OMEGA MINE
ALINE HUNTER
Tłumaczenie : Maxi
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie,
tłumaczenie jest tylko ...
9 downloads
13 Views
2MB Size
OMEGA MINE ALINE HUNTER Tłumaczenie : Maxi
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.
Więzi wykute w krwi. Lojalność dana jednemu pragnieniu ponad wszystkim innym. Zaszczycony umiejętnością zmiany w każdą formę, Diskant Black jest absolutnym autorytetem jeśli chodzi o zmiennokształtnych z Nowego Jorku, i jako Omega miasta, jego słowo jest najwyższym prawem. Ochrona ras zmiennych to coś więcej niż praca, to predyspozycje zakorzenione od narodzin - nic nie jest ważniejsze. Do czasu gdy przypadkowe spotkanie z maleńką kobietą rozpalającą ogień w jego krwi, rzuca go na kolana i wywraca jego świat do góry nogami. Ava Brisbane jest czymś więcej niż się spodziewał po swojej partnerce - piękna, krucha... ludzka. Jeśli chce zatrzymać ją u swojego boku, będzie musiał poświęcić część swojej duszy aby stworzyć więź, której nigdy nie da się zerwać. Niestety, czas nie mógł być gorszy. Łowcy wszystkich ras zmiennych – przybyli do Nowego Jorku. Aby ochronić kobietę, bez której nie może żyć, Diskant będzie musiał stawić czoło tym, którzy przybyli wywołać wojnę.
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY Aleja była ciemna, zimna i pusta – bez śladu Jonathana Robertsa. - Cholera, - Ava Brisbane zaklęła pod nosem i zerknęła od lewej do prawej. Tylko cegła, chłodne powietrze i asfalt witały ją w obu kierunkach. I po prostu jak w złym horrorze, zawirowała ciężka szara mgła. Podwójna cholera. Podnosząc lewę rękę i odsuwając mankiet kurtki, zerknęła na grubą czarną skórę na nadgarstku. 12:49 w nocy. Yep, z pewnością nadszedł czas by ruszać dalej. Kontakt nie przychodził a bycie przyłapanym o tej porze - w zapadłym Bronksie - było po prostu głupie. Wszystkie rodzaje rzeczy wychodzą kiedy zachodzi słońce. Rzeczy, które zjedzą jej ciało i oskubią je zębami do kości. Ciche brzęczenie telefonu komórkowego w tylnej kieszeni zawibrowało przy jej tyłku, łaskocząc jej skórę przez cienki, rozciągliwy dżins. Wiedziała kto dzwonił bo ta sama osoba, która obdarzyła ją tym elektronicznym urządzeniem była jedyną, która znała numer – irytujący, intrygancki i szantażujący łajdak Craig Newlander. Przewracając oczami, wyciągnęła cienki kawałek metalu ze swoich dżinsów, otworzyła gwałtownie i położyła przy uchu. – Nie ma go tutaj. - Wiem. - głos Craiga był zwodniczym urządzeniem wykorzystywanym w celu uzyskania przysług. Brzmiał życzliwie, uprzejmie i totalnie seksownie. Szkoda, że był dupkiem, pozerem i oportunistą. - Jonathan został zmuszony poszukać schronienia kiedy dostał ogon. Wynoś się stamtąd i wracaj do domu. Skontaktuję się z tobą jutro. - Zaczekaj chwilę - warknęła, próbując zachować spokój i utrzymać stonowany głos. – Powiedziałeś mi, że jeśli przyjdę i wymienię paczki, zwrócisz mi medalion za świadczone usługi. Taka była umowa. 3
- Skontaktuję się z tobą jutro. Głośne kliknięcie rozbrzmiało w jej uchu i połączenie zostało przerwane. Ava wyciągnęła dłoń, spiorunowała wzrokiem telefon i warknęła. – Ty brudny, zgniły bastardzie świni! Przez chwilę zastanowiła się nad rzucaniem urządzenia w poprzek drogi i osiągnąć przewrotną – ale ulotną – satysfakcję z jego końca. Zamiast tego włożyła go z powrotem do kieszenie i kipiała w duchu. Craig może pocałować ją w dupę po tym jak wytrze nim podłogę. Kiedy wejdzie w posiadanie medalionu, który jej bezużyteczny brat zastawił, dokładnie to planowała zrobić z tym aroganckim kawałkiem gówna. Jej ramiona nagle opadły pod ciężarem obowiązku. Słodkie Dzieciątko Jezus, cała sytuacja była walnięta. Była barmanką, która na swoje utrzymanie handlowała drinkami, a nie zadzierającymi nosami Villati, który żyli z akcji i funduszy inwestycyjnych. A gdyby wiedziała co było najlepsze dla kontynuowania oczekiwanej długości życia, trzymałaby się tej drogi. Śledczy nadnaturalnych, którzy odnaleźli istniejące nazwiska i tajemnice nadprzyrodzonych rodzin na całym świecie nie przetrwali długo. W większości przypadków ukazywali się w gazetowych nekrologach równocześnie z ich znalezieniem, zarejestrowaniem i wprowadzeniem w rejestrze Villati. Myślenie, o okolicznościach, które doprowadziły ją w to niebezpieczne miejsce nadal ją rozsierdzały i dała upust swoim frustracjom palcami, regulując pasek przymocowany do skórzanej torby posłańca przechodzący przez jej klatkę piersiową. Jej brat, Thomas, był prawdziwym nieudacznikiem. Przetrwonił wszystkie pieniądze zostawione przez ich rodziców karmiąc swoje uzależnienie od hazardu i zaczął zastawiać ich cenne rzeczy kiedy odnosił straty. Najpierw było antyczne srebro stołowe i zabytkowe wazy. Potem, kiedy zauważała ich brak, a on się pogrążył zastawiał klejnoty. Gdyby nie była po szyję zanurzona w okropnym związku, który był skazany na zatopienie, teraz czuła się zobowiązania do naprawy, mogła zauważyć inkasentów długu i telefoniczne rozmowy. Jak to się stało, że nie zauważyła podstępu aż cała fortuna Thomasa zniknęła. Byli zmuszeni do sprzedaży domu w Greenwich, na który ich matka i ojciec pracowali tak ciężko, wraz z wszystkimi rzeczami pozostawionymi po ich nagłej śmierci, by ratować jego żałosną dupę.
4
Ale jeden skarb jej pozostał - rodzinny medalion Brisbane’ów, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Kawałek platynowej biżuterii miał służyć jako łącze do przeszłości i tak było do czasu gdy Thomas, w agonii uzależnienia, odwiedzić ją w poprzednim miesiącu pod pozorem potrzeby miejsca do spania. Następnego ranka medalion zniknął a w przeciągu tygodnia odwiedził ją w miejscu pracy Mr. Craig Newlander, wielki Villati szef kahunów, dupek epickich rozmiarów i uporczywie irytujący. Ava zgrzytnęła zębami i powoli odetchnęła. Unikała Villati na każdym kroku nawet kiedy starali się nawiązać kontakt. Cała jej rodzina – ze znamiennym wyjątkiem Thomas’a — została pobłogosławiona jakąś formą zaawansowanego postrzegania. Było to coś niepokaźnego, jak bycie w stanie usłyszeć czyjeś myśli albo coś znaczącego jak możliwość kontrolowania i sterowania wolą innych. Posiadała te dwa talenty, a to czyniło ją głównym kandydatem rekrutacji w ich szeregach. Coś o czym ona absolutnie, bezwzględnie nawet nie chciała myśleć. Umysły śmiertelników były jak bułka z masłem ale tych nadprzyrodzonych takich jak wampiry, zmiennokształtni czy magiczne zgromadzenia była poza jej zdolnościami. Nie mogła ich usłyszeć czy poczuć, a ponieważ nie mogła ich przechytrzyć, prześcignąć czy też wyprzedzić, to było jak wejście do jaskini lwa wysmarowaną krwią jagnięcia z migającym – ugryź mnie - znakiem. - Niech cię cholera, duży bracie, - wymamrotała a następnie westchnęła. – I mnie też. Niechętnie godząc się z losem, obróciła się, wyjęła telefon by zadzwonić po taksówkę i zaczęła spokojną wędrówkę w kierunku końca alei. Gdy pierwszy cień pojawił się przed nią, wiedziała, że była w tarapatach. Wtedy usłyszała drugi głos, tuż za nią. - No, no, no – melodyjny rytm mógł należeć tylko do gruchającego wampira – Co my tu mamy?
*****
Diskant Black upajał się dźwiękami swojego Harleya w rześkim jesiennym powietrzu pieszczącym jego twarz. Podróżowanie do tej części Piątej Dzielnicy było czymś, czego nigdy nie lubił ale przybłędy 5
przywędrowały do jego miasta a to oznaczało, właściwe wprowadzenie porządku. Samotny zmienny pantery nie był zbyt bystry ale wiadomość zrozumiał. To był teren Diskant’a, jego domena, i jako Omega – najpotężniejszy ze wszystkich likantropów – jego słowo było prawem. Wiele zmieniło się na przestrzeni wieków ale jedna rzecz pozostała taka sama. Tylko Omega nosił znamię wszystkich ras i posiadał zdolność zmiany w każdą z nich. To oznaczało całkowite poddanie i respekt przyznany mu wśród zmiennokształtnych. W mieście, które nigdy nie śpi rządził on i to nie podlegało dyskusji. Wdychając głęboko, wchłonął połączone zapachy betonu, brudu, wody, śmieci i opary spalin do swoich płuc. Kwaśny posmak strachu pokrywający każdy zapach nie był dla niego monumentalnym zaskoczeniem i nie zainteresowałby go gdyby nie był połączony z lepkim słodkim smrodem wampira. Parsknął, usuwając smród ze swojego nosa i zaciągnął się ponownie. Tym razem głębiej. To z pewnością strach zwęszył i ostry, kwaśny zapach wylewał się z człowieka. Chwycił kierownicę motoru i potrząsnął głową. To było złe miejsce o niewłaściwej porze dla jakiegoś durnego palanta. Prawdopodobnie jakiś narkoman szukający zaliczenia albo bezdomny, który wybrał niewłaściwy obszar śmietnika do spania. Wtedy ryk oburzenia zabrzmiał w pobliżu, niezaprzeczalny okrzyk wojenny, objawiający płeć ofiary. – Pieprz się – zagrzmiał zmysłowy, kobiecy głos. Cóż, cholera. Mógł zostawić faceta by sam sobie radził ale nigdy damę w opałach. Diskant wchłonął kolejny chłodny łyk powietrza, szukając źródła kwaśnej skazy przerażenia i furii. To nie było daleko… - Mam cię. - zahamował, przerzucił prawą nogę i przeniósł stopę na drogę i obrócił motor we właściwym kierunku. Znalazł to czego szukał trzy alejki dalej. Kobieta najwyraźniej próbowała walczyć – palenie w nozdrzach powiedziało mu, że został użyty gaz pieprzowy - ale pomimo to jej ciało bez życia zwisało z ramienia jednej z pijawek. Obniżając podpórkę szybkim ruchem pięty, wyłączył silnik i wstał ze skórzanego siedzenia. Nieobciążony wampir obrócił się kiedy jego towarzysz przesunął drobne ciało na ramieniu i zaczął odchodzić w przeciwną stronę. - To cię nie dotyczy, zmienny. 6
Diskant przerzucił prawą nogę i zsiadł z motoru. Biorąc długie, miarowe kroki, podjął stałą i nieśpieszną wędrówkę w dół alei. Wampir na jego drodze nie był dużą przeszkodą ale nie przypuszczał by był. Diskant rozpoznał grę. To była klasyczna strategia, której okazjonalnie wykorzystywał ze swoją watahą - przynęta i haczyk. Jeden rozprasza zagrożeniem podczas gdy drugi ucieka z nagrodą. Żadnego zamieszania, żadnego bałaganu. Prowadząc dyskusję ze zbliżającym się wampirem mógł zobaczyć, że kobieta dawno zniknęła i więcej niż prawdopodobne, martwa. Czekał do czasu aż znalazł się blisko wampira zanim poderwał się do biegu, jego długi, skórzany płaszcz niewyraźne łopotał za nim. Wydając stłumioną prośbę o przebaczenie, wbił się w plecy wampira niosącego kobietę i wysłać jej maleńkie ciało w powietrze. Nie wydała dźwięku kiedy wylądowała na bezlitosnym betonie i brudzie i niemal poddał się pokusie by zobaczyć jak bardzo się zraniła. Niemal. Wampiry zaatakowali go jak jedno, wymierzając ciosy i kopniaki, które były zbyt szybkie, by im przeciwdziałać. Pięść uderzyła brodę kiedy stopa była zbyt cholernie blisko jego jaj dla reprodukcyjnego komfortu. Kolejna pięść musnęła powierzchnię jego brzucha kiedy inna zaatakowała jego nos. Wymykając się na prawo, spotkał bezlitosny zestaw knykci, które sprawiły, że jego zęby zagrzechotały. To nastąpiło zaraz po ciosie w jego klatkę piersiową. Cholerna prędkość wampirów. Pijawki były w tym względzie lepsi ale to nie miało znaczenia. Zmiennokształtni byli silniejsi. Diskant zakręcił ramionami, odrzucając pijawki z dala od jego ciała i wezwał niedźwiedzia. Uśmiechnął się kiedy leśny zapach grizzly sączył się z jego skóry - pachnący, mocny, dziki. Śmiercionośne pazury przedłużyły jego palce podczas gdy jego zęby wydłużyły się, przyjmując stożkowaty kształt z końcami ostrymi jak brzytwa. Podczas gdy nie wygrałby jakiegokolwiek konkursu piękności, fizyczne zmiany wywarły zamierzony efekt. Dwa zamachy jego rąk w którymkolwiek kierunku niszczyły skórę i wyciągały krew, rozdzierając tkanki w pół aż do kości. Smród strachu łaskotał w nosie jak świeża farba, paląc w nozdrzach a wyraz twarzy wampirów gdy zorientowali się kto im wpieprzył był bezcenny. Z gardłowym rykiem, wydał wyzwanie.
7
Pora kolacji, skurwysyny. Nie trzeba było kryształowej kuli by wiedzieć co stanie się dalej. Uderzenia skończyły się, szybkie kroki rozbrzmiały echem wśród ścian okolicznych budynków i tchórze umknęli. Jego dzika część szalała, chcąc tropić stracona zdobycz ale człowiek sprzeciwił się pragnieniu, zmuszając swoje stopy do pozostania dokładnie tam gdzie były. Skłonił grizzly do uspokojenia się kiedy podszedł do niewielkiej, nieruchomej formy leżącej twarzą do ziemi. Nie było potrzeby jeszcze bardziej przerazić to biedne dziecko. Założyłby się, że człowiek nauczył się dziś bardzo cennej lekcji bez jego pomocy. Pazury schowały a jego zęby powróciły do normy ale adrenalina pozostała. Nic nie mógł z tym zrobić. Tylko czas spowolni bicie jego serca i ochłodzi jego temperament. Początkowo myślał, że ciemne kosmyki krótkich, stojących włosów są zakrwawione. Jednakże, kiedy przykląkł i spojrzał w dół zdał sobie sprawę, że to ciemno różowe pasemka. Była mniejsza niż początkowo spostrzegł, w rozmiarze chochlika albo nastolatki. - Zobaczmy, co my tu mamy. Chwytając dżinsową kurtkę okrywającą jej ramiona, ostrożnie ją przekręcił i doznał szoku swojego życia. Chociaż maleńka, była niewątpliwie kobietą i jak jej kościec, jej rysy były delikatne. Mały zwrócony ku górze nos, bujne w kolorze jagód wargi i cienkie mahoniowe brwi, wygięte w łuk nad ciężko przymkniętymi powiekami zdobiły jej twarz. Jej blond włosy były z tyłu krótko obcięte ale na wierzchu nieco dłuższe. Nigdy nie podobały mu się krótkie włosy u kobiety, ale stwierdził, że ten styl zwiększa jej piękno, przypominający atrybuty wróżek. Opuścił głowę i zaciągnął się głęboko aż klatka piersiowa zapiekła. Zapach wanilii, mleka, cynamonu, cukru i czystej kobiety obezwładnił go. Cholera jeśli nie pachnie dobrze. Zmienni mogli wykryć alkohol w dezodorantach czy środkach dezynfekujących używanych w mydle. Ale to… To był rodzaj zapachu, w którym mężczyzna mógł się zatracić - czysty, świeży, nęcący i pobudzający. Jego kutas nabrzmiał i pulsował kiedy wyobraził sobie ściąganie jej ubrania, smakowanie jej jedwabistej skóry a następnie znikniecie między jej nogami, całymi godziny pożeranie jej cipki. Rozdzieliłby jej fałdki, liżąc od spodu na szczyt, drażnił jej łechtaczce i chłeptał jej śmietankę jak ciepły miód aż wykrzykiwałaby jego imię w kółko raz po razie.
8
Smakowałaby niesamowicie. Był tego pewien. Potrząsnął głową w próbie schłodzenia potężnego pobudzenia krążącego w jego ciele jak roztopiony ogień. Skąd do cholery się to wzięło? Pieprzenie człowieka prosiło się o kłopoty. Byli zbyt słabi, by przyjąć to, czego pragnęli zmienni a ta wyglądała na tak kruchą jak delikatna porcelana. Nie wspominając o kłach, pazurach i dominacji między prześcieradłami, które nie były atrakcyjne dla samic, nie posiadających własnej bestii pod skórą. Prawdopodobnie uciekłaby z krzykiem w minucie, w której błysnąłby swoim kutasem, mówiąc jej by uklękła i instruując by wzięła go między swoje pulchne małe usta i ssała. Weź się kurwa w garść. Ocenił jej urazy, obracając jej głowę z boku na bok Poza fioletowym stłuczeniem wzdłuż szczęki i paskudnej rany nad lewym okiem, wydawała się w porządku. Nie było żadnej rany kłutej albo znaku ugryzienia. Dziwne. Wampiry zauroczali, żywili się i porzucali swoje ofiary tam gdzie upadły. W rzadkich przypadkach zabierali ofiary jako karmicieli, zmuszając ich do niewoli, ale to zdarzyło się tylko gdy posmakowali rzadkiego okazu albo znaleźli dawcę, któremu nie sposób się oprzeć. Była wystarczająco piękna na uzasadnienie tej drugiej koncepcji ale jego wnętrzności mówiły mu, że to nie z tego powodu. Dlaczego chcieliby zabrać tę kobietę nie próbując je wcześniej? Przenikliwa syrena rozbrzmiała w oddali, prawdopodobnie cztery albo pięć alejek dalej, przynosząc mu z powrotem skupienie. Po kolei, najpierw musi ją stad wydostać. Pytania przyjdą jak już odstawi ją do domu, umyje, zdejmie jej ubranie i włoży do swojego łóżka. Nawet tam nie idź. Nie, z pewnością nie dom. Zabierze ją do szpitala. Tam się nią zajmą, i stamtąd znajdzie drogę do domu. Ktoś musi jej szukać. Rodzice, rodzeństwo. Kochanek albo mąż…. Gardłowy ryk wściekłości skradał się w górę jego gardła. Och tak. Z pewnością musi ją podrzucić i odejść. Żadnych zobowiązań. Reagując tak, może doprowadzić do rzeczy o których nie chciał myśleć, takich jak życiowa partnerka i wiązanie krwi.
9
Wiedział, że ma przewalone jak tylko podniósł ją w ramionach i wszystkie bestie pod jego skórą warknęły w zadowoleniu, każda ocierając się wewnątrz jego skóry. Pojawili się w tym samym czasie, walcząc o miejsce wydostania się na wolność i stworzenia swojego własnego unikalnego znaku sparowania. Formy zwierząt, które posiadał wybierali przypadkowe kobiety, które doceniali przez lata, ale nigdy nie wyrazili aprobaty w tym samym czasie. Wielkie pieprzone gówno. Uczucie było wstrząsające i wyprowadziło go z równowagi. Potknął się z nią w ramionach jakby był pijany i walczył by pozostać w ludzkiej formie. Siłą woli zmusił bestie do cofnięcia się i warknął kiedy nie okazywały posłuszeństwa. Zimne powietrze pieściło krople potu jego czole, uspokajając go aż mógł się bardziej kontrolować. Do cholery, muszę ją przenieść z dala ode mnie. Myśl rzuciła go na kolana. Ból spotkania z twardym betonem był niczym w porównaniu z agonią nieuniknionej przemiany. Nie kiedy jego wszystkie pierwotne części walczyły o zwierzchnictwo. Rozerwą go na strzępy aby zdobądź przewagę i przejąć kontrolę. To był niezaprzeczalny fakt. Tylko jedno ich uspokoi, przynosząc każdego z nich razem, ale robiąc tak scementowałby swój los czy to mu się podobało czy nie. Niezdolny do zrobienia czegoś jeszcze, zaakceptował wolę swoich zwierzęcych części i ukrył twarz przy szyi nieprzytomnej kobiety, wciągając jej zapach do płuc. Zapach był jak balsam, który poskramiał i uspokajał, począwszy od jego nozdrzy i przechodzący przez jego ciało. Wysunął język i posmakował skóry wzdłuż jej gardła, liżąc z czcią jej obolałe ciało. Z tym pierwszym posmakowaniem jej słodyczy, palenie w kościach i mrowienie wzdłuż powierzchni jego skóry zniknęło. Pieprzone piekło. Pozwalanie człowiekowi oddalić się było jednym ale to było coś całkowicie innego. Podniósł głowę i musnął drżącym palcem różowe pasemko, przełykając głęboko. - Wynośmy się stąd, Pinkie1.
1
Pink – różowy – a nasza bohaterka ma różowe pasemka ….i wszystko jasne …
10
Ważyła tyle co nic, a z jej niskim wzrostem łatwo było ją usytuować na jego kolanach na motorze. Głośny ryk Harleya jej nie zbudził i uświadomił sobie jak bardzo była bezbronna. Jak małe, bezsilne kocię schowała się przy jego klatce piersiowej. Jej mała głowa usytuowała się pod jego brodą kiedy podniósł podpórkę piętą i popchnął ją na miejsce. - Trzymaj się - wyszeptał w jej miękkie włosy i owinął prawe ramię wokół jej talii. Nie wydała dźwięku kiedy wprowadził motor na drogę, i wystartował w kierunku domu. To była najgłupsza rzecz, którą kiedykolwiek zrobił a w przeszłości zrobił kilka całkiem idiotycznych gówien. Przy odrobinie szczęścia w momencie kiedy się obudzi, powstrzyma się i będą mieli okazję by porozmawiać. Rozmowa. Teraz to była śmieszna myśl. Nie mógł rozmawiać z nią w ten sposób. Nie z jego kutasem twardym jak skała z całej siły napierającym na jego spodnie. Cholerna rzecz prawie błagała ją o dotyk, pulsując przy jej miękkim tyłeczku jakby starała się zdobyć jej niepodzielną uwagę. Chryste. Pewnie, porozmawiają. Po tym jak weźmie lodowaty prysznic i doprowadzi się do silnego, dobrego spełnienia…. Powietrze niosło jej soczysty zapach do jego nosa i jego mięśnie naprężyły się zanim całe jego ciało zadrżało. Lepiej zrobić to drugie.
11
ROZDZIAŁ DRUGI Coś futrzastego otarło się o nos Avy, wyrywając ją ze spokojnego snu. Mruknęła i pacnęła to lekko palcami, nieznacznie przesuwając swoje ciało. Gorący oddech i wyczuwalna woń psiego jedzenia uderzyły ją w twarz, kiedy coś chłodnego i wilgotnego szturchnęło jej podbródek, a następnie musnęło szorstkim, ciepłym językiem. - Co do… - Otworzyła oczy, napotkała spojrzenie ogromnej bestii i wrzasnęła wystarczająco głośno by obudzić umarłego. Miotając się dziko, upadła z boku nieznanego łóżka w plątaninie prześcieradeł i starała się uzyskać równowagę. Faktu, że miała na sobie tylko bieliznę, w pokoju, którego nie znała, nie zarejestrowała. Jej uwaga skupiła się na ohydnych kłach kolesia, który opadł naprzeciwko niej i przechylił głowę na bok, jakby próbując ocenić jej reakcję. - Zostań - rozkazała żałośnie słabym głosem. Masywna rzecz zaczęła się poruszać, a ona przełknęła głośno, pełzając w kierunku drzwi po lewej. Boże, ale ty jesteś brzydki. Nieprawdaż? – Łapy psa zsunęły się z łóżka i warknął, szczerząc zęby. Niedobrze. - Sio, brzydalu - rozkazała i rzuciła się do drzwi. Kiedy chwyciła klamkę, przekręciła ją desperacko. Pies zwlekł się z łóżka a ona pchnęła drzwi. Płacząc, kiedy te ustąpiły, upadła wewnątrz przestrzeni czarnej jak smoła. Nie namyślając się dwa razy zatrząsnęła cienką barierę i stanęła w ciemności. Z ciemnością mogła sobie poradzić. Nienormalna dzika bestia z kłami wielkości słonia była całkowicie inną sprawą. Ciężkie pazury drapały po drugiej stronie drzwi, skrobiąc zawzięcie. Warczenie stało się ciężkim wyciem, tak głośnym, że aż drzwi wibrowały przy 12
każdym głębokim ryku. Pędząc na czworakach, próbowała umieścić największy odstęp miedzy nią a piekielnym psem jak to możliwie, odskakując z dala od szpary przepuszczającej światło na twardą drewnianą podłogę. Coś otarło się o czubek jej głowy i zaatakowała, piszcząc z przerażenia podczas gdy uderzyła w kruchą rzecz rękami. Przedmioty pospadały na nią, niektóre lekkie, niektóre grube i ciężkie. Im mocniej się szarpała i walczyła w tym większy bałagan się wplątywała. Głośne wycie przerwało się kiedy usłyszała rozkaz mężczyzny w głębokim gardłowym barytonie, - Cicho, Oscar! Siad. Klamka drgnęła i drzwi otworzyły się. Światło słoneczne wlało się do środka i zawstydzona odkryła, że biła w koce i prześcieradła. Duża postać pojawiła się w drzwiach i zamarła. Wspomnienia z poprzedniej nocy wróciły, wprawiając ją w panikę. Wampiry zaatakowały i cały świat ściemniał. Ale nie była martwa a słońce świeciło. Co do diabła stało się między wtedy a teraz? Rozpaczliwie chcąc odpowiedzi, oderwała się od wspomnień i skupiła się na myślach jej porywacza i słuchała. Przywitała ją duża ściana niczego. To był dzień więc nie był wampirem. Przyjrzała się ogromnemu kształtowi przed nią. Nie mogła dostrzec jego twarzy ale był duży, duży i duży…. Och kurde. Zmienny. - Wszystko w porządku, Pinkie – powiedziała cicho postać i przykucnęła. – Nie bój się. - P-pies - wyjąkała w osłupieniu i poczuła do siebie odrazę za to, że brzmi jak kompletny głupek i idiotka. Oczywiście wiedział o obecności rozjuszonego psa. Powstrzymał cholerną rzecz. Niestety nie mogła wymyśleć nic inteligentnego do powiedzenia. - Niech zgadnę. – w mroku przechylił swoją głowę na bok a ona wykryła śmiech w jego głosie. - Nazwałaś go brzydkim. - Co? - pacnęła prześcieradła wiszące obok jej twarzy i skrzywiła się na jego gardłowy chichot w odpowiedzi. - Oscar. - podniósł rękę i skierował kciuk ponad swoim ramieniem. Powiedziałaś mu, że nie wygląda za dobrze. Prawda?
13
Jej twarz zapłonęła w zażenowaniu. A co jeśli pies nie był naprawdę w ogóle psem? Nie była wcześniej wokół zmiennych w zwierzęcej formie ale okropna rzecz była przerażająca – i wielka – wystarczająco by minąć jednego. - Tak. Zacmokał językiem, wstał i pstryknął włącznik na ścianie. Sugerowałbym, żebyś odtąd zatrzymała takiego rodzaju myśli dla siebie. Oscar jest potulny jak baranek do czasu gdy nie przypomnisz mu, że ma twarz, która tylko mama może kochać. Możesz w to z trudem uwierzyć ale jako szczeniak był słodziakiem. Jego słowa do niej nie dotarły, nie kiedy po raz pierwszy spojrzała na właściciela tego głębokiego, rozkazującego barytonu. Praca w klubie tańca oznaczała, że widziała słuszną część nadnaturalnych istot - wampiry, zmienni i demony byli powszechnie znanymi patronami organizacji - i przez to wszystko, nauczyła się jednej cennej lekcji. Trzymać się od nich z daleka. Byli tak niebezpieczni jak byli seksowni, zdolni rozerwać ludzi zanim poczuli ten pierwszy, wymowny kęs bólu. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek by nie wierzyć obcym, nie traktować go jak człowieka czy pozwolić sobie fantazjować o tym co nigdy nie mogło się zdarzyć między nimi. Ale Boże pomóż, zmienny nigdy nie wyglądał tak dobrze. Był boso, ubrany w parę wyblakłych dżinsów i gruby brązowy sweter z logo Cleveland Browns pośrodku. Gęste czarne włosy opadła w grubych kosmykach na jego ramiona, obramowując twarz z pełnymi, zmysłowymi wargami, prostym nosem i kwadratową szczęką ocienioną równie ciemnym zarostem, który sprawiał, że jej serce przyśpieszyło bicie. Jego piękne usta wykrzywiły się w rozbawieniu gdy spojrzała powtórnie z niedowierzaniem i szybko odwróciła wzrok, wiedząc, że przyłapał ją na gapieniu. Klapa.
- Co się stało? Jak znalazłam się w tym miejscu? - zapytała i oblizała wargi zanim złapała dolną między zębami. Zabrzmiało jakby jęknął ale nie chciała zerknąć w górę by się upewnić. - Jak dużo pamiętasz? On nie wie, że jesteś świadoma tego czym jest, przypomniała sobie. Niech tak zostanie.
14
- Dwóch ludzi próbowało mnie obrabować. Gdy walczyłam, jednym z nich ogłuszył mnie. Po tym nic nie pamiętam. - znalazła odwagę by popatrzeć mu w oczy i coś co jeszcze chciała powiedzieć uwięzło w jej gardle. Jego tęczówki były czystym żywym złotem. Nie było żadnego sposobu by mógł uchodzić za człowieka, nie z oczami takimi jak te. Och Boże. Oderwała wzrok i przypomniała sobie wszystkie powody, przez które nie mogła pozwolić sobie na fantazjowanie o tych wargach, oczach albo jego niewątpliwie doskonale wymodelowane i wyrzeźbione ciało pod ubraniem. Nawet gdy się starała poczuła, jak jej ciało odpowiada, twardniejącymi sutkami i wilgotnymi majtkami. A on mógł poczuć zapach jej pobudzenia. Cholera, cholera, cholera! Przestań mieć brudne myśli. Nie możesz go mieć. Jest innym gatunkiem, który lubi gryźć, rządzić i dominować. - Kim jesteś? - wydusiła pytanie. Zbliżył się tak wolno i słodka Mario jeśli jego ciało nie prężyło się w ruchu. Uklęknął kilka centymetrów od niej i wyciągnął dłoń. Jego palce były szerokie i grube, końcówki lekko zaokrąglone, paznokcie krótko obcięte. Jej oczy rozszerzyły się gdy wsunął palec za jej ucho i objął jej brodę. Elektryczność towarzyszyła jemu dotknięciu, włoski na jej skórze wstały z przyjemności, która przeszła w dół kręgosłupa i bezpośrednio udała się do jej płci. Dysząc cicho, jej wzrok został uwięziony na jego ustach gdy się przybliżał. Odległość miedzy nimi zniknęła i ta cudowna twarz zbliżyła się, a potem jeszcze bliżej. Pachniał mydłem – świeżym, czystym i niezaprzeczalnie męskim. Gdy jego wargi zatrzymały się milimetry od jej własnych, wyczuła kuszące aromaty kawy i cukru. - Diskant. – tchnął swoje imię przy jej ustach, tak blisko, że mogła poczuć jego smak. Diskant? - Imię uderzyło w znajomą stronę ale wspomnienie było mgliste.
15
Podniesienie wzroku było ryzykanckie i niebezpieczne ale i tak to zrobiła. Piękna toń połyskującego złota odwzajemniła spojrzenie. Dłoń z jej brody przeniosła się w dół, sunąc wzdłuż jej szyi i obojczyka. To było takie delikatne dotknięcie, palce ledwie muskały powierzchnię skóry. Gęsia skórka podążała za ścieżką, którą mrowiącego gorąca, które strzeliło aż do jej kości.
stworzył,
kręty
szlak
- Piękne - szepnął, nie przerywając kontaktu wzrokowego. - P-piękne? - Twoje oczy - odpowiedział. - Takie niebieskie. Powietrze uszło z jej płuc z cichym westchnieniem a jej powieki przymknęły się gdy jego wargi muskały jej usta, z boku na bok, z lewej do prawej. Gest był tak niewinny, tak intymny. Jej usta otworzyły się zapraszająco a on je przyjął jak dżentelmen. Jego język wśliznął się miedzy jej wargi pozwalając po raz pierwszy poczuć jego smak. Słodycz kawy i cukru pokrył jej język. Jęknęła i podniosła lewą dłoń, lekko owijając palce wokół jego nadgarstka. Językiem trącał jej, przekomarzając się i drocząc. Odpowiedziała, odzwierciedlając okrążenia aż ich końce się zetknęły, cofnęły i spotkały ponownie. To była zdradliwa gra w kotka i myszkę. Prowokował ją, oferując swój język zanim się wycofał, zmuszając ją do pościgu. Każde przejście podsycało ogień w jej żyłach i zwiększało pulsujące gorąco zwilżające skórę między jej nogami. Gdy poczuła, że inicjuje więcej, wnikając głębiej i kompletnie ją smakując, pragnęła dać mu to czego chciał. Jej wargi rozchyliły się i pozwoliła mu przejąć kontrolę, zdominować jej usta. Badał absolutnie każdą szczelinę, odnajdując jej wargi zanim smakował ją głęboko. Zębami chwycił koniuszek jej języka kiedy spróbowała iść w jego ślady. Ssał maleńkie zgrubienie, trącając językiem powierzchnię w boleśnie powolnych kołach. Jej cipka drżała, łomocząc do wewnątrz i na zewnątrz podczas gdy jej łechtaczka pulsowała. To był nieszczęsny ból potrzeby, który sprawił, że wiła się na kocach i prześcieradłach. Jeszcze nigdy nie pożądała tak szaleńczo mężczyzny. Z jej ex-narzeczonym, Martin’em, kochała się wolno i rozważnie. Ale teraz chciała być lekkomyślna i dzika, nieskrępowana i wolna. Jakby wyczuwając jej myśli, Diskant odsunął się i nacisnął sprytnie na kącik jej ust, potem jej brodę i zagłębienie szyi. Delikatne palce położone na jej obojczyku zsunęły się w dół aż jej pierś tkwiła w jego dłoni. Kciukiem 16
minął cienką koronkę okrywającą sutek i wirował dookoła, w kółko, doprowadzając ją do szaleństwa gdy ją głaskał. - Chryste, jak ty dobrze pachniesz – wychrypiał naprzeciw delikatnej krzywiźnie jej ramienia. – Chcę smakować absolutnie każdy centymetr twojej skóry, zaczynając od twoich ust i posuwając się w dół. Jej jedyną odpowiedzią było kwilenie wyrażające zgodę i przyzwolenie. Nawet jeśli to było niebezpieczne i chociaż wiedziała lepiej, chciała tego samego. Nagle Diskant uniósł głowę a jego palce znieruchomiały. Jej ciało krzyczało na utratę jego dotyku, domagając się by po niego sięgnęła i sprowadziła go z powrotem. Brzeg jej sutka mrowił gdzie utrzymywał kontakt i mokry szlak, który stworzył swoimi wargami i językiem dotychczas tak gorący był już niemożliwie chłodny. Z dołu zawołał głos, przytłumionym dźwiękiem - D! - Cholera – podniósł się szybkim ruchem, który zadał kłam jego wielkości. - Nie spodziewałem się nikogo przez kolejną godzinę. Ava podniosła na niego wzrok w osłupieniu, kompletnie pobudzona i obolała z potrzeby. Jej ciało domagało się spełnienia, jej wnętrze dosłownie drżało za tym. Obrócił się i wyszedł z małej przestrzeni jakby nie siedziała na śmiesznej stercie gdzie ją zostawił. Gniew nastąpił po szorstkim oddaleniu i pozwolił jej się skupić na obecnej kwestii a nie jej szalejących hormonach. Stała się w pełni świadoma swojego otoczenia, przyjmując tak wiele jak tylko mogła zobaczyć. Była w garderobie, na wpół ubrana, w nieznanym miejscu. Pies z piekła rodem wciąż pełnił straż za drzwiami, jego duże brązowe oczy wciąż uważne. Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi znajdujących się obok natychmiast postąpił po wyraźnym szczęku zamka. Diskant powrócił za chwilę ze zirytowanym grymasem na twarzy. - Przepraszam - jego wyraz twarzy zmienił się gdy spojrzał na nią – To moja kolej na organizowanie dnia gry. Diskant zerknął na kilka swetrów wiszących po obu stronach garderoby jakby się z czymś zmagał. Potem skierował na nią pełną uwagę a jego złote tęczówki rozbłysły żółcią. W czasie tych krótkich sekund została podjęta jakiegoś rodzaju decyzja ponieważ w jego spojrzeniu pojawił się przebłysk zaborczości, którego tam wcześniej nie było. - Włóż to. – zdjął przez głowę bluzę, obnażając opalony, wyrzeźbiony tors i umięśniony brzuch i rzucił w jej kierunku. – Nie zdejmuj tego, choćbyś nie 17
wiem co robiła. Muszę zejść na dół i powiedzieć wszystkim że będę niedysponowany. Gdy tam będę złapię coś do jedzenia dla ciebie i wyjmę twoje ubrania z suszarki, dobrze? Serce podeszło jej do gardła a jej żołądek podskoczył w sposób przyprawiający ją o mdłości i zawroty głowy. Odmówiła milcząco dziękczynną modlitwę, że Diskant był zbyt zajęty wybieraniem innej koszuli z szafy by zwracać na nią jakąkolwiek uwagę. Było wystarczająco trudno wdrożyć ćwiczenia, których używała w barze by powstrzymać strach w ryzach, biorąc głębokie oddechy przez nos i wydychając przez usta. Oznakowanie – coś więcej niż tatuaż – rozciągające się od ramienia do nadgarstka powiedziało jej jakiemu rodzajowi zmiennokształtnemu wpadła niemal w łapy i to nie było dobre. Wcale nie dobrze. Omega. Zawiły wzór był mistyczną rzeczą o której czytała prowadząc badania nad zjawiskami paranormalnymi po przyjęciu pracy barmanki w Klubie Liminality. Wiedziała, że gdyby przyjrzała się uważnie odnalazłaby każdą rasę zmiennych we wzorze oznaczania, ich ciała wpisywały się w skórę tak jak zostały osadzone w ciele i duszy. Tylko ci wybrani do przewodniczenia Omega zostali obdarzeni tym znakiem kiedy osiągali dojrzałość. Zabarwienie skóry wyglądające jak tatuaż zaczynało się przy nadgarstku, pokrywało lewe ramię i wiło się w poprzek ramienia w kierunku serca. Diskant Black był Omegą na terenie Nowego Jorku. Słyszała to imię w czasie pracy ale nigdy nie spotkała zmiennego. Chmura zamieszania dawno zniknęła, pozostawiając za sobą surową jasność. Jak do diabła ona się w to wpakowała? Cicho, wśliznęła się głębiej w garderobę, ściągając na siebie tak mało uwagi jak to możliwie. Jego zapach był niszczycielski, błagający ją by nie słuchała swojego umysłu ale ciała i duszy. - To nie potrwa długo - obiecał kiedy przeciągał przez głowę czarny golf. Racjonalne myślenie wróciło. Jeśli chce się stąd wydostać musi opracować strategię. Myślał, że była człowiekiem, bez jakiejkolwiek wiedzy o jego rodzaju. Najlepiej było grać głupią, poczekać aż wyjdzie i wtedy wynosić się stąd do diabła. - Możesz wziąć ze sobą Oscara? Jego uśmiech był niemal jej zgubą, zarówno erotyczny jak i swawolny, jej wnętrze skuliło się gdy kolejna fala gorąca zaatakowała wszystkie strefy 18
erogenne jej ciała. Poprawił golf w dopasowanym swetrze i wrócił do niej, przyklękując. - Ej, D! – wrzasnął niski głos z dołu – Gdzie jesteś? Diskant przeklął, pochylił głowę i skradł jej szybki pocałunek zanim się podniósł. Podszedł do drzwi, zatrzymał się i obrócił na pięcie – Nie będę długo - właśnie miała mu przypomnieć o psie gdy powiedział – Chodź, Oscar. W chwili, gdy wyszedł z pokoju i drzwi się za nim zamknęły zerwała się na równe nogi i wytoczyła się z garderoby. Światło płynęło z okna na lewej ścianie a ona prędko odsłoniła żaluzje. Po podniesieniu ich, przycisnęła twarz do chłodnego szkła i westchnęła z ulgą. Schody pożarowe były gotowe i czekały. Zerknęła na swoje bosy stopy, rozważając wybór. Teraz potrzebowała tylko jakiejś ochrony przed żywiołami. Obiegła masywne łóżko i zbliżyła się do dopasowanej zabytkowej komody. Pierwsza szuflada składała się ze schludnie złożonymi czarnymi bokserkami, druga była pełna białych podkoszulków, a trzecia w pełni zaopatrzona w czarne skarpety. Nieodzownie dopiero czwarta szuflada przyniosła efekt. Wewnątrz były starannie złożone dżinsy razem z kilkoma czarnymi spodniami dresowymi. Wyjęła bawełniane spodnie i wciągnęła je na siebie. Kiedy skończyła wiązać je w talii pochyliła się i podwinęła nogawki aż mogła chodzić nie przewracając się. Jej tenisówki leżały przy łóżku razem z torbą kurierską i pognała do nich. Przykucając, wsunęła je na stopy i podniosła torebkę. Otwarcie okna było łatwe i zrozumiała dlaczego po tym jak zeszła po zsypie i zanurzyła się na beton trzy metry poniżej. Jaskrawoczerwone cegły zderzały się z błękitnym niebem. Diskant Black, Omega Nowego Jorku mieszkał w starej remizie. Chciała się rozśmiać ale postanowiła że to najlepiej będzie jeśli to oszczędzi na jazdę metrem do domu. Trzymając torbę przewieszoną przez klatkę piersiową, zaczęła biec, wijąc się miedzy samochodami, które wskazały, że jest gdzieś na Upper East Side. I nie obejrzała się.
*****
19
Jego ciało śpiewało, jego krew była w ogniu a jego jądra gotowe by wybuchnąć. Diskant sięgnął w dół i przesunął pulsujący członek, krzywiąc się gdy szorstka tekstura dżinsów otarła skórę. Zimny prysznic gówno teraz poradzi. Jeden smak, jedna maleńka pieprzona próbka czekającej na niego przyjemności i kobieta na górze owinęła go sobie wokół małego palca. Pinkie, rzeczywiście. Z całych sił musiał się kontrolować by spowolnić i pozwolić jej przejąć prowadzenie i nadawać tempo – i do diabła, jakie tempo. Była wszystkim, czym powinna kobieta: gorąca, miękka, gotowa, chętna. Najlepsze jest to, że potrzebowała tylko jednego malutkiego pocałunku i kilku powolnych pieszczot aby jej słodka cipka zwilgotniała. Zapach jej pobudzenia gdy mu się poddała niemal rozbił jego determinację. Niemal mógł poczuć jej pyszny smak, gorący i piżmowy z odrobiną cynamonu i przypraw. Jego usta zwilgotniały na myśl o pochłonięciu jej, szczególnie po jego wcześniejszym odkryciu gdy ją mył i kładł w swoim łóżku. Kiedy zdejmował z nie ubranie do prania, przypadkowo razem z dżinsami złapał jej koronkowe majtki i, cóż, nie mógł nic poradzić na to że spojrzał. Była całkowicie naga na dole, gładka i jedwabista jak pupa niemowlaka. Trójkąt jasnowłosych loków byłby miły ale widok jej nagich różowych warg rozgrzały go bardziej niż wilka w gorączce parowania. Chryste. Diskant podążył za zapachem swojego gościa, skręcając obok kuchni z Oscarem depczącym po piętach. Cała remiza strażacka została wypatroszona po tym jak ją kupił. Poza dużym garażem, sypialniami na górze i dwoma słupami ze stali nierdzewnej, było tak eleganckie jak jego miejsce w Miami. Wszystkie pokoje zostały zmodernizowane, w tym kuchnia i łazienki. I oczywiście, był jeden pokój, który kochał najbardziej. Na pięćdziesiąt stóp długości i trzydzieści stóp szerokości, piwnica mieściła sześćdziesięciocalowy telewizor z kanapami dookoła i stół bilardowy z regulacją wielkości. Było tu więcej niż wystarczająco przestrzeni by pomieścić tuzin lub coś koło tego członków sfory, którzy przyszli rozkoszować się grą, jak również wszystkie przyprowadzone chichoczące kobiety. - Tu jesteś człowieku. - Trey odłożył beczkę piwa na podłogę i odsunął się od baru. – Właśnie robię zapasy na czas gry. Nathan ma żarcie. Powiedział, że powinien tu być za pół godziny.
20
Najstarszy i najlepszy przyjaciel Discant’a był również wilkołakiem Alfa Nowego Jorku a co za tym idzie, rządził największą sforą w północnowschodniej części Stanów Zjednoczonych. To uczyniło go jednym wielkim złym skurwysynem. Trey był ubrany w swój zwykły strój piłkarski – koszulkę New York Giants, dżinsy i zdarte trampki. Chociaż w żaden sposób nie był tak wysoki jak Diskant na sześć stóp i sześć cali, wciąż stał okazale na ładne sześć stóp i dwa cale. Jego ciało, zwinne i szczupłe, pokrywały blizny, które udowodniały, że potrafi walczyć. Jako Alfa, nauka walki była tak niezbędna jak dla nurka nauka pływania. Trey przejechał ręka po swoich krótkich brązowych włosach. Zatrzymał się, jego oczy w kolorze miodu stały się dociekliwe. – Co to za sweter? I dlaczego wyglądasz jakbyś był gotowy kogoś zabić? Sprawy z przybłędami idą gównianie? - Można tak powiedzieć - Diskant próbował ostudzić swój zapał akceptując to czemu starał się zaprzeczyć przez ostatnie dwanaście godzin. Spojrzał Treyowi w oczy i powiedział – Znalazłem moją partnerkę. Ciekawość szybko została zastąpiona szokiem - Jeszcze raz? Potrząsnął głową i opuścił wzrok, wpatrując się w berberyjski dywan. – Ostatniej nocy po tym jak zająłem się przybłędą, natknąłem się na przepychankę. Dwa wampiry kontra jedna ludzka kobieta. Pozbyłem się pijawek, poszedłem sprawdzać co z dziewczyną i następne co pamiętam to jak wszystkie moje bestie walczą o miejsce na przedzie. Przywiozłem ją do domu, umyłem i próbowałem trzymać się tak daleko od niej jak to możliwie. Ale kiedy się obudziła i poszedłem z nią porozmawiać …. kurwa. Diskant podszedł do baru, sięgnął za ladę i złapał butelkę Grey Goose. Jeśli nie mógł się układać ze swoim szalejącym kutasem, mógł przynajmniej spróbować uspokoić go dobrym, otępiającym szumkiem. - Niech zgadnę. Trey powiedział zza niego. - Nie mogłeś oderwać od niej rak? - Do diabła nie - odpowiedział odkręcając butelkę. – byłem jak dziecko w sklepie ze słodyczami. Trey oparł się o bar. – Jest tutaj? Teraz? - Potwierdzam.
21
Trey chwycił butelkę zanim mógł pociągnąć łyk, rozlewając przy tym przezroczysty płyn ze szklanego pojemnika – To co do cholery robisz tu na dole ze mną? Diskant podniósł głowę, napotykając rozbawione spojrzenie przyjaciela. Co on tu robi? Jego kobieta czekała na niego na górze, ubrany tylko w bawełniana bluzę i bieliznę. Obraz jej zarumienionej twarzy przyszedł mu do głowy. Nabrzmiałe wargi, różowe sutki jak kamyczki, niebieskie oczy zamglone pożądaniem i zmieszaniem. A on zostawił ją wewnątrz garderoby jak odrzucony koc z ciałem obolałym z potrzeby i ociekającą cipką. Jak przeklęty dupek. Kurwa. - Powiedz wszystkim, że góra jest poza zasięgiem. Sami wyjdźcie. Nie mam w planach zejść w najbliższym czasu. Trey podał mu rękę, kiwając głową. – Cieszą się z twojego powodu, D. takie rzeczy nie zdarzają się często naszemu rodzajowi. Przyjmując gest, Diskant chwycił dłoń Treya, potrząsnął nią i zgodził się. – Masz rację. Nie zdarzają. Alfy pozostawały samotne najdłużej. Nikt nie wiedział dlaczego. Nie miało to cholernego sensu w jaki sposób się parowali i skupiało samca. To nie było w porządku, szczególnie dla kogoś takiego jak Trey, który czekał od wieków. - Wiec jak ma na imię? - Trey uwolnił rękę, pochylił się nad barem i odłożył butelkę na miejsce. Jako mężczyzna, Diskant nigdy nie doświadczył wstydu – aż do tego pytania. Druga połowa jego duszy czekała właśnie na górze, kobieta, z którą spędzi wieczność a on znał tylko przezwisko, którym ją obdarzył. - Pinkie Trey wyszczerzył się - Pinkie? - Nie pytaj - skinął na kundla rozłożonego u jego stóp. – Możesz się zająć Oscarem gdy tu jesteś? - Brzydalem? - Trey uśmiechnął się gdy pies podniósł głowę i warknął. – Pewnie. Diskant uspokoił psa klepiąc go po głowie – Dzięki, stary. Zadzwonię do ciebie później.
22
Wyszedł z pokoju i poszedł bezpośrednio do kuchni. Jedzenie, które przygotował wcześniej było w mikrofalówce - szynka, herbatniki i jajecznica. Podgrzał talerz, wyciągając masło, galaretę malinową i pojemnik soku pomarańczowego. Rzucając to wszystko na tacę, wyszedł z kuchni i poszedł prosto do sypialni, rezygnując z wycieczki do pralni. Do diabła z jej ubraniem. Przez pewien czas nie będzie go potrzebować. Po tym jak zje przyjdzie jogo kolej na ucztę. A on miał zamiar cieszyć się każdym zakamarkiem jej ciała. Zapach parnego powietrza Nowego Jorku powietrze uderzył w jego nos gdy tylko otworzył drzwi i wiedział. Szybkie spojrzenie na otwarte okno i podłogę gdzie były jej buty i torba potwierdziło to. Znikneła. Rzucając tacę na kredens, popędził do okna, pochłonięty przez panikę i furię. Nigdy nie powinien zostawić jej samej. Była podniecona ale przedtem była przerażona. Oczywiście, że umknęła. Nie dał jej żadnego powodu by tego nie robiła. Nawet nie znam jej imienia. - Trey! – wrzasnął i przeszedł do łóżka przynosząc poduszkę, na której spała. Ciężkie kroki z dolnego piętra zabrzmiały jak bieg spłoszonego stada byków. Jego przyjaciel pojawił się w drzwiach w ciągu kilku sekund, przygotowany na wojnę i gotowy do awantury. - Co jest? - Ona zniknęła - warknął ze wstrętem, wściekły na siebie. - Nie powinienem zostawiać jej samej. Nie, dopóki nie wyjaśniłem jej pewnych spraw. Rzucił poduszką w Treya i poszedł do garderoby po buty. To jej. Kiedy wszyscy się tu pojawią chcę byś dał i to do powąchania, niech zapamiętają ten zapach i rozdzielą się. Powiedz im, że ma na sobie bluzę z moim zapach i jest pieszo. Postaram się ją stąd wytropić. - Dlaczego nie zadzwonisz do Wade'a - Może lokalizować każdego kilkoma kliknięciami swojego laptopa. Diskant wyszedł z garderoby, trzymając w rękach buty – Bo musisz mieć imię by mu go podać. 23
Trey zmrużył oczy. - Powiedziałeś, że ma na imię Pinkie. - Zacząłem ją tak nazywać kiedy była nieprzytomna. - Diskant wyciągnął parę skarpet z komody i siadając na łóżku by założyć buty, dodał z zakłopotaniem - Nie miałem okazji zapytać jak naprawdę ma na imię gdy się ocknęła. - Więc nie znasz jej imienia? - Nie. - Albo gdzie mieszka? - Nie. - A co z miejscem gdzie pracuje? - Nie – warknął. - To co ty wiesz? - Trey zapytał niecierpliwie. - Będzie mieć szczęście jeśli sięgnie do pięciu stóp. Jest blondynką, piękna i ma największe niebieskie oczy jakie kiedykolwiek kurwa widziałem. I pachnie jak niebo. - To wszystko, co możesz powiedzieć? W mieście tak dużym jak Nowy Jork? Wstał, chwycił komórkę i portfel. – Zgadza się - Nie chcę ci tego mówić - Trey zatrzymał go ręką na ramieniu i wbił w niego wzrok – Ale masz przejebane.
24
ROZDZIAŁ TRZECI - Potrzebuję dwóch strzałów Jacka, dwóch strzałów Hennessy i wysokiego kufla ze Smithwick’iem. I możesz zacząć się ruszać? Czekam ponad dziesięć minut. Ava kiwnęła głową na szorstkie polecenie i kontynuowała ustawianie wzdłuż szeregu, zajmując się trzema wcześniejszymi zamówieniami starając się utrzymać nadchodzące oddzielnie. Klub był pełen, bar stłoczony a nawet nie było jeszcze blisko szczytu. Co za gówniany sposób na spędzenie… - Masz urodziny dziewczyno, hę? – pytaniu towarzyszyła wyciągnięta dłoń i była zmuszona do pozostania nieruchomo gdy jednodolarowy banknot został umieszczony przy zacisku na jej bluzce, która głosiła, że jest kolejny rok starsza. Gdy mężczyzna skończył poklepał obszar nad jej piersią. – Nie wydaj wszystkiego w jednym miejscu, kochanie. Uśmiechnęła się z przekąsem do dupka i ruszyła dalej. Wszystko co miała zrobić to przetrwać następne cztery godziny. Po czym będzie w autobusie do Sevierville w Tennessee. Jej własne prywatne schronienie przed światem. Czas nie mógł minąć wystarczająco szybko. - Ava! - jej szef warknął z drugiego końca baru. – Zrobimy aukcję za parę minut. Chcę to zrobić przed dziesiątą! Zatrzymała się pośrodku nalewania Korony, odwróciła się do niego i potrzasnęła głową – Nie ma mowy, Brett, - krzyknęła przez hałas – Wkopałeś mnie w pracę dziś wieczorem ale to wszystko. Brett zakończył nalewanie kufla piwa i podał go kelnerowi. Wytarł ręce w ścierkę założoną przy czarnych spodniach i podszedł do niej. Wróciła do półpustego kieliszka wódki i wznowiła nalewanie gdy wyczuła go za plecami. 25
- To tradycja, Ava. - Nie obchodzi mnie to – Przeszła na lewo i położyła drinka na tacy – Nie dam się sprzedać na licytacji by zarobić trochę szybkiego szmalu. - Wiesz, że to nie tak. Chodzi o dobrą zabawę. Obróciła się na pięcie i stanęła naprzeciw barmana, DJ’a pracującego w niepełnym wymiarze godzin i właściciela klubu Liminality. Był snem erotycznym kobiety - wysoki, blondwłosy, z zielonymi oczami, męską twarzą z nieznacznie zakrzywionym nosem i najbardziej niezwykłym uśmiechem jaki kiedykolwiek widziałeś - ale szef nie był facetem śpiącym na prawo i lewo. To był jedna z rzeczy, które podziwiała najbardziej w tym mężczyźnie. Jednakże, Brett parał się jakimś rodzajem magii, o której udawała, że nie ma pojęcia. Miesiące współpracy a ona wciąż nie miała pojęcia kim był. - Powiedziałem nie. Nie jesteśmy w Kansas a to nie jest podwórze społeczne2. Jeśli będę chciała by obcy mężczyźni licytowali mój - podniosła palce i zrobiła uszy króliczka – kosz piknikowy, dam ci znać, Yogi. - Co z tobą? - Brett zatrzymał jej dłoń lekkim dotknięciem swoich palców gdy sięgała po czysty kieliszek do wódki i przywołał innego kelnera gdy przyciągnął ją do swojego boku. Zniżył głos gdy stanęli z boku. – Prze parę ostatnich tygodni byłaś diabelnie zdenerwowana. Nie trzymasz się za blisko. Nie przychodzisz wcześniej na drinka. Nawet nie wygłupiasz się już z klientami. Przychodzisz, wykonujesz swoją pracę i odbijasz kartę zegarową. Myślisz, że nikt tego nie zauważył. Jego twarz była zbyt zaniepokojona by mogła zaprzeczyć a ona czuła się przygnieciona półprawdami. Była pewna, że jej współpracownicy zauważyli zmianę w jej zachowaniu. Cztery tygodnie po zostawieniu na lodzie pewnego Omegi ona wciąż nie mogła wyrzucić tego mężczyzny z głowy. W następstwie tego co mogło być tylko katastrofą, zabarykadowała się wewnątrz swojego domu, ośmielając się wyjść z domu tylko w razie konieczności i powiedzieć Craig’owi Newlander, że może sobie zabrać medalion wepchnąć gdzie słońce nie dochodzi. Niestety, po kilku tygodniach życia jak pustelnik ten styl życia zaczął jej doskwierać. Z natury byłą istotą społeczną i tęskniła za relacjami w klubie. Nie wspominając o jej zaokrąglającym się tyłku, któremu brakowało zwykłej rutyny na sali gimnastycznej. Nadszedł czas by ponowne połączyć się ze światem i podnieść prosto głowę.
2
barnyard social – nie mam pojęcia co autorka miała na myśli a to wyrażenie spotykam po raz pierwszy
26
- Ja po prostu naprawdę potrzebuję tych wakacji. Pewien czas w ciszy i samotności pomoże mi się przegrupowywać. – Kiedy zmarszczył brwi poklepała go po dłoni – Słowo skauta. Brett zbliżył do szeptu – Wiem, że nie chcesz robić tej aukcji ale uznaj ją za wcześniejszy wakacyjny prezent. Jest tłoczno, alkohol leje się strumieniem i ludzie są przywiązani do rozluźnienia ich portfeli. To jeden taniec. – napotkała jego zielone oczy a on kontynuował – Popraw mi humor. Niech klub wyśle cię z miłą, pokaźną premią. - A jeśli nie? - Ułożę twój grafik tak byś przez cały rok pracowała w każdą sobotnią noc. To wywołało grymas. Rok sobotnich nocy byłby blisko zabicia jej. Brett uśmiechnął się gdy przewróciła oczami i kiwnęła głową. Wskazał głową na prawo, w kierunku dużej grupy zmiennych – Uważaj na motocyklistów i spotykamy się na środku sceny. Przyglądała się jak Brett się oddala zanim zwróciła uwagę na grupę w dalekim końcu baru. Ukłucie niepokoju zatrzymało ją. Przeciętny niedźwiedź, który wyglądał jak motocyklista – ubrany w skórą i pokryty wieloma różnymi tatuażami – ale kiedy sięgnęła do niego umysłem nie było tam nic co by ją powitało. Cholera. Kolejną rzeczą, która zmieniła w ciągu paru ostatnich tygodni była wyraźna nieobecność zmiennych w klubie. Zauważyła pierwszej nocy powrotu do pracy po spotkaniu Diskant’a Black’a że populacja pokrywających się futrem nie kontynuowała swoich zwykłych występów i miała nadzieję, że może wybrali nowy klub na odwiedziny. Najwyraźniej nie, ponieważ wrócili tłumnie. Razem było ich sześciu, czterech mężczyzn i dwie kobiety. Mężczyźni byli stałymi bywalcami pomimo że mogła tylko rozpoznać ich twarze. Chwytając czysty ręcznik i wycierając ręce, podeszłą bliżej i zatrzymała się gdy jej piersi nacisnęły o drewnianą ladę. - Co mogę podać? Jeden po drugim podawali trunek - wódka, whisky, whisky, Cape Cod, Orange Rambler — aż dotarła do ostatniego mężczyzny siedzącego w połowie baru. Rozpoznała go, pojawiał się regularnie, zwykle siedział spokojnie przy barze obserwując wszystko wokół siebie. Jego krótkie brązowe włosy były rozczochrane a twarz niechlujna przez brak niedawnego golenia. Jednak jego 27
karmelowe oczy były w stanie najwyższego pogotowia a kiedy spotkała jego spojrzenie uświadomiła sobie, że zamarły na niej. - Yuengling z beczki. Zmusiła się by nie odwrócić wzroku gdy zapytała – Duże czy małe? - Duże. Kiedy robiła drinki czuła ciężar spojrzenia zmiennego. Patrzył na nią kiedy zbierała szklanki, nalewała strzały, mieszała Rambler i Cape Cod i kiedy udała się do beczki by nalać duży, lodowaty kubek jasnego piwa, które wybrał. Podniosła drinki i postawiła je na barze. –Razem będzie trzydzieści dwa. - Mam to – zerwał swoje spojrzenie by sięgnąć po portfel. Przejrzał gotówkę w środku, usunął kilka rachunków i przekazał jej banknoty – Zatrzymaj resztę. Odepchnęła wstyd gdy wyciągnęła rękę by przyjąć gotówkę i zamiast jej to przekazać, przybliżył głowę, węsząc. Krzyknęła gdy jego broda otarła się o jej rękę i potknęła się na pustym pudełku na podłodze. - Co ty sobie myślisz? - Twoje perfumy - odpowiedział. – Wydają się znajome. Rozgniewana, zrobiła krok do przodu, chwyciła gotówkę i poinformowała go energicznie- Nie używam perfum, Pepé. Jego ręka wystrzeliła zanim dążyła się odsunąć, silne palce owinęły się wokół jej nadgarstka. Przechylił ciało nad barem i wcisnął nos w jej dłoń, jego nozdrza rozszerzyły się przy wzgórku wenus. Zmienni z nim zamilkli, obserwując go z zaciekawieniem. - Z pewnością znajomy - warknął nikim głosem. - Puść moją rękę - powiedziała wyraźnie każde słowo – Zanim wezwę ochronę. - Trey… - jeden z mężczyzn obok zmiennego zaczął przerywać gdy nagle ją puścił. Jego karmelowe oczy zmieniły się, stając się złote.
28
Wyszła zanim którykolwiek z nich mógł zobaczyć jak była wytrącona z równowagi. Jej ręce drżały a serce biło gwałtownie kiedy realizowała rachunek na kasie i wepchnęła resztę do słoika z napiwkami. Zmienni byli najdziwniejszymi stworzeniami. Zawsze obwąchiwali, lizali i wykłócali się o hierarchię. Nie ulega wątpliwości, że próbował wzmocnić swoją pozycję w grupie i oznaczyć swoje miejsce w klubie. Albo, może rajcuje się napędzaniem cholernego stracha kobietom. - Ava! - Delmar, jeden z przyjaźniejszych bramkarzy, zawołał do niej z parkietu. - Brett kazał ci ruszyć dupę! - Idę, idę – mruknęła. Zanim opuściła bar, przypadkowo spojrzała na zmiennego z obwąchującym fetyszem. Rozmawiała cicho przez komórkę a te błyszczące oczy były skupione wyłącznie na niej. Jej żołądek podskoczył i obróciła się na pięcie, maszerując ku aukcyjnemu bloku by zmierzyć się z jej fatum. Dzisiejsza noc nie może być bardziej gówniana…. Muzyka ucichła, reflektor na scenie w centrum przeniknął ciemność klubu i usłyszała niski głos Bretta przebijającego się przez tłum. – Czy mogę prosić wszystkich o uwagę? Mamy urodziny w domu i wiecie co to oznacza! Chór okrzyków i seksualnych podtekstów dotarł do jej uszu i skuliła się Szlag by to. Właśnie była.
*****
Czy to nie wkurzające? Trey Veznor nie mógł uwierzyć w obrót wydarzeń. Oto on, na zewnątrz z kumplami ze sfory po raz pierwszy w ciągu miesiąca a przyczyna cierpienia jego – i reszty sfory – stała na wprost niego z gniewną miną na twarzy. Nigdy nie zapomniał tego słodkiego zapachu i szczególnego opisu podanego przez D - delikatna i mała, blondynka z różowym pasemkiem, duże niebieskie oczy. Niewiarygodnie piękna. D dostał małpiego rozumu gdy mały duszek zniknął i zwołał wszystkie wspólnoty zmiennych by ją zlokalizować. Odkąd Omega urodził się wilkołakiem - wewnątrz własnej sfory Treya około dwie setki plus minus 29
klika lat – oznaczało to tak osobistą prośbę. Wybrał jedno miejsce na poszukiwania każdego tygodnia - Brooklyn, Queens, Bronx, Staten Island — i Manhattan, który był ostatnim przystankiem. Z całego głupiego szczęścia. Okazało się, że Pinkie pracuje w Times Square, dokładnie w centrum wydarzeń i była zaledwie kilka kroków od D przez cały cholerny czas. Niewiary- kurwa- godne. Jego oczy ani na chwilę nie oderwały się od maleńkiej kobiety kiedy wyjął telefon i znalazł numer D. Nie pozwoli jej nigdzie zniknąć, to się nie mogło zdarzyć. Kilka ostatnich tygodni było okropne. Nawet teraz D był zrzędliwym dupkiem. Dzięki Bogu, że w końcu da się przelecieć i się sparuje. Trey nie mógł już znieść jego gburowatego nastawienia. Diskant odpowiedział po drugim dzwonku. – Niech to będzie coś dobrego. - Klub Liminality. Przyjeżdżaj. Natychmiast. – Zamknął klapkę i skończył rozmowę zanim D mógł zarzucić go pytaniami. Facet już działał na wyzwalaczu i mówienie Diskant’owi, że znalazł jego kobietę tylko rozwścieczy jego bestie i uczyni go zbzikowanego jak cholera. Nie żeby Trey obwinił swojego kumpla. Dwa razy jego nadzieje wzrosły by zaraz się skruszyć. Przynajmniej teraz biedny łajdak nie będzie cierpiał z powodu rozczarowania. Włosy na karku Treya zjeżyły się i obrócił głowę wpatrując się w tłum. Znowu miał uczucie bycia obserwowanym. Przez parę ostatnich tygodni stale miał uczucie, czyjegoś wzroku na sobie. Odetchnął głęboko, próbując wyłapać jakiś zapach w powietrzu ale wyczuł przede wszystkim dym papierosowy, tytoń i różne inne odrażające zapachy, w tym naturalny zapach ciał, perfum i taniego alkoholu. Czekał, przewidując ulotne wrażenie upiornej dłoni przejeżdżającą po jego włosach które czasem po tym następowało. - To ona - jego zastępca, Nathan zapytał i klepnął z roztargnieniem jedną z kobiet, która próbowała pieścić jego twarz. Na potwierdzające skinięcie Treya, powiedział – Myślałem, że rozpoznaje zapach ale nie byłem pewien. - Zanim poduszka dotarła do wszystkich było na niej zbyt wiele zapachów. - Trey zacisnął w dłoni zimny kufel piwa i wziął obfity haust, bacznie wsłuchując się w ogłoszenie dwudziestych siódmych urodzin Avy, a następnie z warunkami wygrania aukcji tańca erotycznego od samej solenizantki. 30
Konsekwencje takiej rzeczy były łatwe do obliczenia - dwa plus dwa równa się pierdolona katastrofa. D rozerwie gardło każdemu mężczyźnie, który tylko patrzyłby na tę kobietę. Jeśli ona będzie siedzieć na kolanach jakiegoś biednego człowieka gdy przybędzie Diskant, wijąc się i wirując… To będzie przeklęta krwawa jatka. Wycierając usta grzbietem dłoni, Trey wymamrotał – Chyba będę musiał wygrać ten taniec. - Myślisz, że to dobry pomysł? - orzechowo-zielone oczy Nathana podniosły się wolno, spotykając się ze spojrzeniem Treya zanim odwrócił wzrok. - Nie, niespecjalnie. - cisnął kufel na ladę. – Ale ja poradzę sobie z D. Każdego innego on zabije. - Nie wiem…. – Nathan urwał gdy zaczęła się licytacja. - Pięć dolarów! – wykrzyknął hałaśliwy pijak. - Dziesięć! – krzyknął inny. Trey zdjął skórzany płaszcz i podał go Nathanowi. Dzięki Bogu, że to była niewyróżniająca się niczym noc i nie musiała się martwić kaburą, bronią czy sztyletami. Przeczesał dłonią swoje niesforne włosy i sięgnął po kufel. Trzy mocne łyki i zawartość zniknęła. Odetchnął cicho, odłożył puste szkło i obrócił się do swojego Bety. - Zbierz załogę i czekajcie przy drzwiach. Gdy D się tutaj znajdzie będziesz mieć kilka sekund zanim odbierze jej zapach. Sugeruję byś wykorzystał ten czas na wyjaśnienie dlaczego jego kobieta siedzi na moich kolanach. Nie czekał na odpowiedź Nathan’a. Miał właśnie zatańczyć z ogniem i benzyną niosąc garść pieprzonych materiałów wybuchowych. Ale czy w tej chwili miał jakiś inny wybór? Przepychając się miedzy ciałami na jego drodze, zatrzymał się tuż przy scenie rozjaśnionej miękkim żółtym światłem reflektora. W centrum stało zwykło metalowe krzesło, błyszcząca powierzchnia czekała na szczęśliwy tyłek, która na niej usiądzie. Kobieta wyraźnie czuła się skrępowana sytuacją. Wierciła się i wpatrywała się w spikera jak przerażony królik.
31
Nie jeden oczywiście, czekał na swoją kolei, krzycząc – Pięćdziesiąt dolarów, - Potem jakiś głupi palant krzyknął czterdzieści pięć. Ciemnoniebieskie spojrzenie Avy podniosło się a kiedy padło na niego jako oferenta, jej oczy zmrużyły się a czerwone wargi zacisnęły. Znał to spojrzenie, otrzymał je to tu i tam przy okazji i odebrał wiadomość wyraźnie. Nawet o tym nie myśl. Cholera, wszystko szło źle. Nie była potulna, uległa czy przerażona. Była zirytowana, obrażona i wkurzona. Wiedząc, że to było nieodpowiednim zachowaniem, Trey uśmiechnął się do jej gniewnej ekspresji. To ją tylko rozwścieczyło. Jej ładne alabastrowe policzki poczerwieniały a jej ciemnogranatowe oczy błysnęły ostrzegawczo. Gdy kolejny mężczyzna wskoczył do ringu miał perwersyjną przyjemność podnosząc stawkę by tylko oglądać jej wrzenie. Och, D, pomyślał, śmiejąc się do siebie. Masz przejebane.
