Tak jak bardziej chronimy się przed żmijami, kantarydami i tarantulami i bardziej brzydzimy się nich, aniżeli niedźwiedzi i lwów, a to dlatego, że one...
12 downloads
27 Views
2MB Size
Tak jak b ard ziej ch ro n imy s ię p rzed żmijami, k an tary d ami i taran tu lami i b ard ziej b rzy d zimy s ię n ich , an iżeli n ied źwied zi i lwó w, a to d lateg o , że o n e zab ijają lu d zi, n ie mając żad n eg o p o ży tk u z martwy ch , tak trzeb a raczej b rzy d zić s ię lu d źmi zd emo ralizo wan y mi p rzez s k n ers two i n ik czemn o ś ć n iż p rzez ro zrzu tn o ś ć – o d b ierają b o wiem in n y m to , czeg o s ami n ie s ą w s tan ie i n ie p o trafią wy k o rzy s tać. Plu tarch , Moralia, w tłu m. Zo fii Ab ramo wiczó wn y
Ch ciałb y m b ard zo p o d zięk o wać za fach o wą p o mo c zn ak o mitemu fizy k o wi jąd ro wemu d o k to ro wi Krzy s zto fo wi Su d litzo wi o raz b y łemu s zefo wi Biu ra Słu żb y Kry min aln ej Ko men d y Głó wn ej Po licji p u łk o wn ik o wi J erzemu Nęck iemu . Ch cę też wy razić wd zięczn o ś ć p rezes o wi Ro b erto wi Ch o jn ack iemu i Wy d awn ictwu Otwartemu za zau fan ie, ws p arcie i wielk ą cierp liwo ś ć. Dzięk u ję ró wn ież mo jej żo n ie Barb arze za ś wietn e p o my s ły i k ry ty czn ą lek tu rę. I Graży n ie Krak o wiak za żąd an ie o p ty mis ty czn eg o ak cen tu . Sp ecjaln e p o d zięk o wan ia k ieru ję d o ATM Gru p a i p an a M aćk a Grzy waczews k ieg o – d zięk i jeg o d ecy zji zaczęła s ię mo ja p rzy g o d a z Klasą.
PROLOG
Karo l p atrzy ł z n ied o wierzan iem n a zło te ś cian y i d ach y d o mó w, in ten s y wn ie zielo n ą p lamę p ó l i ciemn e p as mo g ó r, n ad k tó ry mi zawis ło n iewzru s zen ie b łęk itn e n ieb o . Nis k ie s ło ń ce b y ło s ch o wan e p o za k ad rem, ale to o n o n ad awało o ś lep iający b las k k o lo ro m i g ran ato wy mro k d łu g im cien io m. Na p ierws zy m p lan ie, w g ó rn y m o k n ie d o mu , zas ty g ła s y lwetk a czło wiek a w czarn y m zawo ju , k tó ry p o ch y lał g ło wę n a b o k , jak b y ch ciał lep iej s ię p rzy jrzeć n iezwy k łemu p ięk n u tej ch wili. Ciemn y p rzed mio t, k tó ry trzy mał w ręk ach , b y ł zak o ń czo n y czerwo n y m ro zb ły s k iem. Pis to let mas zy n o wy . Fo to g rafia u ch wy ciła tajemn icę i p rzy czy n ę ś mierci. Zro b io n o ją n a u łamek s ek u n d y p rzed k o ń cem ży cia czło wiek a, k tó ry p rag n ął zach o wać o b raz d o lin y i g ó r. Tak mieli zo s tać n a zaws ze, zab ó jca i jeg o o fiara, wto p ien i w cis zę p ięk n eg o d n ia, u trwalen i o b o jętn y m zap is em n a cy fro wej matry cy . W zwo ln io n y m u my ś le Karo la cis za p rzed łu żała s ię w n ies k o ń czo n o ś ć. Leżał za n is k im k amien n y m mu rk iem, za k tó ry m u p ad ł, k ied y n ie p rzeb rzmiało jes zcze ech o wy s trzału . Nie mó g ł o d erwać wzro k u o d ap aratu fo to g raficzn eg o , k tó ry wy p ad ł z ręk i u mierająceg o marin e. Po cis k s n ajp era trafił g o w s zy ję, ciemn a k rew s zy b k o ws iąk ała w wy s u s zo n ą b ru n atn ą ziemię. Po my ś lał, że k o lo ry fo to g rafii s ą in ten s y wn iejs ze o d p rawd ziwy ch b arw d o lin y i g ó r. Śmierć u wzn io ś lo n a elek tro n iczn y m marzen iem o id ealn y m p ięk n ie. Oczy żo łn ierza p atrzy ły n a n ieg o z łag o d n ą rezy g n acją, p o wo li g as ły . Wy tren o wan y u my s ł rejes tro wał o k n o , z k tó reg o s trzelił s n ajp er. Trzy s ek u n d y wcześ n iej o b aj s tali p rzy mu rk u . Karo l ws k azy wał n a o d leg łą p rzełęcz w g ó rach . M ó wił o b ry ty js k iej Armii In d u s u , k tó ra s to s ied emd zies iąt lat temu , p o d d o wó d ztwem n ied o łężn eg o g en erała Elp h in s to n e’a, d es p erack o p rzed zierała s ię d o In d ii, mas ak ro wan a p rzez afg ań s k ich wo jo wn ik ó w. Cztery i p ó ł ty s iąca żo łn ierzy o raz d wan aś cie ty s ięcy cy wiló w w o d wro cie z Kab u lu d o Dżalalab ad u . Do celu d o tarł jed en Bry ty jczy k , lek arz William Bry d o n . Na p y tan ie, g d zie jes t armia, o d p o wied ział: „J a jes tem armią!”. M arin e n ie miał trzy d zies tu lat, wy ląd o wał w Afg an is tan ie ty d zień wcześ n iej. J eg o ciało wy p ełn iała en erg ia, o czy b ły s zczały ek s cy tacją i p o d ziwem d la wid o k u ,
k tó ry s ię p rzed n imi ro zp o ś cierał. – Z n ami n ie p o s zło b y im tak łatwo – p o wied ział z s iln y m ak cen tem p o łu d n io wca. – Pró b o wali Pers o wie, Grecy , M o n g o ło wie, Bry ty jczy cy i Ro s jan ie. Ws zy s cy p o n ieś li k lęs k ę – o d p arł Karo l. – Afg ań czy cy g ard zą ś miercią, n ig d y n ie p o d d ad zą s ię n ajeźd źco m. Żad en in n y n aró d n a ś wiecie tak n ie walczy . M arin e p o k ręcił g ło wą. – Są g łu p cami, mo g lib y p rzy jąć o d n as d o b ro d ziejs twa cy wilizacji. Dwie k o p aln ie, k tó re ch ro n imy , p o trafiły b y wy k armić cały k raj. – Wierzy s z, że b an k No rto n Williams zo s tawi tu częś ć zy s k ó w? – zap y tał Karo l. – Tak n am p o wied zian o – p o twierd ził p o ważn ie marin e, p o czy m s ię u ś miech n ął. – Wo lałb y m, żeb y mn ie co ś s k ap n ęło … Ch o ć jed n a s ztab k a. W k o ń cu to my n ad s tawiamy k ark ó w za ich zło to . Nie ma co marzy ć. Ale i tak b y ło warto tu p rzy lecieć… Ch o ćb y d la teg o wid o k u . Op arł n a mu rk u
lu fę k arab in u
M -1 6
i p o d n ió s ł d o
o czu
mały
ap arat
fo to g raficzn y . Strzał ro zerwał cis zę, o d b ił s ię ech em o d wzg ó rz i p o wró cił s łab ą s k arg ą. M arin e u p ad ł n a p lecy , u p u ś cił ap arat, ch wy cił s ię za k rwawiące g ard ło . J eg o o czy wy rażały n ied o wierzan ie s k arżąceg o s ię d zieck a. Dlaczeg o s n ajp er wy b rał jeg o , a n ie Karo la? Ob aj n o s ili p o d o b n e mu n d u ry , b y li tak s amo u zb ro jen i. Zaws ze p o wracało to p y tan ie, z p o czu ciem n ies p rawied liwo ś ci. I win y . Czas p rzy ś p ies zy ł, w s k ro n iach ło mo tało tętn o . Dwu d zies tu p ięciu lu d zi z p lu to n u , k tó ry zajął p o zy cje n a s k raju d o lin y , u p ad ło n a ziemię i o two rzy ło o g ień w s tro n ę d o mu , s k ąd p ad ł s trzał. Karo l wid ział marin es b ieg n ący ch o d s tro n y ląd o wis k a i trzy b lack h awk i, k tó ry mi p rzy lecieli p ó ł g o d zin y temu . Do b rze wy s zk o lo n y o d d ział d o wo d zo n y p rzez mło d eg o k ap itan a ro zwijał s ię s p rawn ie w ty ralierę, żo łn ierze ch ro n ili s ię za rzad k imi d rzewami i mu rami o d d zielający mi d o lin ę o d wio s k i. Pó ł k ilo metra d alej z n is k ich b u d y n k ó w g arn izo n u wy b ieg ały czarn e s y lwetk i afg ań s k ich żo łn ierzy . M iał wrażen ie, że p atrzy n a zawo d y s p o rto we, k tó ry ch reg u ł n ie ch ciał ro zu mieć. M ali zawo d n icy p lu li o g n iem, p rzewracali s ię, b ieg li d alej. Wied ział, że s n ajp er n ie b y ł s amo tn y m s zaleń cem, jeg o s trzał s tan o wił s y g n ał d o atak u . Na d o wó d , że s ię n ie my li, mu rek n ad jeg o g ło wą zag rzech o tał o d s erii lek k ich k arab in ó w mas zy n o wy ch . Kątem o k a wid ział trafio n y ch marin es , k tó ry ch d o s ięg ły k u le n a o twartej p rzes trzen i. Przeto czy ł s ię w b o k , p rzy warł d o ziemi p rzy k o ń cu mu ru , wy mierzy ł k arab in
w s tro n ę p łas k ich , p o ło żo n y ch tro ch ę n iżej d o mó w, wy reg u lo wał p aralak s ę. Dach y zaro iły s ię o d czarn y ch s y lwetek , o g n ie b ły s k ały z wielu o k ien . Ze wzg ó rz za wio s k ą zb ieg ały d łu g ie s zereg i wo jo wn ik ó w z ciężk imi k arab in ami mas zy n o wy mi i g ran atn ik ami. Pierws i ju ż zan u rzy li s ię w wy s o k ą zielo n ą falę. Sp rawiali wrażen ie p iln y ch ro ln ik ó w, ś p ies zący ch , żeb y u ży źn ić s wo je p o la ś miercią. Karo l o d wró cił s ię, ab y d o jrzeć, jak reag u je k ap itan marin es . Nie ch ciałb y s ię zn aleźć n a jeg o miejs cu . Ch ło p ak miał k ilk a s ek u n d n a p o d jęcie d ecy zji. M ó g ł ro zk azać s wo im lu d zio m wy co fan ie s ię d o ś mig ło wcó w. M ieli d o ś ć czas u , ab y wy s tarto wać, zan im wo jo wn icy ze wzg ó rz d o trą d o wio s k i i ro zs tawią ciężk i s p rzęt. Ozn aczało b y to jed n ak wy ro k d la d wu s tu afg ań s k ich żo łn ierzy z g arn izo n u . Wy wiad źle o cen ił zag ro żen ie. In fo rmacja, k tó ra d o tarła d o amery k ań s k iej b azy , mó wiła o lek k o u zb ro jo n y m o d d ziale talib ó w w s ile jed n ej k o mp an ii, w o k o licy wio s k i Kar Dak h , o d d alo n ej o k ilk an aś cie k ilo metró w o d k o p aln i zło ta w Bad ach s zan ie. Wo jo wn icy b ieg n ący o d wzg ó rz b y li k ilk ak ro tn ie liczn iejs i o d marin es i Afg ań czy k ó w z g arn izo n u , ich ciężk ie u zb ro jen ie ś wiad czy ło , że atak zo s tał s taran n ie p rzy g o to wan y . Po d o s ło n ą n o cy p rzek ro czy li g ran icę z Pak is tan em, u n ik ając wy k ry cia p rzez d ro n y i s atelity . Przy p u s zczaln ie in n y o d d ział zaatak o wał też g arn izo n ch ro n iący k o p aln ię. Kap itan marin es k lęczał p o ś ro d k u p u s tej p rzes trzen i międ zy ląd o wis k iem a wio s k ą, g es ty k u lo wał i wy k rzy k iwał ro zk azy , zag łu s zan e p rzez g rzech o t b ro n i mas zy n o wej. Nag le zg iął s ię wp ó ł i u p ad ł n a twarz. Najb liżs zy żo łn ierz p o d b ieg ł d o n ieg o , k ró tk im g es tem p o k azał in n y m, że k ap itan n ie ży je. Pilo ci i s trzelcy p o k ład o wi d o b ieg li d o trzech b lack h awk ó w, p o ch wili ś mig ła h elik o p teró w zaczęły s ię o b racać. Karo l o d wró cił s ię, p rzy cis n ął o k o d o wizjera lu n etk i i o two rzy ł o g ień w s tro n ę czarn y ch s y lwetek n a d ach ach . Strzelał k ró tk imi s eriami, n o to wał w u my ś le n ieru ch o miejące ciała, p rzen o s ił o g ień d alej. Za n im zaczęły ek s p lo d o wać p o cis k i mo źd zierzo we, ran iły i zab ijały s zu k ający ch s ch ro n ien ia marin es . Gejzery ziemi try s k ały też p o międ zy afg ań s k imi żo łn ierzami b ieg n ący mi o d s tro n y g arn izo n u . Trzy h elik o p tery u n io s ły s ię ciężk o n ad ziemią i z p o ch y lo n y mi p y s k ami n ab ierały wy s o k o ś ci jak s two rzen ia n ien awy k łe d o lo tu . Nis k o , o d s tro n y p ó l, p rzeleciała b ły s k awica. Trafio n eg o b lack h awk a p rzes ło n ił k łąb ek s p lo zji; h elik o p ter o d wró cił s ię n a b o k , ru n ął n a ziemię i zmien ił s ię w k u lę o g n ia. Nas tęp n y ś mig ło wiec zawiro wał w s zalo n y m tań cu z o d s trzelo n y m o g o n em, zn iży ł s ię, zary ł ciężk o b rzu ch em i zn ieru ch o miał. Wid ać b y ło s y lwetk ę p ilo ta, k tó ry wy s k o czy ł i wy ciąg ał
z k ab in y ran n eg o k o leg ę. Os tatn i b lack h awk n ab rał wy s o k o ś ci i p o wo li zawracał d o atak u . Czarn e s y lwetk i n acierający ch d o tarły d o wio s k i, ro zb ieg ły s ię międ zy d o mami. Więk s zo ś ć wo jo wn ik ó w zwró ciła s ię p rzeciw afg ań s k im żo łn ierzo m, p o zo s tali p o s u wali s ię s k o k ami w s tro n ę marin es . Karo l wid ział amery k ań s k ieg o p o ru czn ik a, k tó ry leżąc n a ziemi, k rzy czał d o rad io telefo n u . Nie b y ło s zan s y , ab y b o mb o wce mo g ły zaatak o wać talib ó w, b o zn ajd o wali s ię zb y t b lis k o marin es . Do b azy z b atalio n em k awalerii p o wietrzn ej mieli zres ztą p o n ad trzy s ta k ilo metró w. Zan im d o trze o d s iecz, b itwa s ię s k o ń czy . Afg ań s cy żo łn ierze zap ad li w zwały ziemi p o cięte wielk imi k o p ark ami, k tó re o d k ilk u mies ięcy d o g rzeb y wały s ię d o ży ł zło ta. Uk ry ci za s k aln y mi zło mami o s trzeliwali s ię ch ao ty czn ie, p ró b u jąc p o ws trzy mać atak u jący ch wo jo wn ik ó w. Karo l n ie miał wątp liwo ś ci, że za p arę min u t ich o p ó r s ię załamie i rzu cą s ię d o u cieczk i, b ęd ą s zu k ać s ch ro n ien ia w g arn izo n ie. Po d d ad zą s ię i zo s tan ą zamo rd o wan i. Nieliczn y ch talib o wie p rzy jmą d o o d d ziału . Ocalały b lack h awk zaatak o wał s eriami z ciężk ich k arab in ó w mas zy n o wy ch i rak ietami. Karo l zo b aczy ł ro zp ad ające s ię w g ejzerach o g n ia p u d ełk a d o mó w, p o czu ł s k u rcz w s ercu n a my ś l o ich mies zk ań cach . Atak z p o wietrza n a ch wilę p rzy g wo źd ził talib ó w – zn ik li, s zu k ając o s ło n y międ zy mu rami wio s k i. Helik o p ter p o d erwał s ię wy żej i zaczął n awracać. Smu g a b iałeg o d y mu wy s tarto wała zza jed n eg o z d o mó w, d o tarła d o k ab in y b lack h awk a, p o czy m ek s p lo d o wała o g n iem. Czarn y k s ztałt zach wiał s ię w p o wietrzu i g wałto wn ie ru n ął n a ziemię. Og ień i s łu p czarn eg o d y mu p o d n io s ły s ię n ad d ach ami. Sp o międ zy d o mó w n ap rzeciw Karo la wy b ieg ło k ilk ad zies iąt s y lwetek . W p ęd zie s trzelali k ró tk imi s eriami. Kątem o k a wid ział ciemn ą ch mu rę wo jo wn ik ó w, k tó ra o d rzu ciła ju ż afg ań s k ich żo łn ierzy o d k o p aln i. Częś ć ś cig ała n ied o b itk ó w, in n i zwró cili s ię p rzeciw p o zo s tały m p rzy ży ciu marin es . Zb liżał s ię k o n iec b itwy . Karo l miał wrażen ie, że s ły s zy ju ż cis zę, w k tó rej b ęd ą leżeć ich n ieru ch o me ciała. M ies zk ań cy wio s k i zab io rą im mu n d u ry i n ag ich p o g rzeb ią p ły tk o w s k alis tej ziemi, p o d lin ią wzg ó rz. To b y ło d o b re miejs ce, mag iczn e, p o d czy s ty m n ieb em. Nad b ieg ający mężczy zn a w czarn ej b u rce i tu rb an ie, z g ran atem w u n ies io n ej ręce, u p ad ł p o jeg o s trzale. Gran at p o to czy ł s ię p o ziemi w s tro n ę mu ru . Dwaj wo jo wn icy p rzes k o czy li p rzez ciało zab iteg o . Os tatn im wid o k iem, k tó ry Karo l u jrzał, b y ł ro zb ły s k wy b u ch u .
* Przez n atrętn y s zu m p rzed o s tały s ię n iewy raźn e d źwięk i. Kto ś d o n ieg o mó wił, ale Karo l n ie mó g ł zro zu mieć s łó w. Z wy s iłk iem p o k ręcił g ło wą. – Co p an ro b ił w o d d ziale marin es ? – zap y tał wy raźn iej g ło s . Ze zd ziwien iem zd ał s o b ie s p rawę, że p y tan ie zad an o p o p o ls k u . Z tru d em o two rzy ł o czy i o d razu je zamk n ął. J as k rawe ś wiatło wp ad ające p rzez o k n o ran iło , b ó l wy p ełn ił g ło wę, s p ły n ął falą w d ó ł, s k o n cen tro wał s ię w ramien iu . Twarz p iek ła jak p rzy p alan a o g n iem. Uch y lił s p u ch n ięte p o wiek i, zo b aczy ł zak rzep łą k rew, k tó ra p o k ry wała ręk aw mu n d u ru i d ło ń . Sp ró b o wał p o ru s zy ć ręk ą, p aro k s y zm b ó lu s p araliżo wał g o n a mo men t, o d eb rał o d d ech . Sk u p ił s ię i u s p o k o ił. Po trafił p an o wać n ad b ó lem, ch o ć ty m razem wy mag ało to wielk ieg o wy s iłk u . Czu ł p u ls u jącą w cały m ciele k rew, b y ł s p o co n y , mu s iał mieć g o rączk ę. Nie s tracił d u żo k rwi, b o n ie czu ł o s łab ien ia. M o że k to ś o p atrzy ł mu ran y . Otwo rzy ł s zerzej p o wiek i. M ężczy zn a, k tó ry s ied ział n ap rzeciw n ieg o , zas łan iał ramio n ami i g ło wą p o ło wę o k n a, twarz miał u k ry tą w cien iu . – Karo l Sien n ick i, p u łk o wn ik k o n trwy wiad u . Zg ad za s ię? To g o zd ziwiło . Sk ąd ten czło wiek zn ał jeg o p rawd ziwe imię i n azwis k o ? Wed łu g d o k u men tu , k tó ry miał p rzy s o b ie, n azy wał s ię Io n Lewin s k i i p o ch o d ził z mias teczk a w s tan ie Co n n ecticu t. – Pro p o n u ję, żeb y ś zaczął ze mn ą ro zmawiać. Talib o wie ch cą ci o d ciąć g ło wę. Przek o n ałem ich , że zn aczy s z więcej n iż cały o d d ział marin es . J eś li b ęd zies z milczał alb o u p ierał s ię p rzy to żs amo ś ci amery k ań s k ieg o s ierżan ta… – M ężczy zn a zamilk ł i ro zło ży ł ręce w wy mo wn y m g eś cie. – Co z n imi? – zap y tał Karo l. Zd ziwił s ię, że jeg o g ło s b rzmi tak ch rap liwie. – Nie mają ju ż zmartwień . Ws trzy mał o d d ech . – A ran n i? Nik o g o n ie wzięli d o n iewo li? – Daj s p o k ó j, czło wiek u , my ś l o s o b ie – o d p arł mężczy zn a z o d cien iem zn iecierp liwien ia i k rzy wiąc s ię, d o d ał: – Czterd zies to p ięcio letn i s ierżan t marin es ? Talib o wie mieli cię o s zczęd zić ze ws p ó łczu cia? Nie o d p o wied ział. – Kim jes teś ? – zap y tał p o ch wili.
– J a zad aję p y tan ia. Ob aj zn aleźliś my s ię tu z teg o s ameg o p o wo d u . – Zło to . M ężczy zn a k iwn ął g ło wą. Karo l o d czu ł n iep o k ó j. Nie wied ział, jak d łu g o b y ł n iep rzy to mn y , lad a mo men t mó g ł n as tąp ić atak lo tn ictwa. – Któ ra g o d zin a? – Nie martw s ię… Two i amery k ań s cy p rzy jaciele zd ąży li ju ż zró wn ać z ziemią Kar Dak h . Pró b o wałem n amó wić talib ó w, żeb y zab rali s tarcó w, k o b iety i d zieci, ale o d mó wili. Uzn ali ich za zd rajcó w, b o mężczy źn i p raco wali w k o p aln i. – Gd zie jes teś my ? – J ak ieś czterd zieś ci k ilo metró w d alej, p rzy g ran icy z Pak is tan em. – Stamtąd wes zliś cie? M ężczy zn a s ię ro ześ miał. – Przes łu ch u jes z mn ie. Tak , p rzy s zliś my z Pak is tan u i tam wró cił o d d ział. To b ie i mn ie p o zwo lo n o zo s tać z p aro ma lu d źmi es k o rty , b o n ie wy trzy małb y ś mars zu . A n ik t n ie miał o ch o ty d alej cię n ieś ć. M as z s zczęś cie, że w tej wio s ce jes t zn ach o r. Wy ciąg n ął z two jeg o ramien ia o d łamk i g ran atu i p o zs zy wał cię. – Dla k o g o p racu jes z? Sk ąd wies z, k im jes tem? M ężczy zn a u n ió s ł ręk ę i p o ws trzy mał Karo la g es tem. – Po wo li, n ie b ąd ź n iecierp liwy . Najp ierw mu s is z mn ie p rzek o n ać, że zas łu g u jes z n a ży cie. Talib o wie czek ają n a mo ją d ecy zję. Karo l milczał, zmru żo n y mi o czami p ró b o wał s ię p rzeb ić p rzez o ś lep iające ś wiatło . Za k ilk a min u t s ło ń ce s k ry je s ię za mu rem i zo b aczy twarz mężczy zn y . Po trafił zap amiętać lu d zi p o s p o s o b ie mó wien ia, ale jeg o ro zmó wca mó wił cich o , g ard ło wy m g ło s em, celo wo zmien iał jeg o temb r. To zn aczy ło , że ju ż s ię s p o tk ali alb o zab ezp ieczał s ię n a p rzy s zło ś ć. – Zn ałem k ażd y twó j ru ch , d zień i g o d zin ę p rzy lo tu d o Kab u lu – mó wił d alej mężczy zn a. – Wy lo t d o Bad ach s zan u . Nawet tę k iep s k ą leg en d ę Io n a Lewin s k ieg o z Co n n ecticu t. Przy leciałeś tu , żeb y o cen ić waru n k i in wes ty cji w n as tęp n ą k o p aln ię zło ta. A tak n ap rawd ę zo s tałeś wy s łan y z Po ls k i, ab y s p rawd zić, czy jes t tu b ezp ieczn ie. Ciek awe, d o jak ich wn io s k ó w d o s zed łeś . – Os tatn ie zd an ie wy p o wied ział iro n iczn y m to n em. – Talib o wie zaatak o wali z mo jeg o p o wo d u ? – zap y tał Karo l. Zd awał s o b ie s p rawę, jak n aiwn ie to zab rzmiało , ale ch ciał wy k o rzy s tać s k ło n n o ś ć tamteg o d o mó wien ia,
ch walen ia s ię p rzewag ą. – Oczy wiś cie, p u łk o wn ik u Sien n ick i – p ars k n ął mężczy zn a. – J es teś n ajważn iejs zy m tajn y m ag en tem n ajważn iejs zeg o p ań s twa n a ś wiecie. Zad ałem ci p y tan ie… Czy jes t b ezp ieczn ie? – J ak ch o lera. – No właś n ie – p rzy tak n ął zad o wo lo n y mężczy zn a. – O to n am ch o d ziło . – Ko mu ? – Nam, talib o m. Wy o b raź s o b ie, że mas z d o czy n ien ia z Po lak iem mu zu łman in em, fan aty k iem walczący m p o s tro n ie Afg ań czy k ó w. Karo l milczał. – Kto cię tu p rzy s łał? – M in is ters two Zd ro wia. M ężczy zn a zn ó w s ię ro ześ miał. – Lu b ię lu d zi z p o czu ciem h u mo ru , mo że i cieb ie p o lu b ię. Kto z Po ls k i ch ce in wes to wać w zło to Kar Dak h ? – Nie wiem. Przez ch wilę p an o wała cis za. Sło ń ce p o wo li s k ry wało s ię za mu rem, s mu g a b las k u p rzes u wała s ię w b o k . M ężczy zn a p o ch y lił s ię w s tro n ę Karo la, mięk k im ru ch em n aciąg n ął mu n a g ło wę ju to wy wo rek . – Nie g n iewaj s ię. Karo l o d ru ch o wo s ięg n ął zd ro wą ręk ą w s tro n ę wo rk a. Us ły s zał s zczęk zamk a p is to letu i zn ieru ch o miał. – Tak b ęd zie lep iej. Nie zau waży s z, k ied y s trzelę ci w g ło wę, n ie zd ąży s z s ię p rzes tras zy ć. Sam ch ciałb y m tak o d ejś ć. M o i afg ań s cy p rzy jaciele b ęd ą mieli d o mn ie p reten s ję, cies zy ich o b cin an ie g łó w. Alb o p atro s zen ie wn ętrzn o ś ci. Ale n ie mo g ę p o zwo lić, żeb y tak zg in ął mó j ro d ak , w d o d atk u k o leg a p o fach u . – J es teś z wy wiad u ? – zap y tał Karo l. Zn ó w p o czu ł p u ls u jący b ó l w ramien iu . Wo rek n a g ło wie p rzy wró cił ś wiad o mo ś ć ciała. – Nie p o in fo rmo wan o cię, w czy im imien iu lecis z n ad s tawiać k ark u ? Przecież p o ls k i rząd n ie p racu je d la p ry watn eg o b izn es u . In aczej n iż Pen tag o n , k tó ry o twarcie ws p iera b an k No rto n Williams . Amery k an ie p o jmu ją p atrio ty zm w in n y s p o s ó b . Są s zczerzy , ch ciwo ś ć u zn ają za zaletę. I n ie mają n ic p rzeciw tru p o m p o d ro d ze. Clau s ewitz twierd ził, że wo jn a jes t p rzed łu żen iem p o lity k i. Po amery k ań s k u wo jn a to ws tęp d o b izn es ó w. A u n as , w n ad wiś lań s k im k raju , ws zy s tk o d zieje
s ię p o k rętn ie, p o d k o łd rą. M ó g łb y m wy mien ić p arę n azwis k , ale zało żę s ię, że s am u s taliłeś , k tó ry z n as zy ch I wy s tarczająco d łu g ie łap y .
n o wo b o g ack ich
ma
ap ety t
na
afg ań s k ie
zło to .
Karo l u s ły s zał, że mężczy zn a s ię p o ru s zy ł, p o tem p o czu ł rwący b ó l w p rzed ramien iu . Lu fa p is to letu n acis n ęła ran ę, tk wiła tak k ilk a s ek u n d , p o tem s ię co fn ęła. – Nie lu b ię mo n o lo g o wać – p o s k arży ł s ię mężczy zn a. – Z wo rk iem n a g ło wie tru d n iej jes t s ię p rzy g o to wać n a b ó l, więc mó w d o mn ie. – Ro zu miem – p o wied ział Karo l z wy s iłk iem. Fala b ó lu o s łab ła, zn ó w p an o wał n ad i p ieczen iem twarzy .
p u ls u jący m rwan iem w ramien iu
– Słu ch am – p o n ag lił mężczy zn a n iecierp liwy m to n em. – Nie wiem, k to ch ce tu in wes to wać. Nie wied ziałem, że lecę w rejo n k o p aln i zło ta. M iałem za zad an ie o cen ić zag ro żen ie w k ilk u rejo n ach . Przy d zielo n o mn ie d o marin es , k tó rzy zo s tali wy s łan i d o Kar Dak h z p o wo d u p o jawien ia s ię o d d ziału talib ó w. – Ah a. – M ężczy zn a ch wilę milczał. – Brzmi wiary g o d n ie. Krety n z p o ls k ieg o wy wiad u wy s łan y d o amery k ań s k iej p u łap k i n a s zczu ry . – To zn aczy ? – To zn aczy , p u łk o wn ik u , że Amery k an ie d o s k o n ale zd awali s o b ie s p rawę, że d o jd zie d o mas ak ry . Zain s talo wali g arn izo n y Afg ań czy k ó w w Bad ach s zan ie i Kar Dak h … i czek ali. – Po co wy s łali p lu to n marin es ? – W g ło s ie Karo la p o jawiła s ię iry tacja. – Żartu jes z czy p y tas z p o ważn ie? Ko g o o b ch o d zi ś mierć n awet k ilk u s etek b ru d as ó w? Plu to n n ieży wy ch marin es to jes t co ś . Po ru s zo n a o p in ia p u b liczn a, s zczek ające med ia, p atrio ty czn e mo wy p rezy d en ta i k o n g res man ó w żąd ający ch zems ty , o d b u d o wan ia wizeru n k u n iezwy ciężo n eg o n aro d u . W p ierws zy m o d ru ch u lo tn ictwo zró wn ało z ziemią Bad ach s zan i Kar Dak h . Bo mo że zo s tał tam jak iś talib . Nied łu g o p rzy lecą ze d wa b atalio n y p iech o ty mo rs k iej. Przy jad ą afg ań s cy ro b o tn icy , zb u d u ją waro wn ą cy tad elę z lo tn is k iem d la b o mb o wcó w. Po tem No rto n Williams , n a k tó reg o zlecen ie o d b y wa s ię ten cy rk , p rzy ś le p rezes a, b y u ro czy ś cie p rzeciął ws tęg ę. I b ęd zie mo żn a b ezp ieczn ie rab o wać zło to . Karo l p rzemilczał tę ty rad ę. – Po co ś ciąg n ąłeś s wo ich talib ó w? – zap y tał p o ch wili.
– Do b re p y tan ie, p an ie Sien n ick i v el Lewin s k i. Wy o b raź s o b ie s zach o wn icę z fig u rami ze zło ta. Przeciwn icy zn ają ws zy s tk ie o twarcia i s ch ematy . Gra o n ajwy żs zą s tawk ę… Afg an is tan , czy li n ajwięk s ze n a ś wiecie zło ża metali i min erałó w. W wers ji d la id io tó w wo jn a o d emo k rację i p rawo afg ań s k ich k o b iet d o min is p ó d n iczek . Atak Fis ch era, Karp o wa… Partia h is zp ań s k a, p artia wło s k a, g amb it k ró lews k i. Ob ro n a ro s y js k a. Zn o wu zap ad ła cis za. – Pracu jes z d la Ro s jan . – Dla Ro s jan , Ch iń czy k ó w, Hin d u s ó w, Ży d ó w… Co za ró żn ica? Najważn iejs ze, żeb y n ie p o zwo lić Amery k an o m my ś leć, że s ą s ami n a ś wiecie. I wy łączn ie o n i mo g ą zab ijać i k raś ć. – Co mam p rzek azać? – zap y tał Karo l. Dło ń mężczy zn y p o k lep ała g o p o zd ro wy m ramien iu . – Brawo , p rzy jacielu . Cies zę s ię, że n ie p rzy s łali d u rn ia. I że n ie zg in ąłeś . Po k azałem talib o m two je zd jęcie, p rzek o n ałem ich , że jes teś p o trzeb n y ży wy … Ale wies z, jak to jes t w o g n iu b itwy . Karo l u s ły s zał s k rzy p n ięcie zu ży ty ch zawias ó w, k to ś ws zed ł d o p o mies zczen ia. Przy b y ły zad ał p y tan ie. Nie zro zu miał g o , ale s tarał s ię zap amiętać d źwięk i. Na k o ń cu p ad ły s ło wa „baaz basha” wy p o wied zian e z s zacu n k iem, jak b y b y ły ty tu łem s zejk a. M ężczy zn a o d p o wied ział k ró tk o . Talib wy co fał s ię w milczen iu , zn ó w s k rzy p n ęły d rzwi. – Niep o k o ją s ię, zo b aczy li n ad g ó rami d ro n a. Wied zą, że ro zwś cieczen i Amery k an ie s ą g o to wi ro zwalić k ażd ą wio s k ę w p ro mien iu s tu k ilo metró w. – Daj mi telefo n s atelitarn y , p o ws trzy mam ich . – I wy ś lą tu b ry g ad ę k awalerii? To n ie b ęd zie p o trzeb n e, p o zmro k u ru s zamy . – Zab ierzes z mn ie d o Pak is tan u ? – Wies z, co zn aczy ta n azwa? – Święty , czy s ty k raj. – Czy to n ie iro n iczn e? Tak g o n azwał M u h ammad Ali J in n ah , zało ży ciel p ań s twa. Czczą g o jak p ro ro k a, a o n b y ł p rzerażo n y s wo im two rem. Nie, p rzy jacielu , z Pak is tan u n ie wró ciłb y ś ży wy . I jes zcze n ie p o wied ziałem, że p rzeży jes z n as ze s p o tk an ie. Zn ó w zap ad ła cis za. Karo l d o my ś lił s ię, że tamten o cen ia s zan s ę p o ro zu mien ia. – J es teś g ło d n y ? Ch ce ci s ię p ić? Przep ras zam, o d teg o p o win ien em zacząć.
– Nap iłb y m s ię. – No jas n e… M as z p rzecież g o rączk ę, p o rząd n ie o b erwałeś . Szk o d a, że n ie mo żes z zo b aczy ć s wo jej twarzy . M ężczy zn a ws tał, zro b ił p arę k ro k ó w. Ro zleg ł s ię metalo wy s tu k , p o tem zab u lg o tała wo d a. J u to wy wo rek u n ió s ł s ię tro ch ę, tak b y o d s ło n ić u s ta. Karo l p o czu ł wilg o tn y d o ty k b las zan eg o k u b k a. Pił łap czy wie, k rztu s ił s ię zimn ą wo d ą. By ła ś wietn a, n a p ewn o p o ch o d ziła z g ó rs k iej s tu d n i. Nie p amiętał, k ied y co ś p rzy n io s ło mu tak ą p rzy jemn o ś ć i u lg ę. Przełk n ął o s tatn i ły k i o d s u n ął s ię tro ch ę. – Dzięk u ję. – Nie ma za co , p u łk o wn ik u . Szk o d a, że n ie mamy więcej czas u . To mó g łb y b y ć p o czątek ws p an iałej p rzy jaźn i, jak p o wied ział p ewien czło wiek w zn an y m filmie. – J a n ie o s iąg am celó w z p o mo cą talib ó w. Gło s mężczy zn y zn ó w s tał s ię iro n iczn y . – J as n e. Ch o was z s ię za d ro n ami i b o mb o wcami. M o ja mis ja wy mag a więcej o d wag i. Nie twierd zę, że b y łem w p ierws zej lin ii atak u jący ch , ale n ied alek o . Za to n ie wy s trzeliłem an i jed n eg o p o cis k u , n ik o g o n ie zab iłem. W p rzeciwień s twie d o cieb ie. Tu taj wracamy d o tematu o d cięcia two jej g ło wy . Czło wiek , k tó ry p rzed ch wilą ws zed ł, zn ó w n a to n aleg ał. Talib o wie wid zieli, jak ś wietn y m jes teś s trzelcem. – Bro n iłem s ię. – To n ie jes t n as z temat – u ciął mężczy zn a. Karo l u s ły s zał s zu rn ięcie p o k amien n ej p o d ło d ze. Do my ś lił s ię, że tamten p rzy s u n ął s o b ie tab o ret i u s iad ł n ap rzeciw. – Zało żę s ię, że n ik t n ie p o k azał ci k o n trak tu z 2 0 1 1 ro k u zawarteg o międ zy Afg h an Cry s tal Natu ral Res o u rces Co mp an y a M in is ters twem Ko p aln i Is lams k iej Rep u b lik i Afg an is tan u . M o żes z g o zn aleźć w in tern ecie. Po lecam, to majs ters zty k . Prawd ziwy m właś cicielem Afg ań s k ieg o Kry s ztało weg o Przed s ięb io rs twa Bo g actw Natu raln y ch jes t b an k No rto n Williams . A w k o n trak cie, k tó ry mu s ieli u p u b liczn ić p o d n acis k iem Glo b al Witn es s , s taran n ie u n ik a s ię s fo rmu ło wań mo g ący ch p rzes zk o d zić w wy wiezien iu całeg o zło ta z Afg an is tan u . Bez p łacen ia p o d atk ó w, k tó re tak wk u rzają n ajb o g ats zy ch Amery k an ó w. – Ch o d zi o to , żeb y No rto n p o d zielił s ię z two imi Ro s jan ami, Ch iń czy k ami… – … Hin d u s ami, Ży d ami – u zu p ełn ił z p o wag ą mężczy zn a. – W p rzeciwn y m razie n iech ś ciąg n ą tu ty s iąc marin es i trzy razy ty le afg ań s k ich wo jak ó w. Przek aż im, że d o p ó k i talib o wie n ie o d zy s k ają całeg o p ań s twa, Amery k an ie mo g ą rab o wać zło to
w Qara Zag h an , n a p o łu d n ie o d Kab u lu . Plu s ru d y żelaza, mied zi, n ik lu , s reb ra, ch ro mu , ty tan u … I co tam jes zcze zn ajd ą i zd ążą u k raś ć. Ale tu , n a p ó łn o cy , w p ro win cji Bad ach s zan , k ilk ad zies iąt k ilo metró w o d g ran ic z Pak is tan em, Tad ży k is tan em i Ch in ami, mu s zą s ię p o d zielić. In aczej s p o tk a ich tak i s am lo s jak two ich n ies zczęs n y ch to warzy s zy b ro n i, s zczu ry d o ś wiad czaln e No rto n a i Pen tag o n u . – To ws zy s tk o ? – M o że twó j p rawd ziwy mo co d awca też s ię tu wep ch n ie i u k rad n ie tro ch ę zło ta. Su g eru ję mu jed n ak , żeb y zab rał s ię z mo imi s zach is tami. Zo s tan ą tu d łu żej n iż Amery k an ie, mają lep s zą s trateg ię o twarcia. Zn ó w s zczęk n ął zamek p is to letu . Karo l d rg n ął, ale u s p o k o ił s ię, k ied y ro zp o zn ał d źwięk wy ciąg an ia n ab o ju z k o mo ry . Po tem u s ły s zał zg rzy t wy s u wan eg o mag azy n k a i cich y o d g ło s wk ład an eg o n ab o ju . M ag azy n ek wró cił d o p is to letu . – Do g ad aliś my s ię, p rawd a? – zap y tał mężczy zn a. – Tak . Ręk a tamteg o u n io s ła d ło ń Karo la, u ś cis n ęła ją. Po tem p o czu ł d o ty k ch ło d n eg o metalu . – Telefo n s atelitarn y . Zo s tań tu i s ię n ie ru s zaj. J es tem jed y n y m zab ezp ieczen iem two jeg o g ard ła p rzed n o żami talib ó w. Po s taram s ię n ak ło n ić ich d o wy mars zu , ale zap ewn e n ie o d ejd ą p rzed zmro k iem. To o zn acza d zies ięć g o d zin two jej cierp liwo ś ci. J es teś d o b rze wy s zk o lo n y , wy trzy mu jes z b ó l, d as z rad ę. Przy ś lę ci k awałek p lack a k u k u ry d zian eg o . Nie p ró b u j s ię k o n tak to wać z b azą p rzed n as zy m o d ejś ciem, b o s trażn ik p o d d rzwiami u s ły s zy . Wted y n ic ci n ie p o mo że. Ws zy s tk o jas n e? – Tak . Sp o tk amy s ię jes zcze. M ężczy zn a n ie o d p o wied ział, ale Karo l mó g łb y p rzy s iąc, że s ię u ś miech n ął. – Do wid zen ia, p u łk o wn ik u Sien n ick i. – Do zo b aczen ia, Baaz Basha. – Khuda pa amani. Ro zleg ły s ię cich e k ro k i, p o tem s k rzy p n ięcie d rzwi.
Dwa lata później
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
1
Krzy s zto f Orch o ws k i, trzy d zies to cztero letn i p o ru czn ik k o n trwy wiad u wo js k o weg o , ś n ił n a jawie z o twarty mi o czami. Zd arzało s ię to p rzy zmęczen iu p rzek raczający m o d p o rn o ś ć o rg an izmu . Na wp ó ł ś wiad o me h alu cy n acje p rzech o d ziły w ś wiat realn y i p o n o wn ie s tawały s ię n iep o k o jący mi wizjami. Trwało to k ilk an aś cie s ek u n d , p o tem włączał s ię lęk , u my s ł z n iep rzy jemn y m ws trząs em wracał d o rzeczy wis to ś ci. Ty m razem s tan s n u trwał d łu żej. Nag le Krzy s zto f p o czu ł, że b rak u je mu p o wietrza. Gwałto wn ie wy p ro s to wał s ię w fo telu z ch rap liwy m wd ech em. Ob u rącz ch wy cił d es k ę ro zd zielczą i d y g o cząc, wb ił wzro k w ciemn o ś ć p rzed s amo ch o d em. Sied zący
obok
k iero wca
fu rg o n etk i
d rg n ął
p rzes tras zo n y ,
p o p atrzy ł
na
p o ru czn ik a i s k rzy wił s ię z d ezap ro b atą. Po jed y n cze d rzewa mig ały p o o b u s tro n ach , a p o ch wili zmien iły s ię w g ęs ty las . Fu rg o n etk a jech ała b ard zo s zy b k o , z wy ciem s iln ik a i ś wis tem o p o n p o s u ch y m as falcie. Krzy s zto f u s p o k o ił s ię, o p ad ł n a o p arcie fo tela. Ch ciał p o wied zieć, że u jrzał w p ó łś n ie zd erzen ie czo ło we, k tó reg o n ie p rzeży ł, ale zrezy g n o wał. Po d o ficer za k iero wn icą b y ł wy s tarczająco zmęczo n y zad an iem, k tó re zajęło im d wa d n i i d wie n o ce, b ez ch wili s n u . Nie b y ło s en s u d o d atk o wo g o d en erwo wać. – Ch ces z zmian y ? – zap y tał p o ch wili cis zy . Kiero wca p o k ręcił p rzecząco g ło wą. Krzy s zto f p o ch y lił s ię, s p o jrzał w b o czn e lu s terk o . Z ty łu zo b aczy ł ś wiatła d wó ch wo js k o wy ch ciężaró wek . Wy o b raził s o b ie ich ład u n ek , ro zło żo n ą n a częś ci rak ietę ziemia – ziemia, wy rzu tn ię i p o jemn ik i z p aliwem. Rak ieta miała o zn aczen ia ro s y js k im alfab etem. Wy tren o wan y u my s ł u p o rczy wie p rzy p o mn iał s o b ie in fo rmacje, jak b y w n ich b y ło u k ry te ro związan ie tajemn icy .
Rak ieta rad zieck iej p ro d u k cji z lat s ześ ćd zies iąty ch . Łu n a-M , ty p 9 M 2 1 F. Uzb ro jo n a w g ło wicę b u rząco - o d łamk o wą i zap aln ik zb liżen io wy b y ła p o tężn ą, p rzerażającą b ro n ią. M y ś lał o in ży n ierach i n au k o wcach , k tó rzy wied zę i talen t wk ład ają w two rzen ie n arzęd zi mo rd u . Nie p o d ziwiał my ś liwcó w, czo łg ó w czy rak iet s amo s teru jący ch , raczej o d czu wał s mu tek . Żo łn ierz n ie p o win ien tak reag o wać. Ze wzg lęd u n a n ieb ezp ieczn y ład u n ek k o n wó j p o d ążał b o czn y mi d ro g ami. W o d leg ło ś ci k ilk u n as tu metró w za ciężaró wk ami Krzy s zto f wid ział reflek to ry fo rd a mo n d eo , k tó ry m jech ała Ewa z o b s tawą. Dalej, za zak rętem, p o jawiły s ię ś wiatła d wó ch s amo ch o d ó w. Oczy p o ru czn ik a zn ó w zaczęły s ię zamy k ać, ale co ś p rzy wró ciło g o d o ś wiad o mo ś ci. Sp o jrzał w lu s terk o . Światła s amo ch o d ó w z ty łu zb liżały s ię s zy b k o , jed en z n ich wy p rzed ził fo rd a i ciężaró wk i. Od wró cił g ło wę, zatrzy mał wzro k n a p ręd k o ś cio mierzu . Sto d zies ięć k ilo metró w n a g o d zin ę. Na wąs k iej i k rętej s zo s ie więk s za p ręd k o ś ć b y łab y s zaleń s twem. Po d o ficer też zau waży ł zb liżające s ię wo zy . – Rajd o wcy , k u rwa ich mać – mru k n ął to n em czło wiek a, k tó ry ch ętn ie wy ład o wu je n a k imś zło ś ć. Sk ręcił k iero wn icę w lewo , żeb y u tru d n ić wy p rzed zen ie. – Daj s p o k ó j – rzu cił Krzy s zto f, n ie s p u s zczając wzro k u z b o czn eg o lu s terk a. Po d o ficer p o s łu s zn ie zjech ał n a p rawo , ale jed n o cześ n ie d o cis n ął p ed ał g azu . Ws k azó wk a p ręd k o ś cio mierza d o ch o d ziła d o s tu trzy d zies tu . J ed en z wo zó w o d b ił w lewo , zaczął wy p rzed zać fu rg o n etk ę. Dru g i tro ch ę zwo ln ił, trzy mał s ię z ty łu . Krzy s zto f p o czu ł u k łu cie n iep o k o ju . Sen n o ś ć zn ik n ęła. Sp o jrzał p rzez b o czn ą s zy b ę za p lecami p o d o ficera. Ciemn y k s ztałt wy p rzed zająceg o wo zu s k ręcił n a p rawy p as i zaczął s ię o d d alać. „M as y wn y wó z teren o wy – zan o to wał u my s ł p o ru czn ik a. – J ed zie p o n ad s to czterd zieś ci”. Teraz p o win ien wy p rzed zić ich n as tęp n y . Sp o jrzał w lu s terk o , d ru g i wó z n ad al trzy mał s ię za ciężaró wk ami i mo n d eo . Wó z teren o wy z p rzo d u p rzy g n io tła n a zak ręcie s iła o d ś ro d k o wa i zn ik n ął z p o la wid zen ia. Po d o ficer zd jął n o g ę z g azu , mo cn iej ch wy cił k iero wn icę, wp ro wad ził fu rg o n etk ę w zak ręt. Krzy s zto f p ierws zy zareag o wał n a czarn ą mas ę, k tó ra taras o wała s zo s ę i b ły s k awiczn ie ro s ła w ś wietle reflek to ró w. Krzy k n ął o s trzeg awczo . Po d o ficer n ad ep n ął n a h amu lec, g wałto wn ie s k ręcił k iero wn icę. Fu rg o n etk a zatań czy ła ze zg rzy tem h amu lcó w i p is k iem o p o n . Od wró ciła s ię b o k iem i z imp etem u d erzy ła w b o k wielk ieg o tira jad ąceg o za n imi. Os tatn ie, co Krzy s zto f zo b aczy ł, to zb liżającą s ię w o k amg n ien iu czarn ą b u rtę.
Po czu ł żal, że tak to s ię k o ń czy . * Wy jeżd żająca zza zak rętu Ewa Sawick a miała s ek u n d ę n a zro zu mien ie s y tu acji n a s zo s ie. Przerażen ie s p o wo d o wan e wid o k iem fu rg o n etk i u d erzającej w b o k tira o p ó źn iło jej reak cję. Nacis k ając i p u s zczając p ed ał h amu lca, g wałto wn ie zaciąg n ęła ręczn y i jed n o cześ n ie lewą ręk ą o b ró ciła k iero wn icę. Z p rzo d u o s tro h amo wały wo js k o we ciężaró wk i. Us ły s zała k rzy k i k o man d o s ó w, k tó rzy s ied zieli za n ią. Pu ś ciła h amu lec ręczn y , mo cn iej n ad ep n ęła n o żn y i g az. Sk ręciła o b u rącz z całej s iły . W ś wietle reflek to ró w o czy zarejes tro wały p rzerwę międ zy d rzewami za p ły tk im ro wem. Zwo ln io n y film trwał w jej g ło wie n ies k o ń czo n o ś ć. Fo rd b o k iem min ął ciężaró wk i, s u n ął w s tro n ę fu rg o n etk i i ciemn ej mas y tira. Po k ilk u n as tu metrach wiru jące p rzed n ie k o ła zaczęły o d zy s k iwać p rzy czep n o ś ć. Samo ch ó d u d erzy ł ty łem o fu rg o n etk ę Krzy s zto fa, o d b ił s ię z h u k iem, p rzes k o czy ł p rzez ró w i wp ad ł międ zy d rzewa. M as k a zap ad ła s ię z ro zb ry zg iem b ło ta, reflek to ry zg as ły i zap ad ła cis za. Na s zo s ie zah amo wał s amo ch ó d , k tó ry jech ał za fo rd em. Wy s k o czy li z n ieg o d waj mężczy źn i z k ró tk imi p is to letami mas zy n o wy mi w ręk ach . Bieg n ąc, o two rzy li o g ień d o s zo ferk i wo js k o wy ch ciężaró wek . Od p o wied ziały im s trzały z p is to letó w. Wy mian a o g n ia trwała k ilk a s ek u n d . J ed en z n ap as tn ik ó w p rzewró cił s ię trafio n y , d ru g i s k o czy ł d o ro wu i s trzelał s eriami. Tir ru s zy ł, o d erwał s ię ze zg rzy tem b lach o d fu rg o n etk i i zatrzy mał n a p o b o czu . Od s ło n ił wó z teren o wy i s y lwetk i czterech n ad b ieg ający ch mężczy zn , k tó rzy o s trzelali z k ró tk iej b ro n i mas zy n o wej s zo ferk i ciężaró wek . Ro zp ry s ły s ię p rzed n ie s zy b y , p is to lety b ro n iący ch s ię k o man d o s ó w u milk ły . Nap as tn icy ro zd zielili s ię, p o d es zli d o ciężaró wek . Otwo rzy li s zo ferk i i wy ciąg n ęli d wa ciała n a s zo s ę. Zajęli miejs ca za k iero wn icami i o d razu ru s zy li. Ciężaró wk i wo ln o wy min ęły tira, p rzy ś p ies zy ły . Tir ru s zy ł za n imi i trzy p o jazd y zn ik n ęły za zak rętem. Po zo s tali n a s zo s ie mężczy źn i zn ali s wo je zad an ia, d ziałali w cis zy . Dwaj p o d es zli d o fu rg o n etk i, trzeci p rzes k o czy ł ró w w miejs cu , p rzez k tó re p rzejech ał fo rd . By ł ciężk iej b u d o wy , miał o g o lo n ą g ło wę, jeg o s zy ję p rzecin ała d łu g a b lizn a. Po d o ficer w fu rg o n etce, jęcząc, p ró b o wał u wo ln ić n o g i zmiażd żo n e k iero wn icą.
M ężczy zn a p rzy ło ży ł lu fę z tłu mik iem d o jeg o s zy i i p o ciąg n ął za s p u s t. Żo łn ierz o p ad ł n a b o k , zad rg ał w ag o n ii. Lu fa p rzes u n ęła s ię w b o k , trzy p o cis k i u tk wiły w p iers i Krzy s zto fa, k tó ry s ied ział n ieru ch o mo , z o twarty mi o czami. Ewa leżała p rzy b rzeg u jezio rk a, zan u rzo n a w lep k iej b ło tn is tej mazi k ilk a metró w o b o k ro zb iteg o fo rd a. Do czo łg ała s ię tu i n ie mo g ła ru s zy ć d alej. Nie wied ziała, czy mro k u k ry je ją p rzed wzro k iem zb liżająceg o s ię mężczy zn y . No g i miała b ezwład n e, w g ło wie k o łatała my ś l o p rzerwan y m rd zen iu k ręg o wy m. M ięd zy p n iami d rzew zo b aczy ła trzy b ły s k i, d o u s zu d o leciał cich y o d g ło s wy s trzałó w i jęk i trafio n y ch . Zad y g o tała, z całej s iły p rzy lg n ęła d o p o d ło ża. Zap an o wała cis za. Wied ziała, że zab ó jca zas tan awia s ię, czy s amo ch ó d p ro wad ził k tó ry ś z zas trzelo n y ch k o man d o s ó w. Wid o czn ie jed en z jej lu d zi wy p ad ł i leżał o b o k wo zu . Po k ilk u d łu g ich s ek u n d ach u s ły s zała g ło s d o b ieg ający o d s tro n y s zo s y . – Ws zy s cy ? – Tak . Zep ch n ijmy wó z d o wo d y . Od wró ciła g ło wę w s tro n ę au ta. Światło latark i o d b iło s ię o d s zy b y w d rzwiach , p rzez u łamek s ek u n d y zo b aczy ła twarz zab ó jcy . Zn ała teg o czło wiek a, n ie p o trafiła ty lk o s o b ie p rzy p o mn ieć, g d zie g o wid ziała. Kręp y , o g o lo n a s k ó ra czas zk i, s zero k o ro zs tawio n e o czy i b lizn a p rzecin ająca s zy ję. Wy tren o wan y u my s ł zach o wa jeg o o b raz. M ężczy zn a mó wił co ś d o telefo n u , ale n ie s ły s zała jeg o s łó w. Nag le p o d n ió s ł g ło s d o k rzy k u . – J eś li b y ła, to u ciek ła! Ro zu mies z!? Zn ik n ęła… ! Ku rwa, zn ik n ęła! Nie ma jej! Nie b ęd ę s zu k ał p o les ie, aż zjawią s ię p s y ! – Ze zło ś cią wy łączy ł telefo n . Zap alił latark ę i o mió tł s n o p em ś wiatła d rzewa i k rzewy , jak b y ch ciał d o wieś ć, że n iczeg o n ie zan ied b ał. Bły s k awiczn ie o d wró ciła twarz, żeb y n ie zd rad ziła ją jas n a s k ó ra. Krąg ś wiatła p rzes u n ął s ię tu ż o b o k . Leżała, n ie o d d y ch ając, g o to wa n a h u k wy s trzałó w i u d erzen ia k u l. Światło zg as ło , w mięk k im p o d ło żu ro zleg ły s ię k ro k i. Nad es zli jes zcze d waj mężczy źn i. We trzech , s tęk ając z wy s iłk u , zep ch n ęli fo rd a d o jezio rk a. – Trzeb a p o s p rzątać – p o wied ział jed en z n ich . – Nie n as za ro b o ta. Sp rzątacze zaraz b ęd ą – rzu cił d ru g i. Z n ap ięciem ws łu ch iwała s ię w cich n ące k ro k i. Zawd zięczała ży cie zab itemu k o man d o s o wi, k tó ry wy p ad ł z fo rd a. Teraz mu s iała s ię p rzek o n ać, czy jes t s p araliżo wan a. Tłu miąc jęk b ó lu , p rzek ręciła s ię n a b o k . M o g ła p o ru s zać ręk ami, ale n o g i n ad al b y ły b ezwład n e. Od k leiła twarz o d b ło ta
i lek k o u n io s ła g ło wę. Na b rzeg u jezio rk a leżało n ieru ch o me ciało jed n eg o z k o man d o s ó w. Po d taflą wo d y majaczy ł cień d ach u zato p io n eg o fo rd a. Po międ zy d rzewami wid ziała ty ł fu rg o n etk i z zamk n ięty mi d rzwiami i d wie s y lwetk i. Przy k u ci k ajd an k ami d o p o d ło g i ares ztan ci p rzewo żen i w wo zie mu s ieli b y ć ran n i. Krzy s zto f n ie p rzeży ł zd erzen ia alb o p o tem zo s tał zamo rd o wan y . Po czu ła p rzen ik liwy żal, łzy zas ło n iły wid o k s amo ch o d ó w i b an d y tó w. Wy tarła o czy wierzch em d ło n i, d ru g ą ręk ą p o s zu k ała p is to letu p o d p ach ą. Przy p o mn iała s o b ie, że o d p ięła k ab u rę i p o ło ży ła międ zy s ied zen iami. Po d wó ch d n iach i n o cach b ro ń ciąży ła i u wierała. Ewa u n io s ła s ię n a ło k ciach . Paro k s y zm b ó lu u ś wiad o mił jej, że ma p ęk n ięte żeb ra. Zaczęła s ię czo łg ać w s tro n ę zab iteg o k o man d o s a. Po d czas tran s p o rtu więźn ió w n ie wo ln o mu b y ło ro zs tawać s ię z g lau b ery tem, k ró tk im p is to letem mas zy n o wy m. Od s zo s y d o b ieg ły ją n ieczy teln e g ło s y , p o tem ro zb ły s ła n iewielk a ek s p lo zja i ro zs zed ł s ię d y m. M ężczy źn i zb liży li s ię d o fu rg o n etk i, o two rzy li d rzwi z ro zwalo n y m zamk iem. Światło latark i p ad ło n a zak rwawio n e twarze d wó ch więźn ió w. Leżący p o d n o s ili g ło wy p rzes tras zen i. J ed en z mężczy zn ws zed ł d o fu rg o n etk i, s talo wy mi n o ży cami p rzeciął łań cu ch y k ajd an k ó w. Ewa d o tarła d o ciała k o man d o s a. Zacis k ając z b ó lu zęb y , z całej s iły ws u n ęła d ło ń p o d jeg o b rzu ch . Nawet z b ezwład n y mi n o g ami k ilk o ma s eriami g lau b ery tu mo g ła wy k o ń czy ć mo rd ercó w Krzy s zto fa. Palce trafiły n a materiał k ab u ry , zn alazły zacis k ający rzep . Szarp n ęła d o s ieb ie, p o tem s ięg n ęła g łęb iej i zacis n ęła d ło ń n a k o lb ie. Zimn y metal p o d ziałał k o jąco , jak b y d o tk n ęła p rzy jazn eg o s two rzen ia. Wy d o s tała p is to let s p o d ciała zab iteg o . Pan u jąc n ad b ó lem, p rzek ręciła s ię n a p lecy , wy ciąg n ęła mag azy n ek . By ł p ełn y . Ws u n ęła g o z p o wro tem, ro zło ży ła metalo wą k o lb ę, p o ciąg n ęła za u ch wy t zamk a, o d b ezp ieczy ła. Przek ręciła s ię n a b rzu ch i wy s u n ęła lu fę p rzed s ieb ie. Przy ro zb itej fu rg o n etce zap aliło s ię mo cn e ś wiatło latark i, wid ać b y ło ciemn e twarze i czarn e wło s y więźn ió w. Sy lwetk i n ap as tn ik ó w ro zp ły wały s ię w b las k u . Wy mierzy ła w teg o , k tó ry trzy mał latark ę, i p o ło ży ła p alec n a s p u ś cie. Światło zg as ło , zan im zd ąży ła n acis n ąć. Przez ch wilę n ic n ie wid ziała w ciemn o ś ci. Zamk n ęła i o two rzy ła o czy , żeb y p rzy wy k n ąć d o mro k u . Uwo ln ien i więźn io wie ru s zy li w s tro n ę s amo ch o d u o s o b o weg o . Dwaj mężczy źn i s zli za n imi. Cztery s y lwetk i mig ały międ zy p n iami d rzew, n ie b y ło mo wy o celn y m s trzale. Szy b k o p rzes u n ęła lu fę g lau b ery tu w b o k . Przez g ło wę p rzeleciała my ś l, że
jeś li n ie zab ije ich ws zy s tk ich , ze s p araliżo wan y mi n o g ami n ie ma s zan s n a p rzeży cie. Ale to b y ło b ez zn aczen ia, mu s ieli zap łacić za ś mierć Krzy s zto fa i k o man d o s ó w. Zza fu rg o n etk i wy ło n iły s ię n as tęp n e d wie p o s tacie i ru s zy ły w s tro n ę wo zu teren o weg o . Przek lęte p n ie d rzew zn ó w p rzes ło n iły wid o k n a d ecy d u jące u łamk i s ek u n d . Palec zatrzy mał s ię n a s p u ś cie. M ężczy źn i zn ik n ęli z p o la wid zen ia. Siln ik i o b u wo zó w zas k o czy ły , zap aliły s ię reflek to ry . Lu fa g lau b ery tu d o tk n ęła ziemi, Ewa b ezwład n ie o p u ś ciła g ło wę. Nie p atrzy ła n a o d jeżd żające s amo ch o d y . Płak ała z p o liczk iem p rzy tu lo n y m d o mo k reg o mch u . Nie zareag o wała n a ek s p lo zję, k tó ra ro zp aliła fu rg o n etk ę. Do my ś liła s ię, że mo rd ercy ch cieli u p o zo ro wać p o żar p o wy p ad k u . Ud ało b y s ię, g d y b y n ie p rzeży ła. Od wró ciła wzro k o d p ło n ąceg o s amo ch o d u i ciał w ś ro d k u . Nie b y ła w s tan ie n ic zro b ić. Krzy s zto f… Us ły s zała s zu m n ad jeżd żający ch wo zó w. Przy p ło n ącej fu rg o n etce zatrzy mały s ię lo ra i p ó łciężaró wk a, wy s iad ło z n ich s ześ ciu mężczy zn . Pierws zy u ru ch o mił g aś n icę, s tłu mił p ło mien ie. Po zo s tali wy ciąg n ęli czarn e wo rk i, zaczęli p ak o wać d o n ich ciała. Nie b y ło s en s u ich zab ijać. Od czo łg ała s ię n ajs zy b ciej, jak p o trafiła, o d ciała k o man d o s a, wcis n ęła p o d zwalo n y p ień i zamarła b ez ru ch u . Nie czu ła ju ż s trach u an i b ó lu . Po p ro s tu ch ciała p rzes tać is tn ieć, zo s tać tu n a zaws ze.
2
Ad am Wierzb ick i o b u d ził s ię n ag le z p rzen ik liwy m u czu ciem o s amo tn ien ia. Szare ś wiatło ś witu wy ławiało ś cian y z p ó łmro k u , o d b ijało s ię w s zk lan y ch p o wierzch n iach meb li. Przez d rzwi taras u wid ział jaś n iejące n a ws ch o d zie n ieb o . Zamk n ął o czy . Pró b o wał o p an o wać falę p rzy g n ęb ien ia i u s n ąć. Po ch wili p o d d ał s ię, o d wró cił g ło wę, s p o jrzał n a leżący p rzy łó żk u zeg arek . Piąta ran o . Przy p o mn iał s o b ie, że jes t s o b o ta. O d zies iątej miał n ag ran ie w s tu d io telewizy jn y m. By ło zb y t wcześ n ie, żeb y ws tać. I zb y t p ó źn o , żeb y p o łk n ąć jed n ą s zó s tą tab letk i Leriv o n u , ś ro d k a an ty d ep res y jn eg o , k tó ry d ziałał n a n ieg o u s y p iająco . Od p aru d n i n ie s k ak ał ze s p ad o ch ro n em, a s k o k i u s p o k ajały g o , p rzy wracały zd o ln o ś ć s n u . Po tężn a d awk a ad ren alin y w ch wili wy jś cia z s amo lo tu , eu fo ria s wo b o d n eg o lo tu , p o tem p o czu cie wo ln o ś ci p o d czas s p ad an ia p o d o twartą czas zą. Po wy ląd o wan iu czu ł s ię o d n o wio n y , p ełen ży cia. Karo l n amó wił g o n a s p ad o ch ro n y ro k temu . Sk ak ali w week en d y , p o tem Ad am s am zaczął jeźd zić n a lo tn is k o , co raz częś ciej p rzed p racą. Kilk a razy s k o czy li w n o cy , co wy mag ało mo cn y ch n erwó w. Rafało wi imp o n o wała n o wa p as ja o jca i też ch ciał s p ró b o wać, ale Ag ata o s tro s ię s p rzeciwiła. Rafał d o s tał s ię n a Wy d ział In fo rmaty k i Un iwers y tetu Wars zaws k ieg o . Po trzech latach o trzy mał s ty p en d iu m i wy jech ał n a s tu d ia d o Kalifo rn ii. Po czątk o wo b y ł zach wy co n y Amery k ą, ale p o k ilk u mies iącach ro zmó w p rzez Sk y p e’a zaczął s p rawiać wrażen ie s mu tn eg o i zag u b io n eg o . M ies iąc temu Ag ata o ś wiad czy ła, że wy jeżd ża wes p rzeć s y n a. Ad am n ie wied ział, że załatwiła ju ż amery k ań s k ą wizę i d eleg ację z g azety , w k tó rej p raco wała. To b y ła jej o d p o wied ź n a jeg o k arierę w telewizji. Wiza i b ilet lo tn iczy mó wiły : „Zo b acz, jak mo g ę s ię o d cieb ie u n iezależn ić”. Przez d wa d n i p rzed jej wy jazd em p rawie ze s o b ą n ie ro zmawiali. Na lo tn is k u d ro b n e wy d arzen ie zak łó ciło ich p o żeg n an ie. W h ali o d lo tó w Ad am zatrzy mał s ię n ag le p rzed wy s o k im, ch u d y m mężczy zn ą w o k u larach . W p ierws zej ch wili n ie wied ział, d laczeg o jeg o twarz s p o wo d o wała, że
p rzerwał ro zmo wę z Ag atą. M ężczy zn a też s tan ął. – J o ach im Ku n d ? – zap y tał wres zcie Ad am. – Ależ s ię zmien iłeś . Co tu ro b is z? Wy s o k i mężczy zn a p o p rawił o k u lary n a d łu g im n o s ie i z zak ło p o tan iem zerk n ął n a s wo ją to warzy s zk ę. By ła s mu k łą, wy s o k ą p ięk n o ś cią o b rązo wy ch wło s ach i ciemn ej k arn acji, miała s zaro zielo n e o g ro mn e o czy . U b o k u ch u d eg o , źle u b ran eg o k o leg i z liceu m Ad ama wy g ląd ała n ierealn ie. Niezręczn e milczen ie trwało o k ilk a s ek u n d za d łu g o . Na twarzy J o ach ima malo wała s ię mas k o wan a n iech ęć. Ad am wied ział, co b y ło p rzy czy n ą. W s zk o le Ku n d b y ł s amo tn ik iem, miał talen t d o n au k ś cis ły ch i o p in ię d ziwo ląg a. W o s tatn iej k las ie s p o wo d o wał wy p ad ek , w k tó ry m zo s tała ran n a ich k o leżan k a. Ob o je mieli we k rwi alk o h o l. Oczy ś cił s ię z zarzu tó w d zięk i wp ły wo wemu o jcu . Win ą o b ciążo n o d ziewczy n ę, co złamało jej ży cie. Nied łu g o p o tem, tu ż p rzed k o ń cem k o mu n izmu , J o ach im wy jech ał z ro d zicami. Zamies zk ał w Bo n n , g d zie o jciec zo s tał attach é wo js k o wy m p o ls k iej amb as ad y . Pięk n a k o b ieta z u ś miech em wy ciąg n ęła ręk ę d o Ag aty . – San d ra, b ard zo mi miło . Ag ata u ś cis n ęła jej d ło ń . – Ag ata. – Ad am. – J o ach im n ig d y n ie p rzed s tawia mi s wo ich p rzy jació ł – p o wied ziała San d ra, p rzy trzy mu jąc d ło ń Ad ama i p atrząc mu w o czy . Zmies zał s ię. Żad en mężczy zn a n ie mó g ł zo s tać o b o jętn y wo b ec jej u ro d y . M iał n ad zieję, że Ag ata n ie d o s trzeg ła jeg o reak cji. J o ach im p o p rawił o k u lary p alcem ws k azu jący m. – Ile to min ęło … ? Trzy d zieś ci lat? – M ó g łb y ś s o b ie d aro wać. – Ad am s k rzy wił s ię z u d awan y m wy rzu tem i o d wró cił s ię d o Ag aty . – Ko leg a b y ł matematy czn y m g en iu s zem. J o ach im ro zło ży ł ręce z u b o lewan iem. – Nie cierp ię ży wy ch o rg an izmó w. J es tem g en ety czn ie s k azan y n a reak to ry . – J a jes tem ży wy m o rg an izmem – zau waży ła z p rzek ąs em San d ra, o d s łan iając zęb y w u ś miech u i mru żąc o czy . Ro ześ mieli s ię, atmo s fera zo s tał ro zład o wan a. J o ach im o p arł d ło ń n a ramien iu San d ry . Ad am s p o jrzał n a zeg ar p o d s k lep ien iem h ali. – Ag ata zaraz leci. O jak ich reak to rach mo wa? – zap y tał, my ś ląc, że u s ły s zy
zd awk o wą o d p o wied ź o k o n feren cji n au k o wej. – Ko ń czę b u d o wę elek tro wn i ato mo wej w Żarn o wcu . Na p ewn o wies z, o czy m mó wię. J es tem d y rek to rem d o s p raw tech n iczn y ch . In s talu ję reak to r i cały s y s tem zab ezp ieczeń – o d p arł J o ach im i s p o jrzał n a zeg arek n a s wo im p rzeg u b ie. – M y też mu s imy iś ć. – J ak to mo żliwe, że n ic o to b ie n ie s ły s załem? – zap y tał Ad am, zap o min ając, że ch ciał o d ejś ć. J o ach im zatrzy mał s ię, s tłu mił o d ru ch n iech ęci. – Wo lałem p raco wać w s p o k o ju . J es tem o d p o wied zialn y za realizację p ro jek tu , z med iami k o n tak to wał s ię p rezes . – J eg o s ły s załem… Zarzek a s ię, że elek tro wn ia jes t b ezp ieczn a. Słu ch aj, n ie o d mó wis z ch y b a wy wiad u k u mp lo wi z k las y ? Daj telefo n . J o ach im au to maty czn ie k iwn ął g ło wą, ch o ć p rzecież o b aj wied zieli, że w liceu m łączy ło ich wiele, ale n ie s erd eczn a p rzy jaźń . Leżąc z zamk n ięty mi o czami, Ad am p rzy p o mn iał s o b ie, że p o tem Ag ata p o ch y liła s ię i p o cało wała g o w u s ta. Przelo tn ie, b ez u czu cia. – Pa, mu s zę ju ż iś ć. A n as tęp n eg o d n ia p o wied ziała n a Sk y p ie zd an ie, k tó re b y ło d o p ełn ien iem n ieu d an eg o p o żeg n an ia: – Czu ję s ię p rzy to b ie co raz b ard ziej s amo tn a. Zas k o czo n y i zan iep o k o jo n y s zu k ał o d p o wied zi, ale p o k ręciła p rzecząco g ło wą. – Nie teraz, p rzemy ś l to . Po łączen ie s ię s k o ń czy ło – p rzerwała je. Przez k o lejn y mies iąc Ad am in ten s y wn ie p raco wał. Od s u wał o d s ieb ie my ś l, że p o wy jeźd zie Ag aty tak n ap rawd ę p o czu ł u lg ę. J ak b y s tała n a d ro d ze jeg o p rawd ziwemu ja, k tó re wres zcie d o jrzało d o s amo realizacji. Nie mo g ła ju ż iro n iczn ie k o men to wać jeg o s u k ces ó w w med iach . Nie b y ła w s tan ie s p rzeciwić s ię wy jś cio m n a p remiery , g ale i b an k iety , p o d czas k tó ry ch p o zo wał d o zd jęć w to warzy s twie p o lity k ó w i g wiazd filmo wy ch . Wres zcie mó g ł s wo b o d n ie s k ak ać ze s p ad o ch ro n em. Bawił s ię my ś lą o trwały m ro zs tan iu , ro zwo d zie. Ta wizja n iep o k o iła g o i p o d n iecała. M y ś lał o wo ln o ś ci p ełn ej k o b iet, ró wn ie p ięk n y ch , jak zjawis k o wa San d ra. Ale d alej n ie p o trafił zas n ąć.
3
Są g ran ice, p o k tó ry ch p rzek ro czen iu czło wiek k ażd y m włó k n em n erwó w i mięś n i zamien ia s ię w zwierzę. Karo l Sien n ick i zn ał ten s tan z tren in g ó w. Po d czas d zies ięciu lat s łu żb y k ilk a razy b y ł b lis k i p rzemian y w mś ciwą mas zy n ę d o zab ijan ia, ale zaws ze u d awało mu s ię o d zy s k ać wład zę n ad in s ty n k tami. Po tem u ważał, że n ik t, k to n ie b y ł żo łn ierzem, n ie ma s zan s y zro zu mieć h is to rii lu d zk ieg o g atu n k u . M iał wrażen ie, że n ic n ie p o ws trzy ma g o p rzed wtarg n ięciem d o p o mies zczen ia, w k tó ry m s ied ział p o d ejrzan y , i zamo rd o wan iem mężczy zn y p atrząceg o z o b o jętn y m wy razem twarzy n a s cen y zarejes tro wan e k amerą. Ob raz n a ek ran ie ch wiał s ię, b y ł zamazan y , ru ch o me ś wiatło lamp y wy ławiało z ciemn o ś ci ciała n ieży wy ch , zak rwawio n y ch k o man d o s ó w, w k o ń cu zatrzy mało s ię n a wy k rzy wio n ej cierp ien iem n ieru ch o mej twarzy Krzy s zto fa Orch o ws k ieg o . Filmu jący zb liży ł s ię d o zab iteg o , jak b y n ap awał s ię wid o k iem ś mierci alb o ch ciał zap ewn ić zlecen io d awcó w, że wy p ełn ił zad an ie. Po ch wili k amera ru s zy ła d alej. Przez mo men t ś wiatło p ad ało n a twarze d wó ch mężczy zn o b lis k o ws ch o d n ich ry s ach . M ieli o k o ło trzy d zies tu lat, b y li wy ch u d zen i. Ob aj o d wró cili s ię o d k amery i o d es zli w s tro n ę s amo ch o d u o s o b o weg o . Za n imi p o s zli d waj lu d zie w czarn y ch mu n d u rach , z k ró tk imi p is to letami mas zy n o wy mi w ręk ach . Pięćd zies ięcio latek s ied zący o b o k Karo la s ięg n ął d o lap to p a i zatrzy mał film. Ob raz zn ieru ch o miał n a o b u ek ran ach – w p o mies zczen iu za lu s trem wen eck im i n a k o mp u terze. Przes łu ch iwan y p o d n ió s ł wzro k , p rzez k ró tk ą ch wilę p atrzy ł w lu s tro , jak b y ch ciał s p o jrzeć w o czy Karo la. J eg o twarz b y ła s zara o d zmęczen ia, b ezs en n o ś ci i b ó lu . By ł mo cn ej b u d o wy , z o k rąg łą g ło wą o s ad zo n ą n a k ró tk im k ark u i g ru b y mi wy tatu o wan y mi ramio n ami. Ob ie d ło n ie miał s k u te k ajd an k ami p rzy mo co wan y mi d o u ch wy tu n a s to le. – Zn as z g o ? Karo l p o k ręcił g ło wą. Przes łu ch iwan y n ie b y ł wy s zk o lo n y m p rzez s łu żb y zawo d o wcem. Nie is tn iała jed n ak mo żliwo ś ć, żeb y zab ó jcy Krzy s zto fa
i k o man d o s ó w b y li zwy k ły mi b an d y tami. Pięćd zies ięcio latek ch wy cił jed n ą z k ilk u b u telek z co ca- co lą, n alał d o d wó ch s zk lan ek i czek ał n a reak cję Karo la. Zn ali s ię o d k ilk u n as tu lat, razem u k o ń czy li wy żs zą s zk o łę o ficers k ą i razem zaczy n ali s łu żb ę. M ajo r Ry s zard Zieliń s k i s zy b k o awan s o wał w wy wiad zie. Częs to wy s y łan o g o n a zag ran iczn e mis je, n a k tó ry ch s p ęd ził p o n ad d zies ięć lat. Po tem p rzes zed ł d o k o n trwy wiad u . Po p aru latach o d s zed ł ze s łu żb y . Ch o d ziły p o g ło s k i, że b y ł zamies zan y w malwers acje i tran s fer p ien ięd zy o d eb ran y ch talib o m w Afg an is tan ie. Po ty m Karo l s tracił Zieliń s k ieg o z o czu . Wres zcie s am o d s zed ł ze s łu żb y . Oficjaln y m p o wo d em b y ły n iep o ro zu mien ia z p rzeło żo n y mi n a tle zamk n ięcia ś led ztwa Eas t Fu n d , d o ty czące związk ó w p rzes tęp czej k o rp o racji z p o lity k ami. Karo l zało ży ł firmę k o n s u ltin g o wą i zajął s ię d o rad ztwem w s p rawie b ezp ieczeń s twa firm in wes tu jący ch n a Blis k im Ws ch o d zie. Teg o d n ia ran o Zieliń s k i zjawił s ię w jeg o b iu rze i zap ro p o n o wał ws p ó łp racę p rzy p ro jek cie realizo wan y m w Po ls ce. – Otwo rzy łem b izn es p o d o b n y d o two jeg o . Ale n ie o g ran iczam s ię d o d o rad ztwa, u d zielam p ełn ej o ch ro n y . Pracu ją d la mn ie b y li k o man d o s i i p rzes zk o len i s p ece o d s ztu k walk i. M am zlecen ia ze s p ó łek Sk arb u Pań s twa. Du ża fo rs a. Razem więcej zd ziałamy . Karo l ro zło ży ł ręce z u ś miech em. – Nie mam n awet s ek retark i. Od s zed łem, żeb y d ziałać w p o jed y n k ę. – Po czek aj, co ś ci p o k ażę – p o wied ział Zieliń s k i. Wy ciąg n ął p en d riv e’a i u ru ch o mił film n a lap to p ie. By ł to zap is atak u n a k o n wó j. Na ek ran ie p o jawiły s ię twarze zab iteg o Orch o ws k ieg o i res zty k o man d o s ó w. Zieliń s k i zatrzy mał film, ch wilę p rzy g ląd ał s ię zs zo k o wan emu Karo lo wi. – To b y ł k ied y ś twó j czło wiek , p rawd a? W k o n wo ju p rzewo żo n o d wó ch is lams k ich terro ry s tó w. Zo s tali o d b ici, o d jech ali z n ap as tn ik ami. M o i lu d zie s ą lep s i o d ag en cji, p o ch wy cili jed n eg o ze s p rawcó w. J ed ź ze mn ą, p o k ażę ci d ran ia. Firma Zieliń s k ieg o mieś ciła s ię w zb u d o wan y m z p u s tak ó w i b lach y mag azy n ie p o d mias tem. Nad wejś ciem wid n iało d u że lo g o : g ło wa o lb rzy ma z jed n y m o k iem n a ś ro d k u czo ła i n ap is „CYKLOP”. We wn ętrzu zn ajd o wało s ię cen tru m d o wo d zen ia, d u ża h ala p o p rzed zielan a ś cian ami. Na s to łach u s tawio n o k o mp u tery , n ad ajn ik i i an ten y . Po s ali k ręcili s ię lu d zie w mu n d u rach s talo weg o k o lo ru . Ob wies zen i mag azy n k ami, u zb ro jen i w b ro ń k ró tk ą, p o d k u rtk ami n o s ili k amizelk i
k u lo o d p o rn e. Karo l zn ał k ilk u z n ich , k o man d o s ó w, k tó rzy b rali u d ział w ak cjach w Irak u i Afg an is tan ie. Do my ś lał s ię, co ich s k ło n iło , b y p rzy łączy ć s ię d o Zieliń s k ieg o . Ro zczaro wan ie s łu żb ą, złe trak to wan ie p rzez p rzeło żo n y ch p lu s wizja d u ży ch p ien ięd zy . Po zo s tali mężczy źn i ro b ili wrażen ie n ajemn ik ó w z fo rmacji p aramilitarn y ch , mo g li p o ch o d zić z k lu b ó w k ib icó w. By li mo cn o zb u d o wan i, z k ró tk o o s trzy żo n y mi lu b o g o lo n y mi g ło wami. Na ich s zy jach i d ło n iach zau waży ł tatu aże – p o wtarzający s ię h ak en k reu z. Żad en k o man d o s n ie wy tatu o wałb y s o b ie h itlero ws k iej s was ty k i. Zieliń s k i zau waży ł reak cję Karo la, s k in ien iem g ło wy ws k azał s wo ich lu d zi. – To n ie amato rzy . Staran n ie ich d o b rałem. – Wś ró d miło ś n ik ó w k ib o ls k ich u s tawek ? – zap y tał Karo l. – Ró wn ież. Klu b y k ib o li to s zk o ła p rzetrwan ia i ch arak teru . Zwłas zcza jeś li p o tem p o d d a s ię ich d y s cy p lin ie, n o i wy s zk o li. – Sam ich s zk o liłeś ? Zieliń s k i p o k ręcił g ło wą. – Kto ś za to zap łacił. Wy b ran a s etk a p o leciała p o d Wład y wo s to k , d o o ś ro d k a GRU. Sam wies z, że w Ro s ji mo żes z zo s tać, k im ch ces z: k o s mo n au tą, ag en tem wy wiad u alb o k o man d o s em. Sześ ćd zies ięciu n ie wy trzy mało , o d p ad ło p o k ilk u mies iącach . Trzech p o p ełn iło s amo b ó js two . Po zo s tali p rzes zli d wu letn ie s zk o len ie, p o trafią to s amo co n as i lu d zie. I s ą ś lep o lo jaln i. Wy b rałem d wu d zies tu n ajlep s zy ch . Sied emn as tu czek a n a ro zk azy w d o mach . – Kto p łaci? – zap y tał Karo l – Teg o n ie mo g ę p o wied zieć. J ak ci s ię p o d o b a? – Zieliń s k i s zero k im g es tem o b jął całą h alę, p o tem p o k azał n a k lap ę w p o d ło d ze. – Wy k o p ałem p o d ziemia, mam tam s p ecjaln e p o mies zczen ia. Id ziemy ? Karo l p rzy p o mn iał s o b ie h an g ar n a lo tn is k u , g d zie u rząd ził p o d o b n ą cen tralę, k ied y p ro wad ził s p rawę amery k ań s k iej firmy Eas t Fu n d zało żo n ą p rzez ek s o ficeró w GRU p ró b u jący ch p rzejąć zło ża p o ls k ieg o ty tan u . M iał wrażen ie, że tamta s p rawa wy d arzy ła s ię n ie cztery lata temu , lecz d wad zieś cia. Nie czek ał ju ż, czy wy jd zie n a jaw, zab ó jcę i jed y n eg o ś wiad k a. Ty tan leżał i właś ciciele med ió w n ie ws p o min ali o p o lecen ie. Ro zu m p o d p o wiad ał jed n ak ,
k to ro zk azał zab ić M arco s a, zawo d o weg o n ietk n ięty p o d ziemią. Sąd ził, że p o lity cy s u wals k ich zło żach , b o wy p ełn iali czy jeś że tak i s p is ek n ie jes t mo żliwy . Ale co ś
ws trzy my wało ek s p lo atację złó ż. Ro s jan ie d o s tarczali ty tan Amery k an o m, zarab iali miliard y . M iał n ad zieję, że p ewn eg o d n ia d o wie s ię, d laczeg o n ie zarab iała Po ls k a. Po wy jeźd zie An n y i Pio tra s k u p ił s ię całk o wicie n a Natalii, k tó ra p o zb awio n a matk i wch o d ziła w tru d n y wiek d o jrzewan ia. Od rzu cił p ro p o zy cję p o s ad y s zefa wy wiad u w Arab ii Sau d y js k iej – wied ział, że Natalia n ie b ęd zie s ię tam d o b rze czu ła. Pró b o wał u ło ży ć s o b ie ży cie z Ewą, ale n ie u d awało im s ię o d d zielić p ry watn o ś ci o d p racy . Po p o wro tach z rejo n ó w o g arn ięty ch wo jn ami p atrzy li n a n o rmaln y ś wiat, jak b y p rzeb y wali n a in n ej p lan ecie. Ży cie cy wiló w wy d awało s ię ś mies zn ie b an aln e, a ich p ro b lemy wy d u man e. Natalia źle reag o wała n a związek o jca z Ewą. Wciąż p o wtarzała, że Karo l p o win ien s p rawić, żeb y matk a wró ciła. Nie zd ziwił s ię, k ied y Ewa p o wied ziała mu p ewn eg o d n ia, że wy p ro wad za s ię i wiąże z Krzy s zto fem. Kied y o d es zła, p o czu ł b ó l. Pró b o wał d ać s o b ie rad ę za p o mo cą tech n ik i n a wy p ad ek u więzien ia. Wy ch o d ził z k latk i o s o b o wo ś ci, s tawał o b o k i p rzy g ląd ał s ię s wo im u czu cio m. Is to ta, k tó ra zo s tawała w k latce, n ie mo g ła cierp ieć. Po trafiła ty lk o s p ać, jeś ć, u trzy my wać s p rawn o ś ć fizy czn ą. Uczu cie d o Ewy zaczęło zan ik ać. M ó g ł s p o ty k ać ją p rzy p ad k iem w s ied zib ie k o n trwy wiad u i wy mien ić k ilk a zd ań o n iczy m. Ob o je ży li w ch o ry m ś wiecie i mu s ieli to zaak cep to wać. Po ro k u u leg ł p ro ś b o m An n y – zg o d ził s ię o d d ać jej có rk ę, s am o d wió zł ją d o Stan ó w. Ob iecał Natalii, że b ęd zie ją o d wied zał co p arę mies ięcy , i d o trzy my wał s ło wa. Przy zwy czaił s ię d o s amo tn o ś ci. Nie p o zwalał, żeb y k ró tk ie ro man s e z k o b ietami p rzek s ztałcały s ię w trwałe związk i. Kied y ju ż wy raził ws tęp n e zain teres o wan ie ws p ó łp racą, w p o d ziemn y m p o mies zczen iu Zieliń s k i u ru ch o mił ten s am film, k tó ry wcześ n iej p o k azał Karo lo wi w b iu rze. Czło wiek w p o k o ju za s zy b ą o g ląd ał g o jed n o cześ n ie z n imi. – W jak i s p o s ó b n a n ieg o trafiłeś ? – zap y tał Karo l p o zatrzy man iu o b razu . Czek ał n a o d p o wied ź, wy czu lo n y n a fałs z. Zieliń s k i b y ł p rzy g o to wan y , n ie zawah ał s ię. – Do s tałem cy n k o d s wo jeg o źró d ła w ag en cji. Ban d zio r zap łacił za b en zy n ę n a s tacji czterd zieś ci k ilo metró w o d miejs ca atak u n a k o n wó j. Kamera zarejes tro wała jeg o twarz. Nik t p o za n im n ie wy s iad ł z d wó ch wo zó w. – Wy s tawili g o . Po co ? – Pró b u jemy to u s talić. Ag en cja p rzetrząs n ęła o k o licę w p ro mien iu s tu k ilo metró w, p rzejrzeli g o d zin y n ag rań z mo n ito rin g u . Ten g o ś ć wy d ał s ię im
p o d ejrzan y . Zn aleźli g o w ewid en cji: o d s ied ział k ilk a wy ro k ó w za ro zb ó j, b y ł p o d ejrzan y o zab ó js two . – Zieliń s k i zawies ił g ło s i d o k o ń czy ł wo ln o , z n acis k iem wy mawiając k ażd e s ło wo : – M o je źró d ło d o n io s ło , że ag en cja zd jęła o b s erwację z mies zk an ia jeg o matk i. Wted y my zas tawiliś my p u łap k ę. Ob aj ro zu mieli, co to o zn aczało . Kto ś z ag en cji ch ciał, żeb y b an d y ta n ie zo s tał s ch wy tan y . M u s iał to b y ć jak iś o ficer wy s o k ieg o s to p n ia. Ten s am czło wiek s tał za atak iem n a k o n wó j. Karo l my ś lał in ten s y wn ie. W ag en cji zn ajd o wał s ię zd rajca, k tó ry ws p ó łp raco wał z g ru p ą p rzes tęp czą. M u s iał s ię d o wied zieć więcej, n amierzy ć g o . Za s zy b ą wid ział b an d y tę, k tó ry wb ił wzro k w s p lecio n e d ło n ie. Pu ls u jące p o d p o k ry tą tatu ażami s k ó rą ży ły i mięś n ie zd rad zały tłu mio n e n ap ięcie. – Ch cę g o p rzes łu ch ać – p o wied ział o p an o wan y m g ło s em. Zieliń s k i ro zło ży ł ręce. – To b ezcelo we. Do s tan ies z p ełn y materiał, mamy p ięć g o d zin jeg o b ełk o tu . Drań n ie ma p o jęcia, k to zlecił atak n a k o n wó j. Wie ty lk o , że mieli za zad an ie wy k o ń czy ć k o n wo jen tó w. – Co ś z n ieg o wy ciąg n ę. Zieliń s k i o p an o wał zn iecierp liwien ie. – Ro zu miem, co czu jes z, ale mo żes z g o n ajwy żej zab ić. Sp ró b o waliś my ws zy s tk ieg o . Brak s n u , jed zen ia… To p ien ie, rażen ie p rąd em. – Po k ręcił g ło wą. – Ad res y , k tó re p o d ał, s ą p u s te. Ban d a s ię ro zp ły n ęła. – Nie zro b ię n iczeg o , co mo g ło b y zas zk o d zić two jemu d o ch o d zen iu – p o wied ział Karo l z n acis k iem. Zieliń s k i zawah ał s ię, p o tem s k in ął g ło wą. – Do b rze, d o s tan ies z g o . Bąd ź o czwartej ran o . – Po wied ziaws zy to , p rzek ręcił włączn ik n a k o n s o li. Zza s zy b y d o b ieg ło s tłu mio n e d u d n ien ie o s trej mu zy k i. Ban d y ta wy k rzy wił s ię z n iech ęcią mas k u jącą b ó l. – Creeping Death, „Czo łg ająca s ię ś mierć”… To n ie p o zwo li mu zas n ąć – s twierd ził Zieliń s k i z s ad y s ty czn y m zad o wo len iem. – Wies z, g d zie s ię p o d ziała Ewa Sawick a? Nag ła zmian a tematu miała zas k o czy ć Karo la, s p o wo d o wać zawah an ie, jeś li ch ciałb y u k ry ć p rawd ę. Ob aj zn ali tę meto d ę. Karo l zareag o wał s p o k o jn y m zd ziwien iem. – Dlaczeg o o n ią p y tas z?
Wzro k Zieliń s k ieg o ś led ził d rg an ia mięś n i n a jeg o twarzy . – By ła w zaatak o wan y m k o n wo ju . Karo l n a mo men t p rzes tał o d d y ch ać. Umy s ł p raco wał z b o les n y m p rzy ś p ies zen iem. Ewa ży je, in aczej n ie p ad ło b y to p y tan ie. Nie wo ln o mu zd rad zić miejs c, w k tó ry ch mo g ła s ię u k ry ć. Do m o jca w Pu s zczy Biało wies k iej, mies zk an ie k ry jó wk a w Wars zawie. Gd zie jes zcze? Nie b y ł w s tan ie u k ry ć lęk u . Wid ział, że Zieliń s k i czy ta w jeg o my ś lach . – J es t ran n a? – zap y tał, z tru d em p an u jąc n ad g ło s em. – Po atak u n ie zg ło s iła s ię d o ag en cji. I n ie wró ciła d o mies zk an ia. Zn ik n ęła. M o g ła cieb ie p o p ro s ić o p o mo c. Sien n ick i p o k ręcił g ło wą. – Sp rawd ziłeś s zp itale? – Zn ik n ęła – p o wtó rzy ł z n acis k iem majo r. Karo l o d zy s k ał p an o wan ie n ad s o b ą. Ewa n ie u fała ag en cji, jemu też n ie. Zab o lała g o ta my ś l. – Po to mn ie ś ciąg n ąłeś ? Żeb y m p o mó g ł ci o d n aleźć Ewę? Nap ięcie zn ik n ęło z twarzy Zieliń s k ieg o . Efek t zas k o czen ia min ął – n ie wy ciąg n ie więcej in fo rmacji. M ó wił d alej to n em o ficera o p eracy jn eg o wy zn aczająceg o zad an ia: – Zan im zn ajd ą ją lu d zie, k tó rzy s to ją za atak iem. No i b y ło b y fataln ie, g d y b y p o s zła d o med ió w. – Zro b ił p au zę, s ięg n ął p o b u telk ę co li, n alał d o s zk lan k i. Sk in ął g ło wą w s tro n ę s ali, p o k tó rej k ręcili s ię jeg o lu d zie. – Te ro b o ty n ie u mieją my ś leć. Po trzeb u ję cię, a ty p o mo żes z Ewie. Zaro b is z d zies ięć razy więcej n iż w s wo jej firmie. Karo l p o d n ió s ł s ię, d ając d o zro zu mien ia, że ro zmo wa jes t s k o ń czo n a. Ws k azał g ło wą n a czło wiek a za lu s trem wen eck im, k tó ry k u lił s ię, b o mb ard o wan y d źwięk ami mu zy k i. – Przy jad ę o czwartej ran o . Nie zab ij g o M etallicą.
4
Po d wó ch d n iach p o d łączan ia d o p rąd u i mas aży zaczęło wracać czu cie w n o g ach . M o g ła ju ż u s iąś ć o włas n y ch s iłach . Go rzej b y ło z ch o d zen iem – wciąż p o trzeb o wała b alk o n ik a z k ó łk ami. Słab o ś ć ciała i walk a o o d zy s k an ie s p rawn o ś ci d ziałały jak zn ieczu len ie n a b ó l, ale p rzed o czami wciąż miała tamtą n o c. Nie mo g ła u wierzy ć, że Krzy s zto f n ie ży je. To b y ł p rzecież ich mies iąc mio d o wy . Po o d wiezien iu więźn ió w mieli wy łączy ć telefo n y , o d es p ać całą d o b ę, p o tem ws iąś ć d o s amo ch o d u i ru s zy ć d o Ch o rwacji. Plecak i i s p rzęt d o n u rk o wan ia czek ały w b ag ażn ik u . Wcześ n iej wid ziała ś mierć z b lis k a, ale zaws ze zd u miewało ją, że w n ieru ch o my m ciele n ie ma ju ż czło wiek a, zo s taje ty lk o d ziwn a i n iep o trzeb n a p o wło k a. Patrzy ła n a d łu g ie cierp ien ia matk i, b y ła p rzy n iej, k ied y u mierała. Od tamtej p o ry wierzy ła, że jeś li is tn ieje s iła, o d k tó rej ws zy s tk o p o ch o d zi i k tó ra n ad aje o s tateczn y s en s ży ciu , p o zn ajemy ją d o p iero p o ś mierci. W tamty m wy miarze n ie mo g ą is tn ieć d o b ro an i zło tak , jak my je p o jmu jemy . In aczej to ws zy s tk o n ie b y ło b y mo żliwe – zb y t o b o jętn a i o k ru tn a b y łab y s iła n azy wan a Bo g iem. Cała jej filo zo fia leg ła w g ru zach , k ied y p atrzy ła ze s wo jeg o u k ry cia n a ciało Krzy s zto fa wy ciąg an e p rzez „czy ś cicieli” z fu rg o n etk i i wk ład an e d o czarn eg o wo rk a. M o d liła s ię zażarcie, p rzy s ięg ała Bo g u , że u wierzy w jeg o is tn ien ie, b łag ała o p rzeb aczen ie. Nie zjawiły s ię p o licja an i amb u lan s e. Lu d zie, k tó rzy p rzy jech ali lo rą i p ó łciężaró wk ą, zab rali ciała w czarn y ch wo rk ach . Po tem wciąg n ęli s p alo n ą fu rg o n etk ę n a lo rę. Wy czy ś cili teren , zab rali b arierk i b lo k u jące s zo s ę z d wó ch s tro n , p o zb ierali łu s k i i zas y p ali ś lad y k rwi. Po ich o d jeźd zie zap ad ła cis za g o rs za o d ś mierci. Ewa s ły s zała s p o wo ln io n y ry tm tętn a i b u d zące s ię ze s n u p tak i. Zo s tała s ama, n a cały m ś wiecie s ama. Teraz in teres o wali s ię n ią ty lk o lu d zie, k tó rzy zd rad zili k o n wó j. I mo rd ercy , k tó rzy wy k o n ali atak . Dla n ich b y ła ś mierteln y m zag ro żen iem, więc d ecy zja o jej lo s ie n a p ewn o zap ad ła.
Wy ciąg n ęła telefo n k o mó rk o wy i zd rętwiała n a wid o k u ś miech n iętej twarzy Krzy s zto fa n a ek ran ie. Zmu s iła s ię d o d o tk n ięcia wy ś wietlacza. Twarz zn ik n ęła, wy wo łu jąc jej s p azmaty czn y jęk . Wy b rała n u mer n a p o d ś wietlo n ej k lawiatu rze, p o czek ała n a p o łączen ie. Po k ilk u n as tu s ek u n d ach u s ły s zała trzeźwy g ło s . – Tak ? Co s ię s tało ? – Ojciec zaws ze b u d ził s ię p rzy to mn y i g o tó w d o d ziałan ia. Lata tren in g ó w i s łu żb y p o zo s tawiły w n im trwały ś lad , tak s amo jak w n iej. Uś wiad o miła s o b ie, że n ig d y ju ż n ie b ęd zie s p ała s n em zwy k łeg o ś mierteln ik a. I ju ż n ig d y n ie o b u d zi s ię p rzy Krzy s zto fie, n ie p rzy tu li s ię d o n ieg o , n ie zo b aczy u ś miech u , k tó ry u s p o k ajał p o zły ch s n ach . – J es teś tam? – ro zleg ł s ię g ło s o jca. Sp ró b o wała o d p o wied zieć, ale n ie wy d o b y ła z s ieb ie żad n eg o
d źwięk u .
Przes tras zy ła s ię, że ma s p araliżo wan e o ś ro d k i mo wy , ale to b y ło ś ciś n ięte i zas ch n ięte g ard ło . – Tak , tato – wy ch ry p iała. – Po trzeb u ję two jej p o mo cy . Nie mo g ę p o ru s zy ć n o g ami. Wy s y łam ws p ó łrzęd n e GPS-u . – Przen io s ła d an e d o es emes a: 5 1 ° 3 0 ′1 0 .0 4 4 ″N 2 1 ° 3 5 ′1 7 .6 2 2 6 ″E. – Do s zło ? – Tak . – Zatrzy maj s ię n a s zo s ie i mru g n ij ś wiatłami. Sp rawd ź, czy n ie mas z o g o n a. M u s zę s ię u k ry ć, telefo n wy łączam. Zro zu miałeś ? – Tak . Czek aj n a mn ie. * Drewn ian y d o m, k tó ry o jciec zb u d o wał d wad zieś cia lat temu , b y ł ich ws p ó ln ą tajemn icą. Po za n imi n ik t tu n ie p rzy jeżd żał. Nie wy jawiła jeg o is tn ien ia n awet Krzy s zto fo wi, zg o d n ie z d an y m o jcu p rzy rzeczen iem. Bu d y n ek b y ł u k ry ty w s tary m g ęs ty m les ie, n awet s ło ń ce p rzed zierało s ię tu z tru d em p rzez g ęs twin ę liś ci. Ewa ś miała s ię, że ty lk o p ara ag en tó w mo że wy trzy mać w tak p o n u ry m miejs cu . O k ażd ej p o rze ro k u , s ied ząc n ieru ch o mo n a g an k u , mo żn a b y ło o g ląd ać zwierzęta, k tó re trak to wały d o m i jeg o mies zk ań có w jak częś ć las u . Czas em k ilk a metró w o d ś cian p as ły s ię łan ie alb o ry ły d zik i. Po d n awis em d ach u zamies zk ał p u ch acz. Wilk i s k ład ały n ies p o d ziewan e wizy ty , o d k tó ry ch Ewie p rzy ś p ies zał p u ls ,
jak b y zn ó w b y ła n as to letn ią d ziewczy n k ą. Ojciec zawió zł ją n ajp ierw d o zap rzy jaźn io n eg o lek arza w małej miejs co wo ś ci n a s k raju p u s zczy . Lek arz zab rał ich d o s zp itala, ś ciąg n ięty w ś ro d k u n o cy tech n ik wy k o n ał p rześ wietlen ie. Kręg o s łu p lęd źwio wy i mied n ica b y ły s tłu czo n e i o b rzęk n ięte, d lateg o n ie mo g ła p o ru s zać n o g ami. Nie g ro ził jej jed n ak p araliż, p o d waru n k iem że b ęd zie leżeć co n ajmn iej ty d zień . Trzy d n i s p ęd ziła b ez ru ch u , wp atrzo n a w d es k i s u fitu , n iezd o ln a d o ro zmo wy . W s n ach wid ziała Krzy s zto fa – b y ł tak p ełn y ży cia i realn y , że p rzeb u d zen ia o d czu wała jak to rtu rę. Ch ciała ty lk o s p ać i s ię n ie b u d zić. Ojciec n ie p ró b o wał wy rwać jej z teg o s tan u . Ch o d ził w milczen iu p o d u ży m p o k o ju n a p arterze d o mu , p rzy g o to wy wał p o s iłk i, s p rzątał, wieczo rami czy tał k s iążk i p rzy małej lamp ce. Sp ał n a k o zetce p o d ś cian ą. Nie zo s tawiał jej s amej, jak b y zn ał treś ć jej s n ó w, w k tó ry ch wciąż mo g ła s p o tk ać Krzy s zto fa. I marzen ia o ś mierci n a jawie. W d o mu zaws ze zn ajd o wał s ię zap as ży wn o ś ci n a k ilk a mies ięcy i p aliwo d o g en erato ra. Ob o wiązy wał zak az u ży wan ia telefo n ó w, n ie b y ło in tern etu an i telewizji, d ziałało ty lk o rad io . Ewa wied ziała, że o jciec k ilk a razy p rzeczek iwał tu zawiro wan ia, p o d czas k tó ry ch lu d zie ze s łu żb p ad ali o fiarami p o lity k ó w i med ió w. Zas tan awiała s ię, jak s p rawił, że wład ze n ajb liżs zej g min y i leś n ictwa n ie in teres o wały s ię b u d y n k iem w ś ro d k u p u s zczy . I k to d ał mu zezwo len ie n a b u d o wę. Na tak ie p y tan ia o d p o wiad ał k ró tk o z tajemn iczy m u ś miech em: – Są tacy , k tó rzy tro ch ę mi zawd zięczają. Wo lała n ie d o p y ty wać o p o wo d y tej wd zięczn o ś ci. Wied ziała, że o jciec zaczął p racę w wy wiad zie w latach s ied emd zies iąty ch . Z czas ó w k o mu n izmu zo s tały mu p rzy jaźn ie z lu d źmi, k tó ry ch n o wa wład za n ie zaak cep to wała i k tó rzy zajęli s ię in teres ami n iezg o d n y mi z p rawem. Po ws tały w ten s p o s ó b p o tężn e firmy , d awn i ag en ci s tali s ię wp ły wo wy mi b izn es men ami. Ojciec o d mawiał p rzejś cia d o b izn es u , aż w k o ń cu d ali mu s p o k ó j. W n o wy ch s łu żb ach p raco wał p rawie d o emery tu ry . Wy co fał s ię p o s tarciu z p o lity k ami, o k tó ry m n ie ch ciał mó wić. * Przez trzy d n i o jciec k armił ją, my ł i p rzeb ierał w czy s te k o s zu le. Czwarteg o d n ia ran o s tan ął n ad n ią i p o wied ział to n em o ficera wy d ająceg o p o lecen ie:
– Wracas z d o ży cia, s k arb ie. Ewa n ie miała o ch o ty s ię p o ru s zy ć, mo g łab y tak leżeć d o k o ń ca ży cia. – Lek arz p o wied ział „ty d zień ”. – Gd y b y p o wied ział, że u mrzes z, p o s łu ch ałab y ś ? Ch ciała o d p o wied zieć, że tak , ale s ię n ie o d waży ła. Po mimo że d arzy ła o jca u czu ciem, zaws ze b u d ził w n iej cień lęk u . M iał n ieru ch o me s p o jrzen ie, k tó re zd awało s ię mó wić, że lata k o n tro lo wan ia emo cji p o zb awiły g o ży cia. Wied ziała, że to n iep rawd a, że n ad al b y ł wrażliwy m czło wiek iem, ale zas tan awiała s ię z n iep o k o jem, czy o n a też k ied y ś b ęd zie wy wo ły wała w lu d ziach s trach , czy jej o czy też b ęd ą u k ry te i martwe. – Do b rze – o d p arła p o ch wili. – Ale p o mo żes z mi ich o d n aleźć. Ojciec n ie o d razu o d p o wied ział. J eg o wzro k p rzen ik ał ją, jak b y ch ciał p o zn ać jej my ś li. – Po co ? – Nie zas łu g u ją, żeb y ży ć. Us iad ł n a łó żk u p rzy jej n o g ach . J ak zaws ze p an o wał n ad s o b ą, n ie o k azał zmartwien ia an i n iep o k o ju . Sp ló tł ręce n a k o lan ach i p o ch y lił g ło wę. – Wielu lu d zi n ie zas łu g u je. I ży je. – To mo rd ercy . Zab ijali z zimn ą k rwią, d o b ili ran n y ch . – Tak ich wy s zk o lo n o . Słu ch ali ro zk azó w. Ewa z wy s iłk iem u n io s ła s ię n a ło k ciach . – Patrz n a mn ie! – zażąd ała z iry tacją. Ojciec s p o jrzał n a n ią. – Wy k o n ałb y ś tak i ro zk az? – Wy k o n ałem wiele ro zk azó w. – To n ie jes t o d p o wied ź! Strzeliłb y ś d o b ezb ro n n y ch i ran n y ch ? – Nerwy s p o wo d o wały , że zap o mn iała o b ó lu ciała. Po d n io s ła s ię wy żej, o p arła n a jed n ej ręce, d ru g ą ś cis n ęła jeg o ramię. – Od p o wied z! Ojciec p o k ręcił p rzecząco g ło wą. Ch wy cił p rzed ramię Ewy i p rzy trzy mał ją w p o zy cji s ied zącej. – M y ś lis z, że ich ś mierć p o mo że ci zap o mn ieć? – zap y tał s p o k o jn ie, p atrząc jej w o czy . – Też w to wierzy łem. W Irak u g ru p a b o jo wn ik ó w wy s ad ziła n as z tran s p o rter. Zg in ął mó j p rzy jaciel, o ficer wy wiad u . Do p ad liś my ich k ilk a d n i p ó źn iej d zięk i in fo rmato ro wi. M o g liś my wziąć całą g ru p ę d o n iewo li, ale p rag n ien ie zems ty b y ło
s iln iejs ze. – Zamilk ł i o d wró cił wzro k . Ewa p u ś ciła jeg o ramię. Po mó g ł jej s ię p o ło ży ć. – Do tej p o ry czu ję żal. I p u s tk ę – d o k o ń czy ł p o ch wili. Od wró ciła g ło wę d o ś cian y . Nie mo g ła d łu żej p o ws trzy mać łez. Ws trząs n ął n ią s zlo ch . M ilczen ie ch ro n iło ją p rzed ro zp aczą. Teraz wraz ze s ło wami n ag le p u ś ciła wielk a tama. Dy g o tała w n iep o ws trzy man y m p łaczu , z p ięś cią wep ch n iętą w u s ta. Po czu ła d o ty k ręk i n a ramien iu . – Zn ajd ę ich i zab iję! Zab iję! – łk ała ro zp aczliwie. – Z two ją p o mo cą alb o s ama. Ojciec n ic n ie p o wied ział. Ale n ie wy s zed ł z p o k o ju , zo s tał. J eg o n ieru ch o my wzro k mó wił, że wes p rze ją, co k o lwiek Ewa p o s tan o wi.
5
J o ach im Ku n d p atrzy ł z n ied o wierzan iem n a o d rzu co n e p o łączen ie w telefo n ie k o mó rk o wy m. Ob u d ził s ię k ilk a min u t wcześ n iej i p o czu ł, że jes t s am w p o k o ju h o telo wy m. By ło jes zcze ciemn o , ch o ć za d u ży m o k n em ry s o wało s ię ju ż mo rze n a tle jaś n iejąceg o n ieb a. Og arn ął g o n iewy tłu maczaln y lęk . Zerwał s ię i o two rzy ł d rzwi łazien k i. By ła p u s ta, n ie u jrzał n ag ieg o ciała w wan n ie z wo d ą an i p o d p ry s zn icem. Od p ierws zy ch d n i, k ied y p o zn ał San d rę, o b awiał s ię, że u k ry wa p rzed n im jak ąś tajemn icę. Ub rał s ię p o ś p ies zn ie i zb ieg ł s ch o d ami n a p arter h o telu . Zas p an y recep cjo n is ta n ie wid ział San d ry , ale p rzy s zed ł d o p racy g o d zin ę wcześ n iej, więc mo że wy jech ała w n o cy . Wró cił b ieg iem d o p o k o ju , wy b rał jej n u mer w telefo n ie. Po k ilk u s y g n ałach p o łączen ie zo s tało o d rzu co n e. Us iad ł n a łó żk u o s zo ło mio n y . Nie ch ciała z n im ro zmawiać. Od es zła z jeg o ży cia ró wn ie n ag le, jak s ię w n im p o jawiła. M iał wrażen ie, że k rew o d p ły wa mu z ciała. To n ie b y ł żal, ty lk o fizy czn y b ó l. Du s ił s ię, s erce p rzes tało b ić. Po d łu g iej ch wili g wałto wn ie zaczerp n ął p o wietrza. Przez załzawio n e o czy n iewy raźn ie wid ział zary s y p rzed mio tó w i meb li. Tu ż p rzed n im n a n o cn y m s to lik u leżał zło ty n as zy jn ik . Wy b rali g o razem p o p rzed n ieg o d n ia w s k lep ie małeg o ju b ilera, k tó ry zach wy cał s ię u ro d ą San d ry i zarzek ał, że n ie weźmie p ien ięd zy , wy s tarczy mu , że b ęd zie n o s iła co ś , co s two rzy ł. Ob o k n as zy jn ik a leżała p laty n o wa b ran s o leta i d łu g ie k o lczy k i. J o ach im zamru g ał, żeb y o d zy s k ać o s tro ś ć wid zen ia. Na p o ręczy k rzes ła wis iała s u k n ia. San d ra miała ją n a s o b ie wieczo rem, k ied y tań czy li w n o cn y m k lu b ie w p o d ziemiach h o telu , w k tó ry m mies zk ał o d d wó ch lat. Drzwi s zafy b y ły u ch y lo n e, w ś ro d k u wis iały jej u b ran ia. Po d s p o d em s tała walizk a, k tó rą k u p iła p rzed wy jazd em. Zerwał s ię i ws zed ł d o łazien k i. Na p ó łce p o d lu s trem zo b aczy ł k o b iece k o s mety k i. Do tarło d o n ieg o , że g d y b y o d es zła, zab rałab y to ws zy s tk o ze s o b ą. Nie miała p o wo d u u ciek ać p rzed n im w p an ice. A mo że n ie ch ciała zab ierać p rzed mio tó w, k tó re ich łączy ły ? To b y ło d o n iej p o d o b n e: g es ty i d ecy zje, k tó re u p rzeciętn y ch lu d zi
b y ły b y d ziwn e, w wy k o n an iu San d ry s tawały s ię mag iczn e. Wy p ełn iła g o fala u p o k o rzen ia i ws ty d u . Zn ał te u czu cia – to warzy s zy ły mu p rzez całą mło d o ś ć. Uwo ln ił s ię o d n ich n a k ró tk o , k ied y ży ł złu d zen iem, że k o ch ała g o Elis ab eth , k o b ieta, z k tó rą wziął ś lu b . Przeraziła g o my ś l, że zn ó w b ęd zie mu s iał p rzeży ć o d rzu cen ie. * Pierws zy raz zo b aczy ł San d rę, k ied y wieczo rem wch o d ził d o h o telu zmęczo n y p o d łu g im d n iu o p ro wad zan ia k o lejn eg o min is tra i cierp liwy m tłu maczen iu g ru p ie u rzęd n ik ó w, d laczeg o au to maty czn y s y s tem zab ezp ieczeń elek tro wn i ato mo wej jes t lep s zy o d s y s temó w, k tó re wy k o rzy s tu ją in telig en cję czło wiek a. M u s iał o p an o wy wać iry tację, k tó rą wy wo ły wali w n im lu d zie u ważający , że p o zy cja zajmo wan a w p ań s twie u p rawn ia ich d o d y s k u to wan ia ze s p ecjalis tami. Najb ard ziej d en erwu jący b y ł n is k i, g ru b y wicemin is ter, k tó ry wp atry wał s ię w s p awan e ru ry z tak ą min ą, jak b y o b rażały jeg o in telig en cję. – Nap rawd ę u waża p an , że au to maty czn ie u ru ch amian e zawo ry i zb io rn ik i zad ziałają lep iej o d wy k s ztałco n eg o tech n ik a i k o mp u teró w? – Wy k s ztałcen i tech n icy p o p ełn ili b łęd y w Czarn o b y lu i Fu k u s h imie. Zap ewn e te n azwy n ie s ą p an u o b ce – o d p arł J o ach im, celo wo u n ik ając u p rzejmeg o „p an ie min is trze”. – W Czarn o b y lu n a s k u tek p rzeg rzan ia rd zen ia mo c wzro s ła z d wó ch ty s ięcy d o d wu s tu ty s ięcy meg awató w. Dlateg o d o s zło d o p o tężn ej k atas tro fy i s k ażen ia p o ło wy g lo b u . W Ch alk Riv er w Kan ad zie w p ięćd zies iąty m d ru g im b łąd tech n ik ó w s p o wo d o wał p o ważn y wy ciek . W Th ree M ile Is lan d w Pen s y lwan ii też zawin ili tech n icy w o s iemd zies iąty m s ió d my m. Plu s wiele u tajn io n y ch awarii w Związk u Rad zieck im, z ty s iącami n ap ro mien io wan y ch i o fiar ś mierteln y ch . Na całej k u li ziems k iej mo żn a zn aleźć p o zo s tało ś ci p o awariach reak to ró w, za k tó re o d p o wiad ają lu d zie. – Od czek ał ch wilę, p atrząc z s aty s fak cją n a zan iep o k o jo n e twarze u rzęd n ik ó w, p o czy m mó wił d alej: – Działan ie u k ład u b ezp ieczeń s twa n as zeg o reak to ra o p iera s ię n a g rawitacji, ciś n ien iu s p rężo n y ch g azó w i n atu raln ej cy rk u lacji. Niep o trzeb n e s ą p o mp y . AP 1 0 0 0 n ie wy mag a ró wn ież źró d eł p rąd u p rzemien n eg o . W p rzy p ad k u awarii wy s tarczy s tacja ak u mu lato ró w. Wch o d ząc d o h o telu , miał p rzed o czami zak ło p o tan e twarze min is tra i jeg o ś wity . Celo wo zro b ił im wy k ład – mś cił s ię, że p rzy jech ali n iep rzy g o to wan i. I b y li d o ś ć b ezczeln i. Patrząc n a n ich , p o my ś lał, że p o win n i zwied zać k u rze farmy . Ch o ć i tam b y
s ię s k o mp ro mito wali. Ws p o mn ien ie twarzy u rzęd n ik ó w zn ik n ęło p o d wp ły wem n iezwy k łej u ro d y k o b iety , k tó ra wy s zła z win d y i s zy b k im k ro k iem p rzes zła p rzez h all h o telu . By ła wy s o k a i s mu k ła, n a o czach miała ciemn e o k u lary . Szła z lek k o p o ch y lo n ą g ło wą i jed n ą ręk ą p rzy s k ro n i, jak b y cierp iała n a mig ren ę lu b ch ciała s ię zas ło n ić p rzed s p o jrzen iami o d s tro n y res tau racji. Zau waży ł, że jej d ło ń u k ry wa zaczerwien ien ie s k ó ry p rzy o k u i u ch u . By ł to ś lad , jak i p o ws taje p o u d erzen iu p ięś cią. Świad czy ły o ty m też łzy , k tó re s p ły wały p o p o liczk ach , i lek k ie d rżen ie b ro d y . Po za zd jęciami rek lamo wy mi n ig d y n ie wid ział tak iej p ięk n o ś ci. M in ęła g o , id ąc d o wy jś cia, ale n ag le zawró ciła n a wid o k wch o d ząceg o mężczy zn y i s ię zatrzy mała. Nerwo wy m ru ch em o two rzy ła to reb k ę, wy p u ś ciła ją z rąk . Po d n o g i J o ach ima wy s y p ały s ię k o s mety k i, telefo n k o mó rk o wy , p ap iero we ch u s teczk i. Ko b ieta p o ch y liła s ię i n iezg rab n y mi ru ch ami zaczęła zb ierać ro zs y p an e p rzed mio ty . Wch o d zący mężczy zn a p rzes zed ł, n ie zwracając n a n ią u wag i. By ł n iewy s o k i, k ręp y , z o g o lo n ą g ło wą o s ad zo n ą n a g ru b y m k ark u , s zero k ie ramio n a i mo cn o zary s o wan e s zczęk i ś wiad czy ły o s ile fizy czn ej. Rzu cił k ró tk ie s p o jrzen ie n a J o ach ima. Głęb o k o o s ad zo n e o czy wy rażały zain teres o wan ie, ale i p o g ard ę. Ku n d zas tan awiał s ię p o tem, d laczeg o to o n s tał s ię o b iek tem zain teres o wan ia o b ceg o , a n ie p ięk n a k o b ieta. Ta n iep o k o jąca my ś l wró ciła d o n ieg o teraz, k ied y San d ra zn ik n ęła. Czeg o mó g ł ch cieć o d n ieg o o b cy mężczy zn a? M o że u d awał, że n ie zn a San d ry ? Wted y , w h o telu , p rzy k u cn ął i zaczął zb ierać ro zrzu co n e p rzed mio ty . Owio n ął g o zap ach p erfu m, wło s ó w i ro zg rzan eg o ciała. Tu ż p rzed s o b ą wid ział g ład k ą i n ap iętą s k ó rę, k tó ra s p rawiała wrażen ie n ierealn eg o , d o s k o n ałeg o two rzy wa. Op an o wał ch ęć d o tk n ięcia ramien ia n iezn ajo mej, żeb y s ię p rzek o n ać, czy jes t p rawd ziwa. Niżej p o d n o s iły s ię i o p ad ały p ełn e p iers i, wid o czn e p rzez s zp arę w tk an in ie s u k ien k i. Od s ło n ięte d łu g ie u d a b y ły ro zch y lo n e w p rzy k lęk u , mro k międ zy n imi p rzy ciąg ał, s p rawiał mu fizy czn y b ó l. M u s iał o p an o wać falę p o żąd an ia. Op arł s ię ręk ą o ś cian ę. Ko b ieta wy czu ła co ś d ziwn eg o w jeg o reak cji, p o d n io s ła p y tająco wzro k . J ej o czy miały s zaro zielo n y k o lo r, b y ły p o d łu żn ie wy k ro jo n e, b ard zo d u że i wy p ełn io n e łzami. J o ach im o p an o wał s ię, o d zy s k ał ró wn o wag ę, o d s zed ł o d ś cian y . Po d ał jej p o d n ies io n y d łu g o p is . – Dzięk u ję… – p o wied ziała s amy m ru ch em p ełn y ch warg , b ez d źwięk u .
Pró b o wała s ię u ś miech n ąć, ale ty lk o s mu tn ie s k rzy wiła u s ta. Wło ży ła d łu g o p is d o to reb k i, zamk n ęła ją i zn ó w s p o jrzała n a J o ach ima. Ch ciała co ś jes zcze p o wied zieć, ale p o s ek u n d zie wah an ia wy ciąg n ęła d ło ń i d o tk n ęła jeg o p o liczk a. Ges t trwał b ard zo k ró tk o , b y ł zaled wie mu ś n ięciem, wy razem wd zięczn o ś ci za p o mo c, ale p arzy ł w s k ó rę, jak b y d o tk n ęła g o zap alo n ą zap ałk ą. Ob o je ws tali, p atrząc s o b ie w o czy . Po s ek u n d zie k o b ieta o d wró ciła s ię i wy s zła z h o telu . Ro zk o ły s an a, s p rawiała wrażen ie, jak b y n ie d o ty czy ły jej p rawa g rawitacji. J o ach im o d d y ch ał s zy b k o , jak p o wy s iłk u . Kied y jej wy s o k a s y lwetk a zn ik n ęła, p o ś p ies zn ie ru s zy ł w s tro n ę s ch o d ó w. Wb ieg ł n a trzecie p iętro , p o k o n ał d łu g i k o ry tarz i d o tarł d o p o k o ju . Zamk n ął za s o b ą d rzwi, zrzu cił u b ran ie, ch wy cił z p ó łk i p o d lu s trem n o ży czk i, ws zed ł p o d p ry s zn ic i p u ś cił lo d o watą wo d ę. Po wo li s ię u s p o k ajał, p atrząc n a ciało , p o k tó ry m s p ły wały p rzeźro czy s te s tru g i wo d y mies zające s ię z co raz o b fits zą czerwien ią k rwi p ły n ącej z ramio n i p iers i, k ied y p o wo li i meto d y czn ie p rzecin ał s k ó rę o s trzem. By ł d o s k o n ały m two rem n atu ry o n iezwy k łej in telig en cji i s ile d u ch a. Brzy d ził s ię s łab o ś cią, k tó rą wy wo ły wały w n im k o b iety . Oczy s zczał s ię z n iej z k ażd y m g łęb o k im, b o les n y m cięciem. * Nas tęp n y m razem zwró ciła jeg o u wag ę, k ied y s ied ział n a taras ie h o telu i ro b ił n o tatk i d o wy k ład u o p rzep is ach CRF w zas to s o wan iu d o reak to ra AP 1 0 0 0 . Na k o lejn ej p rezen tacji w o b ecn o ś ci p rzed s tawicieli rząd u i med ió w zn ó w mu s iał b ro n ić reak to ra p rzed k ry ty k ą ek s p ertó w. AP 1 0 0 0 b y ł p rawie g o tó w, a p o ls cy p o lity cy n ad al zach o wy wali s ię, jak b y b u d o wał b o mb ę ato mo wą. Nien awid ził ws zy s tk ieg o , co p rzes zk ad zało mu w p racy . Czu ł s ię jak p ajac zmu s zan y d o p u b liczn y ch s ztu czek . A jed n o cześ n ie lęk ty ch lu d zi i jeg o wład za n ad ich o g ran iczo n y mi u my s łami s p rawiały mu s aty s fak cję. Do k to raty z fizy k i jąd ro wej i in ży n ierii wzmacn iały p ewn o ś ć s ieb ie – liczy ły s ię to n g ło s u , u miejętn a g es ty k u lacja. Patrząc n a p lażę i falu jące mo rze, o czami wy o b raźn i wid ział tłu m p o lity k ó w, n au k o wcó w i d zien n ik arzy , k tó rzy s p o g ląd ają p o s o b ie zażen o wan i p o jeg o b łęd zie. A p o ch wili ro zleg a s ię cich y , p o tem co raz g ło ś n iejs zy ś miech . Nien awid ził ich tak s amo jak ws zy s tk ich , k tó rzy mu zag rażali. J ak d ziewczy n y z liceu m, k tó ra o ś mieliła s ię ro zeb rać p rzed n im zaws ty d zo n y m i p rzerażo n y m,
n iezd o ln y m d o ru ch u . Nien awid ził n au czy cieli i k o leg ó w, k tó rzy n ie u wierzy li mu , że zo s tał p rzez n ią u p o k o rzo n y . M imo ro zp aczliwy ch wy s iłk ó w n ie b y ł w s tan ie wzb u d zić erek cji. Zg wałciła i u p o k o rzy ła jeg o d u s zę i mu s iała za to zap łacić. Lu d zie, k tó rzy ch cieli g o o s k arży ć, zd erzy li s ię z au to ry tetem jeg o o jca, wy s o k ieg o o ficera k o mu n is ty czn y ch s łu żb wy wiad u . Dziewczy n a zo s tała u s u n ięta ze s zk o ły z wilczy m b iletem. Nie p rzy jęło jej żad n e liceu m, n ie mo g ła zro b ić matu ry an i s tu d io wać. Nie o trzy mała p as zp o rtu , więc n ie mo g ła wy jech ać z k raju . Ro k p ó źn iej s k o ń czy ł s ię k o mu n izm, ale o n a p rzeży ła załaman ie n erwo we i p o p ró b ie s amo b ó jczej zo s tała zamk n ięta n a o d d ziale p s y ch iatry czn y m. J ej lo s u s p o k o ił J o ach ima, p o zwo lił mu u cis zy ć n ien awiś ć. Og arn iała g o eu fo ria, g d y wid ział, że ws zy s cy w s zk o le b o ją s ię g o i u n ik ają. By ł p ewien , że d ziewczy n a zo s tała n amó wio n a d o p o d łeg o czy n u p rzez zło ś liwy ch k o leg ó w. Najch ętn iej u k arałb y ich ws zy s tk ich , ale o jciec n ie ch ciał o ty m s ły s zeć. Wy jazd d o Niemiec wy mazał p rzes zło ś ć, p o zwo lił mu o d etch n ąć. Sk u p ił s ię n a n au ce, o g ran iczy ł k o n tak ty z lu d źmi. J eg o wy b itn y u my s ł b u d ził p o d ziw p o d s zy ty zawiś cią, ale b y ło mu to o b o jętn e. Samo tn ie d ąży ł d o celu i o s iąg n ął g o p rzed czterd zies tk ą. Stał s ię au to ry tetem w d zied zin ie fizy k i jąd ro wej, n ik t n ie mó g ł mu zag ro zić. M ięd zy n aro d o we s y mp o zja i wy k ład y n a n ajlep s zy ch u czeln iach w Eu ro p ie i Amery ce p o twierd zały jeg o p o zy cję. Uzu p ełn ił ed u k ację s tu d iami in ży n iers k imi. Wres zcie n ad es zła p ro p o zy cja o b jęcia s tan o wis k a s zefa b u d o wy elek tro wn i ato mo wej w Żarn o wcu . Zarab iał o g ro mn e s u my , cies zy ł s ię s zacu n k iem elit p o lity czn y ch i fin an s o wy ch . Zn ó w b u d ził lęk – o d n ieg o zależało b ezp ieczeń s two s etek milio n ó w lu d zi. Przez s zu m mo rza p rzeb iły s ię p o d n ies io n e, g n iewn e g ło s y . J o ach im wró cił d o teraźn iejs zo ś ci. Kilk ad zies iąt metró w o d b alu s trad y taras u zo b aczy ł mężczy zn ę, k tó ry wy my ś lał s to jącej o b o k k o b iecie. Ob o je zatrzy mali s ię p rzy o twarty m b ag ażn ik u s p o rto weg o s amo ch o d u . Gło s mężczy zn y zag łu s zały s zu m mo rza i wiatr. Ko b ieta b y ła p ięk n ą n iezn ajo mą, k tó rą J o ach im s p o tk ał k ilk a d n i temu p rzy wy jś ciu z h o telu . Wiatr p rzy k lejał jej lek k ą s u k ien k ę d o s mu k łeg o ciała i n ó g . Ręce trzy mała zwies zo n e, s tała n ieru ch o mo z o p u s zczo n ą g ło wą, a mężczy zn a g es ty k u lo wał b lis k o jej twarzy . By ło o czy wis te, że ty lk o o b ecn o ś ć p o ten cjaln y ch ś wiad k ó w p o ws trzy mu je g o p rzed u d erzen iem. J o ach im p o d n ió s ł s ię zan iep o k o jo n y , wy d ru k p rzep is ó w s p ad ł mu z k o lan . Krzy czący mężczy zn a d o s trzeg ł ten ru ch i n ag le u milk ł. Od wró cił s ię d o s amo ch o d u ,
wy s zarp n ął z b ag ażn ik a d u żą to rb ę, rzu cił ją n a ch o d n ik , ws k o czy ł za k iero wn icę, zap u ś cił s iln ik i o d jech ał z p is k iem o p o n . Ko b ieta n ad al s tała n ieru ch o mo , wy s tawio n a n a wiatr i s p o jrzen ia. J ej ciało wy rażało b ezrad n o ś ć i zag u b ien ie. J o ach im ru s zy ł w s tro n ę s ch o d ó w p ro wad zący ch n a h o telo wy p ark in g . J eg o reak cja b y ła o d ru ch o wa, n ie wy n ik ała ze ws p ó łczu cia an i wy rach o wan ia. W u p o k o rzo n ej k o b iecie d o s trzeg ł s ieb ie s ameg o , wy s tawio n eg o n a d rwin y i o k ru cień s two o to czen ia. Po d s zed ł d o n iej, n ie p y tając o zg o d ę, b u d y n k u . Ru s zy li o b o je, n ie zamien iws zy s p o jrzeń o d s tro n y recep cji i res tau racji, p rzy cis n ęła g u zik z n u merem p iętra. Po d czas
p o d n ió s ł to rb ę i p o k azał w s tro n ę s ło wa. Wes zli d o h o telu , ś wiad o mi p o k o n ali d ro g ę d o win d . Ko b ieta cich ej jazd y n a g ó rę n ie s p o jrzała n a
n ieg o . On też p atrzy ł p rzed s ieb ie, n ie o ś mielił s ię n ic p o wied zieć. Kied y o two rzy ły s ię d rzwi, wy s zła p ierws za. J o ach imo wi n ie p o zo s tało n ic in n eg o , jak p o d n ieś ć to rb ę i p ó jś ć za n ią. Za p rzes zk lo n ą ś cian ą ap artamen tu n a o s tatn im p iętrze p o n ad s zczy tami s o s en ro zciąg ał s ię ws p an iały wid o k n a mo rze. Po czu ł u k łu cie zazd ro ś ci. Zas łu g iwał n a ró wn ie d o b ry p o k ó j, a o d p rawie d wó ch lat mies zk ał n a p arterze i wid ział ty lk o d rzewa n a wy d mach . Po s tawił to rb ę. Niep ewn y , co p o wied zieć i jak s ię zach o wać, p atrzy ł n a s to jącą n a b alk o n ie s y lwetk ę z wło s ami ro zwian y mi p rzez wiatr i ciałem ry s u jący m s ię p o d p rzeźro czy s ty m materiałem s u k ien k i. Uzn ał, że n ajlep iej zro b i, wy ch o d ząc b ez p o żeg n an ia. Od wró cił s ię i ru s zy ł d o d rzwi. Us ły s zał jej cich y g ło s : – Zo s tań . Pro s zę. * Teraz, k ied y zn ik n ęła b ez s ło wa wy jaś n ien ia, b ez p o żeg n an ia, p o s p ęd zo n y ch razem mies iącach , wy d ało mu s ię to n iewy b aczaln ą zd rad ą. Nie miała p rawa zjawić s ię w jeg o ży ciu , jeś li o d p ierws zej ch wili p lan o wała o d ejś ć. Czy b y ł ty lk o k ró tk im p rzy s tan k iem, o d p o czy n k iem p rzed n as tęp n y mi mężczy zn ami? Ta my ś l p rzy p rawiała g o o s zaleń s two . Cały m ciałem i u my s łem p rag n ął, żąd ał jej p o wro tu , ch o ć n a k ilk a min u t. M u s i s p o jrzeć jej w o czy i zo b aczy ć p rawd ę. M a d o teg o p rawo , więk s ze n iż p rzeciętn y ś mierteln ik . J eg o n ie zo s tawia s ię w tak i s p o s ó b . San d ra mu s i wró cić i p o d d ać s ię jeg o wy ro k o wi.
I k arze.
6
Karo l p atrzy ł n a n ieru ch o me zwło k i leżące n a d rewn ian y m s to le. M ała k ału ża k rwi zas ty g ła n a b eto n o wej p o d ło d ze, p o s zarp an a ran a n a p rzeg u b ie ręk i p o k ry ła s ię ciemn ą s k o ru p ą. Ry s y leżąceg o b y ły s tężo n e w s k u rczu , d o k o ń ca n ie p o g o d ził s ię z n ad ch o d zącą ś miercią. Na s zy i Karo l n ie zn alazł ś lad ó w o tarcia an i d u s zen ia. Na ramio n ach i n a n o g ach też n ie d o s trzeg ał zs in ień , k tó re zo s tają p o ch wy tach i z czas em s tają s ię co raz wy raźn iejs ze, jak b y zmarły o s k arżał mo rd ercó w. Wied ział jed n ak , że czło wiek a mo żn a u cis zy ć tak , żeb y p ato lo g teg o n ie s twierd ził. Sto jący o b o k Zieliń s k i p o ru s zy ł s ię n iecierp liwie. – Wid ziałeś ju ż co ś tak ieg o ? Karo l s k in ął g ło wą. Pamiętał jeń ca w Irak u , k tó reg o ro zju s zen i ś miercią k o leg ó w marin es d o tk liwie p o b ili i zo s tawili n a ch wilę s ameg o . Zan im wró cili, p rzeg ry zł s o b ie ży ły n a p rzeg u b ach . Tamte ś lad y n a b ru d n y ch i zak rwawio n y ch ręk ach martweg o Irak ijczy k a wy g ląd ały p o d o b n ie d o p o s zarp an y ch b rzeg ó w ran y teg o czło wiek a. M o g ły ją zro b ić zęb y alb o o s tre n arzęd zie o n ieró wn y ch b rzeg ach , z b lach y lu b s zk ła. Co ś in n eg o o d ró żn iało o d s ieb ie te d wie ś mierci. Irak ijczy k miał s p o k o jn ą, p o g o d zo n ą twarz. Wy k rzy wio n a twarz b an d y ty ś wiad czy ła o ro zp aczliwej walce, jak b y trzy man o g o u n ieru ch o mio n eg o p o d czas ro zry wan ia p rzeg u b u . I p o tem, k ied y p o wo li s ię wy k rwawiał. Na p rzeg u b ie p o n ad ran ą d o s trzeg ł mały tatu aż: cztero ramien n ą k o ro n ę i d wie litery K. Czu ł n a s o b ie b ad awcze s p o jrzen ie Zieliń s k ieg o . Od wró cił s ię i wy s zed ł z p o d ziemn eg o p o mies zczen ia n a s łab o o ś wietlo n y k o ry tarz. Czek ali tu trzej mężczy źn i w s talo wy ch mu n d u rach . Zieliń s k i ru ch em g ło wy p o lecił im zajęcie s ię zwło k ami. Najemn icy wes zli d o celi, ch wy cili tru p a za ręce i n o g i, ws ad zili d o b las zan ej wan n y . J ed en z n ich zało ży ł mas k ę g azo wą i zaczął o d k ręcać p las tik o wy k an is ter, d waj wy s zli n a k o ry tarz i zamk n ęli d rzwi. Zieliń s k i p o k azał n a s ch o d y n a k o ń cu k o ry tarza. Po p aru k ro k ach zatrzy mał Karo la. – Nie ch ciałem mó wić p rzy ws zy s tk ich . Przed ś miercią ś mieć wy mamro tał, że
ro zwalą b u d y n ek s ejmu , z p o s łami, p remierem i p rezy d en tem w ś ro d k u . M o g ą też u d erzy ć n a k an celarię p rezes a rad y min is tró w alb o p ałac p rezy d en ck i. J es zcze n ie zd ecy d o wali. Od g rażał s ię, że mają p o tężn ą rak ietę. Brzmi jak fan tas ty k a, p rawd a? – Każd y tro p mu s imy b rać p o ważn ie – o d p arł Karo l. – Przed u d erzen iem n a Wo rld Trad e Cen ter też n ik t b y n ie u wierzy ł, że to realn e. – J as n e. Wes zli d o h ali n a p arterze. Gło wy n ajemn ik ó w o d wró ciły s ię w ich s tro n ę, u milk ły ro zmo wy . Karo l zau waży ł trzech mło d y ch mężczy zn , k tó rzy o d s tawali o d res zty g ru p y n iep o zo rn ą b u d o wą ciała i cy wiln y mi u b ran iami. Do my ś lił s ię, że b y li s p ecjalis tami o d k o mp u teró w i wy wiad u elek tro n iczn eg o . Zieliń s k i p o ło ży ł d ło ń n a jeg o ramien iu i zwró cił s ię d o całej g ru p y : – Kilk u z was zn a p u łk o wn ik a. Zap ewn iam, że n ie ma w Po ls ce fach o wca, k tó ry mó g łb y mu d o ró wn ać. Po g ru p ie p rzes zed ł cich y s zmer. – Nie in teres u je mn ie, k to , k ied y i d laczeg o rzu cił s łu żb ę. J a też n ie b ęd ę s ię s p o wiad ał – p o wied ział Karo l. – Nad al jes tem d la was o ficerem wy żs zej ran g i. Wy jaś n iłem to z majo rem. Czy to jas n e? Szu m g ło s ó w ś wiad czy ł, że jeg o s ło wa zo s tały d o b rze p rzy jęte. Zieliń s k i u ś miech n ął s ię z zad o wo len iem, p o czy m d o rzu cił z u d an ą p o wag ą: – Ale g d y b y p ró b o wał mn ie zlik wid o wać, n ie zawah ajcie s ię, ch ło p cy . Nag ro d zili g o ś miech em. i n ajs tars zeg o z g ru p y .
Zieliń s k i
ws k azał
n ajmo cn iej
zb u d o wan eg o
– To mo ja p rawa ręk a, s ierżan t Su mo . Szero k i w b arach , n iewy s o k i k o man d o s u k ło n ił s ię o g o lo n ą g ło wą, n a k tó rej b y ło wid ać b lizn y . Szy ję też miał p rzeciętą s zero k ą s zramą. – Su mo zd erzy ł s ię g ło wą z irack im czo łg iem p o d czas wo jn y p an a Bu s h a. Po wied z, jak b y ło – zwró cił s ię d o k o man d o s a. – Czo łg p o czu ł s ię źle, zało g a u ciek ła – o d p arł zap y tan y n is k im, d u d n iący m g ło s em. Ro zleg ł s ię ś miech . Zieliń s k i mó wił d alej: – Stracił h ełm, o g łu s zo n y wy b u ch em n ie u s ły s zał czo łg u , wy p ad ł zza ro g u d o mu i waln ął czo łem w lu fę. Wk u rzy ł s ię i p o s tan o wił ro zwalić czo łg . I zd o b y ł p s eu d o n im Su mo . – Przy k leiłeś ład u n ek ? – d o my ś lił s ię Karo l.
Sierżan t k iwn ął p o zn aczo n ą b lizn ami g ło wą. – Ale zap o mn iał o d s k o czy ć – p ad ło w g ru p ie i zn ó w ro zleg ły s ię ś miech y . – Do s tał s ię w ręce Irak ijczy k ó w. Zaczęli mu o d cin ać g ło wę, k ied y g o zn aleźliś my . – Zieliń s k i ws k azał s zramę n a s zy i Su mo i zak o ń czy ł z n amas zczen iem: – Nie zo s tawiam lu d zi, an i ży wy ch , an i martwy ch . Sły ch ać b y ło p o mru k u zn an ia. Zieliń s k i p o ciąg n ął Karo la p rzez s alę w s tro n ę p o mies zczen ia w g łęb i. Sierżan t s zed ł za n imi. M ijając n ajemn ik ó w, Karo l wy czu wał ich zao s trzo n ą u wag ę i n ap ięcie. J ed n o s ło wo Zieliń s k ieg o , a rzu cilib y s ię n a n ieg o i zab ili cio s ami n o ży , z k tó ry mi s ię n ie ro zs tawali. Su mo zap ewn e u d u s iłb y g o g o ły mi ręk ami. Sk o ń czy łb y w b las zan ej wan n ie jak ro zp u s zczający s ię teraz b an d y ta, k tó reg o n ie zd ąży ł p rzes łu ch ać. Wes zli d o n iewielk ieg o b iu ra z p ro s ty mi meb lami i k o zetk ą. Na b iu rk u s tał k o mp u ter z trzema ek ran ami. Zieliń s k i zamk n ął d rzwi, o g arn ął g es tem wn ętrze. – Wid zę, co i g d zie ro b i k ażd y z n as zy ch p o d ejrzan y ch . M ają włączo n e GPS-y d wad zieś cia cztery g o d zin y n a d o b ę, n ie ro zs tają s ię z k amerami i mik ro fo n ami. Sy s tem d ziała p rzez s atelity , n ie ma mo wy o b rak u zas ięg u . Po za ty m mamy d o s tęp d o zb io ró w M SW i M ON-u , czy li d o p o licji i ws zy s tk ich s łu żb . Nie całk iem leg aln y , ale n iezawo d n y . – To mu s i s p o ro k o s zto wać – zau waży ł Karo l, s iad ając n a k rześ le p rzed b iu rk iem. Zieliń s k i n ie s k o men to wał jeg o u wag i. Sk u p ił s ię n a jed n y m z ek ran ó w, p rzez ch wilę p rzes u wał p alcami p o to u ch p ad zie. Wy k o n ał g es t w s tro n ę mo n ito ra. – Zo b acz. Ek ran ro zjaś n ił s ię i p o d zielił n a s ześ ć k wad rató w, w k ażd y m b y ło wid ać k ilk a mn iejs zy ch p ó l. Kamery p o k azy wały frag men ty u lic, wejś cia d o d o mó w, wn ętrze k awiarn i, p o k ó j w mies zk an iu p o d g ląd an y p rzez o k n o , k awałek alei p ark o wej, p ark in g s amo ch o d o wy . Karo l p rzes u wał wzro k p o ek ran ie z co raz więk s zy m n iep o k o jem. Zn ał te miejs ca, mó g ł je o d two rzy ć z zamk n ięty mi o czami. M ies zk an ie Ewy , jej k amien ica, u lica, p ark i p ark in g , n a k tó ry m trzy mała s amo ch ó d . Kawiarn ia, w k tó rej s ię s p o ty k ali. Po tem wejś cie i k latk a s ch o d o wa, wres zcie p o k ó j Ewy . Op an o wał zas k o czen ie i g n iew. Zieliń s k i p rzy g ląd ał mu s ię u ważn ie. – Wid ziałeś k ied y ś tak ą in wig ilację? Karo l p o k ręcił g ło wą. – Ewa jes t aż tak ważn a?
– M ó wiłem p rzecież. Bez n iej n ie d o wiemy s ię, k to zaatak o wał k o n wó j i u p ro wad ził ares zto wan y ch . – Zajmu je s ię ty m ag en cja. Zieliń s k i s k rzy wił s ię n iecierp liwie. – M am więk s ze mo żliwo ś ci d ziałan ia. Zn am k ażd y ru ch ag en cji. Ch y b a wies z, d laczeg o w Po ls ce d o tej p o ry n ie d o s zło d o atak u terro ry s tó w s p o d zielo n eg o s ztan d aru . – Nie b y li zain teres o wan i. Zieliń s k i p rzy tak n ął z u ś miech em. – Teraz s ą, i to b ard zo . Ag en cje u d ają ś wietn ie p o in fo rmo wan e i g o to we. Ob aj wiemy , że to k łams two . Słu żb y o k łamu ją rząd , a rząd s p o łeczeń s two . M ieliś my d o tąd wielk ie s zczęś cie. J es teś my g łu s i i ś lep i, p o leg amy wy łączn ie n a Amery k an ach . A ich g ó wn o o b ch o d zi, czy co ś wy b u ch n ie w Po ls ce lu b ilu lu d zi tu zg in ie. – W miarę jak mó wił, g n iew b rał g ó rę n ad jeg o o p an o wan iem. – Dają n am o ch łap y . Do b rzy b y liś my ty lk o d o p rzech o wy wan ia ich więźn ió w za d zies ięć milio n ó w łap ó wk i d la k ilk u cwan iak ó w ze s łu żb y i rząd u . Nie trafił cię s zlag , k ied y u s ły s załeś , ile jes teś my warci? Wo lałem Ru s k ich . Nic n ie d awali, ale b y liś my d la n ich ważn i. J an k es i n ami g ard zą. I wy k o rzy s tu ją, g d zie i k ied y ch cą. A my s k aczemy z rad o ś ci jak d u rn e małp y . Bo n as i ch ło p cy z wy wiad u alb o GROM -u p rzy s łu ży li s ię Wielk iemu Bratu zza o cean u ! Zamilk ł ze zb ielałą twarzą. Ściąg n ięte mięś n ie s zczęk i p o liczk ó w n ad ały mu d rap ieżn y wy g ląd , o d d y ch ał p ły tk o , ze zmru żo n y mi o czami. Karo l wied ział, jak ie b y ły p rzy czy n y tej n ien awiś ci. Amery k ań s cy ś led czy wp ad li n a tro p wielk ich s u m, k tó re zn ik ały b ez ś lad u p o ty m, jak zo s tały o d eb ran e talib o m. Pien iąd ze zaro b io n e n a u p rawach mak u i p rzemy cie o p iu m d o p ro d u k cji h ero in y . M ateriały d o wo d o we i zezn an ia s k ru s zo n eg o amery k ań s k ieg o o ficera, k tó ry b rał u d ział w ty m p ro ced erze, trafiły d o p o ls k iej p ro k u ratu ry wo js k o wej. Zieliń s k i o wło s u n ik n ął o s k arżen ia i więzien ia. Kto ś g o o s ło n ił, mu s iał jed n ak p o d ać s ię d o d y mis ji. – Ile teraz k o s ztu jemy ? I k to p łaci? – zap y tał Karo l. Zieliń s k i p atrzy ł ch wilę n a b lat b iu rk a, p o tem p o d n ió s ł wzro k . J eg o o czy zn ó w b y ły s p o k o jn e i s k u p io n e. – Dzies ięć razy więcej. M ó wiłem ju ż, n ie mo g ę u jawn ić n azwis k a. Karo l s k in ął g ło wą. Zieliń s k i mó wił d alej:
– M ó j mo co d awca zd ał s o b ie s p rawę, jak b ard zo jes teś my o d k ry ci. I jak s łab e mamy o p arcie w n ielo jaln y ch s o ju s zn ik ach . Niczy m s ię to n ie ró żn i o d ro k u trzy d zies teg o d ziewiąteg o : te s ame zap ewn ien ia i tak i s am cy n izm. Zd ecy d o wał s ię d ziałać n a włas n ą ręk ę. M a n a to ś ro d k i, trzy ma w ręk u k ilk u k lu czo wy ch p o lity k ó w. Działa, b o czu je s ię Po lak iem i ch ce ch ro n ić s wo je in teres y . Ch o ć mó g łb y s p o k o jn ie wy p ro wad zić fo rs ę i zamies zk ać w k ażd y m miejs cu n a ziemi. Po trafi p rzeciws tawić s ię atak o m terro ry s ty czn y m. Ze s tro n y mu zu łman ó w i z k ażd ej in n ej. J es t ch o lern ie s k u teczn y . I b ezwzg lęd n y , k ied y trzeb a. J ak o o d d ział cien i ro b imy s wo je i zn ik amy b ez ś lad u . A g d y b y k o mu ś p o win ęła s ię n o g a, mamy zap ewn io n ą n iety k aln o ś ć. Ci, k tó ry ch p o zn ałeś , to mała częś ć g ru p y . Na mo je ro zk azy czek a p o n ad s tu lu d zi. Plu s s p ece o d elek tro n ik i, k o mp u teró w i wy wiad o wcy . Dru g ie ty le jes t ro zs ian y ch p o k rajach Blis k ieg o Ws ch o d u i Eu ro p y . M amy lu d zi w amery k ań s k im i b ry ty js k im wy wiad zie. Tak ich jak mó j p raco d awca jes t wielu w cy wilizo wan y m ś wiecie. M ają p ien iąd ze i p o wy żej u s zu imp o ten cji rząd ó w. – Zieliń s k i zak o ń czy ł i czek ał n a p y tan ie Karo la. Na d ek larację lo jaln o ś ci, k tó rej s ię d o mag ał. – Od czeg o zaczn iemy ? – zap y tał p o ch wili Karo l. – Po d zięk u jes z mi, że cię wciąg n ąłem. To jes t p rawd ziwa ro b o ta, n ie p is an ie rap o rtó w i włażen ie d o d u p y p o lity k o m. Zn ajd ziemy s k u rwy s y n ó w, k tó rzy zaatak o wali k o n wó j, zwin iemy ty ch u wo ln io n y ch terro ry s tó w. Do wiemy s ię, jak i mają cel w Po ls ce. Nie zd arzy ł mi s ię jes zcze g o ś ć, k tó ry n ie zacząłb y ś p iewać. Ws k ażą n am res ztę g ru p y i zlecen io d awcó w. Szy b k a i s k u teczn a ak cja, żad n y ch jeń có w. – Nie b ęd zie s zan taży n as tęp n y mi atak ami – d o my ś lił s ię Karo l. Zieliń s k i k iwn ął g ło wą z u ś miech em. – Nie b ierzemy więźn ió w, więc ich n ie u waln iamy . Po mó ż mi o d s zu k ać Ewę.
7
– Ro zk ręcen ie lin ek s tero wn iczy ch i zah amo wan ie s teró wek … ro zciąg n ięcie s lajd era… s p rawd zen ie lin ek … zeb ran ie ws zy s tk ich k o mó r. – Ad am recy to wał p ó łg ło s em in s tru k cję, tak jak n au czy ł g o Karo l. Po wtarzan ie p u n k tó w s k ład an ia s p ad o ch ro n u u s p o k ajało n erwy p rzed s k o k iem, mó zg u p ewn iał s ię, że n ie zo s tał p o p ełn io n y b łąd , p o zwalał s ię o d p ręży ć ciału . Nig d y n ie u ży ł s p ad o ch ro n u , k tó ry czek ał n a n ieg o zło żo n y . – Wy o b raź s o b ie, że k to ś b ard zo cię n ie lu b i. Wy s tarczy , że wep ch n ie w p lecak metalo wy p ręt, k tó reg o n ie zau waży s z – p o wied ział Karo l, k ied y ro zd y g o tan y z emo cji i lęk u p rzed p ierws zy m s k o k iem Ad am zap in ał u p rząż p lecak a ze s p ad o ch ro n em, k tó ry zło ży ł p o p rzed n ieg o d n ia. – Nik t s ię n ie d o wie p rawd y , k ied y waln ies z o ziemię. Pręt wy leci p o d czas lo tu , żad en fach o wiec n ie u s tali, co b y ło p rzy czy n ą s p lątan ia lin ek . Stwierd zą, że źle zło ży łeś s p ad o ch ro n . Ilu mas z wro g ó w? Ad am zatrzy mał s ię z ro zciąg n ięty mi lin k ami w ręk ach i czek ał, aż p ilo t p rzy jrzy s ię im z b lis k a. To b y ł k o lejn y etap in s tru k cji: p ierws ze s p rawd zen ie p rzez b ratn ią d u s zę. Pilo t b y ł wielk im trzy d zies to p aro letn im g ru b as em, k tó reg o n ig d y n ie o p u s zczał d o b ry h u mo r. – M y s zy je p o g ry zły … czy co ? – mru czał d o s ieb ie. – No d o b ra, mo że wy trzy ma jed en s k o k . Płacis z, to mas z. – J as n e. – Ad am k iwn ął g ło wą i zaczął wy ciąg ać s p o międ zy lin ek fałd y n y lo n o weg o materiału . Nie n ag ro d ził p ilo ta u ś miech em, my ś lami b y ł g d zie in d ziej, p rzy Ag acie i Rafale. Pamiętał, jak zareag o wali, k ied y wró cił d o d o mu s zczęś liwy , ro zg rzan y z emo cji, p o s tawił n a s to le b u telk ę s zamp an a i o ś wiad czy ł, że właś n ie wy k o n ał p ierws zy s k o k ze s p ad o ch ro n em. Przy g o to wy wał s ię w tajemn icy p rzed n imi, p rzez całą zimę u k ry wał wy jazd y n a lo tn is k o . Rafał zan iemó wił z wrażen ia i p o d ziwu . Ag ata ch wy ciła b u telk ę z s zamp an em i p o wied ziała s p o k o jn y m to n em: – Sch o wam ją. Wy p ijemy , k ied y zn ó w b ęd zies z s o b ą. Wy ciąg n ięcie s p o międ zy lin ek k o lejn y ch fałd materiału … u p o rząd k o wan ie s tab ilizato ró w i s p ły wu … k o n tro la n u mer d wa.
Pilo t b y ł zawied zio n y , że jeg o żart n ie zn alazł u zn an ia. – M o że s k o czy my razem? – zap ro p o n o wał, p atrząc u ważn ie n a zwin ięty n y lo n . Ud ało mu s ię wy rwać s wo jeg o s k o czk a z zamy ś len ia. – J ak to ? – zap y tał Ad am zd ziwio n y . – Wy k o n ałem k ilk a s k o k ó w – mó wił d alej p ilo t. – Nie lu b ię teg o , ale mam o ch o tę s p ró b o wać lo tu b ez s p ad o ch ro n u . Ob raz Ag aty i Rafała ro zp ły n ął s ię całk o wicie. – O czy m ty mó wis z? A s amo lo t? Pełn a twarz p ilo ta wy rażała ch ęć p o d zielen ia s ię tajemn icą. – Ub ezp ieczy łem g rata, mu s zę k u p ić n o wy . Zas tan awiałem s ię, jak g o ro zb ić, żeb y firma u b ezp ieczen io wa s ię n ie p rzy czep iła. J eś li wy s k o czę ze s p ad o ch ro n em, to n ie u wierzą. – Un ió s ł o b ie ręce i zad emo n s tro wał, co zamierza zro b ić. – Us zk o d ziłem p rzewó d p aliwa, p o p ięciu min u tach b ak b ęd zie p u s ty . Ty wy s k o czy s z p ierws zy , ja za to b ą… Bez s p ad o ch ro n u . Złap ies z mn ie w p o wietrzu . Ad am p atrzy ł n ie n ieg o z n ied o wierzan iem. – Os zalałeś , Pio tr? Waży s z p rzes zło s to k ilo . A ja n ig d y czeg o ś tak ieg o n ie ro b iłem. – Zaws ze jes t ten p ierws zy raz. Ufas z mi? In aczej ju ż b y ś n ie ży ł. Któ ry to b y ł skok? Ad am zn ieru ch o miał. Umy s ł d alej p o wtarzał in s tru k cję: wcis n ąć lin k i d o s p ad o ch ro n u , żeb y u n ik n ąć awarii ty p u line over. Pio tr mó wił o s k o k u , p rzed k tó ry m p o rad ził mu jes zcze raz zło ży ć zap as o wy s p ad o ch ro n . Co ś mu s ię n ie s p o d o b ało w ru ch ach Ad ama. Ok azało s ię, że lin k a u waln iająca czas zę b y ła wp lątan a w u ch wy t. I właś n ie teg o d n ia s k o czek , k tó ry wy s zed ł z s amo lo tu za Ad amem, u d erzy ł w b o k czas zy jeg o s p ad o ch ro n u g łó wn eg o . Od erwał k awał n y lo n u , lin k i s ię s p lątały i s p ad o ch ro n n aty ch mias t wp ad ł w k o rk o ciąg . Wierzb ick i zaczął wiro wać w s zalo n ej k aru zeli, s p ad ał p ięć razy s zy b ciej n iż p o win ien . Os zo ło mio n y i p rzerażo n y p rzez d łu g i czas n ie b y ł w s tan ie zg iąć rąk , o d p y ch an y ch s iłą o d ś ro d k o wą. Wres zcie u d ało mu s ię ro zp iąć k lamry s p ad o ch ro n u i g o o d rzu cić. Sp ad ał jes zcze s zy b ciej. Z o b razem b ły s k awiczn ie zb liżającej s ię p ły ty lo tn is k a p rzed o czami p o ciąg n ął za rączk ę s p ad o ch ro n u zap as o weg o . Czas za o two rzy ła s ię s to metró w n ad ziemią. Ud erzając o g ru n t, s k ręcił k o s tk ę. Teg o wieczo ra p o s tawił Pio tro wi d u żą b u telk ę wh is k y i razem ją o p ró żn ili.
Wró cił d o d o mu , k u lejąc, mo cn o n ietrzeźwy . Ok łamał Ag atę, że b y ł n a u ro d zin ach o p erato ra z telewizji. Gło s p ilo ta p rzy wró cił g o d o rzeczy wis to ś ci. – To jak b ęd zie, ch wy cis z mn ie? – Pio tr u ś miech n ął s ię n a wid o k min y Ad ama. – Co z cieb ie za d zien n ik arz? Łatwo cię wy p u ś cić. M o że jes tem wariatem, ale n ie aż tak im. Sk ład aj, czło wiek u , ten p aras o l, b o n u d n o z to b ą. Ad am u ś miech n ął s ię z u lg ą i wró cił d o cich eg o recy to wan ia in s tru k cji. – Wło żen ie p aczk i d o k o n ten era, zap ięcie k o n ten era. Uło żen ie p ilo cik a. Pio tr p rzy g ląd ał s ię w s k u p ien iu . – W p o rząd k u . Ad am zaczął zak ład ać p ierws zy s p ad o ch ro n . – Po wied z mi, ale tak s zczerze, p o jak ą ch o lerę s k aczes z? – zap y tał p ilo t. – M o im zd an iem to p rzy zn an ie s ię d o n u d y . Alb o p u s tk i. – Od czep s ię – s k wito wał Ad am, n ie p rzes tając zap in ać u p rzęży . Po k ilk u n as tu min u tach wy s zli z h an g aru . Ad am czu ł ciężar s p ad o ch ro n ó w, o g arn iało g o ro s n ące p o d n iecen ie. Po lu b ił lęk p rzed s k o k iem, k tó ry zamien iał s ię w zwierzęcy s k u rcz w ch wili, k ied y o d p y ch ał s ię o d d rzwi s amo lo tu . W n as tęp n y ch s ek u n d ach o g arn iała g o eu fo ria s wo b o d n eg o lo tu w n ies amo wity m p ęd zie p o wietrza. W d o le wiro wała ziemia… By ła u łu d ą, o d k tó rej mo żn a s ię u wo ln ić. Bez o b o wiązk ó w, amb icji i n iek o ń czącej s ię walk i lu d zi, o k łamu jący ch s ieb ie i ws zy s tk ich n ao k o ło . Wy s tarczy ło zamk n ąć o czy i lecieć. Prawd ziwe ży cie zn ajd o wało s ię ty lk o tu , międ zy n ieb em a ziemią, trwało n iewiele p o n ad min u tę i n ie b y ło fałs zem. M u s iało s ię s k o ń czy ć p o czu ciem n iezwy k łeg o try u mfu p o ląd o wan iu lu b u łamk iem s ek u n d y żalu p rzed zd erzen iem. I wielk ą cis zą. Po d es zli d o s amo lo tu . Trzy d zies to letn i p ip er malib u rzeczy wiś cie wy g ląd ał tak , jak b y mu s iał zak o ń czy ć s łu żb ę. Sp o d n ieb ies k iej farb y n a k ad łu b ie i s k rzy d łach wy ch o d ziła rd za, wy lo ty d y s z s iln ik a p o czern iały , p lek s i n a o k ien k ach p o żó łk ło i p o p ęk ało . Pio tr zau waży ł wzro k Wierzb ick ieg o i p o k iwał g ło wą z u d awan y m s mu tk iem. – Ty wy s k o czy s z, ja zan u rk u ję i p rzy walę d zio b em. M o że p rzek o n am u b ezp ieczy ciela… Ad am ws zed ł d o k ab in y s k o czk ó w. Pilo t p rzecis n ął s ię n a s wo je miejs ce za s terami i zaczął włączać p rzy rząd y . Na k o ń cu lo tn is k a co ś ro zb ły s ło w p ro mien iach n is k ieg o s ło ń ca. Na p as s tarto wy s k ręciła czarn a s zero k a limu zy n a.
– Gd zie s ię p ch as z, d u rn iu ? – mru k n ął z iry tacją Pio tr. Zd jął ręk ę ze s tartera i p atrzy ł n a s zy b k o zb liżający s ię s amo ch ó d . Ad am wy ch y lił s ię p o n ad jeg o ramien iem. – Startu j. Zjed zie n a b o k . Pilo t p o k ręcił g ło wą, p rzecis n ął s ię p rzez d rzwi k ab in y i zes k o czy ł n a ziemię. Limu zy n a zah amo wała p rzed d zio b em s amo lo tu , jak b y k iero wca ch ciał s ię u p ewn ić, że n ie u ciek n ą. Z s amo ch o d u wy s iad ł trzy d zies to letn i mężczy zn a w s zary m g arn itu rze i ro zp iętej p o d s zy ją k o s zu li w n ieb ies k ie p as k i. J eg o d łu g ie czarn e wło s y b y ły zaczes an e d o ty łu i lś n iły o d żelu . Op alo n a p rzy s to jn a twarz wy rażała p ewn o ś ć s ieb ie. Patrzy ł n a Ad ama z wy żs zo ś cią mas k o wan ą zain teres o wan iem. – Pan Wierzb ick i, p rawd a? – zap y tał i wy ciąg n ął d ło ń n a p rzy witan ie, b ły s k ając w s ło ń cu b iały mi zęb ami i zło ty m zeg ark iem. – Ko n rad Krzy wick i, s ek retarz p rezes a Ed ward a Rad o ws k ieg o . M ó j s zef p rag n ie p an a wid zieć… Piln ie. – Os tatn ie s ło wo wy p o wied ział p o s ek u n d o wej p au zie, z n acis k iem. Ozn aczało , że n ie p rzy jmie o d mo wy . J eg o s p o s ó b wy s ławian ia s ię n ie s p o d o b ał s ię Pio tro wi. – Po czek a p an , aż Ad am zleci z n ieb a – o ś wiad czy ł n ied b ały m to n em. – Pro s zę zab rać s wó j wó zek z p as a s tarto weg o . Sek retarz n ie zareag o wał n a s ło wa p ilo ta, n ad al p atrzy ł n a Ad ama z u ś miech em b łąk ający m s ię w o czach . Po mimo b ezczeln o ś ci s p rawiał s y mp aty czn e wrażen ie. – M y ś lę, że wielu d zien n ik arzy ch ciało b y s ię zn aleźć n a p an a miejs cu i u s ły s zeć, co p an p rezes Rad o ws k i ma d o p o wied zen ia. M iał rację i o b aj o ty m wied zieli. Co ś wres zcie d o tarło d o Pio tra, k tó ry u ważn iej s p o jrzał n a in tru za. – Po wied ział p an „Rad o ws k i”? Ten Rad o ws k i? Sek retarz zas zczy cił g o k ró tk im s p o jrzen iem i k iwn ięciem g ło wą. Pilo t o d wró cił s ię d o Ad ama. – Po lecimy tam i s k o czy s z, b ęd zie s zy b ciej. M o że trafis z w b as en . J ak d łu g i jes t jeg o b as en ? – Od k ry ty ? M a o k o ło d zies ięciu h ek taró w – o d p arł p o b łażliwie s ek retarz. – Całe jezio ro mieś ci s ię n a teren ie p o s iad ło ś ci. Ad am ro zp iął u p rząż s p ad o ch ro n u . Nie mó g ł zlek ceważy ć zap ro s zen ia Rad o ws k ieg o . Ws zed ł d o h an g aru i s ię p rzeb rał. Limu zy n a p o d jech ała p o d d rzwi. Sek retarz s p acero wał, p aląc cien k ieg o p ap iero s a i ro zmawiając p rzez telefo n .
