Elizabeth Moon
Walka z wrogiem
(Engaging the enemy)
Tłumaczenie Jerzy Marcinkowski
Pamięci Eda Tatom, 1958-2005, który bronił słabych i bez rozgłosu p...
2 downloads
10 Views
Elizabeth Moon
Walka z wrogiem
(Engaging the enemy)
Tłumaczenie Jerzy Marcinkowski
Pamięci Eda Tatom, 1958-2005, który bronił słabych i bez rozgłosu pomagał
potrzebującym, z całego serca wierząc w porzekadło o „starości i zdradzie..."
Podziękowania dla personelu Szkoły Wy szej we Florence, który zapewnił naszemu
synowi cudowne, szkolne doświadczenia.
Podziękowania
Jak zwykle, zamieszani byli zwyczajowo podejrzani z grupy szermierczej... znają się
nie tylko na ostrej stali. Pomocni weterynarze z Town&Country Veterinary Hospital z
chęcią odpowiadali na pytania o płodność psów. Czytelnikami testowymi wczesnych
wersji byli: Karen Shull, David Watson, Richard Moon oraz ci wystarczająco cierpliwi,
by wysłuchać fragmentów odczytywanych przeze mnie w czwartkowe wieczory. Za
późniejsze poprawki dziękuję Shelly Shapiro, która wyłapała mnóstwo niezgodności
(pozostałości po wcześniejszych wersjach) i upominała mnie, e nie ka dy ma ochotę
dowiadywać się a tyle o wędkarstwie muchowym. Wszystkie błędy popełniłam
samodzielnie - nie wińcie za nie tych wspaniałych ludzi.
Rozdział 1
Pod niebem popołudnia przez szum morskiej bryzy przebiło się jednostajne
brzęczenie nadlatującego statku. Nie było nic widać... nie, tam był; niewielki, jak na taki
hałas... Wtem implant zalał ją potopem danych: aden statek - nie było nikogo na
pokładzie - tylko broń wymierzona w latarnię nawigacyjną lotniska. Dane wizualne
zniknęły, przeładowane arem i światłem, a dane audio zamieniły się w niezrozumiały
hałas, pospiesznie posortowany na kanały, zapisany i przeanalizowany: pierwsza
eksplozja, zniszczenia strukturalne, druga eksplozja, szybkie mignięcie planów
architektonicznych zabudowań, odzyskane pierwsze dane wizualne...
Ky Vatta zerwała się ze snu z łomoczącym sercem, cię ko chwytając powietrze. Nie
było jej tam; była tutaj, w ciemnej kajucie kapitańskiej Pięknej Kaleen, której mrok
rozświetlały jedynie zielone kontrolki wa niejszych funkcji okrętu. Przez puls w uszach
słyszała zwyczajne odgłosy jednostki lecącej w nadprzestrzeni. adnych eksplozji.
adnych pękających cegieł, ani tłuczonego szkła. adnego ogłuszającego grzmotu,
odbijającego się po paru minutach echem od wzgórz.
- Lampka zagłówka - poleciła kajucie i ścianę za nią rozświetliła łagodna poświata,
wydobywając z ciemności skotłowaną pościel i jej trzęsące się dłonie. Zmierzyła je
groźnym spojrzeniem, nakazując znieruchomieć. Głęboki wdech. Jeszcze jeden.
Chronometr poinformował ją, e była połowa trzeciej wachty. Tym razem przespała
dwie godziny i czternaście minut. Poszła do łazienki i spojrzała w lustro: wyglądała
dokładnie tak fatalnie, jak się czuła. Prysznic powinien pomóc. Jeden ju wzięła; brała
prysznic za prysznicem, tak samo, jak spędzała godzinę za godziną na okrętowej salce
gimnastycznej, w nadziei na wyczerpanie się lub odprę enie, które pozwoliłoby jej
przespać całą noc.
Była kapitanem. Musiała sobie z tym poradzić.
Tym razem zaprogramowała zimny prysznic, po którym - przemarznięta - ubrała się
pospiesznie i ruszyła na obchód okrętu. Zawsze mogła to nazwać inspekcją między
wachtową. Piekły ją oczy. Poczuła burczenie w ołądku i skierowała się do mesy. Mo e
gorąca zupa...
W mesie Rafe otwierał właśnie rację ywnościową.
