Ethan of Athos Tłumaczenie: Marzena Polak
7 część cyklu Barrayar
redakcja: Wujo Przem (2015)
Wszystkim tym, którzy s...
15 downloads
14 Views
1MB Size
Ethan of Athos Tłumaczenie: Marzena Polak
7 część cyklu Barrayar
redakcja: Wujo Przem (2015)
Wszystkim tym, którzy słuchali na początku: Dee, Dave’owi, LauHe, Barbarze, R. J. Wisowi i cierpliwym paniom z M.A. W.A
1
ROZDZIAŁ 1 Poród przebiegał prawidłowo. Ethan delikatnie uwolnił z zacisków niewielką cewkę. – Roztwór hormonalny C, proszę – zwrócił się do zaglądającego mu przez ramię technicznego. – Już podaję, doktorze. Ethan przyłożył ultrarozpylacz do okrągłej membrany zamykającej cewkę i zaaplikował odpowiednią dawkę. Sprawdził oprzyrządowanie. Łożysko skurczyło się prawidłowo i odstawało od odżywczego podłoża, które podtrzymywało je przy życiu przez ostatnie dziewięć miesięcy. Teraz. Szybko zerwał uszczelki, odkręcił górne Wieko pojemnika i przedarł się skalpelem wibracyjnym przez szorstką warstwę mikroskopijnych rurek wymiany płynów. Rozdzielił gąbczastą masę. Techniczny unieruchomił ją i zamknął dopływ tlenowego roztworu odżywczego. Tylko parę drobnych kropel żółtego płynu błysnęło na krótko na rękawiczkach Ethana. Pełna sterylność bez wątpienia zachowana, pomyślał z zadowoleniem Ethan. Poza tym dotknięcie jego skalpela było tak delikatne, że na Worku owodniowym, połyskującym pod rurkami wymiany płynów, nie było nawet zadraśnięcia. Wewnątrz poruszał się energicznie różowy kształt. – Już niedługo – obiecał Ethan radośnie, Drugie cięcie i w końcu mokre od wód płodowych dziecko mogło opuścić swoje pierwsze schronienie. – Ssanie! Techniczny chwycił gumową gruszkę i oczyścił nos i twarz dziecka z cieczy, zanim jeszcze zdołało wziąć pierwszy, zdumiony oddech. Wkrótce niemowlę zachłysnęło się powietrzem, krzyknęło, otworzyło oczy i cicho kwiląc, wtuliło się w bezpieczne ramiona Ethana. Techniczny przyciągnął wózek i Ethan ułożył dziecko w ciepłych pieluszkach, a następnie odciął pępowinę. – Teraz już jesteś samodzielny – powiedział. Był to odpowiedni moment dla technika, który mógł teraz przejąć kontrolę nad replikatorem macicznym, w którym przez dziewięć miesięcy bezpiecznie rozwijał się płód. Liczne diody replikatora przestały już świecić. Techniczny zaczął odłączać maszynę z szeregu jej podobnych, następnie zaniósł na dół, aby ją wyczyścić i na nowo zaprogramować. – Wspaniała waga, wspaniały kolor, wspaniałe reakcje – zwrócił się Ethan do czekającego nie opodal ojca dziecka. –Pański syn zasługuje na kategorię A. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, pociągnął nosem i w końcu zaśmiał się, dyskretnie wycierając łzę w kącie oka. –Dokonał pan cudu, doktorze. – Taki cud zdarza się u nas, w Sevarinie, przeciętnie dziesięć razy dziennie – uśmiechnął się Ethan. – Czy nigdy to pana nie nudzi? Ethan objął pogodnym spojrzeniem nowo narodzonego chłopca, który wiercąc się w
2
wózku, wymachiwał w powietrzu drobnymi piąstkami. – Nie, nigdy – odpowiedział.
Ethan martwił się o CJB-9. Przyspieszył kroku. Korytarze Dzielnicowego Ośrodka Reprodukcji w Sevarinie były o tej porze zupełnie puste, Ethan specjalnie przyszedł do pracy wcześniej, jeszcze przed rozpoczęciem porannej zmiany, aby asystować przy narodzinach dziecka. Ostatnie pół godziny nocnego dyżuru było najgorsze – crescendo wypełniania zeszytu dyżurów i wydawania zwolnień ziewającym pacjentom. Sam na szczęście nie ziewał, ale zatrzymał się przy automacie z kawą. Musiał w niego uderzyć parę razy i gdy wreszcie maszyna wypluła z siebie dwa kubki napoju, dołączył do kierownika nocnej zmiany siedzącego w kabinie nadzorczej. Georos skinął głową na przywitanie i zaczął wystukiwać palcami na brzegu kubka jakąś sobie tylko znaną melodię. – Dziękuję, doktorze. Jak minął urlop? – Świetnie. Brat dostał przepustkę z wojska na cały tydzień, więc mogliśmy być znowu razem. Dom, my dwaj i Prowincja Południowa. Cieszę się, że małemu dobrze idzie. Ostatnio dostał awans. Jest teraz pierwszym flecistą w orkiestrze pułkowej. – To pewnie ma zamiar zostać jeszcze w wojsku po odsłużeniu dwóch obowiązkowych lat? – Chyba tak. Co najmniej na dwa kolejne lata. Rozwija się jako muzyk, a na tym mu właśnie najbardziej zależy. Te parę dodatkowych latek służby z pewnością mu nie zaszkodzi. – No tak – zgodził się Georos. – Prowincja Południowa... zastanawiałem się, dlaczego nie siedziałeś nam na karku w wolnych chwilach... – Tak naprawdę najlepiej mi się odpoczywa z dala od miasta – przyznał Ethan z niechęcią i spojrzał na leżące na półkach sterty wydruków. Kierownik nocnej zmiany popijał kawę w milczeniu i patrzył znad kubka na dziwnie zamyślonego Ethana. Zespół Pierwszy replikatorów macicznych był najbliżej, ale Ethan podszedł do Zespołu Szesnastego, w którym rozwijał się zarodek oznaczony symbolem CJB-9. Cholera! – westchnął ciężko, – Tego się obawiałem. Przykro mi, stary – mruknął Georos współczująco. Nic już nie da się zrobić. Przedwczoraj przeprowadziłem badania ultradźwiękowe. To już tylko kupka obumarłych komórek. – I nikt nie zauważył tego w zeszłym tygodniu? Mogli przecież ponownie wykorzystać replikator! Na Boga Ojca, inni czekają w kolejce, chętnych jest wielu! – Czekali na zgodę ojca na usunięcie zarodka – nerwowo chrząknął Georos. – Roachie poprosił go, żeby przyszedł dziś z tobą porozmawiać – O, nie... – Ethan przejechał ręką po swoich krótkich, ciemnych włosach, niszcząc nienaganną fryzurę. – Przypomnij mi, żebym podziękował szefowi. Może ma dla mnie jeszcze jakąś czarną robotę? – Tylko kilka poprawek genetycznych na 5-B; najprawdopodobniej brak enzymów. Myśleliśmy, że sam będziesz chciał to załatwić.
3
– Zgadza się. Georos zajął się wypełnianiem zeszytu dyżuru.
Ethan prawie spóźnił się na spotkanie z ojcem CJB. Podczas porannego obchodu zastał jednego z głównych technicznych obsługującego replikatory przy ogłuszających dźwiękach dyskotekowego hitu Ta noc jest dla nas buchającego z głośników stymulatora. Natrętny rytm doprowadził Ethana do furii. To chyba nie jest najlepsza stymulacja muzyczna dla rozwijających się płodów. Opuszczał salę już przy łagodnych dźwiękach hymnu O Boże Ojców Naszych, wskaż nam drogę w wykonaniu Smyczkowej Orkiestry Kameralnej Zjednoczonego Bractwa. Naburmuszony techniczny demonstracyjnie ziewał. W następnej sali zauważył, że w jednym z zespołów replikatorów nasycenie toksynami odprowadzanymi przez roztwór wymiany osiągnęło siedemdziesiąt pięć procent. Nadzorujący techniczny wyjaśnił, że chciał dokonać rutynowej wymiany filtrów dopiero, gdy nasycenie wzrosłoby do przepisowych osiemdziesięciu procent. Ethan jasno i dobitnie objaśnił różnicę między nasyceniem minimalnym a optymalnym i sam dopilnował zmiany filtrów i spadku nasycenia do bardziej już odpowiedniego poziomu czterdziestu pięciu procent. Recepcjonista musiał przywołać Ethana dwa razy, zanim ten go usłyszał, pogrążony w instruowaniu technicznego, jaką dokładnie przejrzystość i odcień żółci powinien mieć roztwór wymiany tlenów i substancji odżywczych w szczytowym momencie operacji. Wybiegł z sali i gdy dopadł wreszcie drzwi gabinetu, zdyszany zatrzymał się na moment, próbując szybko przywrócić sobie godność przedstawiciela ośrodka reprodukcji. Wziął głęboki oddech, co nie miało jednak nic wspólnego z jego galopem po schodach, przybrał uprzejmy wyraz twarzy i pchnął drzwi opatrzone białą plastikową tabliczką ze złotymi literami: „Dr Ethan Urquhart, główny specjalista ds. biologii reprodukcyjnej”. – Brat Haas? Doktor Urquhart. Bardzo mi miło. Nie, nie... proszę usiąść – dodał, gdy mężczyzna w gabinecie zerwał się nerwowo, kiwając głową na powitanie. Ethan obszedł jego wielką postać, kierując się do swego biurka, za którym od razu poczuł się bezpieczniej. Mężczyzna był niedźwiedziej postury, o twarzy ogorzałej od częstego przebywania na słońcu i wietrze. Dłonie, w których teraz nerwowo obracał czapkę, miał mocne i stwardniałe od ciężkiej pracy. Wpatrywał się w Ethana. – Spodziewałem się kogoś starszego – wymamrotał. Ethan dotknął ogolonego podbródka i gdy zdał sobie sprawę ze swojego gestu, pospiesznie cofnął rękę. Gdyby miał brodę lub chociaż wąsy, ludzie nie braliby go za dwudziestolatka, co zdarzało się bezustannie, nawet mimo jego pokaźnego wzrostu. Brat Haas nosił z dumą dwutygodniową brodę, niepozorną w porównaniu z bujnymi Wąsami, które dowodziły, że wyznaczono go do pełnienia zaszczytnej roli rodzica zastępczego. Rzetelny obywatel. Ethan westchnął i ponownie wskazał na krzesło. – Proszę usiąść. Mężczyzna usiadł na krawędzi krzesła, ściskając czapkę jakby w niemym błaganiu. Wyjściowe ubranie które miał na sobie, chociaż niemodne i za ciasne; było nieskazitelnie
4
czyste. Ethan zastanawiał się, ile czasu zajęło facetowi wyskrobanie wszystkich drobinek brudu spod jego zrogowaciałych paznokci. Brat Haas uderzył czapką o udo w roztargnieniu. – Drogi chłopcze... przepraszam, doktorze, czy... czy coś jest nie tak z moim synem? – Nic panu nie powiedzieli przez komłącza? – Nie, powiedzieli tylko, żebym przyjechał, więc pożyczyłem ziemiochód z naszej wypożyczalni komunalnej, no i jestem. Ethan zerknął na akta leżące na biurku. – Aby przejechać całą drogę z Crystal Springs, musiał pan zapewne bardzo wcześnie wstać? Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu, którego nie powstydziłby się żaden niedźwiedź. – Jestem rolnikiem. Przywykłem do wczesnego wstawania. Zresztą, czegóż bym nie zrobił dla mojego chłopca... Wie pan, to mój pierwszy... – Przejechał ręką po brodzie i zaśmiał się. – Cóż, to chyba oczywiste. – Dlaczego właściwie zdecydował się pan na Sevarin zamiast zgłosić się do swojego ośrodka reprodukcji w Las Sands? – zapytał Ethan z zainteresowaniem. – Chodziło mi o CJB. W Las Sands nie mieli CJB. – Rozumiem – chrząknął Ethan. – Czy wybrał pan geny CJB z jakichś szczególnych powodów? Haas przytaknął stanowczo. , – W zeszłe żniwa zdarzył się u nas wypadek. Jeden f braci wkręcił sobie rękę w młockarnię. Typowy wypadek na farmie, ale powiedzieli, że może nie straciłby tej ręki, gdyby lekarz przyjechał wcześniej. Nasza wspólnota się rozrasta. Jesteśmy na samym skraju regionu ziemiotwórstwa. Potrzebujemy własnego lekarza. Każdy wie, że CJB dają najlepszych lekarzy. Trudno powiedzieć, kiedy zbiorę wystarczającą liczbę punktów socjalnych na drugiego syna lub trzeciego... Chciałem wykorzystać tę szansę jak najlepiej... – Nie wszyscy lekarze są CJB – powiedział Ethan. – I z pewnością nie wszyscy z CJB są lekarzami. Haas sprzeciwił się z uprzejmym uśmiechem. –A pan, doktorze? Ethan znów chrząknął; – Cóż, właściwie jestem CJB-8. Rolnik kiwnął głową i uśmiechnął się z zadowoleniem. – Mówią, że jest pan najlepszy. – Wpatrywał się w Ethana dociekliwie, jakby chciał dojrzeć w jego twarzy rysy swego wymarzonego syna. Ethan splótł dłonie na biurku, aby sprawiać wrażenie uprzejmego i stanowczego zarazem. – Niestety, przykro mi, że nie powiedziano panu nic więcej. Nie widzę powodu, aby trzymać pana w niewiedzy. Jak pan zapewne podejrzewał, wynikły pewne problemy z realizacją pańskiego zamysłu. Haas podniósł wzrok na Ethana. – Mój syn...
5
– Hmm, niestety nie. Obawiam się, że nie tym razem. – Ethan pokiwał współczująco głową. Twarz Haasa nagle posmutniała. Po chwili znów podniósł głowę i spojrzał na lekarza z nadzieją. – Czy nie da się już nic zrobić? Wiem, że stosuje się poprawki genetyczne. Jeśli chodzi o koszty, to myślę, że moje bractwo mnie wesprze. Na pewno będę w stanie spłacić dług w wymaganym czasie. Ethan potrząsnął głową. – Jest tylko kilka nieskomplikowanych wad genetycznych, którym potrafimy zaradzić. Można na przykład zapobiec rozwojowi pewnych form cukrzycy poprzez wszczepienie dodatkowego genu do niewielkiej grupy komórek w odpowiedniej fazie ich rozwoju. Niektóre niepożądane geny można od razu usunąć z próbki nasienia przy odfiltrowywaniu wadliwych chromosomów X. Istnieje też wiele innych wad genetycznych, które można stwierdzić bardzo wcześnie, nawet zanim blastula zostanie umieszczona w replikatorze i zacznie formować łożysko. Z każdego zarodka pobieramy jedną komórkę i poddajemy ją rutynowemu badaniu komputerowemu. Niestety, komputer jest tak zaprogramowany, że może wykryć tylko około setki najczęściej spotykanych defektów płodu. Zdarza się więc, że przeoczy jakąś rzadszą wadę. Takich przypadków mamy tu rocznie około sześciu. Pański nie jest więc jedyny. Zazwyczaj zarodek usuwamy i zapładniamy następną komórkę jajową. W ten sposób oszczędza się i czas, i pieniądze, gdyż cały proces trwa zaledwie sześć dni. –Więc zaczynamy od początku... – Haas westchnął pocierając brodę. – Dag ostrzegał mnie, żeby nie zapuszczać ojcowskiej brody przed narodzinami dziecka, bo to przynosi pecha. Chyba miał rację. – Sytuacja nie jest beznadziejna– usiłował go pocieszyć Ethan. – Ponieważ przyczyna niepowodzenia leżała w komórce jajowej, a nie w nasieniu, ośrodek nie wystawi' panu rachunku za miesięczny wynajem replikatora. – Szybko zaznaczył to w aktach. – Czy mam teraz iść na oddział ojcowski, aby oddać nową próbkę? – pokornie zapytał Haas. – Tak, oczywiście, zaoszczędzi to panu kłopotu przyjeżdżania tu jeszcze raz. Jest tylko jeden mały problem.– Ethan chrząknął z zakłopotaniem. – Obawiam się, że nie jesteśmy już w stanie zaoferować panu CJB. – Jak to? Przejechałem taki szmat drogi specjalnie po CJB! – zaprotestował Haas, bezwiednie zaciskając pięści. – Mam przecież prawo do wyboru! Czyż nie?! – No cóż... – Ethan przerwał, szukając w myślach odpowiednich słów. – Pański przypadek nie jest pierwszy. Ostatnio mieliśmy jeszcze kilka podobnych problemów z kulturą CJB. Jej stan, jakby to powiedzieć,,, pogarsza się. Prawdę mówiąc, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy – Wszystkie komórki jajowe, które kultura zdołała wyprodukować przez tydzień, poświęciliśmy na realizację pańskiego zamówienia. – Haas nie musiał wiedzieć, jak żałośnie niewielka była ta produkcja- – Pracowali nad tym nasi najlepsi techniczni, pracowałem i ja osobiście, głównie dlatego, że był to jedyny zarodek rozwijający się jeszcze po czwartym podziale komórek. Niestety od tamtej pory nasza kultura genetyczna CJB zaprzestała w ogóle wszelkiej produkcji.
6
– Hmm – Haas zawahał się, nagle tracąc pewność siebie, ale po chwili wybuchnął na nowo. W takim razie kto mi może pomóc? Wszystko jedno, mogę nawet przejechać cały kontynent wzdłuż i wszerz, ale muszę dostać CJB! Ethan zastanawiał się ponuro, dlaczego właściwie wytrwałość uważa się za cnotę. To chyba jakaś cholerna pomyłka. Wziął głęboki oddech i, chociaż łudził się dotąd, że zdoła tego uniknąć, powiedział: – Obawiam się, bracie Haas, że nikt. Nasza kultura CJB była ostatnią kulturą tego typu na Athosie. Haas wyglądał na zszokowanego. – Jak to, ostatnią? Skąd w takim razie weźmiemy naszych lekarzy, technicznych? – Geny typu CJB istnieją, straciliśmy tylko ich kultury – szybko wtrącił Ethan. – Wielu mężczyzn na całej planecie nosi te geny w sobie, aby je następnie przekazać swoim synom. – Ale co się stało z... kulturami? Dlaczego przestały działać? – dziwił się Haas. – Chyba ich nie zatruto, co? Pewnie jacyś cholerni barbarzyńcy niszczą nasze... – Nie, nie ! – krzyknął Ethan. Na Boga, gdyby ta niewiarygodna myśl przerodziła się w plotkę, to dopiero byłyby zamieszki! – To jest zupełnie naturalny proces. Pierwszą kulturę genów typu CJB sprowadzili Ojcowie Założyciele, kiedy zakładali Athos – było to prawie dwieście lat temu. Służyła nam bez zarzutu przez tyle lat, a teraz jest już stara i zużyta. Jej okres żywotności dobiega końca; i tak przetrwała o wiele dłużej niż w organizmie... hm – nie będzie to nieprzyzwoitością z jego strony, jest przecież lekarzem i ma prawo używać odpowiedniej terminologii medycznej – hm... kobiety. – I zaraz dodał, zanim Haas zdążył zareagować:– Chciałbym zaproponować coś innego, bracie Haas. Mój najlepszy techniczny, wspaniały, niezwykle sumienny pracownik, jest JJY-7. Akurat mamy bardzo dobrą kulturę JJY-8. którą możemy panu zaoferować. Sam nie miałbym nic przeciwko temu, aby posiadać geny JJY, ale akurat tak się złożyło, że... – Ethan ugryzł się w język, gdyż zagłębianie się w swoje osobiste sprawy w rozmowie z klientem byłoby niemałą gafą. – Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony. Haas dał się w końcu namówić i wyszedł, aby oddać próbkę nasienia w tym samym laboratorium, które jeszcze miesiąc temu opuścił z taką nadzieją. Ethan westchnął ciężko i usiadł wygodniej za biurkiem. W głowie huczało mu od posępnych myśli. Potarł dłońmi skronie, co jednak zamiast mu ulżyć, tylko wzmogło napięcie. Męczyła go szczególnie jedna myśl... Każda bez wyjątku kultura komórek jajowych na Athosie pochodzi od pierwszych kultur sprowadzonych przez Ojców Założycieli, co od dwóch lat stanowi wewnętrzną tajemnicę ośrodków reprodukcji. Jak długo jeszcze uda się to utrzymać w tajemnicy przed społeczeństwem? GJB nie jest jedyną wymierającą kulturą genetyczną na Athosie. Ethan podejrzewał, że ma do czynienia ze zjawiskiem o charakterze cyklicznym i że akurat teraz proces wchodzi w stan załamania. Pomyślał o dzieciach rosnących bezpiecznie w replikatorach, żywionych przez łożyska zmyślnie utkane w miękką sieć mikroskopijnych rurek wymiany płynów. Sześćdziesiąt procent tych dzieci rozwinęło się z zaledwie ośmiu kultur. W przyszłym roku, jeśli jego skryte przewidywania potwierdzą się, sytuacja będzie
7
jeszcze gorsza. Przez ile jeszcze lat istniejące zasoby komórek jajowych będą w stanie zaspokajać rosnący popyt, a przede wszystkim zapewnić odpowiedni przyrost naturalny? Ethan jęknął, gdy wyobraził sobie, jak traci pracę -–jeżeli wcześniej rozwścieczone tłumy niedoszłych ojców o niedźwiedziej posturze nie rozerwą go na strzępy... Otrząsnął się z ponurych myśli. Z pewnością coś się zdarzy, zanim sytuacja osiągnie tak krytyczny stan. Cos się musi stać. Minęły już trzy miesiące, odkąd Ethan wrócił z urlopu i na nowo dał się pochłonąć rutynie pracy. Jego zajęcia sprawiały mu przyjemność, a jednak nie mógł się opędzić od złowieszczych myśli, które nie dawały mu chwili spokoju. Wymarła kolejna kultura komórek jajowych, typ LMS-10, a produkcja komórek EEH-9 zmalała o połowę. Według przewidywań Ethana właśnie EEH-9 podzieli los CJB jako następna. Pierwszy przełom w tym lawinowym rozwoju wypadków nastąpił nieoczekiwanie. – Ethan? – głos Desrochesa, dyrektora kadr, brzmiał dziwnie, nawet przez komłącza. Jego twarz rozjaśniła się uśmiechem, a okolone pokaźną czarną brodą i wąsami usta drgały mu w kącikach. Znikła kwaśna mina, która przez ostatni rok wykrzywiała twarz szefa w ciągłym niezadowoleniu. Ethan, zaciekawiony, ostrożnie odłożył mikropipetę i podszedł do ekranu. – Tak jest, szefie? – Chciałbym, abyś natychmiast przyszedł do mojego gabinetu. – Właśnie zacząłem zapładnianie... – W takim razie, jak tylko skończysz – Desroches machnął ręką na zgodę. – O co właściwie chodzi? – Wylądował statek prowadzący roczny spis ludności – Desroches wskazał palcem w górę, chociaż tak naprawdę jedyna athosańska stacja kosmiczna krążyła po orbicie planety z zupełnie innej strony. – Przyszła poczta. Cenzura przepuściła twoje czasopisma. Czekają na ciebie na moim biurku wszystkie zeszłoroczne numery. I coś jeszcze. – Coś jeszcze? Zamawiałem tylko czasopisma. – To nie dla ciebie, to coś dla ośrodka. – Desroches pokazał rząd białych zębów w uśmiechu. – Jak skończysz, to przyjdź zobaczyć – powiedział i jego twarz zniknęła z ekranu. Jedno było pewne. Zeszłoroczne egzemplarze „Betańskiego Magazynu Medycyny Reprodukcyjnej”, sprowadzanego za bajeczne sumy, chociaż niezmiernie interesujące, nie wprawiłyby Desrochesa w tak wyśmienity humor. Ethan spiesznie, ale skrupulatnie, zakończył proces zapładniania i umieścił gotową komórkę w komorze inkubatora. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za sześć lub siedem dni przeniesie się ją, już w formie blastuli, do jednego z replikatorów macicznych w sąsiedniej sali. Nie zastanawiając się dłużej, Ethan pognał na górę do gabinetu szefa. Rzeczywiście, w rogu biurka, pod rzędem ekranów kom- konsoli, stały równo poukładane dyskietki z kolorowymi tytułami zamówionych przez Ethana czasopism. W drugim rogu stał oprawiony hologram dwóch ciemnowłosych chłopców na pstrym kucyku. Ethan ledwo rzucił okiem na biurko, gdyż wzrok jego od razu przykuła duża biała lodówka stojąca pośrodku pokoju. Jej zielone lampki kontrolne świeciły uspokajająco. Ethan wiedział, co jest w lodówce, właściwie zanim jeszcze przeczytał nalepioną na niej etykietkę: „Dostawy materiałów biologicznych. L.Bharaputra Ltd. Jackson’s Whole. Zawartość: zamrożona
8
tkanka ludzka. Rodzaj: komórki jajowe. Sztuk: 50. Dodatkowo z elementem Wymiany ciepła”. – Dostaliśmy je! – wykrzyknął zachwycony Ethan, klepiąc się po udzie z radości. – Nareszcie – uśmiechnął się Desroches. – Rada Ludności będzie miała prawdziwe święto wieczorem. Nic dziwnego – co za ulga! Jak pomyślę o tym uganianiu się za dostawcami, o tej przepychance o walutę; obawiałem się, że będziemy musieli wysłać po nie jednego z naszych chłopców. Ethan wzdrygnął się, potem zaśmiał. – Dzięki Bogu Ojcu, nikomu to teraz nie grozi. – Chciwie, ale i z szacunkiem, przejechał ręką po plastikowej obudowie lodówki. – Wkrótce pojawią się wokół nas nowe twarze. Zadowolony Desroches uśmiechnął się. – Tak. Cóż, pozostawiam nasz nowy nabytek do twojej dyspozycji. Przekażesz rutynowe prace laboratoryjne technicznym, a sam zajmiesz się tymi tutaj. One mają pierwszeństwo. – No, chyba!
Ethan delikatnie umieścił pojemnik na półce w laboratorium kultur genetycznych i nastawił wewnętrzną temperaturę lodówki na nieco wyższą. Trochę to potrwa. Dziś odmrozi tylko dwadzieścia i wkrótce zimne i puste teraz zbiorniki do podtrzymywania kultur genetycznych zatętnią nowym życiem. Z powagą dotknął pociemniałej deski kontrolnej zbiornika, w którym swego czasu tak długo i skutecznie rozwijała się kultura CJB-9. Posmutniał, ogarnięty nagłym poczuciem bezsensu. Pozostałe komórki rozmrozi się dopiero, gdy inżynierowie zainstalują na przeciwnej ścianie nowy ciąg replikatorów. Uśmiechnął się na myśl o powszechnym rozgardiaszu, jaki prawdopodobnie zapanował teraz w ośrodku, wyrwanym nagle z monotonii napraw i czyszczenia. Trochę gimnastyki im nie zaszkodzi. Wykorzystując wolną chwilę, zanim komórki się rozmrożą, postanowił przejrzeć swoje nowe czasopisma. Przez chwilę zawahał się. Od czasu awansu na dyrektora departamentu jego status cenzorski wzrósł do bardziej uprzywilejowanego Poziomu A. Teraz nadarzała się pierwsza okazja, aby z tego skorzystać. Pierwsza szansa na to, aby przekonać się, czy jest odpowiednio dojrzały i zdolny do właściwej oceny. Tych dwóch cech, nie może zabraknąć komuś, kto ma dostęp do zupełnie nie ocenzurowanych i nie okrojonych publikacji galaktycznych. Nerwowo zwilżył usta, ale w końcu zebrał się na odwagę i postanowił udowodnić, że jest godny pokładanego w nim zaufania. Wybrał pierwszą z brzegu dyskietkę, wsunął ją w czytnik i przejrzał spis treści. Rozczarował się nieco, gdyż większość artykułów, czego się zresztą spodziewał, poświęcona była problemom związanym z zapładnianiem in vivo, w organizmie kobiety, co nie miało dla niego większego znaczenia. Bohatersko przezwyciężył pierwszy odruch i nawet na nie nie rzucił okiem. Znalazł jeden artykuł na temat wczesnego rozpoznania jakiegoś nieznanego rodzaju raka nasieniowodów i jeszcze jeden, nawet bardzo obiecujący, zatytułowany: O udoskonaleniach przepuszczalności membran wymiany stosowanych w replikatorach macicznych. Replikator wynaleziono na
9
Kolonii Bety, słynącej w całej galaktyce z wybitnych technologii, przede wszystkim do użytku w sytuacjach krytycznych. Większość udoskonaleń replikatora nadal pochodzi z Bety, co niechętnie przyznaje się na Athosie. Ethan wywołał artykuł o membranach i pełen entuzjazmu zabrał się do czytania. Cała sprawa polegała na nadzwyczaj pomysłowym zazębianiu molekuł lipoprotein i polimerów. Pobudzona wyobraźnia przestrzenna Ethana chłonęła tę koncepcję z zachwytem, zwłaszcza po przeczytaniu artykułu po raz drugi, kiedy udało mu się dokładnie wszystko pojąć. Przez chwilę zatopił się w rozmyślaniach nad tym, czy udałoby się zrobić to samo w Sevarinie. Będzie musiał porozmawiać z głównym inżynierem... Zajęty wynajdywaniem w myślach sposobów na realizację swego zamysłu, bezwiednie przeszedł do notki o autorze. Artykuł pochodził z instytutu medycznego w mieście Silica – Ethan nie znał się na geografii galaktycznej, ale nazwa brzmiała całkiem po betańsku. Ciekawe, jakie to wielkie umysły wpadły na taki pomysł i czyje zręczne dłonie dokonały dzieła... „Dr medycyny Kara Burton i mgr inżynierii biologicznej Elizabeth Naismith...” Nagle zobaczył, że z ekranu wyzierają dwie najdziwniejsze twarze, jakie kiedykolwiek widział. Pozbawione były brody, jak u mężczyzn, którzy nie mają synów, lub u młodych chłopców, a jednak nie posiadały uroku chłopięcej młodości. Blade, delikatne i drobnokościste, ale o wyraźnie zarysowanych liniach i naznaczonych czasem rysach. Jedna postać miała prawie zupełnie siwe włosy, druga była przysadzista i bezkształtna w bladoniebieskim fartuchu lekarskim. Ethan zadrżał, pełen obaw, że ich nieruchome, gorgonie, spojrzenia pomieszają mu zmysły. Nic się jednak nie stało. Po chwili przestał ściskać kurczowo krawędź biurka. Możliwe, że szaleństwo, które opętało męską część galaktyki i sprawiło, że stali się niewolnikami tych istot, było w jakiś tajemniczy sposób powiązane z ciałem. Czyżby jakieś niewytłumaczalne przyciąganie telepatyczne? Zebrał się na odwagę i ponownie spojrzał na ekran. Więc tak wygląda kobieta – a raczej dwie. Zastanowił się, co właściwie czuje. Z ulgą stwierdził, że nic szczególnego. Nic oprócz obojętności, nawet lekkiego wstrętu. Widocznie jego dusza nie była jeszcze skazana na wieczne potępienie w Dolinie Grzechu, oczy wiście jeśli w ogóle miał duszę. Wyłączył ekran z uczuciem niespełnienia. Nie będzie już dzisiaj więcej wystawiał na próbę swojego charakteru. Ostrożnie odłożył dyskietkę na bok. Temperatura w lodówce była już prawie taka, jak trzeba. Przygotował świeże roztwory buforowe, nastawił je na maksymalne schłodzenie, aby ich temperatura odpowiadała temperaturze lodówki. Założył rękawice izolacyjne, zerwał uszczelki i podniósł wieko. Opakowania próżniowe? Próżniowe?! Patrzył ze zdziwieniem na zawartość lodówki. Każda próbka tkanki powinna być umieszczona w oddzielnej kąpieli azotowej. Dziwne szare kawałki, na które patrzył, były opakowane w sposób, który przywodził na myśl szczelnie zawinięte w plastik plastry mięsa w supermarkecie. Serce w nim zamarło z przerażenia i zdumienia. Zaraz, zaraz, bez paniki – może to po prostu jakaś nowa, nieznana mu jeszcze, galaktyczna technologia. Zaczął ostrożnie grzebać w lodówce, nawet wśród samych
10
opakowań z tkanką, w poszukiwaniu instrukcji. Nic. Czeka go zabawa w chowanego. Długo wpatrywał się w zawartość lodówki, gdy nagle zdał sobie sprawę, że zamiast gotowej tkanki, ma przed sobą tkankę w stanie zupełnie surowym. Będzie musiał sam wyhodować kultury. Przełknął ślinę. Nie jest to przecież zupełnie niemożliwe – pocieszał się w myślach. Wziął nożyczki, otworzył jedno z opakowań, którego zawartość wpadła z pluskiem do przygotowanej kąpieli z roztworem buforowym. Ze zdumieniem wpatrywał się w tkankę. Może powinien podzielić ją na mniejsze kawałki, tak aby cała przesiąkła roztworem odżywczym – nie, lepiej nie teraz, mógłby zniszczyć strukturę komórkową. Najpierw trzeba rozmrozić. Z rosnącym niepokojem przyjrzał się pozostałym kawałkom. Dziwne, dziwne. Jeden z nich, szklisty i okrągły, był sześć razy większy od pozostałych. Wygląd innego, do złudzenia przypominającego twaróg, przyprawiał o mdłości. Ogarnęło go nagłe podejrzenie. Przeliczył opakowania: trzydzieści osiem. A te duże na dnie? Kiedyś, gdy jeszcze służył w wojsku, zgłosił się na ochotnika do pomocy w kuchni, u rzeźnika, bo już jako młody chłopak zafascynowany był anatomią porównawczą. Nagle olśniła go przerażająca myśl. – To – syknął przez zaciśnięte zęby – jest krowi jajnik! Spędził całe popołudnie na intensywnych i dokładnych oględzinach. Gdy wreszcie skończył, laboratorium wyglądało jakby cały pierwszy rok zoologii miał tu przed chwilą zajęcia z sekcji zwłok, ale Ethan był już całkiem, całkiem pewien. Z impetem otworzył drzwi do gabinetu Desrochesa i stanął w nich z zaciśniętymi pięściami, próbując złapać oddech. Desroches, myślami już w domu, właśnie zakładał płaszcz. Hologram na jego biurku jeszcze się świecił – nie wyłączał go, dopóki nie skończył pracy. Spojrzał na niespokojną twarz i zmierzwione włosy Ethana. – Mój Boże, Ethan, co się stało? – Odpady z naciętych macic. Resztki z sekcji zwłok, z tego, co wiem. Jedna czwarta wyraźnie rakowata, połowa nie w pełni rozwinięta i, na miłość boską, pięć nawet nie pochodzi od człowieka. I każda bez wyjątku martwa! – Co? – Desroches oddychał z trudem, krew odbiegła mu z twarzy. – To niemożliwe, żebyś spartaczył odmrażanie, prawda? Nie ty! – Chodź, zobacz. Po prostu zobacz – wybełkotał Ethan. Obrócił się na pięcie i rzucił przez ramię: – Nie mam pojęcia, ile Rada Ludności zapłaciła za to świństwo, ale jedno wiem: ktoś nas cholernie wykiwał.
ROZDZIAŁ 2 – Może – odezwał się z nadzieją w głosie główny delegat Rady Ludności z Las Sands – była to zwykła pomyłka. Może myśleli, że materiał miał być przeznaczony dla studentów medycyny. Ethan zastanawiał się, po co Roachie zaciągnął go na to nadzwyczajne posiedzenie Rady.
11
Jako rzeczoznawcę? Innym razem byłby pewnie onieśmielony tak dostojnym otoczeniem – puszysty dywan, rozległy widok na stolicę, długi wypolerowany stół z marszczonego drewna i zgromadzone wokół niego poważne, brodate twarze starszyzny. Teraz jednak był tak wytrącony z równowagi, że ledwo to wszystko zauważał. – To wcale nie tłumaczy, dlaczego w przesyłce, zamiast pięćdziesięciu, było tylko trzydzieści osiem sztuk – warknął. – A te cholerne krowie jajniki... CO oni sobie myślą, że my tu minotaury hodujemy? – Nasza przesyłka była zupełnie pusta – rzucił posępnie delegat ośrodka z Deleary. – Okropne! – skrzywił się Ethan. – Ktoś nieźle spartaczył robotę i bynajmniej nie wygląda to na zwykłą pomyłkę. Desroches, z wyrazem poirytowania na twarzy, skinął uspokajająco na Ethana, który opanował się nieco i dokończył już szeptem: – To na pewno sabotaż. – Później – obiecał Desroches. – Porozmawiamy o tym później. Przewodniczący skończył właśnie przeglądać inwentarze przedłożone mu przez wszystkie dziewięć ośrodków reprodukcji, umieścił je w swojej komkonsoli i westchnął. – Dlaczego właściwie wybraliśmy właśnie tego dostawcę? – zapytał, jakby sam siebie. Prezes podkomisji do spraw zaopatrzenia wrzucił dwie tabletki musujące do szklanki z wodą i z głową wspartą na rękach obserwował, jak się rozpuszczają. – Oferowali najniższą cenę – odparł ponuro. – Złożyłeś przeszłość planety w ręce kogoś, kto oferował najniższą cenę? – zaatakował go któryś z członków starszyzny. – O ile się nie mylę, to wszyscy poparli tę decyzję – odparł nagle ożywiony prezes podkomisji. – Pozwolę sobie przypomnieć, że tak naprawdę wszyscy wręcz obstawali przy tym, szczególnie gdy dowiedzieli się, że inny dostawca proponował tylko trzydzieści sztuk za tę samą cenę. Pięćdziesiąt kultur różnego typu dla każdego ośrodka – o ile pamiętam, wszyscy prawie posikali się ze szczęścia. – Życzyłbym sobie, panowie, aby to posiedzenie zachowało oficjalny charakter – ostrzegł przewodniczący. – Nie stać nas na marnowanie czasu ani na wzajemne obwinianie się, ani na usprawiedliwianie się. Galaktyczny statek prowadzący spis ludności opuszcza orbitę za cztery dni, a to od niego uzależnione są nasze decyzje na przyszły rok. – Powinniśmy mieć własne skokowce – odezwał się ktoś z zebranych. – Nie bylibyśmy wtedy tak skrępowani, jak teraz, zdani na ich łaskę i zależni od ich rozkładu lotów. – Wojsko już od kilku lat żebrze o kilka sztuk – wtrącił ktoś drugi. – Ciekawe, który z ośrodków chcecie poświęcić, by zdobyć pieniądze na kupno statków? – żachnął się jeszcze inny członek starszyzny. – Wojsko i my jesteśmy najważniejsi na liście budżetu, obok ziemiotwórstwa, które produkuje żywność dla naszych dorastających chłopców. Czy chcecie powiedzieć ludziom, że trzeba zmniejszyć o połowę przydział dzieci tylko po to, aby kupić tym błaznom w mundurach parę zabawek, które nie przynoszą planecie żadnych dochodów w zamian?
12
– Na razie nie przynoszą, ale mogłyby – wymamrotał drugi głos, obstający uparcie przy swoim zdaniu, – A co z technologią, którą musielibyśmy sprowadzić z innych planet, i co, na Boga, mielibyśmy eksportować, aby za nią płacić? Trzeba było całej naszej nadwyżki tylko po to, aby... – Niech skokowce same na siebie zarabiają Gdybyśmy je mieli, moglibyśmy eksportować cokolwiek. Uzyskalibyśmy wtedy wystarczająco dużo waluty galaktycznej, żeby... – Nawiązywanie kontaktów z tą skalaną kulturą byłoby zdecydowanie wbrew intencjom Ojców Założycieli – wtrącił ktoś czwarty. :– Zdecydowali się na planetę na samym skraju galaktyki właśnie po to, aby uchronić nas przed... Przewodniczący posiedzenia uderzył stanowczo dłonią w stół. – Panowie, debaty nad sprawami natury ogólnej leżą w gestii Rady Naczelnej. Spotkaliśmy się tu dzisiaj, aby rozwiązać konkretny problem i to jak najszybciej. – Stanowczy, poirytowany głos przewodniczącego nie zachęcał do sprzeciwu. Dało się zauważyć ogólne poruszenie, wertowanie notatek i prostowanie kręgosłupów, Jeden z przedstawicieli ośrodka z Barki, zachęcony przez swojego szefa, chrząknął i zaczął mówić: –. Istnieje pewien sposób na rozwiązanie tego problemu bez opuszczania planety. Moglibyśmy rozpocząć naszą własną hodowlę. – Ale to właśnie dlatego, że naszych kultur nie da się już hodować, musieliśmy ^ zaoponował ktoś z zebranych. – Nie, nie, źle się zrozumieliśmy – szybko wtrącił przedstawiciel Barki, dyrektor kadr, tak jak Desroches. – Miałem na myśli... – znów chrząknął – naszą własną hodowlę żeńskich płodów. Nie muszą być przecież zupełnie rozwinięte. Wystarczy, że zdobędziemy jajniki i... i możemy zaczynać od nowa. Wokół stołu zapadła pełna zgorszenia cisza. Przewodniczący wyglądał, jakby przed chwilą wypił butelkę octu. Przedstawiciel Barki skulił się w swoim siedzeniu. – Nie jesteśmy jeszcze w tak rozpaczliwej sytuacji. Dobrze jednak, że wspomnieliśmy już o tym, o czym każdy z nas prędzej czy później by pomyślał – odezwał się wreszcie przewodniczący. – Nie musiałoby to być podane do publicznej wiadomości – zaproponował przedstawiciel Barki. – Zdecydowanie nie – zgodził się przewodniczący. – Możliwość ta będzie wzięta pod uwagę. Proszę wszystkich zebranych o zaznaczenie w protokołach, że poruszyliśmy tę kwestię. Chcę jednak zauważyć, że mimo wszystko ta propozycja nie rozwiązuje innego problemu, z którym Rada Ludności i cała planeta wiecznie się zmaga, problemu utrzymania różnorodności genetycznej. Nasze pokolenie dotąd nie musiało się o to martwić, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że trzeba będzie temu stawić czoło w przyszłości. Nié możemy unikać odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa; nie możemy ignorować wagi problemu i pozwolić, aby nasi wnukowie znaleźli się w jeszcze bardziej krytycznej sytuacji od naszej. Zebrani odetchnęli z ulgą widząc, że ich wewnętrzny opór można bezpiecznie poprzeć
13
logicznym rozumowaniem. Nawet przedstawiciel Barki wyglądał na Szczęśliwszego. – Rzeczywiście. Racja. Właśnie – lepiej upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, jeśli się da... – Napływ imigrantów mógłby pomóc – wtrącił się następny członek Rady Ludności; który dodatkowo, przez tydzień w roku pracował dla Departamentu Ministerstwa Imigracji i Naturalizacji – o ile by do nas napływali. – Ilu imigrantów przybyła tegorocznym statkiem galaktycznym? – Trzech. – Niemożliwe! To chyba najniższa liczba w historii? – Niezupełnie. Rok temu było tylko dwóch, a dwa lata temu nie było żadnych. – Pracownik Departamentu Imigracji westchnął. – Teoretycznie Athos powinien być zalewany uchodźcami. Może Ojcowie Założyciele trochę przesadzili starając się znaleźć jak najdalej położoną planetę. Czasami się zastanawiam, czy w ogóle ktoś stamtąd o nas słyszał. – Może to właśnie... hm... one nie dopuszczają do rozpowszechniania informacji o naszej planecie. – Może ci mężczyźni, którzy chcą się dostać na Athos, są zatrzymywani na Stacji Kline – zastanawiał się głośno Desroches – i tylko niewielu udaje się przedostać. – Trzeba przyznać – zgodził się mężczyzna z Departamentu Imigracji – że ci, którym udaje się do nas dotrzeć, wydają się nieco, jak by to ująć, dziwni. – To zrozumiałe, zważywszy w jak wstrząsający sposób przyszli na świat. Musiało to spowodować długotrwałe urazy. To nie ich wina. Przewodniczący znów uderzył dłonią o blat stołu. – Odłóżmy dyskusję na ten temat na później. Tak więc wszyscy zgodnie trwamy przy naszej pierwszej propozycji, czyli wysłaniu kogoś poza planetę w celu zdobycia nowej dostawy kultur. Ethan, wciąż kipiąc gniewem, wybuchnął: – Panowie! Chyba nie zamierzacie ponownie zwrócić się do tych zdzierców! – Przerwał, gdy Desroches zdecydowanym ruchem wcisnął go z powrotem w fotel. – Z innego, bardziej godnego zaufania źródła – dokończył spokojnie przewodniczący, rzucając dziwne spojrzenie w kierunku Ethana. Nie było to spojrzenie nagany; raczej cichej, promiennej satysfakcji. – Panowie delegaci? Szmer zgody obiegł zebranych wokół stołu, i – Wniosek przyjęty! Postanowione. Sądzę, że wszyscy też obiecujemy sobie nie popełnić znów tej samej pomyłki; zatem żadnych zakupów bez uprzedniego obejrzenia towaru. Go za tym idzie, musimy teraz wybrać naszego agenta. Doktorze Desroches? Desroches wstał. – Dziękuję, panie przewodniczący. Poświęciłem dużo czasu na dokładne przemyślenie tego problemu. Wiadomo, że idealny agent, który dokona zakupu, musi przede wszystkim posiadać odpowiednią wiedzę techniczną, aby dobrze ocenić, wybrać, zapakować i przetransportować kultury. To zdecydowanie zawęża wybór. Musi to być również człowiek, który dowiódł swej uczciwości, nie tylko dlatego, że będzie odpowiedzialny za niemal całą walutę, którą Athos zdołał zgromadzić w tym roku...
14
– Całą – poprawił go spokojnie przewodniczący. – Rada Naczelna zatwierdziła to dziś rano. Desroches skinął mu głową. – I nie tylko dlatego, że przyszłość naszej planety będzie zależeć od jego zdolności do trafnej oceny, ale także dlatego, że musi on być na tyle silny moralnie, aby oprzeć się, hm, Wszelkim, hm, przeciwnościom, które może napotkać na swej drodze. Chodzi mu oczywiście o kobiety, pomyślał Ethan, i to co robią z mężczyznami, cokolwiek to jest. Zastanawiał się, czy Roachie zgłaszał się na ochotnika. Z pewnością miał odpowiednią wiedzę techniczną. Ethan podziwiał jego odwagę, chociaż wydawało mu się, że sposób, w jaki Roachie wychwalał swoją osobę, graniczył z zarozumialstwem. Prawdopodobnie potrzebował tego, aby trochę podbudować swoje chęci i odwagę. Ethan to rozumiał. Tym bardziej, że Desroches decydował się opuścić na cały tok swych dwóch synów, poza którymi dosłownie świata nie widział... – Powinien to być człowiek, na którym nie spoczywa ciężar obowiązków rodzinnych, tak aby jego nieobecność nie obciążała zanadto przyznanego mu rodzica zastępczego. Brodaci mężczyźni zgromadzeni wokół stołu przytaknęli zgodnie. – Poza tym musi to być człowiek energiczny i przekonany o wadze swojej misji, który wypełni do końca swoje zadanie, bez względu na przeciwności losu i... hm... wszystko, co mu zechce przeszkodzić. – Desroches zdecydowanym gestem położył rękę na ramieniu Ethana; na twarzy przewodniczącego, zamiast dotychczasowego wyrazu cichej satysfakcji, wykwitł promienny uśmiech. Na wpół wypowiedziane gratulacje i wyrazy współczucia uwięzły Ethanowi w gardle. W głowie miał pustkę z wyjątkiem jednego, bezradnego, uparcie powracającego krzyku: „Dostanę cię za to, Roachie!” – Panowie, przedstawiam wam doktora Urquharta. – Desroches usiadł i uśmiechnął się radośnie do Ethana. – Twoja kolej na przemowę – ponaglił.
W drodze powrotnej do Sevarinu w ziemiochodzie Desrochesa panowała długa i ponura cisza. Wreszcie Desroches, trochę nerwowo, przerwał milczenie. – Jak myślisz, czy czujesz już, że sobie z tym poradzisz? – Nieźle mnie wrobiłeś – odburknął Ethan. –- Wszystko sobie wcześniej obmyśliliście z przewodniczący ni, –‘ Musieliśmy. Wiedziałem, że jesteś zbyt skromny, aby się zgłosić samemu. Skromny, cholera! Po prostu wiedziałeś, że łatwiej mnie będzie w to wrobić, jeśli hie będę miał możliwości obrony. – Stwierdziłem, że najlepiej nadajesz się do tej roboty. Bóg Ojciec wie, kogo wybrałaby komisja, gdyby pozostawiono jej decyzję. Może tego głupka Frankina z Barki. Chciałbyś, aby przyszłość Athosa spoczywała w jego rękach? – Nie –. zgodził się niechętnie Ethan, ale zaraz zmienił zdanie. – Tak! Niech to właśnie on jedzie i przepadnie gdzieś tam we wszechświecie. Desroches zaśmiał się, błyskając zębami w mdłym świetle tablicy rozdzielczej.
15
– Pomyśl tylko o punktach socjalnych, które za to dostaniesz! W ciągu roku dorobisz się pozwolenia na trzech synów, co normalnie zajmuje całe dziesięć lat. To jest coś. Ethanowi zrobiło się ciepło na sercu, gdy wyobraził sobie stojący na jego biurku hologram z trójką żywych i roześmianych chłopców. Byłyby oczywiście przejażdżki konno i długie, słoneczne wakacje pod żaglem, powiew wiatru w uszach i smak wody na wargach, tak jak to było z jego ojcem, poza tym zamieszanie, hałas i chaos w domu rozbrzmiewającym dziecięcą radością... Powiedział jednak ponuro: – Jeśli mi się uda i jeśli wrócę. Poza tym już teraz mógłbym mieć syna i zarobiłem połowę punktów na drugiego. – O wiele więcej by to dla mnie znaczyło, gdyby wykwalifikowali na mojego rodzica zastępczego tego, kogo ja chcę. – Wybacz moją szczerość, ale to właśnie z powodu takich ludzi, jak twój przyrodni brat, nie można przenosić zarobionych punktów socjalnych na inne osoby – rzekł Desroches. – Jest czarującym młodym człowiekiem, Ethanie, ale musisz przyznać, że zupełnie nieodpowiedzialnym. – Jest jeszcze młody – tłumaczył Ethan z zakłopotaniem. – PO prostu potrzebuje jeszcze trochę czasu, aby się ustatkować, – Trzy lata młodszy od ciebie, prawda? Nonsens. Nie ustatkuje się tak długo, jak długo będzie mógł na tobie żerować. Sądzę, że lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś znalazł wykwalifikowanego już rodzica zastępczego i zaakceptował go jako partnera, zamiast starać się uczynić rodzica zastępczego z Janosa. – Może nie wplątujmy w to mojego życia osobistego, co? – żachnął się Ethan, w głębi duszy dotknięty uwagami Desrochesa, i zaraz dodał trochę wbrew temu, czego się przed chwilą domagał: – Które i tak zostanie całkowicie przez tę misję zrujnowane. Wielkie dzięki. – Skulił się w siedzeniu spoglądając przez okna ziemiochodu w ciemność nocy. – Mogło być gorzej – rzekł Desroches. – Mogliśmy cię tam wysłać jako żołnierza rezerwy, podlegającego rozkazom wojskowym, wypłacając ci tylko żołd. Na szczęście załapałeś, o co chodzi. – Wiedziałem, że to nie żarty. – To nie były żarty. – Desroches westchnął i po chwili powiedział już weselej: – Nie wybraliśmy cię przypadkowo, Ethan. Nie będzie cię łatwo zastąpić w ośrodku.
Desroches wysadził Ethana tuż przy wejściu do jego mieszkania, które Ethan dzielił ze swoim bratem, a sam odjechał w kierunku przedmieści, przypominając wcześniej Ethanowi, że ma być jutro wcześnie rano w ośrodku. Ethan westchnął w odpowiedzi. Cztery dni. Tylko dwa na przygotowanie swojego głównego asystenta do przejęcia niespodziewanych obowiązków i na załatwienie swoich osobistych spraw. Czy powinien sporządzić testament? Jeden dzień na uzyskanie wszystkich koniecznych informacji i wskazówek od Rady Ludności, a potem pozostanie mu tylko stawić się na stacji odpraw statków kosmicznych. Zbuntowany Umysł Ethana nie chciał przyjąć do wiadomości, że to wszystko działo się naprawdę.
16
Tyle spraw w ośrodku pozostanie nie rozwiązanych. Przypomniał sobie nagle syna brata Haasa, szczęśliwie poczętego z JJY trzy miesiące temu. Ethan planował osobiście doglądać przyjścia dziecka na świat, tak jak osobiście doglądał procesu zapładniania – zobaczyć początek i koniec. Chciał chociaż przez chwilę radować się owocami swej pracy. Niestety, gdy dziecko urodzi się, on już będzie daleko. Tuż przed drzwiami potknął się o elektryczny rower Janosa, porzucony beztrosko wśród doniczek z kwiatami. Chociaż Ethan podziwiał idealistyczną obojętność Janosa wobec Wszelkich dóbr materialnych, to jednak czasami marzył, żeby jego brat bardziej dbał o rzeczy. Niestety z Janosem zawsze tak było. Janos był synem rodzica zastępczego, przyznanego ojcowi Ethana. Obaj ojcowie wychowywali swych synów razem, razem prowadzili interesy, których podstawą była eksperymentalna hodowla ryb na wybrzeżu Prowincji Południowej, pod koniec przynosząca zyski. Razem przechodzili przez życie. Nigdy żaden ż synów nie był wyróżniany. Ethan, najstarszy, zawsze żądny wiedzy mól książkowy, od urodzenia przygotowywany do studiów wyższych i ważnego stanowiska; Steve i Stanislaus, urodzeni w tym samym tygodniu, każdy poczęty z kultury przeznaczonej dla partnera ich ojca; Janos, tryskający energią, żywy i dowcipny; Bret, najmłodszy, uzdolniony muzycznie – to rodzina Ethana. Tęsknił za nimi aż do bólu, w wojsku, w szkole, w Severinie, swoim nowym, niezastąpionym miejscu pracy. Kiedy Janos, znudzony życiem na wsi i ciekawy miasta, sprowadził się do niego, Ethan poczuł się lepiej. Nieważne, że przybycie Janosa położyło kres nieśmiałym eksperymentom towarzyskim Ethana. Ethan, któremu mimo swych sukcesów brakowało śmiałości w obcowaniu z ludźmi, nie znosił samotności i chętnie skorzystał z nadarzającej się Okazji, by się od niej uwolnić. Wraz z Janosem z przyjemnością wrócili do wygodnego układu łączącej ich, gdy byli jeszcze podrostkami, bliskości seksualnej. Dzisiejszego wieczora, jak jeszcze nigdy, Ethan pragnął spokoju i pocieszenia, W głębi duszy bardziej przerażony niż dał to po sobie poznać w rozmowie z Desrochesem. W mieszkaniu było ciemno i dziwnie cicho. Ethan szybko obszedł wszystkie pokoje i w końcu z niechęcią wszedł do garażu. Jego lekkolot zniknął. Wykonany na zamówienie, pierwszy owoc rocznego oszczędzania pieniędzy niedawno pomnożonych dzięki awansowi na dyrektora departamentu, był w posiadaniu Ethana dopiero od dwóch tygodni. W pierwszym odruchu chciał zakląć, ale się powstrzymał, Właściwie i tak miał zamiar pozwolić Janosowi przelecieć się, jak tylko sam nacieszy się tą nowością. Zostało mu za mało czasu, aby mapować go na kłótnie o drobnostki. Wszedł do mieszkania i ruszył ku sypialni: Zatrzymał się w połowie drogi – za mało czasu. Sprawdził w komkonsoli. Naturalnie żadnej wiadomości, Janos najwyraźniej zamierzał wrócić do domu przed Ethanem. Spróbował połączyć się z lekkolotem przez komłącza – żadnej odpowiedzi. Nagle uśmiechnął się pod nosem, wystukał na komkonsoli numer dostępu do sieci miejskiej i podał swój kod. Radiolatarnia była jednym z licznych technicznych udoskonaleń, w jakie wyposażone były modele luksusowe – no i znalazł się, zaparkowany w Parku Założyciela, niecałe dwa kilometry stąd. Prawdopodobnie Janos bawił się gdzieś w pobliżu. Świetnie, czemu nie miałby porzucić domowej rutyny i rozerwać się
17
trochę z Janosem. Janos pewnie zdziwi się nieźle, gdy zobaczy, że Ethan nie gniewa się za pożyczenie lekko- lotu bez jego pozwolenia. Pedałował w kierunku Parku Założyciela, delektując się cichym mruczeniem elektrycznego roweru i rześkim powiewem nocnego wiatru we włosach i na twarzy. Gdy dojechał na miejsce, zadrżał, nie z zimna jednak, ale na widok mrugających świateł pogotowia. O Boże Ojcze, chyba nic się nie stało. Nie powinien wpadać w panikę tylko dlatego, że Janos i ekipa ratunkowa znajdują się w tej samej okolicy. Nie było widać ani karetki, ani policji, tylko dwa wozy holownicze. Co tu robi w takim razie ten ciekawski tłumek, skoro nie ma ofiar? Zatrzymał rower w pobliżu kępy szumiących dębów i spojrzał w górę, wysoko, podążając oczyma za spojrzeniami gapiów i wąskimi smugami białego światła penetrującego listowie. Jego lekkolot. zaparkowany na szczycie dwudziestopięciometrowego dębu. Nie. Rozbity na szczycie dwudziestopięciometrowego dębu. Wszystkie łopatki śmigła powyginane i zupełnie niezdatne do użytku, skrzydła na wpół wysunięte i poskręcane wyłamane na oścież drzwi huśtające się bezradnie na wietrze – na chwilę przestało mu bić serce, gdy ujrzał zwisające z kabiny pilota pasy bezpieczeństwa. Wiatr zagwizdał, gałęzie skrzypnęły złowrogo, a tłumek roztropnie cofnął się o krok. Ethan przepchnął się do przodu i spojrzał na chodnik – śladów krwi na szczęście nie było... – Hej, proszę pana, niech pan lepiej stamtąd odejdzie. – To mój lekkolot – jęknął Ethan. – Na drzewie... – Chrząknął, próbując nadać głosowi normalne, o oktawę niższe brzmienie. Widok jego lekkolotu na drzewie miał w sobie coś hipnotycznie fascynującego. Gdy udało mu się wreszcie oderwać oczy od lekkolotu, obrócił się i rozpaczliwie chwycił mechanika za kurtkę. – Facet, który kierował, gdzie...? – Zabrali go kilka godzin temu. – Do Szpitala Ogólnego? – Gdzie tam, do szpitala. Nic mu się nie stało. Jego kumpel miał rozciętą głowę, ale chyba tylko odwieźli go karetką do domu. Tego, co kierował, zabrali na miejską komendę policji. Śpiewającego. – O, chole... – To pan jest właścicielem pojazdu? – zagadnął Ethana mężczyzna w mundurze straży parkowej. – Tak, nazywam się Ethan Urquhart. Mężczyzna wyciągnął podręczną komkonsolę, wcisnął parę guzików i wydrukował formularz. – Czy zdaje pan sobie sprawę, że to drzewo ma aż dwieście lat? Zasadzili je sami Ojcowie Założyciele. To drzewo o niezastąpionej wartości historycznej. A teraz jest rozpołowione od góry do dołu. – Mam go, Fred – krzyknął ktoś z góry. – Spuszczaj! – Odpowiedzialność za szkody... Słychać było skrzypnięcie gałęzi uwolnionych od ciężaru, szelest liści i przerażony jęk
18
gapiów, w odpowiedzi na nagłą zmianę pracy silnika antygrawitatora. – O, cholera! – rozległ się wrzask na szczycie drzewa. Tłumek rozproszył się z okrzykami grozy. Przez umysł Ethana zdążyła przemknąć tylko histeryczna myśl: pięć metrów na sekundę – pomnożone przez dwadzieścia pięć metrów pomnożone przez ile kilogramów...? Lekkolot spadł na granitowy bruk nosem w dół i pod wpływem uderzenia jego jaskrawoczerwony korpus pokrył się cały drobną siatką pęknięć. W ciszy, jaka nagle zapadła, Ethan wyraźnie słyszał delikatne brzęczenie zamierającej drogiej elektronicznej maszynerii.
Na odgłos kroków Ethana na gładkiej posadzce miejskiej komendy policji zdziwiony Janos raptownym ruchem zwrócił ku niemu pokrytą jasnymi włosami głowę. – Ach, to ty, Ethan – odezwał się płaczliwie. – Miałem wręcz okropny dzień. – Przerwał. – Czy... znalazłeś lekkolot? – Owszem. – Wszystko będzie w porządku, ja to załatwię. Wezwałem już mechaników. Brodaty sierżant siedzący naprzeciwko Janosa zaśmiał się ironicznie. – Może wyklują się nam na drzewku malutkie lekkociątka. – Już go ściągnęli – uciął krótko Ethan. – Zapłaciłem już mandat za drzewo. – Za drzewo? – Za wyrządzone szkody. – Hm. – Jak to się stało? – zapytał Ethan. – To przez ptaki – tłumaczył się Janos. – Aha, ptaki. Ściągnęły cię na dół, co? Janos zaśmiał się nerwowo. Ptasi mieszkańcy miasta, będący bez wyjątku potomkami zmutowanych kurczaków; które uciekły wczesnym osadnikom i na nowo zdziczały, stanowili całkiem zróżnicowaną gromadkę, wśród której widać już było pierwsze oznaki wytwarzania się gatunków. Daleko im jednak było do orlich lotów. Mieszkańcy miasta – zapytał Ethan, pospiesznie obliczając w myślach ostatnie znane mu dochody brata. – No, niezupełnie. Chodźmy do domu. Głowa mi pęka. Sierżant wydał rzeczy osobiste Janosa; Janos podpisał pokwitowanie, nawet nań nie patrząc.
