• o Spis treści 10. MONOPOL I KONKURENCJA....................... 7 1. Pojęcie suwerenności konsumentów............... 7 jL Kartele i skutki ich istnie...
12 downloads
42 Views
13MB Size
•
o
Spis treści 10. MONOPOL I KONKURENCJA...... ................. 1. Poj ęcie suwerenności konsumentów............... jL Kartele i skutki ich istnienia .......... 3. Iluzja ceny monopolowej......... ............................ 4. Związki zawodowe.................................................. 5. Teoria konkurencji monopolistycznej (niedoskonałej) .. 6. Wielość cen dobra a monopol.............. 7. Patenty i prawa autorskie......... ..............i..................
7 7 15 41 89 105 126 133
.
11. PIENIĄDZ I JEGO SIŁA NABYWCZA....................... 143 1. Wprowadzenie............................................................. 143 2. Relacja pieniężna: Popyt na pieniądz i jego podaż .... 143 151 3. Zmiany w relacji pieniężnej................. 4. Użyteczność zasobu pieniądza .................................. 153 5. Popyt na pieniądz .................. 156 6. Podaż pieniądza .......... 191 7. Korzyści i straty wynikające ze zmiany relacji pienięż nej .................... 206 8. Determinanty cen: Strona dóbr i strona pieniężna 110 9. Międzyregionalne przepływy pieniądza ................. 213 10. Bilanse płatności ........................... 218 11. Pieniężne atrybuty d ó b r............................... 222 12. Kursy wymienne współistniejących pieniędzy..........224 13. Błędność równania wymiany........ ....................... 227 14. Błędność idei pomiaru i stabilizacji SN P.....................240 15. Fluktuacje koniunktury gospodarczej..........................249 :«kJUi.1bflldA cykli koniunkturalnych Schumpetera ............... 252 17. Kolejne błędy systemu Keynesowskiego..................... 257 18. Zasada przyspieszenia...................... 268
12.
EKONOMIA SIŁOWEJ INTERWENCJI W RYNEK.. 27 L Wprowadzenie...................................................... 275 2. Typologia interwencji ..... 277 3. Bezpośredni wpływ interwencji na użyteczność ....... 279 4. Użyteczność ex post: Wolny rynek a rz ąd ................ 285 5. Interwencja triangulama: Kontrola cen.............. 292 6. Interwencja triangulama: Kontrola produktu............302 7. Interwencja binarna: Budżet państwa.......................310 8. Interwencja binarna: Opodatkowanie ............ 317 9. Interwencja binarna: Wydatki państwa................. ...344 10. Wzrost gospodarczy, bogactwo i rz ą d ...................... 369 11. Interwencja binarna: Inflacja i cykl koniunkturalny ... 397 12. Zakończenie: Wolny rynek a przemoc ..................... 437
10 MONOPOL I KONKURENCJA 1. P ojęcie suwerenności konsum entów A. SUWERENNOŚĆ KONSUMENTÓW A SUWERENNOŚĆ JEDNOSTKI Przekonaliśmy się, że gospodarka wolnorynkowa skłania ludzi do produkowania dóbr, na które istnieje największe zapo trzebowanie ze strony konsumentów1. Niektórzy ekonomiści na zwali ten system „suwerennościąkonsumentów” (ang. consumers' sovereignty)2. Jego istnienie nie jest jednak koniecznością, lecz wynika z niezależnych wyborów dokonanych przez producen| tów. Zależność producenta od konsumenta jest czysto dobrowol na, stanowi rezultat jego własnego wyboru w zakresie „maksy malizacji” użyteczności. Wybór ten może w każdej chwili ulec zmianie. Wiele razy podkreślaliśmy, że człowiek dąży do osią gnięcia jak największego dochodu pieniężnego (który jest skut kiem popytu konsumpcyjnego) tylko w takim zakresie, w jakim pozostałe czynniki nie ulegają zmianie. Owe pozostałe czynniki to psychiczne wartościowania producenta, które mogą przeciw stawiać się korzyściom pieniężnym. Przykładem może być zaan gażowanie się pracownika lub innego właściciela czynnika pro dukcji w linię produkcji przynoszącą mu mniejszy dochód niż inna linia. Jego decyzja wynika z zadowolenia, jakie przynosi mu praca w tej konkretnej linii produkcji, lub z niechęci wobec in1 Stwierdzenie to dotyczy nie tylko konkretnych rodzajów dóbr, ale również wy borów pomiędzy wytwarzaniem dóbr teraźniejszych i przyszłych, zgodnie z preferencjami czasowymi konsumentów. 2 W tym kontekście „suwerenność” to synonim „władzy” (przyp. tłum.).
8
nych opcji. Zam iast mówić o „suwerenności konsumentów”, le piej byłoby stwierdzić, że na w olnym rynku istnieje suwerenność jed n o stki ludzkiej: człowiek jest suwerenem wobec swojej wła snej osoby, swoich działań i swojej własności3. Można ten stan nazw ać sam osuw erennością je d n o stk i. A by uzyskać przychód pieniężny, producent musi zaspokoić zapotrzebowanie ze strony konsumenta, ale to, w jakim zakresie podporządkuje swoje dzia łanie chęci uzyskania przychodu pieniężnego, a w jakim poświę ci się osiąganiu innych, niepieniężnych celów, jest całkowicie kw estią jego wolnego wyboru. Termin „suwerenność konsumentów” to nadużycie polega jące na wprowadzeniu do ekonomii terminu właściwego tylko dla świata polityki. Stanowi on ilustrację niebezpieczeństw zwią zanych z posługiwaniem się w ekonomii metaforami pochodzą cymi z innych dziedzin nauki. „Suwerenność” to stan pełnej wła dzy politycznej; jest to władza opierająca się na użyciu przemocy. W całkowicie w olnym społeczeństwie każdy jest suwerenem wobec samego siebie i swojej własności i to właśnie owa samosuwerenność występuje na wolnym rynku. Nikt nie jest „suwere nem” wobec działań lub wymian dokonywanych przez inne osoby. Ponieważ konsumenci nie m ają władzy zmuszenia producentów do wykonywania określonej pracy, nie są ich „suwerenami^JV
3 , Oczywiście możemy formalnie uratować pojęcie „suwerenności konsumentów”, stwierdzając, że wszystkie te psychiczne elementy i wartościowania stanowią „kon sumpcję”. Jednakże w katalaktycznym kontekście rynku (któryjest omawianym przez nas elementem rzeczywistości) bardziej odpowiednie wydaje się zachowanie poję cia „konsumpcji” na oznaczenie zadowolenia z korzystania z dóbr wymienialnych. Naturalnie, w sensie ostatecznym, każdy jest konsumentem - zarówno dóbr wy mienialnych, jak i niewymienialnych. Jednakże na rynku występują tylko dobra wymienialne (z definicji) i oddzielenie producenta od konsumenta pozwala nam odróżnić podaż tych dóbr od popytu na nie. W tym kontekście właściwe jest nie uznawanie dóbr niewymienialnych za obiekt konsumpcji. Jest to ważne założenie, gdy przystępujemy do dyskusji na temat poglądu, że poszczególni producenci są w jakiś sposób poddani władzy innych osób - „konsumentów”.
9 B. PROFESOR HUTT A SUWERENNOŚĆ KONSUMENTÓW Metaforyczny szybolet „suwerenności konsumentów” zwiódł nawet najlepszych ekonomistów. Wielu autorów wykorzystało go jako ideał, z którym można skontrastować rzekomo niedoskona ły system wolnorynkowy. Przykładem jest profesor William Ha rold Hutt z Uniwersytetu w Cape Town, który przeprowadził dro biazgową obronę pojęcia suwerenności konsumentów4. Ponieważ jest on twórcą tego pojęcia i sposób wykorzystania stworzonego przez niego terminu znalazł licznych naśladowców w literaturze ekonomicznej, jego artykuł wart jest szczególnej uwagi. Posłu żymy się nim jako podstaw ą do krytyki pojęcia suwerenności konsumentów i jego implikacji w odniesieniu do problemów kon kurencji i monopolu. W pierwszej części swojego artykułu Hutt broni pojęcia su werenności konsumentów wobec krytyki, że zaniedbał pragnienia producentów, Hutt stwierdza, że jeśli producent pragnie środka]ako celu samego w sobie, to „konsumuje”. Jak już mówiliśmy, w sen sie form alnym , suwerenność konsumentów, z definicji, zawsze ma miejsce. Formalnie rzecz biorąc, nie ma w tej definicji nic złego, gdyż, jak podkreślaliśmy niejednokrotnie w niniejszej książce, czło wiek wartościuje cele (konsumpcję) na swojej skali wartości i jego wartościowanie środków (produkcji) podporządkowane jest tej skali. W tym sensie konsumpcja zawsze rządzi produkcją. Niestety takie formalne podejście nie jest zbyt użyteczne, gdy chcem y analizow ać sytuację na rynku. Lecz to w łaśnie w tym kontekście posługują się terminem suwerenności konsu mentów Hutt i inni ekonomiści. Załóżmy, że producent A wyco fuje z rynku sw oją pracę, ziemię lub kapitał. Korzysta w ten spo4 W. H. Hutt, „The Concept of Consumers’ Sovereignty”, Economic Journal, ma rzec 1940, s. 66-77. Hutt pierwszy posłużył się tym terminem w artykule opubliko wanym w 1934 r. Interesujące wykorzystanie podobnego pojęcia można znaleźć w: Charles Coquelin, „Political Economy” w Lalor’s Cyclopedia, HI, 222-223.
10 sób z suwerenności wobec swojej osoby i własności. Z kolei, je* śli dostarcza te czynniki produkcji na rynek, to dążąc do uzyska* nia przychodu pieniężnego, poddaje się żądaniom konsumentów. We wspomnianym wcześniej ogólnym sensie „konsumpcja” rzą dzi w każdym przypadku. Lecz zasadniczą kwestią jest: czyja „konsumpcja”? Rynkowego konsum enta dóbr wymienialnych, który kupuje te dobra za pieniądze, czy rynkowego producenta dóbr wymienialnych, który je sprzedaje? By odpowiedzieć na to pytanie, konieczne jest wprowadzenie rozróżnienia pomiędzy „producentem dóbr wymienialnych” a „konsumentem dóbr wy mienialnych”, ponieważ na rynku, z definicji, mogą występować tylko takie dobra. Krótko mówiąc, możemy podzielić ludzi na „producentów” i „konsumentów”, chociaż każdy człowiek musi być konsumentem i musi też być, w innym kontekście, producen tem (lub odbiorcą podarunku od producenta). Dokonując tego rozróżnienia, widzimy, że w przeciwieństwie do tego, co postuluje Hutt, każda osoba jest na wolnym rynku suwerenna wobec samej siebie i swojej własności. Producent, i tylko on, decyduje, czyjego własność (w tym jego osobiste umie jętności) trafi na rynek jako przedmiot sprzedaży i rezultaty pro dukcji znajdą się w posiadaniu konsumentów w zamian za ofero wane przez nich pieniądze. Decyzja, ile posiadanych zasobów kierować na rynek, a ile zachować, jest indywidualną decyzją producenta i nikogo innego. Hutt jak gdyby dostrzega ten fakt, jednakże przekształca swoją argumentację, zaczynając niekonsekwentnie nadawać „su werenności konsumentów” wymiar etycznego ideału, wzglądem którego należy oceniać działania dokonywane na wolnym rynku. Suwerenność konsumentów staje się niemal Absolutnym Dobrem, a każde działanie producentów, które wypacza ten ideał, nie zasługuje na wiele lepsze określenie niż moralna zdrada. Nie mo gąc się zdecydować między traktowaniem suwerenności konsu mentów jako fa ktu a sprzecznym pojęciem suwerenności konsu-
11
mentów jako ideału, który można naruszyć, Hutt usiłuje ustalić różne kryteria, pozwalające stwierdzić, kiedy owa suwerenność je st naruszana. Na przykład, stwierdza, że gdy producent zacho wuje swoją osobę lub własność poza systemem wymiany rynko wej z potrzeby korzystania z nich ja ko z dobra konsumpcyjnego, to jest to uprawnione działanie, pozostające w zgodzie z zasadą rządów konsumentów. Natomiast jeśli producent w analogiczny sposób zachowuje swoją własność, by uzyskać wyższy dochód pie niężny (prawdopodobnie, choć Hutt tego nie pisze, wykorzystując nieelastyczność popytu na ten produkt), to jego działanie jest nie godziwym pogwałceniem woli konsumentów. Może tego dokonać, ograniczając produkcję swojego osobistego produktu, albo - jeśli wytwarza ten sam produkt, co inni producenci - zadziałać w zgo dzie z nimi, dążąc do ograniczenia produkcji z myślą o podniesie niu ceny. Jest to doktryna ceny monopolowej - rzekomo instru mentu, za pomocą którego producenci nadużywają swojej funkcji. Hutt zdaje sobie sprawę z ogromnych trudności w rozpozna niu motywów kierujących producentem w konkretnym przypad ku. Człowiek, który rezygnuje z wykonywania pracy, może to uczynić, aby korzystać z czasu wolnego, a właściciel ziemi lub kapitału może zatrzymać swoją własność poza systemem produk cji w celu, powiedzmy, czerpania estetycznej przyjemności z kon templowania tej własności w stanie nieużytkowanym. W swojej decyzji może się też kierować kilkoma motywami naraz. Hutt jest zdecydowanie skłonny rozsądzać wątpliwości na niekorzyść pro ducenta, szczególnie gdy chodzi o wykorzystanie własności. Lecz trudności są o wiele większe, niż Hutt sądzi. Każdy pojedynczy producent próbuje zmaksymalizować swój „dochód psychiczny”, osiągając cel sklasyfikowany najwyżej na swojej skali wartości. W tym celu kładzie na szali dochód pieniężny i różne czynniki niepieniężne, zgodnie z tym, jaką przedstawiają dla niego wartość. Weźmy najpierw przypadek producenta jako sprzedawcy usług pracy. Próbując ocenić, ile swojej pracy sprze-
12
dać i za jaką cenę, producent weźmie pod uwagę dochód pienięż-! ny, który może osiągnąć, korzyść lub niekorzyść psychiczną zwią zaną z rodzajem wykonywanej pracy i „warunkami pracy” oraz utracony czas wolny, wartościując je zgodnie z ich użytecznościami krańcowymi. Z pewnością, jeśli będzie mógł osiągnąć wyższy dochód, pracując mniej, uczyni tak, gdyż jednocześnie zyska czas wolny. I powstaje pytanie: Co W tym niemoralnego? Ponadto, (1) jest niemożliwe, a nie tylko niepraktyczne, od dzielenie w tym wypadku motywu pozyskania czasu wolnego i motywu pieniężnego^ gdyż oba elementy odgrywają tu rolę i tylko dana osoba będzie znała skomplikowane relacje własnych wartościowań. (2) Co ważniejsze, działanie takie nie jest zaprze czeniem prawdy, że producent może zarobić pieniądze, tylko słu żąc konsumentom. Dlaczego mógł on uzyskać „cenę monopo lową” poprzez ograniczenie produkcji? Tylko dlatego, że popyt na jego usługi (albo bezpośrednio ze strony konsumentów, albo pośrednio poprzez producentów niższego rzędu) jest nieelastycz ny, przez co spadek ich produkcji i ich wyższa cena doprowadzą do wzrostu wydatków na ich zakup i wyższych dochodów produ centa. Jednak nieelastyczny popyt jest wynikiem dobrowolnego wyboru ze strony konsumentów. Gdyby konsumenci byli napraw dę rozgniewani owym „monopolistycznym działaniem”, mogliby łatwo uczynić swoje krzywe popytu elastycznymi poprzez bojkot producenta i/lub zwiększenie swojego popytu na konkurencyjne produkty. Fakt, że tego nie czynią, wskazuje, że zadowala ich istniejący stan rzeczy, i pokazuje, że podobnie jak producent od noszą korzyści z dobrowolnych wymian, których dokonują. A co w przypadku producenta jako sprzedawcy ziemi lub dóbr kapitałowych - głównego celu ataków szkoły „antymono polowej*1? Podstawowa zasada jest taka sama. Pojedynczy pro ducenci mogą ograniczyć produkcję i sprzedaż ziemi lub dóbr kapitałowych, albo działając na własny rachunek, albo w porozu mieniu (tworząc „kartel”) w celu zwiększenia spodziewanych
13 dochodów pieniężnych ze sprzedaży. Lecz działanie takie nie jest niemoralne. Producenci, o ile w grę nie wchodzą inne czynniki, usiłują zmaksymalizować swój dochód pieniężny z wykorzysta nia czynników produkcji. Zamiar ten nie jest bardziej niemoralny niż każdy inny zamiar zmaksymalizowania dochodu pieniężne go. Mogą go osiągnąć, tylko służąc konsumentom, gdyż sprzedaż jest aktem wolnej woli zarówno po stronie producentów, jak i konsumentów. Ustalenie „ceny monopolowej” przez pojedynczą osobę albo przez osoby współpracujące w ramach kartelu możli we jest tylko wtedy, gdy krzywa popyta konsumentów jest nie elastyczna,, a owa nieełastyczność stanowi wynik czysto dobro w olnych w yborów homMumentów m aksym alizujących sw oje zadowolenie. Występująca w tym przypadku „nieełastyczność” oznacza sytuację, gdy konsumenci wydają więcej pieniędzy na dane dobro, gdy jego cena jest wyższa. Gdyby konsumenci byli rzeczywiście przeciwni działaniu podejmowanemu przez kartel, i gdyby następując w jego wyniku wymiany rzeczywiście były dla nich krzywdzące, zbojkotowaliby „monopolistyczną” firmę lub firmy, zmniejszyliby swoje zakupy i krzywa popytu stałaby się elastyczna. Firma musiałaby z powrotem zwiększyć produk cję i obniżyć cenę. Gdyby „monopolistyczna cena” została usta nowiona przez kartel, musiałby się on rozwiązać, gdyż okazało by się, że krzywa popytu jest elastyczna. Można by jednak spytać: Czyż nie jest prawdą, że konsu menci woleliby niższą cenę i dlatego ustanowienie „ceny mono polowej” stanowi „pogwałcenie suwerenności konsumentów”? Odpowiedź brzmi: Owszem, konsumenci woleliby niższe ceny. Im cena niższa, tym bardziej by im odpowiadała. Czy oznacza to, że idealną ceną jest zero, lub prawie zero, w przypadku wszyst kich dóbr, gdyż oznaczałoby to największy stopień poddania się przez producentów woli konsumentów? Jako konsumenci ludzie zawsze woleliby niższe ceny kupo wanych dóbr; jako producenci zawsze wolą wyższe ceny swoich
14
wyrobów. Gdyby Natura zapewniła człowiekowi materialną Uto- ] pię, wszystkie dobra wymienne byłyby darmowe i nie byłoby I potrzeby osiągania dochodów pieniężnych. Taka Utopia byłaby stanem „preferowanym”, ale istnieje tylko w wyobraźni. Czło-1 wiek musi pracować w realnym środowisku, gdzie dysponuje 1 określonymi zasobami ziemi i dóbr kapitałowych. W tym świecie istnieją dwa, i tylko dwa, sposoby ustanowie nia cen dóbr. Pierwszy to sposób wolnorynkowy, polegający na dobrowolnymi ustaleniu cen przez uczestników rynku. W takim przypadku wymiany dokonywane są na warunkach przynoszących korzyści obu stronom. Drugi sposób to siłowa interwencja w ry nek, metoda oparta na hegemonii, a nie umowie. Hegemoniczne ustalenie cen oznacza delegalizację swobodnych wymian i wpro- j wadzenie wyzysku człowieka przez człowieka - albowiem zawsze, | gdy dochodzi do wymuszonej wymiany, mamy do czynienia I z wyzyskiem. Gdy wybieramy drogę wolnorynkową - drogę obo pólnych korzyści.- nie ma innych kryteriów określających, czy cena jfi&t sprawiedliwa, poza warunkiem wymagającym, by była wolnorynkowa, i dotyczy to zarówno rzekomych cen „konkuren cyjnych”, jak też „monopolistycznych”, w tym powstałych na sku tek działań karteli. Na wolnym rynku konsumenci i producenci do stosowują swoje działania w ramach dobrowolnej współpracy. W przypadku barteru wniosek ten jest ewidentny; albo producenci-konsumenci ustalają dobrowolnie kursy wymiany swo ich towarów, albo proporcje, w których jeden towar wymieniany jest na drugi, ustalane są na drodze siłowej. Nie widać powodu, dla którego cena ryby wyrażona w koniach, czy też cena konia wyrażona w rybach, miałaby być bardziej lub mniej „moralna”, gdyby była niższa lub wyższa niż cena ustalona na wolnym ryn ku. Podobnie trudno dociec, dlaczego jakakolwiek cena pienięż na powinna być wyższa lub niższa niż cena rynkowa5. ; f Obecnie modna teoria wymagałaby (shaiteitii fifflBlg i Piętaszka o bycie m o nopolistami”, ustanawiającymi „ceny monopolowe” za wzajemne usługi, co dawa łoby powód do interwencji państwa.
15 2. Kartele i skutki ich istnim ia A. KARTELE I „CENA MONOPOLOWA” V, Czy jednakże działania monopolisty nie prowadzą do ogra niczenia produkcji i czy ograniczenie takie nie jest postępowa niem antyspołecznym? Zajmijmy się wpierw przypadkiem, któ ry można by uznać za najgorszy: zniszczenie przez kartel części produktu. Miałoby ono na celu wykorzystanie nteelastyczności popytu i podniesienie ceny w celu uzyskania wyższego dochodu pieniężnego wszystkich członków kartelu. Możemy tobie wyobra zić, jak, przykładowo, kartel kawowy pali wielkie ilości kawy. Po pierwsze, takie działania z pewnością będą miały miejsce bardzo rzadko. Zniszczenie produktu to marnotrawstwo, nawet dla kartelu; staje się wtedy jasne, że na próżno zatrudniono czyn niki produkcji wykorzystane do uzyskania kawy. Tak duża pro dukcja okazała stę błędem i palenie kawy jest tylko wynikiem tego błędu. Jednak brak pewności w odniesieniu do przyszłości powoduje, że błędy są często popełniane. Można przez lata inwe stować pracę i pieniądze w produkcję dobra, które może się oka zać mało pożądane przez konsumentów. Gdyby, na przykład, oka zało się, że gusta konsumentów zmieniły się w taki sposób, że nikt nie chciałby kupować kawy, niezależnie od jej ceny, musia łaby ona zostać zniszczona, czy istniałby kartel, czy nie. Błąd prowadzi do niekorzystnej sytuacji, ale nie można na tej podstawie stwierdzić, że jest niemoralny lub antyspołeczny; nikt świadomie nie popełnia błędu6. Gdyby kawa była dobrem trwałym, to kartel z pewnością by jej nie zniszczył, lecz przecho wywałby ją z myślą o stopniowej przyszłej sprzedaży konsumen tom, dzięki czemu „nadwyżkowa** kawa przyniosłaby mu dochód. W gospodarce działającej jednostajnie, w której błędy z definicji nie występują, nie byłoby niszczenia produktów, gdyż produko6
Zob. rozdział 8, s. 243-244.
16 wany byłby ich optymalny zasób. Od początku produkowano by mniej kawy. Marnotrawstwo polega na nadmiernej produkcji kawy kosztem innych dóbr, które mogłyby zostać wyprodukowa ne, a nie na paleniu kawy. Po obniżeniu produkcji kawy czynniki, które byłyby wykorzystane do jej produkcji, nie będą już dłużej marnowane; ziemia, praca, itd., wykorzystane zostaną w sposób bardziej dochodowy. Prawda, że występujące w nadmiarze czyn niki specyficzne nie znajdą zastosowania, lecz to normalny los czynników specyficznych, gdy popyt konsumpcyjny nie jest na tyle wysoki, by ich dalsze wykorzystanie przynosiło wystarcza jące korzyści. Jeśli przykładowo nastąpi nagły spadek popytu na pewne dobro i w związku z tym wykorzystanie siły roboczej do obsługi pewnych wyspecjalizowanych maszyn przestanie się opła cać, owe „niewykorzystane moce produkcyjne” nie są marnotraw stwem, lecz źródłem społecznych korzyści. Uwidacznia się błąd polegający na wyprodukowaniu maszyn; praca z ich wykorzysta niem okazuje się mniej dochodowa niż praca z wykorzystaniem innej ziemi lub innych maszyn. Dlatego ekonomicznie właści wym krokiem będzie rezygnacja z ich dalszej eksploatacji lub przystosowanie ich do innych zastosowań. Oczywiście w gospo darce nieznającej błędów nie będzie występował nadmiar specy ficznych dóbr kapitałowych. Załóżmy, że zanim powstał kartel kawowy, X jednostek pra cy i 7 jednostek ziemi wspólnie wytwarzało 100 milionów fun tów kawy rocznie. Jednakże kartel kawowy ustalił, że najbardziej opłacalne będzie wyprodukowanie 60 milionów funtów i obniżył roczną produkcję do tego poziomu. Byłoby oczywiście absurdem nadal produkować 100 milionów funtów, by potem spalić 40 mi lionów. Lecz co stanie się z nadwyżką pracy i ziemi? Zostanie ona spożytkowana przy produkcji, powiedzmy, 10 milionów fun tów gumy, 50 tysięcy godzin usług przewodników po dżungli, itd. Dlaczego mamy uważać, że druga struktura produkcji, drugi sposób alokacji czynników jest mniej „słuszny” niż pierwszy?
17 Możemy nawet stwierdzić, że jest bardziej słuszny, ponieważ nowa alokacja czynników będzie bardziej dochodowa, a więc bardziej produktywna w wymiarze wartościowym, a zatem war tościowsza dla konsumentów. W sensie wartości całkowita pro dukcja zw iększyła się, a nie zmniejszyła. Nie możemy stwierdzić, że - ogólnie rzecz biorąc —produkcja się zm niejszyła, ponieważ wytwarzana ilość dóbr innych niż kawa wzrosła, a porównywa nie spadku ilości jednego dobra ze wzrostem ilości drugiego musi być dokonywane w powyższych szerokich kategoriach wartościo wych. Nie możemy powiedzieć, że przesunięcie czynników do produkcji gumy i świadczenia usług przewodników ogranicza pro dukcję kawy bardziej, niż uprzednie przesunięcie czynników do produkcji kawy ograniczyło produkcję innych dóbr. Całe pojęcie „ograniczenia produkcji” jest błędne, jeśli za stosujemy je do wolnego rynku. W świecie, gdzie zasoby są rzad kie w relacji do możliwych celów, wszelka produkcja opiera się na wyborze i alokacji czynników w taki sposób, by pozwalały osiągnąć najwyżej cenione cele. Krótko mówiąc, produkcja każ dego produktu jest zawsze „ograniczona”. Owo „ograniczenie” wynika z uniwersalnego faktu rzadkości czynników i malejącej użyteczności krańcowej każdego produktu. w takim razie absurdem jest w ogóle mówienie o „ograniczaniu”7. 7 Ujmując to słowami profesora Misesa: To, że produkcja towaru p nie jest większa niż jest, wynika , . z faktu, że komplementarne czynniki produkcji potrzebne do zwiększenia produkcji zostały użyte do produkcji innych to warów. (...) Producenci p celowo nie ograniczają produkcji tego towaru. Każdy przedsiębiorca dysponuje ograniczonym kapitałem; wykorzystuje go do projektów, które, w jego prze konaniu, zaspokajając najpilniejsze potrzeby społeczeństwa, przyniosą mu naj wyższy Przykładowo, przedsiębiorca dysponujący 100 jednostkami kapitału może zatrudnić 50 jednostek do produkcji p i 50 jednostek do produkcji q. Jeśli obie linie przynoszą zysk, to dziwnym byłoby winienie go za to, że nie zatrudnił więcej.
18
Nie możemy więc stwierdzić, że kartel „ograniczył produk cję”. Ostateczna alokacja czynników produkcji eliminuje błąd producenta i działanie kartelu doprowadzi do maksymalizacji dochodów producentów w służbie konsumentom, podobnie jak inne alokacje wolnorynkowe. Jest to rezultat, który starają się osiągnąć przedsiębiorcy, odgadując przyszłą sytuację na rynku i tylko w ten sposób ludzie jako producenci i konsumenci mogą zharmonizować swoje działania. Z naszej analizy wynika, że pierwotna produkcja o wielko ści 100 milionów funtów była błędem, który producenci później skorygowali. Zmniejszenie produkcji kawy nie było niegodziwym działaniem na szkodę konsumentów, lecz korekcją błędu. Ponie waż na wolnym rynku lepsza alokacja zasobów pod kątem służe nia konsumentom zapewnia wyższy dochód pieniężny, w poprzed niej sytuacji produkowano „zbyt wiele” kawy, a „zbyt mało” gumy, usług w charakterze przewodnika po dżungli, itd. Działanie kar telu, polegające na redukcji produkcji kawy i spowodowaniu wzrostu produkcji gumy, usług w charakterze przewodnika po dżungli, itd., doprowadziło do wzrostu zdolności zasobów pro dukcyjnych do zaspokajania pragnień konsumentów. Przeciwnicy karteli, którzy nie zgadzają się z tym wnioskiem i uważają, że poprzednia struktura produkcji lepiej służyła kon sumentom, mogą w każdej chwili odkupić czynniki ziemi, pracy I kapitału od agencji oferujących usługi przewodników po dżunnp. 75 jednostek, do produkcji p. Mógłby zwiększyć produk cję p tylko dzięki odpowiedniemu zmniejszeniu produkcji q. Lecz wtedy można by kierować pod jego adresem podob ne zarzuty, tym razem odnośnie q. Jeśli ktoś wini przedsię biorcę za niewyprodukowanie więcej p, musi go również winić za niewyprodukowanie więcej q. Oznacza to winienie przedsiębiorcy za to, że czynniki produkcji są rzadkie, a zie mia nie jest rogiem obfitości (Ludwig von MSan;, Planning for Freedom, South Holland, 111.: Libertarian Press 1952, s. 115-116).
19 gli i producentów gumy, i samemu przystąpić: do produkcji rze komych „brakujących” milionów funtów kawy. Ponieważ tego nie robią, nie mają prawa atakować istniejących producentów kawy za to, że oni nie robią tego również. Mises stwierdził zwięźle: Z pewnością ci, którzy angażują się w produk cję stali, nie są odpowiedzialni za fakt, że inni ludzie nie zajęli się podobną produkcją. (...) Je śli mamy winić kogoś za to, że liczba osób słu żących w ochotniczej służbie cywilnej nie jest większa, to przedmiotem naszej krytyki nie po winni być ci, którzy do służby przystąpili, ale ci, którzy do niej nie przystąpili8. Stanowisko zajmowane przez przeciwników karteli jest rów noznaczne z poglądem, że niektórzy producenci wytwarzaj ą zbyt dużo pewnych produktów; jednakże nigdy nie przedstawia się żadnych obiektywnych kryteriów pozwalających stwierdzić,ya&a produkcja jest nadmierna. Krytyka pod adresem producentów stali za nieprodukowanie „wystarczająco dużo” , stali, lub plantatorów kawy za nieprodu kowanie „wystarczająco dużo” kawy, sugeruje również istnienie systemu kastowego, w którym pewna kasta ma na stałe przypi saną funkcję producentów stali, inna kasta ma się zajmować uprawą kawy, itd. Tylko w tego rodzaju społeczeństwie kasto wym podobna krytyka ma sens. Jednakże wolny rynek jest prze ciwieństwem systemu kastowego; przedsiębiorcy i pożyczkodaw cy mają możliwość wyboru między alternatywami i korzystają z niego przy dokonywaniu inwestycji. Ponadto, jak już zaznaczyliśmy wcześniej, nieelastyczność krzywej popytu jest rezultatem wyboru ze strony konsumentów. Załóżmy, że w magazynach leży 100 milionów funtów wyprodu8
Ibid., s. llS*
20
kowanej kawy i grupa plantatorów ustala, że spalenie 40 milio nów funtów podwoi cenę kawy z jednego grana złota za funt do dwóch granów złota za funt, pozwalając im uzyskać wyższy cał kowity dochód. Byłoby to niemożliwe, gdyby plantatorzy wie dzieli, że spotkają się ze skutecznym bojkotem ze strony konsu mentów. Lecz konsumenci mają również inną możliwość, jeśli chcą zapobiec zniszczeniu dobra. Działając pojedynczo lub w grupie, mogliby zaoferować zakup istniejącej kawy po cenie wyższej niż aktualna. Mogliby to zrobić albo z powodu chęci po siadania kawy, albo kierowani filantropijnym zamiarem zapobie żenia destrukcji użytecznego dobra, albo z kombinacji obu moty wów. W każdym razie, postępując tak, zapobiegliby obniżeniu przez kartel podaży na rynku. Bojkot przy wyższej cenie i/lub zwiększenie ofert kupna po niższej cenie zmieniłoby krzywą po pytu i uczyniło ją elastyczną przy obecnym poziomie zasobów, niwelując bodziec do tworzenia kartelu. Uznanie karteli za niemoralne lub naruszające suwerenność konsumentów jest więc zupełnie nieuzasadnione. I jest to prawdą nawet w „najgorszym” przypadku kartelu utworzonego wyłącz nie w celu ograniczenia podaży, który w rezultacie uprzedniego błędu i nietrwałości produktu dokonuje zniszczenia jego części. Jeśli konsumenci naprawdę chcą zapobiec takiemu działaniu, muszą jedynie zmienić swoje krzywe popytu na ten produkt, albo poprzez zmianę gustów, albo poprzez kombinację bojkotu i filan tropii. Fakt, że nie ma to miejsca, wskazuje, że producenci, mak symalizując swój dochód pieniężny, służą konsumentom —dzia łając jako kartel lub w inny sposób. Niektórzy czytelnicy mogliby zaoponować, stwierdzając, że oferując wyższy popyt na istnieją cy zasób, konsumenci przekupywaliby producentów i jest to sy tuacja nieusprawiedliwionego wymuszenia ze strony producen tów. Lecz ten zarzut nie ma uzasadnienia. Producenci kierują się zamiarem maksymalizacji zysku pieniężnego; nie wymuszają, lecz po prostu produkują, by osiągnąć maksymalne korzyści na dro-
21 dze wymian dokonywanych dobrowolnie przez producentów i konsumentów. Jest to w takim samym stopniu „wymuszenie”, jak w przypadku pracownika odchodzącego z pracy mniej płat nej do lepiej płatnej albo przedsiębiorcy inwestującego w jego zdaniem bardziej opłacalne przedsięwzięcie. Musimy pamiętać, że gdy błąd zostanie już popełniony, jak we wspomnianej wcześniej sytuacji, racjonalne postępowanie nie polega na użalaniu się nad przeszłością, próbach „odzyskania” poniesionych kosztów, ale jak najlepszym wykorzystaniu istnie jącej sytuacji {ceteris paribus, uzyskaniu jak najwięcej pienię dzy), Z taką sytuacją mamy do czynienia, gdy spada popyt na wytwory wyprodukowanych wcześniej maszyn łub dóbr kapita łowych. W procesie produkcji energia pracy łączy się z natural nymi i wyprodukowanymi czynnikami, by wytworzyć najbardziej pożądane dobra konsumpcyjne. Ponieważ błędów nie da się unik nąć, zawsze będzie Istnieć znacząca liczba „bezczynnych” dóbr kapitałowych. Podobnie znaczne obszary ziemi będą leżały odło giem, bowiem istniejąca siła robocza może być bardziej docho dowo wykorzystana na innych obszarach. Krótko mówiąc, „bez czynna” kawa jest rezultatem błędów w prognozowaniu i jej istnienie nie powinno być traktowane jako bardziej szokujące lub naganne niż istnienie „niewykorzystanych, mocy” w przypadku każdego innego dobra kapitałowego. Nasza argumentacja jest równie słuszna w przypadku poje dynczej firmy produkującej unikalny produkt, na którego popyt jest nieelastyczny, jak też w przypadku firm tworzących kartel. Pojedyncza firma, na której produkt popyt jest nieelastyczny, mogłaby także zniszczyć część swoich zasobów po popełnieniu błędu w prognozie. Nasza krytyka doktryny przeciwstawiającej się cenie monopolowej, jak też doktryny suwerenności konsu mentów, ma zastosowanie również w takim przypadku.
22
B. KARTELE, FUZJE I KORPORACJE Panuje powszechne przekonanie, że działanie karteli opiera się na zmowie. Pojedyncza firma może ustanowić „cenę mono polową”, gdyż dysponuje pewnym potencjałem lub dzięki entu zjazmowi konsumentów, natomiast z powstaniem kartelu obej mującego wiele firm wiąże się „zmowa” lub „konspiracja”. Wyrażenia te nacechowane są emocjonalnie, wywołując nieprzy chylne reakcje. Tymczasem mamy tutaj do czynienia ze współ pracą zmierzającą do zwiększenia dochodów producentów. Jaka jest bowiem istota działań kartelu? Pojedynczy producenci zga dzają się połączyć swoje aktywa, tworząc centralną organizację podejmującą decyzje dotyczące produkcji i polityki cenowej wszystkich jej członków i alokacji korzyści pieniężnych pomię dzy nich. Lecz czy nie je st to ten sam proces, z którym mamy do czynienia, gdy powstaje spółka łub korporacja?' Co się dzieje, gdy powoływane są do życia spółki lub korporacje? Pojedyncze osoby zgadzają się połączyć swoje aktywa pod wspólnym zarzą dem, który ustali politykę firmy i rozdysponuje korzyści pienięż■ ne pomiędzy właścicieli. W obu przypadkach łączenie aktywów, zarządzanie i alokacja korzyści pieniężnych odbywają się zgod nie z regułami ustalonymi przez wszystkich na początku. Me ma więc istotnej różnicy pomiędzy kartelem a zwykłą korporacją łub spółką. Można się z tym nie zgadzać, twierdząc, że w przypadku zwykłej korporacji lub spółki występuje tylko jedna firma, nato miast kartel obejmuje całą „branżę” (tzn. wszystkie firmy produ kujące pewien produkt). Lecz takie rozróżnienie niekoniecznie jest słuszne. Niektóre firmy mogą nie chcieć przystąpić do karte lu, natomiast pojedyncza firma może być „monopolistą”, sprze dając swój unikalny produkt, i sama stanowić całą „branżę”. Podobieństwo między spółką a kartelem staje się jeszcze le piej widoczne, gdy rozpatrzymy przypadek fu zji różnych firm. Fuzje bywają potępiane jako „monopolistyczne”, ale nie tak ostro jak kartele. Firmy przystępujące do fuzji łączą swoje aktywa kapi-
23
talowe i właściciele pojedynczych firm zostają współwłaścicie lami nowej firmy. Relacje wymienne akcji łączących się spółek stają się przedmiotem porozumienia między współwłaściciela mi. Jeśli przystępujące do fuzji firmy obejmują całą branżę, to fuzja taka jest po prostu utworzeniem swego rodzaju permanent nego kartelu. Jedyna różnica pomiędzy fuzją a utworzeniem kor poracji od podstaw polega na tym, że w przypadku fuzji łączone są istniejące aktywa w postaci dóbr kapitałowych, natomiast two rzenie korporacji polega na łączeniu aktywów pieniężnych. Jest jasne, że z ekonomicznego punktu widzenia różnica jest niewiel ka. Fuzja jest działaniem osób dysponujących pewną ilością już wyprodukowanych dóbr kapitałowych, które poprzez połączenie aktywów dostosowują się do obecnych i spodziewanych przy szłych warunków rynkowych. Utworzenie nowej spółki jest do stosowaniem się do spodziewanych przyszłych warunków (za nim zostanie dokonana inwestycja w dobra kapitałowe) poprzez połączenie aktywów. Podstawowe podobieństwo opiera sff na do browolnym połączeniu aktywów w bardziej scentralizowanej or ganizacji w celu zwiększenia dochodu pieniężnego. Teoretycy, którzy atakują kartele i monopole, nie dostrze gają tego podobieństwa. W rezultacie fuzje są potępiane mniej niż kartele, ale uważa się, że stwarzają większe zagrożenia niż pojedyncze korporacje. Lecz fuzja, która obejmuje całą branżę, jest faktycznie trwałym kartelem. Z drugiej strony, kartel, który zachowuje oddzielną tożsamość każdej firmy, jest ze swej natury wysoce przejściowym układem i, o czym będziemy mówić, z re guły ulega tendencji do rozpadu. W wielu przypadkach kartel może być uważany za krok w kierunku fuzji. A fuzja, jak stwierdzili śmy, nie różni się zasadniczo od tworzenia korporacji od pod staw. W pierwszym przypadku mamy do czynienia m przystoso waniem rozmiaru i liczby firm do nowych warunków lub korekcją stanu wynikłego z błędnych prognoz rynkowych. Drugi przypa dek to próba przystosowania się de novo do teraźniejszych i przy szłych warunków rynkowych.
24
C. EKONOMIA, TECHNOLOGIA I ROZMIAR FIRMY Nie wiemy, i ekonomia nie może nam powiedzieć, jaki jest optymalny rozmiar firmy w danej branży. Optymalny rozmiar zależy od konkretnych warunków technologicznych w danej sy tuacji, a także popytu konsumentów w relacji do danej podaży czynników w tej i innych branżach. Wszystkie te trudne kwestie wpływają na decyzje producentów, i ostatecznie konsumentów, odnośnie wielkości firm w różnych liniach produkcji. Uwzględ niając popyt konsumentów i koszty niewykorzystanych możli wości zatrudnienia różnych czynników, właściciele czynników i przedsiębiorcy zdecydują się na prowadzenie produkcji w tych branżach i firmach, które zmaksymalizują ich dochody pieniężne i zyski (przy iiffipih czynnikach psychicznych niezmienionych),!, Ponieważ prognozowanie jest funkcją wykonywaną przez przed siębiorców, dobrzy przedsiębiorcy zminimalizują swoje błędy i swoje straty. W rezultacie, wolny rynek będzie zm ierzał do wy tworzenia sytuacji najbardziej pożądanej z punktu widzenia za spokajania potrzeb konsumentów (włączając w to niepieniężne życzenia producentów). Ani ekonomiści, ani inżynierowie nie mogą ustalić najbar dziej wydajnego rozmiaru firmy w danej sytuacji. Tylko sami przedsiębiorcy mogą określić, jakiej wielkości firma będzie funk cjonować najbardziej wydajnie, i próby zmiany ich decyzji przez ekonomistów lub innych obserwatorów są aroganckie i nieuzasad nione. W tej i w innych sprawach życzenia i potrzeby konsumen tów są,komunikowane” za pomocą systemu cen, a dążenie do osią gnięcia maksymalnych dochodów pieniężnych i zysków będzie sprzyjało optymalnej alokacji i ustaleniu się optymalnych cen. Nie potrzebne są rady z zewnątrz udzielane przez ekonomistów. Jest jasne, że gdy kilka tysięcy osób postanowi nie posiadać własnych stalowni, lecz połączyć swój kapitał w formie zorgani zowanej korporacji —która będzie kupować czynniki produkcji, inwestować i kierować produkcją oraz sprzedawać produkt, roz-
25 dysponowując następnie korzyści pieniężne pomiędzy właścicieli - to osoby te ogromnie zwiększą swoją wydajność. W porówna niu z produkcją w setkach małych zakładów, wielkość produkcji w przeliczeniu na zaangażowane czynniki znacznie się zwiększy. Wielka firma będzie w stanie zakupić maszyny o wysokiej war tości kapitałowej i sfinansować lepiej zorganizowany marketing i dystrybucję. To wszystko jest całkiem oczywiste, gdy tysiące pojedynczych osób łączy swój kapitał, tworząc stalownię. Lecz dlaczego nie miałoby to być równie prawdziwe, gdy kilka ma łych stalowni połączy się w jedną wielką? Można by odpowiedzieć, że w tym drugim przypadku, szcze gólnie jeśli utworzy się kartel, mamy do czynienia z działaniem, którego celem nie jest zwiększenie efektywności, lecz; jedynie uzyskanie większych dochodów wskutek ograniczenia sprzeda ży. Lecz zewnętrzny obserwator nie jest w stanie odróżnić dzia łań „ograniczających” od zwiększających efektywność. Po pierw sze, myśląc o efektywności, nie powinniśmy się ograniczać tylko do sposobów wykorzystania produktywnych czynników w zakła dzie produkcyjnym. Marketing, reklama, itd. to również czynniki produkcji', „produkcja” to nie tylko fizyczna transformacja su rowców prowadząca do powstania produktu, ale także proces jego transportu i przekazania w ręce użytkowników. Wiążą się z tym wydatki związane z poinformowaniem użytkownika o istnieniu i cechach produktu, a także koszty samej sprzedaży. Ponieważ kartel zawsze prowadzi wspólny marketing, to czy nie może w ten sposób zwiększyć jego efektywności? Jak zatem oddzielić owąefektywność od „ograniczającego” aspektu funkcjonowania kartelu?9 9 Można by uniknąć w ielu błędów, gdyby ekonomiści wzięli sobie do serca sło wa Arthura Lathama Perry’ego: Każdy człowiek, który wkłada wysiłek w zaspokojenie po trzeb innego, spodziewając się zapłaty, jest (...) Producen tem. Łacińskie słow o producere oznacza wystawić coś na sprzedaż. (...) M usimy w yzw olić się z przekonania, że pro-
26 Ponadto czynników technologicznych procesu produkcji nie można rozpatrywać w próżni. Wiedza technologiczna otwiera przed nami mnóstwo opcji w zakresie działań produkcyjnych. Lecz na kluczowe pytania - w co inwestować? jak dużo? ja k ą metodę produkcji wybrać? - można odpowiedzieć tylko na drodze roz ważań ekonomicznych, tzn. finansowych. Tylko rynek napędzany dążeniem do osiągania dochodów i zysków może udzielić odpo wiedzi. Co ma wziąć pod uwagę konstruktor tunelu metra, decy dując, jakich materiałów użyć? Z czysto technologicznego punk tu widzenia platyna byłaby najlepszym wyborem ze względu na swoją trwałość i inne cechy. Czy oznacza to, że powinien wybrać platynę? Może wybierać pomiędzy czynnikami, metodami, do brami, które powinien produkować, tylko porównując wydatki pieniężne (które sąrówne dochodowi, jaki czynniki mogłyby przy nieść gdzie indziej) ze spodziewanymi dochodami pieniężnymi z produkcji. Tylko maksymalizując korzyści pieniężne, można alokować czynniki tak, by służyć konsumentom; na gruncie czy sto technologicznym nie ma przeciwwskazań do budowy wyło żonych platyną tuneli o rozmiarach kontynentu. Jedynym powo dem, dla którego nie można tego zrobić, jest ogromny „koszt” pieniężny związany koniecznością pozyskania czynników i su rowców zaangażowanych w zastosowaniach uważanych przez konsumentów za pilniej potrzebne, wskazujący, że takie wyko rzystanie zasobów będzie marnotrawne. Lecz fakt istnienia alter natywnego popytu - a co za tym idzie wiedza o tym, że dane wy* dukcja (...) dotyczy tylko form m aterii , że oznacza (...) p r z e czegoś. (...) Podstawowe znaczenie rdzenia sło wa „produkcja”, zarówno w języku łacińskim, jak też an gielskim, to w ysiłek zm ierzający do dokonania sprzedaży. Produkt to usługa przygotowana do wyświadczenia. Produ cent to każdy człowiek, który przygotowuje coś do sprzeda ży i sprzedaje to (Arthur Latham Perry, P o litica l E con om y , wyd. 21, New York: Charles Scribner’s Sons 1892, s. 165— 166).
kształcanie
27
korzystanie zasobów będzie marnotrawne - może być odkryty tylko poprzez obserwację systemu cen kierowanego dążeniem producentów do osiągania dochodów pieniężnych. Tylko empi ryczna obserwacja rynku pokazuje nam absurdalność budowania takich transkontynentalnych tuneli. Ponadto, nie ma fizycznych jednostek, za pomocą których możemy porównać różne rodzaje fizycznych czynników i fizycz nych produktów. Załóżmy, że producent usiłuje ustalić najbardziej wydajny sposób wykorzystania dwóch godzin swojej pracy. Kierowany romantycznym odruchem postanawia ustalić wydaj ność, nie kierując się „niskimi” względami pieniężnymi. Załóż my, że otwierają się przed nim trzy możliwości. Możemy je przed stawić następująco: Wskaźniki
'
A 2 godziny pracy 5 funtów gliny : 1 godzina pracy pieca B 2 godziny pracy 1 kawałak drewna : 1 godzina pracy pieca C y. 2 godziny pracy 1 kawałak drewna : 1 godzina pracy pieca
Produkt
1 garnek
1 fajka
1 model łódki
Która z możliwości A, B i Cjest najbardziej wydajnym, naj bardziej technologicznie „użytecznym” sposobem wykorzysta nia pracy? Jest jasne, że nasz „idealistyczny”, poświęcający swo-
28
je korzyści producent, nie może się tego dowiedzieć! Nie może racjonalnie zdecydować, czy powinien wyprodukować garnek, fajkę, czy łódkę. Tylko „samolubny”, pożądający pieniędzy pro ducent może rozsądnie ustalić właściwy sposób wykorzystania swoich zasobów. Dążąc do osiągnięcia maksymalnych korzyści pieniężnych, producent porównuje koszty pieniężne (niezbędne wydatki) z cenami produktów. Gdyby, w przypadkach A i B, za kup gliny i godzina pracy pieca kosztowały jedną uncję złota, a garnek można by sprzedać za dwie uncje złota, jego praca przy niosłaby mu jedną uncję złota. Gdyby z kolii drewno i godzina pracy pieca kosztowały półtorej uncji złota, a fajkę można by sprzedać za cztery uncji! zarobiłby dwie i pół uncji za dwie godziny swojej pracy i wybrałby ten produkt. Zarówno ceny pro duktu, jak też czynników są odbiciem popytu ze strony konsu mentów i wysiłków producentów, by zarobić pieniądze, zaspoka jając ten popyt. Jedyną drogą do podjęcia decyzji, który produkt wykonać, jest porównanie spodziewanych korzyści pieniężnych. Jeśli można by sprzedać łódkę za pięć uncji złota, producent wy brałby raczej wyprodukowanie łódki niż fajki, zaspokajając tym samym pilniejszą potrzebę konsumentów, jak również swoją po trzebę osiągnięcia dochodu pieniężnego. Nie można zatem oddzielić wydajności technologicznej od względów finansowych. Tylko konkretne działania rynkowe po zwalają ustalić, na który produkt jest większe zapotrzebowanie, lub który proces jest wydajniejszy. Może nam się wydawać oczywiste, że, przykładowo, optymalny rozmiar stalowni jest więk szy niż zakładu fryzjerskiego. Lecz wiemy to nie jako ekonomi ści, którzy odkryli to na drodze apriorycznego lub prakseologicznego rozumowania, lecz dzięki empirycznej obserwacji wolnego rynku. Ekonomiści, ani żadni inni zewnętrzni obserwatorzy, nie mogą ustalić technologicznego optimum żadnej fabryki ani fir my. Może tego dokonać tylko rynek. Lecz jeśli jest to ogólna praw da, obowiązuje ona również w przypadku fuzji i karteli. Brak możliwości wyodrębnienia elementów technologicznych staje się
29 jeszcze wyraźniej widoczny, gdy zdamy iobie sprawę, że kry tycznym problemem nie j n t rozmiar zakładu produkcyjnego, ale rozmiar firm y. Nie są to bynajmniej synonimy. Jest prawdą, że firma postara się ustalić optymalny rozmiar zakładu, w którym będzie prowadziła produkcję i że większy zakład będzie, ceteris paribus, wymagał większej firmy. Ale decyzje podejmowane przez firmę obejmują znacznie szerszy zakres spraw: ile zainwestować, jakie dobro lub dobra produkować, itd. Firma może obejmować jeden lub więcej zakładów produkcyjnych lub produktów i za wsze obejmuje środki prowadzenia marketingu, dział finansowy, itd. Te części składowe firmy giną z pola widzenia, gdy patrzy się na sam zakład produkcyjny10. Powyższe rozważania pomagają odrzucić bardzo popularny pogląd o istnieniu różnicy pomiędzy „produkcją dla celów użyt kowych” a „produkcją dla zysku”. Po pierwsze, wszystkie pro dukty są przeznaczone do użytku; w przeciwnym razie produkcja nie miałaby miejsca. W gospodarce rynkowej produkowane są niemal zawsze dobra przeznaczone na użytek innych osób - kon sumentów. Zysk można osiągnąć, tylko służąc konsumentom za pomocą produkowanych dóbr. Nieuwzględnianie kwestii pienięż nych i opieranie się jedynie na względach technologicznych i uty litarnych nie pozwala na prowadzenie racjonalnej produkcji, chyba że na bardzo prymitywnym poziomie11. **, R. H. Coase w pouczającym artykule pokazał, że rozmiar, w jakim transakcje odbywają się wewnątrz firmy, W stosunku do rozmiaru transakcji pomiędzy firma mi zależy od bilansu kosztów korzystania z mechanizmu cenowego i kosztów orga nizowania struktury produkcji wewnątrz firmy. Coase, „The Nature of the Ffamf* w: George J. Stigler i Kenneth E. Boulding (red.), Readings in Price Theory (Chica go: Richard D. Irwin 1952). ■ Owo fałszywe rozróżnienie zostało wprowadzone do dU^p. przez Thorsteina Veblena i funkcjonowało w ramach szczęśliwie krótkotrwałego ruchu „technokra tycznego” we wczesnych latach 30. XX w. Według biografa Veblena to rozróżnie nie było kluczowym elementem wszystkich dzieł Veblena. Por. Joseph Dorfman, The Economic Mind in American Civilization (New York: Viking Press 1949), III, s. 438 i nast.
30
Ważne, byśmy zdali sobie sprawę, czego nie powiedzieli śmy w niniejszym podrozdziale. Nie powiedzieliśmy, że kartele zawsze będą wydajniejsze niż pojedyncze firmy, albo że „duże” firmy będą zawsze wydajniejsze niż małe. Nasz wniosek brzmi, że ekonomia może niewiele powiedzieć na tem at optymalnego rozmiaru firmy, poza stwierdzeniem, że wolny rynek będzie słu żył konsumentom tak bardzo, jak to możliwe, czy będziemy brać pod uwagę rozmiar firmy, czy jakikolwiek inny aspekt produkcji. Rozwiązywanie wszystkich problemów związanych z produkcją - takich jak rozmiar firmy, wielkość branży, lokalizacja, cena, rozmiar i cechy produktu, itd. - to zadanie przedsiębiorców, a nie ekonomistów. Nie powinniśmy kończyć rozpatrywania kwestii rozmiaru firmy bez odniesienia się do pytania stanowiącego powszechną troskę ekonomistów: A co w przypadku, gdy krzywa kosztu prze ciętnego firmy opada bez końca? Czy firma ta nie będzie stale rosnąć, osiągając pozycję „monopolisty”? Powszechne są lamenty, że w takich sytuacjach konkurencja „załamuje się”. Problem ten jest jednakże często rozpatrywany z punktu widzenia teorii „kon kurencji doskonałej”, która, jak się przekonamy, jest nierealnym wytworem wyobraźni. Po drugie, oczywistością jest stwierdze nie, że żadna firma nie była i nie może być nieskończenie wielka, a zatem ograniczenia - rosnące lub wolniej spadające koszty muszą się pojawiać w przypadku każdej firmy12. Po trzecie, jeśli dzięki większej wydajności jakaś firma osiąga pozycję „mono polisty” w swojej branży, to w przypadku, który rozważamy (spa dający koszt przeciętny), dzieje się tak za sprawą zapewniania korzyści konsumentom wraz z obniżaniem cen za swoje usługi. A skoro (z czym zgodzą się wszyscy teoretycy atakujący „mono- j pole”) złem powodowanym przez monopol jest ograniczanie pro- J ** N a temat pominięcia kwestii ograniczeń kosztow ych w „ortodoksyjnej” ekono- j mii można przeczytać w: Robbins, „Remarks upon Certain A spects o f the Theory j o f Costs”, Economic Journal, marzec 1934.
31
dukcji i podnoszenie ceny, to trudno potępiać „monopol” osią gnięty na drodze działań dokładnie przeciwnych13. D. NIESTABILNOŚĆ KARTELU Na drodze analizy możemy dojść do wniosku, że kartel jest ze swej natury układem nietrwałym. Jeśli połączenie aktywów okazuje się na dłuższą metę korzystne dla wszystkich członków kartelu, to podejmą oni działania zmierzające do dokonania for malnej fu zji i utworzenia jednej wielkiej firmy. Z drugiej strony, jeśli istnienie kartelu okaże się niekorzystne dla jednego lub więk szej liczby jego członków, niezadowolona firma lub firmy wyła mią się z kartelu i, o czym będziemy mówić, taka decyzja niemal zawsze zniszczy kartel. Dlatego porozumienie przybierające for mę kartelu jest wysoce niestabilne i nietrwałe. Jeśli połączenie aktywów jest najbardziej wydajnym i zy skownym wyborem dla każdego członka kartelu, wkrótce nastąp pi fuzja. Sam fakt, że każda firma członkowska zachowuje po tencjalną niezależność, oznacza, że w każdej chwili możliwy jest rozłam. Kartel będzie musiał rozdzielać kwoty produkcyjne po między wszystkie firmy członkowskie. Niemal na pewno dopro wadzi to do sporów między firmami, z których każda będzie chcia ła otrzymać większy przydział. Niezależnie od tego, jakie kwoty zostaną przydzielone, będą one nieuchronnie arbitralne i będą mogły zostać zakwestionowane przez jednego lub większą licz bę członków14. Gdy następuje fuzja lub gdy od podstaw tworzy 13 Por. Ludwig von Mises, Human ifeiiw (New Bfesn, Conn.: Yale University Press 1949), s. 367. 14 Jak stwierdza profesor Benham: Firmy, które w przeszłości wytwarzały relatywnie dużą część łącznego produktu, będą się domagały podobnego udziału w przyszłości. Firmy, które rozrastają się - na przykład dzię ki wyjątkowo efektywnemu zarządowi - będą domagały się większego udziału, niż miały w przeszłości. Firmy z więk-
32 się korporację, akcjonariusze na zasadzie głosow ania powołują do życia ciało decyzyjne. N atom iast w przypadku kartelu spór toczy się pomiędzy niezależnym i organizacjam i. Szczególnie niezadowoleni z uczestnictw a w porozumieniu kartelow ym będą najw ydajniejsi producenci, k tórzy chcieliby rozszerzać sw ą działalność i nie oglądać się na krępujące ich kwoty j stanowiące ochronę dla ich mniej w ydajnych konkurentów. Naj wydajniejsze firmy będą m iały najsilniejszą m otyw ację do wyła- j mania się z kartelu. Motywacja ta będzie rosła w m iarę upływu; czasu i zmiany warunków, które istniały w m om encie utworzenia] kartelu. Porozumienia, które wcześniej w szystkim wydawały się zadowalające, stają się nieznośnymi pętam i dla wydajniejszych; firm i kartel rozpada się; gdy jedna firm a się wyłamie^ zwiększa jąc produkcję i obniżając ceny, reszta m usi pójść w jej ślady. J illt krach kartelu nie przyjdzie z w ew nątrz, to z jeszcze] większym prawdopodobieństwem nadejdzie z zewnątrz. Widząc, że kartel osiąga nadzwyczajne zyski m onopolistyczne, inni pro- j ducenci pośpieszą z rozpoczęciem produkcji w branży przez nie-] go opanowanej, widząc szansę osiągnięcia zysków. Gdy pojawi] się na rynku silny konkurent, kartel jest skazany na upadek. Skrę-j powane kwotami produkcyjnymi firm y m uszą patrzeć, jak nowi konkurenci w coraz większym tempie rozszerzają sprzedaż i przej- ] m ująich klientów. W rezultacie kartel m usi załam ać się pod presją! nowych konkurentów15. szym i „zdolnościam i produkcyjnym i”, m ierzonym i rozm ia rem ich (...) zakładu produkcyjnego, b ęd ą d om agać się od pow iednio w iększego udziału (Benham , Economics , s. 23 2 ). B y zapoznać stf z analizą trudności, z jakim i borykają się kartele, zob. także Bjarke Fog, „H ow Are Cartel Prices Determined?”, Journal o f Industrial Economics, listen pad 1956, s. 16—23; Donald D ew ey, Monopoly in Economics and Law (Chicago:; Rand M cN ally 1959), s. 14-24; W ieser, Social Economics (London: George Allen and Unwin 1927), s. 225. 15 B y zapoznać się z ilustracjami tej niestabilności w historii karteli, zob. Fair-j child, Fum iss i Buck, Elementary Economics, II (N e w York: M acm illan 1948),; s. 5 4 -5 5 ; Charles Norm an Fay, Too Mi%dt Government, Too Much Taxation
33 & WOLNY RYNEK A KARTELE Przeciwnicy karteli używ ają jeszcze innych argumentów. Jedna z tez głosi, że firmy, które wcześniej konkurowały, teraz się jednoczą, „ograniczając konkurencję” lub „krepując rynek”. Takie działanie ma naruszać wolność wyboru konsumentów. Jak stwierdził Hutt w cytowanym wcześniej artykule: „Konsumenci są wolni, (...) a ich suwerenność jest realizowana tylko w takim zakresie, w jakim istnieje możliwość substytucji dóbr”. Lecz jest to całkowicie błędne rozumienie wolności. Gdy Cmsoe i Piętaszek handlują ze sobą na bezludnej wyspie, mają bardzo mały zakres wyboru; możliwość substytucji jest w tym wypadku niewielka. Lecz jeśli żaden z nich nie narusza osoby lub własności drugiego, obaj są absolutnie wolni. Przyjęcie prze ciwnego stanowiska to wynik pomylenia wolności z obfitością dóbr lub zakresem wyboru. Żaden producent nie ponosi odpo wiedzialności za zdolność innych ludzi do uzyskania substytutów M M Żaden plantator kawy ani producent stali, czy działa poje dynczo, czy w porozumieniu, nie jest odpowiedzialny przed ni kim za tc%ie nie zdecydował ifę wyprodukować więcej. Jeśli pro fesor X albo konsument Y uważają, że liczba producentów albo ilość wytwarzanej kawy niąfeii wystarczająca, to mogą oni w ejii do branży produkcji kawy, zwiększając zarówno liczbę konku rentów, jak też produkowaną ilolc dobra. . Gdyby popyt konsumpcyjny rzeczywiście uzasadniał istnie nie większej liczby konkurentów, albo większą produkcję, albo większą różnorodność produktów, to przedsiębiorcy skorzystali by z okazji uzyskania zysków dzięki zaspokajaniu tego popytu. Jeśli to się nie dzieje, to znaczy, że taki niezaspokojony popyt konsumpcyjny nie istnieje. A w takim razie, żadne działania nM York: Doubleday, Page 1923), s. 41, i Big Business and Government (New York: Doubleday, Page 1912); A. D. H. Kaplan, Big Enterprise in a Competitive System (Washington, D.C.: Brookings Institute 1954), s. 11-12.
34 zaspokoją popytu konsum pcyjnego lepiej n iż działania dokonyS wane na nieskrępowanym rynku. Pomylenie wolności z obfitoJ ścią dóbr wynika z niedostrzegania różnicy pom iędzy warunka-j m i tworzonym i przez naturę a działaniam i ludzi zmierzającymi j do przekształcenia natury. W stanie nieprzekształconej natury nie ma obfitości dóbr; dóbr jest bardzo niewiele lub nie ma ich wca-j Ił CnaoBi jest całkowicie w olny, a jednak bliski śmierci głodo-j wej. Oczywiście wszyscy woleliby, by natura ofiarowała namj więcej dóbr, lecz są to czcze fantazje. Nasz świat jest najlepszym z możliwych światów, ponieważ jest to jed yn y m ożliwy świat. Los! człowieka na ziemi jest taki, że musi on działać w warunkach. stwarzanych przez naturę i poprawiać je na sw oją korzyść. Slo-\ gan „wolność do śm ierci głodow ej ” nie je s t krytyką wolnego ryn-\ ku, ale sam ej natury. Ekonomia pokazuje, że tylko wchodząc we wzajemne rela cje na wolnym rynku, ludzie m ogą zapewnić obfitość dóbr sobie i całemu społeczeństwu. (Termin „w olny”, tak ja k wszędzie! w niniejszej książce, używany jest w znaczeniu niebycia podda-] nym przemocy ze strony innych osób). Używanie pojęcia wolno ści jako ekwiwalentnego z obfitością dostępnych dóbr utrudnia; zrozumienie tej prawdy* Wolny rynek w świecie produkcji może być określony jako 1 „wolna konkurencja” lub „wolne prawo wejścia”, co oznacza, że w wolnym społeczeństwie każdy może konkurować i produko-1 wać w dowolnej branży. „Wolna konkurencja” to wolność w sfe rze produkcji: możliwość kupowania, sprzedawania i przekształ cania własności bez siłowej interwencji z zewnętrz. Doszliśmy do wniosku, że w reżimie wolnej konkurencji zadowolenie konsum entów będzie tak duże, ja k to możliwe w danych warunkach. Przedsiębiorcy, którzy będą prognozować najlepiej, zajmą dominującą pozycję, i jeśli ktokolwiek dostrze ga możliwość osiągnięcia zysków, m a w olną rękę, by wykorzy stać swoją zdolność przewidywania. Reżimem, który maksyma-
35
lizuje zadowolenie konsumentów, nie jest zatem „doskonała kon kurencja”, ani „konkurencja wolna od działań kartelowych”16, ani żadna inna, tylko stan wolności gospodarczej. Niektórzy krytycy twierdzą, że na wolnym rynku nie ma „prawdziwej” wolnej konkurencji ani prawdziwej swobody wej ścia. Jak bowiem konkurować, gdy potrzebne są ogromne kwoty, by zainwestować w wydajne fabryki lub firmy? Łatwo jest „wejść” do „branży” sprzedaży ulicznej, bo nie potrzeba do tego wielkie go kapitału, lecz otworzenie nowej firmy samochodowej jest pra wie niemożliwe ze względu na wymóg posiadania wielkiej ilości kapitału. Ten argument jest kolejnym wariantem mylenia wolności z obfitością dóbr. W tym przypadku obfitość dotyczy kapitału pie niężnego, który człowiek zdołał zgromadzić. Każdy człowiek ma wolność zostania baseballistą; lecz wolność ta nie oznacza, że będzie dobrym graczem. Zakres możliwych do podjęcia przez człowieka działań, zależny od jego zdolności i wartości wymien nej jego własności, jest czymś całkowicie innym niż wolność. Jak stwierdziliśmy wcześniej, wolne społeczeństwo prowadzi na dłuższą metę do ogólnej obfitości dóbr i jest ono koniecznym warunkiem zaistnienia tej obfitości. Lecz te dwa pojęcia muszą być rozróżniane i należy wystrzegać się wprowadzania zamętu za pomocą takich sformułowań, jak „rzeczywista wolność” lub „prawdziwa wolność”. Fakt, że każdy ma wolność wejścia do danej branży, nie znaczy, że każdy je st w stanie to uczynić. Nie każdy będzie dysponował odpowiednimi cechami osobistymi albo wystarczającym kapitałem pieniężnym. Mniej ludzi będzie zdol nych wykorzystać swoją wolność do otworzenia nowej firmy w branżach wymagających zainwestowania większego kapitału niż w branżach, gdzie potrzeba mniej kapitału, podobnie jak mniej pracowników będzie mogło wykorzystać swoją wolność do podTe terminy zostaną wyjaśnione później.
36 jęcia pracy w profesji wymagającej wysoce specjalistyczny^ umiejętności niż w profesji, gdzie zaawansowane umiejętności* nie są potrzebne. Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Trudności te są nawet bardziej istotne w przypadku pracy! niż w przypadku konkurencji biznesowej. Czymże są nowocze sne instytucje, takie jak korporacje, jeśli nie sposobem połączę-' nia kapitału posiadanego przez ludzi o różnym stopniu zamożno-! ści? „Trudność” zainwestowania w nową firmę nie powinna byi rozważana w kategoriach setek milionów dolarów potrzebnych do' sfinansowania całkowitej inwestycji, ale w kategoriach 50 lub in nej kwoty dolarów potrzebnej do zakupu akcji. Lecz umiejętności wykorzystywane w pracy nie mogą być łączone tak jak kapitał. Czasem argumentacja o trudnościach wejścia na rynek do-] prowadzana jest do absurdu. Przykładowo często się twierdzi, że] we współczesnym świecie firmy są tak duże, że nowi ludzie „nie] mogą” konkurować lub wejść do branży, ponieważ nie są w sta nie zgromadzić kapitału. Krytycy ci wydają się nie dostrzegać, że] łączny kapitał i bogactwo jednostek zwiększały się równoległej ze wzrostem bogactwa potrzebnego do uruchomienia nowego] przedsięwzięcia. Są to dwie strony tego samego medalu. Nie ma* powodu, by uważać, że przed wieloma wiekami łatwiej było zgro madzić kapitał potrzebny do otworzenia sklepu niż w dzisiejszych] czasach do utworzenia firmy produkującej samochody Jeśli jest! wystarczająco dużo kapitału, by sfinansować duże firmy, które] istnieją obecnie, jest go też wystarczająco dużo, by sfinansować] jeszcze jedną; kapitał mógłby zostać wycofany z istniejących dużych firm i przesunięty do nowych, jeśli zaistnieje taka potrze ba. Oczywiście jeśli nowe przedsięwzięcie nie służyłoby konsu- j mentom, a zatem było niedochodowe, to nietrudno zgadnąć, że na wolnym rynku zabrakłoby chętnych do jego sfinansowania. Nie powinno nikogo dziwić, że na wolnym rynku istnieje między ludźmi nierówności w możliwościach lub dochodach pie*] niężnych. Mówiliśmy już o tym, że ludzie nie są „równi” JNM
37
względem gustów, zainteresowań, zdolności lub miejsc za mieszkania. Surowce nie są „równo” rozprzestrzenione na po wierzchni ziemi17. Owa nierówność lub różnorodność umiejętno ści i dystrybucji surowców jest źródłem nierówności dochodów na wolnym rynku. A ponieważ zasoby pieniężne człowieka są pochodną jego zdolności do służenia konsumentom, jak też zdol ności jego przodków tym zakresie, nie może dziwić, że pomię dzy ludźmi występują różnice w bogactwie. Termin „wolna konkurencja” może więc być mylący, jeśli nie oznacza wolności działania, tzn. swobody konkurowania lub niekonkurowania, zależnie od tego, jak jednostka sobie życzy. Z naszej dyskusji powinno jasno wynikać, że nie ma nic na gannego lub destrukcyjnego wobec wolności konsumentów w ustanawianiu „cen monopolistycznych® lub tworzeniu karteli. Porozumienie kartelowe, jeśli jest dobrowolne, nie narusza wol ności konkurencji, a jeśli okazuje się dochodowe, oznacza to, że jest dla konsumentów korzystne. Jest ono w pełni zgodne z zasa dami, na jakich opiera się wolne społeczeństwo, z samosuwerennością jednostki, i jest przykładem zarabiania poprzez służenie konsumentom. Jak to błyskotliwie ujął Benjamin R. Tucker: Prawo do współpracy jest równie bezdyskusyj ne co prawo do konkurencji; prawo do konku rencji zawiera w sobie prawo do powstrzymania się od konkurowania; współpraca jest często me todą konkurowania, a konkurencja jest zawsze, z szerokiej perspektywy, metodą współpracy (...) to wszystko są uprawnione, praworządne, nie inwazyjne sposoby egzekwowania praw jed17 Oczywiście sam termin „równy” jest tu niewłaściwy. Co będzie znaczyło stwier dzenie, źe umiejętności prawnika Jonesa są „równe” umiejętnościom nauczyciela Smitha?
nostki w systemie prawa cywilnego zapewnia jącego wszystkim równą wolność (...) W świetle powyższych, niepodważalnych stwier dzeń, trust, podobnie jak każde inne przedsię wzięcie gospodarcze, którego celem jest próba uczynienia wspólnie jedynie tego, co każdy jego członek mógłby próbować uczynić samemu, jest ,p erse, instytucją której prawo istnienia jest niepodważalne. Atakowanie, kontrolowanie lub kwestionowanie takiej formy współpracy pod zarzutem jej niszczącego wpływu na konkuren cję jest absurdem,.* %$wsi niszczy konkurencją w takim samym sensie| w jakim sama konku rencja niszczy konkurencją [wyróżnienie Rothbarda]. Trust niszczy konkurencję, produkując i sprzedając taniej niż ci, którzy do niego nie należą lecz w tym sensie każdy, kto wygrywa ze swoimi konkurentami, niszczy konkurencję. (...) Faktem jest, że istnieje jeden sposób nisz czenia konkurencji, do którego wszyscy mają prawo, i inny sposób niszczenia konkurencji, do którego nikt nie ma prawa. Czy należymy do trustu, czy nie, wszyscy mamy prawo niszczyć konkurencję konkurując, ale nie mamy prawa, czy należymy do trustu, czy nie, niszczyć kon kurencji arbitralnymi zarządzeniami, interwe niować w dobrowolne działania poprzez siło we duszenie inicjatywy18. 18 Fragm ent p rzem ów ien ia n a konferen cji Federacji O b y w a telsk iej (C iv ic Federation) pośw ięcon ej trustom , która m ia ła m ie jsc e w C h ic a g o 1 3 - 1 6 w rześnia 1899%
Chicago Conference on Trusts (C h ica g o 1 9 0 0 ), s. 2 5 3 —2 5 4 , przedrukow any w B#1 jam in R. Tucker, Individual Liberty ( N e w York: V anguard P ress 19 2 6 ), s. 248—257*
39 Nie znaczy to, oczywiście, że łączenie firm jest „lepsze niż” konkurencja pomiędzy firmami. Stwierdzamy po prostu, ż§ rela tywny rozmiar obszarów wewnątrz firmy lub pom iędzy firmami na wolnym rynku będzie dokładnie taki, by najlepiej służyć dobroby towi konsumentów i producentów jednocześnie. Jest to zgodne z naszym poprzednim wnioskiem, że firmy będą osiągały takie roz miary, które pozwalają im najlepiej służyć konsumentom19* F. PROBLEM JEDNEGO WIELKIEGO KARTELU M it złego kartelu został wzmocniony przez wizję ,jednego wielkiego kartelu”. „No dobrze - mógłby ktoś powiedzieć - ale co by było, gdyby wszystkie firmy w kraju utworzyły Jeden Wielki Kartel? Czy nie byłoby to źródłem wielkich nieszczęść?” Odpowiedź możemy znaleźć w rozdziale 9, w którym m ó wiliśmy o tym, że w olny rynek nakłada ograniczenia na rozmiar Jeden z prawników stwierdził na konferencji: 7 Kontrola cen może być trwała tylko dzięki takiej wyższości metod wytwarzania, że konkurencja zostanie całkowicie po konana. Każda cena, która umożliwi konkurentom osiąganie znaczącego zysku, będzie sprzyjała istnieniu konkurencji, co doprowadzi do obniżenia ceny (Azel F. Hatch, Chicago Conjfe§S*S%.s. 70). ,gr Zob. także tekst doskonałej przemowy A Leo Weila, ibid., s. 77-96; oraz teksty przemów: W. P. Pottera, ibid., s. 299-305; F. B. Thurbera, ibid., s. 124-136; Hora tio W. Seymoura, ibid., s. 188—193; J. Sterlinga Mortona, ibid., &. 225-230. m Czy z naszej dyskusji wynika, że, jak zarzucał Dorfman w; J* Dorfman, The Economic Mind in American Civilization, III (New York: Viking Press 1949), s. 247, „cokolwiek jest, jest właściwe”? Nie możemy w tym miejscu wchodzić w dyskusję na temat relacji między ekonomią a etyką ale możemy krótko stwier dzić, że nasza odpowiedź, w odniesieniu do wolnego rynku, to warunkowe „tak”. Mówiąc precyzyjniej, musielibyśmy stwierdzić: Przy danych celach na skalach war tości poszczególnych osób, ujawnionych w ich rzeczywistych działaniach, maksy malna możliwa realizacja tych celów osiągana jest tylko na wolnym rynku. Czy owe cele są „właściwe”, czy nie, to zupełnie inna kwestia i ekonomia nie może na to pytanie odpowiedzieć.
40
firmy. O graniczenia te związane są z m ożliwościam i prowadzę, nia rachunku ekonom icznego. A by móc obliczyć zyski i straty każdego ze sw oich oddziałów, firm a m usi odwołać się do ze w nętrznych rynków w przypadku każdego czynnika produkcji i produktu pośredniego. Gdy znikają zew nętrzne rynki, gdyż w chłania je pojedyncza firma, znika m ożliwość prowadzenia ra chunku ekonomicznego i firma nie m oże racjonalnie alokować sw oich zasobów. Im mniejsza możliwość prowadzenia rachunku ekonomicznego, tym większa sfera irracjonalności w działaniach firmy i tym trudniej jej uniknąć strat. Jeden wielki kartel w ogóle nie m ógłby racjonalnie alokować dóbr produkcyjnych i tym sa m ym uniknąć dotkliwych strat. Dlatego nie m ógłby funkcjono wać, a próby jego utworzenia szybko kończyłyby się klęską. Socjalizm jest w sferze produkcji ekwiwalentem Jednego W ielkiego Kartelu, zorganizow anego i kontrolow anego przez państwo20. Zwolennicy socjalistycznego „centralnego planowania1* jako efektywniejszej metody produkcji na potrzeby konsumen tów m uszą odpowiedzieć na pytanie: Jeśli centralne planowanie jest naprawdę bardziej efektywne, czemu nie zostało ustanowio ne przez poszukujących zysku uczestników rynku? Fakt, że Je den W ielki K artel nie pow stał nigdy w ip o só b dobrowolny i do jego utworzenia potrzebny jest przym us ze strony państwa, pokazuje, że nie jest on najefektywniejszą m etodą zaspokajania potrzeb konsumentów21. . Załóżmy na chwilę, żp Jeden Wielki Kartel mógłby powstać na wolnym rynku i nie zaistniałby problem braku rachunku eko-*8 20 Jeśli wszystkie czynniki i surowce są w pełni kontrolowane przez państwo, to nie ma w ielkiego znaczenia, czy państwo jest ich legalnym ^h*Sś(SB0h Własność w iąże się z kontrolą. Rzeczyw istym w łaścicielem jakiegoś zasobu nie jest jego no minalny w łaściciel, jeśli zostanie pozbaw iony kontroli nad tym zasobem, ale ten, kto sprawuje faktyczną kontrolę. 8 Jedyny znany nam autor, k tóiy uw aża Jeden W ielki Kartel (dobrowolny) za ideał, to Spencer Heath, Citadel, Market, and Altar. Emerging Society (Baltimore: Science o f Society Foundation 1957), s. 1 8 4 -1 8 7 .
41 nomicznego. Jakie miałoby to konsekwencje ekonomiczne? Czy taki kartel mógłby kogoś „wyzyskać”? Po pierwsze, konsumen tów nie można „wyzyskać”. Krzywe popytu konsumpcyjnego mogłyby nadal być elastyczne lub nieelastyczne. Ponieważ, o czym będziemy mówić, krzywe popytu konsumentów są za wsze elastyczne przy cenie powyżej rynkowej ceny równowagi, kartel nie mógłby podnieść cen i zarobić więcej. A co z czynnikami produkcji? Czy ich właściciele nie byliby „wyzyskiwani” przez kartel? Po pierwsze, żeby być efektywnym, powszechny kartel musiałby obejmować właścicieli ziemi; w prze ciwnym razie przejmowaliby oni wszystkie zyski. Czy w takim razie powszechny kartel kontrolujmy zarówno ziemię, jak też do bra kapitałowe, może „wyzyskiwać” pracowników, płacąc im sys tematycznie mniej, niż wynosi wartość produktu krańcowego ich pracy? Czy członkowie kartelu nie mogliby uzgodnić, że będą płacić bardzo mało swoim pracownikom? Lecz gdyby tak się sta ło, stworzyłoby to okazję, by pojawili się przedsiębiorcy spoza kartelu, albo wyłamali się z niego jego członkowie, by osiągać zyski dzięki zatrudnianiu pracowników za wyższą płacę. Tego rodzaju konkurencja przyniosłaby podwójny efekt: (a) wzmocni łaby tendencję do wyłamywania się z kartelu i (b) phne pracow ników wzrastałyby do poziomu wartości produktu krańcowego ich pracy. Dopóki istnieje wolna konkurencja, nieskrępowana przez rządowe ograniczenia, żaden kartel nie mógłby wyzyski wać pracowników ani pozostać na długo powszechnym kartelem22. 3. Iluzja ceny monopolowej W naszych dotychczasowych rozważaniach doszliśmy do wniosku, że nie ma nic „złego” w cenie monopolowej, czy jest ona ustanowiona przez pojedynczą firmę, czy przez kartel; jaka kolwiek cena ustali gię na wolnym rynku (nieskrępowanym przez Por. Mises, Human d m
s. 592.
42 przemoc lub groźbę przemocy), będzie ceną „najlepszą”. Poka zaliśmy także, że nie można oddzielić działań zwiększających efektywność od działań „monopolistycznych” ani też rozdzielić kwestii technologii i dochodowości. Mówiliśmy też o niestabilności układów kartelowych. W niniejszym podrozdziale zbadamy kolejny problem: Za kładając, że nie ma nic „złego” w cenach monopolistycznych, czy samo pojęcie „ceny monopolowej” jest sensowne? Czy moż na ją odróżnić od ceny konkurencyjnej, której ma być przeciwień stwem? By odpowiedzieć na to pytanie, musimy przyjrzeć się teorii ceny monopolowej. A. DEFINICJE MONOPOLU Zanim zbadamy teorię ceny monopolowej, musimy zacząć od zdefiniowania monopolu. Choć monopol stanowi temat nie zliczonych książek i artykułów ekonomicznych, nie ma jasności w kwestii jego definicji23. Panuje w tym zakresie ogromne za mieszanie. Niewielu ekonomistów sformułowało spójną i sen sowną definicję monopolu. Typowy przykład nieudanej definicji to: „Monopol wystę puje wtedy, gdy firma kontroluje cenę swoich produktów”. Ta definicja to pomieszanie błędu i absurdu. Po pierwsze, na wol nym rynku nie istnieje coś takiego jak „kontrola” nad ceną, po której następuje wymiana dóbr; w każdej wymianie cena sprze daży jest dobrowolną ceną ustaloną przez obie strony. Żadna ze stron nie sprawuje nad nią „kontroli”; istnieje tylko kontrola da nej osoby nad je j własnymi działaniam i ^ wypływającymi z su werenności osobistej (self-sovereignty) —a więc kontrola nad tym, 23 Dotyczy to też praw ustanawianych w celu zwalczania monopoli. Pomimo kon stytucyjnych zastrzeżeń w kwestii niejasności aktów prawnych. Ustawa antytrustfr wa Shermana delegalizuje działania „monopolistyczne”, nie definiując ich. Do tej pory legislacja nie zawiera jasnych sformułowań na temat tego, jakie działania $ monopolistyczne.
43
czy przystąpi do transakcji. Nikt nie ma kontroli nad ceną, ponie waż cena jest wzajemnym uzgodnieniem. Natomiast każda osoba ma absolutną kontrolę nad swoimi działaniami, a więc nad tym, jaką cenę będzie próbowała uzyskać. Każdy człowiek może za proponować taką cenę sprzedawanego przez siebie dobra, jaką zechce; pytanie brzmi, czy znajdzie po tej cenie nabywców. Po dobnie każdy nabywca może żądać określonej ceny; ale nie zna czy to, że na pewno znajdzie sprzedawcę. To właśnie proces skła dania wzajemnych ofert prowadzi do ustalania się cen rynkowych. Istnieje jednakże rozpowszechnione przekonanie, że, przy kładowo, Henry Ford ma nieporównanie większą kontrolę nad cenąproduktów swojej firmy niż drobny farmer uprawiający psze nicę. Farmer ma być rzekomo „biorcą” ceny rynkowej, natomiast Ford może „ustalić własną” cenę. Zgodnie z fp n poglądem far mer podlega bezosobowym siłom rynkowym, a wife woli konsu mentów, natomiast Ford, w mniejszym lub większym stopniu, jest panem swego losu, o ile nie faktycznym władcą konsumentów. „Władza monopolistyczna” Forda ma wynikać z tego, że jego firma jest „wielka” w relacji do rynku samochodowego, natomiast farmer jest „doskonałym konkurentem”, ponieważ jest „drobnym” producentem w relacji do całkowitej podaży pszenicy. Zazwy czaj Forda nie uważa się za „absolutnego” monopolistę, ale kogoś, kto dysponuje, cokolwiek to znaczy, „istotną władzą monopoli styczną”. Po pierwsze, twierdzenie, że farmer i Ford różnią się pod względem stopnia kontroli nad ceną, jest całkowicie błędne. Obaj są w takiej samej sytuacji: obaj mają absolutną kontrolę nad ilo ścią produktu i nad tym, jaką cenę będą starali się uzyskać24*Mli mają natomiast żadnej kontroli nad transakcją, która nastąpi. Far mer może zażądać dowolnej ceny, podobnie jak Ford, i może sta rać się znaleźć nabywcę po tej cenie. Nie jest zmuszony do sprze24 Oczywiście nie uwzględniamy tutaj niepewności towarzyszącej produkcji rol niczej wynikającej z kaprysów pogody, itd.
44 dąży swojego produktu na „zorganizowanych” rynkach, jeśli może gdzieś indziej uzyskać lepsze warunki. Każdy producent każdego produktu może w społeczeństwie wolnorynkowym produko wać tyle, ile chce, i próbować to sprzedać po dowolnej cenie25, Maturalnie każdy sprzedawca będzie chciał sprzedać iwój produkt po najwyższej możliwej cenie; podobnie każdy nabywca będzie próbował zakupić dobra po najniższej możliwej cenie.3 Powstająca w ten sposób dobrowolna interakcja nabywców i sprze dawców ustanawia strukturę podaży dóbr konsumpcyjnych i pro-: dukcyjnych oraz popytu na nie. Oskarżanie Forda, wodociągów lub jakiegokolwiek innego producenta o „podnoszenie cen do opo ru” („charging whatever the traffic will bear”), co ma stanowić objaw pozycji monopolistycznej, jest nonsensem, bo tak postępuje każdy uczestnik gospodarki: drobny farmer, pracownik, właściciel ziemski, itd. „Podnoszenie cen do oporu” jest emocjonalnym synonimem żądania tak wysokiej ceny, jaką da się uzyskać. To, kto oficjalnie „ustanawia” cenę obowiązującą w dowol nej wymianie, jest nieistotną kwestią techniczną, będącą raczej przedmiotem konwencji niż analizy ekonomicznej. To, że Macy’s codziennie ogłasza swoje ceny, nie oznacza, i e może je na rzucać konsumentom26; podobnie to, że wielcy przemysłowi na bywcy nieprzetworzonych surowców ogłaszają ceny skupu, nie oznacza, że sprawują jakąś szczególną kontroli nad cenami, któ re płacą dostawcom. Ogłaszanie cen nie jest narzędziem kontroli, ale przekazywania informacji wszystkim potencjalnym nabyw com i/lub sprzedawcom. Proces ustalania się cen poprzez inter akcję skal wartości następuje dokładnie tak samo, niezależnie od 25 B y zapoznać się z dalsządyskusjąna ten temat, zob. Murray N. Rothbard, „The B ogey o f Administered Prices”, The Freeman, wrzesień 1959, s. 39-41. 26 Wręcz przeciwnie, to konsumenci kontrolują M acy’s w takim zakresie, w jakim sklep ten chce osiągać dochód pieniężny. Por. John W. Scoville i N oel Sargent (red.). Fact and Fancy in the T.N.E.C. Monographs (N ew York: National Association o> Manufacturers 1942), s. 312.
konkretnych szczegółów i instytucjonalnych uwarunkowań trans akcji rynkowych27. Każdy producent jest więc suwerenem wobec własnych dzia łań; może kupować, produkować i sprzedawać, co tylko chce i komukolwiek chce. Farmer nie musi sprzedawać na jakimkol wiek rynku lub jakiejkolwiek firmie, podobnie jak Ford flfe musi niczego sprzedawać Johnowi Brownowi, jeśli sobie tego nie życzy (bo, na przykład, może uzyskać lepszą cenę gdzieś indziej). Lecz jeśli producent chce maksymalizować swój dochód pieniężny, poddaje się kontroli ze strony konsumentów i odpowiednio pla nuje produkcję. Jest to prawda w odniesieniu do farmera. Forda, czy kogokolwiek innego w eaigj gospodarce —Właściciela ziemi, pracownika, usługodawcy, właściciela produktu, itd. Ford nie ma więc większej „kontroli” nad konsumentem niż farmer. Jeden z popularnych argumentów głosi, że Ford może uzy skać „władzę monopolistyczną”, ponieważ jego produkt ma znaną markę handlową, której nie posiada produkt farmera. Jednakże taka argumentacja jest stawianiem wozu przed koniem. Marka produktu i jej powszechna znajomość są pochodną pragnienia posiadania produktu przez konsumentów, a zatem są rezultatem popytu konsumpcyjnego, a nie pierwotnym środkiem narzucania konsumentom „władzy monopolistycznej^ Farmer Hiram Jones może bez przeszkód umieścić nazwę „Pszenica Hiram Jones” na swoim produkcie, który zamierza sprzedać. Fakt, że tego nie czy ni, wskazują że nie byłoby te dochodowe posunięcie w danych warunkach rynkowych. Podstawowa kwestia polega na tym, że w niektórych przypadkach konsumenci i przedsiębiorcy prowa dzący produkcję niższego rzędu uważają markę za reprezentację 27 Jeden z często podawanych powodów przypisywania „kontroli cenowej” For dowi, a nie drobnemu farmerowi, jest taki, że Ford to tak duża firma, że jej działa nia wpływają na cenę rynkową produktu, podczas gdy farmer jest tak drobnym sprzedawcą że jego działania nie mają wpływu na cenę. Zajmiemy się tym poglą dem przy okazji krytyki teorii ,Jkonkurencji monopolistycznej”.
46 unikalnego produktu, a w innych przypadkach nabywcy uważają produkt jednej firmy - jednego właściciela produktu lub zespołu właścicieli produktu działających wspólnie - za identyczny pod względem wartości użytkowej z produktami innych firm. Z jaką sytuacją będziemy mieć do czynienia, zależy całkowicie od war tościowań nabywców w każdym konkretnym przypadku. W dalszej części niniejszego rozdziału przeanalizujemy do kładniej splątaną sieć błędnych poglądów obecnych w teoriach „konkurencji monopolistycznej”; na razie staramy się sformuło wać definicję monopolu p er se. Możliwe są trzy spójne definicje monopolu. Jedna z nich wywodzi się z lingwistycznego korzenia słowa „monopol”: monos (jedyny) i polein (sprzedawać), tm . je dyny sprzedawca danego dobra (definicja 1). Jest to z pewnością sensowna definicja, lecz niezwykle szeroka. Oznacza ona, że kie dykolwiek produkty postrzegane są jako różne, ich producenci i sprzedawcy są „monopolistami”. John Jones, prawnik, jest „mo nopolistą” w zakresie porad prawnych Johna Jonesa; Tom Wil liam s, doktor, jest „monopolistą” w zakresie własnych usług medycznych, itd. Właściciel Empire State Building jest „mono polistą” w zakresie usług wynajmu pomieszczeń w tym budynku. Zgodnie z tą definicją wszelkie dokonywane przez konsumentów rozróżnienia pomiędzy produktami równoznaczne są z powsta waniem „monopoli”. Należy pamiętać, że tylko konsum enci mogą stwierdzić, czy dwa towary oferowane na sprzedaż są tym samym dobrem, czy dwoma różnymi dobrami. Kwestii tej nie rozstrzygną inspekcje badające fizyczne cechy produktu. Fizyczna natura produktu może być tylko jed n ą z jego właściwości; w większości przypadków marka, opinia o firmie lub przyjemniejsza atmosfera w sklepie wyróżni dany produkt spośród konkurencyjnych. Produkty staną się różnym i dobram i w oczach konsumentów. Nikt nie może z góry wiedzieć —a szczególnie ekonomista —czy towar sprzeda wany przez A będzie traktowany na rynku jako jednorodny z ta-
47
kim samym podstawowym dobrem fizycznym sprzedawanym przez B28-29. Przykładowo, ekonomiści często stwierdzali, że konsumenci, którzy zapłacą wyższą cenę za to samo dobro w sklepie z przyjemniejszą atmosferą działają „irra cjonalnie”. Jednakże wcale tak nie jest, gdyż konsumenci nie kupują po prostu fizycznej puszki fasoli, ale puszkę fasoli sprzedawaną w pewnym sklepie przez pewnych sprzedawców, i czynniki te mogą (choć nie muszą) stać się dla nich wy różnikiem. Biznesmeni zwracają mniejszą uwagę na takie „niefizyczne” aspekty dóbr (choć będą one również wpływać na ich zakupy) nie dlatego, że są „bardziej racjonalni” niż konsumenci, ale dlatego, że dokonując zakupów, nie są zaintereso wani własną skalą wartości. Jak już stwierdziliśmy wcześniej, biznesmeni general nie kierują się wyłącznie wielkością przychodu, jaki uzyskają ze sprzedaży dobra. By zapoznać się z doskonałą analizą definicji Jednorodnego produktu”, zob. G. Warren Nutter, „The Plateau Demand Curve and Utility Theory”, Journal o f Political Economy, grudzień 1955, s. 526-528. Zob. także Alex Hunter, „Product Differentiation and Welfare Economics”, Quarterly Journal o f Economics, listopad 1955, s. 533-552. 29 Profesor Lawrence Abbot, w jednej z doskonałych teoretycznych prac z ostat nich lat, pokazuje, że w miarę rozwoju cywilizacji i ekonomii produkty staną się coraz bardziej zróżnicowane i mniej jednorodne. Większe zróżnicowanie następuje bardziej na poziomie konsumenta niż producenta. W rozwijającej się gospodarce coraz większą proporcję dóbr rynkowych stanowią dobra, które kiedyś konsumenci wytwarzali sami. Dlatego na rynek dostarczanych jest coraz więcej gotowych dóbr w porównaniu z nieprzetworzonymi materiałami fiUtóafe niż mąka, swetry raczej niż nici, itd.). Zwiększa się zatem możliwość różnicowania. Ponadto, na zarzut, że reklama tworzy w umysłach konsumentów różnice, których „tak naprawdę” nie m ą Abbot odpowiada, że ma raczej miejsce proces odwrotny rozwijająca się cywilizacja pogłębia percepcję konsumentów i pomaga im dostrzec różnice, których ipćzelbiej byli nieświadomi. Abbot pisze: W miarę jak człowiek staje się bardziej cywilizowany, roz wija swoją zdolność percepcji w zakresie różnic jakościo wych. Subiektywna jednorodność może istnieć tam, gdzie nie ma obiektywnej jednorodności, z powodu niezdolności * lub braku chęci po stronie nabywców do zauważenia różnic pomiędzy niemal identycznymi produktami. (...) W miarę jak społeczeństwo dojrzewa, a edukacja się poprawią ludzie uczą się rozwijać zdolności rozróżniania. Ich potrzeby stają się bardziej szczegółowe. Zaczynają (...) preferować już nie po prostu białe wino, ale Chablis rocznik 1948. (...) Generalnie rzecz biorąc, ludzie | | i doceniaj ą znaczenia pozornie trywial nych różnic na polu, w którym nie są ekspertami. Osoba nie28
48 Dlatego powyższej definicji „monopolu” nie można uznać za użyteczną. Definicja ta zależy od tego, co wybierzemy jako „dobro jednorodne”, a o tym nie m ogą zadecydować ekonomiści. Co jest jednorodnym dobrem ** krawaty, krawaty w kropki czy krawaty wykonane przez Jonesa? Tylko konsumenci mogą zade cydować i będą oni decydować różnie w każdym konkretnym przypadku. Definicję 1 można by prawdopodobnie sprowadzić ostatecznie do definicji monopolu jako w yłącznego praw a wła sności każdego człowieka do swojego m ajątku —a to, absurdal nie, czyniłoby każdą osobę monopolistą30! /. interesująca się muzyką może stwifiWtóć, ż§.Błfi tna najmniej szej różnicy w brzmieniu fortepianów Steinwaya i Chickeringa, gdyż nie będzie w staniei Podobnie dśth s: ba, która nie grywa w golfa, prędzej niż częsty gracz stwier dzi, żę wszystkie marki piłek golfowych są praktycznie takie same (Lawrence Abbot, Quality and Competition [New York: Columbia University Press 1955], s. 18-19, i rozdz. I). Zob. także ibid., s. 45-46 i Edward H. Chamberlin, „Product Heterogeneity and Public Policy” w Towards a More General Theory o f Value (New York: Oxford University Press 19$?), s. 96. f 39 Dziwnym trafem, mimo bogactwa literatury poświęconej monopolom, bardzo niewielu ekonomistów podjęło się próby zdefiniowania monopolu i dlatego proble my te nie stały się przedmiotem powszechnego zainteresowania. Pani Robinson, na początku swej słynnej książki Economics o f Imperfect Competition, dostrzega trud ności definicyjne, lecz unika tej kwestii w pozostałej części książki. Robinson przy znaje, że dokładana analiza wskazuje, że albo monopol należałoby zdefiniować jako kontrolę każdego producenta nad własnym produktem, albo monopol po pro stu nie może istnieć na wolnym rynku. Bowiem wszystkie produkty konkuruj ą mię dzy sobą o dolary konsumentów, natomiast bardzo niewiele artykułów jest ściśle homogenicznych (jednorodnych). Robinson próbuje obejść to zagadnienie, odwohlj|^ się do „zdrowego rozsądku” i definiując monopol jako sytuację, gdy pomię dzy produktem i innymi substytutami, które konsument może kupić, istnieje „wy raźna luka”. Lecz takiej definicji nie można zaakceptować. Po pierwsze, ekonomia nie ustanawia praw ilościowych, więc nie możemy liii powiedzieć o rozmiarach luk. Kiedy luka staje się „wyraźna”? Po drugie, nawet gdyby takie prawa były sen sowne, nie byłoby sposobu zmierzenia elastyczności popytu na zmiany ceny inne go produktu, elastyczności substytucji jednego dobra przez drugie, itd. Elastycz ność substytucji zmienia się cały czas i nie mogłaby zostać zmierzona, nawet jeśli
49 Definicja 1 jest zatem spójna, lecz nieprzydatna. Termin „monopolista” nacechowany jest emocjonalnymi konotacjami związanymi ze stosowaniem różnych jego definicji w przeszło ści i z przyczyn, które omówimy niebawem, większości ludzi bardzo źle się kojarzy. „Monopolista” to słowo powszechnie od czuwane jako obraźliwe. Nazwanie zdecydowanej większości populacji „monopolistami” przyniosłoby wręcz komiczny efekt. Druga definicja przypomina pierwszą, lecz jest między nimi bardzo istotna różnica. To właśnie ona była pierw otną definicją monopolu, odpowiedzialną za jego złowrogie konotacje w świa domości społeczeństwa. Przywołajmy jej klasyczne sformułowa nie autorstwa siedemnastowiecznego prawnika lorda Coke’a: Monopol to instytucja zezwolenia ze strony kró la, na mocy pełnomocnictwa, zamówienia lub na drodze innych decyzji (...) przyznanego oso bie lub osobom, ciałom politycznym lub korpo racyjnym, na wyłączność w zakresie zakupu, sprzedaży, wytwarzania lub używania czegokol wiek, podczas gdy dotychczasowa swoboda prawna wszelkich osób i ciał politycznych lub korporacyjnych do prowadzenia działalności zostaje ograniczona*31, t
pozostałaby stała, gdyż warunki podaży cały czas się zmieniają. Nie ma laborato rium, gdzie można utrzymać wszystkie czynniki ekonomiczne w stanie niezmie nionym. Po tym punkcie w dyskusji Robinson praktycznie zapomina o heterogeniczności produktu. Joan Robinson, Economics o f Imperfect Competition (London: Macmillan & Co. 1933), s. 4-6. Por. także Hunter, „Product Differentiation and Welfare Economics”, s. 547 i nast. 31 Cytat z Richard T. Ely i in.. Outlines o f Economics (wyd. 3; New York: Macmil lan & Co. 1917), s. 190-191. Blackstone przedstawił niemal taką samą definicję i nazwał monopol „licencją lub przywilejem nadanym przez króla”. Zob. także A. Leo Weil, Chicago Conference, s. 86.
50
Innymi słowy, zgodnie z tą definicją, m onopol jest przyznaniem specjalnego przyw ileju p rzez państw o, rezerw ującego pewien obszar produkcji dla jednej osoby lub grupy osób. Wejście przez innych na zarezerwowane pole działalności jest zakazane i zakaz ten wspiera siła służb porządkowych państwa. Ta definicja wywodzi się z prawa zwyczajowego {common law) i uzyskała wielkie polityczne znaczenie w Anglii w wiekach szesnastym i siedemnastym, gdy miała miejsce historyczna wal ka między libertarianami a Koroną o to, czy m ają istnieć mono pole, czy wolność produkcji! przedsiębiorczości. W świetle tej definicji nie może dziwić, że termin „monopol” zyskał konotacje nieczystych interesów i tyranii. Wielkie ograniczenia produkcji i handlu, jak również ustanowienie przez państwo monopolu ka sty uprzywilejowanych, stały się obiektem gwałtownych ataków przez kilka stuleci32. O fakcie, że definicja ta była kiedyś powszechnie uznawa nym elementem teorii ekonomii, może świadczyć cytat z dzieła jednego z pierwszych amerykańskich ekonomistów, Francisa Waylanda: Monopol to wyłączne prawo przyznane człowie kowi lub grupie ludzi na wykorzystywanie swo jej pracy lub kapitału w określony sposób33.
32 Ustanawianie licznych monopoli przez królową Elżbietę I i Karola I wywołało opór nawet ze strony służalczych sędziów i w 1624 r. parlament zadeklarował, że „wszelkie monopole są sprzeczne z prawami tego królestwa i nie będą uznawane”. Ów duch oporu przeciw monopolom głęboko wpisał się w amerykańską tradycję. Pierwotna konstytucja stanu Maryland głosiła, że wszystkie monopole są „ohydne” i „sprzeczne z (...) zasadami handlu”. Ely, Outlines o f Economics, s. 191-192. Zob. także Francis A. Walker, Political Economy (New York: Henry Holt & Co. 1911), s. 483-484. 33 Francis Wayland, The Elements o f Political Economy (Boston: Gould & Lin coln 1854), s. 116. Por. późniejszą definicję Arthura Lathama Perry’ego: „Mono pol, jak sugeruje pochodzenie tego słowa, to ograniczenie nałożone przez rząd na
51
Jest oczywiste, że ten rodzaj monopolu nie m oże powstać na wolnym rynku, nieskrępow anym przez interwencje rządowe. W wolnej gospodarce, trzymając się tej definicji, nie będzie „pro blemu monopoli”34. W ielu autorów podziela pogląd, że marki i znaki towarowe, powszechnie uważane za elementy wolnego rynku, tak naprawdę są przyznaniem specjalnego przywileju przez państwo. Żadnej firmie nie wolno „konkurować” z Hershey, pro dukując własne czekoladki i nazywając je czekoladkami Hershey35. Czyż nie jest to narzucone przez państwo ograniczenie swobody wejścia na rynek? I ja k w takich warunkach można mówić o „prawdziwej” wolności? Jednakże ten argument wynika z całkowitego niezrozumie nia natury wolności i własności. Każdy człowiek w wolnym spo łeczeństwie ma prawo do posiadania sam ego siebie I wyłącznego użytkowania swojej własności. Jego własność jest nierozerwal nie związana z jego im ieniem 36, lingwistycznym znakiem, który jest unikalny I jest z nim identyfikowany. Imię to istotny element tożsamości człowieka, a tym samym jego własności. Stwierdze nie, że człowiek jest „monopolistą” w zakresie swojego imienia, znaczy, że jest on „monopolistą” w zakresie swojej woli i w ła sności. Takie rozszerzenie znaczenia słowa „monopolista”* po-
sprzedaż pewnych usług”. Perry, Political Economy, s. 190. W ostatnich latach de finicja ta praktycznie wyszła z użycia. Jednym z nielicznych współczesnych przy kładów jest: „Monopol istnieje wtedy, gdy rząd z wykorzystaniem swej władzy ogranicza do konkretnej osoby lub organizacji, lub ich kombinacji, prawo sprzeda ły konkretnych dóbr lub usług. (...) Jest to naruszenie prawa do zarabiania na życie”. Heath, Citadel, Market, and Altar, s. 237. 34 Jak stwierdził Weil: „Monopoli nie można stworzyć na drodze stowarzyszenia lub porozumienia. Nie mamy listów patentowych przyznających wyłączne prawo. (...) Dlatego nieusprawiedliwione jest używanie terminu «monopol» w odniesieniu do efektów konsolidacji przemysłowej”. Weil, Chicago Conference, s. 86 i nast. 35 Na przykład, Edward H. Chamberlin, Theory o f Monopolistic Competition (wyd. 7; Cambridge: Harvard University Press 1956), s. 57 i nast., 270 i nast. 36 Ang. name; chodzi tu zarówno o imię, jak i nazwisko (przyp. tłum.).
52
wodujące, że obejmie ono wszystkich ludzi na świecie, jest ab surdalne. „Rządowa” funkcja obrony osoby i własności, niezbęd na do istnienia wolnego społeczeństwa tak długo, jak długo ist nieją ludzie skłonni dokonywać aktów inwazji, zawiera w sobie ochronę imienia każdej osoby lub znaku towarowego przeciwko fałszerstw u. Oznacza to, że John Smith nie będzie miał legalnego prawa udawać Josepha Williamsa, cenionego prawnika, i sprze dawać własnych porad prawnych po oświadczeniu klientom, że sprzedaje usługi Williamsa. Takie oszustwo to nie tylko kradzież, której ofiarą padają konsumenci, ule też naruszenie praw własno ści Josepha Williamsa do jego unikalnego imienia i indywidual ności. Podobnie używanie nazwy „Hershey” przez jakąś inną firmę byłoby równoznaczne z inwazyjnym aktem w postaci oszu stwa i fałszerstwa37. Zanim przyjmiemy omawianą definicję jako właściwą mu simy jeszcze rozważyć ostatnią opcję: definicję monopolisty jako osoby, która sprzedaje po cenie monopolowej (definicja 3). Ta definicja nigdy nie została wyraźnie sformułowana, ale można ją wywnioskować z najważniejszych tekstów neoklasyków na ten temat. Jej zaletą jest to, że skupia uwagę na istotnej ekonomicz nej kwestii ceny monopolowej, jej naturze i konsekwencjach. W tym kontekście przebadamy teraz neoklasyczną teorię ceny monopolowej i postaramy się ustalić, czy jest ona tak sensowna, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.*li
37 Można by tu zaprotestować, wskazując, że pojęcia te są nieprecyzyjne i stwa rzają problemy. Problemy się pojawiają, ale nie są one nieprzezwyciężalne. Przy kładowo, czyjeśli ktoś nazywa się Joseph Williams, wyklucza to, by ktoś inny nosił l i samo imię i nazwisko i każdy kolejny Joseph Williams będzie kryminalistą? Odpowiedź brzmi: Nie, dopóki nie pojawia się próba udawania innej osoby. Krótko mówiąc, to nie imię per se jest własnością człowieka, ale Imię jako element jego osoby.
53 B. NEOKLASYCZNA TEORIA CENY MONOPOLOWEP8 W poprzednich podrozdziałach mówiliśmy o cenie monopo lowej jako cenie ustalonej przez monopolistę lub kartel produ centów. Teraz zbadamy bliżej jej teoretyczne aspekty. Zwięzłą definicję ceny monopolowej zaproponował Mises: Jeśli warunki są takie, że monopolista może uzyskać wyższe przychody netto, sprzedając mniejszą ilość produktu po wyższej cenie, niż sprzedając jego większą ilość po niższej cenie, to możemy mówić o istnieniu ceny monopolo w ej w yższej niż potencjalna cena rynkow a w sytuacji braku monopolu3839. Doktrynę certy monopolowej można podsumować następu jąco: Gdy na rynku produkowana i sprzedawana jest pewna ilość dobra, ustala się rynkowa cena konkurencyjna. Monopolista lub kartel firm może, je ś li krzyw a popytu je s t nieelastyczna w punk cie, w którym ustala się cena rynkow a, ograniczyć sprzedaż i podnieść cenę, maksymalizując przychód. Jeśli natomiast krzy wa popytu jest elastyczna w punkcie ceny rynkowej, monopoli sta nie ograniczy sprzedaży, by uzyskać wyższą cenę. W takim przypadku, jak wykazuje Mises, nie ma potrzeby przejmować rfag „monopolem” (w sensie definicji 1); czy jest on jedynym produ centem towaru, czy nie, jest nieistotne z punktu widzenia analizy 38 By zapoznać się z przejrzystymi wyjaśnieniami teorii ceny monopolowej, zob. Ludwig von M ises, Socialism (wyd. 2, N ew Haven, Conn.: Yale University Press 1951) l . 385-392, i Human Action , s. 278, 354—384; Carl Menger, Principles o f Economics (Glencoe, 111.: Free Press 1950), s. 207 -2 2 5 ; Fetter, Economic Princi ples (New York: Century Com pany 1918), s. 7 3 -8 5 , 381 -3 8 5 ; Harry Gunnison Brown, „Competitive and M onopolistic Price-Making”, Quarterly Journal o f Eco nomics, XXII (1908), s. 626-639; oraz Wieser, Social Economics, s. 2 0 4 ,2 1 1 -2 1 2 . W tym konkretnym przypadku do neoklasyków należy zaliczyć „Austriaków”. 39 Mises, Human Action, s. 278.
54
katalaktycznej. Staje się to istotne tylko wtedy, gdy konfiguracja krzywej popytu na jego produkt umożliwia mu ograniczenie ceny i osiągnięcie wyższego dochodu, gdy będzie prowadził sprzedaż po cenie monopolowej40. Jeśli o tym, że krzyw a popytu jest nie elastyczna, dowie się dopiero p o w yprodukow aniu nadmiernej ilości towaru, musi zniszczyć lub wycofać jego część; następnie ograniczy produkcję do najbardziej korzystnego poziomu.
Rysunek 67. P o w st a n ie
c e n y m o n o p o l is t y c z n e j wedłdg
DOKTRYNY NEOKLASYCZNEJ.
*
40 Mises pisze: Samo istnienie monopolu niczego igle oznacza. Wydawca książki objętej prawami autorskimi jest monopolistą. Lecz może nie być w stanie sprzedać ani jednego egzemplarza, niezależnie jak niską ustali cenę. N ie każda cena, po której monopolista sprzedaje swój towar, jest ceną monopolową. Z ceną monopolową mamy do czynienia tylko wtedy, gdy monopolista odnosi większą korzyść z ograniczenia sprze daży niż jej zwiększenia do granic wyznaczonych przez kon kurencyjny rynek (Mises, Human Action, s. 356).
55
Rysunek 67 jest ilustracją analizy wyjaśniającej istotę ceny monopolowej. Podstawowym założeniem, zazwyczaj niewyrażonym otwarcie, jest istnienie pewnego identyfikowalnego zasobu, powiedzmy OA, i pewnej identyfikowalnej ceny rynkowej, po wiedzmy AC, która j a t wynikiem warunków konkurencyjnych. Prostak# reprezentuje zasób wyprodukowany w warunkach „kon kurencji”. Zgodnie z tą teorią, jeśli krzywa popytu jest elastyczna powyżej tej ceny, ograniczanie sprzedaży i ustanawianie wyższej, „monopolistycznej” ceny nie będzie miało sensu. Krzywa popy tu spełniająca ten warunek to DD. M U natomiast krzywa popytu jest nieelastyczna przy cenach powyżej ceny konkurencyjnej, tak jak krzywa D ’D \ monopoliście opłaci się ograniczyć sprzedaż do, powiedzmy, OA' (prosta A 'B ' reprezentuje wielkość zasobu) i ustalić cenę monopolową, A 'M. IWtóe postępowanie przyniosło by monopoliście maksymalny dochód pieniężny41. Nieelastyczną krzywą popytu może wykorzystać pojedyn czy monopolista lub „branża jako całość”, jeśli zorganizowana jest w kartel. W tym drugim przypadku każda firm a zasobna ma do czynienia z elastyczną krzywą popytu. Jeśli jakaś firma pod nosi cenę powyżej ceny konkurencyjnej, konsumenci będą wole li kupować od jej konkurentów. Jednakże jeśli firmy tworzą kar41 Pomijamy w tym miejscu kwestię „kosztów pieniężnych” producenta. W mo mencie, gdy rozważa on sprzedaż wyprodukowanego zasobu, przeszłe wydatki pieniężne są dla niego zupełnie bez znaczenia. Przy planowaniu produkcji z myślą o sprzedaży w przyszłości liczą się dla niego tylko koszty, które będzie musiał ponieść. Dążąc dochodu, producent zdecyduje się wytworzyć ilość produktu oznaczoną przez jakiś punkt A \ zależny od konfiguracji kosztów pieniężnych, o ile prżeeięthe koszty pieniężne nie spadają w tym obszarze czająco szybko, by uczynić punkt konkurencyjny” najbardziej korzystnym. Jest rzeczą dziwną, że to właśnie sytuacja spadającego kosztu przeciętnego stała się źródłem troski przeciwników monopoli, którzy martwią się, że z tego powodu jed na firma w branży mogłaby rozrosnąć się do „rozmiaru monopolisty”. Lecz skoro szczególnie istotna jest „cena monopolowa”, a nie sam monopol, to nie ma podstaw, by się tym martwić. O tym, że generalnie kwestia kosztów nie jest w teorii monopolu istotna, pisze Chamberlin w Theory o f Monopolistic Competition, s. 193-194.
56
tel, to w wielu przypadkach mniejsze możliwości zastąpienia jed nego produktu innym uczyniłyby krzywą popytu, z którą ma do czynienia kartel, nieelastyczną. Taka sytuacja daje impuls do stwo rzenia monopolu. C. WNIOSKI WYNIKAJĄCE Z TEORII CENY MONOPOLO WEJ (1) Środowisko konkurencyjne Zanim przystąpimy do krytycznej analizy teorii ceny mono polowej, przyjrzyjmy się wnioskom, jakie z niej wynikają. W ni niejszym podrozdziale tymczasowo przyjmiemy, że teoria ta jest prawidłowa42. Po pierwsze, nie jest prawdą, że>,monopolista” (w sensie określonym w definicji 3 - producent sprzedający po cenie monopolowej) nie podlega wpływom ze strony konkuren c ji albo że może narzucać konsumentom, co chce. Najlepsi teo retycy wyznający teorię ceny monopolowej przyznają, że mono polista poddany jest siłom konkurencji podobnie jak inne firmy. Monopolista nie może ustanowić cen tak wysokich, jak by chd«| gdyż ogranicza go istniejąca konfiguracja popytu konsumpcyj nego. Z samej definicji ceny monopolowej wynika, że przy ce nach od niej wyższych krzywa popytu staje się elastyczna. Istnieje niefortunna tendencja, by mówić o „elastycznej krzywej popytu” lub „nieelastycznej krzywej popytu” bez zaznaczania, że każda krzywa ma różne stopnie elastyczności lub nieelastyczności Wróżnych zakresach wartości. Cena monopolowa jest z definicji ceną, przy której dochód firmy lub kartelu jest maksymalny; dal sze ograniczanie produkcji i sprzedaży wraz z podnoszeniem ceny zmniejszy dochód pieniężny monopolisty. Wynika z tego, że po42 Poświęcimy trochę miejsca analizie teorii ceny monopolowej, gdyż chociaż jest ona nieprawidłowa w odniesieniu do wolnego rynku, to jest bardzo użyteczna do celów analizy konsekwencji przyznawania statusu monopolisty przez władze.
57
wyżej punktu oznaczającego cenę monopolową, krzywa popytu stanie się elastyczna, podobnie jak jest elastyczna w zakresie cen przewyższających rynkową cenę konkurencyjną. Elastyczność krzywej wynika z gotowości konsumentów do nabywania innych dóbr zamiast dobra, którego cena wzrasta. Niektóre dobra kon kurują z danym dobrem „bezpośrednio” w zakresie swojej war tości użytkowej dla konsumenta. Przykładowo, gdyby jakaś firma lub związek firm ustanowił cenę monopolową na mydło, gospo dynie domowe mogłyby się przerzucić na detergenty i tym sa mym ograniczyć wysokość ceny monopolowej. Lecz, oprócz tego, wszystkie dobra, bez wyjątków, konkurują o dolary konsumen tów lub posiadane przez nich uncje złota. Jeśli cena jachtów sta nie się zbyt wysoka, dobrem wobec nich substytucyjnym mogą stać się domki letniskowe, dobrem substytucyjnym wobec tele wizorów mogą być książki, itd.43 Ponadto, w miarę jak rynek się rozwija, inwestowany jest kapitał, a rynek staje się coraz bardziej wyspecjalizowany, krzy wa popytu na każdy produkt coraz bardziej się uelastycznia. Wraz z rozwojem rynku ogromnie zwiększa się zakres dostępnych dóbr konsumpcyjnych. Im więcej jest na rynku dóbr konsumpcyjnych. 43 Jak ostrzega Mises: Poważnym błędem byłoby wyciąganie z antytezy między ceną monopolową a ceną konkurencyjną wniosku, że cena monopolowa jest wynikiem braku konkurencji. Na rynku zawsze występuje konkurencja katalaktyczna. Bierze ona w równym stopniu udział w ustalaniu się cen monopolistycz nych, co w ustalaniu się cen konkurencyjnych. Kształt krzywej popytu, który umożliwia ustanowienie cen monopolistycz nych i kieruje postępowaniem monopolistów, zdetermino wany jest przez konkurencję ze strony wszystkich innych towarów konkurujących o dolary nabywców. Im wyższą monopolista ustali cenę, po której jest gotowy sprzedawać, tym więcej potencjalnych nabywców wykorzysta swe dolary do zakupu innych dóbr. Na rynku każdy towar konkuruje ze wszystkimi innymi towarami (Mises, Human Action, s. 278).
58 tym więcej mogą ich zakupić konsumenci i tym elastyczniejsze, ceteris paribus, będą z reguły krzywe popytu na poszczególne dobra. W rezultacie, w miarę jak „kapitalistyczna” produkcja osią. ga kolejne poziomy zaawansowania, zmniejszają się możliwości ustanawiania cen monopolistycznych. (2) Zysk monopolistyczny a m onopolistyczne korzyści wła ścicieli czynników produkcji Zdaniem wielu teoretyków ustanowienie ceny monopolowej oznacza, że monopolista może osiągać stałe „zyski monopolistycz ne”. Są one czymś innym niż „konkurencyjne” zyski i straty, któ re, jak wiemy, zanikają w gospodarce działającej jednostajnie. Gdy panuje „konkurencja” i jedna firma osiąga wielkie zyski dzię ki wdrożeniu pewnego procesu produkcji, inne firmy pośpiesz by również skorzystać z podobnej okazji i wskutek tego zyski zanikną. Lecz w przypadku monopolisty sytuacja ma być inna, gdy! jego specjalna pozycja na rynku umożliwia mu osiąganie takich samych zysków w sposób stały44. Posługiwanie się powyższą terminologią wynika z błędnego rozumienia natury „zysku” i „straty”. Zyski i straty są wynikiem działalności przedsiębiorczej, która wiąże się z niepewnością w odniesieniu do przyszłości. Przedsiębiorczość to działania, któ rych motywem jest skorzystanie z rozbieżności między cenami zakupu czynników produkcji a cenami, po których, zgodnie z prze widywaniami, uda się sprzedać produkty wytworzone z wyko rzystaniem tych czynników. Przedsiębiorcy, którzy prawidłowo dostrzegają te rozbieżności, osiągają zyski, a ich gorzej przewi dujący koledzy ponoszą straty. W gospodarce działającej jedno stajnie, w której każdy oddaje się niezmiennemu cyklowi tych 44 Nie omawiamy w tym miejscu powszechnie panującego poglądu, że zyski mo nopolistyczne kapitalizują się w formie zysków kapitałowych wynikających zfi wzrostu ceny akcji.
59 samych czynności, nie może być zysków ani strat, gdyż nie ma niepewności. To samo tyczy się monopolisty, czy to pojedynczej firmy, czy kartelu. W gospodarce działającej jednostajnie czerpie on korzyść z zajmowania pozycji monopolistycznej niejako przed siębiorca, ale jako właściciel produktu, który sprzedaje. Korzyść ta to dodatkowy dochód, który osiąga poprzez ograniczenie podaży. Rodzi się pytanie: Dlaczego inni przedsiębiorcy nie mogą skorzystać z okazji i rozpocząć produkcji tego dobra, tym samym doprowadzając do wyeliminowania nadzwyczajnych korzyści? W przypadku kartelu to właśnie chęć wykorzystania okazji przez różne firmy będzie siłą prowadzącą do jego rozerwania i unie możliwienia utrzymania pozycji pozwalającej na ustalanie ceny monopolowej. Nawet jeśli nowe firmy wchodzące do branży zo staną „przekupione” przez kartel ofertami kwotowego udziału w produkcji i zarówno firmy stare, jak i nowe będą w stanie dojść do porozumienia w kwestii alokacji produkcji i dochodu, takie działania nie wystarczą do utrzymania kartelu. Albowiem per spektywa uczestniczenia w osiąganiu korzyści monopolistycznych będzie kusić coraz to nowe firmy do wejścia do branży, aż w koń cu utrzymywanie kartelu stanie się niedochodowe, gdyż zbyt wiele firm będzie uczestniczyć w podziale korzyści. W takiej sytuacji najbardziej wydajne firmy będą coraz bardziej skłonne do wy rwania się z kartelu i zaprzestania pełnienia funkcji schronu dla firm mniej wydajnych. W przypadku pojedynczego monopolisty albo jego marka i szczególnie dobra opinia wśród konsumentów uniemożliwiają innym przechwycenie jego korzyści monopolistycznych, albo jest on beneficjentem specjalnego przywileju przyznanego przez rząd, w którym to przypadku inni producenci nie mają prawa produko wać tego samego dobra. Nasza analiza korzyści monopolistycznych nie może się skoń czyć w tym miejscu. Jak stwierdziliśmy, korzyści te pochodzą z dochodu ze sprzedaży produktów. Lecz każdy produkt jest wy-
60
twarzany przez czynnikiprodukcji, a jak wiemy, przychód ze sprzedąży każdego produktu można rozłożyć na przychody czynników, które go wyprodukowały. Owe „przekazanie” przychodów musi dotyczyć również przychodów monopolisty. Przykładowo, załóż my, że sprzedawca pralek o nazwie Staunton Washing Machine Company posiada na rynku pozycję umożliwiającą mu sprzedaż swojego produktu po cenie monopolowej. Jest jasne, że korzyści z tego faktu nie przypadną maszynom, zakładowi produkcyjne mu, itd. Gdyby spółka Staunton kupowała te maszyny od innych producentów, to na dłuższą metę zyski monopolistyczne przypa dałyby producentom tych maszyn, w miarę jak maszyny byłyby wymieniane na nowe. W gospodarce działającej jednostajnie, gdzie zyski i straty nie występują, a cena produktu równa się sumie cen czynników produkcji, wszystkie korzyści z zajmowa nia przez firmę pozycji monopolisty przypadłyby właścicielom czynników, a nie właścicielowi produktu finalnego. Co więcej, właściciele wykorzystanych w produkcji dóbr kapitałowych nie osiągaliby żadnego dochodu poza dochodem stanowiącym wy nagrodzenie za odłożenie w czasie własnej konsumpcji, gdyż każ de dobro kapitałowe produkowane jest przez czynniki wyższego rzędu. W ostatecznym rozrachunku wszystkie dobra kapitałowe można rozłożyć na czynniki pracy, ziemi i czasu. Lecz skoro Staun ton Washing Machine Company nie może sama osiągnąć korzyśęl monopolistycznych z ustanowienia ceny monopolowej, to oczywiście ograniczanie produkcji, by te korzyści osiągnąć, nie ma sensu. Dlatego w gospodarce działającej jednostajnie posia dacze dóbr kapitałowych nie mogą czerpać korzyści monopoli stycznych, podobnie jak nie mogą czerpać dochodu z racji same go faktu posiadania tych dóbr. Korzyści monopolistyczne są zatem przekazywane albo czyn nikom pracy, albo ziemi. Na przykład w przypadku marki mono polizacji podlega pewien rodzaj czynnika pracy. Jak wiemy, imi? (nazwa) jest unikalnym znakiem przypisanym osobie (lub grup#
61 osób działających wspólnie) i stanowi atrybut m o b y I je j energii. Mówiąc ogólnym* praca jest term inem oznaczającym produktyw ny wysiłek, czyli w ydatek ludzkiej energii, bez względu na jej konkretną postać. M arka jest atrybutem czynnika pracy', mówiąc ściślej —właściciela lub właścicieli firmy. Traktując tę kwestię w kategoriach ka ta la ktyczn ych , korzyści w ynikające z istnienia marki stanow ią rentę d ecyzyjną właściciela. Jeśli baseballista Mickey M antle może zażądać ceny monopolowej za sw oją grę, to jest to korzyść m onopolistyczna uzyskiwana przez czynnik pracy. W obu przypadkach cena monopolowa nie wynika po pro stu z posiadania produktu finalnego, lecz z posiadania jed n eg o z czynników koniecznych do pow stania produktu finalnego. Korzyść m onopolistyczna mo#e również być wynikiem po siadania unikalnego surowca naturalnego lub czynnika „ziemi”. Cena monopolowa diamentów może być pochodną istnienia m o nopolu w branży wydobycia diamentów. Analiza zagadnienia ceny monopolowej prowadzi do wnio sku, że w gospodarce działającej jednostajnie nie m ogą występo wać „zyski monopolistyczne”; występuje tylko dochód osiągany przez czynniki pracy i ziemi w związku z zajmowaniem przez nie pozycji monopolistycznej. W łaściciel dobra kapitałowego nie osiąga żądnych korzyści monopolistycznych. Jeśli cena monopo lowa możliwa jest do uzyskania w związku z przyznaniem przy wileju przez państwo, to korzyść monopolistyczną można przy pisać istnieniu tego przywileju45.
Is Aby w łaściciel czynnika m ógł ustanowić cenę monopolową, m uszą być speł nione dwa warunki: (a) m usi on l y ć m onopolistą (w sensie definicji 1) w zakresie posiadania tego czynnika; w przeciwnym razie korzyści m onopolistyczne m ogą zostać przechwycone przez konkurentów wchodzących do branży; i (b) krzywa popytu na ten czynnik musi być nieelastyczna powyżej punktu oznaczającego cenę konkurencyjną.
