WILLIAM KING
ANIOŁY ŚMIERCI
Tytuł oryginału: DEATH'S ANGELS
Tłumaczenie: Marta Koniarek
Wydanie I
ISA Sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie postacie wys...
5 downloads
9 Views
1MB Size
WILLIAM KING
ANIOŁY ŚMIERCI
Tytuł oryginału: DEATH'S ANGELS
Tłumaczenie: Marta Koniarek
Wydanie I
ISA Sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie postacie występujące w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób prawdziwych, żyjących lub nie, jest całkowicie przypadkowe. Rozdział 1
„Armia stanowi odbicie cywilizacji, która ją stworzyła”.
Armande Koth,
Sztuka wojenna w erze muszkietu i smoka
- Nie znoszę tych skurczybyków. Uważają się za lepszych od nas tylko, dlatego, że mają spiczaste uszy - prychnął Barbarzyńca i przygryzł opadające końce długich, sumiastych wąsów, przypatrując się gniewnie odzianemu w szkarłat kurierowi Terrarchów, który aroganckim krokiem schodził ze wzgórza. Jakimś cudem nawet plecy Czcigodnego zdawały się wyrażać pogardę wobec całej pośledniej rasy ludzkiej. - Bez obrazy, Mieszańcu - dodał niemal machinalnie. Podrapał się z namysłem po łysinie, a potem przesunął palcami po otaczającej ją grzywie długich jasnych włosów, jakby sprawdzając, czy nie urosły od czasu, kiedy dotykał ich po raz ostatni.
- Nie obraziłem się - zapewnił go Mieszaniec. Miał tylko dziewiętnaście lat, a Barbarzyńca zbliżał się do czterdziestki, lecz wiek stanowił jego jedyną przewagę w kontaktach z przyjacielem. Choć młodzieniec był wysoki, Barbarzyńca przewyższał go o głowę i ważył niemal dwa razy więcej, a na większość tej wagi składały się mięśnie. Co więcej, olbrzym zdobył niedawno tytuł mistrza regimentu w walce na pięści.
Leon mrugnął pokrzepiająco do Mieszańca, a potem wrócił do pakowania sprzętu. Spomiędzy zębów wystawała mu jak zwykle zawadiacko gliniana fajka. W zestawieniu z twarzą wygłodzonego ulicznika wyglądała śmiesznie. Leon opiekował się chłopakiem, odkąd jako dzieci zaczęli wałęsać się po niebezpiecznych ulicach Smutku, i Mieszaniec cieszył się teraz z jego obecności.
- Uważają się za lepszych od ciebie, bo są nieśmiertelni, mądrzy i zostali wybrani przez Boga - poprawił Gunther, a jego szczupła twarz ściągnęła się ze współczuciem. - Lepiej, żebyś o tym pamiętał.
- Jeśli usłyszę od ciebie jeszcze jedno słowo o wybrańcach Boga, z przyjemnością cię do niego poślę - zagroził Barbarzyńca. Gunther nie okazał strachu. Dorównywał koledze wzrostem i choć był o wiele szczuplejszy, siła jego żylastego ciała sprawiała, że potrafił zagrozić przeciwnikowi. I oczywiście, wspierał go Bóg.
Mieszaniec pomyślał, że gdyby Gunther zdecydował się na walkę z Barbarzyńcą, rzeczywiście potrzebowałby boskiej pomocy.
Ropuchogęby i Przystojny Jan przyglądali im się z wyraźnym zainteresowaniem. Zaraz zaczną robić zakłady, co do wyniku walki. Wyłupiaste oczy Ropuchogębego stały się teraz jeszcze bardziej wypukłe z przejęcia. Długim językiem oblizał mięsiste wargi - wyglądał niczym obżartuch patrzący na zastawiony suto stół. Przystojny Jan natomiast przestał się na chwilę przyglądać swojemu odbiciu we fragmencie lustra, który zawsze ze sobą nosił.
- Lepiej obydwaj mówcie nieco ciszej - wtrącił sierżant Hef, stając pomiędzy nimi. Góra jego trójgraniastego kapelusza sięgała zaledwie do połowy tułowia obu mężczyzn, lecz odwagi dodawała mu niezaprzeczalna władza. - Jeśli usłyszą was ci ze spiczastymi uszami, posmakujecie bata.
- Doprawdy? - rzekł Barbarzyńca. - Myślisz, że mnie to rusza?
- Ruszy cię, jak do tego dojdzie - powiedział sierżant, zaciskając usta. Jego pomarszczona twarz przypominała małpią bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
- Nie jestem taki miękki jak wy, Południowcy - rzucił Barbarzyńca, przemawiając jednak nieco ciszej.
Sierżant potrząsnął głową i zgodnie z rozkazem porucznika zajął się sprzętem. Jego broń o długiej lufie leżała oparta o plecak.
- Tak szybko zapomniałeś o ostatniej chłoście?
Mieszaniec wątpił, czy ktokolwiek zdołałby zapomnieć o chłoście. Wiedział, że on sam nigdy nie zapomni tych pięciu razów, jakimi ukarano go kilka miesięcy temu, i że nie wybaczy porucznikowi Sardecowi, który o nich zadecydował. Biczem nie ulatywał tak łatwo z pamięci.
Barbarzyńca wsadził palce do ust z głupkowatą miną, udając, że próbuje sobie przypomnieć, kiedy ostatnio go wybatożono. Tępota malująca się na jego obliczu sprawiła, że wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet sierżant, ale nikt nie zapomniał, że nie minął nawet rok od momentu, kiedy to Barbarzyńca stał pod pręgierzem. Wywlekli go stamtąd broczącego krwią z pleców, prawie nieprzytomnego. Kiedy zdejmował zieloną tunikę, widać było blizny. Będzie je nosił aż po grób.
- Nadal nie znoszę tych skurczybyków ze spiczastymi uszami - wymruczał. Mieszaniec pomyślał sobie, że po prawdzie, wcale tak nie jest. Barbarzyńca nie lubił wprawdzie panujących nad nimi Terrarchów, raziła go ich arogancja i potęga, często na nich utyskiwał, ale wcale ich nie nienawidził. Nie tak, jak Mieszaniec. Ale w końcu Terrarchowie nie zniszczyli życia Barbarzyńcy, tak jak zniszczyli je jemu.
Mieszaniec wstał i dźwignął ciężki plecak. Menażkę, kubek i wszystko, co mogło pobrzękiwać, owinął już w zmianę bielizny. Pelerynę, niepotrzebną w ciepłą w...