tylko ja i tylko ja będę do ciebie
telefonował. Milczała, próbujšc rozszyfrować jego sposób mylenia. Główne danie zjedli w popiechu. Rafał narzucał tempo. A potem, w samochodzie, nie mógł się już doczekać chwili, gdy znajdš się w domu. Była nim zachwycona i oczarowana. Nigdy nie podejrzewała, że można się kochać z takim żarem i cišgle być nienasyconym. Czuła się piękna, potrzebna i niezastšpiona. - Uzależnię cię od siebie - zobaczysz obiecywał. - Będziesz marzyła tylko o moich rękach, tylko o tym, bym ja w ciebie wchodził - wykrzykiwał, patrzšc na niš szklanym wzrokiem. Przytakiwała mu cichutko, bo bardzo jej odpowiadało
takie zniewolenie. To było nowe dowiadczenie, które dowartociowywało każdš czšstkę jej ciała i osobowoci. Po trwajšcym dwie albo trzy godziny akcie, Rafał zasypiał. Alicja przytulała się do jego umięnionych pleców, a kiedy czuła, że pi głęboko, wymykała się pod prysznic, potem wzywała taksówkę i wracała do siebie. Nasycona. Wtulała się w swojš poduszkę, ale nie zawsze spała spokojnie. Zdarzało się coraz częciej, że Rafał przebudzony w rodku nocy, telefonował do niej, nakazujšc natychmiast wracać do jego łóżka. - Chyba zwariowałe - mówiła - udajšc oburzonš, ale szybko narzucała płaszcz na nocnš koszulę, wsiadała do
wezwanej taksówki i za kilka minut ponownie poddawała się radoci czerpanej z tego, że była pożšdana. Teraz miała ochotę powiedzieć Rafałowi, czym się zajmuje, co lubi, gdzie mieszka. Rozmylała nawet nad tym, by zaprosić go do swojego domu, popisać się jakš samodzielnie przyrzšdzonš potrawš, przedstawić go koleżankom. Ale Rafał zbywał jej słowa milczeniem, niczego nie był ciekaw, a każda przegadana chwila była dla niego stratš czasu. - Jestem człowiekiem czynu - tłumaczył.
25 - Miała kiedy faceta? Na pewno miała niejednego - sam sobie odpowiadał jeste przecież pięknš i namiętnš kobietš…Czy który z tych facetów był taki jak ja? Nie był - odpowiadał sobie. Ty na pewno miała facetów intelektualistów, opowiadali ci o marnoci wiata tego, rozpatrywali słowo spotkanie w kategoriach filozoficznych i w rezultacie zupełnie zapominali, że spotkania sš po to, by ze swoich ciał wysšczyć jak najwięcej rozkoszy, by rozrywać się na kawałki. Tak włanie, Alicjo, jak my teraz. To było jego najdłuższe przemówienie, a potem
tłamsił jej ciało aż w końcu i ona zamieniała się w dzikuskę, co mu bardzo odpowiadało. Naprawdę nikomu nie podała numeru swojego komórkowca. Nosiła go w torebce i czekała. Przyłapywała się na tym, ze wszystkie jej myli kršżš wokół telefonu. Telefon oznaczał Rafała, a Rafał oznaczał seks. Nerwowo połykała posiłki. Nie przygotowywała już sobie kolorowych kanapek. W jednej ręce trzymała plaster wędliny, w drugiej rzodkiewkę, ogórka czy lić sałaty. Nie siadała do jedzenia. Wszystko robiła w biegu, gotowa w każdej chwili przyfrunšć na dwięk obiecujšcego szeptu Rafała. Pracowała także w zdwojonym tempie.
Tekst, nad którym kiedy siedziała przez kilkanacie godzin, marudzšc i przeżywajšc tak zwane męki twórcze, pisała szybko, sprawnie i wietnie. Otrzymywała pochwały od szefa redakcji : - Alicjo, jeste w wietnej formie, wena cię nie opuszcza, oby tak dalej. Oby tak dalej - mylała, modlšc się po cichu, aby Rafał nie zadzwonił w czasie, gdy przeprowadzała ważny wywiad. Nie chciała mu odmówić, powiedzieć: nie teraz, za godzinę lub dwie. Chciała się oddawać mężczynie tak samo jak on swojej firmie. Chciała móc w każdej chwili przerwać swojš pracę, by w cišgu piętnastu minut znaleć się w umówionym miejscu, jak na przykład wczoraj.
Rafał zadzwonił, gdy włanie otwierała plik w swoim komputerze. - Co powiesz na szybki seks w rodku dnia? - pytał. Ona także stawała się kobietš czynu, bo odpowiadała krótko: Gdzie? I w cišgu kilkunastu minut gotowa była z jednego końca miasta zjawić się na drugim. Rafał dotrzymywał słowa. Szybki seks rzeczywicie był szybkim. Gotowa była kochać się z nim wszędzie: w samochodzie, w zablokowanej specjalnie windzie, w lesie, wród brzóz. Wracała do redakcji z błyskiem rozpusty w oczach. Była zorganizowana perfekcyjnie. Bielizna na zmianę w torebce i w szufladzie biurka,
jednorazowe chusteczki odwieżajšce to po to, by bez ciekawskich spojrzeń dotrzeć do redakcji, gdzie mogła już całkiem spokojnie wejć pod prysznic i wyjć bez uczucia, że cišga na siebie wszystkowiedzšce spojrzenia.
26 Dzisiaj była wyjštkowo zmęczona. Jej regularny tryb życia dawno diabli wzięli. Zresztš za jej radosnym przyzwoleniem. Po przyjciu do domu pomylała, w odruchu małego buntu, że przecież ma prawo do przespanej w całoci nocy. Wyłšczyła więc telefon komórkowy. Rano odsłuchała tego, co Rafał nagrał do skrzynki kontaktowej. Brzmiał inaczej. - Nigdy tego nie rób, Alicjo powiedział chyba gronie - po to ci sprezentowałem telefon, bymy w każdej chwili mogli być w kontakcie.
Poczštkowo Alicja dała się zwieć liczbie mnogiej, która nieco osłabiła jej niepokój, a może i intuicyjnš czujnoć. Potem jednak, coraz częciej uzmysławiała sobie, że wolnoć, z której była taka dumna i którš tak się rozkoszowała, krótko bo krótko, zastšpiła zniewoleniem, a w nim Alicji było coraz mniej. Tęskniła za sobš spokojnš. Za porzšdkiem w domu, za kinem, za listami, które przestała pisać do przyjaciółki i brata mieszkajšcego w Kanadzie. Tęskniła za ksišżkš, gazetš, spotkaniem z koleżankš i rozmowš o niczym. Przyłapywała się nawet na tym, że tęskniła za Tomaszem, rozmowami w
kręgu jego uniwersyteckich kolegów. Przychodziły chwile, kiedy czuła się bardzo samotna. Czy mylała tak, będšc z Tomaszem? Może tak, może nie. Zabrzęczał telefon. - Za pół godziny u mnie w domu powiedział Rafał tonem człowieka nie znoszšcego sprzeciwu. - Dobrze zgodziła się potulnie. Tym razem nie odczuwała rozkoszy. Była obok. Obserwowała Rafała. Perfekcyjnie czynił wszystko, co zwykł z niš czynić. Perfekcyjnie mechanicznie. Wiedziała, co zrobi za chwilę. Wiedziała też, jakiej on oczekuje reakcji. Zagrała swojš rolę bez emocji. Rafał miał zamglone oczy. Patrzył na niš, ale nie widział jej.
Naprawdę jej nie widział. Tuliła się jednak potem do niego. - Porozmawiaj ze mnš - poprosiła. - O czym? - zapytał. - Czy sšdzisz, że naprawdę ze mnš nie ma o czym rozmawiać? - Alicjo, nie marud - poprosił - za pół godziny mam ważnš naradę, nie mogę być w złej formie. - A czy moglibymy pojechać w góry na sobotę i niedzielę? - Razem?
27 - Razem, oczywicie. Będziemy mieli siebie w cišgu dnia i nocy, może trochę bliżej się poznamy. -Może - powiedział bez przekonania i obietnicy, zakładajšc wieżš koszulę. - Obiecaj, że pomylisz o tym - poprosiła. - Pomylę. - Obiecaj, że zadzwonisz jutro z konkretnš propozycjš. - Obiecuję. Alicja była zadowolona. Wszystkie złe myli rozpierzchły się błyskawicznie. Na drugi dzień, gdy włanie siedziała w parku, porzšdkujšc swoje notatki z konferencji powięconej zbliżajšcemu się festiwalowi teatralnemu, odezwał się Rafał.
- Nareszcie - powiedziała z radociš. Mam konkretnš propozycję, Alicjo. Tak? - zapytała niepewnie. - Za godzinę u mnie, dobrze ? - Dobrze - wyszeptała bez entuzjazmu. Siedziała nieruchomo przez dłuższš chwilę. W końcu spakowała notatki do tekturowej teczki w szkockš kratkę. - On nic o mnie nie wie - pomylała - nie wie, gdzie pracuję, nie wie jak się nazywam, ani gdzie mieszkam. Wykręciła numer na komórkę Rafała. Nie mogę teraz rozmawiać - powiedział - przecież za godzinę się spotkamy. - A wiesz jak się nazywam? - Oczywicie: Alicja. - A gdzie mieszkam? - W Krainie Czarów - odpowiedział już
lekko zirytowany. - Dobrze, bardzo dobrze - uspokoiła go. - No, to pa zakończyła rozmowę. Telefon zostawiła na skraju ławki. Spojrzała na niego z ulgš i raz jeszcze powiedziała: - Pa. -Było mi to wszystko bardzo potrzebne pomylała - ale już nie jest. I poszła do domu. Swojego.