62
(3) Świat cen monopolistycznych? Czy teoria ceny monopolowej pozwala nam wykazać, że wszystkie ceny na wolnym rynku mogą być cenami monopolu stycznymZ46? Czy możliwe jest istnienie wyłącznie cen monopo listycznych? Możemy podejść do tego problemu na dwa sposoby. Pierw szy z nich m przyjrzenie się zmonopolizowanej branży. Jak wie my, cena monopolowa wiąże się z ograniczeniem produkcji i uwolnieniem czynników niespecyficznych, które mogą wejść do innej branży. Lecz trudno fobie wyobrazić świat, w którym istnieją tylko ceny monopolistyczne, gdyż taka sytuacja wiązałaby się z nagromadzeniem niewykorzystanych czynników niespecy ficznych. Ponieważ ciągle istnieją niezaspokojone potrzeby, pra ca i inne czynniki niespecyficzne będą gdzieś wykorzystane i bran że, które pozyskająyśęsąj czynników i więcej wyprodukują nie mogą być branżami, gdzie panuje cena monopolowa. Będąw nich panowały ceny poniżą poziomu ceny konkurencyjnej. Możemy również rozważyć kwestię popytu konsumpcyjne go. Jak wiemy, koniecznym warunkiem ustanowienia ceny mo nopolowej jest nieelastyczność krzywej popytu konsumpcyjnego w pewnymi zakresie cen przewyższających cenę konkurencyjną. Oczywiście jest niemożliwe, by w każdej branży krzywa popytu była nieelastyczna. Z definicji, z krzywą nieelastyczną mamy do czynienia wtedy, gdy konsumenci wydadzą w sumie więcej pie niędzy na dane dobro, gdy jego cena będzie wyższa. Lecz konsu menci dysponują ograniczonym zasobem pieniężnym, który mogą w danym czasie przeznaczyć na konsumpcją Jeśli wydadzą wię cej na pewne dobro, zostanie im mniej na inne dobra. Nie mogą więc wydać więcej na każde dobro i nie wszystkie ceny mogą być cenami monopolistycznymi. 46 Założenie to leży u podstaw Economics o f Imperfect Competition autorstwa Joan Robinson.
63 Dlatego nie może istnieć świat cen monopolistycznych, na wet w świetle teorii ceny monopolowej. Z powodu ograniczono ści zasobu pieniężnego konsumentów i zatrudniania niewykorzy stanych czynników w innych branżach, ceny monopolistyczne nie mogłyby być ustanowione w więcej niż około połowie branż w gospodarce. (4) „ W yniszczająca ” konkurencja cenowa Popularnym motywem w literaturze ekonomicznej jest rze kome zło w postaci „wyniszczającej konkurencji cenowej” (ang. cut-throat com petition). Co dziwne, owa bezwzględna, czy też „nadmierna”, konkurencja łączona jest przez krytyków z osią gnięciem pozycji umożliwiającej ustanowienie ceny monopolo wej. Typowy zarzut brzmi, że ^wielka” firma celowo sprzedaje poniżej najkorzystniejszej ceny, nawet jeśli ma to jej przynieść straty. Postępuje tak, by zmusić inną firmę, wytwarzającą ten sam produkt, do obniżenia swej ceny również. „Silniejsza” firma, dys ponująca zasobami kapitałowymi pozwalającymi jej wytrzymać straty, wypycha „słabszą” firmę z interesu i ustanawia monopol. Lecz, po pierwsze, co jest złego w takim monopolu (defini cja 1)? Co jest złego w fakcie, że firma wydajniej służąca konsu mentom pozostaje w interesie, a mniej wydajna upada, gdy kon sumenci nie chcą jej utrzymać swoimi zakupami? Jeśli firma ponosi straty, wskazuje to, że mniej skutecznie służy konsumen tom niż inne firmy. Czynniki produkcji przechodzą wtedy z firm niewydajnych do wydajnych. Jeśli firma wypada z interesu, nie dotyka to właścicieli czynników, które zatrudnia, a jedynie przed siębiorcę, który podjął błędne decyzje. Skutkiem tych decyzji są straty, czyli mniejsze przychody ze sprzedaży niż kwoty wypła cone właścicielom czynników Straty te prowadzą do upadku fir my. Tak wysokie wynagrodzenie dla właścicieli czynników było konieczne, gdyż mogli oni równie wiele zarobić gdzie indziej. Jeśli ceny czynników nie pozwalają przedsiębiorcy osiągnąć zy-
64 sku, to dzieje się tak dlatego, że właściciele tych czynników mogą sprzedać ich usługi innym firmom. Jednakże całkowite koszty pieniężne mogą ulec zmniejszeniu w zakresie* w jakim czynniki są specyficzne dla danej firmy, a ich właściciele zaakceptujązmniejszony dochód, gdy spadnie cena produktu firmy. Dlatego porażka firm biznesowych wynika wyłącznie z błędu w prognozowaniu i niezdolności do pozyskania czynników poprzez zaoferowanie im lepszego wynagrodzenia niż firmy, które skuteczniej służą kon sumentom47. Eliminacja niewydajnych firm nie może uderzyć we właścicieli czynników albo doprowadzić do ich „bezrobocia”, gdyż porażka tych firm wynikała z przedstawienia właścicielom czyn ników przez inne firmy bardziej atrakcyjnych ofert (lub, w niektó rych przypadkach, ze skorzystania przez nich z alternatywy w po staci czasu wolnego lub produkcji poza rynkiem). Porażka ta jest korzystna dla konsumentów ze względu na przepłynięcie zasobów od producentów marnotrawnych do wydajnych. To przede wszyst kim przedsiębiorcy cierpią z powodu własnych błędów, popełnio nych W konsekwencji dobrowolnie przyjętego ryzyka. Jest rzeczą dziwną, że krytycy „wyniszczającej konkurencji cenowej” to, ogólnie rzecz biorąc, jednocześnie wyznawcy po glądu, że rynek narusza „suwerenność konsumentów”. Sprzedaż produktu po bardzo niskich cenach, nawet za cenę krótkotermi nowych strat, to bonanza dla konsumentów i nie ma powodu, by ubolewać, że otrzymują ten rodzaj podarunku. Ponadto, gdyby konsumenci byli naprawdę oburzeni tą formą konkurencji, od rzuciliby ten podarunek i wsparli „krzywdzonego” konkurenta. Jeśli tego nie robią, lecz śpieszą dokonać tanich zakupów, to wy kazują zadowolenie z istniejącego stanu rzeczy. Z punktu widze nia suwerenności konsumentów, czy też suwerenności jednostki, nie ma nic złego w „wyniszczającej konkurencji cenowej”. 47 Konkurencja o czynniki produkcji występuje nie tylko pomiędzy firmami w tej samej branży, ale także pomiędzy firmami działającymi w różnych branżach.
65
Jedyny możliwy problem to często wyrażana obawa, że po tym, jak firma wyeliminuje z rynku wszystkich konkurentów po przez długotrwałą sprzedaż po bardzo niskich cenach, przystąpi do ograniczania sprzedaży i podnoszenia ceny do poziomu mo nopolowego. Nawet zakładając sensowność pojęcia ceny mono polowej, nie wydaje się, by taki bieg wydarzeń był bardzo praw dopodobny. Po pierwsze, pora na narzekanie następuje dopiero po ustaleniu się ceny monopolowej, szczególnie te monopol jako taki (według definicji 1) nie jest, jak wiemy, czymś złym48. Po drugie, firma nie zawsze będzie w stanie ustanowić cenę mono polową. We wszystkich takich przypadkach, włączając w to (a) gdy nie wszystkie inne firmy uda się zmusić do opuszczenia ryn ku lub (b) gdy krzywa popytu jest taka, m ustanowienie ceaf monopolowej jest niemożliwe, „bezwzględna konkurencja” jest tylko sloganem, m którym nie kryją tóę żadne szkodliwe efekty. Poza tym nie jest absolutnie prawdą, że wielkie firmy będą zawsze najsilniejsze w „wojnie cenowej”. Zależnie od konkret nych okoliczności, to często mniejsza, bardziej mobilna firma, nieobciążona wielkimi inwestycjami, jest w stanie „ciąć koszty” (zwłaszcza wtedy, gdy wykorzystywane przez nią czynniki są dla niej bardziej specyficzne, na przykład praca członków zarządu) i pokonać w konkurencji firmę większą. W takich przypadkach oczywiście nie pojawia się problem ceny monopolowej. Fakt, że właściciele kramików byli przez stulecia prześladowani przez władze na żądanie ich bardziej nobliwych i dysponujących wiel-
48 Zabawnym przykładem takiej obawy jest argument za przymusowym tworze niem legalnych karteli przez zachodnioniemieckich przemysłowców: „Tak zwana nieograniczona konkurencja doprowadziłaby do katastrofy, w której silniejsze branże zniszczyłyby słabsze i stały się monopolistami”. A zatem trzeba utworzyć niewydajny monopol, by zapobiec powstaniu wydajnego monopolu! M. S. Handler, „Ger man Unionism Supports Cartels”, New York Times, 17 marca 1954, s. 12. By zapo znać się z innymi tego rodzaju przykładami, zob. Charles F. Phillips, Competition? Jb, but... (Irving-on-Hudson, N.Y.: Foundation for Economic Education 1955).
66 kim kapitałem konkurentów, świadczy o możliwości zaistnienia takiej sytuacji49*. Załóżmy, jednakże, że po długim i kosztownym przedsię wzięciu, jakim jest podążenie ścieżką „wyniszczającej konkurencji cenowej”, jakaś firma zdołała wreszcie osiągnąć pozycję umożli wiającą jej ustanowienie ceny monopolowej. Dlaczego nadzwy czajne korzyści finansowe, jakie można osiągnąć ze sprzedaży produktu po tej cenie, nie miałyby przyciągnąć na rynek innych przedsiębiorców, którzy spróbują podminować pozycję istnieją cej firmy i przechwycić część korzyści dla siebie? Co miałoby przeszkodzić nowym firmom w ściągnięciu ceny ponownie do poziomu konkurencyjnego? Czy firma, która już raz przeszła drogę „wyniszczającej konkurencji cenowej”, miałaby znowu zacząć świadomie ponosić straty? Przy takim obrocie spraw mogłoby się okazać, że konsumenci będą znacznie częściej otrzymywać podarunki niż doświadczać ceny monopolowej** ; 49 A co z rzekomą „finansową potęgą” wielkich firm, która czyni je niewrażliwy mi na koszty? Profesor Wayne Leeman w błyskotliwym artykule wykazał, że więk sza firma będzie równict póRpflć większe straty, sprzedając poniżej kosztów. WiękWolumen sprzedaży oznacza, że więcej można stracić. A zatem liczy się nie bezwzględny rozmiar zasobów finansowych konkurujących firm, ale rozmiar ich za sobów w relacji do wolumenu sprzedaży i wydatków. A to drastycznie zmienia postać rzeczy. Wayne A. Leeman, „The Limitations of Local Price-Cutting as a Barrier to Entry”, Journal o f Political Economy, sierpień 1956, s. $1 f-SiŻ. ® Po przebadaniu sytuacji w branży detalicznej sprzedaży benzyny (rzekomo wyjąt kowo podatnej na „bezwzględną” konkurencję cenową) pewien ekonomista stwierdził: Niektórzy ludzie myślą, że czołowi gracze rynkowi co jakiś czas obniżają ceny, by pozbyć się konkurencji i cieszyć się pozycją monopolisty. Lecz, jak stwierdził jeden z pracowni ków branży naftowej: „To jak próba odepchnięcia oceanu, by stworzyć suche miejsce, na którym można usiąść (...)” [Konkurenci] (...) nigdy się nie zniechęcają ani nie wahają się zbyt długo, i są gotowi natychmiast wkroczyć do akcji, gdy ceny powrócą do poprzedniego poziomu, dająe poj edynczemu graczowi małą szansę na odzyskanie strat (Harold Fleming, Oil Prices and Competition [American Petroleum Institute 1953], s. 54).
67
Profesor Leeman wykazał51, że mniejsza firma, pokonana w „wyniszczającej konkurencji cenowej”, może po prostu zawie sić działalność, poczekać, aż większa firma ustanowi „cenę mo nopolową” i wznowić działalność! Co ważniejsze, nawet jeśli mniejsza firma zbankrutuje, jej fizycznie istniejący zakład pro dukcyjny pozostaje nienaruszony i może zostać zakupiony przez nowego przedsiębiorcę po korzystnej cenie. W rezultacie nowa firma będzie w stanie produkować po niskim koszcie I uczynić „zwycięzcy” wiele szkód. Aby uniknąć tego zagrożenia, duża fir ma musiałaby opóźniać podnoszenie ceny przez tak długi czas, aż zakład produkcyjny mniejszej firmy stanie się niezdatny do użytku lub przestarzały. Leeman wykazuj# także, że duża firma nie mogłaby zapo biegać pojawianiu się nowych, mniejszych firm jedynie groźbą zastosowania bezwzględnej konkurencji. Bowiem (a) nowe fir my prawdopodobnie zinterpretują wysoką cenę ustanowionąprzez „monopolistę” jako objaw jego niewydajności i dostrzegą szansę osiągnięcia dużych zysków; (b) „monopolista” może odpowied nio zademonstrować swoją siłę, tylko sprzedając po niskich ce nach przez długie okresy czasu. Dlatego tylko utrzymując niskie koszty i niskie CMy, czyli nie ustanawiając ceny monopolowej, „zwycięzca” może bronić się przed potencjalnymi rywalami. Lecz to oznacza, że bezwzględna konkurencja cenowa, zamiast stano wię drogę do ustanowienia ceny monopolowej, była po prostu podarunkiem dla konsumentów i czystą stratą dla „zwycięzcy”52. Ale co ze sztandarowym problemem, którym straszą kryty cy „bezwzględnej konkurencji cenowej”? Czy wielka firma nie może zapobiegać pojawianiu się małych wydajnych firm, wyku pując ich zakłady produkcyjne i zamykając je? Być może krótki 51 Leeman, „The Limitations of Local Price-Cutting”, s. 330-331. 52 Ważny członek zarządu firmy naftowej powiedział Leemanowi: „Zainwesto waliśmy zbyt wiele w sprzęt na tym terenie, by hodować armię konkurentów pod parasolem wysokich cen”. Ibid., s. 331.
68 okres cięcia cen przekona m ałą firmę, że korzystne będzie sprze danie swych aktywów i monopolista zdoła uniknąć strat w długim okresie. Powszechny jest chyba brak świadomości, jak wysokie koszty w iążą się z takim wykupem. Leeman wykazuje, że naprawdę wydajna mała firma m o i domagać się tak wysokiej ceny za swoje aktywa, że cała procedura okaże się zbyt droga. A późniejsze wysiłki firmy zmierzające do odzyskania strat na drodze ustanowięnia ceny monopolowej staną się zaproszeniem dla innych firm do wejścia na rynek i proces wykupu trzeba będzie powtarzać. Wy kup konkurencji będzie więc nawet kosztowniejszy niż zwykła bezwzględna konkurencja cenowa, która, jak stwierdziliśmy, nie jest opłacalna5^ 14. P Leeman wskazuje, obalając jeden ze współczesnych mitów, że to właśnie przy darzyło się Johnowi D. Rockefellerowi. Panuje przekonanie, i ę zmiękczał on drobnych konkuren tów w biznesie naftowym poprzez intensywną konkurencję cenową wykupywał ich za grosze, a następnie podnosił ceny, by nadrobić straty. Lecz w rzeczywistości rozmiękczanie nie przynosiło skutku (...) gdyż Rockefeller zazwyczaj płacił (...) * tak dużo, że sprzedawcy firm, często pogwałcaj ąc dane przy rzeczenie, znowu rozpoczynali działalność, mając nadzieję na kolejną nagrodę. Po pewnym czasie Rockefeller zmęczył się płaceniem (...) „okupu” i {,-.) zdecydował, sposobem utrzymania decydującej pozycji będzie stałe utrzy mywanie niskich marż zysku (ibid., s. 33,2). * • Zob. także Marian V, Sears, „The American Businessman at the Tum of the Centu ry”, The Business HistoryReview, grudzień 1956, s. 391. Co więcej, profesor McGee, po dokładnym zbadaniu kwestii, wykazał, że Standard Oil nigdy nie uciekło sf| do „drapieżnego cięcia cen”, co jest ostatecznym ciosem dla mitu, jaki narósł wokół tej firmy. John S. McGee, „Predatory Price-Cutting: The Standard Oil (New Jersey) Case”, The Journal o f Law and Economics, październik 1958, s. 137-169. 54 Leeman dochodzi do całkiem poprawnego wniosku, że duże firmy dominują na wielu rynkach nie w rezultacie zwycięstwa w bezwzględnej konkurencji cenowej i ustanawiania cen monopolistycznych, lecz dzięki niskim kosztom uzyskiwanym za sprawą wielkiej skali produkcji oraz utrzymywania niskich cen w obawie przed potencjalnymi i istniejącymi rywalami. Leeman, „The Limitations of Local Price-Cuttin”, s. 333-334.
69
Ostatni argument przeciwko doktrynom „bezwzględnej kon kurencji cenowej” jest taki, że nie można stwierdzić, czy ma ona miejsce, czy nie. Jeśli później pojawi iię monopol, nie oznacza to, że taki był motyw obniżania cen i nie można tego faktu uznać za kryterium wystąpienia działań o charakterze bezwzględnej konkurencji cenowej. Jednym z proponowanych kryteriów jest sprzedaż „poniżej kosztów”, a bardziej konkretnie-poniżej „kosz tów zmiennych”, czyli wydatków związanych z procesem pro dukcji, z pominięciem inwestycji w budowę i utrzymanie zakładu produkcyjnego. Lecz nie jest to żadne kryterium. Jak już niejed nokrotnie stwierdziliśmy wcześniej, p o wyprodukowaniu zasobu dobra nie w ystępują ju ż żadne koszty (pomijając spekulację na uzyskanie wyższej przyszłej ceny}. Koszty pojawiają się, gdy podejmowane są decyzje, w co inwestować (pieniądze i wysi łek). Na każdym kroku procesu produkcji pojawiają się utracone okazje i dylematy, jak alokować posiadane środki. Jednakże, gdy już zostanie wyprodukowany zasób pewnego dobra (i nie jest oczekiwany przyszły wzrost jego ceny), sprzedaż jest pozbaw io na kosztów , gdyż ze sprzedażą produktu nie wiąże się utrata ja kichś korzyści (dla uproszczenia pomijamy w tym miejscu kosz ty związane z samą sprzedażą). A zatem wyprodukowany zasób zostanie sprzedany po najkorzystniejszej cenie, jaką się uda uzy skać. Nie ma czegoś takiego jak „sprzedaż poniżej kosztów”, gdy mamy do czynienia z gotowym produktem. Obniżenie ceny może wynikać z niemożności dokonania sprzedaży po cenie wyższej niż „wyniszczająca” i zewnętrzny obserwator nie może stwier dzić, czy taki przypadek nie ma miejsca. D. ILUZJA WYSTĘPOWANIA CENY MONOPOLOWEJ NA NIESKRĘPOWANYM RYNKU Do tej pory omawialiśmy neoklasyczną teorię ceny mono polowej i pokazaliśmy różne błędne koncepcje w niej występują ce. Stwierdziliśmy, że nie ma nic złego w cenie monopolowej i że
70 nie narusza ona suwerenności jednostki, ani nawet suwerenności konsumentów. Jednakże w literaturze ekonomicznej brakuje pewnego istotnego elementu: nikt nie dostrzega, że ca łe pojęcie ceny m onopolow ej oparte je s t na ilu zji55. Gdy przypomnimy definicję ceny monopolowej ze strony 53, lub wykres przedstawiony na rysunku 67, to widzimy, że mamy do czynienia z założeniem o istnieniu „ceny konkurencyjnej,f, z którą można skontrastować wyższą „cenę monopolową”, będącą wynikiem ograniczenia po daży. Lecz jeśli zbadamy tę kwestię dokładniej, zorientujemy się, że powyższe rozróżnienie jest iluzją. Na rynku nie występuje roiróżnialna, identyfikow alna cena konkurencyjna, i dlatego nie ma sposobu, by rozpoznać, nawet konceptualnie, że dana cena jest „ceną monopolową”. Ani sam producent, ani niezależny obser wator nie może powiedzieć, że dana cena jest „konkurencyjna® Zanalizujmy przypadek firmy rozważającą} wyprodukowa nie pewnego dobra. Firma ta może być monopolistą w tym sen sie, że produkowane przez nią dobro jest unikalne, lecz może też być „oligopolistą” wraz z kilkoma innymi firmami. Nie ma to znaczenia, gdyż interesuje nas tylko, czy firma ta może ustano wić cenę monopolową inną niż cena konkurencyjna. To z kolei zależy od krzywej elastyczności popytu w pew nym zakresie cen. Powiedzmy, że omawiana firma ma do czynienia z krzywą popy tu zilustrowaną na rysunku 68. Producent musi zdecydować o wielkości produkcji i sprze daży w okresie przyszłym, czyli wtedy, gdy krzywa popytu sta nie się istotna. Wielkość produkcji ustali na takim poziomie, by osiągnąć maksymalne dochody pieniężne (przy innych czynni kach psychicznych niezmienionych). Weźmie przy tym pod uwa gę konieczne wydatki pieniężne związane z wyprodukowaniem ® Udało mm. iff znaleźć tylko jedno napomknienie o odkryciu tej iluzji: Scovilk i Sargent, Fact and Fancy in the T.MMJĘ, Monographs, s„ 302. Zob. także Bradford B. Smith, „Monopoly and Competition”, Ideas on Liberty, nr 3, listopad 1955, s. P* i nast.
71 różnych ilojci produktu. Jako przedsiębiorca będzie się starał zmaksymalizować zyski, jako pracownik będzie się starał zmak symalizować swoje dochody pieniężne z pracy, a jako właściciel ziemski będzie się starał zmaksymalizować swoje dochody pię* niężne uzyskiwane z posiadanego przez siebie czynnika ziemi.
Działając w ten sposób, producent wybierze kwotę inwesty cji, która pozwoli mu wyprodukować pewien zasób produktu, albo sprzedać pewną ilość usługi, oznaczoną jako OS. Zakładając, że prawidłowo określił krzywą popytu, punkt przecięcia się tej krzy wej z prostą określającą wielkość produkcji wyznaczy rynkową cenę równowagi, 0P albo SA. Zasadnicze pytanie brzmi: Czy rynkowa cena OP jest „ceną konkurencyjną”, czy „ceną monopolową”? Odpowiedź to: nie ma sposobu, by się tego dowiedzieć. Wbrew założeniom teoretycz nym nie istnieje jasno ustalona „cena konkurencyjna”, z którą możemy porównać cenę OP. Elastyczność krzywej popytu też nie
72 stanowi żadnego kryterium. Nawet gdyby udało się pokonać trudności związane z oszacowaniem krzywej popytu (a może to, oczy. wiście, zrobić tylko sam producent —i jedynie na drodze przypuszczeń), to cena zostanie przez sprzedawcę zawsze ustalona na takim poziomie, że krzyw a p o p y tu w za kresie cen pow yżej ceny rynkow ej będzie ela styczn a . Jak ktokolwiek, włączając w to pro ducenta, może stwierdzić, czy cena ta jest konkurencyjna, czy monopolistyczna? Załóżmy, że po wyprodukowaniu ilości 05 pewnego dobra producent stwierdza, że zarobi więcej, jeśli wyprodukuje mniej w następnym okresie. Czy wyższa cena uzyskana w wyniku ta kiego ograniczenia produkcji jest na pewno „ceną monopolową”? Dlaczego nie może to być odejście od ceny subkonkurencyjnej, by dojść do ceny konkurencyjnej? W rzeczywistym świecie krzy wa popytu nie jest producentowi „dana”, lecz musi być przez nie go oszacowana i odkryta. Jeśli w pewnym okresie producent wyprodukował zbyt dużo i aby zarobić więcej, wyprodukuje mniej w następnym okresie, to n ie m ożna p o w ied zieć nic ponad to o je g o działaniu. Albowiem nie ma kryterium pozwalającego usta lić, czy producent wyrównał cenę do „ceny konkurencyjnej”, czy też ją przekroczył. „Ograniczenie produkcji” nie może więc być świadectwem ustalenia ceny monopolowej. Podwyższenie ceny z subkonkurencyjnej do konkurencyjnej również wiąże się z ogra niczeniem produkcji, któremu, oczywiście, towarzyszy zwiększe nie produkcji gdzie indziej dzięki uwolnieniu czynników. Nie ma
j
sposobu, by odróżnić takie „ o g raniczeniemprodukcji i towarzy szącą m u ekspansję innej p ro d u kcji o d rzekom ej sytuacji ustanow ienia „ceny m onopolow ej”.
Jeśli „ograniczeniu” towarzyszy wzrost ilości czasu wolne go właściciela czynnika, a nie wzrost produkcji innego dobra ryn kowego, to nadal mamy do czynienia ze wzrostem podaży dobra konsumpcyjnego —czasu wolnego. Nadal nie można ustalić, czy wynikiem „ograniczenia” jest cena „monopolistyczna”, czy „kon-
73
kurencyjna” oraz w jakim stopniu zadziałał tu motyw pozyskania większej ilości czasu wolnego. A zatem definiowanie ceny monopolowej jako ustanowionej w wyniku decyzji o sprzedaży mniejszej ilości produktu po wy ższej cenie jest pozbawione sensu, gdyż podobna definicja jest słuszna również w przypadku podniesienia ceny z ceny subkonkurencyjnej do „konkurencyjnej® Nie można zdefiniować „ceny monopolowej”, gdyż nie można zdefiniować „ceny konkurencyj nej”, do której ta pierwsza musi się odnosić. Wielu autorów usiłowało ustalić kryterium pozwalające od różnić cenę monopolową od ceny konkurencyjnej. Niektórzy na zywają ceną monopolową cenę pozwalającą uzyskać trwałe, dłu goterminowe „zyski monopolistyczne”. Jej przeciwieństwem ma być „cena konkurencyjna”, która w gospodarce działającej jed nostajnie nie pozwala na osiąganie zysków. Lecz, jak wiemy, nie ma trwałych zysków monopolistycznych, lecz jedynie korzyści monopolistyczne czerpane przez właścicieli czynników ziemi i pracy. Koszty pieniężne ponoszone przez przedsiębiorcę, który musi kupować czynniki produkcji, w gospodarce działającej jed nostajnie będą równać się kosztom pieniężnym, bez względu na to, czy cena jest konkurencyjna, czy monopolistyczna. Jednakże korzyści monopolistyczne stanowią dochód właścicieli czynni ków pracy i ziemi.-.Me ma identyfikowalnego elementu, który mógłby stanowić kryterium pozwalające stwierdzić, że nie wystę pują zyski monopolistyczne. Gdy występują zyski monopolistycz ne, dochód czynnika jest wyższy; gdy ich nie ma, je st niższy. Lecz na jakiej podstawie mamy odróżnić tę sytuację od zmiany docho du uzyskiwanego przez czynnik w wyniku „normalnej” interak cji popytu i podaży? Jak odróżnić „zysk monopolistyczny” od zwykłego wzrostu dochodu? Inna teoria usiłuje zdefiniować zysk monopolistyczny jako dochód uzyskiwany przez właściciela czynnika produkcji prze wyższający dochód uzyskiwany przez właściciela podobnego
74
czynnika. A zatem jeśli Mickey Mantle osiąga większy dochód pieniężny niż inny gracz, to różnica ta stanowi „zysk monopolistyczny” wynikający z naturalnego monopolu w zakresie jego nadzwyczajnych umiejętności. Podstawowa wada tego podejścia to, wzorem klasyków, zakładanie jednorodności różnych czynników pracy, podobnie jak różnych czynników ziemi. Jeśli różne czynniki pracy sąjedn ym dobrem, to różnice dochodu, który pozwalają uzyskać, muszą wynikać z jakiegoś „monopolistyczne go” lub innego elementu. Lecz z dobrem, którego podaż jest jed norodna, mamy do czynienia tylko wtedy, gdy jego jednostki są zamienne. Sam fakt, że umiejętności Mantle’a i innego gracza są traktowane przez rynek inaczej, wskazuje, że sprzedają oni dobrą różne , a nie takie same. I podobnie jak w przypadku namacal nych towarów, tak też w przypadku osobistych usług (bez wzglę du na to, czy sprzedawane są innym producentom, czy bezpo średnio konsumentom) sprzedawcy mogą sprzedawać unikalne dobra, lecz jednocześnie „konkurują” o pieniądze konsumentów (lub producentów niższego rzędu) ze sprzedawcami dóbr o róż nym stopniu substytucyjności wobec dobra sprzedawanego przez nich. Lecz ponieważ każde dobro lub usługa są unikalne, nie możemy powiedzieć, że różnica pomiędzy cenami dwóch dóbr stanowi przykład „ceny monopolowej^ podział na cenę mono polową i cenę konkurencyjną może dotyczyć tylko alternatyw nych cen tego sam ego dobra. Mickey Mantle może faktycznie dysponować niezwykłymi umiejętnościami i być w tym zakresie „monopolistą” (podobnie j a k k tokolw iek inny), ale nie da się stwierdzić, czy za swoją usługę pobiera „cenę monopolową” (a zatem uzyskuje korzyści monopolistyczne). Powyższa analiza jest słuszna również w odniesieniu do zie mi. Nazywanie „zyskiem monopolistycznym” różnicy pomiędzy dochodem z działki, na której stoi Empire State Building, a do chodem z działki, na której stoi sklep wiejski, jest podobnie nie uprawnione jak stosowanie tego pojęcia do dochodów Mickeya
75
I
Mantle’a. Fakt, że oba obszary są ziemią, nie czyni ich homogenicznymi na rynku, podobnie jak fakt, że Mickey Mantle i Joe Doakes są obaj graczami w baseball albo - bardziej ogólnie I pracownikami, nie czyni wykonywanej przez nich pracy homo geniczną. Różna cena, po jakiej kupowane są usługi, wskazuje, że rynek nie traktuje ich jako tego samego dobra. Traktowanie różnicy w przychodach ze sprzedaży różnych dóbr jako przykła dów „korzyści monopolistycznych” czyni ten termin zupełnie pozbawionym sensu. Podobnie istnienie niewykorzystanych zasobów nie może sta nowić kryterium świadczącego, że występuje monopolistyczne „wycofanie” czynników z rynku. Niewykorzystane czynniki pracy zawsze oznaczają wzrost ilości czasu wolnego i dlatego motyw pozyskania czasu wolnego będzie zawsze spleciony z rzekomym motywem uzyskania korzyści „monopolistycznych”. Oddzielenie tych motywów jest niemożliwe. Istnienie niewykorzystanej ziemi zawsze może wynikać z faktu relatywnej rzadkości pracy w po równaniu z dostępnym zasobem ziemi. Relatywna rzadkość pracy powoduje, że wykorzystywanie jej na pewnych obszarach ziemi będzie bardziej korzystne dla konsumentów na innych, a zatem będzie przynosić większy dochód. Obszary ziemi przynoszące naj mniejsze dochody będą leżały odłogiem, a wielkość tych obsza rów będzie uzależniona od podaży pracy. Pamiętajmy, że chodzi tu o wszelką „ziemię” (tzn. każdy zasób dany przez naturę), w tym miejskie działki budowlane* obszary rolnicze oraz surowce natu ralne. Ilustracj ą procesu alokacj i pracy w celu wykorzystania zaso bów ziemi może być podejmowanie przez Crusoe decyzji, na ja kim skrawku gruntu wybudować szałas albo w którym strumieniu łowić ryby. Z powodu naturalnych i dobrowolnych ograniczeń, ja kim podlega jego wysiłek, przystąpi on do kultywacji obszarów, które przyniosą mu największą korzyść, nie zajmując się resztą. Tu również można by się doszukiwać rzekomych działań monopo listycznych, twierdząc, że skoro Crusoe „wycofał” z produkcji zie-
I
76
mię tej samejjakości co ziemia, którą wykorzystał, to miało miejsce monopolistyczne ograniczenie produkcji. Lecz można na to odpo wiedzieć, że dwa fragmenty powierzchni ziemi muszą się różnić chociażby swą lokalizacją - i fakt, że są przez rynek traktowane inaczej, potwierdza tę różnicę. Na podstawie jakiego magicznego kryterium zewnętrzny obserwator mógłby stwierdzić, że dwie dział ki są identyczne? Również w przypadku dóbr kapitałowych prawdą jest, że ze względu na ograniczoną podaż pracy nie będą wykorzy stywane te spośród nich, które przynoszą najmniejszy zwrot z zain westowanych w nie środków. Różnica polega na tym, że istnienie niewykorzystanych dóbr kapitałowychjest zawsze rezultatem uprzed nich błędów producentów, gdyż gdyby takie wielkości rynkowe, jak popyt, ceny czy podaż, zostały przez nich prawidłowo przewidzia ne, niewykorzystanych dóbr kapitałowych by nie było. Lecz choć błędy są czymś niepożądanym, to pozostawienie bezczynnym nie dochodowego kapitału jest najwłaściwszą decyzją, zmierzającą do jak najlepszego wykorzystania istniejącej sytuacji, a nie sytuacji, która nastąpiłaby, gdyby przewidywania były doskonałe. W gospodarce działającej jednostajnie nie byłoby oczywiście niewykorzystanych dóbr kapitałowych; tylko ziemia i praca (w zakresie, w jakim czas wolny jest uważany za wartościowszy niż dochód pieniężny) mo głyby pozostawać bez zatrudnienia. Lecz obserwacja takich zdarzeń nie pozwala na stwierdzenie czysto „monopolistycznych” działań polegających na niewykorzystaniu istniejących zasobów. Proponowane jest jeszcze inne kryterium służące odróżnie niu ceny monopolowej od ceny konkurencyjnej: W przypadku gdy występuje ta ostatnia, wykorzystanie czynnika krańcowego nie przynosi dochodu; w przypadku, gdy cena jest monopolistycz na, wykorzystanie zmonopolizowanego czynnika jest ograniczo ne, a więc wykorzystanie jego krańcowej jednostki stanowi źró dło dochodu. Możemy odpowiedzieć, że, po pierwsze, nie ma powodu, by uważać, że w sytuacji konkurencji każdy czynnik będzie wykorzystywany do tego stopnia, że nie będzie już dalej
77
przynosić dochodu. Wręcz przeciwnie, każdy czynnik wykorzy stywany jest w obszarze malejącego, lecz dodatniego, a nie zero wego, produktu krańcowego. Jeśli wartość produktu krańcowego jednostki czynnika wynosi zero, czynnik ten nie będzie wykorzy stywany. Każda jednostka czynnika wykorzystywana jest dlate go, że tworzy produkt, który ma wartość; w przeciwnym razie nie uczestniczyłaby w procesie produkcji. A skoro tworzy pro dukt, przynosi dochód równy wartości jej produktu krańcowego. Jest jasne, że kryterium tego nie można by zastosować w odniesieniu do zmonopolizowanego czynnika pracy. Jaki czyn nik pracy zarabia zerową płacę na rynku konkurencyjnym? Jed nakże wiele zmonopolizowanych (według definicji 1) czynników to czynniki pracy —takie jak marka, unikalne usługi, zdolność decyzyjna właściciela firmy, itd. Ziemia występuje w większej obfitości niż praca i dlatego pewne ziemie będą leżały odłogiem i będą przynosić zerową rentę (dochód). Lecz nawet w tym przy padku tylko />0 dkrańcowe ziemie nie przynoszą renty; ziemie krańcowe przynosząya&ąś rentę, nawet jeśli bardzo niewielką. Ponadto, nawet gdyby było prawdą, że ziemie krańcowe otrzymują zerową rentę, nie miałoby to znaczenia jako argument w naszej dyskusji. Fakt ten mówiłby nam tylko coś o ziemiach „gorszych” w porównaniu z bardziej produktywnymi. Tymczasem kryterium, o którym mówimy, nie dotyczy czynników o różnej jakości, ale czynników homogenicznych. Problem ceny mono polowej to problem odnoszący się do podaży jednego homoge nicznego czynnika, a nie różnych czynników mieszczących się wjednej szerokiej kategorii, takiej jak ziemia. W takim przypad ku, jak wiemy, każdy czynnik będzie zatrudniony w strefie, gdzie każda kolejna jednostka czynnika przynosi mniejszą wartość pro duktu krańcowego, jednakże nie zerową56. . 56 W przypadku wyczerpujących się surowców naturalnych każde wykorzystanie surowca w teraźniejszości (nawet jeśli uznamy surowiec za jednorodny) wiąże się z „niewykorzystaniem” jeg o reszty, którą będzie można wykorzystać w przyszło-
78
Ponieważ w przypadku „konkurencyjnym” wszystkie wy korzystywane czynniki będą przynosiły jakąś rentę, nie ma pod staw do tworzenia podziału na cenę „konkurencyjną” i „monopo listyczną”. Kolejne popularne uzasadnienie podziału na cenę konkuren cyjną i monopolistyczną opiera się na rzekomym ideale „zrów nania ceny z kosztem krańcowym”. Jeśli ustalona cena nie jest równa kosztowi krańcowemu, to uważa się, że mamy do czynienia z przykładem „monopolu”. To podejście zawiera szereg fatalnych błędów. Po pierwsze, o czym się przekonamy, nie może istnieć coś j takiego jak „doskonała konkurencja”, czyli hipotetyczny stan, w którym krzywa popytu na produkt firmy jest nieskończenie ela styczna. Tylko w takim bajkowym świecie w stanie równowagi j cena równa się kosztowi krańcowemu. W przypadku gospodarki działającej jednostajnie koszt krańcowy równa się „przychodowi krańcowemu”, tzn. przychodowi, jaki można będzie uzyskać dzię ki danemu wzrostowi kosztu. (Tylko gdyby krzywa popytu była j doskonale elastyczna, przychód krańcowy byłby tym samym co „przychód przeciętny”, czyli cena). Nie ma sposobu na odróżnie nie sytuacji „konkurencyjnych” od „monopolistycznych”, ponie waż koszt krańcowy we wszystkich przypadkach będzie dążył do zrównania się z przychodem krańcowym. Po drugie, owa równość jest tylko tendencją, która wynika z konkurencji, a nie warunkiem istnienia konkurencji. Jest to ce cha równowagi w gospodarce działającej jednostajnie, czyli w gospodarce, do której gospodarka rynkowa zawsze dąży, ale nigdy tego celu nie osiąga. Utrzymywanie, jak czyni wielu eko nomistów, że jest to „ideał dobrobytu” w idealnym świecie i że w oparciu o ten ideał można mierzyć istniejące warunki, jest wy nikiem niezrozumienia natury rynku i samej ekonomii. ści. L ecz nie m ożna konceptualnie odróżnić takiego m otyw u zachowania surowca na później od motyw u „m onopolistycznego”, w iążącego się z ustanowieniem „ceny m onopolow ej”.
79 Po trzecie, oczywiście nie ma powodu, by firmy nie kiero wały się kosztem krańcowym. Wymaga tego ich dążenie do osiągnięcia maksymalnego dochodu netto. Ale nie ma jednego, określonego „kosztu krańcowego”, ponieważ, jak wiemy, nie ma jednego, identyfikowalnego „okresu krótkiego”, jak zakłada obec na teoria. Każda firma ma do czynienia z gamą okresów dla róż nych inwestycji i sposobów wykorzystania czynników, a jej de cyzje w zakresie cen i wielkości produkcji zależą od tego, jaki okres rozważa. Czy firma kupuje nową maszynę, czy sprzedaje produkty zgromadzone w magazynie? Analiza kosztu krańcowe go będzie różna w obu przypadkach. Jest jasne, że nie można odróżnić zachowania konkurencyj nego od monopolistycznego. Nie można też mówić o cenie mo nopolowej w przypadku kartelu. Po pierwsze, gdy kartel ustala wielkość produkcji z wyprzedzeniem wobec kolejnego okresu, jest w dokładnie tej samej sytuacji, co pojedyncza firma: ustala wielkość produkcji na takim poziomie, by zmaksymalizować swoje przychody pieniężne. Nie ma sposobu, by odróżnić w ta kim przypadku cenę monopolową od ceny konkurencyjnej czy subkonkurencyjnej. Ponadto, jak wiemy, nie ma zasadniczej różnicy pomiędzy kartelem a spółkąpowstałąw wyniku fuzji. Podobnie nie jest istot ne, czy nowa spółka jest efektem fuzji producentów wnoszących jedynie aktywa pieniężne, czy również istniejące wcześniej akty wa kapitałowe. Tradycja identyfikowania firm y z pojedynczym przedsiębiorcą lub producentem powoduje, że łatwo przeoczyć fakt, iż większość istniejących firm powstała na skutek dobro wolnego połączenia aktywów pieniężnych. Rozważmy dalej kwe stię podobieństwa. Załóżmy, że firma A chce zwiększyć produk cję. Czy istnieje istotna różnica pomiędzy zakupem przez tę firmę nowej działki i wybudowaniem nowego zakładu produkcyjnego a zakupem starego zakładu od innej firmy? Jednak w tym drugim przypadku, jeśli zakład stanowi wszystkie aktywa firmy B, bę-
80
dziemy mieli faktycznie do czynienia z fuzją obu firm. Stopień zjednoczenia lub niezależności różnych części systemu produk cji będzie zależał całkowicie od tego, jaka metoda jest najbar dziej dochodowa dla producentów. Będzie to zarazem metoda najlepiej służąca konsumentom. I nie można przeprowadzić gra nicy, kiedy mamy do czynienia z kartelem, spółką powołaną na drodze fuzji czy jedną większą spółką powstałą w inny sposób. Można w tym miejscu zaprotestować, stwierdzając, że ist nieje wiele użytecznych, wręcz niezbędnych, teoretycznych po jęć, których w rzeczywistym świecie nie można praktycznie wy odrębnić w ich czystej formie. Ha przykład stopy procentowej nie można w praktyce oddzielić od zysków, a różne składniki sto py procentowej nie są możliwe do odróżnienia w praktyce. Lecz pojęcia te są możliwe do definicyjnego w yodrębnienia ze skom plikow anej rzeczyw istości, ^Czysta” stopa procentowa może nie istnieć w praktyce, ale rynkową stopę procentową można teore tycznie rozłożyć na jej składniki: ny stą stopę procentową skład nik związany z oczekiwaniami cenowymi i składnik związany z ryzykiem. Składniki te można analizować odrębnie, ponieważ są definiow alne niezależnie od skomplikowanej rynkowej stopy procentowej i, ponadto, m ożna je niezależnie wydedukować z ak sjom atów prakseologicznych. Istnienie i kształtowanie się czy stej stopy procentowej można wydedukować z zasad ludzkiego działania, preferencji czasowej, itd. Każdy z tych składników można wyodrębnić a p rio ri w relacji do konkretnej rynkowej sto py procentowej, a jego istnienie można wydedukować z przyję tych wcześniej prawd na temat ludzkiego działania. We wszyst kich takich przypadkach składniki można zdefiniować poprzez niezależnie ustanowione kryteria teoretyczne. Jednakże postępu jąc w ten sposób, nie możem y zdefiniow ać „ceny monopolowejri i „ ceny konkurencyjnej ” oraz dokonać rozróżnienia pomiędzy nimi. Żadna reguła postępowania nie prowadzi nas do dokonania
takiego podziału. Stwierdzenie, że cena monopolowa występuje
81
wtedy, gdy konfiguracja popytu jest nieelastyczna powyżej ceny konkurencyjnej, nic nam nie mówi, ponieważ nie można zdefi niować „ceny konkurencyjnej”. Pozornie nieindentyfikowalne elementy w innych obszarach teorii ekonomii można niezależnie wydedukować z aksjomatów ludzkiego działania. Preferencja czasowa, niepewność, zmiany siły nabywczej, itd., to zjawiska, które mogą być niezależnie od siebie odkryte na drodze rozumowania, a relacje między nimi przeanalizowane metodą konstrukcji myślowych. Analiza kierun ków działania pozwala nam widzieć gospodarkę działającą jed nostajnie jako wiecznie zmieniający się cel, do którego zmierza rynek. Z analizy ludzkiego działania wiemy, że jednostki współ pracują na rynku, by sprzedawać i kupować czynniki, przekształ cać je w produkty, które następnie sprzedadzą innym ludziom ostatecznie finalnym konsumentom; czynniki są sprzedawane, a przedsiębiorcy rozpoczynają produkcję, aby uzyskać dochód pieniężny. To, ile dana osoba wyprodukuje danego dobra lub usłu gi, zależy od jej oczekiwań w odniesieniu do dochodu pieniężne go, jaki uzyska, przy innych czynnikach psychicznych niezmie nionych. Lecz analiza działania nie pozwala nam na konceptualne rozpoznanie działania polegającego na ograniczeniu produkcji w celu wykorzystania pozycji monopolistycznej, ani też zdefi niowanie „ceny konkurencyjnej”, która byłaby czymś innym niż cena wolnorynkowa. Podobnie nie można konceptualnie odróż nić „ceny monopolowej” od ceny wolnorynkowej. Lecz jeśli ja kieś pojęcie nie może mieć oparcia w rzeczywistości, to jest to pojęcie puste i iluzoryczne. Nie ma sposobu, by na wolnym ryn ku odróżnić „cenę monopolową” od „ceny konkurencyjnej” lub „ceny subkonkurencyjnej”, albo zinterpretować zmiany cen jako przejścia z jednego rodzaju ceny w inny. Nie można znaleźć kry terium pozwalającego na czynienie takich rozróżnień. Pojęcie ceny monopolowej jako innej niż cena konkurencyjna jest zatem nie do utrzymania. Możemy mówić tylko o cenie wolnorynkowej. J
82
Dlatego nie tylko musimy stwierdzić, że nie ma niczego „złe go” if „cenie monopolowej”, ale że samo to pojęcie nie ma senfou Istnieje wiele „monopoli” w sensie pojedynczego właściciela unikalnego towaru lub usługi (definicja 1). Ale, jak wiemy, jest to niewłaściwy termin i nie jest on użyteczny z punktu widzenia analizy katalaktycznej. „Monopol” byłby pojęciem istotnym tyl ko wtedy, jell! prowadziłby do ceny monopolowej, a, jak stwier dziliśmy, na rynku nie ma czegoś takiego jak cena monopolowa lub cena konkurencyjna. Jest tylko „cena wolnorynkowa”, ,
E. PEWNE PROBLEMY TEORETYCZNE ZWIĄZANE Z ILUZJĄ CENY MONOPOLOWEJ (1) M onopol lokalizacyjny \ Zdaniem niektórych na wolnym rynku §®®ę monopolową można odróżnić od ceny konkurencyjnej w przypadku monopolu lokalizacyjnego {location monopoly). Rozpatrzmy przypadek ce mentu produkowanego przez cementownię w Rochester. Cemen townia mogłaby ustalić cenę w miejscu produkcji w wysokości .X gramów złota za tonę. Najbliższy konkurent ma swoją siedzibę w Albany, a koszty transportu z Albany do Rochester to trzy gra my złota za tonę. Firma z Rochester mogłaby więc podwyższyć cenę, by uzyskać (X + 2) gramów złota za tonę, sprzedając swój towar konsumentom z Rochester. Czy korzyści związane z loka lizacją nie czynią tej cementowni monopolistą i czy wyższa cena, którą ustali, nie jest ceną monopolową? Po pierwsze, jak już wiemy, za dobro, którego sprzedaż roz ważamy, powinniśmy uważać dobro znajdujące się w rękach kon sumentów. Firma z Rochester ma przewagę lokalizacji nad inny mi firmami, jeśli chodzi o lokalny rynek; nie można jej obwiniać za to, że firma z Albany nie może z nią konkurować. Lokalizacja to również jeden z czynników produkcji. Ponadto inna firma mogłaby, gdyby chciała, rozpocząć produkcję w Rochester i kon kurować z miejscową cementownią.
83
Idąc tropem rozumowania teoretyków uznających istnienie monopolu lokalizacji, możemy stwierdzić, że w pewnym sensie (wg definicji 1) tego rodzaju monopol jest udziałem wszystkich pojedynczych sprzedawców dowolnego dobra lub usługi. Zgod nie z odwiecznym prawem rządzącym ale tylko ludzkim działa niem, ale całą materią, w danym miejscu i czasie może znajdować się tylko jedna rzecz. Sklep spożywczy na ulicy Fifth Street jest monopolistą w zakresie usług spożywczych na tej ulicy, itd. W przypadku sklepów, które mieszczą się w tym samym budyn ku, powiedzmy sklepów z odbiornikami radiowymi, nadal wła ściciel sklepu jest monopolistą w pewnym obszarze wyznaczo nym przez konieczność przejścia od jednego sklepu do drugiego. Lokalizacja jest specyficzną cechą firmy lub zakładu produkcyj nego, podobnie jak umiejętności są specyficzną cechą człowieka. To, czy kwestia lokalizacji ma znaczenie na rynku, zależy od konfiguracji popytu konsumpcyjnego i od tego, jakie działa nia są najbardziej dochodowe dla sprzedawców w konkretnym przypadku. Przykładowo, w niektórych przypadkach sklep spo żywczy może ustalić wyższe ceny za swoje towary niż inny sklep, gdyż ma pozycję monopolisty na swojej ulicy. W takim przypad ku jego monopolistyczna pozycja sprzedawcy dobra, które moż na określić jako ,jaja dostępne na Fifth Street”, ma tak duże zna czenie dla mieszkających obok konsumentów, że może ustalić cenę wyższą niż spożywczy na Fourth Street i nie stracić klien tów. W innych przypadkach nie może tak uczynić, gdyż więk szość konsumentów przestałaby u niego kupować, wybierając sprzedawcę oferującego niższe ceny. Pamiętajmy, że dobro jest jednorodne, jeśli konsumenci jed nakowo cenią wszystkie jego jednostki. Jeśli ten warunek zostanie zachowany, jednostki dobra będą na rynku sprzedawane po jedna kowej cenie (albo będzie występować silna tendencja do ujednoli cenia ceny). Jeśli różne sklepy spożywcze muszą sprzedawać po tej samej cenie, to żaden monopol lokalizacyjny nie występuje.
84
Lecz co z przypadkiem, gdy spożywczy na Fifth Street może ustalić cenę wyższą niż konkurent? Czy nie mamy tutaj do czynie nia z jasnym przypadkiem ceny monopolowej? Czy nie możemy powiedzieć, że spożywczy na Fifth Street, który sprzedaje te same dobra drożej niż konkurent, odkrył, że krzywa popytu na jego pro dukty jest nieelastyczna w pewnym obszarze cen powyżej „ceny konkurencyjnej”, po której sprzedaje jego konkurent? Czy nie mo żemy tak stwierdzić, pomimo faktu, że nie dostrzegamy w takim działaniu „pogwałcenia suwerenności konsumenta”, gdyż wyższa cena wynika ze specyficznych gustów konsumentów? Odpowiedź to zdecydowane Nie. Ekonomista nie może nigdy utożsamiać do bra jedynie z fizyczną substancją. Jak pamiętamy, dobro występuje w postaci podaży jednorodnych jednostek. Owa jednorodność, po wtórzmy, to cecha tych jednostek istniejąca w umysłach konsumen tów, a nie ich obiektywna właściwość fizyczna. Jeśli koktajl mlecz ny spożywany w barze jest w umysłach konsumentów tym samym co koktajl mleczny w modnej restauracji, to jego cena będzie w obu miejscach taka sama. Jak wiemy, konsument kupując dobro, na bywa nie tylko fizyczny obiekt, ale również wszystkie jego atry buty, w tym nazwę, opakowanie i atmosferę, w jakiej dobro jest konsumowane. Jeśli większość konsumentów dostrzega wystar czającą różnicę pomiędzy posiłkiem spożywanym w restauracji a posiłkiem spożywanym w barze, by w jednym z tych przypadków możliwe było ustalenie wyższej ceny, to posiłki te nie będą tym samym dobrem. Koktajl konsumowany w restauracji będzie dla znaczącej liczby konsumentów innym dobrem niż koktajl konsu mowany w barze. To samo dotyczy marek i znaków towarowych. Nawet jeśli dla mniejszości konsumentów towary oznaczone róż nymi markami to „tak naprawdę” to samo dobro, to dopóki zdecy dowana większość konsumentów widzi w nich inne dobra, to są to inne dobra i ich ceny będą się różnić. Podobnie dobra mogą się różnić pod względem fizycznym, lecz dopóki będą przez konsu mentów uważane za takie same, to będą tym samym dobrem57. 57 Z ob . od n iesien ie do Q uality a n d Competition A bbota, przypis 29.
85 Podobnie jest w przypadku lokalizacji. Jeśli konsum enci z Fifth Street uw ażają artykuły spożywcze na Fifth Street za zna cząco lepsze dobro niż artykuły spożywcze na Fourth Street i są gotowi zapłacić więcej, zamiast iść dalej, to artykuły te sta ją się innymi dobrami. Ich inna lokalizacja będzie skutkować tendencją, by konsumenci postrzegali je jako inne dobra, lecz różnica m ię dzy nimi może nie być wystarczająca, by tak się stało. Konsu menci niemal zawsze będą woleli dokonywać zakupów bliżej miejsca zamieszkania, lecz ich preferencja w tym zakresie może nie przeważyć nad koniecznością zapłacenia wyższej ceny. Jeśli wzrost ceny jakiegoś towaru spowoduje, że zdecydowana więk szość konsumentów będzie wolała przejść się po niego nieco da lej, to będzie to wskazywało, że w tym wypadku towar ten jest dla nich tym samym dobrem pomimo różnicy odległości. M ów ią nam o tym ich działania podejmowane na rynku. Jako prakseolo gów interesują nas tylko preferencje, które przejawiają się w rze czywistych wyborach, a nie same preferencje jako takie. Tylko preferencje konsumentów ujawnione na rynku pozwa lają nam stwierdzić; czy mamy do czynienia z tym samym do brem. Dla konsumentów mieszkających na Fifth Street artykuły spożywcze na Fifth Street m ogą być droższe niż na Fourth Street. Jeśli tak będzie, to dlatego, że artykuły na Fifth Street są dla kon sumentów innym dobrem. Podobnie dla konsumentów z Roche ster cement z Albany może kosztować więcej niż cement z Ro chester, ale będą to dla nich dwa różne dobra ze względu na ich lokalizację. I nie można stwierdzić, czy cena w Rochester lub cena na Fifth Street jest ceną „monopolistyczną”, czy „konkuren cyjną”, ani jaka cena jest „konkurencyjna”. Z pewnością nie może to być cena ustalona przez firmę znajdującą się gdzieś indziej, gdyż będzie to cena za inne dobro. Nie ma teoretycznego kryte rium pozwalającego odróżnić zwykły dochód z racji zajmowania określonego miejsca w przestrzeni od rzekomego dochodu „mo nopolistycznego” z tego tytułu.
86
Jest jeszcze jeden powód, by odrzucić wszelkie teorie mó wiące o cenie monopolowej uzyskiwanej dzięki monopolowi lo kalizacji. Skoro wszystkie miejsca są czysto specyficzne pod względem swej wartości lokalizacyjnej, to nie ma sensu stwier dzenie, że zarabiają one „rentę monopolistyczną”. Zgodnie z teo rią cenę monopolową na jakieś dobro można ustanowić, tylko sprzedając mniej tego dobra i tym sposobem uzyskując wyższą cenę. Lecz nie można ograniczyć sprzedaży pojedynczej działki, gdyż musiałoby to oznaczać jej podział na jakieś jednorodne atry buty, które byłyby sprzedawane osobno. Taki podział i sprzedaż są niemożliwe. Albo jakieś miejsce (działka) uczestniczy w pro dukcji, albo nie. Leżące odłogiem działki mają inną lokalizację niż działki będące w użytku, a to, że nie uczestniczą w procesie produkcji, wynika z ich niższej produktyw ność w wymiarze wartościowym. Nie są one wykorzystywane, gdyż są podkrańcowe, a nie dlatego, że została „monopolistycznie” ograniczona ich podaż. Poglądy teoretyka uznającego istnienie ceny monopolowej wynikającej z monopolu lokalizacji można obalić, niezależnie od tego, czym w jego mniemaniu m a być taki monopol. Jeśli za monopol (w sensie definicji 1) uzna on takie przypadki, jak oma wiany przykład cementowni w Rochester, sprzedającej cement drożej niż cementownia w Albany, to nie może ustalić kryterium wskazującego, że cena jest monopolistyczna, gdyż W Rochester mogłaby się pojawić inna firma, by również przechwycić zyski osiągane dzięki lokalizacji. Ceny ustalane przez jedną firmę nie mogą być porównane z cenami ustalanymi przez konkurentów, gdyż sprzedają oni inne dobra. Jeśli teoretyk przyjmie rozsze rzoną definicję monopolu lokalizacyjnego « biorąc pod uwagę fakt, że każda lokalizacja różni się od innej ^ i będzie porówny wał lokalizacje oddalone od siebie o kilka stóp, to nie będzie mógł sensownie mówić o „cenie monopolowej”, gdyż (a) ceny pro duktu w jednej lokalizacji nie można porównać z jego ceną gdzieś indziej, gdyż są to inne dobra, i (b) każde miejsce ma inną jakość
87 pod względem lokalizacji i dlatego nie można konceptualnie po dzielić go na jednorodne jednostki, z których jedne zostaną sprze dane, a inne zachowane. Każde miejsce (działka) jest osobną jed nostką. Lecz aby mogła funkcjonować teoria ceny monopolowej, taki podział jest konieczny. (2) Monopol naturalny Ulubionym celem ataków krytyków „monopoli” jest tzw. monopol naturalny, czyli „użyteczność publiczna”, która „w spo sób naturalny nie może podlegać konkurencji”. Typowy przypa dek to miejskie wodociągi. Twierdzi się, że względy techniczne umożliwiają istnienie na terenie miasta tylko jednej firmy świad czącej usługi w tym zakresie. Nie istnieje więc możliwość kon kurencji ze strony innych firm i konieczna jest interwencja, by zapobiec ustalaniu cen monopolistycznych. Po pierwsze, taki „monopol ograniczonej przestrzeni” jest po prostu jednym z przypadków, gdy tylko jedna firma na danym polu produkcji osiąga dochód. Ile firm może być dochodowych w danej linii produkcji, jest kwestią instytucjonalną i zależy od konkretnych danych, takich jak wielkość popytu konsumpcyjne go, rodzaj sprzedawanego produktu, fizyczna produktywność pro cesów produkcji, podaż i ceny czynników produkcji zdolności przedsiębiorców do przewidywania przyszłości, itd. Ograniczenia przestrzenne mogą być nieistotne; tak jak w przypadku sklepów spożywczych, ograniczenia przestrzenne mogą tworzyć „mono pole** tylko na bardzo wąskim obszarze znajdującym się w posia daniu sprzedawcy Z drugiej strony, specyficzne warunki mogą powodować, że w danej branży będzie miejsce tylko dla jednej firmy. Lecz jak stwierdziliśmy wcześniej, jest to bez znaczenia; „monopol” to pusty termin, o ile nie towarzyszy mu ustanawia nie ceny monopolowej, a, powtórzmy, nie ma sposobu, by stwier dzić, czy cena danego dobra jest monopolistyczna, czy nie. I do tyczy to wszystkich okoliczności, w tym firmy telefonicznej
88
o krajowym zasięgu, lokalnej spółki wodociągowej, czy znakomi tego baseballisty. Wszystkie te osoby i firmy będą „monopolista mi” w ramach swojej „branży”. I we wszystkich tych przypadkach dychotomia między „ceną monopolową” a „ceną konkurencyjną” jest pozorna. Ponadto, nie ma racjonalnych podstaw, by wyod rębniać sferę „użyteczności publicznej” i poddawać ją specjal nym sankcjom. Branża zajmująca się działalnością klasyfikowaną jako „użyteczność publiczna” nie różni się konceptualnie od in nych firm i nie ma niearbitralnej metody pozwalającej odróżnić branże „działające w interesie publicznym” od innych58. W żadnym przypadku nie można zatem na wolnym rynku konceptualnie odróżnić „ceny monopolowej” od „ceny konku rencyjnej”. Wszystkie ceny na wolnym rynku są konkurencyjne59. 58 By zapoznać się z zastosowaniem doktryny „monopolu naturalnego” w odnie sieniu do przemysłu elektrycznego, zob. Dean Russell, The TVA Idea (Irvington-on-Hudson, N.Y.: Foundation for Economic Education 1949), s. 79-85. Doskonałe omó wienie kwestii regulacji firm użyteczności publicznej, zob. Arthur Stone Dewing, Financial Policy o f Corporations, I (New York: Ronald Press 1953), s. 308-368. 59 Jak pisze Mises: Ceny są zjawiskiem rynkowym (...) Są one wynikiem pew nej konstelacji danych rynkowych, działań i reakcji człon ków społeczeństwa rynkowego. Próżnym wysiłkiem jest za' stanawianiei§ę,jakie byłyby ceny, gdyby ich determinanty ‘ były into 4*4 Podobnie do niczego nie prow adzi zastana wianie się, j akie ceny być powinny. Każdy jsiŁ jeśli ceny towarów, które chce zakupić, spadają, ą wSĘf to warów, które chce sprzedać, rosnąć*.) Każda ceną, która ustali ł l!f na rynku, j est wynikiem gry sił rynkowych, a popytu i podaży. Niezależnie od sytuacji, rynkowej, której jest wynikiem, cena jest zawsze w odniesieniu sytuacji odpowiednia, prawdziwa i realna. Nie może być wyższa, je śli nie pojawi się nabywca, gotowy ją zapłacić, ani niższa, jeśli nie znajdzie się sprzedawca skłonny ją zaakceptować. Tylko istnienie ludzi gotowych kupować lub sprzedawać po nowych cenach może doprowadzić do zmiany istniejących cen. Ekonomia (...) nie tworzy wzorów pozwalających obli czyć „prawidłową” cenę, która różniłaby się od ceny ustalo nej przez rynek na drodze interakcji nabywców i sprzedaw-
89 4. Związki zaw odow e A. WYKLUCZAJĄCE STAWKI PŁAC Można twierdzić, że związki zawodowe, wymuszając wyższe stawki płac na wolnym rynku, ustanawiają ceny monopolistyczne na usługi pracy. Istnieją bowiem dwie identyfikowalne, kontrastu jące ze sobą sytuacje: (a) pojedyncze osoby sprzedają swoją pracę; i (b) swoją pracę sprzedają członkowie związków zawodowych, które negocjują ich płacę w ich imieniu. Ponadto, choć jest oczywiit% że kartele, aby osiągnąć sukces, muszą być ekonomicznie wydajniejsze w służeniu konsumentom niż pojedyncze firmy, nie można podobnej reguły sformułować w odniesieniu do związków zawodowych. Ponieważ pracują zawsze pojedynczy pracownicy, a o wydajność organizacji dbają wynajęci menedżerowie, tworze nie związków nigdy nie poprawia produktywności pracy. Jednakże nie jest prawdą, M stawka płacy ustalona wskutek działania związku to przykład ceny monopolowej60. Charakteryców (...) Dotyczy to również cen monopolistycznych (...) Żadna rzekoma „analiza faktów ” ani uczone spekulacje nie pozwolą na znalezienie innej ceny, przy której popyt i podaż zrównałyby się. Jasno to udowadnia porażka eksperymen tów zmierzających do znalezienia satysfakcjonującego roz wiązania dla monopolów ograniczonej przestrzeni w przy padku firm użyteczności publicznej (Mises, Human Action, ' , s. 392-394; wyróżnienie Rothbarda). 60 Pierwszym ekonomistą, który wykazał błędność popularnej opinii o ustanawia niu „monopolistycznych stawek płac” przez związki zawodowe, był profesor Mi ses. Zob. jego błyskotliwe omówienie tej kwestii w Human Action, s. 373-374. Zob. także P. Ford, The Economics o f Collective Bargaining (Oxford: Basil Blackwell 1958), s. 35-40. Ford obala także tezę wysuniętą ostatnio przez „Szkołę d i * cagowską”, że związki zawodowe pełnią funkcję sprzedawcy pracy: Lecz związek zawodowy nie produkuje ani nie sprzedaje to waru, czyli pracy, ani nie otrzymuje za nią zapłaty. (...) Wła• ściwsze będzie opisanie go jako (...) podmiotu ustalającego płace i inne warunki, na których jego członkom wolno sprze dawać usługi pojedynczym pracodawcom (ibid,
90 styczną cechą monopolisty jest to, że monopolizuje czynnik produkcji lub towar. Aby uzyskać cenę monopolową, sprzedaje on część produktu i wstrzymuje sprzedaż reszty, ponieważ sprzedając mniej szą ilość, podnosi cenę produktu na nieelastycznym rynku popytu. Unikalną cechą pracy w wolnym społeczeństwie jest jed nakże to, że nie można jej zmonopolizować. Każda osoba jest właścicielem samej siebie i nie może być posiadana przez inne osoby. Dlatego żadna osoba, ani grupa osób, nic może posiadać całej podaży pracy i zachować jej części przed sprzedażą na ryn ku. Każdy człowiek jest właścicielem samego siebie. Niech P oznacza całkowitą podaż produktu monopolisty. Gdy zachowuje on W jednostek i nie wprowadza ich do sprzedaży, chcąc w ten sposób uzyskać monopol na P - W, zwiększony przychód z P - W musi więcej niż zrekompensować mu utratę przychodu wynikającąz niesprzedania W. Działania monopolisty ogra nicza zawsze strata przychodu z ograniczenia sprzedaży. Jednak w przypadku związków zawodowych ów mechanizm nie występuje. Ponieważ każdy człowiek jest właścicielem samego siebie, dostawcy, którzy „ograniczają” podaż, to inni ludzie niż ci, którzy osiągają wyższy dochód. Jeśli związek zawodowy, w ten lub w inny sposób, ustanawia wyższą cenę pracy, niż jego poszczęgólni członkowie mogliby uzyskać na drodze indywidualnej sprze daży, jego działanie nie jest ograniczone stratą przychodu pracowników, którzy nie sprzedadzą swoich usług. Jeśli związek doprowadzi do wzrostu płacy, niektórzy pracownicy zarobią więcej, natomiast inni zostaną wykluczeni z rynku i stracą przychód, który w innym przypadku by otrzymali. Taka wyższa cena (pła ca) to cena wykluczająca (restrictionist price). Cena wykluczająca, według wszelkich sensownych kryte riów, jest „gorsza” niż „cena monopolowa”. Ponieważ związek nie musi się martwić o pracowników, którzy są wykluczeni, i nie ponosi żadnych strat w przychodzie w związku z tym, że pracownicy ci nie otrzymają płacy, działania związku nie są ograniczane
j
j
I |
I
!
I r
i | | | j
| i
j J j
91 elastycznością krzywej popytu na pracę. Związki dążą do maksy malizacji dochodu netto tylko ich pracujących członków, albo wręcz samego przywództwa*1. Jak związek może doprowadzić do ustanowienia ceny wyklu czającej? Pokaże to rysunek 69. Widzimy na nim krzywą popytu na czynnik pracy w pewnej branży, oznaczonąjako DD. SS to krzy wa podaży. Obie krzywe odzwierciedlają relację pomiędzy liczbą pracowników (oś pozioma) i stawką płacy (oś pionowa). W sytu acji równowagi rynkowej podaż pracy ze strony pracowników zrówna się z popytem na pracę. Odpowiadająca tej sytuacji liczba pracow ników to 0A, a stawka płacy to AB. Załóżmy, że powstaje związek zawodowy, który zarządza, że jego członkowie będą żądać płacy wyższej niż AB, powiedzmy 0 W. Tym samym związek domaga się ustalenia pewnej minimalnej stawki płacy w danej branży.
R ysunek 6 9 . U stanowienie
wykluczającej stawki
m e*
■! Cena wykluczająca, niebędąca tym sam ym co cena m onopolow a, m o że być ustanowiona dzięki tem u, ż e liczba pracow ników je s t na tyle w ażna w relacji do możliwych różnic w godzinach pracy, ż e różnice te m ożna zignorow ać. Jeśli jednak
92
Efektem decyzji związku jest zmiana krzywej podaży pracy w danej branży na krzywą poziomą przy stawce płacy WW\ ro snącą po tym, jak przetnie się z krzywą SS w punkcie E. Minimalna cena rezerwowa na pracę w danej branży wzrosła dla wszystkich pracowników i nie ma już pracowników, którzy byliby skłonni pracować za mniej. Gdy krzywa podaży zmienia się na WE, no wym punktem równowagi będzie C zamiast B aLiczbą zatrudnio nych pracowników będzie WC, a stawką płacy będzie 0 W. W ten sposób związek ustanowił wykluczającą stawkę płac. Mógł to zrobić niezależnie od kształtu krzywej popytu, pod wa runkiem jedynie, że jest ona opadająca. Krzywa popytu opada z powodu zmniejszającej się zdyskontowanej wartości produktu krańcowego czynnika produkcji i zmniejszającej się użyteczno ści krańcowej produktu. Decyzja związku pociąga za sobą skutek w postaci mniejszej liczby zatrudnionych pracowników. Tych, któ rzy nie zostaną zatrudnieni, reprezentuje odcinek CF. Co się m nimi dzieje! Są oni głównymi przegranymi tej sytuacji. Ponie waż związek reprezentuje tylko zatrudnionych, nie musi się przej mować tymi, którzy nie znajdują zatrudnienia, w przeciwieństwie do monopolisty, który przejmuje się tym, że jego produkt nie zo stanie sprzedany. W najlepszym razie mogą eui znaleźć pracę w innej branży, niekontrolowanej przez związek (mogą to zrobić dzięki temu, że ich praca jest czynnikiem niespecyficznym). Pro blem polega na tym, że pracownicy ci gorzej nadają się do pracy w Innej branży. Muszą oni opuścić uzwiązkowioną branżę, w któ rej wartość produktu krańcowego ich pracy była wyższa niż w nowej branży, a co za tym idzie, mogli oni liczyć na wyższą płacę. Ponadto, ich przejście do nowej branży obniża stawki płac pracowników już w niej zatrudnionych. całkowita podaż pracy jest ograniczona do kilku osób, to w yższa stawka płacy może zmniejszyć liczbę godzin pracy kupowanych od pracowników do tego stopnia, że wykluczająca stawka płacy przestanie im się opłacać. W takim przypadku mówie nie o cenie m onopolowej wydaje się właściw sze.
93 W rezultacie, w najlepszym razie, związek może ustanowić wyższą wykluczającą stawkę płac swoich członków kosztem ob niżenia stawek płac wszystkich pozostałych pracowników w gospodarce. Wykrzywieniu ulegają także cele wysiłku produk cyjnego. Dodatkowo, im szerszy będzie zakres działalności związ kowej i ustalanych za pośrednictwem związku płac, tym trudniej będzie znaleźć pracę. Będzie wzrastać tendencja, by pozbawieni zatrudnienia pracownicy pozostawali długo lub trwale bezrobotni, pragnąc znaleźć pracę, ale nie otrzymując ofert wolnych stanowisk pracy. Im bardziej uzwiązkowiona będzie gospodarka, tym silniej będzie w niej występować trwałe i masowe bezrobocie. Związki starają się, jak mogą zatkać wszystkie „dziury” w postaci nieuzwiązkowionych obszarów gospodarki, gdzie pra cownicy mogą ratunkowo szukać pracy. Nazywa iię to „walką z nieuczciwą konkurencją ze strony nieuzwiązkowionej, nisko płatnej siły roboczej”. Powszechna kontrola związkowa nad po ziomem płac oznaczałaby masowe bezrobocie, mmąs® propor cjonalnie do stopnia, w jakim związek narzucałby wzrost płac. Popularny mit głosi, że tylko staromodne „cechy”, które świadomie ograniczają swoją grupę zawodową do relatywnie nie wielu wysoce wykwalifikowanych członków, mogą ograniczyć podaż pracy. Ich polityką jest utrzymywanie trudnych do spełnie nia standardów członkostwa i stosowanie innych metod zmniej szenia liczby osób wchodzących do zawodu. Uzyskiwane dzięki temu ograniczenie podaży pracy niewątpliwie ułatwia utrzymy wanie wyższych stawek płac. Lecz błędem byłoby twierdzenie, że bardziej nowoczesne „związki zawodowe” nie ograniczają podaży pracy. To, że nie stosują ograniczeń liczby członków, maskuje ten fakt. Kluczową kwestią jest to, że związki domagają się minimalnych stawek płac, które są wyższe niż stawki, które ustaliłyby się bez interwencji związku. Tym sposobem, co zilu strował nam rysunek 69, ograniczają liczbę osób, które może za trudnić pracodawca. Ergo, skutkiem ich polityki jest ograniczę-
94
nie podaży pracy, podczas gdy same mogą twierdzić. Iż są otwar te dla wszystkich i demokratyczne, w przeciwieństwie do snobi stycznych i „arystokratycznych” cechów. W rzeczywistości konsekwencje działalności związków zawodowych są bardziej niszczące niż w przypadku cechów. Al bowiem związki cechowe, będąc niewielkimi organizacjami, pozbawiajązatrudnienia i obniżająpłacę niewielu pracowników. Ina czej jest ze związkami zawodowymi, które działają na znacznie większą skalę i, co ważniejsze, mogą doprowadzić do masowego bezrobocia62. Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego związek restryk cyjnie ograniczający liczbę członków spowoduje mniejsze bez robocie niż związek, do którego łatwiej przystąpić. Albowiem zamknięty związek stanowi ostrzeżenie dla potencjalnych pra cowników danej branży, że nie znajdą w niej pracy. Będą więc szukać gdzie indziej. Załóżmy jednakże, że związek jest demo kratyczny i otwarty dla wszystkich. Skutki jego działalności ilu strował omawiany przez nas rysunek; związek doprowadził do powstania wyższej stawki płacy 0 IT pobieranej przez jego człon ków. Lecz taka płaca, co pokazuje krzywa SS, przyciąga do bran ży większą liczbę pracowników. W przeszłości w branży praco wało OA pracowników (niezrzeszonych) za płacę AB, lecz teraz związek doprowadził do wzrostu płacy do 0 W. Przy tej płacy za trudnieni mogą być tylko pracownicy w liczbie WC. Lecz ta pła ca przyciąga więcej pracowników niż wcześniej, a mianowicie w liczbie WE. W rezultacie w branży bezrobotnych będzie nie CF, lecz więcej « € E ^ pracowników. A zatem związek zawodowy, który jest otwarty dla wszyst kich, nie ma ważnej zalety związku zamkniętego - natychmia stowego zniechęcenia bezrobotnych pracowników do poszukiwa nia pracy w danej branży. Odwrotnie, zachęca pracowników do 62 Por. Mises, Human Action, s. 764.
95 wchodzenia do branży, powiększając bezrobocie. Zniekształce nie sygnałów rynkowych powoduje, że pracownicy potrzebują więcej czasu, by zorientować się, że w danej branży nie ma do stępnych miejsc pracy. Im większy obszar gospodarki podlegać będzie wpływom otwartych związków zawodowych i tai więk sza będzie różnica pomiędzy związkowymi i rynkowymi staw kami płac, tym poważniejszy będzie problem bezrobocia. Bezrobocie i niewłaściwe zatrudnienie siły roboczej, spo wodowane przez podwyższone stawki płac, nie zawM§ będzie bezpośrednio widoczne. Dana branża może kwitnąć i przynosić duże zyski albo w rezultacie wzrostu popytu konsumenckiego, albo wprowadzenia innowacji obniżającej koszty. Gdyby w branży tej nie działały związki zawodowe, przedsiębiorcy z tej branży rozszerzyliby działalność, zatrudniając więcej ludzi. Jeśli teraz związek narzuci sztywną stawkę płac, to rezultatem nie musi być bezrobocie części aktualnych pracowników branży, lecz po pro stu może nie dojść do wzrostu zatrudnienia. W ten sposób zwią zek niszczy potencjalne miejsca pracy i wymusza niewłaściwą alokację czynników produkcji, przeszkadzając w ekspansji do chodowej branży. Prawdą jest, że gdyby nie działał związek, pła ce w branży wzrosłyby w procesie jej ekspansji; lecz jeśli związ ki narzucą wyższą stawkę płacy na początku, to do ekspansji w ogóle nie dojdzie63. Niektórzy przeciwnicy związków zawodowych posuwają się do stwierdzenia, że związki zawodowe nie mogą nigdy być ele63 Zob. Charles E. Lindblom, U n io m a n d C apitalism (New Haven: Yale Universi ty Press 1949), s. 78 i nast., 92-97, 108, 121, 131-132, 50-52, 155. Zob. także Henry C. Simons, „Some Reflections on Syndicalism** W P ó& B glfbr a Free Society (Chicago: University of Chicago Press t # 4 8 ) , s. i l l i nast., 139 i nast. Martin Bronfenbrenner, „The Incidence of Collective Bargaining”, A m eri can Economic R eview, P a p e rs a n d P ro ceed in g s , maj 1954, s. 301— 302; Fritz Machlup, „Monopolistic Wage Determination as a Part of the General Problem of Monopoly” w Wage D eterm in ation a n d the E con om ics o f L iberalism (Washington, D.C.: Chamber of Commerce of the United States 1947), s. 64-65.
96 mentem wolnego rynku i są zawsze instytucjami „monopolistycz nymi” lub stosującymi przymus. Chociaż może to być prawdą w praktyce, to jednakże tak być nie musi. Możliwe jest, by na wolnym rynku związki zawodowe powstawały, a nawet by usta nawiały wykluczające stawki płac. W jaki sposób związki zawodowe mogą ustanowić wyklu czające stawki płac na wolnym rynku? Odpowiedź można uzy skać, rozważając sytuację pracowników pozbawionych zatrud nienia. Kluczowy problem to: dlaczego pracownicy pozwalają, by związek ustanowił płacę minimalną WW1 Skoro wcześniej gotowi byli pracować za mniej, dlaczego teraz potulnie akceptują to, że zostaną zwolnieni i będą szukać gorzej płatnej pracy? Dla czego niektórych zadowala pozostawanie w quasi-permanentnym stanie bezrobocia w oczekiwaniu na zatrudnienie za wygórowaną płacę w wybranej branży? Pomijając przymus, jedynym wyja śnieniem jest wysoka pozycja na ich skalach wartości celu w po staci zachowania stawek płac ustalonych przez związek. Związki w sposób naturalny mają interes w przekonaniu pracowników,, zarówno należących do związku, jak i nienależących, a także opinii publicznej, że wszelkie działania podminowujące związkowe stawki płac są wysoce niemoralne. Najwyraźniej widać t ą v 0 - ' tuacjach, gdy członkowie związku odmawiają pracy dla firmy po stawce niższej niż pewne minimum (lub na innych warunkach zatrudnienia). Taka sytuacja nazywana jest strajkiem. Najbardziej dziwny w odniesieniu do strajku jest fakt, że związkom udało się przekonać społeczeństwo, że strajkujący członkowie związku nadal „tak naprawdę” pracują dla spółki, chociaż świadomie i z d u m odmawiają wykonywania pracy. Naturalną reakcją pra codawcy jest oczywiście próba znalezienia pracowników, którzy będą chcieli pracować na oferowanych warunkach. Jednak związki zadziwiająco skutecznie upowszechniły przekonanie, że każdy, kto zaakceptuje taką ofertę - „łamistrajk” —to najniższa forma istoty ludzkiej.
97
| | | | [ I
I | i i
i [ I I j
| P | l
Ponieważ pracownicy nienależący do związku wstydziliby się „łamać strajk” lub w inny sposób podminowywać proklamowane przez związek skale płac, godzą się na bezrobocie lub odejście z branży. W efekcie ich odejście do gorzej płatnej i mniej satysfakcjonującej pracy j i t f ich dobrowolnym wyborem. Jest to bowiem konsekwencja ich dobrowolnego zaakceptowania m istyki związkowej, w tym „solidarności” ze strajkującymi. Ekonomista nie może spierać się z człowiekiem, który do browolnie dochodzi do wniosku, że ważniejsza jest dla niego solidamość ze związkiem niż posiadanie dobrej pracy. M oże jednakże zrobić jedno: może pokazać pracownikowi konsekwencje jego dobrowolnej decyzji. Niewątpliwie istnieją rzesze pracowników, którzy nie zdają sobie sprawy, że trzymanie się przez nich reguł związkowych może się skończyć utratą przez nich pracy. Nie zdają sobie z tego sprawy, ponieważ wymaga to znajomości łańcucha rozumowania prakseologicznego (takiego jak przeprowadzane przez nas tutaj). Konsument zakupujący usługi nie musi zostać oświecony przez ekonomistów; nie potrzebuje długiego łańcucha rozumowania, by wiedzieć, że ubranie, samochód lub żywność są dla niego użyteczne. W łasnymi oczyma widzi, jak zaspokająjąjego potrzeby. Podobnie kapitalista-przedsiębiorca nie potrzebuje ekonomisty, który powiedziałby mu, które działania będą dla niego zyskowne, a które nie. Jego zyski lub straty m ów ią mu o tym. Ale by dostrzec konsekwencje interwencji rządowych lub działań związków, znajomość prakseologii jest niezbędna64.; Ekonomia nie może formułować sądów etycznych. Lecz aby można było dokonać racjonalnych osądów etycznych, konieczna jest znajomość konsekwencji różnych alternatywnych działań. Ekonomia pozwala uzyskać wiedzę w kwestii skutków interwencji rządowych lub działań związków zawodowych. Wiedza ekonomiczna jest więc konieczna, choć nie wystarczająca, by można Zob. Murray N . Rothbard, „M ises’ Human Action : Comment”, American Eco-
64
i i
nomie Review, marzec 1951, s. 183-184. •'
98
było dokonywać racjonalnych sądów etycznych na tym polu. Je śli chodzi o związki zawodowe, to konsekwencje ich działalno ści (np. bezrobocie) będą uznane przez większość ludzi za nieko rzystne. Jest pewne, że gdy wiedza o tych konsekwencjach stanie się powszechna, o wiele mniej ludzi będzie popierać związki za wodowe i oburzać się na niezrzeszonych pracowników tworzą cych konkurencję wobec członków związków65. Takie reakcje wzmocni jeszcze świadomość kolejnej konse kwencji działalności związków zawodowych: wykluczająca płaca zwiększa koszty produkcji. Oznacza to, że firmy krańcowe te, których prowadzenie jest na granicy opłacalności - wypadną z interesu, gdyż koszty, które przedsiębiorcy będą musieli ponieść, wzrosną powyżej ceny rynkowej produktu - ceny, któraju ż została ustalona. Wypadnięcie tych firm z rynku i ogólny wzrost kosztów przeciętnych w branży oznacza ogólny spadek produktywności i wielkości produkcji, a co za tym idzie, stratę dla konsumentów66. Bezrobocie i przyjmowanie mniej atrakcyjnej pracy również, rzecz jasna, obniżają ogólny standard życia konsumentów. Działalność związków zawodowych ma również inne ważne konsekwencje ekonomiczne. Związki zawodowe nie są organizacjami zajmującymi się produkcją, nie pracują dla kapitalistów, by poprawiać działalność produkcyjną firmy67. Usiłująraczej przekonać pracowników, by poprawiali swój los kosztem pracodawcy. W konsekwencj i próbuj ą wprowadzać reguły pracy sprzeczne z dyrektywami zarządu. Reguły te uniemożliwiaj ą zarządowi zorganizowanie produkcji w sposób, który uważa on za odpowiedni. Innymi słowy, zamiast zgadzać się na wykonywanie poleceń zarządu w zamian za wynagrodzenie, pracownik nie tylko ustala 65 To samo, nawet w większym zakresie, dotyczy interwencji rządowych na rynku. Zob. rozdział 12. 66 Zob. James Birks, Trades ’Unionism in Relation to Wages (London 1897), s. 3067 Zob. James Birks, Trades ’Unionism: A Criticism and a Warning (London 1894). s. 22.
j
j
J j ; ! j , ; I | : j j
j [
j
99
minimalną płacę, ale również reguły pracy, bez których do pracy nie przystąpi. Efektem tych reguł jest o b n iże n ie p ro d u k ty w n o śc i k ra ń co w ej w s z y s tk ic h p r a c o w n ik ó w z w ią z k u . Ma to podwójny skutek: (1) samo w sobie ustanawia restrykcyjną płacę, ze wszyst kimi jej konsekwencjami, gdyż spada wartość produktu krańco wego, podczas gdy związek nalega, by stawka płacy pozostała taka sama; (2) konsumenci tracą z powodu ogólnego obniżenia produktywności i standardów ‘jtyauL Związkowe reguły pracy obniżają więc również w ielkość produkcji. To wszystko je st jednakże doskonale spójne z ideą społeczeństwa, w którym ist nieje suwerenność jednostki, o ile związek nie ucieka się do prze mocy. Postulat wprowadzenia zakazu domagania się przez związki zawodowe określonych reguł pracy byłby żądaniem zniewolenia pracowników w imię dobra konsumentów. Lecz, powtórzmy, roz powszechnienie wiedzy o różnych konsekwencjach działalności związkowej spowodowałoby, że m isty k a związkowa nie miałaby tylu wyznawców68. Istnienie związków zawodowych nie jest zatem teoretycznie sprzeczne z zasadami czysto wolnego rynku. Jednakże w rzeczy wistym świecie, co dostrzeże każdy kompetentny obserwator, związki zawodowe czerpią niemal całą swoją władzę ze stoso wania siły skierowanej przeciwko łamaczom strajków i prawu 68 Zajmujemy się tutaj tylko bezpośrednimi katalaktycznymi konsekwencjami dzia łalności związków zawodowych. Ma ona także inne konsekwencje, które niektórzy mogliby uznać za jeszcze bardziej niekorzystne. Jedną z nich jest łączenie w jedną grupę ludzi zdolnych i kompetentnych z ludźmi niekompetentnymi. Przykładowo reguły wysługi lat należą do ulubionych postulatów związków. Reguły te podwyż szają płace mniej umiejętnych pracowników i prowadzą do ogólnego obniżenia produktywności. Skutkują także obniżeniem płac bardziej umiejętnych pracowni ków - tych, którzy muszą latami czekać w kolejce na lepsze stanowiska. Reguła wysługi lat zmniejsza także mobilność pracowników i stwarza rodzaj poddaństwa, ustanawiając prawa do stanowisk w zależności od przepracowanego czasu. Por. Da vid McCord Wright, „Regulationing Unions” w Philip D. Bradley, The Public Stake in Union Power (Charlottesville: University of Virginia Press 1965), s. 113—121.
100 własności pracodawców. Choć nie w sposób otwarty, to jednak praktycznie powszechnie uznaje się praw o zw iązków do popeł niania aktów przem ocy w obec łam aczy strajków . Policja albo pozostaje „neutralna”, gdy łam acze strajków s ą atakowani, albo zrzuca na nich winę za „prow okow anie” ataków. M ało kto wie rzy, że m asowe pikiety zw iązkow e to tylko m etoda informowa nia przechodniów o strajku. Te kw estie n a le żą jednakże bardziej do dziedziny empirii niż teorii. Teoretycznie na wolnym rynku związki zawodowe m ogłyby istnieć, chociaż m ożna powątpie wać w szeroki zakres ich oddziaływ ania w praktyce. Z analitycznego punktu w idzenia m ożem y powiedzieć, że gdy państwo pozwala zw iązkom n a uciekanie się do przemocy, to deleguje do nich pew ien zakres w ładzy. Z w iązki więc stają się „prywatnymi państwami”69. W niniejszym podrozdziale zbadaliśm y konsekwencje usta lania przez związki sztywnych cen na pracę. N ie należy jednak uznawać, że są one w stanie 'wmmw osiągnąć takie ceny na drodze negocjacji zbiorow ych. P oniew aż zw iązki nie są właściciela mi pracowników, a zatem nie są sprzedaw cam i ich pracy, nego cjacje zbiorowe są tylko sztucznym zastępstw em „indywidual nych” negocjacji na rynku pracy. Stawki płac negocjowane przez pracowników nienależących do zw iązku b ę d ą zawsze dążyć do stanu równowagi w sposób naturalny i harm onijny, natomiast ne gocjatorom reprezentującym zw iązki zaw odow e brakuje wska zówek, pozwalających im ustalić, jak ie pow inny być właściwe stawki płac. Nawet jeśli obie strony postarają się zawrzeć takie porozumienie, by w ynegocjow ana płaca była rynkowa, nie zy skają nigdy pewności, czy kwota, na k tó rą się zgodziły, jest zbyt 69 Badacze związków zawodowych niemal powszechnie ignorują fakt systema tycznego stosowania przez nich przemocy. Jednym z pocieszających wyjątków jest Sylvester Petro; zob. jego Power Unlimited (New York: Ronald Press 1959). Por. także F. A. Hayek, „Unions, Inflation, and Profits” w Bradley, The Public Stake in Union Power, s. łSLl *
101
wysoka, zbyt niska, czy mniej więcej właściwa. Jednak w więk szości przypadków przedstawiciele związku nie będą zaintereso wani odkrywaniem rynkowej stawki płacy, lecz będą starali się narzucić arbitralne zasady określania wysokości płacy, takie jak „pokrycie kosztów utrzymania”, „obowiązująca” stawka w in nych firmach lub branżach, średni roczny wzrost „produktywno ści” „sprawiedliwe rozpiętości wynagrodzeń”, itd.70 B. NIEKTÓRE ARGUMENTY NA RZECZ ZWIĄZKÓW: KRYTYKA (1) Nieokreśloność rynkowej stawki płacy71 Ulubioną odpowiedzią zwolenników związków zawodowych na powyższą analizę jest następujące stwierdzenie: „W porząd ku, ale brakuje tu uwzględnienia nieokreśloności rynkowych sta wek płac. Stawka płacy określona przez produktywność krańcową to pewna strefa, a nie punkt; w obrębie tej strefy związki zawo dowe mogą negocjować wzrost płac bez nieprzyjemnych konse kwencji w postaci bezrobocia lub przesunięcia pracowników do gorszych prac”. To dziwne, że wielu autorów stosujących ściśle procedury analizy cenowej, kiedy przechodzi do analizy stawek płac, nagle kładzie wielki nacisk na nieokreśloność, wielkie stre fy, wewnątrz których cena nie ma znaczenia, itd. Po pierwsze, zakres nieokreśloności jest wg współczesnym świecie bardzo mały. W sytuacji, gdy dwie osoby prowadzą wy mianę barterową, może istnieć szeroka strefa nieokreśloności pomiędzy maksymalną ceną akceptowaną przez nabywcę a mini malną ceną akceptowaną przez sprzedawcę. Która cena wewnątrz
7Q, By zapoznać się z omówieniem natury i konsekwencji różnych kryteriów okre ślania wysokości płacy, zob. Ford, Economics o f Collective Bargaining, s. 85-110. n Zob. znakomitą krytykę autorstwa profesora Hutta, Theory o f Collective Barga ining (Glencoe, 111: Free Press 1954), passim.
102 tej strefy zostanie ustalona, będzie wynikiem negocjacji. Jednak że w miarę rozwoju gospodarki pieniężnej strefy te stają się co raz węższe i tracą znaczenie. Strefa występuje tylko pomiędzy „krańcowymi parami” nabywców i sprzedawców I zmniejsza się ona stale, w miarę ja k rośnie lim ba ludzi i możliwości wyboru na rynku. Rosnąca cywilizacja zmniejsza zatem rolę nieokreśloności. Po drugie, nie ma powodu, by strefa nieokreśloności była ważniejsza na rynku pracy niż na rynku ceny jakiegokolwiek in nego dobra. Po trzecie, załóżmy, że na rynku pracy rzeczywiście istnieje strefa nieokreśloności i załóżmy, że nie ma żadnego związku za wodowego. Oznacza to, M istnieje pewna strefa rynkowych sta wek płacy pracownika, której szerokość można uznać za równą strefie zdyskontowanej wartości produktu krańcowego, który pra cownik wytwarza. Jest to, nawiasem mówiąc, znacznie mniej prawdopodobne niż istnienie analogicznej strefy dla dobra kon sumpcyjnego, ponieważ w pierwszym przypadku istnieje specy ficzna wielkość, zdyskontowana wartość produktu krańcowego, która określa wysokość płacy. Lecz maksimum owej strefy to naj wyższy punkt, w którym płaca równa się zdyskontowanej warto ści produktu krańcowego. Konkurencja pomiędzy pracodawca mi podniesie ceny czynników do wysokości, przy której zyski znikną. Innymi słowy, płace wzrosną do maksimum zawartego w strefie zdyskontowanej wartości produktu krańcowego. Wysokość płacy nie będzie zatem zwykle przyjmować war tości z dołu strefy, dając związkom możliwość podniesienia jej do wartości będącej w jej górnej części, lecz przeciwnie. Przyj mując bardzo nieprawdopodobny przypadek istnienia jakiejkol wiek strefy, płace będą z reguły przyjmować wartości z jej górnej części, a więc nieokreśloność będzie dotyczyła tylko wartości niż szych. Związki nie mogłyby podnosić zarobków w ramach strefy
103
J
1
|
\ \ | l \ I fc
| ;
. [ p
(2) Monopson i oligopson Często uważa się, że nabywcy pracy - pracodawcy - mają rodzaj monopolu i osiągają zyski monopolistyczne, a zatem istnieje przestrzeń, by związki podniosły stawki płac, nie krzywdząc innych pracowników. Jednakże taki „monopson” na zakup pracy musiałby obejmować wszystkich przedsiębiorców w społeczeństwie. Jeśliby nie obejmował, to praca, czynnik niespecyficzny, mogłaby przesunąć się do innych firm lub branż. A, jak wiemy, na rynku nie może funkcjonować jeden wielki kartel. „Monopson” nie może więc istnieć. „Problem oligosposonu” ^»„niewielu” nabywców pracy —J@i£ pseudoproblemem. Dopóki nie ma monopsonu, konkurencja mię dzy pracodawcami będzie podnosić płace, dopóki nie zrównają się ze zdyskontowaną wartościąproduktu krańcowego pracy. Licz ba konkurentów nie jest istotna; zależy ona od konkretnych da nych rynkowych. Będziemy je ssksbbi mówić o błędnej idei konku rencji „monopolistycznej” lub „niedoskonałej”, której oligopson jest przykładem. Mówiąc w skrócie, w przypadku „doskonałej” konkurencji ma rzekomo występować pozioma - nieskończenie elastyczna - krzywa podaży pracy, natomiast w przypadku „niedo skonałego” oligopsonu, krzywa podaży ma być mniej elastyczna. Ponieważ w rzeczywistości ludzie nie działają wszyscy jednocześnie, krzywa podaży nie jest nigdy nieskończenie elastyczna i opieranie podziału na tym kryterium nie ma sensu. W pojęciu wolnej konkurencji nie mieszczą się żadne dychotomie w rodza ju „konkurencja doskonała” i „oligopson”. Ponadto kształt krzywej podaży nie wpływa na fakt, że wynagrodzenie pracy, jak też każdego innego czynnika produkcji, będzie na rynku zmierzać do zrównania się ze zdyskontowaną wartością produktu krańcowego tego czynnika.
104
(3) Większa wydajność i „efekt Ricardo ”
Jeden z argumentów na rzecz działalności związków zawo dowych głosi, że związki pomagają gospodarce poprzez wymu szanie wyższych płac. Pobierając wyższe płace, pracownicy są bardziej wydajni i ich krańcowa produktywność rośnie. Gdyby to było prawdą, to związki nie byłyby potrzebne. Pracodawcy, za wsze chętni osiągać wyższe zyski, dostrzegliby ten fakt i zgodzili się na wyższą płacę, by wykorzystać wyższą produktywność pra cowników. I rzeczywiście pracodawcy często szkolą pracowni ków, płacąc im więcej, niż wskazywałby na to ich teraźniejszy produkt krańcowy, licząc na korzyści ze wzrostu produktywno- j ści tych pracowników w następnych latach. Bardziej wyrafinowany wariant tej tezy został przedstawio ny przez Ricardo i wskrzeszony przez Hayeka. Doktryna ta mówi, [ że wyższe stawki płac ustanowione pod naciskiem związków za- j wodowych zachęcają pracodawców do zastępowania pracowni ków maszynami. Dodatkowe maszyny zwiększają ilość kapitału I przypadaj ącą na pracownika i podnoszą produktywność krańcową 1 pracy, wyrównując straty ze wzrostu stawek płac. Błąd tego ro- | zumowania polega na nieuwzględnieniu faktu, że wzrost ilości kapitału możliwy jest tylko dzięki wzrostowi oszczędności. In- ; westycje kapitałowe ograniczone są wielkością oszczędności. Wzrosty płac spowodowane działalnością związku nie zwiększają całkowitej ilości dostępnego kapitału. Dlatego nie może być ogól nego wzrostu produktywności pracy. Zamiast tego następuje prze- | sunięcie (a nie wzrost) kapitału do branż, gdzie stawki płac są wyższe. W branżach, do których przesuwa się kapitał, przynosił- j by on znacznie mniej szy dochód, gdyby nie działały związki. Fakt, że zwiększa się ilość kapitału w niektórych branżach, nie ozna cza w tym wypadku postępu gospodarczego, ale raczej próbę, nigdy w pełni udaną, zaradzenia regresowi gospodarczemu - i wyższemu kosztowi wytworzenia produktów. To przesunięcie jest zatem „nieekonomiczne”.
105
I I ją f I | I l I
Inna bliska teza głosi* że wyższe stawki płac zachęcą pracodawców do wynajdywania nowych metod technologicznych, które uczynią pracę bardziej efektywną. Lecz tu znów musimy zazna czyć, że podaż dóbr kapitałowych ograniczona jest wielkością oszczędności i niemal zawsze dostępnych jest wiele rozwiązań technologicznych, których nie można wdrożyć z powodu braku kapitału. Ponadto nacisk konkurencji i pragnienie producenta, by utrzymywać i zwiększać liczbę klientów, jest wystarczającą zachętą, by poprawiać produktywność firmy, bez obciążenia w postaci związków zawodowych7®*
j 5. T eoria k o n k u ren cji m o n o p o lis ty c zn e j (n ie d o sk o n a łe j) I A. MONOPOLISTYCZNA CENA KONKURENCYJNA Teoria ceny monopolowej została, ogólnie rzecz biorąc, wyparta w literaturze ekonomicznej przez teorię konkurencji „monopolistycznej” („niedoskonałej*8^ 3. W porównaniu z tą pierwszą ma ona tę przewagę, że ustanawia identyjikawalne kryteria definiujące zawarte w niej kategorie. Takim kryterium |®st na przy kład doskonale elastyczna krzywa popytu, będąca cechą konku[ rencji doskonałej. Niestety kryteria te są całkowicie błędne. Zasadniczo rzecz biorąc, teorie, w których pojawia się pojęm cie konkurencji niedoskonałej, przedstawiają jako pewien „ideał” stan konkurencji doskonałej”, a nie „wolnej konkurencji” lub po*73 f i : I§
^ Na temat efektu Ricardo, zob. Mises, Human Action, s. 767-770. Zob. także szczegółową krytykę autorstwa Forda, Economics o f Collective Bargaining, s. 5666, który pokazuje także, że związki utrudniają mechanizację, narzucając restryk tywne reguły pracy i starając się szybko przejąć wszelkie korzyści z nowego sprzętu. 73 Szczególnie żtib. Edward H. Chamberlin, Theory <$fMonopolistic Competition, i Joan Robinson, Economics o fImperfect Competition. By zapoznać sig z przejrzy stymomówieniem i porównaniem obu tych dzieł, zob. Robert Triffin, Monopolistic Competition and GeneralEquilibrium Theory (Cambridge: Harvard University Press 1940). Różnice pomiędzy znaczeniami terminów „monopolistyczna” i „niedosko nała” nie są tutaj istotne.
106
prostu „konkurencji”. Konkurencja doskonała definiowana jest jako stan, w którym krzywa popytu na produkty każdej firmy w gospodarce jest doskonale elastyczna, czyli na wykresie przed stawiałaby ją całkowicie pozioma linia. W tym rzekomo nieska zitelnym stanie gospodarki żadna firma nie może mieć żadnego wpływu na cenę swojego produktu. Cenę tę „ustala” za niąiynek. Każda ilość, którą wyprodukuje, może i zostanie sprzedana po tej cenie. To właśnie ów pozbawiony niepewności stan „konkurencji doskonałej” stał się w ostatnich latach głównym przedmiotem wy rafinowanych analiz ekonomicznych. Przeprowadzają je zarów no ci, którzy wierzą, że konkurencja doskonała to dość wiemy opis rzeczywistej gospodarki, jak też ich oponenci, którzy uwa żają ją jedynie za ideał pozostający w sprzeczności z istniejącą realnie „monopolistyczną” gospodarką. Oba te obozy łączy jed nakże przeświadczenie, że konkurencja doskonała to system ideal nie sprzyjający powszechnemu dobrobytowi, w przeciwieństwie do różnego rodzaju systemów monopolistycznych”, które wystę pują, gdy gospodarka przestaje być nieskazitelnie konkurencyjna. Jednakże teoria konkurencji doskonałej jest całkowicie błęd na. Przedstawia ona absurdalny stan rzeczy, który nie może ni gdy zaistnieć w praktyce, a gdyby nawet mógł, to byłby daleki od idylli. Po pierwsze, nie może być firmy niemającej wpływu na cenę swego produktu. Taka idealna firma przeciwstawiana jest firmom, które mają jakiś wpływ na wysokość ceny i dlatego są do pewnego stopnia „monopolistyczne”. Lecz jest oczywiste, że krzywa popytu na wyroby firmy nie może być doskonale elastycz na od początku do końca. W pewnych punktach musi opadać, gdyż wzrost podaży będzie prowadził do spadku ceny rynkowej. Z omawianej przez nas konstrukcji krzywej popytu wynika, że żaden fragment krzywej popytu, choćby najmniejszy, nie może być poziomy. Mogąjedynie występować niewielkie obszary, gdzie krzywa jest pionowa. Omawiając zagregowaną krzywą popytu na rynku, stwierdziliśmy, że przy każdej hipotetycznej cenie kon-
107 sumenci zdecydują się zakupić pewną ilość towaru. Jeśli produ cenci będą chcieli sprzedać więcej, będą musieli dokonać sprze daży po niższej cenie, aby przyciągnąć większy popyt. Nawet bardzo mały wzrost podaży doprowadzi do choćby niewielkiego spadku ceny. Pojedyncza firma, niezależnie jak mała, zawsze ma odczuwalny wpływ na całkowitą podaż. W branży małych farm pszenicy (stanowiącej modelowy wzór „konkurencji doskonałej”) każda mała farma wnosi swój wkład do całkowitej podaży. Dla tego wpływ każdej farmy jest odczuwalny, nawet jeśli jest bar dzo mały. Zatem nawet w takim przypadku nie można mówić 0 doskonale elastycznej krzywej popytu. Błędna wiara w „dosko nałą elastyczność” bierze się z zastosowania takich pojęć mate matycznych, jak „nieskończenie małe zmiany”. Lecz ekonomia analizuje rzeczywiste ludzkie działania, które opierają się na wyróżnialnych, odczuwalnych, a nie „nieskończenie małych* zmianach. Oczywiście krzywa popytu na produkty każdej małej farmy 1 osobna może być niemal doskonale elastyczna. Jednak fakt, że niejest to elastyczność „doskonała”, niszczy całą koncepcję kon kurencji doskonałej. W czym bowiem sytuacja ta różni się od sy tuacji, powiedzmy, spółki Hershey Chocolate Company, na której wyroby popyt jest również elastyczny? Gdy uznamy, że wszyst kie krzywe popytu muszą opadać, tracą sens wszelkie dalsze ana lityczne rozróżnienia między konkurencją doskonałą a monopo listyczną. Nie możemy porównywać lub klasyfikować krzywych na podstawie stopnia elastyczności, gdyż ani analiza konkurencji monopolistycznej Chamberlina-Robinson, ani też prakseologia, nie pozwala nam na to, gdy odrzucimy przypadek konkurencji doskonałej. Prakseologia nie ustanawia praw ilościowych, ale jakościowe. Dla teoretyków uznających teorię konkurencji mo nopolistycznej jedynym wyjściem byłby powrót do podziału na krzywe „elastyczne” i „nieelastyczne”, co sprowadziłoby ich do
108 starej dychotomii między ceną konkurencyjną a ceną monopo lową. Musieliby powtórzyć za dawnymi teoretykami, że jeśli ela styczność krzywej popytu na wyroby firmy wynosi w punkcie równowagi więcej niż jeden, firma utrzyma cenę „konkurencyjną”; jeśli krzywa jest nieelastyczna, to firma znajduje się w położeniu umożliwiającym jej ustanowienie ceny monopolowej. Lecz, jak wiemy z naszej szczegółowej analizy, dychotomii między ceną monopolową a konkurencyjną nie da się utrzymać. Według ekonomistów uznających teorię konkurencji monopolistycznej powstanie konkurencji doskonałej sabotują dwa zja wiska, a mianowicie „różnicowanie produktu” I „oligopoF, czyli niewielka liczba firm, przez co jedna firma może wpływać na działania pozostałych. Jeśli chodzi o to pierwsze zjawisko, to pro ducentów oskarża się o tworzenie sztucznego rozróżnienia po między produktami w umysłach konsumentów* ® pozwala im na wykrojenie dla siebie fragmentu rynku, na którym mogą cieszyć się monopolem. Chamberlin pierwotnie próbował wprowadzić podział na „grupy” producentów, sprzedających „nieco” zróżni cowane produkty, ! „branże”, złożone z firm wytwarzających pro dukty identyczne. Te wysiłki są chybione. Jeśli jakiś producent wytwarza produkt, który jest inny od produktu innego producenta, to sam tworzy „branżę”; nie ma racjonalnych podstaw, by grupo wać różnych producentów, szczególnie jrfU ma temu towarzy szyć agregowanie krzywych popytu. Ponadto to konsumenci decy dują jakie pozycje na ich skalach wartości zajmą poszczególne produkty, między którymi następuje zróżnicowanie. W różnico waniu nie ma nic „sztucznego’*! służy ono lepszemu zaspokoje niu różnorodnych potrzeb konsumentów74. Jest oczywiste, że Ford 74 Profesor Chamberlin niedawno uznał ten fakt 1 zadziwił swoich zwolenników, odrzucając w serii znakomitych artykułów koncepcję konkurencji doskonałej jako stanu idealnie sprzyjającego dobrobytowi. O becnie Chamberlin twierdzi: „Stan dobrobytu słusznie można opisać jako stan konkurencji monopolistycznej. (•••) Wydaje s if to wynikać bezpośrednio z obserwacji, że istoty ludzkie są indywidua!- |
109
ma monopol na sprzedaż samochodów Forda; jest to pełny „mo nopol”, a nie tendencja do powstania monopolu. Ponadto, trudno stwierdzić, jak ą różnicę stwarzałoby istnienie wielu firm produ kujących ten sam produkt* zw łaszcza je śli odrzucim y m it o konkurencji doskonałej i doskonałej elastyczności. Wiele czasu poświęcono dyskusjom na temat strategii, „walki”, itd. pomiędzy oligopolistami, ale takie dyskusje nie m ają większego sensu. Albo firmy są niezależne i konkurują, albo działają wspólnie i tworzą kartel. Nie ma trzeciej możliwości. . Gdy odrzucimy mit doskonałej elastyczności, staje się jasne, że dyskusja o liczbie i rozmiarze firm, grupach producentów lub różnicowaniu produktu staje się zbędna. Może być przydatna tyl ko z punktu widzenia historii gospodarczej, lecz nie analizy eko nomicznej. Można twierdzić, że oligopol stwarza problem: każda firma musi brać pod uwagę reakcje konkurentów, podczas gdy w syste mie konkurencji doskonałej lub w sytuacji, gdy produkty są zróż nicowane, lecz nie m a oligopolu, każda firma m p ie działać w komfortowej świadomości, że żaden konkurent nie będzie ob serwował jej działań i modyfikował swoich. Hiram Jones, drób* ny producent pszenicy, może spokojnie planować produkcję bez zastanawiania się, co zrobi Ezra Smith, gdy pozna jego plany. Z kolei Ford musi brać pod uwagę reakcję General Motors i vice versa. Wielu autorów posunęło się do stwierdzenia, że ekonomia nymi jednostkami, różniącymi się w gustach i potrzebach, a poza tym nierówno miernie rozmieszczonymi w przestrzeni”. Chamberlin, Towards a More General Theory o f Value (New York: Oxford University Press 1957), s. 93-94; także ibid., s. 70-83; E. H. Chamberlin i J. M. Clark, „Discussion”, American Economic Re view, Papers and Proceedings, maj 1950, s. 102-104; Hunter, „Product Differentia tion and Welfare Economics” w Quarterly Journal o f Economics, październik 1955, s. 533-552; Hayek, „The Meaning of Competition” w Individualism and the Econo mic Order (Chicago: University of Chicago Press 1948), s. 99; i Marshall I. Goldman, „Product Differentiation and Advertising: Some Lessons from Soviet Experience”, Journal o f Political Economy, sierpień 1960, s. 346-357. Zob. także przypis 28.
110
nie nadaje się do opisu gospodarki „oligopolistycznej”, gdyż w niej „wszystko może się zdarzyć”. Według nich określana przez firmę krzywa popytu konsumpcyjnego opiera się na założeniu, że nie nastąpi reakcja konkurentów na jej działania. A ponieważ ist nieje „kilka firm” i każda z nich bierze pod uwagę reakcję pozo stałych, to wniosek z tego płynie taki, że w rzeczywistym świecie panuje chaos, niepoddający się analizie ekonomicznej. Jednakże owe rzekome trudności nie istnieją. Nie ma powo du, by przewidywana przez firmę krzywa popytu nie mogła uwzględniać spodziewanych reakcji innych firm75. Przewidywa na przez firmę krzywa popytu to zespół oczekiwań firmy w od niesieniu do liczby jednostek produktu, które konsumenci zaku pią po określonych cenach. Producenta interesuje hipotetyczny popyt konsumentów przy takiej lub innej cenie produktu, a nie popyt konsumentów w sytuacjach, których zaistnienia się nie spo dziewa. Jego oczekiwania oparte są na przewidywaniach, co się faktycznie stanie, jeśli ustali określoną cenę. Jeśli podniesienie lub obniżenie ceny wywoła pewne reakcje rywali, to w interesie firmy leży dokonanie prognozy tych reakcji i wzięcie ich pod uwagę w zakresie, w jakim wpłyną one na popyt nabywców pro duktu. Nie miałoby sensu ignorowanie takich reakcji, jeśli były by one istotne, ani uwzględnianie ich, gdyby nie były istotne. Dlatego dokonywana przez firmę ocena przyszłej krzywej popy tu uwzględnia spodziewane reakcje rywali. Kwestiami istotnymi nie jest mała liczba firm, ani ich wza jemna wrogość lub przyjaźń. Autorzy, którzy omawiają oligopol, stosując kryteria właściwe dla pokera lub zmagań wojennych, są 75 Taka definicja określanej przez firm ę krzywej popytu była wybitnym wkładem Joan Robinson do teorii, którego niestety wyparła s ię ostatnio. Triffin skarcił Ro binson za unikanie problem u „n ieok reślon ości o lig o p o listy czn ej”, podczas gdy w rzeczyw istości elegancko rozw iązała ona ten pseudoproblem . Zob, Robinson, Economics o f Imperfect Competition , s. 21 . B y zapoznać się z innymi aspektami kw estii oligopolu, zob. Willard D . Arant, „Com petition o f the F ew A m ong the M any» Quarterly Journal o f Economics, sierpień 1956, s. 3 27—3 45.
Ill w błędzie. Celem produkcji jest służenie konsumentom w zamian za korzyści pieniężne, a nie prowadzenie „gry” lub „wojny” z in nymi producentami. W „oligopolu”, gdzie kilka firm produkuje identyczny produkt, nie może przez długi czas istnieć sytuacja, gdy jedna firma sprzedaje drożej niż inna, gdyż panuje tynkowa tendencja do ustalenia się jednolitej ceny. Jeśli firma Ausiłuje sprze dać swój produkt po cenie wyższej lub niższej niż cena, która usta liła się wcześniej na rynku, to „bada rynek”, starając się znaleźć aktualną cenę równowagi, zgodną z obecnym stanem popytu kon sumpcyjnego. Jeśli przy pewnej cenie produktu popyt konsumpcyj ny przeważa nad podażą, firmy będą starały się podnieść cenę i vice versa, jeśli nie mogą sprzedać wyprodukowanego zasobu. Na tej ścieżce do równowagi cały zasób dobra zostaje sprzedany po naj wyższej cenie, jaką firmy zdołają uzyskać i rynek „oczyszcza się”. Podnoszenie i obniżanie cen, które ma miejsce w branżach „oligopolistycznych”, nie jest rodzajem wojny, lecz procesem poszuki wania równowagi rynkowej —ceny, przy której ilość oferowana na sprzedaż i ilość, która zostanie zakupiona, zrównają się. Ten sam proces zachodzi na każdym rynku, w tym na „nieoligopolistycznych” rynkach pszenicy lub truskawek. Na tych ostatnich proces ten może się wydawać bardziej „bezosobowy”, ponieważ działania pojedynczych firm nie są tak istotne ani widoczne, jak w bardziej „oligopolistycznych” branżach. Lecz jest on zasadniczo taki sam i nie możemy dać się zwieść takim często nietrafnym metaforom, jak „automatyczne mechanizmy tynkowe” lub „bezduszne, bezoso bowe siły rynku” . W szystkie działania na rynku są osobow e; maszyny mogą wykonywać ruchy, ale nie mogą podejmować celo wych działań. W sytuacji oligopolu rywalizacja producentów i to warzyszące temu uczucia m ogą przyjmować dramatyczny wymiar i stać się przedmiotem zainteresowania dla historyka, lecz nie są to kwestie istotne z punktu widzenia analizy ekonomicznej. Tym, którzy są skłonni uważać liczbę producentów za wskaź nik, jak bardzo konkurencyjny jest rynek, można zadać pytanie (odkładając na bok problem udowodnienia jednorodności produk-
112 tów): W jaki sposób rynek może stworzyć wystarczającą liczbę producentów? Jeśli na bezludnej wyspie Crusoe wymienia posia dane ryby na drewno oferowane przez Piętaszka, to czy obaj od noszą korzyści, czy też obaj są „monopolistam i” wyzyskującymi się nawzajem i ustanawiającymi ceny monopolistyczne? Lecz jeśli wkroczenia państwa i aresztowania Crusoe i/lub Piętaszka nie można uzasadnić, to jak można uzasadnić interwencję na rynku, gdy istnieje o wiele w ięcej konkurentów? Podsumowując, analiza ekonomiczna nie umożliwia ustale nia kryterium pozwalającego na odseparowanie od siebie elemen tów ceny wolnorynkowej produktu. Takie kwestie, jak liczbą firm w branży, rozmiar firm, rodzaj produktu wytwarzanego przez każdą firmę, osobowości i motywy przedsiębiorców, lokalizacja zakładów produkcyjnych, itd., są całkowicie określone przez kon kretne warunki i okoliczności w danym przypadku. Analiza eko nomiczna nie może nic powiedzieć na ich tematw» Y
B. PARADOKS NADMIARU MOCY PRODUKCYJNYCH Być może najw ażniejszym w nioskiem płynącym z teorii wprowadzającej pojęcia konkurencji doskonałej i monopolistycz nej jest stwierdzenie, że rzeczywisty śylfti, W którym panuje kon kurencja monopolistyczna (i w którym przewidywana przez każdą firmę krzywa popytu jest opadająca), jest gorszy od idealnego świata konkurencji doskonałej (w którym żadna firma nie ma wpływu na cenę). Ten wniosek prosto i efektywnie wyrażony został poprzez porównanie dwóch finalnych stanów równowagi: w warunkach konkurencji doskonałej i konkurencji monopoli stycznej (rysunek 70).76 76 B y zapoznać się z ostrą krytyką teorii konkurencji monopolistycznej, zob. L. M. Lachmann, „Some Notes on Economic Thought, 19 3 3 -5 3 ”, South African Journal $ Economics, marzec 1954, s. i nast., zwłaszcza s, i f l l- i l. Lachmann wskazuje, że ekonomia generalnie traktuje konkurencję „doskonałą’* łub „monopolistyczną” jako statyczne stany rynkowe, podczas gdy konkurencja jest procesem dynamicznym. 8
113
Rysunek 70. S tany
równowagi końcowej w warunkach czystej
K O NKU REN CJI I KONKURENCJI M ONOPOLISTYCZNEJ.
AC to krzywa kosztu przeciętnego firmy - koszty w dola rach na jednostkę ponoszone przez nią w różnych sytuacjach — przy wielkości produktu oznaczonej na osi poziomej i cenach (w tym kosztach) oznaczonych na osi pionowej. Jedyne założe nie, jakie musimy przyjąć, by móc wyrysować krzywą kosztu prze ciętnego, to że w przypadku dowolnego zakładu produkcyjnego w dowolnej branży istnieje pew ien optym alny poziom produkcji, czyli taki, przy którym przeciętny koszt na jednostkę produktu jest najmniejszy. Wszystkie poziomy produkcji wyższe lub niż sze niż optimum oznaczają wyższy koszt przeciętny. W stanie konkurencji doskonałej, gdy krzywa popytu na wyroby każdej firmy jest doskonale elastyczna, Dp, każda firma dostosuje swą produkcję w taki sposób, że krzywa A C będzie styczna do Dp w stanie równowagi; w tym przypadku w punkcie E. Jeśli przy chód przeciętny (cena) jest wyższy niż koszt przeciętny, będzie to przyciągać na rynek inne firmy, aż końcu krzywe staną się styczne;
114
jeśli krzywa kosztu jest położona wyżej niż krzywa popytu i firma nie może temu zaradzić, wypadnie z interesu. Punkt E to punkt styczności, OG to cena, a OK to wielkość produkcji. Jak w każdej definicji równowagi końcowej, koszty całkowite każdej firmy równają się jej przychodom całkowitym, a zyski wynoszą zero. Teraz skontrastujmy ten obraz ze stanem konkurencji mono polistycznej. Ponieważ krzywa popytu (Dmf) opada na prawo, musi ona być w pewnym punkcie (F) styczna do pewnej krzywej AC. Cena (JE) jest wyższa, a produkcja (OJ) niższa niż w stanie kon kurencji doskonałej. Krótko mówiąc, konkurencja monopolistycz na skutkuje wyższymi cenami i niższą produkcją - tzn. niższymi standardami życia —niż konkurencja doskonała. Ponadto produk cja nie będzie prowadzona po najniższym koszcie przeciętnym, stanowiącym „optimum” społeczne, a każdy zakład produkcyjny będzie produkował mniej, niż wynosi optymalny poziom produk cji, tzn. będzie miał „nadmiar mocy produkcyjnych”. Tak teore tycy podsumowują tę sytuację pod kątem wytwarzania przez go spodarkę dobrobytu. Prowadzony w ostatnich latach proces rewizji tej doktryny, czasem przez jej twórców, rozerwał ją na strzępy. Jak wiemy, Chamberlin i inni ekonomiści pokazali, że powyższa analiza nie ma zastosowania, jeśli różnorodność dóbr uznamy za potrzebę konsumentów, którą można zaspokajać77, Z różnych stron przy szło też wiele innych skutecznych i inteligentnych ataków. Jeden E podstawowych argumentów brzmi, że nie można porównywać 77 Różnicowanie produktu w połączeniu z opadającą krzywą popytu może obni żyć koszty dystrybucji i nadzoru (jak również rozszerzyć wiedzę konsumentów) na tyle, by więcej niż wyrównać rzekomy wzrost kosztów produkcji. Krótko mówiąc, krzywa ^Cjest krzywą rzeczywistego kosztu produkcji, a nie krzywą kosztu całko witego, nieuwzględniającąkosztów dystrybucji. Por. Goldman, „Product Differentia tion and Advertising”. Ponadto, prawdziwa krzywa kosztu całkowitego nie byłaby wtedy niezależna od krzywej popytu firmy, co naruszałoby zwyczajową „analizę krzywych kosztu”. Zob. Dewey, Monopoly in Economics and Law (Chicago: Rand McNally 1966), s. 87. Zob. także podrozdział C.
115 stanu konkurencji doskonałej i konkurencji monopolistycznej, ponieważ krzywe A C wie byłyby takie same. Chamberlin zaata kował także koncepcję porównywania obydwu stanów na innym gruncie. Zauważył, że zastosowanie konkurencji doskonałej wo bec istniejących firm oznaczałoby konieczność doprowadzenia do sytuacji, w której istnieje wielka liczba podobnych firm wy twarzających identyczny produkt. Gdyby, przykładowo, uczynić to w przypadku General Motors, oznaczałoby to albo podział fir my na liczne fragmenty, albo jej powielenie. Gdyby dokonać podziału, koszty jednostkowe niewątpliwie wzrosłyby i „konku rencyjne firmy” miałaby wyższe koszty działalności i musiały ustalać wyższe ceny. Niewątpliwie byłoby to niekorzystne dla konsumentów i ich standardu życia; Chamberlin idzie tu w ślady Schumpetera twierdzącego, że firma „monopolistyczna” może i prawdopodobnie będzie miała niższe koszty niż „czysto konku rencyjna”. Natomiast jeśli założymy powielenie General Motors i utworzenie wielu podobnie wielkich korporacji, to wykraczamy poza to, co jest realne w teraźniejszym świecie, i całe porówna nie staje się absurdalne78. Dodatkowo Schumpeter podkreślał większe możliwości firm „monopolistycznych^ w zakresie innowacji i postępu technolo gicznego, a Clark pokazał, że statyczna teoria konkurencji do skonałej jest, z różnych powodów, nie do zastosowania wobec dynamicznego świata rzeczywistego. Ostatnio zwrócił uwagę na występującą w niej błędną asymetrię argumentacji w odniesieniu do ceny i jakości. Hayek i Lachmann wskazali także na wykrzy wiony obraz dynamicznej rzeczywistości, o czym mówiliśmy wcześniej79.*19 78 Zob. Chamberlin, „Measuring the D egree o f M onopoly and Competition” oraz „Monopolistic Competition Revisited” w Towards a More General Theory of Value, s. 45-83. 19 Zob. J. M. Clark, „Competition and the Objectives o f Government Policy” w E. H. Chamberlin (red.). Monopoly and Competition and Their Regulation (London:
116 W kolejnej wielkiej fali ataków pojaw ił się argument, że porównania obu rodzajów konkurencji są znacznie mniej istotne, niż wskazują na to konwencjonalne diagramy, ponieważ krzywe kosztów są, z empirycznego punktu widzenia, znacznie bardziej płaskie, niż pokazują to diagramy w podręcznikach. Clark pod kreślił, że firmy planuj ^długookresow o, a w długim okresie krzy we zarówno kosztów, ja k i popytu są bardziej elastyczne niż w okresie krótkim. Dlatego różnice pom iędzy punktami E i F będą nieznaczne, a nawet m ogą w ogóle nie istnieć. Clark i inni podkreślili wagę potencjalnej konkurencji wobec każdej firmy, która chciałaby korzystać z dobrodziejstw ceny monopolowej. Konkurencja taka może pochodzić zarówno z branży, jak i spoza niej, a także ze strony firm produkujących substytuty. Dalszy ar gument stwierdzał, że krzywe kosztów, empirycznie, są płaskie wewnątrz istotnego dla rozważań zakresu, nawet jeśli pominie m y problem długości okresów*80. Wszystkie te argumenty, obok naszej powyższej analizy, sku tecznie niszczą teorię konkurencji monopolistycznej, a jednak nadal wiele pozostaje do powiedzenia. Jest coś bardzo dziwnego w tej teorii, nawet jeśli zaakceptujemy wszystkie jej podstawowe Macmillan & Co. 1954), s. 317-327; Clark, „Toward a Concept of Workable Com petition” w Readings in the Social Control o f Industry (Philadelphia: Blakiston 1942), s. 452—476; Clark, „Discussion”; Abbot, Quality and Competition, passim', Joseph A. Schumpeter, Capitalism, Socialism and Democracy (New York: Harper & Bros. 1942); Hayek, „Meaning of Competition”; Lachmann, „Some Notes on Economic Thought, 1933-53”. 80 Zob. cytaty z Clarka przytaczane wcześniej; a także Richard B. Heflebower, „Toward a Theory of Industrial Markets and Prices” w R. B. Heflebower i G. W. Stocking (red.), Readings on Industrial Organization and Public Policy (Homewood, 111.: Richard D. Irwin 1958), s. 297-315. Bardziej wątpliwy argument o płaskości krzywej popytu firmy w istotnym dla rozważań zakresie został przedstawio ny przez innych ekonomistów, zwłaszcza w: A. J. Nichol, „The Influence of Margi nal Buyers on Monopolistic Competition”, Quarterly Journal o f Economics, listo pad 1934, s. 121-134; Alfred Nicols, „The Rehabilitation of Pure Competition”, Quarterly Journal o f Economics, listopad 1947, s. 31-63; oraz Nutter, „Plateau Demand Curve and Utility Theory”, Journal o f Political Economy, grudzień 1955.
117
założenia. Praktycznie nikt nie zwrócił uwagi na jej dalsze po ważne defekty. Jak to możliwe, by każda firma produkowała zbyt mało i żądała zbyt wysokiej ceny, a tak, zgodnie z teorią, jest w gospodarce, w której panuje „konkurencja monopolistyczna”? Co dzieje się z nadwyżkowymi czynnikami produkcji? Brak tego rodzaju pytań wynika z ignorowania dokonań Austriaków w za kresie ogólnej analizy ekonomicznej i z niesłusznej koncentracji na pojedynczej firmie lub branży81. Nadmiar czynników musi się gdzieś podziać i czy w takim przypadku nie trafi on do innych firm działających w ramach konkurencji monopolistycznej? Lecz w takim razie teza o zbyt małej produkcji i zbyt wysokich cenach załamuje się jako wewnętrznie sprzeczna. Jednak zwolennicy teo rii konkurencji monopolistycznej przygotowali wyjście awaryjne. Na początek biorą przypadek konkurencji doskonałej, z punktem równowagi E. Potem zakładają nagłą zmianę do stanu konkuren cji monopolistycznej, w którym krzywa popytu na produkty fir my opada. Krzywa popytu zmienia s£$ z Dp na £>mo. Wtedy firma odpowiednio ogranicza produkcję i podnosi cenę, osiągając zy ski, co przyciąga do branży nowe firmy. Wzrost konkurencji po woduje, i i każda firma może sprzedać mniejszą ilość produktu i krzywa popytu przesuwa się w dół i na lewo, dopóki nie stanie się styczna do krzywej AC w punkcie F. W ten sposób, twierdzą zwolennicy teorii, dochodzi do tego, że w konkurencji monopoli stycznej nie tylko każda firma produkuje zbyt mało, ma zbyt wy sokie koszty i ustala zbyt wysokie ceny, lecz w każdej branży jest zbyt wielefirm. Oto co dzieje się z nadmiarem czynników: jest on uwięziony w zbyt wielu nieekonomicznych firmach. To wszystko wydaje się rozsądne, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że cały przykład to iluzjonistyczny trik. Jeśli wyizoluje my firmę lub branżę, jak w powyższym przykładzie, to możemy równie dobrze zacząć od sytuacji konkurencji monopolistycznej, Por. Abbot, Quality and Competition, s. 180-181.