W drodze powrotnej Janos nie odzywał się, wykorzystując hałas roweru jako pretekst, co było błędem z jego strony, gdyż Ethan zyskał na czasie, aby jeszcze raz przeprowadzić w myślach obliczenia. – Jak się z tego wykupiłeś? – zapytał brata, gdy weszli do mieszkania. Zerknął na zegar. Za trzy godziny powinien wstawać do pracy. – Nie martw się – odparł Janos, wkopując buty pod kanapę i wchodząc do kuchni. – Tym razem nie z twojej kieszeni.
19
– W takim razie z czyjej? Przecież nie pożyczyłeś pieniędzy od Nicka, prawda? – domagał się wyjaśnienia Ethan, podążając za Janosem. – Co ty. On jest jeszcze bardziej spłukany niż ja. – Janos wyciągnął z szafki bulwę piwa, zerwał zębami powłokę chłodzącą i pociągnął spory łyk. – Nie majak dobry klin. Chcesz trochę? – zaoferował chytrze. Ethan nie połknął haczyka i nie dał się sprowokować do wygłoszenia wykładu o alkoholowych nawykach Janosa, co wyraźnie było jego intencją. – Chcę. Janos podniósł brwi ze zdziwienia i rzucił mu bulwę. Ethan chwycił ją, opadł na krzesło i wyciągnął wygodnie nogi. To był błąd: dopiero gdy usiadł, poczuł obezwładniającą falę wyczerpania po emocjach całego dnia. – Jak zapłaciłeś kary, Janos. Janos odsunął się od niego. – Odjęli mi za nie moje punkty socjalne, oczywiście. – O Boże – jęknął Ethan ze znużeniem w głosie. – Przysięgam, że odkąd wyszedłeś Z tego przeklętego wojska, nic tylko się cofasz! Każdy, dosłownie każdy, nawet bez własnej inicjatywy, zebrałby już dawno wystarczająco dużo punktów socjalnych, aby być kwalifikowanym na rodzica zastępczego! – Wstrząsnęła nim wściekła żądza walnięcia Janosa głową o ścianę. Powstrzymała go jedynie myśl o okropnym wysiłku, jaki wiązał się z wstaniem z krzesła. – Nie będę mógł powierzyć ci dziecka na cały dzień, jeśli dalej tak się będziesz zachowywał! – No i dobrze, kto cię o to prosi? Nie mam czasu na zajmowanie się miniaturowymi fabrykami gówna. Psują styl. No, może nie twój... To ty jesteś napalony na ojcostwo, a nie ja. Praca w nadgodzinach w tym ośrodku pomieszała ci w głowie. Kiedyś byłeś fajniejszy. – Janos zorientował się, że tym razem już przekroczył granice zadziwiającej cierpliwości Ethana, zaczął więc powoli wycofywać się do łazienki. – Ośrodki reprodukcyjne są sercem Athosa – powiedział z goryczą Ethan – naszą przyszłością. Ale Ciebie nie obchodzi Athos, prawda? Ciebie nie obchodzi nic poza własnym tyłkiem. Hm – Janos uśmiechnął się pod nosem z zamiarem obrócenia złości Ethana w nieprzyzwoity żart, ale powstrzymał się, gdy zobaczył jego spochmurniałą twarz. Ethan poczuł nagle, że nie miał już siły walczyć. Z bezwładnej dłoni wypuścił na podłogę pustą bulwę piwa. Usta wykrzywiły mu się w sardonicznym uśmiechu rezygnacji. – Możesz sobie wziąć lekkolot, gdy wyjadę. Janos zatrzymał się, blady od szoku. – Gdy wyjedziesz? Ethan, ja nie chciałem. – Och, nie o to chodzi. To nie ma nic z tobą wspólnego. Zapomniałem, że jeszcze nic nie wiesz. Rada Ludności wysyła mnie, abym załatwił dla nich jakiś pilny interes. Misja rządowa. Ściśle tajne. Mam jechać na Jackson’s Whołe. Nie będzie mnie co najmniej rok. – I kogo tu nic nie obchodzi? – wściekł się Janos. – Wyjeżdżasz sobie na cały rok, tak po prostu. A co ze mną? Co ja mam zrobić, gdy ty... – Janos zamilkł gwałtownie. – Ethan, czy...
20
czy Jackson’s Whole to nie jest przypadkiem planeta? Tam? Tam gdzie są ONE? Ethan przytaknął. – Wyjeżdżam za cztery, nie, już za trzy dni. Zabiera mnie statek galaktyczny, który przeprowadza spis ludności. Daję ci wszystkie moje rzeczy. Nie wiem, co się tam może zdarzyć. Nieruchoma, blada twarz Janosa była już zupełnie trzeźwa. – Idę się umyć. – Powiedział po chwili słabym głosem. Nareszcie spokój. Ethan pogrążył się we śnie, siedząc nadal na krześle, zanim jeszcze Janos wyszedł z łazienki.
ROZDZIAŁ 3 – Stacja Kline budowała i rozrastała się przez trzysta lat; mimo to Ethan był zaskoczony jej ogromem i skomplikowaną strukturą. Rozpierała się dumnie w przestrzeni, w której przecinało się co najmniej sześć tras skokowców, jeden za drugim wynurzających się nagłymi susami z podprzestrzeni. Wokół pobliskiej, wygasłej od tysiącleci gwiazdy nie krążyły żadne planety, tak więc Stacja Kline obracała się wolno po orbicie z dala od swego źródła grawitacji, wieńcząc niczym korona mroźne, nieprzeniknione ciemności. Stacja szczyciła się bogatą historią, zanim jeszcze pierwsi osadnicy pojawili się na Athosie; była bazą wypadową dla szlachetnego eksperymentu Ojców Założycieli; Chociaż nie sprawdzała się jako twierdza, była świetnym miejscem do robienia interesów. Wiele razy przechodziła z rąk do rąk, gdy ten czy ów z sąsiadów zapragnął jej jako stróża swych wrót lub źródła przepływu gotówki. Teraz Stacja utrzymywała chwiejną niezależność polityczną opartą na przekupstwie, stanowczości, elastyczności w interesach i nieugiętej, graniczącej z patriotyzmem, lojalności mieszkańców. Sto tysięcy rodowitych obywateli Stacji żyło w jej niezliczonych, labiryntowych odnogach, które w godzinach szczytu zalewały pięć razy liczniejsze tłumy przyjezdnych. Tyle dowiedział się Ethan od załogi statku galaktycznego. Członkami załogi było ośmiu mężczyzn, ale nie, jak się okazało, z powodu obowiązujących przepisów czy z racji poszanowania athosańskich praw, lecz dlatego, że kobiety pracujące dla Biura niechętnie decydowały się na pięciomiesięczny rejs bez schodzenia na ląd. Pobyt na statku pozwolił Ethanowi na zaczerpnięcie oddechu przed zanurzeniem się w otchłań obcej mu galaktycznej kultury. Załoga była dla niego miła, ale nie na tyle, aby naruszyć granice bojaźliwego dystansu, który wytwarzał, tak więc większość czasu spędził we własnej kabinie na czytaniu i rozmyślaniu o swoich zmartwieniach. W ramach przygotowań do misji postanowił przeczytać te wszystkie artykuły ze swojego „Betańskiego Magazynu Medycyny Reprodukcyjnej”, które albo traktowały o kobietach, albo były przez nie napisane. Na statku znajdowała się oczywiście biblioteka, ale jej zawartość z całą pewnością nie przeszła przez kontrolę Athosańskiej Rady Cenzorów, a Ethan nie był pewien, na jaką swobodę działania pozwalała mu jego misja. Lepiej trzymać się cnoty, przekonywał siebie posępnie; zapewne mu się przyda.
21
Kobiety. Chodzące replikatory maciczne, cóż innego. Nie był pewien, czy kuszą do grzechu, czy może zarażają grzechem jak chorobą, czy też po prostu grzech leży w ich naturze, będąc ich nieodłączną cechą, tak jak nieodłączną cechą pomarańczy jest ich soczystość. Żałował teraz, żejako chłopiec nie uważał bardziej na lekcjach religii, chociaż i tak temat ten ż jakichś tajemniczych przyczyn skrzętnie omijano. Teraz, gdy w ramach skromnego eksperymentu naukowego przeczytał jeden ze swoich „Magazynów” bez patrzenia na nazwiska, odkrył, że jedynie na podstawie tekstu nie jest w stanie odróżnić płci autora. To nie miało sensu. Może to nie ich umysły, lecz dusze były tak odmienne? Autorem jednego z artykułów, o którym był pewien, że został napisany przez mężczyznę, okazał się betański hermafrodyta. Hermafrodyci nawet nie istnieli, kiedy Ojcowie Założyciele uciekli na Athos, i gdzie tu ich dopasować? Przez chwilę był w kropce, gdy wyobraził sobie konsternację biurokratów w Athosańskim Urzędzie Celnym, gdyby taki właśnie hermafrodyta zgłosił się do nich z prośbą o wizę wjazdową. Musieliby zadecydować, czy zaakceptować jego męską część, czy odrzucić żeńską – prawdopodobnie sprawę przekazywano by do rozpatrzenia różnym komisjom przez całe stulecie, a w tym czasie hermafrodyta zdążyłby sam szczęśliwie rozwiązać problem, umierając ze starości. Odprawa celna na Stacji Kline była męcząca. Przeprowadzano najdokładniejszą kontrolę mikrobiologiczną, jaką Ethan kiedykolwiek widział. Jak się okazało, na Stacji nieważne było, czy ktoś przemycał broń, narkotyki lub uchodźców politycznych. Najważniejsze, by jego buty nie były siedliskiem zmutowanych grzybów. .Przerażenie Ethana i – co musiał sam przed sobą przyznać – zachłanna ciekawość osiągnęły szczyt, gdy wreszcie pozwolono mu zejść ze statku giętkim tunelem prosto na spotkanie z resztą wszechświata. Na pierwszy rzut oka ta reszta wszechświata była rozczarowująca – obskurna i zimna przystań do wyładunku frachtowców. Było to z pewnością pełne maszynerii, robocze oblicze Stacji, przypominające spodnią stronę gobelinu, który zachwyca wierzchnim wzorem. Ethan zastanawiał się, które z dwunastu wyjść prowadziło do osad ludzkich. Załoga statku najwyraźniej była zajęta, gdyż nie było jej nigdzie widać; obsługa kontroli mikrobiologicznej zniknęła zaraz po spełnieniu swoich obowiązków, zapewne po to, by zająć się innymi. Tylko przy wejściu na rampę stała oparta o ścianę samotna postać w swobodnej pozie, jaką ludzie bezczynni zwykli przyjmować obserwując pracę innych. Ethan zbliżył się z zamiarem zapytania o drogę. Odprasowany, jasnoszary mundur nie wydawał mu się znajomy, ale od razu było widać, że jest to mundur wojskowy, nawet gdyby u pasa nie zwisała broń. Był to tylko przepisowy obezwładniacz, ale wyglądał na zadbanego i często używanego. Smukły, młody żołnierz podniósł oczy na zbliżającego się Ethana, oszacował go, jak mu się zdawało, jednym rzutem oka i uśmiechnął się uprzejmie. – Przepraszam pana – zaczął Ethan i przerwał niepewnie. Biodra zbyt szerokie jak na tak szczupłą sylwetkę, oczy zbyt duże i zbyt szeroko rozstawione, kształtny nos, drobnokoścista szczęka i cienka, bezwłosa skóra, delikatna jak u dziecka – mógłby to być jakiś szczególnie elegancki młodzieniec, ale... Jej śmiech, zbyt głośny dla zaczerwienionych uszu Ethana, rozbrzmiał donośnie jak
22
dzwon. – Pewnie jesteś Athosańczykiem – zaśmiewała się. i, Ethan zaczął się powoli wycofywać. Cóż, nie wyglądała jak dojrzałe wiekiem autorki artykułu z „Betańskiego Magazynu Medycyny Reprodukcyjnej”. Jego pomyłka była zupełnie zrozumiała. Przysięgał sobie wcześniej, że będzie unikać rozmów z kobietami, na ile to tylko możliwe, i oto co go spotyka. – Jak można się stąd wydostać? – wymamrotał, rzucając spłoszone spojrzenia na przystań dla frachtowców. Podniosła brwi ze zdziwieniem. – Nie dali ci mapy? Ethan nerwowo zaprzeczył ruchem głowy. – Coś takiego, to przecież dosłownie zbrodnia wysłać obcego bez mapy na Stację Kline. Mógłbyś wyruszyć w poszukiwaniu kombaru i umrzeć z głodu, zanim byś znalazł drogę powrotną. O, a oto człowiek, którego szukam. Cześć Dom! – pozdrowiła jednego z członków załogi statku galaktycznego, który właśnie przechodził przez przystań z workiem przewieszonym przez ramię. Mężczyzna zmienił kierunek i powoli wyraz irytacji na jego twarzy ustąpił lekko zdziwionej i przymilnej minie. Ethan nie widział go jeszcze tak wyprostowanego i zadowolonego z siebie. – Czy my się znamy? Mam nadzieję, że tak... – Powinniśmy. Przez dwa lata siedziałeś ze mną w ławce na szkoleniu ratunkowym. Przyznaję, że było to dość dawno. – Przeczesała dłonią ciemne, ostrzyżone loki. – Wyobraź sobie tę samą osobę z dłuższymi włosami. No, pomyśl trochę, przecież regeneracja nie zmieniła mnie aż tak bardzo! To ja, Elli. Jego usta ułożyły się w zdziwione „O”. – Na bogów! Elli Quinn? Co ty z sobą zrobiłaś? Kobieta dotknęła zgrabnie uformowanej kości policzkowej. – Całkowita regeneracja twarzy. Podoba ci się? – Fantastyczne! – Betańska robota, jak widać. Najlepsza. – Tak, tylko – Dom zmarszczył twarz – dlaczego? O ile pamiętam, nie byłaś wcale aż tak okropna, by nie można było na ciebie patrzeć, zanim uciekłaś, aby dołączyć do najemników. – Obdarował ją uśmiechem, jakby miał ochotę dać jej nieśmiałego kuksańca w żebra, ale ręce miał nadal splecione za plecami jak chłopiec za ladą w piekarni. – A może uśmiechnęła się do ciebie nagle fortuna?, Znów dotknęła twarzy, tym razem bez uśmiechu. – Nie, porywanie statków mnie nie interesuje. To była raczej konieczność. Kilka lat temu, podczas abordażu statku kosmicznego gdzieś w okolicach Tau Verde, dostałam w głowę podmuchem plazmy. Wyglądałam dość zabawnie bez twarzy, więc admirał Naismith, który nie lubi półśrodków, kupił mi nową. – Aha –- Dom wyglądał na zbitego z tropu. Ethan, którego entuzjazm Doma dla estetycznych walorów twarzy kobiety wprawiał w zakłopotanie swą błahością, szczerze współczuł kobiecie z powodu wypadku. Każde opażenie plazmą było czymś potwornym; to, które przeżyła, prawdopodobnie omal jej nie
23
zabiło. Przyjrzał się; jej twarzy Z nowym, zawodowym zainteresowaniem. – Czy nie zaczęłaś pracować z grupą admirała Osera? – zapytał Dom. – Nosisz ich mundur, prawda? – Ach, pozwól, że się przedstawię. Komandor Elli Quinn, Wolna Flota Najemna Admirała Dendariiego, do usług. – Zgięła się w dworskim ukłonie. – Dendarii . przejął grupę Osera, ich umundurowanie i mnie; był to krok w górę, muszę ci powiedzieć. Ale teraz, po raz pierwszy od dziesięciu lat mam urlop i chcę się dobrze zabawić. Wyskakiwać nagle przed starym szkolnym kolegą, przyprawiając go o atak serca, kłuć w oczy moim stanem konta wszystkich tych, którzy przepowiadali, że źle skończę. Skoro mowa o złym końcu, wydaje mi się, że wypuściłeś swego pasażera samopas bez mapy. Dom spojrzał podejrzliwie na najemniczkę. – To chyba nie miał być żart, prawda? Podróżuję tak w kółko już od czterech lat i czuję się cholernie zmęczony tymi samymi głupkowatymi, szczeniackimi żartami... Śmiech najemniczki znów odbił się dźwięcznym echem od stalowych belek stropu. – Oto odkryliśmy, z jakich to tajemniczych powodów cię opuszczono, Athosańczyku – zwróciła się do Ethana. – Czyż wobec takiego obrotu sprawy nie powinnam wziąć go pod rękę jako osoba, która z racji swej płci nie będzie narażona na podejrzenia o, hm, nienaturalne skłonności seksualne? – Jeśli o mnie chodzi, to proszę bardzo – wzruszył ramionami Dom. – Ja mam żonę, która na mnie czeka. – Ostentacyjnie odsunął się od Ethana. – Ho, ho. Zajrzę do ciebie później, dobrze? – zaproponowała. Mężczyzna przytaknął z pewnym żalem i ruszył w górę rampy sprężystym krokiem. Ethan, pozostawiony sam na z kobietą, zdławił gwałtowną chęć, aby za nim pobiec i błagać o pomoc. Przypomniało mu się, jak ktoś mu mówił, że niewolnicze przywiązanie do pieniądza jest jedną z charakterystycznych cech potępieńców, i teraz ogarnęło go przerażające podejrzenie, że kobiecie chodzi o jego portfel – a on miał przy sobie całe zasoby finansowe Athosa. Całą Uwagę skupił na zwisającej u jej pasa broni. Rozbawienie ożywiło jej twarz. – Nie martw się, nie zjem cię, – Roześmiała się nagle. – Terapia nawracająca nie jest w moim stylu. – Tak – wykrztusił Ethan i chrząknął. – Jestem człowiekiem wiernym – głos mu się załamał – jestem wierny Ja... Janosowi. Czy chciałabyś zobaczyć jego zdjęcie? – Wierzę ci na słowo – odpowiedziała spokojnie. Rozbawienie ustąpiło czemuś na kształt współczucia. – Chyba trochę cię spłoszyłam, co? Czyżbym przypadkiem była pierwszą kobietą, którą spotkałeś? Ethan przytaknął. Dwanaście wyjść, a on wybrał właśnie to... – Wierzę ci. – Westchnęła. Zastanowiła się przez chwilę. – Mógłbyś skorzystać z pomocy dobrego miejscowego przewodnika. Stacja ma opinię szczególnie dbałej o podróżnych i chciałaby ją utrzymać; przydaje się w interesach. A ja jestem przyjazną kanibalką. Ethan potrząsnął głową z uśmiechem przylepionym do twarzy. Wzruszyła ramionami. – Cóż, może gdy minie ci już szok kulturowy, znów gdzieś na ciebie wpadnę.
24
Zatrzymujesz się tu na długo? – Wyjęła jakiś przedmiot z kieszeni, niewielki projektor holowidu. – Takie rzutniki dostają wszyscy pasażerowie przy wysiadaniu z każdego porządnego statku pasażerskiego a mnie nie jest potrzebny. – W powietrzu pojawił się kolorowy schemat. – Jesteśmy tutaj. Miejsce, którego szukasz, nazywa się Strefa Przyjezdnych; ma mnóstwo udogodnień, można dostać pokój – właściwie można dostać wszystko, czego dusza zapragnie, ale przypuszczam, że wolisz coś skromniejszego. Szukaj w tej okolicy. Pójdziesz rampą w górę, a potem skręcisz w drugi poprzeczny korytarz. Wiesz jak to obsługiwać? No, to życzę powodzenia. Wcisnęła schemat mapy w ręce Ethana, rzuciła mu uśmiech na odchodne i zniknęła w innym wyjściu. Zebrał swój skromny dobytek i po krótkim błądzeniu znalazł wreszcie drogę do Strefy Przyjezdnych. Po drodze mijał jeszcze więcej kobiet, od których roiło się w korytarzach, przezroczystych, wodnych tunelach dla bańkochodów, na chodnikach, w windach i pasażach, ale na szczęście żadna go nie zaczepiła. Wydawało się, że były wszędzie. Jedna z nich trzymała w ramionach bezbronne małe dziecko. Zdusił w sobie bohaterski zryw, aby wyrwać maleństwo z niebezpieczeństwa. Nie miałby dużych szans na ukończenie misji z dzieckiem na karku, a i tak nie udałoby mu się ocalić wszystkich. Poza tym, gdy schodził z drogi biegnącej mu naprzeciw gromadce dzieci, które rozpierzchły się jak wróble w czeluści windy, przyszła mu do głowy spóźniona myśl, że istnieje pięćdziesiąt procent szansy, że dziecko było dziewczynką. Uspokoiło to nieco jego sumienie.
Kierując się ceną, Ethan wybrał w końcu pokój po dramatycznej telenaradzie między zarządcą hotelu dla Przyjezdnych, publicznym systemem komputerowym Stacji, Rzecznikiem Przyjezdnych oraz co najmniej czterema urzędnikami, tym razem ludźmi z krwi i kości, zajmującymi kolejno wyższe szczeble hierarchii władzy. Mieli oni zadecydować, jakiego kursu walutowego użyć w wymianie jego athosańskich funtów. Okazali się nawet całkiem życzliwi, gdyż robili wszystko co w ich mocy, żeby za pomocą dwóch walut, o których Ethan nigdy nie słyszał, jak najkorzystniej wymienić jego fundusze na maksymalnie największą sumę dolarów betańskich. Dolary betańskie były jedną z najtwardszych i powszechnie akceptowanych z dostępnych walut Niemniej po wymianie Ethan miał wrażenie, że ma w kieszeni mniej dolarów niż przedtem funtów tak więc spiesznie odrzucił proponowane mu luksusowe apartamenty klasy pierwszej na rzecz pokoju klasy ekonomicznej. Pokój okazał się bardziej pokoikiem niż pokojem. Ethan wmawiał sobie, że kiedy zaśnie, będzie mu i tak wszystko jedno. Teraz jednak był zupełnie przytomny i daleki od snu. Mimo to dotknął materaca ciśnieniowego, aby napompować Więcej powietrza i położył się na łóżku, powtarzając w myślach Wskazówki, jakich udzieliła mu Rada i starając się ignorować dziwaczne złudzenie, że ściany zapadają się do wewnątrz. Kiedy Rada Ludności ostatecznie zasiadła do obliczeń, okazało się, że koszt podróży Ethana i przesyłki lodówki z powrotem na Jackson’s Whole, aby zażądać zwrotu pieniędzy, będzie większy niż suma, którą ewentualnie by zwrócili. Jackson’s Whole skreślono więc z
25
listy. Po długiej debacie pozostawiono mu swobodny wybór innego dostawcy, którego miał dokonać na podstawie najświeższych informacji dostępnych na Stacji Kline. Były też inne, dodatkowe pouczenia. Nie przekraczaj budżetu. Kup najlepsze. Zapuść się tak daleko, jak wymaga tego sytuacja. Nie trwoń pieniędzy na zbędne podróże. Unikaj kontaktów osobistych z mieszkańcami galaktyki. Zachęcaj ich do imigracji; opowiadaj im o wspaniałościach Athosa. Działaj po cichu. Nie pozwól, żeby tobą manipulowali. Miej oczy otwarte na dodatkowe okazje do zrobienia interesu. Użycie funduszy Rady na osobiste wydatki będzie traktowane jako sprzeniewierzenie podlegające odpowiedniej karze. Na szczęście po oficjalnym pouczeniu Rady odbył z nim prywatną rozmowę przewodniczący. – To twoje notatki?–- skinął głową na papiery i dyskietki, które Ethan ściskał kurczowo w ręku. – Daj mi je. Wrzucił je do przepastnika. – Zdobądź kultury i wracaj – powiedział. – Wszystko inne jest nieważne. Na samo wspomnienie Ethanowi zrobiło się lżej na sercu. Uśmiechnął się lekko, usiadł, podrzucił schemat mapy w powietrzu i złapał go zwinnym ruchem, wsadził do kieszeni i wyszedł na spacer. Ethan ujrzał wreszcie ozdobną stronę gobelinu w Strefie Przyjezdnych. Wybrał się po prostu na przejażdżkę bańkochodem, który przez różne tunele zawiózł go aż do najbardziej luksusowej przystani pasażerskiej na Stacji. Stamtąd wracał już na piechotę. Przed oczyma przemykała mu, ujęta w kryształowe i chromowe ramy, panorama galaktycznej nocy, liczne, oświetlone cukierkowymi światłami odnogi Stacji, połyskujące kręgi starszych sekcji, które obracały się bezustannie, napędzane bezużyteczną już siłą odśrodkową. Nie były opuszczone – w tym społeczeństwie nic tak naprawdę się nie marnowało – ale część z nich służyła teraz mniej ważnym celom, a inne do połowy rozebrano na złom, który Stacja wykorzystywała do dalszego wzrostu, jak wąż zjadający własny ogon. Pośród strzelistych, przezroczystych ścian Strefy Przyjezdnych pleniły się zielone, wybujałe winoroślą, drzewa w donicach, wiszące paprocie, orchidee, dzwoniące cichutko dzwonki. Wymyślne fontanny z wodą spływającą w różnych kierunkach, z dołu do góry, okręcającą się spiralami wokół krętych, wąskich ścieżynek, ożywione były dzięki skomplikowanym mechanizmom używającym sztucznej grawitacji. Ethan patrzył z fascynacją przez piętnaście minut na fontannę, której wody spływały zawieszone w przestrzeni układając się nieustannie w kształt spirali. O włos dalej, tuż za przezroczystą barierą, ze śmiertelnej ciszy wyzierała zimna noc zdolna w jednej sekundzie obrócić wszystko w kamień. Piękno kontrastu zapierało dech w piersiach i Ethan nie był jedynym przechodniem, który zastygł w niemym podziwie. Na obrzeżach parków znajdowały się. kawiarnie i restauracje, w których, według obliczeń Ethana, mógłby jadać, gdyby jadł tylko raz w tygodniu, oraz zajazdy dla klientów, których było stać na jadanie w restauracjach cztery razy dziennie. Poza tym były teatry, czujobudki snów i pasaż, który, według tabel informacyjnych, oferował pocieszenie dla dusz wyznawców około osiemdziesięciu sześciu oficjalnych religii. Athosańskiej religii wśród nich oczywiście nie było. Ethan minął kondukt pogrzebowy jakiegoś filozoficznie
26
nastawionego zmarłego, który odrzucił pochówek w substancji zamrażającej na rzecz kremacji mikrofalowej – Ethan, mając wciąż przed oczyma bezgraniczną ciemność wyzierającą spoza drzew, rozumiał, że ktoś wolał ogień od lodu. Był też świadkiem jakiejś tajemniczej ceremonii, której głównymi uczestnikami byli kobieta w czerwonych jedwabiach i mężczyzna w migotliwym błękicie. Ich roześmiani przyjaciele najpierw obsypali ich ziarnkami ryżu, a potem związali ich ręce licznymi sznurkami. W sercu Strefy znajdowała się sekcja handlowa. Tutaj mieściły się konsulaty, ambasady i biura agentów handlowych z wielu planet, dla których Stacja Kline była ogniwem w transporcie towarów. Tutaj przypuszczalnie zdobędzie informacje o ewentualnym dostawcy materiałów biologicznych, który mógłby zaspokoić potrzeby Athosa. Potem kupi bilet na wybraną planetę, a potem... Przerwał rozmyślania, gdyż sama Stacja była już wystarczającym, jak na jeden dzień, ciężarem dla zmysłów. - Kierowany poczuciem obowiązku, postanowił przynajmniej zajrzeć do ambasady betańskiej. Niestety, aby podłączyć się do komputerowego katalogu handlowego ambasady, musiałby poprosić o to kobietę, która była najwyraźniej jedyną osobą obsługującą sprzęt. Ethan wycofał się pospiesznie bez słowa. Spróbuje później, w czasie innej zmiany. Celowo zignorował szereg konsulatów reprezentujących syndykaty domów handlowych Jackson’s Whole. Wprawdzie postanowił posłać koncernowi Bharaputra chłodny list z zażaleniem, ale odłożył to na inną okazję. Gdy w drodze powrotnej mijał wybrany przez siebie hotel, zauważył, że wyglądał on rzeczywiście skromnie w porównaniu z tym, którego przed chwilą podziwiał. Gdy tak wędrował różnymi; poziomami od luksusowych przystani z powrotem do hotelu, przeszedł już parę kilometrów, a jego ciekawość która rosła, zamiast maleć, z każdym nowym widokiem i odkryciem, pchała go ze Strefy Przyjezdnych do okolic zamieszkałych przez Stacyjnych. Tutaj wygląd otoczenia przeobraził się ze skromnego w czysto utylitarny. Zapachy dochodzące z niewielkiej kafeterii, wciśniętej pomiędzy automatyczny wytwarzacz wyrobów z plastiku a punkt naprawy odzieży ciśnieniowej, przypomniały nagle Ethanowi, że nie jadł nic od czasu zejścia na ląd. Wnętrze kafeterii było jednak pełne kobiet. Zdławił pierwszy odruch i wycofał się, czując jak żołądek ściska mu się z głodu. Idąc bez celu, zszedł o dwa korytarze niżej i dotarł do wąskiego, raczej obskurnego pasażu handlowego. Znajdował się teraz niedaleko terenów wokół przystani, blisko wejścia na Stację. W wędrówce przeszkodził mu dochodzący zza pobliskich drzwi zapach przypalonego tłuszczu do smażenia. Zajrzał ukradkiem do słabo oświetlonego pomieszczenia. Kilku mężczyzn w różnokolorowych stacyjnych kombinezonach roboczych siedziało rozwalonych przy stołach i ladzie, odpoczywając. Wszystko wskazywało na to, że było to pomieszczenie, w którym robotnicy spędzali przerwy w pracy. Nie było w nim żadnych kobiet. Zdesperowanemu Ethanowi zrobiło się raźniej na duchu. Może mógłby tu odpocząć, a nawet coś zjeść. Mógłby nawet porozmawiać trochę. Według zaleceń Athosańskiego Ministerstwa Imigracji, było to wręcz jego obowiązkiem. Czemu nie miałby zacząć od zaraz? Nie zwracając uwagi na przyprawiające go o mdłości uczucie zażenowania – to nie był odpowiedni czas na to aby zapanowała nad nim jego nieśmiałość – wszedł do pomieszczenia, mrużąc oczy. Było to coś więcej niż miejsce do spędzania przerw w pracy. Sądząc po
27
zapachu alkoholu, zgromadzeni tu mężczyźni już nie pracowali. Znalazł się więc w czymś w rodzaju pomieszczenia rekreacyjnego, chociaż w niczym nie przypominało ono athosańskich klubów. Ethan zastanawiał się ze smutkiem, czy dostanie tu piwo karczochowe. Bardziej prawdopodobne było, że piwo stacyjne robiono z alg lub czegoś podobnego. Opanował przypływ bolesnej nostalgii, oblizał suche wargi i śmiało podszedł do zbitej wokół lady grupki sześciu mężczyzn w różnokolorowych kombinezonach. Stacyjni na pewno przyzwyczajeni są do widoku przyjezdnych w o wiele bardziej dziwacznych ubraniach niż zwykła athosańska koszula, kurtka, spodnie i buty, które Ethan miał na sobie, ale mimo to przez moment marzył o białym stroju lekarza, który nosił w ośrodku, prosto z pralni, nieskazitelnie czystym i odprasowanym, zawsze dodającym mu pewności swym oficjalnym wyglądem. – Dzień dobry – zaczął uprzejmie Ethan. – Reprezentuję Biuro Imigracji i Naturalizacji planety Athos. Jeśli można, chciałbym przedstawić wam dostępne na naszej planecie nieograniczone możliwości osadnictwa... Nagłą, śmiertelną ciszę, jaka ogarnęła jego słuchaczy, przerwał potężny mężczyzna w zielonym kombinezonie. – Athos? Planeta Pedałów? Mówisz serio? – Niemożliwe – odezwał się inny, w niebieskim kombinezonie. – Ci faceci nie wystawiają nosów poza swój sprośny glob. Trzeci mężczyzna, cały w żółci, powiedział coś wyjątkowo ordynarnego. Ethan zaczerpnął tchu i śmiało zaczął na nowo. – Zapewniam was, że mówię serio. Nazywam się Ethan Urquhart; jestem lekarzem medycyny reprodukcyjnej. Ostatnio na naszej planecie nastąpił krytyczny spadek liczby narodzin... Ten w zielonym kombinezonie ryknął śmiechem. – No pewnie! Pozwól, bracie, że ci powiem co źle robicie... Ten ordynarny, wokół którego unosiły się w powietrzu wysokoskoncentrowane wyziewy alkoholu, jak zdarta płyta, powtórzył to, co powiedział przedtem. Zielony zarechotał i poufale poklepał Ethana po brzuchu. – Trafiłeś w złe miejsce, Athosańczyku. To na Kolonii Bety robią zmianę płci. Po takiej operacji, migiem będzie ci można zmajstrować dzieciaka. Zdarta Płyta powtórzył swoje. Ethan odwrócił się do niego, obracając swoje oburzenie i zmieszanie w sztywną formalność. – Wydaje mi się, że pańskie godne pożałowania uprzedzenia do mojej planety są wyjątkowo nieuzasadnione. Stosunki osobiste są sprawą indywidualnych preferencji, całkowicie prywatną. W rzeczywistości istnieje na mojej planecie wiele wspólnot, które surowo przestrzegają przykazań Ojców Założycieli i składają śluby czystości. Cieszą się dużym szacunkiem... – Ha! – krzyknął Zielony ochrypłym głosem. – To jeszcze gorzej! – Jego koledzy ryknęli głośnym śmiechem. Ethan czuł, że się czerwieni. – Przykro mi. Jestem tutaj obcy. To jest jedyne miejsce bez kobiet, jakie mogłem znaleźć
28
na Stacji i sądziłem, że będę mógł przeprowadzić rozsądną rozmowę. Jest to bardzo ważna... Zdarta Płyta rzucił głośno tę samą uwagę. Ethan odwrócił się na pięcie i uderzył go na odlew. Potem zastygł, przerażony swoim brakiem opanowania. To nie było zachowanie godne ambasadora – musi natychmiast przeprosić... – Bez kobiet? – warknął Zdarta Płyta, stając na nogi i patrząc na Ethana dzikimi, zaczerwienionymi oczami pijaka. – To po to tu przyszedłeś? Ty cholerny stręczycielu! Ja ci pokażę... Ethan poczuł, że dwóch krępych kolegów Zdartej Płyty chwyta go nagle od tyłu za ręce. Zadrżał, dusząc w sobie tchórzliwą chęć stawienia oporu i wyrwania się z uścisku. Może jeśli będzie spokojny, uda mu się przetrwać. – Hej, chłopaki, spokojnie – zawołał z niepokojem Zielony. – To przecież tylko przyjezdny... Pierwsze uderzenie zgięło Ethana w pół; ze świstem wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Podtrzymujący go po bokach mężczyźni wyprostowali go na nowo – Co robimy z takimi jak ty... tutaj! Ethan odkrył, że nie starcza mu powietrza, aby przeprosić. Pozostała mu tylko nadzieja, że Zdarta Płyta nie ma zamiaru wygłaszać długiej przemowy. Ale Zdarta Płyta ciągnął dalej, waląc w Ethana miarowo. – ...cholerne, przeklęte... wtrącanie się w nasze... Przerwał mu beztroski, sardoniczny głos o altowym zabarwieniu. – Nie martwi cię, że szanse są nierówne? Co będzie, jeśli on się wyrwie i rzuci się na was sześciu całą gromadą? Ethan odwrócił głowę – w drzwiach stała komandor Quinn. Skoczyła lekko na nogi, z podniesioną zadziornie głową. Zielony zaklął pod nosem z szacunkiem. Zdarta Płyta tylko zaklął. – Hej, Zed – powiedział Zielony do towarzysza, kładąc mu rękę na ramieniu, ale nie odrywając oczu od twarzy kobiety. –Chyba już wystarczy. Zdarta Płyta strząsnął jego dłoń z ramienia. – A kim jest dla ciebie ten świntuch, kwiatuszku? – warknął. Ładnie wykrojone usta kobiety drgnęły w kącikach; mężczyzna w niebieskim kombinezonie wpatrywał się w nią z na wpół otwartymi ustami. – Powiedzmy że jestem jego doradcą wojskowym – odpowiedziała. – Kochanki pedałów – tu Zdarta Płyta zaklął – są jeszcze gorsze od samych pedałów – i dalej powtarzał swoje przekleństwa. – Zed –- wymamrotał Niebieski – skończ z tym. Ona nie jest technicznym, ona jest żołnierzem. Weteranką wojenną – spójrz na jej insygnia. – W tyle sali słychać było poruszenie, gdy. paru pokątnych obserwatorów wymknęło się chyłkiem. – Wszyscy pijacy są kłopotliwi wycedziła kobieta – ale pijacy agresywni są zwyczajnie obrzydliwi. Zdarta Płyta ruszył ku niej, mamrocząc niezrozumiałe przekleństwa. Stała bez ruchu,
29
dopóki nie przekroczył jakiejś niewidocznej granicy. Nagle coś zabuczało i błysnęło jasnoniebieskim światłem. Ethan zorientował się, patrząc na broń obracającą się w ręku kobiety i znikającą płynnie w kaburze, że czekała, aż przeciwnik wejdzie w krąg rażenia obezwładniacza; wszyscy inni byli poza zasięgiem i pozostali nietknięci. – Miłej drzemki – westchnęła. Spojrzała na dwóch mężczyzn wciąż podtrzymujących Ethana. – To wasz przyjaciel? – kiwnęła głową na leżącego twarzą do podłogi nieprzytomnego mężczyznę. – Powinniście być bardziej wybredni. Przez takich przyjaciół można zginąć. Puścili Ethana bez chwili wahania. Kolana mu zadrżały, gdy zgiął się w pół, trzymając się za obolały brzuch. Najemniczka podciągnęła go w górę i postawiła na nogi. – Wstawaj, pielgrzymie. Pozwól, że cię zabiorę tam, gdzie jest twoje miejsce.
– Powinienem był powiedzieć: „A co, coś ci nie pasuje?” – stwierdził Ethan. – To właśnie powinienem był powiedzieć. Albo... Usta komandor Quinn drgnęły. Ethan zastanawiał się ze złością, dlaczego Athosańczycy wydawali się wszystkim tak zabawni, z wyjątkiem może tych, którzy zachowywali się jakby był trędowaty. Nagle nowy przypływ strachu wytrącił go z równowagi, do tego stopnia, że miał ochotę chwycić się kurczowo ramienia najemniczki. – Boże Ojcze, czy to są policjanci? Z drugiego końca korytarza szli naprzeciw dwaj mężczyźni. Mieli na sobie zielone jak sosna mundury, przecinane gdzieniegdzie niebieskimi jak niebo paskami a u ich roboczych pasów zwisały zestawy onieśmielających urządzeń. Ethan poczuł nagły przypływ poczucia winy. – Może powinienem sam oddać się w ręce policji, mieć to za sobą. Tak naprawdę, to ja zaatakowałem tego człowieka. Na ustach dowódcy Quinn pojawił się uśmiech rozbawienia. – Lepiej nie, chyba że hodujesz pod paznokciami nowy rzadki typ wirusa roślinnego. Ci faceci to Biokontrola, czyli ekogliny. Trzymają w ręku całą Stację – przerwała, aby wymienić uprzejme ukłony z mijającymi ich mężczyznami i dodała szeptem: – Banda nieopanowanych czyścioszków. –Po chwili zastanowienia ciągnęła dalej: – Ale lepiej z nimi nie zadzieraj. Mają nieograniczone prawa do przeprowadzania rewizji i aresztowań; mógłbyś skończyć na przymusowym odwszawianiu, bez możliwości odwołania się, Ethan zadumał się. – Przypuszczam, że stacyjne środowisko naturalne ma mniejszą zdolność regeneracji niż planetarne. – Wisi na włosku, między ogniem a lodem –zgodziła się. – Inni mają religię, a my tutaj mamy szkolenia ratunkowe. Nawiasem mówiąc, jeśli kiedykolwiek zobaczysz tworzącą się warstwę lodu w okolicach przystani dla statków, od razu to zgłoś. Wrócili do Strefy Przyjezdnych. Jej oczy były zbyt przenikliwe, nerwowe i poważne w porównaniu z kapryśnymi ustami, co wprawiało Ethana w nieprzyjemny niepokój. – Mam nadzieję, że ten drobny incydent nie zniechęci cię do Stacyjnych – powiedziała. –
30
Co ty na to, jeśli zaproszę cię na obiad, aby zrekompensować złe maniery moich rodaków? Czy była to jakaś oferta, spisek, żeby znów znalazł się bezbronny? Odsunął się od niej nerwowo, patrząc jak Stąpa miękko u jego boku niczym drapieżna kocica. – N... nie chciałbym być nieuprzejmy – wyjąkał cienkim głosem ale.,, ee, boli mnie żołądek – Było to nawet zgodne z prawdą. – W każdym razie, dziękuję. –Właśnie przyjechała winda kierująca się na następny poziom, na którym mieścił się jego hotel – Do widzenia! Pognał w stronę windy i wskoczył do środka. Jego skok nie przyspieszył w niczym ucieczki w górę. Posłał jej przez kryształowe ściany windy sztywny uśmiech i patrzył jak poziom, na którym stała, opada z senną powolnością, zniekształcony, skrócony i wreszcie wymazany z pola widzenia. Wyskoczył z windy na swoim poziomie i pognał chyłkiem za ozdabiającą deptak abstrakcyjną rzeźbę okoloną roślinami. Zerknął przez liście. Nie ścigała go. W końcu rozluźnił się i opadł ciężko na ławkę. Nareszcie bezpieczny . Westchnął ciężko, podniósł się na nogi i powlókł się w górę deptaka. Jego mały hotelowy sześcian nabrał nowego uroku. Zamówi coś zwykłego do jedzenia przez hotelową komkonsolę, weźmie prysznic i pójdzie spać. Wystarczy już tych przygód. Jutro zabierze się wreszcie do pracy. Zgromadzi informacje, wybierze dostawcę i wyruszy pierwszym odlatującym statkiem... Nagle podszedł do niego mężczyzna ubrany według jakiejś nudnej mody planetarnej w zwykłe, tuzinkowe, szare spodnie i tunikę, i uśmiechnął się. – Czy doktor Urąuhart? – Chwycił go za ramię. Ethan, chcąc być uprzejmy, odwzajemnił uśmiech niepewnie. Potem zesztywniał, otwierając usta, aby wykrzyczeć z oburzeniem słowa protestu, gdy poczuł na ramieniu ukłucie igły ultrarozpylacza. Jedno uderzenie serca, i usta zamknęły mu się bezwładnie, nie wypowiadając żadnego słowa. Mężczyzna poprowadził go ostrożnie w kierunku bańkochodu zaparkowanego w pobliżu wjazdu do tunelu. Ethan czuł, że jego stopy robią się dziwne jak balony. Miał nadzieję, że mężczyzna nie puści go; bo inaczej mógłby unieść się bezradnie pod sufit i zawisnąć tam do góry nogami, z rzeczami wypadającymi mu z kieszeni prosto na przechodniów. Lustrzaną pokrywa bańkochodu zamknęła się nad jego patrzącymi w zdumieniu oczyma jak powieka.
ROZDZIAŁ 4 Ethan odzyskał przytomność w pokoju hotelowym znacznie większym i bardziej luksusowym od swojego. Myśli przepływały mu wolno przez umysł, klarowne niczym miód. Ciało ogarnęła słodka euforia. Gdzieś daleko, w okolicy serca czy gardła, coś skowyczało, krzyczało i szarpało się desperacko jak zwierzę zamknięte w klatce. Jego kleisty umysł zarejestrował obojętnie, że ciało miał mocno przywiązane do twardego, plastikowego krzesła, a mięśnie ramion i pleców rwały go palącym bólem. No to co. O wiele bardziej intrygujący był widok mężczyzny, który właśnie wynurzył się z łazienki, energicznie pocierając ręcznikiem mokrą, zaczerwienioną twarz. Przeciętnego wzrostu, z
31
szarymi jak odłamki granitu oczyma i krępej budowy ciała był podobny do człowieka, który zaczepił go na deptaku, a który siedział teraz na pobliskim lotokrześle i patrzał uważnie na swego więźnia. Wygląd porywacza był tak przeciętny, że Ethan z trudem mógł go zapamiętać, nawet gdy przyglądał mu się z uwagą. Wyraźnie za to czuł, z rentgenowską dokładnością, że w kościach zamiast szpiku ma kamienny lód, taki sam jak ten w przestrzeni poza Stacją. Zastanawiał się, jakim cudem, w tak szczególnym stanie, jego ciało potrafi produkować czerwone krwinki. Może w jego żyłach płynął ciekły azot? Obaj mężczyźni wydawali mu się wyjątkowo czarujący i Ethan miał ochotę ich pocałować. – Czy już działa, kapitanie? –zapytał mężczyzna z ręcznikiem. – Tak jest, pułkowniku Millisor -– odpowiedział tamten. – Pełna dawka. Człowiek z ręcznikiem stęknął i rzucił ręcznik na łóżko, obok rozłożonych na nim wszystkich rzeczy Ethana, także tych wyjętych z kieszeni. Ethan dopiero teraz zauważył, że jest zupełnie nagi. Na łóżku leżało parę stacyjnych żetonów, grzebień, puste opakowanie po rodzynkach, jego schemat mapy i bon kredytowy ż betańskimi pieniędzmi na kupno nowych kultur – na ten widok zwierzę zamknięte w jego ciele zawyło bezgłośnie. Jego prześladowca pogrzebał wśród zdobytych łupów. – Sprawdziłeś te rzeczy? Są w porządku? – Hm, prawie – odpowiedział niewzruszony kapitan. – Spójrz na to. – Podniósł mapę Ethana, roztrzaskał na pół tylną ściankę i przyłożył elektroniczny odczytnik do pokrytej mikroskopijnymi obwodami tabliczki. – Przetrząsnęliśmy część ładowczą. Widzisz ten czarny punkcik? To ślad po kropli kwasu w spolaryzowanej membranie lipidowej. Kiedy natrafiłem na nią promieniem skanera, uległa depolaryzacji, rozpuściła i spaliła się. Ciekawe, co to było. Z pewnością nadajnik, prawdopodobnie z funkcją nagrywającą. Zgrabnie zrobiony, ukryty wśród standardowych obwodów mapy, które własnym szumem zagłuszały elektroniczny szum podsłuchu. On jest agentem, co do tego nie ma wątpliwości. – Czy udało ci się dojść do źródła? Kapitan zaprzeczył głową. – Niestety nie. Podsłuch uległ samodestrukcji, gdy go znalazłem. Ale oślepiliśmy ich. Nie wiedzą, gdzie on teraz jest. – A kim są „oni”? Terrence Cee? – Miejmy nadzieję. Przywódca, ten którego porywacz Ethana nazywał pułkownikiem Millisorem, znów stęknął i zbliżył się do Ethana, patrząc mu prosto w oczy. .. – Jak się nazywasz? – Ethan – odpowiedział pogodnie – A ty? Millisor zignorował tę wyraźną zachętę do zawarcia znajomości. – Twoje pełne imię. I twój stopień. To zabrzmiało znajomo i Ethan wyrecytował płynnie: – Tak jest! Starszy sierżant Ethan CJB-8 Urquhart z Niebieskiego Pułku Wojsk Medycznych, U-221-767! – Mrugnął do Millisora, który odsunął się ze zdumieniem. – W
32
stanie spoczynku – dodał po chwili. – Nie jesteś lekarzem? – Jestem, oczywiście – odparł Ethan z dumą. – Co dolega? – Nie cierpię wytłumiacza uczuć – burknął Millisor do swojego kolegi. – Przynajmniej wiadomo, że niczego nie ukrywają. – Kapitan uśmiechnął się obojętnie. Millisor westchnął, zacisnął usta i znów zwrócił się do Ethana. – Czy przyjechałeś tutaj, żeby się spotkać z Terrence’em Cee? Ethan patrzył na niego, zdziwiony. Spotkać się z Terrence’em? Jedyny Terrence, którego znał, pracował jako techniczny w jego ośrodku. – Jego nie posłali – wytłumaczył. – Kto go nie posłał? – zapytał ostro Millisor, zamieniając się w słuch. – Rada. – Cholera – zmartwił się kapitan. – Czy to możliwe, że znalazł sobie nowe poparcie, tak szybko po Jackson’s Whole? Przecież niemożliwe, żeby starczyło mu czasu i zasobów! Zadbałem o wszystko... Millisor podniósł dłoń, aby go uciszyć i znów zaczął egzaminować Ethana. – Powiedz mi wszystko, co wiesz o Terrencie Cee. Posłuszny, Ethan zaczął mówić. Po kilku chwilach Millisor, z coraz większym wyrazem zdenerwowania na twarzy, przerwał mu ostrym uderzeniem dłoni. – Zamknij się! – To chyba jakiś inny facet – stwierdził niewzruszony kapitan. Jego dowódca rzucił mu zmęczone spojrzenie. – Spróbuj coś innego. Zapytaj go o kultury – zaproponował kapitan pojednawczo. Millisor kiwnął głową. – Kultury ludzkich komórek jajowych wysłane na Athos przez koncern Bharaputry. Co z nimi zrobiłeś? Ethan zaczął szczegółowo opisywać wszystkie testy jakim poddał kultury tamtego pamiętnego popołudnia. Ku jego rosnącemu zdziwieniu, jego prześladowcy wcale nie wyglądali na zadowolonych. Wyglądali na przerażonych, potem oszołomionych, potem wściekłych, ale nie na zadowolonych. A on tak się starał, żeby byli zadowoleni... – Same bzdury – przerwał mu niewzruszony kapitan. – Co mają znaczyć te wszystkie głupoty? – Czy to możliwe, że jest odporny na narkotyk? – zapytał Millisor. – Zwiększ dawkę. – Niebezpieczne, o ile chcesz go wypuścić z powrotem na ulice z luką w pamięci. Mamy mało czasu na odegranie naszego scenariusza. – Może trzeba będzie zmienić scenariusz. Jeśli ta przesyłka dotarła na Athos i została już przekazana do dystrybucji, nie będziemy mieli wyboru i trzeba będzie wejść w stan gotowości bojowej. Rozpoczniemy uderzenie przed upływem siedmiu miesięcy, bo inaczej, zamiast przeprowadzać tylko niewielką akcję komandosów, by zrównać ich ośrodki reprodukcji z ziemią, będziemy zmuszeni dla pewności wysterylizować całą cholerną planetę. – Niewielka strata – wzruszył ramionami niewzruszony kapitan. – Duży koszt. I niezwykle trudna rzecz do utrzymania w tajemnicy.
33
– Nikogo, kto by przeżył; nikogo, kto byłby świadkiem. – Zawsze znajdą się tacy, którzy przeżyją masakrę. Po stronie zwycięzców, oczywiście. – Granitowe oczy pułkownika zabłysły dziwnym blaskiem i kapitan poczuł się nieswojo. – Daj mu następną dawkę. Ukłucie igły w ramię Ethana. Wytrwale, z metodyczną dokładnością zadawali mu pytania o przesyłkę, o jego przełożonych, o jego misję, przynależność do organizacji, pochodzenie. Ethan paplał. Pokój rozszerzał i zwężał się, a Ethan czuł się jak przenicowany, z oczami odwróconymi o sto osiemdziesiąt stopni i patrzącymi w głąb. – Och, jak ja was kocham – zaśpiewał i zwymiotował. Oprzytomniał z głową pod wodą. Dali mu inny narkotyk, który zastąpił euforię nieskładnym uczuciem strachu, i zadręczali go znów pytaniami o Terrence’a Cee, przesyłkę, jego misję. Coraz bardziej sfrustrowani i wrodzy, zaaplikowali mu jeszcze inny narkotyk, który przerażająco zwiększył wrażliwość jego nerwów czuciowych, po czym drażnili jego skórę różnymi urządzeniami w miejscach szczególnie dużego zagęszczenia końcówek nerwowych. Nie pozostawiało to żadnych widocznych śladów, a wprowadzało Ethana w stan bliski agonii. Powiedział im wszystko, wszystko, o co pytali – z chęcią powiedziałby im to, co chcieli usłyszeć, gdyby tylko wiedział, co to było – ale oni pozostawali wciąż niewzruszeni i bezlitośni, z chirurgiczną dokładnością skupieni na swoim zadaniu. Ethan zrobił się giętki, oszalały z bólu, aż w końcu stracił zupełnie zdolność czucia w następujących jedna po drugiej konwulsjach, które prawie zatrzymały pracę jego serca. Na tym skończyli. Zwisał bezwładnie na krześle, oddychając płytko i nerwowo i patrząc na nich przez rozszerzone źrenice. Dowódca patrzył na niego z wściekłością i obrzydzeniem. – Cholera, Rau! Ten człowiek to zupełna strata czasu. Przesyłka, którą rozpakował na Athosie zdecydowanie nie jest przesyłką wysłaną z laboratorium Bharaputry. Wygląda na to, że Terrence Cee pociągnął za jakieś sznurki. Teraz to może być w każdym miejscu w galaktyce. Kapitan jęknął. – Byliśmy już tak blisko dokończenia całej sprawy na Jackson’s Whole! Nie, do cholery, to musi być Athos! Wszyscy się zgodziliśmy co do tego, to musi być Athos. – To wciąż może być Athos. Plan w planie, w planie... – Millisor potarł kark zmęczonym gestem. Wyglądał teraz na człowieka o wiele starszego niż się Ethanowi na początku wydawało. – Świętej pamięci doktor Jahar zrobił zbyt dobrą robotę. Terrence Cee ma wszystkie cechy, które Jahar obiecywał, z wyjątkiem lojalności... Cóż, z tego tutaj już nic więcej nie wyciągniemy. Jesteś pewien, że to nie była drobinka kurzu w tych obwodach? Twarz kapitana wyglądała jakby za chwilę miał zawrzeć z oburzenia, ale zamiast tego spojrzał tylko z obrzydzeniem na Ethana, jakby był czymś, co przylepiło się do podeszwy jego buta. – To nie był kurz. Ale pewne jest, że on nie jest żadnym agentem Terrence’a Cee. Myślisz, że może ktoś się nim zasłania? – Gdyby chociaż był agentem – powiedział Millisor z żalem – warto by było spróbować.
34
Ponieważ zdecydowanie nim nie jest, nie ma dla nas żadnej wartości. – Spojrzał na swój chronometr. – Mój Boże, zajęło nam to siedem godzin! Jest już za późno, aby wymazać mu pamięć i uwolnić. Każ Okicie zabrać go i zrobić to tak, żeby wyglądało na wypadek.
Na przystani panował chłód. Parę świateł ostrzegawczych pstrzyło ściany kolorowymi plamami i zalewało srebrną poświatą nieruchome sylwetki maszyn czających się w gęstym półmroku. Metalowe ścieżki pięły się łukami nad rozbrzmiewającą echem pustką, wynurzając się z cienia, zbiegając się w ciemnościach jak pajęcza droga powietrzna. Tajemnicze zwoje kabli zwisały ze stalowego stropu niczym zaplątane w sieć ofiary pająka. – To powinno wystarczyć – wymamrotał człowiek zwany Okitą. Gdyby nie jego krępe, muskularne ciało, wyglądałby prawie tak przeciętnie jak kapitan Rau. Brutalnie rzucił Ethana na kolana. – Masz. Wypij to. Wcisnął tubę w usta Ethana i po raz kolejny ścisnął bulwę. Ethan zakrztusił się i nie mając wyboru przełknął palący, aromatyczny płyn. Mężczyzna pozwolił mu upaść na ziemię. – Potrwa to przez minutę – powiedział, jakby Ethan jakiś wybór. Czkając, Ethan przywarł do siatki wyściełającej ścieżkę. Od patrzenia na metalową powierzchnię położoną tak nisko zakręciło mu się w głowie. Wydawała się świecić łagodnym światłem, pulsującym w wolnych, przyprawiających go o mdłości przypływach. Przypomniał mu się jego rozbity lekkolot. Pomocnik kapitana Raua przechylił się przez balustradę zabezpieczającą, też spojrzał w dół i pociągnął nosem z westchnieniem. – Upadki to dziwna rzecz – dumał. – Zdradliwa. Wystarczą dwa metry, aby zginąć. Ale słyszałem o gościu, który spadł z trzystu metrów i ocalał. Podejrzewam, że wszystko zależy od tego, jak się ląduje, – Jego bezbarwne oczy rzucały spojrzenia na przystań, sprawdzając wejścia, szukając nie wiadomo czego. – Przyciąganie jest tu raczej nieduże. Najlepiej, gdybyś najpierw złamał kark – zadecydował rozsądnie. – Dla pewności. Ethan usiłował przepchnąć palce przez wąskie oka siatki, aby się jej chwycić, ale na próżno. Przez jeden szalony moment pomyślał, że może uda mu się przekupić swego przyszłego zabójcę bonem kredytowym z betańskimi dolarami, które jego oprawcy, zanim jeszcze wysłali jego i Okitę jak parę kochanków w poszukiwaniu ustronnego miejsca na schadzkę, włożyli mu z powrotem do kieszeni razem z pozostałymi drobiazgami. Zanim tu dotarli, Okita ciągnął go przez korytarze: Ethan – pijany mężczyzna, który zgubił drogę w stacyjnym labiryncie; Okita –jego wiemy przyjaciel, pomagający mu znaleźć drogę z powrotem do hotelu. Ethan śmierdział alkoholowymi wyziewami, a jego mamrotania i jękliwe błagania o pomoc były niezrozumiałe dla tłumów rozbawionych przechodniów mijających ich na korytarzach. Miejsce w którym teraz się znaleźli, było zupełnie opustoszałe. Wstrząsnęły nim mdłości. W przypływie lojalności pomyślał, że lepiej umrzeć, niż naruszyć pieniądze należące do Athosa. Poza tym, Okita wyglądał na człowieka, który nie daje się przekupić. Może przynajmniej ktoś znajdzie pieniądze przy jego poskręcanym trupie i odeśle z powrotem na Athos...
35
Athos. Nie chciał i bał się umierać. Przerażające urywki rozmowy, którą podsłuchał, wciąż rozbrzmiewały mu w głowie. Zbombardować ośrodki reprodukcji? Zbiorniki z bezradnymi, jeszcze nie narodzonymi dziećmi rozpadające się na kawałki; strzelające w górę płomienie spalające replikatory maciczne na popiół – wzdrygnął się, zadrżał i zajęczał, ale nie był w stanie dostosować na wpół sparaliżowanych mięśni do wzmagającej się w nim woli. Nikczemne, nieludzkie plany, dyskutowane tak chłodno i spokojnie... Wszyscy są tutaj szaleni. Okita pociągnął nosem, przeciągnął się i podrapał, potem westchnął i po raz trzeci spojrzał na chronometr. – W porządku – odezwał się w końcu. – Twoja struktura biochemiczna powinna być już wystarczająco pomieszana. Czas na naukę latania, chłopcze. Chwycił Ethana za kark i tył spodni i podniósł go na wysokość balustrady. – Czemu mi to robisz? – zapiszczał Ethan, ostatni raz próbując się z nim porozumieć. –- Rozkazy – wystękał mężczyzna mętnym tonem. Ethan spojrzał w jego znudzone, bezbarwne oczy i poddał się; będzie jeszcze jedną ofiarą zamordowaną za zbrodnię niewinności. Okita chwycił go za włosy, przeciągnął jego głowę poza balustradę i zacisnął jego rękę wokół butelki. Ethan , miał teraz przed oczyma zamazany widok poprzecinanego stalowymi belkami, mrocznego stropu hali okalającej przystań. Zimna metalowa poręcz balustrady wbijała mu się w kark. Okita z uwagą studiował ułożenie ciała Ethana, mrużąc oczy i przechylając głowę na boki. W porządku. Przyciskając kolanami do balustrady wyginającego się Ethana, podniósł ręce, aby wymierzyć mu potężny cios obiema pięściami. Ścieżka zatrzęsła się i zaklekotała jak podskakujące w samochodzie słoiki. Zadyszana postać podnosząca w obu rękach obezwładniacz nie zatrzymała się, aby krzyknąć ostrzeżenie, ale po prostu wystrzeliła. Wydawało się, że spadła z nieba. Ethan nie znalazł się w zasięgu uderzenia obezwładniacza, co uchroniło go od kolejnych cierpień. Okita jednak stał w samym centrum rażenia, więc przeleciał za swoimi wyciągniętymi pięściami przez poręcz balustrady. Jego nogi, przyspieszając, przemknęły tuż przed nosem Ethana, i Okita zaczął zsuwać się w dół jak statek tonący dziobem. – O, cholera! – krzyknęła komandor Quinn i skoczyła do przodu. Obezwładniacz zastukotał o ścieżkę, poturlał się i zleciał ze świstem w dół, wybuchając na skwierczące kawałki. Szybkim ruchem wyciągnęła rękę, aby chwycić za nogawkę spodni Okity, ale spóźniła się o sekundę. Krew wypłynęła spod jej złamanego paznokcia. Okita poleciał za obezwładniaczem, głową do przodu. Ethan ześlizgnął się z balustrady jak wąż i kucnął na siatce. Jej buty, widziane z tej perspektywy, wygięły się aż po koniuszki palców, gdy przechyliła się przez balustradę, aby spojrzeć na dół. – Kurczę, czuję się strasznie – powiedziała oblizując zakrwawiony palec. – Jeszcze nigdy nie zabiłam człowieka przez przypadek. To takie amatorskie. – To znowu ty – zachrypiał Ethan.