32
ROZDZIAŁ CZWARTY Diskant nie kłopotał się parkowaniem swojego motocykla na wyznaczonym miejscu wzdłuż drogi zamiast tego zajechał od tyłu Klubu Liminality. Kłęby pary tańczyły na ciemnym ceglanym murze kiedy przybył do celu, sączące się z metalowej klimatyzacji połączonej z kuchnią. Zapach smażonego oleju, skrzydełek kurczaka, jalepano, sosu barbeque i sera mozzarella wisiały ciężko w zimnym powietrzu. Jego żołądek ścisnął się i zaburczał w agonii, nieszczęśliwe przypomnienie, że zapomniał coś zjeść przed spotykaniem z Alfą dumy jaguarów – osobiście bliskiego przyjaciela - w Queens, tylko godzinę wcześniej. Podejmując natychmiastową decyzję o przyjeździe gdy był w pobliżu, zaparkował motocykl obok kuchennego wejścia. Wyjmując kluczyk, zszedł ze skórzanego siedzenia, przełożył nogi i rozciągnął napięte mięśnie kręcąc szyją. Głosy łączyły się z ogłuszającym zgiełkiem trzaskania naczyń po drugiej stronie metalowych drzwi. Kolejna tłoczna noc w jednym z popularniejszych klubów zmiennokształtnych w Nowym Jorku. Pieprzony Trey. W środku mogło się dziać wszytko. Diskant mógł wejść w środek wkurzających zawodów, kłótni kochanków albo terytorialnego sporu. Czasami cieszył się słodkim i krótkim seksem ale nigdy nie dotyczyło to tajemniczych rozmów telefonicznych. Poza tym, wchodzenie w ciemno nigdy nie było dobrą rzeczą zwłaszcza gdy jest w to zaangażowane miejsce publiczne, jego najlepszy przyjaciel i właściciel baru cholerny czarownik. Brett McGovern już ostrzegał, że nie będzie tolerować więcej bzdur od zmiennokształtnych w tym miejscu. Szkody spowodowane ostatnią burdą zmusiły go do zamknięcia baru na tydzień remontu i wciąż zbierał gówno z policji po przyjęciu dziwacznych skarg od ludzi na temat kobiet i mężczyzn 33
porastających futrem i kłami. Na szczęście NYPD sądziła, że to narkotyki były przyczyną urojonych obserwacji. Mimo to, konieczne było poświecenie więcej czasu z nieświadomym światem wokół nich niż było to wygodne zarówno dla Diskant’a jak i Brett’a. Po prostu wejdź, zajmij się interesami i spierdalaj. Żadnego zamieszania, żadnego bałaganu. Kiedy zbliżył się do brudnych metalowych drzwi, jego myśli kolejny raz podryfowały ku niebiańskiemu jasnowłosemu chochlikowi z zaróżowionymi policzkami, rozchylonymi ustami i zamglonymi, przepełnionymi namiętnością oczami. Pachniała tak cholernie dobrze, kobieco i piżmowo, przestraszona ale pobudzona…. Podczas gdy skórzane spodnie ograniczyły jego kwitnącą erekcję, która powstała na jej wspomnienie, cholernie nic nie uspokajało bestii wewnątrz niego, których cierpliwość się kończyła. Dwa razy omal nie stracił and sobą kontroli, oszalały z potrzeby zlokalizowania i sparowania, którą instynktowne rozpoznawał jako jego. Rozpaczliwie potrzebując zaspokojenia, spróbował pieprzyć bardzo chętną samicę pantery. Starania te zostały udaremnione gdy wilk, grizzly i jaguar zagroziły, że w takcie rozedrą jej gardło. Jego reputacja ogiera w konsekwencji padła a teraz jedyna ulga, której doświadczał nadchodziła dzięki uprzejmości prysznica, pewnego przyzwoitego działania nadgarstka i Różowej Dłoni i jej pięciu sióstr. Żadna kobieta – zmienna czy nie – nie ryzykowałaby swoim życiem dla szalonego dobrego seksu. Była tylko jedna kobieta, która mogła zaspokoić potrzebę parowania i jeśli jej szybko nie znajdzie równie dobrze może kogoś zabić. Był tykającą bombą zegarową, niebezpieczny dla wszystkich wokół niego, także dla tych, którzy zwrócili się do niego o ochronę i poradę. Poprawiając sobie kutasa i Diskant potrząsnął głową i nabrał głęboko tchu próbując schłodzić ogień szalejący w jego krwi. Parę ostatnich tygodni było piekłem. Erotyczne sny zaczęły się pojawiać po pierwszej nocy po przyprowadzeniu jego partnerki - obrazy Pinkie na kolanach, biorącej w usta jego kutasa kiedy on pompował w jej gardło aż nie doszedł jak gejzer - i cholera jeśli budzenie się każdego ranka pokrytym lepką spermą na nowo powstałej erekcji nie zaczęło go wkurzać. Był w stanie stałego pobudzenia a co gorsza nie był w stanie się pieprzyć.
34
Skrzywił się na widok smaru wzdłuż gałki i oznajmił swoją obecność kopiąc w odrażające wejście zamiast zapukać. Pojedyncze odciski palców były rozłożone na całej przestrzeni a parę z nich wyglądało jakby zostały zwiększone szczyptą brązowych grudek. Chryste. Czy to panierka? - Czego chcesz do cholery? – wrzasnął ktoś przez grubą metalową barierę. - Chavez! - warknął i czekał, zirytowany burczeniem w brzuchu wywołanym przez mocny aromat jedzenia. - Trzymaj się! - Diskant usłuchał rozkaz szefa kuchni zanim zagrzmiał – Do cholery, Torino! Zabieraj te drzwi z mojej drogi zanim położę je na twoim daniu głównym! Drzwi otworzyły się na zewnątrz i Diskant użył pięty by otworzyć je szeroko zanim wszedł do środka. Soczystość zatykającego arterie oleju splatała się z przepysznym zapachem świeżo zrobionego przez Chaveza posiłku a dokładniej z metalicznym zapachem świeżo pokrojonego befsztyka. Sekcję VIP-ów obsługiwano z tylko starannie dobranymi przekąskami i potrawami składającymi się z mięs, owoców morza i makaronu. - Co ty tu do diabła robisz? Nie dostałem żadnego zamówienia. Chavez zmarszczył brwi ale Diskant był pewien, że ten zaszczyt nie był spowodowany wyłącznie przez niego i jego obecność w klubie. Starzejący się szef kuchni był coraz przebieglejszy i nie tolerował żadnych bzdur. Jedynym powodem dla którego pozwalał Diskant’owi na tyle swobody była nieprzyzwoita ilość gotówki, którą tu zostawiał na spotkaniach z jego sforą. Nie wspominając o bardzo ludzkiej córce Chavez’a, która była związana ze zmiennym leoparda w Brooklynie, co oznaczało, że Short-and-Pudgy3 wiedział, co w trawie piszczy. - Mam spotkanie - Diskant odpowiedział wymijająco. - Myślisz, że możesz mi usmażyć befsztyk lub dwa bym zabrał do domu ? Nie zostanę długo. Kiwnięcie głową było jedyną odpowiedzią, którą otrzymał ale Diskant wziął to za zgodę. Chavez nie lubił martwić się czasem ale zawsze dostarczał zamówienie.
3
Kurduplowaty
35
Mijając potencjalnych kucharzy na jego drodze, Diskant ruszył przez kuchnie, na korytarz gdzie znajdowały się toalety. Zapachy świeżych dań były zbyt mocne, aby pozwolić na dobre powąchanie klubu tuż za rogiem ale poznał moment, kiedy niewielkie przejście się oczyściło i jego noc mógł prowadzić. Dziwnym trafem, jego uszy mogły rozróżnić gwizdy po drugiej stronie. Muzyka nie była zwykłym śmieciowym techno, którego preferowało większość klientów. To brzmiało prawie jak… Cóż, jakby łaskotało jego owłosiony tyłek. DJ grał pieprzonego bluesa. Piosenka była znajoma, rozwlekła i smutna, głos promieniował bólem i tęsknotą razem z charakterystycznym jękiem elektrycznej gitary. Beta Trey’a, Nathan, pojawił się przed Diskant’em zanim wyszedł za rogu, orzechowe tęczówki wilkołaka jarzyły się. Nathan podniósł rękę i świadomie umieścił swoje ciało przed Diskant’em, bardzo głupia rzecz do zrobienia. - Czekaj, D. - Uważaj szczeniaku - warknął, spotykając się wzrokiem z błyszczącymi oczami Nathana. To było niemożliwe do uniknięcia. Alfa w nim nie ustąpiłaby żadnemu mężczyźnie – nie mógłby – a wszyscy wiedzieli jak krótki był ostatnio jego bezpiecznik. Nathan opuścił spojrzenie w przejawie szacunku i uległości ale się nie przesunął. – Muszę ci coś powiedzieć zanim wejdziesz do klubu. Chodzi o Trey’a…. Słuch Diskant przestał funkcjonować w tym punkcie. Wszystko skupiło się w jego pieprzonym nosie. Zapach, który pochwycił był jednym o którym śnił, soczysty i słodki, miód i piżmo, cynamon i cukier. Tym razem pociła się a mocny zapach spowodował, że jego ciało wybuchło. Niemal mógł poczuć smak tych maleńkich koralików potu na swoim języku - słony, mokry i tak cholernie kobiecy. Był ledwie świadomy odepchnięcia na bok Nathana i przypadkowych osób ze swojej drogi. Jego serce waliło w wytatuowanej klatce piersiowej, w stale rosnącym tempie. Wizja sali zmieniła się i płynnie przechodziła z jednego obrazu w drugi. Jego wszystkie aspekty chciały się upewnić, że nie zostały oszukane. Pozwolił im się wynurzyć, ograniczając je tylko barierą
36
swojej skóry. Stały pomruk promieniujący natychmiast przeszedł w gardłowy warkot.
z
jego
klatki
piersiowej,
Duży reflektor nad sceną oświetlał jej włosy, podkreślając przypadkowe jasnoróżowe pasemka. Okraczała krzesło kołysząc tymi kuszącymi biodrami z boku na bok. Obracała się w lewo, w prawo a potem do przodu i do tyłu. Jej tyłeczek był piękna rzeczą, okrągły i dojrzały, pełny i miękki. Myśl o pompowaniu w to ciasne gorąco wysłał skurcz po jego kręgosłupie. Zwierzę w nim chciało rozdzielić te kuszące pośladki, znaleźć wewnątrz maleńką różyczkę i zdominować ją w najbardziej pierwotny sposób jaki można sobie wyobrazić. Pochylając głowę, wygięła się w łuk jakby ofiarowała piersi kochankowi i jego uwaga przesunęła się. Jęknął, wyobrażając sobie te zuchwałe różowe sutki, które dokuczały mu pod czarną koronką. Nie zaniedba ich po raz drugi wręcz nie mógł się doczekać by szczypnąć te małe perełki swoimi zębami zanim ukoi ukłucia swoim językiem. Mężczyźni otaczający scenę wyrazili uznanie, warcząc i tupiąc o więcej. Nie miałby nic przeciwko, tak naprawdę, poszedłby na to. Zmiennokształtni byli bardzo seksualnymi stworzeniami i żaden nie miał problemu z nagością, podglądaniem czy innym rodzajem perwersji. Tłum miał wszelkie prawo podziwiać jego partnerkę i chciał by napatrzyli się do syta. Ponieważ z publicznością czy bez należała do jednego mężczyzny a on będzie jedynym, który jej kiedykolwiek dotknie, poczuje jej smak czy będzie pieprzyć bez opamiętania. Kiedy muzyka ucichła z ostatnią smutną nutą gitary, podniosła lewą nogę i zsunęła ją z krzesła. Oczy Diskant osiadły na ciele, które dotychczas było ukryte przed jego wzrokiem i niemal wrzasnął w furii. Trey siedział na krześle z rękami splecionymi na nogach. Jego oczy przesłaniała mgła pożądania a jego kutas był wyraźnie chętny by odwzajemnić uwagę napierając na przód skórzanych spodni w pochlebnym salucie. Jakby dostał w jadaczkę obecnością Diskant’a, Trey obrócił te wypełnione namiętnością oczy i spojrzał wprost na niego. Salę nagle objęła czerwona mgła gdy furia sparowanego mężczyzny wzrosła. Nigdy nie doświadczył takiej krwiożerczej furii. Nie chciał skrzywdzić, rozbroić i unieruchamiać. Musiał atakować, burzyć i niszczyć. - Sukinsyn! - Diskant skoczył na scenę i przewrócił zarówno Trey’a jak i krzesło jednym zamachem. Cienki, słaby metal złożył się pod łączną wagą ich ciał i rozleciał się ze świdrującym dźwiękiem zanim spadł ze sceny. – Rozerwę ci cholerny kręgosłup! 37
- D, posłuchaj - wyjaśnienie Treya zostało przerwane gdy knykcie Diskant’a uderzyły w jego zęby. Dolna warga Treya pękła i metaliczny zapach krwi nasycił powietrze. Wściekły, Diskant znowu uderzył pięścią Treya i owinął wolną rękę wokół jego gardła. Gdyby Trey był człowiekiem a nie zmiennym, nacisk palców Diskant’a złamałby kark najlepszego przyjaciela. Zamiast tego odciął dopływ tlenu Trey’owi. - Boże …cholera ….to … D – wydusił Trey kiedy walczył by się uwolnić – Po…słuchaj…..mnie…. Diskant podniósł na sekundę ramię, mając zamiar odpowiedzieć na prośbę jeszcze mocniej kiedy drżące palce chwyciły jego nadgarstek i cichy głos wyszeptał – Przestań. Chryste, jej głos był pełen mocy. Jego całe ciało zatrzęsło się na to dotknięcie i polecenie, drżenie zaczynające się od karku aż po palce u stóp. W tym momencie, cały jego gniew wyparował. Wściekłość zmieniła się, stając się czymś innym. Czysta seksualna potrzeba uderzyła w niego, tak potężna jakby się czuł po ciosie Trey’a sprowadzającym na ziemię gdy nie patrzył. Podczas gdy wszystkie zwierzęta wewnątrz niego szalały za swoją kolejką, najpotężniejszy zagłuszy pozostałe i uczyni swoje żądania pierwszymi. Kot chciał chłeptać jej cipkę pożerając jej soki, wilk chciał oznaczyć jej gardło kiedy pieprzyłby ją od tyłu a grizzly chciał rozrywać prześcieradła po obu stronach jej kruchego ciała gdy wbijałby się na okrągło w jej gorącą cipkę. Uwolnił Treya w tym samym ruchu co wstał i złapał ją w pasie. Sapnęła a jej niebieskie oczy podniosły się ku jego twarzy, rozszerzając się ze strachu. Schylił się i owinął ramię pod jej kolanami. - C-co ty r-robisz? - wyjąkała gdy podniósł ją jak pan młody przekraczający próg, kołysząc ją w ramionach bez wysiłku. Nie odwrócił wzrok, chcąc by zobaczyła jego zmienione tęczówki, pozwalając swoim bestiom zobaczyć ją właśnie tak jak ona była świadkiem ich. Bliźniacze kule ciemnego granatu zostały przyćmione gdy jej źrenice rozszerzyły się tak aż pozostał tylko srebrny skrawek koloru. - Coś co powinienem zrobić miesiąc temu. - jego głos nie był już w pełni ludzki, sylaby były pomrukiem kiedy zmieniły się jego struny głosowe.
38
Przyciszone szepty wokół nich nie miały znaczenia. Skoczył ze sceny, zostawiając Treya by doszedł do siebie. Zbyt długo czekał, ale już koniec. Sparuje ją i posiądzie. Mieli czas by rozwiązać ten węzeł później. Może nie rozumie co się dzieje ale biorąc pod uwagę czas, tęskniła za nim w ten sam sposób. Niezależnie od ostatnich pogmatwanych sytuacji czy zastrzeżeń – nawet jeśli nie jest zmienną ale człowiekiem – sparowana kobieta zawsze dochodziła do swojego przeznaczenia. - Zatrzymaj się, Diskant. - Brett zasłonił mu drogę z mała odlaną różdżką trzymaną kurczowo w dłoni. Dla przypadkowego obserwatora mogło to wyglądać jak miniaturowy kij baseballowy ale Diskant był wystarczająco bystry by wiedzieć, że jedno solidne puknięcie w głowę ogłuszyłby go na kilka godzin. – Puść dziewczynę. - Nie próbuj mnie zatrzymywać mnie, lokkur. - warknął i przesunął małe ciało w jego ramionach bliżej klatki piersiowej – Ona jest moja partnerką. Nic, co robisz nie zatrzyma tego co zostało wprawione w ruch. Pinkie wydała zduszone kwilenie gdy zaczęła walczyć i bić, to dotknęło czegoś wewnątrz niego i po raz pierwszy, wyczuł coś więcej niż zrozumiała ilość niepokoju. Przerażenie paliło jego nos jak czerwona papryka i wędrowało w głąb jego gardła, niemal go dusząc. Coś, co powiedział wyraźnie ją przeraziło, ale co? Świadomość uderzyła niespodziewanie. Była oczywiście człowiekiem, ale może wiedziała co znaczyło jego oświadczenie? Czy praca wokół nadnaturalnych stworzeń spowodowała, że dotarła do jakiegoś rodzaju świadomości? Wiedziała czym był? - Uspokój się. - obniżył głos i skarcił przy delikatnej powłoce jej ucha, odmawiając rozluźnienia swojego chwytu, testując swoją teorię – Zatrzymałaś mnie zanim rozerwałem swojego przyjaciela na scenie i jestem gotowy przypuścić iż to miało powstrzymać wezwanie policji po ostatnim razie. Wiesz, że ten wybuch dotyczył małej sprzeczki? Jedna z panter nadepnęła na stopę wilka i odmówiła przeprosin. Ale to nic w porównaniu co mogło się stać. Weź walkę o nasze partnerki. To niemądre by mieć zmiennokształtnych kłócących się o swoje kobiety. Tak naprawdę, to robi się wręcz niechlujne. Zamilkła a on przysłuchiwał się przyciszonym szelestom powietrza, które wciągnęła przez nos. Ona z pewnością wiedziała czym był, czym 39
wszyscy z nich byli. Nie miał pewności jak ani dlaczego, ale nie zamierzał tracić czasu w klubie na pytania. Mieli więcej ważniejszych kwestii do omówienia. - Chodź ze mną z własnej woli - rozkazał gardłowym brzmieniem – Albo spodziewaj się właśnie tego. Brett nie pozwoli ci wyjść ze mną chyba że dasz mu do zrozumienia, że to jest to czego chcesz a ja jestem gotowy z nim walczyć jeśli spróbuje interweniować. Nieważne co się stanie Pinkie, nie wyjdę bez ciebie. I nie, to nie jest groźba. To jest pieprzona obietnica krwi. - Ava? Masz coś przeciwko wyjaśnieniu co się do diabła dzieje? - Brett spiorunował wzrokiem ładunek w jego ramionach i Diskant walczył ze śmiechem, który groził wydostaniem się gdy poznał imię wybranej partnerki. Bez wątpienia było piękne, ale przez ostatnie tygodnie myślał o niej jako Pinkie i nie mógł sobie wyobrazić odnoszenia się do niej inaczej. - Mówiłam ci, że taniec na kolanach był złym pomysłem. - rzuciła krótko okiem na Diskant’a zanim zwróciła uwagę ma czarownika i burknęła - Nie zdawałam sobie sprawy, że będzie tu dziś wieczorem. - Więc znasz go? - Brett nie wydawał się przekonany. Kiwnięcie głową było jej odpowiedzią i oczy Bretta zwęziły się – Nie okłamuj mnie. - Nie kłamię. - jej głos był teraz opanowany i strach, który wyczuwał Diskant został zastąpiony gniewem – Mówiłam ci, że nie chcę być na scenie dziś wieczorem. Ale nie słuchałeś. Gdybyś to zrobił, mogliśmy uniknąć tego całego fiaska. - Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś z kimś związana. Na moment Diskant wściekł się. Brett interesował się jego samicą? Było w tym coś więcej niż troska pracodawcy o pracownika? Oburzenie i wściekłość płynęła przez niego. Miał ochotę wyrwać jądra magicznemu człowiekowi i nakarmić go nimi. Jeden po drugim. - Teraz wiesz - Diskant odpowiedział ostro zanim mogła to zrobić Ava. - Nie mówiłem do ciebie… - Niech to szlag trafi! – krzyknęła Ava. – Nie rozgłaszam swoich prywatnych spraw przy barze. Nie jestem ci winna żadnych wyjaśnień. Odwal się!
40
- Zadowolony? - Diskant nie czekał na odpowiedź, minął czarownika i świadomie ruszył ku wyjściu na korytarz. Nathan był dokładnie tam gdzie go zostawił, przeniósł się ostrożnie na bok, opuścił wzrok wpatrując się w podłogę. Przypomniawszy sobie o przyjacielu leżącym twarzą do góry na scenie, Diskant zanotował sobie w pamięci by zadzwonić rano do Trey’a i dowiedzieć się co to kurwa było - ale nie dziś wieczorem. Dzisiejszej nocy miał zamiar powiadomić maleńką kobietę w jego ramionach, że nigdy nie dotknie innego mężczyzny ponieważ była przeznaczona tylko i wyłącznie dla niego. Jak mógł przejawiać hojność patrzeniem i wcześniejszymi seksualnymi komentarzami, nie był jednym z tych którzy się dzielą. To się tylko pogorszy kiedy pierwszy raz zatonie w niej głęboko i dojdzie w kołysce przytulnych wewnętrznych ścian zaciskających się i dojących jego kutasa jak zaciśnięta pięść. Wilgoć w jego skórzanych spodniach powiedziała mu, że szczelina na czubku wypełniła się wydzieliną a obolałe z potrzeby i ciężkie kule były uzbrojone i gotowe do pompowania jego nasienia w łono jego partnerki i przypieczętowania pierwszego znaku między nimi. Pozostałe dwa znaki wymagały jej bezgranicznego zaufania i chęci ale nie musiały nastąpić tej nocy. Większość zmiennokształtnych z ludzkimi partnerkami nie łączyła się wiązaniem krwi przez kilka miesięcy, poświęcając czas na przygotowanie do mnóstwa zmian, które powstałyby wraz ze związaniem się ze zmiennymi. Pomarszczona twarz Chaveza czekała gdy przechodzili przez kuchnię. Brązowe oczy szefa kuchni rozszerzyły się nieznacznie kiedy padły na Pinkie ale w przeciwieństwie do innych zatrzymał dla siebie to co myślał. - Czy to dla mnie? - Diskant podniósł rękę spod jej kolan i wskazał dużą papierową torbę wypełnioną styropianowymi opakowaniami. - Mieliśmy trochę kurczaka z parmezanem pozostałym po imprezie na górze. Pomyślałem, że lepiej dać to tobie zamiast wyrzucić do śmieci. Tak, Chavez zawsze miał coś do zaoferowania. Zaczepiając o podwójny uchwyt wskazującym palcem, poinstruował – Dołącz to do mojego rachunku. - Już to zrobiłem. Diskant uśmiechnął się i przeszedł obok mniejszego człowieka, kiwając głową w podziękowaniu gapiącemu się kucharzowi, który otworzył na oścież drzwi i odsunął się na bok. Gdy opuścili budynek a drzwi zamknęły się za nimi z głośny trzaskiem Pinkie ożyła ponownie, szamocząc się dziko. 41
- Postaw mnie natychmiast! – zaskrzeczała – To znaczy, będę krzyczeć! Przesuwając ją lekko, warknął – Jeśli nie przestaniesz, odstawię torbę, przełożę cię przez kolano i obrócę tak, że ten piękny mały tyłeczek nabierze ładnego odcienia czerwieni. - Nie ośmielisz się. - brzmiała na sceptyczną ale rzucanie się ustało. - Nie licz na to. Byłem w piekle w ciągu paru ostatnich tygodni. Dostarczając ci niewielką dawkę tego co wycierpiałem na twoim siedzeniu może być właśnie tym co zalecił lekarz. - Nie mogę być twoją partnerką – argumentowała ochryple. – Wiesz o tym, prawda? To nie jest możliwe. Zatrzymał się przed swoim motocyklem i wsiadł, trzymając jej ciężar balansując ramieniem pod jej kolanami. - A dlaczego? - Jestem człowiekiem - odpowiedziała jakby to była najlogiczniejsza rzecz na świecie. - I? – przełożył ją przez swoje kolana i użył wolnego ramienia by podnieść torbę i położyć ją na jej kolanach. - I nic! - Nie brzmi to dla mnie jak nic, dziecinko. Zaczęła znowu walczyć, niemal posyłając torbę na beton w swoich wysiłkach by odzyskać wolność. – Do cholery, to nie zadziała, nie ma żadnego sposobu…. Owinął ramiona wokół jej ramion i rąk, zmuszając ją by się uspokoiła – Dlaczego to nie zadziała? Powiedz mi. - Ty….ty… - wzruszyła po chwili ramionami, patrząc prosto przed siebie, odmawiając spojrzenia na niego. Obniżając głos o oktawę, popędził – Ja co? - Zranisz mnie - wypaliła w pośpiechu. – Słyszałam pogłoski jak to jest i w przypadku gdybyś nie zauważył jestem jedną trzecią twojego rozmiaru. Po raz pierwszy w życiu jego serce faktycznie poczuło się pogrążone niewidocznym ciężarem. Może i znała zmiennokształtnych ale nic o nich nie wiedziała. Mężczyzna wolałby umrzeć niż skrzywdzić swoją partnerkę. To było w nich zakorzenione od momentu narodzin, schowane głęboko w środku, instynkt ochronny i obronny, aby pielęgnować i dbać. 42
Chwytając jej podbródek zmusił ją do spojrzenia mu w oczy. – Nigdy bym cię nie skrzywdził. Wierz w co chcesz o mnie, moim rodzaju i naszym stylu życia. Ale zaufaj mi w tym. Skrzywdzenie ciebie byłoby jak zranienie siebie. Jesteśmy połączeni i przez tę więź będziemy dzielić zarówno ból jak i przyjemność. Pobudzenie zabarwiło powietrze i walczył by nie zareagować na jej potrzebę. Mógł wyczuć jej dezorientację i wątpliwości, jej niepewność i strach. Najpierw musi zabrać ją do domu. Tam ją nakarmi, porozmawia z nią, uspokoi i ostatecznie posiądzie ją. Pieszcząc kciukiem jej policzek, wyszeptał – Zabiorę cię ze mną do domu. Ta sprawa miedzy nami nie zniknie. Obiecuję być tak cierpliwym jak tylko mogę i odpowiem na wszelkie twoje pytania. Po prostu nie wykluczaj mnie. To wszystko o co proszę. Przez chwilę martwił się, że może polemizować ale wtedy skinęła głową. - Tak długo jak obiecasz nie robić niczego, czego nie chcę byś robił. Porozmawiamy, nic więcej. Wyciągnął klucz z kieszeni i uśmiechnął się. Będzie ją miał tak potrzebującą i pragnącą dojścia, że nie będzie mogła odróżnić tak od nie. Oczywiście, nie miał zamiaru jej tego mówić. Najlepszym sposobem aby się czegoś nauczyć był czasami skok na główkę a w tym przypadku jego głowa zmierzała w prostej linii do raju między jej udami. Uruchomił motor i warknął z aprobatą gdy owinęła lewe ramię pod jego kurtką i swoją marynarką i trzymała się kurczowo przy jego żebrach - Nie zrobię niczego chyba że będziesz mnie błagać bym to zrobił, co ty na to? - Śnij dalej - wymamrotała i po prostu wiedział, że przewróciła oczami. Pochylając się lekko, zwiększył obroty motoru i powiedział – Trzymaj się moja Avo. Od teraz to będzie piekielna jazda.
43
ROZDZIAŁ PIĄTY Tylko porozmawiają. Taaa, jasne. Ava przełknęła i przygryzła wargę gdy poczuła wyraźną erekcję Diskant’a naciskająca na jej plecy kiedy sięgnął nad nią po jedzenie z wiszącej szafki. Twarda dźgnęła, nacisnęła i otarła się o jej kręgosłup aż trudno było stać spokojnie czy zachować milczenie. Dotrzymując słowa, nie zrobił nic co wywołałoby jej gniew czy dezaprobatę. Jednakże, te ulotne dotknięcia – muśnięcie brodą jej karku gdy wyciągał klucz z motocykla, duże ręce chwytające jej talię, pomagające zejść z motoru, gorący oddech pieszczący jej policzek kiedy pochylił się nad jej znacznie mniejszym ciałem by otworzyć drzwi remizy strażackiej - i stałe używanie przezwiska, które najwyraźniej preferował, doprowadzały ją do szału. Miękkimi ustami otarł się o jej ucho gdy szepnął ochrypłym głosem – Zostawię to tutaj dla ciebie. Idę do piwnicy po butelkę wina i sprawdzić co u Oscara. Pasmo gorąca oplotło jej ucho i szyję wędrując przez kark zanim zamrowiło wzdłuż kręgosłupa. Rozmowa nie wchodziła w rachubę. Jej język był zbyt ciężki, tak jak jej piersi, które napinały się za każdym razem gdy znalazła się w pobliżu jego ciała, sutki naprężały się w zaproszeniu. Jezu, to szaleństwo! Był zmiennym - Omegą! Nie było dla niego żadnego logicznego wyjaśnienia by widzieć w niej partnerkę.
44
Mogła przyznać iż materiały, którymi podzielili się Villati były ograniczone. Chcieli jej tylko zaoferować przedsmak tego, próbując ją zwabić w ich szeregi obietnicą niekończącej się wiedzy. Na tych stronach nie było tam nic o ludzkich partnerach, nawet jednego słowa. Nauczyła się dawno temu podczas pracy w Kubie, że zmiennokształtni nie umawiali się i nie wiązali się z ludźmi. Zakładała, że jest to spowodowane faktem iż ludzkie kobiety są zbyt kruche na to czego w seksie pragnęli. Jeden zły ruch i noc polubownego seksu mogła się skończyć zabójstwem. Tego była pewna. - Pinkie? - gardłowy pomruk niepokoju Diskant’a wyrwał ją z mrocznej zadumy. Szybko odchrząkując udało jej się równo odpowiedzieć – Wino brzmi świetnie. Przesunął biodra gdy ją mijał, pozwalanie jej poczuć twardy grzbiet kutasa napierający pomiędzy skórzanymi spodniami i jej bawełnianym podkoszulkiem. Straciła oddech gdy skurcz przy zwięczeniu ud nastąpił po ognistej powodzi wilgoci gdy jej pobudzone ciało wypuściło soki z jej płci i pokryło jej majtki. Uda zatrzęsły się, przygryzając dolną wargę znowu zmusiła się by pozostać bez ruchu. Nie chciała ulec odruchowej reakcji zaciskając razem nogi. Gdyby to zrobiła, on by to zauważył a jej zostało trochę dumy. Chociaż wiedziała, że mógł wyczuć zapach jej pożądania, Diskant nie powiedział ani słowa, zachowując się jak skończony dżentelmen i wychodząc z kuchni by przynieść wino zgodnie z obietnicą. Obserwowała jak jego ciało faluje pod opiętym czarnym golfem, mięśnie ramion skręcają i rozciągają gdy wychodził z pokoju i zniknął w korytarzu. Oparła się o blat i położyła głowę na złożonych ramionach, zmuszając się do oddychania przez nos a nie sapać jak suka w rui. Pachnący aromat kurczaka z parmezanem skusił by ją gdyby jej ciało nie było tak cholernie gorące i obolałe z potrzeby. Dawno temu pragnęła tego rodzaju seksualnego napięcia. Jednakże, wracając do mężczyzny, od którego tego chciała nie przerażał jej czy nie powodował, że jej całe ciało paliło. Podczas gdy Martin był cichy, intelektualny i niegroźny, Diskant był arogancki, męski i potężny. Byli jak dwa bieguny i przez ułamek sekundy zastanawiała się co na święte piekło przyciągało ją do byłego narzeczonego. Podczas gdy był mentalnie inspirujący, Martin nigdy nie mógł jej zaspokoić seksualnie. Im więcej gier próbowała zainicjować w sypialni, tym bardziej się sprzeciwiał tym pomysłom. Był na wskroś mężczyznąmisjonarzem, co było właśnie powodem dlaczego w końcu zakończyła ich 45
związek. Kontrola nad swoim życiem, powalony brat i układanie się z kłopotliwymi Villati wyczerpały ją. Potrzebowała jednego miejsca gdzie mogła zrzec się ciężaru odpowiedzialności, pozwalając sobie po prostu być przez chwilę. Diskant dałby jej to. Żadnym sposobem nie pozwoliłby jej szefować nim czy dyktować jak mają się zachowywać w sypialni. Jakby to było, gdyby mówił jej co ma robić? Przyznać mu władzę domagania się jego przyjemności tak jak mu się podoba co z kolei, zaspokoiłoby jej własne? Jako zmienny, był wolny od chorób i bezpieczny. Jakby to było mieć noc seksu bez jakichkolwiek obaw czy reperkusji? Na tę myśl jej już przemoczone majtki zalała kolejna fala. Cholera, cholera, cholera! Przestań natychmiast i doprowadź się do porządku Skup się na jedzeniu, pokoju, atmosferze. Pomyśleć o wszystkim poza ciałem Diskant’a, ustach i imponującej wielkości jego kutasa… - Po prostu cudowny - wymamrotała. - Oficjalnie głosuję na zdzirę roku. Rozerwała styropianowe pojemniki z papierowej torby niedbałym szarpnięciem. Diskant może wrócić w każdej chwili a w takim tempie nie będzie go musiała błagać by przysiadł. Jego nienaganny zmysł węchu powie mu wszystko, co chciałby wiedzieć w chwili gdy zajmie miejsce przy stole, naleje wino i powącha powietrze. Do czasu gdy wrócił udało jej się uspokoić, rozłożyła przygotowane potrawy na stole i zajęła swoje miejsce. Świadomie położyła swój talerz na drugim brzegu okrągłego by zachować między nimi jak największą możliwą odległość. Czasami jedyną rzecz, którą mogła zrobić kobieta to grać defensywnie z i mieć nadzieję na lepsze. Gdyby usiadł obok niej miałaby zbyt wielką pokusę by wskoczyć na drewnianą powierzchnię, ściągnąć spodnie i zapytać go czy chce deser przed posiłkiem. Ciemna brew wygięła się nad jednym świetlistym złotym okiem i wiedziała, że przejrzał jej dziecinny plan. Zamiast wyrazić dezaprobatę położył wino na stole, chwycił swój talerz i położył ze stuknięciem na pustej przestrzeni przy niej. Potem chwycił butelkę, podszedł do lady z kości słoniowej, biegnącej wzdłuż bocznej ściany i otworzył szufladę. – Czuję zapach twojego podniecenia, które mówi mi, że przyciąga cię do mnie tak jak powinno ale czuje również strach przed mną. – powiedział kiedy odnalazł korkociąg – Czy możesz mi powiedzieć co się tak trzęsiesz? 46
Cholera. Będzie wiedział jeśli skłamie. Zmienni zawsze wydawali się wiedzieć kiedy ściemniała w barze. Wiercąc się, zdecydowała się zagrać va banque i powiedzieć mu prawdę. – Jedna z patronek w klubie weszła do damskiej toalety ze zmiennym kilka miesięcy temu. Prawie wykrwawiła się na umywalce po tym jak rozerwał jej tętnicę szyjną gdy pieprzył ją od tyłu. Odkąd unikam wina i kolacji w towarzystwie kogoś takiego i myślę, że obydwoje jesteśmy świadomi dokąd to zmierza i jestem zrozumiale zaniepokojona. Nie ruszał się, szerokie ramiona naprężyły się gdy to rozważał. – To się stało pięć miesięcy temu? - nie odwrócił się do niej przodem gdy otwierał butelkę i z powrotem rzucił korkociąg do szuflady. - Tak. - Czy byłaś tego świadkiem czy tylko o tym słyszałaś? - Słyszałam o tym. W tym czasie ochrona zablokowała łazienkę i nikt nie mógł dostać się do środka. Ale widziałam bałagan, który tam został. Wszędzie była krew. - I osoba, która znalazła ich wewnątrz łazienki i wyleciała z krzykiem o pomoc, była zmienna? Marszcząc brwi na dziwaczne pytania, pomyślała o tym przez chwilę zanim odpowiedziała – Nie. - Więc skąd wiesz, że kobieta w łazience nie była zmienną? - Ponieważ wszyscy ją widzieliśmy kiedy opuściła łazienkę. Obrócił się i oparł się o ladę, trzymając kieliszki w jednej ręce a butelkę winną w drugiej – I? - I wyglądała jak trup i była w wyraźnym szoku. - Zmienni maja takie same objawy po utracie dużej ilości krwi? - Ona nie była zmienną. - Skąd wiesz? - Ponieważ Panie Nie Mogę Się Mylić jej umysł był…. – zamknęła usta i przeklęła swoją popędliwość. Och szlag. 47
Ujawniała rzeczy, o których przysięgła nie rozmawiać bez chwili namysłu. Nawet się nie obejrzy a będzie o niej wszystko wiedzieć. Odsunął się od lady i zmniejszył odległość między nimi, każdy krok akcentował długie, muskularne linie jego ud. Gdy podniosłą wzrok, napotkała zarys jego kutasa i jąder pod czarną skórą, znaczące wybrzuszenie skierowane lekko na prawo. Żądza wezbrała w jej krwi na ten widok, powodując rozgrzanie wewnątrz całego ciała, głęboki głód i intensywne pragnienie torowało sobie drogę przez pozostałe strefy erogenne jej ciała. - Jej umysł był jaki? - absolutna dominacja i kontrola emanowała z tych czterech krótkich słów. Gdyby wiedziała lepiej nie odpowiedziałaby ale wydawało się że nie znajdzie innego wyjścia jak tylko to zrobić. Intonacja jego mowy, nęcący głęboki baryton, zachęcał ją by skoczyć i zaufanie jego umiejętnościom i gotowości do złapania jej. - W jej umyśle panował bałagan. Zawahał się. – Mogłaś usłyszeć jej myśli? Nie mów mu. Nie mów mu. Nie mów mu. - Tak. - Jesteś telepatką moja Avo? - Zamknęła oczy kiedy czułe słówko wysłało niespodziewane fale ognia przez zakończenia nerwowe pod jej skórą – Tak. - Możesz czytać w moich myślach? Potrząsnęła nerwowo głową i szepnęła – Nie. - Dobra dziewczynka – zamruczał z aprobatą jakby wyczuł jej pragnienie zadowolenia i wyczuła jak jej wnętrze mięknie. Prosta forma pochwały i została zredukowana do miękkiego wosku i papki drżących części. Chciała by jej powiedział jak dumny jest z niej, usłyszeć adorację w jego głosie kiedy nagrodził ją niczym więcej niż słownym uznaniem. Gdyby mówił tak do niej w trakcie seksu, zrobiłaby wszystko to co powiedział. Cokolwiek. Boże, gdyby nie chciał pompować jej krwi. Miała wrażenie jakby jej łechtaczka była pocierana przez koronkowe majtki, nabrzmiały pączek pulsował nieubłaganie naprzeciw boleśnie sztywnego materiału. 48
Zastanawiała się nad przesunięciem się na krześle ale martwiła się, że nowy kąt może tylko pogorszyć sytuację. Nigdy nie pragnęła tak bardzo orgazmu jej całe ciało napięło się i było gotowe iść do końca - a ona nie mogła się zdecydować czy osiągnięcie orgazmu samotnie będzie ekscytujące czy upokarzające. Upokarzające, zdecydowanie stwierdziła ponuro. Może i poczułaby się jak w niebie gdyby doszła gdy jednak wszystkie cudowne uczucia zniknęłyby zostałaby bez tchu i twarzą w twarz z napalonym zmiennym. Pogodzona ze swoim napalonym stanem próbowała powstrzymać się przed wiciem się jak ryba na haczyku. Po położeniu kieliszków między nimi, Diskant nalał wino i usiadł. Trzymał pełną szacunku odległość ale dystans był ostatnią rzeczą, której chciała. Jej ciało drżało, jej skóra była zaczerwieniona a wilgoć między nogami stawała się śmieszna. W pokoju też było duszno, powietrze tak ciężkie, że nie można było odetchnąć. Czy to możliwe aby udusić się seksem? Cholera, czy to uderzenie gorąca? Pytania rojące się w jej umyśle zniknęły bez ostrzeżenia gdy zaczął jeść. Siedziała w milczeniu, zmieszana dziwnym pragnieniem w środku i patrzyła jak kroi na paski befsztyk zanim podnosi kawałek do ust. Jego język wysunął się, bujne górne i dolne wargi rozchyliły się i zamknęły tak wolno nad widelcem. Milimetr po milimetrze, patrzyła na szczęśliwy kawałek metalu gdy opuszczał ograniczenia jego ust. Umiejętnie, odkroił kolejny kawałek tyle że tym razem skierował widelec i niewielką porcję wciąż czerwonego mięsa ku niej. Jej skupienie przeszło z widelca na głębokie spojrzenie połyskującego złota. Oddech uwiązł w jej gardle, seksualny głód wzbierał w jej brzuchu, powodując skurcze jej łona. - Otwórz. Świeże tryśnięcie wilgoci zmoczyło jej bieliznę przy jego rozkazie i zgodnie z instrukcją, otworzyła usta i przyjęła stek. Wysunął widelec z jej ust tak powoli jak z własnych i tak jak on spróbowała poczuć smak nie tylko steku ale esencji pozostałej z jego ust. Kiedy żuła studiował ją, obserwując jak wolno przegryzała miękkie mięso między zębami. Gdy połknęła, czekał z kolejnym kawałkiem i przyjęła go zanim ją spytał. Chciałbym abyś mnie posłuchała kiedy jesz - powiedział, zabierając widelec. Nabierając kolejny kawałeczek befsztyka z talerza, spojrzał na nią 49
zanim podniósł widelec do jej ust. Kiwnęła głową i wzięła niewielki kęs delektując się bogatym smakiem przypraw które eksplodowały w jej ustach. Chavez był jednym z najbardziej poszukiwanych szefów kuchni w mieście a to był na to cholerny dobry powód. - Nie było mnie tam tej nocy, o której mówisz, ale wiem o wszystkim co się stało. Dziewczyna, którą widziałaś w klubie była rzeczywiście człowiekiem. Ma na imię Katie, i właśnie się związała krwią z jej partnerem. To Zack, mężczyzna, którego widziałaś jak wynosił ją z łazienki. - Nakarmił ją kolejnym kawałkiem zanim przeszedł dalej – O czym kobieta, która wtargnęła do łazienki zapomniała wszystkim powiedzieć to, to że wierzyła, że natknęła się na dziewczynę gwałconą przy umywalce. Przypuszczam, że to zrozumiałe gdyż Zach osadzał Katie a ona wtedy krzyczała. - To niczego nie wyjaśnia. To nie był brutalny czy perwersyjny seks. Niemal rozerwał jej gardło. Diskant zmrużył oczy w jasnym rozkazie by się nie odzywała – Kiedy kobieta postanowiła się zabawić w niedoszłego wybawcę i uderzyła Zack’a w głowę torebką, jego zęby przedarły się przez tętnicę Katie. Mała awanturnica pobiegła po pomoc gdy Zack zatamował krew i opatrzył ranę. Do czasu gdy przybył Brett wszystko było pod kontrolą. - Ale ugryzł ją… - My nigdy nie skrzywdzilibyśmy swoich partnerek - przerwał. – Powodem, dla którego Katie była tak „zagubiona” była obawa przed następstwami jej czynów. Związanie krwi podniosło jej libido i podjęła głupie ryzyko błagając Zack by ją pieprzył w publicznej toalecie. Ona zna niebezpieczeństwo, które istnieje jeśli ludzie się o nas dowiedzą i martwiła się, że Zack otrzyma karę za to co zrobiła. - Po tym co zrobiła? – sapnęła – To on był tym, który rozerwał jej gardło. Spodziewała się kolejnego spojrzenia rozkazującego jej zamknąć buzię i słuchać ale zobaczyła błysk rozbawienia w jego oczach. – Podczas seksu, nie jest rzadkością by rzeczy stały się szorstkie. Jesteśmy znani z gryzienia od czasu do czasu i podoba nam się trochę bólu z przyjemnością. Ale Zack nigdy nie skrzywdziłby Katie. Nie celowo. Co do tego, co zrobiła, rzadko karzemy sparowaną kobietę. Gdy gówno uderza w wentylator to zazwyczaj mężczyzna ponosi odpowiedzialność. Ostatecznie, do niego należy trzymać w ryzach swoją lepszą połówkę.
50
- Co? - urażony tą implikacją pacnęła zbliżający się widelec opuszkami palców. – Trzymać w ryzach? Jesteś poważny? - Nie do końca. - uśmiechnął się psotnie. – Ale przeważnie, tak. - A ta rzecz ze związkiem krwi? Co to jest? Wszystkie pozory żartobliwości odparowały. Obrócił się od niej, położyć widelec i wpatrywać się w talerz przed nim przez kilka bolesnych sekund. Po chwili sięgnął po nienaruszoną lampkę wina i podał go jej. – Wypij to. - Nie… - Zaufaj mi. Nie chcę cię upić, ale będziesz się chciała trochę znieczulić. Niechętnie, przyjęła kieliszek pocierając przy okazji jego rozgrzewające palce. Chciała przedłużyć pieszczotę ale cofnął się zanim mogła rozkoszować się ciepłem. - Czy wiesz jak tworzą się wampiry? Nie mogła zamaskować złośliwego uśmiechu na jego pytanie. Z kim myślał, że rozmawia? Urodziła się i wychowała na kultowej klasyce lat osiemdziesiątych, która mówiła wszystko, czego potrzebowałeś wiedzieć o siłach nadprzyrodzonych. Villati udokumentowali wszystkich wielkich i złych ale z tego co widziała filmy były bezbłędne gdy chodziło o sposoby tworzenia się i zabijania nocnych stworzeń. Łowcy potworów był nie tylko niezastąpiony na półce z DVD, to była również najcenniejsza broń, jaką osoba może mieć w swoim arsenale skopać-dupę arsenale. - Oni cię gryzą i osuszają twoją krew. Potem zmuszają do picia ich krwi. To jest jakaś dziwna wampirza transfuzja przez usta. - Ugryzienie jest tym co potrzebne - poprawił, nagle kanarkowo-żółte źrenice zaświeciły jasno. Jej tryumfalny uśmiech zmalał. – Co? - Wszystko co potrzebują to ugryzienie. - Wkręcasz mnie. - Wydzielają truciznę przez kły, która zmienia ciało i zachowuje to. Zazwyczaj potrzeba kilka ugryzień by zakończyć proces, trzy są normą. Mogą dzielić się krwią jeśli chcą ale to nie jest niezbędne. - Skinął na nią by zaczęła pić a ona zgodnie wzięła łyk. – Zmiennokształtni, co dziwne, bardziej 51
skłaniają się do tego by robić to czego dowiedziałaś się o wampirach z opowieści czy filmów. To na tym opierasz swoje informacje? Poczuła, jak jej policzki palą w zażenowaniu ale szybko skinęła głową ze wstydem. - Wbrew temu co możesz myśleć, wilkołak nie może zmienić kogoś w zmiennokształtnego. Osoba może zostać pogryziona przez jednego z nas ale poza spowodowaniem poważnych uszkodzeń nie ma znaczenia. Zmienny paruje się ze zmienną, gdy jednak partnerka zmiennego jest człowiekiem to może być problem ponieważ nie mają naszej długowieczności. Przez wiązanie krwi możemy dzielić część naszej magicznej – siły życiowej - z ludzkimi partnerkami i zapewniać, że pozostaną naszą częścią na czas nieokreślony. Jej serce zaczęło walić, bijąc tak mocno, że miała wrażenie jakby biciem próbowało się uwolnić z klatki piersiowej. - Zdefiniuj czas nieokreślony. Spojrzał jej w oczy, jasnymi błyszczącymi żółto-złotymi tęczówkami. - Wiecznie. - jego głos był cichy ale sens był krystalicznie czysty. To nie był przelotny romans, który w ostateczności dotarłby do końca. Związek z Diskant’em oznaczał bycie z nim na dłuższa metę jak przez resztę ich żyć. Szklanka w jej ręce zatrzęsła się wyraźnie kiedy oderwała od niego wzrok, podniosła brzeg do warg, przechyliła brodę i wypiła zawartość. Gorzki płyn popędził w dół jej przełyku i osiadł niewygodnie we wzburzonym żołądku. Nawet perspektywa wymiotów nie powstrzymała mdłości na myśli przebiegające jej przez głowę. - My się nawet nie znamy. - Jej głos był tak drżący jak jej trzęsące się kończyny. - Nie możesz mówić o wieczności z kimś kogo dopiero spotkałeś. To nielogiczne. - Próbując znaleźć humor w tej sytuacji, zażartowała – Wasza liczba rozwodów musi być straszliwa. - Gdybym umieścił dłoń w twoich spodniach właśnie teraz, co bym znalazł? - Słucham? - prawie krzyknęła i zaczęła wstawać z krzesła. Poruszył się z prędkością, która przeczyła jego imponującej wielkości, przyciskając ją do drewnianego krzesła. Jego twarz była kilka centymetrów od jej, wargi tak blisko, że mogła poczuć pyszne ciepło jego oddechu przy swoim nosie. Nie mogła odwrócić wzroku, zamrożona w miejscu przez tęczówki, które wydawały się zmieniać od żółto-złotych do jaskrawej pomarańczy. 52
- Gdybym umieścił dłoń w twoich spodniach, odepchnął na bok koronkowe majtki, które wiem, że nosisz i zanurzył palec wewnątrz tej gorącej małej cipki, co bym znalazł? Jeszcze oszołomiona pobudzeniem przez jego bezpośrednie zachowanie, wyjąkała – N-nie wiem o czym ty m-mówisz. - Mokra - warknął i trącił nosem jej nos, obracając głową z boku na bok, powolnym i zamierzonym ruchem. - Jesteś mokra odkąd posadziłem cię na swoich kolanach na Harleyu. - Nie…. Znieruchomiał i odsunął się by spojrzeć jej w oczy. – Skarbie, to nie wstyd przyznać się do tego. Tonę w soczystym zapachu twojej cipki odkąd przeszliśmy przez drzwi. Ku jej kompletnemu zawstydzeniu, świeży, gorący przypływ wilgoci wyciekł z jej cipki na samo pytanie. Jego powieki przymknęły się gdy odetchnął przez nos, biorąc długi, głęboki wdech. Gdy wolno wypuścił powietrze, otworzył oczy i okrył ją gorącym spojrzeniem. – Pachniesz kurewsko niewiarygodnie, Ava. Tak cholernie słodko. Chcę schować twarz między twoimi udami i chłeptać śmietankę, o której wiem czeka właśnie na mnie. I jest tylko dla mnie. Ty to wiesz i ja to wiem. Nikt inny nie uczynił cię tak gorącą i nikt nigdy nie będzie. Wiesz dlaczego? Potrząsnęła głową w osłupieniu, wargi rozchyliły się a powstrzymywany gwałtowny oddechy uciekł. - Bo jesteś moja. Zmiękła przy tym oświadczeniu, ciało rozluźniło się gdy wszystkie logiczne myśli wyfrunęły przez okno. Wyraz jego oczu mówił wszystko. Zamierzał ją mieć. I niech jej bóg pomoże, miała zamiar mu na to pozwolić. Miał rację. Nikt nigdy nie sprawił, że czuła się w taki sposób - gorąca i zimna, ogień i lód. Prześledził kciukiem linię jej szczęki, szorstka skóra delikatnie migała tam i z powrotem. - Za trzydzieści sekund zamierzam zanieść cię do sypialni, przerzucić cię w poprzek łóżka i sprawdzić czy smakujesz tak dobrze jak pachniesz. Jeśli chcesz wyjść, teraz jest czas by mi o tym powiedzieć. Było więcej powodów by powiedzieć nie niż tak. Był właściwie obcym człowiekiem, innym gatunkiem i była pewną, że jeśli choć raz przekroczą tę granicę nie będzie powrotu. Gdyby to był ktokolwiek inny działałaby 53
ostrożnie, podziękowałaby mu za obiad i czmychnęłaby jak poparzony kot. Przetrwanie oznaczało zbadanie sytuacji i zrozumienie wszystkich punktów widzenia przed zanurkowaniem. Zmarli nie żyją by rozpowiadać plotki, ani też ci, którzy rozważali wejście do świata, który istniał na mocy własnego kodeksu moralnego, tak kompletnie innego, któremu podporządkowała całe swoje życie. Już przez dwadzieścia siedem lat grała według zasad społeczeństwa, stając się idealną córką, wyrozumiałą siostrą, dobrym pracownikiem, wyrozumiała dla niesatysfakcjonującego kochanka. Była już zmęczona robieniem tego co trzeba, bycia przyzwoitą i odpowiednia, udawaniem, że nie obchodziło jej, że żyła samotnie w mieszkaniu z jedną sypialnią. - Pinkie? - nie wymówił jej imienia bardziej je wywarczał a zwierzęca obietnica surowej przyjemności zawarta w tym podnieciła – I jak będzie? Tak czy nie? I jak będzie? Tak dla nocy, której nigdy nie zapomni? Czy nie dla tego czego pragnęła najbardziej, pozostawiając ją bezpieczną ale opuszczoną, wszystko w imię instynktu samozachowawczego? Fortuna sprzyja odważnym. Pamiętając jego wcześniejszą przysięgę, że jej nie dotknie chyba że będzie go o to błagać, wygięła w łuk plecy, przycisnęła piersi do jego torsu i szepnęła prowokacyjnie – Tak, proszę.
54
ROZDZIAŁ SZÓSTY Dwa słowa, dwie ochrypłe małe sylaby a Diskant był gotowy dojść w swoich skórzanych spodniach jak roznamiętniony z sinymi jajami prawiczek. Pinkie owinęła ramiona wokół jego szyi gdy wybiegł z kuchni. Biorąc po trzy schody na raz, nie zwolnił dopóki nie stanął w wejściu swojej sypialni. Jego ciało pozytywnie nuciło, zelektryfikowane przez adrenalinę. Zmienni często mówili, że gdy się zmieniali mogli poczuć, jak futro ich bestii muskało ich skórę od wewnątrz. Teraz miał uczucie jakby wszystkie robiły właśnie to. Idąc z nimi łeb w łeb nic nie zdziała – nie teraz. Czuli jakby mieli prawo do kobiety w jego ramionach tak jak on. To oznaczało, że musi się upewnić, że utrzyma kontrolę. Jego partnerka, seksowana i kusząca była też człowiekiem. Zanim nie zostanie zainicjowana więź krwi będzie się leczyć normalnie a to oznaczało, że musi wziąć ją miło i powoli. Jego kutas natychmiast zaprotestował na ten pomysł, wyginając się gniewnie gdy jego jądra naprężyły się. Powstrzymał się od przekleństwa, zdecydowany by wziąć ją powoli i sprawić jej rozkosz, której nigdy nie zapomni. Kładąc ją wśród poduszek przy wezgłowiu, czekał aż się odpręży zanim zaczął zdejmować jej ubranie. Pierwsze były trampki i skarpety. Nie myślał, że to możliwe ale jego penis stał się twardszy na widok jej schludnych stóp, maleńkie paznokcie były pomalowane w żywej wiśniowej czerwieni. Zachłanne ręce wróciły do zadania usuwając obcisłe czarne spodnie, które drażniły go całą noc, cienka bawełna doskonale prezentowała wypukłości jej tyłeczka. W jednym momencie materiał zjechał w dół jej bladych ud i został odurzony zapachem jej cipki - piżmowym i bogatym, czystym i pachnącym - i jęknął gdy zauważył dużą plamę pośrodku jej majtek. Kot ryknął w jego czaszce gdy jego kły bolały i pulsowały, zdesperowane by się wydłużyć i wyostrzyć. 55
Chryste! Był kurewsko pewny, że jego palce drżały gdy przesuwał guzik w koszuli w kolorze kości słoniowej. Każdy ujawniał coraz więcej promiennej skóry, którą pamiętał aż za dobrze aż rozchylił jej poły i kompletnie usunął tę cholerną rzecz z jej ciała. Gdy próbowała się zrewanżować potrząsnął głową i powstrzymał ją, owijając palce wokół jej nadgarstków. – Czekałem tygodnie by to zrobić. Chcę byś trzymała ręce tutaj - opuścił dłonie przy jej bokach i puścił - i nie ruszaj ich. Zadrżała lekko ale trzymała dłonie tam gdzie je ułożył z palcami skulonymi na wierzchu kołdry - Czy to twój pierwszy raz? - Poczuł się jak absolutny dupek pytając o to gdyby jednak tak było, musiałby wziąć sprawy w zupełnie innym kierunku. Dziewica wymagałaby miękkości i powolnego wprowadzenia do kochania się. Co byłoby do dupy w tym przypadku bo wszystko, o czym mógł myśleć to podniesienie jej tyłeczka w górę i pierzenie jej mocno i szybko. - Nie. - kąciki jej ust drgnęły gdy powściągała uśmiech. – Czy to twój? Jego serce stanęło i przegapił kilka uderzeń. Święta Boża Rodzicielko, myślę, że jestem zakochany. Umieszczając dłonie po obu stronach jej ciała, pochylił głowę i tak jak miał nadzieję wyszła mu na spotkanie. Tak jak za pierwszym razem, połączenie ich warg nastąpiło natychmiast. Krew w jego żyłach zmieniła się płynny ogień, mrowienie pod skórą przeszło aż do kości. Gdy rozchyliła wargi, jego język przyjął zaproszenie do zwiedzania i wcisnął się do środka. Koniuszki ich języków spotkały się, parząc się w wolnym, zmysłowym tańcu. Za każdym razem gdy się wycofywał podążała za nim i za każdym razem chwytał jej język w swoich zębach i ssał. Dokuczał koniuszkowi, traktując go tak jak chciał potraktować jej łechtaczkę, pstrykając językiem po zgrubieniu raz, drugi, trzeci raz. Jej ciche jęki były połknięte w chwil w której uciekły, ochrypłe dźwięki wibrowały naprzeciw jego warg. Odrywając się od gorąca jej ust, opuścił głowę i wciągnął w płuca zapach jej skóry, zaczynając przy wgłębieniu jej szyi i przenosząc się w kierunku mostka. Gdy wysunął język posmakował wabiącego połączenia cynamonu i potu, upajał się słodkim słonym smakiem. Gęsia skórka była
56
wyczuwalna pod palcami, które przesunął na jej talię i małe fale podążyły drogą jego dotyku. Tam i z powrotem lizał i szczypał jej drżąca skórę, skupiając się na delikatnych liniach tworzonych przez jej obojczyki zanim obradował uczuciem widoczne łuki klatki piersiowej. Jej nierówne sapnięcia gdy ją delikatnie ugryzł powiedziały mu to co już podejrzewał. Podczas gdy mogła się trochę obawiać jego natury, była tym również podekscytowana. Miękkie kwilenie rozbrzmiewało echem w jego uszach i poczuł jak koniuszki jej palców zawijają się luźno w jego włosach. To tyle, jeśli chodzi o trzymanie jej rąk przy boku, nie żeby się tego po niej spodziewał. Z całą seksualną energią przelewającą się przez ich ciała nie było mowy by mógł utrzymać ręce z dala od niej. Szarpiąc za kosmyki włosów, skierowała jego wargi do piersi i wygięła się w łuk. Nie mógł ukryć szerokiego, pełnego samozadowolenia uśmiechu. Więc jego partnerka lubiła czuć jego usta ssące jej sutki? Cóż za pieprzony zbieg okoliczności, nie było niczego, co kochał bardziej niż zabawę z piersiami. Wyciągając pazur, przeciął środek jej stanika. Materiał uwiązł przy jej ramionach, ramiączka zwisały luźno. Kremowe alabastrowe półkule z ciemnymi różowymi koronami przywitały go, zmarszczona skóra zaakcentowana koralikami sutek, które były twarde i wyprostowane. Ujął po jednej w obu dłoniach, studiując jej twarz gdy potarł perełki między kciukami a palcami wskazującymi. Zamknęła oczy gdy jej głowa opadła, wzdychając cicho. - Podoba ci się? - puścił i przesunął kciukami wzdłuż otoczek. - Mmm-hmm. - Czy to wszystko? Myślę, że możemy to zrobić lepiej. – położył kciuki nad sutkami i zastosował średnio minutę nacisku zanim zaczął pocierać zaokrąglone pączki. Jeśli była jedna korzyść z gier wideo ze stadem, to było nim osiągniecie superszybkich i skoordynowanych ruchów dłońmi i palcami. Kciuki, użyte jak należy na żeńskiej anatomii, mogły ustawić kobietę jak rakietę. - Och Boże! – sapnęła a jej oczy gwałtownie się otworzyły. Zaczęła się spazmatycznie zwijać, jej całe ciało drżało a nogi wiły się na łóżku. - Zachichotał i zwolnił tempo.- To jest to co chciałem usłyszeć.
57
Pochylił głowę i położył wargi przy łuku jej prawej piersi. Przesunął nosem po ścieżce stworzonej przez jej jedwabiste ciało, podążając za miękkim wgłębieniem skóry. Podążając tą drogą w górę i wokół, poruszał kciukiem i pstryknął językiem sutek, wywołując przeszywający okrzyk przyjemności gdy biodra Avy podniosły się z łóżka i obracały zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Robiąc to samo przy drugiej piersi, zdecydował dać swojej partnerce to za czym tęskniła. Zamykając pąk w ustach delikatnie go przygryzł. Szarpnęła się i jęknęła, dłoń na jego głowę nakłaniała go by kontynuował. Wolno, przejechał koniuszkiem języka wzdłuż brzegu, chwytając otoczkę zębami. Biorąc pod uwagę to jak żywo reagowała był gotów się założyć , że mógłby sprawić, że dojdzie tylko przez bawienie się jej piersiami. - Diskant. - westchnęła jego imię lekkim ochrypłym szeptem zanim puściła jego głowy i stopiła się na poduszkach. Jęknął gdy jego jądra napięły się mocno, drgnęły i pokaźna ilość nasienia opuściła wierzchołek jego kutasa, oblepiając wnętrze skórzanych spodni. Wkrótce dojdzie czy tego chce czy nie. Nie żeby to miało znaczenie. Gorąco tworzenia więzi było oficjalnie, co oznaczało, że będzie dochodzić aż jego worek będzie pusty a on będzie strzelał ślepakami. Bestia w jego spodniach nie będzie miała problemu pozostając twarda jak pieprzony diament tak długo jak Ava była w grze. Opuszczając piersi stulecia, podążył wzdłuż jej brzucha pomimo jej miękkiego jęku protestu. – Biedna dziecinka, chcesz dojść, prawda? wymruczał naprzeciw jej brzucha, pocierając nosem wokół jej pępka. - Tak – wychrypiała gardłowym szeptem. Warknął w aprobacie, wzmocniony przez fakt, że odpowiedziała bez wahania. Zdenerwowane spojrzenia, które otrzymał w kuchni dawno zniknęły, zastąpione przez czystą, niezaprzeczalną seksualną potrzebę. W świetle tego co właśnie miał robić, uznał iż to cholernie dobrze się składa. Bycie zrelaksowanym w takich okolicznościach było równie ważne jak podpałka do ognia. Dłońmi przejechał do jej bioder zaczepiając kciukami o krawędź jej majtek. Wysuwając pazury, rozdarł koronki na dwoje. Gdy opadły skrawki materiału, dłońmi rozstawił jej robiąc miejsce. Umieszczając ramiona między jej wygiętymi kolanami, poruszając nimi na boki, rozstawiając je bardziej.
58
Jego oddech uwiązł przy cudownym widoku rozłożonym przed nim. Wargi jej kobiecości były opuchnięte, różowe i nabrzmiałe. Maleńka łechtaczka wielkości perły była powiększona, ujawniając się spod granic ochronnego kapturka. Lśniący połysk okrywał wargi sromowe, kremowa rosa jej cipki mieniła się bezwstydnie w świetle lamp. Ustawiając się na łokciach i brzuchu, wcisnął lewę rękę pod jej tyłeczek, ujął jej pośladek, palcami lekko wbijając się w miękką skórę kiedy skierował płaczące ciało ku swoim ustom. Przybliżył prawą rękę, rozdzielił zewnętrzne wargi kciukiem i palcem wskazującym, pławiąc się w różnych odcieniach różu i kości słoniowej, która rozwinęła się i zostawiła ją całkowicie podatną na jego oczy, palce i usta. Zapach jej podniecenia to po prostu zbyt wiele, jego usta wyschły w oczekiwaniu iż wreszcie doświadczy tego o czym śnił tygodniami. Nadszedł czas by dowiedzieć się jak ta kobieta – jego kobieta – smakuje. Spłaszczonym językiem zaczął przy kroczu, liżąc śliskie, miodopłynne ciało w mocnych pewnych ciosach. Do czasu gdy był w połowie drogi do jej łechtaczki drżała silnie, zaciskając palce na kołdrze tak mocno aż jej knykcie zbielały. Nacisnął, delektując się i pożerając śmietankę, która wytrysnęła gorąco z jej cipki i okryła jego język. Jedno dobre pstryknięcie przez to wiecznie-nabrzmiałe zgrubienie czekające na linii mety wysłałoby ją do końca. Uwalniając jej rozpalone wargi sromowe, szybko przesunął palce w dół, z wyczuciem wślizgując dwa głęboko w jej przytulną gorącą płeć gdy wciągnął jej łechtaczkę w swoje usta i ssał. Doszła w wirze wysokich jęków i gwałtownych drgań, aksamitne gładkie ściany pochwy kurczyły się wokół jego palców. - Proszę, Diskant. - zwinęła się pod nim. - Och Boże, to zbyt wiele. Niepohamowanie, karmił się intensywnością jej orgazmu, zmuszając ją do przetrwania kolejnych fal rozkoszy nawet gdy posłał ją w górę na nowo gorączkowymi ruchami języka i rozpoczął działania w kierunku drugiego. Nowo odkryta dotkliwość i wrażliwość jej łechtaczki zabierze ją tylko wyżej, budując orgazm, dzięki któremu zobaczy gwiazdy. Wszystko co musiał zrobić to zmuszać ją do znalezienia przyjemności w minimalnym bólu, zmusić ją by zapomniała o dyskomforcie wywołując nieziemską rozkosz. Tłocząc ręką, wbijał się w nią twardymi uderzeniami, wycofując się aż opuszki palców muskały wejście zanim zagłębił je z powrotem aż do knykci. Jej kwilenie i jęki były muzyką dla jego uszu, jej piżmowo smakowało dokładnie tak jak przewidywał. Nagły przypływ gorącego płynu i doszła 59
ponownie na jego języku, sokami pokrywając jego wargi i brodę. Wierceniem groziła, że może się uwolnić i przeniósł rękę na jej tyłeczek i nacisnął na jej brzuch, zmuszając ją do pozostania tak jak była. Gdy opadła bezwładnie z falującymi piersiami i drżącymi nogami zsunął się z łóżka i zaczął zdejmować swoje ubranie. Buty zajęły mu dłużej czasu niżby chciał i w konsekwencji ucierpiał jego golf. Rozdarł część ubrania na dwoje, nie dbając gdzie pospadały kawałki. Skórzane spodnie ocalały dzięki ich wytrzymałości i gładkiego ślizgowi z wyciekłego przedwytrysku przy kroczu, zsuwając się z łatwością z jego nóg i kostek aż nie stanął przed nią zupełnie nagi.