Kwad ran s p ó źn iej jad ący n a ty ln y m s ied zen iu limu zy n y Ad am p rzy p o min ał s o b ie, co s ły s zał o s zefie s ek retarza. Rad o ws k i b y ł tajemn iczą p o s tacią p o ls k ieg o b izn es u . Wiad o mo b y ło , że w latach s ied emd zies iąty ch s tu d io wał n a p o litech n ice, b y ł też d żu d o k ą i alp in is tą. Wy emig ro wał z Po ls k i n a p o czątk u s tan u wo jen n eg o . M ó wio n o , że w p o ło wie lat o s iemd zies iąty ch o two rzy ł g alerie s ztu k i w Lo n d y n ie, Ams terd amie i M o n ach iu m, h an d lo wał p o ls k imi o b razami. By ł to s p o s ó b p ran ia p ien ięd zy wy wo żo n y ch w d y p lo maty czn y ch walizk ach p rzez k o mu n is ty czn ą n o men k latu rę, ag en tó w SB i o ficeró w Wo js k o wej Słu żb y In fo rmacy jn ej. Wład ze Wielk iej Bry tan ii i Ho lan d ii p rzy my k ały o czy n a tak ie p rak ty k i. W Niemczech wy b u ch ł s k an d al, ale n ik t n ie zo s tał o s k arżo n y . Po tem Rad o ws k i o two rzy ł firmę w Stan ach i n a p o czątk u lat d ziewięćd zies iąty ch p rzen ió s ł ją d o Po ls k i. Firma wy g ry wała wielk ie p rzetarg i, zwłas zcza w latach rząd ó w p o s tk o mu n is tó w. Rad o ws k i z ro zmach em in wes to wał, b u d o wał au to s trad y , p ry waty zo wał firmy p ań s two we. Wch o d ził też w in teres y w Ro s ji i p ań s twach b lo k u ws ch o d n ieg o . Db ał o in co g n ito – in fo rmacje o n im rzad k o p o jawiały s ię w med iach , a w p ó źn iejs zy m o k res ie s zy b k o zn ik ały z in tern etu . Najważn iejs ze in teres y p ro wad ziły firmy , w k tó ry ch tru d n o b y ło d o s zu k ać s ię jeg o n azwis k a. Ad am p o s tan o wił, że zwery fik u je k ażd ą in fo rmację. Nie mó g ł s ię s tać p io n k iem w b izn es o wo -p o lity czn ej ro zg ry wce miliard era. W 2 0 0 0 ro k u n a ś wiecie p ęk ła b ań k a in tern eto wa, imp eriu m Rad o ws k ieg o zaczęło s ię ch wiać, med ia p rzeb ąk iwały o b an k ru ctwie. Po tem n a temat miliard era zn ó w n ie b y ło wzmian ek . Rad o ws k i p o ro zu miał s ię z wierzy cielami alb o zap łacił za milczen ie. M o żliwe też, że p artia rząd ząca p rzy zn ała jeg o firmo m u lg i p o d atk o we alb o o trzy mał k red y t z Naro d o weg o Ban k u , k tó ry b y wał p rzy ch y ln y d la b izn es men ó w ws k azan y ch p rzez rząd zący ch . Przez o s tatn ie mies iące firmy n ależące g o h o ld in g u Rad o ws k ieg o p rzep ro wad ziły mas o wą wy p rzed aż ak cji n a g iełd zie. By ć mo że miliard er zb ierał s iły p rzed p o wro tem d o d u żej g ry , a zap ro s zen ie zn an eg o d zien n ik arza o zn aczało wy p u s zczen ie med ialn eg o b alo n u . By ło b y to s p rzeczn e z jeg o p rak ty k ą p rzeb y wan ia w cien iu . M o że ch ciał p u b liczn ie o s k arży ć k o n k u ren cję lu b p o lity k ó w, k tó rzy wy wo łali k ło p o ty . – J es teś my . – Gło s s ek retarza p rzy wró cił Ad ama d o rzeczy wis to ś ci. Limu zy n a wjech ała p rzez wielk ą b ramę ze s p lecio n y mi p o złacan y mi literami ER.
8
Ewa wied ziała, że n ie wo ln o jej s ię zb liżać d o s wo jeg o mies zk an ia. An i wy s y łać p o rzeczy k o g o ś n ied o ś wiad czo n eg o . Ty lk o o jciec b y ł w s tan ie wejś ć i wy jś ć n iezau ważo n y . Przez k ilk a o s tatn ich d n i p ró b o wał ją p rzek o n ać, żeb y zwró ciła s ię d o s wo ich zwierzch n ik ó w. Sk o ro n ie miała d o n ich zau fan ia, s am mó g ł to zro b ić. M o g li też o b o je s k o n tak to wać s ię z min is trem o b ro n y . Os tateczn y m k ro k iem b y ło p ó jś cie d o med ió w. Ich ro zmo wy czas ami p rzerad zały s ię w k łó tn ie. – M in is ter p o s tawił n a n o g i ws zy s tk ie s łu żb y – p o wtarzała Ewa. – Nawet jeś li co ś zn ajd ą, n ig d y s ię o ty m n ie d o wiemy . – Sk ąd ta p ewn o ś ć? – Żartu jes z czy mó wis z p o ważn ie? Ile b y ło s p raw, k tó re n ie wy s zły p o za s łu żb y ? Ile h is to rii wy jaś n io n o ? Zn as z n azwis k a ag en tó w, k tó rzy zg in ęli p rzy aferze Żelazo , zan im cała fo rs a zo s tała p o d zielo n a? Kto zn a miejs ca i d aty ich ś mierci? Ile tru p ó w p rzy s p rawie FOZZ-u ? – To b y ły in n e czas y – p o wied ział o jciec s p o k o jn y m to n em, p ró b u jąc p o ws trzy mać jej ag res ję. – Teraz też s ą in n e! Zaws ze s ą in n e czas y ! Do wiem s ię, k to o d p o wiad a za ś mierć Krzy s zto fa, i d o p ad n ę ich ! – M u s is z p o mó c o d n aleźć łu n ę-M . Razem to zro b imy . Do b rze wies z, ile mo że b y ć o fiar. Ewa milczała p rzez ch wilę. – M o że k atas tro fa n a tak ą s k alę o b u d zi to p ań s two – p o wied ziała wres zcie z tłu mio n ą p as ją. – Ob u d zi d o czeg o ? – zap y tał o jciec. – Do p ełn ej jawn o ś ci in fo rmacji. Do p rzejrzy s to ś ci wład zy i s łu żb , n iezależn o ś ci med ió w. Do d o jrzało ś ci s p o łeczeń s twa. Sk o ń czą s ię id io ty zmy p ry mity wn y ch p o lity k ó w. Wy b ierzemy wy k s ztałco n y ch , mąd ry ch lu d zi. Ojciec u ś miech n ął s ię, ale jeg o o czy b y ły s mu tn e.
– M o że za trzy s ta lat. Sześ ćd zies iąt milio n ó w tru p ó w d ru g iej wo jn y n ie wy s tarczy ło ś wiatu , żeb y zmąd rzał. Parę ty s ięcy o fiar łu n y -M n ic w Po ls ce n ie zmien i. A mo że d o p ro wad zić d o p rzejęcia wład zy p rzez jak ąś s k rajn ą p arty jk ę. Ob u d zimy s ię w d y k tatu rze, k tó ra zamk n ie za k ratami alb o zlik wid u je p o d ejrzan y ch o ws p ó łp racę z „wro g ami”. Strach jes t n arzęd ziem p s y ch o p ató w i lu d zi s p rzed ajn y ch . Czas em ro zmawiali s p o k o jn iej, jak b y o mawiali s zczeg ó ły zwy k łej o p eracji. Ojciec p y tał o p rzy g o to wan ie ak cji w g ó rach . Razem an alizo wali s ło wa i d ecy zje o b u d o wó d có w, p u łk o wn ik a Fo g elman a i majo ra Go łaja. Ewa n ie p amiętała n iczeg o , co mo g ło b y ws k azy wać n a zd rad ę jed n eg o z n ich . Ojciec wciąż n aleg ał, żeb y p rzy p o mn iała s o b ie d o k ład n ie ro zk az d o ty czący tran s p o rtu rak iety i więźn ió w s amo ch o d ami. – Czy p o g o d a u n iemo żliwiała lo t? – zap y tał p o raz k o lejn y , k ied y s ied zieli ju ż w jeg o s amo ch o d zie teren o wy m p rzed d o mem. Ws p o mn ien ia tamteg o d n ia wy wo ły wały w Ewie n ap ięcie i lęk , n ad k tó ry mi n ie p an o wała. Od wró ciła g ło wę, żeb y n ie zo b aczy ł łez w jej o czach . – Pamiętam ciężk ie n is k ie ch mu ry . Nie b y ło p o tem b u rzy an i s iln eg o wiatru . Ro zk az o tran s p o rcie d ro g o wy m wy d ał p u łk o wn ik Fo g elman p o ro zmo wie z d o wó d cą jed n o s tk i h elik o p teró w. M ó wiłam p rzecież. – Treś ć tej ro zmo wy jes t d ecy d u jąca. J eś li d o wó d ca zawah ał s ię co d o p o g o d y , ale n ie o d mó wił lo tu , zd rajcą jes t Fo g elman . – M o że b ał s ię, żeb y więźn io wie n ie zg in ęli w wy p ad k u – p o wied ziała Ewa. Ojciec z ręk ami n a k iero wn icy s amo ch o d u czek ał, aż o d wró ci d o n ieg o g ło wę. – No wid zis z, có reczk o . Nic n ie jes t p ro s te. Zap rzeczy ła g es tem. – Kto ś wy d ał ro zk az atak u n a k o n wó j. I zamo rd o wan ia n as ws zy s tk ich . Ojciec u ru ch o mił s iln ik , ru s zy ł wąs k ą d ro g ą p rzez las . – Nie mo żes z p o jech ać d o teg o d o wó d cy . Ws zy s tk ie jed n o s tk i wied zą, że jes teś p o s zu k iwan a. Zn ik n ęłaś , p o zo s tali zg in ęli. M o żes z b y ć w ręk ach ty ch , k tó rzy zo rg an izo wali atak . Alb o … – Zawah ał s ię. – Alb o jes tem p o d ejrzan a – d o k o ń czy ła Ewa. – M ało p rawd o p o d o b n e. M o g łab y ś n ie p rzeży ć tak ieg o atak u . – Gd y b y ś p ro wad ził s p rawę, n ie wy k lu czy łb y ś mo jeg o u d ziału ? Ojciec p o k iwał g ło wą. – Zn am g en erała lo tn ictwa, k tó ry d o wo d ził p o łu d n io wy m s k rzy d łem. Po p ro s zę
g o o p o mo c. M o że u d a s ię u s talić, jak b y ło z ty m o d wo łan y m lo tem. Ale d as z mi s ło wo h o n o ru , że n ie ru s zy s z s ię z mies zk an ia. – Sło wo . Przez całą d ro g ę d o Wars zawy n ie ro zmawiali o p lan ie d ziałan ia. Ojciec miał n awiązać k o n tak t z Karo lem Sien n ick im, d elik atn ie wy b ad ać, co wie. Karo l b y ł k ied y ś jeg o p o d wład n y m, o jciec s zk o lił g o i mimo ró żn icy wiek u ś wietn ie s ię ro zu mieli. Po mimo rezy g n acji ze s łu żb y Karo l zach o wał k o n tak ty , k tó re mo g ły p o mó c. Po tem zamierzali p rześ wietlić d o ch o d y d o wó d có w Ewy . Hak er, k tó ry w zamian za n iety k aln o ś ć wy k o n y wał n ieleg aln e zad an ia d la o jca, n ad al zajmo wał s ię łaman iem s y s temó w b an k o wy ch i in s ty tu cji fin an s o wy ch . Zatrzy mali s ię k ilk a p rzeczn ic o d o s ied la, g d zie Ewa k u p iła mies zk an ie. Ojciec ws zed ł d o b u d y n k u i p o k wad ran s ie wy jech ał mały m v o lk s wag en em. Wy g ląd ał jak p rzeciętn y u rzęd n ik ś p ies zący s ię ran o d o p racy , z k an ap k ą w ręk u i telefo n em k o mó rk o wy m p rzy u ch u . Samo ch ó d u k rad ł z p o d ziemn eg o g arażu . W d wó ch walizk ach zab rał u b ran ia i lap to p Ewy . Po jech ała za n im, u trzy mu jąc d y s tan s d wu s tu metró w. W ciemn ej p eru ce i o k u larach n ie o b awiała s ię ro zp o zn an ia. Pó ł g o d zin y k lu czy li p o mały ch u liczk ach , d o p ó k i o b o je n ie b y li p ewn i, że n ik t n ie jed zie za v o lk s wag en em. Po tem o jciec p rzes iad ł s ię d o jej s amo ch o d u i ru s zy li d alej. Zatrzy mali s ię p rzed jed en as to p iętro wy m b lo k iem z lat s ied emd zies iąty ch , w k tó ry m zn ajd o wało s ię jej zas tęp cze mies zk an ie. Ojciec n ig d y n ie n azy wał g o d ziu p lą. Un ik ał s lan g o wy ch zwro tó w u ży wan y ch p rzez p o licjan tó w i ag en tó w. – Rzu cis z p rzy p ad k iem tak ie s ło wo i s ię zd ek o n s p iru jes z. Do b ry ag en t to czło wiek n ijak i, n ie d a s ię g o zap amiętać. W two im p rzy p ad k u to n iemo żliwe, jes teś za ład n a d o tej p racy … Więc u ży waj języ k a n o rmaln y ch lu d zi. Ewa zap amiętała tę lek cję. I p o zo s tałe n au k i o jca. M iała wrażen ie, że n au czy ła s ię o d n ieg o więcej n iż w ciąg u p ięciu lat s zk o ły o ficers k iej i czterech lat p racy . Ty lk o Karo l b y ł w s tan ie mu d o ró wn ać. Ale Karo l ju ż o d s zed ł ze s łu żb y i z jej ży cia. A teraz Krzy s zto f. * Kied y mas aże o jca i b o les n e u d erzen ia p rąd em p o ży czo n eg o o d lek arza ap aratu d o p o b u d zan ia mięś n i p rzy wracały jej s p rawn o ś ć, Ewa zaczęła an alizo wać mies iące ś led ztwa i g o d zin y ak cji, k tó ra zak o ń czy ła s ię atak iem n a k o n wó j. Leżała, a p o tem
s ied ziała n a łó żk u , s p is u jąc n a k artk ach n azwis k a i fak ty . Ojciec p rzy czep iał k artk i d o ś cian y , łączy ł je lin iami, p is ał o b o k i p rzes tawiał k o lejn o ś ć. Co d zien n ie p ró b o wali o d n o wa u ło ży ć całą h is to rię. Ob o je wied zieli, że mó zg i zmu s zo n e d o tak iej p racy p o trafią n ag le zn aleźć b rak u jące elemen ty i p o d ać ro związan ia. Sk u p ien ie i wy s iłek p o wo d o wały też, że Ewa zap o min ała o p rzy g n ęb ien iu . Na g ó rze ś cian y zawis ły n azwis k a Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah . – Słu g a Wzn io s łeg o i Do s k o n ało ś ć o d Bo g a – p rzetłu maczy ła Ewa. – Przy s to jn i, d o b rze zn ają języ k an g iels k i, o b aj p raco wali w ty m s amy m h o telu w Eg ip cie, n ad M o rzem Czerwo n y m. In s tru k to rzy p ły wan ia i jazd y k o n n ej. – J ak trafili tu taj? – zap y tał o jciec. – Dwie zak o ch an e Po lk i s p ro wad ziły ich d o k raju , p rzed s tawiły ro d zin o m i wy s zły za n ich . – Do b re i wiary g o d n e. Dlaczeg o zaczęliś cie ich p o d ejrzewać? – Zwró cili u wag ę s łu żb celn y ch częs ty mi wy jazd ami p rzez Lo n d y n n a Blis k i Ws ch ó d . Ewa n ap is ała n a k artk ach : Lo n d y n , Ab u Zab i, Kair, Kab u l, Is lamab ad i San a, s to lica J emen u . Ojciec p rzy czep ił k artk i p o d n azwis k ami i p o łączy ł lin iami n ary s o wan y mi czerwo n y m p is ak iem. – Po ro k u o b aj u zy s k ali k arty czas o weg o p o b y tu , a p o tem s ię ro zwied li – mó wiła d alej Ewa. – Ob aj zo s tali w Po ls ce. M ies zk ali w Wars zawie, ch o d zili d o meczetu i n awiązali k o n tak ty z mu zu łman ami ró żn y ch n aro d o wo ś ci. Szy b k o n au czy li s ię p o ls k ieg o . Nie p o d jęli żad n ej p racy , a mimo to wy n ajęli cztero p o k o jo we mies zk an ie, w k tó ry m zatrzy my wali s ię ich g o ś cie, g łó wn ie z Pak is tan u i Afg an is tan u . J eźd zili d o b ry m s amo ch o d em i częs to o d b y wali p o d ró że p o k raju , zwłas zcza w g ó ry . – Po d ała o jcu trzy k artk i z n azwami: Les k o , Wetlin a, Us trzy k i Gó rn e. – Dlaczeg o tam? – Nie mieliś my p o jęcia. Zatrzy my wali s ię w p en s jo n atach , ch o d zili p o g ó rach jak tu ry ś ci. Kilk a razy mies zk ali w n amio cie n a p rzełęczy n ad wio s k ą Kaln ica. Teraz wiemy d laczeg o . Ojciec zatrzy mał s ię z k artk ami w ręk u . Ob o je p atrzy li n a s ieb ie p o ru s zen i. – Nie wy czu li, że s ię n imi in teres u jecie? Ewa k iwn ęła g ło wą. – Starali s ię zab ezp ieczać: co k ilk a mies ięcy wy laty wali z Po ls k i, żeb y zn ik n ąć
n am z o czu . M o że zak ład ali, że s ię zn u d zimy i d amy s o b ie s p o k ó j. Wracali p o p ó ł ro k u , zaws ze o s o b n o . W p as zp o rtach p ieczątk i z Pak is tan u , J emen u , Afg an is tan u , Arab ii Sau d y js k iej i Irak u . Pu łk o wn ik Fo g elman i majo r Go łaj wy s tąp ili o czas o we zatrzy man ie, ale M in is ters two o d mó wiło . M ieliś my ro zto czy ć n ad Ab d u lem Dżalilem i Faizu llah em Ulah em jed y n ie ś ciś lejs zy n ad zó r. Czek aliś my , aż d ad zą n am p o wó d d o ares zto wan ia. Alb o s k ieru ją n as n a tro p jak ieg o ś p lan u terro ry s ty czn eg o . Ewa o p o wiad ała d alej. Na ś cian ie ro s ła liczb a k artek i łączący ch je lin ii. * Kilk u n as tu ag en tó w d zień i n o c ś led ziło ru ch y p o d ejrzan y ch . W d o mu Afg ań czy k ó w zało żo n o p o d s łu ch , w ich s amo ch o d zie zain s talo wan o u k ry ty n ad ajn ik GPS. Pró b o wan o n amierzać ro zmo wy telefo n iczn e, maile i n ag ry wać k ażd e s p o tk an ie w miejs cu p u b liczn y m. Ewa i Krzy s zto f d o s tali zad an ie p o k iero wan ia ak cją. By ła to n u d n a i fru s tru jąca p raca, trwała mies iącami i n ie d awała żad n y ch rezu ltató w. J ak b y Słu g a Wzn io s łeg o i Do s k o n ało ś ć o d Bo g a d o wied zieli s ię o p lan ach k o n trwy wiad u i zap rzes tali p o d ejrzan ej ak ty wn o ś ci. Ob aj czu li s ię w Po ls ce zwo ln ien i z p rzes trzeg an ia res try k cy jn y ch zas ad s wo jej wiary , cies zy li s ię ży ciem. Częs to p rzes iad y wali w arab s k iej k n ajp ce i n a s iło wn i. By wali n a wy ś cig ach k o n n y ch , g d zie ze zmien n y m s zczęś ciem s tawiali p o k aźn e s u my . Ku p ili d ro g ie mo to cy k le, n a k tó ry ch u d awało im s ię g u b ić ag en tó w w s amo ch o d ach . Ro b ili to d la ro zry wk i, b o p o tem s zy b k o zjawiali s ię w s wo im mies zk an iu . Wieczo rami b awili s ię w d ro g ich n o cn y ch k lu b ach w to warzy s twie ład n y ch d ziewczy n . Niewy s p an i i częs to p rzemarzn ięci lu d zie z g ru p y ś led czej zacis k ali zęb y , o b s erwu jąc ro zb awio n e to warzy s two p rzen o s zące s ię z jed n eg o k lu b u d o n as tęp n eg o , p o tem d o ap artamen tu , za k tó reg o zas ło n ięty mi o k n ami p rzy jęcia ciąg n ęły s ię d o ran a. Po tem mies iącami b ezczy n n ie czek ali, aż Afg ań czy cy wró cą z zag ran iczn ej p o d ró ży . W Po ls ce Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah d wa razy w ty g o d n iu u d awali s ię d o s u p ermark etu , k u p o wali p ełn y s amo ch ó d ży wn o ś ci i ro zwo zili ją d o o ś ro d k ó w d la u ch o d źcó w i mies zk ań u ciek in ieró w z Czeczen ii, Afg an is tan u , Irak u i Sy rii. Wy p ełn iali w ten s p o s ó b mu zu łmań s k i o b o wiązek miło s ierd zia. Dziwn ie k o n tras to wało to z ich n o cn y m ży ciem. Z wy wiad ó w p rzep ro wad zo n y ch z p raco wn ik ami o ś ro d k ó w wy n ik ało , że p o d czas k ażd ej wizy ty Afg ań czy cy
ro zmawiali z mło d y mi ch ło p cami i d ziewczy n ami. Wid o czn ie miło s ierd zie b y ło p o łączo n e z rek ru tacją. Pewn eg o d n ia n as tąp ił p rzeło m. Po mies iącu n ieo b ecn o ś ci, k ied y Ewa i Krzy s zto f o czek iwali n a wiad o mo ś ć z jed n eg o z międ zy n aro d o wy ch lo tn is k , n ag le p rzy s zła in fo rmacja z p rzejś cia n a ws ch o d n iej g ran icy w o k o licy Przemy ś la. Ob aj Afg ań czy cy p rzek raczali g ran icę z Uk rain ą. W p as zp o rtach mieli p ieczątk i z Pak is tan u , Uzb ek is tan u , Kazach s tan u i Ro s ji. Bez tru d u mo żn a b y ło o d two rzy ć ich d ro g ę. Przed o s tali s ię z Pak is tan u d o Afg an is tan u , a p o tem leg aln ie wjech ali d o Ro s ji. Przek ro czy li s łab o s trzeżo n ą g ran icę z Uk rain ą, n a k tó rej wciąż d o ch o d ziło d o s tarć z ro s y js k imi s ep araty s tami, i d o tarli d o Po ls k i. Tras a miała n a celu u n ik n ięcie k o n tro li n a lo tn is k ach . Ozn aczało to , że ty m razem p rzy b y li wy k o n ać jak ieś zad an ie. By ć mo że p o d ro d ze k u p ili ro s y js k ą b ro ń lu b materiały d o k o n s tru k cji b o mb . M ajo r Go łaj u ważał, że n ależy p o czek ać, aż p o d ejrzan i p o jawią s ię w Wars zawie. Pu łk o wn ik Fo g elman b y ł zd an ia, że trzeb a ich n aty ch mias t zd jąć. W k o ń cu p o d jęto d ecy zję, że o ficer o p eracy jn y s traży g ran iczn ej zamo n tu je w ich s amo ch o d zie n ad ajn ik GPS i Afg ań czy cy zo s tan ą o d p rawien i jak zwy k li tu ry ś ci. Nies tety o b aj i tak zn ik n ęli ś led zący m – ich s amo ch ó d o d n alezio n o w les ie, p o rzu co n y k ilk an aś cie k ilo metró w o d g ran icy . Ro zp o częto p o s zu k iwan ia n a d u żą s k alę. Po licja o trzy mała fo to g rafie Afg ań czy k ó w i ro zk az, żeb y ich n ie zatrzy my wać. W razie n awiązan ia k o n tak tu fu n k cjo n ariu s ze mieli ich o s tro żn ie ś led zić i p o wiad o mić k o n trwy wiad . Ewa i Krzy s zto f p rzez d wa ty g o d n ie n ie o d ch o d zili o d telefo n ó w i k o mp u teró w, ś led zili k ażd e d o n ies ien ie z k raju o o b co k rajo wcach p rzy p o min ający ch p o d ejrzan y ch , ale Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah zap ad li s ię p o d ziemię. Pewn eg o p o p o łu d n ia Ewa o d eb rała in fo rmację, że n a o b rzeżach małeg o mias teczk a n a Po d las iu w p rzy d ro żn y m zajeźd zie p o licjan ci zau waży li trzech mężczy zn . J ed en trzy d zies to p aro letn i wy g ląd ał jak Po lak , a d waj p rzy p o min ali p o s zu k iwan y ch Afg ań czy k ó w. Sied zieli p rzy k awie i ro zmawiali. Z p o wo d u tru d n o ś ci z u trzy man iem o b s erwacji wy n ik ający ch z o d lu d n eg o miejs ca tech n icy p o licy jn i u k ry li w s amo ch o d zie Po lak a n ad ajn ik GPS. Po g o d zin ie o k azało s ię, że d waj Afg ań czy cy zn ik n ęli b ez ś lad u , jak b y ro zp ły n ęli s ię we mg le. Prawd o p o d o b n ie wy s zli p rzez o k n o w to alecie lo k alu i o d d alili s ię las em p rzy leg ający m d o zajazd u . Po lak ws iad ł d o s amo ch o d u i o d jech ał w k ieru n k u Wars zawy . Nies tety n ad ajn ik p rzes tał d ziałać i s y g n ał p o jawił s ię zn ó w n a ek ran ie d o p iero
p o k ilk u g o d zin ach . Samo ch ó d zo s tał zlo k alizo wan y w g arażu ap artamen to wca n a teren ie M o k o to wa. Op erato rzy p o licy jn i p rzek azali in fo rmację i n amiary d o Słu żb y Ko n trwy wiad u Wo js k o weg o . Przy s y p iająca ze zmęczen ia Ewa n aty ch mias t p o s tawiła n a n o g i całą g ru p ę. Ag en ci zlo k alizo wali p o s zu k iwan y s amo ch ó d i zameld o wali, że wó z właś n ie wy jech ał z g arażu p o d ziemn eg o i że k ieru je n im ten s am Po lak . Śled zo n y p rzez k ilk a ek ip s amo ch ó d ru s zy ł n a p o łu d n ie. J ech ał cały wieczó r i zatrzy mał s ię ty lk o raz, n a s tacji b en zy n o wej. W n o cy wjech ał w g ó ry n a p o łu d n io wo - ws ch o d n im k rań cu Po ls k i. Po s ześ ćd zies ięciu k ilo metrach s k ręcił w b o czn ą d ro g ę, k tó rą d o tarł d o o p u s zczo n y ch zab u d o wań p o n ależący m k ied y ś d o p ań s twa g o s p o d ars twie ro ln y m we ws i Kaln ica. Na p rzełęczy n ad tą ws ią ro k wcześ n iej o b o zo wali Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah . Nag le ws zy s tk ie tro p y s ię p o łączy ły . Na ro zk az p u łk o wn ik a Fo g elman a Ewa i Krzy s zto f ru s zy li h elik o p terem. Po p o łu d n iu wy ląd o wali n a p o lan ie w les ie d wa k ilo metry o d zab u d o wań w Kaln icy . J ed n o cześ n ie p o d erwan y zo s tał o d d ział k o man d o s ó w s tacjo n u jący w Rzes zo wie. Ewa i Krzy s zto f p rzes zli p rzez p rzełęcz i zatrzy mali s ię n a s k raju las u , n a zb o czu g ó ry n ad o p u s zczo n y m g o s p o d ars twem. By ło s tamtąd wid ać d łu g ie zru jn o wan e b u d y n k i o b ó r. Za b ramą s tał p iętro wy b u d y n ek ad min is tracji, jak o jed y n y zach o wał cały d ach i miał s zy b y w o k n ach . Po g o d zin ie n a p rzełęcz d o tarło d wu n as tu k o man d o s ó w, też p rzerzu co n y ch ś mig ło wcem. Przy wieźli d ro n a wy p o s ażo n eg o w k amerę z d łu g im o b iek ty wem i n o k to wizo rem. Trzej k o man d o s i zo s tali ro zmies zczen i p rzy d ro d ze d o jazd o wej. Po n ieważ ciemn e n is k o wis zące ch mu ry o g ran iczały mo żliwo ś ć wy k ry cia d ro n a, Krzy s zto f p o d jął d ecy zję, żeb y g o u ży ć. Urząd zen ie wy s tarto wało p io n o wo n ad las em i wzn io s ło s ię n a wy s o k o ś ć d wu s tu metró w. Po tem o p erato r s k iero wał g o n ad g o s p o d ars two i zn iży ł d o p ięćd zies ięciu metró w. Ap arat zawis ł n ieru ch o mo . Nap ęd zan y s iln ik iem elek try czn y m b y ł n ies ły s zaln y i p rawie n iewid zialn y n a tle s zary ch ch mu r. Ob raz z k amery p rzek azy wan y d o lap to p a o p erato ra o d razu tran s mito wan o p rzez an ten ę s atelitarn ą d o cen trali w Wars zawie. Go d zin y mijały w b ezczy n n y m o czek iwan iu . Op erato r mu s iał k ilk a razy ś ciąg ać d ro n a, żeb y wy mien ić zu ży te b aterie. Wieczo rem k o man d o s i p iln u jący d ro g ę zameld o wali, że w s tro n ę g o s p o d ars twa jed zie wó z teren o wy z d wo ma mężczy zn ami. Pó ł g o d zin y p ó źn iej s amo ch ó d wy jech ał z las u i d o tarł d o b u d y n k u ad min is tracji. By ł to p ick -u p z zab u d o wan ą ty ln ą częś cią.
Na ek ran ie lap to p a p o jawiły s ię s y lwetk i s ied miu mężczy zn , k tó rzy p rzen ieś li p o d łu żn e p ak u n k i z fu rg o n etk i d o b u d y n k u . Nie d ało s ię s twierd zić, czy s ą wś ró d n ich Słu g a Wzn io s łeg o i Do s k o n ało ś ć o d Bo g a – tak n azy wali ich k o man d o s i, u n ik ając s k o mp lik o wan y ch imio n w języ k u p as zto . Go d zin y u p ły wały , n o c d o b ieg ała k o ń ca. Przed ś witem s p ad ł rzęs is ty d es zcz. Po tem p o d n io s ła s ię mg ła, zak ry ła g ó ry i zab u d o wan ia g o s p o d ars twa w k o tlin ie. Ewa, Krzy s zto f i d wu n as tu k o man d o s ó w marzli u k ry ci w mo k rej trawie n a s k raju las u . Czek ali n a ro zk az z Wars zawy . M ajo r Go łaj n acis k ał d o wó d ztwo , b y p o d jęło d ecy zję, a p u łk o wn ik Fo g elman całą n o c n arad zał s ię z wicemin is trem o b ro n y n aro d o wej i jeg o s ztab em. Wicemin is ter k o n fero wał z p remierem, k tó ry p rzeb y wał w Bru k s eli i o d mawiał zg o d y n a atak . Przek o n ał g o w k o ń cu arg u men t, że jeś li p o zwo lą terro ry s to m s ię wy mk n ąć, k o n trwy wiad n ie b ęd zie mó g ł ręczy ć za b ezp ieczeń s two k raju . Wres zcie o wp ó ł d o p iątej ran o Go łaj p o n o wn ie p o łączy ł s ię z Krzy s zto fem i p rzek azał, że p remier n iech ętn ie zg ad za s ię n a p rzep ro wad zen ie ak cji. Ko man d o s i mieli za ws zelk ą cen ę u n ik ać o fiar ś mierteln y ch , s p ró b o wać u jąć terro ry s tó w ży wy ch . Ewa, d y g o cząc z zimn a, ro zg rzewała en erg iczn y mi ru ch ami zd rętwiałe n o g i i ręce. Z p o d ziwem p atrzy ła n a k o man d o s ó w, p o k tó ry ch n ie b y ło wid ać zmęczen ia an i zd en erwo wan ia p rzed ak cją. Ze s p o k o jem s p rawd zali b ro ń i ek wip u n ek , jak b y to b y ły ćwiczen ia. Dwaj z n ich p rzy g o to wali ręczn ą wy rzu tn ię rak iet ty p u Sp ik e M R. Wy s zli z las u d wo ma g ru p ami. Przy g ięci w wy s o k iej trawie ru s zy li w d ó ł zb o cza w s tro n ę majaczący ch w p ó łmro k u zab u d o wań . M g ła s zy b k o s ię p o d n o s iła, wy s tawiając ich n a wid o k z o k ien b u d y n k u ad min is tracji. Ko rzy s tali z o s ło n y k rzewó w i n ieliczn y ch d rzew, ale k ilk ad zies iąt o s tatn ich metró w b y ło całk o wicie o d k ry ty ch . Po s u wali s ię s k o k ami. Ewa p rzy p ad ła d o ziemi. Leżąc z g ło wą u k ry tą w trawie, u s ły s zała Krzy s zto fa, k tó ry o d d alo n y o k ilk a metró w o d n iej s zep tem p rzek lin ał p remiera za zwlek an ie z d ecy zją. Ak cja w n o cy b y łab y b ezp ieczn iejs za. Uś miech n ęła s ię i s y k n ęła, żeb y s ię zamk n ął. Krzy s zto f u n ió s ł ręk ę i p ierws i k o man d o s i z o b u g ru p p o d n ieś li s ię d o k o lejn eg o s k o k u . Ewa p o d erwała s ię za mło d y m żo łn ierzem, k tó ry wy p rzed zał ją o d zies ięć metró w. Zo b aczy ła, że zaczep ia o co ś b u tem i s ię p o ty k a. Za n im wy s k o czy ła p o n ad trawę n ap ięta lin k a. W u łamk u s ek u n d y zro zu miała, co to zn aczy , i rzu ciła s ię n a ziemię. Kątem o k a d o s trzeg ła, że Krzy s zto f p ad ł n a trawę w ty m s amy m mo men cie. Zarejes tro wała b ły s k , ro zb ry zg k rwi i ro zp ad ające s ię ciało mło d eg o k o man d o s a. Og łu s zy ł ją h u k wy b u ch u , o d łamk i ze ś wis tem p rzeleciały n ad g ło wą. Z ty łu ro zleg ły
s ię o k rzy k i. Dwaj k o lejn i k o man d o s i u p ad li, wijąc s ię z b ó lu . Zap ad ła p rzen ik liwa cis za, n ik t n ie b y ł w s tan ie s ię p o ru s zy ć. – Do jś cie zamin o wan e, wy co fu jemy s ię! – k rzy k n ęła Ewa. – Nie… Id ziemy d o d ro g i! – ro zk azał g ło ś n o Krzy s zto f. M iał rację. Stracili elemen t zas k o czen ia, więc wy co fu jąc s ię d o las u , s tan o wilib y łatwy cel d la ewen tu aln y ch s trzelcó w mierzący ch z o k ien . J ed y n e n iezamin o wan e p o d ejś cie d o g o s p o d ars twa s tan o wiła p ias zczy s ta d ro g a, k tó rą p rzy jech ał p ick -u p . To , co zd arzy ło s ię p o tem, Ewa p o trafiła o d two rzy ć w u my ś le jak film. Klatk a p o k latce, u jęcie p o u jęciu . M o g ła g o zatrzy mać i co fn ąć alb o p rzy ś p ies zy ć. Nie mo g ła ty lk o wy ciąć frag men tó w, k tó re s p rawiały jej b ó l. Wy wo łała cen tralę i zażąd ała p rzy s łan ia ws p arcia i k aretek z jed n o s tk i wo js k o wej w Rzes zo wie. To b y ł jej o b o wiązek , ch o ć wied ziała, że n ie b y ło s zan s y , b y n as tęp n e o d d ziały d o tarły , zan im ak cja s ię zak o ń czy . Krzy s zto f zerwał s ię p ierws zy i p o p ęd ził w d ó ł zb o cza. Po zo s tali żo łn ierze ru s zy li b ły s k awiczn ie. Ewa p o b ieg ła za n imi, o d wracając wzro k o d zak rwawio n y ch zwło k k o man d o s a. Przes k o czy li p rzez ró w i p o g n ali w s tro n ę ro zwalo n ej b ramy . Bieg li w d wó ch rzęd ach p o b o k ach d ro g i. Ewa trzy mała s ię p rawej s tro n y , za o s tatn im k o man d o s em. Kątem o k a wid ziała Krzy s zto fa p ro wad ząceg o d ru g ą g ru p ę p o lewej. Bu d y n ek za b ramą b y ł co raz b liżej. Wb iła wzro k w czarn e o k n a. Po mimo h ełmu i k amizelk i k u lo o d p o rn ej miała wrażen ie, że jes t n ag a i b ezb ro n n a. Sły s zała ło mo t tętn a w u s zach , czek ała n a s erię, k tó ra zmien i ją w zak rwawio n e, k rzy czące z b ó lu zwierzę. Od b ramy i zb awczej zas ło n y z res ztek mu ru d zieliło ich d wad zieś cia metró w. Dzies ięć. Pięć. Z d wó ch o k ien n a p iętrze ro zb ły s ły s erie z b ro n i mas zy n o wej. Bieg n ący p o lewej s tro n ie k o man d o s ro zło ży ł ręce i k rzy k n ął. Ewa zo b aczy ła ś wietln e s mu g i wn ik ające w jeg o k o rp u s , jak w g rze k o mp u tero wej. Zd ziwiła s ię, że ty le ich s ię mieś ci w jeg o ciele. Nas tęp n e p o cis k i u d erzy ły w d ro g ę, k o lejn e p rzeleciały ze ś wis tem n ad jej g ło wą. Ko man d o s wy p u ś cił k arab in i u p ad ł p o d rzu can y d rg awk ami ag o n ii. Po zo s tali żo łn ierze d o s k o czy li d o mu ru , o d p o wied zieli o g n iem. Klęczący p rzed Krzy s zto fem k o man d o s wy s trzelił ze s p ik e’a M R. Ek s p lo zja rak iety ro zerwała ś cian ę p o d o k n em, jed en z k arab in ó w mas zy n o wy ch u milk ł. W ty m s amy m mo men cie p o jed y n czy s trzał z in n eg o o k n a zerwał h ełm z g ło wy żo łn ierza z wy rzu tn ią. Up ad ł, p rzy cis k ając k rwawiącą ran ę n a g ło wie. „Sn ajp er!”, zan o to wał u my s ł Ewy . Leżała za o s ło n ą mu ru , tu ż za b ramą, o g łu s zo n a
h u k iem, n iezd o ln a d o ru ch u . Żad en z k o man d o s ó w n ie b y ł w s tan ie s ię p o d n ieś ć. Atak n a p lu jące o g n iem o k n a b y łb y s amo b ó js twem. Krzy s zto f p o d czo łg ał s ię d o ran n eg o żo łn ierza, wy jął z jeg o rąk wy rzu tn ię. Po trzeb o wał p o mo cy p rzy ład o wan iu . Ewa u n io s ła s ię i p rzes k o czy ła p rzez d ro g ę, b ez n amy s łu , in s ty n k to wn ie. Bieg n ąc, wid ziała s erie wzb ijające o b ło czk i k u rzu p rzed jej s to p ami. Up ad ła za Krzy s zto fem. Wy ciąg n ęła p o cis k z to rb y k o man d o s a, ws u n ęła w tu b ę wy rzu tn i. Orch o ws k i wy mierzy ł w jed n o z o k ien . Strzelający ju ż zau waży li wy rzu tn ię i s k iero wali o g ień w ich s tro n ę. Serie p o cis k ó w u d erzy ły w mu r, o b s y p ał ich ceg lan y p y ł. Ewa p rzy cis n ęła g ło wę d o ziemi. Tu b a s p ik e’a p lu n ęła o g n iem, p o cis k wy leciał, ciąg n ąc za s o b ą s mu g ę d y mu , i wp ad ł p rzez o k n o d o b u d y n k u . Og ień ek s p lo zji ro zb ły s n ął g wałto wn ie we ws zy s tk ich o k n ach . Po d mu ch wy rzu cił n a zewn ątrz ciało mężczy zn y . Zap ad ła cis za. Nik t n ie s trzelał z b u d y n k u , k o man d o s i też ws trzy mali o g ień . Z o k ien i d ziu r w d ach u wy d o b y wał s ię czarn y d y m, ro zwiewał s ię wo ln o w n ieru ch o my m p o wietrzu . Ewa zo rien to wała s ię, że jes t ju ż zu p ełn ie jas n o . Ws zy s tk o d o o k o ła wy d awało s ię n ierealn e. Ciało mężczy zn y n a d zied ziń cu i p o d ziu rawio n y k u lami n ieru ch o my k o man d o s . Zab ity i d waj ran n i w trawie n a zb o czu . M iała wrażen ie, że b u d zi s ię ze złeg o s n u , że k to ś zaraz wy d a ro zk az o d wo łu jący b ezs en s o wn ą walk ę. Cis za p rzed łu żała s ię, ro zwiały s ię res ztk i czarn eg o d y mu . Oś miu p o zo s tały ch k o man d o s ó w czek ało n ieru ch o mo n a ro zk az, z p is to letami mas zy n o wy mi wy celo wan y mi w o k n a. Krzy s zto f o d ło ży ł wy rzu tn ię, p o d n ió s ł s ię i ru s zy ł b ieg iem p rzez b ramę. Ewa p o d ąży ła za n im, wb rew s wo jej wo li, s k u rczo n a z lęk u . M in ęli zab iteg o mężczy zn ę. Nie b y ł to żad en ze zn an y ch im Afg ań czy k ó w. Przez jej g ło wę p rzeleciała ab s u rd aln a my ś l, że jes t za mały , b y walczy ć. Po tem zro zu miała, że ek s p lo zja rak iety o d erwała mu o b ie n o g i. Z ty łu s ły s zała tu p o t ciężk ich b u tó w to warzy s zy . Krzy s zto f z ro zp ęd u k o p n ął w d rzwi, wp ad li d o b u d y n k u . Za n imi wb ieg ło czterech k o man d o s ó w, p o zo s tali ro zb ieg li s ię międ zy zab u d o wan iami. Du ża s ala n a p arterze b y ła p u s ta. Wb ieg li s ch o d ami n a p iętro . Po d o k n ami leżało ciało zab iteg o – Po lak a, k tó reg o ś lad em tam d o tarli. Po p o d ło d ze ze zb u twiały ch d es ek walały s ię ro zrzu co n e k arab in y , taś my z n ab o jami i łu s k i. Z d o łu p rzy wo łał ich g ło s jed n eg o z k o man d o s ó w. Zb ieg li n a p arter, p o tem p o b eto n o wy ch s ch o d ach d o p o d ziemi. Krzy s zto f k rzy k n ął o s trzeg awczo , o d ciąg n ął
żo łn ierza, k tó ry ch ciał u n ieś ć s talo wą k lap ę w p o d ło d ze. Przy wiązali lin k ę d o u ch wy tu i p o ciąg n ęli za n ią s ch o wan i za zało mem mu ru . Wy b u ch ło . Ład u n ek u k ry ty p o d k lap ą o d erwał ją i wb ił międ zy ceg ły ś cian y z s iłą, k tó ra p rzecięłab y czło wiek a n a p ó ł. Otwó r p ro wad ził d o tu n elu , k tó ry k o ń czy ł s ię k ilk ad zies iąt metró w za o g ro d zen iem g o s p o d ars twa, n ad u rwis ty m b rzeg iem p o to k u . Po d ru g iej s tro n ie o d k ry li ś lad y b u tó w i s zero k ich o p o n s amo ch o d o wy ch . Zameld o wali d o wó d ztwu , że p ięciu alb o s ześ ciu terro ry s tó w wy mk n ęło s ię z zab u d o wań i u ciek ają wo zem teren o wy m. Kiero wali s ię n a ws ch ó d , w s tro n ę n ied alek iej g ran icy z Uk rain ą. Helik o p tery p o win n y b y ły o d n aleźć ich n a d ro d ze p rzez g ó ry . Przes zu k ali b u d y n k i o b ó r. W jed n y m z n ich p o d g ru b ą wars twą zg n iłej s ło my o d k ry li d zies ięć metalo wy ch s k rzy ń z n ap is ami w języ k u ro s y js k im. Krzy s zto f z s ap erem o s tro żn ie o two rzy li p ierws zą. W ś ro d k u zo b aczy li g ło wicę b u rząco o d łamk o wą d o rak iety ty p u ziemia – ziemia. W n as tęp n y ch s k rzy n iach zn ajd o wały s ię częś ci ro s y js k iej rak iety Łu n a-M 9 M 2 1 F, a tak że ro zło żo n a n a częś ci wy rzu tn ia. W s talo wy ch walizk ach b y ły zap ak o wan e u rząd zen ia elek tro n iczn e, celo wn ik las ero wy , o d b io rn ik i rad io we i k o mp u tery . W p ięciu p o jemn ik ach zn ajd o wało s ię p aliwo s tałe d o rak iety . Stało s ię jas n e, że ch o d ziło o g ro źn y p lan atak u p rzy g o to wan y i fin an s o wan y p rzez zawo d o wcó w. Zd o b y cie i p rzemy cen ie d o Po ls k i ważącej p o n ad trzy to n y rak iety i wy rzu tn i k o s zto wało d u żo wy s iłk u i p ien ięd zy . Po g o d zin ie p o d b u d y n ek ad min is tracji zajech ały d wa wo zy o s o b o we, d wie wo js k o we ciężaró wk i, amb u lan s i b u s , k tó ry miał zab rać zab ity ch . Przy jech ał też o ficer z jed n o s tk i wy wiad u z Rzes zo wa, żeb y wy s łu ch ać relacji Krzy s zto fa i Ewy . Od b y ło s ię to w fo rmie telek o n feren cji z jeg o p rzeło żo n y mi w cen trali tran s mito wan ej p rzez an ten ę s atelitarn ą. J ed en z k o man d o s ó w za p o mo cą k amery p o k azał teren ak cji włączn ie z tu n elem, a tak że s k rzy n ie z rak ietą. W s ied zib ie d o wó d ztwa zjawiali s ię co raz wy żs i ran g ą o ficero wie i cy wiln i p raco wn icy M in is ters twa Ob ro n y . Atmo s fera b y ła g o rąca, n ik t z o b ecn y ch n ie miał wcześ n iej d o czy n ien ia z tak p o ważn y m zag ro żen iem terro ry s ty czn y m. M in is ter b y ł z p remierem w Bru k s eli, ale wk ró tce o b aj d o łączy li d o telek o n feren cji. Premier u p ewn ił s ię, że n ie d ało s ię u n ik n ąć o fiar. Zo b o wiązał ws zy s tk ich d o zach o wan ia całk o witej tajemn icy , d o p ó k i n ie zo s tan ie wy p raco wan e s tan o wis k o rząd u . Łu n a-M miała zo s tać p rzetran s p o rto wan a d o Wars zawy , w es k o rcie
wracający ch k o man d o s ó w. Ro zważan o też tran s p o rt p o wietrzn y , ale waru n k i p o g o d o we miały s ię p o g o rs zy ć. Ewa i Krzy s zto f u zy s k ali zg o d ę n a ch wilę o d p o czy n k u . Ob o je n ie s p ali o d o s iemd zies ięciu g o d zin . Żeb y to wy trzy mać, zaży wali amfetamin ę. J u ż im s ię to zd arzało , więc mieli też s p o s ó b n a s p ro wad zen ie s n u . Sch o wan i za b u d y n k iem o b o ry wy p alili razem d u żeg o jo in ta z h as zy s zem, p o p ijając g o d wo ma b u telk ami p iwa. Us p o k o jen i i ro zlu źn ien i p o ło ży li s ię n a d mu ch an y ch materacach i p atrzy li p rzez zru jn o wan y d ach n a n ieb o . Po g o d a s ię p o p rawiła, p o s trzęp io n e ch mu ry p rzes u wały s ię n is k o , p rześ wietlo n e n a b rzeg ach p ro mien iami s ło ń ca. Ewa my ś lała len iwie, że wy g ląd ają jak żag lo wce, k tó ry mi p o p ły n ą w d alek ą p o d ró ż. Wied ziała, że tak d ziała h as zy s z, b y ła co raz b ard ziej s en n a. Za k ilk a d n i b ęd ą leżeć n ad b rzeg iem mo rza i p atrzeć w n ieb ies k ie b ezch mu rn e n ieb o . Umó wili s ię, że to b ęd zie ich mies iąc mio d o wy , p o mimo że n ie wzięli jes zcze ś lu b u , b o wciąż n ie mieli czas u . Pó jd ą k tó reg o ś d n ia d o u rzęd u s tan u cy wiln eg o i załatwią to o d ręk i. Po tem wezmą p arę d n i u rlo p u i u rząd zą wes ele. – Nie p o d o b a mi s ię, że ty lu lu d zi wie o ak cji. M am złe p rzeczu cia – mru k n ął Krzy s zto f, p rzy k ry wając g ło wę ś p iwo rem. Ewa d o tk n ęła p alcem s wo ich u s t, p o tem jeg o – mag ią u n ieważn iła złe s ło wa. Sześ ć g o d zin p ó źn iej, k ied y leżała w les ie i n iezd o ln a s ię ru s zy ć, p atrzy ła n a ciało Krzy s zto fa wk ład an e d o czarn eg o wo rk a, u ś wiad o miła s o b ie, że wó wczas d o tk n ęła g o p o raz o s tatn i. A jej mag ia s p ro wad ziła ś mierć. Wted y zas n ęła w ciąg u k ilk u s ek u n d . Śn iła, że ma s ześ ć lat i właś n ie p rzek o n ała o jca, b y wziął ją n a jed n ą ze s wo ich tajemn iczy ch wy p raw, d o Eg ip tu . J ech ali n a wy s o k im wielb łąd zie i s p o jrzeli p ro s to w o czy wielk ieg o s fin k s a. Po s ąg ro zło ży ł s k rzy d ła, wzleciał n ad p u s ty n ią. Ewa s ied ziała n a jeg o g rzeb iecie i mo cn o wtu lo n a w mięk k ą s ierś ć z zach wy tem p atrzy ła n a lazu ro wą p o wierzch n ię mo rza z b iały mi p lamami żag lo wcó w. Po p o łu d n iu o b u d ził ich h u k ląd u jący ch n a d zied ziń cu d wó ch h elik o p teró w. Żo łn ierze jed n o s tk i d es an to wej wy p ro wad zili z mas zy n Ab d u la Dżalila i Faizu llah a Ulah a. Ob aj b y li n ieg ro źn ie ran n i. Śmig ło wce zas k o czy ły u ciek ający s amo ch ó d teren o wy n a p o ro ś n iętej jało wcami p rzes trzen i p rzed las em. Walk a b y ła k ró tk a. Dwaj Afg ań czy cy wy s k o czy li z p ło n ąceg o wo zu z u n ies io n y mi ręk ami. Trzej p o zo s tali terro ry ś ci, o s trzeliwu jąc s ię, d o tarli d o las u , p rzed o s tali s ię p rzez u k raiń s k ą g ran icę i zn ik n ęli. Po p ro s zen i o p o mo c Uk raiń cy wy s łali p lu to n o ch ro n y p o g ran icza, ale b ez ws p arcia h elik o p tera
n iczeg o n ie o s iąg n ęli. Ewa i Krzy s zto f p rzes łu ch ali Dżalila i Ulah a w d wó ch p o mies zczen iach b u d y n k u ad min is tracji. Kamery tran s mito wały ro zmo wy d o cen trali, w k tó rej p rzes łu ch an iu p rzy s łu ch iwali s ię p u łk o wn ik Fo g elman i majo r Go łaj. Wy jaś n ien ia o b u Afg ań czy k ó w b y ły mętn e i n iewiary g o d n e. Nie p o trafili alb o n ie ch cieli p o wied zieć, co zn ajd o wało s ię w metalo wy ch s k rzy n iach . Ewa wy my ś liła s p o s ó b , żeb y ich s p rawd zić. Przy k u li Słu g ę Wzn io s łeg o i Do s k o n ało ś ć o d Bo g a k ajd an k ami d o d wó ch s k rzy ń i p o wied zieli im, że w ś ro d k u jes t C4 , n ajs iln iejs zy materiał wy b u ch o wy . Ewa p o k azała p ilo ta d o d eto n acji ład u n k ó w, p o czy m o d es zła z Krzy s zto fem n a k ilk ad zies iąt metró w i o b o je s ch o wali s ię za b u d y n k iem. Afg ań czy cy zaczęli k rzy czeć i p łak ać ze s trach u . Błag ali, żeb y ich n ie wy s ad zać. Nie u d awali, n ap rawd ę n ie mieli p o jęcia o rak iecie. M o k ry ch o d p o tu i p rzerażo n y ch jeń có w o d p ro wad zo n o d o b u d y n k u ad min is tracji. Ob aj zażąd ali ad wo k ató w i o d mó wili s k ład an ia zezn ań . Wted y d o p racy p rzy s tąp ił s p ecjalis ta o d p rzes łu ch ań . Ewa n ie zn o s iła wid o k u d u s ząceg o s ię czło wiek a z twarzą p o lewan ą wo d ą p rzez ręczn ik . Wy s zła z b u d y n k u , zap aliła p ap iero s a. Stała, wy s tawiając p o liczk i n a ch ło d n e p o wiewy wiatru i p atrząc p rzez p rzy mk n ięte o czy n a łag o d n e zb o cza g ó r, k tó ry ch s zczy ty g in ęły w n ad ciąg ający ch ch mu rach b u rzo wy ch . Po k ilk u min u tach d o łączy ł d o n iej Krzy s zto f. By ło wid ać, że jes t s p ięty , o n też źle zn o s ił p rzy g ląd an ie s ię to rtu ro m. Z wd zięczn o ś cią p rzy jął p ap iero s a, zap alił i g łęb o k o zaciąg n ął s ię d y mem. – Nic? – Zaczęli mó wić. Ewa zau waży ła, że Krzy s zto f jes t p o ru s zo n y . – Wy d u ś to z s ieb ie – p o n ag liła g o . – Ab d u l Dżalil n ie zn a celu atak u , ale u waża, że ch o d zi o jak iś b u d y n ek w Wars zawie. Zezn ał, że k ieru je n imi p o ls k i o ficer wy wiad u , k tó ry d ziałał w Afg an is tan ie. Ewa p rzez k ilk a s ek u n d miała wrażen ie, że s ię d u s i. – Kłamie! – Przelitero wał h as ło , k tó re o twiera s k rzy n k ę p rzerzu to wą. – Gd zie jes t ta s k rzy n k a? Krzy s zto f p o k ręcił g ło wą.
– J es zcze n ie d o s tali n amiaró w. – Co ś więcej? – zap y tała Ewa p rzez wy s ch n ięte g ard ło . – Ps eu d o n im o ficera… So k ó ł. Zap ad ła cis za. To b y ło g o rs ze o d u czciwej walk i, w k tó rej mo żn a zg in ąć o d k u li lu b ek s p lo zji. J ak n o cn y k o s zmar, k tó ry p araliżu je ciało i g ło wę. J ed en z n ich , p o ls k i o ficer, s p rzed ał s ię, zd rad ził. M iał d o s tęp d o ws zy s tk ich in fo rmacji. By li o d s ło n ięci, n ad zy , mo g li s ię s p o d ziewać n ajg o rs zeg o . – Fo g elman i Go łaj s ły s zeli? – Wy łączy liś my k amery – p rzy p o mn iał Krzy s zto f. – Zan im wziął s ię za n ich facet o d p rzes łu ch ań . Ewa k iwn ęła g ło wą, z tru d em p rzełk n ęła ś lin ę. Przeło żen i n ie mo g li b y ć ś wiad k ami tak ich meto d , n ie b y ły też n ag ry wan e. Od czas u afery z więzien iami CIA n ie zo s tawian o ś lad ó w s p ecjaln y ch meto d s łu żb . Z n ich s amy ch jed n ak n ie zrezy g n o wan o – b ez n ich n ie b y ło mo żliwe u zy s k an ie wy n ik ó w, k tó ry ch o czek iwał rząd . Do wó d ztwo s to s o wało zas ad ę zau fan ia wo b ec in fo rmacji p o zy s k an y ch p rzez ag en tó w. O meto d ach s ię n ie mó wiło . – Zap y tałeś , czy wid ział i ro zp o zn a So k o ła. – To b y ło s twierd zen ie, n ie p y tan ie. Krzy s zto f k iwn ął p o tak u jąco g ło wą. – Po k ażemy mu arch iwa. Zn ajd ziemy g o . Ob o je wied zieli, jak p o win n o b rzmieć o s tatn ie p y tan ie. I że mu s zą zro b ić ws zy s tk o , żeb y zn aleźć o d p o wied ź. Dlaczeg o rezy d en t p o ls k ieg o wy wiad u wziął u d ział w p rzerzu cie d o Po ls k i g ru p y wy s zk o lo n y ch b o jo wn ik ó w is lams k ich ? Z rak ietą zd o ln ą zab ić ty s iące lu d zi. Dla p ien ięd zy ? Z zems ty ? Po d wp ły wem s zan tażu ? Niezależn ie o d teg o , jak ą mo ty wację miał So k ó ł, b ez wątp ien ia b y ł to n ajg ro źn iejs zy z mo żliwy ch s cen ariu s zy atak u . Tak i czło wiek wied ział, jak d ziałać w Po ls ce. Prawd o p o d o b n ie k o rzy s tał też z p o mo cy b y ły ch lu b o b ecn y ch s tru k tu r ro s y js k ieg o wy wiad u . Łu n a-M zn ajd o wała s ię n a wy p o s ażen iu armii wielu p ań s tw, ale n iemo żliwe b y ło p rzewiezien ie jej ze ws ch o d u b ez wied zy i p o mo cy Ro s jan . So k ó ł n a p ewn o miał p lan awary jn y w razie wp ad k i jed n ej g ru p y – wy s łałb y n as tęp n ą, a mo że k o lejn i terro ry ś ci ju ż b y li w k raju . Prawd o p o d o b n ie n ie d ziałał s am, miał p o tężn y ch zwierzch n ik ó w. Sp ro wad zen ie k o lejn ej rak iety n ie b y ło b y d la n ich p ro b lemem. Ob o je p o trzeb o wali ru ch u , żeb y u s p o k o ić ro zg rzan e g ło wy . Ru s zy li międ zy
b u d y n k ami o b ó r. – Kto ś ch ce wy wo łać ch ao s ? Kry zy s rząd o wy , s iło wą zmian ę wład zy ? – zas tan awiał s ię Krzy s zto f. Ewa z n ied o wierzan iem p o k ręciła g ło wą. – Fan tazju jes z. – Szk o d a, że k to ś n ie p o fan tazjo wał n a temat p o rwan ia s amo lo tó w i waln ięcia w wieżo wce w No wy m J o rk u . M o że p rzewid ziałb y , że Amery k an ie d ad zą s o b ie wmó wić wo jn ę. Na p rzy k ład w Irak u . Demo k rację o d p ran ia mó zg u d zieli ty lk o k ro k . Alb o k ilk ad zies iąt k ilo metró w lo tu łu n y -M w k ieru n k u Wars zawy . – Ko n ieczn e b y ło b y wy p ro wad zen ie armii z k o s zar, b y p rzy wró cić p o rząd ek – p o wied ziała Ewa. – Gd y b y w zn is zczo n y m s ejmie zg in ęli p rezy d en t, p remier i p o s ło wie, d o wó d cy wo js k o wi mo g lib y p rzejąć wład zę. A p o tem wp ły n ąć n a wy b ó r n o weg o rząd u – d o k o ń czy ł Krzy s zto f. Ewa ro ześ miała s ię, ale n ie b y ł to n atu raln y ś miech . – Nie wp ad ajmy w p aran o ję teo rii s p is k o wy ch . Żad n a p artia an i s iła p o lity czn a w Po ls ce n ie ma tak ich wp ły wó w w armii. – Up ad ek rząd u i p rzed termin o we wy b o ry mo g ą b y ć n a ręk ę jak iejś g ru p ie in teres u – u p ierał s ię Krzy s zto f. – Za cen ę tak iej k atas tro fy ? Przes ad zas z. Ch wilę p ó źn iej p o n o wn ie p o łączy li s ię z cen tralą. Zameld o wali, że s ą g o to wi p rzewieźć zatrzy man y ch terro ry s tó w d o Wars zawy . Op is ali k ró tk o wy n ik ś led ztwa, wy mien ili też p s eu d o n im So k ó ł. Twarz Fo g elman a n a ek ran ie lap to p a n ie zmien iła s ię, ale zap ad ła d łu g a cis za. Po tem p u łk o wn ik s p o k o jn y m g ło s em wy d ał zg o d ę n a tran s p o rt. Sk rzy n ie z łu n ą-M miały p o jech ać ciężaró wk ą wo js k o wą w es k o rcie k o man d o s ó w. Afg ań czy cy , Ewa i Krzy s zto f mieli zo s tać p rzewiezien i ś mig ło wcem, ale p o g o d a s zy b k o s ię p o g ars zała, więc cen trala n ak azała im ru s zy ć ty m s amy m k o n wo jem s amo ch o d o wy m. Ko n wó j s k ład ał s ię z n ieo zn ak o wan ej fu rg o n etk i, d wó ch ciężaró wek wio zący ch s k rzy n ie z rak ietą i s amo ch o d u o s o b o weg o z o b s tawą. Ab d u la Dżalila i Faizu llah a Ulah a p rzy k u to d o p o d ło g i w fu rg o n etce, Krzy s zto f zajął miejs ce o b o k k iero wcy . Ewa z d wo ma k o man d o s ami ws iad ła d o o s o b o weg o fo rd a mo n d eo . Wieczó r d o b ieg ał k o ń ca, res ztk i czerwo n ej łu n y zn ik ały za g ó rą zamy k ającą d o lin ę o d zach o d u . Ciężaró wk i, fu rg o n etk a i fo rd wy jech ały z d zied ziń ca. Ko ły s ząc
s ię n a wy b o jach , p o k o n ały s zero k ą łąk ę i zan u rzy ły s ię w czerń las u . Kilk a g o d zin p ó źn iej Krzy s zto f n ie ży ł. * Czek ając n a s y g n ał o d o jca, k tó ry ws zed ł d o jej mies zk an ia k ry jó wk i, Ewa o d two rzy ła w p amięci o s tatn ie ch wile s p rzed atak u . Uś miech n iętą, ch o ć zmęczo n ą twarz Krzy s zto fa, k ied y wy p rzed zała fu rg o n etk ę za Les k iem p o ło żo n y m n a s k raju g ó r. Właś n ie p rzejech ali p rzez mo s t n a San ie, s k ręcali n a s zo s ę p ro wad zącą n a p ó łn o c, d o Wars zawy . Krzy s zto f s k in ął jej g ło wą, p o d n ió s ł d ło ń w g eś cie p o zd ro wien ia. Zach o d zące s ło ń ce o d b iło s ię w s zy b ie i jeg o twarz zn ik n ęła, p o ch ło n ięta p rzez czerwo n y b las k . Teraz p o ws trzy mała s k u rcz d ławiący w g ard le, u s ły s zała cich o d zwo n iący telefo n . Sp o jrzała n a leżący n a s ied zen iu o b o k ap arat. Na wy ś wietlaczu p o jawił s ię n ap is : „Niezn an y n u mer”. To b y ł s y g n ał o d o jca, że mies zk an ie jes t b ezp ieczn e. Po p rawiła czarn ą p eru k ę, zało ży ła ciemn e o k u lary , wy s iad ła z s amo ch o d u . Zamy k ając d rzwi, s p rawd ziła wzro k iem u licę z p rzo d u , p o tem z ty łu . Zarejes tro wała k ilk o ro p rzech o d n ió w, żad en z n ich n ie zaalarmo wał jej u wag i. Ru s zy ła w s tro n ę b lo k u . Nad al o b s erwo wała o to czen ie, g o to wa d o u cieczk i. M in ęła d rzwi k latk i s ch o d o wej, p rzes zła k ilk an aś cie metró w, p o tem wró ciła i wes zła. Nik t za n ią n ie s zed ł. M ies zk an ie zn ajd o wało s ię n a p ierws zy m p iętrze, co u mo żliwiało u cieczk ę p rzez o k n o . Przy wo łała win d ę, p o czek ała, aż zatrzy ma s ię n a p arterze, i ru s zy ła s ch o d ami d o g ó ry . Dłu g i k o ry tarz n a p iętrze b y ł p u s ty . Gd zieś za ś cian ą s zczek ał mały p ies . Pamiętała, że ma czarn o -b iałą s ierś ć i jes t ag res y wn y . J eg o właś cicielk a, s amo tn a k o b ieta p o s ześ ćd zies iątce, miała n a ręk ach b lizn y p o u g ry zien iu . Zwierzy ła s ię Ewie, że p ies k o ch ał jej n ieży jąceg o męża, a jej n ien awid zi. Zatrzy mała g o , p o n ieważ b ała s ię zems ty męża zza g ro b u . Ewa ru s zy ła w k ieru n k u d rzwi n a k o ń cu k o ry tarza. Ok n a mies zk an ia wy ch o d ziły n a d wie s tro n y b u d y n k u – to też zwięk s zało b ezp ieczeń s two . Od czu wała u lg ę n a my ś l o k ilk u d n iach , k tó re s p ęd zi z o jcem, d o p ó k i n ie zd ecy d u ją, co d alej p o win n i zro b ić. M u s iała d ziałać, n ie mo g ła d łu żej u k ry wać s ię w p u s zczy . Zza ś cian y d o b ieg ł ło s k o t i zd u s zo n y k rzy k . Drzwi mies zk an ia o two rzy ły s ię g wałto wn ie i n a k o ry tarz wy p ad li d waj mężczy źn i. Zwarci w d u s zący m ch wy cie p rzeto czy li s ię p o p o d ło d ze. Przerażo n a Ewa d o s trzeg ła, że jed n y m z n ich jes t o jciec.
J eg o p rzeciwn ik b y ł p o tężn ie zb u d o wan y i d u żo s iln iejs zy . Ojciec p ró b o wał u trzy mać g o p rzy ciś n ięteg o d o p o d ło g i. Us ły s zała jeg o k rzy k : – Uciek aj! M ężczy zn a p rzerzu cił o jca i w tej s amej s ek u n d zie z mies zk an ia p ad ły d wa s trzały . Ob aj leżący zn ieru ch o mieli, ro zciąg n ięci n a k o ry tarzu . Ewa p o czu ła o b ezwład n iające s trach i ro zp acz. W rd zen iu k ręg o wy m o b u d ził s ię wy tren o wan y imp u ls , p o k o n ał b ezwład u my s łu i ciała. Pierws ze zareag o wały mięś n ie n ó g , p o tem p lecó w i b ark ó w. Ciało wy k o n ało zwro t, ale o czy n ie mo g ły s ię o d erwać o d wid o k u o jca leżąceg o p o d p o tężn y m mężczy zn ą w k ału ży k rwi zwięk s zającej s ię n a p o s ad zce. Wid ziała ten o b raz w zwo ln io n y m temp ie, zap is y wał s ię w p amięci, miał z n ią zo s tać d o k o ń ca ży cia. In n a częś ć mó zg u rejes tro wała ciemn ą s y lwetk ę, k tó ra wy s u wała s ię z mies zk an ia z p is to letem w zaciś n iętej d ło n i. Ob ró t ciała zmu s ił d o o d wró cen ia g ło wy , mięś n ie s tó p , ły d ek i u d wy rzu ciły ją d o p rzo d u . Pad ając n a p o d ło g ę, zacis n ęła ręk ę n a k o lb ie p o d p ach ą, s zarp n ęła. Dru g ą d ło n ią p o ciąg n ęła za zamek , p alce p rzes u n ęły b ezp ieczn ik . Us ły s zała d wa wy s trzały , o czy zarejes tro wały o d p ry s k u jące tu ż n ad g ło wą frag men ty s zarej farb y i ty n k u . Wy s k ak u jący z mies zk an ia mężczy zn a zd ąży ł zareag o wać n a jej u p ad ek , ale ch y b ił o k ilk an aś cie cen ty metró w. Od b iła s ię n o g ami o d ś cian y i p rzeto czy ła p o p o d ło d ze, wy ciąg ając lu fę w jeg o s tro n ę i n acis k ając k ilk a razy s p u s t b ez mierzen ia. Wied ziała, że tamten zd ąży o d s k o czy ć d o mies zk an ia, jej s trzały miały g o p o ws trzy mać n a s ek u n d y . Hu k wy s trzałó w p rzeb rzmiał ech em w k o ry tarzu , w n ag łej cis zy s ły ch ać b y ło u jad an ie p s a i k o b iecy k rzy k . Nie miała s zan s d o b iec d o win d , zan im tamten zn ó w n ie zaczn ie s trzelać, jej p lecy b y ły b y łatwy m celem. Ws tała, p rzy lg n ęła d o ś cian y . Trwało to wieczn o ś ć, u my s ł rejes tro wał ws zy s tk o , co mo g ło p rzy n ieś ć ratu n ek . Ciało zn o wu zareag o wało , zan im zd ąży ła zro zu mieć imp u ls . Rzu ciła s ię p rzez k o ry tarz, u d erzy ła b ark iem o d rzwi mies zk an ia. W p amięci miała zap is an ą n o cn ą wizy tę u p rawie g łu ch ej s ąs iad k i, k ied y zażąd ała u cis zen ia p s a. Stare d rzwi z p o d wó jn ej d y k ty i s łab y zamek . Z h u k iem wy łaman ej zas u wy wp ad ła d o cias n eg o p rzed p o k o ju i u p ad ła n a p o d ło g ę. J ed en p o cis k p rzeleciał ze ś wis tem n ad jej g ło wą, d wa n as tęp n e trafiły w fu try n ę. Bły s k awiczn ie o d wró ciła s ię, p rzes u n ęła n a b rzu ch u , g o to wa wy s k o czy ć n a k o ry tarz i s trzelać. M o g ła teraz u ciec p rzez o k n o mies zk an ia, ale tam leżał i wy k rwawiał s ię jej o jciec. Z ty łu zarejes tro wała wś ciek łe s zczek an ie p s a i k rzy k i k o b iety . Po k o n ała o p ó r
mó zg u i ciała, k tó re k azały jej s ię n ie ru s zać. Kied y ś n azy wała to s trach em, o d d awn a b y ł to mech an izm p rzetrwan ia. Zeb rała s ię d o s k o k u , ale w tej s amej ch wili u s ły s zała, że k to ś mó wi co ś o s try m, ro zk azu jący m to n em. Zro zu miała, że p rzeciwn ik ó w b y ło jes zcze co n ajmn iej d wó ch . Do b ieg ł d o n iej d źwięk tłu czo n ej s zy b y . J ed en z n ich wy b ił o k n o i wy s k ak iwał, żeb y o d ciąć jej d ro g ę u cieczk i. Po czu ła o s try b ó l w k o s tce, s p o jrzała w d ó ł. Czarn o -b iały k u n d elek wb ił s ię zęb ami p o n ad jej s to p ą i s zarp ał, warcząc zaciek le. Ko p n ęła g o d ru g ą n o g ą, tak że o d leciał d o ty łu z p is k iem, i o d wró ciła s ię d o d rzwi. W g łęb i mies zk an ia ro zleg ły s ię p rzek leń s twa k o b iety . – Wy p ierd alaj, wariatk o , z mo jeg o mies zk an ia! – wrzas n ęła. – Dzwo n ię p o p o licję! Ps a mi zab iłaś ! Szczek an ie i warczen ie p rzeczy ły jej s ło wo m. Po tem ro zleg ł s ię k rzy k b ó lu i n as tęp n e p rzek leń s twa. Do my ś liła s ię, że p ies u g ry zł właś cicielk ę. Gd y b y n ie g ro za s y tu acji i ran n y o jciec, ro ześ miałab y s ię. Głu ch o ta k o b iety s p rawiła, że n ie zd awała s o b ie s p rawy z zag ro żen ia. – Ewa Sawick a! – zawo łał męs k i g ło s z k o ry tarza. – Tu p o ru czn ik Ch ro my z Żan d armerii Wo js k o wej! Rzu ć b ro ń … ! Wy jd ź n a k o ry tarz z ręk ami w g ó rze! – Co z o jcem!? – Leżała n a p o d ło d ze i ś cis k ała o b u rącz k o lb ę p is to letu . – Niep rzy to mn y , p o trzeb u je p o mo cy ! Rzu ć p is to let n a k o ry tarz! Ściąg n iemy amb u lan s ! Po licja ju ż tu jed zie! M ężczy zn a k łamał. Ws trząs n ęła n ią ś wiad o mo ś ć, że o jciec mo że n ie ży ć. – Najp ierw ty rzu ć! – k rzy k n ęła, p o k o n u jąc ś ciś n ięte g ard ło . – Nie wy g łu p iaj s ię! M amy two jeg o s tareg o … ! Stracił d u żo k rwi! Wy jd ź, jeś li ch ces z, żeb y p rzeży ł! Zeb rała s ię w s o b ie. M u s i wy s k o czy ć n a ś ro d ek k o ry tarza, tamten o d ru ch o wo b ęd zie s trzelał wzd łu ż ś cian y . M a s ek u n d ę, żeb y g o trafić. – Uciek aj… ! Dwaj s ą n a d wo rze! – k rzy k n ął zd u s zo n y g ło s , w k tó ry m z tru d em ro zp o zn ała o jca. Ro zleg ło s ię p rzek leń s two , o d g ło s u d erzen ia i jęk b ó lu . Nag le b y ła metr o d ś cian y , p o ś ro d k u k o ry tarza. Ciemn a s y lwetk a p o ch y lała s ię n ad leżący mi ciałami, w ręk u wid ać b y ło u n o s zo n y k s ztałt b ro n i, k tó ry m zo s tał zad an y cio s . Lu fa p is to letu Ewy ro zb ły s ła trzy razy . Po cis k i rzu ciły mężczy zn ę d o ty łu , u d erzy ł o framu g ę d rzwi, o d b ił s ię, ro zło ży ł
s zero k o ręce i z jęk iem u p ad ł n a p lecy . Bły s k awiczn ie p o k o n ała k ilk an aś cie metró w, p rzy p ad ła d o o jca. By ł n iep rzy to mn y , n a s k ro n i miał ś lad p o u d erzen iu k o lb ą. Od ło ży ła p is to let, z wy s iłk iem ś ciąg n ęła z o jca ciężk ie ciało mężczy zn y , n a k tó reg o p lecach wid n iały trzy d ziu ry p o p o cis k ach . Przy ło ży ła g ło wę d o p iers i. Us ły s zała s łab y rzężący o d d ech . Ro zs u n ęła k u rtk ę i k o s zu lę i zn ieru ch o miała n a wid o k k rwawiący ch wlo tó w p o cis k ó w n a b rzu ch u i p o d s ercem. Do jej u s zu d o b ieg ło p o wo ln e s k rzy p n ięcie zawias ó w n a p arterze. Kto ś o s tro żn ie wch o d ził. M iała k ilk a s ek u n d . Ch wy ciła o jca p o d p ach y , p o d ciąg n ęła g o d o p ro g u , zap arła s ię n o g ami i wciąg n ęła d o mies zk an ia. Drzwi miały ro zwalo n y zamek , więc zab lo k o wała je, p rzes u wając d u żą s zafę n a k u rtk i. Wy ciąg n ęła telefo n k o mó rk o wy i zn ó w p rzy p ad ła d o o jca. Wy b ierając n u mer, p rzy cis k ała wo ln ą ręk ą ran ę b lis k o s erca i jed n o cześ n ie s zep tała d o jeg o u ch a: – Wy trzy maj, p ro s zę, wy trzy maj… J es zcze ch wilę. Z k o ry tarza d o b ieg ły s zy b k ie k ro k i, zatrzy mały s ię p rzed d rzwiami. Kto ś p o wied ział co ś cich o , p o tem ro zleg ł s ię ło mo t k o lb y . – Sawick a… ! Otwieraj! – k rzy k n ął męs k i g ło s . Ewa zn ieru ch o miała zas k o czo n a. Zn ała ten g ło s , ale n ie p o trafiła p rzy p is ać d o n ieg o twarzy an i imien ia. W s łu ch awce ro zleg ło s ię n ag ran ie: – Po g o to wie ratu n k o we, p ro s zę czek ać. – Ewa… Od wró ciła s ię s zy b k o , zo b aczy ła o twarte o czy o jca. Patrzy ł n a n ią z wy s iłk iem i b łag an iem. – Uciek aj… p ro s zę – wy s zep tał i s ię zak rztu s ił. Z jeg o u s t wy p ły n ęła k rew, b y ła jas n a i s p ien io n a. Wied ziała, co to o zn acza – miał p rzes trzelo n e p łu co , d ławił s ię k rwią. Us p o k o ił s ię p o ch wili, ale n ie b y ł w s tan ie n ic p o wied zieć. Patrzy ł n a n ią wzro k iem, k tó ry p ro s ił i n ak azy wał jed n o cześ n ie. – Nic n ie mó w. Zaraz b ęd zie amb u lan s – wy s zep tała, k ątem o k a n o tu jąc p o więk s zającą s ię s zp arę w d rzwiach p ch an y ch p o wo li d o ś ro d k a. Ojciec p rzeto czy ł g ło wę n a b o k i. Pró b o wał s ię u ś miech n ąć, u ło ży ł warg i d o jak ieg o ś s ło wa. Szy b k o p rzy s u n ęła u ch o d o jeg o u s t. – Ko ch am cię – wy s zep tał i zamarł w b ezru ch u . Us ły s zała g łu ch y jęk , k tó ry zmien ił s ię w s zlo ch . To b y ł jej g ło s . Ta d ru g a,
wy s zk o lo n a, g o to wa d o ak cji Ewa, wied ziała, że jeś li ch ce p rzeży ć, mu s i p o k o n ać tę p ierws zą, s łab ą i zro zp aczo n ą. Sk u p iła s ię, p o d n io s ła p is to let, wy mierzy ła w d rzwi, n acis n ęła s p u s t. Bez p as ji, z zimn ą k alk u lacją. Wied ziała, że tamci k lęczą n is k o za o s ło n ą ś cian , g o tu ją s ię d o s k o k u . Nie mo g ła ich trafić, ch o d ziło o k ilk a s ek u n d . Zan im min ął h u k wy s trzałó w, p o k o n ała p o ło wę d y s tan s u d o o k n a. Ko p n ięciem ro zwaliła s zy b ę i ws k o czy ła n a p arap et. Us ły s zała ło mo t p ch n ięty ch g wałto wn ie d rzwi. Wy s trzeliła jes zcze d wa razy w s tro n ę k o ry tarza i s k o czy ła p rzez o k n o . Tward e zd erzen ie, b ó l w u d zie i zap ach ziemi w n o zd rzach . Przeto czy ła s ię p o trawn ik u . Zerwała s ię i rzu ciła p o d ś cian ę d o mu , u n ik ając s trzałó w z g ó ry . Wid ziała p o cis k i wb ijające s ię w mięk k i g ru n t tu ż p rzed s to p ami. Przeczek ała h u k , p o tem rzu ciła s ię w b o k , wzd łu ż ś cian y . Sk ręcając za ró g , s p o jrzała za s ieb ie. Sy lwetk a mężczy zn y u p ad ła n a trawn ik i p rzeto czy ła s ię wy tren o wan y m ru ch em jak o n a. Z o k n a p ad ły s trzały , k tó re miały g o o s ło n ić. Po b ieg ła s p rin tem p rzez ro zleg ły p ark in g w s tro n ę u licy . Z s amo ch o d u wy s k o czy ł mężczy zn a z p is to letem w ręk u . Strzeliła d o n ieg o w b ieg u . Nie trafiła, ale zmu s iła g o d o u k ry cia s ię międ zy au tami. M in ęła ro zleg łe k rzewy międ zy p ark in g iem a u licą – n a ch wilę zap ewn iły o s ło n ę. Sto metró w d alej zn ajd o wało s ię wejś cie d o metra. Dwie s y lwetk i wy b ieg ły zza b lo k u . Do łączy ł d o n ich mężczy zn a z p ark in g u . Z zatrzy mu jąceg o s ię au to b u s u wy s y p ał s ię tłu mek p as ażeró w. Sch o wała p is to let p o d k u rtk ę, wb ieg ła międ zy lu d zi, p o trąciła k o g o ś , u s ły s zała p rzek leń s two , d o tarła d o s ch o d ó w metra. Zes k ak u jąc p o k ilk a s to p n i, zb ieg ła d o p o d ziemia i p rzes k o czy ła p rzez b arierk ę. Przeb ieg ła z d u żą p ręd k o ś cią międ zy czek ający mi p as ażerami, s tarając s ię n ik o g o n ie p o trącić. Zwo ln iła p o d k o n iec p ero n u i s p o k o jn y m k ro k iem wes zła p o s ch o d ach , mijając k ilk u s ch o d zący ch . Na g ó rze rzu ciła wzro k iem za s ieb ie. Tró jk a p rześ lad o wcó w b y ła ju ż n a p ero n ie, s zli s zy b k o , p rzy g ląd ając s ię lu d zio m. W tu n elu ro zleg ł s ię h u k n ad jeżd żająceg o p o ciąg u . To o zn aczało , że ma więcej czas u – tamci b ęd ą p iln o wali ws iad ający ch . Z tej o d leg ło ś ci n ie mo g ła ro zp o zn ać mężczy zn , ale mó zg n o to wał ich wzro s t, wag ę, k o lo r wło s ó w, u b ran ie. Po in fo rmu je ją, k ied y o d n ajd zie p as u jące ty p y , p o tem p rzean alizu je je p o d k ątem g ło s u , k tó ry u s ły s zała w mies zk an iu . Przeb ieg ła p rzez h all metra i p rzes k ak u jąc p o d wa s to p n ie, wy d o s tała s ię n a u licę. Ro zejrzała s ię s ch o wan a za b ry łą k io s k u . Nik t n ie p iln o wał wy jś ć. Szy b k o ru s zy ła
w s tro n ę p ark in g u i mies zk an ia. Wied ziała, że jej p rzeciwn icy n ie o d ważą s ię wró cić i wd ać w s trzelan in ę w ty m s amy m miejs cu . Nawet jeś li b y li fu n k cjo n ariu s zami res o rtu o b ro n y n aro d o wej czy s p raw wewn ętrzn y ch , to zwy k li mo rd ercy . Zatrzy mała s ię n a p rzen ik liwy d źwięk s y ren . Zza b lo k u wy jech ały d wa amb u lan s e, tu ż za n imi trzy wo zy p o licy jn e. Ws u n ęła s ię p o międ zy d wa b u s y zap ark o wan e k ilk ad zies iąt metró w o d wejś cia d o k latk i s ch o d o wej. Z tru d em p an o wała n ad lęk iem o o jca, s zep tała z p as ją p rzez zaciś n ięte zęb y : – Szy b ciej… Szy b ciej… Pięciu p o licjan tó w w k amizelk ach k u lo o d p o rn y ch i z d łu g ą b ro n ią wb ieg ło d o b lo k u . Za n imi ru s zy li lek arz i czterej p ielęg n iarze z n o s zami. „Od k ied y p o licja z g ó ry wie, że trzeb a wy s łać an ty terro ry s tó w?”, p rzeb ieg ło jej p rzez g ło wę. M iała zo s tać zatrzy man a, a p o tem wy ciąg n ięta z k o mis ariatu p rzez jak ieg o ś wy s o k ieg o o ficera ze s łu żb , k tó ry zab rałb y ją w o s tatn ią d ro g ę. Czek ała w n ap ięciu , mó zg o d ru ch o wo o d liczał min u ty . Bard zo d łu g o n ik t s ię n ie p o jawiał p rzed b lo k iem p o za p aro ma g ap iami, k tó ry ch p rzy ciąg n ął wid o k rad io wo zó w i amb u lan s u . Od s tro n y metra p o d s zed ł jed en z mężczy zn , k tó ry ją ś cig ał. Zatrzy mał s ię k ilk an aś cie metró w o d n iej, o b ró co n y p lecami p atrzy ł n a wejś cie d o b lo k u . A jed n ak zało ży li, że n ie mu s iała ws iąś ć d o metra. M o g ła z łatwo ś cią s trzelić mu w p lecy , ale n ic b y to n ie d ało . Gd y b y b y ł tu Karo l, we d wo je wp ak o walib y d ran ia d o b ag ażn ik a wo zu , wy wieźli i p rzes łu ch ali. Przemk n ęło jej p rzez my ś l, że mo że zro b ić to s ama. Wy ciąg n ęła p is to let z k ab u ry i p o wo li ru s zy ła w s tro n ę mężczy zn y . W ty m s amy m mo men cie z k latk i s ch o d o wej wy s zli d waj p ielęg n iarze z n o s zami, n a k tó ry ch leżał czarn y wo rek k ry jący k s ztałt czło wiek a. M ężczy zn a zap alił p ap iero s a i ru s zy ł w s tro n ę b lo k u . Ewa co fn ęła s ię, s ch o wała p is to let. Czek ała w n ap ięciu , n ie s p u s zczając wzro k u z wejś cia d o k latk i. Pró b o wała zro zu mieć, d laczeg o p ielęg n iarze wy n o s ili zab ity ch – p rzecież n ie n ależało to d o ich o b o wiązk ó w. Nas tęp n i d waj p ielęg n iarze wy n ieś li n o s ze z k o lejn y m czarn y m wo rk iem. Po p rzed n i wło ży li ju ż wo rek z ciałem d o jed n eg o z amb u lan s ó w i ru s zy li z p o wro tem. W wejś ciu min ęli s ię z wy ch o d zący mi p o licjan tami. Do wó d ca ro zmawiał p rzez telefo n k o mó rk o wy . „Na p ewn o meld u je, że n ie ma mo jeg o ciała”. Pró b o wała o p an o wać d y g o t i s zczęk an ie zęb ami. By ło jej zimn o , wied ziała, że to reak cja p o wch ło n ięciu n ad miaru ad ren alin y . Po zo s tał n ag i lęk , n ad k tó ry m n ie mo g ła zap an o wać. Ch o d ziło
n ie o n ią, lecz o ży cie o jca. M ężczy zn a, k tó ry ją g o n ił, p o d s zed ł d o d o wó d cy p o licjan tó w, mig n ął leg ity macją i wd ał s ię w ro zmo wę. M in u ta, d wie, p ięć. Dlaczeg o to trwało tak d łu g o ? Z d rzwi k latk i s ch o d o wej wy s zed ł lek arz i ru s zy ł w s tro n ę amb u lan s u . Nie p o win ien zo s tawiać p acjen ta! Po jawiły s ię p lecy co fająceg o s ię p ielęg n iarza, s ch y lo n eg o p o d ciężarem n o s zy . Ewa wy s u n ęła s ię zza k aro s erii b u s a, n ie zważając, że mo że zo s tać d o s trzeżo n a. Nie mo g ła zo b aczy ć ciała n a n o s zach , b o wid o k zas łan iały k rzewy ro s n ące p rzy trawn ik u . Po d es zła k ilk a k ro k ó w, p rzes tała o d d y ch ać, w s k ro n iach u d erzały fale k rwi. To n ie b y ła p rawd a, zmęczo n y wy s iłk iem wzro k ją o s zu k iwał! Czarn y materiał n a n o s zach to n a p ewn o ciemn a mary n ark a o jca. Bły s k o d b iteg o o d p las tik u ś wiatła p rzes zy ł jej mó zg , o s u n ęła s ię b ezwład n ie n a k o lan a. Czarn y wo rek o d d alał s ię, k o ły s ał w ry tm k ro k ó w p ielęg n iarzy , aż zn ik n ął w ciemn y m wn ętrzu amb u lan s u . Trzas n ęły zamy k an e d rzwi. M ężczy zn a zak o ń czy ł ro zmo wę z p o licjan tem, o d wró cił s ię i ru s zy ł w s tro n ę p ark in g u . Co ś w g ło wie Ewy k azało jej p rzewró cić s ię i wczo łg ać p o d p o d wo zie b u s a. Zacis n ęła zęb y i u s ta z całej s iły , żeb y s p o międ zy n ich n ie wy d o s tał s ię jęk . Sto p y w czarn y ch b u tach p rzes zły k ilk a metró w o d n iej. Leżała, zmu s zając s ię d o b ezru ch u , z d ło n ią zaciś n iętą n a k o lb ie p is to letu . Dy g o tała i s zczęk ała zęb ami. W d ru g iej d ło n i trzy mała wy ciąg n ięty telefo n . Na ek ran ie wid ziała wy raźn ie s y lwetk ę mężczy zn y . M ig n ęła twarz, k ied y o d wró cił s ię, żeb y ru ty n o wy m s p o jrzen iem o g arn ąć p ark in g i u licę. Zas trzeli g o , jeś li d o s trzeże jej telefo n . Szczęk n ęły o twieran e d rzwi, s to p y zn ik n ęły . Zawarczał u ru ch amian y s iln ik b en zy n o wy . Samo ch ó d wy co fał p o wo li, zawró cił i o d jech ał. Zatrzy mała n ag ran ie n a u jęciu tab licy rejes tracy jn ej. Na p ewn o b y ła fałs zy wa, tak s amo jak to żs amo ś ć jed n eg o z mo rd ercó w o jca. Nie b y li ag en tami z Żan d armerii Wo js k o wej. Od n ajd zie ich ws zy s tk ich i alb o o d d a w ręce s p rawied liwo ś ci, alb o p o zab ija, jeś li s p rawied liwo ś ć p rzes tała is tn ieć. Op u ś ciła telefo n i p is to let, p rzy cis n ęła twarz d o as faltu . Zaczęła b ezg ło ś n ie, g wałto wn ie łk ać.
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
9
Kiero wca n acis n ął p rzy cis k n a d es ce ro zd zielczej i b rama ze zło co n y mi g irlan d ami wo k ó ł s p lecio n y ch liter E.R. o two rzy ła s ię b ezs zeles tn ie. Rezy d en cja Rad o ws k ieg o b y ła u k ry ta w g łęb i p ark u . Przejech ali wy s y p an ą żwirem d ro g ą, wy n u rzy li s ię s p o międ zy d rzew i zatrzy mali p rzed wejś ciem o s iemn as to wieczn eg o zes p o łu p ałaco weg o s k ład ająceg o s ię z trzech b u d y n k ó w. – J es teś my – p o wied ział s ek retarz, p atrząc z zad o wo len iem n a Ad ama. – Po d o b a s ię p an u ? Ad am k iwn ął g ło wą. Kiero wca wy s iad ł, o b s zed ł s amo ch ó d i o two rzy ł ty ln e d rzwi. Ob aj s tan ęli n a p ły tach z p ias k o wca p rzed s zero k imi s ch o d ami. Sek retarz o b jął wład czy m g es tem ręk i trzy b u d y n k i. – M ajątek n ależał d o ro d zin y Lu b o mirs k ich . Po wo jn ie p rzejęło g o p ań s two , zro b io n o tu ek s k lu zy wn ą s ied zib ę d la k o mu n is ty czn ej n o men k latu ry . Ro zk rad li meb le, d y wan y , rzeźb y , o b razy i całą zas tawę. Nie zo s tała jed n a s reb rn a ły żeczk a. Dziwi mn ie miło ś ć k o mu n is ty czn ej h o ło ty d o an ty k ó w. Gło s ili p rzecież ró wn o ś ć i p o g ard ę d la ary s to k racji. – Sek retarz o czek iwał u zn an ia d la s wo jeg o p o czu cia h u mo ru . Wid ząc, że Ad am n ie reag u je, zmien ił to n n a o ficjaln y . – Prezes Rad o ws k i o d k u p ił p ałac o d s p ad k o b iercó w, d o k o n ał k o n ieczn y ch mo d ern izacji. Z b u d y n k u wy s zed ł wy s o k i mężczy zn a p o s ześ ćd zies iątce z d łu g imi wło s ami p o farb o wan y mi n a ciemn y k o lo r, u b ran y w jas n o n ieb ies k ie d żin s y i b iałą k o s zu lę. Uś miech ając s ię, zs zed ł ze s ch o d ó w, u ś cis n ął ręk ę Ad ama. – Ed ward Rad o ws k i. Dzięk u ję, że zech ciał p an p o ś więcić mi czas . Ob iecu ję, że p an n ie p o żału je. Pro s zę. – Ges tem ręk i p o k azał n a o twarte d rzwi. Wes zli p o s ch o d ach , min ęli h all, p o tem wy s o k ą s alę b alo wą z o g ro mn y m k ry s ztało wy m ży ran d o lem i ś cian ami wy ło żo n y mi jed wab n y mi tk an in ami. Do tarli
d o wielk iej b ib lio tek i wy p ełn io n ej o p rawio n y mi w s k ó rę k s iążk ami o zło co n y ch b rzeg ach . Po ś ro d k u s tały cztery marmu ro we p o s ąg i g reck ich mu z. Rad o ws k i p o k azał n a n ie d ło n ią. – M o je to warzy s zk i: Kalio p e, Klio , M elp o men a i Uran ia. Po ezja ep ick a i filo zo fia, h is to ria, trag ed ia, as tro n o mia i g eo metria. Czy to n ie ciek awe, że p o ezję i filo zo fię Grecy u zn awali za p o k rewn e d zied zin y ? – M o że b y li zd an ia, że u my s ł n ie p rzen ik n ie tajemn ic b y tu – p o wied ział Ad am. – Filo zo fia jes t ty le s amo warta co p o ezja, u p rawiamy ją d la p ięk n a my ś li i p rzy jemn o ś ci – d o k o ń czy ł Rad o ws k i, k iwając g ło wą z u zn an iem. Ws k azał n a cztery p o k ry te s k ó rą fo tele o taczające h in d u s k i s to lik p rzy wy s o k im o k n ie i mó wił d alej: – Szk o d a, że M ark s i En g els trak to wali filo zo fię zb y t p o ważn ie. No i Nietzs ch e. Un ik n ęlib y ś my wielk ieg o zamętu i milio n ó w o fiar. – A Lu b o mirs cy n ad al b y tu mies zk ali – zau waży ł Ad am. Sek retarz s p o jrzał n a n ieg o z n ag an ą. Rad o ws k i s ię ro ześ miał. – I tak o s iąg n ąłb y m s u k ces , to k wes tia g en ó w – o ś wiad czy ł, p o czy m rzu cił w s tro n ę s ek retarza: – Zn ajd ź s o b ie jak ieś zajęcie. Po liczek s ek retarza d rg n ął, w o czach mig n ęło u p o k o rzen ie. – Oczy wiś cie, p an ie p rezes ie – p o wied ział g ład k im to n em, ws tał i wy s zed ł z b ib lio tek i. Szty wn o ś ć ru ch ó w zd rad zała, ile k o s zto wało g o to wy p ro s zen ie. Rad o ws k i o d czek ał, aż d rzwi s ię zamk n ą, p o czy m k o n ty n u o wał: – Ary s to k racja b y ła fu n d amen tem s y s temu , k tó ry p an o wał p o n ad d zies ięć ty s ięcy lat. To n ie b y ła s iła armii, p ien ięd zy czy wp ły wó w p o lity czn y ch , lecz two rzen ie ilu zji w u my s łach p o d d an y ch . Kró lo wie i mo żn o wład cy p o wo ły wali s ię n a wizję p o rząd k u u s tan o wio n eg o p rzez Bo g a, a jeg o p o twierd zen iem b y ł Ko ś ció ł, k tó ry g ro ził n iep o s łu s zn y m wieczn y m o g n iem p iek ieln y m. A k ied y to n ie wy s tarczało , s to s o wan o to rtu ry i b o les n e o d mian y ś mierci. Nik o mu n ie p rzes zk ad zało , że Ch ry s tu s p o tęp ił tak ą wład zę i n ieró wn o ś ć. Rewo lu cja fran cu s k a też n iczeg o n ie zmien iła, miejs ce k łams tw ary s to k racji zajęły łg ars twa b u rżu azji. Do p iero rewo lu cja b o ls zewick a u ś wiad o miła zwy k ły m lu d zio m, że d armo zjad ó w mo żn a p o zb awić ży cia. I s p ró b o wać in n eg o p o rząd k u . – Któ ry o k azał s ię n as tęp n ą ilu zją – d o p o wied ział Ad am. Z n ad zieją, że zak o ń czy wy k ład g o s p o d arza, d o d ał: – Nie o b awia s ię p an , że s zy b k o b ied n iejący lu d zie zn ó w s ię o b u d zą? Rad o ws k i s k in ął g ło wą z p o wag ą.
– To s ię wy d arzy . I to p ręd zej n iż s ię s p o d ziewamy . J ak p an wie, jed en p ro cen t Amery k an ó w zag arn ął d ziewięćd zies iąt p ro cen t b o g actwa ich k raju . W Eu ro p ie d zieje s ię p o d o b n ie. W k o ń cu n as tąp i n iewy o b rażaln e i w USA d o jd zie d o zamach u s tan u . – Kto teg o d o k o n a? – Wo js k o wi. Gen erało wie… A mo że n awet p u łk o wn icy tak jak w Amery ce Po łu d n io wej. – To mało p rawd o p o d o b n e – p o wied ział Ad am. – Amery k ań s k a d emo k racja… Rad o ws k i p ars k n ął zn iecierp liwio n y . – Nie jes teś my w p ro g ramie telewizy jn y m. J ak a d emo k racja? Nazwie p an ty m mian em lo b b y p rzemy s łu zb ro jen io weg o wk ład ające miliard y , żeb y wy b rać d u rn ą mario n etk ę Bu s h a i zacząć wo jn ę w Irak u ? Czy n as tęp n ą k u k łę, czek o lad o weg o Ob amę, żeb y u s p o k o ić id io tó w i d ru k o wać b ilio n y n a p o k ry cie s trat b an k ó w? – To s amo lo b b y k o n tro lu je armię – zau waży ł Ad am. – Zg ad za s ię. Do czas u . Aż wres zcie amery k ań s cy g en erało wie zro zu mieją, że n ęd za, w k tó rą miliard erzy wp y ch ają ich ro d ak ó w, jes t n ie d o zaak cep to wan ia. – Przejmą wład zę i wy ró wn ają s zan s e? Po d zielą p ien iąd ze? – Ależ s k ąd ! – Rad o ws k i s ię ro ześ miał. – Zag arn ą ty le wład zy i p ien ięd zy , ile b ęd ą w s tan ie. Do n as tęp n eg o p rzewro tu . A w międ zy czas ie d o p ro wad zą d o zap aś ci cały ś wiat. – Zamilk ł i czek ał n a efek t s wo ich s łó w. – J ak ą ro lę s o b ie p an wy zn acza? – zap y tał p o ch wili Ad am. – Ch ciał p an d o d ać: „ze s wo imi miliard ami” – p o wied ział p o ważn ie Rad o ws k i i ciąg n ął d alej: – J es tem n a d alek im k o ń cu lis ty n ajb o g ats zy ch n a ś wiecie. Ale mo je zad an ie jes t tak ie s amo . – Utrzy man ie ilu zji – d o k o ń czy ł Wierzb ick i. Rad o ws k i p o k iwał g ło wą. – Nazwijmy ją ak tu aln y m p o rząd k iem. Dalej b ęd ziemy s p y ch ać w d ó ł k las ę ś red n ią i n ajn iżs zą. Za k ilk an aś cie lat tacy jak p an b ęd ą walczy ć o p rzetrwan ie jak w ś red n io wieczu . To s y s tem s u weren ó w i was ali. M y ży jemy p o n ad p rawem. Was mo żn a zn is zczy ć w k ażd ej ch wili i k ażd eg o . Ad am zap an o wał n ad p rzy p ły wem g n iewu . Rad o ws k i p rzy g ląd ał mu s ię u ważn ie. – Uczu cia, k tó ry ch p an d o zn aje, b y ły i b ęd ą ch leb em p o ws zed n im. Przez całą h is to rię n as zej cy wilizacji. M as a jes t o g łu p io n a i łatwo n ią man ip u lo wać. Wy s tarczy wy wo łać wo jn y , tak jak to ro b i Ro s ja. Alb o wielk ą k atas tro fę, tak jak zro b ili Amery k an ie z Wo rld Trad e Cen ter. Teraz k o lej n a n as .
– Ch ciałb y m s ię d o wied zieć, co tu ro b ię – o zn ajmił Ad am o p an o wan y m to n em, w k tó ry m d ało s ię wy czu ć zn iecierp liwien ie. –
Po mo że mi
p an
p rzed łu ży ć ilu zję –
o d p arł
s p o k o jn ie Rad o ws k i. –
W cy wilizo wan y s p o s ó b . Bez o fiar. – Czy li? Sp o k o jn y wy raz twarzy miliard era ś wiad czy ł o ty m, że s p o d ziewał s ię ag res y wn ej reak cji g o ś cia i n ie czu je s ię d o tk n ięty . – Kiep s k i ze mn ie g o s p o d arz – rzu cił p o jed n awczy m to n em. – Czeg o s ię p an n ap ije? – Nie czek ając n a o d p o wied ź, ws tał, p o d s zed ł d o emp iro wej p rzes zk lo n ej s zafk i z b u telk ami. – Wh is k y , d żin , martin i, b iałe win o , s o k ? – zap ro p o n o wał, o twierając d rzwiczk i. – Wy s tarczy wo d a – o d p arł Ad am. Rad o ws k i p o k ręcił p rzecząco g ło wą. – Sp ró b u je p an mo jej mies zan k i. W mło d o ś ci p raco wałem jak o b arman w k as y n ie M o n te Carlo . Wy my ś liłem d rin k , k tó ry s tał s ię zn an y jak o rad o b o o s t. Nie b y łem w s tan ie o b ro n ić p raw au to rs k ich i u k rad zio n o mi p rzep is . Ob iecałem s o b ie wó wczas s two rzy ć co ś tak trwałeg o , żeb y n ik t n ie zd o łał teg o zab rać. I p o ws tało Rad o ws k i Trad e Ltd . Wy ciąg n ął w s zafk i k ilk a b u telek i s p rawn ie n alał p o tro ch ę z k ażd ej d o metalo weg o s h ak era. Po trząs n ął i ro zlał s p ien io n y p ły n d o d wó ch s zk lan eczek . Wró cił d o Ad ama, p o s tawił p rzed n im s zk ło , p o d n ió s ł s wo je. – J eś li n ie u s ły s zę, że jes tem g en ialn y , n aty ch mias t s k o ń czy my ro zmo wę. Ad am u n ió s ł n aczy n ie. Drin k miał cierp k i, d elik atn ie s ło d k awy s mak , p o p rzełk n ięciu zo s tawiał w u s tach wrażen ie ś wieżo ś ci i lek k o ś ci. Po ch wili tak ie s amo u czu cie ro zlało s ię p o cały m ciele i d o tarło d o g ło wy . Umy s ł s ię ro zlu źn ił, min ęły złe emo cje. Rad o ws k i p rzy g ląd ał s ię z lek k im u ś miech em. – J ak ? – zap y tał p o ch wili. – Zn ak o mity . Z czeg o s ię s k ład a? – s p y tał Ad am, p o n o wn ie zb liżając s zk lan k ę d o u s t. Rad o ws k i p o d n ió s ł d ło ń i wy liczał n a p alcach . – Teq u ila, martin i, s o k z an an as a… I tro ch ę k o k ain y . – Co tak ieg o ? – rzu cił o s try m to n em Ad am. Od s tawił s zk lan k ę n a s to lik tak g wałto wn ie, że tro ch ę p ły n u wy lało s ię n a b lat. – Dlaczeg o mn ie p an n ie u p rzed ził?
Rad o ws k i wy ciąg n ął ch u s teczk ę i s taran n ie wy tarł s to lik . – Pro s zę s ię n ie martwić, to ś lad o wa ilo ś ć – p o wied ział z u ś miech em. – Nie tak d awn o k o k ain ę s p rzed awali ap tek arze. – Sp rzed awali też o p iu m p o d n azwą lau d an u m, wy k ań czając ty s iące lu d zi – o d p arł Ad am. – Teg o d rin k a ch ciał p an o p aten to wać? Rad o ws k i ro zło ży ł ręce. – Niech ęć, k tó rą p an d o mn ie o d czu wa, jes t zb u d o wan a n a zawiś ci. J ak k ażd a p rzeciętn a jed n o s tk a marzy p an o b o g actwie. Ad am zas tan awiał s ię, d laczeg o jes zcze n ie wy s zed ł. Po mimo iry tacji Rad o ws k i g o fas cy n o wał. Przy p o mn iał s o b ie, że s o cjo p aci mają mag n ety czn y d ar p rzek o n y wan ia. Ciek awo ś ć b y ła s iln iejs za o d n iech ęci, zap ewn e zad ziałała też k o k ain a. Rad o ws k i mó wił d alej: – Niech ęć mo g ę zmien ić w u wielb ien ie. I o d d an ie. Wy s tarczy , żeb y m u czy n ił p an a b ard zo b o g aty m. I ab y zach o wał p an złu d zen ie, że zarab iając milio n y , s to s u je s ię p an d o n o rm ety k i. Zap ewn iam, że jed n o i d ru g ie jes t mo żliwe. Ch o ć tak zwan a ety k a to ilu zja. – Któ re n o rmy ma p an n a my ś li? Rad o ws k i s ię u ś miech n ął. – J u ż jes t p an s k ło n n y n eg o cjo wać g ran ice p rzy zwo ito ś ci. Czu je p an p o d n iecen ie? M o że d o k o ń ca ży cia b ęd zie p an mó g ł p raco wać d la p rzy jemn o ś ci. – Po ws trzy mał g es tem o d p o wied ź Ad ama, p rzy cis n ął n iewid o czn y g u zik w o p arciu fo tela i p o wied ział: – Wp ro wad ź n as zeg o g o ś cia. Drzwi o two rzy ły s ię p o k ilk u s ek u n d ach . Sek retarz p rzep u ś cił mężczy zn ę o k o ło p ięćd zies iątk i, wy co fał s ię i zamk n ął za s o b ą. Rad o ws k i ws tał, u ś cis n ął ręk ę p rzy b y łeg o , p o czy m ws k azał n a Ad ama. – Po zn ajcie s ię, p an o wie. Pan Ad am Wierzb ick i, majo r No wak . M ężczy zn a p o d ał Ad amo wi ręk ę, s p o jrzał ws k azan y m p rzez Rad o ws k ieg o fo telu , ty łem u mięś n io n e ręce, wy g o lo n ą g ło wę z wy p u k ły m Ob raz s iły u zu p ełn iały tward o zary s o wan e s zczęk i
n a n ieg o u ważn ie i u s iad ł n a d o o k n a. M iał s zero k ie b ark i, czo łem, g łęb o k o o s ad zo n e o czy . i wąs k ie zaciś n ięte u s ta.
Rad o ws k i z zad o wo len iem zan o to wał wrażen ie, jak ie p rzy b y ły wy warł n a Ad amie. – Pan majo r k ilk a lat temu wy co fał s ię z k o n trwy wiad u i ro zp o czął d ziałaln o ś ć jak o k o n s u ltan t d o s p raw b ezp ieczeń s twa. Stwo rzy ł ś wietn ą jed n o s tk ę wy wiad o wczo - o p eracy jn ą. Po zn aliś my s ię p rzy p ewn ej s p rawie, w k tó rej jeg o
b lis k o ws ch o d n ie k o n tak ty o k azały s ię d la mn ie n ieo cen io n e. M ó wiąc wp ro s t, o calił mo je in teres y i p rawd o p o d o b n ie ży cie. Twarz No wak a n ie wy rażała żad n y ch emo cji. Słu ch ał, p atrząc n a Ad ama b lad o n ieb ies k imi o czami, z in ten s y wn o ś cią czło wiek a s zk o lo n eg o d o wy łap y wan ia s łab o ś ci i k łams tw. Rad o ws k i ws tał i p rzech ad zając s ię, ciąg n ął s wo ją wy p o wied ź: – Po ls k a jes t s łab y m p ań s twem. Od ch wili u p ad k u k o mu n izmu b y liś my wy s tawien i n a atak i wielk ieg o k ap itału . Oraz ag en tu r ze ws ch o d u i zach o d u , k tó ry ch celem b y ła i jes t n as za g o s p o d ark a. Żad en z rząd ó w n ie p o trafi k o n tro lo wać s łu żb . Zarząd zen ia p remieró w b y ły i s ą lek ceważo n e. O o p eracjach wied zą ty lk o ty le, żeb y n ie mies zać s ię d o ak cji wy k o n y wan y ch n a zlecen ia k o rp o racji i g ru p in teres u . Premier i rząd n ie mają p o jęcia, k to p racu je d la o b cy ch p ań s tw. Ko leg iu m d o Sp raw Słu żb to żart z g łu p o ty rząd zący ch . Dlateg o n ig d y n ie d o wied ział s ię p an , k to i d laczeg o u cis zy ł aferę Eas t Fu n d . I ws zy s tk ie p o p rzed n ie. Kied y w g rę wch o d zą miliard y , s łu żb y trak tu ją rząd zący ch jak ro zk ap ry s zo n e d zieci, k tó re u d ają, że ro zu mieją zab awę w p o lity k ę. Niech s ię b awią, ale z d alek a o d d o ro s ły ch . – Do wiem s ię, k to s tał za Eas t Fu n d ? – zap y tał Ad am, czu jąc p rzy p ły w ek s cy tacji. Rad o ws k i lek ceważąco mach n ął ręk ą. – Stara s p rawa. Zło ża ty tan u p o zo s tan ą n ietk n ięte, jak d awn o p o s tan o wio n o . Ch y b a zg o d zi s ię p an , że k to raz związał s ię z ro s y js k im wy wiad em wo js k o wy m GRU, ten d o k o ń ca ży cia b ęd zie z n im związan y ? – Zamierza p an p o wied zieć, że rząd ząca p artia jes t k iero wan a p rzez Kreml? – To b y ło b y b ez s en s u – o d p arł s p o k o jn ie miliard er. – Na Kremlu s ied zą in telig en tn i lu d zie. Zd ają s o b ie s p rawę, że Po ls k a s atelick a n ależy d o p rzes zło ś ci. Wied zą też, że żad n a p artia s y mp aty zu jąca z Ro s ją n ie u trzy małab y s ię tu p rzy wład zy . Ale… – Efek to wn ie zawies ił g ło s . – Tak ? Rad o ws k i s p o jrzał n a majo ra, k tó ry z k amien n ą min ą s p rawiał wrażen ie wy łączo n eg o . – Wielk i Sam i wu jas zek Wan ia mo g li to czy ć wo jn y w Azji i Afry ce, wy p ró b o wu jąc s wo ich żo łn ierzy , d o wó d có w, a zwłas zcza s p rzęt. Nie p rzes zk ad zało im to w zarab ian iu miliard ó w n a ty ch wo jn ach an i w ro b ien iu in teres ó w. Na p rzy k ład ty tan em, k tó ry m d y s p o n o wał Wan ia, a k tó ry p o trzeb o wał Sam. – Uważa p an , że Ro s ja k o n tro lu je n as zą g o s p o d ark ę? – s p y tał Ad am. – Nie całą jak k ied y ś . – Rad o ws k i s ię u ś miech n ął. – Świat s ię zmien ia. Po lity cy i med ia g rają w n o wy ch k o s tiu mach s tarą fars ę d la id io tó w. Czy li d la s ied miu
miliard ó w mies zk ań có w n as zej p ięk n ej p lan ety . Po ls k a mo że g ło ś n o warczeć i s zczek ać n a Ro s ję. Ale tam, g d zie zaczy n a s ię g ra d o ro s ły ch lu d zi, n ie mamy p rawa p s u ć in teres ó w. – Na p rzy k ład ty tan em? Rad o ws k i ro zło ży ł ręce w milczen iu , a p o ch wili d o k o ń czy ł efek to wn y m to n em mó wcy : – Ro s ja n ie p o zwo li, żeb y ś my ek s p lo ato wali n as ze zło ża. Są za wielk ie i za wiele warte. Czy jak iś p o lity k , jak aś telewizja, g azeta lu b jak ieś rad io zajęli s ię zło żami ty tan u ? – Partie o p o zy cy jn e też s ą k o n tro lo wan e p rzez Ro s jan ? I med ia? – zap y tał Ad am, n ie k ry jąc iro n ii. Rad o ws k i wzru s zy ł ramio n ami. – Nazwijmy to wp ły wami. M amy fataln e p o ło żen ie g eo g raficzn e. I jes zcze g o rs zą h is to rię. Nie zry wa s ię z imp eriu m o t tak , w p arę lat. M o że zro b ią to n as tęp n e p o k o len ia, jeś li też s ię n ie s p rzed ad zą. Co d zieje s ię z tak zwan y mi o rg an izacjami ek o lo g iczn y mi? Są tam p rzecież mło d zi lu d zie. Siła ro s y js k ich d o laró w jes t o g ro mn a. Zap ad ła cis za. Ad am zas tan awiał s ię, czy wy p o wied zieć g ło ś n o to , co p rzy s zło mu n a my ś l. –
Krzy czę
„łap
zło d zieja”,
p o d czas
gdy
mo ja
osoba
k o jarzy
s ię
z k o mu n is ty czn y m wy wiad em – s twierd ził s p o k o jn ie Rad o ws k i. – O to p an u ch o d zi? Przez ch wilę mierzy li s ię wzro k iem. W s p o jrzen iu miliard era n ie b y ło o b razy . – Po s tk o mu n iś ci d ziałali jak wielk i b an k , k tó ry mu s i in wes to wać, zan im s k o ń czy s ię k o n iu n k tu ra. Tak , jes tem p ro d u k tem u b o czn y m g ig an ty czn eg o p lan u . Zau fan o mo im k o n cep cjo m i wied zy . Kto ś mu s iał zag o s p o d aro wać ś ro d k i u lo k o wan e w zach o d n ich b an k ach . Żeb y n ie s k o ń czy ło s ię tak jak w Kazach s tan ie czy n a Uk rain ie. Alb o w Ro s ji: p ałace d la b y łej n o men k latu ry i n ęd za d la całej res zty . – Zamilk ł n a mo men t, p o czy m zmien ił to n . Zaczął mó wić k ró tk imi zd an iami, z n ap ięciem w g ło s ie: – Zo s tawmy Ro s ję, to wes zło za g łęb o k o , jak rak . M amy in n e zag ro żen ia, wo b ec k tó ry ch rząd też jes t b ezrad n y . A s łu żb y zach o wu ją s ię co n ajmn iej d wu zn aczn ie. – Zro b ił p rzerwę, zerk n ął n a majo ra i zn ó w s p o jrzał n a Ad ama. – Nie b ęd zie p an mó g ł o p u b lik o wać teg o , co zo s tan ie teraz p o wied zian e. Do p ó k i n ie u zy s k a p an mo jej zg o d y . Czy to jas n e? Ad am czu ł n a s o b ie ciężk i wzro k majo ra. – J eś li in fo rmacje b ęd ą d o ty czy ć zag ro żen ia b ezp ieczeń s twa k raju … – zaczął,
s taran n ie d o b ierając s ło wa. – Nie ś ciąg ałb y m p an a d la b ru k o wy ch s en s acji – p rzerwał zd ecy d o wan ie Rad o ws k i. J eg o g ło s s ię zmien ił, mó wił wo ln o , z n acis k iem. – Og łas zając w med iach te in fo rmacje, n araziłb y p an n as zą o p erację n a fias k o . A ty lk o my jes teś my w s tan ie zap o b iec k atas tro fie. J eś li n ie mo że p an zap ewn ić, że d o ch o wa tajemn icy , p ro s zę ws tać i wy jś ć. Pan a wied za s tan ie s ię ty le s amo warta co p ań s k ie ży cie. Umilk ł i o b aj z majo rem w n ap ięciu czek ali n a o d p o wied ź. Ad am p rzy p o mn iał s o b ie ch wilę, k ied y Karo l p rzek o n y wał g o , żeb y n ie leciał z n im h elik o p terem w o k o lice Su wałk , ab y p o ws trzy mać b an d y tó w p lan u jący ch wy s ad zić cy s tern y z tru cizn ą. Czu ł wted y tak i s am u cis k w żo łąd k u , p o mies zan ie lęk u z p o d n iecen iem. Tak jak wted y teraz też ciek awo ś ć o k azała s ię s iln iejs za o d g ło s u , k tó ry mó wił „wy co faj s ię”. W g ard le mu zas ch ło , mu s iał o d ch rząk n ąć, zan im o d p o wied ział: – J es tem p rzed e ws zy s tk im d zien n ik arzem. – J es t p an p rzy jacielem Karo la Sien n ick ieg o – s twierd ził majo r. M iał n is k i, ch ro p awy g ło s , n iewy raźn ie wy p o wiad ał s amo g ło s k i, jak b y ro zk azó w p rzy zwy czaiły g o d o s k racan ia s łó w.
lata wy d awan ia
Zas k o czo n y Ad am czek ał n a wy jaś n ien ie, ale majo r milczał. Rad o ws k i też s ię n ie o d ezwał. – Co z teg o wy n ik a? – zap y tał wres zcie zn iecierp liwio n y . – Karo l Sien n ick i o d s zed ł ze s łu żb y – p o wied ział Rad o ws k i. – Ob awiamy s ię, że p rzes zed ł n a ciemn ą s tro n ę mo cy . – To b zd u ra. Zn am Karo la o d trzy d zies tu lat. Rad o ws k i u ś miech n ął s ię iro n iczn ie, zn ó w wy mien ili z majo rem k ró tk ie s p o jrzen ia. – Po ważn y arg u men t, p an ie red ak to rze. Do my ś lam s ię, że Sien n ick i in fo rmo wał p an a n a b ieżąco o zad an iach k o n trwy wiad o wczy ch . M ajo r s k rzy wił s ię lek ceważąco . – Zn am jeg o s y s tem warto ś ci – o d p arł Ad am. – Patrio ty zm, wiern o ś ć, lo jaln o ś ć – wy mien ił miliard er. – Dlaczeg o w tak im razie n ie zap o b ieg ł atak o wi n a k o n wó j ze s ch wy tan y mi terro ry s tami? – Zg in ęło p ięciu żo łn ierzy , w ty m b lis k i ws p ó łp raco wn ik Sien n ick ieg o , p o ru czn ik Krzy s zto f Orch o ws k i – d o k o ń czy ł majo r. – Sk ąd wiad o mo , że Karo l mó g ł p o ws trzy mać atak ? – Ad am czu ł, że jeg o g ło s
zd rad za zd en erwo wan ie. – J eś li o d p o wiem, b ęd zie to o zn aczać, że p rzy jął p an mo je waru n k i – p o wied ział z n acis k iem Rad o ws k i. Blad e o czy majo ra zd awały s ię mó wić: „Za d u żo wies z. Alb o zg o d zis z s ię milczeć, alb o b ęd zies z miał k ło p o ty ”. Zap ad ło milczen ie. Ad am p ró b o wał p rzean alizo wać s y tu ację, ale miał zamęt w g ło wie. I zb y t mało d an y ch . M u s i s ię u s p o k o ić, n ie reag o wać emo cjo n aln ie, wy ciąg n ąć więcej in fo rmacji. – O jak iej o rg an izacji p rzes tęp czej p an mó wi? – zap y tał. – M ięd zy n aro d o wej. Któ ra ma n a celo wn ik u Po ls k ę – o d p arł o d razu Rad o ws k i. – Dlaczeg o właś n ie Po ls k ę? – W Po ls ce mo żn a zaro b ić miliard y . Po za ty m to o d wet za n as ze s tan o wis k o w s p rawie Ro s ji. – Org an izacja ro s y js k a? Rad o ws k i u ś miech n ął s ię p o b łażliwie, s p o jrzał n a majo ra. Ten zaczął mó wić cierp liwy m to n em, jak d o czło wiek a zb y t n aiwn eg o , b y ro zu miał rzeczy wis to ś ć. – To tak n ie d ziała. Org an izacje teg o ty p u s ą p o n ad n aro d o we. J ak k o rp o racje lu b mafie. Po ls k a p o lity k a wo b ec Ro s ji n araziła n a s traty n ie ty lk o Ro s jan , ale p rzed e ws zy s tk im p o ważn e g ru p y fin an s u jące h an d el b ro n ią, n ark o ty k ami i lu d źmi. – Najk o rzy s tn iejs zy b izn es n a ś wiecie z n ajwięk s zy mi s to p ami zwro tu – d o k o ń czy ł Rad o ws k i. Ob aj zamilk li. Ich twarze mó wiły , że n ie u jawn ią więcej, zan im o n n ie p o d ejmie d ecy zji. – Załó żmy , że zg o d zę s ię ws p ó łp raco wać – p o wied ział o s tro żn ie Ad am. – Oczek u jecie, że Karo l zwierzy mi s ię ze s wo ich p lan ó w? Rad o ws k i p o k ręcił g ło wą. M ajo r s twierd ził s tan o wczo : – Pręd zej p an a zlik wid u je. Za d u żo lu d zi zg in ęło , n ie b ęd zie ry zy k o wał. – Co mó g łb y m zro b ić? M ajo r p o ch y lił s ię n ad s to lik iem i p atrząc n ieru ch o my m wzro k iem w o czy Ad ama, b ad ając jeg o reak cje, mó wił p o wo li: –
Zn a
p an
Ewę
Sawick ą,
p o d wład n ą
i
k o ch an k ę
Sien n ick ieg o .
By ła
w zaatak o wan y m k o n wo ju . Przeży ła, b y ć mo że jes t ran n a. Przes łu ch u jąc s ch wy tan y ch terro ry s tó w, u s ły s zała co ś , co s p o wo d o wało , że s ię u k ry wa. A mo że ro zp o zn ała n ap as tn ik ó w. Szu k a jej k o n trwy wiad i p o zo s tałe s łu żb y . Na p ewn o p ró b u ją ją o d n aleźć i zlik wid o wać lu d zie, k tó rzy zaatak o wali k o n wó j. Ob awiamy s ię,
że Ewa zau fa Karo lo wi i zg in ie. J ej wied za mo że b y ć k lu czem d o zatrzy man ia całej s iatk i terro ry s tó w. – I zd rajcó w, k tó rzy im p o mag ają – d o d ał Rad o ws k i. – Sami n ie d alib y rad y s two rzy ć tu b azy . – Niech p an p o mo że n am o d n aleźć Ewę Sawick ą, zan im zro b i to Sien n ick i – d o k o ń czy ł majo r. Ad am u tk wił wzro k w b lacie s to lik a, zas tan awiał s ię n ad o d p o wied zią. M ajo r k o n ty n u o wał: – M o je zad an ie zaczęło s ię, k ied y min is ter s p raw wewn ętrzn y ch o trzy mał o d p an a Rad o ws k ieg o s y g n ał o p rzy g o to wan iach talib ó w d o zamach u w Po ls ce. – In fo rmację p rzek azał mi p artn er w in teres ach , s zejk ze Zjed n o czo n y ch Emirató w – wtrącił miliard er. – Nas i s ch wy tali jed n eg o z d o wó d có w talib ó w, p rzek azali g o Amery k an o m – ciąg n ął majo r. – Talib o wie ch cą s ię zemś cić. Nig d y n ie u d ało s ię im zaatak o wać Po ls k i, k tó ra jes t s p rzy mierzo n a z Wielk im Szatan em, Amery k ą. Dzięk i k o n tak to m n a Blis k im Ws ch o d zie p rezes a Rad o ws k ieg o ag en t z Afg an is tan u p rzen ik n ął d o o d d ziału , k tó ry p rzy g o to wu je zamach . Wy k o n awcami mają b y ć Afg ań czy cy i Czeczeń cy , k tó ry ch ro d zin y w latach d ziewięćd zies iąty ch u zy s k ały azy l w Po ls ce. Tu taj s ię wy ch o wali, u k o ń czy li p o ls k ie s zk o ły . Niek tó rzy s tu d io wali, in n i zak ład ali małe b izn es y . Po tem wy s y łan o ich n a Blis k i Ws ch ó d , u czy li s ię w s zk o łach k o ran iczn y ch w Pak is tan ie i J emen ie. Wy b ran i trafiali d o o b o zó w s zk o len io wy ch AlKaid y . J ed n eg o czło n k a g ru p y p rzy g o to wu jącej zamach u d ało s ię p o ch wy cić w Pes zawarze, k ied y czek ał n a p rzerzu t d o Po ls k i. Zo s tał p rzewiezio n y tu d o więzien ia i p rzes łu ch an y . – Któ reg o więzien ia? Kied y to s ię zd arzy ło ? – zap y tał Ad am. M ajo r s k rzy wił s ię z n iech ęcią i zamilk ł. Rad o ws k i p o ś p ies zy ł mu z p o mo cą. – Ro zmawiamy o b ezp ieczeń s twie k raju , n ie o med ialn ej s en s acji. Ad am k iwn ął g ło wą. M ajo r ciąg n ął d alej: – Więzień o p o wied ział o p lan ie atak u . Celem jes t k an celaria p remiera, p ałac p rezy d en ck i alb o s ejm. Atak ma zo s tać p rzep ro wad zo n y za p o mo cą rak iety wy ład o wan ej C4 , n ajs iln iejs zy m ś ro d k iem wy b u ch o wy m. I termitem, s to s o wan y m w b o mb ach zap alający ch . To mies zan k a g lin u i tlen k ó w żelaza, o s iąg a p rawie cztery ty s iące s to p n i Cels ju s za. M o żn a s o b ie wy o b razić, co s ię s tan ie z lu d źmi, k tó rzy zn ajd ą s ię w b ezp o ś red n im p o lu rażen ia. Nas tęp n i zg in ą w g wałto wn y ch p o żarach , k tó re o b ejmą wiele b u d y n k ó w. Rak ieta d o tarła d o Po ls k i we frag men tach . M o że b y ć
o d p alo n a ze zwy k łeg o tira. Celo wn ik o p ty czn y s tero wan y las erem n ap ro wad za z d o k ład n o ś cią d o d wó ch metró w. Rak ieta p rzeb ije d ach , n a p rzy k ład s ejmu , zamien i wn ętrze w p iek ło . M o żn a zało ży ć, że b ęd ą tam i p rezy d en t, i p remier, z o k azji jak iejś ro czn icy . – M ajo r zak o ń czy ł wy wó d . Ob aj z Rad o ws k im o b s erwo wali reak cję Ad ama. – J ak a jes t p an a d ecy zja? – zap y tał miliard er. – Od n ajd zie p an p o ru czn ik Ewę Sawick ą? Zap ewn imy jej o ch ro n ę. Wied za Sawick iej mo że n as d o p ro wad zić d o terro ry s tó w i rak iety . Słu żb y n ie s ą w s tan ie p o ws trzy mać atak u . Brak u je im wied zy , a mo że n awet wo li. Dziwn ie p rzed s tawia s ię ich n ieu d o ln o ś ć. Ad am zas tan awiał s ię n ad o d p o wied zią. – M u s iałb y m u wierzy ć, że Karo l ma co ś ws p ó ln eg o z ty m p lan em. Rad o ws k i wziął s h ak er, n ap ełn ił d o p o ło wy trzy s zk lan k i, p o d n ió s ł s wo ją. – Z p ewn o ś cią zn an e jes t p an u p o jęcie zan iech an ia. – Po czek ał n a p o twierd zen ie Ad ama i mó wił d alej: – Nie ch cemy wierzy ć, że p u łk o wn ik Karo l Sien n ick i b ierze czy n n y u d ział w zb ro d n iczy ch p lan ach . Wiemy , że p o aferze Eas t Fu n d jeg o fru s tracja i zn iech ęcen ie d o p ań s twa s p o wo d o wały , że rzu cił s łu żb ę. Po wied zmy , że n atrafił n a co ś p o ważn eg o . I k to ś d ał mu d o zro zu mien ia, że wy s tarczy , ab y o d wró cił g ło wę. W zamian za k o rzy ś ć materialn ą, k tó ra zab ezp ieczy g o d o k o ń ca ży cia. Nie weźmie u d ziału w zamach u … Ud a, że o n iczy m n ie wie. Po łó żmy n a jed n ej s zali tak ą o fertę, n a d ru g iej ero zję wiary w s y s tem. – To n ie jes t tward y d o wó d – p o wied ział Ad am. – Karo l Sien n ick i wied ział o n amierzen iu terro ry s tó w, walce z n imi, o rak iecie i k o n wo ju – wtrącił majo r. – Zn am d o wó d có w k o n trwy wiad u , wiem co n ieco o Sien n ick im. Gd zie b y ł p an p u łk o wn ik , k ied y k o n wó j zo s tał zaatak o wan y ?
10
Przez całą n o c Ewa o b s erwo wała ap artamen t n a o s tatn im p iętrze cztero p iętro weg o b u d y n k u p o ło żo n eg o w ś ro d k u s trzeżo n eg o o s ied la. Przed o s tała s ię n a teren n iezau ważo n a p rzez o ch ro n iarzy , o d cięła alarm zap ark o wan eg o s amo ch o d u i z jeg o wn ętrza p ró b o wała s ię zo rien to wać, czy n ie zas tawio n o n a n ią p u łap k i. Właś ciciel ap artamen tu b y ł zn an y p o d p rzezwis k iem Hrab ia. Ewa zo s tała wy zn aczo n a p rzez Karo la jak o o ficer p ro wad zący Hrab ieg o . By ł ad wo k atem, p rzy s to jn y m b y walcem s alo n ó w, arb itrem mo d y i mecen as em k u ltu ry . Zajmo wał s ię p o lity k ą, ale n ie d o s tał s ię d o s ejmu i zrezy g n o wał z p o lity czn ej k ariery . J eg o k an celaria o b s łu g iwała p o lity k ó w, b izn es men ó w i zn an e med ialn e p o s tacie. W in tern ecie wid n iał jak o Zb ig n iew Wo jn a, u ro d zo n y w 1 9 7 0 ro k u . Ewa wied ziała, że b y ła to d ata, k tó rą u d ało s ię p rzemy cić Hrab iemu , u ży wając s fałs zo wan ej metry k i i p o d ro b io n y ch d o k u men tó w p o d czas wy mian y d o wo d ó w o s o b is ty ch n a n o we. W k arto tece, k tó rą d y s p o n o wała, n azy wał s ię Les zek Ku d y m, miał s ześ ćd zies iąt d wa lata i b y ł p o ch o d zen ia b iało ru s k ieg o . Po s tu d iach p rawn iczy ch zo s tał p rzy jęty d o Słu żb y Bezp ieczeń s twa i wy s łan y d o Wars zawy jak o Zb ig n iew Wo jn a. W s tan ie wo jen n y m zajmo wał s ię in wig ilo wan iem lu d zi p o d ziemia. Wy k o rzy s ty wał talen t d o u wo d zen ia k o b iet i mężczy zn , n amawiał s wo je k o ch an k i i s wo ich k o ch an k ó w d o zwierzeń , k tó re częs to k o ń czy ły s ię ares zto wan iami cały ch s iatek k o n s p iracy jn y ch . W o s tatn im ro k u k o mu n izmu o żen ił s ię z có rk ą czło n k a ro związan eg o Biu ra Po lity czn eg o PZPR. Teś ć s fin an s o wał jeg o k arierę, p o mó g ł mu w o twarciu k an celarii ad wo k ack iej i u d ziale w wielk ich in teres ach p ry waty zacy jn y ch . Zb ig n iew o k azał s ię u talen to wan y m p rawn ik iem, a p o tem s k u teczn y m p o lity k iem p rawicy p o s ts o lid arn o ś cio wej. Pewn eg o d n ia wy zn ał żo n ie, że jes t g ejem. Ich małżeń s two s tało s ię ty lk o fo rmaln o ś cią. Op iek ę n ad d wó jk ą d zieci s p rawo wała żo n a, a Zb ig n iew, co raz b ard ziej zn an y jak o Hrab ia, b y ł tro s k liwy m o jcem w wo ln y ch ch wilach . No tatk i w k arto tece Zb ig n iewa Wo jn y v el Les zk a Ku d y ma mó wiły , że w k o lejn y ch latach rep rezen to wał w s ąd ach lu d zi, k tó rzy p raco wali d la k artelu
n ark o ty k o weg o z Ko lu mb ii. J eg o k an celaria zaro b iła n a ty ch s p rawach fo rtu n ę. Do b ra p as s a s k o ń czy ła s ię, k ied y p o ls k ie s łu żb y p rzejęły d u ży tran s p o rt k o k ain y , a jed en z o s k arżo n y ch zg o d ził s ię zo s tać ś wiad k iem k o ro n n y m. Zezn ał, że Hrab ia p o mó g ł p o lity czn y mi wp ły wami w wy p ran iu d u ży ch s u m p ien ięd zy u zy s k an y ch ze s p rzed aży n ark o ty k ó w. Ro k temu Ag en cja Bezp ieczeń s twa Wewn ętrzn eg o d o k o n ała cich eg o zatrzy man ia Wo jn y i zaczęły wy p ły wać k o lejn e fak ty . Os zu s two d o ty czące wiek u i n azwis k a b y ło n ajmn iejs zy m p ro b lemem. Ok azało s ię, że Hrab ia s tał s ię k o ch an k iem zn an y ch lu d zi. J eg o lu k s u s o wy ap artamen t zamien ił s ię w miejs ce, g d zie g ejo ws k a miło ś ć, p o lity k a i wielk ie in teres y zawiązy wały s ię w s k o mp lik o wan y węzeł. Ko lejn i p rzes łu ch u jący o ficero wie u zn awali, że ta wied za mo że im zas zk o d zić, i wy co fy wali s ię ze ś led ztwa. Wres zcie ABW p o zb y ła s ię k ło p o tu , p rzek azu jąc Hrab ieg o k o n trwy wiad o wi w związk u z h an d lem s p rzętem wo js k o wy m s ięg ający m ro s y js k iej amb as ad y . Ag en cja wy zn aczy ła Karo la Sien n ick ieg o d o ro zwik łan ia s p rawy . W zamian za u mo rzen ie ś led ztw Karo l p o zy s k ał Hrab ieg o jak o cen n eg o ws p ó łp raco wn ik a i o p iek ę n ad n im p o wierzy ł Ewie. Od teg o czas u Ewa częs to b y wała w ap artamen cie n a n ajwy żs zy m p iętrze. Us taliła z Hrab ią s y s tem zawiad amian ia o wizy tach , a o n lo jaln ie in fo rmo wał ją, k ied y b ęd zie s am. Sied ząc n a ro zło żo n y m fo telu s amo ch o d u ze wzro k iem u tk wio n y m w wielk ich o ś wietlo n y ch o k n ach ap artamen tu Hrab ieg o , n a p ró żn o p ró b o wała p rzy wo łać tech n ik i k o n tro li n ad emo cjami. M iała wrażen ie, że jes t ch o ra. Dy g o tała n a p rzemian z zimn a i g o rąca, n ie p o trafiła o p an o wać n ap ad ó w s zlo ch u . W reflek s ach ś wiatła n a s zy b ach wid ziała twarze Krzy s zto fa i o jca, n ie miała p o jęcia, czy ch wilami n ie zap ad a w s en . Bała s ię, że trzy man a latami w żelazn y ch ry zach p s y ch ik a ro zs y p ie s ię tej n o cy i ran o b ęd zie wrak iem n iezd o ln y m d o d ziałan ia. Do s zła d o wn io s k u , że Hrab ia i jeg o zap as n ark o ty k ó w to o s tatn ia s zan s a n a o d zy s k an ie ró wn o wag i. Po trzeb o wała też p ien ięd zy , telefo n u , u b rań i s amo ch o d u . Przez ro k ro zmó w wy two rzy ła s ię p o międ zy n imi d ziwn a b lis k o ś ć. Hrab ia o p o wied ział jej o s wo im ży ciu , n ig d y i n ik o mu n ie zwierzał s ię tak d o g łęb n ie jak Ewie. On a mó wiła mu o n ieu d an y ch związk ach z o ficerami z ag en cji, n ie wy mien iając ich n azwis k . I o b rak u p o ro zu mien ia z mężczy zn ami s p o za s łu żb y . Ta p raca o zn aczała wy g n an ie ze ś wiata n o rmaln y ch lu d zi. Hrab ia częs to wracał d o lęk u z o k res u d o jrzewan ia, k ied y zd ał s o b ie s p rawę, że p o ciąg ają g o ch ło p cy . W Biały ms to k u w latach s ied emd zies iąty ch p rzy łap an ie n a h o mo s ek s u alizmie o zn aczało cy wiln ą ś mierć. Przez całą s zk o łę b u d ził s ię n o cami
o b lan y p o tem z p rzerażen ia. W s n ach o d k ry wan o jeg o s k ło n n o ś ć i o k ru tn ie k aran o . Na s tu d iach ws tąp ił d o Słu żb y Bezp ieczeń s twa – z d es p eracji, żeb y mieć wład zę n ad lu d źmi, k tó rzy mo g li mu zag rażać. Przeło mo wy o k azał s ię d zień , k ied y p ijan y zwierzch n ik , majo r SB, u s iło wał g o zg wałcić. Od tej ch wili zaczął s ię ich ro man s . M ajo r n au czy ł Zb ig n iewa d awać s o b ie rad ę w ś wiecie rząd zo n y m p rzez h etero s ek s u alis tó w, k tó rzy p o mimo k o mu n is ty czn y ch p rzek o n ań zach o wali k o n s erwaty wn ą men taln o ś ć. Ob u d ziło ją n atarczy we s tu k an ie. Wy p ro s to wała s ię w fo telu , g o to wa d o walk i i u cieczk i. Nad d o mami wis iały n is k ie ch mu ry , p ad ała d ro b n a mżawk a. Za s zy b ą zo b aczy ła ziry to wan ą i p rzes tras zo n ą twarz czterd zies to letn iej k o b iety w eleg an ck im k o s tiu mie. Otwo rzy ła d rzwi, p rzy to mn iejąc i s iląc s ię n a u ś miech . Wy s iad ła. Wied ziała, że wy g ląd a źle, s p rawia wrażen ie n ark o man k i. Drżała z zimn a i zmęczen ia, n ie mo g ła zap an o wać n ad ro zd y g o tan y mi mięś n iami i n erwami. – Stras zn ie p an ią p rzep ras zam – p o wied ziała zach ry p n ięty m Po my liłam wo zy . Gd zieś tu mu s i b y ć mó j.
g ło s em. –
Up rzejmo ś ć Ewy s p o wo d o wała, że s trach k o b iety min ął i s tała s ię ag res y wn a. Wy k rzy wio n a ze zło ś ci s ięg n ęła d o to reb k i, b y wy ciąg n ąć telefo n . – Nie mas z żad n eg o s amo ch o d u … I n ie mies zk as z tu ! Zawo łam o ch ro n iarzy , n iech s ię to b ą zajmą! Sawick a mo g ła ją s iłą ws ad zić d o s amo ch o d u alb o p o k azać leg ity mację i p rzed s tawić s ię jak o ag en tk a n a s łu żb ie, ale p o tem k o b ieta n a p ewn o zad zwo n iłab y n a p o licję. – Pro s zę n ik o g o n ie ś ciąg ać… – wy s zep tała b łag aln y m to n em, s k ład ając o b ie d ło n ie jak d o mo d litwy . – M ąż mn ie zd rad za, ś led ziłam g o … Zas n ęłam w p an i s amo ch o d zie. Nic n ie u s zk o d ziłam, p ro s zę s p o jrzeć. Zo s tawiła p an i o twarte d rzwi. Wy raz twarzy k o b iety złag o d n iał. Świat mężczy zn b y ł p o d s tęp n y i wro g i, o b o wiązy wała k o b ieca s o lid arn o ś ć. Trzy mając telefo n w d ło n i, n ad al g o to wa d o ś ciąg n ięcia p o mo cy , zap y tała n ieu fn ie: – Z k im? Gd zie o n a mies zk a, jak s ię n azy wa? Ewa b y ła p rzy g o to wan a n a to p y tan ie. Po k azała n a g ó rn e p iętro b u d y n k u . – Nie o n a… Zb ig n iew Wo jn a, n a o s tatn im p iętrze. Ko b ieta zamarła zas k o czo n a, jej ws p ó łczu cie zmies zało s ię z o b rzy d zen iem. – Z ty m p ed ałem? Ciąg le s ą u n ieg o zab awy . Wzy waliś my z mężem p o licję, a o n i
n ic! Dziś b y ło to s amo . Ch y b a s ię p an i ro zwied zie? – Kied y b ęd ę miała p ewn o ś ć. Ko b ieta wzru s zy ła ramio n ami n a zn ak , że o d cin a s ię o d zb o czeń i o d mien n o ś ci. W jej ś wiecie h o mo s ek s u alizm męża o b arczał win ą tak że żo n ę. – No d o b rze, to n ie mo ja s p rawa. Pro s zę s ię jak o ś o g arn ąć, wy g ląd a p an i o k ro p n ie. Do wid zen ia. – Oś wiad czy ws zy to , ws iad ła d o s amo ch o d u , zatrzas n ęła d rzwi i n ie p atrząc n a Ewę, u ru ch o miła s iln ik . J ej twarz n ad al wy rażała p o g ard ę. Samo ch ó d ru s zy ł, s k ręcił i zn ik n ął za n as tęp n y m b u d y n k iem. Ewa s p o jrzała n a ciemn e o k n a ap artamen tu , s p rawd ziła g o d zin ę w telefo n ie. Szó s ta ran o . M u s iała s ię u p ewn ić, czy p rześ lad o wcy n ie czek ają n a n ią i tu taj. Ozn aczało b y to , że Karo l jes t p o s tro n ie jej wro g ó w – ty lk o o n wied ział, że p ro wad zi Hrab ieg o . Wy ciąg n ęła p is to let, zarep eto wała, o d b ezp ieczy ła i s ch o wała d o k ab u ry . Nie p o d d a s ię, wo li zg in ąć, weźmie ze s o b ą ty lu , ilu zd o ła. Po d es zła d o wejś cia, wy b rała n u mer k o d u , zacis n ęła d ło ń n a k o lb ie p is to letu , p ch n ęła d rzwi i wes zła n a k latk ę s ch o d o wą. Cis za i p ó łmro k . Os tro żn ie zb liży ła s ię d o win d y , n acis n ęła p rzy cis k . Ro zleg ł s ię cich y s zu m, win d a s ię o two rzy ła. Wes zła, wy ciąg n ęła p is to let z k ab u ry i wy b rała p rzy cis k czwarteg o p iętra. Gd y d rzwi s ię o two rzy ły , n ie wy s zła n a k o ry tarz – jeś li czek ali n a n ią, mu s ieli zajrzeć d o ś ro d k a, a wted y miałab y p rzewag ę p ierws zeg o s trzału . Cis za. Drzwi zamk n ęły s ię b ezs zeles tn ie. Otwo rzy ła je p o n o wn ie i wy s zła n a k o ry tarz. Na o s tatn im p iętrze zn ajd o wało s ię ty lk o mies zk an ie Hrab ieg o . Kilk a lat temu o d k u p ił d wa p o zo s tałe i p o łączy ł w jed en cztery s tu metro wy ap artamen t. Og ro mn y taras n a d ach u p rzy k ry ł s zk łem i zamien ił w o ran żerię. Po trzech d zwo n k ach d rzwi o two rzy ły s ię i s tan ął w n ich Hrab ia, u b ran y w czarn y jed wab n y s zlafro k ze zło ty mi s mo k ami. Kied y ś s zczu p ła męs k a twarz z wiek iem n ab rała mięk k ich , k o b iecy ch ry s ó w. Gęs ta czu p ry n a p o farb o wan a n a k as ztan o wy k o lo r o d s łan iała lin ię p rzes zczep io n y ch wło s ó w. Sk ó ra n a p o liczk ach i b ro d zie b y ła n aciąg n ięta p o o p eracji, o czy lś n iły b łęk item s o czewek k o n tak to wy ch . Patrzy ł n a Ewę ze zd ziwien iem i lęk iem. – Ko ch an ie – p o wied ział łag o d n y m g ło s em, ale z wy rzu tem. – O tej p o rze? Bez u p rzed zen ia? Nie jes tem s am. Od s u n ęła g o n a b o k , wes zła d o mies zk an ia. Gd y b y czek ał n a n ią ag en t, Hrab ia in aczej zareag o wałb y n a jej wid o k . – Ewu n iu … Po czek aj, s ło ń ce! – Wy p rzed ził ją i zatrzy mał s ię z s zero k o ro zło żo n y mi ręk ami. – An i k ro k u d alej! Co s ię z to b ą d zieje? Wy g ląd as z o k ro p n ie,
jak n a włas n y m p o g rzeb ie! Przy ćp ałaś , p rzy zn aj s ię. – Pu ś cił d o n iej o k o z p o ro zu miewawczy m u ś miech em i zerk n ął zan iep o k o jo n y w s tro n ę zamk n iętej s y p ialn i. Ewa ro zejrzała s ię p o o g ro mn y m s alo n ie z p rzes zk lo n ą ś cian ą wy ch o d zącą n a taras i metalo wą s p iralą s ch o d ó w d o o ran żerii n a d ach u . Ws zy s tk ie d rzwi b y ły o twarte p o za ty mi d o s y p ialn i. Pamiętała o g ro mn e ło że z b ald ach imem o to czo n e lu s trami i ek ran ami, n a k tó ry ch Hrab ia p o d czas zab aw z k o ch an k ami wy ś wietlał filmy p o rn o g raficzn e. Przez o two ry w ś cian ach s ączy ły s ię eg zo ty czn e zap ach y , n ierzad k o zmies zan e z d y mem o p iu m lu b h as zy s zu . – Po zb ąd ź s ię g o ś ci – p o wied ziała zn u żo n y m to n em. M arzy ła o g o rącej k ąp ieli i d łu g im ś n ie. – Gd zie mam p o czek ać? Hrab ia zro b ił u rażo n ą min ę. Po d n ió s ł p rzed ramię i z wd zięk iem o p u ś cił d ło ń g es tem więd n ąceg o k wiatu . – Gd zie two je man iery , k s iężn iczk o ? J ak to s o b ie wy o b rażas z… ? M o i g o ś cie ś p ią. – Po wied z, że p rzy s zła s u cz z k o n trwy wiad u . Że ch ce ich p rzep y tać. J eg o twarz ś ciąg n ął n iep o k ó j. Op u ś cił ramię, w o czach b ły s n ęła wro g o ś ć. Zap an o wał n ad s o b ą i u ś miech n ął s ię, u k azu jąc ś n ieżn o b iałe imp lan ty . – J ak ch ces z, d la cieb ie ws zy s tk o , s u k o . M ars z d o p o k o i mo ich d zieci. Wy b ierz s o b ie, k tó ry ci p as u je. Ty lk o zach o wu j s ię, b ard zo p ro s zę. Żad n eg o p o d g ląd actwa, zd jęć… Nic z was zy ch n u meró w. Ewa o d wró ciła s ię b ez s ło wa, ru s zy ła p rzez s alo n . M in ęła k o ry tarz p o malo wan y n a b o rd o wo , z p o rtretem Hrab ieg o w ren es an s o wy m s tro ju wło s k ieg o ary s to k raty w p o d ś wietlan ej wn ęce. Sk ręciła d o p o k o ju có rk i. Ścian y i s u fit b y ły p o k ry te fres k ami p rzed s tawiający mi mo rze i s k alis ty b rzeg , wy żej wzn o s iło s ię k s ięs two M o n ak o . M alo wid ło b y ło tró jwy miaro we, realis ty czn e. Up ad ła p lecami n a s zero k ie łó żk o , p o ło ży ła d ło ń n a k ab u rze p is to letu i p rzy mk n ęła o czy . Po d p o wiek ami zo b aczy ła zak rwawio n ą twarz Krzy s zto fa o p artą o k iero wn icę. I u mierająceg o o jca, k tó ry p ró b o wał co ś d o n iej wy s zep tać. Przes tras zo n a o two rzy ła o czy . Na łó żk u s ied ział Hrab ia. By ł u b ran y w b iały s weter i b eżo we s p o d n ie. Przy g ląd ał s ię jej z łag o d n y m u ś miech em. Na s to lik u s tała s reb rn a taca ze s zk lan k ą g rejp fru to weg o s o k u , jajk iem n a mięk k o , p ieczy wem i mały m s reb rn y m p u d ełeczk iem. Wied ziała, że b y ło
wy p ełn io n e k o k ain ą. – J ak d łu g o mo żn a s p ać, k o cie? – zap y tał i mru g n ął z ło b u zers k im b ły s k iem w n ieb ies k ich o czach . – Zab alo wało s ię? Przek ręciła s ię n a łó żk u . Zo b aczy ła, że s ło ń ce za o k n em wis i n is k o n ad d ach ami o d zach o d n iej s tro n y . Przes p ała cały d zień , całk o wicie zd an a n a łas k ę czło wiek a, k tó ry p o mimo s y mp atii mu s iał wid zieć w n iej wro g a. By ło jej o b o jętn e, co s ię z n ią s tan ie. I tak n ie wied ziała, co d alej ro b ić. Bez ag en cji i jej ś ro d k ó w b y ła b ezrad n a. Zd ała s o b ie s p rawę, że p ręd zej czy p ó źn iej mo rd ercy Krzy s zto fa i o jca ją zn ajd ą. Na p ewn o wcześ n iej n iż o n a ich . M ieli d o d y s p o zy cji p o d s łu ch y , n ag ran ia z mo n ito rin g u , d o n o s icieli i d o s tęp d o arch iwó w. M o g li wy s łać w teren wielu ag en tó w. I zab ó jcó w. – Będ zies z tak leżeć? Wy p ij s o k … wciąg n ij k res eczk ę. Gło s Hrab ieg o p rzy wo łał ją d o rzeczy wis to ś ci. M iał rację: mu s iała wy czy ś cić u my s ł, p o zb y ć s ię wid o k u zamo rd o wan y ch . In aczej zg in ie alb o trafi d o więzien ia, o s k arżo n a i s k azan a w s fin g o wan y m p ro ces ie. Zak o ń czy tam ży cie, zan im zd ąży zło ży ć ap elację. M o g li też u mieś cić ją n a zamk n ięty m o d d ziale zak ład u p s y ch iatry czn eg o , o d mó żd żo n ą i b ezwo ln ą. Sły s zała o tak ich meto d ach o d Karo la. Nik t n ig d y n ie d o wiad y wał s ię o lo s ie zn ik ający ch ag en tó w. Ro d zin y o trzy my wały ro zło żo n e n a lata o d s zk o d o wan ie, p o d waru n k iem że zach o wają milczen ie. On a ju ż n ie miała ro d zin y , więc u s u n ięcie jej n ic b y n ie k o s zto wało . M iała d zień , mo że d wa, zan im tamci p rzy jd ą p rzep y tać jej g o s p o d arza. Ch y b a że Karo l ją wy d ał, wted y zjawią s ię jes zcze d ziś . Od wró ciła s ię, s p o jrzała n a cierp liwie czek ająceg o Hrab ieg o . p ro fes jo n aln e relacje.
Zan im
mu
zau fa,
mu s iała
p rzy wró cić
międ zy
n imi
– Kto u cieb ie b y ł? – zap y tała zd ecy d o wan y m to n em, ch o ć n ie in teres o wała jej o d p o wied ź. Hrab ia s k rzy wił s ię z n ies mak iem. – Ks iężn iczk o … – zaczął, k ręcąc g ło wą. – Przes tań ! – rzu ciła o s trzej i u s iad ła n a łó żk u . – Kto ? – J es tem zmu s zo n y b łag ać cię o d y s k recję – p o wied ział Hrab ia p ro s ząco . – Py tam p o raz o s tatn i. M o g ę p rzejrzeć mo n ito rin g i wezwać g o n a p rzes łu ch an ie. Umó wili s ię n a p o czątk u , że n ie zamo n tu ją k amer w ap artamen cie, b y ły jed n ak zain s talo wan e n a k latce s ch o d o wej i w win d zie. Do zak o d o wan y ch n ag rań d o s tęp mieli Karo l i Ewa.
Hrab ia ws tał z u rażo n ą min ą. Patrząc w lu s tro , p o p rawił fry zu rę, w jeg o ru ch ach wy czu waln y b y ł s trach . – Wy p ad ają mi… s tarzeję s ię – zau waży ł z wes tch n ien iem i p o k azał k ilk a wło s ó w n a wy ciąg n iętej d ło n i. Zwin ął je s taran n ie i s ch o wał d o k ies zen i s p o d n i, p o tem mru k n ął: – Two je k amery n awalają, k ied y o n s ię zjawia. Zap y taj s zefó w, jak to s ię d zieje. Nie p rzes łu ch as z mo jeg o p rzy jaciela… Pręd zej wy walilib y two jeg o min is tra. – Kto ? – p o wtó rzy ła Ewa. Ob u d ził jed n ak jej ciek awo ś ć. Hrab ia p rzewró cił o czami z rezy g n acją. – Rad o ws k i. – Któ ry Rad o ws k i? – A jak my ś lis z? Rad o ws k i lis to n o s z? Rad o ws k i s p rzed awca z Tes co ? M o że u rzęd n ik g min y ? Ru s z g ło wą, k s iężn iczk o . – Ed ward Rad o ws k i – p o wied ziała, p atrząc n a n ieg o ze zd ziwien iem. Hrab ia b y ł d u mn y , ale jed n o cześ n ie zmies zan y i wy lęk n io n y . – Co ? Za wy s o k ie d la mn ie p ro g i? – zap y tał, p ro s tu jąc s ię i zn ó w zerk ając w lu s tro . – Uważas z, że n ie jes tem d o ś ć p rzy s to jn y ? Po win n aś zo b aczy ć mn ie w ak cji, zaws ty d ziłb y m n iejed n eg o d wu d zies to latk a. – Od d awn a s ię zn acie? Nie ws p o mn iałeś o n im. Hrab ia u s iad ł n a łó żk u z wy razem p rzeb ieg ło ś ci w o czach . – Ilu miałaś miliard eró w, k o cie? Ch waliłab y ś s ię? Tak i czło wiek zas łu g u je, żeb y ch ro n ić jeg o p ry watn o ś ć. – A ten d ru g i? M ach n ął ręk ą, p rzetarł czo ło i p o ło ży ł d ło ń n a k o lan ie. Patrzy ł n a s wo je p azn o k cie p o malo wan e p rzeźro czy s ty m p erło wy m lak ierem. – Nik t tak i, mas aży s ta Ed ward a. Nie miała o ch o ty d alej zad awać p y tań , n ie o b ch o d ził jej Rad o ws k i. Twarze Krzy s zto fa i o jca wró ciły , p rzen ik ały p rzez ś cian y , n ad al ś n iła k o s zmar n a jawie. Sp o jrzała n a s reb rn e p u d ełk o n a tacy . Hrab ia zau waży ł jej wzro k , u ś miech n ął s ię zad o wo lo n y . – Delik atn y k o p ? Czy co ś n a zap o mn ien ie? Wy g ląd as z, jak b y ś k o g o ś zab iła. Nie p o raz p ierws zy zas k ak iwał ją s wo ją in tu icją. Wy d awało jej s ię, że zn a ją lep iej n iż mężczy źn i, z k tó ry mi p ró b o wała u k ład ać s o b ie ży cie. Nie miała o ch o ty n a p o b u d zen ie p o k o k ain ie, p o trzeb o wała czeg o ś zn aczn ie mo cn iejs zeg o , co p rzen ies ie ją n a d łu g i czas d o in n eg o ś wiata. Bez p amięci i b ó lu .
– Daj mi h erę. – No wies z! – Hrab ia b y ł o b u rzo n y . – Nie ty k am teg o ś wiń s twa. M o że b y ć LSD, p ey o tl, n awet d o b re s tare o p iu m. Ale n ie Helen k a. – Przes tań . Two i k o ch an k o wie b io rą h ero in ę. Przecież wiem, że im d o s tarczas z. Hrab ia g łęb o k o wciąg n ął p o wietrze, p o czy m wy p u ś cił je z d łu g im wes tch n ien iem. – To d es p eraci. Ban k ru ci alb o n ag le wy rzu cen i z p o lity k i. To b ie n ie d ałb y m tru cizn y . W ży ciu , za b ard zo cię k o ch am. – Id ź, p o ś p ies z s ię! – rzu ciła zmęczo n y m g ło s em i zn o wu wy ciąg n ęła s ię n a łó żk u . – M as aży s ta n ie jes t p o d s tawio n y ? – No s k ąd ! – Gło s Hrab ieg o jed n ak zd rad ził n iep o k ó j. – Ed ward p rzy wió zł g o z M aro k a. Praco wał w n ajlep s zy ch h o telach , ma b o s k i d ar w ręk ach . I jes t p ięk n y jak Ad o n is , z cu d o wn y m p en is em. Po win n aś s ama s p ró b o wać, zd rajca zajmu je s ię też k o b ietk ami. Po mó g łb y ci lep iej n iż h era. M o g ę g o ś ciąg n ąć, ch ces z? Po trafi cu d a, jes t n ie d o zu ży cia. – Id ź ju ż. Zamk n ęła o czy i czek ała w b ezru ch u . Kro k i Hrab ieg o u cich ły , p o jawiły s ię o b ie zak rwawio n e twarze. Czeg o ś o d n iej ch ciały , zmu s zały ją d o d ziałan ia. Nie mo g ła ich zro zu mieć. Nien awid ziła s ieb ie, całeg o s wo jeg o ży cia. To p rzez n ią zg in ęli. Zn ó w u s ły s zała k ro k i, p o czy m łó żk o u g ięło s ię, d elik atn e p alce o d s ło n iły jej ramię, p o n iżej ło k cia zacis n ęła s ię g u ma. Dło ń mas o wała s k ó rę. Po czu ła u k łu cie i p o ch wili wy p ełn iła ją cu d o wn a lek k o ś ć. Wy p ręży ła s ię, u n io s ła n ad łó żk o i zaczęła p ły n ąć w p o wietrzu w s tro n ę mo rza, s k alis teg o b rzeg u i ch mu r. Z d alek a d o s zed ł ws p ó łczu jący s zep t: – Lep iej? Bied n a k s iężn iczk a. By ła n ies k o ń czen ie wd zięczn a. I s zczęś liwa. Ch ciała u mrzeć. Twarz Krzy s zto fa wy mó wiła s ło wo , k tó re mu s iała p o wtó rzy ć. – So k ó ł – wy s zep tała p o wo li, o d d zielając s p ó łg ło s k i. Wy ch o d zący z p o k o ju Hrab ia zatrzy mał s ię i o d wró cił. J eg o twarz b y ła n ap ięta, o czy czu jn e i s k u p io n e. Ewa leżała n ieru ch o mo z p ó łp rzy mk n ięty mi p o wiek ami, p o d k tó ry mi b y ło wid ać b iałk a o czu . – Co p o wied ziałaś ? – zap y tał wy raźn ie i g ło ś n o , żeb y p rzeb ić s ię p rzez zas ło n ę n ark o ty k u . – So k ó ł – p o wtó rzy ła cich o .
Nie b y ła to o d p o wied ź n a jeg o p y tan ie. M ó wiła o czy mś , co ją d ręczy ło . Hrab ia zawró cił. – Kim jes t So k ó ł? – zap y tał, p o ch y lając s ię n ad n ią. Ewa ro zlu źn iła s ię, zap ad ła g łęb iej w s ieb ie. Wy mru czała co ś n iewy raźn ie i zamk n ęła p o wiek i. Hrab ia o d czek ał p arę s ek u n d , p o tem s ię wy p ro s to wał. Ch wilę s tał zamy ś lo n y , wres zcie o d wró cił s ię i wy s zed ł z p o k o ju . Po cich u zamk n ął za s o b ą d rzwi.
11
Wy s o k i, zwężo n y w ś ro d k u walec g ó ro wał n ad ro zleg łą p ły tą z s zareg o b eto n u . Na jeg o tle p o zo s tałe b u d y n k i elek tro wn i wy d awały s ię małe i n ieważn e. Zieliń s k i p ro wad ził Karo la d ro g ą p o k ry tą as faltem w s tro n ę b iu ro wca d y rek cji. Za n imi s zli d waj mło d zi mężczy źn i, u b ran i z n ied b ało ś cią s p ecjalis tó w o d k o mp u teró w i elek tro n ik i, k tó ry ch wied za p o zwala g ó ro wać n ad p rzeciętn y mi lu d źmi. Ob aj n ieś li n iewielk ie walizk i. Samo ch o d y zo s tały n a p ark in g u za b ramą, zg o d n ie z reg u lamin em zab ran iający m p ry watn y m p o jazd o m wjeżd żan ia n a teren b u d o wy . Ro b o tn icy , tech n icy i in ży n iero wie wy k o n u jący k o ń co we p race w k ilk u b u d o wlach elek tro wn i w b iały ch , zielo n y ch i czerwo n y ch h ełmach wy g ląd ali jak p o zn aczo n e p rzez en to mo lo g a o wad y w trak cie d ziwaczn eg o ek s p ery men tu . Po p u s tej p rzes trzen i jeźd ziły ciężaró wk i z k ręcący mi s ię wielk imi g ru s zk ami cemen tu . Ze ws zy s tk ich s tro n d o b ieg ał h ałas mas zy n , n a ś cian ie k o min a reak to ra b ły s k ały o g n iem s p awark i. Karo l o d czu wał zawiś ć i p o d ziw d la lu d zi, k tó rzy p o trafili zap an o wać u my s łem n ad tak im d ziełem. Kied y p atrzy ł n a wielk ą b u d o wę alb o lab o rato riu m n au k o we, czu ł s ię n iewy k s ztałco n y i n iep o trzeb n y . J ak ą miał wied zę w p o ró wn an iu z in ży n ierami, n au k o wcami czy arch itek tami? J ak i ś lad p o s o b ie p o zo s tawi? Ko g o o b ch o d zi jeg o lo s czy d o ś wiad czen ie? Całe ży cie s p ęd ził n a o d g ad y wan iu zamiaró w i zap o b ieg an iu p lan o m lu d zi, k tó rzy z ch ciwo ś ci lu b d la ch o rej id ei b y li g o to wi p o p ełn ić zb ro d n ię. Dzielił s ię d o ś wiad czen iem z mło d y mi, p ełn y mi zap ału o ficerami i k o man d o s ami. Wied ział, że ws zy s tk ich czek a zaraza cy n izmu . Będ ą s ię leczy ć u p s y ch iatró w alb o to p ić d ep res ję w alk o h o lu . In n i zg in ą w ak cji i n ik t o n ich n ie u s ły s zy . Kilk an aś cie lat wcześ n iej my ś lał o s o b ie jak o o żo łn ierzu tajn ej armii, k tó ry walczy w n iewid zialn ej wo jn ie d la d o b ra ws p ó łro d ak ó w. Go d ził s ię z ty m, że n araża s ię d la ich b ezp ieczeń s twa, ale n ig d y n ie o k ażą mu wd zięczn o ś ci. Ta wizja ro zwiała s ię p o zak o ń czen iu s p rawy Eas t Fu n d . W ch wili, g d y k to ś k azał zlik wid o wać jed y n eg o ś wiad k a. Po tem o d eb ran o mu ś led ztwo . Nig d y więcej n ie u s ły s zał o ro s y js k im tle tej s p rawy . Zwierzch n icy zb y wali jeg o p y tan ia p rzy p o min an iem, że to ju ż n ie jeg o p ro b lem. M ed ia też milczały . Ad am Wierzb ick i,
tak jak o n , o d b ijał s ię o d n iewid zialn y ch ś cian i p o ro k u p rzes tał s ię zajmo wać Eas t Fu n d i ty tan em. Po leg li ag en ci o trzy mali p o ś miertn e med ale, ich ro d zin y ren ty . I to b y ło ws zy s tk o . J ak i s en s miała jeg o p raca? Zap o b ieg ł k atas tro fie ch emiczn ej w Su wals k iem, to b y ło jed y n e o s iąg n ięcie. Sy s tem, k tó ry two rzy ł tak ie zag ro żen ia, p o zo s tał n ietk n ięty . J eś li b y ł żo łn ierzem, to wró g u k azał mu s zy d erczo wy k rzy wio n ą twarz i zn ik n ął. Tak s amo b y ło w Irak u i Afg an is tan ie. Wo jn y trwały n ad al, n ik o g o n ie u d awało s ię o calić, g in ęli lu d zie, z k tó ry mi b y ł zap rzy jaźn io n y . Przeży ł n iewo lę u talib ó w d zięk i zd rajcy , k tó reg o n ig d y n ie u d ało mu s ię o d n aleźć. Teraz zg in ął Krzy s zto f. Ewa b y ła ran n a, u k ry wała s ię, n ie mó g ł jej p o mó c. M o że ju ż ją zn aleźli i n ie ży je. Op an o wało g o d o tk liwe p o czu cie p u s tk i. I k lęs k i. Ws zed ł za Zieliń s k im d o b iu ro wca. Dwaj tech n icy zo s tali w s ek retariacie n a p iętrze, g o to wi zjawić s ię n a wezwan ie. Zieliń s k i i Karo l zn aleźli s ię w d u ży m g ab in ecie u rząd zo n y m ciężk imi meb lami w s ty lu b ied ermeier. W p o wietrzu u n o s ił s ię zap ach cy g ar i męs k ich p erfu m. Ze s k ó rzan y ch fo teli p rzy s zk lan y m s to lik u p o d n ieś li s ię trzej mężczy źn i. Prezes Bo g d an Czerk aws k i miał czterd zieś ci p arę lat. J eg o mo d n e u b ran ie, wy p ielęg n o wan a twarz i p ewn e ru ch y mó wiły o p rzy n ależn o ś ci d o n o wej g en eracji men ad żeró w wy k s ztałco n y ch w Stan ach i zach o d n iej Eu ro p ie. M o wa ciała k o mu n ik o wała: „jes tem s k u teczn y , mam wład zę, k o n tak ty i wp ły wy , lep iej mi s ię n ie „Ko n tro lo wan a ag res ja k armio n a p o g ard ą d la lu d zi”, p o my ś lał Karo l.
n arażać”.
