Graham Masterton Mechanik Tłumaczył Piotr Pocztarek Opowiadanie z Antologii 13 Ran Wydanie 2012 rok Mechanik Dzisiejszego poranka mężczyzna spacerując...
8 downloads
17 Views
172KB Size
Graham Masterton Mechanik Tłumaczył Piotr Pocztarek Opowiadanie z Antologii 13 Ran Wydanie 2012 rok
Mechanik
Dzisiejszego poranka mężczyzna spacerujący z psem znalazł na polu w pobliżu Devizes rozczłonkowane ciała dwóch kobiet. Nieopodal znaleziono również rozczłonkowane ciało owcy. Policja odmawia komentarzy, co do uderzającego podobieństwa do Rośnych, rytualnych morderstw, które miały miejsce w Devizesw 1968 roku i które do tej pory pozostały nierozwiązane. Swindon Evening Post Wyszła przez otwarte drzwi warsztatu i stanęła w promieniach słońca, wycierając powoli i metodycznie dłonie w zabrudzoną olejem szmatę, która kiedyś była męską koszulą w paski. Obserwowała go bez mrugnięcia okiem, kiedy przechodził przez podwórze. Nie odezwała się słowem. – Potrzebuję kluczy – wyjaśnił Ralph. – Do uszczelki układu wydechowego. Nieznacznie uniosła brodę i zerknęła ponad jego ramieniem na bulwiastego, srebrnego Healey Sportsmobile’a z 1948, zaparkowanego obok przestarzałych pomp paliwa. – Rzadki okaz – powiedziała. – Nie widziałam takiego od lat. – Tak, rzadki. Nieco temperamentny, co stanowi nie lada problem. Nie przestawała wycierać rąk. Ralph nie bardzo wiedział, co ma jeszcze powiedzieć. W takim wiejskim warsztacie jak ten spodziewał się znaleźć siwego, starego faceta, w poplamionych smarem spodniach roboczych, albę miejscowego młodzika zdolnego spartaczyć wystawienie certyfikatu MoT Morrisowi Minors. Na pewno nie spodziewał się wysokiej, biuściastej, dumnej, piegowatej
dziewczyny z kaskadą kręconych blond włosów, przykrytych czerwoną bandaną. Wprawdzie nosiła poplamione smarem spodnie robocze, ale jak zauważył, nie miała na sobie wiele więcej. Jej ogromne piersi ledwo mieściły się w znoszonym, drelichowym topie bez pleców, a ze sposobu, w jakim kołysały się w tę i we w tę za każdym razem, gdy się poruszyła, jasno wynikało, że nie nosi stanika. Wytarła swój zaokrąglony nos skrajem dłoni. – Chcesz, żebym na to spojrzała? – zapytała go. – Nie macie tu kierownika? – odpowiedział pytaniem Ralph. Spojrzała na niego bez cienia uśmiechu. Jej oczy były zielone niczym zbita butelka po ginie. – Ja jestem kierownikiem – odrzekła. Miała najbardziej miękki z możliwych akcentów, taki, który przywodzi na myśl gorące, wiosenne dni i wylegiwanie się natrawie. Nie z West Country, ale może irlandzki. – Jestem też mechanikiem. – Ale ktoś musi być twoim przełożonym, prawda? Nie masz szefa? Skinęła głową. – Tak, mam szefa. Ale jeszcze nie przyszedł. Ralph spojrzał na zegarek. Dochodziła pora lunchu. – Twój szef śpi do późna, co? Nie odpowiedziała. Ruszyła przez podwórko w stronę samochodu Ralpha. Poszedł za nią. Wcale nie był pewien, czy podobał mu się pomysł, aby niedoświadczona dziewczyna ze wsi majstrowała przy rzadkim, czterdziestoletnim silniku Riley o pojemności 2.4 litra. Sam też nie bardzo lubił przy nim grzebać. Nie wyobrażał sobie, co by się stało, gdyby zbyt ciasno dokręcił śrubę albo uszkodził gniazdo zaworu. – Słuchaj – powiedział. Nie chciałbym zabrzmieć szowinistycznie, czy coś, ale czy nie będzie lepiej, jeśli zaczekamy na twojego szefa? To znaczy, jestem pewien, że jesteś bardzo kompetentna, ale ten samochód... Szczerze mówiąc, jest wart bardzo dużo pieniędzy. Dziewczyna dotarła do Sportsmobile’a i przycisnęła biodra do osłony chłodnicy, a