28 Lustro II Bóg stworzył noce, co się zbrojš snami, I stworzył kształty luster, żeby człowiek wiedział, Że jest tylko odbiciem i marnociš, Dlatego sny i lustra niepokojš Jorge Luis Borges Spraw Panie by nie niły mi się lustra by nie zwielokrotniały mojej twarzy by nie wykrzywiały jej w różnych kierunkach by nie straszyły drugš stronš do której coraz częciej chcę się przedostać Nie z ciekawoci czystej nie dla innych wiatów ale po to tylko by nareszcie nie widzieć
swojego oblicza i przekonać sięże ja to ja i że dusza jest niemiertelna więc rozmawiać możemy bez przeszkód
i bez obawy że która z twarzy skrzywi się na dwięk tego co mówi
JARZĘBINA CZERWONA Przyjechała, jak na profesjonalistkę przystało, półtorej godziny przed planowanš godzinš spektaklu. Weszła do teatru z rozmachem, od strony portierni. Dziewczyna z organizacji widowni czekała i zaprowadziła ja wprost do
gabinetu dyrektora. Po jego zmieszanej minie zorientowała się od razu, że jest jaki problem i że to zmieszanie nie wynika bynajmniej tylko z tego, że do małego miasteczka przyjechała znana aktorka. - Niech pan od razu wyjania, co się stało, może uda nam się uratować sytuację - powiedziała Małgorzata. Za to włanie była lubiana. Za to również. Nie miała fanaberii wielkiej gwiazdy, potrafiła rozmawiać z każdym: z maszynistš, inspicjentem, sprzštaczkš, koleżankš aktorkš, bileterkš. Więc i teraz umiechała się zachęcajšco. - Uda nam się - powiedział dyrektor - uda nam się, jeżeli pani za pół godziny wyjdzie
na scenę. - To absolutnie nasza wina tłumaczył - przed chwilš zorientowalimy się, że podano pani o godzinę póniejszy termin spektaklu. Małgorzata w sposób znaczšcy przełknęła tę wiadomoć. Dyrektor zesztywniał w oczekiwaniu na jej wyraniejszš reakcję. - Gdzie jest moja garderoba? - zapytała rzeczowo. Mam pół godziny? Całe pół godziny? Zdšżymy - powiedziała. - Proszę o gorzkš, mocnš herbatę. Mam piętnacie minut na wskoczenie w kostium i charakteryzację. Następne piętnacie na skupienie się w absolutnej ciszy. Proszę o to zadbać, żadnych dziennikarzy, fotografów, nikogo. Dyrektor rozchmurzył się i prowadzšc jš do przygotowanej garderoby, próbował
wyrażać swojš wdzięcznoć w urywanych podziękowaniach. Wszystko wypadło jak najlepiej. Nie mogło być inaczej. Od dwudziestu już minut Małgorzata siedziała przed lustrem, patrzyła na swojš zmęczonš twarz i próbowała nie słyszeć braw, które cišgle w niej dwięczały, nie umiechać się, nie powtarzać dziękuję, nie przypominać sobie siebie na scenie. Zapomnieć. Zapomnieć. Wrócić do rodka, tego tylko swojego, nie majšcego nic wspólnego z aktorstwem, rolš, która przed chwilš odgrywała. Kwiaty wypełniały wszystkie wazony, reszta mieciła się z trudem w plastikowym wiadrze.
- Nie mam nic wspólnego z kobietš, którš gram od pół roku - pomylała. Nic a nic. Nie jestem dzielna. Radzę sobie tylko na scenie, w życiu nie mam zielonego pojęcia jak grać. To
30 znaczy, jak grać, by wygrać, by osišgnšć to minimum harmonii i spokoju. Może dlatego, że nie gram, bo jestem, jaka jestem, to znaczy: ani trochę przewidujšca, ani trochę wyrachowana, rozmemłana, ufna, mało czujna. Spojrzała w lustro krytycznie. Była kobietš czterdziestoletniš i było to widać, szczególnie teraz, w wietle ostrych lamp przy lustrze, wyranie ukazujšcym rozpływajšcy się makijaż, podkrelajšcy najmniejszš nawet zmarszczkę. Była kobietš dowiadczonš, a jednak (umiechnęła się do siebie
wštpišco) dowiadczenie niczego tak naprawdę jej nie nauczyło. Ileż to już razy przekonywała się, że popełnia te same błędy, obiecujšc sobie za każdym razem, że teraz już ich nie powtórzy. Swoje dowiadczenia życiowe potrafiła wykorzystywać na scenie, nigdy w codziennoci prywatnej. Na scenie potrafiła wejć w postać i zagrać jš tak, jak na przykład dzisiaj. W chwili ciszy, między jednš kwestiš a drugš, usłyszała z widowni najpierw wyrany szmer, potem skrzypienie foteli, a na końcu wycieranie nosów. Kiedy o tym pomylała, była z siebie zadowolona. Nie myleć, zapomnieć. Kurtyna zapadła. Życie jest gdzie indziej, na przykład
tutaj, w garderobie, wród kwiatów i wiateł obnażajšcych jej dojrzałš kobiecoć. Pokryła twarz grubš warstwš kremu bambino. Kawałkiem waty zaczęła zmywać swój sceniczny wizerunek, zostawiajšc tylko pomalowane oczy. -Zachowuję się tak, jak wszystkie aktorki w znanych mi filmach -pomylała. One też wracajš do garderoby zmęczone, patrzš w lustro i widzš w nim smutek kobiety sukcesu, którego nikt z widowni nawet nie będzie podejrzewał. Małgorzata bardzo dbała, by nic z jej najbardziej skrywanej prywatnoci nie wydostało się na zewnštrz, pod wcibskie pióra dziennikarzy. Albo
inaczej: by wydostało się tylko tyle, ile ona sama zapragnie pokazać. Było to typowe zachowanie dla tych, którzy już nie musieli zabiegać o poklask, bo mieli go w nadmiarze, ale jednoczenie nie chcieli zrezygnować z prasowego dokumentowania swojego bycia na topie. - Zapomnieć, zapomnieć - powtórzyła raz jeszcze - jak najszybciej stšd wyjć, znaleć się w hotelowym pokoju, zmyć rolę pod goršcym prysznicem i zasnšć do jutra. - Zasnšć stroskanš, wstać zakochanš, zobaczyć czerwień maków zacytowała cichutko Achmatowš. Rozmylania przerwała jej rozmowa za drzwiami.
-To niemożliwie - perswadował dononym głosem kto z teatralnej obstawy - nie może pani wejć, ponieważ pani Małgorzata miała życzenie, by nikogo nie wpuszczać.
31 - Jestem umówiona, naprawdę przekonywał kobiecy głos. Małgorzata otworzyła drzwi. Młoda dziewczyna jednym susem rzuciła jej się na szyję, mówišc: - Ciociu, ciociu, ten pan nie chciał mnie wpucić do ciebie. Małgorzata, zaskoczona sytuacjš, spojrzała na portiera i powiedziała: Wszystko w porzšdku, rzeczywicie byłam z niš umówiona. Uwolniła się z ucisków i zamknęła drzwi. - A to co za teatr? - zapytała, spojrzawszy zasadniczo na nieznanš dziewczynę. Przepraszam - wyszeptała dziewczyna to naprawdę był jedyny sposób, abym
mogła tutaj wejć. -Po co wejć? Chciałabym, aby pani autoryzowała wywiad, który z paniš przeprowadziłam. - Nie przypominam sobie, abym udzielała jakiegokolwiek wywiadu. Zrobiła to pani dzisiaj w nocy, w moim nie. - We nie - powiadasz. Małgorzata wydawała się być wyranie rozbawiona. - We nie wszystko jest możliwe powiedziała - w takim razie czytaj. Umiechnęły się do siebie tak, jakby się znały długo albo jakby Małgorzacie nagle zaczęła bardzo odpowiadać ta scenka rodem z amerykańskiego filmu redniej klasy. - Nie gniewasz się? zapytała dziewczyna. - Nie gniewasz się, ciociu? - dodała. Teraz już obie zaczęły dowcipkować, majšc pewnoć,
że lody zostały przełamane i można brnšć dalej, pozostajšc w wymylonych układach rodzinnych lub zamieniajšc je na koleżeńskie. - Czytaj - powtórzyła Małgorzata i usadowiła się w fotelu, zamknšwszy oczy. - Jest pani zmęczona? - Tak - odpowiedziała cichutko Małgorzata. -Ja nie pytam, ciociu, ja już czytam. W moim nie od tego pytania rozpoczynała się nasza rozmowa i pani też miała zamknięte oczy, i w taki sam sposób, jak teraz, skinęła głowš. Małgorzata umiechnęła się z niedowierzaniem. -Słuchaj, dzieweczko, co mi się wydaje… - Ona nie słucha, to dzień biały, to miasteczko, wokoło nie ma… -Słuchaj, dzieweczko - powtórzyła z naciskiem Małgorzata - jak ty masz
właciwie na imię? Nawet mi się nie przedstawiła.
32 - Jestem Juliš, mam… -Że też wczeniej nie wpadłam na ten pomysł - Małgorzata klasnęła w dłonie na potwierdzenie swojego gapiostwa - oczywicie jeste Juliš, wprost z Szekspira, masz 14 lat i zamiast nić o miłoci, przeprowadzasz wywiad ze mnš. - To nie tak zamruczała dziewczyna, wyranie smutniejšc. - A jak? - dopytywała coraz bardziej zirytowana Małgorzata. Jestem Juliš, mam lat 23, dotknęłam kiedy miłoci, miała smak gorzki jak filiżanka ciemnej kawy, wzmogła rytm serca, rozdrażniła mój żywy organizm, rozkołysała zmysły. -Odeszła -
dokończyła Małgorzata. -Tak , odeszła powtórzyła Julia - ale dalszy cišg tego wiersza, to już nie moja historia, tylko pani. Małgorzata spojrzała na Julię ciepło, jakby jš znała od dawna i jakby tęskniła za jej powrotem. - Jak to możliwe pomylała - by ta dziewczyna znała mojš historię, by wiedziała, że i ja jestem Juliš i wołam wróć i plamię przygryzione wargi barwš krwi. Małgorzata nie miała pewnoci, czy to co się dzieje, jest prawdziwe. Patrzyła na dziewczynę, widziała jej długie, jasne włosy, szczupłe ręce nerwowo tłamszšce kartki wypełnione drobnym pismem. - Czytaj - poprosiła. Julia spojrzała na kartki. - Jest pani zmęczona teatrem, sukcesem, czy samotnociš? -
Najbardziej sobš. Małgorzata skinęła głowš na znak, że tak włanie by odpowiedziała. - Którš sobš? -Tš w rodku, najbardziej prywatnš. To dziewczę ma rację - pomylała - ja naprawdę jestem zmęczona sobš. Może dlatego tak chętnie uciekam w inne role, by być inaczej. A może ja również w życiu powinnam być inaczej? Nie trzymać się wypracowanych wzorców, nie powielać ich, bo to, co raz przerobione powinno być raz na zawsze zapamiętane albo raz na zawsze odrzucone. I koniec na tym. Dalej jest tylko jutro, a każde jutro, jeżeli się w ogóle zaczyna, to zaczyna się od teraz. Teraz siedzę w garderobie z Juliš. Przed chwilš wybiegałam mylš w przód i
widziałam siebie w hotelowym łóżku, z goršcš herbatš i kilkoma babskimi pismami, z których dowiedziałabym się, co powinnam zrobić i ile godzin dziennie powięcić na to, by
33 wyglšdać młodo, ponętnie i zdrowo. Gdybym chciała zastosować się do połowy tych porad, nie zagrałabym połowy ze swoich ról, ponieważ czasu by mi zabrakło na wszystko poza pielęgnowaniem swojej urody. Czy teraz mam rzeczywicie ochotę na spokój w anonimowym łóżku, w którym czytanie gazet będę przeplatała z wyobrażaniem sobie następnej roli, tej, której propozycję włanie otrzymałam? Czy po raz Bóg wie który akt erotyczny będę sobie sama zastępowała aktem twórczym? Oczywicie można i tak -
rozmylała Małgorzata - efekty tego sš wymierne, choć odwrotnie proporcjonalne do moich najskrytszych potrzeb, tych, które wyrugowałam z siebie wiadomie, skoro nie ma od dawna ze mnš nikogo bliskiego (bliskiego!), kto podałby mi herbatę, położył do łóżka, zapytał, o czym mylę i kogo by to naprawdę obchodziło.