Dru g i mężczy zn a b y ł p u łk o wn ik iem ABW, Sien n ick i p amiętał g o z n arad w M in is ters twie. Ch u d y , n iewy s o k i p u łk o wn ik An to n i Haln y b y ł zn an y ze s k ło n n o ś ci d o in try g , w k tó re p o trafił wciąg ać p o lity k ó w. J eg o p o ch y lo n a s y lwetk a z n iep ro p o rcjo n aln ie wielk ą ły s ą g ło wą b u d ziła w czło n k ach rząd u p o d s zy ty lęk iem s zacu n ek . M ó wił cich o , n ie p atrzy ł ro zmó wco m w o czy , częs to u jawn iał wied zę o fak tach , o k tó ry ch s łu ch acze wo lelib y n ie s ły s zeć. Karo l my ś lał o n im, że p as o wałb y d o czas ó w s talin o ws k ich czy s tek jak o ws p ó łp raco wn ik Ławrien tija Berii. M ó g ł s ię zało ży ć, że p u łk o wn ik b y ł s fru s tro wan y d emo k racją – g d y b y d o s zło d o p rzewro tu i armia o b jęłab y wład zę, n ie zawah ałb y s ię two rzy ć s zwad ro n ó w ś mierci. Wid o k trzecieg o mężczy zn y n ie zas k o czy ł Karo la. Wied ział, że zarząd zający m b u d o wą elek tro wn i ato mo wej b y ł J o ach im Ku n d . Ps y ch o lo d zy i p s y ch iatrzy p racu jący d la k o n trwy wiad u s p o rząd zili p o rtret jeg o o s o b o wo ś ci. Ich zd an iem p o za ty m, że p rzes zed ł ws trząs p o ś mierci żo n y , b y ł p rzeciętn y m czło wiek iem. Bez
n awy k ó w i u zależn ień , k tó re mo g ły b y zo s tać ro zeg ran e p rzez jak ąś ag en cję wy wiad o wczą. Karo l p amiętał, że ro zb awił g o ten rap o rt ro zp is an y n a k ilk u n as tu s tro n ach , wy p ełn io n y n au k o wy mi termin ami i o p atrzo n y n azwis k ami d wó ch p ro fes o ró w. Nie p o d zielił s ię z ag en cją wied zą o mło d y m Ku n d zie – n ie zajmo wał s ię elek tro wn ią ato mo wą, a d ziwn y k o leg a z liceu m, p ełen k o mp lek s ó w k łamca, mó g ł s ię zmien ić. Wielu wy b itn y ch n au k o wcó w i arty s tó w miało p o k ieres zo wan e o s o b o wo ś ci. Pamiętał s wo ją reak cję, k ied y u jrzał J o ach ima n a filmie wid eo n ak ręco n y m d la p o trzeb ag en cji. Dłu g a wąs k a czas zk a p rześ wity wała b ielą międ zy p rzerzed zo n y mi, czarn y mi wło s ami, wy s tające łu k i b rwio we rzu cały cień n a g łęb o k o o s ad zo n e o czy . J o ach im p atrzy ł n ieru ch o mo w o b iek ty w, n ie mru g ał, jak b y n ie miał p o wiek lu b mięś n i p o ru s zający ch g ałk ami. Wy ch u d zo n ą twarz z o s try mi k o ś ćmi p o liczk o wy mi, s zero k ą s zczęk ą i wąs k imi u s tami p o k ry wała p rzeźro czy s ta s k ó ra ze ś lad ami p o o s p ie i z rzad k im zaro s tem. Po my ś lał wó wczas , że jeg o s zk o ln y k o leg a łatwo o trzy małb y ro lę w n iemieck im filmie z lat d wu d zies ty ch jak o d ziwaczn y ary s to k rata n au k o wiec p o s zu k u jący tajemn icy ży cia alb o s ery jn y mo rd erca. J o ach im wy ciąg n ął d o Karo la ręk ę z u ś miech em, k tó ry jed n o cześ n ie u k ry wał i u wy d atn iał p o czu cie wy żs zo ś ci. W ten s p o s ó b k o mu n ik u ją s ię lu d zie, k tó rzy ś wietn ie s ię zn ają, n ie ry zy k u jąc, że k to ś z b o k u zro zu mie. Nieru ch o my wzro k J o ach ima mó wił: „Zo b acz, k im jes tem ja, a k im ty ”. – Zn amy s ię ze s zk o ły , n awet z k las y – p o wied ział, p rzy trzy mu jąc d ło ń Karo la i u p rzed zając p rezen tację p rezes a. – M iło cię wid zieć, Sien n ick i. – Po wied ziaws zy to , ws k azał n ajb liżs zy fo tel. Karo l wy k o n ał ru ch , żeb y u s iąś ć. J o ach im n ie o d s u n ął s ię, więc n a mo men t zetk n ęli s ię ciałami. Wy żs zy Ku n d p o zwo lił, żeb y g ło wa Karo la zn alazł s ię p rzy jeg o ramien iu . Patrząc n a n ieg o z g ó ry , zn ó w s ię u ś miech n ął. Po tem co fn ął s ię, mru cząc p rzep ro s in y , u s iad ł w s wo im fo telu i o d wró cił wzro k d o o k n a, czy m d awał d o zro zu mien ia, że jeg o zain teres o wan ie Karo lem s ię wy czerp ało . Zieliń s k i zau waży ł n ap ięcie międ zy n imi, zd ziwio n y zerk n ął n a Karo la i zajął fo tel n ap rzeciw p rezes a. Na s zk lan y m b lacie p o ło ży ł p las tik o wą teczk ę n a ak ta. – Po zwó lcie, p an o wie, że o d razu p rzejd ę d o meritu m – zaczął. – Sp o ty k amy s ię, ab y zg o d n ie z d ecy zjami M in is ters twa p rzejąć s y s tem b ezp ieczeń s twa. W wy n ik u p rzetarg u o d d ziś za o ch ro n ę elek tro wn i o d p o wiad a firma, k tó rą rep rezen tu ję: Secu rity Sy s tems an d Co n s u ltin g Ltd z s ied zib ą w Lo n d y n ie, u ży wająca n a teren ie Po ls k i n azwy Cy k lo p . To n ie k o lid u je z zad an iami k o n trwy wiad o wczy mi ABW,
k tó re b ęd ą p rzez n ią n ad al wy k o n y wan e. Prezes Czerk aws k i s k in ął g ło wą, s p o jrzał n a p u łk o wn ik a Haln eg o . – Po p ro s zę o d o k u men ty – p o wied ział ten o s tatn i cich y m g ło s em. Zieliń s k i o two rzy ł teczk ę, wy jął p lik zad ru k o wan y ch k artek i p o s u n ął je p o b lacie b iu rk a. Pu łk o wn ik p o d n ió s ł ak ta i zaczął wo ln o czy tać. Dla ws zy s tk ich b y ło jas n e, że celo wo wy s tawia cierp liwo ś ć o b ecn y ch n a p ró b ę. J ak o s zef o d d ziału ABW zajmu jąceg o s ię elek tro wn ią mu s iał wcześ n iej o trzy mać k o p ię ty ch d o k u men tó w. J o ach im p atrzy ł zn u d zo n y p rzez o k n o n a p rzejeżd żającą wo ln o b eto n iark ę. Twarz Czerk aws k ieg o wy rażała p o zy ty wn e n as tawien ie, ale d ało s ię wy czu ć jeg o iry tację. Zieliń s k i b ęb n ił p alcami p o p las tik u teczk i. Karo l z zawo d o weg o p rzy zwy czajen ia o b s erwo wał Haln eg o . Bawiła g o jeg o h amo wan a o b raza i wś ciek ło ś ć. Przes łu ch iwan i p rzes tęp cy lep iej p o trafili mas k o wać emo cje. M in ęło k ilk a min u t cis zy . Pu łk o wn ik d o k o ń czy ł czy tan ie o s tatn iej s tro n y i o d ło ży ł cały p lik n a b lat. – Premier i min is ter zn ają mo je zd an ie n a ten temat – o zn ajmił s u ch y m to n em, n ie p atrząc n a n ik o g o . – Przek ażemy s y s temy , ale ABW n ad al b ęd zie o b s erwo wać elek tro wn ię i jej p raco wn ik ó w. Zieliń s k i u ś miech n ął s ię p o b łażliwie. – Natu raln ie, p an ie p u łk o wn ik u , p rzed ch wilą to p o wied ziałem. To o czy wis te, że elek tro wn ia jes t o b iek tem zain teres o wan ia s łu żb . Będ zie p an zad o wo lo n y ze ws p ó łp racy z Cy k lo p em. Nas za o ch ro n a jes t k o mp lek s o wa. Nie o g ran iczamy s ię d o zab ezp ieczen ia b u d o wy i o k o licy , p ro wad zimy ró wn ież d ziałan ia ro zp o zn awczo p rewen cy jn e. Na teren ie p ań s twa, w k tó ry m d ziałamy , o raz p o za g ran icami. Po d zielimy s ię z p an em ws zy s tk imi s p o s trzeżen iami. Zap ewn iam, że zn ajd ziemy k ażd ą lu k ę w s y s temie. Karo l u ś miech n ął s ię mimo wo li. By ło to o twarte wy zwan ie – s ło wa Zieliń s k ieg o o zn aczały : „Ud o wo d n imy two ją ig n o ran cję i s k o mp ro mitu jemy cię”. Pu łk o wn ik p an o wał n ad zło ś cią. – J ak ie d ziałan ia ro zp o zn awcze ma p an n a my ś li? I n a p o d s tawie jak ich ak tó w p rawn y ch ? Zieliń s k i s mak o wał s wo ją p rzewag ę. – Pro s zę s ię zwró cić z ty m p y tan iem d o min is tra s p raw wewn ętrzn y ch . J eś li p an p u łk o wn ik d y s p o n u je n ajwy żs zy m s to p n iem d o s tęp u d o tajn y ch in fo rmacji, ciek awo ś ć zo s tan ie zas p o k o jo n a. Zg o d n ie z p o s tan o wien iami u mo wy n ie mam p rawa u jawn iać s zczeg ó łó w. Po wiem ty lk o , że o s tatn ie wy d arzen ia n a teren ie k raju
wy wo łały n ajwięk s ze zan iep o k o jen ie rząd u . Haln y milczał ze wzro k iem u tk wio n y m w s zk lan ą p o wierzch n ię s to lik a. Karo l zro zu miał, że p u łk o wn ik n ie wie o walce z terro ry s tami i atak u n a k o n wó j alb o u k ry wa tę wied zę. Nie zd ziwiłb y s ię jed n ak , g d y b y n ic o ty m n ie wied ział. W k ażd y m p ań s twie s łu żb y s p ecjaln e k o n k u ro wały ze s o b ą i n iech ętn ie d zieliły s ię in fo rmacjami, jeś li n ie b y ły p rzy mu s zo n e p rzez rząd y . Haln y wres zcie p o d n ió s ł s ię i o ś wiad czy ł s p o k o jn y m to n em, n ad al n ie p atrząc n a n ik o g o z o b ecn y ch : – M o i lu d zie p rzek ażą s y s temy i k o d y . J eś li to ws zy s tk o , p an o wie p o zwo lą, że o d d alę s ię d o o b o wiązk ó w. Ży czę p o wo d zen ia, p an ie Zieliń s k i. Dla ws zy s tk ich b y ło jas n e, że firma Cy k lo p ma o d tąd wro g a, k tó ry b ęd zie czek ał n a n ajmn iejs ze p o tk n ięcie. Zieliń s k i z u ś miech em b łąk ający m s ię n a u s tach o d p ro wad ził wzro k iem wy ch o d ząceg o p u łk o wn ik a ABW. Kied y zamk n ęły s ię za n im d rzwi, s ięg n ął d o k ies zen i mary n ark i, p o ło ży ł n a s to le p łas k ie czarn e p u d ełk o ze s ztu czn eg o two rzy wa i n acis n ął włączn ik . Na lś n iącej o b u d o wie zap aliła s ię zielo n a d io d a, p rzez ch wilę p u ls o wała i zg as ła. Po s ek u n d zie zamig o tały cztery czerwo n e d io d y , ro zleg ł s ię p rzery wan y p is k . – Co to jes t, d o ch o lery ? – zap y tał p o iry to wan y m g ło s em p rezes Czerk aws k i. J o ach im ch wy cił p u d ełk o d łu g imi p alcami, o b ejrzał je z zaciek awien iem. – In teres u jące. Zap ewn e mik ro fo n y o d b ijają fale zmien n ej częs to tliwo ś ci, k tó re wch o d zą w in terferen cje z falami g ło s o wy mi – p o wied ział cich o , jak b y zwracał s ię wy łączn ie d o s ieb ie. – Pan p u łk o wn ik zlecił zało żen ie czterech … n ie, p ięciu p o d s łu ch ó w w ty m g ab in ecie – o ś wiad czy ł Zieliń s k i, reag u jąc w p o ło wie zd an ia n a p iątą d io d ę, k tó ra zap aliła s ię s łab y m ś wiatełk iem. – Piąty mik ro fo n jes t za ś cian ą – s p ro s to wał Karo l. – W s ek retariacie alb o n a k o ry tarzu . Zieliń s k i k iwn ął g ło wą. J o ach im o d s tawił p u d ełk o n a b lat s to lik a i zn ó w zap ad ł s ię w fo tel. – ABW p o d s łu ch u je? M n ie? – wy k rztu s ił p rezes , czerwien iejąc n a twarzy . – Od k ied y ? Karo l miał o ch o tę zap y tać: „A k ied y i n a jak i temat p ro wad ziłeś ro zmo wy , k tó re p o wo d u ją, że zro b iło ci s ię n ied o b rze?”. Nag ła p an ik a Czerk aws k ieg o ws k azy wała n a p rzes tęp s two fin an s o we lu b g o s p o d arcze. M ó g ł ro zmawiać z k o n k u ren cją, wy razić g o to wo ś ć p rzek azan ia d an y ch o b jęty ch tajemn icą. Alb o man ip u lo wał p rzy k o s ztach
b u d o wy elek tro wn i. Ob o jętn o ś ć J o ach ima ś wiad czy ła, że n ie b rał u d ziału w ty m p ro ced erze lu b lep iej s ię mas k o wał. J eś li Haln y miał k o mp ro mitu jące taś my , d laczeg o p rezes n ie s ied ział w ares zcie ś led czy m? To czy ła s ię tu d u ża g ra, za wied zą k o g o ś z rząd u , k to trzy mał s łu żb y n a s my czy . Zieliń s k i n acis n ął wy łączn ik n a p u d ełk u , d io d y zg as ły . – Zn ajd ziemy mik ro fo n y i je u s u n iemy – p o wied ział u s p o k ajająco . – Nie zas tąp imy ich s wo imi. M y n ie p racu jemy w ten s p o s ó b . – Pro s zę s p rawd zić też mó j g ab in et – rzu cił J o ach im to n em p o lecen ia. – J eś li s ą w n im tak ie u rząd zen ia, n ag ło ś n ię to w med iach . Ch y b a że o trzy mam o ficjaln e p rzep ro s in y o d p o ls k ieg o rząd u . Żeg n am p an ó w, k ażd a g o d zin a mo jej p racy k o s ztu je b ard zo d u żo . M am n ad zieję, że p o traficie zad b ać o b ezp ieczeń s two b ez d als zeg o łaman ia p rawa. Zwłas zcza mo ich p raw. – Ku n d ws tał z fo tela, u k ło n ił s ię lek k o i wy s zed ł. Twarz
p rezes a
z
czerwo n ej
s tała
s ię
b iała. Po d erwał
s ię, p o d s zed ł
do
p rzes zk lo n eg o b ark u , wy ciąg n ął b u telk ę wh is k y , trzy s zk lan k i i p o jemn ik z lo d em. Wró cił d o s to lik a i n ie czek ając n a zg o d ę Zieliń s k ieg o i Karo la, n alał trzy d rin k i. Wy p ił s wó j d wo ma h au s tami, u s iad ł w fo telu i ro zciąg n ął warg i w u ś miech u . – Nie s ą mi o b ce meto d y s łu żb . M o żecie p an o wie p o wied zieć, czy s ą tu też k amery ? J es tem żo n aty . Zieliń s k i milczał, u d ając, że zas tan awia s ię n ad o d p o wied zią. Ob aj z Karo lem wied zieli, że Czerk aws k i k łamał – n ie ch o d ziło o zd rad ę małżeń s k ą, lecz o co ś , co mo g ło zak o ń czy ć jeg o k arierę, a mo że n awet wy s łać g o d o więzien ia. M ilczeli i czek ali n a ciąg d als zy . Cis za n aru s zy ła o d p o rn o ś ć p rezes a. – Ch y b a is tn ieje s p o s ó b , żeb y wy d o s tać te n ag ran ia, p rawd a? – rzu cił z n acis k iem. – J es teś cie p an o wie z p ry watn ej firmy , mo żemy s ię d o g ad ać. M o je małżeń s two jes t d u żo warte. Karo l wied ział, że p u łk o wn ik Haln y n ie wy d a taś m, a Zieliń s k i n ie p rzy zn a s ię d o b ezrad n o ś ci. – M o że p an b y ć s p o k o jn y , p an ie p rezes ie. M a p an p ięk n ą as y s ten tk ę i ró wn ie u ro czą s ek retark ę. Ws zy s cy jes teś my ty lk o mężczy zn ami. Czas em p o zwalamy , żeb y my ś lał za n as ro zp o rek . – Zieliń s k i mru g n ął i p o d n ió s ł s zk lan k ę n a zn ak zawieran eg o p rzy mierza. – Wy d o s tan iemy i p rzek ażemy p an u n ag ran ia. Bez żad n y ch k o s ztó w. Nie s ąd zę, ab y k o led zy z ABW zain s talo wali też k amery , ale s p rawd zimy . Ozn aczało to : „Przes łu ch amy taś my i jeś li co ś p rzes k ro b ałeś , mamy cię w ręk u .
Do p iero wted y u s ły s zy s z cen ę”. Dla całej tró jk i b y ło to o czy wis te. Karo l miał p ewn o ś ć, że n aty ch mias t p o zak o ń czen iu ich wizy ty Czerk aws k i ws iąd zie w h elik o p ter, p o leci d o Wars zawy , s p o tk a s ię z p o lity czn y mi s o ju s zn ik ami, o s trzeże ich i zażąd a wy d an ia n ag rań . Zaczn ie s ię ro zg ry wk a międ zy s łu żb ami a p o lity k ami, s tawk ą b ęd ą g ło wy jed n y ch i d ru g ich , więc o b ie s tro n y p o s tarają s ię trzy mać med ia z d alek a. Kilk a lat temu tak ie ro zg ry wk i p o wo d o wały u Karo la p rzy p ły w ad ren alin y , b y ły wy zwan iem d la in telig en cji. Teraz czu ł ty lk o n iech ęć i zn u żen ie. M arzy ł o miejs cu n a ziemi, g d zie lu d zie mó wią, co my ś lą, n ie s ą zab o rczy an i p o d s tęp n i. Dzielą s ię marzen iami i realizu ją je z in n y mi, n ie n is zcząc s ię i n ie walcząc. Na jeg o twarzy mimo wo li zag o ś cił u ś miech n a g o rzk ą my ś l, że n ied łu g o p o zo s tan ie mu zamk n ąć s ię w b u d d y js k im k las zto rze. To b y ł jed en z n iewielu temató w, k tó re łączy ły g o z Ewą. Praca w s łu żb ach rzu cała ich w p iek ło n ajg o rs zy ch lu d zk ich in s ty n k tó w. Przes tęp cy b y li g ro źn i, p rzeło żen i n ieo b liczaln i, ale jed n i i d ru d zy n ie d o ró wn y wali w fałs zu zd rad zieck im p o lity k o m. Pamiętał p y tan ie Ewy p o k o lejn ej s p rawie, n a k tó rej temat k azan o im milczeć. „Kto , jak i p o co wy my ś lił s y s tem, k tó ry ws zy s tk ich u n ies zczęś liwia?” I s wo ją o d p o wied ź: „Diab eł… Nie ma in n ej mo żliwo ś ci”. Z zamy ś len ia wy rwał g o g ło s Zieliń s k ieg o . –
M o im o b o wiązk iem jes t p o in fo rmo wać p an a, że wy k ry to
p lan
atak u
terro ry s ty czn eg o . Na cel w s to licy . Gałk i o czu p rezes a Czerk aws k ieg o p o ru s zy ły s ię n erwo wo . Sk u p ił wzro k n a Zieliń s k im z zas k o czen iem i zad o wo len iem. W jeg o o czach mo żn a b y ło wy czy tać: „Świetn ie, rząd i s łu żb y zajmą s ię terro ry s tami, a ja b ęd ę miał czas wy d o s tać taś my ”. – Nies tety n ie u d ało s ię zatrzy mać au to ró w an i wy k o n awcó w p lan u – mó wił d alej Zieliń s k i. – W wy n ik u b łęd n y ch d ecy zji zg in ęło k ilk u terro ry s tó w, k tó ry ch n amierzy ł k o n trwy wiad . Po zo s tały m u d ało s ię u ciec. Są p o s zlak i ws k azu jące n a mo żliwe cele atak u . Kan celaria p remiera lu b p rezy d en ta. Alb o s ejm p o d czas u ro czy s teg o p o s ied zen ia. Prezes o two rzy ł p u d ełk o cy g ar i wy ciąg n ął zach ęcająco w s tro n ę g o ś ci. Karo l p o k ręcił g ło wą, Zieliń s k i s ię p o częs to wał. Zap alili i zaciąg n ęli s ię d y mem. Czerk aws k i zn ó w b y ł o p an o wan y , g o tó w d o ws p ó łp racy . – Rad zi p an u n ik ać wizy t w ty ch miejs cach ? – zażarto wał i o d razu d o d ał p o ważn y m to n em: – W jak i s p o s ó b mają zamiar u d erzy ć? Po rwą s amo lo t? Ciężaró wk a wy ład o wan a materiałami wy b u ch o wy mi? By ł jed en wariat ch emik …
– Rak ieta n ap ak o wan a C4 – p rzerwał mu Zieliń s k i. – Ro s y js k iej p ro d u k cji, łu n aM . J es t ju ż n a teren ie Po ls k i. Prezes zn ieru ch o miał z lęk iem w o czach . – O k u rwa, to n ap rawd ę p o ważn e. Czy celem mo że b y ć n as za elek tro wn ia? Zieliń s k i p o k iwał g ło wą. – Nic n a to n ie ws k azu je, ale n ie wo ln o wy k lu czy ć żad n eg o o b iek tu p rzemy s ło weg o . Czy s ą p rzewid zian e p ro ced u ry n a wy p ad ek ch ao s u , k tó ry mo że wy wo łać tak i atak ? Czerk aws k i u d ał, że zas tan awia s ię n ad o d p o wied zią. – Wy d ałb y m p o lecen ie p rzerwan ia p racy reak to ra, jeś li b y łb y ju ż u ru ch o mio n y . – Czy li? – zap y tał Zieliń s k i. – J es t k ilk a meto d . M o żemy zrzu cić p ręty p rzery wające reak cję, jed n o cześ n ie włączo n e zo s taje d o d atk o we ch ło d zen ie. W o s tateczn o ś ci wy ciąg amy p aliwo u ran o we z reak to ra i u mies zczamy je w s p ecjaln y ch k o mo rach p rzeciwp ro mien n y ch . O s zczeg ó ły p ro s zę p y tać d y rek to ra Ku n d a. – Ro zu miem. – Zieliń s k i k iwn ął g ło wą i s p o jrzał n a Karo la. – To n a razie wy s tarczy , p rawd a? – J ak ie s ą s zan s e, że terro ry ś ci zo s tan ą u n ies zk o d liwien i p rzed atak iem? – zap y tał p rezes z n ap ięciem w g ło s ie. Karo l mó g łb y p rzy s iąc, że marzen iem p rezes a b y ł s k u teczn y atak , zn is zczen ie o ś ro d k ó w wład zy . Taś my w ręk ach ABW s tały b y s ię n ieważn y m d ro b iazg iem. Zieliń s k i ro zło ży ł ręce. – Działają ws zy s tk ie s łu żb y . M iejmy n ad zieję, że s k u teczn ie. Zap ad ła cis za. Czerk aws k i o d ło ży ł cy g aro n a b lat, ch wy cił b u telk ę, n alał d o s wo jej s zk lan k i, p o d n ió s ł ją. Lek k ie d rżen ie n a p o wierzch n i p ły n u zd rad zało s tres . – Wy p ijmy za ws p ó łp racę – zap ro p o n o wał, p rzen o s ząc wzro k z Zieliń s k ieg o n a Karo la. – W razie czeg o zad b am o zab ezp ieczen ie elek tro wn i. Zieliń s k i ch wy cił s wo ją s zk lan k ę i u n ió s ł ją w g eś cie to as tu .
12
Nag łe p o jawien ie s ię Karo la ws trząs n ęło J o ach imem. To Karo l p rzep ro wad ził ś led ztwo , k tó reg o wy n ik ami p o d zielił s ię z całą s zk o łą. Wcześ n iej wy s tras zo n a i p ó łp rzy to mn a p o ws trząś n ien iu mó zg u d ziewczy n a zezn ała milicjan to m, że to o n a p ro wad ziła s amo ch ó d . I n a ty m s p rawa b y s ię s k o ń czy ła. Ale Karo l u p arł s ię, żeb y o d n aleźć d ziewczy n ę w s zp italu . Wy d o b y ł z n iej wy zn an ie, n ag rał je n a taś mie mag n eto fo n o wej. J o ach im p amiętał k ażd ą min u tę teg o p o ran k a, k ied y n a p rzerwie międ zy lek cjami p rzez g ło ś n ik i w całej s zk o le ro zleg ły s ię cich e, p ełn e b ó lu s ło wa d ziewczy n y . J o an n a Wy s o ck a wied ziała, że p o d o b a s ię J o ach imo wi, lecz n ie in teres o wała s ię n im. Ob iecał jej p o mó c w matematy ce, zap ro s ił d o s ieb ie, jeg o ro d zicó w n ie b y ło w d o mu . Po n au ce zap ro p o n o wał k ielis zek win a. Wy p ili i J o an n a zaczęła mieć h alu cy n acje. Wy s tras zy ła s ię, n ie wied ziała, co s ię z n ią d zieje. Po tem zo rien to wała s ię, że leży n ag a o b o k J o ach ima. Ch ciała u ciec, ale n ie miała s iły . J o ach im o b iecał, że ją o d wiezie, zn ó w d ał jej co ś d o p icia. Ob u d ziła s ię w k aretce p o g o to wia. Us ły s zała, że wy ciąg n ięto ją z ro zb iteg o s amo ch o d u zza k iero wn icy . Zan im wo źn y wy łamał d rzwi d o p o mies zczen ia, w k tó ry m zn ajd o wał s ię n ad ajn ik rad ia, cała s zk o ła zn ała p rawd ę. Po tem p rzy jech ał o jciec J o ach ima i zamk n ął s ię z d y rek to rem w jeg o g ab in ecie. Razem z n im zjawili s ię d waj cy wile, k tó rzy zab rali rad io i taś my . Nas tęp n eg o d n ia d y rek to r p rzep ro wad ził ro zmo wy z u czn iami w o b ecn o ś ci ro d zicó w. Wy jaś n io n o , że n ag ran ie jes t s fałs zo wan e, a p raco wn icy s zp itala n ie zn aleźli n ark o ty k ó w w k rwi d ziewczy n y . Fu n k cjo n ariu s ze SB s zu k ali au to ra n ag ran ia. Nik t n ie o b ciąży ł Karo la, ch o ć ws zy s cy wied zieli, że b y ło to jeg o d zieło . Szk o ln e rad io zało ży ł i p ro wad ził Ad am. Zo s tał wezwan y n a p rzes łu ch an ie, zezn ał, że k to ś p o d mien ił taś my , p u ś cił je n ieś wiad o mie zamias t mu zy k i i wy s zed ł ze s zk o ły . Sp rawą zajął s ię p s y ch iatra, k tó ry p ro wad ził z wy b ran y mi u czn iami p ro g ram tren in g u o s o b o wo ś ci, p ro fes o r J eg o ro wicz. Namó wił ro d zicó w, żeb y u mieś cili J o an n ę n a jeg o o d d ziale p s y ch iatry czn y m. Kied y wy s zła s tamtąd p o ro k u , jej p s y ch ik a co fn ęła s ię d o s tad iu m małeg o d zieck a, wy mag ała o p iek i p rzez całą d o b ę.
Wed łu g d iag n o zy J eg o ro wicza p o d czas wy p ad k u d o s zło d o trwałeg o u s zk o d zen ia p rzy s ad k i mó zg o wej. Ad am i Karo l p ró b o wali p o d waży ć o p in ię p s y ch iatry , p rzy p o min ali o n ag ran iu , n a k tó ry m d ziewczy n a mó wiła n o rmaln ie. Taś ma zn alazła s ię jed n ak w ręk ach SB, a ro d zice b ali s ię walczy ć o có rk ę. J o ach ima o to czy ło wro g ie milczen ie. Ojciec zap ro p o n o wał mu zmian ę s zk o ły , ale o n czerp ał p rzy jemn o ś ć z n ien awiś ci i p o g ard y k o leg ó w. By ł d u mn y , że d ziewczy n a zap łaciła wy s o k ą cen ę za jeg o u p o k o rzen ie. Reg u larn ie d o wiad y wał s ię o jej lo s y , n awet wó wczas , k ied y b y ł ju ż w Niemczech . Zd jęcie J o an n y zaws ze s tało n a jeg o b iu rk u . Sp alił je p rzed ś lu b em z Elis ab eth , Niemk ą, k tó ra b y ła jeg o as y s ten tk ą. Kied y u jrzał Karo la w b iu rze, w p ierws zej ch wili p o czu ł p rzy p ły w lęk u . Po tem wró ciły emo cje z p rzes zło ś ci. Dzięk i Karo lo wi p o czu ł wó wczas , że is tn ieje, p rzes tał b y ć n iewid zialn y . J ak p rzez całe wcześ n iejs ze ży cie z o jcem, k tó reg o p an iczn ie s ię b ał, i matk ą mies zającą p s y ch o tro p y z alk o h o lem aż d o u d aru mó zg u , p o k tó ry m leżała n a wp ó ł s p araliżo wan a. Po g ard a i lęk o to czen ia p o wy d arzen iu z J o an n ą Wy s o ck ą n ad ały J o ach imo wi to żs amo ś ć, zro b iły z n ieg o mężczy zn ę. By ł wd zięczn y Karo lo wi i jed n o cześ n ie g o n ien awid ził. M iał n ad zieję, że teraz lo s p o d aro wał mu o k azję d o zems ty . Nie b ęd zie p ro b lemem zaaran żo wać awarię, n ad k tó rą zap an u je, a p o tem o d p o wied zialn o ś cią za n ią o b arczy Sien n ick ieg o . Wy s tarczy , żeb y k tó ry ś z jeg o o ch ro n iarzy , a jes zcze lep iej o n s am, zn alazł s ię w d y s p o zy to rn i elek tro wn i w ch wili zag ro żen ia. Uś wiad o mił s o b ie, że n as tęp n y b ęd zie Ad am. Ku n d zap ro p o n u je mu wy wiad – i p u b liczn ie o s k arży o p rzek ręcen ie fak tó w. Po d min o wan e u czu ciami my ś li zaws ze wp rawiały J o ach ima w ek s tazę, p o k tó rej p rzy ch o d ziła d ep res ja. Zamy k ał s ię w p o k o ju , s ied ział o tęp iały w milczen iu , zap o min ając o jed zen iu i ś n ie, czas em całą d o b ę. Dziwiło g o , że p o tak im atak u n ie b y ł wy k o ń czo n y fizy czn ie. M iał n iezwy k le s iln e u my s ł i ciało . Ws zy s tk o s ię zmien iło , k ied y p o jawiła s ię San d ra. Przy n iej zn ik ały d ręczące ws p o mn ien ia. Przez p ó ł ro k u ro zs tawał s ię z n ią ty lk o n a czas p racy w elek tro wn i. Od wo łał wy jazd y n a wy k ład y d o Niemiec. Zmu s zał s zefó w firmy , żeb y p rzy jeżd żali d o n ieg o n a n arad y . Przes tał jeźd zić d o có rk i, k tó ra mies zk ała u s io s try Elis ab eth . I tak n ie miał z Hermin ą d o b reg o k o n tak tu , p o ś mierci matk i p rzes tała s ię d o n ieg o o d zy wać. Każd y m s p o jrzen iem o s k arżała g o o wy p ad ek , w k tó ry m zg in ęła Elis ab eth . A p rzecież mó wił w med iach , jak b ard zo k o ch ał żo n ę, że zro b iłb y ws zy s tk o , b y co fn ąć tamto wy jś cie n a M atterh o rn . Ob o je
zlek ceważy li
o s trzeżen ie
o
załaman iu
pogody,
ale
to
on
był
d o ś wiad czo n y m alp in is tą. Po win ien ją zatrzy mać, k ied y u p arła s ię, żeb y d o trzeć d o p ierws zeg o u s k o k u g ran i Hö rn li. Nie wo ln o b y ło p o zwo lić jej o d p iąć lin y , k tó ra p rzes zk ad zała w filmo wan iu . Nie mó g ł p rzewid zieć, że zafas cy n o wan a wid o k iem b lis k ieg o s zczy tu , z o k iem p rzy wizjerze k amery co fn ie s ię o jed en k ro k za d alek o , k ied y s p y tał, czy n a p ewn o wid zi g o n a tle całej g ó ry . Od ś mierci Elis ab eth n ie s p o jrzał n a żad n ą k o b ietę. Kied y k tó raś z jeg o p o d wład n y ch d awała d o zro zu mien ia, że jes t n im zain teres o wan a, n aty ch mias t wy rzu cał ją z p racy . To , co wy d arzy ło s ię z San d rą, b y ło jak n ag łe załaman ie ś cian y ze s zk ła, p rzez k tó rą p atrzy ł n a ś wiat. Całk o wicie zawład n ęła jeg o wy o b raźn ią. Po d czas d łu g ich g o d zin p racy n ad al czu ł d o ty k jej n ap iętej, lś n iącej s k ó ry . W n o zd rzach miał jej zap ach , w u s zach jej g ło s . Cały d zień czek ał n a mo men t, k ied y b ęd zie mó g ł wy jś ć z elek tro wn i, ws iąś ć w s amo ch ó d i ru s zy ć w s tro n ę h o telu , wied ząc, że czek a n a n ieg o w p o k o ju z taras em, o s załamiająco p ięk n a i g o to wa d o miło ś ci. Po d czas k ilk u n as tu lat małżeń s twa n ie d o wied ział s ię, że k o b ieta mo że b y ć ży wio łem, k tó ry wy p ełn ia całe ży cie mężczy zn y . Namiętn ą s iłą n ad ającą s en s , u s u wającą wątp liwo ś ci, s p rawiającą, że b ezb arwn a co d zien n o ś ć zmien ia s ię w ek s cy tu jącą p o d ró ż. Uczu ciem, k tó re d o mag a s ię całk o witeg o p o ś więcen ia, jak wy zwalająca ś mierć. Kied y leżeli n a łó żk u lu b n a d y wan ie, zmęczen i i n as y cen i s o b ą, J o ach im czu ł, że jeg o ciało wres zcie d o ró wn u je g en ialn emu u my s ło wi. M y ś li i id ee p o jawiały s ię lek k o i s zy b k o , jak wó wczas , k ied y u zn an o g o za ws ch o d zącą g wiazd ę fizy k i. Pamiętał, jak b ard zo b y ł p rzerażo n y , k ied y zo rien to wał s ię, że traci talen t d o b ły s k awiczn y ch s k o jarzeń p raw i fak tó w, czy m wp rawiał w p o d ziw au to ry tety ś wiata n au k i. In s ty n k t p o d p o wiad ał mu , że reg res wy n ik a z n u d n eg o ży cia b ez p o d n iet. M ałżeń s two i o jco s two , tak ie s ame d n i, mies iące i lata b y ły p u łap k ą d la jeg o u my s łu . Nie miał jed n ak d o ś ć o d wag i, żeb y p o rzu cić ro d zin ę, b ał s ię s amo tn o ś ci. Elis ab eth zn ała g o zb y t d o b rze. Gd y b y o d s zed ł, mo g łab y o p o wied zieć o n im h is to rie, k tó re zn is zczy ły b y jeg o k arierę. Zwierzy ł s ię jej ze zd arzen ia z d ziewczy n ą z liceu m. By ła ś wiad k iem, jak b u d ził s ię n o cami, mo k ry o d p o tu b ieg ł d o o k n a, s tawał n a p arap ecie i k rzy czał, że ch ce ze s o b ą s k o ń czy ć, b o jes t zerem i za ch wilę ws zy s cy s ię o ty m d o wied zą. J ej u p ad ek ze s k aln ej p ó łk i mas y wu M atterh o rn b y ł p o czątk iem n o weg o ży cia. Zo b aczy ł to w rad o s n y m p rzeb ły s k u jaźn i, p o czu ł ro zp ierającą w p iers iach wo ln o ś ć. Za d łu g o p o zwalał, żeb y ta n u d n a, p rzeciętn a k o b ieta k ręp o wała jeg o s erce i d u ch a.
M iał wrażen ie, że leżąc trzy s ta metró w n iżej, wciąż p atrzy n a n ieg o o s k arżający m wzro k iem. Zjech ał n a lin ie i zamk n ął jej p o wiek i. Po tem zad zwo n ił p o p o mo c. Nik o mu z rato wn ik ó w an i p o licjan tó w n ie p rzy s zło d o g ło wy , b y zap y tać, czy ro zp iął lin ę i zep ch n ął żo n ę. By ł s zan o wan y m n au k o wcem i men ad żerem, med ia ro zp o ws zech n iały o b raz jeg o s zczęś liwej ro d zin y . J o ach im zło ży ł zezn an ie, o s k arży ł s ię win ą o ś mierć Elis ab eth , p o n ieważ n ie s p rzeciwił s ię jej lek k o my ś ln o ś ci. Przez trzy mies iące p u b liczn ie d emo n s tro wał żało b ę. Ch ętn ie u d zielał wy wiad ó w, w k tó ry ch p o d k reś lał, jak b ard zo k o ch ał żo n ę. Nie mó g ł ty lk o zn ieś ć milczący ch s p o jrzeń Hermin y . Wy p ad ek Elis ab eth miał s en s , k tó ry ty lk o o n ro zu miał. Wraz z jej o d ejś ciem ro zs tał s ię z p rzes zło ś cią. Od es zły mak ab ry czn e s n y i my ś li o s amo b ó js twie. To o n a, Elis ab eth , p o ś więciła s ieb ie w o fierze zamias t n ieg o . Zło zo s tało n as y co n e, jak len iwy ło wca o d d aliło s ię p rzetrawić zd o b y cz. J o ach im p o zo s tał czy s ty i n ietk n ięty . M ó g ł w d o wo ln y m mo men cie p rzy wo łać p o d n iecen ie, k tó re o d czu ł n a wid o k s p ad ająceg o w p rzep aś ć ciała. J eg o mó zg b u d ził s ię d o n o weg o ży cia, p ro d u k o wał fas cy n u jące id ee. Zau waży li to ws p ó łp raco wn icy i p rzeło żen i, jeg o k ariera p rzy ś p ies zy ła. W ro czn icę ś mierci Elis ab eth u d zielił o s tatn ieg o wy wiad u w telewizji, wy s tąp ił wraz z Hermin ą. Po tem o d d ał có rk ę n a wy ch o wan ie s io s trze żo n y . Po czu ł s ię wo ln y . Po ś więcił s ię p racy , s tarał s ię cies zy ć k ażd ą ch wilą, z rad o ś cią p rzy jął p ro p o zy cję p o k iero wan ia b u d o wą elek tro wn i w Po ls ce. Lo s n ad al mu s p rzy jał. A p o tem s p o tk ał San d rę. W p ierws zy m ty g o d n iu zwo ln ił s ię z p racy p o d p retek s tem ch o ro b y . Prawie n ie wy ch o d zili z p o k o ju . J o ach im b u d ził s ię w ś ro d k u n o cy , czu jąc, że n ap rawd ę jes t ch o ry . Bo lało g o , k ied y p atrzy ł n a San d rę zwin iętą we ś n ie, z n iewin n y m wy razem twarzy d zieck a. Każd a g o d zin a p rzy n iej o d d alała g o o d s ieb ie. San d ra p o trafiła milczeć, n ie p rzes zk ad zała mu w p racy . A jed n ak k ażd y m ru ch em, g es tem i s p o jrzen iem b y ła tak o b ecn a i o b ezwład n iająca, jak b y to d la n iej s two rzo n o s taro ży tn e in d y js k ie p o ematy , w k tó ry ch k o b iety b y ły id ealn e, b ó g Kris zn a miał p ięć ty s ięcy k o ch an ek , ale ich miło s n ą s ztu k ę u cieleś n iała ta jed n a, d o s k o n ała Rad h a. Po zn ał tę h is to rię p o d czas p o d ró ży d o In d ii. J ak b ard zo s ię my lił, u zn ając, że jes t to ty p o wa d la Hin d u s ó w u czu cio wa h is teria. Umy s ł San d ry n ieu s tan n ie g o zas k ak iwał. Kied y p y tała o fizy k ę jąd ro wą, jej ciek awo ś ć n ie miała g ran ic. Wy jaś n ił jej p o d s tawy d ziałan ia reak to ra, że d o s tateczn a liczb a p rętó w u ran u wy twarza en erg ię
u ru ch amiającą tu rb in y . Po p ro s iła, żeb y wy ło ży ł, n a czy m p o leg a reak cja jąd ro wa. J o ach im n ary s o wał n a k artce s ch emat ro zp ad u cząs teczk i u ran u d wieś cie trzy d zieś ci p ięć p o d wp ły wem b o mb ard o wan ia n eu tro n ami. Do mag ała s ię więcej. Zro b ił więc wy k ład o p o ws tawan iu izo to p ó w p ro mien io twó rczy ch . Wy jaś n ił b u d o wę ato mó w. Przy łap ała g o n a b łęd zie wy k res u fu n k cji, o d wro tn y m p rzy p is an iu ws p ó łrzęd n y ch ro zp ad u u ran u i liczb y izo to p ó w. Zd ziwio n y zap y tał, czy s tu d io wała fizy k ę. Od p arła z u ś miech em, że zaws ze jes t g o to wa d o p o zn awan ia. Zafas cy n o wan y jej u my s łem o p o wied ział o fen o men ie u ran u , k tó ry b ez p rzerwy emitu je elek tro n y . W ziemi, w b eto n ie czy w węg lu . I że te elek tro n y s ą zd ro we d la o rg an izmu , b o zab ijają s łab s ze k o mó rk i rak o we. Śmiejąc s ię, zap ewn ił, że n ajzd ro ws i s ą lu d zie p racu jący p rzy reak to rze. Po mimo g ru b y ch o s ło n cały czas wy d ziela s ię z n ieg o s łab e p ro mien io wan ie. San d ra zab rała g o n a p lażę. Trzy mając s ię za ręce, leżeli n a p ias k u , ab y wch ło n ąć elek tro n y i n ab rać en erg ii. San d ra wy zn ała, że o d d zieck a k ład ła s ię n a ziemi, k ied y b y ło jej s mu tn o i źle. Sły s zała, że tak ro b ili in d iań s cy s zaman i p rzed ważn y mi ceremo n iami i d ecy zjami. J o ach im n ie mó g ł u wierzy ć, że ta cu d o wn a k o b ieta jes t jeg o . Pewn eg o wieczo ra, k ied y wró cił p o d łu g im d n iu p racy , p o d czas k tó reg o n ad zo ro wał p rzy g o to wan ia d o in s talacji p rętó w u ran u , San d ra s p y tała g o z p rzek o rn y m u ś miech em, czy p o trafiłb y wy wo łać k atas tro fę elek tro wn i. Zas k o czo n y i ro zb awio n y o d p o wied ział, że zap ewn e tak . Po ws trzy mała g o , k ied y ch ciał s ię z n ią k o ch ać. Us iad ła n ap rzeciw n ieg o n a łó żk u , n ag a p o d ro zp ięty m jed wab n y m s zlafro k iem, i d o mag ała s ię, żeb y n au k o wo wy ło ży ł jej tę k wes tię. Pró b o wał o b ró cić to w żart, ale o n a u p o rczy wie n aleg ała n a wy k ład o k atas tro fie. W k o ń cu J o ach im o d s u n ął s ię zn iech ęco n y . Patrzy ł n a s k u p io n ą twarz San d ry i n ag le p rzemk n ęło mu p rzez my ś l, że jej miło ś ć ma b y ć n ag ro d ą za p rzep is n a k atas tro fę reak to ra. Przes zy ła g o fala lęk u . – M u s iałb y m p o my ś leć – p o wied ział o s tro żn ie. – Po co ci ta wied za? Wy czu ła jeg o n iech ęć. Zb liży ła s ię, o b jęła g o i p rzy tu lo n a wy s zep tała d o u ch a: – Nie b ó j s ię, g łu p tas ie, p rzecież żartu ję. Nic n ie mó w, k o ch aj s ię ze mn ą. J o ach im n ad al b y ł s p ięty . – M u s iałb y m mieć k ilk u wtajemn iczo n y ch lu d zi, p raco wn ik ó w elek tro wn i… San d ra o d s u n ęła s ię tro ch ę. Nad al u ś miech ała s ię, mru żąc o czy . – Ład u n ek wy b u ch o wy ? Po k ręcił g ło wą p rzecząco .
– Żad en ład u n ek n ie ro zb ije k o p u ły reak to ra. M u s iałb y zo s tać wło żo n y d o ś ro d k a, a to jes t n iewy k o n aln e. Zacis n ęła u s ta w g ry mas ie ro zczaro wan eg o d zieck a. – Bawis z s ię mo im k o s ztem. J o ach im p o czu ł u lg ę – p y tan ia b y ły zwy k ły m k ap ry s em. Palcami p rawej d ło n i p o d n ió s ł jej p o d b ró d ek , d ru g ą ręk ą zaczął p ieś cić p o d b rzu s ze. – Ch ces z, żeb y m p rzy g o to wał k atas tro fę? – zap y tał, p atrząc jej w o czy . – I zażąd ał o d p o ls k ieg o rząd u s tu milio n ó w eu ro ? Kiwn ęła g ło wą. Zaczęła wzd y ch ać i p o ru s zać b io d rami w ry tm jeg o p ies zczo ty . – A my b ęd ziemy czek ać n a p rzelew? Dalek o , n a Galap ag o s … – mó wił d alej J o ach im. – Na M arty n ice – wy s zep tała, p rzy s u wając s ię, z warg ami p rzy jeg o u s tach . – J es t n a to s p o s ó b – mó wił d alej, p o wo li k ład ąc ją n a p lecach . Ro zs u n ęła s zlafro k i s p ró b o wała p rzy ciąg n ąć g o n a s ieb ie. J o ach im p o ws trzy mał jej ręce. – Awaria zas ilan ia alb o o b ieg u ch ło d zen ia p o wo d u je u ru ch o mien ie d o d atk o weg o s y s temu zab ezp ieczen ia. Reak to r zo s taje zalan y lek k ą wo d ą ze s p ecjaln eg o zb io rn ik a. – Co to zn aczy lek k ą? – zap y tała, wzd y ch ając z ro zk o s zy . – Zwy czajn a wo d a, ty lk o d ejo n izo wan a. Żeb y n ie rd zewiały u rząd zen ia. – I? – San d ra u wo ln iła ramio n a z jeg o u ch wy tu i zmu s iła g o , żeb y p o ło ży ł s ię międ zy jej u d ami. Un io s ła b io d ra, ws u n ęła w s ieb ie jeg o p en is . – Gd y b y zamias t lek k iej, d o reak to ra d o tarła ciężk a wo d a… – mó wien ie zaczęło s p rawiać J o ach imo wi tru d n o ś ć – to jak b y g as ić p o żar b en zy n ą. San d ra też traciła p an o wan ie n ad s o b ą, jej b io d ra falo wały , o d d ech p rzy ś p ies zał. – Przes tań , k o ch aj mn ie! Przy cis n ął ją i u n ieru ch o mił. Patrzy ł z b lis k a n a jej ś ciąg n ięte ry s y i s zero k o o twarte o czy . Pan o wan ie n ad n ią wp rawiało g o w ek s tazę. Us p o k o ił s ię, mó wił wo ln o i wy raźn ie: – M ies iąc tajn eg o lab o rato riu m i o trzy mu jemy d o ś ć ciężk iej wo d y . J es t p o zo s tało ś cią p o elek tro lizie. Wy s tarczy k ilk as et ty s ięcy eu ro i p aru wtajemn iczo n y ch lu d zi. – Pro s zę, p rzes tań ! – Przy ciąg n ęła jeg o g ło wę i p rzy cis n ęła warg i d o u s t. Czu ł jej g o rący p rzery wan y o d d ech .
– In ży n ier k o n tro lu jący d o s tawę n ap ełn i zb io rn ik b ezp ieczeń s twa ciężk ą wo d ą. Po tem zad ziałają tech n icy . J ed en zn is zczy d wa zawo ry , zb io rn ik a z k was em b o ro wy m i wielk ieg o zb io rn ik a ch ło d ząceg o p o łączo n eg o z jezio rem. Dru g i tech n ik wy wo ła awarię s iln ik ó w d ies la. Trzeci zn is zczy k ab le zas ilające p rąd em z h ali tu rb in i s tację ak u mu lato ró w. Nie b ęd zie mo żn a wy ciąg n ąć p aliwa u ran o weg o an i zatrzy mać reak cji za p o mo cą p rętó w awary jn y ch lu b k was em b o rn y m. Wy s iąd zie też ch ło d zen ie reak to ra. Wó wczas o two rzą s ię zawo ry n as zeg o zb io rn ik a z ciężk ą wo d ą. San d ra zn ieru ch o miała, s p o jrzała mu w o czy p rzy to mn iej. – Co wted y ? – Uwo ln io n e s zy b k ie n eu tro n y , p o ws tałe z ro zs zczep io n y ch jąd er ato mó w u ran u d wieś cie trzy d zieś ci p ięć, u d erzą w ato my d eu teru , czy li wo d o ru z ciężk iej wo d y . Zo s tan ą s p o wo ln io n e, s tan ą s ię n eu tro n ami termiczn y mi… I u d erzą w n as tęp n e jąd ra u ran u . Ato my u ran u ro zs zczep ią s ię, wy d zielając p rzy ty m wielk ą en erg ię. I u wo ln ią n as tęp n e s zy b k ie n eu tro n y . I tak d alej… Niewy o b rażaln a liczb a ro zs zczep ień jąd er u ran u w n iewy o b rażaln ie k ró tk im czas ie. Rd zeń reak to ra b ły s k awiczn ie p rzeg rzeje s ię i n as tąp i wy b u ch . Ko p u ła ro zleci s ię, rad io ak ty wn a ch mu ra z jo d em, cezem, s tro n tem i in n y mi p ro d u k tami ro zp ad u u ran u wy s trzeli n a k ilk a k ilo metró w, ro zp rzes trzen i s ię n a cały k o n ty n en t. I d alej, zależn ie o d s iły i k ieru n k u wiatró w. Czy to cię zad o wo li? Ty i ja b ęd ziemy d alek o . San d ra p o k iwała g ło wą z p o d ziwem i p o k o rą w o czach . – Tak , jes teś g en iu s zem. J eś li n ie ch ces z, żeb y m ja ek s p lo d o wała, k o ch aj mn ie! Zwarli s ię w s zalo n y ch miło s n y ch zap as ach z więk s zą s iłą i p as ją n iż k ied y k o lwiek . J o ach im wy o b rażał s o b ie, że jes t u ś p io n ą cząs teczk ą u ran u , w k tó rą u d erzy ł n eu tro n , p o wo d u jąc reak cję łań cu ch o wą. Śmierteln ie n ieb ezp ieczn e p ro mien io wan ie, k tó reg o n ie ch ciał zro zu mieć an i zatrzy mać p o mimo s wo jej wied zy i s wo jeg o g en iu s zu . Prag n ął, żeb y San d ra b y ła s zczęś liwa i k o ch ała g o tak n iep rzy to mn ie jak o n ją. Od tamtej ch wili mó zg o s trzeg ał g o jed n ak , że to ilu zja. Kłams two tak p o two rn e, że b ęd zie mu s iała p o n ieś ć k arę. Do tk liwą, tak jak d ziewczy n a z jeg o s zk o ły . I jak Elis ab eth .
13
Ad am n ie zas n ął w n o cy p o ro zmo wie z Ed ward em Rad o ws k im. Od k ilk u lat, o d zamk n ięcia s p rawy Eas t Fu n d , n ie czu ł s ię tak wy p ełn io n y en erg ią. By ło też p o czu cie win y , n a p ró żn o p ró b o wał je s tłu mić. Ob iecał Ag acie, że ju ż n ig d y n ie wmies za s ię w s p rawę, k tó ra mo g łab y wy s tawić ich n a n ieb ezp ieczeń s two – jak w h is to rię z Eas t Fu n d . Ale teraz Ag ata i Rafał b y li w Stan ach , n ic więc im n ie g ro ziło , a o n mó g ł p rzy jąć o fertę Rad o ws k ieg o . Wied ział jed n ak , że jeś li u d a mu s ię p o ws trzy mać międ zy n aro d o wą o rg an izację p rzes tęp czą, o d leg ło ś ć z Po ls k i d o Stan ó w n ie b ęd zie p rzes zk o d ą w zemś cie. Od k ilk u lat tk wił w s tan ie d ziwn ej ró wn o wag i, k tó ra mu s iała s k o ń czy ć s ię k ry zy s em. Nie cierp iał s wo jej p racy , g ard ził p rzy wilejami, k tó re d awał mu s u k ces . Niep rawd ziwi p rzy jaciele, p rzech o d n ie p o zn ający g o n a u licy , p rzy jęcia wy p ełn io n e lu d źmi tak s amo p o g u b io n y mi jak o n i u d ający mi s zczęś liwy ch . Nie wied ział, k ied y s tracił p as ję i wiarę w s en s teg o , co ro b ił. Pro ces zaczął s ię o d u traty k o n tak tu z s amy m s o b ą. Przes tał b y ć Ad amem, k tó reg o zn ał i lu b ił. Nie miał p o jęcia, k im s ię s taje. Pu b liczn ą efemery d ą, reag u jącą wed łu g reg u ł tres u ry , k tó ry ch o czek iwały firmy p łacące za rek lamy i s zefo wie s tacji telewizy jn y ch ? Ps em Pawło wa z ilu zją p o d ziwu tłu mó w zamias t u ciek ającej k iełb as y ? So b ą b y ł wted y , k ied y ry zy k o wał ży cie, żeb y u rato wać Ag atę i Rafała. I wó wczas , k ied y z Karo lem s tawił czo ła u zb ro jo n y m g an g s tero m, b o p rzy jaźń wy mag ała o d n ieg o o d wag i i p o ś więcen ia. Od s u wał o d s ieb ie my ś l, że tacy jak o n d o jrzewają i s ą p rawd ziwi ty lk o p o d czas wo jn y . M ężczy źn i, k tó rzy p rzez ty s iące lat wciąż walczy li, ch ro n ili b lis k ich i ry zy k o wali ży cie d la p rzy jació ł. W czas ie p o k o ju s tawali s ię b ezu ży teczn i, u leg ali fru s tracji, ch ciwo ś ci i żąd zy wład zy . Nie b y li s zan o wan i p rzez k o b iety , n ie p o trafili zawierać p rzy jaźn i. Łu d zili s ię, że wied zą, p o co ży ją. Wy o b rażał s o b ie, że zag u b ien ie milio n ó w mężczy zn ro ś n ie w o lb rzy mią tru jącą ch mu rę, k tó ra n is zczy s p o łeczeń s twa, co raz mo cn iej d o mag a s ię walk i i zab ijan ia. Dlateg o wy b u ch a ty le k o n flik tó w zb ro jn y ch – żad en n ie jes t racjo n aln y , ws zy s tk ie ro d zą s ię z męs k iej fru s tracji.
Kied y p atrzy ł n a twarze żo łn ierzy z czas ó w d ru g iej wo jn y , n ie p o trafił o p an o wać zawiś ci. By li d o jrzali, s p ełn ien i, eman o wali p ewn o ś cią s ieb ie i wewn ętrzn y m p ięk n em. Nie zad awali p y tań , p o co ży ją. Nie tłu maczy li s ię z zag u b ien ia w b an aln ej, o g łu p iającej rzeczy wis to ś ci. Po d ziwiały ich i k o ch ały k o b iety . Ży li k ró tk o , ale p rawd ziwie i in ten s y wn ie, p rzep ełn ien i wiern o ś cią i o d wag ą, miło ś cią i ś miercią. Sk o k i s p ad o ch ro n o we z Karo lem p o zwalały zap o mn ieć o ży ciu , k tó re p ro wad ził. Na ch wilę, g d y ad ren alin a wy mazy wała my ś li. Ob aj teg o p o trzeb o wali. Karo l zmien ił s ię p o s p rawie Eas t Fu n d , k tó rą u zn ał za s wo ją k lęs k ę. Nie ro zmawiali o ty m, ale Ad am wid ział, że z p rzy jaciela u ch o d zi en erg ia. Stawał s ię milczący i zamk n ięty w s o b ie. M ó wił cich o , n iewy raźn ie, ch o d ził p rzy g arb io n y ze wzro k iem u tk wio n y m w ziemię. Pewn eg o d n ia s k o czy li z wy s o k o ś ci czterech k ilo metró w, z p lan em ak ro b acji, k tó re wy k o n y wali ró wn o leg le, s p ad ając n ajp ierw d wieś cie, p o tem trzy s ta k ilo metró w n a g o d zin ę. Cztery s alta i cztery ś ru b y , z u ch wy cen iem s ię za ręce p o k ażd ej fig u rze. Ad am miał p ro b lem z d o k ład n y m i s zy b k im zwin ięciem s alt, Karo l mu s iał n a n ieg o czek ać. Kied y d o k o ń czy li o s tatn ią ś ru b ę i ch wy cili s ię za ręce, wy s o k o ś cio mierz Ad ama p o k azał p ięćs et metró w. Ziemia wiro wała i p rzy b liżała s ię w zawro tn y m temp ie. Karo l mo cn o trzy mał p rzeg u b y jeg o rąk , p atrzy ł mu p ro s to w o czy . J eg o wzro k zd awał s ię mó wić: „Co s ię s tan ie, jeś li n ie p o ciąg n iemy za wy zwalacze s p ad o ch ro n ó w? M o że tak b ęd zie lep iej, p ro ś ciej?”. Ad am n ie wy rwał rąk z u ś cis k u . Patrzy ł zah ip n o ty zo wan y w o czy p rzy jaciela, wid ział ws k azó wk ę n a p rzeg u b ie, k tó ra b ły s k awiczn ie min ęła cztery s ta metró w, trzy s ta. Za d wie s ek u n d y b ęd zie p o ws zy s tk im. Karo l n ag le p u ś cił i jed n o cześ n ie p o ciąg n ęli za lin k i. By ło ju ż za n is k o , o b aj ro ztrzas k alib y s ię o ziemię. Ad am in s ty n k to wn ie p o d ciąg n ął p rzed n ie lin k i i ws zed ł w swoop, ś lizg n ad ziemią z s zy b k o ś cią s tu k ilo metró w n a g o d zin ę. Tren o wał tę ewo lu cję z Karo lem, ale zaws ze b y ło to celo we o p ó źn ien ie ląd o wan ia. Teraz swoop rato wał ży cie p o s zalo n y m, n ieo d p o wied zialn y m man ewrze. Serce waliło mu tak s zy b k o , że o b awiał s ię o jeg o wy trzy mało ś ć. Zwo ln ił lo t, p o ciąg n ął za lin k i i mięk k o wy ląd o wał. Karo l b y ł ju ż n a ziemi. Sp o jrzał p o ważn ie w s tro n ę Ad ama, ro zp iął u p rząż i s p o k o jn ie zaczął p rzy ciąg ać s wó j s p ad o ch ro n . Nie zamien ili s ło wa n a temat teg o in cy d en tu . W d ro d ze p o wro tn ej z lo tn is k a Ad am zau waży ł, że jeg o d ło n ie d rżą n a k iero wn icy . Nie p o trafił zro zu mieć, d laczeg o n ie u wo ln ił rąk z u ch wy tu Karo la. Nie miał p rzecież s k ło n n o ś ci s amo b ó jczy ch .
Tamto wy d arzen ie zn ó w ro zeg rało s ię w jeg o u my ś le. Wid ział wy raźn ie o czy p rzy jaciela. Ro zu miał, co mó wiły . „Czu jes z to ? J es teś p an em s wo jeg o ży cia. Nic n ie ma s en s u , jeś li n ie p o trafis z g o p rzerwać w k ażd ej ch wili. Na p rzy k ład tu i teraz. Nie b ąd ź n iewo ln ik iem. Bo u mrzes z o wiele g o rzej”. Czy Karo l s k o ń czy ł z n iewo ln ictwem, wy s tęp u jąc p rzeciw s y s temo wi, k tó ry m p o g ard zał? Ta wizja n ie p as o wała d o o b razu p rzy jaciela p o mimo jeg o d ep res ji i zag u b ien ia. Zd rad a n ie mieś ciła s ię w filo zo fii ży cia żad n eg o z n ich . Co jed n ak , jeś li wiern o ś ć p rzes tała mieć s en s ? Ko mu i d laczeg o miałb y b y ć wiern y p u łk o wn ik k o n trwy wiad u , k tó remu o d mó wio n o p rawa d o wied zy i p rawd y ? W s p rawie, k tó rą ro związał, ry zy k u jąc ży cie. Ch ro n iąc p ań s two , k tó remu p rzy s ięg ał wiern o ś ć. Ad am wied ział, że n ie p o s łu ch a wewn ętrzn eg o g ło s u , n ak azu jąceg o mu wy b rać w telefo n ie n u mer Rad o ws k ieg o i o d mó wić ws p ó łp racy . Nie miało s en s u o k łamy wan ie s ię, że ro b i to wy łączn ie d la rato wan ia Karo la. Od ch wili, k ied y u s ły s zał wy jaś n ien ia miliard era, p o czu ł, że k rew s zy b ciej p ły n ie w ży łach , lep iej d o ciera d o mó zg u , k tó ry zaczy n a p recy zy jn iej i jaś n iej p raco wać. J eś li to miał b y ć s k o k , d zięk i k tó remu p rzes tan ie b y ć n iewo ln ik iem, g o tó w b y ł s p ró b o wać ląd o wan ia swoop, n ieb ezp ieczn y m ś lizg iem ratu jący m ży cie. Każd y czło wiek s taje czas em p rzed wy b o rem: b y ć s o b ą czy zg iąć k ark i u d awać, że s ię eg zy s tu je. M iał n ad zieję, że ty m razem ws zy s tk o d o b ieg n ie k o ń ca, zan im Ag ata i Rafał d o wied zą s ię o jeg o wy b o rze. Karo l n ig d y n ie o p o wiad ał o s wo ich zad an iach . Zn ik ał n a k ilk a mies ięcy i wracał o p alo n y , z g łęb s zy mi b ru zd ami n a twarzy i zap ad n ięty mi o czami. Ad am wied ział, że n ie wo ln o mu zad awać p y tań . Teraz jed n ak zamierzał złamać n iep is an ą zas ad ę ich p rzy jaźn i. Op o wie Karo lo wi o ws zy s tk im, co u s ły s zał o d Rad o ws k ieg o . Wy czy ta p rawd ę w jeg o o czach – zn ali s ię tak d łu g o , że k łams two n ie b y ło mo żliwe. Telefo n Karo la milczał, ale to zd arzało s ię częs to . Ad am n ig d y n ie p o jech ał d o jeg o mies zk an ia b ez u p rzed zen ia. Ty m razem n ie wah ał s ię. Sp rawd ził g o d zin ę n a ek ran ie włączo n eg o k o mp u tera. By ła d zies iąta wieczo rem, s ek retarz miliard era o d wió zł g o o s ió d mej. Trzy g o d zin y p o ś więcił n a ro zmy ś lan ie, czy p rzy jąć o fertę. A raczej n a tłu maczen ie d ecy zji, k tó rą ju ż p o d jął. Do d wu n as tej mu s iał o d p o wied zieć Rad o ws k iemu . Sp o jrzał n a ek ran . Lap to p b y ł włączo n y p rzez całą d o b ę w o czek iwan iu n a p o łączen ie z Ag atą. Pro s ił, żeb y b u d ziła g o w ś ro d k u n o cy , jeś li p o czu je p o trzeb ę ro zmo wy . Nie zd arzy ło s ię to an i razu . Rafał też n ie s zu k ał k o n tak tu z o jcem. To o n mu s iał d o b ijać s ię d o n ich , n ajczęś ciej b ezs k u teczn ie.
Do tk n ął
p alcem
to u ch p ad a,
n ap ro wad ził
k u rs o r
na
ik o n ę
p o łączen ia
Sk y p e’a o b o k zd jęcia u ś miech n iętej Ag aty . Ch wilę tk wił w b ezru ch u , wres zcie co fn ął ręk ę. Po win ien jej wy zn ać, że źle zn o s i s amo tn o ś ć. Po p ro s ić, b y wró ciła ze Stan ó w. Wied ział, że n ie tak ieg o wy zn an ia o czek iwała. M iał s ię zmien ić, p o ś więcić ws zy s tk o , co o s iąg n ął. Sam o ty m my ś lał. Najp ierw jed n ak mu s iał zn ó w p o czu ć, że ży je.
14
Ulica, p rzy k tó rej mies zk ał Karo l, b y ła o tej p o rze p u s ta i cich a. Nieu s tająca mżawk a p rzes łan iała mg łą zan u rzo n e w mro k u d o my . Czas s ię zatrzy mał. Nag ie g ałęzie k as ztan o wcó w o s k arżały p rzech o d n ió w b rązo wy mi res ztk ami liś ci, jak co ro k u zjed zo n y mi p rzez larwy mo ty li, k tó re k ilk an aś cie lat wcześ n iej p rzy b y ły ze ws ch o d u . Zb liżała s ię p ó łn o c. W o k n ach mies zk an ia Karo la zaws ze p aliło s ię ś wiatło . Ad am zn ał tę zas ad ę o d s tras zan ia n iep ro s zo n y ch g o ś ci. Wy s iad ł z s amo ch o d u , p rzeciął u licę, p o d s zed ł d o b ramy i ro zejrzał s ię d y s k retn ie. Karo l p o wtarzał, że n ie ma s zan s y , ab y d o s trzec zawo d o wca. Zleco n a ś mierć p rzy ch o d zi n ag le i u d erza b ez u p rzed zen ia, b ez s zan s n a o b ro n ę. Ty lk o w h o lly wo o d zk ich filmach ag en ci mo g li p o k o n ać zab ó jcę. Pamiętał jeg o s ło wa. – W p rawd ziwy m ży ciu k ażd y jes t łatwy m celem. I ty , i ja. Kied y p o czu jes z k u lę alb o o s trze, n aty ch mias t p ad aj n a ziemię i u d awaj tru p a. To jed y n a s zan s a p rzeży cia. Co ś mo że s p ło s zy ć zab ó jcę, zan im zd ąży cię d o b ić. Ro zejrzał s ię jes zcze raz. Nad al n ic, p u s ta, ciemn a u lica. Wcis n ął k o mb in ację k o d u o twierająceg o d rzwi, zas łan iając tab licę d ru g ą d ło n ią. J eś li k to ś o b s erwo wał g o p rzez n o k to wizo r, u tru d n ił mu zad an ie. Ws zed ł d o b ramy , wy b rał k o d p rzy n as tęp n y ch d rzwiach . Po ło wa k raju zamk n ęła s ię za b ramami, d rzwiami i k ratami, mó wiąc d ru g iej p o ło wie, że jes t g o rs za. Nik o mu n ie wzras ta o d teg o p o czu cie b ezp ieczeń s twa, ro ś n ie ty lk o mu r izo lacji i s amo tn o ś ci. Gd y ws zed ł n a k latk ę s ch o d o wą, lamp y p o d s u fitem zap aliły s ię au to maty czn ie. W p rzy ciemn io n ej s zy b ie win d y zo b aczy ł wid mo we o d b icie s wo jej twarzy z ry s ami ś ciąg n ięty mi n ap ięciem. Po wo li ws p iął s ię n a trzecie p iętro , p o ch y lając s ię p o d mijan y mi n a p ó łp iętrach o k n ami. Zn ieru ch o miał p rzed d rzwiami mies zk an ia – ś wiatło zg as ło . Po d n ió s ł d ło ń , żeb y d elik atn ie zap u k ać. Kątem o k a d o s trzeg ł ru ch n a p ó łp iętrze. Krew o d p ły n ęła z g ło wy , p o czu ł mro wien ie w ręk ach i n o g ach , md ły u cis k w p o d b rzu s zu . Tak to s ię k o ń czy – k ró tk i b ły s k , tęp e u d erzen ie p o cis k u w g ło wę alb o w p ierś . Cień n a p ó łp iętrze n ie p o ru s zy ł s ię. Ad am też tk wił w b ezru ch u , n iezd o ln y d o u cieczk i. Światło n ie zap alało s ię, więc n ie mó g ł zo b aczy ć czło wiek a, k tó ry mu
zag rażał. M u s i co ś zro b ić, n awet jeś li miał d o jrzeć lu fę wy celo wan eg o p is to letu . Zas ło n ił s ię n ag ły m ru ch em ramien ia i u d erzy ł p lecami o d rzwi. J eś li tamten zak ład ał, że b ęd zie u ciek ał w s tro n ę s ch o d ó w, zd o b ęd zie s ek u n d ę p rzewag i. W ro zb ły s k u ś wiatła lamp zo b aczy ł s y lwetk ę k o b iety , k tó ra trzy mała s ię o b iema ręk ami p o ręczy s ch o d ó w. Ub ran a w d żin s y i za d u ży s weter ch wiała s ię z p o ch y lo n ą g ło wą i ro zp u s zczo n y mi wło s ami. By ła p rzemo czo n a o d d es zczu , s p rawiała wrażen ie o s łab io n ej, traciła ró wn o wag ę. Sk o czy ł w jej s tro n ę, ch o ć jed n o cześ n ie p o my ś lał, że to p u łap k a. Ko b ieta wy ch y liła s ię jes zcze b ard ziej i ru n ęła n a n ieg o . Ch wy cił jed n ą ręk ą za jej ramię, d ru g ą złap ał k u rczo wo za p o ręcz. Ciężar p ad ającej o mało n ie zwalił g o z n ó g , z wy s iłk iem u trzy mał ró wn o wag ę. Przez ch wilę zawiś li o b o je, ch wiejąc s ię n iep ewn ie, p o tem u d ało mu s ię p o s ad zić k o b ietę n a s to p n iu . Od s u n ął wło s y z jej twarzy i zamarł zas k o czo n y . – Ewa? Co ci jes t? – wy s zep tał. Oczy Ewy b y ły p ó łp rzy mk n ięte i n iep rzy to mn e, z k ącik a u s t ś ciek ała ś lin a. Na twarzy i u b ran iu n ie b y ło wid ać k rwi. – Sły s zy s z mn ie? Po zn ajes z? Un io s ła tro ch ę g ło wę i wy mamro tała b ełk o tliwie: – Ad am… – Tak , d o b rze. Co s ię s tało ? Pró b o wała co ś p o wied zieć, ale n ie b y ła w s tan ie. Zn ó w b ezrad n ie zwies iła g ło wę. – Ewa, k to cię tak u rząd ził? – zap y tał, u n o s ząc jej p o d b ró d ek . Ch wilę p atrzy ła mu w o czy mętn y m wzro k iem, p o tem u ś miech n ęła s ię z g ry mas em, k tó ry wy g ląd ał, jak b y miała s ię ro zp łak ać. – Helen a… – Kto ? Kto to jes t Helen a? Po k ręciła p rzecząco g ło wą. Więcej ś lin y wy p ły n ęło z jej u s t. Sk u p iła s ię, z tru d em u k ład ając warg i. – Id io ta… – wy mamro tała z wy s iłk iem. – Helen a. Ad am zrezy g n o wał z p ró b y zro zu mien ia. Ewa b y ła p o d wp ły wem jak ieg o ś ś ro d k a o d u rzająceg o . Helen a to mó g ł b y ć p s eu d o n im ag en tk i, k tó ra p o d ała jej n ark o ty k . Nic więcej o d n iej n ie wy ciąg n ie, mu s i ją zawieźć d o s zp itala. – Gd zie jes t Karo l? – zap y tał b ez n ad ziei, że u s ły s zy s en s o wn ą o d p o wied ź. – Zd rad ził – o d p o wied ziała o d razu wy raźn ie. W jej o czach zab ły s ły łzy ,
p o ch y liła g ło wę. Plącząc s ię i g u b iąc s ło wa, mó wiła d alej: – Ty lk o o n wied ział… Ty lk o o n . Ojciec, p rzez n ieg o … p rzez Karo la. I Krzy s zto f. Zn ajd ę i zab iję… Ad am s tał b ez ru ch u . Nag le p o czu ł, że jes t mu zimn o , ws trząs n ął n im d res zcz. Nie ch ciał tu b y ć, n ie ch ciał teg o s łu ch ać. Zo s tawi ją, n ie b ęd zie mies zał s ię w ich ch o ry ś wiat. – Nie mo g ę iś ć… – wy s zep tała b ezrad n ie Ewa. – Pro s zę… J ej b łag aln y to n p rzy wró cił g o d o rzeczy wis to ś ci. Sp o jrzał n a n ią z n iech ęcią. – Od wio zę cię d o s zp itala. Po k ręciła g ło wą, o d ep ch n ęła jeg o ręk ę. Po d n io s ła s ię z tru d em i o d razu s ię zach wiała. Ad am ch wy cił ją za ramię. – Sp o k o jn ie, p o mo g ę ci. Po czu ł n a s zy i jej g o rący , s zy b k i o d d ech . – Nie d o s zp itala… – wy mamro tała, p rzy b liżając u s ta d o jeg o s k ro n i. – Po trzeb u jes z p o mo cy . – Zab iją mn ie… W s zp italu . Og arn ęła g o b ezs iln a iry tacja. J eś li Karo l zd rad ził, co ro b iła p rzed jeg o mies zk an iem w tak im s tan ie? Kto ś p o trak to wał ją ś ro d k iem o d u rzający m i zo s tawił? W jak im celu ? Nic n ie miało s en s u . – Karo la n ie ma w mies zk an iu ? – zap y tał. Przy n ajmn iej to mu s iał u s talić. Po k ręciła p rzecząco g ło wą, p o tem p rzy tak n ęła. – Po co tu p rzy s złaś ? Żeb y g o zab ić? – Sp o jrzeć mu w o czy – o d p arła o d razu . Nie zas k o czy ła g o – p rzecież zjawił s ię tu w ty m s amy m celu . Ob o je b y li n aiwn y mi g łu p cami. J ak im cu d em o czy ag en ta miały mó wić p rawd ę? Ewa u s iad ła b ezwład n ie n a s to p n iu , zaczęła s ię o s u wać. Ch wy cił ją mo cn o p o d ramio n a i p o s tawił. Przy ty m ru ch u p o d win ął s ię ręk aw jej s wetra, u k azu jąc ś wieże n ak łu cie. M iał rację, k to ś p o d ał jej n ark o ty k . – Kto to zro b ił? Helen a? – zap y tał, p o k azu jąc b ro d ą n a ś lad ig ły . – Id io ta – wy mamro tała i o s u n ęła s ię n a n ieg o cały m ciężarem ciała. Wziął ją n a ręce i zn ió s ł n a p arter. Zd y s zan y p o s tawił Ewę w b ramie, ch wy cił p o d p ach ę i zmu s ił, żeb y ru s zy ła o włas n y ch s iłach . Wy s zli n a u licę, d o tarli d o s amo ch o d u . Op arł ją o p rzed n ie d rzwi, p o tem o two rzy ł ty ln e. Oś lep iły g o d łu g ie ś wiatła wo zu ru s zająceg o s p o d n as tęp n ej k amien icy . Siln ik zawy ł n a p rzy ś p ies zo n y ch o b ro tach , s amo ch ó d zah amo wał z p is k iem o p o n ,
wy s k o czy li z n ieg o d waj mężczy źn i. J ed en ch wy cił Ewę za ramię, d ru g i s zy b k im ru ch em u d erzy ł Ad ama czy mś w s zy ję. Wierzb ick i zad y g o tał, ws trząś n ięty b ó lem p rzes zy wający m ciało . Po rażo n e n erwy n ie miały k o n tro li n ad wio tczejący mi mięś n iami, tracił p rzy to mn o ś ć. J eś li to b y ł n ó ż, teraz zaczn ie u mierać. Nad lu d zk im wy s iłk iem ch wy cił za k rawęd ź d rzwi. Wid ział Ewę p ro wad zo n ą p rzez jed n eg o z mężczy zn w s tro n ę s amo ch o d u . Trzeci z n ap as tn ik ó w, k iero wca, wy s zed ł i o two rzy ł d rzwi. Ad am p ró b o wał k rzy k n ąć, ale ze s p araliżo wan y ch u s t wy d o b y ł s ię ty lk o s łab y jęk . Nie mo że u p aś ć, mu s i zo b aczy ć p o ry waczy , rejes trację s amo ch o d u . J ed en z mężczy zn n ag le p u ś cił Ewę i zwalił s ię ciężk o n a as falt. Dru g i s ięg n ął p o d p ach ę, wy rwał p is to let, ale n aty ch mias t zwin ął s ię w b o les n y m s k u rczu , p rzy k lęk n ął i u p ad ł n a b o k . Ewa p rzewró ciła s ię. Kiero wca ws k o czy ł d o s amo ch o d u , zatrzas n ął d rzwi, o s tro ru s zy ł. Ty ln a s zy b a ro zp ry s ła s ię. Wó z s k ręcił z p is k iem o p o n n a s k rzy żo wan iu i zn ik n ął. Ad am o d d y ch ał ciężk o , o p arty o d rzwi s amo ch o d u . Bó l mijał, mięś n ie zaczęły reag o wać. By ł s łab y i k ręciło mu s ię w g ło wie. Do tk n ął p alcami s zy i, n ie wy czu ł k rwi. To b y ł p aralizato r, n ie n ó ż. Nag le zg iął s ię i zwy mio to wał n a ch o d n ik . Po ch y lo n y w ch wiejn ej ró wn o wad ze wy tarł u s ta d ło n ią, s p o jrzał w b o k . Ewa p o s u wała s ię n a czwo rak ach w jeg o s tro n ę. Ob aj mężczy źn i, jęcząc, p ró b o wali tamo wać k rwawien ie z ran . Kto ś ich p o s trzelił. Ten s am czło wiek mó g ł u p ro wad zić Ewę. Ad am wy p ro s to wał s ię z tru d em i ru s zy ł w jej s tro n ę. Id ąc, s k u lił s ię w o czek iwan iu n a u d erzen ie p o cis k u . Dlaczeg o n ie wracał d o s wo jeg o s amo ch o d u ? Przecież s n ajp er p o zwo lił mu o d jech ać. Zatrzy mał s ię p rzy Ewie, jęcząc z wy s iłk u , p o d n ió s ł ją i zawró cił. Po wo li p rzes zli p rzez jezd n ię. „Wy g ląd amy jak p ara n ark o man ó w”, p rzeb ieg ło mu p rzez g ło wę. Prawie s ię ro ześ miał. Zaraz zo s tan ie trafio n y w p lecy i u p ad n ie o b o k mężczy zn , k tó rzy czo łg ali s ię, zo s tawiając n a jezd n i s mu g i k rwi. Pan o wała cis za, s ek u n d y wlek ły s ię p o wo li. Po d es zli d o o twarty ch d rzwi s amo ch o d u . Wierzb ick i p o mó g ł Ewie p o ło ży ć s ię n a ty ln y m s ied zen iu . J eg o g ło wa wy s tawała p o n ad d ach . J eś li teraz p ad n ie s trzał, ro zwali mu czas zk ę. Ws u n ął s ię za k iero wn icę. Nie b y ł p ewien , czy d a rad ę p ro wad zić – ws zy s tk ie mięś n ie d y g o tały , n ad al miał mg łę p rzed o czami. Nacis n ął s tarter, p rzez ch wilę s łu ch ał s p o k o jn eg o s zu mu s iln ik a. „Nie u ciek am, p rzecież wid zis z”, mó wił w my ś lach d o tamteg o z k arab in em. Na s k ro n i czu ł p rzecięcie czarn eg o k rzy ża
w lu n ecie. Nap ięcie i o czek iwan ie n a ro zb ły s k w mó zg u b y ły n ie d o zn ies ien ia. M iał o ch o tę k rzy k n ąć: „Strzelaj, n a co czek as z!?”. Wrzu cił p ierws zy b ieg , au to maty czn a s k rzy n ia s zczęk n ęła cich o . Pu ś cił h amu lec, ru s zy ł p o wo li. Krzy ż p rzes u n ął s ię n a k ark . Delik atn ie n acis n ął p ed ał g azu . Strzał p rzez d ach b y ł mn iej p ewn y . Na co o n czek a? J ech ał międ zy d wo ma rzęd ami zap ark o wan y ch s amo ch o d ó w, wciąż p rzy ś p ies zając. Ty ln a s zy b a mo g ła ro zp ry s n ąć s ię w u łamk u s ek u n d y … p o cis k ro zerwie fo tel i wb ije s ię w p lecy . Sk ręcił n a s k rzy żo wan iu . Ścian a k amien icy p rzes u n ęła s ię p o wo li, zas ło n iła u licę. Po czu ł ro zlu źn iające s ię mięś n ie, miał mo k rą twarz, s p o co n e p lecy p rzy k leiły s ię d o fo tela, k iero wn ica lep iła s ię d o rąk . Z ty ln eg o s ied zen ia ro zleg ł s ię n iewy raźn y g ło s Ewy : – Do k ąd ? Ws zęd zie n a mn ie czek ają.
15
Samo ch ó d wy jech ał z p o la wid zen ia lu n etk i. Ob raz p rzes u n ął s ię p o p u s tej u licy , zn ieru ch o miał n a d wó ch ro zciąg n ięty ch n a jezd n i s y lwetk ach , k tó re czo łg ały s ię p o wo li. Karo l o d erwał o k o o d wizjera. Na razie n ik t n ie zag rażał Ewie. Ale k iero wca mó g ł ro zp o zn ać Ad ama, s k iero wać p o ś cig jeg o tro p em – źle s ię s tało , że g o n ie trafił. Od k ręcił tłu mik , o d czep ił lu fę i k o lb ę o d k o rp u s u s n ajp ers k ieg o remin g to n a. Sch o wał ro zło żo n y k arab in d o to rb y z mięk k ieg o materiału . Wy b rał w telefo n ie n u mer p o g o to wia ratu n k o weg o . Czek ając n a p o łączen ie, wy s zed ł z mies zk an ia i zs zed ł n a p arter. Ko b iecy g ło s p o wtarzał s p o k o jn y m to n em: – Rato wn ictwo med y czn e, mazo wieck ie zach ó d . Pro s zę czek ać n a zg ło s zen ie s ię d y s p o zy to ra. Kied y wy s zed ł n a u licę, u s ły s zał w telefo n ie: – Rato wn ictwo med y czn e, s łu ch am. Po d s zed ł d o ran n y ch , o b aj b y li n iep rzy to mn i. – Dwaj mężczy źn i, p o s trzały w b ark . Ko źmiń s k a 2 0 , Po wiś le. –
Pan a n azwis k o ? I n u mer telefo n u , n ie wy ś wietlił
s ię –
p o wied ziała
d y s p o zy to rk a. – Pro s zę s ię p o ś p ies zy ć, o b aj o b ficie k rwawią. Ko n ieczn a b ęd zie tran s fu zja w amb u lan s ie. Po d aję g ru p y k rwi. – J es t p an lek arzem? – zap y tała d y s p o zy to rk a. – Nie. – Po ch y lił s ię n ad p ierws zy m mężczy zn ą i o d s u n ął ręk aw k u rtk i. Tak jak s ię s p o d ziewał, n a p rzeg u b ie zo b aczy ł metalo wą b ran s o letk ę. Uru ch o mił latark ę w telefo n ie i o d czy tał: – Gru p a A p lu s . Dru g i mężczy zn a miał tak ą s amą b ran s o letk ę. – B min u s . Zap is ała p an i? – Tak . Pro s zę p o d ać s wo je n azwis k o i n u mer. Ro złączy ł s ię, ws iad ł za k iero wn icę s amo ch o d u . Uru ch amiając s iln ik , s p o jrzał w s tro n ę o k ien s wo jeg o mies zk an ia. Przez zas ło n y s y p ialn i n ad al b y ło wid ać
p rzy ćmio n e ś wiatło . Co ś zatrzy mało Ewę. Gd y b y wes zła d o ś ro d k a, o d s u n ęłab y zas ło n ę. By ł p ewien , że zo s tał jej ten n awy k . Czek ał n a n ią całą n o c i cały d zień w k awalerce, k tó rą k ilk a lat temu k u p ił w d o mu p o d ru g iej s tro n ie u licy . Wcześ n iej rzad k o z n iej k o rzy s tał, ale o d k ied y p o d ał s ię d o d y mis ji i o two rzy ł firmę, s tał s ię o s tro żn y . Do cierał d o k amien icy z k awalerk ą p rzez p o d wó rza i z ciemn eg o wn ętrza o b s erwo wał u licę i s wo je mies zk an ie. Tej n o cy , k ied y p atrzy ł n a o ś wietlo n e o k n a, miał wrażen ie, że p rzez s zp ary w zas ło n ach wid zi p o ru s zające s ię s y lwetk i An n y i Natalii. M ies zk an ie k u p ił p o ro zs tan iu z An n ą, n ig d y n ie p rzeb y wali tam we tro je. Czas em o d wied zała g o Natalia, p rzed wy jazd em d o Stan ó w. Tęs k n o ta o ży wiała p u s te wn ętrza, zalu d n iała marzen iami o ży ciu , k tó re ju ż n ig d y n ie miało b y ć jeg o . Wid ział s ieb ie ro zmawiająceg o z o ży wien iem z An n ą, ś miejąceg o s ię d o Natalii. No rmaln a, s zczęś liwa ro d zin a, n iezn is zczo n a p racą w s łu żb ach s p ecjaln y ch , w p ań s twie, k tó re n ie p o trafiło o b u d zić s ię p o czterd zies tu p ięciu latach zn iewo len ia, k łams tw i p o d ło ś ci. Przez o s tatn ie d n i k ilk a razy d o s trzeg ał tajn iak ó w. Ob s erwo wali jeg o mies zk an ie z s amo ch o d ó w. Raz u s ły s zał ro zmo wę mężczy zn , k tó rzy s tali n a ch o d n ik u p o d o k n em k awalerk i. Przez p arę min u t wy mien iali b an aln e u wag i i n arzek ali n a n u d n ą ro b o tę. – Łażen ie za Sien n ick im jes t b ez s en s u – p o wied ział w k o ń cu ten , k tó ry k o ń czy ł o b s erwację. – Nie jes teś o d my ś len ia – o d p arł zmien n ik . – Szef n ie wierzy , że o n o d s zed ł ze s łu żb y . To mo że b y ć p rzy k ry wk a. – Wiem, wiem… Ob s erwo wać i filmo wać – rzu cił p o jed n awczo p ierws zy . – Zn am lo k ato ró w n a p amięć, ich g o ś ci też. – Facet ciąg le g u b i o g o n , czterech n as zy ch n ie p o trafi g o p rzy p iln o wać. M y ś lis z, że p rzy p ad k iem? – Nie jes tem o d my ś len ia – p rzy p o mn iał p ierws zy . – J ak s ię co ś n ie zaczn ie, to s ię wy p is u ję. Pierd o lić tak ą ro b o tę… An i ak cji, an i k as y . Zn am tak ich , k tó rzy mają n a o k u łatwy s k o k . – J es t jed en s p o s ó b wy jś cia. Ch ces z s p ró b o wać? – W g ło s ie d ru g ieg o mężczy zn y p o jawiła s ię g ro źb a. Pierws zy wy mru czał co ś n iewy raźn ie, wręczy ł zmien n ik o wi małą k amerę. – Nara – rzu cił s u ch y m to n em. Po d s zed ł d o mo to cy k la, wło ży ł h ełm. Ws iad ł, k o p n ął s tarter i o d jech ał z ry k iem s iln ik a.
– Deb il – s twierd ził s p o k o jn ie ten , k tó ry zo s tał. Nik t n ie p iln o wał u licy , k ied y tej n o cy d o k amien icy p o d es zła Ewa. Karo l o mało jej n ie p rzeg ap ił, p rzy s y p iając ze zmęczen ia w fo telu z remin g to n em n a k o lan ach . Op rzy to mn iał i zo rien to wał s ię, że Ewa jes t w złej fo rmie. Nie b y ła ran n a, wy g ląd ała raczej n a n ietrzeźwą lu b o d u rzo n ą n ark o ty k iem. Ch wiała s ię i p rzy trzy my wała ś cian y , żeb y n ie u p aś ć. Po mimo to p ró b o wała ro zejrzeć s ię, czy n ie jes t ś led zo n a. Wch o d ząc d o b ramy , u p ad ła i p rzez ch wilę n ie p o trafiła s ię p o d n ieś ć. Op an o wał o d ru ch , żeb y wy jś ć i zająć s ię n ią. J eś li b y ła ś led zo n a, o b o je s talib y s ię łatwy m celem. A jeg o k ry jó wk a zo s tałab y zd emas k o wan a. Ewa wres zcie ws tała i ch wiejąc s ię, zn ik n ęła w czern i b ramy . Ok n a k latk i s ch o d o wej wy ch o d ziły n a p o d wó rze, więc n ie mó g ł jej d o s trzec. Czek ał n iecierp liwie, licząc czas i o b s erwu jąc u licę. M ijały min u ty , n ik t n ie ws zed ł d o mies zk an ia. M o g ła s tracić p rzy to mn o ś ć n a s ch o d ach , p o trzeb o wać p o mo cy . Nie ru s zy ł s ię. Umy s ł d ręczy ł g o p o czu ciem win y – n ie d aro wałb y s o b ie d o k o ń ca ży cia, g d y b y s p o tk ało ją co ś złeg o . Po g o d zin ie czek an ia b y ł wy czerp an y n ap ięciem, miał p rzep o co n e u b ran ie, ciało d y g o tało jak w n ap ad zie g o rączk i. Zd ecy d o wał, że wy jd zie w ciąg u p iętn as tu min u t, tu ż p rzed p ó łn o cą. Po ło ży ł zeg arek n a p arap ecie, wp atrzo n y w o k n a mies zk an ia n ap rzeciw ś led ził wlek ące s ię ws k azó wk i. M iał wrażen ie, że o d mierzają u ch o d zące z Ewy ży cie. Po d ś wiad o mie zan o to wał, że p o n iżej p rzejech ało k ilk a wo zó w. Po tem d łu g o p an o wał b ezru ch . Ko lejn y s amo ch ó d s k ręcił w u licę, zatrzy mał s ię n ap rzeciw b ramy k amien icy . Karo l p rzy ło ży ł o k o d o wizjera. Zas k o czo n y o d erwał s ię o d lu n etk i, s p o jrzał p rzez o k n o . Z wo zu wy s iad ł Ad am. Po d s zed ł d o b ramy , ro zejrzał s ię, p o tem n acis n ął k o d i ws zed ł d o k amien icy . Karo l p o czu ł u lg ę. Pó łg ło s em p o g an iał p rzy jaciela, mo d lił s ię, żeb y n atrafił n a Ewę. Po k ilk u n as tu d łu g ich min u tach b rama wres zcie s ię o two rzy ła. Po jawił s ię Ad am, p o d trzy my wał p ó łp rzy to mn ą Ewę. Nag le o ś lep iły ich d łu g ie ś wiatła s amo ch o d u . Ro zleg ł s ię wark o t s iln ik a, jed en z zap ark o wan y ch wo zó w ru s zy ł o s tro i zah amo wał z p is k iem o p o n . Karo l zak lął p rzes tras zo n y . J ak mó g ł p rzeg ap ić to au to !? Po d jech ało , k ied y p rzy s y p iał, czek ając n a p o jawien ie s ię Ewy . Bły s k awiczn ie zn iży ł k arab in z lu n etk ą. Ujrzał b ieg n ący ch d wó ch mężczy zn , ro zp o zn ał n ajemn ik ó w Zieliń s k ieg o . Pierws zy n ap as tn ik u d erzy ł Ad ama w s zy ję. Ro zb ły s ło wy ład o wan ie elek try czn e, Wierzb ick i o s u n ął s ię n a k aro s erię s amo ch o d u . Dru g i mężczy zn a złap ał Ewę p o d ramię, ru s zy ł
z n ią p rzez jezd n ię. Karo l u ch wy cił jeg o b ark w o k rąg lu n etk i, u s tawił ś ro d ek k rzy ża n a ło p atce. Nacis n ął s p u s t. Us ły s zał zd ławio n y jęk b ó lu u p ad ająceg o . Szy b k im ru ch em n amierzy ł d ru g ieg o n ap as tn ik a. Ten d o s trzeg ł b ły s k z lu fy . Od wracając s ię w s tro n ę k amien icy , wy s zarp y wał p is to let z k ab u ry . Po cis k u d erzy ł g o p o d u n ies io n y m p rawy m ramien iem p o n ad p łu cem. Najemn ik u p ad ł n a jezd n ię, wy p u ś cił p is to let, zaczął zwijać s ię z b ó lu . Karo l p rzes u n ął lu fę k arab in u . M ig n ęła mu s y lwetk a k iero wcy , k tó ry ws k ak iwał d o s amo ch o d u . Strzał p rzez d ach b y ł n iep ewn y , mó g ł ro ztrzas k ać mu g ło wę. Nie ch ciał zab ijać lu d zi Zieliń s k ieg o . By li jak o n : wy rzu cen i p o za s y s tem, zd an i n a d o wó d cę, b ez wied zy o jeg o p lan ach . Samo ch ó d ru s zy ł. Karo l u s tab ilizo wał o b raz ty ln ej s zy b y , n acis n ął s p u s t. Po cis k p o win ien b y ł p rzeb ić fo tel, trafić w b ark k iero wcy . Nie wziął jed n ak p o p rawk i n a p rzy ś p ies zen ie wo zu , ch y b ił. Po jazd s k ręcił z p is k iem o p o n n a s k rzy żo wan iu i zn ik n ął. Op u ś cił k arab in i s p o jrzał n a u licę. Ad am d o ch o d ził d o s ieb ie p o p o rażen iu p rąd em. Stawiając n iep ewn e k ro k i, p o d s zed ł d o Ewy , p o d n ió s ł ją i p o p ro wad ził d o s wo jeg o wo zu . Op an o wał ch ęć zejś cia d o n ich . Do my ś lał s ię, że Ad am zab ierze Ewę d o s wo jeg o mies zk an ia. Przez jak iś czas b y li b ezp ieczn i. On mu s iał d o wied zieć s ię, co zd ąży ł zau waży ć k iero wca. Pó ł g o d zin y p ó źn iej, s ied ząc w s amo ch o d zie p o za p o licy jn ą b lo k ad ą, o b s erwo wał, jak zab ierają ran n y ch mężczy zn . Czek ał, czy p o jawi s ię Zieliń s k i alb o k to ś z ag en cji. To mó g ł b y ć o ficer o d p o wied zialn y za atak n a k o n wó j. Po o d jeźd zie amb u lan s u i rad io wo zó w ru s zy ł w s tro n ę tras y n ad Wis łą. Ze s ch o wk a wy ciąg n ął telefo n s atelitarn y , wy b rał d łu g i n u mer. Czek ając n a p o łączen ie, k ilk a razy s k ręcił w b o czn e u lice, p atrząc w lu s terk o . Nik t za n im n ie jech ał. Rzu cił o k iem n a zeg ar n a tab licy p rzy rząd ó w. M in ęła p ierws za. Nad s zczy tami o taczający mi Kab u l ws tawało teraz s ło ń ce. Gó ry ro b iły s ię czarn e n a tle to p n iejąceg o zło ta n ieb a, ró wn in a p o n iżej zap alała s ię b ru n atn ą czerwien ią, ś cian y i d ach y d o mó w jaś n iały ró żo wy m b las k iem. Wiele razy n ap awał s ię ty m wid o k iem. Stał w o k n ie i wy o b rażał s o b ie, że tę czaro d ziejs k ą k rain ę wy p ełn iają s p o k ó j i miło ś ć. Up ewn iały g o w ty m d źwięczące w p rzeźro czy s ty m p o wietrzu ś p iewn e g ło s y mu ezin ó w n awo łu jący ch ze s mu k ły ch wież min aretó w. Nie zn ał tad ży ck ieg o , ale p amiętał tak ie wo łan ia z meczetó w Kairu , Bag d ad u i J ero zo limy .
Allahu Akbar. Bó g J ed y n y jes t n ajwięk s zy . Aszhadu an la ilaha illa Allah. Wy zn aję, że n ie ma in n eg o b o g a p ró cz Bo g a J ed y n eg o . Aszhadu anna Muhammadan rasulu Allah. Wy zn aję, że M ah o met jes t p ro ro k iem Bo g a J ed y n eg o . Hayya ‘ala-s-salat. Śp ies zcie n a mo d litwę. Hayya ‘ala-l-falah. Po d ążajcie k u s zczęś ciu i zb awien iu . Allahu Akbar. Bó g J ed y n y jes t n ajwięk s zy . La ilaha illa Allah. Nie ma in n eg o b o g a p ró cz Bo g a J ed y n eg o . Klęk ał p rzy o k n ie i p o s łu s zn y wezwan iu mo d lił s ię, czu jąc n a twarzy co raz mo cn iejs ze p ro mien ie s ło ń ca. Nie u ży wał s łó w, zwracał s ię d o ws zech o b ecn ej M y ś li i M o cy , w k tó rej is tn ien ie mu s iał wierzy ć, żeb y n ie o s zaleć. Cały m s o b ą p ro s ił o p o k ó j d la teg o u męczo n eg o n aro d u . I d la s wo jej d u s zy , p rzen ik n iętej co raz więk s zy m zwątp ien iem, k tó re o d b ierało s en s i en erg ię ży cia. J eś li w ty m s zaleń s twie, k tó re k azało lu d zio m o k łamy wać b liźn ich , o k rad ać ich i mo rd o wać, b y ł u k ry ty s en s , b łag ał, b y zo s tał mu u jawn io n y . Gło s Stefan a w telefo n ie p rzy wró cił g o d o rzeczy wis to ś ci. J ech ał o ś wietlo n ą żó łty mi lamp ami Wis ło s trad ą p o d czarn y m n ieb em, p o n iżej u ś p io n eg o mias ta. Nie zo s tał o b d aro wan y łas k ą jas n o ś ci u my s łu an i zro zu mien ia. By ć mo że d lateg o , że wciąż b łąd ził p o n ajciemn iejs zy ch lu d zk ich ś cieżk ach . – M ó w, s ły s zę cię – p o wied ział o ch ry p ły m g ło s em, o d p ęd zając res ztk ę ws p o mn ień . Zan im
Stefan
o d p o wied ział,
u s ły s zał
ś p iew
mu ezin a.
Zn iek s ztałco n y
i p o mn iejs zo n y p rzez ty s iące k ilo metró w elek tro n iczn ej d ro g i n ad al miał mag iczn ą mo c. Wo la J ed y n eg o p o ru s zająca ws zech ś wiatem i wp ro wad zająca ży cie w b ezwład n y tan iec ato mó w n a miliard ach g wiazd i p lan et. – M o je źró d ła d o n o s zą, że tu taj ju ż s ły s zeli o atak u w Po ls ce. – Gło s Stefan a s tłu mił n awo ły wan ie z min aretu . – Wied zą, że d żih ad y ś ci zg in ęli. Wy mien ili n azwis k o d o wó d cy , k tó ry ma ich zas tąp ić: Kamir Ras h id . Karo l p o czu ł n iep o k ó j. Nie u fał p o łączen io m telefo n iczn y m p o mimo zap ewn ień cen trali, że s ą b ezp ieczn e. – Kied y ma p rzy jech ać? – zap y tał. – Nie wied zą. Prawd o p o d o b n ie b ęd zie s ię n azy wał in aczej. – Bizn es men z Blis k ieg o Ws ch o d u . W g arn itu rze, d o b rze mó wiący p o an g iels k u . M o że n awet p o p o ls k u .
– Są co raz lep iej p rzy g o to wan i – zg o d ził s ię Stefan . – Uro d zili s ię i wy ch o wali w Eu ro p ie. Ob aj zamilk li. Karo l zn ó w s ły s zał wy s o k i ś p iew mu ezin a. Zatęs k n ił za wid o k iem g ó r i Kab u lem. Nien awid ził wy jazd ó w d o Afg an is tan u , a jed n o cześ n ie b rak o wało mu teg o k raju i ty ch lu d zi. M ieli s erca wielk ie jak u d zieci. Z o k ru cień s twem i b ezmy ś ln o ś cią d zieci p o trafili też zab ijać. – Zn alazłeś co ś n o weg o o n as zy m zn ajo my m? – zmien ił temat. W g ło s ie Stefan a u s ły s zał wah an ie. – In fo rmato rzy p o d ają s p rzeczn e in fo rmacje. Stars i u ważają, że s p rawa jes t zak o ń czo n a. By ł tu zain s talo wan y w latach o s iemd zies iąty ch , p raco wał d la Ro s jan . In n i mó wią, że ciąg le p rzy jeżd ża d o Afg an is tan u , że k u p ili g o talib o wie. – J ed n o n ie wy k lu cza d ru g ieg o . Przy jeżd ża jak o n as z rezy d en t? – zap y tał Karo l, s k ręcając z tras y w k ieru n k u wy jazd u z Wars zawy , n a p o łu d n ie. – Nie wied zą. M o je u ś p io n e źró d ło , Pas ztu n z M azar-e Sh arif, twierd zi, że ten czło wiek w latach o s iemd zies iąty ch u ży wał p s eu d o n imu So k ó ł. Karo l zah amo wał, zatrzy mał s ię p rzy k rawężn ik u . W p amięci mig n ęła twarz mężczy zn y u k ry ta p rzez b las k s ło ń ca wp ad ająceg o p rzez o k n o . I n is k i, g ard ło wy g ło s . Baaz Basha. Tłu macz w b azie, g d zie zab rał g o ś mig ło wiec, p rzeło ży ł zn aczen ie s łó w, k tó ry mi talib o k reś lił jeg o ro zmó wcę. „Baaz” to „s o k ó ł”. Sło wo „basha” o zn aczało d rap ieżn o ś ć, d o s k o n ało ś ć p tak a. M o g ło też wy rażać s zacu n ek d la czło wiek a, k tó ry n o s ił to mian o . Tak jak mó wił So k ó ł, o k azało s ię, że jed n o cześ n ie z atak iem n a Kar Dak h n as tąp ił s ztu rm talib ó w n a amery k ań s k ą b azę s trzeg ącą k o p aln i zło ta w Bad ach s zan ie. Straty Amery k an ó w i Afg ań czy k ó w b y ły d u że, ale zd o łali s ię o b ro n ić. Karo l zo s tał p rzes łu ch an y p rzez o ficeró w amery k ań s k ieg o wy wiad u i o d es łan y d o s zp itala w Kab u lu . Stamtąd ro zp o czął in ten s y wn e p o s zu k iwan ia So k o ła, u ru ch o mił ws zy s tk ich in fo rmato ró w w Afg an is tan ie. Przek o n ał p rzeło żo n y ch z k o n trwy wiad u , ab y p o wo łali s p ecjaln y zes p ó ł w celu jeg o n amierzen ia. Czło wiek , k tó ry d o p ro wad ził d o atak u talib ó w n a b azy ch ro n iące k o p aln ie zło ta i rep rezen to wał in teres y p ań s twa lu b firm ch cący ch zmu s ić Amery k an ó w d o p o d zielen ia s ię łu p ami, n a p ewn o b y ł n ieb ezp ieczn y m p rzeciwn ik iem. Po ls k a n aro d o wo ś ć ws k azy wała n a b y łeg o o ficera wy wiad u , k tó ry – b y ć mo że jes zcze w czas ach k o mu n izmu – s p rzed ał s ię o b cemu mo cars twu . Pen tag o n wy zn aczy ł za jeg o g ło wę wy s o k ą n ag ro d ę. Po ls k i rząd u zn ał d ziałaln o ś ć So k o ła za k o mp ro mitację
s wo ich s łu żb i ro zk azał ro zp o cząć p o lo wan ie. Karo l o trzy mał ro zk az p o rzu cen ia in n y ch zad ań i p o k iero wan ia tą ak cją. W J emen ie, Sy rii, J o rd an ii, Eg ip cie, Pak is tan ie, a n awet w Izraelu miał k o n tak ty z lu d źmi, k tó rzy p rali p ien iąd ze d la Al-Kaid y . Sp ęd ził s etk i g o d zin w s amo lo tach , p rzes zło ro k ro zmawiał z o ficerami wy wiad ó w ty ch p ań s tw o raz z in fo rmato rami p o ls k ich rezy d en tó w. Nig d y n ie trafił n a ś lad So k o ła, ch o ć wiele razy miał wrażen ie, że jes t b ard zo b lis k o . Baaz Basha s tał s ię jeg o o b s es ją. Ud ało mu s ię u s talić, że b y ł jed n y m z k ilk u o ficeró w wy wiad u , k tó rzy zn ik n ęli p o u p ad k u k o mu n izmu . Ale w arch iwach Wo js k o wej Słu żb y In fo rmacy jn ej n ie b y ło p o n im ś lad u . Po jawiał s ię za to w wątk ach ś led ztw d o ty czący ch h an d lu b ro n ią z k rajami Blis k ieg o Ws ch o d u o b jęty mi amery k ań s k im emb arg iem. Ko n trwy wiad miał p o d ejrzen ia, że So k ó ł zb iera i p rzek azu je in fo rmacje o o b ro n n o ś ci Po ls k i. Ws k azy wały n a to in fo rmacje rezy d en ta p o ls k ieg o wy wiad u z M o s k wy . Grzeb iąc w arch iwach WSI, Karo l n atrafił n a s p rawę b izn es men ó w z J o rd an ii zatrzy man y ch w p o ło wie lat d ziewięćd zies iąty ch w Stalo wej Wo li w trak cie zawieran ia k o n trak tu n a zak u p p o ls k ich czo łg ó w. Bro n ili s ię, p o wo łu jąc n a Ro s jan in a „Co k o ła”, k tó ry załatwił zg o d ę p o s tk o mu n is ty czn eg o rząd u . Ko rzy s tając z b lis k ich relacji teg o rząd u z M o s k wą, p o d jęto p ró b ę id en ty fik acji, ale Ro s jan ie o d mó wili ws p ó łp racy . Po tem WSI zo s tało zlik wid o wan e, a ś lad p o So k o le o s tateczn ie s ię u rwał. Do k u men ty , w k tó ry ch p o jawił s ię p o n o wn ie, d o ty czy ły s ztu rmu talib ó w n a Kar Dak h . W atak u n a p o ls k ą b azę wo js k o wą zg in ęło k ilk u n as tu afg ań s k ich żo łn ierzy i p o d o ficer GROM -u . Po ch wy co n y talib zezn ał, że k o o rd y n ato rem atak u b y ł p o ls k i o ficer wy wiad u . Nie p o trafił p o d ać jeg o n azwis k a, twierd ził jed n ak , że ma p s eu d o n im o zn aczający d rap ieżn eg o p tak a. Od teg o o ficera talib o wie o trzy mali d o k ład n e p lan y b azy , in fo rmacje o jej liczeb n o ś ci i u zb ro jen iu . Oficer wy wiad u , k tó ry p ro wad ził tamtą s p rawę, wy ciąg ał celn e wn io s k i. Wiad o mo b y ło , że w atak ach n a wo js k a s p rzy mierzo n y ch talib o wie k o rzy s tają ze ws p arcia Ro s jan . J eś li „d rap ieżn y p tak ” ws p ó łp raco wał z GRU, mó g ł o trzy mać zad an ie p rzy g o to wan ia atak u n a p o ls k ą b azę. By łab y to leg ity macja o twierająca mu d ro g ę d o p ien ięd zy z p rzemy tu o p iu m. Talib o wie d zielili s ię d o ch o d ami z ro s y js k imi s p rzy mierzeń cami w zamian za d o s tęp d o lab o rato rió w w k rajach b y łeg o ZSRR. Op iu m b y ło tam p rzerab ian e n a h ero in ę, p rzemy can ą p o tem d o Eu ro p y i Stan ó w. Ro s y js k ie b an k i w ręk ach o lig arch ó w czy ś ciły p ien iąd ze ze s p rzed aży h ero in y
i p o mag ały talib o m w zak u p ie n o wo czes n ej b ro n i w Ro s ji, Ch in ach i k rajach b y łeg o b lo k u s o wieck ieg o . In tu icja mó wiła Karo lo wi, że So k ó ł zn ajd o wał s ię w cen tru m ty ch in teres ó w. Od k ied y b ro ń p ro d u k o wan a w Po ls ce s tała s ię n ied o s tęp n a n a czarn y m ry n k u , zwró cił s ię d o s tary ch p rzy jació ł z GRU i s k u p ił n a Afg an is tan ie. Wo jn a tam p rzy n o s iła g ig an ty czn e d o ch o d y , d lateg o n ik t n ie ch ciał jej zak o ń czen ia. To n a p ewn o n ie o zn aczało , że n ad al p raco wał d la Ro s jan , że n a ich zlecen ie zaatak o wał k o p aln ie zło ta. Tak ieg o s p ecjalis tę jak o n , mająceg o wp ły wy wś ró d talib ó w, mo g ło wy n ająć k ażd e p ań s two , k tó re ch ciało ro b ić in teres y w Afg an is tan ie. J ak p o wied ział mu wó wczas Baaz Basha, mo g li to b y ć Ch iń czy cy alb o n awet Hin d u s i. – J es teś ? – zap y tał g ło s Stefan a w s łu ch awce. – Tak – o d p o wied ział Karo l wy rwan y z zamy ś len ia. – Ch cę, żeb y ś s k u p ił s ię n a wątk u So k o ła. Uru ch o m ws zy s tk ie źró d ła z s iatk i talib ó w zajmu jący ch s ię o p iu m. Nie p ro d u k cją, ty lk o fin an s ami. Py taj o „d rap ieżn eg o p tak a” z Po ls k i, o k o ło s ześ ćd zies iątk i. Pamiętas z? Nazy wają g o Baaz Basha. Bad aj wątk i ro s y js k ie i ch iń s k ie. Przemy t, h ero in a, p ran ie p ien ięd zy , zak u p b ro n i. – Ro zu miem. To ws zy s tk o ? – Sp ró b u j d o wied zieć s ię, czy Kamir Ras h id ma k o n tak t z So k o łem. M o że łączy g o co ś z ro s y js k ą amb as ad ą. W g ło s ie Stefan a zab rzmiało ro zb awien ie. – Gd y b y m miał tak ich in fo rmato ró w, wy g rałb y m wo jn ę w Afg an is tan ie. Karo l u ś miech n ął s ię. Zaws ze wy mag ał n iemo żliweg o i o k azy wało s ię, że s p ełn ien ie ch o ćb y jed n ej d zies iątej jeg o o czek iwań miało wielk ą warto ś ć. – Trzy maj s ię. Za d łu g o tam jes teś , ś ciąg n ę cię p o ty m zad an iu . – Do b rze mi tu – o d p arł Stefan . Sien n ick i n ie b y ł zas k o czo n y . Afg an is tan miał n ieo d p artą s iłę, k tó ra p rzy ciąg ała i zatrzy my wała tak ich jak o n i Stefan . Po mimo wo jn y , s trach u , wid o k u o k aleczo n y ch d zieci, mo rd o wan y ch cy wiló w i żo łn ierzy , u p ału i b ru d u . Nie p o trafił teg o zro zu mieć. Zap ewn e ch o d ziło o Afg ań czy k ó w. By li p rawd ziwi, s zczerzy i s erd eczn i. M ieli b ib lijn ą wiarę i p ro s to tę, k tó re eu ro p ejs k a cy wilizacja zag u b iła d awn o temu . By ły też g ó ry , d zik ie, b ez ro ś lin n o ś ci. Wro g ie i zn iewalające p ięk n em. Najch ętn iej wró ciłb y tam teraz, zn ó w zaczął p o lo wan ie. J eś li b an k No rto n Williams d o p u ś cił k o g o ś d o s wo ich k o p aln i zło ta, ten czło wiek lu b firma mo g li d o p ro wad zić d o So k o ła. Tak ie rzeczy załatwiało s ię jak tran s ak cję. An i Stefan , an i o n n ie mieli jed n ak wy s tarczająco d łu g ich rąk , ab y d o trzeć d o s zefó w No rto n a
Williams a lu b Pen tag o n u . M ó g ł jed n ak s p o wo d o wać ak cję d y p lo maty czn ą p o ls k ieg o M SZ-etu w Was zy n g to n ie. So k ó ł s tałb y s ię n ie p ierws zą i n ie o s tatn ią o fiarą p o lity czn y ch targ ó w o miliard o we d o ch o d y . – J es teś tam jes zcze, Karo l? – Do u s ły s zen ia, Stefan . Uważaj n a s ieb ie. – Cześ ć. Dziwn ie s ię czu ł, my ś ląc o So k o le. Zawd zięczał mu p rzecież ży cie. Pamiętał k ażd e s ło wo ich ro zmo wy w wio s ce p rzy k lejo n ej d o zb o cza g ó ry k ilo metr o d g ran icy z Pak is tan em. W d u ch u zg ad zał s ię ze ws zy s tk im, co tamten mó wił. By li d o s ieb ie p o d o b n i, d waj n ajemn icy s łu żący ró żn y m p an o m. Kied y p rzed wieczo rem wy s zed ł z n is k ieg o k amien n eg o d o mu , żeb y p rzez telefo n s atelitarn y ś ciąg n ąć h elik o p ter, w czerwo n y m ś wietle zach o d ząceg o s ło ń ca u jrzał maleń k ie s y lwetk i ws p in ające s ię n a g ran iczn ą p rzełęcz. J ed n y m z ty ch lu d zi b y ł Baaz Basha. M iał wrażen ie, że wid zi, jak o d wraca s ię i p atrzy n a d o m, p rzed k tó ry m s tał Karo l. So k ó ł d o trzy mał s ło wa, o ch ro n ił g o p rzed s tras zn ą ś miercią z rąk talib ó w. M u s iał czu ć s ię b ezp ieczn ie, s tali za n im p o tężn i lu d zie. Po s tan o wił, że wró ci d o ło wien ia So k o ła, k ied y zak o ń czy s p rawę terro ry s tó w i Zieliń s k ieg o . Relacja Stefan a p o d p o wiad ała, że te h is to rie mo g ą b y ć ze s o b ą p o wiązan e. Ru s zając s amo ch o d em, p o czu ł p rzy p ły w zmęczen ia. Pamiętał zd an ie z wieczo rn eg o wo łan ia mu ezzin ó w: As-salatu khairun min an-naum – mo d litwa jes t lep s za o d s n u . Nie s p ał o d czterd zies tu g o d zin . M u s iał d o wied zieć s ię, czy Ewa jes t b ezp ieczn a. Po tem p o zwo li o d p o cząć o rg an izmo wi. J u tro s p ró b u je n awiązać k o n tak t z Kamirem. Stracił g o z o czu w ch wili, k ied y Afg ań czy k p rzerwał s tu d ia in ży n iers k ie i wy jech ał z Po ls k i. Cztery lata wcześ n iej Karo l n ak ło n ił g o d o ws p ó łp racy . Nie mó g ł p o wied zieć o ty m Stefan o wi – zb y t wielk ie b y ło ry zy k o , że ich telefo n y s ą p o d s łu ch iwan e. Kamir Ras h id zo s tał wp lątan y w p rzemy t marih u an y , g ro ził mu p o ważn y wy ro k . Karo l zap ro p o n o wał u k ład , zap ewn ił g o jed n ak , że n ie b ęd zie wy s y łan y jak o p o ls k i s zp ieg d o Afg an is tan u . Ko n trwy wiad ch ciał b y ć u p rzed zan y o d ziałan iach emig ran tó w w Po ls ce, k tó rzy mo g li p lan o wać zamach y . Kamir zg o d ził s ię. Nie wied ział, że czło wiek , k tó ry zo s tawił w jeg o p o k o ju w ak ad emik u p aczk ę marih u an y , b y ł ag en tem Karo la. J eś li Ras h id a ws k azy wan o jak o n o weg o d o wó d cę g ru p y terro ry s tó w, p o win ien n awiązać k o n tak t z o ficerem p ro wad zący m. Ch y b a że zaczął p o d wó jn ą g rę. Sien n ick i wjech ał n a ś limak a p ro wad ząceg o n a mo s t w k ieru n k u Prag i. Pamięć
p o d s u wała lis tę z n azwis k ami lu d zi, k tó rzy mo g li g o zap ro wad zić d o Kamira. Ro d zin a, p rzy jaciele, zn ajo mi ze s zk o ły i s tu d ió w. J eś li p rzy s tąp ił d o talib ó w, wró cił d o Po ls k i an o n imo wo i z p ewn o ś cią u n ik ał k o n tak tó w z b lis k imi. By ła też d ziewczy n a, z k tó rą ch ciał s ię żen ić. Do b rze p o zn ał Ras h id a. W k ażd y m calu p o zo s tał Afg ań czy k iem. To o zn aczało s tało ś ć u czu ć n a s k alę n iezn an ą n a Zach o d zie. M iło ś ć afg ań s k a b y ła mo cn a, n iezmien n a, mo g ła s tać s ię n ieb ezp ieczn a. Tak s amo jak p rzy jaźń . Zd rad ę mo g ła zmazać ty lk o ś mierć. Afg ań czy k o d d awał k o b iecie lu b p rzy jacielo wi u my s ł, s erce i ciało . By ł g o tó w p o ś więcić ws zy s tk o , u mrzeć w ich o b ro n ie. Zlewał s ię z u k o ch an ą o s o b ą, s tawał s ię in n y m, n o wy m czło wiek iem. Ro zd arcie tak iej jed n o ś ci o zn aczało amp u tację p o ło wy d u s zy . Śmierć wiaro ło mcy n ie b y ła o d wetem, ty lk o s zan s ą n a p rawd ziwe o d d zielen ie, n o we ży cie o b o jg a. J ed n eg o p o tamtej s tro n ie, d ru g ieg o p o tej. W p rzeciwn y m razie d wie o k aleczo n e p o łó wk i weg eto wały jak n a wp ó ł ży we d emo n y . Karo l czu ł, że mis je w Afg an is tan ie o d d aliły g o o lata ś wietln e o d p o g u b io n ej cy wilizacji Zach o d u . A jed n ak mu s iał wy k o rzy s tać to , co n ajb ard ziej s zan o wał u Kamira. Nas tęp n e zad an ie miało o calić ży cie wielu ro d ak o m i b y ło k o lejn ą zd rad ą s ieb ie.
16
Ad am zo b aczy ł, jak Ewa o p iera s ię o d ach s amo ch o d u i o s u wa. Ob ieg ł mas k ę, ch wy cił ją p o d ramio n a. – Nie p o zwó l mi zas n ąć… – wy mamro tała n iewy raźn ie i b ezwład n ie o p u ś ciła g ło wę. Un ió s ł ją s zarp n ięciem. Op rzy to mn iała, o d wró ciła twarz, s p o jrzała n a n ieg o z b lis k a. Z n ag ły m lęk iem w o czach p o d n io s ła ramio n a, wy ś lizn ęła s ię z u ch wy tu i wy mierzy ła mu cio s p rzed ramien iem w k rtań . Zach arczał z b ó lu i p rzes trach u . Z wy trzes zczo n y mi o czami ru n ął d o ty łu , u d erzy ł g ło wą o s łu p ek k aro s erii i u p ad ł n a b eto n . Stracił p rzy to mn o ś ć. Ewa s tała b ez ru ch u , d y s ząc ciężk o , p o tem o p ad ła n a k o lan a, o s u n ęła s ię o b o k Ad ama i zamk n ęła p o wiek i. Leżeli o b o je s p o k o jn ie, jak b y u ło ży li s ię d o s n u . Po d s u fitem zg as ła lamp a z czu jn ik iem ru ch u , p o d ziemn y g araż p o g rąży ł s ię w p ó łmro k u . Po min u cie Ad am p o ru s zy ł s ię, zaczerp n ął p o wietrza, zak as zlał g wałto wn ie. Ch wy cił s ię z jęk iem za g ard ło i u s iad ł. Bo lała g o g ło wa, w n ag ły m p rzy p ły wie md ło ś ci zg iął s ię i zwy mio to wał. Po czu ł s ię lep iej, ale n ad al n ie ro zu miał, g d zie jes t an i co mu s ię p rzy d arzy ło . Ro zejrzał s ię i d o s trzeg ł leżącą b ez ru ch u Ewę. J ej wid o k p rzy wró cił mu d o k o ń ca p rzy to mn o ś ć. Sp ró b o wał co ś p o wied zieć, ale ty lk o zak as zlał i s k rzy wił s ię z b ó lu . Po my ś lał, że ma u s zk o d zo n ą k rtań . Z tru d em p o d ciąg n ął s ię d o Ewy , p rzy ło ży ł u ch o d o jej u s t. Nie wy czu ł o d d ech u . J ej twarz b y ła b lad o s in a, p o d p ó łp rzy mk n ięty mi p o wiek ami wid ział b iałk a o czu . Przes tras zo n y p rzy ło ży ł g ło wę d o jej p iers i, n ie u s ły s zał b icia s erca. – Ewa! – wy ch arczał z wy s iłk iem. Nie b y ł w s tan ie wy d o b y ć z s ieb ie n ic więcej. Ch wy cił o b u rącz jej g ło wę i p o trząs n ął z całej s iły . Żad n ej reak cji, ś lad u ży cia. Ewa s p rawiała wrażen ie martwej. M iał ch ao s w g ło wie, o p an o wała g o b ezrad n o ś ć i ro zp acz. Błag ała g o , żeb y n ie p o zwo lił jej zas n ąć – to z jeg o win y u mierała! M u s iał zad zwo n ić p o p o g o to wie! Ty lk o że led wo mó wił, a jeś li n awet b y zro zu mieli, p rzy jad ą za p ó źn o ! Dźwig n ął s ię n a k o lan a i z całej s iły u d erzy ł o b o ma ręk ami w k latk ę p iers io wą Ewy . Ciało p o d s k o czy ło , g ło wa b ezwład n ie p rzeto czy ła s ię n a b o k .
– Ewa! – wy ch arczał. – Ewa… – Ud erzy ł zn ó w i jes zcze raz. J ęczał z wy s iłk u , p o p o liczk ach s p ły wały mu łzy . – Nie, b łag am! Nag le p o k o lejn y m u d erzen iu u s ły s zał u rwan y jęk , p o tem ś wis t p o wietrza s p azmaty czn ie wciąg an eg o d o p łu c. Ch wy cił ją za ramio n a i p o s ad ził. Bał s ię, żeb y s ię n ie u d ławiła, jeś li b ęd zie wy mio to wać. Ewa zak as zlała, n ab rała g łęb o k o p o wietrza. Nie o two rzy ła o czu , n ad al b y ła n iep rzy to mn a. – Ob u d ź s ię! – k rzy k n ął zd u s zo n y m g ło s em, p o trząs ając n ią z całej s iły . Gło wa Ewy p rzetaczała s ię b ezwład n ie p o ramio n ach . W k ażd ej ch wili mo g ła zap aś ć w ś p iączk ę. M u s i n aty ch mias t ś ciąg n ąć lek arza! Ch wy cił ją za ramię i u d o i jęcząc z wy s iłk u , zarzu cił s o b ie n a ręce. Po d n ió s ł s ię ch wiejn ie, zn ó w p o czu ł b ó l i zawro ty g ło wy , o mało s ię n ie wy wró cił. Op arty o k aro s erię s amo ch o d u o d p o czy wał ch wilę, d y s ząc ciężk o p rzez o b o lałe g ard ło . Wres zcie ru s zy ł międ zy zap ark o wan y mi s amo ch o d ami w s tro n ę win d y , s zero k o s tawiając s to p y . Trzy mając Ewę w ramio n ach , n acis n ął g u zik . Na s zczęś cie win d a s zy b k o n ad jech ała. Ws zed ł d o ś ro d k a i p o s ad ził Ewę p o d ś cian ą. Wy jął telefo n , wy b rał n u mer. Po ch wili u zy s k ał p o łączen ie. – Halo ! Po trzeb u ję two jej p o mo cy , n aty ch mias t! – p o wied ział, ch ry p iąc z wy s iłk iem. – Co s ię d zieje? – zap y tał M aciek Orło ws k i, lek arz, d awn y k o leg a z k las y . – Dziwn ie mó wis z. Zap alen ie g ard ła? Ku p s y ro p , weź as p iry n ę i k ład ź s ię d o łó żk a. Ch ces z zwo ln ien ie, to p o p ro ś lek arza d o mo weg o . Cześ ć! Win d a zatrzy mała s ię n a d ru g im p iętrze. – Czek aj, n ie wy łączaj s ię! – k rzy k n ął z tru d em Ad am, b lo k u jąc jed n o cześ n ie d rzwi p rzy cis k iem. – M am u mierającą k o b ietę! Przed awk o wała jak ieś ś wiń s two . Gło s M aćk a s p o ważn iał. – Gd zie ją mas z? – U s ieb ie. – Ściąg n ąłeś s o b ie n ark o man k ę? – Nie! To zn aczy tak . M u s is z p rzy jech ać, p ro s zę cię! W s łu ch awce zap an o wała cis za. – M aciek ! – k rzy k n ął. – Po mó ż mi! – W co ty s ię zn ó w wp ak o wałeś ? Nie p o d o b a mi s ię to . Też co ś b rałeś ? Dlaczeg o n ie zawiezies z jej d o s zp itala? Bo is z s ię s k an d alu ? – Nie! Ws zy s tk o ci wy tłu maczę!
Piętro wy żej ro zleg ło s ię n iecierp liwe s tu k an ie w d rzwi s zy b u win d y . – Czek aj, n ie ro złączaj s ię… – wy ch ry p iał b łag aln ie Ad am. Sch o wał telefo n d o k ies zen i i s p ró b o wał zarzu cić Ewę n a ramio n a. Z p o ś p iech u i n erwó w źle ją ch wy cił, p rzez co wy s u n ęła mu s ię i u p ad ła, z g łu ch y m s tu k iem u d erzy ła g ło wą w p o d ło g ę. Z g ó ry d o b ieg ł ziry to wan y k o b iecy g ło s : – Halo , p ro s zę zwo ln ić win d ę! Co s ię tam wy p rawia? Ch wy cił Ewę za ramio n a, wy ciąg n ął ją n a k o ry tarz. Otwo rzy ł d rzwi mies zk an ia i wy jął telefo n . – M aciek , to n ie s ą żarty … Ta k o b ieta p raco wała z Karo lem, ro zu mies z? I tak za d u żo ci p o wied ziałem. M o g ą mn ie p o d s łu ch iwać. – O n ie, n ie wciąg n ies z mn ie w to ! – o d p arł o d razu zd en erwo wan y Orło ws k i. – O mało n ie zg in ąłem p rzez was ze n u mery z Eas t Fu n d , p amiętas z? M ag d a p rzy s ięg ła, że mn ie zo s tawi, jeś li jes zcze raz n arażę ro d zin ę. Ty też co ś p rzy rzek łeś Ag acie! – Zamk n ij s ię n a ch wilę i s łu ch aj! – rzu cił tward y m to n em Ad am, ch ry p iąc z wy s iłk u . – Nie p o jad ę d o s zp itala, n ie b ęd zie tam b ezp ieczn a. Sp ró b u ję s am ją rato wać. J ej ś mierć o b ciąży two je s u mien ie. Wies z, g d zie mies zk am. – Z p as ją wy łączy ł telefo n . Po ch y lił s ię, żeb y wciąg n ąć Ewę d o mies zk an ia. Do leciało d o n ieg o s tu k n ięcie o twieran y ch d rzwi. Sp araliżo wał g o lęk , n ie b y ł w s tan ie s ię o b ejrzeć. Z k latk i s ch o d o wej wy s zła s ąs iad k a z g ó ry . Ch u d a, p o p ięćd zies iątce, w ręk u trzy mała to rb ę n a k ó łk ach , jej twarz b y ła ś ciąg n ięta zło ś cią. Nab rała p o wietrza, b y wy rzu cić p o to k wś ciek ły ch s łó w, ale d o s trzeg ła leżącą w p ro g u Ewę trzy man ą p o d ramio n a p rzez Ad ama. Zamarła ze zd u mien ia, k tó re o d razu zmien iło s ię w p ełn e s aty s fak cji o b u rzen ie. – No p ięk n ie… Pięk n ie! – p o wied ziała, p o d ch o d ząc. – Żo n a wy jech ała i p an celeb ry ta s ię zab awia. Wes zła d o win d y . – Ob rzy d liwe – o ś wiad czy ła, ro zciąg ając g ło s k i. Nie ś p ies zy ła s ię, ch ło n ęła wid o k Ad ama wciąg ająceg o d o mies zk an ia n iep rzy to mn ą k o b ietę. Wierzb ick i p o czu ł, że k rew u d erza mu d o g ło wy . – Wo n , b o n ie ręczę za s ieb ie! – wark n ął ch rap liwie. Saty s fak cja zn ik n ęła z twarzy s ąs iad k i, n a jej miejs cu p o jawił s ię p rzes trach . Szy b k o n acis n ęła g u zik , win d a zaczęła s ię zamy k ać. – Ps y ch o p ata… Do n io s ę żo n ie! – wrzas n ęła p rzez s zp arę i zn ik n ęła za d rzwiami. Win d a ru s zy ła w d ó ł. Ad am p o żało wał s wo jej reak cji – s ąs iad k a mo g ła p rzecież
zad zwo n ić n a p o licję. Wciąg n ął Ewę d o mies zk an ia i p o s ad ził w s alo n ik u o p artą o k an ap ę. Po win ien zd jąć z n iej p rzemo czo n e u b ran ie. Po s zed ł d o s y p ialn i, wziął g ru b y k o c, wró cił i ją p rzy k ry ł. Nie miał p o jęcia, co d alej ro b ić. Ewa s ied ziała b ezwład n ie z p rzech y lo n ą n a b o k g ło wą. Od d y ch ała p ły tk o , jej ręce i twarz b y ły zimn e. Sp rawd ził p u ls , n aliczy ł trzy d zieś ci wo ln y ch u d erzeń . Zas tan awiał s ię, co w tak iej s y tu acji zro b iłb y Karo l. J eś li Ewa u k ry wała s ię, to o d wo żąc ją d o s zp itala, wy s tawi ją p rześ lad o wco m. Ale b ęd zie ży ła. Wied ział, że M aciek p rzy jed zie, mó g ł s ię jed n ak s p ó źn ić. Ad am mu s iał wezwać amb u lan s ze s p rzętem rean imacy jn y m. Wy ciąg n ął telefo n i zawah ał s ię, p atrząc n a b iałą n ieru ch o mą twarz Ewy . Drg n ął p rzes tras zo n y , k ied y p o czu ł wib racje. Na wy ś wietlaczu p o jawiło s ię: „M ACIEK”. Z u lg ą p rzy ło ży ł telefo n d o u ch a. – J es tem za d zies ięć min u t – p o wied ział p o n u ry g ło s . – Og rzewaj ją. I p ró b u j o b u d zić. Gd y b y traciła p u ls , ró b mas aż s erca i s ztu czn e o d d y ch an ie. Nie p rzes tawaj d o mo jeg o p rzy jazd u . J ak i jes t k o d d o b ramy ? – Zero , o s iem, jed en aś cie – p o wied ział Ad am. – Drzwi s ą o twarte. Dzięk u ję. – J eś li w co ś mn ie wp ak o wałeś , p o żału jes z – o d p arł M aciek i zak o ń czy ł ro zmo wę. Przez p ó ł g o d zin y o czek iwan ia n ie o d ch o d ził o d n iep rzy to mn ej Ewy . Co min u tę s p rawd zał, czy n ic n ie p rzes zk ad za jej w o d d y ch an iu . Kilk a razy zan o s iła s ię d u s zący m k as zlem, p o k tó ry m z jej u s t wy p ły wała s p ien io n a ś lin a. Bał s ię, żeb y p rzy k o lejn y m atak u n ie u d ławiła s ię. Ob ró cił ją n a b o k . Kied y k as zel s ię u ry wał, wcis k ał d o jej u s t p alce i wy ciąg ał języ k . Za trzecim razem Ewa n ag le zacis n ęła zęb y , z p alcó w Ad ama try s n ęła k rew. J ęcząc z b ó lu , d ru g ą d ło n ią ś cis n ął jej s zczęk i, ale n ie o two rzy ła u s t. J ej ciało wy p ręży ło s ię, mięś n ie twarzy zas ty g ły . Przerażo n y , że to ag o n ia, o b o lały walczy ł zaciek le o u rato wan ie p alcó w, z o b iema d ło ń mi we k rwi. W tej p o zy cji zas tał ich M aciek . Bez s ło wa p o d s zed ł s zy b k o , wy ciąg n ął s trzy k awk ę, p rzy g o to wał zas trzy k i wb ił ig łę w p rzed ramię Ewy . Po p aru s ek u n d ach o p ad ła b ezwład n ie i ro zlu źn iła s zczęk i. M aciek wy ciąg n ął z to rb y o p atru n ek , p o d ał Ad amo wi. – Ciek awe p ies zczo ty – zau waży ł zg ry źliwie, ś wiecąc p o d p o wiek i o czu Ewy małą latark ą. – M as z p o jęcie, co wzięła? – Nie wiem – o d p arł Ad am, zak lejając p o ran io n e p alce. – Co ś mó wiła? Kied y to s ię s tało ? Po s ek s ie czy to b y ła g ra ws tęp n a? – Przes tań ! – żach n ął s ię Ad am. – M ó wiłem… Ewa p raco wała z Karo lem.
Po p ro s zo n o mn ie, żeb y m ją o d n alazł. – Kto p o p ro s ił? – Nap rawd ę ch ces z wied zieć? M aciek zerk n ął n a n ieg o i p o k ręcił g ło wą. – Nie. Po mó ż mi, p rzen ies iemy ją. Po d źwig n ęli Ewę, zan ieś li ją d o s y p ialn i i p o ło ży li n a łó żk u . – M u s i wy s k o czy ć z mo k ry ch ciu ch ó w. Przy n ieś g ru b y s weter. Ad am p o s ad ził Ewę, a M aciek s p rawn ie ro zeb rał ją d o n ag a. Po k ilk u min u tach u b ran ą w wełn ian y s weter p o ło ży li ją i p rzy k ry li k o cem. – M o ja to rb a – p o lecił M aciek . Ad am p o s zed ł d o s alo n u i wró cił z to rb ą lek ars k ą. M aciek wy ciąg n ął wo rek d o k ro p ló wek i p las tik o we to reb k i z p ły n ami u s tro jo wy mi. – Kied y s traciła p rzy to mn o ś ć? Nas tąp iło zatrzy man ie tętn a? – zap y tał, wk łu wając wen flo n d o ży ły n a p rzed ramien iu Ewy . – Tak . – Co zro b iłeś ? – Ud erzałem w o k o lice s erca… aż zaczęła o d d y ch ać. – Do b rze – p o ch walił g o M aciek . – Py tałem, czy co ś mó wiła. Ad am zas tan o wił s ię ch wilę. – Tak , ale b ez s en s u . Po wtó rzy ła ze d wa razy „Helen a”. M aciek p o k iwał g ło wą. Po d łączy ł wen flo n d o ru rk i wy ch o d zącej z wo rk a. – A ty , s iero to , n ie wies z, co to Helen a? Przy n ieś co ś , żeb y p o wies ić k ro p ló wk ę. Ad am ro zejrzał s ię p o s y p ialn i, zatrzy mał wzro k n a wy s o k im g ło ś n ik u . M aciek k iwn ął g ło wą. – Hera, h ero in a… Helen k a – wy jaś n ił, n alewając p ły n z p o jemn ik a d o wo rk a. – Os tro s ię b awi. Też to b ierzes z? Ad am p o s tawił g ło ś n ik o b o k łó żk a. Wes tch n ął zn iecierp liwio n y . – Wy g ląd am n a h ero in is tę? – Nik t n ie wy g ląd a, d o czas u – s k wito wał M aciek . – Zd ziwiłb y ś s ię, ilu lu d zi s u k ces u ćp a Helen k ę. J es teś w g ru p ie ry zy k a. Po d aj p las ter z mo jej to rb y . Przy k leił wo rek p las trem i p rzy s iad ł n a łó żk u o b o k Ewy . Zn ó w u n ió s ł jej p o wiek i, p o tem zało ży ł n a p rzeg u b elek tro n iczn y ciś n ien io mierz. – Sied emd zies iąt n a d wad zieś cia… Blis k o b y ło – wy mru czał d o s ieb ie. Ws tał, o tu lił Ewę k o cem i o d wró cił s ię d o Ad ama. – Wies z, że łamię p rawo ? M o im
o b o wiązk iem jes t zg ło s ić ten p rzy p ad ek . – Nik t s ię o ty m n ie d o wie – zap ewn ił Ad am. – Co z n ią? – M o g ę s tracić p rawo wy k o n y wan ia zawo d u – mó wił d alej M aciek , jak b y n ie u s ły s zał p y tan ia. – Po wied ziałem… Nic n ie wy jd zie p o za to mies zk an ie – rzu cił Ad am, h amu jąc iry tację. – Co mam ro b ić z Ewą? – Daj jej s ię wy s p ać. I d o lewaj p ły n y d o k ro p ló wk i. – Orło ws k i ws k azał n a cztery p o jemn ik i leżące n a s to lik u p rzy łó żk u . – Zaczn ie s ię p o cić, wted y ją o d k ry j. Po tem d o s tan ie d res zczy z zimn a, więc zn ó w ją p rzy k ry j. I tak całą n o c. Nie ś p ij. – Świetn ie – mru k n ął Ad am. – Sam ją tu ś ciąg n ąłeś – zau waży ł M aciek . – Ob u d zi s ię ju tro z k o s zmarn y m k acem, mo że n a g ło d zie n ark o ty czn y m. Zależy , n a jak im jes t etap ie. Po rad ź jej o d wy k … I tak n ie p o s łu ch a. Niech s ię p rzy n ajmn iej n au czy d o zo wać. Po wied z, że p ięk n e o d lo ty ma s ię ju ż p o p ięciu milig ramach Helen k i. Ch y b a że to miał b y ć zło ty s trzał… i b ez s en s u p rzes zk o d ziłeś . Ob aj s p o jrzeli n a Ewę. Na jej twarzy p o jawiły s ię k o lo ry . Zlep io n e p o tem wło s y leżały ro zrzu co n e n a p o d u s zce, k o c n ie zak ry wał d łu g iej s zy i, g ład k a s k ó ra b ły s zczała o p alen izn ą. M aciek wes tch n ął. – Pięk n a d ziewczy n a, wcale ci s ię n ie d ziwię. Wch o d zimy w n ieb ezp ieczn y wiek . Nie d zwo ń d o mn ie, jeś li zn ó w p rzy ćp a, rad ź s o b ie. Nie zamierzam s tracić jed y n eg o s p o s o b u zarab ian ia n a ży cie, n awet d la k u mp la z k las y . M o że ś ciąg n ij Karo la, w k o ń cu b y ła jeg o k o b ietą. Dzielicie s ię zd o b y czami? Ad am p o k ręcił g ło wą. – Daj s p o k ó j, M aciek , to p o ważn a s p rawa. Nie wiem, g d zie jes t Karo l. Dziwn e rzeczy s ię d zieją. – A ty mu s is z p ak o wać s ię w n ie całą g ło wą. Co ś n o weg o . Nie zd ziw s ię, k ied y ci ją p rzy trzas n ą. J ak p alu ch y . – Po k azał n a zak lejo n e o p atru n k iem p alce Ad ama. Zap iął to rb ę, p o d n ió s ł ją. – Gd y b y d ziało s ię co ś złeg o , u trata o d d ech u , tętn a, d zwo ń . I ró b s ztu czn e o d d y ch an ie. Ale p o win n o b y ć d o b rze, jes zcze n ie zd ąży ła zn is zczy ć teg o p ięk n eg o ciała. – Wied ziałem, że mo żn a n a cieb ie liczy ć – p o wied ział Ad am. – Trzy maj s ię. – M aciek mru g n ął d o n ieg o . – Kied y wy s maru jes z o ty m materiał, p o miń mo ją s k ro mn ą o s o b ę. W p rzeciwień s twie d o cieb ie wy trzy mu ję b ez s ławy .
17
Os iemn as tu n ajemn ik ó w i d waj s p ecjaliś ci o d elek tro n ik i p atrzy li w milczen iu n a s cen ę p o ś ro d k u s ali. Zieliń s k i ch o d ził tam i z p o wro tem z zało żo n y mi za p lecy ręk ami, p rzed k rzes łem, n a k tó ry m s ied ział jed en z jeg o lu d zi. – Dzięk i, że p rzy jech ałeś – rzu cił w s tro n ę wch o d ząceg o Karo la. – M amy p ro b lem d o ro zs trzy g n ięcia. Karo l p o d s zed ł b liżej. Ro zp o zn ał w s ied zący m k iero wcę, k tó ry u ciek ł p o atak u n a Ewę. Zieliń s k i zatrzy mał s ię p rzed n im. – Patrz mi w o czy – p o wied ział s p o k o jn ie z g ro źb ą w g ło s ie. Najemn ik p o d n ió s ł wzro k . By ł n is k i, mo cn o zb u d o wan y , z s zero k imi b ark ami i k ró tk ą s zy ją. Z ciężk im tu ło wiem k o n tras to wała wąs k a twarz ze s p iczas ty m n o s em. „Dzik z twarzą lis a”, p o my ś lał Karo l. Zieliń s k i zwró cił s ię d o Sien n ick ieg o : – Co b y ś zro b ił z czło wiek iem, k tó ry p o rzu ca ran n y ch k o leg ó w n a p o lu walk i? – Zależy , g d zie to b y ło . I co s ię z n imi s tało – o d p arł Karo l. M ajo r p o k iwał g ło wą. – Do b ra o d p o wied ź. A z id io tą, k tó ry wp ad a w p o p ło ch jak d ziewica i n ie p o trafi ro zp o zn ać p rzeciwn ik a? – Daj więcej s zczeg ó łó w. – Pro s zę b ard zo . – Zieliń s k i zn ó w zaczął ch o d zić z n ajemn ik iem. – M o i lu d zie o b s erwo wali two je mies zk an ie.
p rzed
k rzes łem
Karo l u d ał zd ziwien ie. – Po co ? – Przes tań , o b aj wiemy p o co . W n o cy zjawiła s ię Ewa Sawick a. A d eb ile czek ali, aż ich n atch n ie Du ch Święty . – Dlaczeg o n ie d ałeś zn ać? Zająłb y m s ię n ią – p o wied ział s p o k o jn ie. – M y ś lałem, że mo g ę liczy ć n a n ich . Ciężk ą fo rs ę wy d an o n a tren in g , ale k rety n zo s taje k rety n em. Zieliń s k i p o to czy ł wzro k iem p o całej g ru p ie. Najemn icy o d wracali o czy . – M acie ją? – zap y tał Karo l.
M ajo r p o k ręcił g ło wą. – To b y ła p u łap k a. Nie mo g ę ty lk o zro zu mieć p o co , k to n a ty m zy s k ał. – Co s ię s tało ? – Po jawił s ię jak iś facet, ch ciał wy wieźć Ewę. Kied y mo i g en iu s ze wres zcie wes zli d o ak cji, p o s trzelił ich s n ajp er. – J ak i facet? Sn ajp er? – zap y tał z n ied o wierzan iem Karo l. – Gd y b y Ewa wy s tawiła was s łu żb o m, n ie s trzelalib y . Zd jęlib y two ich lu d zi. – No właś n ie – zg o d ził s ię cierp k o Zieliń s k i. – Ciek awa zag ad k a. Wciąż ch o d ził p ó łk o lem p rzed s ied zący m n ajemn ik iem. Z wy s iłk iem p an o wał n ad s o b ą. – Wied ziałb y m co ś , g d y b y ten s zczu r zech ciał zo s tać tam k ilk a s ek u n d d łu żej. Po s rał s ię w g acie ze s trach u i n ie d ał rad y wy ciąg n ąć b ro n i. M ó g ł p rzy n ajmn iej zro b ić telefo n em zd jęcie temu faceto wi. Pro s te, p rawd a? Kied y p o s ad ził s p an ik o wan e d u p s k o w wo zie, wy s tarczy ło p s try k n ąć p rzez s zy b ę. Alb o s p ró b o wać zap amiętać g ęb ę. O zo s tawien iu ran n y ch k o leg ó w n ie warto mó wić. Karo l p o czu ł u lg ę – Ad am n ie zo s tał ro zp o zn an y . M u s iał s ię u p ewn ić. – Co ś ch y b a zap amiętał. Wzro s t, u b ran ie, wło s y , wiek . Sp o s ó b p o ru s zan ia s ię. Co z p o rtretem p amięcio wy m? Zieliń s k i zatrzy mał s ię p rzed milczący m n ajemn ik iem, k o p n ął g o w ły d k ę. – No , o d p o wied z p an u p u łk o wn ik o wi! – Ciemn o b y ło – p o wied ział cich y m g ło s em n ajemn ik . – Sn ajp er ciąg le s trzelał. – No i zwiałem, aż mi s ię z d u p y d y miło ! – d o k o ń czy ł p łaczliwy m g ło s em Zieliń s k i. – Nic n ie p amiętam, b ard zo p rzep ras zam, jes tem n ie ty lk o ś mierd zący m tch ó rzem, ale i jeb an y m amato rem! Zap ad ła cis za, n ajemn ik zn ó w p o ch y lił g ło wę. Karo lo wi zro b iło s ię g o żal. – Na mo jej u licy d rzewa zas łan iają lamp y . Zieliń s k i mach n ął n iecierp liwie ręk ą. – Daj s p o k ó j! M iał czas zo rien to wać s ię, z k tó rej s tro n y p ad ają s trzały . Kied y s ied ział w wo zie, mó g ł zlik wid o wać faceta, k tó ry b y ł z Sawick ą. I ją też. Karo l p o czu ł ch ło d n y d res zcz. – M ó wiłeś , że ch ces z p rzes łu ch ać Ewę. – M iałem n a my ś li teg o g o ś cia! – p ars k n ął Zieliń s k i. – Sawick ą mó g ł p o s trzelić, wciąg n ąć d o s amo ch o d u i o d jech ać. Karo l wy czu ł k łams two w jeg o g ło s ie – Ewa miała zg in ąć. Zieliń s k i mó wił d alej.
– Na jeg o miejs cu ty i ja o two rzy lib y ś my o g ień d o s n ajp era, zro b ili p o rząd ek z facetem i wy wieźli k o b ietę. Wy s tarczy ło reag o wać z g ło wą, s ch o wać s ię za Sawick ą. M am rację? Karo l u d ał, że s ię wah a. – Kilk a razy b y łem p o d o s trzałem s n ajp eró w. Czło wiek ma wrażen ie, że jes t ru ch o mą tarczą s trzeln iczą. Z k rzy żem p o ś ro d k u czo ła. Najemn ik p o d n ió s ł wzro k , s p o jrzał n a Karo la z n ad zieją. Zieliń s k i k iwn ął g ło wą. Wy ciąg n ął i p rzy s tawił d o czo ła s ied ząceg o .
p is to let,
zarep eto wał,
o d b ezp ieczy ł
– Tak s ię czu łeś ? Krew u ciek ła z twarzy n ajemn ik a, o czy o two rzy ły s ię s zero k o z p rzerażen ia. Zieliń s k i p o to czy ł wzro k iem p o s ali. – Ch cemy tu ś mierd ząceg o tch ó rza? Nik t s ię n ie o d ezwał. Karo l p o ru s zy ł s ię, majo r p o ws trzy mał g o p o d n ies io n ą ręk ą. – To jes t s ąd , n ie p rzes zk ad zaj. M amy zas ad y , razem d ecy d u jemy o wy ro k u . J ak u talib ó w. – Od wró cił s ię d o całej g ru p y . – No ? Ch cecie iś ć n a ak cję z tak im czy mś ? Kilk u n ajemn ik ó w p o k ręciło p rzecząco g ło wami. Dwaj p ro g ramiś ci b y li b ard zo b lad zi, wizja eg zek u cji p rzerażała ich , b ali s ię o d ezwać. – Daj mu d ru g ą s zan s ę – p o wied ział Karo l. – Niech weźmie p arę d n i wo ln eg o , p rzemy ś li i wró ci. Wid ziałem lu d zi, k tó rzy n awalali w ak cji, a p o tem ro b ili ws zy s tk o , żeb y to zmazać. – Zg ad zacie s ię? – Zieliń s k i ro zejrzał s ię p o zeb ran y ch . Ro zleg ło s ię n iewy raźn e p o tak iwan ie. – Nik t n ie zab ierze g ło s u ? – u p ewn ił s ię. Od p o wied ziała mu cis za. – Do b rze. Od erwał lu fę o d czo ła o s k arżo n eg o . Najemn ik n iezn aczn ie o d etch n ął z u lg ą. – Id ź i my ś l – p o wied ział Zieliń s k i. Wy mierzy ł w k o lan o n ajemn ik a i wy s trzelił, p o tem w d ru g ie k o lan o . Zro b ił to tak s zy b k o , że d o p iero p o d ru g im s trzale ro zleg ł s ię ry k b ó lu . Najemn ik zwalił s ię z k rzes ła n a p o d ło g ę i p rzeto czy ł, wy jąc i ch wy tając ręk ami za p o d u d zia. Zieliń s k i zarep eto wał p is to let, s ch o wał g o d o k ab u ry p o d p ach ą. – Po d zięk u j za ży cie p u łk o wn ik o wi Sien n ick iemu – p o wied ział g ło ś n o , p o ch y lając s ię n ad leżący m. – Wies z, co s ię s tan ie, jak zaczn ies z s y p ać? Zamk n ij
mo rd ę i o d p o wiad aj. Ran n y u cich ł, z wy s iłk iem p o k iwał g ło wą. – Po s trzeliłeś s ię, czy s zcząc b ro ń . J ak d eb il, k tó ry m jes teś . Najp ierw jed n o k o lan o , p o tem d ru g ie. Żeb y b y ło d o p ary . Alb o wy my ś l in n ą b ajk ę. Wy s tąp o ren tę in walid zk ą, d am ci zaś wiad czen ie. – Wy p ro s to wał s ię. – Zab ierzcie ś miecia, zan im s ię n a n ieg o wy rzy g am. Trzech lu d zi p o d es zło , p o d n io s ło ran n eg o za ręce i n o g i. Sp rawili mu b ó l, ale z jeg o u s t n ie wy d o s tał s ię żad en d źwięk . Wy n ieś li g o z s ali. Zieliń s k i zwró cił s ię d o Karo la. – Na p ewn o mas z mo n ito rin g . – Wy łączy łem, k ied y o d s zed łem z ag en cji – o d p arł b ez zawah an ia. – To jed n o z mies zk ań , rzad k o tam b y wam. Nie b y ła to p rawd a. Zap o mn iał o d wó ch k amerach s k iero wan y ch n a u licę z o k ien mies zk an ia. J eś li Ad am ws zed ł w k rąg ś wiatła latarn i, b ez tru d u mo żn a b y ło g o zid en ty fik o wać. M u s i zab rać d y s k z n ag ran iem, zan im o n i to zro b ią. – Czy to ws zy s tk o ? – zap y tał zn u żo n y m to n em. – J es t p o p ierws zej, miałem d ziś d łu g i d zień . Zieliń s k i k iwn ął g ło wą, zwró cił s ię d o całej g ru p y : – Więk s zo ś ć z was p rzen o s i s ię n ad mo rze, d o Żarn o wca. Przejęliś my o ch ro n ę elek tro wn i ato mo wej. Za p arę mies ięcy b ęd ziecie ś wiecić jak żaró wk i. Żart n ag ro d zo n o ś miech em, ro zład o wał n ap iętą atmo s ferę. Ws zy s cy zro zu mieli, że za Zieliń s k im s to i k to ś b ard zo mo cn y – tak ie zlecen ia d o s tawały p ry watn e firmy w Stan ach , n ig d y w Po ls ce. – Dlaczeg o właś n ie elek tro wn ia? – zap y tał s ierżan t Su mo . – Bo to b izn es … Ch ro n imy ju ż p ięć s p ó łek Sk arb u Pań s twa. Za elek tro wn ię o jczy zn a p łaci trzy razy więcej n iż zwy k le. – Ob awiają s ię atak u ? Zieliń s k i p o k ręcił g ło wą. – Nie wies z, jak to d ziała? Na elek tro wn i ato mo wej ws zy s cy ro b ią in teres . A n a jak ą ch o lerę jes t n am p o trzeb n a? Prąd z ato mu k o s ztu je n ajwięcej… M o żn a b y za to wy b u d o wać p ięćs et elek tro wn i wo d n y ch , ty le, ile p o trzeb u jemy . Parag waj jes t k rajem n izin n y m, a całą en erg ię ma z wo d y . Nie b y ło b y p o wo d zi, trag ed ii. Setk i firm i wiele ty s ięcy lu d zi miało b y p racę. Ale k tó ry n as z rząd o b ch o d zili lu d zie? J es teś my k rety n ami o d g ło s o wan ia.
Karo l b y ł zas k o czo n y jeg o p ero rą. Do s zło d o n ieg o , że Zieliń s k i mu s iał p rzeży ć ro zczaro wan ie p ań s twem, zan im zs zed ł n a d ro g ę b ezp rawia. M ajo r zro b ił ch wilę p au zy , p o tem mó wił d alej: – No ale jak u rwać d ziałk ę z mały ch zb io rn ik ó w i elek tro wn i? Nie d a s ię. Przy jrzy jcie s ię firmo m wy k o n awczy m wielk ich in wes ty cji, a d o wiecie s ię, z czeg o ży ją p o lity cy . M y też cap n iemy k awałek to rtu … Będ ziemy g o d o s tawać p rzez n as tęp n e p arę lat, zan im n ie zmien i s ię wład za i n as tęp n a p artia n ie ws tawi s wo ich . Po to p rzecież s ą s p ó łk i Sk arb u Pań s twa, p rawd a? J ak ieś p y tan ia? Ko mu ś n ie p o d o b a s ię d emo k racja? Od p o wied ział mu zb io ro wy p o mru k i ś miech y . Zieliń s k i o d czek ał ch wilę. – Dru g a p o ło wa g ru p y zo s taje – p o d jął. – Do k o ń czy my , co tu zaczęliś my . Nas i k o led zy z ag en cji s p ap rali ro b o tę, wy mk n ęło im s ię czterech terro ry s tó w. Przed o s tali s ię n a Uk rain ę. Do łączy ł d o n ich n iejak i Kamir Ras h id , n o wy d o wó d ca g ru p y . I d wó ch lu d zi. Ras h id mó wi p o p o ls k u , b y d lak tu s ię wy ch o wał. Do s tan iecie jeg o fo tk i. Karo l p o czu ł wś ciek ło ś ć. Czło wiek z k o n trwy wiad u , k tó ry s p rzed ał Kamira Zieliń s k iemu , mu s iał b y ć ty m s amy m zd rajcą, k tó ry wy d ał k o n wó j Ewy i Krzy s zto fa. – Kto ci n ad ał Ras h id a? – zap y tał. – M ó wis z, jak b y ś d alej ro b ił w ag en cji. – Zau waży ł, że k ilk u n ajemn ik ó w zareag o wało n iep o k o jem. Zieliń s k i n ie b y ł zad o wo lo n y z jeg o u wag i. – Nie mając rzeteln y ch in fo rmacji, n arażałb y m s wo ich lu d zi – o d p arł s u ch y m to n em. Karo l k iwn ął g ło wą p o jed n awczo . – Do my ś las z s ię, k to zd rad ził? – Gd y b y m wied ział, s k u rwiel ju ż b y wis iał. Razem z k u mp lami p o lity k ami. Ko mu ś zależy n a wy wo łan iu w Po ls ce ch o lern ie d u żeg o zamies zan ia. Zało żę s ię, że n a u p ad k u rząd u . Nie co fn ęli s ię p rzed zamo rd o wan iem lu d zi z ag en cji. Do p ad n iemy s k u rwieli, zan im zaatak u ją. I wy rwiemy im s erca. Zb io ro wy p o mru k w g ru p ie p o twierd ził s ło wa Zieliń s k ieg o .
18
J o ach im s ied ział b ezwład n ie n a łó żk u z n as zy jn ik iem San d ry w jed n ej d ło n i i telefo n em w d ru g iej. Zo s tawiła g o , właś n ie w ten s p o s ó b . Nag le i b ez u p rzed zen ia. By ła wo ln a, ro b iła wy łączn ie to , co d y k to wał in s ty n k t. J ej miło ś ć s k o ń czy ła s ię i jed n y m ru ch em zlik wid o wała ws zy s tk ie ś lad y . Zab iła g o . Ws trząs n ął n im d res zcz jak w atak u g o rączk i. Przy p o mn iał s o b ie, że teg o d n ia, k ied y p o raz p ierws zy k o ch ali s ię, wy rzu ciła s wo je u b ran ia i k o s mety k i d o ś mieci. Po wied ziała, że n ie ch ce żad n ej rzeczy , k tó rą wid ział lu b d o ty k ał mężczy zn a zn ieważający ją n a o czach J o ach ima. Po tem p rzez k ilk a d n i u n ik ała lu s ter. Ch ciała zo b aczy ć s ię o d mien io n ą p o d wp ły wem miło ś ci. Po d wp ły wem J o ach ima. Z całej s iły zacis n ął zęb y , p o ws trzy mał wzb ierający w g ard le k rzy k . Dy g o tał z żalu i wś ciek ło ś ci, n ien awid ził s ię za b ezrad n o ś ć. Za to , że s tracił k o n tro lę n ad ich związk iem. To o n miał zd ecy d o wać, k ied y g o zak o ń czy ć. Setk i razy u k ład ał w my ś lach s cen ę, k ied y rzu ci jej w twarz o s k arżen ia i ro zk aże zn ik n ąć z jeg o ży cia. W wy o b raźn i wid ział ją zd u mio n ą i s zlo ch ającą. Błag ała, żeb y zmien ił zd an ie. W k o ń cu g o d ził s ię, żeb y zo s tała, n a jeg o waru n k ach . To miał b y ć k ro k d o p ełn ej wład zy . Kry zy s y p o wtarzały b y s ię, d o p ro wad ziły b y San d rę d o p s y ch o zy , d o s zaleń s twa. Pewn eg o d n ia p o d s u n ąłb y jej ro związan ie: s amo b ó js two z miło ś ci. Umierając, b y łab y mu wd zięczn a, p atrzy ła n a n ieg o zak o ch an y mi o czami. W o s tatn iej ch wili u rato wałb y ją. Po tem p rzeży lib y jes zcze g łęb s zą miło ś ć. Ży cie San d ry n ależało b y całk o wicie d o J o ach ima. Nie miała p rawa zak o ń czy ć jeg o p lan ó w w tak i s p o s ó b . Nie zas łu g iwał n a to , p o win ien u p rzed zić jej zamiar. Tak jak p rzewid ział zd rad y Elis ab eth , zan im d o n ich d o s zło . Wy s tarczy ł jej wzro k , k ied y p atrzy ła n a in n y ch mężczy zn . Sp ad ając w p rzep aś ć ze s k ały M atterh o rn u , zap o b ieg ła g o rs zemu u p ad k o wi. I jeg o cierp ien io m. Ob o lały , d y g o cząc z zimn a, zs zed ł d o res tau racji. Czu ł s ię s tary i b ezu ży teczn y . Nig d y ju ż n ie p rzeży je miło ś ci, k tó ra n ad ałab y ży ciu s mak i zn aczen ie. Nie zn ajd zie ró wn ie fas cy n u jącej k o b iety , jak San d ra.