- Nasz sumienny kapitan - mruknął, nie podnosząc wzroku. - Kolejna inspekcja
międzywachtowa? Nie ufasz nam? - W lekko ironicznym tonie kryła się zjadliwość.
Nie potrzebowała tego.
- Nie chodzi o to, e nie ufam załodze. Nadal nie jestem pewna tego okrętu.
- Och. Jestem pewien, e pamiętasz, i objąłem trzecią wachtę, a to jest mój
wachtowy posiłek. Chcesz coś?
Chciała snu. Prawdziwego snu, którego nie przerywałyby majaki, wizje, ani nic
innego...
- Pierwsze, co wpadnie ci w rękę - poprosiła.
Nie patrząc, sięgnął w głąb szafki i wyciągnął jakiś pakiet.
- „Tradycyjny krem Waskie" - odczytał z etykiety. - Na obrazku jest coś w dziwnym
odcieniu ółci. Jesteś pewna, e chcesz to zjeść?
- Spróbuję - odparła.
Wsadził swój posiłek do piecyka. Jej podał mały, zapieczętowany pojemnik i ły kę.
Przyjrzała się krzykliwej etykiecie - wyglądała... nieapetycznie. W środku znajdowała się
potrawa, przypominająca zwykły krem jajeczny. Ky zanurzyła w nim ły kę. Powinien
mieć kojące działanie.
- Wybacz, e mówię to kapitanowi - zaczął Rafe, siadając naprzeciwko niej przy stole
- ale wyglądasz, jakby dziesięć minut temu ktoś podbił ci oczy. Obiecuję nienagannie
wywiązać się ze swych obowiązków, je eli wrócisz do łó ka, by wyglądać rano jak
człowiek.
Ky chciała powiedzieć coś o obowiązkowości, lecz nie wykrztusiła ani słowa.
- Nie mogę spać - wyznała w zamian.
- Ach. Prze ywasz walkę? Musiało być cię ko...
Ta próba pop-terapii omal nie wywołała w niej ataku śmiechu. Omal.
- Nie - odrzekła. - Koszmary po zabiciu ludzi miałam drugiej nocy. To coś innego.
- Mnie mo esz powiedzieć - wymruczał. Kiedy nie odpowiedziała, wyprostował się i
dodał: - Wiedząc o wewnętrznych ansiblach masz na mnie wystarczająco du o haków, by
nie obawiać się, e odwa yłbym się ujawnić jakiekolwiek twoje tajemnice.
Mo e rozmowa z nim faktycznie była bezpieczna? Prędzej popełniłby samobójstwo,
ni pozwolił obcym dowiedzieć się, e miał w głowie zainstalowaną nieznaną szerzej
technologię - osobisty, natychmiastowy komunikator.
- To nie... to nie jest... nie jestem pewna, co to jest. - Ky zło yła dłonie nad kremem,
który nie okazał się taki kojący, jak miała nadzieję. W jego teksturze było coś mdlącego. -
Wydaje mi się, e... w jakiś sposób... widzę, co wydarzyło się w domu.
- Co... atak?
- Tak. Wiem, e to niemo liwe. Nie mam pojęcia, czy implant taty cokolwiek nagrał,
poza tym nie próbowałam dotrzeć do tych danych. Ale wcią o tym śnię, albo... o czymś
podobnym.
- Wysokiej klasy implant mógł to wszystko zarejestrować - uznał Rafe. - O ile twój
ojciec chciał mieć nagranie, na przykład na potrzeby sądu. Jesteś pewna, e dane nie
przeciekają? Mam na myśli to, e je eli nadał im atrybut „Pilne do wysłania"...
- Nie mogłoby to przewy szyć priorytetów nadanych przeze mnie, prawda?
Wszystko, co zdefiniuje u ytkownik...
- To prawda, lecz ten implant miał dwóch u ytkowników. Mo e nie wiedzieć, e nie
jesteś swoim ojcem.
- To... - Śmieszne, zamierzała powiedzieć, ale mo e wcale takie nie było. Wło ono jej
implant w stanie zagro enia, nie dając czasu na adaptację ani urządzeniu, ani mózgowi.
