~1~
Rozdział 1 - Otwórz, Abigail. – Głos Sama Fleetwooda był niebezpiecznie niski. Abby Barnes widziała jak gwałtownie...
3 downloads
13 Views
2MB Size
~1~
Rozdział 1 - Otwórz, Abigail. – Głos Sama Fleetwooda był niebezpiecznie niski. Abby Barnes widziała jak gwałtownie stawał się coraz bardziej zirytowany jej odmową, ale to nie miało znaczenia. Skończyła z robieniem tych bzdur. To już zaszło stanowczo za daleko. Od wielu dni wtykał jej w usta jakieś rzeczy. Po prostu nie mogła już tego znieść. To była jej sypialnia, nie jakaś cela więzienna. Był jej mężem, a nie strażnikiem. Ręka Abby bawiła się czasopismem leżącym na kołdrze. Musiała wymyśleć jak poradzić sobie z Samem. - Nie. – Naprawdę był tylko jeden sposób, żeby sobie z nim poradzić. Samowi trzeba było to jasno wyłożyć. Wiedziała, że na jej twarzy widnieje upór. Zerknęła na niego, rzucając mu najbardziej zdecydowane spojrzenie, jakie miała w repertuarze. Skrzyżowała ramiona i oparła się o wezgłowie łóżka. Nadszedł czas postawienia się. Nie spędzi już niż z nim ani dnia więcej w ten sposób. Skończyła mu się podporządkowywać. - Na boga, przysięgam, Abby, że jeśli nie otworzysz tej swojej ślicznej buzi i mnie nie wpuścisz, przerzucę cię przez kolano – obiecał Sam. Jego przystojna twarz nabrała zabawnego odcienia czerwieni. Abby pruderyjnie podciągnęła kołdrę. Usadowiła się na miłą, długą walkę. - Nie sądzę, by Jackowi spodobał się pomysł, żebyś przerzucił mnie przez kolano, Sam. Miałeś się mną opiekować. – Jack Barnes był legalnym mężem Abby. Pobrali się w cywilnej ceremonii sześć miesięcy temu. Razem z Samem, stworzyli szczęśliwą trójkę. Jack był samcem alfa, a poza tym Domem w każdym sensie tego słowa. Abigail była bardziej niż szczęśliwa będąc jego poddaną. Jack dobrze się nią opiekował, tak samo zajął się Samem. Niebieskie oczy Sama zwęziły się i przechylił głowę przyglądając jej się przez chwilę. - To właśnie próbuję robić. Próbuję się tobą opiekować tak jak prosił Jack. To ty jesteś niezwykle uparta. Daj spokój, dziecino. Nie chcesz być pełna? – Ostatnie pytanie było zadane z niskim warknięciem. ~2~
Abby przewróciła oczami. Nie zamierzała się poddawać tylko dlatego, że użył swojego seksownego tonu. - Jestem dostatecznie pełna, Sam. Nie potrzebujesz mnie wypełniać. Jest w porządku. Jestem idealnie zadowolona, więc wypełniłeś swój obowiązek. Dlaczego nie pójdziesz zobaczyć, czy Jack nie potrzebuje pomocy? Byłeś ze mną w łóżku przez trzy dni. Więcej nie zniosę. – A jeśli Jack Barnes się nie zgodzi, może sam przyjść jej to powiedzieć. - Brałaś równie dużo, co ci dawałem, Abigail. – Sam pochylił się agresywnie. – Benita zrobiła rosół i zjesz go. Powinien być dobry na przeziębienie. – Wyciągnął jeszcze raz łyżkę. – Otwórz. - Nie. – Abby wróciła do czytania czasopisma. Abigail Barnes widziała to tak, że była na dobrej drodze do wyzdrowienia. Infekcja bakteryjna, która usadowiła się w jej płucach, prawie zniknęła dzięki antybiotykom. Już nie kaszlała, a jej umysł był jasny. Była zmęczona, ale czuła się lepiej. Teraz musiała po prostu przekonać Sama, żeby się od niej odczepił. Bawił się w pielęgniarkę od kilku dni i to zaczynało doprowadzać ją do szału. Sama była pielęgniarką przez dziesięć lat i ani razu nie naprzykrzała się pacjentowi w sposób, w jaki robił to Sam. Sam wstał. Usunął tacę z łóżka i stanął nad nią. Abby spojrzała na mężczyznę, którego w myślach nazywała mężem numer dwa. Jednak mimo, że w tej chwili była na niego zirytowana, nie mogła powstrzymać westchnienia. Sam Fleetwood był wspaniałym mężczyzną. Miał piaskowe włosy, które kręciły się nad uszami. Jego niebieskie oczy były najbardziej rzucającą się cechą na jego przystojnej twarzy, na której były również zmysłowe usta. W tej chwili też jego tors przykuł jej uwagę. Nie miał na sobie nic, oprócz znoszonych Levi’sów, co pozostawiało jego idealnie wyrzeźbioną pierś na wstrzymujący serce widok. Abby chciała wyciągnąć ręce i przebiec nimi w dół jego torsu do jego sześciopaka i niżej, ale miała zadanie do wykonania. - Odejdź, Sam – powiedziała lekceważąco, jakby nie chciała przewrócić go na łóżko i zabawić się z nim. To tylko nagrodziłoby jego apodyktyczne zachowanie, powiedziała sobie. Teksański akcent Sama był wyraźny, gdy tłumaczył jej swój punkt widzenia. - Wydajesz się nie rozumieć porządku rzeczy, Abigail. Pozwól mi wytłumaczyć sobie trochę geometrii. Wydajesz się myśleć, że jesteśmy trójkątem, z Jackiem na górze ~3~
i sobą i mną na równych płaszczyznach na dole. My nie jesteśmy trójkątem. Jesteśmy prostą linią, kochanie. Jack może być głową naszej rodziny, ale ja góruję nad tobą i tak właśnie ma być. Jack wydaje mi polecenia, a ja wydaję polecenia tobie. Abby poczuła jak jej oczy się zwężają. Sam ani trochę nie miał w sobie żyłki dominacji. Jack mógł być głową ich rodziny, ale niech ją szlag, jeśli Sam nie był na tym samym poziomie, co ona. Sam był jej kumplem zabaw. Sam był jej najlepszym przyjacielem. Nie był jej właścicielem. Abby podniosła się na kolana na dużym łóżku. Miała na sobie śliczny zielony komplet koszulkę z majtkami. Kiedy pochyliła się do przodu, nie mogła nie zauważyć wyraźnego zainteresowania Sama jej piersiami, podskakujących bez wsparcia stanika. Odezwała się niskim głosem, żeby wiedział, że jest poważna. - Czy to prawda, Samuelu Fleetwood? Czy myślisz, że samo bycie mężczyzną daje ci prawo górowania nade mną? To go zatkało. Jego ręce powędrowały do jego szczupłych bioder. Wydawało się, że zastanawia się nad odpowiedzią, ale potem wszystko i tak poszło źle. - Tak, Abby, tak myślę. W tym związku to ja jestem mężczyzną i powinnaś mnie słuchać. Abby cisnęła poduszką w jego głowę. - Ty jesteś mężczyzną? Kogo chcesz nabrać? Jack jest mężczyzną. Ty jesteś… – Zatchnęła się próbując znaleźć opisujące go słowo. Sam był śmieszny i zabawny. Nie był nalegający w żaden sposób oprócz seksualnego. Sam był tym pobłażliwym. Rozstrzygnęła prawdę. – Jesteś Samem w tym związku, a to znaczy, że podążasz za poleceniami Jacka tak jak ja. – Podążali za poleceniami Jacka, kiedy nie mogli znaleźć drogi do obejścia ich. Chociaż ostatnio, przyznała, nie było zbyt wielu poleceń do podążania. Sam wpatrywał się w nią i Abby zaczęła mieć odczucie, że cała ta poranna konfrontacja poszła bardzo źle. Jej serce zmiękło do mężczyzny, który tworzył jedną połowę jej świata. - Kochanie, nie wyszło jak należy – spróbowała. Sam zrobił krok w tył. Jego przystojna twarz była wykrzywiona. Machnął ręką na jej obawy.
~4~
- Nie ma sprawy, skarbie. Zrozumiałem wiadomość. Czujesz się lepiej. Nie potrzebujesz niańki. Pójdę się ubrać i znajdę sobie jakąś pracę. Jack był sam od kilku dni. – Odwrócił się, by wyjść. Abby wystrzeliła z łóżka w jednej chwili. Zarzuciła ramiona wokół pasa Sama, wiedząc, że nigdy nie zrobiłby nic tak niegrzecznego jak wyrwanie się z jej uścisku. Przez chwilę stał nieruchomo, a potem kontrolę przejęły jego instynkty. Odprężył się przy niej, a jego ręce zawinęły się wokół jej ciała i odnalazł plecy. - Naprawdę czujesz się lepiej? – Jego pytanie było odpowiedzią. Abby nie zakpiła, jeszcze nie. - Czuję się jak gówno, Sam, ale nie w psychicznym sensie. Nie powinnam była tak do ciebie mówić. Jestem dla mnie bardzo ważny. Przecież wiesz, że cię kocham. Zaśmiał się miękko. - Wiem, że mnie kochasz, Abby. Nie pogrywałabyś tak ze mną, gdybyś mnie nie kochała. Pocałowała dobrze wyrobione mięśnie na jego łopatce. Pachniał mydłem i jakimś męskim zapachem, którego nie bardzo potrafiła określić. - Nie jesteś taki twardy, żeby to znosić. Kocham cię, Sam. Jack też cię kocha. – Abby dokładnie wiedziała, gdzie leży niepewność Sama. Mimo, że nie było legalnego sposobu, by poślubić Sama, uważała się za jego żonę. Jack i Sam posiadali razem bardzo lukratywne ranczo hodowlane. Od lat byli przyjaciółmi i partnerami. Jack dorastał w sierocińcu. Sam spędził połowę swoich nastoletnich lat w tej samej grupie, do której przydzielony był Jack. Od dnia, kiedy się spotkali, byli nierozłączni. Dzielili ze sobą dom, interesy i teraz żonę. Sam chciał więcej. Chciał prawdziwego trójkąta, nie tylko pary przyjaciół dzielących się kobietą. - Wiem – powiedział, ale mogła usłyszeć smutek w jego głosie. W dniu ich ślubu, Jack przyjął na siebie kulę przeznaczoną dla Abigail. Spędził jakiś czas w szpitalu i miał długi okres rekonwalescencji. Ale Abby nie była taka pewna, czy emocjonalnie doszedł już do siebie. Był bardzo bliski śmierci. Jako pielęgniarka, widziała, co w obliczu własnej śmiertelności mogą zrobić ludzie. Dla niektórych ludzi, to było niczym przebudzenie. Odkrycie, że nie są nieśmiertelni, zachęcało ich do robienia rzeczy, jakich nigdy wcześniej by nie zrobili. Była też inna część społeczeństwa, która się wycofywała. Jack zachowywał się trochę jak oni. ~5~
Nie było tak, że trzymał się na uboczu. Był w tym wszystkim bardzo życzliwy. Powiedział jej, że ją kocha. Kochał się z nią każdej nocy i niemało poranków. Ale czegoś brakowało. Abby wiedziała, że tu chodziło o tę szokującą dominację, jaką Jack zawsze wcześniej wprowadzał do sypialni. Jack lubił rządzić, ale znalezienie się blisko śmierci i bycie przez dłuższy czas słabym, wydawało się, że go pokonało w sposób, w jaki Abby się nie podobało. To również spowodowało, że zaprzestał małych eksperymentów w ich zabawach, jakie on i Sam dzielili przed tym incydentem. Sam był blisko dostania tego, czego chciał, a teraz wydawało się to być odległe o milion mil. - On po prostu potrzebuje czasu – powiedział Sam. - Albo potrzebuje dobrego, mocnego kopa w dupę. – Abby otarła się o plecy Sama. Przesunęła dłońmi w dół jego torsu na przód jego dżinsów. Jego kutas już był sztywny, ale nie było to zaskakujące. Leciutka bryza mogła sprawić, że Sam dostawał erekcji. To był jedna z tych rzeczy, które w nim kochała. Zawsze był gotowy do działania. Przykryła tego dużego kutasa Sama i poczuła jak westchnął. - Zamierzasz mu go dać, skarbie? – Głos Sama stał się niski i ochrypły. Przycisnął się do jej rąk. Abby pochyliła się mocniej. Mogła poczuć gorąco wydobywające się z ciała Sama. - Sądzę, że nasz Dom potrzebuje przypomnienia, kim jest. Kiedy ostatni raz cię ukarał? Trzy tygodnie temu zostałam u Christy do trzeciej nad ranem i zapomniałam zadzwonić. Już panikował zanim mnie znalazł. Czy przerzucił mnie przez kolano i dał klapsa? Nie, bardzo uprzejmie poprosił, żebym następnym razem zostawiła kartkę, kiedy zamierzam się spóźnić. Poważnie? To nie jest mężczyzna, którego poślubiłam. Chodzi jak Jack, wygląda jak Jack, ale ja chcę powrotu prawdziwego Jacka. Sam potrząsnął głową. Abby wiedziała, że również martwił się o ich Doma. - Próbowałem z nim rozmawiać, ale zawsze mówił, że z nim wszystko w porządku. Nie był w pokoju zabaw od miesięcy. Psioczyłem na ten temat, a on stwierdził, że teraz jest żonaty i powinien okazywać ci więcej szacunku. Ożeniłem się z tobą, ponieważ chciałem robić z tobą te wszystkie sprośne rzeczy. Kocham cię i też cię do diabła szanuję. Szanuję to jak jesteś mądra, jak jesteś zabawna i również szanuję twoje zdolności do obciągania. Abby się uśmiechnęła. - Dobrze wiedzieć. – Spoważniała szybko, gdy zastanowiła się nad problemem. Jack z czymś się zmagał. Ale jeszcze nie był gotowy o tym mówić. Może to, czego ~6~
potrzebował to mały wstrząs. Chociaż nie chciał tego przyznać, Jack uważał Sama za swojego, tak jak wierzył, że Abby należy do niego. Sam był tak samo uległy, co ona. Kiedy Dom traci kontrolę, to do jego poddanych należało zmusić go, by ją odzyskał. Żadne z nich tak naprawdę nie było zadowolone z obecnej sytuacji i nie będą, dopóki sprawy nie powrócą do ich poprzedniego stanu dziwnej normalności. - Widzisz, jesteś po prostu niegrzeczną dziewczynką, Abigail Barnes. – Sam jęknął, kiedy jego ręce sięgnęły za nią. Przykrył jej pośladki, przytulając ich ciała do siebie. – Stąd czuję, że coś knujesz. Lepiej niech to będzie coś dobrego, dziecino. Kiedy do nas wróci, nie sądzę, żeby wrócił potulnie. - Och, Sam, mam zamiar sprawić, że ten facet zaryczy – obiecała Abby. Przestała go pieścić i obeszła wkoło. Spojrzała w jego niebieskie oczy. – Myślałam nad tym i doszłam do kilku wniosków. – Opadła na kolana. Nadszedł czas, żeby mu udowodnić, że zdecydowanie jest warta jego szacunku. Czas choroby się skończył. Tak samo skończyła z siedzeniem i czekaniem na Jacka, żeby przeszedł przez to, przez co musiał. Wiedziała, że stąpa po cienkiej linie. Prawdopodobnie nagrabi sobie klapsów na całe życie. Na szczęście, naprawdę lubiła klapsy. Jej ręce ruszyły w górę ud Sama, by bawić się zapięciem jego dżinsów. – Zniosę wszystko. Ale najpierw, obiecałeś, że mnie wypełnisz. Sam z szarpnięciem rozpiął dżinsy. Spuścił je do kolan, uwalniając swojego dużego pięknego kutasa. Abby wzięła go w rękę i pogłaskała miękką skórę okrywającą jego twardość. Już wylał się przedwytryskiem. Perłowa kropla już na nią czekała. Zebrała ją językiem i westchnęła. - Znasz mnie. – Sam wsunął ręce w jej włosy. – Nie lubię rozczarowywać damy.
***
Jack Barnes ściągnął buty na wycieraczce zanim wszedł do domu. Był marzec i od tygodnia bez przerwy padało. Pogoda na zewnątrz pasowała do jego ogólnego nastroju, chociaż ani razu nie odczuł złego samopoczucia. To był ogólny niepokój, którego nie mógł się pozbyć. Ściągnął kurtkę i powiesił kapelusz zanim zamknął drzwi. - Jest pan dziś wcześniej, panie Barnes. – Powitał go znajomy głos. Benita, jego długoletnia gospodyni, stała w drzwiach prowadzących do kuchni. W jednej ręce miała
~7~
marchewkę, w drugiej nóż. To był jego zwyczaj przychodzić na lunch w południe. Usiądzie ze swoim najlepszym przyjacielem i ich żoną. Dzisiaj przyszedł trochę wcześniej ze względu na otrzymaną wiadomość. Nie mógł na nią odpowiedzieć, dopóki nie znajdzie się w zaciszu domu. Było zbyt głośno, by dzwonić do kogokolwiek z grzbietu konia w środku burzy. - Nie przejmuj się mną, Benito. – Jack kiwnął do niej głową i ruszył przez dom. Nie będzie miał dzisiaj czasu, żeby usiąść i zjeść. – Później wezmę sobie kanapkę. – Zatrzymał się i cofnął. – Czy Abby już lepiej je? – Nie cierpiał tego kaszlu, jaki miała kilka dni temu. Starsza kobieta uśmiechnęła się promiennie. Jack wiedział, że bardzo lubiła nową panią domu. - Sądzę, że dzisiaj rano znajdziesz swoją żonę czującą się znacznie lepiej. Zrobiła piekło panu Fleetwood’owi. Nie będziecie w stanie już dłużej zatrzymać ją w łóżku. Jack kiwnął głową. Abby się wyleczyła i dobrze się z tym czuł. Mała myśl przepłynęła przez jego umysł. Nie wyleczyłaby się, gdybyś przywiązał ją do łóżka. Natychmiast jego fiut stwardniał. Skrzywił się i odpuścił. To mogło być coś, czego chciał, ale to nie było coś, co potrzebowała Abby. Musi brać do końca te antybiotyki, a będzie dobrze. Tak właśnie powiedział mu lekarz. Powinien słuchać ludzi, którzy ukończyli medycynę. Zaczął ponownie iść do swojego biura. - Co myślisz na temat trójkątów, Sam? – Usłyszał śmiech Abby, gdy szedł korytarzem. Sam jęknął i Jack tylko mógł zgadnąć, co robił jego partner. - Kocham je, laleczko. Trójkąty są najlepsze. Nie przestawaj. Boże, Abby, tak dobrze cię czuć… Jack się zatrzymał i słuchał przez chwilę. Jego fiut stał się bardziej twardy, gdy tak podsłuchiwał słodkie odgłosy ssącej Abby i zadowolonego obciąganiem Sama. To był ten rodzaj rzeczy, za którym tęsknił, żeby się przyłączyć. Powinien wkroczyć do pokoju i zażądać, żeby Abby zdjęła jego ubranie i też się nim zajęła. Minęły dni, odkąd zatopił się w ciasnej cipce swojej żony. Jak dotąd była zbyt chora na zabawy. Teraz, mógł wejść do tego pokoju i spokojnie oznajmić, że chce aby Sami i Abby dołączyli do niego w pokoju zabaw. Chciał, żeby Sam związał Abigail, a potem on związałby Sama. Oboje ~8~
jego mali poddani byliby związani i gotowi na jego przyjemność. Mógłby spędzić to deszczowe południe na dyscyplinowaniu ich, a potem nagrodziłby ich za uległość. Pragnął tego tak bardzo, że prawie nie mógł złapać oddechu. Jack wciągnął powietrze do płuc i otrząsnął się z tych myśli. Kiedy zaczął myśleć o Samie w tych kategoriach? Sam zawsze podążał za prowadzeniem Jacka, ale ślub zmienił coś w Jacku. Tak naprawdę, sporo rzeczy się zmieniło. Odwrócił się od sypialni i zmusił się do ruszenia dalej korytarzem. Wciąż słyszał kochanie się Sama i Abby. Chciał do nich dołączyć, ale jego kontrola była w strzępach. Powinien tam wpaść, zacząć wydawać rozkazy i przejąć kontrolę w sposób, w jaki zawsze robił. Był samolubnym draniem, wiedział o tym. Lepiej pozwolić im się zabawić. Sam praktycznie wyskoczył z pokoju. Serce Jacka zatrzymało się na widok jego starego przyjaciela w niczym więcej jak tylko w dżinsach. Głowa Sama się obróciła, kiedy zamykał drzwi. - Wrócę, skarbie. – Zatrzymał się i popatrzył na Jacka. – Cześć. Abby chce trochę wody. Jack kiwnął głową i się odwrócił. Samowi łatwo było być szczęśliwym. Nie miał całej odpowiedzialności świata na swoich barkach. Jack chciał tej odpowiedzialności. Potrzebował jej, łaknął jej, ale czasami trudno było podjąć decyzje. Ciężko było dźwigać wszystko samemu, ale nie mógł, nie będzie obciążał Sama i Abby swoimi problemami. - W takim razie powinieneś zająć się jej potrzebami. Już czuje się lepiej? Ręka Sama się uniosła i prawie dotarła do ramienia Jacka, ale w końcu opadła z powrotem. Zabawny Sam wydawał się być niemal przygaszony. Potrząsnął głową, ale ponownie na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. - Tak lepiej, Jack. Do diabła, jest wręcz swawolna. Chodź dołącz do nas. Przecież wiesz, że ja sam nie wystarczę, żeby zadowolić tę kobietę. Ręka Jacka była na drzwiach. Niech to szlag, nie mógł. Jego kontrola była w strzępach po bezsennych nocach. Gdyby do nich dołączył mógłby skrzywdzić swoją żonę. Albo przynajmniej, jego wymagające zachowanie sprawiłoby, że w końcu ich żona by odeszła. Musiał pamiętać, jak była słaba. Rozległo się trzaśnięcie, kiedy Benita zatrzasnęła drzwi od kuchni. Te drzwi potrzebowały naprawy i Jack to wiedział, ale to
~9~
nie powstrzymało go od podskoczenia. Za każdym razem, gdy słyszał tego rodzaju dźwięk, widział broń w dłoni Ruby Echols i czuł kulę uderzającą w jego pierś. - No chodź, Jack, zabawmy się – namawiał Sam. - Nie, do cholery. – Słowa wyszły bardziej szorstko niż zamierzał, ale spocił się teraz, a panika była przy powierzchni. Musiał być sam, uspokoić się, wymyśleć jak delikatnie ma kochać się ze swoją żoną. Musiał zignorować pragnienie zupełnego zdominowania jej. – Niektórzy z nas muszą pracować. Usta Sama zamknęły się w zaciętą linię. - No cóż, nie będziemy zatrzymywać cię od twojej cennej pracy. Zajmę się Abby. To właśnie robię od kilku dni. - No właśnie widzę. – Jack uciekł do swojego biura. Nienawidził sam siebie za ten wyraz na twarzy Sama, ale nie mógł go zawołać. Jego biuro było zimne i ciemne. Nawet nie odsłonił zasłon. Jack usiadł na biurku i wyciągnął telefon. Musiał pomyśleć o czymś innym niż o tym jak wkurzony musiał być Sam. Jego szczęka się zacisnęła. Może to on powinien być tym wkurzonym. Kiedy Sam przewracał się z ich żoną, Jack był tym, który nie mógł w nocy spać. Kiedy Sam dostawał pocałunki od Abby, Jack dostawał od niej zaniepokojone spojrzenia. Gniew był lepszy niż litość, tak rozbrzmiewało w jego głowie. Wystukał numer na szybkim wybieraniu, myśląc jednocześnie o wiadomości, jaką Julian Lodge zostawił mu na poczcie. To było dość tajemnicze, nie było nawet powitania tylko to, Zadzwoń do mnie jutro, Jackson. Głos Juliana był lapidarny i napięty z rozdrażnienia. Na krawędzi. Julian Lodge był facetem, który wyciągnął Jacka Barnesa z ulicy. Został wprowadzony do klubu bogaczy przez kochankę, która doceniła kontrolę Jacka. Pomyślała, że dobrze będzie pasował do podziemnej śmietanki, znanej jako Klub. Julian wprowadził Jacka, jako jednego z rezydujących Domów. Szybko stał się najlepszy w tym miejscu. Klub obsługiwał klientelę lubiącą styl życia poddany/Dom i menage. Jack nauczył się wszystkiego, co tamten wiedział o tym jak zadowolić kochanka, pracując tam kilka lat. Zdobył coś więcej niż tylko seksualną wiedzę. Chociaż Julian był tylko kilka lat starszy od Jacka, Julian był mu mentorem. Julian pokazał mu jak radzić sobie samemu. Wziął ostrego dzieciaka z ulicy i nauczył go, że bezwzględność była czymś więcej niż tylko pięścią. Od Juliana, Jack nauczył się świetnej sztuki rewanżu. Jego ojciec był pierwszą osobą nowo poznanej wiedzy Jacka. Julian pomógł młodemu Jackowi w odnalezieniu jego biologicznego ojca, który świadomie zostawił ~ 10 ~
go na pożarcie wilkom w sierocińcu w wieku sześciu lat. Senator Allen Cameron miał jasną polityczną przyszłość i dziecko z romansu, pracujące w seks klubie, które mogło wszystko zniszczyć. Jack w tej samej chwili stał się zadowolonym właścicielem pięciu milinów dolarów w zamian za podpisanie niezgłaszania żadnych praw do przyszłego dziedzictwa. Zabrał Sama do małego miasteczka Willow Fork w Teksasie i kupił tę posiadłość. Dziesięć lat i całe mnóstwo zapasów naturalnego gazu później, Jack był bardzo bogatym facetem. - Tu Lodge. – Napięty głos przerwał myśli Jacka. Sam fakt, że zazwyczaj gładki głos był szorstki, sprawił, że Jack zamilkł. – To ty, Jackson? - Tak, Julian – odpowiedział spokojnie Jack. – Przepraszam, że nie odezwałem się wcześniej. Byłem na ranczu. Musiałem wrócić do domu zanim mogłem oddzwonić. W czym mogę ci pomóc? To wydawało się być pilne. - Możesz sprowadzić tu swój tyłek i zająć się swoimi interesami, Jackson. Potrzebuję cię tutaj jutro. – Nie było pomyłki, co do będącego na krawędzi temperamentu Juliana. Jack uświadomił sobie, że usiadł prosto. Nie lubił, kiedy ktokolwiek, nawet jego dawny mentor, mówił do niego w tym stylu. To wywoływało w nim Alfę. Bezlitośnie odepchnął irytację. - Możesz się wytłumaczyć, Julianie? Nastała cisza, a potem krótki śmiech z drugiego końca połączenia. - Tak, to powinno tak zadziałać. Po prostu użyj tego właśnie tonu na małym dupku, a to powinno zmusić go do zesrania się w gacie. Jack wziął głęboki wdech. - Do jakiego małego dupka się odnosisz? - Nazywa się Lucas Cameron – powiedział Julian z westchnieniem. – Jackson, on jest twoim bratem i ma zamiar zaszantażować nas wszystkich.
Tłumaczenie: panda68
~ 11 ~
Rozdział 2 Sam pochylił się, żeby usłyszeć Abby poprzez hałasy w restauracji Christy. Brzęk talerzy i rozmawiający ludzie sprawiali, że trudno było prowadzić intymną rozmowę. - Co to znaczy, że zostawił liścik? – zapytała drugi raz Abby. Sam wzruszył ramionami, zastanawiając się, co właściwie jej powiedzieć. Powinien był wiedzieć, że coś się dzieje z Jackiem. Wczoraj wieczorem był czymś zaprzątnięty. Nie, żeby Sam tak naprawdę o tym myślał, ale Jack zachowywał się dość dziwnie. Tego ranka Jack opuścił śniadanie. Kiedy Sam go o to zapytał, stosował uniki. Potem Sam znalazł ten pieprzony liścik. Sam patrzył na Abby ze swojego miejsca w boksie. Wokół nich tłum, który przyszedł na lunch do Christy, zmieniał się i rozmawiał. Sam ich wszystkich ignorował. Wiedział, że miasteczko nadal uwielbiało gadać plotki na jego temat, ale miał ważniejsze sprawy, którymi się martwił. A martwił się, odkąd znalazł ten krótki liścik, jaki zostawił im Jack. Gdyby chodziło tylko o niego, Sam po prostu wzruszyłby ramionami na to, co ciążyło Jackowi. Ale Abby zasługiwała na coś więcej od Jacka. - Zostawił wiadomość. Pracowałem w stodole i kiedy wróciłem, żeby przypomnieć mu o naszym lunchu w mieście, samochód zniknął. Zostawił ten list na lodówce. Sam przesunął go po stole do ich żony. Patrzył jak jej piwne oczy się rozszerzają, kiedy czytała tę zwięzłą, krótką wiadomość od Jacka. Była napisana na papeterii rancza, ale przynajmniej odręcznym pismem. Sam dokładnie wiedział, co mówił. Coś się wydarzyło w Dallas. Wrócę za kilka dni. Kocham, Jack. Śliczne usta Abby się zacisnęły. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła telefon. Pojawiło się całkiem słuszne oburzenie, kiedy naciskała przycisk łączący z Jackiem - On nie odbierze, skarbie – ostrzegł ją Sam. Już próbował kilka razy. Chociaż większa część niego bała się, że Jack odbierze. Jeśli Jack odbierze od Abby, wtedy Sam będzie wiedział, gdzie jest jego miejsce w ich małej rodzinie. - Do cholery, Jack – warknęła Abby do słuchawki. Jej frustracja był oczywista. –
~ 12 ~
Zadzwoń do mnie. Ten liścik to jakaś bzdura i wiesz o tym. Zadzwoń do mnie i powiedz mi, gdzie jesteś. Sam i ja martwimy się o ciebie. Nacisnęła guzik, by zakończyć połączenie i Sam lekko się odprężył. Przynajmniej Jack zignorował ich obu. Sam sięgnął przez stolik i pogłaskał rękę Abby. Z przyzwyczajenia, zaczął tłumaczyć mężczyznę, z którym mieszkał od lat. - On nie lubi rozmawiać, gdy prowadzi. Przecież wiesz. Abby położyła swoją wolną rękę na górę ich dwóch. Sam wstrzymał oddech. Mimo że był zaniepokojony stanem swojej rodziny, nie mógł się powstrzymać tylko kochać to jak widok Abigail sprawiał, że się czuł. Była oszałamiającą kobietą z rudymi włosami i zabójczym ciałem. Zawsze ubolewała nad swoim ciałem, ale Sam uwielbiał każdą jej krzywiznę. Był czas, kiedy dostawała klapsy za dyskredytowanie siebie. Ostatnim razem, kiedy nazwała siebie grubą, Jack powiedział jej, żeby nie była dla siebie taka surowa. Sam tęsknił do prawdziwego Jacka. Podeszła do nich Christa Wade niosąc tacę z jedzeniem. Brunetka miała na sobie swój codzienny mundurek składający się z dżinsów i westernowej koszuli, chociaż wszystkie inne kelnerki nosiły małe różowe mundurki. Sam uśmiechnął się lekko myśląc o mundurku Abby, jaki nosiła przez krótki czas będąc tu kelnerką. Teraz był zamknięty w szafie razem z mundurkiem francuskiej pokojówki i kostiumem gorącej pielęgniarki, jaki kupił jej na Halloween rok temu. Abby próbowała wyjaśnić, że nigdy nie nosiła czegoś takiego w szpitalu, ale Sam nie zamierzał pozwolić jej zniszczyć swoich fantazji. - Proszę bardzo – powiedziała Christa z uśmiechem. Zaczęła plotkować o sprawach, jakie działy się w Willow Fork, podczas gdy Sam myślał o swoim żołądku. Abby zamówiła za niego, a on walczył z pokusą zamknięcia oczu na myśl o tym, co ona uważała za właściwy lunch. Abby mocno wierzyła, że zdrowy świat i jedzenie powinny iść wspólnie. Sam nigdy nie spotkał krowy, której nie chciałby zjeść. To było związane z łańcuchem pokarmowym. Christa, właścicielka restauracji i bliska przyjaciółka Abby z dzieciństwa, śmiała się, kiedy postawiła przed nim burgera. - Ona nie jest okrutna, Sam. Skrzywił się, kiedy zauważył, że nie było frytek. Christa włożyła górę jakiegoś zielonego świństwa do środka burgera. Christa zapytała, czy jeszcze coś może im przynieść. Musiał się bardzo postarać, żeby nie poprosić o frytki i keczup, i może ~ 13 ~
jeszcze o hot-doga. Christa mrugnęła do niego zanim odeszła. Odsunął miskę sałaty czubkiem widelca. - To się nazywa kompromis, Sam – wyjaśniła Abby. Wszystko, co miała przed sobą, to tę zieleninę. Dzięki nieuwadze Jacka, przeszła na kolejną dietę. Jadła jak ptaszek i to zaczynało martwić Sama. - Dostałeś burgera, takiego jak lubisz, a ja mam satysfakcję z tego, że zjesz dzisiaj coś, co zachowa sylwetkę. Sam westchnął i dał sałacie niepewną szansę. Jego żona miała dziwne pomysły na temat jedzenia. Podejrzewał, że nabrała ich po latach życia w wielkim mieście. - Jak myślisz, dokąd pojechał? Sam nie cierpiał smutku w głosie Abby. W milczeniu przeklął swojego partnera za to, co zrobił. On i Jack będą musieli to załatwić. Sam mógł poradzić sobie z byciem ignorowanym, ale nie zamierzał pozwolić ranić Abby. Nie miał pojęcia, co martwiło Jacka, ale miał zamiar się dowiedzieć. A co do tego, gdzie wyruszył jego partner, miał pewien pomysł. Nie był tylko pewny, czy powinien powiedzieć ich żonie. - Wiesz, prawda? – Abby opuściła widelec. Te piwne oczy stały się niczym małe promienie lasera strzelające w niego. Abby, pomimo całej uległości w sypialni, potrafiła być cholernie apodyktyczna, kiedy chciała. – Samuelu, lepiej natychmiast mi powiedz, co wiesz. - Dobrze. – Wiedział, że nie ma żadnego sposobu, by powstrzymać ją od dowiedzenia się tego. Nie potrafił niczego ukryć przed Abby. – Może znam hasło do jego poczty głosowej i może odsłuchałem jego wiadomości. Usta Abby opadły. Wyglądała na lekko zszokowaną. Potem wolny, pełen uznania uśmiech pokazał się na jej twarzy. - Ty mały draniu. Bardzo cię kocham w tej chwili. Mrugnął do niej. Dzień stał się lepszy. Naprawdę była pod wrażeniem jego bardziej niż występnych talentów. Może zdoła namówić ją do spędzenia trochę czasu w biurze Christy. Naszły go wspomnienia stojącego tam biurka. Nie wspomniał jej także, że dowiedział się jej hasła. Zawsze miał oko na tych, których kochał. - Sprawdziłem jego pocztę. Była tylko jedna, którą odsłuchał i nie usunął. To była wiadomość od Juliana.
~ 14 ~
- Skąd znam to imię? – zastanawiała się Abby biorąc długi łyk mrożonej herbaty. To było coś, co jak był całkiem pewny jej się nie spodoba. - On jest tym facetem, który prowadzi Klub. - No właśnie – powiedziała najwyraźniej sobie przypominając. Sam wiedział, że Jack opowiedział jej o czasie, jaki spędzili w Dallas. Sam był całkiem pewny, że przekazał jej dość okrojoną wersję tego, co tam robili. – Julian Lodge. Był mentorem Jacka. Przysłał ten uroczy bukiet, kiedy Jack był w szpitalu. Czego chciał? - Dokładnie nie powiedział. – Sam ugryzł burgera, ale wszystko dzisiaj smakowało mu jak karton. Odłożył go. – Powiedział tylko, żeby Jack do niego zadzwonił tym swoim głosem. Abby się pochyliła i rozejrzała wkoło, jakby martwiła się, że ktoś usłyszy. Wiedział, że miała mnóstwo pytań dotyczących tego okresu, który on i Jack spędzili w klubie BDSM w Dallas. Podczas gdy Jack pracował tam, jako rezydujący Dom, Sam zarządzał barem. - Jakim głosem? – Sapnęła cicho, kiedy odpowiedziała sobie na swoje własne pytanie. – Jest Domem tak jak Jack, prawda? Sam potwierdził i zwalczył dreszcz. Czasami Julian Lodge przerażał go na śmierć. - Jest Domem Domów, kochanie. Wiesz jak Jack się zachowuje, kiedy ma całkowitą kontrolę? Ten głos, jaki dostaje, któremu po prostu nie możesz się sprzeciwić? Lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy i Sam wiedział, że przypomniała sobie naprawdę dobre czasy. Kiedy Jack miał takie warknięcie w swoim głosie, Abigail natychmiast znajdowała się u jego stóp, bez ciuchów, w przypływie posłuszeństwa. Sam uwielbiał przyglądać się jej uległości. - Znam ten ton, Sam. – Jej głos był ochrypły od przypomnianej sobie przyjemności. - No cóż, pomnóż to przez sto i wiedz, że Julian Lodge używa go przez dwadzieścia cztery godziny. Zaczerwieniła się trochę na tę myśl. - Wow, i on uczył Jacka?
~ 15 ~
- Tak, jednak Jack nie brał tego tak poważnie jak Julian – wyjaśnił Sam. Oczywiście, Jack ostatnio nie brał niczego na poważnie. – Jack lubi uległość, gdy chodzi o seks. Uśmiech Abby był krzywy. - Naprawdę? Nie powiedziałabym. Nie widzę jego twarzy, kiedy mam wypiętą pupę i czekam na jego klapsy. - Bezczelna – rzucił jej i mówił dalej. – Jack nie próbuje podejmować za ciebie każdej decyzji. Jest bardzo opiekuńczy, tylko czasami jest apodyktyczny. - Nie ostatnio. – Usta Abby wygięły się w podkówkę z dezaprobaty. Sam zignorował ją. To nie pomoże w rozmowie. - Ale przez większość czasu jest pobłażliwy. Tak nie zachowuje się Julian. Kochankowie Juliana podpadają pod kategorię niewolników. Zamiast wstrząsnąć się ze wstrętem, jego niegrzeczna mała Abby pochyliła się mocniej. Była lubiącym przygody maleństwem. - Naprawdę? Więc ma wokół siebie kobiety i podejmuje za nie wszystkie decyzje? Wybiera im ciuchy? Muszą prosić o zgodę na odezwanie się? Sam kiwnął głową. Pominął część o obrożach i absolutnym posłuszeństwie, jakie Julian Lodge żądał od swoich niewolników. - Tak, o to chodzi. Jednak przez cały czas jak go znałem, trzyma u siebie w domu tylko kilku poddanych i nie dłużej niż rok. Mimo to ma strumień przygodnych poddanych. Dokładnie jak dużo wiesz o niewolnikach? - No cóż, Sam, wiesz, że lubię czytać. Sam roześmiał się głośno. Abby lubiła czytać, w porządku. Abby lubiła czytać erotykę. Swoją znaczną kolekcję przywiozła do nich w pierwszej kolejności. - Zapomniałem. Jesteś ekspertem. Abby oparła brodę na dłoni i westchnęła. - Pojechał do Klubu bez nas. - Nie wiemy tego. – Sam był całkiem pewien, że to właśnie zrobił Jack, ale nie mógł zmusić się do powiedzenia tego głośno. ~ 16 ~
- Po co innego wyjechał nie zostawiając nic oprócz liściku? – Jej oczy były spuszczone. – Sądzę, że zmęczył się mną, Sam. Sam pochylił się do przodu. Złapał jej rękę w swoją. Jego serce zabolało na żal w jej głosie. - To nieprawda, Abby. On cię kocha. Po tym rozległ się jej śmiech. - Nie wydawał się mnie chcieć w sposób, w jaki zwykle to robił. Muszę stawić czoła faktowi, że może Jack jest jednym z tych mężczyzn, którzy lubią polowanie. Teraz, kiedy mnie złapał, ktoś inny może go bardziej zainteresować. - Nie – powiedział żarliwie Sam. – Znam Jacka Barnesa całe moje dorosłe życie. Nigdy nie kochał nikogo w sposób, w jaki kochał ciebie, Abby. Nigdy by cię nie poślubił, gdyby nie chciał spędzić z tobą reszty życia. Coś się stało. Musimy się dowiedzieć co. Kiedy wróci, musimy go przycisnąć. Musimy usiąść jak rodzina i dowiedzieć się, co jest nie tak. Abby myślała przez długą chwilę. - Nie sądzę, żebym mogła czekać tak długo, Sam. Muszę wiedzieć, czy nadszedł czas, żebym odeszła. - Nawet tak nie mów. – Sam był zszokowany, że to powiedziała. Nie potrafił wyobrazić sobie swojego świata bez Abby. Nie potrafił sobie także wyobrazić tego, że będzie musiał wybierać między nimi. - Jadę do Dallas. – Abby bardziej się wyprostowała niż przedtem. – Wciąż jesteś członkiem tego klubu, prawda? Mieszanina przerażenia i podekscytowania przepłynęła przez żyły Sama na myśl o tym, co Abby mówi. Jednak to było w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przerażenie. Mógł wyobrazić sobie, co Jack zrobi, jeśli pojawią się w Klubie bez jego pozwolenia. To był bardzo, bardzo zły pomysł. - Nie sądzę, żeby pójście do Klubu bez Jacka było rozsądnym wyjściem, kochanie. Klub jest bardzo nieprzyzwoity dla normalnych kobiet. Jej duże piwne oczy się przewróciły i zrobiła to małe, słodkie prychnięcie, którego używała, gdy zachowywał się jak głupek. Sam pomyślał, że używała go okropnie często. ~ 17 ~
- Tak, jestem taka normalna, Sam. Poślubiłam dwóch mężczyzn. Myślę, że sobie poradzę w Klubie. Sam nie był taki pewny. Jedynym doświadczeniem Abby w świecie dziwactw, były powieści i dwóch mężczyzn, którzy na tyle ją kochali, by się z nią ożenić. Sam wiedział, że mężczyźni zamieszkujący Klub zjedzą taką słodką poddaną jak Abby. Będzie najdelikatniejszą rzeczą, jaką którykolwiek z nich widział, i martwił się tym, że bez Jacka będzie niechroniona. Wątpił, żeby mógł przekonywująco zagrać Doma. Sam był na tyle szczery sam ze sobą, żeby przyznać, że jest tak samo uległy jak Abby, może nawet bardziej. Spróbował logiki. - Poza tym, nie wiemy, czy na pewno Jack pojechał do Dallas. Może być wszędzie. Kiedy tam pojedziemy możemy znaleźć się zdani sami na siebie. - W takim razie potraktujemy to jak wakacje. – Abby chwyciła znowu swój widelec. Uśmiechnęła się i to roztopiło coś w Samie. Wydawała się być bardziej ożywiona niż była od tygodni. – Jeżeli Jacka tam nie będzie i nie wykonuje żadnej pracy na ranczu, po prostu oddamy się małym wakacjom w wielkim mieście. Jack zawsze powtarzał mi, że powinnam cieszysz się z mojej pozycji żony bardzo bogatego mężczyzny. - Sądzę, że miał na myśli to, żebyś bardziej się udzielała w naszej społeczności – stwierdził Sam. – Mówił o zainteresowaniu się pracą charytatywną. Wiesz, że rozmawialiśmy o otwarciu tej kliniki. - I zamierzam to zrobić. Jeśli jestem nadal władna to zrobić. W międzyczasie, zamierzam oddać się bardzo liberalnemu znaczeniu słów Jacka. Jadę do Dallas na zakupy. Daj spokój, Sam. Wiem, czego chcesz. Zawsze chciałeś mieć motocykl. Kupmy wielkiego, wspaniałego Harleya i pojedźmy do Dallas. Wynajmiemy pokój w Klubie, najlepiej apartament, i rozwalmy kartę kredytową Jacka u Neimana Marcusa. Szczęka Sama opadła. - Przecież wiesz, że Jack nie pozwoli mi kupić motocykla. Masz pojęcie jak długo próbowałem przekonać go, żeby kupił mi motocykl? Zawsze mi mówił, że się na nim zabiję i nie pozwalał na to. Poza tym, nie chcę Harleya, skarbie. Chcę jedną z tych wyścigówek, jaką jeździł Tom Cruise w Mission Imposible. Nazywa się Ducati. - No cóż, z tego, co ostatnio widziałam, nie był ostatnio w nastroju na pozwalanie lub odmawianie czegokolwiek – powiedziała po prostu Abby. – Wiesz, co mówią. Kiedy Doma nie ma, poddani się bawią. Co powiesz na małą zabawę, Sam?
~ 18 ~
Sam odchylił się do tyłu i myślał przez chwilę. Odkąd skończył piętnaście lat, całe jego życie kręciło się wokół Jacka Barnesa. Nigdy na poważnie nie rozważał sprzeciwienia się swojemu przyjacielowi. Jack zawsze wiedział, co było najlepsze, i zawsze dbał o Sama. W odpowiedzi, Sam robił to, co Jack kazał mu robić. Ale teraz Jack nie wiedział, co jest najlepsze. Jack się pogubił i Sam wątpił, żeby jakakolwiek interwencja pomogła. Może Abby miała rację. Może jedyną rzeczą, jaka dotrze do Jacka, będzie mały wstrząs dla jego organizmu. Jack wierzył w dobrze prowadzony dom. W umyśle Jacka, dobrze prowadzony dom miał jednego lidera – jego. Co się stanie, jeśli zakwestionują jego prawo? Sam wyciągnął komórkę i zadzwonił na informację. W końcu to było łatwe. Chociaż Jack miał całą ambicję i władzę w tym związku, oddawał Samowi połowę pieniędzy. A pieniądze, jak gwałtownie dowiedział się Sam, były władzą samą w sobie. Dwadzieścia minut później, rozłączył się z uśmiechem na twarzy. - Dostarczą Ducati do domu. Możesz sobie wyobrazić? Dostarczą nam – powiedział z lekkim dreszczem. Uśmiech Abby był doskonale podobny do tego od kota z Chesire. - Tak, Sam, tak się właśnie dzieje, kiedy płacisz czterdzieści tysięcy dolarów w gotówce sprzedawcy, który żyje ze zleceń. Prawdopodobnie całowałby twoje stopy, gdybyś go o to prosił. Wyobraził się na grzbiecie tego wspaniałego motocykla. Abby będzie za nim z ramionami ciasno owinięty wokół jego pasa. Już widział jak podjeżdża z nią pod Klub i rzuca kluczyki parkingowemu zanim wprowadzi swoją panią do środka. Potem wyobraził sobie jak Jack rozdziera go kawałek po kawałku za przewiezienie ich żony na motocyklu. - Nie. – Abby pstryknęła palcami i wytrąciła go z tych myśli. – Będzie dobrze, Sam. Zabawimy się, tylko my dwoje. Skoro Jack chce wolności, my z pewnością powinniśmy skorzystać z naszej. - Może mnie zabić. – Sam znowu chwycił burgera. Jeśli miał umrzeć, niech przynajmniej ma pełny żołądek. Tym razem smakował lepiej. Było to spowodowane raczej tym, że coś zrobił, a nie siedział i czekał. Abby wzruszyła ramionami. - Wtedy będziemy wiedzieli, że wciąż mu zależy. ~ 19 ~
Sam kiwnął głową i postanowił pomartwić się zemstą Jacka później. Teraz skoncentruje się na pozytywach. Miał Abby tylko dla siebie i zabiera ją na przejażdżkę. Dokąd to później zaprowadzi, nie mógł powiedzieć. Wiedział, że z Abby będzie cieszył się jazdą.
***
Cztery godziny później, Sam przyglądał się jak Abby zakłada duży hełm. Sam cofnął się i spojrzał na swój niewiarygodnie czaderski nowy motocykl, a Abby przygotowywała się do podróży. Włosy ściągnęła w kucyk i założyła skórzaną kurtkę, którą Sam kazał jej nosić. Nie pozwolił jej wsiąść na motocykl bez ochraniającej jej skóry. Więc miała na sobie skórzaną kurtkę, koszulkę, mocne dżinsy, rękawiczki i motocyklowe buty. - Czuję się jak motocyklowa mamuśka. – Uśmiechnęła się, kiedy usadowiła się na siodełku motocykla. Wyglądała seksownie siedząc na jego całkiem nowym superanckim, ze specjalnej edycji Ducati. Była taka słodka, że mógłby ją zjeść. Pochylił się i ją pocałował. Wsunął jej odrobinę języka zanim się odsunął i wsiadł przed nią. Sam uśmiechnął się, kiedy pochyliła się do niego. Dlaczego nie zrobił tego już dawno temu, nie miał pojęcia. Mógł czuć ją przyciśniętą do niego od tyłu. Może już nigdy nie wsiądzie do samochodu. Zapalił maszynę, zadowolony ze sposobu, w jaki zamruczała do życia. - Gotowa? W odpowiedzi Abby zacisnęła ramiona wokół jego pasa. Sam ruszył i zostawili ranczo za sobą.
Tłumaczenie: panda68
~ 20 ~
Rozdział 3 Jack został zaprowadzony do ascetycznej poczekalni przed biurem Juliana przez śliczną młodą kobietę koło dwudziestki. Trzymała opuszczoną głowę i odwrócone oczy, i Jack zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie spędziła dużo czasu na dole w klubie. Jego oczy na krótko omiotły jej ciało. Była ubrana konserwatywnie, tak jak Julian kazał każdemu pracującemu w tym interesie. Miała na sobie spódniczkę, jedwabną bluzkę i marynarkę. Jedyną rzeczą, jaka wyróżniała ją od innych, to jej buty. To były co najmniej piętnastocentymetrowe pełne seksu szpilki. Jack nie miał pojęcia jak mogła w nich chodzić, ale uznał te buty za bardzo gorące. Ładnie wyglądałyby na jego Abby. Na blondynce, ledwie był w stanie docenić je na estetycznym poziomie. Dziewczyna była ładna i najwyraźniej uległa. Prawdopodobnie nigdy nie odpowiadała ani się nie sprzeciwiała. Julian by na to nie pozwolił. Jack zajął miejsce na jednym z antycznych krzeseł, jakie Julian zakupił do biura, by nadać mu elegancki szlif. Jackowi zawsze wydawały się być ciężkimi bestiami postawionymi na czymś kruchym. Westchnął, rozciągnął się, a potem wyciągnął swój telefon. Była jedna wiadomość, ale mógł się założyć, że bardzo ważna. Prawie już słyszał besztającą go Abigail za to, jakim jest dupkiem i zostawił ten liścik. Uśmiechnął się na myśl o jej zarumienionej z gniewu twarzy. Cała jej twarz robiła się czerwona, gdy była naprawdę wściekła, a jej oczy płonęły ogniem. Była naprawdę śliczna, kiedy się złościła. Potrafiła też wylać z siebie poważnie sprośny język. Kiedy już zaczęła, mogła nazbierać sobie razów na karę. Mógł dać jej pięć klapsów za każde przekleństwo. Ta jej cudowna pupa nabrałaby ślicznego odcienia różu. Jack zmarszczył się i spróbował myśleć o czymś innym. - Proszę pana? Jack podniósł wzrok trochę zaskoczony widokiem stojącej sekretarki. Zupełnie o niej zapomniał. Jego myśli krążyły wokół jego żony. - Tak? – Czuł się trochę poirytowany. Po pierwsze nie chciał tutaj być. Chciał mieć do czynienia z poddanymi Juliana jak najmniej. Zawsze było przynajmniej dwóch, jeden mężczyzna i jedna kobieta. Julian wierzył w różnorodność.
~ 21 ~
Opadła na kolana, wsuwając swoje smukłe ciało między jego nogi. Jej ręce ruszyły do okrytych dżinsem ud. Jej perfekcyjne paznokcie przycisnęły się lekko. - Pan Lodge kazał mi zająć się wszystkimi pańskimi potrzebami, panie Barnes. Mogę zaproponować ci pocieszenie moich ust? Czy wolałby pan coś innego? - Wolałbym, żebyś zabrała ze mnie ręce – powiedział Jack i mógł poczuć jak temperatura w pokoju spadła o kilka stopni. Nie wykonał żadnego ruchu, by usunąć drażniące go dłonie. Nie musiał robić niczego fizycznego, żeby ustawić poddaną na jej miejscu. – Nie prosiłem, żebyś położyła na mnie dłonie, ani nie chcę twojej uwagi. Rozumiemy się? Jej ręce opadły na jej uda, dłońmi do góry. Patrzyła w dół. - Tak, sir. Ja… - Ani nie prosiłem o wyjaśnienia. – Jack wiedział, że ona tylko wypełnia polecenia. Nie musiała o tym mówić. Wiedział również, że lekka wymówka nie podziała na nią. – Odsuń się. Zakłócasz moją przestrzeń, a to mi się nie podoba. Blondynka szybko się odsunęła, a potem ponownie zajęła swoją pozycję. Pozostała nieruchoma i milcząca. - Odejdź. – Jack chciał zostać sam. Wiedział, co zostanie mu zaoferowane w chwili jak tylko wszedł do Klubu. Naprawdę miał nadzieję, że może wejść i wyjść bez żadnych dramatów. Głowa blondynki się uniosła. Jej usta się otwierały i zamykały, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie całkiem potrafiła. Drzwi od biura się otworzyły. Julian przyjrzał się scenie przed sobą i potrząsnął głową. - Powiedział, żebyś odeszła, Sally. Czy jesteś niewłaściwie wyszkolona, że sprzeciwiasz się prostemu rozkazowi? - Nie, Mistrzu Julianie. – Z gracją wstała na nogi i w jednej chwili wróciła do swojego biurka. Jack szybko wstał.