118 czyli stanu, któremu na wykresie odpowiada punkt F, i nagle zmienić warunki do stanu konkurencji doskonałej. Będzie to pro cedura równie uprawniona, lub raczej nieuprawniona, co przed stawiona wcześniej. Co się wtedy dzieje? Jak widzimy na rysun ku 71, krzywa popytu na produkt każdej firmy zmienia się z D na D . Teraz dla każdej firmy korzystne będzie zwiększenie pro dukcji i osiąganie na tej drodze zysków. Perspektywa osiągnięcia zysków przyciągnie do branży nowe firmy i krzywa popytu opad nie pionowo, dopóki ponownie nie stanie się styczna z krzywą AC w punkcie E. Czy w ten sposób „udowadniamy”, że w branży jest więcej firm w sytuacji konkurencji doskonałej niż w sytuacji konkurencji monopolistycznej82?
R ysunek 71; S kutek przejścia od konkurencji MONOPOLISTYCZNEJ DO CZYSTEJ KONKURENCJI.
82 Autor po raz pierwszy spotkał się z tego rodzaju analizą na wykładach profeso ra Arthura F. Burnsa i, o ile mu wiadomo, nie znalazła się ona w druku.
119
Podstawowym błędem jest niedostrzeżenie, że w warunkach ustanowionych przez założenia każda zmiana, której skutkiem są zyski, przyciągnie do branży nowe firmy. Teoretykom proponuje się porównywanie dwóch statycznych stanów równowagi, sta nów konkurencji doskonałej i konkurencji monopolistycznej, bez omawiania ścieżek przejścia z jednego do drugiego. Zwolennicy teorii konkurencji monopolistycznej nie rozwiązali bynajmniej problemu nadwyżki czynników produkcji. Lecz pomijając tę kwestię, teoria ta ma jeszcze inne słabe punkty i sam Sir Roy Harrod, jeden z jej twórców, dostrzegł isto tę największej z jej pozostałych wad. Jak stwierdził Harrod: Jeśli przedsiębiorca przewiduje, że bieg wydarzeń zmusi go do ograniczenia produkcji do x - y jednostek, dlaczego ma nie zaplanować posia dania takiego zakładu produkcyjnego, w którym będzie można taniej produkować x r- y jedno stek, nie doświadczając nadmiaru mocy produk cyjnych? Planowanie, że będzie się dyspono wać zakładem produkcyjnym zdolnym do wyprodukowania x jednostek, gdy wiadomo, że możliwe będzie utrzymanie produkcji tylko na poziomie m —y jednostek, to niewątpliwie ob jaw schizofrenii. . D Tymczasem, ze zdumieniem odkrywa Harrod, w świetle „przyjętej doktryny” najwyraźniej „nie można być przedsiębiorcą i nie cierpieć na schizofrenię”83! Krótko mówiąc, teoria zakłada, że w długim okresie firma, której wielkość produkcji będzie mu siała wynosić F, zbuduje jednak zakład produkcyjny, którego koszt przeciętny jest minimalny przy produkcji wynoszącej E. NiewątHarrod, Economic Essays (New York: Harcourt, Brace & Co. 1952), s. 149.
120
pliwie mamy tu do czynienia z sytuacją niezgodną z obserwo waną rzeczywistością. Co jest nie tak? Wypowiedź samego Harroda jest doskonałym wkładem w dyskusję na temat długookre sowych i krótkookresowych krzywych popytu, stanowiącym poparcie tezy, że „długi okres” zawsze jest uwzględniany w pla nach przedsiębiorców, lecz Harrod nie odpowiada na to pytanie. Paradoks ten staje się jeszcze „dziwniejszy”, gdy w pełni zdamy sobie sprawę, że cała analiza opiera się na przyjęciu uprosz czonej prezentacji matematycznej. Powodem, dla którego firma nie może nigdy tak ustawić produkcji, by jej koszt był optymal ny, jest fakt, że (a) musi produkować tyle, ile wyznacza styczna krzywej popytu i krzywej kosztu przeciętnego w stanie równo wagi, i (b) jeśli krzywa popytu opada, to może być ona styczna do przyjmującej kształt litery U krzywej kosztu tylko w punkcie położonym na lewo i w górę od najniższego punktu krzywej. Po winniśmy zauważyć dwa fakty. Po pierwsze, nie ma konieczno ści, by krzywa kosztu była „krzywa”. Dawniej krzywe popytu przedstawiano w podręcznikach jako krzywe, a obecnie często rysuje się proste linie; jeśli chodzi o krzywe kosztów, to są powo dy, by uważać je za serię prostych linii załamujących się pod kątem. To prawda, że ciągłość krzywych jest (a) wygodna przy rysowaniu diagramów, i (b) pomocna przy matematycznej pre zentacji teorii, lecz nie wolno nam fałszować rzeczywistości, by można ją było elegancko przedstawić matematycznie. Produkcja to seria odrębnych opcji, podobnie jak wszelkie ludzkie działa nie, i nie jest ciągła w sensie przechodzenia z etapu na etap na drodze nieskończenie drobnych kroków. Jak tylko zrozumiemy, że krzywa kosztów ma charakter nieciągły i może się załamywać pod kątem, to „problem” nadmiaru możliwości produkcyjnych natychmiast znika (rysunek 72). Krzywa przewidywanego popy tu na wyroby firmy „monopolistycznej” , D m, może być teraz „styczna” do krzywej A C w punkcie E, punkcie minimalnego kosztu, i będzie taka w stanie równowagi końcowej.
121
W ielk o ść produkcji
Rysunek 72. U stalenie się ceny
w punkcie kosztu minimalnego.
Można ten pseudoproblem rozwiązać jeszcze w inny sposób, a mianowicie kwestionując całe założenie o styczności krzywych. Koncepcja styczności krzywej kosztu przeciętnego i krzywej po pytu w stanie równowagi zrodziła się z analizy właściwości sta nu równowagi: zakłada się, że w tym stanie całkowite koszty i całkowite przychody firmy będą równe, albowiem nie będzie zysków ani strat. Lecz zwykle pomija się, albo też He odpowiada się na kluczowe pytanie: Dlaczego firma miałaby cokolwiek pro dukować, skoro nie będzie na tym zarabiać? Lecz w stanie rów nowagi firma jednak zarabia, a tym zarobkiem jest procent (pro centowy zwrot z inwestycji). Współczesna ortodoksja przeoczą ten fakt z jednego powodu: nie zauważa, że przedsiębiorcy są również kapitalistami i nawet jeśli w gospodarce działającej jed nostajnie ich czysto przedsiębiorcza funkcja nie będzie już po trzebna, to funkcja inwestowania kapitału z wyprzedzeniem wo bec momentu sprzedaży nadal będzie niezbędna. Współcześni teoretycy często również postrzegają procent zarabiany przez kapitalistę jako koszt firmy. Lecz (o czym mówi-
122
liśmy w poprzednich rozdziałach) procent nie je st kosztem fir my; jest jej zarobkiem. Sprzeczny z tym wnioskiem pogląd opiera się na powierzchownej koncentracji na oprocentowaniu pożyczek i nieuzasadnionym oddzieleniu przedsiębiorców od kapitalistów. Lecz pożyczki są jedynie jedną z form inwestowania środków przez przedsiębiorców-kapitalistów. W gospodarce działającej jednostajnie firm a zarabia „naturalny” procent, wynikający ze społecznej preferencji czasowej. Dlatego rysunek 72 musimy odpowiednio zmienić, by uzyskać rysunek 73 (pomijając kwestię załamywania się krzywej kosztów pod kątem). Wielkość produk cji firmy będzie wynosić OK i jest to optymalny poziom produk cji, przy minimalnym koszcie przeciętnym, wynoszącym KE. Krzywe popytu i kosztów nie będą wobec siebie styczne i po wstanie przestrzeń dla procentowego zwrotu z inwestycji, repre zentowanego przez obszar EFGH. (Uprzedzając możliwe prote sty, zauważmy też, że w niniejszej poprawionej wersji konkurencji monopolistycznej cena nie będzie wcale wyższa; nowa krzywa AC jest położona niżej niż poprzednie, które uwzględniały pro cent zarabiany przez inwestora jako koszt. Jeśli nie uwzględniały procentu, zamiast tego zakładając, że będzie on wynosił zero w gospodarce działającej jednostajnie, to po prostu były błęd ne)84. Tak więc omawiany paradoks wynikający z teorii konku rencji monopolistycznej możemy ostatecznie złożyć do grobu85. 84 Po sformułowaniu powyższego wniosku autor natknął się na błyskotliwy, lecz niezauważony artykuł mówiący o tym, że procent jest dochodem, a nie kosztem, i pokazujący dewastujące implikacje tego faktu dla teorii kosztowej. Niestety artykuł ten nie wyczerpuje problemu konkurencji monopolistycznej. Zob. Gabor i Pearce, „ANew Approach to the Theory of the Firm”, Oxford Economic Papers, październik 1952, i idem, „The Place of Money Capital”. Chociaż istnieją pewne podobieństwa, krytyka doktryny „nadmiaru mocy produkcyjnych” w wykonaniu profesora Deweya bardzo się różni od naszej i opiera się na znacznie bardziej „ortodoksyjnym” podej ściu do tych zagadnień. Dewey, Monopoly and Economics in Law, s. 96 i nast. 85 Ponieważ błędna, lecz popularna teoria „sił przeciwważnych” sformułowana przez J. K. Galbraitha jest zgodna z teorią konkurencji monopolistycznej, nie ma potrzeby, byśmy jątutaj omawiali. By zapoznać się z bardziej szczegółową krytyką
123
R ysunek 73. P rocentowy z w r o t z inwestycji w stanie RÓWNOWAGI JAKO KOMPONENT
C. CHAMBERLIN I KOSZTY SPRZEDAŻY Za jedno z największych dokonań profesora Chamberlina uważa się wprowadzenie przez niego ostrego podziału na „kosz ty sprzedaży” i „koszty produkcji”86. „Koszty produkcji” m ają to być rzekomo wydatki potrzebne do wytworzenia podaży, która byłaby odpowiedzią na dane krzywe popytu konsumentów. N a tomiast „koszty sprzedaży” m ają za zadanie doprowadzić do p rze sunięcia się w górę krzyw ych popytu konsumentów na produkt firmy. jej licznych błędów, zob. Simon N. Whitney, „Errors in the Concept of Countervai ling Power”, Journal o f Business, październik 1953, s. 238-253; George J. Stigler, „The Economist Plays with Sloes”, American Economic Mmśmą Papers and Pro ceedings, maj 1954, s. 8-14; oraz David McCord Wright, „Discussion”, ibid., s. 26-30. 86 Chamberlin, Theory o f M onopolistic Competition, s. 123 i nast. Chamberlin do kosztów sprzedaży zalicza reklamę, wydatki związane ze sprzedażą i umieszcza niem towarów na wystawach sklepowych.
124
i f
Powyższe rozróżnienie j& t całkowicie błędne87. Dlaczego właściwie biznesmen inwestuje pieniądze i ponosi jakiekolwiek koszty? Aby zaspokoić oczekiwany popyt na swój produkt. Za wsze, gdy poprawia swój produkt, ma nadzieję, że konsumenci zwiększą swój popyt. W rzeczywistości wszystkie koszty związa ne z zakupem materiałów potrzebnych do produkcji dokonywane są z myślą o zwiększeniu popytu konsumpcyjnego ponad poziom, który istniałby, gdyby tych kosztów nie poniesiono. Dlatego też każdy koszt produkcji je s t zarazem „kosztem sprzedaży^. I odwrotnie, koszty sprzedaży to nie jest zwykłe marnotraw stwo lub wręcz tyrania, jak zwykle przyjmują teoretycy wyznają cy teorię konkurencji monopolistycznej. Wydatki określane jako „koszty sprzedaży” służą świadczeniu pewnych usług potencjal nym konsumentom. Przede wszystkim mają na celu informowa nie społeczeństwa o Istnieniu dobra przeznaczonego na sprzedaż. Żyjemy w świecie, w którym nikt nie może posiadać „doskonałej wiedzy” o dostępnych na rynku produktach - zwłaszcza konsumenci, którym oferuje się miriady produktów. Koszty sprzedaży pozwalają na rozpowszechnienie informacji o produkcie i firmie. W niektórych przypadkach, np. gdy produkt prezentuje się na wystawie, „koszt sprzedaży” bezpośrednio poprawia jakość pro duktu w umyśle konsumenta. Należy pamiętać, że konsument nie kupuje nigdy po prostu fizycznego produktu; kupuje także „at mosferę”, prestiż, usługę, itd., i są to dla niego namacalne ele menty rzeczywistości, którym przypisuje wartość88. Pogląd, że koszt sprzedaży jest artefaktem „konkurencji monopolistycznej”, wynika tylko ze szczególnych założeń „kon87 Zob. Mises, Human Action, s. 319. Zob. także Keraiit Gordon, „Concepts of Competition and M onopoly - Discussion”, Am erican Economic Review, Papers and Proceedings, maj 1955, s. 486—487, 88 Jest niewątpliwie coś bardzo sztucznego w uznawaniu barwnych wstążek na opakowaniu za „koszt produkcji”, a podobnych wstążek dekorujących sklep za,koszt sprzedaży”.
125
kurencji doskonałej”. Jak pamiętamy, w „idealnym” świecie kon kurencji doskonałej popyt na wyroby firmy jest doskonale ela styczny i od firmy niezależny (jest jej dany), a więc firma może po cenie rynkowej sprzedać tyle produktów, ile chce. Naturalnie w takiej sytuacji koszty sprzedaży nie są konieczne, ponieważ zbyt produktu jest automatycznie zapewniony. Jednakże w rze czywistym świecie nie ma doskonałej wiedzy i krzywe popytu nie są ani dane, ani doskonale elastyczne89. Dlatego też firmy muszą starać się zwiększać popyt na swoje produkty i wykrajać dla siebie obszary rynku. Chamberlin popełnia jeszcze jeden błąd, sugerując, że koszty sprzedaży, takie jak reklama, „tworzą” popyt konsumpcyjny. Jest to nieuzasadniony determinizm. Każdy człowiek, będąc wła ścicielem samego siebie, ma wolność decydowania o swojej ska li wartościowań. Na wolnym rynku nikt nie może zmusić innej osoby do wyboru swojego produktu. Nikt ©ie może „stworzyć” wartości u innej osoby; każdy sam decyduje, co jest dla niego wartością90.
89 Por. Alfred Nicols, „The Development Competition and the Monopoly Problem”, Review GfEc&rt&Mitm 1949, s. 118-123. ’ 90 Zob. Mises: . . > , • Zgodnie z jfs..) pewnym mitem konsument jest zupełnie bez bronny wobec „presji” wywieranej na niego przez reklamę. Gdyby było to prawdą, sukces lub klęska w biznesie zależa łyby tylko od właściwej reklamy. Jednakże nifclnie wiirzy, *»że gdyby stosowano odpowiednią reklamę, to świeczki nie zostałyby wyparte przez żarówki, a pojazdy konne przez pojazdy silnikowe, ( i ) Wynika z tego, że jakość reklamo wanego towaru jest istotna dla sukcesu kampanii reklamo wej. («*.) Triki reklamowe mogą zostać; wyfaiG^Wie przez sprzedawcę lepszego produktu równie dobrze co przez sprze dawcę gorszego produktu. Lecz tylko ten pierwszy korzysta z przewagi wynikającej z lepszej jakości swojego produktu (Mises, Human Action, s. 317-318). v
126
6. Wielość cen dobra a monopol Jeden z naszych dotychczasowych wniosków brzmiał, że rynek zawsze dąży do ustanowienia jednej ceny rynkowej każde go dobra, czy to w warunkach konkurencji, czy monopolu. Jed nakże czasem można obserwować zjawisko utrzymującej się na rynku wielości cen jednego dobra. (Oczywiście mówimy o dobru naprawdę jednorodnym; w przeciwnym razie mamy do czynie nia jedynie z różnicami cen różnych dóbr). Jak to możliwe i czy nie narusza to zasad funkcjonowania i etyki społeczeństwa wol norynkowego? , Musimy najpierw podzielić dobra na dwa rodzaje: te, które można odsprzedać, i te, których odsprzedać nie można. W tej dru giej kategorii mieszczą się wszystkie niematerialne usługi, które albo konsumowane są bezpośrednio, albo zużywane w procesie produkcji; w każdym razie nie mogą być one odsprzedane przez ich pierwszego nabywcę. Do usług, których nie można odsprze dać, zaliczają się także usługi wynajmu dóbr materialnych, gdyż polegają one nie na sprzedaży samego dobra, ale jednostek usłu gi świadczonej przez to dobro w pewnym okresie. Przykładem może być „wynajmowanie” przestrzeni w ciężarówce. Zajmijmy się najpierw dobrami, które można odsprzedać. Kiedy może wystąpić utrzymująca się wielość cen takich dóbr? Jednym z niezbędnych tego warunków jest brak wiedzy po stro nie sprzedawcy lub nabywcy. Przykładowo, rynkowa cena pew nego rodzaju stali może wynosić jedną uncję złota za tonę; t e jeden ze sprzedawców, z czystej niewiedzy, może sprzedawać ją po cenie pół uncji za tonę. Co się wtedy stanie? Po pierwsze, jakaś przedsiębiorcza osoba kupi od niego tę stal i odsprzedają po cenie rynkowej, doprowadzając do ujednolicenia się ceny na rynku. Pci drugie, inni nabywcy pośpieszą przebić ofertę cenową pierwszego nabywcy, w ten sposób informując sprzedawcę o tym, że ustalił zbyt niską cenę. Poza tym sprzedawca, który stale nie będzie dysponował wiedzą o cenie rynkowej, wkrótce wypadnie
127 z interesu. (Oczywiście może się zdarzyć, że sprzedawca będzie miał silne pragnienie sprzedawania stali po cenie niższej niż ryn kowa, kierując się „filantropią”. Lecz w takim przypadku kupuje on po prostu dobro konsumpcyjne, którym jest dla niego jego działalność filantropijna, i płaci za to cenę w postaci niższego przychodu. Takie działanie czyni go konsumentem, a nie przed siębiorcą podobnie jak w przypadku, gdyby zatrudnił nieudolne go bratanka, godząc się na spadek zysków. W takim przypadku nie mielibyśmy do czynienia z prawdziwą wielością cen, która ma miejsce tylko wtedy, gdy dotyczy jednorodnego dobra). 1 Kie inna jest sytuacja nabywcy. Jeśliby nabywca nie posia dał dostatecznej wiedzy i kupował stal po dwie uncje za tonę* podczas gdy cena rynkowa wynosiłaby jedną uncję, wówczas inny sprzedawca poinformowałby go o błędzie, oferując mu stal znacz nie taniej. Jeśli jest tylko jeden sprzedawca, to nabywca, który kupi stal po niższej cenie, może ją odsprzedać z zyskiem nabyw cy kupującemu drożej. Nabywca, który stale nie będzie dyspono wał odpowiednią wiedzą wypadnie z interesu. Istnieje tylko jeden przypadek, kiedy mogłaby się ustalić wielość cen dobra, które można odsprzedać: kiedy dobro to jest sprzedawane konsumentom - ostatecznym nabywcom. Podczas gdy przedsiębiorcy będą zwracali baczną uwagę na różnice ceno we i nabywca, który kupi dobro po niższej cenie, może je od sprzedać innemu nabywcy gotowemu zapłacić więcej, ostateczni konsumenci zazwyczaj nie biorą pod uwagę możliwości odsprze daży zakupionego dobra. Klasycznym przykładem są amerykań scy turyści na bazarze w kraju Środkowego Wschodu91. Turyści nie mają ani czasu, ani ochoty prowadzić dokładnych badań ryn ków konsumpcyjnych i nie dysponują wiedzą na temat obowią zujących cen dóbr. Sprzedawca może więc wyizolować każdego 91 Zob. Wicksteed, Common Sense o f Political Economy and Selected Papers, I (London: Routledge and Kegan Paul 1933), s. 253 i nast.
128
nabywcę, sprzedając po najwyższych cenach tym, którzy cenią jego towar najwyżej, a po najniższych nabywcom krańcowym. W ten sposób sprzedawca realizuje cel, którego generalnie nie osiąga większość sprzedawców: zmniejsza „nadwyżkę konsumen ta” z korzyścią dla siebie. Aby to było możliwe, spełnione muszą zostać dwa warunki: konsumenci nie mogą wiedzieć o obowią zującej cenie i nie mogą odsprzedawać zakupionych dóbr. Czy, jak się często twierdzi, wielość cen zniekształca strukturę produkcji i stanowi przykład wyzysku i zachowania niemoralne go? Na czym polega ta niemoralność? Sprzedawca, jak zwykle, stara się maksymalizować swoje zarobki na drodze dobrowolnej wymiany i nie można go winić za ignorancję nabywcy. Jeśli na bywcy nie zadają sobie trudu, by dowiedzieć się o sytuacji na tynku, to muszą być przygotowani na to, że część ich psychicznej nadwyżki popłynie do sprzedawcy. Lecz działania nabywcy nie można nazwać irracjonalnym. Wskazuje ono, że woli on pozo stać w niewiedzy, niż poświęcić wysiłek lub pieniądze na pozna nie warunków panujących na rynku. Pozyskanie jakiejkolwiek wiedzy wymaga czasu, wysiłku, a często pieniędzy, i przezna czenie tych zasobów na inne cele może być całkowicie rozsądną decyzją. Wydaje się to naturalne, gdy takiego wyboru dokonuje turysta na wakacjach, ale podobnie może się zachować nabywca na każdym innym rynku. Zarówno niecierpliwy turysta, który woli zapłacić wyższą cenę i nie tracić czasu i pieniędzy na zdobywa nie wiedzy o rynku, jak też jego kolega, który spędza całe dnie na badaniu rynku, działają zgodnie ze swoimi preferencjami i prakse ologia nie pozwala określić żadnego z tych działań jako bardziej racjonalnego. Ponadto, nie ma sposobu, by zmierzyć nadwyżki konsumenckie stracone lub uzyskane przez każdego z turystów. Dlatego musimy stwierdzić, że w przypadku dóbr podlegających odsprzedaży wielość cen nie zniekształca alokacji produktywnych czynników, lecz pozwala na ich alokację zgodną z preferencjami konsumentów.
129
Należy podkreślić, że niezależnie od tego, jak wielki jest uszczerbek dla psychicznej nadwyżki konsumenta, sprzedawca nigdy nie niszczy jej całkowicie; w przeciwnym razie nie doszło by do transakcji. Ponieważ wymiana jest dobrowolna, zyskują na niej obie strony. ; A jeśli dobro nie może zostać odsprzedane? W takim przy padku istnieje znacznie większa przestrzeń dla wielości cen, po nieważ brak wiedzy nie jest warunkiem jej zaistnienia. Sprze dawca może sprzedać niematerialną usługę nabywcy A po cenie wyższej niż nabywcy B, bez obawy, że B wejdzie z nim w konkurencję, odsprzedając towar A po niższej cenie. Dlatego większość przypadków różnicowania cen jednego dobra dotyczy dóbr niematerialnych. Załóżmy, że sprzedawca X zdołał ustanowić różne ceny dla poszczególnych klientów. Może on być, na przykład, prawnikiem, który za tę samą usługę ustala wyższą stawkę dla klienta bogate go niż biednego. Ponieważ między sprzedawcami występuje kon kurencja, dlaczego prawnik Y nie miałby zaproponować boga tym klientom stawek niższych niż X? Takie działania będą miały miejsce i wszelkie próby ustanowienia „oddzielnych rynków” spowodują inwazję konkurencji na bardziej dochodowym rynku, co doprowadzi do spadku ceny, zmniejszenia przychodów i po nownego ustalenia się jednorodnej ceny. Jeśli usługa jakiegoś sprzedawcyjest niezwykła i powszechnie wiadomo, że nie ma on konkurentów, to może być w stanie utrzymać różnicowaną struk turę cen. Nie wspomnieliśmy o jeszcze jednym, ale istotnym warun ku, który musi zostać spełniony, aby sprzedawca zdecydował się na różnicowanie cen: ogólne wpływy uzyskiwane dzięki różni cowaniu muszą być wyższe niż uzyskiwane dzięki jednorodnym cenom. Jeśli jeden nabywca może kupić tylko jedną jednostkę dobra, to nie ma problemu. Jeśli jest i może być tylko jeden sprze dawca dobra niepodlegającego odsprzedaży i każdy nabywca
130 może kupić nie więcej niż jedną jednostkę, to powstanie tenden cja do ustalenia się zróżnicowanych cen tego dobra (zakładając, że konkurenci nie będą oferować korzystniejszych cen), ponie waż całkowity przychód sprzedawcy będzie zawsze wyższy, jeśli przejmie on część nadwyżki konsumenta92, Lecz jeśli nabywca może zakupić więcej niż jedną jednostkę, pojawia się kwestia wielkości przychodu ze sprzedaży. Wyższe ceny będą skłaniać nabywców do ograniczenia zakupów. Powstanie niesprzedany zasób, który znajdzie nabywców, jeśli sprzedawca obniży ceny poniżej hipotetycznej jednorodnej ceny, aby wykorzystać popyt dotychczas podkrańcowych nabywców. Załóżmy, że jednorodna cena jakiegoś dobra wynosi dziesięć granów złota za jednostkę i po tej cenie można sprzedać stp jednostek. Sprzedawca decyduje się teraz wyizolować każdego nabywcę jako oddzielny rynek i prze jąć część nadwyżek konsumentów. Pomijając nabywców krańco wych, wszyscy inni będą teraz musieli zapłacić wyższą cenę. Ogra niczą swoje zakupy do, powiedzmy, osiemdziesięciu pięciu jednostek, a pozostałe piętnaście jednostek zostanie sprzedanych, po obniżeniu ich ceny, nabywcom dotychczas podkrańcowym. Do różnicowania ceny dojdzie tylko wtedy, jeśli ogólne wpły wy będą wyższe niż w przypadku ustanowienia ceny jednolitej. Nie zawsze tak będzie, gdyż nabywcy nadkrańcowi mogą ogra niczyć swoje zakupy w takim stopniu, że wpływy od nabywców podkrańcowych nie będą mogły tego zrównoważyć93. Różnicowanie ceny spotyka się ze zdumiewającym przyję ciem ze strony ekonomistów i laików. W niektórych przypadkach uważa się je za podły wyzysk konsumentów; w innych (np. w medycynie lub edukacji) traktowane jest jako godna pochwały, • Trudno sobie wyobrazić, by podobny przypadek zaistniał w rzeczywistości (na zywa się go „doskonałą dyskryminacją cenową”). Joan Robinson podaje przykład żądania okupu przez porywacza, lecz takiej sytuacji nie można rozpatrywać w kate goriach wolnego, nieskrępowanego rynku, na którym porwania są wykluczone. Robinson, Economics o f Imperfect Competition, s. 187 (przypis). 93 Zob. Mises, Human Action, s. 385 i nast.
131
humanitarna praktyka. W rzeczywistości oba poglądy są błędne. Z pewnością przy ustalaniu cen nie obowiązuje reguła, że na bywcy gotowi zapłacić najwięcej powinni zapłacić więcej w pro porcji do stopnia tej gotowości (w praktyce mierzonej zwykle ich bogactwem), gdyż w takim przypadku każdy płaciłby za wszyst ko proporcjonalnie do stopnia zamożności i cały system pieniężny i ekonomiczny załamałby się; pieniądz przestałby funkcjonować (patrz rozdział 12)s Jeśli ta prawda jest ogólnie jasna, to trudno apriori dostrzec powód, by niektóre dobra były wyszczególnio ne i podlegały powyższej zasadzie. Nie można także stwierdzić, że konsumenci są „wyzyskiwani”, jeśli cena jest zróżnicowana. Jest jasne, że krańcowi i podkrańcowi nabywcy nie są wyzyski wani: ci ostatni niewątpliwie zyskują. A co z nadkrańcowymi na bywcami, których nadwyżka konsumenta się zmniejsza? W pew nychprzypadkach zyskują, ponieważ gdyby nie wyższe przychody uzyskiwane dzięki „dyskryminacji cenowej”, potrzebne im do bro w ogóle nie znalazłoby się w sprzedaży. Pomyślmy, na przy kład, o przypadku lekarza prowadzącego praktykę na prowincji, który opuściłby teren, na którym leczy, gdyby musiał utrzymy wać się z niższych przychodów uzyskiwanych w przypadku jed nolitej ceny. Lecz nawet gdy dobro nadal jest dostarczane na ry nek, tofakt, że nadkrańcowi nabywcy chcą je kupować, świadczy, że zadowala ich owo pokornie dyskryminujące traktowanie. Wprzeciwnym razie zbojkotowaliby sprzedawcę, pojedynczo albo w porozumieniu, i zwrócili się ku konkurencji. Po prostu odmó wiliby płacenia więcej niż nabywcy podkrańcowi i zmusiłoby to sprzedawcę do obniżenia cen. Fakt, że tego nie robią, pokazuje, że w tym przypadku wolą cenę zróżnicowaną niż jednolitą. Przy kładem jest prywatna edukacja szkolna, z której często mogą korzystać zdolni, choć biedni młodzi ludzie otrzymujący stypen dium- rodzice płacący pełne czesne nie uważają tego za niespra wiedliwe i nie odwracają się od szkół stosujących taką zasadę. Jednakże jeśli sprzedawcy otrzymują monopolistyczny przywi-
132 lej od rządu, dzięki któremu m ogą świadczyć usługi nabywcom nadkrańcowym bez zagrożenia ze strony konkurencji, to prefe rencje takich nabywców nie m ogą się ujawnić poprzez wybór konkurentów. Mamy tutaj do czynienia z rządową przemocą tłu m iącą wolne przejawy preferencji94. Do tej pory omawialiśmy dyskryminację cenowąprowadzoną przez sprzedawców na rynkach konsumpcyjnych, pozwalającą im na przejęcie części nadwyżki konsumenckiej. Czy dyskrymina cja cenowa może występować również na rynkach produkcyj nych? Różnicowanie ceny zapewnia większe wpływy tylko wte dy, jeśli dobro produkcyjne nie podlega odsprzedaży oraz jeśli nadkrańcowi nabywcy godzą się płacić wyższą cenę. Ten ostatni przypadek zaistnieje wówczas, gdy zdyskontowana wartość pro duktu krańcowego danego dobra będzie w pewnych firmach wy ższa niż w innych. Jego sprzedawca będzie mógł wtedy przejąć pewną rentę uzyskiwaną z tego tytułu przez nadkrańcową firmę, której sprzedaje to dobro. Najbardziej znany przypadek ilustrują cy tę zasadę to prowadzona przez linie kolejowe „dyskrymina cja” firm przewożących cenniejsze towary. Oczywiście na dłuższą metę uzyskiwane przez kolej zyski przejmą zatrudniane przez nią czynniki ziemi i pracy. Czy nabywcy mogą prowadzić dyskryminację cenową gdy dobro nie może zostać odsprzedane (jednocześnie zakładamy, że nie występuje przypadek braku wiedzy po stronie sprzedawców)? Nie, gdyż minimalna cena rezerwowa, której, powiedzmy, zażą da za swe usługi pracownik, jest określona przez koszt w postaci utraconej możliwości zarobku u innego pracodawcy. Krótko mó wiąc, jeśli jakiś pracownik zarabia pięć uncji złota w firmie A, nie zaakceptuje dwóch uncji tygodniowo w innej firmie (chociaż 94 Przykładem jest lecznictwo, gdzie rząd ogranicza podaż i konkurencję cenową Dobrym źródłem informacji na ten temat jest artykuł Reubena A. Kessela pt. „Price Discrimination in Medicine”, wydrukowany w The Journal o f Law and Economics, październik 1958, s. 20-53. Patrz także rozdział 12, w którym omawiana jest kwe stia przywilejów monopolistycznych.
133 wolałby dwie uncje niż brak zarobku), gdyż może zarobić pięć uncji gdzieś indziej. Tymczasem dyskryminacja cenowa sprze dawców ze strony nabywców oznaczałaby, że nabywca mógłby zapłacić za to samo dobro mniej, niż sprzedawca może zarobić gdzieś indziej (pomijając koszt przeprowadzki, itd.). Dlatego sprzedawcy nie mogą być poddani dyskryminacji cenowej. Jeśli sprzedawcy nie dysponują w iedzą o cenach rynkowych, podob nie jak konsumenci na bazarze, to należy przyjąć, że w olą niższy dochód niż koszt i kłopot związany ze zdobyciem wiedzy. 7. Patenty i praw a autorskie Przechodząc do patentów i praw autorskich, możemy zadać pytanie: Które z tych rozwiązań prawnych, o ile którekolwiek, jest zgodne z zasadami czystego wolnego rynku, a które jest mono polistycznym przywilejem nadanym przez państwo? To ważne, by rozstrzygnąć, czy patenty lub prawa autorskie będą obowiązy wały w czysto wolnorynkowym, nieinwazyjnym społeczeństwie, w którym jednostka i jej własność nie jest obiektem przemocy, czy też są one rodzajem ingerencji państwa w rynek. Niemal wszyscy autorzy wrzucają patenty i prawa autorskie dojednego worka. Większość uważa je za przywileje nadane przez państwo, przyznające ich beneficjentom status monopolistów; niektórzy uważają je za element wolnorynkowego systemu ochro ny własności. Lecz niemal wszyscy traktują patenty i prawa au torskie jako ekwiwalentne rozwiązania prawne: te pierwsze przy znają wyłączne prawa własności w dziedzinie wynalazków, te drugie przyznają wyłączne prawa własności w dziedzinie twór czości artystycznej95. Jednakże takie łączenie patentów i praw autorskich w jedno jest całkowicie błędne; ich relacja wobec za sad wolnego rynku jest zupełnie odmienna. 95 Henry George to znamienity wyjątek. Zob. jego doskonałe om ówienie tego tema tu w Progress and Poverty (N ew York: M odem Library 1929), s. 411 (przypis).
134 To praw da, że zarów no patenty, ja k i praw a autorskie są wyłącznym i praw am i własności i jest także prawdą, że w obu przypadkach m am y do czynienia z prawam i własności dotyczącymi innow acji. Istnieje jednak istotna różnica w ich egzekwow aniu. Jeśli pisarz lub kom pozytor wierzy, że naruszone zostały jego praw a autorskie i wnosi oskarżenie, musi „udowodnić, ie oskarżony m iał «dostęp» do dzieła, które rzekomo skopiował. Jeśli oskarżony stworzy coś identycznego przypadkiem, nie ma naruszenia prawa”96. Innymi słowy, praw a autorskie opierają się na ściganiu przypadków kradzieży. Powód musi udowodnić, że oskarżony ukradł dzieło, reprodukując je i sprzedając samemu z po gwałceniem um owy zawartej przez niego lub kogoś innego z pier wotnym sprzedaw cą Lecz j a U oskarżony niezależnie stworzył takie samo dzieło, powód nie może posłużyć się prawem, by przeszkodzić m u w wykorzystaniu i sprzedaży produktu. Natomiast patenty działają na zupełnie innej zasadzie: Opatentowałeś swój wynalazek i czytasz w ga zecie, że niejaki John D oe, k tó ry m ieszka w m ieście oddalonym o 2 tys. m il, wynalazł identyczne lub podobne urządzenie i udzielił li cencji spółce EZ na jego produkcję (...) Ani Doe, ani spółka EZ (...) nigdy nie słyszeli o twoim wynalazku. W szyscy wierzą, że Doe j est wyna- 1 lazcą nowego i oryginalnego urządzenia. Mogą oni ponieść karę za naruszenie praw patento wych (...) Fakt, że naruszenie tych praw 'w yni kało z niew iedzy i było niezam ierzone, nie uchroni ich przed odpowiedzialnością97./ ' " 96 Richard Wincor, How to Secure Copyright (N ew York: Oceana Publishers 1950). s. 37. 97 Irvin Mandell, How to Protect and Patent Your Invention (N ew York: Oceana Publishers 1951), s. 34.
i \ j !
j j
^
135 A zatem ochrona patentowa nie jest ochroną przed kradzieżą. Polega ona na przyznaniu wyłączności prawnej do wynalazku pierwszemu wynalazcy, a jeśli ktoś inny, całkiem niezależnie, wynajdzie taką samą maszynę lub produkt, nie będzie mógł wpro wadzić go do produkcji. W rozdziale 2 mówiliśmy o tym, że test pozwalający nam stwierdzić, czy pewne działanie lub prawo jest zgodne z zasada mi wolnego rynku, polega na ustaleniu, czy inkryminowana prak tyka może być nazwana kradzieżą. Jeśli tak, to na wolnym rynku będzie ona nielegalna; jeśli rń% to jej delegalizacja jest ingerencją władz w wolny rynek. Rozważmy przypadek praw autorskich. Pewien człowiek pisze książkę lub komponuje utwór muzyczny. Gdy publikuje swoją książkę albo swój utwór w postaci zapisu nutowego, to umieszcza na pierwszej stronie informację o swo ich prawach autorskich. Oznacza to, że ktokolwiek zgodzi się kupić ten produkt, zgadza się również nie reprodukować go z myślą o sprzedaży. Innymi słowy, autor sprzedaje swoją wła sność pod warunkiem*, że nabywca nie powieli jej, by sprzedać powielone egzemplarze ns rynku. Ponieważ nabywca kupuje pro dukt tylko pod tym warunkiem, niedotrzymanie go byłoby naru szeniem umowy i implikowaną kradzieżą,, zasługującą na wol nym rynku na odpowiednie sankcje prawne. Prawo autorskie jest zatem logicznym rozwiązaniem w zakresie ochrony praw wła sności na wolnym rynku. Istniejąca obecnie ochrona patentowa wynalazków mogłaby być w pewnym zakresie zachowana na wolnym rynku na zasa dzie ochrony „praw autorskich®** Wynalazcy musieliby oznaczyć maszyny jako opatentowane. Oznaczenie takie informowałoby nabywców, że wynalazek został opatentowany i podlega specjal nej ochronie. W tym celu wystarczy rozszerzyć system ochrony praw autorskich i niepotrzebne są patenty. W systemie czystego wolnego rynku wynalazca mógłby uzyskać prawa autorskie do maszyny i sprzedawać ]\p o d warunkiem, że nabywca nie będzie
136 jej powielał i sprzedawał. K ażde pogw ałcenie takiej umowy by. łoby ścigane jako kradzież. Ochrona patentowa jest niezgodna z zasadami wolnego ryn ku dokładnie w takim zakresie, w ja kim w ykracza ona poza ochro ną praw autorskich. Człowiek, który nie kupił maszyny i stworzy taki sam wynalazek niezależnie, będzie m ógł na wolnym rynku używać go i sprzedawać. Patenty uniem ożliw iają wykorzystanie wynalazku, nawet jeśli jego właściciel nie ukradł go od pierw szego wynalazcy. Patenty są zatem monopolistycznymi przywi lejami przyznanymi przez państwo i stanow ią pogwałcenie praw własności. Podstawowe rozróżnienie pom iędzy patentam i i prawami autorskimi nie opiera się więc na tym, że te pierwsze dotyczą urządzeń mechanicznych, a te drugie utworów literackich. Fakt, że taki podział zastosowano w praktyce, jest historycznym przy padkiem, a nie odzwierciedleniem różnicy w charakterze obu roz wiązań prawnych98. Podstawowa różnica m iędzy nimi polega na tym, że prawa autorskie są logicznym atrybutem praw własności na wolnym rynku, podczas gdy patenty są monopolistycznym pogwałceniem praw własności. Dodatkowo stosowanie ochrony patentowej wobec wynalaz ków mechanicznych, a praw autorskich wobec dzieł literackich jest wyjątkowo niefortunne. Bardziej wolnorynkowym rozwią zaniem byłoby przyjęcie zasady odwrotnej. Utwory literackie są bowiem produktami zupełnie unikalnym i i jest niemal niemożli we, by jakiś utwór został stworzony niezależnie przez więcej niż jedną osobę. Dlatego objęcie ich ochroną patentow ą, zamiast ochroną praw autorskich, nie stwarzałoby w praktyce istotnej róż nicy, Natomiast wynalazki m echaniczne to raczej odkrycia praw natury niż produkty indywidualnej twórczości, dlatego podobne
98 Widać to na przykładzie projektów , które m o g ą b yć objęte albo ochroną praw autorskich, albo ochroną patentową.
137 wynalazki tworzone są niezależnie przez cały czas". Jednoczesność powstawania wynalazków to znany historycznie fakt. Dla* tego dla zachowania wolnego rynku ważne jest, by wynalazki mechaniczne objęte były p ra w a m i a u to rskim i, a nie ochroną pa tentową. Prawo zwyczajowe stanowi często dobry przewodnik w za kresie tego, jakie prawo jest zgodne z wolnym rynkiem. Nie dzi wi więc, że n iepublikow ane manuskrypty objęte są zwyczajowy mi prawami autorskimi, podczas gdy nie ma czegoś takiego jak zwyczajowe p a ten ty. Zgodnie z prawem zwyczajowym wynalaz ca ma prawo nie upowszechniać swojego wynalazku i chronić go przed kradzieżą, tzn. może korzystać z ekwiwalentu praw autor skich dla nieupowszechnionych wynalazków. Dlatego na wolnym rynku nie byłoby czegoś takiego jak pa tenty. Natomiast każdy wynalazca lub autor mógłby korzystać z prawa autorskiego, które byłoby nieograniczone w czasie. Czło wiek jest tylko wtedy w pełni właścicielem jakiegoś dobra, jeśli jego prawo własności ma charakter trwały i przechodzi na jego spadkobierców. Jeśli państwo dekretuje, że czyjeś prawo własności wygasa określonego dnia, oznacza to, że to p a ń stw o jest praw dziwym właścicielem i po prostu pozwala tej osobie korzystać ze swojej własności przez określony czas99100. Niektórzy obrońcy patentów twierdzą, że nie są mono polistycznymi przywilejami, ale po prostu prawami włllttolci do 99 By zapoznać się z praw ną w sk a z ó w k ą d oty czą cą w ła śc iw eg o rozróżnienia m ię dzy prawem autorskim a m on op olem , zob. F. E. Skone Jam es, „Copyright” w En cyclopedia Britannica (w yd. 14; L on don 1929), t. V I, 4 1 5 -4 1 6 . Przegląd poglądów dziewiętnastowiecznych ek on om istów na tem at patentów, zob. Fritz M achlup i Edith T. Penrose, „The Patent C ontroversy in the N ineteenth Century”, Journal o f Econo mic History, maj 1950, s. 1 -2 9 . Zob. także Fritz M achlup, An Economic Review o f the Patent System (W ashington, D .C .: U n ited States G overnm ent Printing O ffice 1958). 100 O czyw iście twórca i je g o spadkobiercy m ielib y pełne prawo dobrow olnie zre zygnować z tego prawa i u m ieścić je w „dom enie publicznej”.
138 wynalazków lub nawet „pom ysłów” . Lecz, jak się przekonaliśmy, libertariańskie prawo może chronić prawo własności każdej osoby bez wprowadzania patentów. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł lub plan i tworzy wynalazek, który zostaje wykradziony z jego domu, to będziemy mieć do czynienia z nielegalnym aktem kradzieży. Natomiast patenty naruszają praw a własności niezależ nych odkrywców, którzy dokonują odkrycia i tworzą wynalazek później niż właściciel patentu. Pozom ość argumentu, że patenty chronią prawa własności do pomysłów, pokazuje fakt, że nie wszystkie, ale tylko niektóre rodzaje oryginalnych pomysłów, pewne rodzaje innowacji, podlegają opatentowaniu. Inny powszechny argument na rzecz istnienia patentów gło si, że za jego pośrednictwem wynalazca zawiera umowę ze „spo łeczeństwem”, które dzięki temu będzie mogło z wynalazku ko rzystać. Po pierwsze, „społeczeństwo” może płacić wynalazcy bezpośrednio w postaci subsydium lub ceny zakupu; nie musi zabraniać późniejszym wynalazcom, by wprowadzali na rynek swoje wynalazki. Po drugie, w wolnej gospodarce nic nie stoi na przeszkodzie, by jakaś osoba lub grupa osób wykupiła tajne wyna lazki od ich twórców. Niepotrzebne są monopolistyczne patenty. Najbardziej popularny wśród ekonomistów argument na rzecz patentów ma charakter utylitarny i opiera się na tezie, że przy znawanie praw patentowych na pewną liczbę lat jest konieczne, aby zachęcić ludzi do wydatkowania wystarczających sum na prace badawcze. Jest to dziwny argument, gdyż natychmiast pojawia się py tanie: na podstawie jakich standardów można ocenić, czy wydat ki na badania są „zbyt duże”, „zbyt małe”, czy takie jak trzeba? Jest to problem, z którym zmierzyć się musi każda interwencja rządowa w produkcję na tynku. Zasoby —lepsze ziemie, pracow nicy, dobra kapitałowe, czas —są ograniczone i mogą być skiero wane do niezliczonych alternatywnych zastosowań. Według ja kich kryteriów można stwierdzić, że na pewne cele przeznaczono
j j | ! j
139 „nadmiernie” dużo, a na inne „zbyt mało” środków, itd.? Powiedz my, że ktoś obserw uje, że w A rizonie inw estuje się mało, a w Pensylwanii dużo i oburzony stwierdza, że Arizona zasługuje na więcej inwestycji. Lecz na jakiej podstawie formułuje takie stwierdzenie? Rynek dostarcza racjonalnego kryterium: najwyż szy dochód pieniężny i najwyższe zyski, które mogą być osią gnięte tylko poprzez najskuteczniejsze zaspokajanie potrzeb kon sumentów. Zasada najlepszego służenia zarówno konsumentom, jak i producentom - czyli wszystkim - rządzi pozornie tajem niczą alokacją zasobów: ile środków skierować do tej firmy, a ile do innej, na ten czy inny obszar, teraz czy w przyszłości, na to czy inne dobro, na badanie czy inne formy inwestycji. Obserwa tor, który krytykuje tę alokację, nie opiera się na racjonalnych kryteriach, lecz własnym widzimisię. Jest to prawdą zwłaszcza w przypadku krytyki struktury produkcji. Ktoś, kto beszta konsu mentów za kupowanie zbyt wielu kosmetyków, może mieć - słusz ne lub nie - racjonalne powody swego krytycyzmu. Lecz ktoś, kto uważa, że należy wykorzystywać więcej lub mniej jakiegoś surowca w ten lub inny sposób, albo że firmy są „zbyt wielkie” lub „zbyt małe”, albo że inwestuje się zbyt daip lub zbyt mało w badania lub w nową maszynę, nie ma racjonalnych podstaw do swego krytycyzmu. Firmy produkują na rynek, kierując się war tościowaniami konsumentów. Zewnętrzni obserwatorzy mogą krytykować konsumentów za ich wartościowania - chociaż jeśli przeszkodzą w konsumpcji opartej na tych wartościowaniach, spo wodują spadek zadowolenia konsumentów - lecz nie mogą sen sownie krytykować środków: relacji produkcyjnych, alokacji czyn ników, itd., które służą osiąganiu cenionych przez konsumentów celów. Fundusze kapitałowe są ograniczone i muszą być kierowane do różnych zastosowań, w tym na badania. Na rynku przedsię biorcy podejmują racjonalne decyzje w zakresie wydatków na badania, kierując się swoimi przewidywaniami odnośnie niepew nej przyszłości. Skłanianie ludzi do dokonywania wydatków na
140
badania poprzez siłową ingerencję w rynek prowadzi do obniże nia poziomu zaspokojenia potrzeb konsumentów i producentów. Wielu zwolenników patentów uważa, że zwykłe warunki rynkowe niewystarczająco zachęcają do wdrażania nowych pro cesów produkcji i dlatego wprowadzanie innowacji musi być pro mowane przez rząd. Lecz rynek decyduje o tempie wprowadza nia nowych procesów, podobnie jak o industrializacji nowego obszaru geograficznego. Ten argument na rzecz patentów jest tak naprawdę bardzo podobny do argumentu na rzecz taryf celnych, które mają chronić raczkujące przemysły. W obu przypadkach wyraża się przekonanie, że procesy rynkowe nie są wystarczają ce, by doszło do wprowadzenia wartościowych nowych proce sów produkcji. Odpowiedź na oba te argumenty jest taka sama: ludzie muszą położyć na szali zwiększoną produktywność no wych procesów i koszt ich wprowadzenia, w tym utratę korzyści z procesów, które już istnieją i funkcjonują. Uprzywilejowanie innowacji przez władze prowadzi do niepotrzebnego porzucania już utworzonych i wartościowych struktur produkcji, nakładając ciężar na konsumentów, albowiem ich potrzeby nie będą zaspo kajane w najbardziej ekonomiczny sposób. Nie jest bynajmniej oczywiste, że patenty prowadzą do zwięk szenia wydatków na badania. Natomiast nie ulega wątpliwości, że mają wpływ na rodzaj wydatków. Choć pierwszy wynalazca odnosi korzyści z otrzymanego przywileju, jego konkurenci nie mogą prowadzić produkcji objętej patentem. A ponieważ posiada nie jednego patentu może być warunkiem otrzymania kolejnego, konkurenci mogą się zniechęcić do ponoszenia dalszych wydat ków na badania w dziedzinie, do której przynależy opatentowany wynalazek. Ponadto posiadacz patentu może samemu utracić motywację do prowadzenia dalszych badań, bowiem otrzymany przywilej prawny pozwala mu spocząć na laurach przez okres obowiązywania patentu i żaden konkurent nie może mu zaszko dzić. Motyw do prowadzenia badań w postaci zagrożenia ze stro-
141 ny konkurencji zostaje wyeliminowany. Wydatki na badania są więc nadmiernie pobudzane we wczesnych etapach, zanim kto kolwiek otrzyma patent, a potem niepotrzebnie ograniczane w okresie, gdy patent obowiązuje. Dodatkowo niektóre wynalaz ki mogą być objęte patentem, a inne nie. System patentowy wy wołuje więc efekt w postaci sztucznego pobudzenia wydatków w dziedzinach, w których m ożna uzyskać patent, i ich ogranicze nia w dziedzinach, w których nie m ożna uzyskać patentu. Przemysłowcy nie byli bynajmniej jednogłośnie zwolenni kami patentów. Robert Andrew Macfie, przywódca kwitnącego w dziewiętnastym wieku ruchu na rzecz zniesienia patentów, był prezesem Liverpoolskiej Izby Handlowej101. Przemysłowiec Isambard Kingdom Brunei narzekał w Izbie Lordów na skutki paten tów w postaci stymulowania marnotrawnych wydatków na bada nia służące dokonaniu wynalazków, które można opatentować, podczas gdy przeznaczane na ten cel zasoby można by lepiej wykorzystać w produkcji. Austin Robinson zwrócił uwagę, że wiele branż radia sobie bez patentów; W praktyce egzekwowanie monopolu patento wego jest często tak trudne (. ..) że w niektórych I branżach konkurujący ze sobą przemysłowcy \ wolą łączyć patenty, a także szukać wystarcza jącego wynagrodzenia za inwencję technolo giczną w (...) fakcie pierw szeństw a, który zazwyczaj jest skutkiem prowadzenia ekspery mentów wcześniej niż inni, i w dobrej opinii o firmie, która może być tego wynikiem102.
101 Zob. artykuł Machłupa i Penrose, „Patent Controversy in the Nineteenth Centuiy” 102 Wypowiedź cytowana w Edith Penrose, Economics o f the International Patent System (Baltimore: Johns Hopkins Press 1951), 8 L36; zob. także ibid., s. 19-41.
142 Arnold Plant następująco podsumował problem konkuren. cyjnych wydatków na badania i innowacje: Nie można też zakładać, że wynalazców nikt by nie zatrudniał, gdyby przedsiębiorcy stracili monopol na wykorzystywanie wynalazków. Biznesy zatrudniają ich dzisiaj do produkcji wy nalazków, których nie można opatentować i nie robią tego tylko dla zysku zapewnianego przez pierwszeństwo. W aktywnej konkurencji *) ,r żaden biznes nie może sobie pozwolić na pozo stawanie w tyle za konkurencją. Reputacja fir my zależy od jej zdolności do pozostawania na czele, bycia pierwszą na rynku z usprawnienia mi produktów i obniżkami cen1^, iNa koniec zauważmy, że rynek otwiera łatwą i efektywną drogę dla tych, którzy czują, że w pewnych dziedzinach wydatki są niedostateczne. Sami mogą zwiększyć te wydatki. Ludzie, któ rym zależy, by więcej wynalazków powstawało i było wykorzy stanych, mogą zjednoczyć się i wesprzeć finansowo działania, które, ich zdaniem, najlepiej prowadzą do tego celu. W ten sposób, działając jako konsumenci, mogliby zwiększyć zasoby przeznaczane na badania i wynalazczość. I nie narażaliby innych konsumentów na straty w czerpanej przez nich użyteczności, przy znaj ąc przywileje monopolistyczne i zniekształcając alokacje rynkowe. Ich dobrowolne wydatki stałyby się częścią rynku i wy rażały ich wartościowania jako konsumentów. Ponadto nie ograni czaliby praw późniejszych konsumentów. Miłośnicy wynalazczo ści mogliby osiągnąć swój cel bez udziału państwa i narażania na straty wielkiej liczby osób.103 103 Arnold Plant, „The Economic Theory Concerning Patents for Inventions”, Eco
nomica, luty 1934, s. 44.
11 PIENIĄDZ I JEGO SIŁA NABYWCZA 1. Wprowadzenie Pieniądz był stałym elementem niemal wszystkich naszych dotychczasowych rozważań. W rozdziale 3 mówiliśmy o tym, jak gospodarka oparta na barterze przekształciła się w gospodarkę opartą na systemie wymiany pośredniej. Przyjrzeliśmy się sche matom wymiany pośredniej i wszystkim rodzajom alokacji docho du i wydatków w gospodarce pieniężnej. W rozdziale 4 omówiliśmy ceny pieniężne i mechanizm ich kształtowania się, przeanalizowa liśmy zagadnienie użyteczności krańcowej pieniądza i pokazali śmy, jak teorię pieniądza można włączyć do teorii użyteczności za pomocą teorematu regresji pieniężnej. W rozdziale 6 mówiliśmy o tym, że rachunek pieniężny jest niezbędny dla istnienia skompli kowanej, rozwiniętej gospodarki I przeanalizowaliśmy strukturę popytu po uzyskaniu dochodu i przed jego uzyskaniem oraz podaż pieniądza na rynku czasowym. Poczynając od rozdziału % wszyst kie nasze rozważania dotyczyły gospodarki pieniężnej. Nadszedł czas, by połączyć wątki naszej analizy rynku i do kończyć nasze rozważania nad zagadnieniem pieniądza i wpły wu zmian relacji pieniężnych na system gospodarczy. Prowadzona w niniejszym rozdziale analiza będzie w dalszym ciągu odnosić się do gospodarki wolnorynkowej. 2. Relacja pieniężna: Popyt na pieniądz i jeg o podaż Pieniądz jest towarem, który służy jako powszechne medium wymiany; transakcje z jego udziałem stanowią podstawę syste-
144 mu gospodarczego. Jak w przypadku wszystkich towarów, ist nieje rynkowy popyt na pieniądz i jego rynkowa podaż, chociaż jako towar szczególny pieniądz posiada wiele unikalnych cech. W rozdziale 4 mówiliśmy o tp n , że nie ma on jednej „ceny” na rynku. Każdy z pozostałych towarów ma cenę, którą można wy razić w jednostkach pieniądza. Natomiast cena towaru pienięż nego to zakres towarów i usług, które można nabyć w określo nych ilościach za określoną liczbę jednostek pieniądza. Nie ma osobnej jednostki, za pomocą której można by wyrazić ten za kres, a zmian w nim następujących nie można zmierzyć. Pomimo to, pojęcia takie, jak „cena” lub „wartość” pieniądza, albo „siła nabywcza jednostki pieniężnej”, są realne i istotne. Należy tylko; pamiętać, o czym mówiliśmy w rozdziale 4, że nie ma pojedyncze go „poziomu cen” ani mierzalnej jednostki, za pomocą której moż na wyrazić wartość wymienną pieniądza. Wartość ta ma dla pie niądza szczególne znaczenie, gdyż, w przeciwieństwie do innych towarów, istnieje on głównie po to, by być wymienianym, teraz lub w przyszłości, na towary konsumpcyjne lub produkcyjne. Całkowity rynkowy popyt na pieniądz składa się z dwóch części: popytu transakcyjnego na pieniądz (ze strony sprzedaw ców wszystkich innych dóbr, którzy chcą pieniądz nabyć) i popy tu rezerwowego na pieniądz (popytu na posiadanie pieniądza w rezerwie ze strony tych, którzy już go posiadają). Ponieważ pieniądz jest na rynku towarem wszechobecnym i stałym przed miotem podaży i popytu ze strony wszystkich uczestników ryn ku, a także ponieważ proporcja istniejącego zasobu pieniądza jest duża w relacji do jego produkcji, w celu przeanalizowania poda ży pieniądza i popytu na niego dogodne będzie zastosowanie ana lizy całkowitego popytu na posiadanie zasobu dobra, przedsta wionej w rozdziale drugim104. 104 Por. Edwin Carman, „The Application o f the Theoretical Analysis of Supply and Demand to Units o f Currency” w F. A. Lutz i L. W. Mints (red.). Readings in Monetary Theory (Philadelphia: Blakiston 1951), s. 3 -1 2 , i Carman, Money (wyd. 6; London: Staples Press 1929), ś. 10-19, 65-78.
145 Inaczej niż w przypadku innych towarów, u każdego uczest nika gospodarki rynkowej występuje zarówno popyt transakcyj ny, jak i rezerwowy na pieniądz. Popyt transakcyjny to popyt przed uzyskaniem dochodu (patrz rozdział 6). Jako sprzedawca pracy, ziemi, dóbr kapitałowych lub dóbr konsumpcyjnych człowiek dostarcza te dobra na rynek, uzyskując dochód pieniężny. Pomi jając motyw spekulacyjny, krzywa podaży już wytworzonych dóbr będzie doskonale elastyczna (pionowa), gdyż ich sprzedawca nie będzie zainteresowany w posiadaniu rezerwy tych dóbr z prze znaczeniem na własny użytek. Lecz krzywa podaży dobra za pie niądze jest ekwiwalentna do (częściowej) krzywej popytu na pie niądz wyrażonej w dostarczanych dobrach. Dlatego krzywe popytu (transakcyjnego) na pieniądz w kategoriach ziemi, dóbr kapitałowych i dóbr konsumpcyjnych będą z reguły doskonale nieelastyczne, i. W przypadku usług pracy sytuacja jest bardziej skompliko wana. Jak wiemy, podaż pracy jest ograniczona potrzebą posia dania czasu wolnego. Wiemy, że ogólna krzywa podaży czynnika pracy może wznosie iię lub opadać w zależności od tego, jaka jest u danej osoby użyteczność krańcowa pieniądza i antyużyteczność krańcowa traconego czasu wolnego. Jednakże, określa jąc krzywą popytu pracownika na pieniądze, możemy wykazać się większą pewnością. By zrozumieć, dlaczego tak jest, rozważ my hipotetyczny przykład krzywej podaży czynnika pracy (w ogólnym zastosowaniu). Przy stawce 5 granów złota za go dzinę, sprzedanych zostanie 40 godzin usług pracy. Załóżmy te raz, że stawka wzrasta do 8 granów złota za godzinę. Niektórzy ludzie mogą zacząć pracować większą liczbę godzin, mając sil niejszy bodziec pieniężny do poświęcenia czasu wolnego. Po wiedzmy, że będą pracować 50 godzin tygodniowo. Inni mogą dojść do wniosku, że zwiększony dochód pozwala im zrezygno wać z pewnej kwoty pieniędzy i skonsumować wyższe zarobki w postaci większej ilości czasu wolnego. Powiedzmy, że będą
146
pracować 30 godzin. Ci pierwsi reprezentowaliby „nachylonądo datnio”, a ci ostatni „nachyloną ujemnie” krzywą podaży pracy w tym zakresie cen. Lecz obie grupy miałyby ze sobą coś wspól nego. Pomnóżmy liczbę godzin przez stawkę płacy w obu przy padkach, aby uzyskać całkowity dochód pieniężny pracowników. W sytuacji początkowej pracownik zarabiał 40 razy 5, czyli 200 granów złota tygodniowo. Po zamianie stawki pracownik, u któ rego krzywa podaży jest opadająca, zarobi 30 razy 8, czyli 240 granów złota tygodniowo. Ten, u którego krzywa podaży wznosi się, zarobi 50 razy 8, czyli 400 granów złota tygodniowo. W obu przypadkach p ra co w n ik za ro b i w ięc ej p rz y w yższej stawce płacy.
j
Będzie to zawsze prawdą. W pierwszym przypadku jest to oczywiste, gdyż wyższa płaca skłania człowieka do sprzedaży większej ilości swojej pracy. Lecz jest to prawdą również w dru gim przypadku. Wyższy dochód pieniężny pozwala człowiekowi zaspokoić swoje pragnienie korzystania z większej ilości wolnego czasu właśnie dlatego, że uzyskuje on w yższy dochód pieniony. Dlatego krzywa podaży jego pracy, która jest w tym przypadku nachylona ujemnie, nigdy nie będzie na tyle „ujemna”, by zara biał on mniej przy wyższych stawkach płacy. Innymi słowy, człowiek będzie zawsze zarabiał więcej przy wyższej stawce płacy, mniej przy niższej. Lecz czym jest zara bianie pieniędzy, jeśli nie innym określeniem na kupowanie pie niędzy? Ludzie kupują pieniądze, sprzedając dobra i usługi, któ re posiadają lub mogą stworzyć. Spróbujemy teraz określić, jak wygląda krzywa popytu na pieniądz w odniesieniu do różnych alternatywnych sił nabywczych lub „wartości wymiennych” pie niądza. Niższa wartość wymienna pieniądza to inaczej wyższe ceny dóbr wyrażone w pieniądzu. I odwrotnie, wyższa wartość wymienna pieniądza to niższe ceny dóbr. Na rynku pracy wyższa wartość wymienna pieniądza oznacza niższe stawki płacy, a niż sza wartość wymienna pieniądza to wyższe stawki płacy.
147 A zatem w odniesieniu do rynku pracy nasze prawo może być sformułowane następująco: Im wyższa wartość wymierna pieniądza, tym mniejsza ilość zakupionego pieniądza; im niższa wartość wymienna pieniądza, tym większa ilość zakupionego p ie niądza (tzn. im niższa stawka płacy, tym mniej zarobionych pie niędzy; im wyższa stawka płacy, tym więcej zarobionych pienię dzy). A zatem krzywa popytu na pieniądz na rynku pracy nie je st pionowa, lecz opadająca, gdy wzrasta wartość wymienna pienią dza, podobnie jak w przypadku każdej krzywej popytu. Dodając pionowe krzywe popytu na pieniądz na innych tyn kach wymiany do opadającej krzywej popytu na rynku pracy, uzyskamy opadającą krzywą popytu wymiennego na pieniądz. Ważniejszym, albowiem bardziej zmiennym, składnikiem całkowitego rynkowego popytu na pieniądz jest popyt na posia danie rezerwy pieniądza. Jest to popyt po uzyskaniu dochodu. Po tym, jak ludzie uzyskają dochód, muszą podjąć decyzje odnośnie alokacji swych aktywów pieniężnych, która może przybrać trzy formy: wydatków konsumpcyjnych, wydatków inwestycyjnych i zwiększenia salda gotówkowego („wzrostu netto zgromadzonych środków pieniężnych”). Ponadto każdy człowiek może też zde cydować się na uszczuplenie swojego salda gotówkowego („spa dek netto zgromadzonych środków pieniężnych”). To, ile zdecy duje się zachować w saldzie gotówkowym, zdeterminowane jest przez jak wysoką użyteczność krańcową ma dla niego pie niądz pozostający w saldzie. Do tej pory omawialiśmy szeroko źródła użyteczności i popytu na dobra konsumpcyjni i produk cyjne. Teraz przyjrzymy sif dobru, którego nie omawialiśmy: pie niądzowi w saldzie gotówkowym, jego użyteczności i popytowi na niego. Jednakże zanim omówimy źródła popytu na posiadanie sal da gotówkowego (popytu rezerwowego na pieniądz), możemy określić kształt krzywej tego popytu. Powiedzmy, że dla pewne go człowieka użyteczności krańcowe pieniądza i różnych dóbr są
148
takie, że będzie on chciał zachować w swoim saldzie gotówko wym 10 uncji pieniądza przez pewien okres. Załóżmy teraz, że wartość wymienna pieniądza, tzn. siła nabywcza jednostki pie niężnej, wzrasta, przy innych czynnikach niezmienionych. Ozna cza to, że za posiadanych 10 uncji złota może kupić więcej niż przed zmianą SNP (siły nabywczej jednostki pieniądza). W re zultacie człowiek ten będzie skłonny zabrać część z 10 zgroma dzonych uncji i wydać ją na dobra, których ceny spadły. Dlatego im w yższa SN P (w a rto ść w ym ienna p ien ią d za ), tym mniejsza skłonność do zachow yw ania p ien ią d za w sa ld zie gotówkowym.
I odwrotnie, niższa SNP będzie oznaczać, że dotychczasowe sal do gotówkowe stanie się mniej warte w kategoriach realnych, a wyższe ceny dóbr zniechęcą do ich zakupu. W rezultacie im niższa SNP, tym większą ilość pieniądza człowiek będzie skłon ny pozostawić w swoim saldzie gotówkowym. W rezultacie krzyw a p o p ytu na utrzym yw anie rezerwy pie l
niądza w p o sta ci sa ld a gotów kow ego spada w raz ze wzrostem w artości w ym iennej p ien ią d za . Ta krzywa, wraz ze spadającą krzywą popytu wymiennego na pieniądz, tworzy rynkową całko w itą krzyw ą po p ytu na p ien ią d z - opadaj ącą podobnie jak w przy
padku każdego towaru. Istnieje jeszcze trzecia krzywa popytu na towar pieniężny, 0 której warto wspomnieć. Jest to popyt na niepieniężne zastosow ania metalu pieniężnego. W zaawansowanej gospodarce pie niężnej stanie się on relatywnie nieistotny, ale będzie istniał. W przypadku złota będzie to albo popyt na konsumpcyjne zasto sowania złota, np. jako ozdoby, albo jego produktywne zastoso wania, np. w przemyśle. W każdym razie owa krzywa popytu rów nież spada wraz ze wzrostem SNP. Gdy wzrasta „cena” pie niądza (SNP), można otrzymać więcej dóbr dzięki wydaniu jed nostki pieniądza, a w rezultacie koszt utraconej możliwości zwią zany z wykorzystaniem złota do celów niepieniężnych wzrasta 1 spada popyt na tego rodzaju wykorzystanie złota. I odwrotnie,
149 w miarę spadku SNP silniejszy staje się bodziec do jego bezpo średniego wykorzystania. Krzywą popytu na niepieniężne zasto sowania złota należy dodać do całkowitej krzywej popytu na pieniądz, aby uzyskać całkowitą krzywą popytu na towar pienięż ny105. W każdym wybranym momencie istnieje pew ien całkow ity zasób towaru pieniężnego. Zasób ten bez chwili przerwy jest czyjąś własnością. Dlatego rozpowszechniony wśród amerykań skich ekonomistów od czasu Irvinga Fishera zwyczaj mówienia o „obiegu” („cyrkulacji”) pieniądza albo, co gorsza, dzielenia go na „pieniądz w obiegu” i „pieniądz bezczynny”106 jest groźnym źródłem błędów. Tworzy on w umysłach ludzi nieprawidłowy obraz pieniądza jako obiektu, który albo znajduje się w ruchu, albo bezproduktywnie leży w „skarbcach”. Tymczasem nie ma czegoś takiego jak „obieg” pieniądza, ani nie ma szlaków, po któ rych by się „przemieszczał”. W każdej dowolnej chwili cały za sób pieniądza jest czyjąś własnością, tzn. spoczywa w czyimś saldzie gotówkowym. Jakikolwiek by zatem był istniejący zasób pieniądza, działania ludzi muszą zmierzać do zrównania z nim całkowitego popytu na posiadanie pieniądza. U czestniczący w transakcjach pieniądz musi przynajmniej przez chwilę być w czyimś saldzie gotówkowym. Dlatego popyt całkowity na pie niądz jest popytem na posiadanie pieniądza i wniosek ten jest zgodny z naszą analizą popytu całkowitego przeprowadzoną w rozdziale 2. Rynek doprowadzi więc do zrównania się całkowitego po pytu na pieniądz z całkowitym zasobem pieniądza. Sytuację tę ilustruje rysunek 74.
105 Od tej pory będziemy dla uproszczenia traktować popyt na niepieniężne zasto sowania pieniądza jako składnik „całkowitego popytu na pieniądz”. 106 Por. Irving Fisher, The Purchasing Power o f Money (New York: Macmillan & Co. 1913).
150
R ysunek 74. U stalenie się punktu równowagi WYMIENNEJ PIENIĄDZA.
i i
dla wartości
*;
Na osi pionowej oznaczona jest siła nab yw cza jednostki pieniężnej. Im dalej od początku układu współrzędnych, tym jest ona wyższa. Na osi poziomej oznaczona jest ilość pieniądza i jest ona tym większa, im bardziej na prawo się przesuwamy. Dt to krzywa zagregowanego popytu wymiennego na pieniądz, opada jąca i nieelastyczna. Dr to popyt na rezerwę pieniądza, czyli saldo gotówkowe. Dt to całkowity popyt na posiadanie pieniądza (dla uproszczenia pomijamy popyt na złoto do celów niepieniężnych). Krzywa Dt przecina się z pionową linią SS ^ krzywą całkowitego zasobu pieniądza w społeczeństwie —przy ilości pieniądza wy: noszącej OS. Punkt A, będący punktem przecięcia się obu krzywych, wy znacza wartość wymienną pieniądza wynoszącą OB. Załóżmy teraz, że siła nabywcza pieniądza będzie nieco wyższa niż OB. Popyt na pieniądz będzie wtedy mniejszy niż jego zasób. Ludzie nie będą chcieli trzymać pieniądza w takiej ilości przy takiej jego wartości wymiennej i będą dążyć do sprzedania go za inne dobra. Transakcje, które w wyniku tego nastąpią do prowadzą do wzrostu ceny dóbr i obniżenia SNP, dopóki nie zo-
151
stanie osiągnięty punkt równowagi. Załóżmy z kolei, że SNP jest niższa niż OZ?. W takim przypadku popyt, wymienny i rezerwo wy, na pieniądz będzie większy niż jego dostępny zasób. Wyni kający z tego nadmiar popytu nad podażą podniesie SNP z po wrotem do OB. 3. Zmiany w relacji pieniężnej Siłę nabywczą pieniądza determinują zatem dwa czynniki: krzywa popytu całkowitego na pieniądz i istniejący zasób pienią dza. W oparciu o diagram łatwo dostrzeżemy, co się stanie, gdy zmieni się któryś z tych elementów. Załóżmy, że następuje wzrost popytu całkowitego na pieniądz (ilustrująca go krzywa przesuwa się w prawo) z Dt Dt na DJ D'r W poprzednim punkcie równowa gi, A, popyt na pieniądz przekracza jego dostępny zasób o AE. Oferty zakupu pieniądza będą podnosić jego siłę nabywczą, SNP, dopóki nie osiągnie ona punktu równowagi C. Odwrotny proces będzie miał miejsce, gdy nastąpi spadek popytu całkowitego, a więc przesunięcie się ilustrującej go krzywej w lewo. Dojdzie wtedy do odpowiedniego spadku SNP.
Rysunek
75.
S kutek zmiany
popytuxCaikowitego na pieniądz.
152 S
S'
R ysunek 76. S kutek zmiany całkowitego zasobu pieniądza.
Skutek zmiany całkowitego zasobu pieniądza przy niezmie nionej krzywej popytu pokazany jest na rysunku 76. Całkowity zasób wzrasta z OS do OS'. Występuje teraz nadwyżka zasobu pieniądza, AF, ponad całkowity na niego popyt. Posiadacze pie niądza będą go sprzedawać, ale by ludzie chcieli go odpowiednio dużo kupić, musi spaść jego cena (siła nabywcza). SNP będzie spadać, dopóki nie zostanie osiągnięty nowy punkt równowagi G. I odwrotnie, przy spadku zasobu pieniądza wystąpi nadwyżka popytu na pieniądz przy istniejącej SNP i SNP będzie rosnąć, dopóki nie zostanie osiągnięty nowy punkt równowagi. W ten sposób pokazaliśmy wpływ zmiany ilości pieniądza na jego wartość wymienną. W świetle powyższych rozważań powinno być ewidentne, że absurdem jest tworzenie podziałów na wzajemnie wyklucza jące się teorie pieniężne (takie jak „teoria podaży i popytu”, „teo ria ilościowa”, „teoria salda gotówkowego”, „teoria towarowa” czy „teoria dochodów i wydatków”) 107. Wszystkie te elementy 107 Typową klasyfikację tego rodzaju można znaleźć w: Lester V. Chandler, An Introduction to Monetary Theory (New York: Harper & Bros. 1940).
153 można znaleźć w naszej analizie. Pieniądz je s t towarem; jego podaż, czy też ilość, ma m a rzen ie dla jego siły nabywczej; popyt na pieniądz w celu zachowania go w saldzie gotówkowym także jest z tego punktu widzenia istotny; naszą analizę można też od nieść do kweffii dochodów i wydatków. 4. Użyteczność zasobu p ien ią d za Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie wybierają takie lub inne dobra konsumpcyjne, nie wykraczamy poza ich subiektywne użyteczności; analiza ekonomiczna musi zatrzymać się w tym miejscu. Jednakże w przypadku pieniądza mamy do czynienia z inną sytuacją. Albowiem użyteczność pieniądza (po mijając niepieniężne zastosowanie towaru pieniężnego) zależy całkowicie od możliwości jego wykorzystania jako powszechne go środka wymiany. Subiektywna użyteczność pieniądza zależy więc od jego obiektywnej wartości wymiennej i w związku z tym analizę popytu na pieniądz musimy poprowadzić dalej niż w przy padku dóbr konsumpcyjnych1®. Pomogą nam w tym przedstawio ne wcześniej diagramy, na których połączyliśmy popyt na pieniądz 1 jego siłą nabywczą. W przypadku innych dóbr popyt rynkowy jest środkiem kierowania towarów do rąk konsumentów. Nato miast w przypadku pieniądza |ęgo „cena” jest właśnie tą zmienną, na której opiera się krzywa popytu na pieniądz i od której ten popyt niemal całkowicie zależy. Ujmując to inaczej: w przypad ku każdego innego dobra brak ceny, a więc obiektywnej wartości wymiennej, czyniłby je pożądanym podarunkiem; ale pieniądz, który nie ma ceny, jest bezużyteczny, gdyż cały pożytek z niego wynika z możliwości zakupienia za niego innych dóbr na rynku. Jedynym zastosowaniem pieniądza jest wymienienie go na inne108
108 Zob. Mises, Theory o f Money and Credit, s. 98. Cała książka stanowi niezastą pioną analizę pieniądza. Zob. także M ises, Human Action , rozdz. xvii i rozdz. xx.
154
dobra, a zatem nie posiadając ceny, a więc wartości wymiennej, nie mógłby być dłużej wykorzystywany. Znajdujemy się teraz na progu wielkiego ekonomicznego prawa, prawdy, której znaczenie trudno przecenić, wziąwszy pod uwagę szkody, jakie spowodowało jej niedostrzeżenie. Wzrost podaży dobra produkcyjnego prowadzi do wzrostu, ceteris pari bus, podaży dobra konsumpcyjnego, f e a t podaży dobra kon sumpcyjnego (gdy nie następuje spadek podaży innego dobra) je st korzyścią społeczną,; albowiem wzrósł czyjś „dochód real ny”, a niczyj nie spadł109. Inaczej jest z pieniądzem, który służy tylko do wymiany. Pieniądz, per se, nie może zostać skonsumowany ani wykorzy stany bezpośrednio w procesie produkcji jako dobro produkcyj ne. Pieniądz, per se, jest więc nieproduktywny; to martwy zasób, który niczego nie wytwarza. Ziemia lub kapitał zawsze wystę pują w formie jakiegoś instrumentu bezpośrednio służącego pro dukcji. Pieniądz zawsze pozostaje w czyimś saldzie gotówkowym. Dobra są użyteczne i rzadkie i każdy wzrost ich ilości stanowi korzyść społeczną. Natomiast pieniądz nie jest użyteczny bezpo średnio, lecz jedynie poprzez transakcje wymienne. Mówiliśmy o tym, że gdy zmienia się zasób pieniądza w posiadaniu człon ków społeczeństwa, obiektywna wartoió'wymienna pieniądza zmienia się w przeciwnym kierunku (choć niekoniecznie propor cjonalnie), dopóki relacja pieniężna nie osiągnie ponownie stanu równowagi. Gdy ilość pieniądza się zmniejsza, wartość wymien na jednostki pieniężnej rośnie; gdy pieniądza przybywa, wartość wymienna jednostki pieniężnej spada. Nasz wniosek brzmi, że nie można nigdy twierdzić, że jest „zbyt mało” lub „zbyt dużo” pieniądza, gdyż jakikolw iek by był zasób pieniądza w posiadaniu społeczeństwa, korzyścś I istnienia pieniądza są zawsze osiągnięte w maksymalnym zakresie. Wzrost podaży pieniądza nie przynosi 109 Patrz rozdział 12, w którym omówione jest pojęcie korzyści społecznych i uży teczności społecznej.
155
żadnych ogólnospołecznych korzyści; przynosi on korzyści nie którym ludziom kosztem innych, o czym jeszcze będziemy mó wić. Podobnie spadek zasobu pieniądza nie powoduje strat spo łecznych. Ludzie używają pieniądza jedynie ze względu na jego siłę nabywczą w transakcjach wymiennych, a wzrost istniejące go zasobu pieniądza po prostu prowadzi do rozrzedzenia siły na bywczej każdej jednostki pieniężnej. I odwrotnie, spadek istnie jącego zasobu pieniądza prowadzi do wzrostu siły nabywczej każdej jego jednostki. Słynny przykład podany przez Davida Hume’a stanowi bar dzo uproszczoną ilustrację skutków zmian zasobu pieniądza, lecz w kontekście naszych obecnych rozważań dobrze uzmysławia on absurdalność wiary, że zwiększona podaż pieniądza może przy nieść korzyści społeczne lub złagodzić problem rzadkości dóbr. Wyobraźmy sobie, że następuje interwencja jakichś magicznych iił i pewnego poranka każdy człowiek po przebudzeniu się stwier dza, że jego zasoby pieniężne się podwoiły Czy bogactwo, czyli dochód realny społeczeństwa, podwoili się? Z pewnością nie. Dochód realny - faktyczna podaż dóbr i usług - pozostaje nie zmieniony. Zmieniła się jedynie jednostka pieniężna, której war tość uległa osłabieniu i jej moc nabywcza spadnie (tzn. wzrosną ceny dóbr) na tyle, by doprowadzić nową relację pieniężną do stanu równowagi. Jedno z najważniejszych praw ekonomicznych brzmi zatem następująco: Każda podaż pieniądza je st zawsze wykorzystana w maksymalnym zakresie i dlatego wzrost podaży pieniądza nie prowadzi do ogólnego wzrostu użyteczności społecznej. Niektórzy autorzy wyciągnęli z tego prawa wniosek, że prze znaczanie czynników produkcji na wydobycie złota jest niepro duktywne, gdyż wzrost podaży pieniądza nie przynosi korzyści społecznych. Skłoniło ich to do sformułowania postulatu, by wydobycie złota było ograniczone przez władze. Jednakże zapo mnieli oni o tym, że towar pieniężny wykorzystywany jest rów-
156
nież do celów niepieniężnych, konsumpcyjnych lub produkcyj nych. Dlatego wzrost podaży złota, choć nie zapewnia korzyści pieniężnych, przynosi korzyść społeczną w postaci wzrostu po daży złota przeznaczonego do bezpośredniego użytkowania. 5. Popyt na pieniądz A. PIENIĄDZ W GDJI NA RYNKU Jak wiemy, pieniądz może być wykorzystany tylko w trans akcjach wymiennych. Nie należy jednak, wzorem niektórych auto rów, wyciągać z tego wniosku, że transakcje te muszą następować natychmiast. Powodem, dla którego istnieją salda gotówkowe, jest chęć zachowania pieniądza w rezerwie z myślą o przyszłych transakcjach. Człowiek zachowuje saldo gotówkowe, czekając na odpowiedni czas, by dokonać wymiany. Załóżmy, że dochodzi do ustalenia się gospodarki działają cej jednostajnie. W świecie, gdzie wszystko byłoby pewne, nie istniałoby ryzyko poniesienia straty w rezultacie inwestycji i nie byłoby potrzeby utrzymywania sald gotówkowych na wypadek potrzeby dokonania wydatków konsumpcyjnych. W takim wy padku każdy wydawałby cały posiadany zasób pieniądza, kupu jąc dobra teraźniejsze lub przyszłe, zgodnie z tym, co dyktowały by mu jego preferencje czasowe. Nikt nie dopuszczałby do tego, by pieniądze spoczywały w saldzie gotówkowym. Wiedząc, że będzie chciał wydać pewną kwotę na konsumpcję za sześć mie sięcy, człowiek pożyczyłby tę sumę na ten okres komuś innemu, by wejść w jej posiadanie ponownie dokładnie wtedy, gdy będzie chciał dokonać wydatku. Lecz jeśli nikt nie chce utrzymywać salda gotówkowego dłużej niż przez chwilę, nie ma potrzeby istnienia zasobu pieniądza. W świecie pewności pieniądz będzie albo cał kiem, albo niemal całkiem bezużyteczny. W świecie niepewności, w przeciwieństwie do GDJ, nawet „bezczynne” pieniądze świadczą usługę ich właścicielowi. Gdy-
157
by tak nie było, nie trzymałby ich w saldzie gotówkowym. Poży tek z nich wynika z faktu, że człowiek nie jest pewien, co i kiedy będzie chciał kupić. Ekonomiści próbowali w sposób mechaniczny sprowadzić popyt na pieniądz do jego różnych źródeł110. Nie jest jednak moż liwa taka mechaniczna determinacja. Każdy człowiek sam, we dług własnych standardów, decyduje o całym swoim popycie na saldo gotówkowe i możemy jedynie prześledzić wpływ, jaki róż ne katalaktyczne zdarzenia mogą wywierać na popyt.
B. POPYT SPEKULACYJNY Jednym z najbardziej oczywistych czynników wpływających na popyt na pieniądz są oczekiwania odnośnie przyszłych zmian wartości wymiennej pieniądza. Załóżmy, że zdaniem niektórych ludzi SNP w określonym momencie w przyszłości gwałtownie spadnie. To, jak owe oczekiwania wpłyną na krzywą popytu na pieniądz, zależy od tego, ile osób, i jak mocno, będzie wierzyć w taki bieg wydarzeń, oraz od tego, w jak odległej przyszłości ma nastąpić spodziewana zmiana. Im odleglejsze w czasie jest jakieś wydarzenie ekonomiczne, tym bardziej jego skutek będzie zdyskontowany w teraźniejszości przez stopę procentową. Jed nakże niezależnie od stopnia, w jaki przyszłe wydarzenie wpły wa na teraźniejszość, spodziewany przyszły spadek SNP dopro wadzi do spadku SNP teraz. Albowiem spodziewany spadek SNP oznacza, że teraźniejsze jednostki pieniądza są warte więcej, niż będą w przyszłości, co skłania ludzi do wydawania więcej teraz niż później, czego skutkiem jest spadek popytu na pieniądz. Po wszechne przekonanie o spadku SNP w przyszłości obniży teraź niejszy popyt na pieniądz i spowoduje spadek SNP w teraźniej szości. 110 J. M. Keynes, Treatise on Money (N ew York: Harcourt, Brace 1930) to klasycz ny przykład tego rodzaju analizy.
158
I odwrotnie, spodziewany wzrost SNP w niedalekiej przy szłości doprowadzi do wzrostu popytu na pieniądz, gdyż ludzie będą chcieli „gromadzić” pieniądze (zwiększać swoje salda go tówkowe), spodziewając się przyszłego wzrostu wartości wymien nej jednostki pieniądza. Rezultatem będzie teraźniejszy wzrost SNP. Spodziewany spadek SNP w przyszłości obniży więc teraź niejszą SNP, a spodziewany wzrost SNP w przyszłości doprowa dzi do jej wzrostu w teraźniejszości. Spekulacyjny popyt na pie niądz funkcjonuje na tej samej zasadzie co spekulacyjny popyt na każde dobro. Oczekiwania odnośnie przyszłego stanu przy spieszają proces dostosowania się gospodarki do tego stanu. Po dobnie jak popyt spekulacyjny na dobro przyśpiesza dojście do stanu równowagi, oczekiwania w zakresie zmiany SNP przyśpie szają proces dostosowania się rynku do tej zmiany. I podobnie jak w przypadku innych dóbr błędne oczekiwania spekulacyjne mają tendencję do „samokorekty”. Wielu autorów uważa, że w przypadku pieniądza taka samokorekta nie występuje. Twierdzą oni, że w przypadku innych dóbr istnieje „realny” popyt na nie, u którego podłoża leżą ich zdolności zaspokajania potrzeb, nato miast pieniądz nie jest konsumowany, więc żaden tego rodzaju popyt nie występuje. SNP i popyt na pieniądz można ich zdaniem wytłumaczyć tylko jako ciągłą i raczej mało sensowną zabawę w kotka i myszkę, w której każdy po prostu stara się przewidzieć przewidywania innych. Jednakże popyt „realny” na pieniądz istnieje. Pieniędzy nie można fizycznie konsumować, ale można je wykorzystać i dlatego ich obecność w saldzie gotówkowym jest źródłem użyteczności. Użyteczność ta wynika nie tylko ze spekulacyjnych przewidy wań wzrostu SNP. Widać to w tym, że ludzie utrzymują zasoby gotówkowe, nawet jeśli spodziewają się spadku SNP. Ich zasoby mogą ulec zmniejszeniu, lecz nadal istnieją i musi tak być w niepewnym świecie. I gdyby nie skłonność ludzi do utrzymy-
159 wania zasobów gotówki, nie mogłaby istnieć gospodarka oparta na transakcjach pieniężnych. Popyt spekulacyjny wyprzedza więc popyt niespekulacyjny, niezależnie od źródeł tego ostatniego. Załóżmy, że istnieją po wszechne oczekiwania, że nastąpi wzrost SNP (spadek cen), któ ry nie wynika z realnych zmian podaży bądź popytu. To prawda, że początkowo owe powszechne oczekiwania zwiększą, ceteris paribus, popyt na pieniądz i SNP. Ale ta sytuacja nie potrwa dłu go. Gdy osiągnięty zostanie stan pseudorównowagi, osoby, które nabyły pieniądz, kierując się tylko motywem spekulacyjnym, a nie swym „prawdziwym” popytem, sprzedadzą pieniądze (za kupią dobra), by osiągnąć korzyści. Lecz to oznacza, że ujawni się popyt realny, który przy tej SNP jest niższy niż zasób pienią dza. Wzmożone wydatki ponownie obniżą SNP do poziomu rów nowagi. Pokazuje to rysunek 77.
Rysunek 77. S amokoryguj/ ce się oczekiwania spekulacyjne w odniesieniu do popytu na pieniądz.
Zasób pieniądza wynosi OS; prawdziwy, czy też powodowa ny czynnikami realnymi, popyt na pieniądz wynosi DD, a praw-
160
dziwy punkt równowagi to A. Załóżmy teraz, że ludzie błędnie przewidują, że prawdziwy popyt w najbliższej przyszłości bę dzie taki, że SNP wzrośnie do 0E. Krzywa popytu całkowitego na pieniądz zmieni się na D D &9nową krzywą popytu całkowitego zawierającą popyt spekulacyjny. SNP zmienia się na 0E zgodnie z przewidywaniami. Lecz teraz spekulanci pośpieszą, by doko nać zakupów, gdyż ich prawdziwy popyt na pieniądz odzwiercie dla raczej prostaDD niż D D s. Przy nowej cenie 0E zasób pienią dza jest wyższy niż popyt na niego o wielkość CF. Dążenie posiadaczy pieniądza do jego sprzedaży doprowadzi spadku SNP ponownie do poziomu równowagi. A zatem w przypadku pienią dza, podobnie jak w przypadku innych dóbr, oczekiwania speku lacyjne sąsamokorygujące się, a nie „samospełniające sif^. Przy spieszają one rynkowy proces dostosowawczy. C. CZYNNIKI WPŁYWAJĄCE NA POPYT NA PIENIĄDZ W DŁUGIM OKRESIE Istnieją liczne długookresowe czynniki wpływające na po pyt na pieniądz w gospodarce progresywnej. Rozwijająca się go spodarka stwarza coraz więcej możliwości dokonywania wymian. W miarę wzrostu liczby etapów produkcji rośnie liczba towarów dostępnych na rynku. Te nowe możliwości znacznie zwiększają popyt na pieniądz. Jeśli gospodarka podupada, powstaje mniej możliwości dokonywania wymian i fakt ten prowadzi do spadku popytu na pieniądz. Głównym długoterminowym czynnikiem, który przeciwdziała tej tendencji i prowadzi do spadku popytu na pieniądz, jest rozwój systemu kliringowegom. Kliring to mechanizm ekonomicznego gospodarowania pieniądzem, dzięki któremu pieniądz staje się środ kiem wymiany bez fizycznego uczestniczenia w transakcji. ■ Na temat systemu kliringowego zob. M ises, Theory o f Money and Credit, s. 281-286.
161 W uproszczonej form ie kliringu m ogą uczestniczyć dwie osoby. Na przykład A kupuje zegarek od B za trzy uncje złota, a jednocześnie B kupuje od A parę butów za jedną uncję złota. Jednak zamiast dokonywać dwóch transferów pieniężnych, w któ rych cztery uncje złota zm ienią właścicieli, obie strony postana wiają przeprowadzić operację kliringową. A płaci B dwie uncje i wymieniają zegarek za buty. Dzięki temu, że kliring umożliwia transfer jedynie kwoty netto, transakcja może być dokonana po tych samych cenach, lecz z użyciem znacznie mniejszej ilości gotówki. Dzięki temu popyt na gotówkę ze strony uczestników transakcji spada. Oczywiście istnieje mała przestrzeń do dokonywania opera cji kliringowych, jeśli wszystkie transakcje będą transakcjami gotówkowymi. Ludzie m uszą bowiem wtedy wymieniać swoje dobra w tym samym czasie. Znacznie większą przestrzeń dla kli ringu otwierają transakcje kredytowe. M ogą to być nawet kredy ty bardzo krótkookresowa Załóżmy, że A i B często prowadzą ze sobą interesy. Załóżmy, ś e uzgodnią, iż nie będą płacić sobie nawzajem natychmiast w gotówce, lecz będą udzielać sobie kre dytu do końca miesiąca. Zatem B może kupić buty od A jednego dnia, a A może kupić zegarek od B innego dnia. Pod koniec uzgod nionego okresu długi zostają porównane i odpowiednio anulowa ne, a dłużnik netto płaci jednorazowo kwotę długu wierzycielowi. Gdy mamy do czynienia z transakcjami kredytowymi, sys tem kliringowy m ożna rozciągnąć na tyle osób, ile chciałoby w nim uczestniczyć. Im więcej osób przeprowadza operacje kliringowe (często w miejscach zwanych „bankami kliringowymi” lub „domami kliringowymi*®), tym więcej długów będzie wzajem nie anulowanych i więcej pieniędzy wykorzystanych w sposób ekonomiczny. Przykładowo, w pewnym systemie kliringowym może uczestniczyć pięć osób i pod koniec tygodnia A jest winien B dziesięć uncji, B jest winien C dziesięć uncji, C jest winien D, itd., aż wreszcie E jest winien A dziesięć uncji. W takim przypad-
162 ku transakcje kredytowe na łączną kwotę 50 uncji* i zarazem po tencjalne transakcje gotówkowe, są przeprowadzone bez wyko rzystania ani jednej uncji gotówki. Kliring jest zatem procesem wzajemnego anulowania dłu gów pieniężnych. Pozwala na dokonywanie wielkiej ilości trans akcji pieniężnych bez transferów i wchodzenia w posiadanie od powiednich kwot pieniężnych, przyczyniając się do znacznego obniżenia popytu na pieniądz. Kliring nie może jednak całkiem zastąpić gotówki, gdyż musi istnieć jakiś fizyczny pieniądz, któ ry mógłby zostać użyty w transakcji i musi istnieć fizyczny pie niądz, którym dokonana zostanie płatność, gdy wzajemne anulo wanie długów nie jest stuprocentowe (co m a rzadko miejsce). D. NIEOGRANICZONY POPYT N A PIENIĄDZ? Częstym błędem jest odrzucanie pojęcia „popytu na pie niądz”, gdy# rzekomo jest on zawsze nieograniczony. Taki po gląd wynika z niezrozumienia natury popytu f mylenia pieniądza z bogactwem lub dochodem. Opiera się on na stwierdzeniu, że „ludzie chcą mieć tyle pieniędzy, ile się da”. Po pierwsze, jest to prawdą dla wszystkich dóbr. Ludzie chcieliby mieć znacznie wię cej dóbr, niż m ają teraz. Lecz pojęcie popytu rynkowego nie do tyczy wszystkich możliwych pozycji na ludzkich skalach warto ści; dotyczy ono popytu efektyw nego, tzn. gotowości oferowania czegoś w zamian za możliwość zaspokojenia swoich pragnień, ewentualnie popytu rezerwowego, który przybiera formę rezygnacji ze sprzedaży dobra w celu zachowania go w rezerwie. Popyt efektywny na pieniądz z pew nością nie jest i nie może być nieograniczony; ograniczony jest do wielkości, która wynika z wyceny dóbr, które dana osoba może zaoferować w zamian i z jej gotowości do dokonywania wydatków, zamiast zachowania pieniędzy w saldzie gotówkowym.
I i
! , I
,
m Ponadto ludzie nie pożądają pieniędzy p er se, ale ich siły nabywczej (której, o czym będziemy mówić, nie można zm ie rzyć). Ich popyt dotyczy pieniędzy „realnych”, wyrażonych w kategoriach dóbr, które można za nie kupić. Więcej pieniędzy w posiadaniu człowieka nie poprawia jego sytuacji, jeśli ich siła nabywcza słabnie odpowiednio do wzrostu ich ilości. E. SNP A STOPA PROCENTOWA W niniejszym podrozdziale, podobnie jak w poprzednich, będziemy omawiać zagadnienia związane z pieniądzem, porów nując ze sobą różne stany równowagi, nie zajmując się na razie śledzeniem krok po kroku, jak dochodzi do przejścia z jednego stanu do drugiego. Przekonamy się wkrótce, że w przypadku ceny pieniądza, w przeciwieństwie do wszystkich innych cen, sama ścieżka do stanu równowagi w sposób nieunikniony wprowadza zmiany, które powodują, że stan równowagi zmienia się. Będzie to miało ważne konsekwencje teoretyczne. Nadal jednakże mo żemy traktować pieniądz jako „neutralny”, tzn. niepowodujący takich zmian, ponieważ założenie to jest w pełni prawidłowe w kontekście problemów analizowanych do tej pory. Jest tak dla tego, że możemy posługiwać się ogólnym pojęciem „siły nabyw czej pieniądza”, bez konieczności definiowania jej w kategoriach konkretnych wachlarzy dóbr. Ponieważ pojęcie SNP je®t przy datne i ważne, nawet jeśli jego konkretna treść ulega zmianom i nie da się jej zmierzyć, możemy założyć, że pieniądz jest neu tralny, dopóki nie będziemy potrzebowali bardziej precyzyjnego pojęcia SNP. Mówiliśmy o tym, jak zmiany relacji pieniężnej zmieniają SNP. Musimy teraz zmodyfikować naszą wcześniejszą dyskusję na temat kształtowania się stopy procentowej przeprowadzoną w rozdziale 6, biorąc pod uwagę kwestię alokowania przez ludzi ich zasobów pieniężnych poprzez zwiększanie lub zmniejszanie sald gotówkowych. Człowiek może przeznaczyć swoje pienią-
164 dze na konsumpcję, inwestycje lub zwiększenie salda gotówko wego. Jego preferencje czasowe określają proporcję między za kupionymi dobrami teraźniejszymi i przyszłymi, tzn. między kon sum pcją a inwestycjam i. Załóżmy teraz, że pewien człowiek zwiększa swój popyt na pieniądz i w związku z tym decyduje się przeznaczyć część swego dochodu pieniężnego na powiększenie swojego salda gotówkowego. Nie ma powodu, by zakładać, że decyzja ta wpłynie na proporcją m iędzy jeg o konsumpcją a inwe stycjami. Mogłaby, lecz w takim razie oznaczałoby to, że nastą piła również zmiana jego preferencji czasowych. Nie ma powodu, by zm iana popytu na pieniądz w najmniej szym stopniu wpłynęła na stopę procentową. Nie ma konieczno ści, by wzrost popytu na pieniądz prowadził do wzrostu stopy procentowej, a spadek popytu na pieniądz do spadku stopy pro centowej. Między oboma zjawiskami nie ma zależności przyczy nowo-skutkowej. Popyt na pieniądz zdeterminowany jest przez wartościowania pieniądza, a stopa procentowa przez preferencje czasowe. Powróćmy do rozdziału 6 do podrozdziału poświęconego preferencji czasowej i indywidualnym zasobom pieniądza. Czyż nie stwierdziliśmy tam, że wzrost posiadanego przez człowieka zasobu pieniądza obniża efektywną stopę preferencji czasowej, a jego spadek podwyższa stopę preferencji czasowej? Dlaczego ten wniosek nie ma zastosowania tutaj? Po prostu dlatego, że zajmo waliśmy tlę zasobem pieniądza w posiadaniu pojedynczej osoby i zakładaliśmy, że „realna” wartość wymienna każdej jednostki pieniądza pozostawała taka sama. Krzywa preferencji czasowych człowieka odnosi się do realnych** jednostek pieniądza, a nie po prostu do pieniądza. Jeśli społeczny zasób pieniądza zmienia się, lub jeśli się zmienia popyt na pieniądz, obiektywna wartość wymienna jednostki pieniężnej (SNP) zmieni się również. Jeśli SNP spada, wtedy więcej pieniędzy w posiadaniu danej osoby wcale nie musi oznaczać spadku stopy preferencji czasowej tej osoby,
j
j
|
j
j | I
165 gdyż większa ilość pieniądza może jedynie skompensować spa dek SNP, a „realny zasób pieniądza” może pozostać ten sam. Po kazuje to, że relacja pieniężna jest neutralna wobec preferencji czasowej i czystej stopy procentowej. Wzrost popytu na pieniądz prowadzi zatem do spadku cen bez zmiany preferencji czasowej ani czystej stopy procentowej. Załóżmy, że całkowity dochód społeczny wynosi 100, z czego 70 przeznaczane jest na inwestycje, a 30 na konsumpcję. Popyt na pieniądz wzrasta i ludzie postanawiają, że 20 zachowają w rezer wie. Wydatki w yniosą teraz 80 zamiast 100, a 20 zostanie dodane do sald gotówkowych. Dochód w następnym okresie wyniesie tylko 80, ponieważ wydatki w jednym okresie skutkują identycz nym dochodem w kolejnym okresie112. Jeśli preferencje czasowe się utrzymają, to proporcja inwestycji do konsumpcji w społe czeństwie pozostanie mniej więcej taka sama, tzn. 56 zostanie zainwestowane, a 24 skonsumowane. Ceny i nominalne dochody w pieniądzu spadną i będziemy mieć do czynienia z tą sam ą struk turą kapitałową, tym samym dochodem realnym , tą sam ą stopą procentową itd. Zmienią się tylko ceny nominalne, które spadną, i proporcja sumy sald gotówkowych wobec dochodu pieniężne go, która wzrośnie* f Spadek popytu na pieniądz będzie miał odwrotny skutek. Zmniejszenie kwot zgromadzonych na saldach poskutkuje zwięk szeniem wydatków, wzrostem cen i, ceteris paribus, utrzymaniem dochodu realnego i struktury kapitałowej w stanie niezmienio nym. Jedyną zm ianą będzie zmniejszenie proporcji sald gotów kowych do dochodu pieniężnego. A zatem jedynym nieuniknionym rezultatem zmiany popytu na pieniądz jest zmiana proporcji całkowitej sumy sald gotówko wych wobec całkowitego dochodu pieniężnego oraz zmiana real nej wartości sald. Przy danym zasobie pieniądza zwiększone dą-
P Ponieważ nikt nie może uzyskać dochodu, o ile ktoś inny nie dokona wydatków najego usługi (patrz rozdział 3).
166
żenie do posiadania gotówki obniży po prostu dochody pienięż ne, dopóki nie zostanie osiągnięty pożądany wzrost realnych sald gotówkowych. Jeśli popyt na pieniądz spadnie, nastąpi odwrotna sytuacja. Pragnienie zredukowania sald gotówkowych spowoduje wzrost dochodów pieniężnych. Całkowita kwota gotówki pozostanie taka sama, lecz jej proporcja do dochodów, jak również jej realna war tość, spadnie113. F. GROMADZENIE PIENIĄDZA A SYSTEM KEYNESOWSKI (1) D ochód społeczny, wydatki i bezrobocie Dla ogromnej większości autorów istnienie „zgromadzo nych” zasobów pieniądza —skutek wzrostu popytu na pieniądz wydaje się prawdziwą katastrofą. Samo słowo „gromadzenie” (ang. hoarding) jest naładowane negatywnymi konotacjami i ko jarzy się z zachowaniem antyspołecznym*, przez co stosowanie go w ekonomii jest zupełnie niewłaściwe. Nie ma nic antyspo łecznego w „gromadzeniu” pieniądza ani w uszczuplaniu „zgro madzonych” zasobów. „Gromadzenie” pieniądza to po prostu wzrost popytu na pieniądz, a rezultatem tego rodzaju zmiany ludz kich wartościowań jest to, że ludzie dostająto, czego sobie życzą, czyli następuje wzrost realnej wartości ich sald gotówkowych 113 Ściśle rzecz biorąc, warunek ceteris paribus nie zostanie zachowany. Wzrost popytu na pieniądz obniży ceny pieniężne, a tym samym koszty wydobycia złota. Pobudzi to wydobycie, dopóki stopa zwrotu z inwestycji w branży wydobywczej nie będzie taka jak w innych branżach. Wzrost popytu na pieniądz doprowadzi więc do pojawienia się nowych pieniędzy, które posłużą do zaspokojenia popytu. Spadek popytu na pieniądz podniesie koszty wydobycia złota i co najmniej spowol ni wzrost produkcji w przemyśle wydobywczym. Jednak nie zmniejszy całkowite go zasobu pieniądza, o ile produkcja nie stanie się mniejsza niż ubytek złota na skutek ścierania się monet. Por. Jacques RuefF, „The Fallacies of Lord Keynes’ General Theory” w: Henry Hazzlitt (red.), The Critics o f Keynesian Economics (Princeton, N.J.: D. Van Nostrand 1960), s. 238-263. * Polski odpowiednik nie zawiera tego rodzaju konotacji (przyp. tłum.).
167 i jednostki pieniężnej114. I odw rotnie, jeśli ludzie pragną, zm niej szenia swych realnych sald gotów kow ych lub wartości jednostki pieniężnej, m ogą to osiągnąć, zmniejszając wielkość zgrom adzo nych zasobów pieniężnych. Żadne inne znaczące relacje ekono miczne - dochód realny, struktura kapitałowa, itd. - nie m uszą ulegać zmianie. Proces zw iększania lub zmniejszania zgrom adzo nych zasobów pieniężnych oznacza po prostu, że ludzie chcą wzrostu albo spadku sw ych realnych sald gotówkowych lub real nej wartości jednostki pieniężnej i są w stanie to osiągnąć. Co w tym złego? W idzimy w tym jedynie kolejną m anifestację „su werenności” konsum enta lub jednostki na wolnym rynku. Ponadto, nie m a teoretycznego sposobu zdefiniowania „gro madzenia” pieniądza poza zw ykłym stwierdzeniem , że jest to powiększenie salda gotów kow ego w pewnym okresie. Jednak większość autorów używ a tego term inu w sposób normatywny, sugemjąc, że istnieje jak iś standard określający kwotę, po prze kroczeniu której saldo gotówkowe przestaje być uprawnione i staje się antyspołeczne. Lecz jakiekolw iek limity ilościowe popytu na pieniądz byłyby arbitralne i nieuzasadnione. Jednym z dwóch głównych filarów systemu Keynesowskiego (obecnie szczęśliwie słabnącego po opanowaniu świata eko nomii w latach 30. i 40. X X w.) jest teza, źe oszczędności stają się równe inwestycjom tylko na drodze nieszczęścia w postaci spadku dochodu społecznego. (Implikowaną) podstaw ą keynesizmu jest stwierdzenie, że przy pewnym poziomie całkowitego dochodu społecznego całkowite wydatki społeczne pochodzące z tego dochodu będą niższe niż ten dochód, a reszta zostanie zgro madzona. Spowoduje to spadek dochodu społecznego w następ nym okresie, ponieważ, ja k wiemy, całkowity dochód jednego „dnia” równa się w ydatkom dokonanym poprzedniego dnia i jest przez nie zdeterminowany. 114 Zob. doskonały artykuł autorstwa W. H . Hutta, „The Significance o f Price Fle xibility” w: Hazlitt, Critics o f Keynesian Economics (Princeton, N.J.: D D . Van Nostrand 1960), s. 3 8 3 -4 0 6 .
168 Keynesowska „funkcja konsumpcji” odgrywa rolę w sformułowaniu rzekomego prawa, że istnieje pewien poziom docho du całkowitego, powiedzmy A, pow yżej którego wydatki będą niższe niż dochód (wzrost netto zgromadzonych środków pienięż nych), a poniżej którego wydatki będą miększe niż dochód (spa dek netto zgromadzonych środków pieniężnych). Lecz podsta wowym zmartwieniem keynesistów jest gromadzenie, przez które musi spaść dochód całkowity. Sytuację tę ukazuje rysunek 78.
too D o c h ó d s p o łe c z n y R y su n ek
78.
Z w ią z e k m ię d z y d o c h o d e m s p o ł e c z n y m
A WYDATKAMI SPOŁECZNYMI WEDŁUG K E Y N E SA .
Na przedstawionym wykresie dochód pieniężny oznaczony jest zarówno na osi poziomej, jak i pionowej. Linia prosta pomię dzy osiami, nachylona pod kątem 45 stopni, to dochód społecz ny115. Dla ilustracji: dochodowi społecznemu w wysokości 100 115 Zazwyczaj używany jest termin dochód „narodowy”. Jednakże w gospodarce wolnorynkowej naród nie będzie istotniejszą jednostką ekonomiczną niż wioska lub region. Dlatego lepiej pozostawić problemy regionalne innego rodzaju analizie i skoncentrować się na zagregowanym dochodzie społecznym; regiony nie stano wią problemu dla analizy ekonomicznej, dopóki ich rządy nie zaczną interwenio wać w wolny rynek.
169 I na osi poziomej odpowiada równy mu dochód społeczny w wy[ sokości 100 na osi pionowej. Współrzędne tych liczb spotkają się r f punkcie równo oddalonym od obu osi. Zgodnie ze wspomniaL nym Keynesowskim prawem wydatki społeczne będą niższe niż i dochód społeczny powyżej punktu A i wyższe niż dochód spo| łeczny poniżej punktu A, a więc A będzie punktem równowagi dla dochodu społecznego i wydatków społecznych. Albowiem jeśli dochód społeczny będzie wyższy niż A, wydatki społeczne będą ; niższe niż dochód i dochód będzie spadał, dopóki nie zostanie osiągnięty punkt równowagi A. Jeśli dochód społeczny jest niż szy niż A, zgromadzone zasoby gotówkowe zaczną się zmniejI szać, wydatki będą wyższe niż dochód, dopóki nie zostanie po nownie osiągnięty punkt A. Zajmiemy się wkrótce kwestią prawidłowości tego rzeko mego prawa i „funkcji konsumpcji”, na której się opiera. Lecz na razie załóżmy, iż takie prawo rzeczywiście obowiązuje. Jedynym komentarzem może być impertynenckie: I co z tego? Co z tego, że następuje spadek dochodu narodowego? Ponieważ spadek może nastąpić tylko w kategoriach pieniężnych, a dochód realny, kapi tał realny, itd., mogą pozostać takie same, to po co wszczynać alarm? Jedyna zmiana polega na tym, że ludzie osiągnęli swój cel w postaci zwiększenia swych realnych sald gotówkowych i real nej wartości jednostki pieniężnej. To prawda, że proces przejścia z jednego stanu równowagi do drugiego pociąga za sobą kompli kacje, którymi zajmiemy się później (choć nasz końcowy wnio sek będzie taki sam). Lecz system Keynesowski opiera się na nie możliwej do uzasadnienia tezie o szkodliwości stanu równowagi. Dlatego wyrafinowane wysiłki keynesistów, by wykazać, że wydatki na wolnym rynku będą ograniczone - że konsumpcję ogranicza „funkcja konsumpcji”, a inwestycje wyczerpanie się możliwości i „preferencja płynności” —są pozbawione sensu. Nawet gdyby te wnioski były prawidłowe (a nie są), nic by z tego nie wynikało. Nie ma nic złego w zwiększaniu lub w zmniejsza-
170
niu nagromadzonych zasobów pieniądza, ani w „niskich” Ju „wysokich” poziomach (cokolwiek to znaczy) pieniężnego do chodu społecznego. Wysiłki keynesistów, by uratować swoją doktrynę, opierają się na jednym jedynym punkcie - drugim głównym filarze ich systemu. Jest to teza, że p ien iężn y d o ch ó d społeczny i poziom zatrudnienia są skorelow ane i że to d ru g iejestfu n kcją tego pierw szego. Zawarte jest w tym założenie, że istnieje pewien poziom
dochodu społecznego, któremu odpowiada „pełne zatrudnienie” Niższy poziom dochodu oznacza odpowiednio większe bezrobo cie. Można to przedstawić na wykresie pokazanym na rysunku 79.
R y su n ek
79.
Z w ią z e k m i ę d z y p e ł n y m z a t r u d n i e n i e m a d o c h o d e m
SPOŁECZNYM I WYDATKAMI SPOŁECZNYMI WEDłUG KEYNESA.
N a poprzedni diagram nałożona j est pionowa linia FF, która reprezentuje dochód społeczny zapewniający „pełne zatrudnie nie” . Jeśli punkt przecięcia^ znajduje się na lewo od linii FF (co odpowiada niższemu dochodowi), występuje trwałe bezrobocie, którego wielkość zależy od odległości A od linii FF. Keynesiści usiłują także, bez większego powodzenia, zin terpretować stan równowagi, w którym A wypada na prawo od
171 linii FF, identyfikując go z inflacją. Inflacja, ja k się przekonamy, jest procesem dynam icznym , którego istotą je st zmiana. System Keynesowki koncentruje się na stanie rów now agi i dlatego nie może przedstawić właściw ej analizy sytuacji inflacyjnej. Sedno K eynesow skiej krytyki gospodarki w olnorynkow ej leży w przekonaniu, że istnieje przym usow e bezrobocie spow o dowane rzekomo zbyt niskim poziom em w ydatków społecznych i dochodu społecznego. Lecz ja k takie zjawisko m oże wystąpić, skoro - jak w yjaśniliśm y w cześniej *»na w olnym rynku nie m oże być przymusowego bezrobocia? Odpow iedź jest jasna (i potw ier dzona w najbardziej inteligentnych tekstach napisanych przez keynesistów): K eynesow ska „rów now aga niepełnego zatrudnie nia” występuje tylko wtedy, gdy staw ki p ła c nie m ogą spadać, tzn. jeśli krzywa podaży pracy poniżej „pełnego zatrudnienia” jest nieskończenie elastyczna116. Z ałóżm y więc, że m a m iejsce „gromadzenie” zasobów pieniądza (wzrost popytu na pieniądz) i dochód społeczny spada. R ezultatem jest spadek popytu pie niężnego na czynniki pracy, ja k rów nież spadek popytu na inne L dobra. Spodziewamy się, że ogólna krzywa podaży czynników pracy jest pionowa. Poniew aż zm ieniają się tylko stawki p ien iężf ne, natom iast staw ki rea ln e (w k ategoriach siły nabyw czej) pozostają takie same, nie wystąpi zm iana preferencji w zakresie praca/czas wolny i całkowity zasób pracy oferowanej na rynku pozo stanie stały Z pewnością i le pojawi się przymusowe bezrobocie.*169 Zob. odkryw czy artykuł Franco M odiglianiego, „Liquidity Preference and die Theory o f Interest and M on ey” w: H azlitt, Critics o f Keynesian Economics, s. 1 5 6 169. Zob. także artykuły: Erik Lindahl, „O n K ey n es’ Econom ic System - Part I”, TheEconomic Record, maj 1954, s. 1 9 -3 2 ; listopad 1954, s. 1 5 9 -1 7 1 ; oraz W assily W.Leontief, „Postulates: K ey n es’ General Theory and the Classicists” w: S. Harris (red.), The New Economics (N e w York; K n o p f 1952), s. 2 3 2 -2 4 2 . B y zapoznać się z empiryczną krytyką K eyn esow sk iej tez y o zależności pom iędzy zagregow anym produktem i p oziom em zatrudnienia, zob. G orge W. W ilson, „The R elationship between Output and E m ploym ent”, Review o f Economics and Statistics, luty 1960, s. 37-43.
172
Jak więc może wystąpić sytuacja przewidywana przez dok trynę Keynesowską? Jakim sposobem krzywa podaży pracy może pozostać pozioma przy starej stawce płacy? Tylko gdy zajdą dwa przypadki: (1) Ludzie dobrowolnie zaakceptują postulat związ ków, by nikt nie był zatrudniony po stawce niższej niż stara stawka pieniężna. Ponieważ sprzedaż spada, utrzymywanie starej stawki pieniężnej oznacza wypłacanie wyższej stawki realnej. Mówili śmy o tym, że powodowany działalnością związków wzrost real nych stawek płacy powoduje bezrobocie. Lecz bezrobocie to jest dobrowolne, ponieważ pracownicy zgadzają się na narzucenie wyższych realnych stawek płacy, poniżej których nie zgodzą się pracować. (2) Związki zawodowe lub rząd wymuszają minimalną stawkę płacy przy użyciu siły. Lecz jest to przykład skrępowane go rynku, a nie wolnego rynku, który analizujemy. Sytuacje (1) lub (2) przedstawione są na rysunku 80.
R ysunek 80. B ezrobocie
wynikające z ustalenia pieniężnych
STAWEK PŁAC NA POZIOMIE POWYŻEJ STAWEK WOLNORYNKOWYCH.
173 Pierwotna krzyw a popytu na pracę to D D (dla uproszczenia prezentacji przyjm iem y za sensow ne pojęcie ogólnego „popytu na pracę”). C a łk o w ity zasób p ra cy w społeczeństw ie to OF, a w każdym razie je st to zasób oferow any na rynku. W zrost po pytu na pieniądz przesuw a w szystkie krzywe popytu w dół, gdyż wszystkie ceny pieniężne spadają. Jeśli stawki płac m ogą sw o bodnie spadać, punkt przecięcia przesunie się z H do C i nom i nalna stawka płacy odpow iednio spadnie, z F H do FC . N adal będzie miało m iejsce „pełne zatrudnienie” na poziom ie OF. Z a łóżmy jednakże, że zw iązek zaw odow y ustala m inim alną stawkę płacy na OF (albo F H ). K rzyw ą podaży pracy staje się BHG; je st ona pozioma do m om entu zetknięcia się z a dalej pio nowa. N ow a krzyw a popytu D ’D ' przetnie teraz krzyw ą podaży pracy w punkcie E zam iast w punkcie C. Całkowita ilość zatrud nionej siły roboczej zm niejsza się do B E , a E H to bezrobotni w rezultacie działań związku. Sam K eynes przeprow adzał sw ą analizę raczej w kategoriach realnych niż w ielkościach pieniężnych - realny dochód społecz ny, wydatki realne itd .117 Taka analiza zaciem nia dynamikę pro cesów rynkowych, gdyż transakcje, przynajmniej pow ierzchow nie, dokonywane są w kategoriach pieniężnych. Jednakże zasad niczy wniosek naszej analizy pozostaje niezmieniony, jeśli prze prowadzimy j ą bezpośrednio w kategoriach realnych. Z am iast opadać, krzywe popytu w kategoriach realnych pozostaną takie same. Jest to praw dą rów nież dla rynku pracy. Zam iast poziomej linii pokazującej istniejące stawki płacy, należałoby um ieścić na wykresie poziom ą linię ukazującą w zrost realnych stawek płacy (rezultat zachow yw ania niezm ienionej stawki pieniężnej przy spadku cen). O dpow iedni diagram pokazany jest na rysunku 81. Fakty przedstawione na tym diagramie są takie same ja k na po przednim: zw iązki w y w o łu ją bezrobocie (E H ), dom agając się m Do tego sprowadzała się sform ułow ana przez K eynesa koncepcja ,jed n o stek płacy”. Por. Lindahl, „On K eyn es E conom ic System - Part I”, s. 20.
174 nadmiernie wysokiej stawki pieniężnej (a przez to realnej) wyno szącej OB.
0 R Y S M K 81. B ezrobocie
F Wielkość siły roboczej wynikające z ustalenia realnych
STAWEK PłAC NA POZIOMIE POWYŻEJ STAWEK WOLNORYNKOWYCH.
Istotą „rewolucji Keynesowskiej” była teza, że na wolnym rynku może występować bezrobocie, gdy rynek jest w stanie rów nowagi. O tym, jak to się może stać, wiedziano na lata przed Key nesem: utrzymywanie przez związki nadm iernie wysokich sta wek płacy spowoduje bezrobocie. Keynes wierzył, że gdy inne elem enty system u ekonomicz nego, włączając w to ceny, funkcjonowały w oparciu o kategorie realne, płace były negocjowane tylko w kategoriach pieniężnych - że związki domagały się m inim alnych pieniężnych stawek pła cy, lecz pasywnie zaakceptowałyby spadek płac realnych w po staci wzrostu cen przy niezm ienionych staw kach pieniężnych. Keynesowski przepis na elim inację bezrobocia opiera się więc na „iluzji pieniężnej” - założeniu, że związki narzucą minimalne pieniężne stawki płacy, lecz są za głupie, by domagać się mini-
175 malnych realnych staw ek płacy p e r se. Jednakże związki znają już problemy siły nabyw czej i różnicę m iędzy staw kam i pienięż nymi i realnymi. Z rozum ienie tej różnicy nie w ym aga w cale w iel kich zdolności intelektualnych118. Jak na ironię, K eynes zalecał inflację stw arzającą „iluzję pieniężną”, opierając się na historycz nym dośw iadczeniu (którego om ów ieniem zajm iem y się później), że podczas inflacji ceny tow arów rosną szybciej niż stawki płac. Jednak gospodarka, w której zw iązki narzucają m inim alne staw ki płac, to w łaśnie gospodarka, w której zw iązki są uczulone na spadki realnych, nie tylko pieniężnych, staw ek płac. Inflacji za tem nie m ożna w ykorzystać jak o sposobu do oszukania zw iąz ków, by zm niejszyć bezrobocie119. K eynesizm okrzyknięto syste mem, który przynajm niej je s t „praktyczny” . Jakiekolw iek by były jego defekty teoretyczne, to pasuje on rzekom o do w spółczesne go świata, w którym zw iązki zaw odow e odgryw ają istotną rolę. Lecz to właśnie w e w spółczesnym św iecie doktryna K eynesa je st najmniej w łaściw a lub praktyczna120. K eynesiici tw ierdzą, że pozw olenie, by elastyczne staw ki płac spadły, jeszcze obniżyłoby popyt pieniężny na dobra, a przez to dochód pieniężny. L ecz je s t to m ylenie sta w ek p ła c z zagrego waną kw otąpłac, czyli całkow itym dochodem uzyskiw anym przez pracowników121. To, że spadają stawki płac, nie oznacza, że spaw Por. Lindahl, „On Keynes’ Economic System - Part I”, s. 25,159 i nast. Artyku ły Lindahla stanowią dobre podsumowanie, jak również krytykę systemu Keynesowskiego. ' 519 W najlepszym razie inflacja jest nieefektywnym i wykrzywiającym relacje ryn kowe zastępstwem elastycznych stawek płac. Inflacja wpływa na całą gospodarkę ijej ceny, natomiast poszczególne stawki płac spadną tylko w zakresie koniecznym do „oczyszczenia” rynku dla konkretnego czynnika pracy. Elastycznie zmieniające się stawki płac spadną więc jedynie w obszarach gospodarki, gdzie potrzebna jest eliminacja bezrobocia. Por. Henry Hazlitt, The Failure o f the „New Economics ” (Princeton, N.J.: D. Van Nostrand 1959), s. 278 i nast. 120 Por. L. Albert Hahn, The Economics o f Illusion (Mew York: Squier Publishing Co. 1949), s. 50 i nast., i passim. m Por. Hutt, „Significance of Price Flexibility”.
176 dają zarobki. Jak wiemy, dochód całkowity jest zdeterminowany przez całkowite wydatki w poprzednim okresie. Niższe stawki płac umożliwią zatrudnienie osób, które poprzednio były bezro botne z powodu nadmiernie wysokich stawek. Fakt, że siła robo cza jest obecnie relatywnie tańsza niż czynniki ziemi, spowoduje, że inwestorzy zatrudnią w większej proporcji siłę roboczą w stosunku do ziemi. Zatrudnienie bezrobotnej siły roboczej prowadzi do wzrostu produkcji i zagregowanego dochodu realnego, Ponadto, kwota płac również spadnie, ceny i stawki płac mogą się dostosować. Lecz tym zajmiemy się w następnym podrożdziale poświęconym preferencji płynności. (2) „Preferencja p łyn n o ści” Ci keynesiści, którzy dostrzegają trudności, z jakimi boryka się ich system, chwytają się ostatniej deski ratunku - „preferencji płynności”. Inteligentni keynesiści przyznają, że dobrowolne bez robocie jest „szczególnym” przypadkiem, a Lindahl idzie nawet dalej, stwierdzając, że w stanie równowagi może ono być tylko zj awiskiem krótko-, a nie długoterminowym111. Jednakże ani Mo digliani, ani Lindahl nie są wystarczająco krytyczni wobec syste mu Keynesowskiego, szczególnie doktryny „preferencji płynno ści”. Z matematycznych opisów systemu Keynesowskiego pre zentowanych przez jego zwolenników wynika, że cierpi on moc no na matematyczno-ekonomiczny grzech „wzajemnej determi nacji” Wykorzystywanie matematycznych funkcji, które można swobodnie odwracać, jest właściwe w fizyce, gdy nie znamy przy czyn obserwowanych ruchów. Ponieważ nie znamy przyczyn, każde matematyczne prawo wyjaśniające lub opisujące mch bę-12 122 Por. krytykę The Keynesian Revolution autorstwa Lawrence’a Kleina przepro w adzoną przez Lindahla W „Chi K eyn es’ System «^J*arfclVf. 162. Zob. także Leontief, „Postulates: K eynes’ General 'Tłmmy and C lassicists”.
I | | j
i
177 I I f
dzie odwracalne, a każda zmienna w funkcji może być przyczyną równie dobrze jak inna. Jednakże w prakseologii, nauce o ludzkim działaniu, znamy pierwotną przyczynę - umotywowane dzia łanie podejmowane przez jednostki ludzkie. Ta wiedza pozwala nam sformułować prawdziwe aksjomaty. Z tych aksjomatów moż na wydedukować prawdziwe prawa. Dedukcja przebiega krok po kroku na zasadzie znajdowania logicznych, przyczynowo-skut kowych relacji. Ponieważ znane są pierwsze przyczyny, znane są również ich skutki. Ekonomia śledzi więc relacje przyczynowoskutkowe, a nie relacje, w których zachodzi „wzajemna determi nacja”. Szczególnie przydatne jest przypomnienie sobie kwestii metodologicznych, gdy mamy mówić o Keynesowskiej teorii pro centu. Keynesiści uważają, że stopa procentowa (a) determinuje inwestycje i (b) determinowana jest przez popyt na posiadanie pieniądza „do celów spekulacyjnych” (preferencja płynności). Jednakże w praktyce traktują ten popyt nie jako element determi nujący stopę procentową, ale przez nią determinowany. Metodo logia „wzajemnej determinacji” ukrywa to kuglarstwo. Keynesi ści mogliby odpowiedzieć, że wszystkie krzywe popytu i podaży są „wzajemnie determinujące” poprzez relację cenową. Lecz to stwierdzenie nie jest prawidłowe. Krzywe popytu determinowa ne są przez skale użyteczności, a krzywe podaży przez spekula cję i zasób wyprodukowany z udziałem danych czynników pracy i ziemi, których wykorzystanie zależy od preferencji czasowych. Keynesiści nie traktują więc stopy procentowej, tak jak im się wydaje -ja k o wielkości rynkowej determinowanej przez pre ferencję płynności - ale raczej jako rodzaj tajemniczej i niewyja śnionej siły wpływającej na inne elementy systemu gospodarcze go. Keynesowska dyskusja na tem at preferencji płynności koncentruje się wokół „bodźca do trzymania gotówki”, gdy stopa procentowa rośnie lub spada. Według teorii preferencji płynności spadek stopy procentowej prowadzi do wzrostu popytu na
178 gotówkę do „celów spekulacyjnych” (preferencje płynnością a wzrost stopy procentowej obniża preferencję płynności. Pierwszym błędem omawianej teorii jest arbitralne dziele nie popytu na pieniądz na dwie oddzielne części: „popyt transakcyjny”, rzekomo determinowany przez wielkość dochodu spo łecznego, i „popyt spekulacyjny”, determinowany przez stopę procentową. Jak wiemy, na popyt na pieniądz wpływa wiele czyn ników. Lecz czynniki te działają poprzez ludzkie skale wartości. I istnieje tylko jeden ostateczny popyt na pieniądz, ponieważ każda osoba ma tylko jedną skalę wartości. Nie ma sposobu, by podzie lić popyt na dwie części i mówić o nich jak o niezależnych by tach. Ponadto na popyt wpływa o wiele więcej niż tylko dwa ele menty. I podobnie jak w przypadku innych użyteczności, popytu na pieniądz nie można zredukować do prostych determinantów; jest on wynikiem wolnych i niezależnych wartościowań. Nie ma więc „popytu transakcyjnego” zdeterminowanego wyłącznie przez wielkość dochodu. „Popyt spekulacyjny” to prawdziwie tajemnicze pojęcie. Modigliani wyjaśnia t§ „preferencję płynności” następująco: powinniśmy oczekiwać, że każdy spadek stopy procentowej ( . . zachęci rosnącą liczbę poten cjalnych inwestorów do posiadania aktywów, raczej w postaci pieniądza nlż papierów warto ściowych; innymi słowy, powinniśmy oczeki wać, że w wyniku spadku stopy procentowej wzrośnie popyt na pieniądz jako aktyw mająt kowy1^* Zgodnie z tym, co stwierdziliśmy wcześniej, pogląd ten można skrytykować za traktowanie stopy procentowej jako czyn-123 123 Modigliani, „Liquidity Preference and the Theory o f Interest and Money » s. 139-140.