jej odbicie pojawiło się do góry nogami na hojnie nawoskowanej masce. Odbicie było nie tylko odwrócone, ale też osobliwie zniekształcone, jakby złośliwie się na niego patrzyło. – Pracowałam już nad silnikami Riley, wiesz? – rzuciła, nie odwróciwszy się do niego. – Przebudowałam kiedyś Elliota, od podwozia w górę, sama. Ralph potarł dłonią kark. – To samo... – zaczął. Odwróciła się, spojrzała na niego i zapytała: – Czemu po prostu nie dasz mi rzucić okiem? Nie dotknę go, jeśli nie będziesz tego chciał. Ralph niechętnie podniósł maskę i włączył silnik. Wyjęła z tylnej kieszeni dwa klucze i pochyliła się nad silnikiem. Kiedy pracowała, dostrzegł jej lewą pierś, która uwolniła się z topu, a jej blady sutek ocierał się o wypolerowane nadwozie Healeya. Szeroki, bladoróżowy sutek, pomazany olejem silnikowymi, Podniecił się nie na żarty. Rozejrzał się po warsztacie, chcąc się czymś zająć. Postanowił się tu zatrzymać nie tylko dlatego, że układ wydechowy jego wozu brzmiał jak w traktorze i wydawało się, że to jedyny warsztat w promieniu mil, ale też dlatego, że to miejsce wyglądało dokładnie tak, jak powinien wyglądać wiejski warsztat, wspomnienie czasów, kiedy motoryzacja była motoryzacją. Pod pękniętym znakiem, informującym, że to J.R. Atkinson Motors, i stało małe, ceglane biuro, z omszałym, taflowym dachem i przepastnym, drewnianym warsztatem, w którym do połowy rozebrany Wolseley błyszczał w zakurzonym mroku. Na zewnątrz piętrzył się stos łysiejących opon, na którym spał kot w kolorze marmolady, a porośnięty ostem kąt zapchany był zardzewiałymi błotnikami. Na środku popękanego, betonowego podwórka stały trzy, nieprzyciągające uwagi pompy paliwowe firmy National Benzole. Prawdziwy, prowincjonalny warsztat, otoczony wiejskim krajobrazem Wiltshire i gorące, szkliste, letnie popołudnie. – Od jak dawna tak dmucha? – spytała nagle dziewczyna. Wstała, jej czoło lśniło od czystego potu. Nawet nie próbowała schować piersi z powrotem do topu. Wytarła czoło wierzchem dłoni. – Od dwudziestu minut – odpowiedział Ralph. – Najechałem na paskudną dziurę
tuż za Devizes. Myślę, że wtedy się zaczęło. – Mogę to naprawić tymczasowo – oznajmiła dziewczyna. – Wystarczy na tyle, byś dojechał do domu. – Może powinienem wezwać rac? – zasugerował Ralph. Trudno było mu nie patrzeć na hipnotycznie kołyszącą się pierś. – rac zrobi to, co i ja mogę zrobić. I zapewne zrobią to gorzej. No i będziesz musiał czekać godzinę, zanim się pojawią, może nawet dłużej. Jest lato, sam wiesz... – No dobrze... w porządku – niechętnie się zgodził. – Podejrzewam, że lepsze to, niż nic. Nie mówiąc nic więcej, dziewczyna wspięła się do środka Healeya, zapaliła silnik, zakręciła samochodem z nadal uniesioną maską i zaprowadziła go, jadąc tyłem, do drewnianego warsztatu, stawiając obok rozebranego Wolseleya. Ralph podążył za nią, trzymając ręce w kieszeniach swoich spodni z diagonalnej tkaniny, zirytowany na samego siebie, że pozwolił jej przejąć kontrolę nad sytuacją i nad jego samochodem. Wyszła z wozu i zaczęła hałaśliwie przeszukiwać duże, czerwone pudło na narzędzia. – Kochasz samochody, prawda? – zapytała. Wzruszył ramionami. – Mam to we krwi, skoro o tym mowa. Mój ojciec miał salon Forda w Pinner. Zostawił mi Healeya i trzy inne samochody. Ale ten jest moim ulubionym. Dziewczyna pochyliła się nad otwartą maską i zaczęła pracę przy silniku. Ralph pochylił się nad stołem warsztatowym i obserwował ją. Najwyraźniej wiedziała, co robi. Do tego była silna i szybka, nie miała problemu ze zdemontowaniem kolektora wydechowego. Sposób, w jaki jej piersi skakały pod topem wydawał mu się niepokojąco nierealny, ale pomyślał sobie, że jeśli jej to nie przeszkadza, to czemu ma przeszkadzać jemu? Życzył sobie tylko, by nie odwinął mu się w tych szytych na miarę spodniach w tak oczywisty sposób. – Więc samochody masz we krwi, tak? – spytała go dziewczyna, sięgając po kolejny klucz.