- O czym pani teraz myli? Małgorzata zorientowała się, ze nie ledziła tego, co Julia czyta, słyszała jej słowa gdzie w tle, a pogršżyła się w tym czasie w swoich. - Przepraszam - powiedziała patrzšc na Julii usta, powleczone bezbarwnš szminkš - czytasz, czy
pytasz? - Czytam, ciociu, cišgle czytam. - No i co odpowiedziałam w twoim nie? Odpowiedziała: -Mylę o tym, by uciec, znaleć jakš Jasnš Polanę, jaki mały dworzec, jak zrobił to Tołstoj i niech inni by się głowili nad tym, gdzie jestem, a ja byłabym nareszcie tylko dla siebie; mylę o takiej prawdziwej ucieczce, kiedy się jest bardzo bardzo, a jednoczenie się nie jest wcale dla tego, co nie dawało wewnętrznej przestrzeni, takiej, w której czułoby się spokój i ciepło, i smutek, ale ten smutek nie byłby rozpaczš, ani bólem, tylko łagodnociš, a łagodnoć byłaby bliskociš, a bliskoć ciszš, bez szarpaniny o następnš chwilę. -No, to się nagadałam w tym twoim nie - powiedziała
Małgorzata, próbujšc zbagatelizować to, co rzekomo mówiła. - Nie zgadza się pani z tym? Co poprawić, wyrzucić, dodać? -Słuchaj mała… słuchaj Julio poprawiła się - ja naprawdę nic nie rozumiem… - Nie musi pani rozumieć, proszę tylko powiedzieć: tak czy nie? Dobrze, tak, zgadzam się. Tak włanie powiedziałabym. Zadowolona jeste?
34 - Ja nie mam wštpliwoci, ciociu, że tak powiedziała, bo przecież rozmawiałymy, ja skrzętnie notowałam, a gdybym nawet tego nie robiła, to i tak pamiętam wszystkie twoje słowa. - Co ty z tš, ciociš, do diabła? Przecież ja nie jestem dla ciebie… - Nie jeste, to prawda, ale we nie tak się do ciebie zwracałam i bynajmniej ci to nie przeszkadzało. - Co jeszcze robiłam w tym twoim nie, powiedz mi szybko i niech się wreszcie skończy ta bajka, ja naprawdę nie mogę i nie chcę sobie pozwolić na luksus postradania resztki zmysłów. - We nie się nie buntowała.
We nie pozwoliła się pocałować i przytulić. O, tak, jak zrobię to teraz. Julia stanęła za fotelem siedzšcej Małgorzaty, zaczęła gładzić jej włosy, czoło, kark, dekolt. Małgorzata nie reagowała. - Ciociu, przytul mnie, pocałuj poprosiła Julia, opierajšc głowę na kolanach Małgorzaty. - Julio - ty się pomyliła, to nie byłam ja, bo ja nie jestem… - Nie nazywaj tego, proszę. Skšd wiesz, że nie jeste i skšd wiesz, ze nie o tym marzyła, skoro mnie jeszcze nie pocałowała? - Takie rzeczy się po prostu wie. -U ciebie nic nie jest, po prostu, ciociu. Mówiła mi o tym. - We nie? - zapytała kpišco Małgorzata. -Tak,
we nie. - A kim ty jeste, dzieweczko, by wierzyć w sny? - Już mówiłam, jestem Juliš. - To wiem. - Jestem twojš jedynš połóweczkš, naprawdę. - Teraz jeszcze brakuje, by powiedziała: - Narysuj mi baranka, a ja ci go narysuję, bo nieraz to robiłam sama sobie i wtedy będziesz mogła pójć, skšd przyszła. - Baranka mi już narysowała - powiedziała Julia, gładzšc ponownie włosy Małgorzaty. We nie oczywicie. - We nie powtórzyła Julia - ale nie mam pewnoci, czy to był sen, skoro ja mam ten rysunek, mam twoje słowa i skoro ciebie znalazłam, bo przecież jestem tutaj i ty też jeste. - Co do siebie mam wštpliwoci. - Pocałuj mnie, to one zniknš.
35 -Nie opowiadaj głupstw. Nigdy nie całowałam kobiety. Mam okrelonš, zdecydowanš seksualnoć i nie zamierzam zmieniać swojej orientacji. Co ty możesz wiedzieć o sobie, skoro nigdy nie całowała kobiety. - Julio, przesadziła. Jestem zmęczona. Koniec zabawy, moja cierpliwoć i ochota na twój teatr się skończyła. - Pocałuj mnie, dotknij, proszę i zaraz sobie pójdę. Małgorzata cmoknęła Julię w czoło. Nie tak, ciociu - szepnęła Julia wtulajšc się w Małgorzatę i całujšc jej szyję. - Moja ty, odnaleziona westchnęła. Małgorzata nie próbowała
uwolnić się z ršk Julii, wprost przeciwnie. Poddała się jej ciepłu, jej kocim dotykom i nie odwróciła głowy, gdy poczuła wilgotne usta Julii na swoich. Sprawiło jej to tak niespodziewanš przyjemnoć, że odwzajemniła pocałunek. - Skšd ona wie, jak mnie dotykać? - pomylała skšd ona wie, jak dotykać moich piersi. Żaden z moich mężczyzn tego nie wiedział, każdemu musiałam podpowiedzieć, pokierować nim, by sobie dać to, czego pragnęłam. Nie mogła zrozumieć, dlaczego poddaje się tej obcej dziewczynie, dlaczego godzi się na każdy jej ruch, dlaczego siedzi tutaj z niš, zamiast realizować swój plan, jak zawsze i spać już w sztywnej
pocieli, bez emocji i bez dreszczy, które teraz jš opanowujš od stóp do głów. Małgorzata nie poznawała siebie, a jednak czuła, że jest sobš, jakby co się z niej wydostało, głęboko ukryte, jakby nareszcie dało sobie pozwolenie, zrezygnowało z reguł, przyjętych i od zawsze realizowanych prawideł. -To niemożliwe - pomylała - po prostu niemożliwe. - Dlaczego niemożliwe ?zapytała Julia. -A skšd ty możesz wiedzieć, co ja sobie mylę? -Słyszę, ciociu, bo szepczesz. Obie zareagowały na pukanie do drzwi garderoby. Julia stanęła grzecznie za plecami Małgorzaty, która ponownie usiadła na fotelu. -Proszę - powiedziały równoczenie. W
drzwiach stał ogólnie zadowolony dyrektor, który wyrażał zaniepokojenie przedłużajšcš się wizytš dziennikarki, a przecież inni też czekajš w kolejce, nie mówišc już o nim, dyrektorze, który czeka z poczęstunkiem. - Julio, pozwól dyrektor teatru, a to moja siostrzenica Małgorzata dokonała prezentacji, przybierajšc swój dosyć zasadniczy ton.
36 - Siostrzenica? - zdziwił się. Odnalazłymy się po latach - umiechnęła się Małgorzata. - Tak więc widzi pan, nie mam czasu dla dziennikarzy. Ciociu, znajd go, proszę, ja poczekam. Potem będziemy miały pewnoć, że nikt nam nie będzie przeszkadzał. Małgorzata sprężyła się w jednej sekundzie i gotowa była do rzeczowego lub dowcipnego odpowiadania na banalne pytania, z których jedno podobne było do drugiego. W tym momencie jej profesjonalizm na tym polegał, by dowartociować dziennikarzy, stwarzajšc tym samym wrażenie, że ich pytania sš
głębokie, przemylane i zupełnie inne od stawianych w innym miecie, w podobnej jak ta sytuacji. - Niech wszystko się toczy, ciociu, jak wówczas, gdybym ciebie nie odnalazła - powiedziała Julia - pójdziemy więc teraz uhonorować twojš obecnociš dyrektora i innych, a potem już nikt nie będzie nam przeszkadzał. Małgorzata skinęła głowš. Przebrała się i spakowała swoje rzeczy. Przyłapała się, że jest uległa i posłuszna, a w dodatku, że nie boi się tej uległoci, że czekała na niš w takiej włanie formie, kiedy uległoć nie oznacza nic innego poza ochotš, chciejstwem nie do odparcia. Chce spędzić wieczór i noc z tš dziewczynš, z Juliš - mylała rzeczywicie czekała na niš, choć nie
wiedziała, że czeka. Nie miała ochoty wyjeżdżać, a jednak zrobiła to, nie odwołała spektaklu, choć jeszcze na dwa dni przed nim gotowa była zapłacić każdš karę, by tutaj się nie znaleć. Ten przypadek wyglšdał jak los zapisany w gwiazdach. Była wdzięczna gwiazdom, choć nie wiedziała czy spotkanie z Juliš oznaczać będzie radoć, czy ból. - A teraz, ciociu, pójdziemy na tańce powiedziała Julia po wszystkich oficjalnociach bankietowo-teatralnych. Wiem, ze lubisz tańczyć i nie bój się, nikt cię nie rozpozna, bo pójdziemy w takie miejsce, gdzie nikt by nigdy nie przypucił, że ciebie można byłoby tam spotkać. Małgorzata czuła się lekko jak
nigdy. Zmęczenie minęło. Przed sobš miała teraz. Wszystko, co zdarzy się teraz. Prowadziła samochód powoli, dostosowujšc się do wskazówek Julii, siedzšcej obok i co chwila przytulajšcej się do jej ramienia. Po dziesięciu minutach były na miejscu. Weszły do malej knajpki o nazwie Axel. Sala wirowała dyskotekowo, choć bynajmniej nie była to dyskoteka, tylko małomiasteczkowa tancbuda, zadymiona, wystrojona sztucznymi kwiatami. Małgorzata odruchowo zrobiła krok do tyłu. Julia mocniej przytrzymała jš za ramię.
37 - Niczego się nie obawiaj - szepnęła wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wolnych miejsc przy stolikach nie było, więc stanęły przy barze. Obok, na wysokim stołku siedziała dziewczyna, trzymajšc na talerzu frytki polane ketchupem. Jadła, wybierajšc je palcami. Barman umiechnšł się zachęcajšco. -Panie sobie życzš? zapytał. -Życzš sobie sok jabłkowy, żubrówkę i miejsce przy stoliku powiedziała Julia. - Z tym drugim będzie gorzej, ale zaraz co wykombinuję - umiechnšł się po raz drugi. - Za nasze spotkanie - powiedziała Julia,
podnoszšc szklankę do góry. - Za spotkanie - powtórzyła Małgorzata niepewnie. Stuknęły się szklankami, spojrzały na siebie i wybuchnęły miechem. - Moje małe miasteczko, to nie jest San Francisco, wszędzie dojdę piechotš, bo wszędzie jest blisko zanuciła Julia, wtórujšc piosenkarzowi, wydzierajšcemu się do mikrofonu i grajšcemu na wszystkopotrafišcym instrumencie. - Ale numer, Julio, mnie się tu zaczyna podobać - powiedziała z lekka zawstydzona Małgorzata. - Mam miejsca dla pań - zakomunikował cišgle umiechnięty barman - proszę bardzo, przy tym stoliku, ci państwo się zgodzili. Małgorzata z Juliš wzięły swoje szklanki i usiadły. - Pani mi kogo
przypomina - powiedział mężczyzna w góralskim swetrzysku, siedzšcy przy stoliku. Jego partnerka spojrzała na Małgorzatę z zainteresowaniem. Rzeczywicie - powiedziała - gdyby sobie trochę urody rzuciła na twarz, wyglšdałaby jak ta…no… -Ciociu, umiechnij się, pani ma rację. Że też w ogóle o siebie nie dbasz. Wychodzisz raz na ruski rok do ludzi, bez makijażu, w byle spodniach. Spójrz na paniš i bierz przykład: fryzura wprost spod lakieru, sweterek z piórkami, oczka w pastelach i paznokcie kolorowe. Gdyby o siebie zadbała, wyglšdałaby, jak ta… no… - Masz rację, kochanie powiedziała Małgorzata - mogła mnie uprzedzić, że będziemy w towarzystwie.