Natychmiast włączyła się do bitwy, a potem bezpośrednie połączenie z implantem Rafe'a
dokonało zmian w jej urządzeniu, które w ich wyniku przekształciło się w coś w rodzaju
ansibla czaszkowego. To mogło uszkodzić lub zmienić funkcje kontrolne. Poza tym,
nigdy przedtem nie miała cudzego implantu. Zastanowiło ją, dlaczego cioteczka Grace
nie wgrała danych do nowego urządzenia? Mo e nie było to mo liwe. - Nie pomyślałam
o tym - przyznała. - Co wiesz o przekazywanych implantach?
- Niewiele - odparł Rafe. - Wiem, e mo na ich u ywać, ale nie mam pojęcia, do
jakiego stopnia na u ytkowanie wpływa kontrola rezydualna. To jest implant dowódczy
twojego ojca, prawda? Spodziewam się, e wyposa ono go w funkcje specjalne.
- Prawdopodobnie - zgodziła się Ky. - Z pewnością ma je teraz, po połączeniu z
twoim. - Zerknęła na kubek kremu i odsunęła go. - Chyba powinnam zbadać to
dokładniej.
- Owszem, o ile nie chcesz zwariować z braku snu i od nocnych koszmarów -
przytaknął Rafe, wyciągając posiłek z kuchenki mikrofalowej. - Prawdziwe jedzenie
równie nie zaszkodzi. Mo e kurczak z makaronem? Zrobię sobie drugie.
Pachniało apetycznie. Ky skinęła głową. Rafe pchnął do niej tacę, zabrał pojemnik z
kremem, powąchał go, zmarszczył nos i wrzucił do odzyskiwacza. Wyciągnął drugi
pakiet i umieścił go w kuchence, po czym ponownie usiadł. Ky nabrała porcję makaronu
z sosem - z łatwością przeszła jej przez gardło.
- Sprawdź, czy implant ma aktywator cyklu snu - poradził jej Rafe. - Implanty
dziecięce nie są w niego wyposa one, lecz wysokiej klasy urządzenia dla dorosłych
często mają coś takiego, razem z minutnikiem. Powinien znajdować się w menu ustawień
osobistych.
Ky zapytała implant i znalazła tryb wspomagania snu, który mo na było ustawić na
maksymalnie osiem godzin. Monitorował i „regulował" aktywność mózgu oraz tłumił
bodźce sensoryczne. U ytkowników informowano, e nie powinni u ywać tej funkcji
więcej ni pięć razy pod rząd, chyba e pod opieką lekarza...
Pojawiło się okienko: „Pilne: Polecenie autoryzowanego u ytkownika: przejrzeć
zabezpieczone pliki". Ky sprawdziła priorytet wspomagania snu wobec Pilnych
Wiadomości, ustawiła go tak, e wspomaganie snu znalazło się wy ej i ustawiła warunki
przebudzenia. Po czym dokończyła makaron z kurczakiem.
- Wracam do łó ka - oznajmiła. - Powiedz pierwszej wachcie, e mogę być później.
Aktywacja trybu wspomagania snu była niczym krok ze stromego klifu w
zapomnienie. Obudziła się wypoczęta, po raz pierwszy, odkąd wło yła sobie implant...
ospała i odprę ona. Po prysznicu i przebraniu się udała się na mostek.
- Pani kapitan wypoczęta? - zapytał Lee.
- Bardzo - odpowiedziała Ky. - Ale zamierzam spędzić większość dnia na badaniu
danych zachowanych w implancie. Podejrzewam, e czeka mnie intensywna praca.
Dlatego te powiedz mi od razu, czego ci trzeba na tę wachtę.
- Radzimy sobie dobrze - odrzekł Lee. - Wszystkie systemy w porządku - to
znakomity okręt, pomimo tego, do czego był wykorzystywany. Osman był, jaki był, ale
jednostkę utrzymywał w doskonałym stanie.
- W razie potrzeby dzwoń - zarządziła Ky. - Będę w kajucie.
Zakrzątnęła się w kabinie, ścieląc koję i wrzucając powłoczki do odświe acza.
Zwlekała ze stawieniem czoła temu, co ją czekało. Dopiero, kiedy to sobie uświadomiła,
usiadła przy biurku i uaktywniła zabezpieczone pliki.
Pod niebem popołudnia przez szum morskiej bryzy przebiło się jednostajne
brzęczenie nadlatującego statku... lecz tym razem nie spała i przeglądała dane
audiowizualne z zewnątrz, a nie jako uczestniczka. Emocje ojca nie zalały jej
świadomości - rozpoznała sylwetki dwóch pocisków, zanim implant je zidentyfikował.