36
– Co za zbieg okoliczności. – Obdarzyła go złośliwym uśmiechem. Ciało rozpostarte na metalowej powierzchni przestało drgać. Ethan patrzył obojętnie w dół. – Jestem lekarzem. Może powinniśmy tam zejść i, hm... – Obawiam się, że za późno – powiedziała komandor. – Ale nie warto ronić łez z powodu tego służalca. Pomijając to, co próbował z tobą zrobić, pięć miesięcy temu ten człowiek przyczynił się do śmierci jedenastu ludzi na Jackson’s Whole tylko po to, aby zatuszować sprawę, którą ja teraz staram się rozwikłać. Starał się myśleć logicznie. – Jeśli ludzie są mordowani tylko dlatego, że znają tę tajemnicę, to czy nie byłoby rozsądniej trzymać się od niej z daleka? – Kurczowo czepiał się resztek zdolności jasnego rozumowania. – Kim ty właściwie jesteś? Dlaczego mnie śledzisz? – Tak naprawdę, to wcale cię nie śledzę. Podążam za krokami ghem-pułkownika Luysta Millisora i jakże czarującego kapitana Raua oraz ich dwóch goryli, o, przepraszam, jednego. Millisor jest tobą zainteresowany, więc ja też. Q.S.Z. – Quinn Sieje Zamęt. – Po co? – jęknął bezbarwnym głosem. – Gdybym przyleciała na Jackson’s Whole dwa dni wcześniej niż oni zamiast dwa dni później, mogłabym ci powiedzieć. Co się tyczy reszty – naprawdę jestem komandorem we Flocie Najemnej Dendariiego i wszystko, co ci powiedziałam jest prawdą z wyjątkiem tego, że mam urlop. Wysłano mnie na misję. Jestem czymś w rodzaju szpiega do wynajęcia. Admirał Naismith stara się urozmaicać nasze usługi. Przykucnęła obok niego, sprawdziła mu puls, szybkość reakcji, zajrzała w oczy i pod powieki. – Doktorze, wygląda pan jak żywy trup. – Dzięki tobie. Znaleźli twój podsłuch. Stwierdzili, że to ja jestem szpiegiem. Wypytywali mnie... – Zauważył, że jego ciało drży mimowolnie. Zacięła usta. – Wiem. Przykro mi. Mam nadzieję, że jednak zauważyłeś, że właśnie ocaliłam ci życie. Jak na razie. – Jak na razie? Ruchem głowy wskazała na leżące na dole ciało. – Pułkownik Millisor będzie tobą wielce zainteresowany po tym, co się stało. – Odwołam się do władz... – Hm. Mam nadzieję, że najpierw się dobrze zastanowisz. Po pierwsze, nie sądzę, aby władze były w stanie zapewnić ci wystarczające bezpieczeństwo. Po drugie, to by pozbawiło mnie osłony. Dotychczas Millisor nawet nie podejrzewał, że istnieję. Ponieważ mam tu mnóstwo przyjaciół i krewnych, wolałabym, żeby było tak nadal, biorąc pod uwagę, kim są ci panowie. Rozumiesz? Chciał się z nią sprzeczać, ale czuł się słaby i było mu niedobrze, poza tym, jak się właśnie zorientował, nadal znajdował się wysoko w powietrzu. Szarpnął nim zawrót głowy. A jeśli postanowi wysłać go w ślady Okity... – Taak – wymamrotał. – A, co... co masz zamiar ze mną zrobić?
37
Oparła ręce na biodrach i zmarszczyła brwi w zamyśleniu, patrząc na niego z góry. – Jeszcze nie jestem pewna. Nie wiem, czy jesteś asem czy dżokerem. Myślę, że na razie potrzymam cię w rękawie, dopóki nie zorientuję się, jak najlepiej tobą zagrać. Za twoim pozwoleniem – dodała po wyraźnym namyśle. – Chcesz się mną zasłaniać – wymamrotał ponuro. Spojrzała na niego spod podniesionych brwi. – Może. Jeśli masz lepszy pomysł, zamieniam się cała w słuch. Kiwnął przecząco głową, co spowodowało, że rwące bóle odbiły się rykoszetem o wnętrze jego czaszki, a przed oczyma zawirowały mu ogniste kręgi. Przynajmniej nie była po tej samej stronie, co jego niedawni oprawcy. Wróg mego wroga – to mój sojusznik...? Pomogła mu stanąć na nogi i założyła jego ramię na swoje barki. Powoli opuszczali się w dół, schodząc schodami i drabinkami na przystań. Po raz pierwszy zauważył, że jest o dziesięć centymetrów niższa od niego. Mimo to nie chciałby próbować z nią sił w ulicznej bijatyce. Kiedy go puściła, usiadł na ziemi w osłupiałym oszołomieniu, Kręciła się wokół Okity, sprawdzając puls i obrażenia ciała. Uśmiechnęła się ironicznie. – Hm. Złamany kark. – Westchnęła i stała, patrząc spod przymkniętych powiek to na ciało, to na Ethana, tym samym, pełnym wyrachowania wzrokiem. – Nie możemy go tutaj tak zostawić – powiedziała. – Ale chciałabym, żeby Millisor też miał jakąś tajemnicę, nad którą mógłby się pogłowić. Mam już dosyć defensywy, czajenia się zawsze o krok z tyłu. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad kłopotami związanymi ż pozbyciem się ciała na stacji kosmicznej? Założę się, że Miłlłisor się nad tym głowił. Chyba nie przejmujesz się za bardzo trupami, prawda? No wiesz, jako lekarz. Nieruchome, szkliste, pełne wyrzutu spojrzenie Okity było takie same jak u martwej ryby. Ethan przełknął ślinę. – Tak naprawdę nigdy nie interesowałem się zbytnio tą częścią egzystencji – tłumaczył. – Patalogia, anatomia i tym podobne nigdy mnie nie pociągały. Podejrzewam, że dlatego właśnie zająłem się medycyną reprodukcyjną; jest w niej, hm... więcej nadziei – przerwał na chwilę. I Jego umysł zaczynał pracować wbrew jemu samemu. – Czy rzeczywiście tak trudno pozbyć się ciała na stacji kosmicznej? Nie można go po prostu wypchnąć na zewnątrz jednym z luków powietrznych lub spuścić w dół szybu windy, czy coś w tym rodzaju? Oczy zalśniły jej z ożywieniem. – Wszystkie luki powietrzne są obserwowane. Wyrzucenie czegokolwiek na zewnątrz, nawet coś trudnego do zidentyfikowania, jest rejestrowane przez komputery. Poza tym wyrzucone w przestrzeń kosmiczną ciało pozostałoby tam na zawsze. Podobnie jest z pokrojeniem ciała na kawałki i wrzuceniem go w unicestwiacz odpadów organicznych; Osiemdziesiąt kilogramów wysokowartościowego białka zostawia zbyt duży ślad w rejestratorach. Poza tym już to wypróbowano kilka lat temu – bardzo głośna sprawa o morderstwo. O ile wiem, sprawczyni jest wciąż na terapii. Coś takiego na pewno byłoby zauważone. Usiadła obok niego na ziemi z podbródkiem opartym o kolana, obejmując ramionami podkurczone nogi. Nawet gdy siedziała, nie dała odpocząć mięśniom, kurcząc i rozkurczając
38
je energicznie. – Jeśli chodzi o ukrycie ciała gdzieś na Stacji, cóż, patrole służb bezpieczeństwa są niczym w porównaniu z ekoglinami. Nie ma jednego centymetra kwadratowego na całej Stacji, który nie byłby przez nich sprawdzony. Można by ewentualnie przenosić ciało w kółko, ale.. Myślę, że mam lepszy pomysł. Tak. Czemu nie? Jeśli już mam popełnić przestępstwo, niech to będzie przestępstwo doskonałe. Wszystko, co warto zrobić, warto zrobić dobrze, jak mawia admirał Naismith... Wstała i zaczęła kręcić się po przystani, zbierając po drodze różne urządzenia z lekko roztargnioną miną gospodyni kupującej warzywa na rynku. Ethan leżał na ziemi, litując się nad sobą i zazdroszcząc Okicie, który nie miał już żadnych problemów. Spędził już na Stacji cały dzień, a jeszcze nie zdążył zjeść swego pierwszego posiłku. Był już pobity, porwany, naszpikowany narkotykami, niemal zamordowany, a teraz stawał się współsprawcą zbrodni, która nawet jeśli nie była morderstwem, była czymś bardzo morderstwu bliskim. Życie galaktyczne okazało się w każdym calu, tak okropne jak sobie wyobrażał. W dodatku wpadł w ręce wariatki. Ojcowie Założyciele mieli rację... – Chcę jechać do domu – zajęczał. – Tak nie można – zbeształa go Quinn, opuszczając dużą lotoplatformę tuż obok ciała Okity i wytaczając z niej walcowatą, metalową beczkę okrętową. – Nie możesz tak mówić, teraz, gdy wreszcie tajemnica zaczyna się trochę rozjaśniać. Potrzeba ci tylko dobrego obiadu – rzuciła mu spojrzenie – i około tygodnia w szpitalnym łóżku. Obawiam się, że na razie nie mogę ci tego zapewnić, ale jak tylko skończę tu robić porządki, zabiorę cię w miejsce, gdzie będziesz mógł trochę odpocząć, podczas gdy ja zajmę się następnym etapem misji W porządku? Podniosła wieko beczki i z pewnym trudem włożyła do środka ciało Okity – Proszę. Nie bardzo przypomina trumnę, co? – Szybko, ale dokładnie przejechała odciągaczem dźwiękowym teren upadku, przesypała zawartość torby zbiornika do beczki z Okitą, następnie za pomocą ręcznego podnośnika umieściła beczkę na lotoplatformie i odłożyła wszystkie znalezione urządzenia z powrotem na miejsce. Na końcu, z pewnym żalem, pozbierała szczątki obezwładniacza. – Zrobione. W ten sposób wyznaczyliśmy sobie pierwszy termin. Lotoplatformę i beczkę trzeba będzie zwrócić za osiem godzin przed następnym załadunkiem, bo inaczej ktoś zauważy ich brak. – Kim są ci mężczyźni? – zapytał ją, gdy kazała mu wejść na platformę i usadowić się wygodnie przed czekającą ich przejażdżką. – Oni byli szaleni. Właściwie wszyscy, których tu spotkałem są szaleni, ale oni, oni mówili o zbombardowaniu athosańskich ośrodków reprodukcji! O zabiciu wszystkich dzieci, może w ogóle wszystkich na planecie! – Tak? – zdziwiła się. – To coś nowego. Pierwszy raz słyszę o tym scenariuszu. Strasznie żałuję, że nie udało mi się podsłuchać waszej rozmowy i mam nadzieję, że, hm, uzupełnisz moje braki. Już od trzech tygodni staram się założyć podsłuch w siedzibie Millisora, ale jego sprzęt kontrwywiadowczy jest niestety znakomity. – Straciłaś przede wszystkim dużo krzyków – powiedział posępnie Ethan^
39
Wyglądała na lekko zmieszaną! – No tak. Nie podejrzewałam, że będą musieli użyć czegoś jeszcze oprócz wytłumiacza uczuć. – Osłona, kurczę – mruknął z niezadowoleniem. Chrząknęła i usiadła obok niego że sterownikiem lotoplatformy w ręku. Platforma wzniosła się w powietrze niczym latający dywan. – Nie, nie tak wysoko – wykrztusił Ethan, wymachując rękoma w poszukiwaniu nie istniejącej poręczy. Obniżyła lotoplatformę do skromnych dziesięciu centymetrów nad ziemią i poszybowali przed siebie ze średnią prędkością. Mówiła wolno, starannie dobierając słowa; – Ghem-pułkownik Luyst Millisor jest oficerem ketagandańskiego kontrwywiadu. Kapitan Rau, Okita i jeszcze inny byczek zwany Settim to jego ekipa. – Ketaganda! Czy ta planeta nie jest zbyt daleko stąd, aby interesować się, hm – spojrzał na kobietę – nami? Chodzi mi o ogniwo Stacji. – Widocznie nie. – Ale dlaczego, w imię Boga Ojca, chcieliby zniszczyć Athos? Czy może Ketaganda jest rządzona przez kobiety? Zaśmiała się. – Przeciwnie. Określiłabym ją jako typowe, zdominowane przez mężczyzn, państwo totalitarne, którego totalitaryzm jest trochę złagodzony kulturalnymi, w dużym stopniu artystycznymi, dziwactwami ketagandańczyków. Nie, Millisor nie jest tak naprawdę zainteresowany ani Athosem, ani ogniwem Stacji Kline. On poluje na coś innego. Na wielką tajemnicę. Tę, którą i ja mam wyjaśnić. Przerwała na moment, aby pokierować lotoplatformą na szczególnie niebezpiecznym zakręcie. – Wiadomo, że na Ketagandzie przeprowadzano sponsorowane przez wojsko badania nad jakimś dalekosiężnym projektem. Przez cały czas Millisor był odpowiedzialny za utrzymywanie tego projektu w tajemnicy – do momentu, kiedy przestał pełnić tę funkcję, trzy łata temu. I rzeczywiście, wszystko było ściśle tajne. Przez całe dwadzieścia pięć lat nikomu nie udało się dowiedzieć, czego dokładnie dotyczył projekt, z wyjątkiem tego, że było to dzieło jednego człowieka, niejakiego doktora Faza Jahara, średnio zdolnego genetyka ketagandańskiego, który zniknął z pola widzenia od początku pracy nad projektem. Czy masz pojęcie, co to w ogóle znaczy utrzymywać cokolwiek w tajemnicy w tej branży, a co dopiero przez tyle lat? Ta sprawa, to dorobek życia zarówno Millisora, jak i Jahara. W każdym razie, coś im nie wyszło. Projekt został unicestwiony – dosłownie. Pewnej nocy laboratorium wybuchło wraz ze znajdującym się w środku Jaharem. Od tamtego czasu Millisor i jego weseli kompani szukają czegoś po całej galaktyce, uśmiercając ludzi z beztroską psychopatycznych morderców lub kogoś oszalałego ze strachu. I chociaż nie mogę ręczyć za kapitana Raua, ghem-pułkownik Millisor nie wydaje mi się szaleńcem. – Mój przypadek tego nie udowadnia – powiedział markotnie Ethan. Wciąż coś nie tak było z jego oczyma, a mięśniami wstrząsały drgawki. Dotarli do dużego luku na końcu korytarza. Widniał na nim napis: „Renowacja.
40
Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Quinn zrobiła coś z kasetką kontrolną, czego Ethan nie widział, i luk otworzył się na oścież. Wprowadziła lotoplatformę do środka. Za ich plecami dobiegły ich z korytarza głosy i śmiech. Szybko zamknęła luk i ogarnęły ich ciemności. – Coś takiego – wymamrotała, zapalając podręczną latarkę. – Nikt nas nie zauważył. Niezasłużone szczęście. Najwyższy czas, aby coś się popsuło. Ethan zmrużył oczy i rozglądnął się dookoła. Znajdowali się w dużej komnacie pełnej kolumn, witrażowych okien, mozaik i wyszukanych łuków, której centrum stanowił pusty, prostokątny basen. – Jest to podobno dokładna replika jakiegoś słynnego pałacu na Ziemi – wyjaśniła Quinn. – Jakiegoś Elhartiburgera, czy czegoś w tym rodzaju. Jej wykonanie zlecił pewien bardzo bogaty spedytor – właściwie wszystko już było skończone, gdy decyzją sądu zamrożono jego majątek, Facet nadal się procesuje, już od czterech miesięcy, i dlatego to miejsce jest wciąż zamknięte na kłódkę. Możesz popilnować naszego przyjaciela do czasu mego powrotu? – zastukała w wieko beczki. Ethan pomyślał, że do pełni wrażeń z całego dnia brakowało mu tylko, żeby usłyszał pukanie z beczki w odpowiedzi. Tymczasem Quinn sprowadziła lotoplatformę na ziemię i przyniosła mu parę poduszek. –- Nie ma koców – wymamrotała. – A ja muszę wziąć moją kurtkę. Ale jeśli się tu jakoś zagrzebiesz, to będzie ci ciepło. Gdy opadł na poduszki, poczuł się, jakby legł na puszystych chmurach. – Zagrzebać się – wyszeptał. – Ciepło... Wyjęła coś z kieszeni kurtki. – Masz batona, żebyś nie umarł z głodu. Wyrwał batona z jej ręki. Nie mógł się powstrzymać. – A, jeszcze coś. Nie możesz używać ubikacji. Komputery by to zarejestrowały. Wiem, że to brzmi strasznie, ale jeśli nie będziesz mógł wytrzymać, to użyj beczki. – Przerwała. – W gruncie rzeczy można powiedzieć, że on na to zasługuje. – Prędzej umrę – powiedział Ethan z ustami pełnymi orzechów i czekoladowej papki. – Czy... czy długo cię nie będzie? – Co najmniej godzinę. Mam nadzieję, że nie dłużej niż cztery. Możesz się przespać, jeśli chcesz. Ethan drgnął, wyrwany z płytkiego snu. – Dziękuję. – A teraz – zatarła energicznie dłonie – faza druga poszukiwań L-X-10 Terran-Cee. – Czego? – To zakodowana nazwa projektu Millisora. W skrócie Terran-C. Może jakaś część ich badań została zapoczątkowana na Ziemi. – Ale przecież Terrence Cee to człowiek – powiedział Ethan. – Ciągle mnie pytali, czy przyjechałem na Stację, żeby się z nim spotkać. Przez chwilę zamarła. – Taak? Dziwne. Bardzo dziwne. Nie wiedziałam o tym. – Oczy jej zabłysły jak lusterka.
41
Po chwili zniknęła.
ROZDZIAŁ 5 Ethan poczuł, że coś go uderzyło w brzuch i obudził się z cichym okrzykiem zdumienia. Poderwał się, rozglądając się wokół błędnym wzrokiem. W pulsującym świetle latarki zobaczył stojącą przed nim komandor Quinn. Wystukiwała palcami szybki, niecierpliwy rytm na pustej kaburze obezwładniacza. Ręce Ethana napotkały na leżący na brzuchu zwinięty kłębek materiału, który, jak się okazało, był roboczym kombinezonem pracownika Stacji, owiniętym wokół pasującej pary butów. – Ubieraj się – rozkazała. – Szybko. Znalazłam sposób na pozbycie się ciała, ale musimy się spieszyć, żeby zdążyć przed nową zmianą, jeśli chcemy zastać odpowiednich ludzi. Założył kombinezon i buty. Zniecierpliwiona jego nieporadnością, pomogła mu zapiąć wszystkie nieznane mu paski i zatrzaski, po czym kazała mu znów usadowić się na lotoplatformie. Wszystko to sprawiło, że poczuł się jak cofnięty w rozwoju czterolatek. Najemniczka szybko rozglądnęła się wokół, sprawdzając, czy nie pozostawili żadnych śladów, po czym opuścili komnatę tak nie zauważeni, jak do niej weszli, i poszybowali przez labirynt Stacji. Przynajmniej nie miał już dziwnego uczucia, że jego umysł pływa w słoiku z syropem. Świat rozpościerał się przed nim z naturalną przejrzystością, a ostre kolory przestały go oślepiać i nie pozostawiały już ognistych kręgów na siatkówce. Na szczęście, bo kombinezon, który przyniosła mu Quinn i który nałożył na swoje athosańskie ubranie, był , wyjątkowo jaskrawoczerwony. Nadal czuł w żołądku powoli pulsujące fale mdłości, pojawiające się i znikające jak przypływ i odpływ morza. Skulił się, próbując obniżyć, swój środek ciężkości i pogrążył się w bolesnych marzeniach o śnie nieco dłuższym niż te trzy godziny, na które pozwoliła mu najemniczka. – Ludzie nas zobaczą – zwrócił jej uwagę, gdy skręciła w bardziej uczęszczany korytarz. – Nie w tym przebraniu – kiwnęła głową na kombinezon. – Razem z lotoplatformą jesteśmy prawie tak niezauważalni, jakbyśmy mieli czapki niewidki. Czerwony jest kolorem pracowników doków i śluz. Każdy pomyśli, że jesteś z obsługi platformy. Nie otwieraj ust i nie zachowuj się jak. Dolnostrończyk, a wszystko będzie w porządku. Wlecieli do dużego pomieszczenia, w którym w zwartych szeregach rosło tysiące marchewek, z brodami białych korzeni ociekającymi wodą w chmurach kropel z higroskopijnych rozpylaczy i z postrzępionymi pióropuszami zieleniącymi się w sztucznym świetle. Powietrze w pomieszczeniu, którym, według zapewnień Quinn, lecieli na skróty, pozostawiało na języku chłodną wilgoć z lekko wyczuwalnym posmakiem chemikaliów. Zaburczało mu w brzuchu. Quinn, zajęta kierowaniem lotoplatformy, rzuciła mu spojrzenie przez ramię. – Chyba nie powinienem był zjeść tego batona – wymamrotał Ethan markotnie. – Tylko, na miłość boską, postaraj się nie zwymiotować t u t a j – błagała. – Albo użyj beczki.
42
Ethan bohatersko przełknął ślinę. – Nie – powiedział stanowczo. – Jak myślisz, może marchewka ci pomoże? – zapytała troskliwie. Sięgnęła ręką w dół, przechylając niebezpiecznie lotoplatformę i wyrwała marchewkę z przemykającej pod nimi grządki. – Masz. Z wahaniem wziął od niej mokre i włochate warzywo i po chwili wepchnął je do jednej z licznych zamykanych kieszeni kombinezonu. – Może później. Szybowali jeszcze przez jakiś czas nad stłoczonymi rzędami rosnących warzyw, aż zbliżyli się do wyjścia wysoko w ścianie hali. Na ścianie widniał wielki, święcący zielony napis: „Wstęp wzbroniony”. Quinn zignorowała ostrzeżenie, co Ethan ocenił jako postawę wręcz aspołeczną. Gdy drzwi zamknęły się za nimi z sykiem, odwrócił się aby na nie zerknąć i przeczytał umieszczony na nich znów ten sam napis: „Wstęp wzbroniony”. Tak więc na Stacji Kline też są komitety... Gdy przekroczyli następny korytarz, Quinn sprowadziła platformę na ziemię przy drzwiach z napisem: „Regulacja atmosfery. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”, po czym Ethan domyślił się, że dotarli do celu. Wstała z pozycji półlotosu. – Cokolwiek się stanie, staraj się nie odzywać. Twój akcent od razu by cię zdradził. Chyba, że chcesz tu zostać razem z Okitą, dopóki po ciebie nie przyjdę. Ethan szybko zaprzeczył ruchem głowy, oczyma duszy widząc, jak nagle zagadnięty przez przechodzącego obok przedstawiciela władzy, stara się wytłumaczyć, że wbrew pozorom, absolutnie n i e jest mordercą szukającym odpowiedniego miejsca na pozbycie się ciała. – Dobra. Przyda mi się dodatkowa para rąk. Ale bądź przygotowany na to, że jeśli coś się zdarzy, będziesz musiał bezwzględnie słuchać moich rozkazów. – Poprowadziła go przez izolowane powietrzem drzwi, prowadząc za nimi szybującą lotoplatformę jak psa na smyczy. Gdy drzwi zamknęły się za ich plecami, Ethan poczuł się, jakby wszedł do podwodnego zbiornika. Na podłodze i na ścianach, od których nie mógł oderwać wzroku, pulsowały i iskrzyły się plamy zielonkawego światła i cienia. Ściany były wysokimi na trzy piętra przezroczystymi zaporami, za którymi bulgotała pełna zieleni i jaskrawego światła przejrzysta woda. Miliony drobnych, srebrzących się bąbelków przepływało wesołymi strumieniami między miniaturowymi liśćmi roślin wodnych, to zatrzymując się, to pędząc dalej. Jakieś długie na pół metra ziemnowodne zwierzę przedarło się przez podwodną dżunglę i spojrzało na Ethana wyłupiastymi oczami. Miało czarną, błyszczącą jak lakierki skórę, poprzecinaną szkarłatnymi smugami. Obróciło się szybko, wzniecając chmurę srebrnych bąbelków i przepadło gdzieś w zielonych zaroślach. – Tutaj następuje wymiana tlenu i dwutlenku węgła dla całej Stacji – wyjaśniła Quinn półgłosem. Dzięki inżynierii genetycznej, hodowane tu glony produkują maksymalną ilość tlenu i absorbują maksymalną ilość dwutlenku. Ale oczywiście glony rosną i zajmują miejsce. Tak więc, aby uniknąć zamykania zbiorników, żeby je oczyszczać z nadmiaru wodorostów, hoduje się w nich traszki –specjalny gatunek – które strzygą je za nas. W
43
rezultacie mamy mnóstwo traszek... Przerwała na widok technika w niebieskim kombinezonie, który wyłączył monitor kontrolny, wyjrzał ze swego boksu i spojrzał na nich marszcząc brwi. Quinn pomachała do niego wesoło ręką. – Cześć, Dale, pamiętasz mnie? To ja, Elli Quinn. Dom powiedział mi, gdzie cię szukać. Twarz mu się rozpogodziła. – Tak, mówił mi, że cię spotkał... – Podszedł i choć wyglądał jakby chciał ją objąć, to podał jej tylko nieśmiało dłoń. Rozmawiali przez jakiś czas o niczym, podczas gdy Ethan, którego nie przedstawiono, starał się nie wiercić zbyt nerwowo, odzywać lub zachowywać się jak Dolnostrończyk. Przysłuchiwał się ich swobodnej rozmowie i zastanawiał się, co tak naprawdę w oczach Stacyjnego czyni człowieka Dolnostrończykiem. Stał obok platformy, desperacko starając się nie wyglądać w ogóle na nikogo. Quinn właśnie zakończyła nieco przydługą, jak dla Ethana, dygresję o Najemnikach Dendariiego i dodała: – Wyobraź sobie, że ci biedni żołnierze nigdy nie próbowali smażonych traszych udek! W oczach technika mignęło rozbawienie, którego powody były dla Ethana niezrozumiałe. – Co?! Czy to możliwe, żeby w całym wszechświecie była chociaż jedna dusza, której pozbawiono tego wspaniałego doświadczenia? Przypuszczam, że nie smakowali też zupykremu z traszek? – Ani traszek w galarecie – dodała Quinn z udawanym przerażeniem.– Ani traszek z ziemniakami, – Nawet traszek po prowansalsku? –- zawtórował jej techniczny. – Ani traszek duszonych w jarzynach? Musu z traszek? Gęstego gulaszu z traszek? Rolady z traszek? – Nie znane im traszki w bukiecie z jarzyn – dodała Quinn. – Traszy kawior to przysmak, o którym nie słyszeli nigdy. – Nawet traszych bryłek? – Traszych bryłek? – powtórzyła jak echo, wyglądając na raczej zbitą z tropu. – Nowość – wyjaśnił techniczny. – Tak naprawdę są to filety z traszych udek, posiekane, uformowane na nowo i obsmażone w tłuszczu. – Aha – powiedziała nąjemniczka. – Co za ulga. Przez moment wyobraziłam sobie, że to coś na kształt traszek, hm, rozczłonkowanych. Oboje wybuchnęli śmiechem. Ethan przełknął ślinę i ukradkiem rozejrzał się za czymś, co by przypominało miskę. Parę obślizgłych czarnych stworzeń podpłynęło do szyby i wybałuszyło na niego oczy. – Właśnie sobie myślałam – najemniczka ponownie zwróciła się do technicznego – że jeśli będziesz je teraz łapał, to może byś odstąpił mi parę do zamrożenia. Pod warunkiem, że macie ich nadmiar, oczywiście. – Zawsze – wybąkał – mamy nadmiar. Poczęstuj się. Weź sto kilogramów. Weź dwieście. Trzysta. – Sto wystarczy. Nie stać mnie na wysłanie większej ilości. Zrobimy z tego przysmak tylko dla oficerów, co ty na to?
44
Zaśmiał się i poprowadził ją w górę drabinki do otworu wejściowego. Ethan, posłuszny kiwnięciu jej ręki, podążył za nią bojaźliwie, zabierając ze sobą lotoplatformę. Techniczny stąpał ostrożnie po wyściełanej siatką ścieżce. Pod ich stopami woda syczała i pieniła się w niewielkich wirach. Powiew świeżego powietrza chłodził stopy Ethana i był ulgą dla jego bolącej głowy. Jedną ręką przytrzymywał się poręczy. Niektóre wiry wskazywały na to, że gdzieś w srebrno-zielonej otchłani pracują pompy ssące o potężnej mocy. Za zbiornikiem, nad którym właśnie przechodzili, widać było jeszcze jeden, a za nim jeszcze jeden, znikający w oddali. Ścieżka przeszła w szeroką platformę. Syk zamienił się w huk, gdy techniczny odsunął pokrywę zanurzonej w wodzie klatki. W klatce roiło się od czarno-szkarłatnych stworów, wchodzących na siebie i ochlapujących się nawzajem. – O, Boże, tak jak myślałem – krzyknął techniczny. – Pełny zbiornik. Jesteś pewna, że nie chcesz nakarmić całej swojej armii? – Z chęcią, gdybym mogła – odkrzyknęła Quinn. – Ale wiesz co, mogę wyrzucić za ciebie nadwyżkę do unicestwiacza, gdy już powybieram te lepsze. Czy Strefa Przyjezdnych zamawiała coś? – Na mojej zmianie nie było żadnych zamówień. Możesz się częstować do woli. Otworzył osłonę kasetki kontrolnej i nacisnął jakieś guziki. Pułapka na traszki wynurzyła się wolno ociekając wodą i ukazując im stłoczoną, wijącą się, czamo-szkarłatną masę. Techniczny przełączył jakąś dźwignię, coś zabrzęczało i zabłysło niebieskim światłem. Nawet ze swego miejsca Ethan poczuł wyraźnie, jak wielka była moc promienia obezwładniacza. Lśniąca od wody masa przestała drgać. Techniczny podszedł do rzędu dużych, zielonych, plastikowych pojemników, wziął jeden i postawił go na elektronicznej wadze, która umieszczona była tuż pod drzwiami zapadowymi w dnie pułapki. Dostawił do drzwi metalowy rękaw i otworzył je. Setki obezwładnionych traszek zsunęło się prosto do zielonego pojemnika. Gdy cyfry na wadze zaczęły zbliżać się do stu, techniczny zwolnił przepływ i ostatnią traszkę rzucił na wagę ręką. Następnie za pomocą ręcznego podnośnika odsunął pojemnik na bok, podłożył następny i powtórzył całą procedurę. Trzeci z kolei pojemnik nie zapełnił się do końca. Techniczny wpisał w swój log komputerowy dokładną ilość biomasy usuniętej z systemu; – Może pomóc ci załadować beczkę? Ethan pobladł, ale najemniczka odpowiedziała swobodnie. – Nie, możesz już wrócić do swoich monitorów. Chcę jeszcze posortować je ręcznie. Trochę to potrwa. Myślę, że nie ma sensu wysyłać tych gorszych. Techniczny uśmiechnął się i ruszył ścieżką w drogę powrotną. – Wybierz im te najsoczystsze – zawołał. Quinn pomachała mu przyjacielsko ręką i mężczyzna zniknął w otworze wyjściowym. – Teraz – zwróciła się do Ethana – musimy zrobić to tak, żeby zgadzały się liczby. Pomóż mi wsadzić tego świntucha na wagę. Nie było to łatwe – ciało Okity zdążyło już zesztywnieć i zaklinowało się w beczce. Najemniczka pozbawiła go ubrania i wszelkiego rodzaju śmiercionośnej broni, którą miał przy sobie, zawijając to wszystko w schludny węzełek.
45
Ethan otrząsnął się z paraliżującego oszołomienia i zabiał się do wykonania zadania – nareszcie jakiegoś, które było dla niego zrozumiałe. Położył ciało na wadze. Cokolwiek znaczyło szaleństwo, w które został wplątany, zagrażało ono Athosowi. Początkowy impuls, który kazał mu uciekać jak najdalej od najemniczki, stopniowo, wraz z tym jak rozjaśniało mu się w głowie, przeobrażał się w równie gorące pragnienie, aby nie spuszczać jej z oka, dopóki nie uda mu się dowiedzieć wszystkiego, co wiedziała o całej tej sprawie. – Osiemdziesiąt jeden, przecinek, czterdzieści pięć kilograma ogłosił swoim ulubionym, rytmicznym, naukowym tonem, którego używał w Sevarinie, gdy rozmawiał z grubymi rybami. – Co teraz? ? – Teraz włóż go do jednego z tych zielonych pojemników i dosyp traszek, tak aby wszystko razem ważyło sto, przecinek, sześćdziesiąt dwa kilograma – poinstruowała go, zerkając na liczbę na pojemniku. Kiedy to zrobili – dokładną końcówkę liczby udało się uzyskać po tym, jak Quinn wyciągnęła z kieszeni kurtki nóż wibracyjny i położyła na wagę trochę mniej niż połowę jednej traszki – najemniczka zamieniła dyskietki i zapieczętowała pojemnik. – Teraz załaduj osiemdziesiąt jeden, przecinek, czterdzieści pięć kilograma traszek do beczki – rozkazała. Rachunek się zgadzał – tak jak przedtem nadal mieli trzy pojemniki i jedną beczkę. – Czy mogłabyś mi powiedzieć, co robisz? – poprosił Ethan. – Zamieniam duży problem na o wiele mniejszy. Teraz zamiast niezmiernie obciążającego dowodu w postaci beczki z martwym Dolnostrończykiem w środku, musimy się jedynie pozbyć około osiemdziesięciu kilogramów obezwładnionych traszek. – Ale nadal nie pozbyliśmy się ciała – zwrócił jej uwagę Ethan. Patrzył w dół na przejrzystą wodę. – Zamierzasz wypuścić traszki z powrotem do wody? – zapytał z nadzieją w głosie. – Czy będą mogły pływać obezwładnione? – Ależ skądże! – wykrzyknęła Quinn, wyglądając na dość zszokowaną. – To by zachwiało systemem! Jest bardzo chwiejny. Głównym celem tego małego ćwiczenia jest oszukanie komputerów. A jeśli chodzi o trupa, to zobaczysz później. – Wszystko gra? – zawołał do nich techniczny, gdy przelatywali przez otwór wyjściowy z beczką i pojemnikami załadowanymi na lotoplatformie. – Niestety nie – odpowiedziała Quinn. – W połowie zorientowałam się, że wzięłam beczkę nieodpowiedniej wielkości. Będę musiała tu jeszcze wrócić. Słuchaj, daj mi na razie kwit, a ja cię wyręczę i zawiozę ten ładunek do unicestwiacza. I tak chcę tam poszukać Tekiego. – Nie ma sprawy powiedział techniczny i uśmiech rozjaśnił mu twarz – Dzięki – Wystukał dane o ładunku na komkonsoli i przegrał je na dystkietkę, którą podał najemniczce. Quinn oddaliła się z maskowanym pośpiechem. – W porządku. – Odetchnęła z ulgą, gdy izolowane powietrzem drzwi zasunęły się za nimi. Była to pierwsza oznaka zmęczenia, jaką Ethan u niej zauważył. – Będę mogła sama doglądnąć ostatecznego dzieła. – I dodała w odpowiedzi na pytające spojrzenie Ethana. – Mogliśmy go tam po prostu zostawić, aby personel wyrzucił go do unicestwiacza, tak jak to zawsze robi pod koniec zmiany, ale ciągle mi się pojawiała przed oczami okropna wizja
46
nadchodzącego w ostatniej chwili ze Strefy Przyjezdnych zamówienia i Dale’a otwierającego pojemnik z trupem w środku... – Zamówienia na traszki? – próbował wyjaśnić Ethan. Zachichotała. – Tak, ale tam, w Strefie, sprzedaje się je przyjezdnym jako „świeże, wyśmienite żabie udka” – pod taką nazwą widnieją we wszystkich restauracyjnych kartach dań. Klienci płacą oczywiście jak za żabie udka, to znaczy o wiele więcej. – Czy... czy to jest, hm, etyczne? Wzruszyła ramionami. – Jakoś trzeba robić zysk. Dzięki snobistycznym gustom istnieje na nie zapotrzebowanie.; Naszych uroczych pożeraczy wodorostów raczej nie upchniesz w części Stacyjnej – wszyscy mają ich tam dosyć. Mimo to Biokontrola nie chce wprowadzić dodatkowych zwierząt, które żywiłyby się wodorostami, tłumacząc to tym, że obecny system jest wystarczająco wydajny, aby zapewnić maksymalną produkcję tlenu. A każdy musi przyznać, że najważniejszy jest tlen. Traszki są jedynie produktem ubocznym. Wsiedli ponownie na lotoplatformę i poszybowali w dół korytarza. Ethan zerkał ukradkiem na zamyślony profil najemniczki. Musi spróbować. – Jakiego rodzaju badania genetyczne? – zapytał nagle. – Chodzi mi o tę sprawę Millisora. Czy wiesz o tym coś więcej? Obdarzyła go zadumanym spojrzeniem. – Genetyka ludzka. Prawdę mówiąc, bardzo mało o tym wiem. Parę nazwisk, parę zakodowanych słów. Bóg wie, co oni tam knują. Może produkują potwory. Albo hodują supermana. Ketagandańczycy zawsze byli tylko kupą agresywnych wojskowych. Może chcieli, tak jak wy, Athosańczycy, hodować w „słoikach” bataliony zmutowanych superżołnierzy i zawładnąć całym wszechświatem. – Mało prawdopodobne – zauważył Ethan. – W każdym razie, nie całe bataliony. – Czemu nie? Czemu nie sklonować tylu, ilu się chce, jeśli się już ma matrycę? – Och, oczywiście, można wyprodukować niezliczone ilości dzieci, ale na to potrzeba by było ogromnych zasobów, wysoko wykwalifikowanych technicznych oraz specjalistycznego sprzętu. A to dopiero początek. To nic w porównaniu z kosztami wychowania i wyżywienia dziecka. Na Athosie pochłaniają one większość zasobów gospodarczych planety. Żywność, oczywiście, poza tym zapewnienie mieszkań, odzieży, opieka zdrowotna – prawie wszystkie nasze wysiłki idą na utrzymanie stałej liczby ludności, a co dopiero na zapewnienie jej przyrostu. Żaden rząd nie mógłby sobie pozwolić na hodowlę takiej specjalnej, nic nie produkującej armii. Ełli Quinn podniosła brwi w zdumieniu. –- Bardzo dziwne. Na innych planetach ludzie przychodzą na świat w katastrofalnych ilościach i wcale nie są aż tak zubożali. – Naprawdę? – zapytał Ethan z rozbawieniem w głosie. – Trudno mi to sobie wyobrazić. Przecież same koszty pracy włożonej w wychowanie dziecka na dojrzałego człowieka są astronomiczne. Coś musi być nie tak z twoim liczeniem. Rzuciła mu ironiczne spojrzenie spod przymkniętych powiek. – No tak, ale na innych planetach kosztów pracy nad wychowaniem dziecka nie bierze się
47
pod uwagę. Za nią się nie płaci. Ethan utkwił w niej wzrok. – Co za absurdalna dwulicowość! Athosańczycy nie znieśliby takiego zakamuflowanego podatku od pracy! Czy główni wychowawcy dzieci nie dostają nawet punktów socjalnych? – Wydaje mi się – odparła lekko oschłym tonem – że nazywają to pracą kobiet. A podaż z reguły przewyższa popyt; wielu uważa, że kobiety to nie zrzeszone łamistrajki, które podkopują rynek. Ethan był coraz bardziej zdumiony. – Czy to znaczy, że większość kobiet nie jest żołnierzami jak ty? Czy są jacyś mężczyźni w armii Dendariiego? Zaniosła się śmiechem, próbując się opanować na widok oglądających się za nią przechodniów. – Cztery piąte u Dendariiego to mężczyźni. Jeśli chodzi o kobiety, trzy na cztery to techniczne, a nie żołnierze. W większości armii są tak nierówne proporcje, z wyjątkiem takich jak Barrayara, w których w ogóle nie ma kobiet. – Aha – mruknął Ethan. Po chwili dodał rozczarowanym tonem. – To znaczy, że jesteś nietypowym przykładem kobiety. – Mógł się pożegnać z powoli rodzącym mu się w głowie Zbiorem Zasad Kobiecego Zachowania... – Nietypowa. – Przez moment milczała, potem parsknęła śmiechem. – Taak, to cała ja.
Minęli zwieńczone łukiem drzwi z napisem: „Strefa ekologiczna. Przetwarzanie odpadów”. Gdy tak przemierzali korytarze, Ethan wyjął z kieszeni marchewkę, obrał ją z korzonków i naci i, widząc wokół nieskazitelnie białe otoczenie, upchnął je do kieszeni. Właśnie schrupał ostatni kęs, gdy dotarli do drzwi z tabliczką: „Strefa asymilacji, stacja B. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Wlecieli do jasno oświetlonego pomieszczenia pełnego onieśmielających monitorów. Stojący na środku laboratoryjny stół ze zlewem uginał się pod różnego rodzaju sprzętem do analizy organicznej, który był dla Ethana widokiem znajomym. W jednym końcu sali widać było stłoczone przewody oznakowanych kolorami rur z tajemniczymi klapami – prawdopodobnie do pobierania próbek. Naprzeciwko stała dziwna maszyna podłączona rurami do większego zespołu urządzeń. Na razie Ethan nie potrafił odgadnąć jej funkcji. Spomiędzy dwóch rur wystawała para nóg w spodniach koloru sosny, w prążki w kolorze nieba. Jakiś wysoki głos mamrotał coś niezrozumiale. Po serii gniewnych syków dobiegł ich brzdęk i odgłos mechanizmu uszczelniającego, po czym posiadaczka sterczącej pary nóg wydostała się z potrzasku i stanęła. Nosiła plastikowe rękawice aż po pachy, a w ręku trzymała trudny do zidentyfikowania, pogięty, metalowy przedmiot, około jednej trzeciej metra długości, ociekający cuchnącą cieczą. „F. Helda. Inspektor biokontroli” – głosił identyfikator widniejący nad jej lewą kieszenią. Jej zaczerwieniona i wściekła twarz przerażała Ethana. Jej głos nie był już stłumiony. – Wyjątkowo bezmyślne głupki z tych Dolnostrończyków... – Przerwała, gdy zobaczyła
48
Ethana i jego towarzyszkę. Zmrużyła oczy i jeszcze bardziej wykrzywiła twarz. – Kim jesteście? To nie jest miejsce dla was. Nie umiecie czytać? Na chwilę w oczach Quinn pojawiła się konsternacja. Szybko jednak ochłonęła i uśmiechnęła się ujmująco. – Przywiozłam ładunek traszek z Regulacji Atmosfery. Drobna przysługa dla Dale’a Zeemana. – Zeeman powinien wykonywać swoją robotę sam – odparła sucho ekotechniczna – a nie powierzać ją jakimś głupkowatym Dolnostrończykom. Złożę na niego donos... – Och, ale ja jestem Stacyjną z krwi i kości – zapewniła ją spiesznie Quinn. – Pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Elli Quinn. Może znasz mojego kuzyna. Na imię ma Teki – pracuje w tym wydziale. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że go tu zastanę. – Znam – powiedziała kobieta tylko trochę łagodniejszym tonem. – Jest w stacji A. Ale nie idź tam teraz, bo czyszczą filtry. Nie będzie miał czasu na pogaduszki. dopóki system znów nie zacznie pracować. Praca nie jest miejscem na osobiste odwiedziny. – Co to właściwie jest? – Quinn kiwnęła głową na metalowy przedmiot w ręku kobiety, aby odwrócić jej uwagę. Helda zacisnęła palce na storturowanym kawałku metalu jakby go chciała udusić. Niechęć do nieupoważnionych przybyszów walczyła w niej z potrzebą wyładowania wściekłości i w końcu ta ostatnia zwyciężyła. – Najnowszy prezent od Strefy Przyjezdnych. Pomyśleć, że analfabetów stać na podróże kosmiczne, ale, co ja mówię do cholery, nawet analfabetyzm nie jest wymówką, przepisy są przecież pokazywane na holowidach. To kiedyś była zupełnie dobra butla tlenowa, dopóki jakiś dureń nie wpakował jej do unicestwiacza odpadków organicznych. Musiał ją najpierw spłaszczyć, żeby przeszła przez otwór. Na szczęście, poszła w dół, bo inaczej wybuchłaby rura. Wprost trudno uwierzyć w taką głupotę! Przeszła przez salę z podniesioną głową i wrzuciła przedmiot do śmietnika, razem z innymi najwyraźniej nieorganicznymi odpadkami. – Nienawidzę Dolnostrończyków – burknęła, – Nieodpowiedzialne, brudne, bezmyślne zwierzęta... – Zdjęła rękawice i wyrzuciła je, usunęła brud odciągaczem dźwiękowym, przetarła wyczyszczone miejsca odkażaczem, a następnie podeszła do zlewu i zaczęła szorować dłonie z brutalną starannością. Quinn kiwnęła głową w kierunku zielonych pojemników. – Może pomóc ci pozbyć się tych tutaj? – zapytała z promiennym uśmiechem. – Przede wszystkim głupotą było przywożenie ich przed czasem – odparła ekotechniczna. – Za pięć minut odbędzie się tutaj ceremonia pochowania zmarłego i degregator jest zaprogramowany na rozkład na proste związki organiczne i przesłanie ich do Kultur Wodnych. Później się je wyrzuci. Możecie się wynosić i powiedzieć Zeemanowi, że... – przerwała na odgłos otwierających się drzwi W drzwiach ukazała się zakryta tkaniną lotoplatforma, a za nią kilku Stacyjnych o ponurych twarzach. Gdy procesja wkroczyła do sali, Quinn skinęła na Ethana w milczeniu i oboje wycofali się w mniej widoczne miejsca na ich własnej platformie. Helda spiesznie obciągnęła mundur i przybrała wyraz twarzy pełen powagi i współczucia.
49
Stacyjni zgromadzili się wokół i jeden z nich wygłosił banalną przemowę. Sprowadzała się ona do stwierdzenia, że w obliczu śmierci wszyscy są równi. Ethan pomyślał, że chociaż słowa były inne, przemowa mogłaby z powodzeniem być wygłoszona na athosańskim pogrzebie. Może galaktyki wcale się aż tak bardzo nie różniły... – Czy życzą sobie państwo zobaczyć po raz ostatni zmarłego? – zapytała Helda. Potrząsnęli przecząco głowami, a mężczyzna w średnim wieku zauważył. – Wystarczył nam pogrzeb. – Stojąca u jego boku kobieta uciszyła go. – Czy życzą sobie państwo zostać na czas pochówku? – zapytała Helda tonem oficjalnym i nie nalegającym. – W żadnym razie – odrzekł mężczyzna w średnim Wieku. W odpowiedzi na zmieszane spojrzenie nagany, którym obdarzyła go jego towarzyszka, dodał stanowczo. – Byłem z dziadkiem przy pięciu operacjach wymiany organów. Zrobiłem, co do mnie należało, kiedy żył. Obserwowanie jak go krajają na kawałki na pokarm dla kwiatków zdecydowanie nie poprawi mojego samopoczucia, kochanie. Rodzina wyszła, a Helda powróciła do poprzedniego, agresywnie urzędowego zachowania. Zdjęła z umarłego ubranie był to niezwykłe leciwy człowiek – i zaniosła je na korytarz, gdzie pewnie ktoś czekał, aby je odebrać. Gdy wróciła, zajrzała do akt, założyła rękawice, wykrzywiła usta i zaatakowała ciało nożem wibracyjnym. Ethan patrzył z zawodową fascynacją jak poszczególne organy zamienne spadają z brzękiem na tacę – serce, parę przewodów i kości, staw biodrowy, nerka. Taca powędrowała do zmywarki, a ciało do dziwnej maszyny na końcu sali. Helda odkręciła uszczelki dużego włazu, opuściła na dół klapę i przymocowała do niej pojemnik ze zmarłym. Następnie opuściła klapę jeszcze niżej – w tym momencie we wnętrzu maszyny rozległ się głuchy stukot – i odkręciła pojemnik. Na koniec nacisnęła parę guzików, zapaliły się światełka kontrolne maszyny i urządzenie zajęczało, zasyczało i zamruczało w stosownym do chwili, całkiem żałobnym rytmie. Podczas gdy Helda kręciła się po sali, Ethan zaryzykował ciche pytanie. – Co się tam dzieje? – Następuje rozkład ciała na podstawowe składniki; w ten sposób w ekosystemie Stacji zostaje zawsze zachowana ta sama ilość biomasy– odszepnęła Quinn. – Większość czystej masy zwierzęcej – na przykład traszki – ulega rozkładowi na wyższe związki organiczne, które stanowią podstawę hodowli kultur proteinowych – właśnie z tych kultur otrzymuje się mięso na steki, drób oraz inne podobne produkty przeznaczone dla ludzi – ale istnieje pewna niechęć do pozbywania się w ten sposób ciał ludzkich. Podejrzewam, że miałoby to bliski związek z kanibalizmem. I chociaż kawałek wieprzowiny nie za bardzo przypomina nam świętej pamięci wujka Neddie, ludzie są rozkładani na proste związki organiczne, które służą za „pożywienie” roślinom. Jest to czysto estetyczny wybór – to wszystko i tak krąży w cyklu zamkniętym i przechodzi od ludzi do roślin i zwierząt i z powrotem do ludzi. Poczuł jak marchewka w żołądku obraca mu się w ołów. – Ale chyba nie pozwolisz, aby Okitę rozłożono na... – Może przejdę na wegetarianizm na najbliższy miesiąc – szepnęła. – Pst. Helda rzuciła im pełne złości spojrzenie.
50
– Na co tu jeszcze czekacie? – Skupiła wzrok na Ethanie. – Nie masz nic do roboty? Quinn uśmiechnęła się ironicznie i zastukała w jeden z zielonych pojemników. – Potrzebuję mojej lotoplatformy. – Aha – powiedziała Helda. Prychnęła z pogardą, wzruszyła chudymi, kanciastymi ramionami, odwróciła się i wystukała nowy kod na tablicy kontrolnej degregatora. Stąpając ciężko poszła po ręczny podnośnik, po czym podniosła górny pojemnik i przytwierdziła go do klapy. Klapa opadła i zawartość pojemnika ześlizgnęła się z łoskotem do wnętrza maszyny. Helda podniosła klapę i na miejsce pierwszego pojemnika postawiła następny. Potem następny. Ethan wstrzymał oddech. Zawartość trzeciego pojemnika zsunęła się z zaskakującym, głuchym uderzeniem. – Co, do cholery...? – wymamrotała ekotechniczna i sięgnęła w kierunku mechanizmu uszczelniającego. Komandor zbladła z ręką zawisłą nad pustą kaburą obezwładniacza. –- Patrzcie, karaluch! – wykrzyknął głośno Ethan ze stacyjnym, jak mu się wydawało, akcentem. Helda błyskawicznie obróciła się na pięcie. – Gdzie? Ethan wskazał na miejsce daleko od degregatora. Obie kobiety poszły sprawdzić. Helda opadła na czworaki i z niepokojem przejechała palcem w miejscu, gdzie ściana stykała się z podłogą. – Jesteś pewien? – zapytała. – Wydawało mi się – wymamrotał Ethan – że coś się ruszało... Spojrzała mu w twarz ze zmarszczonymi gniewnie brwiami. – A mi się wydaje, że chyba masz kaca, ty niechlujny bezmózgowcu. Ethan wzruszył bezradnie ramionami. – Na wszelki wypadek wezwę ekipę dezynsekcyjną zamamrotała pod nosem. Idąc do komkonsoli włączyła na nowo maszynę i wskazała kciukiem w kierunku drzwi. – Wynocha. Posłuchali od razu. Gdy przelecieli przez następny korytarz, Quinn odezwała się. – Świetnie, doktorze, to był prawdziwy przypływ natchnienia. Chyba, że naprawdę zobaczyłeś karalucha? – Nie, to była po prostu pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Ta kobieta wyglądała na osobę, która przejmuje się robakami. Quinn uśmiechnęła się z rozbawioną aprobatą. – Czy macie tu problemy z karaluchami? – zapytał z ciekawości. – Staramy się ich nie mieć. Słyszałam, że oprócz paru innych uciążliwości, zjadają izolację z kabli elektrycznych. Pomyśl przez chwilę, czym jest pożar na stacji kosmicznej, a zrozumiesz, dlaczego udało ci się odwrócić jej uwagę. Spojrzała na chronometr. – O, jak późno, musimy szybko odwieźć platformę i beczkę z powrotem na przystań. Traszki, traszki, komu traszki...? Gwałtownie skręciła w prawo, omal nie wywalając Ethana, i przyspieszyła. Po chwili zatrzymała platformę tuż przed drzwiami z napisem „Chłodnia. Wejście 297C”. W środku ujrzeli ladę, a za nią pulchną, wyglądającą na znudzoną, dziewczynę, która
51
wyjadała z torebki jakieś smażone przysmaki. – Chciałabym wynająć schowek próżniowy – powiedziała Quinn. – Wynajmujemy tylko Stacyjnym, proszę pani – odparła, rzucając wygłodniałe, smętne spojrzenie na twarz najemniczki. – Jeśli pójdzie pani do Strefy Przyjezdnych, dostanie pani... Quinn rzuciła na ladę swój identyfikator. – Wystarczy metr kwadratowy, i życzę sobie wymienny plastik. Czysty plastik. Dziewczyna spojrzała na identyfikator. – Ach, oczywiście.– Oddaliła się szurając nogami i wróciła po paru minutach z dużą, wyściełaną plastikiem skrzynią. Najemniczka podpisała kwit, złożyła na nim odcisk kciuka i zwróciła się do Ethana. – Poukładajmy je ładnie, dobrze? Kucharz będzie pod wrażeniem, gdy je odmrozi. Ułożyli traszki w równych rzędach. Obserwująca ich dziewczyna zmarszczyła nos, wzruszyła ramionami i wróciła do swojej komkonsoli, na której holowideo wyświetlało coś podejrzanie przypominającego rozrywkę raczej niż pracę. Zdążyli na czas; niektóre z ich ziemnowodnych ofiar zaczynały już drgać. Ethan czuł się jeszcze gorzej z ich powodu niż z powodu Okity. Dziewczyna wzięła od nich skrzynię i oddaliła się. – Nie będą długo cierpieć, prawda? – zapytał Ethan, spoglądając za nią przez ramię. Komandor roześmiała się. – Sama chciałabym umrzeć tak szybko. Znajdą się w największej zamrażarce wszechświata – czyli na zewnątrz. Chyba naprawdę poślę je admirałowi Naismithowi, ale później, gdy sprawy przyjmą lepszy obrót. – Sprawy – powtórzył za nią Ethan. – Właśnie. Myślę, że ty i ja powinniśmy porozmawiać o „sprawach”. – Przybrał stanowczy wyraz twarzy. Uśmiechnęła się pod nosem. – Dobrze, porozmawiamy jak serdeczni przyjaciele – Zgodziła się uprzejmie.
ROZDZIAŁ 6 Przemycili chyłkiem lotoplatformę z powrotem na przystań, po czym Quinn zawiodła go okrężną drogą do hotelowego pokoju niewiele większego od jego własnego. Ethan zdawał sobie niejasno sprawę, że znajdowali się teraz w jednej z licznych części Strefy Przyjezdnych, chociaż nie mógł powiedzieć, kiedy dokładnie przekroczyli niewidoczną granicę między dwiema strefami. W drodze do hotelu Quinn parę razy znikała na kilka minut lub zostawiała go samego w jakiejś ślepej uliczce, podczas gdy sama udawała się na zwiady. Raz nawet odeszła na chwilę z jakimś znajomym w stacyjnym mundurze, obejmując go jak gdyby nigdy nic i gestykulując wesoło ręką. Ethan miał nadzieję, że Quinn wiedziała, co robi. W każdym razie sprawiała wrażenie, że wie. Gdy drzwi hotelowego pokoju zamknęły się wreszcie za nimi z sykiem mechanizmu uszczelniającego, rozluźniła się wyraźnie, od razu ściągając buty, przeciągając się i pochylając się nad hotelową konsolą, aby zamówić coś do jedzenia.
52
– Proszę. Prawdziwe piwo. – Podała mu pieniący się trunek, przedtem jednak wstrzyknęła do kufla zawartość ampułki, którą wyjęła ze swej podręcznej apteczki żołnierza. – Z importu. Zapach piwa sprawił, że ślinka nabiegła mu do ust. Nie napił się jednak, tylko stał patrząc podejrzliwie w kufel. – Co tu wlałaś? – Witaminy. Patrz, widzisz? – Ścisnęła ampułkę, silnym strumieniem wstrzykując jej zawartość do swojego kufla, i wypiła spory haust piwa. – Tutaj jesteś bezpieczny. Pij, jedz, myj się, rób co chcesz. Spojrzał tęsknie w kierunku łazienki. – Czy komputery nie zarejestrują, że z łazienki korzystają dwie osoby zamiast jednej? A jeśli ktoś będzie się wypytywał? Uśmiechnęła się ostentacyjnie. – Najwyżej pomyślą, że komandor Quinn zabawia w swoim pokoju przystojnego znajomego ze Stacji. Nie martw się, nikt nie będzie się o nic wypytywał. Sytuacja była więcej niż niezręczna, ale Ethan był w takim stanie, że gotów był ryzykować życiem, żeby się tylko ogolić. Jego szczeciniasty podbródek nader szybko nabierał wyglądu, który sugerował dostąpienie zaszczytu ojcostwa, do czego Ethan nie miał prawa. Na nieszczęście w łazience nie było tylnego wyjścia. Poddał się i wypił piwo. Jeśli Millisor i Rau nie mogli wyciągnąć niego żadnych pożądanych informacji, wątpliwe było, aby udało się to komandor Quinn, bez względu na to, co wlała do jego kufla z piwem. Wyzierająca z lustra jego zmizerniała twarz przeraziła go. Podbródek jak papier ścierny, oczy w czerwonych obwódkach, nabrzmiała i pokryta plamami skóra – żaden z klientów ośrodka reprodukcji nie powierzyłby swego dziecka takiemu rzezimieszkowi. Na szczęście kilka minut starań przywróciło mu normalny, wzbudzający zaufanie, schludny wygląd. Wyglądał teraz na zmęczonego, ale przynajmniej nie na człowieka zwyrodniałego. W łazience był nawet odciągacz dźwiękowy, który wyczyścił jego ubranie, podczas gdy on brał prysznic. Gdy wyszedł z łazienki, komandor siedziała na jedynym w pokoju lotokrześle, bez kurtki, z nogami wygodnie opartymi o ścianę. Otworzyła oczy i wskazała ręką na łóżko. Rozciągnął się na nim nerwowo, z plecami wspartymi o poduszkę; niestety było to jedyne wolne miejsce, gdzie mógł odpocząć. Przy łóżku znalazł tacę z piwem i jakimiś nieznanymi mu przysmakami stacyjnymi. Wolał nie myśleć, z jakiego źródła może pochodzić jedzenie. – Tak więc – zaczęła komandor – przesyłka materiałów biologicznych, które zamówił Athos, wzbudza całkiem spore zainteresowanie. Może zaczniesz od tego. Ethan przełknął kęs i przybrał stanowczy wyraz twarzy. – Nie. Informacja za informację. Może t y od tego zaczniesz. – Jego pełne stanowczości spojrzenie natrafiło na jej szyderczo wzniesione brwi, i Ethan dodał już mniej pewnym głosem. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu. Przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się. – Jak chcesz. – Przerwała na chwilę, aby skubnąć trochę smakołyków z tacy. – Wasze
53
zamówienie zostało zrealizowane przez najlepszych genetyków laboratoriów Bharaputry. Pracowali nad tym przez kilka miesięcy i nie muszę chyba dodawać, że ich praca była utrzymywana w ścisłej tajemnicy. Zapewne dzięki temu kilku osobom udało się później uniknąć śmierci. Zamówione materiały zostały przesłane wahadłowcem na Stację Kline, gdzie przez dwa miesiące oczekiwały w magazynach na roczny statek galaktyczny, którym miały dotrzeć na Athos. Dziewięć dużych, białych lodówek – opisała je dokładnie, podając wszystkie szczegóły łącznie z numerami seryjnymi. – Czy właśnie to dostaliście? Ethan przytaknął ponuro. – Akurat gdy statek galaktyczny opuszczał Stację z przesyłką na pokładzie, kierując się w stronę Athosa – ciągnęła dalej – Millisor i jego ekipa przybyli na Jackson’s Whole. Przeszli przez laboratorium Bharaputry jak... Cóż, jako żołnierz mogę powiedzieć, że była to bardzo udana akcja. – Zamknęła usta, zachowując dla siebie bardziej gorzką opinię na ten temat. – Millisor i jego ekipa uciekli prywatnej armii Bharaputry, wysadzając przedtem w powietrze laboratorium wraz z całą jego zawartością. Na zawartość składało się większość genetyków Bharaputry, paru zupełnie niewinnych naocznych świadków i dane dotyczące pracy nad zamówieniem Athosa. Podejrzewam, że ludzie Millisora poświęcili trochę czasu na wypytywanie ludzi z laboratorium, zanim ich ugotowali, bo uzyskali wszystkie potrzebne im informacje. Zatrzymali się tylko na moment, aby zamordować żonę jednego z genetyków i spalić ich dom. Millisor i jego towarzystwo zniknęli z planety, a następnie pojawili się na Stacji Kline pod zmienionymi nazwiskami tylko o trzy tygodnie za późno, by przechwycić przesyłki na Athos. W tym właśnie czasie dotarłam na Jackson’s Whole, wypytując niewinnie o Athos. Prywatna ochrona Bharaputry omal nie dostała ataku kolki. Na szczęście w końcu udało mi się ich przekonać, że nie mam żadnych powiązań z Millisorem. Teraz, tak naprawdę, myślą, że pracuję właśnie dla nich – powoli na jej usta wypłynął uśmiech. – Ci z Bharaputry? Skrzywiła się. – Taak. Wynajęli mnie, abym zabiła Millisora i jego ekipę. Był to dla mnie całkiem pomyślny obrót wydarzeń, gdyż teraz przynajmniej nie muszę się ścigać z ich agentami w polowaniu na Millisora. Chyba nawet zupełnie niechcący wyświadczyłam im już pierwszą przysługę. Na pewno się ucieszą. – Westchnęła i napiła się piwa. – Pańska kolej, doktorze. Co było w tych lodówkach tak cennego, że poświęcono temu tyle istnień ludzkich? – Nic! – Potrząsnął głową, oszołomiony. – Cenne, tak, ale nie na tyle, aby za to zabijać. Rada Ludności zamówiła czterysta pięćdziesiąt kultur jajników do produkcji komórek jajowych, z których, no wiesz, powstają dzieci... – Tak się składa, że wiem, jak powstają dzieci – wtrąciła. – Kultury miały pochodzić tylko z dwudziestu najbardziej zaufanych źródeł i każda miała mieć zaświadczenie, że nie zawiera żadnych wad genetycznych. To wszystko. Tydzień rutynowej pracy dla dobrych genetyków. Ale to, co dostaliśmy, to były odpadki! – Zaczął w gniewnym uniesieniu dokładnie opisywać zawartość przesyłki, dopóki mu nie przerwała. – W porządku, wierzę ci! Ale przesyłka, która opuściła Jackson’s Whole nie zawierała odpadków, tylko coś bardzo specjalnego. Tak więc ktoś przejął przesyłkę, gdy była w drodze i zamienił jej zawartość na śmieci.