– Ty i samochód, człowiek i maszyna, nierozłączni? Ralph uśmiechnął się i pokiwał głową. Dziewczyna odwróciła się i wlepiła w niego spojrzenie, a te oczy wyglądające jak potłuczone szkło wyrażały triumf, jakby odkryła w nim coś, o czym nawet sam nie wiedział. Prawie pół godziny zajęło jej przygotowanie zastępczej uszczelki wydechu. Popołudnie robiło się coraz gorętsze. Fale gorąca unosiły się nad betonowym podwórzem, motyle wlatywały i wylatywały z warsztatu. Nawet Ralph się pocił. Poluźnił swój jedwabny krawat od Dungilla i zakasał rękawy swojej wzorzystej koszuli. – Często tędy przejeżdżasz? – zapytała, chociaż nie brzmiała, jakby naprawdę ją to interesowało. – Nie. Moja przyrodnia siostra mieszka w Bradford on Avon. Przyjeżdżam do niej w odwiedziny dwa, trzy razy do roku. Nie znoszę jej bachorów, jeśli mam być szczery. Przez moment panowała cisza, nie licząc gruchania gołębi i przerywanego brzęku kluczy. Po minucie czy dwóch dziewczyna powiedziała: – Boże, ale gorąco – i rozpięła swój top, całkowicie obnażając piersi. Ralph gapił się na nią z fascynacją. Z każdym jej ruchem olej i pot mieniły się w szczelinie pomiędzy jej piersiami, a one same ciężko się kołysały Obdarzyła go pojedynczym spojrzeniem. Przyłapała go na gapieniu się, ale nie mógł odwrócić wzroku, a ona jakby wcale tego od niego nie oczekiwała. Przeszła przez warsztat w kierunku zabałaganionego, stalowego stołu i uwolniła prowizoryczną uszczelkę z imadła. Na ścianie przed nią znajdował się podklejony, pożółkły plakat z Sophie Dawn i poster Bentleya z Silent Sports Car. Odwrócona do niego plecami powiedziała: – To części zamienne sprawiają mi najwięcej problemów, wiesz? Zawsze trudno je znaleźć. Przynajmniej te dobrej jakości.