*****
Oczy Avy powiększyły się jak spodki gdy Diskant zerwał spodnie, zostając całkowicie nago. Jej ciało wciąż drżało po drugim orgazmie - coś, czego nie wcześniej nie osiągnęła - jej oddech przeszedł w gorączkowe sapnięcia. Był zabójczo piękny, cały umięśniony z opaloną skórą. Kości biodrowe wydatne, wzdłuż brzucha mięśnie jak tarka do prania. Kruczoczarne futerko zdobiło jego klatkę piersiową, pasując do meszku zaczynającego się tuż pod pępkiem i zmierzającego w dół. Pełna niepokoju, wpatrywała się w olbrzymią erekcję, która rozciągała się do jego pępka. Bulwiasta główka była niemal tak duża jak jej nadgarstek, skóra wzdłuż czubka miała ciemny odcień różu, który rozjaśniał się u podstawy. Kilka dużych i nabrzmiałych niebieskich żył biegło wzdłuż trzonka, znikając gdy zbliżały się do żołędzi. Generalnie uznawała genitalia mężczyzny za mniej niż atrakcyjne. Jednakże, gwoli sprawiedliwości, uprzedzenie to mogło powstać na tle dotychczasowych doświadczeń. Podczas gdy Martin lubił obciąganie druta, to było coś, czym nie obdarzyła go regularnie. Nikt nigdy nie zrozumie prawdziwej agonii seksualnej frustracji aż nie przełknie ładunku i zostanie z szalejącym libidem i chrapiącym partnerem. Pierwszy raz, jego wstyd. Drugi, jej wstyd. Trzeci, cóż, zmądrzała i przestała to całkowicie oferować. To nie byłoby tak złe gdyby Martin się odwzajemnił, co było kolejną wyjątkowo monumentalną różnicą pomiędzy Diskant’em a jej świętoszkiem z przeszłości. Diskant, niech Bóg błogosławi jego duszę, lubił dawać 60
przyjemność ustami. Gardłowe warknięcie zadowolenia gdy sprawił jej rozkosz nie mogły oznaczać nic innego. Jak drapieżnik z dżungli, zgiął się w pasie, położyć ręce na łóżku i zaczął się skradać wzdłuż materaca w jej kierunku. Śmiały i bezwstydny, usiadła, krzyżując pod sobą nogi i podniosła się na kolana. Nawet w tej pozycji była znacznie mniejsza, gdy Diskant zatrzymał się przed nią, dublując jej pozę, jego kutas był wystarczająco wysoko, że musiała tylko wyciągnąć lekko szyję i wzięła go w swoje usta. Bez żadnego wstępu, żadnego zmysłowego przekomarzania się językiem i ustami. Chwyciła w dłonie podstawę, opuściła głowę i zassała czerwoną koronę kutasa w swoje usta. Jego smak nie był gorzki jak się spodziewała. Zamiast tego przyjęła z zadowoleniem ostry ekscytujący smak przypraw i soli, dziki i nieokiełznany, niebezpieczny jednakże absolutnie pasjonujący. - Boże, tak, - jęknął. Po tym jak czubek był mokry zaczęła wędrować w dół, pokrywając śliną ciepłą skórę aż mogła wziąć połowę jego długości. Jej usta sunęły wszerz, jej język zawijał się poniżej. Chwytając podstawę pięścią, ssała zgodnie z powagą wracając do czubka. - Ava. – Palcami nawinął jej włosy i pociągnął – Spójrz na mnie. Z jakiegoś powodu żądanie to była trudniejsze do spełnienia niż myślała. Trzymanie wzroku na jego brzuchu oznaczało, że mogła utrzymać na wodzy swoje emocje. Coś niezaprzeczalnego działo się między nimi ale do tego momentu naprawdę nie zastanawiała się nad konsekwencjami tego co pozwoliła się ujawnić. Poczuła się odsłonięta gdy ostatecznie zrobiła tak jak prosił, patrząc spod jego brzucha i klatki piersiowej, napotykając jego błyszczące złote oczy. Jego szczęka była napięta, mięśnie na policzkach zaciśnięte. Potargane ciemne włosy opływały jego ramiona, kilka cienkich pasemek zaczepiało o szczecinę na brodzie. - Wiedziałem, że będziesz pięknie wyglądać ssąc mojego kutasa. Wiesz ile razy o tym fantazjowałem? Wyobrażając ciebie na kolanach, patrzącą na mnie tymi wielkimi niebieskimi oczami podczas gdy wargami okręcasz mojego kutasa i połykasz mnie? Napływ ciepła uciekł z jej płci i jęknęła w odpowiedzi, nie mogąc mówić gdy główka jego członka napierała na tył jej gardła. Jęknął, wpijając palce w krótką fryzurę, ciągnąc prawie boleśnie za pasma. Podwajając swoje wysiłki, 61
pochyliła się i rozluźniła jej gardło, pozwalając koniuszkowi zyskać kolejny cal gdy go połykała. - Kurwa, tak. – lekko pokręcił biodrami – Właśnie tak, dziecinko. Prowadził jej głowę rękami, ustawiając powolny, stały rytm. Ssała aż jej szczęka zaczęła boleć, zdesperowana by go zadowolić, napędzana widokiem jego oczu bliskich rozkoszy gdy gardłowe mruczenie rozbrzmiewało w jego klatce piersiowej. Kolor jego oczu zmienił się gdy je otworzył tak jak to było w klubie, kolor zmienił z żółto-złotego w żywą zieleń do intensywnego srebrnego odcienia. - Każdej nocy szedłem spać twardy jak kij baseballowy. Nie miało znaczenia ile razy onanizowałem się pod prysznicem. Nadal czułem twój zapach gdy zasypiałem i to wystarczyło. Nie mogłem ci uciec nawet w snach. Nawiedzałaś mnie każdej przeklętej nocy. Oderwał od niej swój członek gdy w jej oczach zebrały się łzy a ona próbowała zamaskować to czego nie potrafiła kontrolować ani zrozumieć. Dlaczego miałaby się przejmować tym, że Diskant myślał o niej tak często jak ona o nim? Nie był jej niczego winien. Powiedział, że jest jego partnerką ale mężczyźni mówią różne rzeczy by zwabić kobiety do łóżka. Jedno dobre pieprzenie i dowie się, że miała rację. Gdy tylko przyjmie, że nie jest jego partnerką za jaką ją uważał, będzie się przyglądać jak wsiada na swojego harleya i odjeżdża. Jezu gdyby ta myśl tak nie żądliła. - Ava - szepnął cicho, przyciskając jej plecy do materaca i poduszek. – Jestem właśnie tutaj. I nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać. Wstrząśnięta, zdała sobie sprawę, że wymamrotała swoje myśli na głos. Dzielenie łóżka z Diskant’em było jednym. Danie mu dostępu do jej niepewności i emocjonalnych wahań było czymś innym. - Nie mogę tego zrobić – jęknęła, usiłując się uwolnić. Zaatakowała go jak osaczone stworzenie, drapiąc, szarpiąc, kopiąc i uderzając. Wepchnął kolano między jej nogi zapobiegając ciosom, chwytając w dłonie nadgarstki i przyciskając je ponad jej głową. Napierając na nią swoim ciężarem, czekał aż jej wybuch przeminie. W ciągu kilku sekund jej energia przygasła i przestała walczyć, oddychając nierówno pod jego ciałem. - Ava. - jego głos był cichy i chrapliwy, bez cienia wysiłku a świadomość, że jej wysiłki były niczym więcej niż drobna uciążliwość doprowadziła ją do 62
szału. – Mówiłem ci, że będę cierpliwy ale nie możesz mnie odepchnąć. Bo to właśnie próbowałaś zrobić a ja na to nie mogę pozwolić. Jedno co powinnaś wiedzieć właśnie teraz o byciu sparowanym ze zmiennym to: nigdy nie okłamujemy się nawzajem – nigdy. Nabierając głęboko tchu by się pozbierać, poinformowała go na wydechu – Nie jestem twoją partnerką. - Wracamy do tego, naprawdę? - Nigdy tego nie opuściliśmy! - Och, kotku - jego oczy przybrały odcień szmaragdu i uśmiechnął się przewrotnie – Podniecasz mnie kiedy jesteś zła. Nie mogę się doczekać by dowiedzieć się co cię wkurza żebym mógł cię pobudzić tylko by cię uspokoić. - Czy ty siebie słyszysz? – Była wściekłą i zakłopotana – Nie znasz mnie, Diskant. Jutro rano będę tylko kolejnym karbem na kolumience łóżka. I wiesz co? Nie mam nic przeciwko temu. Nie miałam żadnych złudzeń do tego co się stanie gdy poprosiłam cię byś zaniósł mnie do twojego łóżka. Ale byłabym wdzięczna gdybyś przestał wciskać mi kit. Zachowaj intymne zwierzenia w łóżku dla kobiety która jest wystarczająco naiwna by to kupić. Baw się moim ciałem, nie moim sercem. To jest granica. - Skończyłaś? - Raczej nie. - Trudno, teraz moja kolej. Pokręcił biodrami i zmusił ją do rozłożenia nóg. Przesuwając się w lewo, poczuła czubek jego członka po wewnętrznej stronie uda. Twarda jak żelazo szeroka korona wsunęła się pomiędzy wciąż mokre fałdki jej szczeliny i zamknęła oczy, wyginając w łuk biodra bez świadomej myśli. Ruch sprawił, że prześliznął się po łechtaczce a ona przegryza dolną wargę by zagłuszyć ochrypły jęk. - Staram się dojść do słowa a ty robisz coś takiego. Zabijasz mnie. - Pozwól mi wstać. - jęknęła, niepewna dlaczego to powiedziała kiedy było to ostatnią rzeczą, której chciała. Potoczył biodrami i cofnął się. Trwałe ciepło przy jej płci rozwiało się i niemal zapłakała na tę stratę. Jej łechtaczka wciąż pulsowała, desperacko potrzebując dotyku. Wrócił ze zmysłowo napierając biodrami i wsunął czubek kutasa w śliskie łączenie, uzyskując wysokie kwilenie z jej gardła. - Jesteś pewna, że tego chcesz? 63
- Tak. - próbowała się nie skrzywić na niepewność w swoim głosie, ale wiedziała, że słyszy dokładnie to samo gdy w odpowiedzi w jej uszach rozbrzmiewał jego zdławiony chichot. - Dlaczego dla mnie to brzmi jak nie? Bo tak jest? Przygryzając swój policzek, odmówiła odpowiedzi. Cholera gdyby ten człowiek nie siał spustoszenia w jej umyśle i zmysłach. Jej sutki znów były twarde, ścianki jej płci zaciskały się i rozluźniały, żądając od niej by zrobiła coś co złagodziłoby wszechobecny ból. - Czy masz jakiekolwiek pojęcie co ten zapach ze mną robi? - jego głos zmienił się, gardłowy samogłoski były tak zniekształcone. – To doprowadza mnie do szału, wiedza, że twoja cipka jest mokra i gorąca jak piekło. Gdyby to było możliwe, zsunąłbym się niżej i jednocześnie cię pieprzył. W ten sposób mógłbym smakować twój krem kiedy dochodziłabyś wokół mojego kutasa. Jęknęła gdy ponownie zawirował biodrami, wysyłając fale gorąca wzrastającego w szybkim tempie w jej żyłach. - Chcesz tego? - jego trzonek otarł się o ujście jej kobiecości i sapnęła, nie mogąc oderwać wzroku z jego oczu gdy zielone tęczówki nabrały srebrnego odcienia. - Chcesz wiedzieć jakie to uczucie mieć mnie w sobie? Wszystkie wątpliwości i cała ogłada umknęły, zastąpione przez czyste pożądanie. - Wiesz, że tak. - Więc powiedz mi - Oddech uwiązł w jej gardle gdy znowu pokręcił biodrami, sapnęła – Powiedzieć ci co? - Że jesteś moja. - Nie. - potrząsnęła głową. – Nie mogę. - Oczywiście, że możesz - poruszył biodrami i szeroka główka rozchyliła zewnętrzne wargi sromowe, ocierając się o najskrytsze miejsce i wysyłając falę energii przez wrażliwą – Powiedz, jestem twoja D. - Nie. Cmoknął i jego ciężar zniknął, zostawiając ją tylko z powietrzem i pustką nie do zniesienia. Jej całe ciało krzyczało na stratę, potrzeba by go mieć w sobie była tak potężna że zrobiłaby wszystko co kazał tylko po to by położyć kres cierpieniu.
64
- Niech cię cholera! – warknęła sfrustrowana. – Chcesz tego czy nie? - Pewnie, że tak. Ale to nie chodzi o mnie. Chodzi o ciebie, skarbie. Jego koci uśmiech był seksowny jak diabli i ogień w dole jej brzucha eksplodował. Co z tego, że powie, że jest jego? To nic nie znaczy. Nie mógł zatrzymać jej też jutro. Słowa wypowiedziane podczas seksu automatycznie traciły zobowiązania. Faceci wykorzystywali to przez cały czas. Dlaczego ona nie mogła? Do diabła z tym. - Jestem twoja D, - powtórzyła sumiennie i pchnęła biodrami w powietrze. - Czy teraz przestaniesz się ze mną droczyć? Jego uśmieszek odmienił się a wyraz twarzy stał się poważny – Powiedz mi, że wierzysz, że jesteśmy partnerami. - Na miłość boską, Diskant. - Powiedz mi. - Świetnie! - rzuciła sfrustrowana. - Jestem twoja. Wierzę, że jesteśmy partnerami. Możesz się zamknąć i już mnie pieprzyć! Warknięcie, które wydostało się z jego ust nie miało w sobie nic ludzkiego. Ręce przy jej nadgarstkach zniknęły i przeniósł swój ciężar do tyłu, balansując na kolanach. Patrzyła na niego w milczeniu gdy chwycił jej biodra i podniósł jej tyłeczek, wznosząc jej płeć w kierunku jego wygłodniałej erekcji. Zwilżonym koniuszkiem przesunął przez jej wilgotną szczelinę. Wolno, pracował w niej rozłożystą główką, rozciągając jej przejście, wywołując u niej ciężkie sapnięcia kiedy korona zniknęła w środku. - Jestem tak szczęśliwy słysząc jak to mówisz. A ponieważ prosiłaś tak ładnie, zamierzam dać ci dokładnie to co chcesz. Jedno pchnięcie, jeden twardy i zamierzony najazd do przodu gdy przyciągnął ją do siebie i w pełni był w niej schowany. Jego ciężkie kule krzepko klasnęły o jej tyłek a ona skuliła się na nieoczekiwany skurcz macicy, wstrzymując oddech przy tym wtargnięciu. To było jak uszczypnięcie ale stępione, jakby uderzył coś w środku. Kiedy się ostrożnie cofnął dziwny ból zniknął i uśmiechnął się arogancko na jej westchnienie ulgi. - To zrobi ze mnie prostackiego łajdaka ale kocham fakt, że nigdy nie byłaś wypełniona do samego końca. - Pochylając się, pocałował szybko jej usta i wymruczał – Zajmie trochę czasu zanim się przyzwyczaisz, ale gdy już
65
to zrobisz będziesz mnie błagać bym na okrągło uderzał w to urocze miejsce. Dojdziesz mocniej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Zanim mogła spierać się w tym punkcie, poruszył się, wsuwając się na pełną długość w jej ciasne wewnętrzne ścianki zanim wolno powrócił cal po calu. Grubość jego trzonka była niesamowicie odczuwalna, rozciągając ją do punktu bólu, temperatura jego ciała wyraźnie gorętsza niż jej. - Cholera, jak dobrze cię czuć. Jak koc napiętego atłasu otaczający mnie. - Puszczając jej prawe biodro, podniósł dłoń ku swoim ustom i oblizał kciuk. – Ale wiem, że coś byłoby jeszcze lepsze - twoja gorąca mała cipka zaciskająca się na moim kutasie. Opuścił dłoń, umieszczając kciuk nad jej łechtaczką i dokuczał miękkiemu koralikowi kolistymi pociągnięciami. Nie zagłębiał się w nią ani nie ruszał i zrozumiała dlaczego gdy zaczęła napierać ramionami o łóżko, kołysząc biodrami. Pocierając o niego, poczuła, jak znowu się w nią głęboko zanurza. Tyle, że teraz to był przyjemny ból. - Właśnie tak, prawda? - jego głos był teraz bardziej ochrypły, tak gardłowy, że mogła poczuć, jak wibracje w jego klatce piersiowej. - Tak – jęknęła i owinęła nogi wokół jego pasa, blokując kostki razem. Jego ręce pomogły jej znaleźć rytm, tam i z, na okrągło. Głośne klepnięcia ich spotykającej się skóry rozbrzmiewały echem w jej uszach, tak jak łączyły się ich sapnięcia i jęki. Wkrótce tempo nie było wystarczające i zaczęła dziko napierać na niego. Jego uwaga przeniosła się z jej twarzy i jego oczy skupiły się na jej piersiach, grzeszny błysk pojawił się w ich głębi. - Pobaw się swoimi piersiami, Pinkie. Potocz dla mnie te ładne różowe sutki między swoimi palcami. Bez wstydu, zrobiła tak jak prosił, skręcając twarde szczyty między kciukiem a palcem wskazującym, dysząc z rozkoszy pod ciężarem jego spojrzenia. Jej wnętrze zacisnęło się na nim, uciskając, trzymając i zwalniając. Podniecenie wywołało większe drżenie aż miała wrażenie jakby całe ciało się trzęsło. - Och Boże, Diskant - zajęczała w bólu i przyjemności, nie mogąc odróżnić jednego od drugiego. Za każdym razem gdy uderzał to ukryte słodkie miejsce wewnątrz niej chciała się odsunąć, mimo to naciskała bliżej w tym samym czasie.
66
Coś się zmieniło się w wyrazie jego twarzy a jego oczach przeszły ze złota w zieleń. - Chciałem z tobą więcej czasu ale sprawiasz, że jestem tak cholernie gorący i tego nie wytrzymam. - warknął i jego wargi podniosły się znacząco migając ostrymi kłami. – Popracuj tą cipką nad moim kutasem. Pokaż mi jak sprawiam, że tak dobrze się czujesz. Dojdź dla mnie. Jego biodra przesunęły się i niespodziewanie zaczęła szczytować. To nadeszło tak szybko, tak mocno, że zaczęła się rzucać, jej ciało w jednej chwili się rozgrzało a orgazm przetoczył się przez nią jak silny wiatr nad otwartym polem. Diskant chwycił jej miednicę i zaczął walić w nią z siłą, która wysłała ją po wezgłowie, zmuszając ją do wygięcia jej pleców jeszcze bardziej. Ruchy jego szerokiej długości do i z jej płci przedłużyły jej rozkosz, przeciągając ją bez końca aż nie mogła nabrać wystarczającej ilości tlenu w płuca by wykrzyknąć. Puścił jej biodra i przesunął ją, wciskając jej plecy o łóżko. Wpatrując się w jej oszołomione oczy, ujął w dłonie jej twarz gdy kontynuował wbijanie się w nią. - Nie bój się. Gdy to uderzy, niech cię ogarnie. Zanim zdążyła zapytać co miał na myśli jego twarz się wykrzywiła, głośny jęk wydobył się z jego ust i poczuła strumienie płynnego ognia wybuchające w niej. Zachłysnęła się okrzykiem lęku i dezorientacji gdy przypływ rozgrzanego do białości bólu eksplodował w niej, mający swój początek w jej łonie i rozchodzący się na zewnątrz. Miała wrażenie jakby jej całe ciało było pogrążone we śnie4 a teraz krew gwałtownie przepływała przez jej zdziesiątkowane mięśnie i żyły, przywracając życie znieczulonym tkankom. Uczucie palenia rozszerzyło się, eksplodując w kończynach gdy gwałtowne drgawki ogarnęły jej ciało. Jej ramiona cięły powietrze, palce zaciskały się na prześcieradle a nogi i stopy uderzały niekontrolowanie gdy jej oczy przestały funkcjonować, zostawiając ją ślepą, straszny przenikliwy dźwięk rozbrzmiewał echem w jej uszach. Była świadoma wszystkiego co się dzieje ale była uwieziona wewnątrz własnego ciała, pochłonięta ciemnością. Przerażona, walczyła o oddech i zapach zalał jej nos - lasu i deszczu, ziemi i trawy - piżmowy, leśny…. zwierzęcy. - Spraw … by … przestało… 4
Chyba wiecznym… ale pewności nie mam
67
Diskant przeklął i poczuła jak jego usta scałowują jej łzy wylewające się z kącików jej oczu. – Wszystko będzie dobrze, moja Avo. To już prawie koniec. Jakby siłą woli, ból i dzwonienie w jej uszach nagle zniknęły, zostawiając ją wyczerpaną w jego ramionach. Dyszała, jej ciało okrywał pot i podniecający zapach seksu. Jej wzrok powrócił, w jakiś sposób ostrzejszy i zamknęła oczy ponieważ nie miała dość siły utrzymać je otwarte. To było jakby dostała ładny koktajl na dobranoc zanim zawędrowała do sali operacyjnej. Nie chcesz spać. Obudź się. Próbowała otworzyć oczy i coś powiedzieć ale jej język i powieki były ciężkie i niemrawe. Stłumione kwilenie było jedynym dźwiękiem, które była w stanie wydać a jej kończyny były nieskoordynowane i omdlewające. - Ciiii, mam cię. - głos Diskant’a spłynął na nią jak kojący balsam i osiadła, kierowana instynktem, który wcześniej nie był obecny. Zanim mogła rozważyć tego znaczenie, złagodził jej obolałą i piekącą płeć i pomógł jej przewrócić się na bok. Owijając ramię wokół jej tali, otoczył ją ciepłem swoim znacznie większego ciała gdy stworzył ochronny kokon wokół jej ciała. – Idź spać - szepnął przy jej uchu. – Jesteś teraz moja. Zaufaj mi, zaopiekuję się tobą. Zbyt wyczerpana by się sprzeczać czy debatować z tym faktem, opadła przy nim bezwładnie i pogrążyła się we śnie.
68
ROZDZIAŁ SIÓDMY Diskant zeskrobywał resztki ciasta naleśnikowego z patelni gdy usłyszał, jak drzwi do garażu otwierają się ze skrzypnięciem. Tylko jedna osoba miała klucz do tego miejsca i nie był zaskoczony Treyem, który chciał informacji gdy padł po tym jak wyszli z klubu z Avą. Alfy, z reguły, nie były znane z cierpliwości. - Wynoś się stąd, Oscar. Omijając czołgającego się kundla pchającego się pod nogi, Diskant’owi udało się wrzucić teraz pustą miskę do zlewu i wziąć łopatkę właśnie gdy Trey wkroczył do kuchni z uśmiechem samozadowolenia na twarzy. Jego zarozumiały uśmiech tylko się rozszerzył gdy spostrzegł szwedzki stół czekający na tacy ze śniadaniem. Podszedł prosto do stołu, chwycił kiełbaskę i wrzucił do ust. - Weź coś jeszcze - Diskant zagroził – a połamię ci paluchy - Nie ma mowy, żeby zjadła to wszystko. - Trey skinął na wysoki stos naleśników, góry kiełbasek i stertę jajek. - Nie wkurwiaj mnie. Nie jestem w nastroju. Trey uniósł brwi i cofnął się od jedzenia. – Dalej jesteś wkurzony za ostatnią noc? Ja tylko wygrałem ten taniec by powstrzymać cię przed rozerwaniem jakiegoś głupiego palanta. Nie sadziłem być chciał całkowicie zrujnować jej urodziny. Obrócił się na pięcie porzucając parującego naleśnika. – Jej co? - Jej urodziny. - Trey zamilkł, przyglądając mu się. – Nie powiedziała ci?
69
- Nie, do cholery - przyznał z poczuciem winy i wrócił do rzadkiego ciasta mąki, mleka i jajek. - Nie marnowaliśmy zbyt wiele czasu na rozmowy. - Sprawy musiały dobrze pójść. To oczywiste, że dałeś jej pierwszy znak. Twój zapach parowania unosi się wszędzie w tym miejscu. Niewinna uwaga ponownie przywołała obrzydliwy nastrój i tak niedbale usunął ciasto, że prawie wylądowało na podłodze. Pierwszy znak. Kurwa czyż to nie była jedna z najgorszych rzeczy jakiej kiedykolwiek doświadczył. Zdawał sobie sprawę, że proces jest bolesny i znał niektórych partnerów, którzy odkładali drugie i trzecie znakowanie z tego powodu. Przez długi czas nie mógł zrozumieć dlaczego mężczyźni nie wymusili zakończenia i nie sparowali swoich partnerek z czy bez ich zgody. To było coś czego po nich oczekiwano by zapewnić partnerkom długowieczność, bezpieczeństwo i wytrzymałość rasy zmiennokształtnych. Drugi etap wiązania nie był drenowaniem, chociaż był ekstremalnie bolesny. To trzeciego znakowania partnerzy obawiali się najbardziej, końcowy etap, który cementował zjednoczenie, gdy zwierzę w zmiennokształtnym stawało się częścią człowieka. Planował związać się z Avą natychmiast, upewniając się, że na zawsze zostanie u jego boku. Ale teraz…. Teraz nie chciał sobie wyobrazić, jak Ava cierpi tak ponownie. Jak wielcy mogą upaść. Trey wsunął się na puste krzesło przy stole. – Więc jak zaniosła wiadomość? - Wiadomość? - O zmiennokształtnych. Diskant zawahał się zanim odpowiedział – Już o nas wiedziała. Trey stał się bardzo spokojny, co nie było dobrą rzeczą. Diskant wiedział o czym myśli, ponieważ tak samo się zaniepokoił gdy dowiedział się, że Ava nie jest tak naiwna jak wierzył. Niewielu ludzi wiedziało o istnieniu nadprzyrodzonych istotach i w większości były to osoby, które badali ich z czystej ciekawości albo polowali na nich by zabić. - Wyjaśniła w jaki sposób się o nas dowiedziała? 70
- Nie - potrząsnął głową i podszedł do lodówki po sok pomarańczowy. - D, to nie jest coś wokół czego możesz kluczyć. Jeśli jest związana z Villati, będzie musiała z nimi zerwać raz na zawsze. - Nie jest związana. - Skąd wiesz? Diskant z pluskiem odstawił sok pomarańczowy na stole, oparł dłonie po obu stronach kartonu i zrównał się z Treyem. - Brett McGovern nigdy nie pozwoliłby członkowi Villati pracować dla niego. Jest najlepszy w wtapianiu się w tło i lubi zachowywać pozory ale nie podejmuje ryzyka. W pełni sprawdza przeszłość swoich pracowników i z tego co wywnioskowałem warknął na wspomnienie oczu czarownika skierowanych na Avę i wyprostował się - zna moją partnerkę lepiej niż powinien. - Musisz z nią porozmawiać . - Trey poklepał się po nodze i Oscar posłusznie skierował na niego uwagę – Są zasady i protokół, którego należy przestrzegać. Czy ona zdaje sobie sprawę jak bardzo jej życie się zmieni? Trey przestał poświęcać mnóstwo uwagi psu gdy Diskant nie odpowiedział i usiadł prosto mrużąc bursztynowe oczy. – Powiedz mi, że powiedziałeś jej co się stanie zanim ją oznakowałeś? - Jakie to ma znaczenie? To by nic nie zmieniło. – chwycił szklankę z tacy i położył ze stuknięciem przed sobą. – Wiesz jak to działa. Znajdujemy, kojarzymy w parę, zatwierdzamy. Wszystkie dyskusje na całym świecie nic kurwa nie zmienią. Jest jak jest. - I myślisz, że będzie się czuła dobrze porzucając pracę, odwracając się placami do swojego starego życia i przyjmując stado jako jej rodzinę? A co jeśli ona ma własną rodzinę? Pomyślałeś o tym? Co zrobisz jeśli odmówi i nie zacznie bolesnego procesu odcięcia ich z jej życia zanim zaczną zauważać, że się nie starzeje? Diskant odwrócił się od Treya i głośno potupał do spiżarni. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Ostatecznie przyjaciele i rodzina Pinkie zaczęliby zauważać nieznaczne zmiany, które wyrażałyby znaki między nimi. Starzenie było najbardziej widoczną fizyczną oznaką, którą mogliby zauważyć jej przyjaciele i rodzina ale jej przyspieszone tempo leczenia i wzmocnione zmysły poinformowałoby Avę, że coś było inaczej. Trey mądrze zmienił temat. – Jak przeszła przez pierwsze oznakowanie? - Z piekielnym ogromnym bólem – mruknął i ściągnął butelkę syropu z najwyższej półki. 71
- Czy potem zemdlała? Zamknął oczy przy wizji Avy spoczywającej spokojnie w jego ramionach. Była piękna gdy spała, jej mała jasnowłosa głowa doskonale mościła się w zagłębieniu jego ramienia. Mógłby leżeć tam godzinami, tuląc ją, ciesząc się uczuciem jej płytkiego oddechu przy jego skórze i słusznością jej ciała przyciśniętego do niego. Otworzył oczy i odwracając się, kiwnął głową. - Nawet się nie ruszyła gdy wstawałem z łóżka. - To dobrze. Potrzebuje odpoczynku. Miedzy mężczyznami zapadłą krępująca cisza gdy Diskant napełniał tacę. Sytuacja była popieprzona i obydwaj o tym wiedzieli. Trey był dwa razy starszy i czekał dwa razy dłużej na swoją partnerkę. Udawanie, że to nie problem było jak ignorowanie wściekłego cyrkowego słonia ubranego w różową spodniczkę baletową, który przechodził tuz obok ciebie. Gdy Diskant kładł szklankę soku na jedynej pozostałej wolnej przestrzeni tacy, Trey przerwał ciszę – Co Kinsley miał do powiedzenia na temat zaginionego kota? Znaleźli coś? Z ulgą przyjmując zmianę tematu, zapytał - Poza pojazdem? - Diskant spojrzał w górę i po skinieniu Treya, odpowiedział – Nic. - Cholera. Gęsta brwi Treya złączyły się gdy je zmarszczył. Diskant zrozumiał niepokój. To dziewiąty zaginiony zmienny w ciągu trzech tygodni. Każdy przypadek był niesamowicie podobny – porzucony pojazd i żadnego śladu pasażera. - Pewnie najlepiej będzie wysłać paru z naszych najlepszych tropicieli5 i sprawdzić czy trafią na jakiś zapach tak na wszelki wypadek. - My nie znaleźliśmy niczego – powiedział Trey. – Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny wyczyścił dom jak zawodowiec. - To kolejny powód by wysłać tam kogoś. Chciałem spędzić poranek z Avą ale mogę zrobić wycieczkę po tym jak porozmawiamy. Jestem pewny, że będzie chciała zabrać część swoich rzeczy by miała tu wygodnie, więc mogę tam wstąpić gdy ona będzie się pakować.
5
W org. the Best noses (najlepsze nosy dosłownie) aż miałam ochotę napisać wąchaczy .. albo niuchaczy …
72
Trey nie zawracał sobie głowy maskowaniem uśmiechu. – Jesteś pewny, że będzie skłonna do przeprowadzki? - Czy to zabrzmiało jakbym dawał jej wybór? - W porządku - Trey odepchnął Oscara i wstał z krzesła. – Nie martw się o Kinsley’a. Zajmę się tym. Alfa przeczesał palcami włosy i westchnął, szurając stopami. – Przypuszczam, że będzie najlepiej jak usłyszysz to ode mnie zanim dojdą do ciebie plotki. Emory pojawił się na progu Minxy dziś rano. Zadzwoniła po tym jak runął w pokoju gościnnym. Chciałem tu wstąpić zanim tam pojadę. Diskant wiedział, że jego wstrząs na tę rewelację jest oczywisty. – Emory wrócił? - Mnie nie pytaj, człowieku. - Trey wzruszył ramionami. – Coś złego musiało na niego spaść, że pojawił się tutaj. Nie mogę dosłownie odwrócić się do niego plecami. To nie tak, że jest kundlem. Nie, Emory nie był kundlem. W żadnym razie. Młodszy brat Treya był potężnym Alfą z własnym prawym – co było jednym z wielu powodów jego wyjazdu z Nowego Jorku. Szum wody w rurach na piętrze sprawił, że Trey rzucił okiem na sufit gdy całe ciało Diskant’a odzyskało przytomność. Jego krew popędziła z jednej głowy do drugiej. Wreszcie, obudziła się. - Zgaduję, że to sygnał dla mnie. - Trey podszedł do kuchennego wyjścia i zatrzymał się. Spotkając się wzrokiem z Diskant, uśmiechnął się szeroko – Zajmij się nią spokojnie. Twom zadaniem jest upewnienie się, że ona się nie wycieńczy. Diskant chwycił tacę i zignorował komentarz. – Znasz drogę do wyjścia. - Właśnie to robię. - Trey uśmiechnął się złośliwie zanim zniknął za rogiem.
*****
Kiedy Ava ocknęła się ze snu, przygotowała się na doświadczenie jakiegoś wstydu czy wyrzutów sumienia za swoje zachowanie gdy gorące 73
obrazy poprzedniej nocy przemknęły jej przez głowę. Jak ma to sobie wytłumaczyć w świetle dnia? Czy Diskant będzie chciał kolejnego razu? A jeśli tak, da mu to? Jej ciało nuciło z seksualnego spełnienia i nasycenia, odpowiadając na jej pytanie. Nie było mowy by przepuściła okazję udziału w najwspanialszym seksie jaki kiedykolwiek miała w swoim życiu, tylko tym razem planowała w pełni poznać jego ciało tak dokładnie jak on zbadał jej. Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa gdy inna, mniej atrakcyjna myśl wypłynęła na powierzchnię. Co ma powiedzieć jeśli nie będzie zainteresowany i każe jej się wynosić do diabła? „Dzięki wielkie” - widziała siebie jak jąkając się w zażenowaniu potyka się do drzwi. „Może to jeszcze kiedyś powtórzymy.” Jej zmartwienie z poradzeniem sobie z porankiem po wspólnej nocy nie trwało długo gdy otworzyła oczy i odkryła, że jest sama. Była zaskoczona bólem powstałym na skutek nieobecności Diskant’a ale natychmiast ostro się skarciła. Nigdy się nie angażowała w przelotne przygody ale była pewna, że protokół ze zmiennymi i ludzkimi mężczyznami jest taki sam. Zmiennokształtny czy nie, Diskant był mężczyzną, a mężczyźni zawsze upewniali się, że pierwsi ulotnią się ze sceny ewentualnego zobowiązania. Teraz gdy żądza opuściła budynek6, z radością mógł przyznać, że to co miedzy nimi zaszło nie było niczym innym niż nic nieznaczącym stosunkiem seksualnym. To było też cholernym wstydem bo ten człowiek wstrząsnął jej światem na tak wiele sposobów, że zostanie nieosiągalnym standardem każdego innego nieszczęsnego zalotnika. Migotanie koszmaru przemknęło jej przez głowę - ciemność, ból, dziwne zapachy i uczucia – próbowała sobie przypomnieć co się stało po ostatnim fantastycznym orgazmie, który wysłał ją w głęboki, kamienny sen. Sen i rzeczywistość zdawały się łączyć w tym momencie ale była tak wyczerpana, że nie mogła się zorientować kiedy zniknął jeden a zaczął drugi. - Może to wino – mruknęła i usiadła prosto.
6
he lust had left the building – zostawiam w dosłownym tłumaczeniu, nie wiem czy to jakiś idiom czy powiedzenie, nic nie znalazłam na ten temat może ktoś wie?
74
Wstrzymując oddech, wyciągnęła kończyny i rozciągnęła się, ożywiając obolałe mięśnie. Ku jej szokowi, świat się nie przechylał ani nie obracał. W rzeczywistości, czuła się absolutnie fantastycznie. Najwyraźniej noc doskonałego seksu była właśnie tym czego potrzebowała. Nie czuła się tak dobrze od lat. Odpychając na bok rozgrzaną kołdrę, wstała z łóżka, pozbierała rozrzuconą odzież poza zniszczona bielizną i podeszła do otwartych drzwi, które jak wiedziała prowadziły do garderoby. Wielka mistrzowska łazienka przywoływała, piękne białe płytki zalśniły gdy włączyła światło. Wanna na lwich łapach była ustawiona pod ścianą, kabina prysznicowa po prawej stronie a niewielka dopasowana umywalka na lewo. Położyła ubrania na ladzie i ruszyła prosto do wejścia kabiny prysznicowej. Szybki prysznic zmyje wydarzenia z poprzedniej nocy i ruszy w swoją drogę. Czekała aż cieżki strumień z natrysku będzie gorący zanim weszła do środka. Uczucie parzącej wody na jej skórze wywołało sapnięcie a następnie jęk przyjemności. Odchylając głowę do tyłu, namoczyła włosy pod strumieniem, trzymając zamknięte oczy. Wszystko po kolei. Skończy brać prysznic, ubierze się, pożegna się z gospodarzem i zabierze swój tyłek do domu. Nie ma sensu opóźniać nieuniknionego. Poza tym, wyjazd do Tennessee wciąż był aktualny. Musiała się spotkać z Thomasem, uzyskać umowę i klucze chaty a potem…. Zimne powietrze sprowadziło ją z powrotem do rzeczywistości gdy drzwi prysznica zostały otwarte. Ocierając z oczu wodę, krzyknęła zaalarmowana gdy para dużych rąk owinęła się wokół jej brzucha i przyciągnęła do bardzo twardego, ciepłego i nagiego ciała. Diskant pochylił głowę aż jego włosy otarły się o jej ramię. - Zrujnowałaś moje plany, moja Avo. – Tchnął jej do ucha. - Plany? - chciała się skulić na chrypkę w jego głosie. - Śniadanie w łóżku, na początek. - Jej nogi zadrżały a cipka zwilgotniała przy wzmiance o łóżku. Więc chce jednego na odchodne. - W porządku – odchrząknęła i próbowała odzyskać opanowanie. – Wybiorę coś w drodze do domu. 75
- Ty jesteś w domu. - szczypnął jej ucho i tama miedzy jej udami otworzyła się. Świat wydawał się zmienić i zniekształcić, wzrok zrobił się niewidzący. Pożądanie zwyciężyło logikę, potrzeba by poczuć grubą, długość jego kutasa zatonęła w niej głęboko zwalczając racjonalne myśli. Jej sutki stwardniały, pulsując gdy skóra wokół nich naprężyła się a brodawki zamieniły się w kamyczki. Dłonie Diskant’a otoczyły wzgórki i zaczął skubać szczyty, napierając na nią swoim ciałem aż się zrównały a jego kutas umościł się przy wgłębieniu jej tyłeczka. – Chcesz czegoś, Ava? - Ja nie …. potrzebuję …. chcę … - próbowała oczyścić myśli. Tonęła w tym mężczyźnie. Jeśli szybko czegoś nie zrobi nie będzie w stanie odmówić jemu albo sobie. - Dojść? - zaoferował, liżąc jej kark. – Uwielbiam sprawiać, że dochodzisz. Tylko powiedz mi jak tego chcesz. Nic nie miało sensu. Była tylko mgiełka seksualnej gorączki. Z klaśnięciem położyła ręce na płytkach i pokręciła w zaproszeniu tyłeczkiem. Niebo dopomóż, nie chciała niczego poza jego zagłębieniem się w jej wnętrzu. Mocno, szybko, dziko. Żadnej gry wstępnej, żadnej rozgrzewki. Tylko jego. Uwolnił jej piersi i owinął ramię wokół jej pasa. Z łatwością ją podniósł i używając swobodnej dłoni wprowadził główkę kutasa miedzy wilgotne fałdki jej kobiecości, co dla obojga było zelektryzowane i niewiarygodnie zmysłowe. - Tak? - zapytał i wsunął się w jej wilgotne gorąco, rozciągając ja i pochłaniając cal po calu. - Tak. Och Boże, tak. - Jakie to uczucie, dziecinko? Zajęczała i pochyliła się do przodu gdy przycisnął ją mocniej do ściany, oparła czoło o kafelki i przyjmując schronienie przed opadającą wodą pod osłoną jego ramion. Wprawnie obrócił biodrami i pompował w nią w gładkich stałych ciosach, wycofując się aż tylko środku zanim zagłębiał się z powrotem, tak powoli i tak cudownie ale nadal nie wystarczająco.
76
W pozycji w jakiej była nie było mowy by mogła się poruszyć by znaleźć ułożenie, które wysłałaby ją w orgazm. - Proszę – jęknęła, desperacko pragnąc spełnienia. - Czy to jest to czego potrzebujesz? –przesunął swobodną dłoń i zanurzył ją poniżej jej brzucha, środkowym palcem odnajdując i manipulując jej łechtaczką. Krzycząc, wygięła plecy w łuk i podniosła głowę, napierając ramionami o jego ciało. - Diskant. - Była tak blisko. Tak cholernie blisko…. - Tym razem przekroczymy granicę. Ale następnym razem chcę wszystkiego, Ava. Wewnątrz i na zewnątrz. Ubiegła noc to tylko początek. – ciepło jego oddechu popieściło jej kark i poczuła na ciele ostre zęby – Dojdź dla mnie. Krzyknęła gdy jego kły przekłuły jej skórę i wstrząsnęła się gdy przyparł ją do ściany kiedy orgazm przedzierał się przez nią. Uwięziona nie miała innego wyboru, jak tylko przetrwać te wrażenia, wziąć to co chciał jej dać. Obie dłonie były teraz na jej biodrach, zmuszając ją do cofnięcia gdy on napierał do przodu. Jego pchnięcia były na granicy przemocy, jego uchwyt stawał się bolesny gdy pazurami wpił się i przerwał powierzchnię jej skóry. - Dochodzisz tak mocno. - warknął przy jej ramieniu, zniekształcając słowa. – Tak kurewsko dobrze czuć twoją cipkę ściskającą mojego kutasa. Wtedy wystrzelił w niej, gorące nasienie obmyło ją i pokryło jej macicę. Egzotyczny zapach mężczyzny, piżmowy i zwierzęcy przepełnił powietrze, zadrżała gdy kolejny, mniejszy orgazm przetoczył się przez nią, straciła uchwyt na ścianie, a jej ciało śliskie od wody zaczęło się bezwładnie zsuwać po ceramicznych płytkach. Diskant podtrzymał ją dłońmi gdy nadal pompował biodrami i uwalniał się w niej, główką penisa naciskając na miękkość jej szyjki macicy raz – potem znowu – zanim w końcu się zatrzymał. Jego zęby wysunęły się z jej zniszczonej skóry w tym samym czasie gdy jego trzonek wyśliznął się z jej ciała. - To jest tak dobre - jęknął i zaczął lizać obszar, który ugryzł, kojąc bolące palenie swoim językiem. Skinienie głową było wszystkim, do czego była zdolna. Jej całe ciało wzlatywało, unosząc się wysoko dzięki rozdzierająco dobremu orgazmowi. Opuścił jej stopy na podłogę i chociaż martwiła się, że może się potknąć, jakimś cudem jej nogi pozostały stabilne. 77
Dwa przykręcenia kranów i uprzejmości Diskant’a, a przepływ wody osłabł i się zatrzymał, zostawiając ich okrytych tylko gęstą parą i kropelkami wody. Chwytając delikatnie jej ramiona palcami wolnymi od pazurów, odwrócił ją i opadł na kolana. Owijając ramię wokół jej ud, przyciągnął ją bliżej i zaczął obmywać językiem wąskie zadrapania wzdłuż bioder i brzucha z tą sama dbałością jaka poświęcił ukłuciom na jej szyi. Zadrżała w kontakcie z jego językiem, zamykając oczy i pławiąc się w poświacie orgazmu. - Chodźmy coś zjeść – wcisnął pocałunek na jej pępku zanim się podniósł. Podniosła brodę, przebiegając wzrokiem wzdłuż jego muskularnych ud, mocno umięśnionym brzuchu i szerokiej klacie pokryta włoskami aż spojrzała w jego twarz. Był ogromny – ogromny i imponujący. Oczy, które spotkała były w ich zwykłym płowo złotym kolorze, a ciemne brwi ściągnięte gdy obserwował ją uważnie. - Co? - zapytała nieśmiało i zmusiła się by pozostać bez ruchu. - Jak się czujesz? - podniósł obie dłonie i przytulił ją, pieszczotliwie głaszcząc palcami jej ramiona. Uśmiechnęła się, swawolna pomimo nieznanego spokoju, który ją spowił. – Łowisz komplementy? Poważny wyraz twarzy wyparował i odwzajemnił jej uśmiech. – A co jeśli tak? Wzruszyła ramionami, ciesząc się ze sposobu w jaki jego wciąż wilgotne palce muskały jej zaparowaną skórę. – Nie chciałabym sugerować byś wstrzymał oddech. - Flirciara. Chwycił ją jedną ręką pod kolanami, drugą umieścił wokół jej pleców i bez trudu ją podniósł, przytulając do piersi. Gorąco jego skóry oblokło ją, zapewniając jej barierę przed chłodem łazienki, który unosił się w ich stronę gdy otworzył drzwi i wyszedł spod prysznica. Odsuwając na bok jej protesty, wytarł do sucha jej ciało i nie odszedł dopóki nie zaczęła nużącego zadania wśliźnięcia się w ubranie przesiąknięte dymem papierosowym, począwszy od jej luźnych spodni bez bielizny. Wstrzymała oddech gdy sięgnęła po koszulę, starając się nie zadławić. Zwykle zapach nie był tak oczywisty czy tak obraźliwy. Jakby wyczuł jej
78
dyskomfort, Diskant przeszedł przed nią i naciągnął jej przez głowę jego bluzę. – Ręce do góry - poinstruował i zsunął ubranie wzdłuż jej tułowia gdy zrobiła tak jak prosił. Jej głowa przeszła przez kołnierz i uśmiechnął się kiedy jej włosy rozrzuciły się we wszystkie strony, kilkoma kosmykami opadając na czoło. – Z czego się śmiejesz? – Skrzywiła się, podciągając zbyt długie rękawy i przeczesując palcami czuprynę. - Z niczego - odpowiedział wymijająco i wsunął parę wytartych dżinsów, na komandosa. Patrzyła na ząbki suwaka zasłaniające opaloną skórą i strzechę hebanowych włosów i doznała kolejnej fali pożądania. Ten zamek absolutnie posuwał się w złym kierunku. W istocie, nic bardziej by jej się nie spodobało jak zerwać dżinsy z jego bioder, opaść na kolana i dać mu właściwe dzień dobry…. - Mam nadzieję, że jesteś głodna. Zrobiłem śniadanie na obiad. - Śniadanie na obiad? - potrząsnęła głową by strzasnąć seksualną mgiełkę. – Która godzina? - Była 13.45 gdy szedłem na górę. - Jej żołądek opadł i wszystkie erotyczne myśli rozproszyły się. Druga godzina? Cholera! Wypadła z łazienki, skandując „buty, buty, buty” mając świadomość zbicia z tropu Diskant’a, które szybko przeszło w zniecierpliwienie. Po zebraniu skarpet i tenisówek, usiadła na krawędzi materaca i szybko wciągnęła je na nogi. Nigdy nie spała do późna, zawsze mogła się opierać na wewnętrznym zegarze, który budził ją tuż po siódmej każdego ranka. Doszła do wniosku iż odszedł od normy kiedy chodziło o coś ważnego. Jeśli się spóźni by podpisać papiery, Thomas nie zostanie w pobliżu. Zabierze akt notarialny do chaty i sprzeda ją gdzie indziej. Thomas nie czekał na nikogo – łącznie z rodziną a w szczególności na nią. Jedna godzina to wszystko co miała by dojechać z Upper East Side do Maybelle’s Diner w Queens. Była mała szansa, że zdąży jeśli złapie taksówkę, dopłaci trochę za prędkość i uda się tam bezpośrednio. Zaczęła szukać portfela i zaklęła. Jej komórka była w spodniach, tak samo jak klucze ale pieniądze zostały w szafce w pracy. Nie miała kasy by opłacić podróż. 79
- Myślisz, że dokąd się wybierasz? - Diskant zadał pytanie w taki sposób, który z góry sugerował iż nie zaakceptuje niczego mniej poza odpowiedzią. Szybko zawiązała sznurowadła. – Mam się z kimś spotkać za mniej niż godzinę. - Może zadzwonisz i to przełożysz. - Cholera brzmiał intensywnie kiedy był rozdrażniony, jak dziki niedźwiedź, który spotkał w lesie samotnego myśliwego. Potrząsając głową, wstała. – Nie. Thomas nie będzie czbędzie mnie tam jak obiecałam i nie odpowie na moje telefony żeby tylko zrobić mi na złość. Muszę zadzwonić po taksówkę. Możesz mi opłacić przejazd? Mogę zapłacić ci … - Kim do kurwy jest Thomas? To przyciągało jej uwagę. Obróciła się i skupiła na Diskant’cie. Jego złote tęczówki były jak płynny metal, świecąc tak jaskrawo, ze nie nic poradzić na instynktowną reakcję jaką było uniesienie dłoni do gardła i ostrożny krok do tyłu. ć ostrzegawczy krok. Przysięgał, że zmiennokształtni nie skrzywdziliby swoich partnerek – jeśli naprawdę była tym dla niego – ale biorąc pod uwagę jak teraz wyglądał, pierwotnie i gotowy by zabić, ten fakt nie uspokajał jej za bardzo. Przełykając konwulsyjnie, wyprostowała ramiona, zdołała przywołać resztkę odwagi i zmrużyła oczy – Nie bądź neandertalczykiem. Thomas jest moim bratem. Napięcie w pokoju zelżało gdy blask w jego oczach został przytłumiony a ostre linie wokół jego warg i oczu złagodniały. Ruszył w jej stronę i zabrało jej każdą uncję dumy i determinacji by się nie cofnąć gdy wyciągnął dłoń. Jego palce były delikatne na jej łokciach, dłonie ledwie przykryły przedramiona. Kiedy przemówił, jego głos był napięty – Przepraszam. Ciągle walczę o kontrolę gdy chodzi o ciebie, a kiedy wspomniałaś o innym mężczyźnie…. Będziesz się musiała dla mnie uzbroić w cierpliwość. W przypadku gdybyś nie zauważyła, nie jestem jednym z tych, którzy się dzielą. Prawą dłonią przejechał wzdłuż jej ramienia, zatrzymując gdy zaborczo położył rękę na karku i owinął na palce wilgotne pasma włosów. - Gdzie masz się z nim spotkać? Oblizując nagle wyschnięte wargi, szepnęła - Maybelle's Diner. 80
- Miejsce Cajunów w Queens? - kiwnęła głową a on pociągnął ją do przodu, przegiął w pasie i wcisnął pocałunek na jej czoła. – Daj mi skończyć się ubierać i pojedziemy. Zdążymy jeśli weźmiemy motor. - Ale… - zaczęła się sprzeczać i zdecydowanie położył palec na jej ustach. - Żadne ale. Nie spuszczę z ciebie wzroku. Nie, aż w pełni nie będziemy połączeni. Równie dobrze możesz się zacząć przyzwyczajać do mojej obecności wokół ciebie. Kolejne „ale” miała na końcu języka, wraz z mnóstwem pytań, ale zamiast tego zdecydowanie pokiwała głową. Teraz nie było czasu na omawianie ich stosunków czy na zgłębianie zawiłości tworzenia wiązania. Chata jej rodziców była ostatnią rzeczą, która łączyła ją z dzieciństwem i nie ma cholernej mowy by pozwoliła się jej wymknąć. Thomas znienawidzi fakt, że przyprowadzi kogoś na spotkanie ale po prostu będzie musiał przejść nad tym do porządku. Diskant puścił ją i się obrócił, mięśnie na ramionach i pasie napinały się gładko gdy szedł do garderoby. Oderwała wzrok zanim uległa pokusie by podążyć za nim, rzuciła okiem na swoje odbicie w dużym lustrze wiszącym nad toaletką i skrzywiła się. Jej spuchnięte wargi, otartą brodę i szyję, cały niesforny wygląd krzyczał - Właśnie miałam najlepszy seks mojego życia. Nie tylko Thomas będzie wiedział, że znalazła nowego faceta, reszta świata też. To tyle, jeśli chodzi o utrzymanie prywatności w jej osobistym życiu.
81
ROZDZIAŁ ÓSMY - Mam wiadomość, którą chciałbyś usłyszeć. Craig Newlander przesunął ciężar ciała na skórzanym fotelu gdy pochylił się do przodu, podniósł słuchawkę i wyłączył tryb głośnomówiący. Przyłożył telefon do ucha i odchrząknął. - Słucham. Człowiek na drugim końcu linii mówił ściszonym ale wyraźnym głosem Diskant Black był widziany wczorajszej nocy jak opuszcza Klub Liminality z Avą Brisbane. - Ava? – wypytywał – Jesteś pewny? - Moje źródła nie są opłacane za kłamstwo. - Wyszła z nim z własnej woli? - Powiedzmy, że za bardzo nie walczyła. Teraz to była wiadomość, którą mógł dobrze wykorzystać. – Gdzie ona teraz jest? - Pod zamknięciem w jego miejscu. - Informuj mnie na bieżąco. - Załatwione. Połączenie zostało przerwane i Craig odłożył słuchawkę na widełki. Więc Ava dzieliła łóżko ze zmiennym? To był lekki szok, biorąc pod uwagę jej determinację by trzymać się z dala od wszystkich nadnaturalnych rzeczy – włącznie z wiedzą na ich temat - ale to było również niezwykle 82
nieoczekiwane w świetle ostatnich wydarzeń, które ujawniły jej znaczenie i talent w całkowicie nowym świetle. Miesiące starań złamania jej obrony okazały się daremne a jedynym sposobem zdobycia jej zainteresowania było podzielenie się z nią informacjami pod pretekstem rozwinięcia jej ograniczonych horyzontów. Czy to możliwe? Mogłaby być sparowana ze zmiennokształtnym? Biorąc pod uwagę jej dziedzictwo, nie był zaskoczony. Chociaż bez wątpienia była człowiekiem, nie była zwyczajna. Teraz, jeśli sparowała się z kimś tak potężnym jak zmienny – szczególnie z takim jak Diskant Black — jej telepatia tylko się wzmocni w konsekwencji. To się dobrze składa ponieważ będzie się musiała zmierzyć z niebezpieczeństwem, które nie odejdzie. Potrząsnął głową i rozważał wszelkie możliwości. Przy odrobinie szczęścia Diskant nie jest przypadkowym partnerem łóżka ze względu na brak towarzystwa Avy w ostatnich miesiącach. Był świadomy jej nudnej i niezmiennej rutyny i odseparowanie od tej wszy Martin’a Feldman’a musiało być druzgocącym ciosem. Nie żeby się tym martwił. Gdyby nie nieobecność Martina w jej życiu, Craig nigdy nie miałby szansy zbliżyć się do niej z jej czujnością. Sięgnął do szuflady po prawej stronie i otworzył ją. W środku było pudełko z biżuterią zawierające dziedzictwo Avy - medalion Brisbane’ów. Wyjął czarne aksamitne pudełko i opadł na skórzany fotel. Z tym, jej telepatia byłaby czterokrotnie zwiększona. Mogłaby usłyszeć myśli każdego, na kim by się skupiła, zdolna usłyszeć wszystkich i wszystko o czym by myśleli, nawet z dala od siebie. Gdyby zgodziła się wstąpić w szeregi Villati, wiedza - i ochrona – jaką mogłaby pozyskać na ich badania okazałyby się bezcenne. Podnosząc powieki, spojrzał na wisiorek z zawiłym, owalnym wzorem wygrawerowanym w centrum. Platyna błysnęła gdy chwycił łańcuszek, zakołysał w powietrzu i przesunął nadgarstek studiując kamień umieszczony w głębi medalionu, pasujący łańcuch skrzył się w nikłym oświetleniu. Ava założyła, że medalion jest niczym innym jak tylko ozdóbką, coś co zostało jej przekazane po śmierci rodziców. Gdy najpierw uzyskał biżuterię przypuszczał, że to aż za dobrze. Teraz wiedział lepiej, wahał się czy utrzymywać ją w nieświadomości co do prawdziwej mocy pamiątki, zwłaszcza bez zaalarmowania o nadchodzącym niebezpieczeństwie. W świetle niedawnych wydarzeń, machając jej czymś tak potężnym przed twarzą, wraz z ostrzeżeniem, mogło nie wystarczyć by na nią wpłynąć. To nie chodziło o 83
zebranie informacji, bardziej o ochronę tych, którzy pracowali by utrzymać historyczny rejestr nadnaturalnych jednostek. Jakby tego było mało, informacje zgromadzone przez jego personel wskazały, że Pasterze7 ostatecznie dotarli do miasta. Kiedy uderzają w miejsce ze sporą populacją zmiennokształtnych ich cel jest prosty – likwidacja. Kołysząc się na krześle, rozważał opcje. W tej chwili medalion był zobowiązaniem a ponieważ był w jego posiadaniu, stawiał go w niebezpieczeństwie. Odkąd Ava dała jasno do zrozumienia, że się nie spotka ponownie z nim ani z jego ludźmi po rendezvous do którego nie doszło – bezpośrednie następstwo schedy, która ją teraz naznaczała - wyglądało na to, że możliwość zaangażowania jej zainteresowania było poza jego zasięgiem. Być może mógł podnieść stawkę i w ten sposób ją chronić podczas werbowania jej do służby i ratując własny tyłek. Tak czy owak, medalion musiał odejść. Bez względu na konsekwencje. Im wcześniej odsunie od siebie tę rzecz tym lepiej. Czas już nie był po jego stronie. Po zwróceniu pudełka i zasunięciu szuflady, zabębnił palcami na biurku, prawie pewny swojej decyzji. Jeśli nie będzie mógł zwrócić reliktu prawowitemu właścicielowi, będzie musiał powierzyć to zadanie komuś innemu, nawet jeśli będzie to oznaczało podjęcie ogromnego ryzyka. Czas na refleksje się skończył. Sprawy się teraz skomplikują, zarówno dla zmiennokształtnych jak i dla Villati. Większa, paskudniejsza rasa drapieżników przybyła do miasta.
7
W org. Shepherds - juhas; ; baca; paść; pastuch; pasterz; owczarz – miałam zamiar podmienić na łowców, bo trochę nie miało sensu ale wydaje mi sie, że to jakaś grupa czy sekta religijna to i może pasterze będą pasować, albo zostawię nieprzetłumaczone hmm ….
84
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Ava czekała aż Diskant wejdzie do jej mieszkania zanim się obróciła i zamknęła za nimi drzwi. Spotkanie z Thomasem poszło dokładnie tak jak myślała. Jej brat już się zbierał kiedy przybyli, pięć minut później i z wyrazu jego twarzy – zszokowanej i gniewnej - wiedziała, że był gotowy zabrać akt notarialny i sprzedać gdzie indziej. Dzięki Bogu, Diskant wiedział o tylnej uliczce i skrócie aby tam szybciej dojechać. W przeciwnym razie jej brat dupek dawno by zniknął a jej szansa minęłaby. Weszła do kuchni i studiowała szarą kopertę, którą przez chwile ścisnęła w dłoni zanim położyła ją na taniej ladzie z laminatu. Kiedy opróżniła swoje kieszenie, kładąc komórkę i klucze na pożółkłym papierze, pozwoliła sobie by spłynęła na nią chwila szczęścia i ulgi. Jej całe oszczędności, planowanie i żebranie poskutkowały. W końcu, po tych wszystkich latach, chata była jej. Nigdy nie zrozumiała dlaczego rodzice zostawili jej głupstwa, takie jak biżuteria i pamiątki rodzinne podczas gdy istotną część jej dzieciństwa przekazali Thomas’owi. Wiedzieli jaki był nieodpowiedzialny i co prawdopodobnie zrobi ze spadkiem. Znacząca waga Diskant’a na tandetnej i zniszczonej podłodze powodowała skrzypienie drewna, zerknęła przez ramię, patrząc jak studiuje jej dom, jego sokoli wzrok skupił się na zdjęciach stłoczonych na półkach uformowanych w ścianie. Minął kanapą i niski stolik i zatrzymał się przed rzędami zdjęć, studiując każde uważnie. Wydawał się tak nie na miejscu stojąc wewnątrz kremowego pokoju z dopasowanymi nakryciami na kanapie i sofie, w dżinsach okrytych skórą w 85
długim czarnym skórzanym płaszczu oraz zdartych butach. Z potarganymi włosami po jeździe na motocyklu z kilkoma pasmami zaczepionymi o bokobrody wzdłuż szczęki. Boże był pięknym okazem mężczyzny, zbyt smakowitą pokusą dla własnego dobra. Był nie tylko najwspanialszą rzeczą jaką kiedykolwiek widziała ale kiedy Thomas próbował ją wykiwać i uciec z ich spotkania, Diskant udowodnił, że jest również ochronny, zawracając jej skamlącego brata do przyległego boksu by przeszli do interesów. Diskant zajął miejsce obok niej i wyraźnie zaznaczył rodzaj ich związku owijając ramię wokół jej ramion i bawiąc się kosmykami włosów na jej karku. Mimo iż wyglądał na spokojnego, wiedziała, że filtrował każde wypowiedziane słowo. Za każdym razem gdy Thomas podniósł głos albo był zbyt pewny siebie, Diskant wbijał w niego ostrzegawcze spojrzenie – pozwalając przesiąknąć groźbie – zanim zwrócił niepodzielną uwagę do niej. Pomimo jej przyrzeczenia, że porozmawiają zamiast angażować się w erotyczne gry, czuła jak jej ciało reaguje na wspomnienie jego twardych palców na jej skórze, sposób w jaki jego ciepły oddech łaskotał ciało na jej karku. Jego dotyk był tak przekorny i delikatny, tak zupełnie inny niż ubiegłej nocy. Kiedy zadrżała na to wspomnienie, miejsce, w które ją ugryzł zapulsowało, wraz z innymi regionami jej ciała. Diskant stał bez ruchu kiedy go studiowała i wiedziała, że czuje zapach jej rosnącego pożądania. Do diabła, była w stanie ciągłego pobudzenia odkąd się obudziła. Jako, że nigdy nie angażowała się w nieograniczony i nieskrępowany seks, jej nowo odkryte libido było niespodziewane i kłopotliwe. Podobnie jak pytania co dokładnie zaszło między nimi. W odróżnieniu od normalnych związków, które obejmowały zaloty i okres rozgrzewanie, ten szedł pełną parą, nie przejmując takimi rzeczami jak zgodność, wzajemne interesy czy plany na przyszłość. Desperacko chcąc normalności, odmówiła swojej rosnącej potrzebie, zaciskając razem uda ale nie mogła zamaskować gwałtownego westchnienia gdy Diskant odwrócił się do niej i zobaczyła szmaragdowe tęczówki. Cztery długie, kocie kroki i stanął przed nią. Delikatnie ujął jej twarz w dłonie gdy opuścił głowę i wysuniętym językiem pieścił jej dolną wargę. Jedno liźnięcie i jej ciało wybuchło w przypływie gorąca. Nigdy nie czuła tak silnie przyciągania. Jakby miała umrzeć jeśli nie zagłębi się w niej, na okrągło, aż oboje będą wyczerpani. Dziwny, wysoki okrzyk odbił się echem w małej przestrzeni i zdała sobie sprawę, że to kwilenie emituje jej gardło. Złapała się jego szerokich ramion by pozostać w pozycji pionowej gdy jej 86
kolana osłabły, drżenie uniemożliwiło jej mówienie w spójny sposób. Ścianki jej rdzenia napięły się i rozluźniły, obolałe z potrzeby ulgi, którą wiedziała intuicyjnie tylko Diskant mógł zapewnić. - Kurwa, Ava. Szorstkie dłonie chwyciły jej spodnie i szybko pracowały przy rozpinaniu guzików. Diskant zsunął w dół materiał, muskając palcami wzdłuż jej skóry. Jej buty zniknęły w jednej chwili, zerwane razem ze skarpetami i spodniami. Podniósł ją i posadził jej tyłeczek na zimnej ladzie i wsunął się w przestrzeń miedzy jej nogami. Kilka wprawnych ruchów i jego kutas wyskoczył z dżinsów, z wierzchołkiem w kształcie śliwki nabrzmiałym i śliskim. Nie było żadnego wstępu, żadnego przygotowania, ale to nie było potrzebne. Jej chętne ciało zadrżało w zachwycie gdy poczuła jak główka rozdziela ją, szukając wejścia i wślizguje się między fałdkami gdy Diskant pchnął biodrami i posiadł ją całkowicie. Ściskając jego kurtkę, ukryła twarz przy jego szyi, wdychając jego zapach i jęcząc z rozkoszy gdy potoczył biodrami i zaczął aż nazbyt znajomy taniec. Jej ciało radowało się ruchami, jej cipka ściskając go mocno przed wypuszczeniem, znowu i znowu. Orgazm przetoczył się przez nią i krzyknęła przy jego kłującej skórze, upajając się drżeniem, które objęło każdy centymetr kwadratowy jej ciała, mające swój początek w jej brzuchu i rozchodzącym się na zewnątrz. To był seks do milionowej potęgi, tak mocny, że zelektryzował ją od stóp do głów. W ciągu kilku sekund Diskant podążył za nią w przepaść, jego chrapliwy pomruk był na równi gardłowy i głęboki. Ostre pchnięcie nadeszło tuż zanim poczuła, jak pompuje jego uwolnienie w jej wnętrzu. Ostatnie skurcze jej orgazmu doiły go do końca. Połączone dźwięki nabierania powietrza ich obojga wypełniły pokój, tykanie zegara znajdującego się obok na ścianie towarzyszyło im gdy ich ciała zstępowały z wzniesienia orgazmu. Zdyszana i zdezorientowana, wymamrotała - Przepraszam. Nie wiem co mnie naszło. - Ciii - Diskant uciszył ją szybkim pocałunkiem i powoli wyszedł z jej ciała, z członkiem wciąż twardym i lśniącym z ich połączonych soków. – To normalne. – Zostawił jej ubrania i owinął jedno ramię wokół jej talii gdy drugim delikatnie chwycił jej tyłeczek, podnosząc ją z lady. – Gdzie jest sypialnia? Poczerwieniała z zażenowaniem – Nie możesz być poważny.
87
Zaśmiał się ruszył korytarzem – Kusi mnie myśl o trzymaniu cię nago i przywiązaną do łóżka, Ava, chcę tylko by było ci wygodnie. Mam parę rzeczy do załatwienia ale nie zanim się nie osiedzisz. Spróbowała zamaskować napięcie na przypomnieniu kim był – zmiennokształtnym o ogromnym znaczeniu. Mimo że nie wiedziała o zawiłościach, które wiązały się z jego życiem, jej wnętrzności mówiły jej, że to nie będzie tak proste jak telefonowanie, planowanie randek w kalendarzu na biurku i prowadzenie pogawędek przy obowiązkowych spotkaniach na kolacji. Wiec gdzie to ją stawia, dokładnie? Nękało ją więcej pytań niż odpowiedzi i miała to znajome tonące uczucie niepokoju i wątpliwość. Powiedział, że jest jego partnerką ale nigdy nie widziała zmiennego sparowanego z człowiekiem – oprócz tego, który niemal rozerwał gardło swojej partnerce. Czy to możliwe by mógł zmienić zdanie? Mógł się zorientować że to nie to o czym myślał od samego początku? Dlaczego jej serce bolało na tę możliwość? Gdy Diskant przeszedł przez próg jej sypialni, szybko wysunęła się z jego uścisku i pognała do szafy by pochwycić szlafrok podczas gdy on zapinał rozporek w swoich dżinsach. Chwytając pluszową odzież, umieściła ją przed sobą jak barierę, zasłaniając uda i to czego nie zakrywała masywna bluza Diskant’a. Zmarszczył brwi na jej oczywistą próbę zdystansowania i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, stając się zastraszający jak diabli kiedy zablokował drzwi. - Sam trafisz do wyjścia. - szybko odwróciła wzrok i przeszła bokiem, starając się wcisnąć przez niewielką przestrzeń na korytarz – Idę się wykąpać. Ręka chwyciła ją za nadgarstek i on pochylił się. Używając swobodnej dłoni, złapał jej brodę pomiędzy swój kciuk a palec wskazujący i zmusił ją do spotkania jego intensywnego spojrzenia. – Nie myśl, że się mnie pozbędziesz. Powiedziałem, że musze się zająć kilkoma rzeczami, nie, że wychodzę. Do tego momentu, nigdy nie wiedziała, że można doświadczyć jednocześnie ulgi i czystej paniki. Nawet gdy jej logiczna część objęła to rozumem, jej serce zadrżało w zachwycie przy jego deklaracji. Wstrzymała oddech gdy jego wargi musnęły jej, tak delikatnie aż gorzkosłodkie, doprowadzające do szaleństwa. 88
To w niczym nie przypominało nocy, którą planowała zaledwie kilka dni temu, zupełnie nie jak wieczór, który sobie wyobrażała gdy ubierała się do pracy i szła do klubu. Tuż w jej szafie czekały spakowane walizki. Jej wakacje miały się rozpocząć w chwili spłacenia jej brata, usunięcia jego bezwartościowości z jej życia i wybraniem się w podróż do jednego miejsca, w którym zawsze czuła się najbezpieczniej by się zrelaksować i odpocząć. Stojąc tutaj, usidlona w uścisku Diskant’a, nie wiedziała czy to jest początek, środek czy koniec. - Posłuchaj - Diskant poruszył się i ujął jej łokcie w swoje masywne dłonie – Wiem, ze to musi być dla ciebie dezorientujące i zdaję sobie sprawę, że mamy wiele do omówienia. Weź kąpiel, odpręż się, a kiedy skończysz odpowiem na wszystkie twoje pytania. Zamiast ujawniać swoje plany lub się sprzeczać po prostu kiwnęła głową, poczekała aż ją puści i zejdzie jej drogi, i pomknęła korytarzem. Czuła na sobie jego wzrok gdy wpadła do łazienki, włączyła światła i zamknęła drzwi.
*****
Diskant nie pozwolił sobie odetchnąć do czasu gdy Ava nie była bezpiecznie schowana w wewnątrz łazienki. W chwili gdy drzwi się zamknęły wydobył swoją komórkę, chcąc sprawdzić kto kurwy nędzy wydzwaniał do niego w kółko. W momencie gdy wśliznął kutasa w niebiańskie ciało swojej partnerki, pławiąc się w jej miękkości i ciepłe, cholerna rzecz zaczęła wibrować przy jego tyłku. Wiedział, że wiadomości są złe gdy sygnał telefonu wskazał, że wszystkie połączenia są od Treya. Cholera. Trey nie odciągnąłby go od jego kobiety gdyby nie chodziło o jakieś poważne gówno. Nacisnął „zadzwoń” gdy odgłos płynącej wody wybuchł za drzwiami. Zerkając na światło wydobywające się z wąskiej szpary pod drzwiami, przeszedł do salonu. Dzwonek jeszcze nie przebrzmiał gdy Trey nie tracąc czasu odebrał.
89
- Gdzie ty kurwa byłeś? Próbowałem się do ciebie dodzwonić od dziesięciu minut. Zabierz swoją partnerkę i idź prosto do Dougan. Nie zatrzymuj się w domu i się nie opieprzaj. Strach i alarm zwiększyły jego zmysły. Diskant podniósł głowę, wypełniając w powietrzu. - Co jest? To brzmiało jakby Trey był w ruchu, wiatr dźwięczał w głośniku, zniekształcając jego głos gdy mówił - Emory trafił na zapach i podążył za nim do magazynu na Red Hood. To nie jest dobra wiadomość, człowieku. Weź swoją partnerkę, dostań się do bazy i tam zostań. Ja już tam jadę wtedy pomówimy. - Lepiej zacznij mówić. - Później. Spotkamy się u Dougan’a. Tam możemy podyskutować. Teraz już warcząc, Diskant zażądał – Z czym mamy do czynienia? Po pauzie, Trey warknął tylko jedno słowo na świecie, które mogło sprawić iż krew w żyłach Diskant’a zlodowaciała – “Shepherds.” Diskant rozłączył się bez pożegnania się i ruszył do łazienki. Ava obróciła się z pianą przykrywającą jej nogi i brzuch. Jej usta otworzyły się w zaskoczeniu a oczy rozszerzyły. Chociaż przyjęła tylko pierwszy znak, wiedział, że mogła wyczuć zmiany w jego nastroju, doświadczając przypływu adrenaliny, która powstała na skutek zagrożenia. Kiedy ona była ludzka, dotyk wszystkich jego bestii istniał w niej i teraz zawsze mogą odpowiedzieć na jego wezwanie. - Co się stało? - szepnęła ochryple, drżącym głosem. Otrząsnął się z pokusy, którą prezentowała. Chwytając jej szlafrok powieszony na umywalce, podszedł do wanny i zakręcił kran zanim się cofnął i przytrzymał jej szlafrok. - Musimy iść. Wyjdź i ubierz się. Gdy się nie kłóciła, był pełen wdzięczności za ich więź po raz pierwszy. Ludzka natura przetrwała zadając pytania. Zwierzęce skłonności, z drugiej strony, najpierw podejmowały działania, zastanawiając się później. Wsuwając się w szlafrok, przeszła obok niego i pośpieszyła do sypialni. Wybrała dopasowany czarny stanik i majtki i wciągnęła je na siebie gdy on 90
monitorował korytarz. Wszystkie bestie pod jego skórą odpowiedziały na wezwanie, gotowe i skłonne wyjść na przód by chronić to co należało do nich. To była ironia iż jeden zmiennokształtny, który posiadał największą moc wśród swojego rodzaju postawił Avę w największym zagrożeniu. Kiedy Łowcy przybywali do miasta, pozostali w ukryciu zanim rzucali się do gardła. I nie było lepszego sposobu na odcięcie dopływu tlenu niż zgaszenie Omegi miasta. Co rodzi pytanie – dlaczego do diabła tu byli? Nowy Jork był miastem, na które fanatycy rzadko się ośmielali, miejscem, które popierało przemoc, seks i nieszczęście. Religia nie miała żadnego celu w mieście gdzie propagowano gejowską dumę, hedonizm i wulgaryzm Ava podeszła do szafy, szarpnęła za sznur i szybko wybrał cienki, jaskrawoniebieski sweterek z dekoltem w serek. Wciągnęła go przez głowę i naciągnęła parę dżinsów na które natknęła się przy pierwszym wieszaku. Jej ruchy były gorączkowe, jej kończyny drżały gdy palcami zaciągała zamek w spodniach. Przeklinając, Diskant próbował się odprężyć i uspokoić. Jego partnerka balansowała na krawędzi czegoś, czego w pełni nie rozumiała i nie miała żadnej kontroli. Już czuła instynkt parowania, by brać jego ciało w jej wnętrzu znowu i znowu aż ich związek nie będzie scementowany. Będzie go pragnąć bez ustanku, potrzebując jego dotyku, jego obecność. Dodanie do tego rosnącego instynktu walki bądź ucieczki przez ich połączenie nie pomagało. - Weź to czego możesz potrzebować - poinstruował łagodnie, starając się pozostać skupionym i czujnym. - Nie jestem pewny na ile dni wyjedziemy. - Dni? – znieruchomiała i studiowała go. - Nie ma czasu na wyjaśnienia - Gdy zaczęła oponować, pozwolił wadze tego co się dzieje prześliznąć przez barierę emocjonalną, która stworzył by ją chronić, upewniając, że co najmniej mogła zauważyć zagrożenie – Proszę, Ava. Jej twarz zbladła i nerwowego skinęła głową. Obciągnęła sweter nad dżinsami i podeszła do tylnej części garderoby. Niewielka torba którą spakowała była zbyt duża w stosunku do niej – może nie tak wysoka jak szeroka. Na jego pytające spojrzenie, wyjaśniła – Planowałam wyjazd do chaty by odpocząć.