Wieczo rem miał ru s zy ć d o M o n ach iu m. Zarząd firmy wezwał g o n a n arad ę. Zak o ń czy ł s ię o s tatn i etap b u d o wy elek tro wn i, teraz miało n as tąp ić wło żen ie p aliwa u ran o weg o d o reak to ra. Ch o d ziło o p o s tawien ie p o ls k ieg o rząd u p rzed k o n ieczn o ś cią p o d n ies ien ia k o s ztó w. Ten p lan b y ł g o to wy o d p o czątk u , zarząd ch ciał jed n ak o mó wić z J o ach imem s zczeg ó ły . Kilk ad zies iąt milio n ó w eu ro więcej n a p ewn o wzb u d zi o b u rzen ie p o p o ls k iej s tro n ie. Należało zro b ić s y mu lację k ro k ó w p rawn y ch i med ialn y ch . Prezes elek tro wn i wy k o n ał s wo ją częś ć p lan u , wy zn aczen i p rzez rząd u rzęd n icy b y li g o to wi wes p rzeć żąd an ia wy k o n awcy . Cały łań cu ch k u p io n y ch lu d zi, ws zy s tk o u s talo n e w ch wili ro zs trzy g n ięcia p o s tk o mu n is ty czn y m.
p rzetarg u ,
jak
w
k ażd y m
p ań s twie
No we d emo k racje b y ły tramp o lin ą d o fo rtu n min is tró w, p remieró w i zau fan y ch ws p ó łp raco wn ik ó w. Żad n a b u d o wa fin an s o wan a p rzez Sk arb Pań s twa n ie u trzy mała zad ek laro wan y ch k o s ztó w. Zag ran iczn e firmy two rzy ły s p ecjaln e b u d żety n a łap ó wk i, o twierały k o n ta w rajach p o d atk o wy ch d la ro d zin p o lity k ó w. Ty lk o CIA zn ó w wy g łu p iła s ię, p rzy wo żąc d o Po ls k i milio n y d o laró w w p u d ełk ach n a b u ty . J o ach im o d k ilk u mies ięcy d o mag ał s ię lep s zy ch u rząd zeń s y s temu b ezp ieczeń s twa, n o wej g en eracji p o mp i więk s zej ilo ś ci ty tan u d o k o p u ły ch ro n iącej reak to r. Teraz p rzes tał g o o b ch o d zić zy s k . Od d ałb y ws zy s tk o , ty tu ły n au k o we, p o zy cję, p ien iąd ze, za wid o k San d ry wch o d zącej d o res tau racji. Wy s o k iej, s mu k łej, z lek k im u ś miech em b łąk ający m s ię n a u s tach . J ak mag n es p rzy ciąg ającej s p o jrzen ia mężczy zn . Z o g ro mn y mi zielo n o s zary mi o czami, k tó re wid zą wy łączn ie jeg o . Nie mó g ł d o tk n ąć jed zen ia, wy p ił ty lk o ły k k awy . Dy g o t całeg o ciała i d ławien ie w g ard le n ie u s tawały . W n ag ły m o d ru ch u p o d n ió s ł wid elec, żeb y wb ić g o w p rzed ramię, o d ciąg n ąć b ó l z mó zg u d o mięś n i. Zamarł n a wid o k p rzes tras zo n eg o s p o jrzen ia małej d ziewczy n k i s ied zącej z ro d zicami d wa s to lik i d alej. Od ło ży ł wid elec d rżącą d ło n ią, s ch o wał o b ie ręce p o d b lat s to lik a. Dziewczy n k a p o wied ziała co ś d o u ch a matk i i k o b ieta o d wró ciła s ię w jeg o s tro n ę. J o ach im wb ił wzro k w o k n o . Zo b aczy ł s zarp an e wiatrem g ałęzie k as ztan o wca z liś ćmi zjed zo n y mi p rzez g ąs ien ice. Wy o b raził s o b ie p o d mu ch wy wo łan y ek s p lo zją elek tro wn i. Gwałto wn y h u rag an o g n ia ro zn o s zący h o tel, s p o p ielający d ziewczy n k ę i jej wś cib s k ą matk ę. Zamk n ął o czy . Ch ciał n a zaws ze zan u rzy ć s ię w ciemn o ś ci, p rzes tać czu ć. Nig d y ju ż n ie min ą żal i b ó l. Ty le razy b u d ził s ię w n o cy i s p rawd zał, czy San d ra ś p i o b o k n ieg o . I zaws ze k ied y p o d o tk n ięciu p alcami o b racała s ię z wes tch n ien iem
i p rzy tu lała, jeg o wewn ętrzn y g ło s mó wił, że to ilu zja. Ws tawał p o tem p o cich u i s zed ł d o łazien k i. Nag i zatrzy my wał s ię p rzed lu s trem. Z n ied o wierzan iem p atrzy ł n a d łu g ie, b lad e ciało b ez mięś n i. M ięk k i b rzu ch , zap ad n iętą k latk ę p iers io wą, wy s tającą g rd y k ę, wąs k ą twarz z b lis k o o s ad zo n y mi o czami i wy p u k łą czas zk ę z rzad k imi wło s ami. J eg o jed y n ą s iłą b y ło n ieu s tan n e, n iezas p o k o jo n e p o żąd an ie, k tó re w n im o b u d ziła. Zan im g o wy b rała, b y ł jak zu ży ty reak to r, k tó ry wy d ziela s łab e p ro mien io wan ie, zatru wający s ieb ie i o to czen ie. Teraz p rzy p o min ał g reck ieg o b o g a, p o żąd an eg o p o mimo b rzy d o ty p rzez p ięk n e wes talk i, g o to we d la n ieg o rzu cić s ię w o fiarn e o g n ie. Us ły s zał s tu k n ięcie k rzes ła, o two rzy ł o czy . Sk u p ił wzro k n a mężczy źn ie, k tó ry u s iad ł p rzy jeg o s to lik u . Wy g ląd ał n a czterd zieś ci k ilk a lat, ale miał ch y b a z s ześ ćd zies iąt. Gład k a, n aciąg n ięta n a p o liczk ach s k ó ra ś wiad czy ła o zab ieg ach ch iru rg iczn y ch , ciemn e b u jn e wło s y p rzes zczep io n e n ad czo łem b y ły p o farb o wan e n a k as ztan o wy k o lo r. M o cn o zary s o wan a s zczęk a n ie p as o wała d o mięk k ich p o liczk ó w. Twarz n iezn ajo meg o s p rawiała wrażen ie, jak b y zło żo n o ją z d wó ch częś ci, d elik atn ej k o b iety i s iln eg o mężczy zn y . Du że o czy p atrzy ły z s u ro wy m n ap ięciem. J o ach im s k u p ił s ię. Przełk n ął ś lin ę i zap y tał p o n iemieck u n ieu p rzejmy m to n em: – O co ch o d zi? In tru z n ie ś p ies zy ł s ię z o d p o wied zią, n ad al p atrzy ł n a n ieg o p rzen ik liwie. – Nie mam o ch o ty n a ro zmo wę, p ro s zę zn aleźć miejs ce p rzy in n y m s to lik u – p o wied ział J o ach im i p o d n ió s ł filiżan k ę z k awą d o u s t. – Co zro b iłeś mo jej có rce? – zap y tał p o p o ls k u mężczy zn a. J o ach im zas ty g ł z filiżan k ą w p o ło wie d ro g i. Od s tawił ją d elik atn ie, n a p ró żn o p ró b u jąc o p an o wać d rżen ie p alcó w. – Co p an ma n a my ś li? – zap y tał o s tro żn ie. – Co zro b iłeś San d rze? – p o wtó rzy ł mężczy zn a, p o wo li wy mawiając k ażd e s ło wo . „J ak b y mó wił d o n ied o ro zwin ięteg o . Alb o zaczy n ał p rzes łu ch an ie”, p rzeb ieg ło p rzez g ło wę J o ach ima. – Nic jej n ie zro b iłem. Od es zła – o d p o wied ział, s tarając s ię n ad ać g ło s o wi o b o jętn e b rzmien ie. By ł co raz b ard ziej zd en erwo wan y . Ojciec San d ry n ie wied ział, co s ię z n ią d zieje. To zn aczy ło , że zn ik n ęła. M o że zo s tała p o rwan a. Szan taż? Ku n d n ie zro b ił n ic, co mo g ło b y g o p o g rąży ć. By ł wd o wcem, wo ln y m czło wiek iem. A jeś li San d ra zo s tała n as łan a p rzez jak iś wy wiad ? Czy p o wied ział jej d o ś ć, żeb y zo s tać o s k arżo n y
o zd rad ę in teres ó w firmy ? Naraził b ezp ieczeń s two elek tro wn i? By ł id io tą, s k o ro u wierzy ł w miło ś ć tak p ięk n ej k o b iety . Pró b o wał p o ś p ies zn ie p rzy p o mn ieć s o b ie ich ro zmo wy o en erg ii jąd ro wej i elek tro wn i. M ó wił jej o wp ro wad zen iu ciężk iej wo d y d o s y s temu b ezp ieczeń s twa. Nik t n ie p o trafiłb y teg o zro b ić b ez jeg o wied zy . Zn ó w p o czu ł p rzy p ły w p iek ąceg o żalu i n ien awiś ci. Niezn ajo my p rzy g ląd ał s ię J o ach imo wi u ważn ie, jak b y czy tał w jeg o my ś lach . – Nie zro zu miałeś p y tan ia – p o wied ział wres zcie s p o k o jn ie. – Uciek ła, b o n ie wy trzy mała miło ś ci d o cieb ie. Bu rza w g ło wie J o ach ima zatrzy mała s ię rap to wn ie, a p o ch wili ro zp ętała s ię z jes zcze więk s zą s iłą. Ten czło wiek k p ił s o b ie z n ieg o ! Przed s tawił s ię jak o o jciec San d ry . Żad en o jciec n ie mó wiłb y tak o có rce. Wid ział p rzecież, z k im ma d o czy n ien ia. Ze s tarzejący m s ię, n ieatrak cy jn y m n au k o wcem, za k tó ry m n ie o g ląd n ie s ię żad n a k o b ieta. Ob o je o k ru tn ie s o b ie żarto wali! Ty lk o w jak im celu ? J o ach im mu s iał s ię u s p o k o ić, u ży ć in telig en cji. Na p ewn o p rzewy żs zał ro zu mem tę b ezczeln ą k reatu rę, p ó ł mężczy zn ę, p ó ł k o b ietę. Zau waży ł, że d ło n ie n iezn ajo meg o s ą n iezwy k le wy p ielęg n o wan e, p azn o k cie lś n ią p erło wy m b ezb arwn y m lak ierem. Nab rał g łęb o k o p o wietrza i p o wied ział lo d o waty m to n em: – Sk ąd mam wied zieć, że mó wi p an p rawd ę? Nie wierzę, że San d ra o p o wied ziała o n as zy m związk u . J eś li zro b iła to w ch wili s zczero ś ci, n a p ewn o n ie p rzy s łała p an a z jak ąś mis ją. – Nie zaws ze n ależy u fać ro zu mo wi – o d p arł n iezn ajo my z lek k im u ś miech em, k tó ry o d s ło n ił n ies k aziteln ie b iałe imp lan ty . – Słu ch am? – zap y tał J o ach im, zb ity z tro p u . – Nieważn e. – M ężczy zn a wy k o n ał g es t d ło n ią, jak b y o d g an iał mu ch ę. – J es tem p rzy b ran y m o jcem San d ry . Ad o p to wałem ją i wy ch o wałem. W wiek u s ied emn as tu lat p rzeży ła ró wn ie s iln e u czu cie. Ob o je z ch ło p ak iem p o s tan o wili p o p ełn ić s amo b ó js two . Lek arze z tru d em ją u rato wali, ch ło p iec n ies tety zmarł. Zap ad ła cis za. J o ach im p rzes tał o d d y ch ać. Fala g o rąca u d erzy ła mu d o g ło wy , p o p aru s ek u n d ach o d p ły n ęła, p o czu ł d res zcz zimn a. By ł g en iu s zem – wy czu ł w n iej p o trzeb ę ś mierci, zan im zd ąży ła mu ją wy zn ać! Po ws trzy mał łzy n ap ły wające d o o czu . Po trafił p rzen ik n ąć d u s zę k o b iety , to d lateg o San d ra mu u leg ła. Dlateg o Elis ab eth s k o czy ła ze s k ały – u d o wo d n iła, jak wielk a b y ła jej miło ś ć. – Ob awiam s ię, b y n ie u czy n iła teg o p o n o wn ie. – Gło s n iezn ajo meg o wy rwał g o z zamy ś len ia.
M u s iał b y ć s k u p io n y . Zd o b ęd zie n ad ty m czło wiek iem in telek tu aln ą p rzewag ę, wy k o rzy s ta g o . – Od czy tałem to w u my ś le San d ry – p o wied ział z n amy s łem J o ach im. – M am d ar terap eu ty czn y , in tu icję d o k o b iet. Gen iu s z n au k o wy w więk s zej mierze n iż n a wied zy p o leg a n a p rzeb ły s k ach in tu icji. – Ro zmawiał p an z n ią o s amo b ó js twie? – zap y tał z n iep o k o jem mężczy zn a. Ku n d p o k ręcił g ło wą. – Ro zmo wa o n erwicy lęk o wej n ie p rzy n o s i rezu ltató w. A n awet p o g łęb ia fik s ację ch o reg o . – San d ra jes t ch o ra? J ak łatwo b y ło n im man ip u lo wać. J o ach im o d czu ł lito ś ć i p o g ard ę. – Ob s es ja ś mierci b ierze s ię n ajczęś ciej z p o czu cia o d rzu cen ia – wy jaś n ił łag o d n y m to n em. – Po wied ział p an , że ad o p to wał San d rę. Ile wó wczas miała lat? – Piętn aś cie. – By ła wcześ n iej w o ś ro d k ach wy ch o wawczy ch ? – I w ro d zin ach zas tęp czy ch . J o ach im u d ał, że zas tan awia s ię n a o d p o wied zią. – A zatem z p ewn o ś cią p o zn ała, co to o d rzu cen ie. Brak ws p arcia i miło ś ci. Dlateg o b ała s ię s tracić teg o ch ło p ca. Namó wiła g o d o o s tateczn eg o k ro k u . – Samo b ó js two miało u trwalić ich miło ś ć – d o k o ń czy ł d o my ś ln ie o jczy m San d ry . – Właś n ie – zg o d ził s ię J o ach im. – J a zas to s o wałem meto d ę o d ciąg an ia my ś li o d temató w wy wo łu jący ch lęk . Ch ciałem d ać San d rze s zczęś cie. Żeb y p rzes tała s ię b ać u traty miło ś ci. Nies tety , wy d aje s ię, że zawio d łem. – Pro s zę tak n ie mó wić – p o wied ział ciep ły m to n em n iezn ajo my . J o ach im p o ws trzy mał g o u n ies io n ą d ło n ią, z twarzą ś ciąg n iętą s mu tk iem. – J es tem d la n iej za s tary . Co p o mo jej miło ś ci, s k o ro za k ilk a, n ajwy żej k ilk an aś cie lat s tan ę s ię b ezu ży teczn y ? Zamilk li o b aj. J o ach im czek ał n a reak cję mężczy zn y . Wy czy tał n a jeg o twarzy wah an ie, ro zg ry wk a z n im b y ła aż za p ro s ta. Ten czło wiek zjawił s ię, żeb y zaatak o wać k o ch an k a có rk i, o b win ić g o . Teraz b y ł s k ło n n y n amó wić San d rę d o p o wro tu . M ąd rze n ie d o p y ty wał, g d zie o n a jes t, n ie d o mag ał s ię wid zen ia. Wy k o rzy s tał in fo rmację, k tó rą o trzy mał o d tamteg o , i zo s tawił mu d ecy zję. Wied ział, co teraz n as tąp i. By ł mis trzem lu d zk ich s zach ó w, zaws ze n ak łan iał in n y ch d o p o s łu ch u .
Wy jątk iem b y ła Hermin a, có rk a jeg o i Elis ab eth , k tó ra o d rzu ciła g o p o ś mierci matk i. Nie in teres o wała g o jed n ak ta d ziewczy n a, n ie p lan o wał jej zmien iać. Ile mo g ła mieć teraz lat? Ch y b a d wad zieś cia. – Po ro zmawiam z San d rą – p o wied ział mężczy zn a. – Pro s zę n ie ws p o min ać o n as zej ro zmo wie. – Ro zu miem. – I p ro s zę n ie wy mien iać s ło wa „miło ś ć”. Bu d zi w San d rze lęk , u ciek ła p rzed miło ś cią. Nie wo ln o też p y tać o p lan y s amo b ó jcze. – Tak , d o b rze. J o ach im p o my ś lał z ro zb awien iem, że ten czło wiek d la d o b ra p as ierb icy zg o d ziłb y s ię teraz ch o ćb y i n a s ek s z n im. M iał zres ztą co ś h o mo s ek s u aln eg o w wy g ląd zie i zach o wan iu . – J es t jes zcze co ś . – Ojczy m San d ry p o ch y lił s ię n ad s to lik iem, mó wił ś cis zo n y m g ło s em. – Przy ro d n i b rat San d ry , też ad o p to wan y s y n , jes t in ży n ierem. Erwin marzy ł, żeb y p raco wać w elek tro wn i, k tó rą p an b u d u je. J eg o p o d an ie zo s tało o d rzu co n e. Czy mó g łb y p an co ś zro b ić w jeg o s p rawie? Twarz J o ach ima ś ciąg n ęła s ię, zacis n ął u s ta. Przewag a, k tó rą b ły s k o tliwie u zy s k ał, wy d ała s ię teraz p o d ejrzan a. Od p o czątk u o to ch o d ziło ? San d ra p o jawiła s ię, żeb y załatwić p racę p rzy ro d n iemu b ratu . Po tem zn ik n ęła, b y wy wrzeć n a J o ach ima więk s zą p res ję. Dlaczeg o s ama n ie p o p ro s iła? Dla J o ach ima to b y ła b łah a s p rawa. Od czas u ich p ierws zej n o cy min ęło jed en aś cie mies ięcy i o s iem d n i. Tak d łu g o n ic n ie mó wiła n a temat b rata? Wy p ełn iała wo lę o jczy ma, k tó ry ją k o n tro lo wał? M o że s am jes t jej k o ch an k iem, s k o ro tak p ó źn o ją zaad o p to wał. M o że Erwin też ży je z San d rą i two rzą ch o ry , n ieb ezp ieczn y tró jk ąt? W milczen iu o b s erwo wał n iezn ajo meg o . Ale wzro k tamteg o b y ł s zczery , wy rażał zak ło p o tan ie. O n iczy m to jed n ak n ie ś wiad czy ło , J o ach im też p o trafił o d g ry wać u czu cia. Po s tan o wił, że zab awi s ię w ich g rę i o d k ry je p rawd ę. J eś li p o d ejrzen ia p o twierd zą s ię, b y ło b y lep iej d la tej tró jk i, g d y b y n ie s p o tk ali J o ach ima Ku n d a. Wy s tawien ie p rzy b ran eg o b rata n a wiązk ę p ro mien io wan ia g amma jes t d ziecin n e p ro s te. Będ zie u mierał d łu g o i w cierp ien iach . San d ra też zo s tan ie u k aran a, s p ełn i s ię jej marzen ie o s amo b ó js twie. Uś miech n ął s ię n a tę my ś l. Ojczy m San d ry o d eb rał to jak o zg o d ę.
– M ó j s y n ma wy s o k ie k walifik acje. Uk o ń czy ł wy d ział p o mp n a p o litech n ice w M o s k wie, b y ł zatru d n io n y p rzy b u d o wach ró żn y ch ro d zajó w elek tro wn i. – J ąd ro wej ró wn ież? – zap y tał J o ach im p rzy ch y ln y m to n em. – Nie. To jeg o marzen ie. – Do b rze, ro zp atrzę p o n o wn ie k an d y d atu rę Ery k a. – Erwin a. – Tak , Erwin a – p o twierd ził J o ach im. – Niech p rzy jd zie ju tro d o b iu ra. Ojczy m San d ry s ięg n ął w d ó ł, p o ło ży ł n a b lacie p łas k ą ak tó wk ę, wy jął zb in d o wan y p lik . – Bard zo p ro s zę, jeg o CV. – M ężczy zn a u ś miech n ął s ię p rzep ras zająco . – Wziąłem n a ws zelk i wy p ad ek . „A więc zap lan o wali to – my ś lał J o ach im, b io rąc d o k u men t. – A San d ra u d awała miło ś ć. Alb o ch ciała u d awać, ale n ap rawd ę s ię zak o ch ała, d lateg o u ciek ła”. Zn ó w p o czu ł n iep rzy jemn y zamęt w g ło wie. – Przejrzę p rzed s p o tk an iem z Erwin em – p o wied ział ch ło d n y m to n em. – Teraz, jeś li p an p o zwo li, ch ciałb y m d o k o ń czy ć ś n iad an ie. M u s zę ru s zać d o elek tro wn i. – Natu raln ie! – Ojczy m San d ry ws tał p o ś p ies zn ie, wy ciąg n ął ręk ę n ad s to lik iem. – J es zcze raz s tras zn ie p an u d zięk u ję… Za San d rę. I za Erwin a. Po wierzam p an u s wo je d zieci z p ełn y m zau fan iem. I o g ro mn ą wd zięczn o ś cią! Tak a z n as d ziwn a ro d zin a… jed en o jciec, d wo je ad o p to wan y ch d zieci. – M ó wiąc to , ś cis k ał o b u rącz d ło ń J o ach ima i p o trząs ał n ią. – J u ż mn ie n ie ma. Ży czę b ard zo miłeg o d n ia. Do wid zen ia! Przez u łamek s ek u n d y J o ach imo wi wy d ało s ię, że w o czach n iezn ajo meg o zamig o tał iro n iczn y s talo wy b ły s k . Po tem tamten o d wró cił s ię i o d s zed ł w s tro n ę wy jś cia z h o telu , p ewn ie s tawiając d łu g ie n o g i i k o ły s ząc s ię w b io d rach . – Ch o lern y g ej – mru k n ął d o s ieb ie Ku n d , wy cierając d ło ń w s erwetk ę. Uś wiad o mił s o b ie, że zap o mn iał zap y tać o n azwis k o . Nie s zk o d zi, d o wie s ię o d San d ry . Po s zu k a p o tem w in tern ecie i zn ajd zie n a n ieg o s p o s ó b . Po d n ió s ł d o u s t filiżan k ę, ale ch ło d n a k awa wy d ała s ię o b rzy d liwie g o rzk a. Od s tawił ją z n ies mak iem. Zu p ełn ie s tracił ap ety t.
19
M ężczy zn a, k tó ry p rzed s tawił s ię jak o o jczy m San d ry , wy s zed ł z h o telu . Po d s zed ł d o zap ark o wan eg o n a p o d jeźd zie s p o rto weg o jag u ara i zas iad ł n a fo telu k iero wcy . Wło ży ł wy ciąg n ięte ze s ch o wk a zams zo we ręk awiczk i, wy b rał n u mer n a d o łączo n ej d o k iero wn icy k lawiatu rze. Czek ając n a p o łączen ie, u ru ch o mił s iln ik i ru s zy ł s p o d h o telu . – Co s ły ch ać, Hrab io ? – Pewn y s ieb ie g ło s mężczy zn y mó wiąceg o p o an g iels k u z k wad ro fo n iczn ą d o s k o n ało ś cią wy p ełn ił k ab in ę. – Załatwio n e. – Nas z czło wiek d o s tan ie s ię d o ś ro d k a? – M ó j s y n , Erwin – o d p arł z u ś miech em Hrab ia. – A Olg a? – San d ra. Wró ci i zn ó w b ęd zie g o k o ch ać. – Ws p ó łczu ję jej. – W g ło ś n ik ach ro zleg ł s ię ś miech . – By wało g o rzej, s zejk z Emirató w waży ł d wieś cie k ilo . – Ku n d d o p u ś ci n as zeg o czło wiek a d o zawo ró w b ezp ieczeń s twa? – Ws zęd zie, g d zie zech ce. Erwin jes t s p ecem o d p o mp , b ęd zie wied ział, co ro b ić. J ag u ar d o jech ał d o s k rzy żo wan a b o czn ej d ro g i z d wu p as mo wą s zo s ą b ieg n ącą wzd łu ż mo rza. Hrab ia czek ał, aż p rzejed zie k o lu mn a s amo ch o d ó w, p atrzy ł n a cu mu lu s y p ęd zo n e s iln y m wiatrem o d p ó łn o cy . Czy ś ciły b łęk itn e n ieb o jak g ąb k i w o lb rzy miej my jn i. Świat b y ł zmech an izo wan ą zab awk ą w ręk ach o p atrzn o ś ci, k tó ra d b a o p o tężn y ch lu d zi. Czterd zieś ci lat temu p o s tan o wił, że n ig d y n ie b ęd zie s łab y i b ezrad n y . Stan ął p o s tro n ie s iły , i n ig d y teg o n ie żało wał. – Wracaj, d żet czek a – p o lecił g ło s mężczy zn y . – J es teś p o trzeb n y w Wars zawie, Rad o ws k i traci k o n tro lę. Szo s a n ad al b y ła zap ch an a. – Zas tan awiam s ię, czy J o ach im Ku n d mo że s p rawiać k ło p o ty – o d p arł Hrab ia. – Czy San d ra n ad n im zap an u je.
– Co mas z n a my ś li? – To ciężk i p s y ch o p ata. J eg o mó zg wy p ełn iają p o d ejrzen ia, lęk i n ien awiś ć. Dąży d o wład zy n ad lu d źmi, man ip u lu je i k łamie. M y ś lę, że ma n iejed n o n a s u mien iu . – Braliś my to p o d u wag ę – p rzy p o mn iał mężczy zn a. Hrab ia s k in ął g ło wą, jak b y ro zmó wca mó g ł g o d o s trzec. – Nie zd awałem s o b ie s p rawy , d o jak ieg o s to p n ia jes t ch o ry . Tak iemu czło wiek o wi p o wierza s ię b u d o wę b o mb y ato mo wej z o p ó źn io n y m zap ło n em. Śmiech z g ło ś n ik ó w wy p ełn ił wn ętrze jag u ara. – O czy m ty mó wis z? Ro s ja i Amery k a s ą zarząd zan e p rzez id io tó w alb o p s y ch o p ató w. M ają n a wy ciąg n ięcie ręk i g u zik z ty s iącami g ło wic jąd ro wy ch . Hrab ia milczał ch wilę. – Ku n d zro b i ws zy s tk o , żeb y o czy ś cić s ię p o atak u . Po ś więci San d rę, ws k aże n a n as . – Na cieb ie – p o p rawił g o mężczy zn a. – Na mn ie – zg o d ził s ię s p o k o jn ie Hrab ia. – M u s i zn ik n ąć b ez ś lad u . Uciec p rzed o d p o wied zialn o ś cią. – To two ja s p ecjaln o ś ć – s twierd ził mężczy zn a. – Po ś p ies z s ię. Ko lu mn a s amo ch o d ó w p rzejech ała, ale zb liżały s ię n as tęp n e wo zy , wo ln e miejs ce s zy b k o s ię zwężało . J ag u ar s k o czy ł z s zu mem s iln ik a i d y mem s p o d o p o n . Bo czn y m ś lizg iem wp as o wał s ię międ zy ciężaró wk ę a b iałą to y o tę. Hrab ia wy ró wn ał k o n trą k iero wn icy . Nie zwró cił u wag i n a o s try k lak s o n to y o ty , k tó rą zmu s ił d o h amo wan ia. Nacis n ął k lawis z. Z g ło ś n ik ó w ro zleg ł s ię mo cn y p o czątek p iątej s y mfo n ii Beeth o v en a, jeg o u lu b io n ej. Z p rzy jemn o ś cią ro zp arł s ię w s k ó rzan y m fo telu . Przy ś p ies zy ł, zjech ał n a lewą s tro n ę i z d u żą p ręd k o ś cią zaczął wy p rzed zać. Samo ch o d y z n ap rzeciwk a zjeżd żały n a p o b o cze p rzed p ęd zący m jag u arem. Ch mu ry -g ąb k i wy k o n ały ju ż s wo ją p racę, n ieb o s k ło n lś n ił czy s ty m b łęk item. Kied y o n zak o ń czy s wo ją, wiatr p o ciąg n ie z p ó łn o cn eg o ws ch o d u o lb rzy mią zło wro g ą ch mu rę, k tó ra wzb u d zi p an ik ę w s ercach i u my s łach lu d zi. Ch wilami n ien awid ził ich tak b ard zo , że o d b ierało mu to rad o ś ć ży cia. Dwad zieś cia lat lęk u i ws ty d u , zan im p ierws zy mężczy zn a n ie p o k azał mu p rawd y o ś wiecie. Ed ward Rad o ws k i też zas łu g iwał n a k arę. Ich miło ś ć zmien iła s ię, wy b lak ła. Fas cy n acja p o tęg ą i b o g actwem miliard era k o s zto wała co raz więcej u p o k o rzeń , Hrab ia b y ł p rzez n ieg o trak to wan y jak n iewo ln ik . Dlateg o u jawn ił Ewie Sawick iej ich związek . To b y ło zab ezp ieczen ie n a wy p ad ek b łęd u . Teraz n ap ro wad zi Ewę n a
k o n tak ty Ed ward a z Zieliń s k im i fin an s o wan ie g ru p y Kamira Ras h id a. Zn ajd zie d y s k retn y s p o s ó b , n ie wp ro s t. M o że wy k o rzy s ta teg o g łu p ca Sien n ick ieg o , k tó remu wy d aje s ię, że z p o mo cą Ewy p o trafi g o k o n tro lo wać. J eś li ś led ztwo wy k aże, że Rad o ws k i s tał za atak iem terro ry s ty czn y m, b ęd zie miał d o wó d , że p ró b o wał u p rzed zić ag en tk ę p ro wad zącą. Ewa u leg ała jeg o man ip u lacjo m. Ud ając s tarzejąceg o s ię, zd ziwaczałeg o g eja, o d wielu lat b rał u d ział w międ zy n aro d o wy ch o p eracjach . Ares zto wan ie, zg o d a n a ws p ó łp racę i k o n tro la p rzez n ied o ś wiad czo n ą i ro zch wian ą emo cjo n aln ie Ewę b y ły ś wietn ą p rzy k ry wk ą. Czy s zczen ie p ien ięd zy talib ó w, p o ś red n ictwo w zak u p ie b ro n i z p o mo cą ro s y js k ich i u k raiń s k ich o lig arch ó w p rzy n o s iły o lb rzy mie zy s k i. M o że s p o k o jn ie wy co fać s ię i zacząć n o we ży cie d alek o o d zn ien awid zo n ej Po ls k i. Pamiętał ch wilę, k ied y Rad o ws k i p o wied ział, co b ęd zie ich n as tęp n y m celem. Leżeli zmęczen i p o s ek s ie w to warzy s twie d wó ch o s iemn as to letn ich ch ło p có w. M iliard er g ład ził p o wło s ach jed n eg o z n ich , o p arteg o g ło wą n a jeg o u d zie. – Po mo żes z mi p rzy g o to wać k atas tro fę? Stan ies z s ię n iewy o b rażaln ie b o g aty – rzu cił z u ś miech em. Ch ło p iec p o d n ió s ł wzro k , s p o jrzał p y tająco . Rad o ws k i mru g n ął d o n ieg o . Hrab ia p o czu ł lęk . – Zo s tawcie n as s amy ch – p o lecił n iecierp liwie. Od czek ał, aż za ch ło p cami zamk n ą s ię d rzwi s y p ialn i. – Co mas z n a my ś li? – zap y tał z n iep o k o jem. Rad o ws k i wy ciąg n ął s ię wy g o d n ie n a p lecach z ręk ami p o d g ło wą. W lu s trze n a s u ficie o d b ijały s ię ich n ag ie ciała. Brzu ch y wy s tające o walem p o za b io d ra, zwis ające p o d g ard la, zwio tczała s k ó ra n ó g i ramio n . Nie cierp iał ty ch lu s ter, zain s talo wał je n a żąd an ie miliard era. – Od d ałb y ś ws zy s tk o , żeb y wy g ląd ać jak n as i k o ch an k o wie? – zap y tał len iwy m to n em Rad o ws k i, p rzy my k ając o czy . – Za k ilk as et lat tacy jak my b ęd ą k u p o wali mło d o ś ć i p ięk n o . Sp ełn ią s ię marzen ia So k rates a i Plato n a. Kalos kagathos, p ięk n o i d o b ro . – Co n azy was z d o b rem? J ak ą k atas tro fę? – Zap o min as z, Hrab io , że d la ary s to k rató w z Aten o zn aczało to : p ięk n y i o d ważn y w walce. Kalokagathia, id ealn e p o s tęp o wan ie wo d za, p ięk n eg o cn o tami, ciałem i czy n ami. Nas ze p ięk n o n ies tety p rzemija. Ale walk a n ie s k o ń czy ła s ię. Zn is zczen ie elek tro wn i ato mo wej, p rzes ilen ie i o czy s zczen ie. Zeu s zejd zie z o b ło k ó w, b o s k i g n iew zmiecie mało ś ć i p o d ło ś ć p o lity k ó w. A n as wy n ies ie n a Olimp . – Os zalałeś ? W jak i s p o s ó b ?
– A jak s ąd zis z? W jak i s p o s ó b amery k ań s k i p rzemy s ł zb ro jen io wy zro b ił n ajwięk s zy in teres o d czas ó w d ru g iej wo jn y ? Wielu d o b ry ch Amery k an ó w zach o wało miejs ca p racy , wiele firm u rato wało s ię p rzed b an k ru ctwem. Wo jn a w Irak u to b y ła k o p aln ia k ró la Salo mo n a, ży ła zło ta. W Afg an is tan ie k o p aln ia zło ta is tn ieje n ap rawd ę, p rzecież wies z. J ak my ś lis z, k to tam teraz wy d o b y wa żó łty metal? Hrab ia n ie u k ry wał n iep o k o ju . – M y ś lałem, że two je p ro b lemy to zas ło n a d y mn a. Rad o ws k i ro ześ miał s ię i p o k lep ał g o p o u d zie. Ws tał z łó żk a, wło ży ł jed wab n y s zlafro k , s taran n ie zawiązał k o ń ce p as k a n a b rzu ch u . – J es t ty lk o jed en , zaws ze ten s am p ro b lem. – Wy trzy mał wzro k Hrab ieg o i d o k o ń czy ł: – Nie jes tem n ajb o g ats zy m czło wiek iem n a ś wiecie. Z tru d em zmieś ciłem s ię w d ru g im ty s iącu Fo rb es a. To n iezn o ś n e i u p o k arzające. Po tej n o cy Hrab ia s k o n tak to wał s ię z czło wiek iem o n azwis k u Ko lcew. By ł p ilo tem ś mig ło wca, latał p o d czas wo jn y w Afg an is tan ie w latach o s iemd zies iąty ch , tam s ię p o zn ali. To Ko lcew wp ro wad ził g o w k u lis y wo jn y , in teres y z b ro n ią g in ącą z ro s y js k ich s k ład ó w i tran s p o rtó w. Im więcej zab ity ch ro s y js k ich żo łn ierzy , ty m d łu żej trwało p iek ło i ty m więk s ze b y ły zy s k i. Po d s tawo wa zas ad a b rzmiała: tak man ewro wać h an d lem b ro n ią, żeb y żad n a s tro n a n ie o d n io s ła zwy cięs twa. Gd y b y n ie wmies zali s ię Amery k an ie, b izn es mó g łb y trwać trzy d zieś ci lat. Ko lcew d o p u ś cił Hrab ieg o d o zy s k ó w i n amó wił d o p racy d la GRU. Ich p rzy jaźń p rzetrwała Afg an is tan i lata o s iemd zies iąte. Ro s jan in częs to b y wał w Wars zawie, k o n tro lo wał p rzerzu ty p ien ięd zy za b ro ń s p rzed awan ą w Azji, Afry ce i n a Blis k im Ws ch o d zie. Na p o czątk u lat d ziewięćd zies iąty ch p o zn ał Hrab ieg o z ro s n ący m w p o tęg ę mło d y m b izn es men em Alek s an d rem Narezo ws k im, k tó ry n ależał d o o to czen ia J elcy n a. In teres y , k tó re razem ro b ili, b y ły co raz więk s ze. Amery k a zaatak o wała Afg an is tan i zaczęły s ię wp ły wy z h ero in y . Wp ad k a i ares zto wan ie Hrab ieg o n a k ró tk o zatrzy mały jeg o u d ział. Ok azało s ię, że d ziałan ie p o d p rzy k ry wk ą ws p ó łp raco wn ik a k o n trwy wiad u , wy co fan eg o g eja d ziwak a jes t ró wn ie s k u teczn e. Py tan ie, k tó re Hrab ia zad ał ran o Ko lcewo wi Rad o ws k ieg o b rzmiało : – Czy was za firma wie o p lan ie Ed ward a?
p rzez
telefo n
po
wy jś ciu
– J ak n ajb ard ziej, Hrab io – o d p arł ad wo k at. – Wejd ź w to . Przy jad ę i wp ro wad zę cię w s zczeg ó ły . Niczy m s ię n ie martw, p rzy jacielu , jak zaws ze ws zy s tk o jes t p o d k o n tro lą.
20
Przez całą n o c i n as tęp n y d zień Ewa s p ała g łęb o k im s n em, p rzery wan y m p rzy ś p ies zo n y m o d d ech em alb o jęk ami p rzerażen ia, k tó re b u d ziły w Ad amie lęk . Wieczo rem u milk ła zu p ełn ie. Cis za b y ła n iep o k o jąca, wiele razy wch o d ził d o s y p ialn i, żeb y s p rawd zić, czy k o b ieta ży je. Nie mó g ł s k u p ić s ię n a p racy . Pro d u cen t telewizy jn eg o talk-show zad zwo n ił ran o z p y tan iem o s cen ariu s z ro zmo wy z min is trami o b ro n y n aro d o wej i s p raw wewn ętrzn y ch . Przy p o mn iał Ad amo wi, że to o n u p ierał s ię, b y ich zap ro s ić, męczy ł s ek retark i, aż wres zcie u s talił termin wizy ty w s tu d io . Tak ie ro zmo wy u mawiało s ię mies iąc wcześ n iej, wy jątk iem b y ły b u lwers u jące o p in ię p u b liczn ą wy d arzen ia w k raju lu b n a ś wiecie. Nic tak ieg o o s tatn io s ię n ie wy d arzy ło i o b aj min is tro wie u zależn ili zg o d ę n a u d ział w p ro g ramie o d lis ty p y tań . Ad am zg o d ził s ię ją s two rzy ć, ale n ad al n ie miał g o to weg o s cen ariu s za ro zmo wy . Po zb y ł s ię p ro d u cen ta, o b iecu jąc d o s tarczy ć p y tan ia n as tęp n eg o d n ia. Po tem s ied ział p rzez g o d zin ę p rzed lap to p em, s u rfu jąc p o in tern ecie. Pró b o wał zn aleźć ś lad y międ zy n aro d o wy ch k o n tak tó w Rad o ws k ieg o , k tó re p o mo g ły b y zro zu mieć mo ty wację miliard era. Nie wierzy ł w jeg o p atrio ty czn ą p o trzeb ę rato wan ia k raju . Natrafił n a k ilk a materiałó w o in wes ty cjach w k rajach b y łeg o ZSRR i Ch in ach . Nic z n ich n ie wy n ik ało . Co raz mn iej b y ł p ewien d ecy zji o u jawn ien iu atak u n a k o n wó j milio n o m wid zó w p o d czas talk-show Trudne rozmowy, k tó ry d wa lata temu p rzen ió s ł z rad ia d o s tacji telewizy jn ej. Wied ział, że wy wo ła med ialn ą b u rzę. Nawet g d y b y Rad o ws k i zap rzeczy ł, n azwał Ad ama k łamcą, d zien n ik arze ru s zy lib y tro p em in fo rmacji. W k o ń cu k to ś d o tarłb y d o ro d zin zab ity ch k o man d o s ó w. Ad am zo s tałb y wezwan y p rzez p ro k u ratu rę. Zn ał d o ś ć s zczeg ó łó w, ab y jeg o zezn an ia p o trak to wan o p o ważn ie. Nie czu ł s ię d o ś ć mo cn y , ab y s tan ąć d o walk i z Rad o ws k im i jeg o s tad em p rawn ik ó w. A tak że wy n ajęty ch d zien n ik arzy i s tacji telewizy jn y ch zap rzy jaźn io n y ch z miliard erem. Wo ln o ś ć s ło wa b y ła wy zn aczan a wy s o k o ś cią zap łaty i s iłą wp ły wó w. M ed ia p rzek o n ają o p in ię p u b liczn ą, że Ad am jes t mito man em. Ciężk o b y ło b y o d b u d o wać wizeru n ek p o ważn eg o d zien n ik arza.
Rad o ws k i o ś wiad czy , że wy my ś lił s en s acy jn ą wiad o mo ś ć, ab y d o wieś ć, jak n iewiary g o d n i s ą d zien n ik arze. Z p ewn o ś cią n ag rał ich ro zmo wę, więc mó g ł u d o s tęp n ić med io m p rzy rzeczen ie Ad ama o zach o wan iu tajemn icy . To b y ło b y d ru zg o cące. Nik t n ig d y n ie p o wierzy łb y mu s p rawy wy mag ającej o ch ro n y źró d ła in fo rmacji. I żad en d zien n ik arz n ie o d waży łb y s ię ju ż n iep o k o ić Rad o ws k ieg o . M o że to b y ło celem miliard era? By ł też p ro b lem u d ziału Karo la w p lan ie zamach u terro ry s ty czn eg o . M o że fru s tracja p rzy jaciela d o p ro wad ziła d o ero zji jeg o lo jaln o ś ci wo b ec p ań s twa. Karo l p o rzu cił s łu żb ę i o two rzy ł firmę k o n s u ltin g o wą, co o zn aczało , że in teres u ją g o wy łączn ie p ien iąd ze. Przek ro czy ł n iewid o czn ą lin ię, za k tó rą zas ad y i warto ś ci s tają s ię mn iej wy raźn e. M u s i p o ro zmawiać z Karo lem, p o wied zieć wp ro s t o p o mó wien iu o zd rad ę. Wzd ry g n ął s ię n a tę my ś l. Rzu cił wzro k iem n a zeg ar n a ek ran ie k o mp u tera. Sp ró b u je p o łączy ć s ię z Ag atą – jej in tu icja i in telig en cja n ig d y g o n ie zawio d ły . Uru ch o mił Sk y p e’a. Ik o n a s łu ch awk i b y ła zielo n a, Ag ata miała włączo n y k o mp u ter. Zas tan awiał s ię, jak zacząć ro zmo wę. Nie b ęd zie ro b ił ws tęp ó w, o d razu wy zn a, że p o trzeb u je rad y . M iał n ad zieję, że n ie p rzes tras zy jej h is to ria zaatak o wan eg o k o n wo ju i o ferta Rad o ws k ieg o . Nap ro wad ził k u rs o r n a zielo n ą s łu ch awk ę, p rzy cis n ął to u ch p ad . Po czu ł p rzy ś p ies zający p u ls , jak b y miał zd awać eg zamin p rzed s u ro wy m p ro fes o rem. Po k ilk u s y g n ałach ro zleg ł s ię d źwięk p o łączen ia, n a ek ran ie p o jawiła s ię Ag ata. M iała mo k re wło s y , p rzy trzy my wała je ręk ą z ręczn ik iem, k tó ry częś cio wo zas łan iał n ag ie ramio n a i p iers i. J ej twarz b y ła o p alo n a i zrelak s o wan a. Patrzy ła n a Ad ama p y tająco , b ez ch ło d n eg o d y s tan s u , k tó ry mro ził g o p o d czas ich p o p rzed n ich ro zmó w. – Cześ ć – p o wied ziała p rzy jazn y m to n em, o wijając g ło wę ręczn ik iem. – Co u cieb ie? – Sięg n ęła w b o k , p rzy ciąg n ęła k o lo ro wy s zlafro k z flan eli, wło ży ła ręce w ręk awy i o win ęła s ię s zczeln ie. Ad am p o czu ł p o d n iecen ie i u k łu cie zazd ro ś ci. Dlaczeg o b y ła tak ro zlu źn io n a? M iał wrażen ie, że zaraz p o jawi s ię mężczy zn a, k tó ry też b ęd zie n ag i i mo k ry p o ws p ó ln y m p ry s zn icu . Ag ata, o d d alo n a o ty s iące k ilo metró w, n iezależn a, w k ażd ej ch wili mo g ła s ię o d n ieg o u wo ln ić. Gd y b y b y ła w Po ls ce, łu d ziłb y s ię, że zd o ła zap o b iec k atas tro fie, zatrzy mać ją. – M as z min ę, jak b y ś zo b aczy ł d u ch a – zau waży ła i zamach ała ręk ą p rzed k amerą. – J es teś tam? Sły s zy s z mn ie? – Tak , p rzep ras zam, zamy ś liłem s ię – o d p arł s zy b k o w o b awie, że żo n a zak o ń czy
p o łączen ie. – Zap o mn iałem, jak a jes teś p ięk n a. I zmy s ło wa. Ag ata u ś miech n ęła s ię, ale jej s k u p io n y wzro k b ad ał jeg o twarz. – Nie czaru j. M ó w, o co ch o d zi – zażąd ała żarto b liwy m to n em. – Co u Rafała? J es t z to b ą? – Na u czeln i. M as z k ło p o ty ? Nie b y ło s en s u o d k ład ać tematu ro zmo wy , zaws ze o d g ad y wała jeg o in ten cje. – J es zcze n ie. Ale mo g ę mieć. Oczy Ag aty s p o ważn iały , zn ik n ęły p rzy jazn e b ły s k i. Ad am p o czu ł żal, że wy zn ał jej p rawd ę. – Nie mu s imy o ty m ro zmawiać. J ej g ło s s tał s ię rzeczo wy , ch ło d n y . – Przecież p o to zad zwo n iłeś . Nag le zro zu miał, że ta s p rawa jes zcze b ard ziej ich o d d ali. Ro zmo wa z Ag atą b y ła fataln y m p o my s łem, jed n ak k łams two b y ło b y g o rs zy m. – M as z rację, k o ch an ie. Ale k ied y cię zo b aczy łem, d o tarło d o mn ie, że n ie mam p rawa zawracać ci g ło wy . To mały p ro b lem. – M ały ? Wy g ląd as z jak czło wiek p rzed p ro ces em o zab ó js two . Wies z o czy mś , co p o win ien eś u p u b liczn ić? B o is z s ię k o n s ek wen cji. Czy li to n ieb ezp ieczn e? Dla n as ? Ad am n ie o d p o wied ział, n ie mó g ł u p o rząd k o wać my ś li. J ej in tu icja g o p rzerażała. Ch ciał wy łączy ć k amerę, wy tłu maczy ć s ię zak łó cen iami. Przek lęty Sk y p e! Ag ata p atrzy ła n a n ieg o u ważn ie. – Czy to jes t g o rs ze o d Eas t Fu n d ? – zap y tała s p o k o jn y m g ło s em. By ła zab ezp ieczo n a p rzed jeg o n ied o jrzało ś cią o g ro mem o cean u . Ad am wied ział, co p o wie. – Ch cę p ro s ić, żeb y ś cie n ie wracali. Na razie – rzu cił zd ecy d o wan ie, p atrząc jej p ro s to w o czy . – Zad zwo n iłeś , b o n ie ch ciałeś zo s tać z ty m s am. Po wied z. Nie mó g ł ju ż s ię wy co fać. Nab rał p o wietrza jak p rzed s k o k iem d o g łęb o k iej wo d y . Zaczął mó wić p o wo li, p an u jąc n ad emo cjami: – Od d ział k o man d o s ó w k o n trwy wiad u u jął d wó ch terro ry s tó w z g ru p y p lan u jącej p o ważn y zamach . Ko n wó j z terro ry s tami zo s tał zaatak o wan y . Wezwał mn ie Rad o ws k i, miliard er, k tó ry o s k arża Karo la o … Wzro k Ag aty u ciek ł w b o k , ry s y twarzy s tężały . Patrzy ła n a co ś za jeg o p lecami. Ad am o d wró cił s ię i zmartwiał. W d rzwiach s tała Ewa u b ran a w jeg o k o s zu lę.
Ro zp u s zczo n e wło s y o p ad ały n a b lad ą twarz, ręk ą o p ierała s ię o framu g ę. Ro zp ięta k o s zu la ty lk o częś cio wo zas łan iała n ag ie b io d ra, b rzu ch i p iers i. – Przes tań … an i s ło wa więcej – p o wied ziała Ewa s łab y m, ale zd ecy d o wan y m g ło s em. Od erwała s ię o d d rzwi i ru s zy ła w jeg o s tro n ę. Ad am o b ejrzał s ię z u czu ciem p an ik i. Twarz Ag aty n a ek ran ie b y ła n ieru ch o ma, o czy ś led ziły ru ch y zb liżającej s ię k o b iety . Ewa p o ch y liła s ię n ad ramien iem Ad ama, jej wło s y o p ad ły n a jeg o twarz, ręk ą ch wy ciła p o k ry wę lap to p a i ją zamk n ęła. – Co ro b is z!? Zo s taw! – k rzy k n ął. Od ep ch n ął ją i o d wró cił s ię d o k o mp u tera. Ewa ch wy ciła za b lat, ale b y ła za s łab a, żeb y u trzy mać ró wn o wag ę. Up ad ła n a p o d ło g ę ciężk o i b ezwład n ie. Przek ręciła s ię n a b o k i u k lęk ła, p rzy trzy mu jąc s ię b iu rk a. – Ch ces z ją w to wciąg n ąć? – zap y tała, p atrząc z n ap ięciem n a Ad ama, k tó ry p ró b o wał p rzy wró cić p o łączen ie. – Nie ch cę! Ale mo g łaś in aczej! Wies z, co p o my ś lała mo ja żo n a!? Po wies z jej n aty ch mias t, k im jes teś i jak s ię tu zn alazłaś ! Nap ro wad ził ws k azó wk ę n a zielo n ą s łu ch awk ę. Ro zleg ł s ię s y g n ał łączen ia, ale Ag ata n ie o d b ierała. Szy b k o n ap is ał wiad o mo ś ć: „Od b ierz, p ro s zę cię, o d b ierz! Ewa p raco wała d la Karo la. Kto ś ch ciał ją p o rwać! Ud zieliłem jej p o mo cy !”. – Ps iak rew, Ag ata! – k rzy k n ął, n ie wy trzy mu jąc milczen ia Sk y p e’a. – Daj jej s p o k ó j, p o tem wy jaś n is z – p o wied ziała Ewa. – Ub ierz s ię! – rzu cił wś ciek ły m g ło s em. – Nie p rzes zk ad zaj! – Otwo rzy ł p ro g ram p o czto wy i zaczął p is ać e-mail. – J es teś p ewien , że n ie mają d o s tęp u d o two jeg o k o mp u tera? – zap y tała s p o k o jn ie. – Na two im miejs cu u ważałab y m, co p is zę. Ad am o d s u n ął d ło n ie o d k lawiatu ry . Sp o jrzał n a n ią zrezy g n o wan y . – Ty n ap is zes z d o Ag aty ze s wo jeg o k o n ta. Wy jaś n is z jej ws zy s tk o . Ewa p o k ręciła p rzecząco g ło wą. – Pro s zę cię… J es teś , d o ch o lery , k o b ietą! Do b rze wies z, co zro b iłaś ! – Us ły s załam, co zacząłeś mó wić – o d p arła. – Nie n ap is zę. Namierzą mn ie p rzez twó j IP, za p ó ł g o d zin y mielib y ś my wizy tę. Pó jd zies z d o k afejk i in tern eto wej, n ie ro zwied ziecie s ię w g o d zin ę. Ad am o d wró cił wzro k o d jej o d s ło n ięty ch u d i n ag ieg o ciała wid o czn eg o s p o d ro zch y lo n ej k o s zu li. Po czu ł iry tu jący p rzy p ły w p o żąd an ia. – Pro s iłem, żeb y ś s ię u b rała!
Ewa u s iad ła n a s o fie p o d ś cian ą, o win ęła s ię k o s zu lą. – M u s zę zd ecy d o wać, czy mo g ę tu zo s tać – p o wied ziała. – Nie mo żes z! – s twierd ził s zy b k o Ad am. Od razu p o żało wał s wo ich s łó w. Oczy Ewy wy rażały p rzy g n ęb ien ie i rezy g n ację. – Do b rze, p ó jd ę. Ale p o wies z mi ws zy s tk o , co wies z. Zg in ął mó j n arzeczo n y , Krzy s zto f, zn ałeś g o . Po tem zab ili mo jeg o o jca… Nie p o trafiłam g o o calić. Dlaczeg o p rzy s zed łeś d o Karo la? J ak mn ie o b ro n iłeś ? – Nie ja – p o wied ział Ad am. – Kto ś p o s trzelił d wó ch b an d zio ró w, k tó rzy p ró b o wali cię p o rwać. M y ś lał g o rączk o wo , jak wy tłu maczy ć Ag acie o b ecn o ś ć o b cej k o b iety . Prawie n ag iej, w jeg o k o s zu li. Każd e wy jaś n ien ie b y ło id io ty czn e p o za p rawd ą, k tó rej n ie mó g ł wy jawić. Po co ją w to wciąg n ął? By ł s k o ń czo n y m id io tą! Ewa czek ała s p o k o jn ie, zd awała s ię czy tać w jeg o my ś lach . – Us ły s załam n azwis k o Rad o ws k i. Po wied ziałeś : „p lan zamach u terro ry s ty czn eg o ”, „atak n a k o n wó j”. I że Rad o ws k i p o d ejrzewa Karo la. J a też n ie wiem, p o czy jej s tro n ie s to i p u łk o wn ik Sien n ick i.
21
Rad o ws k i p rzy g ląd ał s ię wy s o k iemu , ch u d emu mężczy źn ie, k tó ry s ied ział z lek k o s p u s zczo n ą g ło wą. Zd awał s ię p o g rążo n y w my ś lach alb o mo d litwie. M iał d wad zieś cia s ześ ć lat, ale wy g ląd ał n a d zies ięć lat s tars zeg o . Ko ś cis ta, wy ch u d zo n a twarz z b lizn ą p rzecin ającą s zczęk ę i p o liczek mó wiła o as cety czn ej n atu rze i ciężk ich p rzejś ciach . Nied awn o o g o lo n a b ro d a o d s łan iała jaś n iejs zą s k ó rę, ró żn ica b y ła wid o czn a p o mimo ciemn ej k arn acji. Czarn e wło s y ś cięto n ies taran n ie, n ad u s zami i czo łem wy s tawały n ieró wn e k o s my k i. By ł u b ran y w za d u ży ciemn y s weter, k tó ry zwis ał z ch u d y ch ramio n , i s zero k ie czarn e s p o d n ie. Sp o d p o d win ięteg o ręk awa wy s tawał p rzeg u b o win ięty mo d litewn y mi k o ralik ami. Sied zieli w p o k o ju n a p iętrze o p u s zczo n eg o d o mu , k tó ry n ied awn o zo s tał k u p io n y i p rzy s to s o wan y d o u k ry cia k ilk u n as tu lu d zi. Od d alen ie o d d ro g i i małeg o Us tan o wa p o ło żo n eg o n a s k raju las u zap ewn iało an o n imo wo ś ć. Kilk u h ek taro wy teren o g ro d zo n o wy s o k ą s iatk ą, w n o cy s trzeg ły g o p s y . Rad o ws k i p rzen ió s ł s p o jrzen ie n a Zieliń s k ieg o , k tó ry s tał p rzy o k n ie i czek ał w milczen iu . – To ma b y ć jak iś żart? – zap y tał. M ajo r p o ru s zy ł s ię n ies p o k o jn ie. – Dlaczeg o ? – Wy g ląd a, jak b y u ciek ł z amery k ań s k ieg o więzien ia. I u k ry wał g o id io ta. Zieliń s k i o d ch rząk n ął n erwo wo . – Nik t tu … Rad o ws k i mu p rzerwał: – By łeś majo rem k o n trwy wiad u czy ras is to ws k im k rety n em? M a d o s tać p o rząd n e u b ran ie. Po tem zap ro wad zis z p an a Ras h id a d o fry zjera. I d o k o s mety czk i, k tó ra n au czy g o mas k o wać b lizn ę. Zro zu mian o ? Zieliń s k i k iwn ął g ło wą. Ras h id s p o jrzał n a n ieg o p rzelo tn ie i zn ó w wb ił wzro k w p o d ło g ę. Rad o ws k i zwró cił s ię d o Kamira: – Bard zo p rzep ras zam za s wo ich lu d zi – p o wied ział mięk k im g ło s em.
– W p o rząd k u – mru k n ął Afg ań czy k , n ie p o d n o s ząc g ło wy . J eg o p o ls k i b y ł p o zb awio n y o b ceg o ak cen tu , b rzmiał jed n ak ch ro p awo . – Nie jes t w p o rząd k u – zap ro tes to wał Rad o ws k i. – M u s is z wy g ląd ać jak b izn es men z Blis k ieg o Ws ch o d u . – Ściąg n ie n a s ieb ie u wag ę s łu żb – rzu cił Zieliń s k i. – Nie p rzes ad zajmy . Pan Ras h id o p u ś cił Po ls k ę, żeb y zająć s ię in teres ami, i wró cił, żeb y tu in wes to wać. Do ak cji p o jed zie d o b ry m s amo ch o d em, p o tem wy jed zie p rzez Au s trię, leg aln ie. Przy g o tu jes z d o k u men ty , zało ży s z k o n to b an k o we, n a k tó re p rzeleję ś ro d k i z b an k u w Emiratach Arab s k ich . Po zo s tali też mają s ię ś wietn ie p rezen to wać. – M y ś lałem… – zaczął Zieliń s k i, n ie u k ry wając zd ziwien ia. – Wy d arzen ie w g ó rach zmu s za n as d o zmian y p lan ó w – p rzerwał Rad o ws k i. Zn ó w zwró cił s ię d o Ras h id a: – Two im zd an iem s traty n ie o d eb rały lu d zio m d u ch a walk i? – Allah wy s tawia wiern y ch n a p ró b y . Dzięk i n im p o zn ajemy , ile jes teś my warci – o d p o wied ział wo ln o Ras h id . – Amen – zak o ń czy ł p o ważn ie Rad o ws k i. Wy ciąg n ął ręk ę, p o ło ży ł d ło ń n a ramien iu Afg ań czy k a. – Walczy liś cie jak d iab ły . Ws p an iale, że s ię wy d o s tałeś . Ras h id n ie p o d n ió s ł g ło wy . – J es tem wd zięczn y za u wo ln ien ie mo ich p rzy jació ł. Dło ń Rad o ws k ieg o u ś cis n ęła b ark Ras h id a i co fn ęła s ię. – Nik o g o n ie zo s tawiamy w ręk ach wro g ó w. Ws zy s tk ie s łu żb y p rzetrząs ają ś ro d o wis k a mu zu łmań s k ie. Od czek amy , aż zmęczą s ię i zd ejmą o b s erwację. Wted y u d erzy my . – Do b rze – p o wied ział cich y m g ło s em Afg ań czy k . Rad o ws k i ws tał. M ó wił d alej, p rzech ad zając s ię p o p o mies zczen iu : – Zg in ął d o wó d ca was zej g ru p y . Oraz b o jo wn ik , k tó ry miał za zad an ie zło ży ć i o d p alić rak ietę. M u s imy u zu p ełn ić s traty . – J a to zro b ię – p o wied ział Ras h id . – I p rzejmę d o wó d ztwo . Rad o ws k i wy mien ił s p o jrzen ia z Zieliń s k im. – J es teś p ewien ? – Stu d io wałem n a wy d ziałach in ży n iery jn y m i elek tro n iczn y m n a p o litech n ice. Przes zed łem s zk o len ie w Pak is tan ie, zn am s ię n a ws zy s tk ich ro d zajach b ro n i. I n a d o wo d zen iu .
Zap ad ła cis za. Rad o ws k i p rzech ad zał s ię zamy ś lo n y , p o tem zn ó w u s iad ł n ap rzeciw Afg ań czy k a. – Do łączy łeś d o o d d ziału w o s tatn iej ch wili n a włas n ą p ro ś b ę. Do tej p o ry n ie b rałeś u d ziału w ak cjach . – Po k azał p alcem n a b lizn ę. – To b y ł atak amery k ań s k ieg o d ro n a n a k ry jó wk ę talib ó w. Prak ty czn ie n ad al jes teś cy wilem, zg ad za s ię? Ras h id wo ln o u n ió s ł g ło wę, s p o jrzał n a Rad o ws k ieg o . Ciemn e o czy wy rażały s p o k ó j czło wiek a n awy k łeg o d o cierp ień i p o ś więcen ia. Tak s amo mó g ł p atrzeć w o czy o p rawco m alb o wy d ać ro zk az eg zek u cji. Teraz w jeg o wzro k u czy teln e b y ły wd zięczn o ś ć i s zacu n ek . – Dlaczeg o p an to ro b i? – zap y tał cich o . – Najp ierw ch cę s ię u p ewn ić co d o two ich mo ty wacji – o d p arł s p o k o jn ie Rad o ws k i. – M ó j k raj p rzy jął two ją ro d zin ę, u d zielił wam s ch ro n ien ia i ws p arcia. Ch o d ziłeś d o p o ls k ich s zk ó ł, u czy łeś s ię n as zej h is to rii. Nik t n ie p rzes zk ad zał ci wy zn awać two jej relig ii. Czy w jak iś s p o s ó b zran io n o two je u czu cia? Zieliń s k i p o ru s zy ł s ię n iecierp liwie. Ro zmo wa p rzeb ieg ała n ie p o jeg o my ś li. – J eś li mo g ę s ię wtrącić – p o wied ział z n acis k iem. – Lu d zie z o d d ziału , k tó ry wy k o n a zad an ie, mają o trzy mać tak ą fo rs ę, że d o k o ń ca ży cia b ęd ą leżeć n a p laży . Pan Ras h id d o wied ział s ię o ty m, n o i s ię załap ał. M y ś lał, że to b u łk a z mas łem… ale wp ierd o lili s ię n a k o man d o s ó w z k o n trwy wiad u . Ch ętn ie p o s łu ch am, w jak i s p o s ó b d o łączy ł d o n as zy ch b o jo wn ik ó w. Gad ali o ty m n a b azarze w Kab u lu ? Ściąg n ijmy p rawd ziwy ch zawo d o wcó w. Oczy Ras h id a b ły s n ęły . Ob rzu cił Zieliń s k ieg o p o g ard liwy m s p o jrzen iem. – Głu p cy wmawiają ś wiatu , że Ko ran s p rzeciwia s ię wo jn ie – p o wied ział p o wo li Rad o ws k i. Afg ań czy k s p o jrzał n a n ieg o n ieu fn ie. – Zab ijaj ich ws zęd zie, g d ziek o lwiek ich zn ajd zies z – mó wił d alej miliard er, ak cen tu jąc k ażd e s ło wo . – Wy rzu ć ich s tamtąd , s k ąd o n i cieb ie wy rzu cili. Niewiara jes t g o rs za o d zab ijan ia. Allah p rzeb acza i jes t miło s iern y . Walcz z n imi i zab ijaj ich , aż n ie b ęd zie in n ej wiary n iż wiara w Allah a. Nie b ęd zie więcej łaman ia p rawa p rzez wierzący ch w in n y ch b o g ó w i p rzez g rzes zn ik ó w. Walcz za s p rawę Allah a. I p amiętaj, Allah jes t ws zęd zie i wie ws zy s tk o . Wzro k Ras h id a ś wiad czy ł o ty m, że zmag a s ię o n ze s p rzeczn y mi emo cjami. Wied za Rad o ws k ieg o o Ko ran ie ro b iła n a n im wrażen ie, ale ro zu m p o d p o wiad ał, żeb y n ie u fać o b cemu . M ó g ł n au czy ć s ię frag men tó w ś więtej k s ięg i, żeb y zwab ić g o w p u łap k ę zau fan ia.
Cis za p rzed łu żała s ię. Rad o ws k i czek ał, wp atrzo n y w Afg ań czy k a. Zieliń s k i p o ru s zy ł s ię n iecierp liwie, ale n ie o ś mielił s ię wtrącić. – J es t p an mu zu łman in em? – zap y tał wres zcie Ras h id . – Walk a jes t two im p rzezn aczen iem, a jed n ak n ie p o d o b a s ię to b ie – zaczął zn ó w Rad o ws k i. – Ale jes t mo żliwe, że n ie p o d o b ają ci s ię rzeczy , k tó re s ą d la cieb ie d o b re. I k o ch as z te, k tó re s ą d la cieb ie złe. Allah wie, a ty n ie wies z n ic. Ty ch , k tó rzy o d rzu cają wiarę, u k arzę s tras zn ą ag o n ią n a ty m ś wiecie i n a n as tęp n y m, p o ży ciu . I n ik o g o n ie b ęd zie, żeb y im p o mó c. Nied łu g o p o s iejemy p rzerażen ie w s ercach n iewiern y ch , ab y mo g li p o zn ać ws p ó łczu cie Allah a. Ten , k tó ry walczy d la Allah a, czy zo s tan ie zab ity , czy b ęd zie zwy cięs k i, to o n o trzy ma n ajwy żs zą n ag ro d ę. Ras h id s k ło n ił g ło wę i wy s zep tał cich o : – Allahu Akbar. – Bó g jes t wielk i – p o wied ział Rad o ws k i. Ras h id wy p ro s to wał s ię. Sp o jrzeli s o b ie w o czy . Rad o ws k i o d wró cił g ło wę, p atrzy ł w s tro n ę o k n a, jak b y zb ierał my ś li. Zn ó w zaczął mó wić: – Po ls k a n ie p o win n a p o s y łać żo łn ierzy d o Irak u . An i d o Afg an is tan u . Żad n e mu zu łmań s k ie p ań s two n ie p rzy s łało żo łn ierzy d o Po ls k i. Nie p ró b o waliś cie mó wić n am, jak mamy ży ć. Ras h id s łu ch ał w s k u p ien iu . Zieliń s k i zap alił p ap iero s a. Rad o ws k i s p o jrzał n a n ieg o o s try m wzro k iem. M ajo r wy mru czał p rzep ro s in y i wy s zed ł. W łazien ce p o p rzeciwn ej s tro n ie k o ry tarza cis n ął p ap iero s a d o s ed es u i s p u ś cił wo d ę. Sp o jrzał w lu s tro , p rzeciąg n ął d ło n ią p o wy g o lo n ej czas zce i rzu cił s p o k o jn ie d o s wo jeg o o d b icia: – Szlag mn ie zaraz trafi. Wró cił d o p o k o ju , zamk n ął d rzwi i zajął miejs ce n a k rześ le p o d ś cian ą. Rad o ws k i i Ras h id n ad al s ied zieli b ez ru ch u , s k u p ien i n a s o b ie. – Czy d o b rze u s ły s załem, że mężczy zn a, k tó reg o p o ch wy cili i p rzek azali Amery k an o m p o ls cy żo łn ierze, jes t z two jej ro d zin y ? – zap y tał Rad o ws k i. – To s tars zy b rat mo jej matk i – o d p arł Ras h id . W jeg o g ło s ie mo żn a b y ło wy czu ć, że miliard ero wi u d ało s ię p rzeb ić p rzez mu r n ieu fn o ś ci. – J es t ci b lis k i? Afg ań czy k k iwn ął g ło wą. – J ak b ard zo ? – zap y tał Rad o ws k i. Ras h id zawah ał s ię, p o tem zaczął mó wić, p o wo li d o b ierając s ło wa:
– M ó j o jciec zd rad ził is lam. I Afg an is tan . Nie ch o d zi d o meczetu , n ie mo d li s ię. Po wied ział mi, że Allah n as o p u ś cił. Ch ciał s ię s tać Po lak iem. Uwierzy łem o jcu , ale teraz wiem, że to b y ło k łams two . Po win ien em g o zab ić, ale żal mi matk i i s ió s tr. M ó j wu j Uman Fas ad jes t wielk im d o wó d cą w Afg an is tan ie. Pro wad zi g o ręk a i wo la Allah a. Walczy ł z Ro s jan ami, teraz walczy z Amery k an ami. I z wami. Żad n e mo cars two n ie p o k o n a Afg an is tan u . – Niech b ęd zie b ło g o s ławio n a two ja wielk a o jczy zn a – p o wied ział p o ważn ie Rad o ws k i. – Sp o tk ałeś wu ja, k ied y p ierws zy raz p o jech ałeś d o Pak is tan u . Po matu rze. Nawró cił cię? Ras h id p rzy tak n ął. Przez mo men t wy d awało s ię, że zamilk n ie, ale o czy mu ro zb ły s ły i zaczął mó wić z p as ją: – M ó wi p an , że Po ls k a p rzy jęła mo ją ro d zin ę. Tak s ię s tało , b o mó j o jciec u ciek ł z Afg an is tan u jak tch ó rz i zd rajca. Po s zed łem d o p o ls k iej s zk o ły . Pró b o wałem zap o mn ieć o p o ch o d zen iu , s tarałem s ię b y ć jak p o ls cy k o led zy . Bez p rzerwy s ły s załem, że jes tem b ru d n y m Arab em. M o je s io s try n azy wan o g o rzej. Kied y s tawałem w ich o b ro n ie, s zk o ła ś ciąg ała p o licję. Po licjan ci o b iecy wali, że wy b iją mi z g ło wy terro ry zm. I ro b ili to , p ałk ami i p ięś ciami. Ojciec zab ran iał p o k azać lek arzo wi, jak wy ch o wy wała mn ie p o licja. M ó wił, żeb y m s ię d o s to s o wał. Do czeg o ? Do p icia i n ark o ty k ó w? Po rn o g rafii z n etu ? Do amery k ań s k ich filmó w i g ier o zab ijan iu g łu p ich mu zu łman ó w? Na czy m p o leg a was za wiara w Bo g a, jeś li n ie p o traficie s p rzeciwić s ię s zatan o wi? Wy s zliś cie z Afg an is tan u , więc d laczeg o wy s y łacie mo rd ercó w, k tó rzy p o ry wają n as zy ch lu d zi? Zieliń s k i n ie wy trzy mał. – M o że d o ś ć k azan ia? Do b rze wies z d laczeg o . Szatan to d la cieb ie Amery k a? Ty lk o Amery k an ie trzy mają was w ry zach . Ras h id n ie zas zczy cił g o s p o jrzen iem. – Zarazili was s wo ją zg n ilizn ą. Nie ma ju ż ch rześ cijań s twa, za k tó re was s zan o waliś my . Starzy lu d zie ży ją w o p u s zczen iu , b ied acy w p o g ard zie. Nie wiecie, czy m jes t s zacu n ek d la d ru g ieg o czło wiek a. Os k arżacie n as o złe trak to wan ie k o b iet, a s wo je b ijecie i p o n iżacie u p o jen i alk o h o lem. Wy k o rzy s tu jecie je w b u rd elach . M ó wicie, że my p o trafimy ty lk o walczy ć, n ie p raco wać. I d zięk i n as zy m wo jn o m p ławicie s ię w b o g actwie, b o k u p u jemy o d was b ro ń . A wy zab ieracie n am b o g actwa n atu raln e. Nie ma Eu ro p y an i Po ls k i. J es t s p rzed ajn a d ziwk a k armio n a amery k ań s k imi k łams twami. Was za cy wilizacja jes t p rzeg n iła, zb liża s ię jej k o n iec. Zieliń s k i d rg n ął jak u k łu ty żąd łem.
– Ku rwa… mo że d o ś ć p ierd o len ia. – Zwró cił s ię d o Rad o ws k ieg o : – M u s imy teg o s łu ch ać? J eś li s ą tacy id eo wi, n iech wy k o n ają zad an ie d la Allah a! Bez fo rs y ! Rad o ws k i u ś miech n ął s ię, n ad al p atrzy ł n a Ras h id a z s y mp atią. – M o cn o mó wis z, p rawd ziwie. I my ch cemy mierzy ć s ię z tak ą wiarą. Zieliń s k i wzru s zy ł ramio n ami z iry tacją, o d wró cił s ię d o o k n a. – Przejd źmy d o rzeczy – zap ro p o n o wał Rad o ws k i. – Zab icie p rezy d en ta, p remiera i p o s łó w wy wo ła s zo k . Zn is zczen ie p arlamen tu w d n iu ś więta n aro d o weg o b ęd zie ró wn ie mo cn e jak atak n a Wo rld Trad e Cen ter. By ć mo że u d a s ię d o p ro wad zić d o wy b ran ia n o wej wład zy , k tó ra o d etn ie s ię o d amery k ań s k iej p o lity k i. Oczy Ras h id a b ły s n ęły ek s cy tacją. Rad o ws k i p o k iwał g ło wą z zad o wo len iem. – Przerażen ie p ad n ie n a całą Eu ro p ę. Świat d o wie s ię, że to o d wet za ws p ieran ie amery k ań s k ich ak cji w Afg an is tan ie. I za rab o wan ie was zy ch b o g actw. Ras h id zatrzy mał z wes tch n ien iem.
n a mo men t
p o wietrze w p łu cach , p o tem
wy p u ś cił
je
– M o żemy n ajp ierw zażąd ać u wo ln ien ia więźn ió w? M o jeg o wu ja? – zap y tał, u k ry wając p o d n iecen ie. Rad o ws k i p o k ręcił g ło wą. – Amery k an ie n ie u leg n ą, n ie o b ch o d zi ich Eu ro p a. Im więcej s trat, ty m lep iej d la amery k ań s k iej ek o n o mii. Przez ch wilę p an o wała cis za. Sły ch ać b y ło n iecierp liwe b ęb n ien ie p alcó w Zieliń s k ieg o p o metalo wy m p arap ecie o k n a. – Co p an ma p rzeciw s wo jemu k rajo wi? – zap y tał R as h id . Rad o ws k i u ś miech n ął s ię i ro zło ży ł ręce. – Nic. Afg ań czy k zmars zczy ł b rwi. – I ch ce p an wy wo łać tak ą k atas tro fę? – In teres , wy łączn ie in teres . – M o g ę zap y tać, n a czy m p o leg a? Rad o ws k i p o k ręcił p rzecząco g ło wą. – Do k o n as z s wo jej zems ty . Do s tan ies z za to s u mę, k tó ra wy s tarczy two im b o jo wn ik o m n a wiele lat walk i. A ja o s iąg n ę s wó j cel. Zn ó w zap ad ło milczen ie. Wres zcie Ras h id zap y tał to n em żo łn ierza zwracająceg o s ię d o d o wó d cy : – Kied y mamy zaatak o wać? J ak d o s tarczy my rak ietę? M u s i zb liży ć s ię n a
s ześ ćd zies iąt k ilo metró w. Zieliń s k i o d wró cił s ię, s p o jrzał n a Rad o ws k ieg o z u zn an iem. Niep o k o iło g o jed n ak , że miliard er n araził s ię n a k o n tak t z czło wiek iem, k tó ry miał wy k o n ać atak . Nie u s p o k ajał g o arg u men t, że Ras h id n ie wied ział, z k im ro zmawia, b o Rad o ws k i u n ik ał k o n tak tó w z med iami, więc jeg o twarz n ie b y ła zn an a. M ajo r zn ał s ię n a lu d ziach . Afg ań czy k b y ł mło d y , cały jeg o fan aty zm i wy s zk o len ie ro zs y p ią s ię, k ied y wp ad n ie w ręce s p ecjalis tó w wy wiad u . Złamią g o , b ęd zie zezn awał. Zieliń s k i p o s łu ży za k o zła o fiarn eg o . Rad o ws k i wy win ie s ię, b o jeg o fo rtu n a s tawiała g o p o za p rawd ą i p o n ad p rawem. M ajo r u fał ty lk o s o b ie i s wo jemu zad an iu . Żad en z terro ry s tó w n ie miał p rawa p rzeży ć. Zo s tan ą zlik wid o wan i p rzez o d d ział Cy k lo p a, k tó ry trafi n a p o d ejrzan eg o tira. Zaraz p o o d p alen iu rak iety . Będ zie tam, p rzy p o mn i Ras h id o wi d zis iejs zą ro zmo wę. M iliard er p o win ien zao fero wać Afg ań czy k o wi miejs ce w raju . W g aju o liwn y m p rzy fo n tan n ie, z s ied emd zies ięcio ma tań czący mi h u ry s ami. W p ierws zy m rzęd zie, z wid o k iem n a Allah a. Zieliń s k i u ś miech n ął s ię n a tę my ś l.
22
Karo l miał n ad zieję, że Ewa jes t z Ad amem b ezp ieczn a. M ó g ł zad zwo n ić, ale g ó rę wziął n awy k zach o wan ia p rzewag i w s y tu acji, k tó ra p o ten cjaln ie b y ła g ro źn a. Nap as tn icy mo g li o d n aleźć Ewę, czek ać, b y s ię p o jawił i zd ek o n s p iro wał. Od s u wał o d s ieb ie b ard ziej p rzy ziemn ą p rawd ę. Ch ciał wied zieć, czy d o s zło d o jej zb liżen ia z Ad amem. Po mimo ro zs tan ia i związk u z Krzy s zto fem Ewa n ie p rzes tała b y ć mu b lis k a. J eg o emo cje b y ły b ez s en s u , n ie miały n ic ws p ó ln eg o z zad an iem. Tak my ś lał i czu ł in n y czło wiek , k tó reg o tru d n o b y ło zro zu mieć i k tó ry co raz częś ciej d o min o wał n ad wy s zk o lo n y m żo łn ierzem k o n trwy wiad u . Przy s zło mu n a my ś l, że właś n ie w tak ich ch wilach lu d zie p o p ełn iają b łęd y . Do ch o d zi d o g ło s u n ieracjo n aln e „ja”, k tó re u czy my s ię k o n tro lo wać, żeb y n ie zamien iło w p iek ło ży cia n as zeg o i b lis k ich . Utrzy mu jemy i n o s imy to p iek ło w s o b ie, u k ry te. Tak d łu g o , aż wy p ali n as o d ś ro d k a. Na s taro ś ć p ró b u jemy zro zu mieć, co n ami k iero wało , k im b y liś my . Ws zy s tk o , co wid zimy , to cu d ze n o rmy , zak azy i zas ad y . Nic włas n eg o , wy jątk o weg o . Nic, co u zas ad n iało b y n as ze is tn ien ie. M o że d lateg o n ajo d ważn iejs i z n as p o p ełn iają s zalo n e czy n y alb o zb ro d n ie. Do wiad u ją s ię o s o b ie p rawd y , zan im p rzemin ą. J ak a jes t warto ś ć p rawd y ? Zab ieramy ją d o in n eg o ś wiata? J ed y n a rzecz, k tó rą wo ln o n am zab rać? Stajemy s ię tam p rawd ą o s o b ie? Czy zn ik amy , ro zp ras zamy s ię jak p y ł? J ak a jes t i b ęd zie p rawd a Karo la Sien n ick ieg o ? Po ś więcił ży cie n a n arzu can ie wo ln y m lu d zio m p raw wy my ś lo n y ch d la p o d trzy man ia b ezwzg lęd n eg o , ch o reg o s y s temu . By ł s trażn ik iem Wielk ieg o Kłams twa. Zamek n ie s tan o wił wy zwan ia. Karo l b ezs zeles tn ie o two rzy ł d rzwi, ws u n ął s ię d o p rzed p o k o ju . Czu ł p o d p ach ą k ab u rę, p o trzeb o wał d wó ch s ek u n d , żeb y wy d o b y ć zarep eto wan y p is to let, p rzes u n ąć b ezp ieczn ik i s trzelić. Zn ał ro zk ład mies zk an ia. Nie zap alając ś wiatła, ru s zy ł więc w s tro n ę s y p ialn i. Nacis n ął k lamk ę i p rzek ro czy ł p ró g . W mro k u zamajaczy ł n iewy raźn y k s ztałt n a łó żk u . Nie mó g ł d o s trzec, czy b y ła to jed n a o s o b a, czy d wie. Po ch y lił s ię i p rzes u n ął d ło n ią p o k o łd rze. By ł g o tó w s k rzy wd zić Ad ama. M ó zg zaalarmo wał g o , zan im d o k o ń ca zro zu miał, że k to ś zwin ął p o d k o łd rą
k s ztałt u d ający czło wiek a. Ręk a p o d s k o czy ła d o k ab u ry , zacis n ęła s ię n a k o lb ie i wy rwała p is to let. M o cn a d ło ń ch wy ciła g o za u s ta, z b o k u g ard ła p o czu ł o s trze n o ża. – Rzu ć to , b o p rzetn ę tętn icę! – zawo łał zd u s zo n y k o b iecy g ło s . – J es teś s am? Karo l o d rzu cił p is to let n a łó żk o , p o d n ió s ł o b ie ręce. – Sam – p o wied ział s p o k o jn ie. Os trze zn ik n ęło , zap aliła s ię g ó rn a lamp a. Od wró cił s ię. Przed n im s tała zd y s zan a Ewa, w jej wzro k u jes zcze czaił s ię s trach . Głęb o k ie s iń ce p o d o czami i wy ch u d zo n e p o liczk i ś wiad czy ły o wy czerp an iu i d ep res ji. – Dlaczeg o s ię s k rad as z? M o g łam p o d erżn ąć ci g ard ło . – Bałem s ię, że mo g ą tu b y ć. – Karo l p rzes u n ął ręk ą p o k rtan i, n a p alcach zo s tał ś lad k rwi. Ewa s ch o wała o s trze, p o ło ży ła n ó ż n a s to lik u i u s iad ła n a łó żk u . – Kto ? – zap y tała, n ie p atrząc n a n ieg o . W to n ie jej g ło s u d ało s ię wy ch wy cić b rak zau fan ia. Karo l p o d n ió s ł p is to let, zab ezp ieczy ł g o , s ch o wał d o k ab u ry . Zap alił n o cn ą lamp k ę, zg as ił g ó rn e ś wiatło . Us iad ł p rzy Ewie, p o ws trzy mał ch ęć u jęcia jej ręk i. – Stras zn ie mi p rzy k ro z p o wo d u Krzy s zto fa – p o wied ział cich o . Po czu ł, że jej ciało zes zty wn iało . – Sk ąd wies z? Nie p racu jes z w ag en cji, n ie b y ło o ty m mo wy w med iach . Zas tan awiał s ię n ad o d p o wied zią. J eś li n ie p o wie całej p rawd y , n ie p rzek o n a jej. Nag le o b o jętn e s tało s ię zad an ie, k tó remu p o ś więcił o s tatn i ro k . Dramat Ewy , g ro źb a u tracen ia jej zau fan ia b y ły n ajważn iejs ze. Nie p o zwo li jej s k rzy wd zić, n awet jeś li p lan y ag en cji miały b y ru n ąć. – M o ja d y mis ja n ie jes t p rawd ziwa – wo ln o d o b ierał s ło wa. Ewa o d razu zro zu miała. – Śled ziłeś g ru p ę, k tó rą n amierzy liś my z Krzy s zto fem? Kto ci zlecił? Fo g elman i Go łaj? Któ ry z n ich zd rad ził? – Py tan ia miały b y ć p ro fes jo n aln e, b ez emo cji, ale k ied y wy mó wiła imię u k o ch an eg o , jej o d p o rn o ś ć n ag le załamała s ię. Sch o wała twarz w d ło n iach i zaczęła b ezg ło ś n ie s zlo ch ać. Karo l o b jął jej ramio n a, czek ał w milczen iu . Po ch wili Ewa o p u ś ciła ręce, g łęb o k o n ab rała p o wietrza w p łu ca. – Nie d aję rad y – p o wied ziała s zep tem. – Zab ili też mo jeg o o jca. Karo l zes zty wn iał. Umy s ł n ajp ierw zareag o wał o s trzeżen iem: Zieliń s k i mu n ie
u fał, u k ry ł to zab ó js two ! Do p iero p o tem d o tarła d o n ieg o jej trag ed ia. – Bo że – wy s zep tał. Nic więcej n ie b y ł w s tan ie p o wied zieć. Ewa o d s u n ęła s ię. – Wied ziałeś o mo im d ru g im mies zk an iu . Ty lk o ty … Czek ali tam n a n as . Zro zu miał, s k ąd b rała s ię jej wro g o ś ć. – Nig d y n ik o mu n ie ws p o mn iałem o two jej d ziu p li – o d p arł b ez n ad ziei, że mu u wierzy . Przek lęta p raca p o leg ała n a ciąg ły m o s zu k iwan iu , n awet n ajb liżs zy ch o s ó b . Ale n ie mó g ł jej z ty m zo s tawić, n ie teraz. – Kto ś z ag en cji mó g ł p rzy czep ić czu jn ik d o two jeg o wo zu … Dawn o n amierzy li mies zk an ie – p o d jął z n acis k iem. Ewa p atrzy ła n a n ieg o u ważn ie, p o tem s p u ś ciła wzro k . – Zn ajd ę ich i zab iję. Po mo żes z mi? – zap y tała to n em, w k tó ry m zab rzmiało o s trzeżen ie. Od mo wa o zn aczała o d rzu cen ie, n a zaws ze. – Zn ajd ziemy zab ó jcó w Krzy s zto fa. I two jeg o o jca – zaczął o s tro żn ie Karo l. Zerwała s ię z łó żk a, s tan ęła p rzed n im z p ło n ący mi o czami. – Nie jes teś mo im d o wó d cą! – rzu ciła o s tro , n ie p ró b u jąc ś cis zy ć g ło s u . – Zajmij s ię s wo im p iep rzo n y m zad an iem… Nie wch o d ź mi w d ro g ę! I n ie p ró b u j mn ie zatrzy mać. Os trzeg am, n a n iczy m mi n ie zależy ! Na ży ciu też n ie! Karo l ws tał. – Us p o k ó j s ię. Po wied ziałem, zn ajd ziemy d ran i, zo s tan ą u k aran i. – Przez k o g o ? Wo js k o wy ch p ro k u rato ró w, s ąd y ? – p ars k n ęła z p o g ard ą. – Nie żartu j! – Sk ąd wies z, że zd rad ził k to ś o d n as ? Ewa p atrzy ła n a n ieg o z n iech ęcią. Karo l s tawał s ię o b cy , mo że n awet wro g i. Ch ciał p rzes zk o d zić w zemś cie, k tó ra trzy mała ją p rzy ży ciu . – A k to in n y wied ział o tran s p o rcie więźn ió w? – zap y tała, p an u jąc n ad g ło s em. – Ko g o p o d ejrzewas z? – To p rzes łu ch an ie? Kto cię u p o ważn ił? Patrzy li s o b ie w o czy , we wzro k u Ewy p o jawiły s ię rezy g n acja i ro zczaro wan ie. Zro b iła ru ch w s tro n ę wy jś cia. Drzwi o two rzy ły s ię, zatrzy mał s ię w n ich Ad am. Ub ran y w b o k s erk i i b lu zę, ro zes p an y i zan iep o k o jo n y trzy mał w d ło n i n ó ż k u ch en n y . Zd ziwio n y p o p atrzy ł n a Karo la. – Sk ąd s ię wziąłeś ? J ak ws zed łeś ?
– Zo s taw n as – p o wied ział Karo l. – Nie p o d s łu ch u j, jeś li n ie ch ces z b y ć w to wmies zan y . Wy p ch n ął Ad ama d o p rzed p o k o ju i zamk n ął za n im d rzwi. Od wró cił s ię d o Ewy , ale u p rzed ziła jeg o p y tan ie. – Ty b y łeś s n ajp erem, p o win n am s ię d o my ś lić. Śled ziłeś mn ie? Zab iłeś ich ? – Po s trzeliłem. Nie ś led ziłem, p iln o wałem mies zk an ia. Bałem s ię, że p rzy jd zies z, że cię złap ią. – Kto ? Ag en cja? – Zaraz d o teg o d o jd ziemy . Ch ciałaś ze mn ą mó wić. Ewa zaczęła ch o d zić tam i z p o wro tem p o p o k o ju . – Nie p o win n am iś ć d o cieb ie. Wzięłam za d u żo h ero in y , czu łam s ię s tras zn ie. M u s iałam s ię d o wied zieć, czy o d p o wiad as z za ś mierć o jca. – Co b y ś zro b iła, g d y b y tak b y ło ? – zap y tał Karo l. Ewa zatrzy mała s ię i u tk wiła wzro k w o k n o . – Zab iłab y m cię – o d p arła cich o . – Po tem ich … i s ieb ie. Karo l ch ciał p o wied zieć, że ją ro zu mie. I że czu je s ię o d p o wied zialn y za ś mierć k o man d o s ó w i Krzy s zto fa. Nie p o win ien o p u s zczać ag en cji. Gd y b y Ewa i Krzy s zto f b y li wciąż p o d jeg o k o men d ą, mo że u d ało b y s ię u n ik n ąć trag ed ii. Pu łk o wn ik Fo g elman i majo r Go łaj u wzg lęd n ilib y jeg o o p in ię p rzy tak ważn ej o p eracji. Zażąd ałb y lep s zeg o zab ezp ieczen ia tran s p o rtu , całeg o p lu to n u k o man d o s ó w. – Co ro b iłaś , zan im p rzy s złaś d o mo jeg o mies zk an ia? – By łam u Hrab ieg o . – Od n ieg o d o s tałaś h ero in ę? Ewa p o ws trzy mała iry tację. – Daj mi s p o k ó j. Wiem… n ie p o win n am u k ry wać s ię u faceta, k tó reg o p ro wad zę. – Nik t cię tam n ie wid ział? Po k ręciła g ło wą. – Kazałam Hrab iemu p o zb y ć s ię g o ś ci. – Kto to b y ł? – J eg o k o ch an ek Ed ward Rad o ws k i. I jak iś mas aży s ta. Karo l s p o jrzał n a n ią zas k o czo n y . – Ten Rad o ws k i? Wied ziałaś o n im? – Nie. – Zb ig n iew Wo jn a i Rad o ws k i? By ły ag en t b ezp iek i i miliard er?
– Hrab ia to s tary , n ies zk o d liwy g ej, d awn o wy p ad ł z in teres ó w – p o wied ziała Ewa, wzru s zając ramio n ami. – By walec s alo n ó w, d ziwak . Przecież wies z. O Rad o ws k im mó wi s ię, że jes t b is ek s em. M o żes z o d p o wied zieć n a mo je p y tan ie? Karo l k iwn ął g ło wą. – Wy s zed łem z ag en cji, żeb y n amierzy ć o rg an izację, k tó ra b ierze u d ział w czy s zczen iu p ien ięd zy z p ań s tw is lams k ich . M ó j czło wiek Kamir Ras h id , wy ch o wan y tu Afg ań czy k , miał zn aleźć o d b io rcó w o p iu m w Po ls ce, u s talić d ro g i p rzerzu tu g o tó wk i i b ro n i. Dwa lata temu n ag le wy jech ał d o Pak is tan u , s traciłem z n im k o n tak t. – Zmien ił fro n t? Zerwał ci s ię. Karo l wzru s zy ł ramio n ami. – Od n ajd ę g o i s ię d o wiem. – Co teraz? – s p y tała Ewa. Karo l p o czu ł u lg ę. Zawo d o wa reak cja b rała u n iej g ó rę n ad wro g o ś cią. – Na p ewn o p amiętas z majo ra Zieliń s k ieg o . Op u ś cił ag en cję p o p o d ejrzen iach o p ran ie p ien ięd zy z Afg an is tan u . – Po d ejrzen iach ? – Ewa p ry ch n ęła p o g ard liwie. – Nas i trafiali n a d u że s u my za n ark o ty k i. Przerzu cali je d o Po ls k i z wy co fy wan y m s p rzętem alb o z ran n y mi. Zieliń s k i p rał tę k as ę z k ilk o ma p o lity k ami, p ro k u ratu ra wo js k o wa p o s tawiła zarzu ty . I co ? J ak zaws ze, k amień w wo d ę. Do b rze, że n ik t n ie trafił d o p iach u . – Nik t n ie p o s zed ł d o med ió w – zg o d ził s ię Karo l. – M ąd rzejemy – p ars k n ęła Ewa. – Za d u żo s amo b ó jcó w. Co z Zieliń s k im? – Sp ro wo k o waliś my , żeb y zap ro p o n o wał mi ws p ó łp racę. – Kto „my ”? – Fo g elman i Go łaj. Sp rep aro wali p rzeciek , że in teres u ję s ię jeg o firmą. I że mo ja d y mis ja jes t p rzy k ry wk ą. Ewa s p o jrzała n a Karo la z zain teres o wan iem. – Niezła k o mb in acja z p o d wó jn y m o d wró cen iem. Zieliń s k i wo li mieć cię n a o k u ? A jeś li u zn a, że p o win ien eś wy p aro wać? Karo l k iwn ął g ło wą p o tak u jąco . – To mo żliwe. Ale teraz ty jes teś d la n ieg o więk s zy m zag ro żen iem. Przeży łaś atak n a k o n wó j, mo że wid ziałaś wy k o n awcó w. Oczy Ewy ro zs zerzy ły s ię z lęk u . – Zieliń s k i s to i za atak iem?
– Po d ejrzewam, że ws p ó łd ziała z tą g ru p ą. Twierd zi co ś p rzeciwn eg o : że s tara s ię ich p o ws trzy mać. – Dlaczeg o g o n ie ws ad zicie? – J es zcze za mało wiemy . Ewa k iwn ęła g ło wą. Po trzeb o wała czas u , żeb y u p o rząd k o wać my ś li. Po d es zła d o o k n a, wy jrzała n a zewn ątrz. Po my ś lała, że to zawo d o wy n awy k , k tó ry s tracił s en s – g d y b y Karo l b y ł ś led zo n y , i tak n iczeg o b y n ie d o s trzeg ła. Od wró ciła s ię. – M ó w d alej. – Zieliń s k i liczy , że zap ro wad zę g o d o cieb ie. Dla u wiary g o d n ien ia p o k azał mi jed n eg o z n ap as tn ik ó w, k tó rzy zaatak o wali was z k o n wó j. Twierd zi, że d o s tał z ag en cji n amiar n a teg o czło wiek a. Ewa d rg n ęła, jej twarz s tężała w n ap ięciu . – Kto ś z n as zy ch ? Karo l p o k ręcił p rzecząco g ło wą. – Ban d zio r z tatu ażem k ib ica Ko ro n y Kielce. Sp ró b u ję o d n aleźć jeg o ro d zin ę. Gru p a Zieliń s k ieg o to w więk s zo ś ci k ib o le, n eo fas zy ś ci. Przes zli s zk o len ie w Ro s ji, k to ś zap łacił za to g ru b ą k as ę. – Co z ty m wy tatu o wan y m? – Up o zo ro wali s amo b ó js two , n ieu d o ln ie. – Dlaczeg o ? Karo l ro zło ży ł ręce. – M o że miał d o ś ć s łu żb y u p an a majo ra. Ewa p o k iwała g ło wą. By ła wd zięczn a, że Karo l s ię zjawił, zau fał jej. Zn ó w n ie b y ła s ama. M o że p raca p o zwo li wy trzy mać b ó l p o s tracie Krzy s zto fa i o jca. – Zieliń s k i ws p ó łp racu je z talib ami? Płacą za p o mo c w zaatak o wan iu celu w Po ls ce? To p rzeg ięcie. Karo l ws k azał n a k rzes ła, u s ied li o b o je. – J eg o zd an iem g ru p a talib ó w zamierza zaatak o wać k an celarię p remiera, p ałac p rezy d en ck i alb o s ejm. Łu n a-M , k tó rą mają terro ry ś ci, s p o wo d u je g ig an ty czn e s traty . – Wies z o rak iecie. Karo l p rzy tak n ął. – Fo g elman p rzek azu je mi ws zy s tk o . Ob o je zamilk li. Ewa n ie wy trzy mała n ap ięcia, zn ó w ws tała i zaczęła ch o d zić p o
p o k o ju . – M u s imy d ziałać. Głó wn y d rań to So k ó ł… Ps eu d o n im p o d ał jed en z Afg an ó w. Niech Fo g elman weźmie n a wy k ry wacz ws zy s tk ich z ag en cji. Sk u rwiel, k tó ry zd rad ził, w k o ń cu p ęk n ie! Karo l p o k ręcił g ło wą. – Lin ia ś led ztwa, k tó rą… Ewa p rzerwała mu z iry tacją, mó wiła z co raz więk s zy mi emo cjami: – Nie in teres u je mn ie ś led ztwo , p u łap k i n a Zieliń s k ieg o ! Ws zy s tk o jas n e! Działajmy , zan im s ię zwin ą… Zan im cię załatwią! Wid ziałam jed n eg o z zab ó jcó w. Nie mo g łam s o b ie p rzy p o mn ieć, s k ąd zn am tę twarz. To b y ł n as z czło wiek ! Daj mi zd jęcia ws zy s tk ich k o man d o s ó w z jed n o s tk i p o d leg ającej ag en cji. Po zn am b y d lak a, u p ro wad zimy g o i p rzy ciś n iemy ! Do wiemy s ię, k to wy d ał ro zk az! Zn ajd ziemy So k o ła! – To n ie tak ie p ro s te. Gło s Ewy zmien ił s ię, mó wiła p o g ard liwie, z zimn ą p as ją: – Co n ie jes t p ro s te? Ch ces z s ię d o wied zieć, k to zd rad ził? Zo s taw mn ie z ty m b an d y tą w jed n y m p o mies zczen iu … Na g o d zin ę. – So k ó ł ma p o n ad s ześ ćd zies iątk ę – p o wied ział s p o k o jn ie Karo l. – Na p ewn o n ie p racu je w ag en cji. – Sk ąd wies z? – Go n ię za n im o d d wó ch lat. To k o mu n is ty czn y ag en t. Wy co fał s ię, zmien ił to żs amo ś ć. M o im zd an iem n ie ma g o w Po ls ce. Działa n a Blis k im Ws ch o d zie i w Afg an is tan ie. Zajmu je s ię p rzerzu tami wielk ich s u m. Zieliń s k i p rzy n im to p io n ek , n arzęd zie. So k ó ł k aże s ię g o p o zb y ć p o ak cji. Tak zn ik ali ws zy s cy jeg o lu d zie. – Dlaczeg o n ig d y o n im n ie ws p o mn iałeś ? – zap y tała n ieu fn ie Ewa. – Ob o je zajmo waliś my s ię o p eracjami, w k tó ry ch n ie p o jawiał s ię wątek So k o ła – o d p arł Karo l. Zo b aczy ł w jej wzro k u , że mó wiąc w ten s p o s ó b , zwięk s za międ zy n imi d y s tan s . Przes tras zy ł s ię. Przez o s tatn ie lata czu ł s ię co raz b ard ziej s amo tn y , ro zp aczliwie p rag n ął b lis k o ś ci. Ty lk o p rzy Ewie n ie b y ł mas zy n ą d o an alizy fak tó w i zimn y ch k alk u lacji lu d zk im ży ciem. Ty lk o o n a mo g ła zro zu mieć, d laczeg o wraca z wy jazd ó w n a Blis k i Ws ch ó d i d o Afg an is tan u ro zd y g o tan y , p rześ lad o wan y p rzez wid ma s p alo n y ch d o mó w, ro zerwan y ch ciał, k o b iet wy jący ch z ro zp aczy i p o s tarzały ch
p rzed wcześ n ie d zieci. – Nie p o jawił s ię wątek – p o wtó rzy ła cich o Ewa. – Słab e tłu maczen ie. – Nie mó wiliś my s o b ie o ws zy s tk im… Nie mo g liś my . – Dlateg o zerwaliś my . – Krzy s zto f o p o wiad ał o s wo ich zad an iach ? – rzu cił Karo l i n aty ch mias t p o żało wał teg o p y tan ia. – Przep ras zam, n ie ch ciałem. – Nie mieliś my tajemn ic – p o wied ziała Ewa. Us iad ła n a łó żk u ze zwies zo n ą g ło wą. – So k ó ł o rg an izu je atak w Po ls ce? Ile mo g ą mu zap łacić? Dzies ięć milio n ó w? Sto ? Ile k o s ztu je ży cie ro d ak ó w? Co mó wił Ras h id , zan im s traciłeś g o z o czu ? Karo l p o k ręcił g ło wą. – Nie d o tarł tak b lis k o . – Od czeg o zaczn iemy ? – Do s tarczę ci zd jęcia k o man d o s ó w, zn ajd zies z teg o , k tó reg o wid ziałaś . Zo s tan ie zatrzy man y i p o d d an y b ad an iu . Sam s ię ty m zajmę. – Starał s ię n ad ać g ło s o wi p ewn e b rzmien ie, u k ry ć, że wątp i w u d ział ag en tó w k o n trwy wiad u w atak u n a k o n wó j. A mo że n ie ch ciał w to wierzy ć. Ewa p o p atrzy ła n a n ieg o u ważn ie, o d wró ciła wzro k . – Do b rze. Drzwi o two rzy ły s ię, n a p ro g u s tan ął Ad am. Nad al b y ł u b ran y w b o k s erk i i b lu zę, p o b lad ła twarz wy rażała n ap ięcie i lęk . – By łem u Rad o ws k ieg o k ilk a d n i temu . M ó wił o atak u n a k o n wó j i p lan ach terro ry s tó w. Os k arżał cieb ie, Karo lu . – Zwró cił s ię d o Ewy : – Ch ciał, żeb y m p o mó g ł cię o d n aleźć. By ł z n im jak iś majo r No wak z k o n trwy wiad u . Karo l i Ewa s p o jrzeli p o s o b ie, o b o je b y li p o ru s zen i. – Zn ó w Rad o ws k i – p o wied ziała z n ap ięciem Ewa. – W ag en cji n ie ma majo ra No wak a. To k łams two – rzu cił Karo l. – Czeg o jes zcze ch ciał Rad o ws k i? – Nie wierzy w s k u teczn o ś ć p ań s twa, s łu żb . M ajo r za jeg o k as ę p ro wad zi o p erację an ty terro ry s ty czn ą. Namierzy li g ru p ę, k tó ra p rzy g o to wu je atak n a jak iś rząd o wy b u d y n ek . Ob aj z majo rem u ważają, że Ewa p o mo że wy tro p ić lu d zi, k tó rzy zaatak o wali k o n wó j. Dzięk i temu d o trą d o terro ry s tó w i d o wied zą s ię, k to za n imi s to i. Karo l k iwn ął g ło wą. – No wak to Zieliń s k i.
Ewa s p o jrzała n a n ieg o zas k o czo n a. – Sk ąd wies z? – Op o wied ział mi tę s amą b ajk ę. Nie ch ciał u jawn ić źró d ła fin an s o wan ia. – Rad o ws k i i Zieliń s k i ratu ją Po ls k ę – rzu ciła z iro n ią Ewa. – Dlaczeg o ? J ak a jes t p rawd ziwa mo ty wacja? – I co ma z ty m ws p ó ln eg o Hrab ia – u zu p ełn ił Karo l. – Nie p o wied ział ci o Rad o ws k im tak s o b ie, p rzy p ad k iem. Ewa p o k ręciła g ło wą. – Gd y b y b rał u d ział w ty ch p lan ach , wy d ałb y mn ie. Zap ad ła cis za. Przerwał ją Ad am. – Czeg o ś n ie ro zu miem. Dlaczeg o Rad o ws k i i Zieliń s k i tak d u żo g ad ają? Wciąg ają Karo la, p o tem mn ie. M u s zą zd awać s o b ie s p rawę, że p ręd zej czy p ó źn iej o d n ajd ziemy s ię i p o d zielimy in fo rmacjami. Karo l i Ewa milczeli. Ad am p o wió d ł p o n ich wzro k iem. – Zd ajecie s o b ie z teg o s p rawę. Pro wo k acja? Ch cą s p o wo d o wać, żeb y ś my zaczęli d ziałać? Fałs zy we tro p y ? Karo l wzru s zy ł ramio n ami. – Nie wiemy . J es teś p ewien , że ch ces z b y ć w to zamies zan y ? – J u ż jes tem. Przez ch wilę mierzy li s ię wzro k iem. Karo l u ś miech n ął s ię. – Po my liłeś s ię z wy b o rem zawo d u . – Ty też – o d p arł Ad am. – Co mo g ę zro b ić? – Przy g o tu j materiał o ad ap tacji mu zu łman ó w w Po ls ce. Zap ro ś d o s tu d ia imama, zró b wy wiad y z mło d y mi Afg ań czy k ami. – M am p y tać o Kamira Ras h id a? Karo l p rzy tak n ął. – Os tro żn ie, żeb y n ie n ab rali p o d ejrzeń . Ale jes teś d zien n ik arzem, b ęd ą z to b ą mó wić. – A wy ? – zap y tał Ad am. – Lep iej, żeb y ś n ie wied ział – o d rzek ła s p o k o jn ie Ewa.
23
Os tatn ie p ięć p rętó w u ran u ws u wało s ię wo ln o d o wielk ieg o b lo k u reak to ra. M o cn e b ezcien io we ś wiatło reflek to ró w p o d s k lep ien iem wielk iej h ali ro zp ras zało s ię n a mato wy ch p o wierzch n iach p rętó w. Patrzącemu p rzez g ru b ą s zy b ę J o ach imo wi p rzy s zło d o g ło wy , że d rzemiąca w u ran ie p o tężn a en erg ia k p i z elek try czn o ś ci jak g ro źn a b es tia p ewn a s wo jej p rzewag i. Wy czu wał ek s cy tację s to jący ch za n im in ży n ieró w i fizy k ó w. Przez d wa lata b u d o wy czek ali n a tę ch wilę. Na jed n y m z p rzy jęć jeg o p o d wład n i o ch rzcili reak to r mian em wielk iej matk i, a s ieb ie o jcami. Zap ło d n ili matk ę p rętami u ran u , ab y wy d ała p iek ieln e p o to ms two . Pijan i, wy mien iali s ię żartami n a temat n aiwn o ś ci lu d zi, wierzący ch , że elek tro wn ia ato mo wa mo że b y ć b ezp ieczn a. J o ach im p rzy p o mn iał s o b ie wy s tęp mło d eg o fizy k a, k tó ry ws zed ł n a s tó ł i ch wiejąc s ię, p o d trzy my wan y p rzez ro zb awio n y ch k o leg ó w, wy g ło s ił mo wę n a temat ig n o ran cji fizy k i, k tó ra o d s tu lat u d aje, że co ś ro zu mie z zag ad k i materii i czas u . Żeb y wy ciąg n ąć o lb rzy mie p ien iąd ze n a p o s zu k iwan ie Wielk iej Prawd y By tu . – Prawd a jes t tak a, że jes teś my b ezczeln y mi n aciąg aczami, b o n ie wiemy n ic! – k rzy czał fizy k . – Nie mamy n awet p o jęcia, co d zieje s ię w n as zej, k u rwa, matce! J ak wy b u ch n ie, zwalimy to n a tech n ik ó w! – wrzas n ął i s p ad ł ze s to łu . W o s tatn iej ch wili p o ch wy cili g o ro zb awien i k o led zy . J o ach im o d czu wał n iech ęć d o zes p o łu fizy k ó w i p o g ard ę d la n ich . Tro ch ę lep s ze zd an ie miał o in ży n ierach , ale o n i też iry to wali g o p o wag ą, k tó ra u k ry wała k o mp lek s y wo b ec n au k o wcó w. J ed n i mas k o wali n iewied zę, d ru d zy zawiś ć. Teraz cały zes p ó ł w s k u p ien iu , z n ab o żeń s twem p atrzy ł n a o p erację u zb rajan ia reak to ra. Za g o d zin ę wy s tąp ią p rzed k amerami telewizji, b ęd ą o d g ry wać d u mę i p o d n iecen ie. Nie czek ał, aż o s tatn ie cen ty metry p rętó w zn ik n ą w reak to rze i zaczn ie s ię u ru ch amian ie p ro ces u . Po s tan o wił zo b aczy ć to n a ek ran ie w s tero wn i, w to warzy s twie tech n ik ó w. Przecis n ął s ię p rzez g ru p ę i ru s zy ł w s tro n ę d rzwi. W cias n y m k o ry tarzu czek ał n a n ieg o n o wy s zef o ch ro n y . J o ach im p rzy p o mn iał s o b ie jeg o n azwis k o – Zieliń s k i. Zap ewn e ch o d ziło o wp u s zczen ie g ru p y
d zien n ik arzy , k tó rzy n ie załatwili n a czas ak red y tacji. Od mó wien ie s p rawi mu s aty s fak cję, jed y n ą p o d czas całeg o z n atrętn y mi p o lity k ami i med iami.
d n ia
id io ty czn y ch
ceremo n ii, b an k ietu
– O co ch o d zi? – zap y tał o p ry s k liwie, u p rzed zając Zieliń s k ieg o . – M a p an g o ś cia – o d p arł majo r. – Co ś n o weg o – mru k n ął J o ach im, n ie s iląc s ię n a iro n ię. – Po wied ziała, że jes t p an a k o b ietą. J o ach im zatrzy mał s ię zas k o czo n y . – Co to zn aczy ? – zap y tał z u czu ciem, że k rew o d p ły wa mu z g ło wy . Zieliń s k i o d s u n ął s ię n a b o k . Dzies ięć metró w d alej, p rzy wy jś ciu z k o ry tarza, s tała wy s o k a, s mu k ła p o s tać. Twarz b y ła u k ry ta w cien iu , s p o d o b o wiązk o weg o b iałeg o h ełmu wy s u wały s ię k as ztan o we wło s y . J ed n ą ręk ą lek k o o p ierała s ię o ś cian ę, n ie p rzen o s ząc ciężaru ciała. J o ach im p o czu ł, że b eto n o wa p o s ad zk a p o ru s za s ię p o d jeg o s to p ami, jak b y en erg ia u ran o wy ch p rętó w u wo ln iła s ię s p o d k o n tro li zaro zu miały ch lu d zi i b u d y n ek reak to ra zaczął s ię ro zp ad ać. Ud erzen ia tętn a zab o lały w s k ro n iach , zab rak ło mu tlen u . Wciąg n ął p o wietrze d o p łu c i wraz z p o wracającą ś wiad o mo ś cią p rzy s zła fala g n iewu . J ak im p rawem p o jawiała s ię tak s amo n ieo czek iwan ie, jak g o p o rzu ciła? Nie b y ł zab awk ą, k u k łą p o ru s zan ą jej k ap ry s ami. Przez d wa ty g o d n ie s mak o wał cierp ien ie jak tru cizn ę, n ark o ty k . No we, n iezwy k łe d o zn an ie, d zięk i k tó remu zaczy n ał czu ć, że zn ó w jes t s o b ą. To o n cierp iał, J o ach im Ku n d . Stawał s ię wy jątk o wy , lep s zy . Starał s ię zap an o wać n ad g ło s em, ale b y ło w n im s ły ch ać ag res ję. – J ak o n a tu wes zła? Kto ją wp u ś cił? – Po wied ziała, że jes t p an a k o b ietą – p o wtó rzy ł mech an iczn ie Zieliń s k i. J o ach im s p o jrzał n a n ieg o z n ien awiś cią. – Każd y mo że p o wied zieć co ś ró wn ie id io ty czn eg o . Sp rawd ził p an jej p ap iery ? – Nie jes t p an a k o b ietą? – Zieliń s k i p atrzy ł p ro s to w o czy J o ach ima, n ie p ró b o wał u k ry ć iro n iczn eg o s k rzy wien ia u s t. – Będ ę mu s iał s k o n s u lto wać z zarząd em p ań s k ie k walifik acje – rzu cił J o ach im i o d wró cił s ię o d n ieg o . San d ra o d erwała d ło ń o d ś cian y . J ej p o s tawa wy rażała u leg ło ś ć, a n awet lęk . J o ach im p o czu ł s aty s fak cję. Nie zn ió s łb y , g d y b y p o witała g o u ś miech em alb o jak imś żartem. Po d s zed ł, zatrzy mał s ię p rzed n ią. Nie o d ezwał s ię o d razu . Bad awczo
p atrzy ł jej w o czy , s zu k ał o zn ak p ewn o ś ci s ieb ie. J eś lib y je d o s trzeg ł, o d ep ch n ąłb y ją i p o s zed ł d alej, a g d y b y p ró b o wała g o zatrzy mać, u d erzy łb y ją z całej s iły w twarz. – Co mas z d o p o wied zen ia? – zap y tał w k o ń cu cich y m g ło s em. By ł d u mn y ze s wo jeg o o p an o wan ia. Zau waży ł, że twarz San d ry jes t b lad a, p o d o czami ry s o wały s ię g łęb o k ie cien ie. To mo g ło ś wiad czy ć o cierp ien iu . Alb o o mo cn y m s ek s ie. Ta d ru g a ewen tu aln o ś ć s p o wo d o wała, że p o czu ł p o żąd an ie. Kied y b y li razem, fan tazjo wał, że San d ra u p rawia s ek s z in n y m mężczy zn ą, b ez twarzy , ale za to z p ięk n y m ciałem. Nien awid ził jej za te zd rad y i jed n o cześ n ie g o p o d n iecały . – J es tem – p o wied ziała. Nie o d erwała o d n ieg o wzro k u , ale lek k o , p rawie n ied o s trzeg aln ie p o ch y liła g ło wę. By ł to ru ch wd zięk u i p o k o ry , o zn aczał p o czu cie win y i g o to wo ś ć n a p rzy jęcie k ary . J o ach im p rzy jął tę u leg ło ś ć wy k rzy wien iem u s t. Ges tem ręk i ws k azał w s tro n ę b o czn ej o d n o g i k o ry tarza, k tó ra p ro wad ziła d o wy jś cia awary jn eg o . M o żn a s ię b y ło p rzez n ie wy d o s tać n a zewn ątrz b u d y n k u , o mijając s alę wy p ełn io n ą g o ś ćmi i p raco wn ik ami elek tro wn i. – Co p ro p o n u jes z? – zap y tał, k ied y o b o je p o d es zli d o n ieg o . – Ch ciałab y m… – zaczęła San d ra, ale u milk ła. J o ach im en erg iczn ie p ch n ął d rzwi. Nie in teres o wały g o jej p rag n ien ia an i p o trzeb y . Ch ciał jak n ajs zy b ciej zn aleźć s ię z n ią w h o telu . Po żąd an ie min ęło , mu s iał w s p o k o ju ro zp rawić s ię ze s wo imi u czu ciami. Po tem zd ecy d u je, co z n ią zro b i. W milczen iu wy s zli p rzez d rzwi awary jn e. Niezau ważen i zes zli metalo wy mi s ch o d k ami, p rzecięli s zero k i p lac b u d o wy i d o s tali s ię n a p ark in g . J o ach im zo b aczy ł, że o d s tro n y b u d y n k u d y rek cji ru s za w ich s tro n ę jed en z jeg o as y s ten tó w. Na twarzy mężczy zn y malo wało s ię zd ziwien ie, że d y rek to r o d jeżd ża. Za ch wilę miała s ię ro zp o cząć ceremo n ia o twarcia elek tro wn i, zarząd p o win ien s tan ąć d o fo to g rafii z p remierem. Po tem p remier p rzes u n ie d źwig n ię, k tó ra u ru ch o mi reak to r. – Po ś p ies z s ię – rzu cił J o ach im, ws iad ając za k iero wn icę. Nie miał o ch o ty tłu maczy ć s ię as y s ten to wi. San d ra u s iad ła o b o k n ieg o , lu źn a s p ó d n ica o d s ło n iła jej d łu g ie u d a. J o ach im wy ciąg n ął d ło ń , ziry to wan y m ru ch em ś ciąg n ął materiał w d ó ł. San d ra n ie zareag o wała, s ied ziała wy p ro s to wan a, p atrzy ła p rzez p rzed n ią s zy b ę. Ku n d u ru ch o mił s iln ik i ru s zy ł s zy b k o . Po d b ieg ający as y s ten t mu s iał o d s k o czy ć p rzed mas k ą merced es a. Co ś zawo łał, ale zag łu s zy ł g o s zu m s iln ik a. Och ro n iarz w g ran ato wy m mu n d u rze o two rzy ł b ramę, s amo ch ó d wy jech ał n a b eto n o we p ły ty d ro g i d o jazd o wej.
Trzy min u ty p ó źn iej merced es s k ręcił n a s zo s ę p ro wad zącą wzd łu ż wy b rzeża i p rzy ś p ies zy ł. J o ach im p ro wad ził w milczen iu , z d u żą p ręd k o ś cią. Sp rawiał mu p rzy jemn o ś ć wy czu waln y lęk San d ry , k tó ra trzy mała s ię u ch wy tu n ad d rzwiami. Po d wu d zies tu min u tach d o tarli d o d ro g i p ro wad zącej d o h o telu . J o ach im zatrzy mał s ię p rzed s k rzy żo wan iem. Po o s trej, ry zy k o wn ej jeźd zie p o czu ł s ię lep iej. Od wró cił s ię i p o raz p ierws zy s p o jrzał n a San d rę. – Od wieźć cię d o Gd y n i? – zap y tał o b o jętn y m to n em. – Wró ciłam d o cieb ie – o d p arła, p atrząc p rzez p rzed n ią s zy b ę. Zau waży ł, że p o jej p o liczk u s p ły n ęła łza. Zacis n ął d ło ń n a k iero wn icy , zap an o wał n ad p rag n ien iem u d erzen ia jej w twarz. Uczu cia tej k o b iety b y ły n iczy m wo b ec p iek ła, k tó re o n p rzes zed ł. Nie o d d a jej s ieb ie. Nie tak ieg o , jak im b y ł, zan im g o s k rzy wd ziła. Po zn a n o weg o J o ach ima Ku n d a. Każd y czy n wy wo łu je s k u tek . – Zas tan ó w s ię d o b rze. Nas tęp n y m razem cię o d n ajd ę. I s k rzy wd zę. Od wró ciła d o n ieg o g ło wę. Ucies zy ł s ię, że jes t o b o jętn y n a jej u ro d ę. Patrzy ł s p o k o jn ie w jej o g ro mn e zielo n e o czy . Stała s ię p rzed mio tem, jej p o wró t d o czło wieczeń s twa b y ł u zależn io n y o d jeg o d ecy zji. – Uciek łam, b o n ie mo g łam zn ieś ć miło ś ci – p o wied ziała n is k im, d rżący m o d emo cji g ło s em. – Sen ty men taln y id io ty zm. Po wtarzas z cu d ze fo rmu łk i – o d p arł s p o k o jn ie. – Co ś jes zcze? San d ra o d wró ciła s ię rap to wn ie, ch wy ciła za k lamk ę d rzwi. Up rzed ził ją, n acis k ając k lawis z b lo k u jący zamk i. Po tem ch wy cił jej ramię, zmu s zając, żeb y n a n ieg o s p o jrzała. – Wy s łałaś o jczy ma, żeb y zb ad ał mo je u czu cia. J es teś p u s ta i wy rach o wan a. San d ra s łu ch ała z s zero k o o twarty mi o czami, w k tó ry ch lęk mies zał s ię z n ied o wierzan iem i p o d ziwem. – Dlateg o n ie mo g łam związać s ię z żad n y m mężczy zn ą – p o wied ziała wo ln o , z p rzek o n an iem. – Co to zn aczy ? – Są b y le jacy , żad n i. Z n ik im n ie czu łam, że ży ję. J o ach im n acis n ął u ch wy t zwaln iający o p arcie jej fo tela. Po ło ży ł s ię n a n iej, ręk ą s ięg n ął p o d s p ó d n icę i ro zerwał jej b ielizn ę. San d ra o b jęła g o n o g ami, p rzy cis n ęła d o s ieb ie. Po łączy li s ię, p atrząc s o b ie z b lis k a w o czy . Sek s trwał k ilk ad zies iąt s ek u n d . J o ach im s k o ń czy ł, n ie wy d ając żąd n eg o
d źwięk u . Od s u n ął s ię n a s wó j fo tel, zap iął ro zp o rek . Sp o jrzał w lu s terk o , p o p rawił wło s y i p rzek rzy wio n y k rawat. San d ra zs u n ęła n o g i, ś ciąg n ęła w d ó ł s p ó d n icę. Nad al leżała n a fo telu , p atrzy ła n a n ieg o wy czek u jąco . – Twó j b rat ma d o s tać p racę, tak a jes t cen a? – zap y tał J o ach im, p rzes u wając d źwig n ię zmian y b ieg ó w. Samo ch ó d ru s zy ł, s k ręcił w d ro g ę d o h o telu . San d ra p o d n io s ła o p arcie fo tela. Przy d rzwiach zn alazła ro zerwan e s trin g i, o p u ś ciła s zy b ę i wy rzu ciła je. – M am g d zieś mo jeg o b rata – o d p arła s p o k o jn ie. J o ach im p o k iwał g ło wą. By ło mu o b o jętn e, czy mó wiła p rawd ę. Nad al b y ła p ięk n y m p rzed mio tem, k tó ry ch wilo wo ro zład o wał jeg o n ap ięcie. By ć mo że zas łu ży n a jeg o u czu cie, k ied y o d p o k u tu je win ę. – In ży n ier o d p o wied zialn y za p o mp y i zawo ry miał wy p ad ek – p o wied ział b ezn amiętn y m to n em. – Po trąciła g o ciężaró wk a, leży w s zp italu . W czy m s p ecjalizu je s ię twó j b rat? – W p o mp ach . – No p ro s zę, jak i zb ieg o k o liczn o ś ci. Od wró cił s ię d o San d ry i u ś miech n ął, wy s o k o o d s łan iając p o żó łk łe, s zero k o ro zs tawio n e zęb y . By ł ro zb awio n y n aiwn o ś cią teg o ro związan ia. Kto ś ciężk o p o ran ił in ży n iera, żeb y zro b ić miejs ce d la b rata San d ry . Sam b y łb y g o tó w zab ić czło wiek a, k tó ry p ró b o wałb y zająć jeg o miejs ce. Lu d zie d awn o p rzes tali g o zas k ak iwać. Ważn e, że o n p o s iad ł u miejętn o ś ć p rześ wietlan ia ich p o s u n ięć. Pro s te s zach y ro zg ry wan e w ś wiecie g łu p có w.
24
Po ty g o d n iu s p ęd zo n y m w mo telu Ras h id Kamir zd ecy d o wał, że n ad s zed ł czas o d n aleźć Kamę. Nie miał n u meru telefo n u , ale p amiętał ad res jej ro d zicó w. Przy jaźń z Kamą, a p o tem g o rące u czu cie zaczęły s ię w liceu m. Od p ierws zej k las y d ziewczy n a s tawała w o b ro n ie d wó ch s ió s tr Ras h id a, k ied y k o led zy d rwili z ich o d mien n o ś ci, s łab eg o p o ls k ieg o i ch u s tek n a g ło wach . Kama p u b liczn ie wy ś miewała ich męs k ie k o mp lek s y . J ej o d wag a i cięty języ k s p rawiały , że k p iarze p ad ali o fiarą d rwin in n y ch u czn ió w. Tak i s am lo s s p o ty k ał d ziewczy n y , k tó re p o zwalały s o b ie n a zło ś liwo ś ci wo b ec cich y ch Afg an ek . Kamę p rzezy wan o mu zu łman k ą, ale w k o ń cu ws zy s cy d ali s p o k ó j s io s tro m Ras h id a i n ie mu s iał b ić s ię w ich o b ro n ie. Przy jaźń z Kamą o zn aczała zb liżen ie z jej ro d zin ą. Ojciec b y ł d zien n ik arzem, miał lib eraln e p o g ląd y n a ró żn ice k u ltu r i ras . M atk a, p rak ty k u jąca k ato liczk a, n ie p ró b o wała n awracać eg zo ty czn y ch p rzy jació ł có rk i. Nied zieln e o b iad y u Kamy s tały s ię d la Ras h id a i jeg o s ió s tr b ard zo ważn e. By ł to jed y n y k o n tak t z p rawd ziwy m p o ls k im d o mem. By li zap ras zan i n a Wielk an o c i Bo że Naro d zen ie, p o d ch o in k ą zaws ze zn ajd o wali p rezen ty . Uczy li s ię ś p iewać k o lęd y , ch o d zili z Kamą i jej matk ą n a p as terk ę. Kama p rzy ch o d ziła czas em z Ras h id em i jeg o s io s trami d o meczetu . Czy tała Ko ran , ro zmawiała n a temat ś więty ch wers etó w M ah o meta. Po ró wn y wali je z Bib lią i zg ad zali s ię, że wo jn y międ zy mu zu łman ami i ch rześ cijan ami n ie mają s en s u . Nie p o win n y b y ć to czo n e w imię relig ii, k tó re u zn ają teg o s ameg o Bo g a i s ą p o d o b n e w p o d s tawo wy ch zas ad ach . W trzeciej k las ie liceu m p rzy jaźń międ zy Kamą i Ras h id em zaczęła s ię p s u ć. Ob o je czu li s ię n ies wo jo w s wo im to warzy s twie, rwały s ię ich ro zmo wy , zaczęli s ię u n ik ać. Kama p ierws za zd ała s o b ie s p rawę z p rzy czy n y . – Pro b lem p o leg a n a ty m, że s ię zak o ch aliś my . I p rzes tras zy liś my s ię s wo ich u czu ć – o zn ajmiła p ewn eg o d n ia n a s zk o ln y m d zied ziń cu p o d czas p rzerwy w lek cjach . J ej lek k i to n u k ry wał s iln e zd en erwo wan ie. Ras h id zan iemó wił, n ie b y ł w s tan ie n ic p o wied zieć.
Zaczęli s ię s p o ty k ać b ez s ió s tr Kamira. Uk ry wali s ię w p ark ach , wy jeżd żali ro werami za mias to , trzy mając s ię za ręce, s p acero wali g o d zin ami p o las ach alb o n ad Wis łą. Po p ierws zy ch p o cału n k ach p rzy s zed ł czas n a o d ważn iejs ze p ies zczo ty . Częs to milczeli, p o ru s zen i u czu ciem, p rzy k tó ry m k ażd y temat s tawał s ię n ijak i. Nie mu s ieli s k ład ać s o b ie o b ietn ic, o b o je b y li p ewn i, że p o łączy ła ich miło ś ć, k tó ra p rzetrwa ws zy s tk ie p rzeciwn o ś ci. Po p aru mies iącach Kama o ś wiad czy ła Kamiro wi, że ch ce z n im s p ęd zić n o c. Wy n ajęli d o mek k emp in g o wy w les ie za mias tem. Wieczo rem p o jech ali tam p o d miejs k im au to b u s em. Ko ch ali s ię wiele razy , o s zo ło mien i s wo imi ciałami i s iłą d o zn ań . Ran o Ras h id zap y tał Kamę, czy zo s tan ie jeg o żo n ą. Zg o d ziła s ię b ez wah an ia. Nie zas tan awiali s ię n ad wy b o rem relig ii, b y ło o czy wis te, że to Bó g zech ciał ich p o łączy ć. Pro b lemy zaczęły s ię, k ied y o s wo ich p lan ach p o wied zieli ro d zico m. Ojciec Kamira o g ran iczy ł s wo ją relig ijn o ś ć d o n ajważn iejs zy ch ś wiąt. Po d czas ramad an u p o ws trzy my wał s ię o d jed zen ia i p icia, ale n ie wy mag ał teg o o d d zieci. Ob ch o d ził z ro d zin ą M awlid an -Nab i, d zień n aro d zin M ah o meta, a p o d czas Id al-Is ra, Nieb iań s k iej Po d ró ży Pro ro k a, wy p o wiad ał p rzed u ro czy s tą k o lacją wers et Ko ran u : „Ch wała Temu , k tó ry p rzen ió s ł Swo jeg o s łu g ę n o cą z meczetu ś więteg o d o meczetu d alek ieg o , k tó reg o o to czen ie p o b ło g o s ławiliś my , ab y M u p o k azać n iek tó re n as ze zn ak i”. Na ty m jed n ak k o ń czy ła s ię jeg o p o b o żn o ś ć. Rzad k o b y wał w meczecie. M imo to o b o je z matk ą Ras h id a n ie mieli wątp liwo ś ci, że p o ś lu b iając ich s y n a, Kama s tan ie s ię mu zu łman k ą. M atk a Kamy b y ła p rzerażo n a tą wizją, o s trzeg ała có rk ę p rzed lo s em Eu ro p ejek , k tó re trafiają d o p ań s tw wy zn awcó w M ah o meta. Dla o jca Kamy jed y n y m p ro b lemem b y ł mło d y wiek n arzeczo n y ch . Namawiał ich , żeb y zaczek ali d o k o ń ca s tu d ió w, s p rawd zili p rzez ten czas trwało ś ć s wo ich u czu ć. Ras h id i Kama w k o ń cu u leg li n amo wo m ro d zicó w, zd ecy d o wali s ię razem s tu d io wać i p o czek ać ze ś lu b em. Ch ło p ak n ie d o s tał s ię za p ierws zy m p o d ejś ciem n a wy d ział elek tro n ik i n a p o litech n ice, więc zaczął p raco wać w wars ztacie s amo ch o d o wy m n ależący m d o s try ja, emig ran ta z Afg an is tan u . Ro k p ó źn iej p rzy jęto g o n a ten s am wy d ział co Kamę. Po tem zaczął s tu d io wać ró wn o leg le in ży n ierię. Ch ciał u d o wo d n ić Kamie s wo ją warto ś ć. Sp o ty k ali s ię w k ażd ej wo ln ej ch wili. Przy jaciele o d d awali im p o k o je w ak ad emik u alb o k lu cze d o mies zk ań . Nas y cen i s o b ą mło d zi s n u li p lan y n a p rzy s zło ś ć. Po s tan o wili, że wezmą ś wieck i ś lu b , o b ie ro d zin y b ęd ą mu s iały s ię z ty m p o g o d zić. Po zd o b y ciu d y p lo mó w zamierzali ru s zy ć w ś wiat.
Na d ru g im ro k u s tu d ió w p o licja zn alazła w p o k o ju ak ad emick im Kamira p ó ł k ilo marih u an y . Zo s tał zatrzy man y , p ro k u rato r zad ecy d o wał o trzech mies iącach ares ztu . Po d wó ch d n iach w celi Kamira o d wied ził p u łk o wn ik k o n trwy wiad u Karo l Sien n ick i. Zap ro p o n o wał wo ln o ś ć w zamian za ws p ó łp racę, in fo rmo wan ie o p o d ejrzan y ch k o n tak tach mu zu łman ó w. Kamir zg o d ził s ię, p rzed e ws zy s tk im d lateg o , że p rzerażała g o wizja u traty miło ś ci Kamy . Wy s zed ł z ares ztu , s k łamał u k o ch an ej, że mu s iał p o jech ać d o o ś ro d k a d la u ch o d źcó w, b y s p o tk ać s ię z k imś z ro d zin y . Pewn eg o wio s en n eg o d n ia wy b rali s ię ro werami za mias to n ad rzeczk ę, k tó ra wp ad ała d o Wis ły . Uk ry ci w zag ajn ik u k o ch ali s ię w wy s o k iej trawie. Po tem leżeli n a b rzeg u , n ap awając s ię g o rący m s ło ń cem i s wo ją b lis k o ś cią. Zas n ęli, trzy mając s ię za ręce. Ob u d ziły ich męs k ie g ło s y . Otaczała ich g ru p a k ib icó w d ru ży n y p iłk ars k iej, k tó rzy p o meczu wy b rali s ię n ad rzek ę, b y n ap ić s ię wó d k i. M ężczy zn b y ło p ięciu , n ajmło d s zy miał s ied emn aś cie, n ajs tars zy czterd zieś ci lat. By li p o d p ici i ro zzu ch walen i p rzewag ą. Zau waży li ciemn iejs zą k arn ację Ras h id a, n azwali g o Arab em. Kama u s ły s zała, że jes t arab s k ą k u rwą i mu s i zo s tać u k aran a za zd rad ę b iałej ras y . Nie p o mo g ły wy jaś n ien ia, że Ras h id jes t Afg ań czy k iem i ma p o ls k ie o b y watels two . M ężczy źn i rzu cili s ię n a n ieg o , p o b ili d o n iep rzy to mn o ś ci. Po tem zg wałcili Kamę. Żeb y zatrzeć ś lad y i u n ik n ąć o d p o wied zialn o ś ci, p o s tan o wili wrzu cić o b o je d o Wis ły . Przed ś miercią u rato wało ich p o jawien ie s ię trzech węd k arzy . Kib ice u ciek li, Kama i Ras h id trafili d o s zp itala. Ras h id miał ws trząś n ien ie mó zg u , p o łaman e żeb ra i u s zk o d zo n e n erk i, s p ęd ził w s zp italu d wa mies iące. Kama zas zła w ciążę, u s u n ęła ją, u zy s k aws zy zg o d ę s ąd u ap elacy jn eg o . Po licja n ie zn alazła s p rawcó w n ap aś ci, lecz n ie s zu k ała ich d łu g o . Po licy jn a p s y ch o lo g , k tó ra zajęła s ię Kamą, b y ła in telig en tn ą k o b ietą, ale jej ws p ó łczu cie miało zawo d o wy ch arak ter. Kama s zy b k o p o d zięk o wała jej za o p iek ę. Z zezn an iami n a k o mis ariacie b y ło jes zcze g o rzej. – Nie mu s i p an i o d p o wiad ać, ale czy p o ś lu b ie zamierzała p an i zerwać z p o ls k ą trad y cją? – zap y tał p rzes łu ch u jący ją s tars zy as p iran t. By ł wy s o k i i o ty ły , miał n ajwy żej trzy d zieś ci lat, s u ch ą s k ó rę n a twarzy p o k ry wały d ro b n e ś lad y p o o s p ie, rzad k ie b lo n d wło s y leżały p rzy k lejo n e d o czas zk i. Na p o czątk u p rzep ro s ił, że zawiad o mien ia o p rzes tęp s twie n ie p rzy jmu je k o leżan k a, ale ma ch o re d zieck o . Czek ając n a o d p o wied ź, zawis ł p alcami o b u d ło n i n ad k lawiatu rą k o mp u tera.
– To mo ja s p rawa – o d p arła Kama, p an u jąc n ad iry tacją. As p iran t s k rzy wił s ię, d ając d o zro zu mien ia, że n ie p o d ziela jej zd an ia. – Z p rak ty k i wiemy , że fak t zad awan ia s ię k o b iety z cu d zo ziemcem in n eg o wy zn an ia wy wo łu je czas em ag res ję. Czy n ap as tn icy n ie wy s u n ęli teg o arg u men tu ? – O czy m p an mó wi? – Nie n azwali p an i p rzy jaciela mu zu łman in em? M o że p o wied zieli, że zd rad za p an i s wo ją relig ię? – Nie p amiętam. Krzy czeli, że jes t Arab em. A ja k u rwą i zas łu g u ję n a ś mierć. As p iran t p o ch y lił s ię n ad k lawiatu rą, zaczął p o wo li s tu k ać w k lawis ze. – „Ku rwą… zas łu g u jącą n a ś mierć” – p o wtó rzy ł, p is ząc. – „A mó j p rzy jaciel Arab em”. Co ś jes zcze? Kama s ied ziała wy p ro s to wan a, b y ła b ard zo b lad a. – Przek lin ali i ś miali s ię… n ie p amiętam s łó w. Palce as p iran ta zn ó w zas tu k ały w k lawis ze. – „Więcej s łó w wy p o wiad an y ch p rzez n ap as tn ik ó w n ie p amiętam” – p o wtó rzy ł mech an iczn ie. Sk o ń czy ł p is ać i p o n o wn ie s p o jrzał n a Kamę. – M u s zę zap y tać, czy p rzed n ap aś cią o d b y ła p an i s to s u n ek p łcio wy ze s wo im p rzy jacielem. – J ak ie to ma zn aczen ie? – Zas ad n icze. J eś li o d b y liś cie s to s u n ek , to w p an i p o ch wie mo g ło zn aleźć s ię ró wn ież jeg o n as ien ie. Po za s p ermą n ap as tn ik ó w. Kama miała wrażen ie, że jej g ło s jes t d rewn ian y , n ien atu raln y . – I co z teg o ? – Ko n s ek wen cje mo g ą b y ć ró żn o rak ie. Na p rzy k ład jeś li zas zła p an i w ciążę, mo że p an i n ie u zy s k ać zg o d y s ąd u n a u s u n ięcie p ło d u . Bo mo że to b y ć d zieck o p an i p rzy jaciela. W k ażd y m razie zan im n ie zo s tan ą wy k o n an e b ad an ia g en ety czn e. Nie zn am s ię n a ty m, n ie wiem, czy b ad a s ię p łó d w tak iej fazie… Dlateg o p ro s zę zd ecy d o wać. Czy o d b y liś cie wcześ n iej s to s u n ek p łcio wy ? – Tak . As p iran t s k in ął g ło wą, wró cił wzro k iem d o ek ran u k o mp u tera. Zaczął p is ać. – „Przed n ap aś cią i g wałtem o d b y łam s to s u n ek p łcio wy z mo im p rzy jacielem Kamirem Ras h id em, Po lak iem p o ch o d zen ia afg ań s k ieg o ”. – Przerwał p is an ie, s p o jrzał n a Kamę. – Czy b y ł to s to s u n ek d o p o ch wo wy , czy mo że raczej an aln y ? – Do p o ch wo wy . Klawis ze zn ó w zas tu k ały .
– „Oś wiad czam, że ten s to s u n ek miał ch arak ter d o p o ch wo wy . I Kamir Ras h id zak o ń czy ł we mn ie”. Tak ? Kama k iwn ęła g ło wą. Po czu ła, że zaraz zwy mio tu je. Nien awid ziła p o licjan ta i s ieb ie. As p iran t zau waży ł jej s tan . – Ch ce p an i mo że wo d y ? – Nie, p ro s zę k o n ty n u o wać. Uży liś my p rezerwaty wy . As p iran t milczał ch wilę, jeg o wzro k ś wiad czy ł o ty m, że jej n ie wierzy . – Nie ws p o mn iała p an i o p rezerwaty wie. Fu n k cjo n ariu s ze n a miejs cu zd arzen ia n ie zab ezp ieczy li teg o d o wo d u . – Przy p o mn iałam s o b ie. Wy rzu ciłam zu ży tą p rezerwaty wę d o rzek i – o d p arła Kama zimn y m to n em. – Pro s zę zap is ać. Na co p an czek a? As p iran t p o k ręcił g ło wą, o d wró cił s ię d o k o mp u tera. Nap is ał p arę zd ań , n ie czy tając ich g ło ś n o , p o tem zn ó w s p o jrzał n a Kamę. – Czy p o o d b y ty m s to s u n k u u b rała s ię p an i? – Nie p amiętam. – Pro s zę s o b ie p rzy p o mn ieć. To ma zn aczen ie d la s p rawy . – J ak ie? – J eś li leżała p an i n ag o , to mo g ło s p ro wo k o wać n ap aś ć. Ze wzg lęd u n a n ap ad i rzek o my g wałt p o mijam fak t o d b y cia s to s u n k u p łcio weg o w miejs cu p u b liczn y m. Za to jes t p rzewid zian a k ara g rzy wn y . – Pro s zę mn ie u k arać. By ło g o rąco , miałam n a s o b ie majtk i. As p iran t s k in ął g ło wą, wró cił d o k o mp u tera. – „Po o d b y ciu ws p o mn ian eg o wy żej s to s u n k u p łcio weg o z Kamirem Ras h id em wło ży łam d o ln ą częś ć b ielizn y , majtk i. Po za ty m b y łam ro zeb ran a, b ez b iu s to n o s za”. Kamir p rzed ro zp rawą s ąd o wą p rzeczy tał zezn an ia Kamy . Kied y s ię s p o ty k ali, n ie ch ciał o ty m mó wić. W s ąd zie o b o je mu s ieli u d zielić u p o k arzający ch wy jaś n ień , zezn awać, jak s ię k o ch ali i jak s ię zab ezp ieczy li p rzed zajś ciem w ciążę. Niewiele b rak o wało , a n a ab o rcję b y ło b y za p ó źn o . Po wy jś ciu ze s zp itala i ro zp rawie s ąd o wej Ras h id zmien ił s ię. Uzy s k ał u rlo p d ziek ań s k i n a u czeln i, wró cił d o p racy w wars ztacie s amo ch o d o wy m s try ja. Zaczął ch o d zić d o meczetu . Pro wad ził d łu g ie ro zmo wy z imamem, zwierzy ł mu s ię ze s wo jej h is to rii. Po d czas s p o tk ań z Kamą b y ł zamk n ięty w s o b ie, milczący . Po k łó cili s ię, p o raz p ierws zy o d ch wili p o zn an ia. Kama zarzu ciła mu , że o d d ala s ię, trak tu je ją jak mu zu łman in , d la k tó reg o zg wałco n a k o b ieta jes t n ieczy s ta,
n ieg o d n a miło ś ci. Ras h id zap rzeczał, ale p rzy zn awał, że n ie mo g ąc zab ić n ap as tn ik ó w, n ie mo że o czy ś cić s wo jeg o h o n o ru i o d n aleźć s p o k o ju . Po p ó ł ro k u co raz tru d n iejs zeg o związk u , b ez s ek s u i rad o ś ci p rzeb y wan ia razem, Kama o ś wiad czy ła Ras h id o wi, że g o k o ch a, ale d łu żej n ie wy trzy ma. Alb o p o g o d zi s ię z ty m, co ich s p o tk ało , alb o z n im zerwie. Ras h id o d p o wied ział, że wy jeżd ża d o Pak is tan u . Po ru s zo n y wy zn an iem Kamy p ro s ił ją jed n ak , żeb y n a n ieg o zaczek ała. W Pak is tan ie miał p o zn ać s u fick ieg o imama, o ś wieco n eg o męd rca, k tó ry p o trafi p rzy wró cić zag u b io n emu czło wiek o wi s p o k ó j d u s zy . J eś li Kama wy trzy ma k ilk a mies ięcy ro złąk i, p o p o wro cie b ęd zie zn ał s wo je u czu cia. Przez p ierws zy mies iąc p o wy jeźd zie Ras h id n ie k o n tak to wał s ię z Kamą. Po tem zaczął z n ią ro zmawiać p rzez Sk y p e’a raz w ty g o d n iu . Tłu maczy ł to k o n ieczn o ś cią s k u p ien ia s ię n a s tu d io wan iu Ko ran u , med y tacjach i mo d litwach . Po d wó ch mies iącach p o wied ział, że mu s i p o jech ać d o Afg an is tan u , w ramach p o k u ty p o mag ać o fiaro m wo jn y . – J es tem win ien zła, k tó re n as s p o tk ało – mó wił u ry wan y m g ło s em, z n iech ęcią. – Zan ied b ałem i o b raziłem Allah a. Za d łu g o p rzeb y wałem p o ś ró d n iewiern y ch , n as iąk n ąłem g rzech ami. – M n ie n azy was z n iewiern ą? Nas za miło ś ć to b y ł g rzech ? – s p y tała Kama ze łzami w o czach . – Co s ię z to b ą d zieje? Wró ć d o mn ie, b łag am cię! Ras h id u ciek ał wzro k iem p rzed o b iek ty wem k amery . – Kied y o d b ęd ę p o k u tę. A ty p rzy jmies z mo ją wiarę. – Umó wiliś my s ię, że b ierzemy ś wieck i ś lu b ! – zawo łała Kama. – To b y ło , zan im Allah n as u k arał – p o wied ział cich o Ras h id . Sp rawiał wrażen ie, że mó wi wy u czo n e s ło wa. – J a s ię n ie zmien iłam! Więcej o d cieb ie wy cierp iałam! – Właś n ie. – Co „właś n ie”!? Nie jes tem ju ż d la cieb ie czy s ta, tak !? Po wied z to wres zcie! – wy k rzy czała z p łaczem i wś ciek ło ś cią. – J es teś , Kamo – o d p arł p o ważn ie Ras h id . – Ale mu s iałb y m ich zn aleźć i zab ić. – Przes tań ! To jak iś o b łęd ! M ies zk amy w Po ls ce, n ie w Afg an is tan ie! Ras h id p o k ręcił ze s mu tk iem g ło wą. – Wiem. Imam mó wi, że mo g ę zmazać h ań b ę, zab ijając in n y ch n iewiern y ch . Przerażo n a Kama zas ło n iła u s ta d ło n ią.
– Bo że… Co ty mó wis z!? – M u s zę k o ń czy ć – u ciął Ras h id . – Niech Allah b ęd zie z to b ą. Po łączen ie u rwało s ię. Kama n aty ch mias t s p ró b o wała g o wy wo łać, ale Sk y p e p o k azał, że Ras h id wy łączy ł k o mp u ter. Po tej ro zmo wie ich k o n tak t s ię u rwał. Ro d zice i s io s try Ras h id a n ie mieli p o jęcia, co s ię z n im d zieje. M in ęły d wa lata, Kama s k o ń czy ła s tu d ia, zaczęła p racę w firmie p ro d u k u jącej częś ci d o k o mp u teró w. Zak o ch ał s ię w n iej k o leg a z p racy , p o p ro s ił ją o ręk ę. By ł zap rzeczen iem Ras h id a, p rak ty k u jący m k ato lik iem, zamo żn y m z d o mu . Kama p rag n ęła s p o k o ju i s tab ilizacji, p rzy jęła o ś wiad czy n y . Nie zwierzy ła s ię mężo wi, że jej miło ś ć d o Ras h id a n ie min ęła. Żeb y zwalczy ć to u czu cie, p o s zła n a terap ię. Os iąg n ęła s p o k ó j. Ro d zice p an a mło d eg o p o d aro wali mło d ej p arze mies zk an ie i s amo ch ó d . Ży cie Kamy zaczęło s ię u k ład ać wed łu g wy g o d n eg o mies zczań s k ieg o s ch ematu . J ej matk a n ie u wierzy ła w p rzemian ę có rk i, z n iep o k o jem o czek iwała wiad o mo ś ci o Ras h id zie. Pewn eg o d n ia, ro k p o ś lu b ie Kamy , p o wied ziała d o n iej z n ag łą s zczero ś cią: – M am n ad zieję, że zo s tał talib em i u s trzelili g o w jak iejś awan tu rze. Kama s p o jrzała n a matk ę, g wałto wn ie p o b lad ła. Zerwała s ię z o czami p ełn y mi łez i wy b ieg ła z p o k o ju . M in ął n as tęp n y ro k . Kama n ie mo g ła zajś ć w ciążę, zaczęła s ię leczy ć. Pewn eg o d n ia mąż zn alazł w jej s zafce ś ro d k i an ty k o n cep cy jn e. Wy b u ch ła awan tu ra, Kama wy zn ała, że n ie p o zb y ła s ię trau my p o g wałcie i n ie ch ce mieć d zieci. O mało n ie d o s zło d o ro zwo d u . Po in terwen cji ro d zicó w zg o d ziła s ię p o d d ać n as tęp n ej terap ii. M ięd zy mło d y mi małżo n k ami n ie u k ład ało s ię, o d d alali s ię o d s ieb ie. M ąż zarzu cał Kamie, że n ie wy zn ała mu p rzed ś lu b em, że zo s tała zg wałco n a i u s u n ęła ciążę. Nie o d p o wied ział n a p y tan ie, czy wó wczas o żen iłb y s ię z n ią. Kama zareag o wała atak iem h is tery czn eg o ś miech u . Nie p rzes tając s ię ś miać, zap y tała męża, czy jeg o Bó g zab ro n iłb y ś lu b u . Od teg o czas u p rzes tali ze s o b ą s y p iać. * Kied y Ras h id s tan ął n a p ro g u mies zk an ia ro d zicó w Kamy , matk a w p ierws zy m o d ru ch u zatrzas n ęła d rzwi. Po s ek u n d zie o two rzy ła je, ch wy ciła g o za ramię i wciąg n ęła d o ś ro d k a. – Nad al k o ch as z mo ją có rk ę? – zap y tała, wp atru jąc s ię w n ieg o p ło n ący mi o czami.
Od razu zau waży ła, że s ię zmien ił. Wy d ał s ię wy żs zy i ch u d s zy . Zg u b ił ch ło p ięcą mięk k o ś ć ry s ó w, s u ro wa k o ś cis ta twarz ś wiad czy ła o ciężk ich p rzeży ciach , wąs k a b lizn a p rzecin ała b ro d ę i p o liczek . Sk in ął g ło wą i ch ciał co ś p o wied zieć, ale matk a g o u p rzed ziła: – Kama wy s zła za mąż, jes t b ard zo s zczęś liwa i s p o d ziewa s ię d zieck a – o zn ajmiła jed n y m tch em. – J eś li ją k o ch as z, n ie p ró b u j jej s zu k ać. Nie b u rz jej s p o k o ju ! Ras h id s tał n ieru ch o mo w milczen iu . Głęb o k o o s ad zo n e czarn e o czy u ważn ie b ad ały twarz k o b iety . Wy czy tał w n iej lęk i o b łu d ę. – J eś li jes t s zczęś liwa, czeg o s ię p an i o b awia? – zap y tał wres zcie cich y m g ło s em. – Two jeg o s zatań s k ieg o wp ły wu n a n ią! – o d p arła, p o d n o s ząc g ło s . – Do ś ć s ię p rzez cieb ie n acierp iała! – Przeze mn ie – p o wtó rzy ł Ras h id . Nie zab rzmiało to jak p y tan ie, ale też n ie b y ło to zap rzeczen ie. – Tak , p rzez cieb ie! Ty ją zab rałeś n a tę n ies zczęs n ą wy cieczk ę. Gd y b y b y ła z n o rmaln y m ch ło p cem, n ie zo s tałab y zg wałco n a! Sp u ś cił wzro k , mięś n ie n a jeg o twarzy d rg ały . Walczy ł ze s o b ą, żeb y n ie wy b u ch n ąć. M atk a Kamy d y g o tała z g n iewu i ze s trach u , p rzez ch wilę n ie p o trafiła zn aleźć o d p o wied n ich s łó w. – Nie p ró b u j jej s zu k ać, b o p o żału jes z… Ob iecu ję ci! – wy p aliła wres zcie zd u s zo n y m g ło s em. – Do b rze wiem, co tam ro b iłeś w ty m b an d y ck im k raju ! Nie my ś l, że u d a ci s ię n as o k łamać. Ilu n iewin n y ch lu d zi zamo rd o wałeś ? Sk ąd ta b lizn a? Ch ces z zab rać mo ją Kamę? Do k ąd ? Nie zro b is z z n iej mu zu łman k i, n ie p o zwo lę ci! Twó j Allah o d eb rał ci ro zu m! Wracaj, s k ąd p rzy b y łeś … Alb o p o wiem p o licji, żeb y cię ares zto wali! Ras h id milczał z p o ch y lo n ą g ło wą. – Ro zu mies z, co d o cieb ie mó wię!? – k rzy k n ęła matk a Kamy . – Tak , p ro s zę p an i – o d p arł łag o d n y m to n em. J eg o reak cja zas k o czy ła ją, s p o jrzała n a n ieg o s p o k o jn iej. – Przep ras zam cię, Kamirze… Nie p o win n am teg o mó wić. Nie my ś lę o to b ie źle. Ale b ard zo b o ję s ię o Kamę. J es teś my ch rześ cijan ami, in n y mi lu d źmi. M y ś lałam, że s tałeś s ię tak i jak my . Teraz wid zę, jak b ard zo s ię my liłam. Ro zu mies z mn ie? – Tak . Pro s zę p o wtó rzy ć Kamie, że zach o wałem k artę SIM . – Co ? O czy m ty mó wis z? – matk a Kamy zn ó w s ię zan iep o k o iła. – Stary n u mer. Do wid zen ia. – Od wró cił s ię i ru s zy ł s ch o d ami w d ó ł.
Ko b ieta wy s zła n a k latk ę s ch o d o wą. – Nie p o wtó rzę! Ob iecaj mi, że zo s tawis z Kamę w s p o k o ju . Ras h id s k ręcił n a p ó łp iętrze i zn ik n ął jej z o czu . – Os trzeg am cię! – k rzy k n ęła za n im. Nie u s ły s zała o d p o wied zi.
25
Ad ama n ad al d ziwiło , jak ch ętn ie lu d zie o twierają s ię p rzed k amerą. W s tu d io rad io wy m, u k ry ci p rzed wzro k iem s łu ch ający ch , g rali s ieb ie, mo d u lo wali g ło s , d o b ierali s ło wa, s tawali s ię in n i, d o s k o n als i. Przed k amerą u ś wiad amiali s o b ie, że s ą o b n ażen i, fałs z b ęd zie zau ważaln y w mimice, g es tach , u ciek ający ch s p o jrzen iach . M ieli n ad zieję, że n iewid o czn y tłu m wy n ag ro d zi ich wy s iłk i ak cep tacją, in s ty n k to wn ie s tawali s ię n aiwn i i u fn i. Op an o wu jąc zd en erwo wan ie, mó wili p rawd ę – alb o k łamali jak d zieci. Zd awał s o b ie s p rawę, że ten p ro ces o d b y wa s ię b ez u d ziału ś wiad o mo ś ci, jeg o reg u ły zo s tały zap is an e p rzez milio n y lat ży cia w s tad ach . Stad o ak cep to wało alb o o d rzu cało , wy g n an ie o zn aczało ś mierć. Decy d o wała p rawd a wy rażan a mo wą ciała, d o min acja alb o u leg ło ś ć. Zg o d n o ś ć z ru ch ami, wy b o rami s tad a, u cieczk a, atak , p o s łu s zeń s two . Ty s iące an ty lo p g n u , milio n y ry b s k ręcające w tej s amej s ek u n d zie. M ałp y reag u jące id en ty czn ie n a g es t i s k rzy wien ie p rzy wó d cy . Patrzy ł n a g ru p k ę mło d y ch lu d zi, z k tó ry mi ro zmawiał, i b łąd ził my ś lami. Nie ży jemy w p ierwo tn y m p lemien iu , k tó re p o ru s za s ię wed łu g tward y ch reg u ł. A jed n ak o p latają n as s etk i n iewid o czn y ch lin , n iep o zwalający ch reag o wać s wo b o d n ie. Zatru ci s trach em p rzed o d rzu cen iem s p rawiamy , że wo ln o ś ć s taje s ię złu d zen iem. Wy s tarczy , żeb y s p o jrzało n a n as wielo milio n o we o k o k amery , za k tó rą mo że k ry ć s ię n ieo czek iwan y zwro t s tad a. Z tru d em p rzek o n ał s tację telewizy jn ą d o cy k lu wy wiad ó w z mu zu łman ami, k tó ry n aty ch mias t ch ciał ro zp o cząć. Przy wo łał jak o o s tateczn y arg u men t k rwawe atak i terro ry s ty czn e w Bru k s eli i Berlin ie d o k o n an e p rzez is lams k ich b o jo wn ik ó w. Tłu maczy ł k o n ieczn o ś ć p rzy jrzen ia s ię p o ls k im mu zu łman o m, s two rzen ia d la n ich p latfo rmy wy p o wied zi. Nas tęp n eg o d n ia ran o o trzy mał wó z rep o rters k i z ek ip ą. Zad zwo n ił d o o jca Kamira Ras h id a, k tó reg o n u mer d o s tał o d Karo la. Ojciec n ie ch ciał s ię zg o d zić n a wy wiad . Przek o n ał g o d o p iero n acis k Ad ama, że b rak g ło s u mu zu łman ó w b ęd zie o d czy tan y jak o o b jaw wro g o ś ci. Ro d zin a Ras h id ó w p rzy jęła ek ip ę z n ieu fn o ś cią. Ad am p o p ro wad ził ro zmo wę
w p rzy jazn y m to n ie, n ie p y tał o s y n a. Atmo s fera p o p rawiła s ię, o jciec Kamira zg o d ził s ię o p o wied zieć o s wo im ży ciu . Po zak o ń czen iu wy wiad u Ad am zap ro p o n o wał d wó m s io s tro m Kamira, żeb y p o mo g ły p rzek o n ać n as tęp n y ch ro zmó wcó w i b y ły o b ecn e p rzy n ag ran iach . Ojciec wy raził zg o d ę. Po k ilk u telefo n ach ru s zy li s p o tk ać s ię ze zn ajo my mi s ió s tr, mło d y mi Afg ań czy k ami i Czeczen ami. Wy wiad y trwały d o wieczo ra. Dwu d zies to p aro letn i mu zu łman ie o p o wiad ali o ży ciu w Po ls ce, n au ce i p racy . Otwarcie mó wili o wierze i p rak ty ce relig ijn ej, n iech ętn ie o d żih ad zie i p ań s twie is lams k im. Sk arży li s ię n a n ieto leran cję Po lak ó w. Sio s try Kamira z zap ałem p o mag ały ek ip ie. Po o s tatn im wy wiad zie Ad am zap ro p o n o wał, że o d wiezie o b ie d ziewczy n y d o d o mu . Po d czas d ro g i d zielili s ię wrażen iami z całeg o d n ia. Sio s try żarto wały i p rzed rzeźn iały g o p o d czas ro zmo wy . Na p ark in g u p o d d o mem Ad am zap y tał n ag le: – Wiecie, g d zie jes t teraz Kamir? Ob ie d ziewczy n y n aty ch mias t s p o ważn iały . – Pó jd ziemy ju ż – p o wied ziała s tars za, z n iep o k o jem p atrząc n a Ad ama d u ży mi ciemn y mi o czami, ale n ie o two rzy ła d rzwi. – Do wid zen ia p an u , b ard zo d zięk u jemy . M ó wiła p ły n n ie p o p o ls k u , b ez o b ceg o ak cen tu . – Wiem, że wró cił d o Po ls k i. – Ad am s ię n ie p o d d awał. – Wcześ n iej p rzy s tąp ił d o talib ó w w Pak is tan ie. Przes zed ł s zk o len ie i zo s tał wy s łan y d o Afg an is tan u . M y ś lę, że g ro zi mu wielk ie n ieb ezp ieczeń s two . M ło d s za s io s tra s zy b k o wy s iad ła z s amo ch o d u , s tars za jed n ak trwała z d ło n ią n a k lamce. Od wró ciła s ię d o Ad ama. – M ó wi p an d ziwn e rzeczy . Wiemy , że n as z b rat zamies zk ał i p racu je w Kab u lu . To ch y b a n ie jes t p rzes tęp s two . Ad am n ie wy czu ł fałs zu w jej s p o jrzen iu . – Wró cił d o Po ls k i – p o wtó rzy ł z n acis k iem. – J eś li ch ces z mu p o mó c, p o wied z, jak g o o d n aleźć. M ło d s za s io s tra n ach y liła s ię d o s tars zej, p o wied ziała co ś s zy b k o w języ k u p as zto . Wy raźn ie n aleg ała, żeb y s tars za p rzerwała ro zmo wę. Stars za o d p o wied ziała jej k ró tk o , zd ecy d o wan ie. Zn ó w s p o jrzała n a Ad ama. – Do teg o b y ły p an u p o trzeb n e wy wiad y ? Ok łamał n as p an . Pracu je p an d la s łu żb . – Kamir p raco wał. Dla k o n trwy wiad u , ale zerwał k o n tak t. J es t w Po ls ce, b ierze u d ział w ak cji terro ry s tó w. Zg in ęli lu d zie, k o man d o s i. J eś li Kamir n ie u jawn i s ię, n ie p o mo że p o ws trzy mać atak u , d o s tan ie d o ży wo cie. Ale b ard ziej p rawd o p o d o b n e, że
zg in ie. – Sk ąd p an to wie? Kto ś wid ział Kamira? – zap y tała d ziewczy n a. J ej g ło s d rżał, o czy b ły s zczały g n iewem i s trach em. – Ch ces z o calić b rata? – M o że ma p rawo zg in ąć za s wo ją wiarę? – o d p o wied ziała, p ro s tu jąc z d u mą g ło wę. Z n iecierp liwo ś cią rzu ciła k ilk a s łó w w s tro n ę mło d s zej s io s try , k tó ra zas tu k ała w s zy b ę. Ad am mimo wo li p o czu ł p o d ziw, b y ła p ięk n ą k o b ietą, o d ważn ą i wo ln ą. Przy jął za p ewn ik , że jeg o p o zy cja d zien n ik arza telewizy jn eg o i wy wiad y p rzed k amerą s p rawią, że mło d e Afg an k i zau fają mu , p o mo g ą o d n aleźć b rata. By ł w b łęd zie. Pró b a p rzes tras zen ia d ziewczy n y też o k azała s ię fataln a. Nie zn ał Afg ań czy k ó w, n ie p o win ien p o d ejmo wać s ię teg o zad an ia. – Uważas z, że w imię is lamu p o win n o zab ijać s ię Po lak ó w? Bezn ad ziejn e p y tan ie, ale p o trzeb o wał czas u , mu s iał ją zatrzy mać. W jej o czach o d czy tał iro n ię zmies zan ą z g n iewem. – A ty u ważas z, że Po lacy mają p rawo mó wić mu zu łman o m w Afg an is tan ie, jak p o win n i ży ć? Zau waży ł, że p rzes tała mó wić d o n ieg o „p an ”. W jej u s tach „ty ” zab rzmiało wzg ard liwie. Zas tan awiał s ię, d laczeg o jes zcze n ie wy s iad ła z s amo ch o d u . Zap ewn e ch ciała wy k p ić jeg o g łu p o tę. Po czu ł iry tację. – To d laczeg o n ie p o jed zies z d o s wo jeg o k raju ? – zap y tał cierp k im to n em. – Sk ąd wies z, że n ie p o jad ę? – o d p aliła o d razu . – Gratu lu ję. Ko b ieto m ś wietn ie s ię ży je p o d rząd ami talib ó w. – Co z teg o ro zu mies z? By łeś w Afg an is tan ie? Ob o je mó wili co raz s zy b ciej, z g n iewem. – Uczy łaś s ię w Po ls ce… mo że n awet s tu d io wałaś . Wró cis z tam, zo s tan ies z wy d an a za s tars zeg o o trzy d zieś ci lat talib a, b ęd zies z mu ro d zić d zieci. A k ied y twó j mąż zg in ie alb o u mrze ze s taro ś ci… – … jeg o ro d zin a o to czy mn ie miło ś cią i o p iek ą – p rzerwała mu . – Gd zie jes t two ja żo n a? M ó wiłeś , że w Stan ach ? Uciek ła o d cieb ie? Z s y n em? Co im zro b iłeś ? Zn alazłam cię w wy s zu k iwarce. Ad am ch ciał o d p o wied zieć z o b u rzen iem, ale n ag le zab rak ło mu s łó w. Zamilk ł. – Id ź ju ż. Dzięk u ję za p o mo c z wy wiad ami – p o wied ział p o ch wili s p o k o jn y m g ło s em.
Dziewczy n a s ied ziała b ez ru ch u , p atrzy ła p rzez p rzed n ią s zy b ę. M ło d s za s io s tra wp atry wała s ię w n ią z n ap ięciem i b łag an iem. – Stu d iu ję p ed ag o g ik ę s p ecjaln ą. Po jad ę d o Afg an is tan u , zajmę s ię s iero tami p o was zy ch wo jn ach . Dziewczy n k ami. Talib o wie s ą s u ro wi, ale mają s erca. Nie ws zy s tk o wy g ląd a tak , jak wam s ię wy d aje. – Ro zu miem – o d p arł Ad am. – Do b rej n o cy . Sp o jrzała n a n ieg o p o ważn ie. – Kied y p rzeczy tałam w in tern ecie o żo n ie i s y n u , zro zu miałam, że jes teś s amo tn y . I zag u b io n y . Ad am ch ciał o d p o wied zieć, że n ie zamierza ro zmawiać o s wo ich s p rawach , ale milczał i p atrzy ł n a n ią zafas cy n o wan y . Przes zło mu p rzez my ś l, że p o za Ag atą n ik t n ig d y n ie zwró cił s ię d o n ieg o w ten s p o s ó b . Nie ch ciał, żeb y p rzery wała. – Nie jes teś zły m an i fałs zy wy m czło wiek iem – mó wiła d alej. – M as z s erce. Zap o min as z ty lk o , że trzeb a s ię w n ie ws łu ch iwać. Gd y b y ś n as zn ał, p rzy s zed łb y ś i wy zn ał o twarcie, że s zu k as z Kamira. M o że u wierzy lib y ś my , że ch ces z mu p o mó c. – Ch cę – p o wied ział cich y m g ło s em. – Sk ąd wies z o n as zy m b racie? – Od p u łk o wn ik a k o n trwy wiad u , k tó ry g o p ro wad ził. Dziewczy n a o d wró ciła wzro k , o p u ś ciła g ło wę. – Do my ś lałam s ię, że Kamir miał k ło p o ty . Sp o ty k ał s ię z jak imś czło wiek iem, wid ziałam ich . – To mó j p rzy jaciel, n ie ch ce s k rzy wd zić Kamira. Zn ó w n a n ieg o s p o jrzała. Ciemn e o czy b ad ały , s zu k ały p rawd y . – Do b rze zn am s wo jeg o b rata. Bard zo n as k o ch a. J eś li tu jes t, n a p ewn o n ie n arazi ro d zin y . Pręd zej zg in ie. – To zn aczy , że n ie s k o n tak to wał s ię. Po k ręciła p rzecząco g ło wą ze s mu tk iem. – Bałam s ię o n ieg o . M o d liłam s ię o p o mo c, u s ły s załam g ło s … M ó wił, że g ro zi mu ś mierć. – Wy ciąg n ęła ręk ę, ch wy ciła d ło ń Ad ama i wy s zep tała z żarem: – Wierzy s z w Bo g a? – Nie wiem. Ch y b a n ie w tak ieg o , o jak im my ś lis z – o d p arł p o ważn ie. – Przy s ięg n ij n a to , w co wierzy s z… n a żo n ę i s y n a… że zro b is z ws zy s tk o , żeb y u rato wać Kamira! – Do b rze…
– Przy s ięg n ij! Zan iep o k o jo n a mło d s za s io s tra zn ó w zas tu k ała w s zy b ę, p o tem s tan ęła d alej. Stars za n ie zwró ciła n a n ią u wag i, wb ijała wzro k w o czy Ad ama. – Przy s ięg am. Wes tch n ęła z u lg ą, p o jej p o liczk ach p o p ły n ęły łzy . – Kamir k o ch a k o b ietę, d o s zaleń s twa. – Po lk ę? Przy tak n ęła i mó wiła d alej: – Stało s ię co ś złeg o . Uk o ch an a Kamira zo s tała zg wałco n a. M ó j b rat n ie d ał s o b ie z ty m rad y , ro zs tali s ię. W Afg an is tan ie zab iłb y g wałcicieli, żad en s ąd b y za to n ie s k azał. Śmierć o czy s zcza, p rzy wraca p o rząd ek . Stary Tes tamen t i Ko ran mó wią „o k o za o k o ”. Was ze p rawo ch ro n i zb ro d n iarzy , p o licja p rawie ich n ie s zu k ała. W Po ls ce p o cich u u waża s ię, że k o b ieta też p o n o s i o d p o wied zialn o ś ć za g wałt. Nik t n ie p ró b u je n ap rawić zła. Kamir zamk n ął s ię w s o b ie, rzu cił s tu d ia. Przes tał z n ami ro zmawiać, cały mi d n iami p rzes iad y wał w meczecie. Po tem n ag le wy jech ał, b ez p o żeg n an ia. – Co s ię s tało z jeg o d ziewczy n ą? – Wy s zła za mąż za Po lak a. Na p ewn o n ie p rzes tała k o ch ać Kamira. Tak a miło ś ć jak ich zd arza s ię raz w ży ciu . – Twó j b rat o ty m wie? Wzru s zy ła ramio n ami z n iech ęcią. – Słu ch as z mn ie? Nie mam k o n tak tu z Kamirem o d d wó ch lat. Wiem, że jeś li wró cił d o Po ls k i, zro b i ws zy s tk o , żeb y zo b aczy ć s ię z Kamą. Nawet g d y b y miał zo s tać s ch wy tan y . Alb o zab ity . – J ej g ło s d rżał, d y g o tała, jak b y b y ło jej zimn o . – J ak s ię n azy wa… ? – zaczął Ad am i p rzerwał. Przek lęty p o ś p iech , zn ó w ws zy s tk o zep s u ł. Dziewczy n a rzu ciła w jeg o s tro n ę k ró tk ie s p o jrzen ie, o d wró ciła wzro k . – Daj mi k artk ę i p is ak – p o wied ziała cich o . Sięg n ął d o s ch o wk a, wy d o s tał n o tes . – Nie zap alaj ś wiatła… M o ja s io s tra n ie mo że zo b aczy ć – p o leciła, ro zk ład ając n o tes n a k o lan ach . – Nie wiem, g d zie jes t Kama. To ad res jej ro d zicó w. Ad am s p o jrzał p rzez o k n o . M ło d s za Afg an k a ch o d ziła n iecierp liwie o b o k s amo ch o d u . Stars za p o ło ży ła n o tes n a k o lan ach Ad ama, p o ciąg n ęła za k lamk ę. Nag le o d wró ciła s ię, ch wy ciła i ś cis n ęła jeg o d ło ń . Og ro mn e ciemn e o czy b ły s zczały
g n iewem i b łag an iem. – J eś li Kamir zg in ie, n ie zo b aczy s z żo n y i s y n a. Nig d y ! Allah n as p o mś ci… – wy s zep tała z żarem. – Ocal g o ! Od wró ciła s ię i wy s iad ła z s amo ch o d u . Wzięła s io s trę za ręk ę i o b ie ru s zy ły w s tro n ę wejś cia d o k latk i s ch o d o wej. M ło d s za d ziewczy n a mó wiła co ś s zy b k o , rzu cając d o ty łu zalęk n io n e s p o jrzen ia. Stars za s zła wy p ro s to wan a, w milczen iu . Ad am s ch o wał n o tes , wrzu cił b ieg i p o wo li wy jech ał z p ark in g u . Czu ł g łęb o k i s p o k ó j. I s mu tek . Ch ciał, żeb y to s p o tk an ie trwało d łu żej. Ta n iezwy k ła d ziewczy n a miała d ar u waln iający o d s amo tn o ś ci i lęk u . J u ż n ig d y jej n ie zo b aczy . Zro b i ws zy s tk o , żeb y u rato wać jej b rata.