54
– Bardzo dziwne śmieci... – zaczął wolno Ethan, ale ona ciągnęła dalej. – Kim był ten ktoś i kiedy to zrobił? Ani ty, ani ja – chociaż, jeśli chodzi o mnie, to musisz tylko polegać na moim słowie. Nie był to też Millisor, oczywiście, chociaż on pewnie chciałby to zrobić. – Millisor posądzał o to tego Terrence’a Cee, czymkolwiek lub kimkolwiek on jest. Westchnęła. – Kimkolwiek on jest, miał dużo na to czasu. Mógł podmienić towar na Jackson’s Whole lub na pokładzie statku w drodze do Stacji Kline, czy przed odlotem statku galaktycznego na Athos. Czy masz pojęcie, ile statków przewija się przez doki Stacji w ciągu dwóch miesięcy? I w ilu kierunkach odlatują? Nic dziwnego, że Millisor węszy w panice, jakby się świat miał zawalić. Ale i tak skopiuję sobie log Stacji z nazwami dokujących statków... – zaznaczyła to w notatniku. Ethan wykorzystał przerwę w potoku jej słów i zapytał. – Co to jest „żona”? Zakrztusiła się piwem. Ethan pomyślał, że i tak mało go ubywało jak na to, jak często wymachiwała kuflem. – Ciągle zapominam, że ty... Hm, żona. Partnerka i towarzyszka mężczyzny w małżeństwie. Partner – czyli mężczyzna – nazywa się „mąż”. Małżeństwo może przyjmować wiele form, ale najczęściej jest związkiem o prawnych, ekonomicznych i genetycznych podstawach, którego celem jest wydawanie na świat i wychowywanie potomstwa. Rozumiesz? – Chyba tak – powiedział wolno. – Brzmi trochę jak przyznany rodzic zastępczy. – Próbował brzmienia słowa. – Mąż. Na Athosie gdy mówimy, że ktoś komuś „mężuje”, oznacza to, że ten ktoś oszczędnie gospodarzy czyimiś zasobami, coś jak „zarządzać”. – Czy to oznaczało, że partner utrzymywał partnerkę w czasie ciąży? Ethan pomyślał z satysfakcją, że jeśli rzeczywiście tak było, to ta rzekomo organiczna metoda pociągała za sobą pewne ukryte koszty, przy których każdy porządny ośrodek reprodukcji wydawał się doprawdy tani. – Pewnie ten sam źródłosłów. – W takim razie, co to znaczy „żonować”? – Nie ma takiego słowa. Wydaje mi się, że wyraz „żona” pochodzi od jakiegoś starego słowa oznaczającego po prostu „kobieta”. – Aha. – Zawahał się. – Czy ten genetyk, któremu Millisor spalił dom i... i jego żona mieli dzieci? – Małego chłopca, który w tym czasie akurat był w przedszkolu. Dziwne, że Millisor nie spalił też przedszkola. Nie rozumiem, jak mógł pominąć ten drobny szczegół. Żona genetyka była w ciąży. – Quinn odgryzła ze złością kawałek kostki proteinowej. Ethan, sfrustrowany, potrząsnął głową. – Dlaczego? Dlaczego on to zrobił? Uśmiechnęła się wymijająco. – Są momenty, kiedy sobie myślę, że mógłbyś być moją bratnią duszą. To był żart – dodała, gdy Ethan odsunął się gwałtownie od niej, jak oparzony. – No właśnie, dlaczego. Oto pytanie, na które mam znaleźć odpowiedź. Millisor był raczej prawie pewny, że materiały,
55
nad którymi pracowały laboratoria Bharaputry, były rzeczywiście przeznaczone dla Athosa, nawet pomimo późniejszych wypadków. A ja w przeciągu ostatnich kilku miesięcy na pewno nauczyłam się jednego: brać pod uwagę opinie Millisora. Czemu Athos? Co takiego ma Athos, czego nie mają inne planety? – Nic – odpowiedział Ethan. – Jesteśmy małą, opartą na rolnictwie społecznością bez żadnych bogactw naturalnych, które można by importować. Nie jesteśmy żadnym ważnym ogniwem na żadnej ważnej trasie. Nie przeszkadzamy nikomu. – „Nic” – zastanawiała się. – Pomyślmy dla jakiego planu najkorzystniejsza byłaby planeta z „niczym”... Przypuszczam, że jesteście odcięci od reszty wszechświata. Oprócz tego jedyną cechą, która was wyróżnia, jest wasze uparte obstawanie przy rozmnażaniu się w ten dosyć trudny sposób. – Pociągnęła łyk piwa. – Mówiłeś, że Millisor wspominał o zaatakowaniu waszych ośrodków reprodukcji. Opowiedz mi o nich. Ethan nie potrzebował zachęty, aby rozniecić w sobie entuzjazm dla swojej ukochanej pracy. Opisał Sevarin, jego działalność i oddaną pracy kadrę, dzięki której to wszystko się udawało. Wyjaśnił korzystny system punktów socjalnych, które kwalifikowały mężczyzn do ojcostwa. Przerwał gwałtownie, gdy zorientował się, że opowiada o swoich własnych osobistych problemach, które uniemożliwiają jemu samemu realizację gorącego pragnienia posiadania syna. Zbyt łatwo mu przyszło zwierzanie się tej kobiecie – zaczął się na nowo zastanawiać, co było w jego piwie. Rozparła się wygodnie na krześle i przez chwilę gwizdała coś nieskładnie. – Mniejsza z tym. Wydaje mi się jednak, że z powodzeniem mogła tu być użyta metoda kukułki. Tłumaczyłoby to bardzo dobrze działania Millisora... Świnie. – Czyja metoda? – Metoda kukułki. Macie kukułki na Athosie? – Nie... Czy to jest gad? – Wstrętne ptaszysko. Z Ziemi. Przede wszystkim słynie z tego, że podkłada własne jajka do gniazd innych ptaków, zrzucając na nie w ten sposób nudny obowiązek wychowania swych pisklaków. Dzisiaj pojawiają się w galaktyce jedynie jako metafora w utworach literackich. Ale czy wiesz, co znaczy metoda kukułki? Ethan, do którego dotarło prawdziwe znaczenie jej słów, zadrżał. – Sabotaż – wyszeptał. – Sabotaż genetyczny. Chcieli na nas wyhodować potwory, na nas niczego nieświadomych... – Pomyślał o czymś. – Tak, ale to nie byli Ketagandańczycy, którzy wysłali przesyłkę, prawda? Świnie. I tak by im nie wyszło, mamy swoje sposoby na wykrywanie wad genetycznych... – Uspokoił się, osłupiały ze zdziwienia. – Wysyłka mogła jednak zawierać materiały skradzione z badań nad Ketagandańskim projektem. To by tłumaczyło zapał, z jakim Millisor stara się ją odzyskać lub zniszczyć. – Oczywiście, tylko dlaczego Jackson’s Whole miałby nam to zrobić? A może oni są wrogami Ketagandy? – Ach, hm. Co w ogóle wiesz o Jackson’s Whole? – Niewiele. Jest to planeta, na której mają laboratoria genetyczne. Złożyli ofertę Radzie Ludności w odpowiedzi na nasze ogłoszenie rok temu. To samo zrobiło jeszcze parę innych laboratoriów z innych planet.
56
– No, cóż, następnym razem skorzystajcie z oferty Kolonii Bety. – Ich oferta była droga. Z zamyśleniem przejechała palcem po wargach. Ethan pomyślał o oparzeniach plazmą. – Pewnie tak, ale wiadomo, że dostaje się to, za co się płaci... Chociaż i to jest mylące. Możesz dostać to, za co płacisz, jeśli masz wystarczająco wypchany portfel. Chcesz, żeby cię sklonowali i wyhodowali twojego klona w probówce, aż osiągnie dojrzałość fizyczną, a potem przeszczepili mu twój mózg? Jest pięćdziesiąt procent szansy, że operacja zabije ciebie i sto procent szansy, że zabije klona. Żaden z betańskich ośrodków medycznych nie dotknąłby takiej roboty. Tam klony mają pełne prawa obywatelskie. Bharaputra zrobi to dla ciebie. – Okropne – powiedział oburzony Ethan. – Na Athosie klonowanie jest traktowane jak grzech. – Tak? – Zdziwiła się. – Jaki grzech? – Próżności. – Nie wiedziałam, że to grzech. No, dobrze. Chodzi o to, że jeśli tylko ktoś zaproponowałby Bharaputrze wystarczająco dużo pieniędzy, wypchaliby ochoczo wasze lodówki martwymi traszkami, na przykład, albo dwu i półmetrowymi, genetycznie spreparowanymi superżołnierzami, albo czymkolwiek, o co by ich poproszono – Przez chwilę sączyła w milczeniu piwo. – To co teraz zrobimy? – ośmielił się ponaglić ją Ethan. Zmarszczyła czoło. – Właśnie myślę. Tak naprawdę wypadek z Okitą był nie zaplanowany. Nie dano mi żadnych rozkazów bezpośredniego interweniowania w przebieg wypadków – miałam tylko obserwować. Jako żołnierz wykonujący rozkazy nie powinnam była uratować ci życia. Powinnam była jedynie obserwować, a potem wysłać admirałowi Naismithowi pełen żalu raport o tym, na ile metrów rozprysło się twoje ciało. – Czy będzie, hm, zły na ciebie? – zapytał Ethan z niepokojem, mając przed oczyma paranoidalną wizję admirała rozkazującego jej stanowczo, aby przywróciła początkowy porządek rzeczy posyłając go za Okitą. – Niee. Sam ma chwile nieprofesjonalizmu. Strasznie to niepraktyczne. Pewnego dnia go to zabije. Chociaż dotychczas udaje mu się jakoś doprowadzać sprawy do szczęśliwego końca, siłą woli jedynie. – Sięgnęła po ostatni przysmak z tacy, dopiła piwo i wstała. – Tak więc teraz przyjrzę się uważnie Millisorowi. Jeśli ma więcej ludzi za sobą niż dotychczas naliczyłam, jego poszukiwania ciebie i Okity powinny ich wykurzyć z kryjówki. Możesz się tu przyczaić. Nie wychodź z pokoju. Znów uwięziony, chociaż teraz w lepszych warunkach. – Ale co z moimi rzeczami, moim bagażem, pokojem?! – Jego pokój klasy ekonomicznej, chociaż pusty, wciąż nabijał mu rachunek. – Co z moją misją! – Absolutnie nie możesz zbliżać się do swego hotelu! – Westchnęła. – Masz osiem miesięcy do odlotu statku galaktycznego na Athos, prawda? Wiesz co, ty mi pomożesz w mojej misji, a ja ci pomogę w twojej. Jeśli będziesz robił, co ci każę, to może nawet uda ci się przeżyć, aby ją wypełnić.
57
– Zakładając – odparował Ethan – że ghem-pułkownik Millisor nie zechce zapłacić więcej za twoje usługi niż Bharaputra czy admirał Naismith. Narzuciła na ramiona kurtkę, bezkształtną rzecz z licznymi kieszeniami, która wyglądała na o wiele lżejszą niż na to pozwalał ciężki materiał, z którego była zrobiona. – Zrozum jedną rzecz, Athosańczyku. Są rzeczy, których nie kupisz za pieniądze. – Co, najemniczko? Zatrzymała się w drzwiach, uśmiechając się lekko mimo pałających gniewem oczu. – Chwile nieprofesjonalizmu.
Pierwszy dzień na wpół dobrowolnego uwięzienia minął mu na odsypianiu skutków zmęczenia, strachu i biochemicznych koktajli z poprzedniego dnia. Raz oprzytomniał i ujrzał jak przez mgłę wychodzącą właśnie na palcach komandor, ale natychmiast znów pogrążył się we śnie. Gdy obudził się po raz drugi, znacznie później, Quinn spała rozciągnięta na podłodze w mundurowych spodniach i podkoszulku, a kurtka wisiała obok na krześle. Z na wpół otwartymi oczami podążała za nim wzrokiem, gdy chwiejnym krokiem udał się do łazienki. Na drugi dzień odkrył, że Quinn nie zamykała go na klucz podczas długich godzin swej nieobecności. Wyszedł więc na korytarz i przez dwadzieścia minut wahał się czy iść, czy nie, próbując wymyślić jakiś rozsądny plan skorzystania ze swojej wolności, tak aby nie zostać od razu pożartym przez Millisora, który zapewne przetrząsał już całą Stację w poszukiwaniu jego skromnej osoby. Na dźwięk robota czyszczącego, który nagle wyłonił się zza rogu, Ethan obrócił się błyskawicznie na pięcie i, z sercem kołaczącym w piersiach, pognał z powrotem do pokoju. Stwierdził, że nic się chyba nie stanie, jeśli pozwoli najemniczce sprawować nad nim opiekę jeszcze przez jakiś czas. Na trzeci dzień odzyskał już na tyle z wrodzonej przytomności umysłu, że zaczął poważnie zastanawiać się nad kłopotliwym położeniem, w którym się znalazł. Nie miał jednak jeszcze wystarczająco dużo energii, aby podjąć jakieś działania. Zaczął więc, za pomocą biblioteki komkonsoli, wbijać sobie do głowy historyczne dzieje galaktyki. Pod koniec czwartego dnia nie miał już wątpliwości, jak bardzo nieodpowiednimi kulturowo materiałami edukacyjnymi był zarys dziejów Ketagandy i holowid przygodowy, zatytułowany Dzika gwiazda miłości, na który natknął się przypadkiem i który tak go oszołomił, że nie był w stanie go wyłączyć. Okazało się, że życie z kobietami nie tylko prowokuje dziwne zachowania – życie z kobietami prowokuje bardzo dziwne zachowania. Ile jeszcze czasu minie zanim fluidy, czy cokolwiek to jest, co emanuje od komandor Quinn, sprawią, że zacznie się zachowywać w tak szokujący sposób? Czy nie zapięta kurtka i odsłonięcie jej przerośniętych gruczołów piersiowych rzeczywiście sprawi, że zwariuje na ich punkcie jak nowo wyklute pisklę na punkcie swojej kwoki? I czy potnie go na paski nożem wibracyjnym zanim zaczną działać jakieś bliżej nie określone hormony? Zadrżał i przeklął dwa miesiące podróży na Stację, które mógł wykorzystać na prawdziwą naukę, a które zmarnował przez swą bojaźliwość. Niewinność może być błogosławieństwem, ale brak wiedzy jest piekłem. Jeśli jego dusza miała być złożona na ołtarzu konieczności, na
58
Boga Ojca, Athos powinien dostać to, co najlepsze. Z głową pełną podobnych myśli, Ethan czytał dalej. W jego stopniowym upadku duchowym stan, który osiągnął szóstego dnia, był całkowitą przeciwnością nirwany. Miotał nim niepokój, podekscytowanie i chaos w głowie. – Co się dzieje z tym cholernym Millisorem? – zaatakował Quinn, która jak zwykle wpadła tylko na chwilę. – Nie aż tak wiele, jak się spodziewałam – przyznała. Opadła na krzesło i patrzyła na niego, owijając pasmo ciemnych włosów wokół palca. – Nie doniósł władzom Stacji ani o zaginięciu twoim, ani Okity. Nie ujawnił żadnych ukrytych rezerw ludzi. Nie poczynił żadnych starań, aby opuścić Stację. Wysiłki jakie wkłada w utrzymanie swojej fałszywej tożsamości sugerują, że okopuje się tutaj na dłużej. W zeszłym tygodniu myślałam, że może czeka na powrót statku galaktycznego z Athosa, ale teraz widać jasno, że chodzi mu o coś więcej, o coś ważniejszego niż podwładny, który zginął na przepustce. Ethan, chodząc nerwowo po pokoju, zapytał podniesionym głosem: – Jak długo jeszcze będę musiał tu siedzieć? Wzruszyła ramionami. – Dopóki coś się nie zmieni. – Uśmiechnęła się kwaśno. – Coś może się zmienić, ale raczej nie dla nas. Millisor, Rau i Setti też chyłkiem przeszukują Stację; ciągle węszą w pewnym miejscu w pobliżu Strefy Ekologicznej. Na początku nie mogłam zrozumieć dlaczego akurat tam. Skaner nie wykrył żadnego podsłuchu na ubraniu Okity, ale dla pewności wysłałam je do admirała Naismitha. Wiedziałam więc, że to nie mogło być to. W końcu dorwałam specjalistów technicznych z ekosekcji. Okazało się, że za ścianą są zbiorniki z kulturami proteinowymi. Podejrzewam, że Okita mógł mieć wszczepiony w organizm rodzaj nadajnika odbierającego sygnały. Jakiś biedak połamie sobie kiedyś na nim zęby, jedząc kurczaka z rożna. Ufam bogom, że nie będzie to przyjezdny, który zechce wnieść do sądu pozew przeciw Stacji... Nici z przestępstwa doskonałego. – Westchnęła. – Ale Millisor jeszcze się nie zorientował; wciąż je mięso. Ethan natomiast miał serdecznie dosyć sałatek. I tego pokoju, i tego napięcia, niezdecydowania i bezradności. I komandor Quinn, i tego, w jaki sposób nim rozporządzała... – To ty twierdzisz, że władze Stacji nie mogą mi pomóc – wybuchnął nagle. – To nie ja zabiłem Okitę. Ja nie zrobiłem nic złego! Nie jestem nawet w konflikcie z Millisorem, to ty prowadzisz z nim prywatną wojnę! Nawet by nie pomyślał, że jestem tajnym agentem, gdyby Rau nie znalazł twojego podsłuchu. To ty mnie coraz bardziej pogrążasz, bo tak ci wygodnie! – Millisor i tak by cię dosięgnął – zauważyła. – Tak, ale wystarczyłoby go tylko przekonać, że tego czegoś nie ma na Athosie. Mógł się tego dowiedzieć w czasie wypytywania mnie, ale twoja interwencja wzbudziła w nim podejrzenia. Do licha, mógłby nawet sprawdzić nasze ośrodki reprodukcji, gdyby chciał. Podniosła brwi w zdumieniu. Ten odruch coraz bardziej irytował Ethana. – Naprawdę myślisz, że mógłbyś to z nim wynegocjować? Osobiście wolałabym już sprowadzić na Stację bakcyla i spowodować wybuch epidemii. – Przynajmniej jest mężczyzną – odparował Ethan. Zaśmiała się. W Ethanie zagotowało się.
59
– Jak długo jeszcze będziesz mnie tu więzić? – zapytał znów. Przestała się śmiać. Jej oczy zwęziły się, potem rozszerzyły, a na twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. – Nikt cię tu nie więzi – powiedziała łagodnie. – Możesz sobie pójść, kiedy tylko chcesz. Na własne ryzyko, oczywiście. Będzie mi przykro, ale jakoś to przeżyję. Przestał chodzić jak szalony po pokoju. – Mydlisz mi oczy. Nie możesz pozwolić mi odejść. Zbyt dużo wiem. Spuściła nogi z biurka i przestała okręcać pasmo włosów wokół palca. Patrzyła na niego z niepokojąco bezbarwnym wyrazem twarzy jak ktoś, kto przygotowuje preparat pod mikroskop i z zimną obojętnością dobiera odpowiednie szkiełko do próbki biologicznej. Kiedy znów się odezwała, jej głos zazgrzytał nieprzyjemnie. – Powiedziałabym raczej, że wiesz cholernie mało. – Chyba nie chcesz, żebym powiedział władzom stacyjnym o Okicie, prawda? Naraziłbym twój kark, twój i twoich ludzi... – Na pewno nie kark. Oczywiście, dostaliby sraczki, gdyby się dowiedzieli, co zrobiliśmy z trupem Okity – przy okazji pozwolę sobie przypomnieć, że się do tego dobrowolnie przyczyniłeś. Zanieczyszczenie środowiska jest o wiele poważniejszym przestępstwem niż samo morderstwo. Prawie tak poważne jak podpalenie. – No to co? Co mi zrobią, deportują mnie? Proszę bardzo, to dla mnie nagroda, a nie kara! Zmrużyła oczy, aby ukryć złość. – Jeśli odejdziesz, Athosańczyku, nie myśl, że będziesz mógł przyjść do mnie z powrotem, błagając na kolanach o pomoc. Nie potrzebuję pieniaczy, przeniewierców i... pederastów. Podejrzewał, że to, co powiedziała, było obraźliwe. Zareagował więc jak obrażony. – A ja nie potrzebuję przebiegłej, cwanej, aroganckiej i apodyktycznej kobiety! Zacięła usta i zapraszającym gestem wskazała na drzwi. Ethan zorientował się, że ostatnie słowo należało do niego. Bon kredytowy miał w kieszeni, buty na nogach. Dysząc z gniewu, wymaszerował z pokoju z wysoko podniesioną głową. Plecy mrowiły go w oczekiwaniu na uderzenie promienia obezwładniacza lub czegoś jeszcze gorszego. Nic się nie stało. Gdy mechanizm uszczelniający zamknął się za nim z sykiem, uderzyła go niepokojąca cisza na korytarzu. Stracił pewność, czy powinien się cieszyć, że ostatnie słowo w dyskusji należało do niego. Mimo to wolał stanąć oko w oko z Millisorem, Rauem i duchem Okity, niż wrócić do swego więzienia i przepraszać Quinn. Stanowczość. Zdecydowanie. Działanie. Tego właśnie potrzebuje do rozwiązania problemów, a nie uciekania i ukrywania się. Poszuka Millisora i stanie z nim twarzą w twarz. Stąpając głośno po schodach zszedł korytarzem w dół. Z hotelu na promenadę wyszedł już normalnym krokiem i ochłonąwszy nieco zrewidował swoje poprzednie szalone plany i pomyślał o rozsądniejszym rozwiązaniu – zadzwoni do Millisora z bezpiecznej odległości z publicznej komkonsoli. Też będzie przebiegły. Nie zbliży się do swojego hotelu. Jeśli zaistnieje taka konieczność, może nawet zostawi swe osobiste rzeczy na Stacji i wyjedzie, kupując bilet w ostatniej chwili przed odlotem. W ten sposób ucieknie całym tłumom tajnych agentów. Zanim wróci na Stację, pewnie zdążą się
60
sami nawzajem zagonić w różne strony galaktyki. Oddalił się o parę poziomów od hotelu, w którym przebywała Quinn, i znalazł budkę z komkonsolą. – Chciałbym połączyć się z przyjezdnym, ghem-pułkownikiem Ryustem Millisorem – powiedział do komputera. Przeliterował dokładnie nazwisko. Zauważył z dumą, że głos prawie mu się nie trząsł. „Na Stacji nie zameldowano nikogo o takim nazwisku" – pokazał się w odpowiedzi napis na holoekranie. – Eee... Czy już się wymeldował? – Millisora nie ma, czy to znaczy, że przez cały ten czas komandor nabijała go w butelkę...? „Nie zameldowano nikogo o takim nazwisku w ciągu ostatniego 12-miesięcznego cyklu” – zamrugały jasne litery. – Hm, a kapitan Rau? „Nie zameldowano...” – A Setti? „Nie zameldowano...” Ugryzł się w język, zanim zapytał o Okitę i stał wpatrując się bezmyślnie w ekran. Nagle go olśniło: Millisor to jego prawdziwe nazwisko, ale tu na Stacji na pewno używa przybranego, razem ze sfałszowanymi dokumentami. Ethan nie miał najmniejszego pojęcia, jakiego pseudonimu mógł używać Millisor. Zabrnął w ślepą uliczkę. Nie wiedząc, co począć, ruszył wzdłuż promenady. Mógł po prostu wrócić do swojego pokoju i poczekać, aż Millisor go znajdzie. Tylko czy będzie miał sposobność podjąć negocjacje lub odezwać się chociaż słowem, zanim żądni zemsty towarzysze Okity skręcą mu kark. Pstrokaty tłum mijających go przechodniów ledwie zwracał uwagę pochłoniętego sobą Ethana, ale dwie zbliżające się twarze były niezwykłe. Dwóch niepozornie ubranych mężczyzn o przeciętnym wzroście miało twarze pomalowane w jaskrawe, całkowicie zakrywające skórę wzory. Jedna z nich była cała ciemnoczerwona, naznaczona gdzieniegdzie pomarańczowymi, czarnymi i zielonymi smugami układającymi się w skomplikowany wzór, który z pewnością miał swoje ukryte znaczenie. Druga była głównie jaskrawoniebieska z żółtymi, białymi i czarnymi pasmami, które krętą linią zaznaczały i powielały kontury oczu, nosa i ust. Mężczyźni pogrążeni byli w rozmowie. Ethan wpatrywał się w nich ukradkiem, zafascynowany i zachwycony tym niezwykłym widokiem. Dopiero gdy, mijając go, niemal otarli się o jego ramię, oczom Ethana udało się wydobyć spod malowideł rysy twarzy. Nagle zorientował się, dzięki niedawnej lekturze, że wie, co oznaczają malowidła na twarzach. Były to oznaki stopni ketagandańskich ghem-lordów. W tym samym ułamku sekundy kapitan Rau spojrzał Ethanowi w twarz. Otworzył usta, oczy zaokrągliły mu się w niebieskich obwódkach i szybko sięgnął ręką w kierunku wiszącej u pasa kabury. Ethan błyskawicznie otrząsnął się z oszołomienia, które sparaliżowało go na sekundę i rzucił się do ucieczki. Usłyszał strzał za plecami. Kula porażacza nerwów świsnęła mu koło ucha. Ethan obejrzał się przez ramię. Rau nie trafił tylko dlatego, że Millisor skierował śmiercionośną
61
broń w górę. Wrzeszczeli na siebie nawet w biegu. W tym momencie Ethan dokładnie sobie przypomniał, jak okrutni potrafią być Ketagandańczycy. Dał nurka do jadącej w górę windy, przepychając się łokciami przez opieszały tłum ludzi i odbijając się od poręczy do poręczy. Potrąceni przez niego pasażerowie przeklinali zdumieni. Wypadł z windy na następnym poziomie, pognał przed siebie, wpadł do następnej windy, a potem następnej i następnej, co chwila oglądając się za siebie w panice. Przebiegł przez sklep pełen ludzi, potem przez opustoszały plac budowy, gdzie natrafił na drzwi z napisem „Wstęp wzbroniony” – przekręcił koło w prawo, spróbował w lewo i jeszcze raz w prawo, pchnął drzwi i wpadł do środka. Nie był już w Strefie Przyjezdnych, gdyż różne urządzenia zawieszone na ścianach, które w sekcjach turystycznych zaopatrzone były w długie listy instrukcji obsługi, tutaj wydawały mu się niemal zupełnie anonimowe. Opadł wreszcie na ziemię w budce na narzędzia i leżał przez jakiś czas, próbując złapać oddech. Wyglądało na to, że zgubił swoich prześladowców. Pewne było, że sam czuł się zagubiony.
ROZDZIAŁ 7 Gdy wreszcie złapał oddech i serce przestało mu walić w piersiach jak oszalałe, jeszcze przez godzinę siedział skulony na podłodze z głową pełną gorzkich myśli. Czyżby uciekanie i ukrywanie się nie było dobrym sposobem na rozwiązywanie problemów? Czy jakiekolwiek działanie jest lepsze niż gnicie w hotelowej celi Quinn? Rozmyślał markotnie nad tym, jak szybko można zmienić swoją postawę moralną pod wpływem błysku i trzasku ze srebrzystego kielicha lufy porażacza nerwów. Wpatrywał się bezmyślnie w półmrok budki. Cela Quinn miała przynajmniej łazienkę. Będzie teraz musiał iść do władz Stacji. Nie miał po co wracać do Quinn, wyraźnie to zaznaczyła. Stracił też złudzenia, że mu się uda wynegocjować pokój z ketagandańskimi szaleńcami. Uderzył parę razy głową o ścianę w dowód pogardy dla siebie, wstał z kucek i zaczął przeszukiwać swoją kryjówkę. Znalazł szafkę pełną stacyjnych kombinezonów roboczych, które nagle przypomniały mu, że jego własny strój zdradza jego dolnostrońskie pochodzenie. To nasunęło mu inną, jeszcze bardziej przerażającą myśl: że może Quinn ukryła gdzieś w jego rzeczach następny podsłuch. Z pewnością miała niejedną okazję, aby to zrobić. Rozebrał się do naga i zamienił swoje athosańskie ubranie na czerwony kombinezon i buty, które okazały się tylko trochę dla niego za duże. Buty obcierały mu stopy, ale obawiał się zatrzymać cokolwiek z własnych rzeczy, nawet skarpetki. Potrzebował przebrania tylko po to, aby najpierw znaleźć, a potem się przekraść do najbliższego posterunku stacyjnych służb bezpieczeństwa. Nie była to wcale kradzież; zwróci kombinezon jak tylko nadarzy się pierwsza okazja. Wymknął się niepostrzeżenie z budki i skręcił w lewo w pusty korytarz, starając się naśladować kołyszący się chód stacyjnego robotnika i powtarzając w myślach numer budki, żeby go zapamiętać i wrócić później po swoje rzeczy. Po drodze minęły go dwie kobiety w
62
niebieskich kombinezonach szybujące na załadowanej lotoplatformie, ale najwyraźniej im się spieszyło. Ethan nie ośmielił się zapytać je o drogę. Stacyjny, a na takiego wyglądał teraz w swoim nowym ubraniu, nie zadałby takiego pytania. Na pewno wydawałoby się to im podejrzane, nawet gdyby odezwał się czystym stacyjnym akcentem. Właśnie zaczął się poważnie zastanawiać, czy jednak miał rację przypuszczając, że nawet jeśli on nie wie, gdzie się znajduje, to nie wiedzą tego także jego prześladowcy. Nagle rozległ się krzyk, głuche uderzenie i grzechocący łomot dochodzący z pobliskiego poprzecznego korytarza. Zderzyły się dwie lotoplatformy. Z miejsca katastrofy doszły Ethana płacz i przekleństwa zmieszane z łomotem plastikowych pudeł spadających jak lawina z jednej z lotoplatform i przeszywającym uszy ptasim skrzekiem. Z roztrzaskanego pudła wylatywały w powietrze kulki żółtego pierza, strzelając w górę, opadając łagodnymi falami i odbijając się od ścian. Jakaś kobieta krzyczała. – Grawitacja! Grawitacja! – Ethan podskoczył na dźwięk znajomego głosu. Kobietą w zielono-niebieskim mundurze ekotechnicznej była koścista Helda ze Stacji Asymilacji. Była purpurowa na twarzy i patrzyła na niego z wściekłością. – Grawitacja! Ocknij się ty głupku, trzeba je złapać! – Wygramoliła się spod pudeł i dysząc ciężko ruszyła ku niemu chwiejnym krokiem. Podczas gdy Ethan wahał się, czy pójść za głosem sumienia i ujawnić swoją tożsamość oferując pomoc medyczną – pozostali trzej uczestnicy katastrofy zaczęli się ruszać i próbowali wstać, narzekając przy tym całkiem donośnie, jak zupełnie zdrowi ludzie – Helda odsunęła pokrywę w ścianie tuż obok głowy Ethana i przekręciła nastawnik oporowy. Miotające się szaleńczo ptaki trzepotały skrzydłami bez skutku, jakby wsysane przez podłogę. Pod Ethanem niemal ugięły się kolana, gdy ciężar jego ciała podwoił się. Pod wpływem ogromnej siły przywarł plecami do pleców ekotechnicznej. – O, bogowie, to znowu ty – burknęła Helda. – Mogłam się domyślić. Jesteś na służbie? – Nie – pisnął Ethan. – To dobrze. Pomożesz mi złapać te cholerne ptaki, zanim zdążą roznieść toksoplasmodozę po całej Stacji. Ethan rozpoznał chorobę, przenoszoną przez łagodną i powolną niższą postać wirusa atakującego RNA. Bez wahania opadł na czworaki i poczołgał się za Heldą, aby jej pomóc w zbieraniu rozhisteryzowanych ptaków przyszpilonych do ziemi własnym ciężarem. Dopiero gdy wsadzili ostatniego ptaka z powrotem do pudła i przymocowali pokrywę paskiem ekotechnicznej, Helda poświęciła trochę uwagi ludzkim ofiarom wypadku, które leżały płasko na ziemi, jęcząc i próbując złapać oddech. Kiedy skręciła pokrętło regulatora przyciągania do poprzedniej pozycji, Ethan poczuł tak wielką ulgę, że przez moment wydawało mu się, że sam mógłby się wznieść w powietrze i odfrunąć. Jeden z uczestników wypadku, który właśnie usiadł z wielkim wysiłkiem, miał na sobie taki sam jak Helda zielono-niebieski mundur. Z rozciętej rany na czole ciekła mu cienka strużka krwi. Jednym rzutem oka Ethan oszacował ranę na pozornie groźną, ale w rzeczywistości powierzchowną. Czysty opatrunek uciskowy powinien pomóc w mgnieniu oka. On nie mógł go jednak założyć, ponieważ dotykał rękoma ptaków. Dwoje pobladłych
63
nastolatków prowadzących drugą lotoplatformę – chłopak i, co Ethan natychmiast rozpoznał swym wprawionym już okiem, dziewczyna – przywarło do siebie kurczowo, patrząc z przerażeniem na krew, zapewne w przekonaniu, że omal nie zabili człowieka. Ethan, trzymając ręce zwisające luźno po bokach, żeby nie zapomnieć, że nie powinien niczego dotykać, podszedł do chłopca i, nadając swojemu głosowi szorstkie, oficjalne brzmienie, kazał mu zrobić opatrunek i zatamować krew. Dziewczyna płakała, twierdząc, że złamała sobie nadgarstek, ale Ethan mógł się założyć o dolary betańskie, że jedynie go zwichnęła. Helda, trzymając ręce podobnie do Ethana, odblokowała łokciem wiszące na ścianie komłącza i wezwała pomoc. Najpierw zadbała o to, aby przyjechała ekipa odkażająca z jej własnego oddziału, potem wezwała stacyjne służby bezpieczeństwa, a dopiero na końcu technicznego medycznego do pomocy zranionym. Ethan odetchnął z ulgą – sprawy przybierały pomyślny dla niego obrót. Nie będzie już musiał polować na służby bezpieczeństwa, bo same do niego przyjdą. Zda się na ich łaskę i może przestanie się wreszcie czuć taki zagubiony. Najpierw przybyła ekipa odkażająca. Oddzielili miejsce wypadku izolowanymi powietrzem przegrodami i zaczęli przejeżdżać ściany, podłogi, sklepienia i otwory wentylacyjne odciągaczami dźwiękowymi, sterylizatorami rentgenowskimi i silnymi środkami odkażającymi. – Będziesz musiał się zająć służbą bezpieczeństwa, Teki – nakazała swojemu pomocnikowi Helda, wchodząc na hermetyczną lotoplatformę pasażerską, którą przywiozła ze sobą ekipa odkażająca. – Dopilnuj, żeby spisali tych dwóch spryciarzy. Nastolatki zbladły jeszcze bardziej, mimo pocieszającego kiwnięcia głowy, które Teki posłał im ukradkiem. – A ty idziesz ze mną – burknęła Helda do Ethana. – Hę? Eee... – Pochrząkiwanie monosylabami może i ukrywało jego akcent, ale było zupełnie nieprzydatne do uzyskiwania informacji. Ośmielił się zapytać: – Dokąd? – Na kwarantannę, oczywiście. Kwarantannę? Na jak długo?! Widocznie wypowiedział ostatnie pytanie na głos, gdyż mężczyzna z ekipy odkażającej, który popychał go łagodnie w kierunku lotoplatformy, powiedział uspokajająco: – Wyszorujemy cię tylko od stóp do głów i damy ci zastrzyk. Jeśli masz ważną randkę, możesz stąd zadzwonić. Poręczymy za ciebie. Ethan chciał wyprowadzić go z okropnego błędu, ale powstrzymała go obecność ekotechnicznej. Pozwolił, aby go zaprowadzili na lotoplatformę. Usiadł naprzeciw kobiety z uśmiechem przylepionym do twarzy. Sklepienie platformy zamknęło się nad nimi, odcinając ich od wszelkich dźwięków z zewnątrz. Gdy platforma uniosła się w powietrze, Ethan przycisnął twarz do przezroczystej powierzchni, podążając tęsknym wzrokiem za mijającymi ich właśnie dwoma funkcjonariuszami służby bezpieczeństwa w pomarańczowo-czarnych mundurach. Wątpił, czy by go usłyszeli, gdyby do nich krzyknął. – Nie dotykaj twarzy – przypomniała mu machinalnie Helda, rzucając ostatnie spojrzenie na miejsce wypadku. Wyglądało na to, że sytuacja była już opanowana, teraz gdy ekipa
64
odkażająca zajęła się jej załadowaną ptactwem lotoplatformą i otworzyła izolowane powietrzem przegrody. Ethan pokazał swoje zwisające bezwładnie ręce na dowód, że zrozumiał jej polecenie. – Chyba udało ci się pojąć, na czym polegają zasady sterylności – przyznała niechętnie, usadawiając się wygodnie i rzucając mu groźne spojrzenie. – Przez moment wydawało mi się, że Sekcja Doków i Śluz zaczęła zatrudniać upośledzonych umysłowo. Ethan wzruszył ramionami. Zapadła cisza. Cisza przedłużała się. Chrząknął. – Co to było? – zapytał burkliwie, wskazując brodą za siebie, w kierunku miejsca wypadku. – Dwoje głupich dzieciaków bawiło się lotoplatformą w gwiezdne wojny. Będę musiała przemówić ich rodzicom do rozumu. Lotoplatformy służą do pracy. Lubisz szybkie jazdy, jedź windą. Czy może chodzi ci o ptaki? – O ptaki. – Wybrakowany ładunek. Żałuj, że nie słyszałeś jak kapitan frachtowca się darł, gdy je konfiskowaliśmy. Jakby miał jakieś prawo do roznoszenia chorób po całej galaktyce. Ale mogło być jeszcze gorzej. – Westchnęła. – Mogła być znowu wołowina. – Wołowina ? – wychrypiał Ethan. Skrzywiła się. – Całe stado żywej, krwistej wołowiny przewożonej gdzieś na hodowlę. Rojące się od mikroskopijnego robactwa. Musiałam je pociąć na pół, żeby się zmieściły do unicestwiacza. Jeszcze nie widziałam gorszego brudu. Rozłożyliśmy je na atomy, jeszcze jak! Właściciele wnieśli pozew do sądu przeciw Stacji. – Zabłysły jej oczy. – Przegrali sprawę. – Dodała po chwili: – Nie znoszę brudu. Ethan znów wzruszył ramionami, mając nadzieję, że ekotechniczna weźmie to za oznakę współczucia z jego strony. Ta przerażająca kobieta była ostatnią osobą na Stacji, w której ręce chciałby się oddać, z wyjątkiem może Millisora. Żywił płonną nadzieję, że Ekosekcja nie pozbywała się chorych przyjezdnych w ten sam niefrasobliwy sposób. – Czy Sekcja Doków i Śluz pozbyła się już tego śmietniska w Zatoce 13? – zapytała niespodziewanie. – Eee... hm – Ethan chrząknął. Zmarszczyła brwi. – Co ci jest do diabła? Przeziębiłeś się? Ethan bał się przyznać, że jest siedliskiem wirusów. – Nadwerężyłem sobie wczoraj gardło – wymamrotał. – Aaa. – Opadła z powrotem na siedzenie, jak rozczarowany pies myśliwski. Teraz gdy głos należał do niej, zaczęła rozglądać się wokół w poszukiwaniu innego tematu do rozmowy. – Patrz, co za obrzydliwy widok. – Wskazała palcem w przestrzeń. Ethan zobaczył tylko paru mijających ich Stacyjnych. – Pomyśleć, że ktoś może się doprowadzić do takiego stanu. – Co? – wymamrotał Ethan, bezgranicznie zdumiony. – Ta tłusta dziewczyna. Ethan oglądnął się za siebie. Otyłość dziewczyny, jeśli nie brać pod uwagę dodatkowej
65
warstwy ciała charakterystycznej dla kobiecej budowy, była tak nieznaczna z medycznego punktu widzenia, że prawie niewidoczna dla jego oczu. – Problemy z biochemią – zasugerował dla świętego spokoju. – Też coś. To tylko wymówka dla braku samodyscypliny. Pewnie obżera się po nocach dolnostrońskimi łakociami z importu. – Przez chwilę myślała nad czymś. – Obrzydlistwo. Nie wiadomo, gdzie było. Ja nigdy nie jem niczego oprócz czystego, sztucznie wyhodowanego chudego mięsa i sałatek, ale bez tych tłustych i lepkich sosów... – Tu nastąpiła przydługa rozprawa na temat jej diety i trawienia, która wypełniła czas aż do momentu, gdy lotoplatforma dotarła na miejsce. Ethan poczekał, aż Helda wyjdzie i wygrzebał się ze swego fotela. Ostrożnie wystawił głowę na zewnątrz. Miejsce, w którym przeprowadzano kwarantannę, miało szpitalny zapach, który przepełnił go bolesną nostalgią za Sevarinem. Poczuł rosnącą mu w gardle gulę, którą szybko przełknął. – Proszę tędy – wskazał mu drogę ekotechniczny w nieskazitelnie czystym fartuchu. Paru innych technicznych natychmiast zaczęło czyścić lotoplatformę sterylizatorami rentgenowskimi. Ethan ruszył we wskazanym kierunku, a za nim ekotechniczny, ścierając niewidoczne, ale pełne zarazków ślady jego butów, aż doszli do czegoś w rodzaju kabiny na końcu korytarza. Techniczny wygłosił krótki, szczegółowy wykład o tym jak należy korzystać z prysznica odkażającego i oddalił się z- czerwonym kombinezonem i butami Ethana, mamrocząc pod nosem: – Bez bielizny? No, no. Identyfikator i bon kredytowy Ethana były w kieszeni czerwonego kombinezonu. Ethan prawie się popłakał. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Umył się dokładnie, wysuszył, nareszcie podrapał się w swędzący go od jakiegoś czasu nos, po czym kręcił się nago po kabinie przez, jak mu się wydawało, bardzo długi czas. Właśnie zastanawiał się, czy opłaca mu się wybiec nago z wrzaskiem na korytarz, gdy wrócił techniczny w fartuchu. – Cześć. – Techniczny rzucił zwinięty kombinezon i buty Ethana na ławkę, ukłuł go w ramię igłą ultrarozpyłacza i powiedział – Zamelduj się w rejestracji, gdy będziesz wychodził. Wyjście jest w przeciwnym kierunku. – Techniczny zaczął się oddalać. – Do widzenia. Ethan rzucił się na swoje ubranie. Jego portfel był wciąż albo z powrotem w kieszeni. Odetchnął z ulgą, ubrał się, wyprostował się przed czekającym go wyznaniem i, kierując się enigmatyczną wskazówką technicznego, poszedł mniej więcej w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyszedł. Już myślał, że znów się zgubił, gdy ujrzał zwieńczone łukiem drzwi, a za nimi pokój pełen komputerowych ekranów. Młody mężczyzna, który kierował lotoplatformą z ptakami, a którego Helda nazywała Tekim, dobiegł do drzwi w tym samym czasie, co Ethan. Zatrzymał się dysząc lekko i przepuścił Ethana pierwszego, życzliwie kiwając do niego głową. W środku, za pulpitem, z rękami założonymi na piersiach, stała koścista Helda, przytupując niecierpliwie stopą. Zmroziła Tekiego wzrokiem.
66
– Nareszcie oderwałeś się od tej komkonsoli. Wydaje mi się, że mówiłam ci, żebyś powiedział swojej dziewczynie, że nie ma do ciebie dzwonić w czasie pracy. – To nie była Sara – odrzekł z godnością Teki. – Tylko krewna. Chciała mi przekazać ważną wiadomość. – Chwycił Ethana za ramię z rozsądnym zamiarem skierowania uwagi Heldy na inne tory. – Patrz, oto nasz pomocnik. Ethan przełknął ślinę i podszedł bliżej, zastanawiając się, od czego powinien zacząć. Wolałby, żeby nie było tu tej kobiety. – Świeetnie – odezwał się mężczyzna w niebiesko-zielonym mundurze, obsługujący komputer. – Proszę o pańską kartę. – Wyciągnął rękę w kierunku Ethana. Ethan słusznie podejrzewał, że mężczyźnie chodziło o jakiś standardowy stacyjny identyfikator. Wziął głęboki oddech, zdobył się na odwagę i spojrzał prosto w wykrzywioną twarz kobiety. Zamiast swego wyznania, wystękał jedynie: – Eee, hm, nie mam jej przy sobie... Twarz Heldy wykrzywiła się jeszcze bardziej. – Powinieneś ją mieć zawsze przy sobie. – Nie jestem teraz w pracy – rzucił rozpaczliwie. – Jest w moim drugim kombinezonie. – Gdyby tak udało mu się umknąć tej okropnej kobiecie, poszedłby prosto na posterunek służb bezpieczeństwa... Nabrała powietrza w płuca. Nagle wtrącił się Teki. – Helda, daj facetowi spokój. Pomógł nam przecież z tymi przeklętymi świergolami. – Mrugnął okiem do Ethana, wziął go za ramię i pociągnął w kierunku drugiego wyjścia. – Pójdziesz i zaraz przyniesiesz swoją kartę, dobrze? Kobieta sprzeciwiła się, ale mężczyzna obsługujący komputer przytaknął na znak zgody. – Nie przejmuj się Heldą – szepnął do Ethana Teki, popychając go lekko przez drzwi, przez luk z filtrowanym i wolnym od promieni ultrafioletowych powietrzem, a na końcu przez śluzę powietrzną. – Wszystkich doprowadza do szału. Jej gruby dzieciak wyemigrował na Dolną Stronę tylko po to, żeby się od niej uwolnić. Przypuszczam, że ci nie podziękowała za pomoc? Ethan potrząsnął przecząco głową. – Cóż, no to ja ci dziękuję. – Skinął do niego ręką i jego uśmiechnięta twarz zniknęła za zamykającymi się z sykiem drzwiami. – Pomocy – powiedział Ethan słabym głosem. Obrócił się. Był w typowym stacyjnym korytarzu, takim samym jak tysiące innych. Zamknął kurczowo powieki na krótki, bolesny moment, po czym westchnął i ruszył przed siebie.
Dwie godziny później wciąż błądził po Stacji. Posterunki stacyjnych służb bezpieczeństwa, w Strefie Przyjezdnych liczne i widoczne z daleka, tu w miejscach zamieszkałych przez Stacyjnych po prostu zniknęły. A może tak jak urządzenia wiszące na ścianach, były oznakowane jakimś tajemniczym dla niego kodem i po prostu mijał je, nawet o tym nie wiedząc. Ethan poczuł, że pękł następny z pęcherzy, na jego obtartych stopach, i
67
zaklął cicho pod nosem. Zajrzał w głąb przecinającego mu drogę korytarza i aż podskoczył z radości. Wszystkie urządzenia na ścianach znów zaopatrzone były w nalepki, instrukcje obsługi i zamki. Skręcił w korytarz, minął jeszcze parę skrzyżowań, przeszedł przez kolejne drzwi i znalazł się na publicznej promenadzie. Niedaleko, obok fontanny, świeciła się mapa. – Jesteś tutaj – mruknął do siebie, wodząc palcem po holograficznym schemacie. Kolorowe światło lizało mu dłoń. Znalazł na mapie najbliższy posterunek i spojrzał na lustrzany balkon na samym końcu promenady. Tylko o jeden poziom niżej znajdował się jego własny hotel. Hotel Quinn był o dwa poziomy wyżej. Zastanawiał się z niepokojem, gdzie może być hotel, w którym przesłuchiwali go Ketagandańczycy. Nawet jeśli bardzo daleko, dla niego i tak zbyt blisko. Uzbroił się w męstwo i poszedł wzdłuż promenady, powłócząc nogami i rozglądając się ukradkiem za mężczyznami z jaskrawo pomalowanymi twarzami i kobietami w sztywnych szaro-białych mundurach. „Służby Bezpieczeństwa Stacji Kline” – świecił napis na szczycie balkonu. Gdy Ethan wszedł do środka, zauważył, że lustra pokrywające balkon były jednostronne – od wewnątrz rozciągał się wspaniały widok na promenadę. Niewielki pokój zapchany był rzędami monitorów i komłączy. Za biurkiem siedział funkcjonariusz, z nogami na blacie, podjadając z torebki jakieś drobne, smażone kąski i patrząc rozleniwionym wzrokiem w dół, na kolorowy tłum. Funkcjonariuszka – poprawił się w myślach Ethan, wydając z siebie niesłyszalny jęk. Młoda, z ciemnymi włosami, w pomarańczowo-czarnym, wyglądającym na wojskowy, mundurze, była w jakiś nieuchwytny sposób podobna do komandor Quinn. Chrząknął. – Eee... Przepraszam... Czy pani jest na służbie? Uśmiechnęła się. – Niestety tak. Od momentu, w którym wkładam ten mundur do momentu, w którym go zdejmuję pod koniec mojej zmiany, oraz zawsze wtedy, gdy mnie wzywają. Ale będę wolna o dwudziestej czwartej zero zero – dodała zachęcająco. – Miałbyś ochotę na trasze bryłki? – E, nie, dziękuję, ale nie – odparł Ethan. Odwzajemnił jej uśmiech niepewnie. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze promienniej. Spróbował jeszcze raz. – Czy słyszała coś pani o mężczyźnie, który dziś rano na ulicy strzelał do kogoś z porażacza nerwów? – Pewnie! Widzę, że plotki dotarły już do Sekcji Doków i Śluz? – A... – Ethan zdał sobie właśnie sprawę, dlaczego rozmowa miała tak nieskładny charakter; to czerwony kombinezon wprowadzał ją w błąd. – Ja nie jestem Stacyjnym. – Można to poznać po twoim akcencie – uśmiechnęła się życzliwie. Zdjęła nogi z biurka i podparła ręką podbródek. Ethan wyraźnie widział, jak puściła do niego oko. – Zarabiamy na życie w różnych zakątkach galaktyki jako wędrowny robotnik, co? Czy może wpadłeś w tarapaty? – Nie, nic z tych rzeczy... – Ethan nadal się uśmiechał, bo i ona się uśmiechała. Czy był to jakiś rodzaj wymiany uprzejmości zwyczajowo zachodzący między osobami o przeciwnej płci? Ani Quinn, ani ekotechniczna nie używały aż tak silnej ekspresji twarzowej, ale Quinn przyznała, że była nietypowa, a ekotechniczna była zdecydowanie dziwna. Powoli zaczynały
68
go boleć mięśnie twarzy. – Ale wracając do tej strzelaniny... – A może rozmawiałeś z kimś, kto to widział? – Nie uśmiechała się już tak promiennie i wyprostowała się czujnie. – Potrzebujemy więcej świadków. Odezwała się w nim instynktowna ostrożność. – Aha. Po co? – Wniesiono oskarżenie. Oczywiście facet twierdzi, że wystrzelił przez pomyłkę, gdy pokazywał broń przyjacielowi. Ale człowiek, który zgłosił wypadek, powiedział, że facet strzelał do uciekającego człowieka. Ten, który zgłosił wypadek, zniknął, a pozostali z tak zwanych świadków okazali się tacy jak zawsze – opowiadają o wszystkim z zaraźliwym patosem, ale gdy się ich przyciśnie do ściany, okazuje się, że kiedy nastąpił wystrzał, patrzyli w inną stronę albo zapinali but lub coś w tym rodzaju. – Westchnęła. – Jeśli uda się udowodnić, że facet strzelał z porażacza do człowieka, deportują go, ale jeśli wystrzelił przez przypadek, wszystko, co możemy zrobić, to skonfiskować jego nielegalną broń, wlepić mu karę i wypuścić na wolność. Co nastąpi już za dwanaście godzin, jeśli nie udowodni mu się zamiaru zabójstwa. Rau aresztowany? Uśmiech Ethana stał się niemal anielski. – A co z jego towarzyszem? – Oczywiście ręczy za niego. Nie znaleziono przy nim żadnej broni, więc nic mu nie można było zrobić. Millisor na wolności, o ile dobrze zrozumiał słowa funkcjonariuszki. Ethan przestał się uśmiechać. I Setti, którego Ethan nigdy nie widział i nie rozpoznałby, nawet gdyby na niego wpadł na ulicy, także był wolny. Ethan wziął głęboki oddech i zaczął. – Nazywam się Urquhart. – A ja Laura – powiedziała funkcjonariuszka. – Ładnie – powiedział odruchowo Ethan. – Ale... – Moja babcia miała tak na imię – zwierzyła się funkcjonariuszka. – Myślę, że przekazywanie imion z pokolenia na pokolenie daje poczucie ciągłości, a ty? Chyba, że trafi ci się takie imię jak Sterilla. Moja przyjaciółka miała tego pecha. Skraca je do Ilia. – E, właściwie nie o to mi chodziło. Przechyliła głowę na bok z filuternym uśmiechem. – O co ci nie chodziło? – Słucham? – Mówiłeś, że nie o to ci chodziło. O jaką rzecz ci nie chodziło? – Eee... – Quhart – dokończyła. – Miłe imię. Nie powinieneś się go wstydzić. A może dzieciaki w szkole ci dokuczały z powodu twego imienia? Stał z otwartymi ze zdumienia ustami, zupełnie bezradny. Zanim jednak rozmowa mogła się dalej rozwinąć, ze zjeżdżającej z górnego poziomu windy wybiegła inna, starsza funkcjonariuszka. Weszła do pokoju władczym krokiem. – Chciałabym przypomnieć, kapralu – kolejny raz zresztą – że służba nie jest odpowiednim czasem na towarzyskie pogawędki. – Podeszła do szafki i rzuciła przez ramię. – Kończ z tym, musimy jechać.
69
Dziewczyna zrobiła minę za plecami swej zwierzchniczki i szepnęła do Ethana. – Dwudziesta czwarta zero zero, dobrze? – Wstała z krzesła i wykrzesała z siebie trochę zainteresowania, gdy zobaczyła, że zwierzchniczka wyjmuje z szafki dwie kabury z bronią. – Coś poważnego? – Potrzebują nas do przeszukania poziomu C7 i C8. Więzień zniknął z aresztu. – Uciekł? – Nie powiedzieli, że uciekł. Powiedzieli, że zniknął. – Kobieta uśmiechnęła się gorzko. – Kiedy Echelon zaczyna mówić dwuznacznikami, robię się podejrzliwa. Więźniem był ten bydlak, którego dziś rano musieli siłą odrywać od jego porażacza nerwów. Miałam okazję przyjrzeć się jego broni. Z najlepszego przydziału wojskowego i wcale nie taka nowa. – Przypięła do pasa służbowy obezwładniacz i podała drugi dziewczynie. – To co? Pewnie z nadwyżki wojskowej. – Dziewczyna obciągnęła mundur, przejrzała się w małym lusterku, po czym z tą samą dbałością przeglądnęła broń. – Niezupełnie. Założę się z tobą o dolary betańskie, że to jeszcze jeden z tych, niech ich szlag trafi, nie zarejestrowanych szpiegów wojskowych. – No, nie, znów ta plaga. Tylko jeden, czy jest ich więcej? – Mam nadzieję, że działa sam. To by było najgorsze. Trudni do przewidzenia, brutalni, mają gdzieś prawo, mają gdzieś nawet porządek publiczny i, na miłość boską, po tym jak omal nie łamiesz sobie karku cackając się z nimi jak z jajkiem, i tak jakaś ambasada złoży na ciebie skargę, a wszystkie tak pieczołowicie nagromadzone przez ciebie dowody idą prosto na śmietnik. – Odwróciła się i gestem ręki zaczęła wypraszać Ethana z pokoju. – Proszę wyjść, musimy zamknąć posterunek. – Zwróciła się do dziewczyny. – Trzymaj się blisko mnie, jasne? Żadnego bohaterstwa. – Tak jest. Ethan sterczał przed zamkniętymi drzwiami posterunku, patrząc, jak dwie funkcjonariuszki znikają z pola widzenia. Dziewczyna spojrzała do tyłu przez ramię na podniesioną w nieśmiałym proteście rękę Ethana, krzyknęła coś, czego nie dosłyszał, i pomachała mu przyjacielsko palcami.
Następne trzy korytarze. Do góry o dwa poziomy. Labiryntem korytarzy w hotelu Quinn. Znajome drzwi. "Ethan zwilżył usta i zapukał. I znów zapukał. I czekał... Drzwi otworzyły się z sykiem. Uczucie ulgi rozpłynęło się pod wpływem zdumienia na widok robota czyszczącego, który wyłonił się z pokoju i zwinnie przejechał obok niego. Pokój wyglądał tak anonimowo i tak nieskazitelnie czysto, jakby nikt w nim nigdy nie mieszkał. – Dokąd mogła pójść? – rzucił w powietrze płaczliwe pytanie, żeby sobie trochę ulżyć. Robot zatrzymał się. – Proszę inaczej sformułować pytanie – odezwał się głos z kratki w brązowej, plastikowej
70
obudowie robota. Ethan zwrócił się do niego skwapliwie. – Komandor Quinn, osoba, która wynajmowała ten pokój, dokąd poszła? – Poprzedni lokator wymeldował się o godzinie jedenastej zero zero. Poprzedni lokator nie podał nowego miejsca pobytu. O jedenastej? Ethan obliczył, że wyszła tuż po tym, jak on sam wypadł z pokoju jak burza. – Na Boga Ojca... – Proszę inaczej sformułować pytanie – zaświergotał uprzejmie robot. – Nie mówiłem do ciebie – mruknął Ethan, przeczesując włosy palcami z zakłopotaniem. Miał ochotę rwać je z głowy. Robot kręcił się wciąż w pobliżu. – Czy życzy sobie pan, pani, czegoś jeszcze? – Nie, nie... Robot oddalił się z furkotem w górę korytarza.