~ 22 ~
- Po co była ta mała scena? – Wiedział, że powinien dać mężczyźnie, który był jego mentorem, trochę oddechu, ale czuł się zniecierpliwiony. Gniew, jaki w sobie trzymał groził wylaniem, a Julian był dużym chłopcem. Mógł sobie z tym poradzić. Julian Lodge wygiął jedną arystokratyczną brew. Jack mógł dużo powiedzieć o nastroju Juliana z tej jednej brwi. Julian mógł powiedzieć dokładnie to samo tym swoim głosem, ale to nabierało innego znaczenia, kiedy ciemna brew unosiła się w górę. - Czy nie mogę być gościny, Jackson? Jest rozdrażniony, pomyślał Jack. No cóż, dobrze dla Juliana, ponieważ Jack też był rozdrażniony. - Jestem żonatym człowiekiem. Wątpię, żeby moja żona doceniła tę małą scenkę, jaką próbowałeś rozegrać? Julian wzruszył ramionami w swoim włoskim garniturze. Jack wiedział, że właściciel klubu robił je na zamówienie. - Ponieważ jeszcze nie zostałem przedstawiony temu wzorowi cnót, nie mam pojęcia, co mogłaby znaleźć obraźliwego i co byłoby dla niej do przyjęcia. Byłbyś łaskaw dołączyć do mnie w moim biurze? Nasz gość będzie tu niedługo. To było ustawione, jako pytanie, ale Jack usłyszał pod tym wrodzony rozkaz. Kiwnął krótko głową i podążył za swoim byłym mentorem. Drzwi zamknęły się za nim. Minęły lata odkąd był wzywany do biura Juliana. Pamiętał, kiedy był tu ostatni raz. Poinformował Juliana o swojej decyzji odejścia. Właśnie kupił swoje ranczo. I zabierał Sama ze sobą. - No cóż, oczywiście, Jackson – powiedział wtedy Julian. – Dom nigdy nie zostawia swojego ulubionego poddanego. - Proszę usiądź. – Julian wskazał na ciemny skórzany fotel przed swoim dużym, mahoniowym biurkiem. Jack opadł w fotelu, a on kontynuował. – Dałem ci zgodę na ukaranie mojej niewolnicy. Sprzeciwiła się tobie. Nie powinna była tego robić. - Sam ją ukarz – odparł Jack. – Nie zamierzam długo tu zostać. Muszę wrócić do domu. Chcę spotkać się z tym facetem i zwiewać stąd. Jeśli dość szybko znajdę się w drodze, może będę w domu przed północą. Julian odchylił się do tyłu na swoim fotelu, jego długie ręce się uniosły.
~ 23 ~
- Spieszysz się. Powiedz mi, Jackson, dlaczego nie przyprowadziłeś swojej ślicznej panny młodej, by cieszyła się wszystkimi przyjemnościami, jakich dostarcza nasz klub? Czyżby nie była uległa? Nie dzielisz się nią z Samuelem? Jack był zaskoczony tym pytaniem. - Oczywiście, że dzielę się nią z Samem. Nie ożeniłbym się z kobietą, która nie mogłaby pokochać nas obu. – On i Sam byli umową wiązaną i byli ze sobą, odkąd się poznali. - W takim razie muszę przyjąć, że albo nie jest uległa albo wstydzisz się czasu, jaki tu spędziłeś – dumał Julian. – W przeciwnym razie nie rozumiem, dlaczego odrzuciłeś moją bardzo hojną ofertę goszczenia was tutaj na miesiąc miodowy. Jack zmiękł odrobinę. - To była hojna oferta. I się nie wstydzę. Abigail wie o tym, co tu robiłem. Doskonale wie, co ci zawdzięczam, Julianie. Nie mieliśmy miesiąca miodowego. Byłem chory i było ciężko. Powrót do zdrowia… – Jack nie dokończył zdania. Naprawdę nie chciał przez to przechodzić. - No cóż, zostałeś postrzelony w pierś – oznajmił Julian. – Nie możesz oczekiwać, że szybko po tym dojdziesz do siebie, mój przyjacielu. Powinieneś odpoczywać i odzyskiwać zdrowie. Jack potrząsnął głową. - To było sześć miesięcy temu. Teraz jest dobrze. Srebrne oczy oceniały go. - To nie tak dawno. Jestem pewien, że fizycznie jest dobrze, ale emocjonalne aspekty takiego urazu mogą mieć długoterminowe konsekwencje. - Jak powiedziałem, nic mi nie jest. – Jack nie chciał o tym mówić. To było coś, co najlepiej trzeba było zostawić w przeszłości. Długie palce Juliana pukały o jego biurko. - To dobrze, że nie zdecydowałeś się zostać. Godzinę temu Platynowy Apartament został zarezerwowany. Jeden z moich najbogatszych klientów przywozi swoją żonę na zabawę. – Na twarzy Juliana pojawił się tajemniczy uśmiech, który zastanowił Jacka. – Powiedz mi, Jackson, jak tam Samuel?
~ 24 ~
- Ma się dobrze – odpowiedział automatycznie Jack. Nie chciał myśleć o tym jak wkurzony będzie na niego Sam. Uczucie niepokoju wróciło. Może powinien zostać na noc. Nie będzie musiał stanąć naprzeciw Abby, Sama i ich pytań, jeśli spędzi tu noc. Nie zejdzie do Klubu. Po prostu zamówi butelkę szkockiej i spróbuje się upić. Nie zaśnie. Nigdy nie spał sam. Spędził zbyt dużo czasu z innym ciałem leżącym z nim w łóżku. Nawet Sam, który się nie przytulał, był pocieszającą obecnością w łóżku. Rozbrzmiało lekkie drżenie telefonu. Julian nacisnął guzik. - Tak, Sally? - Przyszła umówiona osoba na spotkanie o piątej, sir. – Głos Sally był całkowicie profesjonalny przez telefon. Nie brzmiała jak kobieta, która chwilę wcześniej zaproponowała staremu przyjacielowi szefa obciąganie. - Wpuść go. – Julian wstał i wyprostował swój jedwabny krawat. Jack mógł zauważyć wyraz niesmaku na jego twarzy. - To Lucas? – zapytał Jack. Nie wspomniał o tym, że Lucas Cameron jest jego przyrodnim bratem. Wyrzekł się Camerona długi czas temu. Jack nie zamierzał czynić z tego rodzinnego pojednania. Julian potrząsnął głową i wygładził krawat. - Nie, to Matthew Slater. Jest menadżerem kompanii twojego ojca. - Nie nazywaj go tak. – Jack nie miał ojca i nigdy nie będzie miał. Julian pochylił głowę w geście przeprosin. - Oczywiście. Menadżer kampanii Senatora. Lucas pojawi się wieczorem. Obawiam się, że będziesz bardzo późno w domu. Pan Slater przyszedł tu, żeby spróbować przemówić Lucasowi trochę do rozsądku. Sądzę, że rzuci trochę światła na tę sytuację. Drzwi się otworzyły i szczupły mężczyzna w nieskazitelnie skrojonym garniturze wszedł do biura. Był w swoich najlepszych latach i oczywiście profesjonalistą w każdym znaczeniu tego słowa. Wyciągnął rękę do Juliana, ale Jack mógł zauważyć, że nie chce dotykać właściciela klubu. Potrząśnięcie Juliana było krótkie. - Panie Lodge, przepraszam za tę niedogodność. – Jego włosy były doskonale
~ 25 ~
ostrzyżone i siwiały na skroniach. Jego ciemne oczy odnalazły Jacka i ten natychmiast spostrzegł pełne podziwu zaskoczenie. - Mój Boże, ty musisz być Cameronem. Wyglądasz jak twój ojciec. Ręce Jacka zacisnęły się w pięści. Nie lubił, kiedy mu się przypominało, że ma ojca, a jeszcze mniej, kogo przypomina. - Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Mój ojciec umarł zanim się urodziłem. – Tak było w papierach, które podpisał, gdy przyjął pięć milinów Camerona, by trzymał język za zębami o jego ojcostwie. Matthew Slater uśmiechnął się powoli. - Oczywiście, panie Barnes. Dobrze rozumiem sytuację. Swego czasu byłem adwokatem Senatora. Sam napisałem tę umowę. Byłeś bardzo skrupulatny trzymając się końcowych ustaleń umowy. - Dostałem wszystko, co chciałem – oznajmił Jack. - I zrobiłeś coś dla siebie. – Slater zajął miejsce obok Jacka. – Przykre jest to, że wydaje się, iż najbardziej odnoszący sukcesy potomek Senatora jest tym, którego nie chce znać. - Powinien o tym pamiętać. – Jack zerknął na zegarek i zastanowił się jak długo to będzie trwało. Nie chciał być uznany przez nikogo, tym bardziej przez Allena Camerona. – Czy ktoś mi powie, dlaczego zostałem wciągnięty w machlojki Senatora Camerona? Julian potrząsnął głową. Jack wiedział, że nie był zadowolony z doboru jego słów. Julian lubił zachowywać się cywilizowanie. Jack nie miał zamiaru tak się zachowywać. Był ranczerem i będzie mówił jak jeden z nich. - Sądzę, że mój towarzysz chciałby dowiedzieć się czegoś o Lucasie Cameronie, panie Slater. Twarz Slatera stała się maską irytacji. - Lucas jest najmłodszym dzieckiem Senatora. Jest najmłodszy z trójki i, bez wątpienia, najbardziej sprawiającym kłopoty. Ma dwadzieścia trzy lata i ledwie skończył college. Wydaje się mieć uzależniającą osobowość. Nie potrafi trzymać się z dala od używek i kobiet… czy mężczyzn. Tak naprawdę na niczym się nie zna. Jeśli
~ 26 ~
najdzie go ochota, wskakuje w co popadnie. Jeśli w pobliżu jest kamera, tym lepiej. W ogóle nie ma przyzwoitości. Jest zmorą życia jego ojca. Julian uśmiechnął się ponuro. - Obawiam się, że Jackson nie jest na bieżąco z ostatnimi plotkami w czasopismach. Jack potrząsnął głową. To prawda. Miał to gdzieś. Jednak Abby nie. Często przychodziła ze sklepu z jakimiś niedorzecznymi czasopismami, które kupiła, ponieważ były atrakcyjne nagłówki. Ktoś musi nagradzać naprawdę dziwaczne dziennikarstwo, mówiła. Ona i Sam śmiali się nad ostatnimi przesadzonymi bzdurami. Jack trzymał się od tego z dala. Zastanawiał się, czy wiedzieli, kim był Lucas Cameron. - Mam gdzieś jego reputację. Chcę wiedzieć, dlaczego zdecydował się zrujnować moją. Slater wypuścił długie, pełne cierpienia westchnienie. - Obawiam się, że zdecydował się być podobny do swojego starszego brata. – Nastąpiła długa pauza, ale Jack nie zamierzał podjąć oczywistej przynęty. Posłał Slaterowi swoje najlepsze bez jaj spojrzenie i starszy mężczyzna ustąpił. – Lucas dowiedział się o umowie, jaką zawarłeś kilka lat temu z Senatorem. Znalazł papiery i wyciągnął właściwie przypuszczenia. Może być okropnie uzależniony, ale ma błyskotliwy umysł. W każdym razie, gdy wpadł na pomysł zaszantażowania swojego ojca, poszedł tym tropem. - Dlaczego wciąga w to mnie? – Ogólne zachowanie Jacka było obcesowe. Wcale nie dbał o to, że wielki Allen Cameron, kolejny raz, został przywołany do porządku przez swojego godnego pożałowania potomka. - Jego ojciec nie da mu już ani centa – przyznał Slater. – W tej chwili Senator Cameron prowadzi małą grę ze swoim synem. Powiedział Lucasowi, że prędzej przyzna się do romansu z twoją matką i uzna cię za swojego syna niż ponownie da się zaszantażować. Jack zerwał się ze swojego fotela zanim wziął następny oddech. Następstwa tego wyznania sprawiły, że jego głowa chciała wybuchnąć. - Jak diabli to zrobi! Julian wyciągnął rękę, wskazując na fotel.
~ 27 ~
- Jackson, proszę. – Obrócił się do starszego mężczyzny. – Sądzę, że uważa pan tę groźbę za nie do przyjęcia przez pana Barnesa. - Cholera oczywiście – powiedział Jack, zaciskając zęby. – Nie chcę, żeby moja żona była krytykowana przez reporterów tabloidów. Senator i ja mieliśmy umowę. Ja dotrzymałem warunków umowy. Oczekuję, że zrobi to samo. - Prawdziwy problem nie jest w Senatorze. – Slater wyglądał tak, jakby chciał udobruchać warczącą bestię. Wyciągnął obronnie ręce. – To Lucas jest jedynym, który naciska ze swoim szantażem. Kiedy uznał, że jego ojciec mówi poważnie, zrobił małe śledztwo. Nie zabrało mu dużo czasu wytropienie ciebie, panie Barnes. Trochę trudniej było znaleźć pana Lodga, ale zdecydował, że Lodge będzie łatwiejszym celem. Julian prychnął i zrobił to w jakiś elegancki sposób. - Grozi, że zniszczy Klub. Mówi, że ma dowody na nielegalne działania, które zamierza wręczyć tabloidom. - Jaka jest jego cena? – To nie miało znaczenia. Mały Lucas nie zarobi żadnych pieniędzy. Jack zamierzał rozerwać swojego małego braciszka kawałek po kawałku. Niewiele zostanie, żeby wymusić szantaż. Spytał tylko dlatego, że był ciekawy. Julian westchnął. - Chce dziesięć milinów ode mnie i dwadzieścia milinów od ciebie. Jack poczuł jak ciśnienie jego krwi wzrosło. - Ten mały gówniarz nie dostanie ode mnie ani centa. Kiedy tu będzie? - Przyleci dzisiaj o siódmej. – Julian spojrzał na swój kalendarz. – Wysłałem samochód, żeby go odebrał. Zjemy z nim kolację o dziewiątej, jeśli ci to pasuje. - Nie mam zamiaru siedzieć i jeść kolację z chłopakiem, który próbuje mnie szantażować – oznajmił Jack. - Daj spokój, Jackson. – Jack rozpoznał ten ton. Julian wszedł w pełen tryb nauczyciela. – Nie ma powodu pozbywać się grzeczności. – Julian zwrócił swoją uwagę na Slatera. – Potrzebuje pan pokoju, sir? Czy planuje pan zatrzymać się gdzieś indziej w Waszyngtonie? Slater wyglądał na lekko przerażonego na myśl o przekimaniu się w tym klubie. Jack mógł mu powiedzieć, że Julian jest właścicielem całego budynku. Pokoje na
~ 28 ~
wyższych piętrach dorównywały pięciogwiazdkowym hotelom. - Nie. – Slater wypluł to słowo. – Zarezerwowałem pokój w Fairmoncie, dziękuję. Po prostu myślałem, żeby być pod ręką, gdybym był potrzebny. Senator uczynił to swoim priorytetem. Jack mógł się założyć, że tak. Wkrótce miał być ponownie wybrany i za kilka lat miał chętkę na prezydenturę. Skandal obejmujący jego synów, jednego ślubnego drugiego nie, nie poprawi mu politycznych notowań. - Mam gdzieś senatora, ale będę chronił moją rodzinę. Rozumie pan? Slater posłał mu nerwowe spojrzenie. - Tak, wierzę panu, panie Barnes. – Manager kampanii wziął głęboki wdech i jego ramiona opadły, odprężając się lekko. Wstał i wyprostował marynarkę. – W takim razie zostawiam to wam. – Pchnął wizytówkę przez biurko do Juliana i drugą wręczył Jackowi. Jack spojrzał na nią. Zawierała numer kontaktowy do Slatera i slogan kampanii Camerona, Po pierwsze rodzina. Jack przewrócił oczami, kiedy nadgorliwy mężczyzna opuścił biuro. - Wygląda na to, że jednak potrzebuję pokoju. – Nie wyjedzie, dopóki się nie upewni, że ten bałagan do niego nie wróci. Wszystkie jego opiekuńcze instynkty były w pełni zaalarmowane. Musiał być pewien, że nic nie zrani Abby i Sama. Julian kiwnął głową i nacisnął guzik na swoim telefonie. - Tak, oczywiście. Umieszczę cię w jednym z mniejszych pokojów. Sally weszła raźnie do pokoju. W ręku miała notatnik. - Tak, sir? Julian wstał, tak samo Jack. Jack spojrzał na zegar. Miał kilka godzin do spotkania ze swoim niedługo-będzie-martwy małym braciszkiem. Odświeży się i zadzwoni do domu. Wymyśli jakąś wymówkę, która nie wywoła zmartwień u jego żony i partnera. - Proszę zamelduj pana Barnesa w jednym z naszych pokojów na piętnastym piętrze. Myślę, że jest jeden wolny obok Platynowego Apartamentu – rozkazał Julian. – Sądzę też, że będzie potrzebował ubrań. - Przepraszam, nie wziąłem garnituru – zakpił Jack. Julian będzie nalegał na eleganckie ubranie się na kolację.
~ 29 ~
Ręce Juliana przesunęły się w dół po wyłogach jego marynarki. Jego usta wykrzywiły się czule. - Wątpię, żebyś nosił je często na tym swoim ranczu. – Spojrzał ponownie na swoją sekretarkę. – Zadzwoń do Neimana, proszę. Sally podskakiwała lekko na obcasach. Wokół niej była aura oczekiwania. Julian kiwnął lekko głową. Oczy Sally zabłysły. - Powinniśmy prędzej do nich zadzwonić. Wtedy przysłaliby garnitur i dodatki zanim pojawili się klienci z Platynowego Apartamentu. – Na twarzy Sally ukazał się radosny uśmiech. Jej wcześniejsza klęska z Jackiem wydawała się być już zapomniana. - Czy spotkałaś już naszych ostatnich gości, malutka? – Uśmiech Juliana był gładki. Jack myślał przez chwilę, że chyba coś przegapił. Sally kiwnęła energicznie. - Ona jest bardzo ładna. Chciała wiedzieć, gdzie może kupić jakieś seksowne buty na wieczór. Nigdy wcześniej nie była w Klubie. Nie jest pewna, co założyć. Jest naprawdę miła. - A jej mąż? Jack pomyślał, że musi zachować kontrolę nad swoim temperamentem. Nie chciał słuchać plotek z Klubu. Chciał dostać swój pokój i zadzwonić do Abby i Sama. Musiał się trochę wytłumaczyć. Sally mówiła dalej. - Jest bardzo przystojny. Parkingowy był niezwykle podekscytowany. Zajechali zupełnie nowym motocyklem. – Twarz Sally nagle stała się poważna. - Tak, malutka? Jest jakiś problem? Myślała przez chwilę i najwyraźniej zdecydowała się powiedzieć. - Jest poddaną. Przynajmniej seksualnie jest. Jest bardzo łagodna i wokół niej jest taka aura niewinności, która każdego Doma w klubie wprawi w dyszenie za nią. - Żaden Dom w tym klubie nie pójdzie za noszącym obrożę poddanym – powiedział Jack. Pracował tutaj przez lata i ta zasada była zawsze respektowana. - Ona nie nosi obroży, przynajmniej nie teraz. – Sally postukała długopisem o swoje usta. – I jest coś w jej mężu.
~ 30 ~
- Tak – ponaglił ją Julian. Wydawał się być bardzo zadowolony ze swojej małej poddanej, kiedy tak zastanawiała się nad problemem, na który już wiedział jak odpowie. - Nie sądzę, żeby był Domem. – Obracała długopis, gdy myślała. – Gra go, ale gdybym miała zgadywać, on też jest poddanym. - W takim razie jest idiotą. – Jack miał dość. – Skoro wchodzi do jaskini z piękną poddaną, straci ją. Domowie tutaj wyczują słabość. Do diabła, ten facet już udowodnił sobie, że jest dupkiem. Przyjechał motocyklem. To śmiertelna pułapka. Przywiózł na tym swoją żonę? Zasłużył na to, żeby ją stracić. Idę do mojego pokoju. Muszę zadzwonić. Wyszedł z biura do poczekalni. Został zaskoczony nawałem pudełek i toreb z nazwami najbardziej ekskluzywnych sklepów Dallas. - Musiałam je tu przynieść – wyjaśniła Sally. Julian gapił się na ilość zakupów okupujących jego poczekalnię. - Dlaczego to nie zostało zaniesione do Platynowego Apartamentu? Uśmiech Sally był lekki i tajemniczy. - Na drzwiach jest wywieszka Nie przeszkadzać, sir. Julian się roześmiał. - No cóż, po dobrym wykorzystaniu karty kredytowej swojego męża, powinna spędzić trochę czasu na zadowalaniu mężczyzny. Jack wpatrywał się w niedorzeczną rozpustę wokół siebie. Kto potrzebował tylu par butów? - Ten facet z pewnością nie jest Domem, Julianie. Będziesz miał dziś wieczorem kłopoty. Nie ma kontroli nad swoją poddaną, jeśli to jest jakąś wskazówką. Rządzi nim. - Wydaje się, że zrobiła jakiś pokaz, prawda? – dumał Julian. – Może powinieneś z nim porozmawiać. Zawsze byłeś świetny w nauczaniu jak powinien zachowywać się Dom. Może potrzebować małej rady od kogoś, kto wie jak utrzymać kontrolę nad swoim domostwem. Jack kiwnął głową. Ten facet najwyraźniej potrzebował pomocy. - Pewnie, gdy będę miał czas, wypiję z nim drinka.
~ 31 ~
- Jak dobrze mieć twoją pomoc, Jackson. – Oczy Juliana wyglądały na trochę smutne. – Dobrze cię znowu zobaczyć. Poradzimy sobie z Lucasem Cameronem. Jack kiwnął głową. Zdecydowanie sobie poradzi.
Tłumaczenie: panda68
~ 32 ~
Rozdział 4 Abby przyglądała się sobie krytycznie w łazienkowym lustrze w apartamencie, w którym godzinę wcześniej zameldował ich Sam. To był rytuał większości kobiet zbliżających się do czterdziestki wykonywany dość regularnie. Zapięła przedni zameczek swojego zupełnie nowego biustonosza LaPerla i żałowała, że nie dawał odrobinę więcej podparcia. Wyglądał tak pięknie w sklepie. Oczy Sama rozbłysły, kiedy go zobaczył. Chwycił szmaragdowy stanik i pasujące stringi, mówiąc, że będą cudownie wyglądać na jej jasnej skórze. Teraz nie była tego taka pewna. Jej cycki nie były tam, gdzie miały być. Nawet nie chciała się obrócić i obejrzeć swojego tyłka w tych stringach. Ciężko jest się starzeć, pomyślała przyglądając się sobie w bogato zdobionym lustrze. Apartament w Klubie był najbardziej dekadenckim pokojem, jaki kiedykolwiek widziała. Miał pełne wyposażenie do zabaw BDSM, wraz z hakami na suficie i ścianach. Sypialnia była większa niż w większości pokojów hotelowych, a lustro było czymś więcej. Zabierało całą ścianę w łazience. Między ogromnym lustrem, a tym nad umywalką, kobieta mogła zobaczysz się pod każdym kątem. Nie było przed tym ucieczki. W tym roku kończyła trzydzieści osiem lat. Wpatrywała się w małe zmarszczki w kącikach swoich oczu i pomyślała o uderzająco pięknej kobiecie, która przyprowadziła ich do tego apartamentu. Była śliczną blondynką i nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Abby miała córkę zbliżającą się do tego wieku. Lexi miała teraz dwadzieścia jeden. Chociaż nienawidziła się za to, obserwowała reakcję Sama na Sally. Uśmiechnęła się. Abby wątpiła, żeby Sam wybrał ją z tłumu. Zwrócił naprawdę niewiele uwagi na jej, bez wątpienia, idealnie opalone ciało. Abby zastanowiła się, czy Jack spotkał śliczną Sally. - Hej, czuję twój niepokój aż z drugiego pokoju, kochanie. – Za nią pojawił się Sam i jego dłonie zacisnęły się na jej ramionach. Spojrzała na nich dwoje w wysokim lustrze. Sam miał na sobie dżinsy i obcisłą, białą koszulkę ukazującą każdy jego muskuł. Miał taką seksowność chłopaka z sąsiedztwa, która zawsze na nią działała. Podobnie jak Jack, był pięć lat młodszy od Abby. Nawet jeszcze nie osiągnął swoich dojrzałych lat, podczas gdy ona była już po drugiej stronie swoich. To był jeden z niegrzecznych małych trików Matki Natury ~ 33 ~
działających na kobiecy rodzaj. Mężczyźni byli bardziej atrakcyjni, gdy zbliżali się do czterdziestki, a kobiety po prostu się starzały. - Czy w ogóle chcę wiedzieć, o czym myślisz? – Ręce Sama odnalazły jej kształty. Jego usta zniżyły się do jej ramienia, znacząc małymi całusami jej skórę. Wszędzie, gdzie dotknęły jego usta, jej skóra budziła się do życia. - Prawdopodobnie nie. – Nie zrozumiałby. Nie chciała niepokoić go swoim brakiem pewności. - Abigail – powiedział Sam, jego głos stał się twardy. – Pochyl się do przodu i przyciśnij ręce do lustra. Rozszerz nogi. Abby spojrzała na niego. Nie była urażona tą zmianą, tylko ciekawa. - W co ty grasz, Sam? Cofnął się i rzucił jej chmurne spojrzenie. Jego ręce skrzyżowały się na piersi, a jego zmysłowe usta zacisnęły się w wąską linię. - Odgrywam Doma i jeśli się nie podporządkujesz, nie pójdziemy dzisiaj wieczorem do klubu. Jeśli nie będziesz respektować mnie tak samo jak Jacka, równie dobrze możemy zjeść kolację na mieście i znaleźć jakiś film do obejrzenia. Nie jest dla ciebie bezpiecznie iść tam bez ochrony. Miał rację. Abby się pochyliła, przycisnęła ręce do chłodnego szkła lustra. Jej ciekawość Klubu rosła za każdym razem jak Sam o nim wspomniał. Uzmysłowiła sobie, że zamiast być zniechęcona słowami Sama, była coraz bardziej zaintrygowana. Szerzej rozstawiła nogi. Wiedziała, czego chce Sam. To było coś, co zadowoliłoby Jacka. Albo powinno, pomyślała Abby, a potem pozwoliła odpłynąć tej myśli. Skoncentrowała się na złapaniu równowagi na swoich trzynastocentymetrowych butach od Jimmy’iego Choo, na które Sam nalegał, by założyła. - Tak lepiej. – Dłonie Sama przesuwały się wzdłuż jej ud. – Podoba mi się, Abby. Uwielbiam to jak te buty sprawiają, że twoje nogi mają milion mil długości. – Delikatnie odsunął pasek w jej stringach. – I kocham ten mały kawałek stringów między pośladkami twojej małej, gorącej pupy. Wyglądają na tobie bardzo seksownie. – Pochylił się i umieścił pocałunek tuż nad tyłkiem. A ponieważ to był Sam, nie mógł tego tak po prostu zostawić. Wysunął język i wytyczył linię od tego miejsca aż tam, gdzie spotykały się jej pośladki.
~ 34 ~
Abby westchnęła, gdy poczuła słodkie dreszcze podniecenia. Jej cipka już była miękka i wilgotna. Potrzebowała tego. Potrzebowała Sama. Jęknęła i pchnęła ku jego dłoni, która przykryła jej cipkę. Poruszyła się pod nią, pragnąc jego palców w swoim wnętrzu. Nagła myśl rozbłysła w jej rosnącej potrzebie. - Ktoś miał przynieść zakupy, Sam. – Zrobili szalony rajd po sklepach i kupili zbyt wiele, by zapakować to na motocykl. Sklepy nie miały nic przeciwko wysłaniu wszystkiego do budynku Juliana Lodga. Opadł na kolana między jej nogami. Dopiero teraz Abby zobaczyła, dlaczego tak nalegał na te buty. Była mała, a te buty ustawiły ją na idealnej wysokości dla jego ust, by sięgnąć jej cipki. - Nie, nie przyniosą. – Sam wydyszał te słowa i mogła poczuć gorąco jego ust na kawałku jedwabiu, jaki na sobie miała. Przebiegł językiem po jedwabiu. – Powiesiłem zawieszkę na drzwiach. Wierz mi, skarbie, ta zawieszka coś tutaj znaczy. Nikt nam nie przeszkodzi. – Wsunął palce pod materiał stringów. – To jest ładne, ale wchodzi mi w drogę. Nadszedł czas odpakowania mojego deseru. – Posłusznie pozwoliła mu ściągnąć bieliznę. Sam przycisnął swój nos prosto do jej sromu. Zaciągnął się głęboko. Abby wiedziała, że kocha jej zapach. Sam był niewiarygodnie dotykowym kochankiem. Użył kciuków, by rozdzielić jej wargi. Obserwowała go od tyłu. Zaczął upajać się śmietanką, jaką znalazł wyciekającą z jej cipki. - Kocham to jak stajesz się mokra – zamruczał zanim się pochylił po swój pierwszy łyk tego dnia. Abby zajęczała, kiedy jego niesamowicie utalentowany język przeciągnął po jej cipce. Jej łechtaczka już błagała o jego uwagę. Czuła jak pulsuje z potrzeby. Sam drażnił się z nią. Jego język omywał ją delikatnie, podczas gdy palce już ją penetrowały. Ustalił regularny, irytujący rytm, który sprawił, że dyszała, ale trzymał na krawędzi. Tylko jeden minimalny ruch palcem do środka, a potem na zewnątrz. Jego język wirował mamiąco, ale był miękki jak szept. To było przejmujące, ale ani odrobinę wystarczające. - Chcesz dojść, kochanie? – Głębokie przeciąganie Sama zanuciło przy jej ciele. - Tak. Och, proszę. – Abby jęknęła, gdy jego palce zaczęły stanowczo wbijać się w jej kanał. Pchnęła w dół na niego. To było coś, za co Jack by ją ukarał, ale Sam zignorował. Był zbyt zaangażowany w seks. Zagubił się w odczuciach i zapomniał zachować kontrolę nad spotkaniem. Język Sama omył jej łechtaczkę. Abby nacisnęła w ~ 35 ~
dół pod wpływem tego odczucia, ujeżdżając jego język. I znowu, to było coś, za co Jack dałby jej klapsa. Do tej chwili, Jack już by ją związał, więc nie mogłaby ponownie się sprzeciwić. No cóż, to właśnie zrobiłby stary Jack. Sam zassał jej łechtaczkę do swoich ust i jednocześnie pieprzył palcami. Abby poczuła jak jej macica się zaciska i przetoczył się po niej niczym ciepła fala orgazm. Sam wyciągnął palce i ukazała się jego twarz, złapał jej spojrzenie i połączył ich. Wiedziała, co dalej zrobi. Powoli, słodko wylizał palce do czysta. - Kocham to jak smakujesz. – Niebieskie oczy Sama były wypełnione uczuciem, kiedy wstał na nogi. Ustawił się między nią, a lustrem. Wziął jej twarz w dłonie i pocałował ją. Mogła posmakować swój orgazm na jego języku. Jego ręce znalazły zapięcie z przodu stanika, na który nalegał by kupiła, i rzucił go na podłogę. Przykrył jej piersi i pociągnął za sutki. - Teraz moja kolej, dziecino – mruknął. – Na kolana. Próbował. Ale po prostu nie miał autorytetu Jacka. Abby posłusznie opadła na kolana. Sam zawsze był niecierpliwy. Już miał dżinsy i bokserki wokół kolan, a swojego dużego kutasa w dłoni. To był wspaniały kutas. Był duży i doskonale ukształtowany, od bulwiastej główki aż do jego zaciśniętych jąder. Abby się pochyliła i zakręciła językiem. Zebrała przedwytrysk zdobiący jego główkę i chętnie go połknęła. - Co chcesz, żebym zrobiła? – Abby spróbowała poprowadzić go dalej. Powinien wyrzucać z siebie rozkazy. Powinien nią kierować. Jego uśmiech był jasny, nie mroczny i niebezpieczny. - Zrób mnie twardym do pieprzenia, skarbie. Abby westchnęła. Już był taki twardy, że mógł wbijać gwoździe. Nigdy z powodzeniem nie zagra Doma. Może mu się uda, ale nie wtedy, gdy ktoś przyjrzy się bliżej. Sam był za bardzo beztroskim facetem. On był światłem, podczas gdy Jack był ciemnością. Abby przebiegła językiem od podstawy jego kutasa do czubka. Mogła tęsknić za dominacją Jacka, ale wiedziała też, że ma cholerne szczęście mając Sama za kochanka. - Kochanie, ssij mocniej, proszę – praktycznie błagał. Abby ssała go mocniej, biorąc go aż do tyłu gardła. Odsunęła się. Porzuciła rolę nauczycielki w tym seksualnym epizodzie. Prawda była taka, że nie chciała, by Sam był
~ 36 ~
Jackiem. Kochała go takiego, jaki był. Jej głowa opadła do tyłu i objęła wzrokiem Sama w całej jego glorii. - Chyba mówiłeś o coś o pieprzeniu mnie, Sam. - Mówiłem, racja – odpowiedział Sam z zapierającym dech uśmiechem. Skopał spodnie i ściągnął przez głowę koszulkę, rzucając ją na umywalkę. Chwycił ją w ramiona i podniósł. Abby czuła się delikatna i kobieca, kiedy niósł ją przez apartament. To było właśnie to, czego potrzebowała, żeby czuć się dobrze. Ciężko było martwić się o wiek albo obwisłe cycki, kiedy cudowny kawał faceta zrobi wszystko, żeby cię pieprzyć. Sam upuścił ją na olbrzymie łóżko i znalazł się na niej zanim wzięła następny oddech. Rozszerzył jej nogi, robiąc dla siebie miejsce. Jego twardy kutas był w niej jednym silnym pchnięciem. - Och, skarbie, tak cholernie dobrze cię czuć. – Sam zaczął wbijać się w nią. Trzymał jej nogi bardzo szeroko, co zostawiało ją kompletnie otwartą dla niego. – Kiedy następnym razem pójdziemy na zakupy, zabiorę cię do przebieralni i będę pieprzył od tyłu. I nic mnie nie będzie obchodziło, że nas usłyszą. Prawdopodobnie nawet teraz nie dbał o to, że usłyszą go sąsiedzi, pomyślała Abby, gdy uderzył w ten właściwy punkt. Wypełniał ją i sprawiał, że płonęła. Wezgłowie łóżka waliło o ścianę wraz z siłą jego pchnięć. Abby czuła jak wszystko w niej się zaciska i puszcza, gdy Sam się w nią wbijał, uderzając w jej punkt G swoim kutasem, kiedy przyciskał swoją miednicę do jej łechtaczki. Abby jęczała, nie dbając o to, czy ktoś usłyszy. Sekundy później doszła, a Sam podążył za nią. Jego ochrypły krzyk wypełnił pokój, tak jak jego nasienie wylało się w jej ciało.
***
Jack ponownie spróbował zadzwonić na komórkę Abby. Odzywała się natychmiast poczta głosowa. Głośno przeklął i uderzył w ścianę hotelowego pokoju. Na telefon Sama dzwonił już trzy razy. Byli wkurzeni i nie mógł ich za to winić. Nie powinien zostawiać liściku. Powinien wyjaśnić im sytuację osobiście. Wiedział, dlaczego tego nie zrobił. Nie było mowy, żeby Abby i Sam pozwolili mu zrobić to samemu. Ale on nie
~ 37 ~
chciał, żeby mieli do czynienia z jego biologiczną rodziną. Chciał, żeby Cameron trzymał się z dala od jego małej rodziny, którą stworzył z Abby i Samem. Jack odsunął zasłony. Zaczęła zapadać noc i miasto poniżej się rozświetlało. Gdyby Abby i Sam byli tutaj, byliby gotowi na kolację. Abby wśliznęłaby się w seksowną, małą sukienkę. Sam przeszkadzałby jej na każdym kroku. Próbowałby położyć na niej swoje ręce, nawet wtedy, gdy starałaby się zasłonić. Jack w końcu musiałby rozkazać Samowi zostawić ich żonę w spokoju, albo stracą swoją rezerwację. Uwielbiał przyglądać się ich zabawom. Jack patrzył jak zapalają się światła, rozjaśniając ulice. Oparł czoło o szybę. Wiedział, że tu utknął, ale nie był pewien jak z tego wybrnąć. Kiedy zamykał oczy, wciąż widział ten rewolwer wycelowany prosto w jej serce. Widział to w zwolnionym tempie, wciąż w kółko. Śnił o tym prawie każdej nocy, jednak czasami to Sam zamiast Abby był na linii strzału. W jego snach, zawodził i oboje ginęli. Jack zostawał sam i z tego wszystkiego to był najgorszy koszmar. Był takim samolubnym draniem. Miał szczęście, że w ogóle go znosili. Zawsze robił wszystko po swojemu. Dlaczego nigdy nie potrafił nauczyć się kompromisu? Jack wziął głęboki wdech i spróbował odpędzić swoje czarne myśli. Naszedł go nagły pomysł. Wybrał numer domowy. - Rezydencja Barnes-Fleetwood. – Głos Benity był energiczny i profesjonalny. - Benita, tu Jack – odpowiedział. – Wiesz, gdzie zniknęli Abby i Sam? Próbuję złapać ich przez ostatnie kilka godzin, ale żadne z nich nie obiera swojej komórki. Teraz jego gospodyni zabrzmiała bardziej znajomo. - Wiem tylko, że zostawili liścik. To wydaje się być tematem dnia, panie Barnes. Słyszał oskarżenie w jej głosie i skrzywił się lekko. Benita była z nimi już bardzo długo. Stawiała się na pozycji ich matki. - Co jest napisane w tym liściku? - W którym? Jack nie mógł się powstrzymać i się roześmiał. Ona również była trochę kpiąca. - W tym, którego nie napisałem, Benito. - W porządku. Jest od pani Barnes. Napisała, że ona i pan Fleetwood znikają na jakiś czas. Wydaje się, że pojechali na zakupy.
~ 38 ~
To wszystko wyjaśniało. Pojechali na cały dzień do Tyler. To było najbliższe miasto, większe od Willow Fork, gdzie było centrum handlowe. Prawdopodobnie oglądają film albo coś takiego. To tłumaczyło, dlaczego nie odbierali swoich telefonów. To była mała zemsta na nim za odejście w sposób, w jaki to zrobił. Nie mógł im zazdrościć. - Dziękuję, Benito. Powiedz im, że dzwoniłem. – Rozłączył się ze swoją gospodynią i przewrócił oczami, gdy ściana jego pokoju zaczęła się trząść. Znowu to robili. Mógłby przysiąc, że ludzie w apartamencie obok próbują ustanowić światowy rekord w pieprzeniu. Mężczyzna w pokoju obok mógł oszukiwać się odnośnie swojej dominującej natury, ale z pewnością miał wytrzymałość. Zapukano do drzwi. Jack otworzył je i wręczono mu garnitur na wieszaku, zawinięty w nowy plastyk. - Pan Lodge prosi, żeby pan to założył, kiedy dołączy do niego w jego prywatnej jadalni. To rozmiar czterdzieści dwa, sir – powiedział goniec hotelowy, który prawdopodobnie też służył, jako barman. – To Hugo Boss. Jack wcisnął mu dwudziestkę. - Umm, świetnie. Jack zamknął drzwi. Mógł mieć wszystkie pieniądze świata, ale nigdy nie znał się na projektantach garniturów. Jego uporczywa odmowa przyłączenia się do świata markowych kochanków zawsze drażniła Juliana. Jack po prostu nie musiał wiedzieć, że nosi najlepsze. Lubił swoje Levis’y i bardziej obchodziło go to jak pasuje para butów niż nazwa marki. Pomyślał o niewiarygodnej ilości butów i ubrań, jakie kupiła kobieta obok. Nic nie kupił Abby od czasu, gdy wsunął jej obrączkę ślubną. Kobiety lubią prezenty. Może powinien poprosić poddaną Juliana o wybranie czegoś ładnego i drogiego dla niej. Mogłaby też od razu wybrać coś dla Sama. Jack zrzucił ubranie rozmyślając o problemach z tym scenariuszem. Sally prawdopodobnie zadałaby mnóstwo pytań, na przykład o rozmiar, jaki nosi Abby. Jack wątpił, żeby jego profesjonalna ocena jest gorąca z niesamowitymi cyckami i pupą, którą uwielbiał pieprzyć, naprawdę pomogłoby Sally w zakupach. Zrobił sobie mentalną notatkę, żeby dowiedzieć się o rozmiar Abby. Zapisałby go na małej kartce i trzymał w portfelu. Umysłowy obraz małego diamentowego naszyjnika wokół szyi Abby zatrzymał Jacka w jego działaniu. ~ 39 ~
Podszedł do telefonu. - Tak, tu Barnes z 1502. Potrzebuję osobistego sprzedawcę. Tak, będę tutaj. Jack skończył się ubierać. Powie sprzedawcy dokładnie, czego chce – diamentowego naszyjnika dla jego Abby i nowego zegarka dla Sama. Może to wynagrodzi im ten liścik.
Tłumaczenie: panda68
~ 40 ~
Rozdział 5 - Jesteś pewna, że nie chcesz wyjść? – Sam spojrzał na swoją żonę. Była miękka i zwinięta obok niego. Jej gładkie nogi były wyciągnięte wzdłuż jego, gdy przytulała się do niego. Kochał leżeć z nią w łóżku. Elegancka sypialnia w apartamencie Klubu było idealnym miejscem do pokazania Abby jak wiele dla niego znaczy. Trudno było uwierzyć, że minęło tylko kilka godzin odkąd zdecydowali się na tę małą przygodę. Sam wolałby zostać w łóżku przez cały weekend, ale chciał ją też zadowolić. – Możemy pójść wszędzie, gdzie chcesz. Potrząsnęła głową. - Podoba mi się tutaj. Jest wygodnie. – Jej głowa leżała na jego piersi. On głaskał jej włosy, ciesząc się ich odczuciem pod dłońmi. – Jak myślisz, Jack jest tutaj? Sam znieruchomiał. Wiedział, że Jack tu jest. Zapytał parkingowego, który potwierdził, że po południu parkował samochód Jacka. - Tak. – Sam był ostrożny. Nie chciał zniszczyć tej chwili. To może być ostatnia taka miła na dłuższy czas. Jak tylko na dole pokaże swoją twarz zaczną się plotki. Było możliwe, że kilka osób, z którymi będą się stykać, nie będą świadome kim jest ani jego związku z Jackiem Barnes. Ale w barze, nie będzie już takiej możliwości. Ktoś może zapytać Jacka, co Sam tu robi i wtedy zaczną się prawdziwe fajerwerki. Abby westchnęła. - Jak myślisz, gdzie się zatrzymał? Myślisz, że jest w jednym z tych pobliskich pokojów? Zastanawiam się, czy zejdzie do klubu. Myślisz… Sam wiedział, dokąd zmierza. - Nie, Abby. Bardzo mocno wątpię, żeby poszedł na dół do jaskini na randkę. Nie wiem, dlaczego tu jest, ale nie na tani seks. Odpręż się. Wkrótce znajdziemy się w poważnych kłopotach. A teraz, gdzie chcesz pójść na kolację? Umieram z głodu. Nie chcę stawiać czoła mojej nieuchronnej egzekucji o pustym żołądku. - Nigdy nie pozwolę, żeby to się stało, ale nie chcę wychodzić. Motocykl jest zabawny i tak dalej, ale myślę, że trudno będzie się ubrać i zrobić włosy tylko po to, ~ 41 ~
żeby zrujnował je kask. Poza tym, już zadzwoniłam i złożyłam zamówienie, kiedy byłeś w łazience. – Jej usta wygięły się słodko. - Niech to, Abby – poskarżył się. Jednak się nie ruszył. Zbyt dobrze było ją czuć przy sobie. – Nie chcę kolejnej sałaty. Godzinami się z tobą kochałem. Potrzebuję męskiego jedzenia. Potrzebuję jedzenia pracującego mężczyzny. Wiesz, ile spaliłem kalorii, żeby tego dokonać? Wydawała się być kompletnie nieporuszona. Była seksownym małym kociakiem przytulonym do niego. - No cóż, nie mogę pozwolić, żebyś umarł z braku męskiego jedzenia. Zamówiłam ci średnio wysmażony kawał wołowiny, górę ziemniaków i gotowane na parze brokuły. Możesz odrzucić brokuły, jeśli musisz. I do tego pudding. Jego wzrok podejrzliwie opuścił się na nią. - A dla siebie? Wzruszyła ramionami. - Sałatkę. Nie jestem głodna. Trzepnął ją w tyłek. - Abigail Barnes. To jest śmieszne. – Przerzucił ją i przytrzymał swoim ciężarem. W ogóle się nie poruszyła. Po prostu patrzyła na niego tymi swoimi dużymi piwnymi oczami. – Jak wiele razy muszę cię pieprzyć zanim uświadomisz sobie, że kocham twoje ciało. Nagle rozległo się ostre pukanie do drzwi i Sam wiedział, że została uratowana. Ponownie trzepnął jej tyłek i lekko ścisnął. - Nie myśl sobie, że skończyliśmy naszą dyskusję. Nie chcę, żebyś zmieniła się w jakiegoś kościotrupa. Ubieraj się, dziecino. Przyniesiono kolację. – Sam stoczył się z łóżka i wśliznął w dżinsy. Szukał napiwku otwierając drzwi, żeby wpuścić kelnera. - Witam, Samuelu – odezwał się głęboki, prawie hipnotyczny głos. - Julian. – Sam powstrzymał się, żeby nie spojrzeć w dół. To była prawie odruchowa odpowiedź. Sam nie był samcem alfa. Lata w sierocińcu nauczyły go tego. Potrafił poradzić sobie w bójce. Do diabła, wszczynał ich więcej niż chciał przyznać. Ale było coś w tych głębokich, mrocznych tonach u Juliana i Jacka, które zmuszały
~ 42 ~
jego oczy do uległości. Wyprostował się. Walczył, żeby przemówić normalnym głosem. – Witaj, Julianie. Jak ci leci? Julian wszedł do środka, jakby był właścicielem tego miejsca, które jak przyznał Sam, było. Sam zatrzasnął za nim drzwi. Nie było sposobu od wykręcenia się od małej rozmowy z Julianem. Sam miał nadzieję na uniknięcie Juliana. Mała hotelowa część Klubu była od zawsze do użytku członków. Julian mógł być gospodarzem, ale zazwyczaj szanował prywatność swoich klientów. Sam uświadomił sobie, że powinien wiedzieć, iż Julian nie potraktuje go jak klienta. Dał mu członkostwo tylko dlatego, że Jack na to nalegał. Musiał tylko mieć nadzieję, że Julian nie przyszedł tu, żeby ich wykopać. - Czy wszystko jest wedle życzenia, Samuelu? Sam wpatrywał się przez chwilę w właściciela klubu, hardo krzyżując ramiona na piersi. Julian Lodge miał dobre metr dziewięćdziesiąt. Był wyższy od Sama. Był tego samego wzrostu, co Jack, ale był szczupły tam, gdzie Jack był barczysty. Jego ciemnobrązowe włosy zaczynały siwieć na skroniach i Sam przypomniał sobie, że zbliżał się do czterdziestki. Julian Lodge miał arystokratyczną twarz, co sprawiało, że wyglądał jak ci na zdjęciach w czasopismach Abby. Był wymuskany i gładki w swoim szykownym garniturze. Wszystko w nim krzyczało o pieniądzach i władzy, ale w tym dobrym stylu. Julian zawsze miał wszystko, co najlepsze. Julian był tym wszystkim, co jak Sam wiedział on nie jest. - Jest w porządku – odparł krótko Sam. Nie cierpiał tego, jak przebywanie w tym samym pokoju z Julianem, zawsze na niego wpływało. Zawsze miał uczucie, jakby znajdował się na najniższym szczeblu drabiny. Sam nie mógł też zapomnieć lekcji, jaką dostał tego dnia, kiedy on i Jack odeszli. – Jest jakiś problem z rachunkiem albo czymś innym? Mogę dać gotówkę, jeśli wolisz. Julian przekrzywił głowę i przyglądał się przez chwilę Samowi. - Co tak drażliwie, Samuelu? Przyszedłem tylko po to, żeby się przywitać. Minęło trochę czasu, odkąd tu byłeś. Już prawie myślałem, że ty i Jack nie wrócicie. – Sam poczuł ciężar jego przemowy. Pamiętaj jak pracował dla tego mężczyzny. Inni pracownicy sprawili, że prawie uwierzył, iż Julian może czytać w myślach. Sam zachował milczenie, próbując się z niczym nie zdradzić, jednak czując ciężar dezaprobaty Juliana. – W porządku, Samuelu. Mogę zadać ci pytanie? Zastanawiałem się, dlaczego Jackson pojawił się tutaj bez ciebie i swojej panny młodej?
~ 43 ~
- Ja się zastanawiałem, dlaczego Jack w ogóle tu jest – odparł ostro Sam. – Może mi to wyjaśnisz? Brew Juliana powędrowała aż na czoło. Sam musiał cały się w sobie zebrać, żeby nie rzucić przeprosin. - Nie podoba mi się twój ton, Sam. Nic nie zrobiłem, oprócz troski o starego przyjaciela. Nie jesteś moim poddanym, więc zrezygnuję z kary. - Nie należę do nikogo. – Nie było wątpliwości, co do goryczy w jego głosie. Patrzył na drugiego mężczyznę zachmurzonymi oczami. - O rany, Jackson wykopał sobie głęboki dół, prawda? Abby wybrała ten moment, żeby wejść. Była delikatna i seksowna w swoim puszystym szlafroku. Jej włosy był potargane od godzin kochania się. - Myślę, że odzyskałam apetyt. Och, ty nie jesteś z obsługi. Bardzo przepraszam. Pójdę się ubrać. – Przytrzymała razem poły szlafroka. Julian uśmiechnął się powoli, gdy jego srebrne oczy prześliznęły się po żonie Sama. Sam żałował, że Abby nie została w sypialni. Co sprawiło, że przyjazd tutaj był dobrym pomysłem? Julian w każdym calu był czarującym gospodarzem. Z galanterią wziął rękę Abby w swoje dwie. To był trik Doma, Sam to wiedział. To sprawiało, że poddany czuł się otoczony i bezpieczny. - Pani Barnes, proszę nie fatygować się z mojego powodu. To wielka przyjemność w końcu cię poznać. Gratulacje z okazji ślubu z dwoma tak wspaniałymi mężczyznami, moja droga. Jestem Julian Lodge. Kiwnęła głową i Sam poczuł dźgnięcie zazdrości w swoim żołądku, kiedy wydawała się pozostać bez tchu. Powinien być na to przygotowany. Kobiety ciągnęły do Juliana. - Witam, panie Lodge. - Na kolana, Abigail. – To było wszystko. To był ten głos, który nie tolerował nieposłuszeństwa. Abby z gracją opadła na kolana, kładąc dłonie na udach. Spojrzała na Sama. Jej piwne oczy wyrażały niemałą ilość szoku.
~ 44 ~
Sam spojrzał na Juliana. - Czyżby zasady w klubie się zmieniły? Zapewniam cię, że ona ma Doma. Uzna za obrazę to, co właśnie zrobiłeś. Julian spoglądał między nimi. - To był tylko mały test, Samuelu. - Dlaczego to zrobiłam? – Abby się skrzywiła. Sam podszedł i wyciągnął z westchnieniem rękę. Nie mógł jej winić. Jack ją wytrenował, a Sam pomagał. Podciągnął swoją żonę. Jego ramię zawinęło się zaborczo wokół jej talii. - Zrobiłaś to, ponieważ jesteś właściwie wytrenowana do uległości. – Julian zatopił się w jednym z głębokich foteli, które zajmowały obszar salonu. Wokół niego czuło się aurę satysfakcji. – A Samuel nie. Och, jest poddanym, ale nie jest wytrenowany, i to jest problem. - To nie jest twój problem – odpowiedział Sam. - Och, to jest mój problem. – Srebrne oczy Juliana były wnikliwe, kiedy mu się przyglądał. – Chcecie, albo zamierzacie zejść dziś wieczorem do mojej jaskini bez waszego Doma? - Chcę. – Sam słyszał silną wolę w swoim własnym głosie. Miał takie samo prawo być tutaj jak wszyscy inni. Zapłacił za to członkostwo. Julian potrząsnął głową i westchnął. - Nie widzisz, jaki to zły pomysł? Spójrz na nią. A potem, spójrz w lustro, Samuelu. Wywołasz zamieszki. Każdy Dom i Domina w tym budynku będzie rywalizował o ślicznych, nowych poddanych. Chociaż muszę przyznać, że większość poddanych, którzy zamieszkują mój klub, mają pewne zalety do wykorzystania. Bardzo rzadko można znaleźć jednego o waszej urodzie, nie mówiąc o dwóch. - Nie próbujemy wszczynać kłopotów. Zostałam wprowadzona w ten styl życia kilka miesięcy temu. Nigdy nie byłam w takim miejscu. Chciałam tylko zobaczyć jak to jest. – Abby wsunęła rękę w dłoń Sama i poczuł jej uścisk. – Jeśli to taki duży problem, wyjedziemy. Jestem pewna, że są inne miejsca, które z chęcią nas przyjmą.
~ 45 ~
- I ta myśl przeraża mnie jeszcze bardziej – powiedział Julian z eleganckim wzruszeniem. – Nie, pani Barnes, proszę czuć się swobodną w odkrywaniu. Chciałem tylko ostrzec, że jest tutaj twój mąż. Wspomniałem o tym tylko dlatego, ponieważ sądzę, że Sam już to wie. Tak długo jak tu będziecie, nie powiadomię Jacksona. Jesteście moimi gośćmi i macie prawo do prywatności. Mimo to, nie zdołacie utrzymać swojej obecności w sekrecie. Wątpię, żebyście mieli taki zamiar. Jackson się dowie i nie sądzę, żeby był zadowolony, kiedy odkryje, że tu jesteście. Jesteście gotowi przyjąć jego karę? Martwię się, że będzie surowa. Abby potrząsnęła głową. - Sądzę, że odkryłeś już, iż Jack nie jest już dłużej zainteresowany karaniem. Jeśli martwisz się o scenę, niepotrzebnie. Myślę, że Jack odkrył, iż ta cała sprawa z małżeństwem nie jest dla niego. Wątpię, że nawet wie, iż nie ma nas w domu. Julian wstał i wygładził swój garnitur. Zagięcia natychmiast zniknęły, a on wrócił do męskiej doskonałości. - W taki razie, nie ma sprawy. Sądzę jednak, że będzie scena. – Zamilkł. – Nie odnosiłem się do Jacka, będącego nieszczęśliwym z którymkolwiek z was, pani Barnes. Odnosiłem się do tej oburzającej sceny, jaką obydwoje odgrywacie. Gwarantuję, że ciśnienie krwi Jacka podniesie się aż do sufitu i zmusi go do skonfrontowania się z tym, co się wydarzy. Nie powinienem tego aprobować. Powinienem pójść i powiedzieć mu wszystko, co wiem. Jednak, chciałbym zobaczyć jak to się rozegra. Coś złego dzieje się z Jacksonem. Wydaje się być niespokojny. Rozległo się krótkie pukanie do drzwi. Julian je otworzył. Młody mężczyzna, który pchał elegancki wózek, wydawał się być zaskoczony widokiem swojego szefa. - Panie Lodge – powiedział młodzieniec. Sam zauważył jak pełen szacunku unikał oczu starszego mężczyzny. Sam pomyślał, że gdyby tak nie postąpił, młodzieniec natychmiast przyjąłby tę samą pozycję, co Abigail kilka minut temu, na kolanach, z dłońmi do góry. Był poddanym, nie było, co do tego wątpliwości. Jednak, poddany chłopak patrzył na Sama i Abby. Sam mógł zobaczyć jak zrobił kilka złych przypuszczeń. - To są jedynie moi przyjaciele, Jeremy – oświadczył stanowczo Julian. – Nie myśl, że nie wiem jak działa młyn plotek. Nie chcę, żebyś martwił moich poddanych mówiąc im, że mam parę ukrytą w Platynowym Apartamencie. I nie próbuj na nich żadnych małostkowych rewanżów. Jesteś już prawie na trzecim poziomie.