26
Karo l ch o d ził tam i z p o wro tem p o p rawie p u s ty m p o k o ju . Zatrzy mał s ię p rzy o k n ie. Do m s tał jak o o s tatn i n a n ied awn o wy k o ń czo n y m o s ied lu , d alej ciąg n ęły s ię p o ro ś n ięte k rzak ami p o la zak o ń czo n e ś cian ą z d rzew. Za mały m b u d y n k iem n a s k raju las u czek ała Ewa. M g ła i mżawk a wy p ełn iały p rzes trzeń z u p o rem n iek o ń czącej s ię d ep res ji. Od wró cił s ię. Na b lacie s to łu leżał lap to p . Otwo rzy g o , s k ieru je n a s ieb ie i ro zmó wcę, tak b y Ewa wid ziała ich i s ły s zała i mo g ła zd ecy d o wać, czy im zau fać. Zn ik n ie, jeś li w ro zmo wie p o jawi s ię cień fałs zu , b y ć mo że n ig d y ju ż jej n ie zo b aczy . By ł zd etermin o wan y s tan ąć w jej o b ro n ie, jeś li czło wiek , k tó ry miał p rzy jś ć, zas tawił p u łap k ę. Ch o ć s am b y tak p o s tąp ił. Wy o b raził s o b ie, jak ie wy d ałb y ro zk azy : k wad rat u lic d o o k o ła o s ied la ma zo s tać o b s tawio n y , k ilk u ag en tó w o d cin a o d wró t p rzez las . Nie zawah a s ię – p rzy s tawi p is to let d o g ło wy ro zmó wcy , u mo żliwi Ewie u cieczk ę. Kilo metr b ieg u p rzez las , n a p ark in g u p o d ru g iej s tro n ie czek ał jeg o wó z. Nie zd ążą zamk n ąć teren u . Po raz p ierws zy w d łu g iej h is to rii o ficera k o n trwy wiad u zareag u je jak czło wiek , n ie jak mas zy n a, p o s tawi u czu cia p rzed o b o wiązk iem. Nie wied ział n awet, czy Ewa mo g łab y g o p o k o ch ać. Co g o p o tem czek a? Kied y ag en cja zd ecy d u je s ię n a u jawn ien ie s p rawy , Karo l s tan ie p rzed s ąd em wo js k o wy m, d o s tan ie d łu g i wy ro k . Co n ajmn iej d zies ięć lat, jeś li d o jd zie d o atak u terro ry s ty czn eg o , i zo s tan ie o s k arżo n y o u tru d n ian ie ś led ztwa. Dwa d n i wcześ n iej n ie zd awał s o b ie s p rawy , że miło ś ć d o n iej b y ła ty lk o u ś p io n a. Zan im n ie u jrzał Ewy u Ad ama, zro zp aczo n ej, p rzerażo n ej i b ezrad n ej. Go to wej mś cić s ię n a lu d ziach , k tó rzy zd rad zili ws zy s tk o , w co wierzy ła. I s p ro wad zili ś mierć n a ty ch , k tó ry ch k o ch ała. Po p rzed n ieg o d n ia wy n ajął d wu p o k o jo we mies zk an ie, k ieru jąc s ię p o ło żen iem d o mu n a s k raju las u . Czterd zies to p aro letn ia właś cicielk a u zn ała, że p o trzeb u ją z Ewą d y s k retn eg o lo k u m n a ro man s . M ru g ając d o Karo la, zap ro p o n o wała cich o , że mo że p rzy wieźć d wu o s o b o we łó żk o . Po tem zwró ciła s ię d o Ewy z p rzep ro s in ami za mało ro man ty czn y wy s tró j. Karo l p o zb y ł s ię jej wres zcie, zap łaciws zy za trzy mies iące
z g ó ry . Wied ział, że b ęd ą tu n iecały d zień . Od ch wili, k ied y zo s tali w mies zk an iu s ami, d o ran a zamien ili ty lk o p arę zd ań . Ewa s p ęd ziła k ilk a g o d zin , o g ląd ając n a lap to p ie twarze p o n ad s etk i k o man d o s ó w i ag en tó w z jed n o s tk i, k tó ra b y ła p o d ro zk azami k o n trwy wiad u . Nie n atrafiła n a jed n eg o z mo rd ercó w, k tó rzy n ap ad li n a k o n wó j. Wres zcie zn iech ęco n a zamk n ęła lap to p . – Us u n ęli g o z b azy d an y ch . Karo l ch ciał to p rzemilczeć, ale n ie wy trzy mał. – Przes tań , to o b łęd . M o d y fik acja b azy b y łab y wid o czn a. – Po d s zed ł d o lap to p a i zn alazł u s tawien ia p ro g ramu . – Patrz. Data o s tatn ieg o wp is u , n o wy czło wiek . Po p rzed n ia zmian a: o d ejś cie d o in n ej s łu żb y , d waj ag en ci. Ws zy s tk o tu jes t, o d p o czątk u is tn ien ia jed n o s tk i. Ch ces z s p rawd zić o s tatn ie d zies ięć lat? – Ws zy s tk o mo żn a zro b ić, z k ażd y m p ro g ramem – p o wied ziała Ewa. Ws tała, zb liży ła s ię d o o k n a. – Nie wierzy s z mi? – zap y tała, p atrząc n a p u s tą u licę i p o fałd o wan ą s zarą p łas zczy zn ę p o la zak o ń czo n ą las em. – By łaś w s zo k u – zaczął o s tro żn ie. – Twarz n ap as tn ik a mig n ęła w ś wietle latark i. Umy s ł ma ten d en cję d o ro zp o zn awan ia o b razó w wś ró d ty ch zn an y ch . Zwłas zcza p rzy k ró tk iej p ro jek cji. Zn as z to p rawo , tren o wałaś id en ty fik ację p o d czas ak cji. – Nie wierzy s z – p o wtó rzy ła Ewa. – Przejrzy j jes zcze raz b azę, wy ty p u j… – Nie ch cę o ty m mó wić – u cięła zd ecy d o wan ie. – O n iczy m. M u s zę o d p o cząć. W n o cy o b o je n ie mo g li zas n ąć. Ewa leżała s k u lo n a n a jed y n y m łó żk u . Karo l u rząd ził s o b ie p o s łan ie n a p o d ło d ze ze zwin ięty ch d y wan ó w. W Irak u i Afg an is tan ie s p ęd ził tak wiele n o cy . Przez o twarte d rzwi wid ział b ielejącą w p ó łmro k u twarz Ewy , z o twarty mi n ieru ch o my mi o czami. Po k ilk u g o d zin ach Sawick a ws tała, p o d es zła z k o cem w ręk u i p o ło ży ła s ię o b o k , wtu lając s ię w n ieg o p lecami. Ob jął ją ramien iem, d o p iero wted y zas n ęli. * Ob u d ził g o zap ach jej wło s ó w. Nie zd awał s o b ie s p rawy , że tak d o b rze g o zap amiętał. Zap ach tęs k n o ty , u n ieważn iający s amo tn o ś ć. M ó g łb y tak leżeć cały d zień , czu jąc ciep ło jej ciała p o ru s zająceg o s ię w ry tm wo ln eg o o d d ech u . Po p aru min u tach o d s u n ął s ię o s tro żn ie i ws tał.
Po cich u p rzy g o to wał w k u ch n i ś n iad an ie z p ro d u k tó w, k tó re k u p ił w p o b lis k im s u p ermark ecie. Zap ach k awy o b u d ził Ewę. Zo b aczy ł, że ws taje i wch o d zi d o łazien k i, p o tem u s ły s zał s zu m p ry s zn ica. Us ied li p rzy s to le. Ewa n ie ch ciała jeś ć, wy p iła ty lk o k awę. Wciąż n ie czu li p o trzeb y ro zmo wy . W p ewn ej ch wili wy ciąg n ęła ręk ę, p o ło ży ła p alce n a jeg o d ło n i. W jej wzro k u d ało s ię wy czy tać wd zięczn o ś ć i s p o k ó j. Co fn ęła d ło ń , ale n ad al p atrzy ła n a n ieg o n ad b rzeg iem k u b k a z k awą. Pamiętał tak ie milczące p o ran k i. Po d łu g ich n o cach miło ś ci, ro zmó w i zwierzeń . Zaws ze u d erzała g o jej u ro d a, d o jrzałej, s p ełn io n ej k o b iety , k tó ra n ie p rzes tała b y ć d ziewczy n ą. Nieu ch wy tn e b ły s k i wes o ło ś ci w o czach , wzn ies io n e k ącik i u s t n iewy k rzy wio n y ch jes zcze zg o rzk n ien iem, o p ad ające wło s y , k tó re wciąż o d g arn iała ręk ą. Od czu wał s mu tek n a my ś l, że b ęd zie mu s iał tak ą ją zap amiętać, k ied y o d ejd zie. Wró ciła złaman a trag ed ią, z cien iem w o czach , zap ad n ięty mi p o liczk ami i zacięty m, wro g im g ry mas em u s t. Wro g o ś ć n ie b y ła wy mierzo n a w n ieg o , b u d ziła jed n ak lęk . Z n iech ęcią p rzełamał milczen ie, p o k azał n a leżące o b o k lap to p i tab let. – J eś li u zn am, że k łamie, d am ci zn ać, a wted y s ię wy co fas z. Wy n ajmę n as tęp n e mies zk an ie i zas tan o wimy s ię, co d alej. Kiwn ęła g ło wą z n ieo b ecn y m wzro k iem. – Ile mies zk ań , zan im p o zwo lis z mi zab ić d ran i? – Nawet n ie wies z, k o g o ch ces z zab ić. – Po wied ziałeś : „jeś li k łamie”. Nie czek ała n a jeg o o d p o wied ź. Od s tawiła k u b ek , ws tała i wy s zła d o d ru g ieg o p o k o ju . Przez d rzwi zo b aczy ł, że wy ciąg a s p o d k o ca p is to let. Wy jęła mag azy n ek , s p rawd ziła, że jes t p ełen , ws u n ęła n a miejs ce. Nie u fała mu – p o d czas g d y s p ała, mó g ł wy jąć n ab o je. Wło ży ła p is to let d o k ab u ry , zało ży ła n a s ieb ie s zelk i. Po d n io s ła k u rtk ę, ws u n ęła ramio n a w ręk awy . Wró ciła d o k u ch n i i s tan ęła n ap rzeciw Karo la. W mięk k ich b u tach , d żin s ach i k ró tk iej k u rtce wy g ląd ała jak zaws ze, k ied y wy ch o d ziła d o p racy . Teraz w jej o czach zo b aczy ł d etermin ację, k tó rą wid ział we wzro k u żo łn ierzy id ący ch d o ak cji, żeb y zab ijać. Po d ał jej tab let. – Po łączen ie s amo s ię u ru ch o mi. Id ź ju ż, n a p ewn o p rzy jed zie p rzed czas em. – Starał s ię wło ży ć w te d wa zd an ia o b ietn icę wiern o ś ci i p o ś więcen ia. Ewa k iwn ęła g ło wą, s ch o wała tab let d o k ies zen i k u rtk i. Ch ciała wy jś ć, ale zawah ała s ię. Sp o jrzała mu w o czy . – Do b rze, że jes teś .
Karo l wid ział p rzez o k n o , jak s p o k o jn y m, s zy b k im k ro k iem p o k o n u je d y s tan s d o las u . J ak b y wy b ierała s ię n a s p acer. Kied y zn ajd zie s ię za d rzewami, zawró ci i s p rawd zi, czy n ik t za n ią n ie s zed ł, czy n ik t n ie o b s tawia teren u . M iał n ad zieję, że tak b y ło , w p rzeciwn y m razie mo g ła zab ić ag en ta, k tó ry p ró b o wałb y ją zatrzy mać. Uk ry ta p rzed wzro k iem Karo la d o trze d o o p u s zczo n eg o b u d y n k u , k tó ry wy b rali p o p rzed n ieg o d n ia. Niewid o czn a za g ęs ty mi k rzewami, o s ło n ięta ś cian ą, mo g ła s tamtąd o b s erwo wać o k n a mies zk an ia, b lo k i o k o licę. Gd y b y co ś p o s zło n ie p o ich my ś li, p o b ieg n ie d o las u . Karo l n ie wied ział, czy p o tem n ie zerwie z n im k o n tak tu . Drg n ął n a o d g ło s win d y , k tó ra zatrzy mała s ię n a n ajwy żs zy m p iętrze. M u s iał u s u n ąć z u my s łu ws zy s tk o , co mo g ło p rzes zk o d zić w s k u p ien iu . Od tej ro zmo wy zależało ży cie Ewy , a mo że i jeg o . Sp o jrzał n a zeg arek . Nie p o my lił s ię, jeg o ro zmó wca p rzy jech ał p ó ł g o d zin y wcześ n iej. Zro b iłb y tak s amo . Zaws ze n ależy zak ład ać, że p o s zu k iwan y czło wiek n ie zd ąży s ię u k ry ć. Dwie o s o b y zatrzy mały s ię n a k latce s ch o d o wej p rzed mies zk an iem. – Otwarte – p o wied ział g ło ś n o . Drzwi o two rzy ły s ię, d o p rzed p o k o ju ws zed ł p u łk o wn ik Hu b ert Fo g elman . By ł wy s o k i, ch u d y , z mały mi o czami o s ad zo n y mi b lis k o wy s tająceg o , mo cn o zary s o wan eg o n o s a. Po d wład n i n azy wali g o Żu raw. Rzad k o i mało mó wił, p rzeważn ie zad awał p y tan ia. Alb o wy d awał ro zk azy . Urzęd n icy M in is ters twa s k arży li s ię, że n ie mo g ą s ię d o wied zieć, jak ie Fo g elman ma zd an ie n a temat p ro wad zo n y ch s p raw k o n trwy wiad u . Nie zwracał u wag i n a n ap o mn ien ia zwierzch n ik ó w, d o s tarczał im zwięzłe, k o n k retn e rap o rty . Cierp liwie czek ał n a d y mis je k o lejn y ch min is tró w s p raw wewn ętrzn y ch , k tó ry ch u ważał za ig n o ran tó w. Lep iej u k ład ała s ię jeg o ws p ó łp raca z o ficerami wy wiad u i g en erałami s p rawu jący mi fu n k cje wicemin is tró w. – M iał p an b y ć s am – p o wied ział Karo l, n ie ru s zając s ię zza s to łu . Fo g elman b ez p rzy witan ia u s iad ł n a k rześ le. – Zaczn ijmy . – Pro s zę b y ć s zczery z Ewą. W jej s tan ie k ażd a p ró b a u k ry cia fak tó w alb o g ra n a zwło k ę s p o wo d u je zerwan ie k o n tak tu . Fo g elman p rzy tak n ął s k in ien iem g ło wy . Karo l o two rzy ł lap to p , p rzek ręcił ek ran w s tro n ę p o k o ju . Stan ął n a ro g u s to łu , ab y k amera o b ejmo wała ich o b u w ś wietle p ad ający m z o k n a. Kątem o k a wid ział p rzes trzeń p rzed las em. – Do my ś lam s ię, że n ie p o wie p an , g d zie o n a jes t – mru k n ął Fo g elman . Sięg n ął d o k ies zen i, wy jął elek tro n iczn eg o p ap iero s a i u ru ch o mił g o p rzy cis k iem. Zaciąg n ął s ię d y mem. M iał p rzek rwio n e o czy i s zarą ze zmęczen ia twarz. Z iry tacją p o k azał n a
lap to p . – To id io ty czn e. – Zn a p an n as ze waru n k i – o d p arł Karo l. – Pro s zę p o wied zieć, żeb y p rzes tała zach o wy wać s ię jak p aran o iczk a. Nik t z ag en cji n ie ma n ic ws p ó ln eg o z atak iem n a k o n wó j. Niech n aty ch mias t zg ło s i s ię i p o mo że w ś led ztwie. – Ewa s ły s zy n as i wid zi. M a p an trzy min u ty – p rzy p o mn iał Karo l. – Us taliliś my , że b ęd zie p an s am. Ilu ś ciąg n ął p an lu d zi p o za ty m n a k o ry tarzu ? Lep iej, żeb y n ie p ró b o wali jej n amierzy ć. Po liczek Fo g elman a d rg n ął z h amo wan ej iry tacji. – To g ro źb a? Umó wmy s ię, że n ie s ły s załem. – Zwró cił s ię d o k amery w o b u d o wie lap to p a. To n jeg o g ło s u b y ł fo rmaln y , ale u p rzejmy . – Dzień d o b ry , p an i p o ru czn ik . Co p an i p amięta z atak u ? M o że u d ało s ię zro b ić zd jęcia? Karo l mó wi, że ro zp o zn ała p an i k tó reg o ś z b an d y tó w. Od s zu k ała g o p an i w b azie d an y ch ? J eś li n ie, to d laczeg o s ię p an i u k ry wa? – Nie jes t p an tu p o to , żeb y p rzes łu ch iwać Ewę – p o wied ział Karo l. – Pro s zę d o wieś ć, że n ik t z ag en cji n ie zd rad ził. Dlaczeg o u tajn iliś cie u jęcie terro ry s tó w? Po tak im atak u n a k o n wó j ws zy s tk ie s łu żb y i p o licja mu s iały zacząć p o lo wan ie. To n ie jes t mo żliwe w tak iej cis zy . Nie wy zn aczy liś cie n ag ro d y za p o mo c, wy k lu czacie p rzy p ad k o wy ch ś wiad k ó w. I n ie d ajecie s zan s y , żeb y k tó ry ś z b an d y tó w p o s zed ł n a ws p ó łp racę. Fo g elman n ad al in ten s y wn ie wp atry wał s ię w ek ran , czek ał n a o d p o wied ź Ewy . Po ch wili cis zy o d wró cił s ię d o Karo la. – Ch ce p an wy wo łać p an ik ę w k raju ? Sp araliżo wać p racę rząd u i s ejmu ? – A jeś li p an a meto d a n ie zatrzy ma atak u ? – o d p o wied ział p y tan iem Karo l. – Zieliń s k i d ziała n a włas n ą ręk ę, k to ś g o fin an s u je. Twierd zi, że ch ce p o ws trzy mać terro ry s tó w, ale k łamie o atak u n a k o n wó j. M o im zd an iem zamo rd o wał ś wiad k a atak u , u p o zo ro wał jeg o s amo b ó js two . Ty lk o p o co ? Kto z ag en cji ws p ó łd ziała z majo rem Zieliń s k im? – J u ż mn ie p an o to p y tał – p rzy p o mn iał Fo g elman . – Ewa ch ce u s ły s zeć p an a o d p o wied ź. Fo g elman p o ws trzy mał o d ru ch zn iecierp liwien ia, s p o jrzał n a ek ran . – Nie wiem, k to in fo rmu je Zieliń s k ieg o . Pró b u ję to u s talić. – J ak ? – zap y tał g ło s Ewy z lap to p a. Karo l s p o jrzał p y tająco n a milcząceg o Fo g elman a. Przeczy tał w jeg o twarzy , że
k o mp u ter Ewy jes t n amierzan y . – Pro s zę n ie p rzeciąg ać – p o wied ział z n acis k iem. – J es zcze min u ta. – Ch ciał w ten s p o s ó b p rzy p o mn ieć Ewie, żeb y n ie d ała s ię wciąg n ąć w d łu g ą ro zmo wę. – M o n ito ro wan i s ą p raco wn icy ag en cji zajmu jący s ię tą s p rawą. Ko mp u tery , telefo n y , k o n tak ty – o d p arł Fo g elman . – To n o rmaln a p ro ced u ra – rzu ciła n iecierp liwie Ewa. – Tes ty ? – Wario g raf… – Pan i ja p o trafimy o s zu k ać wario g raf! – p rzerwała mu . – Fu n k cjo n aln y rezo n an s mag n ety czn y , fM RI. – Do mag a s ię p an i, żeb y m ws ad ził d o teg o ap aratu k ilk u n as tu o ficeró w? To ch y b a żart! – Żartem jes t to , co ro b icie. Ujawn ię s ię, k ied y zo b aczę wy n ik i rezo n an s ó w. Niech p an zaczn ie o d s ieb ie. I majo ra Go łaja – o d p arła Ewa. – Co u s taliło ś led ztwo ? Zn alezio n o ciało mo jeg o o jca? – J ej g ło s zad rżał p rzy o s tatn im zd an iu . Karo l z n iep o k o jem s p o jrzał n a zeg ar. Dzies ięć s ek u n d . Fo g elman ro zło ży ł ręce. – Przy k ro mi. Nie mo g ę u jawn ić d an y ch ś led ztwa, zan im p an i n ie wró ci. I n ie wy jaś n i s wo jej ro li w s p rawie. – M o jej ro li? – rzu ciła z g n iewem Ewa. – O czy m p an mó wi? – Przeży ła p an i atak n a k o n wó j. Zwierzch n icy p y tają, jak to s ię s tało . I d laczeg o s ię p an i u k ry wa. – Niech was ws zy s tk ich s zlag . Zaws ze to s amo . – J ej g ło s b y ł s p o k o jn y , zrezy g n o wan y . – Pro s zę s ię u s p o k o ić, emo cje n ie p o mo g ą u s talić fak tó w – zazn aczy ł z n acis k iem Fo g elman . – Co z b azą d an y ch ? Zn alazła p an i p o d ejrzan eg o ? – To ja zad aję p y tan ia – o d p arła Ewa. – Zid en ty fik o waliś cie b an d y tó w zab ity ch w Kaln icy ? – Częś cio wo . Dwaj wy ch o wan i w Po ls ce Czeczeń cy . J ed en b y ły k ib ic, czło n ek g ru p y n eo fas zy s tó w. J ed en … – Fo g elman zawah ał s ię. – By ły k o man d o s , n as z – d o k o ń czy ła Ewa. – Nies tety tak – mru k n ął p u łk o wn ik . – Wy s tarczy , p rzerwij p o łączen ie. – Karo l s ięg n ął d o lap to p a i zamk n ął p o k ry wę. Fo g elman zacis n ął u s ta. Ro zleg ła s ię wib racja. Wy ciąg n ął telefo n z k ies zen i, p rzy ło ży ł d o u ch a. – Tak , ro zu miem – p o wied ział i ro złączy ł s ię.
– Umó wiliś my s ię, że n ie b ęd zie n amierzan ia – rzu cił z iry tacją Karo l. Pu łk o wn ik s p o jrzał n a n ieg o z g n iewem. – Do b rze p an wie, jak ie p iek ło s ię ro zp ętało . M in is ter ro zk azał o d n aleźć Sawick ą, g ro zi d y mis jami całemu d o wó d ztwu . Za ch wilę zo s tan ie wy s tawio n y lis t g o ń czy . Ewa b ęd zie o ficjaln ie u zn an a za p o d ejrzan ą o ws p ó łu d ział w zb ro d n i, a p ań s k a p o mo c p o trak to wan a jak o p rzes tęp s two . Będ zie p an miał s wo je p rzerwan ie cis zy . – Zamilk ł n a mo men t, u s p o k o ił s ię. Przetarł o czy d ło n ią zmęczo n y m g es tem. – Niech p an p rzek o n a Sawick ą, żeb y s ię p o d d ała. Zan im n ie jes t za p ó źn o . Ch y b a ma p an d o mn ie zau fan ie? Zap ewn imy o ch ro n ę d wad zieś cia cztery g o d zin y , b ezp ieczn e mies zk an ie. Karo l k iwn ął g ło wą. – Do b rze. Fo g elman s p o jrzał n a n ieg o n ieu fn ie. – Zg ad za s ię p an ? – Po p rzed s tawien iu wy n ik ó w tes tu fM RI. Ws zy s cy d o p u s zczen i d o s p rawy . Przez ch wilę mierzy li s ię wzro k iem. – J ak p an wo li – mru k n ął Fo g elman i p o d n ió s ł s ię. – Zaws ze ch o d ził p an s wo imi ś cieżk ami, ale ty m razem p o s u n ął s ię p an za d alek o . Od tej ch wili n ie wo ln o p an u zajmo wać s ię ś led ztwem w s p rawie terro ry s tó w. Po mo c p o ru czn ik Sawick iej b ęd zie zak walifik o wan a jak o złaman ie reg u lamin u . Daję p an u czas d o ju tra, p ro s zę to p rzemy ś leć. J u tro o tej p o rze p o d p is zę ro zk azy o zawies zen iu p an a. Ws k aże p an miejs ce p o b y tu Ewy alb o zo s tan ie zatrzy man y . Pro k u rato r wy s tąp i o ares zt ty mczas o wy , s fo rmu łu je ak t o s k arżen ia. Na razie, p u łk o wn ik u . Os tatn ie zd an ia Fo g elman wy p o wied ział, n ie p atrząc n a Karo la. Po tem o d wró cił s ię i wy s zed ł z mies zk an ia.
27
Świetlis te k o ła p o więk s zy ły s ię i p o wo li ro zes zły n a b o k i. Pu ls u jący b ó l ro zs y p y wał s ię jas n y mi p u n k tami, k tó re u d erzały w u my s ł, zmu s zały d o p o wro tu d o ś wiad o mo ś ci. Bro n ił s ię, z wy s iłk iem p ró b o wał zatrzy mać ro s n ący lęk . Nag le zab rak ło mu p o wietrza, z jęk iem o two rzy ł o czy . Nie wied ział, co o zn acza jas n a ro zmazan a p lama wy p ełn iająca p rzes trzeń . Ko n tu ry wy o s trzy ły s ię, zro zu miał, że p atrzy n a twarz mężczy zn y . J eg o n ap ięta s k ó ra ro zciąg ała o czy , n ad ając im mig d ało wy k s ztałt. Kas ztan o we wło s y o p ad ały falą n a czo ło . Zn ał tę twarz, ale n ie p o trafił n ad ać jej imien ia. Nie mó g ł też p rzy p o mn ieć s o b ie s wo jeg o . Wy d ał d źwięk , k tó ry miał b y ć p y tan iem, ale n ie p o ch o d ził z żad n eg o języ k a. Stracił zd o ln o ś ć p o ro zu miewan ia s ię, b y ł n ik im. Ta my ś l p arad o k s aln ie o d d aliła p u ls u jący b ó l, u s p o k o iła g o . Z wes tch n ien iem u lg i p rzy mk n ął o czy . Przez s zp ary w p o wiek ach zo b aczy ł, że warg i mężczy zn y ro zciąg n ęły s ię, u k azu jąc ró wn e b iałe zęb y . Z o d d ali u s ły s zał g ło s : – Zo s tań ze mn ą, Bo g d an ie. Nie p amiętał teg o imien ia, ale zro zu miał, że to d o n ieg o . Zn ó w o two rzy ł o czy . M ężczy zn a k iwn ął g ło wą z p o ch waln y m g ry mas em. – Do b rze. Po tem o d wró cił s ię i p o wied ział co ś n iezro zu miałeg o . Uk łu cie z b o k u n ie b y ło b o les n e. Wy p ełn iła g o n ag ła fala en erg ii, o d eb rała o d d ech . Zak rztu s ił s ię z jęk iem b ó lu , ws trząś n ięte d res zczami ciało wy p ręży ło s ię. – Do ś ć, n ie zab ij g o . Ws trząs min ął. Od d y ch ał o s tro żn ie, co raz b ard ziej ś wiad o my s ieb ie i b ó lu . – Wies z, k im jes tem? – zap y tał mężczy zn a, n ie o d ry wając o d n ieg o u ważn eg o s p o jrzen ia. – Hrab ia – o d p arł cich o . Nie k o n tro lo wał u my s łu , mu s iał to p o wied zieć. M ężczy zn a p rzy tak n ął ru ch em g ło wy . – Witam wś ró d ży wy ch . J ak s ię czu jes z?
– Gd zie jes tem? – Z k ażd y m s ło wem my ś lał co raz jaś n iej. – Zo s tałeś p o s trzelo n y w b rzu ch i k latk ę p iers io wą – wy jaś n ił Hrab ia. – Wy jęliś my z cieb ie trzy k u le, d łu g o b y łeś n iep rzy to mn y . O mało n ie p rzes zed łeś n a tamtą s tro n ę. Co ś z teg o p amiętas z? Ży cie p o ży ciu ? – W jeg o g ło s ie i s p o jrzen iu czaiła s ię ciek awo ś ć d zieck a. Po trzeb o wał czas u , mu s iał s o b ie p rzy p o mn ieć, co s ię wy d arzy ło . Zamk n ął p o wiek i i zap y tał: – To s zp ital? – Pry watn a k lin ik a n a n ajwy żs zy m p o zio mie – o d p arł mężczy zn a. – In aczej ju ż b y cię n ie b y ło . Ch ciał o d p o wied zieć, że b y łb y , ty lk o g d zie in d ziej, tam, s k ąd n ie ch ciał wracać. M ilczał jed n ak , p ró b o wał o d n aleźć zap is an ą w u my ś le p rzes zło ś ć. Hrab ia co ś p o wied ział, ale g o n ie u s ły s zał, n ag le zaatak o wan y o b razami p amięci. Czło wiek , w k tó reg o u d erza cały m ciężarem ciała, zwala z n ó g . Przewracają s ię, wy ry wają d rzwi z framu g i, p ad ają n a b ły s zczącą p o s ad zk ę k o ry tarza. Z b o k u zza mu ru wy b ieg a Ewa, ma w o czach s trach . Nas tęp n y czło wiek wy s k ak u je z mies zk an ia z wy ciąg n iętą b ro n ią. Os tre b ły s k i, h u k wy s trzałó w. Tęp e u d erzen ia w p ierś i b rzu ch n ie s p rawiają b ó lu , ale o d b ierają o d d ech . Pró b u je k rzy k n ąć d o Ewy , zap ad a s ię w ciemn o ś ć, traci p an o wan ie n ad ciałem. – Ewa – wy s zep tał, czu jąc wilg o ć p o d p o wiek ami i n a p o liczk ach . – Ży je – p o wied ział Hrab ia. – Tward a z n iej s ztu k a, wy k o ń czy ła d wó ch lu d zi i ro zp ły n ęła s ię. Bo g d an Sawick i o two rzy ł o czy z u czu ciem wd zięczn o ś ci. Hrab ia p rzy g ląd ał mu s ię u ważn ie, b ad ał jeg o reak cje. – Pas k u d n ie o b erwałeś . Ale n ajg o rs ze mas z za s o b ą. – Gd zie o n a jes t? – Ojciec Ewy s k u p ił wzro k n a źren icach u k ry ty ch za n ieb ies k imi s zk łami k o n tak to wy mi. Do s trzeże n ajmn iejs ze zwężen ie, d rg n ien ie ś wiad czące o k łams twie. – M y też ch cielib y ś my wied zieć – o d p arł Hrab ia. W jeg o g ło s ie i wzro k u n ie b y ło fałs zu . Sawick i wy czu ł jed n ak co ś in n eg o , ch y b a iro n ię. Zas k o czy ło g o to . – Kto „my ”? – J eg o u my s ł p raco wał co raz s p rawn iej. Ewa p ro wad ziła Hrab ieg o i n ie miała p o jęcia, że b ierze u d ział w s p ek tak lu z o d wró cen iem ró l. By ł k imś in n y m, n iż u ważała. To o n u ży wał jej d o s wo ich celó w.
Os zu k ał ws zy s tk ich … Karo la, całą ag en cję. – J a b ęd ę zad awał p y tan ia, d o b rze? – zap ro p o n o wał lek k im to n em. Sawick i n ie o d p o wied ział, zn ó w zamk n ął o czy . – Do s tałeś n ieb ezp ieczn ie d u żą d awk ę ad ren alin y . J eś li n ie b ęd zies z mó wił, u ży jemy s k o p o lamin y . Zab ije cię, ale wcześ n iej wy g ad as z ws zy s tk o , co wies z. A n awet więcej. Otwo rzy ł o czy . – Nie p o wiem, g d zie jes t Ewa. Nie wiem. – Ok ej, s p o k o jn ie. – Hrab ia p o k lep ał g o p o p iers i. Paro k s y zm b ó lu b y ł tak mo cn y , że Sawick i p o czu ł md ło ś ci i zawro ty g ło wy . O mało n ie s tracił p rzy to mn o ś ci. Os tro żn ie n ab rał g łęb iej p o wietrza, u s p o k o ił s ię. – Kim jes teś ? – Sam ch ciałb y m wied zieć. – Hrab ia s ię ro ześ miał. – Dla Ewy s tary m n ies zk o d liwy m p ed ałem, k ied y ś zamies zan y m w ciemn e in teres y , z k o n tem w raju p o d atk o wy m. Dla in n y ch d rap ieżn y m p tak iem p o lu jący m n a wielk ie zd o b y cze. Baaz Basha. Umy s ł zareag o wał b ły s k awiczn ą s ek wen cją o b razó w i zd ań . No tatk i s łu żb o we, map y Blis k ieg o Ws ch o d u , o b razy z d ro n ó w, o b o zy talib ó w, zn ik ający lu d zie, h ero in a, GRU, milio n y p rzes y łan e międ zy b an k ami i zap ad ające s ię p o d ziemię. Hrab ia czek ał z u ś miech em b łąk ający m s ię n a u s tach . – J ak ie to u czu cie? Kilk an aś cie lat zag ad k i, k tó ra n ag le zo s taje ro związan a. – Ps try k n ął p alcami. – Za d armo , b ez wy s iłk u . Wy o b rażas z s o b ie, jak a b o mb a wy b u ch n ie, k ied y to p rzek ażes z? Nie u wierzą ci, u zn ają, że majaczy łeś . J es tem w tej ch wili s to k ilo metró w s tąd , z tward y m alib i. – Po co mi to mó wis z? – A jak ci s ię wy d aje? – Pro p o zy cja. Alb o wy ro k . Hrab ia p o k iwał g ło wą z u zn an iem w o czach . – Do b rze, mó zg ju ż p racu je. Ch cę, żeb y ś p o trak to wał mn ie p o ważn ie. – Po wied ziaws zy to , wy p ro s to wał s ię i o d erwał wzro k o d ran n eg o . Sp o jrzał w s tro n ę o d leg łeg o o d wa metry o k n a. Zo b aczy ł p o ru s zające s ię n a wietrze g ałęzie d rzewa n a tle zach mu rzo n eg o n ieb a. Nag le zap rag n ął zn aleźć s ię d alek o s tąd , w d o mu n a wy s o k im zb o czu , z k tó reg o ro zciąg ał s ię wid o k n a o lb rzy mią falu jącą p o wierzch n ię o cean u , z o d leg łą b iałą lin ią
fal załamu jący ch s ię n a rafie k o ralo wej n a k o ń cu zato k i. Wy o b raził s o b ie, że w tej właś n ie ch wili s mu k ły n ag i Kreo l p o d ch o d zi d o o k ien i len iwy mi ru ch ami p o p y ch a żalu zje. Lek k i p o wiew wy p ełn ia s y p ialn ię, p rzy n o s i s ło n ą wo ń i zap ach ry b n eg o targ o wis k a. Niczeg o n ie ch cieć, d o n iczeg o n ie d ąży ć. Patrzeć n a mijające d n i u b o k u p ięk n eg o trzy d zies to letn ieg o J u areza. Urato wał g o o d n iech y b n ej ś mierci z p rzed awk o wan ia, wy leczy ł, tch n ął w n ieg o n o we ży cie. Hrab ia s tał s ię jeg o p o wiern ik iem, o jcem, p rzy jacielem i wres zcie k o ch an k iem. Co d zien n ie ro zmawiali p rzez Sk y p e’a, J u arez s k arży ł s ię łaman y m an g iels k im, że u s y ch a z tęs k n o ty . Ud ając p o wag ę, g ro ził, że wy p ły n ie ło d zią i n ig d y n ie wró ci, u to p i s ię w o cean ie. Przeb ierał s ię w wy my ś ln e s tro je, d o k tó ry ch k u p o wał n a b azarze k o lo ro we p ió ra p ap u g , eg zo ty czn e k wiaty z d żu n g li, mu s zle i mas k i k reo ls k ich czaro wn ik ó w. Tań czy ł w n ich p rzed k o mp u terem, p ro wo k o wał, zrzu cając z s ieb ie k o lejn e wars twy p rzeb ran ia. Śmiał s ię i p łak ał, czas em u d awał g n iew. Za d łu g o czek ał, o b iecy wał, że zd rad zi n ieczu łeg o o p iek u n a. Hrab ia mu s iał jed n ak d o p ro wad zić d o k o ń ca g rę z p o ls k imi i ro s y js k imi s łu żb ami. I z Rad o ws k im. Po tem zn ik n ie. J ak lu d zie, k tó rzy zap łacili ży ciem za jeg o an o n imo wo ś ć. Stan ie s ię k imś in n y m, jes zcze raz. Zmian y o s o b o wo ś ci b y ły ek s cy tu jący m p rzeży ciem. Traciły zn aczen ie złe i d o b re u czy n k i, ro zp ły wali s ię lu d zie, fak ty , miejs ca. Wy łan iał s ię n o wy czło wiek . Czy s ty , z n o wą en erg ią, n ieo b ciążo n y p amięcią. M ąd ry , wzb o g aco n y d o ś wiad czen iami. Przeczy tał k ied y ś , że tak d ziałali eg ip s cy k ap łan i i s zaman i In d ian . Czy ś cili u my s ły wo jo wn ik ó w, w n ark o ty czn y m tran s ie u s u wali lęk p rzed d emo n ami zamo rd o wan y ch wro g ó w i k arą za czy n y . On p o trafi to o s iąg n ąć wy s iłk iem wo li, wcielen iem w n o we „ja”. Oczy s zczający ak t, k tó ry wy mag a n o weg o miejs ca i n o weg o wy g ląd u . Ciała i d u s ze o fiar zn ik ały za welo n em czas u , n ie p o wracały w s n ach . Przy s zło mu n a my ś l, że Ewa i jej o jciec b ęd ą p rzeb y wać w jeg o u my ś le p rzez mies iąc alb o d wa. Do d n ia, k ied y zo b aczy w lu s trze n o wą twarz, jes zcze raz o d mło d zo n ą p o o p eracji p las ty czn ej. Wó wczas o n i też s ię ro zp ły n ą. M o że ty m razem s tan ie s ię k o b ietą. Uś miech n ął s ię n a my ś l o zd u mien iu J u areza. Wied ział, że b y n ie o d s zed ł, b y ł p ewien jeg o u czu cia. Wizję p rzy s zło ś ci zak łó cała ty lk o my ś l, że n ig d y n ie u jrzy có rek . M o że za p iętn aś cie lat, k ied y p rzed awn ią s ię czy n y , k tó re p o p ełn ił. Będ zie wó wczas s tary m czło wiek iem, a o n e d o jrzały mi k o b ietami, z mężami i d ziećmi, o k tó ry ch n ic n ie b ęd zie wied ział. Czy zech cą g o p rzy jąć? Nad zieją b y ł n ieu ch ro n n y ro zp ad s ztu czn eg o two ru , Un ii Eu ro p ejs k iej. Amery k a
zajęta k o lejn y m k ry zy s em wy wo łan y m ch ciwo ś cią i g łu p o tą o d wró ci s ię o d Eu ro p y . Słab a, s k łó co n a Po ls k a zn ó w s tan ie s ię s atelitą Ro s ji. J eg o ro s y js cy p rzy jaciele p rzy jmo wali to za p ewn ik , u wzg lęd n iali w p lan ach in wes ty cji. Nig d y d o tąd n ie p o my lili s ię, p o leg ał n a ich wied zy o d d wu d zies tu p ięciu lat. Stało za n imi p rzes zło trzy s ta lat mąd ro ś ci imp eriu m, trwająceg o p o mimo b u rz i zmian , p rzek azu jąceg o z p o k o len ia n a p o k o len ie mąd ro ś ć wład zy ab s o lu tn ej. Wierzy ł Ro s jan o m, że za k ilk a lat b ęd zie mó g ł p rzy jech ać d o Po ls k i. Od wró cił wzro k d o ran n eg o . – Co p ro p o n u jes z? – zap y tał o jciec Ewy . Hrab ia n ie o d p o wied ział o d razu , b ad ał u ważn ie jeg o twarz. – Sp o k ó j i b ezp ieczeń s two . W d o wo ln y m miejs cu . By łeś n a Go a? Po łu d n ie In d ii, raj n a ziemi. Sk ro mn e ży cie, wy g o d n e, wy p łacan a co mies iąc ren ta. Dla was o b o jg a. No we n azwis k a, h is to rie, to żs amo ś ć. Nie wy o b rażas z s o b ie, jak ie to p rzy jemn e. J ed y n a cen a i waru n ek : n ig d y n ie zo b aczy cie o jczy zn y . Szareg o , p łas k ieg o i n u d n eg o k raju z o k łamy wan y mi, p rzes tras zo n y mi lu d źmi. Ojciec Ewy p rzek ręcił g ło wę, s p o jrzał w s tro n ę o k n a. Hrab ia mó wił d alej: – By łeś p o tamtej s tro n ie, n a p ewn o my ś lis z in aczej. Nie ch ciałb y ś zmazać p rzeży ty ch lat, u ro d zić s ię n a n o wo ? Uważas z s ię za s zczęś liweg o czło wiek a? A Ewa? Kilk a n ieu d an y ch związk ó w, n ęd zn ie o p łacan e ry zy k o , p o g łęb iająca s ię d ep res ja. Zró b to d la n iej. J es teś my k ró tk im s tan em ś wiad o mo ś ci, łu d zimy s ię wo ln ą wo lą. Po co g in ąć? W imię czeg o ? Zn ó w zap ad ła cis za. Pierws zy o d ezwał s ię Sawick i. – Ewa ma zap o mn ieć o atak u n a k o n wó j? Nie u wierzy cie jej. Hrab ia wy k o n ał g es t ręk ą, k tó ry o zn aczał: „ws zy s tk o zależy o d was ”. – On a u wierzy , k ied y zo b aczy cię n a Sk y p ie. Zro zu mie, że two je ży cie zależy o d jej mąd ro ś ci. – Nie zn as z mo jej có rk i. – M y lis z s ię. Przeg ad aliś my z Ewą wiele n o cy . Sk ąd wied ziałb y m o miło ś ci d o Karo la i Krzy s zto fa? Ag en cja n ie zd o łała o d eb rać jej czło wieczeń s twa, jes zcze n ie. Res zta zależy o d cieb ie. – Hrab ia ws tał i p rzech ad zając s ię p o p o k o ju , mó wił d alej: – Wiele razy p raco wałeś n ad u my s łami. M ies iącami to rtu ro wałeś s trach em o ży cie i o b lis k ich . Bó lem, b rak iem jed zen ia i s n u . Żeb y złamać, o s iąg n ąć zmian ę my ś len ia i o s o b o wo ś ci. Kied y b y li ju ż s trzęp ami lu d zi, p ró b o wałeś s k leić z ty ch res ztek wy k o n awcó w s wo jej wo li. Wło ży ć w ich g ło wy n o we treś ci.
Ojciec Ewy n ie o d p o wied ział. Hrab ia o d wró cił s ię d o n ieg o , p rzy s iad ł n a p arap ecie. – W k o mu n izmie o d wracałem zacięty ch fan aty k ó w wo ln o ś ci, lep iłem z n ich tch ó rzliwy ch d o n o s icieli. Po tem werb o wałem wo jo wn ik ó w is lamu , żeb y walcząc o ś więtą s p rawę, p rzy n o s ili miliard o we zy s k i. Ciężk a, o b rzy d liwa ro b o ta. Bez p ewn o ś ci p o wo d zen ia. Niep o trzeb n e cierp ien ia, częs to ty lk o zwło k i w an o n imo wy m d o le. – Wró cił d o łó żk a, u s iad ł n a tab o recie. – Nie p rzy s zło ci d o g ło wy , że n au k o wcy p o win n i s two rzy ć p rak ty czn y in s tru men t? Przy s tawiamy d o czo ła elek tro d y , fale elek tro mag n ety czn e czy s zczą mó zg . Po tem p rzen o s imy z k o mp u tera n o we p o g ląd y . Zes taw o b razó w i s łó w p o d awan y d o u fn eg o i b ezb ro n n eg o mó zg u . M o że we ś n ie alb o p o g en ety czn ej mu tacji. Wres zcie z lab o rato riu m wy ch o d zi n o wy czło wiek . M o rd erca, fan aty k relig ijn y , p ed o fil, s ad y s ta zmien ia s ię w łag o d n eg o p rzy jaciela lu d zk o ś ci. Wierzy w Bo g a i w o ficera p ro wad ząceg o . – A z p rzeciętn eg o czło wiek a ro b imy k łamcę i zab ó jcę – mru k n ął o jciec Ewy . – Ależ n atu raln ie! – Hrab ia s ię u cies zy ł. – O to p rzecież ch o d zi. J ak my ś lis z, d o czeg o p ro wad zą b ad an ia n eu ro lo g ó w? M ap o wan ie mó zg u , d o ś wiad czen ia ze s tero wan iem p amięcią i emo cjami. Kto za to p łaci? J es teś my w fazie, w jak iej b y li fizy cy o d k ry wający en erg ię ato mo wą. Za k ilk an aś cie lat zach wy ty n ad n eu ro lo g ią zmien ią s ię w p rzerażo n e o s k arżen ia. Szk o d a, że n ie b ęd ziemy wted y ak ty wn i zawo d o wo . Wy o b rażas z s o b ie, jak p ro s ta b y łab y p raca? – Ewa ma telefo n , k tó reg o u ży wa d o k o n tak tó w ze mn ą – p o wied ział ran n y . Hrab ia p o k iwał g ło wą z zad o wo len iem. – J ak a s zan s a, że g o włączy ? – J eś li zo s tawiliś cie jej n ad zieję, że p rzeży łem. – Wy wieźli cię w czarn y m wo rk u . Zieliń s k iemu wy d aje s ię, że Ro s jan ie ś wietn ie wy s zk o lili jeg o lu d zi. To d u reń . Ob aj wiemy , że trzeb a d zies ięciu lat, żeb y s two rzy ć ag en ta. – Alb o więcej – d o d ał o jciec Ewy . – Przy n ieś telefo n z k artą p rep aid . Sp ró b u ję s ię s k o n tak to wać. – Waru n k i? – zap y tał Hrab ia. – Wied za Ewy p lu s film, k tó ry n ak ręciła p o d czas atak u n a k o n wó j zo s tan ą u n as , zab ezp ieczo n e. – Filmo wała w n o cy ? Po d czerwień ? Ran n y p rzy tak n ął o czami. Po mimo cierp ien ia p o trafił u k ry ć p rawd ę.
– J eś li zaatak u je n as fan aty czn y wy zn awca M ah o meta, materiały zo s tan ą u jawn io n e. Alb o g d y b y ś my n ie d o tarli d o In d ii. – Bard zo ro zs ąd n ie – p o ch walił Hrab ia. Przy g ląd ał s ię b iałej jak p ap ier twarzy p u łk o wn ik a Bo g d an a Sawick ieg o . Czu ł żal. Nie miał s aty s fak cji z wy g ran ej. Niep o trzeb n ie p o zwo lił s o b ie n a s y mp atię d o có rk i teg o czło wiek a. Śmierć jeg o i Ewy b y ły k o n ieczn o ś cią. Nie mo że p o zwo lić d ać s ię wy tro p ić. – Prześ p ij s ię, o d p o czn ij. Za g o d zin ę wró cę z telefo n em – p o wied ział, ws tając z tab o retu . Wy s zed ł z p o k o ju i zamk n ął za s o b ą d rzwi. Ojciec Ewy p atrzy ł w s u fit, wp ro s t w jarzen io wą żaró wk ę u k ry tą za mato wy m s zk łem. Po wo li, b ez p o ś p iech u u k ład ał s ło wa i zd an ia. Ewa mu s i zro zu mieć u k ry ty s en s , in aczej o b o je zg in ą. Nie mo że u ży ć p s eu d o n imu „So k ó ł”. Po p ro wad zi ją tro p em, k tó ry zro zu mieją ty lk o o n i d wo je.
28
– Nie wierzę p an u . – Kama s ied ziała wy p ro s to wan a z zacięty mi u s tami. Drżący p o d b ró d ek zd rad zał n ap ięcie, w o czach czaił s ię lęk . Karo l o d wró cił g ło wę i s p o jrzał n a Ewę, k tó ra s tała ty łem d o o k n a, o p arta o p arap et. Nie o d ezwała s ię o d p o czątk u ro zmo wy , tak jak u s talili. M iała b y ć s zan s ą Kamy , k ied y in fo rmacje, k tó re u s ły s zy , n ad wy rężą jej o d p o rn o ś ć. Ws p ó łczu ła tej wątłej, ład n ej d ziewczy n ie, ro zu miała ją. Też n ie zau fałab y o b cy m lu d zio m, g d y b y k azali jej zd rad zić u k o ch an eg o w imię ab s trak cy jn eg o b ezp ieczeń s twa k raju . Zro b iłab y ws zy s tk o , żeb y d o n ieg o d o trzeć i s p y tać, jak a jes t p rawd a. Ob raz Kamy zn ik n ął, p o jawiła s ię twarz Krzy s zto fa. Blis k a i realn a, z martwy mi o czami, wło s ami zlep io n y mi k rwią. Zatrzy mała o d d ech , fala g o rąca ro zes zła s ię o d g ło wy p o cały m ciele. Po czu ła md ło ś ci, p o tem b ó l w s p lo cie s ło n eczn y m. Ws trząs n ął n ią d res zcz, z całej s iły p o ws trzy mała p łacz. Zau waży ła, że Karo l p atrzy n a n ią s k u p io n y m wzro k iem. Od zy s k ała p an o wan ie n ad s o b ą, s k in ęła g ło wą z wd zięczn o ś cią. Nie p amiętała g o tak ieg o , ro zu miejąceg o i ws p ierająceg o . Stał s ię czło wiek iem, jak ieg o jej b rak o wało , k ied y d ecy d o wała o ro zs tan iu . Karo l u p ewn ił s ię, że Ewa o d zy s k ała ró wn o wag ę, i wró cił s p o jrzen iem d o Kamy . – M o g ę zab rać p an ią n a p rzes łu ch an ie d o s ied zib y k o n trwy wiad u . Po k ażę fo to g rafie lu d zi, k tó rzy zg in ęli w s tarciu z terro ry s tami. To n ie s ą ciek awe zd jęcia. J ed en z n as zy ch zo s tał ro zerwan y p rzez min ę, in n eg o p o s trzelo n o w twarz. By ć mo że s trzelił d o n ieg o Kamir. – Niech p an p rzes tan ie – p o p ro s iła Kama d rewn ian y m, n ies wo im g ło s em. – Kamir n ie zab iłb y czło wiek a. – Któ ry Kamir? – zap y tał Karo l. – Ten , k tó reg o p an i zn ała p rawie trzy lata temu ? Czy ten , k tó ry p rzes zed ł s zk o len ie w Pak is tan ie i zo s tał wy s łan y d o walk i. Kama s p u ś ciła g ło wę, wb iła wzro k w b lat s to łu . – Wy s tarczy ! – p o wied ziała mo cn y m g ło s em jej matk a. Przez całą ro zmo wę s tała w p ro g u i z n ap ięciem s łu ch ała s łó w Karo la. M iała czterd zieś ci p arę lat, n ad al b y ła p ięk n ą k o b ietą, ale p o s tarzały ją g łęb o k ie b ru zd y p o d o czami i p o s iwiałe wło s y .
Wes zła d o p o k o ju , s tan ęła za Kamą, p o ło ży ła u s p o k ajająco d ło ń n a jej ramien iu . – Nie macie n ak azu p ro k u rato ra. I w o g ó le n ie wo ln o wam d ręczy ć mo jej có rk i. Po wied ziała, że n ie ma p o jęcia, co ro b i Kamir Ras h id . Na s zczęś cie zerwała z n im d awn o temu . Pro s zę d ać s p o k ó j có rce i wy jś ć. Bo zad zwo n ię p o p o licję. – M a p an i rację. Załatwimy n ak az, zatrzy mamy Kamę – s twierd ził Karo l i s p o jrzał p y tająco n a Ewę. Ewa k iwn ęła p o tak u jąco g ło wą. Od erwała s ię o d o k n a, ru s zy ła w s tro n ę d rzwi. – Na jak iej p o d s tawie!? – zawo łała p rzes tras zo n a matk a. – Do k ąd p an i id zie!? Nie wo ln o wam ro b ić z lu d źmi tak ich rzeczy ! Ewa zatrzy mała s ię p rzed d rzwiami. – Słu ch ała p an i, o czy m mó wiłem? – zap y tał Karo l. – Terro ry ś ci p lan u ją wy s ad zen ie w p o wietrze b u d y n k ó w rząd u i p arlamen tu . Zg in ąć ma k ilk a ty s ięcy lu d zi, w k raju zap an u je ch ao s . Uważa p an i, że p rzes ad zamy , p ró b u jąc u s talić miejs ce p o b y tu Kamira Ras h id a? Terro ry s ty , k tó ry jes t ws p ó ło d p o wied zialn y za ś mierć s ied miu n as zy ch lu d zi? – Czek ał p arę s ek u n d n a o d p o wied ź matk i, ale milczała. – Ch ce p an i p o mó c có rce? Pro s zę jej p o rad zić, żeb y zaczęła my ś leć. Kied y d o jd zie d o atak u , b ęd zie d la n iej za p ó źn o , o d p o wie za u k ry wan ie ważn y ch in fo rmacji, u tru d n ien ie ś led ztwa. Od p ięciu d o p iętn as tu lat więzien ia. Nie s ąd zę, żeb y p o tak iej trag ed ii s ęd zio wie b y li p o b łażliwi. Ciało Kamy d rżało , p o p o liczk ach zaczęły s p ły wać łzy . M atk a s tała b ez ru ch u , p atrzy ła n a Karo la z p rzerażen iem. Zacis n ęła d ło ń n a ramien iu Kamy z tak ą s iłą, że d ziewczy n a jęk n ęła z b ó lu . – Przep ras zam, có reczk o – rzu ciła b ez o d d ech u , zd ławio n y m g ło s em. Przy s u n ęła k rzes ło , u s iad ła o b o k , o b jęła jej ramio n a i wy s zep tała co ś d o u ch a. Kama s k in ęła p o s łu s zn ie g ło wą jak s k arco n e d zieck o , p o czy m ws tała i wy s zła z p o k o ju ze wzro k iem wb ity m w p o d ło g ę. Ewa ru s zy ła za n ią, zamk n ęła za s o b ą d rzwi. M atk a p o ło ży ła n a b lacie ręce z mo cn o s p lecio n y mi zb ielały mi p alcami, jej wzro k b ad ał o czy Karo la. – Có rk a wiele wy cierp iała – zaczęła cich y m g ło s em. – Zo s tała zg wałco n a… Z win y Kamira. – Co to zn aczy „z jeg o win y ”? Ko led zy Kamira d o p u ś cili s ię g wałtu ? Kied y to s ię wy d arzy ło ? Wiem ty lk o , że Kamir zo s tał p o b ity p rzez k ib o li trzy lata temu . M atk a p o k iwała g ło wą. – Nap ad li ich … Gd y b y b y ła z n o rmaln y m ch ło p cem, n ie d o s zło b y d o teg o .
– Kamir Ras h id jes t całk o wicie n o rmaln y . M atk a żach n ęła s ię n iecierp liwie. – Przecież wie p an , o czy m mó wię… Z Po lak iem. – Przerwała, b ad ała s p o jrzen iem reak cję Karo la. Z n ag ły m lęk iem p rzy cis n ęła d ło ń d o u s t. – Na miło ś ć b o s k ą… ch y b a n ie wy n as łaliś cie ty ch b an d y tó w? – Nie s to s u jemy tak ich meto d – o d p arł s p o k o jn ie Karo l. M atk a n ad al p atrzy ła z n ied o wierzan iem. – Po licja o b iecała n ie u jawn iać d an y ch Kamy . M ó j n ieży jący mąż to załatwił. – O Kamie d o wied ziałem s ię teraz o d s io s try Kamira. Nig d y n ie wy zn ał, że ma d ziewczy n ę. Uk ry ł też g wałt, o k tó ry m p an i mó wi. Zn am g o o d p ięciu lat. – J ak to „zn am”? W jak i s p o s ó b ? – M o n ito ru jemy ś ro d o wis k a mło d y ch mu zu łman ó w. Po zwo li p an i, że to ja b ęd ę zad awał p y tan ia. M am wrażen ie, że zro zu miała p an i p o wag ę s y tu acji. M atk a s k u rczy ła s ię w s o b ie, p o s łu s zn ie k iwn ęła g ło wą. Karo l o d czek ał ch wilę. – Nie s p o d ziewaliś my s ię zas tać tu Kamy , p rzy s zliś my p o jej ad res . – Có rk a zamies zk ała ze mn ą. Zo s tawiła męża. – Z jak ieg o p o wo d u ? M atk a wzru s zy ła ramio n ami, s p o jrzała n a s wo je d ło n ie n a b lacie s to łu . – Zn a p an p o wó d , n azy wa s ię Kamir Ras h id . Kama n ie p rzes tała g o k o ch ać. Przek lin am d zień , k ied y zg o d ziliś my s ię z mężem, żeb y tu p rzy ch o d ził. – Kamir jes t s y mp aty czn y m, in telig en tn y m ch ło p cem. – Tak ? Szk o d a, że n ie wid ział g o p an k ilk a d n i temu ! – rzu ciła matk a z g n iewn y m p ars k n ięciem. Karo l n a mo men t zn ieru ch o miał. Od p o czątk u wizy ty in tu icy jn ie wy czu wał, że matk a Kamy wie o czy mś ważn y m i n ie p o d zieliła s ię ty m z có rk ą. – By ł tu . Kied y , k tó reg o d n ia? Pro s zę o d p o wied zieć, to b ard zo is to tn e. Sp o tk ał s ię z Kamą? – Nie, có rk a b y ła w p racy … Na s zczęś cie. – M atk a wes tch n ęła z rezy g n acją. – Ale Kamir ją zn ajd zie, p o zn ałam s ię n a n im. Są fan aty k ami we ws zy s tk im, co ro b ią. Na wo jn ie czy w miło ś ci. Karo l b y ł zas k o czo n y jej p rzen ik liwo ś cią. – J ed n ak ro zs tał s ię z Kamą. – Bo n ie mó g ł s ię zemś cić. Oczy ś cić teg o , co n azy wają h o n o rem. – Kilk a p o k o leń wcześ n iej też tak my ś leliś my .
Po k iwała wo ln o g ło wą, s p o jrzała n a Karo la. – Niech p an s p ró b u je s o b ie wy o b razić, jak czu je s ię matk a d ziewczy n y , k tó rą mężczy zn a wciąg a w s wo je ś red n io wiecze. – Ro zu miem. Ras h id p rzy s zed ł o d n aleźć Kamę. Co mu p an i p o wied ziała? M atk a n ie o d p o wied ziała o d razu , s p o jrzała n a s to jące n a k red en s ie zd jęcie w czarn ej o p rawce. – M ó j mąż mó wił to s amo . M iły , in telig en tn y ch ło p iec, n a p ewn o n ie jes t mu zu łman in em, fu n d amen talis tą. – Od wró ciła wzro k d o Karo la. – Szk o d a, że g o p an n ie wid ział. Po s tarzał s ię o d zies ięć lat, wy ch u d ł. M a co ś tak ieg o w twarzy … – Przerwała, p o k ręciła g ło wą z zad u mą. – Nie wiem, to s ię wy czu wa… M u s iał wid zieć ś mierć, zab ijał lu d zi. Wie p an , co mam n a my ś li. Karo l p rzy tak n ął. – Nie p o wied ziała mu p an i, że Kama p o rzu ciła męża i tu zamies zk ała? – Ch ciałam zad zwo n ić p o p o licję. Ale wy g ląd to za mało , p rawd a? – Co mó wił Kamir? Zap amiętała p an i jeg o s ło wa? Nie p o wied ział, g d zie Kama mo że g o zn aleźć? M atk a zap rzeczy ła ru ch em g ło wy . – Kazałam mu s ię wy n o s ić i n ie wracać… Ch y b a k rzy czałam. By ł b ard zo s p o k o jn y , miał s mu tn e o czy . Patrzy ł z s iłą, k tó rej n ie miał wcześ n iej. Przes tras zy ł mn ie… Zro zu miałam, że ich n ie p o ws trzy mam. Najg o rs ze, że mo ja Kama u p o d o b n iła s ię d o n ieg o . Nie p o zn awałam jej, k ied y s ię ro zs tali. To d ziała jak … Nie wiem, zak aźn a ch o ro b a? M iło ś ć tak ieg o czło wiek a. – Uś miech n ęła s ię n ag le z g o rzk im g ry mas em u s t. – M o że p an u zn ać, że jes tem n ies p ełn a ro zu mu … Kied y b y li ze s o b ą, zazd ro ś ciłam Kamie. Patrzy łam, jak s ię k o ch ają. Uczu ciem, k tó re mo że zatrzy mać ty lk o ś mierć. Zazd ro ś ciłam jak k o b ieta d ru g iej k o b iecie. Nig d y n ie p rzeży łam tak iej miło ś ci… Bałab y m s ię. – Ro ześ miała s ię n erwo wo . – Na s zczęś cie n ie b y ło wted y w Po ls ce tak ich mężczy zn . M o że z wy jątk iem Ro mó w, ale żad n a ro zs ąd n a Po lk a n ie p o s złab y z Ro mem. Alb o raczej za mało s zalo n a. – Zro b iła ch wilę p rzerwy i mó wiła d alej cich y m g ło s em: – M ó j mąż u mierał n a rak a, w zes zły m ro k u . Po d s am k o n iec, k ied y jes zcze b y ł p rzy to mn y , p o p ro s ił, żeb y m mu wy b aczy ła. Że n ie d ał mi tak ieg o u czu cia… J ak Kamir n as zej có rce. On też to zo b aczy ł… J ej s zczęś cie i n ies amo witą s iłę, w p o wietrzu , międ zy n imi. J ak b y miło ś ć wy p ełn iała k ażd e miejs ce, w k tó ry m s ię zn ajd o wali, p o wo d o wała, że ws zy s tk o wib ro wało , jaś n iało . M ąż p o wied ział, że b ard zo mn ie k o ch a… Żału je, że o d lat mi teg o n ie mó wił. – Wzru s zy ła ramio n ami, wy tarła zwilg o tn iałe o czy i d o k o ń czy ła en erg iczn y m to n em: – Ży liś my jak ws zy s cy ,
my ś lałam, że n iczeg o mi n ie b rak u je. Pro s zę wy b aczy ć. Karo l p o ło ży ł ręk ę n a jej d ło n i, u ś cis n ął lek k o . – Ro zu miem p an ią – p o wied ział mięk k im g ło s em. – Zn am Afg ań czy k ó w, s zan u ję ich i p o d ziwiam. Ale b ałb y m s ię ży ć wś ró d n ich , za mało we mn ie s zaleń s twa. A mo że p rawd y . W mo jej p ro fes ji… – Przerwał i zamilk ł. Ko b ieta s p o jrzała n a n ieg o z wd zięczn o ś cią, co fn ęła d ło ń . – Dzięk u ję. Karo l o d czek ał ch wilę. – Pro s zę s p ró b o wać p o wtó rzy ć s ło wa Kamira. – Nie p amiętam, za b ard zo b y łam wzb u rzo n a. Ty lk o jed n o zd an ie. – Sk u p iła s ię, ch wilę s zu k ała w my ś lach . Karo l czek ał w n ap ięciu . – „Niech p an i p o wtó rzy Kamie, że mam s tarą k artę SIM ”. – Kiwn ęła g ło wą, p o twierd zając s wo ją p amięć. – Starą k artę SIM . Zap y tałam g o , co to zn aczy . Nie o d p o wied ział. Kied y tro ch ę s ię u s p o k o iłam, d o tarło d o mn ie, że miał n a my ś li n u mer telefo n u . Zatrzy mał s tary n u mer, p rawd a? – Tak my ś lę – p o twierd ził Karo l. – To b ard zo ważn e. – Ro zs tali s ię z Kamą, p ó źn iej wy jech ał z Po ls k i. Po co miałb y p rzech o wy wać n u mer? – Bo Kama g o p amięta. Nie miał d o ś ć s iły , żeb y z n ią zo s tać, ale n ie p rzes tał jej k o ch ać – p o wied ział Karo l. M atk a s p o jrzała n a n ieg o u ważn ie. – Dłu g o p an b y ł w Afg an is tan ie? – Dlaczeg o p an i p y ta? – Ch wilami p rzy p o min a mi p an Kamira. By ł p an n a wo jn ie, to d a s ię wy czu ć. I co ś łączy p an a z k o b ietą, k tó ra z p an em p rzy s zła. A o n a jes t b ard zo n ies zczęś liwa. To też mo żn a wy czu ć. J es t p an żo n aty ? Karo l p o k ręcił p rzecząco g ło wą. – By łem. Po mo że n am p an i p rzek o n ać Kamę, żeb y zad zwo n iła d o Kamira Ras h id a, p rawd a? – Nie p o s łu ch a mn ie – o d p arła z p rzek o n an iem. – J a b y m n ie p o s łu ch ała. Ale s p ró b u ję. Karo l p o d n ió s ł s ię, wy s zed ł z p o k o ju . M atk a czek ała b ez ru ch u . Ewa s ied ziała n a łó żk u w s y p ialn i i o b ejmo wała Kamę, k tó rej twarz b y ła mo k ra o d
łez. Ob ie s p o jrzały wy czek u jąco n a Karo la. – M atk a ch ce p an i o czy mś p o wied zieć. Kama o d wró ciła twarz d o Ewy z n iemy m p y tan iem w o czach . – Ch o d źmy – p o wied ziała łag o d n ie Ewa. Wzięła Kamę za ręk ę, ws tała. Przes zły p rzez k o ry tarz i wes zły d o jad aln i. Po s ad ziła Kamę n ap rzeciw matk i, u s iad ła o b o k n iej. Karo l zatrzy mał s ię w d rzwiach . – Kamir b y ł tu k ilk a d n i temu – o zn ajmiła matk a, s tarając s ię n ad ać g ło s o wi s p o k o jn e b rzmien ie. – Przep ras zam… Nie ch ciałam, żeb y ś cierp iała. Kama ze wzro k iem wb ity m w b lat s to łu n ab rała g łęb o k o p o wietrza. Krew u ciek ła jej z twarzy . – Co mó wił? – zap y tała s zep tem. – Ch ciał wied zieć, g d zie cię s zu k ać. I żeb y m ci p o wtó rzy ła, że zach o wał k artę SIM . Kama p o k iwała g ło wą. Pró b o wała co ś p o wied zieć, ale g ło s u wiązł jej w g ard le i zak as zlała, jak b y s ię d u s iła. Ewa wy jęła z to rb y małą b u telk ę wo d y min eraln ej, n alała d o s zk lan k i. Kama ch wy ciła s zk lan k ę, wy p iła k ilk a ły k ó w. Zak rztu s iła s ię, p o p aru s ek u n d ach o p an o wała k as zel i o d s tawiła n aczy n ie. – Przy s ięg n ie p an , że Kamir n ie zg in ie – rzu ciła mo cn y m g ło s em, n ie p atrząc n a n ik o g o . – Ob iecu ję – p o wied ział Karo l. – Nie in teres u ją mn ie p an a o b ietn ice. Przy s ięg a p an ! Na ws zy s tk o , w co p an wierzy ! Na ży cie có rk i i żo n y ! Na miło ś ć d o p an i Ewy . Karo l rzu cił zas k o czo n e s p o jrzen ie n a Ewę. – Na ws zy s tk o , w co wierzę – p o wtó rzy ł p o ważn y m to n em. – Ty lk o my mo żemy p o mó c Kamiro wi. Kama n ie o d ry wała wzro k u o d s to łu , jak b y b ała s ię, że s traci p an o wan ie n ad s o b ą i n ie b ęd zie w s tan ie d alej mó wić. Dy g o tała n a cały m ciele. – Sześ ć, d ziewięć, o s iem, cztery , d ziewięć, cztery , zero , d ziewięć, s ied em. – M o żn a b y ło wy czu ć, że p o wtarzała ten n u mer w p amięci p rzez lata, jak miło s n e zak lęcie, jed y n y k o n tak t z u k o ch an y m. – Zap amiętał p an ? – Tak . – J a n ie zad zwo n ię, n ie p o mo g ę wam zas tawić p u łap k i. Sam p an mu s i to załatwić. – Ro zu miem.
– Do b rze. Dy g o t ciała u s p o k o ił s ię, n ap ięcie s ch o d ziło . Dziewczy n a wy jawiła s wó j s ek ret, n ic więcej n ie b y ła w s tan ie zro b ić. Wah ała s ię p rzez mo men t, aż w k o ń cu cich o d o d ała: – Niech mu p an p o wtó rzy , że to zło , k tó re s ię zd arzy ło , n ie ma zn aczen ia. J eś li mn ie k o ch a, n iech n ik o g o n ie k rzy wd zi. Niech p rzy p o mn i s o b ie, że n ic n ie mo że s tan ąć międ zy n ami. Żad n a id ea an i czło wiek , żad en Bó g . – Po wtó rzę – o b iecał Karo l. – Pro s zę ju ż iś ć. Ewa p o d n io s ła s ię. Kama ch wy ciła ją za ręk ę, u ś cis n ęła mo cn o . – Ży czę p an i s zczęś cia, z całeg o s erca. * Kilk a min u t p ó źn iej Karo l i Ewa ws ied li d o s to jąceg o p rzed b lo k iem s amo ch o d u . Nie p atrzy li n a s ieb ie. Karo l wy b rał n u mer telefo n u . – J es t n amiar n a Kamira Ras h id a. Nawiążę k o n tak t, ale mam ty lk o jed n ą p ró b ę. Wy s y łam n u mer, wiemy o ty m ty lk o p an i ja. Niech n ik t n ie p ró b u je d ziałać. Kamir czek a n a telefo n o d b y łej d ziewczy n y . Wy s łu ch ał o d p o wied zi, p o tem zak o ń czy ł p o łączen ie, u ru ch o mił s iln ik . – Fo g elman ? – zap y tała Ewa. Karo l p rzy tak n ął, n ad al n a n ią n ie p atrzy ł. Ru s zy ł s amo ch o d em, wy jech ał z b o czn ej u licy n a g łó wn ą d ro g ę. – Sk ąd wies z, że mo żemy mu zau fać? – Nie mamy wy jś cia. M u s i p rzek azać n u mer Kamira d o n amierzan ia, ws zy s tk o zo s tan ie w rap o rtach . – A jeś li to Fo g elman zo s tał k u p io n y ? Karo l wzru s zy ł ramio n ami. – Os trzeże Kamira i ten n ie o d b ierze telefo n u . – Ch y b a że zag ra in telig en tn ie. Kamir o d b ierze i wy łączy s ię, k ied y cię u s ły s zy . – Przes tań . Nie wp ad ajmy w p aran o ję. – Nas za p raca jes t p aran o ją. Karo l n ie o d p o wied ział. Przez ch wilę jech ali w cis zy . – Wy b acz, że p o s u n ęłam s ię tak d alek o – p o wied ziała Ewa. – Z Kamą, n a n as z
temat. – Wid o czn ie mu s iałaś . Nag le Ewa ek s p lo d o wała. – M o żes z n a mn ie s p o jrzeć, d o ch o lery !? M y ś lis z, że b y ło mi łatwo s k ło n ić ją d o ro zmo wy ? Op o wied zieć o ś mierci Krzy s zto fa i o jca… ? Żeb y zro zu miała, że mu s i zro b ić ws zy s tk o , żeb y rato wać s wo jeg o id io tę!? Tak … Po wied ziałam jej o to b ie, o Natalii i An n ie. Żeb y ci zau fała, zro zu miała, że jes teś czło wiek iem! Nie miałam p o jęcia, że Kamir zo s tawił wiad o mo ś ć, ale n ie p o my liłam s ię. Gd y b y m n ie zajęła s ię Kamą, n ic b y ś n ie o s iąg n ął! Po wied ziałam jej, że mn ie k o ch as z… Ch ces z u rato wać n as zą miło ś ć! Bo w s y tu acji Kamy g d zieś ma s ię cały k raj… Ws zy s cy mo g ą s ię p o zab ijać! Ty n ie mas z o ty m p o jęcia, a ja to ju ż wiem! Ty lk o w ten s p o s ó b mo g łam d o n iej d o trzeć. J eś li u ważas z, że n ie wo ln o mies zać p ry watn eg o ży cia z p racą, to mn ie zo s taw! Sły s zy s z? Zatrzy maj s ię! Karo l zwo ln ił, p rzep u ś cił k ilk a s amo ch o d ó w i zatrzy mał s ię p rzy ch o d n ik u . Ewa o d p ięła p as , ch wy ciła za k lamk ę. Karo l o d wró cił ją d o s ieb ie i p rzy tu lił. Szarp n ęła s ię, ale p rzy trzy mał ją mo cn iej. Po ch wili mięś n ie Ewy zwio tczały , wtu liła g ło wę w jeg o ramię. – Nie d aję rad y , jes tem d o n iczeg o … – mó wiła u ry wan y m g ło s em. – Wid zis z, co s ię ze mn ą d zieje… Będ ę ci ty lk o p rzes zk ad zać. Po zwó l mi o d ejś ć. – Nig d zie n ie id zies z. Ko ch am cię. Ewa co fn ęła twarz, s p o jrzała mu z b lis k a w o czy . – Daj mi tro ch ę czas u , d o b rze? Karo l wy tarł d ło n ią jej p o liczk i. – Całe ży cie. Po cało wała g o d elik atn ie w u s ta, p o tem wy p ro s to wała s ię i zap ięła p as . Nab rała g łęb o k o p o wietrza. Zn ó w b y ła o p an o wan a, g o to wa d o d ziałan ia. Karo l p atrzy ł n a n ią z p o d ziwem. Ewa wy ciąg n ęła ręk ę, o d wró ciła jeg o g ło wę. – M amy s p rawę d o ro zwik łan ia. Fo g elman u ru ch o mił mo n ito rin g . Dzwo ń d o Kamira, k ażd a ch wila jes t cen n a. Ro zleg ła s ię wib racja. Ewa s p o jrzała zas k o czo n a n a s wo ją to rb ę, o two rzy ła ją. Wib ro wał jed en z telefo n ó w, mała n o k ia. Patrzy ła n a n ią p o b lad ła, b ez ru ch u . – Co s ię d zieje? – zap y tał Karo l z n iep o k o jem. – Nie u ży wam g o – o d p arła n ies wo im g ło s em. – Nie wiem, p o co ład u ję i zab ieram.
– M o żes z jaś n iej? – p o p ro s ił Karo l. Od wró ciła s ię d o n ieg o z p an ik ą w o czach . – Ten telefo n , n u mer, zn a ty lk o o jciec… To p o my łk a. – Od b ierz. Szy b k o p o k ręciła g ło wą. Telefo n n ad ał wib ro wał w to rb ie. Karo l wy ciąg n ął ręk ę, ale Ewa g o u p rzed ziła. Ch wy ciła telefo n i o d eb rała p o łączen ie. J ej d ło ń s iln ie d rżała. – Tak ? – p o wied ziała cich o , p rawie s zep tem. – To ja – ro zleg ł s ię zn iek s ztałco n y g ło s o jca. – J es teś b ezp ieczn a?
29
Za k ażd y m razem, k ied y mu s iał s p o tk ać s ię z ty m czło wiek iem, o d czu wał lęk i o b rzy d zen ie. Iwan Bo ry s o wicz Ko lcew n ie s p rawiał g ro źn eg o wrażen ia, n ie b y ł miliard erem czy ag en tem FSB. M ały , n a k rzy wy ch n o g ach , z o s ad zo n ą n a wąs k ich ramio n ach ab s u rd aln ie wielk ą ły s ą g ło wą p rzy p o min ał zło ś liweg o g n o ma z ro s y js k iej b ajk i. To , co n iep o k o iło Rad o ws k ieg o , s zło za Ko lcewem, b y ło n iewid o czn e. Cień o lig arch y , jed n eg o z n ajp o tężn iejs zy ch , k tó reg o n azwis k a ad wo k at n ig d y n ie wy mien iał, jak b y ś więto k rad ztwem b y ło ju ż jeg o n azwan ie. Bib lijn y zak az u ży wan ia imien ia Najwy żs zeg o . M ó wił zaws ze: „my ”, „n as za firma”. Twarz małeg o Ko lcewa wy k rzy wiał p rzeważn ie g ry mas u ś miech u , ale ś wiad czy ł o n n ie o p o g o d n y m u s p o s o b ien iu , lecz o p o g ard zie d la g atu n k u lu d zk ieg o . Ad wo k at n ie ro zs tawał s ię z g ru b ą teczk ą z cielęcej s k ó ry ze zło co n y mi zamk iem i s k u wk ami. Wy ciąg ał z n iej d o k u men ty , k tó re wy n o s iły ro zmó wcę d o raju alb o s trącały w n ieb y t. – Nas za firma p rag n ie p o wiad o mić o zamiarze zak u p u p ak ietu ak cji p ań s k ieg o h o ld in g u w zamian za… Rad o ws k i n ie p o trafił wy mazać z p amięci ś p iewn eg o ak cen tu Ko lcewa an i s wo jej eu fo rii, k ied y u s ły s zał te s ło wa s ied em lat wcześ n iej. Ozn aczały o twierające s ię wro ta d o ro s y js k ieg o ry n k u i n iezmierzo n y ch b o g actw n atu raln y ch . Dziś o d d ałb y ws zy s tk o , żeb y co fn ąć ch wilę, k ied y wy k rzy wio n y w u ś miech u ad wo k at p o d ał mu zło te p ió ro . – Co n way Stewart, mo d el Ch u rch ill. Premier Wielk iej Bry tan ii p o d p is ał id en ty czn y m ak t k ap itu lacji Niemiec, p o tem p o d aro wał g o Stalin o wi. M a s to lat g waran cji. Prezen t o d n as zej firmy . Zan im d o s zło d o p o d p is an ia cy ro g rafu , p o zn ał s zefa Ko lcewa, mity czn eg o Narezo ws k ieg o , twó rcę h o ld in g u s k u p iająceg o k ilk as et s p ry waty zo wan y ch ro s y js k ich p rzed s ięb io rs tw. Do d ziś Rad o ws k i miał jed n ak wrażen ie, że p rawd ziwy m s p rawcą jeg o k lęs k i jes t ten s zy d erczo wy k rzy wio n y , p rawie s ied emd zies ięcio letn i g n o m.
Po d s zed ł d o zatrzy mu jąceg o s ię h u mmera i zajrzał d o ś ro d k a. – Witam, p an ie mecen as ie. M o żemy p o d jech ać n a miejs ce – p o wied ział z u ś miech em, p o k azu jąc ręk ą w s tro n ę o d leg ły ch o trzy s ta metró w zab u d o wań , o d cin ający ch s ię n a tle ciemn eg o las u . – Przewietrzę s ię… p o p o ls k im p rzy witan iu n a lo tn is k u – rzu cił zjad liwy m to n em mały ad wo k at. – Czy co ś s ię s tało ? Ko lcew s p o jrzał n a Rad o ws k ieg o zmru żo n y mi o czami. – Was ze s łu żb y celn e p rzetrzy mały mn ie g o d zin ę. Nas za firma zło ży s k arg ę d o amb as ad y w M o s k wie. – Przy k ro mi. Po s taram s ię, żeb y celn icy zo s tali u k aran i. Ko lcew mach n ął ręk ą, wy ciąg n ął z s amo ch o d u s wo ją teczk ę. – Daj p an s p o k ó j, to id io ci. Go d zin ę g ap ili s ię n a d o k u men ty , n ic n ie b y li w s tan ie zro zu mieć. – Ko n trak t d o s tał s ię w ręce celn ik ó w? – Rad o ws k i s ię zan iep o k o ił. Ko lcew p u ś cił d o n ieg o o k o . – J es t czy s ty jak ru s k a d ziewica. M u s ielib y s p ro wad zić p ro fes o ra o d fin an s ó w, a i ten miałb y p ro b lem. U n as mó wią: „Słyszał zwon, da nie znajet, gdie on”. Rad o ws k i u ś miech n ął s ię u p rzejmie. – Przy s łałb y m h elik o p ter, ale p ro g n o zo wan o załaman ie p o g o d y . Po za ty m n ie ch ciałem zwracać u wag i miejs co wy ch . Ru s zy li ś cieżk ą p ro wad zącą p rzez p o k ry te s u ch y mi b ad y lami p o le. – Ku k u ry d za – zau waży ł Ko lcew. – J ak to s ię u was n azy wało ? PGR? Nie wied ziałem, że in wes tu je p an w ro ln ictwo . „Od eb ralib y ś cie ws zy s tk o ”, p o my ś lał mś ciwie Rad o ws k i. Szli w milczen iu , o d wracając twarze o d zimn eg o wiatru . Ad wo k at Narezo ws k ieg o s tawiał d u że k ro k i, p rzy trzy my wał p o ły d łu g ieg o p łas zcza. Do jeg o mo k as y n ó w z mięk k iej s k ó ry k leiło s ię b ło to . Nis k ie ch mu ry s p ajały s zaro ś cią p o wietrze, ziemię i las . – Gratu lu ję cis zy – rzu cił p o ch wili, n ie p atrząc n a Rad o ws k ieg o . – M a p an jes zcze mo cn y ch p rzy jació ł? – Ch o d zi p an u o med ia? – A o co ? U n as to p ro s te, z g ó ry id zie prikaz: mo rd y w k u b eł. – Z Kremla. – Kied y s p rawa jes t g ru b a, o g ó ln o k rajo wa. M n iejs ze załatwiają g u b ern ato rzy .
W latach d ziewięćd zies iąty ch b y ł bardak, teraz mamy p o rząd ek : mało k tó ry p is mak o d waży s ię wy ch y lić. – M ało k tó ry wy ch y lający s ię p rzeży ł – u zu p ełn ił Rad o ws k i. Ko lcew rzu cił n a n ieg o b y s tre s p o jrzen ie, s p rawd zając, czy b y ła to iro n ia. W n ieru ch o mej twarzy miliard era n ie zn alazł n iczeg o p o d ejrzan eg o . Sk rzy wił s ię w u ś miech u . – Wy walić s ię n a tak ą s k alę jak p an i u cis zy ć p ras ę… w was zej d emo k racji. No , no… Rad o ws k i zatrzy mał s ię rap to wn ie. Starał s ię mó wić s p o k o jn ie, ale u s ta i p o liczk i d rg ały mu z h amo wan ej p as ji. – Będ ę p an u zo b o wiązan y za p o wś ciąg liwo ś ć w s ąd ach . Do trzy mu ję s wo jej częś ci u mo wy . Do my ś lam s ię, że w teczce s ą g o to we d o p o d p is u d o k u men ty , n a p o d s tawie k tó ry ch s taję s ię ws p ó ln ik iem p rezes a Narezo ws k ieg o w d ziewięciu firmach , n a Blis k im Ws ch o d zie i w Afry ce. A zwłas zcza w k o p aln iach zło ta w p ro win cji Bad ach s zan w Afg an is tan ie. Ad wo k at p atrzy ł n a n ieg o zd ziwio n y . – Czy ja p o wied ziałem co ś p rzeciwn eg o ? – zap y tał wres zcie z u d awan ą p o wag ą. – Nie wy o b rażas z p an s o b ie, jak ie wo jn y s to czy liś my o te k o p aln ie, zan im p rzy jęli n as d o s p ó łk i. Na s zczęś cie b an k ami k ieru ją ro zs ąd n i lu d zie, amery k ań s k ie tru p y p rzemawiają d o ich wy o b raźn i. Koniec: wsiemu diełu wieniec. Ko n iec wień czy d zieło . Z p an a g o lec, a ju tro mo że zn ó w b o g acz. – Tak – mru k n ął Rad o ws k i. Ru s zy ł d alej, wy p rzed ził Ko lcewa o k ilk a k ro k ó w. M u s iał o ch ło n ąć, p o ws trzy mać p o trzeb ę ch wy cen ia g n o ma za g ard ło , zwalen ia g o z n ó g i wd u s zen ia o b rzy d liweg o u ś mies zk u w b ło to . W milczen iu p o k o n ali o s tatn ie s to metró w. Z b lis k a o k azało s ię, że s ą to b u d y n k i o p u s zczo n ej fab ry k i. Ścian y b y ły p o k ry te o d p ad ający m ty n k iem, d ach y p o d ziu rawio n e. W b ło cie walały s ię p rzero ś n ięte ch was tami p o rd zewiałe res ztk i mas zy n . Gru p a mężczy zn k ręcący ch s ię p rzy d łu g im tirze i d źwig u n a g ąs ien icach o d wró ciła s ię w s tro n ę p rzy b y ły ch . Od erwał s ię o d n ich Zieliń s k i i zatrzy mał p rzed Rad o ws k im. – Bez n azwis k , d zięk u ję – rzu cił Ko lcew, p o d ch o d ząc. Nie zau waży ł wy ciąg n iętej ręk i Zieliń s k ieg o . Ws k azał n a o twarte wro ta jed n eg o z b u d y n k ó w. – Tam jes t? M ajo r p rzy tak n ął. – No to id ziemy – zarząd ził. – Ob iecałem d ziecio m, że wy ś lę im fo tk ę. Us zy d o g ó ry , p an ie Rad o ws k i, wró ci p an n a s zczy ty . – M ru g n ął p o ro zu miewawczo i ru s zy ł
w s tro n ę b u d y n k u z p latfo rmą. Zieliń s k i s p o jrzał p y tająco n a miliard era. Nie b y ł p rzy zwy czajo n y d o tak ieg o trak to wan ia s wo jeg o s zefa. Rad o ws k i b ez s ło wa d o g o n ił Ko lcewa, majo r ru s zy ł za n imi. Wes zli d o b u d y n k u i zatrzy mali s ię p rzed d łu g ą p latfo rmą z b eto n u . Leżały n a n iej cztery zielo n e ru ry o p rzek ro ju metra, czło n y rak iety . Gło wica b y ła u s tawio n a w d rewn ian ej s k rzy n i o b o k . Dalej, n a metalo wy m s to le b y ło wid ać zes taw d o mo n tażu elek tro n ik i. Trzej Afg ań czy cy , Kamir Ras h id , Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah , p rzerwali p racę, o d wró cili s ię d o p rzy b y ły ch . Ko lcew p rzy jrzał s ię im, s k rzy wił i mru k n ął d o Rad o ws k ieg o , n ie s tarając s ię ś cis zy ć g ło s u : – Pewn eg o d n ia ws zy s tk im n am p o d erżn ą g ard ła. – Sk ło n ił g ło wę. – Allahu Akbar, s y n o wie M ah o meta. Żad en z Afg ań czy k ó w n ie o d p o wied ział, p atrzy li n a ad wo k ata z n ieru ch o my mi twarzami. – By łem w was zy m p ięk n y m k raju – ciąg n ął Ko lcew. – J ak o p ilo t ś mig ło wca. Ta, ta, ta, ta, ta… ! M ło d o ś ć, wariactwo . Do s taliś my p o d u p ie, n ależało n am s ię. Ale g d y b y n ie amery k ań s k ie s tin g ery … Wy s łaliś cie mn ie d o d o mu w k awałk ach , tro ch ę k ró ts zeg o , ale d u żo mąd rzejs zeg o . Co miałem ro b ić? Po s zed łem n a s tu d ia p rawn icze. Bo lało , ale d o tej p o ry jes tem wd zięczn y lo s o wi. Wy s u n ął s p o d man k ietu p łas zcza p ro tezę ręk i, zacis n ął p alce ze s ztu czn eg o two rzy wa. Z u ś miech em wy s tawił jed en p alec, ś ro d k o wy . Po wies ił teczk ę n a p alcu , p o d s zed ł d o Afg ań czy k ó w i wy ciąg n ął d o n ich d ru g ą ręk ę. Zas k o czen i Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah u ś cis n ęli mu d ło ń . Kamir n ie p o ru s zy ł s ię, mierzy ł Ko lcewa n iech ętn y m s p o jrzen iem. – Ro b icie, ch ło p cy , ws p an iałą ro b o tę. Ws p ieram was zą walk ę cały m s ercem… I d u żą g o tó wk ą – u zu p ełn ił z p rzy jazn y m u ś miech em. – No , p o d aj ręk ę s taremu wro g o wi, k tó ry s tał s ię p rzy jacielem. Kamir rzu cił k ró tk ie s p o jrzen ie n a Rad o ws k ieg o . M iliard er k iwn ął g ło wą. Afg ań czy k wy ciąg n ął ręk ę d o Ko lcewa. – Tak lep iej. – Ad wo k at u cies zy ł s ię i p o trząs n ął jeg o d ło n ią. – U n as mó wią: Niet chuda bez dobra. Po p o ls k u : n ie ma teg o złeg o , co b y n a d o b re n ie wy s zło . Po ls k i mało zwięzły , p rzeg ad an y n aró d . Po k ażcie, co tu macie. – Pu ś cił d ło ń Kamira i o d wró cił s ię d o p latfo rmy . Zieliń s k i p o d s zed ł, ws k azał n a czło n y rak iety .
– Łu n a-M , rak ieta k ró tk ieg o zas ięg u – zaczął fach o wy m to n em. – 9 M 2 1 Łu n a-M , gospodin major – p rzerwał mu Ko lcew. – W tak ich s p rawach lep iej b y ć p recy zy jn y m. Bo s traci p an n ie ty lk o ręk ę, ale i całą res ztę. Razem z p u s tą g ło wą, b ez u razy . Zieliń s k i zacis n ął u s ta. Ad wo k at o d s u n ął g o , zb liży ł s ię d o s k rzy n i z g ło wicą rak iety . – M y , Ro s jan ie, k o ch amy b ro ń . Bard ziej o d n as zy ch d zieci i żo n . Żo n ę mo żn a zmien ić, n aro b ić n o wy ch d zieci. A k to i czy m zab ije wro g ó w? Nie jes teś my ag res y wn i, to d o n as p rzy ch o d zili Po lacy , Fran cu zi i Niemcy . Nau czy liś my s ię, że b ez b ro n i i s erca d o walk i s tan iemy s ię n iewo ln ik ami. J ak Polacziszki. – Po g łas k ał d ło n ią mato wą czarn ą p o wierzch n ię. – Gło wica k u mu lacy jn o -b u rząca. Wy s o k i s to p ień frag men tacji, d wieś cie k ilo g ramó w materiału wy b u ch o weg o . Po d czas wy b u ch u ro zp ad a s ię n a p iętn aś cie ty s ięcy o d łamk ó w, k tó re p o k ry wają d zies ięć ty s ięcy metró w k wad rato wy ch . Na wo ln y m p o wietrzu . W b u d y n k u … lep iej s o b ie n ie wy o b rażać. Przezn aczo n a d o n is zczen ia fo rty fik acji b eto n o wy ch , s am ją wy b rałem. Cack o . Rad o ws k i, Zieliń s k i i trzej Afg ań czy cy s łu ch ali w milczen iu . Ko lcew p o k lep ał g ło wicę, p o d s zed ł d o s to lik a z elek tro n ik ą. – Któ ry z was s ię n a ty m zn a? – J a – p o wied ział Kamir. – Po d ejd ź tu . Kamir zb liży ł s ię d o Ko lcewa. Ad wo k at p rzy g ląd ał s ię zes tawo wi n a b lacie. – J es teś in ży n ierem? – Tak . – Wo js k o wy m? – Cy wiln y m, trzy lata p o litech n ik i. – J ak ą p recy zję g waran tu jes z, cy wilu ? – zap y tał Ko lcew. Ges tem p ro tezy p o ws trzy mał o d p o wied ź. – Zas tan ó w s ię, n ie mó w b y le czeg o . Wad ą łu n y jes t mała celn o ś ć. Do zaatak o wan ia g ru p y wo js k wy s tarczy p ięćs et metró w ro zrzu tu . M y ch cemy trafić w ch u s teczk ę d o n o s a p an a p rezy d en ta. Zieliń s k i miał d o ś ć Ko lcewa i jeg o p o p is ó w. – Nie mamy p ewn o ś ci, czy b ęd zie tam p rezy d en t – mru k n ął. – Będ zie, b ęd zie. J es t d o ś ć g łu p i – o d p arł Ko lcew. – No , s y n u … jak a jes t two ja o d p o wied ź?
Kamir p o k azał n a mały k o mp u ter p o d łączo n y d o p u d ełk a ze s ztu czn eg o two rzy wa. –
Ko mp u ter o d b iera
s y g n ał
od
teg o
celo wn ik a
las ero weg o , p o ró wn u je
z n amiarem GPS-u . Wy s y ła ro zk azy d o o d b io rn ik ó w p rzy d y s zach rak iety , k o ry g u je lo t co d wie s ek u n d y . Do d atk o wo mo n tu jemy o s iem jed n o razo wy ch d y s z p rzy g ło wicy . To o s tateczn a k o rek cja p rzed u d erzen iem. – Bard zo ład n ie, ale in teres u je mn ie k o n k ret. Sk u p s ię, d zieck o Allah a. Ile? – Dwa metry – p o wied ział Kamir p ewn y m g ło s em. – Na miło ś ć b o s k ą… ! Ty le ma p rezy d en ck i b rzu ch , n ie ch u s teczk a! – wy k rzy k n ął ad wo k at z u d awan ą p o wag ą. Ab d u l i Faizu llah ro ześ miali s ię. Ko lcew o d wró cił s ię d o n ich i cierp k im to n em zap y tał: – Uważacie, że to żart, p an o wie Słu g o Wzn io s łeg o i Do s k o n ało ś ć o d Bo g a? J eś li n ie traficie w cel, was ze p ien iąd ze n ie trafią n a k o n ta. Za to was ze g ło wy zn ajd ą d ro g ę d o tak iej s k rzy n k i. – Po k azał wy ciąg n ięty m p alcem p ro tezy n a s k rzy n ię z g ło wicą. Ob aj Afg ań czy cy s p o ważn ieli. Ad wo k at mru g n ął d o n ich . – To b y ł żart. Nawet jeś li p an Ras h id p rzech wala s ię, wy s tarczą n am d wa metry . A jeś li cel zo s tan ie n azn aczo n y las erem? – Pó ł metra – o d p arł o d razu Kamir. – Brawo , o to ch o d zi! – Uś miech n ięty Ko lcew p o k lep ał g o p ro tezą p o b ark u . – Ty zap ro p o n o wałeś p rzy mo co wan ie d o łu n y au to maty czn ie o d p alan y ch flar? – Na wy p ad ek wy k ry cia i p ró b y zes trzelen ia – p o twierd ził Kamir. – Do d ałem też d y s ze s teru jące d o g ło wicy . – Czy żb y ś b y ł afg ań s k im g en iu s zem? – Ad wo k at u d ał zd ziwien ie. – Twó j n aró d b ęd zie z cieb ie d u mn y . M ało k to tam u mie p is ać. No d o b rze, wy s tarczy … Wracajcie, ch ło p cy , d o p racy . Przy g o tu jcie ś liczn o tk ę, żeb y zro b iła p iek ło . Nie mo g ę s ię d o czek ać. – Od wró cił s ię d o Rad o ws k ieg o . – J es t tu jak ieś b iu ro ? Rad o ws k i p o k azał n a k o n iec h ali, g d zie wid n iały metalo we s ch o d k i p ro wad zące n a p ó łp iętro . Ru s zy li we trzech w tamtą s tro n ę. Zieliń s k i ws zed ł p ierws zy , o two rzy ł d rzwi d o n iewielk ieg o p o mies zczen ia ze s to łem, metalo wą s zafą n a d o k u men ty i k ilk o ma k rzes łami. Ko lcew u s iad ł n a k rześ le, p o s tawił teczk ę n a p o d ło d ze. Po tarł d ło n ią p ro tezę ręk i i s p o jrzał z u ś miech em n a Rad o ws k ieg o . – Zimn o . Biez wodki nie razbieriosz.
Zieliń s k i p o d s zed ł d o s zafy , wy ciąg n ął d u żą b u telk ę Ch iv as Reg al, p u d ełk o o p ak o wan e fo lią i s zk lan k i. Po s tawił ws zy s tk o n a s to le, o d s ło n ił s p o d fo lii ciep łe, p aru jące zak ąs k i. – No p ro s zę, to ro zu miem! – Ko lcew s ię u cies zy ł. Sięg n ął d o p u d ełk a, ch wy cił p alcami k awałek mięs a w s erze, wp ak o wał s o b ie d o u s t. Rad o ws k i u s iad ł n a k rześ le n ap rzeciw n ieg o , a Zieliń s k i n alał wh is k y d o s zk lan ek . Ad wo k at p o d n ió s ł s wo ją w g eś cie to as tu . – Za celn y s trzał. I n o wy p o rząd ek w Rzeczy p o s p o litej! – Op ró żn ił s zk lan k ę jed n y m h au s tem. Rad o ws k i zamo czy ł u s ta w alk o h o lu , s k in ął g ło wą Zieliń s k iemu . M ajo r wy ciąg n ął s zu flad ę s to łu , wy jął ru lo n g ru b eg o k arto n u , ro zło ży ł g o n a b lacie i p rzy cis n ął cztery ro g i żelazn y mi mu trami. By ły to d wa ry s u n k i z tró jwy miaro wy mi s ch ematami elek tro wn i ato mo wej. Ko lcew ch wy cił n as tęp n ą k u lk ę mięs a, wło ży ł d o u s t. Po k azał b ro d ą n a h alę wid o czn ą p rzez s zy b ę w d rzwiach . – Bru d as y d alej my ś lą, że u d erzamy w p arlamen t? – J as n e – p o twierd ził Zieliń s k i. – Do s k o n ale. Nawijaj, majo r… Oś wieć s tareg o d u rn ia. – Po mars zczo n a twarz Ko lcewa zaró żo wiła s ię p o d wp ły wem alk o h o lu , o czy b ły s zczały ciek awo ś cią i zad o wo len iem. Zieliń s k i wy jął z k ies zen i d łu g o p is , ws k azał n a p ierws zy s ch emat. – Pas y wn y reak to r wo d n o -ciś n ien io wy AP 1 0 0 0 – zaczął wy k ład . – Pas y wn y jak mó j ch u j – mru k n ął Ko lcew. – Wcis k ają wam g ó wn o , a wy ły k acie jak o s try g i, b y le p rzy s zło z Zach o d u . Ale ro zru s zamy d rań s two rak ietk ą. Rad o ws k i s p o jrzał n a n ieg o z n iep o k o jem. – Nie b y ło mo wy o d ru g im Czarn o b y lu . – Ależ s k ąd , s zan o wn y ws p ó ln ik u … ależ s k ąd – p o wied ział ad wo k at, n ie o d ry wając wzro k u o d s ch ematu . – Dalej, d alej. Zieliń s k i d o tk n ął k o ń cem d łu g o p is u wy s o k ieg o , zwężo n eg o n a k o ń cu walca. – To jes t o b u d o wa reak to ra, g ru b a n a cztery metry . Łu n a jej n ie p rzeb ije. – Tak toczno – zg o d ził s ię Ko lcew. Dłu g o p is p rzes u n ął p ro s to p ad ło ś cian ach .
s ię
w
– To jes t n as z cel: h ala tu rb in y .
p rawo ,
zatrzy mał
na
d wó ch
zielo n y ch
– Para z reak to ra k ręci tu rb in ami i p o ws taje p rąd – p o wied ział ad wo k at to n em u czn ia. – Pu f, p u f… J ak w lo k o mo ty wie. – Do k ład n ie tak , p an ie mecen as ie. Ty lk o ty s iące razy więk s ze ciś n ien ie. Łu n a zamien i b u d y n ek tu rb in y w k u p ę g ru zó w. Elek tro wn ia p rzes tan ie wy s y łać p rąd . Nap rawa d łu g o p o trwa, s p o łeczeń s two p rzerazi s ię, b ęd ą p ro tes ty . Oczy Ko lcewa ś miały s ię. – Bard ziej b y mn ie in teres o wało , żeb y elek tro wn ia s ama n ie miała p rąd u . Nie wy ciąg n ęlib y p rętó w u ran u . A w reak to rze ro b i s ię ciep lej i ciep lej… – Są au to maty czn e zab ezp ieczen ia – wtrącił s ię Rad o ws k i. – Dlateg o n azwan o ją p as y wn ą. Zieliń s k i p rzejech ał d łu g o p is em p o ry s u n k u wy s o k ieg o walca i d wó ch ru r z s ześ cio ma zawo rami. –
Nad miar temp eratu ry
i ciś n ien ia o twiera zawo ry
teg o
zb io rn ik a. J es t
wy p ełn io n y k was em b o ro wy m. Kwas d o s taje s ię d o reak to ra i n aty ch mias t p rzery wa reak cję jąd ro wą. Po za ty m s ą jes zcze d wa ag reg aty p rąd o twó rcze n ap ęd zan e d ies lami. I s tacja ak u mu lato ro wa. – J ak a s zk o d a. – Ko lcew s ię zmartwił. – Nie d a s ię zep s u ć teg o zawo ru ? J ed en czło wiek z mały m ład u n k iem. Po waln ięciu łu n y n ik t n ie zwró ci u wag i. – Po wied ziaws zy to , s p o jrzał n a n ies p o k o jn eg o Rad o ws k ieg o . – Szutki, szutki, ws p ó ln ik u . Żarty … Nie wo ln o p o marzy ć? Wy p ijmy za ten k was b o ro wy . – Ch wy cił b u telk ę wh is k y , n ap ełn ił trzy s zk lan k i. – Ko n ty n u u jcie, majo rze – p o lecił p o ważn ie. Zieliń s k i ws k azał n as tęp n y zielo n y cy lin d er. – Prąd z d ies li lu b ak u mu lato ró w p o zwala wy ciąg n ąć p ręty u ran u . Zo s tają wło żo n e d o tej k o mo ry p o ch łan iającej p ro mien io wan ie. Bez p rętó w reak to r p o wo li o ch ło d zi s ię, min ie zag ro żen ie n iek o n tro lo wan ą reak cją i wy b u ch em. – Ko ch am zach o d n ią d emo k rację. – Ko lcew wes tch n ął z p o d ziwem, wp atrzo n y w s ch ematy . Zieliń s k i i Rad o ws k i s p o jrzeli n a n ieg o p y tająco . Ad wo k at s tu k n ął p alcem p ro tezy w p ap ier. – Ws zy s tk o to jawn e… Z in tern etu , tak ? – Od czek ał n a p rzy tak n ięcie majo ra. – Pięk n e! Ro d zo n ą matk ę b y ro zeb rali i p o k azali n ag u s ień k ą całemu ś wiatu , g d y b y ty lk o d ało s ię n a s tarej zaro b ić. U n as czło wiek mu s i n amęczy ć s ię, zap łacić majątek , żeb y wy d o s tać tak ie s ch ematy . A tu … p ro s zę, k ro k p o k ro k u . To trzeb a wy łączy ć i tamto . Tu u d erzy ć… tam zab lo k o wać. I b u m! – Os tatn ie s ło wo wy k rzy k n ął z emfazą.
Rad o ws k i d rg n ął n erwo wo . – Po zwo li p an , że p rzy wo łam, co u s taliliś my z p rezes em Narezo ws k im – p o wied ział o p an o wan y m to n em. – Po zwalam, k o ch an y , p o zwalam! Wal ś miało – zach ęcił Ko lcew, n ie zas zczy cając g o s p o jrzen iem. Nad al p atrzy ł n a s ch ematy wy k rzy wio n y w u ś miech u . – M o im zad an iem jes t zn is zczy ć elek tro wn ię w s to p n iu u n iemo żliwiający m p ro d u k cję mo cy – k o n ty n u o wał Rad o ws k i. – W ty m celu trzeb a u d erzy ć rak ietą w b u d y n ek tu rb in . Wy wo ła to p o żar, s traty w lu d ziach i d es tru k cję, k tó ra wy łączy reak to r. Przes tras zo n a o p in ia p u b liczn a mo że n ie d o p u ś cić d o p o n o wn eg o u ru ch o mien ia. Po ls k a b ęd zie p o trzeb o wała en erg ii elek try czn ej. Najtań s za jes t z Ro s ji. Do zaro b ien ia b ęd ą miliard y … zan im elek tro wn ia zn ó w ru s zy . Ko lcew o d wró cił s ię d o Rad o ws k ieg o z wy razem zd ziwien ia. – Przep ras zam, co tak ieg o ? Op in ia p u b liczn a? Ch wilę, ch wilę… – Ges tem p ro tezy n ie p o zwo lił s o b ie p rzes zk o d zić. – M a p an n a my ś li s p rzed ajn ą h o ło tę, med ia? Czy mo że milio n y o g łu p ian y ch ro d ak ó w? Ro zmawiamy jak d o ro ś li lu d zie czy p ró b u jemy b ajk ami my d lić s o b ie o czy ? Pu s zk in n ap is ał b ajk ę o carze Sałtan ie. Pięk n a h is to ry jk a, p o lecam. Pełn o zaczaro wan y ch łab ęd zic, trzmieli i in n y ch g ó wien . J es t n awet cu d o wn e mias to Bu jan … I s ą tam s zczęś liwi o b y watele. Ale my ży jemy w p rawd ziwy m ś wiecie. Nies tety , p an ie Rad o ws k i. Twarz Rad o ws k ieg o p o ciemn iała z g n iewu . – Wiemy , że w Ro s ji n ie wy s tęp u je zjawis k o o p in ii p u b liczn ej – p o wied ział, h amu jąc wś ciek ło ś ć. Zieliń s k i o d ru ch o wo d o tk n ął ręk ą p iers i w miejs cu , g d zie wy b rzu s zen ie zd rad zało k ab u rę. Ko lcew p rzy cis n ął p alcem d o ln ą p o wiek ę, p o ciąg n ął ją w d ó ł. – A w Polsze? Wo ln e żarty , ws p ó ln ik u . Was za o p in ia p u b liczn a – ciąg n ął, iro n iczn ie ro zciąg ając s y lab y – wierzy w to , co k aże telewizja. Po k aż mi p an s tację telewizy jn ą n ie d o k u p ien ia. Włączn ie z was zą n iezależn ą, wo ln ą telewizją p ań s two wą, k tó ra p rzy p ad k iem zaws ze n ależy d o p artii rząd zącej. A ta p artia jes t n iep rzek u p n a i u czciwa jak żo n a Cezara. German ie lu b Amery k an ie k u p u ją s o b ie p ań s k ą o p in ię p u b liczn ą jak tan ią d ziwk ę. – Nie o ty m mo wa, p an ie mecen as ie – o ś wiad czy ł zimn y m to n em Rad o ws k i. – Nie g waran to wałem, że elek tro wn ia ato mo wa zo s tan ie zamk n ięta n a zaws ze. Narezo ws k i n ie d o mag ał s ię teg o . – Ws zy s tk o w s wo im czas ie – s twierd ził s p o k o jn ie ad wo k at. – To s ię n azy wa n eg o cjacja. Ch y b a że ma p an o ś wiad czen ie mo jeg o p rezes a. Na p iś mie alb o n ag ran e
was zy m zwy czajem. – Ro zło ży ł ręce i s p o jrzał wy czek u jąco n a Rad o ws k ieg o . Zap ad ła cis za. Zieliń s k i s p rawiał wrażen ie, jak b y czek ał n a ro zk az s k ręcen ia k ark u Ro s jan in o wi. Ko lcew p o k iwał g ło wą, p o wo li wy s ączy ł wh is k y , o d s tawił s zk lan k ę. Nab ił n a p alec p ro tezy k u lk ę mięs a, wło ży ł d o u s t. Po g ry zł ze s mak iem i p rzełk n ął, p o czy m o b lizał p alec. – Nie s p ierajmy s ię, p an o wie, p rzecież n ie p o wied ziałem, że n as za firma o czek u je Czarn o b y la. Wy s tarczy n am Fu k u s h ima – p o wied ział p o jed n awczo . Po d n ió s ł teczk ę p ro tezą i p o s tawił ją n a p ap ierze ze s ch ematami. – No d o b rze, n ie ch cecie jąd ro weg o g rzy b k a to n ie. Wy s tarczy zn is zczen ie i zatrzy man ie u s tro js twa. Na ch u j mi b y ł ten cały wy k ład ? – Otwo rzy ł zło ty zamek teczk i, wy ciąg n ął p lik d o k u men tó w i p o ło ży ł je p rzed Rad o ws k im. – Po d p is ze p an teraz czy p rzy wiezie mi d o h o telu ? –
Pro s zę d ać mo men t
–
p o wied ział
Rad o ws k i, mas k u jąc n iecierp liwo ś ć
i ek s cy tację. Ko lcew s p o jrzał n a Zieliń s k ieg o . – Ko n iec p rzed s tawien ia. Nau czy ł s ię majo r o elek tro wn i jak małp a warcab ó w, a teraz zo s tawi n as s amy ch . No , ju ż, paszoł won – rzu cił mo cn iejs zy m to n em, wid ząc, że zas k o czo n y Zieliń s k i n ie ru s za s ię. M ajo r p o b lad ł, zacis n ął u s ta. Sk ło n ił k ró tk im g es tem g ło wę i wy s zed ł. – To n ie b y ło k o n ieczn e – p o wied ział Rad o ws k i, p o d n o s ząc wzro k zn ad d o k u men tó w. – Sp rawia wam p rzy jemn o ś ć p o miatan ie lu d źmi? Ko lcew ro zło ży ł ręce z u ś miech em. – Ro b is z in teres y z Ro s jan ami, to n au cz s ię wy rażać u czu cia. M y n aró d u czu cio wy , p rawd ziwy , n iezak łaman y . Co w g ło wie, to i n a języ k u . W czużoj monastyr so swoim ustawom nie chodiat. Po was zemu : wch o d zis z międ zy wro n y , k racz jak o n e. Nas ze lep s ze, n iep rawd aż? Rad o ws k i p rzez ch wilę wy trzy mał ro zb awio n e s p o jrzen ie Ko lcewa, p o tem p o ch y lił s ię n ad d o k u men tami. Przerzu cił wo ln o k ilk a k artek . M ięś n ie jeg o twarzy s tężały . Ujął n as tęp n y p lik , zatrzy mał s ię n a o s tatn iej s tro n ie. Po d n ió s ł o czy n a ad wo k ata z n ied o wierzan iem i zło ś cią. Zo b aczy ł wy ciąg n ięte w s wo ją s tro n ę wieczn e p ió ro . – Omas , limito wan a k o lek cja, d la u czczen ia g reck iej s ztu k i – p o wied ział Ko lcew i ws k azał p alcem n a wy g rawero wan y w zło cie wizeru n ek . – Hermes , b ó g k u p có w i zło d ziei. Ciek awe p o łączen ie b o s k iej o p iek i, p rawd a? A tu – p o s tu k ał w g ó rę p ió ra – p rawd ziwy d iamen t, s y mb o l o d wag i i p o my ś ln o ś ci. Nik ita Ch ru s zczo w p o d p is ał tak im s amy m p ak t wars zaws k i. W p ięćd zies iąty m p iąty m w was zej
zap rzy jaźn io n ej s to licy . A mo że i ty m s amy m, b o p rezes d o s tał to p ió ro o d J elcy n a. Po d o b n o b y ło w k remlo ws k im mu zeu m. Rad o ws k i n ie p o ru s zy ł s ię, n ie p rzy jął p ió ra. – Nie ma p o d p is ó w Narezo ws k ieg o – p o wied ział d rewn ian y g ło s em. – Tak toczno – zg o d ził s ię Ko lcew. – No , a kak in aczej? Gło s Rad o ws k ieg o wzmacn iał s ię z k ażd y m s ło wem, k ip iał g n iewem. – Umo wa ws tęp n a s tan o wi, że p o p rzy g o to wan iu lu d zi i materiałó w n as tąp i fin alizacja! – No co też p an , Ed ward zie Alek s an d ro wiczu ? – Nie n azy wam s ię tak – rzu cił p rzez ś ciś n ięte zęb y Rad o ws k i. Stu k n ął p alcem w o twarty d o k u men t. – To żart? M a p an p o d p is an e p ap iery ? – Ws k azał n a teczk ę ad wo k ata z g n iewem, ale i n ad zieją w o czach . – Przecież p ań s k i tata miał n a imię Alek s an d er – s twierd ził Ko lcew. – Szacu n ek s ię n ależy za tak ie b y s tre g en y . A n as za firma n ie p o d p is u je k o n trak tó w p rzed wy k o n an iem. Zaraz, zaraz, p an p o zwo li! – Po ws trzy mał g es tem ręk i o d p o wied ź Rad o ws k ieg o . – Do s tarczy liś my wam s p rzęt i lu d zi. Ciężk i p ien iąd z to k o s zto wało . I co ? Po n as zej s tro n ie n ie b y ło ws y p y , d o n o s iciel mu s iał b y ć o d was . – M ó wi p an o wp ad ce w g ó rach ? – zap y tał n iech ętn ie Rad o ws k i. – Sp rawd ziliś my lu d zi, n ie ma d o n o s iciela. Ko lcew p o trząs n ął g ło wą z p o d ziwem. – Ład n a mi wp ad k a. Cztery tru p y p o n as zej s tro n ie, d wa p o ich . I n as tęp n e p ięć p o tem. Serca p an n ie mas z. – Nap rawiliś my to . – Nap rawili, mołodcy. Wie p an , d laczeg o g ard zę Po lak ami? Bo wy lu b icie d u żo g ad ać, a mało p o traficie zd ziałać. – Wes tch n ął z iry tacją. – Ws zy s tk ie s łu żb y zwario wały , żeb y was d o p aś ć. Ko n trwy wiad d ep cze wam p o p iętach . A miało b y ć p recy zy jn ie, cich o , b ezk o lizy jn ie. Cn o tę s tracili, ale n ap rawili. – Zo b aczy ł, że Rad o ws k i ch ce co ś p o wied zieć. – Ch wila, p ro s iłem, żeb y mi n ie p rzery wać! – k rzy k n ął i waln ął p ro tezą w s tó ł. – Ch ces z ws p ó łwłas n o ś ci w n as zy ch s zy b ach i k o p aln iach ? Razem b ęd ziemy o k rad ać b ied n y Afg an is tan i Afry k ę? Pięk n ie! I lik wid acji two jeg o d łu g u u n as , p rawie miliard a d o laró w. No g a s ię p o win ęła? Zach ciało s ię Po lak o wi zaro b ić n a matce Ro s ji? Wy k rzy wio n y zło ś cią zamilk ł, p rzez ch wilę ch wy tał o d d ech jak w atak u d u s zn o ś ci. Wy ciąg n ął z k ies zen i b lis ter z tab letk ami, wy cis n ął d wie d o u s t. Ch wy cił
b u telk ę, n alał p ó ł s zk lan k i wh is k y , wy p ił jed n y m h au s tem. Rad o ws k i milczał, b y ł b ard zo b lad y . Ko lcew u s p o k o ił s ię, o d etch n ął g łęb o k o , o d s tawił s zk lan k ę. – Nu, ładna… Po my ś lmy . A co , jeś li was złap ią i p o k ażą łu n ę-M w n iezależn ej telewizji p ań s two wej? Z ty mi n u merami i n ap is ami cy ry licą, k tó ry ch id io ta majo r n ie u s u n ął? Przy s zło p an u d o g ło wy , że n a ich p o d s tawie mo żn a u s talić jed n o s tk ę, w k tó rej b rak u je rak iety ? A p o tem zo b aczy my p an a Ed ward a Rad o ws k ieg o … z o b rączk ami n a p rzeg u b ach . O n ie, tak s ię n ie ro b i in teres ó w. – Ch wilę milczał, wy k o n ał o k rąg ły g es t p ro tezą. M ó wił d alej, z mo cn iejs zy m ro s y js k im ak cen tem: – Z tru d em p rzek o n ałem p rezes a, żeb y s ię n ie wy co fy wał. M n ie zawd zięczacie, że jes zcze ro zmawiamy . Należy mi s ię d wad zieś cia p ięć p ro cen t zy s k ó w, was zy ch . – Po k azał p alcem n a d o k u men ty . – Na k o ń cu jes t u mo wa międ zy wami a mn ą, Iwan em Bo ry s o wiczem Ko lcewem… Po d p is an a. J a s zan u ję p amięć o jca. Gd y b y n ie ja, p o ls k ie s łu żb y ju ż b y tu zjech ały . A tak … Nie wy trzes zczajcie n a mn ie o czu . Nas za firma n ie lu b i b ru d ó w. Przek o n ałem p rezes a, żeb y d ać wam o s tatn ią s zan s ę. Szczęś cie, że zależy n am, b y zb u rzy ć elek tro wn ię. M acie czas d o ju tra. Alb o p rzy wieziecie p o d p is an e k o n trak ty i wy k o n acie zlecen ie, alb o weźcie ciep łą czap k ę i p o s zu k ajcie s o b ie miejs ca n a An tark ty d zie. I tak was zn ajd ziemy … Ed ward zie Alek s an d ro wiczu . – Os tatn ie zd an ia Ko lcew wy p o wied ział zimn y m, tward y m g ło s em. Po d n ió s ł s ię, rzu cił p ió ro n a p lik p ap ieró w p rzed Rad o ws k im. – Prezen t o d firmy . Do wid zen ia… Nie o d p ro wad zajcie mn ie, s am trafię. Zamk n ął teczk ę, ch wy cił p ro tezą za rączk ę. Ob s zed ł s tó ł i wy s zed ł, n ie zamy k ając za s o b ą d rzwi. Rad o ws k i s ied ział n ieru ch o mo z n iewid zący m wzro k iem u tk wio n y m w ry s u n ek małeg o ciemn o zielo n eg o p ro s to p ad ło ś cian u u mies zczo n eg o o b o k b lo k u reak to ra. Na ilu s tracji wid n iał n ap is : „Zb io rn ik ś ciek o wy ”. Czu ł s ię, jak czło wiek zmu s zo n y d o wy b ran ia s p o s o b u s wo jej eg zek u cji. W k ażd ej ch wili mó g ł s ię wy co fać z u k ład u z Ro s jan ami, o s trzec p o ls k i rząd i ro zs zarp an y p rzez med ia p o n ieś ć p o wo ln ą ś mierć p u b liczn ą. Alb o g rać z n imi d alej, o n ajwy żs zą s tawk ę, i s k o ń czy ć, jak k o ń czą zd rajcy . Nag le i b ez u p rzed zen ia, k ied y p rzes tan ie b y ć p o trzeb n y , b o za d u żo wied ział. J eś li tak ie ś cierwo jak Ko lcew p o zwalało s o b ie n a lek ceważen ie, Rad o ws k i n ie miał ju ż wątp liwo ś ci, że tak i b ęd zie jeg o k o n iec.
30
J o ach im p o wo li o two rzy ł o czy , o b u d ził s ię. Czu ł s ię s p o k o jn y i wy p o częty . Od d awn a n ie zd arzy ło mu s ię s p ać b ez męczący ch s n ó w. Od wró cił g ło wę, s p o jrzał n a leżącą o b o k San d rę. Nic n ie zmien iło s ię w jej wy g ląd zie. By ła ty lk o tro ch ę b led s za, jej wielk ie zielo n e o czy s p rawiały wrażen ie n ieo b ecn y ch . Zo s tała u trwalo n a jeg o miło ś cią i g n iewem, n a zaws ze. Zn ik n ęły o b raza i żal. Pamiętał u czu cie zd ziwien ia, k ied y p o wo li ws u wał o s trze n o ża p o d lewą p ierś . Starał s ię, żeb y u s zk o d zen ie s k ó ry b y ło jak n ajmn iejs ze. M u s iał p rzy trzy mać i u n ieru ch o mić jej ciało , k tó ry m g wałto wn ie s zarp n ęła. Nie p ró b o wał s tłu mić k rzy k u – b rzmiał p o d o b n ie d o ty ch , jak ie wy d awała p o d czas o rg azmó w. Ko lan em p rzy cis k ał jej ramię, n ie p rzes zk ad zało mu , że d ru g ą ręk ą b iła g o i p ró b o wała o d ep ch n ąć. Nie trwało to d łu g o . Patrzy ł zafas cy n o wan y , jak wewn ętrzn y k rwo to k p o wo d o wał b rak tlen u w mó zg u i o d zn aczał s ię w jej o czach co raz więk s zą n ieo b ecn o ś cią. Ciało u s p o k o iło s ię, ręk a o p ad ła b ezwład n ie. San d ra zad rżała, jak b y b y ło jej zimn o , z o czu p o p ły n ęło k ilk a łez i zn ieru ch o miała. Leżąc p o tem o b o k , p ró b o wał d o s trzec ch wilę, w k tó rej d u s za o d d zieli s ię o d ciała. Sły s zał o ty m wiele razy , fas cy n o wała g o my ś l o is tn ien iu in n eg o ś wiata, wy p ełn io n eg o jaźn ią, z k tó rą łączy my s ię p o ś mierci. Czas em wy czu wał jej o b ecn o ś ć, k ied y p rzy g ląd ał s ię k o mp u tero wy m zap is o m zd erzeń cząs teczek w ak celerato rze. Zas n ął, n ie d o czek aws zy s ię p rzemian y . Ws zech ś wiat u k ry ł p rzed n im p rawd ę, w zamian zs y łając s p o k ó j i s p ełn ien ie. Ob u d ził s ię p o g o d zin ie. Zo b aczy ł p u s te o czy i zimn e ciało , w k tó ry m n a p ewn o n ie b y ło d u s zy . Pamiętał, że n ied awn o wy g ląd ało in aczej, p o mimo ś mierci n ad al b y ło ży we. Nie p o trafił teg o n azwać, wy czu wał to in s ty n k tem: zaraz p o ś mierci San d ra wciąż tam b y ła, p o trzeb o wała czas u , żeb y ro zs tać s ię z ziems k ą p o wło k ą. Co ś ch ciała mu p rzek azać i n ie b y ło to o s k arżen ie, raczej wd zięczn o ś ć. Przez mo men t o d czu ł n awet p o żąd an ie, ch ciał s ię k o ch ać z jej ciałem, ale p o rzu cił tę my ś l. By ł n o rmaln y m, zd ro wy m mężczy zn ą, k tó ry jed y n ie p rzerwał n iemo żliwy związek z k o b ietą. Nie p o trafił s o b ie u ś wiad o mić, czy zap lan o wał ten czy n , ale ch y b a d o k o n ał g o s p o n tan iczn ie. Ko ch ali s ię jak zaws ze w s zalo n y s p o s ó b , k ilk a razy . W s y p ialn i
wy d ała mu s ię jes zcze b ard ziej o d d an a, jes zcze czu ls za, b ard ziej n amiętn a. Sięg n ął p o n ó ż, k tó ry m o b rał d la n ich p o marań czę, i ws u n ął o s trze w jej s erce w s p o s ó b tak n atu raln y , jak b y to b y ł d als zy ciąg miło s n y ch zmag ań . To b y ł o d ru ch , p o trzeb a s erca, n iezap lan o wan a, ale d o s k o n ale lo g iczn a. W jak i in n y s p o s ó b mó g ł s ię s k o ń czy ć ich związek ? Na p ewn o n ie k o lejn y m p o rzu cen iem. I n ie p ry mity wn ą man ip u lacją, k łams twem o jej miło ś ci. Nó ż n ad ał tk wił w s ercu , b ard zo n iewiele k rwi wy p ły n ęło n a p rześ cierad ło . Nag ie ciało wciąż b y ło p ięk n e, d o s k o n ałe. I tak ie mu s iało p o zo s tać. Ws tał i wy s zed ł d o łazien k i. Zas k o czy ł g o wid o k wan n y wy p ełn io n ej g ęs ty m zło ty m p ły n em. Przy p o mn iał s o b ie, że p rzez k ilk a d n i k u p o wał mió d , wy b ierał wy łączn ie lip o wy , n ajjaś n iejs zy . Po wied ział San d rze, że k ąp iel w mio d zie ws p an iale k o n s erwu je ciało . By ł zas k o czo n y , ws zy s tk o jed n ak zap lan o wał. I zan iep o k o jo n y . Czy żb y is tn ieli d waj J o ach imo wie? Ten d ru g i wy my ś lił zab ó js two i p o k iero wał p ierws zy m? Ku p ił mies zk an ie, d o k tó reg o p rzep ro wad ził s ię, i zad b ał, żeb y wan n a b y ła o p arę cen ty metró w d łu żs za o d San d ry . Ro ześ miał s ię i o d g o n ił ab s u rd aln ą my ś l. Wied ział, co teraz p o win ien zro b ić, ale wzd rag ał s ię p rzed k o lejn y m k ro k iem. Wy jął z s zafk i n ad u my walk ą k o s mety czk ę, wy ciąg n ął s k alp el o p ak o wan y metalo wą fo lią. Wró cił d o p o k o ju , p rzy k lęk n ął n ad n ag im ciałem San d ry . Ro zp ak o wał s k alp el. Ch wilę p atrzy ł b ez ru ch u n a b iałą twarz, d łu g ą s zy ję, s zero k ie ramio n a i wy s o k ie p iers i. Stwo rzy ł ją, b y ł g en ialn y m rzeźb iarzem. Teraz zach o wa ją n ietk n iętą, żad en mężczy zn a n ie s k ala jej p o żąd an iem. Przy ło ży ł o s trze d o mięk k iej s k ó ry b rzu ch a. Od czu ł żal, a p o ch wili o p ad ły g o wątp liwo ś ci. Wy d o s tan ie wn ętrzn o ś ci b y ło k o n ieczn e, żeb y zap o b iec zn is zczen iu . Nie mó g ł s ię jed n ak zd o b y ć n a u ży cie s k alp ela. Nie b ęd zie p o trafił zs zy ć cięcia, zo s tawi s zp ecącą b lizn ę. Bał s ię też, że o b raz wn ętrzn o ś ci wp is ze s ię w p amięć i b ęd zie p o wracał za k ażd y m razem, k ied y s p o jrzy n a jej ciało . Po s tan o wił, że zab ezp ieczy San d rę, a p o tem zas tan o wi s ię n ad d als zy mi k ro k ami. Zn ajd zie p rzed s ięb io rcę p o g rzeb o weg o , k tó ry d o k o n a tej o p eracji, zap łaci za jeg o milczen ie. Od ło ży ł s k alp el. Ws tał, ws u n ął ręce p o d ciało San d ry , u n ió s ł je. Nie b y ło jes zcze u s zty wn io n e, u ło ży ło s ię mięk k o w jeg o ramio n ach . Gło wa o p ad ła d o ty łu , d łu g ie wło s y ro zs y p ały s ię jak welo n . M iło ś ć s tała s ię d o s k o n ała, n iezmien n a, n iezak łaman a. Nió s ł u k o ch an ą d o o łtarza, k ro k za k ro k iem, w s tro n ę wieczn o ś ci.
Ws zed ł d o łazien k i, p o ch y lił s ię i o s tro żn ie ws u n ął ciało d o wan n y . Po wo li zan u rzy ło s ię w zło cis ty m p ły n ie. No g i, tu łó w, ramio n a i g ło wa. M ió d s p rawił, że San d ra wy g ląd ała jak b u rs zty n o wa n iezwy k ła rzeźb a. Po wo li wy ciąg n ął n ó ż z jej s erca. Po tem s tan ął n ad wan n ą w n iemy m zach wy cie. Śmierć Elis ab eth b y ła p ry mity wn a, wu lg arn a. Po trzas k an a czas zk a i k o ś ci n a s k ale, p y tan ia p o licjan tó w, ws p ó łczu cie med ió w. Teraz d o k o n ał czeg o ś mis ty czn eg o , w cis zy i tajemn icy , jak k ap łan n iezwy k łej relig ii. Po łączy ł d u s zę San d ry z ab s o lu tem, o czy s zczo n ą z b ru d u i k łams twa. I zach o wał n ien aru s zo n e p ięk n o . Z u s t i n o s a p o wo li wy d o b y wały s ię b ań k i p o wietrza. To o zn aczało , że mió d wp ły wa d o ciała, k o n s erwu je o d ś ro d k a. J o ach im b ęd zie miał d u żo czas u , żeb y zn aleźć s p ecjalis tę o d mu mifik acji. Drg n ął n a o d g ło s g o n g u d o d rzwi. Do my ś lił s ię, że to zarząd ca b u d y n k u . Zap łacił mu i zażąd ał zmian y k o d ó w d o wejś cia, mu s iał b y ć p ewien s wo jej p ry watn o ś ci. Nie u fał o ch ro n iarzo m elek tro wn i, p o d ejrzewał, że jes t ś led zo n y . Uś miech n ął s ię n a my ś l, że d ru g i J o ach im też d ziała p recy zy jn ie. Co fn ął s ię d o p o k o ju . Wło ży ł s zlafro k i ws u n ął s k alp el d o k ies zen i. Wy s zed ł n a k o ry tarz, o two rzy ł d rzwi n a k latk ę s ch o d o wą. Zamarł zas k o czo n y – p rzed n im s tał n o wy s zef o ch ro n y . Przy p o mn iał s o b ie n azwis k o , Zieliń s k i. Za n im zo b aczy ł ciężk ą s y lwetk ę o ch ro n iarza. Przy trzy mał d rzwi i zap y tał n ieu p rzejmy m to n em: – Czeg o p an s o b ie ży czy ? J ak im p rawem n ach o d zicie mn ie w mo im mies zk an iu ? Zieliń s k i s k rzy wił s ię lek k o . – Po ro zmawiajmy – zap ro p o n o wał s p o k o jn y m g ło s em. J o ach im wes tch n ął n iecierp liwie. – Gwaran tu ję, że to o s tatn i b łąd . Od ju tra n ie p racu je p an d la elek tro wn i. Do wid zen ia. – Co fn ął s ię o k ro k , b y zamk n ąć d rzwi, ale Zieliń s k i ws tawił s to p ę za p ró g , p o ło ży ł d ło ń n a p iers i J o ach ima i p ch n ął g o . Pch n ięcie n ie b y ło mo cn e, ale zas k o czo n y J o ach im o mało s ię n ie p rzewró cił. – Co to ma zn aczy ć!? – k rzy k n ął zd u s zo n y m g ło s em, s ięg ając jed n o cześ n ie d o k ies zen i s zlafro k a. Ch wy cił rączk ę s k alp ela, wy s zarp n ął g o i ciął b ły s k awiczn ie n a wy s o k o ś ci twarzy . Zieliń s k i zas ło n ił s ię ramien iem, o s trze p rzecięło s k ó rzan ą k u rtk ę. Cio s w n as ad ę n o s a p o walił J o ach ima n a k o lan a. Ch arcząc z b ó lu , o s zo ło mio n y o p arł s ię o ś cian ę. Och ro n iarz d o s k o czy ł, p rzewró cił Ku n d a i p rzy g n ió tł d o p o d ło g i. Zieliń s k i o s tro żn ie wy jął s k alp el z d ło n i fizy k a.
– Nieźle jak n a n au k o wca – p o ch walił, o g ląd ając p rzecięcie n a s wo im p rzed ramien iu . – J es teś mi win ien n o wą k u rtk ę. Och ro n iarz p o s tawił J o ach ima n a n o g i, wp ro wad ził g o d o p o k o ju d zien n eg o . – Gd zie o n a jes t? – zap y tał Zieliń s k i. J o ach im n ie o d p o wied ział, p atrzy ł z n ien awiś cią p o n ad d ło n ią, k tó rą p rzy cis k ał k rwawiący n o s . Zieliń s k i ro zejrzał s ię, zau waży ł o twarte d rzwi łazien k i. Po d s zed ł, zajrzał d o ś ro d k a. Po p aru s ek u n d ach o d wró cił s ię i p o wied ział d o o ch ro n iarza: – M u s is z to zo b aczy ć.
31
Sp łas zczo n e w wizjerze k rzewy zlewały s ię z ciemn o zielo n ą trawą i b ru n atn ą p o wierzch n ią wo d y . Ewa p o wo li p rzes u wała lu fę k arab in u , k rzy ż lu n etk i węd ro wał p o p u s ty m wale p rzeciwp o wo d zio wy m za wąs k ą rzek ą. Zatrzy mał s ię, s k ręcił w d ó ł i zaczął p o wro tn ą d ro g ę p o b liżs zy m b rzeg u . W o k ręg u p o jawił s ię p ro fil g ło wy Karo la. On też u ważn ie b ad ał o to czen ie. Do jrzał b ły s k lu n etk i, s p o jrzał w tamtą s tro n ę i u ś miech n ął s ię u s p o k ajająco . Ewa k iwn ęła g ło wą, ch o ć n ie mó g ł jej d o s trzec. Leżała n a d ach u n iewielk iej p rzep o mp o wn i u wy lo tu k an ału , k tó ry wp ad ał d o rzek i. Wy b rali to miejs ce ze wzg lęd u n a tru d n o ś ć zas tawien ia p u łap k i. J ed y n ą p o zy cją d la s n ajp era b y ł ten b u d y n ek . Sp o tk an ie z Kamirem Ras h id em miało o d b y ć s ię n a d ro d ze p o n iżej wału p rzeciwp o wo d zio weg o , żeb y wy k lu czy ć s trzał z las u n a p rzeciwleg ły m b rzeg u . – Sp ó źn ia s ię – p o wied ziała d o leżąceg o o b o k telefo n u . – Sp rawd za teren – o d p arł Karo l d o mik ro fo n u p rzy czep io n eg o d o k o łn ierza. Ewa o p u ś ciła g ło wę, żeb y p o zwo lić o d p o cząć mięś n io m k ark u , p o ło ży ła p o liczek n a ch ło d n y m b eto n ie. Nad al s ły s zała g ło s o jca, p amiętała k ażd e jeg o s ło wo i s wo je o d p o wied zi. Falę rad o ś ci, że ży je, a p o tem n as tęp n ą – p araliżu jąceg o lęk u . * Nie p rzes tawiła telefo n u n a g ło ś n ą ro zmo wę, n ie ch ciała zd rad zać, że n ie jes t s ama. Po k azała jed n ak s ied zącemu za k iero wn icą Karo lo wi, żeb y s ię p rzy s u n ął. – J es tem cały , d o ch o d zę d o zd ro wia. Niech n ik t n ie n amierza n u meru – p o wied ział o jciec, p rzery wając jej p y tan ia. – Zab ezp ieczy łaś film z atak u ? – Tak – o d p arła b ez wah an ia. Nie b y ło żad n eg o filmu , o b o je o ty m wied zieli. Zro zu miała, że jes t s zan tażo wan y , ro zg ry wa p artię o ży cie, s wo je i mo że jej. – Do b rze. Two je n ag ran e zezn an ia też? Ro zp o zn ałaś k tó reg o ś z n ap as tn ik ó w?
– Tak , tato . Po wied z, jak ciężk o jes teś ran n y ? M o żes z ch o d zić? – Nie. Słu ch aj, Ewu n iu , ale n ie o d p o wiad aj, p rzemy ś l to n a s p o k o jn ie. – M ó w. – Pro p o n u ją n am wy jazd z k raju d o In d ii. Bezp ieczeń s two i u trzy man ie w zamian za two je milczen ie. – Ro zu miem. – Po trak tu j to p o ważn ie. Nie ró b n iczeg o ze wzg lęd u n a mn ie. J eś li u zn as z, że ważn iejs za jes t s łu żb a, n ie wah aj s ię. Zad zwo n ię ju tro o ó s mej ran o . Ch cą p o zn ać two ją d ecy zję. Gło s o jca u rwał s ię. By ło s ły ch ać, że k to ś zas ło n ił telefo n i mó wi o s try m to n em. Po ch wili tamten czło wiek u milk ł i o jciec p o n o wn ie s ię o d ezwał: – Najważn iejs ze jes t two je b ezp ieczeń s two . Wiem, że n ie u fas z ag en cji. Pamiętam n as zą ro zmo wę o two im zad an iu , jak b ard zo s ię d o n ieg o p rzy wiązałaś . Ewa d rg n ęła zas k o czo n a. Karo l s p o jrzał n a n ią z p y tan iem w o czach , p rzy ło ży ł p alec d o u s t. Ojciec mó wił d alej: – Niech to n ie p rzy s ło n i o cen y s y tu acji. Nie mamy wy jś cia, mu s imy n eg o cjo wać. Na razie, có reczk o , d o ju tra. Po łączen ie zak o ń czy ło s ię. Ewa ws trzy mała o d d ech , mu s iała o p an o wać emo cje. Karo l czek ał z n ap ięciem. – Ty lk o raz u ży łam w ro zmo wie z o jcem zwro tu „p rzy wiązałam s ię”. Nie ch o d ziło o terro ry s tó w. M ó wiłam o p ro wad zen iu Hrab ieg o . – Sp o jrzała n a Karo la. Drżała z n erwó w, z wy s iłk iem k o n ty n u o wała: – Ro zu mies z? Przy wiązałam s ię d o Hrab ieg o ! Po co o jciec o ty m ws p o mn iał? Ch ciał mi d ać d o zro zu mien ia, że Hrab ia ma co ś ws p ó ln eg o z u p ro wad zen iem! – Po czek aj… p o zwó l p o my ś leć. Ch wilę s ied zieli b ez ru ch u . Ewa o b jęła s ię cias n o ramio n ami, p ró b o wała u s p o k o ić ro zd y g o tan e mięś n ie. – On ży je… Ży je! Zro b ię ws zy s tk o , co zech cą. Karo l s p o jrzał n a n ią ze ws p ó łczu ciem. – Wies z, że n ie d o trzy mają s ło wa, zab iją was o b o je. Do p ó k i ży jecie, d ran ie n ie s ą b ezp ieczn i. O jak im filmie mó wił o jciec? – Nie ma żad n eg o filmu , p rzecież p o wied ziałab y m ci! – Gło s Ewy łamał s ię z n erwó w. – Nie k aż mi g rać z n imi… Nie d aru ję s o b ie, jeś li o jciec p rzeze mn ie zg in ie!
– On im n ie wierzy . Dał ci ws k azó wk ę, żeb y ś d ziałała. Ewa s p o jrzała n a n ieg o s zero k o o twarty mi o czami. – J ak ? Karo l p o ło ży ł ręk ę n a jej p rzed ramien iu . Ewa co fn ęła s ię. Py tała d alej z g n iewem: – Ch ces z złap ać Hrab ieg o ? J eś li b ierze w ty m u d ział, n a p ewn o zn ik n ął. A n awet jeżeli g o złap iemy … M y ś lis z, że tamci s ię zawah ają? Po ś więcą o jca i d alej b ęd ą mi g ro zić! – Wiem, u s p o k ó j s ię – p o p ro s ił Karo l. – Sami n ic n ie zd ziałamy . Trzeb a n amierzy ć Hrab ieg o i d ać mu o g o n . – Kto z ag en cji to zro b i? Fo g elman ? Go łaj? Pan g en erał wicemin is ter? Kto d aje g waran cję b ezp ieczeń s twa? Zag ramy w ro s y js k ą ru letk ę o ży cie mo jeg o o jca? Karo l n ad al p atrzy ł n a n ią łag o d n ie i s tan o wczo . – Stefan i jeg o lu d zie b ez in fo rmo wan ia g ó ry . M o n ito rin g telefo n u Hrab ieg o , o b s erwacja mies zk an ia. Dy s k retn y wy wiad z k o ch an k ami. J eg o wó z ma n ad ajn ik ? – Tak . Sama zało ży łam. – Do b rze. Ewa p o k ręciła g ło wą. – Hrab ia? Nie mo g ę u wierzy ć. Prześ wietliłam g o , k ażd y milimetr ch o reg o mó zg u . Wiem, że s ię zab ezp ieczy ł, ma u k ry te p ien iąd ze. To jed y n e k łams two , jak ie mi s p rzed awał… że jes t g o ły , b ez ś ro d k ó w d o ży cia. Wy co fał s ię, zajmu ją g o ty lk o mło d zi mężczy źn i. I n ark o ty k i. – Plu s p o lity cy . I Ed ward Rad o ws k i – p rzy p o mn iał Karo l. – Ale n ie ak cja terro ry s ty czn a! M o że k to ś s zan tażu je Hrab ieg o , wie o czy mś k o mp ro mitu jący m. Zmu s ili g o d o d ziałan ia ze wzg lęd u n a mn ie. Wied ziałab y m p o p ięciu min u tach ro zmo wy z n im. – M iałaś cały ro k . Ob awiam s ię, że jes t b ard ziej p rzeb ieg ły , n iż my ś lis z. – J eś li p o mo g ę ci z Ras h id em, d la o jca mo że b y ć za p ó źn o . – M amy czas d o ó s mej ran o – o d p arł Karo l. – Przek ręcę z p o wro tem d o Kamira, d o p ad n iemy całą b an d ę i u wo ln imy o jca. In tu icja mó wi mi, że te s p rawy s ą p o wiązan e. Zn ajd ziemy Hrab ieg o . – Patrzy ł z n ap ięciem n a Ewę, k tó ra s ied ziała b ez ru ch u . – J ed ź! – p o wied ziała wres zcie z iry tacją. Wrzu cił b ieg , ru s zy ł s amo ch o d em. Wy b rał n u mer telefo n u n a o b u d o wie k iero wn icy . W g ło ś n ik ach ro zleg ł s ię g ło s Stefan a:
– Cześ ć, p u łk o wn ik u , d awn o cię n ie s ły s załem. Co tam? * Ewa p o d n io s ła g ło wę, p rzy ło ży ła o k o d o lu n etk i. Zn ó w zaczęła p o wo ln e s p rawd zan ie teren u p o o b u s tro n ach rzek i. W my ś lach u p o rczy wie wracał p lan d ziałan ia. J eś li p o p ełn ią z Karo lem n ajmn iejs zy b łąd , o jciec zg in ie. Kamir Ras h id mu s i zacząć ws p ó łp raco wać! Zerk n ęła n a zeg arek n a p rzeg u b ie. Ag en ci Stefan a b y li ju ż n a miejs cu , w o k o licy mies zk an ia Hrab ieg o . Po ak cji p rzeciw Eas t Fu n d Stefan Biały i Karo l mu s ieli s ię ro zs tać, jed n ak ro zk azy zwierzch n ik ó w n ie mo g ły zak o ń czy ć ich p rzy jaźn i an i cich ej ws p ó łp racy . Stefan awan s o wał, d o wo d ził włas n y m zes p o łem, p ro p o n o wan o mu zag ran iczn e p o zy cje rezy d en ta wy wiad u . Do my ś lali s ię, że celem b y ło ro zerwan ie n iefo rmaln ej więzi z Karo lem i lu d źmi z jeg o g ru p y , b o żad n a k o mó rk a k o n trwy wiad u n ie b y ła tak p o wiązan a p rzy jaźn ią i lo jaln o ś cią jak o n i. Nie zd awali s o b ie z teg o s p rawy , d o p ó k i n ie ro zp ro s zo n o ich p o ró żn y ch wy d ziałach ag en cji. Nie wo ln o im b y ło wy mien iać in fo rmacji o zad an iach i zwy k le s tarali s ię p rzes trzeg ać teg o zak azu . Nie wah ali s ię g o jed n ak łamać, k ied y k tó reś z n ich b y ło zag ro żo n e. Stefan , Ewa, Krzy s zto f i J an u s z s p o ty k ali s ię raz w ty g o d n iu n a mieś cie, za k ażd y m razem w in n y m p u b ie czy k awiarn i. Op o wiad ali s o b ie an eg d o ty , ś miali s ię z wp ad ek k o leg ó w, k p ili z s ieb ie n awzajem. Nik t z zewn ątrz n ie b y łb y w s tan ie o d czy tać w ich s ło wach n iczeg o p o d ejrzan eg o . Do p erfek cji o p an o wali k o d y , k tó ry mi p rzek azy wali s o b ie ważn e fak ty i d an e. Zaws ze wy łączali telefo n y i wy jmo wali b aterie. – Po d o b n o p u łk o wn ik ch ce wy s łać Karo la d o ciep łeg o k raju – mó wił n a p rzy k ład Krzy s zto f, k tó ry p raco wał w g ru p ie b ezp o ś red n io p o d leg ającej Fo g elman o wi. – Do s taliś my ro zk az s p rawd zen ia temp eratu r n a Gren lan d ii. Op ali n o s , ale o d mro zi d u p ę. Cała g ru p a wy b u ch ła ś miech em. Ws zy s cy ro zu mieli, że k to ś w M in is ters twie p lan u je u s u n ąć Karo la. M o że p rzy g o to wy wan a jes t p rzeciw n iemu p ro wo k acja. Należało g o u p rzed zić. Stefan zwró cił s ię wted y d o Ewy i zap y tał: – Nie zap ro s ił cię d o k ąp ieli w ciep ły m mo rzu ? Ewa p o k azała mu języ k , k azała s ię o d czep ić. Krzy s zto f o b u rzy ł s ię i p ro tes to wał – jeg o k o b ieta miała zak az wid y wan ia s ię z b y ły m s zefem. By ło jas n e, że Ewa zg o d ziła
s ię o s trzec Karo la. Raz w ty g o d n iu jed n o z n ich o d wied zało w więzien iu Bo żen ę. Do s tała wy s o k i wy ro k , b y ła ws p ó ło d p o wied zialn a za ś mierć ag en tó w. M o g ła o trzy mać zwo ln ien ie waru n k o we p o o ś miu latach . Ok o liczn o ś cią łag o d zącą b y ły ch o ro b a i ś mierć jej s y n a, wy k o rzy s tan e p rzez o rg an izację p rzes tęp czą. Bo żen a p o d wó ch latach o d zy s k ała ró wn o wag ę p s y ch iczn ą, p ro wad ziła k u rs p ro g ramo wan ia k o mp u tero weg o d la ws p ó łwięźn iarek . Od wied zin y k o leg ó w zawd zięczała Krzy s zto fo wi, k tó remu u d ało s ię p rzełamać ich n iech ęć. Zd rad a b y ła p rzewin ą, k tó rej w s łu żb ach wy wiad u i k o n trwy wiad u n ie d aro wan o . Od Bo żen y o trzy my wali czas em ważn e in fo rmacje ze ś wiata p rzes tęp czeg o , o in teres ach , k tó re mo g ły zain teres o wać k o n trwy wiad . To o n a p ierws za u s taliła, że majo r Zieliń s k i b y ł zamies zan y w p ran ie p ien ięd zy zd o b y ty ch p rzez n as zy ch żo łn ierzy n a talib ach . Us ły s zała o ty m o d s k azan ej k o b iety związan ej z h an d larzem n ark o ty k ó w, k tó ry wy k o rzy s ty wał te p ien iąd ze w s wo ich in teres ach . Ewa s k u p iła s ię n a Hrab im. Do tąd p o trafiła b ły s k awiczn ie u s talić, g d zie o n p rzeb y wa. M iał o b o wiązek n aty ch mias t o d p o wied zieć n a p ró b ę k o n tak tu . To b y ł waru n ek zwo ln ien ia, p ełn a jawn o ś ć i ws p ó łp raca. Nig d y n ie zd arzało s ię, żeb y n ie o d d zwo n ił w ciąg u min u ty , n awet w ś ro d k u n o cy . Narzek ał zas p an y m g ło s em, że Sawick a g o wy k ań cza. Alb o s k arży ł s ię, że p rzery wa mu s ek s z u k o ch an y m, a w jeg o wiek u n ie jes t łatwo o erek cję. Wied ziała o k ażd y m czło wiek u , z k tó ry m Hrab ia miał d o czy n ien ia. J eg o k o n tak ty b y ły to warzy s k ie i ro man s o we, n ie p ro wad ził in teres ó w. Nie wo ln o mu b y ło o p u s zczać k raju , ch y b a że Ewa p o jech ałab y z n im. – Stary p ed ry l i p ięk n a k s iężn iczk a? Wy k lu czo n e! – mó wił, k ied y p y tała, czy n ie marzy o wak acjach w ciep ły ch k rajach . – Po p s u łab y ś ło wy , k o ch an ie. Ko g o p o d n ieca zwięd ły b is ek s ? M amy zas ad y , jak zak o n temp lariu s zy . Po g o d zin ie o d wejś cia d o ak cji Stefan zad zwo n ił z wiad o mo ś cią, że Hrab ia s ię ro zp ły n ął. Samo ch ó d z n ad ajn ik iem s tał p o d d o mem. Ag en ci wes zli d o mies zk an ia, telefo n k o mó rk o wy leżał wy łączo n y w s alo n ie. Nie b y ło wątp liwo ś ci, że o jciec Ewy ws k azał n a n ieg o . Nik t jed n ak n ie miał p o jęcia, jak trafić n a tro p s tareg o ag en ta. By ł zawo d o wcem, p rzy g o to wał s ię, zad b ał o zatarcie ś lad ó w. Żad en z jeg o k o ch an k ó w an i p rzy jació ł n ie wied ział, co s ię z n im d zieje. Nik t n ie zn ał ad res ó w, p o d k tó ry mi mó g ł p rzeb y wać. Karo l zad zwo n ił d o Ad ama, p o p ro s ił, żeb y włączy ł s ię d o p o s zu k iwań . Wierzb ick i ch ciał zn ać s zczeg ó ły . Ewa s treś ciła mu k ró tk o , k im jes t Hrab ia. Po
wah an iu p o wied ziała też o ro zmo wie z o jcem. Ad am o b iecał wy k o rzy s tać ws zy s tk ie k o n tak ty „n a mieś cie”. Do b rze zn ał ś ro d o wis k o g ejó w p o p ro g ramie telewizy jn y m w ich o b ro n ie w trak cie d eb aty s ejmo wej o h o mo s ek s u aln y ch małżeń s twach , k tó rej to warzy s zy ła n ag o n k a p rawicy . Po s zu k iwan ia Ad ama n ic n ie d ały , ag en ci Stefan a też n a n ic n ie trafili. Po zo s tało b ezczy n n e czek an ie n a ro zmo wę z o jcem Ewy o ó s mej ran o w n ad ziei, że p rzek aże n as tęp n ą ws k azó wk ę. J ed y n y m p o zy ty wn y m fak tem b y ło u trzy man ie p rzez Stefan a tajemn icy . An i Fo g elman , an i Go łaj n ie mieli p o jęcia, że Hrab ia zn ik n ął. Is tn iało zb y t wielk ie ry zy k o p rzeciek u , g d y b y włączy ła s ię cała ag en cja. Zamy ś lo n a Ewa p rzes u n ęła lu n etk ą p o ciemn y m p o ru s zający m s ię k s ztałcie n a p rzeciwleg ły m b rzeg u rzek i za wałem. Nag ła k o n cen tracja u wag i p rzy wró ciła ją d o rzeczy wis to ś ci. Sk u p iła s ię n a wizjerze, co fn ęła lu fę k arab in u . Za s zy b k o , zg u b iła to miejs ce. Ws trzy mała o d d ech i p o wo li wró ciła. W wizjerze p o jawiła s ię g ło wa w k as k u mo to cy k lo wy m p o n iżej wału . M o to cy k lis ta b y ł o d d alo n y o trzy s ta metró w, zb liżał s ię p o wo li. Zn ik ał i p o jawiał s ię za n ieró wn o ś ciami i k ęp ami d rzew. – Po jed y n czy o b iek t n a mo to rze n a d ru g im b rzeg u . Trzy s ta metró w, zb liża s ię – p o wied ziała d o telefo n u . – Wo ln o jed zie, p ewn ie n a ry b y . – Do b rze, o b s erwu j g o . Kas k w lu n etce b y ł co raz b liżej. Zab ó jca an i terro ry s ta n ie u jawn ilib y s ię w ten s p o s ó b . Ewa u s p o k o iła o d d ech . Nie s p u s zczając wzro k u z k as k u za rzek ą, p o wró ciła my ś lami d o o s tatn ich g o d zin . * Wy k o n ała p o łączen ie z ap aratu Karo la. Swo jeg o n ie włączy ła o d ch wili u cieczk i. Telefo n Kamira o d p o wied ział p o trzech s y g n ałach . Us ły s zała w s łu ch awce męs k i g ło s . M ó wił b ez ak cen tu , b y ł p o ru s zo n y , d rżał z emo cji. – M atk a p o wtó rzy ła ci… M u s zę s ię z to b ą zo b aczy ć! – Nazy wam s ię Ewa Sawick a – p o wied ziała s p o k o jn y m to n em. – Kim p an i jes t!? – wy k rzy k n ął Kamir. – Ch cę mó wić z Kamą! Sk ąd p an i ma ten n u mer? – Do s tałam o d Kamy . Pro s zę s ię u s p o k o ić, mam d la p an a ważn ą wiad o mo ś ć. – Nie ch cę z p an ią mó wić! Gd zie jes t Kama!? Karo l p rzy s łu ch iwał s ię ich ro zmo wie ze s łu ch awk ą w u ch u . Kiwn ął g ło wą. By ł to
zn ak , że jeś li n ie u d a s ię n awiązać s p o k o jn eg o k o n tak tu , Ewa ma p rzejś ć d o atak u . W p rzeciwn y m razie Kamir ro złączy s ię, s tracą g o . – Nie zo b aczy s z więcej Kamy ! – k rzy k n ęła o s tro d o telefo n u . Przez s ek u n d ę p an o wała cis za, czek ali z Karo lem w n ap ięciu . – Dlaczeg o ? Co s ię z n ią s tało ? Kim p an i jes t? – zap y tał wres zcie cich o Ras h id . – Czy jes t zd ro wa? – Tak , ws zy s tk o z n ią w p o rząd k u . Wie, że jes teś w Po ls ce, b o i s ię, że ro b is z co ś g łu p ieg o . Nie zo b aczy s ię z to b ą, jeś li mn ie n ie wy s łu ch as z. – Pro s zę mó wić. – Zn as z p u łk o wn ik a Karo la Sien n ick ieg o . Ch ce s ię z to b ą wid zieć. Zn ó w zap ad ła cis za. – Po co ? Dlaczeg o o n d o mn ie n ie zad zwo n i? – Kama mi zau fała. A ja g waran tu ję ci b ezp ieczeń s two . – Kim p an i jes t? – Praco wałam w k o n trwy wiad zie. Kama p o p ro s iła mn ie o p o mo c. Do wied ziałam s ię, że p u łk o wn ik Sien n ick i b y ł two im o ficerem p ro wad zący m. – Nie wierzę p an i, k o ń czę ro zmo wę. Nie d am s ię n amierzy ć. – Zad zwo n ię d o cieb ie za p ięć min u t – rzu ciła s zy b k o Ewa. – Nik t n ie n amierzy tak k ró tk ich ro zmó w! Po łączen ie u rwało s ię. – Ko n iec – s twierd ził Karo l. Ewa p o k ręciła g ło wą. – J es t n iep rzy to mn y z miło ś ci. W milczen iu ś led zili ws k azó wk i zeg ara n a tab licy ro zd zielczej s amo ch o d u . Po d wó ch min u tach telefo n zawib ro wał. Na wy ś wietlaczu p o jawiło s ię „n iezn an y n u mer”. Ewa o d eb rała. – To ja – p o wied ział Kamir. – Niech p an i p o wtó rzy Sien n ick iemu , żeb y d o mn ie zad zwo n ił. Wy ś lę SM S k ied y , z d atą i g o d zin ą. – Nie, Kamir. On mu s i s ię z to b ą s p o tk ać d zis iaj. – To n iemo żliwe. – Po żeg n aj s ię z Kamą. Nas tała d łu g a cis za. Ewa p ierws za n ie wy trzy mała. – J es teś tam? – J eś li zg o d zę s ię n a s p o tk an ie, zo b aczę p o tem Kamę?
– M as z mo je s ło wo . Ale to mu s i b y ć d ziś wieczo rem. W Wars zawie alb o o k o licy . – Niemo żliwe. – Twó j wy b ó r, Kamir. W s łu ch awk ach p rzez p arę s ek u n d ro zleg ał s ię u ry wan y o d d ech . – J ak ą mam g waran cję, że Sien n ick i mn ie n ie ares ztu je? – zap y tał wres zcie Afg ań czy k . – To b y ło b y g łu p o tą, p rzecież wies z. Ch cemy d o wied zieć s ię, co ro b is z w Po ls ce. Dlaczeg o wy jech ałeś , w jak im celu wró ciłeś . Dlaczeg o n ie n awiązałeś k o n tak tu . Us talicie zas ad y ws p ó łp racy i b ęd zies z wo ln y . Nas tęp n a d łu g a p au za. Czek ali w n ap ięciu , licząc s ek u n d y . Zo s tała jes zcze min u ta, żeb y ag en cja mo g ła n amierzy ć telefo n Kamira. – Zas tan awia s ię n ad miejs cem – s zep n ęła Ewa, zas łan iając d ło n ią mik ro fo n . – Na p o łu d n ie o d mias ta jes t rzek a, k tó ra wp ad a d o Wis ły , J ezio rk a – p o wied ział wres zcie Kamir. – Trzy k ilo metry d o u jś cia, p rzy b u d y n k u n a wale p rzeciwp o wo d zio wy m. O s ied emn as tej. J eś li zo b aczę k o g o ś p o za p u łk o wn ik iem, więcej mn ie n ie zn ajd zie. Ro zu mie p an i? – Tak , d o b rze. Sien n ick i i ja, n ik o g o więcej – p o twierd ziła s p o k o jn ie Ewa. – Po tem p o jed zies z n a s p o tk an ie z Kamą. Po wiem ci, g d zie b ęd zie czek ać. Po łączen ie zak o ń czy ło s ię. Karo l wy b rał n u mer d o cen trali, o d razu o d eb rał Fo g elman . – Zab rak ło p iętn as tu s ek u n d – p o wied ział z iry tacją. – Drań jes t d o b rze wy s zk o lo n y . Co d alej? – Sły s zał p an , s p o ty k amy s ię za trzy i p ó ł g o d zin y – o d p arł Karo l. – Żad n y ch zas ad zek , p rzy p ad k o wy ch cy wiló w. Ro zu miemy s ię? – Sły s załem – rzu cił Fo g elman . – Bierze p an n a s ieb ie d u żą o d p o wied zialn o ś ć. J eś li n ie u d a s ię p rzek ręcić Ras h id a, macie g o zd jąć. J as n e? Zajmiemy s ię n im p o s wo jemu . * Zimn y b eto n i p rzen ik ające u b ran ie p o wiewy wiatru s p o wo d o wały , że zaczęła d rżeć z ch ło d u . W n o rmaln y ch waru n k ach zab rałab y n a tak ą ak cję o ciep lan e s p o d n ie i k u rtk ę. Ale n ic n ie b y ło ju ż n o rmaln e, n ik o mu n ie mo g ła u fać. Po za Karo lem. M o to cy k lis ta p o d ru g iej s tro n ie rzek i zatrzy mał s ię n ag le. Szy b k i ru ch
s p o wo d o wał, że zg u b iła g o z k ręg u lu n etk i. Sk o ry g o wała min imaln y m p rzes u n ięciem lu fy . Zo b aczy ła, że zd ejmu je k as k i wb ieg a n a wał p rzeciwp o wo d zio wy . Zamarła zas k o czo n a, w n as tęp n ej s ek u n d zie rzu ciła z n ap ięciem d o telefo n u : – Kamir! Po d ru g iej s tro n ie rzek i! – Co … ? J ak to ? – zd ziwił s ię Karo l. Ewa o d erwała s ię o d lu n etk i, u n io s ła g ło wę. Wid ziała teraz jed n o cześ n ie Karo la i zb liżającą s ię p o wale s y lwetk ę Ras h id a. By li ro zd zielen i d zies ięcio metro wy m p as mem rzek i i p ięcio ma metrami p łas k ich b rzeg ó w p o n iżej wałó w. – Ps iak rew, u mó wiliś my s ię p rzy b u d y n k u , z tej s tro n y ! – rzu cił d o telefo n u zd en erwo wan y Karo l. Ewa u ś miech n ęła s ię mimo wo li. Po d s tęp Kamira b y ł p ro s ty i s k u teczn y . Gd y b y ro zmo wa p o to czy ła s ię n ie p o jeg o my ś li, o d jech ałb y mo to cy k lem. Nie d o g o n ilib y g o n a p o ln y ch d ro g ach , s amo ch o d em d o n ajb liżs zeg o mo s tu b y ł p o n ad k ilo metr. Karo l ws p iął s ię n a wał, p o czek ał, aż Afg ań czy k zatrzy ma s ię n ap rzeciw n ieg o . – Zły p o my s ł, Ras h id ! – zawo łał ro zd rażn io n y . – Nie tak a b y ła u mo wa! – Ro zmawiajmy – o d p arł s p o k o jn ie Kamir. – Czas i miejs ce s ię zg ad zają. Do b rze p an a s ły s zę, n ie trzeb a k rzy czeć. M ó wiąc, ro zg ląd ał s ię u ważn ie p o o k o licy . Do s trzeg ł s y lwetk ę Ewy n a d ach u p rzep o mp o wn i. – Co o n a tam ro b i? Niech p an p o wie, żeb y tu p rzy s zła – p o wied ział. Ewa s ły s zała ich p rzez telefo n Karo la. Un io s ła d ło ń n a zn ak , że s ch o d zi. Po d es zła d o k rawęd zi d ach u , zes k o czy ła n a n ad b u d ó wk ę p rzy wejś ciu , p o tem n a ziemię. Po ło ży ła k arab in p o d ś cian ą i ru s zy ła w s tro n ę o b u mężczy zn . Wzro k iem b ad ała p rzes trzeń . Po tej s tro n ie rzek i ro zciąg ały s ię mo k rad ła i s tawy p o ro ś n ięte s u ch ą trzcin ą i k ęp ami d rzew. Nic s ię n ie p o ru s zało p o za s tad em k rążący ch wy s o k o wro n . Karo l u s p o k o ił s ię, p atrzy ł w milczen iu n a Kamira. M atk a Kamy miała rację, twarz Afg ań czy k a wy ch u d ła i p o s tarzała s ię. Wid y wał tak ie twarze u p o jman y ch talib ó w. Z ry s u jącą s ię n a n ich b ezn ad zieją, n ad k tó rą p an o wali s iłą wiary , g o to wi n a to rtu ry i ś mierć. – Ch ciał p an ze mn ą mó wić. Słu ch am – rzu cił Kamir, p atrząc n a zb liżającą s ię Ewę. Karo l miał p rzy g o to wan y p rzeb ieg ro zmo wy . – Dlaczeg o wy jech ałeś z Po ls k i? Nie s k o n tak to wałeś s ię p o p o wro cie. Po co wró ciłeś ?
– Ch cę d o k o ń czy ć s tu d ia. M ó wili o b aj u n ies io n y mi g ło s ami, p o k o n u jąc o d leg ło ś ć i s zu m wiatru . – Nie wierzę ci. Gd y b y tak b y ło , p rzy jech ałb y ś d o s wo jej ro d zin y . Dlaczeg o s ię u k ry was z? Afg ań czy k milczał p rzez ch wilę. Ewa zatrzy mała s ię p rzy Karo lu . – Dzień d o b ry , Kamir – p o wied ziała g ło ś n o , p rzeb ijając s ię p rzez s zu m wiatru . – Dzień d o b ry . Sk ąd p an i zn a Kamę? – To my b ęd ziemy zad awać p y tan ia – p rzerwał zd ecy d o wan ie Karo l. – Zerwałeś u mo wę, k tó rą zawarliś my . Gd y b y n ie ja, s ied ziałb y ś w więzien iu za n ark o ty k i. Kamir p ars k n ął z p o g ard ą. – Co ś p an u p o wiem, p u łk o wn ik u . Przy jaciele o ś wiecili mn ie, jak ie meto d y s to s u ją s łu żb y . Nie mo g łem zro zu mieć, p o co k to ś u k ry ł w mo im p o k o ju marih u an ę. Teraz wiem, że to n a p an a ro zk az. Ilu mo ich k o leg ó w p an złamał? – Niep rawd a, h an d lo wałeś n ark o ty k ami. Zezn ali p rzeciw to b ie s tu d en ci z u czeln i. Kamir mach n ął ręk ą, o d wró cił g ło wę, s p o jrzał w b o k . – Tracimy czas . By łem p rzerażo n y , ale n ie p o d p is ałem żad n eg o p ap ieru . Nic p an u n ie jes tem win ien . M am p o ls k ie o b y watels two , wy jech ałem d o Pak is tan u n a p rak ty k ę in ży n iers k ą. Wró ciłem i mam p rawo ro b ić, co zech cę. Na razie n ie miałem o ch o ty n a wizy tę u ro d zin y . Po k łó ciłem s ię z o jcem o mó j wy jazd . – Sp o jrzał n a Karo la. – Pro s zę p o wied zieć, g d zie jes t Kama. I tak ją o d n ajd ę. Więcej n ie ch cę o p an u s ły s zeć. J ak b ęd zie mn ie p an n ach o d ził, n ap is zę s k arg ę d o s ąd u w Stras b u rg u . Na p rześ lad o wan ie imig ran tó w. Zn am s wo je p rawa, d ru g i raz n ie mo żecie mn ie s ąd zić. – Zwró cił s ię d o Ewy : – Dała mi p an i s ło wo , że zo b aczę s ię z Kamą. – Kied y wy jd zies z z więzien ia, p o d wu d zies tu p ięciu latach – s twierd ził s p o k o jn ie Karo l. – Ale raczej d o s tan ies z d o ży wo cie. Złap iemy cię, to k wes tia czas u . Ch y b a że u mrzes z męczeń s k ą ś miercią. Tak i mas z p lan ? Po co zawracas z g ło wę Kamie? Dziewczy n a d o ś ć s ię p rzez cieb ie wy cierp iała. Kamir ch ciał o d p o wied zieć, ale zamilk ł. Sło wa Karo la zro b iły n a n im wrażen ie. Op an o wał s ię p o k ilk u s ek u n d ach , wy k rzy wił w g ry mas ie u ś miech u . – Prawie mn ie p an p rzes tras zy ł. Karo l milczał z o b o jętn y m wy razem twarzy , jak b y zrezy g n o wał z p ró b p rzek o n y wan ia. Kamir p o d s zed ł k ro k b liżej, n a b rzeg wału , z g n iewem i lęk iem w o czach . – Niech p an n ie mó wi, że Kama cierp i p rzeze mn ie – rzu cił z zaciś n ięty mi zęb ami.
Wy ciąg n ął ręk ę w b o k . – Wie p an , d laczeg o s ię tu s p o tk aliś my ? Tam, n a tamty m zak ręcie, p an a ro d acy o d eb rali n am miło ś ć i s zczęś cie! I co zro b iliś cie? Nic! Po licjan t s twierd ził, że to mo ja win a, b o n ie p o win ien em zad awać s ię z Po lk ami! Ewa s p o jrzała n a Karo la zas k o czo n a. Ob o je n ie wied zieli, co o d p o wied zieć. Kamir zau waży ł ich wy mian ę s p o jrzeń . – Wy s tarczy ? – zap y tał z n ap ięciem. – Do wiem s ię, g d zie jes t Kama? Czy tę o b ietn icę też złamiecie? – Teraz – p o wied ział cich o Karo l. Ewa zro b iła k ro k d o p rzo d u . Czu ła p o d p ach ą k ab u rę z o d b ezp ieczo n y m g lo ck iem. Z p iętn as tu metró w mo g ła trafić w k ażd y cen ty metr ciała Ras h id a. Zaczęła mó wić o s try m, zimn y m g ło s em: – Najp ierw ja mu s zę wied zieć, czy zab ijałeś mo ich lu d zi. W Kaln icy , w Bies zczad ach . By łeś tam? Kto u s tawił u zb ro jo n e min y ? To two ja ro b o ta, in ży n ierze Ras h id zie? Szk o d a, że n ie wid ziałeś ciała ch ło p ak a, k tó ry ws zed ł n a jed en z ład u n k ó w. By ł w two im wiek u . A mo że jes teś s n ajp erem, k tó ry ro zwalił mó zg k o man d o s a? Kto zaatak o wał k o n wó j, o d b ił Ab d u la Dżalila i Faizu llah a Ulah a? Szk o liłeś s ię z n imi, walczy liś cie razem w Afg an is tan ie? J ak i jes t was z p lan ? Po trafis z zło ży ć i o d p alić łu n ę? Kto wy d ał ro zk az zamo rd o wan ia z zimn ą k rwią lu d zi z k o n wo ju ? – Po d k o n iec jej g ło s zaczął s ię łamać. Zamilk ła wp atrzo n a z n ien awiś cią w Kamira. Afg ań czy k co fn ął s ię o k ro k z p o b lad łą twarzą. – W k o n wo ju zg in ął u k o ch an y Ewy – p o wied ział Karo l. – M as z jeg o k rew n a ręk ach . – Niep rawd a… Nie b y ło mn ie tam! – wy k rzy k n ął Kamir. – Ok łamałaś mn ie, n ie p rzy s łała cię Kama! Ewa wy s zarp n ęła z k ab u ry p is to let, b ły s k awiczn ie zarep eto wała i wy mierzy ła w jeg o g ło wę. – Po d n ieś ręce, u k lęk n ij… J u ż! Ro zwalę ci łeb , s ły s zy s z!? Klęk aj, b y d lak u ! Kamir zn ieru ch o miał. – Ewa, n ie! – zawo łał Karo l, ru s zając d o n iej. Sawick a o d s k o czy ła w b o k , zn iży ła lu fę. – Wp ak u ję mu k u lę w b rzu ch … Niech cierp i jak tamci! Karo l wy ciąg n ął ręk ę d o Kamira. – Nie ru s zaj s ię.
