Mojemu bratu, Paulowi Dla Pierre’a-Em In memoriam CZĘŚĆ PIERWSZA Stambuł, listopad 1918 Dom został przeszukany od piwnicy po dach, przeczesano dziesią...
12 downloads
12 Views
2MB Size
Mojemu bratu, Paulowi Dla Pierre’a-Em In memoriam
CZĘŚĆ PIERWSZA
Stambuł, listopad 1918
Dom został przeszukany od piwnicy po dach, przeczesano dziesiątki pomieszczeń, nawet skrzydło przeznaczone wyłącznie dla mężczyzn, nie zapomniano też o ulubionych skrytkach Ahmeta w ogrodzie. Nic z tego – syna Leyli nigdzie nie było. Młoda kobieta podniosła ręce do piersi, jakby się bała, że za moment wyskoczy jej serce. Gęsta krata z cienkich deseczek maskująca okna domu tłumiła blade światło mglistego poranka. Wokół murów chroniących domostwo rozciągało się okupowane miasto, pełne strzelistych minaretów i labiryntów krętych uliczek, po których pospiesznie przemykali ludzie. Stambuł. Tak łatwo było się w nim zgubić nawet za dnia, w pełnym słońcu. Ahmet, synku, gdzie jesteś? Leyla czuła, jak zasycha jej w gardle i ból ściska skronie. Lęk kobiety nie był bezpodstawny. Wiedziała, jak wygląda życie w tym rozgorączkowanym mieście, gdzie raz po raz wybuchały niszczące pożary i występowały trzęsienia ziemi, w mieście, którego nie oszczędzała ani nieprzyjazna przyroda, ani ludzkie okrucieństwo. To miasto, tak inne niż wszystkie, od wieków stanowiło cel różnych zakusów. To właśnie przerażało Leylę szczególnie. Przebiegł ją dreszcz, a stara służąca natychmiast okryła jej ramiona szalem. Naprzeciw stały dwie pobladłe kobiety. Służki, które źle wykonały swoje obowiązki. – Tak nam przykro, Leyla Hanim* – szepnęła błagalnie stara niania Ahmeta, która teraz opiekowała się jego siostrą, małą Perihan, młodszą od niego o dwa lata. Leyla podniosła dłoń, żeby uciąć te lamenty. Potrzebowała chwili na zastanowienie. Ani przez sekundę nie wątpiła, że jej syn wymknął się, żeby obejrzeć okręty wojenne aliantów, które niedawno zakotwiczyły w Bosforze. Cały Stambuł aż wrzał z oburzenia, odkąd wdarli się tu ci niewierni Anglicy, Francuzi, Włosi, a nawet Grecy, co było największym poniżeniem. Ale imperium osmańskie przegrało wojnę. Rozejm z Anglikami został podpisany 30 października. Potrzeba było długich lat, żeby zakończyć ten wielki konflikt, a Turcy walczyli jeszcze dłużej. Leyla od dziecka obserwowała uchodźców zbierających się na dziedzińcach meczetów, całe rodziny wygnane z różnych zakątków upadającego imperium. Miała wrażenie, że jej naród nigdy nie przestanie cierpieć. – Muszę iść go poszukać – postanowiła, wstając. – Pani, Leyla Hanim?! – wykrzyknęła wierna Feride. – On ma tylko siedem lat, a ja jestem jego matką. Ruszyła w stronę łaźni, a służące szybko zwinęły jedwabne narzuty i materac, rozkładane co wieczór na dywanie. Jedna z nich spryskała ciało Leyli chłodną wodą, potem szybko ją umyła i zaplotła włosy. Młoda kobieta przeganiała z głowy pełne
niepokoju myśli. Ahmet był impulsywny – w przeciwieństwie do swojego ojca – ale inteligentny i samodzielny. Wiedziała, że nie będzie rozmawiał z nieznajomymi i że nie pójdzie za nikim obcym. Gdy zaspokoi swoją ciekawość, wróci do domu. Ale czy znajdzie drogę? Stambuł to istny labirynt! Leyla przyszła na świat w tym mieście, ale znała je słabo, rzadko chodziła po jego ulicach i nigdy całkiem sama. Kobiety takie jak ona, wykształcone w domu i wcześnie wydane za mąż, królowały w zamkniętym świecie, otoczonym murami. Życie na zewnątrz pociągało je, a jednocześnie przerażało. Leyla poczuła się bezradna na myśl o synku, który błądził po nieprzyjaznym i nawet jej mało znanym mieście. Poczuła wokół siebie puls stolicy, przeszywanej silnymi wiatrami od Bosforu. Było to miasto rozgorączkowane, kosmopolityczne, zamieszkane przez ludy mówiące wszystkimi językami świata, a w jego dzielnicach na drugim brzegu Złotego Rogu nawet czas był liczony inaczej. Poczuła puls niespokojnego miasta, które wkrótce miało zostać zalane przez tysiące obcych żołnierzy. Zacisnęła usta. Nie ma mowy, żeby zdradziła swoją rozpacz. Ubraną Leylę spowito w chusty z czarnego jedwabiu. Jej spódnica sięgała kostek, peleryna ukrywała włosy i spływała aż do talii. Młoda kobieta po raz pierwszy poczuła, jak jej czarczaf zamienia się w zbroję. – Kto ma pani towarzyszyć, Leyla Hanim? – zaniepokoiła się Feride, która sama była już za stara, by szybko chodzić po mieście. – Jest mi to obojętne. Mogę iść nawet sama. – Sama? – Stara kobieta omal się nie zakrztusiła, jej palce drżały, gdy niezdarnie pomagała swojej pani spinać czarną chustę zakrywającą twarz. – Najważniejsze jest to, żeby znaleźć Ahmeta, prawda? Leyla wybiegła z pokoju, a za nią służące szepczące rady i modlitwy. Musiały zaklinać los, odwrócić uwagę złych duchów, które wślizgnęły się do domu, by opętać młodego panicza. Było wcześnie, mieszkańcy jeszcze spali. Na szczęście! – szepnęła Leyla, pomyślawszy o teściowej, i zaniosła żarliwą prośbę do Boga, by syn odnalazł się, zanim Gülbahar Hanim dowie się o tym nieprzyjemnym zajściu. W pokoju przeznaczonym dla dzieci spała malutka Perihan, leżała na plecach, zaciskając piąstki tuż przy twarzy. Leyla pochyliła się, żeby pogłaskać ją po policzku. Na podłodze pośród skłębionych koców tworzących posłanie Ahmeta dostrzegła jakiś podejrzany kształt, ale była to tylko zmyślnie ułożona poduszka. Chłopiec chciał w ten sposób uśpić czujność otoczenia. Bez trudu wymknął się potem przez bramę konaku, która pozostawała zawsze otwarta ze względu na żebraków przychodzących odpocząć w ogrodzie. – Przestań się mazać! – nakazała młodej dziewczynie, której zadaniem była opieka nad Ahmetem. – Mój syn jest bardzo sprytny. Przechytrzył cię. Gdy go znajdę, każę mu ciebie przeprosić. Odwróciła się na pięcie, pokonała galerię wychodzącą na jeden z wewnętrznych
dziedzińców domu i zbiegła z dębowych schodów. W westybulu zderzyła się z Alim Agą, wysokim etiopskim eunuchem, sługą jej teściowej, który stał dumnie w swoim czarnym płaszczu i w fezie na głowie, przeszywając ją wzrokiem. Opierał się na lasce; miał zabandażowaną kostkę. – Hanim Efendi, dokąd pani tak biegnie? Kazałem woźnicy poszukać małego. Pójdziemy poinformować pana. – Dobrze wiesz, że o świcie wezwano go do pałacu. Nie będzie miał czasu, żeby się tym zająć. Ahmet nie mógł odejść daleko. Leyla mówiła zdecydowanym tonem, ale spuściła chustę, żeby ukryć twarz, bo jej ciemne oczy zdradzały lęk. Ulice nie były bezpieczne. Od wielu miesięcy napływali tu uchodźcy zarówno z Anatolii Wschodniej, jak i z Tracji, z Rosji i z Grecji. Niektóre dzielnice zostały opanowane przez zorganizowane bandy złodziei, sprzedających potem łupy na czarnym rynku. Do rozmówców podeszły młode służące, sunące miękko pantoflami po marmurowej posadzce. Czarne stroje Alego Agi i Leyli były jak dziwne cienie pośród ich barwnych tunik z purpurowego i błękitnego weluru przetykanego złotą nitką. Eunuch stał bez słowa, z cierpką miną, przeklinając w duchu swoją skręconą kostkę i wydarzenia, które wymykały mu się spod kontroli. Należał do starej szkoły seraju, wyznawał narzucane przez nią zasady postępowania i konwenanse, zgodnie z którymi kobieta powinna być chroniona przed światem zewnętrznym. Pojechał za swoją panią, Gülbahar Hanim, gdy sułtan oddał tę czerkieską niewolnicę za żonę pewnemu paszy, i otaczał ją niezmienną czcią od niemal czterdziestu lat. Choć tych dwoje twardą ręką rządziło całym domem, okropne zachodnie zwyczaje coraz mocniej podkopywały ich autorytet, a oni nie mogli nic na to poradzić. Leyla skorzystała z chwili jego wahania, żeby wymknąć się do ogrodu. Smugi mgły osnuwały platany i obrośnięte mchem kamienie starej, bizantyjskiej fontanny. Gdy kobieta przeszła przez bramę, podmuch wiatru przykleił czarczaf do jej ciała. Stojący na wzniesieniach dom górował nad krętymi uliczkami, plątaniną tarasów, kopuł i drewnianych, poczerniałych ze starości domków, pośród których widać było strzeliste sylwetki cyprysów i minaretów. Niedaleko stąd ostatniej wiosny pożar strawił setki domków ciągnących się aż po morze Marmara; zostało z nich tylko pole zgliszczy. Niepokój Leyli wzmagała podniecająca świadomość, że jest całkiem sama. Młoda kobieta uważała, by nie poślizgnąć się na brukowych kamieniach, okrągłych jak otoczaki i lśniących od wilgoci. Była przekonana, że Ahmet poszedł w jakieś znajome miejsce. Tylko w jakie? W uliczce, wzdłuż której ciągnęły się sklepiki, interesy załatwiano na zewnątrz. Klienci skarżyli się na brak cukru, na niesmaczny chleb, który nie był niczym innym, jak tylko mieszanką ciętej słomy i podłej mąki. Ciągle brakowało bulguru. Kiedy powrócą dostawy żywności godne swojej nazwy? Na niewielkim placyku w pobliżu
fontanny zawzięcie dyskutowało kilka kobiet w chustach. Leyla zapytała, czy nie widziały Ahmeta, syna Selima Beja. Upomniały ją surowo, zdziwione, jak dziecko mogło wymknąć się z domu. Czy nie wie, że ludzie spodziewają się najgorszego? Niektórzy twierdzą, że Afrykanie z francuskich oddziałów nadziewają dzieci na dzidy, a potem zjadają. Od kilku dni po dzielnicy krążyły najbardziej niedorzeczne wierzenia i przesądy. Na wieść o tym, że chrześcijanie przywieźli ze sobą dzwony, bo chcą przejąć Hagię Sofię, wokół budowli, od kilku wieków pełniącej funkcję meczetu, zebrał się spanikowany tłum. Leyla, uciekając przed krytycznymi uwagami kobiet, pocieszała się myślą, że nikt nie rozpoznał jej zasłoniętej ciemną chustą twarzy. Myliła się. Wprawne oko potrafiło odgadnąć status nieznajomej po jakości trzewików czy draperii szerokiej, czarnej satynowej chusty. Zresztą te kobiety często przychodziły do domu Selima Beja, gdzie nieraz już spotkały piękną Leylę Hanim. Muzułmańskie społeczeństwo należało do najbardziej demokratycznych. Wszyscy mężczyźni uznawani byli za synów Boga i za sługi sułtana. Tutaj pasza i żebrak rozmawiali ze sobą jak równy z równym, bez uniżenia i bez służalczości. Najbiedniejsze kobiety uczestniczyły w uroczystościach religijnych, ślubach czy ceremoniach obrzezania w udekorowanych wnętrzach najwspanialszych rezydencji. Ale choć biedni i bogaci żyli ze sobą w harmonii, naturalny wzajemny szacunek sprawiał, że każdy znał swoje miejsce. Na skrzyżowaniu Leyla zawahała się przez chwilę i omal nie wpadła pod powóz zaprzężony w woły. Woziwody i wędrowni handlarze potrząsali dzwonkami i torowali sobie drogę wśród tłumu, a tragarze w haftowanych strojach, uginający się pod ciężarem dużych skrzyń, pokrzykiwali ochryple, żeby przechodnie ich przepuścili. Leyla poczuła, jak od tego gwaru kręci jej się w głowie. W przeciwieństwie do niej każdy szedł w określonym kierunku. Zwykle gdy opuszczała dom, jechała powozem z przyjaciółkami lub rodziną i nie musiała podejmować żadnych decyzji. Dziś próbowała znaleźć hammam, w którym teściowa spędzała często całe dnie i do którego dawniej zabierała Ahmeta. Jej syn zawsze miło wspominał te wędrówki z babcią. Jednak, gdy tam dotarła, okazało się, że nikt nie widział chłopca. Pomyślała wówczas o spacerach, które jej syn odbywał z ojcem. W pogodne dni Selim lubił chodzić brzegiem morza Marmara i wzdłuż bizantyjskich murów. Czasem wstępował do kawiarni, żeby wypalić nargile. Ahmet czekał grzecznie, podczas gdy ojciec omawiał ze znajomymi sprawy tego świata. Chłopiec był bardzo dumny z tego, że zachowuje się jak mężczyzna. Tuż obok znajdowała się cukiernia; Leyla często prosiła Selima, by jednak nie przekarmiał synka słodyczami. Gdy zagadnęła dozorcę hammamu, mężczyzna wskazał jej miejsce, które mogłoby być tym, czego szukała. Wiatr rozwiał poranną mgłę i odsłonił połacie błękitnego nieba. Młoda kobieta oddaliła się zdecydowanym krokiem, skręciła w prawo i jeszcze raz w prawo,
schodząc ze wzgórza. Z powodu chusty nie widziała zbyt wiele. Wykręcała sobie kostki na niestarannie wybrukowanych uliczkach, usianych dziurami i rozpadlinami. Z trudem łapała oddech, miała wrażenie, że się dusi. Bardzo szybko spostrzegła, że, niestety, zabłądziła. Znów się zawahała, zawróciła. Drewniane domki o ścianach przeżartych przez korniki tłoczyły się pod wystającymi daszkami. Na osłoniętych kratami balkonach kryły się kobiety obserwujące bacznie tę zabłąkaną nieznajomą. Nagle nie wiadomo skąd zjawił się żebrak i ruchem nieznoszącym sprzeciwu wyciągnął w kierunki Leyli brudną dłoń. Kobieta z bijącym sercem dała mu monetę. Poczuła, jak ogarnia ją zniechęcenie. Wytrwałość nie była mocną stroną Leyli. Nie brakowało jej odwagi ani zimnej krwi, ale miała pewną skłonność do nonszalancji. Ależ ze mnie idiotka! – pomyślała. Nigdy nie powinna rozpoczynać takiej przygody! Przecież nie potrafiła sama odnaleźć Ahmeta. Należało posłuchać Alego Agi i zaczekać w domu. Uważała, że instynkt macierzyński wskaże jej drogę, że nogi naprowadzą ją na ślad syna, który nagle, w cudowny sposób, zjawi się przed nią. Ale w tym labiryncie mogła dotrzeć jedynie do stosu cuchnących śmieci i żółtego psa, który leżał zwinięty w kłębek na ganku i patrzył na nią, warcząc. Potknęła się na nierównych schodkach i otarła sobie dłoń, próbując przytrzymać się kamiennego murka. I nagle – co się często zdarzało w tym kapryśnym mieście – pomiędzy domami pojawił się prześwit i odsłonił widok na rozległy Bosfor i brzeg Azji. Zaskoczona Leyla dostrzegła, że morze zniknęło pod zwartą masą okrętów wojennych o długich, szarych kadłubach, których lufy wycelowane były w domy. Nieruchome i nieprzejednane, blokowały drogę parostatkom i łodziom pływającym od brzegu do brzegu Bosforu. Rozdrażniona Leyla odrzuciła chustę do tyłu. I wtedy zobaczyła, że nie śni: w mieście zacumowało około pięćdziesięciu okrętów, ich bandery łopotały na wietrze. U stóp schodków zebrał się niewielki tłumek. Leyla przepchała się łokciami do pierwszego rzędu. Gapie byli milczący, przygnębieni. Nad ich głowami skrzeczały mewy. Stojący po jej prawej stronie starzec w wytartej stambouline, przybity, obserwował okręty na Bosforze. – Aż do dziś miasto skapitulowało tylko dwa razy w ciągu całej swojej historii – oświadczył głucho. – W tysiąc dwieście czwartym roku, gdy krzyżowcy zrównali Bizancjum z ziemią, i w tysiąc czterysta pięćdziesiątym trzecim, kiedy Mehmed Zdobywca najechał Konstantynopol. A teraz spójrzcie tylko! Hańba i nieszczęście znów spadają na nas i nasze dzieci... Ludzie instynktownie przylgnęli do siebie, ramię do ramienia, żeby dodać sobie wzajemnie otuchy. Na ich twarzach malowały się smutek i przygnębienie. – Podobno greckie flagi łopoczą nad Perą – szepnęła zakwefiona kobieta. – Jeśli im na to pozwolimy, ci przeklęci Grecy będą tańczyć na naszych grobach! – uniósł się jakiś młody chłopak.
Leyla przywykła do widoku statków i żaglowców pływających po Bosforze, cieśninie, którą musiały pokonać, by dotrzeć do Morza Czarnego. Latem oglądała je z tarasu swojego yali: sunęły spokojne i majestatyczne, tak wyraźne, iż wydawało się, że wystarczy wyciągnąć rękę, by je musnąć. Jednak dziś ta masa najeżona działami, które w każdej chwili mogły zacząć pluć ogniem i doprowadzić do rozlewu krwi, budziła jej przerażenie. – Oni nas nienawidzą – lamentowała zakwefiona kobieta. – Będą nam zadawać wszelkie możliwe cierpienia. I nie ma nikogo, kto stanąłby w naszej obronie. – Ależ jest przecież Jego Wysokość! – obruszył się mężczyzna w zielonym turbanie, nauczyciel Koranu z pobliskiego meczetu. – A cóż on może zrobić? Ma związane ręce – upierał się nastolatek. – Nie uda nam się nic załatwić, to pewne. – Przepraszam, czy nie widzieliście może małego chłopca, całkiem samego? – zapytała głośno Leyla. – Mój syn zniknął dziś rano. Myślę, że on też chciał zobaczyć flotę. Jest taki duży – pokazała dłonią – ma ciemne włosy i jasne oczy. Odwrócił się do niej starzec w długim płaszczu. Miał błękitne oczy Turków, których krew od wieków mieszała się z krwią ludów Kaukazu. Wyglądał, jakby współczuł zaniepokojonej młodej matce. – Czy ma w zwyczaju tu przychodzić? – zainteresował się. – Nie wiem... Czasem tylko towarzyszy swojemu ojcu podczas wizyt w kawiarni, która być może jest właśnie tą tutaj, obok cukierni. Ale nie jestem pewna... Leyla poczuła się nagle całkiem bezradna i bliska łez. – Ależ pani krwawi! – zawołał mężczyzna na widok jej obtartej ręki. Nakazał jej usiąść na jednym z kawiarnianych taboretów ustawionych wzdłuż ściany i poprosił właściciela, by przyniósł wodę i mydło. Bardzo delikatnie sam oczyścił rankę. – Mam pomysł, jak znaleźć pani syna – powiedział w końcu, sprawdziwszy, czy skaleczenie nie krwawi. Zgodziła się pójść z nim, zdziwiona, że tak swobodnie rozmawia z nieznajomym. Spuściła chustę na twarz, tak żeby nikogo nie szokować, chociaż rewolucja młodoturków i kolejne wojny przez ostatnie dziesięciolecie rozluźniły surowe zasady określające zachowanie kobiet. Przeszli przez zniszczony cmentarz. U stóp cyprysów ciągnęły się marmurowe groby; ozdobione turbanami z łuszczącą się farbą, poddawały się upływowi czasu. Bujna roślinność zawładnęła tym miejscem. Cmentarze były częścią życia codziennego mieszkańców Stambułu, bogatych i biednych. Odwiedzano je całymi rodzinami albo w towarzystwie przyjaciół, aby dotrzymać towarzystwa zmarłym, organizować pikniki, spacerować, a dzieci czuły się tu jak u siebie. Nieznajomy wskazał Leyli drzewo w głębi parku – stuletni platan tuż przy balustradzie górującej
nad Bosforem. Zawołał dwóch chłopców siedzących na gałęzi i zapytał, czy nie widzieli małego Ahmeta. Skrzacie twarzyczki umazane kurzem pochyliły się tuż nad nim. Niestety, dzieci nie widziały nikogo. Starzec rzucił im monetę, którą jeden z chłopców złapał w powietrzu. Twarze dzieci rozjaśniły się w uśmiechach. – Gdy byłem mały, też przychodziłem tu, żeby liczyć statki – powiedział starzec, starając się usprawiedliwić tę nieudaną próbę. – Proszę się nie martwić, mały Ahmet uczy się życia, a życia nie wolno się bać. I po raz ostatni spojrzał na smutną paradę zwycięzców. – Może pani być pewna, że i to minie – oświadczył. Leyla, nadal pełna lęku, miała do siebie pretensję o tę nikłą nadzieję, jaką wzbudziła w niej ta jałowa wyprawa. Pozostało jej już tylko jedno – wrócić do domu i zaalarmować Selima, który na pewno będzie wściekły. Zadrżała. Jej mąż miał spokojny charakter, ale czasem zdarzały mu się napady zimnego gniewu, które budziły w Leyli największy strach.
* Słowa napisane kursywą zostały objaśnione na końcu książki.
Na dziedzińcu honorowym pałacu Yildiz, zastawionym samochodami i kolasami, rozlegały się poirytowane głosy wydające sprzeczne rozkazy, które tylko wzmagały panujące wokół zamieszanie. Sułtański personel, zazwyczaj nieporuszony, tym razem czuł się wyraźnie podekscytowany, co Selim Bej uznał za zachowanie niestosowne. Młoda sekretarka sułtana była w złym humorze. Panująca na dworze atmosfera lęku i podejrzliwości źle wpływała na jej nerwy. Minęły zaledwie cztery miesiące, odkąd książę Vahdettin przejął tron po swoim bracie, stając się sułtanem Mehmedem VI, lecz perspektywy, jakie się przed nim rysowały, nie wydawały się radosne. Koniec panowania, akurat na mnie padło – pomyślał Selim z pewną goryczą. Choć sprawiał wrażenie zdystansowanego, jego ambicje wzrosły w ostatnich latach, dodając jego życiu blasku, czego dawniej tak mu brakowało. Książę, któremu służył od trzech lat, nareszcie wstępował na tron, a teraz to wszystko, niestety, wymykało mu się z rąk. Selim został wezwany o świcie przez doradcę, by podsumować obecną sytuację, jeszcze bardziej katastrofalną, niż przewidywano. Mężczyźni rozmawiali w salonie, którego ściany obłożone były złoto-białą boazerią, a jego wątpliwą ozdobę stanowiły nieświeże draperie i zakurzona porcelana. Jesienna wilgoć już przenikała przez mury. Brakowało węgla, a zapowiadała się ciężka zima. Lokaje w liberiach przynieśli im kawę i poczęstowali papierosami. Selim stał odwrócony plecami do okna. Wolał nie psuć sobie i tak już nie najlepszego humoru i nie patrzeć na Bosfor, zastawiony angielskimi pancernikami z lufami wycelowanymi w sułtański pałac. Okoliczności trudne, poniżenie absolutne: bezwarunkowa kapitulacja rzucała na kolana imperium, które traciło swoje terytoria niczym energię życiową po okrutnej klęsce pod Sarikamis na początku wojny. Zwykli ludzie wyglądali na przybitych, ale w środowisku związanym z władzą każdy myślał tylko o jednym: jak uratować własną skórę. Jego Wysokość zastanawiał się też, jak utrzymać tron, co wcale nie wydawało się oczywiste w tygodniu, w którym abdykacje cesarzy Niemiec i Austrii były niczym pierwsze upadające kostki w upiornej grze w domino. Selim musiał się zmierzyć z lawiną złych wiadomości. Zwycięzcy dzielili między sobą Stambuł. Włosi stacjonowali w Üsküdar, na brzegu azjatyckim, Anglicy w europejskich dzielnicach Pera i Galata, a Francuzi w starym Stambule. Grecy osiedli w dzielnicy Fanarion, gdzie panowała atmosfera szczerej radości, odkąd ich krążownik Averof zacumował w pobliżu pałacu Dolmabahçe. Ale najgorsze miało dopiero nadejść: żeby zakwaterować alianckich żołnierzy i urzędników w mieście, w którym roiło się od uchodźców, wyniszczonym przez pożary, miała nastąpić rekwizycja prywatnych domów. Dowiedziawszy się, że jego rezydencja zostanie oddana do dyspozycji francuskiego oficera, Selim zbladł. Natychmiast pomyślał
o swojej matce. Wątpił, żeby z własnej woli ugięła się przed rozkazami okupantów. Wyszedł na ulicę i zawołał fiakra. Niósł poufne dokumenty do przekazania generałowi Mustafie Kemalowi, który właśnie wrócił z Aleppo. Z westchnieniem opadł na miękkie siedzenie, zdjął fez i przeczesał włosy ręką. Dzień zaczął się źle i to raczej się nie zmieni. Gondola kołysała się między kołami, a Selim poczuł się jak łupinka orzecha niesiona przez fale. Po obu stronach ulicy przesuwały się domostwa wezyrów, wzniesione w ubiegłym wieku na zadrzewionym wzgórzu w pobliżu nowych sułtańskich pałaców, po tym, jak władca zrezygnował z mieszkania w Topkapi na rzecz bardziej nowoczesnego komfortu. Bramy i kraty były pozamykane. Najwyraźniej ich właściciele grali na zwłokę. Trzydziestopięcioletni Selim uważał, że nie jest dobrze, iż musi myśleć o swojej przyszłości i o przyszłości swojego kraju. Obywatel imperium osmańskiego nie powinien martwić się o jutro. Wie, że znajduje się w stanowczych, lecz miłościwych rękach Boga, który poprowadzi go pomiędzy przeszkodami na drodze efemerycznego życia. Mieszkańcy Zachodu niesłusznie pogardzali tym, co uważali za poddawanie się woli Bożej, choć tak naprawdę chodziło o zbawienne oderwanie się od ziemskich przymusów. Zdarzało się jednak Selimowi, że budził się w nocy zdjęty poczuciem, iż to wszystko nie ma żadnego sensu. Schodził wtedy do ogrodu i spacerował po nim boso, jak gdyby chciał lepiej połączyć się z ziemią. Służył w pułku, w którym niczym się nie wyróżniał, nie będąc żołnierzem ani pod względem temperamentu, ani ambicji, i musiał przyznać z pewnym rozdrażnieniem, że nie odznacza się też większą odwagą. Gdyby jego ojciec jeszcze żył, na pewno by go zbeształ. Ów pasza umarł jako generalny gubernator prowincji Aydin. Zaszczytne funkcje pełnione w imperium przyniosły mu pieniądze i sławę. Ponieważ przekazywanie dóbr nie należało do kultury ich narodu, Selim nie zyskał w związku z tym niczego, może poza kompleksem niższości, który odczuwał w momentach takich jak ten, gdy był całkiem bezradny. Powóz utknął w gigantycznym korku na Grande-Rue w dzielnicy Pera. Tylko tramwaj sunął majestatycznie, podzwaniając. Z obawy, żeby się nie spóźnić, Selim wysiadł na środku ulicy, między automobilami i wojskowymi ciężarówkami, i ruszył w dalszą drogę pieszo. Zwykle podobała mu się witalność europejskiej dzielnicy, która przypominała mu studenckie lata w Paryżu, ale tego dnia poczuł, że coś mu przeszkadza. Wśród mężczyzn w miękkich filcowych kapeluszach i dam w dopasowanych kostiumach odsłaniających kostki niewielu było ludzi w strojach orientalnych. Czerwony fez stanowił rzadki widok. Rozpierzchł się nawet tłumek wędrownych sprzedawców, pchających zwykle wózki ozdobione talizmanami. Pod murami przemykało się kilku Niemców. Dostali miesiąc na opuszczenie miasta. W oknach dużych, kamiennych budynków wisiały angielskie i francuskie flagi.