- Zatańczysz? - mężczyzna w stoliku łypnšł na Małgorzatę zapraszajšco. Jego partnerka zrobiła naburmuszonš minę. No, co? - spojrzał na niš - przecież jest wieczorek zapoznawczy, nie? Kobieta wzięła torebkę do ręki i odeszła od stolika.
38 - Niepotrzebnie się wystraszyła tej lampucery - powiedział - myli, że jak ma forsę, to ma mnie. Gówno prawda, ja taki łatwy nie jestem, niech się trochę postara. - Niech żyje wolnoć, wolnoć i swoboda - zanucił. Parkiet szumiał. Piosenkarz ciosał tango Budki Suflera. To nasz taniec, ciociu - szepnęła Julia ja prowadzę. -Sšdzšc po spojrzeniach innych, całkiem niele tańczymy powiedziała Małgorzata. Odbijany usłyszały klanięcie dwóch mężczyzn i każda z nich znalazła się w obcych rękach. Piosenkarz zmienił repertuar. Zabrała serce moje, zabrała moje sny, a
zostawiła tylko te łzy, goršce łzy wtórowała mu sala. Małgorzata wirowała, szukajšc spojrzenia Julii. Pokazała jej oczami, że zmierza w kierunku wyjcia. - Jarzębino czerwona, któremu serce dać, jarzębino czerwona, biednemu sercu rad -piewała sala. Julia znów była w ramionach Małgorzaty. Przytulajšc się do siebie, zmierzały w kierunku drzwi. - Już dosyć, chcę być tylko z tobš - szepnęła Julia. W cišgu kilkunastu minut znalazły się w hotelowym pokoju. Spojrzały na siebie oniemielone. - I po co nam to było, Julio. - Zawsze tego pragnęła, a ja jestem również po to, by spełniać twoje marzenia. - I to nie jest sen? - Nie jest, choć wszystko jak w moim nie. - I co
teraz? - Teraz zmyjemy z siebie dym i zaniemy. - A co stanie się rano? - To już będzie zależało od nas - mój sen kończy się w tym miejscu, ciociu.
39 *
Jeszcze nie wiem co zrobię trzasnę drzwiami zrzucę z półki wazon pełen kwiatów które zbierałe dla mnie wczoraj wykrzyczę wszystkie brzydkie słowa jakie znam podrapię ci twarz paznokciami powleczonymi bezbarwnym lakierem rozpłaczę się z wciekłoci lub wyjdę cichutko i nigdy nie wrócę
MOJE CHYBA ŻONY Jej wadš było to, że nie była Jolantš. Była Mariš, a raczej po prostu Marysiš. Miała rudawe włosy, długie, do ramion, lubiła siedzieć skulona, z kolanami pod brodš. Drażniła mnie tym do granic niemożliwoci. -Usišd inaczej - strofowałem jš jak małš dziewczynkę (to było jeszcze w czasach, gdy chciało mi się jej zwracać uwagę). Zmieniała na chwilę pozycję, by wkrótce powrócić do swojej ulubionej. Właciwie nie wiem, dlaczego
wspominajšc Marysię, zaczynam od koloru włosów i sposobu jej siedzenia. Mógłbym przecież najpierw powiedzieć, że Marysia była uległa i posłuszna, ale i tak robiła swoje. Takš jš jednak widzę, rudš i skulonš, gdy cofam się mylami do dnia, gdy wszedłem do gołębnika, uniwersyteckiej knajpki, gdzie spotykali się studenci w czasie przerw między zajęciami. Teraz już nie ma tego miejsca, a nawet jeli jest, to służy klerykom, bo sale uniwersyteckie zamieniono na seminarium duchowne. Przychodziłem tam, by wypić kawę i przeczytać gazetę. Od czasu, gdy przestałem umawiać się z Jolantš, mój dzień stał się dłuższy i nie musiałem go planować tak, jak do tej pory. Czułem
się lekki i nie było we mnie żadnych zobowišzań. To miłe uczucie wkrótce stało się rodzajem ciężaru, który mnie obezwładniał i pozwalał, by czas po pracy przeciekał mi przez palce leniwie. Z Marysiš ożeniłem się dokładnie w pięć miesięcy po rozstaniu z Jolantš. Nie wiem dlaczego. Nie byłem niš oczarowany, nie byłem w niš wpatrzony, nie byłem ani trochę zakochany. Mylę o emocjach, które powinny towarzyszyć takim włanie stanom. Podczas którego ze spotkań powiedziałem: - Wemiemy lub. A ona skinęła głowš bez zastanowienia. O swojej decyzji powiadomiłem rodziców na trzy dni przed datš urzędowej rejestracji naszego zwišzku,
nie dajšc im w ten sposób zbyt wielu szans na protesty. Słusznie się domylałem, że użyliby wszystkich możliwych sposobów, aby mnie przekonać, że Marysia nie jest kobietš dla mnie, a już na pewno nie jest kim, kto mógłby zostać mojšżonš. Marysia nie mieszkała na ulicy Fitelberga, a to dyskwalifikowało jš w oczach moich rodziców na wstępie, zanim czegokolwiek więcej się o niej dowiedzieli. Nazwa ulicy jest oczywicie rodzinnym szyfrem, który miał znaczyć odpowiedni status społeczny i majštkowy.
41 Marysia studiowała filologię polskš w Uniwersytecie lšskim i mieszkała w akademiku. Nawet dzisiaj, po prawie pół roku od naszego rozstania, nie wiem, skšd tak naprawdę pochodziła, z jakim miastem była zwišzana, kim byli jej rodzice. Nie wiem tego, ponieważ nie pytałem, ona nic na temat swojej rodziny nie mówiła, a mnie taki stan niewiedzy widać bardzo odpowiadał, ponieważ nie miałem ochoty na podtrzymywanie więzi, tak zwanych rodzinnych i nazywanie obcych mi ludzi mamusiš lub tatusiem. Wystarczyli mi moi rodzice, do których tak włanie się zwracałem.
Stwarzanie sztucznych sytuacji było poza moim sposobem bycia, byłoby zbędnym mnożeniem układów, od których zawsze stroniłem. Marysia przeprowadziła się do mojego dwupokojowego mieszkania w kilka dni po złożeniu jej propozycji małżeństwa. Wygospodarowała dwie półki w szafie i poukładała na niej swoje trykotowe bluzki, swetry, bieliznę i dżinsowe spodnie. Na półkach w kuchennych szafkach ustawiła swoje ksišżki. Kuchenny stół był jej biurkiem. Bardzo mi ten układ odpowiadał, bo w ten sposób nie musiałem niczego przestawiać w pokoju, gdzie miałem swoje rzeczy. Odpowiadało mi również
to, że mój pokój był rzeczywicie moim. Marysia niczego w nim nie przestawiała, niczego nie dotykała. Przyglšdałem się uważnie moim rzeczom, gdy wychodziłem do pracy w archiwum, a po powrocie rzeczywicie wszystko było na swoim miejscu, tak jak zostawiłem. Musiałem oczywicie sam sprzštać w tym pokoju, ale to akurat nie było dla mnie problemem, tym bardziej, że Marysia utrzymywała w czystoci sypialnię, łazienkę i kuchnię. Pod tym względem nie mogłem się do niczego przyczepić, nawet gdybym chciał. No, może jedynie do tego, że myjšc zęby, naciskała tubkę z pastš gdzie popadnie, a nie od końca, jak to ja miałem we zwyczaju.
Nie wiem, dlaczego rodzice zawiadomili Jolantę o lubie. Chciałem ich o to zapytać, ale w końcu doszedłem do wniosku, że nie ma sensu rozmawiać o Jolancie, powracać do czego, co się skończyło i to w dodatku nie z mojej winy. Konsekwencjš owego powiadomienia były życzenia, jakie Jolanta mi przysłała na adres rodziców. A oni, ponieważ byli akuratnie w każdym calu, przynieli mi tę kopertę wprost do Urzędu Stanu Cywilnego, więc zdšżyłem życzenia przeczytać zanim powiedziałem urzędowe tak. Jolanta pisała: Na nowej drodze życia życzę Ci (życzę Wam) bliskoci, jakiej ja nigdy z Tobš nie miałam. Zdziwiło mnie
to wyznanie, przyznaję. Nigdy bym bowiem nie podejrzewał, że między nami nie było bliskoci. Spotykalimy się przecież przez całe dwa lata, sypialimy ze sobš regularnie, wyjechalimy nawet na wakacje, by spędzić dziesięć dni razem, od rana do wieczora. Było dobrze, nawet bardzo, bo jestem człowiekiem, który wie, co to kompromis i wiele ma tolerancji dla babskich fanaberii. A jednak Jolanta skróciła
42 nasz pobyt o całe cztery dni, argumentujšc, że skoro słońca nie ma , to ona nie będzie się kisić w wynajętym pokoju i woli wrócić do swoich miejskich kštów. Nie oponowałem. A kiedy sobie to wszystko przeliczyłem, sam doszedłem do wniosku, że nie warto zbędnie wydawać pieniędzy tam, gdzie z tego wydawania jest znikomy pożytek. Marysia, która nie zadawała zbyt wielu pytań, zainteresowała się kopertš, a może bardziej tym, że otworzyłem jš przed wejciem do sali lubów.
- Czy to aż tak ważne? - zapytała. Oczywicie, że ważne - popieszyła z odpowiedziš moja mama. Marysia spojrzała na mnie, na mojego ojca. Ja byłem zajęty upychaniem koperty w wewnętrznej kieszeni marynarki, a ojciec obserwacjš młodej pary, która miała zapewne wzišć lub po nas. Tak więc mama miała okazję dopowiedzieć to, czego nie zrobiła od razu, czy to przez wrodzony takt, czy też dlatego, by Marysi dać jednak szansę zadania następnego pytania. Doszła widać do wniosku, że pytanie, choć nie padło, zawarte było w pytajšcym wzroku Marysi. - Jolanta, niestety, była narzeczona naszego syna, przysłała mu życzenia z okazji lubu powiedziała
mama. - Nie wiedziałam, że miałe narzeczonš - szepnęła Marysia. -Och, to była dziewczyna z klasš - już na dobre rozgadała się mama - gdyby ona tutaj dzi oczekiwała zamiast ciebie, byłoby wielu goci, nie mówišc już o tym, że na pewno zadbałaby o właciwš suknię dokończyła jednym tchem. Może powinienem się wtršcić, ale ojciec milczał, więc i ja milczałem. Marysia przyjęła uwagi mamy ze spokojem. Umiechnęła się tylko trochę cierpko, a może nawet nie cierpko, tylko pogodnie (nigdy nie potrafiłem rozszyfrować jej umiechów) i powiedziała: - Ja też zadbałam, mogłam sobie przecież kupić nowe dżinsy, a jednak
kupiłam sukienkę. - Pierwszš od siedmiu lat - dodała po chwili, by jeszcze bardziej zdziwić mojš mamę. W chwilę potem zapytała jeszcze: - Dlaczego Jolanta zrezygnowała z waszego zwišzku? Tak włanie powiedziała, pamiętam. - To mój syn zrezygnował, a dlaczego, to nawet ja nie potrafię zrozumieć - wtršciła mama. - Nie byłbym taki pewny, że to on - odezwał się ojciec. Mama zgromiła go wzrokiem. Słusznie zrobiłem, nie wtršcajšc się do rozmowy, bo przecież naraziłbym się albo jednej, albo drugiej stronie, a tak wszystko się jako rozpłynęło.