Mimo wszystko gwałtowność wybuchów pozostała wstrząsająca. Jej oddech
przyspieszył. Ky świadomie zwolniła odtwarzanie, wcią na nowo powracając do tego
samego ujęcia: czy były to pojazdy bojowe z bombami lub rakietami, czy te same były
bronią? Nadleciały nisko i szybko. Implant nie zarejestrował - jej ojciec nie pomyślał o
poszukaniu ich - odczytów, które mogłyby zdradzić ich naturę.
Ky zaznaczyła najlepsze ujęcia i nakazała implantowi odszukanie podobnych
obiektów po eksplozjach, lecz jej ojciec ewidentnie nie szukał potem pojazdów, ani nie
ściągnął danych ze skanerów lotniska.
Z powrotem do początku. Implant nie zdradził jej, o czym ojciec myślał tamtego
popołudnia, zachował jednak jego plan podró y - lot z Corleigh z powrotem na kontynent
- oraz harmonogram spotkań: ze starszymi managerami w siedzibie głównej Vattów
(agenda zawierała zapoznanie się z kwartalnymi raportami finansowymi oraz obiad z
bratem i jego oną), a przez kolejne dwa dni ze Związkiem Hodowców Tiku Slotter Key,
Komisją Rolną Slotter Key oraz Komisją Doradczą ds. Transportu Slotter Key. Adres
ostatniego roku Szkoły Biznesu Nandinii - Ky zignorowała odnośnik do tekstu.
Zwyczajna rutyna: sześć dni na dziesięć spędzał na kontynencie; jej matka preferowała
łagodniejszy klimat Corleigh, z wyjątkiem szczytu sezonu towarzyskiego.
Plan lotu był uło ony znacznie wcześniej - ka dy mógł ustalić, kiedy będzie
przebywał na niewielkim, prywatnym lądowisku, a jednak nie doszło tam do adnej
eksplozji.
Odnotowała tę osobliwość i powróciła do nagrań wizualnych.
Lokalne biura eksplodowały - z nieba posypał się deszcz szczątków. Kolejny
wybuch... Wizja pociemniała. Na marginesach pojawiły się kolumny czerwonych cyfr,
przekazując ojcu najistotniejsze dane. Próbowała uspokoić oddech - czy właśnie wtedy
zginął?
Ale nie. Wizja powróciła, jak gdyby ktoś wydobył go z ruin. Rozpoznała twarze:
stary George, ich pilot Gaspard, ktoś znany jej z biura... Marin Sanlin, podpowiedział jej
implant. Ojciec spojrzał w stronę domu, zamienionego w wie ę ognia i dymu...
Nawet widząc to, nie była w stanie do końca uwierzyć. Ich rozległy i wygodny dom z
wysokimi oknami, łapiącymi morską bryzę i chłodną terakotą na podłogach nie mógł
zniknąć tak szybko i całkowicie. Część ścian nadal stała, a w środku szalały płomienie,
po erając jej przeszłość... Długi, wypolerowany stół w jadalni, bibliotekę z półkami
infokostek i starych ksią ek, obrazy, pokoje rodzinne...
Na powierzchni basenu unosiły się odłamki drewna i popiół. Ujrzała przera oną
twarz matki...
Ky wyłączyła odtwarzanie, zacisnęła powieki i uniosła je po chwili, by wbić wzrok w
pusty ekran wyświetlacza na biurku. Mama. Piękna, inteligentna, pełna gracji i złości na
córkę, która nigdy nie była równie piękna, inteligentna i zwinna... Tak często odczuwała
złość i bunt, odrzucała rady matki, a teraz... Ju nigdy nie powie mamie, jak bardzo
podziwiała i kochała kobietę, która ją urodziła.
Odepchnęła się od biurka. To było prawdziwe, to naprawdę się wydarzyło. Jej matka
nie yła - nie było cienia wątpliwości - a ona będzie musiała znaleźć sposób, eby sobie z
tym poradzić, ale nie w tej chwili.
Udała się do pokładowej salki gimnastycznej. Osman nie dowodził rozlazłą jednostką
i Piękna Kaleen szczyciła się znakomitymi urządzeniami do utrzymywania pirackiej
załogi w gotowości do walki: od standardowych przyrządów do ćwiczeń po strzelnicę.