Wystawy kramów zdobiły biało-niebieskie draperie. Z braku flagi jeden ze sklepikarzy wywiesił na wystawie suknię w greckich barwach narodowych. Była to dzielnica ambasad, eleganckich restauracji, jak również zagranicznych banków, dbających o rachunki imperium, które samo nie było w stanie kontrolować własnych finansów. Krwiopijcy – oburzał się dawniej jego ojciec, mówiąc o zagranicznych urzędnikach osmańskiego Długu Publicznego. Sam unikał tych miejsc jak zarazy. Nastoletni Selim ukrywał przed nim, że gra w karty pod lamperiami imponującego gmachu Büyük Kulüp na zaproszenie azjatyckich przyjaciół albo włóczy się po kabaretach pobliskiej Galaty. Jednak dziś zafrapował go kontrast pomiędzy tą ekscytacją a smutnym milczeniem Stambułu. Muzułmańskie rodziny wieczorami skrywały się w domach. Ciemne uliczki stawały się niebezpieczne, a w ostatnim wołaniu muezina na modlitwę brzmiała nutka rozpaczy. Europejska Pera, wybudowana na wzniesieniu z dominującą starą wieżą genueńską, rozbłyskiwała światłami i patrzyła z góry na swoją rywalkę, obojętna na wątłe minarety i majestatyczne kopuły, drewniane domki, dla których groźna była nawet jedna iskra, na tajemnicze ogrody, fontanny i wodotryski, na pachnące targi i cienie cmentarzy. Antagonizmy pomiędzy różnymi mieszkańcami Stambułu datowały się nie od wczoraj. Wzajemne urazy trwały już od wielu wieków. To zagadkowe miasto, zakorzenione w Europie, przez ponad tysiąc lat ucieleśniało nadzieje chrześcijańskiego imperium, ale sercem i duchem było orientalne, a bliskość Azji zawsze stanowiła źródło nieodpartej fascynacji. Stambuł cechowała wielonarodowość. Zawsze brakowało tu miejsca dla rozsądku, wygrywały namiętność i przesada. Selim wyszedł z jednej z uliczek i zatrzymał się przed pięknym gmachem Pera Palace, zbudowanym z białego kamienia. Przyjęto go tam mniej uprzejmie niż zwykle. Drogę zagrodził mu z miną pełną wyższości żołnierz w mundurze barwy khaki. Selim nie zdziwił się, że angielskie dowództwo przywłaszczyło sobie ten charakterystyczny hotel, który górował nad Złotym Rogiem, i urządziło tam swoją prowizoryczną kwaterę główną. Brytyjczycy mieli wyostrzony zmysł komfortu. Mężczyzna stłumił odruch zniecierpliwienia i wyjaśnił, że jest sekretarzem jego cesarskiej mości i że go oczekują. Mustafa Kemal siedział w zacisznym salonie, ozdobionym obrazami młodych mistrzów orientalistów, jedwabnymi tapetami i perskimi dywanami. Bohater Gallipoli, jedyny dowódca armii osmańskiej, któremu nie można było przypisać żadnej klęski, rozmawiał z zachodnim dziennikarzem, ubranym w kraciastą marynarkę. Selim pozostał w drzwiach, trzymając w ręku przesyłkę z cesarską pieczęcią. A może jeszcze mam stanąć na baczność? – pomyślał rozdrażniony. Każda minuta wydawała się mu wiecznością. Umierał z pragnienia i zastanawiał się, czy
byłoby źle widziane, gdyby na kilka chwil wymknął się do baru. – Selimie Beju, miło pana widzieć. Mam nadzieję, iż nie ma mi pan za złe, że kazałem panu czekać. Mustafa Kemal miał przenikliwe spojrzenie i kpiący wyraz twarzy. Choć honorowy adiutant sułtana był od Selima niższy o głowę, emanował niezwykłą siłą i witalnością. – Nie chcę panu przeszkadzać, Ekscelencjo. Chciałem tylko przekazać dokumenty od Jego Wysokości. Czeka na pana po modlitwie, zgodnie z umową. Oficer wsunął kopertę do kieszeni, po czym poprosił Selima, by usiadł. Nie śmiał odmówić. Mustafa Kemal był stałym bywalcem tego hotelu, ale Selim zastanawiał się, jak może znosić obecność wrogich oficerów, a wręcz swobodnie czuć się w ich towarzystwie. Lecz czy ten Macedończyk z Salonik, syn skromnego osmańskiego urzędnika, później handlarza drewnem, gdziekolwiek czuł się nie u siebie? Karierowicz pełen pychy – zirytował się Selim, niezbyt dobrze wspominający ich pierwsze spotkanie, które miało miejsce podczas podróży następcy tronu do Berlina. Już wówczas dawał o sobie znać trudny charakter tego oficera. Mówi się, że Turcy są na bakier z dyscypliną, ale on był wyjątkowo butny. Nie wahał się mówić tego, co myśli ani księciu Vahdettinowi, ani pruskim marszałkom, twierdząc, że nie mają oni żadnych szans na wygranie wojny, a ich obietnice są tylko mydleniem oczu. Selima zaskoczyła zuchwałość tego mężczyzny, niewiele starszego niż on sam. Nawet dowództwo armii dziwiło się, że ktoś tak młody wygrywa najtrudniejsze bitwy. W kręgach wtajemniczonych mówiono o niemal mistycznym związku, łączącym Mustafę Kemala i jego żołnierzy. O jego niezwykłej odwadze. O wytrwałości, tym bardziej godnej podziwu, że cierpiał na nawracające schorzenia nerek. Jasne, zaczesane do tyłu włosy odsłaniały kanciastą twarz o regularnych rysach, wysokich kościach policzkowych, prostym nosie i wydatnej żuchwie. Ale największy respekt budziły jego oczy: kocie, barwy lodowatego błękitu. Mustafa Kemal poczęstował Selima papierosem, a kelner przyniósł im oliwki oraz raki. Dowódca był znany z tego, że nie odmawia sobie małych przyjemności. – Zatem miał pan rację, generale. Niemcy nie wygrali wojny. – Powtarzałem to od tysiąc dziewięćset czternastego roku – odpowiedział, krzywiąc się z goryczą, jak gdyby dokonywał przeglądu porażek imperium. – Podpisaliśmy akt kapitulacji, bo armia nie była w stanie dłużej walczyć. Mogliśmy przegrać wszystko. Ale serce tureckiej ojczyzny nadal jest w naszych rękach. To najważniejsze. – I zawdzięczamy to panu, Ekscelencjo – powiedział Selim uniżonym tonem. – Bohatersko bronił pan pozycji frontu za Aleppo, walcząc z natarciem Arabów i Anglików. – I nie cofnąłbym się choćby o jedną, dodatkową piędź ziemi! Tu już nie chodziło
o obronę nieodwołalnie straconych ziem arabskich, lecz o naturalne granice naszej nation. Mówił donośnym głosem oratora. „Cesarska” maniera, z jaką po francusku wypowiedział słowo nation, naród, nie umknęła uwagi Selima. Była to kość niezgody pomiędzy takimi osobistościami jak Mustafa Kemal a niektórymi ludźmi z bliskich kręgów sułtana. Koncepcja równie nowa, co abstrakcyjna. W języku tureckim nie istniało słowo, którym można by ją nazwać. A mężczyźni tacy jak on chętnie nadawali znaczenie wszystkiemu, co go jeszcze nie miało. – Teraz musimy tylko porozumieć się z Anglikami, w oczekiwaniu na traktat pokojowy – podjął rozmowę Selim, fałszywie uradowanym tonem. – Na szczęście to porządni ludzie. Udowodnili nam to w trudnych sytuacjach w ciągu wielu stuleci. – Czyżby? – zapytał ironicznie Mustafa Kemal. – Niestety, mają niemiły zwyczaj niszczenia naszych okrętów wojennych, a admirał Calthorpe już nie dotrzymał słowa, ponieważ są tu, w murach naszego miasta. Myli się pan, mój drogi, Anglia ma cele, które nie są naszymi celami. Musi chronić drogę do Indii, kontrolować rynek ropy naftowej i utworzyć z kalifatu terytorium powiernicze. To jedyny sposób, by kontrolować Egipt i ludność muzułmańską jej kolonii. Kapitulacja, do której doszło w ciągu kilku godzin, otwiera drogę wszelkiego rodzaju inwazjom. Można zostawić w rękach obcych tylko niewiele znaczące terytoria, ale w przeciwieństwie do tego, co uważa Jego Wysokość i jego niekompetentni doradcy, uległość nie wróży niczego dobrego. Jego usta zacisnęły się w surową linię. Selimowi nie podobał się obcesowy sposób, w jaki mówił o władcy, ale wiedział, że wiąże się to z ich sporem. W lipcu Mustafa Kemal poprosił o stanowisko dowódcy sztabu generalnego, a następnie ministra wojny. Mehmed VI, który nieufnie traktował tego niepokornego oficera, nie wyraził na to zgody. Generał nie potrafił ukryć swojej frustracji. – Padyszach myśli skrycie o tym, by rzucić się w ramiona aliantów – ciągnął Mustafa Kemal. – To błąd. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby przemówić mu do rozsądku. – A czego pan naprawdę oczekuje? – uniósł się Selim. – Jego Wysokość jest świadom niebezpieczeństwa, które zagraża imperium. Chce jak najlepiej dla swoich poddanych, nawet tych żyjących w najdalszych zakątkach kraju. Nic nie wskazuje na to, by było tak i w pańskim przypadku. Mustafa Kemal wbił w niego twarde, kpiące spojrzenie. – Ależ imperium jest już martwe, mój drogi. Martwe i pogrzebane. Nie zauważył pan tego? Selim poczuł, jak przeszywa go dreszcz. W swoim życiu starał się dążyć do zachowania równowagi. Opierał się na dwóch bezpiecznych filarach: wierze w jedynego Boga i w „zawsze triumfującą” osobę sułtana kalifa. Myśl, że ktoś może
podnieść rękę na jednego czy na drugiego, wydawała mu się godna pogardy. Mustafa Kemal rozsiadł się wygodniej w fotelu i założył nogę na nogę. Przewidując rozmowy z parlamentarzystami, ubrał się po cywilnemu; nosił garnitur w europejskim stylu, ze stójką, i gustownie zawiązany krawat, tymczasem Selim miał na sobie zapięty pod szyję turecki surdut, proste spodnie i fez ozdobiony złotym pomponem. Młody sekretarz poczuł się nagle żałosny i nie na miejscu. – Należy wrócić do korzeni – nalegał oficer. – Kocham swój kraj, Selimie Beju, niech pan w to nie wątpi ani przez sekundę. Kocham jego ludzi i kocham jego ziemię. Jeśli chcemy, by Turcja żyła, powinniśmy skupić się na naturalnych granicach i na tym, co stanowi jej istotę. To kwestia przetrwania – mówił żarliwie. – Ja nie pozwolę umrzeć mojej ojczyźnie. Dawniej wygnano by go na kraniec imperium albo ucięto mu głowę – pomyślał zażenowany Selim. – Dokąd doprowadzi go ten przerost ambicji? Selim, który nawykł do skrywanych intencji dworzan, do kwiecistego stylu służącego woalowaniu swoich prawdziwych myśli, jednym słowem: do praktykowania sztuki kłamstwa, był zaskoczony taką szczerością. Determinacja Mustafy Kemala była imponująca. Ten mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało, że wydawał się nieprzejednany. Selim rozumiał teraz lepiej podejrzliwość padyszacha i jego skrytą obawę, że Mustafa Kemal stanie na czele zbuntowanych żołnierzy. Nie zdarzyłoby się to po raz pierwszy. Armia od zawsze opowiadała się za postępem i rewolucją. Oficerowie czytali teksty Woltera i inspirowali się epoką Oświecenia. Co stało generałowi na przeszkodzie, by spróbować jeszcze raz? Mustafa Kemal odłożył papierosa na znak, że ich rozmowa dobiega końca. Zanim wstał, spojrzał na Selima z zimnym uśmiechem. – Dla mnie ta kapitulacja nie jest końcem – powiedział, wyciągając rękę. – Jest początkiem. Trudno było stwierdzić, czy to obietnica, czy groźba.
W ogrodzie parowała wilgoć, uwalniając woń ziemi i roślinności. Kot wylegiwał się na słońcu, na brzegu studni. Gdy tylko Leyla podeszła do drzwi haremlika, podbiegły do niej młode służące wyczekujące jej powrotu. Feride podeszła znacznie wolniej, poprawiając chustę na włosach. Z ich niepewnych min Leyla odgadła, że jej syn jeszcze się nie zjawił. – Jest pani proszona, Leylo Hanim – szepnęła Feride, zdejmując jej czarczaf. Nie zdziwiło to Leyli. To raczej nieprawdopodobne, by jej teściowej umknęło cokolwiek, co działo się w domu. Gdy służąca otrzepywała z kurzu jej suknię, zauważyła, że w niewielkim salonie przeznaczonym dla gości znajduje się kilka tobołków z kolorowego jedwabiu, w których zawinięte były bagaże pań przybyłych z wizytą. W tureckim domu nigdy dość przyjaciółek i krewnych w podróży, przybywających bez zapowiedzi i zatrzymujących się na czas nieokreślony. Wyglądam pewnie jak wariatka – pomyślała, przygładzając niesforny kosmyk. Najchętniej wrzeszczałaby z niepokoju i bezradności, ale wzięła się w garść i poprosiła Feride, żeby przyprowadziła jej córkę. Z salonu dobiegały ożywione głosy. Leyla ruszyła tam niechętnie i z pewną obawą. – Nareszcie jesteś! – krzyknęła Gülbahar Hanim, siedząca ze skrzyżowanymi nogami na sofie w alkowie, otoczona przyjaciółkami, które na widok Leyli odłożyły gazety i robótki ręczne. Teściowa podniosła się lekko i ruszyła w stronę synowej. Dół jej czerwonej, welurowej sukni, haftowanej w kwiaty i spiętej złotym paskiem, omiatał podłogę. Chusta z przejrzystego muślinu zdobiła włosy kobiety, a kolczyki wirowały przy każdym kroku. Leyla ukłoniła się z szacunkiem, ucałowała jej rękę i podniosła ją do czoła. – Śmiertelnie się niepokoiłam! – kontynuowała swoją przemowę Gülbahar Hanim. – Zabraniam ci narażać mnie na takie zdenerwowanie! Wyszłaś sama, nic mi nie mówiąc. Odnalazłaś przynajmniej małego? Leyla w milczeniu spuściła wzrok. – Niech Bóg Miłościwy przyjdzie nam z pomocą! Trzeba przeczesać całe miasto. Niech Ali Aga poinformuje mojego syna, natychmiast! To niedorzeczne. Cóż temu Ahmetowi strzeliło do głowy? – Przez ostatnie nieszczęścia dzieci ciągle mają koszmary – lamentowała jedna z jej przyjaciółek. – Może chłopiec się czegoś przestraszył? – Nigdy w życiu! – oburzyła się Gülbahar Hanim. – Mój wnuk niczego się nie boi. Kilka żałosnych okrętów by go nie przeraziło. Siedząc w kucki na poduszkach, według pierwszeństwa obowiązującego w ich
przyjaźni, kobiety nie przestawały rozmawiać o zniknięciu Ahmeta i spoglądały na Leylę z politowaniem. Młoda matka milczała z szacunku dla teściowej, u której mieszkała i której silnego charakteru nie przestała się obawiać. Gdy w wieku szesnastu lat opuściła rodziców, by poślubić nieznajomego młodego mężczyznę, Leyla czuła przerażenie na myśl o tej kapryśnej postaci. Kobieta królowała w swoim salonie, znanym ze wspaniałych różowo-purpurowych kobierców z Buchary i kolekcji wazonów z chińskiego celadonu, gdzie starała się zachować zwyczaje i splendory seraju, w którym spędziła dzieciństwo, i odrzucała wszelką nowoczesność, na dobre wdzierającą się w życie zamożnych rodzin. Pomimo finansowej zapaści kraju osobisty majątek teściowej pozostawał bardzo duży dzięki szczodrości sułtana Abdülhamida II, który zapewnił jej porządne wiano, gdy oddawał ją ojcu Selima, a ten ostatni zgodnie z muzułmańską etykietą zniósł jej status niewolnicy, zanim ją poślubił. Początkowo Leyla miała kłopot z dostosowaniem się do wymogów tradycyjnego życia i do niezaprzeczalnej władzy teściowej, ponieważ sama pochodziła ze światłej rodziny, ale Selim dał jej do zrozumienia, że jako jego małżonka musi się poddać obowiązującym w domu zasadom. Leyla musiała czekać do bolesnego porodu i narodzin Ahmeta, żeby poznać łagodniejszą stronę charakteru teściowej. Maszrabijje cięły blask słońca na mozaikę niewielkich, jaśniejących rombów. W salonie o suficie malowanym w delikatne kwiatowe wzory panowała ponura atmosfera. Kobiety, ponieważ nie mogły uczestniczyć w poszukiwaniach, czuły się bezużyteczne. Bezustannie omawiały wyrzeczenia, na jakie musiały zdobywać się przez lata wojny, narzekały na szczury na ulicach, niedostatek materiałów na ubrania, przykre przerwy w dostawach bieżącej wody i brak drewna na opał, a przecież zbliżała się zima. Wszystkie miały na sobie aksamitne, bogato haftowane entari z koronkowymi kołnierzami albo bolerka i spodnie spięte srebrną klamrą, jak gdyby gardziły najnowszą modą, wychwalaną przez kobiece magazyny, które zresztą skwapliwie przeglądały. Słodycze na pewno ukoiłyby ich nerwy, jednak cukier stał się towarem luksusowym. Nawet dobra kawa była nie do dostania, musiały zadowalać się niesmaczną podróbką z jęczmienia i ciecierzycy. Na pocieszenie kobiety paliły cienkie papierosy skręcane z czystego tytoniu i wieszały psy na sklepikarzach, którzy sprzedawali towary po zbyt wygórowanych cenach, i na zarabiających na czarnym rynku. Gülbahar Hanim przytakiwała, przesuwając paciorki różańca, który postukiwał między jej pierścionkami. – Nie martw się, Leylo, moje dziecko – powiedziała nagle z uśmiechem równie nieoczekiwanym, co poniżającym. – Jestem pewna, że nic mu się nie stało. Czuję to – dodała dramatycznym tonem, przyciskając rękę do serca. Po raz kolejny teściowa zaskakiwała Leylę. Młoda kobieta spodziewała się wymówek, a tymczasem Gülbahar Hanim próbowała ją pocieszyć. To było tym
bardziej zaskakujące, że z wnukiem łączyło ją głębokie porozumienie, znacznie mocniejsze niż z małą Perihan. Jedno ze skrzydeł drzwi otworzyło się z trzaskiem i do salonu wbiegła energiczna dziewczynka o czarnych, potarganych loczkach. Okryła pocałunkami dłonie Leyli, po czym rzuciła się jej w ramiona. – Moja ukochana mamusiu, nie było cię dziś rano, gdy się obudziłam – poskarżyła się, układając buzię w podkówkę. Leyla przytuliła twarz do szyi córeczki. Skóra dziewczynki pachniała mlekiem, cynamonem, niewinnością, najpiękniejszymi aromatami dzieciństwa. To małe, ciepłe ciałko chroniło Leylę przed wszystkimi nieszczęściami. Gdyby mogła, nigdy nie wypuściłaby go z uścisku. – Znalazłaś Ahmeta? – zapytała Perihan. Leyla spojrzała w jej duże ciemne oczy, tak bardzo podobne do jej własnych. Perihan nie potrafiła dochować tajemnicy, co bardzo irytowało jej brata. – Nie, skarbie. Masz jakiś pomysł, gdzie mógłby się ukryć? Dziewczynka zaczęła kręcić się niespokojnie, jakby czuła zakłopotanie. Gülbahar Hanim złapała ją za ramię. – Odpowiedz matce, źrenico mego oka – nakazała. – Mówił tylko, że wuj Orhan niedługo wróci i że chce mu zrobić niespodziankę. – Orhan? – zdziwiła się Leyla. Jej dziewiętnastoletni brat studiował archeologię w Berlinie. Zgłosił się na ochotnika do armii, ale ku wielkiej uldze Leyli nie został przyjęty ze względu na bardzo wrażliwe płuca. Rodzeństwo było sobie bardzo bliskie. Leyla opiekowała się nim, odkąd ich rodzice zginęli w katastrofie morskiej w pobliżu Wysp Książęcych. Powrót Orhana był zapowiadany, ale jak dotąd młodzieniec nie podał konkretnej daty. Leyla poczuła wzruszenie na myśl, że Ahmet włóczy się po dworcu Sirkedji, pośród gotowych do wyjazdu oddziałów. – Muszę tam iść – powiedziała. – Zostaniesz tutaj! – nakazała Gülbahar. – Dość już się, nieszczęsna, nabiegałaś po mieście... Wyślemy Nedima, woźnicę. Często bywa na dworcach. I to natychmiast! – dodała, klaszcząc w dłonie. Perihan skorzystała z okazji, by pozdrowić przyjaciółki swojej babci. Całowała je w ręce i słuchała komplementów, którym zawsze towarzyszył zwrot do Boga, by chronił ją przed złym spojrzeniem. Dziewczynka, ubrana w jedwabną sukienkę z aksamitnym kołnierzykiem, obsypana pocałunkami przez damy pachnące olejkiem różanym, tuliła się do ich obfitych biustów. Nie można dopuścić, by stała się próżna – pomyślała Leyla, zdając sobie sprawę, że ta bezgraniczna swoboda wkrótce się skończy. Za kilka miesięcy Perihan pójdzie do szkoły przy meczecie, z chłopcami i dziewczynkami w jej wieku. Nauczy się tam pisać i czytać w języku tureckim, pozna
kilka pojęć z zakresu geografii i zacznie czytać Koran po arabsku. Później o jej wykształcenie zadbają cudzoziemskie guwernantki. Jednak już teraz Leyla chciała, by jej córka wiedziała, że życie składa się również z obowiązków. Ma jeszcze na to czas – obruszała się Gülbahar Hanim, gdy słyszała, jak Leyla strofuje córkę. – Te zagraniczne książki, które ciągle kupujesz, podsuwają ci dziwne pomysły... Jedna z kobiet zaczęła nagle płakać. Inne wyciągnęły w jej stronę chusteczki, szepcząc słowa pocieszenia. Łkając, kobieta powiedziała, że ona nigdy nie będzie miała wnucząt, bo jej syn zginął w bitwie pod Sarikamis w pierwszych miesiącach wojny, gdy źle wyposażona turecka armia została zdziesiątkowana przez Rosjan w dramatycznych okolicznościach podczas srogiej zimy. Kolejne bitwy następowały jedna po drugiej. Nazwa Gallipoli budziła silne reakcje. Ciężkie próby, przez jakie musieli przechodzić przetrzebieni przez dyzenterię żołnierze w okopach, w palącym słońcu, bez słodkiej wody, ostrzeliwani przez alianckie okręty wojenne, napawały smutkiem osierocone matki. Ale przynajmniej ich synowie zginęli bohaterską śmiercią w walce o chwalebne zwycięstwo. Zbita z tropu Perihan też zaczęła płakać. Leyla wzięła ją w ramiona. Jak można żyć bez kogoś, kto jest częścią nas? Znów zmroziła ją myśl o nieobecności Ahmeta. Teściowa zażądała, by przyniesiono śniadanie. Stara kuzynka, która przyjechała tu zeszłej wiosny i nie zamierzała wyjeżdżać, ruszyła do kuchni, żeby przekazać polecenie kucharce. Gdy Selim poprosił matkę, by ograniczyła nieco swoje wydatki, ponieważ od wielu miesięcy nie otrzymał pensji od państwa, Gülbahar Hanim zmierzyła go wzrokiem, unosząc jedną brew, co nadawało jej twarzy wyraz pełen wyższości. Nie zajmowała się rachunkami. Myśl o ograniczeniu wydatków nigdy nie przyszłaby jej do głowy. W takim razie sprzedam szmaragd – odparła. – Jak zmniejszyć liczbę dań, skoro nigdy nie wiem, na co będę miała ochotę? Patrząc na bezradną minę męża, Leyla pomyślała, że ta ekstrawagancja zasługuje, jeśli nie na szacunek, to przynajmniej na jakąś formę uznania. W tych niepewnych czasach optymizm teściowej i jej ślepa wiara w opatrzność bywały czasem pomocne. Ali Aga oświadczył, że woźnica pojechał na dworzec, a pan wrócił już z pałacu i oczekuje matki i żony. Gülbahar Hanim natychmiast ruszyła szybko, z wysoko podniesioną głową, do sąsiedniego salonu. Leyla musiała się spieszyć, żeby dotrzymać jej kroku. Selim stał na tle okien otwartych na ogród. Bosfor w oddali skrzył się w słońcu, a porośnięte drzewami wzgórza na azjatyckim brzegu płonęły kolorami jesieni. Mężczyzna skłonił się matce, ucałował jej dłoń i przycisnął do czoła w geście pełnego wdzięczności pozdrowienia. – Mam dla was złą wiadomość – powiedział poważnie. – Boże Wszechmogący, coś złego stało się Ahmetowi! – krzyknęła Gülbahar Hanim, wytrzeszczywszy oczy, po czym z gracją padła zemdlona do stóp swojego
syna. – Co jej się stało? – zaniepokoił się Selim. – Ahmet zniknął dziś rano – wyjaśniła Leyla, pomagając mu zanieść matkę na jedno ze stojących pod ścianą krzeseł. – Prawdopodobnie poszedł zobaczyć pancerniki, ale nie możemy go znaleźć. Selim odsunął się, a Leyla klepała lekko policzki teściowej. – Co za przeklęty dzień! – zrzędził, uspokojony faktem, że matka szybko wraca do siebie. – O czym chcesz powiedzieć? – zapytała Leyla. Selim skulił ramiona jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku. – Nasz dom został zarekwirowany przez francuskiego oficera, niejakiego kapitana Louisa Gardelle’a. Mamy czterdzieści osiem godzin na wyprowadzkę. Krzyk Gülbahar Hanim usłyszały nawet jej przyjaciółki czekające ze śniadaniem.