43 Marysia po ceremonii i obiedzie w restauracji, w towarzystwie rodziców i wiadków, wskoczyła w swoje ulubione dżinsy, a lad wszelki po sukience zaginšł, tak samo jak po wiadkach naszego lubu, koleżankach Marysi, których nigdy potem nie zobaczyłem. Teraz mylę, że może ona tej sukienki wcale nie kupiła, może jš pożyczyła od której z koleżanek. Pieniędzy przecież nie zarabiała (chyba nie zarabiała), a z tego, co zostawiałem jej w szkatułce na tak zwane życie, rozliczała się skrupulatnie, tak jak o to prosiłem.
Jedno przyznać muszę mojej matce: Jolanta rzeczywicie miała klasę. Mylę teraz tak, nie próbujšc nawet definiować tego słowa. Jolanta miała odpowiednie maniery, miała pienišdze, używała wykwintnych kosmetyków i nosiła eleganckš bieliznę. Potrafiła rozmawiać z mojš matka. Z wszystkimi potrafiła rozmawiać, ze mnš również. Prezenciki, jakimi obdarowywała moich rodziców i mnie, były zawsze precyzyjnie zapakowane w pudełeczka lub specjalnie do tego przeznaczony papier. Jolanta była dyskretna i powcišgliwa. Nie okazywała nigdy swoich emocji w nadmiarze. Oniemielała mnie nawet trochę swojš dystynkcjš, szczególnie wtedy, gdy się kochalimy. Starałem się
być wobec niej nienaganny. A jednak odeszła ode mnie ( bo to ona odeszła) i to wówczas, kiedy zaczšłem traktować jš jak mojšżonę i poważnie myleć o tym, by zalegalizować nasz zwišzek. Nie rozumiem dlaczego to zrobiła. Odważnie zdobyła się na rozmowę i rzeczowo mi zakomunikowała, że odchodzi, ponieważ poznała innego mężczyznę, z którym wišże wielkie nadzieje. Powiedziała jeszcze, że ona oczekuje od zwišzku prawdziwej serdecznoci, ciepła i namiętnoci. Zdziwiło mnie to, bo przecież nie powinna mi była zarzucać, że tego jej nie dawałem. Na pewno dawałem. Spotykałem się z niš regularnie dwa razy w tygodniu, telefonowałem drugie tyle, zabierałem jš
raz w miesišcu do kina lub na kolację do restauracji. - Jak ty nic nie rozumiesz, Tomku powiedziała, kiedy próbowałem jej to wszystko wytłumaczyć. Nazywała mnie Tomkiem, choć tyle razy jš prosiłem, by nie zdrobniała mojego imienia. - To ty nic nie rozumiesz, Jolanto powiedziałem spokojnie - sama nie wiesz, czego chcesz i dlatego oczekujesz od mężczyzny wyjštkowego traktowania, oczekujesz więcej niż ktokolwiek mógłby ci dać, niż ja mógłbym ci dać. No, włanie, mów o sobie - umiechnęła się. W chwilę potem wstała, podała mi rękę i odeszła, nie odwracajšc się ani razu. Obserwowałem. Nie cierpiałem.
Wytłumaczyłem sobie, że jeszcze kiedy zatęskni za bezpieczeństwem, jakie jej dawałem. Opiekowałem się niš przecież i nie zdradzałem jej, nie liczšc dwóch
44 małych przygód erotycznych, bez zobowišzań i z zachowaniem wszelkich rodków ostrożnoci. Nigdy się zresztš o tym nie dowiedziała, więc to tak, jakby ich nie było, tym bardziej, że i we mnie nie pozostawiły one żadnych ladów poza krótkotrwałym i miłym spełnieniem.
Z Marysiš było prociej. Przede wszystkim postanowiłem nie popełniać dawnych błędów. Pomylałem sobie: żadnego rozpieszczania, żadnych kolacyjek, ani przyzwyczajani do
luksusów. Jeżeli chce ze mnš być, to powinna mnie zaakceptować takim, jakim jestem. Wydawało mi się, że tak włanie było, więc tym bardziej nie rozumiem jej nagłego odejcia. Byłem uczciwy, od razu zaproponowałem jej małżeństwo. Miałem nadzieję, że to doceniła. Marysia, w przeciwieństwie do Jolanty, nie miała w sobie za grosz dystynkcji. Najpierw mi się to podobało. Nie musiałem o niš zabiegać. Była uległa. Kochała się ze mnš chętnie, może trochę zbyt dziko i szybko, ale nie przywoływałem jej do porzšdku, bo pomny nie tak dawnych dowiadczeń, postanowiłem nie gasić jej sposobu
bycia. Marysia miała 20 lat i nie była dziewicš ( Jolanta była). Nie wyrzucałem jej tego i nie dopytywałem o przeszłoć, w końcu i ja miałem ile tam dowiadczeń za sobš. Miałem nadzieję, że i to doceni. Z Marysiš mogłem uprawiać seks przez telefon. Telefonowałem czasami do niej z archiwum, zaszyty w stosie zakurzonych papierzysk i wypytywałem, jak jest ubrana. Jestem pewien, że była cišgle tak samo, w stare dżinsy i sprane trykoty, ale, wychodzšc naprzeciw moim oczekiwaniom, opowiadała o koronkowych majteczkach i zwiewnych koszulkach. Mówiła jednostajnym głosem, jednostajnie spokojnym i to też
mi się podobało. Kiedy zapytała: - nie boisz się tego robić w pracy? Podnieciła mnie tym pytaniem wyjštkowo. Chciałem potem, aby mi je zawsze w takich okazjach zadawała, ale powiedziała, że to nudne. Wracałem z pracy do domu i zastawałem jš skulonš na krzele przy kuchennym stole al-bo na łóżku w sypialni. Oczywicie w starych dżinsach i trykocie. - Jako nie widzę na tobie tej ponętnej bielizny - zażartowałem kiedy. Ale Marysia nie znała się na żartach, bo powiedziała: - mój mšż mi nie kupił. Najpierw poczułem się dotknięty jej impertynencjš (Jolancie w końcu też nie
kupowałem bielizny), potem jednak, przemylawszy całš sytuacje, doszedłem do wniosku, że Jolanta pochodziła z zamożnego domu, więc na pewno jej rodzice dbali o to, by miała pienišdze na fatałaszki. W przypływie dobrych uczuć postanowiłem też Marysi dawać czasami trochę pieniędzy. Raz nawet to zrobiłem, ale nie wykorzystała ich odpowiednio, kupiła sobie ja45
kie ksišżki. Oczywicie pochwaliłem to, ale potem pomylałem sobie, że z ksišżek to ona może korzystać w czytelni lub wypożyczać z biblioteki, więc szybko powróciłem do dawnych postanowień,
by żony własnej nie rozpieszczać. Skończy studia, zacznie pracować, zrozumie co to znaczy właciwie gospodarować pieniędzmi. Nie upomniała się ani razu. Za to jš ceniłem, przyznaję. - A co by było, gdybymy mieli dziecko? - zapytała Marysia po pół roku zgodnego małżeńskiego pożycia. - Chyba żartujesz - powiedziałem oburzony. - Dziecko w naszej sytuacji? Przecież ty studiujesz i mamy tylko dwa pokoje ! - Nie żartuję odpowiedziała. - Bardzo by mi swojš nieostrożnociš skomplikowała życie wyjaniłem. -Swojš nie-nie ostrożnociš ? - zajšknęła się. - Jeżeli już - to naszš i nam, a nie tylko tobie - wyranie nie
ukrywała zdenerwowania. Przecież my nie stosujemy żadnej antykoncepcji! Mylałem, że ty stosujesz, byłem nawet pewien, bo zachowywała się tak, jak dowiadczona kobieta. - Nigdy o tym nie rozmawialimy - powiedziała cichutko sšdziłam więc, że jak to się stanie, to będziemy się cieszyć. Zdenerwowała mnie takim sšdzeniem. - Dobrze przyznałem jej rację po namyle będziemy stosować antykoncepcję. Pójdziesz do lekarza i ustalisz z nim, jakie rodki byłyby dla nas najlepsze. Ty w ogóle nie rozumiesz, co ja do ciebie mówię - oburzyła się. - Ja nie rozumiem? Doskonale rozumiem i dlatego włanie proponuję ci wizytę u lekarza powiedziałem. Marysia
milczała. - Rzeczywicie, przyznaję, mogłem o tym pomyleć wczeniej. Dobrze więc, że poruszyła ten temat, bo powinnimy czuć się bezpiecznie i nie urzšdzać sobie niechcianych niespodzianek. By sobie poprawić humor, poszedłem do kina. Marysi nie zaproponowałem wspólnego wyjcia, ale w końcu miałem do tego prawo. Małżonkowie nie powinni cišgle przebywać razem. Kiedy wróciłem, Marysi nie było. Zostawiła mi kartkę na biurku z informacjš, że wyjeżdża do swoich rodziców. Jako nie pomylałem o tym, że ona będzie miała gdzie wyjechać. Nie zmartwiłem się zbytnio. Dom był uporzšdkowany, wszystkie rzeczy leżały
46 na swoim miejscu, Marysine też, więc nie miałem powodów do obaw. Obiecałem sobie, że jak wróci, wypytam jš o rodziców. W końcu byłem jej mężem, więc powinienem być im przedstawiony. Wyobrażałem sobie nawet, kim też mogš być jej rodzice, gdzie mogš mieszkać. Nie wróciła. To znaczy wróciła po kilku dniach, podczas gdy ja, jak zwykle byłem w archiwum. Spakowała swoje ksišżki, ubrania. Zostawiła mi kolejnš kartkę z informacjš krótkš i zwięzłš: Próbowałam. Nie udało się. Odchodzę.
Tym razem byłem wciekły. Krótko wprawdzie, ale byłem. Od tej chwili minęło siedem miesięcy. Nie szukałem jej, bo miałem nadzieję, że sama się odezwie, że zrozumie swój błšd i wróci. Skoro jednak nie zrobiła tak, będę musiał zadać sobie trochę trudu i jš odnaleć.
Nie pieszyłbym się tak bardzo, gdyby nie fakt, że miesišc temu poznałem Iwonę, więc mam ochotę rozwieć się z Marysiš i zalegalizować zwišzek z Iwonš. Trochę jednak poczekam, by bardziej rozeznać sytuację i nie popełnić
poprzednich błędów. Iwona ma wiele zalet. Nawet po krótkim okresie znajomoci je dostrzegam. Jej wadš jest może tylko to, że nie jest Jolantš, ani Marysiš.