Wypróbuje część z nich, spalając te wszystkie wysokokaloryczne racje ywnościowe.
Gordon Martin pojawił się tam przed nią. Zatrzymała się na chwilę, obserwując, jak
wykonuje całą serię ćwiczeń. Podniósł się twarzą do włazu i ukłonił.
- Dzień dobry, pani kapitan.
- Masz ochotę na sparring ze mną? - zapytała.
Uniósł brwi.
- Oczywiście, pani kapitan, ale... wydaje się pani zdenerwowana.
Nie miała ochoty na wyjaśnienia, tylko na zadanie czemuś paru ciosów. Albo komuś.
- Ćwiczenia powinny pomóc - mruknęła.
- Musi się pani najpierw rozgrzać - zauwa ył.
Skinęła głową i wykonała wszystkie ćwiczenia rozgrzewające tak szybko, jak tylko
mogła. Potem przykucnęli na macie. Ky zmusiła się do wolnego rozpoczęcia od podstaw.
Gordon dostosował się do niej. Ćwiczyli według tego samego systemu i walczyli ze sobą
wystarczająco często, by wyczuć styl przeciwnika. Zanim skończyli, była spocona i
obolała, lecz mimo to czuła się znacznie lepiej.
***
Powrót do przeglądania implantu był trudny. Miała ochotę przeskoczyć część danych,
lecz wiedziała, e nie wolno jej tego zrobić. Oblicze matki - zniekształcone ranami,
wysmarowane mokrym popiołem i w oczywisty sposób martwe - o ywiały jedynie
odczyty na skraju ekranu. Ojciec patrzył na matkę przez długi czas, zanim ktoś nie zabrał
jej ciała, a jego stan nie pogorszył się. Spadek ciśnienia krwi, ciepłoty głębokiej ciała,
zawartości tlenu we krwi tętniczej... implant zawieszał nieu ywane funkcje ograniczając
się w końcu jedynie do zapisu, który teraz przeglądała. Oczyma ojca ujrzała twarz cioci
Grace - pełnej energii staruszki, a nie zbzikowanej i marudnej primadonny, jak ją zawsze
postrzegała. W tamtej chwili Cioteczka Grace wyglądała jak dowódca w krytycznym
momencie bitwy. Dobry dowódca.
Implant wyłączył się podczas ewakuowania ojca, najpewniej dlatego, i jego stan
pogorszył się do tego stopnia, e urządzenie przestało czerpać wystarczającą ilość energii
do dalszego nagrywania. Był jeszcze jeden plik z atrybutem „Pilne" o spotkaniu
rodzinnym - nie miała pojęcia: gdzie, ani kiedy - po czym implant ponownie się wyłączył.
Stella powiedziała, e ojciec kazał ciotce Grace zabrać jego implant. Czy Grace
odczytała te pliki i oznaczyła do pilnego odzyskania? Czy uczynił to jej ojciec? Łatwiej
jej było rozwa ać tę kwestię, ni rozmyślać nad obrazami, które zobaczyła.
Następną godzinę spędziła na badaniu pojemności implantu, choć krótki okres nie
wystarczył, by dotrzeć do wszystkich szczegółów organizacji. Implant dowódczy miał
znacznie więcej funkcji ni ten, którego u ywała przed wstąpieniem na Akademię.
Nowa funkcja ansibla, jaką uzyskała dzięki zewnętrznemu połączeniu z Rafem, była
zamknięta we własnym jądrze i nosiła logo ISC. Będzie musiała zapytać o to Rafe'a, ale
nie w tej chwili. Funkcje związane z okrętem były znacznie szersze, ni podejrzewała;
gdyby chciała, mogła uchylić polecenie ka dego członka załogi. Choć Pięknej Kaleen nie
modyfikowano od paru dekad - dłu ej, ni yła Ky - stary zestaw komend Vattów,
wbudowany głęboko w SI okrętu, słu ył Osmanowi dobrze i pirat nigdy nie zadał sobie
trudu wykasowania go. Jej implant połączył się ju z SI, by dostosować ją do aktualnych
standardów Vattów. W kwestiach finansowych zdobyła dostęp do pełnej wiedzy ojca, od
typów polis zawartych przez ka dego w ich organizacji i na co, po wielkość
międzygwiezdnego rynku tiku. Większość tych danych pozostawała poza jej zasięgiem -
nigdy nie dbała o zagadnienia inwestycji. Przestudiuje je później lub znajdzie kogoś, kto
zrozumie zło one dane. Mo e Stella.