Teraz, gdy matka wróciła do swoich apartamentów, twarz Selima przybrała zacięty wyraz, a jego spojrzenie zastygło nieruchomo. Leyla milczała. W ciągu niemal dziesięciu lat wspólnego życia nauczyła się zostawiać mężowi inicjatywę podczas rozmów na delikatne tematy, żeby dostosować się do jego nastroju i unikać konfliktów. Dziś jednak była tak wstrząśnięta, że posłuszeństwo kosztowało ją wiele wysiłku. Mój syn nie jest idiotą, znajdzie drogę do domu, w jego wieku zachowałbym się tak samo – zrzędził Selim. Jego obojętność raniła Leylę. Miała mu za złe, że nie wyjechał na poszukiwanie Ahmeta, liczyło się samo wyjście z domu, nawet gdyby nie przyniosło rezultatów. Nie wątpiła w miłość, jaką mąż obdarzał ich dziecko, ale wiedziała też, że Selim nie jest w gorącej wodzie kąpany. Był rozsądny i zrównoważony, nie lubił zaskakujących sytuacji, dlatego źle się czuł, odkąd obce wojska zaczęły okupować miasto. Jednak spokój przypomina czasem obojętność. Leyla zaczęła modlić się, by znaleziono Ahmeta na dworcu. – Będziemy musieli przeprowadzić się do yali – powiedział nagle Selim. – Wszyscy się tam nie pomieszczą, w dodatku z powodu wilgoci nie przetrwamy zimy. Drewniana willa stojąca po stronie azjatyckiej była własnością Leyli. Z tymi ścianami wiązały się najpiękniejsze wspomnienia młodej kobiety. Po nagłej śmierci rodziców Leyla i Orhan wspólnie odziedziczyli dom, ale to ona była jego gospodynią. Przeprowadzała się tam wiosną, gdy tylko zaczynały kwitnąć judaszowce, i zostawała aż do października, gdy gwałtowne ulewy i zimne wiatry znad Morza Czarnego zapowiadały zbliżającą się jesień. – Tak czy inaczej, część służby będzie musiała zajmować się Francuzami – ciągnął Selim. – Ali Aga zostanie, żeby czuwać nad domem. Musimy wszystko zostawić – dodał, kontemplując wykaligrafowaną złotymi literami koraniczną surę, zawieszoną na ścianie. Znajdowali się w dużym salonie o złoconych sztukateriach, tym, w którym podejmowano zagranicznych gości i który oddzielał od siebie oba skrzydła domu. Jedne drzwi prowadziły do części zwanej selamlik, drugie – do domu kobiet, do którego wstęp miał tylko Selim. Wiele rodzin nie przestrzegało już tradycyjnego podziału domu, ale on był do tego przywiązany. Był to także jego kurtuazyjny sposób, by ochronić się przed wszędobylskością matki. Selim zmarszczył brwi. To gwałt! – krzyknęła kilka minut temu Gülbahar Hanim, a potem oświadczyła, że opuści ten dom tylko raz, gdy jej dusza trafi w ręce Allaha Miłościwego. Na pewno nie zostawi swojego domu niewiernym. Selim wiedział, że jest zdolna wywołać skandal. Jaka byłaby reakcja władz okupacyjnych? Czy mogliby
uwięzić niepokorną kobietę? Na samą myśl o tym poczuł, jak oblewa się zimnym potem. Rodzina nigdy by się nie pozbierała po takim dyshonorze. – Czy naprawdę nie ma innego rozwiązania? – zapytała Leyla łagodnie. – Spotkałeś się z tym oficerem? Może to jakiś rozsądny człowiek? – Okupanci nigdy nie są rozsądni – obruszył się. – Ale przecież ty lubisz Francuzów. Znasz ich sposób myślenia. Poza tym jesteś sekretarzem padyszacha – nie dawała za wygraną Leyla. – Dlaczego nie mógłbyś poprosić tego kapitana Gardelle’a, żeby wprowadził się gdzie indziej? Umiesz użyć siły perswazji, jeśli tylko chcesz. Leyla, cierpliwa i kierująca się intuicją, obserwowała emocje malujące się na twarzy swojego męża. Zwykle umiała wpływać na jego decyzje, maskując inteligencję udawaną pokorą. – Nie mam czarodziejskiej mocy! Nie potrafię wymusić niczego na administracji sił okupacyjnych. Z tego, co wiem, miasto zostało podzielone na sektory, i tę dzielnicę przyznano Francuzom. Łudzę się, że nie będziemy tego żałować. – A yali? – Brzeg azjatycki kontrolują Włosi. Ale ja się nie martwię. Włosi są wściekli na sposób, w jaki są traktowani od zakończenia wojny. Ich brytyjscy sojusznicy obiecali im terytoria, których nie otrzymają, więc nie wykazują się zbytnią inicjatywą, co działa na naszą korzyść. Leyla niechętnie pomyślała o wyprowadzce. Będą musieli zabrać materace i pościel. Klejnoty, oczywiście, oraz zimowe ubrania. Ulubioną porcelanową lalkę Perihan. Kilka kuchennych przyrządów. Zapasy żywności na pierwsze miesiące. Najtrudniej będzie poradzić sobie nie tyle z przedmiotami, ile z nastrojami ludzi. A moje książki? – pomyślała nagle Leyla. Trzeba będzie zostawić bibliotekę. Jej jedyne wytchnienie. Ale dopóki dzieci będą całe i zdrowe, ona będzie szczęśliwa w każdym miejscu. Odległe nomadzkie korzenie Turków, mocniej wczepione w ich dusze, niż można by przypuszczać, czyniły z nich ludzi, którzy nie boją się zaczynać życia od nowa. Anatolijski wieśniak nie był organicznie przywiązany do swojego kawałka ziemi, a osmański urzędnik przemierzający imperium – do kruchych murów. Niewiele domów w Stambule przekazywano z pokolenia na pokolenie. Leyla wiedziała, czym jest utrata domu. Tamtej nocy alarmujący krzyk strażników nocnych obudził gwałtownie całą jej rodzinę. Rodzice zebrali siły, mama wzięła na ręce Orhana, który był wówczas niemowlęciem. Gdy wyszli na zewnątrz, silny zapach palącego się drewna sprawił, że nie mogli oddychać. Iskry tańczyły na czarnym niebie, a w głębi ulicy płonęły cyprysy. W zamęcie krzyków i rżenia koni mieszkańcy uciekali w przeładowanych powozach. Ojciec niósł na ramieniu tobołek i ściskał dłoń Leyli aż do bólu, gdy
chwiejnie schodzili ze wzgórza. Częste pożary doprowadzały do rozpaczy mieszkańców Stambułu. Za każdym razem w popiół obracały się tysiące mieszkań. W plątaninie uliczek i drewnianych domów tragedia była nieunikniona. Ofiary chroniły się na jakiś czas w meczetach, u krewnych lub przyjaciół. Gdy mijała pierwsza rozpacz i dezorientacja wynikająca z utraty znajomych przedmiotów, ludzie, nie mając innego wyjścia, musieli godzić się na swój los ze stoickim spokojem. Rodzina Leyli straciła wszystko w ciągu kilku godzin. Pół roku później jej ojciec kupił yali. – Moja matka tego nie zniesie – lamentował Selim, krążąc po salonie. – Ależ owszem, zniesie. Jest silniejsza, niż myślisz. Prawo islamu nakazywało synowi opiekować się matką. Leyla chętnie na to przystawała, żałując jednakże, że teściowa nie jest cichą staruszką, która zadowala się chrupaniem słodyczy i hołubieniem wnuków. Żywotna Gülbahar Hanim rządziła otoczeniem, nie wychodząc poza bramę posiadłości, a Leyla, patrząc na nią, odnosiła czasem wrażenie, że sama ma sto lat. Teściowa siedziała na honorowym miejscu, przyjmowała gości, zezwalała lub nie na wykonanie tej czy innej pracy... Nikt, aż do dziś, nie pomyślał o tym, by ingerować w obowiązujące tradycje. – Będzie tu mieszkał sam czy przyjedzie z rodziną? – zapytała lekko Leyla, wygładzając zagniecenia na żółtej, jedwabnej tunice. – A skąd mogę wiedzieć? Nie mam dostępu do dokumentów francuskiego dowództwa! – Obiło mi się o uszy, że oficerowie wprowadzają się do miasta z żonami i dziećmi. Zamknięte w domach muzułmanki były świetnie poinformowane o tym, co się dzieje w mieście. Odwiedzały się, spotykały w hammamach, słuchały starych niań, plotkarek i wieszczek – zawsze chętnie podejmowano te biedne kobiety przy bogatych stołach. Czasem bywały świadkami historii miłosnych, równie romantycznych, jak bardzo źle widzianych. Znając najświeższe wiadomości, panie domu subtelnie wpływały na decyzje swoich mężów lub synów. Ich sekretna władza, podsycana wielowiekową konspiracją, odznaczała się niebezpieczną wręcz skutecznością. – Jeśli ma dzieci, może zrozumie, jak trudno jest wyprowadzić się z domu w środku zimy – nalegała Leyla. – Wkrótce przyjedzie też Orhan, a on ma takie delikatne płuca. Nie, naprawdę... to byłoby nie do zniesienia. Selim zapalił papierosa, a jego żona ucieszyła się w duchu na widok niezdecydowania malującego się na twarzy męża. Często w jego obecności miewała dziwne uczucie wyobcowania. Nie pomyślał o tym, by ją pocieszyć, gdy dowiedział się o zniknięciu Ahmeta. Rzadko zdarzały się chwile, w których Leyla czuła, że łączy ich porozumienie serc i umysłów. Mężczyźni używają nas tylko do osiągnięcia
własnej przyjemności – skarżyła się jej kuzynka Zeynep z pewną pogardą. Czy można było nie przyznać jej racji? Czasem zdarzało się Leyli żałować, że z mężem łączyły ją tylko wydarzenia życia codziennego i stosunki intymne. – Dom jest duży – powiedziała. – Trzydzieści pokoi. Dwa szczelnie oddzielone od siebie skrzydła. Może kapitan i jego żona zgodzą się zamieszkać w selamliku, a Orhan, wuj Mehmed i ty przeniesiecie się na naszą stronę? W tym domu mieszkali rozmaici członkowie rodziny. Ich liczba zmieniała się zależnie od życiowych perypetii. Kuzynki czy stary, cierpiący na artretyzm wuj z Anatolii zjawiali się bez zapowiedzi. W okresie pokoju i dobrobytu takie wizyty były elementem radosnej harmonii panującej w domu. Jednak zapowiadane rekwizycje mogły położyć kres serdecznej gościnności Turków, już i tak ukróconej przez kilka lat wojny. – Nie będę się poniżał i prosił ich o jakiekolwiek względy! – Tutaj w grę wchodzi zdrowie twoich dzieci. Nie chodzi o żadne względy – to twój obowiązek jako ojca rodziny... A matka na pewno będzie ci wdzięczna. Selim się odwrócił. Żona patrzyła na niego nieporuszona. Zawsze imponowała mu swą dumą. Leyla potrafiła godzinami czytać albo haftować, ale w przeciwieństwie do kobiet z rodziny, które rozsiadały się na kanapach, jej drobna sylwetka była zawsze wyprostowana, jakby gotowa do ucieczki. Łabędzia szyja i cienkie przeguby emanowały naturalną elegancją. Selim uwielbiał kontemplować prosty nos, krągłe policzki i pełne usta żony, słuchać jej głosu i śmiechu. Czasem zaskakiwała go żarliwość tej kobiety. Ruchy Leyli nie były powściągliwe jak u większości kobiet Orientu. Już w dniu ich ślubu poruszyła go żywiołowość młodej dziewczyny o ciemnych kędziorach z wplecionymi w nie srebrnymi nitkami. Patrzyła na niego mądrymi oczami z zadziwiającą pewnością siebie. Podczas gdy kobiety z dzielnicy przychodziły podziwiać obwieszoną klejnotami pannę młodą w haftowanej sukni, Selim dostrzegł przysłaną do domu starą walizkę pełną książek. Jego siostry zaczytywały się we francuskich romansach, które wprawiały je w melancholijny nastrój, natomiast Leyla, pochodząca z rodziny oświeconych reformatorów, czytała książki filozoficzne i historyczne zarówno po niemiecku, jak i po francusku. Gdy została matką, zaczęła studiować amerykańskie prace na temat wychowania dzieci, co jej mężowi wydawało się bardzo niestosowne. Ahmet przychodził na świat długo, poród był ciężki i trwał wiele godzin. Wezwano francuskiego lekarza, by ratował życie matki i dziecka. Selim poczuł się wstrząśnięty na myśl, że mógłby stracić żonę. Przeraziła go intensywność tego uczucia. Włóczył się po ogrodzie, pełen lęku i obaw. Nie był w stanie pozostać pod jednym dachem z cierpiącą żoną. Odkrył w sobie bezbronność, o której nie wiedział. Zastanawiał się, czy potrafiłby się pozbierać, gdyby Leyla zmarła. Jednak nigdy nie przyznał się przed nią do tego, co uznawał za słabość charakteru.
Leyla wbijała w niego podczernione oczy. Jak zwykle w obliczu jej wyjątkowego spokoju, zawierającego w sobie wielką siłę, Selim poczuł determinację i jak zwykle zmienił zdanie. – Masz rację – powiedział wreszcie z uśmiechem. – Twój pomysł wydaje mi się świetny. Zobaczę, co się da zrobić. Podszedł do niej, wziął ją za rękę i skłonił, by wstała. Sięgała mu do ramienia. Miał ochotę ją przytulić, ale nie zrobił tego. Wdychał tylko zapach żony i myślał o tym, że bardzo jej pragnie i że tak będzie zawsze. – A Ahmet? – spytała zaniepokojona. – Nie martw się. Mężczyźni potrzebują czasem wymknąć się spod oka kobiet – zażartował. Leyla nie potrafiła ukryć zniecierpliwienia. – Ahmet nie jest mężczyzną, Selimie. Jest dzieckiem.
Louis Gardelle próbował pohamować młodzieńczą ekscytację, żeby zachowywać się godnie w obecności szofera i tłumacza, ale to było silniejsze od niego. Francuz przyciskał nos do szyby samochodu, podziwiając kopuły i minarety odcinające się na tle błękitnego nieba. Konstantynopol! Nareszcie! Jechał przez most Galaty w kierunku dzielnicy Stambuł. Stare drewniane belki trzeszczały pod kołami, jak gdyby miały w każdej chwili pęknąć. Ubrany w białą kurtkę pracownik zbierający opłatę za przejazd wyszedł przed swoją wieżyczkę i zawahał się, zanim zażądał należności; postanowił przepuścić samochód z proporczykiem w barwach Francji. Louis czuł ulgę na myśl o kilku godzinach odpoczynku. Odkąd tu przyjechał, bardzo dużo się działo. Wojskowi jeszcze nie skończyli przenosin, a Brytyjczycy już pokazywali się ze swojej najgorszej strony. Pomiędzy zbyt licznymi dowódcami narastało napięcie. Francuzi ciągle nie mogli przetrawić sposobu, w jaki wiceadmirał Amet został odsunięty od rozmów dotyczących złożenia broni. Anglicy mówili coś o sztafecie, która zabłądziła, uściślając jednak, że jako jedyni mieli kompetencje, by dyskutować z przedstawicielem rządu osmańskiego. Ale Louis wątpił w ich dobrą wolę. Wiedział, że trudności sprawiają nie Turcy, którzy poddali się twardemu prawu klęski, lecz uparci alianci, których poszczególne cele były bardzo zróżnicowane. Należało mieć oko na Greków, przyczyniających się do problemów w tym rejonie, który uważali za swoją pradawną własność, ale przede wszystkim nie pozwolić Brytyjczykom, by przejęli kontrolę nad stolicą. Zapowiadała się trudna rozgrywka. Louis przegonił ponure myśli i skupił się na widoku z okna samochodu. Pokazano mu wejście na bazar w cieniu imponującego meczetu. Tragarze nosili na głowach tace wypełnione wielokolorowymi paciorkami, piramidami fezów i wonności. Dwaj starcy w turbanach, siedzący na taboretach przed kawiarnią, obserwowali samochód z nieprzeniknionymi minami. Za to dzieci nie kryły ciekawości i krążyły wokół auta wolno sunącego źle wybrukowaną uliczką, pod baldachimem ze splątanej winorośli, której liście latem zapewne chroniły przechodniów przed słońcem. Ten rojny tłum przypominał Louisowi Afrykę Północną, jednakże egzotyka Konstantynopola była zgoła innego rodzaju. Bujność Orientu występowała w najczystszej postaci. Nawet uporczywe nawoływanie muezina wydawało się tu bardziej wyrafinowane. Mówiono, że w żadnym innym kraju muzułmańskim ów modlitewny śpiew nie jest tak harmonijny jak tutaj. Pierwsze rozmowy z oficjelami przekonały go, że nie powinien nigdy zapominać, iż korzenie Turków sięgały stepów Azji Środkowej, tych bezlitośnie surowych płaskowyżów, skąd pochodziło tak wiele plemion o skośnych oczach i wydatnych policzkach. Odziedziczyli po przodkach
wytrwałość wędrownych wojowników i nieskończoną cierpliwość Azjatów. To niebezpieczna mieszanka. Spięci Anglicy niesłusznie nimi pogardzali i uważali za gnuśnych tylko dlatego, że islam głosił obowiązek podporządkowania się Bogu. – Nie nawykli tutaj do widoku samochodów, kapitanie – wyjaśnił z nutką wzgardy grecki tłumacz, nawiązując do odrębności poszczególnych dzielnic. – Nieważne! Przynajmniej raz się nie spieszę – uspokoił go Louis. I delektował się tą wyjątkową chwilą. Teraz, gdy wojna wreszcie się skończyła, on także miał ochotę trochę odetchnąć, choć wiedział, że bojownik nigdy nie zazna spokoju. Zawsze gdzieś na świecie wybucha jakiś konflikt i zawsze jakiś rząd wysyła tam żołnierzy, by uzasadnić swoje istnienie. Samochód znieruchomiał za jakimś powozem. Szofer nacisnął klakson – rozsierdził tym przechodniów w kaftanach i psy, które zaczęły wściekle ujadać. Do szyby samochodu zbliżyły się wścibskie twarze. Było gorąco. Louis wsunął palec pod kołnierzyk koszuli. Wnętrze auta wydało mu się nagle bardzo ciasne. Dostrzegł czyrak na szyi szofera i ten widok tylko pogorszył jego samopoczucie. Z odrazą spuścił wzrok na swoją prawą rękę. Palce mu drżały. Nauczył się przeczuwać chwile dezorientacji, napływające niespodziewanie chore wspomnienia: spalenizna, płomienie, pokład bezlitośnie uginający się pod jego stopami, wrzaski przerażonych marynarzy skaczących w czarną toń morza, które wydawało się płonąć w ciemności, gdzie czyhał niewidoczny niemiecki okręt podwodny. Louis poczuł, jak po krzyżu spływa mu zimny pot. Samochód przyspieszył, żeby wjechać na wzniesienie. Louis opuścił szybę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. W nozdrza uderzyły go gryząca woń kurzu i zapach końskiego łajna. Przejechali przez spokojny plac, na którym obok fontanny i platanu stał niewielki meczet. Okratowane okna, zakwefione kobiety, wysokie mury chroniące cieniste ogrody – wszystko to sprawiało dziwne wrażenie. Tłumacz śpiewną francuszczyzną opisywał Louisowi mijane punkty widokowe i zabytki. Od pierwszych chwil po przyjeździe zafrapowała kapitana melodyjność języków tworzących symfonię tego miasta: turecki, grecki, ormiański, włoski... To one decydowały o uroku kosmopolitycznych miast Lewantu. Samochód zatrzymał się gwałtownie. Louis poczuł szarpnięcie do przodu. Podniosły się krzyki, otoczył ich tłumek gapiów. – Mały kretyn! – krzyknął francuski szofer, wyskakując z samochodu. – Ten idiota rzucił się nam pod koła – zdenerwował się tłumacz. Louis też szybko wysiadł. Przy zderzaku leżał mały chłopiec. Wściekły szofer wrzeszczał, że ledwo go musnął i że nie można nikogo zranić, jadąc z taką prędkością. – To dzieciak! – zbeształ szofera Louis, przyklękając na bruku. – Na pewno bardzo się przestraszył. Zapytaj, czy coś go boli – nakazał tłumaczowi, który
najwyraźniej robił wszystko, żeby się nie pobrudzić. – Nic mi nie jest, proszę pana – odpowiedział po francusku chłopiec. Był bardzo blady. Miał szczupłą twarz, ciemne, opadające na czoło włosy i jasne oczy pełne łez. Usta mu drżały, ale przygryzał wargę, żeby się nie rozpłakać. Rękaw jego kurtki był rozdarty, spodnie poplamione. Wyglądał na tak bezbronnego, że Louis poczuł, jak ściska mu się serce. Uroczy początek – pomyślał, widząc pochylone nad nimi wściekłe twarze. – Nie kręci ci się w głowie? – zapytał, sprawdzając, czy chłopiec nie jest ranny. – Wszystko dobrze. Proszę mnie zostawić... Louis przypomniał sobie, że francuski był językiem obcym, którego chętnie uczono się w arystokratycznych rodach osmańskich. – Gdzie mieszkasz? Wolę odwieźć cię do rodziców i wyjaśnić im, co się stało. – Mogę wrócić sam, proszę pana, mieszkam tu blisko – upierał się chłopiec, pokazując dach dużej rezydencji za wysokim, kamiennym murem. W otwartej furtce stanął czarnoskóry, smukły mężczyzna w fezie i długim płaszczu, z zabandażowaną kostką. Rozpoznawszy ofiarę wypadku, krzyknął i zaczął bezceremonialnie odganiać laską przechodniów. Podbiegł do chłopca, który wydawał się zakłopotany, a jednocześnie próbował uspokoić trzęsącego się nad nim człowieka. Louis wziął malca na ręce. – Zaniosę cię do domu – powiedział. Czarnoskóry mężczyzna i tłumacz ruszyli za nimi. Ten niewielki pochód przedzierał się przez tłum w stronę domu. Gdy Louis wszedł do ogrodu i jego kroki zachrzęściły na żwirowanej ścieżce, na ganku pojawił się elegancki mężczyzna. Zbladł, gdy dostrzegł, kto się zbliża. Louis bez trudu odgadł, że to ojciec chłopca. Szofer potrącił jego syna, ale raczej go nie zranił – pospieszył go uspokoić Francuz. Zbity z tropu mężczyzna cofnął się, by wpuścić ich do środka. Louis wszedł po schodach za czarnoskórym, wyniosłym mężczyzną. Dotarli do jasnego salonu, gdzie kapitan ostrożnie ułożył chłopca na kanapie. Ojciec zamienił z synem kilka słów po turecku, obmacał jego ciało, aż wreszcie wyprostował się uspokojony. – Dziękuję panu. Ahmet najadł się strachu, ale nic go nie boli. – Tak mi przykro. To okropny wypadek. Proszę mi wybaczyć. – Oczywiście. Mój syn też nie jest bez winy, prawda, Ahmecie? – Mężczyzna zmarszczył groźnie brwi. – Czy mógłbym poczęstować pana czymś dla ochłody w podzięce za pańską uczynność? – Nie wiem – zawahał się Louis. – Nie chciałbym przeszkadzać... – Nalegam – powiedział mężczyzna i wykonał ręką gest w stronę służącego. Jego ruchy odznaczały się wyjątkowym wdziękiem; mimo że był skrępowany swoją szatą, emanował iście męską urodą, siłą i opanowaniem.
Przez okna wpadały do wnętrza strumienie światła. W oddali pośród okrętów wojennych blokujących dostęp do Bosforu znajdował się statek Louisa. Kapitan wolał odwrócić wzrok. W salonie wisiały kryształowe kandelabry z wypalonymi do połowy świecami, a podłogę przykrywały wspaniałe kobierce. Louis z podziwem przyglądał się kaligrafii, złotym literom na błękitnym tle, zapewne inwokacji do Allaha. Ścianę, przy której stały w szeregu krzesła o wyplatanych oparciach, zdobiły nisze wykładane kaflami. Całości dopełniały dwa niskie stoliki inkrustowane masą perłową oraz miedziana koza. Ta wyrafinowana prostota przynosiła Louisowi dziwne ukojenie. Odwrócił się w kierunku gospodarza, który obserwował go, uśmiechając się serdecznie pod bujnym wąsem. – Ahmet! – W drzwiach zabrzmiał nagle czyjś głos. Do chłopca podbiegła kobieta i wzięła go w ramiona. Louis zauważył obecność innych osób, stojących nieco na uboczu. Najwyraźniej nie śmiały naruszyć konwenansów i podejść bliżej. Francuski oficer po raz pierwszy obserwował z bliska ten zakazany świat, o którym tak często fantazjowali jego towarzysze. Matka chłopca wyprostowała się, trzymając go za rękę. Przejrzysty woal z gazy przysłaniał delikatnie jej twarz o regularnych rysach i sprawiał, że podkreślone kholem oczy były jeszcze wyraźniejsze. Mocne brwi akcentowały wyrazistość ciemnych źrenic, w których malowała się wściekłość. Louis wstrzymał oddech. Osmańskie kobiety znał tylko z opisów w książkach Pierre’a Lotiego i jemu podobnych oraz z obrazów modnych malarzy orientalistów. Kojarzono je z zakazanym owocem, fantazjami o haremach i z uległą zmysłowością, tym czarem nieznanym kobietom Zachodu, z woniami piżma i ambry, z niewypowiedzianą rozkoszą. Teraz jedna z tych dumnych nieznajomych stała przed nim. Jej wdzięczną sylwetkę okrywała peleryna zarzucona na żółtą jedwabną tunikę, jak gdyby chciała ochronić się przed jego wzrokiem. Zrozumiał, że ubrała się pospiesznie, żeby zobaczyć swoje dziecko, pomimo obecności cudzoziemca, nędznego intruza, który omal go nie zabił. Pełnym wdzięku gestem poprawiła chustę na włosach. Palce kobiety o pomalowanych henną paznokciach zdobiły pierścionki z drogimi kamieniami. Louis skłonił się niezdarnie, by okazać jej szacunek, a ona minęła go bez słowa i wyszła. Kapitan był poruszony tym zagadkowym widokiem i żarem nieprzejednanego spojrzenia kobiety. Trzasnęły drzwi. Zapadła cisza, lekko tylko zakłócana dalekimi odgłosami miasta. – Moja małżonka – powiedział rozbawiony Turek. – Naprawdę mi przykro... Przeszkadzam jej... Wiem, że... Louis zamilkł. Opowiadano, że żaden muzułmanin nie wspominał o kobietach w swojej rodzinie. Więc co miał powiedzieć? – Moja żona niepokoiła się od rana – wyjaśnił mu gospodarz. – Syn gdzieś zniknął. Ja przeczuwałem, że wróci na obiad. Głód, rozumie pan? Ale przyznam, że
nie spodziewałem się tego niemiłego zdarzenia. – Rozumiem pana. Sam mam córkę. Dzieci potrafią napędzić nam prawdziwego stracha, prawda? Ale cóż, ja nie widziałem Marie od dwóch lat. Teraz jest czternastolatką i przypuszczam, że przyczyny mojego niepokoju będą nieco inne niż dotąd. Czy Marie przyzwyczai się do Konstantynopola? – myślał Louis. Z tego, co pisała w swoim ostatnim liście, wnioskował, że ekscytowała ją perspektywa ponownego zamieszkania z ojcem. Niestety, inaczej było w przypadku jego żony. Wyjazd z Tulonu do osmańskiej stolicy wydawał się Rose szalonym planem. Egzotyczny kierunek wyprawy wcale jej nie zachwycał. Louis musiał ją przekonywać. Wojna nareszcie się skończyła, a on liczył na to, że wróci do prawdziwego, rodzinnego życia. Ostatecznie żona zgodziła się przyjechać do niego za kilka miesięcy, gdy sam na dobre osiądzie w Stambule. Jednak teraz, zderzywszy się z nową rzeczywistością, Louis zaczynał wątpić. Nie miał żadnego punktu odniesienia. Stracił również nawyki życia codziennego, któremu rytm przestała nadawać konieczność walk. Obecność pana domu wymusiła na nim, by przypomniał sobie dawne konwenanse. Czy potrafi jeszcze prowadzić rozmowę, żartować, snuć plany na przyszłość? Przebywanie w odosobnieniu podczas wojny, na statku, przypominało czasem życie mnicha, choć bez aspektu duchowego. Louis wiedział, że będzie wyjeżdżał na misje na anatolijskie wybrzeża, a nawet nad Morze Czarne. Czy Rose poradzi sobie sama? Czy zrozumie ten kraj, gdzie europejskość była tylko otoczką skrywającą orientalne wnętrze? To wszystko wydało mu się nagle bardzo trudne. Do salonu wszedł Afrykańczyk z poważną miną. Zbliżył się do swojego pana i szepnął mu coś do ucha. Gospodarz zastygł na moment, po czym spojrzał na Louisa z naciskiem. – Chyba jeszcze się panu nie przedstawiłem – powiedział Francuz. – Kapitan fregaty, Louis Gardelle. Mam zamieszkać w tej dzielnicy. Obawiam się trochę, jak zostanę przyjęty – przyznał z zakłopotanym uśmiechem. – Wygnanie z własnego domu i przymus pozostawienia go w rękach cudzoziemców nie jest niczym przyjemnym, ale mamy do dyspozycji tak niewiele lokali, że władze nie mogą działać inaczej. Wszyscy będziemy musieli do tego przywyknąć, prawda? A przy odrobinie dobrej woli obu stron... Louis zdał sobie sprawę, że peroruje, żeby zamaskować swoje zmieszanie, bo milczenie stało się trudne do zniesienia. Służący podał mu kawę, przyjął ją z wdzięcznością. – Żona i córka niedługo do mnie dołączą – dodał, jakby chciał się usprawiedliwić. Kawa miała cierpki, niemal korzenny smak. Louis poczuł się nagle wyczerpany, jak gdyby napięcie kumulowane w ciągu ostatnich kilku lat nagle dało o sobie znać.