~ 46 ~
Szczupły mężczyzna opuścił głowę, ale Sam zauważył, że jego wargi zacisnęły się z gniewu. - Oczywiście, sir. Julian podszedł do kelnera. Sam wyraźnie zauważył jego napięcie. - Oczy do góry, Jeremy. Jeremy szybko uniósł oczy. - Tak, sir? Julian uśmiechnął się lekko i jego ręka ruszyła do brody poddanego. Jeremy praktycznie zadrżał od pieszczoty swojego pana. - Oni naprawdę są tylko przyjaciółmi, malutki. Nie rób niczego, co mogłoby cię wykopać z twojego domu, ponieważ jesteś niepotrzebnie zazdrosny. Nie lubię zazdrości. Uważam ją za niesmaczną. I nie chcę, żebyś również niepokoił Sally. Już raz została dzisiaj odrzucona. Oczy Jeremy’iego się rozszerzyły, jakby nie bardzo w to wierzył. - Tak – potwierdził Julian. – Pan Barnes nie był zadowolony z propozycji Sally. Dość brutalnie ją odrzucił. - I dlatego doczeka się następnego dnia – powiedziała gwałtownie Abby. Sam zdusił uśmiech. Jej twarz była czerwona. Mógł ją ostrzec, że zaproponują Jackowi całe mnóstwo seksu jak tylko wejdzie do Klubu. Ale nie zrobił tego z dwóch powodów. Pierwszy był taki, że nie chciał jej denerwować. Drugim była niezachwiana wiara, że mogli proponować mu go przez cały dzień, ale Jack i tak by to odrzucał. - Jesteś małą złośnicą, prawda? – Julian spojrzał w jej stronę, a jego oczy błyszczały rozbawieniem. - Nadal proponuj mojemu mężowi tani seks, a znajdę cię, panie Lodge – powiedziała cicho Abby. Julian obrócił się do niej z naprawdę poważną twarzą. Nie wyglądał na zadowolonego na jej zuchwałość. - Ponownie, nie jesteś moją poddaną, by cię dyscyplinować, ale oczekuję czegoś poważnego od twojego męża.
~ 47 ~
- Przejdę przez ten most, kiedy do tego dojdzie. - A co do ciebie – Julian obrócił się do mężczyzny, który jak Sam był pewny był jego męskim poddanym – pamiętaj, co powiedziałem, malutki. Jeśli zrobisz jakiś swój numer z przeszłości, rezultat może być inny. Samuel nie jest znany z oddawania policzka. Ale też nie ostrzeże cię. Zaczep Samuela, a jego zemsta może być bolesna. Sam się uśmiechnął. - On odnosi się do tego, że lubię napadać na ludzi, którzy mnie wkurzyli. Mam zwyczaj robienia tego w ciemnych alejkach. Rozumiesz, Jack może zrobić całe mnóstwo rzeczy, żeby zrujnować cię finansowo i uczynić twoje życie piekłem. A ja? Ja tylko cię pobiję. - Sam! – Abby zabrzmiała na lekko zaszokowaną. Jej głos się obniżył. – Właściciel Delberta trafił do szpitala kilka miesięcy temu. Mówili, że został napadnięty. Czy to byłeś ty? Właściciel Delberta był dupkiem, który bardzo źle potraktował Abby. Poniżył ją na oczach całego miasta. Jack upewnił się, że wypadł z interesu. Sam nie był usatysfakcjonowany, dopóki nie pociągało to za są fizycznego bólu. Wzruszył ramionami do swojej żony. - Nie wiem, o czym mówisz, kochanie. Policja oczyściła mnie z zarzutów. Tej nocy przez całą noc piłem w Stodole. Jej oczy się zwęziły i był całkiem pewny, że jeszcze nie skończyli, ale Julian się roześmiał. - Widzisz, Jeremy, powinieneś schować swoje pazury. – Julian zwrócił swoją uwagę na talerze zakryte lśniącymi pokrywkami. Elegancko odkrył pierwszy. – Ach, tak, nasz szef kuchni bardzo dobrze przyrządza steki. A ziemniaki są polane cudownym olejem z trufli. Wołowina oczywiście pochodzi z farmy Barnes-Fleetwood. - W takim razie wiem, że będzie dobre. – Sam czuł się o wiele bardziej pewny siebie niż przedtem. Już nie był barmanem. Był ranczerem i wierzył w swój produkt. Julian odkrył następne jedzenie. Zmarszczył brwi. - Jesteś wegetarianką, pani Barnes? Mogę zlecić szefowi kuchni zrobić coś bardziej interesującego niż sałatka.
~ 48 ~
- Tak miało być. – Głos Abby był trochę bardziej niż zirytowany. – To właśnie zamówiłam. Julian przyglądał jej się przez chwilę, wyglądając, jakby chciał sprzeczać się dalej. Westchnął i zwrócił się do Sama. - Jeśli dojdzie do najgorszego, jestem gotowy do pomocy, Samuelu. Wiem, że byłem mentorem Jacsona, ale zawsze cię lubiłem. Jeśli ty i pani Barnes będziecie czegoś potrzebowali, dajcie mi znać. I Samuelu, jeśli Jackson będzie chciał udzielić publicznej kary, będę zmuszony na to pozwolić. - W takim razie przyjmę ją – powiedział stanowczo Sam. - Tak, wierzę, że ją przyjmiesz. – Julian wyszedł. Pstryknął lekko palcami i Jeremy podążył za nim. Sam nie przeoczył spojrzenia poddanego do niego. Wiedział, że pomimo ostrzeżenia Juliana, powinien mieć na niego oko. Może sprawić kłopoty. - Nie wiem, czy lubię tego faceta. – Abby spoglądała na drzwi, a potem zajęła miejsce, siadając przed swoją sałatką. - Możesz go nie lubić, dziecino, ale miał na myśli to, co mówił. – Sam usiadł naprzeciw niej. Wbił się w swój idealnie wysmażony stek. Klub niedługo zostanie otwarty. Będzie potrzebował całej swojej siły.
***
Czekał aż zadzwoniło trzy razy zanim Matthew Slater odebrał swój telefon. Slater rozejrzał się po swoim apartamencie zanim odebrał. Nigdy nie odrzuciłby telefonu od Senatora, ale dobrze mu zrobi poczekanie kilka minut. Musiał wyglądać na bardzo zajętą osobę. Odkrył, że bycie za bardzo dostępnym po prostu prowadzi do więcej i więcej pracy. - Tak, Senatorze? - Matthew, czy już widziałeś się z moim synem? – Głos Senatora był głęboki i spokojny. Rzadko krzyczał i prawie nigdy nie przeklinał. Uważał, że to jest ponad niego. Wychowano go w bogatej rodzinie, a taki język był zbyt pospolity. Mimo to, wiedział jak umieścić ślad złośliwości we wszystko, co wychodziło z jego ust.
~ 49 ~
- Nie, sir, ale niedługo powinien wylądować. – Nie wspomniał, że Julian miał wysłać kogoś po niego na lotnisko. - Nie mówiłem o Lucasie. Slater spróbował ukryć swój szok. Jednak jego głos był idealnie spokojny. - Jeśli mówi pan o Jacku Barnesie, sir, to tak. Spotkałem się z nim kilka godzin temu w biurze Lodge’a. Wydawał się być bardzo zaniepokojony. Teraz także Slater był bardzo zaniepokojony. Myślał, że groźba Senatora o wyjawieniu swojego romansu była ot tak sobie, bezsilna groźba do zmuszenia Lucasa, by odpuścił. Nie mógł na serio rozważać uznania ranczera za swojego syna. Miał dość kłopotów z Lucasem i jego publicznych skandali. - Czy Jack zgodził się spotkać z Lucasem? Nadszedł czas, żeby wytknąć kilka prawd o jego najstarszym synu. Może senator był ślepy, gdy chodziło o Jacka Barnesa. Spróbuje choć trochę otworzyć oczy swojego szafa, ale z dobrze wyćwiczoną subtelnością. Kłótnia z Cameronem była złym pomysłem. - Był niechętny. Sądzę, że gdyby wierzył, że może od tego uciec, po prostu zmusiłby Lucasa biciem do uległości. – Ten facet był Neandertalczykiem i, jeśli plotki mówiły prawdę, nieco perwersyjnym. Slater widział raport z bardzo ekskluzywnej, bardzo prywatnej agencji detektywistycznej, którą wynajął senator dla otrzymywania informacji o jego najstarszym potomku. Jackson Barnes ożenił się niecałe sześć miesięcy temu, ale w mieście, gdzie mieszkali, tajemnicą poliszynela było to, że dzielił się swoją żoną ze swoim partnerem w interesach. Slater zatrząsł się na myśl o tym smakowitym kąsku ukazującym się w gazetach. Możliwe było, że ranczer miał więcej wspólnego ze swoim młodszym bratem niż chciał przyznać. Na końcu waszyngtońskiej linii rozbrzmiał chichot. - Zazdroszczę ci, Matthew. Duża część mnie żałuje, że nie zobaczy pierwszego spotkania między braćmi. Tak sobie myślę, że spotkanie z Jackiem będzie dobre dla Lucasa. Jeśli Jack chce zmusić Lucasa do uległości, no cóż, niech tak będzie. Odwyk najwyraźniej nie zadziałał. Mam dość dziecinnych żądań Lucasa. Wszystko miał podane na tacy i to uczyniło z niego wrednego bachora. - Sir, myślę, że powinienem ci powiedzieć, że nie wierzę, by Lodge czy Barnes ulegli temu małemu szantażowi Lucasa. – Senator na poważnie będzie musiał zająć się ~ 50 ~
tym problemem. To już dłużej nie będzie rodzina sprawa. To będzie miało długoterminowe konsekwencje. To stało się dla niego oczywiste podczas spotkania z właścicielem klubu i ranczerem, ponieważ żaden z tych mężczyzn nie był typem, który zapłaciłby i miał nadzieję, że to koniec. Bo nie będzie, to oczywiste. Nie było końca dla dobrego szantażu. Slater to wiedział. Przeżył kilka podczas swojego pobytu w Waszyngtonie. Kluczem było poznanie swojej ofiary. Nigdy nie wybrałby Barnesa czy Lodge’a. - W takim razie może nadszedł czas, żeby posprzątać. – Senator nie brzmiał już tak zdecydowanie. – Wczoraj wieczorem rozmawiałem z moją żoną. Jest wkurzona, ale wie, że może być gorzej. Ten Barnes odnosi same sukcesy. Biorąc pod uwagę to jak ostatnio zachowują się gwiazdy sportu i aktorzy, jestem praktycznie świętym. To był tylko jeden romans, a chłopak jest naprawdę świetny. Po latach wykorzystywania w sierocińcu, pomyślał Slater. Jack Barnes mógł być świetny teraz, ale nie sądził, żeby te lata w sierocińcu dobrze wyglądały w prasie. Cameron porzucił swojego pierworodnego syna. - Może powinniśmy spiąć tę historię, żeby to wyglądało na pojednanie ojca z synem. Nie muszą wiedzieć nic więcej – dumał Allen Cameron. – Źle wychodziłem w sondażach u klasy średniej. Jack jest ranczerem. Jest człowiekiem z ludu. Możemy potraktować te małe pięć milionów jak pożyczkę, której zdecydowałem się nie odebrać. Jest moim synem. Byłem mu to winien i zobacz, co z tym zrobił. Ta jego farma hodowlana jest organiczna, prawda? - Tak, tak sądzę. Jest organiczna i z wolnego chowu. - To dobrze będzie widziane u Zielonych – powiedział senator z radosnym chichotem. – To może być dla nas duża korzyść. To będzie doskonały kontrapunkt dla całej tej złej reklamy, jaką przynosi Lucas. Tak, trójkąt, w jaki był zamieszany jego najstarszy syn, bardziej niż prawdopodobnie zabierze kamery z najmłodszego syna. To błyskawicznie zmieni się w jego najgorszy koszmar. Jak sobie z tym poradzi? - W porządku, zostawiam to w twoim kompetentnych rękach, Matthew. – Senator brzmiał tak, jakby wręczył mu kosz z brudną bielizną, a nie beczkę prochu. – Informuj mnie, ale rób to, co musisz. Trzymaj buzię Lucasa zamkniętą, dopóki nie będę gotowy publicznie powiedzieć o Jacku.
~ 51 ~
Nastąpiło kliknięcie i Slater wiedział, że właśnie wydano mu polecenia. Senator przejdzie do bardziej napiętych spraw, jak jego prawie legalna kochanka. Slater wiedział, że istniała szansa, iż Jack był jedynym nieślubnym dzieckiem senatora, jakie spłodził. Slater musiał zebrać całą swoją kontrolę, żeby nie rzucić telefonem przez pokój. Wiedział, że to nie da nic dobrego, ale impuls wciąż tam był. Chciał zniszczyć coś w sposób, w jaki Lucas Cameron i Jack Barnes zamierzali zniszczyć jego karierę. Slater ostrożnie odłożył telefon i podszedł do mini barku. Otworzył pierwszą buteleczkę, jaką znalazł, nie dbając o to, co to było, dopóki wypalało ścieżkę od ust do mdlącego żołądka. Miał pięćdziesiąt dwa lata w świecie, który gwałtownie zwracał się ku tym mających po trzydzieści kilka. Nowi menagerowie od kampanii bazowali na osobowości i umiejętnościach załatwiania wszystkiego. Każdy chciał młodej, świeżej twarzy do mediów. Nikogo nie obchodziło, że wiedział więcej o waszyngtońskich politykach i wygranych elekcjach niż wszystkie te śliczne twarze razem wzięte. Nie wyglądał już dobrze w telewizji i to było coś, co się liczyło. Został mu tylko jeden cel – upewnić się, że Senator Allen Cameron zostanie Prezydentem Cameronem. Jeśli poradzi sobie z tym małym cudem, wszystko będzie dla niego otwarte. Będzie miał swoje stanowisko w Białym Domu, albo może zostać prywatnym konsultantem mnóstwa organizacji. Może napisze książkę. Mógłby spłacić bukmacherów. Jeśli przejdzie przez nadchodzącą kampanię, wszystko będzie w porządku, po prostu to wiedział. Jak tylko Cameron znajdzie się w Waszyngtonie, nie będzie miało znaczenia, czy cała ta sprawa o Barnesie i Lucasie wyjdzie na jaw. Nikt nic nie będzie mógł zrobić. Posiadanie nieślubnego dziecka nie było nienagannym występkiem. Jeśli Cameron faktycznie zostanie wybrany na prezydenta, skandal będzie na tyle duży, że będzie mógł przed tym zwiać, dumał Slater. Otworzył drugą buteleczkę. Tym razem spojrzał na nią. To był duży łyk wódki, ale nie miał wątpliwości, że dość kosztowny łyk. Może napisać skandaliczną książkę. Do diabła, zacznie już teraz, więc znajdzie się akurat w momencie, kiedy skandal będzie jeszcze świeży w głowach publiczności. To będzie bestseller. Wszystko, co musiał zrobić, to upewnić się, że skandal nie wybuchnie aż do elekcji. ~ 52 ~
Wódka zaczęła działać, uspokoiła jego żołądek i dała odczucie ciepła. Prawdziwy problem leżał w Lucasie. Barnes nie chciał żadnego rozgłosu. Wątpił, żeby w najbliższym czasie Jack Barnes wkroczył w życie dawno zaginionego taty. Będzie trzymał buzię na kłodkę i spuszczoną głowę. Z drugiej strony, Lucas był publiczną dziwką. Zrobi wszystko, żeby zdobyć okładkę w czasopismach. Slater był pewien, że to miało coś wspólnego z byciem ignorowanym przez rodziców, ale nie przyjąłby tego, jako pewnik. Matthew Slater miał rachunki do zapłacenia, a niektóre z nich miał u ciemnych charakterów. Nie będzie ich obchodziło, że jego przyszłe zatrudnienie jest zagrożone przez jakiegoś dwudziestotrzyletniego bachora tatusia. Musiał coś zrobić z Lucasem Cameronem i to wszystko. Był przy trzeciej buteleczce, gdy naszła go pewna myśl. Mężczyzna w żałobie zasługiwał na wiele współczucia. To rozwiązałoby mnóstwo kłopotów. Śmierć zamknęłaby usta Lucasa. To odstawiłoby Jacka Barnesa na półkę. To również dałoby Senatorowi możliwość rozmawiania na temat narkotyków i alkoholu. Prawo i porządek byłyby jego najważniejszą opcją. To było ryzykowne, ale też, był ryzykantem.
Tłumaczenie: panda68
~ 53 ~
Rozdział 6 Usta Abby się otworzyły, kiedy Sam wyszedł. - Wow. – Już wcześniej widziała tak pysznego Sama, ale to było niedorzeczne. Miał na sobie czarne skórzane spodnie i śnieżnobiałą koszulę rozpiętą pod brodą. Zostawił kilka rozpiętych guzików, ukazując swój idealnie wyrzeźbiony tors. Skóra była ciasna i dobrze wyglądała przy czarnych motocyklowych butach. Jego blond włosy kręciły się doskonale nad jego uszami, dodając miękkości linii jego kwadratowej szczęki. Był druzgocąco męski i Abby zastanawiała się, dlaczego w ogóle chcą opuścić pokój. Sam się odwrócił, dając jej doskonały widok na swój twardy tyłek. - Podoba ci się? Abby podeszła i przykryła dłońmi te muskularne pośladki. - Uwielbiam i wiesz o tym. Sam się obrócił i przyciągnął ją bliżej, zwracając przysługę przez zsunięcie dłoni na jej tyłek. Mały uśmiech wygiął jego usta. - Cieszę się, że ci się podoba, kochanie. Tak właśnie mniej więcej ubierają się Domowie w Klubie. - Czy tak się zwykle ubierałeś, kiedy tu pracowałeś? – Abby była bardzo ciekawa czasów Sama tutaj. Usłyszała trochę o tym, co Jack tu robił, kiedy pracował w klubie Juliana Lodge’a. Jack był rezydującym Domem. Odgrywał sceny z poddanymi i trenował klientów, którzy chcieli stać się Domami i Dominami. Jack dokładnie wiedział, ile zadać bólu, żeby zwiększyć przyjemność poddanego. Mniej wiedziała o tym, co robił Sam oprócz jego pracy, jako barmana. - Nie, miałem nawet mniej. – Sam uśmiechnął się kpiąco. Abby wiedziała, że myśli o czymś niegrzecznym. – Wtedy prawie nigdy nie nosiłem koszuli. - A spodnie? – zapytała Abby z chichotem. - Opcjonalnie w niektóre noce.
~ 54 ~
Abby zawinęła ramiona wokół jego pasa. - Powiedz mi coś, Sam. Kto lepiej dawał napiwki, mężczyźni czy kobiety? Przez chwilę wydawał się być zaskoczony i stężał na krótko. Prawie natychmiast się roześmiał. - Mężczyźni. Mężczyźni zdecydowanie dają lepsze napiwki. – Pochylił się i ją pocałował. Abby uniosła się na palce i przycisnęła swoje usta do jego. - Są przyzwyczajeni do płacenia za seks – powiedziała sarkastycznie Abby. Zastanowiła się nad sposobem, w jaki praktycznie oczy Juliana Lodge’a zjadały Sama. – Powiedz mi coś, czy Julian dawał dobre napiwki? Sam patrzył na nią przez chwilę. - Julian nie dawał napiwków, ale dobrze płacił. Był moim szefem. Abby nie bardzo to kupiła. Było zbyt wiele napięcia między Samem, a właścicielem klubu. - Był tylko szefem, Sam? – Położyła ręce na jego piersi, by powstrzymać go od odwrócenia się. – Nie. Nie musisz mi odpowiadać, jeśli nie chcesz, ale nie myśl, że cię osądzę. Kocham cię. Jestem po prostu ciekawa. A poza tym, wiesz, jaka potrafię być perwersyjna. Jeśli masz jakieś seks historie z tym przerażającym mężczyzną, chcę je usłyszeć. - Abigail, ty mała niegrzeczna dziewczynko, nie uprawiałem seksu z Julianem Lodgem – zaprotestował Sam z długim westchnieniem. - Och, no cóż, mogę pofantazjować. – Abby wpatrzyła się w niego. – Jednak chciał ciebie? Sam zamarł. - Kiedy Jack powiedział mu, że odchodzimy, Julian zawołał mnie do swojego biura. Pomyślałem, że to dziwne, ponieważ nigdy nie zwracał na mnie wiele uwagi. Był bliżej z Jackiem, nie ze mną. Jednak poszedłem. Byłem ciekawy. Abby już wiedziała, dokąd to prowadzi. Widziała jak Julian Lodge wpatrywał się w Sama. - Poprosił, żebyś z nim został.
~ 55 ~
- Tak – cicho potwierdził Sam. – Patrzył wprost na mnie. Wiedział, że chciałem od Jacka więcej niż dostawałem. Powiedział mi, że jeśli z nim zostanę, upewni się, że dostanę wszystko, czego potrzebuję. Obiecał się mną zająć. Obiecał być dla mnie stałym panem. - Mówiłeś, że nigdy na długo nie byłeś poddanym. – Abby była zaskoczona. Spodziewała się, że Julian pragnął Sama. Nie spodziewała się, że rozmawiali o czymś trwałym. - Powiedział, że jest gotowy podpisać kontrakt. Jeśli będzie chciał, dostanę dobry procent z jego bogactwa. Sądzę, że to był jakiś rodzaj umowy przedmałżeńskiej. Nie wiem, o czym myślał, Abby. Ja wiedziałem, czego chcę. - A ty nie chciałeś jego – stwierdziła Abby. - Nie. Próbowałem powiedzieć mu, że nie jestem gejem. Nie obchodziło mnie, czy on był. To osobista sprawa, ale nie jestem. Roześmiał się i powiedział, że oszukuję sam siebie. – Głos Sama się obniżył. Spojrzał na podłogę. – Abby, nigdy wcześniej nie spałem z mężczyzną. Abby uśmiechnęła się do niego. Nie była zaskoczona. - Tylko dlatego, że chcesz tego jednego. - Tak, pragnę go. Co to ze mnie robi? - Och, kochanie, to robi z ciebie Sama. – Spojrzała głęboko w oczy swojego męża. Była tylko pięć lat starsza od Sama, ale w niektórych sprawach była o niebo mądrzejsza. Dawno temu wybaczyła sobie za to, że jest tylko człowiekiem. – Kochasz Jacka. Nie ma w tym nic złego. Jeśli pragnąłbyś Juliana, w tym też nie byłoby nic złego. Nie dbam o to, kogo pragnąłeś w przeszłości, Sam, tak długo jak pragniesz mnie teraz. Jeśli tak się stanie, chce tych samych rzeczy, co ty. Pragnę nas wszystkich razem na każdy sposób. - Ale on tego nie chce, Abby – powiedział ze smutkiem Sam. – Myślę, że to ja jestem powodem, dla którego odsunął się od nas. Ten pocałunek go odrzucił. Od tego czasu mnie nie dotknął. Jesteśmy razem w tym samym łóżku tylko dlatego, że ty jesteś między nami. Musimy stawić czoła faktom, Abby. On nigdy nie będzie chciał mnie w sposób, w jaki ja chcę jego. Abby nie wierzyła w to ani przez sekundę. Pamiętała noc tego fatalnego pocałunku. Jack się nie powstrzymał. Nie odwrócił ze wstrętem. Wiedział jak podniecony był Sam i ~ 56 ~
to mu nie przeszkadzało. - Abby, myślisz, że on chce, żebym odszedł? - Nie, nie sądzę. Poza tym nigdzie nie pójdziesz beze mnie, Samie Fleetwood. I nigdzie nie pójdziemy bez Jacka. – Nadszedł czas rozpoczęcia tego wieczoru. Oboje staną się nieszczęśliwi, siedząc tu i zastanawiając się, co robi Jack. Nadszedł czas, żeby dowiedzieć się, czy muszą się wynieść. Jack musi zareagować, albo i nie. Jeśli będzie tylko trochę zdenerwowany i każe im wrócić do domu, będzie wiedziała, że to koniec. Jeśli ogłosi publiczną karę, o jakiej wspomniał Julian, no cóż, przejdzie przez to, gdy do tego dojdzie. - Pokaż mi Klub, Sam. - W porządku. Abby wiedziała, że był niechętny temu planowi, ale wziął ją za rękę i wyprowadził z pokoju. Wsiedli do windy. Była mała i cała pokryta lustrami. Abby się uśmiechnęła. To było najbardziej dekadenckie miejsce, w jakim kiedykolwiek była. - Hej, przytrzymajcie… – zawołał męski głos. Drzwi się zamknęły, a Sam nie podjął żadnej próby, żeby ją zatrzymać. Uśmiechnął się do niej szeroko. - Może poczekać na następną, kochanie. Chcę cię mieć tylko dla siebie. Sam nacisnął kilka guzików. - Będziemy jeździli po wszystkich piętrach? – Abby zastanawiała się, co takiego planuje Sam. - Nie, to kod dostępu na poziom klubu – wyjaśnił Sam. – Wszystko jest tak zrobione, żeby zachować prywatność klientów. Gdybyśmy nie zatrzymali się w części hotelowej budynku, moglibyśmy przejść przez lobby właściwie ubrani, wsiąść do windy, wystukać kod i dostać się na poziom klubu. Jak byśmy już tam byli, moglibyśmy zmienić ubrania w przebieralni i zameldować się na noc. Jest tutaj całe mnóstwo zabezpieczeń do upewnienia się, że społeczeństwo nie dowie się o tym, co się tu dzieje. - Dlaczego to taka tajemnica?
~ 57 ~
- Ponieważ dużo ważnych figur lubi taki styl życia. Kiedy tu pracowałem, byli politycy i sędziowie i ludzie z mediów. To mogłoby zaszkodzić im zawodowo, gdyby zostali wplątani w seks skandal. Wiem, że lubisz dobre seksualne skandale, ale założę się, że odczuwa się to zupełnie inaczej po drugiej stronie okładki czasopisma. Czy wspomniałem jak seksownie wyglądasz? Abby zmarszczyła na niego nos. Protestowała na ubrania, której jej wybierał, ale on nie miał zamiaru ustąpić. Na ciasną czarną mini założyła szkarłatny gorset. Przyglądała się sobie w lustrach windy. Gorset zwężał się w jej talii i jej piersi wyglądały całkiem ładnie. Na nogach miała szpilki od Valentino na jedenastocentymetrowym obcasie, które dodawały je wzrostu i sprawiały, że jej nogi wyglądały szczupło. Jej włosy układały się miękko falami wokół twarzy. Sprzeciwiła się nałożeniu zbyt mocnego makijażu. Miała tylko wytuszowane rzęsy i pomadkę. - Jesteś piękna, Abby – wyszeptał Sam. Pocałował jej wyeksponowane ramię. – Jestem dumny, że mogę się tobą pochwalić. Abby się uśmiechnęła i drzwi od windy się otworzyły. Pomimo tego, co powiedziała Samowi o nie byciu głodną, bardzo uważała na swoja wagę. Poślubiła dwóch mężczyzn, którzy byli pięć lat młodsi od niej. Jack i Sam byli pierwszorzędnymi okazami. Nie mieli na sobie ani grama tłuszczu. Trudno było Abby patrzeć w lustro i naprawdę zobaczyć w sobie to, co oni widzieli. Przypomniała sobie ten moment, kiedy Jack powiedział jej, żeby nie była dla siebie taka krytyczna. Wiedziała, że chciał dobrze, ale potem nastąpił nagły zwrot w sposobie, w jaki przedtem ją traktował. Zanim wrócił do domu ze szpitala, gdyby powiedziała o sobie, że jest gruba, znalazłby się przerzucona przez jego kolano za obrażanie czegoś, co Jack uważał za swoje. Kiedy o tym myślała, tak naprawdę zastanawiała się, co tak naprawdę wiedziała o Jacku? Znała go tylko miesiąc zanim go poślubiła. A co, jeśli to był prawdziwy Jack? A jeśli nie, kogo miała winić za jego wycofanie? Z pewnością nie Sama. Jack i Sam mieszkali ze sobą w harmonii przeszło siedemnaście lat zanim ją spotkali. Na każdy sposób, w jaki Abby to rozważała, to ona była tą, która rozwaliła to wszystko. Co zrobi, jeśli Jack się nią zmęczył? Czy będzie mogła zostawić ich obu, jeśli Jack już jej nie chce? Myśl o powrocie do życia bez nich, było czymś, czego nie chciała rozważać. Sam wyciągnął ją z windy. - Przestań się martwić. To jest nasza noc, Abby. Nie myśl o niczym poza
~ 58 ~
odprężeniem i odkrywaniem. Możemy zrobić wszystko, co chcemy, i nikt nie może nam tego zabronić. Po prostu będą nam kibicować. Ścisnęła jego dłoń. Wolność, jaką oferował Klub, brzmiała kusząco. - W porządku. Będzie miło nie myśleć o przyszłości przez jedną noc. Rozejrzała się po pokoju, w którym się znalazła. Jej obcasy zatapiały się pod nią w grubym dywanie. Pomieszczenie było oświetlone przez kandelabry, a w rogu stało małe biurko. Duży mężczyzna w garniturze siedział przy biurku z komputerem przed sobą. Siedział nieruchomo. Abby zastanowiła się, czy grał w karty, kiedy czekał aż otworzy się winda. - Jestem Samuel Fleetwood. Numer mojej karty to 5772356. Duże palce mężczyzny ostrożnie uderzały w numerki. - Dobry wieczór, panie Fleetwood. Witamy w Klubie. Czy czegoś pan potrzebuje? Muszę ostrzec, że wszystkie prywatne jadalnie są zajęte. - Nie, dziękuję, już jedliśmy – odpowiedział uprzejmie Sam. - W takim razie proszę cieszyć się wieczorem. – Gospodarz wskazał na drzwi. Abby pozwoliła poprowadzić się do niezbyt zachęcająco wyglądających drzwi. Rozejrzała się wkoło, świadoma, że prawdopodobnie wygląda jak turystka. - Oczekiwałam czegoś bardziej świńskiego. - Abby, to jest lobby. – Sam się zatrzymał. – Jesteś pewna, że dasz radę? To jest naprawdę mocne. Abby posłała mu swoje dobrze znane spojrzenie. Nie kupił tego. - Dziecino, samo oglądanie mnóstwa filmów na HBO nie znaczy, że jesteś na to gotowa – powiedział Sam niezbyt przychylnie. Ale nie było mowy, żeby teraz się wycofała. Chciała zobaczyć to miejsce. Wcześniej okłamała Juliana. Jeśli by ich wyrzucił, nie naciskałaby na Sama, żeby znaleźli inny klub BDSM. Była zainteresowana tym jednym z powodu tego, że miał duży wpływ na mężczyzn, których kochała. Dorastali w tym miejscu. Musiała sam go zobaczyć.
~ 59 ~
- Zapomniałeś, że również czytałam – powiedziała Abby z pewnością, której nie czuła. Nie mogła się powstrzymać przed myślami o słowach Juliana Lodge’a. Gdyby weszła tu z Jackiem, ani przez chwilę by się martwiła. Sam, jak wiedziała, broniłby jej do śmierci, ale nikt nie zakwestionowałby Jacka. - W porządku, zatem chodźmy. – Sam wziął ją za rękę i wyprowadził z lobby. Abby przeszła przez małe drzwi i znalazła się w zupełnie innym świecie.
***
Drzwi windy się zamknęły i Jack poczuł jak jego irytacja wzrosła. Czy tak trudno było wcisnąć guzik drzwi, czy wsunąć rękę, żeby się nie zamknęły? Kiedy będzie rozmawiał z tym facetem z Platynowego Apartamentu, poruszą także małą rzecz nazywaną zwykłą grzecznością. Jack nacisnął guzik i po kilku chwilach wsiadł do windy. Do lobby podróż była krótka. Jeszcze raz zadzwonił na komórki Abby i Sama. Jego wcześniejsze ich zrozumienie szybko rozpuściło się w irytacji. Co sobie myślą, nie odbierając tych cholernych telefonów? - Sam, zadzwoń do mnie, kiedy to odbierzesz. Rozumiesz? Jestem już cholernie zmęczony rozmową z twoją pocztą. – Wepchnął telefon do kieszeni. Winda się otworzyła i Jack wyszedł do lobby. Natychmiast kierownik lobby znalazł się przy nim. - Panie Barnes. – Starszy mężczyzna był nienagannie ubrany, jak wszyscy ludzie Juliana. – Pan Lodge troszeczkę się spóźni. Proszę dołączyć do pana Slatera w poczekalni. Mogę przynieść panu drinka? - Szkocką, czystą. – Jack nie tęsknił do tego wieczora. Mimo to, gdzieś z tyłu jego głowy, była mała ciekawość odnośnie jego przyrodniego rodzeństwa. Nie był pewien, ale myślał, że Senator ma dwóch synów i córkę. Ciekawość była całkowicie próżna. Nie musiał ich znać. Miał rodzinę. Miał Abby i Sama i córkę Abby, Lexi. Kto wiedział, co przyniesie przyszłość? Może Abby będzie chciała mieć kolejne dziecko. Może zostanie ojcem. Zaatakowała go wizja Abby z dzieckiem w ramionach. ~ 60 ~
Przełknął na tę myśl. Nie poradzi sobie z niemowlęciem. Nie poradzi sobie z dzieckiem. Dzieci były małe i delikatne. Dzieci umierały. Były potrącane przez samochody, dużo upadały. I kobiety wciąż umierały podczas porodu, czasami. Nagła przytłaczająca panika uderzyła w niego niczym rozpędzony pociąg. Jego marginalna wizja zaczęła zanikać. - Panie Barnes? Jack otrząsnął się z tego uczucia i wsunął ręce do kieszeni, żeby ukryć swoje trzęsące się dłonie. - Znam drogę. I daj podwójną szkocką. – Jack wkroczył do eleganckiej poczekalni, gdzie czekał Slater. Przed sobą na stoliku miał kieliszek czerwonego wina. Jack nie lubił oficjalnego menagera kampanii, ale teraz był miłym rozproszeniem od jego ponurych myśli. - Dobry wieczór, panie Barnes. – Slater nie wstał, ledwie uprzejmie pochylił głowę. Jack odkiwnął i usiadł naprzeciw niego. - Zastanawiam się, co zatrzymało pana Lodge’a – mruknął Slater. – Myślisz, że jest na dole w tym swoim klubie? Jack prychnął, absolutnie niezaskoczony tym, że obłudna łasica nie miała pojęcia, kim był Julian Lodge poza mężczyzną prowadzącym seks klub. - Prawdopodobnie załatwia interesy ze swoimi inwestorami. Wiem, że zwykle go przetrzymują. - Ludzie inwestują w seks klub? - Tak, owszem. – Jack nie wspomniał, że sam zainwestował w kilka interesów dzięki radzie Juliana. Zarobili niezłe pieniądze. – Inwestują także w nieruchomości, akcje i inne interesy. Julian Lodge zarządza grupą inwestorów, którzy wynajdują małe firmy z dobrymi pomysłami i dają im kapitał, żeby stały się wielkimi kompaniami. Czy kiedykolwiek słyszał pan o Masters Found? Oczy Slatera stały się okrągłe. Wziął ostrożny łyk wina i odstawił. - Oczywiście, że słyszałem. Więc Julian Lodge jest jednym z inwestorów w Masters Found?
~ 61 ~
- Nie, ja jestem inwestorem. Julian zarządza funduszem. Mistrz jest wewnętrznym żartem. – Nazwał to tak, ponieważ cała grupa została stworzona z bogatych Domów i Domin z tego klubu. Jack uśmiechnął się lekko, kiedy przypomniał sobie jak protestowała Katherine Johannsen, uważając, że Mistrzynie też tam powinny się znaleźć. Domina zawsze podnosiła to na każdym spotkaniu, ale jeszcze nie namówiła do tego Juliana. - To bardzo imponujące – stwierdził Slater. Jack widział jak kalkuluje, żeby w najlepszy sposób wykorzystać tę informację. Kelner przyniósł Jackowi podwójną szkocką i szybko się wycofał. Jack wziął rozważny łyk. Szkocka była bogata w smaku i aromatyczna. Zrobił sobie mentalną notatkę, żeby zapytać Juliana, co to była za brandy. Postanowił zmienić temat. Julianowi nie spodobałoby się, gdyby Senator za wiele wiedział o jego interesach. - Dlaczego Lucas to robi? Twarz Slatera lekko poczerwieniała. Był bladym mężczyzną, więc każda emocja była widoczna na jego skórze. Mógł się założyć, że Salter nie grał w pokera, nawet żeby uratować swoje życie. - Sądzę, że Lucas to robi, żeby zyskać uwagę. Zrobi wszystko dla uwagi. - Z tego, co mogę powiedzieć, ten chłopak nie potrzebuje więcej uwagi – mruknął Jack. – Jest na okładkach magazynów, które czyta moja żona. Można by pomyśleć, że potrzebuje trochę mniej uwagi. Usta Slatera się zacisnęły. - Niektórzy ludzie nie mają dość. Niektórzy ludzie muszą przeciągać strunę. Lucas nigdy nie przestanie. – Pochylił się i Jacka ogarnęło uczucie, jakby próbował wyglądać na zaniepokojonego. – Lucas ma okropny problem z uzależnieniem. Nie potrafi trzymać się z dala od narkotyków i alkoholu. Jest uzależniony od lat. Prawdą jest, panie Barnes, że boję się o jego życie. Pewnego dnia przedawkuje. Albo zrobi coś bardzo głupiego pod ich wpływem. Jack upił następny łyk świetnej szkockiej. Żałował, że zadał to pytanie. Głos menagera kampanii był zgrzytliwy. Zaczął się zastanawiać, dlaczego kiedykolwiek uważał za konieczne trzymanie Abby i Sama z dala od tego. Gdyby tu z nim byli, przynajmniej patrzyłby na coś ładnego. Mógłby patrzeć na Abby, kiedy wszyscy by rozmawiali. Sam powiedziałby coś zabawnego, by wywołać śmiech Jacka. Boże, musi to naprawić. Musi podjąć decyzję i trzymać się jej. ~ 62 ~
Po tym strasznym dniu sześć miesięcy temu, postanowił być trochę mniej dominujący. Musiał być łagodniejszy dla swoich partnerów, zdecydował, albo ich straci. Abby przez chwilę mogła uważać całą tę sprawę z uległością za zabawną, ale to szybko by się jej znudziło. Był bardzo wymagającym mężczyzną. Powiedział Abby, że będzie taki przez dwadzieścia cztery godziny, a potem natychmiast zaczął podejmować za nią decyzje. Kiedy naprawdę się nad tym zastanowił, był taki sam dla Sama przez prawie dwadzieścia lat. Tyle, że nie uprawiali za sobą seksu. A właściwie, dlaczego nie? zapytał Jack sam siebie, kiedy drugi facet rozwodził się nad tymi wszystkimi okropnymi rzeczami, jakie robił Lucas Cameron. Nie chodziło o to, że ta myśl była dla Jacka odpychająca. Był bardzo seksownym mężczyzną. Jednak, bardziej wolał kobiety, chociaż wcześniej uprawiał seks z mężczyznami. Kiedy był młodszy, krótko eksperymentował. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że jednak woli kobiety. Oprócz Sama. Abby nie miałaby nic przeciwko, dumał i poczuł jak lekki uśmiech wypływa na jego twarz. Pamiętał tę noc, kiedy poddał się jej żądaniu. Kazała mu pocałować Sama. Sam był trochę nieśmiały, jednak Jack wiedział, że był otwarty na to doświadczenie. Przyciągnął Sama do siebie i złączył ich usta razem. Z początku powiedział sobie, że po prostu zaspokaja swoją prawie żonę. Ale po jakiejś minucie, nie mógł już tego powiedzieć. Sam był intrygującą mieszanką miękkości i twardości. Jego ciało i ten zewnętrzny pancerz, który miał na swojej duszy, były surowe i aroganckie. Ale mężczyzna wewnątrz wciąż szukał kogoś, kto by się nim zaopiekował. To wydobywało z Jacka bardzo dominujące instynkty. Opiekował się Samem od lat, ale ten jeden pocałunek kazał mu się zastanowić, czy Sam nie potrzebuje czegoś więcej. - On już cię nie słucha, Slater. – Głos Juliana był bardzo rozbawiony. – To jego talent. Może wyglądać, jakby zwracał uwagę, ale jego umysł jest gdziekolwiek. Uwierz mi, wiem to. Szlifował ten talent na mnie. Jack czuł jak uśmiech rozjaśnia jego twarz. - Szlifowałem go lata przed tobą, Julianie. Powinieneś zobaczyć niektóre karty raportów z podstawówki. I słyszałem wszystko, co Slater tu powiedział. Nic z tego nie było dla mnie ważne. Julian westchnął i usiadł z gracją na fotelu obok Jacka. Posłał Jackowi długie cierpiące spojrzenie. - To dlatego nie jesteś samokrytyczny. Świat często stawia nas w sytuacjach, które wpływają na ważne momenty w naszym życiu. ~ 63 ~
- O, boże, tylko nie mów znowu o karmie? – Jack był gotowy na bardzo głębokie zamyślenie, jeśli Julian zacznie wykład na temat wschodnich praktyk religijnych. Po prostu odtworzy sobie w myślach ostatni mecz Longhorns. Jak to się zaczynało? A tak, Texas wygrało rzut i przygotowywało się na odbiór. Julian pstryknął palcami. - Często myślałem, że byłbyś niesamowitym praktykiem medytacji, Jackson, gdybyś tylko skoncentrował się na czymś innym niż rozgrywki sportowe. - Czasami koncentruję się na seksie – przyznał Jack. Julian potrząsnął głową w stronę polityka. - Nigdy nie wybieraj kowboja na swojego duchowego partnera. Oferowałem mu świat bogactwa i władzy. A on wybrał zadawanie się z krowami. Jack się wyszczerzył i oparł nogi na stoliku przed sobą. - Krowy nie pytają o moje opinie na temat sztuki, tylko oczekują ode mnie, że będę wiedział, jakich użyć wideł, by je nakarmić. Julian odrzucił głowę i się roześmiał. - Brakowało mi ciebie, Jackson. Źle mnie wcześniej zrozumiałeś. Ja tylko zwracałem uwagę, że jest możliwość dowiedzenia się czegoś o obecnych nieszczęśliwych kłopotach Lucasa. - Nieszczęśliwych? – Slater zabrzmiał na zszokowanego. – Jak ktoś może nazwać Lucasa nieszczęśliwym? Miał wszystko, co chciał. Jack wskazał na Slatera. - Przykro mi, Julianie. W tym się z nim zgadzam. Ten mały dupek mnie szantażuje. Nie sprawisz, żebym poczuł do niego litość. - Widzisz, teraz wracamy do karmy. Czy muszę ci przypominać? Jack przewrócił oczami. - Odłóżmy sprawę karmy na bok, Jackson. Wierzysz, że Lucas robi to wszystko tylko z desperackiej potrzeby, by ludzie myśleli o nim jak najgorzej? - Nie – odparł z irytacją Jack. Nie podobało mu się, dokąd zmierza Julian. Nie miał nic wspólnego z Lucasem Cameronem. Nie był bratem Lucasa Camerona. Nic nie był ~ 64 ~
winien temu małemu gówniarzowi tylko dlatego, że mieli biologicznego ojca. – Robi to, żeby zyskać uwagę swojego ojca. Jeśli jej nie ma, robi się zły. - Podobnie jak poddani, których ostatnio spotkałem – powiedział enigmatycznie Julian. – Możesz nie rozumieć karmy, Jackson, ale ona z pewnością rozumie ciebie. – Julian wstał i skinął w stronę windy. – Sądzę, że nasz gość lada chwila powinien przyjechać. Powiedziano mi, że były jakieś problemy z samochodem, drobny wypadek. Oczy Slatera się rozszerzyły. - Czy wszystko z nim w porządku? Jack był zaskoczony, że jego serce lekko przyspieszyło. Przypomniał sobie tego idiotę z Platynowego Apartamentu, który przyjechał na motocyklu. O tym też z nim porozmawia. Jeśli chciał być Domem, powinien zrozumieć, co jest winien swojej poddanej. Po pierwsze i najważniejsze, jest jej winien komfort i ochronę. Nie będzie mógł tego robić, jeśli zginie. - Nic mu nie jest – mówił Julian. – Wysłałem innego kierowcę. To był niefortunny epizod na drodze. Wiesz, jakie potrafią być ulice? To piątkowa godzina szczytu. Ktoś zajechał drogę mojemu kierowcy na autostradzie. Został celowo uderzony. Na szczęście jest dobrze wyszkolony. Zapanował nad sytuacją bez szkód. Polica się tym zajmuje. Możemy zacząć kolację? Lucas niedługo będzie. Jack wstał, ale Slater wciąż siedział z oniemiałym wyrazem na twarzy. - Chyba nie idziemy do tego klubu? Łuk brwiowy Juliana wykonał kolejne uniesienie. - Przejdziemy koło baru w klubie, żeby dostać się do jednej z prywatnych jadalni. Jak długo pracuje pan w polityce, panie Slater? - Trzydzieści lat – odpowiedział Slater. - W takim razie nic, co pan zobaczy w moim klubie nie powinno pana zaszokować. – Jack ukrył uśmieszek. Wiedział, że Julian pracował bezustannie nad utrzymaniem protekcjonalności w swoim głosie. To nie działało. Jack wiedział, że Julian nienawidzi hipokryzji. Slater wstał i spróbował wyglądać na zblazowanego.
~ 65 ~
- Jestem pewien, że masz rację. Po prostu nie mam doświadczenia pana Barnesa. Nigdy nie byłem żonaty, ani tym bardziej nie dzieliłem mojej żony z innym mężczyzną. Julian zamarł, ale Jack się roześmiał. Nie został zawstydzony. - Nie krytykuj czegoś, czego nie doświadczyłeś, kolego. W mojej Abby jest zbyt wiele kobiety dla jednego mężczyzny, żebym sam sobie poradził. Potrzebuję Sama, żeby czynił ją szczęśliwą. – Jack poczuł małą satysfakcję na widok lekkiego rumieńca u drugiego mężczyzny. Slater nie zamierzał odpuścić. - Obawiam się, że nie mógłbym znaleźć się w łóżku z nagim mężczyzną nawet dla uratowania życia. Jack pozwolił całej tej sprawie stać się dekadencką. Jeśli ten idiota myślał, że tym go zawstydzi, to Slater w ogóle go nie znał. - Mówisz tak, ponieważ nigdy nie widziałeś nagiego Sama. Jest zjawiskowy. Nie martw się. Niczego na tobie nie będę próbował, Slater. Nie jesteś w moim typie. Julian się roześmiał, kiedy Jack ruszył do drzwi. Tak, pomyślał Jack, powinien przyprowadzić tu Sama i Abby. Czasami zapominał, że im też należała się odrobina komfortu.
Tłumaczenie: panda68
~ 66 ~
Rozdział 7 - To wygląda jak bar. – Abby słyszała rozczarowanie w swoim głosie. Po to założyła te koszmarne szpilki? Rozejrzała się wokół siebie. To był dekadencki bar, ale to był tylko bar, z tego co mogła powiedzieć. Na pewno rozgrywała się tutaj jakaś rzymska orgia. Wszystkie siedzenia to były długie otomany albo leżanki. Pokój był zdominowany przez wielki kandelabr z prawdziwymi świeczkami, które dostarczały światło. Małe stoliki były załadowane platerami owoców, sera i czekolady. Jedzenie dla palców. Były tu wszystkie rzeczy, którymi łatwo było nakarmić swojego kochanka. Sam potrząsnął głową i wskazał ręką wokół pokoju. - To jest tylko zewnętrzny pokój, dziecino. Uważaj to za część inscenizacyjną. Ludzie rozluźniają się tutaj przed i po. - Przed i po czym? - Przed i po zabawie – powiedział Sam z małym szelmowskim uśmiechem. - Sam! O, mój boże, Sam Fleetwood? Abby się obejrzała i jakaś posągowa blondynka kierowała się w stronę Sama. Miała na sobie naprawdę niewiele ubrania. Skórzane króciutkie szorty i czarny skórzany stanik. Jej długie, długie nogi były okryte siatkowymi rajstopami, na stopach miała szpilki. Jej blond włosy były zebrane z tyłu w kilka kucyków, co akcentowało jej fantastyczną strukturę kości policzkowych. Mogłaby być modelką. Sam błysnął kobiecie szerokim uśmiechem, który dał znać Abby, że uważa ją za przyjaciółkę. Abby nie przegapiła też, że kobieta miała idealnie opalone ciało. Przestań, powiedziała do siebie. On jest tutaj z tobą. Ożenił się z tobą. Jack też się z nią ożenił, a jego tu nie było. Blondynka rzuciła się w ramiona Sama.
~ 67 ~
- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. – Blondynka pozostała bez tchu, kiedy przytuliła Sama. – Julian powiedział, że jacyś specjalni goście pojawią się dziś wieczorem. Nie wiedziałam, że miał na myśli ciebie. - Myślę, że raczej miał na myśli Jacka – powiedział Sam z samokrytycznym śmiechem. Delikatnie wyswobodził się z uścisku. – Jest gdzieś tutaj, bardzo prawdopodobne, że z Julianem. Lauro, to jest moja żona, Abigail. Abby, to moja stara przyjaciółka, Laura Michaels. Laura odwróciła się do Abby. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. Wydawała się być autentycznie miła. Abby potrząsnęła jej ręką. - Miło poznać dawną przyjaciółkę Sama. - Nie mogłam uwierzyć, kiedy usłyszałam, że w końcu znaleźli kobietę, która chciała ich poślubić. – Laura się pochyliła, jakby to było tajemnicą. – Wiedziałam, że Sam by to zrobił, ale Jack? Zawsze był taki wybredny. Musisz być niezwykłą kobietą. – Obróciła się do Sama. – Czy Jack będzie dziś wieczorem w jaskini? Czy ktoś ostrzegł Domów? Jack może być dla nich twardy, jeśli pomyśli, że nie używają właściwych technik. - Kto jest teraz głównym? Abby nie zrozumiała, o co chodzi. Spoglądała między Laurą, a Samem, mając nadzieję, że ktoś jej wytłumaczy. - To zwykle była praca Jacka – wyjaśniła Laura. – Główny Dom to ten rezydujący. Upewnia się, że cała ochrona jaskini jest właściwie wyszkolona i daje lekcje klientom. Prowadzi inscenizacje. - Jak dawanie klapsów i różnych rzeczy? - Jeśli tego klient chce – zgodziła się Laura. – Czasami to jest coś prostego jak dawanie klapsów. Czasami to jest coś bardziej kompleksowego z tekstami i ćwiczeniami przed publicznością. To może być bardzo skomplikowane. Leo Meyer jest rezydującym Domem. Sam kiwnął głową. - Słyszałem, że jest dobry. Jednak nigdy go nie spotkałem. Julian go trenował, więc musi być dobry. Laura się uśmiechnęła, ale zauważyła, że ktoś na nią czeka. ~ 68 ~
- Lepiej wrócę do pracy. Dobrze cię widzieć, Sam. – Kiwnęła głową do Abby i poszła w swoją stronę. - Więc… – Abby przyglądała się odejściu blondynki. Sam wypróbował na niej swój uwodzicielski uśmiech. Kiedy go nie zwróciła, ani nie przeszła do kolejnego tematu, posłał jej swój uśmiech smutnego szczeniaka. - Tak, spałem z nią. To było dawno temu. Spałem ze wszystkimi, Abby. Wiesz, jaki byłem. - Wiem, że miałeś przedtem blondynkowy zwyczaj. – Nie było żadnego ognia pod tym oświadczeniem. To wszystko była już przeszłość. Sam przeczesał ręką włosy. - Teraz lubię rudowłose. - Wiem – odparła, pochylając się do niego. – Przepraszam. Jestem niedorzecznie zazdrosna. Sam zmierzył całe jej ciało spojrzeniem. - Kochanie, gdybyś nie była, powiedziałbym, że jesteś szalona. Masz przed sobą kawał mężczyzny. Abby prychnęła. - Pokaż mi resztę klubu. Jeśli to jest tylko część inscenizacyjna, gdzie jest reszta? – Teraz, kiedy uważnie się wsłuchała, mogła usłyszeć dochodzącą skądś dudniącą muzykę. Muzyka w części inscenizacyjnej była cicha, więc ludzie mogli rozmawiać. Była erotyczna, ale cicha. Abby rozejrzała się po części barowej. Kilka par siedziało i rozmawiało. Zauważyła, że wiele kobiet porozkładało się u stóp mężczyzn. Nie mówiły, tylko miały opartą głowę na męskich udach. Spodobał jej się ten obrazek. Jack zwykle na to nalegał. To był jeden z niezawodnych sposobów, by go zrelaksować. Zdejmowała ubranie i siadała u jego stóp, z głową na jego kolanie. Ostatni raz, kiedy próbowała to zrobić, był miesiące temu. Jack podniósł ją i powiedział, że nie chce, żeby się przeziębiła. Nie chciał też, żeby było jej niewygodnie. Kazał jej się ubrać i usadził obok siebie. Od tego czasu tego nie próbowała. Sam obserwował ją uważnie.