91
- Masz wszystko, czego będziesz potrzebować? - Tak. - przykucnęła obok starannie poukładanej półki na buty i złapała parę. - Dobra, musimy iść. Żadnego sprzeciwu czy wahania. Instynkty narastały, jej więź z nim przewodziła jej reakcjami i odpowiedziami. Nie pozwolił sobie na luksus refleksji nad ich parowaniem przejawiającym się w tak nieprawidłowy sposób, zanim pojawiło się zaufanie, które nie było wynikiem nieuniknionych zmian wewnątrz jej umysłu, ciała i duszy. Wyszedł za nią z garderoby i czekał aż usiądzie na skraju łóżka i założy skarpety i buty. Jego zmysły były teraz wyostrzone, zmienny w nim był przygotowany na szybką przemianę jeśli to będzie konieczne. Tuż za pragnieniem zmiany i ochrony była niezaprzeczalna ilość pożądania i starał się jak mógł to osłabić. Jak naturalne to było, wybrany czas był całkowicie niewłaściwy. Miał nadzieję jak diabli, że będzie otwarta na jego zaloty gdy będą wewnątrz kryjówki pełnej zmiennokształtnych. Dla nich seks nie był niczym nowym, tylko kolejnym cudem życia - i pełnym radości - błogosławieństwem. Dla niej, z pewnością będzie okresem aklimatyzacji. - Jestem gotowa. Wstał, przyniosła sportowa torbę i przysunęła się do niego. Gdy opuścił na nią wzrok zobaczył pragnienie wyryte w jej twarzy. Jej oczy były zamglone, jej wargi lekko rozchylone a policzki zarumienione. Ich spojrzenia spotkały się i jej oddech pogłębił się, soczyste sutki stwardniały pod stanikiem i swetrem, informując go, że była więcej niż gotowa na kolejną rundę czegokolwiek co chciał zaoferować. Kurwa, gdyby Shepherds go nie wkurzyli. W końcu znalazł swoją partnerkę, jedyną kobietę, która kiedykolwiek całkowicie go zaspokoi i był zmuszony do zostawienia jej osamotnionej i potrzebującej. - Wkrótce – przyrzekł i wziął od niej torbę. Jej oczy rozszerzyły się i odwróciła wzrok. To było zażenowanie, uświadomił sobie. Podczas gdy dla jego rodzaju było to naturalne, pragnienie i potrzeba częstego parzenia była jej obca. - Wszystko będzie w porządku. – położył dłoń na jej plecach i delikatnie ją szturchnął - Zaufaj mi. 92
Po zabraniu jej kluczy i telefonu, zamknęli i zaczęli wędrówkę w dół schodów. Trzymał ją tuż przed sobą, wzrok w stanie pogotowia, nos bystry. Ryk telewizora z różnych mieszkań łączył się razem z wieloma rozmowami, w oddali zaś było słychać odgłosy pary zbliżającej się do seksualnej rozkoszy. Zepchnął w dół własną potrzebę gdy nękał go obraz Pinkie na ladzie, mentalnie przeklinając swojego kutasa gdy powoli budził się do życia. Jego partnerka nie była jedyną, która chciała scementować ich związek. Od kiedy poznał smak tej kokietki między prześcieradłami zachowywał się jak nastolatek, który dopiero co odkrył, że drążek między jego nogami może być manipulowany ruchami nadgarstka i stanowczym chwytem. Roztargnienie było powodem, przez który od razu nie zwietrzył niebezpiecznego zapachu srebra i w zabójczym momencie otworzył szklane drzwi do budynku. W jednej chwili, on i Ava byli sami. W następnej, Shepherds ich okrążyli, łącznie było ich pięciu. Ich broń lśniła w świetle ulicznych lamp kiedy unieśli je w powietrze. Długie, wypolerowane stalowe lufy z wyrytym cytatem z Bibli: Jan 10:9. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony. Był tylko jeden powód dla którego mężczyźni w brązowych prochowcach i dopasowanych stetsonach wypalili i to nie miało nic wspólnego ze zwróceniem niepotrzebnej uwagi. Nie chcieli trafić żadnego z przypadkowych przechodniów, którzy zamarli zaalarmowani i w milczeniu patrzyli. - Wiesz dlaczego tu jesteśmy. – Skierował największy z nich do Diskant’a i wycelował obsydianową broń, jego ramię, dłoń i serdeczny palec na spuście znieruchomiały – Gdzie on jest ? Diskant pchnął Avę za siebie i umieścił swoje większe ciało miedzy nią a bronią. Owinęła ramię wokół jego brzucha i nacisnęła piersiami na jego plecy, pozostając blisko. - Nie wiem o czym ty mówisz. - Nie okłamuj mnie, Omego, - ostrzegł mężczyzna, zaciskając szczękę. – Wiemy, że Emory Veznor w końcu tu dotarł. Twoja sfora nie będzie go mogła wiecznie ukrywać. Emory Veznor. Gówno. Lata praktyki pozwoliły by jego twarzy pozostała bez wyrazu, nie oddając niczego kiedy przetwarzał to o czym się dowiedział. Trey był z 93
Emorym, który pokazał się rankiem po długiej i zjadliwej nieobecności. Nie znał szczegółów ale mógł wymyśleć całkiem przyzwoite wytłumaczenie co do powodu jego niespodziewanego powrotu. - Nie wiem gdzie jest Emory - Diskant odpowiedział. Pasterze byli dobrzy w trzech rzeczach - tropieniu, niszczeniu tego co postrzegali jako nieczyste i w wykrywaniu kłamstw. - Więc wezwij go. - Nie mogę. Pasterzowi wyraźnie nie spodobała się odpowiedz – Wyjaśnij. - Emory zerwał wszystkie więzi ze sforą na tym obszarze zanim wyjechał. Jego wilk nie jest już mój bym mógł go wezwać. - Więc zadzwoń do jego brata…. - Pasterz przerwał w środku zdania, cofnął się i wsunął broń do kabury poniżej prochowca gdy inni robili to samo. Ich skupienie odpłynęło od Diskant ku nadjeżdżającemu od wschodu pojazdowi. Duże czerwone i niebieskie światła błyskające na dachu samochodu były matowe i ciche ale płonęły w pełnej krasie. Dzięki Bogu za pieprzoną straż sąsiedzką. - Chodź - Diskant chwycił jej drżącą dłoń przy jego pasie i skierował się do motoru. - Nie odejdziemy dopóki go nie dostaniemy – zawołał Pasterz ale Diskant nie odpowiedział. Położył przed sobą torbę, pomógł Avie wspiąć się na tył motoru i pochylił się sięgając po kaski wewnątrz sakw. Zwykle nie zawracał sobie nimi głowy ale odkąd Joe Law8 pomógł im się wydostać, będzie odgrywał rolę praworządnego obywatela. Pierwszy założył Avie i uregulował paski zanim zajął się własnym. Policyjny wóz zbliżał się i Pasterze stali bezczynnie na chodniku, śledząc jego każdy ruch. Jeśli chce umieścić jakikolwiek dystans między nimi musi się upewnić, że on i Ava znikną na długo przed tym niż policja opuści okolicę i będą mogli wrócić do ich transportu i pościgu. Gdy usiadł okrakiem na motorze, Ava przycisnęła się do niego ponownie aż jej miednica była w równej linii z jego tyłkiem. Jej ciało wciąż drżało, oddech był płytki i nierówny. 8
Wydaje mi się, ze to cos jak pan obywatel, pan praworządny, jakoś nie chce mi się szukać pl odpowiednika
94
- Kim są ci ludzie? – wyszeptała i zacieśniła uchwyt, wtulając się w jego plecy. Nie odpowiedział dopóki nie uruchomił motoru, chcąc głośnym warkotem przytłumić swój głos. Podniósł piętą podpórki, obrócił głowę i zapytał – Wiesz kim są Pasterze? - N-nie - wyjąkała, i zdał sobie sprawę, że jej ciało musi palić przy piekielnie ekstremalnej adrenalinie. - Oni polują na nasz rodzaj. - trzymał prawą nogę przy ziemi aż motor się nie ustabilizował gdy powoli zwiększał prędkość i wjechał na ulicę. – Kiedy się pojawiają to nie jest dobry znak. - Czego chcą? - mocny zapach strachu, który wyemitował z niej, szczęśliwie został z tyłu gdy włączył się w ruch uliczny i przekręcił hojnie przepustnicą. - Nie wiem - odpowiedział gdy ustawił luźno silnik. Wiatr pieścił jego twarz, powiewając wokół jego ramion i skutecznie kończąc rozmowę. Ale na Boga, dowie się.
95
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Diskant zatrzymał motor przed budynkiem w West Village. Duże starodawne okna poniżej znaku Baru Dougan’a ukazały wszystko w środku. Był tam duży bar ze stołkami i kilka stołów zastawionych szkłem. Nawet z miejsca, w którym siedziała, Ava wiedziała, że patronami byli zmiennokształtni. Ich ruchy były zbyt potężne, ich oczy - przyglądające się im badawczo w momencie gdy Diskant wjechał na krawężnik – zbyt czujne. Silnik motoru zamilkł i nabrała głęboko tchu, walcząc o kontrolę. Ostatnie godziny były najdziwaczniejszymi w jej życiu. Nie mogła się zdecydować czy powinna być przerażona czy zła będąc zdominowana i zaczepiona przez ludzi z bronią. Nie gdy jej ciało nadal pragnęło solidnego pieprzenia, jakby naprawdę była niczym więcej niż suka z cieczką. Skrzywiła się na porównanie ale zaakceptowała prawdę. Z Diskantem, wszystko było pierwotne i surowe - jej uczucia, jej reakcje, jej pragnienie. To było tak jakby w jakiś sposób ewaluowała, stając się kimś lub czymś innym. Nigdy wcześniej chemia nie odgrywała takiej roli w podejmowaniu decyzji. Gdyby była ze sobą szczera, wiedziałaby, że nic, co zrobiła w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie było racjonalne. Coś innego dyktowało warunki, nadając tempo, uwalniając z nieśmiałej początkującej myszy nieustraszoną tygrysicę. Przerażenie, które czuła wpatrując się w lufę broni zmieniło się w momencie gdy Diskant popchnął ją za siebie, ochraniając ją przed zranieniem. Zareagowała instynktownie, sięgając umysłem, szukając podstawowych informacji o uzbrojonych mężczyznach, którzy wyglądali jakby wyskoczyli prosto z tandetnego westernu. Byli wściekli, szukając kogoś, kto skrzywdził ich zgromadzenie, chociaż to nie był właściwy czas na odkrywanie głębiej ścieżki ich myśli. 96
Sekundy zajęło jej ustalenie kto był przywódcą grupy - Elijah, najwyższy, który do nich przemawiał - i natychmiast opracowała plan zmuszenia go do opuszczania broni i poinstruowanie innych do tego samego. To byłoby niebezpieczne i z pewnością trudne. Inni mogli zakwestionować jego polecenie, a gdyby tak zrobili, nie byłoby żadnego sposobu by mogła manipulować myślami ich wszystkich. Dodając do tego uzbrojoną świtę po drugiej stronie ulicy, której Elijah dał milczący znak, ich ubezpieczający plan gdyby wszystko poszło do diabła. Na szczęście, jej talent nie był konieczny. Jej ulica była bezpieczna z powodu policyjnego radiowozu, który patrolował ten obszar co godzinę. Chodź razy była wdzięczna, że zapłaciła trochę więcej i mieszkała w Brooklyn Heights. Kiedy zobaczyła radiowóz, chciała paść z ulgi i domagać się od miasta by dało im podwyżkę za świadczone usługi. Żałowała tylko, że w następstwie nie mogła się dowiedzieć czego dokładnie chcieli. Choć teraz była niemal pewna, że powinna się tego dowiedzieć. Diskant przesunął swój ciężar i przechylił motor na bok, przeciągając podpórki, a ona puściła jego talię. Śmieszne poczucie przyzwoitości kazało jej zejść z motoru bez jego pomocy. Zdjęła kask i zmierzwiła włosy, nie chcąc spojrzeć mu w oczy gdy poczuła spojrzenia patronów zmiennokształtnych wewnątrz baru wypalających dziury w jej plecach. O czym oni muszą myśleć? Nie była jedna z nich a jednak jechała z tyłu motocykla będącego własnością ich Omegi. Zmiennokształtni w klubie Liminality byli zawsze serdeczni ale nigdy zbyt przyjaźni. Była niewidoczna linia, która zawsze istniała, dająca do zrozumienia, ze albo do nich należałaś albo nie. Może były do tego powody. Może incydent w barze z nowo związaną parą był oznaką co się może stać jeśli zadecydowałeś sparować się z osobą z poza gatunku. Na moment przywołała obraz kobiety tylną w ramionach zmiennego tej nocy w Liminality miesiąc temu. Jej ciemne włosy były śliskie od potu, jej obcisła kremowa koszulka nasiąknięta krwią. Jej wzrok był oszołomiony, jej wargi prawie fioletowe. Jej skóra była tak blada, że wyglądała na bliską śmierci. Gdy Diskant wyciągnął rękę by wziąć kask z jej trzęsących się dłoni, nie spodziewała się zamiast tego zaciśnięcia sie jego dłoni na jej nadgarstku. Podniosła głowę i spostrzegła zranienie w jego oczach, zobaczyła ból na jego twarzy. 97
- Nie bój się ze mnie. - jego głos był zachrypnięty, słowa ochrypłe. – Nie bój się nas. Strach i niepewność, które ją ogarniały zastąpiła potrzeba uspokojenia i komfortu. Jakby pstryknął przełącznik, przeganiając mrok rzucający cień w jej myślach, w tej chwili nie było nic poza nią i Diskant’em. Publiczność zniknęła, podobnie jak pojazdy i piesi na chodniku. - Nie boję się. - odpowiedziała, lekko oszołomiona, że mówiła prawdę. Ona się go nie bała. Jej niepewność wynikała z nieznanego, z wejściem w coś, co zostawiało ją ślepą i nieświadomą. - Nie chciałem by tak się stało. - Uśmiechnął się, kiedy spojrzała na niego z zaciekawieniem. Owijając rękę wokół jej karku, wyjaśnił: - Kiedy obudziłem się dziś rano chciałem obsypać cię uczuciem przez resztę dnia. Wszystko miałem zaplanowane. Śniadanie w łóżku, a następnie runda seksu lub dwie i tyle czasu, ile potrzeba by omówić wszystkie rzeczy. Sama wzmianka o „sypialni” i „seksie” wywołała rozgrzanie jej ciała. Zaczęła coś mówić gdy przyciągnął ją do klatki piersiowej i jego usta nakryły jej. Jego smak był odurzający, tak bogaty i niezapomniany. Przejechała dłonią po jego kurtce zanim wśliznęła się pod nią aż jej palce spoczęły na twardej umięśnionej piersi okrytej cienką czarną bawełną. Nigdy wcześniej nie myślała jakimi szczęściarzami mogą być martwe przedmioty aż do tej chwili. Najpierw to był widelec. Teraz był to cienki t-shirt. Oderwał od niej usta, chwycił jej torbę, ujął jej dłoń i pociągnął w stronę baru. Nie zatrzymał się by wyjaśnić a ona się nie sprzeciwiła. Weszli a ludzie na ich drodze odsunęli się na bok jakby już znali wynik. Diskant zaprowadził ich wzdłuż korytarza i wszedł do opustoszałego biura. Gdy tylko znaleźli się wewnątrz zamknął drzwi, rzucić jej torbę ziemię i przekręcił zamek. Naśladując go, rzuciła kask obok torby.
na
Nie było żadnych słów. W jednej chwili stała przy nim, drżąc w oczekiwaniu. W następnej była pochylona nad biurkiem, jej buty, dżinsy i majtki zniknęły, zostawiając jej dolną połowę nagą i całkowicie podatną na ponad dwieście funtów samca bezpośrednio za nią. Gdzieś w głębi jej umysłu jej cała zapomniała wstydliwość przypomniała jej, że na zewnątrz w barze byli ludzie, z których wszyscy zdawali sobie sprawę co zapewne robiła. Dość dziwnie, kazała tej części siebie się zamknąć i zostawić w spokoju jakby byli sami. W końcu złagodzi nieubłagane 98
szaleństwo. Chciała poczuć gorąco jego skóry przy sobie, nieubłagana długość i szerokość jego kutasa wewnątrz siebie.
twardą,
- Jesteś taka piękna. - nacisnął klatkę piersiową na jej plecy, zmuszając ją do położenia się na biurku. Pozostała tam gdy wstał i poczuła jego ręce obejmujące jej tyłek, jego wijące się palce, rzeźbiące ścieżkę wzdłuż jej skóry, zostawiając za sobą ślady energii elektrycznej. Szybki zamach koniuszka jego kutasa wzdłuż warg jej płci i naparł do środka, ten twardy grzbiet aksamitnej stali wypełnił ja aż stanęła na palcach biorąc go głębiej. W ten sposób, miała wrażenie, że naprawdę byli połączeni w sposób w jaki nigdy wcześniej nie była. Diskant jęknął i potoczył biodrami. – Cholera, czuć cie tak dobrze. Chwytając krawędź biurka, naparła do tyłu gdy ruszył do przodu aż wszystko co słyszała to klaśnięcia ich spotykającej się skóry. Miękkość jego worka uderzała w jej łechtaczkę, tworząc nowe, oszałamiające fale przyjemności. Przesunęła się lekko w lewo i poczuła, jak uderza w punkt wewnątrz niej, który czynił ją szaloną, szeroka długość napierała na nią dopóki nie powitała intensywnego palenia w brzuchu, które oznaczało, że ekstaza była blisko. Pokój zawirował gdy wycofał się i odwrócił ją. Owinęła ramiona wokół jego karku gdy bujał jej biodra i podniósł ją aż jej nogi owijały się ciasno wokół jego bioder. Gładkie pchnięcie ponownie ich połączyło i zaniósł ją do najbliższej ściany. Zsunął dłoń i skubnął jej łechtaczkę, palcem wskazującym i kciukiem zwiększający jej ekstazę wyrafinowanym i wprawnym dotykiem. - Podoba ci się? - jego twarz wyrażała tylko namiętność kiedy kontynuował pchnięcia a jego głos był zniekształcony i gruby. - Tak - szepnęła i patrzyła na linię napinających się mięśni na jego szyi gdy wspierał jej ciężar, dostosowując ją tak by wchodził coraz głębiej. Twarde szarpnięcie wysłało ją do klatki piersiowej a ona lizała widoczną skórę wzdłuż jego ramienia zanim pociągnęła kurtkę ukazując więcej opalonego ciała. Drażniła powierzchnię maleńkimi uszczypnięciami zębów. Obejmujące gorąco rozprzestrzeniło się przez jej ciało od brzucha do cipki. Impuls gryzienia i oznaczenia go jako jej własność był zbyt potężny do zignorowania i wybrała umięśnione miejsce, łączące jego szyję z ramieniem. Przemyła obszar swoim językiem, obmywając jego skórę i odsłoniła zęby zatapiając je głęboko w jego skórze.
99
Jego ochrypły, upojony krzyk gdy ugryzła towarzyszył metalicznej goryczy na jej języku. W odpowiedzi ugryzła mocniej, zmuszając swoje tępe siekacze i kły do zagłębienie się w ciele, napędzana smakiem krwi, zapachem potu i seksu. Nierozpoznawalny ryk wzrósł w jej gardle jakby pod skórą posiadała własne zwierzę. Pokręciła biodrami, napierając na niego dopóki nie osiadł w niej tak głęboko, aż miał wrażenie, że był jej częścią. - Kurwa, tak. - Diskant kontynuował pchnięcia naśladując jej i zażądał nieoznaczoną stronę jej szyi. Jego zęby osiadły głęboko i poczuła, jak jej ciało zaczęło szczytować, zachwycające gorąco rozchodziło się z jej macicy po całym ciele. Potem wszystko poszło nie tak. Ból promieniował z jej kości, jej głowy, jej kończyn, z niej całej. Miała wrażenia jakby roztopiona lawa były uwieziona pod jej skórą, pokrywając się gorącymi pęcherzami i wrząc na drodze ze środka na zewnątrz. Porzucając uchwyt na jego karku krzyknęła, w agonii przez dotyk jego skóry, jego dotyk to więcej niż mogła znieść. Miała wrażenie jakby tysiące igieł zagłębiało się w jej skórze we wszystkich miejscach, w których się dotykali a jej oczy i uszy zaczęły żądlić jakby były kłute odłamkami lodu. - Stop – błagała żałośnie i zamknęła oczy. Łzy płynęły w dół jej policzków, tworząc słone ślady do brody. Jednak to się nie zatrzymało, to się pogorszało aż nie pomyślała, że wolałaby raczej umrzeć niż cierpieć z powodu bólu chociaż chwilę dłużej. Nieskończenie długie fale ognia w podbrzuszu odczuwała jak palnik. Bryza z wentylatora na suficie wysyłała fale chłodu na jej nagiej skórze, które były prawie zbyt brutalne, by je znieść. Kaszmirowy sweter, który zawsze uwielbiała nagle stał się gryzący i szorstki jak metalowy zmywak, ocierając i drapiąc jej ramiona, plecy i brzuch. Zapachy ogarnęły ją - ziemi, wody i lasu - a następnie poczuła dziwne muśnięcia pod jej skórą, jakby coś miękkiego i aksamitnego chciało przecisnąć się przez nią na zewnątrz. Tekstura zmieniła się z miękkiej na zwartą, z jedwabistej na szorstką, jakby ona była dręczona przez futro, skórę i pióra. Opadła na Diskant’a niezdolna do utrzymania prosto głowy. Każda nowa fala przepływająca przez jej mięśnie byłą zastępowana przez kolejną, każda dzięki Bogu była szybsza i mniej bolesna od poprzedniej. Była świadoma Diskant’a szepczącego coś, obiecującego, że wszystko będzie dobrze gdy ona płakała spazmatycznie. Ból wolno słabł aż mogła 100
odetchnąć. Agonia w jej oczach, uszach i skórze rozproszyła się, zostawiając jej drżącą masę w jego uścisku. Zamrugała, strząsając mokre łzy z rzęs, zastanawiając się czy śniła. Co do diabła właśnie się stało? - Diskant? - To koniec moja Avo – wyraz jego twarzy był surowy a jego oczy błyszczały dziwnie, przechodząc z koloru bursztynu do szmaragdowego i srebrnego. - Co się stało? Co to było? Potrząsnął głową i wolno odsunął sie od niej aż tylko czubek jego kutasa został zatopiony w jej cipce. Tak samo ostrożnie pchnął do środka. Nawet z nową i dziwnie uwrażliwiona skórą nie było teraz żadnego bólu, tylko przyjemność. Znów się cofnął i wrócił – tym razem mocniej. Z każdym pchnięciem, myśl o tym co zaszło blakła, zastępowana nowymi, lepszymi wspomnieniami. - Przestań mnie rozpraszać. - zaprzeczyła swojej prośbie wyginając biodra, biorąc go głębiej. – To nie uczciwe. - Nie mogę na to nic poradzić - przyśpieszył tempo. - Diskant… Rozum jej mówił, że to szaleństwo. Właśnie cierpiała z powodu czegoś, czego nie mogła wyjaśnić i była gotowa by to się wyśliznęło z powodu nowego wewnętrznego żądania by wzięła go w swoje ciało i zawłaściła jego nasienie, naznaczyła go jako jej własność. … - Dojdź ze mną dziecinko. - zignorował niepokój w jej głosie i pytanie w jej oczach. Jego palce w wyrośniętymi pazurami wbijał się w jej biodra, prowadząc ją w oszalałym rytmie – Potrzebujesz tego i ja też. Wierzgnął miednicą a ona uderzyła naprzeciw niemu. Uwolnienie było tak blisko, wszystko co musiała zrobić to sięgnąć po nie, chwycić je i zatwierdzić. Owinęła ramiona wokół szyi Diskant i pozwoliła mu nadać tempo, polegając na jego sile, mając nadzieję, że będzie tym jednym, który ich tam zabierze. Osiągnęli szczyt razem, jego krzyk był głęboki i zachrypnięty, jej stonowany i przyciszony. Napięcie pozostałe z dziwnej męki zniknęło, mięśnie się rozluźniły, zostawiając ją zaspokojoną i zadowoloną. Upajała się sposobem w jaki go w sobie czuła, pławiąc się słusznością jego wagi 101
naprzeciw niej, ciężaru, który był wystarczający by ją przytrzymać ale nie na tyle by nie mogła oddychać. Podniosła głowę i była oszołomiona znajdując wciąż krwawiące ugryzienie na jego szyi - z widocznymi znakami zębów. Powoli, zarejestrowała dźwięki dochodzące z klubu. Czekała na panikę albo wstyd za uprawianie seksu w środku bardzo publicznego miejsca, ale o dziwo żadno z nich nie nadeszło. - Jesteś jak narkotyk - wymruczał jej do ucha zanim lekko przygryzł płatek. – Tak cholernie uzależniająca, że choćby nie wiem co zrobię nie mam dość. - To twoja winą, nie moja. - Marszcząc brwi widząc znak na jego opalonej skórze, zapytała – Co ty mi zrobiłeś? Pytanie wywołało natychmiastową reakcję. Diskant zamarł, jego klatka piersiowa się nie poruszyła gdy wstrzymał oddech. Nagle mięśnie naprzeciw niej stwardniały jak kamień, a waga przytrzymująca ją przy ścianie stała się dziesięciokrotnie większa.. Po napiętej chwili, powiedział – Musimy porozmawiać – wycofał się z jej ciała, i postawić ją na chwiejne stopy. Utrata jego obecności była czymś więcej niż tylko fizyczna. Było tak jakby zablokował też inną część samego siebie. Zmieszana i zakłopotana, schyliła się i zaczęła zbierać swoje rzeczy gdy zapytał – Skąd wiesz o zmiennokształtnych? Po wszystkim, co zaszło nie miała pewności czego się spodziewać ale z pewnością to nie było to. Wtedy nadszedł gniew, cudowny w swej intensywności. - Po wszystkim, co się stało, nie sądzisz, że to ja powinnam być tą osoba, która zadaje pytania? Podniósł głowę, palce znieruchomiały przy zapięciu jego spodni. Wtedy dotarło do niej, ze oboje byli na wpół ubrani wewnątrz baru, który należał do zmiennych, gdzie uprawiali wybuchowy seks gdzie każdy nie tylko mógł ich usłyszeć, ale mogli tez pewnie poczuć ich zapach. Nie wspominając, że wciąż miała żadnego pojęcia co do diabła się dzieje, Diskant wydawał się stale kierować jej myśli ku przyjemniejszym zajęciom, które odciągały jej od myślenia o czymś jeszcze. - Tam jest sala pełna zmiennokształtnych, którzy czekają na odpowiedź na to pytanie - w końcu powiedział. - Muszę wiedzieć co im powiedzieć. 102
- Cóż, czy to nie słodkie? Uważaj na swoich futerkowych przyjaciół odpowiedziała chłodnym, znużonym tonem. – Jeśli tylko reszta z nas otrzymałaby taką samą uprzejmość. - Do cholery, Ava - warknął i poprawił swoją koszulę. – Nie ma na to czasu. Oddzieliła swoje majtki od dżinsów i wciągnęła je, bardzo świadoma wilgoci ociekającej z jej płci w wyniku jego nasienia i jej orgazmu. Znieruchomiała na moment, oniemiała przez myśl, która zarówno ją przeraziła jak i podekscytowała. Po raz pierwszy, rozważyła coś o czym powinna pomyśleć na początku, zwłaszcza kiedy rozważyła naturę ich stosunków jak do tej pory. Czy człowiek i zmiennokształtny mogą się rozmnażać? Czy to możliwe by zaszła w ciążę? Zawsze chciała mieć dzieci, miała nadzieję, że pewnego dnia będzie mieć trzy albo cztery własne. Czy to możliwe, by mogła mieć rodzinę z kimś takim jak Diskant? Jak wszystko inne, ta koncepcja została odsunięta na bok. Komplikacja, która nazbyt stymulowała ciało i została osunięta na inny bardziej popieprzony czas. Wściekła na siebie za niepokojenie się rzeczami, których nie mogła zmienić po fakcie, zażartowała – Ale zawsze jest czas by się pieprzyć, prawda? Oddech uwiązł w jej gardle i sapnęła gdy zmniejszył odległość, złapał ją za ramiona i przycisnął do ściany. Bariera wzniesiona między nimi zatarła się i była świadoma kilku rzeczy, ale to jedna – tylko jedna rzecz – którą zauważyła sprawiała że była równocześnie przerażona i rozanielona. Była świadoma Diskant’a po raz pierwszy. Chociaż przypierał ją do ściany, to niepokój - nie pogarda – spowodował fizyczne, emocjonalne i umysłowe oddalenie się od siebie. Bał się o nią, martwił się, że popchnął ją za daleko. Wiedział, że to za wcześnie by oznakować ją drugi raz, ale niech mu Bóg dopomoże, w chwili gdy poczuł jej zęby na swoim gardle, nigdy nie chciał niczego bardziej i nie mógł powstrzymać jej od posmakowania jego krwi. W chwili gdy przypomniała mu o tym co zrobił - wpatrując się w niego wielkimi niebieskimi oczami pełnymi zmieszania i krzywdy - wina uderzyła go jak pociąg towarowy.
103
Chciał ją uspokoić, zabrać ją gdzieś gdzie mogli być sami i porozmawiać. Ale do diabła, musiał się spotkać z Treyem i Emory'm i dowiedzieć się co się kurwa dzieje. Jakieś poważne gówno nadchodziło a on nie chciał swojej partnerki gdzieś w pobliżu. Jego partnerka. Moja Ava. Każda myśl była przejrzysta, ostra i szczegółowa jakby mówił głośno. Jezus Chrystus i cholera. Mogła go odczytać. Diskant prowadził ze sobą wewnętrzną wojnę, zdesperowany by uspokoić swoją partnerkę, zmuszoną jeszcze do poznania tych czekających na niego właśnie na zewnątrz. Nigdy nie żałował swojego statusu Omegi i nie życzył sobie być tylko kolejnym zmiennokształtnym w tym wielkim pieprzonym świecie. To była wspaniała odpowiedzialność, którą zawsze uwzględniał i honorował. Obowiązek, jednakże, był suką gdy musiałeś przedkładać innych nad siebie i potrzeby swojej partnerki. W momencie gdy weszli do Dougan’a, wiedział, że wataha rozumie jego potrzebę prywatności. Nowo związane pary zawsze były niestabilne na początku, a ich pożądanie w najlepszym wypadku niepohamowane. To zrozumienie, niestety, nie będzie trwać zbyt długo. Już mógł wyczuć ich niepokój, ich zniecierpliwienie. Zmiennokształtni nie mieli z natury zdolności telepatycznych ale mogli komunikować się przez wspólne mentalne obrazy i uczucia. Mógł dostrzec obawy partnerów watahy na zewnątrz. Byli niepewni i podenerwowani. Jedyny, który miał władzę by zgromadzić wszystkie rasy zmiennokształtnych został niedawno sparowany, co sprawiało, że był niestabilny i stuknięty gdy potrzebowali go najbardziej. Ava sapnęła a jej szafirowe oczy otworzyły się szeroko. Poczuł jej drżenie w swoim uchwycie, jej pełna dolna warga drżała. Troska o nią była ważniejsza od potrzeby by chronić tych, którzy zwrócili się do niego po wskazówki. Ona była teraz najważniejszą rzeczą w jego życiu. Bez niej, nie był kompletny. Do diabła z tym. Zajdzie pieprzony czas. - Pinkie, co się stało ? Drgnęła jakby obudziła się z głębokiego snu i spojrzała na niego jakby widziała go po raz pierwszy. Potem uśmiechnęła się, obdarzając go 104
największym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział i pochyliła się do przodu i przywarła do jego ust. Ten pocałunek był bardziej zamierzony niż reszta, jakby oferowała mu inną część siebie. Rozluźnił swój uścisk i pochylił się ku niej. Jej wargi rozdzieliły się a ich języki splotły, sunąc do przodu i do tyłu, z boku na bok. Wyprostował się i spojrzał an jej zarumienioną twarz. Była piękna wargi opuchnięte, policzki poczerwieniałe. Kiedy się odsunął i dał jej przestrzeń na zaczerpniecie tchu przygotował się na uprzedni gniew i obserwował zszokowany gdy odzyskała resztę swojego ubrania i zaczęła je wciągać bez żadnego słowa. - Wiem, że masz wiele pytań - powiedział, oceniając jej reakcję. Kiwnęła głową kiedy zapinała guziki w swoich dżinsach i pochyliła się by podnieść swoje buty. - Dowiedziałam się o zmiennokształtnych ponieważ byliście jedynymi ludźmi, których nie mogłam odczytać. Jako dziecko myślałam, że jesteś specjalny tak jak ja. Kiedy byłam starsza uświadomiłam sobie, ze to coś więcej. - Należysz do Villati? - pytanie było bezpośrednie, bez żadnych ozdóbek lub przykrywki. - Nie. – Na jego niedowierzające zmarszczeniu brwi, dodała – Oni przyszli do mnie co jest zaskakujące ponieważ nikomu nie powiedziałam co mogę zrobić. Mogę tylko przypuszczać, że mają jakiś super tajny sposób by mieć na oku każdego, kto nie jest uważany za normalnego. Kazałam im spieprzać i tak zrobili. - Czy jest cos o co chcesz mnie zapytać? Wygładził swoją koszulę ale nie przejmował się rozciągniętym kołnierzem czy kurtką. Nawet jeśli wszyscy w pobliżu byli już tego świadomi, chciał by każdy zobaczył jej znak zatwierdzenia tak długo dopóki nie zblaknie na jego skórze. Chciał rozkoszować darem, który mu dała, chciał pokazać całemu pieprzonemu światu, że wzięła go w posiadanie tak wyraźnie jak on. - Nie - odpowiedziała i wsunęła trampki. - Nie? - powtórzył, pewny, że się przesłyszał. - Nie - powiedziała stanowczo i poprawiła swoje ubranie. - Powiedziałeś, że nie mamy na to czasu, wiec dlaczego nie zajmiesz się tym co potrzeba a my będziemy mogli omówić to później.
105
- Nic ci nie jest? – przyglądał się jej badawczo, wypatrując jakichkolwiek wskazówek, czy drugi znak nie zrobił czegoś wyjątkowego. - Jestem zdrowa jak ryba. - Ona w rzeczywistości śmiała się z niego. – A ty? Chryste. Była teraz tak łagodna jak wcześniej była wkurzona. Nic nie miało sensu, ale przecież, takie było jego życie przez parę ostatnich tygodni. Przeszła przez pokój, przebiegając palcami włosy. Jasnowłose i różowe kosmyki pozostały sterczące w kilku miejscach podczas gdy reszta opadła w postrzępionych pasemkach wzdłuż czoła. Stanęła na wprost niego, powili spojrzała w górę i położyła dłoń na jego klatce piersiowej. Jeśli chciała go uspokoić, ten kontakt odniósł wręcz przeciwny skutek. Jego kutas nabrzmiał ponownie, w pełni uzbrojony i załadowany. - Lepiej chodźmy - Jego słowa zmieniły się w jęk gdy jej ręce zsunęły się w dół, opierając się na jego brzuchu. - Dobrze - wymruczała uwodzicielsko i stanęła na palcach wciskając pocałunek na jego szyi. Jego całe ciało zadrżało przy dotknięciu jej warg, mięśnie się naprężyły. - Jeśli nie będziesz uważać, zerwę znowu z ciebie te ubrania, twarzą w dół na biurku, a oni niech czekają. - Obiecanki cacanki. - Tylko poczekaj aż naprawdę spotkamy się sam na sam. Odsunęła się ale uśmiech pozostał. – Idziemy? Przez chwilę pozwolił temu nowo odkrytemu związkowi pomiędzy nimi rozwijać się. Uczucia miedzy związanymi parami wzmacniały się kiedy byli źli, podnieceni czy przerażeni co oznaczało, że nie tak łatwo było je ukryć chyba że ktoś świadomie podejmował ten wysiłek. Teraz jej spokojne i swawolne zachowanie odzwierciedlało jej nastrój. W rzeczywistości, z tego co mógł poczuć, była wręcz rozbawiona. Potrząsając głową, chwycił ją za rękę, odblokował zamek i otworzył drzwi. Po zerknięciu na torbę wewnątrz biura, zdecydował, że będzie tu bezpieczna do czasu aż po nią wrócą. Pierwszy uderzył ich hałas. Na dużym ekranie telewizora leciały jakieś wydarzenia sportowe podczas gdy dźwięk układanych szklanek rozbrzmiewały w barze. Szli przez korytarz a głosy zamilkły. 106
Diskant przeprowadził ją obok wolnych stolików, chcąc by każdy zobaczył jego partnerkę i docenił jakim był szczęśliwym łajdakiem. Wszyscy rozpoznali Avę jako jego drugą połowę i mogli poczuć zapach ich parowania osiadłym na nich. Kilku zmiennokształtnych opuściło wzrok i obróciło głowy odsłaniając gardła - pokaz szacunku i uległości - podczas gdy paru obróciło się, niezadowolenie z faktu, że sparował się z człowiekiem. Jak oczekiwał, Trey, Nathan i Emory siedzieli w kabinie przy odległej ścianie. Surowy bursztynowy blask w ich oczach ostrzegł go, że wciąż debatują o czymkolwiek, co odkryli w magazynie. Każdy z nich wyglądał jakby był na kacu, z grubą linią kilkudniowego zarostu na szczęce i brodzie, ale Emory wyglądał najgorzej. Diskant oceniał Alfę, zauważając, że jego kiedyś długie włosy były teraz skrócone, atramentowo-czarne kosmyki skręcały się wzdłuż jego głowy i uszu. Wyglądał w jakiś sposób na twardszego - niedobry znak. Opuścił Nowy York po tym jak on i Trey niemal się porozrywali, Emory miał temperament i krótszy bezpiecznik od pieprzonego pitt bulla. Diskant nie mógł sobie przypomnieć czasu gdy widział Alfę tak zaniedbanego i poszarpanego, ze zmiętą odzieżą i dzikim nieufnym błyskiem w jego oczach. Nie od nocy kiedy Trey niemal go zabił. Zatrzymując się przy pustym, lewym boku stołu, Diskant pochylił się by wyszeptać Avie do ucha – Proszę - I poczekał aż zastosowała się do jego polecenia zanim poszedł w jej ślady. Gdy tylko jego tyłek uderzył w siedzenie, ona przysunęła się do niego, stykając się z nim biodrami i położyła dłoń na jego udzie. Rozżarzona do białości kula, niezaprzeczalnej seksualnej potrzeby wystrzeliła z jego brzucha aż po lędźwie, powodując zaciśnięcie się mięśni pod jej dłonią, skóra tuż przy jej palcach stała się wrażliwa i rozgrzana. Chryste, jej dotyk i bliskość były takie właściwe. Usadowił się wygodnie i objął ją ramieniem, kładąc rękę tuż przy jej piersi. Jej oddech uwiązł w płucach ale się nie ruszyła mimo, że mógł poczuć jej drżenie. Spróbował zatrzymać przypływ podniecenia, chociaż był podekscytowany faktem, że mogła to poczuć równie dobrze. - Wezwałem na spotkanie wszystkie Alfy w okolicy. – powiedział Trey. – Ponieważ mamy trochę czasu zanim wszyscy przybędą, zamierzam zostawić to całe gówno otwarte. Znaleźliśmy zaginionych zmiennokształtnych. – Niski pomruk Treya był pełen oburzenia. – Każdy z nich nie żyje. Przez strzał w serce srebrnymi kulami. Ale to nie jest najgorsza część. - spojrzenie Treya ma krótko przemknęło do Avy i naprężyła się, zaciskając kurczowo palce na skórze Diskant’a jakby wiedziała co Trey zamierza powiedzieć. – Zostali 107
obdarci ze skóry a sadząc po ilości krwi na miejscu żyli gdy ci chorzy dranie to robili. - Jak myślisz dlaczego tak jest? - Diskant zrównał spojrzenie ze wzrokiem Emory'ego, rzucając mu wyzwanie gdy zapytał – Co mogło popchnąć Pasterzy do prowadzenia wojny na terenie największej populacji zmiennokształtnych w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych? Trey popatrzył na Diskant’a a następnie skierował spojrzenie na Emory'ego, jego wyraz twarzy przeszedł ze wściekłości do zdezorientowania gdy zrozumiał że coś było wyjątkowo nie tak. - Co zrobiłeś, Emory? - głos Treya odzwierciedlał jego ostrożność i nieufność. Sprawa stała się już pełna powagi. Trey i Emory rozstali się przez różnice wieku i zakorzenionej skłonności do dominowania. - To nie jest tak jak myślisz – warknął Emory, natychmiast w defensywie. - Co. Kurwa. Zrobiłeś? - każde słowo warknięte przez Treya było szybkie i jasne. Krótka ale zauważalna obawa pojawiła się na twarzy Emory'ego zanim zmarszczył grube brwi i zacisnął usta. Jakikolwiek był problem, nie chciał o tym mówić. - Przyszli do mieszkania mojej partnerki szukając cię. – Chociaż Diskant upewnił się, że jego ton jest chłodny, jego gniew był niewątpliwy. Spojrzenie Emory'ego spoczęło na Avie. Na jego mocno zaciśniętej szczęce pojawił się tik nerwowy. Diskant wyobraził sobie, jak jego ręce zaciskają się w pięści. - Przyszli do nas – ciągnął Diskant, przyglądając się Emory'emu uważnie. – Na widoku. Cokolwiek zrobiłeś, oni o tym nie zapomną i nie odpuszczą. Masz na plecach tarcze strzelniczą i jestem pewien, że za twoją głowę wyznaczono nagrodę. Nie możesz oczekiwać, że w konsekwencji ucierpią inni. Będziesz musiał się sprężyć. Emory oderwał wzrok od Avy i spojrzał gniewnie na stół. Oddychał ciężko, jego klatka piersiowa falowała. Nathan stanowczo położył rękę na jego ramieniu i Diskant wiedział, że beta filtruje cześć jego gniewu biorąc go na siebie. Po kilku sekundach, błysk w oczach Emory'ego przygasł. Nathan puścił go i opadł na skórzane
108
siedzenie, dysząc gdy jego położył zaciśnięte pięści na stole otwierając je i zaciskając kurczowo. - Po tym jak wyjechałem zdecydowałem się udać do Kolorado powiedział cicho Emory drżącym głosem. To była miła zmiana otoczenia i przyzwoite miejsce by udać się tam samemu. Byłem tam kilka miesięcy zanim poznałem najbardziej niezwykłą kobietę. Była bystra, piękna i jak zapewne się domyślacie była moja. Nie mogłem uwierzyć w moje pieprzone szczęście po tym wszystkim. Opuściłem dom i znalazłem swoje jedyne prawdziwe powołanie. Potem dowiedziałem się jak się nazywa. – Emory podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Diskant’a - Mary Shepherd. Wszyscy przy stole zamilkli a niesamowita cisza natychmiast została odzwierciedlona przez członków stada w barze. Diskant obrócił się od Emory'ego i ze zmrużonymi oczami rozejrzał się po sali. Wszyscy słyszeli co powiedział Emory ale dodając do tego napięcie jakie stworzyli było gorzej, dużo gorzej. To nie była dobra wiadomość. Po chwili poziom hałasu wzrósł i stado wróciło do interesów jak zwykle, chociaż w bardziej wyciszony sposób. Diskant powrócił z uwagę do stołu, zauważając napięcie na twarzy każdego. - Jesteś sparowany z Pasterzem? - Trey brzmiał na tak chorego jak czuł się Diskant. Kiwnięcie głowy Emory'ego było nerwowe, jego głos szorstki. – Próbowałem się trzymać od niej z daleka. Ona jest za młoda i zarówno człowiek jak i wilk byli tego świadomi ale zaprzeczenie przyciąganiu było zbyt trudne. Po kilku tygodniach zacząłem ją odwiedzać na studiach obserwując ją z daleka. Gdy w końcu do niej podszedłem zdałem sobie sprawę, że ona nie ma pieprzonego pojęcia kim jestem. Dowiedziałem się dlaczego gdy usiedliśmy przy kawie i powiedziała mi, że jej rodzice umarli gdy miała piętnaście lat a ona przeniosła się do Kolorado by mieszkać ze swoją ciotką i wujkiem. - Separatyści? – zapytał Diskant, zaciekawiony i zaintrygowany. - Z tego czym się ze mną podzieliła mogę to sobie wyobrazić. Nie mogłem ją o to dokładnie zapytać ponieważ nie była świadoma istnienia kogokolwiek z naszego rodzaju. - Jak się o tobie dowiedzieli? - Trey wciąż był w szoku; co było widać w jego wyrazie twarzy i ponurym tonie. 109
- Ponieważ nie mogłem bezpośrednio zapukać do jej drzwi i się przedstawić, upewniłem się, że zawsze spotykaliśmy się gdzieś na mieście. Jej wuj zaczął coś podejrzewać gdy wymieniliśmy się telefonami i postanowił ją śledzić. Czekał by nas spotkać po tym jak zjemy mając ze sobą pieprzony oddział jego krewnych. Emory zawahał się, przełykając głośno. - Starałem się nie zmieniać ale kiedy rzucił się na Mary nie mogłem kontrolować wszystkich zmian. Stanowili zagrożenie dla mojej partnerki i wilk wynurzył się. - Jego głos stał się ciężkim warczeniem – Nie mogłem ich powstrzymać od zabrania jej ode mnie, nie gdy powiedzieli jej czym byłem i uciekła tak szybko jak tylko mogła w przeciwnym kierunku. Wystarczająco trudno było przeżyć kiedy strzelali w mój tyłek śrutówką ze srebrnymi kulami. - Oznaczyłeś ją? - Diskant wiedział, że zadaje trudne pytanie. Rozważając to wszystko wątpił by Emory posunął się tak daleko. Gdyby ją oznaczył nie byłoby mowy by pozwolił Mary uciec. - Nie – odpowiedział Emory, potwierdzając przypuszczenia Diskant’a. – Nigdy nie było na to szansy. Noc kiedy zostaliśmy odkryci była pierwszą nocą kiedy byliśmy sami. – Opuścił głowę na ręce - Nie powinienem tu przychodzić. Do diabła, nie zrobiłem tego przez kilka tygodni. Nie masz pojęcia jakie to trudne, wiedzieć ze twoja partnerka istnieje ale nie móc jej zdobyć. Dlatego wróciłem. Jeśli wkrótce czegoś nie zrobię wrócę do niej nawet gdybym miał zginąć. Trey trzasnął pieściwą w stół, warcząc. – Jak dawno to się stało? - Pięć tygodni. - Emory podniósł głowę. Ból w jego głosie odzwierciedlał jego postawę. - Każdy zabity zmiennokształtny wewnątrz tego magazynu był innej rasy i żaden z nich nie był wilkiem. - Trey podniósł głowę i spojrzał wprost na Diskant’a, przekazując znaczenie tego faktu. – Kiedy przywódcy ras zmiennokształtnych dowiedzą się, że Pasterze są w mieście przez Emory'ego, zażądają byśmy go przekazali. Nikt nie będzie ryzykować rozpoczęcia z nimi wojny. Nie, jeśli to będzie stanowić zagrożenie dla ich rodzin i partnerek. Diskant przeklął okoliczności, przetwarzając informację jak najszybciej. Jako Omega, miał ostatnie słowo dotyczące jego miasta. Czasami te rządy dotyczyły spraw wilków w okolicy. Przecież, urodził się jako zmiennokształtny wilk i utrzymywał z nimi bliskie powiązania.
110
Ale mordując różne rasy zmiennokształtnych – nie mniej drapieżnej natury – Shepherds skutecznie zrobili z tego jego zmartwienie, którego nie mógł odsunąć na bok. Kiedy stada i partnerzy zaginionych zażądają rekompensaty może się spodziewać, że je zapewni. Emory, wilkołak urodzony w jego oryginalnym stadzie, nie kwalifikuje się do jakiejkolwiek szczególnej uwagi. Ich samo powiązanie mogło spowodować, że wszyscy inni zmiennokształtni będą ostrożni i nieufni. Diskant spojrzał na Avę, rozdarty po raz pierwszy w swoim życiu. Gdyby nie był nowo sparowany decyzja byłaby tak prosta jak oddychanie. Pomimo jego statusu mógłby zorganizować coś, co uratowałoby jego braci i zmusić zagrożenie do opuszczenia miasta. Pasterze zabierali nadprzyrodzone istoty które schwytali w szczególne miejsce gdzie mogli przeprowadzić „egzorcyzmy” demona zanim ich dusza nie otrzymała bezpiecznego przejścia do piekła, które oni postrzegali jako niebo. Wiedząc to, mógłby bezpiecznie przekazać im Emory'ego, podążyć tropem sadystycznych fanatyków i położyć temu kres poza jego terytorium. Teraz, jednakże, było o wiele więcej do stracenia. Nie mógł porzucić Avy. Po drugim znakowaniu będzie potrzebować bliskości i krycia bardziej niż dotychczas. Bez tego, stałaby się oszalała. Niezbyt miły widok, szczególnie gdy nowo sparowany zmienny zostanie zabity i zostawi jego lub jej partnera za sobą. Zazwyczaj najbardziej humanitarną rzeczą, którą mogli zrobić to ich zabić. Pieprzona ironia. Ava spięła się przy nim i zaczął się pochylać by ją zapytać co się stało kiedy Trey oparł łokcie na stole i głośny ryk rozdarł powietrze. - Nie oddam im swojego brata. - wilk pod skórą Treya był ledwie powstrzymywany. Jego oczy zmieniły kolor, kły się wydłużyły, sprawiając, że słowa były niewyraźne - Jeśli go chcą będą musieli o niego walczyć. Diskant musiał siłą uspokoić własnego wilka, który wyrósł na powitanie wściekłego kompana ze stada. Rozumiał wybuch Treya, ponieważ Diskant był tym, który zgromadził stado razem po tym jak Trey i Emory zmierzyli się ze sobą niemal się zabijając przy okazji. Ich rywalizacja położyła ogromny klin pośrodku watahy wilków. To był jedyny powód dla którego Emory zdecydował się wyjechać. Dwa koguty w kurniku to nie był dobry pomysł i bez względu na to jak jako ludzie się kochali, ich wilki były zbyt dominujące by znieść inne na swoim terytorium.
111
i
Ava podniosła rękę i owinęła palce wokół jego nadgarstka, pieszcząc jego kostki ruchami kciuka podczas gdy pochyliła się w jego stronę. Efekt był wstrząsający. Wilk zamilkł, zmuszony do odsunięcia się na bok i usłyszał, mruczenie kota, który przejął kontrolę, ocierając się wewnątrz jego skóry i starając się dostać bliżej kobiety głaszczącej go. - Trey. - Nathan przemówił cicho trzymając kurczowo ramią swojego Alfy. – Nie podnoś ciśnienia w sali. I tak są już nabuzowani. - Niech to szlag – warknął Trey gdy walczył ze swoją bestią i próbował przejąć kontrolę. Po chwili, gdy rządzał z powrotem, Nathan go puścił. Napięcie było widoczne w postawie Bety, jego ręka wyraźnie drżała gdy przesunął ją pod stół. - Czy skontaktowałeś się ze wszystkimi Alfami w sprawie zaginionych zmiennokształtnych? Diskant zapytał, mając cholerną nadzieję, że nie brzmi jak kicia, którego Pienkie sprowadziła na powierzchnię jego skóry. Trey wziął głęboki wdech i oparł się, potrząsając głową. – Wyszedłem jak tylko to odkryłem i przyszedłem tutaj. - Nie mogę narażać na niebezpieczeństwo życia zmiennokształtnych ze względu na jednego z moich co oznacza, że potrzebujemy czasu aby opracować plan. Gdy tylko Alfy dowiedzą się co się stało, wiesz czego będą chcieć. - Diskant upewnił się, że ma pełną uwagę Treya gdy powiedział – Musimy wiedzieć co mamy zrobić kiedy będziemy zmuszeni oddać im Emory’ego. Chcesz zająć się tym poza granicą stanu? Chcesz zaryzykować skupienie się ich gniewu na głowach innego stada? To była popieprzona sytuacja i żaden z nich nie chciał być jej częścią. Choćby nie wiem co zrobili, poświęcą jednego ze swoich. Decydując się na ich śledzenie i ratunek po drodze będą musieli wkroczyć na terytorium innych stad. Shepherds byli znani z pozostawiania wyraźnych wiadomości unicestwiając populacje w małych miasteczkach a między Nowym Jorkiem a Kolorado było wiele takich miejscowości. - Musimy zakończyć to tutaj. - Trey potarł ręce i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w drugi koniec sali. - Jeśli podążymy za nimi, będziemy musieli zabić każdego, kogo znajdziemy. - Możesz z tym żyć? – zapytał Diskant, nie był w stanie wydusić reszty pytania ze swoich ust. Czy któryś z nich mógłby żyć zabijając kobiety i dzieci? Ponieważ to musieliby zrobić gdyby przyszło co do czego. Pasterze nurzali swoje dzieci w
112
swoich spaczonych przekonaniach w młodym wieku, zapewniając, że ich obłąkane „cele” były w nich zakorzenione od momentu, w którym mogli zrozumieć wypowiedziane słowa. - Musisz mnie im dać . To jest jedyny sposób - Emory przerwał, jego oczy stały się dzikie i jarzące. - Kiedy powiesz reszcie stad dlaczego oni tu są? Diskant poczuł jak Ava drży przy nim a on zacieśnił uścisk i pochylił się lekko, dając wrażenie, że była osłonięta jego ramieniem. – Powinienem im powiedzieć dziś wieczorem – odpowiedział bez wahania, ulżyło mu gdy przytuliła się do niego. - Mają prawo wiedzieć. Gdyby to wilki zostały obdarte ze skóry, bylibyśmy żądni krwi. - Musimy wiedzieć więcej o enklawie Pasterzy – powiedział Trey, odwracając się do Emory'ego.- Jeśli ich liczba jest niewielka stado może ich wyzywać bezpośrednio. - Pytasz niewłaściwą osobę. - Emory zaśmiał się ale w jego śmiechu nie było żadnej radości. Jeśli już, Alfa wydawał się na krawędzi załamania. Mary nie powiedziała mi niczego. Nie była nawet świadoma znaczenia swojego nazwiska. - Ja wam mogę powiedzieć. Nastąpiła chwila ciszy gdy wszyscy odwrócili się źródła przerwy – małego zawiniątka pod jego ramieniem. Ava. Uśmiechnęła się na ich zaciekawione spojrzenia i kontynuowała głaskanie jego skóry, poruszając kciukiem spokojnie i kojąco, jakby wiedziała jak bardzo to na niego wpływa. - Możesz nam powiedzieć co? – zapytał Diskant, świadomy że inni przy stole nie mają śmiałości bezpośrednio zadać pytanie jego partnerce. Odwróciła głowę, uśmiechnąć się do niego i odpowiedziała – Wszystko.
113
ROZDZIAŁ JEDENASTY - Musisz odpokutować ażeby nie znaleźć się w legowisku pomiędzy wilkami. Mary starała się nie krzywić kiedy jej najnowszy porywacz stanął nad nią w swoim miejscu przy ambonie, z rozłożonymi ramionami i nieczytelnym wyrazem twarzy. Tym razem był to John Shepherd z biblią w jednej ręce i krzyżem w drugiej – jeden z jedenastu Pasterzy, którzy nadal mieszkali na rodzinnej świętej ziemi w północnym Kolorado, która była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Tak było od nocy kiedy odkryła, że mężczyzna, który wniósł w jej życie ekscytację i radość w ogóle nie był człowiekiem ale czymś innym. Bestia, powiedziano jej, która została przeklęta połową duszy zwierzęcia. Kłóciłaby się z tym faktem gdyby sama tego nie zobaczyła. Wilcze cechy, które zniekształciły jego szczękę, wydłużyły jego kły i zmieniły barwę tęczówek były niemożliwe do zdyskredytowania. Głupio, umknęła, niezdolna do zobaczenia za przerażającą postacią bestii mężczyzny. To była tragedia ufając złudzeniu - nie zawsze można dostrzec to co się powinno. Nawet ci, którzy wydaja się normalni mogą być przeklęci czymś dużo gorszym niż wilk pod skórą. Znacznie, znacznie gorszym…. - Nie słyszę cię, Mary. Ostrzeżenie jej wystarczyło by zaczęła modlitwę mamrocząc w swoje zaciśnięte dłonie starając się zachować równowagę na stłuczonych kolanach aż nie dotarła do miejsca, które dało jej przerwę. 114
- Oto ja, posyłam was jak owce pośród wilki: bądźcie więc przebiegli jak węże i niegroźny9 jako gołębie. Ale strzeżcie się ludzi: oni będą wygłaszać ci rady i będą biczować cię w swoich synagogach. Kontynuowała recytowanie fragmentu, który był niegdyś obcy i dziwny ale teraz znała do na pamięć doskonale, dzięki czemu jej umysł mógł dryfować. Jak jej życie doszło do tego miejsca? Jak człowiek, którego znała jako ojca mógł należeć do grupy osób, która manipulowała i przekręcała fragmenty biblii by odpowiadała ich celom? Zadrżała kiedy mówiła dalej, próbując usunąć chore obrazy, które zawsze okrywały jej umysł. W chwili gdy jej wuj dowiedział się o jej romantycznym zaangażowaniu z Emorym i zmusił ją by spojrzała prawdzie w oczy czym był, pokazał jej zakres swojej deprawacji zawożąc ją do dużego budynku położonego w dalekim końcu ich własności, w pobliżu lasu i długiej rzeki, w której karmiono bydło i zwierzęta gospodarskie. Zapachy pochodzące z nich były więcej niż wystarczające by powstrzymać jej zainteresowanie gdy przybyła tu pięć lat wcześniej, ale gdy zbliżył się ciężarówką z osuniętymi szybami, naprawdę zrozumiała głębię smrodu. To był smród rozkładu, gnicia i co najgorsze - śmierci. Trzymała dłoń przy nosie i ustach gdy wysiadła z samochodu i Elijah kazał jej czekać kiedy za nimi parkowały furgonetki i ludzie wewnątrz wysiedli. W sumie było ich jedenastu, każdy znajomy jakby byli członkami rodziny, którzy posiadali przyległe gospodarstwa i hodowali bydło lub zajmowali się uprawą. Uczęszczali do kościoła co niedzielę ze swoimi rodzinami i wydawali się być przyzwoitymi, bogobojnymi chrześcijanami. Chrześcijanie, pomyślała gorzko. Teraz to było bluźnierstwo epickich rozmiarów. Jak mało wiedziała ludziach, którzy obejmowali ją jako jedną ze swoich. W chwili gdy weszła do budynku, smród był przytłaczający a ona odkryła dlaczego gdy spostrzegła wewnątrz klatki. Mężczyźni, kobiety i małe dzieci byli skuleni wewnątrz, ich ciała pokrywały rany, które krwawiły i z których sączyła się żółtawa ropa. Wszyscy byli bardzo brudni, włosy skołtunione od potu, brudu i zaschniętej krwi. Kiedy w końcu oderwała
9
W sensie niesprawiający wrażenia, że są niebezpieczni
115
wzrok od srebrnych prętów z torturowanymi twarzami, dowiedziała się że to nie koniec horroru. Pośrodku pokoju stał drewniany stół ze srebrnymi obręczami w każdym rogu i mnóstwo pasujących do całości łańcuchów. Dąb był zabarwiony na czarno w miejscach, w których powierzchnia była wygładzona gdzie ciała wiły się w niedoli nieumyślnie szlifując drewno. - Oni muszą żałować swojego grzechu i muszą odrzucić bestię zanim będą mogli pójść do nieba z ich nietkniętymi duszami – powiedział Elijah gdy gapiła się w przerażeniu na to okrucieństwo. – W tym celu usiłujemy wypędzić z nich demona. - Demona? - szepnęła, zrozpaczona. - Bestie Lucyfera zamieszkują każdego i każdą z nich. W klatce najbliżej niej trzymano jedyne dziecko w grupie, któro miało nie więcej niż osiem, dziewięć lat. Jego twarz była brudna, rany wzdłuż ramion i klatki piersiowej były świeże, ale jego oczy były czujne kiedy przypatrywał się jej w milczeniu. Głębie promiennego topazu jakie kiedykolwiek widziała zobaczyła – czyste, nieskazitelne płynne złoto – wparowywały się w nią w milczeniu błagając o pomoc. W tym momencie, wiedziała, że wcale nie byłaby lepsza od swoich krewnych gdyby przymknęła oczy na coś w tym rodzaju. Kiedy wychodziła z budynku ze swoimi wzbudzającymi wstręt i potępioną „rodziną” zaczęła opracowywać plan. Zaledwie przed dwoma laty, w swoje osiemnaste urodziny, dostała majątek swoich rodziców. To było więcej niż wystarczające na nowy początek gdzieś indziej. Co ważniejsze, może w końcu odkryje co czekało na nią wewnątrz skrytki depozytowej na Florydzie - dziwna lokalizacja biorąc pod uwagę, ze jej matka i ojciec nigdy jej tam nie zabrali. Pełnomocnik jej rodziców odmówił wydania jej klucza chyba, że będzie osobiście i przekazał instrukcje jej matki i ojca, którzy polecili jej otworzyć skrytkę zanim skończy dwadzieścia jeden lat i zatrzyma w sekrecie jej istnienie. Biorąc pod uwagę jej krewnych jak rodzina Manson’a, nie miała pewności czy będzie miała dobrą czy złą niespodziankę. Tak czy owak, to było lepsze niż kręcenie się w pobliżu. Dwa tygodnie zajęło jej rozpracowanie harmonogramu jej wuja i przez ten czas dowiedziała się kiedy jej ciotka szła do sklepu warzywnego, jak długo jej kuzyn Jonasz będzie zajęty w polu i mogła policzyć ile minut 116
zajęłoby jej pokonanie dystansu. Wybrany termin był wszystkim, i jak liczba osób w klatkach zmalała z siedmiu do pięciu, nie było na co czekać. Kradzież kluczy do szopy wuja było łatwą częścią; stanięcie później przed klatkami z rozszerzonymi oczami i drżącymi rękami, nie było. Zastanawiała się czy zrujnowani i złamani ludzie zabiją ją dla zasady. Może mieli w sobie demona, który zażąda krwi jako zapłatę za ich cierpienia. Jak się okazało, nie skrzywdzili jej wcale. Za to zmusili ją do wejścia do jednej z klatek, które śmierdziały kałem i moczem i zamknęli ją wewnątrz, głusi na jej prośby by zabrali ją ze sobą albo wypuścili. Tylko dziecko obróciło się kiedy błagała o łaskę, po raz pierwszy ukazując strach. Wyciągnął rękę i chwycił jej palce w swoich wychudzonych dłoniach zanim zgarnięty w ramiona kobiety, która przeniosła go z pola widzenia kiedy Mary walczyła z kratami. Tak znalazł ją jej wuj – zamkniętą w klatce z kluczami rozrzuconymi w błocie, wypolerowany zbiór błyszczał jaskrawo w zachodzącym słońcu w odległości tylko pięciu stóp. Bicie, które dostała po tym jak wyciągnął ją z klatki było najcięższe – jedyne, w którym Elijah zapoznał ją z laską. – Żałuj kija z zepsujesz dziecko – powtarzał kiedy ją chłostał za każdego zmiennokształtnego, którego stracił, a także pięć dodatkowych uderzeń za jej zdradę. Łącznie dziesięć batów, dziesięć grubych, krętych blizn zdobiło teraz skórę na jej plecach. Po tym nie było trudno udawać strachu czy szacunku. Solidny policzek wymierzony przez jej ciotkę czy szyderstwa jej kuzyna nie były większym gównem. Kilku przyjaciołom, których poznała na studiach powiedziano, że zdrowieje po chorobie i nie wróci na resztę semestru kiedy dzwonili do niej i chcieli porozmawiać. To oznaczało, że nikt jej nie szuka i nikt nie będzie za nią tęsknił jeśli nagle przepadnie jak kamień w wodę. Wszystko, co teraz robiła miało na celu przetrwanie. Otoczona przez obłęd, był tylko jeden sposób by to zapewnić. Musiała udawać, budować zaufanie i pokazać im, że widziała błędy na swej drodze. To oznaczało siedzenie cicho, trzymanie nosa w swoich sprawach i udawanie rozgrzeszenia. To nie zawsze było łatwe ale jak mówiła dobra książka, dobre rzeczy podchodzą do tych, którzy czekają. - Jeszcze raz, Mary – powiedział John, klękając i rozpoczynając nowy fragment, kolejny, który znała teraz na pamięć. - Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach…
117
Posłusznie skandowała wraz z nim, przeklinając Boga, który postawił ją w jej kłopotliwym położeniu, zabrał od niej rodziców i pokazał jej jak podły i wypaczony może być świat. Jak tylko nadarzy się okazja, planowała uciec tak daleko i tak szybko z dala od tych chorych, obłąkanych pojebańców jak tylko mogła. I było tylko jedno o czym wiedziała z największą pewnością. Nie miała zamiaru patrzeć wstecz, nigdy.
118
ROZDZIAŁ DWUNASTY Siedząc dokładnie pośrodku objęć zmiennokształtnego wilka Ava nigdy wcześniej nie czuła się tak potężna. Wiedziała, że powinna być przerażona lub zdenerwowana skoncentrowaną na niej uwadze, ale o dziwo nie była. Od czasu gdy wyszli z biura zebrała bogatą wiedzę o Diskant'cie, jego rasie i ich powiązaniach. Jego partnerka. Drżenie przebiegło wzdłuż jej kręgosłupa kiedy pogodziła się z faktem, zaakceptowała go i pojęła konsekwencje go dotyczące. To nie były tylko szybkie igraszki pośród prześcieradeł czy przelotny romans, który przeminie. To było dokładnie takie jak jej powiedział, związek, który będzie trwać przez całe życie. Jak przerażająca była ta koncepcja, była również ekscytująca, pełna pokory i zdumiewająca. Odkąd mogła poczuć złożoność jego uczuć była w stanie doświadczyć pełni ogromu jego zaangażowania i poświęcenia – wszechogarniające, przerażające i niezachwiane w swej intensywności. Nigdy nie miała faceta takiego jak Diskant, który zrobiłby dla niej wszystko, jakby była mu niezbędna, jakby była jego oddechem. Zrobiłby wszystko be zapewnić jej szczęście nawet gdyby w konsekwencji oznaczało to poświęcenie jego własnego. Oprócz tego, jako Omega, Diskant był niezwykle ważny dla wszystkich zmiennokształtnych. Posiadając ją jako jego, zrównoważył ich pozycje. Od momentu gdy wyszli z biura, idąc obok siebie, trzymając się za ręce, była w stanie odczytać myśli i zaciekawienie osób wokół nich. Wszyscy chcieli ją zobaczyć, w tym kilka kobiet, które pozostały po drugiej stronie baru. 119
Zróżnicowany rytmy i dialekty rozbrzmiewały echem w jej głowie, zarówno męskie jak i żeńskie. Diskant był sparowany, ale w przeciwieństwie do wielu w stadzie, nie była to inna zmienna ale ludzka kobieta. Była przygotowana na ich gniew ale była wstrząśnięta gdy zauważyła ich ulgę i gotowość akceptacji. Mogło być gorzej, pomyślał jeden. Dzięki pieprzonemu bóstwu, pomyślał inny. Przedzierając się przez głosy, zręcznie poskładała razem kawałki. Gdyby Diskant sparowała się z innego rodzaju zmiennokształtną jego lojalność wobec wilków zostałaby skompromitowana. Teraz, jego lojalność i poświęcenie dla stada została zapewniona. Będą chronić ją własnym życiem a z kolei, Diskant zapewni, że stado nadal będzie kwitnąć.... Nawet jeśli to znaczy, że sparował się ze słabą, ludzką kobietą, która da mu mieszańca. Zbłąkana myśl wkurzyła ją i podniosła głowę poirytowana kiedy obce twarze witały ją a ona nie była w stanie zlokalizować źródła. Gdy mieszanina myśli stała się zbyt dezorientująca i trudna do rozszyfrowania, wzniosła tymczasową ścianę blokując je, skupiając się zamiast tego na uspokajających wibracjach, które Diskant mógł w jakiś sposób wysłać. Dopiero gdy usiedli przy stole, pozwoliła powoli opaść barierze. Zafascynowana z jednej strony sposobem opisania jak się czuła gdy słuchała myśli onieśmielających zmiennokształtnych otaczających ją – z drugiej to ją przerażało. Z wyjątkiem jednego zielonookiego, siedzącego pośrodku, zmiennokształtni byli totalnie niepodobni do Diskant'a, nie mieli w sobie nawet kropli uczucia czy miękkości. Zamiast tego wyczuła żądzę przemocy i zemsty. Jeden siedzący najbliżej niej – Emory - wyglądał na najbardziej niestabilnego. Jego umysł był w chaosie, chrapliwy, zwierzęcy głos w jej głowie, który mogła tylko określić jako bestialski wciąż powtarzał te same słowa, w kółko. Mary. Partnerka. Moja. Przyglądała mu się uważnie gdy człowiek próbował utemperować zwierzę, obserwując w milczeniu gdy jej dar pozwolił jej usłyszeć dwoiste myśli, które występowały jednocześnie. Nawet gdy rozmawiał z Diskant'em i Trey'em, wilk skandował te trzy odrębne słowa, które stawały się potężniejsze po połączeniu. Od czasu do 120
czasu Emory spuszczał wzrok, wpatrując się w stół i rozkazując zdziczałej połowie się zamknąć i dać mu chwilę spokoju. W tym momencie zastanawiała się czy istniała możliwość, że był jednym z tych, którzy oszaleli przez separację z partnerką. Niespodziewanie, jej skupienie zmieniło się. Wilk Trey'a wynurzył się, tak potężny, że mogła poczuć buczenie przy swojej skórze - jakby to był jakiś rodzaj magii. - Nie oddam im mojego brata – warknął gwałtownie. - Jeśli go chcą będą musieli o niego walczyć. Wina uderzyła ją jak pięść w brzuch, odbierając jej oddech. Było tak wiele bólu w myśli, tak dużo nieszczęścia. Trey czuł się odpowiedzialny za swojego brata, przyjmując na siebie winę za wszystko, co się stało po agresywnym starciu sprzed lat. Chaotyczne błyski w jej umyśle pokazały jej bitwę, obnażone kły i wyciągnięte pazury. Obraz Trey'a stojącego nad pokonanym bratem, patrzącego na jego posiniaczoną formę był kryształowo czysty. Emory był pokryty krwią, kształtujące się rozległe fioletowe i czarne siniaki i straszne cięcia, z których niektóre sięgały kości. Koszulka Emory'ego zniknęła, jego złamane ciało na wzgórku zielonej trawy, która powoli wchłaniała czerwony płyn sączący się z cięć na jego tułowiu i twarzy. Podnosząc głowę, spotkał wściekłe spojrzenie Trey'a. - Zabij mnie – wyszeptał Emory. Przez chwilę pokusa narastała aż człowiek pokonał bestię i Trey obrócił się od członka stada i brata. Nie mógł go zabić, co tylko oznaczało, że to się stanie znowu i znowu, na okrągło. Aż w końcu Trey pozwoli wilkowi skończyć to co zostało wprawione w ruch albo to Emory będzie tym, który stoi nad jego ciałem, wymierzając śmiertelny cios. Obrazy w głowie Avy zniknęły kiedy własna bestia Diskant'a odpowiedziała na wyzwanie rzucone nieświadomie przez Treya, domagając się kontroli. Po raz pierwszy mogła poczuć w nim zmianę, poczuć zwierzę, które się wynurzyło się na powierzchnię. To był wilk, rozwścieczony wilk, zduszający innych, zmuszając wszystkie do wycofania. Chciał chronić przyjaciela ze stada, zmierzyć się z wrogiem zżerającym jego Alfę, zniszczyć i rozerwać ciało i kości z nieustępliwymi szczękami i bardzo niebezpiecznymi zębami. Diskant starał się zatamować przepływ uczuć, uwięzić bestię w klatce, ale był już na krawędzi, napędzony wszystkimi zmiennokształtnymi w bezpośredniej bliskości. Więc przejecie kontroli nie było takie proste.