– Ja zazwyczaj muszę improwizować – odparł z suchym gardłem Ralph, chociaż przelotnie pomyślał sobie, o czym oni do cholery gadają. Części zamienne? Robocze spodnie dziewczyny ześlizgnęły się nisko na biodra. – O cholera – powiedziała i rozpięła rozporek. Zanim Ralph zdążył cokolwiek powiedzieć, opuściła spodnie do kolan i całkowicie z nich wyskoczyła. Pod spodem była kompletnie naga, nie licząc zabrudzonych, koronkowych, belgijskich majteczek – tak ciasnych, że już zawinęły się w wypukłej szczelinie jej sromu. Wygoliła się, była więc bezwłosa, oprócz małego, ochronnego pióropusza blond włosów, które rosły tuż nad grubą gumką majtek. Jej uda były mocno zakrzywione, a brzuch tak płaski, że jej piersi wyglądały na jeszcze większe, niż były w rzeczywistości. Jej sutki stanęły w słabym cieple, wpływającym przez otwarte drzwi warsztatu. – Naprawdę... – powiedział Ralph, przeczyszczając gardło. – Jeśli wolisz, bym zostawił cię samą... Patrzyła w taki sposób, że wywołała u niego dreszcze. – Nie masz pojęcia, jakie grzechy ma na sumieniu świat, prawda? – zapytała go. – Słucham? – Nie wiesz, czym jest grzech? – domagała się odpowiedzi. – Jasne, że wiem. Ale nie rozumiem, co masz na myśli. Sięgnęła dłonią za plecy i uwolniła swoje pofałdowane, koronkowe majteczki z głębokiej szczeliny tyłka. Pozwoliła im opaść na kostki, po czym odrzuciła je kopnięciem. – Nie wiesz, czym jest grzech? To jest grzech. Sięgnęła i rozwarła swój srom palcami. W warsztacie było tak cicho, że Ralph mógł usłyszeć, jak rozdzielają się jej różowe, wilgotne wargi, niczym najdelikatniejszy pocałunek. Potem uniosła się na stalowy stół warsztatowy i oddała się masywnej, bulwiastej rączce imadła. Zamknęła oczy i odchyliła nieco głowę do tyłu. Jej blond loki wystawały luźno spod bandany. Ralph,
totalnie spięty, patrzył jak wielka, czarna, żeliwna rączka wślizguje się i wyślizguje z jej mokrego, różowego ciała. – Ja... – zaczął, ale nie wiedział, co ma powiedzieć. Otworzyła swoje zielone oczy i uśmiechnęła się do niego. Potem powoli podsuwała się do przodu, aż cała rączka zniknęła. – To jest mój grzech, najdroższy, ponieważ to mogłeś być ty. Lubieżnie zakręciła biodrami, tylko jeden raz, a potem uniosła się znad imadła i zeszła na podłogę. Podeszła do niego i bez zaproszenia zaczęła rozpinać mu koszulę i spodnie. Jej naprężone sutki tańczyły i kołysały się, oparte o jego nagą pierś. Kiedy uwolniła go z szortów, był już twardy, sztywny i gotowy na nią. Z ogromną łatwością uklękła na podłodze warsztatu tuż przed nim i wzięła do ust nabrzmiałą główkę jego penisa, possała trochę, opierając ją o podniebienie, a jej blond loki łaskotały go przy każdym skinieniu jej głowy. Przebiegł palcami po jej lokach i zamknął oczy, a przez ciepły powiew wiatru, odgłos gołębi i nieprzerwane ssanie, które oferowała ta niezwykła dziewczyna, pomyślał, że musi być bardzo blisko nieba. Po paru chwilach wstała i poprowadziła go do stołu warsztatowego. – Jesteś dokładnie takim mężczyzną, jakiego szukałam – wyszeptała. – Mężczyzną, który wie wszystko o samochodach. Lubię facetów, którzy rozumieją maszyny... Nie tylko głową, ale i sercem. Sięgnęła do otwartej puszki z ciężkim smarem koloru bursztynu i nabrała go pełną dłoń. Drocząc się, obdarzyła go szybkim pocałunkiem. – Szef warsztatu – wyszeptała – i mechanik. Powoli, zmysłowo, szerokimi ruchami, wymazała jego nagie ciało grubym smarem. Jej długie palce rozprowadzały go po jego plecach, między pośladkami i po jego napiętych jądrach. Potem wmasowała smar w trzon jego penisa, w górę i w dół, dręcząc go. Rozmazała smar również na sobie, jej wielkie piersi nabrzmiały i stały się śliskie, jej brzuch błyszczał. Pozwoliła mu wysmarować swój tyłek, a jego palce wnikały głęboko pomiędzy poduszkowate pośladki, dotykając i masując ten najciaśniejszy z drżących kwiatów.