W dół o dwa poziomy. Wzdłuż trzech korytarzy. Funkcjonariuszki służb bezpieczeństwa jeszcze nie wróciły. Posterunek był wciąż zamknięty. Ethan opadł na ławkę obok fontanny i czekał. Tym razem naprawdę się odda w ich ręce. Jeśli prawo jest przeciwko Rauowi, bo strzelał do Ethana, to w takim razie prawo jest po stronie Ethana, czyż nie? Nie miał się czego obawiać ze strony służb bezpieczeństwa. Tylko jeśli nie udało im się dopilnować Raua-więźnia na ich własnym terenie, to czy uda im się dopaść Raua-mordercę na wolności? Ethan szybko zdławił w sobie tę logiczną myśl jako objaw niepewności, którą zasiała w nim Quinn. Służby bezpieczeństwa są jego najlepszą szansą. Tak naprawdę, teraz gdy obraził Quinn w tak niewybaczalny sposób, służby bezpieczeństwa były jego jedyną szansą. – Doktor Urquhart? – Ethan poczuł rękę na ramieniu. Podskoczył raptownie i obrócił się błyskawicznie. – Kto pyta? – wychrypiał. Młody blondyn odsunął się od niego o krok z konsternacją w oczach. Był średniego wzrostu, drobnej, muskularnej budowy, ubrany według nieznanej Ethanowi dolnostrońskiej mody w dzierganą bluzę bez rękawów i luźne spodnie wsunięte na wysokości kostek w sprawiające wrażenie wygodnych buty z mięciutkiej skóry. – Przepraszam, czy jest pan doktorem Urquhartem z planety Athos? Szukałem pana wszędzie. – Dlaczego? – Mam nadzieję, że może mi pan pomóc. Proszę, niech pan nie odchodzi... – wyciągnął rękę w kierunku Ethana, który dosunął się o krok. – Pan mnie nie zna, ale ja jestem bardzo zainteresowany Athosem. Nazywam się Terrence Cee.
71
ROZDZIAŁ 8 Po chwili ciszy, zdumiony Ethan zdołał wreszcie wykrztusić: – Czego chcesz od Athosa? – Azylu – odpowiedział młody mężczyzna. – Jestem uchodźcą. – Napięcie na twarzy sprawiło, że jego uśmiech wydawał się sztuczny i dziwnie niepokojący. Zrobił się jeszcze bardziej natarczywy, gdy Ethan odsunął się od niego o krok. – Na wykazie pasażerów rocznego statku galaktycznego widniał pan między innymi jako ambasador. Może mi pan zapewnić azyl polityczny, czyż nie? – Ja nnie... – wyjąkał Ethan. – To był pomysł, na który Rada Ludności wpadła w ostatniej chwili, ponieważ nikt nie był pewien, co mi się może przytrafić. Tak naprawdę nie jestem dyplomatą, jestem lekarzem. – Wpatrywał się w młodego mężczyznę, który patrzył na niego błagalnie wzrokiem zbitego psa. Lekarski umysł Ethana zaczął automatycznie rejestrować widoczne u mężczyzny objawy skrajnego wyczerpania: ziemista cera, zapadnięte policzki, przekrwiona twardówka oczu, ledwo widoczne drżenie gładkich, splecionych dłoni. Nagle Ethanem wstrząsnęła straszliwa świadomość. – Słuchaj, hm..., czy ty przypadkiem nie prosisz mnie o ochronę przed ghem-pułkownikiem Millisorem? Cee przytaknął. – O, nie. Nic nie rozumiesz. Ja jestem tutaj zupełnie sam. Nie mam ambasady, ani żadnego poparcia. Chodzi mi o to, że prawdziwe ambasady mają straże, żołnierzy, cały korpus wywiadowczy... Cee wykrzywił usta w uśmiechu. – Czy człowiek, który zaaranżował wypadek Okity, rzeczywiście ich potrzebuje? Ethan stał z otwartymi ze zdumienia ustami, nie wiedząc, co powiedzieć. – Ich jest wielu – ciągnął Cee – bo Millisor może skierować przeciwko mnie wszystkich ludzi Ketagandy, a ja, ja jestem zupełnie sam. Jedyny, który się ostał. Jedyny, który ocalał. Nie chodzi o to, czy mnie zabiją, tylko kiedy. – Rozłożył swe pięknie ukształtowane dłonie w błagalnym geście. – Byłem pewien, że udało mi się im umknąć i że mogłem bezpiecznie zawrócić. I cóż zobaczyłem? Miliisora, nieustraszonego łowcę wampirów we własnej osobie – młodzieniec zacisnął usta z goryczą – przyczajonego w ostatnim wyjściu! Błagam pana, niech mi pan udzieli azylu. Ethan chrząknął nerwowo. – A... właściwie co rozumiesz przez „łowcę wampirów”? Cee wzruszył ramionami. – Sam siebie tak określa. Według niego wszystkie zbrodnie, które popełnia, są wyrazem jego heroizmu, dla dobra Ketagandy, bo ktoś przecież musi wykonywać brudną robotę. Dokładnie tak o sobie myśli i jest dumny z tego, co robi. Ale żeby wykonywać swoją brudną robotę na mnie, nie musi się wcale do tego przekonywać. Ha! W głębi swej skrytej, podłej duszy nienawidzi i boi się mnie bardziej niż piekła. Tak, jakby jego tajemnice były ważniejsze od tajemnic innych ludzi. Tak, jakby w ogóle obchodziły mnie jego tajemnice albo jego dusza. Ethan czuł, że usiłuje prowadzić rozmowę, w której każdy mówi o czymś zupełnie innym.
72
Spróbował znaleźć jakiś punkt oparcia dla tej nieskładnej wymiany zdań. – Kim ty właściwie jesteś? Młody mężczyzna odsunął się od niego z twarzą zdradzającą nagłą nieufność. – Azyl. Najpierw azyl, a potem powiem wszystko, co pan zechce. ? Nagle nieufność na twarzy mężczyzny ustąpiła miejsca rozpaczy. Energia, którą Cee czerpał dotychczas z nadziei, wyparowała, pozostawiając po sobie rezygnację i pustkę. – Rozumiem. Jestem dla pana tym samym, czym dla nich. Medyczne monstrum, złożone z cmentarnych odpadków, spreparowanych w słoiku. Cóż – westchnął z rezygnacją – trudno. Ale i tak zanim umrę, zemszczę się na ghem-kapitanie Rau. Tyle mogę przyrzec Janine. Ethan chwycił się kurczowo jedynego zrozumiałego dla niego w tym wszystkim słowa i, zbierając w sobie resztki godności, powiedział: – Jeśli mówiąc „słoik” masz na myśli replikator maciczny, chcę, żebyś wiedział, że ja sam urodziłem się z replikatora macicznego i sposób ten jest tak samo dobry, jak każdy inny. Nawet lepszy. Tak więc byłbym wdzięczny, gdybyś nie obrażał mojego pochodzenia i dorobku mojej pracy. Na twarzy Cee pojawił się ten sam wyraz konsternacji, który, o czym Ethan był pewien, widniał także na jego obliczu. Nieszczęścia, pomyślał z gorzką satysfakcją, lubią chodzić parami. Młody mężczyzna, właściwie chłopiec jeszcze, bo gdyby nie postarzające go oznaki zmęczenia, wyglądałby na młodszego od Janosa, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko potrząsnął głową i odwrócił się. Potrzeba, rozpaczliwie pomyślał Ethan, jest replikatorem macicznym wynalazków. – Poczekaj! – krzyknął. – Udzielę ci azylu! – Równie dobrze mógłby mu obiecać, że odpuści mu grzechy, jako że w obydwu przypadkach jego władza była taka sama. Cee jednak odwrócił się, z nowym błyskiem nadziei w niebieskich oczach, buchając energią jak palnik gazowy. – Pod jednym warunkiem – ciągnął Ethan. – Powiesz mi gdzie, są kultury jajników, które Rada Ludności zamówiła w laboratoriach Bharaputry. Tym razem Terrence stał z ustami rozdziawionymi ze zdumienia. – Nie dotarły na Athos? – Nie. Cee wypuścił z sykiem powietrze z ust, jakby ktoś go uderzył w żołądek. – Millisor! Millisor je ma! Ale nie, nie mógłby tego ukryć... Ethan cicho chrząknął. – Jeśli uważasz, że twój ulubiony pułkownik Millisor poświęciłby siedem godzin na wypytywanie mnie, niezbyt uprzejme zresztą, o to, gdzie są kultury, ot, tak dla żartu – jeśli tak, to nie podzielam twojego zdania. Ethan pomyślał, że to całkiem pokrzepiające zobaczyć kogoś, kto wyglądał tak, jak on sam się w głębi duszy czuł. Na wstrząśniętego do głębi. Cee zwrócił się do niego z ramionami rozłożonymi w geście zdumienia. – Ale doktorze Urquhart, jeśli pan ich nie ma i ja ich nie mam, i Millisor ich nie ma – to kto je ma?
73
Ethan pomyślał, że wreszcie rozumie niechęć Elli Quinn do „cholernej” defensywy. Sam miał jej po dziurki w nosie. Olać defensywę, pomyślał z dziką satysfakcją, a nawet to drobne ziarenko stanowczości w jego własnym, bojaźliwym sercu wydałoby jakieś owoce. Uśmiechnął się miło do młodego blondyna. Cee rzeczywiście wyglądał na niższe, szczuplejsze wcielenie Janosa. To ciemna karnacja tak go wyszczuplała. Usta Cee nie miały jednak w sobie nic z oznak rozdrażnienia, które szpeciły usta Janosa, gdy bywał zły lub znudzony. – Powiedzmy – zaproponował Ethan – że porównamy to, co wiemy. Może jakoś docieczemy prawdy?! Cee spojrzał do góry, prosto w jego twarz – był o kilka centymetrów niższy od Ethana – i zapytał: – Czy naprawdę jest pan naczelnym agentem wywiadu Athosa? – W pewnym sensie tak – wymamrotał jedyny w ogóle agent wywiadu Athosa. Cee przytaknął. – Z przyjemnością z panem porozmawiam. – Wziął głęboki oddech. – W takim razie potrzebuję trochę oczyszczonej tyraminy. Zużyłem ostatni zapas na Millisora trzy dni temu. Tyramina była kwasem aminowym, który zapoczątkował serię licznych leków endogenicznych stosowanych w leczeniu schorzeń mózgu, ale Ethan nigdy nie słyszał, żeby używano jej jako narkotyku wywołującego prawdomówność. – Nie rozumiem? – Aby uruchomić mój zmysł telepatii – odparł beztrosko Cee. Ethan poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg, hen w dół. – Hipoteza o możliwości przekazywania i odbierania myśli na odległość została zdecydowanie obalona setki lat temu – usłyszał dochodzący z oddali swój własny głos. – Nie ma niczego takiego jak telepatia. Terrence Cee dotknął czoła gestem osoby cierpiącej na migrenę. – Już jest – powiedział spokojnie.
Ethan stał nieruchomo, porażony świtem nowej ery. – Stoimy – udało mu się w końcu wychrypieć – w samym środku cholernej promenady, w jednej z najbardziej obserwowanych okolic w całej galaktyce. Czy nie wydaje ci się, że lepiej by było, gdybyśmy znaleźli jakieś spokojniejsze miejsce do rozmowy, zanim pułkownik Millisor wyskoczy na nas z windy? – Ach. No tak, oczywiście. Czy ma pan w pobliżu jakiś bezpieczny dom? – Eee... A ty? Młodzieniec skrzywił się. – Tak, o ile nadal mogę posługiwać się moim fałszywym nazwiskiem. Ethan wykonał zapraszający gest i Cee poprowadził go naprzód. „Bezpieczny dom”, jak stwierdził Ethan, musiał być nieformalnym terminem szpiegowskim na wszelakiego rodzaju kryjówkę, ponieważ Cee zaprowadził go nie do domu, ale do taniego hotelu zarezerwowanego wyłącznie dla Stacyjnych posiadających pozwolenie na pracę. Tu
74
mieszkali urzędnicy, gosposie domowe, portierzy i inni drugorzędni pracownicy sektora usług. Ich funkcji Ethan mógł się jedynie domyślać, tak jak to było w przypadku dwóch jaskrawo ubranych kobiet z krzykliwymi makijażami na twarzach, niemal ketagandańskimi w swej nienaturalności, które zaczepiły jego i Cee oraz obrzuciły niezrozumiałymi wyzwiskami, gdy przemknęli chyłkiem, starając się nie zwracać na nie uwagi. Kwatera Cee, ciasna i skromna, była bliźniaczo podobna do jego własnego opuszczonego pokoju klasy ekonomicznej. Ethan zastanawiał się z niepokojem, czy Cee czytał w jego myślach – ale nie, chyba nie, skoro ketagandański uchodźca niczym po sobie nie pokazał, że wie, jaką popełnia pomyłkę. – Rozumiem – rzekł Ethan – że twoja moc nie jest stała. – Tak – odparł Cee. – Jeśli moja ucieczka na Athos powiedzie się, tak jak to początkowo planowałem, to obiecuję sobie, że nigdy już jej nie użyję. Ale przypuszczam, że rząd athosański zażąda moich usług w zamian za ochronę. – Ja... właściwie nie wiem – odpowiedział szczerze Ethan. – Ale jeśli rzeczywiście posiadasz taką zdolność, żal byłoby jej nie wykorzystać. Pomyśl, jak wspaniale można ją zastosować. – Niestety – mruknął Cee z goryczą w głosie. – Na przykład w pediatrii. Jaka wspaniała pomoc w diagnozie chorób dzieci, które jeszcze nie mówią! Dzieci, które nie mogą odpowiedzieć na pytania lekarza. Gdzie boli? Jak boli? Albo dla ofiar udaru mózgu, albo dla ludzi sparaliżowanych w wypadkach, dla tych wszystkich, którzy utracili zdolność porozumiewania się i zostali uwięzieni we własnych ciałach. Na Boga Ojca – entuzjazm Ethana osiągnął szczyt – mógłbyś być prawdziwym zbawicielem! Terrence Cee opadł ciężko na siedzenie. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, potem zwęziły podejrzliwie. – Częściej jestem postrzegany jako zagrożenie. Wszyscy, których znam i którzy wiedzą o mojej sekretnej mocy, nigdy nie zaproponowali innego jej zastosowania oprócz szpiegostwa. – Cóż, czy oni sami byli szpiegami? – Skoro już o tym mówimy, to tak, w większości. – No widzisz. Widzą cię takim, jakimi sami chcieliby być, gdyby mieli moc, którą posiadasz. Cee spojrzał na niego dziwnie i powoli uśmiech rozjaśnił mu twarz. – Mam nadzieję, że ma pan rację. – Rozluźnił nieco napięte mięśnie swego szczupłego ciała, ale nadal intensywnie wpatrywał się w Ethana niebieskimi oczami. – Doktorze Urquhart, czy zdaje pan sobie sprawę, że ja nie jestem człowiekiem? Jestem sztuczną konstrukcją genetyczną, której składniki pochodzą z wielu źródeł, wyposażoną w dodatkowy narząd zmysłu, który jak pająk czai się w moim mózgu i którego nie miała dotąd żadna istota ludzka. Nie mam ani matki, ani ojca. Ja się nie narodziłem, ja zostałem stworzony. Czy to pana nie przeraża? – Cóż, hm, skąd ci, którzy cię stworzyli, wzięli twoje geny? Od innych ludzi, prawda? – O, tak. Pieczołowicie dobrane egzemplarze, wszystkie nienaganne pod względem politycznym. – Napojony piołunem, Cee nie skrzywiłby się bardziej.
75
– Tak więc – rzekł Ethan – jeśli policzymy cztery pokolenia do tyłu, to okazuje się, że każdy z nas pochodzi z szesnastu różnych źródeł. Nazywamy je naszymi przodkami, ale to wszystko sprowadza się do tego samego. Twoje geny były po prostu nieco mniej przypadkowo dobrane, to wszystko. Wierz mi, ja się znam na genetyce. Mogę spokojnie poręczyć za „po prostu nieco mniej przypadkowo dobrane”. Nie od tego zależy twoje człowieczeństwo. – Od czego zatem zależy człowieczeństwo? – Cóż, masz wolną wolę, to jasne, inaczej nie zwracałbyś się przeciwko swoim stwórcom. Zatem nie jesteś automatem, ale dzieckiem Boga Ojca, odpowiedzialnym wobec niego za swoje czyny zgodnie ze swoimi możliwościami – wyrecytował jak na kazaniu Ethan. Nawet gdyby Ethan rozwinął skrzydła i podfrunął pod sufit, Cee nie patrzyłby na niego z większym zdumieniem. Był tak wstrząśnięty, jakby nikt przedtem nie zapoznał go z tymi zupełnie oczywistymi faktami. Pochylił się do przodu. – Zatem kim jestem dla pana, skoro nie potworem? Ethan podrapał się z zadumą w brodę. – Wszyscy jesteśmy dziećmi Ojca, nawet jeśli jesteśmy sierotami. Dlatego właśnie jesteś dla mnie bratem. – Bratem...? – powtórzył jak echo Cee. Skulił się, a spod zaciśniętych powiek spływały mu łzy. Niezgrabnie otarł twarz o kolano, rozmazując błyszczące łzy po zaczerwienionej twarzy. – Cholera – szepnął – jestem najdoskonalszą bronią, superagentem. Zdołałem to wszystko przetrwać. Jak możesz mnie doprowadzać do łez, właśnie teraz? – I dodał z nagłym, dzikim błyskiem w oku. – Jeśli się okaże, że kłamiesz, przysięgam, że cię zabiję. W ustach innego człowieka taka pogróżka mogła się wydawać czczą gadaniną, ale w ustach człowieka na skraju załamania nerwowego brzmiała złowrogo. – Jesteś po prostu strasznie zmęczony – zaproponował na pocieszenie zatrwożony Ethan. Cee nie odzyskał jeszcze całkowitego panowania nad sobą, chociaż wyraźnie się starał, oddychając głęboko, jakby ćwiczył jogę. Ethan zaczął kręcić się po pokoju w poszukiwaniu czegoś i po chwili wręczył mu chusteczkę. – Podejrzewam, że patrzenie na świat oczami Millisora, jeśli to właśnie ostatnio robiłeś, musi być wyjątkowo stresujące. – I nie myli się pan – wykrztusił Cee. – Musiałem zaglądać do jego umysłu odkąd ta rzecz – dotknął ręką czoła – rozwinęła się w pełni w mojej głowie, kiedy miałem trzynaście lat. – Buee – jęknął Ethan z niekłamanym obrzydzeniem. – Nic dziwnego, że jesteś w takim stanie. Cee parsknął śmiechem, co pomogło mu bardziej odzyskać panowanie nad sobą niż jego ćwiczenia oddechowe. – Co pan może o tym wiedzieć? – Nie wiem na czym polega twoja telepatia, ale miałem do czynienia z Millisorem – Ethan potarł usta z zadumą. – Ile masz lat? – zapytał niespodziewanie. – Dziewiętnaście. Jego odpowiedź nie miała w sobie nic z młodzieńczego buntu. Cee po prostu stwierdzał istniejący fakt, tak jakby jego młodzieńczość nigdy nie była poddawana próbom. Ta nagła
76
świadomość zmroziła Ethana jak widok wierzchołka góry lodowej. – Hm, czy chciałbyś powiedzieć mi coś więcej o sobie? Skoro już mam rozpatrywać twoją imigrację na Athos...
Cee wyjaśnił Ethanowi, że cała praca opierała się na naturalnej mutacji szyszynki. Jak to się stało, że zubożała, wędrowna czarownica ze zdeformowanym ciałem zwróciła uwagę doktora Faza Jahara, Cee nie wiedział. W każdym razie została ściągnięta ze swojej brudnej nory do uniwersyteckiego laboratorium młodego, energicznego lekarza. Jahar znał kogoś, kto z kolei znał kogoś, kto znał wysokiego rangą ghem-lorda, i umiał sprawić, że ten go wysłuchał. I tak właśnie Jahar wprowadził w życie sen naukowca – udało mu się odkręcić kurek z nieograniczonymi, tajnymi funduszami rządowymi. Czarownica poszła w zapomnienie i nikt już nie widział jej żywej. Trzeba przyznać, że żaden z jej byłych znajomych nigdy o nią nie pytał. Cee opowiadał teraz obojętnym, beznamiętnym tonem, jakby był nakręcony i jakby ćwiczył opowiadanie tej historii zbyt wiele razy i przedobrzył. Ethan nie był pewien, co bardziej budziło w nim lęk: jego poprzedni brak, czy teraźniejszy nadmiar panowania nad sobą. Zespół genów telepatycznych został udoskonalony w probówce, przez którą w ciągu pięciu lat przewinęło się dwadzieścia pokoleń. Pierwsze istoty ludzkie, którym ekperymentalnie wszczepiono go w hormony, zmarły zanim jeszcze wyrosły ze swoich replikatorów macicznych. Cztery następne zmarły w wieku dziecięcym na raka mózgu, którego nawet nie można było operować, pozostałe trzy nie przeżyły z jakichś bardziej subtelnych powodów. – Może pan nie chce, żebym opowiadał o tych wszystkich okropnościach? – zapytał Cee, rzucając spojrzenie Ethanowi. – Niee... mów dalej – mruknął Ethan, siedząc skulony, z pozieleniałą twarzą. Normy dla kolejnych kopii produkowanych z genetycznej matrycy – Ethan nazwałby je dziećmi – były już bardziej surowe. Jahar spróbował jeszcze raz. L-X-10-Terran-C był pierwszym, który przeżył eksperyment. Początkowo wyniki testów, którym go poddano, były niejasne i rozczarowujące. Obcięto fundusze. Jahar jednak poświęcił się badaniom bezgranicznie i postanowił się nie poddawać. – Przypuszczam – powiedział Cee – że Faz Jahar był jedynym rodzicem, jakiego w ogóle miałem. Wierzył we mnie – nie, wierzył w swoją pracę, której ja byłem odzwierciedleniem. Kiedy obcięto fundusze i trzeba było zwolnić pielęgniarki i technicznych, sam się mną opiekował. Opiekował się nawet Janine. – Kim jest Janine? – zapytał Ethan po chwili milczenia. – J-9-X-Ceta-G była... moją siostrą – powiedział w końcu Cee. Jego zamyślone oczy nie zauważały Ethana. – Nie mieliśmy wielu wspólnych genów oprócz tych odpowiedzialnych za zmysł szyszynki. Razem byliśmy jedynymi, którzy przeżyli spośród wczesnych tworów Jahara. A może raczej była moją żoną. Nie jestem pewien, czy Jahar planował, żeby zapoczątkowała
77
jego nowy model człowieka, czy była po prostu ot, taką sobie, eksperymentalną drobnostką. Zachęcał nas do kochania się. Janinj nigdy nie szkolono jako agentki wywiadu. Millisor zawsze myślał o niej jako o ewentualnej klaczy rozpłodowej, która stworzyłaby miłe gniazdko dla małych szpiegątek; miał swoje własne skryte, przesycone seksem fantazje na jej temat... – Ethan poczuł ulgę, gdy Cee przerwał, oszczędzając mu wycieczki po wątpliwej jakości zainteresowaniach seksualnych Millisora. W życiu doktora Faza Jahara nastąpił gwałtowny zwrot, gdy Terrence Cee osiągnął dojrzałość fizyczną. Wraz z końcem wzrostu narośli na mózgu i zmianą w równowadze biochemicznej uaktywnił się wreszcie jego nowy, dotychczas niepokojąco bierny, narząd zmysłu. Telepatyczne umiejętności Terrence’a można było teraz udowodnić, powtórzyć i na nich polegać. Istniały pewne ograniczenia. Narząd można było wprowadzić w stan naelektryzowanej czułości tylko po przetrawieniu znacznych dawek aminowego kwasu tyraminy. Czułość narządu zmniejszała się stopniowo wraz z przetwarzaniem nadwyżki przez organizm Terrence’a i zanikała z przywróceniem jego normalnej równowagi biochemicznej. Zakres penetracji telepatycznej był ograniczony najwyżej do kilkuset metrów. Uniemożliwiała ją każda bariera, która zakłócała sygnały elektryczne wysyłane przez mózgi tych, których myśli miały być odczytane. Niektóre umysły było łatwiej odczytać od innych, a inne ledwo można było wychwycić, nawet gdy Cee dotykał ciała danego człowieka. Była to, jak się wydawało, kwestia dobrania się nadawcy i odbiorcy, gdyż umysły, które Cee odbierał jedynie jako ledwo wyczuwalne, bezkształtne sygnały życia, Janine jawiły się z niebywałą wyrazistością – z nie uświadomionymi myślami, bodźcami zmysłowymi, strumieniem świadomości włącznie. Zbyt wielu ludzi w zasięgu działania zakłócało odbiór. – Jakbym był na bardzo głośnym przyjęciu – objaśnił Cee – i starał się wyłowić tę jedną, jedyną rozmowę. Doktor Jahar przygotowywał Cee przez całe swoje krótkie życie do przeznaczonej mu służby na rzecz Ketagandy i początkowo Cee był zadowolony, nawet dumny, że ją pełnił. Pierwsze drobne załamania w jego postawie pojawiły się, gdy zapoznał się bliżej z umysłami ludzi, którzy ochraniali projekt. – To, co było na zewnątrz nie pasowało do tego, co było wewnątrz – wyjaśnił Cee. – Najgorsi z nich tak daleko zaszli w swej korupcji, że nawet nie byli jej świadomi. Z każdym nowym zadaniem kontrwywiadowczym coraz bardziej załamywała się jego postawa. – Największą pomyłką Millisora – powiedział Cee z zadumą – było, gdy kazał nam penetrować umysły podejrzanych członków opozycji inteligenckiej, podczas gdy on wypytywał ich o ich lojalność. Do tego czasu nie wiedziałem nawet, że tacy ludzie jak oni mogą w ogóle istnieć. Cee rozpoczął szkolenie wojskowe u pieczołowicie dobranych prywatnych nauczycieli. Planowano użyć go jako agenta do zadań w terenie, które byłyby w miarę bezpieczne lub na tyle ważne, że warte poświęcenia jego cennej osoby. Nie planowano natomiast w ogóle dopuścić go w szeregi ghem-lordów, z którymi współpracował i którzy tworzyli zamknięte
78
środowisko rządzące grupami oficerów i wojskową kliką, która z kolei rządziła całą planetą, decydowała o jej podbojach i placówkach jej klientów. Zmysł telepatii, który posiadał Cee, nie dawał mu wglądu w podświadomość badanych ludzi. Wspomnienia mógł penetrować jedynie wtedy, gdy badani je sobie przypominali. To sprawiło, że używano go jedynie do inwigilacji, w nadziei że uda się natrafić na coś wartościowego mimochodem. Było to w sumie stratą jego czasu. Skuteczniejsze były organizowane przesłuchania. Przesłuchania, w których brał udział Cee, stawały się coraz bardziej wszechstronne i coraz bardziej nieprzyjemne. – Doskonale mogę sobie to wyobrazić – powiedział Ethan i wzdrygnął się lekko. To chyba Janine pierwsza zaczęła postrzegać ich jako niewolników swoich własnych twórców. Marzenia o ucieczce, nigdy nie wypowiedziane, przepływały między nimi podczas tych nielicznych okazji, gdy oboje mogli uaktywnić swe zdolności w tym samym czasie. Zaczęli odkładać i gromadzić swoje tabletki z tyraminą. Plan ucieczki układali, dyskutowali i szlifowali nie wypowiadając głośno ani jednego słowa. Śmierć doktora Jahara była przypadkiem. Cee żarliwie starał się przekonać o tym Ethana, który wcale nie kwestionował prawdziwości jego słów. Może ucieczka lepiej by się powiodła, gdyby nie próbowali zniszczyć laboratorium i gdyby nie zabrali ze sobą czworga nowych dzieci. To skomplikowało sprawy. Ale Janine nalegała, żeby niczego za sobą nie pozostawić. Kiedy i on, i ona niemal co dzień uczestniczyli w coraz bardziej intensywnych przesłuchaniach więźniów politycznych, Cee przestał się z nią o to sprzeczać. Gdyby Jahar nie próbował ocalić swych notatek i kultur genetycznych, może nie wyleciałby w powietrze razem z całym laboratorium. Gdyby dzieci nie zaczęły panikować i krzyczeć, może strażnik by ich nie zauważył; gdyby nie zaczęli biec, może by nie wystrzelił. Gdyby razem z Janine wybrali inną drogę, inną planetę, inne miasto, inne fałszywe nazwiska, pod którymi się skryli... Niewzruszony głos, którym Cee recytował swą historię, stał się zupełnie bezbarwny i pozbawiony wszelkich emocji i osobistego zabarwienia. Cee mógł równie dobrze przedstawiać jakieś zdarzenia z czasów starożytnych, zamiast opowiadać o swych własnych doświadczeniach, tak obojętny był jego ton. Zaczął tylko podświadomie kołysać się w rytm własnych słów. Ethan przyłapał się na tym, że wtóruje mu, przytupując stopą w tym samym rytmie, i natychmiast przestał. Gdyby tamtego pamiętnego popołudnia nie wyszedł z mieszkania, żeby ograć z pieniędzy paru galaktycznych karciarzy w pobliżu przystani dla wahadłowców i sklepu warzywnego. Gdyby przyszedł do mieszkania odrobinę wcześniej, a kapitan Rau odrobinę później. Gdyby Janine, którą Rau trzymał na muszce porażacza nerwów, nie zaryzykowała życiem, żeby go ostrzec. Gdyby, gdyby, gdyby Cee odkrył, co to znaczy pogrążyć się w odmiennym stanie świadomości, gdy z prawdziwie szaleńczą odwagą walczył o jej ciało, o każdą komórkę kryjącą w sobie genetyczny skarb, po to, aby nie wpadło z powrotem w ręce Millisora. Potrzebował całego dnia na to, żeby jej ciało zamrożono w specjalnym preparacie. Było już o wiele za późno na zatrzymanie śmierci mózgu, poza tym porażacz nerwów spowodował znaczne uszkodzenia. Nadal jednak miał nadzieję. Cała jego wola była teraz skupiona na jednej, obsesyjnej
79
wręcz, myśli: jak najszybciej zdobyć jak najwięcej pieniędzy. Terrence Cee, który za życia Janine znosił ubóstwo w imię uczciwości i przez wzgląd na jej skrupuły, teraz badał granice możliwości zastosowania swej mocy do zgromadzenia majątku, którego potrzebował do wykonania ostatniej posługi dla jej ciała. Majątku, którym opłaciłby transport jednego człowieka i ciężkiej zamrażarki na Jackson’s Whole, gdzie, jak głosiły plotki, za odpowiednio dużo pieniędzy można było kupić wszystko. Niestety, nawet bardzo duża ilość pieniędzy nie mogła kupić życia Janine. Delikatnie zaproponowano mu inne rozwiązania. Czy może szanowny klient życzy sobie sklonować żonę? Możliwe jest wykonanie tak dokładnej kopii, że nawet najlepszy ekspert nie odróżniłby jej od oryginału. Nie musiałby nawet czekać siedemnastu lat, aż klon osiągnie dojrzałość – proces można zdumiewająco przyspieszyć. Osobowość klona mogłaby być odtworzona z zadziwiającym stopniem podobieństwa, za odpowiednią cenę, oczywiście – można by nawet wprowadzić poprawki do tych cech charakteru, które nie za bardzo przypadły do gustu szanownemu klientowi. Kopia nie byłaby świadoma różnicy. – Wszystko, czego potrzebowałem, żeby ją odzyskać – rzekł Cee – to góra pieniędzy i umiejętność przekonania samego siebie, że kłamstwa są prawdą. – Przerwał na moment. – Miałem pieniądze. Cee zamilkł na długo. Ethan poruszył się niespokojnie, zakłopotany jak obcy, który przypadkowo stał się świadkiem czyjejś śmierci. – Nie chciałbym cię ponaglać – odezwał się – ale mam nadzieję, że wytłumaczysz, jaki to wszystko ma związek z zamówieniem na czterysta pięćdziesiąt żywych kultur ludzkich jajników, wysłanym przez Athos do laboratoriów Bharaputry? – uśmiechnął się ujmująco z cichą nadzieją, że Cee nie zaszyje się jak ślimak we własnej, skorupie, zanim przedstawi mu wreszcie ostateczne rozwiązanie akcji. Cee posłał Ethanowi ostre spojrzenie i bezwiednie potarł ze smutkiem skronie i czoło. Po chwili odezwał się: – Zamówienie Athosa dotarło do laboratoriów genetycznych Bharaputry akurat wtedy, gdy ja załatwiałem z nimi sprawę Janine. Nigdy przedtem nie słyszałem o Athosie. Nazwa brzmiała tak obco i odlegle, że pomyślałem, że jeśli tam pojadę, to uda mi się zgubić raz na zawsze i Millisora i moją przeszłość. Po tym jak zwłoki Janine zostały – przełknął ślinę z wyraźnym bólem, uciekając oczyma od wzroku Ethana – spalone, opuściłem Jackson’s Whole i wyruszyłem na przejażdżkę dookoła galaktyki, aby zatrzeć po sobie ślady. Załatwiłem tu sobie pracę, która miała mi zapewnić osłonę na czas oczekiwania na następny statek na Athos. Dotarłem tutaj pięć dni temu. Z czystego przyzwyczajenia sprawdziłem w rejestrze przyjezdnych, czy na Stacji są jacyś Ketagandańczycy i okazało się, że Millisor przebywa już tutaj od trzech miesięcy jako handlarz antyków i dzieł sztuki. Nie mogłem pojąć, jakim cudem udało mi się zauważyć go, zanim on mnie zauważył, dopóki nie zbliżyłem się do niego na tyle blisko, żeby poczytać mu w myślach. Wciągnął wszystkich ludzi z inwigilacji w polowanie na pana i na Okitę. Są opóźnieni przynajmniej o tydzień z obserwacją wejść i teraz, gdy mają o jednego człowieka mniej, zajmie im to trochę czasu zanim nadgonią zaległości. Chyba jestem panu dłużny coś więcej niż tylko podziękowania, doktorze. Ale co
80
właściwie zrobił pan z Okitą? Ethan nie pozwolił, aby jego uwagę skierowano na inne tory. – Co kazałeś zrobić laboratoriom Bharaputry z zamówieniem Athosa? – Posłał mu ostrzegawczo zimne spojrzenie. Cee zwilżył usta. – Nic. To Millisor myśli, że coś z nim zrobiłem. Przykro mi, że tak go to podekscytowało. – Nie jestem aż tak tępy, na jakiego wyglądam – powiedział łagodnie Ethan. Cee zrobił gest, jakby chciał powiedzieć, że wcale tak nie myśli. – Tak się składa, że z zupełnie innego źródła dowiedziałem się, że najlepsi genetycy Bharaputry spędzili dwa miesiące na wykonaniu zamówienia, które można było załatwić w ciągu tygodnia. – Rozejrzał się po ciasnym, skromnie umeblowanym pokoju. – Poza tym wygląda mi na to, że pozbyłeś się ostatnio całej góry pieniędzy. – Głos Ethana stał się jeszcze łagodniejszy. – Gdy zorientowałeś się, że sklonowanie twojej żony nie przywróci tego, co było w niej najistotniejsze – czy wtedy, zamiast klonowania, zleciłeś im, aby zrobili z tego, co po niej zostało, kulturę komórek jajowych? A potem – czy przekupiłeś ich, żeby umieścili tę kulturę razem z innymi, zamówionymi przez nas, żeby potem udać się za nią na Athos? Cee drgnął. Otworzył usta. W końcu wyszeptał: – Tak, proszę pana. – Razem z zespołem genetycznym odpowiedzialnym za mutację szyszynki? – Tak. Niczego nie zmieniałem. – Cee wpatrywał się w podłogę. – Lubiła dzieci. Właśnie zaczynała ich pragnąć bez żadnych obaw, kiedy poczuliśmy się bezpieczni, tuż przed tym jak Rau nas dopadł. To była ostatnia rzecz – ostatnia rzecz, jaką mogłem zrobić dla niej. Wszystko inne byłoby jedynie dla mnie. Czy pan mnie rozumie? Ethan, wzruszony, przytaknął. W tej chwili pokłóciłby się ochoczo z każdym ortodoksyjnym Athosańczykiem, który ośmieliłby się twierdzić, że tragiczna obsesja Cee na punkcie swojej, a nieosiągalnej kobiety nie jest godna szacunku. Zadrżał na myśl o swoich własnych radykalnych odczuciach. A jednak coś tu nie pasowało. Już był blisko, gdy zabrzęczał dzwonek u drzwi. Obaj podskoczyli. Cee sięgnął po kurtkę w poszukiwaniu jakiejś ukrytej broni. Ethan jedynie zbladł. – Czy ktoś wie, że pan tu jest? – zapytał Cee. Ethan zaprzeczył głową. I pomyślał, że bądź co bądź obiecał temu młodemu człowiekowi ochronę. – Ja otworzę drzwi – zaproponował. – Ty, osłaniaj mnie – dodał, gdy Cee chciał się sprzeciwić. Cee przytaknął i odsunął się z pola widzenia. Drzwi otworzyły się z sykiem. – Dobry wieczór, ambasadorze. – W drzwiach stała Elli Quinn, uśmiechając się do niego promiennie. – Słyszałam, że ambasada athosańska potrzebuje straży, żołnierzy, całego korpusu wywiadowczego. Nie ma potrzeby szukać dalej: oto ja, Quinn, wszystkie trzy funkcje w jednej osobie. Udzielam specjalnej zniżki za pomoc w śmiałej ucieczce tym wszystkim, którzy złożą zamówienie przed północą. Zostało jeszcze pięć minut. – I dodała po chwili. – Zaprosisz mnie do środka?
81
ROZDZIAŁ IX – To znowu ty – jęknął Ethan. I gdy wreszcie w pełni dotarły do niego jej słowa, nie – jego słowa, rzucił Quinn złośliwe spojrzenie. – Ciekawe gdzie ulokowałaś swój podsłuch? – Na twoim bonie kredytowym – odpowiedziała bez wahania. – To była jedyna rzecz, z którą spałeś. – Wspięła się na palce i przechyliła na bok głowę, próbując zerknąć Ethanowi przez ramię. – Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu przyjacielowi? Bardzo proszę... Ethan burknął coś pod nosem. – Co mówisz? No właśnie. I muszę przyznać, że jesteś najlepszą osłoną, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się mieć. Wprost zdumiewające, jak kłopoty garną się do ciebie. – Myślałem, że nie potrzebujesz... hm, pederastów – wycedził Ethan. Uśmiechnęła się drwiąco. – Och, nie bierz tego sobie tak bardzo do serca. Prawdę mówiąc, właśnie się zaczęłam zastanawiać, jak cię wykurzyć spod mojego łóżka. Tak naprawdę bardzo mnie ucieszyła twoja inicjatywa. Ethan wykrzywił usta z pogardą, ale niestety mechanizm uszczelniający drzwi nie mógł się zamknąć, dopóki Quinn nie wysunęła stopy ze szczeliny. Odsunął się na bok z taką gracją, na jaką w tej sytuacji mógł się zdobyć. Terrence Cee nerwowo wygładził ręką kurtkę. – Czy ona jest przyjacielem? – Nie – uciął krótko Ethan. – Tak – przytaknęła energicznie komandor, kierując swój najładniejszy uśmiech na nowy cel. Ethan zauważył ze złością, że Cee zareagował tym samym ogłupiałym zaskoczeniem, jakie okazywali wszyscy mężczyźni przy pierwszym spotkaniu z komandor Quinn. Z ulgą stwierdził, że Cee ochłonął znacznie szybciej, wodząc oczami po jej twarzy, kaburze u pasa, butach i innych miejscach, w których mogła kryć się broń. Quinn omiatała go wzrokiem w ten sam sposób, mrużąc oczy z satysfakcją, gdy odkryła miejsce, w którym kryła się jego broń. Ethan westchnął. Czy najemniczka zawsze już miała wyprzedzać ich o krok? Mechanizm uszczelniający zamknął się z sykiem i Quinn usadowiła się wygodnie z rękoma spoczywającymi skromnie na kolanach, z dala od wszelkiego arsenału, jaki miała przy sobie. – Ambasadorze, proszę przedstawić mnie temu miłemu młodzieńcowi. – A niby dlaczego? – zapytał zrzędliwie Ethan. – Och, przestań już się boczyć. W gruncie rzeczy jesteś mi winny przysługę. – Też coś! – Ethan wciągnął powietrze w płuca i już miał wybuchnąć świętym oburzeniem, gdy Quinn mu przeszkodziła. – To prawda. Gdybym nie pouczyła Tekiego, żeby ci pomógł wydostać się z kwarantanny, nadal byś tam tkwił bez identyfikatora – legalny więzień czyścioszków. I ominęłoby cię spotkanie z panem Cee.
82
Ethan zacisnął usta. – Sama się przedstaw – burknął gniewnie. Skinęła mu łaskawie głową i zwróciła się do Cee, z trudem kryjąc głębokie poruszenie pod przybraną maską obojętności. – Nazywam się Elli Quinn. Służę w Wolnej Flocie Najemnej Dendariiego w randze komandora, ponadto pełnię funkcję agenta do akcji w terenie w wydziale wywiadowczym Floty. Rozkazano mi obserwować ghem-pułkownika Millisora i jego towarzyszy oraz rozpoznać cel ich misji. W dużym stopniu dzięki obecnemu tu ambasadorowi Urquhartowi udało mi się to osiągnąć. – W oczach mignęło jej rozbawienie. Terrence Cee wpatrywał się w nich ze świeżą podejrzliwością. W Ethanie zagotowało się, gdy zobaczył, że wszystkie jego pieczołowite starania, aby zdobyć sobie zaufanie sponiewieranej duszy Cee poszły na marne. – Dla kogo pracujesz? – zapytał Cee. – Moim dowódcą jest admirał Miles Naismith. Cee zbył jej słowa niecierpliwym ruchem ręki. – W takim razie dla kogo on pracuje? Ethan zastanawiał się, dlaczego to pytanie nigdy nie przyszło jemu na myśl. Quinn chrząknęła. – Oczywiście jednym z powodów, dla których zatrudnia się najemnego agenta, zamiast użyć własnych ludzi, jest właśnie to, że w razie, gdy najemnik zostaje złapany, nie może on wyjawić dokąd skierowane zostały jego doniesienia. – Innymi słowy, nie wiesz. – No właśnie. Cee zmrużył oczy. – Znam jeszcze inny powód, dla którego zatrudnia się najemnika. A co, jeśli ktoś chce sprawdzić swoich własnych ludzi? Jaką mam pewność, że nie pracujesz właśnie dla Ketagandańczyków? Ethanowi dech zaparło na tę przerażająco logiczną myśl. – Innymi słowy, myślisz, że zwierzchnicy Millisora rozważają, czy zasługuję na następny awans? – uśmiechnęła się kpiąco. – Mam nadzieję, że nie, gdyż inaczej będą okropnie rozczarowani moim ostatnim raportem – Sądząc po tym, jak niejasna była jej wypowiedź, Ethan domyślił się, że Quinn nie ma najmniejszego zamiaru publicznie przyznać, że Okita padł jej ofiarą. Jakoś nie czuł dozgonnej wdzięczności za jej wielkoduszność. – Mogę ci jedynie zaręczyć tym, na czym sama polegam. Nie sądzę, żeby admirał Naismith zawarł umowę z Ketagandańczykami. – Najemnicy wzbogacają się przez zawieranie umów z tymi, którzy najwięcej płacą – odparł Cee. – Nie obchodzi ich, kto to jest. – Hm, niezupełnie. Najemnicy bogacą się przez zwyciężanie z jak najmniejszą stratą. W osiąganiu zwycięstwa pomaga, jeśli dowodzi się jak najlepszymi ludźmi. A tych najlepszych obchodzi to, dla kogo pracują. To prawda, znajdziesz w naszej branży skończonych wariatów i ludzi pozbawionych zasad moralnych, ale nie wśród żołnierzy admirała Naismitha. Ethan ledwo powstrzymał się od wygłoszenia złośliwej uwagi w odpowiedzi na to
83
ostatnie stwierdzenie. Po tak dobrym początku ciągnęła dalej, zapominając o zachowaniu swojej niegroźnej pozy, chodziła niespokojnie po pokoju. Starała się skupić na własnych słowach. – Panie Cee, chciałabym zaproponować panu pracę na zlecenie w Wolnej Flocie Najemnej Dendariiego. W oparciu jedynie o pańską umiejętność telepatii – o ile da się ją udowodnić – mogę panu osobiście zapewnić rangę porucznika-specjalisty w wydziale wywiadowczym. Wziąwszy pod uwagę pańskie doświadczenie, może to być nawet coś więcej, ale jestem pewna, że stopień porucznika ma pan zapewniony. Jeżeli rzeczywiście został pan stworzony i wyszkolony na agenta wywiadu wojskowego, dlaczego nie miałby pan uczynić tego pańskim przeznaczeniem? Żadne tajemne struktury władzy jak organizacja ghem-lordów nie rządzą członkami floty Dendariiego. Awans osiąga się jedynie dzięki zasługom. I bez względu na to, za jak dziwnego pan się uważa, zawsze znajdzie pan we flocie kogoś jeszcze dziwniejszego... – Nawet wiem kogo – mruknął Ethan pod nosem. – ...ludzi urodzonych naturalnie, ludzi urodzonych z replikatorów, zmutowanych mieszkańców pograniczy; na przykład jeden z naszych najlepszych kapitanów jest genetycznym hermafrodytą. Chodziła w kółko, gestykulowała. Ethan czuł, że gdyby tylko mogła, rzuciłaby się na Cee jak jastrząb i uniosła go z sobą w powietrze. – Chciałbym zaznaczyć, pani komandor, że pan Cee poprosił o azyl na Athosie. Nawet się nie wysiliła na sarkastyczną odpowiedź. – No właśnie – powiedziała szybko – jeśli obawia się pan Millisora, kto zapewni panu lepszą ochronę niż wojsko? Ponadto, pomyślał Ethan, to niesprawiedliwe, jak bardzo komandor Quinn zyskiwała na urodzie, gdy ożywienie rumieniło jej twarz. Zerknął z obawą na Cee i poczuł ulgę, gdy zobaczył, że wyraz jego twarzy był cały czas chłodny i niewzruszony. Gdyby ta wypowiedź była skierowana z taką pasją do niego, sam byłby gotów bez wahania się zaciągnąć. Może flota Dendariiego potrzebowała lekarzy pokładowych? – Przypuszczam – powiedział Cee oschle – że chcieliby mnie najpierw przesłuchać. – Cóż – wzruszyła ramionami – to normalne. – Zapewne zaaplikowaliby mi narkotyki. – Och, no tak, to obowiązuje wszystkich, którzy zgłaszają się na tajnych agentów. Mimo świadomych, uczciwych zamiarów, można być szpiclem, nawet o tym nie wiedząc. – Krótko mówiąc, przesłuchanie z wszystkimi dodatkami. Spojrzała na niego uważnie. – Cóż, oczywiście dysponujemy wszystkimi dodatkami. Jeśli zajdzie taka potrzeba. – Do użytku. Jeśli zajdzie taka potrzeba. – Nie na naszych własnych ludziach. – Słuchaj – dotknął czoła – kiedy ta rzecz się uaktywnia, staję się kimś obcym. Po raz pierwszy opadły ją wątpliwości i straciła na animuszu. – Ach, hm – wybąkała tylko. – A jeśli nie zechcę pójść z tobą, co wtedy zrobisz?
84
– No, cóż... – Ethan pomyślał, że wyglądała dokładnie jak kot, który udaje, że nie czai się na mysz. – Jeszcze nie opuściłeś Stacji Kline. Millisor nadal tu jest. Mogłabym ci wciąż wyświadczyć niejedną przysługę... Była to pogróżka, czy przekupstwo? – W zamian mógłbyś mi dostarczyć parę informacji o Millisorze i wywiadzie ketagandańskim. Żebym miała z czym wrócić do admirała Naismitha. Ethan wyobraził sobie kota z dumą kładącego martwą mysz u stóp swego pana. Cee widocznie pomyślał o czymś podobnym, bo zapytał kpiąco: – Wystarczyłoby moje martwe ciało? – Admirałowi Naismithowi – zapewniła go Quinn – nie podobałoby się to aż tak bardzo. Cee prychnął z pogardą: – Co wy, ślepcy, możecie wiedzieć o prawdziwych zamiarach ludzi? Co tak naprawdę możecie o nich powiedzieć? Kiedy patrzę na was, nie widząc, co mogę o was wiedzieć? Quinn zastanawiała się nad tym przez moment. – Cóż, my w taki właśnie sposób musimy oceniać ludzi przez cały czas – odezwała się spokojnie. – Oceniamy zarówno czyny, jak słowa i pozory. Wyobrażamy sobie i próbujemy zgadywać. Ufamy ludziom – spojrzała pytająco w kierunku Ethana, któremu sumienie kazało przytaknąć, chociaż nie miał zamiaru popierać żadnego z jej argumentów. Cee zaczął chodzić po pokoju. – I czyny, i kłamstwa mogą być wymuszone, wbrew czyjejś woli. Wywołane przez strach lub z innych powodów. To wiem. – Zatoczył jedno koło, i jeszcze jedno. – Muszę wiedzieć. Muszę wiedzieć. – Zatrzymał się i utkwił w nich wzrok, jak człowiek próbujący przejrzeć przez czarną ciemność nocy. – Znajdźcie mi trochę tyraminy. Wtedy porozmawiamy. Kiedy będę mógł się dowiedzieć, czym naprawdę jesteście. Ethan zastanawiał się, czy Quinn też miała tak skonsternowany wyraz twarzy jak on. Spojrzeli na siebie, nie potrzebując telepatii, żeby odgadnąć swoje myśli. Quinn z głową pełną tajnych procedur wywiadu Dendariiego; on sam – no cóż, Cee i tak by w końcu odkrył, jaką popełnia pomyłkę, szukając u niego ochrony. Może nawet lepiej, żeby dowiedział się o tym w taki właśnie sposób. Ethan westchnął z żalem na myśl o tym, jak bardzo straci w oczach Cee, który z pewnością wyzbędzie się swych wzniosłych, schlebiających mu, wyobrażeń na temat jego osoby. Ale głupiec, który się stara ukryć swą głupotę, jest podwójnym głupcem. – Ja się zgadzam – powiedział z żałobną miną. Quinn przygryzała usta w roztargnieniu. – To już jest nieważne – mruczała – to też, a to już na pewno zmienili – poza tym Millisor i tak już o tym wszystkim wie. A reszta to wyłącznie sprawy osobiste. – Spojrzała na nich. – W porządku. Cee wyglądał na zakłopotanego. – Zgadzacie się? Quinn drgnęły usta w rozbawieniu. – Po raz pierwszy ambasador i ja oboje się na coś zgadzamy, prawda? – Spojrzała spod podniesionych brwi na Ethana, który wymamrotał tylko:
85
– Aha. – Czy macie dostęp do oczyszczonej tyraminy? – zapytał ich Cee. – Gdzieś pod ręką? – Och, można ją dostać w każdej aptece – powiedział Ethan. – Używa się jej w leczeniu... – Istnieje pewien problem z kupowaniem jej w aptece – zaczął ponuro Cee, gdy nagle Quinn, z wyrazem olśnienia na twarzy, wykrzyknęła: – Och, to jest to. – Och, co? – zapytał Ethan. – Teraz rozumiem dlaczego Millisor tak się fatygował, żeby podłączyć się do handlowej sieci komputerowej, a w ogóle nie starał się dostać do wojskowej. Nie mogłam pojąć, jak mu się to mogło pomieszać. – Jej czarne oczy rozbłysły zadowoleniem z rozwiązania zagadki, co sprawiło, że wydawała się jeszcze bardziej atrakcyjna. – Słucham? – zapytał Ethan. – To pułapka, prawda? – rzuciła pytanie Quinn. Cee skinął twierdząco głową. – Millisor ma oko na handlową sieć komputerową – wyjaśniła Ethanowi. – Założę się, że jeśli ktokolwiek na Stacji próbuje kupić oczyszczoną tyraminę, uruchamiają się syreny w podsłuchu Millisora i już, nie wiadomo skąd, pojawia się Rau, Setti, czy nawet ktoś inny, na wszelki wypadek nie rzucając się za bardzo w oczy, gdyż przecież zawsze może to być fałszywy alarm. O tak, bardzo sprytne. – Kiwnęła głową z uznaniem koleżanki po fachu. Siedziała przez chwilę pogrążona w myślach, bezwiednie pukając paznokciem w nieskazitelnie biały ząb. Ethan natychmiast rozpoznał w jej geście pozostałość po nałogowym obgryzaniu paznokci. – Może uda się nam to jakoś obejść – mruknęła.
Ethana, który nigdy dotąd nie obsługiwał aparatu podsłuchowego, fascynowały jego liczne pokrętła, przyciski i diody. Terrence Cee traktował to wszystko z obojętnością człowieka, który został zaznajomiony, jeśli nie z tym szczególnym egzemplarzem, to z ogólnymi zasadami działania. Flota Dendariiego, podążając za nowoczesną betańską myślą techniczną, stawiała na jak najdalej posuniętą miniaturyzację. Liczono się jednak z ograniczonymi możliwościami ludzkich oczu i rąk, dlatego rozłożona na stole przed Cee i Ethanem tabliczka kontrolna podsłuchu była nie mniejsza niż kieszonkowy notatnik. Widok jednego ze stacyjnych pasaży, przy którym Quinn właśnie stała, skakał bezwładnie po niewielkim płaskim ekranie holowidu za każdym razem, gdy ruszała głową, gdyż po prostu przekaźniki wizji ukryte były w jej drobnych jak koraliki kolczykach. Jednak po pewnym czasie Ethan nabrał takiej wprawy w umiejętnym koncentrowaniu się na obrazie, że to, co działo się na ekranie, całkowicie go pochłaniało, nawet do tego stopnia, że miał wrażenie, iż jest naocznym świadkiem scen rozgrywających się o wiele korytarzy stąd. Pociemniały pokój Cee powoli przestał docierać do jego świadomości, chociaż sam Cee, siedzący tuż obok niego, ciągle rozpraszał go swoją obecnością. – Wszystko będzie w porządku, jeśli zrobisz dokładnie to, co ci kazałam, i nie będziesz próbował improwizować – tłumaczyła swemu kuzynowi Tekiemu Quinn. Teki wyglądał
86
elegancko w świeżo wypranym zielono-niebieskim mundurze. Zamiast białego bandaża, którym wczoraj owinięto jego głowę po wypadku z lotoplatformą, miał teraz na czole świeży, przepuszczalny opatrunek z tworzywa sztucznego. Ethan z uznaniem zanotował brak jakiegokolwiek zaczerwienienia lub opuchlizny wokół umiejętnie zszytego rozcięcia. – Pamiętaj, to brak sygnału będzie oznaczał, że się nie udało – ciągnęła Quinn. – Będę w pobliżu w razie zagrożenia, ale staraj się na mnie nie patrzeć. Jeśli nie zamacham do ciebie z tarasu, po prostu zanieś to z powrotem do apteki i powiedz im, że chciałeś to drugie... eee... – Tryptofan – mruknął pod nosem Ethan – na sen. – ...Tryptofan – ciągnęła Quinn – na sen. A potem zwyczajnie idź do domu. Staraj się na mnie nie patrzeć. Skontaktuję się z tobą później. – Elli, czy to ma jakiś związek z tym facetem, którego tak bardzo chciałaś wczoraj wyciągnąć z kwarantanny? – zapytał Teki. – Obiecałaś, że mi to później wyjaśnisz. – Jeszcze nie jest później. – To ma jakiś związek z najemnikami Dendariiego, prawda? – Jestem na urlopie. Teki uśmiechnął się. – To znaczy, że się zakochałaś? Cóż, ten przynajmniej jest lepszy od tego zwariowanego karła. – Admirał Naismith – wycedziła przez zęby Quinn – nie jest żadnym karłem. Ma prawie metr pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu. A ja nie jestem w nim zakochana, ty niedorozwinięty głupku. Po prostu podziwiam jego inteligencję. – Obraz drgnął, gdy wyprostowała się gwałtownie. – Z powodów czysto profesjonalnych. Teki gwizdnął przeciągle, ale z pewną ostrożnością. – No dobrze, skoro to nie jest nic dla karła, to co to jest? Chyba nie przemycasz jakichś cholernych narkotyków lub czegoś takiego, co? Z przyjemnością wyświadczę ci przysługę, ale nie mam zamiaru ryzykować utraty pracy nawet dla ciebie, droga kuzynko. – Aniołowie są po twojej stronie, zapewniam cię – powiedziała niecierpliwie Quinn. – A skoro nie chcesz się spóźnić do swojej ukochanej pracy, najwyższy czas przejść do dzieła. – Nie ma sprawy – Teki wzruszył życzliwie ramionami. – Ale masz mi później opowiedzieć całą tę bajkę, słyszysz? – Odwrócił się i zaczął iść wolnym krokiem wzdłuż pasażu, rzucając jeszcze przez ramię. – Ale skoro to takie legalne, uczciwe i nieszkodliwe dla zdrowia, dlaczego wciąż powtarzasz, że wszystko będzie w porządku? – Bo wszystko będzie w porządku – szepnęła Quinn jakby wypowiadała zaklęcie, po czym pomachała mu na odchodne ręką. Po kilku minutach ruszyła za nim wolnym krokiem. Ethan i Cee zostali uraczeni darmową wycieczką po sklepowych wystawach pasażu. Tylko niekiedy bezceremonialny obrót kamery uspokajał ich, że Teki był nadal w polu widzenia. Teki wszedł do apteki. Quinn podążyła za nim, poprawiając antenę odbiorczą ukrytą w spince do włosów, i zatrzymała się przez chwilę przed wystawą z lekami przeciw nudnościom w stanie nieważkości. – Hm – mruknął aptekarz. – Niewielu ludzi to kupuje... – Wystukał kod na klawiaturze komputera. – Tabletki półgramowe czy jednogramowe? – E... niech będą jednogramowe.
87
– Chwileczkę – powiedział aptekarz. Zapadła długa cisza. Potem słychać było uderzenia w klawisze, parę wymamrotanych przez aptekarza przekleństw. Po chwili rozległ się odgłos uderzenia pięści w obudowę komputera i żałosny pisk urządzenia w odpowiedzi. Jeszcze parę uderzeń w klawisze i znów to samo w tej samej kolejności. – Działa pułapka Millisora? – szepnął do Cee Ethan. – Prawie na pewno. Opóźnienie w działaniu sieci – wymamrotał w odpowiedzi Cee. – Bardzo mi przykro – zwrócił się do Tekiego aptekarz – ale chyba nastąpiła niewielka awaria. Może pan sobie usiądzie, a ja w tym czasie zrealizuję pańskie zamówienie ręcznie. To nie potrwa długo. Quinn odważyła się zerknąć w kierunku lady. Aptekarz wyciągnął opasłą księgę ze spisem lekarstw, zdmuchnął z powierzchni grubą warstwę kurzu i, wertując cienkie stronice, wyszedł z pomieszczenia. Teki westchnął i opadł na obite tkaniną siedzenie. Spojrzał na Quinn; natychmiast oderwała wzrok od lady i utkwiła go z jawną fascynacją w gablotce z środkami antykoncepcyjnymi. Ethan zaczerwienił się zakłopotany i ukradkiem zerknął na Cee, którego uwaga jednak okazała się zupełnie niezmącona. Ethan natychmiast skierował wzrok na ekran holowidu. Cee, jako człowiek obeznany z galaktyczną kulturą, bez wątpienia był przyzwyczajony do tych rzeczy, skoro sam z własnej woli przez kilka lat żył w intymnym związku z kobietą. Prawdopodobnie nie widział w tym nic złego. Ethan jednak wolałby, żeby Quinn powróciła do tabletek na kosmiczną chorobę lokomocyjną. – Świnie – wycedziła Quinn. – Szybcy są. Jeszcze jedno zawrotne spojrzenie i w polu widzenia ukazał się wchodzący spiesznym krokiem do apteki następny klient. Przeciętnego wzrostu, w bezbarwnym ubraniu, z bicepsami wypychającymi ramiona kurtki – kapitan Rau. Rau zwolnił nagle, omiótł spojrzeniem ladę, zauważył Tekiego i spokojnie podszedł do gablot, oddychając równo i głęboko. Zatrzymał się przy gablocie z środkami antykoncepcyjnymi naprzeciw Quinn. Musiała go obdarzyć jednym z tych jej promiennych uśmiechów, bo usta drgnęły mu bezwiednie z zaskoczeniem, po czym wycofał się w tył pomieszczenia, z dala od jej rozpraszającej twarzy. Aptekarz wrócił wreszcie i wsunął kartę kredytową Tekiego do komputera, który, pracując teraz bez zarzutu, przyjął ją i wypluł z głośnym piskiem. Teki zabrał swój pakunek i wyszedł. Rau podążał cztery kroki za nim. Teki przechadzał się wolno po pasażu, niejeden raz rzucając chyłkiem spojrzenie w kierunku tarasu. W końcu usiadł przy typowej konstrukcji przestrzennej złożonej z fontanny i roślin i czekał tam przez długi czas. Rau usiadł w pobliżu, wyciągnął podręczny wyświetlacz i zaczął czytać. Quinn uparcie oglądała wystawy sklepowe. Teki zerknął na taras, potem ze złością na chronometr i utkwił wzrok w Quinn, która nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Po jeszcze paru minutach, w czasie których Teki wiercił się wściekły na ławce, wstał i ruszył przed siebie. – Proszę pana – zawołał Rau z uśmiechem – zapomniał pan swojego pakunku! – Wymachiwał nim nęcoco. – Niech cię bogowie przeklną, Teki! – szepnęła ze złością Quinn. – Mówiłam: żadnej
88
improwizacji! – Och. E... dziękuję. – Teki wziął pakunek z wyciągniętej w uprzejmym geście ręki mordercy i przez chwilę stał niezdecydowany, mrugając oczyma. Rau skinął głową i powrócił do swojego wyświetlacza. Teki westchnął ze smutkiem i powlókł się pasażem z powrotem do apteki. – Przepraszam – zawołał do aptekarza – ale czy to tyramina czy tryptofan jest reklamowany jako środek nasenny? – Tryptofan – odparł aptekarz. – Och, strasznie mi przykro. W takim razie chodziło mi o tryptofan. Na chwilę zapadła mordercza cisza. Po chwili aptekarz powiedział oschłym tonem: – Zaraz podam.