121
Zareagowała bez zastanowienia wiedziona nowym, niezaprzeczalnym instynktem. Podnosząc dłoń, Ava chwyciła palce Diskant i zaczęła przesuwać kciukiem wzdłuż jego ciepłej skóry, wykonując ostrożne, uspokajające ruchy. Przysunęła się bliżej, przytulając się do niego, i poczuła coś muskającego jej umysł, aksamitną pieszczotę miękkiego futra, które było tak inne od szorstkiej sierści wilka. Wyszeptała zachętę dla zwierzęcia, które było zarówno przebiegłe jak i swawolne, przekomarzając się z nim łagodnymi ruchami palców i wierceniem się ciała. Wilk nie osiadł ale został zastąpiony przez byt o jednakowej wysokiej pozycji. Duży kot – jaguar – odepchnął wilka na bok, pławiąc się w jej dotyku, upajając się uczuciem głaskania i rozpieszczania. W odpowiedzi usłyszała mruczenie dobiegające z piersi Diskant'a, czuła jego wstrząs, że wystąpiło coś nad czym nie miał żadnej kontroli i musiała zamaskować uśmiech gdy rozmawiał z Trey'em a jego głos był zachrypnięty. - Skontaktowałeś się ze wszystkimi Alfami w sprawie zaginionych zmiennokształtnych? Mężczyźni nadal rozmawiali ale to nie w słowa się wsłuchiwała. Gdy tylko duży, drapieżny kot uspokoił się pod jej urokiem skupiła się na uczuciach i obawach mężczyzn przy stole, przyjmując więcej ich uczuć i reakcji niż kiedykolwiek mogłaby odebrać tylko poprzez wypowiedziane słowa. Trey czuł strach, niepokój i niepewność - dla jego stada i brata. Mężczyzna przy jego boku, Nathan, doświadczał większość tego samego ale była świadoma, że w jakiś sposób unieważniał stres Trey'a, biorąc na siebie ciężar jego gniewu i wściekłości. Emory, oczywiście, był pokręconym bałaganem i będzie taki przez jakiś czas. Tęsknił za swoją partnerką jak pustynia tęskniąca za deszczem. Bez niej nie był całością i nigdy nie będzie dopóki ponownie nie zostaną połączeni. Pod udręką Emory'ego był jeszcze niewzruszony ból, który go dręczył. Jak bardzo tęsknił za swoją partnerką był w tym samym stopniu przerażony spotkaniem, wstrząśnięty jej reakcję w nocy kiedy zobaczyła go z pazurami i kłami. Jej przerażenie zraniło go w sposób w jaki nigdy nie mógł fizyczny cios, niszcząc go do tego stopnia, że pozwolił by kilka kul przebiło jego skórę zanim umknął. Ava pozwoliła jego wspomnieniu przeszłości pochłonąć ją kiedy obrazy ukazały się w jej głowie. Mogła zobaczyć twarz - Mary — gapiącej się na 122
Emory'ego z wielkimi brązowymi oczami pełnymi przerażenia. Jej miodowoblond włosy były przyciemnione przez ulewny deszcz, który przykleił kosmyki do jej twarzy, jej pełne wargi rozchylone szeroko, oczy wielkie i przerażone. Kołysała się z bezwładnymi rękami przy bokach aż ruszył do niej, wtedy podniosła ramiona w obronnym geście. Jej krzyk przeniknął przez jego błony bębenkowe, zawodząc wysoko. Ucieczka sprzed jakiegokolwiek drapieżnika była niebezpieczna, szczególnie zmiennokształtnego, ale to było dokładnie to co zrobiła. Prawie zaczął ją ścigać, ale utrzymał kontrolę. Ledwie.
Wspomnienie rozwiało się i Emory zapanował nad sobą ponownie chociaż musiał walczyć by utrzymać ten stan. Wilk chciał wrócić do tego momentu. Jakakolwiek wspomnienie, nawet takie, które raniło duszę, było lepsze niż żadne. Emory dostroił się do rozmowy między Diskant'em a Trey'em chociaż nadal łączył przeszłość z teraźniejszością, a Ava słuchała. Jego krew zostanie przelana. Szef Pasterzy – którego ona natychmiast rozpoznała jako uzbrojonego mężczyznę z dzisiejszego wieczoru, Elijah - ostrzegł Emory'ego, że zrobią z niego przykład. Ośmielenie się do sparowania się z jedną z jego własnych krewnych był grzechem, którego nie mogli znieść. To był bezpośredni znak, Elijah ogłosił przed jego enklawą, że Bóg testował ich wartość i wzywał ich siłę. Celując broń w Emory'ego, Ava widziała oczami zmiennokształtnego jak Elijah odwrócił się do niego, z wąsami na zaciśniętej szczęce, z grubymi, brązowymi, zmarszczonymi brwiami. Determinacja błyszczała w kulach płynnego obsydianu, który była tak nieomylna jak wiara człowieka, ale to co oznajmił Emory'emu i swoim krewnym sprawiło że serce Emory'ego ściął lód. Prędzej ją zabiję niż pozwolę ci ją zabrać, sługusie szatana. - Musisz mnie im oddać. To jedyny sposób. - Emory nagle odciął wspomnienie i przerwał toczącą się rozmowę, dezorientując ją przy okazji. Jego zdziczałe spojrzenie wędrowało po sali. - Kiedy powiesz reszcie grup dlaczego oni tutaj są? - Powinienem powiedzieć im dziś w nocy – odpowiedział Diskant, przyciągając ją bliżej ramieniem.
123
- Oni mają prawo wiedzieć. Gdyby to wilki zostały obdarte ze skóry, bylibyśmy żądni krwi. - Musimy wiedzieć więcej o enklawie Pasterzy – powiedział Trey i spojrzał na Emory'ego. - Jeśli jest ich niewielu, stado może wyzywać ich bezpośrednio. - Pytasz niewłaściwą osobę. - Emory zaśmiał się głucho i Ava była świadoma bólu, który powili go dusił. - Mary nic mi nie powiedziała. Nie zdawała sobie nawet sprawy ze znaczenia swojego nazwiska. - Ja mogę powiedzieć - powiedziała bez wahania. W ciągu ostatnich kilku dni doszło do wielu rzeczy ale pośród chaosu stało się coś niezwykłego. Odkrycie jej zdolności już nie zrobi z niej wyrzutka, co zmuszało ją do trzymania nisko głowy i ukrywania obecności. Była teraz częścią czegoś, o czym istnieniu zwykli ludzie nie mieli pojęcia, co oznaczało, że nie jest kompletną anomalią. Pewność wzmocniła jej decyzję. Diskant był najpotężniejszym zmiennokształtnym w Nowym Jorku, i jako jego partnerka, nadszedł czas by wyjawić co mogła wnieść do stołu. Wiedzę, że może odczytać zmiennych zachowa dla siebie, ale Shepherds byli ludźmi, co znaczyło, że byli bezpiecznym terenem. Kogo obchodziło jeśli nie może porosnąć futrem, wydłużyć kłów czy wyć przy księżycu? To co mogła zrobić było nawet lepsze. Mózgowce przed mięśniakami. - Możesz nam powiedzieć co? - Ciepły oddech Diskant'a rozgrzał jej ucho gdy jego chropowaty i urzekający głos pobudził różne części jej anatomii. Zmuszając się do ochłodzenia pożądania, uśmiechnęła się. – Wszystko.
spojrzała
na
niego i
- Wszystko? - powtórzył i usłyszała pytanie w jego umyśle, niepewność. - Oni są ludźmi. - puściła jego nadgarstek, pochyliła się do przodu i przeniosła swoją dłoń na jego brodę, pozwalając opuszkom palców dokuczać zarostowi, który stawał się gruby i ciemny wzdłuż jego silnej linii szczęki. Jego powieki lekko opadły, szmaragdowozielone tęczówki – kocie – błyszczały pożądaniem. Musiała odepchnąć własną odpowiedź pomimo nagłego pragnienia by wspiąć się na jego kolana. – Kiedy podeszli do nas pod moim mieszkaniem mogłam poznać ich imiona i kto rządził. Dowiedziałam się też,
124
że mają furgonetkę zaparkowaną przy końcu ulicy gdzie czekało ich więcej gdyby coś poszło nie tak. Rozleniwienie zniknęło z twarzy Diskant’a i chwycił jej rękę w ruchu szybszym niż się spodziewała – Możesz ich słuchać telepatycznie? Dlaczego mi nie powiedziałaś? Nie walczyła, spotykając jego wściekłe spojrzenie. – A kiedy miałam na to okazję, kochasiu? Na motorze, kiedy nie mogłeś mnie usłyszeć ponad rykiem silnika? Na zewnątrz gdy byłam przerażona wejściem tutaj? A może w biurze kiedy zostałam przyszpilona miedzy tobą a ścianą? Miękki zdławiony chichot Nathana nie rozproszeniem by oderwała wzrok od Diskant’a.
był
wystarczającym
Gotował się ze złości, wargi zacisnęły się a oczy zmieniały kolory. Postawiła ścianę w swoim umyśle więc nie naruszała już dłużej jego myśli. Zabawa i podniecenie, którego doświadczyła zastąpiła zimna, twarda rzeczywistość. Nie pomyślała o tym jakim naruszeniem prywatności to było wcześniej. Teraz intuicyjnie zrozumiała, że z pewnością zapyta jak bardzo liberalna była ze swoim talentem. - Nie próbowałam tego ukryć przed tobą - dodała łagodnie i natychmiast złagodził swój chwyt, porzucając zmarszczenie brwi. - Nie było okazji by ci powiedzieć, aż do teraz. - Macie poufną rozmowę? Czy każdy może się przyłączyć? – zapytał Trey z wyczuwalnym napiętym humorem. - Tak czy owak, lepiej niech się pośpieszą – dodał zwięźle Nathan – Wszyscy nadchodzą. Ava zerknęła z za Diskant’a kiedy odwrócił się w fotelu i wpatrywał się w okno. Linia samochodów i motocykli wypełniła ulicę. - Powiedz mi co wiesz, moja Avo - Diskant obrócił się, skupiając się wyłącznie na niej – Jak wielu ich tam było? - Pięciu na zewnątrz i tylu ile się mogło zmieścić w furgonetce. - Powiedziałbym, że to oznacza, że jest ich dziewięciu lub dziesięciu, góra. – powiedział Trey – Nie są tu dla czystki i gdyby było ich więcej z pewnością zwróciliby na siebie uwagę. - Oparł łokcie na stole, obniżając głos. Sfora może ich zniszczyć za jednym zamachem. Wszystko, czego potrzebujemy to okazja.
125
Ava sapnęła kiedy Diskant owinął wokół niej ramię i wciągnął ją na swoje kolana, przekręcając się plecami do sali. – Jeśli to zrobisz, nie możesz powiedzieć żadnej sforze co planujesz ani się tym chwalić. Nie mogą się dowiedzieć, dopóki zagrożenie nie zniknie i nie zostanie nic o będą mogli się wściekać. Jeśli to spieprzysz będą chcieli krwi. Twojej głowy będą chcieli na talerzu głowa ponieważ jesteś rządzącym Alfą. - Zdaję sobie z tego sprawę. - Jaki jest twój plan? - Przekazujemy Emory'ego, śledzimy ich z daleka, wykorzystujemy oczy, których nie widać żeby upewnić się, że nie znikną kiedy nie patrzymy. Musimy się upewnić, że zdejmiemy ich zanim przekroczą granicę stanu, więc będziemy potrzebować jakiegoś zakłócenia. - Kogo masz na myśli ? - Aldon Frost wisi mi przysługę. Mam zamiar ją odebrać. - Wampir? Zamierzasz prosić pijawkę o pomoc? - Diskant warknął i Ava zacisnęła dłoń nad jego sercem bijącym w oszalałym rytmie, próbując go uspokoić. – Zapomniałeś, że te pijawki zaatakowały moją partnerkę. - Technicznie, nie była jeszcze twoją partnerką. Teraz gdy już to wiesz, nie podejmą takiego ryzyka. - Chcę wyjaśnienia. - żądanie Diskant nie miało miejsca na argumenty – Albo nie będę mógł ci pomóc. - Jestem pewny, że może to zorganizować. Głosy wewnątrz baru przycichły i Ava zdała sobie sprawę, że wieloosobowa grupa zmiennokształtnych wkroczyła do środka. Energia w sali zmieniła sie, atmosfera stała się przytłaczająca i ciężka. Kiedy próbowała zejść z kolan Diskant’a zacieśnił chwyt, dając jasno do zrozumienia co do jego intencji. Z telepatią czy bez, wiedziała, że chce jasno określić kim i czym była dla niego, dając bardzo wyraźny publiczny i zaborczy obraz, który wszyscy goście dostrzegą. - Tak czy nie - Trey powiedział energicznie – Czas na zastanowienie się skończył. Potrzebuję twojej odpowiedzi. Diskant ostrożnie tuląc Avę w swoich ramionach, spotkał się wzrokiem z przyjacielem ze sfory. To było jakieś poważne, pieprzone gówno. Jako Omega, nie powinien stawiać siebie czy swoich interesy w środku czegokolwiek co dotyczyło spraw zmiennokształtnych. To dlatego zawsze był szanowany 126
pomimo urodzenia się w sforze zmiennokształtnych wilków. Więzi wciąż były oczywiste zwłaszcza po zbadaniu jego zwyczajów i najbliższych przyjaciół, jednak nigdy jego lojalność nie była kwestionowana. Ton Trey’a ujawniał jego desperację – Więc jak będzie? Zerknął na Emory'ego, zwracając uwagę na zatrważające zmiany, które obejmowały niegdyś dumnego, niebezpiecznego i potężnego Alfę. Jego oczy były oszalałe, jego wygląd zaniedbany a jego zachowanie dziwne. Tak się działo gdy zmiennokształtny znalazł swojego lub swoją partnerkę i był zmuszony odmówić połączenia. W przypadku Diskant’a, łatwiej było zamaskować jego tęsknotę za Avą podczas jej nieobecności ponieważ mógł przejąć odciążenie od całej sfory, polegając na ich sile i spokoju. Emory, jednakże, był samotnikiem bez nikogo kto zdjąłby mu ciężar z barków. Jeśli minęło pięć tygodni odkąd prawdopodobne, że zaczął wariować.
widział
Mary,
było
bardzo
- Chcę wyjaśnienia od wampira i twojego słowa że jeśli gówno uderzy, zajmiesz się Emorym. On jest na krawędzi, Trey. Nie mogę ryzykować posiadanie w mieście oszalałego wilka. - Stoi. Wzrok Treya podążył w miejsce za jego ramieniem, powiadamiając go o fakcie, że nie byli już sami. Diskant znał rasy tych, którzy się zbliżali dzięki różnym bestiom w nim, które odpowiedziały na wezwanie, wszyscy byli czworonożnymi, kocimi drapieżnikami, których oczekiwał. Kiedy chodziło o rasy zmiennokształtnych, dwa gatunki były czołowe – kocie i psie. Te dwa miały największą władzę, łącznie nad takim burdelem jak ten. Biorąc pod uwagę to, że dla drapieżnych ptaków, gadów czy padlinożerców pokazanie się tutaj było zbyt niebezpieczne. W starciu ręka w rękę, nie wniosą dużo do stołu a sprawy mogły przyjąć śmiertelny obrót. Więcej niż prawdopodobne zjawią się później, gdy tłumy ucichną albo poproszą o prywatną audiencję. Trey usiadł i Diskant obrócił się, trzymając stanowczo Pinkie siedząca na jego kolanach, rękę zaborczo kładąc na wrażliwej miękkości jej brzucha. Wierciła się przez chwilę, zanim umościła się na nim, tak maleńka w jego uścisku, że jej głowa opierała się wygodnie pod jego brodą. Alfy i Bety Nowego Yorku dumnie wkroczyli - jaguar, pantera, gepard, lew, tygrys, pantera i ryś - rozpoznawalni przez ich gładki, elegancki krok. W przeciwieństwie do ludzi, ich włosy nie były zwykłym blondem, brązem czy czernią.
127
Zachowali taki sam kolor włosów jak koty, w które się zmieniali i najlepsze farby na świecie mogły ukryć ich naturalne pukle tylko do ich następnej zmiany. W odróżnieniu od wilków, nie byli głośni czy zuchwali. Zmiennokształtne koty były wytworne, przebiegłe i aroganckie. Ich drogie, dopasowane ubrania były bogate i bujne, ze świadomie wybranych materiałów, które pozwalały na swobodę ruchów. Jeden oderwał się od grupy, wyższy i wyraźniejszy niż reszta a jeśli kocie Alfy w pobliżu były szczere, najpotężniejszy. Kinsley MacGregor, w szóstej generacja czarna pantera, lub gdyby ktoś chciał być formalny, jeden z najrzadszej rasy pumy na świecie. Z wszystkich kocich zmiennokształtnych, Kinsley był jednym, którego Diskant znał i najbardziej ufał. Zawsze był uczciwy, sprawiedliwy i dawał sobie radę z trzymaniem w ryzach reszty Alf. Jego kruczo czarne włosy opadały na ramiona, równoważąc jego jasne, szmaragdowe zielone oczy. Na okamgnienie te szmaragdowe tęczówki błysnęły w stronę Pinkie, ale bardzo sprytnie i z szacunkiem przeniosły się dalej. Jak inne koty, od bioder do palców stóp pokrywała go skóra - jego była czarna zamiast brązu czy bieli – chociaż jego koszula była zwykle biała. - Jakie wieści przynosisz, Omega? - jego akcent chociaż osłabł przez lata spędzone w Stanach, był ciężki. Jego grube, bliźniacze brwi złączyły się kiedy zatrzymał blokując całą salę zmiennych za sobą. Nie ma sensu opóźniania nieuniknionego. - Pasterze są w mieście. To oni są odpowiedzialni za zaginionych zmiennych. Ciała są w magazynie w Red Hook. Kinsley nie przebierał w słowach ani nie tracił czasu – Kto jest winien ich wizyty? - Ujawnienie tego nie jest konieczne - Diskant przytrzymał Avę gdzie była kiedy wierciła swoim małym tyłeczkiem naprzeciw niemu i starała się przesunąć. W ten sposób – siedząc w barze wśród jego sfory, z partnerką na jego kolonach – wydawał się spokojny w związku ze swoją decyzją. Umieszczając ją tam gdzie chciał najbardziej - w innym, bezpieczniejszym miejscu – wysłałby tylko sygnały ostrzegawcze. – Proszę cię byś przyjął moje słowo, że to jest pod kontrolą. - Co jest okrężnym sposobem powiedzenia, że to sprawa wilka - Kinsley zaripostował cierpko i przyszpilił Emorego kipiącym z gniewu spojrzeniem – Zważywszy że wrócił do miasta, dlaczego mnie to nie dziwi?
128
- Potrzebuję w tym twojego poparcia. – ciągnął Diskant kiedy pozostali członkowie dumy podeszli do stołu, z wyraźną implikacją. Wszystkie koty ufały i wspierały Kinsley’a, który był starszy niż większość z nich o kilkaset lat. Jeśli poprze decyzję Diskant’a, szybko staną w szeregu. Koty nie były tak wybredne jeśli chodzi o wykonanie roboty jeśli tylko zadanie zostanie wykonane ku ich zadowoleniu. - Jeśli dam ci poparcie, spodziewam się, że wyjaśnisz mi wszystko prywatnie. - Domyślam się. Uwaga Kinsley’a przeniosła się na Pinkie, jego uznanie było ewidentne. Rasa pum uwielbiała mniejsze kobiety, im delikatniejsze i smukłe tym lepiej. – Czy to maleńka dziewuszka, której szukałem? - Aye – zakpił Diskant i przesunął swoje ciało, obracając Avę na jego kolanach, aż jej nogi zwisały na zewnątrz budki a ona patrzyła na jego twarz z rozchylonymi wargami i wielkimi oczami. - Przywitaj się z Kinsley’em MacGregor’em. – Podniósł rękę i ujął jej brodę, pocierając kciukiem wzdłuż jej dolnej wargi. – Spędził dużo czasu próbując pomóc mi cię znaleźć. - W-witam - wyjąkała ale nie przerwała kontaktu wzrokowego, wpatrując się w twarz Diskant’a aż upojny zapach jej pobudzenia dotarł do jego nosa. Naturalnie, w reakcji na ten zapach jego kutas stwardniał, wypełniając linię miedzy jej bujnymi pośladkami aż zaczęła nierówno oddychać a jej oczy zamgliły się. Naciskała głową na jego ręce, obracając się aż jej usta przylgnęły do jego dłoni. Ciepłe, mokre liźnięcie pieściło jego skórę, a potem kolejne, dłuższy zamach jej języka. Seksowna mała kokietka. Rozważał podniesienie jej, rozłożenie na stole i odwzajemnianie przysługi. Co by zrobiła gdyby strącił ze stołu szkło zerwał z niej ubranie i klęknął przed nią przed całą salą? Pozwoliłaby mu zaspokoić ją przed nimi? Chłeptać soczysty krem z jej cipki gdy wszyscy patrzą? Publiczne pokazy cementowały związek zmiennokształtnych, zwiększając siłę ich więzi. Sfora zaakceptowałaby ją z otwartymi ramionami w takim pokazie, witając ją wśród nich jako swego rodzaju siostrę. Nic nie zadowoliłoby go bardziej.
129
Jakby dokładnie wiedziała o czym myśli, spotkała jego wypełnione żądzą spojrzenie i po chwili wahania, mrugnęła jakby rzucając mu wyzwanie by to zrobił. - Pinkie - rzucił prymitywne ostrzeżenie i zacieśnił uścisk. Wstrzymała oddech a jej powieki opadły na rozszerzone źrenice aż krawędzie ciemnego granatu nie były wszystkim, co mógł zobaczyć. Cholerny drugi znak. Ogień w jego krwi już odmówił ustąpienia. Mógł poczuć smak jej potrzeby, poczuć to aż w jego kościach. Od tej pory nie byłoby nic co ich zatrzyma. Chciał schować w niej swojego chuja od korony aż po rękojeść, znowu i znowu, aż żadne z nich nie będzie mogło odróżnić gorących satynowych ścian jej cipki od nieubłaganych gładkich wślizgnięć jego kutasa. - Nie cierpię przerywania twojej zabawy – wdarł się prostacki i nieproszony głos – ale nie przyszliśmy tutaj przyglądać się, jak pieprzysz swoją partnerkę. Słodki wyraz na twarzy Avy wyparował, wraz z zapachem jej pożądania. Zamrugała szybko jakby łapiąc się przed popełnianiem poważnego i niewybaczalnego upadku. Jej źrenice dostosowały się aż były maleńkimi punkcikami i wyrwała się z jego dłoni. Odwracając głowę, przesunęła ręce na brzuch i próbowała zwinąć się w kłębek. Diskant wolno odwrócił się od niej, wściekły za wstyd który okrył jej zapał. Zmiennokształtny nie przyjąłby takich słów tak ostro - seks był dla nich naturalnym „swędzeniem”. Jego partnerka, jednakże, była człowiekiem i dla niej to wszystko było obce a sukinsyn odpowiedzialny za jej dyskomfort był tego więcej niż świadomy. To co chciał zrobić Diskant to posadzić Avę na krześle, wyjść z kabiny i umieścić snobistycznego i elitarystycznego rysia na swoim miejscu. Żaden ze zmiennokształtnych na sali nie zrobiłby kurwa nic by go powstrzymać i to było dokładnie to na co ten mały zgniły kutas zasługiwał. Zamiast tego, wezwał rysia pod swoją skórą, spotkał się z zarozumiałym spojrzeniem Donovan’a Wright'a i czekał aż ich bestie to rozstrzygną. Migotanie niezdecydowania na twarzy playboya szybko się zmienił, tworząc zapach, który każda osoba z doskonałym węchem rozpoznała strach. Było tylko pół tuzina rysi w Nowym Jorku i chociaż Diskant sam nie maił ochoty na zostanie ich Alfą, kusiło go by zażądać tego tytułu aby tylko pokazać tej protekcjonalnej cipie gdzie jego miejsce.
130
Poczekał aż Donovan spuścił wzrok, pochylił ramiona i przyjął uległą pozycję zanim rozkazał – Przeproś. To była podwójna zniewaga, żądając od Donovana by przeprosił kobietę i człowieka, co sprawiło, że była to odpowiednia kara. Przemówi do całego miasta gdy tylko ten bałagan z Pasterzami zniknie. Każdy będzie wiedział, że Diskant pokazał mu gdzie jego miejsce, i jedyne kobiety, które chętnie dadzą mu dupy będą z poza jego dumy. Nastąpiła ciężka pauza zanim Donovan zastosował się. – Wybacz mi. Formalnie to nie były przeprosiny ale Ava wzniosła się na wyżyny i kiwnęła krótko głową. - Zdaję sobie sprawę, że jesteś nowo sparowany ale potrzebujemy odpowiedzi. - Jackson, Alfa dumy tygrysów wystąpił na przód. Jego miedzianozłote włosy równoważyły złote i czarne pasma, każdy kolor charakterystyczny i wyrazisty. – Jeśli Shepherds są w okolicy, musimy być w pełnym pogotowiu dopóki nie znikną. - Wiem czego oni chcą i zamierzam zorganizować spotkanie by to im oddać. - Diskant mówił z pewnością, która była sprzeczne z jego prawdziwymi uczuciami dotyczącymi tej sytuacji. – Nie są zainteresowani naszym miastem czy ocaleniem ludności. Kiedy dostaną to czego chcą, wyjadą. - Jak pewny tego jesteś? - zapytał Zeitgeist, podchodząc bliżej, stając przy Jacksonie i tworząc półkole z Donovanem. Włosy i broda zmiennokształtnego geparda były mieszanką brązu, czerni i blondu - dziwna kolorystyka, którą dzielili wszyscy członkowie jego dumy. Diskant zaczął wychodzić z kabiny kiedy odpowiedział – Wystarczająco pewien, by zostawić Trey’a żeby odpowiedział na wasze pytania i zaproponować wam wszystkim drinka kiedy ja udam się na górę z moją partnerką. Kinsley był jedyną przeszkodą w ich drodze i nie usunął się z przejścia, stojąc przed nimi z ramionami założonymi na piersi. Diskant zatrzymał się przed nim. – Wrócimy do rozmowy jak tylko ona się usadowi. Kinsley uśmiechnął się a wyraz jego twarzy krzyczał „szczęśliwy pieprzony drań”. Kiwnął głową i odsunął się na bok. – Nie każ mi długo czekać.
131
- Nie martw się. - Diskant przeprowadził Avę pomiędzy Alfami i zawołał przez ramię – Będę tu zanim wzejdzie słońce.
132
ROZDZIAŁ TRZYNASTY Diskant zrobił jeden przystanek aby odzyskać rzeczy Pinkie zanim zabrał ją na najwyższe piętro - do jego własnego prywatnego apartamentu. Nie używał go często, tylko wtedy gdy gówno uderzyło w wentylator i sfora chciała udzielić mu miejsca gdzie mógł odpocząć i nazywać domem. To oznaczało, że były tu wszystkie udogodnienia o które mógł poprosić a nawet więcej – łącznie z dużym telewizorem, kanapą, wielkim fotelem na którym mógł się wyciągnąć i duża wanna z hydromasażem w łazience. Drzwi nie były zamknięte na klucz gdy pchnął do środka ale szybko naprawił ten problem gdy tylko zamknął drzwi i rzucił torbę na podłogę. Jego kutas nie zwiotczał od czasu pokazu Avy przy barze i nie zmięknie dopóki nie zwolni się w jej wnętrzu. Było to niebezpieczeństwo drugiego znakowania i nie odejdzie dopóki nie podejmie ostatniego kroku i w pełni nie zakończy wiązania. To był biologiczny instynkt, wpojony by partnerzy nie mogli zbyt długo odkładać procesu. - Czekaj - powiedziała Ava kiedy uświadomiła sobie jego zamiary – Muszę z tobą porozmawiać…. Okręcił ją wokół i posiadł jej usta, uciszając ją skutecznie kiedy zaczął zdejmować jej ubrania. Mieszkanie maiło prosty i skromny układ - duży salon, niewielka kuchnia i ogromna sypialnia z wielkim łożem. Kiedy poprowadził ją obok niskiego stolika, wokół dużej skórzanej kanapy, ku wejściu do sypialni, pieścił jej skórę, masując jej piersi. Do tego czasu jej sweter zniknął, jej spodnie zostały rozpięte a ona zdołała odsunąć zamek w jego spodniach i obnażyła jego kutasa. Jej dłoń owinęła się wokół nabrzmiałej długości i szepnęła – Nie rozumiem dlaczego pragnę cię tak bardzo.
133
- To naturalne - zmusił się do puszczenia jej gdy pochylił się by zdjąć jej buty i skarpety. - Może dla ciebie. Ja nigdy nie byłam w takim stanie. Zsunął jej skarpety i podniósł głowę, podnosząc na nią wzrok - Nie ma żadnego powodu by się tego wstydzić. Wśród zmiennokształtnych to całkowicie naturalne. Zaczerwieniła się – Wiem, ale … - Ale nic – Chwycił jej biodra, ciągając ją na swoje kolana. – To co czujemy jest wyjątkowe. Niektórzy pechowi dranie nie wiedzą co to znaczy to co dzielimy razem. - To właśnie to. – spotkała jego wzrok oczami, które były pełne udręki i niepewności. – Nic o tobie naprawdę nie wiem. Nie wiem kim są twoi rodzice… - Elizabeth i Martin Black. - Gdzie mieszkają…. - Alaska. - Czy masz braci albo siostry… - Mam młodszego brata, który mieszka z moją matką i ojcem. Potrząsnęła głową. - Nawet nie wiem ile masz lat. - Dwieście trzydzieści siedem. Zachłysnęła się w odpowiedzi ale szybko doszła do siebie – Co lubisz a czego nie. Co chcesz w życiu. - Pinkie. – położył opuszek palca na jej ustach. – Nie ma dla mnie nic ważniejszego na tym świecie niż ty i nigdy nie będzie. Nie będą to nasze dzieci. Ani którakolwiek ze sfor czy dum. Tylko ty. Położyła dłoń na jego policzku i jej piękne brwi złączyły się – Jest coś co muszę ci powiedzieć. - Możesz mi wszystko powiedzieć. Jej grymas pogłębił się i wzięła głęboki wdech, jakby zbierając się na odwagę.
134
- Mogę cię odczytać.- kiedy spojrzał na nią pytająco, powiedziała - W biurze, po …. po … po czymkolwiek, co stało się między nami – opuściła wzrok – Po raz pierwszy mogłam poczuć twoje uczucia. Pomyślałam, że to tylko kolejny efekt uboczny tego do czego doszło a ja nie potrafię wytłumaczyć. Wtedy usłyszałam twoje myśli. Znieruchomiał, wchłaniając to co powiedziała, a jego pamięć przyniosła wspomnienie jej dziwnego zachowania po drugim znakowaniu. Spodziewał się jej zdenerwowania, żądania odpowiedzi, ale ona zachowywała się tak jakby już je znała…. Kurwa, ona je znała. - Przepraszam, że ci nie powiedziałam. - szepnęła i odmówiła spojrzenia mu w oczy. – Wiem, że to nie było w porządku ale byłam taka podekscytowana, że nie przestałam i nie pomyślałam. Uświadomiłam sobie, co do mnie czujesz i…. Potrząsnęła głową i opuściła dłoń. - I? Początkowo myślał, że zawahała się ponieważ z jakiegoś powodu się martwiła. Wtedy dostrzegł nieśmiałość, która nie pozwoliła jej spojrzeć mu w oczy. – Nikt nigdy nie miał dla mnie takich uczuć. Nie, od kiedy moja matka i ojciec nie żyją. Miał wrażenie, że jego serce zaraz pęknie słysząc te słowa, chwycił jej brodę między kciukiem a palcem wskazującym - coś, co mu weszło w nawyk - i zmusić ją by na niego popatrzyła. – Możesz mnie teraz odczytać, moja Avo? - Nie, przestałam gdy tylko zdałam sobie sprawę, że nie będziesz wdzięczny za najście. - Nie przestawaj - powiedział łagodnie. – Chcę byś mnie znała. Tak powinno być. Część tego czym jestem pozwala mi cię wyczuć, wiedzieć czego chcesz i potrzebujesz. To sprawiedliwe, że możesz robić to samo. Odczytaj mnie. Powiedz mi co znalazłaś. Jej oczy zaczęły mienić się łzami, a on uśmiechnął się, owijając rękę wokół jej karku. Zmiennokształtni doświadczali miłości prawie tak samo jak ludzie, tylko w większym stopniu przez więzi parowania. Z biegiem czasu te więzi staną się silniejsze. Kiedy sparowany mężczyzna lub kobieta mógł, i często tak było, przeżyć stratę swojego partnera, ci, którzy byli razem 135
najdłużej zazwyczaj podążali wkrótce za nimi. Wiązanie krwi, jednakże, był czymś całkowicie innym. Zupełnie nowy poziom związku i bliskości. Wśród jego rodzaju nie było żadnego silniejszego związku, nic bardziej czczonego czy szanowanego. Przysuwając się bliżej, umieścił wargi na jej ustach – Chodź do mnie. Ich usta spotkały się, rozchyliły i ich języki delikatnie się zetknęły, miękko i łagodnie. Jęknęła kiedy się cofnął i ruszył na przód wewnątrz ciepłej, wilgotnej jaskini jej ust. Ten pocałunek był specjalny, znaczący. To nie było gorące łączenie się języków ale uznanie i akceptacja czegoś znacznie większego zawierającego słodycz i dzikość. Smakujesz tak dobrze. Nie przestawał jej całować aż nie zdał sobie sprawy, że usta Avy były zamknięte przez jego co uniemożliwiło mowę. Gdy się odsunął uśmiechała się. – Możesz do mnie mówić telepatycznie? - Nie byłam pewna aż do teraz. – Pochyliła się podążając wargami wzdłuż jego policzka, przechodząc do ucha. - Zawsze byłam w stanie przemawiać do moich rodziców, pomimo że ostrzegali mnie bym nie próbowała z nikim innym. Alarm zmusił go do odsunięcia jej od jego gardła aż patrzyła na niego zmieszana. – Możesz odczytać innych zmiennokształtnych? - gdy kiwnęła głową zapytał – Możesz się z nimi też porozumiewać? - Nie jestem pewna. – wyglądała bezsprzecznie na zdziwioną – Dlaczego? - Nie miał pewności czy słyszała jego myśli ale jeśli nie, chciał wyjaśnić. Jej umiejętności, choć zdumiewające, musiały zostać w ukryciu. Nikt nie mógł wiedzieć, że może słyszeć czy przemawiać telepatycznie do zmiennokształtnych. Ludzie, tak. Nadnaturalne istoty? Nigdy. To było zbyt niebezpieczne. - Nie chcę byś robiła to z kimkolwiek poza mną. To, że słyszysz to jedno ale nigdy nie pozwól nikomu dowiedzieć się co możesz zrobić. Rozumiesz? Musiała odczytać zagrożenie w jego umyśle ponieważ nie kłóciła się Tak, - westchnęła. – Rozumiem.
136
Nagle jej pobudzenie zalało go jakby otworzyła drzwi, o których istnieniu nie był świadomy. Uzyskał wiedzę o czym myśli poprzez uczucia i mógł dojrzeć – nie zawsze wypowiedziane myśli - coś dużo więcej. Uważała jego pokaz za erotyczny i pasjonujący. Wiedza o tym, że chciał ją chronić nie odrzuciła jej. Uczyniła ją nawet gorętszą. Uwielbiała wiedzę, że był zaborczy, że zawsze chciał o nią dbać tak bardzo, na pierwszym miejscu stawiając jej ochronę. - Diskant. - jej wargi poruszyły się, więc coś mówiła chociaż nie mógł jej usłyszeć z krwią pędzącą przez jego żyły, wywołującą rozbuchane pulsowanie w jego głowie. – Kochaj się ze mną. - Wstał i podniósł ją w ramiona. Jakby się scalili, umysłem i duszą. Poczuła jego pragnienie, zwiększyła je i podsyciła własne. Uniosła się na kolana i pomogła mu zsunąć ubrania zanim zdjęła swoje dżinsy, zostawiając go całkowicie nagiego a siebie ubraną tylko w skąpy stanik i majtki. Wyciągając dłoń, zbadał delikatne wcięcie wzdłuż jej obojczyka a ona podniosła nieswoje drobne palce do niego, odzwierciedlając ruch. Był świadomy każdego miejsca, w którym dotknął jej skóry i przyjemności, którą przynosił, był też dziwnie świadomy, że tak samo było z nią. - To niesamowite. - Jej ton był pełen podziwu. – To tak jakbym była pod twoją skórą ale wciąż jestem wewnątrz mojej. Nie mogę się doczekać by poczuć cię we mnie. Uśmiechnął się i opuścił głowę szczypiąc jej ramię – Więc to dobrze bo nie mam zamiaru kazać ci czekać. Chciał wziąć swój czas, kochać się z nią i pokazać jak fantastycznie powolny i celowy może być. Niestety teraz nie było czasu. Musiał wrócić na dół i zapanować nad sytuacją. Po tym gównie z Emorym, jednakże, miał zamiar właśnie to zrobić. - Pojedziemy do chaty – powiedziała Ava, podążając za jego tokiem myślenia, uśmiechając się szelmowsko. – Jest odizolowana, a w pobliżu jest strumień, który biegnie do jeziora wzdłuż granicy własności. Możemy robić cokolwiek, czego chcemy. Spodoba ci się tam. Rozbłyski ich dwojga w wodzie - z jej nogami zawiniętymi wokół jego pasa i jej rąk owiniętych wokół jego szyi – wypełniły jego głowę. Prawie mógł poczuć fale naprzeciw swojej skóry, poczuć, jak ciepło jej cipki chwyta go ciasno kiedy woda chłodzi ich nogi a słońce ogrzewa ich tułowia. – Pokocham bycie tam gdziekolwiek jesteś.
137
Po zdjęciu jej stanika, pchnął ją na poduszki i zsunął jej majtki wzdłuż ud, obnażając gładkie, lśniące ciało pośrodku. Choć wyraźnie mokra, jej cipka była nabrzmiała wargi trochę opuchnięte i zaczerwienione po ich ostatnim połączeniu. Wciąż mógł poczuć zapach swojego nasienia w niej, ciężki cierpki smak ich parowania był brutalnym przypomnieniem jak często zaspokajał swoje potrzeby mimo jej ludzkiej natury. Wstyd za swoje szorstkie traktowanie szybko przeminął gdy Ava rozłożyła się dla niego szerzej, patrząc mu w oczy. - Lubię kiedy jestem trochę obolała potem. To tak jakbyś zostawił na mnie swój znak. Szokująco, poczuł zadowolenie, którego doświadczyła gdy skupiła na tępym pulsowaniu między nogami, przywołując jak bardzo uwielbiała uczucie kiedy przywiodła go do swojej głowy dzieląc się swoimi myślami. Gdy byli w barze, ona rozkoszowała się czując następstwa. Nie było żadnego zażenowania. To sprawiło, że czuła się ożywiona i pożądana i uwielbiała wiedzę, że gdyby wprowadziłaby go, sprawiłby że byłaby obolała z potrzeby od nowa. - Zabijasz mnie. – Zbadał ją delikatnie palcami. Wśliznął się z łatwością w jej przytulne głębie, otoczony gorącą, mokrą miękkości, która witała go gdy wchodził głębiej. Proszę, szepnęła w swoim umyśle. Potrzebuję cię. Zacisnął koniuszek swojego kutasa tuż poniżej korony, wsunął do środka i wszedł w nią. Była ciasna, ścianki jej pochwy musiały się rozciągnąć by go pomieścić. Sapnęła i wygięła plecy kiedy przyglądał się jak jego długość znika wewnątrz jej ciepłej pochwy, wargi rozchylają się kiedy wsuwał się głęboko. To było najbardziej niezwykłe wrażenie kiedy poczuł śliskie, zasysające ciepło jej cipki i widomość grubej, ciężkiej pełności, którą jego kutas tworzył wewnątrz niej. Zajęczała i musiał się zmusić do przeciągnięcia rozkoszy tak długo, jak to możliwe, pamiętając, że była też świadoma co czuje do niego. - Zobacz, Ava. czuj się jak w pieprzonym niebie. Schylając się, poszukiwał twardego sutka pośrodku zmarszczonej otoczki. Wrażenia wysłały falę poprzez jego pierś, biegnącą w dół do jego lędźwi, sprawiając, że jego moszna napięła się mocno. Nie zatrzymał się, gryząc delikatnie i pstrykając językiem wzdłuż maleńkiego zgrubienia kiedy sięgnął dłonią w dół masując maleńki koralik na szczycie jej płci. Potoczyła biodrami, przyciskając łechtaczkę do jego palców. Skurcze jej pochwy pulsowały wokół niego. 138
Właśnie miał ją ostrzec, że nie może się powstrzymać gdy roztrzaskała się, a czysta i surowa ekstaza jej orgazmu przetoczyła się przez niego. Ognista kula wydawała się eksplodować w jego brzuchu i rozprzestrzeniać przez jego ciało, obejmując jego kończyny. To nie było to samo co jego własny orgazm ale wrażenie niemniej niesamowite. Nie zaważając na nic poza tym, wypuścił jej łechtaczkę i zaczął napierać, wchodząc głębiej, wykorzystując ramiona do stworzenia dźwigni. Wzięła go całego, z zamkniętymi oczami i drżącym podbródkiem, z rękami zaciśniętymi na poduszce, jęcząc w materiał. Kiedy zbliżał się jego orgazm otworzyła oczy i patrzała na niego, delikatnie dysząc. Wiedział na co czeka ale nie mógł się powstrzymać od podrażnienia się z nią, ciekawy jak zareaguje gdy zacznie świntuszyć. - Chcesz dokładnie wiedzieć co ta mała ciasna cipka ze mną robi? Chcesz wiedzieć jak to jest gdy dochodzę? - Tak. – wychodziła na spotkanie jego pchnięciom, podnosząc biodra gdy zagłębiał się w dół. - Więc powiedz mi. Chcę to usłyszeć. Zapewne jesteś świadoma, że lubię świntuszyć i doceniam to jest odwzajemnione. Zrobiła tak jak prosił bez sekundy pauzy – Chcę poczuć jak dochodzisz. - Jakie to uczucie gdy mój kutas jest w tobie? Dobre? - Wiesz, że tak. - jęknęła. – Boże, wiesz. - Masz rację, wiem. - przebiegł językiem wzdłuż jej obojczyka. – Ale chcę byś mi to powiedziała. Chcę usłyszeć, jak to mówisz. Jakie to uczucie? - Twardy, długi i gruby, wypełnia i rozciąga mnie tak, że nie czuję niczego poza tobą wewnątrz i na zewnątrz. - poruszyła swoim tyłeczkiem i zawirowała przy nim. – Proszę. Chcę poczuć jak to jest gdy dochodzisz głęboko we mnie. - Cokolwiek chcesz, dziecinko. Przyśpieszył tempo i wbijał się w nią, szybciej i szybciej, i ryknął kiedy osiągnął orgazm. Wyginając plecy, wpatrywał się w sufit kiedy kolejne fale jego nasienia wypływały z jego kutasa i kąpały jej łono, niewyraźnie świadomy że jej własne krzyki go zagłuszały. Jej cipka doiła go, ciasne, aksamitne ściany zaciskające się jak pięść przed rozkoszą, a on uświadomił sobie, że została schwytana w agonię kolejnego orgazmu. Zachwycające gorąco szerzące się w jej ciele przedłużyło jego własny orgazm, więc jego 139
kutas nadal drgał nawet gdy nie było już żadnego nasienia. Połączony z jej uczuciami, to był szczyt seksu jedyny w swoim rodzaju, tak cholernie dobry, że jego oczy zezowały a całe ciało bezwładne. Uważając by jej nie zmiażdżyć swoim ciężarem, nakrył ją swoim ciałem kiedy przebrzmiewały ostatnie dreszcze, koraliki potu na jego piersi łączyły się z jej, kiedy ich skóra się zetknęła. Oboje walczyli o oddech, ich gorączkowe bicie serc zsynchronizowały się. Ich myśli były mgliste ale ulga i zaspokojenie były doskonałe, tak cholernie dobre, że nigdy nie chciał opuścić jej boku czy ich łóżka. - Cudownie – udało jej się tchnąć, ciężko dysząc. Przycisnął usta do spoconej krzywizny jej szyi i uśmiechnął się. Euforia po seksie nie była czymś z czego się cieszył ale teraz, czując oczywistą adorację i przywiązanie promieniujące od jego partnerki, był pewien, że to się właśnie zmieni. Gdy owinęła ramiona wokół jego pasa i trzymała go mocno wiedział, że jest jeszcze jedna rzecz, którą mógł zrobić by ją uszczęśliwić. Dla ludzi to było zbyt szybko. Dla zmiennokształtnych to mogło dosłownie nastąpić w ciągu jednej nocy. – Kocham cię, moja Avo. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo chciał usłyszeć w odpowiedzi te czułe słowa - nie myślał, że to naprawdę miało znaczenie - do czasu aż westchnęła w jego pierś, przytuliła go mocniej i odszepnęła – Ja też cię kocham.
*****
Sadie Dumus stanęła po drugiej stronie ulicy Baru Dougan, placami opierając się o szklaną ścianę Presto Laundromat, które dumnie zachwalało dogodną całodobową obsługę klienta. Kilku zmiennych ociągało się na chodniku ale nie mogli jej zobaczyć, przechodząc obok nawet ciekawego ogłoszenie. Chociaż wysysało jej siłę jak cholera, zasłona było zręcznym talentem, z którego odziedziczenia była zadowolona. To był rzadki dar wśród wampirów, posiadany tylko przez tych z magiem w ich rodowodzie którzy urodzili się – lub wybrali – lżejszą stronę spektrum wampirzej rodziny.
140
Którym, dzięki gwiazdom, był jej ojciec. W przeciwnym razie byłaby w kłopotach gdyby magia nie mogła jej chronić. Strach, który pokrył jej myśli osiadł ciężarem w jej wnętrznościach, sprawiając, że posiłek sprzed kilku godzin kręcił się i burzył w jej brzuchu. Walcząc z rosnącymi mdłościami, szybko przycinała dłoń do brzucha i wzięła głęboki, uspokajający oddech. Bogini, nie powinna tu przychodzić. Ostatnim razem gdy węszyła obok Trey’a Veznor niemal się wykończyła. Zadrżała na to wspomnienie. Prawie wyjawiła swoją obecność w Central Park w nocy gdy Trey i jego oszalały brat stanęli przeciwko sobie, niezdolna do stania z boku gdy zobaczyła, jak potknął się na kolona stopniowo zbliżała się do niego. Gdyby to nie była tak brutalna bijatyka, gorąco bitwy z Emorym i żądza krwi, Trey mógł ją zobaczyć, dostrzec ją przez zasłonę magię i zrozumieć atrakcyjność, która ciągnęła ją do niego jak ćmę do płomienia. Jak ćma do płomienia, pomyślała gorzko. Syk i spalenie. Zamykając jej oczy, przypomniała sobie feralną noc, która miała miejsce zaledwie kilka tygodni później, gdy przybyła do swojego nowego domu w Nowym Jorku. To co miało być ważną misją dla sabatu stało się czymś innym, jedno przypadkowe spotkanie w Liminality było wszystkim, co podniosło stawkę. Czuła takie samo przyciąganie do Trey’a w momencie gdy ich oczy spotkały przez zadymioną salę klubu, powietrze wypełnione smugami wirującego dymu. Rzadko zmiennokształtni i pijący krew parowali się i był na to dobry pieprzony powód – zagłodzenie czy powolna agonalna śmierć będąca jednym z efektów. To dlatego wampiry odmawiali rozważenia tego i uciekali biegiem na pierwszy znak połączenia. Mimo to, gdy przyglądał się jej tej nocy, ona także go studiowała. Był wysoki, szczupły i umięśniony, z niezwykle męskim obliczem. Ubrany całkowicie na czarno, w długi skórzany płaszcz pod którym była pewna ukrywał arsenał broni. Trzy słowa przychodzące do głowy: Seksowny, tajemniczy, potężny. Po chwili wstał i zaczął iść. Poruszał się jak drapieżnik, którym był, cały umięśniony, celowy i zdeterminowany. Jego ramiona przesuwały się gdy się skradał, gładkimi krokami, pełnymi gracji.
141
Gdy stanął kilka stóp od niej musiała się powstrzymać, jedyną rzecz do której była zdolna i wycofała się tuż zanim dotarł do jej stolika. Nie wiedział, że nie opuściła klubu ale zmieniła lokalizacje, będąc w stanie go obserwować gdy zobaczył jak znika i i pojął czym jest. Dziwny wyraz przebiegł przez jego twarz ale zanim mogła go przeanalizować, szybko został zastąpiony odrazą. Podczas gdy jej serce oklapło na jego zimną odpowiedź, zmusiła się do akceptacji i zrozumienia, że odrzucenie było okrutną suką, które ostro żądliło, to było do przewidzenia. Chociaż nie była zimnokrwista albo bez bijącego serca jak to przedstawiały ludowe przekazy, nie była w stanie chodzić na słońcu przez długi czas czy dostarczać sobie energii samym jedzeniem. Jedzenie, podczas gdy było pyszne, nie dostarczało pokarmu, którego wymagał jej rodzaj. Chodziło o to czerwone coś, źródło wszelkiego życia. Zwykłe, proste i bogate gdy potrzebowałeś doładowania energii, krew nie mogła być odrzucona. Dla zmiennokształtnych, picie krwi było odrażające. Przez to uważali wampiry za plagę w mieście, za pasożyty. Nie żeby ich skłonność do polowania na żywą ofiara i pożerania jej na surowy było aż tak apetyczne dla niej czy jej rodzaju. Daj sobie spokój. Przenosząc wagę na drugą nogę, obserwowała bar, wiedząc, że nie powinna tu przychodzić ale kolejny raz odkryła że nie była w stanie odejść. Miała własne obowiązki i zobowiązania, które nie obejmowały jej parowania z kimkolwiek z jej wyboru w niedalekiej przyszłości ale wydawało się, że nie może an to nic poradzić. Trey był najwyższą trucizną, jedyny, którego nigdy nie mogła mieć ale z jakiegoś powodu, nawet to wiedząc była zauroczona tym mężczyzną. Kilku przywódców dumy opuściło budynek z ich zastępcami, przyciągając jej pełną uwagę. Obserwowała jak podchodzą do swoich drogich jaguarów i limuzyn aż nagle miała ochotę zbliżyć się i zniszczyć błyszczącą farbę jej paznokciami gdy odjeżdżali. Z wszystkich ras zaśmiecających miasto, zmiennokształtne koty lubiła najmniej. Po pierwsze na duża skalę korzystali z magii wampirów, którzy traktowali ich jak rodzinę ale to było zanim świat się zmienił, stał się technologicznie zaawansowany i koci zmienni postanowili, że już nie potrzebują ochrony przez myśliwymi polujących na nich. Broń automatyczne, wielcy ochroniarze i bóstwo znane jako Omega dostarczyli im bezpieczne schronienie przed niebezpieczeństwem.
142
Drzwi do baru otworzyły się i tak po prostu, był tam Trey, stojąc naprzeciwko niej w całej chwale. Z biegiem jej obsesji, często ryzykowała wędrówkę w ulubione kryjówki Trey’a, żądna spojrzenia czy delikatnego podmuchu, który pozwolił jej rozkoszować się jego zapachem. Czasami szła o krok dalej, dotykając go ukryta pod zasłoną, pozwalając opuszkom palca wędrować wzdłuż jego skóry. Wydawał się rozkoszować pieszczotą aż uświadamiał sobie co robi. Potem zawsze odsuwała się dając mu przestrzeń, szepcząc w jego umyśle jak pieprzony duch. Powąchaj ale nie próbuj. Patrz ale nie dotykaj. Kiedy obserwowała jego nerwowe ruchy teraz, jej instynkt jej mówił, że chodzi o coś wielkiego. Coś, co by zauważyła gdyby nie była tak sfiksowana na seksownym mężczyźnie, który nawiedzał jej sny. Majestatyczna twarz Treya była mocno zacieniona a jego tęczówki w kolorze whisky błyszczały w ciemnościach. Poprawił skórzaną kurtkę na ramionach, wsunął rękę do kieszeni i wyjął telefon. Gdyby podeszła trochę bliżej, mogłaby sprawdzić z kim się kontaktował. Została tylko kwestia utrzymania rąk przy sobie. Odepchnęła się od szkła i podeszła do krawędzi chodnika, oddalona od niego kilka marnych jardów i zatrzymała się. Do cholery, nie powinna tu być. Gdyby zobaczył mnie poprzez zasłonę zaklęcia oznaczyłby mnie natychmiast. Wystarczy, że weźmie jeden głęboki wdech i mam przejebane. Chociaż nie zrobiła tego zbyt często, nietrudno było uzyskać informacje, których potrzebowała w inny sposób. Koncentrując się, skupiła na jego myślach i zamarła gdy pochwyciła nazwisko w jego umyśle. Aldon Frost. Trey utrzymywał niski ton głosu ale pochwyciła każdą sylabę, którą mogła usłyszeć. – Musimy porozmawiać. Trey zatrzymał się na chwilę słuchając, zamiast odpowiadać kiwał głową i zamknął telefon. Potem podniósł głowę, rozszerzył nozdrza i wpatrywał się bezpośrednio w nią. Panika powstrzymywała ją przed ruchem, zamarła w miejscu na ułamek sekundy. Potem świat przyśpieszył i doszła do siebie. Rzeczywiście patrzył w jej kierunku ale nie było żadnego sposobu by mógł ją zobaczyć. Jej zasłony 143
nie można było złamać chyba że ona tego chciała albo była ranna. Taka była moc wampirów. Wampiry. Miała ochotę się roześmiać. Dla niej, implikacje tej terminologii były niewłaściwe. Jej rodzaj nie był zwłokami powstałymi z grobu czy harpiami, które wykradały nocą dzieci z łóżek. To nie oznaczało, że jej przodkowie i krewni nie są formą zła - samo ich istnienie powstało na skutek prokreacji czarownicy i demona, którzy stworzyli pierwszego z ich rasy - ale raczej, ich rolą było utrzymanie pokój i ochrona niewinnych przed tymi, których objął mrok, skażonymi piciem krwi i aberracją. Bez jej pobratymców, zmiennokształtni dokładnie jak złe mogą być wampiry.
szybko
dowiedzieliby
się
Trey wciągnął ponownie powietrze i wydawał się wpatrywać bezpośrednio w nią, jakby pochwycił jej wzrok. Ból, który wynikał z jej pożądania był jej tak znajomy, ale ponieważ nie mogła nic z tym zrobić, wepchnęła swoje pragnienia do niewidocznego pudła i zamknęła wieko. Nie mogła mieć Trey’a Veznor’a. Bez względu na to jak bardzo za nim tęskniła. Był zakazanym owocem, który mógł doprowadzić do jej destrukcji, przysłowiowe jabłko, które wygnało Adama i Ewę z raju. Trey wykrzywił twarz, włożył do kieszeni komórkę, odwrócił się na pięcie i ruszył w dół ulicy. Poczekała aż ostatnia limuzyna odjedzie zanim przeszła przez jezdnię, trzymając bezpieczną odległość kiedy podążyła jego tropem. Z powodu niespodziewanych zmian, Trey Veznor był jej najmniejszym problemem. Zamierzał się zobaczyć z Aldon’em, co oznaczało, że teraz to nie było nic osobistego. Tylko interesy.
*****
Po wyjściu Diskant’a do baru, Ava moczyła się w dużej, wirującym jacuzzi. Ciepłe strumienie łagodziły obolałe mięśnie jak również wrażliwe, pulsujące ciało między nogami. Miała na myśli to co powiedziała Diskant’owi. Miała wrażenie, że zostawił ją oznakowaną, ale tylko w niewyobrażalnie fantastyczny sposób.
144
Jak cholernie dobre to mogło być, mógł wiedzieć tylko ktoś kto spotkał zachwycającego, nienasyconego mężczyznę, dzieląc z nim najlepszy seks na tym świecie i dowiedzieć się, że nie tylko chciał cię zatrzymać na zawsze ale będzie cie kochał przez resztę życia. Niesamowicie cholernie dobre, jeśli ma być szczera. Jak tylko wyszła z wanny, szybko wytarła sie i ubrała. Chociaż była wyczerpana, nadal dryfowała na zbyt dużej adrenalinie i ekscytacji by zasnąć. Zajęła czas badając przestrzeń, zaczynając od sypialni i przechodząc do salonu i kuchni. Meble były całkowicie męskie, w różnych odcieniach ciemnego brązu i kremowego, z kawałkami czerwieni na rozrzuconych poduszkach, pasujących do zasłon. To krzyczało o zamożności bez sztywności czy nudy. Doskonałe legowisko dla mężczyzny takiego jak Diskant. Stłumiony dźwięk przyciągnął ją z powrotem do sypialni i zatrzymała się w drzwiach. Przyjrzała się swojej torbie, umiejscawiając dźwięk i jęknęła. Cholera. Była pewna, że jej komórka była teraz bardziej wyczerpana niż kłoda. Była garstka ludzi, którzy mogli do niej dzwonić, najbardziej oczywisty był Brett i Thomas. Jej szef i przyjaciel, zrozumiałe, ponieważ wyszła z pracy bez wyjaśnienia i prawdopodobnie się martwił, oraz Thomas ponieważ chciał ją nękać o to co uważał za „ sprytną lukę” w woli ich rodziców, która pozwoliła jej kupić chatkę za pół ceny. Dźwięk zamarł tylko by zaraz zacząć od początku. Mogła tylko wyłączyć to cholerstwo albo odpowiedzieć. Po tym jak zdołała wyjąc irytujące urządzenie z torby zmarszczyła brwi gdy zobaczyła nieznany numer dzwoniącego. Zbierając siły, nacisnęła mały zielony guzik po lewej i przystawiła telefon do ucha. - Halo? - Witaj, Ava, - powiedział Craig głosem jedwabisty i gładkim jak masło. - Skąd masz ten numer? - jej ton, co zrozumiałe, nie był tak serdeczny. Powiedziała Craigowi by nigdy nie kontaktował się z nią ponownie. Już tu był, przekraczając granice jakby nigdy nie istniały. - Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że dla kogoś takiego jak ja uzyskanie numeru telefonu sprowadza się do prostego pytania. - Już ci mówiłam zatrzymaj sobie medalion. Wyeksponuj tę cholerną rzecz jeśli to cię uszczęśliwi. Po prostu zostaw mnie w spokoju.
145
Usłyszała jak cmoka na linii. - Nigdy nie byłaś osobą, która podejmuje pochopne decyzje bez wysłuchania drugiej strony. Widzę, że ucieczka ze zmiennokształtnym wyzwoliła w tobie najgorsze instynkty. Olbrzymi i niezwykle mocny wzrost instynktu opiekuńczego powstał. Więc Craig wiedział o niej i Diskant’cie. Nie była zaskoczona. Miał oczy i uszy rozesłane po całym mieście. – Posłuchaj mnie, ty zarozumiały sukinsynie. Nie obchodzi mnie jeśli utrzymujesz tajemnicę miejsca święty Graal i możesz zaproponować mi niekończące się pieniądze i życie wieczne. Nie dzwoń znowu na ten numer. Masz rację, nie podejmuję pochopnych decyzji. Niemal zabicie mnie pomogło mi zdecydować jaki rodzaj spółek chce a jakich nie. Do twojej wiadomości, ty plasujesz się gdzieś w drugiej kategorii. - Nawet jeśli to korzystnie podziała na twoją nową rodzinę? – zadał pytanie jakby omawiali coś prostego, jakby dyskutowali na temat na jaki kolor ścian pomalować jego łazienkę. Ton ją wkurzył ale słowa ostudziły jej temperament - Masz jedną minutę. Sugeruję, byś zaczął mówić. - Plotka głosi, że Pasterze przybyli do miasta i mają na celu członka sfory Treya Veznor'a – jego brata, będąc szczegółowym. Daję ci szansę na podsłuchanie wroga z odległości, której oni nie są w stanie pojąć. Nawet nie musiałbyś się martwić o zainicjowanie spotkania. Będziesz wiedziała gdzie zaparkowali swoje furgonetki, jak również gdzie się obecnie zabunkrowali. Magazyn był tylko wiadomością. Istnieje więcej informacji, których mogę dostarczyć jeśli będziesz gotowa negocjować. Cholernie trudno było nie ujawnić jak silna była jej telepatia, ale on jakby był już tego świadomy powiedział – Bycie sparowaną z twoim nowym partnerem zwiększyło twoje umiejętności ale nie do tego stopnia co może zrobić medalion. Istnieje powód, dla którego twoi rodzice trzymali cię - i medalion – pod kluczem. Kolejny raz popisywał się wiedzą, której pragnęła. Wypadek samochodowy jej rodziców był czysty i schludny. Przebita opona, która spowodował utratę kontroli, wysyłając ich ponad metalową barierą, w dół wąwozu i prosto w bezwzględny uścisk starożytnego dębu. Policja twierdziła, że to wypadek ale gdy tylko Craig zaczął rzucać aluzjami zaczęła się zastanawiać. Zawsze byli tak skryci, mówiąc jej tak mało o swoich prywatnych wypadach na całym świecie. Nawet jej umiejętność była czymś, co tak gorliwie trzymali w ukryciu. 146
- Czy w końcu planujesz mi powiedzieć co wiesz? - Jestem gotowy zaoferować ci wymianę. Jeśli osłodzisz pulę, może mnie przekonasz bym dorzucił pamiątkę rodzinną. Niech go szlag. Naszyjnik jej nie obchodził ale Craig wiedział jak wpływać na nią informacjami o jej rodzicach. - Czego chcesz? - wiedziała czego chciał ale udawała niewiedzę. Było tylko jedno czym mógł się interesować – bezpośrednie informacje o zmiennokształtnych i ponieważ był Omegą, o Diskant’cie. - Nie udawaj wstydliwej. - Zapomnij – odpowiedź, której udzieliła łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej – Żegnaj. - Pasterze nie zapomną o Diskant’cie Black’u kiedy odejdą. Mogą zostawić w spokoju resztę zmiennokształtnych jeśli jednak zrobisz badania dowiesz się, że mają jedną słabość jeśli chodzi o polowanie. Wytupują jednego zmiennego, który ma największą moc. W tych okolicznościach, będzie to mężczyzna, z którym sypiasz. Jeśli wrócą by skończyć to co zaczęli będziesz mogła zobaczyć, jak przybywają zanim ktokolwiek inny zauważy. Jej żołądek zacisnął się a węzeł napięcia umiejscowił w jej karku. Chociaż był wielkim dupkiem, był jeden niepodważalny fakt - Craig nigdy nie skłamał. Groził, czasami zastraszał ale nigdy nie manipulował prawdą. Nie mogła uwierzyć, że to rozważa ale to nie dotyczyło tylko jej. – Czego dokładnie - zaakcentowała słowo i dodatkowo zrobiła pauzę - chcesz? - To co chcę, konkretnie, to spotkaniem z tobą i Diskant’em Black’eim. - Nie ma mowy. On się nigdy na to nie zgodzi. Mogła sobie wyobrazić, jak Craig wzrusza ramionami w ten arogancki sposób gdy odpowiedział - Miałaś jakieś wampiry węszące ostatnio wokół? Teraz się zatrzęsła, kipiąc w oburzeniu. W noc jej ataku, zastanawiała się dlaczego Craig określił tak późną godzinę, w miejscu gdzie w pobliżu nikogo nie ma. Nie myślała, że ją wtedy wystawił ale teraz … - Nienawidzę kiedy zadajesz pytania kiedy masz na nie odpowiedzi – warknęła. – to obraża moją inteligencję. 147
- Nie byłem w to zaangażowany, jeśli to jest to o czym myślisz. - Czego chcesz? - powtórzyła, nie mogąc wymyśleć niczego ciętego czy inteligentnego do powiedzenia. - Zadzwoń do mnie pod ten numer gdy już omówisz rzeczy ze swoją lepsza połową. Chcę tylko podkreślić jak ważne jest to by nasze spotkanie nastąpiło raczej prędzej niż później. - Powiedz mi co się dzieje. - Panika pokonała jej furię. - Nie możesz mnie zostawić kompletnie po ciemku. - Powiedzmy, że… - nie mówił przez chwilę ale kiedy w końcu to zrobił, jego głos - niesamowicie poważny i ponury – sprawił, że przeszły ją dreszcze – to dobrze, że los postawił na twojej drodze zmiennokształtnego partnera.
148
ROZDZIAŁ CZTERNASTY Trey wrócił do Dougan’a nie przejmując się tłumem. Wiedział, że Diskant i Kinsley będą na tyłach zaplecza u podnóżu schodów, gdzie stół i krzesła zostały ustawione w dziwacznej i prywatnej alkowie. Lokalizacja zapewniła odpowiednią ochronę kobiecie Diskant’a ponieważ mógł monitorować kto zaryzykował wejście na piętro jednocześnie pozwalając im na prywatną rozmowę, zapewniając, że nie zostanie przerwana czy zakłócona. Gdy Trey wyszedł zza rogu byli właśnie tam gdzie się spodziewał, siedzieli naprzeciwko siebie z kilkoma kieliszkami i butelką Jack’a Daniels’a. Obydwaj przestali rozmawiać i spojrzeli w górę gdy się zbliżył. Diskant kopnął najbliższe krzesło do Treya i usiadł z powrotem. - Wszystko jest załatwione - Trey usiadł, chwycić jedną ze szklanek i nalał drinka. - Aldon jest gotowy postawić blokadę drogową gdy będziemy jej potrzebować. - Co z moją partnerką? – przyjacielskość zniknęła z twarzy Diskant’a – Wyjaśnił dlaczego jego rodzaj ją zaatakował? Trey potrząsnął głową. – Nie miał pojęcia o czym mówię. Powiedział, że to musieli być łobuzy handlującymi niewolnikami krwi. – Na rozwścieczone spojrzenie Diskant’a dodał – To ma sens. Nie możesz powiedzieć że nie rozumiesz pokusy. - Jak do diabła spiknąłeś się z Aldon’em Frost’em? - Diskant wypowiedział imię wampira jakby zostawiało niesmak w jego ustach. - Potrzebował systemu bezpieczeństwa gdy tu przyjechał. Pomogłem mu w zamian za przysługę. - Trey wzruszył ramionami i powalił drinka.
149
- Większość ludzi płaci za tego rodzaju rzeczy pieniędzmi - zauważył Kinsley - W przeciwnym razie nie prowadziłbyś interesów. - Potrzebował pilnej roboty. Nie robię niczego, co pochłania mój prywatny czas nie oczekując czegoś ekstra w zamian. – Nalał kolejny drink pewną ręką, chociaż jego wnętrzności odczuwał jak galaretę – Gdzie jest Emory? - Poszedł do wolnego pokoju na drugim piętrze. Kazałem mu wziąć prysznic i zmienić ubranie. Może czuć się jak gówno ale nie robi nas żadnej przysługi wyglądając jak ono. - Diskant wziął samotny kieliszek wódki ze środka stołu i przyglądał mu się tocząc go między palcami. - Wysłałem Nathana by go pilnował. Jest na krawędzi, Trey. W końcu zdziczeje. Trey kiwnął głową, nie mogąc się kłócić w tym punkcie. Rok wcześniej Emory zaczął mieć trudności z kontrolowaniem jego zwierzęcej połowy. To było oczywiste, jego młodszy brat był Alfą; jego usposobienie i temperament dały o sobie znać wkrótce po pierwszej przemianie. Byli cholernie szczęśliwi, ze dał sobie radę ze swoim wilkiem przez tak długo. Teraz był zbyt stary by zaprzeczyć czego dokładnie potrzebował. Alfy mogły przeżyć jako członkowie sfory bez rządzenia ale tylko jeśli zostali sparowani. Więź uspokajała bestię i pozwalała w miarę na spokój – na co dokładnie Trey liczył. - Musimy ponownie połączyć go z jego partnerką. - Trey podniósł szklankę pełną whisky, studiując czysty bursztynowy płyn. – Po zajęciu się Pasterzami, musimy go zabrać do Kolorado by ją odzyskać. - Straciłeś swój cholerny rozum? - Kinsley warknął. - Nie możesz przywieść Shepherd do miasta by sparowała się z twoim bratem. Trey odwrócił się do zmiennego kota, z ulgą, ze to nie Diskant przekazał brzydką prawdę o Emorym sparowanym z Shepherd10. Jeśli ma przywieść niechętną kobietę do jego miasta nie potrzebował wścibskiego Alfy wprowadzającego zamieszanie. - Co chciałbyś abym zrobił? Przyglądać się jak powoli szaleje aż będziemy zmuszeni do usunięcia go z jego nieszczęściem? - Jest zagrożeniem dla każdego na jego drodze.
10
I co miałam napisać pasterką/pastereczką???????
150
- Właśnie w tym się mylisz. - Trey skorygował płynnie Kinsley’a. – Przez cały czas gdy był w Kolorado nie stracił kontroli. Dopiero po tym jak został odseparowany od swojej kobiety, zaczęły się zmiany. Akcent Kinsley stał się wyraźniejszy jak zawsze gdy się rozgniewał. – Nie możesz ufać informacjom od swojego brata. - To informacjami prosto od Gerald’a Night’a. - Trey uśmiechnął się gdy głowa Diskant’a wystrzeliła w górę a gniew Kinsley zmienił się w szok. Skontaktowałem się z nim wkrótce po przyjeździe Emor’ego. Powiedział, że Emory ma się dobrze ze sforą w Colorado Springs. Nie było żadnych problemów z jego kontrolą. - To niemożliwe, - Diskant powiedział. – Jeśli ja nie mogłem przebić się do jego wilka, nie ma mowy by jakiś inny Alfa mógł. - Nie jestem pewny dlaczego tak się stało, chociaż Emory był blisko swojej partnerki wiec wyobrażam sobie, że była za to częściowo odpowiedzialna. - Trey wpatrywał się w Diskant i zebrał siły by zapytać - Ava jest telepatką, prawda? Wszelka życzliwość na twarzy Omegi zniknęła. – Dlaczego do kurwy chcesz to wiedzieć? - Jeśli utrzymamy jednego z Pasterzy przy życiu, ona może nam powiedzieć gdzie możemy znaleźć Mary. Oczy Diskant’a zmieniły kolor a palce wokół szkła, które trzymał powoli zacisnęły się w pięść. – Nie zabiorę mojej parterki nigdzie obok nich. - Nie musisz. Możemy przywieść jednego z nich do niej. Wszystko, czego potrzebujemy to lokalizacja. Trey pomyślał, że jego bliski przyjaciel i kolega ze sfory powie nie. Nie miała znaczenia ich bliskość czy połączenia, kobieta była ważniejsza. Wtedy tęczówki Diskant’a przybrały znajomą ciepłą złocistą barwą i napięcie opuściło jego ramiona kiedy położył szkło na stole. - Jeśli to zrobimy, zrobimy to po mojemu. Przywieziesz go w miejsce, które ja wybiorę i będziesz przestrzegać moich instrukcji. Trey kiwnął głową i wziął butelkę Jacka. – Im prędzej to zrobimy tym lepiej. - W tym masz rację – powiedział Kinsley – Dumy przyjęły moje słowo że to zostanie załatwione ale z Pasterzami nie uwierzą na słowo dopóki zagrożenie nie zostanie usunięte. 151
- Wysłałem pięciu moich najlepszych tropicieli zanim wyszedłem. Powinniśmy coś wiedzieć za kilka godzin. - O czym myślisz? - Diskant zapytał. - Znajdziemy ich i wyślemy do nich Kinsley’a z ofertą przekazania Emory’ego, następnie przeprowadzimy rzeczywistą wymianę tuż przed zmrokiem. Pasterze nie będą się spodziewać, że wampiry biorą w tym udział kiedy więc Aldon wykona swoją część to da nam wszystkim okazję, której chcemy. Ale musimy się upewnić, że weźmiemy jednego żywcem. - Trey napełnił po brzegi swoją szklankę i przerwał – Musimy wiedzieć gdzie jest partnerka Emory'ego. Diskant wziął od Treya butelkę i zaczął nalewać swojego drinka. – Jeśli uda nam się ich zatrzymywać zanim opuszczą stan, to nie powinno być trudne. Trey kiwnął głową i opadł jakby niewidoczny ciężar jego ramionach znacznie się zmniejszył. Wszystko zmierzało na swoje miejsce. – Kiedy tylko będziemy mieć potrzebne informacje, mogę zaczynać planować podróż do Kolorado. – Na pytające spojrzenie Diskant’a wyjaśnił - Z twoją pomocą, Nathan może się zająć wszystkim pod moją nieobecność. Zamierzam skontaktować się z Geraldem i zapytać czy zechce zaoferować pomoc gdy przyjedziemy. Nie ucieszył się gdy się dowiedział, że ma gniazdo Pasterzy żyjących tak blisko, więc myślę, że wiem jaka będzie jego odpowiedź. - Więc to jest twój sposób na potem? - Kinsley dumał.- W twoim planie nie ma miejsca co do reszty z nas. - Nie będzie ich wystarczająco by ich otoczyć - Diskant uśmiechnął się, ukazując wydłużone kły, które pasowały do jego połyskujących, kocich zielonych tęczówek. Odgłos ciężkiego, głośnego tupania na schodach wstrzymały rozmowę. Kroki zbliżyły się, aż Emory pojawił się z Nathanem. Był gładko ogolony, z włosami zaczesanymi do tyłu. Odzież była czysta - czarny T-shirt i dżinsy - i pasowała na niego dość przyzwoicie. Chociaż jego tęczówki wciąż były jasne, już nie wyglądały na wzburzone. Trey podniósł swoją szklankę, wypił mocny alkohol i podniósł się ze swojego miejsca. Kiedy położył szklankę na stole odwrócił się do swojego brata.