– Połóż się na plecach namawiała go, a on położył się nago na podłodze warsztatu, trzymając w dłoni swoją erekcję. Uniósł głowę z niewielkim pomrukiem wysiłku i zobaczył, jak wnika w nią, ciemną i ubrudzoną smarem, dokładnie pomiędzy tymi perfekcyjnymi, bezwłosymi wargami. Ujeżdżała go w górę i w dół z najdziwniejszym, falistym rytmem, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Wcisnął palce między jej wysmarowane piersi, stwardniałe sutki ślizgały się pomiędzy jego palcem i kciukiem. Przez cały czas wydawała z siebie odgłosy podobne do płaczu ptaka. Pod koniec zeszła i klęknęła obok niego na podłodze, a jej ciało nadal pokryte było smarem i brudem. Pocierała go mocno dopóki nie był gotów głośno zawyć. A potem – niespodziewanie – przestała. Otworzył oczy i zmarszczył brwi. – Co się stało? Coś nie tak? Był tak bliski szczytowania, że prawie panikował. Najwolniejszym z ruchów jej palce ściskały i masowały jego purpurową żołądź. – Najpierw coś mi obiecaj – wyszeptała. – Co? – Obiecaj mi coś. Przysięgnij. Nieznacznie się zaśmiał. To wydawało się niedorzeczne... – W porządku, cokolwiek zechcesz. – Przysięgnij, że oddasz mi swoje serce. Prawie roześmiał się na głos. – W porządku. Przysięgam. – Dobrowolnie, z własnej woli, na zawsze. Przysięgnij. Ralph podniósł trzy palce. – Słowo skauta. Nie sądzisz, że powinniśmy kontynuować? Twój szef niedługo się pewne obudzi.
Uśmiechnęła się, obnażając zęby. – O to chodzi – powiedziała i trzy razy mocno go potarła. Wystrzelił na jej piersi trzema silnymi strugami, a ona wmasowywała zmieszany smar i spermę wokół swoich sutków, podczas gdy Ralph położył się na podłodze warsztatu, dysząc i pocąc się, czując, jakby zwaliło się na niego niebo. Nagle dziewczyna przestała się masować i niespodziewanie wstała, jakby miała coś pilnego do zrobienia. Co się stało? – zapytał ją, nadal leżąc na podłodze. – Nie masz ochoty na powtórkę? Nic nie powiedziała, podeszła za to do swojego stanowiska pracy i otworzyła pudełko na narzędzia. Ralph wetknął dłonie pod głowę i podziwiał jej nagie, umazane smarem plecy. Kiedy znów się odwróciła, jej twarz wyglądała jakoś inaczej. Była bardziej jak maska aniżeli twarz. Ralph zmarszczył brwi i wykrztusił: – Co...? Nawet nie zobaczył noża firmy Stanley, który trzymała w lewej dłoni. Kiedy uklękła obok niego i bez wahania rozcięła jego brzuch od mostka do włosów łonowych, najpierw pomyślał, że go po prostu podrapała. Ale potem spojrzał w dół i zobaczył ranę, która otworzyła się niczym przepakowana torba na zakupy i wszystkie jego purpurowe i żółte wnętrzności, które przesuwały się wewnątrz. – Mój Boże – powiedział głosem drżącym niczym suchy lód. – Co ty mi zrobiłaś? Pocałowała go. Jej prawa ręka grzebała już w krwawym wnętrzu rany w jego ciele. – Nie zabiłam cię. Obiecałeś mi serce. Przyrzekłeś. Bardziej czuł gwałtowny dyskomfort, aniżeli ból. – Nie myślałem tak dosłownie... – wymówił, chciał dodać coś jeszcze, ale nerwy w jego ciele zderzyły się z agonią i wszystko stało się ciemne. Dziewczyna pracowała szybko, nie przejawiając śladu emocji. Posiekała mostek Ralpha szczypcami przegubowymi i wycięła jego serce. Kołysząc je przy piersiach, zaniosła je do warsztatu, gdzie tłoczyły się atramentowe i ostre cienie. Jego krew spływała po nagim brzuchu wprost między jej nogi. Za nią ciało Ralpha nadal drżało na podłodze, niczym kurczak.