Usiadł na kanapie i zapadł się pomiędzy jedwabne, nadspodziewanie miękkie poduszki. Na moment zamknął oczy. Ali Aga patrzył wrogo na Francuza. To on strzegł kobiet i dzieci mieszkających w tym domu. Ten niewierny brał go zapewne za jakiegoś nieszczęsnego majordomusa, jednego z tych pyszałkowatych mężczyzn pracujących w rezydencjach w europejskiej dzielnicy, tymczasem on był uważnym i lojalnym strażnikiem. Wypytał o wszystko tłumacza czekającego w westybulu, a teraz przyszedł przekazać ważną wiadomość swojemu panu. Selim z zaciekawieniem przyglądał się oficerowi. Francuz był szczupły i miał czarne, siwiejące na skroniach włosy. Byli zapewne w tym samym wieku, ale kapitan wyglądał na starszego. Gdy podniósł delikatny zarf, zdobiony złoto-srebrnym filigranem, jego ręka zadrżała. Odwrócił się, zawstydzony. Nerwy – uznał w duchu Selim. Mniej lub bardziej widoczne ślady, pozostawione przez wojnę. Tylko nieliczni żołnierze zdołali zachować po tych ciężkich przeżyciach zdrowe dusze. Wszyscy straciliśmy równowagę – pomyślał Selim, zaskoczony swoim współczuciem dla tego mężczyzny, który siedział naprzeciw niego, najwyraźniej przygnębiony, choć przecież był jednym ze zdobywców pokonanego kraju. A więc człowiek, którego samochód potrącił Ahmeta, teraz wyrzuci ich z domu. Oczywiście, nie był odpowiedzialny za tę decyzję, ale stał po stronie zwycięzców. Mógł maszerować po mieście na czele oddziałów, wydawać rozkazy, żądać szacunku od tubylców... Od ludów podbitych – pomyślał z goryczą zirytowany Selim. To dla mieszkańców imperium nie było nic nowego. Przez ponad trzy stulecia chrześcijanie cudzoziemcy korzystali z wygodnego statusu, który zapewniała im konwencja, gwarantująca znaczne korzyści prawne i finansowe na terenie imperium. Ale teraz chodziło o okupację z prawdziwego zdarzenia. I nikt nie wiedział, co taka okupacja ze sobą niesie. Selim poruszył lekko głową, dając znak Ali Adze, by zostawił ich samych. Poczęstował Francuza papierosem, po czym również usiadł. – Mówi pan, że żona i córka dołączą do pana? – Gdy tylko na dobre się tu wprowadzę. Moja żona nie nawykła do tego wszystkiego – wyznał zmieszany. – Nie wątpię, że małżonki alianckich oficerów odpowiednio się nią zajmą – uspokoił go Selim. – Społeczność Pery również jest bardzo gościnna. – Zapewne! Ale dom, który nam przyznano, znajduje się tu, w Stambule. Obawiam się, że będzie osamotniona. A ja nie zawsze będę obok, żeby ją wspierać. Selim wstrzymał w płucach dym z papierosa. – Nie jesteśmy potworami – szepnął. – Nigdy nie pozwoliłbym sobie na podobne insynuacje! – Dom chyba będzie jej odpowiadał, nie sądzi pan? – ciągnął Selim monotonnie. –
Nasz konak jest jednym z najpiękniejszych w mieście. Zostanie z panem także Ali Aga oraz kilka służących. Wprawdzie nie mówią po francusku, ale to oddani prości ludzie. Pańskiej małżonce na pewno spodoba się ogród – dodał, spoglądając przez okno. – Moja żona osobiście dba o kwiaty i drzewa owocowe. Przy okazji – właśnie trwa sezon na granaty. Proszę korzystać do woli. – Słucham?... – Przejmuje pan mój dom, kapitanie. Mamy czterdzieści osiem godzin, żeby się wyprowadzić. Zaskoczył nas pan, dlatego tak nam przykro. Wie pan, nasza rodzina jest dość liczna. Moja matka, wuj, stare kuzynki, które znalazły u nas schronienie... Louis poczuł, jak płoną mu policzki. To było niedorzeczne. Myślał, że wejdzie do pustego domu, że nie pozna jego właścicieli – miałby wtedy wrażenie bezosobowego, tymczasowego przejęcia lokalu, do chwili podpisania traktatu pokojowego i wycofania się stąd wojsk alianckich. – Nie mogę zgodzić się na coś takiego – oświadczył. – Poproszę o zmianę miejsca zamieszkania. Selim nie mógł przepuścić takiej okazji. Czuł, że Francuz był człowiekiem, z którym mógłby się porozumieć. Bóg – niech będzie pochwalone Jego imię – po raz kolejny sprawił, że wszystko zaczęło dobrze się układać. – Wie pan, dom jest duży. Wystarczy miejsca dla wszystkich. Może przejmie pan selamlik, z tym salonem, z którego widok jest najpiękniejszy? Ja z rodziną mógłbym zamieszkać w drugim skrzydle. Dzięki temu pańska małżonka nie będzie sama podczas pańskiej nieobecności, a jednocześnie będzie mogła chronić swoją prywatność. Jestem pewien, że Leyla się z nią porozumie. Moja żona świetnie mówi w waszym języku. Louis się zawahał. Kusząca propozycja. Od pierwszej chwili spodobała mu się atmosfera tego domu. A widok był wprost przepiękny. Rose raczej nie powinna się skarżyć. Jeszcze nigdy nie zaznała podobnego zbytku. Niemożliwe wydało mu się tylko to, że jego żona polubi młodą Turczynkę o żarliwym spojrzeniu. – Oczywiście, zna pan już Ahmeta – dodał Selim głosem stanowczym, choć cichym. – A moja mała Perihan będzie zachwycona, gdy zyska starszą towarzyszkę zabaw... Gospodarz obserwował Louisa natarczywie i z powagą. Francuza poruszyło to spojrzenie. Ten człowiek Wschodu, tak bardzo inny niż on sam, wydał mu się nagle dziwnie bliski, jak gdyby rozumiał go bez słów. Doznał wówczas niezwykłego uczucia, że ta decyzja została podjęta już dawno, może nawet istniała zawsze, że jego życie było dotąd długą drogą usianą mniej lub bardziej ciężkimi przeszkodami, drogą, która miała doprowadzić go właśnie tu, do tego górującego nad Bosforem domu o zielonych żaluzjach, i że jego przyszłość jest już przesądzona.
– Proszę cię, mamo, doceń przynajmniej to, co udało mi się załatwić! Przecież zostaliśmy w domu. – Ależ to żaden wyczyn! Selim Bej westchnął głęboko. Jego matka bywała czasem taka nieprzejednana... Żyła w czterech ścianach swojego domu, nie dostrzegając, że są spękane i wypłowiałe i że owa patyna nie jest wyłącznie wynikiem upływu czasu, lecz oznaką upadku kraju. Ali Aga z niezrównaną wirtuozerią chronił ją i spełniał każde jej życzenie, a ona odrzucała wszystko, co mogłoby zakłócić harmonię powstałą według zasad obowiązujących w ubiegłych wiekach, kiedy to kobiety w haremlikach oddawały się przyjemnościom w sposób tak naturalny, że czasem wręcz rozbrajający. – Nie wyobrażasz sobie, jaki to wprowadza bałagan – upierała się zirytowana Gülbahar Hanim, bawiąc się perłami swojego naszyjnika. – Nieszczęsny Ali Aga nie wie, w co ma ręce włożyć. Musiał przeorganizować całe domowe życie. A wuj Mehmed skarży się, że źle sypia w kobiecym skrzydle. Biedaczysko, w jego wieku... Zastanawia się, czy nie wrócić do Anatolii. – Dobrze by mu to zrobiło – burknął Selim. – Gdy pomyślę, że ten gavour znajduje się tu, w moim domu... Zadrżała, patrząc podejrzliwie na syna spod półprzymkniętych powiek. Wiedziała, że chce jej dać do przełknięcia gorzką pigułkę. Niewierni pod jej dachem. Dniem i nocą. Czują się jak u siebie, wydają rozkazy jej niewolnikom! – Kazał przywieźć łóżka – szepnęła, obawiając się, że francuski oficer usłyszy. – Chce przerobić pokoje na sypialnie i domaga się wstawienia zamków. A najgorsze jest to, że ta jego żona niedługo będzie miała wannę... Ci ludzie przesiadują w brudnej wodzie i twierdzą, że się myją! To obrzydliwe! Jestem pewna, że przywloką do domu jakieś choroby. Selim z trudem powstrzymał uśmiech. Jego matka zachowywała się czasem jak dziecko. Jej nienawiść i jej entuzjazm nie uznawały niuansów. Czy można się dziwić, że wieszała psy na tym biednym Louisie Gardelle’u? Omal nie przejechał jej wnuka i omal nie wyrzucił z domu jej całej rodziny. Nigdy nie spojrzy na niego łaskawie. Nawet bukiet kwiatów, który od niego dostała, odesłała do wilgotnego pokoju, do którego nikt zimą się nie zapuszczał. – Słyszałam, że zaprosiłeś go na kolację – oświadczyła. – Uważasz, że podlizywanie się nędznym kreaturom to dobry pomysł? Czasem cię nie rozumiem, mój synu. – Błądził po domu jak potępiona dusza. Postanowiłem go trochę rozerwać. Selima, podobnie, jak wielu Turków, charakteryzowała spontaniczna szczodrość.
Nie przyznał się matce do tego, że poruszyło go zgaszone spojrzenie Francuza, równie szare i nieruchome jak zimowe jezioro, ani do tego, że zaskoczyła go serdeczność, której cudzoziemiec dał wyraz podczas suto zakrapianej kolacji. Zataił również przed matką fakt, iż coraz bardziej odpowiadało mu się towarzystwo Louisa Gardelle’a. – Wojna się skończyła – ciągnął. – Jesteśmy skazani na życie w zgodzie. Zresztą sam padyszach głosi konieczność porozumienia z aliantami. – To godne pożałowania. Nie wydaje mi się, żeby ostatnimi czasy Jego Wysokość miał dobrych doradców. Osobowość nowego władcy nie budziła zaufania Gülbahar Hanim. Strach przed spiskami, nieufność wobec członków własnej rodziny, od których mogły pochodzić rozkazy pozbawienia władzy, uwięzienia lub zabójstwa, odcisnęły się w mniej lub bardziej widoczny sposób na psychice kolejnych następców osmańskiego tronu. Paranoja najwyraźniej stała się dziedzicznym rysem charakteru. Abdülhamid pozbawił władzy swojego brata, twierdząc, że oszalał, ale sam też nie został oszczędzony; natomiast Mehmed VI, jak opowiadano, przyjmował swoich gości z rewolwerem w kieszeni. Czasy, jakie nadeszły, wymagały rządów ludzi o ustalonych przekonaniach, nie zaś przesadnie ostrożnych. A padyszach był przekonany wyłącznie do jednego: chciał za wszelką cenę utrzymać swój tron. W dodatku – jak twierdziła sceptyczna Gülbahar Hanim – nie umiał zapewnić sobie odpowiedniego wsparcia. Selim myślał, że zna temperament swojego władcy i pana, ale jego matka potrafiła dostrzec znacznie więcej. Znalazła się w cesarskim haremie w pałacu Dolmabahçe w wieku dziewięciu lat, rozczochrana, z oczami wytrzeszczonymi ze strachu i ekscytacji; przywiozła ją handlarka niewolnicami. Od samego początku calfa, odpowiedzialne za edukację nowicjuszek, uczyły tę małą dzikuskę z gór, że idealna kobiecość jest odbiciem zalet ciała, lecz również umysłu. Nazwano ją Gülbahar. Była pilną uczennicą, nie kwestionowała ani surowej dyscypliny, ani hierarchii. Wyrosła na jedną z najdoskonalszych saraili w haremie i przygotowywano ją do ślubu z arystokratą, ponieważ sułtan nie wybrał jej na swoją konkubinę. Z tamtych czasów zachowała zmysł polityczny bardziej wyrafinowany, niż można się było spodziewać. Podeszła do srebrnego piecyka, żeby ogrzać dłonie. Złote nitki jej brokatowej kamizelki podbitej futrem lśniły pośród cieni. Był ponury wieczór, ulewny deszcz bębnił o dachy. Gülbahar upiła łyk herbaty i zjadła kawałek miodowo-migdałowego smakołyku przyrządzonego przez kucharkę, która zdołała kupić cukier u któregoś ze sklepikarzy. Do salonu weszła cicho młoda służąca, żeby zapalić świece. Srebrne bransoletki brzęczały na jej nadgarstkach, gdy stawała na palcach i wyciągała ramiona, żeby dosięgnąć kandelabrów. Przy świetle budząca zachwyt Turków bladość Gülbahar
Hanim nabrała perłowego odcienia, ale zmarszczki wokół oczu i zdradzające zmęczenie bruzdy przy ustach sprawiały, że wyglądała bezbronnie. Selim, jak zwykle gdy patrzył na matkę, poczuł, jak ogarnia go fala miłości i niepokoju. Bardzo wcześnie ta kapryśna kobieta zaczęła budzić w nim opiekuńcze odruchy – jej wrodzone dostojeństwo było tak inne od powagi, jakiej zwykle oczekuje się od matek. Ale takie właśnie były dawne mieszkanki seraju: wykształcone i inteligentne, a jednocześnie naturalne, kierujące się instynktem, nieuznające pruderii ani fałszywego wstydu. – Mam nadzieję, mój chłopcze, że nie przyszedłeś mnie prosić, bym przyjęła tego Francuza – powiedziała stanowczo. – Toleruję fakt, że daje mojej służbie niedorzeczne zadania, ale żebym miała być dla niego uprzejma... – Nie śmiałbym nawet prosić cię o taką przysługę – odpowiedział Selim z lekką kpiną – chociaż niektóre damy, równie wyrafinowane jak ty, nie zachowują się aż tak dziko. – Jedna z kuzynek Behice Hanim zabiła mężczyznę, który przyszedł zarekwirować jej dom, i uciekła do Anatolii – odparła matka. – Widzisz, ja jestem raczej rozsądna. – W takim razie zgodzisz się zapewne podjąć małżonkę Gardelle’a, gdy wprowadzi się tu wraz z ich córką. Gülbahar milczała. W salonie pojawił się znienacka jej biały kot o dwukolorowych oczach. Bezszelestnie wskoczył na kolana swojej pani, która pogłaskała go nieuważnie. Miała przeczucie, że nad dom jej rodziny nadciąga niszczycielska chmura, niosąca ze sobą nie deszcz, lecz łzy i pojękiwania. Choć używała wszystkich możliwych zaklęć przeciwko złym spojrzeniom, od jakiegoś czasu zło wydawało się silniejsze od jej nędznych amuletów. Gülbahar nie była naiwna ani zaślepiona. Imperium od kilku dekad leżało w gruzach. Pozostawało w żelaznym uścisku Europejczyków, rozbite i tonące w długach; zachodnie miraże nadciągały nieuchronnie, by zarazić rozpadający się osmański świat. Jej syn uważał, że straciła kontakt z rzeczywistością. Synowa myślała podobnie. Ani jedno, ani drugie nie rozumiało, że choć świadomie wybrała życie poza głównym nurtem, świetnie zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje na zewnątrz. Jej nieliczne cudzoziemskie przyjaciółki: córka amerykańskiego dyplomaty i dwie siostry, Greczynki z Fanarionu, śmiały się, gdy kpiła z ich rzekomego pragnienia wolności. To wielkie słowo uwielbiane przez ludzi o ograniczonych umysłach – mówiła im Gülbahar. Czy nie potrafią zrozumieć, że ograniczenia to rzecz naturalna, że częściej mają one charakter moralny niż fizyczny i że niezależne życie, tak wychwalane przez nowoczesne kobiety, niesie za sobą równie dużo restrykcji? Widząc minę matki, Selim domyślił się, że chce, by dłużej ją prosił, ale on nie miał dziś ochoty jej schlebiać. Dano mu do zrozumienia, że zostanie być może
wysłany do Paryża, w oficjalnej delegacji i weźmie udział w negocjacjach traktatu pokojowego. Był to ogromny zaszczyt, niespodziewany awans w jego karierze dyplomatycznej. Okazja, by nareszcie na coś się przydać temu cierpiącemu krajowi. Ale nie chciał zostawić rodziny, dopóki nie upewni się, że matka nie popełni jakiejś gafy w tej delikatnej sytuacji. – Przekażę jej zaproszenie w wybranym przeze mnie czasie – oświadczyła z pogardą Gülbahar. Selim uniósł głowę, zaskoczony tym, co usłyszał. – Zgodziłabyś się ugościć panią Gardelle? Naprawdę? – Na pewno nie będzie to przyjemna chwila, ale chcę pokazać tej cudzoziemce, że my, kobiety znad Bosforu, umiemy się zachować godnie i szczodrze, nawet wobec przeciwniczek. Poza tym dobrze widzę, mój kochany, że się niepokoisz – dodała czule, głaszcząc go po policzku – a ja nigdy nie mogłam znieść widoku choćby cienia smutku w twoich oczach.
Zimny wiatr od rosyjskich stepów chłostał wzgórza. Pośród ruin spalonych domów ci, którzy ocaleli, wybudowali prowizoryczne schronienia z desek, skrzynek i połatanych namiotów wojskowych. Słupy dymu sygnalizujące obecność ludzi wyłaniały się z najmniej spodziewanych miejsc. Przestało padać, ale Louis Gardelle drżał z zimna i podnosił kołnierz swojego grubego, sukiennego płaszcza. W jego marzeniach Konstantynopol był miastem słonecznym i pełnym światła, a okazał się ciemny, niemalże nieprzyjazny. Kapitan poczuł, jak chłód przenika go niemal do kości. Chciał się przespacerować, żeby zebrać myśli. Przeszedł przez most Galaty i ruszył w górę, w stronę domu. Znużenie spowalniało jego kroki, przyćmiewało umysł. Sytuacja stawała się coraz bardziej niejasna. Z dnia na dzień osmański Orient odkrywał przed nim swoje kolejne oblicza. Liczni tureccy oficerowie nie odpowiedzieli na rozkaz demobilizacji. Garnizony w Anatolii odmawiały złożenia broni, co wywołało buntowniczy ferment. Dowódcy VI Armii w Iraku, a także II Armii w Cylicji nadal nie uznawali się za zwyciężonych. I nie tylko oni. Wokół świętych miast, Mekki i Medyny, walki ciągle trwały, pomimo zawieszenia broni. W stolicy zaś szpiedzy różnych narodowości radośnie poruszali się po ulicach pozbawionych nazw i numerów, których sekretów nie poznał do końca nikt, nawet rdzenni mieszkańcy Stambułu. W jednym ze starych domów koegzystowały: komitet wyzwolenia ludu Kaukazu, krąg zbuntowanych tureckich oficerów, burdel, który nigdy nie pustoszał, rosyjscy uchodźcy wrodzy bolszewikom i sklepikarz, dumnie eksponujący w swoim lokalu portret greckiego premiera Venizelosa... Istny zawrót głowy – pomyślał Louis, docierając nareszcie do bram swojej rezydencji. Ten dom zawsze działał na jego duszę jak balsam. Przychodzących witał cytat z Koranu, wykaligrafowany złotymi literami pod daszkiem na ganku. Louis obiecał sobie, że zapyta Selima o jego znaczenie. Tak mało wciąż wiedział o tych zaskakujących ludziach. Przesunął zmęczoną ręką po karku. Przyznano mu wyczekiwaną przepustkę; musiał nabrać sił przed spotkaniem z Rose i Marie. Zostało mu jeszcze kilka tygodni. Z domu wybiegł mały Ahmet, rozejrzał się szybko wokół, nie dostrzegając Francuza, i zaraz pobiegł w głąb ogrodu. Zaintrygowany Louis ruszył za nim. Od czasu wypadku widywał chłopca tylko z daleka, gdy szedł do szkoły. Chętnie by z nim porozmawiał, ale jego matka najwyraźniej ustawiła niewidzialną, nieprzekraczalną barierę pomiędzy swoją rodziną a cudzoziemcem, którego słusznie uważała za okupanta. Selim wyznał mu, że jego żona jest onieśmielona i że okaże znacznie większą gościnność wobec Rose. Louis w to powątpiewał. Nie zapamiętał
Leyli jako nieśmiałej kobiety. Ogród był dziki. Najważniejsze były tu drzewa – w bezdeszczowe, letnie miesiące rzucały dobroczynny cień, a przez cały rok osłaniały dom przed spojrzeniami obcych, zapewniając dyskrecję, tak cenioną przez Turków. Wśród plątaniny krzewów i drzew owocowych rosły magnolie, wiciokrzewy, akacje i wspaniałe, orientalne platany o węzłowatych pniach, a w zacienionych zakątkach spotkać można było drzewka oliwne i oleandry. W ogrodzie znajdował się także warzywnik, w którym uprawiano dynie i kapustę. Louis szedł ostrożnie, myśląc, gdzie schował się chłopiec. Usłyszał głuchy, powtarzalny dźwięk i skręcił w prawo. Ahmet ułożył obok siebie stosik kamieni i próbował trafić z procy do małej kartonowej tarczy zawieszonej na drzewie figowym. Louis zmrużył oczy i rozpoznał niezręcznie odwzorowaną sylwetkę pancernika. Dziecko okazało się dość niezdarne. Cel pozostawał nietknięty i widać było, że chłopiec się irytuje. Louis nadepnął na gałązkę, która złamała się z trzaskiem. Ahmet odwrócił się, jego policzki płonęły. – Źle się do tego zabierasz – zaczął Louis. – Daj mi to, pokażę ci. Zaskoczony Ahmet podał mu procę i kamienie, które trzymał. Louis przypomniał sobie gesty znane z czasów dzieciństwa. Gdy skończył doszczętnie dziurawić tarczę, z uśmiechem oddał chłopcu procę i udzielił mu kilku wskazówek. Potem wyjął z kieszeni paczkę papierosów i obmacał kieszenie w poszukiwaniu zapałek, stojąc bezradnie z niezapalonym papierosem w ustach. – Nie ma mi pan tego za złe? – zdziwił się Ahmet. – Z jakiego powodu? – Z tego – powiedział chłopiec, wskazując leżący na ziemi karton, cały w strzępach. – Nie. W twoim wieku zrobiłbym tak samo. Ale raczej nie rzucaj kamieniami w statki gdzie indziej niż we własnym ogrodzie. Nie chciałbym, żebyś miał kłopoty. – Co mogłoby mi się przydarzyć? – zapytał Ahmet, robiąc wielkie oczy. – Aresztowano by cię i wrzucono do więzienia – odpowiedział Louis z pewną przesadą. – A więc byłbym bohaterem! Louis westchnął. Mężczyźni, duzi i mali, mają zawsze tę samą obsesję. Każdy chce być bohaterem. W czyich oczach? Matki, ukochanej kobiety, wdzięcznej ojczyzny? Uśmiechnął się cierpko. On już w to nie wierzył. Ale prawdę mówiąc, wierzył już w niewiele rzeczy, na pewno nie w Boga, choć żył w mieście ludzi religijnych. Staję się stary i zgorzkniały – pomyślał i zasmuciła go ta myśl. Jego uwagę zwróciła balustrada z białego drewna pomiędzy drzewami. – Co to? – Ulubione miejsce mojej mamy i babci, przychodzą tu, gdy jest ładna pogoda. Pokażę panu!
Ahmet wziął go za rękę i poprowadził po ścieżce pełnej cierni i kamieni. Weszli na niewielki wzgórek, na którym wznosił się uroczy, mały belweder, obłożony fajansowymi, dekorowanymi płytkami w kolorze zielonym i niebieskim. Ławeczki aż się prosiły, żeby na nich usiąść. Na pewno w pogodne dni układano na nich poduszki i kobierce. Kroki Ahmeta rozbrzmiewały na przeżartych wilgocią deskach. W niemalże braterskim milczeniu kontemplowali krajobraz, którym Louis nie mógł się wprost nasycić. Falujące wzgórza Azji na horyzoncie, białe grzywy zwiniętych fal, drewniane, piętrowe domy pomiędzy bulwiastymi kopułami meczetów, które właśnie przebudziło wołanie z minaretów na modlitwę, i ta mozaika fasad – intensywne błękity Bizancjum, ale też jasne fiolety, odcienie koralu, fuksji i zieleni. Cudowny i wstrząsający stambulski miszmasz, od którego można dostać oczopląsu, a za gardło chwyta coś nieokreślonego, nostalgia, obawa, radość wielka, a zarazem ulotna. Ahmet wyjął z kieszeni kawałek pergaminu, który starannie rozwinął – były w nim cztery zapałki. Dał je Louisowi, który, wzruszony, obiecał mu, że przy pierwszej okazji odwdzięczy mu się takim samym skarbem. – Jeśli uda mi się jeszcze raz cię zobaczyć – dodał żartobliwie. – Bardzo trudno cię spotkać. – To z powodu matki. – Domyśliłem się. Prawdopodobnie ma mi za złe, że cię potrąciłem. Chłopiec siedział na balustradzie i machał nogami. – Zwykle taka nie jest, ale te wszystkie zmiany spowodowały mnóstwo problemów. Babcia jest niezadowolona, utrudnia jej życie, a mama musi słuchać babci. To wszystko jest bardziej skomplikowane, wie pan... Jest nam zimno, nie możemy kupić takiego jedzenia, jakie chcemy... Teraz trzeba długo gotować mleko przed wypiciem, więc jest mniej smaczne – wyjaśnił zdegustowany. – W szkole brakuje nauczycieli. Wielu z nich nie wróciło z wojny. Nic dziwnego, że mama się niepokoi – zakończył, wzruszając ramionami. Louis trzymał dym w płucach do chwili, w której poczuł zawroty głowy. Od śniadania nic nie jadł. – Powiedz jej, że nie musi się bać. Nic się wam nie stanie. Zrobię wszystko, żeby wam pomóc. – Tak czy inaczej, mój ojciec nie pozwoli nikomu nas skrzywdzić – odparł Ahmet. – Oczywiście... Twój ojciec to bardzo porządny człowiek. Inteligentny i czarujący. Masz szczęście. – A jaki jest pański? – Mój ojciec? Louis starał się przypomnieć sobie rysy twarzy ojca, ale pozostały niewyraźne.