~ 69 ~
- Chcesz na chwilę usiąść, kochanie? Potrząsnęła głową. Wiedziała, że Sam robił to dla niej. Próbował być dla niej Jackiem. Próbował dopasować się do roli. Ale ona potrzebowała ich obu. - Nie, myślę, że będę potrzebowała drinka po. Chodźmy zobaczyć. Sam wziął ją za rękę i poprowadził w stronę krótkiego korytarza. Na ścianach były kinkiety dające miękkie światło. Na końcu korytarza stał duży facet. Był wielki i łysy. Ogromne mięśnie pokrywające jego ciało powiedziały Abby, że dużo czasu spędzał na siłowni. Spojrzał na nich i zmarszczył brwi. - Gdzie jej obroża? Oczy Sama powędrowały prosto do jej szyi. Zawahał się i spojrzał na Abby po pomoc. - Nie pomyślałem o tym. Ochroniarz potrząsnął głową. - A tak przy okazji, gdzie jest twoja, poddany? Gdzie jest wasz Dom? Abby zaczęła mówić, żeby dupek się odpieprzył. Sam powstrzymał ją widocznie rosnąc w górę. - Ona jest moja. Nie potrzebuje pieprzonej obroży, skoro mówię, że jej nie potrzebuje – warknął Sam przez zaciśnięte zęby. – Jestem tutaj gościem VIP. Czy tak Julian każe traktować swoich gości przez pracowników? Jeśli tak jest, może powinienem do niego zadzwonić. Mam jego prywatny numer. Będzie tutaj w minutę, żeby to wyjaśnić. Mam do niego zadzwonić? Abby wstrzymała oddech, kiedy ochroniarz umknął oczami od Sama. - Nie, sir. Przepraszam za wszelkie nieporozumienia. Proszę cieszyć się wieczorem. Sam wciągnął ją za sobą do następnego pokoju. - Wow. To było imponujące. – Nigdy wcześniej nie widziała Sama w takiej akcji. - No cóż, skarbie, obserwowałem Jacka jak to robi od bardzo długiego czasu – przyznał Sam. Przebiegł dłonią przez jej gardło. – Powinienem założyć ci obrożę. Nie pomyślałem o tym. Abby oparła dłonie na jego biodrach. ~ 70 ~
- Mów tylko tak jak do tego faceta, a wątpię, żeby ktokolwiek wpakował nas w kłopoty. – Rozejrzała się. To było olbrzymie pomieszczenie. Podobnie jak w tamtym barze, było bogato udekorowane, jednak dywan ustąpił miejsca drewnianej podłodze. Było tu mnóstwo miejsc utworzonych w różne tematy. Rozpoznała niektóre z urządzeń. - To pokój zabaw. Sam kiwnął głową. - To naprawdę duży pokój zabaw. To łagodniejsza wersja z dwóch. Bardziej dla odgrywania różnych scen. Jaskinia jest piętro niżej. Na tym piętrze jest bar, pokój zabaw, kilkanaście prywatnych jadalni i inne pomieszczenia. Widzisz te drzwi z tyłu? Spojrzała na tył miękko oświetlonego pokoju. - Tam są prywatne pokoje, ale powinnaś wiedzieć, że tam są lustra, żeby ludzie mogli oglądać. Dają tylko iluzję prywatności. Czerwone drzwi prowadzą do pokoju orgii. To jedno wielkie łóżko. Jeśli tam wejdziesz, spodziewaj się, że zostaniesz wypieprzona i to wypieprzona dobrze przez kogokolwiek, kto tam będzie. Abby zachłysnęła się odrobinę. - Myślę, że powinniśmy unikać tego pokoju. - Dobrze powiedziane. – Sam wyglądał tak, jakby był zadowolony, że trochę zatrząsł jej światem. – Może pójdziemy przez chwilę popatrzeć? Kiwnęła głową i pozwoliła mu się prowadzić. Czuła się jak Alicja w naprawdę napalonej Krainie Czarów. Domina w pełnej skórzanej gali prowadziła na smyczy dwóch męskich poddanych. Poruszali się za nią szybko na czworakach, próbując dotrzymać kroku swojej pani. - Nie patrz jej w oczy – ostrzegł Sam. Abby zaraz spuściła oczy na podłogę. Będzie ciężko, ale musiała zapamiętać zasady. Sam spędził mnóstwo czasu wyjaśniając jej wszystko. Musiała zachować milczenie, dopóki nie da jej pozwolenia do mówienia. Teraz nią rządził. Nie było jej wolno żadnemu z Domów spojrzeć w oczy. Uznaliby to za wyzwanie. Nigdy, przenigdy nie chciałaby kręcić się tu sama. Sam się zatrzymał. - Tam chyba jest zabawa.
~ 71 ~
Abby spojrzała na rozgrywającą się przed nią scenę. Wyglądało na to, jakby dopiero się zaczęło. - Wzywał mnie pan, sir? To była młoda kobieta w podobnym do tych z lat 60-tych garniturze. Trzymała mały notatnik. W scenie uczestniczyli także dwaj mężczyźni. Obaj mieli garnitury zbliżone do tych z tamtych lat. Jeden siedział za biurkiem, drugi zajmował wielki, skórzany fotel. Obaj przyglądali się młodej sekretarce. - Tak, Marilyn – powiedział szef. – Mamy tu dzisiaj bardzo ważnego klienta. Musi zrozumieć, dlaczego to z naszą firmą powinien podpisać kontrakt, a nie z jakąś inną. Scena rozgrywała się dalej. Abby poczuła przy swoim boku dłoń. Obróciła się i zobaczyła oglądającą to również Sally. Jej oczy były pełne radości. - Za dużo naoglądali się serialu Mad Men – powiedziała szeptem, żeby nie zakłócić sceny. – Julian stara się nadążać za elementami pop kultury, które wsączają się do tego stylu życia. Kiedyś było prościej. Wszystko, co klub musiał mieć, to gabinet ginekologiczny, klasy lekcyjne i jaskinię. A potem pojawili się entuzjaści. Powinnaś zobaczyć pokój Harry Potera. Ci ludzie to dziwacy. Powinnam była to wiedzieć. Niejasno Abby zauważyła, że sekretarka zdjęła swoją bluzkę. Szef miał packę w ręce. Obejrzała się na Sally. Była ubrana podobnie do Abby, jednak była cała na czarno. Sally zamiast gorsetu miała stanik. Abby zauważyła dwa małe łańcuszki doczepione do miseczek i zwisające w dół do pępka od jej spódnicę. Abby całkiem dobrze podejrzewała, gdzie kończy się ich szlak. Sam chciwie przyglądał się tej scenie, a Sally dalej szeptała. - Tak naprawdę, niektórzy z tych ludzi to dziwacy pierwszej klasy. Julian zabrał mnie na film Avatar i na końcu płakał. Już wiedział. Zainwestował w niebieską farbę do ciała i całą masę kocich ogonków. W miesiąc otworzył pokój. Teraz nienawidzi Jamesa Camerona. Abby chciała się roześmiać i zadać kilka pytań, ale najpierw musiały wyjaśnić sobie kilka rzeczy. Mała Sally była niegrzeczną dziewczynką. - Czy zaproponowałaś mojemu mężowi obciąganie? Jej oczy się opuściły i przygryzła dolną wargę. ~ 72 ~
- Julian kazał mi być dla niego miłą. To była najmilsza rzecz, o jakiej mogłam pomyśleć. - Często proponujesz obciąganie mężom innych kobiet? Wzruszyła ramionami i skrzywiła się. - Prawdopodobnie częściej niż sądzę. Zamierzasz mnie uderzyć? Julian prawdopodobnie pozwoliłby ci dać mi klapsy. – Je niebieskie oczy były rozszerzone. Sam nagle zainteresował się tym, co działo się między dwiema kobietami. - Kto komu ma dać klapsy? Czy w tej scenie będą jakieś pocałunki? Abby chwyciła ich oboje za ręce i odciągnęła od rozpalającej seksualnie sceny. Na krótko się odwróciła. To wydawało się być jak zdrada. Sekretarka właśnie otrzymywała razy na tyłek od swojego szefa, podczas gdy klient siłą wsuwał swojego bardzo dużego penisa do jej ust. Dziewczyna naprawdę musiała dość mocno otworzyć swoje szczęki. Może dawała wskazówki. Abby potrząsnęła głową, żeby pozbyć się tej myśli. Odwróciła się z powrotem do Sally, która w tej chwili wyglądała jak gorliwy szczeniak. - Nie dam ci klapsów. - Naprawdę? Nie miałabym nic przeciwko. Lubię je. – Jej usta wygięły się w podkówkę. – Przepraszam za całą tę sprawę z obciąganiem twojego męża. Nie był zainteresowany. Sam też nie. Abby spojrzała za siebie, a Sam desperacko dawał Sally znak milczenia podcinając sobie ręką gardło. Kiedy zdał sobie sprawę, że Abby patrzy, uśmiechnął się jak aniołek. - Ja też powiedziałem jej nie. Sally wróciła do przygryzania swojej wargi. - Przepraszam. To taki zły nawyk. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to szukałam cię, żeby zobaczyć, czy zechcesz się zabawić. Jestem bardzo dobra w seksie oralnym. Ramię Sama chwyciło Abby w pasie. - To fascynujące, Sally. Bo wiesz, to prawdziwy zbieg okoliczności, ponieważ Abby też bardzo lubi seks oralny.
~ 73 ~
Łokieć Abby znalazł się w żołądku Sama. Jęknął, ale przyjął to jak mężczyzna. Patrzyła na Sally, bardziej rozbawiona niż zła. Była dość nieustępliwa. - Może nie rozumiem całej tej sprawy w temacie pan-niewolnik. Ale czy nie jesteś poddaną Juliana? - Och, tak – zgodziła się Sally. Wyprostowała się idealnie, duma błyszczała w jej oczach. – Julian jest moim panem. Jestem bardzo dumna z bycia jego niewolnikiem. - Ale pozwala ci uprawiać seks ze swoimi gośćmi? Jej głowa potrząsnęła się energicznie. - Nigdy. Byłam zaszokowana, kiedy powiedział mi, że jeśli zdołam któregoś z was zaciągnąć do łóżka, pozwoli na to. – Pochyliła się. – Widzisz, jestem okropnie uzależniona od seksu. Przechodziłam niezliczone terapie. Nic nigdy nie działało, dopóki Julian nie został moim panem. Teraz potrafię godzinami obywać się bez seksu, ponieważ Julian tego żąda. Nigdy, przenigdy nie zrobiłabym niczego, żeby go zdenerwować. - Ponieważ by cię zbił? - Och, nie – sprzeczała się Sally. – To znaczy, dałby mi klapsa, z całą pewnością, ale nie to mnie przeraża. Może mnie nie pieprzyć. Daje najlepszy seks, jaki kiedykolwiek miałam. Abby wymieniła spojrzenie z Samem. Jej brew uniosła się w pytająco. - Nigdy z nim nie spałem – zaprotestował Sam ze śmiechem. – Jednak oglądałem kilka z jego publicznych występów. To było całkiem zaskakujące. To dlatego każdy poddany, który go spotka, błaga Juliana, żeby go wziął. Jeśli ja jestem koniem, to Julian musi być słoniem. Abby czuła jak jej oczy rozszerzają się na tę myśl. Sally uśmiechnęła się od ucha do ucha, ale nagle jej twarz spochmurniała. Abby podążyła za linią jej wzroku. Wpatrywał się w nich młody, szczupły mężczyzna w skórzanych spodniach i grubej obroży. - Jeremy – powiedziała cicho Sally, patrząc na niego. – Nie mam pojęcia, dlaczego Julian go wziął. Jest zły i zmanierowany. Jest okropnym poddanym. Stosuje na reszcie z nas podłe sztuczki i wszystkich irytuje. - Reszcie was? Ile Julian was ma?
~ 74 ~
- Jeremy i ja jesteśmy jedynymi, którzy z nim mieszkają, ale reszta pracowników nazywa go panem. – Głos Sally nabrał wyraźnie akademickiego tonu. – Bierze różnych poddanych na noc. Nigdy nam nie obiecał, że będzie wierny. Julian jest szczery i jasny we wszystkim. Jeremy staje się bardzo zazdrosny o tych dodatkowych. Ja mam tylko nadzieję na przyłączenie się. Jeremy rzucił Abby bardzo wyrachowane spojrzenie. Zapamiętała go z wcześniejszego spotkania. To on był tym, który dostarczył jedzenie. Nie podobał jej się błysk w jego oczach. Jednak niewiele mogła z tym zrobić. A co on mógł zrobić? Spieprzyć ich obsługę? Abby odwróciła się od Jeremy’iego, który teraz rozmawiał z kimś innym – dużym, łysym facetem. Abby kątem oka złapała scenę. Kobieta w kucykach i w szkolnym mundurku położyła się na kolanach dużo starszego mężczyzny. Obnażył jej nagi tyłek i zaczął energicznie dawać jej klapsy. Zawyła z oburzenia. - Czy to w porządku? – Abby nie czuła się komfortowo z krzykami, jakie wydawała uczennica. Obróciła się i zauważyła, że napaleni faceci mają teraz sekretarkę między sobą. – Jasna cholera. – Spojrzała na Sama i wiedziała, że jej oczy były okrągłe jak spodki. - Czy tak wyglądamy? Sam ocenił ostrożnie scenę. - Nieee, dziecino, ja i Jack wyglądamy tysiąc razy lepiej od tych dwóch. - I ona nie ma twoich cycków – dodała Sally z krytycznym spojrzeniem. – Co do kobiety udającej uczennicę, na specjalnie życzenie została upodobniona do Britney Spears. - Och – szepnęła Abby, nie bardzo wiedząc jak na to odpowiedzieć. Sam wciąż przyglądał się scenie w biurze. - Sądzę, że moja technika jest o niebo lepsza niż ta. – Syknął lekko. – Nigdy nie wsuwam i nie wysuwam w ten sposób. To powinien być gładki wślizg. Jesteśmy o wiele lepsi, kochanie. Widzisz, wiedziałabyś to, gdybyś pozwoliła mi to nagrać, jak cię błagałem. Zwęziła oczy.
~ 75 ~
- To się nigdy nie stanie, Samie Fleetwood. Wiem, że to skończyłoby na youtube. – Coś, co powiedziała Sally, w końcu do niej dotarło. – Naprawdę myślisz, że moje cycki są ładniejsze niż jej? Jej wydają się być bardziej jędrne. - Silikon – powiedzieli jednocześnie Sally i Sam. Abby obróciła głowę, żeby lepiej się przyjrzeć. O tak, były fałszywe. Sally się pochyliła. - Twoje są o wiele ładniejsze niż jej. Naprawdę bardzo chciałbym się nimi pobawić. – Bardzo lekko otarła się swoimi ustami o Abby. Abby z odległości metra poczuła jak Sam stał się twardy. - Od kiedy poddani zabawiają się tak otwarcie na parkiecie? – Za nimi stał duży, najwyraźniej dominujący mężczyzna. Towarzyszył mu równie masywny przyjaciel. Obaj mieli powyżej metra dziewięćdziesięciu. Jeden miał ogoloną głowę, tak jak resztę ciała. To był ten, z którym rozmawiał Jeremy. Drugi był uderzająco przystojnym mężczyzną z długimi ciemnymi włosami i jasnoniebieskimi oczami. Chociaż łysy facet był nieznacznie większy, Abby nie miała wątpliwości, kto tu naprawdę rządzi. Ciemnowłosy facet aż śmierdział władzą. Trochę przypominał jej Jacka. Abby zauważyła, że Sally uderzyła o podłogę. Opadła na kolana. To był wyczyn pełen gracji w tej ciasnej mini. Oczy Sally były opuszczone. Jej ręce do góry dłońmi na udach. - Co się dzieje, Sally? – Ciemnowłosy, niebieskooki mężczyzna spojrzał na blondynkę. Jego mina wyrażała konsternację. – Cofasz się? Będę musiał powiedzieć o tym Julianowi. Będzie bardzo rozczarowany. Sam wsunął swoją dłoń w Abby. Zaczął ją odciągać, ale Abby się zaparła. Nie zamierzała zostawić małą Sally na łasce tych mężczyzn, którzy nie wyglądali, jakby ją mieli. Nawet wtedy, gdy blondynka próbowała obciągnąć obu jej mężom. - Rozmawiała z nami. – Abby patrzyła na ciemnowłosego mężczyznę. - Abby – warknął Sam. Jego blade oczy skupiły się na niej i nagle Abby już wiedziała jak czuje się mały króliczek, kiedy przydybie go wilk. - Nikt nie dał ci zgody na odezwanie się, poddana.
~ 76 ~
Poczuła jak Sam ją ciągnie. - Gdzie jest twoja obroża, malutka? – zapytał Ciemnowłosy. - Ona jest nowa – powiedział szybko Sam. – Jeszcze jej nie dałem. Łysy roześmiał się długo i głośno. - Dlaczego, do diabła, miałbyś kupić jej obrożę? Czyżby jej pan ją zamówił, a ty zapomniałeś? - Ona jest moja – powiedział twardo Sam. Ciemnowłosy potrząsnął głową wymieniając zmęczone spojrzenie ze swoim towarzyszem. - Turyści. Jak się tu dostałeś? Będzie lepiej, jeśli wyjdziesz. Przykro mi, ale nie jesteś Domem. Jesteś za miękki i żaden będący tu Dom nie uwierzy, że możesz ją zatrzymać. Sprawisz mi bardzo wiele kłopotów, jeśli tu zostaniesz. Muszę zabrać ją do jej pokojów. Skontaktuję się z jej panem, żeby zdecydował o jej karze. – Westchnął. – Nie chcę zostawiać was samych. Może powinniście pójść ze mną. - Ja biorę tego małego rudzielca, Leo. – Łysol posłał jej lubieżne spojrzenie, co sprawiło, że Abby poczuła się brudna. – Jest śliczna. Pokażę jej jak prawdziwy Dom traktuje niewolnika. - Nie położysz na niej łapy. – Sam przyciągnął Abby do siebie. Jego ramiona były niczym klatka wokół niej. Każdy mięsień w jego ciele wydawał się być napięty i gotowy do działania. Abby czuła jak jej serce przyspiesza. To mogło źle się skończyć. Leo sięgnął w dół i pociągnął za obrożę Sally. Natychmiast wstała na nogi. - Powinnaś być zadowolona, że Jeremy powiedział mi, gdzie się wślizgujesz, moja droga. Gdybyś zdołała zabrać tę dwójkę z powrotem do pokoju, Julian by cię wyrzucił. - Nie, nie zrobiłby tego. – Abby poczuła jak Sam ściska jej ramię, a mimo to kontynuowała. Nigdy nie była zdolna znieść niesprawiedliwości. Spróbowała złapać uwagę Sally, ale ta trzymała opuszczoną głowę. Nie zaprotestowała, kiedy Leo pociągnął za jej obrożę. Skoro Sally nie mogła mówić za siebie, to Abby będzie. – Jeremy to łasica. Miała całkowite pozwolenie na próbę uwiedzenia mnie. Ale to nie zadziałało. Sally, dlaczego mu nie powiesz? Teraz Leo zwrócił swoje zimne niebieskie oczy na nią.
~ 77 ~
- Ona się nie odezwie, ponieważ nie dałem jej pozwolenia na mówienie. Zna swoje miejsce, poddana. Abby nagle zdała sobie sprawę, że całkiem sporo ludzi już nie ogląda odgrywanych wokół nich scen. Zdołała zrobić swoją własną scenę. - Na kolana, poddana – powiedział zimno Leo. Abby przełknęła i zwalczyła pragnienie padnięcia na kolana. Jeśli to zrobi, to postawi Sama w złej sytuacji. Leo nie był jej mężem, ani kochankiem. Nic nie była mu winna i nie miała powodu, by zadowalać tego mężczyznę. W umyśle Abby to znaczyło, że nie miał nad nią władzy. - Nie. – Abby była zadowolona z tego jak spokojny był jej głos. - Wrócimy do naszego pokoju. – Sam próbował ją odciągnąć. Łysol sięgnął, by ją złapać. - Za późno, poddany. Nikt tak nie mówi do Mistrza Leo, a potem ucieka. - Jasna cholera! – wykrzyknął Sam. – Jack mnie zabije. – Pchnął Abby do tyłu i z pełnym wstrętu westchnieniem wyrzucił pierwszy cios pięścią. Abby upadła na tyłek, kiedy rozpętało się piekło.
Tłumaczenie: panda68
~ 78 ~
Rozdział 8
Jack podążył za Julianem do baru na poziomie klubu. Niejasno zauważył lekkie zmiany, jakie Julian zrobił. Dywan wyglądał na nowy. Wzruszył ramionami. Nigdy nie zwracał uwagi na wystrój. Spędzał swoje noce snując się po jaskini i pokoju gier. To było tak dawno temu. Zastanawiał się, czy będzie inaczej przychodząc tu, jako gość. On i Sam przychodzili tu kilka razy, ale prawie zawsze po to, by znaleźć kobietę, którą będą się dzielili przez weekend. Trójkąty, i tym podobne, były tu czymś zwyczajnym. W przeszłości poderwaliby jakąś kobietę w piątkowy wieczór, a potem spędzili z nią cały weekend w jednym z apartamentów na górze. Ale Abby wszystko zmieniła. Mimo to, mogłoby być fajnie przyprowadzić ją tutaj. Mogliby zabrać ją na dół, by rozpalić i podniecić oglądanymi scenkami. Potem, kiedy już więcej nie mogłaby znieść, zaciągnąłby ją do windy i dał pieprzenie, na jakie zasługiwała. Zaniósłby ją do ich apartamentu i on i Sam sprawiliby, że nie była w stanie chodzić w poniedziałek rano. Nie musiałaby, przysiągł sobie Jack. Po prostu by ją wszędzie nosił. O czym on myśli? Jack potrząsnął ze wstrętem głową. Właśnie, co wyszła z choroby, a on chciał ją pieprzyć, dopóki nie mogłaby chodzić? Pamiętał obietnicę, jaką sobie złożył w szpitalu. Obiecał sobie, że jeśli przeżyje, postara się być lepszym człowiekiem. Nie będzie taki wymagający. Będzie starał się dać Abby takie małżeństwo, na jakie zasługuje i będzie przyjacielem Sama, jakiego potrzebuje. Robił, co sobie obiecał, więc dlaczego czuł się tak, jakby ich stracił? Julian otworzył drzwi do małej prywatnej jadalni. Pokój miał wyraźnie męski wystrój. Wszystkie meble były wygodne, ale eleganckie. Z tyłu pokoju w kominku płonął ogień. To dało pokojowi kameralny blask. Jack wiedział, że to jest prywatna jadalnia Juliana. Nikt inny jej nie używał. - Zaprojektowałem go wedle stylu starego Klubu White’a w Londynie. – Julian wprowadził Slatera. – Zrobiłem kilka bardzo drobiazgowych poszukiwań. Slater się odprężył jak tylko drzwi się zamknęły. Jadalnia była elegancka, bez żadnych jawnie seksualnie akcentów, które znajdowały się w Klubie. Jego brązowe ~ 79 ~
oczy z uznaniem objęły okazałe meble. - Tak, trochę tu wygląda jak w starym świecie klubu gentelmanów. Muszę powiedzieć, że wolę go od tych nowoczesnych. Kluby gentelmanów powinny być miejscem, gdzie mężczyźni mogą uciec przed kobietami, a nie żeby znaleźć taką mniej ubraną. Jack miał uczucie, że Slater niezbyt często pieprzył kobiety. Julian wyciągnął drewniane pudełko. Otworzył wieczko. - Kubańskie. – Zaproponował bogato pachnące cygara. Slater wziął jedno. Jack prawie się skusił. Julian sprowadzał tylko najlepsze. - Nie – powiedział z żalem. – Abby by mnie zabiła. – Zatopił się w fotelu. Jego żołądek był ściśnięty. Nadal nie oddzwonili. Jack zaczynał się martwić. Odmówił cygara i nie przyjmie drugiego drinka. Musiał mieć absolutnie jasną głowę. Dotarcie do domu zajmie mu kilka godzin. Wiedział, że powinien zostać na noc, ale nigdy nie zaśnie zanim z nimi nie pogada. Nie spał zbyt wiele i tak, już nie. Jeśli stanie się nieszczęśliwy, przynajmniej może to zrobić w domu, gdzie wiedział, że ludzie, których kocha, są w pokoju obok. - Nie wiem, czy zauważyłeś, Jackson, ale twojej żony tu nie ma – oznajmił Julian, zaciągając się pierwszy raz. Bogaty aromat wypełnił powietrze. - Łatwo się domyśleć, że nigdy nie byłeś żonaty. – Musiał zmienić ubranie i wziąć prysznic, żeby pozbyć się zapachu dymu. – Abby zawsze wie. Slater się roześmiał, ale poruszył się niezręcznie na swoim miejscu. - To dlatego nigdy się nie ożeniłem. Dlaczego miałbym pozwolić, żeby kobieta narzucała mi każdy ruch? Sądziłem, że lubi pan ten styl życia, panie Barnes. - Jaki styl życia? Głos Slatera się obniżył. - Te sprawy związane z krępowaniem. Sprawy BS. - Tak, Slater, jestem w tych pieprzonych sprawach. – Jack tak by to zostawił, ale Julian wszedł w tryb nauczyciela. Czasami Jack myślał, że gdyby Julian nie był takim zagorzałym zboczeńcem, dobrze by mu szło na uniwersytecie. ~ 80 ~
- BDSM – poprawił Julian. Nalał kilka palców szkockiej do szklaneczki. Jack odmówił machnięciem. Julian wzruszył ramionami i mówił dalej. – To wiąże się z niewolą, sadyzmem i masochizmem. Alternatywnie z krępowaniem, dominacją i uległością. Sądzę, że Jackson i ja jesteśmy bardziej zgodni do tego drugiego. Obaj wolimy, żeby nasi kochankowie byli ulegli. - Mów za siebie – powiedział Jack. – Abby nie jest zbyt uległa. – Oprócz sypialni. Jego umysł nawiedził jej obraz przywiązanej do ławeczki, jej rozciągnięte i otwarte dla niego ciało. - Naprawdę? – zapytał Julian, patrząc na niego poważnie. – Jestem zaskoczony słysząc to. Mógłbym powiedzieć, że nigdy nie będziesz szczęśliwy w związku, który w jakimś stopniu nie obejmuje uległości. Wiem, że nie jesteś pełnym Domem, ale sądziłem, że jakiekolwiek stosunki seksualne byłby dopuszczalne. Jack wzruszył ramionami. - Nie mogę być letnim kochankiem. I żadna kobieta nie chce, żeby przez cały czas nad nią dominowano. – Potrafił być bardzo, bardzo wymagający. To było nie w porządku, prosić o to Abby. - Nie przy moim doświadczeniu, Jackson. – Julian mu się przyglądał. Jack zaczął się denerwować. Ostatnią rzeczą, jaką chciał Jack to, żeby Julian próbował wejść do jego głowy. – Odkryłem, że wiele kobiet cieszy się tym na jakimś poziomie, nawet jeśli to tylko zabawa. Cieszą się ochroną prawdziwego Doma, którą mogą im dać. Prawdziwy Dom potrafi ochronić kobietę przed wszystkim, nawet przed jej własną niepewnością. - Trzymaj się z dala od mojego małżeństwa, Julianie. – Jack wpatrzył się w swojego mentora. - Gdybym tylko mógł – mruknął pod nosem. Slater wziął długi łyk swojej szkockiej. - No cóż, nie pojmuję, co w tym atrakcyjnego. Nie chciałbym mieć kobiety, która we wszystkim byłaby zależna ode mnie. - Nie jesteś Domem – powiedział krótko Julian, zbywając tym mężczyznę. Wyglądał tak, jakby chciał drążyć rozmowę z Jackiem. Jack przygotował się na długą rozmowę ze swoim starym mentorem o trzymaniu się z dala od jego spraw. Został ~ 81 ~
uratowany przez otwarcie drzwi. Jack wyprostował się trochę na fotelu, kiedy do pokoju wszedł młody mężczyzna. Jack była całkiem pewny, że to był młody mężczyzna. Jego włosy były dziwnie przystrzyżone. Były czarne i zaczesane na twarz, jakby zdmuchnięte przez wiatr, jednak nie próbował ich odgarnąć na bok. Zostały na miejscu i Jack zdał sobie sprawę, że dzieciak użył lakieru do włosów. To była grzywka. Po co temu chłopakowi potrzebna była grzywka? Był ubrany w okropny purpurowy T-shirt z dekoltem w kształcie V. To był taki typ koszulki, który wyglądałby seksownie na Abby. Ukazałby jej piersi. Ten młodzieniec przed nim nie miał piersi, więc dlaczego musiał pokazywać swój tors? Oczy Jacka przesunęły się po ciele dzieciaka, rozszerzając się z przerażenia. Dżinsy, które miał na sobie wyglądały tak, jakby zostały na nim namalowane. Były czarne i tak obcisłe jak druga skóra. Wykończył swój wygląd błyszczącym paskiem owiniętym wokół bioder. W ogóle nie miał w zamyśle przytrzymania spodni. Do diabła, wcale do tego nie potrzebował paska. Jack pomyślał, że mężczyzna może w ogóle nie zdejmuje spodni, ale pasek najwyraźniej był jakimś elementem dekoracji. Pomimo przyciemnionego światła miał założone okulary przeciwsłoneczne. To był jego brat? Młodzieniec podszedł dumnie do trzech mężczyzn. Rozejrzał się po pokoju z wyrazem chłodnej pogardy. - Widziałem o wiele lepsze kluby niż ten. Ty jesteś Lodge? Julian kiwnął głową. Jack nie przegapił małego uśmiechu na twarzy Juliana. Był totalnie rozbawiony. Jack był zadowolony, że ktoś się dobrze bawi. - Tak, jestem Julian Lodge. Młodzieniec obrócił się do Jacka. - Ponieważ znam tego dupka z tyłu, w takim razie to ty musisz być Jack Barnes. Chyba spodziewałem się, że pokażesz się w kowbojskim kapeluszu prosto z rancza. Zostawiłeś swojego konia na zewnątrz? Jack wstał. Chociaż młodzieniec był prawie tak wysoki jak Jack, miał szczupłą budowę ciała nastolatka w porównaniu do tej mężczyzny. Jack miał przynajmniej dwadzieścia kilo przewagi nad nim. Dzieciak potrzebował trochę pracy, by stworzyć mięśnie na swojej sylwetce.
~ 82 ~
- Zostawiłem mojego konia na ranczu – odparł Jack. – Co z tobą jest nie tak, synu? Czy w tych wyszukanych szkołach, do których chodziłeś, nie nauczyli cię manier? Zdejmij te cholerne okulary, kiedy chcesz rozmawiać. Okulary zniknęły w sekundzie i Jack usłyszał zszokowane westchnienie Slatera. - Po prostu myślałem, że fajnie wyglądają. – Lucas Cameron brzmiał teraz na o wiele mniej aroganckiego. - A fakt, że twoje spodnie są o dwa numery za małe, też jest fajny? - Tak. – Lucas skrępowany odciągnął je od swojego pasa. Nawet nie drgnęły. Wydawał się być zaskoczony, że ktoś tak do niego mówi jak robił to Jack. Gdy zniknęły okulary, Jack zdał sobie sprawę, że patrząca na niego twarz wygląda strasznie znajomo. - Jackson, on wygląda jak ty dziesięć lat temu. – Uwaga Juliana przenosiła się między nimi dwoma. Było oczywiste, że Julian robi porównania. – Widziałem go na zdjęciach, ale wy dwaj razem, podobieństwo jest zadziwiające. Tak, jego przyrodni brat bardzo go przypominał. Było, oczywiście, kilka różnic. - Czy ty masz makijaż, synu? - Tylko lekkie podkreślenie oczu – wymamrotał Lucas. - Nie wiem, po co to, ale moja żona nosi coś podobnego. Nie sądzę, żeby to było przeznaczone dla mężczyzn. – Jack nie był w stanie ukryć przerażenia w swoim głosie. Lucas nagle się wyprostował, jakby zaskoczony swoim poprzednim zachowaniem. - Nie spodziewałem się, że kowboj zna się na tym, co modne. Ten małpi garnitur, który nosisz, jest nudny. - Uważam go za pewne ograniczenie. Ale przynajmniej pasuje. - Nie przyszedłem tutaj, żeby rozmawiać z tobą o modzie, panie Barnes – powiedział Lucas, nadymając się. Jego ciemnozielone oczy się zwęziły. – Przyszedłem rozmawiać o interesach. A, co diabła, robi tutaj Slater? Kto zaprosił tego sługusa ojca? - Przyszedłem tu, żeby się upewnić, że nie zrujnujesz kariery swojego ojca. – Wargi Slatera zacisnęły się ze wstrętu, gdy patrzył na młodzieńca. Jack nagle się zastanowił, czy wszyscy w ten sposób traktowali Lucasa.
~ 83 ~
Z jakiegoś powodu, Lucas przypominał mu Sama. Jack ponownie usiadł, decydując się na chwilę wycofać i obserwować. Może Julian miał rację i było w tym coś więcej niż tylko rozwydrzenie i chciwość. Spotkał się z arogancką parą oczy Lucasa. Nie pasowały do jego opadłych ramion. Trzymał stopy złączone razem, podczas gdy ramiona były skrzyżowane na piersi. Bronił się. To wyglądało tak, jakby Lucas chciał zapaść się w siebie. Jednak stał tutaj w grupie bardzo autorytatywnych mężczyzn, próbując ich szantażować. To była interesująca sytuacja. - Skoro jest tak zaniepokojony swoją polityczną przyszłością, powinien mi zapłacić – stwierdził Lucas. Jack słyszał dużo brawury za tym oświadczeniem, ale zadziwiający brak determinacji. - Twój ojciec nie jest głupcem. – Slater niemal to wypluł, kiedy przemówił. – Wiedział, że nigdy nie przestaniesz prosić o pieniądze. Czy nie dość zapłacił? Usta Lucasa się wygięły, ale nie było nic zabawnego w wyrazie jego twarzy. - Dałem mu za darmo całą publiczność, którą może się zająć. - Tak, ostatnie artykuły o twoich różnych narkotykowych uzależnieniach i bliskie spotkania z prawem, działają cuda na jego szanse w prawyborach – odwarknął Slater. - No cóż, ma moją siostrę do pomocy. Czyż właśnie nie skończyła Harvardu? - Tak, ze stopniem doktora prawa. W krótkim czasie dostanie urząd sędziego. Twój brat już jest senatorem. To sprawia, że twoja matka i ojciec są dumni. Są cennym nabytkiem. A ty? Masz wszystkie zalety, a jednak wydajesz się być tylko zdolny do zażywania narkotyków i uprawiania perwersyjnego seksu. Powstała nawet plotka, że jesteś gejem. - Nie jestem gejem – zaprotestował Lucas. – Oczywiście, nie jestem też hetero. Slater przewrócił oczami. - Przyszedłem tutaj, ponieważ pomyślałem, że możesz potrzebować przyzwoitki. Nigdy nie powinieneś zostać wpuszczony do tego klubu. Dla nikogo nie jest przyzwoity. Miejsca, takie jak to, w ogóle nie powinny istnieć, gdyby ktoś mnie pytał. To prawdziwie zrani twoją rodzinę, jeśli zostaniesz tu przyłapany. - Może powinienem wyciągnąć członkostwo Senatora? – Arystokratyczne rysy ~ 84 ~
Juliana były obojętne. Jack wiedział, że Slater naprawdę go wkurzył. Jack się uśmiechnął, lekko rozbawiony. - Czy przyłączy się do nas przed czy po naszej małej pogawędce z nim? - Och, po – zapewnił go Julian. – Był bardzo zaintrygowany. Zatrzymuje się tutaj za każdym razem jak jest w pobliżu. Bardzo lubi jaskinię. Przypominam sobie, że przyprowadził ze sobą młodą brunetkę. Lucas zmarszczył brwi. - To mogła być Justine. Przez chwilę była moją dziewczyną. - Senator jest dyskretny. – Julian popatrzył ze współczuciem na chłopaka. - Senator jest dupkiem – mruknął Lucas. – To nie ma znaczenia. Wróćmy do interesów, panowie. Będziemy mieli kolację, czy nie? Chciałbym się napić. Ta cała sprawa doprowadza mnie do obłędu. - A bycie szantażowanym przez rozpuszczonego bachora gra mi na nerwach. – Julian nalał kolejnego drinka idealnie spokojną ręką. - Nie dam ci dwudziestu milionów dolarów – oświadczył stanowczo Jack. - W takim razie jestem pewien, że zarobię pieniądze u brukowców za historię o zaginionym synu senatora. – Gorycz Lucasa była słyszana w jego głosie. Wychylił szybko drinka i trochę się zakrztusił. Jack nie był taki pewny jego reputacji mocnego pijaka. Mógł się założyć, że historyjki o narkotykach też były przesadzone. – Wiesz, że pokazuje cię, jako wzór cnót, Jacku Barnes. Sam sobie wszystko zawdzięczasz. Mogę się dużo od ciebie nauczyć. Nic nie miałeś, a wyszedłeś na ludzi. Tylko, że potrzebny był do tego mały szantaż. Do diabła, on cię nawet za to podziwia. - Nie jestem odpowiedzialny za twoje relacje z ojcem. – Było oczywiste, że chłopak potrzebuje uwagi, ale to nie było odpowiedzialnością Jacka. Mówił to sobie kilka razy. - Oczywiście, to wszystko moja wina. – Lucas uniósł szklaneczkę i zapatrzył się w ogień. - Tego nie powiedziałem. - Nie musiałeś. – Odpowiedź Lucasa była prosta, odpowiedź chłopca, który znał ~ 85 ~
wynik i wiedział, że nigdy nie zmieni niczyjego zdania. – Jesteś taki sam jak oni. Nie wiem, dlaczego myślałem, ze możesz być inny. – Wziął długi łyk, jakby chciał podbudować swoją odwagę. Skrzywił się tylko przy ostatnim łyku, jak zauważył Jack. Odwrócił się, żeby spojrzeć na mężczyzn w pokoju. – Oto umowa, panowie. Jeśli nie dostanę tego, czego chcę, jestem gotowy sprzedać tę historię tabloidom. Zamierzam pokazać Juliana Lodge’a, jako Jamesa Mastersa, prezesa Fundacji Masters. Wątpię, żeby ktokolwiek chciał współpracować z cieszącym się złą sławą właścicielem seks klubu. - Nie sądzę, żebym musiał za bardzo się tym martwić. Hugh Hefner nie wydaje się być skrzywdzony przez swój interes – powiedział Julian z eleganckim westchnieniem. – Poza tym, mam dość pieniędzy. Nawet jeśli wszyscy moi inwestorzy odejdą, wezmę sobie miłe wakacje. To wydawało się wstrząsnąć trochę Lucasem. Otrząsnął się i zwrócił do Jacka. - Świetnie, może Lodge myśli, że nie ma nic do stracenia, ale ty właśnie się ożeniłeś. Co twoja żona pomyśli sobie o twojej przeszłości w tym klubie? Jak będzie się czuła wiedząc, że poślubiła cieszącego się złą sławą Doma? Jack zauważył jak Julian chowa uśmiech za swoją ręką. Chłopak nie miał pojęcia jak poradzić sobie z mężczyznami takimi jak oni. - Nie powiedziałbym o sobie, że cieszę się złą sławą. Byłem w tym całkiem dobry. Abigail wie, co zwykłem robić i jak doszedłem do pieniędzy, żeby rozkręcić mój interes. Nie zaszokujesz jej. Przyjedź kiedyś do mojego domu, przedstawię cię jej. Możesz jej powiedzieć, co chcesz. Myślę, że będzie bardzo rozbawiona. – Nie będzie rozbawiona. Będzie wkurzona. Abigail potrafiła być bardzo opiekuńcza w stosunku do swoich mężczyzn. Lucas będzie zmuszony do poradzenia sobie z jednym małym wkurzonym kociakiem. Twarz Lucasa stwardniała i, przez sekundę, Jack zastanowił się, czy od czasu do czasu też tak wygląda. Bo to wyglądało tak, jakby w chłopaku była jakaś stal. - Świetnie. W takim razie jestem pewien, że świat z przyjemnością usłyszy historię twojego trójkąta. Wierz mi, hodowcy bydła dzielący się swoją kobietą będzie historią, jaką świat pokocha. Dodaj do tego fakt, że jesteś synem Senatora Allena Camerona i twoja seksualna działalność będzie we wszystkich wiadomościach. Jestem pewien, że uwierzą, iż tylko się nią dzielisz. Nie będą zastanawiali się nad faktem, że przez lata mieszkałeś z Samuelem Fleetwoodem zanim poznałeś Abby Moore. Że interesy, w ~ 86 ~
jakich jesteś, są męskimi interesami. Jestem pewien, że para kowbojów gejów będzie się sprzedawała jak ciepłe bułeczki, bracie. - Jackson. Słyszał ostrzeżenie w głosie Juliana. Wiedział dokładnie, co martwiło właściciela klubu. Julian nie chciał być zmuszonym spierać krew z dywanu, którą Jack bez wątpienia by rozlał. Słyszał ostrzeżenie, ale to wydawało się być odległą rzeczą. To, co Jack wyraźnie słyszał, to podnoszące się ciśnienie jego krwi. W jego uszach był jakiś ryk blokujący wszystko inne. Zobaczył w swoim umyśle, co zamierzał zrobić, niczym w jakimś filmie. Zamierzał owinąć ręce wokół szyi Lucasa Camerona, aż ten mały gówniarz już nie będzie dla nikogo problemem. Nagle drzwi od jadalni gwałtownie się otworzyły. - Panie Lodge, mamy czerwony alarm w pokoju gier – powiedziała bez tchu młoda kobieta w skórzanych szortach i staniku. Było oczywiste, że przybiegła z terenu baru. Z zewnątrz dochodziło brzęczenie. - Zawołaj Leo. – Julian wstał z fotela. Zdjął marynarkę i przerzucił przez oparcie fotela, jakby wiedział, że się pobrudzi. - Leo jest w to zamieszany. Był na scenie, gdy to się zaczęło – wyjaśniła kobieta. – Biją się o dwóch poddanych. Mężczyzna zaczął bójkę z Patrickiem i stało się dość krwawo. Jest mniejszy od Patricka, ale wydaje się być naprawdę ostry. Sally jest w samym środku tego. Nie mogę znaleźć ich Doma. Twarz Juliana stwardniała. - Dokładnie wiem, gdzie jest ich Dom. Jackson, możesz odpuścić na chwilę zabicie twojego brata? Potrzebuję twojej pomocy. Jack zacisnął pięści, ale mimo to wstał. Obiecał Julianowi, że mu pomoże, gdyby poddani z Platynowego Apartamentu wymknęli się spod kontroli. I wyglądało na to, że tak się stało. Można się było tego spodziewać. Dwaj poddani nie powinni chodzić sami po klubie. Powinien nalegać na wcześniejszą rozmowę z nimi, ale myślał nad swoimi własnymi problemami. Poza tym, przekonywał siebie, nie może zabić Lucasa przy świadkach. Potrząsnął głową i podążył za Julianem. - Jak źle to wygląda? – Julian spojrzał na blondynkę, która nie mogła nadążyć na obcasach. ~ 87 ~
Nawet z baru, Jack już mógł usłyszeć bójkę. Była głośna i z każdą sekundą stawała się coraz głośniejsza. Jack wiedział, że jest źle zanim Julian podbiegł. - Zawołaj ochronę. – Jack warknął rozkazująco do barmana, gdy biegli korytarzem, który prowadził do pokoju zabaw. Zwykle we wejściu stał ochroniarz, ale małe biurko było puste. Jack domyślił się, że już wskoczył do bijatyki. Mnóstwo ludzi przyglądało się bójce. Wyglądało to tak, jakby wszystkie inne czynności się zatrzymały i przemoc, a nie seks, było wydarzeniem wieczoru. Słychać było obrzydliwe uderzenia ciała o ciało. Julian i Jack zaczęli przepychać się przez tłum. - Zabieraj z niej swoje pieprzone łapy! – Przez harmider przebił się bardzo znajomy głos. - Sam? Przez masę walczących ciał, Jackowi mignął widok jego partnera. Wyprowadził cios w stronę łysego faceta, jednocześnie kopiąc innego mężczyznę. Wydawało się, jakby próbował dostać się do kogoś. Nagle Jacka naszła straszna myśl, że wie, kogo Sam próbuje chronić. Julian obejrzał się na Jacka. - No cóż, zechcesz teraz porozmawiać ze mną o karmie, Jackson? Czy ci się to podoba czy nie, chyba właśnie gryzie cię w tyłek.
Tłumaczenie: panda68
~ 88 ~
Rozdział 9 Abby podniosła się niezręcznie na nogi. Wokół niej ustawiali się ludzie chcąc zająć dobre miejsce do oglądania bójki, jaka wybuchła. Obcasy i mini spódniczka przeszkadzały jej przy każdy ruchu. Próbowała przebić się do Sama, ale wciąż była spychana na obrzeża tłumu. Poczuła jak duża dłoń opada na jej ramię. Podniosła ją i znalazła się przy dużym, muskularnym ciele. Leo, tak nazywał go ten drugi mężczyzna. Niebieskie oczy Leo błyszczały zniecierpliwieniem, gdy górował nad nią. - Gdzie jest twój Dom? Abby znalazła się odwrócona do niego. Nie muszę mu odpowiadać, powiedziała do siebie. Potem zobaczyła jak Sam dostaje cios w brzuch i to wywołało w jej oczach łzy. Próbowała się wyrwać, by mu pomóc, ale ta duża ręka trzymała ją mocno. - Nie ma mowy, mała poddana. – Teraz w jego głosie była odrobina uprzejmości. – To duży chłopiec i to on zaczął bójkę. Proszę powiedz mi, czy twój Dom jest gdzieś w budynku. - Prawdopodobnie jest z Julianem Lodgem. – Może nadszedł czas sprowadzenia Jacka. Chciała trochę nim wstrząsnąć. Sądziła, że może być wkurzony zakupami. Wiedziała, że będzie wściekły o motocykl i zaimprowizowaną podróż do Klubu. Domyślała się, że o to wybuchnie. Przywarła do ramienia Leo. – Proszę, nie sprowadzaj go. Słuchaj, powiem mu o wszystkim, ale jeśli się w to wtrąci… nie wiem, co zrobi. Leo potrząsnął głową. - Ja wiem. Będziesz pięknie wyglądała rozkrzyżowana, kochana. Pożyczę mu mój pojedynczy bat, jeśli nie ma swojego. Abby nie była pewna, co to jest pojedynczy bat, ale nie brzmiało to dobrze. Dokładnie wiedziała, co to znaczy rozkrzyżowana i przez chwilę zastanowiła się, czy Jack naprawdę przypiąłby ją do krzyża na publiczna karę. - Zostań tu – rozkazał Leo. Jeszcze raz ścisnął jej ramię. To było jak ostrzeżenie. – Sprowadzę twojego pana. ~ 89 ~
W chwili jak zniknął, Abby zaczęła siłą przeciskać się przez tłum. Nie miała zamiaru pozwolić, żeby Sam w pojedynkę walczył z tym facetem. Był większy od Sama. Abby ocierała się o ciała próbując nie myśleć o obmacujących ją rękach, gdy szła naprzód. Wszystko, o czym mogła myśleć to przedostanie się do jej mężczyzny. Przecisnęła się naprzód akurat w momencie, gdy Sam kopnął Łysola. Łysol jęknął głośno, ponieważ Sam był naprawdę wkurzony. Jego but przywalił Łysola prosto w krocze. To powinien być koniec walki, ale Łysol miał kilku przyjaciół, a Sam nie chciał się poddać. Sam rzucił się na dwóch mężczyzn, najwyraźniej ochroniarzy, próbując ich unieszkodliwić. Abby zdała sobie sprawę, że Samowi prawdopodobnie minął czas, kiedy mógł podjąć rozsądną decyzję o odwrocie. Sam w tej chwili działał na czystej adrenalinie. Musiała dostać się do niego, żeby mogli poszukać drogi wyjścia. Abby miała złe przeczucie, że Julian Lodge mógł nie dbać o to, iż nie była jego poddaną, i tym razem ich ukarać. Jednak było prawdopodobieństwo, że sprowadzi Jacka. Łzy wezbrały w jej oczach. Jack mógł zdecydować, że nie była warta całego tego kłopotu. - Sam! – wrzasnęła Abby ponad zakładami, które rozgrywały się wokół niej. – Sam! Nie słyszał niczego oprócz swojego wewnętrznego wojownika, którego spuścił ze smyczy. Nigdy nie powinna była pozwolić mu oglądać filmów akcji. Już miała wkroczyć w środek walki, kiedy poczuła jak jest ciągnięta do tyłu. Szybko się obróciła i spojrzała w bardzo ciemne oczy. Mężczyzna był wysoki i cały ubrany w skórę. Był szczupły, a wyrazie jego ust było wyraźne okrucieństwo. - Bez obroży, poddana – wyszeptał do jej ucha. – Założę ci jedną zanim skończy się noc. Abby próbowała się wyrwać, ale ręka była silna i przyciągnęła ją do szczupłego, mocnego ciała. Zanim Abby mogła coś zrobić, żeby to powstrzymać, poczuła zimny metal ściskający jej nadgarstek. Nie mogła go usłyszeć ponad tłumem, ale wiedziała, że jeden z kajdanków zatrzasnął się na jej nadgarstku. Ten dupek ją skuł. Teraz odrobinę spanikowała. Spróbowała wbić swoje obcasy w twardą drewnianą podłogę. To nie zadziałało. Kręciła się i walczyła. Jej oczy szukały kogokolwiek, kto mógłby jej pomóc, ale wszyscy wkoło byli skupieni na walce. - Sam! – krzyknęła Abby, nie po to, żeby tym razem go ratować, ale żeby to on uratował ją. Ale było zbyt wiele osób w tłumie. Już go nie widziała. ~ 90 ~
- Zabieraj z niej swoje pieprzone łapy! – Usłyszała krzyk Sama. Odetchnęła z ulgą, chociaż nadal czuła, że jest ciągnięta. Sam nie pozwoli, żeby jakiś facet w skórze zaciągnął ją do jaskini. - Co się tu, do cholery, dzieje? Cały pokój zamarł na głośny ryk. Jack! Zalała ją ulga, mimo strachu, który ścisnął jej żołądek. Chciała nim wstrząsnąć, ale nie aż tak. Szczerze mówiąc, kiedy ona krzyczała przez cały dzień nikt nie zwracał na to uwagi, a w minucie, w której Jack powiedział słowo, zatrzymywał się cały świat. Niski pomruk Jacka był teraz łatwo słyszany. Zrobiło się małe przejście w tłumie i Abby mogła zobaczyć swoich mężów. Jack był do niej plecami, a Sam na pełnym widoku. - Samuelu, byłbyś łaskaw wytłumaczyć, dlaczego do diabła nie jesteś w domu z naszą żoną? - Jack. – Odezwał się bez tchu Sam. Stał nieruchomo. Jego koszula było podarta, a na twarzy była krew. Facet w skórze zdecydował się zignorować rozgrywającą się za nim scenę. Zaczął znowu ciągnąć Abby. - Hej. – Abby ciągnęła w drugą stronę. - Zatrzymaj się! – wykrzyknęła Sally. Trzęsła się, gdy stanęła przed Domem. - Zejdź mi z drogi, dziewczynko – powiedział Skórzany Facet. – Nie mam czasu cię ukarać, poddana. Mam zabawkę na tę noc. - Ona nie należy do ciebie. – Głos Sally był drżący, ale nie ustępowała. Podeszła, żeby chwycić za wolne ramię Abby. – Zabieram ją z powrotem. Abby znalazła się ciągnięta w dwa różne kierunki. Sally próbowała odciągnąć ją od Skórzanego Faceta. Skórzany Facet ciągnął ją w drugą stronę za kajdanki, które zatrzasnął na jej nadgarstku. - Dziewczyno, znajdę czas, żeby cię ukarać – przyrzekł Skórzany Facet.
~ 91 ~
Abby spróbowała zbliżyć się do Sally. Tłum wokół niej wydawał się rozluźnić i nagle usłyszała ryk. - Co to znaczy, że ona tu jest? – Pytanie Jacka wyszło jak oskarżenie. - Abby? – zawołał Sam. Abby zobaczyła jak małe morze ludzi się rozdziela, gdy Sam przeciskał się do niej. Przyjął kilka mocnych ciosów i Abby martwiła się, że jego lewe oko spuchnie. - Abigail Barnes! – warknął Jack. - Jestem tutaj, Jack. – Chciała rzucić się na jego szeroką pierś i zatopić w jego bezpiecznych ramionach. Ale część niej była przerażona tym, że cokolwiek Jack miał na myśli, będzie o wiele gorsze niż cokolwiek, o czym śnił Skórzany Facet. Sam zajął miejsce Sally. Sally szybko się odsunęła, pozwalając Samowi przejąć sprawę. Stanął naprzeciw jej niedoszłego porywacza. - Zabierz od niej swoje łapy. - Nie ma obroży – stwierdził Skórzany Facet. – Pogódź się z tym, poddany, nigdy nie powinieneś jej tu przyprowadzać. - To może łaskawie mi wytłumaczysz, dlaczego skułeś moją żonę? – Pytanie Jacka wyszło zza jego zaciśniętych, obnażonych zębów. Tłum otoczył go, respektując jego przestrzeń. Był na krawędzi. Przysunęła się, próbując zbliżyć się do niego. Instynktownie wiedziała, że musi go uspokoić. Brew nad jego prawym okiem zaczęło lekko drżeć. To był pewny sygnał tego, że podniosło mu się ciśnienie. Będzie chciał krwi. Już wpędziła Sama w kłopoty. Nie chciała, żeby również Jack został ranny. - Nic mi nie jest – próbowała go zapewnić. Jack zignorował ją, decydując się skupić całą swoją zastraszającą uwagę na Skórzanym Facecie. Nagle Dom wydawał się już nie wyglądać na tak pewnego. - Nie miała obroży – utrzymywał nadal. - Obrączka ślubna, jaką nosi, jest wystarczającą obrożą – odgryzł się Jack. – Wiem. Włożyłem ją na jej palec. Możesz zobaczyć ten pieprzony diament z odległości.
~ 92 ~
Abby zarumieniła się, gdy zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki. Na nieszczęście, obecnie jej lewa ręka była skuta. Skórzany Facet trzymał jej idealnie pozbawioną obrączki dłoń. Abby poczuła jak w pokoju robi się bardzo zimno, gdy Jack podszedł do niej. Sam uniósł jej rękę. Skórzany Facet szybko użył kluczyka i rozkuł ją. I puścił. Sam wciągnął ją w swoje ramiona. - Abigail, czy mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego jesteś pół naga w klubie i do tego bez ślubnej obrączki na palcu? – Głos Jacka był gładki, ale nie było wątpliwości, co do groźby w nim. Sam pchnął ją lekko. Wiedziała, co chciał, żeby zrobiła. Też pomyślała, że to dobry pomysł. Opadła na kolana u stóp Jacka i skłoniła głowę. Jej ręce drżały, gdy zginała ciało do uległej pozycji. - Przepraszam – powiedziała cicho Abby. - To nie kończy sprawy, Abigail. – Jack zatrzymał się przed nią. Praktycznie mogła poczuć jak uderzyła w nią jego wściekłość. – Odpowiedz mi. Gdzie jest pierścionek, który włożyłem ci na palec? Przysięgam na boga, że jeśli mnie okłamiesz, rozbiorę cię tu i teraz, i nie będziesz w stanie chodzić, kiedy skończę. Przebiegł przez nią perwersyjny mały dreszcz. Jack używał na niej tego głosu. To był głos, który sprawiał, że w sekundzie stawała się mokra i gotowa. Nie spodobała jej się myśl, że mała część niej chciała popchnąć go mocniej, żeby zobaczyć jak to będzie. Jak daleko by się posunął? Ile byłaby w stanie przyjąć? Większa część niej, jednak, poszła na tryb przetrwania. - Nie pasowała pod rękawiczki, które założyłam – wyjaśniła miękko. Poczuła jak Jack unosi jej brodę. Zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy. - Jakie rękawiczki, Abigail? – Spróbowała przenieść spojrzenie na Sama. Jack ją przytrzymał. – Nie waż się spojrzeć na niego. Patrz na mnie. Odpowiedz mi. On też dostanie swoją szansę na odpowiedź za to, co zrobił. Jakie rękawiczki, Abigail? Czy rękawiczki są ważniejsze od tego, że zdjęłaś obrączkę, którą włożyłem na twój palec? Jego głęboko zielone oczy były praktycznie czarne w przyciemnionym świetle. Nie przerażały jej na fizycznym poziomie. Ufała mu bezwarunkowo. Każdy ból, jaki jej zadał, tylko zwiększał jej przyjemność. Ale jej serce to była inna sprawa.
