Elizabeth Moon
Polowanie
(Hunting Party)
Przełożył Marek Pawelec
Podziękowania
Dziękuję wszystkim, którzy wspierali ten projekt: Alexis i Laurie, któr...
3 downloads
10 Views
Elizabeth Moon
Polowanie
(Hunting Party)
Przełożył Marek Pawelec
Podziękowania
Dziękuję wszystkim, którzy wspierali ten projekt: Alexis i Laurie, które dały
wszystkiemu początek słowami: „Czemu nie polowanie na lisy i statki
kosmiczne?”; Margaret, która pomogła mi odzyskać porozrzucane kawałki tekstu
po kompletnym padnięciu komputera; kilku cierpliwym przyjaciołom, którzy
przeczytali pierwsze wersje książki i wyłapali różne problemy logiczne; mojemu
mężowi Richardowi, który woli nowe rozdziały od ciepłych posiłków i
posprzątanego domu; synowi Michaelowi, który w końcu nauczył się dawać mi
spokój do chwili, gdy zadzwoni zegar kuchenki (o ile nie trwa to dłużej niż
piętnaście minut). Dziękuję również wszystkim miłym pracownikom sklepu Vica –
Vicowi, Marthcie, Johnowi, Debbie i Penny – których zainteresowanie i pomoc nie
pozwalały zamyślonej pisarce zapominać o mleku, chlebie i innych koniecznych
artykułach. Szczególne podziękowania należą się tym razem Vicowi Kysorowi Jr.,
który w rozmowie nad ladą mięsną w sklepie ojca stworzył pewną postać i
rozwiązał dla mnie problem. Oczywiście wszystkie niedoskonałości w tej książce
są wyłącznie moją winą – nawet najlepsi pomocnicy nie zrobią wszystkiego.
Rozdział 1
Heris Serrano opuściła swój pokój w małym, ale przyzwoitym hotelu portowym
na stacji Rockhouse i ruszyła do przystani jednostki, którą miała dowodzić,
przekonana, że wygląda jak idiotka. Nikt na jej widok nie roześmiał się w głos, ale
to mogło tylko znaczyć, że przechodnie woleli naśmiewać się za jej plecami, niż
ryzykować konfrontację z byłą oficer Zawodowej Służby Kosmicznej.
Heris starała się nie patrzeć na ludzi, którzy zgromadzili się w porcie dzielnicy
handlowej. Jej uszy płonęły – czuła rzucane za plecami spojrzenia. Nie mogła
ukryć swojego wojskowego rodowodu, nawet gdyby zmieniła sposób chodzenia –
należała do ZSK prawie od urodzenia jako córka oficerów, wnuczka i bratanica
admirałów, członek rodziny służącej od niezliczonych pokoleń w wojsku. Nawet w
pierwszym, żałosnym roku na Akademii czuła się niemal jak w domu przez całe
życie słyszała historie o tej uczelni, opowiadane jej przez rodziców, wujów i ciotki.
A teraz wylądowała w stroju przyozdobionym złotymi sznurami, którego kolor
mógłby zadowolić jedynie planetarnego admirała z jednego z pomniejszych
księstw, a wszystko to z powodu kaprysów starej bogaczki mającej więcej
pieniędzy niż rozumu. Wszyscy ci zajęci swoimi sprawami oficerowie i członkowie
załóg statków kupieckich muszą śmiać się za jej plecami. Fiolet i szkarłat nie są
normalnymi barwami mundurów, rękawy pełne złotych epoletów wyglądają
niedorzecznie, a złoto-zielone obszycie kołnierza, mankietów i klap zdradza
wszystkim, że oficer ZSK stoczyła się tak nisko, że teraz będzie wozić bogate
ekscentryczki po kosmosie w czymś bardziej przypominającym posiadłość niż
statek kosmiczny.
Doki handlowe kończyły się odrapaną szarą ścianą z okratowaną bramą. Heris
wsunęła do czytnika swoją kartę. Kraty odsunęły się, po czym opadły z powrotem
za jej plecami, więżąc ją między bramą a stalowymi drzwiami z niedużym
okienkiem. Kolejny czytnik – i tym razem drzwi otworzył człowiek wyciągający
rękę po jej dokumenty. Podała wymagany w cywilu pakiecik: licencję pilota,
certyfikaty pięciu specjalizacji, imperialny dowód tożsamości, opis przebiegu
kariery wojskowej (tylko zarys), listy polecające i – co najważniejsze – umowę o
pracę z lady Cecelią de Marktos. Człowiek – pracownik ochrony stacji lub rodziny
Garond, tego Heris nie wiedziała – przejechał ręcznym skanerem nad tym ostatnim
dokumentem i oddał jej cały pakiecik.