Pamiętał tylko autorytet tego pułkownika piechoty, który skąpił pochwał, za to nie szczędził krytyk. Było ich siedmioro. Louis plątał się pośród rodzeństwa, zaniedbany, niemal zbyteczny. W dzieciństwie czuł się praktycznie bez znaczenia, dlatego zależało mu, by ojciec był z niego dumny. Myśląc, że go zaskoczy, po skończeniu politechniki postanowił wstąpić do marynarki, jako aspirant 1 klasy. Ojciec tylko zmarszczył brwi. Nie studiowałeś w szkole morskiej, nigdy nie będziesz jednym z nich – oświadczył. I czas pokazał, że miał rację. Na pokładzie niekiedy odnosił wrażenie, iż budzi zażenowanie oficerów, tym bardziej przykre, że nie mówili tego wprost. Wystarczyło spojrzenie albo wymowne milczenie, by poczuł się wykluczony. Ostatnimi czasy wydawało mu się, że korzystano głównie z jego talentów dyplomatycznych. Może pomylił się w wyborze zawodu? Dostrzegł, że Ahmet przygląda mu się z zaciekawieniem. – Mój ojciec był wojskowym. – Paszą, jak mój dziadek. Najwyraźniej podobała mu się ta myśl. Osmanowie szanowali armię, która przez wiele stuleci stanowiła kręgosłup imperium. Louisowi przyszło na myśl, że prawdopodobnie nigdy nie doszli do siebie po klęsce janczarów. – Na pewno mniej ważnym niż twój dziadek, Ahmecie. Ale był dobrym żołnierzem. Od dawna nie żyje. – Kochał go pan? Czy Louis kiedykolwiek się nad tym zastanawiał? W jego rodzinie miłość nie była tematem rozmów. Zabraniały tego dobre maniery i poczucie przyzwoitości. Ciszę przerwał kobiecy głos. Ktoś wołał Ahmeta tonem wymówki. – Ach, pora odrobić lekcje – powiedział znudzony chłopiec. Gdy kobieta pojawiła się na ścieżce, Louis w niedorzecznym odruchu zgasił papierosa. Wyprostował ramiona i poczuł, że krew pulsuje mu szybciej. Żona Selima była spowita od stóp do głów w długą, turkusową draperię, a obłok białej gazy zasłaniał jej twarz. Jaskrawy kolor odcinał się od szarego nieba i gałęzi drzew w ogrodzie. Dawniej osmańskie kobiety nosiły feradże we wszystkich odcieniach błękitu, brązu, szmaragdu oraz granatu. Teraz wolały skromniejsze ubrania i czarne chusty. Ale Selim wyjaśnił Louisowi, że kobiety z jego rodziny nie miały ochoty odcinać się od przeszłości. Patrząc na tę świetlistą panią domu, kapitan był im za to wdzięczny. Na widok kapitana Gardelle’a stojącego obok Ahmeta Leyla zatrzymała się gwałtownie. Świadomość, że ten mężczyzna jest gdzieś w pobliżu, sprawiała, iż nie czuła się w domu swobodnie. Jej teściowa skarżyła się na niego, rozdrażniona, iż wraz ze swoim dworem ciśnie się w kilku pokojach haremlika, ponieważ reszta była zarezerwowana dla Selima i wuja Mehmeda oraz dla ich gości. Należało zmienić całą organizację domu, bo francuski oficer ani myślał żyć i podejmować znajomych
inaczej niż w zachodnim stylu. Dziwne zwyczaje dezorientowały kucharkę. Leyla musiała pokazać młodym służącym, jak nakrywać do stołu, używając pojedynczych sztućców i talerzy, i jak ustawić krzesła w wojskowym porządku. Musiała też pomóc im w ścieleniu łóżka, co uważała za poniżające, ale one nie chciały słuchać francuskiego służącego, ponieważ był mężczyzną i nie należał do krewnych ich pani. Leyla zaczynała już mieć tego dosyć. – Kiedy przyjeżdża pańska małżonka? – zapytała po francusku, praktycznie bez obcego akcentu. – Mam nadzieję, że w lutym – odparł Louis, zachwycony, że w ogóle się do niego odezwała. – Przykro mi, madame, wiem, że moja obecność przeszkadza pani rodzinie, i bardzo chciałbym podziękować za przyjęcie. Mówił szybko, niewyraźnie, w obawie, że kobieta ucieknie. Leyla nadal wbijała w niego ciemne oczy, ale pochyliła głowę, jak gdyby przyjmowała jego przeprosiny. Louis czuł, że ma niezwykłe szczęście, spotykając ją samą, i trawiony ciekawością, uległ pokusie złamania tabu. Ale co mógł jej powiedzieć? Selim wspominał, że jego małżonka zna kilka języków obcych, w tym również arabski, żeby czytać Koran, i perski, z miłości do poezji. Choć dorastała w oświeconej rodzinie i znała zachodnie zwyczaje, pozostawała kobietą pobożną, przywiązaną do tradycji. – Przyzwyczaja się pan do naszego miasta? – zagaiła znowu. – Mąż pani jest tak uprzejmy, że mi je czasem pokazuje. Żałuję tylko, że jestem tu jako żołnierz. Mam czasem wrażenie, że ludzie mnie nienawidzą. – Naprawdę? – zdziwiła się Leyla. – A ja słyszałam, że Francuzi są raczej dobrze przyjmowani. Podobnie jak Włosi, którzy zachowują się jak dżentelmeni. – Wszyscy są lepsi niż Brytyjczycy – uśmiechnął się Louis. – Ci ludzie nie zrozumieli naszej mentalności. Uważają nas za zacofanych barbarzyńców. Zbudowali swoje imperium, pogardzając ludnością tubylczą, czego nigdy nie robili nasi sułtani. Leyla Hanim była szczupła, miała melodyjny głos i niezwykle żarliwe spojrzenie – jej zmysłowość nie mogła pozostawić mężczyzn obojętnych. Bez wątpienia aura tajemniczości otaczająca te odcięte od świata kobiety sprawiała, że trudno im było się oprzeć. Louis przez chwilę pomyślał o Rose. O jej spiczastym nosie, cienkich wargach, kręconych, ciemnych włosach... Ta kobieta schrupie ją na śniadanie – zaniepokoił się i pomyślał, że może lepiej napisać do żony, by została z córką we Francji, z dala od nieprzewidzianych zasadzek, jakie chował w zanadrzu Konstantynopol. – Na pewno cieszy się pan, że małżonka do pana dołączy? – Przyznam, że raczej się tym martwię, madame. Rose jest kobietą... Jak to powiedzieć? Zawahał się. Brakowało mu słów na określenie żony.
– Kartezjańską? – zaproponowała lekko rozbawiona Leyla. – Na swój sposób – uśmiechnął się Louis. – Nie lubi zmian ani nieprzewidzianych sytuacji. – Jest w tym podobna do mojego męża. – Niestety, ma mniej radosny charakter. Odnoszę wrażenie, że Rose często wpada w melancholię. Zastanawiam się czasem, czy to moja wina. Poczuł się zakłopotany własną otwartością, ale zmęczenie stłumiło wstyd, a niewyraźna, spowita w jedwab sylwetka zachęcała do zwierzeń. – Nie widziałem jej od dwóch lat i nie mogę się doczekać spotkania z nią – powiedział, jak gdyby próbował przekonać sam siebie. – Miejsce żony jest u boku męża, nawet gdy jest on marynarzem, nie uważa pani? Czym bylibyśmy bez was? Jego szare spojrzenie było coraz bardziej natarczywe. Leyla milczała. Czy próbował uwieść ją tym komplementem? Pomyślała, że ta rozmowa muzułmanki z niewiernym przeczy wszelkim obowiązującym zasadom. Mężczyzn znała tylko z obserwacji męża, z lektur, z rozmów z guwernantkami. Jako dziewczynka widziała też kilku przyjaciół ojca. Miała ochotę odpowiedzieć jakimś żartem, by pokazać Louisowi Gardelle’owi, że potrafi być równie dowcipna jak Francuzki. Ale co wiedziała o roli, jaką powinna odgrywać przy nim jego małżonka? Cóż mogła zrozumieć z ich związku? Mogła podzielić się wyłącznie własnym doświadczeniem – banalnym życiem, przypominającym życie jej matki, jej kuzynek i wszystkich kobiet, trwających rzeczywiście u boku swoich mężów, których dla nich wybrano i z którymi najczęściej nawiązywały nić serdecznego porozumienia, choć podobnie jak ci mężczyźni, nie zastanawiały się ani nad ich prawdziwą naturą, ani nad tajnikami ich dusz. W oddali odezwała się syrena jednego z okrętów wojennych, odbywających manewry na Bosforze. Twarz Leyli stężała. Jak tu rozmawiać o delikatnych emocjach, gdy przed ich oczami rozgrywa się ten godny pożałowania spektakl? – Czy wie pan, co robią kobiety w domu, który widzi pan u naszych stóp? – odezwała się i wskazała dom ręką. – Haftują na kanwach nową dewizę Stambułu: „To też przeminie”. Alianci chcą narzucić naszemu krajowi bardzo trudne warunki. Ale my nigdy się nie poddamy, wie pan? Jesteśmy cierpliwi, lecz zdeterminowani. Nasi żołnierze również. Słuchając jej, Louis poczuł, jak znów ogarnia go znużenie. Oparł się o pilaster belwederu. Chciał zapomnieć o wojnie, o okupacji, o dramatach... Chciał zapomnieć o wszystkim. Leyla przyglądała mu się nieufnie. Mężczyzna zbladł, ale przecież jej uwaga, wynikająca z niezręcznie wyrażonej dumy, nie mogła być przyczyną jego rozpaczy. Louis Gardelle miał niezaprzeczalnie dobre serce. I zaskakującą wrażliwość. Zdziwiła się, czując nagły przypływ sympatii, a nawet przeraziła. Jej teściowa miała rację.
Świat chwiał się w posadach. Wokół wszędzie pękały bariery. Mieszkające w miastach i utrzymujące rodziny Turczynki wstawały rano i szły do pracy, w chustach na głowach, lecz z odkrytymi twarzami. Wojny zmusiły ich do zostania pielęgniarkami, nauczycielkami czy robotnicami w przemyśle tekstylnym. Coraz liczniej zatrudniały się w biurach żarłocznej administracji imperium. A naprzeciw niej, w jej ogrodzie, w altanie, która skrywała dotąd śmiechy zamkniętych w domu kobiet, stał cudzoziemiec i zadawał jej poruszające pytania. Leyla podniosła rękę do skroni, czuła nadchodzącą migrenę. Będziemy musieli wszystkiego nauczyć się od nowa – pomyślała. Kodeksu zachowań i kontrolowania emocji. Będziemy musieli znów zmierzyć się z tym światem, chociaż przecież nie wiemy, dokąd zdążamy. To zadanie wydało jej się trudne i niebezpieczne. Rozległo się wołanie na modlitwę, melancholijne, lecz pełne godności, i spłoszyło chmarę turkawek, które wzleciały w szare niebo. Leyla zadrżała, przywołana do swoich obowiązków. Spojrzała na Ahmeta, który podszedł do niej, jak gdyby odgadł jej złe samopoczucie. Objęła go. Właśnie w tym momencie, w obecności francuskiego oficera, równie zdezorientowanego jak ona sama, lecz z całkiem innych powodów, Leyla Hanim zrozumiała, że ich życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej.
Późno w nocy Feride obudziła Leylę. Selim Bej właśnie wrócił z pałacu Yildiz i nakazał, by przyprowadzono mu żonę. Służąca rozplotła jej włosy, natarła pachnącym olejkiem piersi, brzuch i uda. I Leyla poszła do męża, który ubrany w kaftan z czerwonego weluru, czekał na nią w pokoju. Selim rozbierał ją powoli, bez słowa. Teraz stała naga naprzeciw niego. Wiedziała, że lubi jej się przyglądać. Nie miała prawa się poruszyć, a on wsuwał palce we włosy żony, muskał jej piersi, brzuch, gładką skórę, pobudzając każdy centymetr ciała. Leyla też miała ochotę pieścić męża, ale musiała zaczekać. Czuła pulsowanie krwi w skroniach. Mangal niedostatecznie ogrzewał pokój, młoda kobieta zadrżała. Pod natarczywym spojrzeniem męża czuła się słaba, delikatna, jak za pierwszym razem, gdy się kochali, i dumna z tego, co czuje. Oddała się mu całkowicie, bo Selim potrafił być szczodrym kochankiem. Jednak tej nocy zachowywał dystans. Dążąc do egoistycznej przyjemności, pieścił ją nieuważnie, całował chłodnymi ustami. Nawet zapach skóry męża wydawał się jej dziwny. Gdy próbowała o sobie przypomnieć czułymi gestami, odsunął się niecierpliwie. Ścisnął jedną dłonią jej nadgarstki i unieruchomił jej ramiona nad głową – chciał tylko brać, niczego nie dając w zamian. Zraniona Leyla zamknęła się w sobie i myślała o czymś innym, oddając mu ciało – gibkie, lecz nieruchome. Selim zachowywał się tak, jakby niczego nie zauważył, i miała mu to za złe. Dlaczego ją to dziwiło? Zawsze to mąż wybierał pory ich zbliżeń. Intymne pożycie zależało od jego, a nie jej dobrej woli. Jednak, z racji obowiązku, Leyla nigdy mu nie odmawiała. Gdy światło świec, przytłumione tiulem, rysowało na ścianach ulotne cienie i Selim odprężył się pod wpływem doznanej rozkoszy, Leyla poczuła dojmującą samotność. Drażniło ją myślenie o przyjemności, której nie dał jej Selim, albo może której sama nie mogła uchwycić. Przypomniała sobie wtedy zgaszone spojrzenie Francuza. Była młodą mężatką i intymność ją ciekawiła; nie chciała dopuścić, by ta ważna część jej życia zamieniła się w ciężką próbę. Osmańskie kobiety, choć wychowywane w skrajnej pruderii, nie były naiwne. Seksualność nie stanowiła dla nich tabu. Leyla miała szczęście, że została żoną mężczyzny, który jej się podobał, a zmysłowość małżonki od początku była przez niego akceptowana. Zeynep, jej ukochana kuzynka, nie mogła powiedzieć tego o sobie, ale zwierzyła się Leyli ze swojej odrazy do męża dopiero wtedy, gdy ta była już po ślubie i czuła się zaspokajana przez męża. Nie mogła zasnąć. Słuchała, jak stuka o bruk okuta żelazem laska bekthiego. Jak zwykle, gdy przechodził, dzieci pogrążone we śnie przewracały się na drugi bok na swoich materacach, a dorośli zasypiali głębiej, uspokojeni obecnością tej archaicznej
postaci, stróża, który robił obchód dzielnicy. Choć regularny odgłos kostura zapowiadał, że żaden pożar ani kataklizm nie zakłóci nocy, Leyla nie znalazła w tym dźwięku pocieszenia. Na jej talii spoczywało ciężkie ramię Selima. Fala nieoczekiwanie silnego smutku sprawiła, że w oczach kobiety pojawiły się łzy. Poczuła słodko-gorzką melancholię, jakiej nie znała nigdy wcześniej, zrodzoną z poczucia nienasycenia, i nie miało to wyłącznie związku z przejściowym, mało ważnym rozczarowaniem cielesnym, ale z jej całym życiem. Selim obudził się wcześnie; przeszkadzało mu dające się wyczuć napięcie panujące w domu. W haremlikach Stambułu nigdy nie spano długo i odkąd zamieszkał w domu kobiet, budziły go najróżniejsze odgłosy. Leyla już sobie poszła, co nie było po jego myśli. Miał jej do przekazania ważną wiadomość, a wiedział, że rano żona jest zwykle w dobrym humorze. Selim zaczął dzień w podłym nastroju. Służąca przyniosła mu śniadanie, ułożywszy starannie na tacy chleb, konfitury, jajka na twardo i miseczkę twarogu bez soli, na który przepis matka przywiozła z seraju. Selim dostrzegł, że tuż obok niego stoi Ali Aga, założywszy ręce na plecy. – Co się dzieje? – spytał, zaskoczony. – Orhan przyjeżdża dziś, Bej Efendi. Selim oparł się o poduszki. – Ach, rozumiem... Nadeszła więc chwila, której tak się obawiałem. Zdecydowane poglądy szwagra były przyczyną sprzeczek między nimi jeszcze przed wyjazdem młodzieńca na studia do Berlina. Nigdy nie potrafili się dogadać. Selim uważał, że Orhan jest naiwnym zapaleńcem, a Orhan miał Selima za konformistę, uczepionego zwietrzałego, sułtańskiego reżimu. – Mogliście przynajmniej mnie uprzedzić! – Leyla Hanim właśnie otrzymała telegram. Rozdrażniony Selim wziął papierosa. Eunuch podszedł, żeby podać mu ogień. – Dlaczego wraca? – Nie wiem, Bej Efendi. – Berlin chyba raczej mu odpowiadał. Na pewno cieszy się, że proklamowano republikę. Ten chłopak zawsze w głębi duszy był socjaldemokratą. Ali Aga milczał. Nie do niego należało komentowanie animozji swojego pana. Za nic by się nie przyznał, że darzy Orhana przyjacielską sympatią. Kilka lat wcześniej chłopiec potrzebował pocieszenia po brutalnej śmierci rodziców. Gdy odkrył zamiłowanie Alego do wędkowania, uparł się, żeby mu towarzyszyć. Ich komitywa zrodziła się nad brzegiem Bosforu, w którym brodzili z podwiniętymi nogawkami. – Ten dom zamienia się w wolierę – zrzędził Selim. – Brakowało jeszcze tylko Orhana i jego towarzyszy, którzy na pewno prędko się zjawią po jego powrocie. Ale będzie musiał spokojnie się zachowywać, słyszysz? Bo jak nie, wyprowadzi się do yali.
– Nie ma mowy – oświadczyła Leyla, wchodząc do pokoju. – Miejsce Orhana jest tutaj, z nami. Selim zerknął poirytowany na małżonkę, ubraną dziś na modłę zachodnią – w jedwabną bluzę i szarą, wełnianą spódnicę, której brzeg omiatał sznurowane botki. Przetykana perłami siatka podtrzymywała jej kok. Wybierała się na spotkanie swojej organizacji kobiecej. Selim wiedział, że choć jest to towarzystwo dobroczynne, jego członkinie dyskutują też na bliskie ich sercu tematy, takie jak: emancypacja kobiet, poligamia i małżeństwa aranżowane, rozwody, wpływ Zachodu na normy moralne... Najbardziej radykalne z nich domagały się równości w dostępie do edukacji i możliwości wykonywania pewnych zawodów, zrzeszając się pod haftowanym transparentem: „Precz ze starymi ideami!”. Prasa często przytaczała ich wypowiedzi. Halide Edip, profesor literatury na uniwersytecie, feministka, której pisma, ku dużemu niezadowoleniu Selima, Leyla czytała z żywym zainteresowaniem, organizowała nawet debaty, na których obecni byli i mężczyźni, i kobiety. – Wyglądasz jak jedna z tych paskudnych Angielek, które domagają się praw wyborczych. – Selim zmierzył żonę od stóp do głów. – Kobiety nie mogą już dłużej siedzieć w domach, rozdzielając wśród domowników czułości i szczęście – odparła Leyla gorzko. – Nie martw się, nie mam w sobie nic z sufrażystki. Jedyne, na czym naprawdę mi zależy, to być blisko swoich dzieci. – A męża? – Też, jeśli jest uważny. I wyzywająco spojrzała Selimowi w oczy. Ten natychmiast zrozumiał ukrytą wymówkę. Przyszło mu na myśl, że czasami jego żona potrafi być słodko prowokująca. – Przykro mi, że przyjazd mojego brata tak cię martwi – ciągnęła już nieco spokojniej. – Orhan na pewno się uspokoił podczas pobytu w Berlinie. – Wątpię – marudził Selim, dając służącej znak, by przyniosła mu kawę. – Ten chłopak ma naturę buntownika. Leyla wzniosła oczy ku niebu. Od dawna żałowała, że brat i mąż nie mogą się ze sobą porozumieć. To była jedna z przyczyn, dla których młodzieniec wyjechał ze Stambułu. Miała nadzieję, że teraz obaj zapomną o przeszłości i zaczną od zera. – Zresztą Orhan i ja nie będziemy mieli wielu okazji do spotkań. – Jak to? – zdziwiła się Leyla. – Wyjeżdżam do Paryża. Zaprosił mnie do siebie jeden z francuskich przyjaciół. To świetna okazja, by zbadać, jak przebiega konferencja, zanim zjawi się na nim nasza delegacja, zobowiązana do negocjowania traktatu. Leyla patrzyła na niego zaskoczona. – Jak długo cię nie będzie?
– Nie wiem – powiedział, wzruszając ramionami. – Myślę, że będzie to zależało od przebiegu negocjacji. Leyla poczuła dreszcz obawy. Gdy Selim jechał na wojnę, czuła ten sam niepokój. Domowe życie toczyło się w dwóch odrębnych skrzydłach, ale teren kobiet, jego zasady i obowiązki, był tylko odbiciem świata mężczyzn. To jak dwie strony jednego lustra. Cień i światło. Właśnie z tej równowagi społeczeństwo osmańskie czerpało swoją siłę i harmonię. – Musimy przygotować ceremonię obrzezania Ahmeta – zirytowała się. – Jak mogłaby się bez ciebie obejść? To nie do pomyślenia. W tym radosnym, a zarazem przerażającym momencie swojego życia Ahmet potrzebował wsparcia ojca. To miała być wystawna ceremonia. Leyla zamówiła białe, satynowe okrycie z błękitnymi krajkami na niewielkie łóżko, na którym syn będzie siedział jak książę, sama uszyła dla niego mysz i żółwia, symbole zwinności i długowieczności, którymi chciała ozdobić narzutę. Jej błękitna, haftowana tunika, dobrana do niej chusta i odświętne pantofle czekały w kufrze na ten wielki dzień. Pięciu innych chłopców z dzielnicy miało świętować wraz z Ahmetem. Leyla planowała przedstawienie dla dzieci, balony, słodycze. Ten ważny moment w życiu syna i honor rodziny nie mogły obejść się bez Selima. Gülbahar Hanim nigdy nie wybaczyłaby mu podobnej dezercji. – Jeśli trzeba, przyspieszymy ceremonię – oświadczył Selim, nie zdając sobie sprawy z trudności, jakich przysporzy żonie organizacja tego wszystkiego. Nagle Leyla zbladła. – Nie możesz zostawić mnie samej z Francuzami! Selim odwrócił wzrok. – To nie jest idealna sytuacja, ale ja nie mogę odrzucić takiej propozycji. Padyszach czyni mi zaszczyt, wysyłając mnie do Francji. Byłby to niewybaczalny afront, gdybym go nie posłuchał. – Porzucasz nas, Selimie! – naciskała Leyla z mocno bijącym sercem, upokorzona własną bezradnością. – Jak możesz zostawić rodzinę w takiej chwili tylko po to, żeby spełnić zachciankę sułtana? Nie rozumiała, skąd brała się ta panika, ale zawsze wierzyła swojej intuicji, a wyjazd Selima budził w niej złe przeczucia. – Nie bądź głupia! – rzucił rozdrażniony. – Mam do odegrania swoją rolę na rzecz przyszłości tego kraju i muszę stanąć na wysokości zadania. Wyprężył tors. Selim zawsze cierpiał, będąc w cieniu własnego ojca, który był bardzo poważanym paszą w imperium. Mąż wątpił w siebie i swoje zdolności, Leyla poświęciła dużo czasu na pochlebianie mu i łechtanie jego próżności. Tu koneksje rodzinne nie stanowiły przywileju. Nie było dziedzicznej arystokracji, tak jak na Zachodzie; sułtani woleli uniknąć niebezpieczeństw, wiążących się z działalnością
zbyt wpływowych rodzin. Tu liczyły się tylko zasługi. Nawet niewolnik mógł pretendować do piastowania wysokich urzędów w państwie, jeśli tylko udowodnił, że ma wiedzę i zdolności. Nawet gdyby Leyla błagała go na kolanach, Selim nie zrezygnowałby z okazji wykazania się w oczach władcy. Zresztą czy jakikolwiek mężczyzna zrezygnowałby z czegokolwiek dla kobiety? – pomyślała. Miały nad nimi władzę absolutną tylko wtedy, gdy były w ciąży, bo Prorok uczynił z macierzyństwa rzecz nadrzędną. Osłabiona Leyla opadła na kanapę. – Ależ nie przejmuj się tak... Dlaczego wpędzasz się w taki stan? Podczas mojej nieobecności wuj Mehmed będzie pełnił funkcję głowy rodziny – postanowił Selim. – On tylko śpi i je – wymamrotała Leyla. – Ale matka i ty potraficie sprawić, że cały dom chodzi jak w zegarku! Kapitan Gardelle to rozsądny mężczyzna i na pewno pomoże wam w razie potrzeby. To wielkie szczęście, że mamy go pod swoim dachem. Dogadaj się z jego żoną, a zyskasz kilka przywilejów. Uwolniwszy się od niewdzięcznego zadania, jakim było poinformowanie żony o wyjeździe, Selim mógł teraz spokojnie snuć plany związane z Francją. W głębi duszy nawet się cieszył, że na jakiś czas odpocznie od ciężkiej atmosfery Stambułu i intryg dworu. Zamęt spowodowany przez niepokornych wojskowych nadal trwał. Mówiono, że broń i amunicja zdemobilizowanych żołnierzy znikają z miejskich arsenałów. Louis Gardelle zdradził mu, że podejrzewano spiski nawet na najwyższych rządowych szczeblach. Zdecydowanie misja w Paryżu miała mnóstwo zalet. Leyla słuchała go już tylko jednym uchem. Wiedziała, że jest zdana wyłącznie na siebie. Od momentu wprowadzenia restrykcji jej teściowa nie chciała wiedzieć nic na temat codziennej rzeczywistości. Upierała się, by żyć, jakby nic się nie stało. Wuj Mehmed był ciężarem, a Orhan, którego uwielbiała, miał raczej skłonność do przysparzania jej problemów. – Będziemy więc we dwoje sterować tą łodzią, Ali Ago – szepnęła do eunucha, gdy Selim wyszedł do sąsiedniego pokoju, by się ubrać. Starzec uśmiechnął się do niej. Nie zawsze pochwalał zachowanie swojej pani, ale lubił ją, bo była piękna i zawsze chętna do pomocy najbardziej potrzebującym. – Wszystko będzie dobrze, insz’Allah – pocieszył ją. Leyla pomyślała, że ona też chciałaby być tego taka pewna.