179 nika determinującego, który sam nie jest wyjaśniony działaniem żadnej przyczyny. Ponadto, co powyższe zdanie znaczy? Według keynesistów spadek stopy procentowej oznacza, że można zaro bić mniejsze odsetki z inwestycji w obligacje i stąd zwiększa się bodziec do trzymania gotówki. Jest to wniosek poprawny (o ile będziemy traktować stopę procentową jako element determinu jący, a nie determinowany), lecz dalece niepełny. Albowiem jeśli niższa stopa procentowa „zachęca” do utrzymywania większych zasobów gotówkowych, to zachęca również do większej konsump cji, gdyż konsumpcja również staje się bardziej atrakcyjna. Jedną z najpoważniejszych wad Keynesowskiej analizy opartej na po jęciu preferencji płynności jest brak myślenia w kategoriach trzech „dróg” alokacji dochodu, o których człowiek decyduje jednocze śnie. Keynesiści zawsze myślą tylko o dwóch. Modigliani pisze: „Przeprowadziwszy swój plan w zakresie konsumpcji-oszczędności, jednostka musi podjąć decyzje dotyczące posiadanych ak tywów”; tzn. człowiek alokuje je pomiędzy pieniądze i papiery wartościowe124. Innymi słowy, ludzie najpierw decydują, ile prze znaczyć na konsumpcję, a ile na oszczędności (w sensie zanie chania konsumpcji), a następnie decydują, jaką część oszczędno ści przeznaczyć na inwestycje, a jaką zachować. Jest to absurdalnie sztuczna konstrukcji* Ludzie porównują m sobą wszystkie trzy sposoby alokacji posiadanych środków pieniężnych i na tej pod stawie podejmują decyzję. Twierdzenie, że ludzie najpierw decy dują o wielkości konsumpcji* a następnii wybierają między gromadzeniem zasobów gotówkowych a inwestowaniem, jest rów nie mylące, co twierdzenie, że ludzie najpierw wybierają, o ile powiększyć swoje zasoby gotówkowe, a następnie l e prze znaczyć na konsumpcję i inwestycje125. 124 Ibid., s. 137. 125 Zob. krytykę doktryny Keynesowskiej przeprowadzoną przez Tjardusa Greidanusa w The Value o f M oney (wyd. 2; London: Staples Press 1950), s. 194-215, oraz krytykę teorii preferencji płynności przeprowadzoną przez D. H. Robertsona w „Mr.
180 Ludzie przeznaczają zatem swoje pieniądze na konsumpcję, inwestycje i gromadzenie zasobów gotówkowych. Proporcja po m iędzy konsum pcją i inw estycjam i odzw ierciedla indywidualne preferencje czasowe. Konsumpcja jest wynikiem pożądania dóbr teraźniejszych, a inwestycje są wynikiem pożądania dóbr przy szłych. W zrost popytu na pieniądz nie w pływ a na stopę procen tową, jeśli proporcja pomiędzy konsum pcją a inwestycjami (czy li preferencja czasowa) pozostaje taka sama. Powtórzmy raz jeszcze, że stopa procentowa jest zdetermi nowana przez preferencje czasowe, które determ inują także pro porcję konsumpcji wobec inwestycji. Teza, że stopa procentowa „powoduje”, że oszczędności są większe lub mniejsze, to wynik całkowicie złego zrozumienia problem u126. Stwierdzając zatem, że preferencja czasowa określa propor cje konsumpcji i inwestycji, oraz że popyt na pieniądz określa proporcje dochodu zgromadzonego na saldzie, możemy sobie zadać pytanie, czy popyt na pieniądz odgrywa rolę w kształtowa niu się stopy procentowej? Keynesiści twierdzą, że istnieje rela cja pomiędzy stopą procentową a „spekulacyjnym” popytem na gotówkę. Jeśli ten ostatni wzrośnie, stopa procentowa wzrośnie również. Lecz nie musi tak bpi* W zrost zgromadzonych fundu szy może pochodzić z trzech alternatywnych źródeł; (a) z fundu szy, które poprzednio przeznaczane były na konsumpcję, (b) z funduszy, które przeznaczane były na inwestycje i (c) z obu
Keynes and the Rate o f w Readings in the Theory o f Income Distribution (Philadelphia: Blakiston 1946), s, 4 3 9 -4 4 1 . W odpow iedzi sformułowa nie Keynesa, że stopa procentowa jest „nagrodą za rozstanie s if p płynnością”, Greidanus wskazuje, że kupowanie dóbr konsumpcyjnych (lub nawet dóbr produkcyjnych przy Keynesowskim rozumieniu „procentu”) w iąże się z poświęcaniem płynności, a nie przynosi „nagrody” w postaci procentow ego zwrotu z inwestycji. Greidanus, Value o f Money (wyd. 2, London: Staples Press 1950), s. 211. Zob. także Hazlitt, Failure o f the „New Economics ”f S. 186 i nast. 126 M ises, Human Action, s. 529-5 3 0 .
181 powyższych źródeł przy zachowaniu starej proporcji między kon sumpcją a inwestycjami. Sytuacja (a) spowoduje spadek stopy procentowej; sytuacja (b) spowoduje wzrost stopy procentowej, a sytuacja (c) nie wpłynie na poziom stopy procentowej. Wzrost wielkości zgromadzonych zasobów gotówkowych może zatem odzwierciedlać wzrost, spadek lub brak zmiany stopy procento wej, w zależności od tego, czy preferencje czasowe wzrosły, spa dły, czy pozostały niezmienione. Keynesiści twierdzą, że popyt spekulacyjny na gotówkę zale ży od stopy procentowej i determinuje ją w następujący sposób: jeśli ludzie oczekują, że stopa procentowa wzrośnie w najbliż szej przyszłości, to ich preferencja płynności wzrasta z wyprze dzeniem. Trudno jednakże taki wniosek uznać za część teorii rów nowagi długookresowej, którą Keynes próbuje sformułować. Spekulacja jest zjawiskiem, które ze swej natury znika w GDJ i nie można na niej opierać żadnej fundamentalnej teorii przyczy nowo-skutkowej. Ponadto, czym jest stopa procentowa? Jednym z poważnych i fundamentalnych błędów teorii Keynesa jest uwa żanie stopy procentowej za umowną stopę stosowaną w transak cjach pożyczkowych, a nie za procentową różnicę cen pomiędzy produktami na kolejnych etapach produkcji. Ta pierwsza stopa jest, jak wiemy, jedynie odbiciem tej ostatniej. Silne oczekiwania odnośnie gwałtownego wzrostu stopy procentowej oznaczają silne oczekiwania, że wzrosną różnice cen między etapami produkcji* czyli że wzrośnie stopa zwrotu netto z inwestycji produkcyjnych. Spadek cen oznacza, że przedsiębiorcy oczekują, H w najbliżej przyszłości ceny czynników spadną bardziej niż ceny towarów. Lecz niepotrzebny jest Keynesowski labirynt, by wyjaśnić to zja wisko; mamy tu do czynienia z sytuacją, gdy przedsiębiorcy, ocze kując, że ceny czynników wkrótce spadną, przestają inwestować i czekają na to szczęśliwe wydarzenie, by uzyskać wyższy zwrot. Niejest to „preferencja płynności”, ale spekulacja na zmianą cen. Wyjaśnienie tego wymaga modyfikacji naszych poprzednich roz-
182
ważań o relacji cen i popytu na pieniądz, związanej z faktem, który wkrótce zbadamy dokładniej, że ceny nie zmieniają się rów no i proporcjonalnie. Oczekiwania, że ceny czynników spadną, przyspieszają doj ście do stanu równowagi, a stąd do ustalenia się poziomu czystej stopy procentowej wynikającej z preferencji czasowej127, , Jeśli, na przykład, związki zawodowe wymuszą sztucznie wysokie stawki płac, „gromadzenie” środków pieniężnych jesz cze się zwiększy w porównaniu z sytuacją „pełnego zatrudnie nia”. Wzrost sald obniży popyt pieniężny na czynniki produkcji i jeszcze powiększy bezrobocie, lecz jedynie z powodu sztywno ści stawek płac128. Ostatecznym argumentem keynesistów, stanowiącym rodzaj straszaka, jest stwierdzenie, że popyt na pieniądz może stać się nieograniczony Skwoty gromadzone na saldach będą rosły w nie skończoność. Nazywa się to „nieskończoną” preferencją płynno ści. I jest to, według neokeynesistów, takich jak Modigliani, jedyny przypadek, w którym przymusowe bezrobocie może wy stąpić w systemie wolnych cen i płac. Keynesiści obawiają się, że ludzie będą gromadzić gotówkę, zamiast kupować obligacje, bojąc się spadku cen papierów wartościowych. Przekładając to m Hutt stwierdza, że stan równowagi występuje wtedy, gdy wszystkie usługi i produkty są wyce nione w taki sposób, że są w zasięgu ludzkich kieszeni (można je zakupić za istniejące dochody pieniężne) albo (ii) relacja ich cen do cen przewidywanych jest taka, że nie wy stępuje bodziec do opóźnienia wydatków. Przykładowo, pro dukty i usługi wykorzystane w produkcji dóbr inwestycyj nych muszą mieć takie cengę, Igr za spodziewane dochody pieniężne można było kupić ich usługi oraz sfinansować amortyzację i wymianę sprzętu (Hutt, „Significance of Price Flexibility”, s. 394). 128 Opóźnienia (zakupów) powstają z powodu przekonań, że cięcia kosztów (lub innych cen) są mniejsze niż te, które ostatecznie będą musiały nastąpić, albo dlate go, że stopa spadku kosztów nie jest dostateczna”. Ibid., s. 395.
183 na kategorie „naturalne”, które są ważniejsze, oznaczałoby to brak inwestycji z powodu oczekiwanego wzrostu naturalną stopy pro centowej. Jednakże takie oczekiwania, zamiast działać jak blo kada, tylko przyśpieszają proces dostosowawczy. Ponadto popyt na pieniądz nie m oże być nieskończony, ponieważ ludzie m uszą zawsze konsumować. Siłą rzeczy popyt na pieniądz nie m oże być więc nigdy nieskończony. Z kolei istniejący poziom konsumpcji będzie wymagał pewnego poziom u inwestycji. Dopóki prowa dzona jest działalność produkcyjna, nie m a potrzeby ani m ożli wości, by wystąpiło trwałe bezrobocie;, niezależnie od ilości gro madzonej gotówki129. Popyt na utrzym yw anie zasobów gotów kow ych w ynika z ogólnego braku pewności w odniesieniu do przyszłej sytuacji na rynku. Jednakże keynesiści istnienie preferencji płynności przy pisują nie ogólnej niepew ności, ale specyficznej niepewności w zakresie przyszłych cen obligacji. Jest to niewątpliwie bardzo powierzchowny i ograniczony punkt widzenia. Po pierwsze, ten powód istnienia preferencji płynności m ógł by wystąpić tylko na bardzo niedoskonałym rynku papierów wartościowych. Jak w zapomnianym dziś artykule lata temu wy kazał Lachmann, przyczynowo-skutkowy ciąg Keynesa —ocze kiwania spadku cen papierów wartościowych wywołujące prefe rencję płynności (popyt na gotówkę) i wysokie stopy procentowe - mógłby mieć miejsce tylko w przypadku braku zorganizowa nych tynków kontraktów terminowych (rynków fu tu res) dla pa pierów wartościowych. Jeśli takie rynki istniałyby, wtedy zarów no inwestorzy spodziewający się wzrostu cen, jak też inwestorzy spodziewający się ich spadku 129 Jak wykazuje Hutt, je ś li wyobrazim y sobie stan nieskończenie elastycznej pre ferencji płynności (a coś takiego nigdy nie wystąpiło), to „m ożem y sobie wyobra zić spadające gw ałtow nie ceny, dotrzymujące kroku oczekiwaniom odnośnie zmian cen, lecz nigdy nieosiągające zera, przy pełnym wykorzystaniu zasobów przez cały czas”. Ibid., s. 398.
184 mogliby przeprowadzać transakcje terminowe, które n ii wym agają gotówki. Gdy istnieje w pełni zorganizowany rynek czasowy papie rów wartościowych, wtedy właściciel obligacji oprocentowanych na 4%, który obawia się wzro stu stopy procentowej, nie ma bodźca do ich wymiany na gotówkę, gdyż może się „zabez pieczyć”, sprzedając je na rynku terminowym11®. Oczekiwania przyszłego spadku cen spowodowałyby spa dek cen terminowych (cen kontraktu forward) obligacji, po któ rym natychmiast nastąpiłby spadek cen bieżących (cen spot). Spekulacyjne oczekiwania spowodowałyby oczywiście przynaj mniej czasowy wzrost stopy procentowej, lecz nie towarzyszył by mu wzrost popytu na gotówkę. Stąd wszelkie próby połącze nia preferencji płynności, czy też popytu na gotówkę, ze stopą procentową, spalają na panewce. Fakt, że nie został zorganizowany tego rodzaju rynek dla obligacji, wskazuje, że ich posiadacze nie obawiają się tak bar dzo wzrostu stóp procentowych, jak twierdził Keynes. Gdyby się obawiali i ich strach był istotnym czynnikiem, wtedy z pewno ścią rozwinąłby się rynek kontraktów terminowych dla obligacji. Ponadto, jak wiemy, stopy oprocentowania pożyczek są tyl ko odbiciem rozpiętości cenowych między etapami produkcji' a więc oczekiwania wzrostu stóp procentowych oznaczają ocze kiwania spadku cen, a zwłaszcza spadku kosztów, skutkujące wyż szym popytem na pieniądz. Na wolnym rynku wszelkie spekula cje same się korygują i przyśpieszają proces dostosowawczy. Nie są one źródłem problemów gospodarczych.130
130 L. M. Lachmann, „Uncertainty and Liquidity Preference”, Economica, sierpień 1937, s. 301.
185 G. SKŁADNIKI STOPY PROCENTOWEJ ZWIĄZANE Z OCZEKIWANIAMI W ZAKRESIE ZMIAN SIŁY NABYWCZEJ PIENIĄDZA ORAZ Z RELACJĄ TERMS OF TRADE Wielu ekonomistów, poczynając od Irvinga Fishera, twier dziło, że rynkowa stopa procentowa, oprócz tego, że zawiera skład nik związany z przewidywaniami przedsiębiorców, który nakłada się na czystą stopę procentową, zawiera też „składnik cenowy”, związany z przewidywaniami zmian siły nabywczej pieniądza. Według tej teorii, gdy istnieją ogólne oczekiwania, że siła na bywcza pieniądza wzrośnie, to rynkowa stopa procentowa odpo wiednio spadnie; gdy oczekuje się, że SNP spadnie, rynkowa sto pa procentowa odpowiednio wzrośnie. Ekonomiści ci pobłądzili na skutek koncentrowania się na stopie oprocentowania pożyczek zamiast na stopie naturalnej (sto pie zwrotu). Teoria ta zrodziła się z następującego rozumowania: Jeśli siła nabywcza pieniądza ma się zmienić, to czysta stopa pro centowa (zdeterminowana przez preferencję czasową) nie będzie już taka sama w „kategoriach realnych”. Załóżmy, że na rynku można wymienić 100 uncji złota na 105 uncji złota za rok —czyli że stopa procentowa wynosi 5 procent. Niech teraz nagle zapanuje powszechne przekonanie, że siła nabywcza pieniądza wzrośnie. W takim przypadku niższa kwota otrzymana za rok, powiedzmy 102 uncje, może w kategoriach mocy nabywczej być równoważ na 105 uncjom, a więc oznaczać 5 procent zwrotu. A zatem po wszechne oczekiwania, że wzrośnie siła nabywcza pieniądza, obniżą teraźniejszą stopę procentową, natomiast powszechne oczekiwania, że siła nabywcza pieniądza spadnie, podwyższą sto pę procentową131.
m Irving Fisher, The Rate o f Interest (N ew York 1907), rozdz. v, xiv; idem, Pur chasing Power o f Money (New York: Macmillan 1913), s. 56-59.
186
Ta powszechnie przyjęta linia rozumowania zawiera fatalny defekt. Przykładowo załóżmy, że ludzie spodziewają się spadku cen o 50 procent w przyszłym roku. Czy ktoś pożyczyłby 100 uncji złota, by otrzymać 53 uncje za rok? Dlaczego nie? Pięcio procentowa realna stopa procentowa byłaby zachowana. Ale dla czego potencjalni pożyczkodawcy nie mieliby po prostu zachować swoich pieniędzy i podwoić swoich realnych zasobów w rezulta cie spadku cen? I dokładnie to by zrobili; z pewnością nie poży czyliby pieniędzy, pomimo że ich realne zasoby byłyby większe niż wcześniej. Fisher zbył ten problem, stwierdzając, że składnik cenowy stopy procentowej (czyli składnik związany z oczekiwa-' niami w zakresie zmian siły nabywczej pieniądza) nie może ni gdy spowodować, że stopa procentowa stanie si§ujemna. Lecz ta wada podważa całą teorię. Istotą błędu j est zignorowanie naturalnej stopy procentowej. Rozważmy kwestię stopy procentowej w tych kategoriach. Za łóżmy, że za 100 uncji można nabyć czynniki, które w ciągu roku zostaną przekształcone na produkt wart 105 uncji, co oznacza zwrot w wysokości 5 uncji, czyli 5 procent od zainwestowanej kwoty. Lecz nagle pojawiają się powszechne oczekiwania, że za rok ceny będąo połowę niższe. Cena, za którąbędzie można sprze dać produkt, wyniesie 53 uncje. Co się stanie? Czy przedsiębior cy zakupią czynniki za 100 uncji i sprzedadzą je za 53 uncje tylko dlatego, że zachowana zostaje realna stopa procentowa? Z pew nością nie. Zakupią czynniki tylko wtedy, gdy nie spodziewają się zmiany siły nabywczej pieniądza. Natomiast w zakresie, w jakim się jej spodziewają, raczej zachowają pieniądze niż kupią czynni ki. Spowoduje to natychmiastowy spadek cen czynników do spodziewanych przyszłych poziomów, powiedzmy ze 100 do 50. Pytanie, co się stanie ze stopą oprocentowania pożyczek, jest z analitycznego punktu widzenia trywialne. Jest ona po prostu odzwierciedleniem naturalnej stopy procentowej i zależy od re lacji oczekiwań i osądów uczestników rynku pożyczkowego
187 i uczestników rynku akcji oraz innych rynków. Nie ma sensu od dzielne analizowanie rynku pożyczkowego w gospodarce wol norynkowej. Analiza zagadnienia poruszonego przez Fishera relacji stopy procentowej do zmian cen - powinna koncentrować się na naturalnej stopie procentowej. Rozważania o relacji po między ruchami cen i (naturalną) stopą procentową powinno się podzielić na dwie części: po pierwsze, przyjęcie założenia o „neu tralności” pieniądza ■- że wszystkie ceny zmieniają si§ równo i w tym samym czasie - i po drugie, przeanalizowanie sytuacji, gdy ceny czynników produkcji I ceny produktów zmieniają się w różnym tempie. I zmiany te muszą być najpierw przeanalizo wane bez zakładania, że zostały przez ludzi przewidziane. Załóżmy więc na początek, że wszystkie ceny zmieniają się równo i w tym samym czasie. Zamiast analizować przypadek zaciągnięcia pożyczki na 100 uncji, rozważmy zainwestowanie tej kwoty w systemie produkcji, gdzie obowiązuje naturalna sto pa procentowa. Inwestor kupuje czynniki w okresie 1, a następ nie sprzedaje produkt, powiedzmy w okresie 3. Czas, Jak wierny^ jest podstawą struktury produkcji. Wszystkie procesy produkcji zajmują czas i kapitaliści płacą właścicielom czynników produk cji, zanim nastąpi produkcja i sprzedaż. Ponieważ czynniki są kupowane, zanim sprzedane zostają produkty, jaki jest efekt ogól nego wzrostu cen (tzn. spadku SNP)? Rezultatem jest to, że przed siębiorca pozornie osiąga dodatkowy zysk. Załóżmy, że w nor malnych okolicznościach kupuje czynniki produkcji za 100 uncji, a następnie sprzedaje produkt za 120 uncji dwa lata później, osią gając 10 procent zwrotu rocznie. Załóżmy teraz, że spadek popy tu na pieniądz lub wzrost zasobu pieniądza wywołuje powszech ny wzrost cen i wszystkie ceny podwajają się w ciągu dwóch lat Z powodu samego upływu czasu przedsiębiorca, który zakupił czynniki za 100 uncji, sprzeda teraz produkt za 240 uncji. Za miast 20 uncji, czyli 10 procent rocznie, uzyskuje 140 uncji, czyli 70 procent rocznie.
188
Mogłoby się wydawać, że wzrost cen sprzyja osiąganiu wiel kich zysków, które nie są nagrodą za prawidłowe prognozowa nie. Jednakże, dokładniejsza analiza pokazuje, że nie mamy do czynienia z żadnymi dodatkowymi zyskami. Albowiem 240 un cji za dwa lata jest z grubsza ekwiwalentem, w kategoriach mocy nabywczej, 120 uncji obecnie. Realna stopa zwrotu netto, oparta na usługach, jakie mogą zapewnić uzyskane kwoty pieniężne, to nadal 10 procent. Jest jasne, że niższa kwota zwrotu oznaczałaby niższy zwrot w kategoriach realnych. Na przykład zwrot w wy sokości zaledwie 120 uncji byłby równoznaczny z drastycznie ujemnym zwrotem realnym, gdyż oznaczałoby to, że za 100 za inwestowanych uncji udało się uzyskać ekwiwalent tylko 60 un cji. Wielokrotnie wskazywano, że w okresie rosnących cen biz nesmeni ulegają iluzji, że wzrost osiąganych przez nich zysków pieniężnych jest także wzrostem zysków realnych, podczas gdy udaje im się tylko utrzymać realną stopę zwrotu. Rozważmy, na przykład, koszty „odtworzenia” kapitału. Kapitalista, który uzy skuje 240 uncji ze 100 uncji inwestycji, może nie dostrzec, że teraz musi zainwestować 200 uncji, by zakupić takie same czynniki pro dukcji. Biznesmeni, którzy w takich okolicznościach potraktująswój zysk pieniężny jako zysk realny i skonsumują jego część, wkrótce zorientują się, że tak naprawdę konsumują kapitał. Z sytuacją odwrotną mamy do czynienia w przypadku spad ku cen. Kapitalista kupuje czynniki w okresie pierwszym i sprze daje produkt w okresie trzecim, gdy wszystkie ceny są niższe. Jęśli ceny spadną o połowę w ciągu dwóch lai, inwestycja w wy sokości 100 uncji, po której nastąpi sprzedaż za 60 uncji, nie ozna cza tak wielkiej straty, jak by się mogło wydawać. Albowiem 60 uncji zwrotu jest w kategoriach realnych, zarówno pod wzglę dem siły nabywczej, jak też zdolności do odnowienia kapitału, ekwiwalentem poprzednich 120 uncji. Realna stopa zwrotu po zostaje taka sama. Jednakże biznesmeni będą z reguły przeceniać straty poniesione w okresie spadku cen. Być może jest to jeden
189 z głównych powodów zakorzenionego w umysłach biznesmenów przekonania, że zawsze zyskują w okresie wzrostu cen i tracą w okresie ich spadku. To przekonanie jest czysto iluzoryczne. W powyższych przykładach naturalna stopa procentowa na rynku zawiera składnik cenowy, który koryguje ją do stopy real nej, dodatnio w kategoriach pieniężnych podczas ogólnego wzro stu cen i ujemnie podczas ogólnego spadku cen. Stopa oprocen towania pożyczek będzie po prostu odzwierciedleniem tego, co dzieje się ze stopą naturalną. Jak na razie nasz wywód jest po dobny do wywodu Fishera, z tą różnicą, Hę mówimy o fa ktycz nych, a nie przewidywanych zmianach cen oraz że teza Fishera nie bierze pod uwagę przypadku ujemnej stopy procentowej. Jak stwierdziliśmy wcześniej, przedsiębiorcy będą unikali ponosze nia strat pieniężnych, nawet jeśli inwestycja pozwoli im uzyskać taką samą realną stopę zwrotu, i wstrzymają się z zakupem czyn ników, dopóki ich ceny nie spadną do ich przewidywanego przy szłego poziomu. Lecz ów kierowany oczekiwaniami ruch cen nie zachodzi tylko w skrajnym przypadku, gdy przedsiębiorca spo dziewa się „ujemnego” zwrotu. Zachodzi on zawsze, gdy przew i dywana je st zm iana ceny. Załóżmy, że wszyscy przedsiębiorcy spodziewają się, że ceny podwoją się w ciągu dwóch lat. Dopro wadzi to do wzrostu cen obecnie i ich natychmiastowego zbliże nia się do oczekiwanego, dwukrotnie wyższego poziomu. Ocze kiwany spadek ćfn doprowadzi do natychmiastowego spadku cen czynników. Gdyby wszyscy przewidywali wszystkie zmiany cen, nie byłoby przestrzeni dla powstania składnika cenowego. Ceny po prostu natychmiastowo osiągałyby swój przyszły poziom. Składnik cenowy nie jest zatem, jak się uważa, odzwiercie dleniem oczekiwań odnośnie zmian siły nabywczej. Jest on od zwierciedleniem samej zmiany. Gdyby zmiana była dla wszystkich całkowicie przewidywalna, siła nabywcza zm ieniłaby się natych miast i nie byłoby m§Ę/sca na składnik cenowy w stopie procento wej. Gdy zmiana przewidywana jest przez część uczestników ryn-
190
ku, SNP nie osiągnie natychmiast przyszłego poziomu, ale pro ces jej dostosowania się do zmienionych warunków ulegnie przy spieszeniu. Do tej pory wyróżniliśmy trzy składniki naturalnej stopy pro centowej (wszystkie mające odbicie w stopie oprocentowania pożyczek). Jeden to czysta stopa procentowa —rezultat indywi dualnych preferencji czasowych. Istnieje tendencja do ujednoli cenia się tej stopy w całej gospodarce. Drugi składnik to specy ficzne stopy procentowe wynikające z oceny zysków i ryzyka przez przedsiębiorców. Nie są one jednolite i różnią się w zależ ności od firmy. Są to stopy, których wysokość inwestorzy prze widują, zanim dokonają inwestycji. Przedsięwzięcie, które zo stanie ocenione jako szczególnie „ryzykowne”, będzie musiało przynosić wyższy zwrot netto niż przedsięwzięcie powszechnie oceniane jako „bezpieczne”. Trzecim składnikiem naturalnej sto py procentowej jest składnik cenowy, korygujący stopę procen tową pod kątem zmian SNP, które mają nastąpić w okresie trwa nia procesu produkcji. Będzie on dodatni, jeśli spodziewany jest wzrost cen, i ujemny, jeśli spodziewany jest ich spadek, ale jest to element o charakterze efemerycznym. Im bardziej powszech nie oczekiwane są zmiany SNP, tym mniej istotny będzie skład nik cenowy, a tym szybsze będzie dostosowanie się samej SNP. Istnieje jeszcze czwarty składnik naturalnej stopy procento wej. Wynika on z faktu, że zmiany pieniężne nie są nigdy neutral ne. Czasami ceny produktów rosną lub spadają szybciej niż ceny czynników produkcji, czasami wolniej, a czasami występuje sy tuacja mieszana, gdy ceny niektórych czynników i produktów rosną szybciej. Ilekroć pojawia się różnica w prędkości zmian cen czynników i produktów, pojawia się składnik związany z re lacją terms o f trade. W przeszłości często występowała sytuacja, gdy ceny pro duktu rosły i spadały szybciej niż ceny pierwotnych czynników wytwórczych. W pierwszym przypadku pojawia się zmiana rela*
191 cji terms o f trade, która jest korzystna, ogólnie rzecz biorąc, dla kapitalistów, albowiem ceny, po których sprzedawane są produk ty, rosną szybciej niż ceny, po których kupowane są czynniki. Zwiększa to ogólną stopę zwrotu, tworząc dodatni składnik zwią zany z relacją term s o f trade w naturalnej stopie procentowej. Naturalnie będzie to również odzwierciedlone w stopie oprocen towania na rynku pożyczkowym. W przypadku szybszego spad ku cen produktów niż cen czynników powstaje ogólny ujemny składnik związany i relacją terms o f trade. Sytuacja odwrotna ma miejsfte, gdy ceny czynników zmieniają się szybciej niż ceny produktów. Gdy nie ma ogólnej zmiany „terms of traded skład nik związany z relacją terms o f trade nie będzie występował. Omawiane zmiany relacji terms o f trade wynikają z różnic w prędkości reakcji na zmianę warunków. Nie obejmująone zmian relacji terms o f trade wynikających ze zmian preferencji czaso wych. Jest jasne, że wszystkie składniki stopy procentowej poza czystą stopą procentową - składnik związany z przewidywania mi przedsiębiorców, składnik cenowy i składnik związany z re lacją terms o f trade „dynamiczne” i wynikają z niepewności. Żaden z tych składników nie występowałby w GDJ. Stopa pro centowa w GDJ równałaby się czystej stopie procentowej zdeter minowanej wyłącznie przez preferencje czasowe. W GDJ jedy nymi dochodami netto byłyby płace i jednolity w skali gospodarki procentowy zwrot z inwestycji równy czystej stopie procentowej (renty gruntowe podlegałyby kapitalizacji i równałyby się po wszechnemu procentowemu zwrotowi z inwestycji)* 6. Podaż pieniądza A. ZASÓB TOWARU PIENIĘŻNEGO Całkowity zasób pieniądza w społeczeństwie to całkowita liczba uncji towaru pieniężnego w posiadaniu członków społe-
192 czeństwa. W niniejszej książce celowo posługujem y się „uncja mi złota” zamiast „dolarami” lub innymi nazwam i nadawanymi pieniądzom, właśnie dlatego, że na w olnym rynku nazwy takie, wbrew mylnemu wrażeniu, oznaczałyby jedynie jednostki wagi złota lub srebra. Całkowity zasób pieniądza będzie wzrastał w wyniku jego nowej produkcji i spadał na skutek jego zużywania się - albo w procesie wykorzystania go w produkcji przemysłowej jako nie pieniężnego surowca, albo w rezultacie ścierania się monet. Po nieważ jedną z cech towaru pieniężnego jest trwałość, zazwyczaj występuje długoterminowa tendencja do wzrostu podaży pienią dza i wynikający z tego stopniowy długoterminowy spadek SNP. Zwiększa to użyteczność czerpaną przez społeczeństwo z towaru pieniężnego tylko w zakresie, w jakim przyrost jego zasobu prze znaczany jest na cele niepieniężne. W rozdziale 3 mówiliśmy o tym, im fizyczna forma towaru pieniężnego nie ma znaczenia. Może być on wykorzystywany jako biżuteria, przybierać postać sztab lub monet. N a wolnym rynku przekształcanie jednych wyrobów ze złota w inne byłoby działal nością gospodarczą jak każda inna. W ykonywane w jej ramach usługi miałyby cenę rynkową, a w GDJ pozwalałyby uzyskać zwrot z inwestycji równy czystej stopie procentowej. Ponieważ złoto wpierw występuje w formie sztab, które później przekształ cane są na monety, wydaje się, że monety miałyby wyższą wartość rynkową niż mające tę samą wagę sztaby, będące często dobrem kapitałowym przy wytwarzaniu monet. Jednakże czasami monety stapia się, by uzyskać sztaby do większych transakcji, a więc wy ższa wartość rynkowa monet niż sztab nie jest pewna. M i co zwykle ma miejsce, koszty bicia monet są wyższe niż ich topienia, monety będą mieć odpowiednio wyższą wartość rynkową niż szta by. Ta różnica nazywana jest rentą m enniczą (ang. brassage%* Ekonomia nie pozwala nam przewidzieć w detalach struktu ry żadnego rynku. Rynek prywatnie emitowanych złotych sztab lub monet może być rynkiem jednorodnym , podobnie jak rynek
193 pszenicy, albo też m ogą być na nim produkowane monety posia dające znak firm owy producenta, pośw iadczający ich jakość. Prawdopodobnie ludzie kupowaliby tylko oznakowane monety, pragnąc mieć towar jak najwyższej jakości. Jeden z argumentów przeciwko pozwoleniu na swobodne bicie monety przez prywatne podmioty mówi, że obowiązkowa standaryzacja wartości nominalnej monet sprzyja wygodzie po sługiwania się ttim | w przeciwieństwie do różnorodności, która pojawiłaby się w wolnym systemie. Lecz jeśli rynek zdecyduje* że korzystnym jest, by wartości nominalne monet były standar dowe, prywatne mennice zadośćuczynią temu zapotrzebowaniu! kierując się popytem ze strony konsumentów. Z kolei jeśli kon sumenci będą w o lil w iększą różnorodność monet, będą produ kowane monety o wielu różnych nominałach132, f B. ROSZCZENIE O WYPŁACENIE KWOTY PIENIĘŻNEJ: MAGAZYNY PIENIĄDZA W rozdziale 2 opisana została różnica pomiędzy „roszcze niem do dóbr teraźniejszych” a „roszczeniem do dóbr przyszłych”. i32 By zapoznać się z uzasadnieniem tezy, że system prywatnych mennic mógłby dob rze funkcjonować, zob. Spencer, Social Statics (New York: D. Appleton & Co. 1890), s. 438-439; Charles A. Constant, The Principles o f Money and Banking (New York: Harper & Bros. 1905), I, s. 127-132; Lysander Spooner, A Letter to Grover Cleveland (Boston: B.R. Tucker 1886), s. 79; B. W. Barnard, „The Use of Private Tokens for Mo ney in the United States”, The Quarterly Journal o f Economics, 1916/1917, s. 617-626. Do autorów, którzy w ostatnich czasach wyrażali poparcie dla możliwości prywat nego bicia monety, należą: Everett Ridley Taylor, Progress Report on a New Bill o f Rights (Diablo, Calif.: autor 1954); Oscar B. Johansen, „Advocates Unrestricted Private Control over Money and Banking”, The Commercial and Financial Chronicle, 12 czerwca 1958, s. 2622 i nast; oraz Leonard E. Read, Government - An Ideal Concept (Irvington-on-Hudson, N.Y.: Foundation for Economic Education 1954), s. 82 i nast. Milton Friedman, który jest ekonomistą wrogim wobec idei towaru pieniężnego kontrolowanego przez rynek, przyznał ostatnio, że system prywatnego bicia monet mógłby fimkcjonować. Milton Friedman, A Program fo r Monetary Stability (New York: Fordham University Press 1960), s. Sv.
194
Ta sama analiza ma zastosowanie wobec systemu pieniężnego, jak też barterowego. Roszczenie o otrzymanie przyszłych pienię dzy to weksel (ang. bill o f exchange) —dokument transakcji kre dytowej. Posiadacz weksla - wierzyciel - zwraca go dłużnikowi w dniu wykupu weksla, otrzymując określoną kwotę pieniężną. Jednakże roszczenie do teraźniejszych pieniędzy jest zupełnie innym rodzajem dobra. Nie jest to dokument potwierdzający nie kompletną transakcję, wymianę dobra teraźniejszego na przyszłe, jak to ma miejsce w przypadku weksla; jest to po prostu dowód własności dobra teraźniejszego. Nie mamy tu do czynienia z wy mianą na rynku czasowym, która nie została zakończona. Dlatego przedstawienie tego dowodu do wykupu nie jest zakończeniem transakcji ani zażądaniem zwrotu pożyczki; jest to po prostu ode branie swojego dobra. W rozdziale 2 jako przykłady roszczeń do dóbr teraźniejszych podaliśmy pokwitowania magazynowe i ak cje. Jednakże akcje nie upoważniają do odbioru własności w posta ci trwałych aktywów kapitałowych, gdyż takie zasady własności ustalają same spółki. Ponadto nie ma gwarancji, takie aktywa będą posiadały niezmienną wartość pieniężną. Dlatego ograni czymy naszą analizę do pokwitowań m agazynowych, które są tak że ważniejsze z punktu widzenia analizy zagadnienia podaży pie niądza. Gdy jakaś osoba deponuje dobra w magazynie, otrzymuje pokwitowanie i płaci pewną kwotę właścicielowi magazynu za usługę przechowania tych dóbr, pozostając ich właścicielem. Wła ściciel magazynu jedynie ich strzeże. Gdy otrzyma z powrotem pokwitowanie, ma obowiązek je oddać. Magazyn specjalizujący się w przechowywaniu pieniędzy nazywany jest „bankiem’4* Roszczenia do dóbr są często traktowane na rynku j ako ekwi walent samych dóbr. Jeśli nie ma podejrzeń, że nastąpiło fałszer stwo lub kradzież, dowód własności dobra przechowywanego w magazynie uważany jest za ekwiwalent tego dobra. W wielu przypadkach ludzie uznają, że wygodniej im będzie wymienić
195 roszczenia lub dowody - substytuty dóbr - zamiast same dobra. Papier łatwo przechodzi z rąk do rąk i unika się kosztu przemiesz czania dóbr. Gdy Jones sprzedaje Smithowi swoją pszenicę, to nie trzeba przenosić jej z miejsca na miejsce, lecz wystarczy, że Smith otrzyma od Jonesa pokwitowanie magazynowe. Pszenica pozostaje w tym samym magazynie, dopóki Smith jej nie będzie potrzebował lub nie zażąda jej wydania kolejny posiadacz po kwitowania. Oczywiście, z tego lub innego powodu, Smith m e$x woleć trzymać swoją pszenicę we własnym magazynie i wtedy zostanie ona przetransportowana. Weźmy przypadek magazynu, którego właścicielem jest Tru stee Warehouse Company. Spółka ta zajmuje się przyjmowaniem różnych dóbr na przechowanie. Załóżmy, że posiada ona reputa cję firmy rzetelnej i uczciwej, której można powierzyć swoją wła sność bez ryzyka, że zostanie ukradzione. W konsekwencji lu dzie powierzają swoje dobra Trustee Warehouse na długi czas i, w przypadku dóbr, których często nie używają, wymieniają mię dzy sobą certyfikaty własności dóbr (pokwitowania magazyno we lub dowody własności), nie zabierając dóbr z magazynu. G#J^ tyfikaty własności dóbr funkcjonują w transakcjach wymiennych jako substytuty dóbr. Załóżmy teraz, że Trustee Company jest tego świadoma i dostrzega dobrą okazję do dokonania oszustwa. Może przechowywane dobra pożyczyć na rynku i zarabiać procent od tych pożyczek. Dopóki tylko niewielki procent deponentów prosi naraz o wydanie swoich dóbr, nikt się nie musi zoriento wać. Drugi możliwy sposób oszustwa to wydawanie pseudopokwitowań na dobra, których nie ma w magazynie, i pożyczanie tych pokwitowań na rynku. Jest to bardziej subtelny proceder. Pseudopokwitowania będą wymieniane na rynku na tej samej zasadzie co prawdziwe, gdyż nie ma na nich żadnych oznakowań mówiących o ich fałszywości. Powinno być jasne, że takie działania to zwykłe oszustwo. W pierwszym przypadku majątek innej osoby jest przejmowany
196 przez magazyn i wykorzystywany do własnych celów zarobko wych. Nie jest on pożyczony, gdyż nie jest płacony żaden procent za jego wykorzystanie. W drugim przypadku, gdy drukowane są pokwitowania bez pokrycia, mamy do czynienia z emitowaniem i sprzedawaniem lub pożyczaniem dowodów własności dóbr, które nie istnieją. Dobrem, które jest najbardziej podatne, by stać się przed miotem takich praktyk, są pieniądze. Pieniędzy, jak wiemy, nie używa się bezpośrednio, lecz tylko w transakcjach. Jest to ponadto dobro bardzo jednorodne i dlatego jedna uncja złota jest zamien na z każdą inną. Ponieważ wygodniejszy jest transfer papieru niż przenoszenie złota, magazyny pieniędzy (czyli banki), które zy skają zaufanie publiczne, stwierdzą, że niewiele osób przynosi certyfikaty, żądając wypłaty swoich pieniędzy. Banki takie będą narażone na szczególną pokusę popełnienia oszustwa i emitowa nia pseudocertyfikatów pieniężnych, które funkcjonowałyby obok autentycznych certyfikatów pieniężnych jako uznane substytuty pieniądza. Fakt, że pieniądze są dobrem jednorodnym, powoduje, że ludziom nie zależy na otrzymaniu tych samych pieniędzy, które zdeponowali. Dzięki temu oszustwo staje się łatwiejsze. i „Oszustwo” to ostre słowo, ale odpowiednio opisuje ono tego rodzaju praktykę, nawet jeśli nie jest ona uznawana za oszustwo przez prawo i tych, którzy ją stosują. Trudno dostrzec ekonomiczną albo moralną różnicę pomiędzy wydawaniem pseudopokwitowań a kradzieżą lub defraudacją, czy też fałszerstwem. Większość obecnych systemów prawnych nie uznaje takiej praktyki za nie legalną; jest ona wręcz uważana za podstawową procedurę ban kową. Jednak libertariańskie, wolnorynkowe prawo musiałoby ją zdelegalizować. Na czystym wolnym rynku kradzież i oszustwo (implikowana kradzież) są z definicji nielegalne i nie występują. Z pożyczaniem na rynku dóbr lub pieniędzy powierzonych na przechowanie, albo z emitowaniem pokwitowań magazyno wych bez pokrycia, wiążą się oczywiście niebezpieczeństwa, na-
197 I \ | f j
wet jeśli jest to działalność dozwolona prawnie. Jeśli magazyn nie dotrzyma umowy, oszustwo zostanie odkryte i nastąpi „run” na magazyn lub bank, prowadząc do jego szybkiego bankructwa, Jednakże takie bankructwo nie przypominałoby bankructwa zwykiego przedsiębiorstwa, które upada na skutek niekorzystnej pro porcji dochodów i kosztów. Mielibyśmy raczej do czynienia r z przypadkiem podobnym do złapania zbiega, który „pożyczył” [ cudze fundusze. Nawet jeśli na pokwitowaniu nie widnieje stwierdzenie, że [ magazyn zobowiązuje się być w posiadaniu określonego dobra, | to takie zobowiązanie jest warunkiem, którego spełnienie jest [ automatycznie zakładane. Albowiem jeśli wydawane są pseudo| pokwitowania, bank nie może honorować ich wszystkich i popeł| niane jest oszustwo. Jeśli bank posiada w swym sejfie 20 funtów j złota, których właścicielami są deponenci, a wystawił certyfikaty | uprawniające do wypłaty na żądanie 30 funtów złota, to certyfij kąty na 10 funtów są fałszywe. Które pokwitowania są fałszywe, I można będzie stwierdzić dopiero po tym, jak nastąpi run na bank | i późniejsi klienci nie dostaną pieniędzy. Na czystym wolnym rynku, gdzie z definicji oszustwa nie | mogą mieć miejsca, wszystkie pokwitowania wystawiane przez I banki są prawdziwe, tzn. są reprezentacją złota lub srebra, które autentycznie znajduje się w skarbcu. W takim przypadku wszystI kie substytuty pieniądza (pokwitowania magazynowe) będą rówf nież certyfikatami pieniężnym i, tzn. każde pokwitowanie zgod| nie z prawdą zaświadcza, że dana kwota pieniężna znajduje się | w skarbcu. Złoto w bankowym skarbcu to „rezerwa” banku, I a polityka wydawania wyłącznie pokwitowań, które mająpokryr | cie w tym złocie, to polityka „stuprocentowej rezerwy” gotówki i w stosunku do zobowiązań płatnych na żądanie133. Jednakże ter-j? Depozyty czasowe są, w m yśl prawa, roszczeniami do dóbr przyszłych, gdyż banki mają prawo odroczyć ich płatność o 30 dni. Ponadto nie są uważane za śro dek wymiany. Ten fakt nie jest jednakże decydujący, gdyż bezpieczne roszczenie
198 min „rezerwa” jest mylący, gdyż sugeruje, że to bank jest właści cielem złota i w sposób niezależny decyduje, ile go zatrzymać w skarbcu. Tymczasem to nie bank jest właścicielem złota, ale deponenci134. Istnieje bogata literatura poświęcona kwestii fizycznej for my pokwitowań pieniężnych, tymczasem ich forma fizyczna nie ma znaczenia z ekonomicznego punktu widzenia. Mogą one przybierać postać papierowych banknotów, żetonów lub kredytowych zapisów księgowych (depozytów na żądanie) w banku. Depozyt na żądanie nie ma formy namacalnego obiektu, ale jego właści ciel może zażądać jego transferu do dowolnej osoby, wydając bankowi pisemne polecenie. Takie polecenie nosi nazwę czeku. Deponent może wybrać formę pokwitowania, kierując się swoją wygodą. To, którą formę wybierze, nie ma znaczenia z ekono micznego punktu widzenia. C. SUBSTYTUTY PIENIĄDZA A PODAŻ PIENIĄDZA Ponieważ substytuty pieniądza m ogą być wymieniane na rynku jako pieniądze, musimy je uważać za część podaży pieniądo substytutu pieniądza jest samo częścią podaży pieniądza. „Bezczynne” salda gotówkowe mają formę „depozytów czasowych”, podobnie jak sztaby są bardziej „bezczynną” formąpieniądza niż monety. Czynnikiem decydującymjest, być może, fakt, że trzydziestodniowy limit jest martwym przepisem, gdyż jeśli bank „oszczęd nościowy” skorzystałby z niego, rozpocząłby się „run” na ten bank. Ponadto z de pozytów czasowych dokonywane są czasem wypłaty za pomocą „czeków kasjerskich”. Dlatego można stwierdzić, że depozyty „czasowe” funkcjonują obecniejako depozyty na żądanie i powinny być traktowane jako część podaży pieniądza. Gdy by banki chciały działać jako autentyczne banki oszczędnościowe, pożyczające pie niądze i oferujące kredyty, powinny wydawać dokumenty dłużne, upoważniające do pobrania pieniędzy dopiero określonego dnia w przyszłości. Ute byłoby wtedy powodów do podejrzeń o „fałszerstwo”* ^ m Takie dokumenty jak konosament, kwit lombardowy, warrant dokowy to po kwitowania magazynowe upoważniające do odbioru konkretnych przedmiotów, w przeciwieństwie do „depozytów ogólnych”, gdy zwracane jest homogeniczne dobro.
!
j
! j
I
199 dza. Zachodzi w takim razie potrzeba rozróżnienia pomiędzy pie niądzem (w szerszym sensie) —powszechnym środkiem wymia ny - a pieniądzem właściwym. Pieniądz właściwy, zwany też pie niądzem standardowym, to ostateczny środek wymiany —tutaj towar pieniężny —natomiast podaż pieniądza (w szerszym sen sie) zawiera cały pieniądz standardowy plus substytuty pieniądza trzymane w indywidualnych saldach gotówkowych. W omawia nych wcześniej przypadkach złoto było pieniądzem właściwym (standardowym) - natomiast pokwitowania - roszczenia o wy płatę złota na żądanie - były substytutami pieniądza. Relację między tymi elementami można zilustrować nastę pująco: Rozpatrzmy przypadek społeczności złożonej z trzech osób: A, B, C, które mogą skorzystać z trzech istniejących maga zynów: X, Y, Z. Załóżmy, że każda ż osób posiada 100 uncji złota i nie deponuje ani jednej uncji w magazynie. Sytuacja przedsta wia się więc tak: Całkowita podaż pieniądza w łaściw ego Całkowita podaż substytutów pieniądza
= 300 uncji (właściciele: A + B + C) - 0 0 0 uncji i
Całkowita podaż pieniądza (w szerszym sensie)
= 3 0 0 uncji
Całkowita podaż pieniądza jest tutaj identyczna z podażą pienią dza właściwego. Załóżmy teraz, że A i B deponują swoje 100 uncji złota w magazynach, odpowiednio, X i Y, a C zachowuje swoje złoto przy sobie. Całkowita podaż pieniądza jest zawsze równa całko witej kwocie na indywidualnych saldach gotówkowych. Jej skład jest teraz następujący: A -1 0 0 uncji w substytutach pieniądza wydanych przez X B - 100 uncji w substytutach pieniądza wydanych przez Y C - 100 uncji jako złoty pieniądz właściwy
200
Całkowita podaż pieniądza (w szerszym sensie) = Całkowi te salda gotówkowe *200 uncji substytutów pieniądza +100 uncji pieniądza właściwego. Efektem zdeponowania pieniądza właściwego w magazynach (bankach) jest zmiana składu całkowitej podaży pieniądza w sal dach gotówkowych; jednakże całkowita kwota to nadal 300 un cji. Substytuty pieniądza zastąpiły większość pieniądza standar dowego trzymanego w indywidualnych zasobach gotówkowych. Gdyby A i B odebrali swoje depozyty, całkowita kwota podaży pieniądza pozostałaby niezmieniona, a jej skład powróciłby do pierwotnego. A co dzieje się z 200 uncjami zdeponowanymi w bankowych skarbcach! Nie są one już częścią podaży pieniądza; stanowią one rezerwą na pokrycie substytutów pieniądza. Nie wchodzą w skład indywidualnych sald gotówkowych; salda gotówkowe ich deponentów składają się nie ze złota, ale z dowodów własno ści złota. Tylko pieniądz właściwy, który nie spoczywa w rezer wach bankowych, stanowi składnik indywidualnych sald gotów kowych, czyli podaży pieniądza w społeczności. Dopóki wszystkie substytuty pieniądza mają pełne pokry cie, wzrost lub spadek ich ilości nie ma wpływu na całkowitą podaż pieniądza. Zmienia się tylko skład podaży, a taka zmiana nie ma znaczenia z punktu widzenia ekonomii. Jednakże jeśli bankom wolno odejść od zasady stuprocento wej rezerwy i emitować pseudopokwitowania, ekonomiczne efek ty będą całkiem inne. Substytuty pieniądza, które nie są prawdzi wymi certyfikatami pieniężnymi, możemy nazwać substytutami bez pokrycia, gdyż nie reprezentują one istniejących naprawdę pieniędzy. Emisja substytutów pieniądza niemających pokrycia zwiększa indywidualne salda gotówkowe, a przez to całkowitą podaż pieniądza. Substytuty pieniądza bez pokrycia nie są skut kiem nowych depozytów pieniężnych i dlatego stanowią wzrost netto całkowitej podaży. Wzrost lub spadek podaży substytutów l
201
pieniądza bez pokrycia zw iększa lub zm niejsza w takim samym zakresie całkowitą podaż pieniądza (w szerszym sensie) m Możemy zatem stwierdzić, że całkowita podaż pieniądza składa się z następujących elementów: podaż pieniądza właści wego poza rezerwami # podaż certyfikatów pieniężnych + podaż substytutów pieniądza bez pokrycia. Podaż certyfikatów pienięż nych nie ma wpływu na rozmiar podaży pieniądza; wzrost pro porcji tego składnika zmniejsza jedynie proporcję pierwszego składnika. Omówiliśmy już zagadnienie czynników determinu jących wielkość podaży pieniądza właściwego. Zależy ona od relacji corocznej produkcji i corocznego zużywania się towaru pieniężnego. Dlatego na nieskrępowanym rynku podaż pieniądza właściwego zmienia się powoli. Jeśli chodzi o substytuty pienią dza bez pokrycia, to są one zjawiskiem charakterystycznym dla rynku skrępowanego, a nic wolnego, i dlatego czynniki określa jące ich podaż zostaną omówione w rozdziale 12. Tymczasem przeanalizujmy dokładniej różnicę pomiędzy bankiem stosującym zasadę stuprocentowej rezerwy a bankiem stosującym rezerwę cząstkową (ang.fractional reserve). Powiedz my, że Star Bank Jest bankiem, który utrzymuje stuprocentową rezerwę. Został założony dzięki zainwestowaniu przez akcjona riuszy 100 uncji złota w budynek 1 wyposażenie. Bilans majątku banku, z aktywami po lewej stronie i zobowiązaniami oraz kapi tałem własnym po prawej, przedstawia się następująco: V I. Star Bank10* Zobowiązania
Aktywa Sprzęt.
100 un. K apitał.
100 un.
202 Star Bank jest gotowy do rozpoczęcia działalności. Przy chodzą do niego klienci i deponują złoto, a bank wystawia kwity magazynowe, które upoważniają deponentów (prawdziwych wła ścicieli złota) do odebrania swojej własności na żądanie w do wolnym momencie. Załóżmy, że po kilku miesiącach w banko wym skarbcu znajduje się 5 000 zdeponow anych uncji złota. Bilans banku przedstawia się teraz następująco: II. Star Bank Zobowiązania
Aktywa Złoto...,................... 5 000 un. Sprzęt..' ...................... 100 un.
Kwity magazynowe....5 000 un.
5 100 un. Kapitał...........................lOOun. 5 100 un. Pokwitowania magazynowe funkcjonująjako substytuty pie niądza i są przedmiotem wymiany w transakcjach rynkowych, stanowiąc zastępstwo złota zm agazynowanego w banku. Nie zw iększają one zasobów pieniądza zgromadzonych w banku. W szystkie pokwitowania magazynowe są certyfikatami pienięż nymi, zachowana jest stuprocentowa rezerwa i nie następuje żadne inwazyjne naruszenie wolnego rynku. Pokwitowania magazyno we m ogą przybrać formę drukowanych biletów (banknotów) lub zapisów księgowych (depozytów m . żądanie) transferowanych za pom ocą pisemnego polecenia, czyli „czeku*,; Obie formy są identyczne z punktu widzenia ekonomii. Załóżmy teraz, że egzekucja prawa jest kiepska i bank wi dzi, że może łatwo zarobić na drodze oszustwa, pożyczając część zdeponowanego złota (czy raczej emitując i pożyczając pseudo-
203
pokwitowania na złoto, którego nie ma) ludziom, którzy chcą je pożyczyć135. Przyjmijmy zatem, że Star Bank, nieusatysfakcjonowany jedynie opłatami za usługi magazynowe, drukuje pseudopokwitowania magazynowe na 1 000 uncji i pożycza je na rynku kredytowym biznesom i konsumentom. Bilans banku przedsta wia się teraz następująco: III. Star Bank Zobowiązania
Aktywa Złoto........................... 5 000 un. Dokumenty dłużne... 1 000 un. Sprzęt............................. 100 un.
Kwity magazynowe....6 000 un.
6 100 lUł* Kapitał............................100 un. ! 6 100 un.
Pokwitowania magazynowe nadal fimkcj onuj ą na rynku j ako substytuty pieniądza. Widzimy, że bank stworzył nowe pieniądze z niczego, jak gdyby za pomocą magii. Taki proces kreacji pie niądza bywa nazywany „monetyzacją długu” i jest to trafny ter min, gdyż opisuje jedyny przypadek, gdy zo b o w ią za n ie można zmienić w pieniądze - w a k ty w a . Jest jasne, że im więcej pienię dzy bank stworzy, tym więcej zarobi, gdyż wszelki dochód osią gnięty dzięki nowo stworzonym pieniądzom to czysty zysk. Bank zadziałał wbrew warunkom systemu wolnorynkowego, na któ** Można by spytać, d la czeg o w ła ś c ic ie le banku nie p o ż y c z ą pien ięd zy sam ym sobie. Odpowiedź brzm i, ż e k ied y ś c zęsto tak robili, c o pokazuje historia am ery kańskiej bankowości. U regu low an ia prawne zm u siły banki do zaprzestania takiej praktyki.
204
rym można wchodzić w posiadanie pieniędzy na drodze zakupu, wydobycia lub podarunku. W każdym z powyższych przypad ków, by uzyskać pieniądze, konieczne było wyświadczenie ja kiejś produktywnej usługi - albo przez aktualnego posiadacza pieniędzy, albo przez jego przodka lub darczyńcę. Inflacyjna in terwencja banku stworzyła kolejną drogę do pieniędzy: tworze nie pieniędzy z niczego poprzez emisję pokwitowań upoważnia jących do odbioru złota, którego nie ma136, w . D. NOTA O KRYTYCYZMIE WOBEC ZASADY STUPROCENTOWEJ REZERWY Jeden z popularnych argumentów krytycznych wobec zasa dy utrzymywania przez bank stuprocentowej rezerwy stwierdza, że bank nie byłby w stanie osiągnąć dochodu pozwalającego po kryć koszty magazynowania, drukowania, itd. Jest to nieprawda, gdyż bank może z powodzeniem funkcjonować jak każdy inny magazyn, tzn. pobierać od klientów opłaty za swoje usługi i uzy skiwać tą drogą normalny dochód. Innym popularnym zarzutem jest teza, że polityka stupro centowej rezerwy wyeliminowałaby wszelkie kredyty. W jaki sposób biznesmeni mogliby pożyczyć fundusze na krótkotermino we inwestycje? Odpowiedź brzmi, że biznesmeni mogliby nadal pożyczać zaoszczędzone fundusze od dowolnych osób lub insty tucji „Banki” mogłyby pożyczać własne zaoszczędzone fundu sze (kapitały i zakumulowaną nadwyżkę) albo pożyczać fundu-1367 136 P o w y ższ e rozw ażania n ie s łu ż ą w yk azan iu , ż e bank ow cy, szczególnie w dzi siejszych czasach, św iadom ie dopu szczają s ię oszustw a. K rytykowana tutaj praktyka je s t tak zakorzeniona, przy jed n o c ze sn y m u sankcjonow an iu przez prawo i wyrafi n ow ane, ch oć błędne, doktryny ek on o m iczn e, ż e b a n k o w iec, który uważa procedu ry stosow an e w sw ojej pracy za oszu k a ń cze, je s t n iew ą tp liw ie rzadkością. 137 B y zapoznać się z b ły sk o tliw ą a n a lizą sy stem u rezerw y cząstkow ej, zob. Ama sa Walker, The Science o f Wealth (w y d . 3; B o sto n : L ittle, B row n & Co. 1867), s. 1 3 8 -6 8 , 1 8 4 -2 3 2 .
205 sze od różnych osób, by następnie pożyczać je firmom, zarabia jąc na różnicy oprocentowania138. Pożyczanie pieniędzy (np. emi towanie obligacji) jest transakcją kredytową; teraźniejsze pienią dze są wymieniane na obligację - roszczenie do przyszłych pie niędzy. Emitujący obligację bank płaci odsetki pożyczkodawcy, a uzyskane pieniądze przekazuje firmom w zamian za obietnicę uzyskania od nich pieniędzy w przyszłości. Jest to kolejna trans akcja kredytowa. W tym przypadku bank działa jako pożyczko dawca, a firmy jako pożyczkobiorcy. Dochodem banku jest róż nica oprocentowania pomiędzy oboma rodzajami transakcji kre dytowej. Jest to wynagrodzenie za pełnienie funkcji pośrednika, kierowanie zaoszczędzonych przez ludzi pieniędzy do miejsc, gdzie mogą zostać zainwestowane. Nie ma powodu, by krótko terminowe transakcje kredytowe nie mogły funkcjonować na tej zasadzie i szczególnie potrzebowały kreacji pieniądza. Wreszcie, istnieje ważny argument krytyczny wobec egze kwowanej przez państwo polityki stuprocentowej rezerwy, stwier dzający, że choć taki przepis prawny byłby korzystny sam w so bie, to stwarzałby precedens otwierający drogę dla interwencji państwa w system monetarny, łącznie ze zmianą wymogów doty czących rezerwy. Krytycy przedstawiający ten argument są zwo lennikami „wolnej bankowości”, tzn. systemu, w którym nie ma interwencji państwa w system bankowy z wyjątkiem egzekwo wania obowiązku płacenia zobowiązań, a banki mogą pożyczać fikcyjne pieniądze do woli. Jednakże wolny rynek nie oznacza wolności do popełniania oszustw lub innych form kradzieży. Wręcz przeciwnie. Obawy krytyków można rozwiać, wprowa dzając wymóg utrzymywania stuprocentowej rezerwy nie jako *31 138 Szwajcarskie banki z pow odzeniem i od dawna emitują obligacje o różnym okresie zapadalności, a banki w B elgii i Holandii niedawno w zięły z nich przykład. Na czysto wolnym rynku taka praktyka byłaby niewątpliwie znacznie popularniej sza. Por. Benjamin H. Beckhart, „To Finance Term Loans”, The New York Times, 31 maja 1969.
206 arbitralne zarządzenie władz, ale jako element ogólnego systemu obrony prawnej przeciwko oszustwu. Jak stwierdził Jevons: „Uznawano dawniej za ogólną zasadę prawa, że wszelkie przy działy lub cesje nieistniejących dóbr nie mają mocy”139, i tę gene ralną zasadę należy jedynie wskrzesić i wprowadzić w życie, de legalizując fikcyjne substytuty pieniądza. Bankowość mogłaby być całkowicie wolna i nie odchodzić od zasady stuprocentowej rezerwy140. 7. Korzyści i straty wynikające M zm iany relacji pieniężnej Ze zmianą relacji pieniężnej w sposób nieunikniony wiążą się korzyści i straty, bowiem pieniądz nie jest neutralny i zmiany cen nie zachodzą jednocześnie. Załóżmy —a w praktyce będzie to rzadki przypadek - że końcowy stan równowagi wynikający ze zmiany relacji pieniężnej jest taki sam pod każdym względem (włączając w to relatywne ceny, indywidualne wartości, itd.) co poprzedni stan równowagi, z wyjątkiem zmiany siły nabywczej pieniądza. Tak naprawdę niemal na pewno wiele czynników cha rakteryzujących nowy stan równowagi będzie innych. Lecz na wet gdyby tak nie było, ruch cen z jednego stanu równowagi do innego nie nastąpi gładko i równocześnie. Nie będzie on wyglądał tak jak w słynnym przykładzie Davida Hume’a i Johna Stuarta Milla, gdzie każdy po obudzeniu się stwierdza, że jego zasoby pieniężne się podwoiły. Zmiany popytu na pieniądz lub zasobu pieniądza zachodzą krok po kroku, najpierw wywierając swój efekt 139. Jevons, M oney an d the Mechanism o f Exchange (w y d . 16, L ondon: K egan Paul, Tench, Trttbner & C o. 1907), s. 2 1 1 -2 1 2 . 140 Jevons stw ierdził: G d yb y zobow iązania do w y p ła ty p ie n ię d z y d o ty c zy ły z a w sz e konkretnych m onet, n ie b y ło b y n ic z łe g o w całk ow itej w o l n o ś c i e m isji takich z o b o w ią z a ń . E m iten t p e łn iłb y fu n k cję m agazyniera i m u siałb y p o sia d a ć konkretne m o n ety od p o w iadające konkretnem u bank notow i (ibid*, S. 2 0 8 ).
207
w jednym obszarze gospodarki, a później w innym. Ponieważ rynek jest skomplikowaną siecią interakcji i ponieważ niektórzy ludzie reagują szybciej niż inni, prędkość zmiany poszczególnych cen będzie się różnić. Zgodnie z naszymi wcześniejszymi uwagami możemy sfor mułować następujące prawo: Gdy zmiana relacji pieniężnej po woduje wzrost cen, człowiek, który sprzedaje dobra po nowych wyższych cenach, zanim wzrosną ceny dóbr, które kupuje, zy skuje, a człowiek, który kupuje dobra po wyższych cenach, za nim wzrosną ceny dóbr, które sprzedaje, traci. Najwięcej w okre sie przejściowym zyskuje ten, kto sprzedaje po wyższych cenach jako pierwszy i kupuje po wyższych cenach jako ostatni. I od wrotnie, gdy ceny spadają, człowiek, który kupuje dobra po niż szych cenach, zanim spadną ceny dóbr, które sprzedaje, zyskuje, a człowiek, który sprzedaje dobra po niższych cenach, zanim I spadną ceny dóbr, które kupuje, traci. Powinno być jasne, że nie możemy stwierdzić, iż rosnące ceny przynoszą ludziom korzyści, albo że spadające ceny przy noszą straty. W obu przypadkach niektórzy zyskują a niektórzy tracą. Zyskują ci, dla których zmiana cen oznacza korzystniejszą | pod względem wielkości i długości trwania, różnicę między cej nami towarów i usług, które kupują a tych, które sprzedają. Tracą ci, u których ta różnica staje się niekorzystna. Ib, którzy ludzie zyskują a którzy stracą jest kwestią empiryczną uzależnioną od umiejscowienia i charakteru zmian w relacji pieniężnej, warun; ków instytucjonalnych, przewidywań, prędkości reakcji, itd. Rozważmy kwestię zysków i strat wynikających ze wzrostu zasobu pieniądza. Załóżmy, że wyjdziemy od stanu równowagi pieniężnej. Relacja pieniężna każdej osoby jest w równowadze, [ tzn. posiadany przez nią zasób pieniądza i jej popyt na pieniądz P są sobie równe. Załóżmy teraz, że pan Jones znajduje złoto, które I nigdy nie było w niczyim posiadaniu. Jego sytuacja zmienia się. I Posiada teraz nadmierny zasób złota w swoim saldzie gotówko-
208
wym w porównaniu ze swym popytem na złoto. Postanawia więc wydać nadmiar gotówki. Nowo pozyskane pieniądze wydaje na, powiedzmy, produkty Smitha. Smith stwierdza, że jego saldo gotówkowe przekracza jego popyt na pieniądze i wydaje je na produkty innej osoby. Zwiększona podaż ze strony Jonesa prowadzi do wzrostu ceny sprzedaży produktu Smitha i jego dochodu. Cena, po której Smith sprzedaje swój produkt, wzrosła, zanim wzrosły ceny pro duktów, które nabywa. Zarobione pieniądze wydaje na produkty Robinsona, podnosząc ceny, po których ten ostatni sprzedaje, gdy tymczasem większość cen, po których Robinson kupuje, nie wzro sła. Jednakże w miarę jak pieniądze przechodzą z rąk do rąk, co raz więcej towarów drożeje. Na przykład Robinson sprzedaje swój produkt po wyższej cenie, ale jeden z produktów, które kupuje produkt Smitha - już zdrożał. Na podobnej zasadzie drożeją ko lejne produkty. Ludzie, do których nowe pieniądze docierają naj później, muszą kupować drożej, choć ceny, po których sprzedają swoje produkty, jeszcze nie wzrosły. Oczywiście zmiany podaży pieniądza i cen mogą być nie znaczne. Lecz proces ten ma miejsce niezależnie od tego, jak wielkie lub małe są zmiany zasobu pieniądza w społeczeństwie. Rzecz jasna, im większy jest wzrost zasobu pieniądza, tym więk szy, ceteris paribus, będzie to miało wpływ na ceny. * Mówiliśmy o tym, że wzrost zasobu pieniądza prowadzi do spadku SNP, a spadek zasobu pieniądza prowadzi do wzrostu SNP. Jednak zmiana SNP nie zachodzi w sposób prosty i nieodczuwal ny, albowiem zmiana zasobu pieniądza nie jest jednoczesna w całej gospodarce. Nowe pieniądze wchodzą do systemu w okre ślonym miejscu, a następnie rozchodzą się po gospodarce. Ludzie, którzy otrzymują nowe pieniądze jako pierwsi, zyskują najwię cej; ci, którzy otrzymują je jako ostatni, najwięcej tracą, albo wiem ceny produktów, które kupują, wzrosły, a ceny produktów, które sprzedają, pozostały bez zmian. Traktując rzecz w katego-
209 riach pieniężnych, około połowy osób, do których dotrą nowe pieniądze, zyskuje, a druga połowa traci. I odwrotnie, gdyby pie niądze w jakiś sposób zniknęły z systemu, na przykład na skutek wycierania się monet lub ich znalezienia się w nieznanym lub niedostępnym miejscu, ten, kto je straci, zmniejszy swoje wydat ki i ucierpi najbardziej, a ci, do których skutek zmniejszenia po daży pieniądza dotrze najpóźniej, będą tymi, którzy zyskają naj więcej. Albowiem spadek podaży pieniądza skutkuje stratami dla tych, którzy m uszą obniżyć cenę, po której sprzedają swój pro dukt, zanim spadną ceny produktów, które kupują, a zyskują ci, którzy korzystają ze spadku cen, zanim spadnie ich dochód141. Powyższa analiza potwierdza nasz wniosek, że wzrost poda ży pieniądza nie prowadzi do wzrostu użyteczności społecznej, a spadek podaży pieniądza nie jest źródłem antyużyteczności spo łecznej. Jest to prawdą również dla okresu przejściowego. Wzrost podaży złota jest społecznie użyteczny (tzn. korzystny dla nie których bez szkodzenia innym) tylko w zakresie, w jakim możli wy staje się wzrost niepieniężnych zastosowań złota. Jeśli relatywne ceny i wartościowania ludzi pozostają takie same, nowy stan równowagi będzie identyczny jak poprzedni, za wyjątkiem ogólnej zmiany cen. W takim przypadku zyski i straty będą tymczasowe i znikną, gdy nastanie nowy stan równowagi. Jednakże niemal nigdy tak się nie stanie. Albowiem nawet jeśli ludzkie wartościowania pozostaną takie same, zmiana w relatyw nym dochodzie pieniężnym w czasie okresu przejściowego zmieni strukturę popytu. Ci, którzy zyskająw okresie przejściowym, będą mieć inną strukturę preferencji i popytu niż ci, którzy stracą. W rezultacie struktura popytu zmieni się i w nowym stanie rów nowagi będzie istniał inny wachlarz relatywnych cen. Podobnie, zmiany, jakie nastąpią w okresie przejściowym, nie będą neutral ne dla preferencji czasowych. Ci, którzy będą stale zyskiwać, będą Ul
Zob. Mises, Theory o f Money and Credit, s, 131—145.
210 mieć niewątpliwie inną strukturę czasową niż ci, którzy będą sta le tracić i, w rezultacie, może wystąpić permanentna zmiana w ogólnej strukturze preferencji czasowych. Oczywiście ekono mia nie udzieli nam odpowiedzi, jaka ta zmiana będzie. Zmiany pieniężne mają pewną „moc sprawczą”, nawet jeśli będzie to bajkowy przypadek automatycznego podwojenia się wszystkich sald gotówkowych w ciągu jednej nocy. Albowiem fakt, że zasób pieniądza wszystkich ludzi się podwoił, nie oznaCSL* że wszystkie ceny automatycznie się podwojąj Krzywa po pytu na pieniądz u każdego człowieka jest inna i nie można prze widzieć, jak się ukształtuje. Niektórzy wydadzą proporcjonalnie więcej nowych pieniędzy, inni zachowają ich odpowiednio wię cej w saldzie gotówkowym. Wielu ludzi wyda nowe pieniądze na inne dobra niż te, które kupowali za s t e l pieniądze. W rezultacie zmieni się struktura popytu i zmniejszona SNP nie będzie ozna czać podwojenia się wszystkich cen.'N iektóre iM f wzrosną o więcej, inne o mniej niż połowę142. 8. D eterm inanty cen: Strona dóbr i strona pieniężna Doszliśmy w naszej analizie do punktu, gdy możemy rozpa trzyć łącznie wszystkie czynniki determinujące ceny dóbr. W roz działach od 4 do 9 analizowaliśmy wszystkie determinanty cen poszczególnych dóbr. W niniejszym rozdziale przeanalizowali śmy mechanizm kształtowania się siły nabywczej pieniądza. Możemy teraz przyjrzeć się, w jaki sposób obie grupy determi nantów się łączą. Cena dobra jest, jak wiemy, zdeterminowana przez całkowi ty popyt na to dobro (wymienny i rezerwowy) i jego zasób. Cena rośnie, gdy wzrasta popyt, i spada, gdy rośnie zasób. Dlatego możemy nazwać popyt „czynnikiem wzrostu” ceny, a zasób „czyn nikiem spadku”. Popyt wymienny na każde dobro - kwota pie142 Zob. Mises, Human Action, s. 413—416.
211 niężna, która zostanie wydana w zamian za to dobro - równa się zasobowi pieniądza w społeczeństwie minus popyt wymienny na inne dobra i popyt rezerwowy na pieniądz. Innymi słowy, kwota wydana na dobro X będzie się równać całkowitej podaży pienią dza minus kwota w ydana na inne dobra i kwota zachowana w saldach gotówkowych. Załóżmy, że pominiemy związane z tym trudności i rozwa żymy cenę „wszystkich dóbr”, tzn. odwrotność siły nabywczej pieniądza. Cena dóbr ogólnie będzie teraz zdeterminowana przez popyt pieniężny na wszystkie dobra (czynnik wzrostu) i zasób wszystkich dóbr (czynnik spadku). Gdy rozważamy wszystkie dobra, popyt wymienny na nie równa się zasobowi pieniądza minus popyt rezerwowy na pieniądz. (Inaczej niż w przypadku pojedynczego dobra, nie ma potrzeby odejmowania wydatków na inne dobra). Całkowity popyt na dobra równa się więc zasobo wi pieniądza minus popyt rezerwowy na pieniądz, plus popyt re zerwowy na wszystkie dobra. Ostateczne determinanty ceny wszystkich dóbr to: zasób pie niądza i popyt rezerwowy na dobra (czynniki wzrostu) oraz za sób wszystkich dóbr i popyt rezerwowy na pieniądz (czynniki spadku). Rozważmy teraz przeciwną stronę: siłę nabywczą jed nostki pieniądza (SNP). Jak wiemy, SNP jest determinowana przez popyt na pieniądz (czynnik wzrostu) i zasób pieniądza (czynnik spadku). Popyt wymienny na pieniądz równa się zasobowi wszyst kich dóbr minus popyt rezerwowy na wszystkie dobra. Ostatecz nymi determinantami SNP są zatem: zasób wszystkich dóbr i popyt rezerwowy na pieniądz (czynniki wzrostu) oraz zasób pieniądza i popyt rezerwowy na dobra (czynniki spadku). Widzimy, że są one dokładną odwrotnością determinantów ceny wszystkich dóbr, która, z kolei, jest odwrotnością SNP. Analiza strony pieniężnej i strony dóbr mechanizmu kształ towania się cen jest zatem w pełni harmonijna. Nie ma potrzeby wprowadzania arbitralnego podziału na analizę barterową rela-
212
tywnych cen dóbr i holistyczną analizę SNP. Czy bierzemy pod uwagę jedno dobro, czy wszystkie dobra, cena lub ceny będą ro snąć, ceteris paribus, gdy wzrasta zasób pieniądza; spadać, gdy wzrasta zasób dobra lub dóbr; spadać, gdy wzrasta popyt rezer wowy na pieniądz; oraz rosnąć, gdy wzrasta popyt rezerwowy na dobro lub dobra. Cena pojedynczego dobra będzie również ro snąć, gdy wzrasta popyt na to konkretne dobro. Lecz o ile sytu acja ta nie jest odzwierciedleniem spadku społecznego popytu rezerwowego na pieniądz, owa zmiana popytu będzie oznaczać spadek popytu na inne dobro i wynikający z tego spadek jego ceny. Dlatego zmiany popytu na poszczególne dobra nie zmienią wartości SNP. W gospodarce progresywnej powyższe cztery determinują ce czynniki zachowają się prawdopodobnie następująco: zasób pieniądza wzrośnie na skutek wydobycia złota; zasób dóbr wzro śnie w związku z akumulacją inwestycji kapitałowych; popyt rezerwowy na dobra będzie z czasem zanikał, ponieważ krótko terminowe spekulacje zanikają w dłuższym okresie, a są one głów nym powodem istnienia takiego popytu; p o p yt rezerwowy na pie niądz zmieni się w sposób trudny do przewidzenia, gdyż będą działały takie mechanizmy jak, na przykład, kliring, które redu kują ten popyt, a, z drugiej strony, zwiększona liczba transakcji doprowadzi do jego wzrostu. W rezultacie nie możemy być pew ni jak się zmieni SNP w gospodarce progresywnej, lecz można przypuszczać, ze spadnie w rezultacie w zrostu zasobu dóbr. Z pewnością strona dóbr wpłynie na spadek cen; nie możemy natomiast przewidzieć strony pieniężnej. Ostatecznymi determinantami SNP, jak również poszczegól nych cen, są zatem subiektywne użyteczności (determinanty popy tu) oraz obiektywne zasoby dóbr. Ten wniosek jest zgodny z teorią cen uwzględniającą wszystkie aspekty systemu ekonomicznego przedstawioną przez Szkołę Austriacką i Philipa Wicksteeda.
213
Na koniec ostrzeżenie: należy pamiętać, że p ien ią d z n igdy Zespół warunków prowadzących do wzrostu SNP nie jest nigdy w pełni zrównoważony przez zespół warun ków prowadzących do jej spadku. Załóżmy, że w pewnym przy padku wzrost zasobu dóbr podnosi SNP, a jednocześnie wzrost podaży pieniądza ją obniża. Obie te zmiany nie mogą się nigdy wzajemnie zredukować. Zmiana jednego z powyższych elemen tów wpłynie na zmianę innych cen niż zmiana drugiego elemen tu. Stopień zmiany w obu przypadkach będzie zależeć od kon kretnych dóbr i konkretnych wartościowań poszczególnych osób. Nawet jeśli możemy przeprowadzić historyczną (lecz nie naukowo-ekonomiczną) obserwację, że SNP pozostała mniej więcej taka sama, relacje cenowe zmieniły się i dlatego nasza obserwacja nie będzie dokładanie odzwierciedlać faktycznego stanu rzeczy. nie je s t neutralny.
9. M iędzyregion aln e p r z e p ły w y p ie n ią d z a
JEDNOLITOŚĆ SIŁY NABYWCZEJ PIENIĄDZA W WYMIARZE GEOGRAFICZNYM
Ł.
Istnieje tendencja, by cena każdego towaru była taka sama na całym obszarze, na którym jest on używany. Przekonaliśmy się, że zasadzie tej nie przeczy fakt, że, na przykład, bawełna w Georgii ma niższą cenę niż bawełna w Nowym Jorku. Bawełna w Nowym Jorku jest dobrem konsumpcyjnym, natomiast baweł na w Georgii jest dobrem kapitałowym . Bawełna w Georgii nie jest tym samym towarem co bawełna w Nowym Jorku, ponieważ dobra muszą najpierw zostać w pewnym miejscu przetworzone, a następnie przetransportowane do miejsc, gdzie zostaną skonsu mowane. Pieniądz nie stanowi wyjątku od reguły, że cena każdego to waru będzie jednolita na całym obszarze, na którym jest on uży wany. Jest on wręcz doskonałym potwierdzeniem tej reguły. Inne towary produkowane są w pewnych centrach, a następnie muszą
214 być przetransportowane do innych centrów, gdzie są konsumo wane. Nie są więc one tym samym „dobrem” w różnych lokaliza cjach geograficznych; w centrach produkcyjnych są one dobrami kapitałowym i. To prawda, że towar pieniężny musi być najpierw wydobyty, a następnie przewieziony do miejsc, gdzie będzie uży wany. Ale od momentu, gdy zostanie wydobyty, jest używany już tylko w wymianach. Dla tego celu transportowany jest na cały rynek światowy. Dlatego nie ma istotnej lokalizacji dla pieniądza jako dobra kapitałowego innej niż jego lokalizacja jako dobra konsumpcyjnego. Podczas gdy wszystkie inne dobra są najpierw produkowane, a następnie transportowane do miejsc, gdzie są używane i konsumowane, pieniądz używany jest, i przemieszcza się, na całym obszarze rynkowym. Dlatego istnieje tendencja do ujednolicenia siły nabywczej złota lub srebra w wymiarze geo graficznym i nie ma potrzeby, by traktować towar pieniężny jako różne dobra w różnych miejscach. Siła nabywcza pieniądza będzie więc identyczna na całym obszarze geograficznym, gdzie jest on używany. Jeśli SNP stanie się niższa w Nowym Jorku niż w Detroit, podaż pieniądza w za mian za dobra zmniejszy się w Nowym Jorku, a wzrośnie w De troit. Ceny dóbr staną się wyższe w Nowym Jorku niż w Detroit i ludzie zaczną wydawać mniej w Nowym Jorku, a więcej w De troit. Fakt ten znajdzie odzwierciedlenie w przepływie pieniądza. Działania ludzi doprowadzą do wzrostu siły nabywczej pienią dza w Nowym Jorku i jej obniżenia się w Detroit, dopóki nie nastąpi jej wyrównanie się w obu miejscach. W ten sposób prze jawi się tendencja do zrównywania się mocy nabywczej pienią dza na całym obszarze, gdzie jest on używany, niezależnie czy istnieją na nim przeszkody administracyjne w postaci granic pań stwowych. Niektórzy ludzie twierdzą, że jednak istnieją permanentne różnice siły nabywczej pieniądza w różnych miejscach. Wska zują, na przykład, że ceny żywności w restauracjach są wyższe
215
w Nowym Jorku niż w Peorii. Jednakże dla większości ludzi Nowy Jork ma określone zalety w porównaniu z Peorią. Dla konsumen tów w Nowym Jorku dostępny jest znacznie szerszy zakres dóbr i usług, włączając w to teatry, koncerty, uczelnie, wysokiej jako ści wyroby jubilerskie i odzież, czy domy brokerskie. Istnieje ogromna różnica między „usługą restauracyjną w Nowym Jor ku” a „usługą restauracyjną w Peorii”. Ta pierwsza pozwala na bywcy pozostać w Nowym Jorku i korzystać z tego, co oferuje to miasto. Są to więc dwa różne dobra, i fakt, że cena usługi restau racyjnej jest wyższa w Nowym Jorku, wskazuje, że większość konsumentów ceni ją wyżej143. Jednakże koszty transportu mogą stanowić istotny czynnik dla siły nabywczej pieniądza. Załóżmy, że SNP w Detroit jest nieco wyższa niż w Rochester. Należałoby się w takim przypad ku spodziewać przepływu złota z Rochester do Detroit i relatyw nie wyższych wydatków w tym drugim miejscu, dopóki SNP się nie wyrówna. Jeśli, jednakże, SNP w Detroit jest wyższa o mniej, niż wynoszą koszty transportu złota z Rochester, relatywne war tości SNP w obu miejscach mogą się różnić w zakresie wyzna czonym przez koszty transportu złota. Nie opłacałoby się bowiem przewozić złota do Detroit, by skorzystać z wyższej SNP. Prze strzenne różnice w SNP m ogą się wahać w obu kierunkach w granicach wyznaczonych przez koszty transportu144. Wielu krytyków twierdzi, że SNP nie może być jednolita na całym świcie, ponieważ niektórych dóbr nie można przetranspor tować z miejsca na miejsce. Na przykład Times Square lub wo dospad Niagara nie mogą zostać przemieszczone z jednego re gionu do drugiego. Są to specyficzne obiekty charakterystyczne dla danej lokalizacji. Proces wyrównywania się SNP może, twier143 Zob. C hi-Y uen W u, An O utline o f International P rice Theories (London: G eor ge Routledge & S o n s 1 9 3 9 ), s. 127, 2 3 2 - 2 3 4 , g d zie d o cen io n y je s t w k ład M isesa w wyjaśnienie te g o problem u. 144 Jednakże, ja k s ię p rzekonam y p óźniej, kliring m o że znacznie za w ęzić te granice.
216
dzi się, mieć miejsce tylko w przypadku dóbr, które „są przedmio tem handlu międzyregionalnego”. Nie dotyczy on ogólnej SNR Choć takie rozumowanie może się wydawać sensowne, jest błędne. Po pierwsze, niepowtarzalne dobra, jak Times Square i inne główne ulice, to różne dobra, więc nie ma powodu, by mia ły taką samą cenę. Po drugie, dopóki towar może być przedmio tem sprzedaży, SNP może się wyrównywać. Skład SNP może się zmienić, ale nie podważa to faktu jej wyrównywania się. Istnie nie procesu wyrównywania się SNP można wydedukować z ak sjomatu ludzkiego działania, pomimo że, jak się przekonamy, SNP nie można zmierzyć, gdyż jej skład nie pozostaje taki sam. Wreszcie, ponieważ każde dobro można sprzedać, dlaczego, przykładowo, kapitalista z Oshkosh nie mógłby kupić budynku na Times Square? Kapitaliści z Oshkosh nie muszą transporto wać zakupionych dóbr do Oshkosh, by zarabiać pieniądze na swojej inwestycji Każde dobro zatem staje się „przedmiotem handlu międzyregionalnego”. Nie można przeprowadzić rozróż nienia między dobrami „miejscowymi” a „międzyregionalnymi’1 (lub „międzynarodowymi”). Załóżmy więc, że SNP jest wyższa w Oshkosh niż w No wym Jorku. Nowojorczycy będą kupować więcej w Oshkosh, a mieszkańcy Oshkosh mniej w Nowym Jorku. Nie tylko ozna cza to, że nowojorczycy zakupią więcej zboża z Oshkosh, albo mieszkańcy Oshkosh zakupią mniej odzieży z Nowego Jorku. Oznacza to także, że nowojorczycy będą inwestować w nieru chomości lub teatry w Oshkosh, a mieszkańcy Oshkosh sprze dadzą niektóre swoje nieruchomości w Nowym Jorku. B. KLIRING W WYMIANIE HANDLOWEJ MIĘDZY ODDALONYMI SPOŁECZNOŚCIAMI Kliring jest narzędziem szczególnie przydatnym w kontak tach handlowych między społecznościami znajdującymi się w od-
217
dalonych miejscach, ponieważ koszty transportu pieniądza z jed nej lokalizacji do innej będą z reguły wysokie. Weksle wystawione w każdym z miast m ogą być wzajemnie anulowane. Załóżmy, że w Detroit jest dwóch handlowców, A i B, i dwóch w Rochester, C i D. A sprzedaje C lodówkę za 200 gramów złota, a D sprzedaje B telewizor za 200 gramów złota. Oba długi mogłyby zostać wza jemnie anulowane i nie byłoby potrzeby przewożenia pieniędzy. Ale powiedzmy, że D sprzeda telewizor jedynie za 120 gramów. Załóżmy na chwilę, że są to jedyni handlowcy w obu społeczno ściach. Wtedy trzeba będzie przewieźć 80 gramów złota z Ro chester do Detroit. W tym drugim przypadku obywatele Detroit decydują się powiększyć swoje salda gotówkowe, a obywatele Rochester decydują się zmniejszyć swoje salda gotówkowe. Ekonomiści często opisują handel między oddalonymi spo łecznościami w kategoriach „punktów eksportowych złota” i „punktów importowych złota”* Jednakże z wykorzystaniem ta kich wyrażeń wiąże się założenie, że chociaż w obydwu lokaliza cjach pieniądzem jest złoto, można mówić o wzajemnym „kursie wymiany” pieniędzy z obu lokalizacji. Ów kurs wymiany wy znaczony jest przez marże wynikające z kosztów transportu pie niądza - punktów „importowych” i „eksportowych”. Jednakże na wolnym rynku takie podejście nie ma sensu. Na takim rynku wszystkie monety i sztaby reprezentują pewną wagę złota i nie ma sensu mówienie o kursie wymiany pieniędzy z jednego miej sca na takie same pieniądze z innego miejsca. Jak może istnieć „kurs wymiany” uncji złota na uncję złota? Nie będzie legalnego środka płatniczego ani innych praw pozwalających oddzielić wartość monet z różnych obszarów. Dlatego mogą istnieć nie wielkie różnice SNP w różnych lokalizacjach, mieszczące się w granicach wyznaczonych przez koszty transportu złota, ale nie może być odstępstw od wartości nominalnej w „kursach wymien nych”. Na wolnym rynku istnieją tylko kursy wymiany między dwoma lub większą liczbą koegzystujących towarów pieniężnych.
211 10.
B ilan se p ła tn o śc i
W rozdziale 3 przeprowadziliśm y szeroką analizę bilansu płatności pojedynczej osoby. Stwierdziliśmy, że jej dochód moż na nazwać eksportem, a fizyczne źródła dochodu dobrami wy eksportowanym i ; natomiast wydatki każdej osoby można nazwać importem, a dobra zakupione dobram i im p o r to w a n y m i. Stwier dziliśmy także, że nonsensem jest nazywanie bilansu handlowe go człowieka „korzystnym”, jeśli postanaw ia on dodać część swojego dochodu do salda gotówkowego, albo „niekorzystnym”, jeśli postanowi on zmniejszyć swoje saldo gotówkowe, przez co jego wydatki staną się większe niż dochód. Każde działanie i wymiana są korzystne z punktu widzenia człowieka, który ich dokonuje; w przeciwnym wypadku, by do nich nie przystąpił. Dalszym wnioskiem jest stwierdzenie, że nie ma potrzeby mar twić się czyimkolwiek bilansem handlowym. Dochód i wydatki danej osoby stanowią jej „bilans handlo wy”, a gdy dodamy do nich transakcje kredytowe, powstanie Jśr lans płatności”. Transakcje kredytow e m ogą skomplikować bilans, ale nie zmieniają jego istoty. Gdy wierzyciel udziela po życzki, dodaje ją do kolumny „pieniądze wypłacone” —jako wyda tek na zakup obietnicy, że dłużnik spłaci pożyczkę w przyszłości. W zamian za udzielenie takiej obietnicy dłużnik otrzymuje część teraźniejszego salda gotówkowego wierzyciela. Dłużnik zapisu je te środki w kolumnie „wpływy pieniężne” - jako przychód zi sprzedaży obietnicy wypłacenia pieniędzy w przyszłości. Obiet nice zapłaty mogą mieć okres zapadalności w dowolnym czasie w przyszłości, w zależności od ustaleń między wierzycielem i dłużnikiem. Generalnie rzecz biorąc, pożyczki udzielane są na okres od jednego dnia do wielu lat. Określonego dnia dłużnik spłaca pożyczkę i przekazuje część swego salda gotówkowego ™ Stwierdzenie, że „eksport finansuje import”, to po prostu stwierdzenie, że do chód finansuje wydatki.
219
wierzycielowi. Środki te pojawią się w kolumnie „pieniądze wy płacone” w bilansie dłużnika - stanowiąc spłatę długu - i w ko lumnie „pieniądze otrzymane” w bilansie wierzyciela - stano wiąc odzyskany dług. W podobny sposób zaksięgowane zostaną odsetki. Na temat bilansów płatności napisano w literaturze ekono micznej więcej nonsensów niż na temat jakiegokolwiek innego aspektu ekonomii. Jest to skutek braku analizy indywidualnych bilansów płatności. W zamian ekonomiści sformułowali mgliste, holistyczne pojęcia, jak „narodowy” bilans płatności, nie opiera jąc ich na działaniach i bilansach pojedynczych osób. Konsolidowanie bilansów płatności różnych osób jest moż liwe. W takich przypadkach bilanse płatności pokazu ją tylko trans akcje p ien iężn e p o m ię d zy g ru p ą osób a innym i osobam i, nie p o kazując transakcji w o b rę b ie g ru py.
Przykładowo rozpatrzmy skonsolidowany bilans płatności Antlers Lodge of Jonesville dla pewnego okresu czasu. Grupa ta ma trzech członków: A, B i C. Załóżmy, że ich indywidualne bi lanse płatności są takie, jak pokazane w tabeli 16. W skonsolidowanym bilansie Antlers Lodge płatności pie niężne pomiędzy członkami grupy nie będą uwidocznione. Bi lans wygląda więc następująco: S k o n s o l id o w a n y b il a n s p ia t n o ś c i, A n t l e r s L e D G l
Dochód pieniężny i^pkpny od „ludzi z zewnątrz” feksport)............................ 75 un. ; Zmniejszenie siada gotów- • kowego na transfery do ir 5 „ludzi z zewnątrz”................3 un. 78 un.
Wydatki pieniężne na dobra oferowane przez „ludzi z zewnątrz”......;......................,78
220
Skonsolidowany bilans mówi nam o działaniach członków grupy mniej niż indywidualne bilanse, gdyż nie pokazuje wymian wewnątrz grupy. Ten deficyt informacji staje się tym większy, im większą liczbę osób obejmuje bilans. Skonsolidowany bilans dla obywateli wielkiego kraju, takiego jak Stany Zjednoczone, za wiera mniej informacji o ich działalności gospodarczej niż skon solidowany bilans dla obywateli Kuby. A jeśli zgrupujemy razem wszystkich mieszkańców świata, ich skonsolidowany bilans płat ności wynosi dokładnie zero. Wszystkie transakcje wymienne są transakcjami wewnątrz grupy, a skonsolidowany bilans nie za wiera na ich temat żadnych informacji. Traktowani łącznie, miesz kańcy świata mają zerowy dochód „z zewnątrz” i zerowe wydat ki na „zewnętrzne dobra”146. T abela 16
A
B
C
5 un.
2 un.
RAZEM
Dochód pieniężny uzyskany od innych członków loży..... Dochód pieniężny uzyskany od „ludzi z zewnątrz”.........
3 un.
10 un.
20 un. 25 un. 30 un.
75 un.
Całkowity dochód pieniężny
25 un. 27 un. 33 un.
85 un.
Wydatki pieniężne na dobra oferowane przez innych członków loży.......... ........ Wydatki pieniężne na dobra oferowane przez „ludzi z zewnątrz”..................
2 un.
8 un.
0 un.
10 un.
22 un. 23 un. 33 un.
78 un.
Całkowite wydatki pieniężne 24 un. 31 un. 33 un.
88 un.
Zmiany salda gotówkowego
-3 un.
+1 un. -4 un.
0 un.
146 By zapoznać się z doskonałą i oryginalną analizą bilansów płatności poprowa dzoną w tym duchu, zob. Mises, Human Action, s. 447-449.
221
i | I i I i I I I I I i I I I f [ | fe p [ ‘ . p | ; F
Możemy uniknąć pomyłek towarzyszących często stosowa niu pojęcia handlu międzynarodowego, jeśli zrozumiemy, że skonsolidowane bilanse płatności budowane są w oparciu o transakcje dokonywane przez pojedyncze osoby, a narodowe bilanse płatnicze to tylko arbitralna forma pośrednia pomiędzy indywidualnymi bilansami a światowym bilansem płatniczym, który wynosi zero. Weźmy, na przykład, odwieczną troskę, że bilans handlowy danego regionu może być stale „niekorzystny”, co będzie powodowało wypływ złota, dopóki nie wypłynie ono całe. Jednakże wypływy złota to nie są skutki tajemniczych, boskich interwencji. To ludzie decydują, że z tego lub innego powodu zmniejszą swoje salda gotówkowe. Stan bilansu jest jedynie manifestacją dobrowolnych redukcji salda gotówkowego w pewnym regionie lub w ramach pewnej grupy osób. Troska o narodowe bilanse płatnicze to pochodna faktu, że statystyki rymujące transakcje między podmiotami po przeciwnych stronach granic państwowych są znacznie bogatsze i lepiej dostępne niż statystyki ujmujące inne transakcje. Powinno być jasne, że te same zasady mają zastosowanie wobec bilansu płatniczego Stanów Zjednoczonych, co wobec bilansów pojedynczego regionu, miasta, bloku, domu lub osoby. Żadna osoba lub grupa osób nie może cierpieć z powodu „niekorzystnego” bilansu, ajedynie z powodu niskiego dochodu lub zasobów majątkowych. Pozornie sensowne nawoływania, by pieniądze „zostały” w Stanach Zjednoczonych i obawy, by kraju nie zalały Stanie zagra niczne produkty”, itd., nabierają innej perspektywy, gdy zastosujemy je wobec, powiedzmy, rodziny złożonej z trzech braci Jones. Wyobraźmy sobie, że każdy brat będzie naciskał na pozostałych, by „kupowali tylko od Jonesów” i powstrzymywali się od kupowania produktów wytworzonych taniej przez innych ludzi, dzię ki czemu „pieniądze nie będą opuszczały rodziny”. W obu przypadkach przytoczona argumentacja ma tę samą wartość. Inna popularna argumentacja usprawiedliwia naród, który nie spłaca swojego długu, jeśli ,jego bilans płatności jest w stanie
222
fundamentalnego braku równowagi, będąc permanentnie nieko rzystnym”. Taki argument jest traktowany poważnie w stosun kach międzynarodowych. Lecz jak byśmy potraktowali pojedyn czego dłużnika, który posłużyłby się podobnym argumentem, by usprawiedliwić brak spłaty długu? Wierzyciel mógłby wygarnąć dłużnikowi, że cała jego argumentacja sprowadza się do tego, że woli on wydać pieniądze na to, co sprawia mu przyjemność, za miast na spłatę długu. Jeśli wyjrzymy poza zwyczajową holi styczną analizę, dostrzeżemy, że to samo można powiedzieć o zadłużeniu zagranicznym. 11. Pieniężne atrybuty dóbr A. QUASI-PIENIĄDZE . W rozdziale 3 omawialiśmy proces, w którym łatwo zip* walne towary wybierane są przez rynek jako środki wymiany, co znacznie zwiększa ich zbywalność, powodując, ze stają się coraz powszechniej używane w transakcjach, aż wreszcie mogą być nazwane pieniędzmi. Przyjęliśmy, że wykształca się jeden lub dwa środki wymiany, które stają się w pełni zbywalne i zostają pienią dzem. Inne towary są po prostu sprzedawane za pieniądze. Nie omawialiśmy kwestii stopni zbywalności dóbr. Niektóre dobra są bardziej zbywalne niż inne. Niektóre są tak łatwo zbywalne, że praktycznie osiągają status quasi-pieniędzy. Quasi-pieniądze nie stanowią części narodowej podaży pie niądza. Decydującym kryterium jest fakt, że nie można ich wy korzystać do regulowania długów ani nie stanowią one roszczeń do pieniędzy o określonej wartości nominalnej. Jednakże stano wią one aktywa w posiadaniu poszczególnych osób i uważane są za tak łatwo zbywalne, że rodzi to dodatkowy popyt na nie. Ich istnienie obniża popyt na pieniądz, gdyż ich posiadacze potrzebująmniej aktywów pieniężnych. Quasi-pieniężny status tych dóbr podnosi ich cenę.
223
W krajach orientalnych quasi-pieniędzmi są tradycyjnie klej noty. W krajach rozwiniętych funkcję tę pełnią zazwyczaj krót koterminowe papiery dłużne lub papiery wartościowe, na które istnieje szeroki rynek i można je łatwo sprzedać. Do quasi-pieniędzy zaliczają się obligacje o wysokim ratingu, niektóre akcje i towary. Obligacje spełniające funkcję quasi-pieniędzy mają wy ższą cenę, niż miałyby w innym przypadku, i dlatego inwestycja w nie przynosi niższy procentu l. B. WEKSLE W poprzednich podrozdziałach wspominaliśmy, że weksle nie są substytutami pieniądza, ale instrumentami kredytowymi. Substytuty pieniądza są roszczeniami do teraźniejszych pienię dzy, ekwiwalentem pokwitowań magazynowych. Lecz niektórzy krytycy twierdzą, że w Europie na początku dziewiętnastego wieku weksle jednak pełniły funkcję substytutów pieniądza. Były one w obiegu jako instrument płatności, którym regulowano należno ści, zanim nadeszła data ich wykupu, a ich wartość nominalna była zdyskontowana w zależności od okresu czasu, który pozo stał do dnia wykupu. Jednak nie były to substytuty pieniądza. Posiadacz weksla był wierzycielem. Każdy akceptant weksla musiał przyjąć na siebie zobowiązanie zapłaty sumy wekslowej i badana była jego zdolność kredytowa, by ocenić wiarygodność weksla. Mises stwierdził: Indosowanie weksla nie jest finalną płatnością; uwalnia ono wierzyciela tylko w ograniczonym _ stopniu. Jeśli weksel nie zostanie spłacony, zo bowiązania wierzyciela podlegają odnowieniu w większym stopniu niż wcześniej147148. 147 Por. Mises, Human Action, s. 459-461. 148 Mises, Theory o f Money and Credit, s. 285-286.
224
Dlatego weksle nie m ogą być sklasyfikowane jako substytu ty pieniądza. 12. K ursy w ym ienne w spółistniejących p ien ięd zy Do tej pory analizowaliśmy rynek w kategoriach pojedyn czego pieniądza i jego siły nabywczej. Analiza ta ma zastosowa nie do każdego środka wymiany istniejącego na rynku. Lecz jeśli na rynku jest więcej niż jeden środek wymiany, w jaki sposób ustala się relacja wymienna między nimi? Chociaż na nieskrępo wanym rynku istnieje tendencja do wyłonienia się jednego pie niądza, tendencja ta działa bardzo powoli. Jeśli dwa lub więcej towarów posiada odpowiednie cechy i są to towary szczególnie zbywalne, mogą koegzystować jako pieniądze. Każdy z nich bę dzie używany przez ludzi jako środek wymiany. Przez stulecia złoto i srebro były towarami, które równole gle pełniły funkcję pieniędzy. Oba charakteryzowały się dużąrzadkością, możliwością wykorzystania do powszechnie cenionych celów niepieniężnych, przenośnością, trwałością, itd. Złoto, jako znacznie cenniejsze na jednostkę wagi, uznawano za użyteczniej sze w większych transakcjach, a srebro w mniejszych. . \ Nie można przewidzieć, czy nadal na rynku używano by złota i srebra, czy też jedno z nich wyparłoby drugie jako powszechny środek wymiany. Pod koniec dziewiętnastego wieku większość zachodnich krajów przeprowadziła coup d ’eta t przeciwko sre bru, ustanawiając siłą monometaliczny standard149. Złoto i srebro mogły i współistniały jako pieniądze w tych samych krajach i na 149 B y zapoznać się z ostatnio ujawnionymi dowodami wskazującymi, że działanie takie w Stanach Zjednoczonych było celo w ą „zbrodnią przeciwko srebru”, a nie czystym przypadkiem, zob. Paul M. O ’Leary, „The Scene o f the Crime of 1873 Revisited”, Journal o f Political Economy, sierpień 1960, s. 3 8 8 -3 9 2 . Jeden z argu mentów na rzecz takiej interwencji rządowej głosi, że pozw oliła ona na uproszcze nie rozliczeń w gospodarce. Jednakże rynek m ógłby sam to zrobić, gdyby ludzie chcieli przeprowadzać w szystkie rozliczenia w złocie.
225 całym rynku światowym, albo jedno z nich było pieniądzem wjednym kraju, a drugie w innym. Nasza analiza kursu wymiany jest taka sama w obu przypadkach. W jaki sposób ustala się kurs wymiany dwóch (lub większej liczby) towarów pieniężnych? Dwa różne rodzaje pieniądza bę dzie można wymieniać w proporcji wynikającej z proporcji ich siły nabywczej w kategoriach wszystkich innych dóbr ekonomicz nych. Załóżmy, że w spółistnieją dwa pieniądze, złoto i srebro, i że siła nabywcza ^tata jest dwukrotnością siły nabywczej sre bra, tzn. że cena pieniężna każdego towaru jest dwukrotnie wy ższa w srebrze niż w złocie. Za jedną uncję złota można kupić 50 fontów masła, a za jedną uncję srebra 25 funtów masła. Jedną uncję złota będzie więc można wymienić na dwie uncje srebra; proporcja wymienna złota w stosunku do srebra będzie wynosić 1:2. Jeśli kurs wymiany odchyli się od proporcji 1:2, siły rynko we przywrócą go zgodnie z proporcją sił nabywczych. Równo wagowy kurs wymiany dwóch towarów pieniężnych nosi nazwę parytetu siły nabywczej. Załóżmy, Jjg kurs wymiany złota w stosunku do srebra to 1:3, czyli trzy uncje srebra za uncję złota. Jednocześnie siła na bywcza uncji złota jest dwukrotnie wyższa niż srebra. Ludziom będzie się opłacało sprzedać towary za złoto, wymienić złoto na srebro, a następnie wymienić srebro z powrotem na towary, osią gając zysk arbitrażowy. Przykładow o ludzie m ogą sprzedać 50 fontów masła za uncję złota, wymienić złoto na trzy uncje srebra, a następnie w ym ieni! srebro na 75 fontów masła, zysku jąc 25 fontów masła. Podobne korzyści można osiągnąć w przy padku wszystkich innych towarów. Arbitraż przywróci kurs wymiany złota na srebro zgodny z parytetem ich siły nabywczej. Fakt, że popyt posiadaczy złota na srebro wzrasta, gdyż chcą oni zarobić na działaniach arbitra żowych, uczyni srebro droższym w przeliczeniu na złoto i, od wrotnie, złoto tańszym w przeliczeniu na srebro. Kurs wymiany
226
obu metali będzie zmierzał do ustalenia się na poziomie 1:2. Po nadto posiadacze towarów w coraz większym stopniu zechcą je wymieniać na złoto, by skorzystać z możliwości arbitrażu, pod nosząc tym samym siłę nabywczą złota. Dodatkowo posiadacze srebra zakupią więcej towarów z myślą o zysku arbitrażowym i działanie to obniży siłę nabywczą srebra. Stąd stosunek mocy nabywczych zmieni się z 1:2 na 1:3. Proces ten zakończy się, gdy kurs wymiany ponownie stanie się zgodny z parytetem siły na bywczej i zniknie możliwość arbitrażu. Zyski arbitrażowe pro wadzą do eliminacji możliwości osiągania takich zysków i usta lenia się stanu równowagi. Należy zauważyć, że, na dłuższą metę, zmiana siły nabyw czej nie będzie prawdopodobnie istotna w procesie przywracania równowagi. Gdy zanikną zyski arbitrażowe, popyt prawdopodob nie powróci do stanu poprzedniego i odtworzy się pierwotny pa rytet siły nabywczej. W powyższym przypadku wyniesie on praw dopodobnie 1:2. A zatem możemy stwierdzić, że stosunek wymienny pomię dzy dwoma towarami pieniężnymi będzie dążył do ustalenia się na poziomie równym parytetowi ich sił nabywczych. Każde od chylenie się kursu wymiany od parytetu będzie prowadziło do samoeliminacji i ponownego ustalenia się kursu na poziomie pa rytetowym. Jest to wniosek prawdziwy dla wszystkich towarów pieniężnych, nawet jeśli używane są głównie w innych obszarach geograficznych. To, czy wymiany jednego pieniądza na inny za chodzą między obywatelami tego samego czy innych obszarów geograficznych, nie ma znaczenia z ekonomicznego punktu wi dzenia, pomijając kwestię kosztów transportu. Oczywiście nie będzie kursu wymiany między dwoma towarami pieniężnymi, jeśli używane są na dwóch kompletnie odseparowanych obszarach geograficznych i między mieszkańcami tych obszarów nie nastę pują transakcje wymienne. Jednakże jeśli transakcje wymienne mają miejsce, kurs wymiany będzie zawsze dążył do zrównania się z parytetem siły nabywczej.
227
Ekonomia nie pozw ala nam stwierdzić, czy gdyby rynek pie niądza pozostał wolny, złoto i srebro nadal funkcjonowałyby rów nolegle jako pieniądze. W przeszłości istniał zawsze dziwny opór przeciwko swobodzie współistnienia różnych towarów pienięż nych, których stosunek w ym ienny kształtowałby się w sposób naturalny. O tym, czy zarówno złoto, jak i srebro, czy też tylko jeden z tych towarów pieniężnych pozostałby jednostką rozra chunkową zależałoby od działających na rynku ludzi, którzy zde cydowaliby zgodnie ze sw oją w ygodą150. 13. Błędność rów nania w ym iany Podstawą na której oparliśmy wyjaśnienie pojęcia siły na bywczej pieniądza oraz zmian i konsekwencji zjawisk pienięż nych, była analiza indywidualnych działań. Agregaty, takie jak zagregowany popyt na pieniądz i zagregowana podaż pieniądza, traktowaliśmy jako w ynikow ą ich pojedynczych składników. W ten sposób teoria pieniądza została zintegrowana z ogólną teo rią ekonomii. Jednakże teoria pieniądza w amerykańskiej ekono mii (pomijając system Keynesowski, który omówimy później) przybrała zupełnie inną postać. Jej centralnym elementem stało
150 Zob. Mises, Theory o f Money and Credit, s. 179 i nast., oraz Jevons, Money and the Mechanism o f Exchange, s. 88-96. By zapoznać się z argumentacjąpopierającą równoległe standardy, zob. Isaiah W. Sylvester, Bullion Certificates as Currency (NewYork 1822); oraz William Brough, Open Mints and Free Banking (New York: G.P. Putnam’s Sons 1894), Sylvester, który był także zwolennikiem waluty opartej na stuprocentowych rezerwach kruszcu, pracował jako urzędnik Urzędu Probier czego Stanów Zjednoczonych. Na temat historycznych przykładów udanego funkcjonowania równoległych stan dardów, zob. Luigi Einaudi, „The Theory of Imaginary Money from Charlemange to the French Revolution” w: F. C. Lane i J. C. Riemersa (red.). Enterprise and Secular Change (Homewood, 111.: Richard D. Irwin 1953), s. 229-261; Robert Sabatino Lopez, „Back to Gold, 1252”, Economic History Review, kwiecień 1956, s. 224; oraz Arthur N. Young, „Saudi Arabian Currency and Finance”, The Middle East Journal, lato 1953, s. 361—380.
228
się quasi-matematyczne, holistyczne równanie wymiany, pocho dzące zwłaszcza od Irvinga Fishera. Dominacja tego błędnego podejścia skłania do poddania go szczegółowej krytyce. Klasyczne przedstawienie równania wymiany można zna leźć w Purchasing P ow er o f M oney autorstwa Irvinga Fishera151, Fisher stwierdza, że głównym celem jego książki jest zbadanie „przyczyn determinujących siłę nabywczą pieniądza”. Słusznie definiuj e on pieniądz jako powszechnie akceptowany środek wy miany, a siłę nabywczą jako „ilości innych dóbr, które można zakupić za określoną ilość danego dobra”152. Wyjaśnia, że im niż sza cena dóbr, tym więcej można ich zakupić za daną ilość pie niądza i dlatego tym wyższa jest jego siła nabywcza. I vice versa, jeśli ceny dóbr wzrosną. Jest to prawda; ale zaraz później Fisher formułuje wniosek, który nie wynika z przedstawionych przesła nek: „Krótko mówiąc, siła nabywcza pieniądza jest odwrotno ścią poziomu cen; a zatem badanie siły nabywczej pieniądza jest tożsame z badaniem poziomów cen”153. Od tej pory Fisher zajmuje się badaniem czynników kształtujących „poziom cen”. Swoim „krótko mówiąc” Fisher przeskoczył od rzeczywiście istniejące go wachlarza poszczególnych cen niezliczonych dóbr do fikcyjnego „poziomu cen”, bez omówienia poważnych mankamentów tego pojęcia. Kwestią błędności pojęcia „poziomu cen” zajmiemy się wkrótce. „Poziom cen” determinują rzekomo trzy czynniki o charak terze agregatowym: ilość pieniądza w obiegu, „prędkość obiegu pieniądza’8 przeciętna liczba transakcji, W których uczestniczy jednostka pieniądza w danym okresie - i całkowita ilość dóbr zakupionych za pieniądze. Czynniki te łączy ze sobą słynne równanie wymiany: M V = PT. Fisher konstruuje to równanie następująco: najpierw rozważmy pojedynczą transakcję wymiennąiii Fisher, Purchasing Power o f Money, zwłaszcza s, 13 i nast. 152 Ib id , s. 13.. 153 Ibid, s. 14.
|
| j j
j
i |
229 Smith kupuje 10 funtów cukru po 7 centów za funt154. Dochodzi do wymiany, w wyniku której Smith przekazuje Jonesowi 70 cen tów, a Jones przekazuje Smithowi 10 funtów cukru. Z tego faktu Fisher jakimś sposobem dedukuje, że „10 funtów cukru zostało uznane za równe 70 centom i fakt ten można wyrazić następują co: 70 centów = 10 funtów pomnożone przez 7 centów za funt”155. Powyższe założenie o równości nie jest bynajmniej oczywiste, jak zdaje się przyjmować Fisher, lecz stanowi połączenie błędu i truizmu. Kto „uznał” 10 funtów cukru za równe 70 centom? Z pewnością nie Smith, nabywca cukru. Zakupił on cukier wła śnie dlatego, że obie ilości m ają dla niego nierówną wartość; 10 funtów cukru jest dla niego cenniejsze niż 70 centów i dlatego dokonał wymiany. Z kolei Jones, sprzedawca cukru, dokonał wy miany dlatego, że dla niego wartości obu dóbr były nierówne wprzeciwną stronę, tzn. cenił on sobie 70 centów wyżej niż sprze dany cukier. Strony transakcji nigdy nie wartościują wymienia nych dóbr jednakowo. Występowanie jakiejś równości między dobrami będącymi przedmiotami transakcji wymiennej to złudze nie, które prześladuje teorię ekonomii od czasów Arystotelesa i zdumiewające jest, że Fisher, generalnie zwolennik subiektyw nej teorii wartości, wpadł w tę odwieczną pułapkę. Nie istnieje równość wartości wymienianych dóbr, w tym przypadku pienię dzy i cukru. Czy istnieje więc równość w innym aspekcie, której znalezienie mogłoby uratować doktrynę Fishera? Oczywiście nie; nie ma równości wagi, długości ani innych wymiarów. Lecz dla Fishera przedstawione równanie reprezentuje równość wartości między „stroną pieniężną” a „stroną dóbr”. Fisher stwierdza: Całkowita kwota pieniężna, która została zapła cona, jest równa co do wartości całkowitej war154 Używamy tutaj „dolarów” i „centów” zamiast jednostek wagowych złota dla uproszczenia oraz dlatego, że sam Fisher posługiwał się tymi nazwami. 155 Fisher, Purchasing Power o f Money, s. 16.
230 tości zakupionych dóbr. Równanie m a więc stro nę pieniężną i stronę dóbr. Strona pieniężna to całkowita zapłacona kwota pieniężna. (...) Stro na dóbr to ilości wymienionych dóbr pomnożo ne przez odpowiednie ceny156. Jednakże nawet jeśli przyjrzymy się zagadnieniu od strony pojedynczej wymiany, odkładając na bok problemy związane z holistycznym pojęciem „ogółu wymian”, nie możemy stwier dzić istnienia takiej równości i wyciągać na jej podstawie wnio sków ekonomicznych. Nie ma „strony wartości pieniężnej” rów nej „stronie wartości dóbr”. Znak równości nie jest tu uprawniony. Jak zatem można wyjaśnić fakt, że znak równości w równa niu Fishera, jak też całe równanie, zyskały powszechną akcepta cję? Odpowiedź brzmi, że z matematycznego punktu widzenia równanie jest oczywistym truizmem: 70 centów = 1 0 funtów cukru x 7 centów za funt cukru. Innymi słowy, 70 centów = 70 centów. Ten truizm nie zwiększa naszej wiedzy o jakichkolwiek faktach ekonomicznych157. Możliwe byłoby sformułowanie nie skończonej liczby podobnych równań, na podstawie których moż na by pisać ezoteryczne artykuły i książki. Przykładowo mogli byśmy napisać, że: . ,
,
' ..'
liczba uczniów w klasie ' 100 ziaren piasku
,
, ,
70 centów = 100 ziaren piasku x ----------------------------------+ 70 centów—liczba uczniów w klasie
Na tej podstawie moglibyśmy stwierdzić, że „czynniki de terminujące” ilość pieniądza to: liczba ziaren piasku, liczba uczniów w klasie i ilość pieniądza. W równaniu Fishera wystę pują tak naprawdę dwie strony pieniężne, obie identyczne. Inny156 Ibid., s. 17. 157 Greidanus słusznie nazywa ten rodzaj równania „absurdalnym prototypem rów nań formułowanych przez ekwiwalistów” wyznających nowoczesną„ekonomię księ gowego, a nie ekonomisty”. Greidanus, Value o f Money, s. 196.
231
mi słowy, jest to tożsamość, a nie równanie. Stwierdzenie, że ta kie równanie nie niesie z sobą zbyt dużo informacji, jest oczywi stością. Równanie to mówi nam tylko, że całkowita kwota otrzy mana w wyniku transakcji je st równa całkowitej kwocie oddanej w wyniku transakcji —niewątpliwie mało interesujący truizm. Rozważmy ponownie elementy równania pod kątem deter minantów ceny, gdyż jest to nasz główny przedmiot zaintereso wania. Pierwotne Fisherowskie równanie wymiany dla pojedyn czej transakcji można przekształcić w następujące równanie: 7 centów _ 70 centów 1junt cukru 10 funtów cukru
Fisher uważa, że to równanie zawiera istotną informację, iż cenę determinuje całkowita ilość wydanego pieniądza podzielo na przez całkowitą podaż sprzedanych dóbr. Oczywiście w rze czywistości równanie to nie mówi nam nic o determinantach ceny. Moglibyśmy utworzyć równie truistyczne równanie: 7 centów 1junt cukru
70 centów 100 buszli pszenicy 100 buszli pszenicy 10 funtów cukru
To równanie jest m atem atyęaie tak samo poprawne jak poprzednie i, przyjmując sposób rozumowania samego Fishera, moglibyśmy zarzucić mn* że „pominął w swoim równaniu cenę pszenicy”. Moglibyśmy bez trudu utworzyć nieskończenie wiele równań zawierających nieskończoną liczbę skomplikowanych czynników, które „determinują” cenę. Jedyna wiedza o determinantach ceny, jaką możemy zdobyć, to wiedza wydedukowana logicznie z aksjomatów prakseologicznych. Matematyka może w najlepszym razie przekształcić uprzed nio zdobytą wiedzę w mniej zrozumiałą postać; a najpewniej, jak w tym przypadku, wprowadzi czytelnika w błąd. Cenę w transak cji zakupu cukru można opisać za pomocą dowolnej liczby truistycznych równań, lecz tak naprawdę determinują ją podaż i po-
232
pyt ze strony uczestników transakcji, a te wielkości są z kolei determinowane przez użyteczność obu dóbr dla nabywcy i sprze dawcy. Takie podejście, a nie jałowe operacje matematyczne, może wzbogacić naszą wiedzę teoretyczną. Jeśli uznamy, że Fisherowskie równanie wymiany pokazuje nam determinanty ceny, to musielibyśmy stwierdzić, że są nimi „70 centów” i „10 funtów cukruj Lecz powinno być jasne, że p rzed m io ty nie mogą deter minować cen. P rzedm ioty , czy są to pieniądze, cukier, czy cokol wiek innego, nie mogą podejmować działań. Nie mogą ustana wiać cen ani krzywych podaży lub popytu. Może się to stać tylko na drodze ludzkiego działania ; tylko pojedyncze osoby mogą de cydować, czy będą kupować, czy nie. Tylko ich skale wartości determinują ceny. Głębokim błędem leżącym u podstaw Fisherowskiego równania wymiany jest pominięcie ludzkiego działa nia i obdarzenie przedmiotów kontrolą nad życiem gospodarczym. Albo więc równanie wymiany jest trywialnym truizmem - a w ta kim przypadku nie jest ono lepsze od miliona innych truistycznych równań i nie ma na nie miejsca w nauce, która powinna opierać się na prostocie i ekonomii metod - albo jego zadaniem jest przekazanie ważnych prawd o ekonomii i determinacji cen. Lecz w takim przypadku równanie to, zamiast prawidłowej ana lizy logicznej przyczyn wynikających z ludzkiego działania, przed stawia nam mylące tezy oparte na założeniu* ie działania podej mowane są przez przedmioty. W najlepszym razie równanie Fishera jest zbędne i oczywiste; w najgorszym - jest błędne i mylące, chociaż Fisher wierzył, że przekazuje ważne prawdy o przyczynach cen. Równanie Fishera jest więc szkodliwym błędem, nawet jeśli dotyczy pojedynczej transakcji. A tym bardziej, gdy odniesiemy je do „gospodarki jako całości” ! Dla Fishera był to prosty zabieg. „Równanie wymiany jest po prostu sumą równań opisujących pojedyncze wymiany”158 w danym okresie. Załóżmy, dla dobra 158 Fisher, Purchasing Power o f Money, s. 16.
233 argumentacji, że wszystko jest w porządku z pojedynczymi rów naniami Fishera i rozważmy jego pomysł ich „zsumowania” w celu uzyskania jednego równania dla gospodarki jako całości. Zapomnijmy także o trudnościach ze statystycznym określeniem wielkości rynkowych w danej sytuacji historycznej. Spójrzmy na kilka pojedynczych transakcji w rodzaju tych, które Fisher pró buje zsumować w całkowite równanie wymiany: A wymienia 70 centów na 10 funtów cukru B wymienia 10 dolarów na 1 kapelusz C wymienia 60 centów na 1 funt masła D wymienia 500 dolarów na 1 telewizor Jakie jest „równanie wymiany” dla tej społeczności? Rzecz jasna, zsumowanie wydanych pieniędzy nie stanowi problemu —" będzie to kwota 511 dolarów i 30 centów. Lecz co z drugą stroną równania? Jeśli będziemy chcieli stworzyć truistyczne równanie, to możemy zwyczajnie napisać 511,30 dolarów po jego drugiej stronie. Ta procedura do niczego nas oczywiście nie doprowadzi. Fisher nie mógłby na niej poprzestać, jeśli chciałby znaleźć de terminanty cen albo „poziomu cen”. A jednak pozostaje on na etapie truizmów: 511,30 dolarów =
1 centów . , , 10 dolarów , , . ------ :— x 10 funtów cukru + —---- ----- * 1kapelusz 1Junt cukru 1kapelusz
60 centów , . . 500 dolarów 4 , . + ---------------x 1 j unf masła + --------------- x 1telewizor 1funt masła 1telewizor
Tak właśnie postępuje Fisher i nadal jest to ten sam truizm, że „całkowita wydana kwota równa się całkowitej wydanej kwo cie”. Nic nie zmienia wprowadzenie zapisu p % Q ,p 'x Q ' itd., gdzie p oznacza cenę, a Q ilość dobra, a więc E = całkowita wy dana kwota * pQ + p'Q ' + p"Q " + ... itd. Zapisanie równania w formie symbolicznej nie dodaje mu sensu ani użyteczności.