– To nie była zupełna przegrana – powiedziała Quinn, zdejmując kolczyki i ostrożnie wkładając je na ich miejsce w kasetce na monitor. – Przynajmniej udało mi się dowiedzieć, że Rau obsługuje podsłuch Millisora. Chociaż właściwie i tak się tego wcześniej domyślałam. Włożyła spinkę razem z kolczykami, zamknęła kasetkę i wsunęła do kieszeni kurtki. Przyciągnęła do siebie nogą krzesło i usiadła na nim z łokciami opartymi o blat niewielkiego rozkładanego stolika. – Podejrzewam, że będą śledzić Tekiego przez około tydzień. Tym lepiej dla nas, lubię wiedzieć, że moi przeciwnicy mają dużo do roboty. O ile nie będzie próbował do mnie zadzwonić, wszystko będzie w porządku. Kątem oka patrząc na twarz Terrence’a Cee, Ethan myślał o czymś dokładnie przeciwnym: że równie dobrze może się nic nie udać. Cee niemal był gotów im pomóc, gdy wydawało mu się, że mają tyraminę w zasięgu ręki. Teraz znów był niedostępny, obojętny i nieufny. Pomijając pochopną obietnicę ochrony, której udzielił Cee, Ethan nie mógł tak po prostu porzucić tej zagmatwanej, szaleńczej sprawy dopóki Millisor zagrażał Athosowi. I nawet jeśli każdy z nich, Cee, Quinn i on, miał swoje własne odrębne cele, będą i tak zmuszeni zjednoczyć swe siły, żeby się wy gmatwać z tej matni. – Może mogłabym ukraść trochę – zaproponowała bez entuzjazmu Quinn, najwyraźniej też odczuwając nową falą nieufności Cee. – Chociaż Stacja Kline nie jest najlepszym miejscem dla tego rodzaju taktyki... – resztę wypowiedzi dokończyła już w myślach. – Czy istnieje jakiś szczególny powód, dla którego musi to być oczyszczona tyramina? – zapytał nagle Ethan. – Czy po prostu potrzebujesz odpowiedniej liczby miligramów tyraminy we krwi, i to wszystko? – Nie wiem – odpowiedział Cee. – Zawsze używaliśmy tabletek. Ethan zmrużył oczy. Poszperał w niewielkim biurku ściennym w poszukiwaniu notatnika i po chwili zaczął wystukiwać na nim listę. – A to co? – zapytała Quinn, zaglądając mu przez ramię. – Recepta, na Boga Ojca – powiedział Ethan, uderzając w klawisze z rosnącym podnieceniem. – Tyramina występuje jako naturalny składnik w pożywieniu. Możemy ułożyć
89
menu z dużą jej zawartością; niemożliwe, żeby Millisor miał założony podsłuch w każdym miejscu, gdzie sprzedają żywność. Robienie zakupów w sklepie spożywczym jest zgodne z prawem, prawda? Prawdopodobnie będziesz musiała wpaść do paru sklepów z towarami z importu, żeby dostać większość rzeczy z tej listy. Nie sądzę, żeby można było je zamówić przez konsolę hotelową. Quinn wzięła od niego listę, przeczytała ją i podniosła brwi w zdumieniu. – Aż tyle? – Tyle, ile uda ci się dostać. – Cóż, to ty jesteś lekarzem – wzruszyła ramionami i wstała. Uśmiech zaigrał na jej ustach. – Obawiam się, że pan Cee wkrótce będzie potrzebował twej fachowej pomocy.
Po dwóch godzinach napiętej ciszy w hotelowym pokoju Cee wróciła Quinn, dźwigając dwie duże torby. – Czas na imprezę, panowie – zawołała, rzucając torby na stół. – Ale będzie uczta! Na widok tej góry jadła Cee opanowało widoczne zwątpienie. – Całkiem tego... sporo – zauważył Ethan. – Nie mówiłeś, ile kupić – zaznaczyła Quinn. – Przecież nie musi jeść i pić dłużej niż do momentu, kiedy poczuje, że już mu to działa. – Wyłożyła na blat w równym szeregu wino czerwone i burgundzkie, szampan, sherry oraz jasne i ciemne bulwy piwa. – Lub kiedy zemdleje. – Wokół napojów, z iście artystycznym zacięciem, rozłożyła w formie wachlarza żółty ser z Escobaru, biały twaróg z Sergyara, marynowane śledzie dwóch rodzajów, kilkanaście tabliczek czekolady i warzywa w marynacie. – Lub zwymiotuje – dokończyła. Jedynie gorące, smażone kawałki wątróbki z drobiu były produktem miejscowym, wyhodowanym ze stacyjnych kultur proteinowych. Ethan przypomniał sobie Okitę i zrobiło mu się niedobrze. Wziął parę produktów i zbladł, gdy spojrzał na nalepki z ceną. Quinn zauważyła jego reakcję i westchnęła. – Miałeś rację, musiałam wpaść do paru sklepów z żywnością z importu. Czy masz pojęcie, jak będzie wyglądał mój raport o wydatkach? – Zapraszającym gestem wskazała Cee dwukilogramowego nadziewanego indyka – Smacznego. Cee przełknął ślinę bez przekonania i zasiadł do stołu. – Jest pan pewien, doktorze, że to zadziała? – Nie – szczerze odpowiedział Ethan – ale wydaje mi się, że to bezpieczny eksperyment. Z łóżka dał się wyraźnie słyszeć ironiczny chichot. – Czyż nauka nie jest wspaniała? – zapytała Quinn.
ROZDZIAŁ 10 Przez wzgląd na uprzejmość Ethan wypił wino na spółkę z Cee, ale wątróbkę z drobiu, marynaty i czekolady już sobie darował. Czerwone wino, mimo ceny, smakowało jak sikacz,
90
za to burgund nie był zły, a szampan – na deser – miał całkiem przyjemny smak. Wrażenie, że jego coraz bardziej kleiste ciało przestaje go słuchać, ostrzegło Ethana, że za daleko zaszedł w swej uprzejmości. Zastanawiał się, jak Cee, który wciąż obowiązkowo jadł rzeczy ze stołu i sączył trunki, mógł to wszystko wytrzymać. – Czy czujesz już coś? – zapytał go z niepokojem Ethan. – Może chcesz czegoś więcej? Więcej sera? Więcej picia? – A może papierową torebkę? – zapytała Quinn z nadzieją w głosie. Ethan rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale Cee tylko machnął ręką, kręcąc przecząco głową. – Nic, jak na razie – powiedział. Bezwiednie potarł kark dłonią. Ethan rozpoznał początek ataku migreny. – Doktorze, czy jest pan pewien, że żadna część przesyłki z kulturami komórek jajowych, która dotarła na Athos, nie mogła być tym, co wysłały laboratoria Bharaputry? Ethan miał wrażenie, że odpowiadał na to pytanie już tysiąc razy. – Sam ją rozpakowałem, a później zobaczyłem też, co było w innych. To nie były nawet kultury genetyczne, tylko po prostu martwe jajniki w stanie surowym. – Janine... – Jeśli jej, hm, dar został spreparowany jako genetyczna kultura do produkcji komórek jajowych... – Tak, tak było. Wszystkie jajniki zostały tak spreparowane. – W takim razie nie było ich w przesyłce. Ani jednej kultury. – Sam widziałem, jak je pakowano – powiedział Cee. – Patrzyłem, jak je ładowano na przystani dla wahadłowców na Jackson’s Whole. – To odrobinę przybliża określenie czasu i miejsca, w którym zostały podmienione – zauważyła Quinn. – Musiało się to stać na Stacji Kline, w ciągu tych dwóch miesięcy, kiedy przesyłka była przechowywana w magazynie. To znaczy, że zostaje nam do zbadania tylko czterysta dwadzieścia sześć podejrzanych statków. – Westchnęła. – Zadanie niestety zupełnie ponad moje siły. Cee nalał burgunda do plastikowego kubka i napił się. – Ponad twoje siły, czy po prostu nie w twoim interesie? – Cóż, właściwie i to, i to. Gdybym rzeczywiście chciała znaleźć przesyłkę, pozwoliłabym Millisorowi robić całą ciężką robotę, a sama bym go jedynie śledziła. Przesyłka jest ważna tylko ze względu na ten jeden zespół genów w jednej kulturze, który, o ile dobrze to wszystko zrozumiałam, posiadasz również ty. Równie dobrze wystarczyłoby mi pół kilograma twego ciała lub gram, lub probówka z twoimi krwinkami... – zawiesiła głos, zostawiając Cee dużo czasu na zrozumienie aluzji. Cee zrobił krok naprzód. – Nie mogę czekać, aż Millisor znajdzie przesyłkę. Jak tylko jego ekipa nadrobi opóźnienia, znajdą mnie tutaj na Stacji. – Masz jeszcze trochę czasu – zauważyła. – Założę się, że zmarnują sporo godzin na śledzenie biednego, niewinnego Tekiego, podczas gdy on będzie się krzątał po domu. Może umrą z nudów – powiedziała z nadzieją w głosie. – Oszczędziliby mi kłopotu dokończenia pewnego wstrętnego zadania, które obiecałam Bharaputrze.
91
Cee zerknął na Ethana. – Czy Athos chce odzyskać przesyłkę? – Spisaliśmy ją na straty. Chociaż gdybyśmy ją odzyskali, nie musielibyśmy kupować nowych materiałów. Obawiam się jednak, że nie byłoby to dla nas takie opłacalne, gdyby Millisor przybył za nią na Athos z armią pod ręką i z ludobójczymi planami. Millisor tak obsesyjnie trzyma się myśli, że to Athos ma kultury, że nawet wolałbym, żeby je znalazł. Przynajmniej byłbym wreszcie pewny, że Athos się go ostatecznie pozbył. – Ethan wzruszył przepraszająco ramionami. – Przykro mi. Cee uśmiechnął się smutno. – Nie należy przepraszać za szczerość, doktorze. – I ciągnął dalej niecierpliwie. – Ale czy nie rozumiecie, że nie można pozwolić, żeby ten zespół genów ponownie wpadł im w ręce? Następnym razem zadbają już o to, żeby ich telepaci byli prawdziwymi niewolnikami. A wtedy bez skrupułów wykorzystają ich moc. – Czy naprawdę można stworzyć ludzi bez wolnej woli? – Ethana przeszły dreszcze na samą myśl. Często powtarzane zdanie – „nikczemność w oczach Boga Ojca” – nabrało nowego, niepokojącego znaczenia. – Muszę przyznać, że pomysł mi się zdecydowanie nie podoba, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę konsekwencje, jakie mogą z tego wypłynąć. Żywe maszyny... Leżąca na łóżku Quinn zaczęła mówić wolno, spokojnym tonem, pod którym kryło się intensywne myślenie. – Wydaje mi się, że i tak licho zostało wypuszczone z worka, bez względu na to, czy Millisor dostanie tę rzecz z powrotem czy nie. Millisor z czystego przyzwyczajenia myśli w kategoriach kontrwywiadu. Tylko dlatego się tak miota, żeby być pewnym, że nie dostanie tego nikt oprócz niego samego. Teraz gdy Ketagandańczycy wiedzą, że eksperyment się powiódł, wkrótce przeprowadzą cały projekt od nowa. Za dwadzieścia pięć lat, za pięćdziesiąt, znów się im powiedzie. Może lepiej by było, żeby do tego czasu powstała rasa wolnych telepatów, którzy by im się mogli sprzeciwić. – Penetrowała Cee oczami, jakby już teraz szukała na jego ciele najlepszego miejsca do przeprowadzenia biopsji. – A niby dlaczego ten twój admirał Naismith miałby być lepszym pracodawcą niż Ketagandańczycy? – zapytał z goryczą Cee. Chrząknęła. Ethan zorientował się, że telepata czytał w jej myślach odkąd zaczął zadawać pytania, i że Quinn już o tym wie. – Zawsze możesz wysłać próbkę swojej tkanki do wszystkich rządów w galaktyce, jeśli chcesz. – Uśmiechnęła się zjadliwie. – Millisor dostałby zawału, dzięki czemu ty miałbyś wreszcie swą zemstę, a Athos święty spokój. Skuteczność – oto co lubię. – Po to, żeby stworzono miliony niewolników? – zapytał Cee. – Setki zmutowanych mniejszości, przerażonych, znienawidzonych i kontrolowanych przez jakąś okrutną siłę, której ci nienasyceni tyrani nie omieszkają użyć? I zaszczutych na śmierć, gdy zawiedzie kontrola? Ethan miał wrażenie, że znalazł się na wierzchołku góry, z której widać było ludzkie dzieje. W którąkolwiek nie spojrzeć stronę, to zawsze widać śliskie zbocze spadające stromo w dół w nieznaną przyszłość, w której przyjdzie kiedyś żyć. Jeszcze nigdy nie czuł takiej
92
potrzeby modlitwy i jeszcze nigdy tak nie wątpił w jej skuteczność. Cee pokręcił głową i upił trochę wina z kubka. – Dla mnie to już skończone. Mam dosyć. Rzuciłbym się w ogień trzy lata temu, gdyby nie Janine. – Ach – powiedziała Quinn – Janine. Cee spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem. Wcale nie tak pijanym, zauważył Ethan. – Chcesz pół kilograma mego ciała, najemniczko? Powiem ci za jaką cenę możesz je kupić. Znajdź dla mnie Janine. Quinn zacisnęła usta. – Wymieszaną razem z resztą athosańskich panien młodych na zamówienie. Trudne. – Owinęła pasmo włosów wokół palca. – Zdajesz sobie chyba sprawę, że moja misja na Stacji jest już skończona. Zrobiłam, co do mnie należało. Mogłabym obezwładnić cię bez wstawania z miejsca, pobrać próbkę twojej tkanki i zniknąć, zanim byś oprzytomniał. Cee poruszył się niespokojnie w miejscu. – Więc? – Więc mam nadzieję, że się zrozumieliśmy. – Czego ode mnie chcesz? – zapytał Cee drżącym od gniewu głosem. – Żebym ci zaufał? Zacięła usta. – Ty nikomu nie ufasz. Nigdy nie musiałeś. Mimo to wymagasz, żeby inni ci ufali. – Och – wykrzyknął Cee z wyrazem olśnienia na twarzy. – To! – Powiesz chociaż jedno słowo o t ym – wycedziła przez zaciśnięte zęby – a zaaranżuję ci taki wypadek, o jakim Okita nawet nie marzył. – Nie obchodzą mnie osobiste sprawy twojego admirała Naismitha – odparł oschle Cee. – Poza tym nie wydają się istotne w tej sytuacji. – Są istotne dla mnie – mruknęła Quinn, ale skinęła mu głową na znak, że nie miałaby żadnych zastrzeżeń, gdyby nie zdradzał jej tajemnic. Wszystkie grzechy, które Ethan popełnił lub zamierzał popełnić, pojawiły się mu nieproszone przed oczyma. Zrozumiał to, czego nie powiedziała na głos Quinn. Cee najwyraźniej też to zrozumiał, gdyż zmienił obiekt swojego zainteresowania zwracając się do Ethana. Ethan poczuł się nagle strasznie obnażony. Wszystkie myśli, na których nie chciał, żeby go ktoś przyłapał, przemknęły mu przez głowę w szaleńczym strumieniu świadomości. Na przykład o wyjątkowo atrakcyjnej urodzie Cee, jego nerwowej, inteligentnej, szczupłej sylwetce, elektryzująco niebieskich oczach – Ethan przeklął w duchu swoją słabość do blondynów i szybko powstrzymał swój potok myśli, zanim zdążyły nabrać seksualnego wyrazu. Gdyby Cee ujrzał, jak Ethan rozbiera go w myślach, na pewno jego opanowany, dyplomatyczny, lekarski profesjonalizm nie zrobiłby już na nim żadnego wrażenia. Ethan pozazdrościł Quinn jej zabarwionego ironią, niezawodnego panowania nad sobą. Mogło być jednak jeszcze gorzej. Mógł pomyśleć o tym, jak pajęczo cienka była ochrona Athosa, którą zamydlił telepacie oczy, przez co on, może i ze szkodą dla samego siebie, ujawnił tak dużo informacji. Jak bardzo zdradzony będzie się czuł Cee, gdy odkryje, że azyl Athosa jest jedynie wymysłem Ethana? Ethan poczerwieniał ze wstydu i wlepił wzrok w
93
podłogę. Utraci Cee na rzecz Quinn i czaru Najemników Dendariiego, zanim jeszcze będzie miał szansę opowiedzieć mu o Athosie: o wspaniałych morzach, pięknych miastach, zdyscyplinowanych wspólnotach i szachownicy pól ziemiotwórstwa, rozległych, nieokiełznanych, wyludnionych pustkach, ich ostrym klimacie i niezwykłych ludziach – świątobliwych, cóż, że nieco niechlujnych, pustelnikach i wyjętych spod prawa banitach... Ethan wyobraził sobie jak żeglują z Cee po zatoce Prowincji Południowej, sprawdzając stan podwodnych przegród na hodowli ryb jego ojca – ciekawe, czy na Ketagandzie są oceany? – słony smak potu i wody, ciężka praca w upale, a na odpoczynek zimne piwo i błękitne krewetki. Cee drgnął, jak człowiek budzący się z sugestywnego i niebezpiecznie wciągającego snu. – Są oceany na Ketagandzie – szepnął – ale nigdy ich nie widziałem. Całe moje życie było jednym ciągiem korytarzy. Ethan spurpurowiał. Czuł się przezroczysty jak szkło. Obserwująca go Quinn parsknęła ze zrozumieniem cichym, przesyconym goryczą śmieszkiem. – Obawiam się, Cee, że za sprawą swoich umiejętności nie będziesz się cieszył zbyt dużą popularnością na przyjęciach. Cee siłą woli zmusił się do powrotu do rzeczywistości. Ethan poczuł ulgę. – Jeśli może mi pan udzielić azylu, doktorze, czemu nie mógłby mi pan przywrócić Janine? A jeśli nie jest pan w stanie zapewnić jej ochrony, czy uda się panu... Uczucie ulgi zniknęło. Kłamanie jednak nie miało już sensu. – Nie udało mi się nawet wymyśleć, jak uratować własną głowę z tej opresji – przyznał ponuro – a co dopiero pomóc w tym tobie. – Spojrzał na Quinn. – Ale się nie poddaję. Kiwnęła palcem wskazującym w geście podziwu za jego odwagę do przyznania się do porażki. – Chciałabym zauważyć, panowie, że zanim ktokolwiek z nas będzie mógł zrobić coś z tą przesyłką, najpierw musimy ją odnaleźć. W całej tej zagadce brakuje jednego szczegółu. Postarajmy się zawęzić pole poszukiwań. Jeśli ani nikt z nas, ani Millisor jej nie ma, to kto ją może mieć? – Każdy, kto odkrył, co w niej jest – odparł Cee. – Rywalizujące rządy planetarne. Organizacje przestępcze. Wolne floty najemne. – Uważaj, kogo wymieniasz jednym tchem – mruknęła Quinn. – Koncern Bharaputry na pewno wiedział, co w niej jest – powiedział Ethan. Quinn uśmiechnęła się półgębkiem. – A oni pasują do obu rodzajów, jako organizacja zarówno rządowa jak i przestępcza... O, wybaczcie moje uprzedzenia. Pewni osobnicy z koncernu Bharaputry wiedzieli, co to jest. Wszyscy obrócili się w dymiące zwłoki. Obawiam się, że koncern Bharaputry już nie wie, co wyhodował. Dowody wewnętrzne. Bharaputra może niezupełnie zwierzyła mi się z wszystkich tajemnic, ale zauważcie, proszę, że gdyby wiedzieli o prawdziwej zawartości przesyłki, to moje zadanie polegałoby na sprowadzeniu do nich Millisora i jego towarzyszy żywych, na przesłuchanie, a nie, czego wyraźnie zażądali, martwych. – Poszukała wzrokiem
94
oczu Cee. – Na pewno wiesz więcej o ich umysłach. Mam rację? – Tak – przyznał z niechęcią Cee. – Zwężamy krąg – zauważył Ethan. Quinn skręciła w palcach pasmo włosów. – Taak. – A może jakiś samodzielny przedsiębiorca – zasugerował Ethan – który dowiedział się o tym przypadkowo. Na przykład ktoś z załogi statku... – Och – jęknęła Quinn. – Mieliśmy zawęzić, a nie rozszerzać, zakres możliwości! Dane, dane. – Zwlokła się z łóżka i przyjrzała się Cee. – Skończył już pan, panie Cee? Cee siedział zgarbiony, rękami ściskając głowę. – Tak, możesz już iść. To wszystko na razie. – Czy czujesz ból? – zatroszczył się Ethan. – Czy możesz go umiejscowić? – Tak, mniejsza z tym, zawsze tak jest. – Cee powlókł się na łóżko, przewrócił się na bok i zwinął w kłębek. – Dokąd idziesz? – zapytał Ethan zmierzającą ku drzwiom Quinn. – Najpierw sprawdzić moje zwykłe pułapki informacyjne, potem po cichu przeprowadzić przesłuchania pracowników magazynu. Chociaż, co może pamiętać nadzorca automatycznego systemu o jednej przesyłce na tysiąc po pięciu lub siedmiu miesiącach... Cóż, ta sprawa nie jest jeszcze dokończona i może uda mi się to zrobić. Możesz tu zostać, jest to tak samo bezpieczne miejsce, jak każde inne. – Kiwnęła głową w kierunku łóżka, co miało oznaczać: „I nie spuszczaj oka z naszego przyjaciela”. Ethan zamówił przez hotelową konsolę trzy czwarte grama salicylanów i trochę witamin z grupy B i wmusił je blademu Cee. Cee zażył lekarstwa i znów zwinął się w kłębek, machnąwszy uspokajająco ręką, co jednak nie rozproszyło obaw Ethana. W końcu apatia Cee przerodziła się w sen. Ethan patrzył na niego, znów zły na siebie za swą bezradność. Nie miał nic do zaoferowania, nic nawet w połowie tak sprytnego jak sztuczki Quinn. Nic oprócz uporczywego przekonania, że wszyscy troje zabrali się do rozwiązywania problemu od złego końca.
Ethana, śpiącego na podłodze, obudził powrót Quinn. Wstał, prostując zdrętwiałe kości, i wpuścił ją do pokoju, przecierając ze snu oczy. Czuł, że najwyższy czas, by znów się ogolił. Może będzie mógł pożyczyć maszynkę od Cee. – Jak poszło? Czego się dowiedziałaś? – zapytał. Wzruszyła ramionami. – Millisor nadal się kryje za swoją osłoną. Rau z powrotem obsługuje podsłuch. Mogłabym przekazać stacyjnym służbom bezpieczeństwa anonimową wiadomość, gdzie go mogą znaleźć, ale jeśli znów mu się uda wymknąć z aresztu, będę go musiała znowu wyśledzić, tylko w jakimś nowym miejscu. A nadzorca magazynu, owszem, potrafił przez równe parę godzin paplać i pić wyborową wodę mineralną, ale nie mógł sobie nic przypomnieć. – Sama stłumiła lekko aromatyczne czknięcie.
95
Ich głosy obudziły Cee, który usiadł na skraju łóżka. – Aj – wymamrotał i położył się już trochę ostrożniej z powrotem, mrugając oczami. – Która godzina? – Dziewiętnasta zero zero – powiedziała Quinn. – O, cholera. – Cee zerwał się na równe nogi. – Muszę iść do pracy. – Może nie powinieneś w ogóle iść? – zapytał z troską Ethan. Quinn zmarszczyła brwi. – Lepiej, żeby na razie utrzymywał swoją osłonę – powiedziała rozsądnie. – Dotychczas nie zawiodła. – Lepiej, żebym miał jakieś źródło dochodu – powiedział Cee – jeśli mam kiedyś kupić bilet, żeby wreszcie wyrwać się z tej zapakowanej w próżni wylęgarni szczurów. – Ja ci kupię bilet – zaproponowała Quinn. – W twoją stronę – powiedział Cee. – Och, oczywiście. Cee potrząsnął głową i powlókł się do łazienki. Quinn zamówiła przez konsolę kawę i sok pomarańczowy. Ethan, kręcąc się wokół stołu, żeby zrobić miejsce dla Cee, przyjął oba napoje z wdzięcznością. Quinn sączyła czarny, połyskujący płyn z izolowanej bulwy. – Cóż, na mojej zmianie był niezły ruch, a na twojej? Czy Cee powiedział coś nowego? Ethan pomyślał, że Quinn zadała to pytanie jedynie z czystej uprzejmości. Prawdopodobnie zarejestrowała każde chrapnięcie, które z siebie wydali. – Głównie spaliśmy. – Ethan napił się. Kawa była gorąca i miała wstrętny smak taniego syntetyku. Ethan pomyślał, że pije za pieniądze Cee, ale nie skomentował tego na głos. – Ale rozmyślałem trochę nad tą przesyłką. Wydaje mi się, że zabraliśmy się do tego od złej strony. Pomyśl, co w rezultacie dotarło na Athos. – Mówiłeś, że odpadki. – Tak, ale... Z pogniecionej, szaro-białej kurtki Quinn rozległ się stłumiony, elektroniczny dźwięk, podobny do pisku schwytanego kurczaka. Poklepała się po kieszeniach, mamrocząc: – Co, do cholery... Och, na bogów, Teki, mówiłam ci, żebyś do mnie nie dzwonił w czasie pracy... – Wyjęła mały odbiornik i spojrzała na świecący na wyświetlaczu numer. – Co to jest? – zapytał Ethan. – Mój numer, zastrzeżony tylko w razie nagłych wypadków. Bardzo niewielu ludzi zna ten kod. Podobno nie da się go wyśledzić, ale Millisor ma taki sprzęt, że... hm, to nie jest numer komkonsoli Tekiego. Siedząc na krześle, obróciła się twarzą do komkonsoli Terrence’a. – Nie odzywaj się i nie wchodź w zasięg wizji. Na płaskim ekranie holowidu ukazała się pogodna twarz młodej kobiety o kasztanowych włosach ubranej w niebieski, stacyjny kombinezon. – Ach – w głosie Quinn brzmiała ulga – to ty, Sara. – Uśmiechnęła się. Sara nie odpowiedziała jej uśmiechem. – Cześć, Elli. Czy Teki jest z tobą?
96
Ręka Quinn zacisnęła się konwulsyjnie na szyjce bulwy i cienka strużka kawy trysnęła w powietrze. Uśmiech zastygł jej na twarzy. – Ze mną? Czy mówił, że się ze mną spotka? Sara zmrużyła oczy. – Nie ze mną te sztuczki, Elli. Możesz mu powiedzieć, że ja byłam w Barze Pod Błękitną Paprocią punktualnie. Nie mam zamiaru czekać na żadnego faceta więcej niż trzy godziny, nawet jeśli nosi śliczny, zielono-niebieski mundur. – Zmarszczyła brwi, rzucając gniewne spojrzenie w kierunku Quinn. – Mundury nie pociągają mnie aż tak bardzo. Wychodzę, a ty możesz mu powiedzieć, że impreza może się obyć bez niego. – Sięgnęła w kierunku wyłącznika wizji. – Sara, poczekaj! Nie wyłączaj się! Tekiego tu nie ma, przyrzekam! – Quinn, która omal nie weszła w ekran, uspokoiła się nieco, gdy zobaczyła, że ręka Sary zawahała się. – O co w tym wszystkim chodzi? Ostatni raz widziałam się z Tekim tuż przed tym, jak szedł do pracy. Wiem, że dotarł do Strefy Ekologicznej cały i zdrowy. Mieliście się spotkać po pracy? – Powiedział, że zabierze mnie na obiad i na balet nulgilów z okazji moich urodzin. Balet zaczął się godzinę temu. – Prychnęła z pogardą, gniewem maskując zmartwienie. – Na początku myślałam, że może musiał zostać dłużej w pracy, ale zadzwoniłam i powiedzieli mi, że wyszedł o normalnej porze. Quinn spojrzała na chronometr. – No tak. – Chwyciła kurczowo za skraj biurka. – Czy dzwoniłaś do niego do domu lub do kogoś z przyjaciół? – Zadzwoniłam wszędzie. Twój ojciec podał mi twój numer. – Dziewczyna zmarszczyła brwi w nowym przypływie nieufności. – Hm. – Quinn bębniła palcami o kaburę obezwładniacza, z błyszczącym nowością i lżejszym od żołnierskiego modelem w środku. – Hm. – Ethan, poruszony myślą o tym, że Quinn miała ojca, zmusił się do słuchania. Quinn rzuciła dziewczynie szybkie spojrzenie. Gdy się odezwała, mówiła niższym niż zazwyczaj, szorstkim, urywanym głosem. Ethan musiał przyznać wbrew sobie, że mówiła jak ktoś, kto rzeczywiście niejeden raz dowodził w walce. – Zadzwoniłaś do służb bezpieczeństwa? – Służb bezpieczeństwa! – Dziewczyna cofnęła sięo krok. – Po co, Elli? – Zadzwoń do nich i powiedz im wszystko, co mi powiedziałaś. Zgłoś zaginięcie Tekiego. – Mam zgłosić zaginięcie faceta, który się spóźnia na randkę? Elli, oni mnie wyśmieją. Robisz sobie ze mnie żarty, prawda? – zapytała niepewnie. – Jestem śmiertelnie poważna. Poproś o rozmowę z kapitanem Aratą. Powiedz mu, że skierowała cię do niego komandor Quinn. On cię nie wyśmieje. – Ale, Elli... – Zrób to zaraz! Ja muszę kończyć. Skontaktuję się z tobą, jak tylko będę mogła. Postać na ekranie zniknęła w chmurze drobnych, białych punkcików. Quinn zaklęła pod nosem siarczyście. – Co się dzieje? – zapytał Cee, który właśnie wyszedł z łazienki, zapinając mankiety
97
zielonego kombinezonu. – Podejrzewam, że Millisor wziął Tekiego na przesłuchanie – odparła Quinn. – Co oznacza, że jestem spalona. Niech to szlag! Nie było żadnego logicznego powodu, dla którego Millisor miałby to zrobić. Czy on myśli jądrami zamiast głową? To do niego niepodobne. – Może to logika człowieka zdesperowanego – powiedział Cee. – Zniknięcie Okity bardzo go wytrąciło z równowagi, a jeszcze bardziej ponowne pojawienie się doktora Urquharta. Millisor, hm..., miał bardzo dziwne teorie na temat doktora Urquharta. – Na podstawie których – powiedział Ethan – zadałeś sobie wiele trudu, żeby mnie znaleźć. Przykro mi, że nie jestem superagentem, którego się spodziewałeś. Cee rzucił mu dziwne spojrzenie. – Nic nie szkodzi. – Zamierzałam wyprowadzić Millisora z równowagi – słychać było jak Quinn odgryzła kawałek paznokcia – ale nie do tego stopnia. Nie dałam im żadnego pretekstu do pojmania Tekiego. Albo raczej nie dałabym im, gdyby Teki zrobił, co mu kazałam, i odwrócił się od razu; wiedziałam, że nie powinnam w to wciągać amatora. Czemu siebie nie posłuchałam? Biedny Teki, nie będzie wiedział, skąd nadszedł cios. – Nie miałaś takich skrupułów, kiedy mnie w to wciągałaś – powiedział Ethan urażonym tonem. – Ty już w to byłeś wciągnięty. Poza tym nie opiekowałam się tobą, kiedy raczkowałeś. A poza tym... – przerwała i rzuciła mu spojrzenie dziwnie podobne do tego, które przed chwilą posłał mu Cee – nie doceniasz siebie – dokończyła. – Dokąd idziesz? – zapytał Ethan z trwogą w głosie, patrząc, jak kieruje się ku drzwiom. – Muszę... – zaczęła stanowczo. Sięgnęła ręką po przycisk u drzwi, zawahała się i opuściła ramię. – Muszę to przemyśleć. Odwróciła się i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju. – Dlaczego trzymają go tak długo? – zapytała. Ethan nie był do końca pewien, czy pytanie było skierowane do niego, Cee, czy do powietrza. – Mogliby wycisnąć z niego wszystko, co wie, w ciągu piętnastu minut. Obudziłby się w jakiejś windzie i pomyślałby, że zasnął w drodze do domu, i nikt nadal by nic nie wiedział, nawet ja. – Dowiedzieli się o wszystkim, co ja wiedziałem, w ciągu piętnastu minut – zauważył Ethan – a mimo to nie przestali. – Tak, ale to dlatego, że nabrali podejrzeń, bo – przepraszam, miałeś rację – znaleźli przy tobie mój podsłuch. Specjalnie nie umieściłam niczego na Tekim, żeby to się nie powtórzyło. Poza tym Tekiego mogą sprawdzić w kartotekach Stacji, całe jego życie, począwszy od poczęcia. Ty byłeś dla nich człowiekiem bez przeszłości, a przynajmniej z niedostępną dla nich przeszłością, co pozostawiało dużo miejsca na paranoidalne fantazje na twój temat. – I dlatego zajęło im siedem godzin, żeby się przekonać, że mieli rację na początku. – A od momentu zniknięcia Okity – odezwał się Cee – myślą, że jesteś agentem, któremu udało się wytrzymać siedmiogodzinne przesłuchanie. Całkiem możliwe, że po tym wszystkim nie zadowoli ich nawet „nie wiem” w odpowiedzi. – W takim razie – powiedziała ponuro Quinn – im szybciej wydostanę stamtąd Tekiego,
98
tym lepiej. – Przepraszam – zapytał Ethan – ale skąd? – Wszystko wskazuje na to, że z siedziby Millisora. Tam, gdzie byłeś przesłuchiwany. Z ich cichego pokoiku, w którym nigdy nie udało mi się założyć podsłuchu. – Gwałtownym ruchem przeczesała ręką włosy. – Jak, do cholery, mam to zrobić? Bezpośredni atak na obwarowany sześcian w samym środku stacji kosmicznej pełnej niewinnych cywilów i delikatnej maszynerii...? Nie brzmi zbyt obiecująco. – Jak uratowałaś doktora Urquharta? – zapytał Cee. – Czekałam, cierpliwie, aż go wypuszczą. Czekałam długo na najlepszą okazję. – Całkiem długo, to fakt – zgodził się z nią Ethan. Wymienili skąpe uśmiechy. Chodziła w tę i z powrotem jak wściekła tygrysica. – Jestem zaszczuta. Wiem o tym. Czuję to. Millisor chce mnie dosięgnąć przez Tekiego. A Millisor nie ma żadnych zahamowań w posługiwaniu się innymi. Q.N.K – Quinn Na Kolanach. O, bogowie. Tylko bez paniki, Quinn. Co admirał Naismith zrobiłby w tej sytuacji? – Stała nieruchomo, twarzą do ściany. Ethan wyobraził sobie nurkujące gwiezdne myśliwce, fale kosmicznych pancernych oddziałów szturmowych, toczące się złowrogo platformy z bronią o potężnej mocy, szykujące się do objęcia dogodnych pozycji. – Nigdy nie rób sama tego – mamrotała pod nosem Quinn – co mogą zrobić za ciebie eksperci. To właśnie by powiedział. Taktyczna lekcja dżudo od kosmicznego magika we własnej osobie. – W jej wyprostowanych plecach skupiła się moc medytacji zen. Kiedy odwróciła się, jej twarz promieniała radością. – Tak, to właśnie by zrobił! Kocham cię, mój cwany karzełku! – Zasalutowała do niewidzialnej postaci i sięgnęła po komkonsolę. Cee spojrzał porozumiewawczym, zdziwionym wzrokiem na Ethana, który wzruszył bezradnie ramionami. Na ekranie holowidu zmaterializowała się postać wyglądającej na skrupulatną urzędniczki w zielono-niebieskim mundurze. – Pogotowie Epidemiologiczne Sekcji Ekologicznej. W czym mogę pomóc? – zaintonowała uprzejmie urzędniczka. – Chciałabym zgłosić nosiciela choroby – powiedziała Quinn swoim najbardziej obcesowym, przechodzącym do sedna sprawy tonem. Urzędniczka wzięła do ręki formularz zgłoszeniowy i zawiesiła nad nim palce w oczekiwaniu. – Człowiek czy zwierzę? – Człowiek. – Przyjezdny czy Stacyjny? – Przyjezdny. Ale możliwe, że w tej właśnie chwili zaraża Stacyjnego. Urzędniczka wyglądała na jeszcze bardziej zainteresowaną. – A choroba? – Alfa-S-D-plazmid-3. Urzędniczka przestała uderzać w klawisze. – Alfa-S-D-plazmid-3 jest chorobą weneryczną, która powoduje obumieranie tkanki
99
miękkiej i która po raz pierwszy pojawiła się na Varusa Tertius. Czy o to pani chodzi? Quinn przytaknęła. – To jest nowa i o wiele bardziej żywotna odmiana varusanskiego wirusa. Podobno jeszcze nie znaleźli do niego antywirusa. Nie słyszeliście jeszcze o tej nowej odmianie? Jeśli nie, to macie szczęście. Urzędniczka zmarszczyła brwi ze zdziwienia. – Nie, jeszcze nie słyszeliśmy. – Zaczęła walić szaleńczo w klawisze i grzebać przy sprzęcie do zapisu. – Nazwisko podejrzanego nosiciela? – Ghem-lord Harmon Dal, ketagandański handlarz antyków i dzieł sztuki. Pięć miesięcy temu otworzył nową galerię w Strefie Przyjezdnych. Ma kontakt z wieloma ludźmi. Ethan domyślał się, że Harmon Dal to pseudonim Millisora. – Och, dziękuję – powiedziała urzędniczka. – Jesteśmy bardzo wdzięczni za to zgłoszenie. A... – urzędniczka przerwała, dobierając w myślach odpowiednie słowa. – A jak się pani dowiedziała o chorobie nosiciela? Quinn gwałtownie oderwała wzrok od twarzy urzędniczki i utkwiła go w swoich butach, potem w jakimś odległym punkcie pokoju, a na końcu w swoich rękach, które splatała i rozplatała nerwowo. Widać było, że się waha. Zaczerwieniłaby się, gdyby tylko miała szansę wstrzymać powietrze na wystarczająco długą chwilę. – Jak pani myśli? – wymamrotała do sprzączki od paska. – Ach. – Twarz urzędniczki zrobiła się purpurowa. – Ach. Cóż, w tej sytuacji jesteśmy pani tym bardziej wdzięczni, że zdecydowała się pani zgłosić. Zapewniam panią, że wszystkie tego typu sprawy epidemiologiczne załatwia się w ścisłej tajemnicy. Musi pani natychmiast udać się do Sekcji Kwarantanny, do któregoś z naszych lekarzy. – Oczywiście – przytaknęła Quinn z udawaną gorliwością. – Czy mogę przyjść zaraz? Tylko, obawiam się, że jeśli się nie pospieszycie, będziecie mieli trzech pacjentów zamiast tylko dwóch. – Zapewniam panią, że mamy duże doświadczenie w radzeniu sobie z delikatnymi sytuacjami. Proszę włożyć swój identyfikator do komkonsoli, żebym mogła odczytać pani dane. Quinn zrobiła, jak jej kazano, jeszcze raz obiecała, że natychmiast zgłosi się na kwarantannę, wysłuchała jeszcze paru słów podziękowania i zapewnień o anonimowości, po czym wyłączyła komkonsolę. – No, Teki – westchnęła – pomoc w drodze. Podpisałam się prawdziwym nazwiskiem pod aktem zbrodni, ale opłacało się. – Chorowanie jest tu wbrew prawu? – zapytał zaskoczony Ethan. – Nie, ale składanie fałszywego donosu o nosicielu choroby jest zdecydowanym bezprawiem. Kiedy zobaczysz całą tę maszynerię, którą wprowadzają w ruch, zrozumiesz dlaczego zniechęcają ludzi do robienia kawałów. Ale wolę już być oskarżona o przestępstwo niż przeżyć następne oparzenie plazmą. Wciągnę karę na listę wydatków na misję. Na twarzy Cee pojawił się wyraz lekkiego rozbawienia. – Czy aby na pewno admirał Naismith to pochwali?
100
– Może nawet da mi medal. – Quinn, już weselsza, mrugnęła do niego okiem. – Ekogliny mogą napotkać większy opór ze strony swojego nowego pacjenta niż się spodziewają. Dobrze by było udzielić im odrobiny cichego wsparcia, co? Czy umie pan posługiwać się obezwładniaczem, panie Cee? – Tak jest, pani komandor. Ethan nieśmiało podniósł w górę rękę. – Otrzymałem podstawowe athosańskie szkolenie wojskowe – usłyszał jak sam, w nagłym przypływie szaleństwa, zgłasza się na ochotnika.
ROZDZIAŁ 9 W rezultacie to Ethana, a nie Cee, wybrała Quinn, aby jej towarzyszył w czymś, co określiła mianem „drugiej fali natarcia”. Telepacie, uzbrojonego w jeden z jej dwóch obezwładniaczy, wyznaczyła stanowisko przy windach na końcu korytarza w hotelu Millisora. – Schowaj się tak, żeby nie było cię widać i strzelaj do każdego, kto będzie uciekał – pouczała go – i nie wahaj się strzelać. Gdy się używa obezwładniacza, zawsze można później przeprosić za pomyłkę. Ethan, który odwrócił się, żeby ją ponaglić, uniósł brwi ze zdziwieniem. – No, dobra, prawie zawsze – burknęła, oglądając się przez ramię na plątaninę roślin doniczkowych, wśród luster i ozdobnych nisz tworzących dekorację foyer wind, żeby sprawdzić, czy Cee dobrze się ukrył. Hotel, który wybrał Millisor, był wyraźnie przeznaczony dla klasy podróżnych o wysokich możliwościach budżetu. Ethan właśnie zorientował się, że ich plan natarcia zawiera jeden fatalny błąd. – Nie dałaś mi obezwładniacza – szepnął do Quinn z wyrzutem. – Miałam tylko dwa – mruknęła niecierpliwie. – Masz. Weź moją podręczną apteczkę. Będziesz lekarzem. – A co niby mam z nią zrobić, uderzyć nią Raua w głowę? Uśmiechnęła się lekko. – Jeśli będziesz miał okazję, to czemu nie. Teki będzie potrzebował antidotum na to, czym go napompowali. Pewnie najskuteczniejsza będzie odtrutka na wytłumiacz uczuć. Jest w apteczce, tuż obok samego wytłumiacza. Chyba że sprawy przybrały naprawdę nieprzyjemny obrót... W takiej sytuacji zdam się na twoje lekarskie doświadczenie. – No dobrze – powiedział udobruchany Ethan. To było nawet sensowne. Właśnie otwierał usta, żeby wypowiedzieć następny zarzut, gdy Quinn bezceremonialnie wepchnęła go do ciasnej i niezbyt nadającej się na kryjówkę niszy. Z drugiego końca korytarza, od strony windy towarowej, zbliżały się trzy sylwetki prowadzące ze sobą hermetyczną lotoplatformę pasażerską, na przedzie której widniało jaskrawe logo Strefy Ekologicznej w postaci stylizowanej paproci i strumienia wody. Wchodząc w krąg łagodnego, zmysłowego światła, Ethan podejrzewał, że ktoś przeprowadził dokładne badania nad reakcjami ludzkiego mózgu na wybrane długości fal świetlnych – trzy postacie
101
przeobraziły się w tęgiego funkcjonariusza stacyjnych służb bezpieczeństwa i dwóch ekotechnicznych: mężczyznę i kobietę. Kobieta kościstej i kanciastej budowy, której dumny krok emanował ciepłem i urokiem osobistym topora... – Boże Ojcze – jęknął Ethan – to przecież ta herod-baba Helda... – Tylko bez paniki – syknęła do niego Quinn, wpychając go z powrotem w niszę. Nisza nie miała nawet dwudziestu centymetrów głębokości, za mało, żeby ukryć jedną osobę, a co dopiero dwie. – Po prostu odwróć się plecami i udawaj, że robisz coś zupełnie normalnego, a w ogóle cię nie zauważą. No, odwróć się, oprzyj rękę o ścianę przy mojej głowie – ustawiała go w pośpiechu – pochyl się nade mną i mów stłumionym głosem. – Co to takiego jest, co ja udaję, że robię? – Przytulanie się. A teraz zamknij się i daj mi posłuchać. I nie patrz tak na mnie, bo zacznę chichotać. Chociaż parę odpowiednich chichotów byłoby całkiem na miejscu. Robić coś normalnego? Ethan w całym swoim życiu nie czuł się jeszcze bardziej nienormalny. Łopatki mrowiły go w oczekiwaniu na śmiercionośny wybuch z pokoju Millisora, który był tuż na przeciwko. Nie pomagało to, że nie widział, co się działo. Natomiast Quinn nie tylko miała świetny widok, ale i bezpiecznie skryła twarz za ramieniem Ethana, a ciało przed ewentualnymi zbłąkanymi kulami za jego ciałem. – Tylko jeden funkcjonariusz służb bezpieczeństwa do pomocy? – wymamrotała Quinn, błyskając oczami zza mrugających rzęs. – Dobrze, że przyszliśmy. Nagle z jej kurtki dał się słyszeć stłumiony elektroniczny dźwięk. Sięgnęła ręką, żeby go uciszyć. Podniosła odbiornik do oczu, tylko na tyle, by móc odczytać numer na wyświetlaczu. Zmarszczyła brwi. – Co się dzieje? – szepnął jej w ucho Ethan. – Numer komkonsoli tego cholernego Millisora – wymamrotała pieszczotliwym głosem, artystycznym gestem owijając rękę wokół karku Ethana. – To znaczy, że wydusił z Tekiego mój kod. Pewnie chce, żebym do niego zadzwoniła, żeby mógł mi trochę pogrozić. Cóż, niech się trochę podenerwuje. Ethan, z rosnącą rozpaczą, przywarł do niej w wyszukanej pozie, obracając ich bokiem i wywalczając sobie w ten sposób lepszy widok. Helda właśnie pchnęła energicznie palcem brzęczyk do drzwi pokoju Millisora i zerknęła na formularz, który trzymała w ręku. – Ghem-lord Harmon Dal? Przyjezdny Dal? Nie było odpowiedzi. – Może nie ma go w domu? – zapytał drugi ekotechniczny. W odpowiedzi Helda wskazała palcem na zapieczętowaną kasetkę w ścianie. Ethan domyślił się, że kolorowe światełka kasetki musiały mieć zakodowane w sobie jakieś informacje niezbędne w razie potrzeby ratowania życia, bo drugi ekotechniczny powiedział: – Ach, jest. I ma towarzystwo. Może to jednak nie jest pic na wodę. Helda ponownie nacisnęła brzęczyk. – Jako inspektor Biokontroli Stacji Kline żądam, aby natychmiast otworzył pan drzwi. Nie dostosowanie się do mojej prośby będzie równoznaczne z naruszeniem Kodeksu
102
Biokontroli, paragraf 176b, punkt 2a. – Dajmy mu trochę czasu na włożenie spodni – powiedział drugi ekotechniczny – to musi być dla niego dosyć żenujące. – Niech będzie żenujące – ucięła krótko Helda. – Ta Świnia na to zasługuje, za to, że sprowadza tu swój brudny... – ponownie pchnęła palcem w brzęczyk. Gdy nie uzyskała odpowiedzi za trzecim razem, wyjęła z kurtki jakieś urządzenie i potrzymała je nad mechanizmem zamykającym drzwi. Jego światełka zamrugały, ale nic się nie stało. – Bogowie – powiedział drugi ekotechniczny ze zdumieniem w głosie – zablokowali obwody dostępu ratunkowego! – Ha, a to jest naruszenie przepisów przeciwpożarowych – powiedział radośnie funkcjonariusz służb bezpieczeństwa i wystukał szybką notkę na swojej podręcznej komkonsoli. W odpowiedzi na pytające spojrzenie ekotechnicznego wyjaśnił swój nagły okrzyk radości: – Wy z Biokontroli możecie przeskoczyć wszystkie prawa obywatelskie przyjezdnych na podstawie luźnych dowodów, ale ja muszę mieć to udokumentowane, bo inaczej ryzykuję głową. – Westchnął z zazdrością. – Dal, natychmiast odblokuj drzwi! – wrzasnęła z wściekłością Helda. – Moglibyśmy odciąć ich od konsoli hotelowej – zasugerował ekotechniczny. – Musieliby w końcu kiedyś wyjść, żeby nie umrzeć z głodu. Helda zgrzytnęła zębami. – Nie będę czekać, aż jakiś zarażony zboczeniec zechce łaskawie ze mną współpracować. – Podeszła do zamkniętej hermetycznie kasetki z napisem „Urządzenie przeciwpożarowe. Tylko dla upoważnionych” i wsunęła swój identyfikator w odczytnik. Przezroczyste drzwiczki kasetki rozsunęły się posłusznie z sykiem. Spróbowałyby się odważyć tego nie zrobić, pomyślał Ethan. Helda szybko wystukała na klawiszach jakąś skomplikowaną serię uderzeń. Przez zamknięte drzwi do pokoju Millisora dobiegł ich stłumiony, syczący huk i słabe okrzyki ludzi. – Co to jest? – zapytał szeptem Ethan. Na usta Quinn wypłynął okrutny uśmieszek. – Urządzenie przeciwpożarowe. W Dolnej Stronie macie automatyczne systemy rozpylające, które gaszą ogień wodą. Bardzo nieskuteczne. Na Stacji zamykamy hermetycznie pokój i odsysamy powietrze. Działa naprawdę szybko. Nie ma tlenu, nie ma utleniania. Millisor albo nie był wystarczająco sprytny, albo wystarczająco głupi, żeby zniszczyć przeciwpożarowe otwory wentylacyjne... – Eee... czy nie jest to raczej uciążliwe dla kogoś uwięzionego w środku? – Normalnie powinno się włączyć alarm, który ostrzega, że należy opuścić pokój. Helda to pominęła. Urządzenie otwierające, które ekotechniczny przycisnął do mechanizmu uszczelniającego, zamrugało i wydało z siebie pisk. Z wnętrza pokoju słychać było wściekłe walenie do drzwi. – Teraz Millisor chce otworzyć drzwi, ale nie może, z powodu różnicy ciśnień – szepnęła
103
Quinn. Helda, odczekawszy najpierw dość długą chwilę, zmieniła w końcu kierunek przepływu powietrza. Uszczelki drzwi rozsunęły się z głośnym sykiem i hukiem. Millisor i Rau wypadli na korytarz, z krwawiącymi nosami, dysząc ciężko, przełykając ślinę i ruszając szczękami, usiłując wyrównać ciśnienie w uchu wewnętrznym. – Helda nie dała nawet biedakom szansy, żeby opowiedzieli jej o ich zakładniku – uśmiechnęła się ironicznie Quinn. – Zdolna kobieta... Millisor wreszcie odzyskał dech w piersiach. – Powariowaliście? – warknął na trójkę stacyjnych urzędników. Skupił wzrok na funkcjonariuszu służb bezpieczeństwa. – Mój immunitet dyplomatyczny... Funkcjonariusz wskazał kciukiem na Heldę. – Ona jest tutaj szefem. – Gdzie jest twój nakaz rewizji? – krzyknął ze złością Millisor. – Płacę za ten pokój i jestem jego legalnym użytkownikiem, ponadto posiadam dokument, który dowodzi, że zrzekłem się statusu dyplomatycznego czwartego stopnia. Nie macie prawa ograniczać ani krępować mojej wolności osobistej pod żadnym pozorem, chyba że macie podstawy, żeby podejrzewać mnie o popełnienie ciężkiego przestępstwa. Ethan nie potrafił powiedzieć, czy to głośne przechwalanie się było udawane czy prawdziwe, czy przemówił Harmon Dal czy ghem-pułkownik Millisor. – Prawa, o których pan mówi, są prawami przyjezdnych wobec służb bezpieczeństwa – powiedziała ostro Helda – i ulegają unieważnieniu w razie konieczności interwencji Biokontroli. Proszę wsiąść do lotoplatformy. Ethan i Quinn zaczęli teraz grać rolę przypadkowych gapiów. W tym właśnie momencie spojrzał na nich Rau; jego ręka opadła na ramię zwierzchnika, ucinając w ten sposób jego następny wybuch protestu. Millisor odwrócił głowę i usta zamknęły mu się z głośnym klapnięciem. Było coś mrożącego krew w żyłach w tym potężnym gniewie tak gwałtownie pohamowanym, jakby zepchniętym pod powierzchnię i zachowanym na później. Oczy Millisora pałały od kłębiących mu się w głowie myśli. – Patrzcie – zawołał funkcjonariusz służb bezpieczeństwa, wsuwając głowę do pokoju – tutaj jest jakiś trzeci facet. Przywiązany do krzesła, zupełnie nagi. – Obrzydliwe – skrzywiła się Helda. Uraczyła Millisora miażdżącym spojrzeniem. Spojrzenie nie odniosło zamierzonego skutku, odbijając się jak piłka od pogrążonego we wściekłej samoanalizie Millisora. Rau poruszył się nerwowo. Ręka drgnęła mu w kierunku kurtki, ale i Millisor, i Quinn potrząsnęli na niego głowami, każde ze swojego miejsca. – Ten człowiek krwawi – powiedział funkcjonariusz, wchodząc do pokoju i, rzuciwszy spojrzenie na Millisora i Raua, z rozmysłem poluzował obezwładniacz w kaburze. – To nos – krzyknęła Helda. – Zawsze wygląda, jakby była masakra, ale zapewniam cię, że jeszcze nikt nie umarł od krwawiącego nosa. – Mój przyjaciel jest lekarzem – zaszczebiotała Quinn, wciskając się w krąg grupki zwinnym ruchem. – Może potrafimy pomóc? – O, tak – powiedział funkcjonariusz z ulgą w głosie. Quinn chwyciła Ethana za rękę i pociągnęła go za sobą do pokoju, nawet na chwilę nie
104
odrywając swych roześmianych oczu od Millisora i Raua. Jakimś sposobem obezwładniacz znalazł się w jej drugiej ręce. Funkcjonariusz służb bezpieczeństwa spojrzał na nią i kiwnął z wdzięcznością głową. Helda niechętnie nasunęła na ręce plastikowe rękawice i poszła za nimi, żeby samej przyjrzeć się scenerii rozpusty. Z troską na twarzy, Ethan podszedł do skrępowanej ofiary Millisora. Funkcjonariusz służb bezpieczeństwa ukląkł przy krześle i zaczął ostrożnie rozsuplywać kable krępujące kostki Tekiego. Kable wbiły się w ciało i krew sączyła się z rozciętej skóry. Ubranie Tekiego było rozrzucone po łóżku w znajomym Ethanowi nieładzie. Nadgarstki Tekiego też były związane kablami i w miejscu, gdzie wpijały się w ciało, widać było zaczerwienioną i spuchniętą skórę. Krew zalewała mu dolną część twarzy. Głowa kiwała mu się chwiejnie na boki, ale oczy miał otwarte i roześmiane, nienaturalnie błyszczące. Zachichotał, gdy funkcjonariusz dotknął jego kostki. Funkcjonariusz odskoczył ze zdumieniem, zmierzył go ponurym wzrokiem i wyjął swą podręczną komkonsolę z miną szermierza dobywającego szpady. – Nie podoba mi się to – stwierdził. Helda podeszła za plecami Ethana i zatrzymała się gwałtownie. – Na wszystkich bogów! Teki! Zawsze sądziłam, że jesteś idiotą, ale teraz przeszedłeś samego siebie... – Jestem po pracy – powiedział Teki słabym, ale pełnym godności głosem. – Nie muszę się z tobą użerać po pracy, Helda. – Spróbował wydostać się z więzów i nowe strużki krwi pociekły mu po stopach. Helda podeszła bliżej i głos ugrzązł jej w gardle. Nie na długo jednak. – Co to jest?! – Doktorze, czy on jest pod wpływem narkotyków? – zapytał funkcjonariusz klękającego obok Ethana. – I jakich narkotyków? Czy to była, hm... jakaś prywatna zabawa, która uciekła spod kontroli, czy jakiś akt przestępczy? – Zawiesił z nadzieją grube palce nad klawiaturą podręcznej komkonsoli. – Został naszpikowany narkotykami i storturowany – uciął krótko Ethan, otwierając apteczkę Quinn. – Poza tym porwany. – Znalazł skalpel wibracyjny. Jeden ruch ręką i kable wiążące kostki Tekiego pękły z trzaskiem. – Zgwałcony? – Wątpię. Helda, podchodząc jeszcze bliżej, odwróciła głowę na dźwięk głosu Ethana i utkwiła w nim wzrok pełen zdumienia. – Nie jesteś żadnym lekarzem – wydyszała. – Jesteś tym głupkiem z Sekcji Doków i Śluz. Moi przełożeni chcieliby zamienić z tobą słowo! Teki zatrząsł się ze śmiechu, przez co Ethan upuścił gąbkę z środkiem odkażającym, którą obmywał jego kostkę. – Ale zrobiliśmy z ciebie balona, Helda! On naprawdę jest lekarzem. – Pochylił się do Ethana, prawie przewracając krzesło, i powiedział mu konspiracyjnym szeptem: – Tylko się nie wydaj, że jesteś Athosańczykiem, bo pęknie jej tętnica. Ona nienawidzi twojej planety. – Pokiwał radośnie głową i, wyczerpany, zwiesił ją bezwładnie na piersi.