152
Nieważne co Emory zrobił dawniej, wciąż był jego bratem. Nie będzie tym, który przekaże złe wieści swojej matce i ojcu, informując ich, że ich syn wrócił tylko po ty by zostać skazany na śmierć. - Chodź. – podszedł do Emory'ego i chwycił jego ramię. - Musisz coś zjeść i musimy porozmawiać.
Diskant patrzył jak Trey, Emory i Nathan idą korytarzem i znikają w tłumie. Bar wciąż był zatłoczony członkami sfory Treya, która zostanie tu aż sprawa Pasterzy zostanie załatwiona. To było piękno lokalizacji. W budynku było pięć pięter: bar, drugie, trzecie i czwarte piętro składały się z pokoi sypialnych i pryszniców, a na piątym piętrze apartament dla niego albo ważnych gości chronionych w czasie kryzysu. Kiedy pomyślał o mieszkaniu, wspomnienia o Avie nie były daleko. Wciąż był oszołomiony poziomem ich związku. Telepatyczne połączenie było tak potężne jak wiązanie krwi - może nawet silniejsze na swój własny sposób. Czując to co czuła, wiedząc ponad wszelką wątpliwość, że pragnęła jego dotyku tak gorąco jak on jej pragnął zapewnić przyniósł potężną falę, której nie mógł odmówić. - Powinieneś chyba wracać na górę - Kinsley zauważył świadomie. – Gdybym miał dziewczynę tak śliczną jak twoja czekającą na mnie nie marnowałbym swojego czasu tu na dole z butelką Jacka i towarzystwie przyjaciela. Uśmiechnął się. - Jest wspaniała, prawda? Kinsley pochylił głowę, przyglądając się kieliszkowi w jego ręce i kiwnął głową. – Taka jest. Wstał oddalił się od stołu. - Zostaniesz w pobliżu przez chwilę? Kinsley podniósł głowę patrząc mu prosto w oczy - Sądzę, że najlepiej będzie jak odwiedzę parę dum przed porankiem. Są podatni na napięcie i musimy wiedzieć czy nie zamierzają zrobić czegoś głupiego. Nie żebym myślał, że zrobią coś przeciwko tobie. Żaden z nich nie zechce zaryzykować swoich ogonów czy śmierci w szeregach. Nie jesteśmy lojalni jak jest rodzaj wilków. - Dzięki. - podał rękę i Kinsley potrząsnął nią. - Żaden problem. Jeśli się czegoś dowiesz w tym czasie, wiesz jak do mnie dotrzeć. 153
*****
Diskant obrócił się i sadził długie susy w kierunku schodów. Gdy doszedł do nich wspiął się po trzy na raz. W końcu dotarł na ostatnie piętro i zatrzymał się, próbując ostudzić jego pożądanie zanim otworzy drzwi. Obrazy jego parterki czekającej na niego zupełnie nago, rozciągniętej w poprzek łóżka, wysłały szarpnięcie przez jego kutasa. Nigdy nie będzie miał jej dosyć. Bez względu na to ile razy zatraci się w niebiańskiej kołysce jej ciała. Zamarł gdy wszedł do sypialni i stwierdził, że Ava — całkowicie ubrana siedzi na rogu łóżka - z telefonem komórkowym w dłoni. Spojrzała na niego z wzburzonymi indygowymi oczami, z wyrazem twarzy niedającym się odczytać. Podszedł powoli i uklęknął przed nią. – Co się stało? Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami. – Muszę ci coś powiedzieć ale nie wiem od czego zacząć - Początek jest często najlepszy. – żartobliwie poklepał jej podbródek, mając nadzieję podnieść jej nastrój. Zamiast tego odwróciła wzrok i westchnęła. - Wszystko jest takie skomplikowane. - Dlaczego nie zaczniesz od powiedzenia mi z kim rozmawiałaś przez telefon? Gdy jej jasnowłosa głowa podniosła się i spotkała jego zainteresowane spojrzenie, wyglądała na rozdartą i wystraszoną - Nie chcę żebyś ześwirował. Musisz mnie wysłuchać. - Słucham Wzięła głęboki wdech i odpowiedziała – To był Craig Newlander. Kilka nieuchwytnych uczuć pochwyciło go kiedy obudziła się jego ochronna natura. Wstał i odsunął się od niej zanim mogła zobaczyć, jak jego twarz się zmienia lub zauważyć jak jego kły się wydłużać. Jego palce paliły kiedy pazury usiłowały przedrzeć się przez skórę. Stanął przodem do ściany,
154
chcąc ostudzić jego temperament – Mówiłaś, że nie jesteś zaangażowana z Villati. - Diskant …- usłyszał zmianę ciężaru na łóżku, jakby wstawała by podejść bliżej. - Nie, Pinkie. - ostrzegł niskim, stałym warczeniem – Zostań tam gdzie jesteś. Nie posłuchała. Poczuł, jak jej ramiona owijają się wokół jego pasa, nacisk jej piersi na plecach. - Craig przyszedł do mnie wkrótce po śmierci moich rodziców. Spotkałam się z nim kilka razy i zaakceptowałam informacje, które oferował ale kiedy wyczułam złe wibracji uznałam, ze cokolwiek to chciał nie było warte ryzyka. Potem Thomas ukradł coś, co bardzo wysoko ceniłam i sprzedał to Craigowi by spłacić długi hazardowe.Gniew Diskant mijał kiedy nadal mówiła, jej palce łagodnie głaskały jego klatkę piersiową. –Zawarłam umowę by to odzyskać ale do spotkania nigdy nie doszło. - Dlaczego? Puściła go, przeszła wokół i umieściła swoje ciało między nim a ścianą. Patrząc w górę, oparła rękę na jego piersi, nad sercem. Szaleńcze tempo natychmiast zwolniło pod jej dłonią i napięcie opuściło jego ciało, sprawiając, że mięśnie pod jej palcami zmiękły. - Noc, w którą miałam się spotkać z jego kontaktem była nocą, w której cię poznałam - noc kiedy mnie uratowałeś. Następnego ranka, po tym jak opuściłam twój dom …. potrząsnęła głową, jakby zawstydzona wspomnieniem i jej decyzją by zostawić go na lodzie - Powiedziałam Craigowi, że skończyłam. Próbował się ze mną skontaktować ale wyrzuciłam telefon, który mi dał i odmawiałam odbierania jego telefonów w klubie. Podniósł rękę i położył na jej dłoni – Czego on chce? - Nie wiem ale cokolwiek to jest, to nic dobrego. On wie, że wampiry mnie zaatakowały tej nocy w alei.- Włoski na karku Diskant’a podniosły się na to wspomnienie a kiedy warknął cicho uspokoiła go pocieranie ręką jego klatką piersiową. - Jest coś, czego mi nie powiedział. Coś ważnego. Próbowałam go nakłonić do rozmowy ale on chce zorganizować z tobą spotkanie zanim to wyjawi. Diskant studiował zamyśloną twarz swojej partnerki. Spotykanie z Villati spowoduje nieuniknioną burzę gówna. Zasadniczo zmiennokształtnym udawało się latać poniżej radaru i utrzymać w sekrecie ich tajemnice. To było 155
zbyt niebezpieczne, by śmiertelnicy węszyli wokół, zwłaszcza kiedy lubili nagrywać wszystko i przekazywać z pokolenia na pokolenie. To mogło się w znaczny sposób zmienić w zależności od tego czego chciał Craig Newlander. - W porządku. - W końcu przerwała krępującą ciszę. – Nie musimy się z nim spotykać. Przeniósł ręce na jej biodra i przyciągnął ją w ramiona, trzymując blisko. Troska o jej bezpieczeństwo była ważniejsza od wszystkiego. Jeśli łajdak wie coś ważnego odnośnie jego parterki, musi wiedzieć co to jest. Ava nie była zmiennokształtną iż łatwością mogła zostać skrzywdzona. Odkąd brały w tym udział wampiry to pewne, że musi być w ofensywie, utrzymując jeden krok naprzód. - Tak szybko jak zostanie załatwiona ta rzecz z Emorym wszystko ustalę. Nie chcę byś się o coś martwiła. Od teraz zajmę się tobą. - Nie chcę być żadnym problemem. - Nigdy – ujął jej podbródek i utrzymał spojrzenie – To moje prawo i przywilej widzieć twoje potrzeby. Uśmiechnęła się smutno. – Przywilej, hę? - Cholerna racja. Owinęła ramiona wokół jego pasa, przycisnęła twarz do piersi i osunęła się w jego objęcia. Wtedy wyczuł jej wyczerpanie. Była głodna, zmęczona i potrzebowała snu. Wiązanie było teraz w pełnym rozkwicie. Wkrótce zauważy, że zmiany świadczyły o związaniu się ze zmiennokształtnym. Seks był tylko wisienką na torcie gdy masz zwiększoną wytrzymałość, refleks i czeka cię długowieczność. - Pójdę na dół i przyniosę ci coś do jedzenia. Dougan utrzymuje dobrze zaopatrzoną kuchnię więc jestem pewien, że znajdę coś, co lubisz. - Idę z tobą – wymamrotała mu w koszulę, trącając go czule nosem. Kot w nim odwzajemnił przejaw uczucia, wynurzając się na powierzchnię ocierając brodą o czubek jej głowy i odetchnął głęboko, wciągając jej słodki, kobiecy zapach. Przesuwając ramiona wokół jej brzucha, odwrócił ją w swoich objęciach i zaczął iść do drzwi. Wchodzili po schodach jak para zauroczonych nastolatków, skradając sobie pocałunki na każdym piętrze. Gdy dotarli do ostatniego korytarza, trzymał ją dokładnie tak jak ona – z plecami przy jego klatce piersiowej, z głową pod jego brodą - i uśmiechnął się na rozbawione 156
miny członków sfory gdy odsuwali się na bok, oszołomieni chichotem Avy gdy wiła się w jego objęciach naprzeciwko jego coraz większej erekcji. Zerkając w lewo, zauważył, że Trey, Emory i Nathan nadal siedzą w kabinie z pustym talerzem po pizzy między nimi. Kolejna pizza leżała na czystej tacy, z parą unoszącą się z serowej powierzchni, wskazując, że kuchnia ciężko pracuje. Dotarli do dużych dwuskrzydłowych drzwi za barem i przeszli przez nie. Zgodnie z oczekiwaniem Diskant’a, kilka kobiet było zajęte przygotowywaniem posiłków dla sfory. Większość przyszła z pobliskich domów by sprawdzić potrzeby ich braci, włączając to tych, którzy byli za młodzi na partnerkę. W chwili gdy zobaczyli jego i Avę, cała praca zatrzymała się. Kobiety wysunęły do przodu tace z przygotowanym jedzeniem, pochyliły głowy i opuściły wzrok. Czekały na Avę aby wybrała to co chce, ale uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia jak głęboki był ten gest. Pochylając się, Diskant przyłożył usta do ucha swojej partnerki – Oni okazują szacunek, Ava. Teraz, gdy jesteśmy sparowani twoje rozkazy w sforze mają taką samą moc jak moje. Oni nie zjedzą albo nie obsłużą nikogo dopóki by nie wybierzemy swojego posiłku. – Uwolnił ją, opuszczając ramiona i cofając się – Wybierz co chcesz. To nie był normalny wstęp i przez moment myślał, że zawaha się, co nie byłoby dobrą rzeczą. Szacunek w sforze był zdobywany za pomocą mocy, kontroli i zaufania. Bez tych cech schodziłeś bezpośrednio na spód łańcucha pokarmowego. Jako jego partnerka, i człowiek, było zrozumiałe że może być zdezorientowana. Jednakże, w pewnym momencie musiała ogłosić swoje miejsce w sforze. – Weź co chcesz, - zarządził. Tego tonu nigdy wcześniej nie używał wobec niej i miał nadzieję, że wykorzysta swój talent by zrozumieć jego motywy. W tym momencie był Omegą dającym swojej partnerce bezpośrednie polecenie Trudno my było zamaskować dumę gdy zrobiła krok do przodu i z trzymając wysoko głowę wzięła tacę od kobiety po lewej i kolejną od kobiety po prawej stronie. To było zbyt dużo jedzenia dla niej ale o to właśnie chodziło. W tej chwili udało jej się przekazać jej znaczenie dokonując jednego bardzo ważnego wyboru. Jako partnerka Omegi, jej prawem było zażądać każdego kęsa, którego chciała nawet gdyby jej jedynym zamiarem było wyrzucenie go do śmieci w drodze do wyjścia. Odwracając się do niego, wyciągnęła tacę – Co chcesz do picia?
157
Cholera jeśli go nie zniewoliła. Nawet teraz - wśród kuchni pełnej zmiennokształtnych – nadal pokazywała mu jak skomplikowana i inteligentna była. - Przynieś kufel Killiana i jakąś wodę mineralną do naszego pokoju. – Powiedział Diskant nad ramieniem Avy do Katie, sparowanej ludzkiej kobiety po lewej stronie, która stała teraz z pustymi rękami, gdy przyjął tacę od Avy. Kiedy zwrócił pełną uwagę na swoją partnerkę uśmiechnęła się i minęła, prowadząc z powrotem na górę. Tym razem to ona przewodziła w drodze przez bar. Pozwolił jej objąć prowadzenie, pozostając wystarczająco blisko że mógł ją złapać gdyby tego chciał ale dość daleko by jej niezależność dała sforze oświadczenie. Wiedziała to czy nie, przyjęła swoją rolę w ich hierarchii, pokazując im, że była w stanie stać sama. Rozpoznali to, docenili i uszanowali. Przeszli przez tłum i dotarli do pustej sali. Gdy jej tyłeczek kołysał się kiedy wchodziła po schodach wyobraził sobie jak zatapia zęby w kremowych wypukłościach. Chciał zgiąć ją nad łóżkiem i zmusić ją do przyjęcia go najbardziej prymitywny sposób jego rodzaju. Nie było nic bardziej erotycznego niż pieprzenie kobiety w tyłeczek. Zaufanie, którego to wymagało było absolutne, najwyższy akt uległości. Jego krew popłynęła gorąca na samą myśl, kutas nabrzmiał w oczekiwaniu. To w końcu się stanie. Jeszcze jeden znak i więź krwi będzie scementowana. Gdyby mogła zmierzyć się z bestiami w nim, zatwierdzić ich jako jej partnerów i zaakceptować ich, staną się związani do końca jej życia – albo jego. W takim momencie, musi być tak dzika i chętna do spróbowania nowych rzeczy jak on do wprowadzenia ich. Zamknął drzwi gdy weszli do mieszkania i próbował powstrzymać swoją potrzebę. Ava musiała zjeść, odpocząć i zregenerować siły po wszystkim, co nastąpiło przez parę ostatnich dni. Nie potrzebowała go w gorączce krycia jak pieprzony seksoholik. Kładąc tacę na ladzie, odwrócił się i przystanął kiedy zobaczył Avę klęczącą przed nim. Jej wielkie niebieskie oczy były zamglone a policzki w pięknym odcieniu czerwieni. Taca z jej jedzeniem leżała na niskim stoliku w salonie, zostawiona tam gdy podążyła za nim do kuchni. To tyle, o jedzeniu, odpoczynku i regeneracji. Rozpięła mu spodnie, szarpnęła w dół i owinęła wargi wokół jego kutasa. Jęknął i wsunął palce w jej włosy, ciągnąc krótkie kosmyki, przysuwając ją do przodu aż jego żołądź uderzała w tył jej gardła. Połączenie psychiczne, które dzielili otworzyło się i mógł poczuć jej satysfakcję z zaspokajania go w ten sposób. Kochała jego smak, jego zapach. To była 158
zwierzęca tendencja, coś czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Prominentne podmioty w nim - kot, wilk i niedźwiedź grizli - również pragnęli przebywać w niej. Będzie kobietą, która zaspokoiłaby ich w sposób, w który nikt inny by nie mógł, dopełniając ich w sposób, który zjednoczyłby ich w jedno. Jej palce poruszały się wzdłuż uda zanim delikatnie ujęła jego mosznę. Masowała ciężar ostrożnymi palcami, tocząc wrażliwe kule w jej ręce. Odchylił do tyłu głowę gdy przejęła kontrolę, biorąc coraz więcej jego długości w swoje usta z każdym pchnięciem. Gorąca, mokra jaskinia dostarczała oszałamiające ssanie, jej wargi i język przybliżały go do szczytu. Gdy zaczął się odsuwać, puściła jego jądra, złapała jego tyłek i przyciągnęła mocniej. Chcę połknąć cię całego, szepnęła w jego umyśle. Jestem ciebie tak głodna. Doszedł natychmiast ,wśliznął się do tyłu jej ust a ona połknęła. Jego nasienie strzelało w głąb jej gardła a ona się nie dusiła czy nie dławiła, połykając każdą falę, wypijając do dna aż jego półtwardy kutas wysunął się z jej lśniących ust. Z trudem łapiąc oddech, podniósł się i zaniósł ją do sypialni, upewniając się aby zamknąć za nimi drzwi aby nikt im nie przerwał. Gdy tylko opuścił ją na łóżko i wolno rozebrać ją, wziął swój czas, liżąc każdą rozkoszną krzywiznę jej ciała. Zrzucając jej stanik i majtki, przesunął się między jej nogi i wdychał jej zapach. Jej cipka lśniła, zroszone fałdy były nabrzmiałe i różowe. Wygięła plecy i krzyknęła gdy ujął jej tyłeczek i przysunął ją do swoich ust, smakując jej słodkości, pokrywając język jej miodem. Na przemian pieprzył ją językiem i ssał jej łechtaczkę, używając szybkich, miarowych pociągnięć. Dyszała, wiła się i napierała na jego twarz - Diskant. - Cała moja, Ava - szepnął gdy ucztował na niej. - Cała twoja - wymruczała bez tchu. Rozpadła się w jego ramionach gdy skupił się na jej łechtaczce, pstrykając językiem w nabrzmiały koralik, który wysunął się z kapturka. W górę i w dół, tam i z powrotem, każde okrążenie zmysłowe i przekorne. Chwyciła jego głowę, jej nogi zesztywniały wokół jego ramion. Rozchylając jej pośladki, opuścił głowę i wpatrywał się w rozetę, którą chciał posiąść zanim
159
jej tam posmakuje, przeciągając językiem po powierzchni pomarszczonej skóry gdy sapała i wiła się. - Lubisz to ? – odsunął się i spojrzał na nią. Czerwone plamy na jej policzkach były odpowiedzią na jego niewypowiedziane pytanie. Będzie pierwszym i jedynym mężczyzną, który posiądzie jej ciemne przejście, jedyny, który pozna niebo, gdy jego kutas zagłębi się wewnątrz jej tyłeczka. - Pewnego dnia, wkrótce. - obrócił palec wzdłuż wrażliwej tkanki, która jeszcze nie wyschła z jego języka – Wezmę cię tutaj. Jej oczy pociemniały a oddech uwiązł w płucach, jej milczenie wskazywało, że była bardziej niż skłonna by spróbować. Puścił jej tyłeczek i przesunął w górę jej ciało, po drodze liżąc lśniące słone koraliki. Była dla niego całkowicie otwarta - ramiona szeroko, nogi rozsunięte, umysł odblokowany – i szybkie przesunięcie bioder to było wszystko by zagłębić się w niej. Kutas do cipki, skóra do skóry i serce do serca. Tak blisko że mógł przysiąc, że może poczuć jej duszę. Jej palce wpijały się w jego skórę na plecach gdy przesunęła się do niego, naprężając się w tym jednym, ostatnim paraliżującym umysł orgazmie. Potoczył biodrami aż jego kutas ocierał się o jej łechtaczkę z każdym uderzeniem, z każdym pchnięciem jego długości. Jego zdziczałe części szalały by podjął ostatni krok, pozwolił im otoczyć Avę ich siłą, ich mocą, ich istotą i znaczyć ją ich zapachem. To byłoby tak łatwe do zrobienia, w pełni ich zjednoczyć. - Tak – wychrypiała przy jego szyi, przywierając do niego – Boże, proszę. - Wkrótce - obiecał i przyśpieszył tempo, zagłębiając się mocniej gdy poczuł, jak przyśpieszyła. Odmawianie swoim popędom przyniosło cenę, czyniąc go dzikim gdy wbijał się w jej delikatne ciało. Każdy odwrót poprzedzał ostrzejszy mniej wielkoduszny powrót. Musiał być w niej, nasycić się nią i pozwolić jej odpocząć i odzyskać siły. Trzeci znak będzie najważniejszym, wymagającym od niej całej jej siły. Gdy doszła, natychmiast podążył za nią. Jej cipka zaciskała się spazmatycznie i drgała wokół niego, okrywając jego kutasa gorącem, ściskając go aż pomyślał, że umrze w wyniku agonii. Ryknął, jego zachrypnięty okrzyk rozbrzmiewał echem wśród ścian gdy fale rozżarzonej do białości rozkoszy przeszły przez jego ciało.
160
Gdy opadł na nią, przykrywając jej małe ciało jednocześnie przyciągając ją w osłonę jego ramion, wiedział, że następnym razem zrobi w końcu to czego pragnął. Ava była jego drugą połową, jego związaną partnerką. Nie było odwrotu.
161
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Mary przycisnęła ucho do drzwi, starając się usłyszeć przez cienkie drewno co mówi John. Odgłosy jego kroków w kuchni były stłumione tak jak jego głos. – Poprosiłem parafian o modlitwę, oczywiście. – przytłumione słowa Johna niosły się korytarzem. – To największe poświęcenie. Oni są godni pochwały. Tak, ona będzie gotowa gdy przybędziesz. Odpokutowała i jest gotowa podjąć swoje śluby. – Po dłuższej chwili ciszy John powiedział – Tak, wszystko będzie gotowe na twój jutrzejszy przyjazd. Miała wrażenie jakby pająki pełzły jej po skórze, aż się skuliła. Jej żołądek kłębił się w panice a gorzki posmak żółci wzrósł w głębi jej gardła. Odsunęła się od drzwi, chcąc wymiotować, uciekać i krzyczeć z całych sił. Wczoraj dowiedziała się, że modlitwa nie jest jedyną rzeczą, na którą zdecydowali się jej krewni by utrzymać ją na prostej i wąskiej drodze. W tej popieprzonej wersji „Children of the Corn11” musiała udowodnić swoją wartość w dobry staromodny sposób. Zabijając zmiennokształtnego. Udawanie modlitwy było jedną rzeczą. Zgoda na zabicie kogoś było czymś innym. Gdy Mary została zabrana do dziewczyny, która była w jej wieku i powiedziano czego się po niej spodziewano – upodlenia, torturowania i okaleczenia biedactwa aż się złamie – zabrało jej całą silną wolę by się nie rozpaść i nie pokazać tym chorym maniakom jaki naprawdę czuła wtręt, odrazę i przerażenie.
11
Jakiś amerykański horror dzieci kukurydzy albo coś w ten deseń, horrorów nie oglądam a szukać mi się nie chce
162
- Donna i Nathaniel wybrali się do miasta - ciągnął John i słyszała dźwięk zamykanej szafki- Chciała przygotować coś specjalnego na twój powrót. Dreszcze, które przechodziły przez jej ciało zniknęły kiedy tylko usłyszała te ważne zmieniające wszystko słowa. Donna i Nathaniel wybrali się do miasta. Och dobry Boże. Została tylko ona i John. Taka okazja nie nadejdzie ponownie, nie, zanim zostanie zmuszona do poświęcenia części duszy aby ocalić swoje życie. Zawsze wiedziała, że okazja do uwolnienia się nadejdzie gdy będzie się tego najmniej spodziewała. Jeśli chciała się stąd wydostać, to musi to zrobić teraz. Odchodząc od drzwi, podbiegła do szafy i zerwała koce, odkrywając plecak z kilkoma starannie zebranymi rzeczami. Nie było tego dużo, tylko trochę gotówki, zmiana odzieży i jej dowód, ale to wystarczy dopóki nie skontaktuje się z prawnikiem by odebrać klucz do depozytu i wyjechać na Florydę. Po wsunięciu swoich tenisówek i wyjęciu cienkiej kurtki, rzuciła plecak na łóżko, odwróciła się do szafy i szukała dłonią po omacku aż jej palce owinęły się wokół gumowego uchwytu drewnianego kija baseballowego, który przemyciła z garażu. Podnosząc go ostrożnie, zrobiła krok do tyłu i odetchnęła powoli, starając się uspokoić nerwy. Słuchała Johna kiedy nadal paplał bez końca. Gdy usłyszała, jak odwiesił słuchawkę, podeszła do drzwi, otworzyła je i zajęła miejsce po lewej stronie przejścia. Jej serce biło gwałtownie, tłukąc się tak mocno i szybko, że mogła przysiąc, że rozbrzmiewa echem w całym domu. Trzymała broń spoconą ręką, podnosząc ją i wzmacniając uchwyt aż poczuła szczypanie skóry w proteście. To jest to. Gra się zaczęła. - John? - zawołała, zaciskając kij, czując jak pali jej palce i dłoń. - Tak, Mary? – zawołała w odpowiedzi, oczywiście wychodząc z kuchni. - Możesz tu przyjść proszę? 163
Przeniosła ciężar ciała, czując długość drewna w jej rękach gdy zajęła pozycję. Jego ociężałe kroki zabrzmiały w korytarzu aż był obok niej wchodząc do pokoju. Nie widział jej w przejściu, jego spojrzenie padło na plecak na wystarczającą długą chwilę by mogła wycelować. Teraz albo nigdy. Przenosząc ciężar na prawą nogę, wzięła zamach ciężkim kijem dążąc do podstawy jego czaszki. Drewo pocałowało kość, tworząc wzbudzające odrazę pęknięcie, które wydawało pruć ściany. Upadł natychmiast i olbrzymi obrzęk krwi utworzył się w jego blond włosach, spływając kaskadą po jego karku i kołnierzyku koszuli. Nie ruszał się, kompletnie nieruchomy, a kiedy przyjrzała się bliżej, mogła zobaczyć solidny błysk bieli gdzie czaszka była teraz wgnieciona do środka. Upuszczając kij, osunęła się na kolana i przeszukała jego kieszenie. Klucze do starego, poobijanego dodga powinny tam być - jej jedyna szansa na ucieczkę z tego czyśćca. Gdy miała je w ręce, złapała torbę z łóżka i wybiegła prosto na korytarz. Jeszcze nie było ciemno, słońce właśnie kryło się za horyzontem. Przy odrobinie szczęścia zanim znajdzie się na drodze będzie już zbyt ciemno by rozpoznać pojazd, kupując jej wystarczająco dużo czasu na ukrycie w rowie starożytnego rupiecia zanim podejmie drogę na stację Greyhound. Kiedy wybiegła z domu do ciężarówki, jej sumienie dało o sobie znać, przypominając jej o młodej kobiecie uwięzionej w klatce, skazanej na śmierć. Mary odrzuciła wspomnienie i wspięła się do ciężarówki, wrzucając torbę na wolne miejsce. Jej serce biło gwałtownie, adrenalina wywoływała wstrząsy, utrudniając jej oddychanie. Silnik stanął kilkakrotnie zanim ryknął do życia. Naciskając hamulec, chwyciła biegi i szarpnęła do jazdy. Po raz drugi, poczucie winy wynurzyło się. Widziała młodą kobietę w klatce, jej twarz pokrytą skorupą brudu, łzawe smugi w krętych ścieżkach na jej policzkach. - Jeśli jej nie pomożesz, będziesz tego żałować - wymamrotała i odwróciła głowę w kierunku lasu. – Nie będziesz lepsza od nich. Słońce zachodziło. Jeśli ma coś zrobić, musi podjąć decyzję teraz. Do diabła z tym. Tłocząc gaz, obróciła kierownicę i przejechała po trawie w bezpośredniej drodze. Budynek wyłonił się w oddali, zbliżając się gdy licznik osiągnął 60 mil na godzinę. Mary zatrzymała samochód w parku i zostawiła silnik na 164
chodzie gdy wyskoczyła z ciężarówki. Otworzyła drzwi i smród był nie do zniesienia, tak zjełczały aż zakryła twarz gdy weszła do środka. Zataczając się do ściany, sięgnęła po dużą, poplamioną krwią siekierę wiszącą na wyznaczonym kołku. - Proszę nie - młoda kobieta zaczęła błagać gdy Mary zbliżyła się. Mary zignorowała ją i przeszła do klatki. Podniosła tępą krawędź siekiery i uderzyła w zasuwę grubego zamku, rozrywając zatrzask, zostawiając za odłamki metalu i drewna. W momencie Mary uchyliła drzwi i kobieta mogła umknąć, upuściła narzędzie używane w sposób, którego nie chciała sobie wyobrazić i wróciła na drogę, z której przyszła. Czas mijał tak szybko. Jeśli się nie pośpieszy ktoś może się pokazać i ją zatrzymać. Nie było mowy by mogła przetrwać kolejną noc w tym miejscu. Kiedy wybiegła z budynku i wspięła się do ciężarówki, zmiennokształtna przeszła przez drzwi i ukazała się. Jej ubranie było w strzępach, włosy skołtunione a na jej twarzy wypisana była panika, którą Mary zbyt dobrze rozumiała. Potknęła się gdy biegła w stronę ciężarówki. - Nie zostawiaj mnie tutaj. - zapłakała, chwiejąc się na nogach – Proszę! Niech to cholera. Mary podjechała do przodu tak by kobieta mogła wsiąść od strony pasażera. W momencie gdy się zamknęły drzwi Mary nacisnęła gaz, rozpryskując wokół spod kół sypki żwir i trawę. Gdy jechały przez pole i obok domu, Mary wpatrywała się w ganek, przerażona, że pojawi się John i kogoś wezwie by ich zatrzymać. Ku jej uldze, nikt się nie pojawił. Dom pozostał cichy bez żadnych oznak życia wewnątrz. Dreszcze przebiegły przez skórę Mary gdy wyobraziła sobie jak zareaguje Elijah gdy wróci do domu i zobaczy, że jego bratanica zniknęła i będzie zmuszony ją wytropić. A on będzie ją tropił, była tego pewna. Zapamiętała jego ostrzeżenie zanim zostawił u jego rodziny, skuliła się prawie tak samo jak z bólu, który otrzymała za uwolnienie zmiennokształtnych i zdradzanie własnej rodziny. Nie zmuszaj mnie do tego, Mary dziewczyno. Nie chcę cię zabić ale to zrobię.
165
- Dziękuję – wyszeptała zmienna i Mary zerknęła na kobietę siedzącą obok niej. Przesuwała dłonią po zapłakanych policzkach, rozmazując błoto po twarzy. - Nie dziękuj mi – Mary wcisnęła pedał gazu, zwiększając prędkość i jechała tak szybko jak tylko mogła w kierunku granicy stanu – Jeszcze nie.
166
ROZDZIAŁ SZESNASTY Ava przesunęła się na barowym stołku i przyglądała się zmiennokształtnym wokół niej kiedy przemierzali salę z błyszczącymi oczami obejmującymi wszystko, ruchem płynnym ale pełnym niepokoju. Godzinę po świcie, piękny zmiennokształtny z ciemnymi włosami, zielonymi oczami i seksownym szkockim akcentem przyszedł do mieszkania informując Diskant’a, że ustalili miejsce wymiany oraz czas tuż przed zachodem słońca. Kinsley dostarczy Emory'ego Pasterzom i sfora podąży ich śladem w bezpiecznej odległości aż Aldon zatrzyma ich przy granicy stanu. Ponieważ była cieniem w umyśle Diskant’a i Kinsley’a, rozumiała dlaczego czuli, że Pasterze muszą zostać zlikwidowani. Religijni myśliwi byli grupą oszalałych fanatyków, którzy naprawdę sądzili, że działają w imię Boga, każdy z nich całkowicie zanurzył się w sprawie uwolnienia świata od piętna lucyfera. Jak tylko pozbędą się Emory'ego rozpuszczą wiadomość wśród sąsiednich parafian o dużej sforze w Nowym Jorku umocnione przez Omegę, prosząc ochotników o przybycie do miasta by zacząć gruntowne oczyszczenie. To oznaczało, że muszą zostać zdjęci zanim się rozproszą. Gdy przypomniała sobie dziwną, niepohamowaną żądzę krwi, która przeszła przez Diskant’a i Kinsley’a gdy rozważali nieuchronną konfrontację, jej żołądek zafalował. Prawie mogła poczuć smak metalicznej świeżej krwi na ich językach i ciężar gęstego płynu spływającego im w głąb gardła. Otrząsając się ze wspomnienia, sięgnęła po butelkę wody, którą Dougan położył przed nią. Barman przesłała jej delikatny uśmiech gdy zerknęła na niego, chwycił ścierkę spod lady i zaczął czyścić bar. Wiedziała, że Diskant 167
powierzył mu zadanie by miał na nią oko by nie wpadła w żadne kłopoty podczas gdy on, Trey, Kinsley i Emory przygotowali resztę grupy na to co przychodzi. Podnosząc butelkę do ust, patrzyła przez okno w barze. Niebo zmieniło barwę na pomarańczową, co oznaczało że już niedługo każdy wyjdzie wykonać to co musi zostać zrobione. - Witam – niezwykłe miękki, kobiecy głos wyrwał uwagę Avy od okna. Katie uśmiechnęła się nerwowo i skinęła na wolne miejsce obok niej – Mogę? Kobieta była daleko od jednego obrazu który widziała w klubie niesioną w ramionach partnera kilka miesięcy temu. Jej skóra promieniała, jej cera zdrowa i zaróżowiona. Z bliska nie wydała się krucha czy słaba. W rzeczywistości była bardzo wysoka jej ciało szczupłe. Ava zamaskowała swój wstrząs i odwzajemniała uśmiech. - Pewnie. - To naprawdę wspaniałe, posiadanie kolejnej związanej parterki w sforze. - Katie powiedziała cicho gdy usiadła i przyjęła butelkę wody podaną przez Dougan’a. - Naprawdę? Katie kiwnęła głową. – Zanim ja się tu pojawiłam była tylko Raelyn. Reszta kobiet to zmiennokształtne. - Raelyn? - Raelyn Chavez. - Chavez … - przypomniała sobie piękną dziewczyną z opadającymi czarnymi włosami, dużymi zielonymi oczami i najpiękniejszą twarzą jaką kiedykolwiek widziała, przychodząca do klubu w odwiedziny do ojca – niesławnego głównego szefa kuchni i przemądrzałego dupka mieszkającego w Liminality. - Polubisz ją - ciągnęła Katie. – Była tylko ona przez długi czas więc będzie podekscytowana jeszcze jedną osobą w sforze, która rozumie jak to jest. Ava dokładnie wiedziała o czym mówi Katie. Podczas gdy niektórzy ze sfory przyjmowali serdecznie każdą kobietę, z którą sparował się ich członek, było kilku, którzy patrzyli na więź negatywnie, sprawiając wrażenie, że ludzie nie zasługiwali na taki dar.
168
- Gdzie ona teraz jest? Ujmujący uśmiech Katie zbladł – W Kalifornii. Pożegnać się ze swoją rodziną. Ava złapała drugą myśl przypadkowo, wraz ze smutkiem Katie, i otworzyła umysł słuchając. Niedługo Katie będzie musiała zrobić to samo. Możesz zostać w tym samym wieku tylko tak długo dopóki ktoś tego nie zacznie zauważać, a ona i Zach postanowili że nadszedł czas dokończyć wiązanie krwi. Jakby wyczuwając udrękę swojej parterki, Zach nagle się pojawił. Jego brązowe włosy były dłuższe, jego niebieskie oczy miały teraz ciemniejszy odcień indygo ponieważ już się nie martwił ale był zdeterminowany. Pomaszerował do Katie, owinął ramiona wokół jej tali i podniósł z siedzenia. Chociaż wyszeptał coś w jej włosy, Ava wiedziała, że miał zamiar zanieść ją do biura, przechylić przez biurko i znacząco zmienić jej nastrój. Wypełnione namiętnością oczy Katie spotkały się ze wzrokiem Avy i Katie zarumieniła się gdy została podrzucona na ramieniu Zach’a i niesiona na zewnątrz nawet bez pożegnania. Unikalny zapach Diskant’a zaatakował ją tuż zanim Ava poczuła ramię owijające się wokół jej tali. Zmiękła w kontakcie, rozluźniając się i odkładając butelkę na ladę. Cała sytuacja była surrealistyczna, niewiarygodna, bez logicznego sensu ale jej to nie obchodziło. Na przestrzeni kilku dni znalazła jedno miejsce, w którym chciała być. Przy boku Diskant’a, w jego ramionach. - Musimy iść – wyszeptał jej do ucha. - Nie chcę byś szedł. – Mówienie mu tego nie było fair, ale taka była prawda. Niebezpieczeństwo przed którym stawał przerażało ją. Dopiero co odkryła jak cudownie było bycie przez niego hołubionym. Gdyby to straciła, nie była pewna czy by to przetrwała. - Wrócę. - powiedział jakby czytając jej w myślach. – Nie martw się. Wszystko zostało zaplanowane. Potrzebuję tylko byś czekała w mieszkaniu do aż wrócę. - szczypnął płatek jej ucha i warknął – Jeśli obiecasz, że będziesz w łóżku - naga, rozłożona i gotowa na mnie –masz pewność, że wrócę tak szybko jak tylko będę mógł. - To wszystko o czym kiedykolwiek myślisz? – starała się brzmieć na poważną ale pytanie wyszło zachrypnięte.
169
Zachichotał, trącając ją nosem – Nie próbuj mnie nabierać, parterkom. Mogę wyczuć zapach twojego podniecenia. - Jego ręka zsunęła się aż dotarł między jej uda. Przykrył jej płeć, wywołując jej jęk i obniżył głos. – Twoja cipka ocieka dla mnie. Gdybym przełożył cię przez bar i rozebrał do naga, byłabyś mokra i gotowa przyjąć cokolwiek co chciałbym ci dać. Całe ciało zadrżało na tę myśl, zażenowanie znikało gdy pożądanie zajmowało jego miejsce. Zerkając na lustro za kontuarem, zauważyła, że żaden ze zmiennokształtnych nawet nie mrugnął okiem na to co odbywało się przez nimi. Nauczyła się dosyć szybko, że seksualne wystawy są normą, nie tabu. W rzeczywistości, wcześniej tego ranka miała widok z lotu ptaka jak dokładnie są otwarci zmiennokształtni w swej seksualnością. Zadrżała na wspomnienie, rumieniąc się gdy jej sutki stwardniały, wrażliwymi koralikami naciskając boleśnie na koronkę stanika. Jej łechtaczka zaczęta tętnić, tępym, uporczywym pulsowaniem, które pasowało do stałego bicia jej serca. - Wiem o czym myślisz – wymruczał Diskant – Myślisz o tym cały ranek, prawda? Napotkała jego spojrzenie w lustrze i kiwnęła głową, przypominając sobie dokładny moment, w którym zeszła po schodach i natknęła się na nowo sparowana parę chrzczącą klatkę schodową. Była zahipnotyzowana widokiem na wpół odzianego mężczyzny napinającego tyłek gdy pompował kobietę od tyłu, trzymając ją za włosy, obracając jej głowę tak by mogli się całować. Nie przestawali, nawet gdy ona i Diskant przeciskali się obok. - Zastanawiasz się jakbyś się czuła gdybyś była oglądana gdy cię pieprzę, tak aby każdy mógł zobaczyć jak sprawiam, że tak dobrze się czujesz. Byliby zazdrośni jak diabli, patrząc na nas, czując zapach twojego kremu, nie mogąc zrobić nic poza oglądaniem i pragnieniem by być na moim miejscu. – Pochylił głowę i polizał jej ramię aż dotarł do ucha. – Ja też tego chcę. Chcę by każdy wiedział, że jesteś moja. Gdy całe to szaleństwo się skończy i zamierzam to urzeczywistnić a ty mi na to pozwolisz. Sapała, walcząc o oddech. Potrzeba by go mieć tylko się pogorszyła a po ich dyskusji dzisiejszego ranka wiedziała, że to nie ustąpi dopóki nie da jej ostatniego znaku wiązania. Choć raz0 jej umiejętność była olbrzymim atutem ponieważ pozwoliła jej w pełni pojąć i zrozumieć dokładnie to co Diskant oferował kiedy wyjaśniał jej proces. Pierwsze dwa znaki były fizyczne - gdy przyjęła jego nasienie i krew - ale trzeci sięgał znacznie głębiej. To był ten ostatni, mistyczny znak, który przeniesie wszystkie zmiennokształtne bestie w nią, rozdzierając je na pół 170
tylko po to by ponownie je połączyć aby część mieszkała w niej tak samo jak w nim. Powinna być przerażona tym pomysłem ale tęskniła za tym w sposób, który kompletnie nie maił sensu. Po ściśnięciu jej płci, przesunął rękę na jej brzuch i naparł na jej plecy, pozwalając jej poczuć wyraźny zarys jego kutasa – Jestem tak chętny jak ty, Pinkie. - Nie chcę wam przeszkadzać ale musimy ruszać. - niski głos Kinsley’a był przekorny ale leżąca u podłoża powaga była oczywista. Diskant odetchnął głęboko przy jej karku zanim zawirował jej stołkiem. Spojrzała na niego – mając zawroty głowy, oszołomiona i pobudzona. Cień na jego twarzy był tera gęstszy, niemal przesłaniając skórę poniżej. Ściągnął swoje włosy na karku skórzaną tasiemką więc w pełni mogła docenić rysy jego twarzy - silną szczękę, smukły nos, pełne wargi. Ujmując jej twarz dłońmi, polecił – Zostań na górze aż wrócę. Chcę byś zamknęła się od środka i czekała na mnie. Kazałem Nathanowi zostać pod twoimi drzwiami dopóki nie wrócimy. Jego pocałunek był palący tak samo jak jego dotyk. Nie muskał jej warg, tylko zażądał wejścia. Zagłębił język, badał, oczarowywał i smakował. Przyciągając ją aż przylgnęła do jego obcisłego czarnego T-shirtu, a ręce zasiniły się na cienkiej bawełnie. Gdy podniósł głowę oboje z trudem łapali oddech, a między nimi płynęła mieszanka uczuć – pożądania, niepokoju i niepewności. Coraz silniejsze połączenie ich umysłów pozwoliło im doświadczyć tego co czuje drugie, więc była świadoma jak wystraszona była dla niego, był równie rozdarty zostawiając ją. Mogła to w nim wyczuć, mogła wyczuć jak to wystawiało na próbę jego kontrolę. Chciał znajdować się obok gdyby go potrzebowała i był zły na odpowiedzialność, która zabierała go od jej boku kiedy jej emocje były niestabilne. Bez jego bliskości, martwił się, że będzie spięta, niezdolna do myślenia o czymkolwiek poza jego nieobecnością. Myśl o tym uniemożliwiała mu oderwanie się od niej i nie był pewny czy ma siłę by ją zostawić i zając się bezpieczeństwem sfory. Chociaż nienawidziła tego robić, podniosła mentalną barierę między nimi i nie wpuściła go do środka. W momencie gdy poczuł przecięte połączenie, skrzywił się. - Ava …. 171
- Ciii - pochyliła się do przodu, owijając ramiona wokół jego klatki piersiowej. – Jeśli tego nie zrobię, nie będziesz mógł wyjść. Otoczył ją ramionami, uścisnął i powoli odsunął się – Zostań w mieszkaniu. Czekaj na mnie. Kiwnęła głową, walcząc ze łzami i wyszeptała - Wracaj szybko. Diskant obrócił się od Avy zanim powie Treyowi, że nie może iść. Zbyt trudno było patrzeć jej w twarz i się z nią pożegnać kiedy jego instynkty żądały by został, zwłaszcza gdy połyskujący błękit jej oczu ujawniał ból, spowodowany rozłąką. Dzięki bogu, odcięła połączenie, które pozwalało mu doświadczyć jej uczuć, zostawiając go tylko z własnymi wątpliwości i obawami. W przeciwnym razie nigdy nie mógłby się od niej oddalić. Jej łzy zabijały go. - Idziemy - powiedział Kinsley i przeszedł obok sfory stojącej po każdej stronie drzwi. Emory i Trey byli już na zewnętrz, czekając na czarny, nieoznakowany pojazd. Napięcie było widoczne na ich twarzach mimo że Trey wydał się być bardziej wstrząśnięty. - Nie zaczynaj żadnych kłopotów. Trzymaj usta zamknięte i czekaj na nas - Trey poinstruował Emory'ego gdy się odsunął i pojawił się Nathan z parą srebrnych kajdan w trzymając je w rękawiczkach. – Nie walcz i nie kłóć się z nimi. Emory nie odpowiedział, jedyną oznaką tego, że słyszał było lekkie kiwnięcie głową. Nie wzdrygnął się gdy Nathan założył mu kajdany, ciągle utrzymując milczenie gdy zostały zamknięte na jego nadgarstkach. - Aldon zostanie poinformowany gdzie go zostawisz. - Trey powiedział cicho do Kinsley’a – Tak szybko ajk będzie wiedział, jaką trasę wybiorą, skontaktuje się z nami i zaplanuje dywersję. Trzymać pod ręką swoją komórkę. Kinsley kiwnął głową, otworzył drzwi od strony kierowcy i wsunął się do środka. Zaraz po starcie silnika Nathan otworzył tylne drzwi dla Emory'ego, który natychmiast zrobił tak samo. W chwili gdy drzwi się zamknęły, Diskant pocieszająco położył rękę na ramieniu Treya. Chociaż Diskant nie był blisko swojego brata, z racji różnicy wieku, która uniemożliwiła im stworzenie więzi, nie mógł sobie wyobrazić jak trudne musi być umieszczenie rodzeństwa w niebezpieczeństwie.
172
Samochód przesunął się gdy Kinsley wrzucił bieg i wolno zjechał z krawężnika. Sfora przyglądała się w milczeniu, każdy doświadczając niepokoju, strachu i gniewu, który nękał ich Alfę. - Mam nadzieję, że wiemy co robimy – powiedział Trey. - Nic mu nie będzie - Diskant opuścił ramię i cofnął się. Nikt się nie odzywał gdy Trey podszedł do motocykla i wspiął się na niego. Przyniósł ręce nad kierownicę ale zatrzymał się nie dotykając jej. Opuszczając ramiona, oparł jedną dłoń o bak i podniósł drugą przykładając do piersi i pocierając powierzchnię jakby coś go dotknęło. Gdy Diskant wyszedł na przód Trey spojrzał w górę i dziwny, złowieszczy wyraz okrył jego twarz. Ciągle pocierał klatkę piersiową, potrząsając głową. – Nie mam dobrego przeczucia. Tak samo jak Diskant chociaż tego nie powiedział – Z dowodzącym Nathanem nie musimy się martwić o bar. - Wiem, to tylko ….. - Trey zawahał się zanim westchnął i opuścił dłoń – Miejmy to z głowy. Połowa sfory wróciła do baru podczas gdy reszta podeszła do swoich motocykli. Diskant wspiął się na harleya i czekał aż Trey zniknie z ulicy zanim włączył silnik. Zerkając do baru przez okno, zobaczył Avę stojącą obok korytarza. Jej ramiona skrzyżowane na piersi a krótka fryzura w nieładzie. Przez chwilę rozważał wyłączenie silnika, powrót do środka i zostanie z nią aż minie niebezpieczeństwo. Trey miał rację. Wszyscy zmiennokształtni urodzili się z szóstym zmysłem i coś z pewnością się stanie. Jego wzrok spoczął na zmiennych siedzących w pobliżu okien i baru. Niektórych znał osobiście, innych znał przez stowarzyszenie. Każdy był w stanie najwyższej gotowości, uzbrojeni po zęby, gotowi zrobić wszystko co niezbędne by chronić sforę. Nie było mowy by pozwolili jakkolwiek skrzywdzić Avę. Zabiją wszystko co przejdzie przez te drzwi. Pozbywając się uczucia swędzenia na karku, skupienie Diskant’a wróciło do jego parterki. Nie ruszyła się. Nie miał pewności czy wychwyciła jego niezdecydowanie swoją telepatią czy instynktownie zrozumiała, że musi się pierwsza odwrócić ale to właśnie zrobiła. 173
Gdy w końcu zniknęła z pola widzenia, nabrał głęboko tchu, skopał podpórki i zwiększył obroty silnika.
174
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Dwie furgonetki zbliżały się w ciemnościach, świeciły reflektory i buczały silniki. Trey przesunął swój ciężar, balansując na palcach i nieruchomo przykucnął p[od osłoną drzew i liści. Adrenalina i emocje zbliżającej się walki sprawiły, że jego skóra mrowiła a bicie serca przyśpieszyło. Reszta sfory również była poruszona, zmuszając się do zachowania pozycji pośród zielonej przestrzeni krzewów. Przyglądanie się jak Emory zostaje zabierany przez Pasterzy doprowadzało go niemal do szaleństwa, tak bardzo, że zaczął się zmieniać dopóki Diskant nie wydobył z siebie Omegi. Nawet teraz, czuł uspokajającą siłę swojego przyjaciela ze sfory jak łagodzi jego bestię, zmuszając ją do wycofania by człowiek mógł zachować kontrolę. - Spokojnie - Diskant szepnął i położył rękę na jego ramieniu, przytrzymując go przy ziemi – Już prawie czas. Trey kiwnął głową, nie mogąc wypowiedzieć słowa, wściekając się na to czego nie mógł kontrolować. Zanim furgonetki dosięgną drzew, Aldon ich zatrzyma, dając im czas na pozbycie Pasterzy jeden po drugim. Ta chwila nie mogła nadejść dość wcześnie. Musiał zobaczyć Emory'ego, zobaczyć, że jest bezpieczny i nic złego mu się nie stało. Podczas gdy minęła niemal godzina od kiedy Kinsley go przekazał, zmiennokształtny mógł zostać zabity w mniej niż minutę. Sfora poruszyła się niespokojnie, tak samo żądni krwi jak on. Przestań o tym myśleć. Przejmij pieprzoną kontrolę. Trey wziął głęboki wdech i uwolnił go powoli. Pragnienie zmiany formy i ataku była niemal niemożliwa do odmówienia. Po raz pierwszy zatęsknił za 175
tajemniczą pieszczotą, którą zaczął uważać jako swój fantom, duch, który wydawał się przybywać kiedy najbardziej potrzebował pocieszenia. Widmowe palce, które ocierały się o jego skórę były balsamem dla jego duszy, pokutą dla jego grzechów. Prawdziwe czy wyimaginowane, to uczucie nigdy nie zawiodło przynosząc mu spokój. Gdzie jesteś? pomyślał i przygotował się na to, co zawsze było odpowiadającym kontaktem, miękkim jak szept muśnięciem na jego skórze. A jednak nie było lekkiego dotyku na jego karku, żadnego czułego nacisku na jego klatce piersiowej nad stałym biciem serca. Jego wilk wydawał się opłakiwać ten brak, jakby była to pewnego rodzaju strata, a nieznane i niewytłumaczalne emocje zbijały go z tropu. Emory był w niebezpieczeństwie i jego skupienie powinno całkowicie należeć do jego brata, a nie skupiać się na szalonym dotyku istoty, którą stworzył w swoim umyśle jako sposób przeciwko życiu w samotności. Jego komórka zawibrowała i sięgnął do tylnej kieszeni. Zerkając na ekran, przeczytał prosty tekst. Już czas. Usunął wiadomość szybkim ruchem guzika, wsunął telefon do kieszeni i rozkazał – Przygotujcie się. Sfora przemieściła się wokół niego, przykucnąwszy przy jego boku. Ich warknięcia, chociaż niskie, poniósł wiatr, który nagle wzrósł i ich otoczył, powodując szum gałęzi powyżej. - Nie zabijać wszystkich - Diskant warknął głosem szorstkim jak asfalt. – Potrzebujemy jednego żywego. Pomruki zgody zostały zagłuszone zmianą. Kilku członków sfory pozwoliło wzrosnąć wilkowi. Ich pazury wyrosły na palcach a zęby nie przypominały niczego ludzkiego. Gdy pojazdy dzieliło klika metrów od ich kryjówki, Aldon pojawił się pośrodku drogi, tworząc blokadę. Diskant ruszył i stado zajęło pozycję tworzyć nieuniknioną barierę z kilkunastu wilków, którzy byli gotowi pokazać wrogowi dlaczego rozsądnie było trzymać się z daleka od ich miasta, ich domeny i jednego z nich. Pomimo wad Emory'ego, sfora była jego rodziną, jego krwią i zabiją każdego, kto mu zagrażał. - Bez względu na to co się będzie działo utrzymać jednego z nich przy życiu - Trey powtórzył rozkaz Diskant’a, naładowany emocjami zbliżającej się
176
walki ale pragnący zapewnienia bezpieczeństwa Emory'ego. – Bawcie się dobrze ale weźcie jednego żywcem. Aldon stał bez ruchu w czarnym, długim płaszczu, jego biało-blond włosy wyraźnie odcinały się od kołnierza w świetle światła wschodzącego księżyca. Furgonetki nie zwolniły, zbliżając się do samotnej postaci na środku drogi z prędkością siedemdziesięciu mil na godzinę albo i więcej. Niewzruszony, podniósł bladą rękę i ustawił dłoń w pozycji pionowej. Płaszcz powiewał wokół niego jego włosy unosiły się w powietrzu, jasne kosmki i poły płaszcza falowały jakby naładowane elektrycznie. Odurzający, zniewalający wpływ magii złamał dystans, powlekając powietrze nad jego samotna postacią pośrodku odizolowanej drogi aż stałe pomruki i warknięcia sfory przełamały nocną ciszę. Palce Treya zanurzyły się w ziemi gdy jego pazury wyrosły. Jako Alfa miał naturalną ochronę przed magia. Jednakże nie był całkowicie uodporniony na ciemność, która wzywała jego bestię. Wpływ Diskant był ważniejszy od przymusu zmiany, która pochodziła z mistycznej esencji przepływającej energii w powietrzu, niwecząc szaleństwo, które powstało jako bezpośredni wynik, tworząc falę spokoju w chaotycznym wirze. Opony zapiszczały gdy guma ślizgała się na betonie, wywołując chmury dymu. Furgonetki skręcały z boku na bok – najpierw w lewo potem w prawo – dopóki nie zrzuciło ich na pobocze drogi. Aldon przesunął dłoń w bok, obracając nadgarstek. Pojazdy szarpnęły w lewo, powróciły na właściwy pas ruchu i zaczęły się toczyć. - Teraz - Diskant warknął. Wilki ujawniły się spod gęstego schronienia drzew, poruszając się szybciej niż człowiek ale wolniej niż wilk. Dwóch Pasterzy wyskoczyło z przedniej części pierwszej furgonetki, uzbrojeni po zęby, z pistoletami w dłoni. Sfora dotarła do drogi i Aldon zniknął. Wiadomość od wampira była jasna - jego zobowiązanie wykonane i nie zostanie w pobliżu na show.
zostało
Pociski szybowały przez dystans zanim uderzyły albo chybiały w cel gdy Pasterze ruszyli do przodu pojazdów. Zapach krwi nie zatrzymał sfory, to ich rozwścieczyło, napędzając ich do przodu gdy Pasterze odrzucili niezaładowaną broń zastępując ją następną, przypiętą do ich ciał. Trey dotarł do najbliższego strzelca i wziął dwa strzały w klatkę piersiową zanim rozbroił Pasterza szybkim zamachem pazurów, które odcięły
177
człowiekowi rękę przy nadgarstku. Pasterz krzyczał a Trey złapał go za kark, chwycił go nieuszkodzonym ramieniem i rzucił na ziemię. Jeden ze sfory przeskoczył Treya i jego zdobycz, zakończył zmianę w wilka i wskoczył do ciężarówki przez otwarte drzwi. Pojazd zatrząsł się z boku na bok gdy oszalała bestia szukała niebezpieczeństwa wewnątrz. Po chwili pojawił się wilk. Chociaż kumpel ze sfory Treya nie mógł przekazać słowami nieobecności innych w furgonetce, udało mu się to zrobić za pomocą wrażeń i uczuć. Kolejny krzyk rozdarł noc, z tym, że po nim nastąpiło bulgotanie agonalnego rzężenia. Trey opuścił głowę i zerknął na prawo, patrząc w zadowoleniu gdy jego przyjaciel rozdzierał ciało bardzo niebezpiecznymi zębami i pazurami, rozdzierając Pasterza na kawałki. Wtedy niespodziewany okrzyk bólu – który mógł pochodzić tylko od zmiennokształtnego w zwierzęcej formie – nadszedł z tyłu. - Brian! - Trey wezwał najbliższego w połowie zmienionego wilka, chwycić Pasterza z brakującą ręką i cisnął olbrzymiego człowieka do kumpla – Weź go! Trey obrócił się w kierunku odgłosów walki gdy w pełni zmieniony wilk przeleciał w powietrzu i zwalił się jak kłoda na ziemi. Wilk walczył by znaleźć się na nogach aż niepewnie wstał. Trey przeszedł obok niego w samą porę by zobaczyć jak Diskant pojawia się na scenie. Omega nie przeobraził się, chociaż jego oczy zmieniły kolor, migocząc jak miniaturowa tęcza. - Czas na taniec – warknął Diskant i ruszył na człowieka, który stał blisko furgonetki, okryty czarną skórą. - Dawaj dziwko. Trey zwrócił się w stronę masywnego skurwysyna, który ściągnął na siebie własną śmierć, z nogami w rozkroku i podniesionymi rękami. Jego twarz mocno ocieniała szczecina, ostre linie i ohydna blizna biegnąca wzdłuż brody. W zaciśniętych pięściach trzymał zakrzywione sztyletami, ostrze po jednej stronie ząbkowane, po drugiej gładkie. Jeśli rynsztokowy język, nietypowy strój i piercing na twarzy - w nosie, w brwiach i uszach - nie były oczywistą wskazówką, że nie mieli do czynienia z Pasterzem, tatuaże biegnące wzdłuż obu ramion były tego dowodem. Diskant skoczył a mężczyzna przeniósł się w pełnym gracji łuku unikając zderzenia, odsuwając się na bok gdy wzniósł sztylet kilka cali od pleców Omegi. Obrócił się w ruchu, który wyglądał na dziwnie 178
skoordynowany zważywszy na jego wielkość i stanął ponownie gotowy w dokładnie tej samej pozycji. Ostry dźwięk rozbijanego szkła chwycił uwagę Treya. Spojrzał na członków sfory, którzy wybili okna by dostać się d drugiego vana by dostać się do środka drugiej furgonetki, która zatrzymała się kilka jardów za pierwszą. Zabrzmiały strzały gdy jeden przedostał się przez okno, tworząc szaleńcze warknięcia a furgonetka zaczęła się kołysać. - Sukinsyn! – zagrzmiał Diskant i Trey zwrócił uwagę na walkę mającą miejsce przed nim. Diskant stał z ręką przyciśnięta do piersi gdy wpatrywał się w krwawe rozcięcie nad swoim sercem. Człowiek z nożami stał naprzeciwko uśmiechając się od ucha do ucha. - Tylko na to cię stać? - człowiek szydził ale pozostał skoncentrowany i czujny.
nadal
Diskant nie odpowiedział gdy podniósł swoją głowę i ocenił swojego przeciwnika. Wolno Diskant zaczął przesuwać się w lewo. Wyraźny zapach tygrysa połaskotał nos Treya, informowanie go, że Diskant był całkowicie wkurzony. Wilk żyły i polowały ze sforą. Nie tak samotnie jak polujący kot. Jak tylko człowiek się pośliźnie, Diskant rozerwie mu gardło. - Trey! - głośny, zaniepokojony głos wykrzyknął z furgonetki. Trey nigdy nie miał poczucia, że musi chronić Diskant’a przed niebezpieczeństwem. Nawet jako chłopiec przyszły Omega była mocno zbudowany i bardziej niż samodzielny. Jednakże, było coś niebezpiecznego w człowieku stojącym naprzeciw w pełni dojrzałego zmiennokształtnego, nieustraszony i niewzruszony. Trey widział taki wyraz twarzy wcześniej gdy walczyły Alfy aż jeden został przy życiu a drugi leżał martwy. - Do cholery, Trey! - rozległ się kolejny głos. – Chodź tu do kurwy nędzy! - Kurwa! - warknął i pobiegł do furgonetki. - Nie dotykaj tego! - Trey rozpoznał niski głos Briana. – Zdejmij Emoremu te obręcze i wyciągnij go tutaj. Trey wyłonił się z za rogu, ramieniem muskając teraz otwarte drzwi z tyłu. Jego brat stał na tyłach furgonetki i wydał się nie doznać żadnych obrażeń z wyjątkiem zakrwawionych nadgarstków. Wtedy Trey zobaczył co znaleźli jego przyjaciele. Ogrom tego co widział powoli do niego docierało aż zimne odrętwienie przetoczyło się przez niego. Urządzenie było wystarczająco duże, by zdjąć ich 179
wszystkich, z wystarczającą ilością C4 by zostawić za sobą miłą, wielką wyrwę w ziemi. Szybko poskładał razem kawałki. Było tylko trzech Pasterzy. Zbyt mało by obronić się przed atakiem. Jakby nie planowali bitwy a poświęcenie. Pieprzone gówno. Oderwał Pasterza z brakującą ręką od Briana, który stał zaledwie kilka centymetrów dalej i zażądał – Gdzie oni są? Pasterz nie odpowiedział, chociaż jego oczy rozszerzyły się. - Będę cię powoli torturować - Trey warknął nisko, groźne ostrzeżenie. – I upewnię się, że zostaniesz przy życiu przez długi pieprzony czas. Będziesz się modlił do tego twojego boga regularnie. - To pułapka - Zack zeskoczył z furgonetki, zupełnie nagi ponieważ zmienił się podczas walki - Próbował włączyć tę cholerną rzecz gdy do niego dotarliśmy. Chris nadal się rozglądał ale on myśli, że to jedyny detonator. Zach podniósł wzrok i spotkał się ze spojrzeniem Treya. – Musimy zadzwonić do Dougan. Teraz. Trey wyszarpnął komórkę z kieszeni, uderzył numer szybkiego wybierania i przyłożył telefon do jego ucha. Sekundy mijały jak przesypujący się piasek w klepsydrze - nieznośnie wolno. Trey nie spotkał przerażonego spojrzenia Zach’a gdy zakończył rozmowę. - Nie odpowiadają. - Dlaczego nie odpowiadają? - Zach zapytał w panice. Trey potrząsnął głową, popchnął Pasterza w kierunku Emory'ego, którego ręce były teraz wolne i przeszedł obok furgonetki w kierunku odgłosów walki. Kiedy okrążył pojazd Trey odkrył, że mężczyzna stojący naprzeciw Diskant’a wciąż żyje ale nie przetrwać tych minut bez szwanku. Sztylety człowieka zniknęły – ale to go nie spowolniło. Walczył jeden na jednego z Diskant’em z podniesionymi pięściami, okrwawioną twarzą. Duże cięcie nad jego prawą brwią spuchło, zasłaniając krwią oko poniżej. Wokół nich utworzył się krąg, dopingujący Diskant’a, domagający się krwi.
180
Trey znowu wykręcił numer Dougan, nasłuchując odpowiedzi jednocześnie przyglądając się jak Diskant wykorzystywał urazu człowieka i bawił się nim. Role się teraz odwróciły. To była tylko kwestia czasu zanim Diskant się znudzi i go zdejmie. Za każdym razem Diskant udawał uderzenie a człowiek reagował aż chwiał się na nogach jak zepsuta zabawka. Następny cios pięścią Diskant’a nie był na pokaz. Gdy trafił człowieka w brodę, wielki drań padł. Jego nogi nadal się ruszały ale pozostał unieruchomiony na betonie, z zamkniętymi oczami i falująca klatką piersiową. - D — Trey zaczął mówić gdy miażdżące imadło pustki chwyciło jego serce i posłało go w dół. Patrzył, ogłuszony z otwartymi ustami jak Diskant osunął się na swoje kolana w dokładnie tym samym momencie, odzwierciedlając jego ruchy. Grunt wyrósł witając ich kolana, twardość ziemi była niczym w porównaniu z męką, która ich obmyła. - Ava, - jęknął Diskant, chwytając się za pierś. Trey nie próbował się ruszyć, zbyt załamany wiedzą, objawiającą się prawdą w jego duszy i obrócił głowę. Pasterz trzymany przez Emorego wpatrywał się w oczy Trey’a, ściskając ostrożnie skrwawiony kikut nadgarstka. – Spóźniłeś się - poinformował – Wola Pana dokonała się.
Kilka minut wcześniej…. Ulica była pusta gdy Paul ją przekraczał, tylko kilku pieszych stało wzdłuż ocienionego chodnika. Wiatr pieścił jego policzek, rozrzucając włosy schludnie zaczesane na czole. Zamknął oczy gdy szedł do przodu, kąpiąc się w dotyku ciepłego jesiennego powietrza. Zaduch, który pochodził z miasta został zmyty przez oczyszczającą bryzę, pozwalając mu udawać, że nie stał na ziarnistej ulicy ale na wspaniałym pasie pastwiska jak daleko mógł sięgnąć okiem. Jakby wychowany siłę i hart planowania celem.
z góry przesadzone, wizja gospodarstwa, na którym został przypomniała mu jego miejsce w tym świecie, zapewniając mu ducha gdzie lęk przed śmiercią groził zniszczeniem godzin i przygotowań. To było to dla czego się urodził, co było jego
181
Nie ma śmierci gdy otrzymałeś obietnicę wiecznego życia w niebie. Otwierając oczy, kluczył wokół motocykla zaparkowanego wzdłuż baru. Było ich kilka postawionych w linii wzdłuż drogi, co go nie zaskoczyło. Ręce diabła cieszyły się szybkimi i niebezpiecznymi rekreacjami. To było zakorzenione w nich w chwili urodzenia, jeden z wielu atrybutów, który ujawniał demona żyjącego w nich. Bezpośrednio przed jego celem - tawerną potępieńców, składających się z tych skażonych przez Lucyfera, największych nieczystych siejących spustoszenie na ziemi. Było kilku mieszkańców w środku, spośród których wszyscy siedzieli przy barze albo przy stolikach wzdłuż ściany. Duży telewizor odbijał niebieskie światło w szybie, sprawiając iż neon na zewnątrz przybrał barwę indygo. Zatrzymując się gdy dotarł na chodnik tuż przed wejściem, podniósł krzyż wiszący na szyi i podniósł go do ust. Potrzebował przypomnienia, że to nie pójdzie na marne, że był przeznaczony do większego cel. Pan będzie go chronić i przyjmie w ramiona. Ojcze nasz, któryś jest w niebie święć się imię Twoje; przyjdź królestwo Twoje; bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi; chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie wódź nas na pokuszenie; ale nas zbaw od złego.
Puszczając błogosławiony kawałek srebra, sięgnął pod swój prochowiec i uruchomił włącznik przy jego mostku kiedy nacisnął kciukiem urządzenie w lewej dłoni. Sygnał dźwiękowy i odgłos mieszania substancji chemicznych powiedziały mu, że wszystko jest gotowe. Mgiełka wstydu zaatakowała go gdy strach powrócił, wywołując spocenie i drżenie rąk. Podczas gdy był dumny służąc swoim braciom, nie był gotowy na opuszczenie tej przestrzeni. To były próżność i słabość śmiertelników, pragnienie życia w świecie takim jak ten ale dojrzał to co otrzyma w rozliczeniu. Gdy chrześcijańskie dusze miały otrzymać życie wieczne na końcu swych dni, jego zostanie wezwana do czerpania niekończącej się radości i miłości. Biorąc głęboki wdech by uspokoić nerwy, w myślach powtórzył Modlitwę Pańską i zaczął iść w kierunku krystalicznie czystych szklanych drzwi baru. Teraz jego pobratymcy będą mogli zrobić swoją część usuwając plugastwo, 182
które wtargnęło do ich domu, nawet za cenę własnego życia. To dlatego został wysłany do jaskini potępieńców, aby mieć pewność, że bez względu na to co się wydarzy cena zostanie zapłacona i niezapomniany ślad zostanie. Głowy obróciły się gdy wszedł. Błyszczące, luminescencyjne oczy wewnątrz twarzy, które nie były całkowicie ludzkie spoczęły na nim. Wysoki mężczyzna za kontuarem warknął i zaczął okrążać ladę gdy reszta podniosła się ze swoich miejsc i utworzyła koło wokół niego. Nieporuszony, szedł dalej, patrząc jak mężczyźni i kobiety ubrani w skórę wstawała z miejsc. Zaczął dzwonić telefon. Wyjąc w kółko, w harmonii ze zbliżającymi się zmiennokształtnymi, ich współgrającymi krokami - zarówno jego jak i ich zbliżającymi ich do siebie aż piskliwy dzwonek zamilkł. Zatrzymał się gdy dotarł na środek sali, nadal w milczący gdy się zbliżali. Ich świecące oczy świadczyły, że demon pod ich skórą stara się przejąć kontrolę. Telefon znowu zaczął dzwonić. Wysokie brzęczenie wypełniło jego uszy a jego serce zaczęło szybko tętnić. Chłonął te ostatnie chwile wyolbrzymione przez strach i ostateczność. Wszystko nabrało ostrości – ci, wokół niego, kolory wewnątrz pomieszczenia, zapachy alkoholu, papierosów i cygar, jego dzieciństwo, jego ulubione zwierzę, jego rodzice, to co nie mogło być jego przyszłością – dopóki ciężar w jego dłoni był niemal zbyt duży. Wolno, podniósł ramię i ujawnił urządzenie, które tulił w swoich palcach. Zmiennokształtni obserwowali ruch swoimi opalizującymi, zmrużonymi oczami i nienaturalnie napiętymi mięśniami ciała. Dopiero gdy odsunął połę płaszcza i ujawnił skomplikowane przewody i pojemniki z cieczą na jego klatce piersiowej, zobaczył rozpoznanie, zrozumienie i alarm na ich twarzach. Zanim zdążyli zareagować, wyszeptał – Bo Twoje jest królestwo, potęga i chwała, na wieki wieków. Amen. Potem uniósł kciuk.