234 Usiłując znaleźć przyczyny określające poziom cen, Fisher musi pójść dalej. Już wiemy, że nawet w przypadku pojedynczej transakcji równanie p » (EIQ) (cena równa się całkowitej wyda nej kwocie podzielonej przez ilość sprzedanych dóbr) jest tru izmem i jest błędne, jeśli chcemy się nim posłużyć do analizy determinantów ceny. (Jest to równanie na cenę cukru w Fisherowskiej symbolicznej formie). O ile gorsza jest podjęta przez Fishera próba sformułowania takiego równania dla całej społecz ności i wykorzystania go do odkrycia determinantów mitycznego „poziomu cen” ! Dla uproszczenia posłużmy się tylko dwiema transakcjami, przeprowadzonymi przez A i B, na zakup cukru i kapelusza. Całkowita wydana kwota pieniężna, E , równa się 10,70 dolarów, co oczywiście równa się całkowitej kwocie otrzy manej, pQ + p'Q '. Lecz Fisher szuka równania, które wyjaśniałoby poziom cen; dlatego wprowadza pojęcie „przeciętnego poziomu cen”, P, i całkowitej ilości sprzedanych dóbr, T. Ema. się równać PI. Lecz przejście od truizmu E = pQ + p 'Q ' ... do równania E = PT nie może być przeprowadzone tak gładko, jak uważa Fishet Praw dę powiedziawszy, to - jeśli jesteśmy zainteresowani wyjaśnie niem życia gospodarczego - nie możemy takiej transformacji dokonać w ogóle. Na przykład, czym będzie T dla naszych dwóch (albo dla czterech) transakcji? W jaki sposób 10 funtów cukru można do dać do jednego kapelusza lub jednego funta masła, by uzyskać 7? Oczywiście nie można wykonać takiego sumowania i holistycz ne T, czyli całkowita fizyczna ilość wymienionych dóbr, to poję cie pozbawione sensu i nie można go wykorzystać w analizie na ukowej. Jeśli T jest pojęciem nonsensownym, to musi nim być również P, gdyż obie wartości mają się zmieniać odwrotnie pro porcjonalnie, jeśli E ma pozostać stałe. Ale co właściwie może my powiedzieć o samym P I W naszym przykładzie mamy do czynienia z wachlarzem cen, takich jak 7 centów za funt, 10 dola rów za kapelusz, itd. Jaki jest tu poziom cen? Jest jasne, że nie ma
235 żadnego poziomu cen, a tylko pojedyncze ceny. Ale czy nie moż na by jakoś tych cen uśrednić, by uzyskać definicję „poziomu cen”? Fisher ulega złudzeniu, że jest to możliwe. Ceny są w jego równaniu jakimś sposobem uśrednione, dzięki czemu powstaje P. Wiemy, że P m ĘEłT) i pozostaje tylko „statystyczne” zadanie uzy skania T. Jednakże koncepcja uśredniania cen jest popularnym błędem. Łatwo wykazać, że nie m ożn a uśrednić cen różnych towarów. W naszym przykładzie posłużymy się prostą średnią, ale nasze wnioski będą równie prawdziwe dla wszelkich „wa żonych średnich”, zalecanych przez Fishera lub kogokolwiek in nego. Czymjest średnia? Po zastanowieniu się musimy stwierdzić, że aby wyciągnąć średnią z kilku wielkości, musimy je najpierw zsumować. Aby dodać do siebie różne przedmioty, muszą mieć one wspólną jed n o stk ę i to właśnie ta jednostka będzie dodawa na. Można dodawać do siebie tylko jednorodne jednostki. Jeśli jeden obiekt ma długość 10 jardów, drugi ma długość 15 jardów, a trzeci 20 jardów, możemy uzyskać ich średnią długość, sumu jąc liczbę jardów i dzieląc wynik przez trzy, uzyskując średnią 15jardów. Ceny pieniężne wyrażone są w proporcjach jednostek: centy na funt cukru, centy na kapelusz, centy na funt masła, itd. Załóżmy, że mamy dwie ceny: 1 centów 1funt cukru
' -----------------------------------
.
i
lOOOwiifif
--------------------------
1kapelusz
Czy te dwie ceny można uśrednić? Czy możemy dodać 1 000 i 7, uzyskać 1 007 centów i podzielić tę kwotę przez coś, aby uzyskać poziom cen? Oczywiście nie. Prosta algebra pokazuje, że chcąc uzyskać sumę obu ułamków w centach (a nie ma innej wspólnej jednostki), możemy to zrobić tylko tak: , (7 kapeluszy i 1000 funtów cukru) centów (kapelusze)(funty cukru)
236
Oczywiście ani licznik, ani mianownik nie m ają sensu. Zawarte tam jednostki są niewspółmierne. Bardziej skomplikowane Fisherowskie pojęcie średniej ważonej, gdzie ceny ważone są zgodnie z ilościami każdego dobra, rozwiązuje problem jednostek w liczniku, lecz nie w mianowniku:
j
1
j j
r _ pQ +p'Q'+PM Q" Q + Q'+Q"
Wszystkie pQ to pieniądze, ale same Q to nadal różne jed nostki. Jakakolwiek koncepcja przeciętnego poziomu cen nie ma sensu, ponieważ oznacza dodawanie lub mnożenie różnych dóbr, takich jak masło, kapelusze, cukier, itd., które liczone są w od- ] miennych jednostkach. Nie można dodać do siebie nawet funtów cukru i funtów masła, ponieważ są to różne dobra i będą one ina czej wyceniane. A jeśli ktoś mimo wszystko chciałby używać jed nostki wagi takiej jak funt jako wspólnej jednostki dla wszyst kich dóbr, to jak niby miałby obliczyć ciężar koncertu albo usługi medycznej lub prawnej?159 ; • Jest jasne, że iloczyn P T w całkowitym równaniu wymiany j to zupełnie błędny koncept. Podczas gdy równanie E = pQ dla pojedynczej transakcji to przynajmniej truizm, który wprawdzie nic nam nie mówi, ale nie zawiera błędu, o tyle równanie E -P T j dla całego społeczeństwa jest po prostu fałszywe. Nie można j w sposób sensowny zdefiniować ani P , ani T, a byłoby to koniecz- j jeśli równanie miałoby być prawdziwe. Zostaje nam tylko E = pQ + p 'Q r, itd., które sprowadza się do bezużytecznego tru- j izmu E = E im. By zapoznać Się z błyskotliwą krytyką efektów, j akie przynieść tworzenie j średnich nawet wtedy, gdy współmierna jednostka istnieje, zob. Louis M. Sparado, „Averages and Aggregates in Economics” w: On Freedom and Free Enterprise (Prin ceton, NX: D. Van Nostrand 1956), s. 140-160. 160 Zob. Clark Warburton, „Elementary Algebra Mid the Equation of Exchange”, American Economic Review, czerwiec 1953, s. 358-361. Zob, także Mises, Human i Action, s, 396; B, M. Anderson, Jr., The Value o f Money (New York: Macmillan j & Co. 1926), s. 154-164; oraz Greidanus, Value o f Money, s. 59-62.
j
237
Ponieważ pojęcie przeciętnego poziomu cen, P , jest błędne, tojasne jest, że równania Fishera nie można wykorzystać do uka zania determinantów cen. Fisher twierdzi, że jeśli E się podwaja, a T pozostaje takie samo, to P - poziom cen - musi się podwoić. Na poziomie holistycznym nie jest to nawet truizm; jest to fałsz, ponieważ nie można zdefiniować w sposób sensowny ani P, ani T, Wszystko, co możemy powiedzieć, to, że gdy E się podwaja, to E się podwaja. W przypadku pojedynczej transakcji równanie Fishera przynajmniej niesie jakąś treść; jeśli człowiek wyda 1,40 dolara na 10 funtów cukru, a nie tak jak poprzednio 70 centów, to widzimy, że cena podwoiła się z 7 do 14 centów za funt. Lecz jest to tylko matematyczny truizm, niemówiący nam nic o czynni kach przyczynowych. Sam Fisher nigdy nie próbował stosować swojego równania do wyjaśnienia poszczególnych cen; uznawał, że logiczna analiza podaży i popytu jest tu znacznie właściwsza. Korzystał tylko z holistycznego równania, które jego zdaniem wyjaśniało determinanty poziomu cen i było specjalnie przekształ cone, by spełniać tę funkcję. Jednakże równanie holistyczne jest błędne, a poziom cen pozostaje mitem, niedefiniowalnym poję ciem. Rozważmy drugą stronę równania E —MV, czyli przeciętną ilość pieniądza w obiegu w danym okresie pomnożoną przez prze ciętną prędkość obiegu. V to absurdalny koncept. Nawet Fisher w przypadku innych elementów równania uznawał konieczność tworzenia wielkości całkowitych w oparciu o pojedyncze wymia ny. Nie powiodło mu się zbudowanie T z pojedynczych Q, ani P z pojedynczych p , ale przynajmniej próbował. Lecz jeśli chodzi o V, to ja k a j e s t p rę d k o ść p o jed yn czej transakcjil Prędkość nie jest niezależną zmienną. V w równaniu Fishera nie może być zde finiowane inaczej niż jako iloraz E/M , w każdym przypadku i dla każdego okresu. Jeśli w przeciągu pewnej godziny wydam 10 dolarów na kapelusz, i moje saldo gotówkowe (czyli M) dla tej godziny wynosi 200 dolarów, to, z definicji, moje V wynosi
238
Przeciętna ilość pieniądza w moim saldzie gotówkowym wyno siła 200 dolarów, każdym dolarem obróciłem przeciętnie V20raza, wydając w konsekwencji 10 dolarów w tym okresie. Lecz absur dem jest wprowadzanie do równania jakiejkolwiek wielkości, je śli nie można jej zdefiniować niezależnie od innych wielkości występujących w równaniu. Fisher powiększa absurd, przypisu jąc M i V funkcję niezależnych determinantów E, co pozwala mu dojść do upragnionego wniosku, że jeśli M podwaja się, a V\ T pozostają stałe, to P —poziom cen —również się podwoi. Lecz ponieważ Fjest równe E/M , to mamy tak naprawdę do czynienia z równaniem: M x (E/M) —PT, albo po prostu E ***PT, naszym pierwotnym równaniem. Jest to kolony sposób, by dowieść po rażki Fishera w jego usiłowaniach sformułowania równania po kazującego proporcjonalną zależność poziomu cm i field pie niądza. Grupa ekonomistów z Cambridge —Pigou, Robertson i inni —usiłowała zrehabilitować równanie Fishera poprzez eliminację V i wprowadzenie w to miejsce zasady, że całkowita podaż pie niądza równa się całkowitemu popytowi na pieniądz. Ich równa nie nie jest jednakże szczególnym postępem, gdyż zachowali błęd ne holistyczne pojęcia P iT ,a ich A:jest po prostu odwrotnością F i posiada wszystkie jego wady. Ponieważ Vnie j est niezależnie definiowalną zmienną, z rów nania musi zostać wyeliminowane również M, przez co równania Fishera (oraz ekonomistów z Cambridge) nie można wykorzy stać do przedstawienia „ilościowej teorii pieniądza”. A ponieważ M i V muszą zniknąć, istnieje nieskończona liczba innych „rów nań wymiany”, które moglibyśmy, w sposób równie nieupraw niony, uważać za wskazówkę w kwestii „determinantów pozio mu cen”. Przykładowo moglibyśmy zagregowany zasób cukru w gospodarce nazwać S, a stosunek E do całkowitego zasobu cukru moglibyśmy nazwać „przeciętnym obrotem cukrem” i oznaczyć jako U. Otrzymalibyśmy nowe „równanie wymiany”: SU = PT.
239
Na tej podstawie moglibyśmy stwierdzić, że zasób cukru jest głów nym determinantem poziomu cen. Albo moglibyśmy wstawić do równania A równe liczbie sprzedawców w kraju oraz JT równe całkowitym wydatkom w przeliczeniu na sprzedawcę i uzyskali byśmy nowy zestaw „determinantów” w nowym równaniu. I tak dalej. Powyższy psy k ład pokazuje, że teoria ekonomii nie może opierać się na równaniach. Równanie Pishera było przez wiele lat popularne, ponieważ uważano, że zawiera użyteczną wiedzę ekonomiczną. Wydaje się, iż przedstawia ono rozsądną (w opar ciu o inne kryteria) ilościową teorię pieniądza. W rzeczywistości wprowadza ono tylko w błąd. Pod adresem Fishera można wysunąć też inne zarzuty: uży wa on indeksów liczbowych, które w najlepszym razie mogą mie rzyć tylko zmianę wartości zmiennej, a nie jej wartość w danym czasie; używa indeksu T definiowanego w kategoriach P oraz P definiowanego w kategoriach T\ nie uznaje, że pieniądz jest to warem; używa równań matematycznych do opisu zjawisk, które nie opierają się na stałych liczbowych i nie jest możliwe czynie nie w stosunku do nich predykcji ilościowych. Poza tym, nawet jeśli równanie wymiany byłoby prawidłowe, mogłoby w najlep szym razie opisywać warunki panujące w okresie przeciętnym. Nie można by się nim posłużyć do opisania ścieżki z jednego stanu statycznego do innego. Przyznał to nawet sam Fisher, zga dzając się ze zdaniem, że zmiana M zawsze wpłynęłaby na war tość V, a zatem nie można wyizolować wpływu M na P. W odpo wiedzi stwierdził, że po okresie „przejściowym” wartość V powróciłaby do pewnej stałej wielkości i wpływ V na P byłby proporcjonalny. Nie widać jednak powodu, by tak się miało dziać. Tak czy inaczej, argumentów za usunięciem równania wymiany z literatury ekonomicznej jest dosyć.
240 14. Błędność idei pom iaru i stabilizacji SN P A. POMIAR W dawnych czasach, zanim rozwinęła się nauka ekonomii, ludzie naiwnie zakładali, że wartość pieniądza pozostaje zawsze niezmienna. „Wartość” uważano za wielkość obiektywną przy pisaną pewnym przedmiotom i relacjom między nimi, a pieniądz był miarą wartości dóbr i ich zmian. Wartość jednostki pienięż nej, jej siłę nabywczą w odniesieniu do innych dóbr, uważano za stałą161. Koncepcję stałego standardu pomiaru, znaną dobrze na ukom przyrodniczym (gdzie stosuje się wagę, długość, itd.), bez zastanowienia zastosowano wobec ludzkiego działania. Ekonomiści odkryli i wykazali, że wartość pieniądza nie jest stała. SNP może się zmieniać i zmienia się w odpowiedzi na zmia ny podaży pieniądza i popytu na niego. Pojedyncze ceny pienięż ne, jak wiemy z podrozdziału 8, zdeterminowane są przez zasób pieniądza i popyt na niego, jak również przez zasób każdego do bra i popyt na to dobro, f e t zatem jasne, że relacja pieniężna oraz popyt na każde dobro i jego zasób są ze sobą splecione w każdej transakcji poprzez cenę. Gdy Smith decyduje, czy kupić kape lusz za dwie uncje złota, kładzie na szali użyteczność, jaką ma dla niego kapelusz, z użytecznością jak ą mają dla niego dwie uncje złota. Każda cena jest więc uzależniona od zasobu dobra, zasobu pieniądza oraz popytu na pieniądz i na dobro (wynikają cego z indywidualnie postrzeganej użyteczności). Relacja pienięż na zawarta je s t w popycie i podaży i nie można jej od nich od dzielić. Jeśli następuje zmiana podaży pieniądza lub popytu na niego, zmiana ta nie będzie neutralna, lecz wpłynie na popyt na dobra i na ceny w różnych proporcjach. Nie ma sposobu, by od dzielnie pomierzyć zmiany SNP i zmiany cen poszczególnych dóbr. 161 W konwencjonalnej księgowości przyjmuje się stałą wartość jednostki pienięż nej.
i
24 i
Fakt, że wykorzystanie pieniądza jako środka wymiany pozwala nam na obliczanie relatywnych kursów wymiany różnych dóbr, podsunęło niektórym ekonomistom myśl, że można osobno mierzyć zmiany w SNP. A zatem jeśli stwierdzimy, że jeden ka[ pelusz jest „wart” 100 funtów cukru, albo że za jeden telewizor [ można by dostać 50 kapeluszy, to powstaje pokusa, by zapomnieć^ że są to czysto hipotetyczne relacje wymienne, które mogą być zrealizowane tylko poprzez transakcje pieniężne, i uznać, że litr | nieje jakiś świat barteru, którego te dobra są częścią. W tym mi tycznym świecie relacje wymienne jednych dóbr na inne istnieją niezależnie od transakcji pieniężnych, a w takim razie możliwym wydaje się opracowanie jakiejś metody odseparowania wartości pieniądza od relatywnych wartości różnych dóbr i uznania war tości pieniądza za wyznacznik tych relacji. Jednakże taki świat | barteru jest czystym wytworem wyobraźni. Wzajemne relacje wymienne różnych dóbr są tylko historycznym przejawem doko nanych w przeszłości transakcji, które mogły być przeprowadzo ne tylko z użyciem pieniądza. Załóżmy, że w dniu pierwszym na SNP będzie się składał następujący wachlarz cen:
I I
10 centów za funt cukru 10 dolarów za kapelusz 500 dolarów za telewizor 5 dolarów za godzinę usługi prawnej Jonesa. Załóżmy teraz, że w dniu drugim obowiązuje następujący wachlarz cen tych samych dóbr:15 15 centów za funt cukru 20 dolarów za kapelusz 300 dolarów za telewizor 8 dolarów za usługę prawną Jonesa.
242
Co się stało z SNP w tym okresie? Jako ekonomiści możemy tylko powiedzieć, że za jednego dolara można teraz kupić V20za miast ¥ _ kapelusza, V300 zamiast V500 telewizora, itd. W ten spo sób możemy opisać (jeśli znamy liczby) zmiany poszczególnych cen. Lecz jaką część wzrostu ceny kapelusza można przypisać wzrostowi popytu na kapelusze, a jaką spadkowi popytu na pie niądz? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie. N ie możemy nawet być pewni, czy SNP wzrosła, czy spadła. Wiemy tylko, że spadła siła nabywcza pieniądza, jeśli chodzi o możliwość zakupu cukru, kapeluszy i usług prawnych, a wzrosła, jeśli chodzi o możliwość zakupu telewizorów. Nawet gdyby wszystkie ceny wzrosły, nie wiedzielibyśmy, o ile spadła SNP i nie wiedzielibyśmy, w jakim stopniu jej wzrost wynikał ze w zrostu popytu na pieniądz, a w jakim ze zmian zasobów dóbr. Gdyby podaż pieniądza zmie niła się w tym czasie* nie wiedzielibyśmy, w jakim stopniu zmia na cen wynikała ze wzrostu podaży pieniądza, a w jakim z innych determinantów. Wszystkie determinanty zmieniają się cały czas. W rzeczy wistym świecie ludzkiego działania żadna determinanta nie może być wykorzystana jako stały punkt odniesienia; cała sytuacja zmienia itę w odpowiedzi na zmiany zasobów surowców i pro duktów m m zmiany ludzkich wartościowań. Przede wszystkim trzeba pamiętać o jednym, gdy stykamy się z teoriami ekonomi stów matematycznych: w ludzkim działaniu nie ma stałych ilościo wych162. Nieuniknionym następstwem tego jest fakt, że wszystkie prakseologiczno-ekonomiczne prawa są jakościowe, a nie iloś ciowe. Metoda pomiaru zmian w SNP oparta na indeksach liczbo wych to próba zgrupowania wszystkich dóbr, których wzajemne 162 Profesor Mises zwrócił uwagę, że twierdzenie ekonomistów matematycznych, iż ich zadanie jest utrudnione przez fakt, że w ludzkim działaniu występuje „wiele zmiennych”, jest umniejszeniem problemu, albowiem wszystkie determinanty są zmiennymi i, w odróżnieniu od nauk naturalnych, nie ma żadnych stałych.
243
kursy wymienne pozostają stałe, co miałoby umożliwić wycią gnięcie jakiejś ogólnej średniej pozwalającej mierzyć zmiany w samej SNP. Lecz, jak się przekonaliśmy, taki osobny pomiar zmian SNP jest niemożliwy. Jedyna próba wykorzystania indeksów liczbowych, w której jest jakieś ziarno sensu, to konstruowanie wielkości wagowych dla okresu bazowego. Każda cena uzyskuje wagę w oparciu 0 ilość sprzedanego dobra w okresie bazowym i wagi te reprezentujątypowy „koszyk rynkowy” określający proporcje dóbr za kupionych w tym okresie. Jednakże podejście to napotyka nieprzezwyciężalne trudności. Przede wszystkim nie ma kogoś takiego ja k przeciętny nabywca lub gospodyni domowa. Są tylko pojedynczy nabywcy i każdy nabywca kupuje różne dobra w róż nej proporcji. Jeśli jedna osoba kupuje telewizor, a inna idzie do kina, każda z tych czynności jest wynikiem innych skal wartości 1każda inaczej wpływa na cenę towarów. Nie ma „przeciętnej osoby”, która częściowo idzie do kina i kupuje część telewizora. Nie ma więc „przeciętnej gospodyni domowej” kupującej okre ślonąproporcję całkowitej ilości dóbr. Dobra nie są kupowane za pieniądze jako fragmenty jednej całości, ale jako osobne dobra, w osobnych transakcjach, i dlatego nie ma naukowej metody ich połączenia. Po drugie, nawet gdyby koncepcja koszyka rynkowego miała sens, to użyteczności dóbr w koszyku, jak również ich proporcje w całkowitej sumie zakupów, ciągle się zmieniają, co nie pozwa la na znalezienie stałej służącej do pomiaru zmian cen. Nieistnie jąca typowa gospodyni domowa musiałaby mieć również stałe wartościowania, co jest niepodobieństwem w świecie rzeczywis tym, który podlega ciągłym zmianom. Stworzono wiele indeksów liczbowych, usiłując na próżno pokonać te trudności: wprowadzono wagi, które zmieniają się z roku na rok; zastosowano średnie arytmetyczne, geometryczne i harmoniczne przy wagach zmiennych i stałych; zastosowano
244
formuły „idealne” - wszystkie te wysiłki czyniono, nie rozumie jąc, że nie mogąprzynieść sukcesu. Żadne indeksy liczbowe, żadne próby oddzielenia od siebie cen i ilości, by dokonać ich osobnego pomiaru, nie będą prawidłowe z punktu widzenia nauki ekono mii163. B. STABILIZACJA Wiedza, że siła nabywcza pieniądza może się zmieniać, skło niła niektórych ekonomistów do poszukiwania sposobu popra wienia wolnego rynku poprzez stworzenie jednostki pieniężnej, której siła nabywcza byłaby stabilna i stała. Oczywiście wszyst kie te plany stabilizacyjne związane są z atakiem na złoto lub inny standard towarowy, gdyż wartość złota waha się w rezulta cie ciągłych zmian jego podaży i popytu na nie. Zwolennicy sta bilizacji chcieliby, aby rząd utrzymywał arbitralny indeks cen na stałym poziomie, pompując pieniądze w gospodarkę, gdy indeks spada, i zabierając pieniądze z gospodarki, gdy indeks wzrasta. Wybitny propagator „stabilnego pieniądza”, Irving Fisher, wyja śnił w nocie biograficznej, skąd wzięło się u niego zamiłowanie do stabilizacji: „Stawałem się coraz bardziej świadom potrzeby istnienia stabilnego wyznacznika wartości. Zanim stałem się eko nomistą, zajmowałem się fizyką matematyczną, w której stałe jednostki miary stanowią punkt wyjścia do rozważań”164. Najwy raźniej Fisher nie zdawał sobie sprawy, że może istnieć fundamen talna różnica między fizyką a nauką o celowym ludzkim działaniu. Trudno doprawdy zrozumieć, jakie korzyści miałyby płynąć ze stabilizacji wartości pieniądza. Jedną z często podawanych zalet ^ Zob. b łysk otliw ą krytykę indeksów liczb o w y ch przeprow adzoną przez Misesa w Theory o f Money and Credit, s. 187—194. Zob. także R. S. Padan, „Review of C, M . W alsh’s Measurement o f General Exchange Value”, Journal o f Political Eco nomy, w rzesień 1901, s. 609. 164 Irving Fisher, Stabilised Money (London: G eorge A llen & U n w in 1935), s. 375.
245 takiego rozwiązania jest fakt, że dłużnicy nie będą narażeni na straty wynikające z nieprzewidzianych wzrostów wartości pie niądza, natomiast wierzyciele nie będą tracić na skutek spadków jego wartości. Lecz jeśli wierzyciele lub dłużnicy chcą się zabez pieczyć przed przyszłymi zmianami, wolny rynek im na to po zwala. Gdy zawierają umowy, mogą uzgodnić, że płatność zosta nie dokonana sumą pieniężną skorygowaną o pewien indeks zmian wartości pieniądza. Stabilizacjoniści od dawna promują taki do browolny standard tabelaryczny dla kontraktów biznesowych, lecz ku ich zdziwieniu takie rozwiązanie, ich zdaniem ogromnie korzystne, jest stosowane w praktyce niezmiernie rzadko. Pomi mo ię ekonomiści ci zaoferowali biznesmenom wiele indeksów liczbowych i innych rozwiązań, wierzyciele i dłużnicy jakoś ii# palą się, by z nich skorzystać. Tym niemniej, choć grupy, które miały rzekomo odnieść największe korzyści z planów stabiliza cyjnych, nie podchwyciły ich, stabilizacjoniści bynajmniej nie ustali w wysiłkach narzucenia takich planów całemu społeczeń stwu na drodze przymusu wprowadzonego przez państwo. Wydaje się, że istnieją dwa podstawowe powody, dla któ rych biznesmeni nie zdecydowali się skorzystać ze standardów tabelarycznych: (a) Nie ma obiektywnych naukowych sposobów mierzenia zmian wartości pieniądza. Z naukowego punktu wi dzenia każdy indeks zmian cen jest równie arbitralny i zły. Wie rzyciele i dłużnicy nie byli w stanie uzgodnić, jakim indeksem się posłużą jako wskaźnikiem zmiany siły nabywczej pieniądza. Obie strony mogą domagać się uwzględnienia w indeksie róż nych towarów, którym przypisane będą różne wagi, zgodnie z tym, co podpowiada im ich własny interes. Wierzyciel, który uprawia pszenicę, chciałby, by cena pszenicy miała istotną wagę w indeksie siły nabywczej pieniądza, a wierzyciel, który uczęsz cza do nocnych klubów, chciałby się zabezpieczyć przed wzro stem ceny tego rodzaju rozrywki, itd. (b) Biznesmeni najwyraźniej wolą podejmować spekulacyjne ryzyko, niż stosować arbitralne
246
zabezpieczenia. Spekulanci giełdowi i towarowi nieustannie próbują przewidzieć przyszłe ceny, podobnie jak wszyscy przed siębiorcy, którzy biorą na siebie zadanie prognozowania sytuacji rynkowej. Wydaje się, że biznesmeni po prostu chcą być przed siębiorcami i wykonywać związane z tym zadanie przewidywa nia przyszłych zmian, w tym zmian siły nabywczej pieniądza. Fakt, że biznesmeni nie chcą dobrowolnie stosować standar dów tabelarycznych, pokazuje, że obowiązkowe systemy stabili zacyjne nie przyniosą gospodarce korzyści. Zostawiając jednak ten argument na boku, rozważmy pogląd propagatorów stabiliza cji że możliwe jest zapewnienie określonej siły nabywczej pie niądza, pozostawiając jednocześnie swobodę kształtowania się cen i związaną z tym niepewność w odniesieniu do cen poszcze gólnych dóbr. Pogląd ten wyrażany jest czasem w zdaniu: „Po szczególne ceny powinny się zmieniać swobodnie, lecz ich po ziom powinien być określony I stały”. Ten postulat opiera się na micie, że istnieje jakiś rodzaj ogólnego poziomu cen, który można wyabstrahować od poszczególnych cen w określonych transakcjach. Jak wiemy, jest to przekonanie błędne. I fe ma „poziomu cen”, a wartość wymienna pieniądza manifestuje się wyłącznie w kon kretnych transakcjach, czyli poprzez konkretne ceny. Istniejący wa chlarz cen określa obiektywną wartość wymienną pomiędzy danym dobrem a innym dobrem oraz pomiędzy danym dobrem a pieniądzem i relacje te nie mogą być traktowane oddzielnie. Jest zatem jasne, że wartości wymiennej pieniądza i warto ści wymiennej dóbr nie można od siebie odseparować w wymia rze ilościowym. Ponieważ ogólnej wartości wymiennej pienią dza, czyli SMĘ nie można zdefiniować ilościowo i wyizolować, a jej zmian zdefiniować i zmierzyć, nie można jej utrzymywać na stałym poziomie. Jeśli nie wiemy, czym coś jest, nie możemy utrzymywać tego w niezmiennym s ta n ie j 'v.165 165 Fakt, że siły nabywczej jednostki pieniężnej nie m ożna zdefiniować ilościowo, nie neguje faktu jej istnienia, który m ożna w yw nioskow ać w oparciu o wiedzę prak-
247
Przekonaliśmy się, że ideał ustabilizowanej wartości pienią dza jest niemożliwy do uzyskania lub nawet zdefiniowania. Lecz nawet jeśli byłby możliwy do uzyskania, jaki przyniosłoby to re zultat? Załóżmy, na przykład, że siła nabywcza pieniądza wzra sta i odkładamy na bok problem zmierzenia tego wzrostu. Jeśli jest to rezultat działań na nieskrępowanym rynku, dlaczego mie libyśmy uważać tę sytuację za złą) Jeśli całkowita podaż pienią dza w społeczeństwie pozostanie stała, spadek cen będzie spo wodowany przez ogólny wzrost popytu na pieniądz lub przez wzrost podaży dóbr w wyniku wzrostu produktywności. Wzrost popytu na pieniądz to efekt wolnych wyborów dokonywanych przez ludzi, którzy, przykładowo, mogą się spodziewać nadejścia ciężkich czasów albo spadku cen w przyszłości. Stabilizacja po zbawiłaby ludzi szansy zwiększenia swoich realnych zasobów gotówkowych i realnej wartości dolara na drodze wolnych, wza jemnie uzgodnionych działań. Podobnie jak w innych przypad kach, przedsiębiorcy, którzy zdołają przewidzi# wzrost popytu na pieniądz, skorzystają, a ci, których prognozy będą błędne, stracą. Lecz: nawet straty tych ostatnich są czystą konsekwencją ich dobrowolnego ryzyka. Ponadto, spadek cen wynikający ze wzrostu produktywności jest korzystny dla wszystkich, gdyż dzię ki niemu możliwe staje się korzystanie z owoców wzrostu go spodarczego. Walka ze spadkiem cen blokuje rozprzestrzenianie się owoców wzrostu gospodarczego na całą gospodarkę, powo dując, że wzrost płac realnych następuje tylko w niektórych bran żach. W podobny sposób stabilizacja pozbawiłaby ludzi możliwo ści zmniejszenia swych realnych zasobów gotówkowych i real nej wartości dolara, gdyby ich popyt na pieniądz spadł. Przeszko dziłaby ludziom w działaniu opartym na ich oczekiwaniach przyseologiczną. Inaczej jest, przykładowo, w przypadku dychotomii między ceną kon kurencyjną a m onopolową, której nie można ustalić dzięki prakseologicznej de dukcji odnoszącej się do warunków wolnorynkowych.
248 szłych wzrostów cen. Ponadto, gdyby podaż dóbr spadła, polity ka stabilizacyjna uniemożliwiłaby wzrosty cen konieczne do oczyszczenia rynków. Splecenie ogólnej siły nabywczej pieniądza i konkretnych cen prowadzi do jeszcze jednego wniosku. Niemożliwe byłoby wpompowanie do systemu gospodarczego pieniędzy, by walczyć ze wzrostem wartości pieniądza bez zmiany istniejących relacji wymiennych pomiędzy dobrami rynkowymi. Mówiliśmy o tym, że pieniądz nie jest neutralny w odniesieniu do dóbr i że zmiana jego podaży spowoduje zmianę całej struktury cen. Dlatego pro gram stabilizacjonistów, by zachować wartość pieniądza, czy też poziom cen, bez zniekształcania relatywnych cen, jest skazany na klęskę. Zrealizowanie go jest niemożliwe. A zatem gdyby nawet zdefiniowanie i pomiar siły nabyw czej pieniądza były możliwe, jej stabilizacja niosłaby ze sobą skut ki, które zwolennicy takiej stabilizacji uważają m niepożądane. Polityka stabilizacyjna musi opierać się na jakiegoś rodzaju arbi tralnym indeksie liczbowym. Jakiekolwiek towary lub wagi za wierałby taki indeks, procesy kształtowania się cen i procesy pro dukcji zostaną w wyniku takiej polityki zniekształcone. Źródłem poglądu o zaletach stabilizacji jest niezrozumienie natury pieniądza. Pieniądz uważany jest albo za miernik wartości wszystkich dóbr, albo za zaledwie przelicznik ich wzajemnych relacji wymiennych. Zapomina się o tym, że pieniądz jest sam w sobie pożądanym i użytecznym towarem, nawet jeśli wykorzy stywany jest tylko jako środek wymiany. Jeśli jakiś człowiek po siada pieniądze w swoim saldzie gotówkowym, to czerpie z tego faktu pewną użyteczność. Ci, którzy tego nie rozumieją szydzą ze standardu złota jako z prymitywnego anachronizmu, nie do strzegając, że „gromadzenie” zasobów gotówkowych spełnia uży teczną funkcję społeczną.
249 15. Fluktuacje koniunktury gospodarczej W świecie rzeczywistym w gospodarce będą następować nieustanne zmiany wynikające ze zmian gustów i popytu ze stro ny konsumentów, dostępności surowców, wiedzy technologicz nej, itd. Fluktuacje cen i produkcji są więc czymś normalnym i ich brak należałoby uznać za stan niezwykły. Zmiany popytu i wamnków produkcji będą wpływać na zmiany cen i wielkości produkcji w poszczególnych branżach i firmach; zmiana ogólne go poziomu produkcji nastąpi zgodnie ze zmianą indywidualnych preferencji czasowych. Jeśli następuje zmiana relacji pieniężnej, wszystkie ceny zmienią się w tym samym kierunku. Tylko zmia na podaży pieniądza lub popytu na niego wywoła impuls w całej gospodarce pieniężnej, powodując wzrost lub spadek wszystkich cen, choć w różnym tempie. Ogólne fluktuacje cen można zrozu mieć, tylko analizując relację pieniężną. Jednakże obserwacja, że w gospodarce występują fluktuacje i zmiany, nie wystarcza do wyjaśnienia tego okropnego zjawiska, które odcisnęło tak wielkie piętno na gospodarce w ciągu ostat niego półtora stulecia - zjawiska „cyklu koniunkturalnego”. Cykl koniunkturalny ma określone cechy charakterystyczne. Najpierw następuje okres ożywienia gospodarczego (boomu), w którym rosną ceny i aktywność gospodarcza. Największe ożywienie na stępuje w branżach wytwarzaj ących dobra kapitałowe - w tym nieprzetworzone surowce, maszyny i budynki, a także na ryn kach, gdzie prowadzi się handel tytułami własności do tych dóbr, takich jak giełda i rynek nieruchomości. Wtem nagle, bez zna ków ostrzegawczych, następuje „krach”. Wybucha panika finan sowa, w trakcie której następują runy na banki, ceny gwałtownie spadają rosną zapasy niesprzedanych dóbr i okazuje się, że bran że wytwarzające dobra kapitałowe wyższego rzędu mają nadmiar mocy produkcyjnych. Następuje bolesny okres bankructw i li kwidacji firm, któremu towarzyszy wysokie bezrobocie. W koń cu przychodzi czas na stopniowy powrót do normalności.
250
Tak w praktyce wygląda współczesny cykl koniunkturalny. Wydarzenia historyczne da się wyjaśnić za pom ocą praw prakse ologii, które pozwalają wyizolować zależności przyczynowe. Niektóre z tych wydarzeń można wyjaśnić za pom ocą praw, któ re znamy: ogólny wzrost cen może wynikać ze wzrostu podaży pieniądza albo spadku popytu na niego; bezrobocie może wyni kać z obstawania przy niezmienionych stawkach płac, choć ich wartość realna gwałtownie wzrosła; spadek bezrobocia może wynikać ze spadku realnych stawek płac, itd. Lecz jednego, i to kluczowego, zjawiska nie można wyjaśnić za pom ocą ekonomii wolnego rynku, a mianowicie następującego w czasie kryzysu nagłego ujawnienia się błędów biznesowych. Nagle wszyscy lub prawie wszyscy biznesmeni orientują się, że ich inwestycje i oce ny sytuacji były błędne. Stają oni w obliczu faktu, że nie mogą sprzedać swych produktów po cenach, które uwzględniali w swo ich planach. Jest to centralny problem, z którym M usi się zmie rzyć każda teoria cyklu koniunkturalnego. W rzeczywistym świecie żaden biznesmen nie potrafi do skonale przewidywać przyszłości; wszyscy popełniająbłędy. Lecz wolny rynek wynagradza tych biznesmenów, którzy popełnią naj mniej błędów. Dlaczego więc nagle błędy stają się tak powszech ne? I dlaczego szczególnie cierpią branże wytwarzające dobra kapitałowe? ; Czasami gwałtowne zmiany, takie jak nagłe powiększenie się zasobów gotówkowych lub nagły wzrost preferencji czaso wych i związany z tym spadek oszczędności, m ogą pojawić się wbrew oczekiwaniom i doprowadzić do licznych błędów koń czących się kryzysem. Lecz od osiemnastego wieku mamy do czynienia niemal z regularnym schematem, w którym po okresie boomu ujawnia się wielka skala popełnionych błędów. W wie kach średnich i później do siedemnastego, osiemnastego stulecia kryzysy nie pojawiały się na podobnej zasadzie. Następowały one nagle w rezultacie łatwo identyfikowalnych czynników zewnętrz-
251 nych wobec systemu gospodarczego. Scott wymienia następują ce przyczyny siedemnasto- i osiemnastowiecznych, nieregular nie pojawiających się kryzysów: głód, epidemia, zabory dóbr w czasie wojny* nieurodzaj, kryzysy w branży odzieżowej wyni kające z obciążeń narzuconych przez króla, przejęcie prywatnych zasobów kruszcu przez króla, itd.166 Lecz pod koniec wieku sie demnastego, a także w wiekach osiemnastym i dziewiętnastym, pojawił się wspomniany schemat cyklu koniunkturalnego i stało się jasne, że kryzysów gospodarczych nie można wyjaśnić poje dynczymi katastrofami łub działaniami rządu. Ponieważ nie można było wskazać na wydarzenia, które mogłyby być przyczyną załamania gospodarczego, pojawił się pogląd, że gospodarka wolnorynkowa musi mieć jakiś wewnętrz ny defekt, który wywołuje kryzysy. Winą należałoby więc obar czyć sam „system kapitalistyczny”. Powstało wiele pomysłowych teorii, które miały wyjaśnić, w jaki sposób cykl koniunkturalny wynika z mechanizmów funkcjonowania gospodarki wolnoryn kowej, ale żadna z nich nie wyjaśniała powszechności popełnia nych błędów biznesowych. Znalezienie takiego wyjaśnienia nie było możliwe, gdyż tak wielka skala błędów nie mogłaby mieć miejsca na wolnym rynku. Najbliżej prawdy była teoria mówiąca o „nadmiernym optymizmi# i „nadmiernym pesymizmie” wśród biznesmenów. Lecz teoria ta wydaje się opierać na zasadzie deus ex machina. Dla czego poważni biznesmeni, wyćwiczeni w sztuce maksymalizo wania zysków, mieliby tak łatwo poddawać się emocjom? W rze czywistości kryzys pociąga za sobą bankructwa niezależnie od stanu emocjonalnego przedsiębiorców. W rozdziale 12 będziemy mówić o tym, że optymizm faktycznie odgrywa rolę, ale jest on wynikiem obiektywnych czynników. Musimy poszukać obiektyw166 Zob. Wesley C. M itchell, Business Cycles, the Problem and Its Setting (New York: National Bureau o f Economic Research 1927), s. 76-77.
252 nych powodów „nadmiernego optymizmu” wśród biznesmenów. Nie można ich znaleźć na wolnym rynku167. Wyjaśnienie zjawi ska cyklu koniunkturalnego odłożymy więc do następnego roz działu. 16. Teoria cykli koniunkturalnych Schum petera Teoria cyklu koniunkturalnego Josepha Schumpetera jest jedną z nielicznych prób wyjaśnienia cyklu koniunkturalnego w sposób zintegrowany z analizą całego systemu gospodarczego. Schumpeter przedstawił podstawowe tezy tej teorii w książce Theory o f Economic D evelopment, opublikowanej w 1912 r. Za warta tam analiza stanowiła podstawę dla „pierwszego przybli żenia” bardziej wyrafinowanej doktryny, wyłożonej w dwutomo wym dziele zatytułowanym Business opublikowanym w 1939 r.168 Jednakże to drugie dzieło było wyraźną regresją w stosunku do pierwszego, gdyż zawarta jest w nim próba wyja śnienia cyklu koniunkturalnego poprzez teorię trzech nakładają cych się cykli (każdy wyjaśniony zgodnie z „pierwszym przybli żeniem”), W każdym z tych cykli okresy poprawy i spadku 167 Zob. V. Lewis Bassie: Cała psychologiczna teoria cyklu koniunkturalnego nie wydaje się niczym więcej jak odwróceniem rzeczywistej sek wencji przyczyn i skutków. Oczekiwania raczej wynikają v z obiektywnych warunków, niż je wywołują. (...) To nie fala optymizmu przynosi dobre czasy. To w dobrych czasach po jawia się fala optymizmu. Natomiast jeśli w gospodarce za' czyna dziać się gorzej, to nie dlatego, że ludzie tracą wiarę w przyszłość, ale dlatego, że zmieniają się warunki gospoda rowania 0Ę Lewis Bassie, „Recent Development in ShortTerm Forecasting”, Studies in Income and Wealth, XVII [Prin ceton, N.J.: National Bureau of Economic Research 1955], s. KM2|* 188 Joseph A. Schumpeter, The Theory o f Economic Development (Cambridge: Har vard University Press 1936) oraz idem, Business Cycles (New York: McGraw-Hill 1939).
253 koniunktury mają się powtarzać periodycznie w mniej więcej tych samych odstępach czasowych. Według Schumpetera istnieją trzy letnie cykle „Kitchina”, dziewięcioletnie cykle „Juglara” i bar dzo długie (pięćdziesięcioletnie) cykle „Kondratiewa”. Cykle te są od siebie niezależne i łączą się na różne sposoby, tworząc za gregowany wzór181* Wszelkie podejścia „multicykliczne” należy jednakże odrzucić jako popadnięcie w błąd realizmu konceptual nego. W rzeczywistości nie ma niezależnych „cykli”. Rynek jest jednością, której elementy się ze sobą wiążą. Im bardziej rynek jest rozwinięty, tym silniejsze są relacje pomiędzy jego elemen tami. Dlatego niemożliwe jest jednoczesne występowanie kilku zupełnie niezależnych cykli koniunkturalnych. Zresztą jedną z cech charakteryzujących cykl koniunkturalny jest to, że obej muje on cały rynek. Wielu teoretyków uznało cykle koniunkturalne za zjawiska w pełni periodyczne, powtarzające się regularnie co określony czas z dokładnością do jednego miesiąca. Poszukiwanie takiej periodyczności jest wynikiem tęsknoty, by odnaleźć w ekonomii prawa ilościowe podobne do praw fizyki; jednakże w ludzkim działaniu nie ma stałych ilościowych. Prawa prakseologiczne są z natury jakościowe. Dlatego długość trwania cykli koniunktu ralnych nie będzie stała. Najlepiej zatem będzie odrzucić Schumpeterowską teorię nakładających się ijld i i zająć się przedstawionym przez niego „przybliżeniem”, odnoszącym się do jednego cyklu (zaprezen towanym w jego wcześniejszej książce), które jest bardziej intere sujące i które Schumpeter oparł na ogólnej analizie ekonomicznej. Schumpeter rozpoczyna swoje studium od gospodarki w stanie169 169 Warren i Pearson, podobnie jak Dewey and Dakin, uważają, że cykle koniunk turalne złożone są z niezależnych, periodycznych cykli następujących na każdym polu działalności produkcyjnej. Zob. Warren i Frank A. Person, Prices (New York: John Wiley and Sons 1933); E. R. Dewey i E. F. Dakin, Cj^Jp.ł The Science o f Prediction (New York: Holt 1949).
254 równowagi „cyklicznej”, co jest równoznaczne ze stanem gospo darki działającej jednostajnie. Jest to podejście właściwe, gdyż jedynie poprzez przebadanie zaburzeń wyimaginowanego stanu równowagi możemy myślowo wyizolować czynniki przyczyno we cyklu koniunkturalnego. N a początek Schumpeter opisuje GDJ, w której wszystkie przewidywania się spełniają, wszystkie elementy gospodarki są w stanie równowagi, zyski i straty wy noszą zero, a wartościowania i zasoby surowcowe się nie zmie niają. Następnie zadaje pytanie, co mogłoby wytrącić gospodar kę ze stanu równowagi? Po pierwsze, m ogą się zmienić gusty i popyt ze strony konsumentów. Ten czynnik Schumpeter non szalancko zbywa jako nieistotny170. Możliwe są zmiany liczby ludności, a przez to podaży pracy; lecz zmiany te są stopniowe i przedsiębiorcy m ogą się łatwo do nich dostosować. Po trzecie, m ogą mieć miejsce nowe oszczędności i inwestycje. Schumpeter słusznie stwierdza, że tego rodzaju zmiany nie wywołają cyklu koniunkturalnego; nowe oszczędności spowodują stały wzrost. Nagłe zmiany stopy oszczędności, jeśli są nieprzewidziane przez rynek, m ogą oczywiście doprowadzić do dyslokacji, podobnie jak wszelkie nieprzewidziane zmiany. Lecz w takich zdarzeniach nie ma nic tajemniczego, ani niczego, co miałoby charakter cyklicz ny. Zamiast na podstawie powyższych rozważań dojść do prawi dłowego wniosku, że na wolnym rynku nie m oże być cykli ko niunkturalnych, Schumpeter zajął się analizą czwartego elementu, który w jego przekonaniu stanowi generator wszelkiego wzrostu gospodarczego, jak też powoduje powstawanie cykli koniunktu ralnych - innowacjami w technikach produkcji. Mówiliśmy o tym, że innowacji nie można uważać za głów ny element napędzający gospodarkę, gdyż m ogą być one wdra żane tylko dzięki oszczędnościom i inwestycjom. Istnieje zawsze 170 N a tem at tendencji do lekcew ażenia roli konsum entów w procesie innowacji m ożna przeczytać w: E rnst W. Sw anson, „The Econom ic Stagnation Thesis, Once M ore”, The Southern E conom ic J ournal, styczeń 1956, s. 2 8 7 -3 0 4 .
255 wiele możliwości uspraw nienia technik wytwórczych, lecz po tencjał ten nie jest w ykorzystany z braku odpowiednich oszczęd ności. Fakt ten stanowi wystarczający argument do odrzucenia Schumpeterowskiej teorii cyklu koniunkturalnego. Kolejną kw estią jest oparcie przez Schumpetera swojej teo rii na założeniu, że głównym źródłem finansowania inwestycji będzie ekspansja kredytu bankowego, czyli nowe pieniądze wy emitowane przez banki. N ie zagłębiając się w wyznawaną przez Schumpetera teorię kredytu bankowego i jego konsekwencji, wi dzimy, że Schum peter zakłada istnienie skrępowanego rynku, bowiem na wolnym rynku nie może wystąpić ekspansja kredyto wa. Dlatego stw orzonej przez Schum petera teorii cyklu ko niunkturalnego nie można odnieść do nieskrępowanego rynku. Wreszcie, jeśli zgodnie z teorią Schumpetera innowacje są elementem inicjującym cykl koniunkturalny, oznacza to, że w każdym okresie boomu musi następować wzrost innowacyjno ści. Dlaczego taki wzrost m iałby mieć miejsce? Dlaczego tempo pojawiania się innowacji nie mogłoby być mniej więcej stałe? Schumpeter nie udziela na to pytanie satysfakcjonującej odpo wiedzi. Fakt, że kilku śmiałków wprowadza innowacje, a za nimi podążają inni, nie tłumaczy, dlaczego innowacje muszą się gru pować w czasie, zam iast pojawiać się stale. Schumpeter przed stawia dwa powody spadku tempa innowacyjności pod koniec okresu boomu (jest to zasadniczy element jego teorii). Po pierw sze, pojawienie się nowych produktów oznacza kłopoty dla sta rych producentów, prowadząc do okresu niepewności i potrzeby „odpoczynku”. Natomiast w okresie równowagi ryzyko porażki i niepewność są mniejsze. Lecz Schumpeter myli tu gospodarkę działającą jednostajnie, koncepcję o charakterze pomocniczym, ze światem rzeczywistym. W rzeczywistości nie ma nigdy okre sów pewności; w szystkie okresy są okresam i niepewności i nie ma powodu, by wzrost produkcji wywoływał większą niepew ność lub potrzebę odpoczynku, cokolwiek to znaczy. Przedsię-
256
biorcy zawsze poszukują okazji do osiągnięcia zysków i w syste mie gospodarczym nie następują żadne okresy „oczekiwania” ani „zbierania plonów”. Zgodnie z drugim z przedstawionych przez Schumpetera wyjaśnień liczne innowacje pojawiają l i i równocześnie tylko w jednym lub w kilku branżach i dlatego przestrzeń dla wprowa dzania innowacji jest ograniczona. Po pewnym czasie wyczer pują się możliwości poprawy procesów wytwórczych i liczba in nowacji spada. Tę tezę można przyrównać do tezy o powodach stagnacji sformułowanej przez Hansena, która mówi o wyczer pywaniu się „możliwości inwestycyjnych”. U Schumpetera mamy do czynienia z wyczerpywaniem się możliwości do dokonywa nia innowacji. Jednakże takie pojmowanie „możliwości^ jn t w tym kontekście nieuzasadnione. „Możliwjplii” nie wyczerpią się, dopóki potrzeby nie będą zaspokójone. Pomijając taką ewen tualność, jedynym ograniczeniem dla wdrażania projektów in westycyjnych lub innowacyjnych jest ilość zaoszczędzonego ka pitału. Lecz nie ma to nic wspólnego z „wyczerpywaniem się” możliwości, by takie projekty wdrożyć. Istnienie zaoszczędzone go kapitału jest czynnikiem o charakterze ciągłym. Jeśli chodzi 0 innowacje, to nie ma powodu, by nie pojawiały się stale 1 w wielu branżach, albo by tempo ich wdrażania słabło. Jak pokazał Simon Kuznets, czasowy wzrost innowacyjno ści oznaczałby czasowy wzrost zdolności przedsiębiorczych u biznesmenów, a taką możliwość trudno zaakceptować. Clemence i Doody, uczniowie Schumpetera, odpowiedzieli na ten argument, że zdolności przedsiębiorcze wyczerpuje akt założenia nowej fir my171. Lecz postrzeganie przedsiębiorczości jako po prostu za kładania nowych firm jest nieprawidłowe. Przedsiębiorczość to nie jest po prostu zakładanie nowych firm, ani nie jest to jedynie 171 S. S. Kuznets, „Schumpeter’s Business Cycles”, American Economic Review, czerwiec 1940, s. 262-263, oraz Richard V. Clemence i Francis S. Doody, The Schumpeterian System (Cambridge: Addison-Wesley Press 1950), s. 52 i nast.
257 wdrażanie innowacji; jest to dostosowywanie się: dostosowywa nie się do niepewnych, zm iennych warunków, które w ystąpią w przyszłości172. Owo dostosowywanie się ma miejsce cały czas i nie wyczerpuje go żaden akt dokonania inwestycji. Musimy dojść do wniosku, że podjęta przez Schumpetera pochwały godna próba stworzenia teorii cyklu koniunkturalnego w oparciu o ogólną analizę ekonomiczną zakończyła się porażką. Schumpeter był bliski prawidłowego wyjaśnienia, gdy stwierdził, że jedynym, poza zaproponowanym przez niego, wyjaśnieniem istnienia cyklu koniunkturalnego może być nałożenie się błędów popełnionych przez przedsiębiorców, a nie widział żadnego obiek tywnego powodu, by taka zbieżność błędów w czasie mogła wy stąpić. Miał absolutną rację - w odniesieniu do wolnego, nieskrę powanego rynku! I?, Kolejne błędy system u K eynesow skiego Mówiliśmy wcześniej o tym, że nawet gdyby Keynesowskie funkcje były prawidłowe i wydatki społeczeństwa spadały poni żej poziomu dochodu i vice versa, nie miałoby to dla gospodarki zgubnych skutków. Poziom narodowego dochodu pieniężnego, a w konsekwencji wielkość zgromadzonych zasobów gotówko wych, to sztuczny problem. W niniejszym podrozdziale poprowa dzimy dalej analizę systemu Keynesowskiego, pokazując dalsze jego błędy. Przekonamy się, że funkcja konsumpcji i inwestycje nie są ostatecznymi determinantami dochodu społecznego (wcze śniej pokazaliśmy, że nie m a większego znaczenia, czy nimi są, czy nie). m W zakresie, w jakim wprowadzanie innowacji jest regularnym biznesem opar tym na badaniach i inwestycjach rozwojowych, będzie ono generować dochody, które będą raczej stanowiły wynagrodzenie pracowników firm badawczych i roz wojowych niż zyski przedsiębiorcze. Por. Carolyn Shaw Solo, „Innovation in the Capitalist Process: A Critique o f the Schumpeterian Theory”, Quarterly Journal o f Economics, sierpień 1951, s. 4 1 7 -4 2 8 .
258 A. PROCENT A INWESTYCJE Inw estycje, choć stanow ią je d y n y dynam iczny czynnik w systemie Keynesowskim, są przez keynesistów traktowane po macoszemu. Keynesiści różnią się w poglądach na czynniki de terminujące inwestycje. Keynes twierdził, że determinuje je rela cja porównawcza stopy procentowej i krańcowej efektywności kapitału, czyli spodziewanego zwrotu netto z inwestycji. Stopę procentową ma rzekomo determinować relacja pieniężna; wiemy już, że pogląd ten jest błędny. W rzeczywistości równowagowa stopa netto zwrotu z inwestycji to to samo co naturalna stopa pro centowa, do której dąży m.in. stopa zwrotu z inwestycji w obli gacje. Nie można powiedzieć, że zmiany stopy procentowej po w odują zmiany poziomu inwestycji, lecz zmiany preferencji czasowych odzwierciedlone są w decyzjach ludzi dotyczących proporcji między konsum pcją a inwestowaniem. Zmiany stopy procentowej i poziomu inwestycji to dwie strony tego samego medalu, obie zdeterminowane przez wartościowania i preferen cje czasowe pojedynczych ludzi. Takie błędy, jak uważanie stopy procentowej za przyczynę zmian poziomu inwestycji lub traktowanie relacji pieniężnej za determinantę stopy procentowej, stały st§ również udziałem „kry tyków ” system u K eynesowskiego. N a przykład Arthur Pigou stwierdza, że spadek cen uwolni wystarczająco dużo gotówki, by obniżyć stopę procentową, pobudzić inwestycje i ostatecznie przy wrócić pełne zatrudnienie. Współcześni keynesiści unikają rozważania zawiłości zwią zanych z zagadnieniem relacji pom iędzy procentem a inwesty cjami i po prostu uw ażają się za agnostyków w kwestii czynni ków determ inujących inwestycje. Sw oją uw agę przenoszą na czynniki determinujące konsum pcję173. 173 Niektórzy keynesiści wyjaśniająprocesy inw estycyjne za pom ocą „zasady przy' śpieszenia” (patrz dalej). Teza Hansena m ów iąca, że wzrost inwestycji wynika ze
259 B. „FUNKCJA K O NSU M PCJI” Choć keynesiści nie za bardzo wiedzą, ja k traktować inwe stycje, to do bardzo niedaw na nie m ieli żadnych wątpliwości, je śli chodzi o konsum pcję. Inwestycje to zmienne, niepewne w y datki. Z kolei zagregow ana konsum pcja to pasyw na, stabilna „funkcja” dochodu społecznego otrzym anego w okresie bezpo średnio ją poprzedzającym . Całkowite wydatki netto, określające całkowity dochód netto, i rów ne m u, w danym okresie czasu (wy datki brutto pom iędzy etapam i produkcji niestety nie są przed miotem dyskusji) składają się z inwestycji i konsumpcji. Konsump cja jest stała i jeśli dochód spada poniżej poziom u konsumpcji, to konsumpcja będzie w yższa niż dochód, a jeśli dochód wzrasta powyżej poziom u konsum pcji, to konsum pcja będzie od niego niższa. Rysunek 82 pokazuje relacje pom iędzy konsumpcją, in westycjami, wydatkam i i dochodem społecznym.
R y su n ek
82.
R e l a c j e p o m i ę d z y k o n s u m p c j ą , in w e s t y c j a m i ,
WYDATKAMI SPOŁECZNYMI I DOCHODEM SPOŁECZNYM WEDUJG SYSTEMU K e YNESOWSKIEGO.
wzrostu populacji, stopy rozwoju technologicznego, itd., na szczęście wydaje się należeć do przeszłości.
260 Relacja pomiędzy dochodem a wydatkami jest tu taka sama jak na rysunku 78. Teraz widzimy, dlaczego keynesiści zakładają, że krzywa wydatków ma mniejsze nachylenie niż krzywa docho du. Krzywa konsumpcji ma identyczne nachylenie jak krzywa wydatków. Inwestycje są na rysunku reprezentowane przez prze strzeń między liniami symbolizującymi wydatki i konsumpcję. Determinanty inwestycji są nieznane i nie ma relacji funkcyjnej między inwestycjami a dochodem. Założenie, że w przeciwieństwie do inwestycji, które są czyn nikiem zmiennym, funkcja konsumpcji pozostaje stabilna i pa sywna, stanowi kluczowy element systemu Keynesowskiego. Za łożenie to zawiera tak wiele poważnych błędów, że konieczne jest omówienie ich osobno. (a) W jaki sposób keynesiści uzasadniają założenie, że cja konsumpcji jest stabilna i przyjmuje taki kształt jak na rysun ku? Jednym z argumentów są wyniki „badań budżetowych’** przekrojowych badań nad relacją pomiędzy dochodem rodzin a ich wydatkami w różnych grupach dochodowych w danym roku. Badania budżetowe, takie jak te przeprowadzone przez National Resources Commitee w połowie lat 30. XX w., ukazały podobne „funkcje konsumpcji”, w których poniżej pewnego punktu nastę powało zmniejszenie zasobów gotówkowych, a powyżej tego punktu wzrost zasobów gotówkowych (tzn. dochód był niższy niż wydatki poniżej pewnego punktu, a wydatki niższe niż do chód powyżej tego punktu). Przyjęto interpretację, że osoby „zmniejszające oszczędno ści” to biedni ludzie, którzy zaciągają pożyczki, by utrzymać ko nieczny poziom konsumpcji. Lecz jak długo może to trwać? Jak może istnieć ciągły deficyt? Kto by pożyczał tym ludziom stale pieniądze? Bardziej rozsądne wydaje się przypuszczenie, że lo dzie ci zmniejszają uprzednio zakumulowany kapitał, tzn. że są to zamożni ludzie, którzy ponieśli straty biznesowe w badanym roku.
261 (b) Pomijając fakt, że badania budżetowe są źle interpreto wane, ich wykorzystaniu towarzyszą jeszcze poważniejsze błę dy. Krzywa wynikająca z badań budżetowych ma się nijak do Keynesowskięj funkcji konsumpcji! Ta pierwsza jest, w najlep szym razie, przekrojowym przedstawieniem relacji pomiędzy klasami wydatków i dochodów rodzin w jednym roku; Keynesowska funkcja konsumpcji to próba ukazania relacji pomiędzy cał kowitym dochodem społecznym i całkowitą konsumpcją społeczną w dowolnym roku. W najlepszym razie jedną krzywą budżetową można zsumować, by uzyskać jeden punkt na Keynesowskiej krzy wej konsumpcji. Badania budżetowe nie mogą więc potwierdzać Keynesowskich założeń, j (c) Inny popularny sposób potwierdzenia funkcji konsump cji osiągnął szczyt popularności podczas II wojny światowej. Było nim odwołanie się do historyczno-statystycznej korelacji docho du narodowego J konsumpcji narodowej w określonym okresie czasu, głównie w latach 30. Tę korelację uznano za „stabilną” funkcję konsumpcji. Procedura ta zawierała liczne błędy. Po pierwnawet zakładając istnienie takiej stabilnej relacji, byłby to tylko wniosek historyczny, a nie prawo teoretyczne. W fizyce eksperymentalnie stwierdzone prawo można uznać za obowiązu jące w innych identycznych sytuacjach; gdy w grę wchodzi ludz kie działanie, sytuacje historyczne nie są nigdy takie same i nie ma żadnych stałych ilościowych! Warunki i wartościowania mogą się zmienić w każdej chwili i „stabilna” relacja także ulegnie zmianie. Nie mamy więc do czynienia z dowodem na stabilność funkcji konsumpcji. Nie powinno dziwić, że w oparciu o założe nie, że taka stabilność istnieje, poczyniono liczne błędne progno zy (w tym bezrobocia powojennego). Poza tym wcale nie stwierdzono stabilnej relacji. Dochód skorelowano z konsumpcją i inwestycjami. Ponieważ konsump cjajest znacznie większa niż inwestycje (netto), nic dziwnego, że procentowe odchylenia od wyniku równania regresji były nie-
262 wielkie. Ponadto dochód został skorelow any z 8 0 -9 0 procentami sam ego siebie; „ sta b iln o ść ^ rzecz ja sn a , okazała się ogromna. G d y b y d o c h ó d s k o re lo w a n o z o s z c z ę d n o ś c ia m i, mającymi podobny rozm iar co inw estycje, nie uzyskano b y większej stabil ności funkcji dochodu-oszczędności n iż „funkcji dochodu-inwestycji” . Po trzecie, funkcja konsum pcji je s t z natury rzeczy relacją ex ante\ jej zadaniem je s t pow iedzieć, ile konsum enci zdecydują się w ydać przy pew nym dochodzie całkow itym . Statystyki histo ryczne zaw ierają tylko dane ex post, które przedstaw iają zupeł nie inny obraz. Przykładow o, dla dowolnego okresu czasu, nie m ożna zarejestrow ać danych ex post n a tem at zwiększania lub zm niejszania sald gotów kow ych. W prow adzonych ex post zapi sach księgow ych opartych n a zasadzie podw ójnej księgowości, całkow ity dochód społeczny zaw sze będzie rów ny całkowitym w ydatkom społecznym . Jednakże w dynam icznym podejściu ex ante to w łaśnie różnica p om iędzy c ałkow itym dochodem spo łecznym i całkow itym i w ydatkam i społecznym i (zwiększaniem lub zm niejszaniem sald gotów kow ych) odgryw a zasadniczą rolę w teorii K eynesow skiej. L ecz w brew tem u, co sądzą keynesiści, różnic tych nie m ożna odkryć za p o m o c ą bad ań ex post. W per spektyw ie ex post oszczędności zaw sze ró w n a ją się inwestycjom, a w ydatki społeczne ^ dochodow i społecznem u174.
174 Zob. Lindahl, „On Kynes’ Economic System - Part I”, s. 169 (przypis). Lindahl pokazuje trudności związane z łączeniem dochodu z perspektywy ex post z kon sumpcją i wydatkami z perspektywy ex ante, jak to robią keynesiści. Lindahl poka zuje także, że linie wydatków i dochodu nakładają się na siebie, jeśli rozbieżność pomiędzy dochodem oczekiwanym a zrealizowanym wpływa na dochód, a nie na zasoby. Jednak nie może ona wpływać na zasoby, gdyż, przeciwnie do tego, co twierdzą keynesiści, żadne nieoczekiwane wydarzenia nie prowadzą nigdy do „nie zamierzonego wzrostu zapasów”. Wzrost zapasów nie jest nigdy niezamierzony, ponieważ sprzedawca ma alternatywę w postaci sprzedania dobra po cenie rynko wej. Fakt, że jego zapasy rosną, oznacza, że dobrowolnie zainwestował w większe zapasy, licząc na wzrost ceny w przyszłości.
263 (d) Faktycznie rzecz biorąc, cała idea stabilnych funkcji kon sumpcji jest już zdyskredytowana, chociaż wielu keynesistów nie w pełni zdaje sobie z tego sprawę*1®^* Sami keynesiści przyznali, że w okresie długim funkcja konsumpcji nie jest stabilna, gdyż całkowita konsumpcja wzrasta wraz ze wzrostem dochodu; a tak że, że nie jest stabilna w okresie krótkim , gdyż wpływają na nią różne zmienne czynniki. Lecz jeśli nie jest stabilna w okresie krót kim i nie jest stabilna w okresie długim, to o jakiej stabilności mówimy? Jaki pożytek płynie z takiej funkcji? Jak wiemy, jedy ne ważne okresy to okres chwilowy i okres długi, który pokazuje, w którym kierunku zm ierzają zmiany w okresie chwilowym. Nie ma potrzeby rozpatrywania sytuacji „pośrednich”. (e) Pouczającym będzie rozpatrzenie powodów przyjęcia założenia o stabilności funkcji konsumpcji, które zostały podane nie przez następców Keynesa, ale przez niego samego. Trudno je uznać za spójne176. „ S k ło n n y # do konsumpcjP’ jest według Key nesa zdeterminowana przez dwie grupy czynników - „obiektyw ne” i „subiektywne”. W ydaje się jednak jasne, że mamy tu do czynienia z czysto subiektywnymi decyzjami i nie może być żad nych oddzielnych obiektyw nych determ inantów . Klasyfikując czynniki subiektywne, Keynes popełnia błąd w postaci przypi sania motywów kierujących inwestowaniem i powiększaniem osobistych zasobów gotów kow ych do oddzielnych kategorii „przyczyn”: przezorność, dalekowzroczność, poprawa sytuacji materialnej, itd. Jak wiem y z naszej analizy, popyt na pieniądz może wynikać z różnych powodów, ale wszystkie one biorą się z niepewności; motywy skłaniające ludzi do inwestowania zwią-
I 1® Dobrym podsumowaniem rozczarowania funkcją konsumpcji są dwa znaczące I artykuły: Murray E. PolakofF, „Som e Critical Observations on the Major Keyne: sian Building Blocks”, Southern Economic Journal, październik 1954, s. 141-151; I oraz Leo Fishman, „Consum er E xpectations and the Consumption Function”, I Southern Economic Journal, styczeń 1954, s. 243—251. | 176 Keynes, General Theory, s. 8 9 -1 1 2 . :
264
zane są z chęcią polepszenia w arunków Jgyeia w przyszłości. W sposób niepoparty faktam i ani argum entacją Keynes zakłada, że wszystkie te subiektyw ne czynniki są niezm ienne w okresie krótkim, chociaż m ogą się zm ieniać w okresie długim. (Jeśli się zm ieniają w okresie długim , to na czym w jeg o systemie polega stan równowagi?). Keynes po prostu sprow adza subiektywne mo tywy do aktualnej struktury organizacyjnej gospodarki, zwycza jów, standardów życia, itd., i uw aża te czynniki za dane177. Z ko lei uznaje, że „czynniki obiektyw ne” (które w rzeczywistości są subiektywne, takie ja k zm iany preferencji czasowych, oczekiwań, itd.) m ogą spowodować krótkoterm inow e zm iany w funkcji kon sum pcji (takie ja k niespodziew ane zm iany w artości kapitało wych). Przyznaje też, że oczekiw ania w odniesieniu do przyszłych zm ian dochodu m ogą wpłynąć na konsum pcję pojedynczych osób, lecz bez argumentacji stwierdza, że czynnik ten „powinien ulec wyrównaniu w skali całego społeczeństwa”. Preferencje czasowe om aw ia w sposób bardzo niespójny, uznając, że stopa procento w a i preferencja czasowa w pływ ają na skłonność do konsumo w ania, lecz nie stanow ią jej składnika. Tutaj znow u krótkotermi now e fluktuacje m ają w przekonaniu K eynesa m ałe znaczenie i przechodzi on do w niosku, że skłonność do konsumowania jest, w okresie krótkim, „dość” stabilną funkcją178. (f) K lęska keynesistów w kw estii sform ułow ania fu konsum pcji nie w ynika jedynie z niedostatku analizy teoretycz nej. Jest to głęboka klęska epistem ologiczna. Albowiem w eko nom ii w ogóle nie m a m iejsca n a funkcję konsum pcji. Ekonomia jest nauką prakseologiczną, tzn. form ułuje bezwzględnie praw dziwe praw a w oparciu o aksjom aty - a podstaw ow ym aksjoma tem jest samo istnienie ludzkiego działania. Ekonom ia nie może m Ibid,, s. 109-110. . 178 Co ma oznaczać „dość”? Jak teoretyczne prawo może być oparte na takimpoję ciu stabilności? Bardziej stabilna niż inne funkcje? Na czym oparte jest takie zało żenie, szczególnie jako prawo ludzkiego działania? Ibid., s. 89-96.
265 więc być „em piryczna” w sensie pozytyw istycznym , tzn. nie m oże tworzyć em pirycznych hipotez, które m ogą, lecz nie m uszą, być prawdziwe, albo m o g ą być praw dziw e w przybliżeniu. Ilościo we, empiryczno-historyczne „praw a” są w ekonomii bezw arto ściowe, gdyż m o g ą b y ć ty lk o z b ie g am i o k o liczn o ści, a nie prawami, które m ożna w yodrębnić ze skom plikow anej rzeczy wistości i które b ę d ą obow iązyw ać także w przyszłości. Idea funk cji konsumpcji je st nie tylko błędna; je st ona tw orem spoza św ia ta ekonomii. Ponadto, sam term in „funkcja” nie pasuje do badań nad ludz kim działaniem. Funkcja to relacja o charakterze ilościowym i de terministycznym. W ludzkim działaniu taki ilościowy determinizm nie istnieje. Ludzie działają i m o g ą zm ienić swoje działania w każ dej chwili; nie m a stałych, zew nętrznych determinant działania. Termin „funkcja” jest odpowiedni tylko w odniesieniu do nieumotywowanych, powtarzalnych ruchów materii nieorganicznej. Podsumowując, nie m a pow odu, by zakładać, że jeśli do chód przekracza pew ien poziom , to w ydatki będą niższe niż do chód, a jeśli spadnie poniżej tego poziom u, wydatki będą wyższe niż dochód. E konom ia nie w ie i nie m oże w iedzieć ex ante, jakie będą wydatki w relacji do dochodu; m ogą być one rów ne docho dowi albo może nastąpić zw iększenie lub zmniejszenie sald go tówkowych. O stateczne decyzje podejm ow ane są przez ludzi i nie można ich przew idzieć naukow o. N ie m a w ięc żadnej stałej funkcji wydatków. C. MNOŻNIK Koncepcja „m nożnika” , k tóra cieszyła się ongiś w ielkim uznaniem, na szczęście straciła na popularności, odkąd ekonom i ści zaczęli się orientow ać, że m nożnik to po prostu odwrotność stałej funkcji konsum pcji. Jednakże pełnia absurdu m nożnika nie została jeszcze dostrzeżona. Teoria „m nożnika inwestycyjnego” przedstawia się m niej w ięcej tak:
Dochód społeczny = Konsumpcja + Inwestycje Konsumpcja jest stałą funkcją dochodu, m pokazuje korela* cja statystyczna itd. Dla uproszczenia powiedzmy, że konsumpcja będzie zawsze wynosić 0,80 (dochodu)179. W takim przypadku Dochód = 0,80 (Dochodu) + Inwestycje 0,20 (Dochodu) = Inwestycje; albo Dochód « 5 (Inwestycje) Liczba „5” to „mnożnik inwestycyjny”. Wynika z tego, że aby zwiększyć pieniężny dochód społeczny o pożądaną wielkość, musimy tylko zwiększyć inwestycje o V§ tej wielkości i magicz ny mnożnik załatwi resztę. Wcześni zwolennicy tej metody zale cali pobudzanie prywatnych inwestycji; późniejsi keynesiści do szli do wniosku, że skoro inwestycje są „aktywnym” czynnikiem zmiennym, wydatki rządowe nie są mniej aktywne, a bardziej pewne, a więc należy się na nM i oprzeć, by uzyskać pożądany efekt mnożnikowy. Tworzenie nowych pieniędzy uznano za naj efektywniejsze, gdyż rząd nie musiał zmniejszać prywatnych fun duszy. Wszystkie wydatki rządowe sklasyfikowano jako „inwestycje’Vjako że nie były pasywnie związane z dochodem. Rozważmy pewien „mnożnik”, który jest o wiele silniejszy i efektywniejszy niż mnożnik inwestycyjny i który jest zgodny z Keynesowską ideą mnożnika. Będzie to reductio ad absurdum, lecz nie parodia, gdyż pozostaniemy w ramach metody zapropo nowanej przez keynesistów. Dochód społeczny = Dochód (tutaj imię dowolnej osoby, powiedzmy czytelnika) + Dochód wszystkich pozostałych osób.
179 Keynesowską funkcja konsumpcji jest „liniowa” i wyraża się, przykładowo, wzorem Konsumpcja;« 0,80 (Dochodu) 4* 20. Forma, którą stosujemy w tekście, jest uproszczeniem niezmieniającym istoty rzeczy.
267 |
Posłużmy się symbolami:
f
Dochód społeczny « F Dochód czytelnika R Dochód pozostałych osób = V
;
[ [ I j
Fjest całkowicie stałą funkcją Y. Narysujmy obie funkcje na układzie współrzędnych i stwierdzimy, że zachodzi między nimi historyczna zgodność jeden do jednego. Jest to niezwykle stała funkcja, znacznie bardziej stała niż „funkcja konsumpcji”. A te raz porównajmy R i Y. Tym razem zamiast doskonałej korelacji dostrzegamyjedynie bardzo odległy związek pomiędzy podlega jącym zmianom dochodem czytelnika a dochodem społecznym. Dochód czytelnika jest aktywnym, zmiennym, niepewnym elementem w dochodzie społecznym, natomiast dochód wszystkich pozostałych osób jest pasywny, stały, zdeterminowany przez dochód społeczny. Powiedzmy, że uzyskujemy równanie: V - 0,99999 Y A zatem, Y ^ 0,99999 Y+ R 0,00001 Y= R Y — 100 000 R
Tym sposobem uzyskaliśmy osobisty mnożnik czytelnika, ; znacznie potężniejszy niż mnożnik inwestycyjny. By zwiększyć dochód społeczny, a tym samym przezwyciężyć kryzys gospo darczy i bezrobocie, wystarczy jedynie, że rząd wydrukuje nieco dolarów i da je czytelnikowi. Wydając je, czytelnik wywoła 100 000 razy większy wzrost dochodu narodowego180. Zob. także Hazlitt, The Failure o f the „New Econom ics”, s. 135-155,
268
18. Zasada przyspieszenia Niektórzy keynesiści w iążą inwestycje z „zasadą przyspie szenia”, która w połączeniu z „mnożnikiem” tworzy różne mate matyczne „modele” cyklu koniunkturalnego. Zasada przyspiesze nia jest jednakże starsza niż keynesizm i m ożna ją rozpatrywać osobno. Służy ona zwykle do wyjaśnienia procesów inwestycyj nych w ramach cyklu koniunkturalnego. Istotę zasady przyspieszenia można podsumować za pomocą następującego przykładu: Weźmy pewną firmę lub branżę, najlepiej producenta dóbr konsumpcyjnych pierwszego rzędu. Załóżmy, że firma ta produ kuje 100 jednostek pewnego dobra w pewnym okresie i że po trzebuje do produkcji 10 maszyn pewnego typu. Niech rozpatry wanym okresem będzie rok, czyli że firma produkuje, a konsu menci zakupują 100 jednostek produktu rocznie. Firma posiada 10 maszyn. Załóżmy, że przeciętny czas życia maszyny to 10 lat W stanie równowagi firma kupuje jed n ą maszynę rocznie, by za stąpić jedną zużytą (zakładając, że posiadani 10 maszyn kupo wała po jednej każdego roku)181. Załóżm yteraz, że następuje dwudziestoprocentowy wzrost popytu konsumpcyjnego na produkty firmy. Konsumenci chcieliby teraz zakupić 120 jednostek pro duktu. Zakładając stałą proporcję kapitału inwestycyjnego wzglę dem wielkości produkcji, firma musi teraz m ieć 12 maszyn (przy stałej wydajności jednej maszyny wynoszącej 10 jednostek rocz nie). Aby mieć 12 maszyn, firma musi zakupić dwie dodatkowe maszyny. Porównując obecny roczny popyt firmy na maszyny, widzimy, że wzrósł on o 200 procent w porównaniu z poprzedni mi latami, gdy firma kupowała tylko jed n ą maszynę. Dwudziem Zazwyczaj nie dostrzega się, że ten schem at zastępow ania zużytych maszyn nowym i, który jest niezbędnym warunkiem działania zasady przyspieszenia, ma zastosowanie jedynie w odniesieniu do firm lub branż, które w poprzednich latach rosły szybko i w sposób ciągły.
269 stoprocentowy wzrost popytu na produkt spowodował dwustuprocentowy wzrost popytu na dobro kapitałowe. Stąd wynika, twierdzą wyznawcy zasady przyspieszenia, że ogólny wzrost po pytu konsumpcyjnego skutkuje wielokrotnie wyższym wzrostem ogólnego popytu na dobra kapitałowe, a bardziej konkretnie dobra kapitałowe o wysokiej trwałości. Dobra kapitałowe o trwa łości krótszej niż rok nie będą podlegać temu mechanizmowi. Istotą zasady przyspieszenia jest relacja pomiędzy wzrostem po pytu a poziomem popytu na dobro kapitałowe w celu zastąpienia nim dobra zużytego. Im trwalsze jest dobro, tym większy efekt w postaci wzrostu popytu inwestycyjnego i tym silniejszy efekt przyspieszenia. Załóżmy teraz, że w kolejnym roku popyt konsumpcyjny pozostaje na poziomie 120 jednostek. Nie ma zmiany popytu kon sumpcyjnego między rokiem drugim (gdy wzrósł ze 100 do 120 jednostek) a rokiem trzecim. A jednak, stwierdzają zwolennicy teorii przyspieszenia, m. popytem na kapitał trwały dzieje się źle. l ie ma już bowiem potrzeby kupowania większej liczby nowych maszyn, niż wynika to z konieczności zastępowania starych. Do tego celu potrzebna je s t nadal tylko jedna maszyna rocznie. W rezultacie, choć popyt na dobra konsumpcyjne nie zmienia się, następuje dwustuprocentowy spadek popytu na kapitał trwały. Popyt na kapitał jest bowiem skutkiem popytu konsumpcyjnego. W długim okresie oczywiście sytuacja stabilizuje się na pozio mie 120 jednostek produktu i jednej maszyny rocznie podlegającej wymianie. Lecz rozpatrując sytuację w okresie krótkim, widzi my, że dwudziestoprocentowy wzrost popytu konsumpcyjnego wywołał dwustuprocentowy wzrost, a następnie równie duży spa dek popytu na kapitał trwały. Powyższa ilustracja ma wyjaśniać niektóre z głównych cech cyklu koniunkturalnego: większe fluktuacje w branżach produ kujących trwałe dobra kapitałowe i ujawnienie się w czasie kry zysu masy błędów dokonanych przez przedsiębiorców działają-
270 cych w tych branżach. Zasada przyspieszenia ma się odnosić zarówno do pojedynczej firmy, jak też do zagregowanej konsump cji i zagregowanych inwestycji w skali całej gospodarki. Wiado mo, mówią zwolennicy tezy o obowiązywaniu zasady przyspie szenia w gospodarce, że w czasie boomu konsumpcja wzrasta. Ten wzrost prowadzi do wielkiego wzrostu inwestycji. Następnie wzrost konsumpcji zwalnia i następuje spadek inwestycji w kapi tał trwały. Ponadto, jeśli popyt konsumpcyjny spadnie, występu je „nadmiar mocy produkcyjnych” kapitału trwałego - inna ce cha depresji gospodarczej. Zasada przyspieszenia opiera się na licznych błędach. Jeden z zasadniczych został odkryty przez profesora Hutta182. Wiemy, że popyt konsumpcyjny wzrasta o 20 procent; lecz dlaczego dwie dodatkowe maszyny muszą być zakupione w ciągujednego rokul Co ma z tym wspólnego roki Jeśli przyjrzymy się tej kwestii bli żej, dostrzeżemy, że rok jest czysto arbitralną i irrelewantną jed nostką nawet w ramach samego przykładu, który posłużył za ilu strację. Możemy równie dobrze za rozpatrywany okres przyjąć tydzień. Wtedy musielibyśmy powiedzieć, że popyt konsumpcyj ny (który przecież istnieje ciągle) wzrasta o 20 procent w ciągu pierwszego tygodnia, powodując dwustuprocentowy wzrost po pytu na maszyny w pierwszym tygodniu (lub wręcz nieskończe nie wielki wzrost, jeśli w pierwszym tygodniu nie dochodzi do wymiany maszyn), po którym następuje dwustuprocentowy (lub nieskończony) spadek tego popytu w następnym tygodniu, po czym następuje stabilizacja. Tydzień nigdy nie jest okresem cza su używanym w przykładach objaśniających zasadę przyspiesze nia, gdyż wyraźnie byłoby widać ich nieadekwatność w stosunku do świata rzeczywistego, w którym nie obserwuje się tak wiel kich fluktuacji w przeciągu kilku tygodni. Lecz tydzień nie jest 182 Zob. błyskotliwą krytykę zasady przyspieszenia w: W. H. Hurt, Co-ordination and the Price System (pozycja niepublikowana, lecz dostępna w Foundation for Economic Education, Irvington-on-Hudson, N.Y. 1955), s. 73-117.
271
: I f | [ | || p
hardziarbitralny niż rok. Jedynym niearbitralnym okresem byłby okres przydatności maszyny do użytku (tzn. 10 lat). Rozpatrując okres dziesięcioletni, stwierdzamy, że popyt na maszyny poprzednio wynosił 1§ (w poprzedniej dekadzie), a w obecnej i następnej dekadzie wynosi 10 plus dwa, czyli 12. Innymi słowy, w okresie dziesięcioletnim popyt na maszyny wzrośnie w dokladnie tej samej proporcji co popyt na dobra konsumpcyjne - i nie ma żadnego przyspieszenia. Biznesy kupują i produkują według planów, które obejmują L okresy przydatności sprzętu do użytkowania, nie ma więc powoI du, by zakładać, że rynek nie zaplanuje produkcji tak, by nie | zakłócały jej chaotyczne fluktuacje występujące w modelu opar; tymna zasadzie przyspieszenia. Nie ma podstaw do tezy, że wzrost konsumpcj i powoduje natychmiastowy wzrost produkcj i maszyn, j To raczej wzrost oszczędności i inwestycji kapitałowych, dokoS nywanych w czasie wybranym przez przedsiębiorców na podsta wie analiz spodziewanych zysków, pozwala na wzrost produkcji dóbr konsumpcyjnych. Po drugie, nieuprawnione jest rozciąganie zasady przyspie szenia z jednej firmy na całą gospodarkę. Dwudziestoprocentowy wzrost popytu konsumpcyjnego na pewien produkt lub produkty oznacza dwudziestoprocentowy spadek popytu na inne produkty. Wjaki sposób może wzrosnąć ogólny popyt konsumpcyjny? Może ; • się to stać tylko w wyniku zmniejszenia się poziomu oszczędnor ści. Lecz jeśli zmniejszają się oszczędności, pozostaje mniej fun duszy na inwestycj e. A w takim razie, j ak poziom inwestycj i może wzrosnąć bardziej niż poziom konsumpcji? Tak naprawdę, gdy wzrasta konsumpcja, zmniejsza się ilość środków, które mogą E zostać przeznaczone na inwestycje. Konsumpcja i inwestycje konkurują o istniejące fundusze. Kolejnym ważnym zastrzeżeniem wobec zasady przyspie szenia jest to, że wyrażona jest ona w kategoriach fizycznych, a nie pieniężnych. Popyt konsumpcyjny, a szczególnie zagrego-
272 wany popyt konsumpcyjny, jak również popyt na dobra kapitało we, nie mogą być wyrażone w kategoriach fizycznych; muszą być wyrażone w kategoriach pieniężnych* gdyż popyt na dobra jest odwrotności ^podaży pieniądza na rynku. Jeśli wzrasta popyt konsumpcyjny na jedno lub wszystkie dobra, to wzrasta w kate goriach pieniężnych, prowadząc do wzrostu cen dóbr konsump cyjnych. Jednakże zasada przyspieszenia nie uwzględnia cen ani relacji cenowych. Sam fakt pom inięcia reiadfi cenowych jest wystarczający do odrzucenia całej zasady183. Zasada przyspiesze nia opiera się na nieuprawnionym przejściu od ilustracji wyrażo nej w kategoriach fizycznych do wniosku wyrażonego w katego riach pieniężnych. Ponadto zasada przyspieszenia zakłada stałą relację pomię dzy kapitałem „trwałym” a produkcją, ignorując kwestię substy tucji kapitału i pracy, możliwość zmiany zakresu produktów, większą lub mniejszą intensywność wykorzystania czynników. Zakłada też, że nowe maszyny produkowane są praktycznie na tychmiastowo, tak jakby nie musiał upłynąć odpowiedni okres, zanim powstaną. Według założeń zasady przyspieszenia przedsiębiorcy są ni czym automaty, które reagująbezrefleksyjnie na teraźniejsze dane. Takie podejście jest ignorowaniem faktu, że istotą przedsiębior czości jest spekulacja, odgadywanie przyszłej sytuacji rynkowej. Działania biznesmenów nie opierają się na ślepych reakcjach, lecz na przemyśleniach odnośnie przyszłego biegu wydarzeń. Przed siębiorcy, którzy najlepiej prognozują przyszłość, odnoszą suk ces. Dlaczego przedsiębiorcy nie mieliby przewidzieć osłabienia popytu i dostosować swoich inwestycji? Tak właśnie uczynią. Jeśli ekonomista, wyposażony w wiedzę o zasadzie przyspieszenia, myśli, że poradzi sobie na rynku lepiej niż na ogół skuteczni przed siębiorcy, dlaczego sam nie zostanie przedsiębiorcą i nie zbierze 183 Pominięcie relacji cenowych leży u podstaw w ielu błędów ekonomicznych.
273 owoców sukcesu? W szystkie teorie cyklu koniunkturalnego, któ re usiłują wykazać, że na wolnym rynku niemal wszyscy przede siębiorcy mogą równocześnie pobłądzić w swoich przewidywa niach, potykają się o tę kwestię. Nie odpowiadają na podstawowe pytanie: Dlaczego ludzie, którzy na ogół wykazują się ponadprze ciętną zdolnością prognozowania przyszłości, nagle masowo po noszą w tym względzie porażkę? ’^ r Wskazówka dla prawidłowej teorii cyklu koniunkturalnego zawiera się w fakcie, M czytając wszelkie teorie cyklu koniunk turalnego, można poza ich głównym tokiem rozumowania odna leźć zagrzebaną informację, że w czasie boomu zwiększa się podaż pieniądza, zwłaszcza poprzez ekspansję kredytów bankowych. Skoro wszystkie teorie zwracają uwagę na istnienie takiej prawi dłowości, to warto przyjrzeć się jej bliżej: może jest to także wa runek wystarczający do wystąpienia cyklu. Lecz, jak wiemy, na wolnym rynku nie może być ekspansji kredytowej, ponieważ jest ona równoznaczna z emisją fałszywych pokwitowań magazyno wych. Teorią cyklu koniunkturalnego zajmiemy się w następnym rozdziale, gdyż cykl koniunkturalny nie może wystąpić na czysto wolnym rynku. Teoretycy cyrkli koniunkturalnych zawsze twierdzili, że są większymi „realistami” niż teoretycy zajmujący się ogólną teorią ekonomii. Pomijając Misesa i Hayeka oraz Schumpetera (które go teoria jest błędna), nikt nie próbował oprzeć teorii cyklu ko niunkturalnego na offSInęj analizie ekonomicznej184. Powinno być jasne, że jest to niezbędne do zadowalającego wyjaśnienia tego zjawiska. Niektórzy badacze cykli koniunkturalnych całkowicie odrzucili analizę ekonomiczną, natomiast większość posługuje 184 Zob. Mises, H um an A c tio n , s. 581 i nast.; S. S. Kuznets, „Relations between Capital Goods and Finished Products in the Business Cycle” w: E conom ic E ssays in Honor o f W esley C la ir M itc h ell (N ew York: Columbia University Press 1935), s. 228; oraz Hahn, C om m onsense E conom ics (N ew York: Abelard-Schuman 1956), s. 139-143.
274 się „modelam i” agregatow ym i, które nie m ają związku z ogólną analizą ekonom iczną działań jednostek. P opełniają w ten sposób błąd „realizm u konceptualnego” >r tzn. uży w ają agregatowych pojęć, m anipulując nim i dowolnie, bez um ocow ania w analizie działań prawdziwych ludzi, w ierząc, że odkryw ająpraw dy o świę cie rzeczywistym. Teoretyk cyklu koniunkturalnego ślęczy nad sinusoidami i krzywym i w szelkich rodzajów, rozpatruje modele matematyczne, tworzy układy rów nań i m yśli, że rozwija wiedzę o systemie gospodarczym albo o ludzkim działaniu. Tak nie jest. Przytłaczająca większość współczesnych teorii cyklu koniunktu ralnego to nie jest ekonomia, lecz pozbaw ione sensu manipulacje równaniami m atematycznymi i w ykresam i geometrycznymi185.
185 Zob. przeprowadzoną przez Lelanda B. Yeagera doskonałą krytykę neostagnacyjnej K eynesow skiej wersji „ekonom ii rozwoju” przedstawionej przez Harroda i Domara, którzy wykorzystują zasadę przyspieszenia. Yeager, „Som e Questions on Growth Econom ics”, American Economic R eview , marzec 1954, s. 53-Ó3.
EKONOMIA SIŁOWEJ INTERWENCJI W RYNEK 1. Wprowadzenie Do tej p o ry zakładaliśm y, że żad n a osoba ani je j w łasn o ść nie stają się p rz ed m io te m agresji. P row adziliśm y analizę ek o n o miczną w olnego społeczeństw a, w olnego rynku, na którym je d nostki nie u c ie k ają się do u ż y cia przem ocy. Jest to k oncepcja albo „model” czyste w o ln eg o tynku* Ten m odel je s t głów nym p rz ed miotem badań ek onom ii o d czasu jej pow stania. Jednakże aby stw orzyć kom p letn y ekonom iczny obraz n a szego św iata, analizę e k o n o m ic zn ą trzeb a rozciągnąć n a naturę i konsekwencje d z ia łań i relacji społecznych opartych n a zasto sowaniu przem ocy, w ty m interw encji w rynek i siłowej likw idacji rynku („socjalizm ”). A n a liz a ekonom iczna interw encji i socjali zmu zaczęła się ro zw ijać znacznie później niż analiza w olnego rynku186. O graniczenia w y n ik ające z rozm iarów niniejszej książ ki nie pozw alają n a m n a to, b y śm y analizie różnych form inter wencji w rynek p o św ięcili ty le sam o m iejsca co analizie w olnego rynku. N iniejszy ro z d ział stanow i k rótkie streszczenie naszy ch badań pośw ięconych z ag ad n ien iu interw encji w rynek. Jednym z pow odów , d la któ ry ch głów nym przedm iotem za interesowania ek o n o m ii stał się w o ln y rynek, je s t fakt, że analiza
186 Niektórzy ekonomiści, w tym Edwin Cannan, zaprzeczali możliwości poddania interwencji siłowej w rynek analizie ekonomicznej. Niesłusznie, gdyż ekonomia to prakseologiczna analiza ludzkich działań, a relacje siłowe to formy działania, któ rych analiza j est możliwa. .
27 6 ekonomiczna wolnego rynku pom aga nam dostrzec porządek w pozornie „anarchicznych” i „bezplanow ych” działaniach ludz kich. Zamiast „anarchii produkcyjnej”, którą może widzieć osoba nieposiadająca wiedzy ekonomicznej, w yłania się uporządkowa na struktura, której zadaniem jest zaspokajanie potrzeb jednostek ludzkich i która ma zdolność adaptacji do zm iennych warunków. Możemy zobaczyć, jak dobrowolne działania jednostek łączą się w uporządkowany sposób, prowadząc do wystąpienia takich po zornie tajemniczych zjawisk, ja k ceny, dochód, pieniądze, rachu nek ekonomiczny, zyski, straty czy produkcja. Fakt, że każdy człowiek, kierując się osobistym interesem, służy interesom innych ludzi, to w niosek wypływający z analizy ekonomicznej, a nie założenie, na którym opiera się analiza. Wie lu krytyków oskarżało ekonomistów o „faworyzowanie” wolne go rynku. Lecz ten lub każdy inny w niosek formułowany przez ekonomię jest osądem dokonywanym po przeprowadzeniu anali zy, a nie przed jej przeprowadzeniem. Profesor Edward Merrill Root użył w odniesieniu do tej sytuacji określenia po-sąd (post-judice)187. Poza tym osobiste preferencje analityka nie są istotne dla nauki ekonomii i nie św iadczą o prawidłow ości lub nieprawi dłowości zastosowanych przez niego procedur. Jedyną istotną kwestią jest prawidłowość samej metody.
i W
--------------
187 Czy m oże w ięc dziwić, że w czesnych ekonom istów, w szystkich bardzo religijnych ludzi, tak bardzo zdum iew ało epokow e odkrycie harmonii panującej na wol nym rynku i przypisywali j ą działaniu „niewidzialnej ręki” lub w idzieli w niej od bicie boskiej harmonii? Łatwiej nam szydzić z nich obecnie, niż dostrzec, jak wiele m ieli racji. Przykładowo francuskiej dziew iętnastow iecznej szkole „optym istów” zarzuca się naiwne wyznawanie Harmonielehre —m istycznej idei harmonii ustanowionej przez Boga. Lecz zarzut ten ignoruje fakt, że francuscy optym iści opierali się na prawi dłowej obserwacji, że dobrowolne w ym iany rynkow e w sposób harmonijny sprzy jają dobrobytowi całego społeczeństwa.
277 2. Typologia in terw en cji Interwencja to w prow adzenie do stosunków społecznych agresywnego zastosowania siły fizycznej; oznacza ona zastąpie nie dobrowolnych działań przym usem . M usim y pam iętać, że z punktu w idzenia p ra kseo lo g ii nie m a znaczenia, kim jest osoba lub grupa osób stosujących siłę. Ekonomiczna natura i konsekwen cje działań siłowych są takie same. Empiria pokazuje, że zdecydowana większość interwencji dokonywana jest przez państwo. Wynika to z tego, że państwo jest jedyną organizacją upow ażnioną prawnie do zastosowania przemocy i jedyną agencją uzyskującą przychody z obowiązko wych danin. Dlatego ograniczym y nasze rozważania do interwen cji państwowych, pam iętając wszakże, że prywatne osoby m ogą nielegalnie stosować przem oc oraz że władze mogą, otwarcie lub skrycie, pozwalać w ybranym grupom na stosowanie przemocy na szkodę innych osób lub ich własności. Jakiego rodzaju interwencji m ogą dokonywać jednostki lub grupy osób! Jak dotychczas niewiele uczyniono, lub zgoła nic, by stworzyć system atyczną typologię interwencji. Ekonomiści po prostu dyskutują o takich działaniach, ja k kontrola cen, licencje, inflacja, itd., traktując je jako zupełnie odrębne zagadnienia. Jed nakże wszelkie interwencje m ożna przypisać do jednej z trzech szerokich kategorii. Po pierwsze, podm iot interweniujący, które go możemy też nazwać „najeźdźcą” lub „agresorem” - będący pojedynczą osobą lub grupą osób - może wymusić na pewnej osobie zrobienie lub zaniechanie czegoś, co dotyczy w yłącznie tej osoby lub jej własności. Innym i słowy, podm iot interweniują cy może ograniczyć m ożliwość dysponowania przez daną osobę ciałem lub w łasnością jedynie jej samej. Ten rodzaj interwencji możemy nazwać interw encją autystyczną. Po drugie, podm iot interweniujący, m oże w ym usić wym ianą pomiędzy nim a osobą poddaną interwencji lub zm usić j ą do dania m u „podarunku”. Możemy ten rodzaj interw encji nazw ać interw encją b in a rn ą,
278
i I
ponieważ polega ona na relacji hegemonicznej pomiędzy dwoma podmiotami, z których jeden dokonuje agresji, a drugi jej ulega. Po trzecie, agresor może wymusić lub zakazać wymiany pomię dzy parą podmiotów (wymiany zachodzą zawsze pomiędzy dwie ma osobami). W tym przypadku mamy do czynienia z interwencją triangulam ą, która polega na stworzeniu hegemonicznej relacji pomiędzy agresorem a parą faktycznych lub potencjalnych uczest ników transakcji. Wszystkie te interwencje są przykładami relacji hegemonicznej (patrz rozdział 2) - polegającej na wydawaniu roz kazów i ich wykonywaniu - będącej przeciwieństwem wolnoryn kowej relacji kontraktowej, przynoszącej korzyści obu stronom. A zatem z interwencją autystyczną mamy do czynienia wte dy, gdy podmiot interweniujący dokonuje agresji, nie otrzymując przy tym żadnych dóbr ani usług. Przykładem może być proste zabójstwo czy też wymuszenie lub zakazanie hołdu, wypowiedzi lub praktyki religijnej. Nawet jeśli podmiotem interweniującym jest państwo i wydaje ono rozporządzenie obowiązujące wszyst kich obywateli, to jest to nadal interwencja autystyczna, gdyż sla państwa „promieniuje” na każdego obywatela z osobna. Przykła dami interwencji binarnej, w której podmiot interweniujący wy musza wymianę lub podarunek, mogą być podatki, zaciąg do wojska lub obowiązkowe członkostwo w ławie przysięgłych. Niewolnictwo to kolejny przykład binarnej, wymuszonej wymiany między panem a niewolnikiem. Przykładami interwencji triangulamej, w której podmiot in terweniujący wymusza wymiany między dwiema innymi osobami, lub takich wymian zakazuje, są kontrole cen i licencje. W przypadku kontroli cen państwo zakazuje dwóm osobom do konywania wymiany poniżej lub powyżej pewnego kursu wy miany; licencjonowanie to zakaz dokonywania określonych wy mian. Dziwnym trafem teoretycy ekonomii politycznej uznali za „interwencję” tylko przypadki należące do trzeciej kategorii. Można zrozumieć, że ekonomiści pominęli interwencję auty-
279 styczną, gdyż ekonom ia m oże nam niew iele powiedzieć o zda rzeniach, które nie s ą objęte system em w ym ian pieniężnych. Trud niej usprawiedliwić pom inięcie interwencji binarnej.
3. Bezpośredni wpływ interwencji na użyteczność Analizując konsekw encje interw encji, m usim y zbadać za równo jej skutki pośrednie, ja k też bezpośrednie. Po pierwsze, interwencja będzie m iała bezpośredni, natychm iastow y wpływ na to, jak ą korzyść osoby jej poddane będą czerpać z działań swo ich i innych osób. G dy społeczeństw o jest w olne i nie m a inter wencji, każdy będzie podejm ow ał takie działania, jakie w jego przekonaniu b ę d ą dla niego najbardziej użyteczne, tzn. pozw olą mu osiągnąć stan, k tóry je s t najwyżej położony na jego skali war tości. Innymi słowy, użyteczność będzie przez ludzi „maksym a lizowana” ex ante (pam iętajm y, że chodzi o m aksym alizację w kategoriach porządkow ych, a nie ilościowych). Każda wym ia na na wolnym rynku, każde działanie w wolnym społeczeństwie, ma miejsce dlatego, że w szystkie zaangażowane w nie strony spo dziewają się korzyści; M l i pod term inem „społeczeństwo” bę dziemy rozum ieć system indywidualnych wymian, m ożem y po wiedzieć, że w olny rynek m aksym alizuje użyteczność społeczną, ponieważ każdy człow iek zyskuje w w yniku podejm ow anych działań188. Interwencja siłow a ze swej natury oznacza, że poddane jej osoby nie uczyniłyby dobrowolnie tego, do czego są przymusza ne. Osoba, która je s t zm uszona, by coś powiedzieć lub czegoś nie powiedzieć, dokonać lub nie dokonać wym iany z podm iotem in terweniującym lub trzecią stroną, zm ienia swoje działania pod 188 Badanie bezpośredniego wpływu interwencji lub jej braku na użyteczność jest szczególnym obiektem zainteresowania „ekonomii dobrobytu”. By zapoznać się z krytyką i zarysem rekonstrukcji ekonomii dobrobytu, zob. Rothbard, „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Economics”.
280 wpływem groźby użycia siły. W rezultacie człowiek poddany przy musowi zawsze czerpie ze swych działań m niejszą użyteczność niż w przypadku, gdyby interwencja nie m iała m iejsca. Interwen cje autystyczne i binarne oznaczają stratę dla wszystkich osób im poddanych; interwencje triangulame oznaczają stratę dla przy najmniej jednej, a czasem obydwu stron poddanych interwencji. Kto zyskuje m ante w kategoriach czerpanej użyteczności? Rzecz jasna, podmiot interweniujący; w przeciwnym razie nie do konałby interwencji. W przypadku interwencji binarnej zyskuje on bezpośrednio w wyniku wymuszonych wymian dóbr lub usług, kosztem podmiotu poddanego interwencji189. W przypadku inter wencji autystycznych i triangulamych agresor zyskuje w sensie zadowolenia z narzucania innym regulacji (albo dlatego, że zapew niają one rzekome uzasadnienie dla interwencji binarnych^ W przeciwieństwie zatem do wolnego rynku wszystkie ro dzaje interwencji zapewniają korzyści jednym ludziom kosztem innych. W przypadku interwencji binarnych bezpośrednie zyski i straty są „namacalne”, posiadając formę dóbr i usług wymien nych; w innych przypadkach bezpośrednią korzyścią jest zado wolenie agresora i strata osoby zmuszanej, polegająca na podję ciu przez nią mniej satysfakcjonujących, o ile nie bolesnych, form działalności. 189 Być m f e właściwym będzie w tym miejscu odwołanie się do wprowadzonego przez niemieckiego socjologa Franza Oppenheimera rozróżnienia między „ekono micznymi” a „politycznymi” środkami dążenia do swych celów, które można prze łożyć na rozróżnienie między wolnym rynkiem a interwencją binarną. Oppenhei mer pisze: Istnieją dwa fundamentalnie sprzeczne sposoby pozyskiwa nia przez człowieka środków służących zaspokajaniu jego potrzeb. Są nimi własna praca oraz rabunek, na drodze któ rego przywłaszcza on owoce pracy innych ludzi. (...) Propo nuję nazwać własną pracę i jej wymianę na pracę innych ludzi „środkami ekonomicznymi”, a przywłaszczenie pracy innych „środkami politycznymi”. (.. ) Państwo jest organi zacją posługującą się środkami politycznymi (Oppenheimer, The State, s. 24-27).
281 Zanim rozw inęła się nauka ekonom ii, ludzie uważali, że w wymianach rynkowych jedna strona zawsze zyskuje kosztem drugiej. Przekonanie takie leżało u podstaw merkantylistycznego poglądu na rynek, który Ludwig von Mises nazywa „błędem Montaigne’a” („Montaigne fallacy”). Ekonomia pokazała, że na rynku zyskują obie strony wymiany190. A zatem na rynku nie może być wyzysku. Ale teza o konflikcie interesów je s t prawdziwa, gdy pań stwo lub ktokolwiek inny dysponujący siłą interweniuje w rynek. Albowiem ten, kto interweniuje, zyskuje kosztem osób poddanych interwencji. Na rynku panuje harmonia. Lecz gdy tylko następuje interwencja, powstaje konflikt, gdyż każda osoba lub grupa osób będzie się starała być stroną zyskującą, a nie tracącą - będzie się starała należeć do grona interweniujących, a nie ich ofiar. Z samą instytucją opodatkowania wiąże się istnienie klasy tych, którzy zyskują i tych, którzy tracą191. Ponieważ wszystkie działania pań- * 190 Jedną z podstaw tego błędu jest przekonanie, że dwie wymieniane rzeczy mają, lub powinny mieć, „równą” wartość i że brak „równości” w tym względzie oznacza „wyzysk”. Lecz, jąk wiemy, wymieniane towary mają zawsze odmienną wartość dla nabywcy i sprzedawcy, i to właśnie owa podwójna nierówność wartości prowa dzi do wymiany. Yves Simon przywiązuje dużą wagę do tego błędu w swoim słyn nym dziele Philosophy o f Democratic Government (Chicago: University of Chica go Press ISf J}, rozdz. IV. * Modny jest pogląd, że John C. Calhoun wyprzedził Marksa w sformułowaniu doktryny wyzysku klasowego, lecz tak naprawdę „klasy” w ujęciu Calhouna były kastami: tworami interwencji państwa. Calhoun zaobserwował, że pieniądze z opo datkowania zawsze muszą być wydane, a więc niektórzy członkowie społeczeń stwa będą płatnikami netto, a niektórzy będą tymi, którzy netto zyskują. Calhoun zdefiniował tych ostatnich jako „klasę rządzącą”, a tych pierwszych nazwał „rzą dzonymi”. Calhoun pisze: Relatywnie nieliczni agenci i pracownicy rządu stanowią tę część społeczeństwa, która w sposób wyłączny dysponuje wpływami z podatków. (...) Lecz skoro stanowią tylko część społeczeństwa, to wynika z tego (...) że skutki [procesu fiskal nego] muszą być nierówne dla tych, którzy płacą i tych, któ rzy otrzymują pieniądze z podatków. Nie może być inaczej, chyba że wszystkie zebrane wpływy podatkowe zostaną zwró cone każdemu płatnikowi w takiej samej kwocie, w jakiej zosta-
282 stwa opierają się na istnieniu fundamentalnej binarnej interwencji w postaci opodatkowania, oznacza to, że żadne działania państwa nie mogą zwiększyć użyteczności społecznej , tzn. zwiększyć ogól nego dobrobytu wszystkich członków społeczeństwa*1 Argumentując przeciwko wnioskowi, że wolny rynek, w prze ciwieństwie do interwencji, zwiększa dobrobyt każdego członka społeczeństwa, wskazuje się często na los przedsiębiorcy, które go produkt nagle staje się przestarzały. Weźmy, na przykład, wy twórcę powozów, który staje w obliczu pojawienia się automobi lu i związanej z tym zmiany popytu. Czy mechanizmy wolnego rynku nie pomniejszą jego dobrobytu? M usimy jednak pamiętać, że przedmiotem naszego zainteresowania są użyteczności celów ukazane poprzez działania wytwórcy193. Zarówno w okresie pierwły od niego pobrane, co czyniłoby cały proces zbędnym i ab surdalnym. {»*) Nieuniknionym wnioskiem jest, że spo łeczeństwa musi wpłacać w podatkach więcej, niż otrzymy wać w wypłatach, podczas gdy inna część otrzymuje więcej, niż wpłaca. więc ewidentne (,„) że podatki muszą by# w efekcie zdobyczą dla tych, którzy płacą mniej, niż otrzymują, i obciążeniem dla tych, którzy płacąwięcej, niż otrzymują. Wy nika to z samej natury procesu fiskalnego, niezależnie od tego, jak równo będą rozkładane ciężary podatkowe. (...) Nieuniknionym rezultatem działalności fiskalnej rządu jest podział społeczeństwa na dwie wielkie klasy: jedną złożoną z tych, którzy, faktycznie rzecz biorąc, płacą podatki i po noszą ciężar utrzymania rządu; i drugą, złożoną z beneficjen tów wypłat, którym rząd udziela wsparcia. Efektem jest za jęcie przez nich antagonistycznych pozycji w odniesieniu do działań fiskalnych rządu. (...) Albowiem im wyższe podatki i wypłaty, tym większy zysk jednych i strata drugich, i vice versa. (...) (John C. Calhoun, A Disquisition on Government [NewYorfc Liberal Arts Press 1953], s. 16-18). 192 Zob. Rothbard, „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Economics”. Zob. też analizę działań państwa w: Gustave de Molinari, The Society o f Tomorrow (New York: G. P. Putnam’s Sons 1904), s. 19 i nast., 65-96. 193 Mówiliśmy o tym, że prakseologia może zajmować się tylko użytecznościami wydedukowanymi z konkretnych działań istot ludzkich. W innym miejscu nazwa-
283
szym, gdy konsumenci chętnie kupowali powozy, jak też w okre sie drugim, przedsiębiorca postępował tak, by zmaksymalizować swoje korzyści. Fakt, że patrząc z perspektywy czasu, woli rezul taty swojego działania w okresie pierwszym, może być interesują cy dla historyka, lecz jest bez znaczenia dla teoretyka ekonomii. Albowiem wytwórca powozów nie żyje już w okresie pierwszym. Żyje zawsze w teraźniejszych uwarunkowaniach, których elemen tem są skale wartości innych ludzi. Dobrowolne wymiany, w do wolnym okresie, służą osiąganiu przez ludzi coraz bardziej uży tecznych celów, a przez to maksymalizują użyteczność społeczną. Wytwórca powozów nie mógłby odtworzyć warunków panują cych w okresie pierwszym i osiąganych wtedy rezultatów sprze daży, chyba że użyłby siły, lecz w takim przypadku użyteczność społeczna nie była maksymalizowana. Gdy jedni autorzy zaprzeczali, że wolna wymiana przynosi obopólne korzyści, inni próbowali przypisać działaniom państwa dobrowolny charakter. Generalnie rzecz biorąc, próba ta opierała się albo na traktowaniu „społeczeństwa” jako jednostkowego bytu, który ochoczo popiera działania państwa, albo na poglądzie, że popiera je większość obywateli i oznacza to powszechne popar cie, albo że, w gruncie rzeczy, popiera je nawet sprzeciwiająca się mniejszość. Z tych błędnych założeń wnioskowano, że pań stwo może zwiększać użyteczność społeczną co najmniej równie dobrze jak rynek*194195’ ba liśmy ten koncept „demonstrowaną preferencją” i prześledziliśmy jego historię, krytykując konkurencyjne koncepty. Rothbard, „Toward a Reconstruction of Utili ty and Welfare Economics”, s. 224 i nast. 194 By zapoznać się z krytyką pierwszego z tych założeń, zob. Murray N. Roth bard, „The Mantle of Science” w: Helmut Schoeck i James W Wiggins (red.), $(śm tism and Values (Princeton, N.J.: D. Van Nostrand 1960); na temat pozostałych argumentów zob. Rothbard, „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Eco nomics”, s. 256 i nast. 195 Warto zwrócić uwagę na obserwacje Schumpetera odnośnie błędu traktowania państwa jako organizacji o charakterze dobrowolnym:
284 Opisawszy zgodność i harm onię w olnego rynku, jak rów nież konflikt i straty użyteczności pow odow ane przez interwen cję, zastanówmy się, co się dzieje, jeśli rząd wykorzystywany jest do walki z interwencjami w rynek dokonywanymi przez prywat nych kryminalistów - tzn. prywatne osoby wymuszające na in nych przeprowadzanie pewnych wymian. Zadaje się pytanie: Czy owa „policyjna” funkcja nie jest interwencją i czy wolny rynek nie jest zależny od „systemu” takiej interwencji? I czy istnienie wolnego tynku nie wymaga, by użyteczność czerpana przez prze stępców z ich działalności uległa zmniejszeniu w wyniku karzą cej działalności rządu?196 Po pierwsze, musimy pamiętać, że cał kowicie wolny rynek to zbiór dobrowolnych wymian. Jeśli nie ma zagrożenia przestępczą interwencją w rynek - powiedzmy dlatego, że każdy czuje się zobowiązany do respektowania pry watnej własności innych ludzi - nie jest potrzebny żaden „sys tem ” kontrinterwencji. Funkcja „policyjna” je st więc proble mem pochodnym, a nie warunkiem wstępnym istnienia wolnego rynku.
U odkąd dochody feudalne książąt straciły na znaczeniu, państwo utrzymuje się z dochodów, które zostały uzyskane przez prywatne osoby dla prywatnych celów i zamiast być przeznaczone na te cele, musiały zostać przekazane struktu rze politycznej dysponującej siłą. Istnienie teorii, które przy równują podatki do składek członkowskich w klubie, albo do zakupów usług, takich jak, powiedzmy, usługi medyczne, pokazuje tylko, jak bardzo tej części nauk społecznych obce jest naukowe myślenie (Schumpeter, Capitalism, Socialism and Democracy [New York: McGraw-Hill 1939], s. 198 i 198 [przypis]). (Wydanie polskie: Kapitalizm, socjalizm, de mokracja [Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 1995]) 196 Mam ogromny dług wdzięczności wobec profesora Ludwiga M. Lachmanna, pana L. D. Goldblatta i innych członków Lachmann’s Honours Seminar in Econo mics na uniwersytecie w Witwatersrand, Afryka Południowa, za podniesienie tych kwestii w dyskusji nad moją „Rekonstrukcją” (chodzi o „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Economics” - przyp. tłum.).
285 Po drugie, jeśli rządy —lub prywatne agencje - zatrudniane są do zwalczania interwencji dokonywanych przez kryminalistów,
to jasne jest, że walka ta łączy się ze stratami dla kryminalistów. Lecz owe akty obrony trudno nazwać „interwencją” w naszym rozumieniu tego terminu. Albowiem uderzają one w ludzi, którzy próbująpomniejszyć dobrobyt spokojnych obywateli. Innymi sło wy, siła stosowana przez agencje policyjne w obronie wolności jednostki - tzn. w obronie osób i ich własności - ma za zadanie przeciwdziałanie prawdziwej interwencji. Choć taka kontrinterwencja nie może maksymalizować „użyteczności społecznej” ,— użyteczności czerpanej przez wszystkich członków społeczeństwa zaangażowanych w relacje interpersonalne - to maksymalizuje ona użyteczność czerpaną przez niekryminalistów, tzn. przez tych, którzy nie stosują przemocy na szkodę innych ludzi* Jeśli agen cje obrony będą wykonywać swoje zadanie perfekcyjnie i elimi nować wszelkie interwencje, ich istnienie będzie w pełni zgodne I zasadą maksymalizacji użyteczności społecznej. 4. Użyteczność ex post: Wolny rynek a rząd Ustaliliśmy zatem, że na wolnym rynku jednostki maksy malizują użyteczność mc ante, lecz nie mogą tego czynić, gdy poddane są interwencji, gdyż podmiot interweniujący zyskuje kosz tem pomniejszenia użyteczności czerpanej przez podmiot podda ny interwencji. Lecz co z użytecznością ex posft Ludzie mogą się spodziewać korzyści, gdy podejmują decyzje., lecz czy faktycznie je odnoszą? Jak wypada porównanie wolnego rynku i interwencji po przemierzeniu ścieżki od ante do post? Jeśli chodzi o wolny rynek, to jest on tak skonstruowany, by zredukować błędy do minimum. Istnieje szybko działający, bar dzo dokładny i łatwy do zrozumienia test, który pozwala przedsię biorcy, jak też osobie osiągającej dochód, stwierdzić, czy odnosi sukces, czy też nie, w swych wysiłkach zaspokojenia potrzeb konsumenta. Dla przedsiębiorcy, na którym spoczywa główny
286 ciężar dostosowania się do niepewnych, zmieniających się potrzeb konsumentów, testem tym są zyski i straty. Duże zyski wska zują, że podąża on właściwą ścieżką, a straty, że niewłaściwą. Zyski i straty wymuszają szybkie dostosowanie się do potrzeb konsumentów, pełniąc jednocześnie funkcję polegającą na prze suwaniu pieniędzy od przedsiębiorców niewydajnych do wydaj nych. Fakt, że kapitał w posiadaniu dobrych przedsiębiorców rośnie, a złych maleje, ułatwia dostosowanie się gospodarki do zmiany warunków. Podobnie następują zmiany w wykorzystaniu czynników ziemi i pracy, których zatrudnienie odzwierciedla dą żenia ich właścicieli do uzyskania wyższych dochodów. Czynni ki o wysokiej produktywności w wymiarze wartościowym będą odpowiednio nagradzane wyższym dochodem ich właścicieli. Ryzyko przedsiębiorcze ponoszą także konsumenci. Wielu krytyków rynku, choć uznaje fachowość kapitalistów-przedsiębiorców, rozpacza nad ignorancją konsumentów uniemożliwia jącą im czerpanie użyteczności ex post, której spodziewali się ex ante. Typowo dla tego poglądu Wesley C. Mitchell zatytuło wał jeden ze swych słynnych esejów: „Opóźniona w rozwoju sztu ka wydawania pieniędzy” („The Backward Art of Spending Mo ney”). Profesor Mises przenikliwie zauważył istnienie pewnego paradoksu. Oto interwencjoniści utrzymują, że konsumenci są zbyt niekompetentni, by kupować produkty w sposób inteligentny, a jednocześnie głoszą zalety demokracji, opierającej się na gło sowaniu przez ludzi na polityków, których nie znają, lub na roz wiązania, które słabo rozumieją. Innymi słowy, zwolennicy in terwencji zakładają, że ludzie nie są kompetentni, by kierować własnymi sprawami lub zatrudnić ekspertów, by im doradzali, a jednocześnie zakładają, że te same osoby ^ kompetentne, by wybierać ekspertów w głosowaniu. Jednocześnie zakładają, że masa rzekomo niekompetentnych konsumentów to ludzie kom petentni, by wybierać tych, którzy będą rządzić nie tylko nimi, ale również kompetentnymi członkami społeczeństwa. Takie ab-
287 surdalne i sprzeczne założenia leżą u podstaw każdego programu „demokratycznej” interwencji w sprawy ludzi197. Prawda jest całkow itym przeciw ieństw em tej popularnej ideologii. Konsumenci z pew nością nie są wszechwiedzący, ale dysponują możliwością bezpośredniego nabycia i sprawdzenia posiadanej wiedzy. Przykładowo kupują pewien artykuł żywno ściowy i jeśli im on nie smakuje, nie kupią go ponownie. Kupują samochód pewnej marki i jeśli są z niego zadowoleni, kupią ko lejny. Niektórzy konsumenci należą do organizacji konsumenc kich, które mogą ich ostrzegać lub im doradzać. Ale we wszyst kich przypadkach kierują się oni testem w postaci zadowolenia i konsumpcji. Firma, której produkty zadowalają konsumentów, rozwija się i ma „dobrą opinię”, natomiast firma, której produkty nie są przez konsumentów cenione, wypada z interesu198* Głosowanie na polityków i na propozycje działań władz to coś zupełnie innego. Nie ma tu bezpośrednich sposobów oceny sukcesu lub porażki, takich jak zyski i straty lub zadowolenie czy niezadowolenie z konsumpcji. By dostrzec konsekwencje, szcze gólnie pośrednie katalaktyczne konsekwencje, decyzji rządowych, konieczne jest zrozumienie skomplikowanego łańcucha rozumo wania prakseologicznego. Bardzo niewielu wyborców posiada zdolność lub chęć, by przeprowadzić takie rozumowanie^ szcze gólnie, jak wskazuje Schumpeter, w odniesieniu do sytuacji poli tycznych. Albowiem fakt posiadania bardzo małego wpływu po jedynczej osoby na wyniki, jak również pozornie niewielki wpływ tych wyników na osobiste życie wyborców, zniechęca ludzi do 197 Sprzeczności tych nie ' W a odrzucenie demokracji na rzecz dyktatury. Albo wiemchoć w dyktaturze nie odbywają się wybory, ludzie nadal muszą godzić się na rządy dyktatora i jego ekspertów i dlatego musi nadal obowiązywać założenie o ich większej kompetencji w sferze p o lityc zn ej niż w sferze ich codziennych spraw. 198 Zob. Rothbard, „Mises’ H um an A ction : Comment”, s. 383-384. Por. także: George H. Hildebrand, „Consumer Sovereignty in Modem Times”, Am erican E co nomic Review, Papers an d P roceedin gs , maj 1951, m, 26.
288 interesowania się problemami i dysputami politycznymi199. Nie dysponując metodą bezpośredniego zweryfikowania, czy działa nia polityków są sukcesem, czy klęską, wyborcy popierają nie tych polityków;, których programy mają największe szanse na sukces, ale tych, którzy najlepiej potrafią „sprzedać” swoje zdol ności propagandowe. Nie stosując logicznego łańcucha dedukcji, przeciętny wyborca nigdy nie będzie w stanie odkryć błędów popełnianych przez swoich władców. Załóżmy, że zgodnie z przy kładem, który omówimy w dalszej części niniejszego rozdziału, rząd zwiększa podaż pieniądza, wywołując nieuchronny wzrost cen. Rząd może zrzucić winę za wzrost cen na niegodziwych czarnorynkowych spekulantów i jeśli członkowie społeczeństwa nie będą dysponować odpowiednią wiedzą ekonomiczną, nie do strzegą błędności tej argumentacji. Jest rzeczą dziwną, że ci sami autorzy, którzy najbardziej narzekają na zwodniczy charakter reklamy, nigdy nie kierują ost rza swojej krytyki przeciwko tej formie reklamy, która na nią naprawdę zasługujer reklamie politycznej. Jak stwierdził Schum peter: Obrazek najpiękniejszej dziewczyny, jaka fcle* dykolwiek żyła na tym świecie, nie zdoła na dłuższą metę podtrzymać sprzedaży złych pa pierosów. Nie ma równie efektywnego zabez pieczenia w przypadku decyzji politycznych. Wiele decyzji o ogromnym znaczeniu jest ta kiej natury, że społeczeństwo nie może z nimi eksperymentować wedle woli i po umiarkowa nym koszcie. Nawet jeśli jest to możliwe, sfor mułowanie osądu jest trudniejsze niż w przy199 Por. znakomite omówienie kwestii różnicy pomiędzy życiem codziennym a życiem politycznym w Schumpeter, Capitalism , Socialism and D em ocracy, s. 258-260.
289
padku papierosów, ponieważ skutki nie są tak łatwe do interpretacji2** George J. Schuller, próbując obalić ten argument, stwierdził, że: „konsumenci potrzebują skomplikowanego łańcucha rozumo wania, by inteligentnie wybrać samochód lub telewizor”211*Lecz taka wiedza nie je st konieczna, bowiem konsumenci zawsze dys ponują prostym i pragmatycznym testem sukcesu: czy produkt działa i czy działa dobrze? W dziedzinie polityki ekonomicznej nie ma takiego testu, gdyż nie możemy powiedzieć, czy dana po lityka „zadziałała”, czy nie, jeśli nie będziemy znać aprioryczne go rozumowania ekonomicznego. Można argumentować, że chociaż przeciętny wyborca nie jest kompetentny, by decydować o kwestiach, które wymagają łańcucha rozumowania prakseologicznego, to jednakże jm t on kompetentny, by wybrać ekspertów - polityków - którzy zadecy dują za niego, podobnie jak może wybrać swego doradcę w in nych dziedzinach. Lecz krytycznym problemem jest to, że czło wiek nie dysponuje możliwością ustalenia, czy wynajęci przez niego politycy odnieśli sukces, czy ponieśli porażkę. Na rynku cenieni będą eksperci, których porady najbardziej pomogły ich klientom. Dobrzy lekarze, prawnicy i inni eksperci będą odnosić sukces proporcjonalny do swoich umiejętności. Brakuje natomiast rynkowego wyznacznika sukcesu ekspertów rządowych. A po nieważ brakuje takiego wyznacznika, a pomiędzy politykiem i wyborcą kontakt jest znikomy lub żaden, wyborca nie może oce nić fachowości człowieka, na którego głosuje. Jest to dla niego tym trudniejsze, gdy uczestniczy we współczesnych wyborach, charakteryzujących się tym, że kandydaci zgadzają się we wszyst kich istotnych kwestiach. Gdy głosowanie dotyczy poszczegól-201 200 Ibid., s. 263. 201 Schuller, „Rejoinder”, s. 189.
290 nych kwestii, wyborca przynajmniej może, jeśli chce i posiada taką zdolność, przeprowadzić rozumowanie pozwalające mu poznać i ocenić daną sprawę. Lecz co nawet najinteligentniejszy wyborca może wiedzieć o fachowości lub kompetencji poszczególnych kan dydatów, zwłaszcza gdy przedmiotem kampanii nie są żadne istot ne kwestie? Wyborca może oprzeć swoją decyzję tylko na „osobo wościach” kandydatów, ich szerokich uśmiechach i innych czysto zewnętrznych cechach będących przedmiotem reklamy wyborczej. W rezultacie głosowanie na kandydatów jest jeszcze mniej racjo nalne niż głosowanie w sprawie poszczególnych kwestii. Nie tylko że brakuje dobrej metody oceny ekspertów rządo wych, nie tylko że wyborca musi wybierać bardziej w ciemno niż konsument, ale sama natura rządu tworzy mechanizmy prowa dzące do gorszego dobom ekspertów i urzędników. Przede wszyst kim, politycy i eksperci rządowi otrzymują pobory nie ze sprze daży usług na rynku, ale z przymusowych danin. Urzędnicy ci nie mają pieniężnego bodźca, by pełnić swoją funkcję właściwie i kompetentnie. Innymi słowy, nie muszą się starać. Ponadto, choć podobnie jak na rynku w strukturach państwa relatywnie najle piej radzą sobie „najwłaściwsi” ludzie, kryterium „właściwości” jest tu zupełnie inne. Na rynku najwłaściwsi są ci, którzy najle piej służą konsumentom. W strukturach państwa najwłaściwsi są ci, którzy albo (1) najskuteczniej posługują się przymusem, albo (2) w przypadku urzędników, najlepiej potrafią zdobywać wzglę dy czołowych polityków, albo (3) w przypadku polityków, potra fią najlepiej przypodobać się wyborcom202. Kolejna istotna różnica pomiędzy działaniem na rynku a de mokratycznym głosowaniem jest następująca: wyborca ma, na "® Można powiedzieć, że spostrzeżenie to stanowi podstawę słynnego rozdziału „Why the Worst Get on Top” („Dlaczego najgorsi dostają się na szczyty?”) w: F. A. Hayek, The Road to Serfdom (Chicago: University o f Chicago Press 1944), rozdz. X. (Wydanie polskie: Droga do zniewolenia [Kraków: Arcana 1996]). Zob. także krót ki artykuł Jacka Hirshleifera, „Capitalist Ethics - Tough or Soft?”, Journal of Law and Economics, październik 1959, s. 118.
291 przykład, jedną stumilionową władzy wyboru swych potencjal nych władców, którzy będą podejmować decyzje dotyczące owe go wyborcy, nie będąc poddanymi jego woli aż do kolejnych wyborów. Z kolei człowiek działający na rynku ma absolutną, suwerenną władzę podejmowania decyzji odnośnie swej własno ści, a nie jedną stumilionową tej władzy. Ponadto człowiek ciągle demonstruje swoje wybory, czy kupować, czy nie kupować, czy sprzedawać, czy nie sprzedawać, podejmując absolutne decyzje w odniesieniu do swojej własności. Wyborca, głosujący na które goś kandydata, demonstruje tylko relatywną preferencję dla tego kandydata w porównaniu z jednym lub dwoma innymi - i musi to robić, nie zapominajmy, w ramach reguły, że bez względu na to, czy zagłosuje, czy niqJeden z tych ludzi będzie nad nim panował przez kilka następnych lat. (Nie powinniśmy leż zapominać, że w przypadku tajnego głosowania wyborca nie demonstruje na wet owej ograniczonej preferencji). Można argumentować, że udziałowiec głosujący nad spra wami korporacji jest w podobnym położeniu. Ale tak nie jest. Pomijając zasadniczą kwestię, że korporacja nie uzyskuje fundu szy na drodze przymusowych danin, udziałowiec ma absolutną władzę nad swoją własnością, mogąc sprzedać swoje udziały na wolnym rynku, czego demokratyczny wyborca oczywiście uczy nić nie może. Ponadto udziałowiec dysponuje siłą głosu propor cjonalną do wielkości swego udziału we wspólnych aktywach203. Widzimy więc, że na rynku istnieje wydajny mechanizm pomagający w przekształceniu się spodziewanej użyteczności ex ante w użyteczność ex post. Wolny rynek zawsze maksymalizuje użyteczność społeczną ex ante, lecz sprzyja także maksymaliza cji użyteczności społecznej ex post. Natomiast w obszarze dzia łań politycznych, w którym zachodzi większość interwencji, nie ma takiego mechanizmu. Wręcz przeciwnie, proces polityczny 203 Por. interesującą definicję „demokracji” w Heath, Citadel. Market, and Altar, s. 234.
292 ze swej natury prowadzi do opóźnienia i zniekształcenia realiza cji spodziewanych korzyści. Wolny rynek przynosi lepsze rezul taty ex post niż interwencja, i ta różnica na korzyść wolnego ryn ku jest nawet większa niż w przypadku rezultatów ex ante. Jest nawet większa, niż wynikałoby z tego, co stwierdziliśmy do tej pory, o czym przekonamy się, analizując niebezpośrednie konse kwencje interwencji w dalszej części niniejszego rozdziału. Zo baczymy, że konsekwencje każdej interwencji zawsze pogorszą jej obraz w oczach wielu jej pierwotnych zwolenników. Przykła dowo, pośrednią konsekwencją kontroli cen są niespodziewane niedobory produktów. Ex post nawet ludzie dokonujący interwen cji często stwierdzą, że więcej stracili, niż zyskali. Podsumowując, wolny rynek przynosi zawsze korzyści każ demu uczestnikowi i maksymalizuje użyteczność ex ante; sprzy ja również maksymalizacji użyteczności ex post, bowiem zawie ra wydajny mechanizm szybkiego przekształcania oczekiwań w ich realizację. W przypadku interwencji jedna grupa zyskuje bezpośrednio kosztem innej i dlatego użyteczność społeczna nie jest maksymalizowana ani nawet nie wzrasta; nie ma mechani zmu szybkiego przekształcenia oczekiwań w ich spełnienie, a wręcz przeciwnie. I wreszcie, o czym się przekonamy, pośrednie konsekwencje interwencji spowodują, że wielu ludzi, którzy do konują interwencji, będzie czerpać z nich mniejszą użyteczność ex post, niż się spodziewali. Reszta niniejszego rozdziału poświęcona jest pośrednim konsekwencjom różnych form interwencji. 5. Interwencja triangulam a: Kontrola cen Interwencja triangulama ma miejsce albo wtedy, gdy pod miot interweniujący zmusza parę osób do dokonania wymiany, albo zakazuje im dokonania wymiany. Przymus może dotyczyć warunków wymiany albo wymienianych produktów, czy też osób dokonujących wymiany. Ten pierwszy rodzaj interwencji triangulamej nazywa się kontrolą cen, ponieważ jej przedmiotem jest
293 cena, po której dokonywana jest wymiana. Ten drugi można na zwać kontrolą produktu, gdyż dotyczy natury produktu lub pro ducenta. Przykładem kontroli ceny jest dekret rządowy zakazujący kupna lub sprzedaży produktu po cenie wyższej (lub, alternatyw nie, niższej) niż X uncji złota za funt. Przykładem kontroli pro duktu jest zakaz sprzedaży tego produktu przez osoby inne niż wybrane przez rząd. Jest jasne, że obie formy kontroli m ają różne reperkusje w odniesieniu zarówno do ceny, jak też natury pro duktu. Kontrola ceny może być skuteczna lub nieskuteczna. Będzie nieskuteczna, jeśli regulacja nie ma wpływu na cenę rynkową. Jeśli samochody można sprzedać na rynku za 100 uncji złota, a rząd dekretuje, że żaden samochód nie może być sprzedany za więcej niż 300 uncji, pod groźbą sankcji prawnych, dekret ten ma charakter całkowicie akademicki i jest nieskuteczny204. Jednak że, gdyby jakiś klient zamówił specjalny samochód, za który sprze dawca policzyłby ponad 300 uncji, wtedy regulacja stałaby się skuteczna i zmieniła warunki transakcji w porównaniu z tymi, jakie ustalone zostałyby na wolnym rynku.