– Witamy na północnym pokładzie, kapitan Serrano – rzekł bez śladu sarkazmu
w głosie. – Mogę w czymś pomóc?
Przez chwilę ścisnęło ją w gardle, gdy przypomniała sobie słowa, które
usłyszałaby po przejściu przez podobną bramkę w komercyjnych dokach, gdzie
stały lśniące szare krążowniki ZSK. Gdzie widok jej szarego munduru z
błyszczącymi insygniami spowodowałby energiczne saluty i powitanie godne
towarzysza broni: „Witamy we Flocie”. Ale nie może wrócić tam, gdzie dopadłaby
ją przeszłość. Zrezygnowała ze swojego stopnia. Nigdy więcej nie usłyszy tych
słów.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała cicho. – Wiem, gdzie dokuje statek. – Nie
mogła jeszcze wymówić jego nazwy, choć miała nim dowodzić. Dorastała wśród
jednostek noszących imiona wywodzące się od nazw bitew, potworów czy
starszych okrętów z długą historią. Nie mogła jeszcze powiedzieć, że objęła
dowodzenie statkiem Sweet Delight.
Na wszystkich stacjach północną część zajmowały pomieszczenia arystokracji.
Bogactwo i przywileje spotykało się wszędzie, i w ZSK, i w komercyjnych dokach,
ale tutaj królowało wyłącznie bogactwo i ci, którzy mu służyli. Plastik pokładu
zasłonięto puszystymi wykładzinami, a sklepy nie miały szyldów, tylko logo sieci.
Każde stanowisko dokowe było wyposażone we własną śluzę z dwoma wejściami:
jedno, oznaczone napisem „brama towarowa”, prowadziło do pomieszczenia
pełnego stojaków i półek na zaopatrzenie, drugie zaś do elegancko wyposażonego
salonu dla odlatujących. Karta wsunięta przez Heris do czytnika wyczarowała
kolejnego odźwiernego, tym razem służącego w liberii, który zaprowadził ją do
salonu. Stały tam potężne sofy i fotele obite lawendowym pluszem i zarzucone
poduszkami w jaskrawych kolorach oraz stoły i postumenty z czymś, co zapewne
było bezcennymi dziełami sztuki, choć dla niej wyglądało jak nadtopione
pozostałości kosmicznej bitwy.
Sam kołnierz wejściowy nie był pilnowany. Heris zmarszczyła brwi. Nawet
cywile powinni mieć kogoś, kto pomimo ochrony doku strzegłby głównego włazu
statku. Zatrzymała się na chwilę przed przekroczeniem granicy, która formalnie
oddzielała stację od jej jednostki. Gruby lawendowy plusz, którym wyłożono
korytarz, zasłaniał wszystkie kluczowe przewody łączące statek z układami
podtrzymywania życia stacji. Tak jak podczas poprzedniej wizyty, Heris
pomyślała, że to bardzo niebezpieczne. Te przewody powinny być widoczne.
Nawet cywile muszą stosować się do przepisów.
Z wnętrza statku wydostawało się ciepłe powietrze, ale nie pachnące
przyprawami, które zapamiętała z rozmowy kwalifikacyjnej, a kwaśnym smrodem
poranka po całonocnej zabawie. Zmarszczyła nos i poczuła, jak sztywnieją jej
plecy. Statek może i formalnie należy do kogoś innego, ale ona nigdy nie
pozwalała na bałagan na dowodzonej przez nią jednostce – i teraz też do tego nie
dopuści. Okazało się, że wkroczyła prosto w środek rodzinnej kłótni, choć
usłyszała głosy dopiero po przekroczeniu dźwiękoszczelnego ekranu korytarza.
Jednym spojrzeniem oceniła sytuację: wysoka, kanciasta i siwowłosa kobieta o
donośnym głosie – jej pracodawczyni – i trzech ponurych, przesadnie wystrojonych
młodzieńców, których Heris nie wpuściłaby na swój statek, oraz ich dziewczyny.