105
Helda cofnęła się o krok. – Athosańczyk? Czy to ma być żart? – Znów patrzyła na niego z wściekłością. Ethan, zajęty swoją pracą, wskazał głową na Tekiego. – Zapytaj jego, to on jest pełen surowicy prawdy. – Teki miał puls przyspieszony, kończyny zimne, ale nie był w zupełnym szoku. Ethan uwolnił mu nadgarstki z więzów. Tekiemu udało się nie spaść z krzesła i zachować pozycję siedzącą, co Ethan wziął za pomyślny znak. – Ale skoro pani pyta, jestem rzeczywiście lekarzem, doktorem Ethanem Urquhartem z planety Athos. Ambasadorem Urquhartem, powinienem zaznaczyć, wysyłanym ze specjalną misją przez Radę Ludności. Tak naprawdę nie spodziewał się, że zrobi to na niej wrażenie, ale ku jego zdziwieniu odsunęła się od niego z pobladłą twarzą. – Och? – powiedziała neutralnym tonem. – Lepiej jej tego nie mów, doktorku – ocknął się Teki. – Odkąd jej syn zwiał chyłkiem na Athos, nikt nie ma odwagi wypowiadać przy niej tej nazwy. Nie może mu już gderać nawet na odległość, bo faceci od cenzury odsyłają z powrotem wszystkie holowidy od kobiet. Nie ma żadnych szans, żeby go tam dopaść. – Przerwał, chichocząc nieopanowanie. – Założę się, że jej synek jest tam szczęśliwy jak szczypiorek na wiosnę. Ethan wzdrygnął się na myśl, że może zostać wmieszany w jakąś rodzinną sprzeczkę. Funkcjonariusz służb bezpieczeństwa wyglądał, jakby miał podobne wątpliwości, ale zapytał: – Ile chłopiec miał lat? – Trzydzieści trzy – zachichotał Teki. – Aaa. – Funkcjonariusz stracił zainteresowanie. – Czy ma pan antidotum na tę... tak zwaną surowicę prawdy... doktorze? – Zapytała Helda lodowatym tonem. – Jeśli tak, to sugeruję, żeby pan ją zaaplikował, a resztę załatwimy w Strefie Kwarantanny. Ethan zawahał się. Zaczął powoli mówić. Słowa skapywały mu z ust niczym krople świeżego miodu. – Gdzie masz nieograniczoną władzę i gdzie... – Podniósł wzrok i ujrzał jej zastygłą ze strachu twarz. Czas jakby się zatrzymał. – Ty... – Quinn! – wrzasnął Ethan. Gdy pojawiła się szybko, popychając przed sobą Millisora i Raua kolbą obezwładniacza, Ethan zerwał się na nogi. Roznosiły go emocje. Miał ochotę biegać w kółko lub wyrywać garściami włosy z głowy, lub chwycić za poły jej szaro-białej kurtki i potrząsać nią, aż zaszczękałaby zębami. Uderzał w powietrze zaciśniętą pięścią. Wyrzucał z siebie słowa, jedno za drugim, w gorączkowym pośpiechu. – Próbowałem ci o tym powiedzieć, ale nie chciałaś mnie słuchać. Wyobraź sobie, że jesteś tajnym agentem, który ma na Stacji Kline przechwycić przesyłkę na Athos. Podejmujesz szybką decyzję, że zamienisz zamrożone tkanki na coś innego. Wiemy, że pomysł zrodził się błyskawicznie, bo gdybyś wszystko z góry zaplanowała, przywiozłabyś ze sobą prawdziwe kultury i nikt nigdy by się nie domyślił, że nastąpiła podmiana, prawda? Gdzie, gdzie, w imię Boga Ojca, nawet na Stacji Kline można zdobyć aż czterysta pięćdziesiąt ludzkich jajników? Nawet nie czterysta pięćdziesiąt. Trzysta osiemdziesiąt osiem
106
i sześć jajników krowich. Nie sądzę, komandor Quinn, żeby nawet tobie udało się wyciągnąć je z kapelusza. Quinn otworzyła i zamknęła usta, z wyrazem intensywnego zamyślenia na twarzy. – Mów dalej. Millisor porzucił swą rolę Harmona Dala i, obojętny już na obezwładniacz w ręku Quinn, stał z całą swoją uwagą skoncentrowaną na Ethanie. Rau obserwował przywódcę z niepokojem, czekając na sygnał do działania. Drugi ekotechniczny rozdziawił usta w zdumieniu. Funkcjonariusz służb bezpieczeństwa chłonął każde słowo z brwiami uniesionymi ze zdziwienia. Ethan mówił dalej, pospiesznie wyrzucając słowa: – Mniejsza o czterysta dwadzieścia sześć podejrzanych statków. Pomyślmy o jednym statku: rocznym statku galaktycznym lecącym na Athos. Metoda, motyw i okazja, na Boga! Kto ma nieograniczony dostęp do każdego kąta i schowka na Stacji, kto bez żadnych pytań może się dostać do strzeżonego magazynu? Kto codziennie ma dostęp do ludzkich trupów? Trupów, z których można bezpiecznie wziąć parę gramów wybranych tkanek, bo i tak nikt nie zauważy ich braku, skoro ciała zniszczy się biochemicznie tuż po kradzieży? Ale było widocznie zbyt mało trupów, co więc robi Helda, żeby zdążyć przed odlotem statku na Athos? Na szczęście są zwierzęta. Stąd te krowie jajniki, dorzucone desperacko, żeby zgadzały się liczby, stąd oszukane lodówki i stąd jedna lodówka pusta. – Ethan przerwał, dysząc. – Jesteś szalony – wykrztusiła Helda. Twarz jej pobladła, poczerwieniała i znów pobladła. Millisor pożerał ją osłupiałym wzrokiem. Quinn oniemiała. Palce funkcjonariusza służb bezpieczeństwa zacisnęły się kurczowo na klawiaturze komkonsoli w spowolnionym ataku paraliżu. – Nie tak szalony jak ty – powiedział Ethan. – Co chciałaś przez to osiągnąć? – Zbędne pytanie – warknął Millisor. – Wiemy, co udało jej się osiągnąć. Mniejsza o drobiazgi, trzeba się dowiedzieć, gdzie... – Bolesne pchnięcie obezwładniacza, którym go uraczyła komandor, przypomniało mu, że jego status został zredukowany z człowieka zadającego pytania do więźnia. – Wszyscy mają zaraz pójść na kwarantannę... – To już koniec, Helda – powiedział Ethan. – Założę się, że jeśli przeszukam twoją Stację Asymilacji, to znajdę nawet pakowarkę próżniową. – O, tak – wtrącił się pomocnie Teki. – Używamy jej do hermetycznego pakowania substancji skażających, żeby je przechować do późniejszej analizy. Jest pod ławką do zamaczania. Raz, kiedy nie było ruchu, zapakowałem sobie buty. Próbowałem zapakować wodę, żeby zrobić balony i wrzucać je do szybów wind, ale się nie udało... – Zamknij się, Teki! – wrzasnęła desperacko Helda. – To i tak nic w porównaniu z tym, co Vernon robił z białymi myszami... – Przestań – warknął cicho Millisor, zaciskając usta ze złością. Teki uspokoił się i siedział, mrugając oczami. Ethan rozłożył ręce i zapytał Heldę, już łagodniejszym i bardziej ponaglającym głosem: – Dlaczego? Muszę to zrozumieć.
107
Jad, który emanował z całej jej postaci, wybuchnął potokiem słów, jakby wbrew jej woli. – Dlaczego? Pytasz się .dlaczego? Po to, żeby odciąć was, przeklętych odmieńców bez matek, właśnie po to. Zamierzałam dopaść następną przesyłkę, gdyby przyszła, i następną, i następną, aż... – Zaczęła się krztusić. Z wściekłości? Nie, zdał sobie sprawę Ethan, od łez. Jego radosny, intelektualny triumf stłumiła doza goryczy. – Aż uda mi się wydostać stamtąd Simmiego, aż wróci do domu i znajdzie sobie prawdziwą kobietę, przysięgam, tym razem nie skrytykuję nawet pojedynczego włosa na jej głowie, nigdy mi nie pozwolą nawet zobaczyć moich wnuków na tej okropnej, zboczonej planecie... – Odwróciła się do nich plecami i stała nieruchomo na sztywnych nogach, wyzywająca, zakrywając rękoma czerwoną, umazaną łzami twarz, brzydka, bezradna, siąkająca nosem. Ethan pomyślał, że wie teraz, jak nadziany propagandą młody żołnierz musi się czuć po raz pierwszy na polu bitwy, gdy napotyka przypadkiem ludzką twarz swego przeciwnika. Oczekiwał w swej próżności na moment, kiedy wreszcie jego władza zatriumfuje i złamie ją. Teraz stał z głupim wyrazem twarzy, świadek cudzego nieszczęścia. I gdzie tu heroizm? – O, bogowie – mruknął funkcjonariusz, ze strachem pomieszanym z rozbawieniem. – Mam zaaresztować ekoglinę...? Tekki zachichotał. Drugi ekotechniczny, wyraźnie zaskoczony wyznaniem Heldy, wyglądał, jakby nie wiedział, czy się sprzeczać, czy lepiej zniknąć z pola widzenia. – Ale co zrobiłaś z tymi innymi? – Millisor zakołysał się do przodu z zaciśniętymi zębami. – Z jakimi innymi? – chlipnęła Helda. – Zamrożonymi kulturami ludzkich jajników, które wyjęłaś z lodówek przeznaczonych dla Athosa – wycedził powoli Millisor, rozdzielając wyraźnie sylaby, jak człowiek przemawiający do mutanta. – A, z nimi. Wyrzuciłam je. Czoło Ketagandańczyka nabrzmiało żyłami. Ethan, wprawny w anatomii, mógł nazwać każdą z nich. Millisor wyglądał, jakby miał trudności z oddychaniem. – Głupia suko – wydyszał. – Głupia suko, czy wiesz, co zrobiłaś...? Powietrze wokół nich rozbrzmiało śmiechem Quinn jak dźwiękiem porannych dzwonów. – Admirał Naismith padnie, jak mu o tym opowiem! Żelazne opanowanie ghem-pułkownika pękło w końcu. – Głupia suka! – wrzasnął i rzucił się na Heldę z zagiętymi jak szpony palcami, jakby chciał wydrapać jej oczy. Quinn i funkcjonariusz służb bezpieczeństwa wystrzelili jednocześnie i Millisor, złapany w krzyżowy ogień promieni obezwładniaczy, padł jak kłoda na ziemię. Rau stał, bezradnie kręcąc głową i mrucząc bezustannie: – O kurde, o kurde, o kurde... – Usiłowanie napadu – zaintonował funkcjonariusz, stukając w klawisze komkonsoli – na inspektorkę Biokontroli wypełniającą swoje obowiązki... Rau zaczął chyłkiem wycofywać się w kierunku drzwi. – Nie zapomnij o ucieczce z aresztu – dodała życzliwie Quinn. – Ten tutaj – wskazała na Raua – jest tym facetem, którego szukacie, a który niedawno ulotnił się z poziomu C-9.
108
Założę się, że jeśli przeszukacie ten pokój, znajdziecie dużo militarnych rarytasów, na które Stacja Kline nigdy nie wydała zezwolenia. – Najpierw kwarantanna – odezwał się ekotechniczny, zerkając nerwowo na swoją, wciąż niedysponowaną emocjonalnie zwierzchniczkę. – Sądzę, że ambasador Urquhart zechce wnieść do sądu oskarżenie o usiłowanie kradzieży i zniszczenie własności rządowej – zasugerowała Quinn. – Kto kogo zaaresztuje? – Wszyscy udamy się do Strefy Kwarantanny, gdzie mogę was przetrzymać, aż uda mi się dotrzeć do sedna sprawy – stanowczo powiedział funkcjonariusz. – Ci, którzy ulatniają się z poziomu C-9, odkryją, że ucieczka ze Strefy Kwarantanny to zupełnie inna rzecz. – Aż nadto prawdziwe – mruknęła Quinn. Rau zaklął bezgłośnie pod nosem, gdy dwóch nowych, ciężko uzbrojonych funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa pojawiło się w drzwiach, odcinając możliwość odwrotu. Pokój wypełnił się nagle ludźmi. Ethan nie zauważył, kiedy tęgi funkcjonariusz wezwał posiłki, ale musiał to zrobić jakiś czas temu. Jego opinia na temat pozornie wolnomyślącego mężczyzny musiała się radykalnie zmienić. – Tak jest? – zgłosił się jeden z właśnie przybyłych oficerów. – Trochę to trwało – powiedział funkcjonariusz. – Przeszukajcie tego tutaj – wskazał na Raua – a potem możecie nam pomóc zagonić ich wszystkich na kwarantannę. Ci trzej są oskarżeni o nosicielstwo zaraźliwej choroby. Ta została oskarżona o kradzież przez tego, który ma na sobie kombinezon Stacyjnego, do którego nie jest upoważniony, i który ponadto twierdzi, że ten tutaj został porwany. Kiedy ten na podłodze się obudzi i spiszę wreszcie wszystko, o co go oskarżają, wydruk będzie tak długi jak ja jestem wysoki. Ci trzej będą potrzebować pierwszej pomocy... Ethan, przypomniawszy sobie o Tekim, przesunął się do niego i wbił mu w ramię igłę ultrarozpylacza z odtrutką na wytłumiacz uczuć. Zrobiło mu się niemal żal młodego mężczyzny, gdy jego głupkowaty uśmiech szybko ustąpił minie człowieka cierpiącego na nieuleczalnego kaca. W tym czasie ekipa służb bezpieczeństwa wytrząsała ze zrezygnowanego Raua przeróżne błyszczące, tajemnicze przedmioty. – ... a tę ładną panią w szarym stroju, która zdaje się tyle o wszystkich wiedzieć, zatrzymuję jako głównego świadka – zakończył funkcjonariusz. – Eee... gdzie ona jest?
ROZDZIAŁ 12 W Strefie Kwarantanny Rau bez słowa podążał za szybującym na lotoplatformie swym obezwładnionym zwierzchnikiem na wymaganą przez Biokontrolę inspekcję. Właściwie nie wypowiedział ani jednego słowa od czasu, gdy wyszli z hotelu pod silną eskortą, ale trzymał się blisko Millisora z wiernością psa nie odstępującego o krok nawet grobu swego pana. Ethan nie był pewien, jakie testy były konieczne do wykrycia Alphy-S-D-plazmid-2, czy jej tajemniczej mutacji plazmid-3, ale z mrocznej twarzy Raua wnioskował, że były raczej brutalne. Byłoby mu lżej na duszy, gdyby Rau okazał chociaż odrobinę poczucia humoru. Błysk w oku Raua, gdy po raz ostatni oglądnął się na Ethana, był jak promień słońca
109
odbijający się w ostrzu noża. Ethana poprowadzono do biura na bardzo długą rozmowę ze stacyjnymi służbami bezpieczeństwa reprezentowanymi przez tęgiego oficera, który dokonał aresztu i kobietę, która wyglądała na jego przełożoną. W połowie rozmowy dołączył do nich trzeci funkcjonariusz służb, przedstawiony jako kapitan Arata, neurasteniczny, euroazjatycki typ, z prostymi, czarnymi włosami, bladą karnacją i przeszywającymi na wskroś oczyma. Arata niewiele mówił, lecz uważnie słuchał. Pierwszy impuls, żeby powiedzieć im wszystko i zdać się na ich łaskę, Ethan stłumił w sobie niemal natychmiast ze względu na sprawę Okity. Udało mu się nie wymienić imienia Okity. Ketagandański przełom w wiedzy o telepatii został przedstawiony dość oględnie, pod zabójczym wpływem trzech par policyjnych oczu, niejasną wzmianką o tym, że kultury w athosańskiej przesyłce zostały zaprawione na Jackson’s Whole pewnym zmienionym genetycznie materiałem, ukradzionym z Ketagandy. Ethan unikał jakichkolwiek uwag o Cee. Sprawy by się tak skomplikowały... – To znaczy – powiedziała funkjonariuszka służb bezpieczeństwa – że w pewnym sensie ekotechniczna Helda mimochodem wyświadczyła Athosowi przysługę. Na dobrą sprawę uratowała wasz bank genów od skażenia. Ethan zdał sobie sprawę, że funkcjonariuszka próbowała delikatnie wywrzeć na nim presję, żeby zrezygnował z zarzutów stawianych Heldzie, aby oszczędzić Stacji publicznego wstydu. Pomyślał o masach towarów, które przewijały się przez ich na pozór bezpieczne magazyny. Świadomość, że trzęsą portkami prawie tak samo jak on, dodała mu animuszu, i Ethan bez chwili wahania przeszedł do ofensywy. Funkcjonariusze stali się niezwykle uprzejmi. Te kilka zarzutów wobec Ethana, które sformułował tęgi oficer, znalazły przeciwwagę w jego statusie dyplomatycznym i jakoś rozpłynęły się w powietrzu. Zrobią wszystko, zapewnili go, żeby nie dopuścić do powtórzenia się aktów wandalizmu jak ten w wydaniu Heldy. Ekotechniczna Helda osiągnęła już odpowiedni wiek, żeby przejść na wczesną emeryturę. Ambasador Urquhart nie potrzebuje kłopotać się ghem-lordem Harmonem Dałem, czy pułkownikiem Millisorem, jak go ambasador raczy nazywać. Millisor i jego pomocnik, jako winni porwania, zostali już wciągnięci na listę osób oczekujących na deportację pierwszym nadarzającym się statkiem kosmicznym. – A propos, panie ambasadorze – wtrącił się kapitan Arata – czy wie pan, gdzie przebywają dwaj pozostali pracownicy ghem-lorda? – Chce pan powiedzieć, że nie zaaresztowaliście jeszcze Settiego? – zapytał Ethan. – Pracujemy nad tym – odparł Arata. Jego obojętna, opanowana twarz nie zdradzała, co przez to rozumiał. – W takim razie lepiej zapytajcie o niego pułkownika Millisora, gdy się już ocknie. Co się tyczy tego drugiego, hm, zapytajcie o niego komandor Quinn. – Tylko, panie ambasadorze, gdzie jest komandor Quinn? Ethan westchnął. Nikt tak dobrze jak on nie wiedział, że była prawdopodobnie w drodze do Najemników Dendariiego. Bez wątpienia ciągnęła za sobą swojego nowego poborowego, Cee. Jak długo ten młody człowiek bez korzeni zdoła przetrwać, odcięty od swoich własnych
110
marzeń? Dłużej niż gdyby Millisor go dopadł, Ethan musiał to przyznać uczciwie. Niech już tak będzie. Niech już tak będzie. Arata też westchnął. – Sprytna baba – mruknął pod nosem. – Zatroszczymy się o to. Pani komandor wciąż jest mi winna parę informacji. I tak oto pozwolono Ethanowi odejść. Dziękujemy bardzo za pańską życzliwą pomoc, ambasadorze. Jeśli Stacja cokolwiek może zrobić, aby umilić panu pobyt, proszę się nie krępować. Ani słowa o Heldzie. I Ethan przemilczał jej osobę. Życzymy panu miłego urlopu, ambasadorze. Na korytarzu prowadzącym do śluz wyjściowych Ethan zatrzymał się. – Kapitanie, po namyśle stwierdziłem, że może mi pan wyświadczyć drobną przysługę. – Cóż takiego? – Pułkownik Millisor jest pod strażą, prawda? Jeśli już oprzytomniał, czy mógłbym porozmawiać z nim przez chwilę? Arata spojrzał na niego z rozwagą. – Sprawdzę, czy istnieje taka możliwość, ambasadorze. Ethan przeszedł razem z kapitanem z części administracyjnej przez dwie kolejne śluzy odkażające. Tam spotkali ekotechnicznego, który właśnie wychodził z oszklonego pokoju. Ekotechniczny zgasił wywieszony na drzwiach pokoju napis: „Wstęp wzbroniony”, i zaczął zdejmować z siebie odzież ochronną. Uzbrojony strażnik służb bezpieczeństwa, widoczny w głębi pokoju, podał mu podobne, zwinięte w kłębek ubranie, które ekotechniczny rzucił w kierunku zbiornika na brudną odzież. – Jaki jest stan pacjenta? – zapytał kapitan Arata. Ekotechniczny objął spojrzeniem jego insygnia. – Przytomny i żwawy. Nadal cierpi na lekkie rozdygotanie pourazowe i ból głowy od uderzenia obezwładniacza. Ma chroniczne wysokie ciśnienie, nieżyt żołądka na tle nerwowym, zniszczoną wątrobę, której stan wskazuje na pierwsze oznaki marskości oraz nieznacznie powiększoną prostatę, którą będzie trzeba obserwować przez parę następnych lat. W skrócie, stan jego zdrowia jest w normie jak na mężczyznę w jego wieku. Czego zdecydowanie nie ma, to Alfy-S-D-plazmid-2, -3, -29, ani jakiejkolwiek innej odmiany. Nie ma nawet kataru. Ktoś zagrał sobie z nami w kotka i myszkę z tym zgłoszeniem i mam nadzieję, kapitanie, że dowie się pan, kto. Ja nie mam czasu na tego typu bzdury. – Rozpracujemy to – powiedział Arata. Ethan wszedł za Aratą do otwartego pokoju. Arata ruchem ręki nakazał strażnikowi wyjść, a sam, usadowiwszy się w środku, przybrał uprzejmą lecz stanowczą pozę generała oglądającego paradę wojskową. Ethan pomyślał, że prawdopodobnie nie miało sensu prosić go, żeby zaczekał gdzieś poza zasięgiem słuchu – pokój był bez wątpienia obserwowany. Ethan zbliżył się do łóżka, na którym leżał Millisor, ubrany w zwykłą szpitalną piżamę. Uwiązany – zauważył z ulgą Ethan, przysuwając się bliżej. Millisor nie poruszył się. Jego ręce spoczywały nieruchomo na łóżku, jakby sprawdził już wytrzymałość więzów i jakby ta jedyna próba wystarczyła, żeby wyciągnął z niej logiczne wnioski. Patrzył na Ethana z zimnym wyrachowaniem. Wszystko to sprawiło, że Ethan poczuł się jak zupełny tchórz, jak
111
jakaś niezdara poszturchująca związanego drapieżnika, którego złapali odważniejsi myśliwi. – E... dzień dobry, pułkowniku – zaczął bezmyślnie Ethan. – Dzień dobry, doktorze – Millisor odwzajemnił jego skinięcie głowy ironicznym, jakby skróconym, ukłonem. Wydawało się, że nie ma w nim nawet odrobiny osobistej urazy – profesjonalnie obojętny, jak Quinn. Oczywiście, kiedy rozkazał uśmiercić Ethana, też nie było widać, żeby żywił do niego jakąś osobistą urazę. – Ja... hm... chciałem się ostatecznie i całkowicie upewnić, zanim pan odjedzie, czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że Athos nie ma, gdyż nigdy nie dostał, przesyłki z materiałami genetycznymi z Jackson’s Whole – powiedział Ethan. – Wydaje się, że sprawy tak się właśnie mają – zgodził się Millisor. – Rozumie pan, ja już teraz we wszystko wątpię. Ethan przemyślał jego słowa. – Odkrycie prawdy musi być w takim razie dla pana strasznym szokiem. Usta Millisora drgnęły w oschłym uśmiechu. – Na szczęście zdarza się to bardzo rzadko. – Spojrzał na niego spod na wpół przymkniętych powiek. – A co pan myśli o Terrensie Cee, teraz, gdy wreszcie go pan spotkał? Ethan drgnął jak przyłapany na gorącym uczynku. – O kim? – No, doktorze, wiem, że tu jest. Wyczuwam jego cień w taktycznym rozwoju wypadków. Podobał ci się, Athosańczyku? Wielu ludziom się podoba. Często się zastanawiałem, czy jego, hm, talent rzeczywiście działa tylko w jedną stronę. Była to nieprzyjemna myśl, tym bardziej, że Ethanowi rzeczywiście Cee podobał się bardzo. Poruszył się niespokojnie. Millisor patrzył teraz ze skrywanym zainteresowaniem na Aratę, z uwagą wypatrując reakcji oficera na zwrot w rozmowie. Ethan postanowił nie wdawać się w dyskusję z Millisorem. – Nie rozmawiałem o panu Cee z.... z nikim. Jeśli to pana interesuje. Millisor uniósł brwi ze zwątpieniem. – W ramach przysługi dla mnie? – W ramach przysługi dla nich – poprawił go Ethan. Millisor przyjął jego odpowiedź z lekkim skinieniem głowy. – Ale Cee jest na Stacji. Gdzie, doktorze? Ethan potrząsnął głową. – Naprawdę nie wiem. Jeśli nie chce pan w to uwierzyć, to już pański problem. – W takim razie wie o tym pańska ukochana najemniczka. Wychodzi na jedno i to samo. Gdzie ona jest? – Ona nie jest moja! – zaprzeczył przerażony Ethan. – Nie mam nic wspólnego z komandor Quinn. Ona działa na własną rękę. Jeśli coś się panu w niej nie podoba, niech się pan do niej zwraca, a nie do mnie. Arata, nie poruszywszy nawet jednym mięśniem, zaczął przysłuchiwać się z bardziej napiętą uwagą. – Wręcz przeciwnie – powiedział Millisor – jestem pełen podziwu dla niej. Wiele z tego,
112
czego nie umiałem wyjaśnić, wydaje mi się teraz zupełnie oczywiste. Sam chciałbym ją wynająć. – E... nie sądzę, żeby była osiągalna. – Wszyscy najemnicy mają etykietki z cenami. Liczą się nie tylko pieniądze. Ranga, władza, przyjemność. – Nie – powiedział Ethan zdecydowanym tonem. – Jest zakochana w swoim dowódcy. Widziałem podobne zjawisko w athosańskim wojsku: niżsi rangą żołnierze otaczający kultem wyższych rangą oficerów traktują ich jak bohaterów – niektórzy oficerowie nadużywają tej przewagi, inni nie. Nie wiem, do której kategorii należy jej admirał, ale w obydwu wypadkach, nie sądzę, żeby udało się panu przebić jego ofertę. Arata skinął w milczeniu głową na potwierdzenie, ze zwątpieniem widocznym na twarzy. – Ja też spotkałem się z podobnym zjawiskiem – Millisor westchnął. – Cóż, trudno. – Ethanowi wydawało się, że czuje fale chłodu emanujące od mężczyzny na łóżku i zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie w porę wygłosił swoją obronę honoru Quinn. Na szczęście Millisor był bezpiecznie unieruchomiony. – Wyznam panu, doktorze, że mnie pan zdumiewa – ciągnął Millisor. – Jeśli nie pomagał pan Cee w jego konspiracji, to w takim razie musiał pan być jego ofiarą. Nie widzę żadnej dla pana korzyści w ochranianiu tego człowieka, po tym co usiłował zrobić pańskiej planecie. – Nie zamierzał niczego złego. Chciał tylko wyemigrować na Athos, co nie jest żadnym przestępstwem. Na podstawie tego, czego się dotychczas dowiedziałem o galaktyce, mogę śmiało powiedzieć, że jego decyzja była zupełnie zrozumiała. Sam nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu. Brwi Millisora niemal podskoczyły do linii włosów, co było jednym z nielicznych ruchów teraz mu dostępnych. – Na Boga! Zaczynam wierzyć, że rzeczywiście jest pan tak naiwnym głupkiem, jak na to wskazuje pańska twarz! Doktorze! Myślałem, że pan wiedział, co zrobiono z athosańską przesyłką. – Tak, no to co, że umieścił w niej swą żonę. Może trochę to trąci nekrofilią. Biorąc pod uwagę jego wychowanie, należy się jedynie dziwić, że nie jest jeszcze dziwniejszy. Millisor zaśmiał się głośno. Ethan jakoś nie miał ochoty mu zawtórować. Spoglądał na ghem-lorda z niepokojem. Millisor westchnął i ciągnął dalej: – Pozwolę sobie przedstawić panu dwa fakty. Fakty już nieważne, skoro ta stacyjna idiotka bezmyślnie dokonała sabotażu. Po pierwsze: interesujący nas – zerknął na Aratę – zespół genów był recesywny i nie mógł pojawić się w fenotypie, dopóki nie znalazł się w obydwu połowach genotypu. Po drugie: każda, dosłownie każda z kultur przeznaczonych dla Athosa miała w sobie zespół tych genów. Niech pan to przemyśli, doktorze. Ethan pogrążył się w myślach. W pierwszym pokoleniu kultury jajników przekazałyby dzieciom swoje recesywne, niewykrywalne allele; biorąc pod uwagę tempo, z jakim wymierały stare kultury, wkrótce zawierałyby je wszystkie dzieci urodzone na Athosie. Ale dopiero gdy drugie pokolenie osiągnęłoby dojrzałość, ujawniłby się czynny zmysł telepatyczny u statystycznej połowy ludności, ponieważ drugie pokolenie, powstałe z tych samych kultur, zawierałoby już dwa
113
recesywne geny. W trzecim pokoleniu druga połowa ludności przeszłaby z okresu utajnienia genów w okres ich uaktywnienia, i tak dalej, aż telepatyczna większość zaczęłaby wypierać nietelepatyczną mniejszość w niekończących się wzrostach ich liczby o pół. Do tego czasu nawet nie-telepaci nosiliby w sobie telepatyczne geny – potencjalni ojcowie telepatycznych synów. Cała ludność zostałaby przesiąknięta zespołem telepatycznych genów, za późno, żeby można je było wyplenić. Znalazła się wreszcie odpowiedź na pytanie: dlaczego Athos? Oczywiście, że Athos. Tylko Athos. Myśl o zuchwałości, dokładności, pięknie i zasięgu uknutego przez Cee spisku zaparła Ethanowi dech w piersiach. Wszystkie elementy układanki pasowały do siebie. Przytłaczająca dokładność matematycznych obliczeń była dostatecznym dowodem. Tłumaczyła nawet zniknięcie góry pieniędzy Terrence’a. – Więc, kto nie potrafi rozpoznać prawdy? – szydził słodkim tonem Millisor. – Och – powiedział Ethan bardzo słabym głosem. – Najbardziej zdradziecką rzeczą w naszym małym potworze jest jego urok – ciągnął Millisor, przyglądając się uważnie Ethanowi. – Specjalnie go tak zaprogramowaliśmy, nie wiedząc jeszcze, że przez ograniczenia swojego talentu, nie będzie się nadawał do akcji wywiadowczych w terenie. Chociaż sądząc po kłopocie, jakiego nam ostatnio narobił, możliwe, że byliśmy w błędzie również w tej kwestii. Ale niech pan nie myli uroku z cnotą, doktorze. On jest niebezpieczny i zupełnie pozbawiony poczucia wdzięczności wobec ludzkości, z której wyrósł, ale której nie jest częścią... Ethan zastanawiał się, czy przez „ludzkość” należy rozumieć „Ketaganda”. – ...człowieczy wirus, który chciałby przeobrazić cały wszechświat według własnego, skrzywionego wizerunku. Z pewnością pan właśnie najlepiej rozumie, że śmiertelne choroby zakaźne wymagają zdecydowanych środków przeciwdziałania. Nie wolno panu połknąć propagandy Terren ce’a-bakcyla. Nie jesteśmy rzeźnikami, chociaż wiem, że Cee ucieszyłby się, gdyby pan nas takimi widział. – Ręce Millisora drgnęły w więzach, układając się w geście błagania. – Niech nam pan pomoże. Musi pan nam pomóc. Ethan, wstrząśnięty, patrzył na więzy krępujące Millisora. – Przykro mi... – Na Boga Ojca, czy rzeczywiście przepraszał Millisora? – Nie, pułkowniku. Pamiętam Okitę. Sądzę, że rozumiem, że człowiek może być mordercą. Ale mordercą znudzonym? – Okita jest jedynie moim narzędziem. Nożem chirurga. – To znaczy, że służba u pana obróciła człowieka w martwy przedmiot. – W pamięci Ethana rozbrzmiał znany cytat: „Po ich owocach poznacie ich...” Miłłisor zmrużył oczy. Nie usiłował oponować, tylko, rzucając spojrzenie w kierunku Araty, zapytał: – A co właściwie zrobił pan z sierżantem Okitą, doktorze? Ethan też zerknął na Aratę, żałując, że poruszył ten temat. – Ja nic z nim nie zrobiłem. Może zdarzył mu się wypadek. A może został dezerterem. – Biorąc pod uwagę los jaki go ostatecznie spotkał, prawdopodobnie „deserem” byłoby odpowiedniejszym słowem... Ethan zdusił w sobie tę myśl. – W każdym razie, nie mogę panu
114
pomóc. Nawet gdybym postanowił zdradzić dla pana Cee, jeśli właśnie o to mnie pan prosi, i tak bym panu nie powiedział, bo naprawdę nie wiem, gdzie on jest. – Albo dokąd zdąża? – podpowiedział Millisor. Ethan potrząsnął głową. – Z tego co wiem, może podążać wszędzie. To znaczy wszędzie z wyjątkiem Athosa. – Niestety – mruknął Millisor. – Dotychczas Cee był związany z tą przesyłką. Gdybym miał jedno, doszedłbym do drugiego. Teraz, gdy przesyłka została zniszczona, co było gorszą alternatywą dla jej odzyskania, Cee biega gdzieś bez smyczy. Może być wszędzie – Millisor westchnął. – Wszędzie... Ethan upomniał siebie surowo, że to ghem-pułkownik był przywiązany, a on sam może w każdej chwili odejść i to od niego zależy, kiedy zakończy rozmowę, zanim ten przymilny szpieg wyciągnie od niego jeszcze więcej informacji. Ethan, wycofując się strategicznie w kierunku drzwi, zatrzymał się na moment. – Odchodzę, pozostawiając panu do przemyślenia jedną rzecz, pułkowniku. Gdyby, zamiast tego, co pan zrobił, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, skierowałby pan do mnie tę sprytną mowę, może by mnie pan przekonał i dostał to wszystko, czego pan chciał. Po raz ostatni dłonie Millisora drgnęły i zacisnęły się w więzach.
I tak oto Ethan wrócił do swojego własnego pokoju hotelowego, który wynajął w pierwszym dniu pobytu na Stacji i w którym ani razu od tego czasu nie spał. Dziękował swojemu zmiennemu szczęściu, że opłacił noclegi z góry, dzięki czemu cały jego osobisty dobytek był w nie naruszonym stanie. Wykąpał się, ogolił, przyciął włosy, ubrał się wreszcie w swoje własne rzeczy i zamówił lekki posiłek przez hotelową konsolę. Westchnął, patrząc w filiżankę z kawą. Poświęcił chyba dwa tygodnie – będzie musiał sprawdzić datę w kalendarzu, ponieważ stracił poczucie czasu – na tę przygodę, uganiając się po Stacji jako osłona Quinn, jako ruchomy cel Millisora, pionek Terrence’a, i odbijana przez wszystkich piłka ping-pongowa, i co z tego ma? Doświadczenie? Kiedy wreszcie zwróci czerwony kombinezon i buty, nie będzie miał żadnej innej pamiątki po swojej eskapadzie z wyjątkiem tego, czego się nauczył. Wyjął z kieszeni bon kredytowy i przyjrzał mu się uważnie. Mikroskopijny podsłuch Quinn pewnie wciąż gdzieś tam na nim był. Czy gdyby do niego krzyknął, usłyszałaby pisk sprzężenia w lewym uchu? Ale Quinn zniknęła, bez słowa pożegnania. Tak czy owak, ludzie rozmawiający ze swoimi kartami kredytowymi niewątpliwie zaniepokoiliby swoich sąsiadów, nawet na Stacji Kline. Położył się znużony na łóżku, ale jego wciąż zbyt napięte nerwy nie pozwalały mu zasnąć. Czy była noc, czy dzień? Któż to może wiedzieć na Stacji Kline? Nie był pewien, czy bardziej tęsknił za dziennym rytmem Athosa, czy za jego pogodą. Marzył o deszczu lub rześkim froncie polarnym, który rozwiałby spowijającą jego umysł pajęczynę. Mógł nasilić klimatyzację, ale powietrze pachniałoby wciąż tak samo. Po niemal godzinie spędzonej na porównywaniu wszystkiego tego, co powinien był powiedzieć i zrobić w ciągu ostatnich dwóch tygodni z tym, co się rzeczywiście wydarzyło, poddał się z uczuciem niesmaku, ubrał się i wyszedł. Skoro sen nie chciał do niego przyjść,
115
mógł równie dobrze spędzić ten czas na robieniu czegoś pożytecznego. Athos płacił za to wystarczająco grzeczną sumę. Przespacerował się znów do poziomu, na którym znajdowało się skupisko ambasad i konsulatów, i zabrał się za poważne zakupy u uznanych dostawców materiałów biologicznych. Prawie każda zaawansowana technologicznie planeta miała coś do zaoferowania. Kolonia Bety oferowała dziewiętnaście różnych źródeł, począwszy od czysto handlowych spółek, a skończywszy na subsydiowanym przez rząd banku genów Uniwersytetu Silikańskiego, którego asortyment pochodzi w całości z darów utalentowanych i uzdolnionych obywateli. I chociaż Ethan wzdrygał się przed skorzystaniem z rady Quinn w jakiejkolwiek sprawie, Kolonia Bety rzeczywiście wydawała się najlepszym celem jego przyszłej podróży. Nie będzie rozczarowany, zapewniła go kobieta obsługująca komputerowy katalog handlowy. Wyszedł z ambasady z uczuciem dobrze spędzonego dnia i lekkiego zadowolenia z siebie. Rozmawiał z kobietą obsługującą katalog w taki sam sposób, w jaki rozmawiałby z mężczyzną. Okazało się to możliwe i wcale nie takie trudne. Wrócił do swojego pokoju na szybką przekąskę i zasiadł do komkonsoli, żeby porównać liczne oferty przewoźników i wyszukać najtańszy bilet na Kolonię Bety. Najprostsza droga prowadziła przez Escobar, co dawało mu okazję do sprawdzenia jeszcze jednego potencjalnego dostawcy, bez obciążania Rady Ludności dodatkowymi kosztami. Przynajmniej połowa komitetu powinna być z niego zadowolona, mniej więcej tyle, na ile mógł w ogóle liczyć. Gdy wreszcie podjął wszystkie konieczne decyzje, ogarnęło go znużenie. Położył się na łóżku, żeby przez chwilę odpocząć.
Wiele godzin później uparte dzwonienie komkonsoli wyrwało Ethana ze snu w stan mętnej świadomości. Od spania w dziwnej pozycji i w butach zdrętwiała mu stopa, która wkrótce odezwała się nieprzyjemnym mrowieniem, gdy potykając się dopadł do komkonsoli i wcisnął przycisk z napisem „odbiór”. Na płaskim ekranie holowidu pojawiła się twarz Terrence’a Cee. – Doktor Urquhart? – Hm, nie spodziewałem się, że znów się zobaczymy – powiedział Ethan, ścierając resztki snu z powiek. – Myślałem, że nie będzie ci już potrzebny azyl Athosa, skoro, tak jak Quinn, należysz do ludzi praktycznych. Cee skrzywił się jakby z bólu. Miał wygląd osoby lekko nieszczęśliwej. – Właściwie to zaraz wyjeżdżam – powiedział stłumionym głosem. – Chciałem się jeszcze raz z panem zobaczyć, żeby... żeby pana przeprosić. Czy może pan teraz przyjść na Przystań C-8? – Myślę, że tak – odparł Ethan. – Wybierasz się więc z Quinn do Najemników Dendariiego? – Przykro mi, ale nie mogę już dłużej rozmawiać – Postać Cee zniknęła w migoczącej chmurze białych punkcików, rozpadając się w nicość. Quinn pewnie stała gdzieś za jego plecami, nie pozwalając mu na szczerość. Ethan stłumił
116
w sobie odruch, żeby zadzwonić do służb bezpieczeństwa i powiedzieć kapitanowi Aracie, gdzie może ją znaleźć. On i Quinn byli teraz kwita – pomoc wyrównała krzywdy. On rozwiązał swoją zagadkę, a ona osiągnęła wymarzony sukces wywiadowczy. Tak właśnie powinna skończyć się ich przygoda. Kiedy wyszedł z hotelu na promenadę, mężczyzna, który dotychczas siedział przy basenie na środku alei, karmiąc leniwie rybki kulkami z chleba z pobliskiego automatu na kartę kredytową, wstał i podszedł prosto do niego. Chyba nie był to Setti. Był zupełnie innym typem rasy niż ketagandańska: wysoki, z ciemną karnacją, o orlim nosie, ubrany w marynarkę z różowego jedwabiu, błyszczącą od ozdób. – Czy doktor Urquhart? – zapytał uprzejmie. Ethan wolał zachować między nimi bezpieczny dystans. Jeśli to był jeszcze jeden szpieg, przysięgał, że wrzuci go do basenu, głową do przodu... – Słucham? – Czy mogę prosić pana o wyświadczenie mi drobnej przysługi? – Proś się sam. Mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki coś małego, płaskiego i podłużnego – niewielki rzutnik holowideo. – Jeśli spotka się pan znów z ghem-pułkownikiem Ruystem Millisorem, chciałbym, żeby przekazał mu pan tę kapsułkę z wiadomością dla niego. Wiadomość aktywuje się po wprowadzeniu jego wojskowego numeru seryjnego. Zdecydowanie basen. – Pułkownik Millisor przebywa w areszcie służb bezpieczeństwa Stacji Kline. Chce pan przekazać mu wiadomość, niech pan się z nim sam spotka. – Ach. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Może to zrobię. Któż jednak zdoła przewidzieć, jakie szanse przyniesie nam kolejny obrót koła fortuny? Pomimo wszystko, niech pan to weźmie. Jeśli nie nadarzy się żadna okazja, żeby to dostarczyć, może pan to wyrzucić. – Próbował wcisnąć niewielką kapsułkę w ręce Ethana, ale Ethan udaremnił jego wysiłki, odsuwając się od niego na jeszcze większą odległość. Nie chcąc ścigać odskakującego od niego Ethana wzdłuż promenady, mężczyzna zatrzymał się, potrząsając głową. Położył kapsułkę na ławce, za którą Ethan się przed nim schronił. – Zdaję się na pański rozum, doktorze. – Ukłonił się, wymachując ręką w geście przypominającym głęboki ukłon i oddalił się. – Nawet tego nie tknę – powiedział kategorycznie Ethan. Mężczyzna, znikając w pobliskiej windzie, posłał mu przez ramię uśmiech. – Zaniosę to do służb bezpieczeństwa! – krzyknął Ethan. Mężczyzna przyłożył rękę do ucha i potrząsnął głową, wznosząc się wraz z windą w kryształowym tunelu. – Ja... Ja... – Ethan zaklął pod nosem, patrząc, jak różowa postać znika mu z oczu. Obszedł ławkę, kątem oka spoglądając na kapsułkę. W końcu wsadził ją do kieszeni, burcząc coś pod nosem. Oddają kapitanowi Aracie, jak tylko będzie miał okazję – niech on się o nią martwi. Spojrzał na chronometr i przyspieszył kroku. Musiał wsiąść do windy, żeby się dostać do przystani, która znajdowała się w sekcji dla frachtowców, w części Stacji po przeciwnej stronie Strefy Przyjezdnych. Tym razem miał do
117
dyspozycji mapę i nie błądził już. Na przystani było niezwykle cicho. Zobaczył przed sobą elastyczny tunel, który łączył przystań z niewielkim statkiem kosmicznym po drugiej stronie, może specjalnie wynajętym na tę okazję, szybkim wahadłowcem kurierskim. W każdym razie nie był to zwykły statek handlowy do przewożenia ładunków. Ethan pomyślał, że konto Quinn musi być rzeczywiście niezwykle rozciągliwe. Terrence Cee, ubrany w swój zielony kombinezon Stacyjnego, siedział sam z mizerną miną na podróżnej walizce. Podniósł wzrok na zbliżającego się wzdłuż rampy Ethana. – Szybko pan przyszedł, doktorze. Ethan spojrzał na elastyczny tunel. – Myślałem, że pojedziecie jakimś zwykłym, planowym lotem. Nie wiedziałem, że będziecie podróżować w tak królewskim stylu. – Myślałem, że może pan nie przyjdzie. – Dlatego, że... dlaczego? Dlatego, że dowiedziałem się całej prawdy o przesyłce? – Ethan wzruszył ramionami. – Nie mogę powiedzieć, że pochwalam to, co próbowałeś zrobić. Ale skoro z oczywistych powodów twój... twój ród, myślę... na każdej innej planecie byłby mniejszością, mogę więc zrozumieć powody, dla których chciałeś to zrobić. Melancholijny uśmiech rozjaśnił twarz Cee i zniknął szybko. – Rozumie pan? No tak, pan rozumie. – Potrząsnął głową. – Powinienem był powiedzieć, że miałem nadzieję, że pan nie przyjdzie. Ethan podążył oczyma za ruchem jego głowy. W cieniu obok słupa wspierającego strop stała Quinn. Ale była to śmiertelnie zmęczona Quinn. Nie miała na sobie swojej odprasowanej kurtki, tylko czarny podkoszulek i mundurowe spodnie. Nie miała też butów na nogach. Gdy wstąpiła w krąg światła, zorientował się, że jej kabura na obezwładniacz była pusta. Szła pchana przez mężczyznę w pomarańczowo-czarnym mundurze służb bezpieczeństwa. Czyli dopadli ją w końcu. Ethan omal nie zaśmiał się pod nosem. Fascynujące będzie poobserwować ją, jak stara się z tego wykręcić... Gdy jednak przyjrzał się bliżej broni, którą krępy mężczyzna o bezbarwnej twarzy dźgał ją w kręgosłup, opuścił go dobry humor. Śmiercionośny porażacz nerwów. Broń zabroniona funkcjonariuszom służb bezpieczeństwa. Na odgłos kroków Ethan odwrócił się i ujrzał nadchodzącego Millisora i Raua.
ROZDZIAŁ 13 Ethan i Quinn zostali pchnięci w zasięg kielicha lufy porażacza nerwów, który mężczyzna w mundurze służb bezpieczeństwa trzymał w napiętej dłoni. Cee został od nich oddzielony i znajdował się teraz na muszce obezwładniacza kapitana Raua. Ethan nie potrzebował niczego więcej, żeby w milczeniu dokonać oceny ich obecnego położenia. Z bliska Quinn wyglądała jeszcze gorzej, z rozciętą i opuchniętą wargą, blada i
118
roztrzęsiona albo z bólu, albo wskutek niedawnego oszołomienia. Bez butów wydawała się jeszcze niższa. Cee potykał się jak ranne zwierzę rozglądające się jedynie za miejscem, w którym mogłoby legnąć – półprzytomny, obojętny, z martwymi oczyma, w których wygasło niebieskie światło. – Co się stało? – szepnął Ethan do Quinn. – Jak udało im się ciebie znaleźć, skoro nie udało się to służbom bezpieczeństwa? – Zapomniałam o moim cholernym odbiorniku – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Powinnam była wyrzucić go do pierwszego napotkanego wylotu na śmieci! Wiedziałam, że już znali mój kod! Ale Cee kłócił się ze mną, a ja się spieszyłam, zresztą, do diabła, jakie to ma teraz znaczenie... – Przygryzła wargę z rozgoryczeniem, skrzywiła się i zwilżyła ją ostrożnie językiem. Jej spojrzenie przesuwało się od jednego przeciwnika do drugiego, sumując niepomyślne szanse, odrzucając wynik i próbując na nowo, bez większego powodzenia. Millisor chodził wokół nich, uprzejmy i zadowolony z siebie. – Tak się cieszę, że mógł pan przybyć, doktorze. Mogliśmy zaaranżować oddzielne wypadki dla pana i pani komandor, ale to, że mamy was obu razem, wyśmienicie ułatwia nam zadanie. – Zemsta? – zapytał drżącym głosem Ethan. – Przecież nigdy nie próbowaliśmy was zabić. – O, nie – zaprzeczył Millisor. – Zemsta nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu oboje wiecie zbyt dużo, żeby pozostać przy życiu. Rau uśmiechnął się złośliwie. – Powiedz im resztę – ponaglił Millisora. – Ach, tak. Z pani poczuciem humoru, komandor, spodoba się to pani szczególnie. Zwróćcie uwagę, proszę, na te nie używane, elastyczne tunele na zewnętrznej ścianie. Zamknięte hermetycznie po obu końcach tworzą niewielkie, odosobnione przedziały. Idealne miejsce na schadzkę dla zakochanych z niezwykłym zamiłowaniem do przygody. Jaka szkoda, że pogrążeni w głębokim śnie, wyczerpani wspólnym wysiłkiem... Rau zamachał wesoło swoim obezwładniaczem, podpowiadając im, w jaki sposób mają osiągnąć stan głębokiego snu. – ...elastyczny tunel jest wystawiany w przestrzeń i otwierany, żeby się potem zamknąć wokół przenośnika obsługującego ładownię frachtowca. Powiedziano mi, że najbliższy frachtowiec przybije do przystani zaraz po odlocie mojego statku kurierskiego. Zastanawiam się, czy zostawić was zupełnie nagich? – dumał – czy jedynie obnażonych od pasa w dół, jako oznakę niezdarnego, pełnego miłosnych uniesień pośpiechu? – Boże Ojcze – jęknął z przerażeniem Ethan – Rada Ludności pomyśli, że byłem na tyle zdeprawowany, żeby kochać się z kobietą w elastycznym tunelu! – Niech Bóg broni – zawtórowała mu pod nosem Quinn, z równie przerażonym wyrazem twarzy – żeby admirał Naismith pomyślał, że byłam na tyle głupia, żeby kochać się z byle kim w elastycznym tunelu! Terrence Cee błądził wzrokiem po przystani, jakby pragnął śmierci tak desperacko, jak Quinn pragnęła ucieczki. Zrobił nagły, nieznaczny ruch. Rau natychmiast wziął go na
119
muszkę obezwładniacza. – Śnij dalej, mutancie – warknął. – Nie masz żadnej szansy. Jeden niewłaściwy ruch i wniesiemy cię na pokład obezwładnionego. – Rozchylił usta w nieprzyjemnym uśmieszku. – Chyba nie chcesz stracić pokazu, który twoi przyjaciele zamierzają nam zaprezentować, co? Cee zaciskał i rozluźniał dłonie, rozdarty między rozpaczą a gniewem, które walczyły w nim o lepsze z niemocą. – Przepraszam, doktorze – wyszeptał. – Trzymali porażacz nerwów przy głowie komandor, a ja wiedziałem, że nie zawahaliby się strzelić. Myślałem, że może pan nie przyjdzie, tylko dlatego, że do pana zadzwoniłem. Powinienem był pozwolić im ją zabić. Przepraszam. Bardzo przepraszam... Sardoniczny uśmiech wykrzywił usta Quinn i znów zaczęły jej krwawić wargi. – Nie musisz przepraszać aż z takim zapałem, Cee... Twój sprzeciw i tak by go nie ocalił. – W ogóle nie musisz przepraszać – powiedział stanowczo Ethan. – Według wszelkiego prawdopodobieństwa zrobiłbym to samo. Mężczyzna z porażaczem nerwów rozdzielił ich ruchem ręki i poprowadził Ethana i Quinn wzdłuż zewnętrznej ściany na sam koniec przystani. – Kto to właściwie jest ten facet? – zapytał Ethan, ruchem głowy wskazując na prowadzącego ich mężczyznę. – Setti? – Zgadłeś. Powinnam była strzelić mu w plecy, kiedy miałam okazję i odebrać od koncernu Bharaputry drugą połowę mojej premii – mruknęła Quinn z obrzydzeniem: – Po chwili dodała z zadumą. – Jeśli rzucę się na tego głupka, myślisz, że zdążysz przebiec przez przystań do jednego z tamtych korytarzy, zanim Rau cię obezwładni? Musiałby przebiec około pięćdziesiąt metrów przez rozległą halę. – Nie – odparł szczerze. – A może mógłbyś pobiec pędem za jeden z tych elastycznych tuneli? – A potem co? Robić do nich miny, aż podejdą bliżej i zabiją mnie? – No dobra – burknęła z irytacją – to wymyśl coś lepszego. Ręka Ethana poruszyła się w kieszeni i napotkała na mały, podłużny przedmiot. – Może to pomoże nam zyskać na czasie? – powiedział, wyjmując kapsułkę z wiadomością dla Millisora. – A co to znowu jest? – To było naprawdę dziwne. Kiedy tu szedłem, podszedł do mnie na promenadzie mężczyzna i wcisnął mi to. Powiedział, że to jest wiadomość dla Millisora, że uruchamia się po wprowadzeniu jego wojskowego numeru seryjnego i że mam mu to dać, gdy go spotkam... Quinn zastygła bez ruchu z ręką zaciśniętą na jego ramieniu. – Jaki miał kolor? – Co? – Mężczyzna, mężczyzna! – Różowy. To znaczy, miał na sobie taki różowy garnitur. – Nie garnitur, mężczyzna! – Niecodzienny, jakby kawowy. Niesamowicie elegancki. Chciałbym zdobyć dla Athosa parę genów od kogoś z taką karnacją...
120
– Hej, wy – zaczął Setti, podchodząc do nich ze zmarszczonymi brwiami. – Daj mi to, daj mi to – wybełkotała Quinn, wyrywając kapsułkę z ręki Ethana. – Zobaczymy. 672-191-,o bogowie, 142 czy 124? – Trzęsącym się palcem uderzała w miniaturową klawiaturę, zatrzymując się na moment z przyprawiającym o agonię wahaniem. – 421 i niech się dzieje, co chce. Hej, Setti! – krzyknęła Quinn i rzuciła kapsułkę w zaskoczonego Ketagandańczyka, który odruchowo wyciągnął płynnym ruchem lewą rękę, żeby ją złapać. – Padnij! – wrzasnęła Ethanowi do ucha, podcięła mu nogi i opadła mu na głowę swym ciałem. Na chwilę zapanowała całkowita cisza. Słychać było tylko delikatny jak brzęczenie owada szum formującego się w powietrzu holowidu. – Świństwo – wystękała Quinn, przygniatając Ethana ciężarem swego ciała. – Znów się pomyliłam. Ethan poskarżył się dosyć przytłumionym głosem: – Co ty do cholery sobie wyo... Siła wybuchu zdmuchnęła ich oboje na odległość dziesięciu metrów, aż na drugą stronę przystani, gdzie splątani ze sobą rękami i nogami zatrzymali się wreszcie na ścianie. Przez chwilę Ethan nie słyszał nic oprócz dzwonienia w uszach. Mięśnie drgały mu jeszcze przez jakiś czas jak uderzony gong, w oczach nadal miał ciemno. – Tak myślałam, że to o to chodzi – wymamrotała z satysfakcją Quinn trzęsącym się głosem. Wstała, upadła, znów wstała i odbiła się od ściany, mrugając szybko oczami i macając przed sobą rękoma. Alarmy wyły jak oszalałe w każdym miejscu przystani. Światła ostrzegawcze migały jaskrawym, oślepiającym blaskiem – Ethan poczuł ulgę, gdy odkrył, że jednak nie stracił wzroku. Dochodzące z oddali trzaski zamykających się śluz powietrznych następowały jeden za drugim jak przewracające się kostki domina. Bliższy, cichszy i o wiele bardziej złowieszczy był, powoli zamieniający się w gwizd, syk powietrza uciekającego przez zniszczoną w czasie eksplozji śluzę pobliskiego elastycznego tunelu. Wokół kipiała chmura lodowatej mgły. Nawet Ethan miał na tyle zdrowego rozsądku, żeby się od niej oddalić, czołgając się na czworakach. Przyciąganie zmieniało się w przyprawiających o mdłości falach. Roztopiona plama widoczna na metalowej powierzchni powoli przestawała bulgotać. Ethan ominął ją. Settiego nigdzie nie było widać. – Na Boga – wymamrotał oszołomiony Ethan – ona rzeczywiście jest dobra w pozbywaniu się ciał... Omiótł spojrzeniem niekończącą się, metalową pustynię i zobaczył, jak biegnący z szybkością gazeli Terrence Cee pada obalony przez Raua na ziemię. Nadbiegający z tyłu Millisor zamierzył się, żeby uraczyć telepatę szybkim kopniakiem w głowę, lecz zastanowił się, przeskoczył na drugą nogę i kopnął Cee w mniej cenny splot słoneczny. Rau chwycił Cee pod jedno ramię, Millisor pod drugie i powlekli go, zgiętego wpół, w kierunku elastycznego tunelu, na końcu którego znajdował się ich statek. Ethan wstał chwiejnie na nogi i zaczął do nich biec. Nie miał najmniejszego pojęcia, co
121
zrobi, kiedy ich dogoni. Wiedział, że musi ich jakoś zatrzymać. To był tymczasem jedyny cel. – Boże Ojcze – jęknął – niech lepiej będzie jakaś nagroda w niebie za takie rzeczy... Miał tę przewagę, że do pokonania został mu mniejszy kąt niż mieli Millisor i Rau z ich wyrywającym się ciężarem. Wkrótce stał przed tunelem na rozstawionych nogach, blokując ciałem wejście. Idealna pozycja do szybkiego wyciągnięcia broni, gdyby ją oczywiście miał. Pomocy, pomyślał. – Stójcie! – krzyknął. Ku jego zdziwieniu usłuchali. Rau zgubił gdzieś swój obezwładniacz, ale Millisor wyciągnął z marynarki niewielki, błyszczący groźnie iglak i wycelował go w pierś Ethana. Ethan wyobraził sobie, jak drobne igły wydłużają się przy zetknięciu z jego ciałem i wkręcają mu się niczym wiertła w brzuch. Sekcja jego zwłok będzie niezłą papraniną... Terrence Cee wyrwał się Rauowi, zatoczył się w kierunku Ethana i stanął przed nim, rozkładając szeroko ramiona w próżnym geście obrony. – Nie! – Myślisz, że muszę cię zachować przy życiu, tylko dlatego, że nie mamy już kultur, mutancie? – wrzasnął na niego wściekły Millisor. – Na Boga, wystarczy mi twoje martwe ciało! – Uniósł broń w obu rękach. – Co do chole... – pochylił się, patrząc jak stopy odrywają mu się od ziemi i zamachał rękoma próbując utrzymać równowagę. Ethan chwycił Cee. Czuł jak żołądek odpływa od niego, wbrew reszcie ciała. Rozejrzał się histerycznie dookoła i zobaczył Quinn trzymającą się odległej ściany przy jednym z wejść do korytarzy, a przy niej oderwaną brutalnie pokrywę kasetki kontrolnej urządzenia regulującego parametry środowiska naturalnego. Ciało Millisora zafalowało wysoko w powietrzu, wyprężyło i ghem-lord, pewnym ruchem, na nowo ułożył broń do strzału. Quinn, krzycząc bezradnie, oderwała do końca pokrywę i rzuciła ją w ich kierunku. Pokrywa poleciała groźnie w powietrze, ale już w połowie jej lotu przez przystań było widać, że nie trafi w Millisora. Ketagandańczyk zacisnął palec na cuglu iglaka. Ciało Millisora, przez sekundę otaczała oślepiająca aureola, jak palonego na stosie męczennika. W końcu drgnęło konwulsyjnie przy akompaniamencie trzasku i huku błękitnego wybuchu plazmy. Ethan odwrócił głowę od gryzącego w oczy swądu spalonego mięsa i wrzącego plastiku. Przymknął powieki, ale nadal przed jego oczyma czerwieniła się i purpurowiała wirująca sylwetka marnie ginącego ghem-- lorda. Iglak poleciał w dół i Rau puścił się nawierzchni w nieudanej próbie złapania go. Ketagandański kapitan podryfował w szaleńczym tempie w powietrze, obracając głowę w poszukiwaniu źródła tego niespodziewanego, druzgocącego ataku. Rzucona przez Quinn pokrywa odbiła się od ściany i przefrunęła obok Ethana, omal nie urywając mu głowy. – Tam jest! – Cee zwarł się w powietrzu z Ethanem i wskazał palcem w kierunku metalowych ścieżek i wspierających strop słupów. Jakiś majaczący między nimi różowy kształt poruszył się i wycelował broń w Raua. – Nie! On jest mój! – wykrzyknął Cee. Odbił się od Ethana i, z okrzykiem wojownika ruszającego do ataku, rzucił się na Raua. – Giń, łajdaku!
122
Ten szalony poryw ducha walki sprawił, że Ethan został pchnięty w kierunku ściany. Zdołał przytrzymać się jej w locie bez złamania sobie nadgarstka i zatrzymać wreszcie swój bezmyślny pęd. – Terrence, nie! Jeśli ktoś strzela do Ketagandańczyków, lepiej temu komuś zejść z drogi! – Ale ten głos rozsądku przepadł gdzieś z podmuchem wiatru. Wiatru? Pewnie powiększa się dziura, przez którą ucieka powietrze, i w każdej chwili może nastąpić wybuch wskutek dekompresji... Quinn zaczęła stopniowo podkręcać siłę przyciągania i postacie zwartych w walce Cee i Raua opadły na ziemię jak kamyki rzucone w wodę. Ciało Ethana przestało łopotać jak flaga na wietrze i zawisło, nadal lekkie i nadal zbyt wysoko nad ziemią. Zaczął schodzić w pośpiechu, żeby zdążyć, zanim Quinn spróbuje czegoś podobnego do sztuczki Heldy z ptakami. Rau cisnął mniejszym i lżejszym Cee o ścianę, a sam obrócił się błyskawicznie i pognał w kierunku elastycznego tunelu, który łączył jego statek z przystanią. Dwa kroki i Rau wybuchnął, spłonął i rozpuścił się jak woskowa kukiełka w krzyżujących się podmuchach plazmy, wystrzelonej nie z jednego, ale z dwóch źródeł między słupami. Spadł z mięsistym plaśnięciem; żył jeszcze przez chwilę, wijąc się i krzycząc bezgłośnie przez sczerniałe szczęki. Cee, na czworakach, patrzył z rozdziawionymi ustami, oszołomiony ogromem dokonanej za niego zemsty. Ethan ruszył w poprzek przystani w kierunku telepaty. Na stacyjnej stronie przystani, zza plątaniny ścieżek i filarów wychylili się dwaj mężczyźni. Jednego z nich, tego w różowym stroju, Ethan spotkał na promenadzie; drugi, podobny, ciemnoskóry mężczyzna ubrany był w lśniące brązy, w tym samym, wysoce ekstrawaganckim stylu. Podeszli do Quinn, która daleka od przywitania swoich wybawców, zaczęła wspinać się po ścianie jak pracowity pająk. Ciemnoskórzy mężczyźni chwycili ją, każdy za jedną kostkę, i ściągnęli w dół, nie dbając o to, w co po drodze uderzała jej głowa. Starania Quinn, żeby wymierzyć im kopniaka w stylu karate, zostały udaremnione przez tego w brązowych jedwabiach i obrócone w coś, co przy większej grawitacji byłoby wyjątkowo przykrym upadkiem. Ten w różowym garniturze wykręcił jej ręce do tyłu, a ten drugi wybił z niej gotowość do walki zapierającym dech uderzeniem w żołądek. Podtrzymując ją każdy pod jedno ramię, powlekli Quinn w górę korytarzowej rampy w kierunku wyjścia bezpieczeństwa, akurat gdy ubrane w specjalną odzież ciśnieniową brygady naprawcze zaczęły napływać do hali przez kilkanaście różnych wejść. – Oni, oni zabierają Quinn! – krzyknął do Terrence’a Ethan. – Kim oni są? Czym oni są? – Przeskakiwał z jednej stopy na drugą otrząsając się ze zdumienia i przyciągając do siebie Cee. Cee spojrzał za nimi z ukosa. – Jackson’s Whole? Koncern Bharaputry, tutaj? Musimy za nią biec! – Jak najszybciej, dopóki jeszcze jest czym oddychać... Trzymając siebie kurczowo posuwali się naprzód chwiejnymi skokami tak szybko, jak tylko mogli, przez przystań i w górę rampy.