R ysunek 83. Skutek ustanowienia ceny maksymalnej. 204 Oczywiście nawet całkowicie nieskuteczna kontrola triangulama z dużym praw dopodobieństwem zwiększy biurokrację rządową, która będzie odpowiedzialna za
294 Istnieją dwa rodzaje skutecznej kontroli cen: ustanowienie ceny m aksym alnej, czyli regulacja zabraniająca sprzedaży okre ślonego dobra po cenie wyższej niż pewna maksymalna dozwolo na cena, przy czym ustanowiona przez kontrolerów cena maksy malna jest niższa niż rynkowa cena równowagi; oraz ustanowienie ceny m inim alnej, czyli regulacja zabraniająca przeprowadzania transakcji po cenie niższej niż pewna minimalna dozwolona cena, która z kolei jest w yższa niż cena równowagi. Niech rysunek 83 będzie ilustracją krzywych podaży i popytu na pewne dobro, któ rego sprzedaż poddana jest regulacji w postaci ustanowienia ceny maksymalnej. Oznaczmy krzywą popytu jako D D , a krzywą po daży jako SS. FP to cena równowagi wyznaczona przez rynek. Załóżmy, że rząd ustanawia cenę m aksymalną w wysokości 0C, powyżej której nie można dokonać sprzedaży, nie naruszając pra wa. Przy tej cenie nie następuje oczyszczenie rynku i ilość, jaką ludzie chcą zakupić, przekracza ilość oferow aną na sprzedaż o wielkość AB. W ten sposób sztucznie tworzony jest niedobór. Jak w przypadku każdego niedoboru, konsumenci pospieszą ku pować dobra, których po tej cenie kupić nie będzie można. Nie którzy obejdą się bez zakupów, inni staną się nabywcami na ryn ku określanym jako nielegalny lub „czarny”, płacąc pewną cenę za ryzyko ponoszone przez sprzedawców. Główną cechą rynku, na który nałożono cenę maksymalną, są kolejki i niewystarczają ca podaż dla tych, którzy do kolejki dołączą najpóźniej. Ludzie desperacko próbujący doprowadzić do dawnej równowagi poda ży i popytu, wynajdują rozmaite sposoby, by obejść ogranicze nia. Transakcje przeprowadzane „pod stołem”, łapówki, fawory zowanie stałych klientów, itd., to nieuniknione zjawiska na rynku skutym kajdanami ceny maksymalnej*205.
sprawy związane z tą regulacją, przez co zw iększy się stopień interwencji binarnej w postaci opodatkowania. Więcej na ten temat w dalszej części rozdziału. 205 „Łapówka” jest niczym innym jak zapłatą ceny rynkowej.
295 Zwróćmy uwagę, M nawet jeśli zasób dobra nie może ule gać zmianie w dającej się przewidzieć przyszłości i linia podaży jest pionowa, sztuczny niedobór nadal będzie istniał, ze wszyst kimi tego konsekwencjami. Im bardziej „elastyczna” jest podaż, tzn. im więcej surowców zostanie przekierowanych z tej produkcji do innej, tym większy, ceteris paribus, będzie niedobór. Z dalszej produkcji zrezygnują firmy, dla których stanie §if ona najmniej opłacalna. Jeśli kontrola cen jest „selektywna”, tzn. nałożona tyl ko na jeden lub kilka produktów, zjawisko niedoboru ograniczy się tylko do tych produktów, nie obejmując całej gospodarki, lecz będzie ono tym bardziej uwypuklone przez fakt, że przedsiębior cy przystąpią w zastępstwie do produkcji i sprzedaży innych pro duktów (zwłaszcza substytutów produktów objętych kontrolą). W miarę jak „nadmiarowy” popyt będzie się przekładał na wzrost popytu na substytuty, ich ceny będą szły w górę. W obliczu tego faktu urzędnicy rządowi rozumują zazwyczaj następująco: „Mu simy utrzymywać kontrolę nad sprzedażą tego niezbędnego pro duktu tak długo, jak długo będzie go zbyt mało”. Jest to rozumo wanie absurdalne. Prawda jest odwrotna: kontrola ceny stwarza sztuczny niedobór produktu, który trwa, dopóki istnieje kontrola -*a nawet się powiększa, gdy surowce przechodzą do innych linii produkcji. Gdyby rządowi naprawdę zależało na likwidacji nie doboru pewnych produktów, nie nakładałby kontroli cenowej na ich sprzedaż. Zanim zbadamy skutki wprowadzenia ceny maksymalnej na wszystkie produkty, przeanalizujmy skutki istnienia ceny mini malnej, tzn. narzucenia ceny wyższej niż cena wolnorynkowa. Sytuację taką ilustruje rysunek 84. DD i SS to odpowiednio krzy we popytu i podaży. OCjest ceną minimalną, a FP rynkową ceną równowagi. Przy cenie OC ilość towaru, jaką chcą zakupić kon sumenci, jest mniejsza niż ilość oferowana na sprzedaż o wiel kość AB. Podczas gdy skutkiem ceny maksymalnej jest sztuczny niedobór produktu, cena minimalna stwarza sztuczną nadwyżkę.
296
AB. Niesprzedana nadwyżka będzie występować nawet wtedy, gdy prosta SS będzie pionowa, lecz im bardziej elastyczna podaż, tym większa, ceteris paribus, będzie nadwyżka. Ponownie nie dojdzie do oczyszczenia rynku. Sztucznie wysoka cena z począt ku przyciąga zasoby produkcyjne do danej linii produkcji, jedno cześnie zniechęcając do kupna produktu. W przypadku selektyw nej kontroli cen zasoby produkcyjne opuszczą linie produkcji, gdzie mogą być wykorzystane z większym pożytkiem dla konsu mentów i przemieszczą się do objętej kontrolą linii produkcji, gdzie posłużą do wytworzenia nadmiernej ilości produktu, a ich właściciele poniosą straty.
Rysunek 84. Skutek ustanowienia ceny minimalnej.
Jest to interesujący przykład na to, jak interwencyjne mai8 strowanie z rynkiem przynosi straty przedsiębiorcom. Przedsię biorcy działają w oparciu o pewne kryteria: ceny, stopa procento wa, itd., ustanowione przez wolny rynek. Majstrowanie przy tych sygnałach niszczy rynkową tendencję do dostosowywania się do istniejących warunków, powodując, że przedsiębiorcy ponoszą
297
|
i
straty, a zasoby alokowane są gorzej z punktu w idzenia zaspoka jania potrzeb konsumentów. Wprowadzanie cen maksymalnych dla wszystkich produk tów podminowuje całą gospodarkę i eliminuje m ożliwość zastą pienia objętych kontrolą produktów substytutami. Takie uregulo wania prawne są zazwyczaj wprowadzane w celu „zapobieżenia inflacji” i towarzyszą ogrom nem u zwiększaniu podaży pieniądza przez rząd. Pow szechna cena m aksym alna jest rów noznaczna z ustanowieniem m inim alnej SNP (patrz rysunek 85): 0F (albo S JS ^ to zasób pieniądza w społeczeństwie; D mD m to społeczny popyt na pieniądz; F P to SNP (siła nabywcza jednostki pienią dza) w stanie równowagi ustalona przez rynek. Ustanowienie m i nimalnej SNP wyższej niż rynkowa (OC) nie pozwala zadziałać rynkowemu „mechanizm owi” prowadzącem u do oczyszczenia rynku. Przy wartości SNP wynoszącej OC zasób pieniądza prze kracza popyt na pieniądz. W rezultacie ludzie dysponują „niesprzedanąnadwyżką” pieniądza w wysokości GH. Próbują sprzędać swoje pieniądze, kupując dobra, lecz nie mogą. Ich pieniądze są uśpione. W takim zakresie, w jakim regulacja wprowadzająca ceny maksymalne na wszystkie produkty będzie skuteczna, część pieniędzy stanie się bezużyteczna, gdyż nie będzie m ogła zostać wymieniona. Każdy człowiek zostanie skazany na szaloną ryw a lizację z innymi o to, by to właśnie jeg o pieniądze zostały w y korzystane206. N ieuniknionym skutkiem chęci spożytkow ania przez ludzi nadwyżki pieniądza są kolejki, faworyzowanie zna jomych, łapówki, itd., oraz rozwój „czarnego” (czyli praw dziw ego) rynku.
206 Dokonywana przez rząd destrukcja części pieniędzy niemal zaw sze m a m iejsce po tym, jak rząd wpom pow ał do gospodarki now e pieniądze i w ykorzystał j e do własnych celów. Szkoda, jaką rząd wyrządza społeczeństw u, jest podwójna: (1 ) odbiera społeczeństwu zasoby poprzez inflację waluty (patrz dalej); i (2) gdy pie niądze rozejdą się w społeczeństw ie, niszczy część użyteczności pieniądza.
298
R y su n ek
85.
S k u t e k u s t a n o w ie n ia c e n m a k s y m a l n y c h NA WSZYSTKIE TOWARY. |
Ustanowienie cen minimalnych dla wszystkich towarów jest równoznaczne z ustanowieniem maksymalnej SNP. Sytuacja taka stwarza niezaspokojony, nadmierny popyt na pieniądz w stosun ku do dostępnego jego zasobu, co będzie się przejawiać w niesprzedanych zapasach wszelkich dóbr. . Kontrola cen działa na tych samych zasadach w przypadku wszystkich cen, czy są to ceny dóbr konsumpcyjnych, dóbr kapi tałowych, ziemi, usług pracy, czy też jest to „cena” pieniądza w kategoriach innych dóbr. Nie inaczej jest w przypadku płacy minimalnej. Jeśli prawo ustanawiające płacę minimalnąjest sku teczne, tzn. jeśli narzuca płacę wyższą niż rynkowa wartość (zdys kontowana wartość produktu krańcowego) pracy wykonywanej przez pracowników o pewnym poziomie umiejętności, podaż usług pracy przewyższy popyt na nie, a „niesprzedana nadwyż ka” usług pracy oznacza przymusowe masowe bezrobocie. Selek tywne ustanawianie płacy minimalnej tworzy bezrobocie tylko w objętych regulacjąbranżach, przyciągając siłę roboczą wyższy-
299
mi stawkami płacy. Chętni do podjęcia pracy w regulowanej bran ży będą ostatecznie zmuszeni zatrudnić się w liniach produkcji ofe rujących im niższe wynagrodzenie. Będzie tak niezależnie od tego, czy płacę minimalną narzuci państwo, czy związki zawodowe. W rozdziale 10 mówiliśmy o rzadkim przypadku, gdy płaca minimalna ustanowiona zostaje na drodze dobrowolnego podda nia się przez ludzi regulacjom wprowadzonym przez związki. Chociaż, jak wiemy, wywołuje to bezrobocie i ostatecznie podję cie się przez ludzi prac, które są mniej produktywne w wymiarze wartościowym i zapewniają im mniejsze wynagrodzeni#, sytu acja ta musi być traktowana jako rezultat tóh dobrowolnych wy borów. Zabranianie zrzeszania się w związki i przybierania po staw dyktowanych m istyką zw iązkową w tym dobrowolnego zgadzania się na stawki płac ustalane przez związki, byłoby pod dawaniem pracowników dyktatowi konsumentów, ze szkodą dla dobrobytu tych pierwszych. Jednakże gdyby wśród pracowników rozpowszechniła się wiedza prakseologiczna i nastąpił wzrost świadomości, że solidarność związkowa jest przyczyną bezrobo cia i niższych stawek płac wielu pracowników, z pewnością soli darność ta uległaby znacznemu osłabieniu. Lecz pomimo istnie nia takiej solidarności, związki zawodowe w rzeczywistości egzekwują swoje postanowienia przede wszystkim z użyciem prze mocy, tzn. poprzez interwencję związkową w rynek207. Skutki in207 W dzisiejszych Stanach Zjednoczonych przymus jestw znacznym stopniu sto sowany w imieniu związków przez rząd. Taka była istota ustawy Wagnera, uchwa lonej w tl®§ fi (Ustawa Tafta-Hartleya była jedynie relatywnie mało istotną po prawką do ustawy Wagnera, która nadal obowiązuje). Kluczowe postanowienia tej ustawy to: (1) zmuszenie wszystkich pracowników w określonej jednostce produk cyjnej (arbitralnie zdefiniowanej ad hoc przez rząd) do bycia reprezentowanym przez związek w negocjacjach z pracodawcą, j#|li zgodzi sif pracowni ków; (2) zakaz odmowy zatrudnienia przez pracodawcę członków związku lub przy wódców związkowych; (3) nakaz prowadzenia przez pracodawcę negocjacji ze związkami. W ten sposób związki uzyskały wparcie ze strony władzy rządowej. Silne ramię rządu zmusza zarówno pracowników, jak też pracodawców do wcho dzenia w określone układy ze związkami. Na temat specjalnych przywilejów przy-
300 terwencji związkowej są takie same jak równych im stopniem interwencji rządowych. Analiza skutków interwencji dotyczy wszelkich agencji posługujących się przemocą, czy m ają one cha rakter prywatny, czy rządowy. W tym przypadku również wystą pi niedobrowolne bezrobocie I podjęcie przez wielu pracowni ków mniej wydajnych i gorzej płatnych prac. Nasza analiza skutków kontroli cen dotyczy również, co ge nialnie wykazał Mises, kontroli ceny jednego pieniądza wyrażo nej w innym pieniądzu (czyli „kursu wymiany”)208. Zagadnienie to jest w części opisane przez Prawo Greshama, jedno z pierw szych odkrytych praw ekonomicznych. Niewielu ludzi dostrzegło, że prawo to jtotfl; tylko przykładem konsekwencji kontroli ceno wej. Być może wynika to z używania mylącego sformułowania Prawa Greshama: „Zły pieniądz wypiera lepszy pieniądz z obie gu”. Tak sformułowane prawo wskazuje na paradoks, gwałcący ogólną zasadę, że lepsze metody zadowalania konsumentów będą na rynku wygrywały z gorszymi. Nawet ludzie generalnie popie rający wolny rynek odwoływali się do sformułowanego w po wyższy sposób Prawa Greshama, by usprawiedliwić monopol państwowy na bicie srebrnych i złotych monet. Tymczasem Pra wo Greshama powinno brzmieć tak: „Pieniądz, którego wartość jest zawyżona przez państwo, wyprze z obiegu pieniądz, którego wartość jest zaniżona przez państwo”. Kiedykolwiek państwo ustanawia arbitralną cenę jednego pieniądza wyrażoną w innym pieniądzu, ustanawia tym samym minimalną cenę na jeden pie niądz i maksymalną na drugi. Na tym właśnie polegała istota bimetalizmu - władza uznawała istnienie złota i srebra jako pienięznanych związkom zob. Roscoe Pound, „Legal Immunities of Labor Unions” w: Labor Unions and Public Policy (Washington, D.C.: American Enterprise Asso ciation 1958), s. 145-173; oraz Frank H. Knight, „Wages and Labor union Action in the Light of Economic Analysis” w: Bradley, Public Stake in Union Power, s. 43. Zob. także Petro, Power Unlimited oraz rozdz. 10 niniejszej książki. 208 Mises, Human Action, s. 432 (przypis), 447,469, 776.
301 dzy, ale ustalała między nimi arbitralny kurs wymienny. Jeśli ta arbitralna cena różniła się od ceny wolnorynkowej, co było nie uniknione (zwłaszcza gdy ustalony przez rząd kurs pozostawał przez długi czas niezmienny), jeden z kruszców stawał się prze wartościowany^ a drugi niedowartościowany. Załóżmy, że w ja kimś kraju pieniędzmi są złoto i srebro, I że ustanowiony przez rząd kurs wymienny wynosi: 16 uncji srebra za jedną uncję złota. Choć w momencie ustanawiania kontroli cenowej kurs rynkowy pokrywa się z ustalonym przez władze, po jakimś czasie zmienia się na 1:15. Jaki jest tego skutek? Arbitralnie ustanowiony kurs zaniża wartość srebra, a zawyża złota. Innymi słowy, po tym kur sie srebro sprzedawane jest taniej, niż wynosi jego rynkowa cena, a złoto drożej. Rząd nałożył cenę maksymalną na srebro, a mini malną na złoto we wzajemnych przeliczeniach obu kruszców. Konsekwencje tego będą takie same jak w przypadku każdej skutecznej kontroli cenowej. Cena maksymalna na srebro powo duje, że popyt na srebro ze strony posiadaczy złota jest wyższy niż popyt na złoto ze strony posiadaczy srebra (patrząc z prze ciwnej strony —cena minimalna złota skutkuje mniejszym popy tem na złoto m strony posiadaczy srebra, niż wynosi popyt na srebro ze strony posiadaczy złota). Powstaje nadwyżka złota, które jego właściciele daremnie pragną wymienić na srebro, natomiast srebro staje się rzadkie i znika z obiegu. Srebro odpływa do inne go kraju lub obszaru, gdzie może zostać wymienione po cenie wolnorynkowej, a złoto z kolei przypływa do kraju. Jeśli bimetalizm obejmie cały świat, srebro będzie można kupić tylko na „czar nym rynku”, a legalne transakcje będą przeprowadzane wyłącz nie z użyciem złota. Żaden kraj nie może w praktyce utrzymać systemu bimetalicznego, ponieważ jeden pieniądz będzie zawsze niedowartościowany lub przewartościowany w stosunku do dru giego. Pieniądz przewartościowany zawsze wypycha z obiegu ten drugi, który staje się rzadki.
302 Podobne konsekwencje przynosi ustalanie arbitralnych kur sów wymiany pomiędzy pieniędzmi fiducjamymi (patrz dalej) oraz dekretowanie, ie starte monety kruszcowe mają taką samą wartość, co nowe, chociaż różnią się wagą. Podsumowując naszą analizę kontroli cen: Co najmniej część chętnych do wymiany posiadaczy kruszcu ucierpi bezpośrednio. Pośrednio wystąpią ukryte, choć nieuniknione negatywne skutki dla znaczącej liczby osób, które m yślały, że skorzystają na wpro wadzeniu kontroli. Oficjalnym celem ustanawiania cen maksy malnych jest zapewnienie korzyści konsumentowi, który będzie mógł kupić dany towar po niższej cenie, ale skutkiem takiej regu lacji jest pozbawienie wielu konsumentów możliwości zakupu tego towaru. Oficjalnym celem ustanawiania cen minimalnych jest zapewnienie wyższych cen dla sprzedawców, lecz w efekcie wielu sprzedawców pozostaje z niesprzedaną nadwyżką. Ponad to, kontrola cen w sposób nieunikniony zniekształca alokację su rowców i czynników produkcyjnych w gospodarce, ze szkodą dla zdecydowanej większości konsumentów. I nie możemy zapomi nać o armii biurokratów, którzy muszą być finansowani na dro dze opodatkowania, będącego rodzajem binarnej interwencji, i którzy muszą administrować procesem wdrażania miriady re gulacji. Samo istnienie tej armii oznacza odciągnięcie masy pra cowników od produktywnych zajęć i wsadzenie ich na barki po zostałych producentów, na czym korzystają biurokraci, lecz traci reszta społeczeństwa. 6. Interw encja triangularna: K ontrola produktu Interwencja triangularna w transakcje wymienne może zmie nić warunki wymiany albo wpłynąć na naturę produktu lub osób dokonujących transakcji. Ten ostatni rodzaj interwencji, kontrola produktu, może polegać na regulacji samego produktu (np. pra wo zakazujące sprzedaży alkoholu) albo ludzi sprzedających lub kupujących dany produkt (np. prawo zakazujące muzułmanom
m kupna lub sprzedaży napojów alkoholowych). Kontrola produktu ewidentnie przynosi szkodę wszystkim stronom zaangażowanym w wymianę: konsumentom, którzy nie mogą zaspokoił swoich najbardziej palących potrzeb poprzez zakup produktu; i produ centom, którzy nie mogą uzyskać dochodu w danej linii produk cji i muszą się zgodzić na niższe zarobki z innej działalności. Straty producentów są udziałem zwłaszcza tych pracowników i właścicieli ziemskich, których praca i ziemia są specyficzne dla danej branży. Ludzie ci muszą zaakceptować niższe dochody na stałe. (Zyski przedsiębiorców są i tak efemeryczne, a kapitaliści zarabiająjednolitą stopę procentową w całej gospodarce). W przy padku kontroli cenowej możliwa była przynajmniej sytuacja, że część uczestników transakcji na niej zyskiwała (konsumenci, któ rzy zakupili produkt po cenie niższej niż rynkowa, i producenci, którzy sprzedali swój produkt po cenie wyższej niż rynkowa), natomiast w przypadku kontroli produktu obie strony transakcji zawsze tracą. Bezpośrednimi beneficjentami kontroli produktu są biurokraci rządowi, którzy pracują w administracji odpowie dzialnej za tworzenie i wdrażanie regulacji. Ich korzyść to w czę^ ści zarobki, jakie uzyskują dzięki pełnieniu swoich funkcji, a w części zadowolenie ze sprawowania władzy. Oczywiście w wielu przypadkach, gdy wprowadza się zakaz handlu jakimś produktem, powstają warunki do rozwinięcia się rynku wbrew prawu, czyli do powstania „czarnego rynku”, po dobnie jak ma to miejsce, gdy wprowadza się kontrolę ceny. Z działaniem na czarnym rynku wiążą się zawsze trudności w związku z jego nielegalnym charakterem. Produkt będzie rzad ki i drogi, by wynagrodzić producentom ryzyko związane z naru szaniem prawa i koszty przekupywania urzędników rządowych. Im zakaz jest trudniejszy do ominięcia i im wyższe kary za jego nieprzestrzeganie, tym mniejsza ilość produktu będzie w sprze daży i tym wyższa będzie jego cena. Ponadto nielegalność pro duktu znacznie przeszkadza w dystrybucji informacji o jego ist-
304 nieniu (np. poprzez reklamę). W rezultacie organizacja rynku będzie mniej wydajna, usługa dla konsumentów niższej jakości, a ceny wyższe niż na legalnym rynku. Charakter „czarnego” rynku przeszkadza również w prowadzeniu działalności gospodarczej w wielkiej skali, gdyż jest ona wtedy łatwiejsza do zauważenia i przez to bardziej podatna na represje ze strony aparatu egzeku cji prawa. Paradoksalnie, kontrola produktu lub ceny może dzia łać niczym przyznanie monopolistycznego przywileju (patrz da lej) przedsiębiorcom działającym na czarnym rynku. Albowiem będą to z wszelkim prawdopodobieństwem przedsiębiorcy bar dzo różni od ty#|y którzy odnieśliby sukces na legalnym rynku (albowiem na czarnym rynku premiowana jest umiejętność omi jania prawa, przekupywania urzędników, itd.)209. l Zakaz sprzedaży produktu może być albo absolutny, jak w przypadku prohibicji w Stanach Zjednoczonych w latach 20. XX w., albo częściowy. Przykładem zakazu częściowego jest przy musowe racjonowanie, czyli zakaz konsumpcji powyżej pewnego poziomu. Racjonowanie niewątpliwie przynosi szkodę konsumen tom i obniża ogólny standard życia. Ustanawianie legalnego maksimum konsumpcji jakiegoś towaru zniekształca rozkład wy datków konsumpcyjnych. Wydatki konsumpcyjne przymusowo przesuwają się z dóbr racj ono wanych bardziej do dóbr racjonowanych mniej. Ponadto, fakt, że kupony upoważniające do zaku pu dóbr racj ono wanych zazwyczaj nie mogą być przeniesione na inne osoby, czyni rozkład wydatków konsumpcyjnych jeszcze bar dziej zniekształconym, ponieważ ludzie, którzy nie chcą pewne go towaru, nie mogą wymienić tych kuponów na dobra pożądane przez innych ludzi. Osoba niepaląca nie może wymienić kupo nów pozwalających zakupić papierosy na kupony upoważniające
2091 Na przykład nie był tajemnicą fakt, że jedną z głównych grup przeciwstawiają cych się zniesieniu prohibicji są przemytnicy alkoholu, kasta, którą prohibicja po wołała do życia. \
305 do zakupu benzyny przydzielone osobom nieposiadającym samochodów. W ten sposób racjonowanie paraliżuje system go spodarczy, wprowadzając nowy rodzaj wysoce nieefektywnego „quasi-pieniądza’y który musi być wykorzystywany do dokony wania zakupów obok pieniądza regularnego210. Jedną z form częściowego zakazu sprzedaży produktu jest pozwolenie na prowadzenie sprzedaży przez wybrane firmy. Ozna cza to przyznanie tym firmom przez rząd specjalnego przyw ileju. Jeśli takie pozwolenie otrzymuje jedna osoba lub firma, możemy je nazwać przywilejem monopolistycznym. Jeśli takich osób lub firm jest kilka, jest to przywilej quasi-monopolistyczny211. Oba rodzaje przywilejów można nazwać monopolistycznymi. Przykła dem takiego przywileju jest licencja. Wszyscy, którym rząd od mówi przyznania lub sprzedania licencji, nie mogą prowadzić określonego rodzaju działalności gospodarczej. Innym przykła dem jest taryfa ochronna lub kwota importowa, która eliminuje konkurencji spoza geograficznych granic kraju. Oczywiście mamy też do czynienia z przywilejem monopolistycznym, gdy władza oficjalnie mianuje jakąś firmę monopolistą lub gdy na rzuca kartelizację jakiegoś przemysłu. $jjSj v,;.: Jest oczywiste, że przywilej monopolistyczny przynosi bez pośrednią i natychmiastową korzyść monopoliście lub quasi-monopoliście, gdyż rynek zostaje zamknięty dla jego konkurentów. Niewątpliwie potencjalni konkurenci cierpią w wyniku takich ure gulowań prawnych, gdyż są zmuszeni do prowadzenia mniej do chodowej działalności. Niewątpliwie doznają też szkody konsu menci, gdyż nie będą mogli zakupić produktów od konkurentów, 210 Działanie systemu racjonowania (jak również systemu socjalistycznego ogól nie) nie zostało nigdy barwniej sportretowane niż w The Great Idea Henry’ego Hazlitta. / . Moglibyśmy równie dobrze użyć określenia „przywilej oligopolistyczny”, ale w celu uniknięcia zamieszania istnieje potrzeba wyraźnego rozróżnienia między prezentowanym tu podejściem a istniejącą teorią oligopolu. Ta ostatnia omawiana była w rozdziale 10. : t
306
których wybraliby, gdyby pozostawiono im wybór. I szkoda ta, warto zauważyć, występuje niezależnie od wszelkiego wpływu przywilejów monopolistycznych na ceny. W rozdziale 10 pogrzebaliśmy teorię ceny monopolistycz nej; teraz musimy ją wskrzesić. Teoria ceny monopolistycznej jest iluzoryczna, gdy zastosujemy ją do wolnego rynku, lecz jest w pełni słuszna w odniesieniu do przywilejów monopolistycz nych i quasi-monopolistycznych. Albowiem w tym przypadku wy stępuje identyfikowalne rozróżnienie: nie złudne rozróżnienie pomiędzy ceną „konkurencyjną” a ceną „monopolistyczną”, lecz pomiędzy ceną wolnorynkową a ceną monopolistyczną. „Cena wolnorynkowa” jest konceptualnie identyfikowalna i definiowal na, a „cena konkurencyjna” nie jest. Teoria ceny monopolistycz nej (czytelnik może powrócić do rozdziału 10, by przypomnieć sobie opis tej teorii) jest prawidłowa, gdy kontrastuje tę cenę z ceną wolnorynkową. Teoria ta powie nam, że monopolista bę dzie mógł ustanowić cenę monopolistyczną, jeśli krzywa popytu n i Jego produkt jest nieelastyczna powyżej ceny wolnorynkowej. Jak wiemy, na wolnym rynku każda krzywa popytu na produkt firmy jest elastyczna powyżej ceny wolnorynkowej; w przeciw nym razie firma miałaby bodziec do podniesienia ceny i zwięk szenia przychodów. Lecz przyznanie przywileju monopolistycz nego czyni krzywą popytu konsumenta mniej elastyczną gdyż konsument jest pozbawiony możliwości zakupu produktów sub stytucyjnych od potencjalnych konkurentów monopolisty. Czy owo obniżenie elastyczności będzie wystarczające do uczynienia krzywej popytu na produkt firmy nieelastyczną (przez co przy chód będzie wyższy przy cenie wyższej niż wolnorynkowa), za leży od konkretnej sytuacji i nie można tego stwierdzić na drodze analizy ekonomicznej. •; - Jeśli krzywa popytu na produkt firmy pozostaje elastyczna (a więc przychód będzie niższy przy cenie wyższej niż wolno rynkowa), monopolista nie osiągnie żadnych zysków monopoli-
307 stycznych. Konsumenci i konkurenci poniosą szkodę, gdyż nie będą mogli swobodnie działać na rynku, ale monopolista nie zy ska, gdyż jego dochód nie wzrośnie. Jeśli natomiast krzywa po pytu jest nieelastyczna, m onopolista ustali cenę monopolową, która zmaksym alizuje jego przychód. Wyższa cena będzie się wiązała ze zmniejszeniem produkcji przez monopolistę. W w y niku mniejszej produkcji i wyższej ceny stracą konsum enci. W tym miejscu m usim y odrzucić argument przytoczony w roz dziale 10. Nie m ożem y tym razem stwierdzić, że ograniczenie produkcji (jak w przypadku dobrowolnego kartelu) przynosi ko rzyść konsumentom, gdyż czynniki wytwórcze są zaangażowane w sposób najbardziej produktywny w wymiarze wartościowym. Wręcz przeciw nie, konsum enci ponoszą stra % poniew aż ich wolny wybór doprowadziłby do ustalenia się ceny rynkowej. Siła zastosowana przez państwo uniemożliwia im swobodny zakup dóbr od tych, którzy chcą je sprzedać. Innymi słowy, każde zbli żenie się ceny i wielkości produktu do ceny równowagi, która ustaliłaby na wolnym rynku, jest korzystne dla konsumentów, a zatem rów nież dla producentów. Każde oddalenie się ceny i wielkości produkcji od poziomu rynkowego odbywa się ze szkodą dla konsumentów. Przyznanie przyw ileju m onopolistycznego oddala cenę od ceny wolnorynkowej. Skutkiem istnienia takiego przywileju jest zm niejszenie produkcji i wzrost ceny ponad po ziom, który w ynikałby ze swobodnej wymiany pomiędzy konsu mentami i producentami. I nie możem y w tym m iejscu użyć argumentu, że ogranicze nie produkcji w ynika z dobrowolnych decyzji konsumentów, któ rzy sami czynią sw oją krzyw ą popytu nieelastyczną. Konsumen ci są w p ełn i odpowiedzialni za sw oją krzywą popytu tylko na wolnym rynku\ tylko taką krzyw ą popytu można traktować jako ekspresję ich dobrowolnego wyboru. Gdy wkracza rząd, zakazu jąc handlu i przyznając przywileje, kładzie kres w pełni dobro wolnym działaniom. Konsum enci są zmuszeni kupować od m o nopolisty na warunkach wym uszonych przez interwencję rządu.
308 Wszystkie skutki ceny monopolistycznej, które teoretycy błędnie przypisali działaniom dobrowolnych karteli, są prawdzi we w odniesieniu do przywilejów monopolistycznych. Produk cja jest ograniczona, a czynniki wytwórcze przechodzą do innych linii produkcji. Lecz wynikająca z tego produkcja zadowoli kon sumentów mniej niż produkcja prowadzona w warunkach wolne go rynku; ponadto czynniki wytwórcze zarobią mniej. Jak wiemy z rozdziału 10, zyski monopolistyczne zanikają w dłuższej perspektywie, podobnie jak wszelkie zyski, i pozosta je tylko procentowy zwrot z inwestycji, taki jak uzyskiwany z innych inwestycji. Natomiast zyski monopolistyczne przejmie jakiś czynnik. Jaki będzie to czynnik w tym wypadku? Jest jasne, że tym czynnikiem będzie prawo do prowadzenia działalności w danej branży. Na wolnym rynku prawo to mają wszyscy i dla tego nikt nie jest jego właścicielem. Nie ma też ono żadnej ceny rynkowej. Lecz gdy wejście na rynek i prowadzenie sprzedaży zależy od otrzymania specjalnych przywilejów przyznawanych przez rząd, to właśnie te przywileje są odpowiedzialne za istnienie zysków monopolistycznych i pozwalają na i ii osiąganie. Mono polista osiąga więc zysk monopolistyczny nie dzięki posiadaniu prawdziwie produktywnego czynnika, ale dzięki posiadaniu spe cjalnego przywileju przyznanego przez rząd. I zysk ten nie znika w długiej perspektywie, a więc nie zanikłby, gdyby gospodarka osiągnęła stan GDJ. Będzie on osiągany tak długo, jak długo ist nieje przywilej i nie zmieniają się wartościowania konsumentów. Oczywiście zysk monopolistyczny może zostać skapitalizo wany i odpowiednio podnieść cenę rynkową firmy, przez co ko lejni właściciele firmy, którzy zainwestują w nią po tym, jak na stąpiła kapitalizacja zysku monopolistycznego, uzyskają tylko zwykły zwrot z inwestycji.. Przykładem kapitalizacji praw mono polistycznych (lub raczej quasi-monopolistycznych) jest nowo jorska branża przewozów taksówkowych. Każda taksówka musi uzyskać licencję, lecz lata temu miasto zdecydowało się nie wy-
309 dawać więcej żadnych licencji („m edalionów”) i każdy nowy właściciel taksówki musi zakupić medalion od poprzedniego w ła ściciela. (Wysoka) cena medalionów na rynku to skapitalizowa na wartość przywileju monopolistycznego. Nasze wnioski dotyczą quasi-monopolisty tak samo jak m o nopolisty, gdyż liczba quasi-monopolistow także jest ograniczo na przywilejem, przez co krzywa popytu na ich produkty staje się mniej elastyczna. Oczywiście, ceteris paribus, monopolista jest w lepszej sytuacji niż quasi-monopolista, ale wielkość korzyści uzyskiwanych przez każdego z nich zależy od konkretnego przy padku. Czasami, jak na przykład w przypadku taryfy ochronnej, quasi-monopolista na dłuższą metę nie zyska nic. Ponieważ ogra niczenie swobody wejścia na rynek dotyczy tylko firm zagranicz nych, zyski firm objętych ochroną zachęcą kapitał krajowy do inwestycji w chronionym przemyśle. Konkurencja ze strony no wego kapitału ściągnie stopę zwrotu do poziomu obowiązujące go w całej gospodarce i zysk monopolistyczny zniknie212. Przywileje monopolistyczne m ogą być bezpośrednie i ewi dentne, takie jak przymusowe kartele lub licencje; mniej bezpo średnie, takie ja k taryfy; albo wysoce niebezpośrednie, tym niemniej istotne. N a przykład zarządzenia o zam ykaniu firm o określonych godzinach lub zakazy prowadzenia sprzedaży ulicz nej czy też domokrążnej to ilustracje praw ograniczających kon kurencję i tym samym przyznających przywileje monopolistyczm Przywilej m onopolistyczny przyznawany jest przez rząd, który ma władzę tyl ko na pewnym obszarze geograficznym . Dlatego, gdy ustanawiana jest cena m ono polistyczna, pojawia się konkurencja spoza kraju. Zjawisko to staje się silniejsze w miarę rozwoju cyw ilizacji technicznej i spadku k oszów transportu. Każdy krajo wy monopol będzie w ięc naciskał na wprowadzenie praw ograniczaj ^ ^ konku rencję z zagranicy i blokujących wydajny handel m iędzy regionami: nic dziwnego, że taryfy nazywane były „matką trustów”. Przypomnijmy, że na prawdziwie w ol nym rynku nie byłoby potrzeby istnienia oddzielnej „teorii handlu międzynarodo wego”. Narody stają się jednostkam i istotnymi ekonomicznie tylko wskutek rządo wej interwencji, albo w postaci interwencji pieniężnej, albo barier w handlu. 1
310
ne. Podobnie praw a antytrustow e, które pozornie służą „zwal czaniu monopoli” ! -g,promowaniu konkurencji”, w rzeczywisto ści przynoszą odwrotny skutek, bowiem przeszkadzają w prowa dzeniu wydajnych form działalności rynkowej. Nawet pobór do wojska, który pozornie należy do działań nie wpływających na konkurencję na rynku, niesie ze sobą efekt w postaci usunięcia młodych ludzi z rynku pracy ! tym samym pozwala ich konku rentom na uzyskiwanie monopolistycznej, lub raczej wyklucza ją c e j, stawki płacy213. Niestety nie dysponujemy miejscem, by przeanalizować te i inne podobne przypadki. 7. Interw encja binarna: B udżet p a ń stw a Z interwencją binarną mamy do czynienia wtedy, gdy pod miot interweniujący zmusza kogoś do przekazania mu swojego majątku. Istnienie państwa opiera się na pobieraniu przez nie przy musowej daniny w postaci opodatkowania, które jest naczelnym przykładem Interwencji binarnej. Interwencje państwa są więc nie tylko triangulame, jak np. kontrola cen; interwencje binarne, takie jak opodatkowanie, są wpisane w sam ą naturę państwa. Przez lata autorzy rozważający zagadnienia finansów publicz nych poszukiwali „neutralnego podatku”, tzn. systemu opodat213 Monopolistyczne przywileje dla biznesu mogą prowadzić do powstania ceny monopolistycznej, w zależności od elastyczności popytu. Natomiast przywileje dla pracowników zcmśze prowadzą do powstania wyższej, wykluczającej ceny usług pracy, przy wielkości produkcji niższej niż wolnorynkowa. Wynika to z faktu, że biznes może zwiększać lub zmniejszać produkcję wedle woli; jeśli tylko kilka firm otrzymuje przywilej prowadzenia określonego rodzaju produkcji, mogą one zwięk szać produkcję, jeśli okoliczności są sprzyjające, lecz nie muszą zmniejszać ogól nej podaży. Natomiast ograniczenia wejścia na rynek pracy muszą zawsze, pomija jąc czynnik liczby przepracowanych godzin, który jest mało elastyczny, prowadzić do zmniejszenia podaży pracy w danej branży, skutkując powstaniem ceny wyklu czającej. Oczywiście, bezpośrednie ograniczenia produkcji, wynikające np. z praw chroniących środowisko, zawsze redukują podaż i prowadzą do ustalenia się ceny wykluczającej.
311 kowania, który nie naruszałby wolnego rynku. Jest to cel niereal ny. Przykładowo, wielu ekonomistów postulowało, by wszyscy ludzie, a przynajmniej ci posiadający podobne dochody, płacili podatek o równej wysokości. Lecz, jak wiemy z wywodu Calhouna, społeczeństwo dzieli się zawsze na płatników podatków i konsumentów podatków, o których nie można powiedzieć, że płacąjakiekolwiek podatki. Powtórzmy za Calhounem: „Nie może być inaczej, chyba że wszystkie zebrane wpływy podatkowe zo staną zwrócone każdem u płatnikowi w takiej samej kwocie, w jakiej zostały od niego pobrane, co czyniłoby cały proces zbęd nym i absurdalnym”. Urzędnicy rządowi nie płacą podatków, lecz je konsumują. Jeśli prywatna osoba zarabiająca 10 000 dolarów, zapłaci 2 000 dolarów w podatkach, to nie można powiedzieć, że urzędnik zarabiający 10 000 dolarów, również zapłaci 2 000 do larów w podatkach; to, że oficjalnie tak się stanie, jest tylko księ gową fikcją214.W rzeczywistości uzyskuje on dochód 8 000 dola rów i nie płaci żadnych podatków. Nie tylko urzędnicy będą konsumentami podatków, lecz rr l w mniejszym stopniu - również prywatne osoby. Przykładowo załóżmy, że rząd pobiera w podatkach 1 000 dolarów, które pry watne osoby przeznaczyłyby na zakup biżuterii, i wykorzystuje je do zakupu papieru dla urzędów. Skutkuje to przesunięciem się popytu od biżuterii do papieru, spadkiem ceny biżuterii i odpły wem zasobów produkcyjnych z branży jubilerskiej; jednocześnie wzrosną ceny papieru i nastąpi przypływ zasobów produkcyjnych do branży papierniczej215. Dlafcgo branża papiernicza będzie, w pewnym stopniu, beneficjentem procesu opodatkowania oby2Xt Dla wygody będziem y się w niniejszym podrozdziale posługiwać dolarami, za miast uncjami złota; ale nadal zakładamy całkowitą równoważność dolara z pewną wagą złota. Dopiero pod koniec niniejszego rozdziału zajmiemy się interwencją pieniężną. al® Nie oznacza to, że zasoby produkcyjne przepłyną bezpośrednio z branży jubi lerskiej do papierniczej. B ędą raczej stopniowo przemieszczać się pomiędzy bran żami, które są podobne w sensie rodzaju produktu i położenia geograficznego.
312
wateli i wydatkowania pieniędzy przez rząd. Lecz nie tylko bran ża papiernicza. Nowe pieniądze otrzymane przez firmy papierni cze trafią jako zapłata do ich dostawców i właścicieli czynników pierwotnych, rozchodząc się po gospodarce niczym fala. Z kolei branża jubilerska zmniejszy swój popyt na czynniki produkcji w związku z mniejszymi przychodami. W ten sposób ciężary i korzyści wynikające z opodatkowania rozprzestrzenią się po go spodarce, z najsilniejszym efektem w punktach pierwszego kon taktu - firmach zajmujących się wytwarzaniem i sprzedażą biżu terii i papieru216. . Każdy członek społeczeństwa będzie albo płatnikiem netto podatków, albo konsumentem podatków w różnym stopniu. To, jaką pozycję zajmuje dana osoba w procesie dystrybucji, zależy od konkretnej sytuacji. Pewne jest tylko to, że urzędnik lub poli tyk na stanowisku państwowym otrzymuje swój dochód w stu procentach z wpływów podatkowych i tak naprawdę nie płaci żadnych podatków. Proces opodatkowania i wydatkowania wpływów podatko wych nieuchronnie zniekształca alokację czynników wytwórczych, powodując, że produkowane są inne dobra i inny jest rozkład do chodów niż na wolnym rynku. Im w yższy poziom opodatkowa nia i wydatków państwowych, C^yli im większy budżet państwa, tym zniekształcenie będzie większe. Ponadto, im większy jest budżet państwa w relacji do działalności rynkowej, tym większe stanowi obciążenie dla gospodarki, co oznacza, że tym więcej zasobów społeczeństwa przepływa w sposób wymuszony od producentów do instytucji państwowych oraz tych, którzy je za opatrują i korzystają z subsydiów. Innymi słowy, im większe roz miary osiąga państwo, tym węższa staje się podstawa, którą Sta ff? Oczywiście na dłuższą metę, w gospodarce działającej jednostajnie, wszystkie firmy będą uzyskiwać jednolity procentowy zwrot z inwestycji, a niemal wszystkie zyski i straty przekształcą się w wynagrodzenie specyficznych czynników pierwot nych.
313 nowiąproducenci, a tym w iększy „udział” tych, którzy przejm ują własność producentów. Im większe państwo, tym mniej zasobów zostanie w ykorzystanych do zaspokojenia potrzeb tych konsu mentów, którzy przyczynili się do pow stania produktu, a tym więcej do zaspokojenia potrzeb konsumentów, którzy nie uczest niczą w procesie produkcji. Ekonomiści spierają się, ja k prowadzić analizę opodatkować nia. Staromodni zwolennicy Alfreda Marshalla upierają się przy podejściu opartym na „częściowej równowadze”, polegającym na analizie skutków jednego rodzaju podatku; zwolennicy Leona Walrasa, obecnie bardziej modni (należy do nich włoski ekspert od finansów publicznych Antonio De Vitł De Marco), twierdzą, że podatków nie m ożna rozpatryw ać w izolacji, a je d y n ie z uwzględnieniem sposobów wydatkowania wpływów przez pań stwo. Nie mówi się o tym, jakie byłoby „austriackie” podejście, gdyby zostało rozwinięte. W rzeczywistości obie procedury są właściwe i konieczne do pełnego przeanalizowania procesu opo datkowania. Krótko mówiąc: można analizować poziom opodat kowania i wydatków oraz jego nieuchronne efekty redystrybu cyjne i zniekształcające w dziedzinie dochodu i konsum pcji, natomiast w ram ach ogólnej analizy opodatkowania można ana lizować poszczególne podatki w izolacji. Nie powinno się odrzu cać ani podejścia ogólnego, ani częściowego. Toczy się też wiele niepotrzebnych sporów o to, która dzia łalność państwa nakłada obciążenia na sektor prywatny: opodat kowanie czy w ydatki państw ow e. Nie ma sensu rozdzielanie tych dwóch rodzajów działalności, gdyż są one dwoma etapami w tym samym procesie nakładania obciążeń i redystrybucji. Załóżmy, że państwo opodatkowuje branżę przetwórstwa orzechów bete lowych na kwotę m iliona dolarów, aby zapłacić za papier do biur rządowych. Zasoby wytwórcze warte milion dolarów przesunię te zostają z branży przetwórstwa orzechów betelowych do bran ży papierniczej. Odbywa się to w dwóch etapach, stanowiących
314 jakby podwójne uderzenie w wolny rynek: najpierw branża prze twórstwa orzechów betelowych zostaje zubożona przez pozba wienie jej pieniędzy; następnie rząd wykorzystuje te pieniądze, by zabrać papier z rynku i wykorzystać dla własnych celów, przej mując w ten sposób zasoby w drugim etapie. Obie strony procesu stanowią obciążenie. W pewnym sensie branża przetwórstwa orze chów betelowych zmuszona jest zapłacić za przejęcie papieru przez rząd; w każdym razie ponosi bezpośrednie koszty tej sytu acji. Jednakże, nawet pomijając na razie problem „równowagi cząstkowej” i kwestię „przerzucania” obciążeń podatkowych przez branżę przetwórstwa orzechów betelowych na barki innych, mu simy zauważyć, że nie tylko ta branża będzie zmuszona płacić; konsumenci papieru również poniosą koszty, gdyż wzrosną ceny papieru. Proces ten widać wyraźniej, gdy rozważymy sytuację braku równości pomiędzy wpływami podatkowymi i wydatkami pań stwa. Gdy wpływy podatkowe fą niższe niż wydatki państwa, oznacza to, że państwo tworzy nowe pieniądze (zapomnijmy na razie o możliwości zaciągania przez państwo długu). Jest jasne, że w tej sytuacji głównym obciążeniem są wydatki państwowe, gdyż to one są odpowiedzialne za największe przesunięcia zaso bów. Jak zobaczymy później, rozważając inflację jako rodzaj in terwencji binarnej, tworzenie nowych pieniędzy jest rodzajem opodatkowania. A co z rzadkim przypadkiem, gdy wpływy podatkowe są wy ższe niż wydatki? Powiedzmy, że nadwyżka jest albo gromadzo na przez rząd w rezerwach złota, albo pieniądze są likwidowane poprzez deflację (patrz dalej). Załóżmy, że z branży przetwór stwa orzechów betelowych zostaje ściągnięte 1 000 000 dolarów, a tylko 600 000 wydane na papier. W takim przypadku większym obciążeniem jest opodatkowanie, które służy nie tylko do sfinan sowania papieru, ale również do sfinansowania wzrostu rezerw lub zniszczenia pieniędzy. Choć wydatki państwa wyciągają z
315 gospodarki zasoby warte tylko 600 000 dolarów, branża przetwór stwa orzechów betelowych traci potencjalne zasoby warte 1 000 000 dolarów i o stracie tej nie można zapominać, podliczając obcią żenia nałożone przez państwo. Innymi słowy, gdy wydatki i przy chody państwa różnią się, większa z tych pozycji może służyć jako przybliżona miara „obciążenia fiskalnego” społeczeństwa. Ponieważ opodatkowanie nie może być jednolite dla wszyst kich, państwo przymusowo odbiera Piotrowi, by dać Pawłowi (oczywiście samo jest również „Pawłem”). A zatem oprócz znie kształcania alokacji zasobów proces tworzenia i wydatkowania budżetu państwa redystrybuuje, lub raczej dystrybuuje, dochody. Wolny rynek nie dystrybuuje dochodów; dochód powstaje w spo sób naturalny w wyniku procesu produkcji i wymiany. Samo po jęcie „dystrybucji” jako czegoś oddzielnego od produkcji i wy miany ma rację bytu tylko w odniesieniu do interwencji binarnej państwa. Przykładowo, często podnosi się argument, że wolny rynek maksymalizuje użyteczność czerpaną przez wszystkich uczestników procesu rynkowego i zapewnia największe zadowo lenie konsumentów przy „danej dystrybucji dochodu”. Ten po wszechny pogląd jest nieprawidłowy; na wolnym rynku nie ma „danej dystrybucji ”, którą można odseparować od dobrowolnych działań jednostek w zakresie produkcji i wymiany. Na wolnym rynku dane jest tylko prawo własności każdego człowieka odno szące się do jego osoby oraz zasobów, które znajdzie, wyprodu kuje lub stworzy, albo które uzyska w wyniku dobrowolnej wymiany za swoje produkty lub na drodze podarunku od ich pro ducentów. Interwencja binarna państwa narusza prawo własności każ dej osoby do jej produktu i stwarza proces oraz „problem” dys trybucji. Dochód i bogactwo nie wypływają już ze świadczenia usług na rynku; płyną do osób obdarzonych przywilejem przez państwo od osób, które są przez państwo obciążone.
316 Wielu ekonomistów za „wolny rynek” uważa rynek wolny od interwencji triangulamej; taka interwencja binarna jak opo datkowanie nie jest uważana za interwencję w czystość „wolne go rynku”. Ekonomiści ze Szkoły Chicagowskiej - na czele z Frankiem H. Knightem - stali się szczególnie biegli w ograni czaniu „rynku” do wąskiego zakresu działalności ekonomicznej człowieka. Mogą więc przedstawiać się jako zwolennicy „wol nego rynku” (ponieważ przeciwstawiają się takim interwencjom triangulamym jak kontrola cen), jednocześnie zalecając drastyczne interwencje binarne w postaci opodatkowania i subsydiów, pro wadzące do „redystrybucji” dochodu powstającego na rynku. In nymi słowy, rynek należy pozostawić „wolnym” w jednej sferze, poddając go jednocześnie prześladowaniom w innej. Taka kon cepcja rynku zakłada swoistą fragmentację człowieka, który jako „człowiek rynkowy” nie przejmuje się tym, co się z nim dzieje jako z „człowiekiem poddanym państwu”. Jest to niedopuszczal ny mit, który możemy nazwać „iluzją podatkową”, głoszący, że ludzie myślą tylko o tym, ile zarobią przed opodatkowaniem, a nie przejmują się, ile im zostanie p o opodatkowaniu. Jeśli A zarabia 9 000 dolarów rocznie na rynku, B - 5 000 dolarów, a C —10 000 dolarów i państwo postanowi redystrybuować ich dochody tak, by każdy zarobił 5 000 dolarów, to osoby te, wie dząc, co je czeka, nie będą głupio zakładać, że nadal zarabiają tyle co wcześniej. Wezmą podatki i subsydia pod uwagę217. Widzimy zatem, że proces tworzenia i wydatkowania budżetu państwa polega na przymusowym przesunięciu zasobów i docho dów od producentów rynkowych do osób niezajmujących się pro dukcją; jest on również opartą na przemocy interwencją w wolne wybory jednostek, dokonywaną przez osoby stanowiące aparat państwa. W następnej kolejności zajmiemy §ię szczegółową ana lizą konsekwencji istnienia wydatków państwowych. Na razie 217 Dalszą dyskusję na temat ekonomicznych skutków opodatkowania przeprowa dzimy w następnym podrozdziale.
317 podkreślmy istotną kwestię, że państwo nie może w żaden spo sób stanowić źródła zasobów; wszystko, co wydaje, musi uzy skać w postaci przychodów, które zostają odebrane „sektorowi prywatnemu”, Podstawą przychodów państwa, naczelnym źró dłem jego mocy sąpodatki. Zajmiemy się nimi w następnym pod rozdziale. Kolejną m etodą uzyskiwania przychodów przez pań stwo jest inflacja, tworzenie nowego pieniądza* Zajmiemy się tym zagadnieniem później. Trzecią metodą jest zaciąganie przez pań stwo długu. Metodę tę omówimy w Dodatku A218. 8. Interw encja binarna: O podatkow anie A. PODATEK DOCHODOWY Jak stwierdziliśmy, opodatkowanie polega na odbieraniu za sobów producentom i dawaniu ich innym osobom. Każdy wzrost opodatkowania zwiększa stan posiadania osób żyjących na koszt producentów, a zazwyczaj także ich liczbę, jednocześnie zm niej szając wielkość wytwarzanego produktu. T®i proces z czasem podkopuje swoje podstawy: istnieje granica, poza którą zmniej szająca się liczba producentów nie jest w stanie udźwignąć na kładanych na nich ciężarów. Granicę tę przybliża demotywujący wpływ opodatkowania. Im wyższe podatki nakładane są na pro ducentów - płatników podatków - tym niższa jest dla nich uży teczność krańcowa wykonywanej przez nich pracy, bowiem do chód czerpany z jej wykonywania jest przymusowo obniżony, a zarazem użyteczność krańcowa czasu wolnego rośnie. I nie tyl ko to: silniejszy staje się bodziec, by opuścić szeregi obciążo nych płatników podatków i zasilić szeregi konsumentów podat ków, albo stając się urzędnikiem, albo beneficjentem subsydiów. 218 Czwarta metoda, uzyskiwanie przychodów ze sprzedaży dóbr lub usług przez państwo, jest szczególną form ą opodatkowania; wpływ y z podatków są w tym w y padku potrzebne co najmniej p o to, by uzyskać aktywa służące prowadzeniu takie go „biznesu”.
318
W rezultacie wybierania przez ludzi czasu wolnego zamiast pra cy, jak również ich przechodzenia do szeregów uprzywilejowa nych konsumentów podatków, produkcja jeszcze się obniży219. W gospodarce rynkowej dochody netto pochodzą z płac, procen tu, rent gruntowych i zysku. Podatki uderzające w zarobki z tych źródeł powodujązmniejszenie wysiłków służących uzyskaniu tych dochodów. Pracownik, którego płaca zostaje opodatkowana, ma mniejszą motywację, by ciężko pracować; gdy opodatkowany zostaje zwrot z inwestycji kapitałowej, kapitalista będzie bardziej skłonny, by konsumować posiadany kapitał, zamiast go zaosz czędzić i zainwestować. W łaściciel ziemski, którego dochód z dzierżawy ziemi jest pomniejszany przez podatek, będzie miał słabszą motywację, by wydajnie rozporządzić swoją ziemią. Przywołuje się argument, że skoro użyteczność krańcowa zasobów pieniężnych człowieka wzrasta, w miarę jak spada po siadany przez niego zasób pieniądza, niższy dochód pieniężny będzie dla niego oznaczał wzrost użyteczności krańcowej tego dochodu. W rezultacie podatek nałożony na dochody pieniężne wywołuje zarówno „efekt substytucyjny” skłaniający do zastą pienia pracy czasem wolnym (albo zastąpienia oszczędności kon sumpcją), jak też „efekt dochodowy” zmierzający w odwrotnym kierunku. Jest to prawda i w rzadkich przypadkach ten drugi efekt 219 .W mniej rozwiniętych krajach, gdzie gospodarka pieniężna nadal wyłania się z barteru, każde opodatkowanie będzie miało jeszcze drastyczniejszy efekt: uczyni ono dochody'pienione mniej atrakcyjnymi iifeoni taizi do przesunięcia wysiłków z prób uzyskania pieniędzy na działania objęte systemem porozumień barterowych. Podatki mogą więc istotnie opóźnić rozwój gospodarki pieniężnej albo nawet do prowadzić do jej regresu. Zob. C. Lowell Harris, „Public Finance” w: Bernard F. Haley (red.), A Survey o f Contemporary Economics (Homewood, 111.: Richard D. Irwin 1952), ś. 264. By zapoznać się bliżej z tym mechanizmem, zob. P. T. Bauer, „The Economic Development f t Nigeria”, Journal o f Political Economy, październik 195$ is. 400 i nast. '* Jeśli jakiś rząd nakłada podatki w naturze, nie ma opóźnienia czasowego pomiędzy pobraniem podatku a zabraniem zasobów fizycznych z sektora prywatnego. Dzieje się to w drodze tej samej czynności.
319 będzie silniejszy. Mówiąc prościej, oznacza to, że kary nakłada ne na ludzki wysiłek osłabią go, lecz w niektórych przypadkach człowiek będzie pracował ciężej, by zrównoważyć nakładane na niego obciążenia. Jednak musimy pamiętać, że w tym drugim przy padku utraci on cenne dobro konsumpcyjne w postaci „wolnego czasu”; będzie miał go teraz mniej, niż gdyby jego wybory były w pełni wolne. Cięższa praca pod wpływem kary jest powodem do radości tylko wtedy, gdy rozpatrujemy tę kwestię z punktu widzenia osób żyjących na koszt producentów i odnoszących korzyść z nałożonego podatku. Standard życia pracowników, do którego zalicza się czas wolny, spada. Podatek dochodowy, przynoszący wpływy z opodatkowania dochodu z inwestycji, zmniejsza oszczędności i inwestycje, po nieważ powoduje, że zwrot uzyskiwany z inwestycji jest niższy niż ten, na który wskazująpreferencje czasowe. Niższy zwrot netto skłania ludzi do dostosowania swoich oszczędności-inwestycji do nowej rzeczywistości. Krańcowe oszczędności i inwestycje przy wyższym zwrocie będą teraz cenione niżej niż konsumpcja i nie będą czynione.
R y su n e k 8 6 . W pły w p o d a t k u d o c h o d o w e g o n a pro po r cję
i KONSUMPCJI DO OSZCZĘDNOŚCI I INWESTYCJI PODATNIKA.
320 Istnieje jeszcze inny, generalnie ignorow any powód, dla któ rego podatek dochodowy działa niczym kara za oszczędzanie i inwestowanie. M ożna by sądzić, że skoro po zapłaceniu podat ku dochodowego człowiek może sw obodnie decydować, jak roz dysponować resztę dochodu, wybierając pom iędzy konsumpcją a oszczędnościami, a krzywe preferencji czasowych pozostają dane, to proporcja konsumpcji do oszczędności pozostanie nie zmieniona. Lecz takie założenie je st zignorow aniem faktu, że dochód realny podatnika i realna wartość jego aktywów pienięż nych uległy zmniejszeniu w skutek zapłacenia podatku. W roz dziale 6 mówiliśmy o tym, że przy danej krzywej preferencji cza sowej człowieka, im niższy jest poziom jego realnych zasobów pieniężnych, tym w yższa jest jego stopa preferencji czasowej, a tym samym wyższa proporcja konsum pcji do oszczędności. Sytuację podatnika pokazuje rysunek 86, który jest w istocie odw róceniem indyw idualnych diagram ów rynku czasowego przedstawionych w rozdziale 6. W obecnym przypadku aktywa pieniężne rosną, w miarę jak przesuwam y się na prawo po osi poziomej, podczas gdy w rozdziale 6 aktywa pieniężne spadały. Powiedzmy, że w sytuacji początkowej płatnik dysponuje zaso bem pieniądza OM, a tt to jego dana krzywa preferencji czasowej. Jego efektyw na stopa preferencji czasow ej, determinująca pro porcję konsumpcji do inwestycji* to jL. Załóżm y teraz, że pań stwo nakłada podatek dochodowy, redukując jego aktywa pie niężne na początku okresu wydawania do wielkości OM'. Jego efektywna stopa preferencji czasowej, zobrazowana przez prze cięcie się linii tt i M , jest teraz w yższa i wynosi tr Podatnik pre feruje teraz w yższą proporcję konsum pcji, a niższą proporcję oszczędności i inwestycji220.
220 Aby mogło to nastąpić, muszą spaść realne aktywa pieniężne człowieka, a nie jedynie posiadana przez niego nominalna kwota pieniężna. Jeśli zatem zamiast tego podatku w społeczeństwie nastąpi deflacja i wartość jednostki monetarnej wzrasta
321
Poznaliśmy dwa powody, dla których podatek dochodowy zmieni w społeczeństwie proporcje na korzyść konsumpcji kosz tem oszczędności i inwestycji. Można oponować, stwierdzając, że nie da się w tym wypadku powoływać na zmianę stopy prefe rencji czasowej, gdyż urzędnicy rządowi i ludzie subsydiowani otrzymają pieniądze z podatków, przez co posiadany przez nich zasób pieniądza wzrośnie, analogicznie do spadku zasobów w posiadaniu płatników. Jednakże, jak się przekonamy, państwo, jego pracownicy i beneficjenci subsydiów nie mogą dokonywać prawdziwie produktywnych oszczędności i inwestycji. , Niektórzy ekonomiści utrzymują, że podatek dochodowy zmniejsza oszczędności i inwestycje jeszcze na trzeci sposób. Ich zdaniem podatek dochodowy jest, ze twej natury, „podwójnym” opodatkowaniem oszczędności i inwestycji w przeciwieństwie do konsumpcji221. Stoi za tym następujące rozumowanie: oszczęd ności i konsumpcja nie są tak naprawdę symetryczne. Wszystkie oszczędności czynione są z myślą o wyższej konsumpcji w przy szłości; w przeciwnym razie nie byłoby Mi* Oszczędzanie jest powstrzymaniem się od teraźniejszej konsumpcji w zamian za oczekiwany wzrost konsumpcji w jakimś czasie w przyszłości. Nikt nie chce dóbr kapitałowych dla nich samych. Są one tylko ucieleśnieniem przyszłej konsumpcji. Oszczędzanie-inwestowanie w przykładzie Crusoe, który konstruuje kij do strącania ja błek, przynosi owoce w postaci wyższej konsumpcji w przyszłomniej więcej proporcjonalnie wszędzie, to nominalny spadek zasobu pieniężnego człowieka nie będzie spadkiem realnym i stopa preferencji czasowej pozostanie niezmieniona. W przypadku podatku dochodowego deflacja nie ma miejsca, gdyż rząd raczej wyda uzyskane wpływy, zamiast zmniejszyć podaż pieniądza. (Nawet wrzadkim przypadku, gdy wszystkie uzyskane z podatku pieniądze zostaną przez rząd zlikwidowane, osoby opodatkowane stracą więcej niż inni, awip stracą część realnych aktywów pieniężnych). 221. Por. Irving i Herbert W. Fisher, Constructive Income Taxation (New York: Har per & Bros. 1942). „Podwójny” oznacza tu naliczany dwukrotnie, a nie dwa razy większy.
322
ści. Dlatego nałożenie podatku dochodowego jest „podwójnym” opodatkowaniem konsumpcji i nadmierną karą za oszczędzanie i inwestowanie222. Ta linia rozumowania prawidłowo wyjaśnia istotę procesu inwestowania i konsumpcji. Ma jednakże poważną wadę: nie ma nic wspólnego z problemami opodatkowania. To prawda, że oszczędzanie przynosi owoce w przyszłości, ale każdy to wie. Dlatego właśnie ludzie oszczędzają. Lecz mimo to nie oszczę dzają całego dochodu. Dlaczego? Z powodu swoich preferencji czasowych faworyzujących teraźniejszą konsumpcję. Każdy czło wiek, przy danej wielkości dochodu i skalach wartości, przezna cza swój dochód w najbardziej pożądanych proporcjach na kon sumpcję, inwestycje i zwiększenie swojego salda gotówkowego. Wszelka inna alokacja dochodu w mniejszym stopniu zaspoko iłaby jego potrzeby. Gdy człowiek rozdysponowuje swój dochód, zdolność inwestycji do zapewniania przyszłej konsumpcji jestjuż przez niego uwzględniona. Nie ma więc powodu, by twierdzić, że podatek dochodowy podwójnie karze za oszczędzanie i inwe stowanie; uderza on ogólnie w standard życia płatnika, w tym w teraźniejszą konsumpcję, przyszłą konsumpcję i saldo gotów kowe. Nie karze on za oszczędzanie bardziej niż za inne formy alokowania dochodu. Argumentacja Fishera, którą właśnie omówiliśmy, odzwier ciedla dziwną tendencję wśród ekonomistów będących zwolen nikami wolnego rynku, by bardziej przejmować się działaniami państwa uderzającymi w oszczędzanie i inwestowanie niż dzia łaniami uderzającymi w konsumpcję. Z pewnością ekonomista ceniący wolny rynek musi przyznać, że dobrowolne rynkowe alo kacje pomiędzy konsumpcjąa inwestycjami są optymalne i wszel kie próby wpłynięcia na nie przez państwo, w którymkolwiek He222 Ekonomiści reprezentujący to podejście generalnie wyciągają wniosek, że nie powinien być opodatkowany dochód, ale konsumpcja, która jest jedynym „praw dziwym” dochodem.
323 runku, przeszkadzają w zaspokajaniu przez rynek potrzeb konsu mentów. Oszczędności nie są zresztą żadną świętością; są po pro stu drogą do przyszłej konsumpcji. Nie są ważniejsze niż te ra ź niejsza konsumpcja. O tym, ile swoich zasobów ludzie przeznaczą na konsumpcję, a ile na oszczędności, decydują ich preferencje czasowe. Ekonomista, który bardziej oponuje przeciwko przeszko dom w oszczędzaniu niż w konsumpcji, stawia siebie, choć nie przyznaje tego otwarcie, w rzędzie zwolenników państwowej in terwencji, zmierzającej do ograniczenia konsumpcji i wzrostu inwestycji2®* 'Ą*
B. PRÓBY ZNALEZIENIA NEUTRALNEJ FORMY OPODATKOWANIA : Do tej pory omawialiśmy skutki nałożenia podatku z punktu widzenia pojedynczej osoby nim objętej. Równie ważnym zagad nieniem jest powodowane opodatkowaniem zniekształcenie ryn kowej stru k tu ry cen czynników produkcji i dochodów. Na wol nym rynku powstaje niemal nieskończony wachlarz cen, kursów, stóp i dochodów, tworzących skomplikowaną strukturę. Różne podatki zniekształcają ją i przeszkadzają w funkcjonowaniu ryn kowych mechanizmów alokacji zasobów i produktów. Przykła dowo, jeśli firma A płaci 5 000 dolarów rocznie za pewien rodzaj usług pracy, a firma B 3 000 dolarów, pracownicy będą przecho dzić z firmy B do A, gdzie będą wydajniej służyć konsumentom. Lecz jeśli dochód uzyskiwany przez firmę A zostanie opodatko-23 223 Faworyzowanie inwestycji czy też „wzrostu gospodarczego” kosztem teraźniej szej konsumpcji przypomina atak na teraźniejszą konsumpcję w celu ochrony zaso bówna przyszłość. Co jest tak wartościowego w przyszłej konsumpcji i tak niewartościowego w teraźniejszej? Być może mamy tutaj do czynienia z przemycaniem mniej racjonalnych aspektów „etyki protestanckiej” do nauki ekonomii. Spośród wielu pojawiających się problemów możemy wspomnieć jeden: Jakie niearbitralne, ilościowe standardy może zaproponować ekonomista w zastępstwie decyzji ryn kowych?
324 wany na kwotę 2 000 dolarów rocznie, podczas gdy firma B zosta nie opodatkowana nieznacznie lub wcale, bodziec do przechodze nia z firmy B do A zniknie, powodując błędną alokację zasobów produkcyjnych, hamując rozwój firmy A lub nawet zagrażając jej istnieniu. ćt Jak już wiemy, próba wprowadzenia neutralnego podatku podatku, który pozostawiałby rynek w stanie nienaruszonym jest skazana na niepowodzenie. Jednolitość opodatkowania nie jest możliwa do uzyskania, gdy w sposób nieunikniony jedni lu dzie są płatnikami podatków, a inni ich uprzywilejowanymi kon sumentami. Lecz nawet jeśli pominiemy tę kwestię, jak też redy strybucyjne skutki wydatków rządowych, nadal nie będziemy mogli stworzyć systemu neutralnego opodatkowania224. Wielu au torów twierdzi, że proporcjonalny podatek dochodowy dla wszyst kich byłby właśnie podatkiem neutralnym, bowiem relatywne proporcje dochodów w społeczeństwie pozostałyby takie jak wcześniej. Jeśli A otrzymuje 6 000 dolarów rocznie, B zarabia 3 000 dolarów rocznie, a C - 2 000 dolarów rocznie, dziesięcio procentowy podatek nałożony na każdego li nich poskutkuje na stępującą „dystrybucją” dochodu: A pozostanie 5 400 dolarów, B - 2 700 dolarów, C - 1 800 dolarów r wzajemne proporcje ich dochodu pozostaną takie jak wcześniej. (Oczywiście przy zało żeniu braku zniechęcających efektów podatku lub, raczej, przy wystąpieniu proporcjonalnych zniechęcających efektów - sytu acji niezwykle mało prawdopodobnej). Problem w tym, że owo „rozwiązanie” opiera się na błędnym zrozumieniu, na czym po datek neutralny musiałby polegać. Podatkiem prawdziwie neu tralnym wobec wolnego rynku nie byłby taki, który pozostawiał by proporcje dochodu takimi, jak były wcześniej; byłby to taki 724 Będzie to prawdą również wtedy, gdy pominiemy wielkie konceptualne trudno ści w zdefiniowaniu „dochodu”, oszacowaniu pieniężnej wartości pracy wykony wanej niezarobkowo w gospodarstwie domowym, uśrednieniu dochodów fluktuujących na przestrzeni lat, itd.
325 podatek, który wpływałby na strukturę dochodów, ja k również inne aspekty gospodarki, w taki sam sposób, ja k gdyby opłacenie go było wolnorynkową transakcją. Jest to bardzo istotna uwaga; musimy zdać sobie sprawę, że gdy jakaś usługa sprzedawana jest na wolnym rynku po pewnej cenie, sprzedaż ta nie pozostawia „dystrybucji” dochodu w stanie niezmienionym. Ceny rynkowe płacone przez każdą osobę nie są proporcjonalne do jej dochodu lub bogactwa, lecz są jednolite w tym sensie, że s^Jednakowe dla wszystkich, niezależnie od do chodu lub bogactwa potencjalnego nabywcy, a nawet jego deter minacji do zakupu produktu. Multimilioner nie płaci za boche nek chleba tysiąc razy więcej niż przeciętny człowiek. Gdyby na rynku obowiązywała taka zasada, wkrótce by go nie było, gdyż zarabianie pieniędzy nie przynosiłoby żadnych korzyści. Im wię cej ktoś by zarabiał, tym wyższą, pari passu, musiałby płacić cenę za każde dobro. Cała cywilizowana gospodarka pieniężna, wraz z systemem produkcji i podziału pracy opartym na pieniądzu, załamałaby się. Proporcjonalny podatek dochodowy nie jest więc bynajmniej „neutralny” wobec wolnego rynku, lecz opiera się na zasadzie, której konsekwentne stosowanie zniszczyłoby gospo darkę rynkową. Jest zatem jasne, że nałożenie na każdą osobę podatku rów nego kwotowo —tzw. podatku pogłównego - byłoby rozwiąza niem znacznie bliższym idei neutralności. Lecz neutralność na wet takiego podatku jest daleka od doskonałości, niezależnie od nieuniknionej dychotomii między płatnikami a konsumentami podatków. Po pierwsze, dobra i usługi na wolnym rynku kupo wane są tylko przez ludzi, którzy dobrowolnie chcą je nabyć po cenie rynkowej. Ponieważ podatek jest przymusową daniną, nie można założyć, że każdy członek społeczeństwa zapłaciłby rzą dowi taką samą sumę na wolnym rynku. Sam fakt istnienia przy musu sugeruje, że znacznie mniejsze kwoty byłyby płacone na zasadzie dobrowolności. Zamiast być neutralnym, podatek rów-
326 ny kwotowo przynosiłby rezultaty odmienne niż rynek, nakłada jąc nadmierny ciężar na co najmniej trzy grupy obywateli: bied nych, nie zainteresowanych i wrogich wobec państwa, a więc tych, którzy z tego lub innego powodu nie zapłaciliby dobrowolnie sum równych kwocie podatku. Innym poważnym problemem, który przeszkadza nam trak tować płacenie podatku pogłównego jako transakcji wolnoryn kowej, jest niejasność w kwestii tego, jakie „usługi” państwa lu dzie za jego pośrednictwem „zakupują” Przykładowo, jeśli rząd wykorzystuje wpływy z tego podatku do subsydiowania pewnej faworyzowanej gmpy ludzi, trudno stwierdzić, jaki rodzaj „usłu gi” otrzymują jego płatnicy. Lecz przyjmijmy pozornie oczywisty przypadek czystej usługi, jaką jest ochrona policyjna, i załóżmy, że wydatki na nią pokrywane są z wpływów z podatku pogłównego. Regułą wolnorynkową jest równa cena za takie same usługi; lecz co w tym wypadku oznacza „taką samą usługę”?.Ę pewnością ochrona policyjna jest znacznie intensywniejsza w miejskich cen trach przestępczości niż na spokojnej prowincji, gdzie przestęp stwa są rzadkością. Ochrona policyjna z pewnością będzie kosz tować więcej na obszarach o wysokiej przestępczości; gdyby więc jej dostawcami byli rynkowi przedsiębiorcy, ich klienci płaciliby więcej niż odbiorcy usług ochrony na prowincji. Ponadto osoba szczególnie zagrożona przestępczością, wymagająca większego zaangażowania środków dla zapewnienia jej bezpieczeństwa, musiałaby wnieść wyższą opłatę policyjną. Jednolity podatek byłby niższy niż cena rynkowa na niebezpiecznych obszarach i wyższy niż na spokojnych obszarach. Krok kii neutralności mu siałby polegać na zróżnicowaniu kwoty podatku w zależności od kosztów usług225. Jest to zaniedbana zasada kosztowa opodatko wania. 225 Nie uznajemy tutaj, że „koszty” determinują „ceny”. Ogólny wachlarz cenpro duktów finalnych determinuje ogólny wachlarz cen kosztowych, a następnie firmy określają, czy cena, którą ludzie zapłacą za określone produkty, będzie wystarcza jąca, by pokryć koszty determinowane przez rynek.
327 Jednakże samą zasadę kosztową również trudno uznać za neutralną. Pomijając kwestię, że zawsze istnieją płatnicy i konsu menci podatków, pojawia się problem definicji i wyodrębnienia „usługi”. Na czym polega „usługa” redystrybucji środków od Pio tra do Pawła i jaki jej „koszt” powinien ponieść Piotr? Nawet jeśli ograniczymy nasze rozważania do takich powszechnych usług jak ochrona policyjna, pojawiają się problemy. Po pierw sze, jak się przekonamy, koszty usług zapewnianych przez rząd będą wyższe niż zapewnianych przez rynek. Po drugie, państwo nie może dokładnie obliczyć kosztów swego funkcjonowania. Po trzecie, koszty równają się cenom tylko w stanie równowagi; po nieważ gospodarka nigdy nie jest w stanie równowagi, koszty nie sądokładną wskazówką, jaka byłaby cena wolnorynkowa. Wresz cie, podobnie jak w przypadku podatku pogłównego, i w przeci wieństwie do sytuacji na wolnym rynku, podatnik nigdy nie de monstruje, że odnosi korzyści z działań rządu; po prostu beztrosko przyjmuje się założenie, że zakupiłby te usługi po cenie równej kwocie płaconego podatku. Kolejną próbą znalezienia neutralnej formy opodatkowania jest zasada korzyści, zgodnie z którą wysokość podatku powinna odzwierciedlać korzyści odnoszone z usług państwa. Nie zawsze dostrzegane jest, co ta zasada oznacza: wszyscy odbiorcy trans ferów społecznych musieliby pokryć pełne koszty transferów, które otrzymują. Każdy beneficjent świadczeń ze strony państwa płaciłby więcej, niż otrzymuje, musiałby bowiem jeszcze opłacić koszty „zarządzania” tymi świadczeniami. Oczywiście gdyby zasada korzyści obowiązywała, nie byłoby żadnych świadczeń ani innych subsydiów. Nawet jeśli ograniczymy nasze rozważa nia do usług takich jak ochrona policyjna, pozostają poważne pro blemy. Zapomnijmy ponownie o dychotomii między płatnikami a konsumentami podatków. Nadal pozostaje kwestia niemożno ści zmierzenia korzyści, ani nawet stwierdzenia, czy istnieją. Tak jak w przypadku podatku pogłównego i zasady kosztowej, nie
328
ma wolnego rynku, na którym ludzie pokazywaliby, że w wyniku wymiany czerpią korzyści o wartości wyższej niż wartość dóbr, które oddają. Ponieważ podatki są przymusowe, to jasne jest, że odnoszone przez ludzi korzyści z usług państwa są dla nich warte mniej niż kwoty, które płacą, gdyż działając dobrowolnie, obda rzyliby budżet państwa znacznie niniejszymi kwotami. Założe nie, że obywatele odnoszą „korzyści”, jest po prostu przez wła dze przyjmowane arbitralnie. Ponadto, nawet gdyby istniała możliwość swobodnego za demonstrowania przez podatnika, że otrzymywane usługi zado walają go, zasada korzyści nie byłaby zgodna z zasadami funk cjonowania wolnego rynku. Powtórzmy, że ludzie ^L2iC?ijednolitą ceną za usługi świadczone na wolnym rynku, niezależnie od tego, jak duże subiektywne korzyści im one przynoszą. Człowiek, któ ry „przeszedłby milę po Camela”, nie płaci z reguły więcej niż ktoś, komu jest wszystko jedno. Opodatkowywanie każdego we dług korzyści, które otrzymuje, jest diametralnie sprzeczne z za sadami funkcjonowania rynku. Wreszcie, jeśli odnoszone korzy ści równoważone są podatkiem, mtl m a powodu, by ktokolwiek dokonywał wymiany i otrzymywał usługi państwa. Na rynku nie wszyscy, nawet nie wszyscy nabywcy krańcowi, płacą tyle, ile warta jest dla nich odnoszona korzyść. Nabywcy nadkrańcowi, jak również nabywcy krańcowi, otrzymują niemierzalną nadwyżkę korzyści, gdyż bez takiej nadwyżki nie kupiliby produktu. Co więcej, w przypadku takich usług jak ochrona policyjna zasada korzyści wymagałaby, by biedni i kalecy wnosili wyższe opłaty niż bogaci i sprawni, gdyż tych pierwszych można uznać za od noszących większe korzyści z ochrony. Wreszcie, należy zazna czyć, że jeśli korzyść każdej osoby m a być zrównoważona przez odpowiednią kwotę podatkowania, urzędnicy rządowi musieliby zwrócić całe swoje pensje i pracować bez wynagrodzenia226. 226 Od czasówAdama Smitha ekonomiści błędnie próbują powoływać się na zasa dę korzyści, by uzasadnić opodatkowanie proporcjonalne, lub nawet progresywne,
329
Widzimy więc, że żadna zasada opodatkowania nie może być neutralna wobec wolnego rynku. Oczywiście jest tak również w przypadku opodatkowania progresywnego. Chociaż już poda tek proporcjonalny jest ucieleśnieniem zasady destrukcyjnej dla całej gospodarki pieniężnej, to jednak podatek progresywny idzie na tej drodze dalej. Karze zaradnych i wydajnych w jeszcze więk szej proporcji za ich relatywną zaradność i wydajność. Progre sywne stawki podatkowe zniechęcają do ponadprzeciętnie wydajnej pracy i przedsiębiorczości. A ponieważ takie zdolności wykorzy stywane są w służbie konsumentowi, podatek progresywny nakła da szczególnie wysokie obciążenie również na konsumenta. Oprócz omawianych wcześniej dwóch sposobów, w jakie podatek dochodowy karze za oszczędzanie, podatek progresyw ny nakłada na podatnika jeszcze dodatkową karę. Doświadczenie wskazuje, że ludzie zamożni oszczędzają i inwestują proporcjo nalnie większą część swojego dochodu niż grupy o niższych do chodach. Nie ma jednakże apodyktycznego, prakseologicznego powodu, by tak zawsze było* Reguła ta nie obowiązywałaby, przyprzedstawiając tezę, że „społeczeństwo” zapewnia ludziom korzyści proporcjonal ne, lub nawet większe niż proporcjonalne, w stosunku do ich dochodów. Lecz jest jasne, że bogaci korzystaj \m niej z takich usług jak ochrona policyjna, gdyż stać by ich było na zapłacenie wJgpę) za własną ochronę. Bogaci nie korzystają też z wy datkówspołecznych. Dlatego, w wartościach bezwzględnych, bogaci odnoszą mniej sze korzyści z działań państwa, i nie można wykorzystywać zasady korzyści, by uzasadnić opodatkowanie proporcjonalne lub progresywne. Można by jednak zadać pytanie, czy ludzie nie czerpią proporcjonalnych do swego dochodu korzyści ze strony „społeczeństwa”, nawet jeśli nie ze strony państwa? Po pierwsze, nie można tego stwierdzić. W rzeczywistości odwrotna teza byłaby praw dziwsza: bowiem jeśli A i B są członkami społeczeństwa i czerpią z niego korzyści, każda różnica dochodu między A i B musi wynikać ze szczególnej przydatności dla społeczeństwa. Z pewnością równe korzyści czerpane ze społeczeństwa nie mogą stanowić argumentu na rzecz proporcjonalnego opodatkowania. Ponadto, nawet gdyby argument ten był prawdziwy, na jakiej podstawie „społeczeństwo” zrówny wanejest z państwem? Jeśli A, B i C produkują na rynek i wzajemnie korzystają ze swego istnieniajako „społeczeństwo”, niby dlaczego P, państwo, może powołać się na ten fakt i upomnieć się # ich majątek?
330
kładowo, w kraju, w którym bogaci kupowaliby biżuterię, a bied ni ciułali i inwestowali. Choć niewątpliwie zasada progresywnego opodatkowania dochodu jest wysoce destruktywna dla rynku, bardziej konser watywni, prorynkowi ekonomiści często przeceniają jej skutki, jednocześnie nie doceniając destruktywnych skutków opodatko wania proporcjonalnego. Proporcjonalny podatek dochodowy działa podobnie, dlatego generalnie ważniejsza jest wysokość podatku, a nie stopień progresywności. Na przykład, w społeczeństwie A wszyscy obywatele muszą płacić proporcjonalny podatek dochodowy o stawce 50 procent, a w społeczeństwie B obowiązuje podatek dochodowy o stromej progresji, którego stawka dla najuboższych wynosi V4 procenta dochodów, a dla najbogatszych 10 procent dochodów. Bogaty człowiek z pewnością bę dzie wolał płacić podatek w społeczeństwie B, pomimo że jest to podatek progresywny. Na tym przykładzie widać, że nie tyle pro gresja co wysokość podatku stanowi dla bogatego człowieka fak tyczne obciążenie. Jednocześnie biedny producent, na którym ciąży niższy po datek, również będzie wolał opodatkowanie obowiązujące w spo łeczeństwie B. Pokazuje to złudność powszechnego konserwa tywnego hasła, że opodatkowanie progresywne oznacza środek „rabowania bogatych przez biednych”. W naszym przykładzie zarówno człowiek biedny, jak i bogaty wybrałby progresję! Po wodem jest to, że „biedni” nie „obrabowują bogatych” za po mocą podatku progresywnego. To państwo „obrabowuje” obie grupy za pomocą opodatkowania, czy jest ono proporcjonalne, czy progresywne. Można by w tym miejscu zaprotestować, stwierdzając, że biedni korzystają z wydatków państwa i subsydiów, na które pie niądze pochodzą z wpływów podatkowych, i tym samym doko nują „rabunku” pośrednio. Lecz przeoczą się wówczas fakt, że państwo może wydawać pieniądze na wiele różnych sposobów:
j j
! j
j
i
może konsumować produkty określonych branż; może subsydio wać niektórych lub wszystkich bogatych; może subsydiować nie których lub wszystkich biednych. Fakt istnienia progresji nie ozna cza sam w sobie, że „biedni” są grupą subsydiowaną. Jeśli nawet niektórzy będą subsydiowani, inni prawdopodobnie nie będą, przez co znajdą się w szeregu „obrabowywanych” razem z boga tymi. Ponieważ zazwyczaj liczba biednych jest znacznie wyższa niż bogatych, biedni jako grupa mogą równie dobrze ponosić naj większy ciężar progresywnego systemu podatkowego. Wśród wszystkich możliwych rodzajów podatków trudno by łoby znaleźć taki, który silniej uderzałby w działanie mechanizmów rynkowych niż podatek od nadmiernych zysków. W zestawieniu ze wszystkimi innymi rodzajami produktywnych dochodów zy ski stanowią relatywnie niewielką sumę, posiadając zarazem ogromne znaczenie i siłę oddziaływania. Są one motorem, siłą wprawiającą w ruch całą gospodarkę rynkową. Sygnały w posta ci zysków i strat motywują przedsiębiorców i kapitalistów, któ rzy kierują i przekierowują zasoby produkcyjne społeczeństwa tak, by jak najlepiej służyły zaspokajaniu zmiennych pragnień konsumentów w zmiennych warunkach. Gdy dążenie do zysku zostanie uniemożliwione, zyski i straty przestaną być efektywny mi bodźcami, jak tek środkiem prowadzenia rachunku ekonomicz nego. Jest rzeczą ciekawą, że w okresie wojny, gdy wydaje się, że zachowanie efektywnego systemu produkcji jest szczególnie istot ne, nieodmiennie zgłasza się postulat, by „nie pozwolić na boga cenie się na wojnie”. Te nawoływania jakoś nie wydają się nigdy kierowane przeciwko wyraźnie związanym z wojną „zyskom” pra cowników przemysłu stalowego, którzy uzyskują wyższe płace zawsze jedynie przeciwko zyskom przedsiębiorców. Z pewno ściąnie ma lepszego sposobu na podkopanie wysiłku wojennego. Dodatkowo pojęcie „nadmiernych” zysków wymaga zastosowa nia jakiejś normy, powyżej której zysk byłby opodatkowany.
332 Normą taką może być albo pewna stopa zysku, z czym wiążą się liczne trudności w zmierzeniu zysku i inwestycji kapitałowych w każdej firmie, albo zyski w okresie bazowym sprzed wybuchu wojny. To drugie rozwiązanie, bardziej popularne, gdyż nakiero w ane sp e c ja ln ie na zyrski w o jen n e, w p ęd za gospodarkę w jeszcze większy chaos. Oznacza ono, że w czasie, gdy rząd chce zwiększać produkcję wojenną, podatek od nadmiernych zy sków tworzy bodziec, by produkcja wojenna była niższa. Działa on bowiem w kierunku zamrożenia procesów produkcji w stanie z okresu bazowego. Tymczasem im dłużej trwa wojna, tym bar dziej nieadekwatna, niewydajna I absurdalna staje się struktura produkcji z okresu pokoju. C. PRZERZUCANIE OBCIĄŻEŃ PODATKOWYCH: OPODATKOWANIE POSZCZEGÓLNYCH BRANŻ i Analiza zagadnień opodatkowania, nawet krótka, nie może się obejść bez przyjrzenia się słynnemu problemowi „przerzuca nia obciążeń” podatkowych. Krótko mówiąc, chodzi o kwestię, kto płaci podatek? Czy jest to osoba, na którą został nałożony, czy ktoś inny, na kogo osoba ta jest go w stanie „przerzucić”? Choć trudno w to uwierzyć, istnieją nadal ekonomiści, którzy w yznają starą, dziewiętnastowieczną teorię „równomiernej dy fuzji” opodatkowania, która po prostu sprowadza problem do stwierdzenia, że „wszystkie podatki przerzucane są na wszyst kich”, więc nie ma potrzeby, by analizować każdy osobno227. Tę w steczną tendencję podtrzym uje rozum ienie „przerzucania” w zbyt szerokim sensie, JMB na Jonesa nałożony zostanie osiemdziesięcioprocentowy podatek, to rzeczywiście dotknie to nie tylko Jonesa, ale również - poprzez osłabienie działających na niego bodźców i zmniejszenie jego majątku ^ innych konsumentów, 227 By zapoznać się z krytyką tej doktryny, zob. JŁ R. A. Seligman, The Shifting and Incidence o f Taxation (New York: Macmillan & Co. 1899), s. 122-136.
333 którzy zyskaliby dzięki jego pracy i poczynionym przez niego oszczędnościom. Jest zatem prawdą, że skutki opodatkowania roz chodzą się na zewnątrz od punktu początkowego, czyli opodatko wanej osoby. Lecz daleko stąd do stwierdzenia, że Jones może po prostu przerzucić ciężar podatku na barki innych. Pojęcie „prze rzucania” należałoby ograniczyć do przypadku, gdy płatność po datku można bezpośrednio przenieść z pierwotnego płatnika na inną osobę. Nie jest ono właściwe w sytuacji, gdy oprócz pierwotnego płatnika inni ludzie cierpią dodatkowo. Sytuację taką można na zwać wystąpieniem „pośrednich skutków” opodatkowania. Pierwsza reguła przerzucania brzmi, że podatku dochodo wego nie można przerzucić. Tej poprzednio akceptowanej praw dzie ekonomicznej przeciwstawia się obecnie popularne założe nie, że, przykładowo, podatek nałożony na płace popchnie związki zawodowe do żądań zwiększenia płac w celu skompensowania podatku, przez co podatek od płac zostanie przerzucony na pra codawcę, który z kolei przerzuci go na konsumentów. Jednak nie mal każdy krok w tej popularnie uznawanej sekwencji to wierutna bzdura. Po pierwsze, absurdem jest przyjmowanie, że pracowni cy lub związki zawodowe potrzebują podatku, by przystąpić do zgłaszania żądań. Pracownicy zawsze chcą wyższych płac; związki zawsze domagają się więcej. Pytanie brzmi: czy dostaną? Nie ma powodu, by sądzić, że tak się stanie. Pracownik może najwyżej dostać wartość zdyskontowanej krańcowej produktywności swej pracy. Żadne larum nie zwiększy produktywności, a zatem płacy uzyskiwanej od pracodawcy. Żądania związków będą traktowa ne jak zwykle, tzn. m ogą zostać zaspokojone tylko kosztem bez robocia pewnej części siły roboczej w danej branży. Lecz jest tak niezależnie od istnienia podatku od płac; podatek nie będzie miał nic wspólnego z ostatecznym rozkładem płac na rynku. Przekonanie, że biznesmen może przerzucić wzrost kosztów na konsumenta poprzez podniesienie cen, jest być może najbar dziej rozpowszechnionym błędem, jeśli chodzi o rozumienie
334 mechanizmów opodatkowania. Cała ekonomiczna teoria przed stawiona w niniejszej książce zaprzecza tej doktrynie. Cenę pro duktu wyznaczają krzywe popytu konsumentów. Wyższe koszty lub wyższe podatki nie powodują wzrostu popytu. Dlatego wszelka zmiana cen, w górę lub w dół, doprowadzi do spadku przycho dów. Każdy biznes stara się pozostawać stale w „punkcie maksy malnego zysku” w relacji do konsumentów. Gdy na firmę nało żone zostają podatki lub inne koszty, ceny, po których sprzedaje, są już na poziomie zapewniającym jej maksymalny dochód, dla tego podatku nie można przerzucić na konsumentów bez utraty dochodu. Dochodzimy do ważnego wniosku: żadnego podatku (nie tylko podatku dochodowego) nie można przerzucić. Załóżmy, że nałożony zostaje pewien bardzo wysoki poda tek -jakiegokolwiek rodzaju - na pewną branżę: powiedzmy bran żę alkoholową. Jakie będą tego skutki? Podatek nie zostanie po prostu „przerzucony” na konsumentów228. Cena alkoholu pozo stanie taka sama; spadnie dochód netto firm. Oznacza to, że zwrot z inwestycji w branżę alkoholową będzie niższy niż w przypadku innych branż; firmy krańcowe w tej branży poniosą straty i wy padną z interesu; i, ogólnie rzecz biorąc, zasoby produkcyjne wszystkich rodzajów odpłyną z branży alkoholowej do innych branż. Długoterminowym skutkiem będzie spadek podaży alko holu, a zatem, zgodnie z prawem podaży i popytu - wzrost ceny alkoholu na rynku. Jednakże ten proces —rozchodzenie się bole228 Biznesmeni są szczególnie podatni na argument „przerzucania” obciążeń po datkowych - niewątpliwie pomaga on im przekonać konsumentów, że to oni tak naprawdę płacąpodatki nałożone na branżę. Lecz argumentowi temu wyraźnie prze czy fakt, że przedstawiciele każdej branży entuzjastycznie popierają obniżanie po datków, które płacą jednocześnie przeciwstawiając się ich podwyższaniu. Gdyby podatki rzeczywiście można było tak łatwo przerzucać, a biznesmeni byli tylko niepobierającymi wynagrodzenia poborcami podatkowymi, nie protestowaliby prze ciwko opodatkowywaniu ich branży, (Może dlatego prawie żaden biznesmen nie zaprotestował przeciwko narzuceniu mu roli poborcy podatku potrącanego z pen sji, płaconego przez jego pracownikowi)
335
snych skutków podatku po gospodarce - nie jest „przerzucaniem” obciążeń podatkowych. Konsumenci nie przejmują od producen tów ciężaru zapłacenia podatku; uderza on w nich poprzez ude rzenie w opodatkowaną branżę. Końcowym rezultatem jest zbyt mała produkcja w branży alkoholowej w stosunku do preferencji konsumentów, a zbyt duża w innych branżach. Obciążenia podatkowe są raczej „przerzucane wstecz”, do wcześniejszych etapów produkcji, niż „w przód”, choć nie jest to tak naprawdę przerzucanie, gdyż nie jest to proces bezbolesny. Producenci odczują skutki nałożenia podatku szybciej i bardziej bezpośrednio niż konsumenci. Straty lub pomniejszone zyski firm produkujących napoje alkoholowe natychmiast obniżą ich popyt na ziemię, pracę i kapitałowe czynniki produkcji; ten spadek po pytu natychmiast obniży płace i renty zarabiane w przemyśle al koholowym; spadek zarobków poskutkuje wycofywaniem się siły roboczej, ziemi i kapitału z branży alkoholowej i ich przechodze nie do innych branż. Gwałtowne „przerzucanie wstecz” obciążeń podatkowych jest zgodne z „austriacką” teorią konsumpcji i pro dukcji rozwiniętą w niniejszej książce, bowiem ceny czynników produkcji determinowane są przez ceny sprzedaży produktów, a nie vice versa (co wynikałoby z naiwnej doktryny „przerzuca nia w przód”). -,v , Należy zauważyć, że w niektórych przypadkach branża może pozytywnie przyjąć nałożenie na niąpodatku, gdyż będzie on rów noznaczny z przyznaniem niebezpośredniego, ale skutecznego, przywileju dla firm nadkrańcowych. Przykładowo, podatek „li cencyjny” będzie uprzywilejowaniem firm o wysokim kapitale, którym łatwiej uiścić opłatę. D. PRZERZUCANIE OBCIĄŻEŃ PODATKOWYCH: POWSZECHNY PODATEK OD SPRZEDAŻY Najbardziej popularny przykład podatku, który rzekomo prze rzucany jest „w przód”, stanowi powszechny podatek od sprze-
336 dąży (ang. general sales tax)229. Przykładowo, jeśli rząd nakłada dwudziestoprocentowy podatek od każdej sprzedaży detalicznej, i jeśli przyjmiemy upraszczające założenie, że podatek ten może być równie skutecznie wdrożony wszędzie, to uważa się, że biz nesmeni po prostu obarczą kosztami tego podatku konsumentów, podnosząc ceny o 20 procent. Jednakże w rzeczywistości nie ma powodu, by ceny w ogóle wzrosły! Tak jak w przypadku poje dynczej branży, ceny już zostały ustalone, w przybliżeniu, na po ziomie zapewniającym najwyższy przychód. Zasób dóbr lub czyn ników jeszcze się nie zmienił, podobnie jak krzywe popytu. Jak więc mogłyby wzrosnąć ceny? Ponadto, jeśli weźmiemy pod uwagę ogólny wachlarz cen, co jest podąfićiem właściwym w odniesieniu do powszechnego podatku od sprzedaży, to widzi my, że ceny zdeterminowane są przez podaż pieniądza i popyt na niego. Aby ceny ogólnie mogły wzrosnąć, musi nastąpić albo wzrost podaży pieniądza, albo spadek popytu na pieniądz, albo oba te zjawiska naraz. Wprowadzenie powszechnego podatku od sprzedaży nie zmienia żadnej z tych determinant230. Ponadto, długoterminowy wpływ powszechnego podatku od sprzedaży na ceny będzie mniejszy niż podatku akcyzowego o tej samej wysokości, nakładanego na niektóre tylko towary. Podatek nałożony na jedną branżę, taką jak branża alkoholowa, wypchnie z niej zasoby produkcyjne do innych branż, przez co cena opo datkowanego towaru wzrośnie w stosunku do cen innych towa229 „Sales tax” jest często tłumaczone jako „podatek obrotowy”, lecz wydaje się, że w tym kontekście nie byłoby to tłumaczenie trafne. Termin „podatek od wartości dodanej” też nie wydaje się właściwy, gdyż podatek VAT ma specyficzną konstruk cję i nie jest stosowany w USA (przyp. tłum.). ,4a® Można by oponować, stwierdzając, że firmy mogą przerzucić na konsumenta ciężar podatku od sprzedaży, ponieważ jest to powszechny podatek. Pomijając fakt, że żaden z istotnych ogólnych czynników (podaż, popyt na pieniądz) nie zmienił się, dla pojedynczej firmy nadal ważna jest tylko jej indywidualna krzywa popytu, a krzywe te nie uległy zmianie. Wzrost podatku nie uczynił wyższej ceny bardziej opłacalną niż wcześniej. .
337 rów. W przypadku skutecznie egzekwowanego podatku od sprze daży wszystkich towarów nie ma miejsca na takie przesunięcia zasobów produkcyjnych231. Do mitu, że podatek od sprzedaży można przerzucić na klien ta, podobny jest mit, że wywalczona przez związki zawodowe ogólna podwyżka płac może być przerzucona na konsumentów w postaci wyższych cen, tym samym „powodując inflację”. Nie ma powodu, by w takim przypadku ceny ogólnie wzrosły. Jedy nym możliwym rezultatem takiej podwyżki płac jest masowe bezrobocie232. Wielu ludzi wprowadza w błąd fakt, że cena płacona przez konsumenta zawiera podatek. Jeśli ktoś idzie do kina, płaci dola ra za wstęp i czyta informację, że w zapłaconej przez niego kwo cie 85 centów to „cena”, a 15 centów to podatek, może dojść do wniosku, że podatek został po prostu dodany do „ceny”. Lecz cenąjest 1 dolar, a nie 85 centów. Ta ostatnia kwota to po prostu przychód firmy po opodatkowaniu. Przychód ten uległ zmniej szeniu, aby firma mogła zapłacić podatek. Takie są właśnie konsekwencje wprowadzenia powszechne go podatku od sprzedaży. Pierwszym, bezpośrednim jego skut231 Zasoby produkcyjne mogą jedynie stać się bezczynne (lub uciec do systemu barterowego). Najprawdopodobniej będzie to miało miejsce, gdyż, o czym jeszcze powiemy, podatek od sprzedażyjest podatkiem od dochodów i jego nałożenie może prowadzić do wzrostu relatywnej atrakcyjności czasu wolnego, co może zachęcić niektórych pracowników do porzucenia pracy, czego skutkiem będzie mniejsza ilość produkowanych dóbr. Z tego powodu ceny ostatecznie wzrosną, chociaż nie w na tychmiastowy i proporcjonalny sposób, jak zakłada koncepcja „przerzucania”. Zob. pionierski artykuł autorstwa Harry’ego Gunnisona Browna, „The Incidence of a General Output or a General Sales Tax”, przedrukowany w: R. A. Musgrave i C. S. Shoup (red.), Readings in the Economics o f Taxation (Homewood, 111.: Richard D. Irwin 1959), s. 330-339. Był to pierwszy współczesny atak na doktrynę mówiącą że podatki są przerzucane na dalsze etapy produkcji i sprzedaży. Niestety pod ko niec artykułu Brown osłabił implikacje postawionej przez siebie tezy. 232 Oczywiściejeśli po podwyżce płac nastąpi wzrost podaży pieniądza, ceny mogą wzrosnąć na tyle, że płace ponownie nie przekroczą zdyskontowanej krańcowej wartości produktu wytwarzanego przez pracowników.
338 kiem jest spadek przychodów firm o kwotę podatku. Oczywiście na dłuższą metę to nie firmy będą płacić ten podatek: spadek ich przychodów przekształci się w spadek dochodów kapitalistów oraz płac i rent pobieranych przez właścicieli czynników pierwotnych - pracy i ziemi. Ogólny spadek przychodu firm prowadzących sprzedaż detaliczną znajduje swoje odbicie w spadku popytu na produkty wyższego rzędu. Skutkiem tego jest ogólny spadek przychodów czynników pierwotnych. Obciążenie podatkiem od sprzedaży przenosi się na dochody czynników pierwotnych - na procentowy zwrot z inwestycji oraz na płace i renty gruntowe. Pier wotne czynniki produkcji nie zarabiają już zdyskontowanej warto, ści swego produktu krańcowego, lecz mniej o wartość podatku zapłaconego państwu. Zintegrujmy teraz analizę skutków wprowadzenia powszech nego podatku od sprzedaży z naszą wcześniejszą ogólną analizą korzyści i obciążeń wynikających z opodatkowania. Przypomnij my więc, że wpływy podatkowe są wydawane przez państwo. Czy państwo wydaje pieniądze na własną działalność, czy na sub sydia, efektem jest przesunięcie, o kwotę wpływów podatkowych, konsumpcji I popytu inwestycyjnego od osób prywatnych do urzędników państwowych oraz osób wspieranych przez państwo. W końcowym rozrachunku podatek obciąża dochody właścicieli czynników pierwotnych, a pieniądze przechodzą z ich rąk w ręce państwa. Dochód rządu i osób subsydiowanych przez rząd wzrósł kosztem płatników podatków, czego skutkiem jest spadek popy* tu konsumpcyjnego i inwestycyjnego producentów i wzrost po pytu ich wywłaszczycieli. Wartość jednostki monetarnej pozo stanie niezmieniona (zakładając taki sam popyt na pieniądz ze strony płatników podatków i konsumentów podatków), lecz wa chlarz cen zmieni się zgodnie ze zmianą popytu. Jeśli na rynku występował duży popyt na odzież, a rząd przeznaczy swoje wpły wy na zakup broni, nastąpi spadek ceny odzieży i wzrost ceny broni oraz przepływ niespecyficznych czynników wytwórczych z przemysłu odzieżowego do zbrojeniowego.
339 W rezultacie nałożenia dwudziestoprocentowego powszech nego podatku od sprzedaży nie nastąpi, jak można by przypusz czać, proporcjonalny, dwudziestoprocentowy spadek dochodów czynników pierwotnych. Czynniki specyficzne dla branż, które ucierpiały w wyniku przesunięcia się popytu, poniosą proporcjo nalnie większe straty w dochodzie; czynniki specyficzne dla branż, na których wyroby popyt wzrósł, stracą proporcjonalnie mniej niektóre zyskają tyle, że zmiana będzie dla nich oznaczała bez względny zysk. Zmiana nie wpłynie na czynniki niespecyficzne w tym samym stopniu, ale one również stracą lub zyskają, zgod nie ze zmianą wartości krańcowej ich produktywności, spowo dowanej przesunięciem się popytu. Nie powinno ujść naszej uwadze, że powszechny podatek od sprzedaży jest wybitnym przykładem nieudanej próby opo datkowania konsumpcji. Podatek od sprzedaży w zamierzeniu ma być podatkiem od konsumpcji, a nie od dochodu lub kapitału. Okazuje się jednak, że podatek ten obniża nie konsumpcję, lecz dochody czynników pierwotnych. Powszechny podatek od sprze dażyjest więc podatkiem dochodowym, chociaż nie opodatkowu je dochodu w sposób systematyczny. Wielu „prawicowych” eko nomistów zaleca powszechny podatek od sprzedaży, sprzeciwia jąc się jednocześnie podatkowi dochodowemu, argumentując, że ten pierwszy opodatkowuje konsumpcję, a nie oszczędności-inwestycje; wielu „lewicowych” ekonomistów sprzeciwia się po datkowi od sprzedaży z tych samych powodów. Jedni i drudzy są w błędzie; podatek od sprzedaży jest podatkiem dochodowym, chociaż jego stawki i zasięg oddziaływania nie są wyraźnie okre ślone. Podatek od sprzedaży będzie działał podobnie jak podatek dochodowy, redukując konsumpcję oraz oszczędności-inwestycje podatników233. Ponieważ, jak wiemy, podatek dochodowy ze 233 Frank Chodorov w swoim The Income Tax - Root o f All Evil (New York: DevinAdair 1954) nie pokazuje, jaki inny rodzaj podatku byłby „lepszy” od dochodowe go z wolnorynkowego punktu widzenia. Z naszych rozważań jasno wynika, że nie-
340
swej natury bardziej uderza w oszczędności-inwestycje niż w konsumpcję, dochodzimy do paradoksalnego i ważnego wnio sku, że podatek od konsumpcji ostatecznie bardziej zaciąży na oszczędnościach-inwestycjach podatników niż na ich konsump cji. E. PODATEK OD WARTOŚCI GRUNTU Podatki krępują i zniekształcają każdy rodzaj działalności, która ulega opodatkowaniu. Podatek od płac zniekształca aloka cję siły roboczej, podatek od zysków hamuje mechanizm zysków i strat, który wprawia gospodarkę w ruch, a podatek od oprocen towania będzie zachęcał do konsumpcji kapitału, itd. Za wyjątek od tej reguły powszechnie uchodzi podatek od wartości gruntu, gdyż, zgodnie z doktryną Henry’ego George’a, właściciele grun tów nie wykonują żadnej produktywnej pracy i dlatego państwo może bezpiecznie pobrać podatek od wartości działki gruntu bez ryzyka zmniejszenia podaży produktywnych usług na rynku. Jest to ekonomiczne, w odróżnieniu od moralnego, uzasadnienie dla słynnego „pojedynczego podatku*9 (ang. single tax). Ubolewać należy, że bardzo niewielu ekonomistów podjęło próbę podważe nia tego podstawowego założenia, a idea pojedynczego podatku została powszechnie odrzucona albo ze względów pragmatycz nych (stwierdzono* że „w praktyce nie ma sposobu odróżnienia wartości działki od wartości ulepszeń gruntu”), albo w oparciu wiele jest podatków, które nie będą równie złe. Z pewnością podatek od sprzedaży i podatek akcyzowy nie zaliczają się do tej kategorii. Ponadto Chodorov jest z pewnością w błędzie, stwierdzając, że tylko podatek do chodowy i podatek od spadków naruszająprawo własności. Każdy podatekje naru sza i żaden „podatek pośredni” nie jest tu wyjątkiem. Prawdą jest, że podatek do chodowy zmusza podatnika do ewidencjonowania i ujawniania swych transakcji, co wiąże stf z dodatkowymi dolegliwościami. Jednak w przypadku podatku od sprzedaży jest podobnie; różnica sprowadza się tylko do stopnia, gdyż podatek od sprzedaży jest płacony bezpośrednio tylko przez sprzedawców detalicznych, a nie przez większość społeczeństwa.*1
341 o konserwatywne wartości („zbyt wiele zainwestowano w zie mię, by obecnie wywłaszczać jej właścicieli”)234. Jednak ta idea jest całkowicie błędna. Właściciel ziemi świad czy bardzo w ażną usługę w systemie produkcji: odnajduje, w pro wadza do użytku i alokuje ziemię w taki sposób, by trafiła w ręce najbardziej produktywnych użytkowników. Nie powinniśmy dać się zwieść przez fakt, że fizyczny zasób ziemi jest stały. W przy padku ziemi, ja k też innych dóbr materialnych, nie jest sprzeda wane samo fizyczne dobro, ale cała wiązka usług z nim związa nych - wśród nich usługa transferu własności od sprzedawcy do nabywcy. Wartość ziemi podstawowej nie opiera się po prostu na jej istnieniu; ziemia ta musi jeszcze być udostępniona użytkow nikowi przez jej właściciela (oczywiście ten sam człowiek może pełnić obie te funkcje, jeśli ziemia jest „pionowo zintegrowana” w procesie produkcji)235. Właściciel ziemi zarabia najwyższe renty ® Nawet tak znakomity ekonomista jak F. A. Hayek napisał niedawno: Idea [pojedynczego podatku] zmierzająca do uspołecznienia ziemi jsrt, w logtoa, być może najbardziej przekonują cym ze wszystkich socjalistycznych idei opodatkowania. Gdyby założenia, na których jest oparta, były prawidłowe, tzn. gdyby możliwe było wyraźne odróżnienie „stałej i nie zniszczalnej” wartości gleby (.«) od wartości gruntu Wyni-' kającej z jego ulepszenia (...), byłby to bardzo silny argu ment za przyjęciem takiego rozwiązania (F. A. Hayek, The Constitution o f Liberty [Chicago: University of Chicago Press 1960], s. 352-353). (Wydanie polskie: Konstytucja wolności ' [Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 2006]) Nieco podobną opinię wyraził austriacki ekonomista von Wieser. Zob. Friedrich Freiherr von Wieser, „The Theory óf UrbanGround Rent” w: Louise Sommer (red.), Essays in European Economic Thought (Princeton, N.J.: Van Nostrand 11960), s. 78 inast 235 Nie znam nikogo, kto wyjaśniłby produktywność ziemi jaśniej niż Spencer Heath, były georgista. Spencer Heath, How Come That We Finance World Communism? (kopia MS., New York: Science of Society Foundation 1953); idem. Rejoinder to ‘Vituperation WellAnswered’by Mr. Mason Gaffney (New York: Science of Society Foundation T9S3)| idem. Progress and Poverty Reviewed (New York: The Freeman 1952).
342
gruntowe dzięki przeznaczeniu swych gruntów na zastosowania najbardziej produktywne w wymiarze wartościowym, a więc te, które są najbardziej cenione przez konsumentów. W szczególno ści nie wolno nam zapominać o wadze lokalizacji i roli właści cieli gruntów w zapewnianiu najbardziej produktywnych lokali zacji dla różnych rodzajów działalności gospodarczej. Pogląd, że wprowadzanie działek gruntu do użytku i decy dowanie, w jaki sposób będą użytkowane, nie jest „produktyw ne”, stanowi pozostałość starego klasycznego poglądu, że usłu ga, która nie „tworzy” niczego w sensie fizycznym, nie jest „tak naprawdę” produktywna236. Jednakże funkcja ta jest równie pro duktywna jak każda inna, będąc przy tym funkcją niezwykle istotną. Jej zniszczenie zniszczyłoby całą gospodarkę rynkową237. m Spencer Heath tak komentuje poglądy Henry’ego George’a: ? Kiedykolwiek porusza kwestię usług właścicieli ziemi, stoi twardo na stanowisku, że wszystkie wartości są fizyczne (...) Usługa świadczona przez [właścicieli gruntów], dokonywa na przez nich społeczna dystrybucja działek i zasobów, nie polega na fizycznej produkcji. Dlatego nie jest w stanie do strzec, że uprawnieni są do udziału w dystrybucji fizycznych produktów | że renta, którą otrzymują (4*)Jist; po prostu re kompensatą za ich usługi. (...) Odrzuca możliwość tworze nia wartości poprzez usługi dystrybucji [ziemi] na zasadzie dobrowolnej umowy i wymiany, wobec której alternatywą jest dystrybucja siłowa i nieuporządkowana lub arbitralna i tyrańska (Heath, Progress and Poverty Reviewed, s. 9-10). 237 By zapoznać się z innymi krytycznymi uwagami na temat „pojedynczego po datku”, zob. Murray N. Rothbard, The Single Tax: Economic and Moral Implica tions (Irvington-on-Hudson, N.Y.: Foundation for Economic Education 1$$$* Rothbard, „A Reply to Georgist Criticism” (kopia MS., Foundation for Economic Education 1957); oraz Frank H. Knight, „The Fallacies in the ‘Single Tax”’, The Freeman, 10 sierpnia 1953,1, 810-111. Jedną z bardziej zabawnych argumentacji posłużył się dr Harry Gunnison Brown, dziekan ekonomistów będących zwolennika mi doktryn George’a. Chociaż georgiści opierają swoje tezy ekonomiczne na wyraź nym rozróżnieniu pomiędzy własnością ziemi a własnością ulepszeń ziemi, Brown próbuje obalić argument o szkodliwych ekonomicznych efektach pojedynczego po datku, w sposób nieotwarty zakładając, że zarówno ziemia, jak też jej ulepszenia są
343
F. OPODATKOWANIE NADMIERNEJ SIŁY NABYWCZEJ” W tym z konieczności pobieżnym przeglądzie najważniej szych zagadnień teorii opodatkowania pozostaje nam miejsce na krytyczne odniesienie się do jeszcze jednej tylko kwestii: bardzo popularnego poglądu, że w czasie boomu gospodarczego rząd powinien zwiększać opodatkowanie, aby „ściągnąć nadmiar siły nabywczej”, tym samym powstrzymując inflację i stabilizując gospodarkę. Omówieniem problemów inflacji stabilizacji i cy klu koniunkturalnego zajmiemy się później; na razie zwróćmy uwagę na dziwaczność założenia, że p o d a tek jest mniejszym spo łecznym kosztem, mniejszym obciążeniem, niż w yższa cena. Za łóżmy, że w okresie ożywienia gospodarczego panowie A, B i C wydaliby pewną kwotę na pewien towar - powiedzmy na fajki kupując je po pewnej cenie rynkowej, np.TO dolarów za sztukę. Państwo stwierdza, że jest to bardzo niepożądana sytuacja, że cena rynkowajest- według jakiegoś arbitralnego, nieujawnionego stan dardu - „zbyt wysoka” i dlatego musi pomóc swym obywatelom, opodatkowując ich i tym samym doprowadzając do obniżki cen. Załóżmy, że rzeczywiście A, B i C oddadzą w podatkach wystar czająco dużo pieniędzy, by cena spadła do, powiedzmy, 8 dola rów. Na podstawie jakiego rozumowania można stwierdzić, że ich sytuacja się poprawiła, gdy ich fundusze zmalały o kwotę opo datkowania? Innymi słowy, „cena” płacona w postaci podatku wzrosła, aby mogły spaść ceny innych dóbr. Dlaczego cena pła cona dobrowolnie, akceptowana zarówno przez nabywców, jak i sprzedawców, ma być „zła” lub stanowić obciążenie dla nabyw ców, podczas gdy „cena” płacona przymusowo przez tych samych nabywców za usługi państwa, z których korzyść jest wątpliwa i tak własnością tych samych osób! Oczywiście szkodliwe efekty istnieją; pionowa integracja przeprowadzana przez pojedyncze osoby lub firmy nie unieważnia ekono micznych prawideł, które obowiązują przy braku zintegrowania etapów produkcji. Zob. Harry Gunnison Brown, „Foundations, Professors and ‘Economic Education”*, TheAmerican Journal o f Economics and Sociology , styczeń 1958, s. 150—152.
344
i na które nie zgłaszali zapotrzebowania, ma być „dobra”? Dlaczego wysokie ceny są obciążeniem, a wysokie podatki nie? 9. In terw en cja bin arn a: W ydatki p a ń stw a 238
A. „PRODUKTYWNY WKŁAD” WYDATKÓW PAŃSTWA Wydatki państwa to wymuszony transfer zasobów od pry watnych producentów do zastosowań wybranych przez przedsta wicieli państwa. Przyjęło się klasyfikować wydatki państwa, dzie ląc je na dwie kategorie: wydatki realne (nabywcze) i transfery. Wydatki realne są przesunięciem zasobów produkcyjnych z za stosowań wybranych przez osoby prywatne do zastosowań wy branych przez państwo: m ogą one przybrać formę zatrudnienia urzędników - co oznacza bezpośrednie przesunięcie zasobów siły roboczej - albo zakupów produktów od firm. Wydatki transfero we to czysta forma subsydiowania - państwo zabiera Piotrowi, by dać Pawłowi. Praw dą jest, że w tym ostatnim przypadku „Paweł” otrzymuje pieniądze po to, by mógł je wydać, jak sobie życzy i w pewnym sensie możemy analizować oba rodzaje wy datków oddzielnie. Lecz podobieństw a są tutaj większe niż różnice. Albowiem w obu przypadkach zasoby produkcyjne od bierane są prywatnym producentom i przeznaczane na zastoso wania, które urzędnicy państwowi uznają za najwłaściwsze. Zresztą, gdy urzędnik otrzymuje pensję państwową, płatność ta jest w tym samym sensie „płatnością transferową”, polegającą na transferze pieniędzy podatników, i urzędnik również może swo bodnie decydować o alokacji swojego dochodu. W obu przypad kach pieniądze i zasoby przesuwane są od producentów do nie238 Wydatki państwa pochodzą z jego przychodów. W poprzednim podrozdziale omawialiśmy główne źródło przychodów państwa, podatki. Później zajmiemy się inflacją, czyli kreacją pieniądza, a teraz - m iędzy innymi „działalnością gospo darczą” państwa. Krótkie omówienie ostatniego dużego źródła dochodów państwa - pożyczek publicznych - znajduje się w Dodatku A.
345 producentów, którzy je konsumują lub wykorzystują w inny spo sób239. Działalności państwa nie analizuje się z reguły w powyższy sposób, gdyż ekonomiści i statystycy przyjmują, raczej bezreflek syjnie, że wydatki państwa są miarą jego produktywnego wkładu w społeczeństwo. W „sektorze prywatnym” gospodarki wartość produktu można mierzyć ilością pieniędzy wydanych na niego dobrowolnie przez konsumentów. Natomiast, co dziwne, „pro dukt” państwa nie jest mierzony wydatkami na państwo, ale wy datkami samego państwa! Nic dziwnego, że często mówi się o wyjątkowej produktywności wydatków państwa, skoro ich wzrost traktowany jest jako wzrost „produktywnego wkładu” państwa w gospodarkę240. Jaki zatem je s t produktywny wkład państwa? Ponieważ war tość państwa nie jest określona przez rynek, a płatności dla rządu nie są dobrowolne, ustalenie tego nie jest możliwe. Nie można stwierdzić, ile zapłacono by państwu, gdyby jego usługi były ku powane w pełni dobrowolnie, ani czy w ogóle istniałby jeden cen tralny rząd na każdym obszarze geograficznym. Skoro zatem wie my jedynie, że proces opodatkowania i wydatkowania wpływów 239 Można twierdzić, że chociaż urzędnicy nie są producentami, inni „Pawłowie”, którzy otrzymują subsydia, zasadniczo nimi są. Jednakże w zakresie, w jakim są subsydiowani przez państwo, są nieproduktywni j żyją z produkcji prowadzonej przez innych. Krotko mówiąc, to, co jest istotne, to fakt, w jakim zakresie są oni w relacji państwowej wobec innych członków społeczeństwa. Można dodać, że w niniejszej książce termin „państwo” nie jest nigdy używany w sensie antropomorficznym. „Państwo” to ludzie, którzy pozostają wobec innych w relacji „pań stwowej”. Jestem wdzięczny Ralphowi Raico z University of Chicago za sformuło wanie pojęcia „relacji państwowej”. 240 Profesor Simon Kuznets zaproponował, by tylko podatki były liczone jako pro duktywny wkład państwa, co byłoby zastosowaniem zasady mierzenia produktu przychodami, tak jak w przypadku prywatnych firm. Lecz podatki, będące przymu sowymi daninami, nie mogą być wykorzystane jako miernik produktywności. Wprzeciwieństwie do obecnie stosowanej metody liczenia produktu narodowego, podejście Kuznetsa oznaczałoby eliminację deficytu z rachunku „produktywnego wkładu” państwa.