Wszystkie były rozczochrane, a jedna wciąż spała na lawendowej kanapie, która
doskonale pasowała do pluszowego dywanu i ścian. Na wykładzinie widoczne były
ślady wymiotów. W momencie przekraczania bariery Heris usłyszała, jak
młodzieniec o brązowych włosach, ubrany w wymiętą koszulę, odpowiada na
wybuch starszej kobiety płaczliwym głosem:
– Ależ, ciociu Cecelio, to niesprawiedliwe...
Heris pomyślała, że niesprawiedliwością jest fakt, że tacy jak on, zepsuci
bogaci smarkacze nie przechodzą szkoły życia w obozie dla rekrutów. Posłała
pracodawczyni swój zwykły poranny uśmiech, którym zawsze witała załogę
mostka.
– Dzień dobry, milady.
Młodzież – wszyscy poza dziewczyną pochrapującą na kanapie – wbiła w nią
wzrok. Heris poczuła, jak czerwienieją jej uszy, ale zignorowała to, wciąż
uśmiechając się do Cecelii Artemisii Veroniki Penelopy, obdarzonej większą liczbą
tytułów niż komukolwiek potrzeba, nie wspominając już o pieniądzach.
– Ach – powiedziała dama, reagując na jej pojawienie się natychmiastowym
opanowaniem emocji. – Kapitan Serrano. Jak miło widzieć panią na pokładzie.
Nasz odlot ulegnie niewielkiemu opóźnieniu... – spojrzała na brązowowłosego
młodzieńca – dopóki mój siostrzeniec się nie rozgości. Zakładam, że pani ma już
swoje rzeczy na pokładzie?
– Wysłano je wcześniej, milady – potwierdziła Heris.
– Dobrze. W takim razie Bates zaprowadzi panią do kabiny. – W tym
momencie Bates wyłonił się z jakiegoś korytarza i uprzejmie się ukłonił.
Kapitan była ciekawa, czy zostanie przedstawiona siostrzeńcowi damy teraz,
czy później – była pewna, że gdyby dać jej szansę, potrafiłaby zetrzeć z jego
twarzy ten paskudny grymas. Ale nie pozwolono jej na to. Bates – wysoki,
elegancki i tak bardzo inny od popularnego wizerunku lokaja, że miała problemy z
uwierzeniem w jego realność – poprowadził ją wyłożonym pluszem korytarzem do
jej kabiny. Wolałaby raczej znaleźć się na mostku. Ale nie na tym mostku, lecz
takim na Rapierze czy choćby na nędznym wojskowym holowniku.
Bates stanął obok drzwi kajuty.
– Czy pani kapitan życzy sobie teraz przekodować zamek?
Spojrzała na jego nieprzeniknioną twarz. Czy chciał zasugerować, że na
pokładzie są złodzieje? Że ktoś może naruszyć prywatność jej kabiny? Kabiny
kapitana? Wiedziała, jak nisko upadła, przyjmując posadę kapitana jachtu
należącego do bogatej damy, ale nie miała pojęcia, że będzie musiała zamykać
własną kabinę.
– Dziękuję – odpowiedziała, zupełnie jakby sama o tym pomyślała.
Bates dotknął magnetycznym prętem płytki zamka, a ona przyłożyła do niej
dłoń. Po chwili rozległ się bezbarwny, ale przyjemny głos. – Proszę podać
nazwisko. – Podała je, a zamek zadźwięczał i potwierdził jej tożsamość. – Witam
w domu, kapitan Serrano. – Bates podał jej spore kółko z prętami.
– To pręty do przekodowywania zamków w kajutach załogi statku i
pomieszczeniach operacyjnych. Wszystkie są oznaczone, a pełen schemat jednostki
znajdzie pani na swojej konsoli. Załoga będzie czekać na mostku w dogodnej dla
pani chwili.
Nie wiedziała, czy może poprosić Batesa o przekazanie załodze, kiedy mają się
jej spodziewać, czy też personel domowy nigdy nie robi takich rzeczy.
Zorientowała się już, że te dwie grupy prawie nie mają ze sobą styczności.