123
Gdy dotarli do awaryjnej śluzy powietrznej, musieli się zatrzymać na kilka budzących przerażenie sekund, by ruszając energicznie szczękami, ochronić uszy przed szybko teraz zmniejszającym się ciśnieniem. Trójka przed nimi zdążyła już przejść przez śluzę dla pracowników, która umożliwiała ucieczkę z zablokowanych pomieszczeń. Ethan przekonał się wkrótce, że uderzanie w przycisk kontrolny w panicznym pośpiechu, czy nawet opieranie się o niego całym ciałem, wcale nie przyspieszyło procesu – drzwi otworzyły się dopiero wtedy, gdy uruchomił je automat. Wpadli do środka i znów musieli czekać przez chwilę, aż wyrówna się ciśnienie. Napastnicy Quinn zdobywali w tym czasie nad nimi znaczną przewagę. Ethan odetchnął głęboko z ulgą. Nie miał w ogóle racji co do stacyjnego powietrza – pachniało po prostu wspaniale, lepiej niż jakiekolwiek inne powietrze, którym oddychał. – Jak do diabła – wyrzucił z siebie do Cee, gdy czekali – Millisor i Rau wydostali się z Kwarantanny? Myślałem, że nawet wirus nie może stamtąd uciec. – Setti ich wydostał – wyrzucił z siebie w odpowiedzi Cee. – Przyszedł albo ze strażą, albo udając, że jest strażą, gdy ich zabierali na przystań, skąd mieli być deportowani. Wyszli zwyczajnie drzwiami. Wszystkie dokumenty i identyfikatory były oczywiście bez zarzutu. Myślę, że nawet Quinn nie zdaje sobie sprawy, jak głęboko spenetrowali sieć komputerową Stacji, kiedy tutaj byli. Awaryjna śluza powietrzna otworzyła się wreszcie z sykiem i Ethan i Cee, zataczając się, pognali w szaleńczym pościgu za uciekinierami, którzy zniknęli im teraz z oczu. Zatrzymali się gwałtownie na najbliższym skrzyżowaniu korytarzy. Cee, z jednym ramieniem wyciągniętym przed siebie, okręcił się dokoła parę razy jak zepsuty mechanizm zegara. – Tędy – wskazał na lewo. – Jesteś pewien? – Nie. Tak czy owak pogalopowali w tym kierunku. Na następnym skrzyżowaniu spotkała ich nagroda w postaci dźwięku znajomego, altowego głosu, teraz podniesionego w sprzeciwie, dochodzącego z prawego korytarza. Poszli za nim i doszli do przedsionka wind, gdzie zatrzymał ich przerażający widok. Mężczyzna w czekoladowych jedwabiach rzucił Quinn twarzą do ściany i wykręcił jej do tyłu ręce. Wyciągnęła palce stóp, w poszukiwaniu podłogi, ale bez większego rezultatu. – Skończ z tym – powiedział mężczyzna w różowym garniturze – nie mamy na to czasu. Gdzie je masz? – Nie śmiałabym was przetrzymywać – odpowiedziała stłumionym głosem, gdyż twarz miała wciśniętą bokiem w ścianę. – Aj! Czy nie byłoby lepiej dla was, gdybyście pobiegli schronić się do swojej ambasady, zanim pojawią się tu służby bezpieczeństwa? Wkrótce będą tu wszędzie przez ten wybuch bomby. Mężczyzna w różowym obrócił się, podnosząc w rękach swą plazmową broń, gdy Ethan i Cee wpadli z poślizgiem do przedsionka. – Poczekaj! – powiedział Cee, przytrzymując ramię Ethana. – Przyjaciele! – wrzasnęła Quinn, szarpiąc się. – Przyjaciele, przyjaciele, nie strzelajcie,
124
wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi! – Tak? – Ethan, który nie mógł złapać tchu i któremu kręciło się w głowie, przyjrzał się niepewnie rozgrywającej się przed nim scenie. – Najemnicy, którzy biorą pieniądze za zadanie, którego nie wykonali, nie mają przyjaciół – burknął ten w brązowych jedwabiach. – Przynajmniej nie na długo. – Pracowałam nad tym – sprzeciwiła się Quinn. – Wy brutale nie macie za grosz zrozumienia dla subtelności. Poza tym możecie zaśmiecić miejsce trupami i uciec pod opiekuńcze skrzydła konsulatu waszej firmy. Włos wam z głowy nie spadnie, jeśli deportują was i na zawsze ogłoszą niemile widzianymi na Stacji Kline. Ja, nie dosyć, że muszę grać według innych zasad, to chciałabym tu kiedyś wrócić. Postarajmy się o trochę finezji, co? – Miałaś prawie sześć miesięcy na finezję. Baron Luigi chce dostać z powrotem pieniądze koncernu – powiedział mężczyzna w różowym garniturze. – To jest jedyna subtelność, dla której muszę mieć zrozumienie. Ten w brązowych jedwabiach podniósł Quinn o następne parę centymetrów. – Aj, aj, no dobra, nie ma sprawy! – wyjąkała Quinn. – Wasz bon kredytowy jest w mojej kurtce, w prawej wewnętrznej kieszeni. Możecie go sobie wziąć. – A gdzie niby jest twoja kurtka? – Millisor zdjął ją ze mnie. Jest na przystani. Aj, nie, przysięgam! Na chwilę zapadła cisza. – Chyba mówi prawdę – zastanawiał się ten w różowym. – Przystań pewnie roi się teraz od służb bezpieczeństwa – zauważył mężczyzna w brązowych jedwabiach. – To może być pułapka. – Słuchajcie, bądźmy rozsądni, co? – powiedziała Quinn. – Umowa była, że połowa jako zaliczka i połowa po wykonaniu. Już zadbałam o Okitę. To już jest jedna czwarta. – Mamy na to tylko twoje słowo. J a nie widziałem ciała – powiedział różowy. – Finezja, generale, finezja. – Majorze – poprawił ją odruchowo. – I to właśnie ja załatwiłam Settiego na przystani. To już połowa. Wydaje mi się, że jesteśmy kwita. – Naszą bombą – zaznaczył ten w brązach. – Rezultat ten sam, prawda? Słuchaj, jesteśmy sprzymierzeńcami, czy nie? – Nie – odparł brązowy i podniósł ją jeszcze odrobinę wyżej. Od strony przystani dał się słyszeć, rozbrzmiewający echem w korytarzu, odgłos kroków i uderzającego o siebie sprzętu. Różowy wepchnął łuk plazmowy do kabury pod suto ozdobioną marynarką – Nie mamy czasu. – Pozwolisz, żeby jej to uszło na sucho? – zapytał brązowy. Różowy wzruszył ramionami. – Powiedzmy, że jesteśmy kwita, po połowie. Quinn, jesteś praworęczna czy leworęczna? – Praworęczna. – Odejmij procent barona z jej lewej ręki i idziemy.
125
Brązowy, z wyraźnym rozmysłem, pozwolił Quinn spaść na ziemię, chwycił ją za ramię i podbił jej w górę lewy łokieć. – Chcę wrócić do normalnej walki. Ten cały wywiad chyba nie podoba mi się aż tak, jak admirał Naismith przewidywał. Ethan chrząknął. – Czy, hm... czy potrzebujesz może lekarza? – Tak. A ty? – uśmiechnęła się blado. – Taak. – Ethan opadł ciężko obok niej na podłogę. W uszach wciąż mu dzwoniło, a ściany zdawały się pulsować przed oczyma. Pomyślał o tym, co powiedziała. – To chyba nie jest przypadkiem twoja pierwsza misja wywiadowcza, co? – Owszem. – Takie już moje szczęście. – Podłoga skinęła na niego zapraszająco. Nigdy jeszcze zimne kafelki posadzki nie wydawały mu się tak nęcąco miękkie. – Wkrótce tu będą służby bezpieczeństwa – zauważyła. Spojrzała na Cee, który pochylał się nad nimi z niepokojem i bezradną troską. – Co wy na to, żeby wyświadczyć im przysługę i uprościć trochę scenariusz? Lepiej, żebyś poszedł, Cee. Jeśli nie będziesz biegł, tylko szedł spokojnie, ten twój zielony kombinezon powinien cię przemycić. Możesz iść do pracy lub coś podobnego. – Ja... ja... – Terrence Cee rozłożył ręce. – Jak będę mógł się wam obojgu kiedykolwiek odwdzięczyć? Mrugnęła do niego okiem. – Nie bój się, coś wymyślę. Jakoś nie widziałam żadnych innych telepatów w okolicy. A pan, doktorze? – Żadnego – zgodził się Ethan uprzejmie. Terrence Cee potrząsnął głową ze zrezygnowaniem, spojrzał w kierunku tunelu i zniknął w windzie. Kiedy pojawiły się wreszcie służby bezpieczeństwa, Quinn została zaaresztowana.
ROZDZIAŁ 14 Ethan przeszedł przez wykrywacz broni, nie wydobywając z urządzenia żadnego dźwięku ani mrugnięcia, i odetchnął głęboko. Areszt Stacji Kline był surowym, ziejącym pustką miejscem o ascetycznym, onieśmielającym wyglądzie, którego nie łagodziły żadne z tych typowych stacyjnych prób umilenia atmosfery roślinami lub artystycznymi konstrukcjami. Efekt był bez wątpienia zamierzony i odnosił planowany skutek: Ethan poczuł się winny, ledwie postawił stopę na posadzce aresztu. – Komandor Quinn jest w Izbie Chorych Aresztu nr 2, ambasadorze – poinformował go wyznaczony mu na przewodnika strażnik. – Tędy, proszę. W górę kilkoma windami, w dół kilkoma korytarzami. Życie na Stacji, pomyślał Ethan, musi być dla jej mieszkańców potężnym, ewolucyjnym bodźcem do wykształcenia dobrego zmysłu orientacji, nie mówiąc już o wrażliwości na subtelne różnice w statusie społecznym. Daltonizm mógłby się tu okazać zabójczym
126
kalectwem. Mundury służb bezpieczeństwa, jak każde inne ubrania robocze, były kodowane kolorami, przy czym proporcje pomarańczowego do czarnego różniły się w zależności od rangi. Strażnik, który prowadził Ethana, miał pomarańczowy mundur tylko gdzieniegdzie naznaczony czernią. Zatrzymał się, żeby energicznie zasalutować mijającemu ich siwowłosemu mężczyźnie, który niedbale odwzajemnił pozdrowienie. Jego gładki mundur był cały czarny, ledwie rozświetlony pomarańczowymi prążkami. Można by zgłębić całą stacyjną hierarchię, badając niuanse odcieni. Gdy Ethan i jego przewodnik zbliżali się do izby chorych, wyszedł z niej właśnie kapitan Arata, który miał na sobie czarny mundur z szerokimi pomarańczowymi paskami na kołnierzu i rękawach i pomarańczowymi lampasami na spodniach. Na jego twarzy malował się zawód. – O, ambasador Urquhart. – Wyraz zawodu ustąpił lekko ironicznemu uśmiechowi. – Przyszedł pan zapewne zobaczyć się z naszą gwiezdną pensjonariuszką? Niepotrzebnie się pan fatygował, wkrótce będzie wolną kobietą. Jej konto okazało się w porządku – ku zaskoczeniu wszystkich – kary zostały zapłacone i teraz czeka tylko na zwolnienie z izby chorych. – Niech pan się nie martwi, kapitanie, to dla mnie żadna fatyga – powiedział Ethan. – Chciałem tylko zadać jej parę pytań. – Ja też chciałem – westchnął Arata. – Więcej niż parę. Ufam, że będzie miał pan większe szczęście w uzyskaniu odpowiedzi. W ciągu ostatnich paru tygodni, kiedy chciałem się z nią umówić na randkę, ona chciała jedynie kupić parę informacji spod lady. Teraz, gdy ja chcę informacji, co dostaję? Randkę. – Twarz mu się nieco rozjaśniła. – Oczywiście porozmawiamy też o pracy. Jeśli wydobędę z niej coś więcej, to może uda mi się obciążyć mój wydział kosztami za nasz wspólnie spędzony wieczór. – Skinął Ethanowi głową. Zapadła kłopotliwa cisza. – Powodzenia – powiedział Ethan nieszczerze. Udało mu się jakoś uporać z przesłuchaniem po wczorajszej przerażającej aferze na przystani, które przeprowadziły z nim służby bezpieczeństwa, pewnie dzięki temu, że wspiął się na piedestał statusu ambasadora i bezlitośnie skierował wszystkie pytania do zawsze pomysłowej Quinn. Quinn zszyła prawdę z kłamstwami i stworzyła niewiarygodną, bajeczną, lecz sensowną historię, która dała się sprawdzić w każdym szczególe. W jej wersji wydarzeń Millisor i Rau próbowali ją porwać, żeby zaprogramować ją jako podwójnego agenta do rozpracowania Floty Najemnej Dendariiego dla wywiadu Ketagandy. Mężczyzn z Bharaputry oskarżyła o wszystkie zbrodnie, które w rzeczywistości popełnili i o parę, których nie popełnili. Okita, jaki Okita? Większość energii służb bezpieczeństwa została teraz skierowana na konsulat, gdzie wciąż siedział zaszyty oddział uderzeniowy Bharaputry. Negocjowano z nim warunki deportacji. Terrence Cee zniknął zupełnie ze sceny. Ethan nie ośmieliłby się dodać lub odjąć słowo. – To niefortunne – mruknął Arata, pozwalając sobie na ostry błysk w oku – że j a potrzebuję nakazu sądu do użycia wytłumiacza uczuć. Ethan uśmiechnął się życzliwie. – Rzeczywiście. – Ukłonili się sobie na pożegnanie. Strażnik przekazał Ethana lekarzowi z izby przyjęć. Gdyby nie szyfrowane zamki w
127
drzwiach, cela, w której umieszczono Quinn, wyglądałaby jak zwyczajny pokój szpitalny. To znaczy, jak zwyczajny stacyjny pokój szpitalny. Ethan zaczynał tęsknić za otwieranymi oknami, których nie doceniał na Athosie. Nie chcąc przedstawić od razu prawdziwego celu swojej misji, Ethan zaczął od tej właśnie myśli. – Jakie uczucia wzbudzają w tobie okna? – zapytał Quinn. – W Dolnej Stronie, oczywiście. – Przyprawiają mnie o paranoję – odparła bez wahania. – Ciągle szukam czegoś, czym mogłabym je unieruchomić. Nie zapytasz, jak się czuję? – Nic ci nie jest – oparł Ethan w roztargnieniu – z wyjątkiem zwichniętego łokcia i paru obrażeń ciała. Spytałem lekarza. Środki przeciwbólowe doustnie i żadnego intensywnego wysiłku fizycznego przez parę dni. Rzeczywiście, wyglądała dobrze. Jej twarz miała zdrowy kolor, a jej ruchy, z wyjątkiem unieruchomionego lewego ramienia, były tylko odrobinę sztywne. Jakoś udało jej się uniknąć szpitalnej piżamy, która sama w sobie była oznaką choroby, i miała na sobie swoje szarości i biele, tym razem bez kurtki, i kapcie zamiast butów. – Pasują mi. – Zmrużyła oczy w uśmiechu. – A jakie uczucia wzbudzają teraz w panu kobiety, doktorze Urąuhart? – Och – zawahał się – obawiam się, że podobne do tych, jakie wzbudzają w tobie okna. Czy kiedykolwiek przyzwyczaiłaś się do okien lub nauczyłaś się nimi cieszyć? – Poniekąd tak. Ale wtedy oskarżono mnie o uganianie się za przygodą. – Uśmiechnęła się szerzej. – Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej podróży na Dolną Stronę, po tym jak zaciągnęłam się do Najemników Dendariiego – Najemników Oserana, jeszcze wtedy, zanim przejął ich admirał Naismith. Przez całe życie marzyłam, żeby zaznać prawdziwego planetarnego klimatu. Mgły w górach, bryzy od oceanu, coś w tym rodzaju. W katalogu było napisane, że planeta ma klimat umiarkowany, co ja wzięłam za synonim do „łagodny”. Wylądowaliśmy na awaryjne tankowanie w samym środku cholernej zamieci śnieżnej. Rok minął, zanim znów zgłosiłam się na służbę w Dolnej Stronie. – Potrafię to sobie świetnie wyobrazić – zaśmiał się Ethan, rozluźniwszy się nieco, i usiadł. Przekrzywiła głowę z uśmiechem. – Tak, to prawda, potrafisz. Jedna z twoich bardziej zaskakujących i czarujących cech, jeśli się weźmie pod uwagę, skąd pochodzisz. Umiejętność wysilenia wyobraźni i przyjęcia cudzego punktu widzenia. Ethan wzruszył ramionami, zakłopotany. – Zawsze lubiłem poznawać nowe rzeczy, odkrywać na jakich zasadach działają. Najlepsza do tego była biologia molekularna. Ciekawość nie jest jednak duchową cnotą. – Hm, prawda. A czy są jakieś cnoty cielesne? Ethan zamyślił się nad tym niezwykłym pytaniem. – Ja... nie wiem. Wydaje się, że powinny jakieś być. Może inaczej się je nazywa. Jestem pewien, że nic nowego pod słońcem się nie pojawiło, jeśli chodzi o cnoty czy też wady. – Zanim Quinn zdążyła poczynić uwagę, że nie znajdowali się pod żadnym słońcem, gdyż bez
128
wątpienia ten spalony szczątek, wokół którego krążyła Stacja Kline, nie zasługiwał na taką nazwę, Ethan dokończył w pośpiechu: – Mówiąc o sprawach cielesnych, ja... hm, to znaczy, zanim wrócisz do Najemników Dendariiego, chciałem cię poprosić, czy, hm, mam pewną prośbę, która może ci się wydawać raczej niezwykła. Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażona... Całą uwagę skupiła na nim, z głową przechyloną na bok, błyskiem w oku i uśmiechem przylepionym do twarzy. – Skąd mogę wiedzieć, zanim mi nie powiesz, co to za prośba? Ale jestem przekonana, że słyszałam już wszystko w moim życiu, więc proszę bardzo, mów. Znajdował się bliżej drzwi niż ona, poza tym jedną rękę miała unieruchomioną, a za drzwiami stał strażnik, który mógłby go ewentualnie obronić. Wziął głęboki oddech. – Mam zamiar dokończyć moją misję, która polega na zakupie nowych kultur jajników dla Athosa. Prawdopodobnie udam się na Kolonię Bety, tak jak mi poleciłaś, i do rządowego składu genów, który w swym asortymencie posiada geny złożone w darze przez ludzi wybitnych – ich katalog z różnymi próbkami nasienia wygląda całkiem obiecująco. Przytaknęła na znak zrozumienia, patrząc na niego oczami pełnymi rozbawionego oczekiwania. – Niemniej – ciągnął Ethan – nic nie stoi na przeszkodzie, żebym zaczął od zaraz. Mam na myśli wybitnych, hm, niezwykłych dawców. Chodzi mi o to... hm, czy zechciałabyś złożyć w darze dla Athosa swój jajnik? Przez chwilę zapanowała osłupiała cisza. – Na bogów – powiedziała raczej słabym głosem. – Jednak nie słyszałam jeszcze wszystkiego. – Operacja jest całkowicie bezbolesna – zapewnił ją śpiesznie Ethan. – Stacja Kline jest dobrze przygotowana do robienia kultur; sprawdziłem to wszystko dziś rano. Nie jest to dla nich zwykła prośba, ale w granicach ich możliwości. Poza tym powiedziałaś, że pomożesz mi w mojej misji, jeśli ja pomogę ci w twojej. – Tak powiedziałam? No tak, rzeczywiście... Nowa niepokojąca myśl uderzyła Ethana. – Masz jeden do zbycia, prawda? Rozumiem, że kobiety mają dwa jajniki, tak jak mężczyźni mają dwa gruczoły jądrowe. Nie byłaś jeszcze nigdy dawcą, czy też nie miałaś jakiegoś wypadku – może w walce lub coś takiego – chyba nie proszę cię o twój jedyny jajnik? – Nie. Nadal posiadam wszystkie moje oryginalne części. – Zaśmiała się. Uspokoiło to trochę Ethana. – Po prostu trochę mnie zaskoczyłeś. To, to nie jest propozycja, której się spodziewałam. Wybacz mi, obawiam się, że zaczynam nabierać nieuleczalnych skłonności do erotycznych myśli. – Jestem pewien, że nic na to nie możesz poradzić – powiedział wyrozumiale Ethan. – Jako kobieta i w ogóle. Otworzyła usta, zamknęła je i potrząsnęła głową. – Lepiej tego nie poruszać – mruknęła tajemniczo. – Cóż – nabrała powietrza w płuca – cóż... – Przechyliła głowę, patrząc na niego z ukosa.
129
– A kto skorzysta z mojego, hm, daru? – Każdy, kto zechce – odparł Ethan. – W swoim czasie kultury zostaną podzielone i każda podkultura zostanie wciągnięta w archiwa wszystkich ośrodków reprodukcji na Athosie. W przyszłym roku możesz mieć już stu synów. Jak tylko zdołam rozwiązać mój problem z rodzicem zastępczym, sam chciałbym... ja, hm – Ethan poczuł, że się czerwieni pod jej spokojnym spojrzeniem – chciałbym, żeby wszyscy moi synowie pochodzili z tej samej kultury. Do tego czasu zarobię na czterech synów. Nigdy nie miałem podwójnego brata, z tej samej kultury, co ja. Wydaje mi się, że ta praktyka nadaje rodzinie niebagatelną jedność. Wielość w jedności, tak jakby... – Zdał sobie sprawę z tego, że bełkocze, i zamilkł. – Stu synów – dumała. – Ale żadnych córek? – No cóż, nie. Żadnych córek. Nie na Athosie. – I dodał nieśmiało: – Czy córki są tak ważne dla kobiety jak synowie dla mężczyzny? – Ta myśl ma w sobie coś... krzepiącego – przyznała. – Z moim rodzajem pracy nie ma miejsca ani na córki, ani na synów. – Cóż, sama widzisz. – Cóż, widzę. – Błysk rozbawienia w jej oczach, który był tam zadomowiony, ustąpił teraz zamyślonej powadze. – Nigdy ich nie będę mogła zobaczyć, prawda? Moich stu synów. Nigdy się nie dowiedzą, kim jestem. – Tylko numer kultury: EQ-1. Może udałoby mi się wykorzystać mój status cenzorski na tyle, żeby, powiedzmy, przysłać ci kiedyś hologram, jeśli tak bardzo ci na tym zależy. Nigdy nie będziesz mogła przylecieć na Athos ani posłać wiadomości – przynajmniej nie bez fałszowania tożsamości. Mogłabyś sfałszować płeć i przecisnąć się w ten sposób przez cenzurę... – Ethan, zdumiony z jaką łatwością przeszła mu przez gardło ta aspołeczna sugestia, pomyślał, że widocznie za długo zadawał się z Quinn i jej bezceremonialnym podejściem do władz. Chrząknął. Oczy zabłysły jej, znów pełne niepohamowanego rozbawienia. – Co za niesamowicie rewolucyjny pomysł. – Wiesz, że nie jestem rewolucyjnie usposobiony – odparł Ethan z pewną godnością. Przerwał na moment. – Chociaż obawiam się, że kiedy wreszcie wrócę do domu, wszystko będzie się wydawało trochę inne. Nie chciałbym się aż tak zmienić, by nie móc się na nowo dostosować. Rozglądnęła się po pokoju, jakby chciała przeszyć wzrokiem ściany i popatrzeć na rozpościerającą się tam Stację, jej były dom. – Twoje instynkty są zdrowe, chociaż przypuszczam, że daremne. Czasy się zmieniają, a my razem z nimi. Czas jest nieubłagany. – Kultura komórek jajowych może oprzeć się działaniu czasu przez dwieście lat, a może teraz nawet dłużej, gdyż wciąż udoskonalamy nasze metody konserwacji. Mogłabyś mieć dzieci jeszcze długo po twojej śmierci. – Mogłam umrzeć wczoraj. Mogę umrzeć w przyszłym miesiącu, jeśli już o tym mowa. Albo w przyszłym roku. – To dotyczy każdego.
130
– Tak, ale moje szanse na długie życie są około sześć razy mniejsze niż przeciętnego człowieka. Moja agencja ubezpieczeniowa obliczyła to wszystko do trzeciego miejsca po przecinku. – Westchnęła. – Cóż, tak to właśnie wygląda. – Kąciki ust podniosły się jej w uśmiechu. – A ja myślałem, że Tav Arata to człowiek z tupetem. Doktorze, pan przewyższa ich wszystkich. Ethan skulił ramiona z rozczarowania, gdy wyobraził sobie, jak sznureczek jego wymarzonych, ciemnowłosych synów o żywych, roześmianych oczach znika w świecie nieziszczalnych mrzonek. – Przepraszam. Nie chciałem nikogo obrazić. Pójdę już sobie. – Zaczął zbierać się do wyjścia. – Zbyt szybko się poddajesz – rzuciła w powietrze. Usiadł z pośpiechem. Złączone dłonie trzymał oparte między kolanami, żeby powstrzymać się od nerwowego bębnienia palcami. Szukał w myślach odpowiednich słów. – Chłopcy będą pod doskonałą opieką. Moi na pewno. Sprawdzamy naszych kandydatów na ojców bardzo dokładnie. Mężczyźnie, który swym życiem pokazuje, że nie zasługuje na zaufanie, odbiera się synów – wstyd i hańba, której wszyscy starają się uniknąć. – Ale jaka w tym korzyść dla mnie? Ethan przemyślał to dokładnie. – Żadna -– musiał w końcu uczciwie przyznać. Miał nagłą ochotę zaproponować jej pieniądze – w gruncie rzeczy to najemniczka – ale nie. Jakoś nie wydawało się to w porządku; nie mógł powiedzieć, dlaczego. Zgarbił się przygnębiony. – Nic. – Potrząsnęła głową z pewnym smutkiem. – Jaka kobieta oparłaby się takiej prośbie? Czy mówiłam ci, że jednym z moich ulubionych zajęć jest walenie głową w mur? Spojrzał na jej czoło, zdumiony, po czym zorientował się, że to był żart. Przygryzała ostatni nieogryziony paznokieć. – Jesteś pewien, że Athos wytrzyma sto małych Quinniątek? – Nawet więcej, za jakiś czas. Może trochę ożywią planetę... Może poprawi się stan naszego wojska. Quinn znów wyglądała na zupełnie ogłupiałą. – Co mogę powiedzieć? Doktorze Urquhart, ma pan moją zgodę. Ethan pokraśniał z radości.
Ethan spotkał się z Quinn, tak jak się wcześniej umówili, w kawiarni w niewielkim pasażu handlowym, tuż na skraju Strefy Przyjezdnych. Przyszła wcześniej i siedziała sącząc coś niebieskiego z małego kieliszka, który uniosła w toaście na widok przepychającego się między stolikami Ethana. – Jak się czujesz? – zapytał i usiadł obok niej. Potarła z zamyśleniem prawą stronę podbrzusza. – Dobrze. Miałeś zupełną rację, nic nie poczułam. Nadal nic nie czuję. Nie mam nawet blizny jako oznaki mojej dobroczynności. – W jej głosie zabrzmiało lekkie rozczarowanie. – Jajnik bardzo dobrze przyjął proces przerabiania na kultury – zapewnił ją. – Komórki
131
dzielą się, tak jak powinny. Kultura będzie gotowa do zamrożenia i do transportu za dwie doby. Potem chyba polecę na Kolonię Bety. A dokąd ty lecisz? – Zakiełkowała w nim nieśmiała nadzieja, że może będą podróżować tym samym statkiem. – Wyjeżdżam dziś wieczorem. Zanim popadnę w jeszcze większe tarapaty z władzami Stacji – odparła, niwecząc rodzące się właśnie w głowie Ethana plany dalszych z nią rozmów. Nigdy nie miał czasu zapytać ją o wszystkie te liczne planety, które z pewnością zwiedziła w czasie swych wojskowych misji. – Poza tym chcę być jak najdalej stąd, gdy, jako przykry skutek śmierci Millisora, zjawią się tu Ketagandańczycy. Chociaż wydaje się, że zostaną skierowani prosto na Jackson’s Whole – mam nadzieję, że się sobie nawzajem spodobają. – Przeciągnęła się z uśmiechem, jak kot po udanym polowaniu. – Ja też wolałbym uniknąć spotkania z Ketagandańczykami – powiedział Ethan. – Na ile to tylko możliwe. – Nie powinno to być aż tak trudne. Dla pokrzepienia mogę ci powiedzieć, że Millisorowi udało się jeszcze przed śmiercią wysłać do swoich zwierzchników potwierdzenie o zniszczeniu kultur przez Heldę. Wątpię, żeby Ketagandańczycy interesowali się jeszcze w przyszłości Athosem. Pan Cee jednak to zupełnie inna sprawa, ponieważ Millisor w tym samym raporcie potwierdził jego obecność na Stacji. Ja sama mam stertę raportów – admirał Naismith wreszcie będzie miał coś, nad czym będzie mógł pomedytować przez kilka miesięcy. Cieszę się, że nie muszę się martwić, co z tym wszystkim zrobić. Brakuje mi tylko jednej rzeczy, żeby go w pełni uszczęśliwić... O, jeśli mnie oczy nie mylą, to właśnie nadchodzi. – Kiwnęła głową ponad jego ramieniem i Ethan odwrócił się. Do ich stolika zbliżał się Terrence Cee. Jego zielony kombinezon Stacyjnego niezbyt rzucał się w oczy, ale intensywny kolor jego kręconych, blond włosów przyciągnął spojrzenie niejednej starszej kobiety. Usiadł z nimi przy stoliku, kiwając głową w odpowiedzi na przywitanie Quinn i posyłając Ethanowi uśmiech. – Dzień dobry, pani komandor, dzień dobry, doktorze. Quinn odpowiedziała mu uśmiechem. – Dzień dobry, panie Cee. Może postawić panu drinka? Wino burgundzkie, sherry, szampana, piwo... – Herbatę – odparł Cee. – Zwykłą herbatę. Quinn podała zamówienie i numer swojej karty kredytowej autokelnerowi przy ich stoliku. Okazało się, że na Stacji nie wszystkie rarytasy były importowane. Prawdziwa herbata – smaczna, aromatyczna, czarna odmiana uprawiana i przetwarzana na Stacji – pojawiła się wkrótce na stoliku, parując w przezroczystym kubku. Ethan też zamówił jedną, próbując w tym wszystkim ukryć uczucie lekkiego skrępowania, o jakie przyprawiała go obecność Cee. Telepata też nie będzie się już w przyszłości interesował Athosem. Cee pił. Quinn piła. – Cóż – zaczęła Quinn. – Przyniosłeś? Cee przytaknął, popił herbaty i położył na stole trzy cienkie dyskietki i może dwa razy większy od dłoni Ethana izolowany pojemnik. Wszystko to zniknęło w kurtce Quinn. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Ethana Quinn wzruszyła ramionami.
132
– Wygląda na to, że wszyscy tu handlujemy ciałem. Ethan wywnioskował, że pojemnik zawiera obiecane przez telepatę próbki tkanki. – Myślałem, że Terrence miał jechać z tobą do Najemników Dendariiego – powiedział zaskoczony Ethan. – Próbowałam go namówić. Przy okazji, oferta nadal jest aktualna, panie Cee. Terrence Cee potrząsnął głową. – Kiedy Millisor siedział mi na karku, wydawało mi się to jedynym wyjściem z sytuacji. Dzięki tobie zyskałem trochę spokoju, żeby podjąć decyzję, za co ci jestem wdzięczny. -– Ruchem palca w kierunku paczki w jej kurtce wskazał namacalną formę swojej wdzięczności. – Jestem za dobra – powiedziała Quinn z mieszaniną rozbawienia i goryczy w głosie. – Jeśli zmienisz zdanie, zawsze możesz do nas wpaść. Na pewno znajdziesz mnóstwo kłopotów, a mały, trochę skrzywiony na umyśle człowieczek chętnie cię przyjmie, jak powiesz mu, że przysyła cię Quinn. – Będę pamiętał – obiecał Cee niezobowiązująco. – No, cóż, ale i tak nie będę podróżować samotnie. Zwerbowałam innego rekruta, żeby mi dotrzymywał towarzystwa w drodze powrotnej. Ciekawy gość: wędrowny robotnik. Włóczył się po wielu miejscach w całej galaktyce. Powinieneś go poznać, Cee. Jest mniej więcej twojego wzrostu, szczupły, też blondyn. – Podniosła kieliszek do toastu i wychyliła do końca niebieski trunek. – Żeby zmylić wroga. – Dziękuję – powiedział Cee szczerym głosem. – Dokąd, hm, dokąd planujesz teraz jechać, jeśli nie do Najemników Dendariiego? – zapytał go Ethan. Cee rozłożył ręce. – Mam mnóstwo miejsc do wyboru. Zbyt dużo, tak naprawdę, i wszystkie prawie tak samo bez znaczenia... wybaczcie. – Po czym rzekł, jakby chciał sobie dodać otuchy: – Gdzieś z dala od Ketagandy. – Skinieniem głowy wskazał na lewą kieszeń kurtki Quinn. – Mam nadzieję, że nie będziesz miała żadnych problemów z przemyceniem tego poza Stację. Powinnaś wsadzić to jak najszybciej do porządnej zamrażarki. Najlepiej bardzo małej. Lepiej by było, gdyby zamrażarka nie widniała na wykazie twojego bagażu. Powoli uśmiech wypłynął na jej usta. Postukała paznokciem w ząb – wszystkie paznokcie miała znów schludnie spiłowane – i wymamrotała: – Najlepiej bardzo małej... hm. Wydaje mi się, że znalazłam idealne rozwiązanie tego drobnego problemu, panie Cee. Ethan patrzył z ciekawością, jak Quinn opiera o ladę Chłodni numer 297-C potężną, białą zamrażarkę. Zamrażarka załomotała, przyciągając uwagę dziewczyny, która zasypiała nad sztuką teatralną pokazywaną w holowideo. Postacie dramatu przepadły we mgle i dziewczyna pospiesznie wyjęła słuchawkę z ucha. – Słucham panią? – Przyszłam po traszki – powiedziała Quinn. Pochyliła się nad ladą i wepchnęła do odczytnika komputera opatrzone odciskiem jej kciuka upoważnienie. – A, tak. Pamiętam panią – powiedziała dziewczyna.
133
– Metr kwadratowy, wymienny plastik. Czy życzy sobie pani rozmrażanie ekspresowe? – Nie, dziękuję, nie chcę ich w ogóle rozmrażać, przewiozę je zamrożone – odparła Quinn. – Osiemdziesiąt kilo traszek pachniałoby raczej nieprzyjemnie po czterotygodniowej podróży w cieple. Dziewczyna zmarszczyła nos. – Myślę, że pachną dosyć nieprzyjemnie w każdej temperaturze. – Zapewniam cię, że ta opinia znajdzie wielu zwolenników; tym więcej, im dłużej będą transportowane – uśmiechnęła się Quinn. Drzwi na korytarz otworzyły się za nimi z sykiem. Ethan i Terrence Cee odsunęli się, żeby przepuścić wlatującą lotoplatformę obciążoną kilkoma uszczelnionymi pojemnikami i kierowaną przez ekotechnicznego w zielono-niebieskim mundurze. – Och, och, oni mają pierwszeństwo – powiedziała dziewczyna. – Przepraszam, musi pani poczekać. Ethan, mile zaskoczony, rozpoznał ekotechnicznego – to był Teki, prawdopodobnie przyleciał ze swojej stacji tuż za rogiem. W tym samym momencie Teki rozpoznał Quinn i Ethana. Cee, którego ekotechniczny nie znał, nie rozpoznany usunął się w cień. – Och, Teki! – krzyknęła Quinn. – Właśnie miałam do ciebie wpaść i pożegnać się. Mam nadzieję, że już całkiem doszedłeś do siebie po tej małej przygodzie z zeszłego tygodnia? Teki parsknął śmiechem. – Taak, być porwanym i przesłuchiwanym przez gang szaleńców o morderczych zapędach to rzeczywiście mój wymarzony sposób na świetną zabawę. Dzięki. Kąciki ust Quinn drgnęły. – Czy Sara gniewa się jeszcze na ciebie za to, że nie przyszedłeś na randkę? Oczy zabłysły Tekiemu z rozbawieniem, gdy nie udało mu się powstrzymać drzemiącego w kącikach ust uśmiechu. – Cóż, nie, już nie. Kiedy wreszcie przekonała się, że to nie była zgrywa, zrobiła się, hm, naprawdę pełna współczucia. – Spróbował nadać głosowi surowe brzmienie. – Ale do diabła, wiedziałem, że to coś dla karła! Teraz możesz mi wreszcie powiedzieć, tak Elli? – Pewnie, jak tylko cała ta historia zostanie zwolniona z tajemnicy wojskowej. Teki jęknął. – Niesprawiedliwe! Obiecałaś! Wzruszyła ramionami bezradnie. Zmarszczył gniewnie brwi, ale już po chwili twarz mu się rozjaśniła. Szybko zapomniał u urazie. – Pożegnać się? Czyżbyś już wyjeżdżała? – Za kilka godzin. – Och – Teki wyglądał na autentycznie rozczarowanego. Spojrzał na Ethana. – Dzień dobry, ambasadorze. Chciałem... hm, przykro mi z powodu tego, co Helda zrobiła z tymi kulturami. Mam nadzieję, że nie potraktuje pan tego jako wizytówkę naszego wydziału. Helda jest na urlopie zdrowotnym; nazywają to załamaniem nerwowym. Pełnię teraz funkcję szefa Stacji Asymilacji B – dodał z odrobiną nieśmiałej dumy. Na potwierdzenie pokazał im swój zielony rękaw obszyty dookoła dwoma niebieskimi taśmami zamiast jednej jak dotychczas. – Przynajmniej dopóki nie wróci.
134
Gdy Ethan przyjrzał się bliżej, zauważył, że nowa taśma była jedynie lekko przyfastrygowana. – Wszystko będzie dobrze – powiedział Ethan. – Możesz przyszyć tę taśmę na dobre; zapewniono mnie, że jej urlop zdrowotny jest na stałe. – Taak? – Teki jeszcze bardziej pokraśniał. – Słuchajcie, najpierw wyrzucę to gówno – wskazał na małe pojemniki na lotoplatformie – a potem znów pogadamy. Możecie przyjść na parę minut do Stacji B, prawda? – Tylko na parę – zastrzegła Quinn. – Nie mogę dłużej, jeśli chcę zdążyć na mój statek. Teki kiwnął ręką na znak zrozumienia. – Chodźcie ze mną – zaprosił, kierując lotoplatformę za ladę i za ich plecami, przez uszczelniane powietrzem drzwi, które otworzyła dla niego dziewczyna. – Muszę czekać na mój towar – wykręciła się od wycieczki Quinn, ale Ethan podążył z ciekawością za nim. Cee snuł się gdzieś z tyłu, nie rzucając się w oczy i milcząc ponuro. Ethan uśmiechnął się do niego przez ramię, próbując włączyć go do grupy. – Niech mi pan powie coś więcej o Heldzie – zwrócił się do Ethana Teki. – Czy to prawda, że wysłała te skradzione tkanki na Athos? Ethan przytaknął. – Nadal nie jestem pewien, co chciała przez to osiągnąć. Myślę, że nawet ona nie wie. Może po prostu musiała coś wsadzić w pojemniki, żeby przeszły przez ewentualną inspekcję, bo puste pojemniki zdradziłyby, że ktoś się do nich dobierał. Udało jej się stworzyć tajemnicę, niemal wbrew sobie. Teki potrząsnął głową, jakby wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć. – Co to jest? – Ethan wskazał na lotoplatformę. – Próbki skażonych materiałów, które dzisiaj skonfiskowaliśmy i zniszczyliśmy. Zabieram je na przechowanie do chłodni jako dowód w razie procesów, dalszych wybuchów epidemii i tym podobnych wypadków. Wlecieli do zimnego, białego pokoju z mnóstwem automatycznego sprzętu i ze śluzą powietrzną. Ethan zdał sobie sprawę, że znajdowali się na samej powierzchni Stacji. Teki wystukał szybko polecenia na konsoli kontrolnej, wsunął dyskietkę, włożył pojemnik do wysoce rozciągliwej i wytrzymałej plastikowej torby opatrzonej nalepką i przytwierdził torbę do robota. Robot wzniósł się w górę i wleciał do śluzy, która zamknęła się za nim z sykiem. Teki dotknął kasetki kontrolnej w ścianie i pokrywa odsunęła się, ukazując ich oczom małą, przezroczystą barierę, taką samą jak te wielkie w Strefie Przyjezdnych. Większość wspaniałego widoku na galaktykę była przysłonięta stłoczonymi światłami różnych sekcji Stacji. Był to Stacyjny odpowiednik ślepej uliczki, stwierdził Ethan, z tą różnicą, że była to uliczka rzęsiście oświetlona. Teki patrzył uważnie, jak robot opuszcza śluzę i szybuje przez próżnię nad rozległą siecią metalowych kolumn obwiązanych wokół torbami i pojemnikami. – To jest jak największy we wszechświecie schowek – powiedział z zadumą Teki. – Nasza własna, prywatna szafka na przechowywane rzeczy. Tak naprawdę powinniśmy zrobić tu porządek i zniszczyć te doprawdy stare już śmieci, które wyrzucono w Roku Pierwszym, co nie znaczy, że zaczyna nam brakować miejsca. Lecz jako szef Stacji Asymilacji mógłbym
135
coś zorganizować... odpowiedzialność... żadnych zabaw... Słowa ekotechnicznego przestały docierać do Ethana, gdy jego uwagę przykuł szereg przezroczystych toreb uwiązanych prawie na wierzchu sieci kolumn. Wydawało mu się, że każda z nich zawierała stos niewielkich, białych lodówek znajomego typu. Widział taką właśnie lodówkę dziś rano w laboratorium biologicznym Stacji, gdy przygotowywano ją na przyjęcie daru od Quinn. Ile ich było? Trudno dojrzeć, trudno policzyć. Na pewno więcej niż dwadzieścia. Więcej niż trzydzieści. Mógł jednak policzyć torby, w których się znajdowały: było ich dziewięć. – Wyrzucone – szepnął. – Wyrzucone?! Robot dotarł do końca szczytu kolumny i przytwierdził do niej swoje brzemię. Teki skupił całą uwagę na pracy urządzenia. Podszedł do monitora, gdy robot zaczął z powrotem okręcać się w śluzie. Ethan sięgnął ręką do tyłu, chwycił Cee za ramię, przyciągnął go do siebie i wskazał na widok za oknem. Cee rzucił gniewne spojrzenie, lecz po chwili przyjrzał się uważniej. Wpatrywał się, jakby chciał pożreć oczami odległość i barierę. Zaczął kląć pod nosem, tak cicho, że Ethan z trudem rozróżniał słowa. Zaciskał i rozwierał dłonie, prawie rozpłaszczając się na przezroczystej barierze. Ethan mocniej chwycił za jego ramię. – Czy to one? – zapytał szeptem. – Czy to możliwe? – Widzę na ich etykietkach logo koncernu Bharaputry – szepnął Cee. – Widziałem, jak je pakowano. – Pewnie sama je tam wyrzuciła – wymamrotał Ethan. – Nie zostawiła żadnego śladu w komputerze. Założę się, że gdybyśmy ich szukali, komputer by nam powiedział, że te torby są puste. Wyrzuciła je. Naprawdę, rzeczywiście dosłownie wyrzuciła je. Wyrzuciła je tam. – Czy mogą być jeszcze w dobrym stanie? – zapytał Cee. – Zamarznięte na kość, czemu nie? Popatrzyli na siebie, pełni burzliwych domysłów. – Musimy powiedzieć Quinn – zaczął Ethan. Ręce Cee zacisnęły się wokół nadgarstków Ethana. – Nie! – syknął. – Ona ma swoje. Janine. Te są moje. – Lub Athosa. – Nie. – Cee dygotał, blady, z oczami płonącymi jak niebieskie słońca. – Moje. – To – powiedział wolno Ethan – nie musi się wzajemnie wykluczać. W ciężkiej ciszy, jaka zapadła, twarz Cee pojaśniała pełnym nadziei uniesieniem.
ROZDZIAŁ XV Dom. Oczy Ethana droczyły się z nim, gdy spoglądał niecierpliwie przez okno wahadłowca. Czy może już dojrzeć szachownicę pól, nazwać miasta, rzeki, drogi? Nad zatokami i wyspami w pobliżu wybrzeża Prowincji Południowej rozsiane gdzieniegdzie
136
kumulusy nakrapiały jasny poranek cieniem, utrudniając rozpoznanie okolicy. Ale tak, tam widać wyspę w kształcie sierpa księżyca, a tam, gdzie linia brzegu robi pętlę, widać srebrną nić małej rzeczki. – Hodowla ryb mojego ojca leży tam, w tej zatoce – objaśniał Ethan siedzącemu obok niego Terrence’owi Cee. – Tuż za tą wyspą w kształcie księżyca. Cee wyciągnął głowę. – A tak, widzę. – Sevarin położone jest na północy i na stałym lądzie, a lądowisko dla wahadłowców, na którym będziemy lądować w stolicy, o jeden okręg na północ stąd. Jeszcze jej nie widać. Cee rozparł się wygodnie w swoim fotelu z zamyślonym wyrazem twarzy. Pierwsze poszeptywania wyższej warstwy atmosfery wydobyły szum z silników. Hymn dla uszu Ethana. – Czy przywitają cię jak bohatera? – zapytał Ethana Cee. – O, wątpię. W gruncie rzeczy moja misja była tajemnicą, choć nie tak ściśle rozumianą, jak w wojsku. Po prostu przeprowadzona została po cichu, żeby nie wywołać paniki wśród ludzi ani spadku zaufania do ośrodków reprodukcji. Chociaż przypuszczam, że przyjadą niektórzy członkowie Rady Ludności. Chciałbym poznać cię z Desrochesem. I oczywiście będzie ktoś z mojej rodziny; zadzwoniłem do mojego ojca ze stacji kosmicznej, więc wiem, że się pojawi. Powiedziałem mu, że przywożę ze sobą przyjaciela – dodał Ethan, z zamiarem złagodzenia widocznego zdenerwowania Terrence’a. – Wyglądał na zadowolonego. Sam też był zdenerwowany. Jak, na Boga, zdoła wytłumaczyć obecność Cee Janosowi? W czasie ich dwumiesięcznej podróży powrotnej ze Stacji Kline, ciągle próbował w myślach kilkunastu sposobów przedstawienia ich sobie, aż przestał, wyczerpany zamartwianiem się. Jeśli Janos będzie zazdrosny, lub nieprzejednany, niech zabierze się wreszcie do pracy i zarobi na status rodzica zastępczego. Okaże się to, być może, idealnym bodźcem do zmuszenia go w końcu do działania. Biorąc pod uwagę własne skłonności Janosa, nie wydaje się prawdopodobne, aby uwierzył, że Cee wykazał się cechami pierwszorzędnego kandydata na członka Bractwa Czystości. Ethan westchnął. Cee spojrzał w zamyśleniu na swoje dłonie i zerknął na Ethana. – A w ostateczności będą cię uważali za bohatera czy zdrajcę? Ethan obiegł wzrokiem wnętrze wahadłowca. Nie pozwolił, aby jego cenny ładunek – dziewięć dużych, białych lodówek – zdano na łaskę i niełaskę ładowni, tylko kazał przywiązać go do siedzeń. Pozostali pasażerowie, statystyk z ekipy przeprowadzającej roczny spis ludności i jego asystent oraz trzej członkowie załogi rocznego statku galaktycznego korzystający z pozwolenia zejścia na ląd, trzymali się opiekuńczo razem, w drugim końcu, poza zasięgiem słuchu. – Sam chciałbym wiedzieć – odparł Ethan. – Modlę się za to codziennie. Nie modliłem się na klęczkach od dzieciństwa, ale teraz do tego wróciłem. Nie wiem, czy to pomoże. – Ale chyba nie zmienisz zdania i nie zamienisz ich z powrotem w ostatniej chwili? Ostatnia chwila zbliża się szybko. Tak szybko, jak zbliżała się ziemia. Spadali teraz przez warstwę chmur i na oknie perliła się biała mgła, błyszcząca w podmuchach wiatru. Ethan
137
pomyślał o drugim ładunku, schowanym w jego osobistym bagażu, skondensowanym i ukrytym. Było to czterysta pięćdziesiąt kultur jajników, które zakupił na Kolonii Bety, żeby zapewnić Radę Ludności, i tych Ketagandańczyków, którzy chcieliby w przyszłości sprawdzić jego następne posunięcia, że kultury wysłane na Athos przez Bharaputrę nigdy nie zostały znalezione. Cee pomógł mu w zamianie, spędzając z nim wiele godzin w ładowni, zmieniając etykietki, poprawiając dokumenty. A może to Ethan pomagał Cee. Tak czy owak wpadli w to razem i to aż po uszy, a może nawet głębiej. Ethan potrząsnął głową. – Ktoś musiał podjąć tę decyzję. Jeśli nie ja, to Rada Ludności. Na dłuższą metę istnieją tylko dwa wyjścia z tej sytuacji, które nie zagrażałyby wojną lub ludobójstwem: wszystko lub nic. Jestem przekonany, że w tej kwestii miałeś rację. A komisja? Cóż, obawiałem się, że ze względu na system władzy nie byliby w stanie podjąć żadnej decyzji, oprócz tej o rozpadzie na dwa zwalczające się obozy. Masz rację, jak zwykle, gdy sądzisz, że drżę na myśl o przyszłości. Ale nawet mimo tych obaw, jestem gotów się z nią zmierzyć. To powinno być interesujące. Jeśli Ethan miał jakieś poczucie winy, to tylko z powodu czterysta pięćdziesiątej pierwszej kultury, EQ-1, którą trzymał na kolanach. Jeśli nie będzie mógł wykonać swojego planu, z wszystkich chłopców urodzonych na Athosie w przyszłym pokoleniu, tylko jego synowie nie będą nosić w sobie utajonych allelów, recesywnej, telepatycznej bomby zegarowej. Ale jego wnukowie już będą je mieli, pocieszał się w duchu. Ostatecznie wszystko się wyrówna. Może dożyje, żeby to zobaczyć, może dożyje, żeby w tym pomóc. – Ale zostawiłeś sobie furtkę do odwrotu – zauważył Cee. Ruchem głowy w kierunku ładowni i bagażu Ethana wskazał powód swego niepokoju. – Obawiam się, że jestem beznadziejnie oszczędny – powiedział ze skruchą Ethan. – Czasami myślę, że powinienem być gosposią domową. Betańskie kultury są po prostu zbyt dobre, żeby je wyrzucić za burtę. Ale jeśli wrócę do swojej pracy albo nawet dostanę awans na dyrektora ośrodka, może będę miał szansę: spróbuję sam wszczepić zespół genów telepatycznych do kultur betańskich i przemycić je z powrotem do genetycznego banku Athosa, jeśli uda się to zrobić w tajemnicy. Jak tylko wprawię się w tej procedurze, wszczepię też tą. – Podniósł EQ-1 z kolan i ostrożnie położył z powrotem, jeszcze bardziej uspokajając swoje sumienie: – Przecież obiecałem komandor Quinn stu synów. A jako szef ośrodka reprodukcji będę zasiadał w Radzie Ludności. Może nawet kiedyś sięgnę po prezesurę.
Pomimo ścisłej tajemnicy, jaką otoczona była misja Ethana, na lądowisku dla wahadłowców czekał na niego spory tłumek. Większość stanowili przedstawiciele dziewięciu ośrodków reprodukcji, niecierpliwie czekającymi na odebranie nowych kultur. Omal nie zdeptali Ethana w pędzie po lodówki. Ale był tam też przewodniczący Rady i doktor Desroches i, przede wszystkim, jego ojciec. – Czy miałeś jakieś kłopoty? – zapytał Ethana przewodniczący. – Och... – Ethan ścisnął mocniej pojemnik z EQ-1.
138
– Żadnych, którym nie udało się sprostać... Desroches uśmiechnął się. – A nie mówiłem? – mruknął do przewodniczącego. Ethan i jego ojciec objęli się, nie raz, ale kilka razy, jakby chcieli upewnić siebie nawzajem, że naprawdę żyją. Ojciec Ethana był wysokim, ogorzałym od wiatru mężczyzną. Ethan poczuł zapach morza przenikający nawet jego najlepsze ubranie, a wraz z zapachem odżyły w nim przyjemne wspomnienia. – Jesteś taki blady – z troską w głosie powiedział ojciec Ethana, odsuwając go od siebie na odległość ramienia i obejmując go wzrokiem od stóp do głów. – Na Boga Ojca, chłopcze, wyglądasz jakbyś powrócił ze świata zmarłych. – Znów go objął. – No, cóż, nie byłem na świeżym powietrzu przez cały rok – uśmiechnął się Ethan. – Na Stacji Kline nie ma słońca w prawdziwym tego słowa znaczeniu, na Escobarze byłem tylko tydzień, a na Kolonii Bety słońce zbyt dokucza – nikt tam nie wychodzi na powierzchnię, chyba że chce się usmażyć. Zapewniam cię, jestem zdrowszy niż na to wyglądam. Właściwie, czuję się świetnie. Hm – jeszcze raz rozejrzał się dookoła ukradkiem – gdzie jest Janos? – Wstrząsnął nim nagły dreszcz strachu, gdy zobaczył poważny wyraz twarzy ojca. Ojciec Ethana wziął głęboki oddech. – Przykro mi, że ci muszę o tym powiedzieć, synu, ale wszyscy zgodziliśmy się, że lepiej powiedzieć ci od razu... „Boże Ojcze – pomyślał Ethan – Janos poleciał moim lekkolotem i zabił się...” – Janos nie przyszedł. – Widzę. – Serce Ethana zdawało się podchodzić mu do gardła i dławić jego słowa. – Janos trochę się rozbestwił, po tym jak wyjechałeś. Spiri mówi, że to dlatego, że nie było nikogo, kto by go pohamował, chociaż ja uważam, że on sam, jako mężczyzna, powinien zapanować nad sobą, a Janos jest wystarczająco dorosły, żeby zacząć zachowywać się jak mężczyzna. Właściwie Spiri i ja trochę się o to pokłóciliśmy, chociaż teraz już i tak nic nie można zmienić... Ethanowi wydawało się, że przystań wiruje wokół niego. – Ale co się właściwie stało? – Cóż, Janos uciekł do Banicji ze swoim przyjacielem Nickiem dwa miesiące po twoim wyjeździe. Mówi, że już nie wróci; mówi, że nie ma tam żadnych przepisów i zakazów, nikt go nie pilnuje. – Ojciec Ethana prychnął pogardliwie. – Nie ma też żadnej przyszłości, ale on chyba o to nie dba. Dajmy mu dziesięć lat, a może będzie miał wreszcie powyżej uszu tej wolności. Tak było z innymi. Sądzę, że zajmie mu to te parę lat. Zawsze myślał najwolniej z was wszystkich. – Och – powiedział Ethan słabym głosem. Starał się przyjąć odpowiednio zmartwiony wyraz twarzy. Starał się bardzo, siłą zmuszając się do opuszczenia kącików ust. – Cóż – chrząknął – może to i lepiej? Niektórzy ludzie po prostu nie są stworzeni do ojcostwa. Lepiej, żeby zdali sobie z tego sprawę przed, a nie po przyjęciu na siebie odpowiedzialności za syna. Odwrócił się do Terrence’a Cee, nie mogąc już dłużej powstrzymać uśmiechu. – Tato, chciałbym ci kogoś przedstawić. Przywiozłem nam imigranta. Tylko jednego, ale
139
za to cudownego człowieka. Przecierpiał dużo, żeby tu znaleźć schronienie. Był dla mnie wspaniałym towarzyszem podróży przez ostatnie osiem miesięcy, i wspaniałym przyjacielem. Ethan przedstawił Cee swojemu ojcu. Uścisnęli sobie ręce, szczupły mieszkaniec galaktyki i wysoki rybak. – Witaj, Terrence – powiedział ojciec Ethana – wspaniały przyjaciel mojego syna jest dla mnie jak syn. Witaj na Athosie. Przez zwykle małomównego i chłodnego Terrence’a przedarło się uczucie – zdumienie pomieszane z czymś na kształt lęku. – Pan naprawdę tak myśli... Dziękuję. Dziękuję panu.
Tej nocy nad Morzem Wschodnim wzeszły dwa z trzech księżyców Athosa. Zza wydm dochodził ich szept niewielkich, przybrzeżnych fal. Z werandy drugiego piętra domu ojca Ethana rozciągał się wspaniały widok na mieniące się w świetle księżyca wody zatoki. Bryza chłodziła rumieniec Ethana, tak jak ciemność skrywała jego kolor. – Rozumiesz, Terrence – objaśniał nieśmiało Ethan – najszybszą drogą do uzyskania praw ojcowskich, i synów Janine, jest poświęcenie całego twojego czasu na prace społeczne, dopóki nie zdobędziesz wystarczającej liczby punktów socjalnych, żeby zostać wyznaczonym na rodzica zastępczego. Można robić mnóstwo rzeczy, wszystko, począwszy od robót drogowych, sprzątania parków i zleceń rządowych – mógłbyś na przykład, podzielić się swoim galaktycznym doświadczeniem. Można też podejmować różnego rodzaju prace na cele dobroczynne: w domach starców, sierocińcach, w schroniskach dla zwierząt, prace dla służb ratunkowych w razie katastrof, chociaż to na ogół załatwia wojsko – wybór jest duży. – Ale z czego mam żyć w tym czasie? – sprzeciwił się Cee. – Czy może są w to wliczone pieniądze na codzienne wydatki? – Nie, trzeba się samemu utrzymywać. Żeby zdobyć punkty na status rodzica zastępczego, należy pracować dodatkowo, poza normalnym zatrudnieniem. Tak naprawdę jest to pewien rodzaj podatku od pracy, jeśli wolisz to ująć w takich kategoriach. Ale myślałem sobie, o ile się zgodzisz, że ja będę mógł cię utrzymywać. Jako dyrektor departamentu zarabiam dostatecznie dużo nawet na dwie osoby, a Desroches i przewodniczący Rady napomknęli mi, że może dostanę awans na stanowisko kierownika kadr w nowym ośrodku reprodukcji dla okręgu Czerwonej Góry, kiedy już go wybudują za dwa lata. Do tego czasu, z odpowiednią pracowitością, zdobędziesz już status rodzica zastępczego. A potem to już naprawdę szybko pójdzie, ponieważ – Ethan zaczerpnął powietrza – jako rodzic zastępczy możesz zostać głównym wychowawcą moich synów. A status głównego wychowawcy jest najszybszą, jeśli nie jedyną, drogą do zebrania punktów socjalnych na ojcostwo. – Ethan zawahał się. – Przyznaję, że w porównaniu z życiem, które wiodłeś, siedzenie w ogrodzie z kołyską i niańczenie cudzych dzieci wydać się może nudne. Chociaż będzie to dobra wprawka przed wychowywaniem własnych dzieci, a ja oczywiście z radością zostanę rodzicem zastępczym twoich synów. Głos Cee wynurzył się z ciemności.
140
– Czy piekło jest przygodą w porównaniu z niebem? Byłem już na samym dnie przepaści. Dziękuję. Nie mam zamiaru znów tam schodzić dla przygody. – Sam ton jego głosu szydził ze słowa. – Twój ogród jest tak piękny! Westchnął głęboko. Zapadła cisza. Potem dodał: – Poczekaj. Mam wrażenie, że, poza wspólnotami bractw, to wzajemne służenie sobie jako rodzice zastępczy, to jakby zawieranie małżeństwa. Czy łączy się to z seksem i tymi sprawami? – Cóż... – odparł Ethan. – Niekoniecznie. W taki układ mogą wejść kuzyni, ojcowie, dziadkowie – wszyscy, których kwalifikowano na rodzica zastępczego i którzy chcą pełnić tę funkcję. Dzielenie się ojcostwem wśród kochanków zdarza się po prostu najczęściej. Ale przecież będziesz tutaj, na Athosie, przez resztę twojego życia. Myślałem, że może z czasem przyzwyczaisz się do naszych zwyczajów. Nie chciałbym cię ponaglać, czy coś w tym rodzaju, ale jeśli stwierdzisz, że już się przyzwyczaiłeś, to może, hm..., dasz mi znać...? – Ethan zawiesił głos. – Na Boga Ojca – głos Terrence’a był rozbawiony i spokojny. Czyżby Ethan spodziewał się, że zaskoczy telepatę? – Czemu nie?
Ethan, zanim zgasił światło zatrzymał się przed lustrem w łazience i przyjrzał się swojej twarzy. Pomyślał o Elli Quinn i o EQ-1. W kobiecie można ujrzeć nie tabele czy numery, ale geny własnych dzieci, uosobione i przyobleczone w ciało. Tak więc każda athosańska kultura komórek jajowych przekazuje jakąś drobną cząstkę kobiety, czego oficjalnie się nie uznaje, ale co jest faktem. A jaka ona była, doktor Cynthia Jane Baruch, nieżyjąca już od dwustu lat, i w jakim stopniu ukształtowała Athos, skrycie, bez wiedzy Ojców Założycieli, którzy wynajęli ją do utworzenia kultur genetycznych? Ona, która zadbała, by zawrzeć w nich siebie? Kości athosańczyków były wymodelowane na jej podobieństwo. Jego kości. – Pozdrowienia, mamo – szepnął Ethan i skierował się do sypialni. Jutro zacznie się nowy świat, a z nim nowa praca.
KONIEC
141