346 podatkowych odciąga dochód i zasoby od wykonywania funkcji, które powierzyłby im „sektor prywatny”, musimy dojść do wnio sku, że produktywny wkład państwa w gospodarkę wynosi do kładnie zero. Co więcej, jeśli stwierdzimy, że usługi państwa są jednak coś warte, to padamy ofiarą błędu wskazanego przez Bastiata: koncentracji na tym, co widoczne, przy zaniedbaniu tego, co niewidoczne. Widzimy działającą państwową elektrownię wodną, ale nie widzimy, co prywatne osoby zrobiłyby z pieniędz mi, które zostały na nią wydane - czy zakupiłyby za nie dobra konsumpcyjne, czy zainwestowały w dobra produkcyjne, itd. Wiedząc, że prywatni konsumenci przeznaczyliby swoje pienią dze na coś innego, coś bardziej przez nich pożądanego, a zatem z ich punktu widzenia coś bardziej produktywnego, możemy być pewni, że utrata produktywności spowodowana podatkiem jest większa niż produktywność dzięki niemu wniesiona, Innymi sło wy, produktywność państwa nie wynosi po prostu zero, leczj®t ujemna241. 11 Wydatki państwa określane są często jako „inwestycje” two rzące „kapitał”. W ostatnich latach słyszeliśmy wiele o sowiec kich I innych wieloletnich planach tworzenia „kapitału” poprzez działania państwa. Jednak posługiwanie się terminem „kapitał” dla wydatków państwa jest nieuprawnione. Kapitał to stadium na drodze przekształcania się dóbr produkcyjnych w ostateczne do bra konsumpcyjne. W każdej gospodarce opartej na podziale pracy dobra kapitałowe nie są dla inwestorów celem samym w sobie, ale tworzone są po to, by zostać użytymi do wyprodukowania dóbr niższego rzędu, a ostatecznie dóbr konsumpcyjnych. Krót ko mówiąc, dobro kupowane w ramach wydatków inwestycyj nych nie ma zaspokoić potrzeb inwestora, ale kogoś innego 211 Nawet jeśli ktoś nie akceptuje tej analizy i na podstawie doświadczenia uważa, że państwo marnuje ponad 50 procent pieniędzy, będzie się musiał zgodzić, że nasze założenie jest bliższe prawdy niż obowiązujące ocenianie wydatków państwa jako stuprocentowo produktywnych.
j |
347
konsumenta. Lecz gdy państwo konfiskuje zasoby wykorzystywa ne przez prywatne osoby w ramach gospodarki rynkowej, prze ciwstawia się życzeniom konsumentów; celem inwestycji państwo wych jest zadowolenie urzędników, a nie konsumentów. Dlatego wydatków państwa nie można uważać za autentyczne „inwesty cje”, a posiadanych przez państwo aktywów - za kapitał. Wydat ki państwowe dzielą się na dwie części: wydatki konsumpcyjne dokonywane przez urzędników, beneficjentów subsydiów pań stwowych, oraz innych nieproduktywnych osób otrzymujących pieniądze od państwa; oraz wydatki marnotrawne, które przez dokonujących je przedstawicieli państwa uważane są za „inwe stycji tworzące „kapitał”. Owe marnotrawne wydatki prowadzą do powstania marnotrawnych aktywów242. Konsumpcja dokony wana przez osoby uprzywilejowane przez państwo jest, oczywi ście, innego rodzaju niż konsumpcja prywatna, gdyż odbywa się kosztem konsumpcji prywatnej. Możemy ją więc nazwać „kon sumpcją antyproduktywną”243. B. DOTACJE I PŁATNOŚCI TRANSFEROWE Zagłębmy się nieco bardziej w typologię wydatków państwo wych. Wydatki transferowe lub dotacje zniekształcają rynek, ka rząc wydajnych na korzyść niewydajnych. (Jest tak nawet wtedy. 242 Jeśli marnotrawne aktyw a posiadane przez rząd zostaną sprzedane prywatnym przedsiębiorcom, w tedy m o g ą stać się w cało ści lub w części dobrami kapitałow y mi. Lecz ten potencjał n ie c zyn i ich dobrami kapitałow ym i, gdy są w yk orzystyw a ne przez rząd. M ożna op onow ać, tw ierdząc, że zakupy rządowe są prawdziwym i inwestycjami, gd y w yk orzystyw ane s ą przez rządowe „przedsiębiorstwa” sprzeda jące swoje w yroby p o cenach rynkow ych. Jednakże, ja k się przekonamy, nie s ą to przedsiębiorstwa praw dziw e, le c z udawane. Z ajm iem y się jesz c z e bardziej i n p < ’ gółowo kw estią m arnotraw stwa zw iązan ego z tw orzeniem marnotrawnych akty wów. 243 Pojęcie to należy odróżnić od klasyczn ego pojęcia „konsumpcji nieproduktyw nej”, oznaczającego w s z e lk ą konsum pcję pow yżej poziom u zapewniającego utrzy manie zdolności w ytw órczej pracownika. >
348 gdy firma lub osoba jest wydajna bez dotacji, gdyż po jej otrzy maniu zachęcona zostaje do działalności w skali przekraczającej najbardziej ekonomiczną). Dotacje przedłużają istnienie niewydajnych firm i nie pozwalają, by elastyczność rynku w pełni zaspokoiła potrzeby konsumentów. Im większy rozmiar państwo wego dotowania, tymi bardziej skrępowane są mechanizmy ryn kowe, tym więcej zasobów jest zamrożonych w niewydajnych zastosowaniach i tym niższy jest ogólny standard życia. Oprócz tego, im więcej państwo interweniuje i dotuje, tym więcej będzie powstawać w społeczeństwie konfliktów kastowych, gdyż jed nostki i grupy będą zyskiwać tylko kosztem innych. Im większy będzie zasięg procesu opodatkowania i dotowania, tym więcej osób będzie zachęconych do porzucenia produkcji i przystąpie nia do armii tych, którzy w oparciu o przymus państwa żyją z owoców produkcji innych osób. Produkcja i standard życia będą się stopniowo obniżać, w miarę jak ludzka energia będzie przekierowywana z produkcji do działań politycznych, a rząd będzie nakładał coraz większy ciężar na kurczącą się bazę produkcyjną. Ten proces będzie przyśpieszał, bowiem ci, którzy odnoszą suk ces w jakiejkolwiek dziedzinie, stają się w końcu ekspertami. A zatem ludzie, którzy świetnie sobie radzą na wolnym rynku, będą najlepsi w służeniu innym ludziom poprzez produkcję ryn kową; ci, którzy odnoszą sukcesy w politycznej walce o dotacje, będą najlepszymi w fachu wywierania nacisku i zdobywania przy chylności osób dysponujących narzędziami przymusu. Ogólnie rzecz biorąc, różni ludzie będą przynależeć do różnych grup suk cesu, zgodnie z uniwersalną zasadą specjalizacji. Jeśli natomiast niektóre osoby będąposiadały umiejętności zarówno w sferze słu żenia konsumentom, jak też wywalczania dotacji system inter wencji będzie promował ich umiejętności siłowego zapewniania sobie korzyści, pomniejszając atrakcyjność wykorzystywania umiejętności produktywnych. Przykładem bezpośrednich transferów państwowych jest pom oc dla ubogich. Państwowa pomoc dla ubogich jest jasnym
349 przypadkiem dotowania ubóstw a, gdyż ludzie są automatycznie uprawnieni do pieniędzy państwowych z racji swego ubóstwa. W związku z tym zmniejsza się krańcowa antyużyteczność utra ty dochodu, co zachęca do bezczynności, prowadzącej do rozsze rzania się ubóstwa oraz wzrostu kwoty, którą trzeba odebrać po datnikom, by sfinansować transfery. A zatem państwowy system, który rzekomo ma łagodzić ubóstwo, będzie prowadził do jego wzrostu. Jeśli kwota zasiłku zależy od liczby dzieci, a zazwyczaj tak jest, osoba uboga posiada dodatkowy bodziec, by spłodzić więcej dzieci i tym samym powiększyć liczbę ubogich, jeszcze bardziej uzależnionych od pomocy państwa244. O szczerości za miarów państwa, by promować dobroczynność, m ogą świadczyć dwa nieustanne wysiłki rządu: walka z „nieuczciwymi organiza cjami charytatywnymi” i próby usunięcia żebraków z ulic, ponie waż „państwo zapewnia im w ystarczającą pomoc”245. Obie te polityki krępują dobrowolną dobroczynność i zmuszają społeczeń244 Jak słusznie zauważył Thomas Mackay: „Możemy dokładnie tylu bied nych, ile kraj jest gotów za to zapłacić”. Thomas Mackay, Methods o f Social Re form (London: John Murray 1869), s. 210. Prywatna działalność charytatywna nie przynosiłaby podobnego efektu błędnego koła, gdyż biedni nie mieliby trwałego przymusowego roszczenia wobec bogatych. Jest to zwłaszcza prawdą, gdy pienią dze z dobroczynności dawane są tylko „zasługującym” na to biednym. O dziewięt nastowiecznej koncepcji ,Jtóeiityih zasługujących na wsparcie” pisze Barbara Wo otenw Social Science and Social Pathology (London: George Allen & Unwin 1959), s. 51,55,268 i nast. V 245 Czytelnik może wyciągnąć wniosek z następującej opowiastki, kto był praw-? dziwym przyjacielem biednego kataryniarza - jego klientka c^r rząd:, . r * ; Podczas kampanii czyszczenia ulic z kataryniarzy f i których większość to byli po prostu żebracy) pewna kobieta podeszła na imprezie do LaGuardii i błagała go, by nie pozbawiał jej ulubionego kataryniarza. „Gdzie pani mieszka?” —spytał. « „Na Park Avenuef* f \ LaGuardia skutecznie wdrożył swój plan eliminacji kataryniarzy i ulicznych sprze dawców, wbrew prośbom mieszkańców ubogich dzielnic (Newbold Morris i Dana Lee Thomas, Let the Chips Fall [New York: Appleton-Century-Crofts 1955], 8. 119-120).. , ' i . l | ... U , . ,rr - M ffi
350 stwo do kierowania pomocy kanałami zatwierdzonymi przez rząd i z nim oficjalnie związanymi. Podobnie zasiłki dla bezrobotnych, często uważane za po moc w zwalczeniu bezrobocia, przynoszą zupełnie odwrotny sku tek: dotują i intensyfikują bezrobocie. Jak wiemy, bezrobocie powstaje wtedy, gdy pracownicy lub związki zawodowe ustalają minimalną stawkę płacy powyżej tej, którą mogliby otrzymać na nieskrępowanym rynku. Pomoc z podatków pomaga im utrzy mywać to nierealistyczne minimum i przedłuża okres bezrobo cia, pogłębiając problem. C. WYDATKI REALNE Powróćmy teraz do zagadnienia wydatków realnych państwa, których celem jest zapewnienie przez państwo różnego rodzaju usług publicznych. „Usługi” takie mogą być albo świadczone bezpłatnie, albo za określoną opłatą. Szczególnie charakterystycz ne dla działalności państwa jest świadczenie usług „bezpłatnych”* Typowymi przykładami są ochrona policyjna i wojskowa, straż pożarna, edukacja, parki albo niektóre usługi dostarczania wody Pierwsza kwestia, na którą musimy zwrócić uwagę, to fakt, że usługi te nie są i nie mogą być prawdziwie bezpłatne. Dobro, któ re nie ma ceny i można je pozyskać za darmo, gdyż występuje w obfitości przekraczającej potrzeby^ nie jest dobrem w sensie ekonomicznym i nie stanowi przedmiotu ludzkiego działania. Jeśli natomiast jakieś dobro nie jest powszechnie dostępne w ilościach przekraczających potrzeby, staje się rzadkim zasobem i jego po zyskanie wiąże się z kosztem w postaci rezygnacji z innych dóbr. Nie może być zatem bezpłatne. Zasoby potrzebne do tego, by państwo zapewniło bezpłatną usługę, pozyskiwane są dzięki od ciągnięciu ich z innych linii produkcji. Płatność dokonywana jest nie przez użytkowników usługi, ale przez podatników. Następuje więc rozdział pomiędzy płatnością a korzystaniem z usługi. Roz dział ten jest integralną cechą wszystkich działań państwa. Z jego
351 istnienia, jak też „bezpłatności” usług państwa, wynikają poważ ne konsekwencje. Tak jak we wszystkich przypadkach, gdy cena utrzymuje się poniżej ceny wolnorynkowej, powstaje ogromny nadmiar popytu, znacznie przekraczający podaż usługi. Dlatego zawsze będą występowały „niedobory” bezpłatnego dobra, którym będą towarzyszyły ciągłe narzekania na jego niedostatek, tłumy chętnych, itd. Ilustracją m ogą być ciągłe narzekania na niedosta tek sił policyjnych, zwłaszcza w dzielnicach nękanych przestęp czością na niedobór nauczycieli i szkół w publicznym systemie edukacji, na korki na państwowych ulicach i autostradach, itd. W żadnym obszarze wolnego rynku nie ma tylu ciągłych skarg na niedobory, niedostatki i niską jakość usług. We wszystkich ob szarach prywatnej przedsiębiorczości firmy próbują przekonać konsumentów, by kupowali więcej ich produktów. Natomiast tam, gdzie działa rząd, pojawiają się nawoływania, by konsumenci za« chowali cierpliwość i gotowość do poświęceń, a problem niedo borów jest ciągle obecny. Należy wątpić, by jakiekolwiek pry watne przedsiębiorstwo zrobiło to, co robią władze Nowego Jorku i inne samorządy: zachęcało konsumentów, by używali m niej wody. Charakterystyczne jest również, że gdy pojawiają się nie dobory wody, winieni za to są konsum enci,' & nie państwowe „przedsiębiorstwa”. Konsumenci poddawani są naciskowi, by się poświęcali, konsumując mniej, natomiast gdy występuje niedo bór towaru dostarczanego przez prywatne przedsiębiorstwa, po jawia się raczej p resją by przedsiębiorstwa te zwiększyły podaż, witana zresztą przez m e z zadowoleniem246. •« . Powszechnie znane niedostatki usług publicznych nie są „wypadkami przy pracy”, wynikającymi z braku wystarczające246 Zob. Murray N. Rothbard, „Government in Business” w : Essays on Liberty (Irvington-on-Hudson, N.Y.: Foundation for Economic Education 1958), IV, s. 186 inast. Charakterystyczną cechą rządowej „przedsiębiorczości” jest traktowanie kon sumenta nie jak „króla”, któremu trzeba służyć, ale jak kłopotliwego petenta, który uwziął się, by marnować „społeczny” produkt. >; "i&zJ .
352
go doświadczenia i tradycji. Są one integralną cechą państwowej działalności usługodawczej, a nadmiar popytu na usługi świad czone za darmo lub po zaniżonej cenie to tylko jeden z wielu powodów tego stanu. Bezpłatna podaż nie tylko stanowi dotację dla użytkowników kosztem podatników niekorzystających z usługi, ale powoduje także błędną alokację zasobów, bowiem usługa nie jest świadczo na tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To samo, w mniejszym stopniu, dotyczy sytuacji, gdy cena jest niższa niż wolnorynko wa. Na wolnym rynku cena zależy od gotowości konsumentów do dokonania zakupu, co zapewnia najlepszą alokację zasobów produktywnych pod kątem ich potrzeb. Inaczej jeil® gdy działal ność gospodarcza prowadzona jest przez państwo. Posłużmy się ponownie przypadkiem bezpłatnej usługi. Ponieważ nie ma usta lonej ceny, a zatem eliminacji podkrańcowych zastosowań do bra, rząd nie może, nawet gdyby chciał, alokować usług w ten sposób, by trafiły do najbardziej zainteresowanych użytkowni ków. Wszyscy nabywcy, wszystkie zastosowania tych usług, są traktowane tak samo. W rezultacie najważniejsze możliwości wykorzystania tych usług nie mogą zyskać przewagi. Rząd bory ka się z problemami alokacji, których nie może rozwiązać wawef ku własnej satysfakcji. Przykładowo rząd może stanąć przed dy lematem: zbudować drogę w miejscu A czy miejscu B? Nie ma racjonalnego sposobu podjęcia takiej decyzji. Rząd nie może wie dzieć, jak najlepiej przysłużyć się prywatnym konsumentom dro gi. Może się oprzeć jedynie na widzimisię urzędnika, a więc decyzja będzie podyktowana tym, czy rządowi urzędnicy będą „konsumować” jej owoce, a nie społeczeństwo247. Jeśli rząd bę dzie chciał podjąć decyzję najlepszą dla społeczeństwa, nie bę dzie w stanie tego zrobić.
247 Przykładowo urzędnik może wybrać drogę w taki sposób, by jemu, lub jego sojusznikom, zapewniło to więcej głosów.
353 D. DZIAŁALNOŚĆ GOSPODARCZA PAŃSTWA OPARTA NA ZASADACH „BIZNESOWYCH” Państwo może świadczyć usługi bezpłatnie, ale może też próbować autentycznie odnaleźć prawdziwą cenę rynkową, by „prowadzić działalność na zasadach biznesowych”. Do takiego postępowania często nawołują konserwatyści, widząc w tym, między innymi, szansę na pozbycie się deficytów. Niemal zawsze oznacza to wzrost ceny. Czy jest to jednakże racjonalne rozwią zanie? Często twierdzi się, że przedsiębiorstwo państwowe, dzia łające w otoczeniu rynkowym i kupujące surowce na zasadach rynkowych, może właściwie wyceniać swoje usługi i wydajnie alokować zasoby. To stwierdzenie jest jednakże nieprawidłowe. Wszelka państwowa działalność gospodarcza obciążona je s t skazą, która uniemożliwia racjonalne ustalanie cen i wydajną alo kację zasobów. Z powodu tej skazy państwowe przedsiębiorstwo nie może nigdy działać na zasadach „biznesowych”, niezależnie jak szczere będą intencje państwa. Na czym polega owa skaza? Otóż polega ona na fakcie, że państwo może uzyskać praktycznie nieograniczone zasoby za pomocą opodatkowania (ograniczone tylko całkowitymi zasoba mi społeczeństwa). Prywatne przedsiębiorstwa muszą uzyskiwać fundusze od prywatnych inwestorów. Alokując swoje fundusze w oparciu o preferencję czasową i zdolność przewidywania, in westorzy „racjonują” je, kierując do najbardziej zyskownych, a zatem najbardziej użytecznych przedsięwzięć. Prywatne firmy mogą uzyskać fundusze tylko od konsumentów i inwestorów, a więc od ludzi, którzy cenią i kupują ich usługi, i od ludzi, którzy chcą zaryzykować, inwestując swe oszczędności w oczekiwaniu zysku. Powtórzmy raz jeszcze, że na rynku płatności i usługi są ze sobą nierozerwalnie związane. Lecz państwo może mieć tyle pieniędzy, ile chce. Wolny rynek tworzy - przeanalizowany przez nas szczegółowo —„mechanizm” alokowania funduszy między
354 konsumpcją teraźniejszą i przyszłą oraz kierowania surowców do ich najbardziej produktywnych zastosowań. W oparciu o ten mechanizm biznesmeni mogą optymalnie gospodarować zasobami produkcyjnymi. Jednakże państwo nie podlega testowi zysków i strat ani nie musi zadowolić konsumentów, by znaleźć się w posiadaniu funduszy. Prywatne przedsiębiorstwo może uzyskać fundusze tylko od zadowolonych klientów lub od inwesto rów kierujących się przewidywanymi zyskami lub stratami w przy szłości. Państwo może uzyskać więcej funduszy, gdy tylko zechce. Gdy usunięte zostają tynkowe ograniczenia w pozyskiwa niu funduszy, znika szansa na racjonalną alokację zasobów. W jaki sposób rząd może zdecydować, czy zbudować drogę A czy B, czy „zainwestować” w drogę czy szkołę i ile wydać na te cele? Nie ma racjonalnego sposobu alokowania przez rząd pie niędzy ani podjęcia decyzji, jak wielkimi funduszami dyspono wać. Gdy pojawia się niedobór nauczyciel! lub klas szkolnych, albo sił policyjnych na ulicach, z kręgów rządowych pada na to zazwyczaj jedna odpowiedź: potrzeba więcej pieniędzy. Ludzie muszą przekazać rządowi więcej swoich pieniędzy. Dlaczego ten rodzaj odpowiedzi nigdy nie pada na wolnym rynku? Powodem jest to, że pieniądze muszą zawsze zostać odciągnięte od innych ich zastosowań w sferze konsumpcji lub inwestycji, a do tego potrzebne jest uzasadnienie. Na rynku uzasadnieniem jest test w postaci zysku lub straty - wskazówka, że najbardziej palące potrzeby konsumentów są zaspokajane. Jeśli jakieś przedsięwzię cie lub produkt przynoszą ich właścicielom wysokie zyski i wszystko wskazuje na to, że sytuacja taka się utrzyma, do bran ży napłynie więcej pieniędzy; jeśli pojawiają się straty, nastąpi odpływ pieniędzy z branży. Test w postaci zysków i strat stanowi wskazówkę, j ak pokierować przepływem zasobów produkcyjnych. Wskazówką taką nie może posłużyć się rząd, który w związku z tym nie dysponuje racjonalnymi przesłankami, by zdecydować,
I i j
I
j j
j
;
j
355 ile pieniędzy wydać oraz jak je rozdzielić pomiędzy różne przed sięwzięcia. Im więcej wyda, tym więcej usług wyświadczy - ale gdzie się zatrzymać?248 Zwolennicy prowadzenia przez rząd działalności gospodar czej mogą odpowiedzieć, że powinien on po prostu nakazać swo im przedsiębiorstwom, by zachowywały się tak, ja k gdyby były przedsiębiorstwami osiągającymi zyski. Jednak nie może to przy nieść pożądanych skutków z dwóch powodów: (1) Nie można udawać przedsiębiorstwa. Przedsiębiorczość polega na ryzyko waniu własnymi pieniędzmi. Biurokratyczni menedżerowie i poli tycy nie mają bodźca, by rozwijać umiejętności przedsiębiorcze, by naprawdę dostosowywać swoje działania do potrzeb konsu mentów. Nie ryzykują utratą własnych pieniędzy. (2) Pomijając kwestię bodźców, nawet najbardziej zaangażowani menedżero wie nie mogliby funkcjonować jako biznes. Albowiem niezależ nie od tego, jak będzie traktowana działalność przedsiębiorstwa po jego ustanowieniu, początkowy kapitał pochodzi z pieniędzy państwowych, a więc pobranych od społeczeństwa pod przymu sem. A zatem samo istnienie przedsiębiorstwa „ufundowane jest” na uznaniowej decyzji urzędniczej. Ponadto, przyszłe decyzje odnośnie wydatków będą oparte na funduszach podatkowych, a zatem będą podlegać temu samemu prawu. Łatwość pozyski wania pieniędzy w sposób nieunikniony wpłynie na działania przedsiębiorstwa państwowego. Jest jeszcze jedna kwestia. Za łóżmy, że rząd inwestuje w przedsiębiorstwo E. Albo wolnoryn kowi przedsiębiorcy podjęliby taką samą decyzję inwestycyjną, albo nie. Jeśli by podjęli, to w najlepszym razie gospodarka cier pi z powodu „prowizji” pobieranej przez pośredniczącą biuro krację. Jeśli by nie podjęli, co jest niemal pewne, to znaczy, że wydatek na E jest szkodą dla użyteczności czerpanej z rynku przez 248 Por. Ludwig von Mises, Bureaucracy (New Haven: Yale
s. 50,53.
t:
1946),
356 prywatne osoby - że jakiś inny wydatek przyniósłby większy do chód. Pokazuje to raz jeszcze, że przedsiębiorstwa państwowe nie mogą zastąpić prywatnych. Dodatkowo ustanowienie przedsiębiorstw a państwowego tworzy „nieuczciwą” konkurencję dla firm prywatnych, gdyż przy najmniej część jego kapitału została pozyskana na drodze przy musu, a nie świadczenia usług. Subsydiowane przedsiębiorstwa państwowe mogą wyprzeć prywatny biznes. Prywatne inwesty cje w branży, w której istnieje państwowa konkurencja, będą znacznie ograniczone, gdyż przyszli inwestorzy będą spodziewali się strat w wyniku rywalizacji z uprzywilejowanymi konkurenta mi. Ponadto, ponieważ wszystkie usługi konkurująze sobąo dolara konsumenta, wszystkie prywatne firmy i wszystkie prywatne in westycje będąw jakimś stopniu dotknięte państwową konkurencją. A gdy utworzone zostaje nowe przedsiębiorstw o państwowe, wśród przedsiębiorców w innych branżach budzi to obawy, że oni w następnej kolejności m ogą być zmuszeni do konkurowania z dotowanymi przedsiębiorstwami. Obawy te będą zmniejszać produktywne inwestycje i tym samym obniżać ogólny standard życia. Kolejny argument, wykorzystywany całkiem prawidłowo przez „lewicowych” zwolenników własności państwowej, jest następujący: Skoro działalność biznesowa jest tak pożądana, po co w ogóle się męczyć? Czemu nie pozbyć się własności pań stwowej i nie zostawić wszystkiego prywatnym przedsiębiorcom? Po co zadawać sobie tyle trudu, by imitować własność prywatną, skoro ten ideał można osiągnąć bezpośrednio? A zatem nawoły wanie do stosowania zasad biznesowych przez rząd ma mało sen su, nawet jeśli mogłoby się zakończyć sukcesem. Zaproponowano wiele „kryteriów” wyceniania usług pań stwowych. Jednym z nich ma być „koszt krańcowy”. Jednakże, jak stwierdziliśmy wcześniej, nie jest to żadne kryterium, gdyż opiera się na klasycznym błędzie, że koszt determinuje cenę.
357 „Krańcowy” może oznaczać co innego w zależności od badane go okresu. Poza tym koszty nie są statyczne lecz elastyczne; zmie niają się zgodnie z cenami i dlatego nie m ogą decydować o tym, jaką ustanowić cenę. Ponadto ceny równają się kosztom przecięt nym tylko w stanie końcowej równowagi, a stan taki nie może być uważany za ideał w realnym świecie. Rynek jedynie do niego zmierza. Wreszcie, koszty działań rządu będą wyższe niż koszty podobnych działań na wolnym rynku249. Prowadzenie działalności gospodarczej przez państwo nie tylko krępuje i tłum i prywatne inwestycje i przedsiębiorczoll w danej branży i w innych branżach w gospodarce, lecz zakłóca także funkcjonowanie całego rynku pracy. Albowiem państwo (a) obniża produkcję i standardy życia w społeczeństwie, kierując potencjalnie produktywną siłę roboczą do wykonywania funkcji biurokratycznych; (b) wykorzystując skonfiskowane fundusze, jest w stanie zapłacić pracownikom wyższą stawkę, niż otrzymaliby na rynku, przez co prowokuje wiele osób chętnych do podjęcia pracy na państwowej posadzie do podnoszenia wrzawy, by pań stwo rozszerzało sw ą nieproduktywną machinę biurokratyczną; i (c) wysokie, wspierane funduszami z podatków stawki płac na państwowych posadach m ogą wprowadzać pracowników w błąd, gdyż mogą oni uważać, że stawki te są odzwierciedleniem sts.* wek rynkowych w prywatnych przedsiębiorstwach. Skutkiem tego będzie niezamierzone bezrobocie. Niewydajność państwowych działań gospodarczych potęgo wana jest przez jeszcze kilka innych czynników. Jak wiemy, przedsiębiorstwo państwowe może łatwo wyprzeć z rynku pry-
249 Stworzono w iele błędnych kryteriów mających służyć decydowaniu o tym, czy działania powinny być podjęte przez sektor prywatny, czy przez państwo. Jedną z popularnych reguł jest porównywanie „krańcowych kosztów i korzyści społecz nych” z „krańcowymi kosztam i i korzyściam i prywatnymi”. Pomijając inne wady tego podejścia, zauważm y że „społeczeństw o” nie jest czym ś osobnym niż składa jące się na nie jednostki, a w ię c kryterium to nie ma po prostu sensu.
358
watnych konkurentów, ponieważ może ono na wiele sposobów dotować samo siebie. W przypadkach, gdy nie potrafi sprostać konkurencji nawet na takich warunkach, może sobie przyznać status monopolisty i usunąć konkurentów z rynku siłą. Miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych w przypadku poczty250. Gdy państwo przyznaje sobie monopol, może popaść w skrajność prze ciwną wobec świadczenia usług na zasadach wolnorynkowych i ustanowić cenę monopolową. Cena monopolowa —którą w tym wypadku możemy odróżnić od ceny wolnorynkowej - zniekształ ca alokację zasobów, tworząc sztuczny niedobór danego dobra. Możliwe staje się też ogromne obniżenie jakości usługi. Państwo wy monopol nie musi się martwić, że klienci pójdą gdzieś in dziej, albo że jego niewydajność zakończy się jego upadkiem251. Szczególnym absurdem jest nawoływanie o stosowanie „zasad biznesowych”, gdy przedsiębiorstwo państwowe funkcjonujejako Zob. interesujący pamflet Franka Chodorova, The Myth o f the Post Office (Hindsdale. 111.: Henry Regnery Co. 1948). Na temat podobnej sytuacji w Anglii, zob. Frederic Millar, „The Evils of State Trading as Illustrated by the Post Office” w: Thomas Mackay (red.), A Plea fo r Liberty (New York: D. Appleton Co. 1891), s. 305-325. By zapoznać się z przedstawieniem czynników politycznych, które systematycznie zniekształcały rachunek ekonomiczny przy ustalaniu opłat za usłu gi pocztowe w Stanach Zjednoczonych, zob. Jane Kennedy, „Development of Po stal Rates: 1845—1955”, Land Economics, maj 1957, s. 93-112; i Kennedy, „Struc ture and Policy in Postal Rates”, Journal o f P olitical Economy, czerwiec 1957, s. 185-208. 251 Tylko rządy mogąz samozadowoleniem wydawać oświadczenia o redukcji usług w celu uzyskania oszczędności. W prywatnym biznesie oszczędności będą następ stwem poprawy świadczenia usług. Niedawnym przykładem ograniczenia usług rządowych - podczas gdy poprawiały się prywatne usługi w większości innych dziedzin —było ustalenie, że dziennie będzie dostarczana tylko jedna przesyłka zamiast dwóch, czemu towarzyszyło, oczywiście, żądanie wyższych opłat poczto wych. Gdy Francja znacjonalizowała ważny system Kolei Zachodnich w 1908 r., uszkodzenia ładunku stały się częstsze, pociągi zwolniły, a liczba wypadków za częła rosnąć w takim tempie, że pewien ekonomista uszczypliwie zauważył, że rząd francuski dodał wypadki kolejowe do rosnącej listy swoich monopoli. Zob. Murray N. Rothbard, „The Railroads of France”, Ideas on Liberty, wrzesień 1955, s. 42.
250
359 monopol. Na przykład powtarzane są żądania, by poczta działała „biznesowo” i przestała cierpieć na deficyt, który muszą pokry wać podatnicy. Lecz brak deficytu w przedsiębiorstwie państwo wym, które ze swej natury musi być niewydajne, nie oznacza, że działa ono na zasadach biznesowych. Pokrycie kosztów wymaga od przedsiębiorstwa podniesienia ceny do poziomu ceny mono polowej, co pozwoli zakamuflować i skompensować niewydaj ność. Cena monopolowa będzie nadmiernym obciążeniem dla użytkowników usług pocztowych. Z drugiej strony, jak wiemy, nawet monopoliści zależni są od krzywej popytu konsumentów. Jeśli krzywa ta będzie wystarczająco elastyczna, cena monopoli styczna może na tyle zmniejszyć' przychody lub obniżyć ich wzrost, że pomimo podniesienia ceny deficyt wzrośnie. Przykła dem może być nowojorskie metro w ostatnich latach252. E. CENTRA CHAOSU RACHUNKOWEGO W rozdziale 10 mówiliśmy o niemożliwości posiadania wszystkich środków produkcji w gospodarce przez jedną firmę lubjeden kartel, gdyż w takiej sytuacji nie byłoby możliwe racjo nalne ustalanie cen i alokowanie czynników wytwórczych. Z tego samego powodu państwo socjalistyczne nie mogłoby racjonalnie gospodarować. Stwierdziliśmy także, że na rynku nie można w pełni zintegrować dwóch lub większej liczby etapów produkcji, gdyż całkowita integracja eliminowałaby cały segment rynkowy, tworząc wyspę rachunkowego chaosu, która uniemożliwiałaby optymalne planowanie dla osiągnięcia zysków i maksymalnego zaspokojenia potrzeb konsumentów. *■*. Wyższe opłaty za przejazd skłoniły Witta klientów do zakupu i jeżdżenia wła snymi samochodami, co powiększyło problem korków ulicznych (niedostatku prze strzeni dla ruchu ulicznego na państwowych ulicach). Jest to kolejny przykład, gdy interwencja państwa tworzy i powiększa problemy, z którymi się ono boryka. Na temat metra zob. Ludwig von Mises, „The Agony o f the Welfare State”, The Fre eman, 4 maja 1953, s. 556-557.
360 Przypadek przedsiębiorstwa państwowego stanowi swoistą ilustrację tej tezy. Każda firma państwowa wprowadza do gospo darki swoją własną wyspę chaosu; nie potrzeba czekać na pełny socjalizm, by pojawił się chaos. Nie można utworzyć przedsię biorstwa państwowego, które funkcjonowałoby na „zasadach biz nesowych”, nawet jeśli istnieje szczera wola, by to uczynić. Dzia łalność gospodarcza państwa wprowadza więc do gospodarki chaos; a ponieważ wszystkie rynki są ze sobą powiązane, każda aktywność gospodarcza państwa zniekształca mechanizm ustala nia się cen, alokację czynników, proporcje konsumpcji wobec inwestycji, itd. Każde przedsiębiorstwo państwowe nie tylko ob niża użyteczność społeczną, wymuszając alokację funduszy do osiągania celów innych niż pożądane przez społeczeństwo, ale obniża użyteczność czerpaną przez każdą osobę z uczestnictwa w gospodarce (włączając w to urzędników państwowych), znie kształcając rynek i wprowadzając chaos do rachunku ekonomicz nego. Oczywiście im większy zakres własności państwa, tym sil niejszy będzie tego rodzaju skutek. F. KONFLIKT I STANOWISKA DOWODZENIA Pomijając czysto ekonomiczne konsekwencje, własność pań stwowa wywiera jeszcze inny rodzaj wpływu na społeczeństwo wprowadza konflikt w miejsce wolnorynkowej harmonii. Ponie waż usługa państwowa kształtowana jest przez jeden zespół decydentów, będzie ona zuniformizowana. Nie zaspokoi pragnień wszystkich tych, którzy, bezpośrednio lub pośrednio, zostali zmu szeni, by za nią płacić. Agencja rządowa może i będzie świad czyć tylko pewne formy usług. W rezultacie państwowa działal ność gospodarcza jest źródłem konfliktów kastowych między obywatelami, z których każdy ma inny pogląd na najlepszą for mę usługi. Państwo nieuchronnie wybierze to, co jest wartościo we dla niektórych klientów, lub dla przedstawicieli państwa, lek-
361 ceważąc pragnienia innych. Dominować będą sztucznie zestandaryzowane usługi gorszej jakości - dostosowane do gustów lub wygody urzędników - zamiast zróżnicowanych usług wyższej jakości, które zapewnia wolny rynek w odpowiedzi na gusta kon sumentów. W ostatnich latach szkoły państwowe w Ameryce stały się uderzającym przykładem tego rodzaju problemów i konfliktów. Niektórzy rodzice w olą szkoły, gdzie istnieje segregacja rasowa, inni wolą szkoły zintegrowane. Niektórzy rodzice chcą, by ich dzieci nauczano socjalizmu, inni chcą, by nauczanie w szkołach było antysocjalistyczne. Nie ma sposobu, by rząd rozwiązał te konflikty. Może tylko narzucić wolę jednej z grup innym. Jaki kolwiek rodzaj szkoły zostanie wybrany, pewne grupy rodziców będą niezadowolone. Wolny rynek nie tworzy takiego konfliktu, lecz są na nim zapewniane wszelkie usługi, na które jest popyt. Rynek pozwala na to, by istniały zarówno szkoły z segregacją, jak też integracyjne, prosocjalistyczne, jak też indywidualistycz ne. Jest zatem oczywiste, że świadczenie usług przez państwo obniża poziom życia znacznej części społeczeństwa w porówna niu z poziomem, który byłby osiągnięty, gdyby usługi te świad czyły prywatne firmy. Stopień własności państwa w gospodarce jest inny w róż nych krajach, lecz we w szystkich państwo zadbało o to, by zmo nopolizować żyw otne centra życia społecznego, stanowiska dowodzenia społeczeństwem. Państwo zawsze twierdziło, bez po dania dowodów, że prywatna własność i przedsiębiorczość na tych polach jest po prostu i a p rio ri niemożliwa. Takimi żywotnymi stanowiskami dowodzenia są obrona, pie niądz (mennica, a obecnie druk banknotów), rzeki i wybrzeża mórz, ulice i autostrady, ziemia w ogólności („domena publicz na” i „prawo do wywłaszczenia”) oraz poczta. Funkcja obronna jest szczególnie istotna dla istnienia państwa, bowiem na jego monopolu do używania siły opiera się jego zdolność do pobiera-
362
nia podatków. Kolejnym krytycznym punktem dowodzenia kon trolowanym przez państwo, choć nie zawsze zmonopolizowanym jest edukacja. Młodzi ludzie uczęszczający do państwowych szkół uczeni są akceptować wartości uznawane przez państwo, w któ rym żyją, oraz samą zasadę interwencji państwa. Częste ataki konserwatystów przeciwko „socjalistycznemu” nauczaniu w pań stwowych szkołach mijają się z celem, ponieważ samo istnienie państwowych szkół stanowi dla ich podopiecznych naukę o zale tach własności państwowej, Skoro państwowa własność w szkol nictwie jest czymś dobrym, a nawet pożądanym, czemu nie ma to dotyczyć innych mediów edukacyjnych, np. gazety albo innych ważnych usług społecznych? Nawet jeśli państwo nie ma monopolu na szkolnictwo, zbli ża się do tego ideału, wymagając, by wszystkie dzieci uczęszczały albo do szkół państwowych, albo zatwierdzonych przez państwo. Przymus edukacyjny powoduje, że do szkół trafiają uczniowie, którzy nie chcą lub nie mogą odnieść korzyści z nauki szkolnej, zmuszając ich do rezygnacji z czasu wolnego lub szans podjęcia pracy zarobkowej. G. BŁĘDNE POGLĄDY NA WŁASNOŚĆ „PUBLICZNĄ” Wreszcie, o własności państwowej mówi się często jako o własności „publicznej” („domena publiczna”, „szkoły publicz ne”, „sektor publiczny”). Jest w tym zawarta implikacja, że jelit coś należy do państwa, każdy członek społeczeństwa posiada w tym równy udział własnościowy. Jednakże, jak wiemy, istotną cechą własności nie jest formalny zapis prawny, ale faktyczne władztwo nad przedmiotem własności. W przypadku w łasności państwowej to przedstawiciele państwa kontrolują, a zatem „posiadają” publiczny majątek. Każdy członek społeczeństwa, który uważa, że jest współwłaścicielem tego majątku, może spraw dzić, czy ma rację, próbując wejść w posiadanie swojej częś-
363
ci majątku państwowego i przeznaczyć ją na swój osobisty uży tek253-254. Choć przedstawiciele państwa stają się właścicielami mająt ku„publicznego”, to nie mogą mieć pewności, że sytuacja ta się utrzyma, gdyż mogą przegrać wybory lub zostać odwołani ze sta nowiska. Dlatego będą sif uważać za jedynie czasowych właści cieli zasobów „publicznych”. Podczas gdy prywatny właściciel, pewny swojego prawa do majątku, może planować wykorzysta nie swoich zasobów w długim okresie czasu, urzędnik państwo wy musi wykorzystać „swoją” własność jak najszybciej. Nawet jeśli urzędnik czuje się na swej posadzie bezpieczny, musi się koncentrować na teraźniejszym wykorzystaniu majątku, ponie waż nie może, w przeciwieństwie do prywatnego właściciela, sprzedać tego majątku za jego skapitalizowaną wartość. Innymi słowy, z wyjątkiem przypadku „prywatnej własności” dziedzicz nego monarchy, prawo własności, którym dysponują przedstawi ciele państwa, polega na prawie do użytkowania zasobów, lecz m Można by tu zaprotestować, stwierdzając, że pojedynczy akcjonariusze rów nież nie majątakiej możliwości, np. posiadacz akcji General Motors nie może wziąć samochodu zamiast dywidend lub w zamian za swoje akcje. Jednak akcjonariusze są właścicielami spółki, a przykład ten potwierdza naszą tezę. Albowiem akcjona riusz może ip litfal sif ze spółki, sprzedając swoje udziały w General Motors komuś innemu. Poddany państwa nie może odsprzedać swojej współwłasności w majątku państwowym; przykładowo nie może sprzedać „udziałów” w urzędzie pocztowym, bo takich udziałów nie posiada. Jak zwięźle stwierdził F. A. Harper: „Pochodną prawa własności jest prawo do rezygnacji z własności. Jeżeli nie mogę czegoś sprze dać, to jasne jest, że nie jestem tak naprawdę tego właścicielem”. Harper, Liberty: A Path to Its Recovery, s. 106,32. Zob. także Isabel Paterson, The God o f the Ma chine (New York: Putnam’s 1943), s. 179 i nast., oraz T. Robert Ingram, ^Schools: Government or Public? (Houston: St. Thomas Press, b.d.), 254 Warto zauważyć, że nawet jeśli uznamy błędne założenia teorii Henry’ego George’a za prawidłowe, nie wynikałoby z tego, że idea pojedynczego podatku jest słusz na. Jak lata temu błyskotliwie wykazał Benjamin Tucker, można by najwyżej dojść do wniosku, że każdy człowiek ma „prawo” do proporcjonalnej części wartości każ dej działki gruntu, a nie że państwo ma prawo do całej wartości. Tucker, Individual Liberty, s. 241-243.
364
nie do sprzedania ich za ich wartość kapitałową i stania się wła ścicielem uzyskanej kwoty. A skoro prawo własności dysponen tów majątku publicznego ogranicza się tylko do jego bieżącego użytkowania, będzie to ich skłaniać do jak najszybszego, nieeko nomicznego spożytkowania tego zasobu, gdyż zachowanie go na dłużej nie będzie leżało w ich osobistym interesie. Jest więc rzeczą dziwną, że niemal wszyscy autorzy podzielają pogląd, iż prywat ni właściciele, kierowani preferencją czasową, muszą przyjmo wać „perspektywę krótkoterminową” na kwestię wykorzystania posiadanych zasobów, natomiast urzędnicy państwowi będą skłon ni przyjmować „perspektywę długoterminową”. W rzeczywisto ści jest dokładnie odwrotnie. Prywatna osoba, wiedząc, że jej własność do posiadanego zasobu kapitałowego jest zabezpieczo na, może być zainteresowana długoterminowymi perspektywami jego wykorzystania, gdyż w jej interesie leży utrzymanie warto ści kapitałowej tego zasobu. To urzędnik rządowy musi się śpie szyć, by zdążyć z wykorzystaniem własności publicznej, dopóki sprawuje swą funkcję255. H. ZABEZPIECZENIE SPOŁECZNE Zanim zakończymy nasze omówienie działań państwa, mo żemy wspomnieć o dziwnie popularnej formie wydawania przez państwo pieniędzy: „zabezpieczeniu społecznym”. Instytucje za bezpieczenia społecznego konfiskują część dochodu pracowni ków, a następnie rzekomo inwestująpozyskane pieniądze mądrzej, niż zrobiliby to sami pracownicy, wypłacając im pieniądze, gdy osiągną zaawansowany wiek. Traktowane jako „ubezpieczenie społeczne”, działanie takie jest typowym przykładem państwo888 C i, którzy odpow iadają na ten argum ent, ż e lu d zie s ą śm iertelni, a „państwa są n ieśm iertelne”, pop ełn iają błąd realizm u k on cep tu aln ego w je g o najjaskrawszej postaci. „Państw o” n ie je s t realnym b ytem podejm u jącym w ła sn e działania, ale zbiorem interpersonalnych działań podejm ow anych przez pojedyncze osoby.
365
wej działalności gospodarczej: nie ma relacji między wielkością składek a wysokością świadczeń, które zmieniają się corocznie pod wpływem nacisków politycznych. Na wolnym rynku każdy, kto chce, może zainwestować w polisę ubezpieczeniową albo w akcje, nieruchomości, itd. Zmuszanie wszystkich, by przeka zywali swoje fundusze państwu, będzie się dla nich wiązało ze stratą użyteczności. Dlatego trudno zrozumieć wielką popular ność programów zabezpieczenia społecznego, nawet gdyby przy jąć, że działają zgodnie z przeznaczeniem. Lecz prawdziwa natura zabezpieczenia społecznego znacznie się różni od wersji znanej społeczeństwu. Albowiem rząd nie inwestuje funduszy, które po biera w podatkach; po prostuje wydaje, dając sobie samemu wła sne obligacje, które muszą być później zamienione na gotówkę, gdy przychodzi pora wypłaty świadczeń. Gotówka ta, oczywi ście, może zostać uzyskana tylko dzięki dalszemu opodatkowa niu. Społeczeństwo musi więc zapłacić dwukrotnie za jednokrotną wypłatę świadczeń. Idea zabezpieczenia społecznego służy po zyskaniu większej akceptacji społecznej dla powszechnego opo datkowania pracowników o niższych dochodach. I SOCJALIZM I CENTRALNE PLANOWANIE Gdy własność lub kontrola państwa rozciąga się na cały sys tem produkcji, powstający wtedy system gospodarczy nazywa my socjalizmem. Innymi słowy, socjalizm jest siłową likwidacją rynku, przymusową monopolizacją całej sfery produkcji przez państwo. Istnieją dwa i tylko dwa sposoby zorganizowania go spodarki. Pierwszy to wolność i wolny wybór - jest to organiza cja poprzez rynek. Drugi to użycie siły i dyktat *7 jest to organiza cja poprzez państwo. Osobom, które nie wiedzą nic o ekonomii, może się wydawać, że rynek jest tylko anarchią i chaosem, nato miast państwo może zapewnić prawdziwą organizację, podpo rządkowując gospodarkę „centralnemu planowi”. Jest wręcz prze-
366
ciwnie, niniejsza książka pokazuje, jak zdumiewającym i elastycz nym mechanizmem, służącym zaspokajaniu ludzkich potrzeb, jest rynek. Z kolei państwo jest znacznie mniej wydajne i tworzy do datkowe, kumulujące się problemy. Ponadto państwo socjalistycz ne, pozbawione prawdziwego rynku i istniejącego na nim me chanizmu kształtowania się cen dóbr konsumpcyjnych, nie może prowadzić rachunku ekonomicznego i dlatego może kierować systemem produkcji jedynie w sposób chaotyczny. Ekonomii so cjalizmu - całej oddzielnej gałęzi ekonomii - nie możemy po święcić wiele miejsca; przypomnijmy wszakże, że wykazanie przez Misesa niemożliwości prowadzenia rachunku ekonomicz nego nie zostało nigdy skutecznie obalone256. Wspomnijmy jeszcze o kilku kwestiach związanych z eko nomią socjalizmu. Po pierwsze, ponieważ własność jest, de fac to, sprawowaniem kontroli nad jakimś zasobem, systemy nazi stowskie, faszystowskie lub też inne „centralnie planowane” sys temy gospodarcze są tak samo „socjalistyczne” jak te, w których własność nacjonalizowana jest przez reżim komunistyczny257. Po drugie, nie docenia się stopnia socjalizacji gospodarek w takich krajach jak Stany Zjednoczone, jednocześnie przeceniając zakres socjalizmu w Rosji Sowieckiej. Dzieje się tak dlatego, że ignoruPatrz rozdział 10, gdzie omawiana jest ekonomia socjalizmu. Zob. także John Jewkes, Ordeal o f Planning (New York: Macmillan & Co. 1948). By poznać przy kłady z praktyki sowieckiego planowania, zob. Boris Brutzkus, Economic Plan ning in Soviet Russia (London: Routledge 1935) oraz takie współczesne materiały jak G. F. Ray, „Industrial Planning in Hungary”, Scottish Journal o f Political Eco nomy, czerwiec 1960; E. Stuart Kirby, „Economic Planning and Policy in Commu nist China”, InternationalAffairs, kwiecień 1958; P. J. D. Wiles, „Changing Econo mic Thought in Poland”, OxfordEconomic Papers, czerwiec 1957; Alec Nove, „The M U b of Economic Rationality”, Social Research, lato Iftll; oraz, zwłaszcza, Nove, „The Problem of ‘Success Indicators’ in Soviet Industry”, Economica, luty 1958. Będziemy jeszcze mówić o socjalistycznym planowaniu w kontekście wzro stu i niedorozwoju gospodarczego. 257 Podstawowa różnica polega na tym, że sformalizowane wywłaszczenia w stylu komunistycznym czynią późniejszą desocjalizację znacznie trudniejszą. 256
367
je się ekspansję pożyczek rządowych dla prywatnych przedsię biorstw, a jak wiemy, pożyczkodawca, niezależnie od swojego statusu prawnego, jest również przedsiębiorcą i częściowo wła ścicielem przedsiębiorstwa. Z kolei przecenia się stopień socjali zacji Rosji, bowiem powszechnie zapomina się o tym, że w Rosji nie będzie pełnego socjalizmu, dopóki planiści mogą odwoływać się do relatywnie wolnych rynków istniejących w innych czę ściach świata. Pojedynczy socjalistyczny kraj lub blok krajów, choć doświadczać będzie ogromnych trudności, nadal może han dlować z zagranicą i obserwować światowy rynek, co pozwala mu, przynajmniej z grubsza, wyrobić sobie pojęcie o racjonal nych cenach określonych dóbr produkcyjnych258*1Dobrze znane marnotrawstwa i błędy owego częściowo socjalistycznego pla nowania są niczym w porównaniu ze skutkami całkowitego cha osu gospodarczego, który zapanowałby w ogólnoświatowym pań stwie socjalistycznym. . Kolejnym ignorowanym czynnikiem, który zmniejsza zakres planowania w krajach socjalistycznych, jest „czarny rynek”, szcze gólnie towarów, które można łatwo ukryć (słodycze, papierosy,
* Pierwszy zwrócił na to uwagę Ludwig von Mises w Human’JlUBm| s. 698-699. Bardzo interesujące empiryczne potwierdzenie tej tezy można znaleźć u Wilesa: W rzeczywistości mamy do czynienia z wykorzystywaniem » „cen światowych”, tzn. kapitalistycznych cen światowych, w całym bloku sowieckim. Są one przeliczane na ruble (...) a następnie wprowadzane do rozliczeń. Na pytanie: „Co by ście zrobili, gdyby nie było świata kapitalistycznego?” padła jedynie odpowiedź: „Przekroczymy ten most, gdy do niego dojdziemy”. W przypadku elektryczności most już jest u ich stóp; ustalenie jej cen nastręcza im wielkich trudności, gdyż nie ma światowego rynku energii (Wiles, „Changing Econo mic Thought in Poland”, s. 202-203). Szczególnie warto zapoznać się z tym, co na temat trudności, jakich doświadcza blok sowiecki w wykorzystywaniu cen światowych, pisze Horst Mandershausen w „The Terms of Soviet-Satellite Trade: A Broadened Analysis”, Review o fEcono mics and Statistics, maj 1960, s. 152-163.
368
lekarstwa, rajstopy, itd.). Lecz nawet w przypadku większych to warów fałszowanie zapisów księgowych i wręczanie łapówek może stworzyć pewien ograniczony rynek, który będzie istniał wbrew socjalistycznym planom gospodarczym259. Ponadto, należy zauważyć, że centralnie „planowana” go spodarka jest równoznaczna z centralnym zakazem prowadzenia działalności gospodarczej. Pojęcie „inżynierii społecznej” jest mylącą metaforą, gdyż przedmiotem planowania są ludzie, a nie nieożywione maszyny. Ponieważ każdy człowiek jest z natury, choć nie zawsze z mocy prawa, właścicielem swojej osoby i swo im własnym animatorem, tzn. sam wprawia się w ruch, oznacza to, że centralne rozkazy, wsparte przem ocą, uniemożliwiają ludziom zajmowanie się tym, czym by najbardziej chcieli albo do czego uważają się najbardziej uzdolnieni. Jeśli Centralny Komitet Planowania nakaże X i Y, by udali się do Pińska i praco wali tam jako kierowcy, oznacza to, że na X i Y nałożony jest zakaz robienia tego, co robiliby dobrowolnie: być może X poje chałby do Leningradu pracować jako doker, a Y wolałby majster kować w swoim warsztacie i wynaleźć jakieś pożyteczne urzą dzenie. •'t'Wft ostatni przykład nawiązuje do kolejnej poważnej wady centralnego planowania: wynalazki, innowacje i postęp techno logiczny to zjawiska, które ze swej natury nie mogą być przewi dziane, a zatem nie mogą być centralnie i biurokratycznie zapla nowane. Nie tylko nie wiadomo, co i kiedy zostanie wynalezione, ale też kto dokona wynalazku. Gospodarka nakazowa, i tak niera cjonalna i niewydajna, jeśli chodzi o gospodarowanie istniejącymi środkami i technikami, jest jeszcze bardziej nieodpowiednia, By zapoznać się %interesującym opracowaniem na temat zachodzącego ostat nio wzrostu liczby prywatnych przedsiębiorstw w Rosji Sowieckiej, nielegalnych, lecz chronionych łapówkami, Witk Edward Crankshaw, „Breaking the Law Si a Police State: Regimentation Can’t Curb Russians’ Anarchic Spirit”, New York Herald-Tribune, 17 sierpnia 1960. 259
369
jeśli społeczeństwo pragnie wynalazków i innowacji. Biurokra cja nie jest w stanie zaplanować systemu stacjonarnego, a tym bardziej nie może zaplanować postępu260,261. 10. Wzrost gospodarczy, bogactwo i rząd
A. PROBLEM WZROSTU GOSPODARCZEGO W ostatnich latach ekonomiści i dziennikarze mocno akcentująnowe pojęcie - „wzrost gospodarczy”. Wiele się pisze o Jjiczbach” pokazujących „stopę wzrostu”, którą powinniśmy „osią gnąć” w roku przyszłym lub w następnej dekadzie. Pojawiają się porównania do stopy wzrostu w kraju X, którą musimy jak naj prędzej nadgonić, itd. W całym tym zainteresowaniu wzrostem pomija się pewne istotne problemy. Po pierwsze rodzi się proste pytanie: „Co jest dobrego we wzroście gospodarczym?”, Ekono-2601 260 Ostatnie badania pokazały błędność powszechnego poglądu, że wynalazki i nowe rozwiązania technologiczne mogą powstawać tylko w wielkich, a nawet centralnie planowanych, laboratoriach. Zob. błyskotliwe dzieło Johna Jewkesa, Davida Sawersa i Richarda Stillermana, The Sources o f Invention (London: Macmillan & Co. 1958). Zob. także John R. Baker, Science and the Planned State (New York: Mac millan & Co. 1945). By zapoznać się z użytecznym streszczeniem współczesnej literatury na ten temat, zob. Richard R. Nelson, „The Economics of Invention: A Survey of the Literature”, The Journal o f Business, kwiecień 1959, s. 101-127. Oczywiście sowieccy naukowcy byli w stanie skopiować techniczne osiągnięcia Zachodu; jednak, na temat niedostatków sowieckiej nauki, zob. Baker, Science and the Planned State i Baker, Science and the Sputniks (London: Society for Freedom in Science, grudzień 1958). Interesujący dla rozważań na temat niedostatków rzą dowych badań militarnych jest raport komisji zadaniowej powołanej przez admini strację Hoovera: Subcommittee of the Commision on Organization of the Executi ve Branch of Government, Research Activities in the Department o f Defense and Defense-Related Agencies (Washington, D.C.: kwiecień llHg}. Na temat energii atomowej i rządu, zob. (oprócz Jewkesa, Sawersa i Stillermana) Alfred Bomemann, „Atomie Energy and Enterprise Economics”, Land Economics, sierpień 1954. 261 Wśród najbardziej popieranych przez ekonomistów argumentów na rzecz dzia łalności państwa są te o istnieniu „dóbr publicznych” i występowaniu „zewnętrz nych korzyści”. Ich krytyka przeprowadzona jest w Dodatku B.
370 miści, rozważając naukowo kwestię w zrostu gospodarczego, prze mycili do nauki ekonomii w sposób nieupraw niony pewien osąd etyczny, który podlega dalszej analizie, ja k gdyby był oczywisty. Lecz dlaczego w zrost gospodarczy m a być uw ażany za najwarto ściowszy cel ludzkich dążeń? Jakie je s t etyczne uzasadnienie? Nie m a wątpliwości, że term in „w zrost”, będący m etaforą zapo życzoną z biologii, „brzm i” dobrze dla w iększości ludzi, lecz trud no to uznać za w ystarczającą analizę etyczną. W iele rzeczy uwa żanych jest za dobre, lecz na w olnym rynku każdy człowiek musi wybrać pom iędzy różnymi ich ilościam i i kosztem w postaci re zygnacji z innych rzeczy. Podobnie w zrost gospodarczy musi być rozważany w kontekście konkurujących w artości. Niewiele osób uznałoby go za jed yn ą absolutną w artość. G dyby tak było, dla czego m am y poprzestawać na pięciu lub ośm iu procentach rocz nie? Dlaczego m am y nie m ieć 50 procent? N ie m a powodu, by ekonomista, jak o naukowiec, popierał w zrost gospodarczy. Jego zadaniem będzie raczej pokazanie, co w zrost gospodarczy oznacza w różnych sytuacjach. N a przykład na wolnym rynku każdy decyduje, na ile zależy m u na przyszłym w zroście własnego dobrobytu w przeciw ieństw ie do teraźniej sze j konsum pcji. Jak w iem y z rozw ażań w niniejszej książce, w zrost przyszłych standardów życia m ożna osiągnąć tylko na kilka sposobów. Albo odnajdzie się więcej produktyw nych zasobów, albo odnajdzie się lepsze zasoby, albo urodzi się więcej wydaj nych pracowników, albo polepszy się technologia wytwarzania, albo pom nożony zostanie kapitał i w ydłużona struktura dóbr kapitałowych. W praktyce, poniew aż do znalezienia i wykorzy stania zasobów potrzebny je s t kapitał, poniew aż usprawnienia technologiczne m ożna w drożyć tylko poprzez inwestycje kapita łowe, poniew aż um iejętności przedsiębiorców m ogą przynieść owoce tylko dzięki inwestycjom , i poniew aż w zrost podaży pra cy jest relatyw nie niezależny od krótkoterm inow ych działań go spodarczych i m oże na sposób m altuzjański doprowadzić do ob-
371 niżenia się produktu na głowę, jedyną realną metodą osiągnięcia wzrostu gospodarczego jest wzrost oszczędności i inwestycji. Na wolnym rynku każda osoba decyduje, ile chce zaoszczędzić, aby zwiększyć swój przyszły standard życia, a ile skonsumować obec nie. Rezultatem netto tych indywidualnych decyzji jest narodo wa lub światowa stopa inwestycji kapitałowych. Suma poczynio nych inwestycji jest odzwierciedleniem dobrowolnych decyzji każdego konsumenta, każdej osoby. Zadaniem ekonomisty nie jest więc wychwalani# „wzrostu gospodarczego”; jeśli tak czyni, to miesza z nauką swój arbitralny osąd, zwłaszcza jeśli nie uza sadnia go z pomocą jakiejś etycznej teorii. Zamiast tego powi nien po prostu stwierdzić, że na wolnym rynku każdy „wzrasta gospodarczo” na tyle, na ile postanowi; a także, że społeczeń stwo jako całość odnosi wielkie korzyści z faktu, że niektórzy oszczędzają i inwestują. Co się stanie, jeśli rząd postanowi, albo poprzez dotacje, albo bezpośrednią własność rządową, zwiększyć społeczną stopę wzro stu? Ekonomista powinien stwierdzić, że wtedy cała sytuacja się zmienia. Nie jest już tak, że każda osoba wybiera, ile „wzrosnąć gospodarczo”. Teraz mamy do czynienia z oszczędnościami I in westycjami, które zaistniały kosztem wymuszenia ich na niektó rych osobach. Innymi słowy, jeśli standardy życia A, B i C wzrosną dzięki przymusowym inwestycjom, odbędzie się to na koszt D, E i F, których zmuszono do oszczędzania. Nie możemy już dłużej twierdzić, że społeczny standard życia, standard życia każdej ak tywnej osoby, rośnie; w sytuacji wymuszonego wzrostu gospo darczego niektórzy ludzie - ci zmuszeni do oszczędzania w sposób oczywisty tracą. Ich osobisty „wzrost” gospodarczy jest tak naprawdę „spadkiem”. Interwencja państwa nie może ni gdy doprowadzić do podwyższenia stopy „wzrostu gospodarcze go” w społeczeństwie, gdyż tylko wtedy, gdy ludzie działają w warunkach wolności, ich działania przynoszą korzyści wszyst kim i wzrost jest prawdziwie „społeczny”, tzn. uczestniczą w nim
372
wszyscy członkowie społeczeństwa. Lecz gdy państwo podejmuje działania wymuszające wzrost gospodarczy, jest on wzrostem tylko dla niektórych, dla innych będąc regresją gospodarczą. Ekonomista hołdujący zasadzie Wertfrei nie może stwierdzić, że taki wzrost gospodarczy ma wymiar „społeczny”. Wzrost gospodarczy nie jest zatem wartością absolutną dla wszystkich. Ludzie działający na rynku wybierają pomiędzy ich osobistym wzrostem gospodarczym a teraźniejszą konsumpcją, podobnie jak wybierają pomiędzy pracą a czasem wolnym, jak też pomiędzy różnymi dobrami. Jeśli w pełni zdamy sobie spra wę z faktu, że „społeczeństwo” nie jest bytem osobnym wobec pojedynczych osób, stanie się dla nas jasne, że „społeczeństwo” nie skorzysta na wzroście gospodarczym, który odbędzie się kosz tem wymuszonych strat poniesionych przez niektórych jego człon ków. Załóżmy, że istnieje pewna społeczność, której większość wcale nie chce wzrostu gospodarczego; nie chce ciężko praco wać ani dużo oszczędzać; zamiast tego woli leżeć pod drzewami, zbierać jagody i grać w warcaby. Postulat, by rząd wkroczył i zmusił tych ludzi do pracy i oszczędzania, aby mogli skorzystać z owoców wzrostu gospodarczego w jakimś czasie w przyszło ści, jest postulatem siłowego obniżenia standardu życia większo ści społeczeństwa w teraźniejszości i w bliskiej przyszłości. Osią gnięty w takich okolicznościach poziom produkcji, choćby nie wiem jak wysoki, nie będzie „wzrostem gospodarczym”, lecz re gresją gospodarczą, nie tylko dla niektórych, lecz dla większości członków tego społeczeństwa. Ekonomista zalecający wymuszo ny wzrost gospodarczy nie będzie postępował naukowo, lecz bę dzie próbował siłą narzucić własne poglądy etyczne (np. więcej ciężkiej pracy i oszczędzania to coś lepszego iij| więcej wolnego czasu i jagód) innym członkom społeczeństwa. Członkowie spo łeczeństwa, których to dotyczy, ponieśliby wielkie straty w uży teczności.
373 Ponadto, należy podkreślić, że w przypadkach wymuszonych oszczędności to nie osoba, która oszczędza, czerpie korzyści ze swojego poświęcenia, lecz rządowi urzędnicy lub inni beneficjen ci. Jest to przeciwieństwo sytuacji na wolnym rynku, na którym ludzie oszczędzają właśnie dlatego, że to oni zostaną za to nagro dzeni. W reżimie wymuszonego wzrostu gospodarczego, inaczej niż na wolnym tynku, „społeczeństwo” nie może na nim skorzystać. Przeciwko wolnemu rynkowi stosowany jest często argument „gapowicza”; w tym przypadku mamy do czynienia z „gapowi czami”, którzy wymuszają na innych czynienie oszczędności, by sami mogli na tym skorzystać262. Nawet jeśli pominiemy te problemy, powstają wątpliwości, czy tego rodzaju gapowicze mogą rzeczywiście wiele zyskać. By to ustalić, oprzemy się na naszych wcześniejszych rozważaniach. Po pierwsze, wzrost gospodarczy i istnienie korzyści z bycia ga powiczem będą zniechęcać do prowadzenia produkcji i powodo wać, że coraz więcej ludzkiej energii będzie kierowane nie na produkcję, lecz na wyzysk producentów. Po drugie, wiemy, że jeśli rząd „inwestuje” skonfiskowane oszczędności innych ludzi, to, z wielu powodów, nie są to prawdziwe inwestycje, ale marno trawne aktywa. Kapitał budowany z wymuszonych oszczędno ści, zamiast przynosić korzyści konsumentom, jest w dużym stop niu marnotrawiony i niszczony. Nawet jeśli rząd wykorzysta te pieniądze na dotowanie prywatnych inwestycji, rezultaty nadal będą niepożądane; albowiem inwestycje te, jako nieekonomicz ne w relacji do prawdziwego popytu konsumpcyjnego oraz ryn kowych sygnałów w postaci zysków i strat, będą inwestycjami błędnymi. Wątpliwe, by wiele z nich przetrwało, gdy rząd wyco fa się z ich dotowania.
262 Ten argument na rzecz interwencji państwa przeanalizujemy w dodatku B.
374
Chociaż empiryczny problem wzrostu gospodarczego w Rosji Radzieckiej nie będzie stanowić obiektu naszego zainteresowa nia, zwróćmy uwagę na wielką wrzawę, jakąpodniesiono w związ ku z rzekomo ogromną stopą tego wzrostu. Co ciekawe, ów „wzrost” wydaje się mieć miejsce niemal wyłącznie w dobrach kapitałowych, takich jak stal, hydroelektrownie, itd., lecz prze kłada się on na wzrost poziomu życia przeciętnego radzieckiego konsumenta w bardzo niewielkim stopniu lub wcale. Tymczasem to standard życia konsumenta jest celem istnienia systemu pro dukcji. P ro d u k c ja nie ma sensu, jeśli nie jest środkiem prowa dzącym do k o n su m p cji. Inwestycja w dobra kapitałowe to nic innego jak konieczne wyrzeczenie na drodze do w ię k s z e j kon su m p c ji. Gdy inwestycja kapitałowa dokonywana jest na wolnym rynku, nie pozbawia ona nikogo dóbr konsumpcyjnych, albowiem ci, którzy inwestują, dobrowolnie wybrali inwestycje zamiast te raźniejszej konsumpcji. Nikt, kto nie chce poświęcić teraźniej szej konsumpcji, nie musi tego robić. W rezultacie inwestycje powodują, że standard życia wszystkich ludzi stale wzrasta. Lecz radziecki lub inny system przymusowego inwestowania obniża stan dard życia niemal wszystkich, w każdym razie na pewno w bli skiej przyszłości. Jednocześnie wiele wskazuje na to, że ów upra gniony moment wzrostu poziomu życia niemal nigdy nie nadcho dzi. Zgodnie z tym, co stwierdziliśmy ,wcześniej, państwowe „inwestycje” okazują się tylko szczególną formą marnotrawnej „konsumpcji” dokonywanej przez urzędników państwowych263.
263 w wielu przypadkach „inwestycje” nie sąpo prostu biurokratycznymi błędami; przynoszą one urzędnikom korzyść w postaci „prestiżu”. W każdym kraju „rozwi jającym się” rząd upiera it|* hy przeprowadzić jakąś inwestycję w rodzaju huty lub tamy, niezależnie, czy jest to uzasadnione ekonomicznie, czy ni# (a zazwyczaj nie jest). Jak przenikliwie zauważa profesor Friedman: Faraonowie zgromadzili ogromny kapitał, by zbudować |i« , ramidy; była to inwestycj a kapitałowa na gigantyczną skalę; i z pewnością nie przyczyniła się ona do rozwoju gospodar-
375
Jest jeszcze jeden fakt, który wzmacnia nasz wniosek. Pro fesor Lachmann wielokrotnie zwracał uwagę na to, o czym eko nomiści powszechnie zapominają: „kapitał” nie jest jednorodną masą którą można prosto zwiększać lub zmniejszać. Kapitał to skomplikowana, delikatna stru k tu ra dóbr kapitałowych. Elementy tej struktury muszą być do siebie dokładnie dopasowane, w prze ciwnym razie następuje błąd inwestycyjny. Wolny rynek jest nie mal automatycznym mechanizmem zapewniającym takie dopa sowanie; w niniejszej książce śledziliśmy funkcjonowanie mechanizmu, który za pomocą systemu cen oraz poprzez genero wanie zysków i strat, stanowiących kryteria oceny słuszności de cyzji przedsiębiorczych, prowadzi do dopasowania się różnych elementów struktury produkcji, nie pozwalając na to, by przed siębiorcy niepotrafiący się dostosować, funkcjonowali zbyt dłu go264. Lecz w socjalizmie, lub innym systemie opartym na inwe stycjach rządowych, nie ma takiego mechanizmu dopasowywa nia i harmonizacji. Brak systemu cen oraz kryteriów w postaci zysku lub straty powoduje, że rząd może jedynie „inwestować” na ślepo, nie mogąc ustalić, które branże, produkty i miejsca są do tego celu właściwe. Wybudowany zostanie piękny tunel me tra, ale okaże się, że brakuje kół do pociągów; powstanie gigan tyczna tama, lecz zabraknie miedzi na budowę linii przesyłowych, itd. Owe nagłe nadwyżki i niedobory, tak charakterystyczne dla c z eg o w fundam entalnym sen sie w zrostu standardu ż y c ia egip sk ich m as. R ząd w sp ó łczesn eg o Egiptu zbudow ał h u tę ’" * stali; je s t to in w estycja kapitałow a, lec z taka, która n iszc z y zasob y ekon om iczn e Egiptu (...) b ow iem koszt wytw orzenia stali w E gip cie je s t o w ie le w y ż s z y n iż koszt jej zakupu za granicą; je s t to p o prostu w sp ółczesn y ekw iw alent piramid, tyle ż e je g o k oszt utrzym ania je s t w y ż sz y (M ilton Friedman, „Foreign E con om ic A id: M eans and O bjectives”, Yale Re view, lato 1958, s. 505). 264 Por. L. M . Lachm ann, Capital and Its Structure. Zob. także P. T. Bauer i B . S. Yamey, The Economics o f Under-Developed Countries (London: James N isbet and Co. 1957), s. 129 i nast.
376
planowania rządowego, są rezultatem błędów inwestycyjnych na ogromną skalę265. Współczesne kontrowersje wokół zagadnienia wzrostu go spodarczego są, w pewnym sensie, rezultatem błędu popełnione go przez „prawicowych” ekonomistów w debacie z ich „lewico wymi” oponentami. Zamiast podkreślać wolność i wolny wybór jako ich najważniejszy p o lity c z n y cel, prawicowi ekonomiści pod kreślali wagę wolności ja k o u ty lita rn e g o śro d k a do osiągnięcia wzrostu oszczędności i inwestycji, a przez to do zapewnienia wzrostu gospodarczego. Mówiliśmy wcześniej o tym, że konser watywni przeciwnicy progresywnego podatku dochodowego czę sto wpadają w pułapkę traktowania oszczędności i inwestycji jako czegoś lepszego niż konsumpcja, tym samym w sposób nieotwarty krytykując wolnorynkowe proporcje oszczędności wobec kon sumpcji. Tutaj ponownie popełniają podobny błąd. W odpowie dzi „lewicowi” zwolennicy wymuszonego wzrostu gospodarcze go wykorzystująprzeciwko konserwatystom ich własny argument: „No dobrze. Utrzymujecie, że najważniejsze są oszczędności i inwestycje, gdyż prowadzą do wzrostu i postępu gospodarcze go. Ale jak można wywnioskować z waszej argumentacji, wol norynkowa proporcja oszczędności i inwestycji jest tak napraw dę zbyt mała. Po co się więc od niej uzależniać? Dlaczego rząd 265 N a tem at przym u sow ych o szczęd n ości i in w esty cji rządow ych pisze P. T. Baker w sw o im godnym uw agi artykule „The P olitical E co n o m y o f Non-Developm ent” w : Jam es W. W iggins i H elm ut S ch oeck (red.), Foreign A id Re-examined (Washing ton, D .C ; Public A ffairs Press 1958), s. 1 2 9 -1 3 8 . Bauer pisze: (...j j e f li rozwój m a b yć p rocesem pożądanym , to m usi on oznaczać w zrost pożądanej produkcji. G rom adzenie i in w e stow anie o sz cz ę d n o śc i przez rząd n ie p o d le g a testo w i do brow olnych zakupów po cen ie rynkow ej (...) O siągnięty tym sposobem w zrost produkcji n ie je s t jed n o zn a czn y m w skaź nikiem sukcesu gospodarczego (...) Jeśli kapitał n ie je s t za. pew n ion y dobrow olnie, w skazuje to, ż e sp o łeczeń stw o w o li jak ieś alternatywne w yk orzystanie za so b ó w , c z y b ędzie to konsum pcja, c z y inna form a inw estycji (ibid., s. 1 3 3 -1 3 4 ).
377
nie miałby przyspieszyć wzrostu gospodarczego, wymuszając większą proporcję oszczędności i inwestycji?”. Jest jasne, że kon serwatyści nie mogą na to odpowiedzieć, powtarzając swoje zna ne argumenty. Właściwą odpowiedzią będą wnioski z przepro wadzonej przez nas analizy: (a) Jakim prawem utrzymujecie, że wzrost gospodarczy p o w in ien być wyższy, niż życzą sobie tego ludzie? (b) Wymuszony wzrost gospodarczy nie przyniesie ko rzyści całemu społeczeństwu, nie jest więc wzrostem „społecznym”; niektórzy zyskają —w jakiejś odległej przyszłości - kosztem in nych. (c) Inwestycje rządowe lub dotowane są albo inwestycjami błędnymi, albo w ogóle nie są inwestycjami, lecz tylko tworze niem marnotrawnych aktywów stanowiących dla urzędników źró dło „konsumpcji” w postaci wzrostu prestiżu. A tak w ogóle, to co to j e s t „wzrost” gospodarczy? Właści wa jego definicja musi z pewnością obejmować wzrost liczby dostępnych środków ekonomicznych służących osiąganiu przez człowieka jego celów —innymi słowy, musi uwzględniać wzrost możliwości zaspokajania potrzeb, czy też, powtarzając za Pete rem Thomasem Bauerem, „wzrost zakresu efektywnych możli wości, z których ludzie mogą skorzystać”. Przyjmując taką defi nicję, widzimy, że przymusowe oszczędności, z którymi wiążą się dla niektórych straty i ograniczenia możliwości wyboru, nie mogą prowadzić do przyspieszenia wzrostu gospodarczego; podobnie rządowe „inwestycje”, nie stawiające za swój cel pry watnej konsumpcji, z pewnością nie powiększają zakresu dostęp nych ludziom możliwości zaspokojenia potrzeb. Wręcz przeciw nie266. 266 P. T. Bauer, Economic Analysis and Policy in Underdeveloped Countries (Dur ham, N.C.: Duke U n iversity Press 1957), s. 113 i nast. Bauer i Yam ey następująco komentują w zrost gospodarczy w Z w iązku Radzieckim: Takie pojęcia ja k „dochód narodow y”, „produkcja przem y słow a” i „tw orzenie kapitału” nabierają innego znaczenia w gospodarce, w której tak w ielk a część produkcji nie jest podporządkowana w yborom konsum entów na rynku; trud-
378
Wreszcie, sam termin „wzrost” jest zapożyczoną z biologii metaforą, której stosowanie w odniesieniu do ludzkiego działania nie jest uprawnione267. Terminy „wzrost gospodarczy” lub „stopa wzrostu gospodarczego” przywodzą na myśl jakąś automatyczną konieczność lub nieuchronność i dla wielu osób mają pozytywne konotacje, przez co od razu kojarzą się z czymś ewidentnie pożą danym268. Wrzawie wokół wzrostu gospodarczego towarzyszył rozwój literatury na temat „ekonomii krajów zacofanych gospodarczo”. Warto zwrócić tu uwagę na kilka kwestii. Po pierwsze, w przeci wieństwie do rozpowszechnionego poglądu, ekonomia „neoklasyczna” jest w takim samym stopniu odpowiednia dla krajów zacofanych gospodarczo, jak też wszystkich innych. Co często podkreślał Bauer, w krajach słabo rozwiniętych dyscyplina go spodarcza musi być wręcz ostrzejsza, gdyż wiele osób ma możli wość wycofania się z gospodarki pieniężnej do gospodarki barte rowej. Podobnie jak kraj rozwinięty, kraj zacofany gospodarczo potrzebuje inwestycji kapitałowych, by mógł tam wystąpić wzrost gospodarczy. Prawa ekonomiczne przedstawione w niniejszej książce są niezależne od tego, jak wygląda gospodarka danej spo łeczności lub narodu, a zatem również od stopnia jej rozwoju. Po drugie, w krajach zacofanych gospodarczo władze szczególnie upodobały sobie realizowanie dramatycznych, prestiżowych pro jektów „inwestycyjnych”, takich jak huty lub tamy, dla których " ' n ości w interpretacji stają się o c z y w iste , z w ła sz c z a w odnie sieniu do w ielk ich w yd atków k apitałow ych p od ejm ow an ych przez rząd b ez uw zględnienia w a rtościow ania produktu przez konsum entów (Bauer i Yam ey, Economics ofXJnder-Develo- : p e d Countries, s. 162). > . Zob. także Friedman, „Foreign E con om ic A id ” , s. 5 1 0 . 267 B y zapoznać się z krytyką stosow ania w e k o n o m ii p e w n y ch m ylących metafor pochodzących z nauk przyrodniczych, zo b . Rothbard, „T he M antle o f Science”. 268 Fakt, ż e , przykładow o, w ystępuje nadm ierny w z r o st k om órek rakowych, nie je st pow szech n ie uw zględniany.
379 kontrast stanow ią m ało dramatyczne, ale za to ekonomiczne, pry watne inwestycje w gospodarstwach rolnych269,27°. Po trzecie, term in „kraje zacofane gospodarczo” jest nega tywnie nacechowany, gdyż sugeruje, że pew ne kraje są „zbyt mało” rozwinięte w stosunku do jakiegoś narzuconego standar du. Jak w skazują W iggins i Schoeck, bardziej obiektywny term in to „kraje nierozwinięte”269270271. 269 Obfite pisarstwo profesora Bauera jest szczególnie przydatnym źródłem wie dzy o problemach krajów rozwijających się. Obok podanych wcześniej odniesień, zob. doskonałą książkę Bauera United States A id and Indian Economic Develop ment (Washington, D.C.: American Enterprise Association, listopad 1959); jego WestAfrican Trade (Cambridge: Cambridge University Press 1954); „Lewis’ The ory o fEconomic Growth”, American Economic Review, wrzesień 19SŚ, s. 632-#41§ „A Replay”, Journal o f Political Economy, październik 1956, s. 435-441; orazP. T. Bauer i B. S. Yamey, „The Economics of Marketing Reform”, Journal o f Political Economy, czerwiec 1954, s. 210-234. Następujący fragment ze studium Bauera poświęconego Indiom jest reprezenta tywny dla jego analizy centralnego planowania i rozwoju: W rezultacie rezerwowania wielkiego (i wzrastającego) sek- i tora gospodarki dla rządu prywatni przedsiębiorcy i inwes torzy, zarówno hinduscy, jak też zagraniczni, są wykluczeni z szerokiego zakresu działalności przemysłowej i handlowej. Owe ograniczenia i bariery hamują prywatne hin- : duskie inwestycje, ale również przeszkadzają w wejściu na rynek kapitału, przedsiębiorczości i wiedzy z zagranicy, co nieuchronnie opóźnia rozwój gospodarczy. Takie środki są paradoksalne w obliczu rzekomego stawiania przez władze na postęp gospodarczy (Bauer, United States Aid, s. 43). Główną wadą analiz Bauera jest tendencja do niedoceniania roli kapitału w rozwo ju gospodarczym. 270 To fascynujące, że w latach 1925-1926, zanim Rosja Sowiecka weszła na drogę pełnego socjalizmu i wymuszonej industrializacji, sowieccy przywódcy i ekonomi ści atakowali centralne planowanie i rozwój przemysłu na siłę, nawołując do opar cia gospodarki na prywatnej działalności rolnej. Jednakże po roku l926 zaczęto w Rosji rozmyślnie tworzyć niedimmmicmtc plany, chcąc na siłę rozwinąć ciężki przemysł z myślą o zbudowaniu autarkicznego systemu socjalistycznego. Zob. Edward H. Carr, Socialism in One Country, 1921—1926 (New York: Macmillan & Co. 1958), !f a. 259-260, 316, 351, 503-513. Na temat doświadczeń węgierskich, zob. Ray, „Industrial Planning in Hungary”, s. 134 i nast. 3 Wiggins and Schoeck, Scientism and Values, s. v. Sympozjum to zawiera wiele pouczających artykułów na temat całego problemu zacofania gospodarczego. Obok
380
Ze względu na spektakularny wybuch jej popularności, war to wspomnieć o sformułowanej niedawno przez profesora Rosto wa doktrynie „stadiów rozwoju gospodarczego”. Chwalona jako „odpowiedź Marksowi” (jak gdyby nikt wcześniej Marksowi nie „odpowiedział”), wyróżnia ona pięć stadiów rozwoju gospodar czego; pierwsze stadia to „warunki wstępne” zaistnienia „startu gospodarczego”, po którym gospodarka przechodzi w stadium „dojrzałości”, a następnie w końcowe stadium „masowej kon sumpcji”272. Oprócz tego, ze Rostow powiela popularny błąd w postaci zakładania jakiejś automatycznej stopy „wzrostu”, po pełnia kilka własnych, a wśród nich: (a) wznowienie daremnych poszukiwań nieistniejących „praw historii”; (b) oparcie się przy odkrywaniu takich „praw” na starej, dziewiętnastowiecznej, nie mieckiej koncepcji „stadiów historycznych” według której każ de arbitralne stadium automatycznie przechodzi w kolejne; (c) nadmierny nacisk na tech n o logią jako na siłę sprawczą rozwoju gospodarczego - w tym i w innych aspektach Rostow jest bliżej Marksa, niż sądzą krytycy; (d) celowe traktowanie firm prywat nych i państwowych jako na równi zdolnych do „przedsiębior czości”; i (e) oparcie się na błędnej koncepcji „podstawowych inwestycji społecznych”, które muszą być dokonane głównie przez państwo, zanim nastąpi „start”. Jednakże, jak wiemy, gospodarka nie ma żadnych stadiów rozwoju, z których każdy podlegałby innym prawom ekonomicznym. Jest jedna ekonomia, która ma zastosowanie do wszelkich poziomów rozwoju i wyjaśnia każdą
cytow an ego w cześniej artykułu Bauera, s ą tam te ż artyk uły ta k ich autorów jak Rippy, G roseclose, Stokes, S choeck, H aberler i W ig g in s. Z o b . ta k że krytykę pojęcia zacofania gospodarczego w : Jacob Viner, International Trade and Economic Deve lopment (G len coe, 111.: Free Press 1 952 ), s. 120 I nast. 272 W. W. R ostow , The Stages o f Economic Growth (Cam bridge: Cambridge Uni* versity Press 1960). Popularność tej doktryny w y n ik a b | i m o ż e w c z ęśc i z użycia przez jej autora term inu „start”, który z p e w n o śc ią o d p o w ia d a duchow i naszej ery, zorientowanej na podbój przestw orzy i ko sm o su .
381 stopę „w zrostu” . S p o śró d p rzed staw io n y ch p rzez R ostow a stadiów szczególne w ątpliwości budzi ostatnie - stadium „maso wej konsumpcji”* Czyż rewolucji przemysłowej w Wielkiej Bry tanii, określonej jak o stadium „startu”, nie charakteryzow ało pojawienie się masowej konsumpcji taniej, produkowanej fabrycz nie odzieży? M asowa konsum pcja była cechą rewolucji przemy słowej od samego jej początku; nie je st ona, w brew popular nemu mitowi, jakim ś now ym zjawiskiem charakteryzującym lata 50.XX w .273*^
■ Na temat licznych błędów popełnianych w ramach poszukiwań „praw historii”, zob. Ludwig von Mises, Theory and History (New Haven: Yale University Press 1957); by zapoznać się z krytyką wcześniejszych „teorii stadiów rozwoju” w histo rii myśli ekonomicznej, zob. T. S. Ashton, „The Treatment of Capitalism by Historians” w: E A. Hayek (red.). Capitalism and the Historians (Chicago: University of Chicago Press 1954), s. 57—62. IfyktfM Jl błędów związanych z pojęciem „infra struktury społecznej” obalone są w: Wilson Schmidt, „Social Overhead Mytholo gy” w: Wiggins i Schoeck, Scientism and Values, s. 111-128, chociaż Schmidt popiera kilka z nich. Na temat wylraośit prywatnej przedsiębiorczości i innowa cyjności nad rządową i jej znaczenia dla rozwoju, zob. Yale Brozen, „Business Leadership and Technological Change”, American Journal o f Economics and So ciology, 1954, s. 13-30; oraz Brozen, „Technological Change, Ideology and Pro ductivity”, Political Science Quarterly, grudzień 1955, s. 522-542. Innym błędem Rostowa jest przyjęcie dziewiętnastowiecznej niemieckiej teorii, że silne scentralizowane państwo było koniecznym warunkiem wstępnym narodzenia się zachodniego kapitalizmu. Częściową krytykę tego poglądu można znaleźć w: Jelle C. Riemersma, „Economic Enterprise and Political Powers After Reforma tion”, Economic Development and Cultural Change, lipiec 1955, S. 297-308. Wreszcie, zob. S. Herbert Frankel, The Economic Impact o f Under-Developed Societies (Oxford: Basil Blackwell 1§53I), gdzie zawarta jest inteligentna i pionierska analiza wielu aspektów wymuszonego rozwoju. Zob. też F. C. Benham, „The Growth of Manufacturing in Hong Kong”, International Affairs, październik 1956, s. 456463, artykuł będący studium przypadku wolnorynkowej drogi do rozwoju. 274 By zapoznać się z krytyką Rostowa, kładącą nacisk na jego mechanistyczny obraz historii i technologiczny determinizm, który zaniedbuje istotne idee prowadzą ce do powstania technologii i instytucji politycznych, zob. David McCord Wright, >,True Growth Must Come Through Freedom” fortune, grudzień 1959, s. 13%-* 138,209-212. .
382
B. PROFESOR GALBRAITH I GRZECH DOSTATKU Na początku dwudziestego wieku głównym zarzutem prze ciwko systemowi kapitalistycznemu wysuwanym przez intelek tualistów była rzekoma powszechność „monopoli*1, W latach 30. XX w. na czoło wysunęły się bezrobocie i ubóstwo (,jedna trze cia narodu”). Obecnie, w związku z rosnącą obfitością dóbr i dobrą koniunkturą gospodarczą, niewiele się ju ż mówi o ubóstwie i bezrobociu, a jedynym poważnym „monopolem” wydaje się monopol związków zawodowych. Nie należy jednak sądzić, że krytyka kapitalizmu zamarła. Powszechnie wysuwa się przeciw niemu dwa sprzeczne na pozór oskarżenia: (a) że w kapitalizmie wzrost dobrobytu jest zbyt powolny i (b) że kapitalizm przynosi nadmierny„dostatek”. Nadmiar bogactwa nagle zastąpił ubóstwo w roli tragicznej wady kapitalizmu275. Na pierwszy rzut oka po wyższe oskarżenia są ze sobą sprzeczne, gdyż kapitalizm jest oskarżany o produkowanie zbyt wielu dóbr i jednocześnie o nie dostateczne tempo wzrostu ich produkcji. Sprzeczność ta wydaje się szczególnie jaskrawa, gdy ta sama osoba prowadzi atak z obu pozycji, jak to jest w przypadku czołowego krytyka grzedtal dostatku, profesora Galbraitha276. Lecz, jak trafnie wyjaśnio no w W all S tre e t J o u rn a l, nie jest to wcale sprzeczność; nadmiar bogactwa dotyczy „sektora prywatnego”, dóbr, z których korzy stają konsumenci; niedostatek, czy też „głód”, występuje w „sek torze publicznym”, który potrzebuje- większego wzrostu277. &s Wydaje się to potwierdzać słowa Schumpetera: (...) kapitalizm sądzony jest przez sędziów, którzy mają Już przygotowany wyrok śmierci i zamierzają go wydać, nieza leżnie od tego, co usłyszą od obrońców. Jedyny sukces, jaki może odnieść obrona, to zmiana aktu oskarżenia (Schumpe ter, Capitalism, Socialism a n d D em ocracy, s. 1 4 4 ),' f 276 John Kenneth Galbraith, The Affluent S ociety (Boston: Houghton Mifflin Co. 1958). [Wydanie polskie: Społeczeństw o dobrobytu. P ań stw o p rzem ysłow e (War szawa: Państwowy Instytut Wydawniczy 1 277 „Fable of Our Times”, Wall Street Journal, 21 kwietnia 1960, s. 12. Galbraith {ibid.) ubolewa nad tym, że państwo nie „inwestuje więcej” w badania naukowe, by
383
Chociaż w S p o ł e c z e ń s t w ie d o b r o b y tu jest pełno błędów, wspartych dogmatycznymi stwierdzeniami i mającymi długą tra dycję chwytami retorycznymi w miejsce rozumowych argumen tów278, warto przyjrzeć się trochę bliżej tej książce z racji jej ogromnej popularności. Tak jak w przypadku większości „ekonomistów” atakujących naukę ekonomii, profesor Galbraith jest przedstawicielem podej ścia historycznego, wierzącym, że teoria ekonomii nie opiera się na odwiecznych prawdach dotyczących natury ludzkiej, lecz w jakiś sposób zależy od epoki historycznej. Jego zdaniem „kon wencjonalna” teoria ekonomii była dobra dla czasów wcześniej szych, czasów „ubóstwa”; jednakże przeskoczyliśmy z trwającej od wieków epoki ubóstwa do epoki „dostatku”, która wymaga całkowicie nowej teorii ekonomii. Galbraith popełnia także filo zoficzny błąd, wierząc, że idee „obalane są przez doświadcze nie”; tymczasem w w iedzy o ludzkim działaniu, inaczej niż w przypadku nauk przyrodniczych, idee mogą być obalane tylko przez inne idee; wydarzenia są skomplikowanymi wynikowymi różnych czynników i ich interpretacja wymaga zastosowania od powiednich idei. Jedną z największych wad wywodów Galbraitha jest arbi tralność kategorii „ubóstwa”;! „dostatku”*Nigdzie nie definiuje*27 wzmocnić wzrost gospodarczy, jednocześnie atakując amerykański dostatek. Oka zuje się, jednakże, że Galbraith chce więcej tego rodzaju badań, które nie mogą mieć zastosowań komercyjnych. 27S Główny chwyt retoryczny stosowany przez Galbraitha można nazwać „usta wicznym szyderstwem”, które polega na (a) prezentowaniu przeciwnych argumen tów w sposób tak sardoniczny, by wydawały się całkowicie absurdalne i nie było potrzeby ich rozumowego obalania; (b) tworzeniu i powtarzaniu pogardliwych veblenowskich określeń typu „konwencjonalna mądrość”; i f|j! wyśmiewaniu prze ciwnikówpoprzez psychologiczne ataki ad kominem, np. oskarżanie ich o posiadanie psychologicznych skłonności do wyznawania absurdalnych doktryn - ten rodzaj atakujest dzisiaj modniejszy niż zwyczajowe oskarżenia o przekupność. Praktycz nie wszystko, z czym się Galbraith nie zgadza, podpada u niego pod kategorię „kon wencjonalnej mądrości”.
384
on tych terminów, a tym samym nie dostarcza standardów po zwalających nam stwierdzić, nawet w teorii, kiedy mijamy ma giczną granicę między „ubóstwem” a „dostatkiem” i powinniśmy w związku z tym stworzyć nową teorię ekonomii. Niniejsza książka, jak też większość innych prac na temat teorii ekonomii, wykazuje, że nauka ekonomii nie zależy od arbitralnego pozio mu bogactwa; podstawowe prawa prakseologiczne są prawdziwe dla wszystkich ludzi we wszystkich epokach. Dotyczy to też katalaktycznych praw gospodarki wymiennej, które są prawdziwe zawsze i wszędzie, gdzie dokonuje się wymian. Galbraith prezentuje siebie jako odkrywcę rzekomo zatajo nej prawidłowości, że użyteczność krańcowa dóbr spada w miarę wzrostu dochodu i dlatego kolejne 1 000 dolarów jest dla czło wieka warte znacznie mniej niż pierwsze ^ pozwalające mu na przeżycie. Lecz o tym wie większość ekonomistów. Wiedza ta jest, przykładowo, zawarta w niniejszej książce; Użyteczność krańcowa dóbr spada w miarę wzrostu naszego dochodu; lecz sam fakt, że ludzie pracują za kolejne 1 000 dolarów i gotowi są zarobić jeszcze więcej, gdy nadarzy się sposobność, pokazuje, że użyteczność krańcowa dóbr jest nadal większa niż krańcowa antyużyteczność utraty wolnego czasu. Niewidoczny na pierwszy rzut oka błąd Galbraitha polega na przyjęciu założenia o charakterze ilościowym: z samego faktu, że użyteczność krańcowa posiada nych przez człowieka dóbr spada w miarę wzrostu jego dochodu i bogactwa, Galbraith wyciąga wniosek, że użyteczność ta już spadła do praktycznie, lub faktycznie, zera . Jednakże fakt istnie nia spadku nie mówi nam nic o jego stopn iu , który przez Galbra itha jest arbitralnie uznany za niemal totalny. Wszyscy ekonomi ści, nawet najbardziej „konwencjonalni”, wiedzą, że w miarę wzrostu dochodów we współczesnym świecie pracownicy coraz bardziej cenią sobie wolny czas. I to powinno być wystarczają cym dowodem, że ekonomiści od dawna znają rzekomo zatajoną prawdę, że użyteczność krańcowa dóbr spada, im większe są ich
385
zasoby. Lecz zdaniem Galbraitha ekonomiści wprawdzie przy znają, że czas wolny jest dobrem konsumpcyjnym, ale nie uznają, że inne dobra tracą na wartości w miarę wzrostu ich zasobów. Jest to z pewnością teza błędna; ekonomiści wiedzą, że gdy cy wilizacja zapewnia większą podaż dóbr, użyteczność krańcowa tych dóbr spada i jednocześnie wzrasta użyteczność krańcowa traconego wskutek pracy czasu wolnego. W rezultacie coraz więk sza część realnego dochodu będzie „pobierana” w formie czasu wolnego. Nie ma w tym spostrzeżeniu nic szokującego ani rewo lucyjnego. Zdaniem Galbraitha ekonomiści celowo ignorują zjawisko nasycenia potrzeb. Lecz czyniąc tak, postępują całkiem prawi dłowo, ponieważ gdy potrzeby —czy raczej potrzeby w zakresie dóbr wymiennych ** zostaną w pełni zaspokojone, szybko się 0 tym dowiemy. W tym momencie bowiem wszyscy przestaną pracować i usiłować przekształcać zasoby ziemi w dobra kon sumpcyjne. Nie będzie potrzeby dalszej produkcji, ponieważ wszystkie potrzeby konsumentów będą zaspokojone - a w każ dym razie te potrzeby, które mogą być zaspokojone za sprawą dóbr, które można wyprodukować i sprzedać. Gospodarka ryn kowa - a nawet wszelka gospodarka - przestanie istnieć. Środki przestaną być rzadkie w relacji do celów i wszyscy będą się czuć jak w raju. Jest chyba oczywiste, że czas ten jeszcze nie nadszedł 1nie widać oznak, by się zbliżał. Jeśli kiedykolwiek nadejdzie, będzie powitany przez ekonomistów, jak też przez większość lu dzi, nie przekleństwami, lecz radością. Pomimo posiadania repu tacji praktyków „ponurej nauki”, ekonomiści nie mają żadnego interesu w tym, żeby panowała rzadkość dóbr. Tymczasem nadal żyjemy w świecie borykającym się z rzad kością istnieje konieczność wyboru między alternatywnymi za stosowaniami rzadkich środków; praca jest nadal koniecznością. Ludzie pracują by zarobić kolejne tysiąc dolarów i nie pogardzi liby następnym tysiącem. Możemy zaryzykować pewną tezę:
386
Gdyby przeprowadzić nieformalną ankietę, w której ludzie od powiadaliby, czy przyjęliby dodatkowych kilka tysięcy dolarów wynagrodzenia rocznie (w wartościach realnych), to prawie nikt nie odrzuciłby takiej oferty z powodu nadmiaru dobrobytu czy wystarczającego nasycenia potrzeb - ani też z innych powodów. Niewielu byłoby ludzi, którzy nie widzieliby zastosowania dla otrzymanych dodatkowo pieniędzy. Oczywiście profesor Galbraith ma odpowiedź i na to. Twierdzi on, że owe potrzeby, które można zaspokajać dzięki wzrostowi dochodu, nie są prawdziwymi po trzebami; zostały one „stworzone” przez specjalistów od rekla my i ich nikczemnych klientów, biznesmenów. Innymi słowy, produkcja zaspokaja rzekome potrzeby, które sama powołuje do życia. Cała teoria Galbraitha o nadmiernym dostatku opiera się na owej kruchej podstawie w postaci twierdzenia o sztucznym kre owaniu potrzeb konsumpcyjnych przez biznes. Jest to zarzut opar ty tylko na jego wielokrotnym powtórzeniu, bez cienia dowodów V*pomijając, być może, osobistą niechęć Galbraitha do detergen tów i potraw z płetw rekina. Co więcej, atak na niegodziwych reklamodawców jako kreatorów potrzeb, którzy degradują kon sumenta, jest z pewnością najbardziej konwencjonalną spośród konwencjonalnych mądrości z antykapitalistycznego arsenału279. • Zdaniem Galbraitha potrzeby s^szteziie tworzone nie tylko przez niegodziwą reklamę, ale też przez chęć upodobnienia się dó sąsiadów: „Dorównać Jonesom”. Lecz, po pierwsze, co jest złego w takim upodabnianiu się, pomijając niepoparty niczym osąd etyczny Galbraitha? Galbraith udaje, że opiera swoją teorię nie na prywatnych osądach etycznych, lecz na rzekomym fakcie tworzenia potrzeb przez samą produkcję. Jednak proste upodabnianie się nie jest działaniem podejmowa nym przez producentów, lecz przez samych konsumentów —chyba że jest ono rów nież; inspirowane przez reklamę. Lecz wtedy cała argumentacja sprowadza się do krytyki reklamy. Po drugie, skąd biorą się potrzeby Jonesa? Niezależnie od tego, jak wiele razy dana potrzeba powstała w wyniku chęci naśladownictwa, jakaś oso ba (lub osoby) musiała odczuwać jąjako pierwsza. Inaczej cała argumentacja zapętla się. Ekonomia nie może nam powiedzieć, w jakim stopniu każda potrzeba jest odczuwana jako własna, a w jakim jest wytworem naśladownictwa.
387
Atak Galbraitha na reklamę zawiera wiele błędów. Po pierw sze, to nieprawda, że reklama „stwarza” potrzeby lub popyt. Z pewnościąjej celem jest przekonanie konsumentów do zakupu produktu; lecz nie jest ona w stanie stworzyć potrzeb lub popytu, ponieważ każda osoba musi zaadoptować idee i wartości, w opar ciu o które podejmuje działania - czy są to idee lub wartości do bre, czy też szkodliwe. Galbraith przyjmuje naiwną formę determinizmu w kwestii wpływu reklamy na konsumentów, lecz, jak wszyscy determiniści, nie wyrażając tego wprost, pozostawia dro gę ucieczki dla takich ludzi jak on sam, którzy, nie wiedzieć cze mu, nie poddają się reklamie. Jeśli reklama wpływa na ludzi w sposób deterministyczny, wyzwalając w nich nieodpartą po trzebę zakupienia produktu, to dlaczego profesor Galbraith może jej się oprzeć i potępić ją w swojej książce?280 Po drugie, Galbraith nie przedstawia nam żadnych standar dów, które pozwoliłyby nam zdecydować, które potrzeby są „stwo rzone”, a które autentyczne. Wnioskując z akcentowania przez niego kwestii ubóstwa, można by sądzić, że wszystkie potrzeby poza związanymi z przeżyciem są przez niego uważane za fał szywe i stworzone przez reklamę. Niestety w jego książce brak dowodów na słuszność tego wniosku. Lecz, jak się przekonamy dalej, jeśli taki jest jego pogląd, to pozostaje on w sprzeczności zjego poglądem na temat potrzeb zaspokajanych przez państwo. Po trzecie, Galbraith nie wprowadza rozróżnienia pomiędzy lepszym zaspokajaniem potrzeb a tworzeniem nowych. O ile nie przyjmiemy ekstremalnego poglądu, że wszystkie potrzeby niezwiązane z utrzymaniem się przy życiu są „wykreowane”, to postępowanie biznesmenów zgodne z ich wizerunkiem przedsta wionymprzez Galbraitha należałoby uznać za raczej dziwne. Dla czego biznesmeni mieliby ponosić wydatki, trudzić się i ryzyko80 Więcej na temat deteim inizmu i nauki o ludzkim działaniu, zob. Rothbard, „Mantie of Science” i M ises, Theory and History.
388
wać, próbując stworzyć nowe potrzeby, skoro łatwiej by im było poszukać lepszych i tańszych sposobów zaspokojenia potrzeb, które konsumenci ju ż mają? Jeśli, przykładowo, można łatwo stwierdzić, iż konsumenci potrzebują „środka czyszczącego niewymagającego szorowania”, z pewnością łatwiej i taniej będzie wyprodukować i zareklamować taki środek, niż stworzyć całko wicie nową potrzebę - powiedzmy potrzebę posiadania środka czyszczącego w kolorze niebieskim - inwestując dużo wysiłku i pieniędzy w kampanię, której celem będzie przekonanie ludzi, że potrzebują niebieskiego środka czyszczącego, gdyż jest to „ko lor nieba”, lub z innego wymyślonego powodu281. Krótko mó wiąc, pogląd Galbraitha na fimkcj onowanie biznesu i marketingu ma niewiele sensu. Zamiast podejmować się drogiego, niepew nego i, w sumie, niepotrzebnego zadania kreowania nowych po trzeb, biznesmeni będą raczej próbowali zaspokoić te potrzep które konsumenci już mają, albo które prawdopodobnie mieliby, gdyby produkt był dostępny. Reklama jest więc używana jako środek (a) przekazania konsumentom informacji o tym, że pro dukt jest dostępny i do czego może służyć; i (b) przekonania ich, że to właśnie ten produkt zaspokoi ich potrzebę - np. że to wła śnie on jest potrzebnym im środkiem czyszczącym niewymagającym szorowania. Tylko taki pogląd sensownie wyjaśnia, skąd się biorą wiel kie kwoty wydawane przez biznes na badania marketingowe. Po co biznesmeni mieliby szczegółowo dociekać, czego ludzie chcą skoro mogliby po prostu stworzyć potrzebę. Gdyby, jak utrzymu281 Profesor Abbot, w swojej ważnej książce na tem at konkurencji, jakości produk tów i działalności biznesow ej, ujął to następująco: Producenci na ogół będ ąm ogli taniej i łatw iej osiągn ąć sprze daż, jak najlepiej dostosow ując swój produkt do istniejących gustów i kierując reklam ę do tych konsum entów , których potrzeby ten produkt potrafi najlepiej zaspokoić, n iż próbu jąc zm ienić ludzi, b y lepiej pasow ali do produktu (A bbot, Quality and Competition, s. 74).
je Galbraith, producenci n a p r a w d ę stwarzali poprzez reklamę popyt na swoje produkty, nie musieliby się bać strat i bankructw, wiedząc, że to, co wyprodukują, automatycznie zostanie sprze dane. Nie byłoby potrzeby prowadzenia badań marketingowych ani w ogóle zastanawiania się, co konsumenci kupią. Ten obraz świata jest zupełnie przeciwny temu, co dzieje się faktycznie. To właśnie dlatego, że standardy życia stają się coraz wyższe w po równaniu z minimalnym standardem zapewniającym przetrwanie, biznesmeni coraz więcej uwagi poświęcają temu, czego konsu menci chcą i co kupią. To właśnie dzięki temu, że zakres dostęp nych dla konsumentów dóbr wzrósł tak bardzo pod względem ich ilości, jakości i zdolności do zastąpienia innych dóbr, biznes meni muszą bardziej niż kiedykolwiek hołubić konsumenta i sta rać się pozyskać jego uwagę poprzez reklamę. Wzrost działań reklamowych jest funkcją wzrostu konkurencji o przychylność konsumenta282. Nie tylko, że biznesmeni będą starali się dostosowywać pro dukcję do istniejących potrzeb konsumentów, lecz sami konsumen ci, w przeciwieństwie do wyborców, mogą posłużyć się bezpośred nim testem rynkowym, by ocenić przekaz reklamowy. Jeśli kupią środek czyszczący i okaże się, że nadal trzeba dużo szorować, pro dukt szybko wyjdzie z użycia. Rzetelność reklam produktów rynkowych może być i jest szybko testowana przez konsumen tów. W obliczu tych faktów, Galbraith mógłby tylko stwierdzić, że sama niechęć do szorowania jest stwarzana, w jakiś tajemniczy i budzący grozę sposób, przez reklamę283. 282 Współczesne publikacje ekspertów od marketingu na temat „rewolucji marke tingowej” podkreślają wzrost konkurencji o przychylność i uwagę konsumenta. Zob. Robert J. Keith, „The Marketing Revolution”, Journal o f Marketing, styczeń 1960, s. 35-38; Goldman, „Product Differentiation and Advertising: Some Lessons From Soviet Experience” i Goldman, „Marketing - a Lesson for Marx”, Harvard Busi ness Review, styczeń/luty 1960, s. 79-86. 283 Warto zwrócić uwagę na komentarz Ludwiga von Misesa na temat rzekomej potęgi reklamy:
390
Reklama jest jednym z obszarów, w których Galbraith, prze cząc samemu sobie, z jakichś dziwnych powodów traktuje zupeł nie inaczej działalność prywatną i państwową. O ile więc biznes meni mają poprzez reklamę „kreować” potrzeby konsumentów, prowadząc do tworzenia sztucznego dostatku, o tyle zaniedbany „sektor publiczny” jest coraz bardziej zabiedzony i zagłodzony. Najwyraźniej Galbraith nigdy nie słyszał o istnieniu propagandy państwowej, albo nie chce uznać, że takowa istnieje. Nigdy nie wspomina o hordach agentów prasowych, publicystów, propagandystów pracujących dla agencji państwowych, bombardują cych podatników propagandą, którą ci ostatni m uszą finansować. Ponieważ duża część propagandy służy przekonaniu podatników* że potrzebny jest wzrost działań tej lub innej agencji rządowej, oznacza to, że U, urzędnik rządowy, wywłaszcza P, większość podatników, w celu zatrudnienia większej liczby propagandystów, którzy przekonają podatników, że należy im odebrać jeszcze wię cej funduszy i przekazać je U. I tak dalej. Jest dziwne, że profesor Galbraith, który z taką pogardą wyraża się o telewizyjnych rekla mach detergentów czy samochodów, jakoś nie skarży się na „re klamy usług publicznych”, którymi raczy go rząd. A przecież można by jeszcze wspomnieć o organizowanych w Waszyngto nie konferencjach dla wpływowych prywatnych organizacji, słu żących jako „pasy transmisyjne” propagandy państwowej do sze regowych członków tych organizacji, „wewnętrznych materiaRozpowszechnionym błędem fest przekonanie, że reklama może skłonić konsumentów do zakupu wszystkiego, co reklamodawca chce im wcisnąć. (...) Jednakże, nikt jakoś nie uważa, że jakakolwiek reklama mogła utrzymać pozycję pro- ducentów świec w obliczu pojawienia się żarówki elektrycz- nej, woźniców w obliczu pojawienia się samochodów, czy . gęsiego pióra w konfrontacji z piórem wiecznym czy długo pisem (Mises, Human Action, s. 317). J] By zapoznać się z krytyką pojęcia „ukrytej perswazji”, zob. A. Bauer, „Limits of Persuasion”, Harvard Business Review, wrzesień/paździemik 1958, S. 105-110.
łach informacyjnych” pełniących tę samą funkcję, wielkich ilo ściach ulotek finansowanych przez podatników i kolportowanych przez rząd, itd. Galbraith nie tylko nie uważa, by propaganda rządowa sztucz nie kreowała potrzeby (i to w obszarze, w którym, pamiętajmy, konsumenci nie dysponują ryjow ym testem produktu), ale jedną z jego propozycji jest wielki program „inwestycji w ludzi”, który okazuje się wielkim rządowym programem „edukacyjnym” słu żącym ukierunkowaniu potrzeb i gustów obywateli. Mówiąc kon kretniej, Galbraith chciałby, aby celem społeczeństwa stało się rozwijanie „nowej klasy” (z grubsza rzecz biorąc, intelektuali stów, którzy rzekomo jako jedyni naprawdę lubią swoją pracę), „z naciskiem na edukację i jej ostateczny wpływ na intelektual ne, literackie, kulturalne i artystyczne potrzeby ludzi (...)”284. Wydaje się, że to właśnie Galbraitha można oskarżać o to, o co oskarża on wolny rynek i biznesmenów, czyli chęć sztuczne go tworzenia potrzeb. To Galbraith chce ograniczać potrzeby, które są wynikiem wolnego wyboru, zalecając poddanie mas ludzkich przymusowej „edukacji” w celu ukształtowania ich potrzeb. Skut kiem proponowanego przez niego wielkiego projektu „inwesty cji w człowieka” ludzie mają odczuwać takie wyrafinowane po trzeby, jakie profesorowi Galbraithowi wydają się odpowiednie. Nikt już nie będzie chciał konsumować płetw rekina, woląc... czytać książki (takie jak, na przykład. Społeczeństwo dobrobytu?). Podejście Galbraitha do państwa obciążone jest jeszcze in nymi poważnymi wadami. Dużo uwagi poświęca on faktowi, że użyteczność krańcowa dóbr maleje wraz ze wzrostem ich obfito ści, lecz z tego, co pisze, wynika, że w przypadku „potrzeb za spokajanych przez państwo” dzieje się przeciwnie. Potrzeby 284 Galbraith, Affluent S ociety , s. 34 5 . Proponując swój w ielk i projekt tw orzenia klasy intelektualistów, G albraith n ie zw raca uw agi na sztuczność edukow ania ludzi bez względu na Ś£f|| zain teresow ania, z d oln o ści c z y m o żliw o ści pracy, jakie taka edukacja stwarza.
392
w jakiś mistyczny sposób, nie poddają się prawu malejącej uży teczności krańcowej; stają się one, mirabile dietu, coraz bardziej palące w miarę wzrostu dostatku społeczeństwa. Me wyjaśniając owej rażącej sprzeczności, Galbraith przechodzi do wniosku, że rząd musi dokonać masowego przesunięcia zasobów od podmio tów zaspokajających zbędne potrzeby do instytucji zaspokajają cych głód potrzeb publicznych. Lecz samo prawo malejącej uży teczności krańcowej nie pozwala wyciągnąć wniosku o potrzebie takiego przesunięcia, gdyż wraz ze wzrostem dochodu realnego użyteczność wszystkich potrzeb maleje. A jeśli w ogóle mamy mówić o „kreowaniu” potrzeb, to, pamiętając, że propaganda rządowa prędzej „wykreuje” potrzeby niż biznes, moglibyśmy, trzy mając się Galbraithowskiej idei przesuwania zasobów, postulować coś przeciwnego: przesunięcie zasobów z sektora państwowego do prywatnego. Wreszcie, lamentując nad wygłodzonym i zanie dbanym sektorem publicznym, Galbraith jakoś nie kwapi się po informować czytelników, że wszelkiego rodzaju statystyki jasno pokazują, że w ciągu ostatniego półwiecza działalność państwa wzrosła znacznie bardziej niż działalność prywatna. Państwo po chłania i konfiskuje znacznie większą część produktu narodowe go niż kiedyś. O ileż mniejsza musi być „użyteczność” działań państwa i o ileż bardziej zasadny staje się postulat przesunięcia zasobów z działalności państwowej do prywatnej! Galbraith przyjmuje też bezrefleksyjnie, w ślad za wieloma innymi autorami, że wiele usług państwowych to „dobra publicz ne”, przez co po prostu nie mogą być one dostarczone przez pry watnych przedsiębiorców. Bez wnikania w kwestię potrzeby świadczenia tych usług przez prywatne firmy, musimy stwierdzić, że Galbraith całkowicie się myli. Jego kategorycznej tezie prze czy fakt, że każda z usług świadczonych przez państwo była kie dyś świadczona prywatnie. Dotyczy to edukacji, budowy i utrzy mania dróg, bicia monet, dostarczania przesyłek pocztowych, ochrony przeciwpożarowej, ochrony policyjnej, sądownictwa
393 i ochrony militarnej - a więc usług, o których często sądzi się, że w sposób oczywisty i nieunikniony leżą w wyłącznej kompeten cji państwa285. W Społeczeństwie dobrobytu jest wiele innych ważnych błę dów, ale centralna teza książki Galbraitha została już omówiona. Wysoka konsumpcja, której Galbraith jest przeciwny, wydaje mu się niebezpieczna również z tego powodu, że jest finansowana kredytem konsumpcyjnym, który Galbraith uważa za „inflacyj ny” i prowadzący do niestabilności i depresji gospodarczej. Lecz, jak się przekonamy, kredyt konsumpcyjny, który nie zwiększa po daży pieniądza, nie je st inflacyjny; pozwala on po prostu konsu mentom na przekierowanie ich wydatków, umożliwiając im ku pienie więcej tego, czego chcą, i osiągnięcie stanu, który jest wyżej na ich skalach wartości. Dzięki temu kredytowi konsumenci mogą przekierować swoje wydatki z dóbr nietrwałych na trwałe. Jest to transfer siły nabywczej, a nie jej inflacyjny wzrost. Kredyt kon sumpcyjny jest wysoce produktywnym wynalazkiem. Jak się można spodziewać, Galbraith szydzi z teorii wyja śniającej inflację w oparciu o prawa podaży i popytu, a zwłasz cza ze słusznego wyjaśnienia monetarnego, które określa jako „mistyczne”. Jego pogląd na depresję gospodarczą jest czysto keynesowski. Galbraith uważa, że powodem kryzysu jest niedo statek zagregowanego popytu. „Inflacja” to jego zdaniem wzrost cen, z którym walczyłby albo poprzez zredukowanie zagregowa nego popytu przy pomocy wysokich podatków, albo poprzez se lektywną kontrolę cen i zamrożenie, na drodze przymusowego arbitrażu, istotnych stawek płac i cen. Galbraith, zgodnie z dokNie chcąc tutaj nadmiernie rozwijać ftg f kwestii, wspomnijmy o jednym opisa nym w literaturze przykładzie: udanym rozwoju sieci dróg i kanałów w osiemna stowiecznej Anglii, prowadzonym przez prywatne spółki. Zob. T. S. Ashton, Art Economic History o f England: The 18th Century (New York: Bames and Noble, b.d.), s. 72-81. O błędnej koncepcji „dóbr publicznych” jako dóbr, które mogą być dostarczane tylko przez państwo, mówi dodatek B. 285
394
tryną Keynesowską, wierzy, że gdyby wybrano pierwszą z tych dróg, nastąpiłoby bezrobocie. Lecz się tym nie martwi, gdyż wpro wadziłby rewolucyjne rozwiązanie polegające na oddzieleniu dochodu od produkcji; produkcja, jak się wydaje, jest istotna tyl ko dlatego, że zapewnia dochód. (Jak wiemy, działalność pań stwa prowadzi w znacznym stopniu do takiego oddzielenia). Gal braith proponuje, by państwowe ubezpieczenie od bezrobocia zapewniało zmienne stawki zasiłku, wyższe w czasie złej koniunk tury niż w czasie boomu, rosnące w okresie depresji n ie m a l do powszechnie dominującej stawki płacy (jednakże nie chciałby, by były aż tak wysokie, najwidoczniej obawiając się, iż będą jed nak działać zniechęcająco do poszukiw ania pracy). Galbraith wydaje się nie dostrzegać, że taka polityka doprowadzi jedynie do wzrostu i przedłużenia bezrobocia, będąc sposobem pośred niego subsydiowania wyższych niż rynkowe, związkowych sta wek płac. Nie ma potrzeby rozwodzić się nad innymi dziwactwa mi autora, takimi jak obawa przed wyczerpaniem się cennych zasobów - stanowiskiem, rzecz jasna, w pełni spójnym z gene ralnym atakiem Galbraitha na prywatną konsumpcję286.
Spośród gromady pozostałych błędów autora można by wyróżnić jeszcze je den: jego dziwną implikację, że profesor v
395 Jak zaznaczyliśmy wcześniej, istnieje problem „sektora pu blicznego”; sfery, w których świadczone są usługi państwa, cha rakteryzują się niedostatkami i konfliktami, np. przestępczość nieletnich, korki uliczne, zatłoczone szkoły, brak miejsc parkingo wych, itd. Jedyne remedium, jakie mogą zaproponować zwolenni cy działalności państwa, to przekierowanie większych funduszy z działalności prywatnej do publicznej287. Pokazaliśmy, jednak że, że takie niedostatki i niewydajność są nieodłączną cechą dzia łań instytucji państwowych. Zamiast wyciągnąć z tego naukę o niewydajności państwa, autorzy tacy jak Galbraith zrzucają winę na podatników i konsumentów, podobnie jak urzędnicy odpowie dzialni za dostarczanie wody winią konsumentów za jej braki. Ani przez chwilę Galbraith nie rozważa możliwości naprawienia sektora publicznego przez uczynienie go prywatnym. Po czym Galbraith mógłby poznać, że pożądana przez niego „równowaga społeczna” została osiągnięta? Jakie zaproponował kryteria służące stwierdzeniu, ile zasobów należy przesunąć z sektora prywatnego do publicznego? Odpowiedź brzmi: żad nych; Galbraith beztrosko przyznaje, że nie można odnaleźć punk tu równowagi: „Nie można zastosować żadnego testu, gdyż taki nie istnieje”. Lecz dla niego precyzyjne definicje, określenie „do kładnego punktu równowagi”, to nie są kwestie istotne; dla Galbraitha jest zupełnie ,jasne”, że musimy odejść od działalności prywatnej na rzecz publicznej i to w „znacznym” stopniu. Gdy osiągniemy pożądane proporcje, będziemy o tym wiedzieć, gdyż sektor publiczny będzie iię pławił w obfitości. I pomyśleć, że Galbraith oskarża całkowicie sensowną i logiczną monetarną teo rię inflacji o „mistycyzm” i „skryte oddawanie się magii” !288 Patrz s. 350 i dalej w niniejszym rozdziale. Krótką, a przez to uproszczoną, wersję tezy Galbraitha można znaleźć w: John Kenneth Galbraith, „Use of Income That Economic Growth Makes Possible (...)” w: Problems o f United States Economic Development (New York: Committee for Economic Development, styczeń 195% s. 201-206. W tym samym zbiorze esejów 287 288
396
Zanim zakończymy omawianie kwestii dostatku i ataku na kon sumpcję, będącą celem całego systemu gospodarczego, zwróćmy uwagę na dwie przedstawione w ostatnich latach teorie, mówiące o ukrytych, lecz istotnych funkcjach konsumpcji wyrobów luksuso wych, będącej domeną zwłaszcza ludzi „bogatych”. Hayek wskazał na w ażną rolę luksusowej konsumpcji w promowaniu nowych spo sobów konsumpcji i przecieraniu szlaku dla „innowacji konsumpCyjnych”, które z czasem upowszechniają się wśród szerokich mas konsumentów289. Bertrand de Jouvenel, podkreślając fakt, że wy znaj duje się pod pewnymi względami bardziej radykalne wyrażenie tego samego stanowiska przez profesora Mosesa Abramovitza, który idzie nawet dalej, potępia jąc czas wolny za to, że pozbawia nas „odrobiny celowej, zdyscyplinowanej aktyw ności, która (...) nadaje smak żyda8* Moses Abramovitz, „Economic Goals and Social Welfare in the Next Generation”, ibid., s. 195. Być może a propos będzie zwrócenie uwagi na silne podobieństwo między siłowym pozbawieniem ludzi cza su wolnego a niewolnictwem, jak również zauważenie, że jedynym społeczeństwem, które może autentycznie „inwestować w ludzi”, jest takie, w którym niewolnictwo jest powszechne. Zresztą z tego powodu Galbraith pisze o systemie niewolniczym niemal z tęsknotą. Affluent Society, s. 274—275. Obok Galbraitha i Abramovitza na Sympozjum CED w „galbraithowskim” stylu wypowiedzieli się też profesor David Riesman oraz, zwłaszcza, Sir Roy Harrod, który złości się na „touts”, grupę brytyjskich reklamodawców. Podobnie jak Gal braith, Harrod również wdrożyłby masowy rządowy program edukacyjny, mający „nauczyć” ludzi, jak posługiwać się swoim czasem wolnym w odpowiednio wyrafi nowany i estetyczny sposób. Jest to podejście inne niż Abramovitza, który wolałby zastąpić czas wolny pracą Lecz mimo wszystko można podejrzewać, że większość społeczeństwa uznałaby narzucanie im estetyki za obciążenie. Galbraith, Problem o f United States Economic Development, I, s. 207-213,223-234. ’ j * Hayek, Constitution 42 i nast. Jak stwierdza Hayek: - Duża część wydatków bogatych, choć nie ponoszona w tym ■ . celu, służy pokryciu kosztów eksperymentów z nowymi wyi robami, które później będą się mogły stać dostępne dla bied nych. ' Istotną kwestią jest nie tylko ff, że stopniowo uczymy się wytwarzać na masową skalę to, co wiemy, jak wytwarzać drogo w małych ilościach, ale też to, że rozwój pozwala nam dostrzec nowy zakres potrzeb i możliwości, dzięki czemu selekcja nowych celów i sposobów ich realizacji zaczyna się
397 rafinowane kulturalne i estetyczne gusta są cechą głównie bogat szych członków społeczeństwa, wskazuje też, że obywatele ci są tymi, którzy mogliby dobrowolnie wyświadczyć innym wiele nie odpłatnych usług, które, z racji tego, że są bezpłatne, nie sąuwzględniane w statystykach dochodu narodowego*290. 11. Interwencja binarna: Inflacja i cykl koniunkturalny A. INFLACJA I EKSPANSJA KREDYTOWA W rozdziale 11 przedstawiliśmy funkcjonowanie systemu pieniężnego na czysto wolnym rynku. Na wolnym rynku pienięż nym pieniądzem właściwym („standardowym”) stają się kruszce - złoto albo srebro, albo oba te metale równolegle. Jednostkami pieniądza są po prostu jednostki wagi towaru pieniężnego. Cał kowity zasób towaru pieniężnego wzrasta W wyniku jego pro dukcji (wydobycie) i spada na skutek ścierania się wyrobów z niego wykonanych oraz jego zużycia dla celów przemysłowych. Generalnie rzecz biorąc, będzie następował stopniowy wzrost zasobu towaru pieniężnego, czego skutki już przeanalizowaliśmy. Bogactwo niektórych osób wzrośnie, innych spadnie i żadna spo łeczna użyteczność nie wyniknie ze wzrostu podaży pieniądza wjego monetarnym zastosowaniu. Jednakże, wzrost zasobu metadużo w cześn iej, zanim w ięk szo ść społeczeństw a będzie sta- ' rać się te c e le osiągn ąć {ibid., s. 4 3 -4 4 ), Zob. także podobną uw agę p oczy n io n ą przez M isesa trzydzieści lat w cześniej. Lu dwig von M ises, „The N ationalization o f Credit” w: Som mer, Essays in European Economic Thought, s. I l l i nast. Zob. także Bertrand de Jouvenel, The Ethics o f Redistribution (Cam bridge: Cam bridge U n iversity Press 1952), s. 38 i nast. 290 De Jouvenel, Ethics o f Redistribution, zw łaszcza s. 67 i nast. G dyby w szy stk ie gospodynie dom ow e nagle przestały w yk on y w a ć sw o ją pracę w dom u i zam iast tego zatrudniły się u sąsiadów , m ierzony statystycznie w zrost dochodu narodow e go byłby olbrzym i, ch oć w rzeczyw istości żadnego wzrostu b y nie było. W ięęej na ten temat m ożna przeczytać w: d§ Jouvenel, „The Political E conom y o f Gratuity”, The Virginia Quarterly Review, je s ie ń 1959, s. 515 i nast.
398 lu pieniężnego podwyższy ogólny standard życia poprzez lepsze zaspokojenie popytu na jego niemonetame zastosowania. Interwencja na rynku pieniężnym zazwyczaj przybiera for mę emisji pseudopokwitowań magazynowych jako substytutów pieniądza. Jak stwierdziliśmy w rozdziale 11, zobowiązania płat ne na żądanie, takie jak depozyty lub papierowe banknoty, mogą być wykorzystywane na wolnym rynku, lecz mogą jedynie repre zentować zdeponowany kruszec. Zobowiązania płatne na żąda nie są w takim przypadku autentycznymi pokwitowaniami ma gazynowymi, czyli prawdziwymi certyfikatami pieniężnymi, i traktowane są na rynku jako odpowiednik (substytut) prawdzi wego pieniądza. Pseudopokwitowaniami będą pokwitowania emitowane w nadmiarze w stosunku do rzeczywistej ilości zde ponowanego kruszcu. Rzecz jasna, ich emitowanie może być bar dzo lukratywnym biznesem. Wyglądając jak autentyczne certyfi katy, funkcj onuj ą j ako odpowiedniki pieniądza, chociaż nie mają pokrycia w rzeczywistym kruszcu. Są to certyfikaty oszukańcze, ponieważ stanowią obietnicę wypłaty kruszcu zgodnie z ich war tością nominalną, podczas gdy obietnica ta nie może zostać speł niona, jeśli wszyscy deponenci przyjdą po swoją własność w tym samym czasie. Jedynie niewiedza i lekceważenie tego procedem przez społeczeństwo pozwalają mu trwać291. Tego rodzaje interwencja może być przeprowadzona albo przez państwo, albo przez prywatne osoby i firmy pełniące funk cję „banków”, czyli magazynów pieniędzy. Proces emisji pseu dopokwitowań magazynowych, czy też, mówiąc dokładniej,pro ces emisjipieniądza przekraczający wzrost zasobu kruszcu, można nazwać inflacją192. Spadek podaży pieniądza (niewynikający*29 M. C hociaż ten rodzaj interwencji m a o czy w iste reperkusje dla osób trzecich, jest to zasadniczo interwencja binarna, poniew aż em itent, c z y li podm iot interweniujący, zyskuje kosztem p o szczególn ych po sia d a czy p raw d ziw ego pieniądza. „Linie siły ” prom ieniują od podm iotów interw eniujących do tych, którzy ponoszą straty. 292 W niniejszej książce za inflację n ie b ęd ą uznaw ane w zrosty zasobu kruszcu. Choć w zrosty takie rów nież b ęd ą prow adzić do w zrostu cen towarów, różnią się
399 z możliwego spadku zasobów kruszcu) można nazwać deflacją. Niewątpliwie inflacja jest podstawowym skutkiem i celem inter wencji monetarnej. Nie może być deflacji bez wcześniejszej in flacji. A priori, niemal wszystkie interwencje będą inflacyjne. Albowiem nie tylko, że każda interwencja monetarna musi się za cząć od inflacji; inflacja pozwala też emitentowi nowych pienię dzy na osiągnięcie wielkich korzyści. Jest to zysk praktycznie pozbawiony kosztów, albowiem podczas gdy wszyscy pozostali ludzie muszą albo sprzedawać dobra i usługi, albo inwestować w wydobycie złota, rząd lub banki komercyjne tworzą pieniądze z niczego. Nie muszą niczego sprzedawać, aby je pozyskać. Każ dy zysk czerpany z wykorzystania tych magicznych pieniędzy to czysta korzyść dla ich emitentów. Tak jak w przypadku pojawienia się na rynku nowych zaso bów kruszcu, emisja substytutów pieniądza niemających „pokry cia” prowadzi do efektu dyfuzji: ci, którzy otrzymają nowe pie niądze jako pierwsi, zyskują najwięcej, następni trochę mniej, itd., dopóki nie zostanie osiągnięty punkt, po którym każdy, kto otrzy ma pieniądze, będzie już stratny, tym bardziej, im później do nie go trafią. Wcześniejsi nabywcy nowych pieniędzy będą sprzeda wać swoje wyroby po wyższych cenach, kupując niemal po tych samych, a późniejsi będą już kupować po wyższych cenach, sprze dając po niezmienionych. Sytuacja ta jednak znacznie się różni od sytuacji wzrostu zasobu kruszcu. Nowe papiery lub depozyty na żądanie nie pełnią żadnej funkcji społecznej; korzyści, które przynoszą niektórym, nie są osiągane bez szkody innych. Wzrost; podaży pieniądza jest tylko społecznym marnotrawstwem, które służy niektórym, lecz kosztem innych. Korzyści i obciążenia dys trybuowane są według przedstawionego schematu: wcześni po siadacze nowych pieniędzy zyskują kosztem późniejszych. Niejednak od inflacji w istotnych aspektach: (a) nie stanowią interwencji w wolny rynek, prowadzącej do strat jednej grupy i korzyści innej; (b) nie prowadzą do cy klu koniunkturalnego.
400 wątpliwie, klienci banków, którzy pożyczą od nich pieniądze w celach biznesowych lub konsumpcyjnych, wiele zyskają (przy najmniej w krótkim okresie), gdyż jako pierwsi otrzymają nowe pieniądze. A zatem inflacja to każdy wzrost podaży pieniądza, któremu nie towarzyszy ekwiwalentny wzrost zasobów złota lub srebra, natomiast przedstawiona powyżej metoda tworzenia inflacji to ekspansja kredytowa —tworzenie nowych substytutów pieniądza, które wchodzą do gospodarki na rynku kredytowym. Jak się prze konamy dalej, choć ekspansja kredytowa dokonywana przez banki wydaje się znacznie zdrowszym rozwiązaniem niż po prostu two rzenie i wydawanie nowych pieniędzy, w rzeczywistości ma ona dla systemu gospodarczego znacznie poważniejsze konsekwen cje. Konsekwencje te większość ludzi uznałaby za wyjątkowo niepożądane. Kredyt inflacyjny nosi nazwę kredytu fiducjamego, w odróżnieniu od kredytu będącego pożyczką zaoszczędzonych funduszy —kredytu towarowego293. W niniejszej książce termin „ekspansja kredytowa” będzie dotyczył tylko wzrostów kredytu fiducjamego. Oczywiście ekspansja kredytowa przynosi te same efekty co każda inflacja: ceny rosną w miarę wzrostu podaży pieniądza. Tak jak w przypadku każdej inflacji jest to proces redystrybucji, w którym ci, którzy tworzą nowe pieniądze, oraz ci, którzy sprze dają im swoje usługi, zyskują kosztem tych, którzy w procesie wydatkowania nowych pieniędzy znajdują się na końcu. Jest to właśnie urok inflacji - dla tych, którzy zyskują - i powód jej po pularności, zwłaszcza odkąd nowoczesna bankowość potrafi za kamuflować jej jSfgatywne skutki. Zyski z inflacji są widoczne, a straty ukryte, lecz jedne i drugie są ogromne. Podobnie jak po łowę gospodarki stanowią płatnicy, a połowę konsumenci podat293 Ang. commodity credit. W tym kontekście nie należy rozumieć terminu „kredyt towarowy” jako innego określenia na „kredyt kupiecki”. „Towarowy” oznacza, że pożyczany jest pieniądz towarowy, a nie fiducjamy (przyp. tłum.).