– Klęk aj, s k u rwy s y n u ! – k rzy k n ęła Ewa. – Ewa, s ch o waj b ro ń ! To ro zk az! – k rzy k n ął Karo l. Lu fa p is to letu b ły s n ęła o g n iem, p rzeto czy ł s ię h u k wy s trzału . Po cis k u d erzy ł w wał p rzed s to p ami Kamira, o b s y p ał ziemią jeg o b u ty . Ch ło p ak s p o jrzał w d ó ł, p o tem wy p ro s to wał s ię i d u mn ie o d rzu cił g ło wę. – No d alej, s trzelaj – p o wied ział z p o zo rn y m s p o k o jem, ale jeg o g ło s załamy wał s ię p o d wp ły wem n ap ięcia. – Nie d o wiecie s ię, co was czek a. Dło ń Ewy z p is to letem d rżała. Za mu s zk ą wid ziała tu łó w Kamira. Zn ó w o b n iży ła lu fę. Strzał w u d o s p o wo d u je ws trząs b ó lu , zwali Afg ań czy k a z n ó g . J eś li b ęd zie p ró b o wał u ciek ać, d o s tan ie n as tęp n y i p o ch wy cą g o .
p o s trzał. Przed o s tan ą s ię p rzez rzek ę
– Ewa, p ro s zę – p o wied ział Karo l, p o d ch o d ząc p o wo li. – Od d aj b ro ń . Kamir czek ał b ez ru ch u , b y ł b lad y i s k o n cen tro wan y , g o tó w d o u cieczk i. Ewa n ag ły m ru ch em o p u ś ciła p is to let wzd łu ż n o g i. Tak jak u s talili z Karo lem. – Sp ró b u j s ię ru s zy ć! – zawo łała. – Dłu g o b ęd zies z u mierał… zan im trafis z d o Allah a! – Ws zy s tk o w p o rząd k u , ro zmawiamy – k rzy k n ął Karo l. Po cich u d o d ał d o Ewy : – Nie p o zwó l mu u ciec. – Od wró cił s ię d o Kamira. – Co p o wies z? Afg ań czy k n ie o d ezwał s ię. Stał b ez ru ch u , s p rawiał wrażen ie zamy ś lo n eg o . Karo l p o d s zed ł n a s k raj wału . – Kama zo s tawiła męża, k o ch a cię. To n ie jes t k łams two , d ziś u s ły s załem o ty m o d jej matk i. Ch ces z wró cić d o Kamy ? Czek a n a cieb ie. Załatwię ci s tatu s ś wiad k a k o ro n n eg o . Wies z, jak to d ziała. No wa to żs amo ś ć, in n e mias to , n o we ży cie. Kama p o jed zie z to b ą. Wo lis z zab ić p arę ty s ięcy cy wiló w i zg in ąć? Wy b ieraj. – To n ie s ą cy wile – p o wied ział cich o Kamir, p rawie n ied o s ły s zaln ie. – Wy s y łali żo łn ierzy , k tó rzy zab ijali mo ich ro d ak ó w. Dalej to ro b ią, zas łu ży li n a ś mierć. – M ó wis z o p o lity k ach – d o my ś lił s ię Karo l. – Ch cecie u d erzy ć w s ejm? Ws zy s cy w b u d y n k u zg in ą. M o że b ęd zie tam jak aś s zk o ln a wy cieczk a. I wielu p rzech o d n ió w n a u licy . Afg ań czy k p o d erwał g ło wę, s p o jrzał w o czy Karo la. – Zad ajecie s o b ie to p y tan ie, k ied y b o mb ard u jecie afg ań s k ą wio s k ę, b o jak iś d o n o s iciel p o wied ział, że ch y b a wid ział tam talib a? M artwe k o b iety , d zieci i s tarcy z tej wio s k i n ie ś n ią s ię wam p o n o cach ? J a b ęd ę s p ał s p o k o jn ie. – To mamy p o wtó rzy ć Kamie? – zap y tała Ewa.
Kamir ch ciał o d p o wied zieć, ale zamarł p rzes tras zo n y . Karo l d o s trzeg ł k ątem o k a czarn e s y lwetk i ws p in ające s ię b ły s k awiczn ie n a wał, n a k tó ry m s tali z Ewą. W u łamk u s ek u n d y zro zu miał, że zajęci ro zmo wą n ie zau waży li k o man d o s ó w p o d ch o d zący ch d ro g ą p o n iżej wału . M u s ieli czek ać u k ry ci w p rzep o mp o wn i. Fo g elman złamał o b ietn icę! Ewa d o s k o czy ła d o Karo la, ws u n ęła mu d o k ies zen i k u rtk i telefo n . Sp o jrzała mu z b lis k a w o czy . – Uratu j o jca, b łag am! – Tak , o b iecu ję. Karo l o d wró cił s ię d o k o man d o s ó w, k rzy k n ął d o n o ś n ie: – Stać! Pu łk o wn ik Sien n ick i z k o n trwy wiad u ! Nik t s ię n ie ru s za b ez mo jeg o ro zk azu ! Liczy ł n a ich wy tren o wan e p o s łu s zeń s two , s ek u n d y wah an ia, k tó re mo g ły p o ws trzy mać zab icie Ras h id a. – Brać g o ! – k rzy k n ął n is k i, p rzy s ad zis ty mężczy zn a w cy wiln ej k u rtce i d żin s ach , wd rap u jąc s ię n a wał. M ajo r M ariu s z Go łaj z d łu g imi ręk ami i o k rąg łą twarzą z czarn y m zaro s tem p rzy p o min ał zwin n ą małp ę. W ręk u trzy mał k ró tk i p is to let mas zy n o wy , p o k azy wał n a Afg ań czy k a. – I ją też! – Ws k azał n a Ewę. i
Ws zy s tk o ro zeg rało s ię b ły s k awiczn ie. Pięciu k o man d o s ó w zb ieg ło z wału ws k o czy ło d o rzek i. Nas tęp n i trzej p rzy k lęk li i wy mierzy li w Ras h id a
z k arab in k ó w. Dwaj d o s k o czy li d o Ewy , wy k ręcili jej ręce, p rzy g ięli g ło wę d o ziemi. Kamir o p rzy to mn iał, o d wró cił s ię, wy b ił i zes k o czy ł z wału . Ko man d o s i, k tó rzy ws k o czy li d o rzek i, g rzęźli w mu le, zan u rzen i p o p ierś z wy s iłk iem b rn ęli n a d ru g ą s tro n ę. By ło jas n e, że n ie mają s zan s g o d o g o n ić. – Nik t n ie s trzela! Niech p an wy co fa lu d zi, majo rze… To ro zk az! – zawo łał Karo l, p o d ch o d ząc wielk imi k ro k ami d o d o wó d cy o d d ziału . Gło wa Kamira w k as k u p o jawiła s ię za wałem. Ws k ak iwał n a mo to cy k l. – Od b ieram ro zk azy o d p u łk o wn ik a Fo g elman a – o d p arł Go łaj. – Pro s zę s ię z n im s k o n tak to wać. – Od wró cił s ię d o k o man d o s ó w k lęczący ch z k arab in ami. – M acie g o ? – Tak – p o twierd ził jed en z n ich . Nas tęp n i d waj z o czami p rzy lu n etk ach k iwn ęli g ło wami. Na p rzeciwleg ły m b rzeg u ro zleg ł s ię ry k s iln ik a mo to cy k lu . Ko man d o s i w rzece n ie p o k o n ali n awet p o ło wy o d leg ło ś ci. M o to cy k l ru s zy ł o s tro , k as k s zy b k o p rzes u wał s ię za wałem p rzeciwp o wo d zio wy m.
– Go to wi? – zap y tał Go łaj. – To n as z jed y n y tro p ! Bierze p an n a s ieb ie o d p o wied zialn o ś ć za fias k o u jęcia terro ry s tó w! – rzu cił o s try m g ło s em Karo l. – Będ zie d o ch o d zen ie, s tan ie p an p rzed s ąd em wo js k o wy m! Go łaj zawah ał s ię, s p o jrzał n a n ieg o ze zło ś cią. – A co p an zd ziałał? Przez p an a to b y d le u ciek a! Tak s ię p an u mawia z p o d ejrzan y mi? Przez rzek ę? Pierws zy z k o man d o s ó w d o tarł d o b rzeg u i wy d rap y wał s ię n a trawę zlep io n y czarn y m mu łem. – Ku rwa mać! – zak lął b ezs iln ie Go łaj. Wy ciąg n ął z k ies zen i telefo n . – Ob s tawiamy teren , ś ciąg am ś mig ło wiec. – Lep iej F-1 6 – s twierd ził s p o k o jn ie Karo l. – Niech zb o mb ard u je n ap almem tamte d rzewa. Traci p an czas . Zza zak rętu d ro g i p o d wałem wy jech ały d wa wo zy teren o we, zb liżały s ię s zy b k o . Karo l p o d s zed ł d o k o man d o s ó w trzy mający ch Ewę. – Pu ś ćcie p o ru czn ik Sawick ą – p o lecił ro zk azu jący m to n em. Ko man d o s i s p o jrzeli n iep ewn ie n a Go łaja. Ten zb liży ł s ię z telefo n em p rzy u ch u . – J a tu d o wo d zę, mam n ak az. – Wo ln ą ręk ą wy ciąg n ął zło żo n y p ap ier, ro zp ro s to wał g o s trzep n ięciem i p o d s u n ął p o d o czy Karo la. – Zatrzy man ie p o d zarzu tem ws p ó łp racy z o rg an izacją terro ry s ty czn ą. – Os zalał p an ? To id io ty czn e! – O ty m z p ro k u rato rem wo js k o wy m, n ie ze mn ą – o ś wiad czy ł z s aty s fak cją Go łaj. – Do wo zu z p an ią p o ru czn ik . Ko man d o s i o d wró cili Ewę i ru s zy li wałem. Po d b u d y n ek p rzep o mp o wn i p o d jech ały s amo ch o d y . Karo l p o s zed ł za Ewą. – Wy d o s tan ę cię – p o wied ział. Sawick a o d wró ciła s ię d o n ieg o p rzez ramię z b łag an iem w o czach . – Zo s taw Ras h id a, ratu j o jca. M as z czas d o ó s mej ran o . – Wiem, b ęd ę d ziałał. – Nie wo ln o im ro zmawiać! – k rzy k n ął ze zło ś cią Go łaj. Ko man d o s i p rzy ś p ies zy li, zmu s ili Ewę d o wy d łu żen ia k ro k ó w. Karo l wy ciąg n ął telefo n , wy b rał n u mer. Od razu u s ły s zał g ło s Fo g elman a. – Wid zieliś my p an a ak cję, g ratu lu ję u s tawien ia z Ras h id em. To p ań s k i p o my s ł: d wie s tro n y rzek i? Teraz o d p o wie p an za p o mo c Sawick iej. Up rzed załem.
– A p an i cała ag en cja za u mo żliwien ie atak u … Śmierć ty s ięcy lu d zi – o d p arł, p an u jąc n ad g n iewem. – Zło żę n a p an a s k arg ę d o min is tra. Zn is zczy ł p an mo ją ak cję. – M o że lep iej d o p rezy d en ta – zap ro p o n o wał z k p in ą Fo g elman . – Bo min is ter k azał wziąć p an a n a k ró tk o . Karo l zacis n ął zęb y . Ced ząc s ło wa, mó wił z p as ją: – Ewa wy ch o d zi b ez zarzu tó w, wraca d o s łu żb y . Zo s taje p o d mo imi ro zk azami. Działamy w k o n tak cie i we ws p ó łp racy z ag en cją. Ale to ja p o d ejmu ję d ecy zje. Wy s tarczy , że z p an a win y s traciłem Ras h id a. Us ły s zał, że Fo g elman zaczy n a co ś mó wić p o iry to wan y m to n em. – Pro s zę mi n ie p rzery wać, n ie mamy czas u ! – u ciął zd ecy d o wan ie. – Sp o tk an ie p o d wó ch s tro n ach rzek i to mó j b łąd , Ras h id mn ie zas k o czy ł. Uważam, że jes t s zan s a n a p o n o wn y k o n tak t. Na p ewn o n ie n awiąże g o majo r Go łaj an i n ik t z ag en cji. M o żemy to zro b ić wy łączn ie z Ewą. Od wró cę Ras h id a alb o zatrzy mam g o i d o s tarczę d o ag en cji. Pro s zę mi n ie p rzes zk ad zać! Niech p an o d wo ła Go łaja. Czy to jas n e? Przez k ilk a s ek u n d p an o wała cis za, p o tem Fo g elman p o wied ział o p an o wan y m to n em: – J as n e, p u łk o wn ik u . Z jed n y m wy jątk iem. – Słu ch am. – Nie mo g ę u n ieważn ić n ak azu p ro k u rato ra wy d an eg o n a p o lecen ie min is tra. Ewa mu s i o czy ś cić s ię z zarzu tó w. – Ku rwa, to p o trwa z ty d zień ! – k rzy k n ął Karo l. Kątem o k a zo b aczy ł, że zb liża s ię Go łaj ze s wo imi lu d źmi, p ięciu z n ich o ciek ało b ło tem. M ajo r zatrzy mał s ię, czek ał n a wy n ik ro zmo wy . Karo l o d wró cił s ię d o n ieg o ty łem i mó wił d alej z g n iewem: – Czy p an mn ie s łu ch a? Nie mamy czas u n a p rzep y ch an k i. Pro s zę, n iech p an weźmie n a s ieb ie zwo ln ien ie p o ru czn ik Sawick iej. J eś li co ś jej s ię s tan ie, p o wies i s ię w celi alb o u mrze n a atak s erca, o s k arżę p an a! Pu b liczn ie, n ie co fn ę s ię p rzed n iczy m! – Pro s zę s ię u s p o k o ić, Sien n ick i – p o wied ział z n acis k iem Fo g elman . – Do p iln u ję b ezp ieczeń s twa p o ru czn ik Sawick iej. Zależy mi n a wy k ry ciu k reta n ie mn iej n iż p an u . Ewa n ie zn alazła s wo jeg o p o d ejrzan eg o w b azie d an y ch … In aczej ju ż b y m o ty m wied ział, p rawd a? M o że jes t wy two rem jej wy o b raźn i, efek tem s zo k u . Pan też mu s i mieć wątp liwo ś ci. – Zro b ił ch wilę p au zy i ciąg n ął s p o k o jn iej: – J ak p an o cen ia g ro źb ę zaatak o wan ia p arlamen tu ? Karo l o ch ło n ął, s k u p ił s ię.
– Dru g i raz to s ły s zę, jes t o ty m w mo im rap o rcie. Zieliń s k i twierd ził, że tak zezn ał czło wiek p o ch wy co n y p rzez n ieg o . M ó wił też o k an celarii p remiera i p ałacu p rezy d en ck im. – Co p an rad zi? – zap y tał Fo g elman . – Zawies zen ie o b rad s ejmu . Przen ies ien ie k an celarii p remiera. Umies zczen ie p rezy d en ta w b ezp ieczn y m miejs cu , w b u n k rze BBN. – Nie d a s ię wy k o n ać teg o p o cich u . Lu d zie b ęd ą mó wić, d o wied zą s ię med ia, zażąd ają wy jaś n ień . Wy wo łamy ch ao s w k raju . A jeś li p o wiemy med io m o terro ry s tach , zaczn ie s ię p an ik a. Ch y b a n ie u wierzy ł p an Sawick iej, że trzy mamy to p o d p o k ry wą z jej p o wo d u ? Karo l n ie o d p o wied ział, p rzes u n ął d ło n ią p o o czach . Brak s n u i n ap ięcie d awały o s o b ie zn ać, o rg an izm d o mag ał s ię o d p o czy n k u . Wied ział, że ro zmo wa jes t n ag ry wan a, mu s iał u ważać n a s ło wa. – Niech p an s am d ecy d u je. J eś li min is ter b o i s ię med ió w i o p in ii, n iech id zie d o s ejmu i czek a, aż zwali mu s ię n a g ło wę. Razem z p remierem. Us ły s zał, że Fo g elman ro ześ miał s ię cich o . – Ro zmawia p an ty lk o ze mn ą, ale p ro s zę zach o wać ws trzemięźliwo ś ć, p u łk o wn ik u Sien n ick i – rzu cił o s trzeg awczy m to n em. Karo l zs zed ł z wału p rzeciwp o wo d zio weg o . Ru s zy ł wzd łu ż k an ału w s tro n ę s wo jeg o wo zu u k ry teg o za d rzewami o b o k zab u d o wań cemen to wn i. Po d jech ał tam z Ewą p rzed s p o tk an iem z Ras h id em. M iał wrażen ie, że o d tamtej ch wili min ęły n ie d wie g o d zin y , ale cały d zień . Ws zy s tk o zaczy n ało s ię o d p o czątk u , zmien iały s ię reg u ły g ry . A czas u mieli co raz mn iej. Trag ed ia, k tó rej s k ala mo g ła b y ć p o rażająca, wy d awała s ię co raz b liżej. Us ły s zał s zu m ś mig ło wca. Ciemn y k s ztałt wy n u rzy ł s ię n ad las em, zb liżał s zy b k o w s tro n ę rzek i. Zaczęła s ię ak cja o taczan ia Kamira Ras h id a. Karo l miał p ewn o ś ć, że zak o ń czy s ię fias k iem – Afg ań czy k u ciek n ie alb o zg in ie. Nie p o zwo li p o jmać s ię ży wcem. Z s zu waró w n ad jezio rk iem zerwało s ię s tad k o k aczek . Sp ło s zo n e fru n ęły s zy b k o n ad taflą wo d y , p o tem o p ad ły z g ło ś n y m p lu s k iem. Patrzy ł n a n ie z u czu ciem wy o b co wan ia. Ch ciał s p acero wać tu z Ewą, ro b ić zd jęcia, żarto wać, ro zmawiać o b an aln y ch s p rawach , o jak ich ro zmawiają zwy czajn i lu d zie. By ł cien iem p o ś ró d ży wy ch , złu d zen iem tro p iący m in n e złu d zen ia. J eg o b łąd mó g ł zak o ń czy ć s ię trag ed ią. Tak jak d ziś , k ied y p o zwo lił s ię p o d ejś ć Kamiro wi. M o że to o n o d p o wiad a za jeg o rad y k alizację, p rzy s tan ie d o talib ó w? Gd y b y n ie
u czy n ił z Afg ań czy k a in fo rmato ra, mo że n ie u k ry wałb y s ię o n ze s wo ją miło ś cią, n ie d o s zło b y d o g wałtu , a Kamir n ie ro zs tałb y s ię z Kamą? W ciąg u d wu d zies tu lat s łu żb y n ie d o k o n ał n iczeg o jed n o zn aczn eg o , p o czy m zo s tawało u czu cie s p ełn ien ia, d u my . Cień ś cig ający cien ie. – J es t p an tam? – Us ły s zał g ło s Fo g elman a. – Uważam, że czas zająć s ię Zieliń s k im i Cy k lo p em – p o wied ział Karo l. – Trzeb a zatrzy mać majo ra. Do b ro wo ln ie n ie zech ce ws p ó łp raco wać. – Czterd zieś ci o s iem. Więcej n ie wy d o s tan ę z p ro k u ratu ry , b rak p o d s taw. – Zieliń s k i s zu k a terro ry s tó w n a włas n ą ręk ę. Kto ś g o fin an s u je, d ziwn ie to wy g ląd a. Wy ś lę zezn an ie z p o d ejrzen iem o zab ó js two jed n eg o z n ajemn ik ó w z Cy k lo p a. J eś li Zieliń s k i n ie p ó jd zie n a p ełn ą ws p ó łp racę, wy s tarczy n a trzy mies iące ty mczas o weg o ares ztu . Niech p an b ęd zie o s tro żn y , jeg o lu d zie s ą wy s zk o len i i u zb ro jen i p o zęb y . – Sp ró b u jmy . Ale o d s ło n imy p an a. – Ta ro zg ry wk a s ię s k o ń czy ła. Zag ro żen ie jes t realn e, d ziałamy razem. – Najwy żs zy czas , p u łk o wn ik u – s twierd ził z zad o wo len iem Fo g elman . – Ob awiałem s ię, że Sawick a zaraziła p an a p aran o ją i p o d ejrzewa p an mn ie. – W ag en cji jes t k ret. Ewa ma rację, trzeb a p o d d ać lu d zi p ró b ie rezo n an s u . Fo g elman wes tch n ął n iecierp liwie. – Nie mo żemy p ro wad zić tej ak cji i jed n o cześ n ie s p araliżo wać p racę ag en cji. Po k o lei. – Niech p an o g ran iczy zes p ó ł d o min imu m, s ami s p rawd zen i. Zieliń s k i i jeg o firma d o s tali zlecen ie n a o ch ro n ę elek tro wn i ato mo wej. M u s imy wied zieć, k to u mo żliwił Cy k lo p o wi wy g ran ie p rzetarg u . – J u ż s ię ty m zająłem – s twierd ził Fo g elman . – Na razie wy d aje s ię, że p rzetarg b y ł czy s ty . Oferta Zieliń s k ieg o b y ła n ajtań s za i p ro fes jo n aln a. – Ale k to ś zd ecy d o wał o zd jęciu ABW z o b iek tu – p o wied ział z u p o rem Karo l. – Decy zja min is tra – o d p arł Fo g elman . Ob aj zamilk li. Zd awali s o b ie s p rawę, że mają za mało fak tó w, żeb y s p rawd zać min is tra s p raw wewn ętrzn y ch . – Ch cę d o s tać s wo ją s tarą ek ip ę – p o wied ział Karo l. – Stefan a, J an u s za i ag en tó w, k tó rzy p raco wali p rzy Eas t Fu n d . – J u ż d la p an a ro b ią – o d p arł Fo g elman . – Wiem, co s ię d zieje w ag en cji. Nig d y n ie p rzes tali b y ć p an a lu d źmi.
– Nie ws zy s cy . Pro s zę p rzen ieś ć p o zo s tały ch mo ich p o d k o men d ę Stefan a. Niech u rząd zą cen tru m d o wo d zen ia n a zewn ątrz. Pro k u rato rs k i n as łu ch telefo n ó w, s atelita, g o to wo ś ć jed n o s tk i k o man d o s ó w. – Zro b io n e. – Kied y Ewa Sawick a wy jd zie? Gd zie ją b ęd ziecie trzy mać? – W ares zcie jed n o s tk i. Przy ś p ies zę p ro ced u ry p rzes łu ch an ia. To ws zy s tk o ? – Na razie tak – o d p o wied ział Karo l. – J es teś my w k o n tak cie. – Po wo d zen ia, Sien n ick i. – Gło s Fo g elman a s tracił s zty wn o ś ć, b y ł p rzy jazn y . Po łączen ie zak o ń czy ło s ię. Karo l s tał b ez ru ch u , zo b aczy ł Go łaja. M ajo r zatrzy mał s ię p rzed n im z zak ło p o tan y m wy razem twarzy . – Sorry, p u łk o wn ik u , tak wy s zło . M iałem wy raźn e ro zk azy … Nic o s o b is teg o . Ob s tawiamy teren w p ro mien iu d zies ięciu k ilo metró w. J ed n o s tk a wo js k o wa i p o licja, mamy d wa ś mig ło wce i d ro n a. Złap iemy g o . J eś li mo g ę w czy mś p o mó c… – Wy ciąg n ął d o Karo la d ło ń . – Tak – o d p arł Karo l. – Niech p an zn ik n ie, jak n ajs zy b ciej. Nie p o d ał Go łajo wi ręk i, min ął g o i zs zed ł z wału . Czu ł zmęczen ie i b ezrad n o ś ć. Nie mó g ł zająć s ię u wo ln ien iem Ewy , jeś li ch ciał d o trzy mać s ło wa i o d n aleźć jej o jca. Nie miał ty lk o p o jęcia, jak p o n o wn ie n awiązać k o n tak t z Ras h id em. Os tatn ią s zan s ą b y ła miło ś ć Afg ań czy k a.
32
– Ory g in aln y s p o s ó b . – Hrab ia p o ch y lo n y n ad wan n ą wy p ełn io n ą mio d em u ważn ie o g ląd ał ciało San d ry . Od wró cił s ię d o J o ach ima, k tó ry s ied ział w s y p ialn i n a k rześ le. – Na p ewn o s ły s zał p an o Eg ip cjan ach mu mifik o wan y ch w ten s p o s ó b . M ieli jed n ak u s u n ięte wn ętrzn o ś ci, s am mió d n ie wy s tarczy , p ro ces y g n iln e ro zs ad zą ciało o d ś ro d k a. Ale p ięk n ie to wy g ląd a, jak b y zas n ęła w b u rs zty n ie. J o ach im p o ru s zy ł s ię, ch ciał co ś p o wied zieć, ale zrezy g n o wał. Sto jący za n im Zieliń s k i u d erzy ł g o d ło n ią p o g ło wie, p łas k im cio s em, z ro zmach em. – Od p o wiad aj, czu b ie! – To n ie jes t p o trzeb n e – p o wied ział z n ag an ą Hrab ia. – Przeczu cie mó wi mi, że s ię p o ro zu miemy . Wy s zed ł z łazien k i, wziął jed n o z k rzes eł i u s tawił je n ap rzeciw J o ach ima. Us iad ł i s taran n ie u ło ży ł fałd y g ran ato wej mary n ark i z s u ro weg o jed wab iu . M o cn a o p alen izn a, jas n e s p o d n ie, ró żo wa k o s zu la i n ied b ale zawiązan a n a s zy i b o rd o wa ch u s ta n ad awały mu wy g ląd tu ry s ty , k tó ry p rzy leciał z eg zo ty czn eg o k raju . Z zain teres o wan iem p rzy g ląd ał s ię b lad ej twarzy fizy k a. J o ach im p o p rawił d ło n ią wzb u rzo n e p o cio s ie wło s y . By ł s p o k o jn y , p atrzy ł w s tro n ę o twarteg o o k n a, s p rawiał wrażen ie n ieo b ecn eg o . – J ak p an zamierzał ją zab ezp ieczy ć? – zap y tał Hrab ia. – I p o co ? J o ach im o d wró cił g ło wę, s p o jrzał n a n ieg o o b o jętn ie. – Na k tó re p y tan ie n ajp ierw o d p o wied zieć? Nie miał o ch o ty n a ro zmo wę z d wu lico wy m czło wiek iem, k tó ry p ró b o wał g o o s zu k ać, p rzed s tawiając s ię jak o o jczy m San d ry . Nie o d czu wał lęk u , o d ezwał s ię, żeb y s zy b ciej to zak o ń czy ć. M u s iał o d p o cząć p rzed d łu g im d n iem p racy . Hrab ia wy k o n ał g es t, k tó ry o zn aczał, że p o zo s tawia ro zmó wcy wy b ó r. J o ach im p o d zięk o wał s k in ien iem g ło wy , u p rzejmo ś ć za u p rzejmo ś ć. – W ciąg u k ilk u d n i zn alazłb y m s p ecjalis tę. Ch iru rg a alb o p rzed s ięb io rcę p o g rzeb o weg o . – Nie o b awiałb y s ię p an , że d o n ies ie wład zo m?
– Nie p o wy k o n an iu p racy za p ięćd zies iąt ty s ięcy eu ro . Stałb y s ię ws p ó łwin n y m. Hrab ia u ś miech n ął s ię z u zn an iem. – Ro zu miem. Du ża s u ma za u trzy man ie ciała. To n as p rzen o s i d o d ru g ieg o p y tan ia. – Po co mu mifik acja? – Do k ład n ie. J o ach im zn ó w s p o jrzał w s tro n ę o k n a. Niewielk ie s tad o k awek k o ło wało n ad s u ch y mi g ałęziami wy s o k iej to p o li. J eś li u s iąd ą, b ęd zie k o n ty n u o wał ro zmo wę. J eżeli o d lecą, n ik t n ie u s ły s zy s ło wa wy jaś n ien ia. Po wiew wiatru o d s u n ął p tak i o d to p o li. Wy d ało s ię, że u leg n ą i zawró cą. Po d erwały s ię jed n ak wy żej, z p ió rami wzb u rzo n y mi wiatrem zato czy ły s zero k ie k o ło , wró ciły i u s iad ły n a g ałęziach . M ałe czarn e zn ak i p rzezn aczen ia – n ieu n ik n io n e mu s iało s ię d o k o n ać. J o ach im o d wró cił g ło wę d o Hrab ieg o . – Ko ch ał p an k ied y ś k o b ietę? Alb o mężczy zn ę? – J ed n o i d ru g ie. – Nie… Pro s zę s ię zas tan o wić. Czy k o ch ał p an k ied y ś k o b ietę alb o mężczy zn ę miło ś cią, k tó ra ws zy s tk o u n ices twia? Po wo li o b o je p rzes tajecie is tn ieć, ro zp ras zacie s ię w k o s miczn y m tań cu ato mó w. Nie ma ju ż d o b ra i zła, n ie ma g ran icy międ zy miło ś cią i n ien awiś cią. Zieliń s k i p o ru s zy ł s ię n iecierp liwie, s p o jrzał n a s wo jeg o czło wiek a, k tó ry p alił p ap iero s a w o twarty m o k n ie. Ten o d p o wied ział wzru s zen iem ramio n . – M o że wy s tarczy – mru k n ął majo r. – M amy d u żo p racy . – Pro s zę n ie p rzes zk ad zać – n ak azał u p rzejmy m to n em Hrab ia. – Ale… – Po wied ziałem. – Gło s Hrab ieg o wy o s trzy ł s ię. – Nu d zicie s ię, p an o wie, to id źcie n a s p acer. M u s imy u s talić z p an em J o ach imem p rio ry tety . – Co tak ieg o ? – Po d s tawo we zas ad y – wy jaś n ił J o ach im. Hrab ia p o d zięk o wał mu s k in ien iem g ło wy . – Wracając d o p ań s k ieg o p y tan ia: n ie, tak n ie k o ch ałem. Do p ewn eg o wiek u n ie czu łem s ię d o ś ć p ewn y s ieb ie. Po tem p o ś więciłem s ię s p rawo m zawo d o wy m. Dzielić p o trafię p rzy jemn o ś ci ciała. Umy s łu , d u s zy n ie s p o s ó b u d o s tęp n ić. Ro d zimy s ię i u mieramy w s amo tn o ś ci. – Cierp iał p an z p o wo d u h o mo s ek s u alizmu – p o wied ział d o my ś ln ie J o ach im. –
W ty m s p o łeczeń s twie w czas ach p an a mło d o ś ci mu s iało b y ć ciężk o . Zieliń s k i ws trzy mał o d d ech . Przez p o liczek Hrab ieg o p rzeb ieg ł lek k i s k u rcz. Ro zciąg n ął u s ta w u ś miech u , u k azu jąc b iałe imp lan ty . – Nie p ró b u je mn ie p an o b razić, p rawd a? – zap y tał s p o k o jn ie. – Wręcz p rzeciwn ie – zap ro tes to wał J o ach im. – Szu k am ws p ó ln o ty d o ś wiad czeń . I języ k a. Zak ład am, że z wiek iem zrezy g n o wał p an ze ws p ó łży cia z k o b ietami. Zap y tam in aczej… Czy is tn ieje mężczy zn a, k tó reg o d arzy p an tak wielk ą n amiętn o ś cią, że p rag n ąłb y p an zatrzy mać czas ? Od wró cić n ieu n ik n io n e wy p alen ie miło ś ci, zep s u cie p ięk n a? W u my ś le Hrab ieg o n a mo men t p o jawił s ię o b raz J u areza. Nag ieg o . Smu k łeg o ciała z reflek s ami s ło ń ca zap alający mi n a g ład k iej s k ó rze k ro p le o liwy i p o tu . Od s u n ął p rzy p ły w tęs k n o ty , s k u p ił s ię. – Co p an zamierzał u czy n ić z ciałem Olg i? – zap y tał. – Tak miała n a imię? Hrab ia s k in ął g ło wą. J o ach im wes tch n ął. – Do my ś lałem s ię, że cała k o n s tru k cja jes t o p arta n a k łams twie. Dlateg o zd ecy d o wałem s ię o czy ś cić jej u my s ł. A p o tem ciało . – Umieś ci ją p an w s zk lan ej g ab lo cie w p o d ziemiu d o mu p o d M o n ach iu m? J o ach im zap rzeczy ł z u ś miech em. – Na o s tatn im p iętrze. W s zk lan y m walcu p o d wielk im o k n em w d ach u . Będ zie s ię k ąp ała w p ro mien iach s ło ń ca, b ęd ą p o n iej s p ły wały cien ie d es zczu . Hrab ia p atrzy ł w milczen iu n a jeg o b ły s zczące o czy . – Pięk n ie p o wied zian e – o d p arł p o ch wili. – Carl Gu s tav J u n g wy k o p ał w o g ro d zie s wo jej p o s iad ło ś ci zwło k i żo łn ierza p o leg łeg o p o d czas p ierws zej wo jn y . Kazał je zab als amo wać i ws tawił d o s zk lan ej g ab lo ty w s wo im g ab in ecie. Erich Fro mm twierd ził, że J u n g k o ch ał s ię w ś mierci. – Ps y ch o lo g ia to mo je h o b b y – wy zn ał J o ach im. – Fro mm d zielił lu d zi n a k o ch ający ch ży cie alb o ś mierć. – Do k tó ry ch p an s ieb ie zalicza? J o ach im p o k ręcił p rzecząco g ło wą. – Pry mity wn e ro zró żn ien ie. Pró b y u czy n ien ia Freu d a b ard ziej s trawn y m b y ły i s ą n iep o ro zu mien iem. J es teś my b ezro zu mn y mi o fiarami in s ty n k tó w. Ży cie i ś mierć s ą ty m s amy m, ró żn y jes t ty lk o s tan ś wiad o mo ś ci. Po tak zwan ej ś mierci San d ra… – Olg a.
– By ła o b ecn a w ty m p o k o ju , p o za s wo im ciałem. Zap ewn iam p an a, że s ię n ie my lę. Nie wiem, g d zie jes t teraz, ale mam p rzek o n an ie, że w in n ej fo rmie en erg ii. Pro s zę mn ie źle n ie zro zu mieć. Nie mam n a my ś li metafizy k i, ciał as traln y ch , an iels k ich ch ó ró w. Ta p rzes trzeń jes t jak n ajb ard ziej fizy czn a, ró wn ie realn a jak ato my teg o s to łu , cząs teczk i p ań s k ieg o o rg an izmu . Fizy k a jes t b ezrad n a wo b ec p o d s tawo wy ch p raw ws zech ś wiata, co d o p iero wo b ec s tan ó w ś wiad o mo ś ci. Sły s zał p an o cząs teczk ach b liźn iaczy ch ? – Tak . Ale n ie o ś mielę s ię mó wić p rzy g en iu s zu fizy k i. M o że wy jaś n i p an n as zy m o p iek u n o m. – Hrab ia ws k azał n a Zieliń s k ieg o i wielk ieg o o ch ro n iarza. Sp o jrzeli n a n ieg o z n ied o wierzan iem. M o żn a b y ło wy czu ć, że u zn ali o b u ro zmó wcó w za p s y ch iczn ie n iezró wn o ważo n y ch . J o ach im p o d zięk o wał s k in ien iem g ło wy . Zwró cił s ię d o Zieliń s k ieg o . Po k azał d wa p alce złączo n e b o k ami. – Bierzemy d wie b liźn iacze cząs teczk i. Po wied zmy h elu , b o łatwo je o b s erwo wać. Działamy n a n ie p o lem elek tro mag n ety czn y m. Ob ie cząs teczk i w ty m s amy m mo men cie zmien iają s wo je b ieg u n y , p lu s i min u s . In aczej mó wiąc, o d wracają s ię. Ro zd zielamy te cząs teczk i, u mies zczamy w o d leg ło ś ci n a p rzy k ład s tu metró w. Alb o s tu k ilo metró w, to o b o jętn e. Zn ó w d ziałamy p o lem elek tro mag n ety czn y m, ale ty lk o n a jed n ą. – Ob ie w ty m s amy m mo men cie zmien iają b ieg u n y – d o k o ń czy ł z zad o wo len iem Hrab ia. – Ws p an iały d o wó d n a is tn ien ie s ił, o k tó ry ch n ie mamy p o jęcia. Lu b ię też p rzy k ład z zeg arami wah ad ło wy mi. Wk ład amy wiele zeg aró w d o jed n eg o p o mies zczen ia, a p o p ewn y m czas ie ru ch wah ad eł zg ra s ię id ealn ie. J o ach im ro zło ży ł ręce. – Fizy k a jes t ś lep a i g łu ch a. Przejd źmy jed n ak d o rzeczy . Co p an p ro p o n u je? – Dzięk u ję, że p an p rzy p o mn iał. Rzeczy wiś cie, p o ra n ajwy żs za p rzejś ć d o k o n k retó w – p rzy zn ał Hrab ia. Sp o jrzał n a Zieliń s k ieg o i o ch ro n iarza, s k in ął g ło wą. Ob aj ru s zy li d o wy jś cia. Hrab ia o d czek ał, aż zamk n ą za s o b ą d rzwi mies zk an ia. Przy s u n ął b liżej s wo je k rzes ło , p o ło ży ł d ło ń n a u d zie J o ach ima. Ku n d d rg n ął n ies p o k o jn ie z n iech ęcią. Hrab ia n ie p rzejął s ię jeg o reak cją, mó wił cich o , wo ln o d o b ierał s ło wa. – Po mo g ę p an u w u s u n ięciu wn ętrzn o ś ci Olg i. Zas to s u jemy n ajn o wo cześ n iejs ze tech n ik i b als amo wan ia. Zajmiemy s ię tran s p o rtem, ws zy s tk im. Zach o wa ją p an n ietk n iętą p o d d ach em s wo jej p raco wn i. Będ zie p an u to warzy s zy ć w s p o k o jn ej s taro ś ci. M o że zn is zczy ją p an p ewn eg o d n ia, n ie mo g ąc p atrzeć n a o d b icie s tarca
w s zk le. – W zamian mam wy wo łać wy b u ch reak to ra – p o wied ział s p o k o jn ie J o ach im. – Dy s p o n u je p an wy s tarczającą ilo ś cią ciężk iej wo d y ? Hrab ia co fn ął d ło ń , wy p ro s to wał s ię n a k rześ le. – Po d ziwiam p an a p rzen ik liwo ś ć. J o ach im ws tał, p o d s zed ł d o o k n a. Nie zau waży ł, k ied y k awk i o d leciały , ale ju ż wy p ełn iły s wo je zad an ie. Wciąg n ął w p łu ca ch ło d n e p o wietrze, p o czu ł en erg ię s p alan eg o tlen u wy p ełn iającą mięś n ie i n erwy . Od wró cił s ię d o p o k o ju . – Ty lk o ja mo g ę zażąd ać k o n tro li wo d y w zb io rn ik u awary jn y m. I wy d ać p o lecen ie wy mian y p o d p retek s tem n ied o s tateczn eg o o czy s zczen ia z jo n ó w. Hrab ia p rzy tak n ął. – Wiem. Erwin Laik maa, p rzed s tawio n y p an u jak o b rat San d ry , p o zn ał p ro ced u ry . J o ach im
wró cił, u s iad ł
n a k rześ le. Uważn y m
s p o jrzen iem
b ad ał
reak cję
ro zmó wcy . M u s iał p o zn ać całą p rawd ę. – Dzięk u ję, że n ie o d wo łał s ię p an d o s zan tażu . An i p rzemo cy . – Nic b y m n ie o s iąg n ął – s twierd ził s p o k o jn ie Hrab ia. – To p rawd a, zo s tałb y m o czy s zczo n y z zarzu tó w. Wy s zło b y n a jaw, k im b y ła San d ra. Pró b o wałem ty lk o ch ro n ić elek tro wn ię. Tak ich jak ja s ię n ie k arze. Sto ją za mn ą p o tężn e in teres y . – Przek u p ien ie też n ie wch o d zi w g rę. J o ach im p rzy tak n ął. – Nie d o cen iłem p an a w res tau racji – p o wied ział Hrab ia z u zn an iem. – Nie b y ło wted y tak iej p o trzeb y . – W g ło s ie J o ach ima p o jawiła s ię n u ta wd zięczn o ś ci. – Zro zu miał mn ie p an jak n ik t p rzed tem. Us zan o wał p an mo ją to żs amo ś ć. Lu d zie mo jeg o p o k ro ju u waln iają s ię o d p raw o b o wiązu jący ch s p o łeczn o ś ci. Pan też fu n k cjo n u je p o n ad n imi. Os iąg n ął p an d o s k o n ało ś ć d zięk i s ek s u aln emu wy o b co wan iu i wy b itn ej in telig en cji. Hrab ia u ś miech n ął s ię lek k o . – Dro g ą g o d n ą g en iu s za jes t s iła. Sp ełn i p an n as zą p ro ś b ę? – Pro ś b ę – p o wtó rzy ł J o ach im z g ry mas em. – J es tem ciek aw, czy s iła wy b u ch u p rzewy żs zy Czarn o b y l. – W zamian za San d rę – p o wied ział z n ap ięciem Hrab ia. – W imię u wieczn ien ia was zej miło ś ci. J o ach im o d wró cił g ło wę d o o k n a. Ud erzen ia wiatru s zarp ały g ałęziami to p o li.
W p o k o ju zap ad ła cis za.
33
Cztero p o k o jo we mies zk an ie n a o s tatn im p iętrze k amien icy b y ło p rzy s to s o wan e d o u ru ch o mien ia w n im cen trali d o wo d zen ia ak cjami k o n trwy wiad u . Kilk a p o d s tawo wy ch meb li, s to ły z k o ń có wk ami k ab li, s zczeln e zas ło n y w o k n ach , lo d ó wk a z zap as em ży wn o ś ci. Sześ cio o s o b o wa ek ip a mo g ła zain s talo wać s ię tu i p raco wać, n ie wy ch o d ząc n a zewn ątrz p rzez mies iąc. Z p rzed p o k o ju p ro wad ziły o p u s zczan e s ch o d k i n a d ach . Us tawio n o tam an ten y s atelitarn e i mo żn a b y ło p rzejś ć d o n as tęp n ej k latk i s ch o d o wej. Stefan i J an u s z k iero wali trzema tech n ik ami, k tó rzy p o d łączali p rzy wiezio n y zes taw u rząd zeń elek tro n iczn y ch . Karo l ch o d ził p o n ajwięk s zy m p o k o ju , ro zmawiał p rzez telefo n , p o łączo n y jed n o cześ n ie z Fo g elman em i wicemin is trem o b ro n y . Ad ama wp ro wad ził u b ran y p o cy wiln emu ag en t, jed en z p ięciu , k tó rzy p iln o wali b u d y n k u . Stefan i J an u s z p amiętali Wierzb ick ieg o z ak cji p rzeciw Eas t Fu n d , zd o b y ł wó wczas ich s zacu n ek i zau fan ie. Uś cis n ęli s o b ie ręce. – Au , u ważaj, czło wiek u ! Zaws ze b y ł z cieb ie n ied źwied ź! – zawo łał s k rzy wio n y Ad am, z d ło n ią n ik n ącą w o g ro mn ej ręce Stefan a. – Sorry, n ie co d zień wid u je s ię tak ą s ławę. – Wielk i Stefan u ś miech n ął s ię i k lep n ął g o mo cn o p o ramien iu d ru g ą ręk ą. – Trzeb a s p rawd zić, czy jes teś realn y . Na ek ran ie wy g ląd as z lep iej. – Ko rek cja k o mp u tero wa – rzu cił wy s o k i, ch u d y J an u s z, p rzejmu jąc ręk ę Ad ama. – Cies zę s ię, że jes teś z n ami. Ale ty m razem… ws zy s tk o leg aln ie – mó wił d alej Stefan . – Wład za k o ch a n as i ws p iera. Bo ro b i w p o rtk i. – Do czas u , aż co ś zd ziałamy . Po rażk a ma jed n ą matk ę, s u k ces wielu o jcó w – d o d ał J an u s z. – Weźmies z mn ie d o telewizji? Świetn ie tań czę i ś p iewam. – Og ląd aln o ś ć s p ad n ie d o zera, u p rzed zam – u zu p ełn ił Stefan . Karo l d o k o ń czy ł ro zmo wę i d o k o n ał fo rmaln eg o zap rzy s iężen ia Ad ama. Po tem o ś wiad czy ł z p o wag ą: – Od tej ch wili n ie jes teś d zien n ik arzem. Stałeś s ię ws p ó łp raco wn ik iem k o n trwy wiad u . Ws zy s tk o , co u s ły s zy s z i czeg o b ęd zies z ś wiad k iem, zo s tan ie w two jej g ło wie.
– In aczej TW – p o d p o wied ział Stefan . – Po tem zo s tan ies z p o d d an y lu s tracji i wy rzu co n y z telewizji. His to ria lu b i s ię p o wtarzać. – Kied y tajemn ica p rzes tan ie o b o wiązy wać? – zap y tał Ad am. – Zwo ln ić z n iej mo g ą s ejm, p remier, p rezy d en t i min is ter o b ro n y – o d p arł Karo l. – Alb o two je wewn ętrzn e p rzek o n an ie, że in teres p ań s twa teg o wy mag a – d o d ał z u ś miech em Stefan . – J eś li wy trzy mas z ts u n ami, k tó re s ię n a cieb ie zwali – u p rzed ził J an u s z. – Ws zy s tk o jas n e. W k u ch n i zap arzy li k awę, zjed li o d mro żo n e w mik ro faló wce p izze. Karo l o p o wied ział o o s tatn ich wy d arzen iach i p racy p o d p rzy k ry wk ą firmy k o n s u ltin g o wej. Po tem wró cili d o g łó wn eg o p o mies zczen ia i u s ied li d o o k o ła s to łu z k o mp u terami p rzy g o to wan y mi d o p racy . By li s ami, tech n icy s k o ń czy li ju ż in s talacje. Karo l u ru ch o mił w lap to p ie p lik , k tó ry wy ś wietlił s ię n a ws zy s tk ich k o mp u terach . M ó wiąc, o twierał k o lejn e tek s ty . – Ko d d o s tęp u : Łu n a. Tu wp is u jemy ws zy s tk ie d an e, tu k o n cep cje. Do s tęp d o cen trali, arch iwa, b ieżące d ziałan ia. – Po czek ał, aż ws zy s cy p o twierd zą. – M amy trzy cele. Przed e ws zy s tk im Kamir Ras h id . M u s imy wy ciąg n ąć g o s p o d ziemi i s p ro wad zić tu taj. – Fo g elman ch ce p ierws zy d o s tać Afg ań czy k a – rzu cił Stefan . – Ras h id n ie b ęd zie ro zmawiał z n ik im p o za mn ą. Zn am g o n a wy lo t. – Raczej zn ałeś p rzed wy jazd em – p rzy p o mn iał J an u s z. – To p rawd a, zmien ił s ię. Przes zed ł s zk o len ie, p rawd o p o d o b n ie b rał u d ział w ak cjach w Afg an is tan ie. Ale w ś ro d k u p o zo s tał tak im s amy m wrażliwy m czło wiek iem. J es tem p ewien , że p o d ejmie p ró b ę k o n tak tu z Kamą J ed liń s k ą. – Czterech lu d zi p iln u je jej n a zmian ę – p o wied ział Stefan . – Do b rze. Wy d aje s ię, że mamy tro ch ę czas u d o atak u , in aczej Ras h id n ie p o ru s załb y s ię tak s wo b o d n ie. In fo rmacja o zag ro żen iu zo s tała p rzek azan a BOR-o wi, lu d zio m p rezy d en ta i s zefo m p artii. Bez k o n k retó w, z p ro ś b ą o zach o wan ie tajemn icy . Od ju tra p ers o n el k an celarii, p ałacu p rezy d en ck ieg o i s ejmu zo s tan ie o g ran iczo n y d o min imu m. Ob rad y s ejmu b ęd ą o d raczan e p o d ró żn y mi p retek s tami. Is tn ieje o b awa, że d o atak u ma d o jś ć p o d czas u ro czy s teg o p o s ied zen ia n a Święto Niep o d leg ło ś ci 1 1 lis to p ad a. – Trzy d n i – p o wied ział Ad am. – J eś li n ie złap iemy d ran i, s ejm n ie zb ierze s ię teg o d n ia?
Karo l ro zło ży ł ręce. – To n ie n as z p ro b lem. Od 8 lis to p ad a żad en tir n ie zo s tan ie wp u s zczo n y d o s to licy . Łu n a-M ma d ziewięć metró w, razem z wy rzu tn ią d wan aś cie. Zak ład amy , że s ch o wają ją p o d p lan d ek ą tira. – Wag o n k o lejo wy ? – zap y tał Stefan . – M n iejs za o p eraty wn o ś ć, więk s ze ry zy k o k o n tro li i wp ad k i – o d p arł Karo l. – Po za ty m zd jęcie d ach u wag o n u p rzed atak iem to d u ża o p eracja. – Łu n ę mo g ą o d p alić z s ześ ćd zies ięciu k ilo metró w – zau waży ł J an u s z. – Sześ ćd zies ięciu o ś miu – s p ro s to wał Karo l. Ws tał, p o d s zed ł d o p o wies zo n ej n a ś cian ie map y Wars zawy . Wb ił w ś ro d ek mias ta g wó źd ź z p is ak iem n a k o ń cu s zn u rk a. Ry s u jąc, zato czy ł k o ło . Ws k azał n a zielo n e p lamy n a map ie mies zczące s ię wewn ątrz k o ła. – Z ty ch miejs c mo żn a s p o d ziewać s ię atak u . Najg o rs zy s cen ariu s z – p o k azał n a map ie – tir jed zie tą d ro g ą, o b o k Kamp in o s u . Zatrzy mu je s ię n a p ark in g u alb o wjeżd ża k ilk ad zies iąt metró w w g łąb las u s zu tro wą d ro g ą. J es t u k ry ty p o d d rzewami. M in is ters two zwró ciło s ię d o NATO o d o d atk o wy n ad zó r s atelitarn y . Każd a d u ża ciężaró wk a zatrzy mu jąca s ię lu b k ieru jąca d o ty ch k o mp lek s ó w leś n y ch b ęd zie n amierzo n a i zatrzy man a. Cztery zes p o ły k o man d o s ó w mają d o d y s p o zy cji ś mig ło wce, wy mien iają s ię w g o to wo ś ci b o jo wej n a czterech ląd o wis k ach . W o s tateczn y m wy p ad k u , zb y t d u żej o d leg ło ś ci i k ró tk ieg o czas u , jed n o s tk a lo tn icza d o s tan ie w ciąg u min u ty zielo n e ś wiatło i ro zwali p o d ejrzan eg o tira. – Uf… – mru k n ął J an u s z. – Wy o b rażam s o b ie. Przy o k azji wy leci w p o wietrze d o m z całą ro d zin ą. Alb o o s ied le. Karo l o d s zed ł o d map y . – Nas za g ło wa, żeb y d o teg o n ie d o s zło . Dru g i cel to Cy k lo p , p o d ejrzan a firma majo ra Zieliń s k ieg o . Nied łu g o s ię d o wiemy , jak ie s ą jeg o p lan y , czy Zieliń s k i p ó jd zie n a ws p ó łp racę. Cel trzeci, Zb ig n iew Wo jn a v el Hrab ia, p ro wad zo n y p rzez Ewę, b y ły ag en t. Po d ejrzewamy g o o ws p ó łp racę z Ro s jan ami p rzy ciemn y ch in teres ach . Bro ń , n ark o ty k i. Wed łu g Ewy wy co fał s ię, jes t czy s ty , ale mo g ła s ię p o my lić. Ojciec Ewy p u łk o wn ik Sawick i d ał d o zro zu mien ia, że Hrab ia jes t zamies zan y w p ró b ę u p ro wad zen ia jeg o có rk i. By ć mo że p rzetrzy mu je ran n eg o Sawick ieg o . – Karo l zro b ił p au zę, p o d s zed ł d o jed n eg o z u rząd zeń , wy łączy ł zas ilan ie. Od wró cił s ię d o s łu ch ający ch , to n jeg o g ło s u zmien ił s ię. – Czwarty cel: u wo ln ien ie p u łk o wn ik a Bo g d an a Sawick ieg o . Fo g elman n a p ewn o zab ro n iłb y n am d ziałać. W k o n tek ś cie zag ro żen ia p ań s twa emery to wan y o ficer to wk alk u lo wan a
s trata. Dałem s ło wo Ewie i zamierzam g o d o trzy mać. Wiecie, że mamy czas d o ó s mej ran o . Kto ś ma p o my s ł? Stefan i J an u s z p o k ręcili g ło wami. Ad am p o d n ió s ł ręk ę. – Zap amiętałem, co mó wiliś cie z Ewą. O związk u teg o Hrab ieg o z Ed ward em Rad o ws k im. – Właś n ie, Rad o ws k i – p rzy p o mn iał s o b ie Karo l. – Gd y b y to o d e mn ie zależało , ju ż b y łb y p rzes łu ch iwan y w ares zcie ś led czy m. Wicemin is ter p o wied ział, że n a razie to wy k lu czo n e. – J as n e, ws zy s cy p amiętamy , k tó rą p artię Rad o ws k i fin an s o wał – mru k n ął Stefan . – Nie mamy żad n y ch d o wo d ó w p rzeciw n iemu – p o wied ział Karo l. – Nie mo żemy wy k lu czy ć, że Rad o ws k i rzeczy wiś cie ch ce p o ws trzy mać terro ry s tó w. Zaws ze miał d u że amb icje p o lity czn e, a g d y b y mu s ię u d ało , s tałb y s ię b o h aterem. – Ucieczk a d o p rzo d u – rzu cił J an u s z. Ad am p o d s zed ł d o jed n eg o z k o mp u teró w. – Dacie mi p o wied zieć? – zap y tał z n acis k iem. Po czek ał, aż s k u p ią n a n im u wag ę. – Sp rawd ziłem firmy Rad o ws k ieg o p rzed wy p rzed ażą. By ło teg o p o n ad trzy d zieś ci. To jed n a z n ich . – Po k azał n a ek ran k o mp u tera. – So ter, p rzy d o mek g reck ieg o b o g a lek arzy , lu k s u s o wa k lin ik a w Gd ań s k u . Sp ecjalizu je s ię w o p eracjach p las ty czn y ch . Klien tela g łó wn ie z Niemiec, Ro s ji i p ań s tw s k an d y n aws k ich . – M ieli ws zy s tk o , co trzeb a, żeb y zo p ero wać i u trzy mać Sawick ieg o p rzy ży ciu – p o wied ział p o ru s zo n y Karo l. – Dalek ie s k o jarzen ie – zau waży ł Stefan . – Dlaczeg o właś n ie Rad o ws k i miałb y maczać p alce w u k ry ciu Sawick ieg o ? – Nie mamy in n y ch tro p ó w – o d p arł Ad am. – Rad o ws k i p łaci majo ro wi Zieliń s k iemu , p rzed s tawił mi g o p o d fałs zy wy m n azwis k iem. Karo l p o d ejrzewa Zieliń s k ieg o o u d ział w n ap ad zie n a k o n wó j. Gd y b y m ro b ił d zien n ik ars k ie ś led ztwo , s p rawd ziłb y m ten ś lad . Ws zy s cy s p o jrzeli n a Karo la, k tó ry p o d s zed ł d o k o mp u tera i ch wilę p atrzy ł n a s tro n ę in tern eto wą k lin ik i. – Po lecis z tam z J an u s zem. Załatwię ws p arcie. – M ó wiłeś , że Fo g elman s ię n ie zg o d zi. Nie d o s tan iemy ś mig ło wca – p o wied ział J an u s z. – Ad am ma zap rzy jaźn io n eg o p ilo ta. Ad am p o k ręcił g ło wą.
– Nie lata n o cą. Twierd zi, że ma k u rzą ś lep o tę. – Nie d o s tałb y licen cji. Przek o n as z g o , d zwo ń – p o lecił Karo l to n em ro zk azu . – Wy s ad zi was p o d Gd ań s k iem. Na miejs cu załatwię tran s p o rt. – Wy s ad zi? – Sk ak ałeś ju ż w n o cy , d as z rad ę. Nie załatwię ląd o wis k a, b o Fo g elman zatrzy małb y ak cję. Ad am wy ciąg n ął telefo n k o mó rk o wy , b ez p rzek o n an ia wy b rał n u mer. Karo l wy jął mu ap arat z d ło n i, p o czek ał n a p o łączen ie. – Do b ry wieczó r, p an ie Pio trze. Pu łk o wn ik Karo l Sien n ick i, p amięta mn ie p an ? – Po czek ał n a o d p o wied ź i mó wił d alej: – M amy s y tu ację zag ro żen ia b ezp ieczeń s twa n aro d o weg o . Po leci p an z Ad amem Wierzb ick im i o ficerem k o n trwy wiad u d o Gd ań s k a. Tak , n aty ch mias t. Przecież leci p an n a p rzy rząd ach . Nie, n ie mamy w tej ch wili wo ln y ch mas zy n . M ó wiłem, s y tu acja jes t p o ważn a. – Zro b ił p au zę, s łu ch ał p rzez k ilk a s ek u n d . – Ile? Trzy p iwa to n ie p ro b lem, p o k er też n ie. Pro s zę wy p ić mo cn ą k awę, wy s y łam p o p an a wó z. Od d ał telefo n Ad amo wi. – Załatwio n e, jed źcie. Uważaj, wy p ił więcej, n iż s ię p rzy zn aje. – J ak mam u ważać? Zab io rę mu s tery ? J an u s z ru s zy ł d o wy jś cia. – M amy p rzes zu k ać k lin ik ę? – p y tał d alej Ad am. – W n o cy , b ez n ak azu ? – Damy rad ę – p o wied ział J an u s z. Ad am zd jął z o p arcia k rzes ła s wo ją k u rtk ę, p o s zed ł za n im. – Do s tan ę b ro ń ? – Wy k lu czo n e – rzu cił za n im Karo l. Wziął jed en z telefo n ó w, wy b rał n u mer. – Pu łk o wn ik Sien n ick i z min is ters twa. Z d o wó d cą zmian y p ro s zę. Czek ając, p o d s zed ł d o map y , p rzy g ląd ał s ię n ak reś lo n emu k o łu . M iał wrażen ie, że Wars zawę o tacza wro g i mu r las ó w: ze ws ch o d u , z p ó łn o cy , p o łu d n ia. Zb y t wiele zielo n y ch p lam – ty lk o p rzy p ad ek mó g ł p o mó c w d o s trzeżen iu tira z u k ry tą wy rzu tn ią rak ieto wą. M o że ju ż s to i i czek a n a jak imś p ark in g u n a 1 1 lis to p ad a. – Nie o d b iera, ch y b a wy s zed ł – p o wied ział w telefo n ie g ło s mło d eg o p o d o ficera. – J ak to wy s zed ł? Zo s tawił meld u n ek ? Do k ąd ? Kied y wró ci? – p y tał, p an u jąc n ad ro s n ący m lęk iem. – Niech p an łączy z warto wn ią! Co ? To n iemo żliwe! Z k im mó wię, p ro s zę meld o wać! – Zro b ił p au zę, p o tem jeg o to n s ię wy o s trzy ł: – Ch o rąży Wilk o s , p ro s zę n aty ch mias t iś ć d o ares ztu i s p rawd zić celę z zatrzy man ą p o ru czn ik Sawick ą!
Nie in teres u je mn ie, czło wiek u , że n ie jes teś u p o ważn io n y ! Id ź n a warto wn ię, weź k lu cze i s p rawd ź p o ru czn ik Sawick ą! J eś li trzeb a, o d s trzel zamk i! Zro zu miałeś !? M as z b ro ń , u ży j jej! Tak , to mó j ro zk az! Do s tan ies z p o tem n a p iś mie! M as z zo s tać p rzed jej celą z o d b ezp ieczo n ą b ro n ią! J eś li co ś s ię s tan ie Sawick iej, o d p o wies z p rzed s ąd em wo js k o wy m! – Os tatn ie zd an ia wy k rzy czał, b ieg n ąc w s tro n ę wy jś cia. Po d ro d ze ś ciąg n ął z wies zak a p rzy d rzwiach k u rtk ę i k ab u rę z p as em. – Stefan , p rzejmu jes z d o wo d zen ie! Wy ś lij d o n as zej jed n o s tk i n ajb liżs zy ch lu d zi! Niech wejd ą s iłą d o ares ztu ! Do wó d ca zmian y zn ik n ął, warto wn ia n ie o d p o wiad a! Po d o ficer z cen tralk i n ie ma p o jęcia, co s ię d zieje! J es tem w k o n tak cie, n ie wy łączam telefo n u ! Dzwo ń d o Fo g elman a… Niech p o licja i wo js k o s p rawd zą ws zy s tk ie tiry zap ark o wan e w p ro mien iu czterd zies tu k ilo metró w!
34
Ewa zro zu miała, że walczy o ży cie. Od p ierws zej s ek u n d y g wałto wn eg o o b u d zen ia, jes zcze zan im czło wiek wch o d zący d o celi p o ch y lił s ię n ad p ry czą i ch wy cił ją za g ard ło . Zwin ęła s ię jak s p ręży n a i k o p n ęła g o k o lan em w s p lo t s ło n eczn y . Pu ś cił jej k rtań , o d p ad ł d o ty łu z g łu ch y m s tęk n ięciem. Dru g i n ap as tn ik zwalił s ię n a n ią cały m ciężarem ciała. By ł mas y wn y i zwin n y . Przy d u s ił ją d o materaca, u n ieru ch o mił zap aś n iczy m ch wy tem p o d ramię i s zy ję. W md ły m ś wietle lamp y zo b aczy ła z b lis k a twarz. To jeg o wid ziała w ś wietle latark i, o n zamo rd o wał Krzy s zto fa! Nag le p rzy p o mn iała s o b ie p s eu d o n im n ad an y p rzez żo łn ierzy w Irak u : Su mo . Du s iła s ię, wied ziała, że za mo men t s traci p rzy to mn o ś ć. Su mo zb liży ł d o n iej twarz i d y s ząc z wy s iłk u , p o wied ział: – Ucis zę cię, n a d o b re. Po d rzu ciła g ło wę, ch wy ciła zęb ami za jeg o n o s , ś cis n ęła z całej s iły . Ro zleg ło s ię wy cie b ó lu . Po czu ła metaliczn y s mak k rwi w u s tach , u ch wy t ramio n zelżał, ale b o les n e u d erzen ie w s zczęk ę o two rzy ło jej u s ta. Twarz Su mo z n o s em try s k ający m k rwią zn ik n ęła. Ewa o d b iła s ię o d p ry czy , zd erzy ła z ciałem p ierws zeg o n ap as tn ik a. By ł d u żo ciężs zy , zwalił ją z n ó g i o b o je u p ad li n a p o s ad zk ę. Pró b o wała zało ży ć d u s zen ie n a s zy ję, ale zab lo k o wał jej ramię. Przez k ilk a s ek u n d walczy li zaciek le, p rzetaczając s ię p o p o d ło d ze. Wied ziała, że n ie u d erzy jej w twarz, miała u mrzeć b ez ś lad ó w walk i. Po czu ła n a s zy i u ch wy t rąk , zn ó w zo b aczy ła zalan ą k rwią twarz Su mo . Zro zu miała, że to k o n iec. Zo s tała o s tatn ia n iewielk a s zan s a, ch o ć u my s ł mó wił, że n ie mo g li wejś ć b ez p o mo cy z zewn ątrz. Du s ząc s ię, ch wy ciła p o wietrze i k rzy k n ęła z całej s iły : – Strażn ik ! – Zatk aj s u k ę!
Tward e p alce wb iły s ię w p o liczk i, mu s iała o two rzy ć u s ta. Po czu ła wep ch n iętą g wałto wn y m ru ch em s zmatę. Wes zła g łęb o k o d o tch awicy , zad ławiła ją. – Uważaj, u d u s i s ię! Ucis k s zmaty zelżał, zak rztu s iła s ię. Po d erwali ją i rzu cili n a łó żk o , b o leś n ie wy k ręcając ręce. Na p rzeg u b ach zacis n ęły s ię k ajd an k i. Zo s tała o d wró co n a n a p lecy . Czu ła b ezrad n o ś ć, wś ciek ło ś ć i o b ezwład n iający lęk . Su mo b y ł p rzy jej n o g ach , d ru g i n ap as tn ik p rzy cis k ał p ierś i g ard ło . Po k o n ała b ezwład mięś n i, o d b iła s ię b io d rami i k o ń cem p rawej s to p y k o p n ęła Su mo w g ło wę. Celo wała w s k ro ń , ale ch o ć ch y b iła o cen ty metr, zwaliła g o z n ó g . Up ad ł ciężk o , jed n ak n aty ch mias t s ię p o d erwał. – Ku rwa! Us p o k o is z s ię, s u k o !? Ud erzy ł ją p ięś cią w s p lo t s ło n eczn y . Bó l b y ł p araliżu jący , p o ciemn iało jej w o czach . Od p ły wała, u s p o k ajała s ię. M iał rację, p o win n a p o d d ać s ię, p o g o d zić z n ieu n ik n io n y m. – Bez ś lad ó w! – rzu cił d ru g i n ap as tn ik . – Wiem, g d zie b iję. Ob aj d y s zeli p o wy s iłk u . Po s ad zili ją n a p ry czy , o p arli p lecami o ś cian ę. Po wo li o d zy s k ała wzro k . Oś lep ił ją b ły s k fles zu . – Uś miech ! Fles z zn ó w b ły s n ął. Przed o czami zo b aczy ła d wie alu min io we ły żk i. Rączk a jed n ej b y ła zao s trzo n a n a k o ń cu . – Patrz… Błąd , że zo s tawili ły żk ę z mich ą. Ciek awe p o co . – Su mo trzy mał p rzy n o s ie zak rwawio n ą ch u s tk ę, wy k rzy wiał s ię w g ry mas ie zło ś ci. – Nie ch ciałaś żreć, mas z ws zy s tk ieg o d o ś ć. Zao s trzy łaś ły żk ę o mu r i ciach p o n ad g ars tk ach . Ro zu mies z? Nie p o ru s zy ła s ię, p atrzy ła mu p ro s to w o czy b ez n ien awiś ci. Ws zy s tk o o d s u wało s ię, traciło zn aczen ie. Przy p o mn iała s o b ie twarz żo łn ierza, k tó ry u mierał n a ro zg rzan y m p ias k u o b o k mu ru , w k tó ry trafił p o cis k z rak ietn icy . Trzy mał ją za ręk ę, p atrzy ł s p o k o jn ie, ze s mu tk iem n a zak u rzo n ą u licę. – Dawaj łap y – p o lecił Su mo . Od wró cili ją d o ś cian y , p rzy g ięli g ło wą d o p ry czy . J ed en z n ich ch wy cił mo cn o za p rzed ramio n a, u n ieru ch o mił ręce. Os try b ó l cięcia, jed en p rzeg u b , p o tem d ru g i. J ęk n ęła, p o czu ła łzy n a p o liczk ach . Po ło ży li ją n a b o k u twarzą d o ś cian y . Pu ś cili i o d s u n ęli s ię.
– Leż. Za d zies ięć min u t b ęd zie p o ws zy s tk im – p o wied ział Su mo . – Wró cimy , zd ejmiemy k ajd an k i, u ło ży my cię jak trzeb a. M iły ch s n ó w. Wy s zli z celi, zamk n ęli d rzwi. Us ły s zała s tłu mio n e g ło s y . – Trzeb a wy trzeć two ją k rew. – Nib y jak ? Kto wp ad n ie, że to n ie jej ju ch a? Ciep ła wilg o ć p o wo li p rzes iąk ała p rzez u b ran ie. Nie w ten s p o s ó b , n ie n a ich waru n k ach . Po k o n ała o p ó r u my s łu , p rzek ręciła s ię n a b rzu ch . Zg ięła n o g i w k o lan ach i jęcząc z wy s iłk u , p rzecis n ęła k ajd an k i p o d s to p ami. Us iad ła n a p ry czy . Cięcia b y ły d łu g ie, wzd łu ż ramio n , s zero k ie s tru g i k rwi wy p ły wały wo ln o . Nie p rzecięli tętn icy , ale n ie miała s zan s zatamo wać k rwo to k ó w, n ie o b u n araz. Czerwo n a p lama n a materacu p o więk s zała s ię, w md ły m ś wietle lamp y n ad d rzwiami miała b ru n atn y k o lo r. Ewa wy ciąg n ęła s zmatę zaty k ającą u s ta, wcis n ęła ją międ zy ręce, d o o b u ran . Krew o d razu n as ączy ła s zmatę. M o g ła ty lk o o d d alić u tratę p rzy to mn o ś ci, s p o wo ln ić ś mierć.
35
Liczn ik ch wilami p o k azy wał s to o s iemd zies iąt k ilo metró w n a g o d zin ę. Wy jący s y g n ał i n ieb ies k ie ś wiatło u d erzały w g ło wie lęk iem, n ad k tó ry m n ie p ró b o wał zap an o wać. Samo ch o d y u ciek ały n a b o k alb o wy mijał je ry zy k o wn y mi man ewrami. Na d u ży m, jas n o o ś wietlo n y m s k rzy żo wan iu d o s trzeg ł mężczy zn ę, k tó ry ch wiejn ie ws zed ł n a p as y . M u s iał wid zieć wy jący wó z z mig ający m k o g u tem. – Stó j… Stó j! – wy ced ził p rzez zęb y , p rzes k ak u jąc n a lewy p as , jak n ajd alej o d n ietrzeźweg o . M ężczy zn a p atrzy ł w jeg o s tro n ę, p rzy ś p ies zy ł k ro k u , zaczął b iec. J ak b y zamierzał rzu cić s ię p o d mas k ę alb o zamro czo n y alk o h o lem mó zg źle o b liczy ł d y s tan s . Sto metró w, s ześ ćd zies iąt, trzy d zieś ci. Sy lwetk a p ijak a ro s ła w o czach . Karo l b ezg ło ś n ie zak lął, o s tro n ad ep n ął n a p ed ał h amu lca. Wó z g wałto wn ie zwo ln ił, ABS zaterk o tał. M ężczy zn a zatrzy mał s ię rap to wn ie, p atrzy ł z s zero k o o twarty mi o czami n a zb liżającą s ię, p u ls u jącą n ieb ies k im ś wiatłem ś mierć. Karo l s zarp n ął za ręczn y h amu lec, g wałto wn ie p rzek ręcił k iero wn icę. Samo ch ó d o d wró cił s ię b o k iem, s u n ął d alej, wp ro s t n a s to jąceg o . Nas tęp n y s k ręt k iero wn icy , w p rzeciwn ą s tro n ę, o ciężały o d wró t. Karo l p atrzy ł z b lis k a n a wy k rzy wio n ą s trach em twarz mężczy zn y . Sp o co n y , miał n ajwy żej trzy d zieś ci lat i zamg lo n e o czy . Po wo li, jak n a filmie, p rzes u n ął s ię tu ż o b o k . W u my ś le Sien n ick ieg o zap aliła s ię my ś l, że jeś li g o zab ije, zg in ie też Ewa. Prawo ró wn o wag i, o d p o wied zialn o ś ci. Czek ał n a u d erzen ie ty ln eg o b ło tn ik a. W lu s terk u zo b aczy ł, że czarn a b lach a mu s n ęła n o g ę mężczy zn y . Ciało wy leciało w p o wietrze, s p ad ło k ilk a metró w d alej. Karo l o d k ręcił k iero wn icę, wy ró wn ał. Wid ział, że p rzech o d zień p ró b u je p o d n ieś ć s ię n a ś ro d k u s k rzy żo wan ia. Zamro czo n y s zo k iem i alk o h o lem jes zcze n ie czu ł b ó lu . Sien n ick i n acis n ął d o k o ń ca p ed ał g azu , wó z p rzy ś p ies zy ł z wy ciem s iln ik a. – Stefan . – Tak ? J es tem. – Po trąciłem p ijan eg o . Na ro g u Żero ms k ieg o i M ary mo n ck iej. Ży je, jes t
p o łaman y . Wy ś lij amb u lan s . – J ed zies z n a k o g u cie? Świad k o wie? – Nieis to tn e, b ęd zie w mo im rap o rcie. Co z Ewą? – M ó j czło wiek d o jeżd ża d o jed n o s tk i. – Niech wch o d zi z b ro n ią d o u ży cia. – J as n e. Przy ś p ies zy ł n a p rawie p u s tej M ary mo n ck iej d o d wu s tu n a g o d zin ę. M iał n ad zieję, że żad en s amo ch ó d n ie wy jed zie z b o czn y ch u lic. Przy tak iej p ręd k o ś ci k iero wcy mieli p rawo p o my lić s ię w o cen ie o d leg ło ś ci. Nie p o win ien zg o d zić s ię n a zatrzy man ie Ewy , to jeg o b łąd . Bo wątp ił w zas ad n o ś ć jej o b aw o ży cie. Trzeb a b y ło p rzy s tawić p is to let d o g ło wy Go łaja, o d jech ać z Ewą. Zau fała mu , a o n zawió d ł. Zo b aczy ł
wy jazd
na
Wis ło s trad ę.
Czerwo n e
ś wiatło .
Zwo ln ił
do
s tu
p ięćd zies ięciu . Zb liżający s ię z lewej au to b u s n o cn ej lin ii zaczął h amo wać, wjech ał d o p o ło wy s k rzy żo wan ia. Karo l rzu cił wó z w b o k , min ął g o w b ezp ieczn ej o d leg ło ś ci. – Karo l? W g ło s ie Stefan a wy czu ł n ap ięcie, o d razu zro zu miał, że s tało s ię co ś złeg o . – M ó w. – Warto wn ik zo s tał u ś p io n y . Ch o rąży z cen tralk i, z k tó ry m g ad ałeś , ws zczął alarm. Zn alazł k lu cze, ws zed ł d o ares ztu . W ś ro d k u b y li d waj lu d zie w mu n d u rach jed n o s tk i. Wy jaś n ili mu , że s ą z n o wej zmian y . Zażąd ał wp u s zczen ia d o celi Ewy , d o s tał w g ło wę k o lb ą p is to letu , ale wcześ n iej zd ąży ł p o d n ieś ć alarm. Ci d waj u ciek li. – Co z Ewą!? – M a p rzecięte p rzeg u b y , s traciła d u żo k rwi. J es t n iep rzy to mn a. – Amb u lan s … Każ ro b ić tran s fu zję n a miejs cu ! Gru p a A p lu s ! – Wy d ałem ro zk azy , amb u lan s jed zie. Za ile tam b ęd zies z? – Pięć min u t! Niech n ie p rzes tają rean imo wać… Sztu czn e o d d y ch an ie! – Tak , d ziałają. Są ju ż o ficero wie z jed n o s tk i, zab ezp ieczają ś lad y . Do wó d ca zmian y zn ik n ął, s zu k ają g o . Będ zie lis t g o ń czy . – To n ieważn e, Stefan ! Niech ratu ją Ewę! *
Z d alek a zo b aczy ł mig ające ś wiatła wo zu żan d armerii. Sk ręcił z d ro g i d o jazd o wej w b ramę jed n o s tk i. Przy warto wn i s tała g ru p a żo łn ierzy w k amizelk ach k u lo o d p o rn y ch i h ełmach , z d łu g ą b ro n ią. Po k azał leg ity mację warto wn ik o wi, p o jech ał s zy b k o aleją w s tro n ę zab u d o wań k o s zar. Zah amo wał p rzed p iętro wy m b u d y n k iem, w k tó ry m mieś cił s ię ares zt, wy s k o czy ł z s amo ch o d u . Przy d rzwiach s tali d waj żan d armi, o ficer i cy wil. – Po d p o ru czn ik Dariu s z M ałeck i, o d Stefan a – zameld o wał cy wil. Karo l n ie o d p o wied ział, wb ieg ł p o s ch o d ach , ws zed ł n a k o ry tarz. Zo b aczy ł leżącą n a n o s zach Ewę. J ej twarz i o b an d ażo wan e ręce b y ły k o lo ru p ap ieru . M ło d a o ficer z d y s ty n k cjami p o ru czn ik a ro b iła s ztu czn e o d d y ch an ie. Przy k lęk n ął p rzy n o s zach , p o ło ży ł d ło n ie n a p iers i Ewy . – Nie o d p o wiad a? Po ru czn ik p o k ręciła p rzecząco g ło wą. – Straciła ch o lern ie d u żo k rwi. Karo l n acis n ął s erce. – Ewa, wracaj! Sły s zy s z mn ie? Nie waż s ię u mierać! Gd zie jes t amb u lan s !? – k rzy k n ął w s tro n ę cy wila s to jąceg o w o twarty ch d rzwiach . – Do jeżd ża. J es zcze k wad ran s . – Za p ó źn o ! – Nie mieli wo ln eg o rean imacy jn eg o . – Po d n ieś my ją! – k rzy k n ął Karo l. – J ed zie p an i ze mn ą! Bieg iem, d o mo jeg o wo zu ! Ch wy cił Ewę p o d ramio n a. J ed en z żan d armó w złap ał za n o g i. Po d n ieś li ją, ru s zy li s zy b k o p rzez d rzwi. – Stefan k azał p rzek azać, że d o wó d ca zmian y s łu ży ł w Irak u p o d majo rem Zieliń s k im – p o wied ział cy wil. – Praco wał w cen trali, p rzen ió s ł s ię d o jed n o s tk i n a włas n e ży czen ie. – Ro zu miem, n ie teraz – rzu cił Karo l. Po ś p ies zn ie ws u n ęli ciało Ewy n a ty ln e s ied zen ie. Po ru czn ik wcis n ęła s ię o b o k n iej. Karo l o b ieg ł s amo ch ó d , ws k o czy ł za k iero wn icę. Po ru czn ik zn ó w zaczęła mas aż s erca i s ztu czn e o d d y ch an ie. Samo ch ó d ru s zy ł o s tro , zak o ły s ał s ię n a zak ręcie, z d u żą p ręd k o ś cią min ął p o ś p ies zn ie p o d n o s zo n y p rzez warto wn ik a s zlab an . Pęd zili d ro g ą d o jazd o wą, k o ła b u k s o wały n a zak rętach , wó z wch o d ził w p o ś lizg i. – Sp o k o jn iej! Nie d aję rad y ! – zawo łała rzu can a n a b o k i p o ru czn ik .
Karo l p o s łu s zn ie k iwn ął g ło wą, zwo ln ił. Nag le u s ły s zał d źwięk , n a k tó ry czek ał ws zy s tk imi k o mó rk ami n erwó w. Cich y , p rzery wan y k as zel. – J es t, wraca! – k rzy k n ęła try u mfaln ie p o ru czn ik . – Kład ziemy n a b o k u … Os tro żn ie! – Stefan ! – k rzy k n ął Karo l. – Wieziemy Ewę d o Bielań s k ieg o ! Każ p rzy g o to wać OIOM ! Tran s fu zja… A p lu s ! Naty ch mias t! – Zro zu miałem. * Dro g a d o s zp itala b y ła n ajd łu żs zą, jak ą p amiętał. M iał wrażen ie, że s to i w miejs cu , a mig ające b u d y n k i, d rzewa i s amo ch o d y s ą mirażem ro zg o rączk o wan eg o mó zg u . Serce n iep rzy to mn ej Ewy mo g ło zn ó w zatrzy mać s ię i n ie ru s zy ć. Nie miała s zan s y p rzeży ć b ez tran s fu zji. Sk ręcił o s tro n a p o d jazd p rzed s zp italem, zah amo wał za amb u lan s em, z k tó reg o d waj p ielęg n iarze wy p ro wad zali p acjen ta. Wy s k o czy ł z s amo ch o d u . Żan d arm o two rzy ł ty ln e d rzwi, wy ciąg n ął Ewę. Gło wa o p ad ła b ezwład n ie, k ied y Karo l ch wy cił ją w ramio n a. Ru s zy ł b ieg iem, min ął p ielęg n iarzy i s ied ząceg o n a wó zk u p acjen ta. Kto ś o two rzy ł p rzed n im d rzwi. – OIOM !? – k rzy k n ął d o recep cjo n is tk i, k tó ra ws tała n a jeg o wid o k . – Dru g ie p iętro , win d a! – o d k rzy k n ęła. – Niech p an i ich u p rzed zi! Po b ieg ł p u s ty m k o ry tarzem. W h allu o d o twarty ch d rzwi win d y o d s u n ęli s ię lek arz i p ielęg n iark a. Karo l wb ieg ł d o ś ro d k a. – OIOM ! Lek arz ws zed ł d o win d y , n acis n ął p rzy cis k . Przy s u n ął s ię d o Ewy , d o s trzeg ł o b an d ażo wan e p rzeg u b y . Po d n ió s ł jej p o wiek ę, p rzy ło ży ł s teto s k o p d o p iers i. – Samo b ó js two ? – Nie, p ró b a zab ó js twa. J es t p an z OIOM -u ? – Tak . – Pu łk o wn ik Sien n ick i. Dzwo n ił mó j czło wiek , p o wied ział o tran s fu zji. – Zg ad za s ię, czek amy n a k rew. – Czek acie!? – zawo łał Karo l. – Nie ma g ru p y A p lu s !? J a mam zero p lu s ! Niech p an weźmie mo ją!
– Pro s zę s ię u s p o k o ić, p an ie p u łk o wn ik u . Telefo n b y ł d zies ięć min u t temu , k rew ju ż jed zie. – Nie ma czas u , n aty ch mias t zro b i p an tran s fu zję! Win d a zatrzy mała s ię n a p iętrze. Na zewn ątrz czek ał lek arz i d wie p ielęg n iark i z n o s zami n a k ó łk ach . Uło ży li Ewę. Lek arz z win d y o d s u n ął o d n iej s łu ch awk ę s teto s k o p u . – Tracimy ją! Szy b k o ! No s ze wjech ały w o twierające s ię d rzwi z n ap is em „OIOM ”. Karo l wb ieg ł za n imi. – Defib ry lato r! – k rzy czał z d alek a jed en z lek arzy . Z d y żu rk i wy b ieg ła p ielęg n iark a, p o p ęd ziła w g łąb k o ry tarza. – Raz, d wa, trzy ! Un ieś li ciało Ewy , p rzeło ży li n a łó żk o . – On jes t d awcą! – zawo łał lek arz, p o k azu jąc n a Karo la. Ro b ił ju ż mas aż s erca i s ztu czn e o d d y ch an ie. – M a b ad an ia? – zap y tała p ielęg n iark a. – Nieważn e… Niech g o s io s tra p rzy g o tu je! Dru g i lek arz zaczął wp ro wad zać ig łę d o ży ły n a p rzed ramien iu Ewy . Pielęg n iark a p rzy czep iała k ab le z s s awk ami n a k o ń cach , włączy ła elek tro k ard io g ram. Na ek ran ie p o jawiła s ię p o zio ma k res k a, ro zleg ł s ię o s trzeg awczy p is k . Nas tęp n a p ielęg n iark a p o p ch n ęła Karo la, k tó ry z b ezwład n ie o p u s zczo n y mi ręk ami p atrzy ł n a n ieru ch o mą Ewę. – Pro s zę zd jąć k u rtk ę i s weter, p o ło ży ć s ię – zak o men d ero wała. Na s alę s zy b k o wjech ał wó zek z ap aratem d o d efib ry lacji. J ed en z lek arzy ch wy cił memb ran y . Pielęg n iarz p o d łączy ł k ab el d o g n iazd k a. Karo l, leżąc n a łó żk u , p atrzy ł p o n ad b ark iem p ielęg n iark i, k tó ra o wijała jeg o ramię g u mo wą ru rk ą. – Ch o ro b y zak aźn e, żó łtaczk a? – Nie. – Uczu lo n y ? Śro d k i p rzeciwb ó lo we, an ty b io ty k i? – Nie. Lek arz p rzy s tawił d o p iers i Ewy memb ran y d efib ry lato ra. – Łączy ć! Pielęg n iarz n acis n ął włączn ik . Ewa p o d s k o czy ła u d erzo n a p rąd em i o p ad ła b ezwład n ie. – Ch o lera… J es zcze raz! Łącz!
Karo l ch wy cił p rzed ramię p ielęg n iark i, miał wrażen ie, że ś n i zły s en . Ciało Ewy zn ó w p o d s k o czy ło i o p ad ło . Na ek ran ie b ieg ła zło wro g a p o zio ma k res k a. Pis k ap aratu in fo rmo wał z o b o jętn o ś cią mas zy n y , że właś n ie zak o ń czy ło s ię ży cie. – Bo li, n iech p an p u ś ci! – rzu ciła p o iry to wan y m g ło s em p ielęg n iark a.
36
Łu n a o d b ity ch o d ch mu r ś wiateł Wars zawy s p rawiała, że k o n tu ry b u d y n k ó w, lu d zi i jed n o s iln ik o weg o s amo lo tu wy g ląd ały n ierealn ie. Ląd o wis k o p rzecin ało zao ran e p o la, o d cin ało s ię jaś n iejs zą s mu g ą trawy o d o taczającej je ziemi. Pilo t p atrzy ł zd en erwo wan y w s tro n ę ciemn eg o k o ń ca p as a s tarto weg o . – Sk ąd , d o ch o lery , mam wied zieć, g d zie s ię k o ń czy ? Nie ma ś wiateł, n ap ro wad zan ia. Po d erwę za wcześ n ie, s tracę n o s zen ie i wy ląd u jemy w Wiś le p ięćs et metró w d alej. Za p ó źn o , to p rzy ziemimy w k arto flis k o . Wo licie u to p ien ie czy zmiażd żen ie? Ad am w milczen iu p atrzy ł n a zamg lo n ą p rzes trzeń . Zn ał lęk Pio tra p rzed n o cn y m latan iem, zaczy n ał wątp ić w s en s wy p rawy . J an u s z o d wró cił s ię, ws k azał mo to cy k l, k tó ry m p rzy jech ali. – Us tawię n a k o ń cu p as a z ch o d zący m s iln ik iem i zap alo n y m reflek to rem. Tam? Po d wiatr? Pio tr s p o jrzał n a n ieg o n iezad o wo lo n y . – I co , zo s tan ie d o mo jeg o p o wro tu ? Pierws zy lep s zy p ijak u k rad n ie, a ja wró cę i b ęd ę k rąży ł d o ś witu ? Do lecę tu n a res ztk ach p aliwa. – Ściąg n ę k o g o ś , b ęd zie n a p an a czek ał – o d p arł J an u s z. – Pro s zę g rzać mo to ry . – M o je u b ezp ieczen ie n ie d ziała w p rzy p ad k u n o cn eg o latan ia. An i licen cja. – Nik t n ie b ęd zie s ię czep iał, zad b amy o to . – O wy p łatę ren ty żo n ie i d ziecio m też? I k rzy ż k o man d o rs k i n a n ag ro b ek ? – s p y tał p ilo t. Ws k azał k ieru n ek . – Po d wiatr, z tamtej s tro n y . M ach n ął ręk ą i ru s zy ł w s tro n ę s amo lo tu . M ru cząc co ś n iewy raźn ie, wd rap ał s ię d o k ab in y . J an u s z p o k azał b ro d ą n a p o rd zewiałeg o p ip era malib u . – Kied y to wy p ro d u k o wan o , p o d ru g iej wo jn ie? Ad am u ś miech n ął s ię. – M a trzy d zieś ci lat, jes t w d o s k o n ałej fo rmie. Pio tr n ie d b a o farb ę, ale d o p ies zcza s iln ik i h y d rau lik ę. M ó wi, że wy g ląd w p rzeciwień s twie d o żo n y n ie p o win ien zab ić.
s ię n ie liczy . Samo lo t
– Us p o k o iłeś mn ie. A co z k u rzą ś lep o tą? – Przes ad za. J an u s z p o k iwał g ło wą. Od wró cił s ię, p o s zed ł d o mo to cy k la. Uru ch o mił s iln ik , zap alił reflek to r i s zy b k o ru s zy ł w k ieru n k u k o ń ca p as a s tarto weg o . – Czek as z n a zap ro s zen ie!? – k rzy k n ął Pio tr p rzez b o czn e o k ien k o . Ad am p o d s zed ł d o s amo lo tu , ch wy cił za ś mig ło . – Ko n tak t! Przek ręcił ś mig ło i o d s k o czy ł. M o to r p ip era zak as zlał, p o tem zawy ł n a wy s o k ich o b ro tach . Pio tr p o n o wn ie wy ch y lił s ię z k ab in y . – Przy n ieś s p ad o ch ro n y ! Sam s k ład ałem! Ten ch u d zielec ma p o jęcie o s k ak an iu !? – J es t s zk o lo n y m k o man d o s em! – zawo łał Ad am, p rzek rzy k u jąc ry k s iln ik a. Ru s zy ł w s tro n ę h an g aru o b o k p as a s tarto weg o . – Pięć s k o k ó w z wieży , wid ziałem tak ich ! Po tem s rali w g acie, trzeb a ich b y ło wy p y ch ać! Gó wn o lep iło s ię d o s k rzy d eł! – wo łał za n im Pio tr. Ad am p o k ręcił g ło wą ro zb awio n y . Ws zed ł d o h an g aru , wy ciąg n ął ze s k rzy n i d wa s p ad o ch ro n y . Po win n i je teraz ro zło ży ć i zło ży ć, ale n ie b y ło n a to czas u . Dźwig ając p lecak i, wy s zed ł z h an g aru . Na k o ń cu p as a zab ły s n ął reflek to r mo to cy k la. Na tle ś wiatła zary s o wała s ię wy s o k a s y lwetk a b ieg n ąceg o z p o wro tem J an u s za. Sto jąc o b o k s amo lo tu , zało ży li s p ad o ch ro n y . Pio tr wy s k o czy ł z k ab in y i o b s erwo wał J an u s za k ątem o k a. – Ile s k o k ó w? – Cztery s ta s ześ ćd zies iąt d wa. Po n ad p ięćd zies iąt w waru n k ach b o jo wy ch . Pio tr s k rzy wił s ię. – Latać też p an u mie? – Tro ch ę, ś mig ło wcem. – To tak a tak s ó wk a z k ręcio łk iem n a d ach u ? – Daj s p o k ó j – wtrącił Ad am. – Nie mamy czas u n a two jeg o k aca, lećmy . J an u s z wy ciąg n ął ręk ę d o Pio tra. – J an u s z jes tem. Pilo t zawah ał s ię, u ś cis n ął mu d ło ń . – Pio tr, zn ajo mi n azy wają mn ie Kret. Od n o cn ej ś lep o ty . Na n ag ro b k u n ap is zcie: „Zas łu żo n y d la o jczy zn y id io ta”. – Po wied ziaws zy to , o d s u n ął Wierzb ick ieg o , wd rap ał s ię d o s amo lo tu i zajął miejs ce za s terami. J an u s z i Ad am u s ad o wili s ię za n im, zało ży li s łu ch awk i. Pio tr o two rzy ł p rzep u s tn icę, p o p ch n ął d o p rzo d u d źwig n ię
o b ro tó w. Pip er wo ln o ru s zy ł w s tro n ę p rzeciwleg łeg o k o ń ca p as a. Zatrzy mał s ię i o b ró cił. Siln ik zawy ł, s amo lo t s tał n ieru ch o mo , k ad łu b d y g o tał o d wy s o k ich o b ro tó w. – Przeżeg n ajcie s ię – mru k n ął Pio tr. Zwo ln ił h amu lec, p ch n ął d źwig n ię d o k o ń ca. Pip er ru s zy ł o s tro , zaczął p o d s k ak iwać n a n ieró wn o ś ciach p as a, n ab ierał p ręd k o ś ci. Światło reflek to ra mo to cy k la zb liżało s ię s zy b k o . – Gd zie jes t ten twó j mo to r? – k rzy k n ął Pio tr, wy tężając wzro k p rzez s zy b ę k ab in y . – Nie wy g łu p iaj s ię, s tartu j! – zawo łał Ad am. Tu ż p rzed mo to cy k lem n o s s amo lo tu p o d erwał s ię, p ip er wy s tarto wał p o d o s try m k ątem. Po k ilk u d zies ięciu metrach zwo ln ił, zawah ał s ię i zaczął o p ad ać. Po d k o łami zamig o tała ciemn a wo d a. – M ó wiłem, p rzeciążen ie! Wy s k ak u jcie! – k rzy k n ął Pio tr. J an u s z d rg n ął p rzes tras zo n y . Ad am p o k ręcił g ło wą z u b o lewan iem. – Sp o k o jn ie… J es zcze n ie wy trzeźwiał. – Na trzeźwo n ie d ałb y m s ię n amó wić – rzu cił p o n u ro Pio tr. Samo lo t wy ró wn ał, leciał n is k o n ad Wis łą, p rawie d o ty k ał k o łami wo d y . – Po n iżej b rzeg ó w n ie n amierzą n as rad arami, zg ad za s ię? – Otwo rzy ł p las tik o wy p o jemn ik o b o k s wo jeg o fo tela. Wy ciąg n ął b iałą b u telk ę, o d k ręcił i p o d n ió s ł w g eś cie to as tu . – M alib u . Za o jczy zn ę. Przy tk n ął b u telk ę d o u s t, p o ciąg n ął d u ży ły k i p o d ał d o ty łu . Ad am wziął b u telk ę i wy rzu cił p rzez b o czn ą s zy b ę. – Co ro b is z, k rety n ie!? – wrzas n ął Pio tr. – Ratu ję ci ży cie. Samo lo t p o d erwał s ię w o s trej ś wiecy p rzed s amy m b rzeg iem, p o ło ży ł s ię n a s k rzy d le w g łęb o k im s k ręcie. – Ty s iąc d wieś cie metró w. Ku rs jed en , trzy , zero , p ięć – p o d ał ws p ó łrzęd n e J an u s z, p atrząc n a map k ę w s wo im s martfo n ie. – Za p ó ł g o d zin y mu s imy o min ąć s trefę lo tn is k a wo js k o weg o . M o g ą mieć n o cn e man ewry . – Aj, aj, g en erale – p o twierd ził p ilo t p o n u ry m g ło s em. – Kac mn ie zab ije, n ie wy ląd u ję n a trzeźwo . Lecieli co raz wy żej. W d o le p o wo li p rzes u wały s ię ś wiatła mias ta. Sp o wite mg łami p rzy p o min ało mo rze s ty g n ącej lawy .
37
Do jed en as tej w n o cy zo s tało d wad zieś cia min u t. Nieliczn e p łatk i ś n ieg u wiro wały p o d ry wan e wiatrem, to p n iały n a as falcie i s zy n ach . W p u s tej p rzes trzen i wy ras tała p rzy g n ęb iająca b ry ła Pałacu Ku ltu ry . Nis k o p o d ło g o wy n o wo czes n y tramwaj z cich y m s zu mem wjech ał n a p rzy s tan ek . M ło d a k o b ieta p rzech ad zała s ię tam i z p o wro tem, wy s tu k iwała p alcem wiad o mo ś ć w telefo n ie. Kama o d czek ała, aż wy s iąd ą i wejd ą n ieliczn i p as ażero wie. Ro zb awio n a g ru p k a mło d y ch lu d zi wy b ieg ła w o s tatn iej ch wili z p rzejś cia p o d ziemn eg o . Z h ałas em, p o p y ch ając s ię i ś miejąc, ws k o czy li d o tramwaju . Kama wes zła p rzez p rzed n ie d rzwi, zatrzy mała s ię za n imi. Ko b ieta s ch o wała telefo n i też ws iad ła. Światło zmien iło s ię n a zielo n e, ro zleg ł s ię d zwo n ek in fo rmu jący o o d jeźd zie. Kama zab lo k o wała zamy k ające s ię d rzwi i wy s k o czy ła. Tramwaj ru s zy ł. W o ś wietlo n y m wn ętrzu mig n ęła ziry to wan a twarz k o b iety . Nie mo g ła s ię p o ws trzy mać, p o d n io s ła ręk ę, p o k azała jej ś ro d k o wy p alec. Od wró ciła s ię i s zy b k o ru s zy ła s ch o d ami w d ó ł. M u s iała jak n ajs zy b ciej o d jech ać z teg o miejs ca, n ajlep iej metrem. Pamiętała o s trzeżen ie Kamira: n awet jeś li u d a s ię zg u b ić ag en ta, g d zieś czek ają n as tęp n i. Ran o u s ły s zała s zmer n a k o ry tarzu . Wy s zła z p o k o ju i zo b aczy ła zwin iętą k artk ę ws u wan ą p o d d rzwiami. Szy b k o o two rzy ła. Przes tras zo n y wy ro s tek o d s k o czy ł i p rzewró cił s ię n a p o s ad zk ę. – Kto cię p rzy s łał? Zap ro wad ź mn ie d o n ieg o – p o wied ziała cich y m g ło s em. – Kto to !? – zawo łała z łazien k i matk a. – J a n ic… Przep ras zam – wy b ąk ał ch ło p ak . Zerwał s ię i p u ś cił b ieg iem p o s ch o d ach z ło mo tem ciężk ich b u tó w. – Co s ię d zieje? – M atk a wy s zła n a k o ry tarz i zd ziwio n a p atrzy ła n a Kamę, k tó ra s tała n a k latce s ch o d o wej. – Nic, mamo . Dzieciak p o my lił mies zk an ia. – Zwró co n a b o k iem d o matk i ws u n ęła k artk ę d o k ies zen i d żin s ó w. W s wo im p o k o ju ro zwin ęła ją, z b ijący m s ercem o d czy tała n u mer telefo n u . Po zn ała ch arak ter p is ma. Ud erzy ło ją, że k ied y ś s taran n e, o k rąg łe liczb y s tały s ię
ch wiejn e, n iewy raźn e. Nie zn ała teg o n u meru . Wło ży ła ciep łą k u rtk ę i wy s zła n a k o ry tarz. M atk a s tała w d rzwiach k u ch n i, w jej o czach malo wał s ię lęk . – Ch y b a n ie id zies z s ię z n im s p o tk ać? – zap y tała, k ład ąc n acis k n a „n im”, jak b y imię Kamira b y ło zab ro n io n e, wy k lęte. – No s k ąd , mamo . M u s zę k u p ić p arę rzeczy . Wid ziała we wzro k u matk i, że n ie u d ało s ię jej o s zu k ać. – Kamo … Błag am cię n a ws zy s tk ie ś więto ś ci! Dziewczy n a żach n ęła s ię n iecierp liwie. Ch ciała p o wied zieć, że jes t d o ro s ła, ma p rawo o s o b ie d ecy d o wać. W k ażd ej ch wili mo że s ię wy p ro wad zić, s tać ją n a wy n ajęcie mies zk an ia. – Nie zo b aczę s ię z Kamirem. Pro s i ty lk o o telefo n . M atk a s zy b k o p o d es zła d o d rzwi, o p arła s ię o n ie p lecami. – Nie p o zwo lę ci! Zro b iły ś my , co ch cieli ci lu d zie, wy s tarczy ! Sły s załaś , co p lan u je Kamir! To p rzes tęp ca, terro ry s ta! Ch ces z wy ląd o wać w więzien iu alb o n awet zg in ąć? Patrzy ły n a s ieb ie w milczen iu . Po ch wili Kama p o wied ziała s p o k o jn ie: – Zad zwo n ię d o n ieg o , n ie p rzes zk o d zis z mi. J eś li n ie p o zwo lis z, żeb y m p o s zła d o b u d k i telefo n iczn ej, zro b ię to ze s wo jeg o telefo n u . M atk a zacis n ęła u s ta. Wy d awało s ię, że zaczn ie k rzy czeć, ale n ag le ro zp łak ała s ię g ło ś n o . Szlo ch ając z ręk ą p rzy u s tach , o d es zła o d d rzwi, p rzy k u cn ęła p o d ś cian ą, s k u liła s ię. – Nie mo g ę… J u ż n ie mo g ę! Najp ierw ten g wałt… p o tem o jciec. Teraz ty ! Dlaczeg o ? Za co ? In n i lu d zie ży ją s p o k o jn ie, s ą s zczęś liwi. Wiem, że g o k o ch as z… . Id ź za n im. Zg iń , zo s taw mn ie! M o je ży cie i tak s ię s k o ń czy ło ! Kama p o d es zła d o n iej, p o g łas k ała d elik atn ie p o g ło wie. M atk a p rzes tała mó wić, p łak ała cich o , b ezrad n a. Kama o d wró ciła s ię, o two rzy ła d rzwi, wy s zła z mies zk an ia. Od razu zau waży ła d wó jk ę ag en tó w. Ko b ieta i mężczy zn a s tali n a k o ń cu u licy i u d awali, że s ą zajęci ro zmo wą. Nau czy ła s ię ich ro zp o zn awać. Ch o d zili za n ią p o p rzed n ieg o d n ia, ws iad ali d o tramwajó w i au to b u s ó w, czek ali w s amo ch o d zie p rzed firmą, w k tó rej p raco wała. Wy g ląd ali zb y t p rzeciętn ie, b ezo s o b o wo . Kied y p atrzy ła w ich k ieru n k u , b y li zajęci p is an iem w telefo n ach alb o o g ląd an iem wy s taw s k lep o wy ch . Co mo żn a b y ło zo b aczy ć n a wy s tawie s k lep u s p o ży wczeg o ? Wied ziała, co p o wie Kamiro wi. Przek o n a g o , żeb y zan iech ał zems ty . O to mu
ch o d ziło , o ich zn is zczo n ą miło ś ć. O o b o jętn o ś ć w o czach p o licjan tó w, a n awet s aty s fak cję, że ich zak azan y związek zo s tał n ap iętn o wan y . Po wie mu , że jej ży cie też s ię ro zp ad ło , o b o je s tali s ię wy rzu tk ami. Nie czu ła s ię ju ż ch rześ cijan k ą, b y ła g o to wa p rzy jąć jeg o wiarę. Po ty m ws zy s tk im n ie wy o b rażała s o b ie, żeb y is tn iał jak iś Bó g . J eś li o n też czu ł s ię o p u s zczo n y p rzez Bo g a, zwiążą s ię, n ie licząc n a łas k ę czy zb awien ie. Ich miło ś ć p rzetrwała p o mimo ro złąk i i czas u , b ęd ą więc o d ważn i, s tawią czo ła o b u ś wiato m, jeg o i jej. Tak a o d wag a jes t więcej warta o d męs twa wo jo wn ik a. Od wag a ży cia, n ie zab ijan ia i u mieran ia. A jeś li o n o d rzu ci jej s ło wa, n iech zab ije ich o b o je. Nie ch cą p rzecież ży ć b ez s ieb ie. Sk ręciła n a s k rzy żo wan iu , wes zła d o b u d k i telefo n iczn ej. Zan im zjawią s ię ag en ci, zd ąży wy b rać n u mer i u s ły s zeć jeg o g ło s . Szy b k o wy b rała n u mery z k artk i i wcis n ęła ją d o k ies zen i s p o d n i. Nie wy d a Kamira, n awet g d y b y ch ciał zab ić ty s iące lu d zi. Po d wó ch s y g n ałach u s ły s zała g o . Szy b k o , z n ap ięciem wy mawiał s ło wa. Zd ziwiła s ię, że s ły s zy w jeg o g ło s ie o b cy ak cen t. – Nic n ie mó w. Wy jd zies z o d zies iątej wieczo rem, p o jed zies z tramwajem d o cen tru m, p rzes iąd zies z s ię d o metra. Dwie s tacje n a p o łu d n ie. Będ zies z wy s iad ać w o s tatn iej ch wili, p rzed zamk n ięciem d rzwi tramwaju i metra ws iad ać d o n as tęp n eg o . Tak d łu g o , aż b ęd zies z p ewn a, że ich zg u b iłaś . Przes iąd ź s ię d o au to b u s u n o cn ej lin ii, p o jed ź za mias to d o n as zeg o miejs ca. Zo s taw telefo n w d o mu . Ch ciała o d p o wied zieć, zab rak ło jej p o wietrza, zak rztu s iła s ię. – Kamo , k o ch an a… Zro zu miałaś ? – zap y tał mięk k o . Ro zp łak ała s ię b ezg ło ś n ie z d ło n ią p rzy ciś n iętą d o u s t. Zo b aczy ła wy ch o d zący ch zza ro g u k o b ietę i mężczy zn ę. Op an o wała s ię. – Tak , ro zu miem. Co p o tem? – Będ ę czek ał. Ko b ieta zau waży ła ją, ru s zy ła b ieg iem. – Ko ch am cię! – rzu ciła i n acis n ęła wid ełk i. Szy b k o wy b rała liczb y n a k lawiatu rze, s tary n u mer Kamira. Ko b ieta s zarp n ęła za d rzwi, wy ciąg n ęła ją z b u d k i. – Co ty wy p rawias z!? – k rzy k n ęła d o Kamy . – Ch ces z d o s tać p iętn aś cie lat k ry min ału ? Od wró ciła s ię d o telefo n u , n acis n ęła p o n o wn e wy b ieran ie n u meru . Kama min ęła mężczy zn ę, o d es zła ch o d n ik iem. Ko b ieta wy s zła z b u d k i, d o g o n iła ją, ch wy ciła za
ramię. – Ro zmawiałaś z n im. O czy m? – O miło ś ci. – Nu mer telefo n u ! – Ten s am co p o p rzed n io . – Kłams twa p rzy s zły łatwo . Patrzy ła w o czy k o b iety z u ś miech em. Uwo ln iła ramię z jej u ch wy tu , wy tarła p o liczk i i ru s zy ła d alej. Nie zatrzy my wali jej. * Nie mu s iała p o wtarzać man ewru z wy s iad an iem w o s tatn iej ch wili z metra. Stars ze małżeń s two s p aceru jące p o p u s ty m p ero n ie n ie b y ło zag ro żen iem. Ws iad ła d o p o ciąg u , u s iad ła tak , żeb y wid zieć o b a wejś cia. Kied y ro zleg ło s ię b u czen ie o zn aczające o d jazd , zo b aczy ła k o b ietę zb ieg ającą p o s ch o d ach . Sp ó źn iła s ię o k ilk an aś cie s ek u n d – d rzwi zamk n ęły s ię, p o ciąg ru s zy ł. Ag en tk a p atrzy ła wp ro s t n a n ią, jej in ten s y wn y wzro k mó wił, że ta zab awa źle s ię d la Kamy s k o ń czy . Dwie s tacje d alej wy s iad ła z wag o n u . Wy s zła s ch o d ami n a p lacy k p rzed p o litech n ik ą, d o s zła d o p rzy s tan k u au to b u s o weg o . Sch o wała s ię za ro g iem b u d y n k u , o b s erwo wała s k rzy żo wan ie u lic. Nik t s ię n ią n ie in teres o wał. Po d wu d zies tu min u tach p rzy jech ał au to b u s . Ws iad ła, s k as o wała b ilet, zajęła miejs ce i zs u n ęła s ię n is k o p o d s zy b ą. Os tatn i p rzy s tan ek za mias tem b y ł p u s ty . Wy s zła z au to b u s u , u s iad ła n a ławce. Pan o wała p rawie zu p ełn a ciemn o ś ć, s łab o ro zś wietlan a s o d o wy m ś wiatłem latarn i. Z jed n ej s tro n y ciąg n ęły s ię p o la, z d ru g iej wzn o s iła p o ro ś n ięta las em s k arp a. Au to b u s wy k ręcił, u s tawił s ię p rzo d em d o o d jazd u , s iln ik u cich ł. Nie p ró b o wała ro zg ląd ać s ię, czek ała cierp liwie. Drżała lek k o z zimn a i p o d n iecen ia. To miejs ce n ależało d o n ich , b y ło ich tajemn icą. W les ie n a s k arp ie s tały d o mk i k emp in g o we, wy n ajmo wali je, k ied y n ie mieli g d zie s ię p o d ziać. Pamięć d ziała wed łu g d ziwn y ch p raw. Czu ła k ażd y m cen ty metrem ciała d o ty k rąk i u s t Kamira, jak b y b y ł z n ią min u tę temu , n ie p rzed trzema laty . Uś miech n ęła s ię n a ws p o mn ien ie tro ch ę zag n iewan ej, a tro ch ę zaws ty d zo n ej twarzy mło d ej recep cjo n is tk i, k tó ra zas tu k ała d o ich d rzwi w ś ro d k u n o cy i p o p ro s iła, żeb y b y li cis zej. Ich k rzy k i n ie p o zwalały zas n ąć tu ry s to m, k tó rzy wy n ajmo wali in n e d o mk i. Us ły s zała cich e k ro k i, o d wró ciła s ię s zy b k o . Kamir zb ieg ł ze s ch o d ó w n a s k arp ie.
Ws tała i ru s zy ła d o n ieg o . Bez s ło wa o b jęli s ię, zaczęli cało wać. Zd y s zan i o d erwali s ię o d s ieb ie, p atrzy li s o b ie z b lis k a w o czy . Przes u n ęła p alcami p o jeg o wy ch u d zo n ej twarzy , d o tk n ęła d łu g iej b lizn y n a b ro d zie i p o liczk u . Kamir ch ciał co ś p o wied zieć, ale s zy b k o p o ło ży ła mu d ło ń n a u s tach i p o k ręciła g ło wą. Nic n ie mo g ło zep s u ć tej ch wili, jes zcze n ie teraz. Zro zu miał ją, milczał. Ob jęci i p rzy tu len i ru s zy li s ch o d ami w g ó rę s k arp y .
38
Ad am s tał n a p ro g u s amo lo tu , s zarp an y p ęd em p o wietrza p atrzy ł w d ó ł. Pięćs et metró w n iżej wid ział d wa ś wiatła zataczające małe k o ła. J ak b y mo rs k i s twó r wy ch y n ął z mo rza ciemn o ś ci i p rzy zy wał g o , k ręcąc ś lep iami, o b iecy wał łatwą ś mierć. Nie cierp iał n o cn y ch s k o k ó w. W d zień wid o k zb liżającej s ię ziemi też n ie b y ł g waran cją b ezp ieczeń s twa, miał jed n ak wrażen ie, że jes t p rzy jaźn ie n as tawio n a, czek a, aż u p o ra s ię z p rawami g rawitacji. Po czu ł n a b ark u d o ty k d ło n i J an u s za, jeg o g ło s p rzeb ił s ię p rzez s zu m s iln ik a i p o wietrza. – Otwieraj o d razu ! Żeg lu j… Zo b aczy s z, jak ie to p rzy jemn e! Ad am k iwn ął g ło wą z wd zięczn o ś cią. Od ep ch n ął s ię o b iema ręk ami o d b rzeg ó w o two ru i s k o czy ł. Po ws trzy mał o d ru ch s zarp n ięcia za u ch wy t zwaln iający s p ad o ch ro n , ch o ć ry zy k o zap lątan ia w s k rzy d ło s amo lo tu b y ło n iewielk ie. Po liczy ł d o trzech i p o ciąg n ął. Czas za o two rzy ła s ię z u s p o k ajający m h u k iem. Zawis ł, k o ły s ząc s ię lek k o w ciemn o ś ci. Z b o k u wy żej zo b aczy ł wy p ełn iający s ię s p ad o ch ro n i czarn ą s y lwetk ę. J an u s z miał rację, n o cn y s k o k b y ł żeg lo wan iem b ez o d n ies ien ia, b łąd zen iem w k o s miczn ej p u s tce. Ad am s p o jrzał w d ó ł n a k ręcące s ię p u n k ty ś wiatła. Wy o b raził s o b ie Ziemię, k tó ra mk n ie p o o rb icie Sło ń ca z s zy b k o ś cią trzy d zies tu k ilo metró w n a s ek u n d ę. Od latu je s p o d jeg o n ó g , zo s tawia g o s amo tn eg o n a p as twę p ró żn i i s tru mien i meteo ry tó w. Po d n ió s ł o czy . Po międ zy ro zs tęp u jący mi s ię ch mu rami majaczy ła Dro g a M leczn a. Lu b ił p atrzeć n a jej zd jęcia wy k o n an e p rzez teles k o p y . Ro zlan a k ro p la mlek a, k tó rą Hera k armiła Herak les a. Światła n a d o le wy d łu ży ły s ię w d wie s mu g i, ro zjaś n iły s zero k i p as trawy . Po d k u rczy ł n o g i, wy ląd o wał i p rzewró cił s ię. Wiatr s zarp n ął za s p ad o ch ro n . M ężczy zn a z latark ą p o d b ieg ł, zg as ił czas zę. Kilk an aś cie metró w d alej wy ląd o wał J an u s z. Ob aj ro zp ięli u p rzęże. – Do b ry wieczó r, p an ie k ap itan ie. Ch o rąży Palu ch . Zajmiemy s ię s p rzętem – p o wied ział ten z latark ą. Po k azał n a s to jące o b o k łąk i mo to cy k l i ren au lt meg an e. –
Niech p an b ierze h o n d ę, b ęd zie s zy b ciej. Klin ik a So ter jes t zamk n ięta. Lek arz d y żu rn y , d wie p ielęg n iark i i o ch ro n iarz n a recep cji. M a b ro ń g azo wą. J an u s z u ś cis n ął jeg o d ło ń . – Dzięk u ję. Ru s zy li w s tro n ę s amo ch o d u i mo to cy k la. – J ak b y ło ? – zap y tał J an u s z. – Ko s mo s – o d p arł Ad am. – Prawd a? Wy o b raziłem s o b ie s ześ ć g wiazd , k tó re p rzy ś p ies zy ła g rawitacja czarn ej d ziu ry , w cen tru m n as zej g alak ty k i. Wies z, z jak ą lecą p ręd k o ś cią? – Trzy milio n y k ilo metró w n a g o d zin ę? J an u s z p rzy tak n ął. Ws iad ł n a s io d ełk o mo to cy k la, zało ży ł k as k . – Pięćd zies iąt ty s ięcy n a s ek u n d ę. Orb itę Ziemi zro b iły b y w n iecałą s ek u n d ę. Ich en erg ia ro zn io s łab y n as w p y ł k o s miczn y . – Do b rze, że zd ąży liś my wy ląd o wać – zg o d ził s ię Ad am. – J ed ź tro ch ę wo ln iej n iż w Wars zawie, o k ej? * Dro g a d o p o ło żo n ej n a p ery feriach Gd ań s k a k lin ik i zajęła n iecałe d zies ięć min u t. Ad am n ie p atrzy ł p o n ad b ark iem J an u s za. Źle zn o s ił jazd ę mo to cy k lem z p ręd k o ś cią s tu o s iemd zies ięciu k ilo metró w n a g o d zin ę i k ład zen ie w p rzech y łach n a zak rętach . Patrząc n a zlewający s ię w czarn ą s mu g ę as falt, zas tan awiał s ię, czy p o p ełn ił b łąd , s tawiając Ag acie tward y waru n ek . Zro b ił to p o d wp ły wem n ag łeg o imp u ls u , b ez n amy s łu . Po ro zmo wie z s io s trą Kamira wró cił d o d o mu i wiele razy p ró b o wał wy wo łać p o łączen ie p rzez Sk y p e’a. J ed n o cześ n ie s zu k ał in fo rmacji o Rad o ws k im. Zn alazł wiad o mo ś ć o k lin ice w Gd ań s k u i zap o mn iał o Ag acie. Pó ł g o d zin y p o tem, k ied y p o ś p ies zn ie jad ł k an ap k i i d o p ijał k awę, tu ż p rzed wy jś ciem d o cen tru m d o wo d zen ia Karo la u s ły s zał ch arak tery s ty czn y s y g n ał. Po b ieg ł d o g ab in etu z k an ap k ą w zęb ach , o d eb rał p o łączen ie. Na ek ran ie zo b aczy ł twarz Ag aty . M iała s p ięte wło s y , wy g ląd ała p ięk n ie. Sp rawiała wrażen ie, że g d zieś s ię ś p ies zy i n ie zamierza p o ś więcać mu d u żo czas u . – Ch ciałeś ze mn ą mó wić – zaczęła b ez p o witan ia. – O co ch o d zi? J ej n ieu ważn e s p o jrzen ie, n ieo b ecn y to n g ło s u wy wo łały s ło wa, k tó ry ch n ie
p lan o wał. – Ko ch am cię. J es tem, jak i jes tem. Nie ch cę tak d łu żej ży ć. Przen ieś my Rafała n a s tu d ia w Wars zawie. Alb o ro zwied źmy s ię. – Sły s zał s wó j g ło s , ro zu miał zn aczen ie zd ań . Dziwił s ię, że to p o wied ział. Zas k o czo n a Ag ata s k u p iła wzro k n a jeg o twarzy . – Ta k o b ieta ju ż p o s zła? Zawah ał s ię. M ó g ł b y ć p o d s łu ch iwan y , ale w tej ch wili to b y ło b ez zn aczen ia. – Po ru czn ik Ewa Sawick a jes t p o d wład n ą Karo la. Wzięła u d ział w ak cji p rzeciwk o terro ry s to m. Zg in ął jej n arzeczo n y , o ficer. Po zn ałaś g o , n azy wał s ię Krzy s zto f Orch o ws k i. Ewa u k ry wa s ię, b o is tn ieje zag ro żen ie, że k to ś z k o n trwy wiad u zd rad ził. Pró b o wali ją złap ać, jej o jciec zo s tał ran n y , p o rwali g o . Ewa b y ła p o d wp ły wem n ark o ty k u , w fataln y m s tan ie. M aciek Orło ws k i wy p ro wad ził ją z zap aś ci. Po ło ży liś my ją s p ać b ez u b ran ia, b o b y ła p rzemo czo n a. Nie ma jej tu . Ag ata wy s łu ch ała w milczen iu , p o tem p o wied ziała s p o k o jn y m g ło s em: – Karo l zn ó w cię w co ś wciąg n ął. – To n ie tak , o p o wiem ci ws zy s tk o . Kied y min ie zag ro żen ie. I jeś li p rzy jed zies z. – Ch ces z ro zwo d u ? Po ws trzy mał o d ru ch iry tacji. – Nie ro zmawiaj ze mn ą jak k o b ieta. W jej g ło s ie p o jawiły s ię o s trzejs ze to n y . – Co to ma zn aczy ć? – Nie p rzek ręcaj mo ich s łó w. – Po wied ziałeś , że ch ces z ro zwo d u . – J eś li n ie wró cis z. I n ie zaak cep tu jes z… – Sły s załam – p rzerwała mu . – Po wró t n a two ich waru n k ach . – J a n ig d y n ie mó wiłem ci, co mas z my ś leć. J ak i g d zie p raco wać! – wy p alił p o ś p ies zn ie. Sp o jrzał n a zeg ar n a g ó rze ek ran u . Po win ien ju ż b y ć w d ro d ze. Ag ata p o k iwała g ło wą. Przy zn awała mu rację alb o o zn aczało to , że jej n ie p rzek o n ał. Ad am n ab rał g łęb o k o p o wietrza. M u s iał p o wied zieć to , czeg o o b awiał s ię n ajb ard ziej. – Co d o mn ie czu jes z? Nie w tej ch wili, w o g ó le. Ko ch as z mn ie? Od wró ciła o d n ieg o wzro k , b y ła s mu tn a. – Daj mi tro ch ę czas u . – Ile?
– Red ak cja p lan u je p rzed łu ży ć mó j p o b y t, wy s y łają mn ie d o Ch icag o . Rafał ch ce zro b ić licen cjat, wró cić d o Eu ro p y n a mag is teriu m. – Ch o lera, mó wis z o d wó ch latach – p o wied ział b ezrad n ie. – M am czek ać d wa lata n a two ją d ecy zję? Uś miech n ęła s ię lek k o . – Teraz o d p o wied ziałam jak k o b ieta. Daj mi trzy d n i. Nie p o trafię p o wied zieć, czy ch cę ży ć tak jak wcześ n iej… Z mężczy zn ą z telewizy jn eg o ek ran u . Tęs k n ię za to b ą, k o ch am cię. Ale… – Zawah ała s ię i u milk ła. – Ale co ? M as z tam k o g o ś ? – Nie. Zo b aczy łam, jak s mak u je wo ln o ś ć, ty też. Nacies zmy s ię n ią o b o je. Po tem zd ecy d u jemy . Ad am o two rzy ł u s ta, ch ciał p o wied zieć, że n ie in teres u je g o wo ln o ś ć an i n ie cies zy s amo tn o ś ć. I n ie wy trzy ma d łu żej b ez s ek s u , n ie jes t mn ich em. Przerwała mu , zan im zn alazł właś ciwe s ło wa. – Nie n acis k aj. Na razie, cału ję cię. – Do tk n ęła d wo ma p alcami u s t, p o tem ek ran u . J ej twarz zn ik n ęła, p o łączen ie s ię s k o ń czy ło . Os tre h amo wan ie mo to cy k la p rzy cis n ęło g o d o p lecó w J an u s za. Po d n ió s ł g ło wę i ro zejrzał s ię. No wo czes n y jed n o p iętro wy b u d y n ek k lin ik i z p rzes zk lo n y m fro n tem b y ł u k ry ty za s zp alerem d rzew i s zero k im trawn ik iem. Du ży n eo n n ad wejś ciem ś wiecił n a zielo n o n ap is em: „SOTER”. Do o k o ła p ierws zej litery wił s ię wąż Es k u lap a. Cały teren o taczało wy s o k ie o g ro d zen ie z metalo wy mi s zp ik u lcami. J an u s z zatrzy mał mo to cy k l p rzed zamk n ięty m s zlab an em. Ad am zs iad ł, zd jął k as k . Z b u d y n k u wy s zed ł o ch ro n iarz w s talo wy m mu n d u rze. M iał o k o ło czterd zies tk i, wy g ląd ał jak b y ły fu n k cjo n ariu s z p o licji alb o żo łn ierz. Przy jeg o p as ie wis iały k ab u ra, p ałk a i p o jemn ik z g azem. – Zamk n ięte! – zawo łał z d alek a. J an u s z p rzes zed ł p o d s zlab an em. Och ro n iarz p rzy ś p ies zy ł, zao s trzy ł to n g ło s u . – Nie s ły s załeś , czło wiek u ? Po wied ziałem: zamk n ięte! Ty lk o w wy jątk o wy ch p rzy p ad k ach … Amb u lan s z ch o ry m… – M amy wy jątk o wy p rzy p ad ek – o d p arł s p o k o jn ie J an u s z. Och ro n iarz zatrzy mał s ię p rzed n im. By ł mo cn o zb u d o wan y , p ewn y s ieb ie. – To zn aczy ? – Szu k amy zn ajo meg o . M o że b y ć tu h o s p italizo wan y . Up rzejmy to n J an u s za s p o wo d o wał, że o ch ro n iarz u s p o k o ił s ię.
– Przy jed źcie ran o , teraz n ie wo ln o n ik o g o wp u s zczać. J an u s z wy ciąg n ął z k ies zen i k u rtk i czarn ą o p rawk ę, ro zło ży ł ją. – Kap itan Op ałk o , M in is ters two Ob ro n y . Leg ity macja zro b iła wrażen ie n a o ch ro n iarzu , ale n ie zamierzał u s tąp ić. – M a p an n ak az s ąd o wy ? Pro k u rato rs k i? – zap y tał p ewn y m to n em. Ch ciał p o k azać, że jes t zawo d o wcem i n ie d a s ię wp ro wad zić w b łąd . – Sy tu acja zag ro żen ia b ezp ieczeń s twa n aro d o weg o – o d p arł J an u s z. – Pro s zę n as wp u ś cić, s p rawd zimy p acjen tó w i o d jed ziemy . Pan w ty m czas ie mo że u p rzed zić s zefó w. J u tro wy jaś n ią to w min is ters twie. Och ro n iarz p o k ręcił p rzecząco g ło wą. – Przy k ro mi, tak ie mam p o lecen ia. Nik t n ie wch o d zi p o zamk n ięciu k lin ik i. Ch y b a że z n ak azem. Raz ju ż tak b y ło , że p o licjan ci wes zli s iłą. Bo p o d ejrzewali, że u k ry wamy g an g s tera p o o p eracji. Pro fes o r s p o tk ał s ię z k im trzeb a i k o men d an t k o mis ariatu wy leciał n a zielo n ą trawk ę. Ad am p rzes zed ł p o d b arierk ą – Gan g s ter zd ąży ł s ię s ch o wać? – zap y tał. Och ro n iarz min ął J an u s za i z g n iewn ą min ą p o ło ży ł ręk ę n a b ark u Ad ama. – Bard zo ś mies zn e. Os trzeg am, jes zcze mo men t i p o mo g ę p an o m. J an u s z co fn ął s ię, p rzeczy tał p lak ietk ę n a p iers i o ch ro n iarza. – Pan ie Ro man ie, p ro s zę n ie u tru d n iać p racy . W d zies ięć min u t ws zy s tk o o b ejrzy my i o d jed ziemy . Och ro n iarz p u ś cił b ark Ad ama, p o d s zed ł d o czu jn ik a n a s łu p k u . Przy ło ży ł elek tro n iczn y k lu cz, p o d n ió s ł s zlab an . – Do wid zen ia. Zap ras zam o ó s mej ran o . J an u s z ru s zy ł w s tro n ę b u d y n k u k lin ik i, Ad am p o s zed ł za n im. – Stać! Po wied ziałem s tać! – zawo łał o ch ro n iarz. Pu ś cił s zlab an i p o b ieg ł za n imi d u ży mi s u s ami. Szarp n ął za p as ek zamy k ający k ab u rę, wy rwał p is to let. Ch wy cił J an u s za za ramię, o d wró cił g o d o s ieb ie, p rzy s tawił p is to let d o jeg o twarzy . – Wy n o ch a, ale ju ż! – zawo łał i s p u ś cił o czy ze zd u mien iem. J eg o b rzu ch a d o ty k ała lu fa. J an u s z mó wił s p o k o jn ie, b ez p o ś p iech u : – Twó j jes t g azo wy i n ie zarep eto wałeś . M ó j p rawd ziwy , zarep eto wan y i o d b ezp ieczo n y . Zro b ię ci p o cich u d ziu rę w b rzu ch u , b eb ech y zad ziałają jak tłu mik .
Do s tan ę p remię i u rlo p , n ik t mn ie n ie o s k arży . Co ty n a to ? Two je u rażo n e eg o u s iąd zie teraz g rzeczn ie n a d u p ie, d o b rze? – Wy jął z d ło n i o ch ro n iarza b ro ń , p o d ał Ad amo wi. – Nie ro zu mies z, co zn aczy zag ro żen ie b ezp ieczeń s twa n aro d o weg o ? Nie o b ch o d zi mn ie, ilu g an g s tero m ro b icie o p eracje p las ty czn e. Sp rawd zimy , czy n ie ma p acjen ta, k tó reg o s zu k amy , i o d jed ziemy . Alb o mo żes z zaro b ić p o tężn eg o g u za. Wy b ieraj, czło wiek u . Och ro n iarz zb lad ł, z g n iewu i ze s trach u d rżały mu u s ta. – W k lin ice jes t o ś miu p acjen tó w. J ak s ię n azy wa ten was z? – Trzeb a b y ło tak zacząć – o d p arł J an u s z. – Sami s p rawd zimy . Pro wad ź. Po d es zli d o d rzwi. Och ro n iarz n iech ętn ie o two rzy ł je elek tro n iczn y m k lu czem. Wes zli d o h allu o ś wietlo n eg o jarzen ió wk ami u k ry ty mi p o b o k ach marmu ro wej p o d ło g i. Ścian y i k latk a s ch o d o wa lś n iły zimn y m b las k iem s zk ła i alu min iu m. J an u s z s ch o wał p is to let d o k ab u ry . Wziął z ręk i Ad ama b ro ń g azo wą, o d d ał o ch ro n iarzo wi. Sp o jrzał n a n ieg o p y tająco . – Po k o je ch o ry ch s ą n a p iętrze – mru k n ął o ch ro n iarz, ch o wając p is to let. – A s ala p o o p eracy jn a? – zap y tał Ad am. – Tam, n a p arterze. Są lek arz d y żu rn y i p ielęg n iark a. – Po k azał n a s zero k ie p rzes zk lo n e d rzwi za recep cją. – Dru g a p ielęg n iark a n a p iętrze. Ad am ru s zy ł p ierws zy . J an u s z p o p ch n ął o ch ro n iarza, ten p o d s zed ł d o metalo wej lis twy , p rzy ło ży ł k lu cz d o czu jn ik a. Tafla d rzwi ws u n ęła s ię b ezs zeles tn ie w ś cian ę. Wes zli d o ciemn eg o k o ry tarza. W g łęb i za s zy b ą wid ać b y ło s alę OIOM -u . Bliżej, w s mu d ze ś wiatła z p ó ło twarty ch d rzwi s tan ął czterd zies to letn i lek arz w n ieb ies k im k itlu . By ł o ty ły , n a o k rąg łej twarzy b ły s zczały metalo we o k u lary . – Tak ? Słu ch am – p o wied ział zd ziwio n y m to n em. Wid o k o b cy ch zas k o czy ł g o , n ajwy raźn iej p ro ced u ra p rzewid y wała u p rzed zen ie o p rzy jeżd żający m w n o cy p acjen cie. J an u s z p o d s zed ł d o lek arza, p o k azał leg ity mację. – Czy jes t tu h o s p italizo wan y Bo g d an Sawick i? Z d rzwi n ap rzeciw wy s zła mło d a p ielęg n iark a. Patrzy ła zas k o czo n a n a p rzy b y s zy . By ła ład n a, s p o d czep k a wy d o s tawały s ię b u jn e ru d e wło s y , s zczu p łą twarz p o k ry wały p ieg i. Sp rawiała wrażen ie u czen n icy p rzy łap an ej n a s p an iu , mru g ała n ieb ies k imi o czami i s tarała s ię wy g ląd ać p rzy to mn ie. Lek arz u ważn ie o b ejrzał leg ity mację, p o p rawił o k u lary g es tem o zn aczający m g o to wo ś ć p rzeciws tawien ia s ię in tru zo wi.
– Nawet g d y b y b y ł, k o n tak t n ie jes t teraz mo żliwy – o ś wiad czy ł ch ło d n o . – Sy tu acja wy jątk o wa – p o wied ział z n acis k iem J an u s z. Lek arz p o k azał p u lch n ą d ło n ią w s tro n ę wy jś cia. – J es tem zmu s zo n y p ro s ić p an ó w o o p u s zczen ie k lin ik i. Pro s zę wró cić ran o . Ord y n ato r zd ecy d u je, czy d o s tan ie p an zezwo len ie. J eś li n ie jes t p an z ro d zin y ch o reg o , d o rad zam n ak az s ąd o wy . Pro fes o r n ie lu b i n iep ro s zo n y ch g o ś ci. – To n ie mo że czek ać – rzu cił J an u s z. M in ął lek arza i s k iero wał s ię w s tro n ę OIOM -u . Lek arz ru s zy ł za n im. Z zas k ak u jącą p rzy s wo jej tu s zy s zy b k o ś cią zas tawił s zk lan e d rzwi. – Pacjen t jes t w ś p iączce farmak o lo g iczn ej – o ś wiad czy ł z n acis k iem. – Ch ce g o p an zab ić? – Nie, ty lk o o b u d zić. Przez k ilk a s ek u n d mierzy li s ię wzro k iem, aż lek arz s p o jrzał n ad ramien iem J an u s za. – Pan ie Ro man ie, n iech p an ich wy p ro wad zi – zażąd ał. Och ro n iarz ro zło ży ł ręce w b ezrad n y m g eś cie. J an u s z o d s u n ął lek arza, p o ciąg n ął w b o k s zk lan e d rzwi, ws zed ł n a OIOM . – Niech p an i n ie s p u s zcza g o z o k a! – p o lecił ziry to wan y m to n em lek arz i p o ś p ies zn ie wró cił d o s wo jeg o g ab in etu . Ad am ru s zy ł za n im, zatrzy mał s ię w o twarty ch d rzwiach . Lek arz s zy b k o wy b ierał n u mer w telefo n ie. – Za ch wilę p rzek o n acie s ię, że n ie ws zy s tk o wam wo ln o – mru k n ął z g n iewem. – Nie rad zę – p o wied ział Ad am. – Kap itan Op ałk o ma ro zk az zas trzelić k ażd eg o , k to mu p rzes zk o d zi. Zag ro żen ie b ezp ieczeń s twa n aro d o weg o . Lek arz zamarł z s zero k o o twarty mi o czami, p o tem o d ło ży ł s łu ch awk ę n a wid ełk i. – Niech p an weźmie co trzeb a, żeb y o b u d zić p acjen ta. Ru s zaj s ię, d o k to rze! M ężczy zn a ws tał b ez s ło wa, z u rażo n ą min ą p o d s zed ł d o p rzes zk lo n ej g ab lo ty , wy ciąg n ął b u teleczk i z lek ars twami i s trzy k awk ę. M in ął Ad ama, wy s zed ł z g ab in etu . Wes zli razem n a OIOM . Ścian y i ro leta w o k n ach b y ły jas n o s zare, s p o d lis twy n ad łó żk iem d o b y wało s ię s łab e ś wiatło . J an u s z p o ch y lał s ię n ad o b an d ażo wan y m mężczy zn ą p o d łączo n y m d o ap arató w i k ro p ló wek . Leżący miał n a twarzy mas k ę tlen o wą, w u s tach ru rk ę o d p ro wad zającą. J eg o s k ó ra b y ła b iała, p o d o czami ry s o wały s ię czarn e s iń ce. Sto jąca o b o k p ielęg n iark a s p o jrzała p y tająco n a lek arza.
– To p u łk o wn ik Bo g d an Sawick i. Pro s zę g o o b u d zić – p o wied ział J an u s z. Lek arz p rzek ręcił włączn ik p rzy d rzwiach , b ezcien io we ś wiatło jarzen ió wek zalało s alę. Ob s zed ł łó żk o , p o s tawił b u teleczk i i s trzy k awk ę n a o b u d o wie elek tro en cefalo g rafu . Bez p o ś p iech u s p rawd ził ws k azan ia ap arató w, p o tem p o p rawił o k u lary n a n o s ie, zwró cił s ię d o J an u s za: – Ten p an – p o k azał b ro d ą n a Ad ama – ju ż zag ro ził mi ś miercią. Teraz ch cecie zab ić p acjen ta. M u s zę to mieć n a p iś mie. – J ak iej o p eracji b y ł p o d d an y Sawick i? – s p y tał J an u s z. – Przy wiezio n y z ro zleg ły m zawałem s erca. Wcześ n iej o p ero wan y p o wy p ad k u s amo ch o d o wy m w s zp italu w By d g o s zczy . Ws zy s tk o jes t w d o k u men tach , mo że p an s p rawd zić. Pacjen ta p rzetran s p o rto wan o ś mig ło wcem, p ro fes o r ws zczep ił b y -p as s y . Po wtarzam, że o b u d zen ie tą meto d ą… J an u s z zawah ał s ię. – Niech p an ro b i zas trzy k – p o lecił Ad am. – Sawick i p rzeży ł ran y p o s trzało we. To zn aczy , że ma s iln e s erce. J an u s z i lek arz s p o jrzeli n a n ieg o zas k o czen i. Pielęg n iark a p o ru s zy ła s ię n ies p o k o jn ie. – O czy m p an mó wi? – zap y tał lek arz ze s zczery m zd ziwien iem. Od s u n ął p ielęg n iark ę, p o d n ió s ł wis zącą n a o p arciu łó żk a k artę ch o ro b y , p rzerzu cił k ilk a k artek . – Nie ma mo wy o ran ach p o s trzało wy ch . To p o my łk a, ran y cięte p o wy p ad k u … Us u n ięte frag men ty b lach y , zap ewn e k aro s erii – o ś wiad czy ł p ewn y m to n em. Nie b lefo wał, n ajwy raźn iej n ie zn ał p rawd y . – Zas trzy k , d o k to rze. Nie mamy czas u – rzu cił zd ecy d o wan ie J an u s z i zwró cił s ię d o p ielęg n iark i: – Niech p an i p rzy n ies ie p ap ier i d łu g o p is . Rad zę n ig d zie n ie d zwo n ić. Pielęg n iark a p o s łu s zn ie k iwn ęła g ło wą, wy s zła z s ali. Lek arz o two rzy ł b u teleczk ę, wciąg n ął lek ars two d o s trzy k awk i i tk wił b ez ru ch u . Pielęg n iark a wró ciła z n o tes em i p ió rem. J an u s z s k reś lił k ilk a zd ań , p o d p is ał s ię. Wy rwał k artk ę z n o tes u , p o d ał lek arzo wi. Ten p rzeczy tał tek s t, s ch o wał k artk ę d o k ies zen i fartu ch a. – Pro s zę p rzy g o to wać p acjen ta – p o lecił p ielęg n iarce. M ó wił b ezo s o b o wy m to n em, k tó ry o zn aczał, że o d cin a s ię o d k o n s ek wen cji.
s u ch y m,
Pielęg n iark a wy ciąg n ęła z s zu flad y s zafk i p rzy d rzwiach tamp o n i p las tik o wą b u telk ę. Od k aziła p rzed ramię Sawick ieg o , p o tem p o d es zła d o ap aratu ry med y czn ej, s k u p iła s ię n a ek ran ie. Lek arz p rzy s iad ł n a łó żk u , s taran n ie wy k o n ał zas trzy k .
– Po d aję p ięć milig ramó w efed ry n y . Na żąd an ie teg o czło wiek a… Pan i jes t ś wiad k iem. Wy ciąg n ął ig łę ze s k ó ry ramien ia, o d d ał s trzy k awk ę p ielęg n iarce, k tó ra wy rzu ciła ją d o metalo weg o k u b ła. Wró ciła d o elek tro en cefalo g rafu i z u wag ą o b s erwo wała zielo n ą s in u s o id ę i p u ls u jące cy fry . Zap an o wała cis za, ch o ry n ie p o ru s zy ł s ię. Ad am p o czu ł n iep o k ó j. M o że lek arz miał rację – ś ro d ek , k tó ry miał o b u d zić o jca Ewy , zab ije g o . Alb o p o d ał mu ś mierteln ą d awk ę, żeb y u n iemo żliwić k o n tak t. To ab s u rd aln e, s ek cja zwło k wy k azałab y p rawd ę o lek ars twie i ran ach p o s trzało wy ch . Sp o jrzał n a J an u s za, k tó ry p atrzy ł z n ap ięciem n a twarz ś p iąceg o i zap ewn e my ś lał p o d o b n ie. Oczy Sawick ieg o d rg n ęły , p ierś wzn io s ła s ię w g łęb o k im wes tch n ien iu . Lek arz u n ió s ł jeg o p o wiek ę p alcami. Zielo n a s in u s o id a n a ek ran ie p o d n io s ła s ię, p u ls p rzy ś p ies zy ł. – Sto czterd zieś ci n a d ziewięćd zies iąt – p o wied ziała o s trzeg awczy m to n em p ielęg n iark a. Gło wa Sawick ieg o p rzeto czy ła s ię n a b o k i wró ciła. Od d y ch ał z wy s iłk iem. Na czo le p o jawiły s ię k ro p le p o tu , mas k a n a u s tach wy p ełn iła s ię p arą. – Ad ren alin a, s zy b k o ! – p o lecił lek arz. – I lig n o cain u m! Pielęg n iark a p o d b ieg ła d o s zafk i, o d s u n ęła p o d ro d ze Ad ama. Po czu ł w d ło n i wcis k an ą k u lk ę p ap ieru , s p o jrzał n a n ią zas k o czo n y . Pielęg n iark a wy ciąg n ęła b u teleczk i i s trzy k awk ę, wró ciła d o łó żk a, p o ś p ies zn ie p rzy g o to wała zas trzy k . Lek arz wb ił ig łę w p rzed ramię, wp ro wad ził lek ars two . Pielęg n iark a n ie s p u s zczała wzro k u z ek ran u , p o ch wili p o wied ziała z u lg ą: – Sto d wad zieś cia n a s ied emd zies iąt, s p ad a. Ad am zaczął ro zwijać małą k artk ę. Po ch wy cił o s trzeg awcze s p o jrzen ie p ielęg n iark i, s ch o wał k artk ę d o k ies zen i. Lek arz zd jął mas k ę z twarzy Sawick ieg o , wy jął z jeg o u s t ru rk ę. Ch o ry o two rzy ł o czy , n a wp ó ł p rzy to mn y m wzro k iem p atrzy ł w s u fit. J an u s z p o ch y lił s ię n ad łó żk iem, lek arz p o ws trzy mał g o g es tem ręk i. – J ak s ię p an czu je? – zap y tał. Sawick i ch ciał o d p o wied zieć, zak rztu s ił s ię. Pielęg n iark a i lek arz z d wó ch s tro n u n ieś li g o za b ark i, p o d trzy mali g ło wę. Kas zel min ął p o p aru s ek u n d ach , u ło ży li g o z p o wro tem. – Lep iej? – s p y tał lek arz. Sawick i p rzy tak n ął, jeg o o czy o d n alazły J an u s za i Ad ama. Patrzy ł n a n ich
in ten s y wn ie, p ró b o wał zro zu mieć, k im s ą. – Przy jech ali z M in is ters twa, żeb y p an a p rzes łu ch ać – wy jaś n ił ch ło d n o lek arz. – Po ro zmawiać – s p ro s to wał J an u s z. Od s u n ął lek arza, zajął jeg o miejs ce. – Nazy wam s ię… – Wiem, p o ru czn ik Op ałk o – p o wied ział cich o o jciec Ewy . Przen ió s ł s p o jrzen ie n a Ad ama. – Wierzb ick i, d zien n ik arz. Pamiętam ze s p rawy Eas t Fu n d … Ewa o p o wiad ała. – Kap itan Op ałk o – s p ro s to wał J an u s z. – Przy jech aliś my , żeb y u s talić, co s ię wy d arzy ło . Pamięta p an , w jak i s p o s ó b tu trafił? Ojciec Ewy p rzy tak n ął mru g n ięciem p o wiek . – M iałem wy p ad ek s amo ch o d o wy i zawał. By łem o p ero wan y . Lek arz s p o jrzał try u mfaln ie n a J an u s za. – To ws zy s tk o ? Zatem p ro s zę zo s tawić p acjen ta w s p o k o ju . Wy b u d zen ie ze ś p iączk i farmak o lo g iczn ej jes t wy s tarczający m ry zy k iem. J eg o s tan wy mag a… J an u s z u cis zy ł g o n iecierp liwy m g es tem, zwró cił s ię d o Sawick ieg o : – Nie p amięta p an s trzelan in y ? Lu d zi, k tó rzy p ró b o wali u p ro wad zić Ewę? Wed łu g jej s łó w zo s tał p an p o s trzelo n y . Ro zmawialiś cie wieczo rem p rzez telefo n . Ojciec Ewy o d wró cił g ło wę, s p o jrzał n a ro letę w o k n ie. – Du s zn o tu … M o żn a o two rzy ć o k n o ? – To n iemo żliwe. Zaraz zało żę p an u mas k ę tlen o wą – o ś wiad czy ł lek arz. – Ewa b y ła w s zo k u p o atak u n a k o n wó j. – Sawick i n ad al p atrzy ł w s tro n ę o k n a, wo ln o wy mawiał s ło wa. – Wie p an , g d zie jes t teraz? – Zo s tała zatrzy man a. Przeb y wa w ares zcie w n as zej jed n o s tce. Wy jd zie n ied łu g o , p o zło żen iu zezn ań . J es t b ezp ieczn a. Ojciec Ewy k iwn ął g ło wą, p o jeg o p o liczk u p o to czy ła s ię łza. – Dzięk u ję. Pro s zę mn ie zo s tawić, mu s zę o d p o cząć. – Pan ie p u łk o wn ik u – p o wied ział z n acis k iem J an u s z. – Zap ewn iam, że n ic p an u n ie g ro zi. Pro s zę p o wied zieć, w jak i s p o s ó b p an tu trafił. Kto p an a p rzy wió zł? M ó wi p an u co ś n azwis k o Zb ig n iew Wo jn a, p s eu d o n im Hrab ia. To b ard zo ważn e. Po d ejrzewamy , że ten czło wiek jes t p o wiązan y z terro ry s tami, k tó rzy p lan u ją atak w Po ls ce. Ojciec Ewy o d wró cił g ło wę, s p o jrzał w o czy J an u s za. – M iałem wy p ad ek , p o tem zawał. Pro s zę mn ie zo s tawić w s p o k o ju .
39
Erwin Laik maa wy s zed ł z h ali tu rb in . Zatrzy mał s ię n a d zied ziń cu o b o k małeg o b u d y n k u z d ies lami, zap alił p ap iero s a. Stał b ez ru ch u , wd y ch ając d y m i ch ło d n e p o wietrze. Po łączo n e ru rami i n ap o wietrzn y mi p latfo rmami b u d y n k i elek tro wn i wy g ląd ały w s zarej p o ś wiacie jak k lo ck i p o rzu co n e p rzez p s y ch iczn ie ch o re d zieck o . Uś miech n ął s ię n a ws p o mn ien ie s p rzed cztern as tu lat – tak s amo p o ró wn ał wted y rafin erię n a Litwie. Nie b y ł mo cn y w ś ro d k ach s ty lis ty czn y ch , p o trafił za to n is zczy ć, wy wo ły wać p o żary i k atas tro fy . M iał wted y n iecałe trzy d zieś ci lat, p o my lił s ię n iezn aczn ie. Po żar p rzetwó rn i mazu tu n ie ro zp rzes trzen ił s ię. Ru n ęła p ięćd zies ięcio metro wa wieża i s p ło n ęła k o mo ra d es ty lacji p ró żn io wej. Rafin eria mu s iała zn aczn ie o g ran iczy ć p ro d u k cję, ale p o ls k a firma n ie s p rzed ała jej, cel n ie zo s tał o s iąg n ięty . Pamiętał s wó j lęk p rzed reak cją zlecen io d awcó w. Przek azan o mu , że n ie wy k o n ał p racy , n ie d o s tan ie p ien ięd zy , n ik t g o n ie b ęd zie ch ro n ił. M iał s zczęś cie, że d o ch o d zen ie litews k ich s łu żb b y ło p o wo ln e i n iezd arn e. Przes łu ch iwał g o o ficer w ty m s amy m co o n wiek u . Nie p o wiązał Erwin a z wy b u ch em, ch o ć k ilk u ś wiad k ó w zezn ało , że b y ł w o k o licy mazu to wn i. Wy my ś lił p ro s te k łams two , ś miał s ię w d u ch u z n aiwn o ś ci ś led czeg o , k tó ry s k ru p u latn ie s p is ał jeg o zezn an ie i n ie zad awał więcej p y tań . Ty d zień p ó źn iej zwo ln ił s ię z p racy , wy jech ał z Litwy . Tamto zlecen ie b y ło p ro s te: C4 p rzy czep io n e mag n es em d o zb io rn ik a mazu tu , zap aln ik o d p alo n y p ilo tem. Nawalił d ru g i ład u n ek u mies zczo n y p o d zb io rn ik iem lek k iej frak cji n afty . Nig d y n ie d o wied ział s ię, jak i p o p ełn ił b łąd . Po d ejrzewał, że wilg o tn e o p ary u n ieru ch o miły p o łączo n y z zap aln ik iem telefo n k o mó rk o wy . J eg o n as tęp cy p rzez cztery lata p ró b o wali wy k o n ać to s amo zad an ie, ale ich p ró b y b y ły jes zcze mn iej s k u teczn e. Wy wo ły wały ty lk o s zy b k o lo k alizo wan e p o żary , w k tó ry ch n iep o trzeb n ie g in ęli lu d zie, co p o d b u rzało litews k ą o p in ię p u b liczn ą p rzeciw Kremlo wi. Teraz n ie b ęd zie b łęd u . By ł s tars zy o cztern aś cie lat d o ś wiad czeń , w międ zy czas ie
zro b ił d y p lo m in ży n iera, s p ecjalis ty o d p o mp . Od b y ł p rak ty k ę w Czech ach i Po ls ce. GRU b ez tru d u zn ajd y wało mu p racę, tak jak ty m razem. Po ty m zad an iu wy co fa s ię, o two rzy w Tallin ie n iewielk ą firmę, w k tó rej b ęd zie p ro d u k o wał p o mp y n a zlecen ie p rzemy s łu . M iał p rzecież ro d zin ę, żo n ę i d wó jk ę d zieci, n ie zamierzał b y ć wieczn y m s p ecn azem. Sp łacił d łu g , s łu żąc p rzy b ran ej o jczy źn ie p o d czas d wó ch wo jen w Czeczen ii, wy k o n y wał n ieb ezp ieczn e zad an ia n a cały m Kau k azie, w Azji i n a Blis k im Ws ch o d zie. J eg o b o mb y zn is zczy ły b u d y n k i i u rząd zen ia warte miliard y . Nie wied ział, ilu lu d zi zg in ęło , i n ie ch ciał wied zieć. Nik t n ie mó g ł mu zarzu cić, że wy co fał s ię, zan im walk a zo s tała zak o ń czo n a. Wied ział ju ż, że n ig d y s ię n ie k o ń czy , ch o ć co in n eg o o b iecy wali in s tru k to rzy w s zk o łach wo js k o wy ch . W o s tatn iej z n ich , p o d leg ającej GRU, u zy s k ał s to p ień o ficers k i. Po wied zian o mu wted y , że zaws ze b ęd zie częś cią wielk ieg o k o lek ty wu o ficeró w wy wiad u . W k ażd ej ch wili, n awet k ied y s k o ń czy s ześ ćd zies iąt lat, mo że zo s tać p o wo łan y d o wy k o n an ia zad an ia. Zaws ze i ws zęd zie b ęd zie mó g ł też liczy ć n a s wo ich k o leg ó w. J u ż n ie wierzy ł w te zap ewn ien ia. Zb y t wielu wid ział tak ich jak o n , p o ś więco n y ch d la „d o b ra s p rawy ”. Rzu cił p ap iero s n a b eto n o wy p o d jazd , p rzy d ep n ął g o i n ieś p ies zn ie ru s zy ł w s tro n ę g łó wn eg o b u d y n k u reak to ra. W k ies zen i k o mb in ezo n u czu ł s ześ ć mały ch wy p u k ło ś ci. Os tatn ie s ześ ć z d wu n as tu , k ażd a wielk o ś ci p o ło wy p u d ełk a zap ałek , małe k o s tk i C4 . Kied y mo n to wał p ierws ze s ześ ć ład u n k ó w w h ali tu rb in , jak zaws ze p o wtarzał s zep tem n azwę materiału wy b u ch o weg o : h ek s ah y d ro -trin itro -triazy n a. Zak lęcie mo cy , n ad k tó rą p an o wał. By ł wład cą o g n ia i d es tru k cji. M imo ws zy s tk o lu b ił tę p racę – lata lu d zk ich wy s iłk ó w w s ek u n d ę zamien ian e w s to s y g ru zó w. Ład u n k i
miały
wb u d o wan y
zap aln ik
elek tro n iczn y
i
o d b io rn ik
s y g n ału
rad io weg o z u s tawio n ą częs to tliwo ś cią. Nie p o p ełn i b łęd u z rafin erii n a Litwie – s y g n ały wy wo łu jące ek s p lo zje b ęd ą p recy zy jn e jak cięcia s k alp ela. Wy ś le je z k o mp u tera wy g ląd ająceg o jak telefo n k o mó rk o wy . Os tatn iej n o cy n ie mó g ł s p ać. Wy s zed ł p rzed h o tel, żeb y zap alić p ap iero s a. In s ty n k t p o d p o wiad ał mu , że jeg o czas n ad ch o d zi. Przez trzy d n i p ad ał d es zcz, n ad cały m wy b rzeżem wis iał ciężk i, p o n u ry n iż zn ad Atlan ty k u . Tej n o cy p o czu ł zimn e p o wiewy wiatru z p ó łn o cn eg o ws ch o d u . M iał wrażen ie, że p rzy n o s zą zap ach jeg o d rewn ian eg o d o mu n a p rzed mieś ciach Tallin a. Ciemn e ch mu ry n iech ętn ie o d s u wały s ię n a zach ó d , o d s łan iały n ieb o u s ian e g wiazd ami. Nie b y ły tak jas n e jak w jeg o s tro n ach , n ie mo żn a b y ło zo b aczy ć p ó łn o cn y ch zó rz. Wy s y łały mu jed n ak zn ak wo ln o ś ci, s y g n ał d o o s tatn ieg o zad an ia.
Po p o wro cie d o p o k o ju s p rawd ził p ro g n o zę p o g o d y . Trzy d n i wy żu , k tó ry n ad ciąg ał zn ad Sy b erii. Zaraz p o tem o trzy mał wiad o mo ś ć SM S: „Najlep s ze ży czen ia u ro d zin o we d la s y n a!”. Przy p o mn iał s o b ie s p o tk an ie z an ty p aty czn y m czło wiek iem, k tó reg o wizy tę s p ecjaln y ch .
zap o wied ział
p u łk o wn ik
d o wo d zący
o d d ziałem
do
zad ań
* M ały i ły s y p o n ad s ied emd zies ięcio letn i, u b ran y z p ary s k ą eleg an cją jeg o mo ś ć zjawił s ię w d n iu ch rztu mło d s zeg o s y n a. Zamias t jed n ej ręk i miał n o wo czes n ą p ro tezę ze zg in ający mi s ię p alcami. Przed s tawił s ię jak o ad wo k at, p o p ro s ił, żeb y Erwin mó wił d o n ieg o p o imien iu . – Po p ro s tu Iwan . Wręczy ł żo n ie p rezen t, d łu g i n as zy jn ik ze zło ta z b ry lan tami i ze s zmarag d em. Śmiał s ię, k ied y s p es zo n a p ró b o wała p ro tes to wać, s am zawies ił n as zy jn ik n a jej s zy i. Przy cis n ął g o d o s k ó ry p alcami p ro tezy i zręczn ie zap iął zd ro wą ręk ą. By ł d u żo n iżs zy o d s mu k łej Naimy . Kied y ws p iął s ię n a p alce i s ięg n ął za jej k ark , o p arł s ię o wy s tające p iers i, u s tami d o tk n ął o b n ażo n ej s zy i. Erwin mu s iał o p an o wać s ię, żeb y n ie złap ać o b leś n eg o czło wieczk a za k ark i n ie wy rzu cić n a d wó r z s o lid n y m k o p n iak iem. Ad wo k at zau waży ł to w jeg o o czach , zawo łał g ło ś n o : – Po zwó l s taru ch o wi n acies zy ć s ię p ięk n em! Nie b ąd ź s k ąp cem! Zaru mien io n a Naima n ie zau waży ła ich s tarcia, s zczęś liwa p atrzy ła n a s wo je o d b icie w lu s trze, g łas k ała p alcami n as zy jn ik . Ad wo k at o b s erwo wał ją z u ś miech em. – Ro s jan k i też s ą p ięk n e, ale Es to n k i… – M las n ął języ k iem. – Kied y tu jech ałem, o mało n ie s k ręciłem s o b ie s zy i. Ech , g d y b y czło wiek b y ł mło d s zy . – Wes tch n ął ze s mu tk iem, ch wy cił Erwin a za ręk aw i p o ciąg n ął w s tro n ę n as tęp n eg o p o k o ju . – Pan i n am wy b aczy , mamy s p rawę n iecierp iącą zwło k i. Zamk n ął za s o b ą d rzwi, zmien ił to n n a p o ważn y . – J es teś Es to ń czy k iem p o matce, Ro s jan in em p o o jcu . Zg ad za s ię? Erwin k iwn ął g ło wą. M ały ad wo k at, s p aceru jąc p o p o k o ju , mó wił d alej: – Ro d zice ro zwied li s ię p o u p ad k u Związk u Rad zieck ieg o . Ojciec wró cił d o o jczy zn y . Zap ro p o n o wał ci s tu d ia w M o s k wie, k ied y o d rzu ciła cię Po litech n ik a w Tallin ie. Bo jes teś s y n em s o wieck ieg o o ficera.
– Co ś w ty m ro d zaju – p rzy tak n ął n iech ętn ie Ery k . – A jed n ak p o latach s łu żb y wró ciłeś d o Es to n ii. Nie k o ch a s ię matk i, k tó ra p rzy g arn ęła i wy ch o wała, ty lk o tę, k tó ra k o p n ęła w d u p ę. Dziwn a jes t lu d zk a n atu ra. Erwin ch ciał o d p o wied zieć, że miał d o ś ć wy ty k an ia mu n a k ażd y m k ro k u p o ch o d zen ia, o s k arżan ia o zd rad ę Ro s ji p o d czas p rzeciąg ający ch s ię p ijań s tw k o leg ó w o ficeró w, o d k tó ry ch n ie mó g ł s ię wy k ręcić. Ad wo k at g es tem n ak azał mu milczen ie. – M as z g en y p o matce. Są w Ro s ji tacy wy s o cy , jas n o wło s i, ale wy g ląd ają jak Sło wian ie. Ty mas z p ó łn o cn ą k rew… g ęb ę jak wik in g . Krew cię tu ś ciąg n ęła, k azała wy b rać Es to n k ę. – Do czeg o p an zmierza? – zap y tał zn iecierp liwio n y . Ad wo k at zatrzy mał s ię p rzed n im, s p o jrzał d o g ó ry . – Us iąd ź, p ro s zę – p o wied ział i b ezceremo n ialn ie p o p ch n ął Erwin a n a k rzes ło . – Nie wid zę two ich ś lep i. Po czek aj, n ie p rzes zk ad zaj. – Stan ął p rzed Erwin em, zajrzał mu w o czy . – Po wied z, s y n u , k tó ry k raj jes t two ją o jczy zn ą, Ro s ja czy Es to n ia? – Ob a. – Nie zb y waj mn ie b y le czy m. – Gło s ad wo k ata zao s trzy ł s ię g n iewn ie. – Zas tan ó w s ię i o d p o wied z. – Czy to ważn e? – Dziwn e p y tan ie w u s tach p o ru czn ik a GRU. Oczy wiś cie, że ważn e. Wy o b raź s o b ie, że mas z za zad an ie wy wo łać wy b u ch jak w Czarn o b y lu . I że ch mu ra rad io ak ty wn a d o trze n ad Es to n ię. M iałb y ś p ro b lem? Gd y b y two ja żo n a i d zieci zo s tały wcześ n iej ewak u o wan e. Erwin o d razu zro zu miał, że d iab els k i Ro s jan in mó wił p o ważn ie. Po czu ł lęk . – Dlaczeg o ja miałb y m to wy k o n ać? – zap y tał o s tro żn ie. – Dlateg o , że jes teś n ajlep s zy wś ró d cu d zo ziemcó w. Nie wy ś lemy d o Po ls k i Ro s jan in a. An i jak ieg o ś Czeczen a czy in n eg o b ru d as a. No i z o czy wis ty ch wzg lęd ó w n ie Po lak a. To d elik atn a s p rawa, wy mag a fin ezji. J es teś d y p lo mo wan y m in ży n ierem, s p ecjalis tą o d p o mp . M o żes z o ficjaln ie zatru d n ić s ię w elek tro wn i ato mo wej, jak o o b y watel Un ii Eu ro p ejs k iej n ie p o trzeb u jes z zezwo len ia, n ie wzb u d zas z p o d ejrzeń . Zn as z p o ls k i, p raco wałeś tam p o d y p lo mie. Po co ś cię tam wy s łan o , p rawd a? Po zn as z d o k ład n ie k o n s tru k cję zab ezp ieczeń elek tro wn i. A k ied y n ad ejd zie czas , u mieś cis z k ilk an aś cie s wo ich mały ch p u d ełeczek . I b u m! Erwin milczał. Do my ś lił s ię, że o d mo wa wy k o n an ia zad an ia b ęd zie wy ro k iem
ś mierci. Ad wo k at o d g ad ł jeg o my ś li, u ś miech n ął s ię i p o k lep ał g o p o ramien iu . – M as z rację, wies z ju ż ws zy s tk o , a to o zn acza ro zk az. M o żes z o trzy mać g o o d s wo jeg o d o wó d cy , ale wierz mi, to fo rmaln o ś ć. Zamilk ł i z u wag ą p rzy g ląd ał s ię Erwin o wi. – Do k ąd wy jed ziemy z Naimą? – zap y tał Erwin n ies wo im g ło s em. M iał wrażen ie, że g ard ło ma wy s y p an e p ias k iem. – Nie martw s ię. Do s tan ies z tak ie p ien iąd ze, że p o jed zies z, g d zie d u s za zap rag n ie. I n ie b ęd ziemy cię n ęk ać, o b iecu ję. Nap ijmy s ię teraz za zd ro wie two jeg o s y n a. J ak ma n a imię? Po o jcu , Alek s iej? – Aiv ar, p o d ziad k u . – No p ro s zę, p ięk n ie. Po d o b n o p rzes zed łeś n a k ato licy zm. Po mó d l s ię i za mn ie, s p o tk amy s ię w ty m s amy m p iek le. – Ad wo k at p o k iwał g ło wą z u ś miech em. Od wró cił s ię, p o d s zed ł d o d rzwi, p o ło ży ł d ło ń n a k lamce. Przy p o mn iał s o b ie o czy mś , zn ó w s p o jrzał n a Erwin a. – Ah a, reak to r wy b u ch n ie p o d czas wy żu z p ó łn o cn eg o ws ch o d u . M o żes z b y ć s p o k o jn y o s wo ją o jczy zn ę, wiatr p o g n a ch mu rę n ad Eu ro p ę. Po k ażemy , jak mąd rze zro b ili, wciąg ając Po lak ó w d o wielk iej eu ro p ejs k iej ro d zin y . Po wied ziaws zy to , o two rzy ł d rzwi i ws zed ł d o p o k o ju . Na wid o k o d wracający ch s ię w jeg o s tro n ę Naimy i jej całej ro d zin y zawo łał g ło ś n o : – Kuuuurija istus töööös jääääres! „Nau k o wiec o d Ks ięży ca u s iad ł n o cą n a b rzeg u lo d u … ”. Ależ wy macie ten języ k … Nic d ziwn eg o , że tru d n o was u jarzmić! * W b u d y n k u reak to ra p an o wał p ó łmro k ro zjaś n io n y mały mi ś wietló wk ami n a d o le ś cian . Za o s zk lo n y mi d rzwiami wid ać b y ło s alę, g d zie s ied zieli k o n tro lu jący p racę reak to ra tech n icy . Erwin wied ział, że s ię n u d zili, n ie b y li tu p o trzeb n i – reak to r AP 1 0 0 0 b y ł w p ełn i zau to maty zo wan y . W razie awarii cztery s y s temy b ezp ieczeń s twa miały s ię włączy ć s amo czy n n ie, k ażd y z n ich wy s tarczy ł, żeb y p rzerwać reak cję jąd ro wą, s ch ło d zić rd zeń i zap o b iec k atas tro fie. Po za ty m miał zad ziałać s y s tem wy ciąg an ia p rętó w u ran u , k tó re zo s tały b y u mies zczo n e w s p ecjaln ej k o mo rze p o ch łan iającej p ro mien io wan ie. Czło wiek n ie b y ł p o trzeb n y – ws zy s tk o , co mo g li zro b ić tech n icy , to zad zwo n ić d o d y rek cji i p o wiad o mić o au to maty czn y m p ro ces ie. Po tem in ży n iero wie i fizy cy zn aleźlib y p rzy czy n ę awarii i p o n o wn ie u ru ch o mili reak to r.