~ 93 ~
- Musiałam założyć rękawiczki albo Sam nie pozwoliłbym mi wsiąść na motocykl – wyznała Abby. Oczy Jacka na krótko się zamknęły, a kiedy je otworzył, Abby wiedziała, że była w strefie tej przyjemności i nie mniejszej ilości bólu. Jack puścił jej brodę. Kiwnął głową, jakby podjął decyzję. Obrócił się i spojrzał na Juliana Lodge’a. Był dominującą obecnością na środku pokoju. Stał z ręką na pochylonej głowie Sally. Głaskał ją, jakby w próbie pocieszenia jej. Jego oczy nie były pełne pociechy, gdy patrzył na Jacka. - Twoi poddani zdezorganizowali mój interes – powiedział spokojnie Julian. - Przepraszam. – Abby zaczęła myśleć, że nie przestanie tego mówić. Z miny na twarzy Juliana Lodge’a to było bardzie poważne niż myślała. - Cisza – rozkazał surowo Jack. Patrzył na nią, dopóki nie zamknęła buzi. Stanął obok niej, a jego ręka znalazła się na jej karku. Jego palce zawinęły się wokół podstawy jej szyi i nie było wątpliwości, że to było ostrzeżenie. – Rozumiem, Julianie. Przepraszam za nich obu. Ich zachowanie odbija się źle na mnie. Masz prawo zażądać kary, jaka według ciebie będzie odpowiednia. Jednak proszę cię, jako starego przyjaciela, proszę pozwól mi ją wymierzyć. Julian wydawał się nad tym zastanawiać. - To będzie publiczne, Jackson. Nie mogę pozwolić, żeby to uszło bezkarnie, albo wszyscy sobie pomyślą, że takie zachowanie jest dopuszczalne. Zakłócili sceny, jakie wielu moich klientów ćwiczyło tygodniami i nie mogło się ich doczekać. Chciałbym to odpuścić, ale nie mogę. Jutro w nocy w jaskini chcę, żeby oboje, ona i Sam, poczuli bat. - Niech to szlag, Julianie. – Ręka Jacka zacisnęła się lekko wokół jej szyi. To nie było bolesne, bardziej znak jego rosnącej paniki. Jednak Abby wiedziała, że jest zdenerwowany, mimo że jego głos był twardy jak kamień. – Nigdy wcześniej nie używałem na niej niczego poza ręką i szpicrutą. - Więc powinieneś zacząć to praktykować – odpowiedział Julian. – Jestem gotów pozwolić na pojedynczy bat, ale nic mniej. Kiedyś byłeś w tym artystą. Nie mam wątpliwości, że możesz stać się nim ponownie, dla niej. Jeśli się zgodzisz, to mogą zostać. Jeśli nie, będę musiał prosić, żeby stąd odeszli i unieważnię członkostwo Samuela. Ale Jackson, włóż swoim poddanym obroże zanim ponownie opuszczą swoje pokoje. Rozumiesz? ~ 94 ~
Jack kiwnął głową. Ręka na jej karku się rozluźniła. - Tak. Ona nie opuści bez niej pokoju. Sam może już nigdy go nie opuścić żywy, więc nie będziemy musieli się nim martwić. – Obejrzał się na Sama. Oczy Sama były spuszczone. – Jak przypuszczam, to wy zajęliście Platynowy Apartament. - Tak. - Tak? – Głos Jacka był ostry. - Tak, Jack. - Na kolana obok niej – warknął Jack. Abby poczuła jak Sam uklęknął obok niej. Jego oczy były opuszczone, ale jego ręka odnalazła jej i dała jej pokrzepiający uścisk. - Skończyliśmy, Julianie? Chciałbym zabrać moich poddanych na górę. Czas, żebym z nimi odbył małą pogawędkę. Abby wstrzymała oddech, gdy wystąpił Leo. - Ja nie skończyłem. – Stanął przed Jackiem, nos w nos. – Teraz ja tu jestem rezydującym Domem, Mistrzu Jacku. Wiem, że kiedyś to była twoja praca, ale teraz jesteś tu gościem. Jeśli dwaj poddani wywołaliby ci nocne kłopoty, co byś im zalecił? Abby patrzyła jak szczęka Jacka się zaciska. - Natychmiast zażądałbym kary. Julian może chcieć kary za przerwanie scenek, ale ja żądałbym kary za znieważenie mnie. Leo kiwnął głową. - Oboje zapłacą za nadużycie zaufania Mistrza Juliana. Ja chcę, żeby ona zapłaciła za obrażenie mnie. Ręka na jej karku zacisnęła się prawie boleśnie i Abby zdecydowała się nie kłócić. - Jaką obrazę? Oczy Leo przemknęły ku niej. Obserwowała go spod opuszczonych rzęs. - To ona wszystko zaczęła. Ja próbowałem doglądać dobytku Mistrza Juliana.
~ 95 ~
Publicznie zakwestionowała mój autorytet do Sally. Zignorowała prosty rozkaz dany jej dla jej własnej ochrony. Chociaż to mężczyzna jest tym, który wdał się w bójkę, rozumiem i wybaczam jego działania. Chronił ją. Jest twoim partnerem? Nie było ani grama krytyki w pytaniu Doma. Próbował tylko określić ich relacje. - Dzielimy się naszą żoną. Ale to ja jestem głową domu. - No cóż, twoja żona rządzi z dołu – zarzucił mu Leo. – Nie mogę pozwolić, żeby reszta poddanych zobaczyła, że udało jej się z tego wywinąć. Dzisiaj dwadzieścia, przez moje kolano, w tej chwili. Wszystko w Jacku stężało. Abby mogła wyczuć jego panikę. Jego głos był niski i nie mogła znieść zawiedzionego tonu w jego głosie. - Znikniemy stąd w ciągu godziny. Julian, przykro mi. Uważaj moje członkowstwo za nieważne. Idziemy, Abby. Sam, spodziewam się, że spakujesz wszystko, co potrzebne i spotkasz się z nami w lobby. - Nie! – Abby sięgnęła po jego rękę. Jack robił interesy z członkami tego klubu. To dla niego coś znaczyło. To z tego powodu chciała tu przyjść. Chciała zobaczyć tę stronę niego. To było pierwsze miejsce, które nazwał domem. A teraz będzie powodem, dla którego go straci. Jack warknął na nią. Trzymała opuszczoną głowę, ale nie mogła być cicho. – Proszę, Jack. Proszę, nie. Nie mogłabym z tym żyć. Zrobię wszystko, co on chce. Zniosę to. Proszę, nie rób tego. Jego ręka ponownie odnalazła jej brodę, a wyraz twarzy był teraz bardziej miękki. - Abigail, on może cię skrzywdzić. - Nic nie zrani mnie bardziej niż świadomość, że ci to zrobiłam. – Czuła łzy płynące w dół jej twarzy. – Proszę? Zmusił ją, żeby spojrzała mu prosto w oczy. Jego spojrzenie było spokojne. - Nigdy nie pozwolę, żeby inny mężczyzna położył na tobie swoje ręce w tym celu. Rozumiesz mnie? Nie dbam o to, co zrobiłaś ani jakie są ich zasady. Ufam tylko Samowi. Tej więzi, jaka jest między naszą trójką. Nie pozwolę nikomu innemu wejść między nas, nawet na chwilę, nieważne ile to będzie mnie kosztowało. W porządku? Chociaż to raniło jej serce, wiedziała, że nie ustąpi. Kiwnęła głową.
~ 96 ~
- Leo, zastanawiam się, czy mi na to pozwolisz. – Głos Juliana wtrącił się w cierpienie Abby. – Jeśli to Jackson wymierzy karę, będziesz zadowolony? On mówi poważnie. Raczej wyjdzie i już tu nie wróci, niż pozwoli ci jej dotknąć. I będzie bardziej niż pewne, że to będzie kosztowało mnie przyjaźń, której wolałbym nie stracić. Lekkie pochylenie głowy pana jaskini wskazało na jego zgodę. - Ale spodziewam się, że weźmie to na poważnie. Jest dla mnie oczywiste, że nie ma kontroli nad swoimi poddanymi. Musi przywrócić kontrolę albo zwrócić im wolność, żeby mogli znaleźć bardziej odpowiednich panów. - Może zostaw mnie martwienie się o moją żonę i partnera i trzymaj łapy z dala od niej. – Jack zrobił groźny krok w stronę drugiego mężczyzny. – Nie myśl, że nie widzę jak na nią patrzysz. Nie chcesz jej ukarać. Chcesz położyć na niej łapy. To się nigdy nie stanie, dopóki oddycham. Dajcie mi krzesło. Jack podciągnął ją i Abby mu pozwoliła. Z tego, co wyglądało, mogła to znieść. Do diabła, część niej już była miękka i mokra. Gdzieś głęboko w sobie to było coś, na co miała nadzieję. Rozejrzała się po tłumie przyglądających się ludzi, podczas gdy Jackowi przyniesiono krzesło. Zamierzali patrzeć jak będzie dawał jej klapsy. Tak naprawdę nie chciała tej części. Czuła jak jej skóra się zarumieniła, gdy ją obserwowali. Julian i Leo wydawali się być szczególnie zainteresowani, ale głowa Sally też się uniosła. Z tyłu zauważyła dziwnie znajomą twarz. Miał czarne, modnie potargane włosy i nosił bardzo modne ciuchy. Był młody, ale przyglądał się scenie przed sobą z fascynacją, którą trudno było przegapić. Tuż za młodzieńcem stał starszy mężczyzna w garniturze, a na jego ściągniętej twarzy jaśniała pogarda. To wróciło Abby do czasów, gdzie widziała ten wyraz na twarzach wielu osób. Poczuła się, jakby znowu miała siedemnaście lat, ze wzgardą miasteczka wokół siebie. Była młoda i w ciąży, i mówili o niej dziwka. - Abigail. – Głos Jacka sprowadził ją do rzeczywistości. Siedział na jednym z krzeseł z wyuzdanej scenki biurowej. – Chodź tutaj. Odwróciła się od mężczyzny z obrzydzeniem na twarzy. Reszta pokoju nie wydawała się być zszokowana tym, co się wydarzy. Byli podekscytowani. Mały dreszcz przebiegł przez Abby. Pieprzyć faceta z tyłu. Nie miała zamiaru pozwalać, żeby ludzie wpływali na nią w ten sposób. Podeszła do Jacka i pozwoliła mu przełożyć się przez kolana.
~ 97 ~
Jej cipka pulsowała z oczekiwania. Usta jej wyschły, gdy duża dłoń Jacka przesunęła się wzdłuż jej nóg i zaczęła podciągać spódnicę. Nagle była zadowolona, że przewalczyła z Samem założenie takiej bielizny. Naciskał na stringi, ale chciała założyć śliczne, jedwabne majtki bikini pasujące do jej gorsetu. Teraz zapewnią jej odrobinę skromności. - Co do cholery? – Jack złapał za bieliznę. – Kiedy to pozwoliłem ci założyć majtki? Dajcie nóż. I tyle ze skromności. Poczuła lekki dotyk metalu, kiedy Jack przecinał super drogą bieliznę na jej ciele. Patrzyła jak spadają na podłogę. - Już szalejesz, prawda, kochanie? – Czuła jak jego erekcja szturcha ją brzuch. Zrobiłaby wszystko, żeby tylko dobrać się do tego twardego fiuta. Boże, tak bardzo za nim tęskniła. Abby poczuła jak jej oczy wypełniają się łzami. Przez ostatnie kilka miesięcy był tuż obok, a jednak tak daleko. To był pierwszy raz od miesięcy, gdy czuła go tak blisko, i to raniło jej serce. - Dwadzieścia – usłyszała jak mówi Leo. To była dość duża ilość, ale zanim mogła zaprotestować, ręka Jacka opadła na jej tyłek i zabrała jej oddech. Minęło dużo czasu odkąd dostawała klapsy. Zapomniała już jak to z początku bolało. Kiedy ból zaczął rozkwitać w coś więcej, uderzył ponownie. Liczył głośno. Abby była wdzięczna, że nie jej kazał to robić. Wątpiła, żeby była zdolna. Jej tyłek płonął, gdy równomiernie opuszczał rękę. Uderzał w prawy pośladek, a potem w lewy. Abby krzyknęła, niezdolna już się powstrzymać. Krzyczała i to nie tylko z bólu. Hamowała się zbyt długo. Była silna. Boże, prawie straciła go od kuli. Było tak blisko. Wciąż czuła jego krew na swoich rękach, gdy pracowała, by go uratować. Nadal mogę go stracić, pomyślała Abby, gdy naliczył siedemnaście. Nie obchodziło ją, kto patrzył. Płakała, ponieważ nie mogła już nie płakać. - Dwadzieścia. – Jack oddychał ciężko, kiedy skończył. Natychmiast ją przerzucił. Był delikatny dla jej obolałej pupy. Ułożył ją na kolanie i przygarnął bliżej. – Nie płacz, skarbie. Bardzo mi przykro. Już tego nie zrobię. Nie musimy tego robić. Niech to szlag, wiedziałem, że to będzie dla ciebie za ciężkie. Przysunęła twarz bliżej do jego. W ogóle jej nie rozumiał. Przycisnęła swoje usta do
~ 98 ~
jego. - Kocham cię, Jack. Bardzo cię kocham. Tęskniłam za tobą. Tęskniłam do tego. To jest część nas. Proszę nie odsuwaj się ponownie. Potrzebujemy cię. Jack odchylił się lekko, jakby próbował odczytać jej twarz. Jego głębokie zielone oczy przyglądały jej się ostrożnie. Cokolwiek zobaczył przekonało go. Jego ręce zaplatały się w jej włosach. - Nie próbowałem się odsunąć, skarbie. Kocham cię. – Przytulił ją mocniej, a jego usta zamknęły się na jej. Jego język zagłębił się w jej usta, dewastując ją swoją dominacją. Obrócił ją w swoim ramionach i stwierdziła, że teraz okracza jego uda, a jej mokra cipka jest na widoku. - Do kogo to należy? – Ramię Jacka było mocno owinięte wokół jej talii, przytrzymując ją. Druga ręka wsunęła się w jej soki, rozdzielając wargi sromowe. Wszyscy patrzyli i Abby czuła jak spływa śmietanką. Czuła na sobie oczy Sama. Były rozpalone i mogła zobaczyć erekcję napinającą jego dżinsy. Uśmiechnął się do niej lekko, dając jej znać, że zawsze z nią tu będzie. - Do ciebie – wydyszała. – To należy do ciebie. Ciebie i Sama. - Cholera oczywiście, że tak. – Jack wbił dwa palce prosto w jej cipkę. Rozciągnął ją dodając trzeci palec. To nie było tak duże jak fiut, ale wystarczające, by sprawić, że poczuła się napięta i prawie boleśnie pełna. Jej głowa opadła na jego ramię, gdy mu się poddała. To było to, za czym tęskniła, ta świadomość, że odda mu wszystko, a on się nią zaopiekuje. – Dojdziesz dla mnie, Abigail Barnes. Dojdziesz dla mnie teraz. Jego kolana szeroko rozsunęły jej nogi. Była kompletnie na widoku, gdy pieprzył ją swoimi palcami. Ramię na jej talii zacisnęło się mocniej, gdy zwiększył tempo. Jego palce zakrzywiały się i prostowały w jej wnętrzu. Pocierał mocno kciukiem o jej łechtaczkę i Abby się rozpadła. Ocierała się o niego, zdesperowana by przedłużyć uczucie szybowania. To przebiegło po każdym jej zakończeniu nerwowym i zostawiło drżącą. Znowu ją pocałował, a potem wstał z nią w swoich ramionach. Jego wargi wygięły się miękko, gdy spojrzał na nią. - Wszystko w porządku, kochanie? Abby czuła się rozleniwiona. Wiedziała, że uśmiech, który mu posłała był bardziej niż dekadencki. Właśnie doszła przed całym tłumem i niech ją szlag, jeśli nie była ~ 99 ~
chętna zrobić to jeszcze raz. Kiwnęła głową. - Byłem samolubny, Abigail. – Miękko pocałował jej włosy. – Już taki nie będę. - Czy szef wrócił? - Szef wrócił, skarbie – odpowiedział pewnie Jack. – Masz zagwarantowaną ostrą noc. – Zwrócił swoją uwagę na Mistrza Leo, który stał w milczeniu i ich obserwował. Twarz Jacka znowu stała się wspaniale arogancka. – Jesteś zadowolony, Mistrzu Leo? - Ani trochę – mruknął Leo. – Ona jest piękna, Mistrzu Jack. Jesteś szczęściarzem. Sądzę, że ta scena wynagrodziła nam te, które straciliśmy. Jack obrócił się do Sama, który nadal klęczał. - Samuelu, zabierz naszą żonę. Muszę jeszcze się czymś zająć zanim zjawię się na noc. Sam wstał i została mu przekazana. Jego niebieskie oczy błyszczały, gdy spojrzał na nią. Jack ruszył przez pokój, jego twarz przybrała wyraźnie drapieżny wyraz. Abby podążyła za linią jego wzroku i zauważyła, że wpatruje się w młodzieńca, który wydawał się być znajomy. - O, mój boże. – Sam zagapił się na mężczyznę, jego szczęka opadła. - Co? - To musi być brat Jacka – powiedział sam. – Wygląda jak Jack dziesięć lat temu. No cóż, gdyby nie był ubrany jak łachmaniarz z metra, to tak. Lucas Cameron. Teraz już wiedziała, gdzie go widziała. Był w kilku najgorszych brukowcach, jakie kupowała w supermarkecie. Miała bzika na tle niedorzecznych nowinek. To była nieczysta przyjemność. Jack nie wyglądał, jakby był zadowolony z widoku swojego młodszego brata. Podszedł do młodzieńca. Oczy Lucasa się rozszerzyły i cofnął się kilka kroków. To sprawiło, że nawiązał kontakt ze ścianą. Abby miał przeczucie, że Lucas uciekłby, gdyby mógł, ale Jack był szybki. Zawinął jedną rękę wokół szyi brata i nagle Lucas zawisł dobrych kilka centymetrów nad ziemią. - A teraz posłuchaj, ty mały gówniarzu – wyrzucił z siebie Jack. – Nie zapłacę ci ani centa. Będziesz trzymał buzię na kłódkę. A chcesz wiedzieć, skąd wiem, że będziesz ~ 100 ~
trzymał buzię na kłódkę? Ponieważ, jeśli nie, to cię zabiję. Pobiję cię na śmierć, a potem rozkawałkuję twoje ciało piłą łańcuchową. Mam masę ziemi, chłopcze. Zakopię twoje szczątki po niej całej. Nigdy cię nie znajdą, Lucas. Znikniesz i nikt nie będzie wiedział, co się stało, oprócz ciebie i mnie. Rozumiesz mnie? - Tak – zdołał wykrztusić Lucas. Abby szczerze miała nadzieję, że się nie posikał. - Dobrze, a teraz wracaj do domu i nie zawracaj głowy ani mnie ani temu, co moje. – Jack pozwolił upaść swojej ofierze na ziemię. – Samuel! – Warknął rozkazem i odszedł bez oglądania się, pewny, że jego polecenie będzie wypełnione. Sam pospieszył za nim, cały czas niosąc Abby. Abby obejrzała się na Lucasa, który wyglądał na trochę zagubionego. Nie wydawał się być przerażony. Wydawał się być prawie smutny, kiedy przyglądał się odejściu swojego brata. Potrząsał głową, jakby wiedział, że tak to się skończy. Abby patrzyła ja jego twarz opada, kiedy opuszczali pokój zabaw.
Tłumaczenie: panda68
~ 101 ~
Rozdział 10 Dłonie Jacka drżały lekko, kiedy szedł w stronę windy, która miała ich zabrać z powrotem do pokojów. Nie był pewien, co wygra, gniew czy szalejące pragnienie. Tak naprawdę oba te uczucia dobrze było czuć. Od tak dawna był jak w zamroczeniu, powstrzymywał się od wszystkiego, że wojna emocji, która zalała jego ciało, była czymś niesamowitym. Po raz pierwszy od sześciu miesięcy poczuł, że żyje. Czuł, że Sam wchodzi za nim do windy i zastanawiał się jak powinien podejść do swojego partnera. Abigail wyglądała krucho i słodko w ramionach Sama. Była całkowicie zaspokojona przez doświadczenie w pokoju zabaw. Jack się zastanawiał, dlaczego przestał zabawiać się ze swoją żoną. Wycofał się, ponieważ był przerażony, że ją straci. Mimo, że trochę się bawił i dzielił się nią z Samem, bał się, że kiedy zobaczy jego prawdziwą stronę Doma, odejdzie w szoku. - Nic cię nie zaszokuje, prawda, dziecino? – Jego głos był niski, kiedy przypomniał sobie jak była mokra po wymierzeniu kary. Co on sobie myślał? Postrzegał ją, jako coś kruchego od dnia, kiedy została zaatakowana. Abby daleko było do kruchości. Była jak skała. - Nic o tym nie wiem. – Wydawała się być odrobinę pijana tym doświadczeniem. Jack martwił się, że może stworzył potwora. Dobre było to, że nie zostali wykopani z klubu, ponieważ wydawało się, że Abby chciałaby tu wrócić. – Byłam całkiem zaskoczona, kiedy Sally mnie pocałowała. Jack poczuł jak jego brew się unosi. Spojrzał na Sama, który się uśmiechał. - Sally ją pocałowała? - Najwyraźniej postanowiła, że skoro nie udało jej się ze mną i z tobą, spróbuje z Abby – wyjaśnił Sam. Jack skupił się na Samie, pozwalając na chwilę odpuścić swojej żonie krótką lesbijską przygodę. Może będzie musiał odbyć następną rozmowę z Sally. - Rozumiesz, czego Julian chce na jutrzejszy wieczór?
~ 102 ~
Twarz Sama stała się obojętna. Jack nie mógł z niej nic wyczytać. To go martwiło. Sam zawsze była otwarty jak książka. - Wiem. - Nie masz nic przeciwko temu? Drzwi windy się otworzyły i Sam wymaszerował. Postawił Abby na nogi i w jej piwnych oczach pojawił się niepokój. Spróbowała wyciągnąć rękę i dotknąć Sama, ale obrócił się, przedkładając dotarcie do drzwi i otwarcie apartamentu. Jack podążył za nim zastanawiając się, gdzie Sam idzie. Napięcie, jakie czuł w Samie od jakiegoś czasu, wydawało się być gotowe wybuchnąć. Jack nagle uświadomił sobie, że wszystko zmieniło się tej nocy. - Samuel, chciałbym dostać odpowiedź – odezwał się Jack. Wiedział, że jego głos był głęboki i spokojny. To był jego głos Doma, ale na teraz wydawał się być właściwy. Rzadko używał go na Samie. Teraz był na to czas. Musiał przywrócić swój dom do porządku. Był tylko jeden sposób, żeby to zrobić. Musiał rozbić każdą barierę, jaką postawili, żeby dojść do sedna problemu. Sam się obrócił, a w jego oczach była wściekłość. Jack był trochę zaskoczony głębią emocji na twarzy swojego partnera. - Ty chcesz odpowiedzi? Świetnie, Jack. Dam ci odpowiedź. Odchodzę. Jak cholera pozwolę ci wziąć bat i wychłostać mój tyłek przed setką ludzi, kiedy każdy z nich wie, że do ciebie nie należę. Do nikogo nie należę. Nigdy nie należałem. Pieprzyć to, Jack. Skończyłem z podążaniem za tobą. Skończyłem z czekaniem, że dostrzeżesz to, czego potrzebuję. Ty nigdy… – Nagle zamilkł, jakby nie wierzył w to, co mówi. Jego twarz zbladła, a potem policzki zarumieniły się z zakłopotania. Wtedy zupełnie się zamknął, a jego twarz stała się obojętna. - Mów dalej, Sam. – Jack wyciągnął rękę, żeby powstrzymać Abby przed wtrąceniem się. Wiedział, co chciała zrobić. Chciała pocałować Sama i sprawić, żeby poczuł się lepiej, ale Sam tego nie potrzebował. Sam potrzebował ustalić swoje miejsce. Już od dawna się to zbierało, teraz Jack mógł to zauważyć. Jack staranie wyćwiczył swoją twarz. Nie chciał pokazać, co czuje, bo to mogłoby powstrzymać Sama. Ręce Sama zacisnęły się w pięści przy jego bokach. Jego twarz nadal nosiła krwawe ślady po wcześniejszej bójce. - Nie możesz tak sobie wejść po miesiącach ignorowania nas i po pstryknięciu palcami oczekiwać, że ustawimy się w linii, jakby nic się nie stało. ~ 103 ~
- To patrz. – Jack stał nieruchomo, obserwując swojego partnera. Sam przełknął, jakby nagle zdał sobie sprawę, że jest otaczany. To było dobre. Sam musiał sobie uświadomić, że Jack nie ma zamiaru pozwolić mu odejść. Teraz, gdy tak tu stał, naprzeciw swojego największego przyjaciela na świecie, kilka rzeczy przyszło Jackowi do głowy. Swoim egoizmem zranił go bardziej niż Abigail. Już dawno temu powinien dać Samowi to, czego potrzebował. Powinien to zobaczyć. Prawdopodobnie widział to, ale łatwiej było utrzymać te relacje, jako przyjacielskie. Miłość była czymś popieprzonym, ale Sam był zbyt ważny, żeby go stracić. Teraz mógł zobaczyć, jakie to było tchórzliwe. Jack był spokojny i trzymał swe oczy na Samie. - Przepraszam, Sam. Zaniedbywałem cię od dłuższego czasu. Zaniedbywałem też Abigail. Ale wróciłem i nigdzie nie pójdę. Utknąłem w złym miejscu. Wszystko, co mogę powiedzieć to, że nie zrobię tego ponownie. Szczęka Sama się zacisnęła. Spojrzał na Abby. W jego zwykle czystych oczach było otępienie, które zjadało Jacka. To on był temu winien. - Dobrze, cieszę się. Musisz tu być dla Abby. Wciągnąłeś ją w ten styl życia, a potem przestałeś się nią opiekować. To było nie w porządku. Abby siedziała w milczeniu na dużej sofie, która dominowała w bogato urządzonym pokoju. Jej piwne oczy były pełne niepokoju, gdy przemykały od jednego mężczyzny do drugiego. Jack wiedział, że to on stworzył tan chaos, i to od niego zależało naprawienie tego. - Niezbyt dobrze śpię, Sam. – Był winien im wyjaśnienie. – Wciąż na okrągło widzę tę kobietę próbującą zabić Abby. Za każdym razem jak zamknąłem oczy, widziałem to. Mogłem usłyszeć trzask wystrzału. - Cholera, Jack. – Sam odetchnął. – Nie wiedziałem. Wiedziałem, że nie śpisz zbyt dobrze, ale nie wiedziałem, że było tak źle. - Nie powiedziałem ci. Nie powiedziałem żadnemu z was. Łatwiej było odsunąć się od was niż przyznać, że czuję się trochę zagubiony. Dziś wieczorem po raz pierwszy od sześciu miesięcy poczułem się sobą. - Wiedziałam, że coś jest nie tak, kiedy przestałeś dawać mi klapsy – powiedziała Abby z pokrzepiającym uśmiechem.
~ 104 ~
- Dawanie ci klapsów było najlepszą częścią mojego dnia, kochanie. Ponownie sobie tego nie odpuszczę. Myślałem, że jestem zbyt natrętny. Martwiłem się, że wypchnę cię z mojego życia. - Nie jesteś w stanie tego zrobić, Jack – odparła Abby. Zwróciła się do Sama. – I tobie też nie pozwolę odejść, Sam. Sam potrząsnął głową. Zmęczenie wydłużyło jego twarz, a otępienie zamgliło oczy. Widok takiego Sama ranił serce Jacka. - Cieszę się, że ty i Jack się pogodziliście, ale musicie zrozumieć, że nie mogę zostać, Abigail. Znasz mnie. Wiesz, czego chcę, i nie mogę się już oszukiwać. Nic mi nie będzie. Zostanę tutaj. Julian pozwoli mi tu zostać na chwilę. W Jacku znowu zaczęła gotować się krew. - Jeśli choć przez chwilę myślałeś, że pozwolę Julianowi położyć na tobie ręce po tych wszystkich wspólnych latach, to jesteś szalony, Sam. Ramiona Sama się uniosły. - O czym ty mówisz? Jack dał ujście swojej zazdrości. Dobrze było to czuć. To było coś przeklętego od dłuższego czasu i tylko teraz pozwolono temu naturalnie wypłynąć. - Mówię o pragnieniu cię przez Juliana, Sam. Mówię o próbie Juliana odebranie mi ciebie. Jak myślisz, dlaczego opuściłem to miejsce? Niebieskie oczy Sama zrobiły się okrągłe. - Wiedziałeś o tym? - Oczywiście, że wiedziałem. Nie jestem idiotą. – Jack podszedł bliżej. Zastanawiał się, czy Sam zdawał sobie sprawię, że się czaił, gotowy do skoku. To był ruch, który doskonalił na Abigail, ale nadszedł czas, żeby sprowadzić swojego drugiego poddanego do linii. To był najwyższy czas. Jack czuł jak jego fiut twardnieje. Wziął głęboki wdech i pozwolił pożądaniu rozlać się po sobie. Obrócił się i spojrzał na Abigail, która obserwowała ich z głębokim niepokojem. Mrugnął do niej. Odwrócił się z powrotem do Sama. – Myślisz, że pozwoliłbym, żeby Julian cię pieprzył, Sam? Sam na chwilę oniemiał. - Raczej nie. Myślę, że myślałbyś o mnie gorzej. ~ 105 ~
Jack przewrócił oczami i modlił się o cierpliwość. - Czy, przez te wszystkie lata razem, dałem ci ku temu jakiś znak? Sam milczał. - Sam, wiesz, że sypiałem wcześniej z mężczyznami, prawda? - Co? Jack zachichotał. - Sam, w pewnym momencie pieprzyłem wszystko, co mogłem. Nawet wtedy, gdy byliśmy tu w Klubie, miałem noce zarówno z mężczyznami jak i kobietami, o czym ci nie mówiłem. Uprawiałem mnóstwo seksu, ale w moim życiu kochałem tylko dwie osoby. – Stanął w przestrzeni Sama. Łatwo było sięgnąć i przyciągnąć go. Nie walczył. – Kocham Abigail i, Samuelu, kocham ciebie. Wolę kobiety, ale potrafię też cieszyć się mężczyzną. Jestem twoim Domem, Samie Fleetwood. Byłem nim, gdy mieliśmy po piętnaście lat, na długo przedtem zanim którykolwiek z nas zrozumiał, co to słowo znaczy. Nadszedł czas, żebym zadał pytanie, jakie Dom zawsze zadaje swojemu poddanemu. Czego ode mnie potrzebujesz? Jack wsunął palce w gęste złote włosy Sama. Były miękkie i jedwabiste. Jego skóra była opalona od pracy na słońcu. Sam zadrżał jak tylko Jack go dotknął. To nie był wstręt. Jack mógł wyczuć pożądanie, jakie sączyło się z jego przyjaciela. Zachichotał lekko i odkrył, że naprawdę czeka z niecierpliwością na to, co stanie się w ciągu następnych kilku minut. Było dobrze i właściwie być tak blisko. Przysunął usta do ucha Sama. - Zadałem ci pytanie, Sam. Oczekuję odpowiedzi. Nie bądź cipą. Proś o to, czego chcesz. Szczęka Sama się zacisnęła i Jack widział jak walczy o zachowanie emocjonalnej kontroli. Wypuścił głęboki wydech i wpatrzył się prosto w oczy Jacka. - Chcę ciebie. Jack się uśmiechnął i przepłynęło przez niego rozkosznie dekadenckie pożądanie. Pozwolił, żeby jego oczy lekko stwardniały. - Na kolana, Sam.
~ 106 ~
Sam opadł na kolana, nie tak wdzięcznie jak Abigail, ale z małym trzaśnięciem. To było coś, nad czym popracują. Jack delikatnie zacisnął ręce we włosach Sama, podnosząc jego twarz. - Do kogo należysz, Sam? - Do ciebie, Jack. – Wymówił te słowa jak błogosławieństwo. – Należę do ciebie i Abigail. - Zgadza się. – Jack wpatrzył się w czyste niebieskie oczy Sama i zobaczył w nich ulgę. Jack wygiął brew, czekając. - Co? – zapytał Sam, najwyraźniej zmieszany. Jack spojrzał na Abby, której oczy były rozpalone, gdy przyglądała się rozgrywającej się przed nią scenie. Nie musiał się martwić, że Abby będzie zazdrosna. Teraz zobaczył, że naciskała na to. Potrząsnął głową. Naprawdę próbowała rządzić z dołu. Mentalnie dodał to do jej przyszłych klapsów. - Abigail, będziesz musiała nauczyć Sama. Proszę dołącz do nas. Natychmiast wstała z kanapy. Ostentacyjnie obejrzał ją od stóp do głowy, a potem zmarszczył brwi. Sam nie był jedynym, który potrzebował małej nauki. - Przepraszam. – Była bez tchu, gdy w pośpiechu zdejmowała ubranie. Znała zasady, jakie Jack ustanowił. Nadszedł czas, żeby Sam też się ich nauczył. Jack nigdy nie był w pełni Domem i nigdy nie będzie, ale w intymnych sytuacjach, nie mogło być wątpliwości, że to on rządzi. Kiedy Abigail była już naga, wszystko, co musiał zrobić to opuścić swoją prawą rękę i opadła na kolana obok Sama. Położył rękę na jej głowie, by pokazać, że jest wdzięczny za jej uległość. Mając obie dłonie na Abigail i Samie to dało mu głębokie poczucie satysfakcji. - Abigail, możesz wyjaśnić naszemu kochankowi, dlaczego poprosiłem o uklęknięcie przede mną? Wargi Abby się wygięły. Przypominała mu niegrzecznego, małego kociaka. - On chce obciągnięcia, Sam. Sam szybko się do niej obrócił, jego usta otworzyły się w zaskoczeniu na to, czego chciał Jack. - Naprawdę?
~ 107 ~
Abby kiwnęła głową. - Ja też bardzo się z tego cieszę. Jestem całkiem zwariowana na tle ssania, Sam. To da ci coś innego do ssania. Moje sutki są już obtarte. Jack pstryknął palcami. Gdyby im pozwolił, na serio zaczęliby dyskutować o obtartych sutkach Abby, podczas gdy jego fiut zwiądłby w oczekiwanym piekle. - Skupić się. - On chce, żebyś go rozebrał, Sam – wyjaśniła Abby. – Jack sam się nie rozbiera. Jednak bądź ostrożny. Jego fiut jest olbrzymi i w tej chwili jest naprawdę twardy. Zbije ci tyłek, jeśli uszczypniesz go zamkiem. Sam kiwnął głową i spojrzał na erekcję tuż przed sobą zanim jego ręce wyciągnęły się do spodni Jacka. Jack kiwnął na Abby, która czekała na polecenie. Przynajmniej jedno z jego małych poddanych było dobrze wyćwiczone. Abby wstała, zsunęła mu marynarkę od garnituru, rozwiązała krawat i rozpięła koszulę, podczas gdy Sam wciąż był przy zamku. Szybko złożyła ubrania i wróciła na miejsce, kiedy Sam w końcu zdołał uwolnić fiuta Jacka. Jack westchnął, gdy wyskoczył z klatki materiału. Sam zapatrzył się w potwora z niemaskowaną fascynacją. Później będzie czas na patrzenie, zdecydował Jack. Była w nim nieznana niecierpliwość. Chciał poczuć usta Sama. Pogłaskał swojego fiuta i ustawił go przy ustach Sama. - Otwórz. Usta Sama się otworzyły i Jack mocno chwycił go za włosy. Rozstawił nogi i wsunął fiuta w usta Sama. Jeśli się martwił, że będzie musiał kierować każdym ruchem Sama, ta obawa natychmiast została rozwiana. Usta Sama zamknęły się wokół fiuta Jacka i jego język przebiegł po nim, liżąc go od podstawy do czubka i z powrotem. Jack jęknął. Usta Sama były całkowicie różne od Abby. Język Abby był mały i musiał walczyć ze sobą, żeby nie wciskać swojego fiuta do jej małych ust. Z Samem nie było takiego problemu. Sam z łatwością go połknął. Jego wargi zamknęły się na erekcji Jacka i ssał go długimi ruchami. Jego głowa pracowała w tę i z powrotem. Jack mocno pieprzył usta Sama, próbując znaleźć to miękkie miejsce z tyłu jego gardła. Sam mógł wcześniej nie robić obciągania, ale robił to instynktownie. Jack poczuł jak zbliża się do orgazmu.
~ 108 ~
- Przestań. – Jack wysunął się z ust Sama. Spojrzał na mężczyznę, z którym był odkąd obaj byli nastolatkami. Ten sposób, w jaki z nim był, był dobry i właściwy. Chciał, żeby ten pierwszy raz się nie skończył. – Twoje usta są jak piec, Sam. Jeszcze nie chcę dojść. Abby? Obrócił się odrobinę i przebiegł po nim mały języczek Abby. Syknął przez zaciśnięte zęby. Jeśli Sam był jak odkurzacz, to Abby była małym motylkiem biegającym po jego fiucie. Kochał różnice między nimi. Byli jego, pomyślał z głębokim uczuciem. W końcu oboje byli jego. - Poliż moje jądra, Abby – rozkazał. – Pobaw się nimi przez chwilę, a potem wystrzelę moją spermę prosto w gardło Sama. Abby dotykała swoją małą ręką jego jądra w sposób, w jaki lubił. Delikatnie je przykryła, ścisnęła i zlizała przedwytrysk, który wylał się przez dziurkę na jego fiucie. Po chwili pochyliła się i polizała przedziałek rozdzielający jądra. Zassała jedno, potem drugie do swoich ust. Jego jądra nabrzmiały, gotowe do wystrzelenia. Tak dobrze się czuła. Jack odsunął ją delikatnie. Usiadła i Jack obrócił się do Sama. - Ssij mojego fiuta, Sam. – Zaplątał palce we włosy Sama, gdy karmił go swoim fiutem. Język Sama natychmiast zaczął po nim krążyć i Jack wiedział, że długo nie wytrzyma. – Spokojnie, Sam. Zamierzam pieprzyć twoje usta. Skoncentruj się na oddechu i podążaj za moimi instrukcjami. Sam odprężył się lekko. Jego język wciąż drażnił spód fiuta Jacka, ale oddał kontrolę nad swoimi ruchami. Jack ją przejął. Podążał za jego instrukcjami. Sam mógł wziąć o wiele więcej niż Abby. Jack mógł być trochę brutalny, ale to jeszcze bardziej podniecało Sama. Jack bezlitośnie pieprzył usta Sama. Uderzał o tył gardła Sama i głęboko się wciskał zanim wycofywał się prawie do jego ust. Te usta się zaciskały, desperacko próbując go zatrzymać. Jack mógł wyjaśnić, że nigdzie się nie wybiera, ale był skoncentrowany na sposobie, w jaki jego jądra uderzały o podbródek Sama, gdy wbijał się do środka. - Zaraz dojdę, Samuelu – powiedział Jack, słowa były ochrypłe w jego własnych uszach. Jego oczy znalazły rozpalone, piwne Abby. Był pewien, że jej cipka już ociekała. – Powiedz mu, czego chcę, Abby. – Chciał usłyszeć jej słodki kobiecy głos mówiący ich kochankowi, czego potrzebował. Przysunęła się do Sama. ~ 109 ~
- On chce, żebyś wyssał go do sucha. Och, skarbie, on tak cudownie smakuje. Połknij wszystko. Nie strać ani kropli. Jej ręce przebiegły po bokach Sama, jej język przesunął się po uchu Sama. Jack pozwolił na to, ponieważ Sam nie zgubił swojego rytmu. Jego usta mocno ssały jego fiuta, prowokując go, żeby doszedł. Jądra Jacka zacisnęły się boleśnie. Jęknął, gdy uderzył w tył gardła Sama. Sam przełykał, a Jack czuł jak strzela strumieniami gorącej spermy. Sam pracował szaleńczo, dojąc z niego każdą kroplę. - Wyliż wszystko – wyszeptała Abby do ucha Sama. Jack wiedział, że niedługo zacznie się masturbować. Nie była w stanie się oprzeć. – Pozwól mi sobie pomóc – praktycznie błagała, a potem Jack był już obrabiany przez dwa języki przesuwające się po jego wiotczejącym fiucie. Przyglądał się miłemu widokowi swoich cudownych poddanych wylizujących go do czysta. Ich języki zabawiały się wzdłuż jego fiuta, ocierając się miłośnie o siebie nawzajem. Jego ręce odnalazły ich głowy i pogłaskały. Zachichotał. Jego penis znowu zaczął twardnieć. Pieprzenie zarówno Sama jak i Abby będzie ciężką pracą. - Dość – rozkazał miękko. Sam zazwyczaj w tym momencie już szalał. Jack mógł zobaczyć jego trzęsące się z potrzeby dłonie. Samuel był bardzo niecierpliwy. To był problem, nad którym miał zamiar popracować, ale nie dzisiaj. - Jack? – Sam oddychał ciężko. Jego usta były czerwone i obrzmiałe. Jack się pochylił i otarł się swoimi ustami o Sama. Mógł siebie tam posmakować. - Tak, Sam – powiedział miękko. Sam był na nogach i podniósł Abigail w swoich ramionach zanim Jack rozebrał się ze spodni. - Samuelu, do sypialni. Sam przeklął i się obrócił. Jack wiedział, co planował. Sam znalazłby najbliższą płaską powierzchnię i zatopił swojego kutasa w Abigail w chwili, gdy dostałby się między jej rozszerzone nogi. Jack zamierzał do nich dołączyć, jednak wolał łóżko. Sam zniknął w sypialni. Jack usłyszał sapnięcie Sama i wiedział, że nie zabierze mu dużo czasu zaczęcie pieprzenia ich żony. Prawdopodobnie wciąż miał na sobie ubranie. Jack potrząsnął głową i rozebrał się z reszty rzeczy, składając je schludnie. Wszedł do dużej sypialni i został powitany widokiem, jakiego się spodziewał. Sam położył Abby na krawędzi królewskiego łóżka z jej przeleć-mnie butami zawiniętymi wokół swojej szyi. Stał wbijając swojego kutasa w jej cipkę z siłą mającą tylko jeden cel. Ściągnął koszulę, ~ 110 ~
ale jego spodnie były spuszczone w dół tylko tyle, żeby uwolnić jego kutasa. To był miły widok. Sam miał cholernie idealne ciało, Abby była tak kobieca, że to wydobyło z niego westchnienie. Obserwował ich przez chwilę. Sam wstrząsał powietrzem, gdy ujeżdżał Abby. Jack mógł powiedzieć po sposobie, w jaki zaczął się napinać, że Sam był coraz bliżej. - Sam, nie pozwoliłem ci dojść, jeszcze – oznajmił Jack ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Sam odwrócił głowę, by spojrzeć na niego. Jego przystojna twarz nosiła wyraz pełnego zaskoczenia. Nie przestał pieprzyć Abby, ale zwolnił. - Co masz na myśli, Jack? Muszę dojść. Umieram tutaj. - Powinieneś o tym pomyśleć zanim wszcząłeś tę awanturę dziś wieczorem. – Jack podszedł do komody i wyciągnął górną szufladę. Tam Julian trzymał zabawki. To była jego wersja mini-baru. Jack wybrał tubkę nawilżacza, chociaż zauważył kilka innych rzeczy, których niedługo będą potrzebowali. - Nie sądzę, żebym był w stanie się powstrzymać od dojścia, Jack – powiedział trochę desperacko Sam. Abby wydawała się nie zwracać na nich ani odrobiny uwagi. Brykała biodrami próbując zmusić Sama, żeby pieprzył ją mocniej. Jack trzepnął ją po ręku, gdy próbowała pobawić się swoją łechtaczką. - Moja, Abigail. – Był rozbawiony na sposób, w jaki wydęła wargi i posłała mu spojrzenie smutnego szczeniaka. To nie działało. – Myślicie, że pozwolę się wam wywinąć od tego gówna, jakie wywołaliście? Pewnie nawet wszystkiego nie wiem? - Nie. – Sam wysunął się z Abby. Zakwiliła na stratę. - Na czworaka, Abby – rozkazał Jack. – Sam, pod nią. Bierzesz jej cipkę. Sam westchnął. - Dzięki Bogu. – Rzucił się pod nią i zaczął opuszczać ją na swojego kutasa zanim jeszcze Jack zdążył otworzyć tubkę. Sam zacisnął zęby, gdy się w nią wbił. – Tak cholernie dobrze cię czuć, Abby. Zamierzam wypełnić cię dziś po brzegi. - Nie, dopóki nie powiem, Sam – ostrzegł Jack. Abby ujeżdżała Sama, uderzając o jego miednicę, kiedy Jack pchnął ją do przodu. Uwielbiał odczucie jej miękkiej skóry pod swoimi dłońmi. To ona była powodem, dla którego tu byli. Gdyby Abby się nie ~ 111 ~
zjawiła, on i Sam szliby tą samą drogą, jaką obrali wcześniej. Pokochanie Abby sprawiło, że kontakt fizyczny z Samem stał się możliwy. Przed Abby, zarówno on jak i Sam za bardzo obawiali się naruszyć ich status quo. Całkowicie otwarta akceptacja Abby na wszystko, pokazała mu drogę. – Nie ruszaj się, kochanie. Abby pochyliła się ku Samowi, prezentując Jackowi śliczny widok swojej małej czekającej na niego pupy. Czuł jak jego fiut jeszcze się wydłużył, kiedy wyciskał nawilżacz na małą rozetkę. Pokrył swojego fiuta śliskim płynem i kciukiem wprowadził nawilżacz w jej tyłek. Kochał uczucie jej zaciskającej się wokół jego kciuka. Będzie jeszcze ciaśniej wokół jego fiuta. Odsunął rękę i przygotował swojego fiuta. Mimo że doszedł chwilę wcześniej, był już gotowy. Rozszerzył jej pośladki i pchnął. - O, Boże. – Abby jęczała naciskając w tył do niego. Jack westchnął. Przepchnął się przez ciasny krąg i w całości zatopił się w jej tyłku. Zatrzymał się na chwilę, ciesząc się gorącem i odczuciem kutasa Sama przy swoim, rozdzielonym tylko przez cienką błonę ciała Abigail. Jack spojrzał nad ramieniem Abby w oczy swojego partnera. - Jutrzejszej nocy to ty będziesz w środku, Sam. Sam syknął, dźwięk był podobny do bólu. - Proszę, Jack. Jack wysunął się i powoli zagłębił. - W porządku, Sam. Wypieprzmy naszą żonę. Abby jęknęła i pchnęła na niego. Jack chwycił jej biodra, jego ręce dotykały Sama, i zaczęli poruszać nią w tę i z powrotem między sobą. Jackowi podobało się powolne ocieranie jego fiuta o kutasa Sama, gdy on się wbijał, a Sam wysuwał. Abby mruczała pomiędzy nimi. To nie mogło trwać wiecznie. To było zbyt wiele. Zbyt wiele wszystkiego dotknęło ich tego wieczoru, zbyt wiele żądzy, zbyt wiele miłości. Skończy się o wiele za szybko. Mógł poczuć nabrzmiewanie Sama, gotowość do poddania się. Intymność sytuacji, kiedy to jego fiut ocierał się o Sama, sprowadziło Jacka na krawędź. Sięgnął wkoło i zaczął bawić się łechtaczką Abby. Jej głowa opadła do tyłu i doszła z krzykiem. - Kurwa – przeklął Sam i jego twarz się wykrzywiła. Wstrząsnął się od siły orgazmu.
~ 112 ~
Jack trzymał biodra Abby i wbijał się w nią. Nawilżacz ułatwiał poruszanie się, ale nie mógł zamaskować jej ciasnego gorąca i Jack odpuścił. Wcisnął się głęboko i zalał jej tyłek swoją spermą. Wydawało się, jakby nie było tego końca, a przyjemność przepływała przez niego. Abby westchnęła i opadła w przód, osuwając się na pierś Sama. Nie zaprotestowała, kiedy Jack się wysunął i stoczył na bok. - Wstawać, oboje. – Jack odsunął prześcieradło i kołdrę. Teraz Abby mruknęła, ale Sam już miał ją pod przykryciem owiniętą w jego ramiona. Jego partner był odprężony i spokojny, z ich żoną wtuloną w niego. Napięcie, które nawiedzało Sama od miesięcy wydawało się zniknąć. - Chodź do łóżka, Jack – poprosił Sam z łagodnym uśmiechem na twarzy. – Nie dbamy o to, czy nas obudzisz, jeśli będziesz niespokojny. Po prostu chcemy, żebyś był z nami. Jack wspiął się na łóżko i wyciągnął ciało wzdłuż Abby. Jej głowa odchyliła się do tyłu na jego pierś, jej ciężar był pocieszający. Jego dłonie przykryły jej miękkie piersi. Nieważne, co seksualnie zdarzy się pomiędzy nim a Samem, Abby zawsze będzie tą wtuloną między nich. Oparł swoją głowę o jej. Nadszedł czas na odrobinę szczerości ze swoimi kochankami. - To coś więcej niż niepokój, Sam. Mam okropne sny. Czasami budzę się spanikowany. - PTSD. – Abby sięgnęła po jego rękę i ścisnęła. Jack zmarszczył brwi. - Czy to jest coś, żeby zmusić mnie do pójścia do lekarza? – Próbował tego uniknąć. Widział, że Abby zmusi go, by coś z tym zrobił. Jej oczy były śpiące, ale życzliwe. - Nie do zwykłego lekarza. Do psychologa. Jęknął. - To jeszcze gorzej, Abby. - Bądź mężczyzną, kowboju, ponieważ tam pójdziesz i nieważne, że obijesz mi tyłek i powiesz, że… co ten okropny facet powiedział, że robię? - Rządzisz z dołu, kochanie – podpowiedział pomocnie Sam. – Cały czas to robisz.
~ 113 ~
Wzruszyła ramionami. - Taa, no cóż, podoba mi się to odniesienie do seksu. A Jack pójdzie do lekarza w sprawie swojego stresu pourazowego. Pójdę z nim. - Nie widzę w tym problemu. – Sam przytulił się mocniej do Abby. Łóżko było olbrzymie, ale oni zajmowali niewielką jego część. Byli ściśnięci razem, jakby żadne z nich nie chciało ani centymetra przestrzeni. Sam spojrzał na Jacka ponad głową Abby. – Staram się nie myśleć o tym dniu, kiedy ta szalona kobieta próbowała strzelać do Abby, a zamiast tego trafiła ciebie. To był okropny dzień. Kiedy to wspomnienie mnie nawiedza, odrzucam je i myślę o czymś miłym, na przykład cipce Abby. Po prostu biorę głęboki wdech i wyobrażam to sobie. To moje najlepsze miejsce. - Nigdy nie powiesz tego psychiatrze, Sam – powiedziała Abby śmiejąc się. – Skieruje cię na odwyk uzależnienia od seksu. Sam zadrżał na tę myśl. - Nie chcę mieć odwyku. Jestem uzależniony tylko od seksu z tobą i Jackiem. Ale Abby potrzebuje ten sprawy z Domem bardziej niż samego seksu. Powiedziałeś jej, że nie powinna być dla siebie taka krytyczna, kiedy uważa, że jest gruba, więc teraz nie je. Abby trzepnęła Sama. - Skarżypyta. Jack ją przerzucił. To była jedyna rzecz, jaką musieli wyjaśnić tu i teraz. - Jeśli kiedykolwiek usłyszę, że tak mówisz, Abigail Barnes, zostaniesz zbita na krześle tak szybko, że aż zakręci ci się w głowie. Przykro mi, że was zaniedbałem, ale nie pozwolę źle mówić o czymś, co kocham. I zjesz każdy kawałek, jaki jutro ci zamówię, czy to zrozumiane? Kiwnęła głową. Jej oczy były miękkie i uległe. - Dlaczego był tu twój brat? Westchnął w duchu. Jej duże sarnie oczy przyciągały go za każdym razem. Leo miał absolutną rację, co do niej, i wiedział, że nie potrafi nic z tym zrobić. Szalał za nią taką, jaka była. I był winny im obu szczere wyjaśnienie. - Bo chciał mnie szantażować. Sam już prawie spał. ~ 114 ~
- Poważnie? Co na nas ma? Jack spojrzał na swojego rozleniwionego partnera. Naprawdę powinien być trochę bardziej zdenerwowany. - Ostrzegł, że wyjawi, iż jestem dzieckiem z romansu swojego ojca, a potem zamierzał wyjawić nasz styl życia we trójkę. - Jak miło – odparł Sam. Ale Abby usiadła prosto na łóżku. Jej usta były idealnym O. Jack poczuł jak jego dusza się zapada. Miała już dość pogardy w swoim życiu. Nienawidził faktu, że może być powodem dla więcej. - Abby, tak mi przykro. – Zajmie się tym. Dopilnuje, żeby nie została zraniona. - Będę w telewizji – powiedziała drżącym głosem. Kiwnęła głową i jej uśmiech rozświetlił pokój. – Będę musiała znaleźć coś odpowiedniego do ubrania. - Abby? Sam prychnął, ale jego oczy pozostały zamknięte. - Żadne z nas o to nie dba, Jack. Niech powie światu. Mamy to gdzieś. Abby trzepnęła go figlarnie. - Ja mam. Będę we wszystkich talk-show, jako kobieta między dwoma hodowcami bydła. Macie pojęcie jak świetna to może być historia? W tej chwili trójkąty i temu podobne są bardzo gorące. Będę u Ellen. Może u Rachel Ray. I u Regisa i Kelly. Jack potrząsnął głową i niechętnie stoczył się z łóżka. Chciał z nimi zostać, przytulić się i zasnąć. - Teraz nie mogę pozwolić mu opowiedzieć naszej historii, ponieważ nie chcę stracić swojej żony na rzecz talk-show. – Pochylił się pocałował jej ramię. – Wrócę do łóżka, ale mam coś do zrobienia. Zachmurzyła się na niego. - Niech to lepiej ma coś wspólnego z ćwiczeniami, Jacksonie Barnes. Nie dotkniesz mnie tym batem, dopóki znowu nie będziesz czuł się z tym komfortowo. Uśmiechnął się szeroko.