Dziewczyna sięgnęła i pociągnęła stęchłą, konopną zasłonę. Miękko opadła na podłogę, wzniecając prysznic kurzu, który pachniał śmiercią i mieszanką ziół. Za opadłą zasłoną, w półmroku, stał wielki, czarny, mahoniowy ołtarz. Leżała na nim zwalista, nie dająca znaków życia postać. Dziewczyna podeszła do ołtarza, stanęła nad nią, a twarz zesztywniała jej od pochlebstwa i strachu. Krew z serca Ralpha kapała cicho i nieustannie na szaty postaci. – Mistrzu – wyszeptała dziewczyna. – Nie musisz już dalej spać. Rozwarła jego szaty Wnętrze jego piersi stało otworem, skóra opinała jego poryte żebra. Ostrożnie opuściła we wnękę zakrwawione strzępy serca Ralpha. Godzinami stała obok ołtarza w milczącym, niemym czuwaniu. Wtem, kiedy zapadła ciemność, usłyszała szurający odgłos. Palce postaci otwierały się i zamykały, a jej dłoń przesuwała się po czarnym mahoniu. – Mistrzu... – wydyszała dziewczyna. Oczy świeciły żółcią w ciemności, oczy szaleńca, oczy drapieżnego zwierzęcia. Postać podniosła się do pozycji siedzącej, a powietrze w warsztacie przepełnił dudniący, groźny pośpiech. Znowu żyję – zatryumfowała. W końcu... Postać wstała i spojrzała na dziewczynę, niczym wieża ciemności. Znów zacznę polować oznajmiła. Znów poczuję KREW NIEWINNYCH. Znaleźli Ralpha przez przypadek. Jeździli po Devizes, pytając w wiejskich sklepach, przeszukując żywopłoty, chodzili po suchych, zaoranych polach. Późnym popołudniem zabrakło im paliwa, zatrzymali się, więc przy małym, wiejskim warsztacie i zatrąbili. Czekali minutę albo dwie. Biddy, przyrodnia siostra Ralpha i jej drugi mąż Maurice, siedzący obok siebie w jej czerwonym Metro, zapięci pasami jak należy. – Myślę, że nigdy go nie znajdziemy – powiedziała Biddy.
– Ralph taki już jest, znika i nikomu nic nie mówi. Nigdy nie myśli o innych. Tylko on i jego samochody. Zatrąbiła jeszcze dwa czy trzy razy, pomimo protestów Maurice’a. W końcu drzwi warsztatu otworzyły się i pojawił się mężczyzna w umazanym smarem kombinezonie i z kluczami w tylnej kieszeni. Podszedł do samochodu i pochylił się nad nim. Biddy już miała powiedzieć: „Mam nadzieję, że ma pan bezołowiową, dobry człowieku”, ale wydała z siebie tylko pełen szoku i rozdrażnienia dech. – Ralph! – Cześć Biddy. – Uśmiechnął się. – Cześć Maurice. – Ralph, co ty tu robisz, do cholery? W dodatku tak ubrany? Co to ma znaczyć? Szukaliśmy cię przez sześć dni! Policja szukała cię przez sześć dni! Wszystkie te rytualne morderstwa, które tu mieli... Wszyscy myśleliśmy, że ciebie też zamordowano! Ralph wzruszył ramionami i pociągnął nosem. – Prowadzę warsztat. – Mogłeś nam powiedzieć, staruszku – posępnie powiedział Maurice. – Och, zamknij się Maurice – warknęła Biddy. – myślę, że zasługujemy na wyjaśnienie, czyż nie? W tym momencie z warsztatu wyszła dziewczyna. Nosiła czapkę baseballową, brudną, purpurową kamizelkę, która ledwo opinała jej ogromne piersi i bardzo ciasne, obszarpane, drelichowe szorty. – Ralph?! – zawołała. – Pośpiesz się, Ralph! Potrzebuję pomocy z blokadą silnika! Biddy parsknęła. Maurice uniósł brwi i zagwizdał. – Dobra – rzuciła Biddy. – Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co sobie ubzdurałeś. – Prowadzę ten garaż – powtórzył Ralph osobliwie bezbarwnym głosem.
– Od jak dawna? – Biddy domagała się odpowiedzi. – To znaczy, jesteś bankierem, a nie mechanikiem! Nawet nie złożyłeś wypowiedzenia! – Nie mogę odejść – powiedział jej. – Nie teraz. Nigdy. – Z jej powodu, jak mniemam? – chciała wiedzieć Biddy. Ralph potrząsnął głową. Brzmiał pusto, odlegle, jakby niechętnie oddał wszystko, co człowiek może mieć, a nawet jeszcze więcej. – Nie – rzekł. – Ona i ja pracujemy razem, to wszystko. Zajmujemy się szefem. – Czemu więc nie możesz odejść? Ralph milczał przez długą chwilę, a następnie odparł: – Już nigdy nie odejdę, Biddy. Prawda jest taka, że po prostu nie mam serca.