Po mach ał ręk ą tech n ik o m, k tó rzy o d wró cili s ię n a o d g ło s k ro k ó w. By li p rzy zwy czajen i d o jeg o reg u larn y ch wizy t, s p rawd zan ia zawo ró w i p o mp . Po s zed ł wąs k im k o ry tarzem, zs zed ł p o metalo wy ch s ch o d k ach , min ął n as tęp n y k o ry tarz. Zn alazł s ię w wielk iej h ali z trzema wy s o k imi cy lin d rami zb io rn ik ó w k was u b o ro weg o i wo d y . Ko n tro la u rząd zeń zaws ze zajmo wała mu k wad ran s , mu s iał zmieś cić s ię w ty m czas ie, żeb y n ie wzb u d zić p o d ejrzeń tech n ik ó w. Któ ry ś z n ich p rzy s zed łb y d la zab icia n u d y . Erwin p raco wał s p o k o jn ie i s zy b k o , p rzy czep iał ład u n k i, u ru ch amiał zap aln ik i. W ciąg u o s tatn ich d n i J o ach im Ku n d , d y rek to r elek tro wn i, zap o zn ał g o z s y s temem zab ezp ieczeń . Wied ział, k tó re zawo ry ma zn is zczy ć, żeb y u n ieru ch o mić zb io rn ik i. Ład u n k i zało żo n e w h alach d ies li i tu rb in p rzerwą k ab le, p o zb awią elek tro wn ię p rąd u . Wy ręczy ł tech n ik ó w, k tó rzy w p an ice mo g lib y wy łączy ć zas ilan ie. J ak g łu p cy , k tó rzy zro b ili ten b łąd w Czarn o b y lu , u n iemo żliwiając wy ciąg n ięcie u ran o wy ch p rętó w. Temp eratu ra w u n ieru ch o mio n y m reak to rze b ły s k awiczn ie wzro ś n ie, p rzek ro czy s tan k ry ty czn y . To n ie wy s tarczy ło , żeb y wy wo łać s to p ien ie rd zen ia i k atas tro fę p o d o b n ą d o tej w Czarn o b y lu . Nie in teres o wało g o jed n ak , jak teg o d o k o n ają in n i wy k o n awcy p lan u . Po d ejrzewał, że Ku n d p raco wał d la n ich , w p rzeciwn y m razie n ie zająłb y s ię o s o b iś cie jeg o s zk o len iem. Najważn iejs ze, że Naima i d zieci b y li b ezp ieczn i w Au s tralii. Nie wierzy ł w zap ewn ien ia małeg o ad wo k ata o b ezp ieczeń s twie Es to n ii. Po leci d o M o s k wy n aty ch mias t p o wy s łan iu ś miercio n o ś n eg o s y g n ału d o s wo ich ład u n k ó w. Stamtąd d o s tan ie s ię d o Sy d n ey . Otwierał k lu czem o d Ku n d a s talo we k latk i k ry jące zawo ry . Przecis k ał s ię p rzez p lątan in ę ru r i k ab li, p rzy k lejał ład u n k i taś mą w n iewid o czn y ch z zewn ątrz miejs cach . –
Hek s ah y d ro -trin itro -triazy n a –
p o wtarzał cich o , ry tmiczn ie wy mawiając
s p ó łg ło s k i. Brzmiały jak eg zo ty czn y rap , mu zy k a Bo g a. J eś li wied za o two rzen iu p o ch o d ziła o d Nieg o , to wied za o n is zczen iu ró wn ież. Po rząd ek i ch ao s , d wa o b licza Stwó rcy . – Bąd ź p o ch walo n y , Pan ie… Op iek u j s ię mn ą i mo ją ro d zin ą. Zg o d n ie z zalecen iem n ie zało ży ł ład u n k u n a zawo rze jed n eg o zb io rn ik a awary jn eg o . Sp o jrzał n a n ieg o z d alek a. Wy s o k i ciemn y walec p o d ś cian ą h ali wy d ał mu s ię zło wro g i. Po p rzed n ieg o d n ia b y ł ś wiad k iem wy mian y wo d y p o u s talen iu d y rek to ra J o ach ima Ku n d a, że b y ła za s łab o o d jo n izo wan a i z czas em mo g ła
u s zk o d zić metalo we ś cian y zb io rn ik a i zawó r. Ku n d zlecił mu n ad zó r n ad d wo ma p o mp ami, k tó re o p ró żn iły zb io rn ik i p o n o wn ie n ap ełn iły g o wo d ą p rzy wiezio n ą p rzez ciężaró wk ę-cy s tern ę. Do my ś lał s ię, że b y ł to elemen t p lan u . Wid ział k ap iącą p rzez u s zczelk ę p rzy p o mp ie p rzeźro czy s tą ciecz. Wy g ląd ała jak wo d a, ale trzy mał s ię o d n iej z d alek a. Ku n d p rzy s zed ł p o d czas wy p ełn ian ia zb io rn ik a. Zro b ił n a Erwin ie wrażen ie czło wiek a, k tó ry zap ad ł s ię w s o b ie, zerwał k o n tak t ze ś wiatem. Blad y , p rzy g ląd ał s ię cy s tern ie n iewid zący mi o czami. Szef Cy k lo p a, firmy o ch ran iającej elek tro wn ię, mu s iał trzy razy zwró cić s ię d o n ieg o z jak imś p y tan iem. Patrząc n a n ich , Erwin p o s tan o wił, że zamo n tu je w zap aln ik ach o d b io rn ik i rad io we więk s zej mo cy . M u s iał s ię zn aleźć s to k ilo metró w o d elek tro wn i, k ied y o d p ali ład u n k i. Przez g ru b e ś cian y d o leciał d o n ieg o cich y wark o t. Zn ał ten d źwięk , s ły s zał g o s etk i razy . Wy s u n ął s ię s p o d wy s o k ieg o zb io rn ik a, p rzy k u cn ął i s łu ch ał u ważn ie. Słu ch g o n ie my lił – n ad laty wały ś mig ło wce. Wy k o n ał zad an ie, u mieś cił o s tatn i zap aln ik , mu s iał o p u ś cić b u d y n ek reak to ra. Tech n icy n iczeg o n ie p o d ejrzewali, ale k to ś wn ik liwy mó g łb y s p y tać, co ro b i tu in ży n ier o d p o mp p o za ro zk ład em czas u k o n tro li u rząd zeń . Od czy tał ws k azan ie n a zeg arze p rzy zb io rn ik u k was u b o ro weg o , zap is ał n a ek ran ie n o tes u . Wy s zed ł z h ali, s zy b k o p o k o n ał d wa k o ry tarze i ws zed ł n a p latfo rmę o b o k d y s p o zy to rn i. Wark o t d wó ch wirn ik ó w zb liżał s ię, ś mig ło wce n ad laty wały n ad elek tro wn ię. W s zero k ich d rzwiach s tali o b aj tech n icy i z zad arty mi g ło wami g ap ili s ię w n ieb o . – M amy g o ś ci – p o wied ział jed en z n ich d o Erwin a. Kiwn ął im g ło wą, wy s zed ł n a wy b eto n o wan y d zied zin iec. Ob ie mas zy n y zn iżały s ię, o ś wietlając reflek to rami o k rąg ląd o wis k a. Do tk n ęły k o łami b eto n u , o two rzy ły s ię d rzwi i n a d zied zin iec wy s y p ało s ię k ilk u n as tu k o man d o s ó w w k o min iark ach , z k ró tk ą b ro n ią mas zy n o wą. – J a cię k ręcę… Co s ię d zieje? – rzu cił ten s am tech n ik i s p o jrzał p y tająco n a Erwin a, jak b y o czek iwał, że k ażd y in ży n ier p o win ien zn ać o d p o wied ź. Es to ń czy k wzru s zy ł ramio n ami i p o s zed ł n ieś p ies zn y m k ro k iem w s tro n ę b iu ro wca. Ko man d o s i ro zp ro s zy li s ię p o teren ie, zn ali s wo je zad an ia. Zb liżający s ię d o b u d y n k u reak to ra cy wil ro zmawiał p rzez telefo n k o mó rk o wy . By ł wy s o k i, ciężk iej b u d o wy . Zatrzy mał s ię p rzed Erwin em i p o wied ział s p o k o jn y m to n em: – M ajo r Stefan Biały , M in is ters two Ob ro n y . M am ro zk az zatrzy mać p raco wn ik ó w
firmy o ch ro n iars k iej Cy k lo p . Pro s zę o d o k u men t. Erwin wy ciąg n ął leg ity mację z g ó rn ej k ies zen i k o mb in ezo n u . M ajo r o b ejrzał p lak ietk ę. – Laik maa? Z Fin lan d ii? – J es tem z Es to n ii. – Zn a p an p o ls k i? – Praco wałem w Po ls ce. M ajo r o d d ał mu leg ity mację. – Kto ś z o ch ro n y jes t w b u d y n k u reak to ra? – Nie, ty lk o tech n icy . Nie wid ziałem o ch ro n iarzy o d wieczo ra. – Dzięk u ję, jes t p an wo ln y . „Bard ziej n iż mo żes z s o b ie wy o b razić”, ch ciał d o p o wied zieć Erwin . Sch o wał leg ity mację i ru s zy ł d alej. Wid ział k o man d o s ó w, k tó rzy wch o d zi d o b u d y n k ó w elek tro wn i i z n ich wy ch o d zili. Za s o b ą u s ły s zał g ło s majo ra: – Karo l? Wy g ląd a n a to , że cały Cy k lo p zn ik n ął.
40
Karo l ch o d ził p o p u s ty m s zp italn y m k o ry tarzu ze s łu ch awk ą telefo n u w u ch u . Przy d rzwiach izo latk i n a p rzeciwleg ły m k o ń cu s tał żan d arm w k amizelce k u lo o d p o rn ej, z k ró tk im p is to letem mas zy n o wy m. – Sied zib a w Wars zawie zo s tała wy czy s zczo n a z u rząd zeń . Zo s tał p u s ty mag azy n – p o wied ział, zatrzy mu jąc s ię p rzy o k n ie, p rzez k tó re wid ział jaś n iejące n a ws ch o d zie n ieb o . – Po mo g li p rzy g o to wać atak i u p ły n n ili s ię? – Stefan b y ł zan iep o k o jo n y . – Ob awiam s ię, że tak . Z in tern etu też zn ik n ęli, ich telefo n y n ie d ziałają. M in is ter wy d ał ro zk azy , ws zy s tk ie s łu żb y s zu k ają Zieliń s k ieg o i jeg o lu d zi. Po licja też. M amy n ieo ficjaln ą zg o d ę n a zas to s o wan ie s p ecjaln y ch tech n ik p rzes łu ch an ia. Ob aj wied zieli, że o zn acza to b rak s n u , to rtu ro wan ie h ałas em, u ży cie n ark o ty k ó w, a w o s tateczn o ś ci to rtu rę wo d y . – Ran o zb iera s ię Rad a Bezp ieczeń s twa Naro d o weg o – mó wił d alej Karo l. – Zd ecy d u ją s ię n a zawies zen ie p rac s ejmu i o b u k an celarii? – Plu s o d wo łan ie o b ch o d ó w Dn ia Niep o d leg ło ś ci n a p lacu Piłs u d s k ieg o . Kilk an aś cie ty s ięcy lu d zi, zb y t łatwy cel d la łu n y . By ć mo że s tan wy jątk o wy w cały m k raju . – Najwy żs zy czas ru s zy ć wo js k o – p o wied ział Stefan . – Co z ty m zlik wid o wan y m k ib o lem z Kielc? – Zn aleźliś my k lu b , p o tem jeg o ro d zin ę. Wy ch o wała g o matk a. M ó wi, że s y n wy jeżd żał d o Ro s ji n a jak ieś s zk o len ia. Nie wied ziała, czy m s ię zajmu je, zab ro n ił jej zad awać p y tan ia. Zjawił s ię trzy mies iące temu , b y ł p rzes tras zo n y , u p ił s ię i wy g ad ał, że ma d o ś ć zab ijan ia. Ch ciał p o rzu cić firmę. – Nie zd ąży ł. – Właś n ie. – J an u s z i Ad am p o win n i ju ż d o trzeć d o k lin ik i – s twierd ził Stefan . – Tak , czek am n a… – Karo l p rzerwał, s p o jrzał w s tro n ę o twierający ch s ię d rzwi w g łęb i k o ry tarza.
Wy s zła z n ich p ielęg n iark a. Ro zejrzała s ię, s zu k ając g o wzro k iem. – Niech p an p rzy jd zie, s zy b k o ! – zawo łała. Ru s zy ł w jej s tro n ę. – Nie mo g ę teraz, zad zwo n ię. Przes łu ch aj p raco wn ik ó w elek tro wn i. Sp rawd ź zap is y k amer i k o mp u teró w. J ak iś ś lad Cy k lo p a mu s iał zo s tać. – J as n e, ju ż d ziałamy . Karo l wy łączy ł telefo n . Zb liży ł s ię d o p ielęg n iark i, wid ział o twarte d rzwi. Krew o d p ły n ęła mu z g ło wy . Ch ciał s ię zatrzy mać, b ał s ię s tan ąć n a p ro g u . Nie b ęd zie mó g ł s ię wy co fać, u n ieważn ić teg o , co zo b aczy . Czas wy d łu ży ł s ię. Karo l miał wrażen ie, że p o k o n an ie tej o d leg ło ś ci jes t p o n ad jeg o s iły . Gd y b y Ewa u marła, ws zy s tk o s traciło b y s en s . Pielęg n iark a zau waży ła, co s ię z n im d zieje, i p o wied ziała z u ś miech em: – Sp o k o jn ie, właś n ie s ię o b u d ziła. Światło p ad ające z izo latk i p rzy s ło n iło wn ętrze. Nie mó g ł zo b aczy ć łó żk a p o d o k n em, łzy zamg liły s p o jrzen ie. Szy b k o wy tarł o czy , p rzes zed ł o s tatn ie trzy k ro k i i u s iad ł n a k rześ le p rzy łó żk u . Ewa p atrzy ła n a n ieg o s p o k o jn ie, d ło ń z o b an d ażo wan y m p rzeg u b em p o s zu k ała jeg o ręk i. By ła o s łab io n a, ale jej twarz n ie miała ju ż p ap iero weg o k o lo ru , k tó ry tak g o p rzeraził. – Co z o jcem? – zap y tała p o ru s zo n a. Karo l s p o jrzał n a zeg arek . – M amy jes zcze g o d zin ę, zn ajd ziemy g o . Szu k amy w k lin ice, k tó ra n ależała d o Rad o ws k ieg o . J an u s z i Ad am p o lecieli tam, s ą n a miejs cu . Zaraz b ęd ziemy wied zieć, ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. Ewa g łęb o k o n ab rała p o wietrza, p ró b o wała o p an o wać lęk . – Przy p o mn iałam s o b ie tę twarz – p o wied ziała cich y m g ło s em. – Nic n ie mó w, o d p o czy waj. Po k ręciła p rzecząco g ło wą. – Ps eu d o n im Su mo . Pamiętas z z Irak u s ierżan ta, k tó ry waln ął g ło wą w lu fę irack ieg o czo łg u ? Po d czas d ru g iej wo jn y w Zato ce? – Tak . – To o n . By ł wted y w jed n o s tce Zieliń s k ieg o . – Ws zy s tk o s ię zg ad za. Zieliń s k i i jeg o b an d a s ą n a celo wn ik u . Ewa zan iep o k o iła s ię.
– Zn ik n ęli? Karo l p o twierd ził s k in ien iem g ło wy . – Po mó ż mi u s iąś ć. – Nie wiem, czy … – Po mó ż! Karo l s p o jrzał p y tająco n a p ielęg n iark ę. Zo b aczy ł wch o d ząceg o lek arza, s ześ ćd zies ięcio letn ieg o p ro fes o ra J an a Ab ramo ws k ieg o , o rd y n ato ra o d d ziału ch iru rg ii, k tó reg o ran o wy ciąg n ął telefo n em z d o mu . – No p ro s zę, witamy p an ią n a b o ży m ś wiecie – p o wied ział p rzy jazn y m to n em p ro fes o r. Bezceremo n ialn ie o d s u n ął Karo la o d łó żk a. – Zró b miejs ce, p u łk o wn ik u , n ie zawracaj g ło wy k o b iecie. A ty , p o ru czn ik , p o k aż k lejn o ty . Od s ło n ił d ek o lt Ewy , p rzy ło ży ł s teto s k o p d o s erca. – Wali jak n a wy ś cig ach k o n n y ch . Us p o k ó j s ię tro ch ę, k o b ieto , to ty lk o Karo l. Po czek a, n ig d zie s ię n ie wy b iera, p rawd a? – Nie czek ając n a o d p o wied ź, zwró cił s ię d o p ielęg n iark i: – Sio s tro miło s ierd zia, więcej p ły n ó w d la p an i wo jo wn ik . Niech p an i d o leje mo jej wh is k y , n ależy jej s ię. Pielęg n iark a p o k ręciła g ło wą z n ag an ą, p o d es zła d o łó żk a, zaczęła zmien iać wo rek z k ro p ló wk ą. Pro fes o r mru g n ął d o Ewy , p o k lep ał ją p o ramien iu , p o d n ió s ł s ię. – Na razie zero s ek s u . Stres też p ro s zę o d ło ży ć. Kraj s ię n ie zawali b ez p an i p o mo cy . – Ile czas u , p an ie p ro fes o rze? – zap y tała Ewa. – Dzień , d wa? – Raczy s z żarto wać, d ziecin k o . Ty d zień relak s u … Cies z s ię, że ży jes z. Ewa o p u ś ciła g ło wę n a p o d u s zk ę z wes tch n ien iem rezy g n acji. Pro fes o r p o g ro ził jej p alcem. – J eś li u ciek n ies z, s am cię o d n ajd ę i o d zy s k am całą k rew, k tó rą w cieb ie wp o mp o waliś my . – Od wró cił s ię d o Karo la. – To b y ła two ja k rew, więc jej p iln u j. Najlep iej o d razu zwo ln ij ją ze s łu żb y , d y s cy p lin arn ie. No d o b rze… d o ś ć wy g łu p ó w, mam p o ważn y ch p acjen tó w. – Dzięk u ję, p an ie p ro fes o rze – p o wied ział Karo l. Ws zy s cy tak s ię d o n ieg o zwracali, a o n d o ws zy s tk ich p o imien iu . – Na razie, d zieciak i – rzu cił lek arz, wy ch o d ząc z izo latk i. Ewa zn ó w zaczęła p o d n o s ić s ię n a ło k ciach . Pielęg n iark a i Karo l p o d p arli ją z d wó ch s tro n . – Dzięk u ję. – Zwró ciła s ię d o k o b iety : – Pro s zę n as zo s tawić, mamy s p rawy .
Tajemn ica p ań s two wa. – Pan p ro fes o r n ie żarto wał – o s trzeg ła p ielęg n iark a. Sp rawd ziła p rzep ły w p ły n u w k ro p ló wce i wy s zła z p o k o ju . Ewa p o czek ała, aż zamk n ą s ię d rzwi. – J eś li Zieliń s k i jes t zamies zan y w u p ro wad zen ie, mo g ą u ży ć o jca d o s zan tażu . Co z Hrab ią? Karo l ro zło ży ł ręce. – Nieo s iąg aln y . – Cała b an d a s zy k u je s ię d o s k o k u . Nie mo g ę tu zo s tać. – J es teś b ezp ieczn a, p iln u je cię czterech lu d zi – zaczął Karo l. – Po za ty m… – Nie o ty m mó wię. M u s zę p o mó c zn aleźć Hrab ieg o , zn am wiele miejs c i lu d zi. Za n iecałą g o d zin ę zad zwo n i o jciec. J ak i mas z p lan ? Nie mo g ę czek ać b ezczy n n ie. – Ty d zień . Oczy Ewy b ły s n ęły g n iewem, p o liczk i p o ciemn iały . Gło s b y ł p o zo rn ie s p o k o jn y , ale d y g o tał o d n ap ięcia. – Przes tań , Karo l. M ó j o jciec mo że zg in ąć. Zap y tałam, co p lan u jes z. – Szu k amy Zieliń s k ieg o . I Hrab ieg o . Wiemy , k to b y ł k retem. Ten s am czło wiek wp u ś cił d o ares ztu zab ó jcó w. Sp o jrzała p y tająco . – Zn as z g o – mó wił d alej Karo l. – Kap itan Kin ick i. Od p o wro tu z Irak u p raco wał z Fo g elman em. – W Irak u b y ł w b atalio n ie Zieliń s k ieg o ? Karo l p rzy tak n ął. W k ies zen i k u rtk i zawib ro wał telefo n . Wy jął ap arat, s p o jrzał n a wy ś wietlacz. – Ty d zień temu Kin ick i p o p ro s ił o p rzen ies ien ie z cen trali d o jed n o s tk i. Fo g elman b y ł zd ziwio n y , ale zg o d ził s ię. – Wied zieli, że w k o ń cu zo s tan ę zatrzy man a i o s ad zo n a w ares zcie. Kin ick i o czy wiś cie też zn ik n ął? Karo l p rzy tak n ął. – Ob s tawiliś my jeg o mies zk an ie i ro d zin ę. Co d o Zieliń s k ieg o wy d an y jes t eu ro p ejs k i n ak az ares zto wan ia. Hrab ieg o też. Pręd zej czy p ó źn iej wp ad n ą. – J eś li ży ją, b o s tali s ię b ard zo n iewy g o d n i. Nie my ś lis z ch y b a, że Zieliń s k i s am ws zy s tk o zap lan o wał. – Zn ajd ziemy ich .
Karo l o d eb rał telefo n , u s tawił n a g ło ś n o , wy ciąg n ął d ru g ą s łu ch awk ę, p o d ał Ewie. – M ó w. Ewa jes t p rzy to mn a, s ły s zy cię. – Świetn ie, cies zę s ię, Ewo – p o wied ział zn iek s ztałco n y m g ło s em J an u s z. – Twó j o jciec jes t w k lin ice. Ewa ws trzy mała o d d ech , zap y tała s zy b k o : – J ak s ię czu je? – Do b rze. Ale… – J an u s z zawah ał s ię. – Co ? – Twierd zi, że miał zawał s erca. A wcześ n iej wy p ad ek s amo ch o d o wy . Lek arz d y żu rn y mó wi, że ws zczep ili mu b y -p as s y . – To k łams two ! – zawo łała Sawick a. – Zag ro zili, że mn ie zab iją! Sk łamał, żeb y mn ie rato wać! Karo l p rzy tak n ął. Ewa mó wiła d alej, s p o k o jn iej: – J es teś w k lin ice? – Ob o k – o d p arł J an u s z. – Dlaczeg o n ie zo s tałeś z o jcem!? – zawo łała zn ó w. – Ch cę z n im mó wić! W g ło s ie J an u s za d ało s ię wy czu ć n iep ewn o ś ć. – Nie mamy n ak azu . Zro b iła s ię ch o lern a awan tu ra, zjech ał właś ciciel k lin ik i i k o men d an t p o licji. M u s ieliś my wy jś ć z Ad amem. Ojciec o d p o czy wa, n ic mu n ie g ro zi, d u żo tam lu d zi. M amy k lin ik ę n a o k u , n ie d en erwu j s ię. Ewa o d d y ch ała s zy b k o , n ie b y ła w s tan ie o d p o wied zieć. Karo l p o ło ży ł d ło ń n a jej ręce. – Sp ró b u j tam wejś ć – p o wied ział d o telefo n u . – Przek aż Sawick iemu , że Ewa jes t ze mn ą, cała i zd ro wa. Dzwo n ię d o Fo g elman a, u ru ch o mię p ro ced u ry , zatrzy mamy właś ciciela k lin ik i. A jeś li b ęd zie trzeb a, p an a k o men d an ta ró wn ież. Przez o s tatn ie g o d zin y d u żo s ię d ziało , mamy p rio ry tet. – J as n e, Karo l – o d p arł J an u s z. – Trzy maj s ię, Ewo . Od p o czy waj. Zak o ń czy ł p o łączen ie. Ewa leżała n ieru ch o mo , d o ch o d ziła d o s ieb ie. Karo l p o g łas k ał jej d ło ń . – M u s zę iś ć. Nie d en erwu j s ię o o jca, zaraz g o wy ciąg n iemy . Będ ę d zwo n ił z k ażd ą n o wą wiad o mo ś cią. – Zab ierz mn ie s tąd wieczo rem. Alb o s ama wy jd ę. – Nie mo g ę, to … Ewa s p o jrzała n a n ieg o s p o k o jn y m wzro k iem.
– Zab ierz mn ie. J eś li ch ces z, żeb y ś my p o ty m ws zy s tk im b y li razem…
41
Kamir o two rzy ł o czy . Przez ch wilę n ie p o trafił ro zp o zn ać, g d zie jes t. Us ły s zał ró wn y o d d ech , o d wró cił g ło wę i zo b aczy ł ś p iącą Kamę. Zaws ze tak b y ło , o d ich p ierws zej n o cy : b u d ził s ię i leżąc b ez ru ch u , p atrzy ł n a n ią u ś p io n ą. Z zaró żo wio n y mi p o liczk ami, wzb u rzo n y mi wło s ami i lo k ami o p ad ający mi n a twarz p rzy p o min ała małe d zieck o . J ej p o wiek i u n o s iły s ię d elik atn ie i o d s łan iały b iałk a o czu , jak b y p ró b o wała s ię o b u d zić, ale n ie mo g ła. Nig d y jej n ie p o wied ział, że tak ś p i, to b y ła jeg o tajemn ica. Po d czas s n u o twierała i zamy k ała p o wiek i, p atrzy ła n a ś wiat n iewid zący mi o czami, n a marzen ia, k tó re n ależały ty lk o d o n ich . Os tro żn ie o d s u n ął k o łd rę, ws tał z łó żk a. Kama wes tch n ęła i o b ró ciła s ię n a d ru g i b o k . Ub ierając s ię p o cich u , n ie p rzes tawał n a n ią p atrzeć. Wło s y o d s ło n iły d elik atn y zak ręt s zy i z jas n ą s k ó rą. Sp o d k o łd ry wy s tawała o k rąg ło ś ć b ark u , ramię leżało n a p o d u s zce, d ło ń b y ła o d wró co n a d o g ó ry , z lek k o zg ięty mi p alcami. Starał s ię zap is ać w u my ś le k ażd y s zczeg ó ł. J ak p o d czas ich ro zs tan ia, k ied y Kama s tała b ez ru ch u ze łzami s p ły wający mi p o p o liczk ach , ro ztap iający mi s ię w s tru g ach d es zczu . Na u licy p rzed jej k amien icą, jes ien ią p o ich o s tatn im lecie. No s ił w s o b ie ten o b raz w p ak is tań s k im o b o zie, p o tem w g ó rach Afg an is tan u . Pró b o wał o d n aleźć cień p o d o b ień s twa w ry s ach i zach o wan iu n ap o tk an y ch k o b iet, ale żad n a n ie p o ru s zała s ię, n ie mó wiła, n ie ś miała s ię z wd zięk iem i d elik atn o ś cią Kamy . Nig d y więcej jej n ie zo b aczy . Przeczu cia g o n ie my liły , wied ział, że n ie p rzeży je atak u . J eś li jeg o i d wó ch p o zo s tały ch Afg ań czy k ó w n ie zab iją tro p iący ich ag en ci, zro b ią to lu d zie, k tó rzy p rzy g o to wali i n ad zo ro wali o p erację. Na p ewn o n ie d o p u s zczą d o ry zy k a u jawn ien ia p rawd y . Na miejs cu o d p alen ia rak iety zo s tan ą ich ciała, b ęd ą d o wo d em is lams k ieg o terro ry zmu . Nie p o d zielił s ię ty mi my ś lami z Ab d u lem Dżalilem i Faizu llah em Ulah em. Gard ził n imi, b y li b ezmy ś ln y mi fan aty k ami. Ch cieli zems ty n a s p rzy mierzeń cach Wielk ieg o Szatan a, b y li g o to wi n a męczeń s k ą ś mierć. M arzy li o h u ry s ach i n iek o ń czący ch s ię u cztach u b o k u Allah a. Nie b y ło s en s u b u rzy ć ich wiary , n iech
g in ą z p rzek o n an iem. Wied ział z ich u k rad k o wy ch wy zn ań , że marzą jed n o cześ n ie o wielk ich p ien iąd zach i u cieczce. Ty m b ard ziej b y li g o d n i p o g ard y , za p o d wó jn ą mo raln o ś ć. On p ro wad ził s wo ją wo jn ę, jeg o zems ta b y ła p rzemy ś lan a, celo wa. Po jeg o ś mierci d o g azet d o trą k o p ie lis tó w, w k tó ry ch wy jawił b ezczy n n o ś ć i ras izm p o licji o raz s ąd u . Zn is zczy li miło ś ć jeg o i Kamy . Op is ał też, jak jeg o g ru p a zo s tała ś ciąg n ięta d o Po ls k i p rzez wielk ieg o b izn es men a, d la k tó reg o p racu ją b y li o ficero wie. Niech cały n aró d p rzeży je ws trząs . Ud o wo d n ił ju ż o ficero m k o n trwy wiad u , że jes t o d n ich mąd rzejs zy , lep s zy . Nie czu ł n ien awiś ci d o Sien n ick ieg o . Ro zu miał, że p u łk o wn ik ch ro n i s wó j k raj. Szan o wał g o za to p o mimo p o d s tęp u z marih u an ą i u p o k o rzeń . Teraz zad emo n s tru je mu p rawd ziwą s iłę afg ań s k ieg o d u ch a. Nad al k o ch ał Kamę, p rag n ął jej k ażd ą k o mó rk ą ciała i d u s zy . Nig d y n ie b ęd ą s zczęś liwi, n ie zap o mn ą jej h ań b y an i jeg o b ezrad n o ś ci. On a p rzes tała b y ć czy s ta, o n s tracił męs k o ś ć. Patrząc n a ś p iącą Kamę, p o cich u zamk n ął za s o b ą d rzwi. Ch wilę s tał z zamk n ięty mi o czami, ch ło d n e p o wietrze p o ran k a d ziałało o rzeźwiająco . J ak n a n ag ich zb o czach g ó r p o d czas s u ro wy ch afg ań s k ich zim. Ale tu n ie b y ło wielk ich p rzes trzen i, p o czu cia wo ln o ś ci, p rzy jaźn i mężczy zn g o to wy ch o d d ać za s ieb ie ży cie. Rząd ziły fałs z, o b łu d a i p o d s tęp , co s p rawiło , że Po ls k a p rzes tała b y ć jeg o p rzy b ran ą o jczy zn ą. Ru s zy ł w s tro n ę b ramy , za k tó rą czek ał mo to cy k l. Zmęczo n a p o
n o cy
recep cjo n is tk a wy ch y liła s ię p rzez d rzwi d o mk u , ta s ama, k tó ra k ied y ś p o p ro s iła ich o zach o wan ie cis zy n o cn ej. Po jawiła s ię, k ied y o d k ry li, że n amiętn o ś ć jes t n ajwięk s zą s iłą ży cia. I b y ła też teraz, k ied y ro zs tawali s ię o s tateczn ie, p rzed jeg o ś miercią. Zas p an a, z czerwo n y mi o czami i wy miętą o d s n u twarzą, n ieś wiad o ma wy s łan n iczk a Allah a. Uś miech n ął s ię d o n iej. – Tak wcześ n ie? A g d zie p an a p rzy jació łk a? – u ś miech em.
zap y tała, o d p o wiad ając
– Śp i, p ro s zę jej n ie b u d zić. Zap łaciłem wczo raj. – Tak , wiem. Do wid zen ia p an u . – Do wid zen ia. Recep cjo n is tk a n acis n ęła p rzy cis k o twierający zamek b ramy i zn ik n ęła we wn ętrzu d o mk u . Kamir ws iad ł n a mo to cy k l, wło ży ł k as k . Ws u n ął k lu czy k w s zczelin ę s tartera. Klu czy k n ie ws zed ł d o k o ń ca, co ś g o b lo k o wało . Sp o jrzał w d ó ł,
k ilk a milimetró w s tali wy s tawało ze s zczelin y . Zd ziwio n y wy ciąg n ął k lu czy k , wy jął telefo n k o mó rk o wy , u ru ch o mił ap lik ację latark i. Na d n ie s zczelin y tk wił jas n y k awałek d rewn a alb o p ap ieru . Patrzy ł n a n ieg o ze zd u mien iem i n ied o wierzan iem. W n o cy Kamie ch ciało s ię p ić, wy s zła z d o mk u k u p ić n a recep cji wo d ę min eraln ą. Wcis n ęła co ś w s tarter mo to cy k la, p ró b o wała g o zatrzy mać. Zd ziwien ie zmien iło s ię w g n iew. M u s i n aty ch mias t o d jech ać, in aczej n azwą g o tch ó rzem, a n awet zd rajcą. Zo s tan ie z p o g ard ą o d rzu co n y , p o tem zab ity jak s zczu r. Ch ciał p ó jś ć d o d o mk u , o b u d zić Kamę i p o wied zieć, jak b ard zo g o k rzy wd zi. Op an o wał s ię, zs zed ł z mo to cy k la, zd jął k as k . Otwo rzy ł to rb ę, wy ciąg n ął p o jemn ik z n arzęd ziami. Zn alazł ś ru b o k ręt z n ajcień s zy m o s trzem, wró cił d o s tartera. Po wo li zaczął wy d łu b y wać p o łaman e i zg n iecio n e zap ałk i. Po k ilk u min u tach o czy ś cił s zczelin ę. Sch o wał p o jemn ik z n arzęd ziami, ws iad ł n a s io d ełk o , wło ży ł k as k . Wcis n ął k lu czy k w s tarter, p rzek ręcił. Nic, cis za. Sp ró b o wał jes zcze raz. Siln ik milczał. Po czu ł, że s erce my li u d erzen ia, całe ciało o b lewa p o t. Zs iad ł i p rzy jrzał s ię z b lis k a k ab lo m p rzy k o lu mn ie s iln ik a. Nacięcia b y ły d elik atn e, d lateg o n ie zau waży ł u s zk o d zeń . Kama b y ła in ży n ierem elek tro n ik i, wied ziała, jak p rzeciąć k ab le w n iewid o czn y s p o s ó b . Pan u jąc n ad g n iewem, zn ó w wy jął p o jemn ik n a n arzęd zia. Od ło ży ł k as k , u s iad ł p rzy s iln ik u i zaczął n ap rawę. Ro zciął u s zk o d zo n e k ab le, o d izo lo wał, s k ręcił k o ń có wk i. Po łączy ł i zaczął o k ręcać taś mą izo lu jącą. Us ły s zał za s o b ą cich e k ro k i, o d wró cił s ię s zy b k o . Zo b aczy ł Kamę z k awałem d rewn a w u n ies io n ej ręce. Od ru ch o wo o d s u n ął s ię, ale u d erzy ł p lecami o mo to cy k l. Po lan o s p ad ło n a jeg o g ło wę, p o czu ł tęp y b ó l, zamro czo n y o s u n ął s ię n a ziemię. Pró b o wał n ie s tracić p rzy to mn o ś ci, o b ró cił s ię i zaczął u ciek ać n a ręk ach i k o lan ach . Krew zalewała czo ło i o czy , p rawie n ic n ie wid ział, s ły s zał, że Kama id zie za n im. Przek ręcił s ię n a p lecy , zas ło n ił p rzed ramien iem p rzed k o lejn y m cio s em. Po lan o trafiło g o w ło k ieć. Zawy ł z b ó lu , rzu cił s ię n a n o g i Kamy . Przeto czy li s ię p o ziemi, walcząc zaciek le. Przewró cił d ziewczy n ę n a p lecy , p rzy g n ió tł ją. Us ły s zał k rzy k p rzes tras zo n ej recep cjo n is tk i. – Po licja! Kama p ró b o wała ch wy cić g o za g ard ło . Przez k rew n a o czach wid ział jej wy k rzy wio n ą, zalan ą łzami twarz. Precy zy jn ie wy mierzy ł cio s p ięś cią w p o d b ró d ek . J ęk n ęła i ro zciąg n ęła s ię b ezwład n ie n a ziemi. Przy s u n ął twarz d o jej u s t, s p rawd ził, że o d d y ch a. Dy s zał ciężk o , p o trzeb o wał ch wili, żeb y d o jś ć d o s ieb ie, o p an o wać ciało
i u my s ł. Wś ciek ło ś ć min ęła, p o czu ł p rzy p ły w czu ło ś ci. Po cało wał d elik atn ie jej u s ta, p o d n ió s ł s ię. W o czy try s n ął mu p iek ący o b ło k . Przed n im s tała recep cjo n is tk a z wy ciąg n ięty m p o jemn ik iem g azu . Zak rztu s ił s ię, wy cierając o czy z k rwi i g azu , p rawie n a o ś lep ru s zy ł w jej s tro n ę. Recep cjo n is tk a o d wró ciła s ię, u ciek ła z k rzy k iem d o d o mk u p rzy b ramie, zatrzas n ęła za s o b ą d rzwi. Kamir wró cił d o mo to cy k la. Po o mack u wy ciąg n ął z b ag ażn ik a ręczn ik , wy tarł twarz. Ob o k o g ro d zen ia b y ła s tu d n ia z k ran em. Zmo czy ł materiał, p rzetarł o czy i p iek ącą s k ó rę. Wy p łu k ał ręczn ik p o d s tru mien iem wo d y . Wró cił d o Kamy , p o ło ży ł mo k rą p łach tę n a jej twarzy . Kama wes tch n ęła, o two rzy ła o czy . Przez ch wilę p atrzy li n a s ieb ie w milczen iu . – Ko ch am cię – p o wied ział Kamir. – Zaws ze b ęd ę cię k o ch ał. Sp o tk amy s ię… Po d ru g iej s tro n ie. Kama ch ciała co ś p o wied zieć, ale zaczęła p łak ać. Łzy s p ły wały n a s k ro n ie, s k ap y wały n a ziemię. Kamir wy p ro s to wał s ię, ws iad ł n a mo to cy k l, p rzek ręcił k lu czy k w s tacy jce i n acis n ął s tarter. Siln ik zas k o czy ł z g ło ś n y m wark o tem. Wło ży ł k as k , wrzu cił b ieg i wy jech ał p rzez b ramę. M o to cy k l s zy b k o p rzejech ał ś cieżk ą międ zy b rzo zami, d o tarł d o d ro g i, k tó ra p ro wad ził w d ó ł wzn ies ien ia. Kama u s iad ła, ch wiejn ie p ró b o wała ws tać. Recep cjo n is tk a o s tro żn ie wy s zła z d o mk u , p atrzy ła n a n ią s zero k o o twarty mi o czami. – Co was n as zło ? Zd rad ził p an ią? – zap y tała z lęk iem i zaciek awien iem. – Nie ch cę n ic mó wić… ale n a p an i miejs cu n ie zad awałab y m s ię z Arab ami.
42
Wiatr z p ó łn o cn eg o ws ch o d u o czy ś cił n ieb o z ch mu r, s zk lan e ś cian y k lin ik i So ter b ły s zczały w p o ran n y m s ło ń cu . Za s zlab an em b y ło wid ać rad io wó z z mig ający m k o g u tem i cy wiln eg o v o lk s wag en a k o men d an ta p o licji. Na p ark in g u s tało p o rs ch e, k tó ry m p rzy jech ał właś ciciel k lin ik i. Ad am i J an u s z s ied zieli w ren au lt meg an e p o p rzeciwn ej s tro n ie u licy , p ili k awę i jed li k an ap k i p rzy wiezio n e p rzez ch o rążeg o Palu ch a. Ad am p rzes u wał s tro n y in tern eto we w telefo n ie. Po ch wili zaczął czy tać: – „So ter, p o g reck u zb awiciel. Nazy wan o tak g reck ieg o b o g a lek arzy As k lep io s a. By ł s y n em b o g a Ap o llo n a. Kied y ś p o d czas zb ieran ia zió ł zo b aczy ł węża i g o u d u s ił. Wted y p o d p ełzł d ru g i wąż i p o d ał zio ło , k tó re s p rawiło , że zab ity wąż o ży ł. As k lep io s wy rwał mu ziele z p y s k a i p o tem wy k o rzy s ty wał d o leczen ia ś mierteln ie ch o ry ch . Do s zed ł d o tak iej wp rawy , że mó g ł n awet ws k rzes ić u marły ch . Gd y zo s tał lek arzem n a o k ręcie Arg o , wró cił ży cie k ilk u zmarły m, włączn ie z M in o s em. Dlateg o n azy wan o g o zb awicielem: Soter. Kied y p ró b o wał o ży wić Orio n a, Had es p o s k arży ł s ię Zeu s o wi, że wk ró tce p o d ziemie o p u s to s zeje. Zeu s p o s tan o wił temu zarad zić i zab ił As k lep io s a p io ru n em, a n as tęp n ie p rzemien ił g o w g wiazd o zb ió r Wężo wn ik a. Z zems ty Ap o llo n p o zab ijał ws zy s tk ie cy k lo p y ”. Zielo n y n eo n n ad wejś ciem k lin ik i zg as ł. Ad am zau waży ł to k ątem o k a. – M o że s tąd Cy k lo p Zieliń s k ieg o ? M afia ze s łab o ś cią d o g reck iej mito lo g ii? Ciek awe, jak ie węże d u s i i o ży wia właś ciciel So tera. J an u s z p o d s u n ął mu mały tab let i p o wied ział z p ełn y mi u s tami: – Zeu s mu s p rzy ja. Dwa razy b y ł we wład zach mias ta, s zef wy d ziału zd ro wia, n awet wicep rezy d en t. Krzy ż k awalers k i, zd jęcia z p rezy d en tem Po ls k i, p remierem Wielk iej Bry tan ii, wizy ta w jeg o k lin ice k an clerz Niemiec. A tu Waty k an … cału je p ierś cień p ap ieża, a jak że. Dwa p o d ejrzen ia o związk i z p rzes tęp czo ś cią zo rg an izo wan ą, wątek ro s y js k i, o p eracje p las ty czn e g an g s teró w, a g azety mu s iały p rzep ras zać i p łacić. Och ro n iarz n ie my lił s ię, p ro fes o r jes t mo cn y … – Id zie! – p rzerwał mu Ad am. J an u s z p o d n ió s ł g ło wę zn ad tab letu . Z b ramy k lin ik i wy s zła ru d a p ielęg n iark a n a
wy s o k ich o b cas ach , b ez czep k a, w o b cis łej s u k ien ce. – Niezła jes t – s twierd ził J an u s z. – M o że ta k artk a z telefo n em d lateg o , że jes teś celeb ry tą. – Wątp ię. Po d jed ź k awałek , n ie ch cę jej zas zk o d zić. J an u s z o d ło ży ł tab let, u ru ch o mił s iln ik . Ren au lt m eg an e ru s zy ło , wy p rzed ziło p ielęg n iark ę id ącą ch o d n ik iem, s k ręciło w b o czn ą u licę. Ad am wy s iad ł, p o czek ał n a ro g u . Pielęg n iark a min ęła g o i rzu ciła s zy b k o z lęk iem: – Nie tu , miał p an d zwo n ić! Dwa p rzy s tan k i! Ad am wró cił d o s amo ch o d u , p o k azał n a zb liżający s ię au to b u s . – Bo i s ię – p o wied ział J an u s z. – J ed ź za n ią. J an u s z k iwn ął g ło wą, wy b rał n a d es ce ro zd zielczej n u mer telefo n u . Po ch wili u s ły s zeli g ło s ch o rążeg o : – J es tem, p an ie k ap itan ie. – Nie s p u s zczajcie o k a z k lin ik i. Niech p an meld u je, k ied y p s y o d jad ą. – Zro zu miałem. Pielęg n iark a ws iad ła p rzez ty ln e d rzwi, au to b u s ru s zy ł. Ren au lt meg an e s k ręciło n a s k rzy żo wan iu . Ulica łączy ła s ię z g łó wn ą tras ą międ zy Gd ań s k iem a So p o tem, o tej p o rze b y ła zatło czo n a. Au to b u s p o s u wał s ię wo ln o w s zn u rze s amo ch o d ó w. J an u s z i Ad am wid zieli p rzez ty ln ą s zy b ę ru d e wło s y p ielęg n iark i. Na d ru g im p rzy s tan k u wy s iad ła, p o d es zła s zy b k im k ro k iem d o n iewielk iej k awiarn i, zn ik n ęła we wn ętrzu . J an u s z p rzy h amo wał, Ad am wy s k o czy ł, ws zed ł d o k awiarn i. Pielęg n iark a s ied ziała p rzy s to lik u w g łęb i, z d alek a o d o k n a. Po d s zed ł i u s iad ł n ap rzeciw n iej. Przy zn ał w d u ch u rację J an u s zo wi, rzeczy wiś cie b y ła b ard zo ład n a. W jej o czach n ad al wid ział lęk . – Pro s zę s ię n ie o b awiać, n ig d y n ie u jawn iam źró d ła in fo rmacji – p o wied ział u s p o k ajająco . Kiwn ęła g ło wą, o d wró ciła s ię d o p o d ch o d zącej k eln erk i. – Kawa, d u ży k u b ek . I g o rący s an d wicz z ło s o s iem – p o p ro s iła i s p o jrzała n a Ad ama. – Dla p an a? – Nic, d zięk u ję. Ad am p o czek ał, aż k eln erk a o d ejd zie. – Sawick i b y ł p o s trzelo n y , p rawd a? Kto g o p rzy wió zł?
– Nie wiem, zaczęłam d y żu r p o o p eracji – o d p arła o s tro żn ie. Od b u fetu d o b ieg ł d źwięk mas zy n k i d o k awy . Do k awiarn i ws zed ł J an u s z, d o s trzeg ł Ad ama i p ielęg n iark ę, p o d s zed ł d o n ich i u s iad ł. Dziewczy n a s p o jrzała n a n ieg o n iep ewn ie. – Kap itan też zap ewn ia p ełn ą an o n imo wo ś ć – p o wied ział Ad am. Kiwn ęła g ło wą tro ch ę u s p o k o jo n a, ale n ad al b y ła s p ięta. – Najp ierw k o fein a, d o b rze? Nie s p ałam całą n o c. Ad am p rzy p o mn iał s o b ie jej ro zes p an ą twarz, k ied y wy s zła n a k o ry tarz k lin ik i. Przy tak n ął z u ś miech em. – Oczy wiś cie, n ie ma p o ś p iech u . J an u s z s p o jrzał n a n ieg o p y tająco . – Pan i… – zaczął Ad am i p o p atrzy ł n a p ielęg n iark ę. – Natalia – p o d p o wied ziała. – Pan i Natalia zaczęła d y żu r p o o p eracji. Nic n ie wie o o b rażen iach Sawick ieg o . Dziewczy n a u ś miech n ęła s ię d o n ieg o z wd zięczn o ś cią. – Co ch ce n am p an i p o wied zieć? – zap y tał n iecierp liwie J an u s z. Po d es zła d o n ich k eln erk a, p o s tawiła n a s to lik u k u b ek z k awą. – Ze ś mietan k ą – p o p ro s iła p ielęg n iark a. Keln erk a k iwn ęła g ło wą. – San d wicz zaraz b ęd zie. Od es zła w s tro n ę b u fetu , zaczęła n alewać ś mietan k ę. – Zaws ze jad am tu ś n iad an ie p o n o cn y m d y żu rze – wy jaś n iła p ielęg n iark a. – Ro b ią ś wietn e k an ap k i. M o że s p ró b u jecie p an o wie? – Nie mamy czas u – rzu cił J an u s z. – Co p an i wie o h o s p italizacji p u łk o wn ik a Sawick ieg o ? Keln erk a wró ciła z d zb an u s zk iem ś mietan k i. – Pan p ro fes o r d ziś n ie p rzy jd zie? – zap y tała, s tawiając d zb an u s zek . Pielęg n iark a rzu ciła n a Ad ama s p ło s zo n e s p o jrzen ie. – Niech cię s zlag , ru d a zd ziro ! – k rzy k n ął J an u s z, zry wając s ię i p rzewracając k rzes ło . Ad am zamarł ze zd u mien ia. W n as tęp n ej s ek u n d zie d o tarło d o n ieg o , że p ad ł o fiarą p o d s tęp u . Ch wy cił k u b ek z k awą i ch lu s n ął n a p ielęg n iark ę. Dziewczy n a wrzas n ęła z b ó lu , k eln erk a o d s k o czy ła z o k rzy k iem p rzes trach u . Ad am zerwał s ię, ru s zy ł b ieg iem za J an u s zem, k tó ry b y ł ju ż w d rzwiach .
Do p ad li d o ren au lt meg an e zap ark o wan eg o s to metró w d alej w zato czce p rzy u licy . Ws k o czy li n a s ied zen ia. – Ład n a i s k u teczn a! – wark n ął J an u s z. – Dziwk a p ro fes o ra. Od p alił s iln ik i o p u ś cił s zy b ę. Sk ręcając w p o p rzek u licy , jed n o cześ n ie n acis k ał k lak s o n i u s tawiał n a d ach u mig ającą n ieb ies k ą lamp ę. Kilk a s amo ch o d ó w zah amo wało g wałto wn ie p o o b u s tro n ach . Ru s zy li o s tro w s tro n ę So p o tu . J an u s z d awał k lak s o n em zn ać k iero wco m, żeb y zjeżd żali n a b o k , p rzep y ch ał s ię p rzez zak o rk o wan y d o jazd d o s k rzy żo wan ia. Czerwo n e ś wiatło zatrzy my wało ru ch . – Po ch o lerę p o p arzy łeś ją k awą? – Żeb y n ie o s trzeg ła p ro fes o ra! – o d k rzy k n ął Ad am. – Będ ziemy w k lin ice, zan im d o jd zie d o s ieb ie. – Niezłe! – p rzy zn ał J an u s z. – Szk o d a, że wcześ n iej n ie o p rzy to mn iałeś ! Pięk n e zielo n e o czy … – Też s ię d ałeś n ab rać! – M o że cię o s k arży ć o n ap aś ć. – Szlag z n ią. J an u s z p o k ręcił g ło wą. Wcis n ął ren au lt międ zy ciężaró wk ę i wó z teren o wy , k lak s o n em wy mu s ił n a k iero wcach , żeb y zro b ili miejs ce. Ru s zy ł d alej, p rzy ś p ies zy ł n a p u s ty m k awałk u u licy , jed n o cześ n ie wy b rał n u mer n a tab licy ro zd zielczej. Sy g n ał p o łączen ia p o wtó rzy ł s ię k ilk a razy , wres zcie u s ły s zeli ch o rążeg o mó wiąceg o z h amo wan ą iry tacją: – J es t cy rk z p o licją. Ko men d an t wy leg ity mo wał n as , p ierd o li co ś o s k ard ze właś ciciela So tera d o min is tra. – Co z Sawick im? Ch o rąży zawah ał s ię. – M y ś lę, że w p o rząd k u . – Niech p an n ie my ś li, ty lk o id zie d o k lin ik i! – p o lecił o s try m to n em J an u s z. – To n iemo żliwe, p an ie k ap itan ie, p o trzeb n y jes t n ak az. Tu s ię ro i o d p s ó w. Lep iej, żeb y p an p rzy jech ał. J an u s z zmęłł w u s tach p rzek leń s two . – J ad ę, zaraz b ęd ę. Ad am p o ch y lił s ię d o mik ro fo n u wb u d o wan eg o w tab licę ro zd zielczą. – Nie o d jech ał żad en amb u lan s z ch o ry m? – zap y tał z n ap ięciem. – Nie – o d p arł ch o rąży p o ch wili.
– Na p ewn o ? – zap y tał J an u s z. – Przy jech ał ty lk o amb u lan s p o s tars zą k o b ietę. – Ku rwa mać! J es t tam jes zcze? – Od jech ał… Dzies ięć min u t temu . – W g ło s ie ch o rążeg o b y ło s ły ch ać, że zro zu miał s wó j b łąd . – Sp rawd ziliś my , w ś ro d k u zn ajd o wała s ię ta k o b ieta. W o d leg ło ś ci trzy s tu metró w b y ło ju ż wid ać lś n iące ś cian y k lin ik i. Ob a p as y u licy zas tawiały s amo ch o d y , k lak s o n i n ieb ies k a lamp a n ie p o mag ały . J an u s z o two rzy ł d rzwi, wy s k o czy ł i p o b ieg ł ś ro d k iem jezd n i. Ad am wy s iad ł p o ś p ies zn ie, ru s zy ł za n im ch o d n ik iem. Do tarli d o o g ro d zen ia k lin ik i, zatrzy mali s ię zd y s zan i p rzed b ramą, p rzez k tó rą wy jeżd żały rad io wó z, v o lk s wag en i p o rs ch e. J an u s z o d ru ch o wo s ięg n ął d o k ab u ry p o d p ach ą, ale zrezy g n o wał. Wb ieg ł za b ramę. Ad am p o b ieg ł za n im. W wejś ciu ten s am o ch ro n iarz o d s u n ął s ię b ez s ło wa. Zza k o n tu aru recep cji p o d n io s ła s ię k o b ieta w ś red n im wiek u , u b ran a w g ran ato wy eleg an ck i k o s tiu m. – Pan o wie d o k o g o ? – Do p u łk o wn ik a Bo g d an a Sawick ieg o ! – rzu cił J an u s z, k ieru jąc s ię w s tro n ę s zk lan y ch d rzwi za recep cją. – Przed ch wilą wy jech ał k aretk ą p rzewo zo wą razem z n as zą p acjen tk ą – p o wied ziała u p rzejmie k o b ieta. – Do s zp itala Święteg o Wo jciech a. Pan o wie zamiejs co wi? To p rzy alei J an a Pawła II, n a Zas p ie. Niecałe p ięć k ilo metró w, mo g ę p o k azać n a map ie.
43
Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah z p ó ło twarty mi u s tami, p rzes tras zen i, p atrzy li n a p o d jeżd żająceg o Kamira. Ich reak cję zau waży ł Zieliń s k i, p o tem n as tęp n i n ajemn icy , k tó rzy ś ciąg ali p lan d ek ę ze s to jąceg o międ zy zab u d o wan iami tira. Sp o d p lan d ek i wy łan iała s ię ciemn o zielo n a wy rzu tn ia z d wo ma s tan o wis k ami celo wn iczy mi. Ob o k tira s tała n iewielk a ciężaró wk a, p rzez o twarte d rzwi b y ło wid ać tek tu ro we k arto n y . Umilk ły ro zmo wy , ws zy s cy zn ieru ch o mieli. Kamir zatrzy mał s ię za o g ro d zen iem, zg as ił s iln ik . Zd jął k as k i p rzetarł o czy , ro zmazu jąc k rew p o k ry wającą czo ło i p o liczk i. Zieliń s k i p o d s zed ł d o n ieg o s zy b k o . – Gd zie s ię p o d ziewas z? Kto ci p o zwo lił wy jeżd żać? – zap y tał o s try m to n em. – Op ó źn iłeś wy jazd o g o d zin ę. Wies z, co b y ś za to d o s tał n a fro n cie? Ku lę w mó zg . Tęd y . – Do tk n ął p alcem jeg o czo ła. Kamir d rg n ął, ry s y twarzy ś ciąg n ęły s ię g n iewn ie. – Przep ras zam, n awalił mi mo to r – o d p arł o p an o wan y m g ło s em. Po d es zli d o n ich d waj Afg ań czy cy i k ilk u n ajemn ik ó w. Kamir ch ciał o d ejś ć w s tro n ę tira. Zieliń s k i ch wy cił g o za ramię, o d wró cił d o s ieb ie. – Od p o wiad aj, jak p y tam! Kto cię zran ił? By łeś ś led zo n y ? – Ud erzy łem s ię o g ałąź. – Nie k łam! W k as k u ? Kamir s zarp n ięciem u wo ln ił ramię, s p o jrzał p ro s to w o czy majo ra. – Nie wy s tarczy ? Niech p an s am zap ro g ramu je łu n ę. Twarz Zieliń s k ieg o p o ciemn iała, p rzez mo men t wy d awało s ię, że zaatak u je Kamira. Us p o k o ił s ię, o d s u n ął o k ro k . Nie s p u s zczając wzro k u z jeg o o czu , p o wied ział cich y m g ło s em: – J es zcze raz s p ró b u j o d d alić s ię b ez mo jej zg o d y , a s am cię zas trzelę. J ak p s a. Do b ó r o s tatn ich s łó w n ie b y ł p rzy p ad k o wy – to p o ró wn an ie b y ło p o ważn ą o b razą d la mu zu łman in a. Kamir s k rzy wił s ię p o g ard liwie. Patrząc n a Zieliń s k ieg o , p rzetarł twarz i wy czy ś cił zak rwawio n ą d ło ń o u d o . Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah u ś miech n ęli s ię p o d n o s em, d la n ich czy teln a b y ła wy mo wa teg o g es tu – k ied y
Afg ań czy k p o d erżn ie g ard ło majo ra, k rew n iewiern eg o b ęd zie b ru d em n ieg o d n y m jeg o ręk i. – Sp rawd ź s wo je mas zy n k i, o d p o wiad as z za n ie g ło wą – p o lecił Zieliń s k i, o d wró cił s ię i o d s zed ł w s tro n ę s zo ferk i tira, p rzy k tó rej s tał s ierżan t Su mo . – Po o d p alen iu zo s taw mi g ó wn iarza – p o wied ział cich o . – Sam to załatwię. – J as n e, p an ie majo rze. Kamir
ru s zy ł
do
s k rzy n i
u s tawio n ej
obok
p rzy czep y
ciężaró wk i. Ob aj
Afg ań czy cy s zli o b o k n ieg o . – Co s ię wy d arzy ło , b racie? – zap y tał w języ k u p as zto Ab d u l Dżalil. – M iałeś wró cić za d wie g o d zin y . Ta ś win ia wś ciek ła s ię. – Sk in ął g ło wą w s tro n ę Zieliń s k ieg o . – Ko b ieta p ró b o wała mn ie p o ws trzy mać – o d p arł Kamir. Ab d u l Dżalil i Faizu llah Ulah wy mien ili zan iep o k o jo n e s p o jrzen ia. – Wid ziałeś s ię z Kamą? Kamir k iwn ął g ło wą. Zatrzy mali s ię p rzy s k rzy n i. – Czy o n a zn a n as ze p lan y ? – p y tał d alej Faizu llah . – Do my ś la s ię, p o co wró ciłem. Nic więcej. – Do n ies ie n a cieb ie? – J es t wiern a jak Pas ztu n k a. Zg u b iła ag en tó w, k tó rzy ją ś led zili. Ch ce p rzejś ć n a n as zą wiarę. – To d o b rze, b racie. – Ab d u l p o k lep ał Kamira p o ramien iu . – Kied y s k o ń czy my z ty m, zap ro s is z n as n a wes ele. Kamir n ie o d p o wied ział, p o ch y lił s ię, o two rzy ł p o k ry wę s k rzy n i. Ko lejn o u ch y lał metalo we p u d ła, s p rawd zał ich zawarto ś ć i u mo co wan ia. M ieś ciły s ię w n ich k o mp u ter, k ab le, elemen ty las ero weg o celo wn ik a i n ap ro wad zający o d b io rn ik rad io wy . – Nik t n ie ru s zał, p iln o waliś my – zap ewn ił Faizu llah . Kamir zamk n ął p o k ry wę. – Do b rze, mo żn a ład o wać. – Najp ierw rak ieta – p rzy p o mn iał Ab d u l. J ed en z n ajemn ik ó w ws zed ł d o k ab in y d źwig u n a g ąs ien icach , u ru ch o mił s iln ik . Trzej Afg ań czy cy p o d n ieś li k o ń ce s ześ ciu s talo wy ch lin , k tó re p rzy mo co wan o d o h ak a n a k o ń cu teles k o p o weg o ramien ia d źwig u . Po d es zli d o n ich trzej n ajemn icy , o d eb rali k o ń có wk i lin . Cała s zó s tk a d ziałała s p rawn ie, b ez s łó w. Op erację wcześ n iej
p rzećwiczo n o . Bo czn a ś cian a b u d y n k u zo s tała ro zeb ran a n a d łu g o ś ci k ilk u n as tu metró w. Wid ać b y ło d łu g ie zes p awan e z czterech częś ci metalo we cy g aro n a b eto n o wej p latfo rmie. Łu n a-M lś n iła mato wy m b las k iem w p ó łmro k u , miała ju ż zamo n to wan ą g ło wicę b o jo wą. Ozn ak o wan ia p rzy d y s zach s iln ik ó w i n a g ło wicy zamalo wan o czarn ą farb ą. Ab d u l Dżalil ws zed ł p o d rab in ce n a k o rp u s rak iety , p rzy mo co wał k o ń ce lin z h ak ami d o s ześ ciu łań cu ch ó w o p latający ch d ziewięcio metro wą tu b ę. Zes k o czy ł n a p o s ad zk ę. Kamir o b s zed ł rak ietę, s p rawd ził zamo co wan ia łań cu ch ó w i lin , p o tem k iwn ął ręk ą d o o p erato ra d źwig u . Siln ik zawy ł n a wy s o k ich o b ro tach , ciąg n ik zawib ro wał z wy s iłk u , żu raw p o ch y lił s ię, n ap in ając lin y . Przez ch wilę wy d awało s ię, że d wie i p ó ł to n y rak iety to za wielk i ciężar d la n iewielk ieg o d źwig u . Zieliń s k i i p o zo s tali n ajemn icy p rzerwali ro zmo wy , zb liży li s ię d o p rzy czep y . Z n iep o k o jem o b s erwo wali man ewry o p erato ra, k tó ry wo ln o p o d jech ał d źwig iem d o b u d y n k u , żeb y s k ró cić k ąt p o d n o s zen ia. Przy ciąg n ął lin y , p rzes u n ął d źwig n ię i p o d n ió s ł o b ro ty s iln ik a. Gąs ien ice d źwig u zan u rzy ły s ię g łęb iej w ziemi. Łu n a-M d rg n ęła, o d erwała s ię o d p o s tu men tu . Afg ań czy cy i trzej n ajemn icy p rzy trzy mali k o rp u s rak iety . Lin y zwijały s ię p o wo li, d łu g ie cy g aro wy ch y n ęło z b u d y n k u . W ciemn o zielo n y m mato wy m lak ierze o d b iło s ię ś wiatło d n ia. Żu raw s k ręcił i p o n ió s ł rak ietę w k ieru n k u o d s ło n iętej wy rzu tn i n a p rzy czep ie tira. Afg ań czy cy wes zli n a p rzy czep ę. Kamir p o d n ies io n ą ręk ą d y ry g o wał man ewrami o p erato ra, p o wo li n ap ro wad zał k o rp u s rak iety n a p ro wad n icę wy rzu tn i. Ab d u l p atrzy ł z b lis k a n a g ru b ą b lach ę zb liżającą s ię d o s zy n y . Krzy k n ął, k ied y rak ieta i wy rzu tn ia zetk n ęły s ię. Łu n a-M zaczęła ws u wać s ię w wy rzu tn ię, d o tarła d o k o ń ca. Op erato r d źwig u zwo ln ił n ap ięcie lin , p rzy czep a i s zo ferk a tira zak o ły s ały s ię p o d ciężarem, s iln ik u cich ł. Kamir ws k o czy ł n a p rzy czep ę, zajrzał p o d k o rp u s rak iety . Sp rawd ził, czy metalo wa lis twa wes zła n a całej d łu g o ś ci w wy żło b ien ie s zy n y . Najmn iejs zy b łąd s p o wo d o wałb y zab lo k o wan ie rak iety w wy rzu tn i p rzy o d p alen iu . Wy b u ch ająca d y s za o d rzu to wa wy wo łałab y ek s p lo zję g ło wicy b o jo wej. Ws zy s tk o b y ło w p o rząd k u . Wy s tarczy ło zło ży ć i p o d łączy ć las ero wy celo wn ik i k o mp u ter z wp ro wad zo n y mi d an y mi celu . Kamir wy p ro s to wał s ię i zn ieru ch o miał z d ło n ią o p artą n a ch ło d n y m metalu . Patrzy ł n a g ru b ą ciemn o zielo n ą tu b ę, k tó ra u s ad o wiła s ię p ewn ie n a p rzy czep ie jak o lb rzy mi wąż g o tó w d o p o łk n ięcia o fiary . Dzięk i n iemu s tan ie s ię latający m p o two rem, k tó ry wy p ełn i wo lę Allah a, p o s ieje zn is zczen ie i p rzerażen ie ty ch , k tó rzy
n ie n au czy li s ię s zacu n k u d la czło wiek a. To b ęd zie b o les n a, s tras zn a lek cja, jes zcze jed en ws trząs k o n ieczn y , b y o b u d zić ch rześ cijan . Niech s p o jrzą w twarz s wo jemu Bo g u i o d p o wied zą, czy zb u d o wali d o b rą i s p rawied liwą cy wilizację. Czy p o s łu ch ali ws k azań p ro ro k a J ezu s a? Czy p o d s zep tó w s zatan a? – Śp is z? Naćp ałeś s ię p ro ch ó w? Aro g an ck i g ło s Zieliń s k ieg o p rzy wró cił g o d o rzeczy wis to ś ci. Ab d u l i Faizu llah p atrzy li n a Kamira p y tająco . – W p o rząd k u – p o wied ział w p as zto . – M o cu jemy . – M ó w p o lu d zk u ! – zażąd ał majo r. Kamir n ie o d p o wied ział. Trzej Afg ań czy cy zaczęli zamy k ać d zies ięć p o łączo n y ch metalo wą lis twą u ch wy tó w wy rzu tn i. Po d łączy li k ab le s tan o wis k celo wn iczy ch . Kamir zes k o czy ł n a ziemię, zwró cił s ię d o Zieliń s k ieg o : – M iałem d o s tać ws p ó łrzęd n e. – Nie ś p ies z s ię, s y n u , zd ąży s z – rzu cił lek ceważąco majo r. – A co ze zn aczen iem celu las erem? – M o i lu d zie wy k o n ają zad an ie. Sk u p s ię n a s wo im. – Tir u leg n ie zn is zczen iu p o d czas s tartu rak iety – p o wied ział Kamir. – Niech ws zy s cy trzy mają s ię z d alek a. Zieliń s k i n iewied zy .
s p o jrzał
n a n ieg o
zas k o czo n y . Nie zamierzał
u jawn iać s wo jej
– Przy s zło mi to d o g ło wy . – Od wró cił s ię d o k o man d o s ó w, p o k azał n a tira, b u d y n k i i d zied zin iec. – Ład u jemy , p rzy k ry wamy i o d jazd ! Ws zy s tk o ma zo s tać d o k ład n ie wy czy s zczo n e! Najemn icy p o d es zli d o mn iejs zej ciężaró wk i, zaczęli wy ciąg ać i p o d awać s o b ie k arto n y . Umies zczali je p o b o k ach i z ty łu wy rzu tn i z rak ietą. Karto n y b y ły lek k ie, p raca s zła s zy b k o . Po k wad ran s ie łu n a zn ik n ęła za tek tu ro wy mi p u d łami. Os tatn i z k arto n ó w ro zleciał s ię w ręk ach jed n eg o z n ajemn ik ó w, n a ziemię wy s y p ały s ię k o s zu le zap ak o wan e w p rzeźro czy s tą fo lię. Po zo s tali zaczęli g ło ś n o żarto wać z p ech o wca, k tó ry k ln ąc, zb ierał to war. Os try ro zk az Zieliń s k ieg o p rzy wró cił p o rząd ek , k arto n zo s tał u mies zczo n y p rzed s ied zen iem celo wn iczeg o , zas ło n ił wy rzu tn ię d o k o ń ca. Pó ł g o d zin y p ó źn iej tir z d łu g ą p rzy czep ą wo ln o wy jech ał p rzez b ramę, zak o ły s ał s ię n a n ieró wn ej d ro d ze, s k ręcił i ru s zy ł w s tro n ę as faltu . Po d wó jn e k o ła zan u rzały s ię w ś wieżo zmarzn iętej ziemi, w p ły tk ich k ału żach z trzas k iem p ęk ał ló d . Za tirem
jech ały trzy wo zy teren o we i ciężaró wk a. Po d n ieb ies k im n ieb em k o ro n y d rzew ch wiały s ię w p o d mu ch ach p ó łn o cn o ws ch o d n ieg o wiatru . Zamarzn ięte b ru zd y ziemi n a p o lach wy g ląd ały jak p o p ęk an a s k ó ra. Na s zo s ie cały k o n wó j p rzy ś p ies zy ł, p o k ilo metrze min ął s k rzy żo wan ie z p o d wó jn ą tras ą, p o jech ał d alej n a p ó łn o c. Z p rawej s tro n y p o zo s tała zielo n a tab lica d ro g o ws k azu z n ap is em: „WARSZAWA – 2 1 5 k m”. Kamir jech ał wraz z Ab d u lem i Faizu llah em n a ty ln y m s ied zen iu jed n eg o z wo zó w teren o wy ch . Zas k o czo n y o d p ro wad ził wzro k iem d ro g o ws k az i zwró cił s ię d o p ro wad ząceg o s amo ch ó d Su mo : – Do k ąd jed ziemy ? – Do wies z s ię. – Ch cę wied zieć teraz – p o wied ział z n acis k iem. – Ch cieć to mó c – o d p arł Su mo . – Patrz n a d ro g o ws k azy , mo że zro zu mies z. W s zk o le u czy li p o ls k iej g eo g rafii? Kamir wy ciąg n ął telefo n k o mó rk o wy , włączy ł g o . Su mo s p o jrzał w lu s terk o . – Nie rad zę. Kamir zaczął wy b ierać n u mer w telefo n ie. Su mo zah amo wał g wałto wn ie, o d wró cił s ię. – Po wied ziałem, zo s taw to ! Ch ces z g ad ać z majo rem, to id ź. – Po k azał n a teren o weg o merced es a, k tó ry zatrzy mał s ię za n imi, i s p o k o jn iejs zy m to n em d o d ał: – Do wies z s ię, k ied y b ęd zie trzeb a. J a n ie wiem, jad ę za tirem. Kamir zawah ał s ię. Faizu llah p o ch y lił s ię d o n ieg o , p o wied ział co ś p o cich u . Kamir k iwn ął g ło wą, wy łączy ł i s ch o wał telefo n . Su mo o p u ś cił s zy b ę, wy s tawił p o d n ies io n ą ręk ę n a zn ak , że ws zy s tk o w p o rząd k u . Ru s zy ł, s zy b k o d o g o n ił tira. Teren o wy merced es d o łączy ł z ty łu .
44
– Nie ma u n as tak ieg o p acjen ta. – Dy rek to rk a s zp itala Święteg o Wo jciech a b y ła d ro b n ą, en erg iczn ą k o b ietą p o czterd zies tce. Patrząc p rzez s zk ła o k u laró w b ez o p rawek n a ek ran k o mp u tera s tacjo n arn eg o , s tu k ała s zy b k o w k lawiatu rę p o malo wan y mi n a czerwo n o d łu g imi p azn o k ciami. Zn ó w p o k ręciła g ło wą, s p o jrzała n a s to jący ch p rzed n ią Ad ama i J an u s za. – Przy k ro mi, to n iep o ro zu mien ie. Nie wy s y łaliś my d o k lin ik i So ter amb u lan s u p o p acjen ta o tak im n azwis k u . – Od wró ciła s ię d o ek ran u . – Zaraz, ch wileczk ę, d wie g o d zin y temu p o jech ała tam k aretk a p rzewo zo wa p o p acjen tk ę. Os iemd zies iąt lat, ws k azan ie n a d ializę. – Co z tą p acjen tk ą? – zap y tał J an u s z. Dy rek to rk a p rzen io s ła n a n ieg o wzro k z wy razem zd ziwien ia. – Nie wiem, n ie ma wp is u o p rzy jęciu . Zad zwo n ię d o d y s p o zy to ra, zaraz s ię wy jaś n i. Po d n io s ła s łu ch awk ę, wy s tu k ała p azn o k ciem n u mer. – Tu Kals tein o wa. Co s ię d zieje z k aretk ą wy s łan ą d o So tera? – Od czek ała k ilk a s ek u n d , to n jej g ło s u zao s trzy ł s ię. – J ak to n ie wró ciła? Dwie g o d zin y ? Nie zain teres o wał s ię p an ? Nie, s ama zad zwo n ię, n iech p an d a n u mer. – Po d n io s ła z b latu b iu rk a d łu g o p is , zap is ała s zy b k o n a k artce. – Na p rzy s zło ś ć p ro s zę, żeb y p an s p rawd zał, co ro b ią n as i k iero wcy . – Stu k n ęła w wid ełk i, wy b rała n as tęp n y n u mer, s k rzy wiła s ię w s k ru s zo n y m u ś miech u . – Przep ras zam za b ałag an . Od czek ała s ześ ć d łu g ich s y g n ałó w, wres zcie ziry to wan a o d ło ży ła s łu ch awk ę. Ad am p o czu ł n iep o k ó j. To n ie b y ł b ałag an an i p o my łk a. Kto ś wy wió zł o jca Ewy , p o s łu g u jąc s ię s fałs zo wan y mi d o k u men tami. Ry s y twarzy J an u s za s tężały . Z h amo wan y m n ap ięciem p o wied ział: – W k lin ice twierd zą, że amb u lan s p rzy jech ał z p ap ierami wy s tawio n y mi p rzez ten s zp ital. Na Bo g d an a Sawick ieg o . Dy rek to rk a k iwn ęła g ło wą ze s łu ch awk ą p rzy u ch u . – Ro zu miem. Zaraz k ażę im wy s łać s k an teg o d o k u men tu . – Sk u p iła s ię n a telefo n ie. – Halo , mó wi d y rek to r Kals tein o wa z Wo jciech a. Po d o b n o wy s łaliś cie d o n as p acjen ta o n azwis k u Bo g d an Sawick i. Nas za k aretk a p rzewo zo wa p o jech ała p o
M ag d alen ę Lewiń s k ą, k tó ra ma b y ć p o d d an a d ializie. Pro s zę mi to wy jaś n ić. Słu ch ała p rzez ch wilę, p o czy m p o wied ziała mo cn y m to n em: – Nie, to mi n ie wy s tarczy . Bo g d an Sawick i n ie d o jech ał d o n as zeg o s zp itala. Słu ch am? Tak , mn ie też to d ziwi. M u s zę zo b aczy ć ten d o k u men t, p ro s zę wy s łać s k an , zn a p an mó j e-mail. Tak , czek am, p ro s zę s ię p o ś p ies zy ć. Od ło ży ła s łu ch awk ę n a wid ełk i. J ej p ewn o ś ć s ieb ie zn ik n ęła. By ła zd en erwo wan a. – Lewiń s k a też wy jech ała tą s amą k aretk ą. Pierws zy raz co ś p o d o b n eg o … Kim jes t p an Sawick i? – Emery to wan y m p u łk o wn ik iem wy wiad u – p o wied ział J an u s z, wy ciąg ając z k ies zen i telefo n . – Zo s tał p o s trzelo n y . W So terze twierd zą, że miał wy p ad ek s amo ch o d o wy i zawał o raz że ws zczep ili b y -p as s y . Pro s zę o n u mery rejes tracy jn e k aretk i, mark ę, k o lo r. Nazwis k o k iero wcy , n u mer telefo n u , ad res . – Tak , n atu raln ie… Ściąg n ę d y s p o zy to ra, ws zy s tk o p an o wie d o s tan ą. Stras zn ie mi p rzy k ro , że co ś tak ieg o wy d arza s ię z u d ziałem n as zeg o s zp itala. Zap ewn iam p an ó w, że… J an u s z p o ws trzy mał d y rek to rk ę u n ies io n ą d ło n ią, zaczął mó wić d o telefo n u : – Karo l… wy g ląd a n a to , że wy wieźli Sawick ieg o . Tak , b y liś my . Pielęg n iark a o d ciąg n ęła n as n a p ó ł g o d zin y , wy d aje s ię, że n a p o lecen ie właś ciciela k lin ik i. Zo s tawiłem k ilk u lu d zi, ale wmies zała s ię p o licja. Nie zau waży li, że w k aretce p rzewo zo wej b y ł Sawick i. M u s iał b y ć czy mś p rzy k ry ty , wid zieli ty lk o s tars zą k o b ietę. J as n e, jad ę d o n as zeg o o d d ziału . Po s tawis z n a n o g i p o licję? Wy ś lę n amiary k aretk i i k iero wcy . Czas wciąg n ąć Fo g elman a, to ws zy s tk o jes t ze s o b ą p o wiązan e. Po trzeb u ję n ak azu zatrzy man ia właś ciciela So tera i d y s p o zy to ra s zp itala. Nie mó wiłb y m jes zcze Ewie. Zn ajd ziemy Sawick ieg o .
45
Amb u lan s i wó z teren o wy jech ały wo ln o wy b o is tą d ro g ą p ro wad zącą p rzez małą wieś . M in ęły o s tatn ie zab u d o wan ia, s k ręciły w s tro n ę p ó l ro zciąg ający ch s ię n a łag o d n y ch wzg ó rzach p o k ry ty ch cien k ą wars twą ś n ieg u . Po trzech k ilo metrach o b a s amo ch o d y p rzejech ały p rzez ro zwalo n ą b ramę i zatrzy mały s ię p rzy s to jący m n a s k raju las u zru jn o wan y m b u d y n k u z p o wy b ijan y mi s zy b ami. Z amb u lan s u wy s ied li d waj mężczy źn i w b iały ch k itlach , d o łączy ł d o n ich k iero wca. W wo zie teren o wy m s ied ział Hrab ia. Żu jąc g u mę, p atrzy ł zamy ś lo n y p rzez p rzed n ią s zy b ę. M ężczy źn i zd jęli k itle, wrzu cili je d o amb u lan s u . Wy ciąg n ęli n o s ze z p acjen tem p rzy k ry ty m b iały m k o cem i p o d łączo n y m d o k ro p ló wk i, ru s zy li w s tro n ę b u d y n k u . Szli ś cieżk ą p o międ zy zwałami g ru zu i s u ch y mi ch was tami. J ed en z mężczy zn p rzy trzy my wał metalo wy u ch wy t z k ro p ló wk ą, p rzez co miał k ło p o ty z u trzy man iem n o s zy w ró wn o wad ze. – Nie s ied ź tak , p o mó ż im – p o lecił Hrab ia. – J as n e. – M o cn o zb u d o wan y k iero wca wy s iad ł z wo zu , p o d b ieg ł d o n io s ący ch mężczy zn , ch wy cił k ro p ló wk ę. Po ru s zali s ię s zy b ciej. Hrab ia n ieś p ies zn ie wy s zed ł, p rzeciąg n ął s ię, żeb y ro zp ro s to wać ręce i n o g i. Wy jął z ty ln eg o s ied zen ia d łu g i p łas zcz z czarn ej wełn y , zało ży ł g o . Po d s zed ł d o o twarty ch d rzwi amb u lan s u , zajrzał d o ś ro d k a. Na n o s zach leżała n ieru ch o ma o s iemd zies ięcio letn ia k o b ieta, jej twarz b y ła wo s k o weg o k o lo ru ś mierci. Z wo rk a k ro p ló wk i p o d łączo n ej d o ramien ia k ap ały k ro p le p rzeźro czy s teg o p ły n u . Hrab ia s ięg n ął d o ś ro d k a, p rzek ręcił k ran ik k ro p ló wk i. – By łaś b ard zo d zieln a. – Po d n ió s ł z p o d ło g i amb u lan s u k artę ch o ro b y w p las tik o wej o k ład ce. – Wy d aje s ię, że za mło d u b y łaś p ięk n o ś cią, M ag d alen o . No có ż, zap amiętam cię tak ą, jak a jes teś . Przy k ry ł twarz zmarłej p rześ cierad łem. Otwo rzy ł s k rzy n ię p o d n o s zami, wy d o s tał cztery wo reczk i z p ły n em d o k ro p ló wek i u mieś cił je w to rb ie, k tó rą zawies ił s o b ie n a ramien iu . Wy jął z k ies zen i p łas zcza n iewielk ą b iałą k o s tk ę i zap aln iczk ę. Po d p alił k o s tk ę, p o ło ży ł ją n a p o d ło d ze. Wy ciąg n ął z amb u lan s u d u żą g aś n icę, o d s zed ł k ilk a
metró w, p o s tawił ją n a ziemi. M ałe p ło my k i jas n eg o k o lo ru o g arn ęły k o s tk ę, p o s ek u n d zie b u ch n ęła mo cn y m p ło mien iem. – Sp o czy waj w p o k o ju . Wy p lu ł g u mę, o d wró cił s ię i ru s zy ł w s tro n ę b u d y n k u . Kied y d o ch o d ził d o o two ru p o d rzwiach , cały amb u lan s s tał w p ło mien iach . Nie o b ejrzaws zy s ię za s ieb ie, ws zed ł d o ś ro d k a. Czterej mężczy źn i s tali w n ajwięk s zy m p o mies zczen iu . Beto n o wą p o s ad zk ę p o k ry wały g ru z i ś mieci. Na n o s zach p o ło żo n y ch p o d ś cian ą leżał o jciec Ewy . By ł p rzy to mn y , p atrzy ł n a zb liżająceg o s ię Hrab ieg o . Ten p o s tawił to rb ę, k u cn ął, s p rawd ził wen flo n w p rzed ramien iu i p rzep ły w k ro p ló wk i. Po k iwał g ło wą zad o wo lo n y , ro zejrzał s ię. – Na p ewn o ciek awi cię, g d zie jes teś my . By ło tu s tan o wis k o n ap ro wad zan ia s amo lo tó w. Kilo metr d alej zn ajd u je s ię o p u s zczo n e lo tn is k o wo js k o we n as zy ch n ieg d y s iejs zy ch s p rzy mierzeń có w. Nie mas z lu k s u s ó w, ch ło p i n iczeg o n ie u s zan u ją. Ch y b a mają to w g en ach : zrab o wać ws zy s tk o , co n ie jes t p iln o wan e. Od k ilk u d es ek d o całeg o p ań s twa. Nie to , co my , n arażający ży cie d la d o b ra ro d ak ó w. Ojciec Ewy milczał. Hrab ia u s iad ł n a b rzeg u n o s zy . – Po zwo lis z? No g i b o lą w n as zy m wiek u . M amy d o p o g ad an ia. J ak my ś lis z, d laczeg o jes zcze ży jes z? Zap ad ło milczen ie. Z zewn ątrz d o b ieg ł h u k ek s p lo zji b en zy n y . Czterej mężczy źn i d rg n ęli zas k o czen i, o d ru ch o wo s ięg n ęli d o k ab u r. Dwaj n ajb liżej s to jący s zy b k o p o d es zli d o o k n a. – Ku rwa, amb u lan s – p o wied ział ze zd ziwien iem jed en z n ich . Hrab ia p rzeżeg n ał s ię. – Niech Pan p rzy jmie M ag d alen ę d o Kró les twa Nieb ies k ieg o . Amen . M o że n ie b y ła ws zeteczn icą jak jej imien n iczk a. – Od wró cił g ło wę o d o k n a, zn ó w s k u p ił s ię n a Sawick im. – M as z tu cztery wo reczk i z p ły n em u s tro jo wy m, g lu k o zą i witamin ami. Śn iad an ie, o b iad , k o lacja. Będ zies z tro ch ę g ło d n y , ale ju ż n ieraz b y łeś . Po tak ich o p eracjach n ie jes t ws k azan e p o ży wien ie d o jelito we. – Do czeg o zmierzas z? – zap y tał s łab y m g ło s em o jciec Ewy . Hrab ia wy celo wał p alec ws k azu jący w jeg o twarz. – Nad zieja p rzy wraca mo wę. Do b rze, n ie lu b ię mó wić d o o b rażo n ej min y . – Od wró cił s ię d o mężczy zn . – Pan o wie wy b aczą, mu s zę zamien ić p arę zd ań z p an em p u łk o wn ik iem.
– Po win n iś my jech ać – rzu cił jed en z mężczy zn . – Pięć min u t, b ard zo p ro s zę – p o wied ział z n acis k iem Hrab ia. – Ug aś cie amb u lan s , żeb y d y m n ie p rzy ciąg n ął wieś n iak ó w. M ężczy źn i wy s zli. Hrab ia s k iero wał wzro k n a Sawick ieg o . – Zas tan awiają s ię, d laczeg o ciąg n ę cię tak i k awał i d laczeg o n ie o d d ałem cię n a cało p alen ie razem z M ag d alen ą. Po trafis z wy mien ić k ro p ló wk i? To p ro s te: wy jmu jes z ig łę z wen flo n u , p rzek ręcas z k ran ik . Wk ład as z, p rzek ręcas z. Ojciec Ewy k iwn ął g ło wą. – Na p ewn o n ieraz p o mag ałeś p rzy ran n y ch – mó wił d alej Hrab ia. – Pły n ó w wy s tarczy n a d wa d n i, jeś li n ie b ęd zies z zach łan n y . Nie mo g ę zo s tawić ci telefo n u k o mó rk o weg o , z o czy wis ty ch wzg lęd ó w. Ale d am s wó j p łas zcz, żeb y ś n ie zamarzł. – Po d n ió s ł s ię ze s tęk n ięciem, p o k lep ał p o wy s tający m b rzu ch u i ro ześ miał. – Nie p rzes zed łb y m tes tó w s p rawn o ś ci. – Zd jął p łas zcz, p o ch y lił s ię i d o k ład n ie p rzy k ry ł Sawick ieg o . Z zad o wo len iem p rzy jrzał s ię s wo jemu d ziełu . – Lep iej? Wełn a z mło d y ch alp ak , n ajlep s za n a ś wiecie. Tam, g d zie lecę, n ie b ęd zie mi p o trzeb n y . Do b rze zro b ić co ś d o b reg o . Sp ró b u j k ied y ś , ś wietn e u czu cie. No … p o ra n a mn ie, trzy maj s ię, p u łk o wn ik u . M o żes z k rzy czeć, n ik t cię n ie u s ły s zy . M y ś liwy ch n ie ma, b o n ie wo ln o tu p o lo wać, a d o s ezo n u n a g rzy b y d alek o . Kied y d o trę d o s wo jeg o raju , zad zwo n ię d o Ewy i p o wiem, g d zie cię s zu k ać. J eś li mn ie zatrzy mają… – Gd zie jes t Ewa? – p rzerwał mu Sawick i. – Do trzy małem s ło wa, teraz two ja k o lej. Hrab ia p o p atrzy ł n a wy b ite s zy b y w o k n ach , ro ztarł ręce. – Na p ewn o n ie jes t ci zimn o ? – zap y tał z tro s k ą. – Wies z, co to h o n o r? – Ależ n atu raln ie. Uczy li mn ie h o n o ru w k o mu n izmie, u czy li w wo ln ej Po ls ce. Ws zy s cy o n im mó wią, h o n o r zaws ze jes t n ajważn iejs zy . Przy jemn a teo ria s k u rwy s y n ó w. Po czek aj. – Po ws trzy mał g es tem Sawick ieg o , k tó ry ch ciał co ś p o wied zieć. Od wró cił s ię, p o d s zed ł d o o k n a, wy jrzał n a zewn ątrz. Res ztk i s p alo n eg o amb u lan s u p o k ry wała b ru d n a p ian a. Sk in ął u s p o k ajająco ręk ą w k ieru n k u p atrzący ch n a n ieg o mężczy zn . – Nik t z n ich n ie p rzeży je, a my ś lą, że s ą b o g aci. Przy zwo ito ś ć n ie p o zwala mi u jawn ić im s wo jej zas ad y : n ik o g o n ie zo s tawiam p rzy ży ciu . Zb y t wielk ie ry zy k o , zb y t mało mają h o n o ru . Sawick i milczał. Hrab ia p o d s zed ł d o n o s zy , p rzy k u cn ął.
– M iałem n ad zieję, że zap y tas z, d laczeg o ży jes z. Ps u jes z mi p rzy jemn o ś ć, ale p o wiem ci. Zak o ch ałem s ię w Ewie. Nie tak jak my ś lis z. Na p ewn o zg ad łeś , że jes tem p ed ry lem. Sorry, g ejem. Gd y b y ś my w k o mu n izmie zn ali to p ięk n e s ło wo , p o ło wa p rawd ziwy ch mężczy zn p rzy zn ałab y s ię d o s wo jej n atu ry . Nie wy o b rażas z s o b ie, ilu n as b y ło w SB i WSI. Przech o waln ie miłu jący ch in aczej. Tak , zak o ch ałem s ię w two jej có rce jak czło wiek w czło wiek u . Nie mas z p o jęcia, o czy m mó wię, b o w two im o d czło wieczo n y m ś wiecie n ie ma n a to miejs ca. J es t p ięk n a, wrażliwa, in telig en tn a. I ma wielk ie s erce, p rzez co jes t g łu p ia i b ezrad n a. – Ro ześ miał s ię i p o d n ió s ł. – Ewa i s łu żb y s p ecjaln e? Katas tro fa! Co z cieb ie za o jciec? Sawick i o d wró cił wzro k . – J es t u p arta. Po ś mierci matk i n ie ch ciała mn ie s łu ch ać. Hrab ia wes tch n ął ze zro zu mien iem. – Tro ch ę mn ie u s p o k o iłeś . Bałem s ię, że p ch n ąłeś ją d o n as zeg o fach u . Z eg o izmu i p y ch y . Zas łu g iwałb y ś n a to , żeb y u mrzeć. Ży jes z, b o n ie ch cę, żeb y Ewa p łak ała i mn ie zn ien awid ziła. Ro zleg ły s ię k ro k i, w d rzwiach zatrzy mał s ię jed en z mężczy zn . – Sp ó źn i s ię p an n a s amo lo t. M am ro zk az d o s tarczy ć p an a n a lo tn is k o . – Tak , tak , d zięk u ję. Os tatn ia min u ta. M ężczy zn a s k in ął g ło wą, wy co fał s ię d o n as tęp n eg o p o mies zczen ia. Hrab ia o d wró cił s ię d o Sawick ieg o . – Ewa p ro wad ziła mn ie, a ja ją. Sam n ie wiem, k to b y ł s k u teczn iejs zy . Po mo g łem jej ro zs tać s ię z Karo lem Sien n ick im. Tłu maczy łem, że związek z k o lejn y m o ficerem wy wiad u to zły p o my s ł. No có ż, zak o ch ała s ię w ty m Orch o ws k im. Zwierzała mi s ię ze ws zy s tk ieg o , z p ro b lemó w z to b ą też. Ojciec Ewy s p o jrzał n a n ieg o n ieru ch o my m wzro k iem. – Wy s tarczy – p o wied ział s p o k o jn ie. Hrab ia p rzy tak n ął. – Wy s tarczy ło , żeb y u rato wać ci ży cie. Ty b y ś tak n ie p o s tąp ił, mas z zas ad y . – Nie zn as z mo ich zas ad . Co z Ewą? – Ten b an d zio r Zieliń s k i wy d ał ro zk az, żeb y ją zamo rd o wać. Nie miałem o ty m p o jęcia, s ło wo h o n o ru . Oczy o jca Ewy s tężały z lęk u . Hrab ia mach n ął ręk ą. – J es t cała i zd ro wa, mó wiłem p rzecież. Straciła tro ch ę k rwi, wy liże s ię. Ob o je p rzeży jecie. Dzięk i temu , że n ie wzg ard ziła s tary m s amo tn y m g ejem. No , d o ś ć
g ad an ia. Za d wad zieś cia trzy g o d zin y zad zwo n ię, jeś li b ezp ieczn ie d o trę n a miejs ce. Sło wo h o n o ru . J eś li n ie – ro zło ży ł ręce z wes tch n ien iem – o s zczęd zaj k ro p ló wk i, n ie trać en erg ii. Trzy maj s ię, p u łk o wn ik u . – Przy ło ży ł d wa p alce d o czo ła, ru s zy ł w s tro n ę d rzwi. – Kto za to b ą s to i… So k ó ł? – zap y tał Sawick i. Hrab ia zatrzy mał s ię, s p o jrzał n a n ieg o . – To b y ło n ieo s tro żn e. Gd y b y m o d p o wied ział, mu s iałb y m cię zab ić. Sam p o s zu k aj o d p o wied zi. Po wo d zen ia. – Od wró cił s ię i wy s zed ł. Po ch wili d o o jca Ewy d o tarł s zu m s iln ik a ru s zająceg o wo zu . Od d alał s ię, aż całk iem u cich ł.
46
Kied y Karo l s k o ń czy ł mó wić, w s ali k o lu mn o wej p ałacu p rezy d en ck ieg o zap ad ła cis za. Sied zący p rzy d łu g im s to le p rezy d en t, p remier, mars załk o wie s ejmu i s en atu , s zefo wie o b u s iło wy ch min is ters tw, p rzewo d n iczący p artii p o lity czn y ch – d wan aś cio ro mężczy zn i k o b iet p atrzy ło z n ied o wierzan iem n a d wó ch p u łk o wn ik ó w k o n trwy wiad u . Na wn io s ek p remiera d wie g o d zin y temu czło n k ó w Rad y Bezp ieczeń s twa Naro d o weg o zwo łan o n a n ad zwy czajn e p o s ied zen ie. Ws zy s cy mu s ieli p rzerwać s wo je zajęcia, zo s tali zwiezien i s amo ch o d ami Biu ra Och ro n y Rząd u n a s y g n ałach i w es k o rcie p o licji. Karo l i Fo g elman zd ali s p rawo zd an ie z p ro wad zo n eg o ś led ztwa b ez n azwis k i s zczeg ó łó w. Karo l zak o ń czy ł s wo je wy s tąp ien ie s u g es tią o d wo łan ia o b ch o d ó w Święta Niep o d leg ło ś ci. Cis zę p rzerwał s zef p artii o p o zy cy jn ej, k tó ry o d d łu żs zeg o czas u wiercił s ię n ies p o k o jn ie i s tu k ał d łu g o p is em w leżącą p rzed n im teczk ę z d o k u men tami. M iał czterd zieś ci lat, o b jął fu n k cję p rzewo d n icząceg o p o d czas ch o ro b y ch ary zmaty czn eg o zało ży ciela p artii. Niewy s o k i i o ty ły , ze s k ło n n o ś cią d o p o cen ia s ię, wy k o rzy s ty wał k ażd ą o k azję, żeb y zazn aczy ć i wzmo cn ić s wo ją p o zy cję. M ó wił z zaczerwien io n ą twarzą, co raz b ard ziej p o ru s zo n y s wo imi s ło wami: – J eś li d o b rze zro zu miałem, k o n trwy wiad o d p rawie ro k u p ro wad zi d ziałan ia o p eracy jn e p rzeciw g ru p ie terro ry s tó w. J ak p an p u łk o wn ik Fo g elman b y ł łas k aw n am u ś wiad o mić, d wa ty g o d n ie temu d o s zło d o p o ważn eg o s tarcia, p o d czas k tó reg o zg in ęli n as i lu d zie. Nas tęp n ie b an d y ci o d b ili z fataln ie zab ezp ieczo n eg o k o n wo ju rak ietę, k tó ra jes t w s tan ie zn is zczy ć b u d y n ek s ejmu i zab ić n as ws zy s tk ich … Pięciu s et p o s łó w i p raco wn ik ó w. M o g ą też zaatak o wać k an celarię rząd u lu b ten p ałac. Zg ad za s ię? – Tak , p an ie p rzewo d n iczący – p o wied ział n iecierp liwie p remier. – J ed n ak że… – J es zcze n ie s k o ń czy łem, p an ie p remierze – o ś wiad czy ł z n acis k iem s zef p artii o p o zy cy jn ej. – Do wiad u jemy s ię n a d wa i p ó ł d n ia p rzed u ro czy s ty m p o s ied zen iem p arlamen tu o n ieu d o ln ie p ro wad zo n ej ak cji an ty terro ry s ty czn ej i zag ro żen iu
b ezp ieczeń s twa p ań s twa. Teraz żąd a s ię o d n as , żeb y ś my w try b ie n aty ch mias to wy m wzięli u d ział w tch ó rzliwej u cieczce p rzed b an d y tami. Do teg o w tajemn icy p rzed s p o łeczeń s twem. – To n as za s u g es tia, p an ie p rzewo d n iczący – p o wied ział ch ło d n y m to n em wy s o k i, s zczu p ły min is ter o b ro n y , p o p rawiając s talo we o k u lary n a wy d atn y m n o s ie. Szef p artii o p o zy cy jn ej zig n o ro wał g o . – Py tam, p an ie p remierze: jak im p rawem u k ry wan o p rzed n ami te fak ty ? Czy ży jemy w s y s temie d emo k raty czn y m, w p ań s twie p rawa? Czy mo że rząd u zu rp u je s o b ie wład zę d y k tato rs k ą? – A co p an zro b iłb y z tak ą in fo rmacją? – Karo l n ie wy trzy mał. Prezy d en t i p aru czło n k ó w rad y u k ry ło u ś miech y . Przewo d n iczący o d wró cił g ło wę d o Karo la i p rzez s ek u n d ę p atrzy ł z n ied o wierzan iem n a czło wiek a, k tó ry o ś mielił s ię zwró cić d o n ieg o w ten s p o s ó b . – Przed e ws zy s tk im zażąd ałb y m p an a n aty ch mias to wej d y mis ji. I p o s tawien ia p rzed s ąd em wo js k o wy m za b łęd y , k tó re mo g ą k o s zto wać ży cie ty s ięcy lu d zi! – Pan ie p rzewo d n iczący – zaczął s p o k o jn y m to n em p rezy d en t. – Nie jes teś my w s ejmie, p ro s zę s o b ie d aro wać p o lity czn e ty rad y i o s k arżen ia. J es tem p ewien , że w p ełn i wy k o rzy s ta p an tę s y tu ację w n ad ch o d zący ch wy b o rach . Teraz p ro s zę p o zwo lić zas tan o wić s ię, jak ie k ro k i mu s imy p o czy n ić. Szef p artii zacis n ął u s ta. By ł wzb u rzo n y i n ie zamierzał u lec żad n emu au to ry teto wi. – Pan ie p rezy d en cie, p an ie p remierze, p an o wie mars załk o wie… Pro s zę p rzy jąć d o wiad o mo ś ci, że mo ja p artia n ie u g n ie s ię an i p rzed s zan tażem terro ry s tó w, an i p rzed … – Nie ma żad n eg o s zan tażu – zau waży ła min is ter s p raw wewn ętrzn y ch . – … an i p rzed n acis k ami k o alicji rząd o wej. W Dn iu Niep o d leg ło ś ci s tawimy s ię w p arlamen cie, żeb y rep rezen to wać wy b o rcó w, k tó rzy n am zau fali. Nie zg o d zimy s ię ch o wać i p atrzeć, jak terro ry ś ci zab ijają ty s iące lu d zi n a p lacu Piłs u d zk ieg o … k ied y d o wied zą s ię, że s ejm jes t p u s ty , a p artia rząd ząca o raz p an o wie p remier i p rezy d en t u ciek li. M ars załek s ejmu , mężczy zn a mo cn ej p o s tu ry p o s ześ ćd zies iątce, p o wied ział, n ie k ry jąc iro n ii: – Up rzed zam, że s ami b ęd ziecie mu s ieli ro b ić s o b ie k an ap k i. I d rin k i. Cały p ers o n el p arlamen tu d o s tan ie wo ln e.
– Nie ma p an p rawa… – zaczął p rzewo d n iczący . – M am, jak n ajb ard ziej – p rzerwał mu mars załek . – Nie n arażę p raco wn ik ó w. Pan a k o led zy z p artii mo g ą ry zy k o wać d o wo li. Ch o ć zak ład am, że p o ty m, jak d o k o n a p an p rzeciek u z tej n arad y , n ie p o s łu ch ają wezwan ia d o d y s cy p lin y p arty jn ej. Zo s tan ie p an s am w p u s ty m b u d y n k u s ejmu . – To b ęd zie miało s y mb o liczn ą wy mo wę – zau waży ł zg ry źliwie s zef p artii k o alicy jn ej. – Pan a ś mierć n a p o s teru n k u . Przewo d n iczący p o czerwien iał z g n iewu , o two rzy ł u s ta, żeb y o d p o wied zieć. – Pro s zę p ań s twa, b ard zo p ro s zę! – rzu cił o s try m to n em p remier. – Czas u ciek a, zag ro żen ie jes t b ard zo p o ważn e! Zap ad ła cis za. Otwo rzy ły s ię d rzwi, d o s ali s zy b k im k ro k iem ws zed ł mło d y as y s ten t p remiera. Po d s zed ł d o s wo jeg o s zefa, p o wied ział co ś p o cich u . Premier p o k ręcił p rzecząco g ło wą. As y s ten t p o ch y lił s ię n iżej, d o d ał p arę zd ań , n a jeg o twarzy czy teln e b y ło p o ru s zen ie. Premier wy s łu ch ał g o , p o tem zwró cił s ię d o min is tra o b ro n y : – Uważam, że p o win ien p an p ó jś ć ze mn ą. Ws k azan e jes t, żeb y jed en z p an ó w p u łk o wn ik ó w n am to warzy s zy ł. Szef d ru g iej p artii o p o zy cy jn ej, mężczy zn a p o s ied emd zies iątce ze zn is zczo n ą twarzą i b iały mi wło s ami, s p o jrzał n a p remiera i zap y tał z s ark azmem: – M am n ad zieję, że atak n ie n as tąp i teraz. Pan p remier ch y b a n ie ratu je s wo jej cen n ej o s o b y ? – Nie b y łb y m zd ziwio n y – d o łączy ł d o n ieg o p rzewo d n iczący . Premier zig n o ro wał ich , zwró cił s ię d o p rezy d en ta: – Pan ie p rezy d en cie, zo s tałem p o p ro s zo n y o s p o tk an ie z czło wiek iem, k tó ry twierd zi, że ma in fo rmacje is to tn e d la s p rawy . Czek a o d g o d zin y . Uważam, że w o b ecn ej s y tu acji n ie n ależy ig n o ro wać żad n eg o s y g n ału . Wró cę i u d zielę p ełn y ch wy jaś n ień . Prezy d en t s k in ął p rzy zwalająco g ło wą. – Pro s zę. Premier i min is ter o b ro n y ws tali o d s to łu . Fo g elman n ach y lił s ię d o Karo la. – Id ź z n imi. Karo l o d s u n ął k rzes ło , p o d n ió s ł s ię. Przep u ś cił wy ch o d zący ch p remiera i min is tra, ru s zy ł za n imi. As y s ten t czek ał p rzy o twarty ch d rzwiach . Zamk n ął je za wy ch o d zący mi i p ierws zy p o s zed ł p rzez d u ży h all. Zatrzy mał s ię p rzed d rzwiami p o
p rzeciwn ej s tro n ie, o two rzy ł je i o d s u n ął s ię n a b o k . Premier, min is ter o b ro n y i Karo l wes zli d o n ied u żej s ali z wy s o k imi o k n ami wy ch o d zący mi n a wewn ętrzn y d zied zin iec. Zza s to lik a w ro g u p o d n ió s ł s ię Ed ward Rad o ws k i. W k o n traś cie z czarn y mi g arn itu rem i k rawatem jeg o twarz s p rawiała wrażen ie p ap iero wo b iałej. Po d s zed ł d o p remiera, wy ciąg n ął ręk ę. – Bard zo d zięk u ję. Przep ras zam, że p rzes zk o d ziłem w o b rad ach . Wiem, czeg o d o ty czą… Przy n o s zę b ard zo ważn ą in fo rmację. Premier ws k azał zap ras zający m g es tem n a fo tele p rzy s to lik u . – Pro s zę, n iech p an s iad a. M u s zę zacząć o d p y tan ia, w jak i s p o s ó b d o wied ział s ię p an o temacie n arad y . J es t ś ciś le tajn a. Rad o ws k i o p an o wał zmies zan ie. – Ws zy s tk o wy jaś n ię. Ale mam p ewn ą p ro ś b ę. – Słu ch am p an a – p o wied ział p remier fo rmaln y m to n em, d ając d o zro zu mien ia, że n ic n ieo ficjaln eg o n ie u zy s k a jeg o ap ro b aty . Nad al s tali n a ś ro d k u s ali. M in is ter i Karo l czek ali k ilk a k ro k ó w za p remierem. Rad o ws k i zerk n ął w ich s tro n ę, jeg o g ło s b y ł u p rzejmy , ale s tan o wczy . – Po wied ziałem p an a as y s ten to wi, że ch cę ro zmawiać w cztery o czy . – To n iemo żliwe – u ciął p remier. – W tak im razie… M ięś n ie twarzy p remiera ś ciąg n ęły s ię w h amo wan ej iry tacji. – As y s ten t p o wtó rzy ł, a p an p o twierd ził, że d y s p o n u je ważn y mi in fo rmacjami d o ty czący mi p lan o wan eg o atak u terro ry s ty czn eg o . Dlateg o p o p ro s iłem p an a min is tra, żeb y mi to warzy s zy ł. – Ws k azał n a Karo la. – Ten p an jes t p u łk o wn ik iem k o n trwy wiad u , p ro wad zi ś led ztwo w s p rawie. – Nies tety n ie b ęd ę mó g ł mó wić w o b ecn o ś ci p an a p u łk o wn ik a – o ś wiad czy ł Rad o ws k i z n ieru ch o mą twarzą. Premier s ap n ął n iecierp liwie. – M am o b o wiązek p o in fo rmo wać p an a, że w związk u z zais tn iałą s y tu acją zmu s zo n y jes tem zas to s o wać n ad zwy czajn e ś ro d k i. Od mo wa ro zmo wy b ęd zie s k u tk o wała n aty ch mias to wy m zatrzy man iem. Pro k u rato r g en eraln y czek a p o d telefo n em. Zajmą s ię p an em właś ciwe s łu żb y , zo s tan ie p an p rzes łu ch an y , co n ie b ęd zie p rzy jemn e. Ob awiam s ię też, że cała s p rawa p rzeciek n ie d o med ió w i o p in ii p u b liczn ej. Ch y b a n ie zależy p an u n a s k an d alu , p an ie p rezes ie? Rad zę, żeb y p o ważn ie s ię p an zas tan o wił.
Zap ad ła cis za. Twarz Rad o ws k ieg o p o ciemn iała. Ws zy s cy o b ecn i s ły s zeli p o g ło s k i o p rzy jaźn i łączącej p remiera i miliard era o raz o d u ży ch ś ro d k ach , k tó re w p rzes zło ś ci Rad o ws k i p rzezn aczał n a k amp an ie wy b o rcze p artii rząd zącej. – W tak im razie p o wiem wp ro s t – zaczął miliard er, p o wo li d o b ierając s ło wa. – Są p o wo d y , ab y p o d ejrzewać, że p an p u łk o wn ik Karo l Sien n ick i ws p ó łp racu je z g ru p ą p rzes tęp czą, k tó ra ws p iera terro ry s tó w. – To id io ty czn e – p o wied ział min is ter. – Czy to cała rewelacja, z k tó rą p an p rzy s zed ł? J eś li tak , mó g ł p an s o b ie o s zczęd zić tru d u . – Zwró cił s ię d o p remiera: – Pan ie p remierze, p u łk o wn ik Sien n ick i w ramach tajn ej mis ji p rzen ik n ął d o firmy , k tó rą zało ży ł b y ły majo r wy wiad u Ry s zard Zieliń s k i. M ajo r jes t p o d ejrzewan y o d ziałaln o ś ć p rzes tęp czą. Naleg am, żeb y p rezes Rad o ws k i wy jaś n ił, s k ąd wie o temacie d zis iejs zej n arad y . W p rzeciwn y m razie zo s tan ie zatrzy man y d o d y s p o zy cji p ro k u ratu ry . – To n ie jes t n ajważn iejs za in fo rmacja – p o wied ział z n acis k iem Rad o ws k i, p atrząc wy łączn ie n a p remiera. – Nad al u ważam jed n ak , że u jawn ien ie teg o , co wiem, w o b ecn o ś ci p u łk o wn ik a Sien n ick ieg o … – Na miło ś ć b o s k ą, p rzes tań p ierd o lić, Ed ward ! – wy b u ch n ął n ag le p remier. – M amy n ajp o ważn iejs zy o d trzy d zies tu lat k ry zy s p ań s twa i n ie zamierzam wy s łu ch iwać two ich id io ty zmó w! M ó w, co mas z d o p o wied zen ia, alb o zo s tan ies z o d p ro wad zo n y d o ares ztu ! Słu ch am! M iliard er ws trzy mał o d d ech . Od wró cił s ię, p o d s zed ł d o s to lik a, u s iad ł s zty wn o n a jed n y m z fo teli, wb ił wzro k w p rzes trzeń z zaciś n ięty mi u s tami. M in is ter wy ciąg n ął telefo n . Premier p o ws trzy mał g o g es tem ręk i, p o d s zed ł d o Rad o ws k ieg o i u s iad ł n ap rzeciw n ieg o . – M as z min u tę, s łu ch am. Rad o ws k i milczał p rzez k ilk a s ek u n d . J eg o u rażo n a min a miała p o d k reś lić wag ę o s o b y i wiad o mo ś ci. – Celem n ie jes t s ejm czy ta k an celaria – zaczął wres zcie cich y m g ło s em. – Celem jes t elek tro wn ia ato mo wa. Karo l d rg n ął zas k o czo n y . Nag le ws zy s tk ie elemen ty u ło ży ły s ię w cało ś ć. Zlek ceważy ł p o d p is an ie p rzez Cy k lo p a k o n trak tu n a o ch ro n ę elek tro wn i… Wcześ n iej Zieliń s k i celo wo wp ro wad ził g o w b łąd , u k ry ł p lan zn is zczen ia reak to ra. Premier i min is ter o b ro n y też wy g ląd ali n a ws trząś n ięty ch . – Ch cą wy wo łać k atas tro fę… wy b u ch reak to ra? – zap y tał p remier, wb ijając wzro k w Rad o ws k ieg o . – Sk ąd o ty m wies z?
M iliard er o d etch n ął s wo b o d n iej. Zd awał s o b ie s p rawę z u zy s k an ej p rzewag i i zamierzał ją wy k o rzy s tać w ro zg ry wce, k tó rą p ro wad ził. – Czy n ad al n aleg a p an , żeb y ś my ro zmawiali w tak im s k ład zie? – zap y tał, ws k azu jąc g ło wą n a Karo la. – J ak n ajb ard ziej – p o twierd ził p remier. – Do b rze. Zatem p ro s zę, ab y mó j u d ział w u jawn ien iu celu atak u zo s tał u trzy man y w całk o witej tajemn icy . – Dlaczeg o ? – zap y tał min is ter. Nad al s tał z Karo lem k ilk a metró w o d s to lik a. Premier ws k azał im g es tem d wa wo ln e fo tele. Rad o ws k i p o czek ał, aż o b aj u s iąd ą. – Dlateg o , p an ie min is trze, że n ie mam tward y ch d o wo d ó w. A ś lad y p ro wad zą d o mo jeg o p artn era w in teres ach Alek s an d ra Narezo ws k ieg o . – Ro b is z in teres y z ty m… – zaczął p remier, ale p rzerwał. – Olig arch ą, b lis k im ws p ó łp raco wn ik iem p rezy d en ta Fed eracji Ro s y js k iej – d o k o ń czy ł min is ter. – Ob s erwu jemy ten związek b izn es o wy o d p o czątk u . Do ty czy s trateg iczn y ch rejo n ó w n as zej g o s p o d ark i. Rad o ws k i k iwn ął g ło wą. Uk ry ł n iep o k ó j wy wo łan y wy p o wied zią min is tra i p o n o wn ie zwró cił s ię d o p remiera: – M o je in teres y z firmami Narezo ws k ieg o s ą całk o wicie leg aln e. Zaró wn o n a teren ie Po ls k i, jak i n a ry n k ach międ zy n aro d o wy ch . – Nie wątp ię. Pro s zę mó wić d alej – p o n ag lił p remier. – M n iej więcej ro k temu zap rzy jaźn io n y s zejk z Arab ii Sau d y js k iej d ał mi d o zro zu mien ia, że talib o wie z Afg an is tan u p rzy g o to wu ją atak n a Po ls k ę w o d wecie za n as z s o ju s z ze Stan ami. Pien iąd ze n a ten cel miał d o s tarczy ć k to ś z ro d zin y s au d y js k ieg o k ró la. In fo rmacja b y ła n a ty le o g ó ln a, że u zn ałem p o wiad o mien ie s łu żb za p rzed wczes n e. Ob awiałem s ię też, żeb y n iezd arn e d ziałan ia as ó w wy wiad u n ie d o p ro wad ziły d o u jawn ien ia źró d ła in fo rmacji i ś mierci s zejk a, k tó ry mi zau fał. – Pro s zę d aro wać s o b ie te u wag i – p o wied ział o s try m to n em min is ter. – Zach o wan ie d la s ieb ie tak ich in fo rmacji jes t… – Ch wila, n iech p an p o czek a – p rzerwał mu p remier i zach ęcił Rad o ws k ieg o : – Pro s zę mó wić. – Zd ecy d o wałem, że zaczn ę d ziałać n a włas n ą ręk ę – k o n ty n u o wał miliard er, p atrząc n a min is tra s p o jrzen iem p o d k reś lający m p rzewag ę. – Od d wó ch lat p raco wał d la mn ie b y ły majo r wy wiad u i k o n trwy wiad u Ry s zard Zieliń s k i. Zało ży ł firmę Cy k lo p , w k tó rej zatru d n iał b y ły ch p raco wn ik ó w s łu żb i k o man d o s ó w. Zajmo wał s ię
o ch ro n ą b izn es man ó w n a Blis k im Ws ch o d zie o raz w Azji, d o czeg o p rzy s łu ży ły s ię jeg o wcześ n iejs ze k o n tak ty zawo d o we. W k rajach mu zu łmań s k ich n ajważn iejs ze jes t to , k o g o s ię zn a, k to g waran tu je b ezp ieczeń s two . W to warzy s twie… – Zn amy Zieliń s k ieg o i jeg o firmę – p rzerwał Karo l. Rad o ws k i n ie zareag o wał, ciąg n ął d alej: – W to warzy s twie Zieliń s k ieg o i jeg o arab s k ich p rzy jació ł ch o d ziłem s p o k o jn ie p o u licach Kairu , Damas zk u czy Try p o lis u w ś ro d k u rewo lu cji. J eg o lu d zie zap ewn iali p ełn e b ezp ieczeń s two n awet w p ó łn o cn y ch rejo n ach Pak is tan u . – Bo ro b ił in teres y z talib ami – p o wied ział Karo l. Rad o ws k i zamilk ł z u rażo n ą min ą, p o czy m zwró cił s ię d o p remiera: – J eś li mam mó wić d alej, p ro s zę p o ws trzy mać p u łk o wn ik a Sien n ick ieg o o d k o men tarzy . Premier wy k o n ał g es t o zn aczający , żeb y Karo l n ie p rzes zk ad zał Rad o ws k iemu . M iliard er p o d zięk o wał s k in ien iem g ło wy . – Na mo ją p ro ś b ę majo r Zieliń s k i ro zp o czął zak ro jo n e n a d u żą s k alę p o s zu k iwan ia. M o żn a je n azwać ś led ztwem. Wy k o rzy s tał s wo ich u ś p io n y ch in fo rmato ró w o d Pak is tan u i Afg an is tan u p o Blis k i Ws ch ó d . M in is ter p o ru s zy ł s ię zn iecierp liwio n y . – Wy s tarczy , żeb y zamk n ąć g o za k ratami, n a d łu g o . Po o d ejś ciu ze s łu żb y n ik t n ie ma p rawa k o n tak to wać s ię z czy n n y mi źró d łami in fo rmacji. Rad o ws k i s k in ął g ło wą n a zn ak , że p rzy zn aje mu rację. – Bio rę to n a s ieb ie, p an ie min is trze. W g rę wch o d ziło b ezp ieczeń s two Po ls k i. Zamierzałem n aty ch mias t p o d zielić s ię ty mi in fo rmacjami z p an em p remierem. Pan a s łu żb y o k azały s ię b ezrad n e, n awet k ied y u d ało s ię wam p o ch wy cić k ilk u terro ry s tó w z tej g ru p y . – I czek ał p an d o o s tatn ieg o d n ia p rzed p rzy p u s zczaln y m atak iem – o d p aro wał min is ter. – Pro s zę wy jaś n ić, s k ąd p an wie o n as zej ak cji. Rad o ws k i, p atrząc w o czy min is tra, o d p o wied ział b ez wah an ia: – By ły p o d k o men d n y Zieliń s k ieg o p raco wał w cen trali k o n trwy wiad u . M in is ter zatrzy mał n a s ek u n d ę o d d ech . – Co raz lep iej. Pan ie p remierze, w tej s y tu acji… Premier p o d n ió s ł ręk ę, p rzerwał mu : – Pro s zę p o czek ać. – Sk in ął n a Rad o ws k ieg o . – Niech p an mó wi, s łu ch amy . Sk ąd p rzy p u s zczen ie, że celem jes t elek tro wn ia ato mo wa?
M iliard er s k u p ił s ię. Dawał d o zro zu mien ia, że mu s i o d two rzy ć wątek u traco n y p rzez in terwen cje min is tra i Karo la. – Na czy m s k o ń czy łem… ? – In filtro wan ie p rzez p an a ws p ó łp raco wn ik a s łu żb y p rzy p o mn iał zg ry źliwie Karo l. Rad o ws k i s k in ął g ło wą, jak b y n ie zro zu miał p rzy ty k u .
k o n trwy wiad u
–
– Zacząłem n ab ierać p o d ejrzeń , że Zieliń s k i d ziała n a włas n ą ręk ę. Swo imi k o n tak tami w Ro s ji i Afg an is tan ie u łatwiłem mu p racę, b y ć mo że wy k o rzy s ty wał to d o jak ich ś in teres ó w. J ak ws p o mn iałem, mo im p artn erem jes t Narezo ws k i, właś ciciel i u d ziało wiec s p ó łek in wes tu jący ch w ty m rejo n ie ś wiata. Głó wn ie eu ro p ejs k ich i amery k ań s k ich , ale ró wn ież tad ży ck ich czy k azach s tań s k ich . To s p ecy ficzn e ry n k i: id eo lo g ia i relig ia s ą ró wn ie ważn e, jak p ien iąd ze. – Do rzeczy , d o rzeczy ! – p o n ag lił n iecierp liwie p remier. Karo l u ważn ie o b s erwo wał Rad o ws k ieg o . Słu ch ał jeg o s łó w, zwracał u wag ę n a mo wę ciała, wy raz o czu . In tu icja p o d p o wiad ała mu , że p atrzy n a wy lęk n io n eg o czło wiek a, k tó ry p o d ejmu je o s tatn ią, d es p erack ą p ró b ę ratu n k u . Wid ział to u p rzes łu ch iwan y ch jeń có w, k tó rzy h ard o , p ewn ie o d p o wiad ali n a p y tan ia, p o d czas k ied y ich o czy zd rad zały , że k o n ają z p rzerażen ia n a my ś l o więzien iu Ab u Gh raib i b azie Gu an tán amo . Cech ą ws p ó ln ą tak ich lu d zi b y ło g ad u ls two . Ud ając ws p ó łp racę, s tarali s ię ro zwlek ły mi o p o wieś ciami u ś p ić czu jn o ś ć ś led czy ch . Sk u p ił s ię n a s ło wach Rad o ws k ieg o . – … Zacząłem p o d ejrzewać Zieliń s k ieg o o p o d wó jn ą g rę – mó wił miliard er. – Po wo li n ab ierałem p ewn o ś ci, że zo s tał k u p io n y p rzez lu d zi Narezo ws k ieg o , ale n ie p o trafiłem d o my ś lić s ię, w jak im celu . Po d d ałem majo ra p ró b ie, p rzek azałem mu ważn ą in fo rmację, k tó ra n ie miała p rawa d o trzeć d o Narezo ws k ieg o . J eg o p rawn icy n aty ch mias t zareag o wali zmian ami w k o n trak cie, Narezo ws k i zap ro s ił mn ie d o M o s k wy , żeb y ren eg o cjo wać u mo wę. – Co to ma ws p ó ln eg o z elek tro wn ią ato mo wą? – M in is ter n ie wy trzy mał. – J u ż mó wię. M ies iąc temu Zieliń s k i zak o mu n ik o wał mi, że trafił n a ś lad g ru p y afg ań s k ich talib ó w, k tó rzy p o ch o d zą z ro d zin imig ran tó w, z Po ls k i. Ta g ru p a miała p rzy g o to wy wać atak , o k tó ry m u s ły s załem o d s au d y js k ieg o s zejk a. Dwa ty g o d n ie temu majo r wp ad ł wś ciek ły d o mo jeg o b iu ra, wy k rzy k u jąc, że id io ci z k o n trwy wiad u zn is zczy li jeg o ak cję p rzen ik an ia w s zereg i talib ó w. J eg o czło wiek zg in ął w p o ty czce z p ań s k imi k o man d o s ami. Straciliś my n ad zó r n ad p o zo s tały mi p rzy ży ciu Afg ań czy k ami. Zieliń s k i b łag ał, żeb y m s fin an s o wał jeg o d ziałan ia. Twierd ził, że
mo że u mieś cić w g ru p ie k o lejn eg o czło wiek a, n iejak ieg o Kamira Ras h id a. Karo l ws trzy mał o d d ech . M in is ter zau waży ł jeg o reak cję, s p o jrzał p y tająco . Rad o ws k i zawies ił g ło s . – I co ? – zap y tał p remier. – Up rzed ziłem Zieliń s k ieg o . Pracu jący d la mn ie p rawn icy s zy b k o u s talili p o ch o d zen ie Afg ań czy k a, n amierzy li jeg o ro d zin ę. Po n itce d o k łęb k a: o d n alazłem Kamira Ras h id a. Uk ry wał s ię, b y ł p rzerażo n y . Przek o n ałem g o , że zap ewn ię mu b ezp ieczeń s two . Wy zn ał, że Zieliń s k i n amó wił g o n a p rzy s tąp ien ie d o talib ó w, wy s łał d o o b o zó w s zk o len io wy ch , p o tem ś ciąg n ął d o Po ls k i. Ras h id jes t in ży n ierem, w o b o zach s zk o lili g o ro s y js cy s p ecjaliś ci. Nau czy ł s ię o b s łu g i ro s y js k ich rak iet. Tak ich jak łu n a, k tó ra p rzez ch wilę b y ła w ręk ach k o n trwy wiad u i zo s tała o d b ita wraz z d wo ma terro ry s tami. Nie mam wątp liwo ś ci, że d o k o n ali teg o lu d zie majo ra Zieliń s k ieg o . Kamir Ras h id p o wied ział mi też, że Afg ań czy cy d o o s tatn iej ch wili b y li o s zu k iwan i co d o celu atak u , my ś leli, że ch o d zi o p o ls k i p arlamen t alb o k an celarię p remiera. Kamir d o s tał o d Zieliń s k ieg o p rawd ziwe d an e celu d o wp ro wad zen ia w p ro g ram rak iety . Zad ał s o b ie tru d , i zo rien to wał s ię, że to elek tro wn ia jąd ro wa. Przeraził s ię i u ciek ł z trzy man y razem z p o zo s tały mi p rzy ży ciu Afg ań czy k ami. i d o s ło wn ie: o b awiam s ię, że Narezo ws k i p lan u je wy wo łać w
b y je s p rawd zić, b azy , w k tó rej b y ł M ó wiąc k ró tk o Po ls ce k atas tro fę
elek tro wn i ato mo wej. Oraz że s to i za ty m Kreml. Nies tety b ezwied n ie p rzy czy n iłem s ię d o u łatwien ia ty ch p lan ó w, d ając Narezo ws k iemu majo ra Zieliń s k ieg o . Nie miałem p o jęcia, d o jak ieg o s to p n ia zd emo ralizo wan y jes t ten czło wiek . Dziś Zieliń s k i zerwał ze mn ą k o n tak t i zn ik n ął. Naty ch mias t p o d jąłem d ecy zję u jawn ien ia s wo ich in fo rmacji. Do ło żę ws zelk ich s tarań , żeb y u jąć całą b an d ę i zap o b iec trag ed ii. Rad o ws k i s k o ń czy ł mó wić, zap ad ła cis za. Premier p rzez ch wilę b ad ał jeg o twarz wzro k iem, p o tem s p o jrzał n a min is tra i Karo la. – J ak p an o wie to o cen iacie? M in is ter s k rzy wił s ię, n ie u miał zn aleźć o d p o wied zi. – J eś li p an p remier p o zwo li – zaczął Karo l. – Gro źb a wy d aje s ię realn a. Wed łu g mo jej wied zy u d erzen ie łu n y n ie p rzeb ije k o p u ły reak to ra elek tro wn i, n ie zn is zczy rd zen ia. Elek tro wn ia wy łączy s ię au to maty czn ie, p o n ieważ ma cztery n iezależn e s y s temy zab ezp ieczeń . Nie p o win n o d o jś ć d o ek s p lo zji, n ajwy żej d o lo k aln eg o s k ażen ia. Niech jed n ak wy p o wied zą s ię ek s p erci. Po zo s tały mi wn io s k ami ch ciałb y m p o d zielić s ię z Rad ą Bezp ieczeń s twa, k ied y ws zy s cy p o zn ają tę relację. Pro s zę, żeb y p an Rad o ws k i n aty ch mias t p rzek azał n am Kamira Ras h id a.
M iliard er ro zło ży ł ręce. – Nies tety u ciek ł. Ob awiam s ię, że mó g ł zo s tać u p ro wad zo n y p rzez lu d zi Zieliń s k ieg o . – J ak o d n aleźć majo ra? – zap y tał Karo l. – Przek ażę ws zy s tk ie d an e, k tó re mam. Zap ad ła ch wila milczen ia. – Dłu g o p an czek ał. Zd ecy d o wan ie za d łu g o – s twierd ził z g ro źb ą w g ło s ie min is ter. Rad o ws k i zwró cił s ię d o p remiera: – M o g ę ws k azać miejs ca i s p o s o b y k o n tak tó w z lu d źmi Zieliń s k ieg o . M am n ad zieję, że ty m razem k o n trwy wiad n ie zawied zie zau fan ia. Wcześ n iej ch ciałb y m p ro s ić o ch wilę ro zmo wy s am n a s am. Premier zas tan awiał s ię z o czami u tk wio n y mi w b lat s to lik a. – Do b rze, zg ad zam s ię. – Zwró cił s ię d o min is tra: – Pro s zę p rzek azać Rad zie, co u s ły s zeliś my . Klau zu la n ajwy żs zej tajemn icy p ań s two wej. Niech p an zamk n ie ws zy s tk im u s ta p o d g ro źb ą k ary więzien ia. Ob aj wied zieli, że ch o d ziło o p rzewo d n icząceg o p artii o p o zy cy jn ej. M in is ter k iwn ął g ło wą, p o d n ió s ł s ię. – Pro s zę n ie zwlek ać, k ażd a min u ta ma zn aczen ie. Karo l też ws tał. Nie miał ju ż wątp liwo ś ci, że Rad o ws k i o d p o czątk u b y ł wmies zan y w p lan atak u i ewid en tn ie k łamał. Przy p u s zczaln ie d o o s tatn iej ch wili n ie wied ział, że celem b ęd zie elek tro wn ia. Alb o zak ład ał, że n ie d o jd zie d o wy b u ch u reak to ra. Przy b ieg ł p rzerażo n y k o n s ek wen cjami, p ró b u jąc wp ro wad zić w ży cie p lan awary jn y . Rad o ws k i o d czek ał, aż p o zo s tający w h allu as y s ten t zamk n ie d rzwi za min is trem i Karo lem, i p o wied ział: – M ó wiłem, że n ie ch cę ro zmawiać p rzy d u rn iach , k tó ry mi s ię o taczas z. Premier p o d n ió s ł ręk ę w g eś cie p ro tes tu . – Pro s zę cię, n ie… – J a też ch cę cię p ro s ić, p o zwó l! – p rzerwał zd ecy d o wan ie miliard er i ws tał z fo tela. Nie b y ł w s tan ie u s ied zieć, n o s iły g o n erwy . Przes zed ł tam i z p o wro tem p arę k ro k ó w, zatrzy mał s ię p rzed p remierem. – Czy k ied y k o lwiek wy s tawiłem ci rach u n ek ? Po wied z, p ro s zę. Premier s k rzy wił s ię z n iech ęcią, ws tał.
– Do czeg o zmierzas z? Nie mamy czas u . Zo s tan ies z d o d y s p o zy cji mo ich s łu żb , b ęd zies z z n imi ws p ó łp raco wał. – Nie z Sien n ick im – o ś wiad czy ł tward o Rad o ws k i. – To zd rajca… Od b iło mu p o h is to rii z Eas t Fu n d , mś ci s ię. – Wątp ię. Ale d o b rze, wy k lu czę Sien n ick ieg o . Co ś jes zcze? – Po wied ziałem… Nig d y o n ic cię n ie p ro s iłem. A mo g łem o czek iwać, że n ie o d mó wis z mi ws p arcia, p rawd a? Premier wes tch n ął. – Zro b iłeś s ię b ard zo wy mo wn y . Do czeg o zmierzas z? Rad o ws k i s tał b lis k o p remiera, p atrzy ł mu w o czy . – M am p ro b lemy . – Wiem, p o tężn e d łu g i. To p u b liczn a tajemn ica. Co mi d o teg o ? M iliard er o d p o wied ział n aty ch mias t, z n u tą ro zżalen ia i o s trzeżen ia: – Nie p o wied ziałem tak , k ied y ro zp ad ał s ię twó j rząd i p rzy s zed łeś p ro s ić o ws p arcie k amp an ii wy b o rczej. A raczej… k amp an ii o czern ian ia i o ś mies zan ia p rzeciwn ik ó w. I k u p o wan ie ich p o s łó w. Nig d y n ie p o wied ziałem, ile to k o s zto wało . Gen tleman i n ie mó wią o p ien iąd zach . – Zap y tałem, d o czeg o zmierzas z. – Wy d ałem wted y ciężk ie milio n y . Teraz p o trzeb u ję g waran cji Sk arb u Pań s twa… Na miliard d o laró w. – Ch y b a o s zalałeś ! Premier co fn ął s ię o k ro k . Nag le zro zu miał, że ma d o czy n ien ia z czło wiek iem, k tó ry s tracił n ad s o b ą k o n tro lę. – J ak im cu d em mam zmu s ić min is tra s k arb u d o tak iej d ek laracji? A mo że b an k cen traln y ? O czy m ty mó wis z? M ó j rząd p rzy my k ał o czy n a two je p ry waty zacje i man ip u lacje z fu n d u s zami Un ii. Dwaj min is tro wie s p rawied liwo ś ci i p ro k u rato r g en eraln y n acis k ali mn ie, żeb y ws zczy n ać ś led ztwa. M u s iałem p rzy p o min ać two je zas łu g i, k o mp ro mito wałem s ię w ich o czach . To ch y b a wy s tarczy ? Po za ty m o s trzeg aliś my cię p rzed ro b ien iem in teres ó w z Ro s jan ami. M iałeś wg ląd w ak ta wy wiad u , z k tó ry ch jas n o wy n ik ało , że o d czas u wo jn y z Uk rain ą żad en p o ls k i b izn es men n ie ma tam czeg o s zu k ać. Nik t i n ig d y n ie b y ł p rzez n as tak p rzy ch y ln ie trak to wan y jak ty ! Rad o ws k i p o k iwał wo ln o g ło wą, jak b y s p o d ziewał s ię tak iej o d p o wied zi. Po tem p atrząc w s tro n ę o k n a, p o wied ział:
– Wies z, ile b ęd zie k o s zto wała Sk arb Pań s twa ek s p lo zja jąd ro wa n as zej elek tro wn i n a g ran icy z Niemcami? Wed łu g mo ich s zacu n k ó w p rzes zło s to miliard ó w o d s zk o d o wań . A jeś li ch mu ra d o trze n ad p ań s twa Ben elu k s u , Fran cję i Wielk ą Bry tan ię? Po n o s imy p ełn ą o d p o wied zialn o ś ć, n ig d y n ie p rzes tan iemy p łacić. O to ch o d zi Ro s ji: o zru jn o wan ie n as p o lity czn ie i fin an s o wo . Nie lep iej p o mó c mi wy ró wn ać zad łu żen ie wo b ec Narezo ws k ieg o ? Premier zb lad ł, p atrzy ł n a Rad o ws k ieg o b ez s ło wa. – Przy s zed łeś … s zan tażo wać mn ie – p o wied ział wo ln o , p rawie s zep tem. Rad o ws k i u ś miech n ął s ię ze s mu tk iem. Us iad ł w fo telu i tward o s p o jrzał n a p remiera. – Nazwij to , jak ch ces z. Sien n ick i ma rację, łu n a n ie p rzeb ije reak to ra. Ale jes t d u rn iem w k wes tii o cen y lu d zi. Wy o b raził s o b ie, że u mieram ze s trach u , b o złamałem p rawo . Przy b ieg łem wy s p o wiad ać s ię, p ro s ić o wy b aczen ie. Pan p u łk o wn ik s łab o mn ie zn a. M o ja cen a jes t n is k a, b ard zo n is k a. Premier zb lad ł, ry s y jeg o twarzy b y ły ś ciąg n ięte g n iewem. – J eś li wies z, jak s ch wy tać ty ch d ran i i s tawias z waru n k i… to o ś wiad czam ci, że o s o b iś cie d o p iln u ję, żeb y ś n ie wy s zed ł z więzien ia… d o k o ń ca ży cia. Zro zu miałeś ? Po d n ió s ł ręk ę, wid ząc, że Rad o ws k i ch ce co ś p o wied zieć. M ó wił d alej wo ln o , n ie p o d n o s ząc g ło s u : – Czek aj, jes zcze n ie s k o ń czy łem. Naty ch mias t p o jed zies z d o M in is ters twa Ob ro n y . Po d zielis z s ię ws zy s tk im, co wies z, b ez żad n y ch waru n k ó w. Będ zies z ws p ó łp raco wał d o ch wili zak o ń czen ia ak cji. Po tem p ro k u ratu ra i s ąd y zd ecy d u ją o o cen ie two jej ro li. Rad o ws k i milczał, s ied ział b ez ru ch u ze wzro k iem wb ity m w mo zaik o wy wzó r n a p o d ło d ze p rzy s wo ich s to p ach p rzed s tawiający k rzy ż maltań s k i. – Zro zu miałeś , co p o wied ziałem? – p o wtó rzy ł z n acis k iem p remier. M iliard er u n ió s ł wzro k , s p o jrzał n a n ieg o z lek k im u ś miech em. Po k iwał g ło wą, p o d n ió s ł s ię p o wo li. Po s tawił s to p ę, o mijając k rzy ż n a p o d ło d ze, p o tem zro b ił k o lejn y k ro k . Zach wiał s ię n ag le. – Bo że – wy s zep tał. Do tk n ął s wo jej s k ro n i, zs in iał n a twarzy i ru n ął b ezwład n ie n a p o d ło g ę.
47
J o ach im wy s u n ął g ło wę p rzez u ch y lo n e d rzwi s wo jeg o g ab in etu . – Nie ma mn ie, d la n ik o g o . Pro s zę n ie łączy ć telefo n ó w, d o p ó k i n ie o d wo łam. Sek retark a p o d n io s ła s ię zza b iu rk a ze s k u p io n y m wy razem twarzy . – Do b rze, p an ie p rezes ie. Czy co ś p an u p o d ać? – Nie, d zięk u ję. Co fn ął s ię i zamk n ął d rzwi. Z tru d em zn o s ił tę k o b ietę, jej b rzy d o ta iry to wała g o w ró wn y m s to p n iu , jak zb y t wy s o k i p o zio m in telig en cji. Kilk a razy p o d ejmo wał d ecy zję, żeb y ją zwo ln ić, zas tąp ić ty p o wą s ek retark ą. Ład n ą, fach o wą i n iezb y t mąd rą. Po ws trzy my wało g o to , że k o b ieta s amo tn ie wy ch o wy wała n iep ełn o s p rawn eg o s y n a. Nie p o d ejrzewał s ię o ws p ó łczu cie, lu d zk a s łab o ś ć b u d ziła w n im n iech ęć. M o że p o wo d o wała n im ciek awo ś ć. M imo ws zy s tk o in teres o wało g o , w jak i s p o s ó b ta k o b ieta łączy p racę z o p iek ą n ad s y n em. By ł s p araliżo wan y d o p as a p o g łu p im s k o k u d o p ły tk iej wo d y . Un ieru ch o mio n y u d o s k o n alił u miejętn o ś ć g ry w s zach y , zaczy n ał wy g ry wać tu rn ieje. Po d zies ięciu g o d zin ach p racy matk a wo ziła g o n a zawo d y i reh ab ilitacje ru ch o we. J o ach im p o ró wn y wał ją w my ś lach d o zo mb i, tak b ard zo b y ła zaws ze p rzemęczo n a. Ciek awiło g o , czy p ewn eg o d n ia załamie s ię, p s y ch iczn ie i fizy czn ie – n as tęp n y p o wó d , d la k tó reg o jes zcze jej n ie zwo ln ił. Ty m razem zro b i to , n azaju trz ran o . Nie p o zwo li, żeb y wy mk n ęła s ię z ży cia zb y t łatwo , u marła n ap ro mien io wan a. Niech d alej ciąg n ie s wó j cierp iętn iczy , iry tu jący lo s , k tó ry m k łu ła w o czy n o rmaln y ch lu d zi. Przes zed ł p rzez g ab in et i o d s u n ął frag men t ś cian y , za k tó rą b y ł u k ry ty s ejf. Wy b rał k o d , d atę u p ad k u Elis ab eth ze s k ały M atterh o rn , i o two rzy ł d rzwi. Z p ó łk i n a d o le wy jął s zarą s k rzy n k ę ze s ztu czn eg o two rzy wa. Zamk n ął s ejf i ze s k rzy n k ą w ręk u p o d s zed ł d o s zero k ieg o o k n a. Wid ział s tąd całą elek tro wn ię. Zn ad s zero k ieg o walca k o min a u n o s ił s ię o b ło k p ary , k tó rą o d razu ro zp ras zał wiatr. Przy s zło mu d o g ło wy , że id ealn ie n ieb ies k ie n ieb o jes t n ierzeczy wis tą d ek o racją, k p in ą cy n iczn eg o s cen o g rafa z trag ed ii, k tó ra miała s ię ro zeg rać.
Od s u n ął jed n o s k rzy d ło o k n a, u s tawił s k rzy n k ę n a p arap ecie, o two rzy ł ją. Ze ś ro d k a wy s u n ął celo wn ik . Po ch y lił s ię, p rzy ło ży ł o k o d o wizjera. Zo b aczy ł b lis k i i n ieo s try o b raz ś cian y . Wy o s trzy ł g o p o k rętłem z b o k u . Teraz wy raźn ie wid ział b iałą g ład k ą p o wierzch n ię lak ieru , k tó ry m p o k ry to ś cian ę h ali tu rb in . Po d n ió s ł tro ch ę lu n etk ę, zatrzy mał o b raz n a s k raju d ach u . Od s u n ął o k o , zn alazł mały włączn ik , n acis n ął g o . Urząd zen ie o ży ło z cich ą wib racją, n a p o s tu men cie p o d lu n etk ą zap aliły s ię d wie zielo n e lamp k i. J o ach im p atrzy ł z u ś miech em. Fas cy n o wały g o wy n alazk i, k tó re s łu ży ły d es tru k cji. Urząd zen ie b y ło las erem, za p o mo cą k tó reg o zn aczy ło s ię cele militarn eg o atak u . M o g ło b y ć wy k o rzy s tan e d la p o trzeb cy wiln y ch , ale n ie p o to je s k o n s tru o wan o . Niewid o czn y d la lu d zk ieg o o k a p ro mień las era „malo wał”, jak mó wili wo js k o wi, miejs ce, w k tó re miał u d erzy ć p o cis k s tero wan y las ero wy m celo wn ik iem o d b ierający m tak i s y g n ał. Lu d zie ch o d zili, s p ali, s n u li p lan y w p o b liżu wy zn aczo n eg o w ten s p o s ó b celu i n ie mieli p o jęcia, że ich czas d o b ieg a k o ń ca. Po my ś lał, że p rzy p o min a to k o n cep cję p red es ty n acji. Lo s k o ń czy ł n ić ży cia wielu lu d zi, p rzezn aczen ie d o k o n ało s ię, n iewid o czn a ręk a ju ż n azn aczy ła s k azan y ch . I to o n , J o ach im Ku n d , p o zo s tawi ś lad , k tó ry s p ro wad zi n is zczy ciels k ie u d erzen ie. A p o tem b ęd zie twó rcą n as tęp n eg o d zieła, zn aczn ie więk s zeg o . Po wo li p rzes u n ął man etk ę las era, wzmo cn ił s y g n ał. Zielo n e lamp k i zap aliły s ię n a czerwo n o . Nic p o za ty m n ie zas zło – u rząd zen ie n ad al wib ro wało cich o , h ala tu rb in s tała n iewzru s zen ie. Z p u n k tu wid zen ia fizy k i is tn iała w tej fo rmie – i ju ż n ie is tn iała, zależn ie o d ws p ó łczy n n ik a czas u . Za k ilk a g o d zin ro zs y p ie s ię w p o tężn ej ek s p lo zji. Nie p o wied zian o mu , w jak im celu ma p o malo wać h alę las erem. Do my ś lił s ię jed n ak b ez tru d u , że n ap ro wad zi w ten s p o s ó b p o cis k o s ile rażen ia zd o ln ej zn is zczy ć cały b u d y n ek . Zap ewn e b ęd zie to rak ieta o d p alo n a z b ezp ieczn ej o d leg ło ś ci, z p rzelatu jąceg o s amo lo tu alb o z o k rętu . Dziwiło g o , że jak ieś p ań s two d ecy d o wało s ię n a tak o twarty atak , ale to n ie b y ło jeg o zmartwien ie. Wied ział, że n awet n ajwięk s za rak ieta, jeś li n ie b ęd zie miała g ło wicy jąd ro wej, n ie p rzeb ije k o p u ły , n ie wy wo ła ek s p lo zji reak to ra. On i też to wied zieli, d lateg o ch cieli zaatak o wać h alę tu rb in . Wy b u ch miał wy wo łać ch ao s , u łatwić właś ciwy atak . By ło mu to o b o jętn e, czy o s k arżą g o o ws p ó łu d ział, s am p o s tan o wił, jak ą o d eg ra ro lę. Zg o d ził s ię u ru ch o mić celo wn ik las ero wy z czy s tej ciek awo ś ci. Nie p o to , ab y s ieb ie ch ro n ić.
M y ś lami p o węd ro wał d o s wo jej p raco wn i p o d p rzes zk lo n y m d ach em, w d o mu n a p rzed mieś ciach M o n ach iu m. J eś li czło wiek , k tó ry d o cen ił g en iu s z J o ach ima, d o trzy mał s ło wa, San d ra p o win n a ju ż tam b y ć. Po d d an a mu mifik acji, d o s k o n ale p ięk n a, o ś wietlo n a zło ty mi p ro mien iami s ło ń ca, k tó re jak las er malo wały jej ciało , s y mb o lizo wały p o łączen ie ich d u s z. On też b ęd zie g o tó w. Cich y b rzęczy k n a b iu rk u wy rwał g o z zamy ś len ia. Niech ętn ie o d s zed ł o d o k n a, zatrzy mał s ię p rzy in terk o mie, n acis n ął włączn ik . – Pro s iłem, żeb y mi n ie p rzes zk ad zan o . – Przep ras zam, p an ie d y rek to rze, ale… – zaczęła s ek retark a. – Zależy p an i n a tej p racy ? – zap y tał o s ch le. – Tak , b ard zo . Ale… – J es t p an i zwo ln io n a. Pro s zę zab rać s wo je rzeczy i wy n ieś ć s ię. Niech p an ią u trzy mu je g en ialn y s y n , z s zach ó w. Do wid zen ia. Pu ś cił włączn ik in terk o mu , u s iad ł w fo telu za b iu rk iem. Parad o k s aln e b y ło rato wan ie jej ży cia w ten s p o s ó b , zd ąży o d jech ać wy s tarczająco d alek o p rzed ek s p lo zją. Sp o jrzał n a u rząd zen ie w o k n ie. Nie p o d an o mu g o d zin y atak u , wied ział ty lk o , że n as tąp i n ied łu g o . Zamk n ie g ab in et, żeb y n ik t n iep o wo łan y s ię tu n ie d o s tał, k ied y o n p ó jd zie d o d y s p o zy to rn i reak to ra. Po mimo n iech ęci d o p raco wn ik ó w elek tro wn i zamierzał o d es łać jak n ajwięk s zą ich liczb ę, zan im wy wo ła ek s p lo zję. Nie p o wo d o wała n im lito ś ć, ch ciał b y ć s am, p o czu ć s ię jed y n y m wład cą d ramatu . Drzwi u ch y liły s ię b ezs zeles tn ie, w s zp arze u k azała s ię g ło wa s ek retark i. By ła s p o k o jn a i zd etermin o wan a. – Nie p o zwo lił mi p an s k o ń czy ć. Dzwo n i p an p remier. J o ach im s p o jrzał n a n ią zas k o czo n y . – Niech mu p an i p o wie, że jes tem zajęty . – Sam mu p an p o wie – p o wied ziała s ek retark a. – J a ju ż tu n ie p racu ję. Do d am ty lk o , że z p rawd ziwą p rzy jemn o ś cią p rzes tan ę o g ląd ać p an a wred n ą g ęb ę. Przełączam ro zmo wę, zaro zu miały d u p k u . – Od wró ciła s ię i zamk n ęła za s o b ą d rzwi. J o ach im s ied ział ch wilę z n a wp ó ł o twarty mi u s tami, p o tem ro ześ miał s ię g ło ś n o . Po zio m ab s u rd u b y ł b lis k i d o s k o n ało ś ci. Rato wał jej ży cie, a o n a g o za to n ien awid ziła. W ś wietn y m n as tro ju , u ś miech n ięty , p o d n ió s ł s łu ch awk ę telefo n u . – Dzień d o b ry . Czy m mo g ę s łu ży ć, p an ie p remierze? Pięk n y mamy d zień , p rawd a?
* Premier s p o jrzał ze zd ziwien iem n a p rzy s łu ch u jący ch s ię ro zmo wie p rezy d en ta i min is tra o b ro n y . Po ch y lił s ię o d ru ch o wo n ad b iu rk iem, n a k tó ry m s tał telefo n p rzełączo n y n a g ło ś n ik . Po d o k n ami g ab in etu czek ali g o to wi d o p rzy jęcia p o leceń as y s ten ci. Ko n ty n u o wał: – Nies tety mam d la p an a złą wiad o mo ś ć. Są ze mn ą p an o wie p rezy d en t i min is ter o b ro n y . Wiemy , że wraz z p rezes em Czerk aws k im zo s tał p an p o wiad o mio n y p rzez właś ciciela Cy k lo p a o zag ro żen iu atak iem terro ry s ty czn y m. Is tn ieją p o ważn e p rzes łan k i ws k azu jące, że was za elek tro wn ia mo że b y ć celem. Ek s p u łk o wn ik Zieliń s k i p rawd o p o d o b n ie jes t w to zamies zan y . – I M in is ters two zaak cep to wało Cy k lo p a d o o ch ro n y elek tro wn i? Ten Zieliń s k i p o wied ział, że ch o d ziło o b u d y n k i ad min is tracji cen traln ej – s twierd ził p rawie wes o ły m to n em J o ach im. Premier zn ó w s p o jrzał n a p rezy d en ta i min is tra, ty m razem z n iep o k o jem. Prezy d en t n ie wy trzy mał, zro b ił k ro k w s tro n ę b iu rk a. – Czy my w czy mś p rzes zk ad zamy , p an ie d y rek to rze? – Ależ s k ąd , p an ie p rezy d en cie – zap rzeczy ł J o ach im. – Cies zę s ię ład n ą p o g o d ą i d o s k o n ały m zd ro wiem. Pro s zę mó wić. – Zro zu miał p an , że elek tro wn ia jes t zag ro żo n a atak iem? – zap y tał n iecierp liwie min is ter. – Tak , zro zu miałem. Co mo g ę d la p an ó w zro b ić? – To n g ło s u J o ach ima n ad al b y ł n iefras o b liwy , jak b y ro zmo wa to czy ła s ię n a temat p lan o wan eg o b an k ietu , a n ie ś mierteln eg o zag ro żen ia. Trzej mężczy źn i w g ab in ecie k ilk a s ek u n d milczeli ro zs ierd zen i, w k o ń cu p remier p o wied ział s u ch y m to n em: – Pro s zę n am d ać ch wilę, n ie ro złączać s ię. – Ozn ajmiws zy to , n acis n ął p rzy cis k zawies zający ro zmo wę. – Ob awiam s ię, że jed en ze s p ecjalis tó w o cen iający ch p s y ch ik ę teg o czło wiek a n ie my lił s ię – s twierd ził o s tro żn ie min is ter. – Co to zn aczy ? – zap y tał p rezy d en t. – Pan p remier zn a tę o p in ię – mó wił d alej min is ter. – Przed s tawiliś my ją n a p o s ied zen iu rząd u p rzed zaak cep to wan iem zarząd u elek tro wn i. Prezy d en t s p o jrzał p y tająco n a p remiera. Ten wy k o n ał n iecierp liwy g es t ręk ą,
jak b y o d g an iał n atrętn eg o o wad a. – To o p in ia p ro fes o ra p s y ch iatrii zn an eg o z k o n tro wers y jn y ch p o g ląd ó w. Utrzy my wał, że J o ach im Ku n d cierp i n a zes p ó ł A… Zap o mn iałem n azwy . – As p erg era. Zab u rzen ie p s y ch iczn e, k tó re p rzejawia s ię zerwan iem k o n tak tu z rzeczy wis to ś cią o raz atro fią o cen mo raln y ch – u zu p ełn ił min is ter. Premier s p o jrzał n a n ieg o z jawn ą n iech ęcią. – Dlaczeg o n ic o ty m n ie wiem? – zap y tał p rezy d en t. – Kto p o d jął d ecy zję, żeb y zlek ceważy ć to o s trzeżen ie? – Na miło ś ć b o s k ą… Decy d o wan ie o zarząd ach s p ó łek Sk arb u Pań s twa n ie leży w two ich k o mp eten cjach ! – wy b u ch n ął p remier. – Ten p ro fes o r n as trzech u zn ałb y za p s y ch o p ató w i wy s łał n a leczen ie! Przy jęliś my p o zy ty wn e o p in ie p o zo s tały ch p s y ch iatró w za wiążące. Wed łu g n ich Ku n d mo że jes t d ziwak iem jak wielu g en iu s zy , ale n ie o d b ieg a o d n o rmy . Prezy d en t s k rzy wił s ię z n ies mak iem, d ając d o zro zu mien ia, że reak cja p remiera w o b ecn o ś ci as y s ten tó w p rzek raczała p rzy jęte n o rmy . – Czas p ły n ie – p rzy p o mn iał n ies p o k o jn ie min is ter. – Właś n ie – zau waży ł z s aty s fak cją p remier. – Nie k łó ćmy s ię, k ied y g ro zi n am jąd ro wy h o lo cau s t. Zd ecy d u jmy , czy ro zmawiamy d alej z ty m czło wiek iem. – M o im zd an iem mo że b y ć p o d wp ły wem alk o h o lu – p o wied ział min is ter. – Lu b n ark o ty k ó w. Ale to n ie p o win n o p rzes zk o d zić w wy k o n an iu p o lecen ia s łu żb o weg o . J ak o d y rek to r i czło n ek zarząd u jes t zo b o wiązan y … – Wy s tarczy – u ciął p remier. – Trzeb a b y ło tak o d razu . Zg ad zas z s ię? – zwró cił s ię d o p rezy d en ta. Prezy d en t b ez s ło wa k iwn ął g ło wą. J eś li p o wierzen ie J o ach imo wi Ku n d o wi k iero wan ia elek tro wn ią miało o k azać s ię d ecy zją fataln ą w s k u tk ach , b ęd zie mó g ł o ś wiad czy ć, że b y ł in n eg o zd an ia. Premier i min is ter zro zu mieli to , s p o jrzeli n a n ieg o n iech ętn ie. Premier z d etermin acją n acis n ął p rzy cis k telefo n u . – J es t p an tam? – Oczy wiś cie, p an ie p remierze, p rzez cały czas – o d p arł s p o k o jn y m to n em J o ach im. – Czy mam wy łączy ć elek tro wn ię? – Do tak ieg o wn io s k u d o s zła Rad a Bezp ieczeń s twa Naro d o weg o , k tó ra p rzed ch wilą zak o ń czy ła o b rad y . Po d ziela p an to s tan o wis k o ? J o ach im n ie o d p o wied ział o d razu , jak b y waży ł ws zy s tk ie mo żliwo ś ci tak ieg o p o s u n ięcia. Po d ziałało to u s p o k ajająco n a p rezy d en ta, p remiera i min is tra.
– Wy łączen ie elek tro wn i o zn acza k o n ieczn o ś ć wy ciąg n ięcia p aliwa u ran o weg o , u mies zczen ie g o w s p ecjaln ej k o mo rze p rzeciwp ro mien n ej. Nie b ęd ę w s tan ie zap ewn ić b ezp ieczn eg o ch ło d zen ia reak to ra, jeś li w ty m czas ie d o jd zie d o atak u terro ry s ty czn eg o . – Czy to d łu g i p ro ces ? – zap y tał p rezy d en t, u zn ając, że mo że b ezp ieczn ie b ęd zie włączy ć s ię d o ro zmo wy . – Go d zin a – o d p arł J o ach im. – Bard zo d o b rze – p o wied ział p remier. – Pro s zę n aty ch mias t zacząć wy łączan ie reak to ra. Będ ziemy z p an em w k o n tak cie, ch cemy b y ć n a b ieżąco in fo rmo wan i o s y tu acji. – Zro zu miałem – p o twierd ził J o ach im. – Zaraz wy d am zarząd zen ia. Ko n ieczn e b ęd zie u p rzed zen ie ws zy s tk ich o d b io rcó w en erg ii o n ag ły m s p ad k u mo cy . Żeb y n ie d o s zło d o p o ważn y ch awarii. Na p rzy k ład w zak ład ach azo to wy ch w Pu ławach . Tró jmias to też b ęd zie wy łączo n e, p lu s całe wy b rzeże. J eś li n ie n as tąp i p rzełączen ie d o in n eg o źró d ła mo cy , s tan ą p o ciąg i, p ad n ą s y s temy k o mp u tero we, zas ilan ie fab ry k . I tak d alej. – J as n e, zajmiemy s ię ty m – rzu cił n iecierp liwie min is ter. – Ch cę jes zcze zap y tać, jak ieg o ty p u atak u mo żemy s ię s p o d ziewać. Gru p a s amo b ó jcó w o win ięty ch ład u n k ami wy b u ch o wy mi? – W g ło s ie J o ach ima zn ó w zab rzmiały wes o łe to n y . Premier o p an o wał iry tację. Kiwn ął n a min is tra, d ając mu d o zro zu mien ia, że d als za ro zmo wa z ty m czło wiek iem jes t p o n iżej g o d n o ś ci jeg o fu n k cji. M in is ter p o ch y lił s ię n ad telefo n em. – To ś ciś le tajn a in fo rmacja, n ie ch cemy wy wo łać p an ik i. Ro zu miemy s ię? – zap y tał z n amas zczen iem. – Zamien iam s ię w s łu ch – o d p arł J o ach im. M in is ter o d ch rząk n ął. Prezy d en t s p o jrzał o s k arży ciels k o n a p remiera. – Ud erzen ie rak ietą Łu n a-M . Gło wica zawiera p o n ad d wieś cie k ilo g ramó w ład u n k u wy b u ch o weg o . Zn is zczen ia b y ły b y k atas tro faln e. Z g ło ś n ik a telefo n u d o b ieg ł d łu g i g wizd p o d ziwu , p o tem J o ach im zap y tał ze s ztu czn ą p o wag ą: – Ta rak ieta p rzeb ije k o p u łę reak to ra? – Nie jes teś my teg o p ewn i. Ale is tn ieje tak ie zag ro żen ie. – M am jes zcze p y tan ie.
– Słu ch am – p o wied ział cierp liwie min is ter. – J eś li k to ś d o s tarczy ł in fo rmacje o atak u i rak iecie, d laczeg o n ie zd rad ził, jak i g d zie zatrzy mać p rzes tęp có w? M in is ter s p o jrzał n a p remiera, ten s k in ął p rzy zwalająco g ło wą. – Ten czło wiek u marł zaraz p o tem. – W jak i s p o s ó b ? Zo s tał zamo rd o wan y ? – zap y tał z ciek awo ś cią J o ach im. M in is ter żach n ął s ię, ale o p an o wał n erwy . – Nie, d o zn ał u d aru mó zg u . To n ie ma teraz zn aczen ia, p an ie d y rek to rze – d o d ał z n acis k iem. – Ro b imy ws zy s tk o , co w n as zej mo cy , żeb y zap o b iec atak o wi. – Oczy wiś cie, p an ie min is trze. Bieg n ę wy łączy ć k o cio ł. Do u s ły s zen ia p an o m. * J o ach im o d ło ży ł s łu ch awk ę n a wid ełk i. Wy jął z k ies zen i mały telefo n k o mó rk o wy , wy b rał n u mer. Po d s zed ł d o o k n a. Czek ając n a p o łączen ie, p atrzy ł n a b u d y n k i elek tro wn i i d zied zin iec, n a k tó ry właś n ie wch o d ziła o to czo n a rep o rterami k o lejn a d eleg acja p o lity k ó w p rag n ący ch u wieczn ić s ię n a tle n ajwięk s zeg o o s iąg n ięcia p o ls k iej g o s p o d ark i. Po s tacie w czarn y ch p łas zczach , p o d k tó ry mi b y ło wid ać g arn itu ry i k rawaty , p o s u wały s ię p ełn y mi g o d n o ś ci k ro k ami, g ło wy w b iały ch k as k ach p o tak iwały ze zro zu mien iem, in s tru o wan e p rzez o p ro wad zająceg o p rezes a Czerk aws k ieg o . Ws zy s cy s tarali s ię b y ć wid o czn i w o b iek ty wach k amer, n a tle b u d y n k u reak to ra. J o ach im u ś miech n ął s ię n a my ś l o g łu p o tach , k tó re o p o wiad ał p rezes . J eś li wizy ta d eleg acji p rzeciąg n ie s ię i jak zaws ze o d b ęd zie s ię p ijań s two w s ali k o n feren cy jn ej, to p o lity cy mieli s zan s ę trwalej zap is ać s ię w p amięci s p o łeczeń s twa. J ak o p acjen ci s zp itali i n azwis k a wy g rawero wan e n a tab licach p amiątk o wy ch . Po g rzeb an i w o ło wian y ch tru mn ach , żeb y n ie s k azić żało b n ik ó w. Ze s łu ch awk i telefo n u d o b ieg ło p y tan ie zad an e z lek k ą iry tacją: – Po co p an d zwo n i? M iał p an czek ać n a mó j telefo n . – Kazan o mi wy łączy ć zab awk i. Naty ch mias t – o d p arł, d o b ierając n iewin n ie b rzmiące s ło wa. Wo lał zach o wać o s tro żn o ś ć p o mimo zap ewn ień o jczy ma San d ry , jak n ad al n azy wał w my ś lach teg o mężczy zn ę, o b ezp ieczeń s twie p o łączen ia. By ło b y fataln ie, g d y b y s łu żb y zd o łały ich teraz zatrzy mać. – Ro zu miem – o d p arł g ło s i zamilk ł n a k ilk a s ek u n d .
J o ach im czek ał w n ap ięciu . Wy o b raził s o b ie p ro ces my ś lo wy s wo jeg o ro zmó wcy . Ws zy s tk o zależało o d teg o , czy in ży n ier Es to ń czy k zało ży ł ju ż ład u n k i. Bez awarii s y s temu zab ezp ieczeń n ie d o jd zie d o ek s p lo zji reak to ra i J o ach im b ęd zie mu s iał wy ciąg n ąć p ręty u ran u z reak to ra, u d ać, że b ierze u d ział w ak cji ratu n k o wej p o zn is zczen iu h ali tu rb in . Cały p lan trzeb a b ęd zie o d ło ży ć, b y ć mo że n ig d y n ie u d a s ię g o wy k o n ać. Rząd n a p ewn o ś ciąg ał ju ż ws zy s tk ie s łu żb y i s p ecjalis tó w o d en erg ii jąd ro wej. Sp rawd zą k ażd y cen ty metr in s talacji, p rzes łu ch ają p raco wn ik ó w. Do wied zą s ię o wy mian ie w jed n y m ze zb io rn ik ó w i b y ć mo że o d k ry ją, że zo s tał wy p ełn io n y ciężk ą wo d ą. Nie u d o wo d n ią, że J o ach im wied ział, co b y ło w cy s tern ie. Ale wy mien ią wo d ę n a lek k ą. Nawet jeś li w p rzy s zło ś ci w h alę tu rb in u d erzy p o cis k d u żej mo cy , n ic to n ie d a – reak to r n ie ek s p lo d u je, b o u ru ch o mi s ię au to maty czn y s y s tem ch ło d zen ia. – Niech p an d ziała – p o wied ział g ło s w telefo n ie. – Os tro żn ie. J o ach im o d etch n ął z u lg ą. – Dzięk u ję. Po wo d zen ia. – Nawzajem. – W g ło s ie o jczy ma San d ry u s ły s zał n u tę zd ziwien ia. Wy o b raził s o b ie, że tamten n ie jes t w s tan ie p o jąć, d laczeg o J o ach im zn ajd u je s aty s fak cję w wy k o n an iu p o leceń p o d wp ły wem s zan tażu . Zap ewn e p o my ś lał, że p o u s tawien iu celo wn ik a ws k o czy d o s amo ch o d u i o d jed zie z mak s y maln ą p ręd k o ś cią. Przeciętn i lu d zie n ie s ą w s tan ie p rzen ik n ąć mo ty wacji g en iu s za. Ta my ś l b y ła k o jąca, wy wo ły wała p rzy jemn e u czu cie lek k o ś ci w s ercu i b rzu ch u . Czy jak iś n eu ro lo g lu b p s y ch o lo g u jął w teo rii lo k alizację lu d zk ich emo cji? J ak ie p o łączen ia n erwo we s p rawiały , że czu jemy s ercem i wn ętrzn o ś ciami, a n ie g ło wą? Ku n d s ły s zał k ied y ś , że ciało to d ru g i, d ziałający n iezależn ie mó zg . Freu d d o tarł d o in s ty n k tó w, ale n ie zajął s ię ich u miejs co wien iem. A s zk o d a, b y ć mo że u d ało b y s ię n ad n imi zap an o wać, p o d d ając ró żn e częś ci ciała elek try czn y m s ty mu lacjo m. Po win ien jed n ak zo s tać p s y ch iatrą – czło wiek jes t n ajb ard ziej fas cy n u jącą i tajemn iczą mas zy n ą. Nie mu s iałb y zab ijać San d ry , g d y b y p o trafił za p o mo cą elek tro d u s u n ąć fałs z z jej u my s łu , s p rawić, ab y k o ch ała g o całą s o b ą. J eg o my ś li p ły n ęły b ezwied n ie, len iwie. Z n ik im ro zmo wa n ie s p rawiała mu tak iej p rzy jemn o ś ci jak ze s o b ą s amy m. Przy k ry ł celo wn ik las ero wy żalu zją, ab y n ie b y ł wid o czn y o d s tro n y p o mies zczen ia. Po g wizd u jąc p rzy p o mn ian ą n ag le melo d ię z mło d o ś ci, wy s zed ł z g ab in etu , zamk n ął d rzwi i zab lo k o wał je elek tro n iczn y m
k lu czem. Kied y s zed ł p rzez d zied zin iec, zan u cił p o cich u : – Tak b ard zo s ię s tarałem, a ty teraz n ie ch ces z mn ie. Dla cieb ie tak cierp iałem, p o wied z mi, d laczeg o n ie ch ces z mn ieeee… J a d la cieb ie b y łem g o tó w k ilo wiś n i zjeś ć z p es tk ami, tak , ty lk o jaaa… Ob ró cił s ię tan eczn y m k ro k iem d o o k o ła włas n ej o s i. Zau waży ł zd ziwio n e s p o jrzen ie o to czo n eg o p o lity k ami i k amerami p rezes a Czerk aws k ieg o , k tó ry p rzerwał s wo ją p rzemo wę. Po mach ał im wes o ło ręk ą i ws zed ł d o b u d y n k u reak to ra.