~ 115 ~
- Obiecuję poćwiczyć, kochanie. Nigdy nie wiadomo, może to polubisz, Abby. Może się zdarzyć, że tu wrócimy, ponieważ lubisz publicznie dochodzić. Boże, Sam, była tak cholernie mokra. - Ona jest zboczona. Dlatego ją poślubiliśmy. Jack popatrzył na nich, kompletnie nie zważając na swoją nagość. Widok ich obojga, przytulonych do siebie w łóżku, ogrzał go. Nie chciał niczego więcej jak tylko spać blisko nich, ale najpierw musiał poćwiczyć. Nie miał zamiaru skrzywdzić żadnego z nich. Nagła myśl napłynęła do jego umysłu. Musiał zrobić także inne przygotowania. Pomyślał, że może Abby będzie chciała mu pomóc przy tej części pracy. - Sam. – Jack pogłębił swój głos. Sam natychmiast odpowiedział. Jego oczy się otworzyły i usiadł, dając Jackowi swoją pełną uwagę. – Rozumiesz, co jutro wieczorem się wydarzy? Kiwnął głową. - Już wcześniej widziałem twoją pracę z batem, Jack. Nie martwię się. - Mówię o fakcie, że zamierzam cię jutro wypieprzyć, Sam. Twarz Sama spłonęła rumieńcem i Jack był całkiem pewny, że ponownie stwardniał. Ukrył uśmiech. Podniecenie Sama było tak samo zabawne jak obserwowanie wicia się Abby. Sam wziął głęboki wdech. - Okej. - Musisz być gotowy. Powolny uśmiech Sama zrobił coś z wnętrznościami Jacka. Chyba Sam nie był jedynym, który się podniecił. - Jestem gotowy, Jack. Jack potrząsnął głową. - Nie, nie jesteś. Wiesz, że nigdy nie biorę kochanka analnie bez starannego przygotowania. Abby była pierwszą, która uświadomiła sobie, co mówi. Jej śliczna twarz zbladła, a potem wyraz, który można było tylko określić, jako wielką radość, przetoczyła się przez nią. Klasnęła w dłonie.
~ 116 ~
- Czy macie pojęcie jak długo czekałam na ten dzień? Czy mogę wybrać? Naprawdę myślę, że to ja powinnam być tą, która to zrobi. Twarz Sama była maską przerażenia. - Jack, chyba nie mówisz poważnie. Daj spokój, zniosę to. Nie muszę godzinami chodzić z wtyczką w tyłku. Jack potrząsnął głową, gdy szedł do drzwi. Musiał się ubrać. - Ale będziesz, Sam. Nie będę traktował cię inaczej niż traktuję moją żonę. Kocham cię, Sam. Nie chcę cię skrzywdzić. Abby, masz wolną rękę. Ja idę poćwiczyć. Ubierając się, Jack się śmiał, gdy jego kochankowie sprzeczali się o to, czy wtyczka Sama może być różowa.
Tłumaczenie: panda68
~ 117 ~
Rozdział 11 Lucas Cameron rozejrzał się po barze i zastanowił, gdzie do diabła popełnił błąd. Wszyscy ludzie wokół niego, w bardzo skromnych strojach, bawili się, a on po prostu nie potrafił wykrzesać z siebie siły. Znalazł cichy kąt z kilkoma siedzeniami i dużym stołem. Opadł na jedno z mocno wyściełanych krzeseł i westchnął. Popełnił błąd rodząc się, zdecydował. Nigdy nie będzie w stanie zrobić czegoś właściwego, zwłaszcza w oczach swojego ojca. Zanim poszedł do przedszkola, dawano mu za przykład swoje mądrzejsze rodzeństwo i lekceważono, jako utrapienie. Zanim osiągnął dwadzieścia trzy lata, udało mu zostać wykopanym z dziesięciu szkół z internatem i trzech college’ów. Za każdym razem jego ojciec wysyłał jednego ze swoich sługusów, by mieć pewność, że zostanie przeniesiony do następnej szkoły z listy. Po prostu się pakował i przenosił bez powrotu do domu. To stało się trochę grą dla Lucasa. Czy kiedykolwiek zrobi coś tak okropnego, że jego ojciec sprowadzi go do Waszyngtonu, by się tym zająć? Tak nie było, dopóki nie zagroził ojcu, że wyciągnie sprawę dziecka z romansu Senatora Allena Camerona, i wtedy osobiście zadzwonił. Lucas był trochę zdesperowany. Kiedy w końcu po czterech latach ukończył szkołę, wypalił swój fundusz powierniczy. Nie chciał tego zrobić. Tak się po prostu stało. Myślał, że dziesięć milionów starczy na wiele dłużej niż wystarczyło. Przyłączenie się do tłumu z Hollywood dało mu mnóstwo rozgłosu, ale też kosztowało. Straci swój fantastyczny dom na wzgórzach Hollywood, jeśli nie zdobędzie jakiś pieniędzy i to wkrótce. Naprawdę myślał, że Jack Barnes ustąpi i to szybko. Z tego, co wiedział, Barnes był skrytym mężczyzną. Zaszantażował jego ojca, ale pieniądze, które zarobił potem, były już jego własne. Barnes był niesamowicie bogaty. Miał mnóstwo pieniędzy. Dlaczego miałby chcieć, żeby pokazano go, jako kompletnego zboczeńca? A nie było wątpliwości, że jego duży brat był zboczeńcem. Przetrzepał tyłek swojej żony, a potem wypieprzył ją palcami przed tłumem ludzi. Jakim był człowiekiem? Lucas był prawie pewien, że ten gorący blondyn też dogadzał jego bratu. Ta dwójka była niesamowita. Rudzielec był kształtny i delikatny. Lucasowi spodobały się jej cycki i kremowy blask jej skóry. Facet był chodzącym seksem.
~ 118 ~
Okropnie zazdrościł Jacksonowi Barnesowi. Mimo to, naprawdę chciałby usiąść i z nim porozmawiać. Duży kowboj nie wydawał się być zaszokowany faktem, że lubił zarówno chłopaków jak i dziewczyny. Lucas był zaszokowany całym swoim życiem. Wskakiwał w związek z kobietą, a po chwili miał ochotę na mężczyznę. To niewłaściwe pragnąć obu, powiedział mu ojciec. Dał mu nauczkę, kiedy po raz pierwszy Lucas został przyłapany w łóżku z ogrodnikiem. I to był ostatni raz, kiedy przyjechał do domu na lato. Lucas miał wtedy siedemnaście lat, a mimo to wciąż pamiętał jak się wtedy czuł. Lucas potrząsnął głową i jęknął. Znowu miał włosy w oczach. Odrzucił je. Dlaczego jest takim idiotą? Wyglądał jak łachmaniarz. Musiał być szczery sam ze sobą. Dlaczego tu przyszedł? Przyszedł, ponieważ chciał poznać swojego brata. Przyszedł, ponieważ chciał zobaczyć, czy chociaż jedna osoba z jego rodziny znajdzie coś, za co mogłaby go polubić. I jak się za to zabrał? Próbował szantażować faceta. Pomyślał nad tym jak zadowolony wydawał się być jego brat, gdy przechodził przez bar pół godziny wcześniej. Był ubrany w te same spodnie i koszulę, co wcześniej, ale zrezygnował z krawata i marynarki. Koszula była lekko pognieciona i Lucas wiedział, że w pewnym momencie musiała leżeć na podłodze. Jack wyglądał na bardziej zrelaksowanego i szczęśliwego niż wcześniej, jakby coś wskoczyło błogo na swoje miejsce. Oczywiście, nie zwrócił uwagi na Lucasa, który obserwował jego wejście do innej części klubu. Teraz, kiedy Lucas znalazł kogoś, z kim byłby w stanie pogadać, zamiast rozmowy Jack zagroził mu straszny morderstwem. I Jack Barnes by to zrobił. Jak miał rozmawiać z facetem, któremu nigdy by tego nie zrobił, po tym jak zagroził mu szantażem? Jak miał się przyznać do tego, jaki był żałosny w swoim dążeniu do jakiegokolwiek zadowolenia ojca? - Cześć – powiedział cichy głos. Lucas spojrzał w miękkie brązowe oczy. Młody mężczyzna był szczupły, ale w jego sylwetce była przyjemna siła. - Cześć. Młodzieniec był ubrany w skórzane spodnie. Wokół szyi miał małą skórzaną obrożę. Lucas nie był pewny, co to znaczy, mimo że słyszał jak Julian rozmawiał o tym z jego bratem. Jego bratu zakazano sprowadzać na dół poddanych bez obroży. Lucas dotknął swojej szyi i zastanowił się, jakby to było nosić taką.
~ 119 ~
- Jestem Jeremy. – Młodzieniec z ciemnymi oczami i ciepłym uśmiechem opadł obok Lucasa, z wdziękiem stawiając na stole dwa drinki. Przesunął jednego w stronę Lucasa. – Rum i cola. Mój ulubiony. Wyglądasz, jakbyś go potrzebował. Lucas podniósł szklaneczkę. Nie zamierzał wspominać facetowi, że rzadko tykał te rzeczy, pomimo tego, co mówiły brukowce. Jego reputacja była przesadzona. Wiele zrobił, żeby wyglądać jak hedonista. Upił łyk. Nie było złe. To było o wiele lepsze od tego świństwa, które pił jego brat. Lucas uśmiechnął się do przystojnego faceta siedzącego naprzeciw niego. Może noc nie była tak całkowicie stracona. Byłoby naprawdę miło przespać się z kimś. Nienawidził spać sam. Lucas pomyślał o tych wszystkich rzeczach, które robił, by tylko móc poczuć ciepłą skórę przy swojej. Picie z facetem było łatwe, jeśli to znaczyło spędzenie nocy w czyjiś ramionach. Jeremy uśmiechnął się, gdy Lucas wziął dłuższy łyk. Tak, myślał Lucas, może to zrobić.
***
Jack machnął nadgarstkiem, gdy bat trzasnął. Dźwięk rozległ się w powietrzu wokół niego. Nagle wszyscy w jaskini przyglądali się mężczyźnie z półtorametrowym batem. Balon, w który celował, pękł, zostawiając bujającą się resztkę, całkowicie nietkniętą. - Zawsze byłeś mistrzem w tego typu rzeczach – odezwał się z aprobatą Julian. Obejrzał się na swojego mentora i potrząsnął głową. Opuścił bat na ziemię za sobą i przygotował się do następnego uderzenia. Nie martwił się o szybkość swojego uderzenia. Był skoncentrowany na tym, by upewnić się, że jego forma jest bez zarzutu. Wszystko układało się idealnie, kiedy była doskonała forma. - Nigdy więcej nie miałem zamiaru tego używać. Julian wzruszył ramionami. - Powiedz to swoim niegrzecznym małym poddanym. Mogłeś odmówić. Nie wracałeś do Klubu przez dłuższy czas. Nie byłeś na dole w jaskini od lat. - Wracałem. Sam i ja wracaliśmy tu regularnie. – Jack odwrócił się z powrotem do swojego celu ćwiczeń. Wrócił do niego rytm. Robił to tysiące razy. Łatwo było wpaść
~ 120 ~
w niego z powrotem. Z wdziękiem pozwolił swojemu ramieniu polecieć, bat był przedłużeniem jego ramienia. - Przychodziliście do baru poderwać kobietę – wytknął Julian. – Rzadko szliście do pokoju zabaw i nigdy nie schodziliście do jaskini po tym jak przestaliście być moimi pracownikami. Zastanawiam się dlaczego. Jack obrócił się do swojego mentora. Czuł się odprężony i szczęśliwy. Nawet nie mógł doczekać się jutra. Miał plany, co do swoich kochanków. Poznają limit jego słabości jutro rano. To wygięło jego wargi i pchnęło szczerość na usta. - Bałem się, że stracę Sama. Jest poddanym i ma w sobie małą żyłkę masochizmu. - Małą? Jack kiwnął lekko. Nie mógł okłamywać Juliana. Julian zobaczył te same cechy w Samie, co Jack. - Dobrze, ma w sobie mnóstwo masochizmu. Nie byłem gotowy wziąć za to odpowiedzialności. Obawiałem się, że znajdzie sobie kogoś innego. To było egoistyczne, ale taka jest prawda. - A teraz? - Zajmę się Samem, Julianie. – Jack odwrócił się do Julina. Musiał się upewnić, że jego mentor naprawdę zrozumie. Julianowi zależało na Samie. – Już nie musisz się o niego martwić. Dostanie to, czego potrzebuje. Ciemne oczy Juliana odrobinę posmutniały, gdy skrzyżował ramiona. Sally siedziała w milczeniu u jego stóp. Ręka Juliana się wyciągnęła i łagodnie zaplątał ją w jej włosach. - Cieszę się za niego. Cieszę się też ze względu na ciebie, Jackson. Będziesz dzięki temu szczęśliwszy. Czy twoja żona jest zadowolona z tego nowego układu? Jack prychnął i trzasnął ponownie batem. Nastąpiło kolejne pęknięcie. - Moja żona pchała mnie i Sama do tego, odkąd spędziła pierwszą noc w naszym pokoju zabaw. Złoiłem jej skórę i, na pocieszenie, spełniłem jej jedną prośbę. - Tak, ja też to lubię robić – przyznał Julian. – Jaka była prośba Abby? - Chciała, żebym pocałował Sama.
~ 121 ~
Na twarzy Juliana pokazał się olśniewający uśmiech. To był rzadki widok. - Podoba mi się twoja Abigail. Nie jest zbyt dobrą poddaną, ale wydaje się być idealną żoną dla was dwóch. Jack poczuł dziwny skurcz w sercu. - Jest. Jest wszystkim, co kiedykolwiek pragnąłem. Jest bystra i dobra i niedorzecznie zabawna. – Jack zaczerpnął głęboki wdech. – Wiesz co, Julianie, dałeś mi mnóstwo rad przez te lata. Nie obrazisz się, jeśli ja dam ci jedną? Julian znieruchomiał i wziął głęboki wdech zanim się zdecydował. - Z przyjemnością ją usłyszę. - Nie stań się zbytnim niewolnikiem swoich własnych zasad, bo pozwolisz, żeby ominęło cię coś specjalnego. Masz kilka twardych i mocnych zasad, które odcinają cię od ludzi. - Tutejsze zasady są po to, żeby nas chronić, Jackson. Powinieneś to wiedzieć. - Zasady nas chronią, ale kiedy już dłużej ich nie potrzebujemy, zasady są po to, żeby je łamać – odpowiedział Jack. Rozwinął bat do metra osiemdziesięciu. Nie zamierzał go używać na Abby ani na Samie, ale był ciekawy. Użył go, żeby być bezbłędnym. Julian zrobił krok do tyłu, pociągając za sobą Sally. - A ty, złamałeś dzisiaj zasadę, Jackson? Jack wycelował w balon daleko na lewo. Zdecydował się na próbę z odwrotnym trzaśnięciem. Bat zawirował nad jego głową i strzelił. Jego trzaśnięcie było szaleńcze. Nie, pomyślał z uśmiechem. Nie dotknie nim swoich kochanków. Skierował bat w dół i obrócił się do Juliana. - Tak. To była zasada, której już nie potrzebujemy. Dostałem najlepsze obciąganie mojego życia łamiąc tę zasadę. Julian lekko poruszył dłonią. Sally wstała. Kiwnął do niej i zaczęła rozbierać się z gorsetu, a potem spódniczki. - Idź, kochana. On potrzebuje cieplejszego celu.
~ 122 ~
Jack zaczął protestować, ale potem uświadomił sobie, że naprawdę tego potrzebuje. To było samolubne, ale wolał ćwiczyć na Sally niż na Abby czy Samie. Spojrzał na poddaną. - Nie masz nic przeciwko? Uśmiechnęła się promiennie. - Och, nie. Jestem wielbicielką odrobiny bólu. I nie przepraszam za to. Niektórzy ludzie lubią pieski i kotki. Jak lubię bicie i wiązanie. Rób to najmocniej. Mistrz Julian potem się mną zaopiekuje. - Tak będzie, maleńka – obiecał Julian. – W porządku, Jackson. Ona będzie pod moją opieką. Czy kiedykolwiek widziałeś, żebym postawił niewolnika w niebezpieczeństwo? Nie, Julian bardzo dobrze zajmował się ludźmi, którzy obdarzyli go swoim zaufaniem. Może niezbyt długo ich trzymał, ale opiekował się nimi. Sally podeszła do krzyża i zajęła pozycję. Julian szybko ją związał. Spojrzała na Jacka. - Twoja żona bardzo dobrze całuje. – Sally obróciła głowę, wpatrując się w niego z uśmiechem na twarzy. – Tak słodko smakuje. Czy zawsze tak słodko smakuje? Jack mruknął na nagłą wizję swojej żony i Sally całujących się z języczkiem. Nie mógł się oprzeć. Był mężczyzną i dwie kobiety pocałowały się dla niego. Jednak nigdy nie wziąłby Sally do ich łóżka i zażądałby kary, gdyby jeszcze raz dotknęła jego żony. Był zaborczy, ale obraz wciąż się utrzymywał. - Nie próbowałbym się tego dowiedzieć, poddana. Ona jest moja i nie daję żadnej zgody, żeby ją dotykać. - Zuchwała poddana – warknął Julian. Sally uśmiechnęła się do niego. – Wiń mnie, Jackson. Powiedziałem jej, żeby była uczynna, gdy chodziło o waszą trójkę. W tej chwili próbuje cię zdenerwować, żebyś był dla niej troszkę ostrzejszy. Nie daj się nabrać, Jackson. Ta mała lubi trochę manipulować. Tak jak twoja żona. - Ale wiedzą, kto tu rządzi – mruknął Jack. Sally była na miejscu, a wokół zebrał się chętny do przyglądania się tłum. Jack upewnił się, że nikt nie jest w zasięgu, a potem strzelił batem. Sally nawet się nie poruszyła, gdy delikatna linia czerwieni pojawiła się na jej plecach. Jack był zadowolony, że nie było blizny ani krwi. Widział jak Sally się odprężyła i wiedział, że wkrótce będzie w miejscu, gdzie idą poddani. Nazywali to
~ 123 ~
miejsce przestrzenią poddanych, gdzie chętnie witali ból, gdy znaleźli się już w tym miejscu. Jack szybko umieścił trzy kolejne pręgi na jej plecach, tyłku i udach. Zadrżała, ale z przyjemności. - Powiedz mi coś, Jackson. – Julian przyglądał się scenie. Jego ramiona były odprężone, a postawa lekko leniwa. Sally dostawała to, czego potrzebowała. Jack wiedział, że to zadowalało Juliana. – Pamiętasz jak bardzo dawno temu zapytałem cię, jak taki zaborczy mężczyzna potrafi dzielić się swoimi zabawkami z kimś takim jak Samuel? Jack trzasnął ponownie batem, układając ładny wzór na skórze poddanej. - Tak. Pamiętam, że odpowiedziałem ci, iż nie mam nic przeciwko dzieleniu się z Samem. Jest moim przyjacielem. - Okłamywałeś sam siebie. Masz dzisiaj dla mnie inną odpowiedź? Sally westchnęła, gdy bat strzelił ją w lewe udo. - Tak, Julianie. - Dlaczego dzielisz się z Samuelem? Jack obrócił się do swojego mentora. - Nie robię tego. Nie dzielę się z nikim. Oboje należą do mnie. - Bardzo dobrze, Jackson. To bardzo ważne, by zrozumieć i zaakceptować naszą własną naturę. Sądzę, że zabiorę moją poddaną do naszych pokojów. Potrzebuje kogoś, kto się nią zajmie. – Julian podszedł do stojaka, uwolnił Sally z więzów i zgarnął swoją poddaną w ramiona. Na swojej ślicznej twarzy miała błogi wyraz. Jej ramiona oplotły kark Juliana. – Podziękuj temu miłemu panu, Sally. Sally uśmiechnęła się do Jacka. - Dziękuję, miły panie. - Wracaj do łóżka. – Rzucił Julian przez ramię. – Poradzisz sobie jutro wieczorem. Jack odłożył bat i ruszył w stronę schodów i wyjścia z jaskini. Sam naprawdę tu rozkwitnie. Uśmiechnął się do siebie, ponieważ musiał przyznać, że Sam również był wielbicielem odrobiny bólu. Będzie musiał nauczyć Abby jak poradzić sobie z Samem.
~ 124 ~
Nigdy nie trzymała bata, pomyślał z dreszczem. Ale od czasu do czasu może go czymś obić. Jack przypomniał sobie żartobliwą walkę między Samem i Abby któregoś dnia. Kłócili się o to, czy są trójkątem, czy prostą linią. Sam miał rację, co do tej linii, ale mylił się, co do porządku. Abby zdecydowanie była pośrodku tej prostej linii. Jack szedł przez pokój zabaw myśląc o wsunięciu się do łóżka. Miał bardzo duże nadzieje, że prześpi całą noc. Nawet nie rozważał pójścia spać do pokoju, który zajmował. Sam miał rację. Jeśli obudzi się zlany zimnym potem, Abby i Sam po prostu go przytulą, dopóki nie dojdzie do siebie. Egoistycznie zrobił kryjąc przed nimi swoje obawy i problemy. Jego kłopoty były ich wspólnymi. Byli rodziną. Kiedy Jack wszedł do baru, zobaczył jak Slater ściąga Lucasa z krzesła. Oczy Lucasa były lekko zamglone. Jego ciało było wiotkie i Slater wydawał się mieć z nim kłopoty. Ciemnowłosy poddany z obrożą podciągał Lucasa z drugiej strony i razem dali radę podnieść młodzieńca. - Jest cięższy niż wygląda – poskarżył się poddany. - Musimy tylko zawlec go do samochodu, który czeka na zewnątrz. Zabiorę go do mojego hotelu – obiecał Slater. Jackowi nie podobał się wyraz oczu Slatera. Tam było coś innego niż potrzeba pomocy synowi szefa. Jack westchnął. Głupia karma. Teraz zdał sobie sprawę, o czym mówił Julian. Nie dyskutował o fakcie, że zaszantażował swojego ojca, ale karmą było to, że Lucas zaszantażował Jacka. Julian, ten podstępny łajdak, odnosił się do czasu, kiedy był mentorem Jacka, kiedy czuł się zagubiony. Jack nigdy nie spotkał osoby, która byłaby bardziej zagubiona niż Lucas Cameron. - Ile ten chłopak wypił? – usłyszał sam siebie Jack. Salter prawie stracił oparcie, gdy podskoczył na dźwięk głosu Jacka. Poddany natychmiast odwrócił oczy. Salter się potknął i Lucas upadł. - To straszny pijak. – Slater walczył, żeby unieść Lucasa. – Zamierzałem zabrać go do mojego hotelu, gdzie się nim zajmę. Slater nie wyglądał na kogoś w typie ojca. Jack wątpił, żeby Lucas otrzymał choć trochę współczucia od menagera kampanii. Może nie zasłużył na nie, ale Jack wiele razy nie zasłużył na to, czym został obdarzony. Może nadszedł czas, żeby zabrać się za swojego brata.
~ 125 ~
Podszedł do Lucasa i spojrzał na niego. Jego oczy były szkliste, ale jak się wydawało, było w nich błaganie. Jack wyciągnął rękę i podciągnął Lucasa, a potem przerzucił przez ramię nawet się nie pocąc. Chłopak musiał nabrać trochę mięśni. - Nie martw się o niego. Mam dodatkowy pokój. Może tam spać. I tak chciałem rano z nim pogadać. - Czekaj! – Slater praktycznie krzyknął. Pociągnął za koszulkę Lucasa, jakby próbował zmusić Jacka, by go postawił. Jack zrobił krok w tył, stawiając małą, ale potrzebną przestrzeń między nimi. – Nie sądzę, że powinien zostać z tobą sam. Jestem tu w zastępstwie jego ojca, panie Barnes. Wątpię, żeby jego ojciec chciał, by jakiś nieznajomy zajął się jego synem. Jack potrząsnął głową. - Staw czoło faktom, Slater. Kochany stary tatuś będzie miał to gdzieś. I nie jestem obcy. Jestem jego bratem. Rano dowie się, co to oznacza. Odpuść sobie, człowieku. Jak tylko zda sobie sprawę, co mu szykuję, może podwinąć ogon i wrócić z tobą do Waszyngtonu. Dobranoc. Jack ruszył w stronę windy, ignorując dalsze protesty Matthew Slatera. Wmaszerował do windy i wcisnął guzik, by zabrała go na siedemnaste piętro. Lucas postukał go lekko w plecy. - Śpij, Lucas – polecił Jack. – Poczujesz się lepiej rano. Jego brat mruknął. - Dziękuję – wybełkotał. Jack westchnął. Zastanowił się, czy brat podziękuje mu rano.
Tłumaczenie: panda68
~ 126 ~
Rozdział 12 Lucas Cameron wybudził się ze swego odurzenia na dźwięk głosów dwóch rozmawiających ludzi. Z początku to było mętne, ale wydawali się o coś kłócić. Cały świat wydawał się być gęsty i ciężki, ale ich głosy były jasne i wypełnione ciepłem. - Co jest, Sam? – zapytał kobiecy głos. – Wydajesz się z czymś walczyć. Lucas poczuł jak łóżko się poruszyło, jakby ktoś się na nim wiercił. - Nie wiem, o czym mówisz, Abigail. – Głos Sama był głęboki. – Kocham to. To bardzo wygodne. - Naprawdę? Cieszę się słysząc to. – W kobiecym głosie było mnóstwo rozbawionej satysfakcji. - To najlepszy dzień mojego życia – powiedział Sam z lekką kpiną w głosie. – Nie wiem, dlaczego cały czas narzekasz. Musisz być mięczakiem, Abby. Abby zachichotała. - Albo może jestem lepsza do wkładania niż ty. Sam prychnął. Lucas próbował otworzyć oczy. Jeśli gdzieś było coś włożonego między tych dwoje, chciał to zobaczyć. - Jestem mistrzem od wkładania, dziecino. Powiedz mi tylko jedno, Abby? Dlaczego różowa? Śmiech Abigail wydawał się być dla Lucasa lekko maniakalny. - Uwielbiasz różowy, Sam. Całkowita odmiana jest w pełni właściwa. Przypomnij sobie te wszystkie razy, kiedy mówiłeś mi jak słodko wyglądam z małą różową wtyczką? - Po prostu mogłaś wybrać coś bardziej męskiego, skarbie – narzekał Sam. - Następnym razem sprawdzę, czy NASCAR ma licencjonowaną serię wtyczek.
~ 127 ~
Lucas zmusił swoje oczy do otwarcia. Zdecydowanie chciał włączyć się do tej rozmowy. - O, spójrz, obudził się. – Spoglądał na niego śliczny rudzielec. Jej piwne oczy były pełne radości i miała na sobie spodnie od pidżamy i podkoszulek, który uwydatniał jej piersi. Nawet z solidnym kacem Lucas je podziwiał. - Cześć, bracie Jacka. - Cześć, żono Jacka – zdołał wymamrotać. Sam pomógł mu usiąść. Prześcieradło się zsunęło. Ktoś rozebrał go do bokserek. Chwycił się za głowę. – Co się stało? - Najwyraźniej nie powinieneś pić alkoholu. – Sam wcisnął w jego ręce kubek z czymś ciepłym. – Kawa. Powinna pomóc. Lucas podniósł go do ust. Tak naprawdę nie lubił kawy, ale nie chciał rozczarować Sama. Był zaskoczony jej dobrym i bogatym smakiem. Nie była tak strasznie słodka jak latte, które pił wcześniej. Upił następny łyk. Może rozjaśni mu głowę. - Gdzie jestem? – Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał była rozmowa z facetem o imieniu Jeremy. Planował spędzić z nim noc. Jak skończył w środku trójkąta swojego brata? - Jack cię przyniósł – wyjaśnił Sam. Poruszył się, jakby było mu trochę niewygodnie. – Powiedział, że odleciałeś w barze na dole. Jesteś w pokoju hotelowym nad klubem. My mieszkamy w apartamencie obok. Abby chciała przyjść i zerknąć na ciebie, gdy spałeś. Abby trzepnęła Sama, wyglądając na przerażoną. - Nieprawda. Chciałam przyjść i zaopiekować się nim. Poza tym, Jack nie pozwolił nam wyjść, dopóki nie wróci z skądkolwiek, gdzie poszedł. Zamówiłam śniadanie. Mam nadzieję, że lubisz bekon i jajka. Kiwnął głową. Naprawdę to lubił. Nie jadł tego od miesięcy, odkąd bawił się byciem wegetarianinem dla swoich hollywoodzkich przyjaciół. Jego żołądek zaburczał. Nic nie pamiętał z poprzedniej nocy. Ile wypił? Abby postawiła przed nim tacę i uderzył w niego niebiański aromat. Nagle stał się bardzo głodny. Drżał nieznacznie, gdy podnosił widelec. - A więc, zamierzałeś szantażować Jacka? – zapytał Sam.
~ 128 ~
Tak po prostu jego apetyt zniknął. Zapatrzył się w dwoje ludzi siedzących na jego łóżku. Jego oczy się opuściły, niezdolne napotkać twarzy ludzi, którym mimowolnie zagroził. Oni też zostaliby skrzywdzeni. Teraz, kiedy się nad tym zastanowił, zagroził im równie mocno, co Jackowi. - Przepraszam za to. Jesteście bezpieczni. Nic nie powiem. - Naprawdę? – Abby brzmiała na zdenerwowaną. Lucas spojrzał na rudzielca. Miała lekko wydęte wargi. To było bardzo seksowne. – To bardzo rozczarowujące, Lucas. - Chcesz, żebym szantażował Jacka? - Nie. – Sam przewrócił swoimi niebieskimi oczami. – Ona myśli, że jeśli sprzedasz naszą historię brukowcom, dostanie się do wszystkich możliwych talk-show. Chce być u Ellen. - Nie zapomnij o Regis i Kelly – dodała Abby. Lucas potrząsnął głową. - Nie martwi was publiczne obnażenie? Abby mrugnęła do Sama zanim odpowiedziała. - Miałabym się martwić w wieku trzydziestu siedmiu lat, że publiczność się dowie, iż zdołałam zdobyć nie jednego, a dwóch super gorących mutlimilionerów kowbojów, którzy ożenili się ze mną? Lucas nie mógł powstrzymać śmiechu, który z niego wybuchł. Tak stawiając sprawę, to nie wydawało się być takie złe. Jednak czuł, ze musi wyjaśnić jej pewne fakty. Ktoś musiał być realistą. Lucas był zaskoczony, że to był on. Nie był znany z praktyczności. Coś w Abby Barnes wyciągnęło jego opiekuńczą stronę. Żona jego brata była kochana. Skorzystał z odrobiny inteligencji, którą skierował do niej. - Abigail, a co z twoją rodziną? Twoja matka wciąż żyje. Nie zdenerwuje się? Sam machnięciem zbył jego pytanie. - Mieszka w naszym domku gościnnym. Wie, że mogą wypłynąć jakieś bzdury, ale nic ją to nie obchodzi. Kochamy jej córkę. - Często – potwierdziła Abby. – I zazwyczaj z dodatkiem zabawek. Poza tym, zostałam wykopana z mojego rodzinnego miasteczka w wieku siedemnastu lat. Byłam w ciąży i miałam płomienny romans z chłopakiem z wyższych sfer. Jest ~ 129 ~
przyzwyczajona do plotek o mnie. I nie sądzę, żeby również to wkurzyło moją dziewczynkę. Wiem z najlepszego źródła, że spotyka się z muzykiem. Jej artystyczni przyjaciele sądzą, że fajnie jest, iż ma dwóch ojczymów - Muzyk? – Głos Sama podniósł się sygnalizując jego oburzenie. – Kiedy, do diabła, to się stało? Abby zmarszczyła nos. - No cóż, nie chcę go wystraszyć. Wydaje się, że szaleje za nim. Na imię mu Aidan. Przywiezie go na niedzielny obiad za kilka tygodni. Jestem pewna, że Jack zagrozi chłopcu strasznym morderstwem, jeśli tylko dotknie włosa na głowie Lexi. – Potrząsnęła głową do Lucasa w sposób, który sprawił, że pomyślał, iż ona wie, że coś więcej niż głowa Lexi już została dotknięta. Nie złapała tego. Lucas spróbował innego podejścia. - Okej. A co z interesami? Pomyślałaś jak skandal wpłynie na ranczo BarnesFleetwood? Kto będzie chciał kupować wołowinę od zboczonych kowbojów? Abby roześmiała się długo i głośno. - Oni są hodowcami organicznego bydła. Przechodziłeś ostatnio przez market Whole Foods? - No cóż – odparł Lucas, pokonany. – Jednak zdecydowałem się przez to nie przechodzić. – Nastąpiła chwila ciszy, gdy przyglądali mu się wyczekująco. – Przepraszam. Naprawdę… nie wiem… Po prostu przepraszam. Zejdę wam z drogi tak szybko jak tylko wezmę prysznic. Sam wymienił spojrzenia z Abby zanim zwrócił się do Lucasa. - Gdzie pójdziesz? Lucas wzruszył ramionami. To było pytanie, na które potrzebował odpowiedzi. Gdzie masz iść, jeśli nie masz domu? - Z powrotem do Kalifornii, jak sądzę. – Musiał sprzedać wszystko, co posiadał, żeby mógł spłacić swój dług. Po tym, nie miał pojęcia, co zrobi. Wiedział tylko, że nie może przyczołgać się do ojca. - Zamierzasz robić więcej afer z wyskokowymi narkotykami i dzikim seksem? – zapytała Abby. – A tak szczerze, uwielbiam tę okładkę z tobą. Tę, gdzie jesteś pokryty
~ 130 ~
kokainą, a nagłówek krzyczy, Czy zabije swojego ojca? Sądzę, że ta jest naprawdę śmieszna. Lucas poczuł jak się zarumienił. - To była zasypka dla dzieci. Przyniósł ją mój przyjaciel. Nigdy tak naprawdę tego nie próbowałem. Nie biorę narkotyków. Ani naprawdę aż tyle nie piję. Jestem całkiem nudny. Abby westchnęła. Jej usta wykrzywiły się w małym rozczarowanym wygięciu. - Widzisz, wiedziałam, że te afery to oszustwa. To jak zawodowe zapasy, ale bez sławnych ludzi. - Abigail, zawodowe zapasy są prawdziwe – oznajmił Sam, ale Lucas nie przegapił błysku w jego oku. – I sądzę, że Jack nie pozwoli ci uciec z podwiniętym ogonem do Kalifornii. - Co masz na myśli? – Lucas się wyprostował i zastanowił, czy brat jednak zdecydował się go zabić. - To znaczy, że zdecydowałem się wziąć cię w karby, Lucas – powiedział Jack wchodząc do sypialni. Jego brat był wielką osobowością w pokoju. Był wysoki i barczysty, i wszystko w nim krzyczało o władzy, jednak dziwnie nie w sposób, w jaki to było u jego ojca. Lucas zawsze postrzegał ojca, jako destrukcyjną osobowość, nawet wtedy, gdy go ignorował. Jack był takim typem faceta, któremu wiedziałeś, że możesz zaufać. Teraz jego brat ciągnął wózek bagażowy zawierający dziwną kostkę z metalu. Była wielkości fotela. Podciągnął to do Sama. - Proszę bardzo, kolego. – Jack był wesoły, gdy poklepał metal. - Co? – Sam spojrzał na prezent. - Niech cię szlag, Jacku Barnes – zaklęła Abby. – Musisz przestać to robić. Twarz Sama opadła. - Zniszczyłeś mój motocykl. – Jego ręce wyciągnęły się, by poklepać kostkę. Pogłaskał ją smutno. - Tak – zgodził się Jack. – Dobra wiadomość jest taka, że teraz o wiele bezpieczniej będzie usiąść się na tym naszej żonie. I oboje macie kostkę. – Rzucił spojrzenie na Lucasa. – To samo zrobiłem pół roku temu z samochodem Abby. Odkryłem, że
~ 131 ~
zgniecenie pojazdu w mały kwadrat, mniej mnie obraża. – Chwycił rękę żony. – Teraz, kiedy załatwiłem sprawę z Samem, pójdziesz ze mną? Masz małą przesyłkę, o której chciałbym z tobą podyskutować, Abigail. Zaczął ciągnąć swoją żonę. Abby z pośpiechem wstała. - Tak, Jack, porozmawiajmy o tym. Sam się uśmiechał, kiedy wstawał. Skrzywił się trochę, gdy wyprostował kręgosłup. - Chodź, Luke. To będzie coś fajnego. – Rzucił Lucasowi dżinsy i westchnął na kostkę. Poklepał ją czule zanim wyszedł. Lucas wciągnął spodnie i pożałował, że nie są trochę luźniejsze. Z wysiłkiem włożył dżinsy i pospieszył za Samem do apartamentu obok. Oczy Lucasa się rozszerzyły na widok szalonej ilości pudełek w salonie. Wszystkie były od Neimana Marcusa. - Ile, Abigail? – pytał Jack. Abby przygryzała swoją dolną wargę. - Byłam trochę zdenerwowana, Jack. Przypuszczam, że chciałam zdobyć twoją uwagę. Mogę wszystko zwrócić. No cóż, wszystko oprócz rzeczy, które już nosiłam. - Pominąwszy to, że cała moja uwaga jest skupiona na tobie, skarbie. Ile? Jej twarz zmarszczyła się słodko. - Pięćdziesiąt. Lucas był całkiem pewny, że mówi o pięćdziesięciu dolarach. Twarz jego brata się zaczerwieniła i Lucas przygotował się na początek sesji krzyków. Miał nadzieję, że Jack nie obejdzie się z nią zbyt szorstko. Lucas będzie musiał coś z tym zrobić. Wydawała się być naprawdę słodką damą. Zamiast tego, Jack wziął głęboki wdech i wypuścił go wolno. - W porządku – zdołał spokojnie powiedzieć. – Zniosę to. Tak naprawdę nie byłaś rozrzutna, odkąd się pobraliśmy. Mamy mnóstwo pieniędzy. Ale ustalmy kolejną zasadę, Abigail. Wydatki powyżej dwudziestu tysięcy dolarów muszą być uzgadniane ze mną. Myślę, że to rozsądne. Abby pokiwała skwapliwie głową.
~ 132 ~
- Absolutnie. Oczy Jacka się zwęziły. - Mogę pozwolić na wydawanie pieniędzy, ale jednej rzeczy nie zniosę, Abby. Znasz zasady. – Chwycił garść delikatnych kolorowych materiałów. Lucas wpatrywał się w nie przez chwilę zanim zdał sobie sprawę, że to masa majtek. - Jack, co robisz z moją nowiuteńką bielizną? – Abby zadała to pytanie, ale dla Lucasa to zabrzmiało tak, jakby wiedziała, co się stanie. Sam prychnął i trącił Lucasa łokciem. - Teraz zrobi coś szalonego. Jack otworzył drzwi na duży balkon. - Jacksonie Barnes, nie ośmielisz się! – zawołała Abby. Jack podszedł prosto do balustrady i otworzył dłoń. Modne majtki niczym deszcz spadły z siedemnastego piętra. Abby tąpnęła swoją nagą stopą. - Niech cię szlag, Jack! To była La Perla. - Mam gdzieś, co to było – odpowiedział Jack z uśmieszkiem. – Masz zakaz noszenia bielizny. - One pasowały do moich nowych staników. Jack wzruszył ramionami. - Wiesz, co pasuje do każdego stanika, który posiadasz? Twoja śliczna, goła cipka. I tak ma być. – Z kieszeni wyciągnął długie pudełko. – Może to cię pocieszy po stracie twoich cennych majtek, kochanie. Abby wzięła pudełko, na jej twarzy był upór. Wyglądała tak, jakby miała zamiar odrzucić wszystko, co jej da. Ten wyraz zniknął, kiedy otworzyła pudełko. Zatchnęła się, gdy zapatrzyła się w diamentowy naszyjnik. Nawet ze swojego miejsca, Lucas mógł powiedzieć, że był oszałamiający. - Och, Jack. – W jej oczach były łzy, które próbowała powstrzymać. – Włóż mi go.
~ 133 ~
Lucas poczuł się zazdrosny, kiedy przyglądał się jak jego brat zapina diamentowy naszyjnik wokół szyi swojej żony. Jack gdzieś należał. Jack miał ludzi, którzy kochali go na tyle, że walczyli z nim. Abby dotykała diamentów, które oznaczyły ją, jako Jacka. - Kocham to. To najpiękniejsza obroża. Obiecuję być całkiem uległa, gdy to założę. - Dobrze wiedzieć – powiedział sarkastycznie Jack i pochylił się, by pocałować swoją żonę. To był prosty, słodki pocałunek, który sprawił, że Lucas zapragnął mieć kogoś, dla kogo kupowałby biżuterię. - A to dla ciebie – dodał Jack odwracając się do Sama. Sam defensywnie skrzyżował ramiona piersi. - Już mam mój wyśniony motor w kostce i inną rzecz również. To jest różowe, Jack. Wybrała różowy. Czy to nie dostateczna kara? Jack się roześmiał i pocałował szybko blondyna. To było równie słodkie jak to w przypadku jego żony. - Żadnej kary, Sam. Potrzebujesz obroży. Gubisz wszystko, co ci daję, więc zaplanowałem coś innego. Czeka na ciebie samochód. Rób to wszystko, co każą ci zrobić. Sam kiwnął głową, jego twarz odrobinę się zarumieniła. - W porządku, Jack. – Sam szybko ucałował Abby. – Wrócę. – Sam wyszedł przez drzwi, gdziekolwiek posyłał go Jack. To zaszokowało Lucasa, ale Sam nie zadawał pytań. Nie kłócił się. Po prostu zrobił to, co Jack nakazał. Zaufanie, jakie pokładał w swoim kochanku było zadziwiające. Lucas nigdy nikomu nie ufał tak jak Sam ufał Jackowi. Jack spojrzał na niego. - Nie patrz tak na mnie. Wysłałem go do salonu tatuażu. Wierz mi, będzie podekscytowany. - Od zawsze chciał mieć jeden – powiedziała Abby z uśmiechem. – Jaki będzie? - To bardzo gustowny tatuaż. Julian zna uzdolnioną artystkę. Narysowała go dla mnie dziś rano. To będą nasze inicjały splecione razem drutem kolczastym i mała
~ 134 ~
różyczka dla ciebie – wyjaśnił Jack. – Ja też zamierzam sobie zrobić, tyle że nie na karku. Sądzę, że tors będzie odpowiednim miejscem. Abby uniosła się na palce. - Tak się cieszę, że szef wrócił. - Kocham cię, dziecinko – wyszeptał Jack zanim ją pocałował. Obrócił się do Lucasa i przyjrzał mu się poważnie. – No więc, myślisz, że sobie z tym poradzisz? Nie mam zamiaru ukrywać sposobu, w jaki żyję, synu. Jeśli fakt, że sypiam zarówno z Abby jak i z Samem ci przeszkadza, to może powinieneś wrócić do domu. Lucas próbował nadążyć za rozmową. - Myślałem, że nie mam tu wyboru. – Odrzucił głupie włosy ze swojej twarzy. Nigdy nie powinien był pozwolić, żeby ten gorący celebryta namówił go na tę niedorzeczną fryzurę. – Zabijesz mnie, jeśli nie odejdę i obiecam nigdy nie otwierać ust? Ręka Jacka otoczyła talię jego żony, gdy wpatrywał się w Lucasa. Lucas czuł jak się zwija, ale zdołał zachować postawę. - Zmieniłem zdanie, Lucas. Nie mam zbyt wiele rodziny. Jesteś moim bratem, ale jesteś również dupkiem. Myślę, że możemy to zmienić. - Naprawdę? – Lucasowi nie spodobało się, że pytanie wyszło jak wyczekujący pisk. Twarz Jacka nabrała ojcowskiego wyrazu. - Tak, naprawdę. Przyjaciel ostatnio wytknął mi, że czasami mamy szansę odpłacić się światu za dobre rzeczy, które nam przyniósł. - To karma. – Abby przytuliła się do boku Jacka. – Jesteś karmą Jacka. Julian przyjął go, gdy był młodzieńcem, a teraz on zamierza to samo zrobić dla ciebie. Lucas musiał cały zebrać się w sobie, że się nie załamać. Przez chwilę stał nieruchomo. Mogli bawić się nim. Czasami ludzie lubili to robić. - Wiem o twoich kłopotach finansowych, Lucas – powiedział spokojnie Jack. – Oto umowa, którą z tobą zawieram. Spłacę twój dług, a ty przyjedziesz i zamieszkasz z nami na rok. Będziesz pracował na ranczu. Zastanów się nad tym, synu. To jest ciężka praca. To fizyczna robota. Będziesz mieszkał w baraku, który wybudowałem dla
~ 135 ~
nieżonatych robotników. Jest ich tylko trzech, ale sądzę, że się dogadacie. Jednak będziesz jadł z nami. Będziesz moim bratem, Lucas. Będziesz częścią naszej rodziny. A na końcu roku, możesz zostać z nami albo opłacę koszty jakiegokolwiek szkolenia, jakie wybierzesz, żebyś dostał dobrą pracę. Chciałbym, żebyś pracował u mnie. Przydałby się prawnik albo dobry menager. Twój wybór. - Dlaczego? – Lucas usłyszał jak pyta. Bardzo mocno starał się nie rozpłakać. Nikt nigdy nie zaproponował mu wcześniej czegoś takiego. Nikt nigdy nie zaproponował mu nic w zamian za ciężką pracę i bycie sobą. - Ponieważ wygląda na to, że potrzebujesz pomocy – oświadczył otwarcie Jack. – Ale, synu, te włosy muszą zniknąć. - Dzięki Bogu – odetchnął Lucas. – Mogę to zrobić dzisiaj? Te włosy są okropne. Nienawidzę lakieru do włosów i stale wchodzą mi w oczy. I obiecuję założyć dżinsy, które pasują, i nigdy więcej już nie zrobię sobie makijażu. Będę pracował z krowami, co? - Tak, Lucas. Będziesz z nimi pracował i będziesz przez nie kopany, i prawdopodobnie wchodził w ich gówna częściej niż kiedykolwiek śniłeś, że to możliwe. To nie będzie łatwe. - Mogę to zrobić. – Poczuł się trochę bardziej pewnie. Słyszał głos swojego ojca mówiący, że Lucasowi w niczym nie można zaufać. - Wiem. – Głos Jacka był silny i zachęcający. – Możesz zrobić wszystko, co sobie umyślisz, Lucasie Cameron. Musisz coś zabrać zanim jutro wyjedziemy? Ostrzegę cię tylko, że Willow Fork to mała mieścina. Nie ma tam wyprzedaży. Lucas potrząsnął głową. Nie posiadał nic, na czym by mu zależało. Miał ten dom w Kalifornii, ale łatwo będzie go sprzedać. Myśl o całym jego nowym życiu bez obciążeń tego starego brzmiało niebiańsko. Był gotowy zostawić wszystko za sobą. - Jestem gotowy, jeśli ty jesteś. Jack kiwnął głową. Abby uśmiechała się do niego życzliwie. - Pokochasz życie na ranczu, Lucas – obiecała. Nie był taki pewny, ale był bardziej niż chętny dowiedzieć się tego. Nie chętny, przyrzekł sobie. Sprawi, że to zadziała. Da swojemu bratu rok ciężkiej pracy, a potem zdecyduje, co naprawdę zrobić ze swoim życiem. Jack pomoże, nagle to wiedział. Jack mu poradzi i prawdopodobnie nauczy go różnych rzeczy. Jack będzie trzymał go krótko ~ 136 ~
i pewnie będą takie chwile, kiedy Lucas będzie sobie życzył, by brat trzymał nos z dala od jego interesów. Lucas się uśmiechnął, to brzmiało wspaniale. - Wiem, że tak. Zielone oczy Jacka się zwęziły. - Jakim samochodem jeździsz, synu? - Takim, jakim mi karzesz, sir – odpowiedział szybko Lucas, przypominając sobie tę małą metalową kostkę, która nadal nosiła widoczny znak Ducati. Nie zamierzał wspominać o dwuosobowym kabriolecie, którego trzymał w L.A. Miał przeczucie, że zostanie zgnieciony i dodany do rosnącej kolekcji obrażających Jacka pojazdów. Jack kiwnął głową. - Dobrze. Abby westchnęła. - No cóż, przynajmniej się dopasował. Jack posłał Lucasowi spojrzenie, które powiedziało mu, że prawdopodobnie powinien zrobić to, co Jack zaraz powie. - Idź i się przygotuj. Wyjeżdżamy rano. Powinieneś zabawić się swojej ostatniej nocy w cywilizacji. Nie pij zbyt wiele. - Okej – obiecał otwierając drzwi. - I Lucas – zawołał Jack. – Trzymaj się z dala od tego Slatera. Nie lubię go. - Masz to jak w banku, Jack. – To była najłatwiejsza obietnica, jaką Lucas kiedykolwiek zrobił.
Tłumaczenie: panda68
~ 137 ~
Rozdział 13 Abby spojrzała na swojego męża jak tylko za Lucasem zamknęły się drzwi. Jack był taki duży i przystojny, i to, co zrobił dla swojego brata było miłe. Miał wszystko to, czego pragnęła w swoim partnerze. - Dobrze, że zająłeś się Lucasem. Zielone oczy Jacka błyszczały we wczesno porannym świetle. Jego oczy ruszyły prosto do diamentów na jej szyi. Mogła zauważyć zaborcze zadowolenie, jakie przybrał na ten widok. - To może być najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Ten chłopak będzie niesforny. Inni robotnicy zjedzą go żywcem, jeśli pokaże się z tym makijażem, jaki miał wczoraj. Jack był trochę do tyłu z rzeczywistością, zdecydowała Abby. - To się nazywa metroseksualny 1. Jest bardzo modne. - Nie w Willow Fork i z pewnością nie na ranczu. – Jack stał idealnie nieruchomo, ale Abby zdała sobie sprawę, że coś chodzi mu po głowie. Pomyślała, że wie, co to jest. Jej ciało rozgrzało się od samego myślenia o tym. - Mam przeczucie, że możemy sprawić, by wyglądał trochę bardziej męsko – stwierdziła Abby. – Przecież on wygląda dokładnie jak ty. Jak tylko obetnie włosy i włoży dżinsy i koszulkę, będzie jeszcze bardziej. - On wygląda jak ja? – Jack nie brzmiał na przekonanego. Najwyraźniej nie przyglądał się sobie tak jak przyglądała mu się Abby. Nie było wątpliwości, że z Lucasem łączy go bliskie pokrewieństwo. - Z wierzchu. Wygląda jak chłopięca wersja ciebie. – Spojrzała pożądliwie na swojego męża. – Ty jesteś męską wersją, kochanie.
1
Metroseksualizm to styl życia rozpowszechniony wśród mężczyzn, w którym szczególną rolę odgrywa skupienie na własnej cielesności, podążanie za modą, korzystanie ze zdobyczy kosmetyki, przywiązywanie wagi do własnej atrakcyjności
~ 138 ~
- Jestem wersją Doma, Abigail. – Jego mina się zmieniła i wydawał się urosnąć jeszcze bardziej. Wyprostował się. Abby instynktownie opadła na kolana. – Bardzo dobrze, Abigail – pochwalił ją Jack głębokim, jedwabistym tonem. – Kiedy nosisz tę obrożę, nieważne czy będziemy prywatnie czy na dole w klubie, masz odpowiednio się zachowywać. Czy to zrozumiane? - Tak, Jack. – Skoncentrowała się na utrzymaniu oddechu. To była ciężka praca, ponieważ każda komórka w jej ciele drżała z oczekiwania. Minęło zbyt wiele czasu, odkąd była zdominowana przez tego mężczyznę i ogromnie za tym tęskniła. Trzymała opuszczoną ulegle głowę próbując udowodnić, że potrafi się tak zachowywać, kiedy to konieczne. Słyszała jak poruszył się przy niej. Jego buty znalazły się na widoku. Jego ręka zaplątała się delikatnie w jej włosach. - Jestem pobłażliwym facetem, moja miłości. Mam przeczucie, że będziesz chciała tu wrócić i zabawić się od czasu do czasu. Kiedy jesteśmy w klubie, cały czas musisz pamiętać, kto jest twoim panem. Nie używam tego słowa w naszym codziennym życiu, ale użyję go tutaj. Rozumiesz? - Tak, Jack. Odchylił jej głowę, żeby spojrzała mu w oczy. - Nigdy już nie chcę znaleźć cię w klubie beze mnie. Ta zasada jest nie do złamania. – Nie czekał na odpowiedź. Nie była potrzebna. Abby poznawała nieunikniony dyktat, który został jej przekazany. – Abby, jesteśmy sami i nosisz moją obrożę. Co jest nie tak w tym obrazku? Tak szybko jak mogła, Abby zrzuciła górę i spodnie od pidżamy, jakie na sobie miała. Jutro pomartwi się zwisającymi cyckami i tymi pięcioma kilogramami, które nigdy nie chciały spaść. Dzisiaj, wszystko, co się liczyło, to podporządkowanie się Jackowi. Westchnęła, gdy zsuwała swoje śliczne, małe majtki. To będzie ostatni raz, kiedy je widzi. Wręczyła je Jackowi, który potrząsnął głową, gdy je chwycił. - Co za niegrzeczna dziewczynka – skomentował. – Podaj mi dłonie, Abby, nadgarstkami razem. Abby wyciągnęła ręce, ściskając razem nadgarstki jak prosił. Szybko zakręcił majtki wokół nich, aż nie była ciasno związana swoją własną bielizną. Podciągnął ją do góry. Ledwie stanęła na nogach, a Jack już poprowadził ją na środek pokoju. Abby spojrzała ~ 139 ~
w górę i zobaczyła hak wystający z sufitu. Pokoje Juliana miały pełne wyposażenie do zabaw z wiązaniem. Jack ściągnął go w dół, dostosowując do jej wzrostu, a potem zawiesił na nim jej nadgarstki. Wciąż dotykała podłogi, ale ledwie. To utrzymywało ją w równowadze. - Jak miło – skomentował Jack, obchodząc wkoło jej ciało. Jego ręce przesunęły się po jej talii i pośladkach. – Ładnie tak wyglądasz, Abby. Będziesz tak wyglądała dziś wieczorem. Abby otworzyła usta, by przemówić. Ścisnął jej pośladek. - Nie, Abby. Ćwiczymy. Jesteśmy w jaskini, a ty nie mówisz, dopóki nie dam ci wyraźnego pozwolenia. Jeśli nie podobają ci się zasady, możemy wyjechać dziś po południu. Naprawdę nie maiłbym nic przeciwko temu, kochanie. Cała ta sprawa z nieodzywaniem się zaczynała być frustrująca. Jack się uśmiechnął, gdy walczyła, by pozostać milcząca. Zrobi to. Zrobi to, ponieważ wiedziała, że zawstydziła Jacka. Sprawiła, że wyglądał na słabego w miejscu, które lubił. Zrobi to także dlatego, że była bardzo ciekawa jaskini, bo inaczej myślała, że pęknie. Po chwili uspokoiła się i upewniła się, że jej twarz jest spokojna. - O wiele lepiej. Jeśli masz problem z byciem nagą w jaskini, wyjedziemy. Nie? Nie sądzę. – Przesunął ręką w dół jej kręgosłupa wywołując dreszcz oczekiwania. – To jest moja zabawka. Chcę ją pokazać. – Zachichotał, gdy zaczął się rozbierać. Abby obserwowała go namiętnymi oczami, kiedy jego duże, twarde ciało zostało odsłonięte. Jack złożył każdą sztukę, w tym czasie Abby walczyła ze sobą, żeby zachować milczenie. Chciała mu powiedzieć, żeby do diabła się pospieszył. Przez samo przyglądanie się stała się mokra. Był bardziej barczysty niż Sam, jego barki i ramiona były naznaczone większymi mięśniami. Jego duża klatka zwężała się w szczupła talię. Kiedy stanął przed nią kompletnie nagi, Abby musiała przyznać, że kocha to wgłębienie, gdzie jego biodra spotykały się z jego potężnymi nogami. Uwielbiała przesuwać dłońmi po tej małej dolince, gdzie mięśnie przepływały w mięśnie. Był jednym wspaniałym kawałkiem kowboja. - Cudownie działasz na moje ego, kochanie. Wyglądasz, jakbyś chciała mnie zjeść. Dlaczego Sam opowiada, że nie doceniasz tego niesamowitego ciała? – Przebiegł dłońmi wzdłuż wcięcia w jej talii i do piersi. – Do kogo należy to ciało?