* Tym razem na umieranie wybiorę kwiecień choć to okrutny miesišc jak pisał Eliot i czego zdecydowanie dowiadczył mój ojciec Okrutny ale przynajmniej ciepły w przeciwieństwie do stycznia w którym umierałam niedokładnie bo było zimno więc do tej pory czuję dłonie pielęgniarza łapczywie obmacujšcego moje piersi i
swojš bezradnoć czuję gdy siły nie miałam zaprotestować nawet jednym mrugnięciem czy złamanym oddechem Do umierania włożę czerwonš sukienkę której jeszcze nie kupiłam twarz wygładzę ksišżkš
47 o pozytywnym myleniu i nie dam nie dam się wpędzić w żadne labirynty Przynajmniej raz pójdę drogš wprost wiodšcš do zguby i celu będšcego ciszš Umierać będę młodo i pięknie na przecieradle pamiętajšcym niejednš plamę Nawet znam metodę dzięki której suknia będzie krwawiła tym samym co ja kolorem
GRZECH Stał na brzegu peronu, nie będšc do końca przekonany, czy wsišdzie do
pocišgu, który miał za kilka minut nadjechać. Cel podróży wydawał mu się tak samo mglisty, jak jego myli splštane z włosami. Poddał się poszturchujšcym go ludziom i wszedł razem z nimi do przedziału. Nie wycišgnšł do czytania przygotowanych z przyzwyczajenia czasopism, wtulił się w kšt i próbował zasnšć, poddajšc się stukotowi jadšcego pocišgu. Zobaczył pod zamkniętymi powiekami jej twarz, umiechniętš, łagodnš. Z jej uszu wyra
stały bratki żółte i fiołkowe, takie same, jakie podlewał na jej grobie tej wiosny.
Zamazał
ten obraz, potrzšsajšc głowš. - Tylko nie umarli - pomylał. - Jestem wród żywych - powtórzył w sobie, patrzšc jednoczenie na kobietę siedzšcš obok i pobrzękujšcš srebrnymi bransoletkami. Było ich może dziesięć, zapewne kupowanych przez rok albo dwa. Próbował skupić myli na tych brzęczšcych kółkach, bo je widział i słyszał, były więc bardziej rzeczywiste niż on, wymykajšcy się sobie do tego stopnia, że tracił momentami poczucie pewnoci, czy ten, który niedawno jeszcze stał na peronie był tym, który
teraz siedział i patrzył na obcš kobietę. Próbował wyobrazić sobie, że spotyka się z niš w którym z łóżek tego wiata. Była młoda, wieża, pachnšca, opalona. Te myli tez nie przyniosły mu nawet chwilowego odprężenia, odczuł jedynie, że znajduje się wród ludzi, zdecydowanych głosić zwycięstwo żywych nad tymi, których już nie ma. Może kupi pan kwiaty? - usłyszał nad sobš ciepły głos. Skinšł głowš. - Które ? Żółte czy fiołkowe? Drgnšł, spojrzawszy na bratki. Podał jednak banknot i wzišł dwa bukieciki. Kobieta z bransoletkami spojrzała zdziwiona, gdy kwiatami przetarł spocone czoło, po czym położył je nieco zmięte na blacie stolika. Umocił się wygodniej w fotelu, jak gdyby tam
chciał zostawić swoje zmęczenie. Wtedy zobaczył jš, wchodzšcš w rodku nocy i ustawiajšcš buteleczki z lekarstwami tak samo pieczołowicie, jak klatkę ze swoim zwierzakiem. - Przy życiu najbardziej trzyma mnie myl, że mogę w każdej chwili odejć. Tabletek mam dostatecznie dużo - powiedziała.
49 Jej głos brzmiał jak dawniej i sprawił mu przyjemnoć. Chciał, aby dalej mówiła, ale ona tylko przechadzała się pod jego powiekami, roztaczajšc wokoło zapach ukochany, który snuł się jak żółte motyle za Mauricio Babiloniš. -Ten pocišg dalej nie jedzie, proszę pana - usłyszał głos kobiety z naprzeciwka. Wysiadł i w cišgu kilku minut znalazł się na Rynku Starego Miasta. Był upał. - A teraz odpocznij, naprawdę to jest konieczne - znów odezwała się do
niego. - Najlepiej id do małego, bardzo starego kocioła. Wiesz gdzie, prawda? Od Rynku w prawo, w wšskš uliczkę, tak, tam włanie więty Andrzej da ci schronienie. Na pewno będziesz sam, jak tego chcesz. Masz rację, ludziom jako nie przychodzi do głowy, aby przed upałem chronić się w kociele. Ruszył szybko przed siebie i po chwili był tam, gdzie mu kazała. Siedział w ciszy, obserwujšc ambonę w kształcie łodzi, i mylał, że i on skończy z sobš na wszystkie sposoby. Poruszył się gwałtownie, wykonujšc zdecydowany gest dłoniš. - Nie, nie wychod tak szybko powiedziała znowu. -Spójrz jeszcze w
prawo, widzisz? W drugiej ławce z brzegu siedzi dziewczynka z długimi włosami i w bardzo krótkiej, białej spódniczce. Marzy o tym, aby kto wspólnie z niš pokochał chłód tego kocioła. Nie zostawiaj jej samej, nie mów nic, tylko wycišgnij rękę w jej stronę, nawet nie dotykaj. I tak powinna wyczuć jej ciepło. Spojrzał. Siedziała wyprostowana. Oczy błyszczały jej, jak wtedy, wiosnš, gdy spacerowali po Rynku Starego Miasta, a gołębie siadały im na ramionach niczym więtemu Franciszkowi. - Opowiedz - poprosił. - Opowiedz wszystko, obiecała przecież tak samo, jak i ja obiecałem, gdybym odszedł
pierwszy. Opowiedz wszystko po kolei, tylko tobie mogę uwierzyć. -Uspokój się. Uspokój się teraz, kiedy już wiesz, o co w życiu chodzi, kiedy już wiesz, że o nic - powiedziała. Zamknšł oczy i poddał się opowieci spokojnej, opanowanej i dalekiej jednoczenie. Dwięczała znajomym głosem -Wszystko nie tak, jak planowałam, nie tak, jak sobie wyobrażałam. Sen był długi i niespokojny. Tym, którzy pozostali, pozwolił jednak uwierzyć, że odeszłam na zawsze. Ob50
serwowałam ludzi, którzy z profesjonalnš wprawš ubierali mnie i układali w wyciełanym atłasem pudełku.
-Młoda i głupia - mówili - i takš ma cienkš skórę, więc życie bardziej jš dotykało, gniotło, uciskało. Jedyna moja radoć w tamtych chwilach wynikała z poddania się czemu większemu niż to, co znałam. O tyle tylko byłam na razie bogatsza od uczestniczšcych w codziennoci. mierć jest być może największym, ale nie ostatecznym dowiadczeniem. To, co po nim następuje, jest koszmarem, jakiego nawet Hieronimus Bosch nie uwiecznił. Chyba żeby… -Tak? - Chyba żeby kto zapamiętał sobie uwagi Juana Rulfa o tym, co trzeba zrobić w tej ostatniej przed odejciem chwili… Trzeba zapłakać, koniecznie zapłakać, aby
umożliwić duszy wyjcie z ciała, zanim ono zostanie zamknięte w drewnianej skrzynce i zakopane w ziemi. Trzeba wypluć duszę… -To włanie zdšżyłam zrobić. I stało się. . Nareszcie odpoczynek mojej duszy był możliwy, już poza ciałem. Widzisz, jestem spokojna. A może nawet obojętna. W mierci zrodziła się ta obojętnoć. Nic mnie nie obchodzš mali ludzie, ani małe sprawy, które nie potrafiły stać się częciš spraw wielkich. Pamiętasz Demona? Czytalimy go razem. Nie potrafilimy wytrzymać ani rozłški, ani zmęczenia, tęsknoty, a co dopiero mówić o kaprysach wyobrani? Teraz patrzę na ziemię bez żalu, bez współczucia. Naprawdę - ludzie nie
potrafiš bez lęku ani kochać, ani nienawidzić. Ty najlepiej wiesz, jak groni sš ci o ciasnych umysłach, którzy blinim odmawiajš prawa do innoci. Skończyło się, skończyło się polowanie na tych, co czytajš ksišżki. Nie, nie odwracaj głowy, nie pytaj, nie dwięcz niepotrzebnie. Czy czego mi brakuje? Tak, brakuje. Twojej obecnoci, która była piękniejsza niżmierć. Dlatego mówię, przyzywam, napominam. Widzę, synu, że grzech nie jest ci obcy. Zadrżał gwałtownie. Nie było jej. Zmiętymi bratkami ponownie wytarł spocone, mimo kocielnego chłodu, czoło. Nie było jej. Tylko zapach cišgle trwał i powietrze lekko drżało od jej głosu. - Czym zgrzeszyłe, synu?
Dosłyszał raz jeszcze głos zakonnika. Bezczelnym przywišzaniem do życia, proszę pana.
51 Jak długo jeszcze jak Nie jestem która wszystko zniesie w milczeniu jak w kołnierzyku pod szyję Zniesie ale w lustrach pokruszone Stało się Jak to się stało że ja tutaj na jakiej gasse ze słuchawkami na uszach w których szaleje Philip Glass a ty tam za górami i rzekš i mokry cały a ja tutaj wród fiołków figowców i kamiennych figur w ogródku cała Jak bardzo cała a jak pusta jak bardzo sama a jak z jaskółkami które oczywicie jak słowa obijajš się o korytarze luster głucho się obijajš Jak głucho i jak długo jeszcze jak
ROZMOWA Długo się do niej przygotowywała. Przerabiała sama z sobš jej najróżniejsze wersje. A i tak wypadło zupełnie inaczej. - Czy naprawdę nie można tak do końca wszystkiego przewidzieć, nawet jeli zna się swojego rozmówcę od dwudziestu z górš lat, nawet jeli zjadło się z nim worek soli? - mylała Anna, majšc już tę rozmowę za sobš (to było najważniejsze). Z jej rezultatów nie była w pełni zadowolona (to było mniej ważne, przynajmniej teraz). - Teraz posprzštam stół po kolacji, pomyję
naczynia, by poranku nie zaczynać od widoku pełnego zlewozmywaka pomylała wypijajšc ostanie krople metaxy i podnoszšc się z fotela. Kolację przygotowywała przez całe popołudnie. Zadbała o to, by podać ulubione dania Andrzeja: sałatkę z ananasów i żółtego sera z sosem jogurtowo-majonezowoczosnkowym, zupę-krem ze szparagów, kurczaka na miodzie z oregano, ryż z jarzynami, sałatkę z kukurydzy i porów. Nie zapomniała też o deserze: szarlotce z bitšmietanš. Andrzej wrócił z pracy póniej niż obiecywał. Zatelefonował, że już wyjeżdża, ale to już i tak trwało pół godziny dłużej niż powinno było. Przywitała go z umiechem, bez wymówek. To Andrzej zaczšł się od
progu zbyt skrupulatnie tłumaczyć, co oznaczało, że nie mówi ani jednego słowa prawdy, czymkolwiek by ona była. Tłumaczenia skwitowała również umiechem, którego Andrzej zapewne nie zauważył, ponieważ skupiony był na wiernym odtwarzaniu wymylonych w samochodzie usprawiedliwień. Przestał tokować( tak złoliwie nazywała jego złotouste monologi), kiedy zobaczył wyjštkowo ciekawie nakryty stół. Zrezygnowała bowiem ze swoich tradycyjnych, czerwono-zielonych kolorów, zastępujšc je dwoma odcieniami fioletów. Zobaczywszy stół, nie mógł ukryć swojego zaskoczenia.