– Mógłbym przekazać wiadomość panu Gavinowi, inżynierowi pokładowemu –
zaproponował Bates niemal przepraszającym tonem. – Odkąd opuścił nas kapitan
Olin... – Heris wiedziała, że został wyrzucony – lady Cecelia często prosi mnie o
kontaktowanie się z nim.
– Dziękuję – odpowiedziała. – Za godzinę. – Zerknęła na zegar w kajucie,
cywilny model, który zostanie zastąpiony egzemplarzem z jej bagażu.
– Philip panią zaprowadzi – oświadczył Bates.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że to niepotrzebne – nawet na tej
wyperfumowanej i wyściełanej parodii statku sama potrafi znaleźć drogę na mostek
– ale zamiast tego powtórzyła tylko „dziękuję”. Jeszcze nie będzie ujawniać
swojego charakteru.
Umieściła swój patent kapitański na ścianie, pozostałe dokumenty
powędrowały do szuflady. Jej bagaż postawiono w kącie biura – prosiła, żeby go
nie rozpakowywać. Za gabinetem mieściła się mniejsza kabina i łazienka. Kolejne
pomieszczenie było sypialnią, znacznie większą niż sypialnie admirałów na
większości okrętów; ktoś mający jej stopień nie mógłby dostać takiego
wspaniałego pokoju nawet na stacji. Ten apartament najwyraźniej miał przyciągnąć
do pracy na jachcie prawdziwego kapitana.
W ciągu godziny rozpakowała skromną garderobę, książki oraz kostki danych z
pozycjami referencyjnymi i upewniła się, że wyświetlacz biurkowy potrafi je
obsłużyć. Zegar na ścianie pokazywał nie tylko czas stacji, ale również
standardowy czas Służby; dobrze jej znane bloki barw oznaczały cztero-, sześcio –
i ośmiogodzinne wachty. Wreszcie przejrzała biografie załogi na biurkowym
wyświetlaczu. I odrzuciła wszystkie żale. A także całą przeszłość – lata służby i
rodzinne tradycje. Od tej chwili jest kapitanem jachtu i będzie się starała jak
najlepiej pełnić tę funkcję.
Nawet się nie zorientują, co na nich spadło.
* * *
Niektórzy zaczęli jednak podejrzewać, co ich czeka, zaraz po jej pojawieniu się
na mostku. Pomimo lawendowych i turkusowych zdobień statku mostek pozostał
funkcjonalny, choć jego niewielkie wymiary i lśniące wykończenia sprawiały, że
wyglądał jak zabawka. Załoga musiała się mocno upchnąć i Heris zanotowała sobie
w pamięci, kto przy kim się ustawił i kto najbardziej chciał, żeby wszystko już się
skończyło. Oni z kolei mogli na własne oczy zobaczyć, że choć ubrała się w fiolet i
szkarłat, jej postawa wskazuje na spuściznę po wielu pokoleniach dowódców.
Spojrzała im w oczy. Niebieskie, szare, brązowe, czarne, zielone, orzechowe:
bystre, nieprzytomne, zmartwione, przestraszone, wyzywające... Pan Gavin,
inżynier – chudy i siwiejący – zawołał skrzekliwym głosem:
– Kapitan na mostku!
Pierwszym nawigatorem była młoda, radosna kobieta; stała blisko
łącznościowca, pryszczatego młodzieńca z nieobecnym wyrazem twarzy, który
Heris nauczyła się łączyć z najlepszymi technikami komunikacyjnymi. Technicy
środowiskowi – powszechnie nazywani kretami z powodu konieczności
przeciskania się przez rury – patrzyli na nią ponuro. Musieli podejrzewać, że
zdążyła już sprawdzić rejestry statku. Oni zawsze uważali, że dziwne zapachy na
pokładzie nie są ich winą, gdyż to inni ludzie beztrosko wkładają niewłaściwe
rzeczy do nieodpowiednich rur, powodując problemy. Młodsi technicy Gavina,
próbujący zdystansować się od kretów, wyglądali czysto i schludnie. Heris
przeczytała ich kartoteki – jeden z nich cztery razy oblał test na dyplom trzeciej
klasy. Pozostali młodsi – brzuchaty mężczyzna od nawigacji i rozwichrzona
kobieta z łączności – zostali zatrudnieni za bardzo niską stawkę.