401
ków, tak też połowę gospodarki stanowią płatnicy, a resztę kon sumenci inflacji. Większość tych zysków i strat będzie „krótkoterminowa” lub jednorazowa”. Będą one mieć miejsce w czasie procesu inflacji, lecz zanikną po nastaniu nowego punktu równowagi. Sprawcy inflacji zgarną zyski, lecz gdy nowy pieniądz rozejdzie się po gospodarce, czerpanie przez nich zysków zakończy się. Jednak że, jak wiemy z rozdziału 11, inflacja przynosi również trwałe zyski i straty. Nowa równowaga pieniężna nie będzie po prostu starą równowagą, ze starymi relacjami i ilościami, pomnożony mi jedynie przez odpowiednią liczbę wynikającą ze skali wzro stu podaży pieniądza. Takie założenie przyjmowali dawni zwo lennicy „teorii ilościowej”. Wartościowania osób, które osiągają tymczasowe zyski i straty, będą się różnić. Dlatego każda osoba inaczej zareaguje na to, że osiąga korzyści lub ponosi straty, i odpowiednio zmieni swój osobisty schemat wydatków. Dlatego nowy stan równowagi nie będzie cechował się jednolitym wzro stem cen w stosunku do poprzedniego; siła nabywcza jednostki pieniężnej spadła, lecz nie dotyczy to wszystkich wartości wy miennych w jednakowym stopniu. Ponieważ pewne ceny wzro sły bardziej niż inne, zyski bądź straty niektórych osób będą mia ły charakter trwały194, i Inflacja szczególnie uderza w grupy o relatywnie „stałym” dochodzie. Ponoszenie przez nich strat ustanie dopiero po dłu gim okresie, o ile w ogóle. Emeryci, renciści i pracownicy, którzy zakontraktowali stałą kwotę dochodu, są przykładami osób, któ re tracą nie tylko na krótką metę, ale ich straty stają się trwałe. Polisy ubezpieczeniowe na życie trwale tracą swoją wartość. Często wyśmiewany jest argument konserwatywnych antyinflacjonistów o „okradaniu wdów i sierot”, ale nie jest to powód do śmiechu. To rzeczywiście wdowy i sieroty najbardziej odczuwają294 294
Por. Mises, Theory o f Money and Credit, s. 140-142.
402
ciężar inflacji295. Straty ponoszą także wierzyciele, którzy udzie lili już pożyczki i nie mogą zwiększyć oprocentowania, by skom pensować utratę siły nabywczej pieniędzy, które zostaną im zwró cone. Inflacja zm ienia także rynkowe proporcje między kon sumpcją a inwestycjami. Pozornie ekspansja kredytowa znacznie zwiększa ilość kapitału w gospodarce, gdyż nowe pieniądze wchodzą na rynek jako ekwiwalent pożyczonych oszczędności. Wskutek tego, że nowe „pieniądze bankowe” wydają się zwięk szać podaż oszczędności trafiających na rynek kredytowy, firmy mogą uzyskać kredyty po niższej stopie oprocentowania. Infla cyjna ekspansja kredytowa może więc sprawiać wrażenie ideal nej ucieczki od preferencji czasowej i pozornie tworzyć kapitał w niewyczerpanej obfitości. W rzeczywistości jest odwrotnie. In flacja zmniejsza wielkość oszczędności i inwestycji, obniżając standard życia społeczeństwa. Może nawet prowadzić do kon sumpcji kapitału na wielką skalę. Po pierwsze, jak wiemy, infla cja uderza w wierzycieli. Będzie więc zniechęcać na przyszłość do pożyczania, a tym samym do tworzenia oszczędności-inwestycji. Po drugie, jak wiemy z rozdziału 11, proces inflacyjny pozwala biznesmenom osiągnąć zysk księgowy wynikający z tego, że kupują oni czynniki produkcji, zanim ich ceny wzrosną a sprze daj ąprodukt, gdy wszystkie ceny sąjuż wyższe. Dzięki temu mogą uchronić się przed ciężarem wzrostu cen (pomijamy tutaj fakt, że z r ó ż n ic o w a n ie wzrostu cen zwiększa komponent term s-of-trade). Lecz rachunkowość biznesowa tradycyjnie przynależy do świa ta, gdzie wartość jednostki monetarnej jest stała. Zakupione doJednym z zadeklarowanych celów programu inflacyjnego Keynesa była „euta nazja rentiera”. Czy Keynes zdawał sobie sprawę, że postuluje bynajmniej nie mi łosierną likwidację niektórych spośród najbardziej produktywnych grup w całej populacji —tych, których produktywność krańcowa w wymiarze wartościowym opiera się niemal całkowicie na ich oszczędnościach? Keynes, General Theory, s. 376. 295
403
bra kapitałowe księgowane są w kolumnie aktywów „po cenie zakupu”. Gdy firma później sprzedaje swój produkt, zysk księ gowy wynikający z inflacji nie jest prawdziwym zyskiem; zosta nie on pochłonięty przez wzrost ceny dobra kapitałowego, któ rym firma będzie musiała zastąpić dobro zużyte. Inflacja płata więc biznesmenowi figla: pozwala mu wierzyć, że osiągnął nad zwyczajny zysk, podczas gdy zysk ten wystarczy tylko na od tworzenie kapitału. Jednakże nie zdając sobie z tego sprawy, biz nesmen może łatwo ulec pokusie skonsumowania części zysku, przez co nieświadomie przystąpi do konsumpcji kapitału. Dlate go inflacja będzie prowadzić do zmniejszenia oszczędności-inwestycji i wzrostu konsumpcji kapitału. Wynikająca z inflacji błędna interpretacja zapisów księgo wych ma jeszcze inne konsekwencje ekonomiczne. Firmami, któ rych sytuacja będzie najbardziej myląca, będą zazwyczaj te, któ re kupiły sprzęt kapitałowy, gdy jego ceny były najniższe. Gdy inflacja będzie trwała przez pewien czas, będą to firmy z najstar szym sprzętem. Ich pozornie wielkie zyski zachęcą inne firmy do prowadzenia tego rodzaju działalności i poczynienia związanych z tym, w rzeczywistości nieuzasadnionych, inwestycji. Towarzy szącym temu skutkiem będzie brak inwestycji w innych obsza rach działalności gospodarczej. Błąd przedsiębiorców doprowadzi więc do zniekształcenia rynkowego systemu alokacji zasobów i zmniejszenia jego efektywności w służeniu konsumentom. Naj większymi ofiarami błędu będą firmy mające największą propor cję sprzętu kapitałowego wobec innych czynników produkcji. Najbardziej „skapitalizowane” branże przyciągną nadmiar inwe stycji, czemu będzie towarzyszył niedobór inwestycji w innych branżach296. 296 By zapoznać alg z interesującym om ów ieniem niektórych aspektów „błędu księ gowego”, zob. W. T. Baxter, „The Accountant’s Contribution to the Trade Cycle”, Economica, maj 1955, s. H H t l Ł także M ises, Theory o f Money and Credit, s. 202-204; oraz Human Action, s. 546 i nast.
404 B. EKSPANSJA KREDYTOWA I CYKL KONIUNKTURALNY W rozdziale 8 mówiliśmy o tym, co się dzieje, gdy wystę pują oszczędności-inwestycje netto: wzrost proporcji inwestycji brutto w stosunku do konsumpcji. Spadają wydatki konsumpcyjne i ceny dóbr konsumpcyjnych. Jednocześnie wydłuża się struktura produkcji i rosną ceny czynników pierwotnych wyspecjalizowa nych w produkcji na wyższych etapach. Ceny dóbr kapitałowych zmieniają się niczym poruszane dźwignią, której punkt podpar cia znajduje się w połowie struktury produkcji; ceny dóbr kon sumpcyjnych spadają najbardziej, ceny dóbr kapitałowych pierw szego rzędu spadają mniej; ceny dóbr kapitałowych najwyższego rzędu rosną najbardziej, ceny innych dóbr kapitałowych rosną mniej. Skutkiem tego dyferencjafy cenowe między etapami pro dukcji zmniejszają się. Ceny czynników pierwotnych spadają na niższych etapach i rosną na wyższych, a niespecyficzne czynniki pierwotne (głównie praca) częściowo przesuwają się z etapów niższych na wyższe. Inwestycje w większym niż wcześniej stop niu płyną do dłuższych procesów produkcji. Jak wiemy, spadek dyferencjałów cenowych jest ekwiwalentny ze spadkiem natu ralnej stopy procentowej, co, oczywiście, prowadzi do spadku stopy oprocentowania pożyczek. Po pewnym czasie pojawiają się owoce zastosowania bardziej produktywnych technik; realny do chód społeczeństwa rośnie. Tak więc wzrost oszczędności wynikający ze spadku prefe rencji czasowych prowadzi do spadku stopy procentowej i po wstania nowego stabilnego stanu równowagi z dłuższą i węższą strukturą produkcji. Lecz co się dzieje, gdy wzrost inwestycji nie wynika ze zmiany preferencji czasowych i wzrostu oszczędności, lecz z ekspansji kredytowej prowadzonej przez banki komercyj ne? Czy jest to magiczny sposób zwiększenia struktury kapitało wej bez ponoszenia kosztów i bez redukcji teraźniejszej konsump cji? Załóżmy, że w pewnym okresie czasu zainwestowano sześć milionów uncji złota, a skonsumowano cztery miliony. Załóżmy
405 następnie, że banki poprzez ekspansję kredytową zwiększają podaż pieniądza o dwa miliony uncji. Jakie są tego konsekwen cje? Nowe pieniądze trafiają do firm w formie kredytów297. Fir my te, mogąc teraz pożyczyć pieniądze po niższej stopie procen towej, wchodzą na rynek dóbr kapitałowych i czynników pier wotnych, konkurując o ich zakup z innymi firmami. Jednakże zasób dóbr produkcyjnych nie ulega zwiększeniu i nowe dwa miliony uncji doprowadzą do wzrostu ich cen. Wzrost cen dóbr kapitałowych przeniesie się na wzrost cen czynników pierwot nych, służących do ich wytworzenia. Ekspansja kredytowa obniża rynkową stopę procentową. Oznacza to spadek dyferencjałów cenowych między etapami pro dukcji, co, jak wiemy z rozdziału 8 , prowadzi do wzrostu cen na wyższych etapach produkcji, a co za tym idzie przesunięcia zaso bów do tych etapów i wzrostu liczby etapów. W rezultacie wy dłuża się struktura produkcji. Firmy pożyczające pieniądze wierzą, że dzięki większej dostępności funduszy będą mogły zrealizować wcześniej nieopłacalne projekty. Na wolnym rynku inwestycje będą zawsze w pierwszej kolejności przeznaczane na te projekty, które będą zaspokajać najbardziej palące potrzeby konsumentów. Potem zaspokajane będę kolejne najbardziej palące potrzeby, itd. Stopa procentowa reguluje tymczasowy porządek wyboru pro jektów zgodnie z ich pilnością. Niższa stopa procentowa na rynku jest sygnałem, że więcej projektów można zrealizować z zyskiem. Wzrost oszczędności na wolnym rynku prowadzi do stabilnego stanu równowagi z niższą stopą procentową w systemie produk cji. Lecz w przypadku ekspansji kredytowej jest inaczej, bowiem wzrasta dochód pieniężny w łaścicieli pierwotnych czynników produkcji. Na wolnym rynku suma dochodów pieniężnych pozo stawała taka sama. Wzrost wydatków na wyższych etapach był 297 Jeśli nowe pieniądze pożyczane s ą konsumentom, nie prowadzi to do powsta wania mechanizmów cyklu koniunkturalnego.
406
zrównoważony przez spadek wydatków na niższych etapach. „Wzrost długości” struktury produkcji był skompensowany przez „redukcję jej szerokości” Natomiast ekspansja kredytowa wpompowuje nowe pieniądze do struktury produkcji i zagregowane dochody pieniężne wzrastają. Struktura produkcji wydłużyła się, lecz pozostała równie szeroka, gdyż nie nastąpił spadek wydat ków konsumpcyjnych. Co zrozumiałe, właściciele pierwotnych czynników produk cji, dysponujący zwiększonym dochodem pieniężnym, pośpieszą wydać nowe pieniądze. Swój dochód rozdysponują pomiędzy konsumpcją a inwestycjami zgodnie ze swoimi preferencjami cza sowymi. Załóżmy, że ich krzywe preferencji czasowej pozostają niezmienione. 3« t to prawidłowe założenie, gdyż nie ma powo du, by zakładać, że zmienią się z powodu inflacji. Produkcja nie odzwierciedla już preferencji czasowych. Ekspansja kredytowa spowodowała, że biznesmeni zainwestowali w wyższe etapy produkcji, ja k gdyby dostępnych było więcej oszczędności. W rezul tacie następuje przeinwestowanie w wyższych etapach produkcji i niedoinwestowanie w niższych. Konsumenci podejmują więc działania, które zmierzają do przywrócenia stanu zgodnego z Ml preferencjami czasowymi - do odpowiadających im proporcji inwestycji do konsumpcji i dyferencjałów cenowych. W wyniku tego zostaną przywrócone dawne, wyższe dyferencjały, czyli na stąpi powrót do wolnorynkowej stopy procentowej. Ceny na wy ższych etapach produkcji drastycznie spadną, ceny na niższych etapach ponownie wzrosną i nowe inwestycje na wyższych eta pach będą musiały zostać porzucone. Przekształcając nasz nadmiernie uproszczony przykład, który opisywał tylko dwa etapy, widzimy, że najwyższe etapy, uważa ne wcześniej za dochodowe, okazały się niedochodowe. Wyszło na jaw, że czysta stopa procentowa, odzwierciedlająca pragnie nia konsumentów, tak naprawdę była cały czas wyższa. Banko wa ekspansja kredytowa zakłóciła ten niezbędny „sygnał” rynko-
407
wy, jakim jest wysokość stopy procentowej, mówiący biznesme nom, ile oszczędności jest dostępnych i jak długie procesy pro dukcji mogą im przynieść zysk. Na wolnym rynku stopa procen towa jest przewodnikiem, w wymiarze czasowym, wskazującym, jak pilne są potrzeby konsumentów. Bankowa interwencja w ry nek zniekształca ten rodzaj wolnorynkowej ceny, uniemożliwia jąc przedsiębiorcom ustalenie najkorzystniejszej struktury cza sowej produkcji. Gdy tylko konsumenci będą mogli, tzn. gdy wejdą w posiadanie nowych pieniędzy, skorzystają z okazji przy wrócenia swych preferencji czasowych, a tym samym dawnych dyferencjałów w strukturze produkcji i proporcji między inwe stycjami i konsumpcją. Przeinwestowanie na najwyższych eta pach i niedoinwestowanie na niższych ukazują się w całej pełni. Sytuacja jest analogiczna do sytuacji przedsiębiorcy budowlane go, który dał się przekonać, że ma więcej materiału niż ma fak tycznie, i który nagle orientuje się, że zużył cały materiał na po tężne fundamenty (wyższe etapy) i nie ma z czego wybudować reszty domu298. Bankowa ekspansja kredytowa nie może ani tro chę zwiększyć inwestycji kapitałowych. Inwestycje mogą nadal pochodzić tylko z oszczędności. Nie powinno dziwić, że rynek chce powrócić do proporcji uznawanych przez ludzi za właściwe. Ten sam proces, o czym już wiemy, zachodzi w przypadku wszystkich cen, po tym, jak zmieni się zasób pieniądza. Nowe pieniądze zawsze najpierw tra fiają do jednego obszaru gospodarki, gdzie podnoszą ceny, a na stępnie rozchodzą się po całej gospodarce, która z grubsza powraca do stanu równowagi odzwierciedlającego wartość pie niądza. Skoro po zmianie podaży pieniądza rynek stopniowo po wraca do preferowanych przez ludzi proporcji między cenami, to powinno być jasne, że dotyczy to również powrotu do takich pro porcji między oszczędnościami i inwestycjami, które odzwier ciedlają społeczne preferencje czasowe. 298
Zob. M ises, Human Action , s. 557.
408
Jest oczywiście prawdą, że preferencje czasowe mogą się w międzyczasie zmienić, albo z indywidualnych powodów każ dej z osób, albo w rezultacie redystrybucji w czasie zmiany. Ci, którzy zyskują lub tracą, mogą zaoszczędzić więcej lub mniej, niż zaoszczędziliby w innym przypadku. Dlatego rynek nie po wróci dokładnie do starej wolnorynkowej stopy procentowej i pro porcji inwestycji do konsumpcji, podobnie jak nie powróci do dawnych cen. Nowa sytuacja na rynku będzie odzwierciedlać obecną wolnorynkową stopę procentową, określoną przez aktu alne preferencje czasowe. Niektórzy zwolennicy polityki prowa dzącej do wyższego poziomu oszczędności, niż życzyłby sobie tego rynek, chwalą ekspansję kredytową jako sposób doprowa dzenia do „wymuszonych oszczędności”, co ma skutkować zwięk szeniem struktury kapitałowej. Lecz taki skutek nie może być bezpośrednią konsekwencją ekspansji kredytowej, lecz wyłącz nie przesunięcia się krzywych preferencji czasowych (sytuacji, gdy preferencje czasowe posiadaczy pieniędzy generalnie spadną). Ekspansja kredytowa może doprowadzić do przeciwnego skut ku: ci, którzy na niej zyskają, mogą mieć wyższe preferencje cza sowe i wtedy wolnorynkowa stopa procentowa będzie wyższa niż wcześniej. Ponieważ skutki ekspansji kredytowej w tym za kresie są całkowicie niepewne i zależą od konkretnego przypadku, zwolennicy wymuszonych oszczędności powinni raczej polegać na opodatkowaniu jako narzędziu do przeprowadzenia pożąda nej przez nich redystrybucji. Rynek reaguje więc na odejście od wolnorynkowej stopy procentowej próbą jej przywrócenia. Na skutek ekspansji kredy towej biznesmeni ulegają złudzeniu, że dostępnych jest więcej oszczędności niż w rzeczywistości i dokonują błędnych inwesty cji - inwestują w projekty, które okażą się niedochodowe, gdy konsumenci będą mieli szansę ukazać swoje prawdziwe prefe rencje. Stanie się to dość szybko - jak tylko właściciele czynni ków produkcji otrzymają zwiększony dochód i rozdysponują go.
409
Powyższa teoria pozwala nam na rozwiązanie starej kontro wersji: czy wzrost podaży pieniądza może obniżyć rynkową sto pę procentową. Dla merkantylistów ~ i dla keynesistów —było oczywiste, że wzrost zasobu pieniądza na stałe obniża stopę pro centową (przy danym popycie na pieniądz). Dla klasyków było oczywiste, że zmiany zasobu pieniądza mogą wpłynąć tylko na wartość jednostki pieniężnej, a nie na stopę procentową. Wła ściwą odpowiedzią jest, że wzrost podaży pieniądza rzeczywi ście obniża stopę procentową, gdy pieniądz pojawia się na rynku w wyniku ekspansji kredytowej, lecz jest to efekt nietrwały. W dłuższym okresie (i nie jest on wcale aż taki „długi”) rynek przywraca wolnorynkową stopę procentową wynikającą z prefe rencji czasowych i eliminuje zmianę. Na dłuższą metę zmiana rynkowego zasobu pieniądza wpływa jedynie na wartość jego jed nostki. Proces powrotu rynku do wynikającej ze społecznych prefe rencji stopy procentowej i eliminacji zakłóceń spowodowanych ekspansją kredytową to właśnie cykl koniunkturalny! Nasza ana liza pozwala nie tylko na rozwiązanie teoretycznego problemu relacji między pieniądzem a stopą procentową, ale również pro blemu, który dręczy ludzi od co najmniej półtora stulecia - nie sławnego cyklu koniunkturalnego. Teorię cyklu koniunkturalne go można teraz uznać za część naszej ogólnej teorii ekonomii. . Podsumujmy charakterystyczne przejawy cyklu koniunktu ralnego. Po pierwsze, wzrasta podaż pieniądza na skutek ekspansji kredytowej; wprowadzeni w błąd, biznesmeni nadmiernie inwe stują w dłuższe i obejmujące więcej etapów procesy produkcji* Następnie wzrastają ceny i dochody czynników pierwotnych i biznesmeni orientują się, że ich inwestycje nie przyniosą im zy sku. Pierwsza faza to „boom”; druga - odkrycie, że inwestycje są błędne - to „kryzys”. Depresja gospodarcza to następna faza, charakteryzująca się bankructwami firm, które poczyniły błędne inwestycje. Skutkiem tego pierwotne czynniki produkcji muszą
410
powrócić na niższe etapy produkcji. Spowodowane błędnymi in westycjami likwidacje firm i pojawienie się „niewykorzystanych mocy produkcyjnych” w istniejących zakładach produkcyjnych oraz „frykcyjne” bezrobocie właścicieli czynników pierwotnych, którzy muszą en masse przenieść się na niższe etapy produkcji* to właśnie charakterystyczne przejawy fazy depresji. W rozdziale 11 mówiliśmy o tym, że główne niewyjaśnione cechy cyklu koniunkturalnego to masowe błędy i koncentracja błędów w branżach produkcji dóbr kapitałowych. Nasza teoria cyklu koniunkturalnego rozwiązuje oba te problemy. Masowość błędów jest wynikiem zakłócenia kluczowego sygnału rynkowe go - stopy procentowej. Szczególne nasilenie problemów w bran żach produkcji dóbr kapitałowych można wyjaśnić licznymi w okresie boomu nietrafionymi inwestycjami w produkcję wy ższego rzędu. I*jak wiemy, również pozostałe charakterystyczne cechy cyklu koniunkturalnego można wyjaśnić za pomocą naszej teorii. Jedna kwestia wymaga szczególnego podkreślenia: faza de presji jest fazą zdrowienia gospodarki. Większość ludzi chciała by, by wiecznie trwał okres boomu, w którym widoczne są zyski z inflacji, a straty nieodczuwalne i ukryte. Euforię okresu boomu wzmacnia konsumpcja kapitału, którą prowokują iluzoryczne zyski księgowe. Fazy cyklu, na które fudlte narzekają, to kryzys i depresja. Lecz okresy te nie są przyczyną kłopotów. Źródła kło potów mają miejsce w czasie boomu, gdy dochodzi do błędnych inwestycji; faza kryzysu-depresji jest okresem powrotu gospo darki do zdrowia, po tym jak ludzie zdali sobie sprawę, że nastą piły błędy inwestycyjne. Okres depresji jest więc koniecznym okresem zdrowienia; w jego trakcie złe inwestycje ulegają likwi dacji a przedsiębiorcy, którzy popełnili błąd, opuszczają rynekjest to czas powrotu „suwerenności konsumenta” i wolnego ryn ku, aby gospodarka znowu mogła maksymalnie służyć każdemu jej uczestnikowi. Okres depresji kończy się, gdy powraca wolno-
411
[
; : |
I
J
rynkowa równowaga i wyeliminowane zostaje zakłócenie wywo łane ekspansją kredytową. Powinno być jasne, że wszelkie państwowe interwencje, słu żące zwalczeniu depresji, mogą ją tylko przedłużyć i pogorszyć sytuację niemal wszystkich członków społeczeństwa. Proces wchodzenia w fazę depresji jest procesem zdrowienia i jego po wstrzymywanie bądź spowalnianie przeszkadza w dojściu gospo darki do zdrowia. Depresyjne mechanizmy dostosowawcze muszą w pełni wykonać swoje zadanie, zanim nastąpi pełne ozdrowienie. Im bardziej działanie tych mechanizmów jest powstrzymywane, tym później następuje definitywny koniec depresji. Przy kładowo, jeśli rząd utrzymuje wysokie stawki płac, skutkiem tego będzie trwałe bezrobocie. Jeśli utrzymuje wysokie ceny, powstaną niesprzedane nadwyżki. A jeśli ponownie pobudzi ekspansję kre dytową zrodzi to nowe nietrafione inwestycje i późniejsze de presje. Wielu dziewiętnastowiecznych ekonomistów posługiwało się metaforą biologiczną porównując depresję do bolesnej, lecz koniecznej kuracji po alkoholowej lub narkotykowej libacji, której odpowiednikiem jest boom, i twierdząc, że przeszkadzanie de presji w wykonaniu swego zadania opóźnia wyjście z kryzysu. Współcześni ekonomiści wyśmiewają ich za ten pogląd. Niesłusz nie, bowiem biologiczna analogia jest w tym przypadku prawi dłowa. Jednym z oczywistych wniosków wynikających z naszej analizy jest absurdalność recepty na depresj ę proponowanej przez zwolenników teorii „niedostatecznej konsumpcji”, uważających, że kryzys jest skutkiem zbyt niskich wydatków konsumpcyjnych i że walka z depresją powinna polegać na ich stymulowaniu, Prawdąjest coś przeciwnego. Kryzys został spowodowany przez fakt, że inwestujący przedsiębiorcy błędnie ocenili, że oszczęd ności są wyższe, niż były w istocie, i błąd ten ujawniło zachowa nie konsumentów, dążących do przywrócenia pożądanej przez nich
412
proporcji konsumpcji do oszczędności. „Nadmierna konsumpcja” lub „niedostatek oszczędności” przyniosły kryzys, chociaż trud no winą za to obarczać konsumenta, który po prostu próbuje przy wrócić stan zgodny ze swymi preferencjami, po tym jak rynek został zakłócony przez kredyt bankowy. Proces zdrowienia go spodarki może przyspieszyć tylko wtedy, gdy ludzie zaczną oszczędzać i inwestować więcej, a konsumować mniej, tym sa mym uzasadniając część błędnych inwestycji i łagodząc konieczny proces dostosowawczy. Jeden problem pozostał niewyjaśniony. Wiemy, że okres eli minacji zaburzenia trwa krótko. Wzrost dochodów właścicieli czynników produkcji następuje raczej szybko, uruchamiając me chanizm przywracania wolnorynkowego stosunku konsumpcji do oszczędności. Lecz dlaczego* jak uczy historia, okresy boomu trwają po kilka lat? Co opóźnia proces dostosowawczy? Odpo wiedź brzmi, że gdy zaczyna wygasać boom spowodowany eks pansją kredytową, banki wstrzykują do gospodarki kolejną dawkę kredytu. Innymi słowy, jedynym sposobem, by zapobiec urucho mieniu się procesu depresji-dostosowania, jest kontynuacja in flacyjnej ekspansji kredytowej. Albowiem tylko ciągłe dawki nowego pieniądza na rynku kredytowym utrzymają boom i za pewnią dochodowość nowych etapów produkcji. Co więcej, tylko ciągle rosnące dawki kredytu mogą podtrzymać boom, obniżyć jeszcze bardziej stopy procentowe i wydłużyć strukturę produk cji, albowiem w miarę wzrostu cen coraz więcej pieniędzy bę dzie potrzebnych, by wykonać tę samą pracę. Gdy tylko ekspan sja kredytowa się zatrzyma, przywrócone zostaną rynkowe pro porcje oszczędności do konsumpcji i pozornie bardzo zyskowne nowe inwestycje okażą się zamkami budowanymi na lodzie. Kwestią, jak długo można podtrzymywać boom i jakie ogra niczenia stoją temu na przeszkodzie w różnych okolicznościach, zajmiemy się później. Lecz jest jasne, że podtrzymywanie bo omu za pomocą narastającej ekspansji kredytowej przyniesie je-
413
den skutek: uczyni nieuchronną depresję dłuższą i boleśniejszą. Im większa jest skala błędów inwestycyjnych w czasie boomu, tym większą i dłuższą pracę będą musiały wykonać mechanizmy dostosowawcze w czasie depresji. Sposób na zapobieżenie de presji jest więc prosty: nie wywoływać boomu. Aby to osiągnąć, potrzebna jest prawdziwie wolnorynkowa polityka pieniężna, tzn. polityka stuprocentowych rezerw kruszcu realizowana przez banki i rządy. Ekspansja kredytowa zawsze prowadzi do cyklu koniunktu ralnego, nawet jeśli inne tendencje ten fakt maskują. Wiele osób wierzy, że wszystko jest w porządku, jeśli ceny nie rosną, albo jeśli notowana na rynku stopa procentowa nie spada. Lecz ceny mogą nie rosnąć z powodu jakiejś przeciwstawiającej się temu siły - takiej jak wzrost podaży dóbr lub wzrost popytu na pie niądz. Lecz nie znaczy to, że cykl boom-depresja nie ma miejsca. Podstawowe jego procesy - zniekształcenie stóp procentowych, błędne inwestycje, bankructwa, itd. - nadal zachodzą. Dlatego^ między innymi, próby opracowania teorii cyklu koniunkturalne go w oparciu o dane statystyczne są skazane na niepowodzenie. Każdy historyezno-statystyczny fakt jest skomplikowaną wyni kową wielu przyczyn i nie może być wykorzystany jako prosty element w konstrukcji teoretycznej. Podstawowa kwestia polega na tym, że ekspansja kredytowa podnosi ceny powyżej poziomu, który ustaliłby się na wolnym rynku, tym samym uruchamiając cykl koniunkturalny. Podobnie ekspansja kredytowa niekoniecinie prowadzi do spadku stopy procentowej w stosunku do stopy ją poprzedzającej, ale w stosunku do stopy, która ustaliłaby się na wolnym rynku, tym samym powodując błędy inwestycyjne. Notowane statystycznie stopy procentowe będą wręcz generalnie rosnąć w czasie boomu ze względu na zawarty w nich kompo nentsiły nabywczej. Jak wiemy, wzrost cen tworzy dodatni kompo nent siły nabywczej w naturalnej stopie procentowej, tzn. stopie zwrotu uzyskiwanej przez biznesmenów na rynku. Na wolnym
414
rynku fakt ten znalazłby szybko odzwierciedlenie w stopie opro centowania pożyczek, która jest całkowicie zależna od naturalnej stopy procentowej. Lecz ciągły napływ kredytu fiducjamegoprze szkadza stopie procentowej na rynku pożyczek w dogonieniu stopy naturalnej, co generuje proces cyklu koniunkturalnego299. Kolej nym skutkiem wywoływanej przez banki różnicy pomiędzy stopą oprocentowania pożyczek a naturalną stopą procentową są straty wierzycieli na korzyść dłużników: kapitalistów na rynku akcji lub właścicieli własnych biznesów. Ci ostatni zyskują w czasie boomu dzięki różnicy między stopą na rynku pożyczek a stopą naturalną, natomiast wierzyciele (pomijając banki, które tworzą własne pie niądze) tracą w tym samym zakresie. Co się dzieje z błędnymi inwestycjami, gdy zakończy się okres boomu? Odpowiedź zależy od tego, jaki dochód mogą przy nieść w przyszłości, tzn. od stopnia błędu. Niektóre błędne in westycje będą musiały zostać porzucone, gdyż przychody, które przyniosą, nie pokryją nawet kosztów ich funkcjonowania. Inne, chociaż będą dla inwestorów porażką, przyniosą pewien dochód, chociaż nie będzie się opłacało ich odtwarzać, gdy przestaną funk cjonować. Czasowe ich wykorzystanie będzie spełnieniem eko nomicznej zasady wyciągnięcia jak największych korzyści na wet ze złego interesu. Jednakże skutkiem powszechnych błędów inwestycyjnych w okresie boomu będzie ogólne zubożenie, tzn. obniżenie się stan dardów życia poniżej poziomu, który zostałby osiągnięty, gdyby boomu nie było. Ekspansja kredytowa doprowadza bowiem do marnotrawstwa rzadkich zasobów i kapitału. Niektóre zasoby 299 Ponieważ Knut W icksell jest jednym z ojców teorii cyklu koniunkturalnego, war to zwrócić uwagę na różnicę m iędzy jeg o a naszym rozum ieniem „naturalnej stopy procentowej”. U W icksella „stopa naturalna” jest odpow iednikiem naszej „stopy wolnorynkowej”; nasza „stopa naturalna” to stopa zwrotu uzyskiwana przez biznesy na istniejącym rynku bez uwzględniania oprocentowania pożyczek. Odpowiada ona temu, co byw a m yląco nazywane „normalną stopa zysku”. Patrz rozdział 6.
415
zostają zmarnotrawione całkowicie, a nawet te błędne inwesty cje, które będą nadal wykorzystywane, zadowolą konsumentów mniej niż inwestycje, które zostałyby zrealizowane w przypadku braku ekspansji kredytowej. C. DRUGORZĘDNE PRZEJAWY CYKLU KONIUNKTU RALNEGO W poprzednim podrozdziale przedstawiliśmy podstawowe skutki działania mechanizmów cyklu koniunkturalnego. Towa rzyszą im również skutki, które można określić jako „drugorzęd ne”. Należy do nich obniżenie popytu na pieniądz, które najpraw dopodobniej wystąpi w wyniku wzrostu cen spowodowanego wzrostem podaży pieniądza. Wiele osób zaczyna spodziewać się wyższych cen w przyszłości i wydaje swoje zasoby gotówkowe. Zmniejszony popyt na pieniądz tym bardziej podnosi ceny. Po nieważ ekspansja kredytowa najwcześniej przejawia się w zwięk szonych wydatkach na dobra kapitałowe, a dopiero później w wydatkach na konsumpcję, „drugorzędny skutek” w postaci niższego popytu na pieniądz może zaistnieć wcześniej w bran żach, w których wytwarzane są dobra produkcyjne. Prowadzi to do dalszego obniżenia dyferencjałów między cenami produktów a kosztami ich wytworzenia, stanowiąc kolejny czynnik obniża jący stopę procentową w stosunku do stopy wolnorynkowej. W efekcie w okresie depresji mechanizmy dostosowawcze będą musiały zadziałać silniej, niezależnie od tego, że pewien spadek cen dóbr produkcyjnych jest i tak nieunikniony, gdyż istotą pro cesu dostosowawczego jest podniesienie dyferencjałów ceno wych. Dodatkowe zaburzenie w gospodarce będzie wymagało ostrzejszego spadku cen dóbr produkcyjnych, zanim nastąpi peł ne ozdrowienie gospodarki. Zauważmy, że popyt na pieniądz generalnie rośnie na po czątku inflacji. Ludzie przyzwyczajeni są do traktowania warto-
416
ści jednostki pieniężnej jako stałej i do pewnego „zwyczajowe go” poziomu cen. Gdy więc ceny zaczynają rosnąć, większość ludzi wierzy, że jest to tylko chwilowa sytuacja, a ceny wkrótce powrócą do poprzedniego poziomu. Ta wiara na pewien czas osła bia wzrost cen. Jednakże wreszcie ludzie orientują się, że inflacja trwa i dochodzą do wniosku, że będzie trwać nadal. Ich popyt na pieniądz spada do poziomu niższego niż pierwotny. Różne drugorzędne skutki ekspansji kredytowej pojawiają się także po nadejściu kryzysu i rozpoczęciu się fazy depresji. Z powodów, które omówimy później, kryzys często charaktery zuje się nie tylko zatrzymaniem się ekspansji kredytowej, ale na wet deflacją - spadkiem podaży pieniądza. Deflacja wywołuje dalsze spadki cen. Wszelki wzrost popytu na pieniądz przyspie sza ten proces. Ponadto, gdy deflacja następuje najpierw na ryn ku kredytowym, tzn. następuje zmniejszenie podaży kredytu przez banki - a tak jest niemal zawsze - będzie to miało korzystny sku tek w postaci przyspieszenia procesu depresji-dostosowania. Spa dek podaży kredytu prowadzi bowiem do wzrostu dyferencjałów cenowych między etapami produkcji. A właśnie celem procesu dostosowawczego jest powrót do wyższych dyferencjałów, czyli wyższej „naturalnej” stopy procentowej. Ponadto, deflacja przy spieszy proces dostosowawczy jeszcze w jeden sposób: błąd w interpretacji danych księgowych będzie następował w prze ciwną stronę niż w przypadku inflacji - biznesmeni będą myśleć, że ponoszą większe straty, bądź ich zyski są mniejsze, niż to fak tycznie ma miejsce. Dlatego zaoszczędzą więcej, niż zaoszczę dziliby, prowadząc prawidłową księgowość. Wynikające z tego oszczędności przyspieszą proces dostosowawczy, częściowo uzu pełniają# niedobór oszczędności. *Prawdą jest, że deflacyjny proces dostosowawczy może nie zatrzymać się na punkcie równowagi wolnorynkowej i podnieść dyferencjały cenowe i stopę procentową jeszcze bardziej. Lecz nie wyniknie i tego żadna szkoda, gdyż skurczenie się podaży
417 kredytu nie może poskutkować błędnymi inwestycjami, a zatem nie może doprowadzić do kolejnego cyklu boomu i załamania300. Rynek szybko naprawi zaistniały błąd. Gdy następuje nadmierny spadek emisji kredytu i konsumpcja staje ifę zbyt wysoka w rela cji do oszczędności, spada dochód pieniężny biznesmenów i ich wydatki na czynniki produkcji ^ zwłaszcza wyższego rzędu. Wła ściciele czynników produkcji, otrzymując niższe dochody, wydadzą mniej na konsumpcję, dyferencjały cenowe i stopa procentowa spadną i szybko powróci wolnorynkowa proporcja pomiędzy kon sumpcją a inwestycjami. Podobnie jak inflacja cieszy się ogólnym poparciem, gdyż działa niczym narkotyk, deflacja jest wysoce niepopularna z przeciwnego powodu. Spadek podaży pieniądza jest widoczny; korzyści tych, którzy jako pierwsi będą kupować po niższych ce nach i jako ostatni utracą pieniądze, pozostają ukryte. A iluzo ryczne straty pojawiające się w zapisach księgowych w okresie deflacji, wywołują u biznesmenów przekonanie, że ich straty są wyższe lub zyski niniejsze, niż są w istocie, co przyczynia się do wzrostu pesymizmu w świecie biznesu. To prawda, że deflacja zabiera jednej grupie i daje innej, podobnie jak inflacja. Jednakże spadek emisji kredytu nie tylko przyspiesza ozdrowienie gospodarki i przeciwdziała zaburzeniom z okresu boomu, lecz również, w szerszym sensie, uderza w tych, którzy pierwotnie zyskali dzięki systemowi przymusu, przyno300 Jeśli niektórzy czytelnicy zastanawiają się, dlaczego spadek podaży kredytu nie doprowadzi do błędów inwestycyjnych przeciwnego rodzaju w stosunku do tych w okresie boomu - nadmiernych inwestycji w dobra kapitałowe niższego rzędu i niedostatecznych inwestycji w dobra wyższego rzędu - odpowiedź brzmi, że nie pojawia się arbitralny wybór, czy inwestować w dobra wyższego, czy niższego rzędu. Wzrost inwestycji musi polegać na wyższych inwestycjach w dobra wyższego rzędu na wydłużeniu struktury produkcji. Spadek inwestycji będzie po prostu spadkiem inwestycji w dobra wyższego rzędu. I l e będzie więc nadmiaru inwestycji w dobra niższego rzędu, ale po prostu krótsza struktura produkcji. Spadek emisji kredytu, w przeciwieństwie do ekspansji kredytowej, nie skutkuje nietrafionymi inwestycjami.
418 sząc korzyści tym, którzy w wyniku przymusu stracili. Choć nie musi to być prawdą w każdym przypadku, w szerszym sensie te same grupy zyskają i stracą, lecz w odwrotnym porządku, w po równaniu z sytuacją ekspansji kredytow ej. G rupy o stałych dochodach, przysłowiowe wdowy i sieroty, zyskają, a biznesy i właściciele czynników pierwotnych uprzednio czerpiący zyski z inflacji, stracą. Oczywiście im dłużej trwa inflacja, w tym mniej szym stopniu jej skutki zostaną skompensowane301. Niektórzy mogliby zaprotestować, stwierdzając, że deflacja „powoduje” bezrobocie. Jednakże, jak wiemy, deflacja może do prowadzić do trwałego bezrobocia tylko wtedy, jeśli rząd lub związki doprowadzą do wzrostu stawek płacy powyżej zdyskon towanej wartości produktu pracy. Jeśli stawki płac będą mogły swobodnie spadać, żadne trwałe bezrobocie nie wystąpi. Wreszcie, deflacyjne zmniejszenie podaży będzie, z k o n ie c ności, bardzo ograniczone. Podczas gdy ekspansja kredytowa może (pomijając pewne ekonomiczne ograniczenia, które omó wimy później) dążyć praktycznie do nieskończoności, kredyt fiducjamy może się skurczyć tylko do całkowitej kwoty pieniądza kruszcowego w obiegu. Krótko mówiąc, limitem jest stan po zli kwidowaniu uprzedniej ekspansji. Zaprezentowana powyżej analiza jest zasadniczo zgodna z „austriacką” teorią cyklu koniunkturalnego, którą stworzył i roz winął Ludwig von Mises oraz niektórzy jego uczniowie302. Teo301 Jeśli w gospodarce obowiązuje standard złota lub srebra, to wielu zwolenników wolnego rynku będzie argumentować za obniżeniem podaży kredytu z następują cych dodatkowych powodów: (a) by zachować zasadę płacenia zobowiązań kon traktowych i (b) by ukarać banki za ekspansję i zmusić je do stosowania polityki stuprocentowej rezerwy. 302 Mises po raz pierwszy przedstawił „austriacką teorię cyklu koniunkturalnego” w Theory o f Money and Credit, s. 346-366* Jej bardziej rozwiniętą wersj ę można znaleźć w Human Action, s. 547-583. By zapoznać się z ważnym wkładem Hayeka, zob. zwłaszcza jego Prices and Production, a także jego Monetary Theory and the Trade Cycle (London: Jonathan Cape 1933) oraz Profits, Interest, and Investment.
419
ria ta często poddawana jest krytyce, że „zakłada istnienie pełne go zatrudnienia” albo że jest słuszna dopiero po tym, jak osią gnięte zostanie „pełne zatrudnienie”. Zanim to nastąpi, mówią krytycy, ekspansja kredytowa doprowadzi do korzystnego zatrud nienia czynników produkcji i nie poskutkuje błędnymi inwestycja mi i cyklem boomu i załamania gospodarczego. Ale, po pierwsze, inflacja nie doprowadzi do zatrudnienia bezrobotnych czynników produkcji, o ile ich właściciele, choć będą upierać się przy wy ższym wynagrodzeniu pieniężnym niż krańcowa wartość ich pro duktu, nie zaakceptują koniecznie niższego realnego wynagro dzenia, którego spadek zostanie zakamuflowany jako wzrost „kosztów utrzymania”. Po za tym ekspansja kredytowa generuje cykle koniunkturalne niezależnie od tego, czy istnieją niezatrudnione czynniki produkcji. Tworzy ona zaburzenia i przyczynia się do powstania błędnych inwestycji oraz opóźnia proces napra wy gospodarki po wcześniejszym boomie, czyniąc proces napraw czy bardziej bolesnym, gdyż obejmie on zarówno nowe błędne inwestycje, jak też starsze. „Niewykorzystane moce produkcyj ne” to kac po uprzednich błędach inwestycyjnych i produkty, które można dzięki nim wytworzyć są, tak naprawdę, podkrańcowe i niewarte wytwarzania. Jeśli niewykorzystywane dobra kapita łowe zostają ponownie zatrudnione na skutek ekspansji kredyto wej, zaburzenie w gospodarce zostaje zwielokrotnione303, i D. CZYNNIKI OGRANICZAJĄCE EKSPANSJĘ KREDYTOWĄ
Zbadawszy konsekwencje ekspansji kredytowej, musimy jeszcze omówić następującą istotną kwestię: skoro system rezer wy cząstkowej jest legalny, czy są jakieś naturalne ograniczenia Wśród innych dzieł w tradycji m isesow skiej można wyróżnić: Robbins, The G reat D epression i Fritz M achlup, T M S to c k M arket, C redit, a n d C a p ita l F orm ation (New York: Macmillan & Co. 1940). 303 Zob. M ises, H um an A c tio n , s. 5 7 7 -5 7 8 ; oraz Hayek, P rices a n d P ro d u ctio n , s. 96-99.
420
dla ekspansji kredytowej? Pierwszym podstawowym ogranicze niem jest oczywiście konieczność wykupu przez banki emitowa nych przez nie substytutów pieniądza na każde żądanie ich posia daczy. Gdy obowiązuje standard złota lub srebra, wykup polega na wypłacie kruszcu; w przypadku gdy obowiązuje standard rzą dowego pieniądza papierowego (patrz dalej), banki muszą wy płacać rządowe pieniądze. W każdym przypadku muszą one do konywać wypłat w obowiązującym pieniądzu. Istnienie każdego banku stosującego rezerwę cząstkową zależy od tego, czy zdoła on przekonać społeczeństwo - a konkretnie swoich klientów - że wszystko jest w porządku i że będzie on w stanie wykupić swoje banknoty lub depozyty, kiedykolwiek klienci sobie zażyczą. Po nieważ tak nie jest, utrzymujące się zaufanie do banków jest swe go rodzaju psychologicznym cudem304. Jest sprawą pew ną że po wszechniejsza znajomość prakseologii wśród społeczeństwa znacznie osłabiłaby zaufanie do systemu bankowego. Banki bo wiem opierają swe funkcjonowanie na bardzo kruchych funda mentach. Wystarczy, by bardzo niewielu klientów banku straciło do niego zaufanie i zwróciło się o wypłatę gotówki, inni klienci wkrótce postąpią tak samo, chcąc zdążyć z wypłatą swoich pie niędzy, póki bank jeszcze działa. Oczywiste - i uzasadnione paniczne reakcje banków na groźbę „runu” deponentów żądają cych gotówki zachęcają innych klientów do pójścia w ślady poprzedników i run przybiera na sile. Runy na banki mogą wy wołać ogromne zamieszanie, a jeśli nic by ich nie zatrzymało, mogłyby doprowadzić do zamknięcia każdego banku w kraju w ciągu kilku dni305. 304 Być może jednym z powodów, dla których system bankowy cieszy się zaufa niem społeczeństwa, jest powszechna wiara, że wszelkie oszustwa są ścigane praw nie i dlatego jakiekolwiek praktyki, które nie są ścigane, nie mogą być szkodliwe. Rządy (jak przekonamy się dalej) robią wszystko, co mogą, by przysłużyć się sys temowi bankowemu. 305 To wszystko, oczywiście, przy założeniu braku innych interwencji państwa w system bankowy poza zezwoleniem na stosowanie rezerwy cząstkowej. Na przy-
421 A zatem runy, i ciągłe zagrożenie ich wystąpienia, stanowią jeden z głównych czynników ograniczających ekspansję kredy* tową. Runy często m ają miejsce w czasie kryzysu, gdy długi nie są spłacane i ujawniają się porażki inwestycyjne. Runy i strach przed nimi przyspieszają wystąpienie deflacyjnego spadku poda ży kredytu. Runy mogą być ciągle istniejącym zagrożeniem, lecz w nor malnych okolicznościach nie funkcjonują jako efektywny czyn nik ograniczający ekspansję. Jeśli się pojawiają, prowadzą do upadku banków. Fakt, że bank istnieje, oznacza, że do runu nie doszło. Bardziej aktywnym, działającym codziennie ogranicze niem, jest relatywnie w ąski zakres klienteli banku. Klientela ban ku składa się z ludzi chcących być posiadaczami depozytów lub banknotów (substytutów pieniądza) zamiast właściwych pienię dzy. Jest to fakt empiryczny, niemal we wszystkich przypadkach, że nigdy wszyscy członkowie społeczności rynkowej nie korzy stają z usług jednego banku, ani nawet wszyscy ci, którzy wolą pieniądze bankowe od kruszcu. Jest kwestią oczywistą, że im więcej jest banków, tym bardziej ograniczona jest klientela każ dego z nich. Ludzie decydują, z którego banku skorzystać, w opard ii o różne kryteria, m Ja. reputację banku, jakość obsługi, cenę za usługi, dogodność lokalizacji, itd. W jaki sposób liczba klientów banku ogranicza jego poten cjał do prowadzenia ekspansji kredytowej? Nowo wyemitowane substytuty pieniężne są, oczywiście, pożyczane klientom banku. Klienci wydają je na dobra i usługi. Nowe pieniądze trafiają do coraz większej liczby ludzi. W końcu —zazwyczaj bardzo szybko - wydawane są na dobra lub usługi osób, które korzystają z inne go banku. Załóżmy, że Star Bank udzielił kredytu; nowo wyemi towane banknoty lub depozyty Star Banku trafiają do rąk Jonesa, kład wprowadzenie w okresie N ow ego Ładu specjalnego przywileju w postaci „ubez pieczenia” depozytów praktycznie w yelim inow ało ograniczenie dla ekspansji w postaci runu na banki.
42a
który jest klientem City Banku. Może wystąpić jedna z dwóch możliwości, z których każda ma te same skutki ekonomiczne: (a) Jones akceptuje banknoty lub depozyty Star Banku i deponuje je w City Banku, który zwraca się do Star Banku o ich wykup; albo (b) Jones nie chce przyjąć banknotów Star Banku i domaga się, by klient Star Banku - powiedzmy Smith —który kupił coś od Jonesa, sam zamienił je na gotówkę w obowiązującym pieniądzu i nią zapłacił. . Podczas gdy złoto i srebro akceptowane są na całym rynku, substytuty pieniężne emitowane przez bank akceptowane są tyl ko przez jego własną klientelę. Ekspansja kredytowa każdego banku ograniczona jest tym bardziej, im: (a) węższa jest jego klien tela i (b) większa jest jego emisja substytutów pieniężnych w po równaniu z konkurencyjnymi bankami. By zilustrować pierwszy punkt, załóżmy, że każdy bank ma tylko jednego klienta. W ta kim wypadku niewątpliwie zostanie niewiele miejsca na ekspan sję kredytową. Weźmy teraz za przykład przeciwne ekstremum. Gdyby z jednego banku korzystali wszyscy uczestnicy gospodar ki, nie będzie żadnych żądań wypłaty gotówki wynikających z tego, że klienci banku kupili coś od osób niebędących jego klien tami. Jest oczywiste, że, ceteris paribus, mniejsza Mientela bar dziej ogranicza ekspansję kredytową banku. Odnośnie drugiego punktu, im większa jest relatywnie eks pansja kredytowa jednego banku, tym szybciej nastąpi czas wy płaty gotówki i potencjalnego bankructwa. Załóżmy, że Star Bank prowadzi ekspansję kredytową, w przeciwieństwie do wszystkich banków konkurencyjnych. Oznacza to, że klientela Star Banku znacznie zwiększyła swoje salda gotówkowe; w rezultacie spada dla nich użyteczność każdej posiadanej jednostki pieniądza peł niącej funkcję salda gotówkowego, co skłoni ich do wydania du żej części wykreowanych przez bank pieniędzy. Część z tych wydatków przeznaczona będzie na dobra i usługi innych klien tów Star Banku, lecz jasne jest, że im większa będzie ekspansja
423
kredytowa tego banku, tym więcej pieniędzy „wycieknie” do osób niebędących jego klientami. Tendencja do przepływu pieniędzy do „nie-klientów”, czy też „drenażu” zasobów gotówkowych klientów, jest bardzo wzmocniona przez fakt, że wydatki na do bra i usługi innych klientów podniosą ich ceny. Tymczasem ceny dóbr sprzedawanych przez nieklientów pozostaną takie same. W konsekwencji klienci będą skłonni kupować więcej od nie klientów, a mniej od siebie nawzajem, natomiast nieklienci będą kupować mniej od klientów, a więcej od siebie nawzajem. Rezul tatem jest „niekorzystny” bilans handlowy klientów na rzecz nie klientów306. Jest jasne, że powyższa tendencja, zmierzająca do ustalenia się jednolitej wartości wymiennej pieniądza na całym rynku, jest przykładem procesu, za pomocą którego nowe pienią dze (w tym przypadku nowe substytuty pieniądza) rozchodzą się w gospodarce. Im większa będzie relatywnie ekspansja kredyto wa banku, tym silniejszy i szybszy będzie przepływ wyemitowa nych przez bank substytutów pieniądza do osób niebędących jego klientami i tym samym będą narastały żądania, by wymienił owe substytuty na powszechnie akceptowane pieniądze. Wyraźnie więc widoczna staje się potrzeba utrzymywania przez bank rezerw kruszcu w swoim skarbcu (zakładając brak prawnych nakazów utrzymywania rezerwy). Nie chodzi o zabez pieczenie się przed runem, gdyż żaden bank stosujący rezerwę cząstkowągo nie przetrzyma. Chodzi o spełnienie bieżących żądań nieklientów. Mises genialnie pokazał, że działanie tego procesu w pew nym obszarze gospodarki zostało odkryte przez Brytyjską Szkołę Walutową i klasycznych, dziewiętnastowiecznych teoretyków „handlu międzynarodowego”. Owi dawniejsi ekonomiści zało306 W skonsolidowanym bilansie płatności klientów dochód pieniężny ze sprzeda ży nieklientom (eksport) spadnie, a wydatki pieniężne na dobra i usługi nieklien tów (import) wzrośnie. Nadmiarowe salda gotówkowe klientów zostaną przetrans ferowane do nieklientów.
42 4
żyli, że wszystkie banki w pewnym regionie lub kraju razem prowadziły ekspansję kredytową. Rezultatem był wzrost cen pro dukowanych w tym kraju towarów. Kolejnym rezultatem był „nie korzystny” bilans handlowy, tzn. wypływ kruszcu do innych kra jów. Ponieważ mieszkańcy innych krajów nie korzystali z usług prowadzących ekspansję banków, wywoływało to „drenaż krusz cu” z kraju, gdzie te banki funkcjonowały, i wzrost presji na te banki, by wypłacały kruszec w zamian za swoje banknoty. Podobnie jak wszystkie elementy przecenianej i nadmiernie wyspecjalizowanej teorii „handlu międzynarodowego”, powyż sza analiza może być włączona do „ogólnej” teorii ekonomii. Jak pokazuje Mises, katalogowanie jej jako elementu teorii „handlu międzynarodowego” jest niedocenianiem jej doniosłości307,308. A zatem im liczniejsze są banki i im bardziej wolna panuje między nimi konkurencja, tym mniej będą one w stanie zwięk szać podaż fiducjamych środków pieniężnych, nawet jeśli będzie im wolno. Jak zaznaczyliśmy w rozdziale 11, taki system nosi nazwę „wolnej bankowości”30738309. Jednym z ważniejszych zarzu tów wobec tej koncepcji wolnej bankowości jest problem „karte li” bankowych. Jeśli banki zjednoczą się i uzgodnią, że będą jednocześnie prowadzić ekspansję kredytową, usunięte zostanie ograniczenie w postaci wzrostu żądań wypłaty gotówki ze strony klientów innych banków i, w efekcie, klientela każdego banku rozszerzy się na wszystkich klientów banków. Mises wskazuje jednakże, że banki prowadzące zdrowszą politykę, posiadające wyższy poziom rezerw, nie będą chciały tracić zaufania swych klientów i ryzykować runu poprzez wchodzenie w zmowę ze słab307 Dawniejsi ekonomiści wyróżniali również „drenaż wewnętrzny” i „drenaż ze wnętrzny”, lecz do tego pierwszego zaliczali tylko drenaż pieniędzy od klientów banków do osób żądających standardowego pieniądza. 308 Zob. Human Action, s. 434-435. 309 By zapoznać się z różnymi poglądami na temat wolnej bankowości i bankowo ści centralnej, zob. Vera C. Smith, The Rationale o f Central Banking (London: P.S. King and Son 1936).
425 szymi bankami310. Ten aspekt, choć zmniejsza prawdopodobień stwo tworzenia porozumień kartelowych, nie wyklucza ich cał kowicie. Tak naprawdę żaden bank prowadzący politykę rezer wy cząstkowej nie jest godny zaufania. Jeśli natomiast można ludzi przekonać, że osiemdziesięcioprocentowa rezerwa krusz cowa to bardzo rzetelne zabezpieczenie, to samo może dotyczyć rezerwy sześćdziesięcioprocentowej lub dziesięcioprocentowej. Sam fakt, że słabsze banki mogą funkcjonować, pokazuje, że te bardziej rzetelne nie stracą wiele na swoim wizerunku, jeśli zgodzą się prowadzić ekspansję wspólnie z nimi. Jak wykazał Mises, nie ma wątpliwości, że z punktu widze nia przeciwników inflacji i ekspansji kredytowej wolna banko wość jest rozwiązaniem znacznie lepszym niż system bankowo ści centralnej (patrz dalej). Lecz, jak stwierdził Francis Amasa Walker: Wiele powiedziano, w różnych okresach, o po trzebie istnienia wolnej bankowości. W słuszność zezwolenia, by każda osoba mogła zajmować się działalnością bankową równie swobodnie co uprawą roli, czy inną działalnością gospodarczą,1 ■' nie można wątpić. Jednak gdy bankowość, tak jak obecnie* polega na emisji niewymienialne go papieru, im bardziej jest pilnowana i ograni czana, tym lepiej. Lecz gdyby taka emisja była całkowicie zabroniona i emitowane były tylko certyfikaty, którym odpowiada określona ilość gotówki, bankowość mogłaby być równie wol na jak działalność maklerska. Trzeba by wtedy jedynie pilnować, by nie było emisji niepopartej posiadanym kruszcem311. *** Mises, Human Action, s. 444. Francis Amasa Walker, Science o f Wealth, s. 230-231.
426
E. RZĄD JAKO PROMOTOR EKSPANSJI KREDYTOWEJ Ekspansja kredytowa tradycyjnie spotyka się z ogromnym wsparciem ze strony rządów. Dopomagają one w jej prowadze niu poprzez osłabianiW ograniczeń, które nakłada na nią rynek. Między innymi, odbywa się to poprzez zabezpieczanie banków przed groźbą runów. W dziewiętnastowiecznej Ameryce rząd po zwalał bankom, by w przypadku problemów w czasie kryzysu gospodarczego zawieszały wypłaty kruszcu, jednocześnie cały czas funkcjonując. Czasowo były one zwalniane z konieczności płacenia długów wynikających z ich zobowiązań kontraktowych, mogąc jednocześnie nadal udzielać pożyczek, a nawet zmuszać swoich dłużników, by spłacali dług w ich własnych banknotach. Jest to potężne narzędzie znoszenia ograniczeń dla ekspansji kre dytowej, gdyż banki wiedzą, że jeśli przesadzą, rząd pozwoli im uniknąć wypełniania zobowiązań kontraktowych. W standardzie pustego, niewymienialnego na kruszec pie niądza rządy (lub ich banki centralne) mogą nałożyć na siebie obowiązek wyciągnięcia każdego, lub każdego większego, ban ku z kłopotu poprzez zwiększoną emisję obowiązującego pienią dza. Pod koniec dziewiętnastego wieku upowszechniło się prze konanie, że bank centralny musi pełnić funkcję „pożyczkodawcy ostatniej instancji”, który będzie pożyczał pieniądze bankom za grożonym bankructwem. Kolejnym, niedawnym amerykańskim wynalazkiem, służącym podnoszeniu zaufania do banków, jest „ubezpieczenie depozytów”, polegające na rządowej gwarancji pokrycia papierowymi pieniędzmi zobowiązań banków do wy płaty depozytów na żądanie. Te i podobne wynalazki usuwają rynkowe hamulce dla ekspansji kredytowej. Kolejnym ważnym wsparciem dla prowadzenia ekspansji kredytowej jest istnienie instytucji banku centralnego, obecnie cieszącej się tak wielką legitymizacją, że każdy kraj, w którym jej nie ma, uważany jest za beznadziejnie „zacofany”. Bank cen tralny, choć często nominalnie jest własnością prywatnych osób
427
lub banków, kierowany jest bezpośrednio przez narodowy rząd. Jego celem, nie zawsze otwarcie deklarowanym, jest usunięcie ograniczenia dla ekspansji kredytowej wynikającego z istnienia wielu niezależnych, konkurencyjnych wobec siebie banków. Bank centralny dba o to, by wszystkie banki w kraju działały w sposób skoordynowany, a więc prowadziły ekspansję, jak t ó ogranicza ły podaż kredytu równocześnie - zgodnie z wolą rządu. Jak już się przekonaliśmy, tego rodzaju koordynacja znacznie osłabia ryn kowe hamulce dla ekspansji kredytowej. Podstawowym narzędziem kontroli banku centralnego nad komercyjnym systemem bankowym jest otrzymany od państwa monopol emisji banknotów na terenie kraju. Jak wierny^ substy tuty pieniądza mogą być emitowane w formie banknotów lub za pisów depozytowych. Z ekonomicznego punktu widzenia obie formy są identyczne. Jednakże państwo uznało za właściwe ich rozróżnienie i zdelegalizowanie emisji banknotów przez prywat ne banki. Taka nacjonalizacja emisji banknotów zmusza banki komercyjne do zwracania się do banku centralnego, ilekroć ich klienci chcą wymienić depozyty na papierowe banknoty. By speł nić życzenie swych klientów, banki komercyjne muszą kupić bank noty od banku centralnego. Taki zakup może być dokonany albo poprzez sprzedaż złota lub innego pieniądza standardowego, albo poprzez zmniejszenie depozytu posiadanego w banku centralnym. Ponieważ ludzie zawsze chcą trzymać część pieniędzy w formie banknotów, a część w formie depozytów na żądanie, banki muszą utrzymywać ciągłą relację z bankiem centralnym, aby zapewnić sobie podaż banknotów. Najbardziej wygodną dla nich procedurą jest założenie w banku centralnym rachunków de pozytowych płatnych na żądanie. W ten sposób bank centralny staje się „bankiem banków”. Owe depozyty na żądanie (obok złota w skarbcach) stają się rezerwami banków. Bank centralny może także bez ograniczeń kreować banknoty i depozyty na żądanie niepoparte w stu procentach złotem, które zwiększają rezerwy
428 bankowe albo ilość banknotów banku centralnego w obiegu. Wzrost rezerw banków zachęca je do zwiększenia podaży kredy tów, natomiast spadek tych rezerw prowadzi do ogólnego zmniej szenia podaży kredytu. Bank centralny może zwiększyć rezerw y banków na trzy sposoby: (a) po prostu pożyczając im pieniądze; (b) skupując od nich aktywa, tym samym zwiększając ich rachunki depozytowe w banku centralnym; albo (c) skupując papiery wartościowe od społeczeństwa; płacone przez bank centralny pieniądze staną się depozytami w bankach świadczących usługi społeczeństwu, któ re dzięki temu zwiększą swoje rezerwy. Drugi proces to operacje redyskonta; ostatni to zakupy na otwartym rynku. Spłacanie przez banki pożyczek udzielonych im przez bank centralny będzie ob niżać ich rezerwy, podobnie jak dokonywanie przez bank sprze daży na otwartym rynku. W przypadku sprzedaży na otwartym rynku ludzie płacą bankowi centralnemu za aktywa finansowe, obciążając swoje konta w bankach, a bank centralny odpowied nio redukuje rezerwy banków. N a ogół aktywami kupowanymi i sprzedawanymi na otwartym rynku są rządowe papiery dłużne3®. rS- W ten sposób system bankowy podlega koordynacji pod egidą rządu. Bank centralny jest zawsze obdarzony wielkim prestiżem ze strony swego twórcy, rządu. Często rząd czyni emitowane przez niego banknoty prawnym środkiem płatniczym. Gdy obowiązuje standard złota, bank centralny, dzięki dysponow aniu wielkimi zasobami i temu, że cały kraj stanowi jego klientelę, nie musi się na ogół martwić, że nie dotrzyma swoich zobowiązań, bo zabrak nie mu złota na wypłaty. Ponadto, z pew nością żaden rząd nie pozwoli, by jego własny bank centralny (a tym samym on sam) zbankrutował; bank centralny zawsze będzie m ógł zawiesić wy-312 312 Istnieje jeszcze czwarty sposób zw iększenia przez bank centralny rezerw ban kowych: w krajach takich jak Stany Zjednoczone, gdzie banki m uszą utrzymywać m inimalną proporcję rezerw do depozytów, bank centralny m oże po prostu obniżyć wym aganą proporcję.
429
płaty kruszcu, gdy popadnie w tarapaty. Dlatego może prowadzić własną ekspansję pieniężną i kredytową (poprzez kredytowanie banków i operacje otwartego rynku), zwiększając rezerwy ban ków i wywołując wielokrotnie większą bankową ekspansję kre dytową w skali kraju. Efekt jego własnej ekspansji zostaje zwie lokrotniony, ponieważ banki utrzymują pewną proporcję rezerw w stosunku do zobowiązań - opierając się na szacunkach co do skali żądań wypłat ze strony nieklientów - i wzrost ich rezerw zachęca je do wielokrotnie większej emisji fiducjamego pienią dza kredytowego. Wiedza, że podlegają koordynacji i prowadzą ekspansję równocześnie, dzięki czemu spada zagrożenie w po staci żądań wypłat gotówki M strony nieklientów, skłania banki do obniżania proporcji rezerw w stosunku do udzielanych kredy tów, co jeszcze zwielokrotnia ekspansję kredytową. Gdy rząd „odchodzi” od standardu złota, banknoty banku centralnego stają się prawnym środkiem płatniczym i praktycz nie pieniądzem standardowym. Bank centralny nie może więc upaść, a to praktycznie eliminuje ograniczenia dla jego ekspansji kredytowej. Na przykład obowiązujący w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych, zasadniczo fiducjamy standard pieniężny (zna ny jako „system waluty sztabowo-złotej”) praktycznie eliminuje presję na wypłaty kruszcu, podczas gdy gotowość banku do zwięk szania rezerw banków w razie potrzeby oraz ubezpieczenie de pozytów praktycznie eliminują groźbę upadków banków313. By zapewnić scentralizowaną kontrolę rządu nad kredytem banko wym, Stany Zjednoczone narzucają bankom pewną minimalną proporcję rezerw (będących niemal w całości depozytami w ban ku centralnym) do depozytów. m Zagraniczne banki centralne nadal m o g ą w y m ien ia ć dolary na sztaby złota, ale m am ę to p o c iesz e n ie za ró w n o d la zagran iczn y ch obywatelu ja k też A m erykanów . W rezultacie zło to nadal je s t o sta te c z n y m czy n n ik iem „bilansującym ” w ro z lic ze niach p o m ię d z y rządam i n a r o d o w y m i, a z a tem śro d k iem w y m ia n y dla rządów i banków centralnych w transakcjach m ięd zyn arod ow ych .
430
Dopóki w jakimś kraju obowiązuje, w jakimkolwiek sensie, „standard złota”, bank centralny i system bankowy muszą oba wiać się drenażu kruszcu za granicę, jeśli inflacja stanie się zbyt wysoka. Przy nieograniczonym standardzie zloil muszą się rów nież obawiać drenażu wewnętrznego, wynikającego z żądań tych, którzy nie korzystają z banków. Odwrót społeczeństwa od depo zytów na rzecz banknotów będzie kłopotliwy dla banków komer cyjnych, ale nie dla banku centralnego. Wytrwała propaganda o zaletach korzystania z banków zredukowała szeregi tych, któ rzy nie chcą być klientami żadnego banku, do nielicznych mal kontentów. W rezultacie ograniczenie dla ekspansji kredytowej pochodzą jedynie z zewnątrz. Oczywiście rządy zawsze pragną usunąć wszelkie ograniczenia dla ich władzy w zakresie prowa dzenia ekspansji pieniężnej. Jednym ze sposobów uniknięcia zewnętrznego zagrożenia jest rozwijanie współpracy międzyna rodowej, dzięki której wszystkie rządy i banki centralne będą zwiększać podaż pieniądza w jednolitym tempie. Oczywiście „ide alne” warunki dla nieograniczonej inflacji nastąpiłyby wtedy, gdy by obowiązywał jeden światowy pieniądz papierowy, emitowa ny przez światowy bank centralny lub inną rządową instytucję. Czysto fiducjamy pieniądz w skali krajowej sprzyja temu niemal równie dobrze, ale może pojawić się kłopotliwe zjawisko jego deprecjacji w porównaniu z innymi walutami i drożenia towarów z importu314.
314 Państwo ma znacznie łatwiejsze zadanie w przeprowadzeniu odejścia od stan dardu złota na rzecz standardu pieniądza fiducjamego, jeśli wcześniej zrezygnowa ło z używania uncji, gramów, granów i innych jednostek wagi jako nazw jednostek pieniężnych i zamiast tego wprowadziło nazwy własne, takie jak „dolar”, „marka”, „frank”, itd. Łatwiej jest wtedy wyeliminować społeczne skojarzenia jednostek pie niężnych z wagą i nauczyć ludzi przypisywać wartość samym nazwom. Ponadto, jeśli każde państwo przyporządkowuje sobie pewną nazwę własną jednostki pie niężnej, łatwiej mu sprawować absolutną kontrolę nad swoim pieniądzem fiducjarnym.
431
F. OSTATECZNE OGRANICZENIE: GALOPUJĄCA INFLACJA Wydawałoby się, iż ustanowienie pieniądza fiducjam ego przez jakieś państwo, lub też państwo światowe, usuwa wszelkie ograniczenia dla ekspansji kredytowej, lub jakiegokolwiek rodzaju inflacji. Bank centralny może bez ograniczeń drukować nomi nalne jednostki papierowego pieniądza, nie bojąc się konieczno ści wykazania się posiadaniem towaru pieniężnego. Papierowe pieniądze m ogą trafiać do banków, by wesprzeć ich akcję kredy tową, zgodnie z widzimisię rządu. Nie istnieje problem wewnętrz nego lub zewnętrznego drenażu. Gdyby istniało państwo świato we albo kartel współpracujących państw, ze światowym bankiem i światowym papierowym pieniądzem, a złote i srebrne pienią dze były zdelegalizowane, czyż państwo światowe nie mogłoby do woli zwiększać podaży pieniądza, bez trudności związanych z wymianą walut w handlu międzynarodowym, w sposób stały redystrybuując bogactwo od wybranych przez rynek do wybra nych przez siebie, od producentów do kasty rządzących? Wielu ekonomistów i większość innych ludzi przyjmuje, że takie państwo mogłoby osiągnąć ten cel. Jednak niejest to prawdą, gdyż istnieje ostateczne ograniczenie dla inflacji, niepojawiające się szybko, ale potężne, które w końcu pokona każdą inflację. Paradoksalnie jest to zjawisko galopującej inflacji, czy też hiperinflacji. . Gdy rząd i system bankowy rozpoczynają proces inflacyjny, społeczeństwo nieświadomie im w tym dopomaga. Nie zdając sobie sprawy z natury tego procesu, ludzie są skłonni uważać, że wzrost cen jest przejściowy i wkrótce wrócą one do „normalne go” poziomu. Jak już napomknęliśmy wcześniej, społeczeństwo w takiej sytuacji zatrzyma więcej dochodu w formie sald gotów kowych. Krótko mówiąc, społeczny popyt na pieniądz wzrośnie. W rezultacie ceny wzrastają mniej niż proporcjonalnie w stosun ku do wzrostu ilości pieniądza. Rząd uzyskuje więcej realnych
432 zasobów od społeczeństwa, niż się spodziewał, gdyż społeczny popyt na te zasoby spadł. Wreszcie jednak społeczeństwo zaczyna orientować się, co się dzieje. Staje się jasne, że rząd próbuje wykorzystać inflację jako stałą formę opodatkowania. Lecz społeczeństwo dysponuje bronią, by się temu przeciwstawić. Gdy ludzie stwierdzą że in flacja będzie trwać nadal i ceny będą rosnąć, zwiększą zakupy dóbr. Zorientują się bowiem, że zyskają dokonując zakupu wcze śniej, zamiast czekać, aż wartość jednostki pieniężnej spadnie i ceny wzrosną. Innymi słowy, społeczny popyt na pieniądz spa da, a ceny zaczynają rosnąć szybciej niż podaż pieniądza. Gdy to się stanie, skala konfiskaty, czy też „podatkowy” efekt inflacji, jest niższa, niż rząd oczekiwał, gdyż nowo wykreowane pienią dze tracą znaczną część swojej siły nabywczej na skutek przy spieszonego wzrostu cen. Ta faza inflacji jest początkiem hiperinflacji315. Niższy popyt na pieniądz powoduje, że rząd może wyciągnąć od społeczeństwa mniej zasobów, lecz nadal będzie zyskiwał, do póki rynek korzysta z rządowych pieniędzy. Przyspieszony wzrost cen wywoła powszechne narzekania na „niedobór pieniędzy”, co pobudzi rząd do zwiększonych wysiłków inflacyjnych, tym sa mym powodując jeszcze większe przyspieszenie wzrostu cen. Ten proces, jednakże, długo nie potrwa. Ludzie zaczną „ucieczkę od pieniądza”, pozbywając się go jak najszybciej i inwestując w do bra realne —niemalże jakiekolw iek dobra realne —chcąc być w posiadaniu czegoś wartościowego w przyszłości. Owo szalone wyzbywanie się pieniądza obniży popyt na posiadanie pieniądza niemal do zera, wywołując astronomiczną zwyżkę cen. Wartość jednostki pieniężnej spadnie praktycznie do zera. Spustoszenia powodowane przez galopującą inflację są ogromne. Grupy o re315. Por. analizę Johna M aynarda Keynesa w jego A Tract on M onetary Reform (Lon don: M acm illan & Co. 1923), rozdz. ii, podrozdział 1.
433 latywnie stałym dochodzie tracą go zupełnie. Produkcja spada drastycznie (co jeszcze podnosi ceny), bowiem ludzie nie mają bodźca do pracy, zwłaszcza że muszą poświęcać mnóstwo czasu na pozbywanie się pieniędzy. Głównym motywem działania sta je się zdobycie realnych dóbr, gdziekolwiek uda się je dopaść, i możliwie najszybsze wydanie pieniędzy. W tej fazie hiperinflacji gospodarka załamuje się, a rynek praktycznie przestaje ist nieć. Społeczeństwo powraca do handlu barterowego i popada w ogromne ubóstwo316. Towary stopniowo znowu stają się środ kami wymiany. Społeczeństwo pozbyło się ciężaru inflacyjnego. za pomocą swej ostatecznej broni: obniżenia popytu na pieniądz do tego stopnia, że rządowy pieniądz stał się bezwartościowy. Gdy wszystkie inne ograniczenia i formy perswazji zawiodą, lu dziom pozostaje ten jedyny sposób - poprzez chaos i załamanie gospodarcze - wymuszenia powrotu do „twardego” pieniądza towarowego. Najsłynniejsza galopująca inflacja miała miejsce w Niem czech w 1923 r. Jest ona szczególnie pouczającym przypadkiem, gdyż doszło do niej w jednym z najbardziej rozwiniętych prze mysłowo krajów317. Chaos niemieckiej hiperinflacji i innych po dobnych zdarzeń to tylko blady cień tego, co by się wydarzyło, gdyby hiperinflacja zapanowała w państwie światowym. Albo wiem Niemcy mogły szybko powrócić do rynkowej gospodarki pieniężnej dMęki możliwości oparcia nowej waluty na kursie wymiennym z innymi pieniędzmi (złotem lub walutami zagra nicznymi). Jednakże, jak wiemy, Misesowski teoremat regresji pokazuje, że nie można ustanowić nowego pieniądza, który zo stałby zaakceptowany przez rynek, jeśli nie można go będzie wymienić na jakiś istniejący wcześniej pieniądz (który, z kolei. 316 Na temat galopującej inflacji p isze M ises w Theory o f Money and Credit, s. 227-231. 88 Constantino Bresciani-Turroni, The Economics o f Inflation (London: George Allen & Unwin 1937) to książka doskonale opisująca niemiecką inflację.
434 wywodzi się ostatecznie z jakiegoś towaru uczestniczącego w wymianach barterowych). Jeśli światowe państwo zdelegali zuje złoto i srebro, ustanawiając jeden pieniądz fiducjamy, którego podaż będzie nadmuchiwać do momentu, aż galopująca inflacja go zniszczy, nie będzie na rynku innego pieniądza, który stano wiłby punkt odniesienia. Zadanie odbudowy gospodarki stanie się wtedy o wiele trudniejsze. G. POLITYKA FISKALNA SŁUŻĄCA KOMPENSOWANIU INFLACJI W ostatnich latach inflację powszechnie definiuje się jako wzrost cen. Jest to wysoce niezadowalająca definicja. Ceny są bardzo skomplikowanym zjawiskiem, formowanym przez wiele czynników. Mogą one rosnąć lub spadać w wyniku zmiany poda ży dóbr na rynku. Mogą też rosnąć lub spadać z powodu zmiany społecznego popytu na posiadanie zasobów gotówkowych. Mogą wreszcie rosnąć lub spadać, gdyż zmienia się podaż pieniądza. Połączenie tych wszystkich przyczyn w jedno jest, mogącym wprowadzać w błąd, zignorowaniem istnienia oddzielnych czyn ników, których wyizolowanie jest celem nauki. Tak więc podaż pieniądza może wzrastać, a jednocześnie może następować wzrost popytu na pieniądz związany ze wzrostem podaży dóbr. Oba czyn niki mogą się zrównoważyć i nie nastąpi ogólna zmiana cen. Jed nak oba procesy będą zachodzić. Inflacja nadal będzie przemiesz czać zasoby i pojawi się cykl koniunkturalny wywołany ekspansją kredytową. Dlatego definiowanie inflacji jako wzrostu cen jest niewłaściwe. .. Przesunięcia się krzywych podaży dóbr i popytu na pieniądz są rezultatem dobrowolnych zmian preferencji rynkowych. To samo dotyczy wzrostów podaży złota lub srebra. Ale wzrosty podaży fiducjamych środków pieniężnych są aktami oszukańczej interwencji w rynek, zniekształcającymi dobrowolne preferencje i zakłócającymi dobrowolny system tworzenia bogactwa. Dlate-
435 go najwłaściwszą definicją inflacji jest definicja przedstawiona przez nas wcześniej: wzrost podaży pieniądza przekraczający wzrost podaży kruszcu318. Wyraźnie widoczna staje się więc absurdalność różnych rzą dowych programów „walki z inflacją”. Większość ludzi wierzy, że państwowi urzędnicy muszą ciągle stać na szańcach, uzbroje ni w liczne programy „kontroli”, których celem jest pokonanie wroga, jakim jest inflacja. Lecz tak naprawdę, aby walka ta zo stała wygrana, wystarczy, by rząd i banki (obecnie niemal całko wicie kontrolowane przez rząd) przestały inflacyjnie zwiększać podaż pieniądza31*. Jasna też staje się absurdalność terminu „pre sja inflacyjna”. Albo rząd i banki prowadzą inflacyjną ekspansję pieniężną, albo nie; nie ma czegoś takiego jak „presja inflacyj na”320. Szczególnie niedorzeczny jest pomysł, by rząd opodatko wywał społeczeństwo w celu „ściągnięcia z rynku nadmiaru siły nabywczej”321. Jeśli trwa inflacja, ów „nadmiar siły nabywczej” jest dokładnie rezultatem uprzedniej inflacji przeprowadzonej przez rząd. Krótko mówiąc, realizując ten pomysł, rząd opodat kowuje społeczeństwo dwukrotnie: raz przywłaszczając sobie jego zasoby poprzez zwiększenie podaży pieniądza i ponownie, za bierając społeczeństwu nowe pieniądze w podatkach. Zamiast więc „zmniejszać presję inflacyjną”, podatek skierowany prze ciwko nadmiarowi siły nabywczej będzie po prostu dla społe czeństwa kolejnym obciążeniem. Jeśli pieniądze uzyskane z tego 318 Inflacja jest tutaj zdefiniowana jako wszelki wzrost podaży pieniądza większy niż wzrost ilości kruszcu, a niejako wielka zmiana tej podaży. Dzięki temu terminy „inflacja” i „deflacja” są kategoriami prakseologicznymi. Zob. Mises, Human Aclii®£f»s. 419-420. Zob. także uwagi Misesa w: Aaron Director (red.). Defense, Con trols, and Inflation (Chicago: University of Chicago Press 1952), s. 3-4. 319 Zob. George Ferdinand, „Review of Albert G. Hart, Defense without Inflation”, Christian Economics , t. 3, nr 19 (23 październik 1951). 320 Zob. Mises, Defense, Controls, an d Inflation , s. 334. 321 Zob. podrozdział 8F.
436
podatku rząd przeznaczy na kolejne wydatki, albo na spłatę dłu gów wobec społeczeństwa, to nie wystąpi nawet efekt deflacyjny. Jeśli zostaną użyte do wykupu rządowych papierów dłużnych w posiadaniu banków, to efekt deflacyjny nie będzie miał charak teru zmniejszenia podaży kredytu i dlatego nie naprawi zaburzeń spowodowanych uprzednią inflacją. Zamiast tego wywoła kolej ne zaburzenia. Keynesowska i neokeynesowska „fiskalna polityka kompen sacyjna” zaleca, by rząd prowadził politykę deflacyjną podczas okresu „inflacyjnego” i inflacyjną (kreował deficyt, finansowany pożyczkami z banków) w celu zwalczenia depresji gospodarczej. Jest jasne, że rządowa inflacja może obniżyć bezrobocie i zwięk szyć sprzedaż, tylko jeśli za jej sprawą ludzie mylnie zaakceptują niższe realne ceny i płace. Inflacyjna „iluzja pieniężna” opiera się na nieumiejętności dostrzeżenia przez ludzi, że ich dochody realne spadły - słaba podstawa, by opierać na niej lekarstwo. Ponadto, inflacja przyniesie korzyść części społeczeństwa kosz tem reszty, a wszelka ekspansja kredytowa uruchomi jedynie kolejny cykl „boomu-załamania”. Keynesiści przedstawiają wol norynkowy system monetamo-fiskalny jako pozbawiony kierow nicy, przez co gospodarka, choć zdolna do wyregulowania się w innych aspektach, stąpa jednak ciągle po cienkiej linie, gdzie z jednej strony grozi jej depresja i bezrobocie, a z drugiej infla cja. Dlatego rząd, w swojej mądrości, musi wkroczyć i kierować gospodarką, by trzymała równy kurs. Jednakże po przeprowa dzeniu analizy zagadnień pieniądza i cyklu koniunkturalnego po winno być dla nas jasne, że prawda jest odwrotna. Wolny rynek nie byłby zagrożony inflacją, deflacją, depresją lub bezrobociem. Lecz interwencja rządu wprowadza gospodarkę na cienką linę i ciągle, choćby czasem niecelowo, spycha ją w przepaść, gdzie czekają na nią zagrożenia, przed którymi ma ją chronić.
437 12. Zakończenie: W olny rynek a przem oc Zakończyliśmy naszą analizę dobrowolnych działań na wol nym rynku i ich konsekwencji, a także działań opartych na prze mocy i ich konsekwencji dla gospodarki. Wiele osób, patrząc na rynek bardzo powierzchownie, postrzega go jako chaotyczne i anarchiczne miejsce, jednocześnie sądząc, że interwencja pań stwa wprowadza do tej anarchii porządek i wartości społeczne. Jednakże prakseologia - ekonomia - pokazuje nam, że prawda jest całkiem przeciwna. Możemy podzielić naszą analizę na bez pośrednie, namacalne, i pośrednie, ukryte skutki działań dobro wolnych i działań siłowych. W wymiarze bezpośrednim dobro wolne działanie - wolna wymiana - przynosi obopólne korzyści obu stronom wymiany. W wymiarze pośrednim, jak pokazały nasze badania, sieć wolnych wymian - znana jako „wolny ry nek” - tworzy subtelny i budzący podziw mechanizm harmonii, dostosowania i precyzji w alokacji zasobów produkcyjnych, de cydując o cenach i łagodnie, lecz szybko prowadząc system go spodarczy do stanu, w którym pragnienia konsumentów zaspo kajane są w najlepszym możliwym stopniu. Krotko mówiąc, wolny rynek nie tylko bezpośrednio przynosi korzyści wszystkim stro nom, nie narzucając im niczego siłą; tworzy on również potężny i wydajny instrument społecznego porządku. Doprawdy, Proudhon miał więcej racji, niż m ógł przypuszczać, gdy zawołał „Wolność, matka i córka porządku!”. Przymus ma zupełnie przeciwne cechy. W wymiarze bezpo średnim przynosi korzyść jednej stronie kosztem innych. Wy muszona wymiana jest systemem wyzysku człowieka przez czło wieka, w przeciwieństwie do wolnego rynku, który jest systemem współpracy służącym wyzyskaniu zasobów samej natury. Przy musowe wymiany nie tylko oznaczają, że niektórzy żyją kosztem innych, lecz, pośrednio, jak właśnie zauważyliśmy, przymus pro wadzi tylko do kolejnych problemów: jest niewydajny i chaotycz ny, obniża produkcję i powoduje różne kumulujące się i nieprze-
438
widziane trudności. Przymus więc nie tylko pociąga za sobą wy zysk; pozornie wprowadzając porządek, jest tak naprawdę źró dłem głębokiego nieporządku. Podstawowym zadaniem prakseologii - ekonomii - jest ob darzenie świata wiedzą o owych pośrednich, ukrytych, konse kwencjach różnych form ludzkiego działania. Ukryty porządek, harmonia i wydajność wolnego rynku oraz ukryty nieporządek, konflikt i wielka niewydajność przymusu i interwencji - to są wielkie prawdy, które nauka ekonomii, poprzez dedukcyjną ana lizę opartą na oczywistych aksjomatach, nam ujawnia. Prakse ologia sama z siebie nie może tworzyć sądów etycznych ani podej mować decyzji politycznych. Prakseologia, poprzez swoje prawa wolne od wartościowań (Wertfrei laws), informuje nas, że zasada braku przymusu i wolny rynek prowadzą do wolności, dobroby tu, harmonii, wydajności i porządku; natomiast przymus i inter wencja państwa prowadzą do hegemonii, konfliktu, wyzysku czło wieka przez człowieka, niewydajności, ubóstwa i chaosu. W tym miejscu prakseologia schodzi ze sceny; teraz zadaniem obywate la - etyka - staje się wybór ścieżki politycznej zgodnej z warto ściami, które są mu drogie. DODATEK A POŻYCZKI RZĄDOWE Głównym źródłem przychodów rządu są podatki. Innym źró dłem jest zaciąganie przez niego pożyczek. Rządowe pożyczki od systemu bankowego są tak naprawdę formą inflacji: powstają w ten sposób nowe substytuty pieniądza, które najpierw trafiają do rządu, a następnie do coraz szerszych mas społeczeństwa. In flacją zajmowaliśmy się wcześniej. Pożyczanie od społeczeństwa nie jest procesem inflacyjnym, gdyż polega na transferze zaosz czędzonych funduszy z rąk prywatnych do rządowych, a nie na tworzeniu nowych funduszy. Ekonomicznym efektem jest odcią gnięcie funduszy od zastosowań najbardziej pożądanych przez
439
konsumentów do zastosowań najbardziej pożądanych przez urzęd ników państwowych. Pożyczanie od społeczeństwa jest więc z punktu widzenia konsumentów marnotrawstwem oszczędno ści. Konsekwencją tego marnotrawstwa jest zmniejszenie struk tury kapitałowej w posiadaniu społeczeństwa i obniżenie ogólne go standardu życia w teraźniejszości i w przyszłości. Odciągnięcie oszczędności od inwestycji powoduje, że stopy procentowe są wyższe, niż byłyby w innym przypadku, ponieważ teraz prywat ne zastosowania zaoszczędzonych funduszy muszą konkurować z popytem ze strony rządu. Pożyczki od społeczeństwa uderzają w indywidualne oszczędności efektywniej nawet niż opodatko wanie, gdyż polegają na odciągnięciu właśnie oszczędności, a nie opodatkowaniu dochodu w ogólności. Można by oponować, stwierdzając, że pożyczanie rządowi jest dobrowolne i dlatego jest ekwiwalentne wobec wszelkich innych dobrowolnych transferów na rzecz rządu; „odciągnięcie” funduszy jest czymś pożądanym przez konsumentów, a zatem przez społeczeństwo322. Jednak proces ten jest „dobrowolny” tyl ko jednostronnie. Nie możemy zapominać, że rząd wchodzi na rynek czasowy jako podmiot stosujący przemoc, gwarantując, że użyje przemocy, by uzyskać fundusze na spłatę. Rząd uzbrojony jest w narzędzia przymusu i dysponuje władzą, której nie mają inne osoby na rynku; zawsze ma pewność, że będzie w posiada niu funduszy, czy to za sprawą opodatkowania, czy inflacji. Rząd będzie więc w stanie pozyskać znaczne fundusze od osób, które je zaoszczędziły, oferując niższe oprocentowanie niż inni pożycz kobiorcy, gdyż komponent ryzyka w stopie oprocentowania pła conego przez rząd będzie niższy323. 322 Tego rodzaju opinia pojawiła się w wydanej niedawno książce Jamesa M. Bu chanana, Public Principles o f Public Debt (Homewood, 111.: Richard D. Irwin 1958), zwłaszcza s. 104-105. 323 Jednakże nieprawidłowe jest stwierdzenie, że pożyczki rządowe są „pozbawio ne ryzyka” i dlatego procent uzyskiwany z inwestycji w obligacje rządowe można
440
Pożyczanie rządowi może więc być dobrowolne, ale cały proces trudno nazwać dobrowolnym, jeśli rozpatruje się go w całości. Jest to raczej dobrowolny współudział w przyszłej kon fiskacie dokonanej przez rząd. Wskutek zaciągania przez rząd dłu gu u społeczeństwa prywatne fundusze trafiają do rządu dwukrot nie: raz, gdy dokonywana jest pożyczka i prywatne oszczędności stają się wydatkami rządowymi; i ponownie, gdy rząd nakłada podatki albo zwiększa podaż pieniądza (albo ponownie pożycza), by uzyskać pieniądze na spłatę długu. Raz jeszcze następuje przy musowy przepływ środków od producentów do rządu, a uzyska ne wpływy, po opłaceniu biurokracji, trafiają do posiadaczy obli gacji rządowych. Ci ostatni stają się w ten sposób częścią aparatu państwowego i wchodzą w „relację państwową” z płacącymi po datki producentami324. Sprytny slogan mówiący, że dług publiczny nie ma znacze nia, gdyż,jesteśmy winni sobie samym” jest oczywistym absur dem. Podstawowe pytanie brzmi: Kto się ukrywa p o d ,jesteśmy” i „sobie samym”? Analiza świata musi być indywidualistyczna, a nie holistyczna. Pewni ludzie są winni pieniądze innym ludziom i dokładnie ten fakt powoduje, że pożyczanie, jak też nakładanie podatków, ma znaczenie. Albowiem moglibyśmy równie dobrze uważać za czystą stopę procentową. Rządy zawsze mogą odmówić spłaty swoich zobowiązań, jeśli taka będzie ićh wola, albo mogą zostać obalone, a ich następcy nie zechcą honorować papierów dłużnych wyemitowanych przez poprzedników. 324 Dlatego, wbrew poglądowi Buchanana, klasyczni ekonomiści, tacy jak Mili, mieli rację: dług publiczny jest podwójnym obciążeniem dla wolnego rynku; w te raźniejszości, ponieważ odciągane są zasoby z zastosowań prywatnych do niepro duktywnych sposobów wykorzystania ich przez rząd; i w przyszłości, gdy prywatni obywatele opodatkowani są by spłacić dług. Aby racja była po stronie Buchanana i dług publiczny nie był obciążeniem, musiałyby być spełnione dwa warunki: (1) posiadacz obligacji musiałby ją podrzeć i wtedy jego pożyczka byłaby prawdziwie dobrowolną darowizną na rzecz rządu; oraz (2) rząd musiałby być całkowicie do browolną instytucją utrzymującą się wyłącznie z dobrowolnych wpłat, nie tylko w odniesieniu do tego konkretnego długu, ale w odniesieniu do wszystkich transak cji z resztą społeczeństwa. Por. Buchanan, Public Principles o fPublic Debt.
441 powiedzieć, że podatki są bez znaczenia z tego samego powo du325, o Z drugiej strony, wielu „prawicowych” przeciwników zacią gania pożyczek przez państwo znacznie wyolbrzymia niebezpie czeństwa związane z długiem publicznym, podnosząc alarm przed zbliżającym się „bankructwem”. Jest oczywiste, że rząd nie może stać się niewypłacalny tak jak prywatne osoby - może bowiem zawsze pozyskać pieniądze z użyciem przemocy, podczas gdy prywatni obywatele nie mogą. Ponadto, periodycznym nawoły waniom do „zmniejszenia długu publicznego” generalnie nie to warzyszy świadomość, że —pomijając odmowę spłaty długu — państwo może zredukować swoje zadłużenie, tylko zw iększając, przynajmniej czasowo, opodatkowanie i/lub inflację. Nie można zatem zwiększyć użyteczności społecznej poprzez redukcję dłu gu publicznego, z w yjątkiem sytuacji odmowy spłaty tego długu przez państwo - jedynej m ożliwości zmniejszenia zadłużenia publicznego bez wzrostu ucisku fiskalnego. Odmowa spłaty dłu gu miałaby jeszcze jedną zaletę (z punktu widzenia wolnego ryn ku) w postaci podania w wątpliwość wiarygodności kredytowej rządu, który nie mógłby już dłużej tak łatwo pozyskiwać ludzkich oszczędności, by przeznaczyć je na swoje cele. Dlatego jednym z najbardziej niezrozumiałych zjawisk myśli polityczno-ekono micznej jest to, że to właśnie „prawicowcy”, uważani za obroń ców wolnego rynku, najsilniej atakują ideę odmowy spłaty dłu gów przez państwo, jednocześnie naciskając na jak najszybszą spłatę długu publicznego326.
* W ten sam sposób m oglibyśm y stw ierdzić, że Żydzi zabici przez nazistów w czasie II w ojny światowej tak naprawdę popełnili samobójstwo: „Zrobili to sobie sami”. m Rzadkim przypadkiem libertarianina, który dostrzega korzyści z odm owy spła ty długów przez państwo, jest Frank Chodorov. Zob. jeg o „D on’t B uy Bonds”, Analysis, t. 4, nr 9 (lipiec 1948), s. 1-2 . j y
442 D O D A TEK B „D O B R A SP O Ł E C Z N E ” I „K O R Z Y ŚC I ZEW NĘTRZNE” - DW A A R G U M E N T Y N A R Z E C Z D Z IA Ł A L N O ŚC I PAŃSTW A Jeden z najw ażniejszych problem ów filozoficznych ostatnich stuleci to kw estia, czy etyka jest nauką racjonalną, czy też czysto arbitralnym, nienaukowym zbiorem uznawanych przez ludzi warto ści. N iezależnie od tego, po której stronie staniem y w tej debacie, panuje powszechna zgoda, że sama ekonom ia^ czy też prakseolo gia —nie wystarczy, by ustanowić etyczną, lub polityczno-etyczną, doktrynę. Ekonom ia per se jest zatem nauką Wertfrei (wolną od w artościow ań), która nie zajm uje się tw orzeniem sądów etycz nych. Jednakże, choć ekonom iści pow szechnie zgadzają się z po w yższym stw ierdzeniem , to pośw ięcają zdum iewająco w iele ener g ii na próby uzasadnienia — w w ym uszony, rzekom o naukowy i w oln y od w artościow ania sposób —różnych działań i wydatków rządu. K onsekw encją jest zadom ow ienie się w rzekom o wolnej od w artościow ania nauce ekonom ii licznych niepoddanych ana lizie i nieobronionych na gruncie teoretycznym osądów 327,328.3278 327 Ważnym przykładem, używanym często w tekstach na temat finansów publicz nych (obszarze szczególnie podatnym na zakamuflowane sądy etyczne), są,kanony sprawiedliwego opodatkowania” zaproponowane przez Adama Smitha. By zapo znać się z krytyką tych rzekomo „oczywistych” kanonów, zob. Rothbard, „Mantle of Science”. 328 Zawarta w niniejszej książce analiza ekonomicznej natury i konsekwencji wła sności rządowej ma charakter Wertfrei i nie zawiera osądów etycznych. Błędem, na przykład, jest wiara, że każdy, znając ekonomiczne prawa pokazujące wielką niewydajność własności państwowej, m usi preferować własność prywatną nad pań stwową, chociaż, oczywiście, może tak być. Na przykład ci, którzy wysoko cenią na gruncie moralnym konflikt społeczny, ubóstwo lub niewydajność, albo ci, którzy bardzo pragną sprawować biurokratyczną władzę nad innymi (albo widzieć ludzi poddanymi biurokratycznej władzy), mogą entuzjastycznie optować za własnością państwową. Ostateczne etyczne zasady i wybory są poza przedmiotem zainteresowa nia niniejszej książki. Nie oznacza to, oczywiście, że jej autor umniejsza ich znacze nie. Wręcz przeciwnie, wierzy on, że etyka je s t racjonalną dyscypliną nauki.
443
Dwa szczególnie popularne, pozornie naukowe, usprawie dliwienia dla działalności państwa to (a) argument o istnieniu „korzyści zewnętrznych” i (b) argument o istnieniu „dóbr spo łecznych” i „potrzeb społecznych”. Pierwszy argument, po po zbawieniu go pozornie naukowej lub quasi-matematycznej otocz ki, można zredukować do stwierdzenia, że A, B i C nie są w stanie zrobić pewnych rzeczy bez przyniesienia korzyści D, który może próbować wykręcić się od dokonania „sprawiedli wej” płatności. Krótko omówimy ten i inne argumenty dotyczące „korzyści zewnętrznych”. W przypadku argumentu o istnieniu „dóbr społecznych” ekonomiści po prostu stwierdzają, że pewne dobra lub usługi muszą, ze swej natury, być świadczone „spo łecznie” i „dlatego” rząd musi je zapewniać w oparciu o wpływy podatkowe. To pozornie proste, egzystencjalne stwierdzenie kryje jed nakże wiele niepoddanych analizie polityczno-etycznych zało żeń. Po pierwsze, nawet jeśli istniałyby „dobra społeczne”, nie oznacza to wcale, że (1) musi je dostarczać jedna agencja lub (2) każdy członek zbiorowości musi być zmuszony do płacenia za nie. Innymi słowy, jeśli X jest dobrem publicznym, potrzebnym większości ludzi w pewnej społeczności, i dobro to może być dostarczone tylko wszystkim, bynajmniej nie oznacza to, że każdy beneficjent musi być zmuszony do płacenia za to dobro, którego zresztą wcale nie musi chcieć. Krótko mówiąc, nasze rozumowa nie prowadzi nas do moralnego problemu korzyści zewnętrznych, który omówimy w następnej kolejności. Argument „dóbr społecz nych” okazuje się więc sprowadzać do argumentu „korzyści ze wnętrznych”. Ponadto, nawet jeśli omawiane dobro musi być dostarczane przez jedną agencję, nie stanowi to dowodu, że agencją tą musi być rząd, a nie jakaś agencja działająca na zasa dach dobrowolnych, lub nawet jakaś prywatna korporacja329. 329 Por. M olinari, Society o f Tomorrow, s. 47—95.
444
Po drugie, samo pojęcie „dóbr społecznych” budzi ogromne wątpliwości. Po pierwsze, jak „społeczeństwo” może chcieć, myśleć lub działać? Tylko jednostka ludzka istnieje i może to ro bić. Nie istnieje żadne „społeczeństwo” jako byt, który chce dóbr, a następnie je otrzymuje. Tym niemniej poczyniono wiele wysił ków, by uratować pojęcie dobra „społecznego”, stworzyć niepod ważalne, naukowe uzasadnienie dla działań rządu. Na przykład Gustave de Molinari, próbując uzasadnić traktowanie obrony jako dobra społecznego, stwierdził: „Siły policyjne służą każdemu mieszkańcowi dzielnicy, w której działają, natomiast samo wy budowanie piekarni nie zaspokaja głodu”. Lecz jest przeciwnie, nie ma absolutnej konieczności, by siły policyjne broniły każde go mieszkańca tego obszaru albo, tym bardziej, zapewniały każ demu ten sam stopień ochrony. Ponadto, zdeklarowany pacyfi sta, wyznawca całkowitego braku przemocy, nie uważałby siebie za chronionego przez policję. Wręcz przeciwnie, uważałby, że wszelkie siły policyjne na obszarze, w którym mieszka, przynoszą mu szkodę. Dlatego ochrony nie można uważać za „dobro spo łeczne” lub „potrzebę społeczną”. Podobnie jest w przypadku ta kich projektów jak tamy, których nie można po prostu uznać za korzystne dla wszystkich330. Antonio De Viti De Marco, definiując „dobra społeczne”, podzielił je na dwie kategorie: potrzeby powstające wtedy, gdy jednostka nie jest w izolacji, i potrzeby związane z konfliktem interesów. Jednakże pierwsza kategoria jest tak szeroka, że obej muje większość produktów rynkowych. Przykładowo nie byłoby sensu wystawiać sztuk teatralnych, jeśli nie przychodziłaby ich .JE Ibid., s. 63. N a temat błędności koncepcji dóbr społecznych m ożna przeczytać w: S. R ., „Spencer A s H is O w n C ritic \ L i b e r t y , c z e r w ie c 19 0 4 , oraz Merlin H. Hunter i Harry K. A llen, Principles o f Public Finance (N e w York: Harpers 1940), s. 22. M olinari nie zaw sze w ierzył w istnienie „dóbr społecznych”, co widać w jego godnych uw agi artykułach „D e la production de la securite”, Journal des Economistes, 15 luty 1849, i „O nzićm e soirće” w: Les soirees de la Rue Saint Lazare (Paris 1849).
445
zobaczyć pewna liczba widzów, albo wydawać gazet, gdyby nie istniał szeroki rynek: czytelniczy. C iy branże te powinny więc zostać znacjonalizowane i zmonopolizowane przez rząd? Druga kategoria ma zapewne dotyczyć usług obrony. Jest to jednakże błąd. Potrzeba obrony nie wynika z konfliktu interesów, lecz z zagrożenia inwazją. Ponadto trudno nazywać „społeczną” po trzeb!, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie będzie podzielana przez wszystkich, gdyż rabusie usług ochrony raczej pragnąć nie będą!331 Inni ekonomiści traktują ochronę, jakby była z konieczności dobrem społecznym, gdyż jest usługą niemate rialną, podczas gdy chleb, samochody, itd., można podzielić na jednostki i sprzedać poszczególnym osobom. Lecz „niematerial nych” usług Jest na rynku pełno. Czy dawanie koncertów musi być zmonopolizowane przez państwo, dlatego że jest usługą nie materialną? W ostatnich latach profesor Samuelson przedstawił własną definicję „dóbr konsumpcji społecznej” w tak zwanej „czystej” fiirii wydatków państwowych. Dobra konsumpcji społecznej to według Samuelsona takie dobra, z których „korzystają wszyscy w tym sensie, że konsumpcja tego dobra przez poszczególne oso by nie prowadzi do pomniejszenia konsumpcji tego dobra przez kogokolwiek innego”. Z jakiegoś powodu to państwo, a nie ry nek, ma być najw łaściw szym dostarczycielem tych dóbr (a w każdym razie, przynajm niej ich)332. Koncepcja Samuelsona słusznie spotkała się z ostrą krytyką. Na przykład profesor Enke wskazał, że w iększo# usług świadczonych przez państwo nie pasuje do przeprowadzonej przez Samuelsona klasyfikacji 331 Antonio De Viti De Marco, First Principles o f Public Finance (London: Jona than Cape 1936), s. 37-41. Podobnym do pierwszej kategorii De Vitiego jest zapro ponowane przez Baumola kryterium „wspólnego” finansowania dóbr. By zapoznać się z jego krytyką, zob. Rothbard, „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Economics”, s.. JXt-SHL 332 Paul A. Samuelson, „The Pure Theory of Public Expenditures”, Review o fEco nomics and Statistim^ listopad 1954, s. 3SJ-389.
446
w tym autostrady, biblioteki, usługi prawne, policja, straż ognio wa, szpitale i ochrona militarna. Faktycznie rzecz biorąc, może my pójść dalej i stwierdzić, że żadne dobra nie podpadają pod Samuelsonowską kategorię „dóbr konsumpcji społecznej”. Przy kładowo, Margolis, choć krytyczny wobec Samuelsona, przyznaje, że obrona narodowa i latarnie morskie zaliczają się do sformuło wanej przez niego kategorii. Lecz „obrona narodowa” z pewno ścią nie jest absolutnym dobrem, którego podaż składa się tylko z jednej jednostki. Jej istnienie wymaga zaangażowania określo nych zasobów w określony sposób - i zasoby te są z natury rze czy rzadkie. Przykładowo pierścień baz wokół Nowego Jorku zmniejsza ilość dostępnych gruntów. Z kolei latarnia morska oświetla tylko określony obszar. Nie tylko, że wejście statku w ten obszar blokuje wejście innym statkom, ale również posta wienie latami w pewnym miejscu ogranicza możliwość jej budo wy w innym. Faktycznie rzecz biorąc, jeśli jakieś dobro jest praw dziwie „społecznej w rozumieniu Samuelsona, to w ogóle nie je st dobrem, lecz naturalnym warunkiem egzystencji ludzkiej, jak powietrze - jest go w obfitości dla wszystkich i dlatego nie jest niczyją własnością. To nie latarnia m orska, ale sam ocean - jeśli trasy przepływu nie są zatłoczone - jest „dobrem konsumpcji spo łecznej” i dlatego nikt nie jest jego właścicielem. Rzecz jasna, nie ma potrzeby,* aby rząd, czy ktokolwiek inny, produkował i alokował ocean33j i .®L Stephen Enke, „More on the Misuse of Mathematics in Economics: A Rejoin der”, Review o f Economics and Statistics, maj lfl$ a i, 111—111; Julius Margolis, „A Comment on the Pure Theory of Public Expenditures”, Review o f Economics and Statistics, listopad 1955, s. 347-349. W odpowiedzi na krytykę Samuelson, po zaprzeczeniu, że chciał ograniczyć sferę działania państwa jedynie do dóbr spo łecznych, stwierdza, że sformułowana przez niego kategoria jest, tak naprawdę, pojęciem „biegunowym”. W rzeczywistym świecie dobra mają być tylko miesza niną „biegunowych ekstremów”, gdzie z jednej strony są dobra czysto publiczne, a z drugiej czysto prywatne. Jednakże nawet jeśli przyjmiemy kategorie rozumo wania Samuelsona, dobra te nie są biegunowe, lecz wykluczające się. Albo kon sumpcja jakiegoś dobra przez A obniża jego konsumpcję przez B, albo nie: te dwie
447
Charles Tiebout, przyznając, że nie ma „czystego” sposobu ustanowienia optymalnego poziomu wydatków państwa, próbuje uratować teorię ustalania takiego optimum dla rządu lo k a ln e g o (samorządu). Zdając sobie sprawę, że proces opodatkowania, a nawet głosowania, nie daje możliwości dobrowolnego okaza nia przez konsumentów swojego wyboru w zakresie działalności rządu, argumentuje, że decentralizacja f swoboda wewnętrznej migracji pozwala na to, by wydatki samorządów były mniej lub bardziej optymalne - podobnie jak możemy powiedzieć, że wol norynkowe wydatki firm są „optymalne” - ponieważ mieszkań cy mogą się sprowadzać i wyprowadzać wedle woli* Z pewno ścią prawdąjest, że konsument będzie się miał lepiej, jeśli będzie mógł łatwo opuścić obszar, gdzie podatki są wysokie, i wyjechać tam, gdzie są niskie. Lecz pomoże mu to tylko w pewnym stop niu; nie rozwiązuje to problemu wydatków państwowych, które nadal pozostają takie same. Wybór miejsca zamieszkania podlega wielu czynnikom i wystarczająco wiele osób może być przywią zanych do pewnego obszaru geograficznego, z tego lub innego powodu, by rząd mógł doprowadzić do ich znacznego zubożenia. Ponadto, jest jeszcze ten istotny problem, że powierzchnia Ziemi jest stała i całkowicie opanowana przez rządy, które mogą po wszechnie nakładać obciążenia na konsumentów*334. alternatywy wykluczają się. W efekcie Samuelson zrezygnował ze stworzonej przez siebie kategorii zarówno na gruncie teoretycznym, jak też praktycznym. Paul A. Samuelson, „Diagrammatic Exposition of a Theory of Public Expenditure”, Re view o f Economics and Statistics, listopad 1955, s. 350-356. 334 Charles M. Tiebout, „A Pure Theory of Local Expenditures”, Journal o f Politi cal Economy, październik 1956, s. 416-424. W pewnym miejscu Tiebout wydaje się przyznawać, że jego teoria byłaby słuszna tylko wtedy, gdyby każda osoba była jakimś sposobem „swoim własnym samorządem”. Ibid., s. 421. W ramach ostrej krytyki idei konkurencji między rządami (samorządami) w Gazet te-Telegraph w Colorado Springs wydrukowano następującą opinię: Gdyby podatnik mógł działać tak jak klient, kupując tylko te usługi, które uzna za użyteczne i ich cena mu odpowiada, konkurencja między rządami byłaby czymś wspaniałym. Lecz
448
Dochodzimy teraz do problemu korzyści zewnętrznych najczęściej przedstawianego przez ekonomistów usprawiedliwie nia działalności państwa335. Wielu autorów uznaje, że wolny ry nek można bezpiecznie zostawić samemu sobie, gdy jednostki po prostu same odnoszą korzyści ze swoich działań. Lecz ludzkie działania mogą często, nawet w sposób niezamierzony, przyno sić korzyści innym. Podczas gdy niektórzy uznaliby ten fakt za powód do radości, krytycy widzą w nim źródło wielkiego zła. Wolna wymiana, w której A i B odnoszą obopólne korzyści, może być czymś dobrym, mówią owi ekonomiści, ale co jeśli A zrobi coś, co przyniesie również korzyści B, ale B nie da nic w zamianf Istnieją dwie ogólne linie ataku na wolny rynek w oparciu o koncepcję korzyści zewnętrznych. Traktowane łącznie, owe ar gumentacje przeciw wolnemu rynkowi i na rzecz państwowej interwencji lub działalności gospodarczej, znoszą się nawzajem, lecz każda zasługuje na osobne rozpatrzenie. Pierwsza to a ta k na podatnik nie jest klientem i nie ma wolności wyboru. Jest zmuszony do płacenia. (...) Między rządem a podatnikiem nie ma takiej relacji jak między producentem a klientem. Jest to zawsze relacja między rządzącym a rządzonym. Rządzeni nie mogą nigdy odmówić przyjęcia usług rządzącego. (...) Zamiast więc starać się jak najlepiej służyć rządzonym, każ dy rząd zaczął rywalizować z innymi pod względem wpły wów podatkowych. (...) Ofiarą tej konkurencji jest zawsze podatnik. (...) Podatnik jest teraz gnębiony przez rząd fede; rainy, stanowy, samorząd szkoły, hrabstwa i miasta. Wszyst kie te podmioty konkurują o jego ostatniego dolara (Colora do Springs, Gazette-Telegraph, 16 lipca 1958). 335 Problem „kosztów zewnętrznych”, zazwyczaj traktowany jako symetryczny wos bec problemu korzyści zewnętrznych, nie ma z nim związku: jest on konsekwencją porażki w egzekwowaniu praw własności, l i l i i działania podjęte przez A niszczą majątek należący do B, a rząd nie doprowadzi do zaprzestania tych działań i nie wymusi zadośćuczynienia, prawa własności, a tym samym wolny rynek, nie są w pełni bronione i zachowywane. Stąd koszty zewnętrzne (np. szkody spowodowa ne dymem) są porażką w utrzymywaniu wolnego rynku, a nie defektami rynku. Zob. Mises, Human Action, s. 650-653; i Jouvenel, „Political Economy of Gratu ity”, s. 522-526.
449 A za nierobienie dostatecznie dużo dla B. Dobroczyńca oskarżany jest o branie pod uwagę wyłącznie swojego egoistycznego inte resu i nieprzejmowanie się pośrednimi skutkami swoich działań dla potencjalnego obdarowanego336. Druga linia ataku to p o tę pianie B za przyjm ow anie korzyści bez płacenia A w zam ian. Stro na obdarowana oskarżana jest tutaj o niewdzięczność lub, prak tycznie rzecz biorąc, kradzież. Wolny rynek oskarżany jest więc o niesprawiedliwość przez dwie grupy atakujących: pierwsi uwa żają, że pozwala, by A egoistycznie nie uczynił wystarczająco wiele dla B; drudzy uważają, że B osiągnie zbyt wiele „niezarobionych korzyści”, za które nie zapłaci. W obu przypadkach ceptą ma być naprawcze działanie ze strony państwa; z jednej strony ma ono użyć siły, by zmusić A do działania w sposób przy noszący więcej korzyści B; z drugiej strony, ma ono zmusić B, by zapłacił A za podarunek. Ogólnie rzecz biorąc, powyższe poglądy etyczne podparte są „naukową” opinią, że w omawianych przypadkach wolny ry nek nie działa optymalnie i działanie państwa jest konieczne, by takąoptymalność osiągnąć. Jednakże nauka ekonomii mówi nam, że wolnorynkowe działania są zaw sze optymalne. Są one opty-f malne nie z punktu w idzenia osobistych poglądów etycznych ekonomisty, ale z punktu widzenia dobrowolnych działań wszyst kich uczestników rynku i zaspokajania przez konsumentów ich swobodnie ujawnianych potrzeb. Interwencja państwa zawsze bę dzie odejściem od takiego optimum. Zabawne jest, że podczas gdy obie linie ataku są dość rozpo wszechnione, m ożna je całkiem skutecznie zbijać, posługując się argumentacją z drugiej linii! Weźmy przykładowo p ierw szą- atak na dobroczyńcę. Potępianie dobroczyńcy i nawoływanie do uka336 Z jakiegoś niew yjaśnionego pow odu przedmiotem troski są korzyści pośrednie odnoszone przez B z działań A . Bezpośrednie podarunki, albo działalność charyta tywna, w której A po prostu daruje pieniądze B , nie s ą atakowane jako przynależne do kategorii korzyści zewnętrznych.
450 rania go przez państwo za niewystarczający podarunek jest wpro wadzeniem moralnego roszczenia wobec dobroczyńcy ze strony obdarowanego. W niniejszej książce nie mamy zamiaru dyskuto wać z subiektywnymi wartościowaniami. Lecz powinno być ja sne, że przyjmowanie powyższego stanowiska jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że B jest uprawniony, by zażądać od A zrobie nia czegoś, co przyniesie mu korzyść, za co B nie musi nic zapła cić. Nie musimy tutaj powtarzać całej drugiej linii ataku (na „ga powicza”), lecz z jej punktu widzenia wydaje się bezczelnością, by gapowicz znajdował się w pozycji zgłaszającego żądania. Pierwsza linia ataku przyznaje bowiem B moralne prawo do uzy skania podarunków od A, a jeśli trzeba to ich wymuszenia. Wymuszona oszczędność albo ataki na potencjalnych oszczę dzających za nieoszczędzanie i nieinwestowanie wystarczająco dużo są przykładami tej linii ataku. Inny to atak na użytkowni ków zasobów naturalnych, które ulegają wyczerpaniu. Każdy, kto wykorzystuje taki zasób, w jakimkolwiek stopniu, „pozbawia” go swoich potomków. „Obrońcy zasobów naturalnych” nawołują więc do niższego teraźniejszego wykorzystania tych zasobów, by umożliwić ich większe wykorzystanie w przyszłości. Taka argu mentacja, nawołująca do swego rodzaju obowiązkowej dobro czynności dla przyszłych pokoleń, nie tylko, że jest przykładem pierwszej linii ataku, ale logicznie wynika z niej, że nie należy nigdy wykorzystywać żadnych zasobów naturalnych. Albowiem przyszłe pokolenie również napotka ten sam problem w odniesie niu do swoich następców. Dlatego całą powyższą linię argumen tacji należy uznać za wybitnie absurdalną. Druga linia ataku skierowana jest w przeciwną stronę - po lega ona na potępieniu odbiorcy „podarunku”. Jest on określony jako „gapowicz”, człowiek, który niegodziwie czerpie „niezarobione korzyści” z produktywnych działań innych ludzi. Ta linia ataku również jest dziwna. Ma ona sens tylko wtedy, jeśli skiero wana jest przeciwko gapowiczowi, który żąda przymusowych
451 działań, z których korzysta ja ko gapowicz. Jm m tutaj mamy do czynienia z sytuacją, gdy działania A, podjęte wyłącznie dlatego, że przynoszą mu korzyść, szczęśliwie przynoszą również korzyść komuś innemu. Czy mamy się oburzać na to, że ludzie stają się szczęśliwsi? Czy powinniśmy krytycznie odnosić §lę do faktu, że więcej niż jedna osoba skorzystała z czyichś działań? W końcu gapowicz nie prosił o przysługę. Otrzymał ją, ponieważ A sam odnosi korzyść ze swoich działań. Przyjęcie drugiej linii ataku to postulowanie użycia policji do nakładania kar, ponieważ zbyt wiele osób w społeczeństwie jest szczęśliwych. Krótko mówiąc, czy mam być opodatkowany za to, że dobrze utrzymany ogród sąsiada cieszy moje oczy?337 Uderzającym przykładem drugiej linii ataku jest stanowiący podstawę doktryny Henry’ego George’a atak na „niezarobione dochody” uzyskiwane dzięki wzrostowi wartości kapitałowej gruntów przez ich właścicieli. Jak wiemy, w miarę rozwoju go spodarczego realne renty ziemskie będą rosnąć wraz z realnymi stawkami płac, czego rezultatem będzie wzrost realnych warto ści kapitałowych gruntów. Wzrost struktury kapitałowej, podzia łu pracy i liczby ludności czyni grunty dobrem relatywnie rzad szym, sprzyjając wzrostowi ich wartości. Georgiści argumentują, że właściciel ziemski nie jest moralnie odpowiedzialny za ten wzrost, który stanowi skutek niezależnych od niego czynników zewnętrznych, a jednak zgarnia korzyści. Właściciel ziemski jest więc gapowiczem, a jego „niezarobiony dochód” należy się słusz nie „społeczeństwu”. Pomijając problem realności społeczeństwa i tego, czy może „ono” być właścicielem czegokolwiek, mamy tutaj do czynienia z atakiem na zajmowanie pozycji gapowicza. 337 Jeśli moi sąsiedzi wynajmą strażników, przy ofaip zyskuję także ja. Jeśli moi sąsiedzi budują piękne domy lub pielęgnują swoje ogrody, pośrednio dbają o to, bym przyjemniej spędzał czas wolny. Czy daje im to prawo do opodatkowania mnie za owe korzyści, ponieważ nie mogę ich się „zrzec”? (S. R., „Spencer As His Own Critic”).
452
Kłopot z tym argumentem polega na tym, że udowadnia on zbyt wiele. Kto z nas byłby w stanie osiągnąć swój obecny do chód realny, gdyby nie korzyści zew nętrzne, jak ie czerpiemy z działań innych? W szczególności wielkie współczesne zasoby dóbr kapitałowych są spadkiem po naszych przodkach, którzy stworzyli je dzięki swoim oszczędnościom. Bez nich żylibyśmy w prymitywnej dżungli, niezależnie od naszych cech charakteru. Odziedziczony po przodkach kapitał pieniężny to, oczywiście, udziały w tej strukturze kapitałowej. Jesteśm y więc wszyscy ga powiczami jadącym i na koszt przeszłości. Jesteśm y też gapowi czami jadącym i na koszt teraźniejszości, poniew aż korzystamy z inwestycji czynionych przez innych ludzi i z ich wyspecjalizo wanych umiejętności. Z pew nością nasze płace są w zasadniczym stopniu wynikiem dziedzictw a, które czyni nas gapowiczami. W łaściciel ziemski jest w takim samym stopniu gapowiczem osią gającym niezarobione dochody jak m y wszyscy. Czy zatem wszy scy powinniśmy doświadczyć konfiskaty i opodatkow ania za na sze szczęście? I kto otrzyma pozyskane tak środki? Nasi zmarli przodkowie, którzy inwestując kapitał, stali się naszym i dobro czyńcam i?338 \ Ważnym przypadkiem korzyści zewnętrznych są „gospodar cze korzyści zewnętrzne” (ang. external econom ies), które mogą być osiągnięte dzięki inwestycjom w pew nych branżach, lecz nie przekładają się na zysk przedsiębiorcy. Nie m a potrzeby, by przy-
338 Benjamin Tucker sprawiedliwie, choć szorstko, skrytykow ał doktrynę georgistów: f c v „ C o nadaje wartość ziem i?” pyta w ieleb n y H ugh P. Pente cost [georgista]. I odpowiada: „Istnienie populacji ludzkiej społeczeństwa. Renta, c zyli w artość ziem i, m oralnie należy , ; się społeczeństw u”. Co nadaje w artość kazaniom w ielebn ef go Pentecosta? Istnienie populacji ludzkiej —społeczeństw a. A zatem pensja w ielebn ego Pentecosta, c z y też w artość je g o kazań, moralnie należy się społeczeństw u (Tucker, Instead o f a Book, s. 357).
453 woływać szeroką dyskusję w literaturze na temat zakresu takich korzyści, lecz wydają się one znikome. Ponawia się ciągle żąda nie, by rząd dotował inwestycje, które przynoszą takie korzyści „społeczeństwu”. Taki jest argument Pigou na rzecz subsydiowa nia gospodarczych korzyści zewnętrznych. Należy do katego rii też stary i ciągle uznawany argument na rzecz taryf ochron nych dla „raczkujących branż”. Domaganie się państwowych subsydiów dla inwestycji przy noszących gospodarcze korzyści zewnętrzne można uznać za trze cią linią ataku na wolny rynek, według której istnieje potrzeba, by B, potencjalni beneficjami, byli zmuszeni do subsydiowania dobroczyńców A, aby ci ostatni mogli prowadzić działania przy noszące korzyści tym pierwszym; Jest to ulubiona linia argumen tacji ekonomistów na rzecz takich propozycji jak wspierane przez rząd tamy, programy resocjalizacji (finansowane z podatków) czy przymusowe szkolnictwo (podatnicy kiedyś skorzystają z eduka cji innych osób), itd. Ponownie osoby korzystające biorą na sie bie koszt prowadzenia takiej polityki; jednakże tym razem nie są krytykowane za bycie gapowiczami. Teraz są „chronione” przed sytuacją, gdy nie otrzymałyby pewnych korzyści. Ponieważ nie zapłaciłyby za nie, trudno zrozumieć, przed czym tak naprawdę są chronione. Trzecia linia ataku jest zatem podobna do pierw szej w tym, że według jej założeń wolny rynek, z powodu ludz kiego egoizmu, nie wytwarza wystarczająco dużo gospodarczych korzyści zewnętrznych; lecz łączy się z drugą linią ataku w na kładaniu kosztu naprawy sytuacji na dziwnie niechętnych bene ficjentów. Jest oczywiste, że jeśli dochodzi do dotacji, to odbior cy korzyści zewnętrznych nie są już dłużej gapowiczami: są oni po prostu zmuszeni do zakupu korzyści, za które, działając z wol nego wyboru, nie zapłaciliby. Absurdalność trzeciego podejścia można ujawnić, zadając pytanie: Kto korzysta na wdrożeniu zaproponowanych rozwią zań? Dobroczyńca A otrzymuje dotację, to prawda. Lecz często
454 jest wątpliwe, czy rzeczywiście korzysta, gdyż bez dotacji osią gnąłby zysk, inwestując gdzieś indziej. Państwo po prostu skom pensowało mu straty, które by poniósł, i spowodowało, że jego dochody są równe tym, które osiągnąłby dzięki zaangażowaniu się w alternatywny projekt. Dlatego A, jeśli jest firmą, nie odnosi korzyści. Jeśli zaś chodzi o odbiorców korzyści zewnętrznych, to są oni zmuszeni przez państwo do zapłacenia za korzyści, któ rych by nie kupili. Jak więc można powiedzieć, że „korzystają”? Standardową odpowiedzią jest, że odbiorcy korzyści „nie mogliby” jej otrzymać, nawet jeśli chcieliby ją dobrowolnie za kupić. Pierwszy problem, jaki się pojawia, to skąd wyrażający to zdanie krytycy wiedzą, że odbiorcy chcieliby zakupić „korzyść”? Jedynym sposobem poznania skali preferencji jest obserwowa nie jej przejawów w postaci konkretnych wyborów. Ponieważ konkretnym wyborem było niekupienie korzyści, nie ma uzasad nienia dla stwierdzenia, że skala preferencji B była „tak napraw dę” inna niż ujawniona w jego działaniach. v Po drugie, nie ma powodu, by osoby osiągające korzyści zewnętrzne nie mogły ich zakupić. We wszystkich przypadkach wyprodukowana korzyść może zostać sprzedana na rynku i przy nieść dochód zależny od tego, jak bardzo jest ceniona przez kon sumentów. Fakt, że wyprodukowanie pewnej korzyści nie opła całoby się inwestorowi, wskazuje, że konsumenci nie cenią jej tak bardzo jak zastosowań czynników niespecyficznych w alter natywnych liniach produkcji. Ponadto, w możliwych przypadkach, gdy konsumenci nie są zadowoleni z rozmiaru rynkowej produk cji jakiejś korzyści, mają pełną możliwość, by samemu udzielić dotacji inwestorom. Taka dobrowolna dotacja byłaby równoznaczna z zapłaceniem wyższej ceny rynkowej za tę korzyść i pokazała by, że konsumenci są gotowi tę cenę zapłacić. Fakt, że taka dota cja nie ma miejsca, eliminuje wszelkie uzasadnienie wymusze nia jej przez rząd. Zamiast przynosić korzyść opodatkowanym „beneficjentom”, wymuszona dotacja przynosi im stratę, gdyż
455
m ogliby w ydać sw oje pieniądze na dobra i usługi m ające dla nich w y ższą u żyteczn ość339.
339 Jak stwierdza Mises: (...) środki, których potrzebuje rząd, by prowadzić produk cję ze stratą, albo subsydiować niedochodowy proj ekt, muszą być odebrane podatnikom, pomniejszając ich możliwości w zakresie konsumpcji i inwestowania, albo muszą pocho dzić z rynku pożyczkowego. (...) Im więcej wydaje rząd, tym mniej wydaje społeczeństwo. Roboty publiczne (...) opłaca ne są z funduszy zabranych obywatelom. Gdyby rząd nie zainterweniował, obywatele wykorzystaliby je do realizacji projektów stwarzających nadzieję na zysk, które jednakże nie zostaną zrealizowane z powodu rządowej interwencji. Jeśli niezrealizowany projekt przynosiłby zysk, oznaczałoby to, że rzadkie środki produkcji usifialp mttmŚBftmm zgodnie z najpilniejszymi potrzebami konsumentów. Z punktu widze nia konsumentów zaangażowanie tych środków do realizacji nieprzynoszącego zysku projektu jest marnotrawne. Pozba wia ich ono możliwości osiągnięcia wyższego zadowolenia niż osiągane dzięki sponsorowanemu przez rząd projektowi (Mises, H um an A ction, s. 655). Ellis i Fellner, omawiając zagadnienie gospodarczych korzyści zewnętrznych, igno rują podstawowy fakt, że subsydiowanie tych korzyści odbywa się kosztem fundu szy, które mogłyby być wykorzystane inaczej, przynosząc zadowolenie. Ellis i Fellner nie zdają sobie sprawy, że obalenie przez nicłitezy Pigou, że branże, w których koszt przeciętny rośnie w miarę wzrostu liczby konkurentów, wytwa rzają nadmiar produktu, usuwa wszelkie uzasadnienie dla (JbtóPinia branż, w Mm rych koszt przeciętny maleje w miarę wzrostu liczby konkurentów. Howard S. Ellis i Wiliam Fellner, „External Economies and Diseconomies” w: Readings in P rice Theory (Chicago: Blakiston Co. 1952), s. 242-263.