Przyszedł na paradę wojskową z ciekawości. Ale też po to, żeby nieco przywyknąć do takiego widoku. Żal, który piekł go jak kropla trującego kwasu, sprawiał mu przewrotną przyjemność. Orhan, syn Rüstema Beja, zawsze żył w zgodzie ze sobą i gardził konwenansami. Postanowił wrócić do rodzinnego miasta, ponieważ nie mógł darować, że ktoś podnosi rękę na jego korzenie, na jego kraj. Nie był w tym odosobniony. Wielu tureckich studentów pragnęło wrócić do ojczyzny, gdyż czuli się wykluczeni po potraktowaniu ich przez brytyjskich polityków z chłodem ocierającym się o zniewagę. Był szary, wilgotny, lutowy dzień. Aby wmieszać się w europejski tłum w dzielnicy Pera, Orhan zostawił w domu swój fez. Włożył starą, wełnianą czapkę, jeszcze z Berlina, i połatany płaszcz. Monety i zapalniczka wpadły pod podszewkę przez dziurę w kieszeni, więc żeby je wyjąć, musiał się dziwnie wykręcać. A przecież od kilku dni obiecywał sobie, że pokaże rozdarcie Feride. Gdy poprosił o ogień człowieka stojącego obok, ten próbował zagaić rozmowę. Orhan odpowiadał półgębkiem. Im mniej padało słów, tym lepiej. Paniczny strach przed szpiegami, podsycany przez kolejnych sułtanów, nauczył ich poddanych, że nie powinni być zbyt rozmowni, jeśli nie chcą wylądować w nieprzyjemnych lochach. Obecność aliantów i ich informatorów sprawiła, że wróciły dawne odruchy. Schronił się przed kinem, na którym powiewała biało-niebieska flaga Greków. Flagi zawisły na wszystkich fasadach. Widok roziskrzonych oczu i zapadniętych policzków młodzieńca nasuwał myśl, że jest chory albo zmuszony stosować dietę najbiedniejszych mieszkańców Stambułu. Trwała sroga zima, ludzie mdleli na ulicach, nędzna garstka soczewicy albo cieciorki nie wystarczała do przygotowania pożywnej zupy. Ale jego oczy błyszczały z gniewu, nie z gorączki. Gapie zebrali się wzdłuż budynków, za szpalerem utworzonym przez żołnierzy angielskich, francuskich i włoskich, którzy czekali na defiladę francuskich oddziałów Armii Wschodniej, dowodzonych przez generała Francheta d’Espèreya. Radosny tłum przepychał się łokciami i machał gałązkami wawrzynu, nie zważając na zimny wiatr, który chłostał twarze i łydki. Orhan słuchał jednym uchem rozmów w języku włoskim i greckim. Spośród języków używanych w stolicy nie znał tylko ladino, wyjątkowego hiszpańskiego dialektu, używanego przez osmańskich Żydów od czasów, gdy ich wygnanych z Hiszpanii przodków przyjął sułtan. Dzielnica europejska z jej eleganckimi budynkami z rżniętego kamienia i koronkowymi balustradami w stylu włoskim celebrowała nadejście wyzwolicieli. Grecy byli przekonani, że przejmą wkrótce legalną władzę nad miastem, a Lewantyńczycy, potomkowie europejskich rodów chrześcijańskich, często bogatych
i wpływowych, nie widzieli w tej sytuacji nic złego. Ludność ta czekała na dobicie imperium w wyniku paryskich pertraktacji na konferencji pokojowej. Wszystkie smutki i cierpienia mniejszości skrystalizowały się dziś w tym niezwykłym entuzjazmie, który tak ranił Orhana. Czoło defilady zbliżało się, witane oklaskami i okrzykami. Dwóch żołnierzy w błękitnych mundurach maszerowało po bokach oficera na koniu. Za nim podążali kawalerzyści pośród szczęku strzemion oraz połysku epoletów i galonów. – O Boże, Franchet d’Espèrey jedzie na białym koniu! – krzyknął jakiś mężczyzna w tłumie. – Nareszcie pomściliśmy tysiąc czterysta pięćdziesiąty trzeci rok! – rzucił jego rozpromieniony sąsiad. Orhan zacisnął pięści. Mehmed Zdobywca w rzeczy samej wkroczył do Konstantynopola na białym rumaku. Był to jeden z największych tureckich powodów do dumy. Trudno było znieść taki afront! Jakim prawem francuski generał nastawał na pamięć całego narodu? Chrześcijanie nie powinni naśladować historii swoich wrogów, nawet jeśli dziś ci wrogowie są pokonani. Upokorzony, odwrócił się, odepchnął swoich sąsiadów i niemalże biegiem oddalił się od Grande-Rue. W uliczkach schodzących ze stromego wzgórza ku Bosforowi tłoczyli się żebracy i zastępowali Orhanowi drogę. Ludzie stali w kolejkach przed lombardami. Jadłodajnie, z których dolatywał zapach taniego tłuszczu, i kabarety o jaskrawych fasadach były zawsze pełne. Pod niskimi, belkowanymi sufitami tłoczyli się podchmieleni marynarze, głównie brytyjscy, którzy pijąc, miło spędzali czas w towarzystwie dziewczyn. Odwieczna tradycja dzielnicy Galata. Nowością stała się obecność Rosjan, którzy uciekli przed bolszewikami i wnosili nieco słowiańskiego charakteru do miejsc, w którym oddawali się rozwiązłym rozrywkom, aby zapomnieć o swoich nieszczęściach. Nie wolno uciekać przed rewolucją, trzeba w niej uczestniczyć! – pomyślał Orhan z pewną pogardą. W Berlinie z pasją przeżywał kilkudniowy listopadowy bunt, kiedy to niespodziewana rewolta marynarzy w Kilonii sprowokowała setki robotników do wyjścia na ulice z czerwonymi sztandarami. Orhan spędził wówczas wiele nocy, rozmawiając z kolegami o wolności, równości i obaleniu tyranów... Słyszał, jak socjaldemokrata Scheidemann ogłasza z okna Reichstagu: „Precz z cesarzem, precz z wojną! Niech żyje Republika!”. I wzruszył się, gdy tłum wokół niego zaszemrał radośnie. Ale on za prawdziwych tyranów uważał zachodnich polityków obradujących w Paryżu i wyznaczających na mapach sztuczne granice, jak gdyby grali w ponurą grę planszową. Padyszach powinien się wstydzić za to, że porozumiał się z tymi potworami. I szwagier Orhana też! Selim nigdy niczego nie rozumiał. Czcił umierającą monarchię. Turcy zbyt długo pozwalali mniejszościom na kontrolowanie
handlu i finansów. Grecy, Ormianie, Żydzi, nie licząc cudzoziemców, wzbogacili się za ich plecami, bo wykształcony Turek powinien sprawować władzę wyłącznie w armii, administracji albo dyplomacji, natomiast niepiśmienne wiejskie masy harowały niczym juczne zwierzęta na prowincji. Teraz należało znieść te przestarzałe zwyczaje i przystosować się do nowoczesnego świata, w przeciwnym razie jego kraj czekała zagłada. Zszedł aż do przystani z nadzieją, że wsiądzie na jakiś parowiec, który popłynie w górę Złotego Rogu. Brakowało węgla i nigdy nie było wiadomo, o której będzie można wejść na pokład. Orhan miał szczęście: podbiegł, żeby wskoczyć na gotowy do odcumowania statek. Oparł się łokciami o barierkę i nagle usłyszał strzępki kobiecych głosów. Nie widział sprzeczki, bo kobiety przebywały na statku w wydzielonej przestrzeni, ale jakiś rozdrażniony pracownik pokładowy wyjaśnił mu, że chrześcijanki z biletami drugiej klasy odmówiły pozostania na pokładzie i wtargnęły do kabiny pierwszej klasy, żeby przegonić z niej Turczynki, twierdząc, że je chroni aliancka policja. Są gotowe przejść do rękoczynów, wyobraża sobie to pan? – ubolewał mężczyzna. Od zakończenia wojny wśród wszystkich społeczności panowało wyraźne napięcie. Opowiadano, że niewierni zdzierali fezy i chusty z głów muzułmanów i muzułmanek na ulicach. Prawdopodobnie mieszkańcy Pery. Okupanci nie mieli najlepszej reputacji. Francuscy żołnierze z Senegalu obcesowo traktowali Turczynki, tak że niektóre kobiety, żeby nie być napastowane, odmawiały wychodzenia z domów. Niewielki stateczek rozpoczął swój rejs, lawirując pomiędzy stalowymi olbrzymami, przystrojonymi flagami na cześć francuskiego generała. Parowiec niemal muskał działa okrętów wojennych. Kiedy wreszcie wydostali się z tego labiryntu i zaczęli płynąć w górę Złotego Rogu, Orhan wciągnął głęboko w płuca wilgotne powietrze, przepełnione mgłą i solą. A potem owinął się szczelniej połami płaszcza. Za nic w świecie nie chciał zmarznąć. Gdy godzinę później zacumowali w Eyüp, zaczął padać śnieg. Biały woal pokrył statki rybackie, łódki i liny zwinięte na nabrzeżu tej tradycyjnej muzułmańskiej dzielnicy, przytulonej do górnej części Złotego Rogu, gdzie przychodzono, by czcić pamięć przyjaciela Mahometa, Eyüpa el Ensariego, którego mauzoleum znajdowało się naprzeciwko tutejszego meczetu. Alianci szanowali świętą atmosferę tego miejsca i nigdy się tu nie zapuszczali. Mgła biała jak mleko, tłumiła wszystkie dźwięki. Wyróżniały się tylko zielone tabliczki ze złotymi napisami zdobiące fontanny. Skręcając na rogu jakiejś uliczki, Orhan poczuł słodkawy zapach palonego cyprysu. Wokół jednej z szop tańczyły cienie. Podczas wojny na Bałkanach zjeżdżali tu niezliczeni uchodźcy w nędznych wozach, ciągniętych przez wychudzone bawoły. Obozowali w meczetach,
w opuszczonych domach i w oborach. Wiele rodzin spędziło całą zimę na statkach rybackich, którymi uciekło z miast leżących na brzegu morza Marmara. Był to czas, w którym Orhan stracił oboje rodziców i przyjeżdżał tutaj z Leylą, której stowarzyszenie dobroczynne pomagało tym nieszczęśnikom. Nigdy nie zapomni pełnych rezygnacji spojrzeń kobiet i dzieci. Chłopak ruszył pewnie labiryntem uliczek ku kawiarni, w której czekali na niego przyjaciele. Chociaż niewielki placyk wokół kawiarni był pusty, Orhan rozejrzał się wokół, żeby upewnić się, czy nikt go nie śledził, po czym pchnął drzwi. Zgodnie z obowiązującą etykietą z szacunkiem pozdrowił każdego z klientów, nadal noszących długie szaty i turbany. Jego koledzy w karakułowych, modnie zsuniętych na bok kołpakach obserwowali go z błyszczącymi oczyma. Półleżeli na kanapie, przykrytej indyjską tkaniną. Orhan wzruszył się na widok ich znajomych twarzy; świeżo w pamięci miał jeszcze przykry spektakl, w którym niedawno uczestniczył. Przez długą chwilę młodzieńcy milczeli, napawając się radością ponownego spotkania. Nie spieszyli się. Jeden z nich zaciągnął się wonnym dymem z nargili i zamknął oczy, by się nim delektować. Orhan upił łyk wody, po czym umoczył usta w kawie. – Więc było tak strasznie, jak sobie wyobrażałeś? – Gorzej. – Jak to? – Franchet d’Espèrey na białym koniu. Chłopcy pobledli. – Dotąd nawet lubiłem Francuzów – oburzył się Celal, a oczy pociemniały mu z gniewu. – Wszyscy Europejczycy są siebie warci – narzekał Orhan. – Dogadują się za naszymi plecami, żeby nas zmiażdżyć. – Podobno mieszka u was francuski oficer? – zapytał trzeci z chłopców. Dom jego rodziców również został zarekwirowany, ale oni mieli tylko trzy dni, żeby się wynieść. – Kapitan fregaty Louis Gardelle – uściślił Orhan, przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu bursztynowej fifki. – Niewiele wart typek, w sumie nieszkodliwy. – Skąd wiesz? – ciągnął chłopak, obserwując z zaciekawieniem Orhana, który nurkował ręką pod podszewkę płaszcza. – Ma głowę w chmurach. Chodziłem za nim przez kilka wieczorów. Lubi się szlajać. Wraca zawsze do tej samej restauracji, gdzie siada sam przy stoliku i nie spuszcza oczu z jednej Rosjanki. – Ładna? – zainteresował się nagle Celal, bo chłopcy nie byli nieczuli na wdzięki tych śmiałych Słowianek.
– Przepiękna! Moim zdaniem na patrzeniu w oczy się nie kończy. Spodobałaby się wam. Nawet tobie, Kazim, chociaż jesteś bardzo wybredny. Młody mężczyzna w redingocie się uśmiechnął. – Nie jestem wybredny, drogi przyjacielu, ale nie rozumiem, dlaczego uważacie za tak atrakcyjne te jasnowłose tyki. – Te dziewczyny przynajmniej możemy oglądać! A nawet dotykać! – wykrzyknął Celal. – Przeraża mnie myśl, że twarz swojej żony poznam dopiero w dniu ślubu. Nie mogę zdać się na gust matki, nie mówiąc już o swatce. Ta stara pijawka nigdy mnie nie cierpiała. – Najważniejsze to mieć kochającą małżonkę i oddaną matkę naszych dzieci – poprawił go Kazim sentencjonalnym tonem. – Nie wstyd wam gadać o dziewczynach, kiedy czekają znacznie poważniejsze tematy? – rzucił ochryple czwarty chłopak, po czym zaniósł się kaszlem. Miał na policzku znamię, które, jak twierdził, było w kształcie Anatolii. Nikt inny tak nie uważał, ale chłopcy nie mówili mu tego, żeby go nie zasmucać. – Skoro jesteś chory, Gürkan, lepiej to odłóż – powiedział Orhan, wskazując nargile. – To bardzo źle wpływa na twój stan. – Czuję się gorzej z powodu tych cudzoziemców, którzy ciągle nam ubliżają – warknął Gürkan. – Jeden z nich powiedział mi, że my zupełnie nie rozumiemy świata biznesu: brakuje nam dyscypliny, nie mamy żadnego poczucia odpowiedzialności i jesteśmy niezdolni do podjęcia decyzji... Krótko mówiąc, nasz potulny charakter skazuje nas na wegetację. To niedopuszczalne! Patrzcie, tylko to może przynieść mi ulgę – zakończył, wyjmując z kieszeni pistolet. Przez chwilę trwało osłupienie. Trzej towarzysze Gürkana patrzyli oszołomieni na broń o smukłej lufie. – Co to jest? – szepnął Kazim. – A jak myślisz? Niemiecki luger – odparł dumnie Gürkan. – Wiesz, że mamy zakaz noszenia broni – przypomniał mu onieśmielony Celal. – Dużo ryzykujesz. Mogą nawet cię rozstrzelać. Ale Gürkan tylko wzruszył ramionami. – Gdzie go zdobyłeś? – zapytał Orhan. – Tam, gdzie jest ich mnóstwo. Naprawdę dużo. Karabiny maszynowe, strzelby, granaty... Lekko zaniepokojony Orhan rozejrzał się po sali, ale inni klienci rozmawiali albo grali w tryktraka. W jednej z lóż siedział odchylony do tyłu mężczyzna z policzkami pokrytymi pianą – korzystał z usług golibrody. Orhan odprężył się z pewnym trudem. Jeśli w mieście istniało miejsce, w którym nic im nie zagrażało, znajdowało się ono właśnie tutaj. – Już się napatrzyliśmy, schowaj to.
Gürkan owinął pistolet w chusteczkę i opowiedział cicho o wczorajszym wieczornym ataku na arsenał regularnej armii tureckiej, oddany do dyspozycji aliantom. Wyniesiona broń została załadowana na statek rybacki, który zabrał ją na azjatycki brzeg. Stamtąd broń zawieziono do Anatolii, której nazwę chłopak wymówił z szacunkiem. Oczy jego kolegów natychmiast rozbłysły. To właśnie tam, pośród wzniesień wyrzeźbionych przez wiatry Azji Mniejszej i gorące pustynne podmuchy, pośród skalistych równin, jałowych stepów i zapomnianych imperialnych ruin, tam, gdzie słychać było jeszcze szczęk broni ich przodków: Turkmenów, Seldżuków i Osmanów, właśnie tam młodzi ludzie złożyli swoje oczekiwania, niczym boską ofiarę. Tam kryły się pułki, które nie chciały się rozwiązać, a także odważni i zbuntowani dowódcy. – Tworzy się organizacja patriotyczna – ciągnął niemal niedosłyszalnie Gürkan. – Znamy wyłącznie swoje numery, żeby nie zdradzić siebie nawzajem w przypadku aresztowań. Ale tak naprawdę wszystkich nas łączy pokrewieństwo albo przyjaźń. Mnie wprowadził tam mój wuj. Słuchając go, Orhan odczuł przypływ entuzjazmu, który przerażał go i porywał jednocześnie. – Musimy się zbroić – powtórzył Gürkan. – Anglicy poprzysięgli naszą zgubę. Ich premier nazwał nas „ludzkim nowotworem”, wyobrażacie sobie? Prędzej umrę, niż zniosę takie upokorzenie! W Paryżu ci beznadziejni politycy szykują nam straszny los, to oczywiste. Zrobią wszystko, żeby nas unicestwić. Ale my na to nie pozwolimy, prawda? Spojrzał na przyjaciół, jakby chciał się upewnić, co czują. Tylko Celal wydawał się nieprzekonany. – Wszystko stopniowo się organizuje. Wspierają nas studenci, wojskowi, rzemieślnicy, przedsiębiorstwa, a nawet duchowni i stowarzyszenia kobiece. – Kobiety i ulemowie, brzmi obiecująco – marudził Celal. – Nie możesz mówić tak o kobietach – zaprotestował Kazim. – Odegrały znaczącą rolę podczas rewolucji w tysiąc dziewięćset ósmym roku. – Boisz się czy co? – sprowokował go Gürkan. Orhan rozłożył ramiona, żeby powstrzymać Celala, który chciał ruszyć na Gürkana. A więc w ten sposób zaczynają się rewolucje – pomyślał, podczas gdy dwaj przyjaciele obrzucali się inwektywami. Trawiące poczucie niesprawiedliwości, grupy konspiratorów, wśród których znajdowali się ludzie w gorącej wodzie kąpani, tacy jak Gürkan, ale także ci, którzy, tak jak Celal, angażowali się pomimo ogromnego strachu. To oni byli prawdziwymi bohaterami, bo przeczuwali, że ta przygoda będzie nie tylko ekscytująca, ale również okrutna i bolesna. Gdyby Orhan mógł ocenić konsekwencje swojego zaangażowania, być może zawahałby się tamtego wieczoru w małej kawiarni w dzielnicy Eyüp, gdzie w cieniu
wielkiego cmentarza bulgotały nargile. Ale on miał dziewiętnaście lat, ustalone przekonania i absolutną wiarę w swoje przeznaczenie. – Chcę spotkać się z twoim wujem – powiedział zdecydowanie do Gürkana i przepełniło go takie uczucie, jakby skakał z wysokiego klifu. Jego przyjaciel uśmiechnął się i dopił ostygłą herbatę. Następnie wyprostował się i pomachał do mężczyzny, który wstawał właśnie z fotela golibrody.
W sali kolumnowej ambasady Francji pod szklanym dachem, rozbrzmiewały głosy i stukot ostróg oraz szklanek. Louis Gardelle stał na uboczu, w pobliżu drzwi wychodzących na ogród zimowy; nie próbował się włączać do rozmów. Niezliczone przyjęcia nadawały rytm życiu okupantów. Podejmowali się wzajemnie, ale chętnie chadzali też na herbatki z tańcami wydawane przez mieszkanki Pery, ciekawe jak sroki, żądne wszelkich sensacji. Wojna była długa. Teraz nikt nie chciał odmawiać sobie udziału w tym radosnym szale. Cała Europa podrygiwała do taktów przywiezionego z Ameryki jazzu, który rozbrzmiewał w kabaretach Pery. Louis rozpoznał deputowanych, a także kilku dziennikarzy. Choć rozejm rozwiązał języki przeciwnikom poprzedniego rządu, na którego czele stał Komitet Jedności i Postępu, to cenzura aliantów i nowego rządu nadal obowiązywała. Turków coraz bardziej męczyło jedno uporczywe pytanie: być czy też nie być nacjonalistą? Zaczynało pojawiać się rozdwojenie, którego najwyraźniej nie bali się Anglicy, ale którym niepokoiło się francuskie dowództwo. Uwagę Louisa zwróciły czyjeś jasne, krótkie włosy, błyszczące w świetle lampy elektrycznej. Wstrzymał oddech. Zrobił kilka kroków, kobieta w czerwonej sukni działała na niego jak magnes. Zdumiała go siła własnego rozczarowania, gdy zrozumiał swój błąd. No, oczywiście! Co miałaby robić Nina pośród gobelinów w Palais de France? Chociaż znali się dopiero od kilku tygodni, Louis żył w stałym oczekiwaniu na ponowne spotkanie z nią. Nie przyznałby się do tego, nie pozwoliłaby mu na to duma i być może także lęk, ale wpadł w pułapkę, opętała go kobieta, o której nic nie wiedział – znał wyłącznie jej zimne spojrzenie i zniewalające ciało. Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa. – Sytuacja nie poprawia się. Dziś wieczorem znów ukradziono broń. Zaczynam zastanawiać się, czy ktoś im nie pomaga. Zaskoczony Louis z trudem zebrał myśli. James Strathmore, blady, rudowłosy mężczyzna, pracował dla brytyjskiego wywiadu wojskowego. Gardelle nie lubił go, bo nigdy nie umiał odgadnąć, o czym tak naprawdę myśli ten człowiek. Anglicy są z natury perfidni, a ich imperialistyczna polityka jest kompletnie nie do przyjęcia. – Jaki typ pomocy pan sugeruje, pułkowniku? – Mam na myśli ewentualne niepewne elementy w waszych oddziałach – odpowiedział Anglik prosto z mostu. – Francuzi są odpowiedzialni za nadzór nad arsenałami. Nie rozumiem tej ich beztroski. – Żaden z naszych ludzi nie zniżyłby się do tak haniebnego czynu! Pańskie obraźliwe podejrzenia pozostaną między nami. Nie chciałbym, żeby dodatkowo zwiększyły napięcie między naszymi narodami.
Louis był wściekły. Od dwóch miesięcy brytyjski generał Milne decydował o rozwiązywaniu alianckich kontyngentów wojskowych stacjonujących w Turcji, pozostając podwładnym generała Francheta d’Espèreya. Ta absurdalna organizacja powodowała nieustanne konflikty między Anglikami a Francuzami. Jeden z ministrów słusznie zauważył, że Francja nie może dopuścić, by Morze Śródziemne stało się angielskim jeziorem. Anglik wykonał uspokajający ruch ręką. – Ależ, przyjacielu, nie chciałem pana urazić. Musi pan jednak przyznać, że Turcy najwyraźniej nas prowokują. Bezustannie odrzucają nasze propozycje ugody. Najpierw nie chcieli wydać nam niemieckich i austriackich oddziałów, które schroniły się na azjatyckim brzegu, a teraz, gdy domagamy się dwudziestu ich ludzi winnych maltretowania brytyjskich jeńców, znów się nie zgadzają. Louis chwycił w przelocie kieliszek szampana z tacy kelnera. – Niezbyt dobrze zrozumiał pan niuanse tureckiego temperamentu. – A pan owszem? – odparł z ironią Anglik. – Odmowa wydania towarzyszy broni to dość elegancki gest, nie uważa pan? A wydanie rodaka byłoby ciosem w suwerenność narodową, uznaną w warunkach rozejmu, który wy wynegocjowaliście. Dlaczego mają być dla was uprzejmi, skoro wy bezustannie im ubliżacie? – Nie rozumiem, o czym pan mówi – obruszył się Strathmore. – Wszyscy wasi dragomani są Grekami. Ich uprzedzenia wobec Turków na pewno mają na was wpływ. To rani zwyczajnych obywateli. Więc nie dziwcie się potem, że was nienawidzą! – Jest pan dziś wieczorem bardzo rozdrażniony, Gardelle. Jakby przeszedł pan na ich stronę. Czy muszę panu przypominać, że to są nasi wrogowie i że ich pokonaliśmy? Dziwi mnie pańska pobłażliwość. Według kilku raportów ich sposób traktowania mniejszości chrześcijańskich również pozostawia wiele do życzenia... Rozejm to nie pokój, wie pan to tak samo dobrze jak ja. Co do mnie to nie mam dobrych wspomnień związanych z Kut i z Dardanelami. Louis w to nie wątpił. Kampania dardanelska przyniosła krwawą klęskę Brytyjczykom. Hekatombę. O oblężeniu Kut-el-Amara w Mezopotamii, podczas którego angielski garnizon poddał się do ostatniego żołnierza, mówiono, że było to jedno z najsroższych upokorzeń militarnych w ich historii. Od tamtego czasu Anglicy oskarżali Turków o nieludzkie traktowanie dziesięciu tysięcy hinduskich i brytyjskich jeńców wojennych. Strathmore patrzył na Louisa z góry, oczekując na reakcję. Rysy jego kanciastej twarzy dziś wydawały się jeszcze bardziej ostre niż zwykle. Francuz jednak pozostał niewzruszony, niemal znieczulony. Pomyślał o inteligentnym, zamglonym nieufnością spojrzeniu Leyli Hanim, a potem o Selimie Beju, siedzącym przy stoliku
w restauracji Tokatlian i mówiącym o poezji, winobraniu w Bordeaux, kaligrafii, fontannach i ogrodach, o wszystkim tym, co wiąże się z życiem, nie zaś ze śmiercią. Przypomniał sobie też Ahmeta próbującego zatopić kartonowy pancernik przy użyciu procy... Jednak nie tylko myśl o gospodarzach sprawiła, że Louis obojętnie potraktował roszczeniowego Anglika, lecz również charakter tego miasta, które od jakiegoś czasu dodawało barw jego emocjom, obecna tu nostalgia, będąca odbiciem jego własnej tęsknoty. Ta spokojna godność stambulskich muzułmanów i czarne chusty ich żon, zajmujących wyznaczone im miejsca w tramwaju. Nieustający balet stateczków przy brzegach Złotego Rogu, zdradliwe prądy Bosforu, duchy nawiedzające ruiny, woń przypraw i wspaniała kurtuazja Turków, skrzek mew, bizantyjskie mozaiki na kopule opuszczonego kościoła, kojąca regularność wołania na modlitwę i stukot drewnianych żetonów o stoliki do tryktraka. I jeszcze ręka młodej kobiety odsłaniająca szkarłatną kotarę, za którą znajdował się pokój cały w złocie i perłowej macicy, w którym Louis kładł się na kanapie, palił fajkę z kości słoniowej, delektując się dymem opium. Wpatrywał się wówczas w ażurową markieterię na suficie, a wszystkie lęki i cała jego niechęć opadały stopniowo, ustępując miejsca czystym, jasnym, żarliwym myślom i zachwytowi nad własną duszą, w której nagle odkrywał niezwykłe cuda. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Jego ręka zaczęła drżeć. Odstawił szklankę. – Muszę pana zostawić, Strathmore – powiedział nagle i odwrócił się na pięcie. Pomyślał, że nie da rady zostać ani chwili dłużej w tym ostro oświetlonym salonie, pełnym ludzi o agresywnych minach. Na zewnątrz zapadła już ciemna noc. Louis przypominał sobie własne chaotyczne oczekiwania i pragnienia. Wyszedł poza teren Palais de France i wielkimi krokami przemierzył stromą uliczkę, na której rozbrzmiewały głosy zagniewanych kobiet. Wystraszył go trzask okna. Pera była bezczelnie hałaśliwą dzielnicą, zarówno w dzień, jak i w nocy. Pozbawiona kompleksów, niezwykle żywotna, wyglądała jak zbyt mocno upudrowana kobieta, która zachowała wszystkie zalety doświadczonej kochanki. Louis potrącał przechodniów i nie przepraszał. Ktoś naubliżał mu po rosyjsku. Oparta o mur prostytutka obserwowała sprzeczkę, ironicznie wykrzywiając umalowane usta. Dziewczyny wystawały tu od czwartej po południu. Nie zniechęcała ich nawet niepogoda. Stały się prawdziwą plagą tej dzielnicy. W eleganckich salonach lewantyńskich mieszczan krytykowano okupantów za to, że nie potrafili zrobić z tym porządku. Louis wyszedł na Grande-Rue i przez moment upajał się widokiem rozświetlonych neonów. Koszulę miał mokrą od potu, czuł się żałosny, bo nie potrafił stawić czoła brytyjskiemu oficerowi. Wbił wzrok w bruk i zaczął iść w kierunku ogrodów Taxim.