48
Od rzu to wiec zo s tawiał z ty łu s zero k ą b iałą s mu g ę s k o n d en s o wan ej p ary , k tó ra p rzecin ała s ię z k ilk o ma cień s zy mi s mu g ami p o zo s tawio n y mi p rzez s amo lo ty p rzelatu jące wy żej. Na id ealn ie n ieb ies k im tle n ieb a p rzy p o min ały n iezd arn ie p lecio n ą p u łap k ę p ająk a o lb rzy ma, k tó ry n ie p o trafi zap an o wać n ad s wo im d ziełem. Karo l o d erwał wzro k o d o k n a s amo lo tu , wró cił s p o jrzen iem d o ek ran u k o mp u tera p rzy mo co wan eg o d o s to lik a międ zy fo telami. Wy ś wietlo n y o b raz z amery k ań s k ieg o s atelity u d o s tęp n iła NATO n a p ro ś b ę min is tra o b ro n y . W zb liżen iu d ało s ię d o s trzec k ażd y s zczeg ó ł w p ro mien iu s tu p ięćd zies ięciu k ilo metró w o d elek tro wn i ato mo wej. Na p ó łn o cy ro zciąg ała s ię g ran ato wa p lama mo rza. Ch o ć atak z tej s tro n y b y ł mało p rawd o p o d o b n y , ś mig ło wce mary n ark i wo jen n ej k o n tro lo wały ws zy s tk ie s tatk i w zas ięg u s tu p ięćd zies ięciu k ilo metró w. Nad teren em u k azan y m p rzez s atelitę s zy b k o p rzes u wały s ię d wa ś wiecące p u n k ty i wo ln iej p ięć in n y ch . Po n iżej p o ziemi p ełzły n as tęp n e ś wiatła, b y ło ich p o n ad s to . Rząd o wy m o d rzu to wcem leciało d ziewięciu wy s o k ich ran g ą o ficeró w rep rezen tu jący ch wy wiad , Ag en cję Bezp ieczeń s twa Wewn ętrzn eg o , p o licję i żan d armerię wo js k o wą. Fo g elman mó wił, p rzy b liżając i o d d alając frag men ty map y : – Te d wa p u n k ty to F-1 6 z lo tn is k a p o d Szczecin em. Krążą p o o k ręg u o p ro mien iu s tu d wu d zies tu k ilo metró w w k ieru n k u p rzeciwn y m d o ws k azó wek zeg ara. W ciąg u min u ty s ą w s tan ie zn is zczy ć k ażd y cel n a ziemi i w p o wietrzu wewn ątrz rejo n u zag ro żen ia. Ty ch p ięć to ś mig ło wce b o jo we wy p o s ażo n e w rak iety i ciężk ie k arab in y mas zy n o we. – Rząd y w Eu ro p ie s ą p o in fo rmo wan e o zag ro żen iu elek tro wn i? – zap y tał Karo l. Fo g elman s p o jrzał n a n ieg o z n iech ęcią. – Rad a Bezp ieczeń s twa zd ecy d o wała, żeb y n ie in fo rmo wać s o ju s zn ik ó w, n a razie. Wy wo łalib y ś my p rzed wczes n ą p an ik ę. – Przed wczes n ą? – A jak to in aczej n azwać? Czło n k o wie rząd ó w n ie wy trzy mają, zad zwo n ią d o s wo ich ro d zin . Wiad o mo ś ć ro zp rzes trzen i s ię w in tern ecie w ciąg u k ilk u min u t jak
zaraza. Wy o b rażas z s o b ie u cieczk ę lu d n o ś ci p ó łn o cn y ch Niemiec, Ho lan d ii, Belg ii, Dan ii i p ó łn o cn ej Fran cji? Alb o p lan o wą ewak u ację w ciąg u n ajb liżs zy ch g o d zin ? – Nie in fo rmu jąc ich , n arazimy s ię n a ciężk ie zarzu ty , jeś li elek tro wn ia ek s p lo d u je. – Karo l, zo s tawmy to p o lity k o m – p o wied ział n is k i, ły s y o ficer wy wiad u . – Złap iemy d ran i, n ie b ęd zie ek s p lo zji. – Po in fo rmo wan o n as , że łu n a n ie p rzeb ije k o p u ły reak to ra – p rzy p o mn iał Fo g elman . – Po zwó lcie, p an o wie. – Po n o wn ie s k u p ił s ię n a ek ran ie i ws k azał n a wo ln iejs ze ś wiatełk a. – Te małe p u n k ty to jed n o s tk i wo js k a i p o licji. Przeczes u ją teren w p ro mien iu s tu k ilo metró w. – Łu n a-M ma zas ięg s ześ ćd zies ięciu o ś miu k ilo metró w – wtrącił o ficer z d y s ty n k cjami p u łk o wn ik a żan d armerii. – Wiemy , ale trzeb a wziąć p o d u wag ę mo d y fik acje. In ży n iero wie wo js k rak ieto wy ch u trzy mu ją, że jes t mo żliwe d o d an ie jed n eg o czło n u z d o d atk o wy m p aliwem. Pu łk o wn ik żan d armerii p o k iwał g ło wą. – Ch ciałb y m p rzes łu ch ać s k u rwy s y n ó w, k tó rzy tak s ię b awią. – Każd y z n as o ty m marzy – s k o men to wał z g ry mas em u ś miech u Fo g elman . Po zo s tali o ficero wie s p o jrzeli n a n ieg o zd ziwien i. Pu łk o wn ik b y ł zn an y z p o wś ciąg liwo ś ci i b rak u p o czu cia h u mo ru . Fo g elman n ie zwró cił u wag i n a ich reak cję, ws k azał p alcem trzy zielo n e p lamy n a ek ran ie. – Nie wiemy , g d zie u k ry li rak ietę. M o g ą ju ż b y ć w miejs cu , z k tó reg o zaatak u ją. Alb o tam jad ą. Najb ard ziej p rawd o p o d o b n e s ą te d u że k o mp lek s y leś n e. Na p ó łn o cn y ws ch ó d o d elek tro wn i, p ó łn o cn y zach ó d , p o łu d n io wy ws ch ó d . Las p rzy jezio rze d o ch o d zący d o elek tro wn i o d p o łu d n ia zo s tał ju ż s p rawd zo n y , jes t czy s ty . – Zwró cił s ię d o p o licjan ta: – Co z ru ch em tiró w, p an ie g en erale? Gen erał p o licji b y ł o ty ły m mężczy zn ą p o p ięćd zies iątce, z b u jn y mi s iwy mi wło s ami. Po ch y lił s ię n ad ek ran em. – Us tawiliś my b lo k ad y p rzed g ran icami ro s y js k ą, litews k ą i n iemieck ą. Oraz za Gd y n ią i Słu p s k iem. Prak ty czn ie o d cięliś my d u ży m ciężaró wk o m d ro g i n a wy b rzeżu , n a p ó łn o c o d Wejh ero wa. Po licjan ci s p rawd zają ws zy s tk ie b azy tran s p o rto we i p ark in g i. Na tras ie ws ch ó d – zach ó d two rzą s ię ju ż k o rk i tiró w, k iero wcy d o mag ają s ię wy jaś n ień . Tłu maczy my , że p o s zu k iwan y jes t tran s p o rt n ark o ty k ó w, ale lad a mo men t zaczn ą węs zy ć med ia. Wiad o mo , co s ię b ęd zie d ziało , jak o k łamiemy d zien n ik arzy .
– Wy trzy mamy , d zięk u ję. – Fo g elman p o d n ió s ł d ło ń n a zn ak , że n ie zamierza d y s k u to wać n a ten temat. – Teraz tak p an mó wi – u p arł s ię k o n ty n u o wać g en erał. – Po tem b ęd zie p o lo wan ie n a k o zła o fiarn eg o . Fo g elman s p o jrzał n a n ieg o z n iecierp liwo ś cią. – Kied y reak to r ek s p lo d u je, p rzy o b ecn y m wietrze k o złem o fiarn y m s tan ie s ię cała Eu ro p a. Gen erał o two rzy ł i zamk n ął u s ta. Zo s tał p o in s tru o wan y p rzez min is tra o mian o wan iu Fo g elman a s zefem ak cji i z tru d em zn o s ił d o min ację o ficera n iżs zeg o s to p n iem. Nie wy trzy mał i d o d ał zg ry źliwy m to n em: – O ile mi wiad o mo , s zu k amy k ilk u talib ó w, ale p rzed e ws zy s tk im o d d ziału b y ły ch k o man d o s ó w wy wiad u d o wo d zo n eg o p rzez n iejak ieg o majo ra Zieliń s k ieg o , p an a b y łeg o p o d k o men d n eg o . – Tak – o d p arł ch ło d n y m to n em Fo g elman . – M a p an jak ieś s u g es tie? – Nie, ch ciałem s ię ty lk o u p ewn ić – o ś wiad czy ł z s aty s fak cją g ru b y g en erał. – To jed n ak , mu s i p an p rzy zn ać, zas k ak u jące. Czy zn an e s ą mo ty wacje teg o majo ra? Po win n iś my wied zieć, jeś li w wy wiad zie lu b k o n trwy wiad zie d o s zło d o jak ieg o ś k o n flik tu . Zo s tał o co ś o s k arżo n y ? Po min ięty w awan s ie? Karo l u p rzed ził Fo g elman a. – Zieliń s k i s tał s ię n ajemn ik iem, ch o d zi mu wy łączn ie o p ien iąd ze. By ł d wu k ro tn ie ran n y n a Blis k im Ws ch o d zie, s tracił tam k ilk u lu d zi. – Kry zy s lo jaln o ś ci? Ro zczaro wan ie s łu żb ą? – W to n ie g ło s u g en erała czy teln a b y ła s aty s fak cja. Dawał wo js k o wy m d o zro zu mien ia, że w p o licji n ie b y ło b y to mo żliwe. – M o że p an to n azwać, jak s ię p an u p o d o b a – s twierd ził ch ło d n o Fo g elman . – Ale w p o licji też zd arzają s ię s amo b ó js twa, ak ty p rzemo cy . Nie jes teś my in n y mi lu d źmi. Gen erał z iry tacją wzru s zy ł ramio n ami. Fo g elman k o n ty n u o wał: – Ws zy s tk ie jed n o s tk i b io rące u d ział w ak cji o trzy mały zd jęcia Zieliń s k ieg o o raz jeg o lu d zi, ty ch , k tó ry ch u d ało s ię zid en ty fik o wać. Z in terk o mu ro zleg ł s ię g ło s p ilo ta: – J es t p o łączen ie d o p u łk o wn ik a Fo g elman a, p an p remier. I telefo n d o p u łk o wn ik a Sien n ick ieg o . – Ten d ru g i n iech czek a. Pro s zę d ać p remiera n a g ło ś n ik i, ws zy s cy o b ecn i ch cą u s ły s zeć – p o lecił Fo g elman .
By ł to u k ło n w s tro n ę zeb ran y ch . Zad o wo len ie o ficeró w ś wiad czy ło , że g es t zo s tał d o cen io n y . Z k ilk u g ło ś n ik ó w p o d s u fitem d o b ieg ł g ło s p remiera: – Pan ie p u łk o wn ik u , za k ilk a min u t zo s tan ie wy łączo n y reak to r. Paliwo u ran o we b ęd zie u mies zczo n e w zb io rn ik u p rzeciwp ro mien n y m. Zab ezp iecza n as to p rzed k atas tro fą n a s k alę Czarn o b y la. Błęd em jes t jed n ak b rak g ru b eg o p an cerza wo k ó ł teg o zb io rn ik a. Sp ecjaliś ci twierd zą, że w p rzy p ad k u u d erzen ia rak iety w zb io rn ik d o jd zie d o p o ważn eg o s k ażen ia atmo s fery i mo rza. – Katas tro fa w s ty lu Fu k u s h imy ? – zap y tał Karo l. – Nies tety tak . – Zro zu mieliś my – p o twierd ził Fo g elman s łu żb o wy m to n em. Sp o jrzał n a zeg arek . – Za d wad zieś cia min u t ląd u jemy p o d Słu p s k iem, in s talo wan e jes t tam cen tru m d o wo d zen ia. – Do łączą d o p an ó w min is tro wie o b ro n y i s p raw wewn ętrzn y ch – p o wied ział p remier. Fo g elman o p an o wał o d ru ch n iech ęci. – J eś li mo g ę zau waży ć… w o b ecn ej fazie k iero wan ia ak cją… – Pan d o wo d zi ws zy s tk imi d ziałan iami – p rzerwał mu p remier. – To n as za ws p ó ln a d ecy zja, p an a p rezy d en ta i mo ja. Ob aj min is tro wie b ęd ą u d rażn iać k an ały ad min is tracy jn e. – Ro zu miem. Czy to ws zy s tk o ? – Po wiad o miliś my rząd y Niemiec, Ho lan d ii, Belg ii, Dan ii i Fran cji. Po wo łu ją s wo je s ztab y k ry zy s o we. Zap ro p o n o wali p o mo c w p o s taci o d d ziału s zy b k ieg o reag o wan ia NATO, ale u zn aliś my , że teren jes t za mały i n as ze ś ro d k i wy s tarczą. Po za ty m d o tarlib y n a miejs ce za d o b ę. – Słu s zn ie, p an ie p remierze – zg o d ził s ię Fo g elman . – Po wo d zen ia, p an o wie. Nie d o p u ś ćmy d o trag ed ii. Oficero wie o d p o wied zieli p o twierd zający m s zmerem. Karo l p rzes zed ł międ zy fo telami, u s iad ł w o s tatn im rzęd zie, zało ży ł s łu ch awk i z mik ro fo n em. – Sien n ick i. Pro s zę o mo ją ro zmo wę. Prawie n aty ch mias t u s ły s zał w s łu ch awk ach g ło s Ewy . – Co s ię d zieje, Karo l? Dlaczeg o n ik t n ie ch ce p o łączy ć mn ie z o jcem? M ilczał p rzez ch wilę, s zu k ał właś ciwy ch s łó w. – Ob awiamy s ię, że zo s tał u p ro wad zo n y z k lin ik i p o d Gd ań s k iem.
– J ak to u p ro wad zo n y ? – Gło s Ewy zao s trzy ł s ię. – M ó wiłeś , że p o lecieli tam J an u s z z Ad amem. M ieli n a miejs cu n as zy ch lu d zi! – Pielęg n iark a wp ro wad ziła ich w b łąd , o d ciąg n ęła o d k lin ik i. Zjawiła s ię p o licja, p o ws tało zamies zan ie. Ojca wy wieźli amb u lan s em. Szu k amy g o i… – Przes tań ! Nie mó w, że g o zn ajd ziecie! J u ż to s ły s załam! – Umilk ła, s ły ch ać b y ło , że tłu mi p łacz. – Ewa… – zaczął d elik atn y m to n em. – Lecę d o Słu p s k a, zak ład amy tam… Gn iew p o mó g ł jej s ię o p an o wać. – Nad al jes tem n a s łu żb ie – p rzerwała mu . – Czy wciąż mn ie o co ś o s k arżacie? – Pro k u rato r wy co fał n ak az. M u s zę wracać d o … – Czek aj! Po trzeb u ję ś mig ło wca! Karo l u milk ł zas k o czo n y . Zan iep o k o ił s ię, że p o d wp ły wem jak ieg o ś lek u Ewa n ie my ś li trzeźwo . – W jak im celu ? – zap y tał o s tro żn ie. – Nie mo żes z d o mn ie d o łączy ć. – J es tem z Kamą. Ch cę p o lecieć n a wy b rzeże. Po trzeb o wał k ilk u s ek u n d , żeb y p rzetrawić tę wiad o mo ś ć. – Op u ś ciłaś s zp ital? Zd ajes z s o b ie s p rawę… – Tak , zd aję s o b ie… ze ws zy s tk ieg o . Daj mi ś mig ło wiec, n ie d y s k u tu j. – Nie wierzę, żeb y to mo g ło p o ws trzy mać atak – o d p arł zd ecy d o wan y m to n em. – A ty mu s is z wró cić d o s zp itala. Ale d o b rze, ś ciąg n ijmy Kamę d o Słu p s k a. – Ty lk o że Kama leci alb o ze mn ą, alb o wcale. To jej d ecy zja. Nie ma czas u , d aj ś mig ło wiec. – Zo s tajes z, Ewa, n ie zary zy k u ję two jeg o ży cia. Zro zu miałaś ? Od p o wied ź p ad ła n aty ch mias t, b ez wah an ia. – A jak b ęd zies z s ię czu ł, k ied y elek tro wn ia wy leci w p o wietrze? I n ie wy k o rzy s tas z tej s zan s y ? J ak wy tłu maczy s z to zwierzch n ik o m? Po in fo rmo wałam cen tralę o Kamie. Od p arli, że d ecy zja n ależy d o Fo g elman a. Niech n aty ch mias t d a ś mig ło wiec! Za o k n em o d rzu to wiec p o ch y lił s ię n a b o k i zn iży ł lo t. Z b o k u n ad leciał z d u żą p ręd k o ś cią my ś liwiec F-1 6 . Karo l wid ział p ilo ta, k tó ry p o d n ió s ł ręk ę w g eś cie p o zd ro wien ia. M y ś liwiec zak o ły s ał s k rzy d łami, p o ło ży ł s ię w o s try m wirażu i o d leciał. Nie o d p o wied ział Ewie. Wo lałb y p o ś więcić ty s iące lu d zi, n iż ją s tracić.
49
– Szu k acie leweg o to waru ? – zap y tał mo cn o zb u d o wan y k iero wca, p rzeciąg ając ręk ą p o o k rąg łej g ło wie z wło s ami o s trzy żo n y mi k ró tk o p rzy s k ó rze. Do wo d zący s ześ cio o s o b o wy m p atro lem mło d y as p iran t n ie o d razu o d p o wied ział. Przy g ląd ał s ię w milczen iu s wo im p o licjan to m, k tó rzy d o k ład n ie o g ląd ali k arto n y wy p ełn io n e k o s zu lami. W d ło n i trzy mał d o k u men ty p rzewo zo we tira. Kiero wca ciężaró wk i s tał o b o k n ieg o , czek ał n a o d p o wied ź. – Tak , s zu k amy czeg o ś , to ch y b a jas n e – rzu cił wres zcie s u ch y m to n em as p iran t, o d d ając mu d o k u men ty . – Niech p an jed zie. Kilk a min u t wcześ n iej, k ied y zatrzy my wał tira, p o d ejrzan e wy d ały mu s ię trzy wo zy teren o we jad ące z ty łu . Wy p rzed ziły jed n ak h amu jącą ciężaró wk ę i o d jech ały , p rzes tał s ię więc n imi in teres o wać. J ed en z p o licjan tó w p o s zed ł wzd łu ż tira, u n ió s ł p lan d ek ę, o ś wietlił latark ą k arto n y . Zatrzy mał s ię p rzy ty ln ej b u rcie, zajrzał d o ś ro d k a. – Pan ie as p iran cie, p ro s zę p o zwo lić! – zawo łał, o d wracając s ię d o s zo ferk i. Fu n k cjo n ariu s z p o d s zed ł d o b u rty , p rzy jrzał s ię mo to cy k lo wi, k tó ry b y ł wciś n ięty p rzed k arto n ami. – To mó j mo to r. Wracam p o d o s tarczen iu wo zu d o p o rtu . Nie p ły n ę d o Szwecji – p o wied ział k iero wca, u p rzed zając reak cję p o licjan ta. – Nie ma g o w s p ecy fik acji. Kiero wca n ie b y ł zmies zan y . – J eś li s zu k acie s k rad zio n eg o mo to ru , to mo g ę p o k azać p ap iery . – Nie s zu k amy s k rad zio n eg o mo to ru , p an ie k iero wco – o d p arł as p iran t. Wy mawiał s ło wa z p ewn o ś cią czło wiek a, k tó ry ma wład zę i mo że to u d o wo d n ić. – Ale w s p ecy fik acji tran s p o rtu n ie ma mo to cy k la i mo g ę zatrzy mać ciężaró wk ę d o wy jaś n ien ia. M o że to zamiar p rzemy tu ? Kiero wca u zn ał, że lep iej b ęd zie n ie k o n ty n u o wać d y s k u s ji. M y ś lał o czterech lu d ziach u zb ro jo n y ch w p is to lety mas zy n o we, k tó rzy czek ali u k ry ci wewn ątrz wy rzu tn i, za k arto n ami. Po s iek alib y p o licjan tó w n a k awałk i, s trzelan in a mo g łab y
jed n ak ś ciąg n ąć p atro le wo js k a i p o licji, k tó re min ęli p o d ro d ze. As p iran t p rzeciąg n ął cis zę, z s aty s fak cją p atrzy ł w o czy k iero wcy . Wres zcie wy ciąg n ął w jeg o s tro n ę ręk ę z d o k u men tami i o d wró cił s ię, p o k azu jąc, że mężczy zn a n ie zas łu g u je n a jeg o d als zą u wag ę. – Od jazd . I więcej n ie wo zić p rzed mio tó w p o za s p ecy fik acją. Kiero wca wziął d o k u men ty , mru k n ął p o d n o s em p o d zięk o wan ie. As p iran t p o win ien b y ć wd zięczn y lo s o wi za s wo ją g łu p o tę, in aczej ju ż b y n ie ży ł. Wracając d o s zo ferk i wzd łu ż b u rty tira, mężczy zn a p rzeciąg n ął d ło n ią p o b rezen cie n a u mó wio n y zn ak , że ws zy s tk o jes t w p o rząd k u . Us ły s zał s zczęk n ięcie zamk a p is to letu mas zy n o weg o . Ws iad ł d o s zo ferk i, u ru ch o mił s iln ik i ru s zy ł. J ed en z p o licjan tó w zatrzy mał s ię p rzy as p iran cie. By ł o d n ieg o o d zies ięć lat s tars zy . – Nie p o d o b ał mi s ię ten ty p . M o że trzeb a b y ło p rzetrząs n ąć ład u n ek ? As p iran t n ie lu b ił b y ć p o u czan y , zwłas zcza p rzez n iżs zy ch s to p n iem. – Ch ciał p an wy s y p ać k o s zu le n a s zo s ę? Kto b y to p o tem zb ierał? Na p ewn o n ie ja. W d u p ie rak iety n ie u k ry ł. Od wró cił s ię, wy ciąg n ął telefo n . – Tir o n u merach TX 2 3 4 M P s p rawd zo n y . – Zro zu miałem – p o twierd ził g ło s w telefo n ie. Kilk as et metró w d alej, za zak rętem s zo s y , trzy wo zy teren o we ru s zy ły , k ied y p o jawił s ię tir. Po k ilk u k ilo metrach d ro g a wes zła d o las u . Wo zy teren o we p rzy ś p ies zy ły , min ęły tab licę z n azwą Kartu zy , d o tarły d o p ierws zy ch d o mó w mias teczk a. Przed wjazd em s tały d wa rad io wo zy , o b o k n ich u zb ro jen i w p is to lety mas zy n o we p o licjan ci i żan d armi. – Co jes t, d o k u rwy n ęd zy !? – zak lął Zieliń s k i s ied zący o b o k k iero wcy w p ierws zy m wo zie. – Trzeci p atro l? Wied zą o n as . Po d n ió s ł d o u s t rad io telefo n , n acis n ął g u zik . – Nas tęp n e p s y p rzy wjeźd zie. Sp o k o jn ie, k aż lu d zio m s ied zieć cich o . – Będ zie d o b rze – p o wied ział g ło s k iero wcy . Trzy wo zy min ęły p atro l, wjech ały międ zy n is k ie d o my Kartu z. Na p ierws zy m s k rzy żo wan iu s k ręciły w u licę b ieg n ącą wzd łu ż to ró w k o lejo wy ch , min ęły d wo rzec i zatrzy mały s ię p o k ilo metrze. Zieliń s k i wy s zed ł z s amo ch o d u , p atrzy ł z n iep o k o jem d o ty łu . Po d n ió s ł rad io telefo n . – Co z wami?
– J es teś my za p arę min u t – zap ewn ił k iero wca tira. Tir zb liży ł s ię d o mias teczk a, zwo ln ił d o p rzep is o wy ch p ięćd zies ięciu k ilo metró w n a g o d zin ę. Do wo d zący p atro lem p o d o ficer żan d armerii p o d n ió s ł tarczę z czerwo n y m k ó łk iem. Ciężaró wk a zaczęła h amo wać. Po d o ficer p rzeczy tał tab lice rejes tracy jn e, p o ró wn ał z zap is em w n o tes ie i mach n ął tarczą. Tir p rzy ś p ies zy ł. – Przejech ałem – p o wied ział k iero wca. Po mimo p ewn eg o s ieb ie to n u jeg o twarz b y ła p o b lad ła i s p o co n a. – Ban d a d eb ili. Co s ię d zieje, s zefie? – Ws zy s tk o w p o rząd k u , s k ręć w p rawo – o d p arł Zieliń s k i. – Wiem, wiem. Tir d o jech ał d o s k rzy żo wan ia, p rzep u ś cił n ad jeżd żające z n ap rzeciwk a s amo ch o d y o s o b o we, o d b ił tro ch ę w lewo , żeb y zmieś cić s ię w s k ręcie, i wjech ał w b o czn ą u licę. M in ął d wo rzec k o lejo wy , p rzejech ał k ilo metr, mig n ął reflek to rami. Zieliń s k i wes tch n ął z u lg ą, ws iad ł d o wo zu . – J ak s ię wy d o s tan iemy p o ws zy s tk im? – zap y tał z n iep o k o jem jeg o k iero wca. – Zro b i s ię p iek ło , p s y zab lo k u ją d ro g i. M y g rzeczn ie ws iąd ziemy w p o ciąg d o Gd ań s k a. Od jeżd żają co g o d zin ę. Po tem w s amo lo t d o Wied n ia… I bye, bye, Po ls k o . Kiero wca p o k iwał g ło wą z u zn an iem, ale co ś n ad al g o n iep o k o iło . – Nie zawies zą lo tó w p o wy b u ch u ? – Zro b imy tam b ałag an , ale n ie wielk ie b u m. Przecież k o ch amy n as z k raj, p rawd a? Kiero wca s k rzy wił s ię n iech ętn ie. Zieliń s k i p o k lep ał g o p o u d zie. – Nie martw s ię, p rzewid zieliś my to . M amy wy n ajęte wo zy . J eś li p lan A n ie wy p ali, wy jed ziemy n a ws ch ó d , d o Ro s ji. A s tamtąd g d zie d u s za zap rag n ie. Tir u s tawił s ię za wo zami teren o wy mi. Cały k o n wó j ru s zy ł wzd łu ż ciąg n ący ch s ię p o lewej s tro n ie to ró w k o lejo wy ch . M in ęli zab u d o wan ia p rzemy s ło we, wy jech ali n a rzad k o zab u d o wan e p rzed mieś cia. Pierws zy wó z z Zieliń s k im zwo ln ił p rzed b ramą o g ro d zen ia, za k tó rą s tały d wa b u d y n k i i wy s o k a wiata z b lach y . To miejs ce zo s tało k u p io n e k ilk a mies ięcy wcześ n iej. Dwaj lu d zie o two rzy li b ramę, tir p rzejech ał p rzez d zied zin iec i n ie zatrzy mu jąc s ię, wjech ał p o d wiatę. Wo zy teren o we s tan ęły za b ramą, wy s y p ali s ię z n ich n ajemn icy i trzej Afg ań czy cy . Zieliń s k i u ś cis n ął ręk ę mężczy zn y w g arn itu rze, k tó ry wy s zed ł z jed n eg o z b u d y n k ó w. – Ws zy s tk o g o to we? – J as n e, s zefie – o d p arł z u ś miech em mężczy zn a. – Hu rto wn ia s p rzętu k o mp u tero weg o p racu je.
– Nie wy g łu p iaj s ię. Nie ch cę tu żad n y ch k lien tó w. – Z Kartu z? J es teś my ty lk o s k ład em, o d b ieramy i n ad ajemy to war n a p o ciąg i. Nik t o n ic n ie p y ta. – Do b rze. – Zieliń s k i o d wró cił s ię d o wiaty . – Dach u n ie d a s ię u s u n ąć? – Nie. Ob aj p o d es zli d o ty łu tira, z k tó reg o wy s iad ali czterej u zb ro jen i n ajemn icy w k amizelk ach k u lo o d p o rn y ch . – Wy jed ziemy p rzed o d p alen iem – p o wied ział Zieliń s k i. – Nie n amierzą n as w cztery min u ty . Ro zład u jcie k arto n y . Najemn icy p o d es zli d o tira, zaczęli wy ład o wy wać p u d ła z k o s zu lami. M o to cy k l o p arli o p o d p o rę wiaty . Zieliń s k i o d wró cił s ię d o Kamira, p o d ał mu k artk ę z k ilk o ma cy frami. – Przy g o tu j łu n ę, wp ro wad ź d an e. – Co jes t celem? – zap y tał Kamir. – Nic ci d o teg o . Kamir n ie ru s zy ł s ię. – Ch cę zn ać cel. J eś li n ie s ejm, to co ? Zieliń s k i wes tch n ął zn iecierp liwio n y . – Fab ry k a. – Fab ry k a czeg o ? – Prąd u . – Elek tro wn ia? Któ ra? M ężczy zn a w g arn itu rze i k ilk u n ajemn ik ó w p rzy s łu ch iwało s ię z o d leg ło ś ci p aru metró w. Twarz majo ra p o ciemn iała z g n iewu . – Ato mo wa. Pas u je ci? – rzu cił z s aty s fak cją. Kamir n ie o d p o wied ział, z n ied o wierzan iem u tk wił wzro k w o czy Zieliń s k ieg o . – Po wied ziałem: elek tro wn ia ato mo wa – p o wtó rzy ł majo r. – Wp ro wad ź d an e celu . Stali n ap rzeciw s ieb ie b ez ru ch u . Us ta Kamira d rżały lek k o . – Zg in ą ty s iące – p o wied ział cich o . – Przes zk ad za ci to , wo jo wn ik u M ah o meta? To p rzecież wy zn awcy s zatan a. I tro ch ę mu zu łman ó w, ale to was n ie p o ws trzy mu je, p rawd a? J es teś my b ezp ieczn i, p ięćd zies iąt k ilo metró w o d celu . Allah d mu ch a n a zach ó d , n a Eu ro p ę, k tó rej tak n ien awid zicie. Oczy Ab d u la Dżalila i Faizu llah a Ulah a b ły s zczały z p o d n iecen ia. Ob aj p o d es zli
d o Kamira. – Bracie, n as ze imio n a p rzejd ą d o h is to rii, b ęd ą czczo n e p rzez wiek i – p o wied ział w p as zto Faizu llah . Kamir milczał ze wzro k iem u tk wio n y m w ziemię. Zieliń s k i s ięg n ął p o d k u rtk ę, wy ciąg n ął p is to let, zarep eto wał i p rzy s tawił mu d o czo ła. – M o żes z wp ro wad zić d an e celu alb o u mrzeć. J ak wo lis z, liczę d o trzech . Raz, d wa… – Niech p an majo r zaczek a! – wy k rzy k n ął Ab d u l. – On zro b i, co trzeb a! – J as n e, Słu g o Wzn io s łeg o . – Zieliń s k i o d s u n ął lu fę p is to letu , ale n ie p rzes tał trzy mać g o w p o zio mie, g o to weg o d o s trzału . – Przemó w mu d o ro zu mu razem z Do s k o n ało ś cią o d Bo g a. Czek am min u tę. Ob aj Afg ań czy cy o d ciąg n ęli Kamira k ilk a metró w n a b o k , zaczęli d o n ieg o mó wić w p as zto s tłu mio n y mi g ło s ami, wzb u rzen i. M ężczy zn a w g arn itu rze p o d s zed ł d o Zieliń s k ieg o . – J eś li g o zas trzelis z, k to zap ro g ramu je rak ietę? – zap y tał cich o . – Żad en b ru d as n ie zg in ie b ez zas łu g i d la Allah a – o d p arł g ło ś n o Zieliń s k i i d o d ał cis zej: – Im b ard ziej b o h aters k i czy n , ty m więcej żarcia i p iep rzen ia w raju . Dlateg o k łamię o ek s p lo zji jąd ro wej. Kamir d rg n ął, s p o jrzał n a n ieg o p rzez ramię. Ab d u l i Faizu llah też u s ły s zeli p ierws ze zd an ie majo ra. Dalej jed n ak mó wili d o Kamira z żarem w g ło s ach . Najemn icy w wiacie zo rien to wali s ię, że d o s zło d o s p o ru , p rzerwali ro zład u n ek tira i czek ali w n ap ięciu . – Nie p o zwo lą n am p rzeży ć – o d ezwał s ię Kamir w p as zto . – Zlik wid u ją ś wiad k ó w. – Nie liczy liś my n a ży cie, ty lk o n a s ławę – o d p arł Ab d u l, ale jeg o g ło s n ie zab rzmiał p ewn ie. – I tak n as zab iją, jeś li n ie u s tawis z rak iety – s twierd ził z rezy g n acją Faizu llah . Ob aj Afg ań czy cy zamilk li. Ze wzro k iem u tk wio n y m w Kamira czek ali n a wy ro k . Ras h id p o k iwał g ło wą. – Do b rze. – Nie o g ląd ając s ię n a Zieliń s k ieg o , ru s zy ł w s tro n ę wiaty . M ajo r zab ezp ieczy ł p is to let i s ch o wał d o k ab u ry . – Zn am fan aty k ó w o d d awn a – mru k n ął p o g ard liwie. – Najważn iejs ze, to zab ić jak n ajwięk s zą liczb ę lu d zi. Dzicz. Ru s zy ł za Kamirem. Najemn icy wró cili d o p racy . Os tatn ie k arto n y zo s tały
o d rzu co n e z tira, o d s ło n iły wy rzu tn ię i d łu g ie cy g aro rak iety . Ab d u l i Faizu llah wes zli n a p rzy czep ę, u s ied li n a s tan o wis k ach celo wn iczy ch . Ab d u l włączy ł s iln ik p o d n o s zący łu n ę d o wy mag an ej p o zy cji. – Go to we! – zawo łał d o Zieliń s k ieg o , k tó ry zatrzy mał s ię p rzed wiatą. Kamir wy jął z metalo wej s k rzy n i k o mp u ter i u rząd zen ie celo wn icze, u ru ch o mił je. Od czy tał z k artk i d an e celu w s y s temie GPS, wp ro wad ził n a k lawiatu rze k o mp u tera: 5 4 ° 4 4 ′4 8 .2 1 2 2 ″N 1 8 ° 5 .1 8 5 0 3 ″E. Zg rał wp is z k o mp u tera z p amięcią celo wn ik a. Kied y g ło wica zo s tan ie n ap ro wad zo n a n a zazn aczo n y las erem cel, jej d y s ze s k o ry g u ją lo t z d o k ład n o ś cią d o p ó ł metra. Praco wał jak au to mat, w milczen iu , z n iep rzen ik n io n ą twarzą. Ro zleg ł s ię o g łu s zający h u k . Zn ad ciemn ej lin ii d rzew za to rami k o lejo wy mi wy s k o czy ł my ś liwiec F-1 6 , leciał n a wy s o k o ś ci d wu s tu metró w. Przes tras zen i n ajemn icy rzu cili s ię b ieg iem d o wiaty . – Stać, n ie ru s zać s ię! – k rzy k n ął p rzen ik liwie Zieliń s k i. Ws zy s cy zamarli n a s wo ich miejs cach . M y ś liwiec p rzeleciał n ad zab u d o wan iami, wid ać b y ło wy raźn ie rak iety p o d czep io n e p o d s k rzy d łami. Zn ik n ął za d rzewami za d ro g ą, h u k o d d alił s ię i u cich ł. Zieliń s k i zwró cił s ię z wś ciek ło ś cią d o s wo ich lu d zi: – Co z wami, k u rwa mać!? Sk ąd p ilo t ma wied zieć, co ro b imy ? Ch y b a że zo b aczy , jak wiejecie… Na p ewn o s ię zain teres u je! Kto ch ce ro b ić p rzed s tawien ia, to wy p ierd alać! Najemn icy s tarali s ię n ie p atrzeć n a n ieg o , n ik t s ię n ie o d ezwał. Zieliń s k i o two rzy ł u s ta, żeb y wy d ać ro zk az, ale o d wró cił s ię w milczen iu n a d źwięk zb liżająceg o s ię ś mig ło wca. – Ch o wać s ię! – k rzy k n ął o s try m g ło s em. Najemn icy o ży li, ru s zy li b ieg iem w s tro n ę wiaty . Os tatn i wp ad ł p o d d ach w ch wili, k ied y o d s tro n y Kartu z n ad leciał ciężk i ś mig ło wiec b o jo wy . W o twarty ch d rzwiach b y ło wid ać żo łn ierzy w h ełmach , z k arab in ami mas zy n o wy mi. Ob s erwo wali ziemię p rzez lo rn etk i. Po d k ró tk imi s k rzy d łami wis iały rak iety p o wietrze– ziemia. Du d n ien ie wirn ik ó w wp rawiło w d rżen ie b las zan y d ach wiaty , n ajemn icy co fn ęli s ię g łęb iej w cień . Śmig ło wiec p rzeleciał wzd łu ż d ro g i, d waj p ilo ci w h ełmo fo n ach też ro zg ląd ali s ię p o ziemi. Przez mo men t wy d awało s ię, że zało g a ś mig ło wca mu s i d o s trzec s ch o wan eg o p o d wiatą tira z wy s u n ięty m k o ń cem g ło wicy b o jo wej rak iety . Lo rn etk a jed n eg o z żo łn ierzy p rzes u n ęła s ię p o wiacie. I d alej. Śmig ło wiec o d leciał. Zieliń s k i o d etch n ął z u lg ą, wy s zed ł s p o d d ach u . Patrzy ł k ilk a s ek u n d za ś mig ło wcem, p o tem o d wró cił s ię d o n ajemn ik ó w. M iał zaciętą b lad ą twarz, b lizn a
p rzecin ająca czo ło p o ciemn iała. M ó wiąc, p rzy g ląd ał s ię k o lejn y m twarzo m, jak b y p ró b o wał d o wied zieć s ię p rawd y z ich reak cji. – Nie ma czas u s p rawd zać, czy k ap u s iem jes t k tó ry ś z was . Ale mo żecie b y ć p ewn i, że zn ajd ę s k u rwy s y n a. Od tej ch wili n ik t n ie wy ch o d zi n a d zied zin iec. J eś li k to ś b ęd zie miał włączo n y telefo n , s am s trzelę mu w łeb .
50
Nieb o n a ws ch o d zie b y ło g ran ato weg o k o lo ru . Os tatn ie p ro mien ie b lad eg o , lis to p ad o weg o s ło ń ca zab arwiły n a ró żo wo b iałe b u d y n k i, tafla jezio ra mig o tała b ły s k ami zmars zczek wzb u d zan y ch p rzez wiatr. Niewielk i ciemn o zielo n y ś mig ło wiec zn iży ł lo t, p o wo li wy ląd o wał n a d zied ziń cu . Pilo t w mu n d u rze p o d p o ru czn ik a wy łączy ł s iln ik , wy s k o czy ł s ch y lo n y i o two rzy ł d rzwi. Ło p aty ś mig ło wca zwo ln iły , zatrzy mały s ię. Zap an o wała cis za. Ewa zd jęła s łu ch awk i, o d p ięła p as y . Kama wy s k o czy ła z h elik o p tera, p o d ała jej ręk ę, p o mo g ła wy s iąś ć. Pilo t zwró cił s ię d o Ewy : – Czek am w mas zy n ie, p an i p o ru czn ik . – Nie, n iech p an o d leci – p o p ro s iła Ewa. – Sk o n tak tu ję s ię, k ied y s k o ń czy my . – Tak jes t. – Pilo t zas alu to wał d o h ełmu i ws zed ł d o ś mig ło wca. Ewa o d s u n ęła Kamę p o za zas ięg wirn ik ó w. Siln ik zas k o czy ł z h u k iem, mas zy n a wy s tarto wała, p o ch y liła s ię n ad b u d y n k iem reak to ra i o d leciała, s zy b k o n ab ierając wy s o k o ś ci. Kama ro zg ląd ała s ię n iep ewn ie. – Gd zie jes teś my ? Teraz mo że p an i p o wied zieć. – W elek tro wn i ato mo wej w Żarn o wcu – o d p arła Ewa, p atrząc n a n ią p o ważn ie. Twarz Kamy s tężała, warg i p o ru s zy ły s ię b ezg ło ś n ie. – Bo że – wy s zep tała. Ewa k iwn ęła g ło wą. – Nies tety tak . Kama zaczęła d y g o tać n a cały m ciele, jak b y p rzen ik n ął ją zimn y wiatr. – Nie ch cę tu b y ć… Pro s zę mn ie s tąd zab rać. Ewa p o k ręciła g ło wą. – Zo s tan iemy razem, ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. – Nie b ęd zie… n ie b ęd zie… – Po twarzy Kamy zaczęły p ły n ąć łzy . – Stras zn ie s ię b o ję! Ewa p atrzy ła n a n ią s u ro wy m wzro k iem. Od czek ała ch wilę w milczen iu , p o czy m p o wied ziała:
– Po win n aś s k o n tak to wać s ię z n ami, tak jak p ro s iliś my . – Pró b o wałam g o zatrzy mać… Nap rawd ę! – Sły s załam. To b y ło d ziecin n e, n ieo d p o wied zialn e. M ó wiliś my , k im s tał s ię Kamir. M o g łaś zg in ąć, n ie p o ws trzy małab y ś g o . Kama p o k ręciła ro zp aczliwie g ło wą z o czami p ełn y mi łez. – Nie, o n b y mn ie n ie s k rzy wd ził. Nig d y ! – Do b rze, Kamo . Us p o k ó j s ię i zaczn ij my ś leć. M as z n u mer telefo n u … Kama jej n ie s łu ch ała. Nag le o d wró ciła s ię i p o b ieg ła p rzez d zied zin iec w s tro n ę b ramy . Kilk u p raco wn ik ó w elek tro wn i w b iały ch h ełmach p rzy g ląd ało s ię ze zd ziwien iem d wó m k o b ieto m, k tó re wy s zły ze ś mig ło wca, a teraz jed n a u ciek ała p rzed d ru g ą. Ewa wy jęła rad io telefo n z k ies zen i k u rtk i. – Stefan , p rzy p ro wad ź ją d o mn ie. Patrzy ła w s tro n ę b ramy , o d k tó rej o d erwały s ię d wie s y lwetk i w wo js k o wy ch mu n d u rach . Ko man d o s i p rzecięli d ro g ę b ieg n ącej Kamie, ch wy cili ją. Dziewczy n a s zarp ała s ię w ich u ch wy cie, ale p o ch wili p rzes tała walczy ć. Stefan p o d s zed ł d o n ich , wziął Kamę p o d ramię, mó wił co ś d o n iej łag o d n ie, p o tem p o p ro wad ził z p o wro tem. Ewa p o czu ła, że jes t
b ard zo
zmęczo n a. Po d es zła d o
małeg o
zb io rn ik a
p rzeciwp o żaro weg o i u s iad ła n a b eto n o wej p o d s tawie o g ro d zen ia. Stefan i Kama zatrzy mali s ię p rzed n ią. Kama o p u ś ciła g ło wę, p atrzy ła p o d n o g i, łzy k ap ały jej z twarzy . – Przep ras zam, p rzep ras zam… Stras zn ie s ię b o ję. – J a też – s twierd ziła Ewa b ez ws p ó łczu cia w g ło s ie. Po k azała n a Stefan a. – I majo r ró wn ież. Ws zy s cy u mieramy ze s trach u , ale jes zcze ży jemy . Sp ró b u jmy to p rzed łu ży ć, d o b rze? Z two ją p o mo cą. Kama p o s łu s zn ie k iwn ęła g ło wą. Ewa p o d n io s ła s ię z wy s iłk iem. Stefan s p o jrzał n a n ią z n iep o k o jem, ch ciał co ś p o wied zieć. Po ws trzy mała g o g es tem ręk i, my ś ląc jed n o cześ n ie, jak fataln ie mu s i wy g ląd ać. Wy jęła z k ies zen i telefo n Kamy , p o d ała jej. – Zad zwo ń i p o wied z, g d zie jes teś . Ty lk o ty le. Kama wy ciąg n ęła ręk ę p o telefo n . Po wietrzem ws trząs n ęły trzy n as tęp u jące p o s o b ie ek s p lo zje, o d k tó ry ch zad y g o tały ś cian y b u d y n k ó w. Ws zy s cy tro je o d ru ch o wo rzu cili s ię n a b eto n o wą p ły tę, o s łan iając g ło wy ręk ami. Z małeg o b u d y n k u o b o k h ali tu rb in b u ch n ął k łąb d y mu zmies zan eg o z p y łem.
Zap an o wała s ek u n d a cis zy , p o tem zawy ły s y ren y . Ewa i Stefan p o d n ieś li s ię i ro zejrzeli n iep ewn ie. Kama n ad al leżała b ez ru ch u z ręk ami n a g ło wie. Ws zy s tk ie zab u d o wan ia elek tro wn i s tały n ietk n ięte, n a d ach ach mig ały czerwo n e ś wiatła alarmo we. Dzied zin iec n ag le zaro ił s ię o d lu d zi w b iały ch h ełmach , b ieg ający ch we ws zy s tk ich k ieru n k ach i k rzy czący ch n iezro zu miale. Z b u d y n k u reak to ra wy b ieg ł tłu mek p o lity k ó w i rep o rteró w. Nie mieś cili s ię w p rzejś ciu , p rzep y ch ali s ię, k rzy czeli p an iczn ie i p rzewracali. Po p ęd zili p rzez d zied zin iec w s tro n ę p ark in g u , n a k tó ry m k iero wcy ju ż ws k ak iwali d o s amo ch o d ó w. Pęd zący w p an ice p o lity cy g u b ili s zalik i i k ap elu s ze, k o b iety u p u s zczały to reb k i. Po lity k ó w wy p rzed ził u ciek ający p rezes elek tro wn i. Wy g ląd ało to k o miczn ie: jak b y n ad al o p ro wad zał d eleg ację, ty lk o w p rzy ś p ies zo n y m temp ie. Kilk u k amerzy s tó w p ró b o wało filmo wać u cieczk ę. Cała g ru p a min ęła w p ęd zie b as en p rzeciwp o żaro wy . W wy jś ciu b u d y n k u reak to ra p o jawił s ię J o ach im. Przy g ląd ał s ię u ciek ający m p o lity k o m z u ś miech em b łąk ający m s ię n a u s tach . – Co to , d o ch o lery , b y ło ? – zap y tał Stefan . Patrzy li n a mały b u d y n ek , z k tó reg o n ad al wy d o b y wał s ię d y m. Kilk u p raco wn ik ó w zb liżało s ię o s tro żn ie. J ed en z n ich p o d s zed ł d o Ewy i Stefan a, d y g o tał z n erwó w. – J es teś cie wo js k o wy mi, tak ? – zap y tał i ws k azał n a d y miący b u d y n ek . – In ży n ier Bieleck i, o d p o wied zialn y za zas ilan ie elek tro wn i. Wy s ad zo n o łącza en erg ety czn e h ali tu rb in , d ies li i s tacji ak u mu lato ró w. Zn is zczo n e s ą też k ab le łączn o ś ci. Elek tro wn ia jes t u n ieru ch o mio n a, jes teś my ś lep i i g łu s i. M u s icie n aty ch mias t p o wiad o mić s wo ją cen tralę. – To awaria? – zap y tała Ewa, ch o ć zn ała o d p o wied ź. – Nie, p ro s zę p an i… Dy wers ja! – Co to o zn acza d la p racy elek tro wn i? Z p ark in g u p o ś p ies zn ie o d jeżd żały s amo ch o d y p o lity k ó w i d zien n ik arzy . Dwa zd erzy ły s ię b o k ami, k iero wcy wy my ś lali s o b ie p rzez o k n a. In ży n ier o d d y ch ał g łęb o k o , jak p o wielk im wy s iłk u . Starał s ię zap an o wać n ad s o b ą. Po k azał n a wy s o k i b u d y n ek h ali tu rb in . Zaczął mó wić s p o k o jn iej: – Tu rb in y zatrzy mały s ię… Nie o d b ierają mo cy , n ie p ro d u k u ją p rąd u . Reak to r zaczn ie s ię g rzać. Bez p rąd u n ie jes teś my w s tan ie wy ciąg n ąć p rętó w u ran u . Ratu ją n as s y s temy au to maty czn e, k tó re włączają s ię p o d wp ły wem ro s n ąceg o ciś n ien ia
w reak to rze. W tej ch wili rd zeń reak to ra jes t ch ło d zo n y wo d ą z jed n eg o ze zb io rn ik ó w. Po o s iąg n ięciu temp eratu ry k ry ty czn ej zb io rn ik zaczn ie p o b ierać wo d ę z jezio ra. Są in n e zab ezp ieczen ia, ale mo g ą zn is zczy ć reak to r… Olb rzy mie s traty , p aliwo d o wy rzu cen ia. – Po k azał ręk ą n a s y lwetk ę J o ach ima, k tó ry n ad al s tał w d rzwiach b u d y n k u reak to ra. – Do k ład n iej wy jaś n i to d y rek to r Ku n d . M o i p raco wn icy n ie czu ją s ię b ezp ieczn i… Są p rzerażen i, b o ją s ię n as tęp n y ch atak ó w. Pro s zę ś ciąg n ąć jed n o s tk ę, k tó ra zab ezp ieczy elek tro wn ię. I s łu żb y tech n iczn e. Po trzeb u jemy łączn o ś ci, k ab li, tran zy s to ró w. Zn is zczen ia s ą d u że, n as i mech an icy s ami n ie u ru ch o mią tu rb in an i d ies li. – Do b rze, n iech p an s ię u s p o k o i. Działamy – p o wied ział Stefan . In ży n ier k iwn ął g ło wą, s zy b k o ru s zy ł w s tro n ę h ali tu rb in . Kama p o d n io s ła s ię p o d czas jeg o wy wo d u . By ła b ard zo b lad a, ale s p rawiała wrażen ie o p an o wan ej. – To n ie Kamir, p rawd a? – zap y tała cich o . – Nie, ch o d ź. – Ewa wzięła ją p o d ramię i ru s zy ły w s tro n ę b u d y n k u reak to ra. Stefan p o s zed ł za n imi z telefo n em p rzy u ch u . * – Co to zn aczy „w elek tro wn i”? Ewa i Kama miały p rzy lecieć tu taj! – Karo l p atrzy ł p y tająco n a J an u s za, k tó ry p rzy n ió s ł mu wiad o mo ś ć. – Nie mam p o jęcia, Karo l. Pilo t mó wi, że Ewa wy d ała mu ro zk az w trak cie lo tu . Po wo łała s ię n a min is tra, k ied y p ró b o wał g o zak wes tio n o wać. Rzeczy wiś cie d o s tała ś mig ło wiec d o wy łączn ej d y s p o zy cji. Nik t n ie miał p o jęcia, że tam p o leci. Karo l s tał b ez ru ch u , zas tan awiał s ię, jak zareag o wać. Stefan n a p ewn o wy k o n ałb y ro zk az ś ciąg n ięcia Ewy i Kamy . – Pan ie p u łk o wn ik u … ek s p lo zje w elek tro wn i! – zawo łał mło d y p o ru czn ik , wb ieg ając d o p o mies zczen ia o b o k cen tru m d o wo d zen ia. Karo l i J an u s z p o b ieg li za n im. Po ś ro d k u h an g aru u s tawio n o d u ży s tó ł z elek tro n iczn ą map ą, d o o k o ła s tan o wis k a k o mp u teró w. Oficero wie s ztab u k ry zy s o weg o i d o wó d cy jed n o s tek o p eru jący ch w teren ie s tali p o rażen i wiad o mo ś cią. Do Karo la p o d s zed ł Ad am. – Wy s ad zili zas ilan ie elek tro wn i – p o wied ział cich o . – Nie mo żn a p o p ro s tu wy łączy ć n ap ro wad zan ia GPS? Wted y rak ieta b y n ie trafiła. Karo l p o k ręcił g ło wą.
– W całej Eu ro p ie? Niemo żliwe, za wielk ie ry zy k o . – Niech p an mó wi d alej – p o lecił Fo g elman d o mik ro fo n u n a s to le. – Wch o d zimy d o d y s p o zy to rn i, p an ie p u łk o wn ik u – ro zleg ł s ię g ło s Stefan a. – Więcej d o wie s ię p an o d d y rek to ra Ku n d a. Po d ejrzewam, że to lu d zie Zieliń s k ieg o zain s talo wali i zd aln ie o d p alili ład u n k i. * – Dzień d o b ry , p an ie p u łk o wn ik u . – J o ach im z telefo n em Stefan a p rzy u ch u s tał za p lecami trzech tech n ik ó w, k tó rzy b ezrad n ie o b s erwo wali ś cian ę z tab licą k o n tro ln ą reak to ra i ek ran y k o mp u teró w n a p u lp icie. Ws k aźn ik temp eratu ry rd zen ia p o k azy wał p rawie d wieś cie o s iemd zies iąt s to p n i, p o d n o s ił s ię i zb liżał d o czerwo n ej lin ii. Ws k aźn ik ciś n ien ia p rzek raczał p ró g s ied emd zies ięciu p ięciu atmo s fer. Zeg ary k o n tro lu jące n ap ięcie elek try czn e ws k azy wały zero . – Niech p an mó wi – p o lecił Fo g elman . – Sy tu acja jes t zła, ale n ie trag iczn a – zaczął J o ach im. – Z p o wo d u b rak u p rąd u n ie mo g ę wy ciąg n ąć u ran u z k o tła. Nie jes tem też w s tan ie zrzu cić d o reak to ra p rętó w awary jn y ch , tak zwan y ch tru cizn n eu tro n o wy ch , k tó re zatrzy mały b y reak cję jąd ro wą. Po ró wn ałb y m to d o awan tu ry w małżeń s twie, k tó ra jes zcze n ie zn is zczy ła związk u , ale s p o wo d o wała p ęk n ięcia. J eś li ich n ie u s zczeln imy , d o jd zie d o k atas tro fy . Przeg rzan y rd zeń p rzeto p i p an cerz i wp ad n ie d o ziemi jak w Czarn o b y lu . Ko n iec s zczęś cia, ro zwó d . – Ory g in aln a metafo ra. – W g ło s ie Fo g elman a zab rzmiało zd ziwien ie. – Na czy m p o leg a p an a d ziałan ie? – Od p o wiem p y tan iem. Wiecie, p an o wie, k to wy s ad ził ład u n k i? J es teś cie w s tan ie zap o b iec n as tęp n y m atak o m? Dlaczeg o firma Cy k lo p , k tó rej min is ters two p o wierzy ło o ch ro n ę, n ag le s ię ro zp ły n ęła? In aczej mó wiąc, k to o d p o wiad a za was z b u rd el? – By liś my p rzy g o to wan i d o s p rawd zen ia całej elek tro wn i – o d p arł cierp liwie Fo g elman – p o ty m, jak p an wy ciąg n ie p aliwo u ran o we. Dlaczeg o tak d łu g o to trwało , p an ie d y rek to rze? – To n ie s ą k lo ck i leg o . J eś li u ważał p an n a lek cjach fizy k i, mo g ę s p ró b o wać wy jaś n ić – ciąg n ął J o ach im. – W wy n ik u p o jed y n czeg o ro zs zczep ien ia ato mu u ran u p o ws tają d wa lu b trzy wo ln e n eu tro n y o d u żej en erg ii…
– Pro s zę s o b ie d aro wać – p rzerwał Fo g elman – i o d p o wied zieć n a mo je p y tan ie. J o ach im s p o jrzał n a Ewę, mru g n ął d o n iej p o ro zu miewawczo . – Natu raln ie, p an ie p u łk o wn ik u . W ch wili o b ecn ej rd zeń reak to ra jes t ch ło d zo n y wo d ą z awary jn eg o zb io rn ik a, k tó ry p o b iera ją z b as en u , a p o tem zaczn ie z jezio ra. Gd y b y p o łączen ia z ty m zb io rn ik iem n awaliły , au to maty czn ie włączy s ię n as tęp n y zb io rn ik ch ło d zący , wy p ełn io n y o d jo n izo wan ą zwy k łą wo d ą, p o n as zemu lek k ą. W teo rii jes teś my zab ezp ieczen i. Ale w Fu k u s h imie też b y li mo cn i w teo riach . – Wy s tarczy , zro zu miałem. J ak ie s ą in n e o p cje? – M o g ę zalać reak to r k was em b o ro wy m z k o lejn eg o zb io rn ik a. Ozn acza to zn is zczen ie p aliwa u ran o weg o . Setk i milio n ó w s trat. – Pro s zę o ch wilę, zaraz d o p an a wracam – p o wied ział Fo g elman . – Ależ p ro s zę, p an ie p u łk o wn ik u – o d p arł J o ach im. – Nig d zie s ię n ie ru s zam. * W cen tru m d o wo d zen ia p an o wała cis za. Pierws zy p rzerwał ją g ru b y g en erał p o licji. – Ku rwa… Ten czło wiek s p rawia wrażen ie, jak b y d o s k o n ale s ię b awił! Ad am i Karo l s p o jrzeli n a s ieb ie. Ro zu mieli s ię b ez s łó w. Ob aj p amiętali u ś miech n iętą twarz J o ach ima wy ch o d ząceg o z g ab in etu d y rek to ra s zk o ły p o u jawn ien iu p rawd y o zn ark o ty zo wan ej i zg wałco n ej J o an n ie. Ws zy s tk ie o czy b y ły zwró co n e n a Fo g elman a. Ten milczał, b ił s ię z my ś lami. Wres zcie zwró cił s ię d o p u łk o wn ik a żan d armerii: – Ślad y łu n y ? Pu łk o wn ik p o trząs n ął p rzecząco g ło wą. – Ws zy s tk ie d ro g i s ą zab lo k o wan e. Nie ma n ies p rawd zo n ej w p ro mien iu s tu d wu d zies tu k ilo metró w.
ciężaró wk i
– M o g ą ju ż b y ć p o za b lo k ad ami – p o wied ział J an u s z. Fo g elman p o to czy ł wzro k iem p o twarzach o ficeró w, zwró cił s ię d o mik ro fo n u : – Pan ie p remierze, p an ie p rezy d en cie… Cały czas jes teś my zap ewn ian i, że rak ieta n ie p rzeb ije k o p u ły . Nie d o mn ie n ależy d ecy zja o zn is zczen iu p aliwa reak to ra. – Tak , s ły s zeliś my , p an ie p u łk o wn ik u – u s ły s zeli g ło s p remiera z g ło ś n ik a wis ząceg o n ad s to łem. – Sp ró b u jmy jak n ajs zy b ciej n ap rawić in s talacje elek tro wn i. Ek ip y tech n iczn e s ą w d ro d ze. Sk u p cie s ię n a zatrzy man iu b an d y tó w z rak ietą. I jak
n ajs zy b s zy m zn alezien iu s p rawcó w d y wers ji. O ile d o b rze zro zu mieliś my , n a miejs cu jes t jed n o s tk a d o wo d zo n a p rzez majo ra k o n trwy wiad u . – Tak jes t. – Niech zab ezp ieczy elek tro wn ię i zaczn ie ś led ztwo . – Zro zu miałem. – Fo g elman zro b ił p au zę. – M amy wrażen ie, że d y rek to r Ku n d n ie p an u je n ad emo cjami. By ć mo że to wp ły w s tres u . – Co p an s u g eru je, p u łk o wn ik u ? – zap y tał p remier. – Wy mian ę n a s p ecjalis tę z tej s amej b ran ży . – Braliś my to p o d u wag ę, ale d y rek to r Ku n d b u d o wał tę elek tro wn ię, zn a ją jak n ik t in n y . J es t fizy k iem jąd ro wy m i in ży n ierem, wy b itn y m fach o wcem. Tak a zmian a mo g łab y teraz o k azać s ię fataln a w s k u tk ach . To n a razie ws zy s tk o , p u łk o wn ik u . – Tak jes t, p an ie p remierze. Fo g elman k iwn ął g ło wą d o o ficera s ied ząceg o p rzy k o mp u terze łączn o ś ci, k tó ry n awiązał p o łączen ie z elek tro wn ią. – J es t p an tam? * – J es tem, p an ie p u łk o wn ik u – p o twierd ził J o ach im. – Przep ras zam n a mo men t. – Zak ry ł s łu ch awk ę d ło n ią i zwró cił s ię d o p atrzący ch n a n ieg o Stefan a i Ewy : – Na was zy m miejs cu zwiewałb y m s tąd , i to s zy b k o . J eś li s tracimy k o n tro lę n ad p rzeg rzan y m reak to rem, ws zy s cy o trzy mamy s p o rą d awk ę p ro mien io wan ia g amma. Śmierć jes t d łu g a i b ard zo n iep rzy jemn a. Kama ch wy ciła d ło ń Ewy , ś cis n ęła ją k u rczo wo . Trzej tech n icy s p o jrzeli p o s o b ie n ies p o k o jn ie. M o żn a b y ło wy czu ć, że s ą g o to wi p o rzu cić s tan o wis k a i u ciec. – Niech p an wy k o n u je s wo je o b o wiązk i, p an ie d y rek to rze – p o wied ział s p o k o jn ie Stefan . – Pro s zę p amiętać, że u p rzed załem – rzu cił J o ach im. Od wró cił s ię i s k u p ił n a ro zmo wie. – Słu ch am, p an ie p u łk o wn ik u . – J ak d łu g o jes t p an w s tan ie u trzy mać s tab iln y reak to r? Bez ry zy k a zatru cia ś ro d o wis k a? – zap y tał Fo g elman . Ku n d s p o jrzał n a zeg ar n a tab licy k o n tro ln ej, k tó ry ws k azy wał 1 5 .4 5 . – W teo rii b ez o g ran iczen ia. Realis ty czn ie… Po wied zmy d o ó s mej ran o , s zes n aś cie g o d zin . To p an o m wy s tarczy ? Nies tety n ie mam p rąd u , żeb y wy ciąg n ąć
p aliwo u ran o we. – M u s i – o d p arł s u ch o Fo g elman . – Pro s zę n aty ch mias t meld o wać, g d y b y zas zły n iep rzewid zian e o k o liczn o ś ci. – Na p rzy k ład jak ie, p an ie p u łk o wn ik u ? W g ło s ie Fo g elman a p o jawiła s ię iry tacja. – To p an ju ż wie jak ie. Sztab k ry zy s o wy mu s i b y ć in fo rmo wan y n a b ieżąco . Czy to jas n e, p an ie d y rek to rze Ku n d ? – J ak n ajb ard ziej. Elek tro wn ia to mo je d zieck o , k tó remu p o ś więciłem s ześ ć lat ży cia. Nie p o zwo lę, żeb y mn ie ro zczaro wało . Do u s ły s zen ia. – J o ach im o d ło ży ł s łu ch awk ę n a wid ełk i, zwró cił s ię d o tech n ik ó w: – Nie p o trzeb u ję całej tró jk i, wy s tarczy jed en . Kto ma żo n ę i d zieci, jes t wo ln y . Trzej tech n icy n aty ch mias t zerwali s ię. Sp o jrzeli p o s o b ie zmies zan i, p o tem p y tająco n a J o ach ima. Ten u ś miech n ął s ię ro zb awio n y . – Ws zy s cy s ię ro zmn o ży liś cie? Nie za wiele ju ż lu d zk o ś ci? – J a mam ch o re d zieck o ! – p o wied ział s zy b k o czterd zies to letn i mężczy zn a z zaczerwien io n y mi p o liczk ami. – A ja matk ę! – rzu cił n as tęp n y . Ws zy s cy trzej zaczęli mó wić jed n o cześ n ie. J o ach im p o d n ió s ł o b ie ręce. – Sp o k o jn ie, p an o wie… Tro ch ę g o d n o ś ci. Niech zatem zad ecy d u je ś lep y lo s . Kto ś z o b ecn y ch ma mo że zap ałk i? Czterd zies to latek , k tó ry p o wied ział o ch o ry m d zieck u , wy ciąg n ął z k ies zen i rek lamo we p u d ełk o zap ałek , p o d ał d y rek to ro wi. J o ach im p rzy jrzał s ię n alep ce n a o p ak o wan iu . – Klu b Go -Go Strip ? Od p ręża s ię p an p o o p iece n ad ch o ry m d zieck iem? Tech n ik wy mru czał co ś n iewy raźn ie. J o ach im p o k iwał g ło wą, o d d ał mu zap ałk i. – Lo s zd ecy d o wał, p an zo s taje. Po zo s tali d waj mężczy źn i o d razu ru s zy li d o wy jś cia. Stefan zatrzy mał ich o s try m g ło s em. – Pro s zę zaczek ać! Przes tras zen i tech n icy s tan ęli rap to wn ie. – Ob o wiązu je p an ó w zach o wan ie p ełn ej tajemn icy s łu żb o wej. Sło wo o ty m, co tu s ię wy d arzy ło , i b ęd ziecie o s k arżen i p rzez p ro k u ratu rę. Tech n icy p o ś p ies zn ie p rzy tak n ęli, ru s zy li d o wy jś cia. W p o ło wie d ro g i p rzez d y s p o zy to rn ię zaczęli b iec. Przep ch n ęli s ię p rzez d rzwi, p o ch wili ro zleg ł s ię tu p o t
ich n ó g n a s ch o d ach . J o ach im ro zło ży ł ręce, p o p ch n ął p o b lad łeg o czterd zies to latk a w s tro n ę s tan o wis k a p rzed p u lp item k o n tro ln y m. – Sp o k o jn ie, d amy rad ę b es tii, n ie b ęd zie żad n eg o wy ciek u . J eś li ju ż, to ek s p lo zja. Nie zd ąży my s ię p rzes tras zy ć. Czterd zies to letn i tech n ik u s iad ł s zty wn o p rzy s wo im o d ciąg n ęła Kamę p o d b o czn ą ś cian ę i wręczy ła jej telefo n . – Dzwo ń .
s tan o wis k u .
Ewa
Kama p o s łu s zn ie wzięła ap arat, wy b rała n u mer. * Telefo n zawib ro wał cich o . Kamir ro zejrzał s ię s zy b k o , zan iep o k o jo n y . Sto jący o b o k Ab d u l Dżalil p o p atrzy ł n a n ieg o z p rzes trach em. Ob aj p o ch y lali s ię n ad u ch wy tami p rzy s p awan y mi d o g ło wicy b o jo wej łu n y , d o k tó ry ch mo co wali za p o mo cą s talo wy ch taś m u rząd zen ie celo wn icze. Ab d u l n ito wał taś my b u d o wlan y m p is to letem. Kamir ws u n ął ręk ę d o k ies zen i k u rtk i, wy macał p rzy cis k o d rzu cający p o łączen ie. Wib racja u cich ła. Wied ział, k to d zwo n i. Ty lk o Kama zn ała ten n u mer, d la n iej zo s tawił włączo n y telefo n p o mimo g ró źb majo ra. Czu ł p o trzeb ę u s ły s zen ia jej g ło s u jes zcze raz, o s tatn i. M iał wrażen ie, że jeś li zerwie tę n ić ży cia, zo s tan ie mu ty lk o n ien awiś ć i ś mierć. By ł g o tó w u mrzeć, d awn o s ię zd ecy d o wał – w ch wili, k ied y zo b aczy ł rak iety , k tó re u d erzy ły w wio s k ę n a zb o czu g ó ry n ad zielo n ą k o tlin ą, n ap rzeciw mias ta M eh tarlam. J eg o o d d ział właś n ie s ch o d ził z g ó rs k iej p rzełęczy , żeb y zn aleźć s ch ro n ien ie. In fo rmato r Amery k an ó w p o ś p ies zy ł s ię, d o n ió s ł, że s ą ju ż n a miejs cu . Nie zau waży li d wó ch s amo lo tó w, k tó re wy ło n iły s ię za n imi n ad s zczy tem g ó ry . Zaatak o wały o zach o d zie s ło ń ca. Wy s o k i s łu p p y łu i d y mu p rześ wietliły k rwawe p ro mien ie. Kied y o p ad ł, n a miejs cu wio s k i zo s tały s terty k amien n eg o g ru zu i s zczątk i ro zerwan y ch ciał d zieci i s tary ch lu d zi. M ężczy źn i i k o b iety p raco wali n a p o lach w k o tlin ie. Kilk u mężczy zn wcześ n iej d o łączy ło d o ich o d d ziału . Zaws ze b ęd zie miał w u s zach ich ro zp aczliwe wy cie. Ab d u l p rzy s u n ął s ię, mru k n ął w p as zto : – On a? Kamir p o twierd ził s k in ien iem g ło wy .
– Nie ry zy k u j, b racie. To s ię źle s k o ń czy . – A jak in aczej ma s ię s k o ń czy ć? Ab d u l s p o jrzał n a n ieg o zan iep o k o jo n y . Ch ciał o d p o wied zieć, ale p rzerwał mu g ło s Zieliń s k ieg o : – Dłu g o jes zcze? – Pó ł g o d zin y – o d p o wied ział Kamir i zes k o czy ł z wy rzu tn i. – A ty d o k ąd s ię wy b ieras z? Sk o ń cz ro b o tę! – M u s zę d o to alety . Zieliń s k i s tan ął n a d ro d ze Kamira. – Za g o d zin ę b ęd zie ciemn o . Ro zu mies z, co to zn aczy ? – Ch y b a tak . – Ch y b a – p ars k n ął majo r. – W n o cy n ie o d p alimy rak iety , o d razu n as n amierzą! Niech cię s zlag ! Trzeb a b y ło zamo n to wać te zab awk i p rzed wy jazd em. Kamir p o k ręcił p rzecząco g ło wą. – To d elik atn e u rząd zen ia. Nie mo g łem ry zy k o wać, że p an a lu d zie co ś u s zk o d zą. Zieliń s k i s k rzy wił s ię, p o k azał g ło wą w s tro n ę b u d y n k u z b iu rami. – Id ź, n ie maru d ź. Za p ó ł g o d zin y ch cę mieć g o to wą rak ietę. Kamir wy s zed ł s p o d wiaty , p rzeciął d zied zin iec, ws zed ł d o b u d y n k u . Sto jący o b o k majo ra Su mo mru k n ął p o g ard liwie: – Zwieracz mu p u s zcza. Zieliń s k i o d wró cił s ię d o n ieg o . – Nie wy mąd rzaj s ię. Po zd erzen iu z czo łg iem s am miałeś o b s ran e g acie. Najemn icy s ied zący w wiacie ro ześ miali s ię. Su mo o d wró cił s ię d o n ich z g ro źn ą min ą. Zap ad ła cis za, n ik t n a n ieg o n ie p atrzy ł. W to alecie b y ły z n ich , zamk n ął za p o łączen ie, n acis n ął n ie zb liża. Drg n ął n a – Kamir, to ty ?
d wie k ab in y i u my walk a z lu s trem. Kamir ws zed ł d o jed n ej s o b ą d rzwi. Wy ciąg n ął z k ies zen i telefo n , o d n alazł o s tatn ie k lawis z. Czek ał, s to jąc za d rzwiami i n as łu ch u jąc, czy n ik t s ię d źwięk g ło s u w s łu ch awce.
Przełk n ął ś lin ę, n ie b y ł w s tan ie s ię o d ezwać. – Kamir, k o ch an y … jes teś tam? Us ły s zał, że Kama n ie mo że o p an o wać p łaczu . – J es tem. – Co ro b is z? Po wied z mi… p ro s zę.
Szy b k o ś ć, z jak ą zad ała to p y tan ie, o b u d ziła jeg o n ieu fn o ś ć. Kto ś z n ią b y ł, k o n tro lo wał ro zmo wę, in s tru o wał, co ma mó wić. – Nieważn e. Ch ciałem cię u s ły s zeć. Przez ch wilę d o jeg o u s zu d o ch o d ził jej ciężk i o d d ech . – Kamir… Wiem, co ch ces z zro b ić. M u s is z wied zieć, g d zie jes tem. – Gd zie? – zap y tał, ale zn ał o d p o wied ź. Po czu ł b ó l w p iers iach . Gło s Kamy b y ł s p o k o jn y n iczy m g ło s s k azań ca, k tó ry wie, że n ie mo że liczy ć n a łas k ę. – W elek tro wn i ato mo wej. W Żarn o wcu . Ob o je zamilk li. Kamir o p arł s ię o ś cian ę k ab in y . Serce b iło teraz p rzy ś p ies zo n y m ry tmem, k tó ry d ławił w g ard le, d u s ił i wy cis k ał łzy z o czu . – Kamir? – Tak , k o ch an ie – p o wied ział s zep tem. – Nie ró b teg o , p ro s zę. Zap ad ła cis za. Sły s zeli s wo je o d d ech y , b y li b ard zo b lis k o s ieb ie i b ezn ad ziejn ie d alek o . – J es teś ? – Tak . Kama zaczęła s zy b k o mó wić, wy rzu cała z s ieb ie s ło wa, k tó re ś wiad czy ły o jej n iezło mn ej wo li. – Nie o d ejd ę s tąd ! Do p ó k i n ie b ęd zie p ewn e, że elek tro wn ia jes t b ezp ieczn a. – Ro zu miem. – Co zro b is z? Kamir milczał. – Zap y tałam, co zro b is z! – wy k rzy k n ęła. – Nie wiem, k o ch an ie. – Nie n azy waj mn ie tak ! Ch ces z zamo rd o wać milio n y n iewin n y ch lu d zi? M n ie też? Dla k o g o ? Dla two jeg o ch o lern eg o Allah a! On ma g d zieś two je p o ś więcen ie! Pó jd zies z d o p iek ła! Ro zu mies z!? – Nie mó w tak – p o p ro s ił cich y m g ło s em. – Czeg o mam n ie mó wić? Ch ces z mn ie zab ić… I mam s ied zieć cich o !? Umrę, Kamir! M ies iącami b ęd ę zd y ch ać n a ch o ro b ę p o p ro mien n ą, mo je ciało b ęd zie g n ić, ro zp ad ać s ię! Ro zu mies z!? – Przes tań …
– Nie p rzes tan ę! M am n ad zieję, że p rzeży jes z… ! Od wied zis z mn ie w s zp italu ! Zo b aczy s z wted y , jak to wy g ląd a… ! Z b lis k a! – Krzy k zamien ił s ię w s zlo ch . – Ty tch ó rzu … Ty ch o lern y tch ó rzu ! Uciek łeś d o s wo jeg o p iep rzo n eg o Afg an is tan u , k ied y n ajb ard ziej cię p o trzeb o wałam! Twó j ch o lern y , p o jeb an y h o n o r! Nic d la mn ie n ie zn aczy , ro zu mies z? Ty n ic d la mn ie n ie zn aczy s z! Od p al tę s wo ją rak ietę, n ie b o ję s ię! J es teś tch ó rzem, ch o was z s ię p rzed e mn ą… Przed ży ciem! Nien awid zę cię, s ły s zy s z!? Po łączen ie u rwało s ię. Kamir s tał n ieru ch o mo z telefo n em w d ło n i, b y ł b ard zo b lad y . Us ły s zał jed n o cześ n ie wib rację i o twierające s ię d rzwi. Bły s k awiczn ie wy łączy ł telefo n . Ciężk ie k ro k i zatrzy mały s ię p rzed d rzwiami k ab in y , ro zleg ł s ię g ło s Su mo : – J es teś tam? – J u ż wy ch o d zę. Wrzu cił telefo n d o mu s zli k lo zeto wej, s p u ś cił wo d ę. Otwo rzy ł d rzwi, wy s zed ł z k ab in y . Su mo p atrzy ł n ieu fn ie n a jeg o b lad ą twarz. – Do s tałeś s raczk i? – M h m – p o twierd ził Kamir i ru s zy ł d o wy jś cia. Su mo ws u n ął s ię d o k ab in y , p o ciąg n ął n o s em. Zak lął cich o , p o ch y lił s ię, wło ży ł ręk ę d o mu s zli. Grzeb ał g łęb o k o p rzez p arę s ek u n d , s k rzy wio n y z wy s iłk u i o b rzy d zen ia. Wy ciąg n ął ręk ę, o two rzy ł d ło ń , n a k tó rej leżał telefo n k o mó rk o wy . Zn ó w zak lął b ezg ło ś n ie. Szy b k o wy s zed ł z to alety . Kamir s zed ł p rzez d zied zin iec w s tro n ę wiaty . W d rzwiach b u d y n k u p o jawił s ię Su mo , d o g o n ił g o i cio s em w k ark zwalił n a ziemię. Sp o d wiaty wy s zed ł Zieliń s k i. – Co ty wy p rawias z, d eb ilu !? – k rzy k n ął. Su mo p o d n ió s ł ręk ę z telefo n em k o mó rk o wy m. – Tak ie g ó wn o zro b ił ten b ru d as – p o wied ział p o n u ry m to n em. Kamir p o d n ió s ł s ię o s zo ło mio n y , ch wiał s ię n a n o g ach . Zieliń s k i p o d s zed ł, wy mierzy ł mu cio s o twartą d ło n ią w twarz. Kamir zato czy ł s ię, o d zy s k ał ró wn o wag ę, w jeg o d ło n i b ły s n ął k ró tk i n ó ż. Rzu cił s ię n a Zieliń s k ieg o , k tó ry co fn ął s ię s zy b k o . Os trze p rzeleciało b lis k o jeg o s zy i. Su mo s k o czy ł d o Kamira, złap ał o d ty łu za ramię z n o żem. Afg ań czy k ch wy cił n ó ż d ru g ą ręk ą, o d wró cił s ię b ły s k awiczn ie i ciął p łas k o z ro zmach em. Su mo p u ś cił jeg o ramię, ch wy cił s ię za g ard ło . Zro b ił p arę k ro k ó w i z ch ark o tem u p ad ł n a twarz. Sp o międ zy jeg o p alcó w try s k ała k rew, ciało d rg ało ch wilę, s to p y k o p ały ziemię,
wres zcie zn ieru ch o miał. Przez k ilk a s ek u n d n ik t s ię n ie p o ru s zy ł, p an o wała zu p ełn a cis za. Zieliń s k i z n ied o wierzan iem p atrzy ł n a tru p a i Kamira, k tó ry s tał n ieru ch o mo . Z o p u s zczo n eg o w d ło n i n o ża k ap ała k rew. Sp o d wiaty z ry k iem wś ciek ło ś ci wy b ieg li n ajemn icy , rzu cili s ię n a Kamira, zwalili g o n a ziemię. Zn ik n ął międ zy n imi, s k u lił s ię p o d g rad em cio s ó w p ięś ci i k o p n ięć. – Ży wy … ży wy ! – wrzas n ął Zieliń s k i. Sk o czy ł międ zy n ajemn ik ó w i zaczął ich o d p y ch ać o d leżąceg o Afg ań czy k a. Nie mó g ł n ad n imi zap an o wać. Nag le u wo ln io n y p rzed łu żający s ię s tres zamien ił s ię w żąd zę mo rd u . Ko p n ięcia ciężk ich b u tó w trafiały w g ło wę, p ierś i b rzu ch Kamira. Ab d u l i Faizu llah b ezrad n ie p atrzy li s p o d wiaty . * – Nie zaatak u ją w n o cy – p o wied ział Karo l. – Start łu n y b y łb y n aty ch mias t wid o czn y . – W d zień też zo b aczy my o g ień z d y s zy – o d p arł Fo g elman . – Ale p rzy ch y lam s ię d o teg o zd an ia. Us talmy d wie zmian y , p ierws za n iech złap ie k ilk a g o d zin s n u . Oficero wie d o o k o ła elek tro n iczn ej map y i p o d o ficero wie p rzy s tan o wis k ach k o mp u teró w o d etch n ęli z u lg ą. Wielo g o d zin n e n ap ięcie s p rawiło , że ws zy s cy b y li zmęczen i. Gen erało wie zeb rali s wo ich lu d zi, zaczęli ich d zielić n a d wie g ru p y . Pierws za ru s zy ła d o p o mies zczeń o b o k h an g aru , g d zie ro zs tawio n o łó żk a p o lo we. Karo l p o d s zed ł d o Ad ama, k tó ry p ił k o lejn ą k awę z d y s try b u to ra w ro g u h an g aru . – Wy trzy mas z jes zcze k ilk a g o d zin ? – Ch ces z zap ro p o n o wać amfę? Dzięk i, d am rad ę – o d p arł Ad am, ch o ć jeg o zaczerwien io n e i p o d b ite o czy p rzeczy ły s ło wo m. – M am p ro ś b ę – p o wied ział Karo l, b io rąc k u b ek z k awą. – M ó w. – Po jed ź d o elek tro wn i, wy ciąg n ij s tamtąd Ewę. J a n ie mo g ę s ię ru s zy ć. Ad am o d s tawił s wó j k u b ek . – Kamę też? Karo l zawah ał s ię. – Kama mu s i zo s tać – p o wied ział o s tro żn ie. – J es t tam Stefan , ale mo że b ęd zie
zajęty . Nie wy k lu czamy atak u terro ry s tó w z ziemi. Od d ział z wo zem wy ład o wan y m C4 alb o s amo b ó jcy . Sp o jrzeli s o b ie w o czy . Ad am p o k iwał g ło wą. – Od eś lę Ewę i zajmę s ię Kamą. Das z mi ś mig ło wiec? – Samo ch o d em b ęd zies z w p ó ł g o d zin y , d ro g i s ą p u s te. Przy g o tu ję d o k u men ty d la p atro li. – Ro b iłem k ied y ś wy wiad z fizy k iem jąd ro wy m – o zn ajmił Ad am. – Twierd ził, że n ajzd ro ws i s ą lu d zie p racu jący p rzy reak to rach . Lek k ie p ro mien io wan ie zab ija wo ln e ro d n ik i, a n awet k o mó rk i rak o we. Sp ró b u j zap o b iec mo cn iejs zemu p ro mien io wan iu , o k ej? Karo l o d s tawił k u b ek , o b jął Ad ama, u ś cis n ął g o . – Dzięk i, s tary . * – Nie o d b iera. – Kama p atrzy ła p rzes tras zo n a n a Ewę. Ob ie s tały p rzy d rzwiach d y s p o zy to rn i, p o raz k o lejn y p ró b o wały zad zwo n ić d o Kamira. – To mo ja win a… Nie p o win n am n a n ieg o k rzy czeć. J es tem p o two rn ie g łu p ia, n ie wy trzy małam. Stras zn ie p rzep ras zam. Ewa o b jęła ją wo ln ą ręk ą, p rzy tu liła d o s ieb ie. – Krzy k jes t w p o rząd k u . Kied y jes teś p ewn a, że mas z rację. Facetami czas em trzeb a p o trząs n ąć. Kama s p o jrzała n a n ią ze łzami w o czach . – Tak ? – J as n e. Więk s zo ś ć to emo cjo n aln e p ry mity wy , tak ich s two rzy ła n atu ra. J ak im cu d em mają d o cierać d o n ich s p o k o jn e s ło wa, jeś li p rzez s to ty s ięcy lat zajmo wali s ię ro zwalan iem g łó w? Kama u ś miech n ęła s ię z wd zięczn o ś cią, wy tarła łzy . – Ch y b a ma p an i rację. – Na p ewn o . Ewa jes tem. – Kama. Po d ały s o b ie ręce. Ewa ws k azała n a s to lik z k awą i k an ap k ami, k tó ry u s tawili lu d zie Stefan a.
– Zjed zmy co ś , n ap ijmy s ię k awy . Dłu g a n o c p rzed n ami. – To s ię mo że s tać w k ażd ej ch wili? – zap y tała Kama. – Sztab twierd zi, że n ie w n o cy . J es t tam Karo l Sien n ick i, ro zmawiamy co k wad ran s . Po d es zły d o s to lik a. Ewa n alała k awę d o d wó ch k u b k ó w, d o d ała mlek o i cu k ier. Wzięła k ilk a k an ap ek . – Dzięk u ję – p o wied ziała Kama. – Nie jes tem w s tan ie n ic p rzełk n ąć. Od es zły p o d ś cian ę, u s iad ły n a k arimatach p rzy g o to wan y ch p rzez k o man d o s ó w. Ewa b y ła b lad a, o d d y ch ała z wy s iłk iem. Kama s p o jrzała n a n ią z n iep o k o jem. – J es t p an i… – Po p rawiła s ię. – J es teś ch o ra? – M iałam mały wy p ad ek , s traciłam tro ch ę k rwi. Nic mi n ie b ęd zie, ty lk o ch wilami k ręci mi s ię w g ło wie. Zaraz p rzejd zie. – Op arła s ię o ś cian ę, zamk n ęła o czy . Stefan s tał o b o k tech n ik a i p atrząc n a n ią z n iep o k o jem, ro zmawiał p rzez telefo n . Dwaj k o man d o s i czek ali w p o b liżu , g o to wi d o p rzy jęcia ro zk azó w. J o ach im s ied ział p rzed k o mp u terem mo n ito ru jący m p racę reak to ra, p rzy g ląd ał s ię o b u k o b ieto m. Po ch wili ws tał, p o d s zed ł d o n ich . – Nie p rzed s tawiłem s ię. Nazy wam s ię J o ach im Ku n d , jes tem d y rek to rem tech n iczn o -n au k o wy m elek tro wn i. Ewa o two rzy ła o czy . – Do b ry wieczó r. Wiem, k im p an jes t – o d p arła, n ie ws tając z k arimaty . J o ach im u ś miech n ął s ię p rzy jaźn ie. – Sk o ro n ie ch cecie p an ie p o s łu ch ać rad y i o d jech ać, mo że s k o rzy s tacie z o k azji i p o zn acie p racę reak to ra? J es tem g o tó w p o d zielić s ię wied zą w p rzy s tęp n y s p o s ó b . Ewa s p o jrzała n a Kamę, k tó ra p o trząs n ęła g ło wą. – Dzięk u jemy , mo że w in n y ch o k o liczn o ś ciach . J o ach im p rzy jął o d mo wę z u ś miech em, s p o jrzał z g ó ry n a Kamę. – Pro s zę wy b aczy ć, u s ły s załem p an i ro zmo wę p rzez telefo n . Nietru d n o b y ło s ię d o my ś lić, że ch o d ziło o k o g o ś , k to zag raża elek tro wn i. Kama n iep ewn ie zerk n ęła n a Ewę. Ta zwró ciła s ię d o J o ach ima: – Og ó ln ie rzecz u jmu jąc, tak . Nie mo żemy wp ro wad zić p an a w s zczeg ó ły . J o ach im ro zło ży ł ręce. – Kto b ard ziej n iż ja p o win ien zo s tać wp ro wad zo n y ? Pan i n ie zatrzy ma reak to ra, p an majo r i jeg o lu d zie też n ie. Wiem, że terro ry ś ci ch cą u d erzy ć w elek tro wn ię rak ietą. Sam p remier mn ie o ty m p o in fo rmo wał. A zatem?
Sp o jrzał p y tająco n a Kamę. Ewa p o ws trzy mała ją g es tem ręk i, p o d n io s ła s ię. – Kama miała k ied y ś n arzeczo n eg o . Wy jech ał z Po ls k i, p rzy łączy ł s ię d o talib ó w. M amy p o wo d y s ąd zić, że jes t w g ru p ie p lan u jącej atak . – O… to p o ważn a s p rawa – p o wied ział J o ach im. – Ten telefo n … Czy to n ie b y ło n aiwn e? Talib o wie b ez wah an ia p o ś więcają s wo je ro d zin y , co d o p iero b y łą n arzeczo n ą. Kama s p o jrzała n a n ieg o z n iep o k o jem. Oczy Ewy b ły s n ęły g n iewem. – Pro s zę tak n ie mó wić, n ic p an n ie wie o ich związk u . Kama zg o d ziła s ię tu p rzy lecieć, b y ć mo że jes t n as zy m jed y n y m zab ezp ieczen iem. J o ach im s k ło n ił g ło wę w s tro n ę d ziewczy n y . – Ch y lę czo ła p rzed p an i o d wag ą. M am n ad zieję, że n ie p ó jd zie n a marn e. Kto wie… J a też p o ś więciłem ws zy s tk o d la miło ś ci. Ale to d łu g a h is to ria i n ie b ęd ę p ań zan u d zał. Uk ło n ił s ię Ewie i o d s zed ł w s tro n ę s wo jeg o s tan o wis k a. – Dziwn y czło wiek – p o wied ziała Kama, o d p ro wad zając g o wzro k iem. – Bo ję s ię b rzy d k ich lu d zi. – Nie p rzes ad zaj – zap ro tes to wała Ewa. – Nik t n ie jes t win ien temu , jak wy g ląd a. Kama p o trząs n ęła g ło wą z u p o rem. – M ó wię o wewn ętrzn ej b rzy d o cie. Przed czterd zies tk ą lu d zie p o trafią s ię mas k o wać, p o tem ws zy s tk o wy ch o d zi. Wid ać, k to jes t jak im czło wiek iem. M o żn a b y ć b rzy d k im n a zewn ątrz i p ięk n y m w ś ro d k u . Alb o p ięk n y m i o h y d n y m. Ten d y rek to r ma b rzy d k ą twarz, ale w ś ro d k u jes t jes zcze g o rzej. Ewa s p o jrzała n a n ią ze zd ziwien iem. – J es teś W ś ro d k u ?
in ży n ierem, n ie p s y ch o lo g iem. J ak im czło wiek iem jes t Kamir?
Kama p rzy tk n ęła d o u s t k u b ek z k awą. * Wy zn aczo n y p rzez J an u s za żan d arm jech ał s zy b k o p u s ty mi s zo s ami. Od leg ło ś ć o s iemd zies ięciu k ilo metró w z lo tn is k a p o d Słu p s k iem d o Żarn o wca p o k o n ał w trzy k wad ran s e. Ty lk o raz zatrzy mał ich p atro l wo js k o wy , p rzed s amą elek tro wn ią. Kied y wjech ali n a p ark in g za b ramą, zo b aczy li o ś miu lu d zi w k o mb in ezo n ach ro b o czy ch wy s iad ający ch z n iewielk ieg o b u s a. Ob o k s tała ciężaró wk a z d źwig iem,
s zp u lami k ab li i d rewn ian y mi s k rzy n iami. Z b u d y n k u reak to ra wy s zed ł Stefan , p o d s zed ł d o Ad ama, u ś cis n ął mu ręk ę. – Karo l p o wied ział, p o co p rzy jech ałeś . Ewa p o win n a p o jech ać d o s zp itala. Up rzed zam, że n ie b ęd zie p ro s to ją o d es łać. – Wiem – p o wied ział Ad am. Ws k azał n a o ś miu mężczy zn , k tó rzy za p o mo cą d źwig u zaczęli ro zład u n ek ciężaró wk i. – Ek ip a n ap rawcza? Stefan p rzy tak n ął. – Zap ro p o n o wan o im trzy k ro tn ą s tawk ę. Od mó wili. Po wied zieli, że mają u mo wę, to ich o b o wiązek . Zro b ią o b ejś cie zn is zczo n y ch łączy z tu rb in d o reak to ra. Nap rawią łącza ak u mu lato ró w. Po win n o wy s tarczy ć d o zatrzy man ia reak to ra. Po tem trzeb a g o ch ło d zić p rzez k ilk an aś cie g o d zin . – Kied y b ęd ą g o to wi? – M ó wili, że ran o . Nie p o trafią p o d ać g o d zin y , mu s zą zo b aczy ć zn is zczen ia. – Dzieln i lu d zie. Stefan u ś miech n ął s ię, p o k lep ał Ad ama p o b ark u i p o p ch n ął w s tro n ę b u d y n k u reak to ra. – To b ie też n ie b rak u je o d wag i. Wes zli razem d o d y s p o zy to rn i. Stefan p o k azał n a s ied zące p o d ś cian ą Ewę i Kamę. Ad am p o d s zed ł, p rzy k u cn ął p rzed n imi. – Cześ ć. J ak s ię czu jes z? Ewa o two rzy ła o czy , s k u p iła n a n im wzro k . – Co cię s p ro wad za? Zro b is z materiał d o s wo jeg o p ro g ramu ? – Ch ętn ie. Ale n ajp ierw ch cę cię zmien ić. – Karo l cię wy s łał. Po wied z mu , że n ig d zie s ię n ie ru s zam. Ad am ws k azał g es tem n a p rzeciwleg ły ró g s ali. – M o żemy tam p o g ad ać? – Nie mam tajemn ic p rzed Kamą. Ad am k iwn ął g ło wą, u s iad ł n a k arimacie o b o k , wy ciąg n ął ręk ę d o Kamy . – Nazy wam s ię… – Wiem, k im p an jes t – p rzerwała mu Kama. – Zn am p an a p ro g ram. J eś li Ewa o d jed zie, ja też n ie zo s tan ę. – Ewa s traciła d wa litry k rwi… O mało n ie u marła. Po wied ziała p an i o ty m? Kama zawah ała s ię. – Nie wied ziałam, że tak d u żo .
– Nie p ro s iłam cię o med y czn y wy k ład ! – rzu ciła z iry tacją Ewa. – Od p o wiad am za s ieb ie, wiem, co ro b ię. Ad am n ad al zwracał s ię d o Kamy : – Ws zy s cy p an ią p o d ziwiamy . J eś li jes t cień s zan s y , że Kamir zawah a s ię, wied ząc, że p an i jes t tu taj, mu s imy to wy k o rzy s tać. Będ ę p an i to warzy s zy ł. Ewa wy ciąg n ęła telefo n z k ies zen i, ws tała z wy s iłk iem. – Do ś ć teg o , k o n iec ro zmo wy ! Sama p o wiem Karo lo wi. Od es zła, wy b ierając n u mer. Stefan s p o jrzał p o ro zu miewawczo n a Ad ama. – J eś li p an i Ewa ry zy k u je zd ro wie, to mo g ę zo s tać z p an em – p o wied ziała Kama. – Ale p ro s zę ją p rzek o n ać. Us ły s zeli g ło s Ewy , k tó ra mó wiła mo cn y m to n em d o telefo n u : – Karo l, n ie k o mb in u j teraz! Co ? Po co Kama miałab y s ied zieć w was zej cen trali? Nie o b ch o d zi mn ie, że macie amb u lan s i lek arzy . M o żes z ich tu p rzy s łać, ja zo s taję z Kamą… W elek tro wn i! Uważas z, że to fair, żeb y in n i ry zy k o wali, a two ja k o b ieta u ciek ała? Tak , d o b rze u s ły s załeś … Two ja k o b ieta zo s taje, k o n iec d y s k u s ji! Zab ierz s tąd Ad ama. J es t cy wilem, n ie mu s i n ad s tawiać k ark u . * Nieb o n a ws ch o d zie ro zjaś n iło s ię, n ad las em i łąk ami p rzy leg ający mi d o s zo s y p o d n o s iły s ię mg ły . W o d d ali p rzeto czy ł s ię h u k p rzelatu jąceg o n is k o my ś liwca. Kilk u n ajemn ik ó w s tało n a warcie, p o zo s tali s p ali p o d wiatą n a b rezen cie ś ciąg n ięty m z tira. Ws zy s cy b y li p rzeb ran i w cy wiln e u b ran ia. Za b u d y n k iem wzn o s ił s ię ś wieży k o p czy k ziemi. Zieliń s k i s ied ział o p arty o k o ło ciężaró wk i, p alił p ap iero s a. Ob o k n ieg o n a b eto n o wej p o s ad zce leżał Kamir ze związan y mi ręk ami i n o g ami. J eg o o czy p rawie zn ik n ęły p o d o p u ch lizn ą, miał złaman y n o s , twarz czarn ą o d s iń có w. By ł p rzy to mn y , ale o d d y ch ał z wy s iłk iem z p o wo d u p o łaman y ch żeb er. Po międ zy s p u ch n ięty mi warg ami wid ać b y ło , że ma wy b ite zęb y . Kied y n a jeg o twarz p ad ło ś wiatło ś witu , zaczął s zep tać w p as zto : – Ch wała i cześ ć mo jemu Pan u Najwy żs zemu . Pan ie n as z… Daj Kamie i mn ie n a ty m ś wiecie d o b ro i w ży ciu o s tateczn y m d o b ro , i u ch ro ń n as o d k ary o g n ia. Pro s zę o p rzeb aczen ie Bo g a, mo jeg o Pan a, i d o Nieg o s ię zwracam. Bó g jes t wielk i! Bó g s łu ch a k ażd eg o , k to Go wy ch wala. Bó g jes t wielk i! Pro wad ź mn ie d ro g ą p ro s tą, miło s iern y i lito ś ciwy …
– Co tam g ad as z? – Zieliń s k i rzu cił n ied o p ałek n a p o s ad zk ę, p rzy d ep n ął g o b u tem. Sp o jrzał n a zeg arek n a p rzeg u b ie, ws tał, p rzeciąg n ął s ię. Ko ń cem b u ta k o p n ął w n o g ę Kamira. – Po ra n a n as , s y n u Allah a. Kiwn ął g ło wą n a warto wn ik a, k tó ry s tał p rzy p o d p o rze. Ten ru s zy ł p rzez wiatę, zaczął b u d zić n ajemn ik ó w. Zieliń s k i wy ciąg n ął z ch o lewy b u ta k ró tk i n ó ż, ten s am, k tó ry m Kamir zab ił Su mo . Ob ejrzał o s trze, n a k tó ry m wy g rawero wan o n ap is w p as zto . – Allahu Akbar… Two i k u mp le mi p rzetłu maczy li. Du żo g ard eł n im p o d erżn ąłeś ? Kamir n ie o d p o wied ział, p atrzy ł n a jaś n iejące n ieb o . Nad al b ezg ło ś n ie p o ru s zał o p u ch n ięty mi u s tami. Zieliń s k i p o ch y lił s ię, p rzy s tawił o s trze d o jeg o g ard ła. – Wiem, że n ie b o is z s ię ś mierci. Zro b is z, co ci k ażę, alb o o d etn ę g ło wy Słu d ze Wzn io s łeg o i Do s k o n ało ś ci o d Bo g a. Nau czy łem s ię o d tak ich jak wy . Kamir p o wied ział co ś ch rap liwie. – Co mó wis z? Od p alis z łu n ę? – zap y tał majo r. Afg ań czy k p rzy tak n ął o czami. – M ąd ry ch ło p ak . I tak b y ś my ją o d p alili. Przecież u s tawiłeś jak trzeb a, p rawd a? Kamir milczał, n ie p o ru s zy ł s ię. Zieliń s k i tro ch ę p o d n ió s ł n ó ż, p rzeciął s k ó rę p o d jeg o s zczęk ą. – Od p o wiad aj. Bo p rzeb iję ci języ k d o p o d n ieb ien ia! – Tak . Ręk a majo ra o d s u n ęła s ię. Przeciął n o żem więzy n a ramio n ach i n o g ach Kamira, s k in ął g ło wą n a d wó ch n ajemn ik ó w. M ężczy źn i p o d erwali Afg ań czy k a n a n o g i. J ęk n ął z b ó lu , ale s tan ął p ewn ie, tward o p atrzy ł w o czy Zieliń s k ieg o . M ajo r s k rzy wił s ię, s p lu n ął mu p o d n o g i. – Zn am ten mu zu łmań s k i wzro k , mo żes z s o b ie d aro wać. Bierz s ię d o łu n y . Najemn icy p o p ro wad zili Kamira, u s tawili p rzy b u rcie tira. Dwaj n as tęp n i ch wy cili g o p o d p ach y , p o s ad zili n a zwo ju b rezen tu p rzed p u lp item z k o mp u terem. Ab d u l i Faizu llah s ied zieli n a s io d ełk ach celo wn iczy ch z ręk ami n a d rążk ach s teru jący ch i p atrzy li n a Kamira z lęk iem. Uch wy ty wy rzu tn i b y ły o twarte, g o to wą d o s tartu rak ietę u trzy my wała ty lk o s zy n a p ro wad n icy . Kamir u ru ch o mił k o mp u ter, n a ek ran ie p o jawiła s ię map a s atelitarn a. Wid ać b y ło o to czo n e p o lami J ezio ro Żarn o wieck ie i las z p rawej s tro n y . Przy b rzeg u jaś n iały b u d y n k i elek tro wn i. Dalej n a p ó łn o cy ro zciąg ała s ię g ran ato wa p lama mo rza. Po d map ą ś wieciły s ię d an e celu : 5 4 ° 4 4 ′4 8 .2 1 2 2 ″N 1 8 ° 5 .1 8 5 0 3 ″E.
Nap ro wad ził k u rs o r n a cy fry . – Co ro b is z? – s p y tał n ieu fn ie n ajemn ik , k tó ry s tał p rzy b u rcie ciężaró wk i i z b lis k a o b s erwo wał Kamira. By ł jed n y m z k ib o li, n a s zy i miał wy tatu o wan y h ak en k reu z. – Wp ro wad zam czas – o d p arł n iewy raźn ie, s ep len iąc p rzez ro zb ite warg i. – Po ś p ies z s ię! Op u ch n ięte p alce Kamira n acis n ęły k lawis ze. Ob o k s zero k o ś ci i d łu g o ś ci g eo g raficzn ej p o jawiły s ię cy fry elek tro n iczn eg o zeg ara, k tó re częś cio wo p rzy k ry ły d an e celu . Po d s p o d em s zy b k o zmien ił s ię p ierws zy rząd liter i cy fr. Zeg ar p rzes u n ął s ię, o d s ło n ił n o wy wp is : 5 4 ° 5 3 ′5 6 .8 4 1 5 ″N 1 8 ° 5 .1 8 5 0 3 ″E. Pro g ram s teru jący celo wn ik iem las ero wy m zamk n ął s ię. Kib o l p atrzy ł u ważn ie n a ek ran . – Nie k o mb in u j, cwan iak u – mru k n ął p o d ejrzliwie. Nie zau waży ł zmian y ws p ó łrzęd n y ch . Kamir k iwn ął g ło wą n a zn ak , że s k o ń czy ł. – Go to we? – zap y tał Zieliń s k i. – Tak , s zefie – p o twierd ził k ib o l. M ajo r s p o jrzał w s tro n ę s zo ferk i, p o d n ió s ł ręk ę. Siln ik tira zas k o czy ł. Ab d u l n acis n ął s tarter, s iln ik s teru jący rak ietą zawarczał n a n is k ich o b ro tach . – Uwag a, p an o wie! Działamy s zy b k o ! – zawo łał Zieliń s k i. – Wy jazd , u s tawien ie, o d p ał! Do wo zó w i zn ik amy n a d wo rzec k o lejo wy . Za k wad ran s o d jeżd ża p o ciąg d o Gd ań s k a. Ws zy s tk o jas n e? Najemn icy o d p o wied zieli zb io ro wy m p o mru k iem. Na ich twarzach malo wało s ię n ap ięcie. M ajo r u ś miech n ął s ię. – Sp o k o jn ie, ch ło p cy . Na tę ch wilę czek aliś cie o d ro k u , p o to was s zk o lo n o . Od jed ziemy s tąd i b ęd ziecie ch o lern ie b o g aci. Raz, d wa… trzy ! – M o cn o mach n ął ręk ą. Siln ik tira ry k n ął, ciężaró wk a wy to czy ła s ię ty łem s p o d wiaty . Ko rp u s i g ło wica b o jo wa łu n y zalś n iły mato wy m b las k iem w ś wietle ś witu . Kiero wcy trzech wo zó w teren o wy ch s to jący ch p rzed o twartą b ramą zap u ś cili s iln ik i. Zieliń s k i co fn ął s ię, s tan ął b lis k o Kamira. – Do g ó ry ! – Czterd zieś ci s to p n i – p o wied ział Kamir d o Ab d u la. Afg ań czy k p rzy ciąg n ął d o s ieb ie d rążek . Rak ieta d rg n ęła, zaczęła s ię u n o s ić.
– Szy b ciej! – zawo łał majo r, p rzek rzy k u jąc o b a s iln ik i. – Trzy d zieś ci s to p n i – p o lecił s p o k o jn ie Kamir. Faizu llah p ch n ął d rążek w lewo . Pro wad n ica wy rzu tn i o b ró ciła łu n ę. Un ies io n a g ło wica b o jo wa ws k azy wała teraz n a p ó łn o cy zach ó d . Zerwał s ię lek k i wiatr, n a ciemn o zielo n y metal p ad ły p ierws ze p ro mien ie s ło ń ca. Najemn icy o taczający tira d y g o tali z ch ło d u i p o d n iecen ia. – Uciek ajcie o d razu , k ied y o d p alę – p o wied ział w p as zto Kamir. – Gad aj p o p o ls k u ! – wrzas n ął Zieliń s k i. – Go to wy !? – Tak . – Od p alaj! Kamir n acis n ął k lawis z n a k lawiatu rze. Ko rp u s rak iety zad rżał, z d y s zy wy d o s tało s ię tro ch ę d y mu . – Na co czek as z!? Od p alaj! – k rzy k n ął majo r, p o ch y lając s ię n ad k o mp u terem. Palec n acis n ął k lawis z „en ter”. – Cztery s ek u n d y ! – k rzy k n ął Kamir. Od ep ch n ął Zieliń s k ieg o , zes k o czy ł n a ziemię i u p ad ł. Ab d u l i Faizu llah s k o czy li z s io d ełek celo wn iczy ch , p ad li p o k ilk u k ro k ach . Dy s ze łu n y p lu n ęły o g n iem, ry k n ął s iln ik rak ieto wy . – Uciek ać! – k rzy k n ął Zieliń s k i, zau ważając zag ro żen ie. Najb liżej s to jący n ajemn icy rzu cili s ię d o u cieczk i. Kiero wca tira o two rzy ł d rzwi, p ró b o wał wy s k o czy ć. Rak ieta wy s tarto wała z o g łu s zający m h u k iem, o g ień z czterech d y s z zmió tł s zo ferk ę. Przez mo men t b y ło wid ać p ło n ącą s y lwetk ę k iero wcy . Przy czep a tira ro zleciała s ię, p o d mu ch zwalił z n ó g i p o ran ił o d łamk ami b lach y Zieliń s k ieg o i s to jący ch b lis k o n ajemn ik ó w. Ab d u l i Faizu llah p ierws i p o d erwali s ię z ziemi, p o p ęd zili w s tro n ę o g ro d zen ia n a ty łach . Kamir p o d n ió s ł s ię z tru d em i k u lejąc, p o b ieg ł p rzez d zied zin iec. Na o twarty ch d rzwiach s zo ferk i tira wis iały d o p alające s ię zwło k i k iero wcy . Os zo ło mio n y Zieliń s k i ws tał ch wiejn ie z zak rwawio n ą twarzą. Ze wś ciek ło ś cią ws k azał n a u ciek ający ch Afg ań czy k ó w. – Wy k o ń czy ć ich ! Czterej n ajemn icy n ie b y li w s tan ie s ię p o d n ieś ć. Pięciu , k tó rzy w ch wili s tartu rak iety s tali d alej, s ięg n ęło p o u k ry te p o d k u rtk ami p is to lety mas zy n o we. Ab d u l i Faizu llah d o b ieg li d o o g ro d zen ia. Cztery s erie d o s ięg ły ich , k ied y ws p in ali s ię p o s iatce. Os u n ęli s ię b ezwład n ie z ro zs zarp an y mi p lecami.
Ku le u d erzy ły w ś cian ę tu ż za s k u lo n y m Kamirem, k tó ry s k ręcił za ró g b u d y n k u . Seria zah aczy ła o o k n o , s zy b a ro zleciała s ię z b rzęk iem s zk ła. Ku lejąc, ch ło p ak d o b ieg ł d o mo to cy k la, k tó ry wieczo rem, jes zcze zan im g o p o b ito , u d ało mu s ię n iep o s trzeżen ie p rzes tawić za b u d y n ek . J ęcząc z b ó lu i wy s iłk u , ws iad ł n a s io d ełk o , wło ży ł k lu czy k w s tacy jk ę, p rzek ręcił, n acis n ął s tarter. Sły s zał tu p o t s zy b k o zb liżający ch s ię n ajemn ik ó w. Wrzu cił b ieg , p o d ry wając p rzed n ie k o ło , ru s zy ł o s tro . Zacis k ając z b ó lu u s ta, s ch y lił s ię, p rzy lg n ął d o k iero wn icy . Z ty łu d o b ieg ł d o n ieg o terk o t s erii, k u le g wizd n ęły n is k o n ad g ło wą. Po ło ży ł mo to cy k l w s k ręcie za ró g b u d y n k u . – Nie ma p rawa zwiać! – k rzy czał Zieliń s k i, w b ieg u d o b y wając p is to let. M o to cy k l wy s k o czy ł z ry k iem s iln ik a zza b u d y n k u . Kamir leżał n a k iero wn icy . Dłu g ie s erie p o d ry wały za n im ziemię z p ias k iem. M ajo r mierzy ł z o b u rąk , p ro wad ził n a mu s zce s y lwetk ę Afg ań czy k a. M o to cy k l wjech ał w b ramę międ zy d wo ma wo zami. Zieliń s k i wy s trzelił d wa razy . Kamir p o czu ł tward e u d erzen ia w b o k , zwalił s ię z mo to cy k lem n a s zo s ę. Zn ad las u z ciężk im d u d n ien iem wy s k o czy ł ś mig ło wiec b o jo wy . Zieliń s k i o d wró cił s ię, o two rzy ł o g ień d o h elik o p tera. Najemn icy p o s zli w jeg o ś lad y . Serie p ięciu p is to letó w mas zy n o wy ch trafiły w k o rp u s mas zy n y . Żo łn ierz za k arab in em mas zy n o wy m zawis ł b ezwład n ie z zak rwawio n ą twarzą. Pilo t o b ró cił ś mig ło wiec g wałto wn y m ru ch em. Kamir leżał n a as falcie. Nie mó g ł p o ru s zy ć zd rętwiały mi n o g ami, czu ł ciep ło k rwi s p ły wającej z b o k u . Zo b aczy ł d wie rak iety o d p alo n e s p o d b rzu ch a ś mig ło wca. Ek s p lo zje n a d zied ziń cu wy rzu ciły w p o wietrze p ło n ące s y lwetk i Zieliń s k ieg o i n ajemn ik ó w. Zamk n ął o czy , my ś lał o lecącej łu n ie. Wy d ało mu s ię, że p o ch y la s ię n ad n im Kama. Pró b o wał co ś d o n iej p o wied zieć, ale ws zy s tk o ro zp ły n ęło s ię w mro k u . * – Rak ieta! W k wad racie D2 ! – k rzy k n ął p rzen ik liwie załamu jący m z p o d n iecen ia g ło s em p o d o ficer o b s łu g u jący jed en z k o mp u teró w.
s ię
– M eld u je s ię p ilo t Wir 2 ! Rak ieta! – ro zleg ł s ię p rawie jed n o cześ n ie g ło s p ilo ta ś mig ło wca. – Wy s tarto wała z k wad ratu D4 , n a p ó łn o cn y zach ó d . Wlatu je w k wad rat C3 ! Ws zy s cy o ficero wie w h an g arze n aty ch mias t s k u p ili s ię n a elek tro n iczn ej map ie.
Rak ietę b y ło wy raźn ie wid ać w k amerze s atelity . Niewielk a k res k a z czerwo n y m o g o n em p rzes u wała s ię s zy b k o n a tle zielo n ej p lamy las u . – Wir 1 – p o wied ział o p an o wan y m to n em g en erał lo tn ictwa. – Sły s załem, p an ie g en erale – o d p o wied ział o d razu p ilo t wy wo łan eg o my ś liwca. – Wid zę ją. – Zes trzelić! – Tak jes t! Atak u ję za d zies ięć s ek u n d . J ed en ze ś wiecący ch p u n k tó w s k ręcił łu k iem i zaczął zb liżać s ię z b o k u d o k res k i rak iety . Oficero wie s tali n ieru ch o mi, z n ap ięciem ś led zili wzro k iem d ro g ę my ś liwca i łu n y . – Pięćd zies iąt k ilo metró w d o celu … Czterd zieś ci d ziewięć – meld o wał, p atrząc w s wó j k o mp u ter, p o d o ficer łączn ik o wy lo tn ictwa. J eg o g ło s n ad al s ię załamy wał. – Trafien ie za d ziewięćd zies iąt o s iem s ek u n d … – J es t d o b rze – p o twierd ził g en erał lo tn ictwa. – Do s tan iemy ją? – zap y tał Fo g elman . – Łu n a leci ty s iąc d wieś cie n a g o d zin ę, p o cis k R ay th eo n Su p er Sid ewin d er z F-1 6 d wa i p ó ł mach a, czy li trzy ty s iące s ześ ćd zies iąt k ilo metró w. Do g o n i łu n ę i zn is zczy . – Tu Wir 1 – zameld o wał s ię zd en erwo wan y p ilo t. – Pan ie g en erale, o n a o d p ala flary ! – Niemo żliwe! – wy ced ził p rzez zęb y g en erał i zwró cił s ię d o p o d o ficera: – Zb liżen ie, s zy b k o ! Na d u ży ek ran ! Po d o ficer zag rał p alcami n a k lawiatu rze. Ob raz n a elek tro n iczn ej map ie p rzy b liży ł s ię s k o k ami. Po jawiło s ię d łu g ie ciemn e cy g aro rak iety lecącej n is k o n ad las em. Po b o k ach zap alały s ię i g as ły jas n e o g n ik i. – Wir 1 … Uży j mav erick a! – Nie d o g o n i jej! – zawo łał p ilo t. – Niech to s zlag ! – k rzy k n ął g en erał, tracąc p an o wan ie n ad s o b ą. – Strzelaj s id ewin d erem! Wir 2 … n aty ch mias t d o łącz i o twó rz o g ień ! – Tak jes t, p an ie g en erale! – p o twierd ził ro zk az d ru g i p ilo t. – Od p alam! Po s zła! – k rzy k n ął p ierws zy p ilo t. Karo l ch wy cił s wó j telefo n . Wy b ierając n u mer, o d s zed ł s zy b k o o d s to łu . – Dzwo ń d o Stefan a! – rzu cił d o J an u s za. *
– Umrzemy , p rawd a? – Cich y g ło s Kamy o b u d ził Ad ama. Ro zejrzał s ię n iep rzy to mn y . Przez ch wilę n ie p o trafił s o b ie u ś wiad o mić, g d zie s ię zn ajd u je. Zo b aczy ł s k u lo n ą n a k arimacie ś p iącą Ewę, p o tem wp atrzo n e w n ieg o o czy Kamy . W d y s p o zy to rn i p an o wał p ó łmro k , p o g łęb io n y s zary m ś wiatłem ś witu . Nie d o s tawało s ię tu s ło ń ce, wy s o k ie o k n a wy ch o d ziły n a zach o d n ią s tro n ę. Przed p u lp item i tab licą k o n tro ln ą reak to ra tk wiły s y lwetk i J o ach ima, Stefan a i tech n ik a. Ad am o d wró cił s ię i u s iad ł. Całe ciało miał zd rętwiałe, n ie p o trafił zeb rać my ś li. Sp o jrzał n a Kamę. – Nie – p o wied ział, s tarając s ię n ad ać zach ry p n iętemu g ło s o wi łag o d n e b rzmien ie. – Nik t n ie u mrze. Ch ro n ią n as n o wo czes n e my ś liwce, k tó re zes trzelą rak ietę two jeg o Afg ań czy k a w k ilk an aś cie s ek u n d . Przep ras zam za „two jeg o ” – d o d ał p o s ek u n d zie p au zy . – M y ś li p an , że is tn ieje co ś p o ś mierci? – Oczy Kamy b ły s zczały jak p o d wp ły wem g o rączk i. – M am n ad zieję – o d p arł p o ważn ie. – J es teś my czy mś więcej n iż mięs em z p o d łączo n ą p s y ch ik ą. Du s za u ży wa ciała, d o p ó k i to mo żliwe. Po tem u d aje s ię… g d zie in d ziej. – Ład n ie p an to u jął. Dzięk u ję. – Kama u ś miech n ęła s ię b lad o . Uło ży ła s ię z p o wro tem o b o k Ewy , p rzy tu liła s ię d o jej p lecó w. – Tro ch ę tu zimn o – p o s k arży ła s ię jak małe d zieck o . Ad am p o czu ł d ławien ie w g ard le. – Pewn ie d lateg o , że wy s iad ło zas ilan ie. – Zd jął k u rtk ę, p o ło ży ł n a Kamie i Ewie, o p atu lił je. – Dzięk u ję. W telewizji n ie wy d aje s ię p an tak i miły – zau waży ła cich o Kama i zamk n ęła o czy . Ad am p o czu ł wib ru jący w k ies zen i telefo n . Wy ciąg n ął g o . – Tak , s łu ch am. – Dlaczeg o n ie o d b ieracie telefo n ó w!? – k rzy k n ął Karo l. – M acie min u tę n a u cieczk ę z b u d y n k u ! M y ś liwce n ie zes trzeliły rak iety … Pięćd zies iąt p ięć s ek u n d ! Ad am p o czu ł, że jeg o mięś n ie tężeją s p araliżo wan e. Nie mó g ł s ię p o ru s zy ć. W s łu ch awce n ad al s ły s zał k rzy k Karo la: – Ad am! Zab ierz s tamtąd Ewę! W n as tęp n ej s ek u n d zie ciało zareag o wało , jak b y p rzeb ieg ł p rzez n ie p rąd
o wy s o k im n ap ięciu . Od ep ch n ął s ię ręk ami o d p o s ad zk i, s k o czy ł n a n o g i. Up u ś cił telefo n , p o ch y lił s ię n ad Ewą. Ch wy cił ją p o d ramio n a, p o s tawił s zarp n ięciem. J ed n o cześ n ie k rzy k n ął d o Kamy : – Uciek aj! Ewa n aty ch mias t zro zu miała, co s ię d zieje, ch wy ciła Kamę za ręk ę. Po d erwali ją, ru s zy li b ieg iem d o wy jś cia. Ewa ch wiała s ię i p o ty k ała o włas n e s to p y . Ad am p u ś cił Kamę, ch wy cił Ewę mo cn o p o d p ach ę. – Stefan ! – k rzy k n ął, o d wracając s ię. – Rak ieta! Stefan p rzech y lił s ię n a k rześ le i s p ad ł n a p o s ad zk ę. Bo les n e u d erzen ie ło k ciem n aty ch mias t g o o trzeźwiło . J o ach im s ied ział s p o k o jn ie z d ło ń mi o p arty mi o p u lp it. – Po wo d zen ia, p an ie majo rze – p o wied ział cich o i o d wró cił s ię d o tech n ik a. – Pan n iech u ciek a n a s wo je g o -g o . Tech n ik o d s u n ął k rzes ło , rzu cił s ię o d u cieczk i. Ad am p ch n ął s k rzy d ło d rzwi, wy b ieg ł z Ewą i Kamą n a k o ry tarz. Stefan b y ł k ilk a metró w za n imi. Z leżąceg o p o d ś cian ą telefo n u d o b ieg ał g ło s Karo la: – Trzy d zieś ci s ek u n d , d wad zieś cia o s iem… d wad zieś cia p ięć… Pierws zy z b u d y n k u wy p ad ł czterd zies to letn i tech n ik , p o p ęd ził d zied ziń cem w s tro n ę b ramy . Za n im wy b ieg li Ad am z Ewą i Kama. Po tem Stefan . Trzej k o man d o s i p rzed wejś ciem p atrzy li zd ezo rien to wan i n a u ciek ający ch . Stefan k rzy k n ął d o n ich : – Za b ramę! Zaraz u d erzy rak ieta! – Dlaczeg o my ś liwce n awaliły !? – zawo łał Ad am. – Nie mam p o jęcia! Z b iu ro wca wy b ieg ali lu d zie, d o k tó ry ch d o tarło o s trzeżen ie ze s ztab u k ry zy s o weg o . Ko man d o s i mies zali s ię z tech n ik ami w k o mb in ezo n ach , b ieg iem p o k o n y wali ro zleg ły d zied zin iec. Pęd ząc, o d wracali g ło wy w s tro n ę b u d y n k ó w, międ zy k tó ry mi b y ło wid ać wielk ą tarczę s ło ń ca. Ad am s tan ął zd y s zan y o b o k Ewy i Kamy . Przez mo men t miał wrażen ie, że to s ło ń ce jes t zag ro żen iem – zaraz ek s p lo d u je, zalewając ich ś miercio n o ś n ą, rad io ak ty wn ą falą. – J es t! – k rzy k n ął jed en z k o man d o s ó w, p o k azu jąc p alcem. – Na ziemię! – zawo łał Stefan , p o p y ch ając Kamę. Ad am rzu cił s ię n a b eto n o wą p ły tę razem z Ewą. Przy k ry ł jej g ło wę ramien iem, w o s tatn iej ch wili wy p ełn iając o b ietn icę d an ą Karo lo wi. Zo b aczy ł czarn e cy g aro , k tó re wy s k o czy ło zn ad jezio ra z czerwo n ą s mu g ą o g n ia. Zb liżało s ię b ły s k awiczn ie,
s trzelało n a b o k i jas n y mi flarami, k tó re ro zb ły s k iwały i g as ły . „Tak wy g ląd a wy s łan n ik p iek ieł, ś mierć”, p rzeb ieg ło mu p rzez g ło wę. W u łamk u s ek u n d y rak ieta p rzeleciała z h u k iem n ad wy s o k ą h alą tu rb in i zn ik n ęła. Zap ad ła d źwięcząca w u s zach cis za, w k tó rej b y ło s ły ch ać o d d alający s ię ry k s iln ik ó w o d rzu to wy ch . Nik t z leżący ch n ie p o ru s zy ł s ię. Ro zleg ło s ię p rzeciąg łe wy cie, n ad b u d y n k ami b ły s k awiczn ie p rzeleciał p o d łu żn y p o cis k . – Sid ewin d er – p o wied ział Stefan . – Kamir – wy s zep tała Kama. * W cen tru m d o wo d zen ia b y ło wy raźn ie s ły ch ać, że k to ś s ię mo d li. – Ojcze n as z, k tó ry ś jes t… W ch wili, g d y łu n a min ęła zab u d o wan ia elek tro wn i, ro zleg ło s ię zb io ro we wes tch n ien ie. Karo l p atrzy ł o d rętwiały n a czarn e cy g aro lecące n ad g ran ato wą p lamą mo rza. Nie p o trafił zro zu mieć, co s ię s tało . Z rak iety wy leciały o s tatn ie d wie flary , zg as ły . W n as tęp n ej s ek u n d zie d o g o n ił ją p o cis k wy s trzelo n y z my ś liwca. Łu n a ek s p lo d o wała. Po marań czo wa k u la łu k iem zb liży ła s ię wo ln o d o p o wierzch n i mo rza. Ud erzy ła w wo d ę, ch wilę u trzy my wała s ię n a p o wierzch n i, p ło n ąc co raz ciemn iejs zy m o g n iem. Wres zcie zg as ła. – Ko n iec – p o wied ział Fo g elman . Sp rawiał wrażen ie k rań co wo wy czerp an eg o . Us iad ł n a metalo wy m k rześ le o b o k s to łu , p o tarł d ło n ią s p o co n e czo ło . Ws zy s cy o ficero wie zaczęli mó wić jed n o cześ n ie, u ś miech n ięci ś cis k ali s o b ie d ło n ie, k o men to wali trafien ie p o cis k iem. – J ak im cu d em łu n a min ęła cel? – zap y tał g en erał lo tn ictwa, k tó reg o twarz p o wo li o d zy s k iwała n o rmaln y k o lo r. – Po my lili s ię z n amiarem? – M y ś lę, że cu d em u czu cia, p an ie g en erale – p o wied ział Karo l. – Co tak ieg o ? – Gen erał s p o jrzał n a n ieg o zd ziwio n y . Zap ewn e my ś lał, że p u łk o wn ik k o n trwy wiad u p o s trad ał zmy s ły z p o wo d u s tres u . Karo l o d s zed ł n a b o k , wy b rał n u mer w telefo n ie. Z ty łu s ły s zał g ło s p ilo ta ś mig ło wca meld u jąceg o o zlik wid o wan iu g ru p y terro ry s tó w i s tracie s trzelca. J ed en z terro ry s tó w p rzeży ł, b y ł ran n y , zab ierał g o amb u lan s . Prawd o p o d o b n ie to Afg ań czy k . – Stefan , jes teś cie cali? – zap y tał, zn ając o d p o wied ź. – J ak Ewa?
– W p o rząd k u , Karo l. Co s ię wy d arzy ło ? – Łu n a-M n ie miała więcej flar, czwarty s id ewin d er zes trzelił ją n ad mo rzem. Ban d y ci n ie mo g li ch y b ić o ty le k ilo metró w. M y ś lę, że Kama n as u rato wała. Przek aż jej, że mo że Kamir p rzeży ł. Nie ma jes zcze p ewn o ś ci. * – Id io ci – mru k n ął d o s ieb ie J o ach im. – Nie trafilib y z metra w s ło n ia. M in ął mu d o b ry n as tró j. Przed ch wilą o d eb rał telefo n o d p remiera, k tó ry p o g ratu lo wał u n ik n ięcia k atas tro fy i p o lecił jak n ajs zy b ciej p rzy wró cić p ełn ą mo c elek tro wn i. Sied ział s am w p u s tej s ali d y s p o zy to rn i, p o g rążo n y w my ś lach . Po ch wili ro zp o g o d ził s ię. Ch y b ien ie rak iety p o zo s tawiało lo s reak to ra i p o ło wy Eu ro p y wy łączn ie w jeg o ręk ach . Nie miało zn aczen ia, czy g o o s k arżą – i tak b ęd zie n ieo s iąg aln y . Dwa razy teg o d o wió d ł, o d b ierając ży cie b ez k o n s ek wen cji. Teraz d o k o n a teg o p o raz trzeci, n a n iewy o b rażaln ą s k alę. Wy ciąg n ął telefo n , n ap is ał jed n o s ło wo , wy s łał wiad o mo ś ć. Wied ział, że ma p ięć min u t n a o p u s zczen ie elek tro wn i. Wcześ n iej d ał ju ż zn ać Erwin o wi o es to ń s k im n azwis k u , że n ie u ciek a p o o zn aczen iu celu . Od tej ch wili mieli s tały k o n tak t za p o mo cą SM S-ó w. Czek ali n a u d erzen ie łu n y w h alę tu rb in . J o ach imo wi p rzy s zło wó wczas d o g ło wy , żeb y u p rzed zić tech n ik ó w z ek ip y n ap rawczej, ale n ie mó g łb y wy jaś n ić, s k ąd wie o celu atak u . Uzn ał, że to k o n ieczn e o fiary . Teraz liczy ł u p ły wający czas , cztery i p ó ł min u ty . Drg n ął n ies p o k o jn ie n a o d g ło s k ro k ó w, o d wró cił s ię. W jeg o s tro n ę s zed ł Ad am. – Przy s zed łeś mi p o g ratu lo wać? Ad am p o k ręcił p rzecząco g ło wą, zatrzy mał s ię p rzed p u lp item. – Zn am cię. Po wied z, co zamierzas z. – J ak to co ? Nap rawiamy i u ru ch amiamy . – Kłamies z. Po rad ziłem o ficero wi k o n trwy wiad u , żeb y cię ares zto wał. J o ach im s k rzy wił s ię. Ws tał, o p arł s ię ty łem o p u lp it p an elu k o n tro ln eg o . – I g d zie ten twó j o ficer? – Od p arł, że n ie ma n ak azu . – No wid zis z. Ares zto wać b o h atera n aro d o weg o ? Nie u ciek łem, zo s tałem n a s tan o wis k u d o o s tatn iej ch wili. Sp o d ziewam s ię n ajwy żs zeg o o d zn aczen ia z rąk
p rezy d en ta. Przy jmę Krzy ż Ob u d zen ia Po ls k i… czy jak wy to n azy wacie. – Od ro d zen ia. – Właś n ie. Po wies zę s o b ie w to alecie n ad mu s zlą k lo zeto wą. Ad am p atrzy ł w milczen iu n a zad o wo lo n ą twarz Ku n d a. Wy czu wał w n im n ap ięcie i n iep o k ó j. – Ch ces z zn is zczy ć reak to r? – zap y tał wres zcie. J o ach im p o k ręcił g ło wą. – Co ty o ty m wies z? Z matematy k i i fizy k i led wo p rzech o d ziłeś d o n as tęp n y ch k las . Nie p o win n i d ać ci ś wiad ectwa matu raln eg o . Przez tak ich p as o ży tó w jak ty Po ls k a n ie mo że s tan ąć n a n o g i. Ad am ws k azał n a fo tel p rzed p u lp item. – Us iąd ź i o d p o wied z n a mo je p y tan ie. – Nie mam zamiaru . Co zro b is z, u d erzy s z mn ie? M ierzy li s ię wzro k iem. J o ach im b y ł wy żs zy , p atrzy ł n a Ad ama z g ó ry , z p o g ard ą. – J es teś ch o ry , Ku n d . Po wied z, co zamierzas z. – Po wtarzas z s ię. M o żes z u ży ć s wo jej telewizji, o s k arży ć mn ie, o co zech ces z. J ak wted y w s zk o le. Kłams twa, p o mó wien ia, s zan taże… Ty lk o to p o trafis z. A teraz wy n o ś s ię, p o zwó l mi p raco wać. Id ź leczy ć k o mp lek s y g d zie in d ziej. Ad am n ie ru s zy ł s ię. J o ach im p o k ręcił g ło wą z u b o lewan iem. Od wró cił s ię, u s iad ł p rzy k o mp u terze, p o ło ży ł p alce n a k lawiatu rze. – Wies z, co mn ie w to b ie zas tan awia? – mó wił, wp is u jąc jed n o cześ n ie p o lecen ie p rzejęcia ch ło d zen ia p rzez zb io rn ik wy p ełn io n y ciężk ą wo d ą, z p o min ięciem au to maty czn ej p ro ced u ry . To b y ło jeg o zab ezp ieczen ie. Nie p rzes zk ad zało mu to s n u ć wątk u , trzy mać Ad ama n a d y s tan s . – To s amo co u więk s zo ś ci p rzeciętn y ch lu d zi. Tak n ap rawd ę żad en z was n ie ch ce b y ć s zczęś liwy . Przez ty s iące lat tacy jak ty s tarali s ię u trzy mać ró wn o wag ę p s y ch iczn ą w n ies zczęś ciach s p ro wad zan y ch p rzez tak ich jak ja, g ó ru jący ch in telig en cją i wład zą. Walczy liś cie o p rzetrwan ie p o d czas wo jen , k tó re wy wo ły waliś my . Nies zczęś cie s tało s ię was zy m modus vivendi, mo to rem p rzetrwan ia. Bo zn aliś cie ty lk o n ies zczęś cia. Zak o ń czy ł p is ać p o lecen ie, zamk n ął p ro g ram, o d wró cił s ię zad o wo lo n y . – Zd rad zę ci n ajg łęb s zą p rawd ę o czło wiek u , k tó rą s am o d k ry łem. Lu d zie p rzy wiązu ją s ię d o zła, zak o ch u ją w n im. I w n ies zczęś ciu . Nu rzają s ię w n ich , czerp ią z n ich więcej en erg ii n iż ze s zczęś cia. Nie p o zwalają in n y m o d eb rać s o b ie s wo ich n ies zczęś ć, s trzeg ą ich p iln ie. Zło , u p ad ek s tają s ię tlen em, u s p rawied liwien iem
is tn ien ia. Każd y z n as ma to w s o b ie, wy s tarczy p o tk n ąć s ię i wp ad amy w o b jęcia n ies zczęś cia… Zak o ch u jemy s ię w zły m lo s ie i cierp ien iu . Po d n iecają n as co raz więk s ze g n iew i n ien awiś ć d o lu d zi i ś wiata. Są ciek aws ze, trwals ze o d miło ś ci, n iezawo d n e to warzy s zk i n ies zczęś cia. Zag n ieźd ziły s ię w to b ie… Też tak i jes teś , Ad amie Wierzb ick i. M iałeś ro d zin ę, b y łeś s zczęś liwy . I co zro b iłeś ? Po zwo liłeś , żeb y Rafał i Ag ata wy jech ali. Brak o wało ci cierp ien ia, p rawd a? Gn iew jes t p ięk n y , mąd ry . Zb u d o waliś my n a n im n ajlep s zą z cy wilizacji. Niech więc g n iew p rzemó wi… Czek ał n a o d g ło s k o lejn ej ek s p lo zji ład u n k ó w fałs zy weg o b rata San d ry . Głu p iec, k tó ry s tał o b o k i wp atry wał s ię w tab licę k o n tro ln ą, n ie miał p o jęcia, co s ię d ziało . Tru d n o , b ęd zie mu s iał zg in ąć. Zres ztą w ten s p o s ó b p o n ies ie k arę za tamtą zd rad ę w s zk o le. – M ó w d alej – p o wied ział s p o k o jn ie Ad am. Od czu wał g n iew i ciek awo ś ć. Sło wa J o ach ima trafiały d o n ieg o . By ł p rzecież s zczęś liwy z Ag atą. Ch y b a o s zalał, s tawiając s ieb ie, s wo ją k arierę, n a p ierws zy m miejs cu . Zb y t s łab o s ię zn ał, n ie miał p o jęcia o in s ty n k tach , k tó re n im p o wo d o wały . J o ach im p o k iwał g ło wą z p rzy jazn y m g ry mas em. – Po wiem ci, co zro b ić. Nie mas z d o d y s p o zy cji tak p o tężn eg o ap aratu u my s ło weg o jak ja, ale zas ad a jes t p ro s ta. – Na czy m p o leg a? – Zab ijam źró d ła cierp ien ia. – Do s ło wn ie? J o ach im p rzy tak n ął. – J ak d awn i wład cy , k tó rzy p o twierd zali wład zę, wy wo łu jąc k rwawe wo jn y . Zab ijam cierp ien ie, zan im s tan ę s ię n iewo ln ik iem. In n i mu s zą za to zap łacić, jak tamta d ziewczy n a w s zk o le. J ak o n a miała n a imię? – J o an n a – M h m, J o as ia. Ch y b a b y łem w n iej zak o ch an y i b ez s zan s . Zaro zu miała, ś liczn a J o as ia. M u s iałem co ś z ty m zro b ić. Ch o ć p rawd ę mó wiąc, to wy z Karo lem ją zab iliś cie. Gd y b y n ie was z h ałas , ws zy s tk o min ęło b y p o cich u . – Zab iłeś s wo ją żo n ę? – Nie p ró b u j b y ć p rzen ik liwy , Ad amie. Zo s taw to mo jemu g atu n k o wi. Ty p o wo li zab ijas z Ag atę. I to jes t g o rs ze o d p rawd ziwej ś mierci, b o o n a mu s i d alej ży ć ro zczaro wan a to b ą. Ad am p o ws trzy mał o d ru ch złap an ia J o ach ima za g ard ło .
– Nic n ie wies z o mn ie i Ag acie – p o wied ział, p an u jąc n ad g n iewem. – Zn am cię ś wietn ie. J es teś mały m, eg o ty czn y m, o g ran iczo n y m czło wiek iem. Nie ro zu miem, jak im cu d em tak p ięk n a i mąd ra k o b ieta wy b rała właś n ie cieb ie. „J a też n ie ro zu miem”, ch ciał o d p o wied zieć Ad am. Zas tan awiał s ię, jak p o ws trzy mać J o ach ima. By ł p ewien , że p rzy g o to wu je k atas tro fę, n ie p o trafił ty lk o wy my ś lić, w jak i s p o s ó b . Atak n a elek tro wn ię zo s tał u d aremn io n y . A jed n ak czu ł, że in tu icja g o n ie my li. – M in u ta – p o wied ział s p o k o jn ie J o ach im. – Co „min u ta”? – M as z min u tę n a o p u s zczen ie teren u . Po tem jak ieś d zies ięć min u t n a u cieczk ę. – O czy m ty mó wis z? Ad am ws trzy mał o d d ech . J o ach im p o k azał n a zeg ar o d liczający s ek u n d y n a ek ran ie – Pięćd zies iąt s ek u n d . Na two im miejs cu zb ierałb y m s ię. – Zatrzy maj to . J o ach im ro zło ży ł ręce. – Po za mo im zas ięg iem… Czterd zieś ci s ek u n d . – J o ach im, d o ch o lery , co ty wy p rawias z!? Zatrzy maj o d liczan ie! – Trzy d zieś ci s ek u n d . – Zatrzy maj! Od ep ch n ął Ku n d a, zrzu cił g o z fo tela. Ch wy cił k o mp u ter, cis n ął g o n a p o s ad zk ę, n ad ep n ął b u tem. Ek ran ro zb ły s n ął i zg as ł. – Głu p iec zatrzy mu je lo s – p o wied ział p o g ard liwie J o ach im, p o d n o s ząc s ię. Ad am p o d s k o czy ł d o n ieg o , ch wy cił o b u rącz za g ard ło , p rzy cis n ął p lecami d o p u lp itu . – Dzies ięć s ek u n d … – wy ch arczał J o ach im. J eg o o czy b ły s zczały z s aty s fak cją. – Dziewięć, o s iem, s ied em… Ad am p u ś cił g o , wy p ro s to wał s ię. Patrzy ł b ezrad n ie n a zeg ary wielk iej tab licy k o n tro ln ej. Do tarło d o n ieg o , że mu s iała b y ć n iezależn ie zas ilan a, p o n ieważ ś wieciły s ię ś wiatełk a o zn aczające u rząd zen ia elek tro wn i. – Trzy , d wa… jed en – p o wied ział J o ach im, s tając o b o k n ieg o . – Teraz. Cies zę s ię, Ad amie, p rzy jacielu ze s zk o ły , że jes teś ze mn ą w tej właś n ie ch wili. Za ś cian ami ro zleg ły s ię d wie g łu ch e d eto n acje. Ad am d rg n ął p rzes tras zo n y . J o ach im u ś miech n ął s ię, p o k azał p alcem k ilk a ś wiatełek , k tó re p o s ek u n d zie zg as ły .
– Ko n tro lk i zawo ró w. Zb io rn ik i z k was em b o rn y m i wo d ą. – Co to zn aczy ? – zap y tał Ad am. – Nares zcie p rzes tałeś s ię wy mąd rzać. Ch ces z s ię czeg o ś n au czy ć? Dwa zb io rn ik i, k tó re mo g ą zatrzy mać reak cję i ch ło d zić p rzeg rzan y rd zeń . Dru g i jes t p o łączo n y z b as en em, a w razie p o trzeb y z jezio rem. W całej elek tro wn i zn ó w ro zleg ły s ię s y ren y i d zwo n k i alarmo we. Zaczął mig ać rząd ś wiateł n a g ó rze tab licy . – Co teraz? – zap y tał Ad am. – Zd rad zę ci tę tajemn icę, ch o ć czas u ciek a. Ale n ajp ierw d am ci rad ę, jak s tać s ię s zczęś liwy m p an em s wo jeg o lo s u . – Słu ch am. J o ach im wy ciąg n ął ręk ę, p o ło ży ł n a ramio n ach Ad ama. Sp o jrzał n a n ieg o z b lis k a, p rzy jaźn ie. – Zab ij Ag atę. Alb o s tań s ię jej n iewo ln ik iem, w p ełn i ś wiad o mie. Kró l mo że b y ć n iewo ln ik iem miło ś ci d o n ało żn icy . Przez jak iś czas , zan im ją wy p ęd zi. Alb o zab ije. Ko ch as z ją? – Tak . M o żes z p o wied zieć, co z reak to rem? – Z o s tatn im zb io rn ik iem – s p ro s to wał J o ach im. Ad am k iwn ął g ło wą. – Najp ierw o b iecaj, że p o s tąp is z mąd rze z miło ś cią d o Ag aty . – Ob iecu ję. J o ach im p o k iwał g ło wą, o d s u n ął s ię. – Wierzę. Ch o ć n ie jes teś zd o ln y d o p rawd ziwy ch p o ś więceń tak jak ja. Was ze k ry zy s y b ęd ą s ię p o wtarzać. Aż o b o je b ęd ziecie za s tarzy , żeb y walczy ć. Wierz mi, o d tak ieg o zwy cięs twa lep s za jes t ś mierć. – Ku n d ! – J u ż mó wię, mó wię. – J o ach im p o d n ió s ł o b ie ręce w o b ro n n y m g eś cie. Po k azał n a zap alo n e ś wiatełk a. – Ten zb io rn ik wy s tarczy łb y , żeb y u trzy mać b ezp ieczn ą temp eratu rę rd zen ia. Po d waru n k iem że wo d a w n im b y łab y lek k a. – A jak a jes t? – Ciężk a. – Co to zn aczy ? J o ach im wes tch n ął. – Z ch emii też b y łeś d o n iczeg o . M amy tam HDO lu b D2 O. To wo d a, w k tó rej
więk s zą częś ć ato mó w wo d o ru s tan o wi d eu ter, izo to p 2 H. J ąd ro wo d o ru w zwy k łej wo d zie zawiera jed y n ie p ro to n , p o d czas g d y jąd ro d eu teru zb u d o wan e jes t z p ro to n u i n eu tro n u . Ad am zaczy n ał ro zu mieć. – Naziś ci p ró b o wali zas to s o wać ciężk ą wo d ę w p ro jek cie ato mo wy m. Sp o wo ln io n e p rzez d eu ter n eu tro n y u d erzą w jąd ra ato mó w u ran u , n as tąp ią b ły s k awiczn e ro zs zczep ien ia jąd er i wy b u ch o o lb rzy miej mo cy – p o wied ział cich o , p atrząc n a p alące s ię ś wiatełk a. – Zad ziwias z mn ie! – wy k rzy k n ął J o ach im. – Zaczy n am p o d ejrzewać, że d as z s o b ie rad ę z Ag atą. – Zatrzy maj to . J o ach im p o k ręcił g ło wą. – Za p ó źn o , n ic n ie mo g ę zro b ić. J es zcze raz ci rad zę, id ź s tąd . J ak n ajs zy b ciej i jak n ajd alej. Zab ierz k o b ietę Karo la. I tę małą, k tó ra zro b iła Afg ań czy k o wi wo d ę z mó zg u . Zro zu miałem zn aczen ie jej wrzas k ó w p rzez telefo n . Dlateg o rak ieta ch y b iła. Kto b y p o my ś lał… mu zu łman in . – J o ach im… – Id ź ju ż, b łag am. Nu d zis z mn ie, męczy s z. Zo s tało mi n iewiele ży cia, ch cę p o ś więcić ten czas n a p rzy g o to wan ia. Tak i u my s ł n ie u miera, ch y b a zd ajes z s o b ie z teg o s p rawę. Przech o d zi w in n y s tan , d o s k o n als zy , p o za d o b rem i złem. Żeg n aj, p rzy jacielu . Ad am o d wró cił s ię, ru s zy ł w s tro n ę d rzwi. Us ły s zał za s o b ą p o n ag lający g ło s J o ach ima. – Niecałe d zies ięć min u t! Ad am p rzy ś p ies zy ł, w b ieg u p o p ch n ął s k rzy d ła d rzwi, zd erzy ł z n ad b ieg ający m Stefan em. Ch wy cił g o za ramio n a, o b aj o d zy s k ali ró wn o wag ę.
s ię
– Co s ię d zieje!? – zawo łał Stefan . – Tech n icy mó wią, że ek s p lo d o wały ład u n k i n a d wó ch zawo rach zb io rn ik ó w! Kilk u jes t lek k o ran n y ch ! – J o ach im wy s ad za reak to r! M u s imy u ciek ać! – Ad am p ró b o wał p o ciąg n ąć wy żs zeg o i ciężs zeg o Stefan a, ale ag en t n ie ru s zy ł s ię. – Po ws trzy majmy g o ! – To n iemo żliwe, u wierz mi! On o s zalał! Przy g o to wał zb io rn ik ciężk iej wo d y ! – J ak iej wo d y ? – Ciężk iej! Stefan , mu s imy u ciek ać!
– Najp ierw ro zwalę mu łeb ! – To n ic n ie d a! On i tak zg in ie! – Ad am p u ś cił Stefan a, ru s zy ł b ieg iem p rzez k o ry tarz. Stefan zawah ał s ię, ws zed ł d o s ali d y s p o zy to rn i. Po wo li p o d s zed ł d o J o ach ima, k tó ry wk ład ał b iały k o mb in ezo n z s zy b ą w k ap tu rze. – Po mo że mi p an , majo rze? – zap y tał u p rzejmie. – Co p an ro b i? – Id ę n ap rawić u s zk o d zen ie. Ob awiam s ię, że mo że d o jś ć d o małeg o wy ciek u . – Po k azał n a metalo wą s zafk ę p o d ś cian ą. – Niech p an weźmie k o mb in ezo n . Przy d a mi s ię p ara rąk . Ws zy s cy tech n icy u ciek li, res zta p ers o n elu też. – Ad am… – zaczął Stefan . – Wierzb ick iemu p o k ręciło s ię ze s trach u w g ło wie. Po mo że mi p an czy też u ciek n ie? Stefan s tał n iezd ecy d o wan y . J o ach im p o d s zed ł d o s zafk i, wy ciąg n ął u b ran ie o ch ro n n e zło żo n e w p rzeźro czy s tej to rb ie. Wy jął je i s taran n ie ro zło ży ł. Zb liży ł s ię d o Stefan a, p o d ał mu k o mb in ezo n . – Sp o k o jn ie, p an u ję n ad s iłami n atu ry . * Ewa i Kama s ied ziały n a d rewn ian ej ławie o b o k p ark in g u . Z n iep o k o jem p atrzy ły n a zb liżająceg o s ię b ieg iem Ad ama. Ob ie b y ły wy czerp an e d łu g o trwały m n ap ięciem. Kama p o d n io s ła s ię. – Ewa ch ce p o jech ać d o s zp itala – o zn ajmiła. – Wiem. – Zd y s zan y Ad am z tru d em p an o wał n ad g ło s em. Po k azał n a b u s i ciężaró wk ę. – Ws zy s cy mu s imy n aty ch mias t s tąd o d jech ać! Gd zie s ą k iero wcy ty ch wo zó w? – Zd aje s ię, że w ciężaró wce jes t k iero wca – p o wied ziała Kama. – Co s ię d zieje? – zap y tała Ewa. – M y ś lałam, że ju ż p o ws zy s tk im. – J o ach im ch ce wy s ad zić elek tro wn ię – o d p arł Ad am, ru s zając w s tro n ę ciężaró wk i. Ewa p o d n io s ła s ię z tru d em. – Trzeb a g o p o ws trzy mać! – M ó wi, że n ic n ie mo żn a zro b ić. Sły s zały ś cie d wie ek s p lo zje? Stefan p ró b u je
zad ziałać… Ob awiam s ię, że n a p ró żn o . J o ach im jes t ch o ry p s y ch iczn ie! Ad am zatrzy mał s ię p rzy s zo ferce, o two rzy ł d rzwi. Kiero wca jad ł k an ap k ę, p o p ijał k awą z termo s u . – Niech p an n aty ch mias t d zwo n i d o tech n ik ó w! M u s zą u ciek ać z elek tro wn i! – Dlaczeg o ? – Dy rek to r tech n iczn y zn is zczy ł zawo ry zb io rn ik ó w b ezp ieczeń s twa. Za ch wilę rd zeń p rzek ro czy d o p u s zczaln ą temp eratu rę… Do jd zie d o p rzeg rzan ia i ek s p lo zji! – J ezu s M aria… – wy mamro tał p rzes tras zo n y k iero wca. Ch wy cił za k lu czy k w s tacy jce, u ru ch o mił s iln ik . Ad am s ięg n ął p rzez n ieg o zd ecy d o wan y m ru ch em, wy ciąg n ął k lu czy k . – Nie o d jed ziemy b ez n ich ! Dzwo ń , czło wiek u ! Kiero wca o p an o wał s ię, s ięg n ął p o leżący p o d p rzed n ią s zy b ą telefo n . Trzęs ący mi s ię p alcami wy b rał n u mer. Ad am o d wró cił s ię d o Ewy i Kamy . – Ws iad ajcie! Szy b k o ! – A ty ? – zap y tała Ewa. – M u s zę wy ciąg n ąć lu d zi, p o jed ziemy b u s em. – Zwró cił s ię d o Kamy : – Zd aje s ię, że twó j Kamir ży je, jes t ran n y . Kama zb lad ła, o p arła s ię o b u rtę ciężaró wk i. – Co z n im b ęd zie? – Dłu g i wy ro k . J eś li zg o d zi s ię zo s tać ś wiad k iem k o ro n n y m, d o s tan ie n o wą to żs amo ś ć. Zamies zk acie g d zieś w Po ls ce. Kama p o k iwała g ło wą, ch ciała p o d zięk o wać, ale n ag le ro zp łak ała s ię. Ewa o b jęła ją ramien iem, p o p ro wad ziła d o s zo ferk i ciężaró wk i. Us ły s zeli n erwo wy g ło s k iero wcy p o wtarzający wezwan ie d o o p u s zczen ia elek tro wn i. Zawib ro wał telefo n . Zas k o czo n a Ewa wy ciąg n ęła g o z k ies zen i. – Tato ? – zap y tała z n ad zieją w g ło s ie. – J es zcze n ie – d o b ieg ł d alek i g ło s Hrab ieg o . – Witaj, k s iężn iczk o . Nie p ró b u j mn ie n amierzy ć. M ięd zy n ami s ą d wa o cean y i k o n ty n en t. M am n ad zieję, że n ie jes teś b lis k o Bałty k u . – Dlaczeg o ? – Nic s ię tam n ie wy d arzy ło ? – Co s ię miało wy d arzy ć? Gd zie jes t mó j o jciec? – Najp ierw p o wied z, co z elek tro wn ią w Żarn o wcu . – Atak zo s tał p o ws trzy man y , elek tro wn ia jes t zab ezp ieczo n a. Sk ąd o ty m wies z?
Gd zie jes t o jciec? Nas tąp iła ch wila cis zy . – To p ewn e? J es teś w p o b liżu ? – zap y tał Hrab ia. – Tak . Od p o wied z. – Wy jed ź s tamtąd , Ewu n iu . Nie mas z p o jęcia, o czy m mó wis z. Wy s y łam n amiary n a o jca, p o jed ź p o n ieg o . Trzy maj s ię, s k arb ie… J es teś cu d o wn ą is to tą, cies z s ię ży ciem. J ed ź n aty ch mias t, o n p o trzeb u je two jej p o mo cy . Po łączen ie u rwało s ię. Po ch wili ro zleg ł s ię s y g n ał wiad o mo ś ci SM S. Na ek ran ie wy ś wietliły s ię ws p ó łrzęd n e g eo g raficzn e. Ewa zwró ciła s ię d o Kamy : – Ws iad aj, jed ziemy ! * J o ach im zaciąg n ął zamek b ły s k awiczn y k o mb in ezo n u Stefan a, zało ży ł mu n a g ło wę k ap tu r z s zy b ą z p lek s i. Zab ezp ieczy ł zamek i k ap tu r k lap ami p rzy p in an y mi n a rzep y . Przes u n ął mały włączn ik n a p iers i, wewn ątrz k ap tu ra zap aliło s ię zielo n e ś wiatełk o . – J ak s ię p an czu je? Od d y ch a s ię s wo b o d n ie? Stefan k iwn ął g ło wą. J o ach im wło ży ł s wó j k ap tu r, p rzes u n ął włączn ik . – M amy łączn o ś ć rad io wą. Sły s zy mn ie p an ? – Tak . – Świetn ie. Filtry czy s zczą p o wietrze, materiał wy trzy ma p ro mien io wan ie g amma. Ko mb in ezo n jes t ch ło d zo n y zb io rn iczk ami z ciek ły m azo tem. M ó g łb y p an wejś ć d o reak to ra, ale ro b i s ię tam p iek ieln ie g o rąco . – Nap rawi p an u s zk o d zen ie? – zap y tał Stefan . J o ach im u ś miech n ął s ię. – Przecież o b iecałem, ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. Tech n icy zro b ią o b ejś cie zas ilan ia, u ru ch o mią ak u mu lato ry . J a o b łas k awię b es tię. – Wręczy ł Stefan o wi d u żą latark ę. Tak ą s amą trzy mał w ręce. – Będ zie d o ś ć ciemn o . Zap ras zam, p an ie majo rze. Od wró cił s ię i p ierws zy ru s zy ł w s tro n ę d rzwi w ś cian ie. Wy s zli n a k o ry tarz z metalo wą p o d ło g ą. W p ó łmro k u p u ls o wały małe lamp k i alarmo we, rzu cały p o marań czo we b ły s k i n a b iałe k o mb in ezo n y . Zza g ru b y ch ś cian d o ch o d ziło s tłu mio n e wy cie s y ren .
J o ach im s zed ł s zy b k o lek k im k ro k iem. Stefan z tru d em za n im n ad ążał, k ro czy ł n iezg rab n ie w ciężk ich b u tach , u b ió r k ręp o wał mu ru ch y . Po mimo ch ło d zen ia o d razu s ię s p o cił. Na zak ręcie k o ry tarza J o ach im o d wró cił s ię, zaś wiecił n a n ieg o latark ą. – Zwo ln ić? – Daję rad ę. – Trzeb a s ię p rzy zwy czaić. J a w tak ich k o mb in ezo n ach s p ęd ziłem ty s iące g o d zin . Prawd ę mó wiąc, n ie p o trzeb u ję g o teraz, ale ch cę zak o ń czy ć w wielk im s ty lu . – Co to zn aczy ? – Zaraz wy jaś n ię. Uwag a n a s ch o d y , mo żn a złamać k ark . – J o ach im o d wró cił s ię, p o k azał n a s tro me metalo we s ch o d k i p ro wad zące w d ó ł. Zes zli ty łem, trzy mając s ię p o ręczy . Ko ry tarz n a d o le b y ł wężs zy i ciemn iejs zy . J o ach im d o tarł d o metalo wy ch d rzwi, o two rzy ł je elek tro n iczn y m k lu czem. Przes zed ł p rzez p ró g , zs zed ł trzy s to p n ie n iżej, o ś wietlił p rzejś cie latark ą. – Os tro żn ie, p an ie majo rze. Stefan zs zed ł p o s to p n iach . J o ach im o d wró cił s ię, s k iero wał latark ę n a wy s o k ą h alę. – To mo je k ró les two . Najws p an ials za tech n ik a n a ś wiecie… Płu ca AP 1 0 0 0 . Stefan p o d ąży ł wzro k iem za ś wiatłem latark i, k tó re p rzes u wało s ię p o wy s o k ich cy lin d rach z metalu o raz ru rach b ieg n ący ch n ad b eto n o wą p o s ad zk ą i p o d s k lep ien iem. Wid ać b y ło d wa p o g ięte, ro zerwan e węzły zawo ró w b ezp ieczeń s twa. Z jed n eg o ciek ła wo d a, z d ru g ieg o żó łta ciecz. Otaczające je metalo we s iatk i b y ły ro zerwan e ek s p lo zjami. Nad p o s ad zk ą u n o s iła s ię s mu g a d y mu p rześ wietlan a p o marań czo wy mi b ły s k ami. Krąg ś wiatła latark i p ad ł n a metalo we d rzwi w g łęb i. – Tam mies zk a b es tia – o ś wiad czy ł z d u mą J o ach im. – Dałem jej ży cie, o s wo iłem i wy tres o wałem. Teraz b u d zi s ię, u waln ia. Du mn a i n iep o k o n an a. – Niech p an d ziała – rzu cił z n iep o k o jem Stefan . J o ach im o d wró cił s ię d o n ieg o , p o d n ió s ł d ło ń . – Cś ś … p ro s zę p o s łu ch ać. Przez o d leg łe s y ren y p rzeb ił s ię metaliczn y s zczęk . J o ach im p o d s zed ł d o jed n eg o z wielk ich zb io rn ik ó w, o p arł d ło ń n a ru rze wy ch o d zącej z zawo ru b ezp ieczeń s twa. – Stało s ię. – Co ? – Zad ziałał o s tatn i zawó r.
Stefan ch ciał co ś p o wied zieć, ale J o ach im zn ó w p o ws trzy mał g o g es tem ręk i. – Niech p an n ie p s u je tej ch wili – n ak azał. – Pro s zę p o d ziwiać razem ze mn ą. To b ęd zie wielk ie… I p ięk n e. – Stał n ieru ch o mo z ręk awicą k o mb in ezo n u n a d rżącej ru rze, k tó ra zn ik ała w ś cian ie o s łan iającej reak to r. M ó wił cich y m g ło s em, wy raźn ie s ły s zaln y m p rzez p o łączen ie rad io we: – J es tem wd zięczn y , że jes t p an tu ze mn ą. Niewielu miało s zan s ę to u jrzeć. Nie b ęd zie p an cierp iał, o b iecu ję. Uwaln iam mo c, p o k tó rą mają o d wag ę s ięg n ąć ty lk o wielcy lu d zie, g en ialn e u my s ły . Tę ek s p lo zję zo b aczy w k o s mo s ie o b o jętn y Bó g … M o że zad ziwi s ię p rzez ch wilę, k to wie? Reak to r i ja jes teś my teraz jed n o ś cią… Przeze mn ie p ły n ie ciężk a wo d a, mo je n eu tro n y zd erzają s ię z jąd rami u ran u . W p rzep ięk n y m b ły s k u zmien iam s ię w o lb rzy mią ch mu rę, k tó ra zawis a n ad Eu ro p ą… J es tem Niewid zialn ą Śmiercią. Patrzę w twarz s wo jemu o jcu i mó wię… p rzes tałem s ię cieb ie b ać. Oś wietlo n a s łab y m zielo n y m ś wiatłem k o ś cis ta twarz J o ach ima wy g ląd ała za s zy b ą z p lek s i jak s tara mas k a zało żo n a p rzez s k rzy wd zo n e d zieck o .
EPILOG
Dalek i h o ry zo n t ś wiecił i d rg ał jak ro zżarzo n y o łó w, p rzecin an y b iały mi ws tążk ami len iwie p rzes u wający ch s ię jach tó w. Bliżej wo d a s tawała s ię g ran ato wa, p rzy ciąg ała i k u s iła mały mi falami ch ło d zący mi ro zg rzan e zło to p ias k u . Zielo n e i żó łte cien ie p alm i d o mó w wy d łu żały s ię, wch łan iały k o lo ro wy tłu m, k tó ry wy leg ał n a p rzy b rzeżn e b u lwary . Z wy s o k o ś ci wzg ó rza, n a k tó ry m s tał d o m, z b ezp ieczn eg o cien ia mark izy n a taras ie tłu m tu ry s tó w p rzy p o min ał b arwn ą ws tążk ę, jak ą k reo ls k a p ro s ty tu tk a p rzy o zd ab ia u d a i p iers i. Do b ieg ający z b u s zu p o k ry wająceg o wzg ó rza co raz mo cn iejs zy wrzas k małp i p ap u g o s trzeg ał p rzed n o cn y mi d emo n ami łatwy ch miło ś ci. Od wró cił wzro k o d o ś lep iająceg o b las k u n is k ieg o s ło ń ca, s p o jrzał w b o k . Nag ie b rązo we ciało leżące n ieru ch o mo n a ch ło d n y m marmu rze lś n iło , jak b y b y ło o zd ab iającą b as en rzeźb ą. Przeczy ła temu s mu k ła d ło ń , k tó ra wo ln o p ieś ciła s zmarag d o wą wo d ę. W o czach o wy k ro ju mig d ałó w o d b ijało s ię zło to zeg ark a, k tó ry leżący trzy mał w d ru g iej d ło n i. J u arez wp atry wał s ię w zeg arek o d k ilk u min u t, z n ied o wierzan iem i zach wy tem d zieck a. – Nap rawd ę? – wy s zep tał wres zcie, o d s łan iając b iałe zęb y za p ełn y mi warg ami. Hrab ia u ś miech n ął s ię ro zb awio n y . Sp o d ziewał s ię tak iej reak cji. – Sto ty s ięcy ? – p y tał d alej Kreo l, jak b y ch ciał u s ły s zeć o d p o wied ź wp ro s t o d n ajd ro żs zeg o p rzed mio tu , jak i k ied y k o lwiek trzy mał w ręk u . – Sto p iętn aś cie ty s ięcy d o laró w – p o p rawił g o , wy mawiając wo ln o i d o k ład n ie h is zp ań s k ie liczb y . Po my ś lał, że „dólares” b rzmią p o d o b n ie jak „Do lo res ”, żeń s k ie imię wy wo d zące s ię o d „dolor”, czy li „b ó l”. Ile b ó lu mu s iał zad ać, ile s am p rzeży ć, ab y mó c s ię wy co fać i cies zy ć s zczęś ciem u b o k u p ięk n eg o jak p o s ąg J u areza? J ak d łu g o b ęd zie trwała ta ilu zja, zan im zn ó w n ie p rzy p o mn ą s o b ie o n im lu d zie, k tó rzy u ważali g o za s wo jeg o n iewo ln ik a? O ile mn iej b y ł wo ln y o d teg o n ieś wiad o meg o ch ło p ca, k tó reg o wy rwał z n ęd zy ? I o d ws zy s tk ich jeg o ro d ak ó w? – M u s is z mn ie b ard zo k o ch ać – wy s zep tał J u arez d o zeg ark a.
– Tak , k o ch a cię… Ale p iln u j, żeb y cię n ie zd rad ził. Kreo l s p o jrzał n a n ieg o zan iep o k o jo n y . – Nie ch wal s ię n im. Nik o mu n ie mó w, ile jes t wart. M ó w, że to imitacja… In aczej mo żes z s tracić ży cie. J u arez u ś miech n ął s ię p rzeb ieg le. – J es teś mąd ry … Ale ja też n ie jes tem g łu p i. Będ ę g o n o s ił ty lk o tu , p rzy to b ie. – Ro zciąg n ął zło tą b ran s o letę i wło ży ł zeg arek n a s mu k ły p rzeg u b . Po tem zs u n ął s ię len iwy m ru ch em d o wo d y , ręk ę z zeg ark iem trzy mał n ad p o wierzch n ią. Hrab ia u ś miech n ął s ię. – M o żes z w n im n u rk o wać… Na s amo d n o o cean u . Zło to zan u rzy ło s ię w s zmarag d wo d y , b ły s n ęło czerwien ią w p ro mien iach n is k iej k u li s ło ń ca, k tó ra s tała za p almami, wielk a i n iewzru s zo n a. – Po wies z mi, jak zd o b y łeś te p ien iąd ze? – s p y tał J u arez p ro s zący m to n em z u s tami tu ż n ad p o wierzch n ią. – Ratu jąc s etk i ty s ięcy lu d zi – o d p o wied ział Hrab ia z u ś miech em. Twarz Kreo la zach mu rzy ła s ię. Wy ciąg n ął ręk ę z zeg ark iem i p ry s n ął k ro p lami n a s tarą, n aciąg n iętą o p eracjami twarz k o ch an k a. – Żartu jes z ze mn ie, p rawd a? – Ratu jąc… za p o mo cą małeg o o s zu s twa. W o czach J u areza b ły s n ęła ciek awo ś ć. Ta wers ja b ard ziej mu o d p o wiad ała. – Op o wies z mi? – J eś li n ik o mu n ie p o wtó rzy s z. Dłu g ie p alce wy k o n ały s zy b k i k rzy ży k n a czo le i d o tk n ęły u s t. – Przy s ięg am n a ran y ś więteg o Barto lo mea… Żeb y m b y ł u k rzy żo wan y jak o n , g ło wą w d ó ł! Hrab ia k iwn ął z u zn an iem. Żarliwa relig ijn o ś ć J u areza zaws ze b u d ziła w n im ro zb awien ie i lek k ą zazd ro ś ć. – Nie p o trafię czy n ić cu d ó w jak twó j ś więty … Ale zap łaco n o mi za zamian ę lek k iej wo d y w ciężk ą. Oczy Kreo la ro zs zerzy ły s ię. Przy s u n ął s ię d o b rzeg u b as en u , o p arł b ro d ę n a b iały m marmu rze. Kręco n e mo k re wło s y lś n iły jak s p lo t czarn y ch węży . Hrab ia wy ciąg n ął ręk ę, d o tk n ął p alcami jeg o wy s o k ieg o czo ła, ro ztarł k ro p le n a n ap iętej b rązo wej s k ó rze. – Dalek o s tąd , w zimn y m k raju p rzeb ieg ły ch lu d zi, w p ewn y m cu ch n ący m
lab o rato riu m mian o p rzep u ś cić p rąd p rzez lek k ą wo d ę… Tak d łu g o , aż p rawie cała wy p aru je, b u lg o cząc i p ien iąc s ię, jak b y o ży ła. Od ro b in a, k tó ra zo s taje n a d n ie b ru d n eg o b as en u , n azy wa s ię ciężk ą wo d ą. Za cy s tern ę tej p rzemien io n ej wo d y p ewn i lu d zie zap łacili trzy s ta ty s ięcy eu ro . – Dlaczeg o tak d u żo … za wo d ę? – J u arez s ię zd ziwił. – By ła im p o trzeb n a, żeb y o tru ć i zab ić s etk i ty s ięcy lu d zi. – Os zu k u jes z mn ie! Kto b y łb y tak g łu p i, żeb y wy p ić b ru d n ą, ciężk ą wo d ę? Hrab ia wy mierzy ł mu lek k ieg o k lap s a p o ręce z zeg ark iem. – Nig d y cię n ie o s zu k ałem, n ie wo ln o ci tak my ś leć. J u arez o d s u n ął s ię tro ch ę, u d ając p rzes trach . – Zro b iłeś i s p rzed ałeś tę ciężk ą wo d ę? – zap y tał p o s łu s zn ie. – Tech n icy p racu jący w ty m b rzy d k im miejs cu o b iecali wy p ro d u k o wać ją w mies iąc… Ale to n ie b y ło mo żliwe. Os zu k ali zlecen io d awcó w, a p o tem u s iło wali zn ik n ąć wraz z zaliczk ą za p racę. J u arez ś ciąg n ął b rwi. – To n ieu czciwe i n ieh o n o ro we. – Nie mó w mi o h o n o rze, b ard zo p ro s zę. – Hrab ia s ię s k rzy wił. – Two i ro d acy też b y tak p o s tąp ili. J u arez wes tch n ął ze s mu tk iem. Dalej p atrzy ł z ciek awo ś cią. – Zn alazłem ich i zap ro p o n o wałem, że d aru ję im ży cie… jeś li zg o d zą s ię o d eg rać s wo ją ro lę d o k o ń ca. – Sp rzed aliś cie lek k ą wo d ę jak o ciężk ą! – zawo łał u rad o wan y s wo ją b y s tro ś cią J u arez. – Zg ad łeś . – I p o d zieliliś cie p ien iąd ze! – M ała p remia za mo ją p racę. J u arez p o d n ió s ł p rzeg u b z zeg ark iem. – I za mo ją tęs k n o tę… I cierp liwo ś ć. I wiern o ś ć. Hrab ia u s iad ł wy p ro s to wan y . Zau waży ł, że s ło ń ce p rawie s k ry ło s ię za wzg ó rzami d o ch o d zący mi d o b rzeg u o cean u . J es zcze jed en d zień d o b ieg ał k o ń ca. Dn i s tawały s ię co raz k ró ts ze, n iep o s trzeżen ie łączy ły s ię w ty g o d n ie, mies iące, lata. W wiek u J u areza mijały lek k o , b ez zn aczen ia. Dla n ieg o d awn o p rzes tały b y ć tak ie. – Nap rawd ę u rato wałeś tak wielu lu d zi? Hrab ia k iwn ął g ło wą.
– Nap rawd ę, k o ch an y J u arezie. Baaz Basha n ie o k łamu je lu d zi, k tó ry ch k o ch a.
Co p y rig h t © b y Barb ara W. Rettin g er Op iek a red ak cy jn a: M ałg o rzata Ols zews k a Red ak cja tek s tu : M ich ał Cetn aro ws k i Ko rek ta: An n a Wo ś / d 2 d .p l, San d ra Trela / d 2 d .p l Pro jek t o k ład k i: Eliza Lu ty Fo to g rafie n a o k ład ce: elek tro wn ia ato mo wa – © iSto ck p h o to .co m / k ik k erd irk , p tak – © No v o s elo v / Sh u tters to ck .co m, tło – © Filip ch u k Oleg / Sh u tters to ck .co m
ISBN 9 7 8 -8 3 -7 5 1 5 -7 6 5 -9
www.otwarte.eu Zamó wien ia: Dział Han d lo wy , u l. Ko ś ciu s zk i 3 7 , 3 0 -1 0 5 Krak ó w, tel. (1 2 ) 6 1 9 9 5 6 9 Zap ras zamy d o k s ięg arn i in tern eto wej Wy d awn ictwa Zn ak , w k tó rej mo żn a k u p ić k s iążk i Wy d awn ictwa Otwarteg o : www.zn ak .co m.p l Wy d awn ictwo Otwarte s p . z o .o ., u l. Smo lk i 5 /3 0 2 , 3 0 -5 1 3 Krak ó w. Wy d an ie I, 2 0 1 5 .
Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m