183
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Ava szła z salonu do kuchni kiedy wybuch rozdarł dolną część budynku. Tyłem głowy uderzyła o krawędź lady wywołując u niej zamazanie widzenia a ogłuszający ryk palił jej uszy aż wszystko co mogła usłyszeć to piskliwe dzwonienie. Osunęła się na ziemię, upadając na brzuch. Ziemia pod nią wydawała się kręcić i dudnić, jakby na dole pędziło stado bydła. Ogłuszona niezdarnie podniosła się na czworaki. Podłoga zatrzęsła się i zakołysała kiedy próbowała wstać. Obrazy zleciały ze ścian i wylądowały kilka centymetrów od jej rąk, mieszając się z garnkami, patelniami i fragmentami sufitu, który rozbił się na podłodze. Za każdym razem gdy próbowała wstać jej stopy ślizgały się pod nią, jakby jej mózg wysyłał sygnały ale jej kończyny odmówiły funkcjonowania jak należy. Dziwne zawodzący dźwięk dobiegał z daleka, jakby syrena albo alarm płakać w oddali. Potrząsnęła głową, powstrzymując łzy gdy starała się skupić. W pomieszczeniu stało się nagle gorąco, podłoga pod jej rękami stała się nieprzyjemnie ciepła. Jęknęła gdy podniosła palce natrafiając na ciecz sączący się w dół jej szyi, ciepły płyn moczył jej koszulę a ona starała się pojąć dlaczego była tam masywna, ziejąca dziura gdzie powinna być kość. Ręce chwyciły ją za ramiona i podniosła głowę. Ukazała jej się zaniepokojona twarz Nathana, jego wargi się poruszały, ale nie mogła usłyszeć nic co powiedział. Dotknął tył jej czaszki pulsującej bólem i jego oczy rozszerzyły się w alarmie, a źrenice przysłoniły bursztynową część jego tęczówek. Ogarnął ją nagły, niespodziewany przypływ mdłości, wywołując u niej dławienie sprawiając, że ból w jej głowie stał się o wiele gorszy. Jej żołądek zafalował i szarpnął suchość w jej ustach była niemal nie
184
do zniesienia gdy jej nos wypełnił ostrym smród dymu i jakiejś innej woni, której nie mogła zdefiniować. Nathan podniósł ją a ona przyglądała się jak ziemia kołysze się tam i z powrotem. Zaniósł ją do sypialni i przeszedł obok łóżka. Mocnym kopniakiem, wybił jedyne okno sięgające podłogi. Zawroty głowy były gorsze, pulsowanie coraz intensywniejsze. Dym kłębił się, sięgając okna, a kiedy odwróciła głowę zobaczyła, że płomienie ogarniają pokój. - Diskant, - wyszeptała ale nie mogła się usłyszeć. W jej uszach nadal szumiało, jedyny dźwięk który słyszą to stałe przeraźliwie warczenie, które trwało, trwało i trwało. Nathan pogładził ją po czole, jego wargi znowu się poruszały, jakby próbował ją pocieszyć. Trzymując ją blisko, wspiął się z okna na schody pożarowe. Skupiła na łączącym żelazie, zahipnotyzowana kłębami pary i dymu unoszącymi się do nieba. Ostre, niespodziewane pieczenie w nodze doprowadziła ją do krzyku i Nathan okręcił się wokół. Nie mogła nic zobaczyć ale sądząc z jego miny wiedziała, że coś jest nie w porządku, coś czego nie przewidział. Jej żołądek podszedł do gardła kiedy zeskoczył ze schodów pożarowych na ziemię, trzymując ją przyciśniętą do piersi gdy wylądował. Kilku tych samych mężczyzn, którzy podeszli do niej i Diskant’a przy jej mieszkaniu, zablokowało wąską uliczkę z podniesioną bronią. Nathan się nie poruszył i pozostał tak jak był, z ramionami wokół niej, ciepło jego ciała było znacznie mniejsze niż to dochodzące z budynku tuż za nimi. Kiedy wszyscy coś powiedzieli, ich wargi poruszały się w idealnej harmonii, poczuła jak Nathan się przygotowuje i świat zawirował gdy on obrócił się, ochraniając ją własnym ciałem. Poczuła każdą kulę, która rozdzierała jego plecy, towarzyszące temu szarpnięcia były zbyt brutalny by były czymś innym. Spodziewała się, że spadnie na ziemię ale gdy osunął się na kolana trzymał ją w bezpiecznej kołysce swoich ramion. Jej głowa opadła do tyłu i jej spojrzenie padło na krew w kącikach jego ust. Wyraz jego twarzy był jednym smutkiem i żalem, a ona próbowała go uspokoić ale odkryła, że nie jest w stanie mówić, jej język stał się nagle ciężki i nieskoordynowany. Obraz Diskant’a siedzącego na motorze dzisiejszego popołudnia, niepewny i niezdecydowany błysnął jej przed oczami. Ona czuła to samo co on w tamtym momencie, że coś pójdzie strasznie źle. Obwiniała o to szalejące hormony i nowo odkryte uczucia, odrzuciła swoją intuicję na bok. Szkoda, że nie słuchała swoich instynktów. 185
Jej instynktowne reakcje nigdy jej źle nie pokierowały. Cień pojawił się zasłaniając światło księżyca nad ramieniem Nathana. Ava podniosła wzrok, spodziewając się dostrzec lufę pistoletu, zamiast tego napotkała parę wielkich oczu o barwie fioletu. Przyglądała się pięknej twarzy obramowanej świetlistą bielą, oczarowana przez sposób w jaki jej włosy wydawały się świecić. Widziała ją wcześniej w Liminality, zawsze samą, siedzącą w głębi gdzie nikt by jej nie zauważył. Nathan podniósł głowę i warknął, obnażając ostre kły. Jego oddech był płytki, równomierne bulgotanie krwi formowało się przy lewym nozdrzu. Po chwili anielska twarz zniknęła, zostawiając Avę wpatrującą się w niebo. Jej wizja zaczęła się rozmazywać, zarys schodów pożarowych stał się mglisty. Nathan spróbował z nią rozmawiać, potrząsając nią stanowczo kiedy jej powieki opadły. Wiedziała, że stara się by zachowała przytomność ale była tak cholernie zmęczona a jej oczy stawały się tak ciężkie.… Kiedy Sadie spojrzała w twarz umierającej kobiety trzymanej w ramionach zmiennokształtnego, który przyjął na siebie salwę kul by ją chronić, poczuła wściekłość pochodzącą z mieszanki pół-demona. Nie miała pewności co ją opętało by zostać gdy Trey pojechał, bacznie obserwując budynek gdzie zostali czekać zmiennokształtni. Coś ją ostrzegło, że będzie tu potrzebna, coś z czego nie mogła się otrząsnąć. Niefortunnie, kiedy skupiła na samotnym człowieku wchodzącym do baru, nie było już czasu by kogoś ostrzec lub zatrzymać to co zostało wprawione w ruch. Eksplozja roztrzaskała okna w budynku i zburzyła wszystko w bliskiej odległości. Odwróciła się przodem do Pasterzy stojących w Konicu alei. Było ich czterech, ich broń teraz zużyta. – Wszyscy umrzecie - poinformowała ich i sięgnęła po miecz na plecach, wysuwając go wolnym, doświadczonym ruchem. Sięgnęli po broń przypiętą to piersi ale nie byli wystarczająco szybcy. Ruch wampira był nie do pobicia kiedy był w szponach furii. Wzięła głowę pierwszego, upewniając się, że umarł szybciej niż na to zasługiwał. Gdy jego twarz dosłownie wbiła się w beton ruszyła do drugiego, wymierzając cios w serce, który gwarantował, że nie osiągną gnie takiego samego końca. Kula trafiła ją w klatkę piersiową i wyszła przez plecy, doprowadzając ją do jej trzeciego celu. Udało mu się kolejny raz wystrzelić – tym razem w jej brzuch – zanim wymierzyła cios w jego bebechy, który wysłał jego wnętrzności rozlewające się na kolana.
186
Czwarty stał w miejscu, oddychał zbyt nierówno by wydawać się tak spokojnym jak chciał by w to wierzyła. Ruszyła na niego wolno, sprawiając, że przewidywał swój koniec. To było najmniej na co zasłużył odbierając życie tym, których nie rozumiał, zabijając ich tylko dlatego bo byli inni. Gdy nacisnął spust skoczyła, posyłając błyszczącą, twarda stal przez jego gardło. Jego głowa opadła do tyłu a ona szarpnęła mocno, usuwając ostrze z jego kręgosłupa. Jego szeroko otwarte oczy ujawiły panikę, jego usta otwierały się i zamykały jak u ryby wyjętej z wody gdy krew wylewała się ziejącej dziury pod jego brodą. Kiedy opadał do przodu odsunęła się na bok, mając perwersyjną przyjemność w odgłosie jego ciała uderzającego o chodnik. - Ava, proszę. Obudź się! – usłyszała klepnięcia zmiennego i obróciła się, spoglądając przez ramię. Duży mężczyzna potrząsał kobietą w swoich ramionach, jej głowa chwiała się na jego łokciu. Pod tym kątem mogła zobaczyć śmiertelną ranę przy podstawie głowy, wielką, ziejącą dziurę ukazującą krwawiącą masę. Otarła miecz używając koszuli zmarłego u jej stóp, zwróciła ostrze w osłonę usytuowaną wzdłuż jej kręgosłupa i podeszła do kobiety i zmiennokształtnego, biorąc celowe kroki. Mężczyzna warknął z trudem na jej podejście ale nie zawahała się, przyklękając przy jego boku, przyglądając się kruchej kobiecie w jego ramionach. - Odsuń się, wampirze. – Zmiennokształtny oddychał chrapliwie i próbował się odsunąć. - Ona jest sparowana z twoim Omegą, prawda? - Nie odpowiedział ale nie musiał. Była obecna tej nocy gdy Diskant Black opadł i zażądał maleńkiej kobiety na scenie w klubie Liminality. – Posłuchaj mnie uważnie. Jej partner nie zdąży na czas by przypieczętować ostatni etap wiązania krwi. Mogę wyczuć zapach śmierci pochłaniającą ją. - Sadie napotkała jego żarzące się topazowe oczy. – Moja krew może dostarczać jej energii dopóki on nie przybędzie i pomoże jej przez to przejść. Przyglądała się jak walczył z prawdą. – Oczekujesz, że ci zaufam? - Nie dałam ci żadnego powodu byś mi nie ufał - skinęła na martwych Pasterzy. – Gdybym miała cię skrzywdzić, nie kłopotałbym się nimi. Po chwili, pozwolił jej się przysunąć. Studiowała kobietę – Avę uważnie, starając się nie wdychać zapachu jej krwi. Jej skóra była teraz
187
popielata, oczy zapadnięte. Podciągając rękaw, nadgarstek. Szybkie uderzenie i jej krew popłynęła.
Sadie
obnażyła
swój
- Otwórz jej usta. Odchylił głowę Avy do tyłu i nacisnął palcami jej wargi. Gdy się rozdzieliły Sadie ostrożnie podniosła rękę tak by krew spływała z nadgarstka. Krople rozprysły się na bladej skórze zanim kolejne trafiły w przeznaczony cel, wlewając się w rozchylone sinoniebieskie wargi. Sadie poczuła na sobie ciężar spojrzenia zmiennokształtnego i musiała się zmusić by nie zacząć się kręcić - Kim jesteś? - zapytał. – Co ty tu robisz? - To nieważne. - Studiowała kobietę w jego ramionach i odetchnęła z ulgą gdy zaczęła przełykać. Jako wampir mag ze zdolnością do leczenia, nie trzeba wiele co najwyżej stołową łyżkę by mieć pewność, że Ava przeżyje. Powoli kolor wracał na policzki Avy a jej gardło się poruszało kiedy przełykała. Sadie wyczuła krwawiące miejsce przy podstawie czaszki wolną dłonią i odetchnęła z ulgą kiedy poczuła jak kości zaczynają się zabliźniać, a nierówne krawędzie łączą. Niespodziewanie, została odrzucona od Avy i zmiennego. Jej głowa uderzyła w ścianę zanim padła na ziemię z łoskotem. Dzięki szkoleniu wylądowała w pozycji obronnej, ze zgiętymi kolanami i rozłożonymi ramionami. Podnosząc głowę, napotkała rozwścieczone spojrzenie partnera rannej kobiety. Cholera. Omega. Diskant warknął na wampira złapanego w pułapkę przy ścianie, pozwalając jego furii, oburzeniu i wściekłości spustoszyć go całkowicie. Jego umysł był zamglony bólem, gniewem i stratą. Otchłań tak głęboka i nieubłagana, że oddychanie bolało. Jako istota związana z wszystkimi rasami, czuł śmierć każdego partnera ze sfory, jak awarię zasilania elektrycznego pozostawiając wszystko w ciemności i pustce. Było tylko jedno światełko zostawione w otchłani, jedna dusza pośród straconych, która nadal istniała. Ava. Przekształcił się w możliwie najszybszą formę – sokoła wędrownego – by jak najszybciej wrócić do swojej partnerki, jego jedyna ulga wynikała ze 188
świadomości, że w jakiś sposób udało jej się przeżyć. Gdy ogarnął palące się szczątki baru pozwolił grizzly wypłynąć na powierzchnię. Chciał zadać ból tym, którzy go zranili, sprawić by krwawili i cierpieli jak nikt nigdy nie cierpiał wcześniej. - D! - Nathan krzyknął - Przestań! Nie słuchał, uwięziony w amoku furii i pogardy. Ciała zaściełające aleję nie zapewniały wystarczającej ulgi. Musiał coś zabić, odpłacić śmiertelnym ofiarom czymś równie ważnym. Zaatakował pazurami, tnąc i łamiąc kości. Krew wampira płynęła mocnym strumieniu w dół jej tułowia, jej jasne włosy splamione krwią gdy ta rozprysła się w powietrzu. Był za daleko by zdać sobie sprawę, że nie odpowiada na atak, z ramionami bezbronnie przy bokach. Zamiast tego pławił się w miedzianej woni jej krwi gdy się wykrwawiała, mogąc zobaczyć pulsowanie jej serca kiedy jego pazury wniknęły dość głęboko pozwalając mu je dostrzec wewnątrz. - Ava cię potrzebuje, Diskant – zagrzmiał Nathan zagrzmiał. – Przestań się opierdalać! Słowa przedarły się przez czerwoną mgłę szaleństwa. Ava cię potrzebuje. Obracając się od wampira, skupił się na Nathanie i wiotkiej postaci w jego ramionach. Bestia ustąpiła, zastąpiona strachem sparowanego mężczyzny. - Ava - szepnął i rzucił się do jej boku i pociągając ją z uścisku Nathana. Była umazana krwią od nosa do brody, jej ciężkie rzęsy spoczywały spokojnie na policzkach. Nie ruszyła się kiedy trzymał ją w bezpieczeństwie swoich ramion – zbyt spokojna i zbyt wiotka. - Musisz dokończyć wiązanie krwi - Nathan powiedział szybko. - Rana z tyłu głowy jest śmiertelna. Wampir pomógł ją utrzymać przy życiu ale jej krew może dokonać tylko tyle. Nieznacznie przesuwając Avę, poruszył ręką aż mógł ostrożnie zbadać uraz, o którym mówił Nathan. Jego żołądek się skręcił, powrócił strach, ostry i bezlitosny. To naprawdę była śmiertelna rana, która najprawdopodobniej już by ją zabiła gdyby nie już istniejąca więź między nimi. Mimo że kość nie była zmiażdżona, czaszka wygięła się do środka. Wewnątrz czaszka prawdopodobnie krwawiła, coś, co było niebezpieczne dla każdego, zmiennokształtnego czy nie. 189
Żal ogarnął go ciężkim całunem, osiadając ciężko w jego piersi. To nie tak miało być. Miał zamiar odkryć najważniejszy znak podczas intymnych chwil gdy mógł patrzeć jej w oczy, widzieć, jak go akceptuje i pielęgnować jej pragnienie by spędzić ich życia razem. To nie powinno się zdarzyć kiedy nie była świadoma, przyjąć więzi nieświadomie ponieważ tylko w ten sposób mógł być pewny, że wyzdrowieje i przetrwa w następstwie jego niezdolności do chronienia jej. Syreny zawyły w dali i Nathan chwycił jego ramię. – Nie chcemy tu być gdy policja zacznie zadawać pytania. Diskant wstał, podnosząc swoją partnerkę, zerkając z ukosa na ścianę. Wampir zniknął, nie zostawiając niczego poza wielką kałużą krwi na betonie. Ogarnęły go wyrzuty sumienia ale zniknęły gdy Ava jęknęła lekko i jego uwaga powróciła do niej. Pobiegł w dół alei, w kierunku drogi. Kilka budynków dalej stał zaparkowany pojazd należący do sfory w razie nagłego wypadku. Nagły wypadek, pomyślał gorzko. To było o wiele więcej niż to. Pasterze mogą być martwi na ulicy ale zrobili to co mieli zrobić, tworząc znaczną lukę w populacji zmiennokształtnych. Jego temperament powrócił gdy pomyślał jakie mieli szczęście, że materiał wybuchowy wewnątrz furgonetki nie został zdetonowany. Gdyby do tego doszło, całe miasto ogarnąłby chaos. Na szczęście, nikt oko nie obchodził nagi mężczyzna idący wzdłuż chodnika z kobietą niesioną w jego ramionach. Byli zbyt zaniepokojeni płonącym budynkiem, który powoli zawalał paląc ciała rozsiane dookoła frontu. Gdy Diskant dotarł do samochodu, wspiął się na tylne siedzenie zostawiając Nathan’owi prowadzenie. Kiedy beta usiadł z przodu, Diskant zobaczył dziury w jego plecach, dwie na lewym ramieniu i jedną na prawym, gdzie nie chroniła kamizelka kuloodporna. Diskant złożył milczącą przysięgę, że gdy tylko zwiąże się z Avą całkowicie i z całą pewnością będzie wiedział, że jest bezpieczna, podziękuje odpowiednio zastępcy Trey’a za ocalanie jej życia i odnajdzie wampira by zrobić to samo. Nathan uruchomił samochód. – Dokąd chcesz jechać? Chociaż ostrożnie podchodził do powrotu do jego rezydencji, to było najbezpieczniejsze miejsce. System bezpieczeństwa uniemożliwiłby każdemu dostanie się do środka, a po niedawnych działaniach policja będzie w całym mieście. 190
– Dom. Ostrożnie ułożył Avę w swoich ramionach gdy Trey skierował samochód na drogę i starał się nie myśleć o tym co jeszcze przed nimi.
191
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTASTY Trey czekał na zewnątrz remizy strażackiej, jego twarz była mroczna i nieczytelna gdy Nathan zatrzymał się przed domem Diskant. Pozostali członkowie sfory również tam byli i Diskant był pewny, że samotny Pasterz i wytatuowany dupek, którym udało się przeżyć byli zamknięci w piwnicy. Diskant wysiadł z tyłu samochodu, przeszedł obok ponurych twarzy, które wpatrywały się w pakunek w jego ramionach i ruszył do swojego pokoju. Teraz nie było czasu by porozmawiać o strategii, zemście czy nieuniknionej przebudowie, która nastąpi w związku z Pasterzami. Nie miał chwili by pocieszyć Treya czy resztę stada i wyrazić to co też czuł, znaczną pustkę ich straty. Ava nie mogła już dłużej czekać. Była stabilna ale wciąż nie odzyskała przytomności. Samo to przerażało go bardziej niż chciał przyznać. Musiał dokończyć wiązanie krwi - teraz. Więcej zmiennokształtnych stało w środku, wśród nich Kinsley. Rozmawiał przez telefon, prawdopodobnie skontaktował się z dumą by ujawnić wszystko, co zaszło. Zerknął w górę gdy Diskant mijał go w korytarzu a jego szmaragdowe spojrzenie spoczęło na Avie. Jego oczy zwęziły się i warknął coś do telefonu gdy się odwrócił. Schody były puste i Diskant brał je po dwa na raz. Gdy dotarł do sypialni, zamknął drzwi i położył Avę do łóżka. Potrzebowała prysznica, oczyszczenia jej skóry z dymu, krwi i brudu. Wolno zdjął jej ubranie, odsłaniając jej posiniaczone i poobijane ciało. Chciał rwać coś w sobie gdy zobaczył wąski odprysk wydrążany na jej udzie, rozpoznając ranę po kuli. Ogarnął go strach, zaciskając mu pierś.
192
Mogła umrzeć dziś w nocy, zabita przez nic więcej niż związek z nim i jego rodzajem. Gdy tylko była naga zostawił ją na łóżku i rzucił się do łazienki by przygotować prysznic. Woda będzie drażnić jej skórę ale to tylko jedna z wielu dolegliwości. Hartując się by zachować spokój i rozsądek, wrócił do swojej partnerki i przypomniał sobie, że bez względu jak do tego doszło był jednym ze szczęściarzy. Raz dokonane, będzie trwało. Nigdy nie zostawi jej ponownie, nigdy nie powierzy komuś innemu opieki nad nią. Zawsze będzie bezpieczna, zawsze będzie blisko. Wielu ze sfory straciło dziś partnerów. Niektórzy przetrwają stratę, inni nie. Pełny rozmiar zniszczeń nie będzie znany przez kilka miesięcy. Ostrożnie układając Avę w jego ramionach, wszedł do łazienki, otworzył kabinę i wszedł pod ciepły strumień. Używając wolnej ręki starł krew z jej twarzy, usuwając wraz z nią poczerniałą sadzę. Ból w jego piersi stał się cięższy, niemal duszący w swojej intensywności. Bez względu na to jak zła była sytuacja, została mu oszczędzona największa strata jaką zmiennokształtny mógł kiedykolwiek doświadczyć. Jego wargi zadrżały gdy ją pocałował, otworzył swoje serce i duszę i rozpoczął końcowy etap wiązania krwi. Pierwsze dwa etapy były fizyczne, wymagające jego nasienia i krwi, ale ostatni był czymś co nie mogło być wyjaśnione w żadnym normalnym kontekście. Oparł się o ścianę prysznica pozostając w pozycji pionowej gdy skłonił swoją zwierzęcą połowę do wystąpienia naprzód i proces rozpoczął się. Ukrył twarz w miękkości jej ramienia i gardła, wdychając ją, piekielnie pragnąc by to zdarzyło się w innym czasie, w innych okolicznościach. Zajęczała kiedy pierwsze i najpotężniejsze zwierzę, które posiadał wysunęło się z jego ciała i weszło w nią, pozostawiać za sobą tylko część aby byli połączeni, dwie połówki całości. Wilk potarł jej skórę zanim zagłębił się pod nią, ocierając się o wiotkie ciało. Krzyknęła gdy znakowanie zostało zainicjowane, przechodzące przez nią aż w końcu się uspokoiła. Zadrżała w jego ramionach, oddychając płytko. Był przytłoczony gniewem, żalem i rozpaczą gdy druga bestia powstała i zaczęła od nowa proces. Ava zaczęła się miotać, silniejsza dzięki wilkowi, który był teraz jej częścią. Kot szybko stłumił wilka - pantera stała się gepardem, potem pumą, następnie lwem. W czasie gdy wszystkie kocie rasy zostawiali część ich istoty nie była już nieprzytomna ale walczyła z nim, jej oczy otworzyły się, wargi cofnęły się. Ból i dezorientacja, którą doświadczała 193
były wzmocnione przez żądzę, coś co było całkowicie oczekiwane. To dlatego ponieważ dominował i szybko przejął kontrolę, egzekwując swoją wolę, zapewniając, że pierwotne pragnienia w jego kobiecie odpowiadały na jednego mężczyznę, tylko jednego mężczyznę – jego. Przejechał palcami wzdłuż tyłu jej głowy. Rana była zamknięta i niemal wyleczona. Gdy grizzly powstał, odwrócił ją, przyparł do ściany, przeniósł między jej uda i wsunął w nią twardego jak skała kutasa. Utworzona więź wyniosła pragnienie łączenia na powierzchnię tak jak u niej. Nie było żadnej potrzeby przygotowania. Była mokra i śliska. Gdy zatopił swoją długość w jej cipce, powitała go - gorące, mokre ciało obejmujące każdy cal. - Diskant. – W jej głosie była agonia i strach, a kiedy podniósł głowę zobaczył, że to samo odbija się w jej oczach. - Poczuj mnie, Ava. – Wycofał się i pchnął ponownie, utrzymując wzrok na jej twarzy. – Tylko mnie. Ból w wyrazie jej twarzy był zmieszany z przyjemnością, jej oczy pociemniały. Podniosła ręce, ściskając kurczowo jego ramiona aż paznokcie wpiły się w skórę, napierając na niego swoją kobiecością. Zaczęli się razem poruszać a pozostałe bestie podjęły swoją kolej, biorąc ją jako ich własność, zostawiając w niej kawałek siebie tak by zawsze mogła dzielić z nimi więź, zawsze mogła do nich sięgnąć, uspokajać je, pielęgnować i koić. Jej miękkie, stłumione krzyki rozdzierały mu serce, ból wiązania zmniejszył się tylko dzięki gwałtowności ich zjednoczenia. Aby utrzymać jej myśli z dala od męki zmusił ją do skupienia się na nim, jego ruchach gdy zagłębiał się w niej znowu i znowu. Szczypnął i drażnił jej łechtaczkę, ściskając i ssąc jej piersi. Gdy poczuł jej pobudzenie przyśpieszył tempo, napierając w nią mocno i szybko aż osiągnęła orgazm. Dźwięki jej uwolnienia był jednym, którego nigdy nie chciał usłyszeć ponownie. Krzyczała w agonii zmieszanej z ulgą, jej miękkie ścianki zaciskały się wokół niego gdy rozpadła w jego ramionach. - Nie mogę … wziąć … więcej - zaszlochała, czepiając się jego ramion, twarz chowając przy jego szyi. - To już prawie koniec - szepnął, głosem nabrzmiałym łzami gdy był świadkiem bólu, który na niej wymusił. – Zostań ze mną, Pinkie. Proszę, zostań ze mną. Kiedy poczuł lekkie kiwnięcie jej głowy zaczął wbijać się w nią znowu, tym razem delikatnie. Jej skóra będzie tak wrażliwa, że jego dotyk może palić, pozostawiając za sobą to wrażenie nawet gdyby ją puścił, ale nie na 194
długo. Część jego duszy zakorzeniła się w niej i poczuł, jak powstają ostatnie połączenia. W chwili gdy proces się zakończył pojawiło się miedzy nimi otwarte okno, potężniejsze niż kiedykolwiek przewidywał. Gdy zaistniało, zsunął się na podłogę, wykrzykując własny orgazm przetaczający się przez niego. Nawet gdy już doszedł kontynuował pchnięcia, pogrążony w ferworze ich pierwszego parowania. Więź krwi została ukończona. Teraz chodziło o ustanowienie połączenia, naznaczeniu jej jako jego kobietę i partnerkę tak jak kiedyś twierdziła chciała być. Moja. - Więcej. - Domagała się Ava owijając palce wokół jego włosów, zmuszając go do spojrzenia w jej twarz. Jej oczy zmieniły kolor – szafir zmienił się w szmaragdowozielony przechodząc w kolor płynnego srebra i migoczącego złota - jedyny zewnętrzny znak, który mógłby wskazać, że nosiła w sobie istotę wielu zmiennokształtnych bestii. Zaczęła na nim jeździć, kręcąc biodrami gdy osuwała się w dół, pobudzając jego kutasa do życia. Zapach seksu był przytłaczający, krem z jej cipki mieszał się z zapachem jego nasienia. Jego dzikie instynkty zareagowały na podniecający zapach, wilk warczał w zadowoleniu. Naciskając palcami jej biodra spojrzał w jej twarz. Widział na niej dzikość, której wcześniej nie było a to uczyniło go gorętszym niż piekło. - Czuć cię tak dobrze – westchnęła, wpatrując się w niego spod rzęs. – Tak. Cholernie. Dobrze. - Ciebie też, dziecinko. – Puścił jej talię by dotknąć jej twarzy. Podnosząc ją by mogła go pocałować, musnął wargami jej usta. – Ciebie też. Ryknął gdy otworzyła mentalne połączenie pomiędzy nimi, oszołomiony jak bardzo silniejsze było teraz. Była dla niego całkowicie otwarta, pozwalając mu słyszeć jej myśli i poczuć jej emocje. Wygrzewała się w ich zjednoczeniu, ich wspólnej więzi i jej umiejętności aby w końcu rozumieć zwierzęta, z których składał się człowiek. - Ava, - jęknął w jej usta. Diskant, szepnęła w jego umyśle. Mój kochanek, mój partner. Mój Omega. Jej palce szarpnęły jego włosy i obróciły jego głowę na bok, ukazując wrażliwe zagłębienie jego gardła. Musnęła zębami wzdłuż jego szyi, tam i z powrotem, a następnie podążając tą ścieżką językiem. Wtedy ugryzła, zostawiając swój znak. Warknęła przy skórze, zwolniła uścisk i ugryzła 195
ponownie. Jęknął, pozostając bez ruchu kiedy wszystko co chciał zrobić to przerzucić ją, przyszpilić w miejscu i zmusić do uległości. - Chcę cie w sobie - podniosła głowę i dyszała, ujeżdżając go mocno, w górę i w dół, szybko potem wolno. – Potrzebuje poczuć jak dochodzisz. Jej ruchy były szalone, kobieta i nowo odkryte istoty walczyły by znaleźć równowagę. Słyszał chaotyczne myśli w jej umyśle, logiczna część walczyła z nową, zdziczałą, która żądała połączenia pozostawiającego wrażenie, z którego nigdy się nie otrząśnie, nigdy nie zapomni i nigdy nie ucieknie. Zsuwając w dół rękę do jej powiększonej łechtaczki, głaskał ją i pieścił i warknął kolejno – Najpierw ty, partnerko. Chcę poczuć, jak się rozlatujesz. Jej ruchy stały się dzikie, szorstkie i rozpaczliwe. Poczuł, jak buduje się jej orgazm i wyszedł na spotkanie jej pchnięciom, dopasowując do niej ustawienie bioder. Nic innego nie miało w tym momencie znaczenia. To było ich parowanie, początek reszty ich życia razem. Bez względu na tragedię, która psuła atmosferę wokół, to było coś co miało się stać, coś co było im pisane w chwili urodzenia. Ich krzyki przeszły przez łazienkę, rozbrzmiewając echem wśród ścian. - Och Boże. - Jestem tu. Dojdź dla mnie. Jej cipka napięła wokół niego, obejmując go, zatrzymując go w głębi kiedy straciła kontrolę i wykrzyknęła swoje uwolnienie. Trzymał ją gdy zapłakała przy jego ramieniu, drżenie jej ciała było silniejsze niż u śmiertelnika ale słabsze w porównaniu do zmiennokształtnych. To właśnie tym była teraz, kombinacją obydwu, z takimi samymi potrzebami, pragnieniami i przymusem. Dopiero gdy doszła pozwolił by ogarnął go własny orgazm. Jego nasienie wystrzeliło w jej łono i zastanawiał się czy pojmuje, że w tym momencie, mogą tworzyć nowe życie, które będzie mieszanką ich obojga. Zmiennokształtni mogli rozmnażać się z osobami, z którymi nie byli połączeni więzią krwi ale zazwyczaj ciąże kończyły się we wczesnym okresie12. Osobiście nie zastanawiał się nad tym faktem odkąd planował jak najszybsze i pełne wiązanie krwi z jego partnerką. Wiedząc, że niebezpieczeństwo dla jego nienarodzonych dzieci zniknęło, pozwolił sobie rozważać przyszłość.
12
O ile się nie mylę chodzi o poronienie
196
Jego serce nabrzmiało gdy wyobraził sobie Avę noszącą jego dziecko, jej drobną posturę zaokrągloną w oczywistym przejawie ich uczucia i pragnienia. Jeśli to będzie dziewczynka będzie miała blond włosy jego partnerki, duże niebieskie oczy i wspaniały uśmiech. Jeśli to będzie chłopiec, będzie podobny do niego, wysoki, ciemny i śniady. Jego własna rodzina. Nowy początek. Trzymał ją w ramionach gdy ostatni wstrząs orgazmu ustąpił, trącając nosem jej brodę. Jej umysł był teraz pusty, w jego głowie rozbrzmiewały tylko jego własne myśli i obawy. Jak się spodziewał, opadła na niego bezwładnie. Pogłaskał ją po plecach i oparł się o ścianę prysznica, pozwalając by wolne kaskady wody chodziły ich skórę. Siedzieli spleceni przez kilka minut aż spokojnie zasnęła. Pogłaskał jej włosy i przycinał usta do czubka jej głowy. Jej ciało potrzebowało czasu na zebranie sił i wyleczenie. Po położeniu jej do łóżka będzie spała przez resztę nocy i solidną część poranka. Kiedy się obudzi odkryje, że wiele spraw się zmieniło. Podczas gdy nie była zmiennokształtną, nie była już w pełni człowiekiem. Z wszystkimi zmianami w jej percepcji będzie zmuszana doświadczyć ogromu straty, którą poniosła sfora, jak również rozumieć wpływ, którą pociągnie za sobą odbudowa ich szeregów. Ukłucie strachu ścisnęło mu serce, wynik czegoś czego nie mógł kontrolować. Tyle zmieniło w ciągu kilku godzin. Zmiennokształtni nie będą chętni by polować na Pasterzy, wybierając zostawienie ich w spokoju. To, jednakże, podnosiło stawkę. Nie ma mowy by ich arogancja i destrukcja przeszła niekwestionowana. Rzucili rękawicę i w swoim działaniu rozpoczęli wojnę.
197
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Craig wiedział, że nie jest sam jak tylko usiadł przy swoim biurku. Pokój, choć cichy, miał w sobie ciężar, który nie był obecny wcześniej, jakby powietrze było pobierane przez jakąś moc, którą mógł wyczuć ale nie mógł zobaczyć. Zamarł na krześle, jagnię czekające na lwa. - Craig Newlander - cichy, kobiecy głos powiedział zza niego gdy ręka oparła się na jego ramieniu. Jego pierwszym odruchem było sięgnąć po glocka przyczepionego pod biurkiem ale został tak jak był. To nie był pierwszy raz, kiedy jego biuro zostało najechane przez kogoś z urazą, zemstą albo potrzebą przysługi. To przychodziło wraz z terytorium gdy byłeś strażnikiem tajemnic, którymi ludzie nie chcieli się dzielić. Chociaż płacił górę pieniędzy za najlepszy system bezpieczeństwo na świecie, ludzie potrafili tylko tyle. - Czym mogę służyć? - zapytał chłodnym, obojętnym tonem. - Chcę byś powiedział mi wszystko, co wiesz o Aldon’ie Frost’cie – odpowiedziała miękkim tonem, jej usta były tak blisko jego ucha, że mógł poczuć, jak jej oddech pieści jego skórę. Jej chwyt na jego ramieniu był lekki ale mocny, mimo, że widział kątek oka, że jej palce są szczupłe i delikatne. - Odmawiam omówienia czegokolwiek chyba że będzie to twarzą w twarz. Jeśli chcesz informacji będziesz musiał odpowiedzieć szacunkiem. Jej dłoń zniknęła i w następnej chwili stanęła naprzeciwko biurka, potwierdzając to co podejrzewał. Była wampirem - bardzo starym. Jej jasne włosy były zebrane w kok przy karku, kilka kosmyków opadało wokół jej brody i ramion, tworząc rażący kontrast do czarnej skóry okrywającej jej ciało. Jasne, lodowate niebieskie oczy były czujne, skupione na nim ale widzące wszystko.
198
- Co chcesz wiedzieć? – oparł się o krzesło, splótł palce i położył je na kolanie. – - Nie przyszłam tutaj by grać w gierki, Mr. Newlander. - Wpatrywała się w jego oczy – Proszę nie marnuj mojego czasu. Udając, że się przeciąga, przeniósł stopę do alarmu na podłodze. – Jesteś jedną z upadłuch? - pytanie wydawało się ją rozśmieszyć. - Czy ja wyglądam jak jeden z nich? - Pytasz o coś co od razu nasuwa takie pytanie. Nie wspominając, że oboje wiemy, że po upadku manipulowanie postrzeganiem staje się bardzo łatwe. - Nie przejmowałabym się manipulowaniem twoim postrzeganiem. Gdybym chciała podstawowych informacji wzięłabym to czego potrzebuję z twojego umysłu, usunęła to zdarzenie z twojej pamięci i wyszła. To czego potrzebuję wymaga czegoś więcej niż to. Czego jestem pewna, teraz, jesteś świadomy. - Zrobiła krok na bok i wsunęła się krzesło naprzeciwko niego. – Nie jesteś głupim człowiekiem, Mr. Newlander. Nikt, kto robi to czym się zajmujesz i udaje mu się pozostać przy życiu przez dłuższy okres czasu musi mieć uznanie za bycie czujnym. Dlatego wierzę, że rozumiesz, że nie jestem tutaj by strzelać gównem czy gonić wiatr. - Nie wydaje mi się sprawiedliwe, że znasz mnie ale mi nie zaoferowano takiej samej uprzejmości. Uśmiechnęła się wtedy, uwydatniając swoje bardzo delikatne i wyraźne cechy, prezentując lekko spiczaste kły. – Wiesz, że nawet jeśli ci powiem kim jestem mogę wytrzeć ci pamięć zanim stąd wyjdę. Kiwnął głową. – Więc co złego jest w prezentacji? - Nic a nic. - Jej uśmiech pozostał nietknięty. – Chociaż myślę, że będzie uczciwie wspomnieć, że wszystkie urządzenia elektroniczne są niesprawne, w tym kamery przy twoich plechach i alarm u twoich stóp. Więc jeśli masz nadzieję na odtworzenie tego po tym jak wyjdę, nie znajdziesz niczego. Alarmujące mrowienie podrażniło jego kark ale nie pozwolił by to było widać – Jak ci się to udało? - w ten sam sposób w jaki udało mi się wejść do twojego budynku, wejść do twojego biura i czekać na twoje przybycie. Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że nie zorientowałeś się do tej pory. – Przygwoździła go spojrzeniem
199
pełnym czystego rozbawienia. – Gdzie upadli ośmielają się kroczyć, templariusz z pewnością podąży13. Pieprzony wszechmocny. Było niemal niemożliwe zachować powagę kiedy jedyne co chciał robić to zawinąć palce wokół pistoletu, błyskawicznie go wyciągnąć i przystawić do jej głowy. Śmiechu warte, nie maiło znaczenia czy to zrobi, co było jedynym powodem dlaczego pozostał na miejscu, nieruchomy i bierny. Mogła go zabić go zanim by zobaczył jak to nadchodzi a jeśli przez sekundę pomyśli, że ma konszachty z wampirem, którego tropiła nie zawaha się. - Co chcesz wiedzieć? - Nie strzelał gównem ani nie kluczył wokół tematu, nie gdy jego gardło było zagrożone. - Zdaję sobie sprawę, że ukradł informacje z twoich archiwów. Muszę wiedzieć czego się dowiedział i dlaczego jest w Nowym Jorku. - Nie mogę ci powiedzieć dlaczego jest w Nowym Jorku. - Jej tęczówki zmieniły kolor, stały się białe gdy zmrużyła oczy i szybko dodał – Mogę ci powiedzieć jakie informacje zdobył. - Więc zrób to. - Dowiedział się o artefakcie stworzonym w czasie Świętej Wojny, który został wykorzystany do przekonania niewiernych, że niebo, tak naprawdę, istnieje. Przez lata zmieniał właściciela i formę, tak , że większość przyjęła że został stracony w upływie czasu. Nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy, że to istnieje aż nie zaproponowano nam kawałka. Na szczęście, wtedy było w bezpiecznym miejscu, którego Aldon nie mógł zlokalizować. W przeciwnym razie byłabyś w gównie aż po szyję, przepraszam za wyrażenie. - Czy ten artefakt, przez przypadek, ma jakaś nazwę? Spotkał jej uporczywe spojrzenie. – To zephyr14. Nawet nie mrugnęła. – To niemożliwe. Wszystkie zostały zniszczone. - Broń dzierżąca magię zaginęła ale nie klejnot przesycony mocą. To był kamień, który został użyty około sto sześćdziesiąt lat temu by stworzyć medalion – pamiątka, która była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Aldon’owi udało się wytropić rodzinę, która nabyła drobiazg ale okazało się, że zbliżenie się do właściciela nie było tak łatwe jak myślał.
13 14
Where a fallen dares to tread, a templar is certainly sure to follow. Zefir ( wiatr) ale zostawiam w oryginale bo cholera wie co z tego będzie później
200
- A to czemu? - zapytała w końcu zirytowanym tonem kiedy nie kontynuował. - Jest sparowana ze zmiennokształtnym. Sadie próbowała zachować jej twarz pustą, jej wyraz niedający się odczytać. Skasowanie pamięci człowieka było dość łatwe ale niech ją szlag jeśli pozwoli mu się przyłapać, nawet przez moment, ze spuszczonymi majtkami. Więc Aldon w końcu znalazł sposób aby uzyskać przewagę, używając przeklętego zephyru. Nie wiedziała czego wyraźnie chciał ale mogła postawić na kilka domysłów. Mentalna manipulacja nadprzyrodzonymi rasami nie była dla niego możliwa kiedy upadł gdyby jednak miał magiczny wzmacniacz uroku, nie miałby żadnego limitu do tego co mógł osiągnąć w mieście takim jak Nowy Jork, gdzie populacja zawierała różnorodne istoty nadprzyrodzone. Istoty, na które z zephyrem miałby większy wpływu. W tym - dość ironicznie – na zmiennokształtnych. Stłumiła grymas kiedy przesunęła się na krześle i agonia jej klatce piersiowej powróciła, paląc głęboko w ciele i wzdłuż kości. Rana była brutalnym przypomnieniem dlaczego nie może się zaangażować z bestialskimi istotami, ostrzegające podziękowanie, którego mogła się spodziewać za swoją pomoc. Myśleć, że faktycznie była skłonna do okazania się Trey’owi Veznor. Śnić na jawie o tym co mogło być. Rozważać coś innego niż fiksację z oddali…. Ciepła strużka zrosiła jej podbrzusze, śliska i lepka pod jej skórzanym topem i rozerwanym ciałem. Ślady pazurów były niezwykle głębokie i będą się wolno naprawiać bez leczniczych maści z jej sabatu czarownic ale nie mogła do nich wrócić dopóki nie będzie miała jakiegoś pojęcia o tym co się dzieje. Będą oczekiwać jakiś informacji z jej strony, nieważne jak małych albo, w tych okolicznościach, miernych. - Gdzie jest teraz zephyr? - Wierzę, że już odpowiedziałem na to pytanie. Craig obdarzył ją zadowolonym z siebie uśmieszkiem, który sprawił, że chciała mu odpowiedzieć wymierzeniem policzka, którego słychać by było w całym pokoju. Ostrzegano ją, że jest skończonym dupkiem i kutasem, chroniony z powodu tajemnic, które posiadał i upadku, który nastąpiłby po jego śmierci. Nie można było zabić kogoś, kto w sposób nieunikniony
201
odsłoniłby wszystkie brudne szkielety nadnaturalnych ras, które były zdeterminowane by utrzymać je schowane wewnątrz przysłowiowej szafy. Nie powiedział niczego więcej, studiując ją spokojnie z pieprzonym aroganckim wyrazem twarzy. - Pozwól, że ujmę to inaczej. – Starała się nie uśmiechnąć szyderczo. – Kto ma zephyra? Nietrudno było wyczuć jego niepokój, któremu towarzyszyła znacząca cisza. Mogła poczuć zapach jego strachu, gorzki wstręt rozchodzący się w powietrzu. Pochyliła się na krześle, opierając łokcie na kolanach i starała się nie wiercić gdy wilgoć pomiędzy jej skórą a topem wydała wstrętny, piskliwy dźwięk. - Słyszałeś o tragedii w Rainbow City, Mr. Newlander? Przewidziała szorstkie kiwnięcie głową, które wykonał. Oczywiście słyszał o tym. Jedna z największych frakcji Villati działała w Nowym Orleanie, który nie był aż tak daleko od zniszczeń pozostałych w następstwie burzy. Poza tym, panika nad nierozpoznawalną i niewytłumaczalną zarazą była niemal niemożliwa do zignorowanie, zwłaszcza gdy było transmitowana na całym świecie a CDC było zmuszone poddać kwarantannie cały obszar, w którym nastąpił wybuch. Całe dwunasto tysięczne miasto zostało wymazane w ciągu kilu godzin – nie dni czy tygodni. - To było rezultatem demona zarazy - powiedziała, ścierając z twarzy tego dupka uśmieszek. Dobrze, w końcu zaczynał mieć szerszy obraz. Zaczął mówić i przerwał, oczywiście zaniepokojony rewelacjami. Potem powiedział - Demon zarazy nie został wyczarowany w świecie śmiertelników od… - Trzeciej Pandemii?- dokończyła, lubiąc go coraz bardziej gdy został nauczony pokory, wytracony z równowagi i zbyt wstrząśnięty by coś powiedzieć. - Rozejrzyj się wokół siebie. Świat nie jest miejscem, jakim był kiedyś. Przestępczość wzrasta, ludzkość jest na skraju kryzysu jądrowego a moralność zeszła na poziom szamba. Jest tego powód. Odchrząknął – Chcesz mi powiedzieć, że upadli dochodzą do władzy? - Jesteś całkiem spostrzegawczy kiedy chcesz. - Jej uśmiech był prawdziwy, podsycony pragnieniem wydrążenia wiadomości dla domu. – Chcę byś wyobraził sobie jak niebezpieczny będzie zephyr w rękach jednego z 202
nich. Masz jakikolwiek pojęcie jakie zniszczenie i spustoszenie mógłby spowodować? - Nie mogę dać ci zephyru nawet gdybym chciał. – Spojrzał na nią zanim skupił wzrok na blacie swojego biurka. – Dokonałem niezbędnych przygotowań by dostarczyć medalion do domu Diskant’a Black'a dzisiejszego ranka gdy dowiedziałem się, że Ava ocalała z wybuchu. Obraz umierającej blondynki przemknął jej przez głowę. - Omega? Kiwnął głową, wyglądając nieswojo - Kupiłem zephyr od brata Avy, dopiero po fakcie dowiedziałem się, że go ukradł. Dopiero gdy Aldon zaczął węszyć zrobiłem kilka badania nad rodziną Brisbanów i zebrałem razem kawałki. - Czy ona wiec co może zrobić medalion? Potrząsnął głową. – Kiedy próbowałem podzielić się tym czego się dowiedziałem, odmówiła spotkania się ze mną. Po tym co miało miejsce wczorajszej nocy postanowiłem, że najlepiej będzie zwrócić naszyjnik zanim niebezpieczeństwo nadejdzie pukając do moich drzwi. Nieoczekiwana fala zawrotów głowy sprawiła, że się zakołysała i oparła się o krzesło by ukryć słabość. Ruch jej ramion spowodował, że skórzany top okrywający jej tułów przesunął się w przyprawiający o mdłości sposób, który powiedział jej, że była tam krew pokrywająca jej klatkę piersiową i brzuch. Cholera. Gdyby Aldon znalazł ją w tym stanie, zamordowałby ją nie oglądając się za siebie. Nadszedł czas by wyrównać stawkę, uzyskać informacje po które przyszła i wziąć konieczny czas by się wyleczyć. Spojrzała w zaniepokojoną twarz Craiga i złapała jego wzrok. Jego wargi rozluźniły się, źrenice rozszerzyły a jego twarz zrelaksowała. Skoncentrowała się, skupiona na jego umyśle i z łatwością wśliznęła się do środka. To była praca jak przy szafce z dokumentami, łatwe do wykonania jeśli miałeś prawidłowy klucz albo znałeś właściwe miejsce docelowe. Jego myśli o Avie Brisbane i Diskant’e Blacku już były otwarte i czekały na biurku, ustawione w szeregu w czystym zbiorze dla jej przyswojenia. Wzięła to czego potrzebowała, przechowując informacje do użytku w przyszłości a kiedy skończyła, owinęła pracę w zgrabną, schludną kokardę. - Nie będziesz z tego nic pamiętał. Nie naszej rozmowy. Nie mojej twarz. Ani nic o czym dyskutowaliśmy. Przyszedłeś na górę po otrzymaniu potwierdzenia, że twoja paczka została doręczona Avie Brisbane i siedzisz za 203
swoim ładnym małym biurkiem myśląc o tym jaką to mądrą decyzję podjąłeś. Jego szklane oczy nawet nie mrugnęły ale wiedziała, że wiadomość jest tak głęboko w jego podświadomości, że nigdy jej nie usunie chyba że wróci do niego i da mu dostęp do wspomnień. Krzywiąc się, zamknęła oczy, wyobrażając sobie leczniczą jaskinię porośniętą bujną roślinnością, którą przygotował jej sabat czarownic i odmówiła cichą modlitwę by miała dość sił na bezpieczną podróż zanim wycofała się z pokoju.
204
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Ava jęknęła gdy gorący, mokry język przesunął się pośliznął wzdłuż wewnętrznej strony kolana i pomalutku skradał się w górę. Szorstkie, szczeciniaste ukłucia podążały za nim, łaskocząc skórę, wzbudzając uczucia o których nigdy nie pomyślała by były możliwe. Każdy kawałek skóry, który został dotknięta odczuwała jakby był elektryzujący, tak wrażliwy że był niemal męką. Oszołomiona snem, sapnęła gdy twardy nacisk na wnętrze jej ud zmusił ją do rozchylenia nóg. Otworzyła oczy. Diskant patrzył na nią, jego tęczówki mieniły się płynnym bursztynem. Szorstkość przy jej skórze pochodziła z gęstego zarostu na jego brodzie, gruby kilkudniowy pokrywał jego szczękę. Pochylił głowę, utrzymując kontakt wzrokowy i wciskał pocałunki wzdłuż jej uda aż jego usta nie unosiły się nad jej kobiecością. Jego gorący oddech pieścił skórę, drażniąc fałdki, tworząc prąd, który się zwielokrotniał i rozprzestrzeniał. Zadrżała gdy spojrzała na niego, oczekując momentu, w którym jego język wysunie się i będzie podróżował wzdłuż warg sromowych i trzepotać naprzeciw łechtaczki. - Czekałem na ciebie aż otworzysz te wspaniałe błękitne oczy cały dzień – szepnął w jej pulsujące ciało. – Mam co tak wiele do powiedzenia, tak wiele. Ale najpierw… Krzyknęła gdy jego język wystrzelił i zrobił dokładnie to co przewidywała, liżąc linię od dołu do szczytu, rozdzielając po drodze jej wargi. Wyginając w łuk plecy, chwyciła kurczowo prześcieradła i naparła na jego usta. Jego warknięcie było pełne aprobaty i głodu, a szybkie chłeptanie było 205
tym umierającego z głodu mężczyzny i bestii. Nie było żadnego ostrzeżenia, żadnego narastania – doszła przy posłudze jego sprytnego języka i warg, trzęsąc się gdy orgazm nie podobny do żadnego innego wysłał jej ciało w niekontrolowane drżenia. Diskant nadal ssał i lizał, przedłużając rozkosz. W przeciwieństwie do wcześniejszych nie opadła bezwładnie i nie odprężyła po zakończeniu orgazmu. Zamiast tego, chciała więcej, pragnęła gorąco doświadczyć takiej samej ekstazy gdy był schowany w niej, jego kutasa rozlewającego nasienie gdy byli połączeni. Mój. Poruszyła się i usiadła na nim okrakiem, obnażyła zęby i wydała dziwny warkot z klatki piersiowej. Chwycił jej ramię i zmusił do okręcenia się wokół aż oparła się na rękach i kolanach. Walczyła z jego uściskiem, miotając się dziko gdy on zacisnął palce wokół jej karku i wcisnął twarz w poduszki. Jego znacznie większe ciało oparło się na niej, zmuszając ją do pozostania w tej pozycji. Logika prowadziła wojnę z czymś innym, czymś nowym, czymś pierwotnym. Mnogość pragnień nadchodziła z jej wnętrza – zachęcanie by z nim walczyć, rozgniewać go, sprawić, że zdobędzie jej zaufanie, udowodnić soją wartość, pokazać, że zasługuje na jej absolutną uległość. - Ja tu dowodzę - wymruczał w jej ramię, swobodną dłonią pieszcząc krągłość jej pupy. – Najlepiej naucz się tego teraz. Nie wypowiedział już ani słowa gdy zajął miejsce za nią. Jego kolano wśliznęło pomiędzy jej, zmuszając ją do ich rozdzielenia, zostawiając ją podatną gdy dyszała w poduszki. Była już mokra, płeć nabrzmiała, uda drżały. - Jesteś moja. Powiedz to. Jej wewnętrzna część nadal się buntowała i warknęła – Nie. Poczuła jego zęby na swoim karku, ostre czubki ocierały się o delikatną kolumnę jej gardła kiedy dłoń z jej tyłeczka przesunął na płeć. Jęku nie sposób było zatrzymać gdy jego palec wśliznął się między wargi, drażniąc i dźgając zanim zanurzył się do środka. Impuls by wić się naprzeciw jego dłoni został zanegowany tylko potrzebą pozostanie w miejscu, przeciągając moment, sprawić by zmusił ją do posłuszeństwa. - Ava – poruszył głowa z boku na bok, jego włosy ocierały się o jej plecy, ciepłe i miękkie wargi przy jej szyi. Zajęczała, niezdolna pozostać bez ruchu 206
gdy wsunął dwa palce w jej poddające się ciało, które rozchyliło się pod jego dotknięciem i wyginające się pod jego dłonią. – Powiedz mi. Potrząsnęła głową a on kontynuował głaskanie jej gdy lizał jej kark, umieszczając tu i tam twardych uszczypnięcia, łagodząc ukłucia ciepłym wirowaniem języka. Dotyk jego gorącej, gładkiej skóry naprzeciw jej pleców był niesamowity. Długość jego kutasa naciskała na łączenie jej pośladków - Chcesz tego? - Zakręcił biodrami, sprawiając, że ta twarda aksamitna długość, satyna i żelazo nacisnęło krótko na jej cipkę zanim zniknęła, zostawiając ją osamotnioną i kwilącą. Niech jej Bóg pomoże, nie mogła tego wytrzymać ani chwili dłużej. Jej ciało i umysł ścierały się, chcąc tak wiele uzyskać na razie opierając się potrzebom. - Diskant, proszę… Tym razem szczypnął ją wystarczająco mocno przeciąć skórę. Czuła jak ciepła strużka krwi spływa jej po ramieniu, w dół jej pleców. Poruszył się i poczuła, jak jego kutas szturchnął wilgotne otwarcie jej płci, szukając wejścia ale zatrzymując się tuż przed. Zakołysała się do tyłu, próbując wziąć go do środka ale nie była w stanie zrobić więcej ponieważ została przyszpilona, z tyłeczkiem w powietrzu, z piersiami przyciśniętymi do łóżka. - Dasz mi to. Warknęła jak coś, czego w pełni nie zrozumiała ryknęło do życia, przejmując kontrolę i zacierając jej ludzką połowę. Siła, której nigdy wcześniej nie posiadała pomogła jej się na chwilę uwolnić, pozwalając jej podnieść jej tułów z materaca. Obróciła się i niemal wyśliznęła z jego uchwytu gdy głośny, niesamowity pomruk wypełnił pokój i ponownie poczuła jego rękę na karku, szorstkie palce na szyi. Zdała sobie sprawę, że to był dźwięk jego gniewu, jego bestie owładnęły nim, wytyczając ich żądania. Powiedz to. Jego uchwyt nasilił się, stając się bolesny. Jego swoboda dłoń opadła mocno na jej tyłek, klepiąc ciało i zsunął się do jej szczeliny. - Ava … Chciała powiedzieć to czego tak bardzo chciał, chciała mu powiedzieć jak się czuła, wyrazić swoją miłość, zaakceptować go w pełni. A jednak nie mogła, powstrzymywana przez coś, czego nie rozumiała. Nie mogę, pomyślała, chcąc krzyczeć z frustracji. 207
- Możesz – Powiedział Diskant głosem pełnym napięcia- To co jest w tobie – jest we mnie. Będą walczyć dalej dopóki nie ustalisz kto ma kontrolę. Musisz mi to dać. Musisz im pokazać ich miejsce. Zaakceptuj mnie. Kolejne warknięcie wyszło z niej, tym razem przenikliwy i wysokie. Rzuciła się ale wydawał się to przewidzieć, przytrzymując ją w miejscu, swoim twardym i bezlitosnym ciężarem. Kiedy walczyła pozostał nieruchomy, niewzruszony jej dzikością, jej szaleństwem. Dopiero gdy ucichła, presja przy jej gardle zelżała, jego palce zmiękły. Zdesperowana i przerażona, otworzyła połączenie między nimi, sięgając po coś, co rozumiała, coś, co mogła kontrolować. W tej chwili jej ludzka część pokonała zwierzęta, łącząc się z Diskant’em w sposób, który pozwolił jej jasno myśleć. - Twoja – rzuciła szybko. Twoja. - Zgadza się. - jego głos był chropawy i aksamitny, szorstki a jednak gładki. – Jesteś moja. Pchnął w nią, wchodząc aż po jądra – posiadł ją, pochłonął i owładnął nią. Zęby zatonął w jej ramieniu, przytrzymując ją w miejscu. Nie walczyła, akceptując jego wolę, pozwalając mu narzucić kontrolę. Posiadł ją, uzupełnił, kochał ją. Zapanował nad nią. - T-tak - powtórzyła łamiącym się głosem, łkając z ulgą. Kontynuował pchnięcia, chwytając jej biodra w nieustępliwe, szorstkie ręce aby wejść głębiej. Nie było więcej argumentów, żadne słowa nie zostały wypowiedziane. Cokolwiek było w niej teraz - duchy jego bestii czy jakaś niewielka ich część – sięgnęły do Diskant’a. Gdy połączyli zwierzęta w nim, zbliżyli je do siebie. Wtedy poczuła, jak jedna istota pokonuje inne, domagając się swojego miejsca jako najpotężniejsze z nich wszystkich. Dziwny zapach zalał powietrze – lasu, ziemi, drewna, deszczu - łącząc się ze sobą aż zapach ich seksu został przyćmiony. Wilk pod jej skórą podniósł się, warcząc z aprobatą gdy ocierali się o siebie, parowali w tym zmysłowym, odwiecznym tańcu. Ciężar na jej plecach nadal przytrzymywał ją w miejscu, zmuszając ją do zaakceptowania go jako jej kochanka, jej partnera, jej Alfy. Nawet bez ich mentalnego połączenia, wiedziała, że to jest to znaczące z jakiegoś powodu, że to konkretne krycie było niezwykle ważne. Nie będąc w stanie zrobić nic więcej pozostała bierna podczas jego coraz gwałtowniejszych pchnięć, skupiając się na tak dobrym uczuciu jakim było posiadanie jego grubej szerokość rozciągającej ją, jego długości najeżdżającej ją tak głęboko, że mogła poczuć go od wejścia jej kobiecości aż po łono. 208
Jęknęła w poduszkę gdy puścił jej biodra, wyciągnął zęby z jej karku i przesunął dłoń. Przesunął palce zbierając trochę jej soków, skierował się ku łechtaczce i zaczął pocierać i szczypać, ból mieszał się z przyjemnością. Każdy wibrujący dźwięk następował po napiętym, ostrym ukłuciu, tylko po by zaniknąć przy rozległych rotacjach jego mokrego kciuka. Ciepło rozprzestrzeniło sie w jej podbrzuszu, uczucie szczelności w jej centrum, które przygotowywało się do wybuchu. Zdawała sobie sprawę, że ścianki jej pochwy trzymają go kurczowo, ściskając go mocno tylko po to aby go uwalniać i zacząć jeszcze raz od nowa. Jej ciało wybuchło w gwałtownych wstrząsach. Czuła, jak cudowna rozkosz orgazmu zawisła tuż poza jej zasięgiem, fale ognia i potrzeby płynęły w niej. - Dojdź dla mnie teraz, Ava. Weź mnie jako twojego kochanka, twojego partnera, twoją drugą połówkę. Dźwięk, który jej uciekł, złapany w agonii orgazmu gdy kontynuował pchnięcia w nią, był w połowie wyciem, w połowie krzykiem. Zacisnęła prześcieradła w dłoniach, napierając plecami do tyłu wychodząc naprzeciw jego pchnięciom, oszalała z potrzeby by poczuć jak dochodzi i scementować ich związek. Miała wrażenie, jakby jego kutas wzrastał, stając się większy, tak pełny i twardy w niej że graniczyło to z bólem. Wtedy poczuła strumień nasienia w swoim łonie, które oznaczało jego uwolnienie. Jego palce naprężyły się a ostre pazury przebiły miękką skórę na biodrach kiedy wsunął się do jej rdzenia po raz ostatni i pozostał w miejscu, a jej pochwa przyjmowała ostatnie krople aż jedynym dźwiękiem rozbrzmiewającym w pokoju był ich połączony oddech. Pozostał w niej kiedy podniósł jej nogę, przetoczył ją z brzucha na plecy i usadowił się między jej udami. Opierając swój ciężar na jej biodrach, pochylił się i skradł jej pocałunek, który był tak delikatny i łagodny jak ich parowanie szorstkie i wściekłe. Odsunął się, ukazując tęczówki w odcieniu pięknego złota. Ujął w dłonie jej twarz a ona mogła poczuć jak jego palce drżą. - Nigdy nie byłem tak przestraszony jak byłem wczoraj w nocy. Mogłem cię stracić. - Nie pamiętam wszystkiego. - Zmarszczyła brwi kiedy wróciły wydarzenia z wieczoru przynosząc zamęt – Co się stało? - Pułapka. - jego odpowiedź była wściekłym zgrzytem. – Dobrze zaplanowana pułapka by zabić nas wszystkich. 209
Bicie jej serca stanęło, panika zastąpiła błogość. – Nie rozumiem. Zmarszczył czoło jakby coś go bolało. – Wkrótce zrozumiesz. Blokuję twoje więzi ze sforą. Chciałem przyjeść do ciebie dziś rano i umocnić naszą więź zanim narażę cię na to co się stało. - Blokujesz moje więzi ze sforą? Kiwnął głową i przywołał słaby uśmiech. – Blokuje również twoje zwierzęce skłonności odziedziczyłeś. Kiedy mi się poddałaś zaakceptowałaś mnie jako twojego Alfę i partnera. Będziemy musieli razem popracować by pomóc ci zapanować nad nimi. Olśniło ją – To znaczy …. To co czułam dziś rano… - Jesteś teraz częścią mnie, tak jak ja jestem częścią ciebie. Nigdy nie będziesz mogła się zmienić ale będziesz miała w sobie dotyk dzikości, coś co musisz szanować. To nie zawsze będzie łatwe ale przebrniemy przez to razem. – Wyraz jego twarzy zmienił się, stając się refleksyjny. – To co mamy teraz – jedno drugiego. Nie ma niczego ważniejszego. Poruszył biodrami i poczuła jego wciąż twardą długość w sobie. Kręcąc biodrami zaczął się poruszać, tym razem wolno, wycofując z niej tylko by ponownie wrócić. Pieścił jej twarz palcami. Odwzajemniła pieszczotę podnosząc ręce i muskając koniuszkami palców wzdłuż jego ramion i pleców. - Nigdy nie odstąpię twojego boku ponownie. Od teraz wszystko robimy razem. - To może być trudne. – sapnęła gdy pchnął w jej cipkę i potarł jej łechtaczkę. - Dlaczego? Trudno było rozmawiać gdy wziął jej sutek w usta i ssał delikatnie. – Ponieważ mam własne życie, pracę, obowiązki…. Puścił jej pierś, trącił nosem jej skórę i przesunął rękę na szczelinę jej pupy. – Twoje życie jest ze mną. Twoją odpowiedzialnością jest sfora. I masz jedną część, która pozostała do oddania mi. Uświadamiając sobie jego zamiary, poczuła jak jej ciało się rozgrzewa i szepnęła – Nie możesz oczekiwać…. Diskant zamknął jej usta swoimi i uciszył jakikolwiek dalszy protest. Myśli o przyszłości zostały rozgromione, odsunięte na bok.
210
Nie można było myśleć kiedy podekscytowany, wspaniały mężczyzna miał cię do swojej dyspozycji i wiedział jak korzystać ze sprytnych palców, nieprzyzwoitych ust i niegodziwego języka na swoją korzyść.
*****
Diskant obrócił się od dźwięków bieżącej wody gdy nadeszło pukanie do drzwi. Podszedł do nich, zajrzał do łazienki i zobaczył jak Ava wsuwa się do wanny z parującą wodą i jęknął z przyjemności. Niewątpliwie była obolała, jej mięśnie przystosowywały się do nowo odkrytej giętkości i siły, które poddał próbie zaledwie kilka minut wcześniej. Przyjęła ich więzi w sposób, który pobudził go na nowo, sprawiając, że jego kutas urósł. - Leżeć chłopcze.- zrugał i poprawił ułożenie by złagodzić ból, zmuszając swój umysł do skupienia się na czymś innym. To nie był czas by zachowywać się jak napalony nastolatek. Wkrótce musi w pełni włączyć Avę do sfory, co oznacza, że musi zregenerować siły aby upewnić się, że nie będzie przestraszona, przytłoczona czy przerażona doświadczeniem. Zastanawiał się też nad hałasem dochodzącym z piwnicy, i wiedział, że wkrótce będzie zmuszony stanąć naprzeciw ludzi, których przywiozła sfora by zdobyć odpowiedzi. Pukanie rozległo się ponownie, tym razem głośniejsze i przeszedł wielkimi krokami przez pokój. Spodziewał się kogoś kto przyniesie pizzę gdy kiedy tylko przywiozą ją z lokalnej pizzerii, kiedy więc nie wykrył pysznego zapachu mięsa, sera i sosu pomidorowego uświadomił sobie, że coś jest nie tak. Powitała go mizerna twarz Nathana gdy otworzył drzwi. Zamiast pudła z pizzą niósł dużą brązową kopertę. - Brat Avy właśnie to podrzucił. - Podał kopertę i Diskant wziął grubą paczkę, przyglądając się jej. – Lepiej już wrócę. Doc będzie tu wkrótce a Trey jest na wojennej ścieżce. Przede wszystkim musze go uspokoić a sfora jest niespokojna. Wrócę gdy jedzenie będzie na miejscu. Diskant nadal wpatrywał się w kopertę gdy Nathan ruszył w dół schodów. Zamknął drzwi, analizując paczkę. Nie było żadnych oznaczeń na papierze ale zawartość była ciężka a pieczęć z tyłu zerwana. Otworzył kopertę i wyjął małą metalową etykietę. Gdy otworzył klapkę, zobaczył w środku plik. - Diskant? 211
Wziął głęboki wdech zanim poszedł do łazienki. Gdy wszedł do środka poczuł znajoma falę ciepła w swoim umyśle, kojąca pieszczota, która wystąpiła gdy Ava połączyła się z nim całkowicie. - Od Thomasa? - zapytała, siadając prosto. Kiwając głową, podszedł i powierzył jej paczkę. Obróciła się na bok, balansując kopertą obok stołka ze świeżymi ręcznikami. Kiedy wyciągnęła plik notatka spłynęła na podłogę. Uklęknął przy boku wanny, podniósł ją i jej podał. Przyjęła ja z wahaniem i zrozumiał, że pochodzi z wewnątrz, z wiedzy, że jej brat w jakiś sposób znowu zrobił coś złego. Biorąc głęboki wdech, położyła plik i kopertę na ręcznikach, wzięła list i otworzyła do. Jej wzrok ślizgał się po papierze gdy czytała na głos słowa. - Ava. Ta paczka dotarła do ciebie dzięki uprzejmości Craig’a Newlander’a. To wiele wyjaśnia. Tak naprawdę, możesz powiedzieć, że to maluje rzeczy w całkowicie nowym świetle. On także dołączył inną paczkę, nalegając bym przekazał ci ją osobiście. Ostrzegł mnie o niebezpieczeństwie odbiegania od jego instrukcji ale po prostu nie mogłem nic na to poradzić. Gdy odkryłem co planował ci dać, zdecydowałem się zatrzymać to dla siebie. Uważaj to za pożegnalny prezent, mój sposób na bycie ochronnym bratem trzymając cie z dala od niebezpieczeństwa. Jestem pewny, że nie oczekiwałeś niczego mniej. Thomas. Diskant poczuł gniew, jej pogardę. Thomas miał rację, nie oczekiwała niczego mniej. Złożyła notatkę, położyła ją na ręcznikach i podniosła plik. Przez kilka dręczących sekund, po prostu wpatrywała się w katalog. Potem otworzyła go gwałtownie. - Mój Boże. - jej palce zadrżały gdy wpatrywała się w stronę i zaczęła przeglądać zdjęcia, które były spięte u góry. Przesunął się wokół wanny aż mógł zajrzeć do środka. Mimo że nigdy ich nie poznał, wiedział, że to zdjęcia jej rodziców. Ava wyglądała jak matka blondynka, drobna i delikatna. Jej ojciec był przeciwieństwem - wysoki, szeroki i śniady. Niektóre zdjęcia przedstawiały jak się śmieją spacerujących po ulicy w biały dzień. Inne były zrobione w nocy, oboje w ciemnej odzieży i z ponurymi minami. Powoli przeglądała strony, jedna po drugiej, przetrawiając informacje z Diskant’em wtajemniczonym w jej myśli i uczucia. Villati wiedziało, że Harold Brisbane i Vivian Lockhart byli telepatyczną parą, która poznała się na 212
studiach i ostatecznie się pobrali. Nie było w tym nic znaczącego czy niezwykłego. Wtedy Ava obróciła stronę z wizerunkiem jej brata. Bezpośrednio pod jego zdjęciem i datą urodzenia było wpisane krótkie oświadczenie. Adoptowany syn, Thomas Harold Brisbane. - To wiele wyjaśnia. W rzeczywistości można powiedzieć, że maluje rzeczy w całkowicie nowym świetle - powtórzyła wcześniejsze słowa Thomasa. - Jezu, Diskant. Jak mogli trzymać coś takiego w tajemnicy przed nami? Owinął rękę wokół jej szyi i pogłaskał kciukiem jej gorączkowe puls. – Nie wiem. Czytaj dalej. Czytała informacje o Thomasie, w tym wpisy o jego wielokrotnych zatargach z prawem i flirtem ze znaczącymi przedstawicielami przestępczego świata w mieście. Gdy zapanowało nad nim uzależnienie od hazardu zaczął podejmować coraz wyższe ryzyko. Informacje skończyły się na jego transakcji jej rodzinnego medalionu dla Villati w zamian za sporą zapłatę w wysokości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Nie było tam nic o jego biologicznych rodzicach, poza metryką wymijającą jego matkę jako Helena Terrance, ojciec nieznany. Następna strona przedstawiała zdjęcie Avy w klubie Liminality przypięte u góry. Stała za kontuarem, ciężko pracując. Nie rozzłościła się przy informacjach zgromadzonych o niej aż dotarła do życia osobistego. Jej piękne wargi zacisnęły się a na czole pojawiła się zmarszczka. Przebiegła wzrokiem po tekście, zauważając stwierdzenie, że posiada takie same paranormalne zdolności jak jej rodzice i zdołała utrzymać swój talent w sekrecie. Nowa, świeża część została wypisana wzdłuż dolnej linii, wskazując, że była widziana jak opuszcza miejsce pracy z Diskant’em Black’iem. - Mają szpiegów w klubie - wymamrotała. Odwracając kartę, znieruchomiała. Wycinki z wraku jej rodziców były starannie poskładane. Był tam również nekrolog i ogłoszenie aukcji o sprzedaży części ich majątku. Poniżej pomięta notatka z charakterem pisma Thomasem wskazująca czas i miejsce wymiany medalionu za uzgodnioną gotówkę. Przesunęła palcami wzdłuż papieru. - Śmierdzący łajdak. Diskant sięgnął zza niej i odwrócił stronę. Ten miała jakieś odręcznie pisane notatki i szkic miecza z kamieniem w środku ręko jęci. Więcej
213
rysunków z rozpoznała.
samym
kamieniem,
kamieniem,
którego
jego
partnerka
Medalion Brisbane’ów. Wyjęła notatkę przyczepioną do zdjęcia, woskowa pieczęć z symbolem Villati była już uszkodzona i podany mu katalog. Zaczęła czytać w momencie, w którym mogła zobaczyć słowa, szepcząc każde zdanie. Medalion wcale nie był medalionem ale czymś co miało nazwę zephyr. Z nim jej telepatia zostałaby znacznie wzmocniona, do tego stopnia, że mogłaby czytać w myślach ludzi oddalonych o wiele mil. Niestety, Villati nie byli jedynymi, którzy o tym wiedzieli co sprawiało, że właściciel kamienia był postawiony w wielkim niebezpieczeństwie. To dlatego Craig dał paczkę Thomasowi, który miał go jej dostarczyć. Wciąż chciał się spotkać i omówić szczegóły, kończąc list prośbą by się z nim skontaktowała jak najszybciej. - Cholera, Thomas. – złożyła list – Sam sprowadzisz na siebie swoją śmierć. W tym momencie Diskant zdał sobie sprawę, jak ona kocha swojego brata, bez względu na to jak popieprzony był. W jej pamięci dobre wspomnienia – ich jako dzieci, nastolatki i w wieku studenckim – zadusiły złe, zabierając ją z powrotem w czas kiedy nie był hazardzistą i faktycznie był całkiem przyzwoitym człowiekiem. - Mogę szepnąć słowo sforze - zaoferował, głaszcząc jej włosy. – Mogą go wytropić. - Nie - westchnęła. – Nie mogę ciągle ratować Thomasa. Chociaż martwię się o niego, on musi zacząć opiekować się sobą. Nie jestem już jego aniołem stróżem i mam innych ludzi o których muszę myśleć. Jego ręka znieruchomiała kiedy uświadomił sobie, że chociaż blokował jej połączenie ze sforą i ograniczając pełne skutki ich straty, doskonale o tym wiedziała używając telepatii. Jej serce było ciężkie, jej umysł dostrojony do jego, starając się usunąć ból z jego piersi i zastąpić go obietnicą czegoś lepszego. - Ava… - próbował poszerzyć jej komfort ale nie mógł znaleźć słów, niezdolny do powiedzenia dokładnie tego co czuł. Odwróciła się do niego, oferując mały uśmiech i pochyliła się w wannie i położyła list na wierzchu katalogu, który odłożył na podłodze. Musnęła ustami jego wargi, chcąc ukoić jego ból. Z sypialni nadeszło pukanie i odsunęła się, wpatrując się w niego oczami pełnymi pragnienia i miłości. 214
- Będzie dobrze - powiedziała łagodnie, odczytując z łatwością jego myśli i wyszła z wody jak Wenus, z kroplami wody spływającymi wzdłuż gładkiej skóry, przez jej piersi i brzuch. Wyciągnęła do niego ręce, owinęła ramiona wokół jego nagiego torsu i przycisnęła mokre piersi do niego. - D - Nathan zawołał przez drzwi. Ava pocałowała go szybko, puściła go i sięgnęła po ręcznik. – Idź przodem - powiedziała gdy uniosła stopę, położyła na krawędzi wanny i zaczęła wycierać nogi, ujawniając chwilami gładki, różowy wzgórek przy zwieńczeniu ud. – Będę zaraz za tobą. Diskant obrócił się od pokusy i wyszedł z łazienki. Mógł wyczuć niepokój promieniujący przez drzwi, mógł wyczuć niepokój sfory na długo wcześniej nim chwycił klamkę i stanął przed Nathanem. Beta nie tracił czasu – Jeśli wciąż chcesz by Ava zobaczyła się dupkiem, którego przywieźliśmy z Pasterzem, przyprowadź ją do piwnicy - teraz. Łajdak kłapię gębą a Trey w końcu straci cierpliwość i zabije jego bezwartościową dupę. - Dlaczego go nie zakneblowałeś? Nathan podniósł rękę. Miedzy palcem wskazującym a kciukiem była duża otwarta rana. Uraz zaczął się goić się ale było widać brakujący płat skóry, której duży fragment został usunięty. - Ugryzł cię? Nathan kiwnął głową i opuścił jego rękę. – Był absolutnym kutafonem odkąd się pojawił. Jego oko jest spuchnięte i jeśli się nie mylę ma złamane więcej niż jedno żebro ponieważ ciężko oddycha. Ale wciąż nie chce ustąpić. - Pieprzony głupek – warknął Diskant - Nathan? – powiedziała Ava tuż za Diskant’em, potem poczuł jej rękę na plecach. Obrócił się lekko i podeszła ubrany w jeden z jego podkoszulków sięgających jej po kolona. – Wszystko w porządku? Diskant zastanawiał się czy dostraja się do Nathana, słuchając jego myśli, ale zdał sobie sprawę, że tak nie jest kiedy zaniepokojone spojrzenie wróciło do niego. - Musimy zejść na dół – odpowiedział Diskant zanim mógł zrobić to Nathan – Potrzebujemy wszelkich informacji, które możesz uzyskać od ludzi, których przywieźliśmy ze sobą. Możesz to zrobić?