- Czyżbym zapomniał o swoich urodzinach? - zapytał. - O swoich? zdziwiła się Anna. - O twoich? - zapytał już bez poprzedniego animuszu. -Nie bój się, o niczym nie zapomniałe - uspokoiła go. - Kolacja bez okazji? -Z okazji, ale o tym póniej - dodała, zapalajšc wiece. Andrzej sadowił się za stołem, radonie zacierajšc ręce.
53 -Ręce - przypomniała. - Co ręce? - Umyj ręce. Wstał niechętnie i poszedł w stronęłazienki, mruczšc co na temat jej niezłomnych zasad, mało komu potrzebnych, bo przecież wszędzie sš witaminy. Znała tępiewkę od lat, więc pozostawiła jš bez komentarza. Smakowało mu wszystko, jadł ochoczo chwalšc każdš z potraw, bo wiedział, że lubiła pochwały, więc nigdy ich nie skšpił. - Jedz, jedz - pomylała - bo to ostatnia kolacja, jakš dla ciebie zrobiłam. Tajemniczo się umiechasz, Anno -
powiedział. - Może wreszcie zdradzisz, co się radosnego wydarzyło i dlaczego więtujemy. - Mamy ku temu powody powiedziała zapalajšc papierosa.- To znaczy ja mam - uciliła. - Wygrała miliard w toto-lotka - wykrzyknšł. - Nie żartuj, przecież wiesz, że nigdy nie grałam, więc nie dałam szans ani sobie, ani Panu Bogu. - Wyjeżdżasz w podróż dookoła wiata… - Ciepło, ciepło… zgadłe, wyjeżdżam, a konkretnie: wyprowadzam się. Rozemiał się nienaturalnie. - Teraz ty sobie żartujesz. - Nie żartuję, Andrzeju, Wyprowadzam się, a to jeszcze oznacza, że od ciebie odchodzę. -Dokšd ty możesz odejć po dwudziestu szeciu latach ze mnš spędzonych. - Do siebie, nareszcie do
siebie - powiedziała. - Chyba zwariowała! - wykrzyknšł już bez udawanego wzburzenia. - Przecież ty sobie nie poradzisz, a poza tym nie odchodzi się tak bez powodu… Milczeli przez chwilę. - Rozumiem - powiedział Andrzej - jakiż ja jestem niedomylny, przecież zawsze tak jest, że mšż dowiaduje się ostatni. Tylko jak to zrobiła? Jak udało ci się wszystko przede mnš ukryć? Tak, tak, baby potrafiš, jak chcš to potrafiš, zamydlš człowiekowi oczy kolacyjkami, umiechami, udawanym spokojem, a potem nagle łup: odchodzę! Otóż owiadczam ci: nigdzie nie odchodzisz, bo tu jest twoje miejsce, a nie gdzie indziej…Dałem ci zbyt wiele swobody i
teraz zbieram plony twojej samodzielnoci i niewdzięcznoci. Ale od dzisiaj koniec! Czy ty mylisz, że ja pozwolę odejć ci do byle palanta? Narazić mnie na wstyd i
54 pomiewisko? I pomyleć, ze ja ci tak ufałem. Kto jak kto, ale nie moja Anna, wszystkie inne tak, ale Anna nie. O, naiwnoci ludzka! - Chyba zapędziłe się w tych oskarżeniach - powiedziała Anna spokojnie. - Nie wiem, co cię bardziej boli, czy to, że odchodzę, czy to że narażam cię na pomiewisko? - Nie będzie byle palant pluł mi w twarz, rozumiesz? - Co ty z tym palantem? Nie możesz się kulturalniej wyrażać? -Będę się tak wyrażał, jak zechcę. Jak mówię, że palant to palant, bo nikt inny niż
palant by cię nie zechciał! Zagalopowałe się chyba. Bšd logiczny, bo nie najlepsze samemu sobie wydajesz wiadectwo. -Nie poprawiaj mnie! Kto powiedział, że ja ciebie chcę? Ja tylko jestem konsekwentny, moja droga, konsekwentny. Ożeniłem się z tobš w młodoci, a wtedy na pewno nie byłem palantem, tylko niedowiadczonym chłopcem, któremu się wydawało, że znalazł odpowiedni materiał na żonę. No, włanie, materiał - powtórzyła cichutko Anna. - Jak na materiał byłam chyba w dobrym gatunku, wytrzymałam z tobš dwadziecia szeć lat, wychowałam naszego syna, dbałam o dom, o ciebie, o nas wszystkich. -Nie rozumiem dlaczego ty w ogóle zabierasz w tej sytuacji głos?
- pieklił się Andrzej uszy po sobie, moja droga, to może uda ci się mnie przebłagać…I pomyleć, że ja zrezygnowałem z tylu okazji, że mogłem być szczęliwy! Ale byłem przede wszystkim uczciwy i lojalny, więc za mojš uczciwoć otrzymuję teraz od ciebie zapłatę. Anna podniosła się z fotela. - Sied - rozkazał Andrzej - jeszcze nie skończyłem. Anna posłusznie usiadła. Powiedziałem: uszy po sobie. Musisz mnie przeprosić, a wtedy poznasz, jaki jestem tolerancyjny i wszystko wróci do normy. - Jakiej normy? - zapytała Anna przecież ty w tej normie nie jeste szczęliwy, rezygnujesz z okazji. Czy nie uważasz, że nie warto tego robić dla
normy? Nasz syn skończył studia i pracuje, ma swoje mieszkanie. Mnie nie chcesz i nigdy nie chciałe, więc o co ci chodzi? Andrzej próbował jej przerwać. - Pozwól mi dokończyć - poprosiła Anna.
55 -W ogóle nie rozumiem, dlaczego słucham twoich bredni. Ja mam zasady, w przeciwieństwie do ciebie - oburzył się Andrzej. - I w imię tych zasad spóniłe dzisiaj, mimo że umówiłe się ze mnš i obiecałe, że na pewno będziesz. Zatelefonowałem. -To prawda, ale nieprawdš były twoje usprawiedliwienia. -Kobieto, ja pracuję. - Ja też, chyba zauważyłe. Czepiasz się drobiazgów. - A ja mylałam, że twoja aktualna kochanka nie jest drobiazgiem - powiedziała Anna i w tym samym momencie pożałowała, że się uniosła i wkroczyła w temat, którego
nie miała zamiaru roztrzšsać. - Jaka kochanka? Wyobrania cię ponosi, jak nieraz - powiedział Andrzej. - Ja jestem uczciwy - powtórzył. - To już słyszałam. Pozwól jednak, że ci przypomnę: zawsze wiedziałam, kiedy w twoim życiu był kto inny. Nie musiałam węszyć, sam się zdradzałe. Znam cię już na tyle, by wiedzieć, kiedy kłamiesz. Teraz nareszcie daję ci okazję ku temu, by nie rezygnował, by swoje życie zbudował wedle takiego wzoru, jaki ci się podoba, by był, jak to zwykłe mawiać… szczęliwy. Ja odchodzę. Sobie też daję tym odejciem szansę. - Na co szansę? zapytał. - Na to, by siebie przed pójciem na emeryturę nie zapomnieć, by ocalić w sobie człowieka i kobietę i by nie dać ci
więcej okazji ku temu, aby mnie upokarzał. Nie próbuj wzbudzić we mnie poczucia winy. Robiłe to doskonale przez dwadziecia szeć lat, aż dziw, że jeszcze mam odwagę co w życiu zrobić dla siebie. -No, jasne, jaki palant ci dodał odwagi! Ciekawe na co go złapała? Na kolacyjki? To ci wychodzi, przyznaję, bo cała reszta, to pożal się, Panie Boże. Ludowe przysłowie mówi… - Nie powtarzaj, znam go. - Co on w tobie zobaczył? Może to jaki dewiant i lubi patrzeć na barchanowe majtki nawet w lecie. - Od kilku przynajmniej lat nie zechciałe zobaczyć, jakie noszę majtki, więc zachowaj, proszę, te uwagi dla siebie. No, to powiedz, w czym on jest ode
mnie lepszy i co w tobie zobaczył? Anna zapaliła następnego papierosa. Przez chwilę milczeli.
56 W końcu Andrzej odezwał się pierwszy. -Anno, to jakie twoje fanaberie. Wycišgam rękę do zgody. Mylę, że wkraczasz w okres klimakterium, więc dziwaczysz, ale to minie i wszystko, jak powiedziałem, wróci do nor-my. Klimakterium mam już prawie za sobš, szkoda, że tego nie zauważyłe powiedziała Anna z przekšsem i żalem w głosie. - Nie jestem zwišzana z żadnym mężczyznš -dodała - odchodzę, ponieważ mam gdzie mieszkać i ponieważ tak postanowiłam. Ponieważ zdobyłam się na odwagę. - Gdzie ty
możesz mieszkać? - zapytał Andrzej zaintrygowany jej zdecydowanym tonem. -Powiem ci, ponieważ spędziłam z tobšćwierć wieku i choćby z tego powodu masz prawo wiedzieć: pół roku temu zmarła moja przyjaciółka, która swoje mieszkanie przeznaczyła mi w tak zwanej darowinie. Od tej pory zdšżyłam je wyremontować i urzšdzić po swojemu. Z naszego domu chciałabym zabrać tylko drobiazgi, do których jestem przywišzana i mam nadzieję, ze nie będziesz miał nic przeciwko temu. Nie wnoszę sprawy o rozwód, bo nie jest mi on do niczego potrzebny. Ty to zrobisz, jeżeli zechcesz, a ja obiecuję, że nie będę niczemu przeciwna…Doceń mój gest, proszę. Wobec naszych
wspólnych znajomych będziesz mógł wyjć z tak zwanš twarzš. Możesz powiedzieć, że to ty odchodzisz ode mnie, a nie ja od ciebie. A o to ci przecież chodzi, prawda? Tego się najbardziej obawiasz? Andrzej milczał przez dłuższš chwilę. W końcu wzišł swój neseser, kluczyki od samochodu i wyszedł. Anna mogła spokojnie wypić jeszcze trochę metaxy, a potem posprzštać po wspólnej kolacji. - Posprzštać po raz ostatni - pomylała sobie. Poczuła się lekko. Nareszcie miała tę rozmowę za sobš. Janusza, ich syna, powiadomiła o swojej decyzji dużo wczeniej. Rozmawiała z nim na ten temat kilka razy. Z nim, na szczęcie,
potrafiła rozmawiać, ale Janusz potrafił też słuchać. - Jestem po twojej stronie, mamo powiedział. To jej wystarczyło. Nie po to, by utwierdzić się w słusznoci podjętej decyzji, ale po to, by poczuć się mniej samotnie. -Być może istniejš sprawy, które można zrozumieć dopiero w pewnym wieku nie wczeniej, bo trzeba je przeżyć do ostatecznej granicy i ostatecznej wytrzymałoci podsumowała Anna. A potem można zaczšć od nowa, cóż z tego, że pod górę. Ale przynajmniej omijajšc pagórki.