~ 140 ~
- Do ciebie, Jack – odpowiedziała. Jego bezpośrednie pytanie dało jej pozwolenie do odezwania się. - Dlaczego kocham to ciało? – Mogła poczuć ciepło jego ust tuż przy swoim prawym sutku. - Ponieważ jest piękne. – Abby westchnęła, gdy pstryknął językiem w jej wezbrany sutek. Znała odpowiedź, jaką chciał. Kiedy bawił się z nią w ten sposób, czuła się piękna. - Ponieważ jest ono tak cudowne do pieprzenia, że nie mogę się oprzeć, by nie wbić tam mojego fiuta – dodał Jack zanim zassał szczyt jej piersi do swoich ust. Zawinął ramiona wokół jej talii i podniósł ją lekko do góry, żeby łatwiej ją ssać. Jego język wirował wokół sutka. Upajała się ciepłem jego ust. Ciągnął mocno za jedną, a potem za drugą pierś, na koniec szczypiąc zębami. - Gdybyś dziś wieczorem nie miała wyznaczonej kary, zakułbym cię w kajdanki. Kupiłem jedne kajdanki ze ślicznymi szmaragdami. Lubię ubierać moją małą zabaweczkę. Związana Barbie, pomyślała Abby z uśmiechem. To była ona. Bawił się jej sutkami, szczypiąc je delikatnie i wydobywając jej jęk. - Założę na tobie te kajdanki, a potem wbiję wibrator do tej mojej małej cipki. Zwiążę cię, podczas gdy ja i Sam będziemy oglądali mecz. Wibrator będzie oczywiście na pilota. Doprowadzimy cię do orgazmu tak wiele razy, że zapomnisz jak to jest, kiedy go nie ma. Będziesz mnie błagała, żeby cię puścić, ale ja będę to kontynuował. Miej nadzieję, żeby lepiej ta zabawa się nie przeciągnęła, skarbie. To właśnie na ciebie czeka, gdy następnym razem obrazisz coś, co kocham. Czy to jasne, Abigail? Pokiwała głową. - Tak, Jack. – To wyszło niczym chropawy jęk, ponieważ w tej chwili robił cholernie dobrą robotę torturując jej ciało. Jego ręka zsunęła się w dół jej ciała i drażniła jej łechtaczkę. Masował i okrążał wrażliwy mały szczyt, ale unikał ocierania się o niego. Jedno małe dotknięcie i Abby była całkiem pewna, że dojdzie, ale Jack wiedział jak doprowadzić ją do szaleństwa. Jego zielone oczy były zamglone od pożądania, gdy zaczął delikatnie wsuwać i wysuwać pojedynczy palec z jej cipki. To nie było dostatecznie wystarczające. To było wystarczające do wabienia, do sprawienia, by chciała krzyczeć o więcej. ~ 141 ~
- Jest coś, czego pragniesz, mój śliczny mały niewolniku? – zapytał Jack. - Proszę spraw, żebym doszła. Jego brew wystrzeliła do góry. - Jack – szybko sprostowała. Nie podobał mu się pan czy sir. Chciał słyszeć swoje imię na jej ustach. – Proszę spraw, żebym doszła, Jack. - No cóż, skoro tak słodko prosisz. – Jack opadł na kolana. Założył jej nogi na swoje ramiona. Była całkowicie na jego łasce. Więzy nad głową trzymały ją, ale całe podparcie pochodziło od mężczyzny, wokół którego była zawinięta. Jej stopy wisiały za jego plecami. Jego oddech ogrzewał jej cipkę. - Proszę, Jack – błagała, ponieważ nie miał zamiaru się spieszyć. Na jej tyłku wylądowało ostre klepnięcie. - Nie zadałem ci pytania. Zamknęła buzię. Miała złe przeczucie, że jeśli będzie z nim walczyła, może zatrzymać się w tym, co robi. Już dość przegięła w ciągu dwudziestu czterech godzin. Wydała pięćdziesiąt tysięcy dolarów na ubrania, buty i bieliznę, z której dobra część obecnie leżała na ulicach Dallas. Zdecydowała się z nim nie kłócić. - Dobra dziewczynka – powiedział po chwili jej uległości. Przeciągnął językiem po sokach wypływających z jej cipki. Abby zdusiła jęk, nie bardzo wiedząc jak milczącą chciał ją mieć. Jego dłonie popieściły miejsce, które polizał i przytrzymał ją, gdy zaczął plądrować ją językiem. Abby odchyliła głowę do tyłu, gdy pieprzył ją swoim językiem. Jej łechtaczka zaczęła powoli pulsować, promieniować na zewnątrz. Tak bardzo chciała pchnąć w jego stronę, zmusić go, żeby potarł jej łechtaczkę. To już tam było. Miałz rację, co do szczytu orgazmu. Jego ręka się przesunęła i kciukiem przeciągnął po pulsującym guziczku. Rozkwitł w niej orgazm, wybuchł. Nie mogła powstrzymać krzyku, gdy spadła w przepaść. Zanim mogła dojść do siebie po orgazmie, Jack podniósł ją i zdjął z haka. Nie zrobił jednak nic, by rozwiązać jej ręce. Przechylił ją tylko przez oparcie sofy. - Rozszerz nogi – rozkazał. Jego głos był ostry i chrapliwy. Był na krawędzi i Abby zadrżała z podniecenia, że będzie tą, która go przez nią popchnie.
~ 142 ~
Abby wykonała polecenie, dysząc ciężko w poduszki sofy. Całe jej ciało pulsowało i lało się. Czuła, jakby raczej płynęła, a nie się poruszała. Wyczuła za sobą Jacka, rozszerzającego mocniej jej nogi. Jack przytrzymał ją, kiedy się w nią wbił. Abby zanurzyła twarz w poduszkę, żeby zamaskować swój krzyk. Był taki duży pod tym kątem. Tak dobrze było go czuć, gdy szorstko wypełniał ją swoim fiutem. Słyszała jak pomrukuje, gdy ją ujeżdżał. - Nigdy więcej, Abigail – oświadczył, zanurzając się w jej cipce. – Nigdy więcej nie chcę znaleźć cię w takim miejscu beze mnie. Nigdy nie wsiądziesz na cholerny motocykl i będziesz nosiła swoją pieprzoną ślubną obrączkę. - Tak, Jack – zdołała wydusić, ponieważ znowu budowała się przyjemność. Ustawił ją tak, że każde pchnięcie jego fiuta doprowadzało do kontaktu jej łechtaczki z materiałem kanapy. Tego było już zbyt wiele. Nie mogła tego kontrolować. Abby wykrzyknęła w poduszki, gdy poczuła jak jej ciało wybucha od wrażeń - O, taak, skarbie. O, cholera, to jest piękne. – Przywarł do jej bioder. Czuła jak zatapia się w niej, dając jej każdą kroplę spermy, jaką miał. Przygarnął ją mocno do siebie, jakby nie chciał rozbić połączenia, ale po chwili wyciągnął swojego fiuta. Obrócił ją i wziął w ramiona, kierując się do sypialni. Abby się roześmiała, gdy rzucił ją na łóżko. Natychmiast znalazł się z powrotem na niej. Abby miała przeczucie, że dzisiaj nie pójdzie zwiedzać. Pytająco wyciągnęła związane ręce. Jack delikatnie założył je na jej głową i powiesił na haku nad wezgłowiem. - Podobasz mi się taka, Abby – powiedział, przesuwając dłonią po jej piersiach. – Może dzisiaj potrzymam cię w tej sposób. – Dotknął palcami materiału, który krępował jej ręce dla jego przyjemności. – I może powinien ustąpić trochę, co do tej bielizny. Są strasznie dobre do wiązania. Abby odchyliła głowę, gdy się roześmiała. Będzie miała ciężki dzień. Już nie mogła się tego doczekać.
***
Slater wyłączył głos w telewizorze i podniósł telefon. ~ 143 ~
- Nie opuścił klubu – głos Jeremy’iego był ściszony, jakby bał się, że ktoś może usłyszeć. Przynajmniej tyle się dowiedział. Usiadł na brzegu łóżka, które pokojówka zrobiła niecałą godzinę wcześniej, i zastanawiał się nad tym, co się wydarzyło w hotelu po drugiej stronie miasta. - Widziałeś go dzisiaj? – Nie był za bardzo pewien jak zadziałały narkotyki, które Jeremy wsypał do drinka Lucasa wczoraj wieczorem. Był całkiem pewny, że go nie zabiją, chociaż miał taką nadzieję. - Obsłużyłem pokój, w którym się zatrzymał. Nie widziałem go, ale słyszałem jak niewolnicy Barnesa rozmawiają o nim. Nie wydawali się być strasznie zaniepokojeni. Spał – wyjaśniał Jeremy. Jego głos był bardzo cichy. Slater musiał intensywnie się wsłuchiwać. Wyłączył telewizor w swoim pokoju. Oglądał sprawozdanie z posiedzenia, ale to było o wiele ważniejsze dla przyszłości Slatera niż to, co robił Kongres. Wpadł na Jeremy’iego Walkera wczoraj wieczorem po obejrzeniu tego wstrętnego występu Barnesa, jaki zrobił ze swoją żoną w klubie. Slater był zszokowany, ale się nie odwrócił. Zauważył reakcję Lucasa. Ten mały zboczeniec był zafascynowany tą scenką przed sobą. Lucas najpierw przyglądał się blondynowi, a potem kobiecie. Praktycznie ślinił się na żonę swojego brata wystawioną w tej wulgarnej pozie. To tylko wzmocniło decyzję Slatera. Lucas wszystko zrujnuje. Cameron bazował na wartościach rodzinnych. Jak mógł to robić nie z jednym, ale z dwoma zboczonymi biseksualnymi synami? Na Barnesa można było liczyć, że nic nie powie, ale Lucas? Jeremy Walker stał w tłumie. Był tak samo zdegustowany, chociaż Slater sądził, że z innych powodów. Młody Jeremy tak naprawdę nie patrzył jak kowboj obija swoją żonę i wystawia ją na pokaz. Slater zauważył, że szczupły mężczyzna wpatruje się w Juliana Lodge’a i obcą kobietę siedzącą u jego stóp. Blondynka przylgnęła do Juliana, a on okazywał jej wielkie zainteresowanie. To niezbyt dobrze wpływało na Jeremy’iego. W jego oczach była zazdrość. Slater od razu wiedział, że może wykorzystać chłopca do swoich celów. Slater wystarczająco długo pracował w polityce, by poznać kapusia, gdy takiego zobaczy. Jeremy dostarczył tabletkę gwałtu, jak to nazwał. Wyjaśnił, że to uczyni Lucasa bardzo plastycznym. Lucas będzie podatny pod działaniem narkotyku. Slater może i doprowadził do tego, iż Jeremy myślał, że jest takiej samej orientacji jak on i Lucas. Mógł zmylić Jeremy’iego, że chciał Lucasa. To było niesmaczne, ale konieczne. Dał Jeremy’iemu wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zagrał swoją rolę. Miał tylko zachęcić
~ 144 ~
Lucasa do wypicia zaprawionego narkotykiem drinka, a potem trochę z nim pogadać. Zadziałało doskonale. Nie trzeba było dużo czasu, by narkotyk silnie zadziałał na Lucasa. Jeremy zgodził się wyprowadzić Lucasa prosto do samochodu Slatera. Młodzieniec nie miał pojęcia, ze Slater swoją komórką robił zdjęcia. To jasno wskazywało na Jeremy’iego, jako na winowajcę. Kiedy znajdą ciało Lucasa, to może skończyć się w dwójnasób. Albo przypuszczą, że sprawiający kłopoty młody mężczyzna po prostu źle skończył, na co w pełni zasłużył, albo znajdą narkotyki w jego organizmie. W tym przypadku, Slater pojawi się ze swoimi zdjęciami. Przyzna, że martwił się o syna szefa i śledził go. Próbował przekonać go, żeby nie szedł z nieznajomym, ale Lucas nigdy nie słuchał dobrych rad. Jeremy Walker był doskonałym frajerem. Gdyby tylko ten kretyn Barnes się nie pojawił. W duszy miał nadzieję, że Barnes zdecyduje się doprowadzić do końca groźbę rzuconą poprzedniej nocy. Najwyraźniej nie miał tyle szczęścia. - Masz pojęcie, co Barnes zamierza zrobić z Lucasem? – zapytał Slater. - Trochę, sir – odpowiedział uprzejmie Jeremy. Slater stwierdził, że Jeremy jest bardzo uprzejmy, ale wyraz jego oczu go zdradzał. – Słyszałem jak wcześnie rano mój Pan rozmawiał z panem Barnesem. Był bardzo zajęty. Mówił coś o zabraniu Lucasa na swoje ranczo. Mój Pan był z tego zadowolony. Nie sądzę, żeby pan Barnes miał zamiar skrzywdzić swojego brata. Wiem, że jeszcze dzisiejszą noc spędzą w Klubie. Pan Barnes publicznie ukaże swoich niewolników. Zasłużyli na to. Slater był bardzo zadowolony, że rozmawiają przez telefon, bo nie musiał ukrywać swojego wstrętu. Sposób, w jaki ci ludzie się zachowywali budził w nim wstręt. Nigdy nie można było pozwolić, żeby wyszło na jaw członkostwo senatora. To zrujnowałoby cały jego obraz. Teraz wiedział też o tym Lucas. - Więc dostanę kolejną szansę z Lucasem? Jeremy zabrzmiał ochoczo. - Och, tak. Pomogę ci, jeśli ty pomożesz mnie. Tym razem upewnię się, że się powiedzie. Pan Barnes będzie bardzo zaangażowany w swoją scenę. Nikt nie zauważy, kiedy wyśliźniesz się ze swoją małą zabaweczką. Jeremy okazał się być młodzieńcem z bardzo elastyczną moralnością. Nie wydawał się wzdragać przed podaniem narkotyku potencjalnie trudnemu kochankowi. Jednak chciał wzajemności. Slater obiecał wykopać brudy na niejaką Sally Hanover. Nie miał ~ 145 ~
zamiaru marnować czasu na robienie tego, ale musiał zwodzić młodzieńca. Wydawało się, jakby Jeremy chciał Juliana Lodge’a dla siebie. - Tak – obiecał Slater gładkim tonem. – Już teraz, kiedy rozmawiamy, mam prywatnego detektywa, który nad tym pracuje. Jeśli czegoś nie znajdzie, jestem pewien, że my możemy coś zrobić. - Dobrze. Nienawidzę tej suki. Im szybciej zniknie, tym szczęśliwszy mój Pan będzie ze mną. Slater nie był taki pewny. Pan wydawał się być całkiem zachwycony tą blondynką wczorajszej nocy. To było nieważne. Wszystko, co się liczyło to wypadek, jaki Lucas będzie dzisiaj miał. Po tym Slater zostawi ten bałagan za sobą i skoncentruje się na zbliżającej się kampanii. Kandydat w żałobie zawsze był bardziej sympatycznym człowiekiem. Jak tylko rozłączył się z Jeremym, Slater zaczął pisać wspaniałą mowę pochwalną dla Lucasa Camerona.
Tłumaczenie: panda68
~ 146 ~
Rozdział 14 Wokół niego, bar Klubu huczał od podniecenia na wieczorne przedstawienie, ale Sam znajdował się dziwnie spokojnym. - Czy to bolało? – Lucas przyglądał się skomplikowanemu tatuażowi, który teraz pokrywał kark Sama. - Nieee – odpowiedział Sam. Kłamał. Bolało. Bolało jak diabli. Jednak podobała mu się każda minuta. Na poważnie rozważał następny. Oczywiście, będzie musiał przekonać Jacka, ale sądził, że umieszczenie znaku Barnes-Fleetwood na prawym bicepsie jest super pomysłem. Lucas ostrożnie poprawił bandaż i zajął miejsce naprzeciw Sama. - Dobrze wygląda. Sam usiadł z powrotem w wyjątkowo komfortowej części baru. Nie przypominał sobie, kiedy czuł się tak odprężony. Nawet ze świadomością, co nadchodzi, był głęboko uspokojony. Nie martwił się ani się nie bał. Był podekscytowany, ale mógł poczekać. Jack się tym zajmie. Sam wpatrzył się w Lucasa. Wyglądał jak zupełnie inny mężczyzna. Nikt, kto widział go tutaj wczoraj wieczorem, nigdy nie podejrzewałby, że to ten sam żałosny chłopak, któremu Jack zagroził brutalnym morderstwem. Jego włosy były krótkie i miał na sobie pasujące dżinsy i zwykły czarny T-shirt. Pozbycie się włosów z twarzy sprawiło, że teraz bardziej wyglądał jak Jack. To pokazało kwadratową linię jego szczęki i wyglądał na twardszego, mocniejszego. Sam wiedział, że nigdy nie będzie miał autorytetu Jacka. Lucas nie był mężczyzną, tylko chłopcem, który przypominał swojego brata. - Nowe buty? – zapytał Sam. Lucas wysunął nogę, podziwiając buty z wężowej skóry, które jak twierdził Jack były najbardziej wygodnymi, trwałymi butami, jakie kiedykolwiek nosił. - Taa. Najwyraźniej pan Lodge ma grupkę ludzi, którzy nie robią nic innego jak tylko zakupy dla gości. ~ 147 ~
Sam uśmiechnął się na tę myśl. To, co Julian miał, to grupa ludzi gotowych zrobić wszystko, by przyciągnąć uwagę Pana. Sam był dość blisko stania się jednym z tych niewolników. Rozejrzał się po barze. To był bogato zdobiony pokój, ale to nie był dom. Apartament Juliana zapierał dech, ale dla Sama to było bardziej muzeum niż prawdziwy dom. Prawdziwy dom to był ten na ranczu z jego dużym kominkiem, gdzie mógł tulić się z Abby. Nigdy nie przyznałby się do tego Jackowi, ale myślał o propozycji Juliana. Myślał o zostaniu jego niewolnikiem. To wydawało się być rozsądną rzeczą. Jednak Sam podążył za swoim sercem i cieszył się, że tak zrobił. Gdyby został z Julianem, byłby jednym z wielu i Julian się nie dzielił. Byłby zabawką Juliana. A tak był partnerem Jacka i mężem Abby. To było dobre miejsce. Jack wszedł do baru, a tuż za nim Abigail. Miał na sobie ciasne czarne dżinsy i czarną westernową koszulę, której nawet nie zapiął. To ukazywało jego wyrzeźbiony tors i ten sześciopak, który zawsze sprawiał, że Sam się ślinił. Piekłem było oglądanie tego ciała rok po roku i bez możliwości dotknięcia go. Nawet teraz odwrócił wzrok z obawy, że jego pragnienia zostaną odkryte. - Sam. – Jack usiadł przy nim. Nie tylko usiadł. Jack zajmował każdą przestrzeń, w jakiej zdarzyło mu się być. – Jesteś gotowy na wieczór? Zaczynamy za pół godziny. Zejdę na dół, żeby wszystko przygotować. Dajcie mi kilka minut i spotkamy się na dole. Julian i Lucas sprowadzą cię do jaskini. - Jestem gotowy. – Sam stwardniał na obraz Jacka trzymającego bat. Poruszył się na swoim miejscu. Widział to już wcześniej wiele razy, ale nigdy nie był tym, który poczuł bicz publicznie. Ramię Jacka otoczyło jego barki. To był przyjacielski gest, ale teraz była w nim również zażyłość. Sam odprężył się przy nim. Abby nagle znalazła się po drugiej stronie, jej ręka była miłą obecnością na jego kolanie. - Sam, chcę z tobą o czymś porozmawiać – powiedział cicho Jack. – To jest decyzja, którą chcę, żebyśmy podjęli wspólnie. Wiesz, że Julian zarządził trzydzieści batów, jako karę. Sam kiwnął głową, ale ta myśl go przeraziła. - Nie dla każdego z was. Tylko razem. To piętnaście dla każdego, ale ja zniosę więcej niż Abby. - Sam… – zaczęła Abby.
~ 148 ~
- Cicho, Abby – wtrącił się Jack. – Sam dokładnie wie, o czym myślę. On może znieść więcej niż ty, skarbie. Dużo czasu minęło odkąd robiłem coś takiego. Ćwiczyłem wczoraj w nocy i jestem przekonany, że będzie dobrze, a jeśli nie, oboje w jednej chwili znajdziecie się w moim samochodzie, nieważne czy będziecie tego chcieli czy nie. Więc, Sam przyjmie dwadzieścia, a Abby dziesięć. - Dlaczego nie mogę przyjąć wszystkich? – Dla Sama to miało sens. Abby nie przeszkadzały klapsy, ale jeśli Jack weźmie bat nawet najlżejsze smagnięcie będzie złe, może naprawdę boleć. Nie była związana w sposób, w jaki on był. – Wtedy Abby po prostu zostanie z dala od tego. Śliczne usta Abby były upartą linią. - Nie sądzę, żeby to zadowoliło Juliana. Mogę przyjąć dziesięć. O ile gorsze to jest od klapsów? - No cóż, to wirujący bat – oznajmił Lucas. – Nie sądzę, żeby dobrze było go poczuć. - To może być straszne. – Jack przesunął ręką po ramieniu Abby. Zadrżała na to odczucie. – Albo może też być jak lekki szept na twojej skórze. - Pieprzyć to – powiedział Sam, a potem pożałował, że powiedział tego głośno. - Z pewnością zwrócę uwagę na twoje preferencje, Sam – oświadczył Jack z kpiącym uśmiechem na twarzy. – Samowi spodoba się naprawdę duża dawka bólu, Abby. Ty dostaniesz mniej. Jeśli polubisz bat i będziesz chciała zabawić się z nim w domu, możemy później o tym porozmawiać. Ale nie poddam cię temu tutaj. Dam ci dziesięć lekkich uderzeń, a potem przeniosę się na Sama. To, co zrobię Samowi powinno zadowolić tłum. Kiedy będę zajmował się Samem, Lucas zaopiekuje się tobą, Abby. Lucas wyprostował się i pochylił do przodu. - Zostałem w pełni poinstruowany. Będę cię trzymał, jeśli będziesz płakała i natrę jakimś balsamem twój tyłek, żeby nie bolał. Nie zabawię się twoimi cyckami. Jack posłał bratu surowe spojrzenie. - Ani niczym innym – dodał Lucas z gulą w gardle. – Mogę poklepywać cię po plecach i bardzo się starać nie dostać erekcji.
~ 149 ~
- Ale tak się stanie. – Jack wstał i czule pogładził ręką włosy Sama. – Będzie naga. Każdy mężczyzna w pokoju będzie miał erekcję. - Sally też – wtrącił się Sam. – Gdyby miała penisa. - Lucas, Julian przyjdzie do nich za dwadzieścia minut. Zejdziesz z nimi – poinstruował Jack. – Ufam ci w tym, synu. Sam zauważył, że Lucas lekko się wyprostował, a jego głos stał się głębszy, gdy odpowiedział. - Tak, sir. Będą tam bezpieczni. Po tym jak Jack zszedł do jaskini, Lucas wstał i przeszedł przez pokój. Zatrzymał się przy barze. Gdy wrócił, w rękach miał piwo i małą szklankę z różowym drinkiem. - Macie pozwolenie na dwa. Piwo dla Sama, wódka z sokiem żurawinowym dla Abby. Nagle usłyszeli od stolika obok jak ludzie rozmawiają o dzisiejszych wydarzeniach włącznie z cudownym deszczem świetnej bielizny. Sam się roześmiał i wypił swoje piwo. Przytulił Abby, gdy ubolewała nad utratą swoich majtek. Długo nie trwało nim Lucas zobaczył wejście Juliana. Sam chwycił rękę Abby. Czuł wspaniały zmysł oczekiwania, ale również czuł jej drżenie. Sam zawinął wokół niej ramię. Doskonale pasowała na jego kolanach. - Skarbie, wszystko będzie dobrze. Jack jest świetny z batem. Obiecuję, że ledwo go odczujesz. Zamierza odejść się z tobą delikatnie. Jej oczy były okrągłe, gdy zerknęła na niego. - A co z tobą? Sam się uśmiechnął. - Zamierza mnie rozerwać, ale ja to kocham, Abby. Lubię ból. Czy kiedykolwiek ci mówiłem, na czym przyłapał mnie Jack, a co wciąż robiłem w sierocińcu? – Potrząsnęła głową i powiedział jej coś, czego nigdy nie powiedział nikomu innemu. – Przyłapał mnie jak się ciąłem. Zwykle ciąłem nożem moje uda i łydki. - Powiedziałeś mi, że to stare rany z rodeo.
~ 150 ~
- Nie, sam to sobie zrobiłem – przyznał. – To sprawiało, że czułem się lepiej. Jack mnie przyłapał i kazał przestać. To był czas, kiedy zacząłem angażować się w całe mnóstwo bójek. Wtedy było trudno. Właśnie straciłem w wypadku samochodowym rodziców i brata. Byłem jedynym, który przeżył. Lubię ból, ponieważ to daje mi poczucie, że jestem bliżej nich. Oni już odeszli, a ja nadal lubię ból, Abby. Przyciągnęła go bliżej i wyszeptała coś o zrozumieniu. Sam szczerze wątpił, żeby rozumiała czy kiedykolwiek naprawdę zrozumiała. Najważniejsze było to, żeby to zaakceptowała. Zaakceptowała go i dała mu to, czego potrzebuje. Sam w to wierzył. - Dobrze widzieć, że Jackson chociaż raz zastosował się do moich rozkazów – powiedział Julian, kiedy podszedł do nich. Był ubrany jak do jaskini. W przeciwieństwie do Jacka, był bez koszuli. Sam to zrozumiał. Jack ostatecznie też zedrze koszulę. Spodnie Juliana były skórzane i nisko leżały na jego biodrach. Jego długie ciemne włosy był rozpuszczone na tę okazję, uwolnione od zwykłego gładkiego kucyka. – Ślicznie wyglądasz w swojej obroży, kochana. – Kiwnął głową na trzy pasma diamentów wokół szyi Abby. – Zwykle jest cała skórzana i z metalem tam na dole w jaskini. Sądzę, że twój mąż chce cię wyróżnić. - Jej mąż sądzi, że ona zasługuje na diamenty – sprostował Sam. – Ona jest naszym klejnotem. Twarz Abby złagodniała i pocałowała go w policzek. Sam dał znać, że czas iść i zeskoczyła. Miała na sobie tylko jedwabny szlafrok i szpilki. Abby nerwowo wygładziła cienki, dobry materiał na swoim ciele. - Nie widzę twojej obroży, Samuelu. – Irytacja Juliana była wyraźnie wypisana na jego twarzy. – Zdecydowałeś się odpuścić swoja karę? Sam ściągnął koszulkę. Nie potrzebował jej. - Skoro nie widzisz mojej obroży, Julianie, to widocznie niezbyt dokładnie patrzysz. – Zerwał bandaż. Jego też już nie potrzebował. Abby później go opatrzy. - Dziwiłem się żądaniu twojego pana. – Julian przyjrzał się tatuażowi. – Dobrze na tobie wygląda, Sam. Sam kiwnął głową i pewnie wziął rękę Abby w swoją. Zauważył mężczyznę z poprzedniego wieczora stojącego przy barze. Sam zauważył go tamtej nocy, ponieważ trzymał się z dala. Miał na sobie garnitur i nie cieszył się ze sceny, jaką Jack i Abby niechcący pokazali. Wyglądał na faceta, jakich Sam starał się unikać.
~ 151 ~
Julian też go zauważył. Również nie wydawał się być szczególnie zadowolony z widoku tego mężczyzny. - Panie Slater, przypuszczałem, że dziś wieczorem wraca pan do Waszyngtonu. Mężczyzna z mdłą twarzą i siwymi włosami skrzyżował ramiona na piersi. Nie było żadnej wojowniczości w tym geście. - Moje interesy się jeszcze tu nie skończyły, panie Lodge. Lucas nadal zagraża wszystkim w tym klubie i swojemu ojcu. - Nie, nie zagrażam – zaprotestował Lucas. - Już nie musisz się martwić o Lucasa. – Abby wyprostowała ramiona i wygięła kręgosłup. Była tak dostojna jak tylko może być absolutnie gorąca kobieta w krótkim szlafroczku i ślicznych różowych szpilkach. Zmarszczyła brwi na nowoprzybyłego. – Jedzie z nami do domu. Całkowicie zrezygnował z szantażu. Zostanie kowbojem. - Prawdopodobnie nie na zawsze – wtrącił Lucas. Sam zauważył, że Lucas wydawał się być o wiele bardziej pewny siebie niż jeszcze rano. Coś dało Lucasowi poczucie wartości i Sam wątpił, żeby chodziło o fryzurę. Lucas stanął naprzeciw faceta o nazwisku Slater. – Prawdopodobnie wrócę do szkoły. Jack powiedział, że przydałby mu się prawnik. Sądzę, że mogę być w tym dobry. Slater prychnął drwiąco. - Nigdy wcześniej nie byłeś. Twoja siostra jest prawnikiem. Nawet nie próbuj z nią rywalizować. - On z nikim nie próbuje rywalizować. – Abby praktycznie warknęła na Slatera. Sam ukrył uśmiech. Właśnie wyszła Abby niedźwiedzia mama. Slater powinien uważać. – Nie musi. Musi być tylko Lucasem. A ty wsiadaj do samolotu i wracaj tam skądkolwiek przyszedłeś. I nie poświęcaj już więcej ani jednej myśli Lucasowi. Bo on na pewno ci nie poświęci. – Wsunęła rękę pod ramię zaskoczonego Lucasa. Poklepała go z pocieszeniem. – Żegnam, panie Slater. – Odwróciła się i zaczęła prowadzić Lucasa. Jednak zdawało się, jakby przypomniała sobie, iż miała za kimś podążyć i zatrzymała się. Jej rude włosy zatrzęsły się, gdy niecierpliwie zaczekała na Juliana. - Nie zadzierałbym z nią, panie Slater – oznajmił spokojnie Julian zajmując swoje miejsce na przedzie grupki. – Wydaje się, że wzięła twój obowiązek pod swoje skrzydła. To delikatne skrzydła, ale sądzę, że znajdziesz tam pazury. - Cholera, oczywiście, że tak – wypaliła Abby. ~ 152 ~
Julian zmarszczył brwi. - Abby, język. Wzruszyła ramionami. - Przykro mi. - Nie, wcale ci nie jest. – Julian westchnął i jego głowa potrząsnęła się lekko z rozpaczy. Spojrzał na menagera kampanii. – Wciąż chce pan porozmawiać z Lucasem? Nie wydaje się być zainteresowany rozmową z tobą. Slater uparcie za nimi szedł. - Tak. Umowa, którą zawarłem, daje mi dostęp do klubu na dzisiejszy wieczór. Senator chce powrotu syna do domu. Sam w to wątpił. Senator chciał, żeby jego syn się zamknął. Julian się zatrzymał i wpatrywał się przez chwilę w Slatera, jego usta były zaciśnięte, a oczy jak kamień. Sam znał to spojrzenie. Było on z rodzaju takiego, jakie Jack posyłał, kiedy zawsze knuł straszną zemstę. Sam zastanawiał się, co do diabła zrobił ten starszy mężczyzna, żeby wywołać ten wyraz na twarzy Juliana. - Świetnie, panie Slater – w końcu zgodził się Julian. – Dotrzymam naszej małej umowy. Ty dotrzymasz swojej. Wierzę, że zasady jaskini zostały w pełni nakreślone. Proszę się dobrze bawić, panie Slater. Abigail, Samuel, chodźcie za mną. Julian się odwrócił i ruszył dalej. Sam szedł obok swojej żony, wsuwając swoje palce w jej. Uśmiechnął się, gdy Lucas się pochylił. - Abby, zamierzasz cały czas zachowywać się do mnie tak macierzyńsko? – Lucas brzmiał na rozczarowanego. - Nie mogę się powstrzymać, Lucas. Jestem bardzo macierzyńską osobą. Sam przyłapał Lucasa jak zagląda w szparę jej szlafroka. Ukazywała jej doskonałą kremową skórę i szczyty piersi, które Sam tak bardzo kochał. - W porządku, Abby, ale musisz wiedzieć, że już mam w stosunku do ciebie kompleks Edypa – wypalił Lucas. Julian i Abby się roześmiali. Sam nie był pewny, co to znaczy, ale wątpił, żeby Lucas kiedykolwiek patrzył na Abby jak na mamę.
~ 153 ~
- Dobrze wiedzieć, że jego edukacja nie była kompletną stratą czasu – rzucił Julian przez ramię, gdy prowadził ich do pokoju zabaw. – Lucas przynajmniej skupiał swoją uwagę na lekcjach angielskiego. Sam wszedł do pokoju zabawi zapatrzył się w schody prowadzące do jaskini. Był tam setki razy, ale teraz czuł się zupełnie inaczej. Sam wziął głęboki wdech i wszedł w swoje nowe życie.
***
Jaskinia jest strasznie podobna do prawdziwej jaskini, pomyślała Abby, gdy Lucas pomógł jej na ostatnim stopniu. Ręka Sama była nisko na jej plecach, gdy wchodził do środka. Światło było delikatne i pozostawiało całe miejsce w trochę mrocznej atmosferze. Ściany były czarne, podłoga z ciemnego drewna. Wyposażenie było całe z ciężkiego, kutego żelaza, dając miejscu średniowieczny klimat. Bardziej podobał jej się pokój zabaw. Gdyby miała wybór, bardziej wolałaby pokój zabaw na ich ranczu. Było tam bardziej kameralnie. Nie miał takiej ilości zabawek jak wielki pokój zabaw Juliana, ale był ich. Wyglądało na to, że zebrali się wszyscy. Jaskinia była pełna. Abby wiedziała, że jej oczy są duże i zaciekawione, gdy przyglądała się kręcącym się wkoło ludziom. Zdała sobie sprawę, że jej biały, jedwabny szlafrok sprawił, że odstawała od tłumu. Jack przygotował to bardzo starannie. Wczorajszej nocy, Sam starał się wmieszać ją w tłum, gdy kazał założyć skórzaną mini i gorset. Biały jedwab, jaki teraz miała na sobie, bardzo wyróżniał się wśród skór i czarnych ubiorów, jakie każdy na sobie miał. Jej włosy były luźne i spływały po plecach. Wszystko, na co jej pozwolił, to odrobina szminki. Gdy szła przez szpaler surowo ubranych członków klubu, wiedziała, że Jack zrobił to celowo. Wyglądała jak dziewica idąca na poświęcenie. Oczywiście, za chwilę szlafrok nie będzie już potrzebny. Jack go zdejmie, a ona nie miała nic pod spodem. Oddech Abby zamarł na widok przed nią. - Co to jest? – Abby trąciła łokciem Sama. Był tam młody mężczyzna misternie związany i zawieszony na haku nad jego głową. Abby uświadomiła sobie, że Jack lubił wiązać jej ręce, ale wiedziała, że to nie było do tego podobne. Lina była obwiązana wokół całego jego ciała w
~ 154 ~
skomplikowanym wzorze. Cienka lina była owinięta starannie wokół jego pasa i od bioder ginęła między udami. Jego penis był na samym widoku, złapany w wiązania. - To się nazywa Shibari – wyjaśnił Julian, prowadząc ich dalej przez jaskinię. – To japońska sztuka wiązania. Mistrz Leo tego uczy. - Tak uczę, rzeczywiście. – Mistrz Leo dołączył do nich. Abby poczuła na sobie jego oczy. Wydawał się być po trzydziestce, ale bezustanna aura władzy wokół Doma sprawiała, że wyglądał na starszego. Wskazał na mężczyznę w linach. Abby zauważyła, że pomimo ciasnego związania, jego oczy były zamknięte i wydawał się być spokojny. – Uczyłem jego Dominę jak go wiązać. Sądzę, że ten poddany uzna to za uspokojenie. Byłbym bardziej niż chętny pokazać to tobie, mała poddana. - Chyba chcesz mieć skopany tyłek, jeśli nie zostawisz żony mojego brata w spokoju – odezwał się Lucas zanim zrobił to Sam. Abby była wdzięczna, że Lucas przejął pałeczkę. Sam był uznawany, jako poddany. Osoba Mistrza Leo nie byłaby zadowolona, gdyby poddany zaproponował potencjalne skopanie tyłka. Lucas zachowywał się jak jej strażnik. Wydawało się być całkowicie do przyjęcia, że robił takiego rodzaju pogróżki. Na twarzy Juliana pojawił się lekki uśmiech. Abby miała przeczucie, że Julian rzadko promiennie się uśmiechał. Nawet, gdy wyglądał na rozbawionego, nie było w nim poczucia humoru. Zawsze zachowywał kontrolę. - Nie drażnij dzisiaj Jacka, Leo. To dla niego wyjątkowa noc. Nie doceni tego, że zakłócisz ją swoim oczywistym podziwem dla jego żony. Mistrz Leo skłonił jej głową. - Jest śliczną poddaną. Nie mogę się powstrzymać od podziwiania jej. Sądzę, że szkolenie jej byłoby wyzwaniem. - Jestem tak wyszkolona, ile potrzeba – mruknęła Abby pod nosem. Lucas ścisnął jej ramię i spojrzał na Doma. - Mamy znaleźć mojego brata, a nie urządzać wycieczki. Julian wyciągnął rękę. - Sądzę, że Jackson znalazł w tobie lojalnego przyjaciela, Lucas. – Obrócił się do Leo, który teraz podążał za grupą. – Przygotowałeś pokój tak jak kazałem?
~ 155 ~
Leo skłonił lekko głowę. - Oczywiście, Mistrzu Julianie. Wszystko jest gotowe. Mam kilku chętnych uczestników? - Uczestników? – Abby nie spodobało się brzmienie tych słów. - Nie dla ciebie, moja droga – zapewnił ją Julian. – Mam jeszcze inną sprawę, którą muszę zająć się dziś wieczorem. Nie martw się tym. To już ciebie nie dotyczy. Abby chciała zapytać, od kiedy to jej nie dotyczy, ale nagle zobaczyła Jacka stojącego na dużej podwyższonej scenie. Wyglądał ponuro i niebezpiecznie i absolutnie do schrupania. W ręce trzymał długi bat. - Jesteś pewien, że to nie będzie bolało? – Abby uścisnęła rękę Sama. Zbliżyła się do Sama. Jego oczy nie odrywały się od widoku Jacka z batem. Jego jasne niebieskie oczy przybrały to senne spojrzenie, jakie przyrównywała do pożądania u Sama. - Trochę będzie bolało, Abby, ale potem zmieni się w coś dobrego. Julian machnął nadgarstkiem. Tłum szybko rozdzielił się na jego rozkaż. Abby zastanawiała się, czy wszyscy słuchają się Juliana. Jeśli wszyscy byli mu posłuszni, to z kim się przyjaźnił? Z kim się sprzeczał i omawiał różne sprawy, skoro wszyscy byli mu ulegli? Pożałowała odrobinę Doma. Wtem Jack wyciągnął rękę i już nie myślała o Julianie. Lucas przekazał jej rękę. Została zamknięta w ramionach Jacka. - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem, moja Abby – wyszeptał jej do ucha. – Pokażmy im. Abby zaczerpnęła oddech i strząsnęła z siebie szlafrok. Była naga przed tłumem ludzi, ale było tylko dwóch, którzy się liczyli. Zadrżała lekko pomimo ciepła w pokoju. Ręce Jacka przebiegły po jej ramionach. - Stosuj się do moich poleceń, a Lucas prawie w ogóle nie będzie musiał się tobą zajmąć, skarbie. Kocham cię, Abby. Zachowała milczenie, ponieważ nie zadał jej bezpośredniego pytania. Kiwnęła głową, pozwalając wypłynąć swojej miłości do niego. Wyciągnął rękę i opadła w uległej pozycji. Próbowała nie myśleć o krzyżu, który dominował na scenie. To było
~ 156 ~
wielkie drewniane X, zauważyła wiązania, które z pewnością będą użyte na jej nadgarstkach i kostkach. Jak już będzie związana, nie będzie drogi ucieczki, dopóki Jack nie uzna, że to koniec. Jack był bardzo formalny, gdy zaczął. - Mistrzu Julianie, ta kobieta należy do mnie. Nosi moją obrożę i moją obrączkę. Dzieli moje nazwisko i mój dom. Obraziła cię i postara się to wynagrodzić. Przyjmiesz przeprosiny? - Tak – odpowiedział Julian. Jack obrócił się do niej. Mogła widzieć tylko czubki jego butów. - Abigail Barnes, kto jest twoim mężem i panem? - Ty, Jack. Użył rączki bata, by podnieść jej brodę i żeby na niego spojrzała. - Poddajesz mi się? - Tak. – Nie było wahania. Ufała mu ciałem i duszą. Wypuściła z oddechem cały swój niepokój i pozwoliła Jackowi przejąć kontrolę. - Więc przygotuj się, żeby mi służyć. – Jack skinął na nią, żeby wstała, a potem zaprowadził do krzyża. Najpierw delikatnie przypiął jej twarz do urządzenia. Paski były skórzane, ale wyścielone czymś miękkim. Jack upewnił się, że nie odetną jej krążenia. Kazał jej poruszyć palcami i stopami. Kiedy był zadowolony, poczuła jak przycisnął się do jej pleców. - Twoim bezpiecznym słowem jest różowy, Abby – wyszeptał. – Oczekuję, że go użyjesz jak tylko poczujesz, że już nie dajesz rady. Natychmiast przestanę i wyprowadzę cię stąd. Julian nic nie mówił, żebyś milczała, więc krzycz ile chcesz. Cofnął się, ale ona wiedziała, że tego nie zrobi. Zrobi wszystko, żeby uniknąć krzyczenia. To zmartwi Jacka. Lubił odgłosy, jakie wydawała, gdy dawał jej klapsy, ale nie sądziła, żeby mógł znieść, gdyby naprawdę cierpiała. Zacisnęła zęby i przygotowała się na przetrwanie tego doświadczenia. Abby zamknęła oczy. Nie było nic do oglądania oprócz czarnej, aksamitnej zasłony. Słyszała jak tłum zamilkł, gdy Jack prawdopodobnie rozwinął bat. Cieszyła się, że
~ 157 ~
widziała go nierozwiniętego. Próbowała myśleć o każdej fantazji, jaką kiedykolwiek miała o Indianie Jones. - Będziesz liczyła, Abby – zażądał Jack. – Liczyła do dziesięciu. TRZASK! Spięła się, gdy usłyszała ten straszny dźwięk. Każdy mięsień w jej ciele zrobił dokładnie to, co nie chciała, żeby zrobił. Kiedy bicz uderzył w miękką część jej pupy, była sztywna. Cały oddech uciekł z jej ciała, a rozeszło się pieczenie. To dokładnie nie był ból, ale to też nie było komfortowe. Zmusiła się do oddychania. - Chcę liczenia, Abby – powiedział cierpliwie Jack. - Jeden – zdołała wydusić drżącym głosem zastanawiając się jak zdoła przejść jeszcze dziewięć uderzeń. Drugi raz nastąpił szybko. Abby poczuła palenie na swoich udach i odetchnęła. - Dwa – prawie wykrzyknęła. Jej usta wyschły, a oddech był dyszeniem. Była wdzięczna za przywiązanie. Jej palce zawinęły się wokół skóry i przytrzymały w miejscu. Następne. Trzecie uderzenie poczuła na pośladkach. Ogień wydawał się rozprzestrzenić po jej skórze. Zaskwierczał, pęknął i wycofał się, zostawiając coś jeszcze po swoim przebudzeniu. - Trzy – wydusiła. Jack szybko działał. Nie dawał jej czasu na myślenie, czy przygotowanie się do następnego bicza. W chwili jak usłyszał jej liczenie uderzał ponownie. Zanim doszła do dziesięciu płakała, ale palenie przeniknęło w jej skórę. Wydawało się przemierzać przez jej żyły i bolało, ale również sprawiło, że czuła się strasznie żywa. Przepłynęło przez nią dziwne odczucie dumy. Przeszła przez to, nie krzyczała, nie błagała, żeby przestał. Jak tylko odliczyła swoje ostatnie gryzące uderzenie, poczuła nieznaną więź z batem. Zabrał ją gdzieś. Zaprzestanie tego okropnego palenia było przyjemnością samą w sobie. Zawisła na swoich wiązaniach, tak zmęczona, że nie sądziła, by mogła chodzić. Chciała, żeby Jack nie musiał tego robić Samowi. Nadszedł czas, którego pragnęła, gdy ból zniknął i jej ciało nuciło, by Jack słodko się nią zajął. - Byłaś wspaniała, skarbie – mruknął, gdy szybko ją uwalniał. Lucas już był przy jego boku. Jack pracował przy jej rękach, podczas gdy Lucas odwiązywał jej nogi. – Jestem z ciebie bardzo dumny. – Jego dłonie delikatnie przesunęły się po skórze, gdzie ~ 158 ~
lądował bat. Wiedziała, co dzieje się w jego głowie. Sprawdzał, by upewnić się, że nie zrobił prawdziwych szkód. Po chwili poczuła jak się odprężył i wiedziała, że był zadowolony. Abby mogła stwierdzić, że cały ten epizod podziałał na niego. Był podniecony, gdy wciągnął ją w swoje ramiona i pocałował głośno zanim przekazał Lucasowi. Lucas pomógł jej ubrać się w szlafrok, kiedy Jack obrócił się do Juliana. - Jesteś usatysfakcjonowany karą mojej żony? – zapytał Jack. Julian kiwnął krótko. - Dobrze sobie poradziła jak na nowicjuszkę. Przyjmuję, że Samuel postanowił przyjąć większość kary. Czy zmusiłeś go do tego? Abby patrzyła jak Sam praktycznie wskakuje na scenę. Uśmiechał się, gdy pozbywał się swoich ubrań. - Tak, byłem straszny dla niego, Julianie. – Jack obserwował jak Sam się zbliża. Sam odrzucił ubranie na bok. – Musiałem go zmusić. Sam zajął pozycję, głowa spuszczona, dłonie do góry, kiedy Lucas zgarnął Abby i zniósł ją ze sceny. Jack powtórzył ten sam rytuał z Samem, który przeprowadził z nią. Lucas na tę okazję znalazł miękką sofę z boku. Był tam mały stolik z czekającą już wódką z sokiem żurawinowym. - Proszę. – Lucas wcisnął szklankę w dłoń Abby i uspokajał ją. – Wszystko w porządku. Kiwnęła głową zanim upiła łyk. Naprawdę nic jej nie było. Cały ten epizod był bardzo pouczający. Abby wiedziała, że to nie będzie ostatni raz, kiedy poczuje ugryzienie bata. Była blisko dojścia do jakiegoś miejsca. - Czy to bolało? - Tak, Lucas, biczowanie tyłka boli – odparła sarkastycznie Abby. Poczuła jak uśmiech wygina jej wargi. To było trochę jak wskoczenie do lodowatej wody. Był strumień w Willow Fork, który zawsze był zimny. Wskakiwała do niego każdego lata. To było straszne, prawie nie do zniesienia, gdy w nim była, ale kiedy wychodziła i słońce uderzało w jej skórę, każdy por się otwierał i świat wydawał się zupełnie innym miejscem. Lucas trzymał butelkę z czymś. - Mam to wetrzeć w twoją pupę. ~ 159 ~
Potrząsnęła głową. Nie było mowy, żeby pozwoliła Lucasowi nacierać swój nagi tyłek. Był jej szwagrem. - To może poczekać na Jacka. Lucas westchnął. - Powiedział, że prawdopodobnie odmówisz, ale mimo to chciał, żebym to zrobił. Chcesz, żebym zabrał cię do jakiegoś pokoju? - Nie. – Nie zamierzała ich opuszczać. Usiadła ostrożnie, Lucas usiadł za nią. Ból już zniknął i była zaskoczona, że nie jest obolała. Nastąpił potężny trzask i Sam wykrzyknął Jeden. W jego głosie było niemal radosne zadowolenie. Lucas syknął. - Wow – powiedział Lucas. – Tobie tego nie robił. Czerwona linia pojawiła się na plecach Sama. Wyglądała na brzydką i bolesną, ale Sam po prostu odliczył. Bat strzelił przez powietrze. To był niemiły odgłos i Abby podskoczyła. Nie brzmiał tak samo, gdy to ona była przywiązana do krzyża. Tamten dźwięk był delikatniejszy, gdy bat śmigał przez jej skórę. Sam był spięty przez kilka pierwszych uderzeń. Mięśnie jego pleców napinały się i jęczał. Jednak po kilku pierwszych razach wydawało się, że się odprężył. Abby wstała i przyglądała się jak bat tańczy. Wyglądał, jakby był przedłużeniem samego Jacka. Mężczyzna i bat poruszali się w doskonałej harmonii, działanie było zmysłowe w swojej płynności. Odkryła, że wstrzymuje oddech, gdy bat odlatywał do tyłu, a Jack zaczynał jeszcze raz. Żałowała, że nie widzi twarzy Sama. To dałoby jej poczucie tego, co czuje. Widziała twarz Juliana. Obserwował z wytężoną uwagą. Podczas gdy inny przesuwali swoją uwagę między dwoma mężczyznami na scenie, Julian Lodge przyglądał się tylko Samowi. Po chwili jego poważne szare oczy odnalazły jej. Odwróciła spojrzenie, ale przedtem zobaczyła, że Julian, przy tym wszystkim, co miał, w sercu był samotnym człowiekiem. Odwróciła uwagę z powrotem na swoich mężów. Plecy Sama były czerwone i spuchnięte. Abby patrzyła jak jego głowa opada, gdy odliczył dziesięć. Jego głos był powolny i ciężki.
~ 160 ~
- To musi być ta przestrzeń poddanych, o której mówił mi Jack. – Lucas spoglądał na rozgrywającą się przed nim scenę. Jego oczy były wyraźnie skupione na plecach Sama. Abby zaczęła się zastanawiać jak bardzo polubił swojego brata. - Panie Cameron? Abby spojrzała w tym samym czasie, co Lucas. Mężczyzna w skórze podawał drinka. Nie była zadowolona widząc męskiego poddanego Juliana. Lucas przez chwilę przyglądał się twarzy drugiego mężczyzny zanim wypowiedział jego imię. - Jeremy. Jeremy uśmiechnął się do Lucasa. Całkowicie ją zignorował. To wydało się Abby podejrzane. Nie zapomniała jak ta mała łasica zeszłej nocy wpędziła ich wszystkich w kłopoty przekręcając działania Sally przed Mistrzem Leo. - Nie udało mi się wczoraj w nocy spędzić z tobą czasu – powiedział Jeremy. – Twój brat jest trochę nadopiekuńczy. Proszę, powiedziałeś, że lubisz rum z colą. Uwaga Abby odwróciła się, gdy Sam jęknął i zdołał odliczyć, Dwadzieścia. Zwisał z urządzenia, jego głowa opadła do przodu. Chciała iść do niego, ale Lucas chwycił ją za rękę. - Nie, Jack kazał cię tu zatrzymać. – Oczy Lucasa złagodniały, jakby rozumiał jej niepokój. – Przyjdzie po ciebie, Abby. Samowi nic nie będzie. - Puść ją, Lucas – nakłaniał Jeremy. Usiadł na sofie naprzeciw nich. To nie był uległy ruch jak dla Abby. Poddany Juliana pchnął drinka. – No, puść dziewczynę, a my się napijemy i porozmawiamy. Dobrze nam szło wczoraj wieczorem. Dobrze się bawiliśmy, ty i ja. Julian potwierdził swoje zadowolenie na karę Sama. W całej jaskini zabrzęczał tłum. Wszyscy rozmawiali o minionej scenie. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – Abby usłyszała głos Lucasa, ale jej oczy były na Samie. Julian podał szlafrok dla Sama. Jego twarz miała lekko szalony wyraz. Uśmiechnął się, gdy się potknął. Ramię Jacka wsunęło się pod Sama, żeby go podtrzymać. Sam z nim nie walczył. Oparł głowę na szerokim ramieniu Jacka. Razem byli tacy piękni. Abby czuła jak jej serce przyspiesza.