Czuł się dobrze tylko na drugim brzegu Złotego Rogu. Cisza panująca w tym uśpionym miasteczku koiła mu nerwy. Tam znajdowała się jego bursztynowa kryjówka, gdzie uciekał przed nieciekawą codziennością – hammam z duszącym ciepłem obmywającym jego ciało i duszę z nieczystości, których istnienia nawet nie podejrzewał. Niestrudzenie wracał jednak do Pery, bo to tu mieszkała Nina, na niepozornej uliczce, ku której właśnie podążał i na której zatrzymał się pewnego dnia, gdy zaskoczyła go ulewna burza. Szukał schronienia między pracowniami złotników, sklepikiem modystki a gospodą z dziesięcioma pstrymi latarenkami. Miejsce to stanowiło jednocześnie cukiernię, kawiarnię ze stosem gazet, restaurację, w której podawano pożywny barszcz i, oczywiście, alkohole. Tu klienta traktowano jak króla. Chętnie przyjmowano każdą walutę. I wszystko było na sprzedaż. Nina przyszła odebrać od niego zamówienie, podczas gdy on szukał miejsca, w które mógłby odłożyć swoją mokrą czapkę. Podniósł wzrok na obfity biust, ściśnięty w gorsecie, a potem na twarz o wystających kościach policzkowych, okoloną jasnymi lokami, na których ułożono śmieszny, koronkowy czepek. Zmierzyła go zimnym wzrokiem i odebrała od niego czapkę, żeby ułożyć ją na wysokiej półce. Czarna sukienka obciskała jej biodra. Poczuł, że pragnie tej kobiety nagle, nierozsądnie tylko dlatego że jej wytarta sukienka była przyciasna, albo dlatego, że ta młoda nieznajoma wydawała mu się poważna, pełna dystansu, miała wydatne usta i mógł ją mieć za kilka lir tureckich, parę franków, garść dolarów... Przychodził tu kilka razy, zanim ośmielił się do niej odezwać. Nie robiła trudności. Z nich dwojga to raczej on wykazał się większą rezerwą. Na pierwszym piętrze mieli wolne pokoje. Szefem przybytku był olbrzym, który pod koniec dnia wkładał smoking i podawał kawior oraz zakąski zamawiane przez klientów. Przymykał na wszystko oko, jeśli tylko dostawał należną prowizję. Szła po schodach przed nim, a on, obserwując linię jej pleców i ruch bioder, przypomniał sobie dzień, gdy po raz pierwszy zapłacił kobiecie za seks. Miał osiemnaście lat. Zapamiętał to doświadczenie jako smutne i wstydliwe. Wytrysk bez większych uniesień, syta dziwka, która poklepała go po ramieniu, jakby nagradzała posłusznego konia. Zapamiętał księżyce jej pośladków, gdy ukucnęła nad miską, żeby podmyć się przed przyjęciem następnego klienta. Nina była dziwką, ale również arystokratką. Świadczyła o tym jej doskonała francuszczyzna z ledwo tylko słyszalnym akcentem, a także jej postawa. Pierwsze uciekinierki należały wszystkie do szlachetnych rosyjskich rodów. Ich mężowie kontynuowali walkę w szeregach „białych” oddziałów, a one okupowały zachodnie ambasady w nadziei, że szybko ruszą w dalszą podróż do Paryża albo Berlina. Konstantynopol miał być tylko jednym z etapów na tym szlaku, który coraz bardziej zaczynał przypominać drogę krzyżową. Louis zdołał wydrzeć z niej zdawkowe zwierzenia o jej wyjeździe z Sankt
Petersburga, o przeprawie aż na Krym przez ogarnięty rewolucją kraj, o nieznośnym oczekiwaniu na przeładowanym statku pełnym uchodźców płynących do osmańskiej stolicy, na którym zabrakło jej pieniędzy na zakup jedzenia i słodkiej wody, sprzedawanej za bajońskie sumy przez Greków i Turków, wreszcie o zakończeniu kwarantanny i smrodzie sal dezynfekcyjnych. Miała wszy. W obawie przed tyfusem kazano jej ogolić głowę. Miałam włosy do pasa – powiedziała mu i wtedy po raz pierwszy wyraziła przy nim żal. Jednak gdy próbował dowiedzieć się czegoś więcej, uparcie odmawiała odpowiedzi. A Louis chciał posiąść całą Ninę – jej ciało, ale także jej uczucia, myśli i duszę. Pchnął drzwi restauracji i natychmiast uderzyła go woń mocnych perfum i mocno przyprawionego jedzenia. Przebiegł wzrokiem salę. Szef rozpoznał go, odwrócił się w stronę kuchni i zawołał Ninę. Po kilku chwilach dziewczyna stanęła w drzwiach, trzymając tacę, na której piętrzyły się talerze. Powitała go ruchem głowy, bez uśmiechu i ruszyła w stronę stołu, żeby obsłużyć klientów. Zaczęła żartować z nimi po rosyjsku. Louis poczuł nagłe zniecierpliwienie. Zapragnął przejść przez całą salę i wziąć ją tutaj, na oczach tych wszystkich nędzników, i zmusić ją, by przyznała, że on ma do niej większe prawa niż reszta. Poszedł w stronę szafy, gdzie wisiały klucze do pokojów przybytku. Został już tylko jeden wolny. Wziął klucz, nie pytając właściciela o zgodę, i wszedł po schodach. W pokoju przepaliła się sufitowa żarówka. Otworzył okiennice. Jeden z neonów wypełnił pokój niebieskim światłem. Louis przez chwilę poczuł się jak w wesołym miasteczku. Położył się na łóżku w ubraniu, zapalił papierosa. Nina miała za chwilę nadejść. Z nim zarabiała więcej, niż pracując jako kelnerka; myśl, że jest od niego zależna, sprawiła mu niezdrową przyjemność. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego, ale gdy wyciągnęła się pod nim, zaczął się zastanawiać, czy ta przyjemność nie bierze się z faktu, że kobieta tej klasy co ona nawet by na niego nie spojrzała, gdyby nie była zmuszona sprzedawać swojego ciała, by przeżyć. Chyba się zdrzemnął. Gdy otworzył oczy, Nina zaciągała zasłonę. Przyniosła zapalone świece w lichtarzu, który postawiła na półce. Znużonym gestem zdjęła czepeczek i koronkowy fartuszek, a potem zaczęła odpinać sukienkę, którą delikatnie złożyła. Pochyliła się, żeby rozpiąć klamerki trzewików. Przejrzysta halka odsłaniała piersi i szczupłe nogi w czarnych, bawełnianych pończochach. Louis usiadł i chwycił ją za nadgarstek. Nina podniosła głowę, zaskoczona. – Mogłabyś powiedzieć mi „dobry wieczór”, nie? Spojrzała na niego zimno, po czym rzuciła kpiąco: – Dobry wieczór, kapitanie. Gdy chciała się odsunąć, ścisnął jej nadgarstek tak mocno, że aż wykrzywiła się z bólu. Zmusił ją, żeby usiadła na brzegu łóżka. – Czekałem na ciebie wczoraj. Dlaczego nie przyszłaś?
– Coś mnie zatrzymało. – Inny klient? – zapytał drwiąco. – Było mnóstwo ludzi. Poproszono mnie, żebym została na drugą zmianę. – Kłamiesz. Rozwścieczyła go pogarda w jej oczach. – Przyszedłem tutaj – mówił dalej. – Było zamknięte. Chciałem sprawić ci przyjemność. Zamierzał zaprosić ją na kolację do restauracji, w której to ona byłaby obsługiwana, w nadziei, że nada bardziej osobisty charakter ich relacji. Chciał zyskać w jej oczach uznanie, może nawet coś w rodzaju podziwu za jego delikatność. Przyciągnął ją gwałtownie do siebie, poczuł ciężar ciała kobiety, przycisnął jej piersi do swojego torsu. Ich twarze były tak blisko siebie, że mógł dojrzeć fakturę jej skóry, drżące nozdrza i półotwarte usta, na których zatrzymało się jego spojrzenie. – Słono zapłaciłem ci za wyłączność, Nino. Nie lubię, gdy ktoś oszukuje na towarze. Louis pragnął, żeby zareagowała, chciał wydrzeć jakąś reakcję z tej niewzruszonej kobiety, jakąś oznakę słabości, coś, co pozwoliłoby mu zamienić tę irracjonalną żarliwość na zwykły pozamałżeński romans i uczyniłoby z tej Rosjanki banalną kochankę, której byłby panem, nie zaś niewolnikiem. – Nie miałam ochoty spędzić z panem wieczoru przy stole, kapitanie – oświadczyła Nina wyważonym tonem. – Nie mam panu nic do powiedzenia. Ani pan, ani pańskie życie nie interesują mnie. Interesują mnie tylko pańskie pieniądze. Potrzebuję pańskich pieniędzy. I tyle. – Ale ja umiem dawać ci rozkosz – powiedział, dysząc jej w policzek. – Nie udajesz ze mną. Wiem to. Miał ochotę ją zmiażdżyć. Poczuł, jak przeszywa go dreszcz. Pomyślał, że Nina może się boi. Blady uśmiech pojawił się na jej ustach, jednak nie dotarł do oczu. – Mechanika ciał – zakpiła. – Po co mielibyśmy się pozbawiać przyjemności. To byłoby głupie, prawda? Czy mężczyźnie może to wystarczyć? – zastanawiał się Louis, przerażony obojętnością Niny. Nie był stworzony do płatnych relacji. Chociaż nie chciał się do tego przyznać, w głębi duszy oczekiwał od Niny czegoś więcej. Miał to sobie za złe, czuł się żałosny. Czyż mogła nie gardzić biedakiem, który żebrał o czułość? Miłość nigdy nie powinna być jałmużną. Zdjęła halkę. Jak na młodą kobietę miała zdumiewająco ciężkie piersi. Rozstępy znaczyły miejscami jej białą skórę. Louis zastanawiał się, czy Nina ma dziecko. Nie nosiła obrączki, ale w lombardach Galaty obrączki były niemal tak samo liczne jak futra. Rozebrała się do naga i położyła obok niego. Louis wstał. Bez słowa przeszukał
kieszenie, wyjął kilka banknotów i rzucił je na półkę obok lichtarza. Wychodząc, nie zamknął za sobą drzwi.
Stambuł, kwiecień 1919
– Za kogo ona się ma? – zapytała Rose Gardelle swojego męża. – Zaplanowałam spotkanie z nauczycielem Marie, ale dano mi do zrozumienia, że mogę przyjść teraz albo nigdy. Po raz pierwszy ktoś stawia mi ultimatum. To dość grubiańskie, nie uważasz? Tego dnia Louis wrócił do konaka nieco wcześniej niż zwykle. Niestety, odkąd była tu jego żona, to miejsce nie uspokajało go tak jak na początku pobytu. Rose korzystała z każdej okazji, żeby wyrazić jakąś negatywną opinię. Stała się bardziej wymagająca, niż ją pamiętał. A może po prostu mam mniejszą cierpliwość niż kiedyś – pomyślał, siadając na brzegu łóżka. – Twój mundur jest cały zakurzony! Ledwo zdołałam wymóc na nich, żeby przynieśli krzesło – zaprotestowała Rose. – Nie bez trudu, ma się rozumieć. Służące nie rozumieją ani słowa w żadnym cywilizowanym języku i krzywo na mnie patrzą. Zwłaszcza ten wysoki czarnoskóry mężczyzna. Mam dreszcze, gdy na mnie patrzy. Louis westchnął. – Służące są Turczynkami, Rose. Próbują zrozumieć twoje życzenia. Nasza obecność wprowadziła zamieszanie w całym domu. Ali Aga też nie do końca się w tym odnajduje... – Kiedy pomyślę, że jest eunuchem! Co za barbarzyństwo... Nie podoba mi się, że Marie musi przebywać w jego towarzystwie. Dobrze przynajmniej, że mała jeszcze nie rozumie tych rzeczy. – To przecież nie jest zaraźliwa choroba! – zirytował się Louis. – Eunuchowie są w seraju ważnymi osobistościami, mają szczególny status. Ani oni, ani rzekomi niewolnicy nie są w osmańskiej rzeczywistości tym, co Europejczycy opisują w swoich romansidłach. Rose sprawdziła, czy nie rozwiązał się jej kok. Zobaczyła w lustrze spiętą twarz męża. Zachowanie Louisa właściwie jej nie dziwiło. Orient zawracał mężczyznom w głowach. Wszystko było tu takie odmienne. Kobiety, swoboda obyczajowa, egzotyka, klimat, poczucie bezkarności związane z oddaleniem od bliskich... Czy można się oprzeć tym wszystkim pokusom? Nie bez powodu cudzoziemcy tworzyli za granicą zamknięte kręgi. Anglicy w Indiach nie zmienili swoich zwyczajów i nigdy nie mieszali się z tubylcami. Niestety, Francuzi mieli opinię bardziej tolerancyjnych. Rose poprawiła kolczyki z granatami, po czym poszczypała policzki, żeby trochę się zarumieniły. Walczyła z poczuciem zawodu, jaki sprawiał jej mąż. – Czyżbyś stał się ekspertem od osmańskich zwyczajów? – zakpiła. – Zawsze na wszystko masz odpowiedź. Jeśli o mnie chodzi, uważam, że to zupełnie nie na miejscu, żeby całym domem rządziła dawna niewolnica. Ale masz rację, powinnam
być wyrozumiała. Cóż ta biedna kobieta może wiedzieć o dobrych manierach? Bóg jeden wie, przez co musiała przechodzić w swoim życiu. – Sądziłem, że nie powinniśmy oceniać ludzi, których nie znamy. – Ja nie oceniam, Louis, ja stwierdzam fakt. A niewolnictwo jest niezgodne z wyznawanymi przeze mnie zasadami. Coś takiego na pewno odciska na ludziach swoje piętno. – U Osmanów to określenie nie jest hańbiące – upierał się Louis. – Uprowadzone z podbitych krajów chrześcijańskie dzieci, które zostawały janczarami, mogły aspirować do funkcji wezyra, a Czerkieski i Gruzinki w haremach uważały często niewolę za sposób na zyskanie wyższej pozycji w społeczeństwie. Zdarzało się nawet, że sami rodzice oddawali je do seraju, żeby mogły korzystać z przywileju edukacji. Jeśli tego pragnęły, były uwalniane po kilku latach służby, dostawały wiano i wychodziły za mąż. Niewolnice nigdy nie były tutaj traktowane jak istoty podrzędne. W hierarchii społecznej są nawet bardziej poważane niż wolne służące. – Cóż za dziwaczny idealizm! Wątpię, żeby kobietom podobało się, że nie mają nic do powiedzenia w sprawie własnego ślubu. – Sądzisz, że francuski wieśniak pyta córkę o zdanie, gdy wybiera dla niej męża? Rozdrażniona Rose odwróciła się do męża z prośbą, by dokończył zapinać jej sukienkę. Louis zaczął to robić. Jego palce zatrzymały się na karku Rose, tam, gdzie jej ciemne włosy wymykały się z surowego koka. Żona odsunęła się pospiesznie. Po latach rozłąki z trudem przyzwyczajała się do bliskości fizycznej. Louis się zmienił. Jego twarz stała się dojrzalsza, spojrzenie zgaszone. Na ciele miał ślady ran, o których nie lubił mówić. Czasem odnosiła wrażenie, że trzyma w ramionach obcego mężczyznę. I był to, jak na jej gust, zbyt natarczywy mężczyzna. – Natomiast nie wiem, co myśleć na temat jej synowej – ciągnęła jak gdyby nigdy nic. – Ta Leyla Hanim nigdy się nie uśmiecha. I świetnie ją rozumiem! – pomyślał Louis, patrząc na zaciętą minę żony. Na szczęście ich córka, Marie, wyglądała na oczarowaną Orientem. Louis z zachwytem odkrywał na nowo tę śliczną młodą dziewczynę, która rumieniła się z byle powodu, ale która była jeszcze na tyle dzieckiem, że chętnie przytulała się do ojca, gdy tylko mogła. – Chyba jestem gotowa – powiedziała Rose. Miała na sobie szarą, wełnianą sukienkę z szalowym kołnierzem. Welurowe lamówki podkreślały dół półdługiej spódnicy. Strój Rose był elegancki, ale surowy. Zawsze była utalentowaną krawcową, sama szyła swoje suknie, posługując się wykrojami wyciętymi z kobiecych magazynów. Szkoda, że wygląda jak nauczycielka – pomyślał Louis. Rose zawahała się, przygryzając wargę. – Jesteś pewien, że nie możesz nam towarzyszyć?
– Nie martw się, kochanie – uspokoił ją. – Leyla Hanim zadba o to, żebyście spędziły miłe chwile. To inteligentna i uważna kobieta. – Cóż ty o tym wiesz? Myślałam, że muzułmanki rozmawiają wyłącznie z własnymi mężami, nigdy z obcymi, a już na pewno nie z chrześcijanami. Spojrzała na niego nieufnie. Louis tylko się uśmiechnął. – Łączy nas szczególna więź, odkąd mój szofer potrącił jej syna. Poza tym sama zobaczysz, że pewne Turczynki są znacznie bardziej postępowe od innych. Jej teściowa szanuje dawne tradycje, ale wiele dam z towarzystwa jest otwartych na idee Zachodu. Zdarza mi się spotykać je podczas oficjalnych przyjęć. Wiem też, że gdy podróżują za granicę, ubierają się tak samo jak ty. Nie spodziewaj się, że spotkasz tu zacofane kobiety. Są oczytane i podziwiają Francję. One też lubią Pierre’a Lotiego! Widzisz, masz już jeden wspólny temat, w sam raz na zagajenie rozmowy. – Fakt, że cenię styl jakiegoś pisarza, nie oznacza, że zgadzam się ze wszystkimi jego poglądami. Loti nie jest kimś godnym polecenia. Przypisuje się mu zbyt wiele przygód. Wspomnienie nagiego ciała Niny i kropel potu na jej skórze tak wyraźnie pojawiło się w umyśle Louisa, że poczuł zawroty głowy. Od przyjazdu Rose trzy tygodnie wcześniej postawił sobie za punkt honoru całkowite odcięcie się od kochanki. Ich ostatnia sprzeczka przygnębiła go w sposób przeczący zdrowemu rozsądkowi. Unikał również palenia opium w uliczce za meczetem Sulejmana. Podczas rodzinnej kolacji powitalnej, ukołysany gładkimi manierami i grzeczną rozmową z żoną i córką, poczuł, jak ogarnia go dziwne poczucie ukojenia. Pomyślał z ulgą, że znów weźmie na siebie rolę opoki, czego wszyscy od niego oczekiwali. Obiecał sobie, że uzna chaos ostatnich miesięcy za przygodę, którą będzie wspominał z nostalgią jako staruszek. Ale spokój może być również całunem – podpowiadał mu jakiś perfidny, wewnętrzny głosik. – Wyglądasz zachwycająco – powiedział poważnie, jak gdyby chciał o tym przekonać sam siebie, podczas gdy Rose szykowała się do wyjścia z pokoju. Żona zerknęła na niego podejrzliwie. Nigdy nie potrafiła przyjmować komplementów. Brakowało jej naturalności, którą również nie wykazywała się w łóżku. W tym samym czasie w drugim skrzydle domu siedziała zatroskana Leyla. Nieprzejednanie teściowej nie wróżyło niczego dobrego. Gülbahar Hanim wytoczyła ciężkie działa. Z salonu zniknęły wszystkie nowoczesne akcenty. Nawet papierosy zostały usunięte. Większość dam z seraju nie paliła, ale Gülbahar nigdy nie przejmowała się tą zasadą. Leyla podejrzewała, że teściowa czerpała złośliwą przyjemność ze zmiany dekoracji, bo atmosfera już i tak była napięta. Francuzka przypłynęła statkiem razem z córką, trzema walizkami i wymaganiami, które dość wcześnie zaczęła egzekwować. Już pierwszego dnia brak porozumienia
doprowadził do płaczu służącą i zdenerwował kucharkę. Nawet Ali Aga nie krył rozdrażnienia. Louis Gardelle poprosił wówczas Leylę o zgodę, by jego małżonka oficjalnie przywitała się z panią domu, w nadziei, że przywróci harmonię pomiędzy dwiema rodzinami korzystającymi z tej samej kuchni i z tej samej służby. Gdyby chociaż był tu Selim! Na pewno złagodziłby te tarcia – pomyślała z żalem Leyla. Ale z entuzjastycznych listów męża wynikało, że rozsmakował się w paryskim życiu. Przewidywał, że zostanie we Francji do wiosny. Trudno było stwierdzić, czy robi to, żeby służyć imperialnej dyplomacji, czy też jest to kwestia osobistego wyboru. Chociaż nie odziedziczył po matce skłonności do dramatyzowania, bywał czasem takim samym egoistą jak ona. Mała Perihan, bardzo podekscytowana, siedziała w kucki obok swojej babci. Ahmet czekał na stojąco, starannie uczesany, i wypatrywał gości z poważną miną. Marzył o spotkaniu dziewczyny, której jasne włosy dostrzegł, gdy przechadzała się z matką po ogrodzie. Leyla przyglądała mu się z czułością. Jej syn był dzieckiem wrażliwym i niezwykle uczuciowym. Natomiast Perihan nie bała się nikogo i niczego. Była prawdziwą chłopczycą. – Proszę o wyrozumiałość, Hanim Efendi, błagam! – zwróciła się do teściowej z szacunkiem należnym jej pozycji. Gülbahar uśmiechnęła się zimno. – Ależ ja nie mam nic przeciwko tej biednej Europejce, której wydaje się, że może rozkazywać pod moim dachem, chociaż i ona, i jej podobni będą wkrótce tylko pyłem pod naszymi stopami. Najlepsze przyjaciółki Gülbahar z satysfakcją pokiwały głowami. Leyla spuściła wzrok, żeby ukryć rozdrażnienie. – Nie możemy sobie pozwolić na złe traktowanie tych ludzi. Sytuacja się nie poprawia. Zaopatrzenie staje się coraz gorsze, a atmosfera w mieście okropna. Kapitan Gardelle jest przynajmniej łagodnym człowiekiem, który nie życzy nam źle. – Jeszcze by tego brakowało! – oburzyła się Gülbahar. – Jesteśmy domem kobiet pozostawionych samym sobie. Któż mógłby próbować nam dokuczać? – Alianci podejrzewają wszystkich o konspirację – zirytowała się Leyla. – Oni nie uznają kobiet za istoty infantylne. Pociągają je do odpowiedzialności za ich czyny. Gülbahar rzuciła synowej chmurne spojrzenie. – Nie czekaliśmy na ludzi z Zachodu, żeby poznać własną wartość. Po śmierci Sulejmana Wspaniałego matki sułtanów sprawowały znaczącą władzę polityczną. Nie musimy niczego zazdrościć Katarzynie Medycejskiej ani królowej Elżbiecie. Zresztą my, muzułmanki, nie potrzebujemy ani praw, ani dekretów, żeby korzystać z należnego nam statusu. Naszą rolę wyznaczył nam Allah. Leyla pomyślała, że jej teściowa miałaby wszystkie zalety, żeby zostać jedną z tych matek sułtanów, które trzymały klucze do władzy w seraju.
– Naszą rolę, Hanim Efendi? Większość tureckich kobiet nie odgrywa żadnej roli! Są uwięzione w małżeństwach, z których nie mogą się wyplątać, bo nie potrafią same się bronić. Wszyscy zgodnie wmawiają im, że są delikatne i uległe. Potrzebowałyby dobrego wykształcenia, które pozwoliłoby im wydostać się z rodzinnego kręgu. Przyjaciółki teściowej zrobiły wielkie oczy i patrzyły na Leylę w osłupieniu. – Świat się zmienił – ciągnęła Leyla, zapalając się coraz bardziej. – Odpowiedzialni dorośli powinni chronić swoje dzieci, dając im narzędzia do podążania za postępem. – Ładny mi postęp – prychnęła Gülbahar. – Przypomnijcie sobie rzezie naszej muzułmańskiej ludności podczas wojen na Bałkanach, wojnę światową, chaos rewolucji rosyjskiej... Tak, kobieta musi teraz żyć w sposób niezależny od męża, ponieważ los zbyt często zmusza ją do liczenia wyłącznie na siebie. Dawne zasady już upadły. Nie możemy dłużej pogrążać się w tęsknocie. Leyla sama zdziwiła się własną impertynencją. Od kilku miesięcy czuła zniecierpliwienie, którego źródeł nie rozumiała, a które czasem było tak silne, że chwytało ją za gardło. – Widzę, że nadal czytasz książki Halide Edip i Fatmy Aliye. – Gülbahar z pogardą wymieniła nazwiska dwóch słynnych feministek. – Im dłużej rozmyślasz, tym bardziej zapominasz o głębokiej naturze istot ludzkich. Tylko rodzina może scementować naród! A matki są jej filarem i ich miejsce jest w domu. Wy, intelektualistki, chcecie wyrzucić te biedne kobiety na ulice i do fabryk, gdzie byłyby narażone na życie pełne występku jak te biedne Rosjanki. Naprawdę tego chcesz? Leyla spojrzała wyzywająco na teściową. Gülbahar zarzucała jej, że za dużo czyta, a przecież to dzięki tej literaturze nowoczesna myśl przebiła się do mas od czasów reform Tanzimat, przeprowadzonych w ubiegłym wieku. Jej własna rodzina, z której pochodzili dziennikarze i wykładowcy, przyczyniła się do owych reform. Leyla wiedziała, że nigdy nie zrezygnuje z tego okna na świat. Miała wrażenie, że wszystko przyspiesza, a ona pozostaje bezwolna, zamknięta w tym domu jak dziecko za karę. Gdy miała ochotę na rozmowę, posyłała po Orhana, ale jej brat spędzał czas na bieganiu po mieście, nie wiadomo po co i dlaczego. Sprzeczkę przerwało, na szczęście, przybycie Rose Gardelle i jej córki Marie. Kobiety wstały i pokłoniły się wdzięcznie, wykonując temenah, muskając dłonią podłogę, potem serce, usta, a wreszcie czoło, żeby pozdrowić gości. Rose Gardelle stała osłupiała na progu, onieśmielona przepychem dywanów oraz porcelanowych wazonów i szkatułek z masy perłowej roziskrzonych od żyrandoli, purpurowymi, lamowanymi srebrem poduchami, długimi, haftowanymi sukniami o błyszczących paskach i chustami na długich włosach kobiet. W dużym salonie unosił się zapach kadzidła. Z boku czekały młode służące w wyszywanych perłami
turbanach i spodniach ściśniętych w kostkach, w bolerkach i koronkowych żabotach. Dwie z nich, stojąc w pobliżu srebrnego koksownika z rozżarzonymi węglami, trzymały tacę przykrytą wyszywanym złotą nitką obrusem; stały na niej kruche filiżanki w zarfach – delikatnych koszyczkach z cyzelowanego srebra, inkrustowanego drogimi kamieniami. W głębi pokoju z maleńkiej fontanny ściennej spływała woda. Więc tak wygląda harem – pomyślała Rose. Zmysłowa cieplarnia, w której małżonki i konkubiny jednego mężczyzny trwonią czas w oczekiwaniu na zaspokojenie popędów swojego pana. A czy te czarnoskóre służące były kiedyś niewolnicami? Czy rzeczywiście wyzwolono je, jak twierdził Louis? Czy pozostawały na służbie u swojej pani z własnej woli, czy też należy namówić je do ucieczki? Rose czuła się zafascynowana i przerażona jednocześnie, nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Choć przecież Louis zapewnił ją, że Selim Bej ma tylko jedną żonę, jak znakomita większość Turków, którzy nie praktykowali wielożeństwa, bo od dawna wyszło z mody. Utrzymywanie kilku małżonek zgodnie z wymogami Koranu, który nakazywał traktować je jednakowo zarówno pod względem materialnym, jak i uczuciowym, stało się zbyt kosztowne. Rose nie mogła oderwać oczu od majestatycznej kobiety, jedynej, która nadal siedziała ze skrzyżowanymi nogami na podwyższonej kanapie. Jeszcze nigdy nie widziała nikogo równie olśniewającego. Opalizująca skóra, brwi układające się w przedziwne łuki, cienki nos, pełne usta. Osoba ta miała na sobie turkusową szatę z satyny wyszywanej w motyle i szafirowe kolczyki. Wbijała w nią spokojne, błękitne spojrzenie, podkreślone kholem, lecz niezbyt życzliwe. Nie ma w sobie nic z niewolnicy. Wygląda jak królowa – pomyślała zakłopotana Rose. Spłoszona Marie zerknęła na matkę, po czym dygnęła pospiesznie. – Prezenty, mamo – mruknęła. Rose poczuła się jak przebudzona z transu. – Madame, moja córka i ja dziękujemy za zaproszenie. Pozwoliłyśmy sobie przynieść kilka podarków. Louis powiedział wyraźnie: na Wschodzie obdarowywanie innych było elementem sztuki życia. Należało uważać, by nie zagniewać najbiedniejszych prezentami zbyt skromnymi i nie obrazić najbogatszych zbyt ostentacyjnymi darami. – Powiedziano mi, że lubi pani malować Bosfor – ciągnęła Rose, wyraźnie akcentując każdą sylabę, bo wątpiła, że ta Turczynka biegle zna francuski. – To akwarele, które przywiozłam z Francji. Wyczekując na reakcję teściowej, Leyla domyśliła się, że Rose oddaje własną paletę. Wzruszyło ją to. Marie, rumieniąc się, pokazała zabawki, które wybrała dla Ahmeta i Perihan. Dziewczynka podziękowała szybko i zaniosła swój prezent na poduszkę, gdzie rozsiadła się już dumnie jej porcelanowa lalka.