57 Od autorki:
*
Każdš jaskółkę która wypada ze mnie jak słowo trzeba zabić w locie Szybko sprawnie jednym ciosem jak toporem który cinał głowy kolejnym żonom Henryka VIII Mówię zabić zabić Niech nie mami wiata migłym lotem nie wodzi na pokuszenie nie daje nadziei strojšc pióra w kršgłoć liter choćby te
przymierzały się do ułożenia słów dobrych Nie ma słów dobrych Każde słowo może rozorać duszę jak ty moje ciało na co przystawałam z oddaniem bo rany które krwawiš mogš się zablinićwięcie w przeciwieństwie do dusz które nie znajdš spokoju między morzem i niebem między słowem a słowem między tobš i mnš
*
Gdybym jeszcze raz miała zaczynać, raz jeszcze wchodzić w literaturę, raz jeszcze stanšć u progu 1989 roku, majšc wiadomoć meandrów drogi, jaka mnie czeka… nie zawahałabym się ani chwili. Bo z literaturš, jak z Juliš. Którego dnia spoglšda się jej w oczy głęboko i nie ma już odwrotu. Literatura spada na człowieka i nic tylko zapłakać czerwonym deszczem. Wiem co mówię, bo mam w pamięci swój czerwony deszcz i to wszystko, co potem ze mnš zrobił. Kończył się rok 1988. 31 grudnia, o szóstej wieczorem usiadłam przy biurku i napisałam pierwsze zdanie pierwszego w życiu opowiadania. Przed północš
skończyłam i za
58 mknęłam zeszyt. Potem wypiłam lampkę jakiegowiństwa, które u nas popularnie nazywa się szampanem. Byłam zadowolona z tego, że nie muszę całować nie znanych mi ludzi i cieszyć się tylko dlatego, że istnieje obowišzek radosnego witania Nowego Roku. Po kilku tygodniach wycišgnęłam z szuflady mojš Grę, spojrzałam okiem krytyka, którym byłam od kilu lat i stwierdziłam, że moje opowiadanie jest dobre. Skoro pisała je 37-letnia kobieta, to mogło być albo dobre, albo natychmiast zniszczone. Włożyłam je do
bršzowej koperty. Jak na dobrš czarownicę przystało, wypowiedziałam odpowiednie zaklęcie i wysłałam na ogólnopolski konkurs, przyrzekajšc sobie, że interesuje mnie tylko Grand Prix. Jeżeli go nie otrzymam, nie napiszę więcej ani jednego słowa, by się nie wygłupiać, nie kołatać do żadnych drzwi i niczego nikomu nie udowadniać. Piszę dalej i to bynajmniej nie dlatego, że Grand Prix i Miedzianego Amora otrzymałam dwukrotnie (następnego za poezję w 1994 roku). Już bowiem wtedy, na progu swej literackiej wędrówki, byłam na etapie, w którym nie przyszłoby mi do głowy zadawanie pytań, jakie stawiano Andre` Gide`owi:
- Mistrzu, czy nadal mam pisać? Gide` odpowiadał: Jak to? Pan może przestać pisać i pan się waha? Otóż to: nie wahałam się ani trochę. Opętało mnie pisanie. Otworzyły się we mnie przestrzenie, o których nie wiedziałam, że sš. Nie obawiałam się tego, co podszeptywała mi szalona wyobrania, bo wiedziałam, że gdy piszę, jestem najbliżej rozsšdku. niłam największe dionizje, a pisałam słuchajšc Apollina. Pisałam najpierw dla siebie, a potem dla innych. Moment jednak, w którym co kończyłam, był tym, w którym napisane przestawało mnie obchodzić. Nie na tyle jednak, by nie zadbać
o pokazanie tego innym w druku. I wtedy zaczynały się problemy, jakich w naiwnoci ducha swego nie podejrzewałam. Zauważyłam, że nawet ludzie z tzw. branży zapominajš o tym, że literatura jest autonomiczna i żyje własnym życiem. Kreacje, maski, terefere-kuku - my i tak wiemy swoje. A przecież wiedzš, muszš wiedzieć, przynajmniej fachowcy od literatury, że rzšdzi się ona własnymi prawami. Od kilku lat rozdwajam się więc na prawdę i zmylenie, na siebie i na wiersz (opowiadanie, powieć). Sprzedaję okruchy swoich snów, fantazji, lęków, fragmenty rzeczywistoci, która we mnie
skrzeczy bolenie albo pięknie. I wcale nie chodzi o to, by prywatnoć wynosić do rangi sztuki, bo to z różnych powodów może byćżenujšce, a nawet niesmaczne (szczególnie we współczesnym teatrze), ale przede wszystkim o to, by sięgać do kreacyj
59 nych praw sztuki, by nawet intymne zwierzenie oblekać w maskę, a swojš tylko wrażliwoć opancerzać w najodpowiedniejszš formę. Moment, kiedy przeżycia, choćby autentyczne i najprawdziwsze, nabierajš formy, stajšc się wierszem, opowiadaniem… jest tym momentem, w którym przestajš być osobiste i sš przeżyciami wykreowanymi na użytek czytelników. To ich majš wzruszać, to na ich podstawie czytelnik może czynić konkretyzacje, czyli odniesienia do swojego życia, uznawać je za absolutnie
swoje, a tylko przez pisarza odpowiednio nazwane. Pisarz, który tworzšc płacze, bo cierpi, jest grafomanem a nie pisarzem. Brakuje mu w akcie tworzenia dystansu, który jest ostojš piękna, jak powiedziałaby Simone Weill. Czy zatem pisarz musi osobicie dowiadczyć tego, o czym pisze? Może, ale nie musi. Płodnemu pisarzowi życia by zabrakło na uczestniczenie w wiecie przedstawionym swoich ksišżek. Od tego on ma wyobranię innš od niepiszšcych, od tego ma specyficzny dar empatii, by kreowaćwiaty istniejšce, choć tylko w nim wyobrażone. I ta zasada dotyczy nie tylko powieci
historycznych, ale również najbardziej współczesnych, ocierajšcych się
o rzeczywistoć pisarza, choćby i tę prywatnš. Andre Gide` w swoich Dziennikach mówił o odwróconej szczeroci artysty i okrelał jš tak: [Pisarz] nie powinien opowiadać swojego życia takiego, jakie przeżył, ale żyć takim życiem, jakie opowie. Inaczej mówišc: niech jego portret, którym będzie jego życie, utożsami się z portretem idealnym, którego pragnie. I jeszcze prociej: niech się stanie takim, jakim chce być. Rzeczywistoć czasami skrzeczy inaczej, mimo starań pisarza. Nie zawsze bowiem strumień pięknoci,
płynšcy przez twórcę, jego samego czyni pięknociš. Tym samym problem hrabiego Henryka staje się problemem uniwersalnym każdego niemal, kto próbuje uprawiać sztukę słowa, zaklinać rzeczywistoć w jakiejkolwiek postaci i ze słów czynić ciała. Dlatego lepiej nie poznawać za bardzo osobicie artysty, którego dzieło podziwiamy. Może się okazać, że przerasta ono mistrza. Romantyczne dramat układasz - to przecież oskarżenie o produkowanie literatury z cudzych cierpień, o poszukiwanie materiału dla własnej twórczoci, o wplštywanie w tę twórczoć innych z otoczenia pisarza, którzy być może wcale nie chcieliby być wplštani. Stšd częste u pisarzy zastrzeżenia:
Wszystkie postaci i wydarzenia sš całkowicie fikcyjne, a ich podobieństwo do rzeczywistych postaci i zdarzeń jest najzupełniej przypadkowe.
60 Mark Twain ujšł ten problem z większš desperacjš: Osoby usiłujšce wykryć w tym utworze intrygę, będš rozstrzelane. Twórca to kto, kto kocha swoje dzieła. Nie może być inaczej. Taka miłoć daje mu poczucie niezależnoci i jakš tam pewnoć, że pisanie może dla niego być wolnociš, choćby nie wiem jak czuł się rozdarty i uwikłany między literaturę i życie, między Piekło i Arkadię, między to, co konieczne a przypadkowe. Ale wracajšc do wrót doliny i do własnego przykładu. Najpierw
intuicyjnie wyczułam, a potem zrozumiałam, że muszę w jakim sensie ignorować swoich czytelników, jeżeli pragnę być pisarkš, na którš po latach chciałabym spojrzeć bez wstydu. Nie muszę więc słuchać racji, argumentów swojej rodziny, przyjaciół, recenzentów, krytyków, wydawców, choćby nie wiem jakimi byli dla mnie autorytetami. Nie jestem tylko po to, by spełniać oczekiwania innych, ale również swoje. Piszę dla inteligentnego, mšdrego czytelnika, czyli dla siebie. Jeżeli przy okazji podoba się to innym, tym lepiej dla innych. Nie mam oczywicie takiej pewnoci, ale mam wiarę. Jedyne bowiem, czego na tym wiecie nie
było -to mnie i mojej wrażliwoci. Mogę więc bezkarnie powtarzać, kreowaćwiaty, wybierać maski, bo wiem, że i tak nie ucieknę od tego, co we mnie, od niepewnoci będšcej jedynš pewnociš, od zamętu, który jest moim stanem naturalnym, od czasu do czasu dajšcym się tylko okiełznać i wtedy stworzyć złudzenie, że oto na godzinę nadałam trwałoć i rzeczywistoć wiatu oraz sobie. Nie mogę być na przykład Erikš Jong, ani Annš Sexton, skoro jestem Martš Fox, jedynš i niepowtarzalnš aż do szpiku koci.
61 Spis treci: Wszystkie poranki wiata Dedykacja
* Mogłam nie spojrzeć
Ocalenie Czerwona linia Gra Może tak trzeba Alicja w Krainie Komórkowców Lustro II Jarzębina czerwona * Jeszcze nie wiem co zrobię
Moje chyba żony * Tym razem na umieranie Grzech Jak długo jeszcze jak Rozmowa Od autorki
MARTA FOX Poetka, autorka powieci nie tylko dla młodzieży, felietonistka miesięcznika lšsk ( Listy spod kapelusza). Dwukrotna zdobywczyni Grand Prix w Ogólnopolskim Konkursie Literatury Miłosnej (proza -1989, poezja - 1994).
Dwukrotna zdobywczyni wyróżnienia w konkursie Ksišżka Roku, przyznawanego przez International Board On Books For Young People ( Polish Section IBBY): w 1995 roku za powieć AgatonGagaton: jak pieknie być sobš i w 2000 roku za serię powieci Pierwsza miłoć. Stypendystka Ministerstwa Kultury i Sztuki. Należy do wrocławskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.. Mieszka w Katowicach. Wydała ksišżki: Kapelusz zawsze zdejmuję ostatni, Batoniki Always miękkie jak deszczówka, AgatonGagaton: jak pięknie być sobš, Firma Agaton-Gagaton: wypróbuj bez szorowania, Magda.doc, Paulina.doc,
Wielkie ciężarówki wyjeżdżajš z morza, Chcę być chłopcem jak mój ojciec, Dotknij mnie, tak dawno nie miałem kobiety, Zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało. Z Wisławš Szymborskš spotkanie w wierszu, Ogrodnicy północy - poetów portret potrójny, Westchnienia jak morskie huragany, Romeo zjawi się potem, Więc nie wiń mnie za to, Do rana daleko, Po nitkach babiego lata, Zanim nadejdzie rozstanie. Zrealizowała w Teatrze lšskim autorski spektakl poetycki z muzykš Bogdana Mizerskiego -Zapłakać czerwonym deszczem.
63