- Kapitanie... chciałaby pani coś zjeść? - To był Toby, delikatnie stukający do jej
drzwi.
- Tak, dziękuję. - Wstała sztywno, czując w kościach poranne ćwiczenia. Powinna
jeść. Powinna spać. Implant poinformował ją, e pracowała od sześciu godzin. Sześć
godzin? Ju przegapiła jeden posiłek.
Mesa Pięknej Kaleen miała dwadzieścia miejsc. Załoga Ky skupiła się przy jednym
końcu długiego stołu. Ostatni posiłek pierwszej wachty był jednocześnie pierwszym
posiłkiem trzeciej wachty, więc - oprócz pilnującego mostka Mitta - w mesie znaleźli się
wszyscy. Ky usiadła pomiędzy Alene i Lee.
- Skończyłem inwentaryzację zawartości wszystkich przedziałów wypełnionych
powietrzem - poinformował ją Gordon. - Wiem, co mówi SI na temat zawartości
pozostałych przedziałów, lecz nie mam pewności, czy to prawda.
- Dysponujemy czymkolwiek, co mo na jednoznacznie określić jako posiadane
legalnie? - zapytała Ky.
- Większość dóbr znajduje się w nieoznakowanych lub standardowych kontenerach,
lecz bez listów przewozowych. Osman nie prowadził listy okradzionych statków -
przynajmniej jeszcze takowej nie znalazłem.
Implant ojca zawierał przepisy prawne dotyczące kaperstwa. Kaper brał w posiadanie
nieprzyjacielski statek wraz z ładunkiem i ył z jego sprzeda y. Otwarte pojemniki
uznawano za nale ące do statku, który je przewoził i te bezdyskusyjnie przechodziły na
własność kapra, lecz zapieczętowane kontenery z listami przewozowymi nale ało
oddzielić i przekazać do kontroli wyznaczonemu przez sąd biegłemu w następnym porcie
zawinięcia. Jeśli okazało się, e stanowiły przesyłkę, dostarczano je odbiorcy za
wyznaczoną przez sąd nagrodą dla kapra za „odzyskanie skradzionych dóbr".
Zapieczętowane kontenery bez listów przewozowych były zdradliwe. Technicznie rzecz
biorąc, powinny zostać poddane ocenie, lecz kaprzy otwierali zamknięte, ale pozbawione
oznakowań kontenery, by zamienić je w pojemniki prywatnego u ytku.
Połączyła się z pokładową SI i ściągnęła aktualny stan magazynowy. Nawet więcej,
ni się spodziewała. Co miała z tym zrobić? Bogactwo nie wskrzesi martwych. Nawet
jeśli odbuduje dom w Corleigh, rodzice nie zamieszkają w nim na powrót... Wujek ju
nigdy nie zasiądzie na szczycie stołu w sali konferencyjnej Transportu Vattów.
Chciała powrócić do chwili przed tym wszystkim, do domu, do tak doskonale
znanego sobie pokoju, do miejsca, gdzie ka dy krok, który zrobiła i ka dy głos, który
usłyszała, były znajome.
To ju nigdy nie nastąpi.
Zmusiła się do powrotu do teraźniejszości.
- Czy sprawdzona przez ciebie wersja stanów magazynowych Osmana zgadzała się z
rzeczywistością?
- Tak. Zaskoczyło mnie to, lecz przypuszczam, e nigdy nie spodziewał się, i ktoś
uzyska dostęp do danych tego okrętu.
- Wobec tego zakładam, e w pozbawionych powietrza przedziałach jest to, co
widnieje na liście. Nie, ebyśmy tego wszystkiego potrzebowali. - Mówiąc to, wiedziała,
e palnęła głupstwo. Potrzebowali znacznie więcej, je eli miała odbudować firmę
Vattów, a co dopiero zaatakować zamachowców.
Po posiłku usiadła w kajucie, eby zastanowić się, co dalej. Rok temu - to ju
naprawdę tak długo? - była szczęśliwą i ambitną kadetką czwartego roku Akademii
Marynarki Wojennej Slotter Key, planującą karierę oficera Sił Kosmicznych i związ...