~ 161 ~
- Poważnie, nie sądzę, żebym mógł się z tobą dzisiaj umówić – mówił Lucas. – Muszę rano wcześnie wstać. Nie wiem, co dokładnie stało się wczoraj wieczorem. Nie piłem nic więcej oprócz jednej szkockiej i tego drinka, którego mi dałeś. Pochorowałem się. Może jestem na coś uczulony. To było dziwne. Jack pomógł Samowi dostać się do krzesła i małego stolika. To było miejsce na odpoczynek, które Jack wcześniej przygotował. Sam mógł potrzebować natychmiastowej pomocy. Nie dano by mu czekać tak jak jej. - Daj spokój, Lucas – namawiał Jeremy. – Jeśli to jest twoja ostatnia noc, powinieneś się zabawić. Coś było nie tak, stwierdziła Abby. Był w tym jakiś haczyk. Abby szybko oszacowała wagę Lucasa swoim wyćwiczonym okiem pielęgniarki. - Jak mogłeś odlecieć po dwóch drinkach? Jack powiedział, że byłeś nieprzytomny. Nie stałoby się to po dwóch drinkach. – Spojrzała na szklankę w dłoni Jeremy’iego. Kilka rzeczy wpadło na swoje miejsce. Matthew Slater wszedł za Jeremym. Rozejrzał się wkoło, jakby sprawdzał, czy nikt nie patrzy. - Lucas, muszę natychmiast z tobą porozmawiać – powiedział niecierpliwie. - Nie muszę z tobą rozmawiać. Tracisz tylko czas. Powiedz ojcu, żeby się o mnie nie martwił. Moje dni szantażysty się skończyły. – Lucas odwrócił się od Slatera. Był życzliwszy, gdy powrócił do Jeremy’iego, ale tak samo pewny siebie. – Nie umawiam się na dzisiaj. Wracam do mojego pokoju. Muszę wcześnie wyjechać. Obiecałem Jackowi, że zaopiekuję się Abby i to robię. Abby wzięła szklankę z ręki Jeremy’iego. Chociaż wiedziała, że jej podejrzenia były właściwe i niczego nie wyczuje, i tak powąchała. - Lucas, sądzę, że tu są narkotyki. Z pewnością Julian ma testy na narkotyki. – Wiedziała, że kobiety zaczęły nosić je ze sobą do klubów, by być pewnymi, że nikt nic nie wrzuci do ich drinków. Jej córka, Lexi, pokazała jej to. Nigdy bez nich nie chodziła do klubów. Twarz Lucasa zmarszczyła się w zakłopotaniu. - Dlaczego miałby podać mi narkotyk? Byłem całkowicie chętny przespać się z nim wczorajszej nocy. - Nie mam pojęcia, ale nie będzie tego robił w moim klubie – odezwał się spokojnie Julian. Stał za nią, jak uświadomiła sobie Abby. Jack podtrzymywał Sama na krześle, ~ 162 ~
wcierając maść w jego plecy i pośladki. Jack kiwnął do niej głową. Sam siedział przodem do oparcia krzesła, jego oczy były lekko przymknięte. Abby mogła dostrzec przyjemność na jego twarzy, gdy ręce Jacka przesuwały się po jego skórze. Abby zauważyła, że Mistrz Leo stoi za Slaterem. Slater był zbyt zaabsorbowany, żeby to zauważyć. Jego oczy były na Julianie. Jeremy całkowicie zbladł. Próbował upuścić drinka, ale ręka Juliana go powstrzymała. Julian wyciągnął szklankę z dłoni Jeremy’iego. - Nieładnie, Jeremy. Chyba nie sądzisz, że nie wiem, co się dzieje w moim klubie? Widzę wszystko. Kamery są w takich miejscach, o których sobie nie wyobrażałeś, mały poddany. Widziałem jak zaprawiłeś jego drinka. Chciałem tylko zobaczyć, czy spróbujesz zrobić to jeszcze raz. Jeremy opadł na kolana. - Mistrzu, mogę wyjaśnić. - Nie jestem już twoim Panem. – Julian kiwnął głową i łysy facet z poprzedniego wieczora podniósł Jeremy’iego za kark. – Proszę wyprowadź Jeremy’iego z obiektu. Już dłużej nie jest mile widziany w Klubie. - Panie! – Twarz Jeremy’iego się zaczerwieniła, usta otworzyły w proteście, ale zanim cokolwiek mógł powiedzieć, został brutalnie wyciągnięty z jaskini. Slater odwrócił się, żeby odejść. Mistrz Leo nie ruszył się, żeby go przepuścić. Uśmiechnął się. To był przerażający uśmiech. - Nigdzie nie pójdziesz. Julian wystąpił naprzód. - Widziałem, co również pan zrobił, panie Slater. Byłeś tym, który namówił mojego niewolnika, by zdradził swój dom. Nie pozwalam na żadnego rodzaju narkotyki na moim terenie. Powinieneś to zauważyć na umowie, jaką podpisałeś. Oczy Slatera przemknęły po pokoju, rozglądając się za drogą wyjścia. Był otoczony. W jednej minucie wyglądał na pokonanego, w następnej chwycił Abby, wciągając ją w swoje szpony. Abby skrzywiła się, gdy poczuła coś zimnego i metalowego przy swoich żebrach. To była broń. Znowu.
~ 163 ~
Abby naprawdę pragnęła, żeby ludzie przestali próbować ją zabić.
Tłumaczenie: panda68
~ 164 ~
Rozdział 15 Lucas zrobił krok w jej stronę. - Nie. – Slater przycisnął broń do jej brzucha. – Nie podchodź bliżej i ten facet za mną niech też tego nie robi. Abby starała się stać nieruchomo. Spojrzała na scenę, Samem. Był całkowicie zajęty opieką nad Samem, uspokajał skórze Sama. Nie zwracał żadnej uwagi na to, że jego żona brzucha. Jednak Julian tak. Twarz właściciela klubu straciła wydawał się być bardzo spokojny.
gdzie Jack rozmawiał z go. Przesuwał dłońmi po miał broń przytkniętą do swój kolor, ale mimo to
- Możemy o tym pogadać, Slater – powiedział swoim władczym głosem Julian. Lucas próbował ściągnąć uwagę Jacka, ale po tym jak kara się skończyła zrobiło się strasznie głośno. Ludzie plotkowali, niektórzy zaczęli swoje własne scenki. Leo przesunął się i stanął za swoim szefem. Abby poczuła jego oczy na sobie. Uświadomiła sobie, że czeka na jakąś okazję. Wokół niego unosiła się aura kompetencji. Gdyby Abby miała zgadywać, z pewnością mogłaby powiedzieć, że Mistrz Leo był dawnym wojskowym. Jego głos był opanowany, gdy wpatrywał się w Slatera. - Dokąd pan zmierza, panie Slater? Naprawdę pan wierzy, że wyjdzie stąd z panią Barnes? Abby zacisnęła szczęki, gdy ręka Slatera zacisnęła się na jej ramieniu. Właśnie otrzymała baty na tyłek, ale to bolało o wiele bardziej. Jej umysł wirował. Jack się wścieknie. Nie potrzebował tego. W swojej panice dokładnie wiedziała, kogo winić. Poczuła jak jej twarz nabiera wyrazu uporu. To był jedyny sposób, żeby zahamować falę paniki. - Może powinieneś zainstalować więcej wykrywaczy metalu, Julianie. Brew Juliana wystrzeliła do góry. Rozejrzał się. - Widziałaś moich klientów, moja droga? Nikt by nie przeszedł.
~ 165 ~
Leo smutno potrząsnął głową. - Ta mała poddana nadal potrzebuje kilka klapsów. Byli zadziwiająco spokojni w kwestii jej porwania. Julian spojrzał na swój zegarek. Lucas wydawał się być jedynym wyglądającym na zaniepokojonego. - Posłuchaj, Matthew – zaczął Lucas. Abby widziała, że jego ręce drżą. – To mnie chcesz. Pójdę z tobą. Puść Abby. Ona nie ma z tym nic wspólnego. - Sądzę, że z nią łatwiej sobie poradzę niż tobą, Lucas. Wychodzę i wątpię, żeby Lodge wezwał policję. – Slater starał się być twardy, ale Abby mogła usłyszeć drżenie w jego głosie. – Jestem pewny, że nie chciałby, by policja dowiedziała się o tym, co tu się dzieje. Julian posłał Leo cierpkie spojrzenie. - Chyba widziałem szefa policji w pokoju zabaw. Leo pokiwał. - Tak, rozmawiałem z nim przed chwilą. Był z prokuratorem okręgowym. Przyprowadzili swoje siostrzenice. - I ze mną wcale nie poradzisz sobie łatwiej niż z Lucasem – oświadczyła Abby. Jack spojrzał na ich grupkę i na jego twarzy pojawił się zaniepokojony wyraz. Abby spróbowała uśmiechnąć się do niego, by go uspokoić. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała w tej małej scenie, to żeby jej mąż ruszył niczym byk, by ją uratować. Już raz został postrzelony w jej obronie. Teraz była kolej kogoś innego. - Albo pani się zamknie, pani Barnes, albo panią zastrzelę. - Wątpię, panie Slater. – Tym razem głos Juliana był cały gładki od satysfakcji. – Spójrz, Leo, przybyli nasi goście. Slater się odwrócił. To była okazja, jakiej Abby potrzebowała. Broń zsunęła się lekko z jej boku. Opuściła jedenastocentymetrowy obcas swoich szpilek od Christiana Louboutins’a na palce Slatera. Zaskowyczał i broń wypadła z jego ręki. Lucas wyciągnął rękę i pociągnął Abby. Szybko zasłonił ją swoim ciałem. - Co tam się do diabła dzieje? – krzyk Jacka rozbrzmiał echem po jaskini.
~ 166 ~
Leo spokojnie podniósł broń i wetknął w swoje spodnie. Był całkiem dobrze zaznajomiony z bronią. Nagle dłonie Sama odciągnęły ją do tyłu i Abby już dalej przyglądała się akcji zza pleców Sama i Lucasa. - Nie martw się, Jackson. – Julian kiwnął do trzech mężczyzn w prążkowanych garniturach, którzy właśnie pomagali Slaterowi wstać. – Wierzę, że pan Conti zaopiekuje się naszym przyjacielem, panem Slaterem. Zostałem poinformowany, że ma tu jakieś interesy do załatwienia. - Rzeczywiście mam, panie Lodge. – Mówiący mężczyzna był najmniejszy z tej trójki, ale nie było wątpliwości, co do tego, że to on tu rządzi. Abby patrzyła na niego zza pleców Sama. Kiedy spróbowała lepiej się przyjrzeć, Lucas pchnął ją do tyłu. Zmarszczyła brwi. Ci cholerni opiekuńczy faceci zawsze trzymali ją z dala od fajnych rzeczy. Trzech nowoprzybyłych wydawało się być nie na miejscu w jaskini. Jednak nie wyglądali, jakby czuli się tu niekomfortowo. Największy z nich trzymał Slatera za kark. Trzymał menadżera kampanii jak niesfornego szczeniaka. Twarz Slatera zrobiła się czerwona, jego oczy miały wyraźny połysk pokrywających je wilgoci. Jego wzrok był w pełni skoncentrowany na przywódcy prążkowanych garniturów. - Mam pieniądze. Naprawdę. Potrzebuję tylko trochę czasu. Pan Conti się uśmiechnął, jednak nie było w nim nic radosnego. To był uśmiech rekina na jego kolejną przekąskę. - Twój czas minął trzy dni temu. – Gdyby Abby miała zgadywać, mogłaby powiedzieć, ze pan Conti pochodzi z Jersey. Slater napuchł. - Jestem dobrze znany. Nie możesz mnie skrzywdzić. Wiesz, dla kogo pracuję? Trzej ciemnowłosi mężczyźni roześmiali się. Pan Conti wygładził swój krawat. - Rozmawiałem z twoim szefem jakąś godzinę temu. Senator rozumie interesy. Sądzę, że zostałeś wyrzucony z tej roboty. - Senator może być wkurzony na swojego syna – wtrącił się Julian – ale nigdy nie pozwoliłby na to, żebyś go skrzywdził. - Zachował to dla siebie – powiedział Lucas.
~ 167 ~
- Czy ten facet właśnie wyciągnął broń na moją żonę? – Pytanie Jacka było niczym warczenie w jego ustach. Julian położył rękę na jego ramieniu. - Nic, co byś zrobił, Jackson, nie będzie porównywalne z tym, co panu Conti chodzi po głowie. Jego organizacja ma długą historię zajmowania się ludźmi pokroju pana Slatera. Conti kiwnął do swoich rodaków i Slater został wyprowadzony zanim Jack zdecydował się na jakiekolwiek działanie. - Jak zawsze, panie Lodge, miło robić z panem interesy. A za zaatakowanie tej ślicznej pani przez Slatera, dopilnuję, żeby dodano to do jego rachunku. Dobranoc. – Pan Conti kiwnął głową i podążył za swoimi wspólnikami. Sam w końcu ustąpił i Abby pospieszyła do Jacka. - Ten facet był z mafii, Jack – powiedziała z przejęciem Abby. Jack nie podzielał jej entuzjazmu. - Tak sądzisz? Abby go zignorowała. Jack czasami nie widział jak ekscytujące potrafi być życie. - Tak. Myślę, że Slater planował zrobić coś strasznego Lucasowi, żeby mógł uratować polityczną karierę senatora. Ale Julian, paranoiczny zboczeniec, ma kamery w całym budynku i przyłapał Jeremy’iego jak mu pomagał, kiedy wczoraj wieczorem próbował podać Lucasowi narkotyki. Myślę, że chcieli go skrzywdzić. Wtedy Julian zastawił pułapkę. Odkrył, że Slater jest winny mafii pieniądze i zadzwonił do nich. – Abby spojrzała na bardzo rozbawionego Juliana. – Twoje wyczucie czasu mogło być lepsze. – Westchnęła. – Byłam kobietą w samym tego środku. Odważnie stawiłam czoło zabójcy i zostałam uratowana przez gangstera. - Niech to szlag, Abby, to nie jakiś zwariowany talk-show – powiedział Sam. – Julian nie wyjawił swoich powiązań z mafią. Jack, wiedziałeś, że on ma powiązania z mafią? Julian odrzucił podejrzenia. - Nie mam powiązań z mafią. Znam tylko kilku ludzi. I przepraszam, Abby. Gdybym, choć przez chwilę podejrzewał, że Slater wniesie broń do mojego budynku,
~ 168 ~
nigdy nie dałbym mu zgody na wejście. W tym przypadku, bardziej chciałem przyłapać mojego niewolnika niż Slatera. – Kiedy Julian zwrócił spojrzenie na Lucasa, wydawał się być bardzo zadowolony. – Nie martw się o niego, młody Lucasie. Już nie będzie sprawiał kłopotów. Teraz będzie miał większe zmartwienie niż potencjalna prezydentura twojego ojca. - Dlaczego próbował podać mi narkotyki? – Lucas brzmiał na lekko przerażonego, jakby znał odpowiedź, ale nie chciał jej uznać. – Myślisz, że miał coś wspólnego z tym facetem, który próbował mnie strącić z drogi? - Teraz to już nie ma znaczenia, Lucas. Jackson Barnes jest dla mnie jak rodzina. Ty jesteś jego rodziną. To znaczy, że moje drzwi zawsze dla ciebie są otwarte. Jack przytulił Abby do swojego boku. - Wszystko z tobą dobrze? - Poza faktem, że moja kariera w mediach skończyła się zanim w ogóle się zaczęła, nic mi nie jest. – Uścisnęła go uspokajająco. Sam przeciągnął ręką po jej włosach, wygładzając je. - To może nie ukaże się na okładce czasopisma, ale obiecuję dziś wieczorem zrobić ci naprawdę skandaliczne rzeczy. - Chodźmy – odezwał się Jack, ale Abby wiedziała, że wciąż myśli o tym, co się właśnie wydarzyło. Na jego twarzy było napięcie, które powiedziało jej, że to jeszcze nie koniec. Julian się uśmiechnął. - Miłego wieczoru, Jackson. Zaproście mnie czasami na to wasze ranczo. Miło będzie wyrwać się z miasta. – Kiwnął głową i wyszedł z jaskini. - A więc, Slater próbował mnie unieszkodliwić. Zamierzał mnie zabić. Zabiłby mnie, gdyby nie pojawił się Jack. Może nie powinien pić? – Lucas ruszył do przodu. Abby powstrzymała się przed trzepnięciem go w głowę. - Tak, Lucas. Na razie powinieneś zostać abstynentem.
*** ~ 169 ~
Sam nie myślał o bólu pleców, gdy zamknęły się za nim drzwi, i w końcu został sam z Abby i Jackiem. Ból był przyjemną odmianą, ale najważniejszą myślą w głowie Sama było usunięcie tego wyrazu z twarzy Jacka. Prześladowanie przez wspomnienia. Abby próbowała do niego dotrzeć. Już podała mu szkocką i usiadła na jego kolanach. Jack mówił same właściwe rzeczy, ale ten wyraz nie opuszczał jego oczu. Sam naprawdę miał nadzieję, że ten dupek Slater będzie torturowany, ponieważ zniszczył najlepszą noc życia Sama. Pamiętał ten moment, kiedy Jack przywiązał go do krzyża. Sam uwielbiał odczucie skóry wokół swoich nadgarstków i kostek. Ciągnął za wiązania, ale mocno go trzymały. Nie pozwoliły mu się przewrócić. Uwielbiał trzask bata i zaczął myśleć, że nie ma absolutnie nic lepszego niż pieczenie bicza. Wciąż czuł skwierczenie na swoim ciele. Żądliło, ale w tych momentach każdy nerw w jego ciele budził się. Był taki żywy w tym miejscu. Miał obolałe plecy, ale to było dobre. Gdzieś pomiędzy piątym, a siódmym uderzeniem, odnalazł to spokojne miejsce. To było doskonałe, lepsze niż jakikolwiek narkotyk. Nawet spodobała mu się późniejsza opieka. Nie chciał, żeby Jack go przytulał ani nic podobnego, ale masaż był miły. Odczucie dłoni Jacka łagodziło palenie na jego ciele, sprawiało, że czuł się chciany i kochany. Następnym razem będzie lepiej, ponieważ to Abby będzie mogła go przytulić. Lubił opierać głowę na jej miękkich piersiach, podczas gdy mówiła mu jak bardzo go kocha. Sam zastanawiał się, czy będzie mógł namówić Abby, żeby też go wychłostała. Spodobałoby mu się to. Jack wpatrywał się w przestrzeń. Abby się poddała. W jej oczach były łzy, gdy przeszła obok Sama i skierowała się do sypialni. Zaczął iść za nią. Jego ręka była na drzwiach. Wziąłby ją w ramiona i mogliby pocieszyć się nawzajem. To jednak nie rozwiązałoby problemu. Teraz Sam był w niebie i nie było mowy, żeby chciał wrócić. - Co do cholery jest z tobą nie tak? Chwilę zabrało Samowi uświadomienie sobie, że te słowa wyszły z jego ust. Głowa Jacka podskoczyła. Przez chwilę był prawie zirytowany, a potem znajomy obojętny wyraz powrócił na jego twarz. To był ten sam wyraz, jaki Sam widział na twarzy Jacka przez minione sześć miesięcy. Wczoraj i dzisiaj było inaczej, ale teraz było tak, jakby żadne z tych przełomów się nie zdarzyło. - Nic mi nie jest, Sam. – Ręka Jacka zacisnęła się na szkockiej. – Jestem trochę zmęczony. Miałem ciężką noc.
~ 170 ~
Sam potrząsnął głową. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. - Ty miałeś ciężką noc. - Tak – odparł Jack przez zaciśnięte zęby. Posłał Samowi spojrzenie, które normalnie zmusiłoby go do zajęcia kompletnie uległej pozycji. – Tak. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym na chwilę zostać sam. Idź do łóżka do Abby. Potrzebuje kogoś. Pierwszym impulsem Sama było zrobienie dokładnie tego, co powiedział. Powinien pójść do sypialni i pocieszyć Abby. Ale z Jackiem był przez prawie dwadzieścia lat. Poddanie się Jackowi było jego drugą naturą. Przez większość czasu dobrze było to robić. Jack go kochał. Sam to wiedział. Jack zawsze starał się mieć na uwadze dobro Sama, a zostawienie go nie było w jego planach. Jack mógł sobie myśleć, że potrzebował chwili spokoju, ale to nie było dobre dla żadnego z nich. Jack nie odpowiadał na delikatne starania Abby. Może Jack potrzebował czegoś bardziej gwałtownego. - Nie, myślę, że zejdę na dół i się napiję. – Sam obrócił się do drzwi. - Samuel – warknął Jack, zrywając się z fotela. Stanął na rozstawionych nogach wpatrując się w Sama. Wskazał na drzwi do sypialni. – Zabierzesz swój tyłek do sypialni i zajmiesz się naszą żoną. Sam wzruszył ramionami. - Dlaczego? - Ponieważ ona cię potrzebuje. Sam próbował wydzielać z siebie lekceważącą aurę, której nie czuł. - I? Ja cię potrzebuję. Ona też cię potrzebuje. Ale to nie ma znaczenia, że cię potrzebujemy. Ty po prostu się odsuwasz. Zostawiasz nas. Och, jesteś tu ciałem, ale już nie swoim sercem ani nie swoją duszą. Owszem wkurzyłeś się, że nas tu zobaczyłeś, ale twoje poprzednie zachowanie wróciło. – Teraz Sam poczuł jak małe jądro gniewu budzi się do życia. – Powiedz mi coś, Jack, kiedy stałeś się taką cipą? Sam uchylił się, kiedy szklanka przeleciała obok jego głowy i roztrzaskała się o ścianę. Tak naprawdę nawet nie przeleciała blisko niego. Jack nie rzucił nią w niego, tak samo jak nie było w tym wystarczającej wściekłości. Drzwi od sypialni natychmiast się otworzyły i pojawiła się Abby patrząc na nich. Płakała i to jeszcze bardziej wkurzyło Sama. ~ 171 ~
- Czego do cholery tak się boisz? – Sam praktycznie wykrzyczał to pytanie. Podszedł prosto do mężczyzny, który przez prawie dwadzieścia lat był całym jego światem. – Tak bardzo boisz się ją stracić, że odpychasz nas oboje? Wolisz zostać sam niż mieć do czynienia z możliwością jej utraty? - Nie będziesz mówił do mnie w ten sposób! – wykrzyknął Jack. Jego twarz była czerwona i Sam wiedział, że dobrał się do niego. Sam miał desperacką potrzebę przebicia się przez ścianę, którą Jack wciąż wznosił. Powrót tutaj przypomniał Samowi o kilku rzeczach. Przypomniał sobie dokładnie, dlaczego nigdy nie związał się z Julianem. Nigdy nie byłby zadowolony z tego, że jest uwielbiany i, w jakiś sposób, wielbiony. Julian traktował swoich poddanych jak małe lalki, którymi trzeba się zaopiekować i z którymi można się bawić. Sam chciał czegoś więcej. Sam chciał być kochany. Skończył z czekaniem na to. W końcu zrozumiał. Prawdziwy poddany był na tyle mądry, by wiedzieć, czego chce, i na tyle odważny, by prosić o to. Sam stał nieruchomo, gdy Jack piorunował go wzrokiem. Nie bał się. Nigdy wcześniej w ogóle nie walczył z Jackiem, a kiedy to robił, za każdym razem się wycofywał. Nie miał zamiaru zrobić tego tym razem. Tym razem, Sam zamierzał wygrać. To było jedyne akceptowalne wyjście. - Nie odrzucisz mnie ponownie! – wrzasnął żarliwie Sam. – Nie odepchniesz mnie na bok, ponieważ wiesz, że zawsze byłem twoim pieprzonym sługusem. Nie możesz kochać tylko Abby. Może to nie jest uczciwe z mojej strony zmieniać zasady po tych wszystkich latach, ale tak będzie. Martwisz się stratą Abigail? Martw się utratą mnie, Jack, ponieważ jeśli będziesz zachowywał się w ten sam sposób, w jaki zachowywałeś się przez ostatnie sześć miesięcy, odejdę. Jeśli mnie nie chcesz, znajdę kogoś, kto będzie chciał. Sam odwrócił się, żeby odejść. Wiedział, że nie zajdzie dalej niż do baru na dole, ale nie mógłby patrzeć jak Abby uspokaja Jacka i próbuje przekonać Jacka do spojrzenia na sprawy z ich punktu. Po prosu nie mógłby. Jego ręka była prawie na klamce drzwi, gdy został powstrzymany. Każdy mięsień w ciele Jacka wydawał się być napięty i gotowy do brutalności, gdy pociągnął Sama. - Myślisz, że martwię się tylko o Abby? Jak możesz tak mówić? Myślisz, że nie martwię się tym, jaki jesteś impulsywny? Zbudowałem ten pieprzony bar, żebym wiedział, gdzie spędzasz noce. Zmieniłem kierunek mojego życia, ponieważ wiedziałem, że jeśli tu zostaniemy, zostaniesz zraniony. Każda decyzja, jaką podjąłem, była z myślą o tobie. Nie waż się mówić, że cię nie kocham.
~ 172 ~
Sm był wstrząśnięty, kiedy usta Jacka napadły na jego. Miał chwilę oszołomionego bezruchu zanim uchwycił się ramion Jacka, jakby walczył o życie. Usta Jacka były niczym siła natury. Był wewnątrz i zdominował Sama swoim językiem i ustami. Jego duże ręce wplotły się we włosy Sama, by go unieruchomić. Nie musiał. Sam nie miał zamiaru walczyć. To było wszystko, czego pragnął. Jack go chciał. Jack go kochał. Ramiona Sama zawinęły się wokół pasa Jacka i pozwolił swoim dłoniom odkrywać. Przebiegł rękoma po silnych płaszczyznach jego pleców i na koniec przykrył jego tyłek. Każdy mięsień był doskonały, nawet przez dżinsy sam mógł poczuć gorąco Jacka. Jack oderwał się, by zaczerpnąć powietrza. Jego twarz był wspaniale dzika dla Sama. - Na kolana, Samuelu – rozkazał Jack. Sam opadł na kolana i natychmiast ruszył do zamka dżinsów Jacka. Jego twardy fiut wyskoczył na wolność i Sam połknął go jak tylko zsunął materiał w dół. Nie mógł się doczekać, żeby mieć to sztywne ciało w swoich ustach. Sam kochał słodki sposób, w jaki drażniła go Abby, ale był złakniony słonego smaku Jacka. Chciał tego, co najlepsze, z obu światów. Sam mruknął, gdy ręce Jacka zakręciły się w jego włosach. Mały ból był czymś wspaniałym dla Sama. Lubił kąsanie i ciepło, jakie zostawiał po sobie ból. Jack pieprzył bezlitośnie jego usta. Poruszał się w te i z powrotem. Sam przebiegał językiem wokół twardego jak kamień fiuta, ssąc przedwytrysk sączący się z czubka. Szeroko otworzył usta i krawędzią zębów skrobnął Jacka. W jednej chwili wszystko się skończyło. Jack się wysunął, jego erekcja nadal była wielka i niezaspokojona. - Zamierzam zrobić o wiele więcej niż tylko dostać obciąganie, Sam – warknął Jack. – Zdejmij te pieprzone cichy i właź na łóżko. Jack ruszył do sypialni. Abby chciała zejść mu z drogi. Przygryzała swoją dolną wargę. To powiedziało Samowi, że była zdenerwowana. Nie chciała wchodzić w drogę. Sam chciał jej powiedzieć, że nigdy nie będzie wchodziła im w drogę. Była centrum ich świata. Jack dopadł ją pierwszy. Jack sięgnął i złapał ją. Pchnął ją na ścianę i przytrzymał tam, przyciskając całym swoim ciałem. Pocałował ją z całą bezwzględnością, jaką użył na Samie. Sam obserwował ich, jednocześnie zrzucając ubranie. Jack nie dbał o to, żeby się zapiąć. Ściągnął rękę Abby w dół, by głaskała jego fiuta. Jej mała ręka przesuwała się po jego ~ 173 ~
erekcji. To był piękny widok. Główka była szeroka i wspaniale fioletowa. Kutas Sama pulsował w oczekiwaniu. Jack zerwał z Abby szlafrok i odrzucił na bok. Pod spodem była naga. Przytknął swojego fiuta do jej cipki. - Ty też zabieraj swój tyłek do łóżka. – Jack mruknął, gdy ją puścił. Wszedł do sypialni bez oglądania się. Abby obróciła się do Sama, niepokój był ewidentny w jej oczach. - Sam, nie chcę wchodzić pomiędzy was. Sam przyciągnął do siebie jej nagie ciało. Jej sutki otarły się o jego pierś. Pocałował ją krótko, gładząc dłońmi jej talię i biodra. Była pod nimi jak jedwab. - Nie wejdziesz. To ja wchodzę między ciebie i Jacka. To moja noc, żeby być w środku, dziecino. Nie waż się odchodzić. – Nie byłoby tak samo bez Abby. - Ale Jack… - Musi popracować nad niektórymi swoimi obawami – oświadczył żywo Sam. – Kocha nas. Tylko nie rozumie, że czasami on też może być słaby. Musimy mu pokazać, że to nic złego. Dać mu to, czego potrzebuje. Abby kiwnęła głową, emocje walczyły w jej oczach. - Kocham cię, Sam. - Kocham cię. Jesteś moją kobietą – powiedział Sam z uśmiechem. – A teraz chodźmy zdobyć naszego mężczyznę.
Tłumaczenie: panda68
~ 174 ~
Rozdział 16 Jack niecierpliwie przemierzał pokój. Skopał buty i odrzucił dżinsy na bok. Zastanawiał się, co diabła zabierało im tak dużo czasu. Każda minuta, jaką z nim nie byli, głębiej wysyłała go w jego myśli. A w swoich myślach, widział broń, którą Leo podnosił z podłogi. Dom próbował szybko ją schować, ale Jack nie przeoczył błysku metalu. Była przytknięta do brzucha Abby. To równie dobrze mógł być Sam. Gdyby to Sam został wychłostany pierwszy, byłby tam i po prostu stał się ofiarą Slatera. Jack nic nie mógłby na to poradzić. Spalała go wściekłość. Rąbnął pięścią w ścianę w sypialni. - Jestem pewien, że Julian doceni twoją renowację, Jack – prychnął Sam. On i Abigail stali w drzwiach i obserwowali go. W ich oczach nie było osądu. Wyglądało tak, jakby po prostu czekali, żeby uporał się ze swoją wściekłością. - Powinienem był zabić tego drania. Jak mogłem pozwolić mu odejść? - Nie pozwoliłeś, kochanie. – Abby podeszła prosto do niego i wsunęła ramię wokół jego pasa. Jack uświadomił sobie, że gdyby prawdopodobnie był pokryty krwią innego faceta, z nożem w swojej ręce, Abigail owinęłaby swoje ramiona wokół niego i zapytała, czy nie jest ranny. Sam też by tam był, tylko on prawdopodobnie zaproponowałby umycie noża i pomoc w ukryciu ciała. - On nie wyszedł. – Sam kontynuował myśl Abby. – Raczej został wyciągnięty, płacząc całą drogę. Prawdopodobnie jest torturowany, nawet w tej chwili, gdy rozmawiamy. – Twarz Sama stała się poważna. – To koniec. Wydarzyło się i przeżyliśmy. Zostaw to. Nie pozwolimy, żebyś znowu nas zignorował. Ale Jack był jak w transie. Miał serdecznie dość bycia przerażonym. Groza skręciła jego żołądek, walczył z wściekłością. - I przysięgam, że załatwię tego Leo, jeśli jeszcze raz spojrzy w ten sposób na Abby. To samo dotyczy Juliana względem Sama. Mam dość ludzi, którzy podają w wątpliwość moje prawa do moich poddanych. Abby jest moją żoną i, cholera, ty Sam jesteś mój. Nie pozwolę innym ludziom próbować mi cię zabrać.
~ 175 ~
- Po tym, co zrobiłeś z moimi plecami, poważnie wątpię, żeby ktoś tak myślał – powiedział Sam. - I od teraz, to ja decyduję o karze. Julian może iść do diabła. Nie będę żył wedle jego zasad. To ja tworzę zasady dla mojego domu. Nie muszę żyć pod jego dyktando. Nie muszę kierować się jakimś pieprzonym poradnikiem, w którym mówią jak mam żyć. A wam dwojgu nie pozwalam umrzeć. – Wyciągnął rękę i przyciągnął Abby. – I żadne z was nie ma pozwolenia mnie opuścić. Czy to jasne? - Tak, Jack – odpowiedziała bardzo poważnie. Jack spojrzał na Sama, którego ręce były na biodrach. Jack rzucił mu pytające spojrzenie. Będą musieli popracować nad posłuszeństwem Sama. - Świetnie, nie odejdę. I tak nie zamierzałem daleko odchodzić. Czy możemy już się pieprzyć? To staje się bolesne. – Wskazał na swoją olbrzymią erekcję. – Możemy pomówić o twoich obawach później. - Umrę przez niego, Abby – wyszeptał Jack do swojej żony. Spojrzał pomiędzy swoimi kochankami. – Obawiałem się, że odsunę was moimi żądaniami. Teraz rozumiem, że jedynym sposobem na odepchnięcie was, to trzymanie na odległość ramienia. – Otworzył ramię i Sam podszedł bliżej. Ich ciała przycisnęły się do siebie. Coś głęboko w Jacku się rozluźniło i przełamało. - Możesz popychać nas do robienia jakiś szalonych rzeczy – przyznała Abby. Jack się roześmiał. - W takim razie muszę wymyśleć jakieś pomysłowe tortury. – Jego oczy spotkały się z Sama. – Kocham was oboje. Nie odsunę się ponownie. – Pochylił się i otarł wargami o Sama, a potem Abby. Kiedy skończył, spojrzał na żonę. – Na łóżko, skarbie. Dzisiaj będziemy eksperymentować. Abby była na dużym łóżku zanim Jack skończył mówić. - Sam, sądzę, że naszej żonie spodobałaby się odrobina uwagi. – Jack się odprężył. Znowu miał kontrolę. Był dokładnie taki, jakim lubił być. Uśmiech Sama był zmysłowy. Opadł na kolana przed Abby. - Rozłóż nogi, skarbie. Potrzebuję czegoś słodkiego. – Rozsunął jej nogi i zanurzył twarz w jej cipkę. Jack mógł zobaczyć, jaka już była mokra. Sam mógł lizać ją cały
~ 176 ~
dzień, a ona byłaby jeszcze bardziej mokra. Nigdy nie miał kobiety, która stawałby się tak wilgotna. Abby nie potrzebuje nawilżacza, pomyślał chichocząc, a Sam sobie używał. Jack wyciągnął z komody nawilżacz. Wycisnął go na rękę. Z upodobaniem przyglądał się liżącemu Abby Samowi, podczas gdy sam głaskał swoją erekcję, upewniając się, że jest nawilżona i gotowa. Był twardy jak skała na myśl o tym, co się wydarzy. Minęły wieki odkąd pieprzył mężczyznę i nigdy nie był z takim, którego kochał. Dzisiaj będzie całkowicie i kompletnie z Samem i Abby. Będzie idealnie. - Abigail, posuń się – zarządził Jack. – Sam, wejdziesz w Abby, a potem poczekasz na moje instrukcje. Sam rozłożył nogi Abby i ustawił się. Jęknął, gdy wepchnął do środka swoją erekcję. Abby wygięła biodra, żeby wziąć go całego w siebie aż do jąder. Sam nie był tym, który czekał. Zaczął poruszać się w tę i z powrotem, jego głowa opadła do tyłu. Jack go nie powstrzymywał. Sam mógł tak się wbijać przez naprawdę długi czas. - Czy dobrze ją czuć? – zapytał Jack, jego głos był niski i ochrypły. - Boże, tak. – Sam wygiął biodra, wywołując u Abby jęk. – Wiesz, jaka jest ciasna. Pasuje na mnie jak rękawiczka. Jack jęknął cicho na tę myśl. Sam będzie bardziej ciasny niż rękawiczka. Nagle Jack nie mógł już czekać. Skończył z powstrzymywaniem się. Zamierzał do nich dołączyć. Zawsze już będzie do nich dołączał. Przebiegł dłońmi po silnych plecach Sama, pchając go lekko do przodu. - Rozsuń nogi, Sam. Potrzebuję miejsca. Sam zadrżał, gdy rozsunął nogi. Ponownie, jak Jack zauważył z uśmiechem, to nie spowodowało, że zgubił rytm. Teraz Abby pchała na niego. Kciukiem pocierała swoją łechtaczkę. Jack słyszał słodki dźwięk obijających się o siebie ciał. Palce Sama dołączyły do jej. - Dojdź dla mnie, skarbie. O tak. Zamierzam doprowadzać cię do mnóstwa orgazmów przez całą noc. - To będzie musiało chwilę poczekać – oznajmił głęboko Jack. – Zatrzymaj się, Sam.
~ 177 ~
- Cholera – przeklął, ale zatrzymał się i pochylił. Oparł dłonie po obu stronach głowy Abby. Abby w ogóle nie narzekała, nawet jeśli prawdopodobnie była sekundy od znalezienia się w niebie. Znieruchomiała i uniosła ręce do włosów Sama. Jack słyszał jak szepcze do Sama. Mówiła mu jak bardzo go kocha. Abby spojrzała na niego i Jack zobaczył miłość błyszczącą w jej oczach. Jego serce się zacisnęło. To nie był seks, ani nic podobnego. To było kochanie się. Jack uśmiechnął się w odpowiedzi i wsunął między nogi Sama. Przykrył dłońmi muskularne pośladki Sama i wylał więcej nawilżacza. Rozszerzył półkule i zaczął wcierać nawilżacz w ciasny krąg jego tyłka. Wtyczka, którą wcześniej w ciągu dnia wyjęli, trochę go rozciągnęła, ale nadal był ciasny. - Odpręż się, Sam. – Jack delikatnie wepchnął środkowy palec, wsuwając nawilżać do środka. Sam pchnął do tyłu. – Cierpliwości. - Nie mam jej. – Sam się roześmiał, a potem jęknął. – Nigdy nie miałem, człowieku. No dalej. Chcę twojego fiuta, a nie palców, Jack. Jack westchnął. Później prawdopodobnie ukarze za to Sama, ale teraz był równie niecierpliwy. Ustawił swojego fiuta przy ciasnej dziurce i ostrożnie zaczął torować sobie drogę. Ciasny, bardzo ciasny, odbyt Sama walczył z nim, walczył, by nie wpuścić go do środka. - Pchnij na mnie. – Nawet nie przeszedł kręgu, a już sam walczył z orgazmem. Sam wygiął plecy i pchnął do tyłu. Jack znieruchomiał. Położył rękę na brzuchu Sama. Obaj byli niecierpliwi. Jack wsuwał się tak ostrożnie jak mógł. Kiedy jego biodra przycisnęły się do tyłka Sama, Jack ponownie zamarł. Mógł wyczuć sedno prostaty Sama. - Ja pieprzę – mruknął Jack, ponieważ nie było mowy, żeby długo wytrzymał. Było zbyt ciasno, zbyt gorąco, za dobrze. - Tak, pieprzenie byłoby miłe – odezwała się trochę rozpaczliwie Abby. – Jestem tak blisko. Sam się roześmiał i Jack poczuł to na całym swoim fiucie. Skończył z zabawą. Jack wysunął się prawie aż do kręgu, a potem wbił się do środka. Głowa Sama podskoczyła. - Boże, tak – zawołał. Pchnął do tyłu, nadziewając się na fiuta Jacka, a potem pchnął do przodu w Abby.
~ 178 ~
Jack chwycił biodra Sama i narzucił brutalne tempo. Zanurzał swojego fiuta raz za razem, a gorąco i nacisk sprawiły, że stał się szalony. Ciało Sama walczyło, żeby zatrzymać go w środku. Jego ciasna dziurka zasysała Jacka, ciaśniej niż cokolwiek, co czuł wcześniej. Jack usłyszał okrzyk Abby, kiedy Sam doprowadził ją do spełnienia. Potem głowa Sama opadła do przodu i to on był następnym, który krzyknął, gdy wypełniał swoją żonę. Jack poczuł jak jego jądra się zacisnęły i dreszcz u podstawy swojego kręgosłupa. Wbił się tak daleko w ciało Sama jak mógł i pozwolił opanować się orgazmowi. Ręka na brzuchu Sama się zacisnęła i przyciągnęła bliżej. Syknął, gdy sperma wystrzeliła w ciało Sama. Wciągnął powietrze w płuca i zaczął wbijać się krótkimi pchnięciami, niechętny do opuszczenia gorącego uścisku ciała Sama. W końcu się wysunął i pozwolił grawitacji rzucić nim do przodu. Wylądowali w stercie ramion i nóg. - Wszystko w porządku? – zapytał Jack, kiedy mógł ponownie oddychać. Poczuł jak ręka Sama wylądowała na jego biodrze. - Nigdy cholera nie było lepiej, człowieku. Lubię być w środku. Jednak nie podczas snu. – Nagle się podniósł i przesunął Abby między nich. – Ona jest bardziej miękka od ciebie i nie wydziela tak dużo ciepła. Jesteś jak piec. – Sam się ułożył, przytulając się do Abby, jego głowa z zadowoleniem spoczęła na jej piersiach. Jack uniósł się na łokciu. Zastanawiał się, o co wcześniej był taki zły. Wydawało się, że to teraz nie ma znaczenia. Byli razem. To się liczyło. Abby patrzyła na niego rozmarzonymi oczami. Jack umieścił krótki pocałunek na jej czole. - W porządku, dziecino? - Następnym razem chcę patrzeć. To będzie jak mój prywatny film porno. Głowa Sama się podniosła. - Nie, Sam, nie będziesz tego nagrywał – powiedział twardo Jack. Sam pozwolił opaść swojej głowie wydymając wargi. - Chcesz patrzeć? Wiesz, co to z ciebie robi, Abby? – zapytał Sam z westchnieniem. – To czyni z ciebie zboczeńca. - Nie, nieprawda – sprzeciwiła się, wtulając się między nich. – To czyni mnie Abby.
~ 179 ~
To czyni ją ideałem, pomyślał Jack. To czyni z nich ideał.
***
- Czy ona będzie spała cały ranek? – zapytał Jack, gdy Sam wszedł do pokoju. Sam miał na sobie bokserki i drapał swój brzuch. Jego włosy były mokre po prysznicu. Teraz między nimi była przyjemna intymność, której nie było wcześniej. Byli przyjaciółmi, najbliższymi przyjaciółmi. Teraz byli czymś więcej. Sam ziewnął i się rozciągnął. - No cóż, dużo przeszła. Winisz ją? Została wychłostana, potem jakiś facet próbował ją zabić, a jeszcze potem robiliśmy te szalone trzy-osobowe rzeczy, cztery razy w nocy. – Stanął i na jego twarz wypłynął uśmiech. – Może powinniśmy obudzić ją seksem. Jack potrząsnął głową i się roześmiał. - Nie ma czasu, kolego. Chcę stąd wyjechać za dwie godziny. Jedziemy do domu. - Gdzie będziemy mieli domowy seks dla odprężenia po całych tych wakacjach z seksem, prawda? Śmiech Jacka został przerwany przez pukanie do drzwi. Kiedy je otworzył, Julian osobiście wepchnął duży elegancki wózek. Sally podążała za nim. Miała jasną i świeżą cerę. W chwili, gdy Julian postawił wózek tam, gdzie chciał, Sally zaczęła nalewać kawę do filiżanek z chińskiej porcelany. Dziś rano Julian pokazywał całą swoją uprzejmą łaskawość. - Dzień dobry, Jacksonie, Samuelu. Chciałem się upewnić, że jesteście zadowoleni z pobytu. Dzisiejsze śniadanie na koszt formy. - Dzięki bogu – powiedział Lucas wchodząc z korytarza. – Umieram z głodu. Jack potrząsnął głową. I tyle z jego prywatnych rannych planów. Będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Mały krąg ludzi, którym ufał i którzy go obchodzili, powiększył się w tej chwili. Jego młodszy brat patrzył na jedzenie z łakomym błyskiem w oczach. Przyjął filiżankę kawy, którą podała mu Sally. W przyszłym miesiącu, na Wielkanoc,
~ 180 ~
Jack będzie miał jeszcze Lexi w domu. Jego serce zrobiło mały podskok, gdy o tym pomyślał. To była jego rodzina. Przez lata jej nie miał, a teraz tu była. - Hej, nie zjedz całego bekonu – narzekał dobrodusznie Sam. – Jeśli jesteś podobny do swojego brata, będziemy musieli powiedzieć Benicie, żeby podwoiła zakupy spożywcze. Julian miał na sobie swój zwykły codzienny garnitur i krawat. Jego szare oczy były zadziwiająco ciepłe, przez co wyglądał na młodszego mężczyznę. - Ty i Sam wydajecie czuć się świetnie. - Sam i ja jesteśmy bardzo szczęśliwi – poprawił Jack. – Tak samo Abby. Nie martw się o nas, Julianie. Wszystko będzie w porządku. Julian kiwnął głową. Wyciągnął z kieszeni małą kopertę i wręczył Lucasowi. - Gdybyś przypadkiem chciał zaszantażować swojego ojca. Wiem, że to rodzinna tradycja. Oczy Lucas się otworzyły, gdy wyjął zawartość koperty. - Wow. To jest poruszające. Nie sądzę, żebym chciał oglądać mojego ojca w takim stroju. Pozwolił jej się wychłostać? Cholera. – Przejrzał zdjęcia, jego twarz wyrażała szok. Sam podkradł się i zerknął. - Jack, twój tata wygląda jak ty, ale jego kutas ani trochę nie dorównuje twojemu. Tatuś ma małe wyposażenie. - Musiałem to odziedziczyć po kimś innym – mruknął Lucas. Jack prawie głośno się roześmiał, gdy jego brat się zarumienił. Lucas się wyprostował i oddał zdjęcia Julianowi. – Dziękuję, panie Lodge, ale skończyłem z szantażami. Mam lepsze rzeczy do robienia z moim czasem. - Jak poganiać bydło – dodał Sam. - Będę musiał je poganiać? Julian podał zdjęcia Sally, która wsunęła je do kieszeni swojego kostiumu. Podobnie jak Julian, dzisiaj była cała oficjalna. Julian wziął filiżankę od Sally.
~ 181 ~
- Bardzo dobrze, Lucas. Zatrzymam je w razie gdybyś potrzebował ich później. Wiedz, że zawsze jesteś tu mile witany. Jackson, Samuel, nie stańcie się kimś obcym. Sally, zajdź do biura, gdy skończysz podawać śniadanie. Julian potrząsnął rękę Jacka i wyszedł w milczeniu. Jak tylko drzwi się zamknęły, z sypialni wyszła Abby, wyglądając jak rozczochrany kociak. - Potrzebuję kawy – powiedziała. Sam już zaradził sytuacji. - Proszę bardzo, skarbie. - Och, świetnie, śniadanie. Sally wyciągnęła rękę wskazując na wózek. - Mam różne śniadaniowe pyszności. Są naleśniki, bekon, jajka, muffinki i owoce. Abby spojrzała na mały bufet, jaki przysłał Julian. Jej twarz nagle zbladła i zdołała postawić kawę zanim pobiegła z powrotem do sypialni. - Abby? – Jack ruszył za nią. Sam następował mu na pięty. Abby siedziała przed toaletą wyrzucając z siebie wszystko, co miała w żołądku. Jej ręce drżały. Jack ucupnął obok niej i odsunął włosy z jej twarzy. Pogłaskał jej plecy i zapewnił jej oparcie. Drżała i Jack spojrzał na Sama. Był blady i zmartwiony. W zeszłym miesiącu była bardzo chora, ale wydawało się, że wyszła z tego. - Kochanie, wszystko w porządku? Mam zadzwonić po doktora? Zajrzał Lucas. Klepnął Sama w ramię. - Czy ona jest w ciąży? Głowa Abby podskoczyła. - Nie. Nie. Mam prawie trzydzieści osiem lat. Nie mogę być w ciąży. W drzwiach stanęły Sally. - Myślę, że Lucas ma rację. Mam przyjaciółkę. Zapach bekon sprawiał, że wymiotowała, gdy była w ciąży. To było śmieszne. Nie ta część z wymiotowaniem. Przepraszam. Miała kręćka w sprawie brania tabletek antykoncepcyjnych, ale kiedy brała antybiotyki, te niszczyły działanie tabletek. Była wkurzona.
~ 182 ~
- O, mój boże. – Sam odetchnął. – Będziemy mieli dziecko? Myślę, że sam wciąż jestem dzieckiem. Jack rzucił spojrzenie swojemu bratu. - Lucas, idź z Sally i poproś Juliana o test ciążowy. Jestem pewien, że je ma. Lucas kiwnął i wyszedł z blondynką. - Jestem za stara, żeby być w ciąży – powiedziała Abby ze szklanymi oczami. - Ja jestem za młody, żeby ona była w ciąży. – Sam wyglądał na tak samo zaszokowanego. - Czy Sally ma rację, co do antybiotyków? – Jack uspokajająco przesunął ręką po plecach Abby. Była na trzech różnych antybiotykach próbując pozbyć się infekcji ze swoich płuc. Abby kiwnęła głową. - Czasami antybiotyki nie współdziałają z antykoncepcją. – Wydawało się, jakby przeszukiwała swój umysł. – To naturalnie jest możliwe. Jestem pielęgniarką. Dlaczego o tym nie pomyślałam? Jack wytarł Abby i czekał na Lucasa. Dwadzieścia minut i jeden test ciążowy później, Jack wpatrywał się w znak plus. Sam zerknął mu przez ramię. - Cholera, Jack, co my zrobimy z dzieckiem? - To, co zwykle robi rodzina z dzieckiem. – Jack był zaskoczony swoim zupełnym spokojem. Abby była w ciąży. Abby będzie miała dziecko. Będzie tatą. – Grać z nim w piłkę, uczyć go jeździć na koniu, takie rzeczy. - Mam dwudziestojednoletnią córkę – powiedziała Abby wciąż w szoku. - Będzie dobrą niańką. – Jack czuł jak uśmiech wygina jego usta. On i Sam zostaną tatusiami. - To będzie śliczne dziecko – oznajmił Sam. Jack stwierdził, ze on też już się uspokoił. – Będziemy ostrożni. On będzie strasznie przystojny. Prawdopodobnie będzie miał moje włosy i moją budowę. Oczy może mieć po Abby. Są naprawdę śliczne. Jack prychnął. Czuł się niewytłumaczalnie beztroski. Nie obchodziło go, kto naprawdę był ojcem dziecka, ale nie mógł powstrzymać się od droczenia.
~ 183 ~
- Dlaczego myślisz, że to była twoja sperma? Moja sperma jest ewidentnie tą dominującą. Moja sperma powiedziała twojej spermie, żeby zeszła jej z drogi. Chłopiec będzie miał czarne włosy i zielone oczy. Sam potrząsnął głową. - Założę się, że moja sperma tak słucha twojej spermy jak ja słucham ciebie. Moje sperma jest bardzo niecierpliwa. Pobiegła do jajeczka. Mały Sam będzie niesforny. Abby wybuchła śmiechem. - Jasna cholera. Jeśli przez to nie załapię się do talk-show, to już przez nic. I to będzie dziewczynka. Po prostu to wiem. – Położyła rękę na brzuchu. W jej oczach pojawiły się łzy, które nie miały nic wspólnego ze smutkiem. Jack położył swoją rękę na jej, a Sam dołożył na wierzchu. - Nie sądzę, żebym poradził sobie z kobietką, Jack – powiedział poważnie Sam. Jack przełknął. On też uważał, że sobie nie poradzi. Po chwili Jack wstał. Nadszedł czas zabrać swoją rodzinę do domu.
Tłumaczenie: panda68
~ 184 ~
Rozdział 17 Jack spojrzał na śpiące dziecko. Jego serce groziło wybuchem za każdym razem jak widział to maleńkie dziecko. To było coś o wiele gorszego niż cokolwiek, o czym mógł marzyć. Dziecko wcale nie było do niego podobne. Och, oczywiście, nie wyglądało też jak Sam. - Czy malutka śpi? – Sam ziewnął. Była pierwsza nad ranem i Abby była wykończona. Jack gwałtownie się nauczył, że dzieci wymagają dużo pracy. Jack upewnił się, że ich opatulona trzytygodniowa córeczka jest na miejscu. Olivia Barnes-Fleetwood była mistrzem ucieczki. Za każdym razem jak Jack zrobił z niemowlęcia zawiniątko, tak długo się kręciła dopóki jej małe ramiona nie wysunęły się na zewnątrz z tryumfalnym okrzykiem. - Boże, ona jest taka śliczna. – Niebieskie oczy Sama przyglądały się ich córeczce. Była piękna i to był problem. Wyglądała dokładnie jak swoja mama. Miała śliczne rude włoski i alabastrową skórę. Jack modlił się, żeby po mamie nie miała figury, ale nie miał zbyt wiele nadziei. Pewnego dnia Jack będzie musiał zabić całą bandę chłopaków. Małej Olivii będzie zakazane umawiać się na randki aż do śmierci taty. - Jest piękna – zgodził się Jack, obserwując jej oddech. Uwielbiał jej się przyglądać podczas snu. Uwielbiał te wszystkie małe minki, jakie robiła, gdy śniła swoje dziecięce sny. Ostatnie dziewięć miesięcy były objawieniem dla mężczyzny, który myślał, że już nigdy nie będzie miał rodziny. Teraz, gdziekolwiek spojrzał, jego życie było pełne ludzi, których nazywał rodziną. Jego żona i Sam zawsze tu będą, byli podstawą jego świata. Obserwował jak jego brat stawał się mężczyzną, z którego był dumny. Ciężko pracował i zasłużył na swoje miejsce na ranczu. Lucas niedługo wyjeżdżał. Zaczynał studia prawnicze na Teksańskim Uniwersytecie w Austin trochę wcześniej niż planowali, ale był po temu czas. Jack był zaskoczony tym jak bardzo będzie tęsknił za swoim bratem. Lexi przeprowadziła się na lato do ich domu, żeby być z mamą. Będzie tu przez kilka tygodni, by pomóc przy swojej małej siostrzyczce. Lexi była na dobrej drodze do ~ 185 ~
stania się śliczną kobietą. Była otwarta i miła. I również okropnie zbliżyła się z Lucasem. Miała chłopaka. Jack się martwił, że Lucasowi zawróci w głowie. Aidan O’Malley był kimś, kogo Jack polubił pomimo swoich własnych obaw. Nie sądził, żeby Lexi zbyt szybko go zostawiła. Jack jednak trzymał rękę na pulsie. Był zaskoczony jak bardzo kochał swoją pasierbicę. Jego serce było naprawdę duże, odkrył. Było zdolne pomieścić wszystkie rodzaje miłości. - Chodź do łóżka – nalegał Sam, biorąc go za rękę. – Ona śpi. Musimy to wykorzystać. To jedyny czas, kiedy nie rządzi. - Malutka zawsze rządzi, a ja nie chcę budzić Abby. – Jego cudowna żona była super mamą. To ją wykańczało. Między urodzeniem dziecka, a otwarciem nowej kliniki, Abby była przepracowaną mamą. Usta Sama się uniosły. - Abigail nie śpi. Obudziła się i jest napalona. Musisz z nią pogadać. Lekarz powiedział, że ma odczekać sześć tygodni. A ona ocierała się cała o mnie i mówiła, że nie chce czekać. Doprowadza mnie to szaleństwa, Jack. Nie byłem w niej od miesiąca. Nie zniosę drażnienia się. Jack stłumił śmiech. Jego poddani znowu źle się zachowywali. Pociągnął Sama na korytarz. - No cóż, w takim razie musimy to naprawić, prawda? Otworzył drzwi do ich sypialni. Abby siedziała nadąsana na łóżku. Pięknie wyglądała mając na sobie jeden z jego T-shirtów. Wiedział, że martwiła się o wagę dziecka, ale Jack pomyślał, że nigdy nie wyglądała bardziej uroczo. - Sam powiedział mi, że jesteś napalona, kochanie. Zachichotała. - Sam to skarżypyta. - Żadnego seksu, Abby. Lekarz powiedział żadnych stosunków przez sześć tygodni – przypomniał jej Jack. – Ale to nie znaczy, że my nie możemy urządzić show. Uśmiech Abby był promienny. - Moje prywatne gwiazdy porno.
~ 186 ~
Sam w sekundzie pozbył się spodni od pidżamy. To był jego talent. Sam był już na łóżku i całował ich żonę, pytając, którą chciałaby scenę. Spojrzał na Jacka. - Tutaj jesteś, Jack, działający jak na zawołanie – zauważył z kpiną Sam. – Jak się z tym czujesz? - Szczęśliwy – odparł Jack. Skoczył na łóżko przy figlarnym pisku Abby. Wskoczył w środek i to było dla niego najwłaściwsze miejsce.
Tłumaczenie: panda68
~ 187 ~