Jak zwykle na nowej jednostce, Heris zaczęła od ogólników. Niech się odprężą,
niech sobie uświadomią, że ona nie jest głupia, szalona ani złośliwa. A potem...
– Teraz w sprawie alarmów ćwiczebnych – zaatakowała, gdy poczuła, że się
odprężają. – Zauważyłam, że od chwili zadokowania nie przeprowadzono żadnych
alarmów. Dlaczego, panie Gavin?
– Cóż, pani kapitan... Po odejściu kapitana Olina uważałem... wie pani... że nie
mogę sobie pozwalać na przekraczanie swoich uprawnień.
– Rozumiem. Zauważyłam też, że wcześniej, aż od ostatniego lądowania na
planecie, nie przeprowadzano żadnych ćwiczeń. Przypuszczam, że to była decyzja
kapitana Olina. – Sądząc po wyrazie twarzy Gavina, nie to było powodem, ale z
wdzięcznością skorzystał z tej okazji.
– Tak, kapitanie. W końcu to on tutaj dowodził. – Ktoś z tyłu się poruszył, ale
byli tak ściśnięci, że nie miała pewności kto. Dowie się. Nagle uśmiechnęła się do
nich radośnie. Wprawdzie to tylko jacht, ale mimo wszystko to statek kosmiczny, i
na dodatek jej statek.
– Będziemy przeprowadzać ćwiczenia – oznajmiła i odczekała chwilę, żeby to
do nich dotarło. – Alarmy ćwiczebne ratują życie. Oczekuję, że wszyscy pierwsi
przygotują swoje działy.
– Ale na pewno nie będzie czasu na ćwiczenia przed startem! – odezwał się z
kwaśną miną drugi nawigator. Wbiła w niego wzrok do chwili, aż się zaczerwienił i
dodał: – Pani kapitan... Przepraszam, madame.
– To się okaże – odpowiedziała, nie komentując jego braku manier. – Wiem, że
wszyscy szykujecie się do startu, ale chciałabym pomówić z pilotem i pierwszym
nawigatorem.
Przepchnęli się na przód grupy. Wiedziała, że gdy tylko załoga wyjdzie poza
właz, zaczną się narzekania. Ignorując to, wbiła twarde spojrzenie w pierwszą
nawigator.
– Sirkin, tak?
– Tak jest, pani kapitan. – Energiczna, jasnooka... Heris miała nadzieję, że jest
tak dobra, na jaką wygląda. – Brigidis Sirkin, kolonia Lalos.
– Tak, widziałam pani kartotekę. Imponujące wyniki egzaminu
kwalifikacyjnego. – Sirkin znalazła się na pierwszym miejscu listy z idealnym
wynikiem, co zdarzało się rzadko nawet wśród personelu szkolonego przez ZSK.
Młoda kobieta zarumieniła się i uśmiechnęła. – Chciałabym się dowiedzieć, czy to
pani wykreśliła końcowe podejście z Dublinu do tego miejsca. – Heris była bardzo
ciekawa reakcji Sirkin.
Rumieniec na twarzy dziewczyny pogłębił się.
– Nie, pani kapitan. Ja nie... To jest nie do końca.
– Hmmm. Zastanawiałam się, czemu ktoś, kto tak pięknie zaliczył egzamin,
wybrał tak nieekonomiczne rozwiązanie. Proszę mi to wyjaśnić.
– Cóż, proszę pani... Kapitan Olin był dobrym dowódcą i nie chcę mu nic
zarzucać, ale lubił... robić różne rzeczy na swój sposób.
Heris zerknęła na pilota. Na jego plakietce widniało nazwisko Plisson; zanim
trafił tutaj, latał jako pilot u innej bogatej damy.
– Czy pan miał z tym coś wspólnego? – zapytała. Pilot rzucił Sirkin gniewne
spojrzenie.
– Wydawało jej się, że może maksymalnie skrócić czas przelotu – rzucił. –
Jakby nigdy nie słyszała o przestrzennych sztormach. Pewnie można by to nazwać
racjonalnym podejściem, gdybyśmy byli na okręcie wojennym, ale nie zatrudniono
mnie po to, żebym zabił milady.
– Aha. Czyli uznał pan, że oryginalny kurs Sirkin jest niebezpieczny, a kapitan
Olin zgodził się z panem?