215
Gdy kiwnęła głową, ramiona Nathana odprężyły się. - Lepiej się pośpieszyć. Doc powiedział, że Pasterz nie ma już dużo czasu z taką utratą krwi jaka poniósł. Ava zbladła – Utratą krwi? - Będzie dobrze. - Diskant owinął ramię wokół jej tali. – Nie staniesz przed nimi sama dziecinko. - Tak jak bardzo nie lubię cię poganiać, lepiej się pośpiesz. - Nathan przerwał i odwrócił się w kierunku schodów. – Jeśli Trey nie może zabić jednego z nich, będzie zmuszony zniszczyć ścianę lub dwie. Nie jestem pewny jak długo jeszcze będzie w stanie wytrzymać.
216
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI - Gdzie oni są? - Trey uśmiechnął się szyderczo do zakrwawionej twarzy mężczyzny, który nawet nie drygnął. – Powiesz mi co wiesz albo sprawię, że będziesz pragnął nigdy się nie urodzić. Możemy to zrobić w łatwy lub trudny sposób. Masochistyczny dupek uśmiechnął się, splunął mu w twarz i zaszydził – Pieprz się. Trey podniósł rękę, przygotowując się do wymierzenia ciosu, który zmiażdżyłby oko na niezranionym boku twarzy łajdaka, gdy czyjaś ręka owinęła się wokół jego nadgarstka. – Przestań, bracie – powiedział spokojnie Emory chociaż jego głos był ostry. - Pasterze dawno zniknęli. Myślę, że wszyscy wiedzą, że nigdy nie mieli zamiaru zostać. Emory skinął swojemu dawnemu przyjacielowi ze sfory, Brian’owi. – Przymknijcie go. Brian stanął za człowiekiem przywiązanym do krzesła pośrodku pokoju i podniósł ścierkę kuchenną, którą byli zmuszeni do wykorzystania jako knebel. Człowiek walczył kiedy Brian przycisnął materiał do jego ust. Trey warknął z wściekłości. W piwnicy nie zostało zbyt wiele nienaruszonych sprzętów. W wysiłku by powściągnąć swój temperament, Trey atakował każdy przedmiot w pokoju, który mógł ułagodzić jego gniew i zmniejszyć żądło ogromnego bólu w jego piersi. Tak jak Diskant, czuł stratę
217
partnerów w jego sforze, był świadomy dokładnego momentu gdy ich życie zostało zgaszone. Rozglądając się po pomieszczeniu, studiował zadumane twarze tych, którzy stracili bliskich. Niektórzy mieli szczęście, straciwszy tylko bliskich przyjaciół i znajomych gdy ich najbliższe rodziny postanowiły zostać poza miastem, w bardziej wiejskich mniej zaludnionych obszarach. Inni, jednakże, byli ogarnięci żalem. Jego uwaga przeniosła się do dwóch sparowanych mężczyzn, którzy stracili swoje kobiety w eksplozji. Jeden był nowo sparowany z samicą wilka, co oznaczało, że może przetrwać stratę. Nie było miedzy nimi więzi krwi by skomplikować wszystko. Tego samego nie można było powiedzieć o drugim. Trey oderwał wzrok od Zach’a, który był teraz wirtualnym zmiennokształtnym chodzącym trupem, oderwany od wszystkiego wokół niego. Siedział bez ruchu, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ścianę. Chociaż był dopiero na drugim etapie więzi z Katie, to wystarczyło by prawdopodobnie nie przeżył straty. Pieprzyć to jeśli to nie doprowadza go do wściekłości. Tak cholernej złości, że chciałby rozerwać Pasterza od gardła do dupy i świętować na jego sercu. Pustka była wystarczająco zła bez tego co mogło nastąpić w konsekwencji. Jeśli stan Zach’a się nie poprawi, humanitarną rzeczą byłoby uwolnić go z jego nieszczęścia. Pieprzona życzliwość, której oczekiwano od Trey’a jako ich Alfy. Szuranie odwróciło jego uwagę i odwrócił się na czas by zobaczyć, jak Kinsley schodzi po schodach z Nathanem depczącym mu po piętach. Wyraz jego twarzy wiele mówił, przypominając sforze, że chociaż nie był jednym z nich, jego lojalność była silna i niezachwiana. - Użyłem dużo wazeliny ale duma zgodziła się podjąć monitorowania miasta jeśli zdecydujesz się na tropienie Pasterzy odpowiedzialnych za to. - Jesteś pewny, że możemy im ufać? – zapytał Nathan kiedy przeszedł obok Treya. - Wiedz, że nie jest to coś, do czego mogą odwrócić się plecami. - Kinsley odpowiedział. – Kiedy Shepherds decydują się na złożenie takiego oświadczenia, to tylko kwestia czasu zanim wrócą. Duma nie zaryzykuje
218
swoich. Zjednoczą teraz siły. Nie staną samotnie gdy gówno uderzy w wentylator. - Chcę ich pieprzonej krwi. - Trey obrócił się wokół siebie aż zlokalizował Emory'ego. Wpatrywał się w oczy swojego brata, chcąc być jasno zrozumianym – Odzyskanie twojej partnerki będzie tylko początkiem. Tęczówki Emory'ego zapłonęły, zmieniając się z karmelu do bursztynu i skinął głową. - Nie możesz wszczynać wojny z Pasterzami – powiedział Kinsley, czytając między wierszami. – Jako Alfa, przyniesiesz niebezpieczeństwo sforze. - Masz rację - Trey zauważył sucho. – Dlatego zrzeknę się swojego miejsca zanim odejdę. - Co? – każdy w pokoju zakwestionował niedowierzające spojrzenia padły na niego.
jednym
głosem,
ich
- Straciłem połowę mojej sfory tej nocy. - jego głos niemal się załamał, nabrzmiały emocjami. – Niektórzy byli przyjaciółmi, inni rodziną. Muszę się upewnić, że nic takiego nigdy się nie powtórzy. Nie możemy nadal pozwalać wybierać Pasterzom pole bitwy i zabijać nas bo tak im pasuje. Byliśmy za długo neutralni. To oznacza, że niektóre trudne wybory muszą zostać dokonane. To najlepsza pora dla mnie by odsunąć się na bok i pozwolić komuś innemu by mnie zastąpił tak by przejście przeszło płynnie. Nikt się nie odezwał ale Trey mógł usłyszeć niewypowiedziane pytanie. Sfora chciała wiedzieć kto będzie dowodził gdy odejdzie, kto przejmie kontrolę nad odbudowaniem i naprawieniem zaistniałej sytuacji. Każdy Alfa wybierał swojego następcę. Chociaż zawsze mógł zostać wyzwany dla pozycji, to był powszechny sposób postępowania i okazanie szacunku respektując decyzję Alfy w tej sprawie. Biorąc głęboki wdech, postanowił, że nie będzie lepszego czasu niż teraz by wyjawić jego zamiary. Chociaż nie poprosił człowieka by zastanowił się nad jego propozycję, był przekonany, że się uda. To nie tylko jego miasto było stawką w grze ale rasa jako całość. Bycie Omegą nie zmieni tego, to tylko podniesie stawkę. - Mam zamiar poprosić Diskant’a by zajął prawowite miejsce jako Alfa. Urodził się w mojej sforze, wychował się w mojej sforze i stał się natychmiastowym wyborem. - Przenikliwa cisza zapadła w pokoju i odczekał kilku sekund zanim kontynuował. - Diskant będzie chciał zostać tutaj ze 219
swoją partnerką. Jest teraz w pełni związany więzią krwi, co oznacza, że będzie potrzebował założyć bezpieczną przystań dla Avy i rodziny. - Ale on jest Omegą - Brian zauważył ostrożnie. - Tak jak Ewan McCormick – powiedział Kinsley, podejmując wolne, celowe kroki do pokoju. – Rządzi dumą jaguarów z Nowego Orleanu i mieszka w sąsiedztwie sfory. Zmiennokształtny może być Omegą i Alfą sfory. Jeśli Diskant zechce wziąć na siebie odpowiedzialność, to możliwe. - Naprawdę myślisz, że to rozważy - Nathan zapytał. - Tak, myślę. – odpowiedział Trey. – Będzie chciał stworzyć stabilne i bezpieczne środowisko jakie tylko może dla swojej partnerki. Nie ma lepszego sposobu niż przyjąć siłę sfory. - Chyba że zdecyduje się przenieść na Alaskę gdzie nie zostaną wytropieni – odparował Nathan - Co powiedz na omówienie sytuacji ze mną zamiast przyjmowania zakładów co zrobię albo nie zrobię? - Diskant pojawił się na szczycie schodów, ubrany tylko w dżinsy i ponury uśmieszek, ze swoją partnerką u boku. Trey przyglądał mu się jak schodzi po schodach z jasnowłosym chochlikiem. Spojrzenie Diskant skoczyło do Pasterza przywiązanego do krzesła, bandaż przesłaniający kikut jego nadgarstka przybrał czerwoną barwę od krwi i przez chwilę oczy zmieniły się w złoto - ukazując wilka. Zatrzymał się w odległości kilku stóp i wpatrywał się w człowieka, nic nie mówiąc, tylko patrzył na niego wzrokiem myśliwego. Trey mógł zrozumieć impuls, którego doświadczał. Uwalnianie dupka i ruszanie za nim w pościg też przemawiało mu do serca ale to nie mogło się zdarzyć. Jeszcze nie. - Powinienem cię powoli torturować, wiesz – powiedział w końcu Diskant, tonem pełnym groźby, zbliżając się gdy Ava pozostała w miejscu. – Biorąc pod uwagę to czym jesteś i co zrobiłeś naszej rasie, jestem pewny, że jesteś świadomy jak długo można utrzymać kogoś przy życiu jeśli naprawdę tego chcesz. Jest tyle sposobów, w które można rozciągnąć nieszczęście. Moglibyśmy zacząć od czegoś prostego, łamiąc ci palce w knykciach. Złożylibyśmy je oczywiście, abyśmy mogli zrobić to jeszcze raz od nowa. Albo moglibyśmy wyjąć kilka igieł do tatuażu, które posiada Brian. Zawsze zastanawiałem się jak bardzo boli gdy potraktować kutasa jak pieprzoną poduszeczkę na szpilki.
220
Mężczyzna nie odzywał się, ostre linie pojawiły się wokół jego ust gdy zacisnął wargi, jakby wiedział, że przekaże dobra jeśli kara za milczenie nie była wystarczająco brutalna. To cholerny wstyd, że sukinsynowi nie można było powiedzieć że byłby torturowany niezależnie od swojej współpracy, jego ból był wykorzystany jak balsam by odżywić i scementować więzi sfory. Gdy wszystko zostałoby powiedziane i zrobione, otrzymałby okazję do ucieczki, pieprzona owca wśród stada wilków. Polowaliby na niego. Tropili go. A kiedy by go znaleźli zdjęliby go jako grupa, upajając się jego krwią, rozrywając go na kawałki. - Nic do powiedzenia? – zapytał Diskant – W porządku. Dostaniemy to. Mamy mnóstwo czasu. – Schylając się, wcisnął się w przestrzeń mężczyzny, zmuszając go do odchylenia głowy do tyłu albo zaryzykowanie, że zderzą się nosami. – Zadarłeś z niewłaściwa sforą, Pasterzu. - Czy to znaczy tak? - Trey zapytał, podchodząc bliżej – Wchodzisz w to? Diskant warknął w twarz człowieka przed sobą, jego zęby nie były już ludzkie ale wilcze, z dużymi kłami, ostrymi i widocznymi. – Zajmę się tobą wkrótce, - obiecał. Jego wygląd powróciły do normy kiedy odwrócił się od skrępowanego mężczyzny i spojrzał na Treya W jego oczach był ogram bólu ale było w niż też coś innego. Coś, co usunęło mdlący ciężar z trzewi Treya, dając mu pierwszą ulgę, która doświadczył odkąd podjął decyzję by wytropić absolutnie każdego Pasterza aż nigdy nie zagrożą Innem zmiennokształtnym. - Moja Ava - głos Diskant’a zmienił gdy przemówił do swojej partnerki, zostawiając pytanie Treya bez odpowiedzi. – Chodź tu. Podeszła do niego, jej bose stopy bezdźwięcznie stąpały po dywanie i zatrzymała u jego boku. Skupiła się teraz całkowicie na Pasterzu, widoczna linia zbarczyła jej czoło. Wyraz twarzy Pasterza nagle się zmienił. Jego oczy zmętniały a mięśnie rozluźniły. Jakby dostał jakiś silny narkotyk, pozbywając się całego niepokoju, wątpliwości i strachu wyraźnie widocznego w jego twarzy. Ava niespodziewanie podniosłą prawą rękę ku ustom, palec wskazujący i kciuk zacisnęła na nosie i zamknęła oczy. Nawet z miejsca gdzie stał, Trey mógł zobaczyć jak drży. Diskant położył dłoń na jej karku, palcami mógł sięgnąć przez cały obwód jej gardła. Wzięła kilka głębokich oddechów zanim otworzyła oczy i poruszyła dłonią aż jej palce spoczęły w jego ręce.
221
Chcieli zdjąć tak wielu z nas jak tylko mogli. - Jej głos trząsł się i Trey mógł wyczuć cierpki zapach niepokoju i strachu promieniującego z jej skóry. – Planowali to od tygodni. - Planowali co? Podniosła głowę i spojrzała na Diskant’a. – Zostawić dziurę w sercu populacji zmiennokształtnych, upewniając się, że cię zabili. - Pieprzone piekło, - mruknął Diskant i wciągnął ją w swoje ramiona. - A Mary? - Emory zapytał z niepokojem. - Jest na rancho wuja. - odpowiedź Avy została stłumiona przez pierś Diskant’a. – Jest zamknięta od czasu gdy znaleźli ją z tobą. Ava popatrzyła na Diskant’a i ich spojrzenia spotkały się. Pozostali w tej pozie kilka sekund jakby komunikowali się w jakimś sposób. Twarz Diskant stała się maską furii i oburzenia. - Doc - Diskant warknął, nie odrywając uwagi od maleńkiej blondynki, która przyglądała mu się z coraz smutniejszym wyrazem twarzy. Lekarz sfory ruszył ze swojego miejsca za ladą, wydając się tak inny niż profesjonaliści, który praktykowali medycynę rodzinną w ludzkim świecie. Jego normalnie schludny wygląd był zrujnowany przez zmiętą, poplamioną krwią odzież. - Szefie? – Doc zapytał gdy zatrzymał się przy Pasterzu, który nie był już oszołomiony i gapił się na Avę z przerażeniem, drżąc gwałtownie, zapach jego strachu był w nosie Treya jak sos tabasco. - Jak długo potrwa zanim się wykrwawi? - Parę godzin, może więcej. Jest w szoku odkąd go tu przywieźliśmy. - Diskant. - głos Avy wydawał się tak nie na miejscu, tak niewiarygodnie niewłaściwy w gwałtownej furii, że przeniknął pokój. Położyła palce na jego policzku. – Nie bądź zwierzęciem za jakie cię uważają. Jesteś lepszy niż to. Ból przemknął przez twarz Diskant’a gdy wpatrywał się w swoją kobietę i Trey wiedział, jak bardzo Diskant chce dać jej to czego pragnęła, a nie będzie w stanie. Prawo sfory dyktowało zemstę i konsekwencje. - Ona nie powinna zostawać tu na dole, D. To zbyt wiele, zbyt szybko. – odezwał się Trey. – Niech weźmie informacje, których potrzebujemy i wróci na górę. 222
Diskant pochylił się i wyszeptał jej do ucha. Kiwnęła głową i obróciła się w stronę dupka, który był tajemnicą dla nich wszystkich. Kiedy do niego podeszła zaczął walczyć, rozwierając i zamykając pięści kiedy starał sie wykręcić nadgarstki i uwolnić z więzów. Jego zdrowe oko zwęziło się, smuga śliny przesączyła się przez knebel i spływała mu wzdłuż brody. Jego słowa były stłumione ale jego gniew był widoczny, jego furia tak silna, że sfora zaczęła przestawiać się w pokoju. W połowie drogi do mężczyzny, Ava zatrzymała się. Po miękkim wciągnięciu powietrza nastąpił złowieszczy szept - Och, Dobry Boże. Zakrztusiła się i opadła na podłogę. Znacznie większe ciało Diskant’a okryło ją jak tarcza gdy położył rękę na jej placach i zsunął się za nią w dół. Zwymiotowała opierając się na rękach i kolanach, głośne dźwięki dławienia rozbrzmiały w zbyt cichym pokoju. Kontynuowała aż dźwięki krztuszenia zniknęły zastąpiony przez jej ciężki oddech. Wolno odwróciła głowę i przez ramię Diskant’a wpatrywała się w Pasterza. Piękna czarodziejka zniknęła, zastąpiona przez kobietę, która najwyraźniej widziała coś tak niepokojącego, że nie mogła tego znieść. Jej tęczówki zmieniły kolor, po raz pierwszy ukazując sforze wieź krwi. - Jest tego więcej. Prawda, Moses? – Z trudem wstała, odsuwając ręce Diskant’a gdy próbował jej pomóc. Bez wahania podeszła do Pasterza, położyła dłoń na jego twarzy gdy zaczął się zwijać i zamknęła oczy. Wystarczyła jej chwila i zaraz go puściła, a kiedy to zrobiła, natychmiast zgięła się w pasie i krztusiła się, podpierając się na oparciu krzesła, na którym siedział Pasterz. - Ava? - Diskant jeszcze raz do niej podszedł i tym razem przyjęła jego wsparcie, opierając się o niego gdy owinął ramię wokół jej tali. Otarła grzbietem dłoni swoje usta i wpatrywała się w Pasterza, jej szafirowe oczy były pełne nienawiści i oburzenie. - Zmiennokształtni w tym pokoju nie są tymi, których powinieneś się bać. Niespecjalnie. Chcą cię zabić lecz nie wyślą cię do piekła. Jej słowa spowodowały, że Pasterz zbladł ale odwrotny skutek wywołały w człowieku po drugiej stronie pokoju. Zaczął kołysać ciałem aż nogi krzesła nie zaczęły się chwiać. Brian wystąpił naprzód i położył rękę na oparciu, trzymając je w miejscu. Napięcie w nagle zamkniętej przestrzeni zaczęło wzrastać aż zmiennokształtni zaczęli warczeć w odpowiedzi.
223
- Powiedz mu, ty żałosny worku gówna - szepnęła jadowicie, patrząc gniewnie na Pasterza. Gdy się nie odzywał, zagroziła – Powiedz mu, albo ja to zrobię. Nadal pozostał w tej samej pozycji, odmawiając wypowiedzenia słowa z mocno zaciśniętymi ustami. - Wiesz – wysunęła się z uścisku Diskant – Poprosiłabym ich do okazania ci miłosierdzia. Teraz będziesz żałować, że nie postąpiłeś słusznie kiedy miałeś szansę. Podeszła do człowieka, który warczał i walczył na krześle nawet gdy był silnie przytrzymywany na miejscu. Gdy w końcu do niego dotarła wywołała wstrząśnięte gwałtowne sapnięcia wśród kilku członków sfory gdy wyciągnęła dłoń i wygładziła kosmyk włosów na jego czole, jej dotyk był niezwykle delikatny. Jeśli jej zamiarem było uspokojenie mężczyzny, tylko pogorszyła jego stan. Drgnął pod jej dłonią, odsuwając się tak daleko jak tylko mógł. - Ava – warknął Diskant, jego ton był zdecydowanym ostrzeżeniem. – Co ty do diabła robisz? - Wszyscy muszą wyjść - powiedziała i przez ramię spojrzała w oczy Diskant’owi. Kolejny raz wpatrywali się w siebie przez kilka długich, przejmujących sekund w ten niesamowity sposób, który powiedział Treyowi, że jakoś się porozumiewają. Diskant spojrzał na człowieka tuż poza zasięgiem Avy zanim odwrócił się by przyjrzeć się Pasterzowi. Trey ruszył do przodu ale zatrzymał się gdy Diskant potrząsnął głową. – Musimy wiele przedyskutować, ale nie w tej chwili. - Diskant wpatrywał się w twarze wewnątrz pokoju. – Wszyscy wyjść. Kinsley zastosował się bez komentarza, biorąc po dwa schodki na raz, ale każdy zmienny wilk w pokoju stał w przenikliwej ciszy, czekając na zgodę Treya. Diskant może być Omegą ale, jako ich Alfa to rozkazy Treya były jedynymi, za którymi podążali. - D — Trey zaczął się sprzeczać ale Diskant mu przerwał. – Chcesz bym cię zastąpił? Zaufaj mi na tyle by zrobić coś co mówię bez pytania. Cholera. Trey wiedział, że decyzja, którą podejmie przesądzi o jego przyszłości. Diskant właśnie zajął miejsce jako Alfa, dając Treyowi instrukcję zamiast 224
prośby. Jeśli chce kontynuować swoje plany musi poprzeć decyzję Diskant przed sforą, utrwalając swoją wiarę, że zmiennokształtny, którego wybrał poprowadzi i ochroni ich. - Słyszeliście ludzie - Trey warknął z frustracją i cała sfora wyszła jak jeden. Podniósł kciuk w kierunku schodów i upewnił się, że Diskant patrzy na niego gdy ostrzegł – Jak szybko twój tyłek pojawi się na górze, utniemy sobie miłą pogawędkę. - Zachowaj dla nas jakąś pizzę - Diskant odpowiedział, zbijając go z tropu i odwrócił się zanim Trey mógł powiedzieć coś więcej. - Pieprzony cwaniaczek. – narzekał Trey gdy wziął cztery długie kroki i zaczął wdrapywać się na schody.
Ból był niewiarygodny, tak przytłaczający, że Ava miała trudności z nabraniem powietrza. Owijał się wokół niej, opatulił i okrył ją nieszczęściem. Nadal głaskała czoło torturowanego mężczyzny, nie będą w stanie znieść jego żalu i poczuła jak jej serce zamiera gdy w przerwie dostrzegła fakt, że nikt nie położył na nim kochającej dłoni odkąd jego żona umarła rok wcześniej. Jego żona - Andrea. Ogrom jego straty - żony i mającej się wkrótce urodzić córki – dorównywał temu czego doświadczała teraz sfora chociaż wiedziała, że niektórzy kłóciliby się z nią w tym punkcie. Mogła się zgodzić, że wpływ i spustoszenie było pogorszone przez czystą liczbę tych, którzy umarli ale od kiedy wiedziała co to oznaczało kochać i potrzebować kogoś tak zupełnie i całkowicie że to cię pochłaniało, zdała sobie sprawę, że byliby w błędzie. Ten człowiek stracił najważniejszą rzecz dla niego, a także cześć niego, której nigdy nie dano mu okazji poznać, trzymać w ramionach, uwielbiać. - Lepiej zacznij wyjaśniać. - Diskant szarpnął ją z daleka od człowieka, zrywając połączenie między nimi, zmuszając ją do chwycenia ramienia Diskant by utrzymać równowagę gdy napierał na jej przestrzeń swoim wielkim ciałem. – Przestań mnie zamykać. To dezorientuje a ja nie lubię czuć twojego bólu gdy nie rozumiem co go powoduje. - Przepraszam, wiedziałem, że nie chcesz by ktoś wiedział, że mogę odczytywać ich myśli i podzielić się z nimi tobą i nie byłam pewna co robić. To zbyt ważne. – powiedziała pośpiesznie, utrzymując niski ton głosu. – Szukałam tylko odpowiedzi, o które prosiłeś, zaglądając w umysł Moses’a by 225
zobaczyć co planowali dla zmiennokształtnych, Emory'ego i Mary. Nie widzę tego czego nie szukam i nie wpadłabym na to dopóki nie zaczęłam czytać Caden’a i nie uświadomiłam sobie, że to obejmuje o wiele więcej. Zamiast odpowiadać na więcej pytań Ava otworzyła związek pomiędzy nimi i opadła w jego ramiona kiedy przerażające i rozdzierające serce obrazy przemknęły przez jej umysł. Kolejny raz poczuła wzburzającą żołądek woń krwi, moczu, kału i rozpadu. Ale to było niczym w porównaniu do mentalnego obrazu kobiety wysoko w ciąży, która leżała na podłodze, pokryta wysuszoną substancją, z brzuchem rozdartym przez coś co wyglądało jak ślady pazurów. Na twarzy miała takie samy rany, biegnące od lewej skroni przez całą twarz, nos całkowicie zniknął razem z górną wargą. W jednej ranie na brzuchu wyraźnie było widać maleńką rączkę już doskonale ukształtowaną…. - Święty Jezu Chryste – warknął Diskant i Ava poczuła, jak się lekko zmienia, świadoma dzięki ich połączeniu i przygląda się mężczyźnie – Caden’owi — w zupełnie inny sposób. - To nie wszystko - zebrała siły kiedy wydobyła resztę, pozwalając Diskant’owi zobaczyć wszystko. Te obrazy nie były tak graficzne ponieważ przerwała gdy dowiedziała się prawdy. Nie było konieczności by być świadkiem całego wydarzenia, nie gdy przedstawione już kawałki układały się razem. Z jakiegoś powodu - karmy, szczęśliwego trafu albo pieprzonego głupiego szczęścia - Moses był częścią załogi, która zabiła Andrea’ę Stone — żonę Caden’a Stone'a. - Nigdy nie sądzili, że może być zagrożeniem, nie raz przekonywali go, że to zmiennokształtny zabił jego żonę. Z dowodowymi, które mu dali, nigdy ich nie zakwestionował. Odsuwając się od Diskant’a, spojrzała na Caden’a. Nie walczył już, siedząc w milczeniu kiedy słuchał ich rozmowy. Zabijał zmiennokształtnych miesiącami, zemsta i ból napędzały jego czyny, nie troszcząc się o krew, którą przelewał. Teraz pomyślał o ludziach, których zabił i te wspomnienia połączyły się z tymi o jego zmarłej żonie. Jeśli uda nam się go namówić by zobaczył prawdę, powiedziała do Diskant’a telepatycznie. Zyskasz o wiele więcej niż ja mogę ci dać. Był w ich kręgu i wie o sprawach, których ja pewnie nie pomyślałabym by ich szukać. Zawahała się, wyjawiając swoje intencje, ujawniając jak istotny może być ten mężczyzna w zlokalizowaniu Mary, pomocy Treyowi i wspomaganiu sfory. Może ci pomóc.
226
Nie będziesz w stanie go przekonać, a nawet jeśli to prawdopodobnie nie powinnaś. Odpowiedź Diskant była naładowana współczuciem. On jest żywym trupem, Ava. On je, oddycha, istnieje ale on nie żyje. Nie ma niczego, co przynosi mu radość czy spokój. Jest napędzany tylko jednym celem - zabić osoby odpowiedzialne za zrujnowanie jego życia i pomścić swoją żonę i dziecko. Nie znajdziesz w nim człowieka ale potwora. To jest to czym się stał. To co powiedział Diskant było prawdą i to sprawiło, że ciężar w jej piersi stał się tylko gorszy. Po wszystkim co wycierpiał, zasługuje na szansę. Jeśli nie będzie chciał słuchać po tym jak zaproponujemy mu to czego pragnie najbardziej, możesz zrobić to co trzeba. Palce Diskant zacisnęły się na miękkości jej bioder. Co planujesz? To. Wyśliznęła się z uścisku Diskant’a i stanęła naprzeciw człowieka, którego teraz zapuchnięte oko było zamknięte. Z jego umysłu zniknęła potrzeba przeklinania i opluwania jej, potrzeba chłostania jej za to kim była, kobietą związaną z mordującym zwierzęciem. Teraz był zaintrygowany ostrożny ale z pewnością ciekawy , co było dobrą rzeczą. Gdy doszła do niego wyciągnęła knebel z jego ust i cofnęła się. - Twoja żona była reporterką w The United Herald, prawda? Tak się poznaliście. Prowadziła badania w Memphis i wasze drogi się skrzyżowały. - Skąd to wiesz? - jego pytanie wywołało u niej gęsią skórkę, mówił tonem tak upiornym, że zawahała się na moment. - Bo widziałam co się z nią stało – co jej zrobili - odpowiedziała i splotła ramiona na piersi – Wiem jak umarła. - Nie słuchaj niczego, co ona mówi. – Moses przerwał milczenie chociaż jego słowa się trzęsły. – Ona pokłada się z potępionymi i powie i zrobi wszystko by ich chronić. – Ścierka w jej ręce została wyrwana i Ava patrzyła jak Diskant podchodzi do Pasterza, łapie garść włosów przy podstawie karku i wpycha zabrudzoną krwią i śliną tkaninę w jego usta. - Jeśli zechcemy twojej opinii – powiedział Diskant powiedział kiedy szorstkim ruchem wypuścił głowę Moses’a - Poprosimy o nią.
227
- Powiedz mi – prośba Caden’a oderwała jej wzrok od Diskant’a aż jej uwaga nie skupiła się całkowicie na nim. Rozpacz na jego twarzy rozdzierała serce, patrzenie na niego było tak cholernie zadręczające. - Upewnij się, że to jest to czego chcesz. Bądź absolutnie pewny, że jest to coś co musisz zobaczyć. - Zobaczyć? - Zobaczyć jak umarła, Caden. Ava była zmuszona zerwać jakiegokolwiek związek, który dzieliła z rozpaczającym człowiekiem w tym punkcie. To było zbyt żrące, zbyt przytłaczające. Liczne emocje przemknęły przez jego twarz - gniew, ból, furia – aż nie spojrzał na nią z determinacją wyrytą w twardej szczęce i błyszczących oczach. - Pokaż mi. - Przysuń go bliżej - Ava zerknęła na Moses’a i wskazała miejsce obok niej. Diskant stanął za krzesłem, chwycił je za oparcie i odchylając do tyłu przesunął na dwóch nóżkach. Zatrzymał się obok Avy i puścił je, czekając na jej instrukcje. Wzięła głęboki wdech. Tylko raz próbowała tego co miała zrobić z jej matką i ojcem. Nie było to zbyt przyjemne doświadczenie i przygotowała się na trudności. - Nie mogę zerwać połączenia kiedy już zacznę. Będziesz się musiał upewnić, że nie zawiodę - szepnęła do Diskant’a kiedy wyciągnęła dłonie – jedną do Caden’a, drugą do Moses’a — i zamknęła oczy. W momencie nawiązała kontakt z każdym mężczyzną, jej ręce opierały się na ich głowach, otworzyła pomiędzy nimi połączenie, sięgając do ich podświadomości by uzyskać dostęp do wspomnień wewnątrz, przeglądając wszystkie aż znalazła dokładny moment, którego szukała zanim pozwoliła by ich umysły się połączyły. Diskant złapał ją kiedy się zachwiała, przerażające obrazy były nie mniej trudne do zniesienia za drugim razem. W przeciwieństwie do wcześniejszej chwili teraz nie mogła zatamować przepływu myśli lub powstrzymać się do sięgnięciem zbyt głęboko i była zmuszona uwolnić minione wydarzenia jakby była uczestnikiem a nie obserwatorem. Ręce Moses’a stały się jej rękami, jego oczy były tymi, którzy poprowadziły ją przez ciemną kuchnię z uwieziona kobietą, która błagała o życie swoje i jej nienarodzonego dziecka. Moses wpatrywał się w Andreę która cofała się, jego oczy śledziły jej ruchy wewnątrz pokoju, z którego nie było ucieczki. Światło księżyca 228
świeciło przez samotne okno nad zlewem z koronkowymi firankami, które powiewały gdy je mijała. Potknęła się o swoje stopy, jej wydatnie zarysowany brzuch wytrącił ją z równowagi i upadła na podłogę. Cień pojawił się po lewej, stając się coraz większy aż forma innego mężczyzny ukazała się Moses’owi. Od stóp do głów był ubrany na czarno, na prawej dłoni miał rękawicę z dużymi imitującymi pazury zakończeniami. - Powinnaś wyjechać kiedy miałaś szansę. - Gardłowy głos mężczyzny odbił się głośnym echem w kuchni. - Proszę – Andrea błagała, rękami trzymając kurczowo powiększony brzuch. – Wyjadę. Wezmę swoje rzeczy i odejdę. Nic nikomu nie powiem. - A co z twoim mężem? – zaszydził głos - Myślisz, że dobry detektyw odejdzie bez zadawania pytań? Spodziewasz się, że uwierzymy, że on nie wie o najnowszych informacjach, które wykryłaś? - On o niczym nie wie - słowa Andrea były zatkane łzami. - Nigdy mu niczego nie powiedziałam, przysięgam. - Miejmy taka nadzieję - głos zbliżał się aż mówiący człowiek nie stanął z drugiej strony Moses’a. – Albo on odwiedzi cię wkrótce. - Oczy Andrei rozszerzyły się gdy odwróciła się w od przemawiającego człowieka i stanęła przed groźbą pochodzącą z prawej strony. Zasłonięta postać z czarną szponiastą rękawicą wystąpiła naprzód, jedna stopa przed drugą. Moses odwrócił się gdy pierwszy cios wylądował, rozrywając miękki brzuch i ochraniające go dłonie, wysyłając rozpryski krwi na ladę i szafki w kolorze kości słoniowej. Jego mdłości przetoczyły się przez Avę, Caden’a i Diskant’a, jego wstręt i niezdolność do bycia świadkiem śmierci niewinnych było zbyt trudne. Mojżesz rzucił się do wyjścia z pokoju, starając się zagłuszyć krzyki, zdesperowany by znaleźć sie na zewnątrz. W biegu uderzył w tylne drzwi, biorąc duże kroki w kierunku krzaków po drugiej strony domu gdzie mógł opróżnić swój żołądek. Mieszanka zupy jarzynowej i kukurydzianego chleba z obiadu pokryła ziemię gdy opadł na nieodgarnięte liście. Wymiotował aż nie było niczego co mógłby wyrzucić, wypluwał ślinę aż mięśnie w jego brzuchu zaprotestowały. Zanim ostatni skurcz minął, z trudem łapał oddechu, krzyki wewnątrz domu ucichły. Morderca. Słowo rozbrzmiewało w umyśle Moses’a. Pokonując go, szumiąc w jego uszach. Ludzie boga nie zabijali kobiet i dzieci. Nawet gdyby byli zagrożeniem dla jego zgromadzenia. 229
To był grzech. To było złamanie przykazań. Nawet jeśli nie zabił kobiety, której jedynym przestępstwem było odkrycie informacji o jego ludziach - odkopanie sekretnego życia Pasterzy — był równie winny. Poprowadził najętego zabójcę by rozlał krew, która nie dotknęłaby rąk Pasterzy ale niemniej splamiła je, doprowadzając ich do drzwi Andrei Stone a następnie stojąc bezczynnie gdy życie, które nosiła zostało zgaszone, wraz z duszą, która nigdy nie została obdarowana jego lub jej pierwszym oddechem. Dźwięk otwierających się drzwi a potem ich zatrzaśnięcie nadeszło zanim na chrzęszczącym żwirze nie rozbrzmiały kroki. Kroki, które były bliżej i bliżej… Twarda ręka chwyciła koszulę między łopatkami Moses’a, zmuszając go do wstania, i wpatrywał się w twarz człowieka, którego znał tylko jako Mr. Pink. Jego wygląd był zwodniczy. W każdym calu wyglądał na wykształconego i wyrafinowanego biznesmena, zupełnie nie przypominał bezwzględnego zabójcy. Jego atramentowo-czarne włosy były przygładzone do tyłu, jego twarz starannie ogolona a jego garnitur nienagannie skrojony. Moses złapał jego przerażające czarne spojrzenie zanim odwrócił wzrok. Patrzenie w oczy Mr. Pink było zaproszeniem dla śmierci. Ręka na jego plecach zniknęła i Moses zachwiał się gdy uderzył opuszkami palców w swoje usta. Gorzki smród żółci i kwasu żołądkowego dotarł do jego nosa, sprawiając, że jego żołądek skurczył się ponownie. - Weź się w garść. - głos Mr. Pink nie wyjawiał niczego o nastroju człowieka. – Chcę byś wsiadł do ciężarówki, ruszył z miejsca i nie oglądał się za siebie. Gdy dojedziesz do domu, powiedz swojemu szefowi, że praca, do której mnie wynajął została zakończona ku jego zadowoleniu. Oczekuję, że moje pieniądze zostaną dostarczone w umówione miejsce zanim wzejdzie słońce. Moses chwiejąc się dotarł do swojej ciężarówki, zaparkowanej obok lśniącego czarnego camaro, odnotowując pełną kolistą krągłość księżyca na powierzchni zabytkowego pojazdu. Oderwał wzrok gdy wspiął się do GMC, które było tak samo stary ale nie tak dobrze utrzymane. Klucze czekały w stacyjce, kołysząc się razem z kabiną pod ciężarem Mosesa. Kiedy uruchomił silnik i odjeżdżał, zerknął w lusterko. Mr. Pink stał tam obserwując - w tej samej pozycji której Moses go zostawił…
230
Wizja zniknęła i Ava odciągnęła ręce, zrywając połączenie. Upadłaby gdyby nie przytrzymało jej ramię Diskant’a, jej nogi były miękkie jak woda. Niech to cholera.
Nie mogła zostać świadoma za długo. To było zbyt wiele i wymagało energii, której nie miała. Sapnęła gdy Diskant pochylił się i zagarnął ją w ramiona, przytulając do swojej klatki piersiowej. Jej powieki zatrzepotały gdy zwalczyła senność i potrząsnęła głową, spoglądając na ludzi, którzy dzielili przeszłość i teraz się z tym godzą. Moses nie mówił, głowę pochylił tak, że jego broda była przyciśnięta do klatki piersiowej. Obronna pozycja nie ukryła łez spływających po jego policzkach ani milczących łkań dręczących jego ciało. Ava wiedziała coś, z czym nie podzieliła się z Caden’em, coś czego nie wyczuła w momencie gdy pierwszy raz nacisnęła na umysł Moses’a. Pasterz był przepełniony poczuciem winy, które jeszcze wzrosło gdy jego bracia przekonali mężczyznę prowadzącego dochodzenie w sprawie morderstwa jego żony, że to zmiennokształtni są odpowiedzialni za jej śmierć. To nie było trudne. Scena zbrodni była zgodna z atakiem zwierzęcia. W celu przetestowania wartości Moses’a, po uzyskiwaniu zaufania Caden’a Moses został umieszczony obok mężczyzny, który był stałym przypomnieniem horroru, którego Moses był świadkiem, wirtualnym demonem unoszącym się nad jego ramieniem. Żadna ilość modlitwy nie złagodziła jego sumienia. Ani zapewnienia, że zrobił to co było konieczne. Moses miał nadzieję, że gdy zmiennokształtni zaatakują zaminowaną furgonetkę nieumyślnie skończyliby jego nieszczęście, utrzymując jego wstyd w tajemny. Teraz wiedział, że umrze z wyjawioną prawdą, kim i czym był. Mordercą. A mordercy, jak wszyscy chrześcijanie wiedzieli, przez wieczność płonęli w piekle. Powieki Avy opadły i potrząsnęła głową ponownie. Gdy otworzyła oczy wpatrywała się w Caden’a. Nie było żadnych łez. Gdy przyszedł do domu kilka dni po zabójstwie znalazł rozkładające się ciało jego żony na podłodze w kuchni. - Skąd mam wiedzieć, że mówisz mi prawdę? - zapytał cicho. – Jak możesz udowadnia że to nie jest po prostu kolejne kłamstwo albo podstęp?
231
- Nie mogę - walczyła ze snem. – Ale jeśli jesteś gotów słuchać możesz odnaleźć siebie. Nikt tutaj nie skrzywdzi cię. Oni potrzebują cię tak jak ty potrzebujesz ich. - Nie jestem pewny tego wszystkiego ale będę słuchać…. za cenę. – Stalowe szare oko Caden’a zwęziło się gdy odwrócił się od Avy i studiował Moses’a, który przyciskał podbródek do klatki piersiowej. Jego spojrzenie zapowiadało coś więcej niż śmierć a jego surowa intensywność zmusiła ją do odwrócenia wzroku. - On jest twój – powiedział Diskant, jego głos był wyjątkowo głęboki i refleksyjny. - Pierwsza osoba, która poniosła stratę jest zawsze tą która ma prawo pierwszeństwa w wymierzeniu kary. To nasze prawo. Nikt tu tego nie zakwestionuje. Rozpoznając przyczynę zmiany w nastroju Diskant’a, Ava położyła dłoń nad jego sercem i pomyślała Nikt nie może mnie teraz skrzywdzić. Jesteś tu. Jesteśmy bezpieczni. Jest już dobrze. I mam zamiar zatrzymać to w ten sposób. Nigdy nie narażę cię na zranienie ponownie. Dla nikogo ani dla niczego. Diskant szedł przez pokój w kierunku schodów gdy cichy pomruk Caden’a zatrzymał go. – Chcę twojego słowa. Wysłucham wszystkiego, co masz do powiedzenia a jeśli informacje będą wystarczająco pewne odpowiem na twoje pytania. Ale w zamian wydasz go. Kiedy zacznie się prawdziwa walka on jest mój. Ava skuliła się przy klatce piersiowej Diskant’a i podniosła ochronne mentalne bariery, które trzymały uczucia Caden’a - jak również Moses’a – z daleka. Jej część została wykonana. Obiecała pomóc sforze i teraz do nich należało użyć informacji, których dostarczyła i wykorzystać je na ich korzyść. - Jest twój - Diskant powtórzył i wznowił wędrówkę, wołając przez ramię. - Choćby nie wiem co się stało od tej chwili, ty zadecydujesz co z nim będzie. Daję ci swoje słowo.
*****
- Dziękujemy za wybieranie linii Delta. Życzymy miłego lotu.
232
Thomas przyjął bilet, skinął głową operatorowi i zaczął powoli iść wzdłuż korytarza wypełnionego gadatliwymi pasażerami. Gdy dotarł do samolotu i został skierowany do miejsca w pierwszej klasie, wyciągnął z kieszeni pudełko zanim położył walizkę w schowku i usiadł. Ludzie przechodzili obok ale nie poświęcił im żadnej uwagi. Jego umysł był skupiony na jednej i tylko jednej rzeczy. Otworzył wieczko, odsłaniając klucz do jego przyszłości. Medalion zabłyszczał gdy sztuczne światło padło na powierzchnię, ozdobioną wygrawerowanymi liniami. Padł na niego cień i spojrzał w górę na stewardesę uśmiechającą się do niego. – To prezent dla kogoś specjalnego? Odwzajemniał jej uśmiech, zamknął pudełko i oparł się wygodnie. – Można tak powiedzieć. Drugi napływ pasażerów zaczął wchodzić na pokład a kiedy odwróciła się by ich powitać, Thomas patrzył przez okno i wpatrywał się w samolot lądujący w oddali. Przez wiele lat istniał w cieniu Avy jako brat, który nigdy do niczego nie mógł dojść – zupełny niedorajda i odbiegający od normy - podczas gdy jej nie szczędzono pochwał i pochlebstw. To prawdopodobnie wynikało z DNA i genetyki. Przecież, jak bardzo można kochać dziecko jeśli naprawdę nie było twoje własne? Oczywiście, że nie aż tak bardzo. Gdyby tylko jej rodzice mogli ją teraz zobaczyć. Nawet po tym jak przeczytał pliki nie mógł uwierzyć że Ava była związana ze zmiennokształtnym - przeklętym wilkołakiem - nie do wiary. To wydawało się absolutnie nieprawdopodobne, ale w świetle wszystkiego, nie niemożliwe. Ich rodzice zawsze byli dziwaczni, ich zwyczaje nieustannie skryte. - Przepraszam. Thomas odwrócił się od okna w kierunku energicznego głosu i znalazł się twarzą w twarz z otyłym mężczyzną ubranym w drogi garnitur. Jego zaokrąglony brzuch niemal stykał się z ramieniem Thomas’a gdy starał się umieścić bagaż w schowku, nieestetyczny obrzmienie trzęsło się gdy się naprężył. To tyle o marzeniach o pięknej, wykształconej kobiecie zajmującej wolne miejsce obok niego.
233
Ogromny człowiek ostatecznie upchnął bagaż i zwalił się ciężko na sąsiadujące miejsce. Pokręcił się trochę, zapewniając, że jego ciężar rozłożył się równomiernie, przypuścił Thomas. Jego ciężki oddech przypominał Thomasowi tłustą świnię, zmuszoną do ucieczki tuż przed ubojem. - Mogę podać coś do picia? – stewardesa musiała się pochylić nad człowiekiem siedzącym w przejściu gdy burknął i powiedział jej czego chciał. Potem odwróciła się do Thomasa. – Nie, dziękuję. - Thomas próbował się uśmiechnąć ale zamiast tego wyszedł mu tylko grymas. Mocne wibrowanie odciągnęło jego uwagę od stewardesy i podniósł się wyciągając telefon komórkowy z kieszeni. Imię na małym ekranie zmieniło jego grymas w uśmiechu. Cóż, niespodzianka, niespodzianka. Nacisnął niewielki czerwony klawisz i poczekał aż telefon się wyłączy zanim wsunął go do kieszeni. Nie było żadnego sposobu by Aldon mógł wiedzieć co miał, chociaż teraz Thomas zrozumiał zainteresowanie obcego mężczyzny – wampira - nim. To było dość popieprzone, z perspektywy czasu. Zakład, który postawił podczas gry w karty z Aldon’em zmusił go do kradzieży medalionu jego nieświadomej siostrze i sprzedania go Craig’owi Newlander’owi w pierwszej kolejności. Szczęśliwy traf wydaje się twać w najlepsze. Kilka przerw w podróży i będzie w bezpiecznym miejscu w Meksyku. Pieniądze uzyskane od Avy za chatę pozwolą mu żyć wygodnie do czasu aż będzie mógł wprowadzić na rynek medalion i poczekać na najwyższą cenę, której zażąda za ich nagrodę. Potem weźmie swoją fortunę i przeniesie się w miejsce, w którym nigdy nie zostanie znaleziony. Tym razem będzie mieć szansę zacząć wszystko od początku, żyć przyjemnym życiem, zostać ważną osobą, do której zwracają się ludzie. Głos kapitana nadszedł przez interkom przekazując pogodę i oczekiwany czas przybycia do celu. Wkładając medalion do pustej kieszeni, Thomas zrelaksował się na siedzeniu, zamknął oczy i zaczął śnić o swojej świetlanej, szczęśliwej przyszłości.
234
EPILOG - Pośpiesz się z tymi napojami, obiboku. - Ava pacnęła Bretta ścierką wyciągniętą z pod lady, trafiając prosto w jego tyłek, ostrzegawczy pomruk odbił się echem w jej głowie. Czyż nie ostrzegłem cię na temat dotykania innych mężczyzn, partnerko? Odrywając uwagę od przyjaciela stojącego obok niej, napotkała zabójcze spojrzenie właściciela oczu który, właśnie wstał ze swojego miejsca pośród jego nowo nabytej sfory i zaczął kroczyć przez klub w jej kierunku. Technicznie, nie dotknęłam go. Nawet z tej odległości mogła zobaczyć zirytowany grymas Diskant’a. To było wystarczająco blisko. Brett nieświadomie przerwał ich rozmowę, nieświadomy że był na linii strzału – Odkąd mój najlepszy barman zostawił mnie na lodzie i jestem samotnym rewolwerowcem, obawiam się, że będziesz musiała to znieść. - Okay, jeśli tak mówisz - odpowiedziała szybko i wyszła z baru, gnając by przechwycić ponad dwieście funtów zaborczej Omegi idącej w ich kierunku. Wciąż trudno było uwierzyć, że tylko dwa tygodnie minęły odkąd Diskant został Alfą, przejmując kontrolę nad sforą, w której się urodził i przejmując odpowiedzialność za wilki, którzy zdecydowali się zostać zamiast podążyć za Treyem by wyeliminować osoby odpowiedzialne za zmniejszenie ich liczby o połowę. Wiele zmieniło się w tak krótkim czasie, w sposób w który nigdy by nie uwierzyła przed miesiącem, a to był dopiero początek.
235
Powinienem przełożyć się przez kolanem i wlać ci w ten ładny mały tyłeczek na oczach wszystkich. Gdybym nie wiedział lepiej powiedziałbym, że celowo mnie prowokujesz. Nie prowokuję cię, neandertalczyku. I nie ośmieliłbyś się. Spotkali w połowie drogi, stykając się ramionami, chętnymi dłońmi i głodnymi ustami. Świątobliwy atrybut zwany jako skromność zniknął dawno temu, zastąpiony przez głód, którego ona nie mogła – nie chciała – kontrolować. Gdy Diskant jej dotykał nie zostawało tam nic innego. Nie miała żadnej dumy, żadnych ograniczeń, żadnego pojęcia dobra i zła. On równoważył ją, dostarczał wszystkie rzeczy, których potrzebowała nawet gdy nie miała pewności co to było. Diskant jęknął. Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Jego wielkie dłonie ujęły jej tyłeczek, ugniatając półkule. Podniósł ją i owinęła nogi wokół swojego pasa, pocierając o niego, kręcąc się gdy czuła jego w pełni stojącą męskość napierającą na nią. Niech ją cholera jeśli nie pragnęła go tu i teraz. Nie obchodziło jej kto p[patrzył, kto obserwował. Ten mężczyzna był cały jej i chciała by wszyscy to wiedzieli. Nigdy nie będzie dla niego kogoś innego tak jak nigdy nie będzie nikogo innego dla niej. - Dobry Boże, Ava. - głęboki, pełen dezaprobaty głos Delmara przedarł się przez erotyczną mgłę – Weźcie pieprzony pokój. Diskant odsunął się i zmierzył bramkarza rozdrażnionym spojrzeniem. Potem obrócił się, podszedł z powrotem do kabiny, trzymując ją uwięzioną w jego ramionach. Słyszała zdławiony chichot sfory gdy się zbliżali. Dokuczali jej znajomymi zaczepkami, prezentując partnerstwo które dzielili. Byli więcej niż jednostką, ich związek był znacznie silniejszy. - Są tutaj - Nathan powiedział tonem wcale nie żartobliwym, powodując ucichnięcie grupy. Diskant obrócił się i opuścił ją na ziemię, dzięki czemu Ava mogła zobaczyć Trey’a, Emory’ego i towarzyszące im wilki. Było ich przeszło tuzin, niektórzy byli mężczyznami, którzy stracili swoje partnerki w eksplozji. Ich twarze były ponure, szorstkie linie obrysowywały kontury ust, szczęki i brody ocienione gęstym kilkudniowym zarostem. Caden zamykał pochód, pozostając jednak blisko, odkąd on i sfora dogadali się, zawierając niepewny rozejm wymieniając jego pomoc w wytropieniu Pasterzy odpowiedzialnych za śmierć jego żony.
236
Spojrzenie Avy nieomylnie podryfowało ku Zach’owi. Dawno zniknął rozbrykany zmiennokształtny, który chwytał Katie w tali i szeptał słodkie obietnice do ucha parterki. Czuła jego ból, jego cierpienie i intuicyjnie sięgnęła umysłem przez połączenie sfory, kojąc go chociaż nie był tego świadomy, uspokajając wilka i dając mu pewną niewielką namiastkę spokoju. Jego surowe marsy złagodniały i zatrzymał się na moment, bez wątpienia zaskoczony zmiana w jego uczuciach. Chciałabym by nie odchodził. Myśl wyszła zanim mogła ją zatrzymać, jej związek z Diskant’em był tak silny to było prawie niemożliwe by całkowicie osłonić się przed nim. Pomogłaś mu przetrwać pierwsze dwa tygodnie. Diskant owinął wokół niej ramiona i przyciągnął ją bliżej. Decyzja należy do niego , czy chce dać życiu kolejną szansę. Uwaga nie przyniosła jej ulgi ale przecież, niewiele jej miała przez kilka ostatnich dni. Chociaż sfora przetrwała, spotkanie w Liminality było końcowym pożegnaniem ich dawnego Alfy. Napięcie rosło i wszyscy byli w stanie najwyższego pogotowia. Przypadkiem zerknęła na bar, czując ciężar spojrzenia Bretta. Studiował każdego z nich uważnie wycierając ladę. Taca z drinkami była gotowa, wznosząc się na pustej przestrzeni baru. Stanęła na palcach i pocałowała wgłębienie gardła Diskant’a. - Idę po drinki. - Nie podchodź za blisko czarownika. – Niski pomruk Diskant’a w jej uchu wywołał jej uśmiech. – Nie chcesz by noc skończyła się burdą, Pinkie. Zaśmiała się, grzejąc się w werbalnym pokazie własności i dominacji. Klepnięcie w jej tyłeczek gdy się oddalała wywołał u niej syknięcie i wysłała mu spojrzenie, które obiecywało rewanż. Uśmiechnął się, te pełne wargi zakrzywiające się w kącikach w sposób, który uwielbiała. Delmar potrząsał głową kiedy szła przez salę ale jego wesoły uśmiech pozostał nietknięty. Klub był zatłoczony, podłoga załadowana ludźmi. Większość była ludźmi ale jak było normą, byli również zmiennokształtni. Kierując uwagę na ostatnie piętro, zobaczyła dumę siedzącą w ich zwykłym punkcie obserwacyjnym wysoko nad światem. Jeden podniósł w toaście kieliszek w jej kierunki, jego zielone oczy świeciły z odległości. Kinsley’owi udało się połączyć zmienne koty, obiecując pomoc Diskant’owi w jego przejściu do Alfy. To nie było jednak łatwym zadaniem. Rasa kotów nie
237
dbała o żadną inna rasę poza swoją. Z wyjątkiem Kinsley’a, byli niezwykle arogancką i elitarną grupą. Nazywasz mnie elitarnym, moja Avo? Mogłaby przysiąc, że słyszy chichoczące myśli Diskant’a. Wścibski łajdak. Uśmiechnęła się ale nie obróciła. Jeśli but pasuje15. Zapłacisz za to i tak. Gdy tylko dostarczę cię do domu, zamierzam przywiązać cię do łóżka i torturować aż nie przysięgniesz traktować mnie jak zasługuję. Ta myśl uczyniła ją mokrą, tak gorącą że trudne było odetchnięcie. Chciał przywiązać ją do łóżka i okryć każdy cal jej ciała pocałunkami i ciepłymi liźnięciami, pośród innych tak samo zachwycających, przyjemnych rzeczy. Weź drinki i pośpiesz się z powrotem. To zbyt rozpraszające gdy nie jesteś przy moim boku. Przyśpieszenie w jej krokach nie miało nic wspólnego z poleceniem ale z pragnieniem by być obok niego, słyszeć, czuć zapach i dotykać go. Bycie z daleka od Diskant’a w jakiejkolwiek sposób było piekłem, coś czego żadne z nich nie lubiło. Przez ostatnie dwa tygodnie przeszła intensywny kurs co to znaczy być Omegą, Alfą i partnerką jednego z najważniejszych zmiennokształtnych w mieście. Pozostali nierozłączni, całkowicie nierozłączni z wyjątkiem chwil gdy spotykał się z Alfami, które domagały się prywatnej audiencji. Prywatny. Teraz to było śmieszne pojęcie. Gdyby tylko Alfy wiedziały, że jest wtajemniczona we wszystko, zdolna usłyszeć nie tylko ich słowa ale ich myśli. Nieważne czy była w innym pokoju, innym pojeździe czy innej lokalizacji. Gdyby się skoncentrowała, jej mentalne połączenie z Diskant było tak silne, że mogli się komunikować nawet gdyby przebywali daleko od siebie Brett rzucił okiem w górę gdy się zbliżyła ale zaraz wrócił do czyszczenia baru. Nie wtrącała się do jego głowy, będąc w stanie wyczuć jego niezadowolenie z jej obecnego towarzystwa. Gdy ośmieliła się przyjść do klubu z Diskant i rzuciła pracę tydzień temu, Brett był ogłuszony i domagał się wiedzy co się do diabła dzieje. Od tej pory wiedziała się, że nie jest do końca człowiekiem. Wyjaśniła wszystko w bardzo dziwnej, bardzo
15
Ang idiom w stylu jak cos wygląda jak kaczka, chodzi jak kaczka……itd.
238
surrealistycznej rozmowie. Ich przyjaźń została wystawiona na próbę od tamtego czasu, jakkolwiek wiele razy próbowała wyciągać do niego rękę. Zatrzymała się przy ladzie, studiując drinki na tacy. Ciężar szkła nie był problemem ale ze swoim małym rozmiarem ktoś może zauważyć i zastanowić co jadła na śniadanie ostatnio. - JT! - Brett warknął i przestał czyścić. - Szefie?- JT podszedł z drugiego końca baru, wycierając ręce w ręcznik przy pasie. Brett chwycił tacę i popchnął ją do klatki piersiowej JT. – Zanieś to dwunastkę. Gdy JT zmykał położyła łokcie na ladzie i spróbowała prowadzić rozmowę drugi raz. – Dzięki. Odpowiedzią Bretta było chrząknięcie, kiwnięcie głową i prezentacja pleców kiedy się odwrócił i udawał że pracuje czyszcząc półki. Nie, nadal był z niej niezadowolony. Uwalniając przygnębione westchnienie, odwróciła się by odejść od baru gdy przebłysk blond zwrócił jej uwagę. Kobieta stała obok korytarza do toalet, ubrana od stóp do głów na czarno a jej spojrzenie było przykute po drugiej stronie sali. Rozpoznanie uderzyło Avę zabierając ją z powrotem do alei, zadymionego nieba i anielskiej twarzy, która stanęła nad nią gdy Nathan ostrożnie trzymał jej zranione ciało w swoich ramionach. Ava podążyła w kierunku spojrzenia kobiety aż jej wzrok padł na Trey’a i Emory’ego. Nie zdawała sobie sprawę, że zaczęła iść w stronę kobiety aż nie usłyszała Diskant’a w swojej głowie, złego i wystraszonego. Zatrzymaj się, moja Avo. Nie posłuchała, nadal szła do przodu. Gdyby chciała mnie skrzywdzić, zabiłaby mnie w alei. Przynajmniej poczekaj na mnie, nie podchodź do niej sama. Może wyjść jeśli to zrobimy. Nie byłeś dla niej zbyt miły po tym, co dla mnie zrobiła jeśli sobie przypominasz. Wiązanka przekleństw zabrzmiała w jej umyśle i wiedziała, że Diskant przedziera sobie drogę przez tłum. Ruszyła szybciej, odpychając ludzi na jej drodze aż stanęła przy boku wysokiej, pięknej istoty z oczami tak jasnymi, że wydawały się przejrzyste. Te lodowato niebieskie oczy obróciły aż nie były skupione na Treyu i Emorym ale całkowicie skoncentrowały się na Avie. Ich 239
spojrzenia spotkały się, niebieski z niebieskim, łącząc umysły aż ich telepatia rozgorzała. Wtedy Ava poczuła moc kobiety, rozpoznała ją. Wiedziała, że jest wampirem, słyszała jak Nathan opisywał historię jej ratunku Diskant’a przed Pasterzami, którzy próbowali dokończyć to co zaczęli na zewnątrz baru Dougan’a. Ava nie wiedziała, że była też czymś więcej, czymś innym. Czujesz to, siostro? - wampir dumał. To jak dostałaś umiejętność czytania i komunikowania się mentalnie, jak rozkwita w tobie. Serce Avy zaczęło walić, bolesne oszalałe bicie wewnątrz piersi. – Magia? Na swój sposób. Twoi rodzice pochodzili od magów. - Magowie? Wampir złapał jej przedramienia w miękkim uchwycie, jej palce były jedwabiste. Pozwól mi na pożegnalny prezent. Nie było żadnego sposobu by opisać to co stało się potem. W jednej chwili Ava nie była świadoma znaczenia rodowodu swoich rodziców. Następnie zrozumiała wszystko gdy wybuch informacji został jej podany, wchłonięty i przetworzony. Percepcja pozazmysłowa była białą cechą maga, coś, co było przekazywane z pokolenia na pokolenie. U niektórych to było silniejsze niż innych – począwszy od wrażenia deja vu do pełnowymiarowej telepatii czy telekinezy – ale zawsze było obecne. Dar jej rodziców objawił się i był potężniejszy w niej dzięki genom, które przeszły na nią. Dłoń na jej nadgarstku zniknęła, świat nabrał ostrego skupienia i Ava potknęła się lekko. Stłumione przekleństwa i gniewne głosy zwróciły jej uwagę na parkiet, na głowy usuwające się z przejścia. Diskant przedzierał się przez niefortunne ofiary na jego drodze jakby nie istnieli. Tuż za nim był Trey i jego wyraz twarzy był tak samo przerażający, jego gniewne spojrzenie uczepiło się pięknej jasnowłosej wampirzycy stojącej przy niej. Czas iść. Trzymaj się, Avo Brisbane. Ava odwróciła się by zapytać wampira skąd tak dużo wiedziała o niej, jej rodzicach i ich związku. Ale gdy to zrobiła przywitał ją pusty korytarz. Wpatrywała się w pustą przestrzeń, ogłuszona stwierdzając że jest sama.
240
- Cholera, Ava - głośne warknięcie Diskant było jedynym ostrzeżeniem, które dostała zanim została podniesiona i przyciągnięta do jego klatki piersiowej. Trey był za nimi z rozszerzonymi nozdrzami wdychał powietrze. Głośny pomruk rozbrzmiał w korytarzu a kiedy Diskant obrócił się tak, żeby mogła widzieć, Ava zamarła. Dawny Alfa wyglądał na kompletnie zdziczałego, jego kły wystawały, oczy świeciły a pazury były widoczne. Obracał się w kole w dokładnym miejscu, które zwolniła wampirzyca. – Gdzie jesteś? - Trey nadal się obracał, oczy płonęły dziko. - Trey - Diskant ostrzegł. - Wiem, że ona wciąż tu jest - przestał krążyć i stanął naprzeciw, zaciskając i rozwierając pięści. – Mogę wyczuć jej pieprzony zapach. Ava, Diskant wyszeptał w jej umyśle, przygotowując ją na to cio miał zamiar zrobić. Zareagowała tak jak się spodziewał i otworzyła połączenie pomiędzy nimi. Diskant był Alfą ale jego prawdziwa moc pochodziła od jego umiejętności jako Omegi. Był rozjemcą i mógł manipulować uczuciami by uspokoić bestię wewnątrz tych wokół niego. Teraz, z jej pomocą, mógł zastąpić gniew i złość spokojem. - Nie waż się kurwa - Trey warknął gdy moc Diskant’a przeszła przez niego. - Sorry, człowieku, - powiedział Diskant. Trey opadł, bursztynowe tęczówki powoli się zmieniały, stając się brązowe w odcieniu whisky. Pazury przy czubkach palców zanikały tak jak jego kły, a jego napięte ramiona rozluźniły się. Nie cierpię tego kiedy oni to robią. Prywatna myśl Treya brzmiała na tak wyczerpaną jak wyglądał. Obrócił się od nich bez słowa i skierował się do baru. Diskant opuścił Avę na ziemię i pochylił się nad nią z gniewnym błyskiem w oczach. – Przysięgam na Chrystusa, że jeśli nie zaczniesz mnie słuchać tak zleję twój słodki tyłeczek, że nie usiądziesz przez tydzień. - Ona nie chciała mi zrobić żadnej krzywdy. Będziesz musiał …
241
Krzyknęła gdy poderwał ją w górę i zaczął iść korytarzem w kierunku toalet. – Jak myślisz, co robisz? – warknęła, wiercąc się na jego ramieniu. Nie odzywał się kiedy wkroczył do łazienki, posadził ją i zamknął na klucz drzwi. Wyraz jego oczu mówił wszystko ale to jego głos, rozgrzał jej krew i spowodował, że jej ciało zapłonęło. Podszedł do niej wolno, podchodząc ją wewnątrz maleńkiego pomieszczenia – Zamierzam ci pokazać kto tu jest szefem, dziecinko. Ava wyszła naprzeciw wyzwaniu z uśmiechem, zbliżyła się do niego w zamierzony sposób i położyła płasko dłonie na jego rozgrzanej klatce piersiowej – Jestes wiecej niż mile widziany by spróbować, kochanie.
*****
Trey wpatrywał się w drzwi męskiej toalety gdzie jego najlepszy przyjaciel niewątpliwie zaczął się pieprzyć, gdy on powalił resztę swojego piwa, nie czując żadnego smaku, tonąc w dziwnych emocjach, których nie mógł opisać. Nawet z pomocą Diskant, coś tu nadal było, obecność unosząca się tuż poza jego zasięgiem, którą mógł zauważyć ale nigdy dotknąć. Zamknął oczy gdy poczuł dziwne, upiorne wrażenie ręki przy jego karku, głaszczące go jakby był dzieckiem, które potrzebowało pocieszenia. Widmowe palce przesunęły się po jego szyi, fruwając w dół jego kręgosłupa aż zniknęły na chwilę by zaraz wrócić powtarzając pieszczotę. Pieszczotę? I kto tu żartuje? Uczucie było tylko wytworem jego wyobraźni. Pieprzone myślenie życzeniowe. Może traci rozum. Możliwe że strata jego braci to zbyt wiele. Nie, stwierdził cichy, kobiecy głos, który znał tak dobrze ze swoich snów. Nie tracisz rozumu. Wiec dlaczego tak czuję? Dlaczego był tak rozstrojony? Tak zdesperowany wobec zjawy, która nie istnieje? Niespodziewanie, jego myśli zwróciły się do kobiety, która ośmieliła się dotknąć partnerki Diskant’a. Widział ją przedtem tylko raz i błędnie założył, ze jest … Cóż, czymś czym wampir nigdy nie mógł być.
242
- Uspokój się bracie - niski głos Emory'ego wyrwał go z zamyślenia i Trey podniósł głowę na czas by zobaczyć, jak wsuwa się na siedzenie obok niego. – Czeka nas jutro długa jazda. - Ostatnia – wymamrotał Trey i powalił resztki z kufla, czując gorzki smak w ustach. Mówiąc o rzeczach zataczających pełne koło. Jak teraz Emory zachowujący pełny spokój podczas gdy teraz on wariował. - Nie wrócisz ze mną gdy kurz opadnie? - Emory zapytał, patrząc prosto przed siebie. Upiorne uczucie palców ocierających się o jego kark ustało jakby zjawa za jego plecami też chciała poznać odpowiedź. Przeszył go dreszcz na utratę kontaktu i szybko przeklął się za pogrążanie się w otępieniu - kolejny raz całkiem chętnie. - Znasz już odpowiedź na to pytanie. - Unosząc rękę, Trey dał znak barmanowi, że chce kolejne piwo podnosząc swój kufel. Emory obrócił w jego kierunku zainteresowane spojrzenie – Myślałem, że powiedziałeś, że to już ostatni raz. Trey’a kusiło by powiedzieć bratu, że to był jego ostatni, jego ostateczna akcja. Sfora żegnała się mówiąc „do zobaczenia” ale to czego nie wiedzieli, że on żegna się z nimi na zawsze. Nie było szans by wrócił, nie po tym co planował zrobić. Pasterze nie mieli pojęcia co zrobili, nie mieli pojęcia o piekle, które na nich ześle. Miał nadzieję, że nadal odmawiają modlitwy bo gdy nadejdzie jego ostatni żagiew sprawiedliwości nie oszczędzi żadnego z nich. Ani jednego. - Tak mówiłem – powiedział Trey, przyjmując nowy spieniony napój. – Czyż nie? - Trey … - Pozwól mi cieszyć się moim piwem, Emory. – Podniósł kufel ku wargom. Po chwili Emory wstał i Trey przyglądał się jak przechodzi przez tłum i znika gdy skierował się z powrotem do sfory. Ale się kurwa popieprzyło. Marzył o chwilach takich jak właśnie dzielił ze swoim bratem - bez walk, bez wzajemnych oskarżeń - ale był zbyt zwichrowany by utrzymać jakikolwiek rodzaj luźnej rozmowy. Jeśli nie żądał
243
krwi miał ślinotok wampirzycy.
przy
najmniejszym
śladzie
zapachu
pieprzonej
Gdy to pocieszające dotknięcie wróciło do jego skóry, łagodne i uspokajające, pozwolił sobie przez chwilę cieszyć się rozgrzewającą pieszczotę zanim pacnął swoją szyję aż nie rozpraszało go nic poza gorącem klubem, dudniącą muzyką i lodowatym kuflem w jego ręce. Wkrótce zostawi to wszystko za sobą. Wkrótce złoży ich wszystkich do grobu. Podniósł kufel ku swoim wargom i pochłonął zawartość. Wkrótce….
244