– Cóż... Tak, pani kapitan. Ale pani pewnie będzie trzymała jej stronę, biorąc
pod uwagę pani wyszkolenie we Flocie.
Heris posłała mu szeroki uśmiech, co wywołało jego zdziwienie.
– Wcale nie mam większej ochoty na rozniesienie nas po kosmosie niż
ktokolwiek inny – zauważyła. – Ale widziałam dzieło Sirkin wyłącznie po
wprowadzeniu poprawek przez kapitana Olina. Sirkin, jak wyglądał pani pierwotny
kurs?
– Jest w komputerze nawigacyjnym, pani kapitan. Mam go przesłać na pani
konsolę?
– Proszę. Przyjrzę mu się i zobaczę, czy również moim zdaniem jest
niebezpieczny. Plisson, latał pan kiedyś we Flocie?
– Nie, pani kapitan. – Sądząc po sposobie, w jaki to powiedział, uważał to za
potworną karę. Nie była pewna, czy chce mieć pierwszego pilota, który nie ma
serca do latania.
– W takim razie proponowałabym, żeby nie oceniał pan sposobu działania ZSK,
dopóki nie będzie pan miał okazji się przyjrzeć. Wojna jest wystarczająco
niebezpieczna bez pozwalania sobie na beztroskę. Oczekuję od was obojga
profesjonalnego podejścia do pracy. – Skierowała się do wyjścia, ale po chwili
znów się odwróciła, kompletnie ich zaskakując. – A przy okazji, możecie się
spodziewać alarmów. Kosmos jeszcze mniej chętnie niż ja wybacza niechlujstwo.
* * *
Lady Cecelia zauważyła cień w korytarzu zaledwie na chwilę przed wejściem
jej nowej kapitan na pokład. Nie trafiła na najlepszy moment. Wolałaby dokończyć
besztanie siostrzeńca i jego towarzystwa na osobności. Personel domu, w tym także
Bates, miał dość rozumu, żeby nie pokazywać się w takich chwilach.
Jednak zatrudniła byłego wojskowego – a może nawet nie byłego, sądząc po jej
postawie i wyrazie twarzy. Oczywiście, nie mogła się spóźnić – pewnie nawet jej
włosy i paznokcie rosną według harmonogramu. Cecelia miała ochotę zetrzeć
protekcjonalność z tej ciemnej twarzy, która wyłaniała się z fioletowo-szkarłatnego
munduru. Ona na pewno nie ma siostrzeńców, a jeśli nawet ma, to wychowywano
ich w jakimś obozie szkoleniowym. Zapewne sądzi, że łatwo byłoby
zdyscyplinować Ronniego i jego bandę. Niestety, od chwili narodzin Ronniego
Cecelia zdawała sobie sprawę, że jest mu pisane zostać rozpieszczonym
smarkaczem. Był czarujący, bystry, jeśli miał ochotę, przystojny aż do bólu z
gęstymi brązowymi włosami, orzechowymi oczami i dołeczkami na policzkach –
ale do głębi zepsuty przez rodzinę i otoczenie.
– Ależ to niesprawiedliwe – jęknął teraz. Spodziewał się, że ciotka pozwoli
całej dwudziestce, czy ilu ich tam było, kolegów oficerów i ich ukochanych obojga
płci podróżować razem z nią. Ignorując chłopaka, Cecelia uśmiechnęła się do
nowej kapitan – tylko nie waż się ze mnie śmiać, jędzo – i zawołała Batesa, by
zaprowadził ją do jej pomieszczeń. Heris odeszła więc, niemożliwie przytomna jak
na tak wczesny poranek (jej snu nie zakłócały żadne zabawy młodzieży); jej
szczupła sylwetka sprawiała, że dziewczęta obecne w pomieszczeniu zdawały się
mizerne i nieatrakcyjne, choć wcale nie wyglądały aż tak źle. W dzisiejszych
czasach dziewczyny potrafiły robić ze sobą straszne rzeczy, ale te były przyzwoite,
z dość dobrych rodzin. Oczywiście nie aż tak dobrych jak jej czy Ronniego (z
wyjątkiem Bubbles, tej chrapiącej na kanapie), ale dość przyzwoitych.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie za oddalającą się kapitan, odwróciła się z
powrotem do Ronniego.
– Niesprawiedliwe jes...