Gülbahar Hanim ceremonialnie pozdrowiła cudzoziemkę. Z wyraźną przyjemnością budowała bardzo kwieciste zdania, tak, by każdy usłyszał jej doskonałą francuszczyznę. – Proszę usiąść, madame – zakończyła wreszcie, wskazując Rose miejsce przy sobie, z dala od drzwi, co było oznaką szacunku. Leyla odetchnęła z ulgą. Pierwsza przeszkoda została pokonana. Służące zaproponowały ciastka francuskie z serem i z ziarnami sezamu oraz słodkości z miodu i migdałów. Ceremonia picia kawy, kontrolowana przez Gülbahar Hanim, odbywała się zgodnie z wszelkimi zasadami. Prowadzono rozmowę na błahe tematy. Turczynki uśmiechały się uprzejmie. Każda opowiedziała anegdotę w śpiewnej francuszczyźnie. Małżonka kapitana Gardelle’a siedziała wyprostowana na krześle, z nogami skromnie złączonymi w kolanach i skrzyżowanymi w kostkach. Blada, bez makijażu, w skromnej szarej sukience, wyglądała jak pisklę, które wypadło z gniazda. Gülbahar Hanim była najwyraźniej skonsternowana. Jak mogła prowadzić wyrównaną walkę z tak niepozorną istotą? Leyla, próbując powstrzymać wybuch śmiechu, odwróciła się, kaszląc. – Mam nadzieję, że mój skromny dom odpowiada pani gustom – oświadczyła nagle teściowa. – Zależy mi, by pani pobyt wśród nas, nieważne, jak byłby krótki, przepełnił panią szczęśliwością. Wydałam moim ludziom odpowiednie instrukcje. Proszę im wybaczyć ich godny ubolewania brak umiejętności. Kłamstwo było jawne, przytyki bardzo wyraźne. Leyla zdziwiła się, słysząc ten nieco prowokujący ton głosu. Tradycja nakazywała, by Gülbahar Hanim wykazała się większą rezerwą, powściągliwość i ostrożność należały bowiem do oznak uprzejmości. – Dom pani jest wspaniały, madame – odpowiedziała grzecznie Rose. – Tylko nasze zwyczaje odmienne. – Do tego stopnia? – Gülbahar zrobiła smutną minę. – Na Zachodzie rozpowszechniany jest nieprawdziwy wizerunek tureckich kobiet. Mówi się o nas jako o więźniarkach pilnowanych przez dzikich czarnoskórych mężczyzn, którzy związują nas od czasu do czasu, wkładają do worków i wrzucają do Bosforu. Ale, proszę mi wierzyć, nasze życie codzienne jest znacznie bardziej prozaiczne... Co pani mówiła? Rose chrząknęła. – Musiałam dokonać kilku poprawek i chciałam zapytać, czy... – Pani córka wstąpi do szkoły Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Syjonu? – wtrąciła się natychmiast Leyla, zdecydowana zrobić wszystko, by rozmowa nie zeszła na niebezpieczne tematy. – Ta placówka ma świetną reputację. Szkoły francuskie od dawna cieszą się powodzeniem w imperium. Nasze elity zostały wykształcone przez
Francję. Mój mąż jest absolwentem liceum Galatasaray, a Ahmet wstąpi do niego za dwa lata. Rose wyglądała na zbitą z tropu, ale nie śmiała pozostawić bez odpowiedzi pytania młodej kobiety. – Rzeczywiście, wybrałam tę szkołę dla Marie, bo moja siostra Odile jest zakonnicą tego zgromadzenia. Niestety, nie ma jej już w Konstantynopolu, jest w Smyrnie, dokąd wyjechała jeszcze przed wojną. – A więc ma pani związki z naszym krajem? – ucieszyła się Leyla. – Bez wątpienia będzie pani mogła pojechać do siostry z wizytą. Miasto jest bardzo przyjemne wiosną. – To miasto Greków i Lewantyńczyków – burknęła Gülbahar po turecku. Leyla zmarszczyła brwi. – Wojna dała się we znaki tym biednym siostrom – mówiła lekko urażona Rose. – W tysiąc dziewięćset czternastym roku dano im dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie Turcji, a następnie ich szkoła została zamknięta na rozkaz rządu. Tylko garstka zakonnic mogła zostać tu, by czuwać nad klasztorem, ale wiele z nich zatrzymała policja... – Wydaje mi się jednak, że Republika Francuska zachowała się wobec nich tak samo kilka lat wcześniej – rzuciła złośliwie Gülbahar. – I w równie brutalny sposób, jak mi opowiadano. – Jak to? – zapytała zaskoczona Rose. – Czyż nie wygnano z Francji ludzi Kościoła? Bójki odbywały się nawet w miejscach kultu – dodała Gülbahar, udając oburzenie. – Wielu z nich znalazło wówczas schronienie na naszych ziemiach. I to nie po raz pierwszy w historii. Przyjęliśmy do siebie również hugenotów, których w swoim czasie wygnał wasz król... Miłosierni sułtani kultywują starą tradycję gościnności wobec prześladowanych ludzi, którzy nie wyznają naszej wiary. Leyla czuła, jak oblewa ją zimny pot. Był to temat, którego należało za wszelką cenę uniknąć. Służące mówiły jej, że Rose Gardelle jest bardzo wierząca. A mniejszości chrześcijańskie miały w imperium bolesną przeszłość. Za wszelką cenę należało powstrzymać te dwie kobiety przed kłótnią na temat rzezi dokonanych po obu stronach. – No dobrze – powiedziała, klasnąwszy w dłonie. – Perihan, mój aniołku, wyrecytujesz wiersz na cześć naszych gości, prawda? Dziewczynka stanęła dumnie przed panią Gardelle. Uniosła podbródek i zaczęła recytować jedną z bajek La Fontaine’a, wkładając w to cały swój zapał. Gdy zawahała się w jednym miejscu, Rose podpowiedziała jej brakujące słowa. Po skończonym występie wszystkie panie zaczęły bić brawo. Gülbahar Hanim pogratulowała wnuczce, która wtuliła się w jej ramiona. Burza najwyraźniej przeszła
bokiem. Leyla odmówiła dziękczynną modlitwę do Najwyższego. Nie wiedziała jeszcze, że ten spokój będzie trwał krótko.
O zmroku, w ciemnym płaszczu i czarnym kapeluszu Orhan był prawie niewidoczny. Stał nieruchomo przy rynnie, w smudze cienia; czekał tak już ponad godzinę. Tylko papieros żarzył się jasno w tej szarówce. Stało ich na czatach kilku, ale Orhan znał tylko Gürkana, który nieco wyżej na ruchliwej ulicy siedział skulony na stołeczku pucybuta i z niewielkim entuzjazmem proponował swoje usługi. Coraz liczniejsi mieszkańcy Stambułu sympatyzowali z ruchem nacjonalistycznym. Każdy mógł dodać coś od siebie – od organizacji kobiecych po gildię woźniców, od klasztorów derwiszy po gangi kieszonkowców. Dziś wieczorem może być ostro – uprzedził go przyjaciel, bo nie chciał zostać uznany za zdrajcę, ale Orhan nie wahał się ani przez minutę. Czuł pewną dumę związaną z faktem, że jest trybikiem – cóż, że bardzo skromnym – w machinie oporu. Celal podzielił się z nim pewnymi zastrzeżeniami i przypomniał, że kilku dowódców skompromitowało się podczas wojny, ale Orhan odpowiedział, że sytuacja była zbyt poważna, żeby bawić się w ceregiele. Cel uświęca środki – rzucił pełen egzaltacji. Celal zrzędził, że jest to dość ryzykowne stwierdzenie. Wuj Gürkana był szefem, któremu podlegali Orhan i jego towarzysze. Rahmi Bej imponował chłopcom, bo na tyle blisko znał generała Mustafę Kemala, że mógł odwiedzać go w domu. Obaj przez długie noce dyskutowali o przyszłości narodu z innymi konspirującymi oficerami. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Zebrane w Paryżu głowy państw postanowiły podzielić imperium osmańskie, zanim w ogóle rozpoczęto pertraktacje. Ale jak wyznaczyć nowe granice? Presja Greków była niezwykle silna; zapaleni do Wielkiej Idei, marzyli o zjednoczeniu wszystkich swoich rodaków w jednym kraju. Inne państwa również liczyły na korzyści z osmańskich ruin, na szczęście Rosjanie zajmowali się własną rewolucją, a Włosi, których kusiła część terytoriów, nie mieli prawa głosu. Część Europejczyków domagała się, by Stambuł trafił pod kontrolę międzynarodową, uważając, że nie jest to miasto ani tureckie, ani muzułmańskie. Twierdzili, że Turcy zdobyli je siłą i byli w nim obcy, a większość ich odgrywała tam tylko rolę tymczasowych urzędników. Brytyjski premier zaproponował nawet, żeby sułtan wybrał sobie nową stolicę w Azji Mniejszej. Ten pokaz złej woli przyprawiał Orhana o mdłości. Wolał umrzeć, niż opuścić miasto, w którym znajdowały się groby jego władców i jego przodków. Zabrzmiał melodyjny gwizd. Orhan po raz ostatni zaciągnął się dymem, a potem rozdeptał niedopałek. Serce biło mu bardzo mocno. W jego kierunku szedł smukły
mężczyzna z teczką pod pachą. Rozpoznał go od razu dzięki opisowi, który otrzymał wcześniej. Anglik dopiero co opuścił hotel i zmierzał do siedziby brytyjskiego wywiadu wojskowego. Orhan zerknął kątem oka na Gürkana, który pucował buty jakiemuś klientowi. Sam przyspieszył kroku, spuścił wzrok ze zmartwioną miną i z całej siły zderzył się z mężczyzną, tak że omal go nie przewrócił. Orhan zaczął go wylewnie przepraszać. W tym samym momencie Gürkan wstał gwałtownie, dobiegł do nich w kilku susach i w powstałym zamieszaniu próbował przechwycić teczkę. Ofiara, rycząc jak osioł, nie chciała na to pozwolić. Natychmiast zebrali się gapie. Rozległy się krzyki i dźwięki policyjnych gwizdków. Chłopcy spanikowali. Nie czekając dłużej, wzięli nogi za pas. Kilka godzin później, w środku nocy, ktoś obudził pogrążoną w głębokim śnie Leylę. Potrzebowała kilku chwil, żeby uprzytomnić sobie, gdzie jest. Feride pochylała nad nią swoją pooraną zmarszczkami twarz. – Co się stało? – przestraszyła się Leyla. – Któreś z dzieci jest chore? – To Orhan... Jest pewien kłopot... W tym samym momencie do pokoju wtargnął brat Leyli. Był upiornie blady. – Przykro mi, ale nie mogłem inaczej. Musisz mi pomóc! – Nie rozumiem... – Przyprowadziłem tu rannego towarzysza, który potrzebuje opieki. Błagam cię! Nie wiemy, co robić. – Co się stało? – zapytała, wkładając szlafrok. – Strzelanina... Zbiegli po schodach. W westybulu stał Ali Aga, również w szlafroku. Wyglądał na zmartwionego. Leyla nigdy nie widziała go bez fezu. Z gołą głową wydał jej się nagle zadziwiająco bezbronny. Był tam też najlepszy przyjaciel Orhana, młody Gürkan, ubrany jak ulicznik. Podtrzymywał z trudem jasnowłosego mężczyznę o mocnej sylwetce, który spoczywał na nim całym swoim ciężarem. Krew rannego spływała na marmurowe płyty. Leyla przez chwilę stała w osłupieniu, a potem zaczęła działać. – Zaprowadźcie go do pokoju Orhana! – Ale jak mamy wejść z nim po schodach? – zaprotestował jej brat. – Nie można położyć go w żadnym z otwartych pokojów! Trzeba posłać po doktora Campiona. – W żadnym wypadku! Szuka nas policja. Dwaj chłopcy mozolnie wciągali po schodach rannego mężczyznę, który wydał z siebie jęk bólu. – Doktor Campion uratował mi życie – odparła Leyla. – To zaufany człowiek. Niczego nikomu nie powie. Jeśli wasz przyjaciel natychmiast nie otrzyma pomocy, może umrzeć.
Z ogromnym trudem dotarli do pokoju Orhana na drugim piętrze. Przy pomocy Feride Leyla szybko rozwinęła materace, żeby chłopcy mogli ułożyć na nich rannego. Rozchyliła poły kurtki mężczyzny. Rozległa plama krwi znaczyła jego koszulę. – Potrzebuję opatrunków, Feride. Szybko! Nie zważając na pełne konsternacji spojrzenia młodzieńców, Leyla rozdarła koszulę mężczyzny, żeby odsłonić ranę. Należało za wszelką cenę zatrzymać krwotok. Na szczęście miała już pewne doświadczenie w pracy z rannymi – opiekowała się nimi w przybudówce meczetu, w której chronili się uchodźcy z ogarniętych wojną Bałkanów, a także w szpitalach wojskowych podczas wojny. Mężczyzna leżał na plecach z zamkniętymi oczyma i oddychał ciężko. – Podaj mi poduszkę – poprosiła Orhana. Podniosła głowę nieznajomego mężczyzny, żeby mu nieco ulżyć. Gdy wróciła Feride z kompresami i opatrunkami, Leyla zbliżyła do siebie brzegi rany. Gaza nadal przesiąkała krwią. Kobieta poczuła, jak zaczynają drżeć jej ręce. Wiedziała, że jeśli lekarz nie przyjedzie za chwilę, ten mężczyzna straci całą krew. Miał zatkane nozdrza i chrapliwy oddech. Przy każdym uderzeniu serca jego krew tryskała Leyli między palcami. Opanowała mdłości i jeszcze mocniej ścisnęła ranę. – Będzie dobrze – szepnęła. – Proszę się nie martwić... Nie, Orhan! Nie dawaj mu teraz pić! Może ma naruszone jelita. Zwilż mu twarz wodą. – Zamienić się z tobą miejscami? – zapytał przerażony Orhan. – Nie. Trzymam go. – Allahu miłosierny! Cóż za historia... Jeśli on tu umrze... – Nie umrze! – zdenerwowała się Leyla. W tej samej chwili mężczyzna otworzył oczy. Jego jasne spojrzenie, zamglone gorączką i bólem, zatrzymało się na Leyli. Zaczął się poruszać, chciał usiąść, ale Orhan mu w tym przeszkodził. – Wszystko dobrze – uspokoiła go Leyla. – Proszę się nie martwić, zajmujemy się panem... W jakim języku on mówi? – zapytała brata. – Jest Niemcem, ale biegle mówi po turecku – odpowiedział pospiesznie Gürkan. – Jak się nazywa? – Hans Kästner – mruknął Orhan, zwilżając mężczyźnie czoło. Pochylona nad nim Leyla ściskała ranę. Rozsunięte poły jej szlafroka ukazywały spory dekolt koszuli nocnej. Kosmyki włosów, które wymknęły się z warkocza, okalały jej twarz, muskając policzki rannego. Nie poruszała się w obawie, że krwotok się powtórzy. Była to chwila szczególnej intymności, jak gdyby Leyla dosłownie trzymała w swoich rękach życie tego mężczyzny. Z odsłoniętą głową, właściwie półnaga, szła za głosem instynktu, nie chcąc opuścić nieznajomego w potrzebie. Uśmiechnęła się do niego uspokajająco. Wyobrażała sobie, jak bardzo cierpi. Ranny patrzył na nią przez chwilę błędnym wzrokiem, po czym stracił przytomność.
– Co się stało? – Tak jest lepiej – powiedziała Leyla przez zaciśnięte zęby. – Teraz przynajmniej się nie rusza. Trudno stwierdzić, jak długo klęczała przy tym mężczyźnie, sama ze spiętymi ramionami, z rękoma zaciśniętymi na jego rannym boku, nie odważając się zmienić pozycji. Nie widziała i nie słuchała Feride i Orhana, którzy chodzili z kąta w kąt, czuła tylko ich obecność. Martwiła się o brata, który najwyraźniej wplątał się w coś niebezpiecznego, ale pomyślała, że tym zajmie się później. Tymczasem wraz z rannym mężczyzną przeżywała w bólu każdą sekundę, każdą minutę i nie słabła. Nie spuszczała z niego wzroku. Oddech Niemca był nieregularny, jego ciało rozpalone. Musieli za wszelką cenę wytrzymać. Nie odpuszczać. W końcu Leyla poczuła, że otacza ją dziwna cisza, bezbarwna przestrzeń pełna stłumionych dźwięków, niewyraźnych konturów, przestrzeń, w której czas odmierzał puls rannego. Leyla przemawiała do niego cicho, jak do siebie samej, jakby chciała przekazać mu własną determinację. Prowadzili tę walkę oboje: on przez większość czasu nieprzytomny, ale z przebłyskami świadomości, ona niezwykle żarliwa. Minęła cała wieczność, zanim usłyszała kojący głos doktora Campiona. Feride musiała pomóc jej odsunąć się od pacjenta, cała ścierpła. Jednak kiedy lekarz stwierdził, że należy usunąć pocisk jak najszybciej, Leyla jako jedyna była w stanie mu pomóc. Orhan odszedł w obawie, że zemdleje, Gürkan też raczej do niczego się nie nadawał. Metaliczny zapach krwi i widok pokaleczonego ciała, w którym lekarz grzebał, żeby nie zostawić ani odłamka, przyprawiły ją o zawrót głowy. Została wyrwana ze snu, by pogrążyć się w takim koszmarze. Momentami bała się, że zemdleje, ale walczyła ze sobą. Nigdy nie znosiła widoku krwi. Gdy była dzieckiem, przerażało ją najmniejsze nawet zadrapanie. A teraz miała krew wszędzie, na rekach, na ubraniu... Doktor Campion wrzucił kulę do srebrnego zafru trzymanego przez Feride. – Już zaraz koniec, Hanim Efendi – szepnął. – Teraz to zszyję. Świt był ciągle jeszcze tylko obietnicą cudu. O tej niepewnej porze Azrael, anioł śmierci, przychodził po dusze ludzi w agonii, o tej porze rozsądni ludzie spali jak susły. Leyla wyszła, żeby się przebrać. Okryła włosy granatową chustą, włożyła pasującą do niej suknię, ale pozostawiła odkrytą twarz. Czuła się rozgorączkowana, nie mogła pozbierać myśli. Miała ochotę sprawić bratu lanie za to, że wpakował ją w takie tarapaty, a jednocześnie przytulić go z radości, że to nie on walczy teraz o życie. Gdy tylko przekroczyła próg salonu, dwaj chłopcy wstali. – Oszalałeś, Orhanie?! – krzyknęła wściekła. – Nie mów tak głośno!
– Myślisz, że chodząc przez całą noc po domu, byliśmy dyskretni? To cud, że nie zjawiła się tu jeszcze moja teściowa i nie domaga się wyjaśnień. Stara Feride przyniosła im tacę z herbatą. Leyla kazała jej iść i odpocząć. Doktor Campion też już pojechał. Nie mógł zrobić nic więcej dla tego pacjenta. Pozostało już tylko czekać. Kolejne dni miały być decydujące. Wszystko zależało teraz od ewentualnej infekcji. – W co wy się zabawiacie? – To nie jest zabawa, Leylo. Chodzi o przyszłość naszego kraju. Orhan zaczekał, aż siostra usiądzie, żeby wyjaśnić jej, co się stało w nocy. Gürkan nie odzywał się, był jak ogłuszony. Orhan opowiedział Leyli o nieudanym ataku na angielskiego szpiega niosącego listę kompromitującą patriotów. – Gürkan i ja pokpiliśmy sprawę. Wróciliśmy cali i zdrowi do bazy i dowiedzieliśmy się, że przewidziano plan B na wypadek porażki. I wtedy się włączył Hans – uściślił Orhan. – Udało mu się zdobyć listę, ale został ranny podczas ucieczki... Słuchała ich, spoglądając raz na jednego, raz na drugiego, zdumiona faktem, że jej brat należy do komórki ruchu oporu. Z przerażeniem zdała sobie sprawę z własnej trudnej sytuacji: udzieliła schronienia zbiegowi, poszukiwanemu przez władze sułtana i siły okupacyjne, w dodatku umierającemu. – Ale dlaczego przyniosłeś go tutaj? – oburzyła się. – Na pewno macie kryjówki i współpracujących z wami lekarzy. – Nie mieliśmy czasu – powiedział przepraszająco Orhan. – On został poważnie ranny. To miejsce było najbliższe i najbezpieczniejsze. Nikt nie będzie przeszukiwał domu, w którym mieszka sekretarz padyszacha. Leyla milczała pobladła z wściekłości. – Cóż ty możesz o tym wiedzieć? Jakim prawem podjąłeś to bezsensowne ryzyko? – wydusiła z siebie wreszcie. – W tym domu mieszkają kobiety i dzieci. A także francuski kapitan ze swoją małżonką. Zapomniałeś o tym? – Nie mogła usiedzieć na miejscu, zaczęła więc chodzić po pokoju. – Jesteś nieodpowiedzialny, Orhanie. Każdy mógł was zobaczyć w ogrodzie. – Przykro mi, Leylo... Mogłem poprosić o pomoc tylko ciebie. Nie miej mi tego za złe, błagam. Zobaczywszy jego przygnębienie, Leyla poczuła, że odpuszcza mu winy. Zawsze było tak samo. Nawet przed śmiercią rodziców miała do swojego brata wyjątkową słabość. Od tamtej straszliwej nocy, gdy pożar wygnał ich z domu. Stracili wówczas wszystko. Leyla niosła noworodka, żeby pomóc wyczerpanej matce. Później już zawsze wybaczała mu wszystkie dziecięce psoty i wybryki wieku dojrzewania. Pisała nawet do szkoły listy w jego obronie i podnosiła głos, osłaniając brata przed swoim mężem. Wiedziała, że zawsze będzie chroniła Orhana. Zawsze, na przekór
wszystkim. Westchnęła i znów usiadła. Wdzięczny Orhan chwycił rękę siostry i przyłożył do ust. On i jego przyjaciel patrzyli na nią rozgorączkowanym, pełnym nadziei wzrokiem. Który dziewiętnastolatek nie zrobiłby wszystkiego, by obronić swój kraj? Czy można oprzeć się wołaniu Turków, którzy nie chcą umierać? Leyla pomyślała, że ona też w głębi serca dokonała już wyboru. Zniecierpliwienie i pretensje, które czuła ostatnimi czasy, wiązały się z tym samym bólem, jaki widziała na twarzach obu młodzieńców. Może musiała przejść przez tę dziwną próbę, żeby to zrozumieć? Rozejrzała się, jak gdyby widziała ten pokój po raz pierwszy w życiu. Miała wrażenie, że jej bezpieczny świat, wyrafinowane draperie i jedwabie, roziskrzone kandelabry, zgaszone lampy, ten przepych, już i tak stłumiony przez wojnę, teraz ostatecznie rozpada się na kawałki. Lektura książek i artykułów w prasie, zebrania organizacji kobiecych, akcje dobroczynne, w których uczestniczyła, nie wystarczały, by zaspokoić to wielkie pragnienie narastające w niej od dnia, gdy szukała swojego syna zagubionego w okupowanym Stambule. Ściskając w dłoniach szklankę z herbatą, przyglądała się Gürkanowi. Orhan obgryzał paznokieć u kciuka jak mały chłopiec. Obaj tacy młodzi... Ona była zaledwie o kilka lat starsza od nich, ale miała już dzieci, a oni zachowywali się tak, jakby potrzebowali jej opieki. Nie chciała ich zawieść. Tacy byli Turcy, cierpliwi i pełni wiary w przeznaczenie, dopóki ktoś nie zranił ich duszy, esencji ich istnienia, wówczas budziła się w nich namiętna siła, spuścizna po przodkach, wynik zbiorowej pamięci. – Was rozumiem – powiedziała wreszcie cicho. – Ale on? Promienny uśmiech ożywił umęczoną twarz Orhana. A więc siostra ich nie odrzuci. Skończyły się kłamstwa i przemilczenia. Wróciła nadzieja, że wszystko się ułoży. – Hans Kästner ma niemiecki paszport, ale tureckie serce. Jego nazwisko nic ci nie mówi? Leyla zaczęła się zastanawiać. Od trzydziestu lat tak wielu Niemców odgrywało ważne role w imperium. Inżynierowie kolei, oficerowie przeprowadzający modernizację armii, przedsiębiorcy... W minionym wieku sojusz między dwoma krajami był życzeniem Kajzera i najwyższych władz państwa osmańskiego. Doprowadził Turcję do wojny i na dno przepaści. Pokręciła głową. – Hattusa – szepnął Orhan, a jego oczy zapłonęły szczególnym światłem. – To jeden z archeologów, który odkrył stolicę imperium hetyckiego. Opowiadałem ci o tym, pamiętasz? Jak mogła o tym zapomnieć? To było w 1906 roku. Orhan skończył wtedy siedem lat, tyle, ile dziś ma jej syn. W tym wieku chłopcy pasjonują się jednym tematem do
tego stopnia, że czasem stają się irytujący dla otoczenia. Skupiają się wyłącznie na swojej obsesji. A obsesją Orhana stały się wykopaliska, dzięki którym w Anatolii odkryto ruiny zapomnianego imperium i setki glinianych tabliczek pokrytych pismem klinowym, którego nikt nie potrafił odczytać. Tajemnica i przygoda. Dawny, całkowicie nieznany świat. Wielkie marzenie małego chłopca o bujnej wyobraźni. Ze względu na niemieckich odkrywców Orhan sam postanowił zostać archeologiem. – Ciągle jeszcze nie rozumiem, co doprowadziło go pod nasz dach, w środku nocy, na wpół martwego? – Ale przecież mówiłaś, że on nie umrze? – oburzył się Orhan. Leyla otworzyła ramiona w bezradnym geście. – Insz’Allah! Teraz wszystko jest w rękach Boga. – Życzę mu, żeby przeżył, bo inaczej dzięki wam będziemy mieć w domu trupa. A ty nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego wmieszał się do powstania? – To przyjaciel mojego wuja Rahmiego – wyjaśnił Gürkan. – Obaj byli oficerami w czasie wojny, razem walczyli. Hans został wysłany do Mezopotamii z tajną misją do plemion arabskich. Po zakończeniu wojny nie chciał wracać do Niemiec. Gdy dowiedział się, że wuj jest jednym z tych oficerów, którzy odmawiają oddania broni, zapytał, czy może do niego dołączyć. – I Rahmi Bej się na to zgodził? – zdziwiła się Leyla. – Myślałam, że Niemcy nie mają już miejsca w sercach Turków. A już na pewno nie w sercu waszego generała Mustafy Kemala. Orhan wzruszył ramionami. – Hans Kästner to niezwykle inteligentny mężczyzna. Uwielbia nasz kraj. Nie można odrzucić pomocy płynącej od kogoś takiego. On zna Anatolię i arabskie pustynie jak własną kieszeń. – On mi wygląda na najemnika – odparła Leyla wyzywająco. Tak wielu spraw nie ogarniała jeszcze myślami. Czy nieznajomy przeżyje? Nic mniej pewnego... A ona odtąd każdego dnia będzie martwić się o Orhana i jego towarzyszy. Co się z nimi stanie? Wojna się skończyła, przyszłość powinna być jasna i pełna obietnic, a tymczasem okazywała się ciemna i niepokojąca. Leyla odetchnęła głęboko, próbując odegnać zniechęcenie. – Trzeba trzymać Selima z dala od tej historii – nakazała. – Nie wiem, jak by zareagował. Ale będę musiała porozmawiać o tym z teściową. I tak nic się przed nią nie ukryje, a byłaby wściekła, gdyby wpadła na to sama. – Myślisz, że zgodzi się milczeć? – zaniepokoił się Orhan. – Trudno powiedzieć. Jak wiesz, jej ukochany syn broni interesów sułtana i jego rządu pełnego anglofilów – zakpiła Leyla. – Jednak zawsze lubiła podejmować wyzwania. Może spodoba jej się myśl, że będzie ukrywała pod swym dachem wroga znienawidzonego przez nią kapitana Gardelle’a.
Leyla zaproponowała chłopcom, by zostali do rana w jednym z salonów, ale Gürkan wolał niezwłocznie opuścić konak. Chciał, korzystając z mgły i ciemności, przedostać się do Eyüp. Podszedł do Leyli i skłonił się z szacunkiem. – Dziękuję pani z całego serca, Leylo Hanim. Jest pani niezwykła. Uratowała mu pani życie! – Nie mów o tym zbyt wcześnie, Gürkan. To przynosi pecha. Ogarnęło ją znużenie, a tymczasem chłopcy odzyskali dawny entuzjazm. Zazdrościła obydwóm tej beztroski, która pozwalała im się skupiać wyłącznie na chwili obecnej. Powinna brać z nich przykład. Tylko mędrcy i wariaci wierzyli w niemożliwe zwycięstwa. Leyla otworzyła drzwi do pokoju, w którym leżał ranny. Żadne z pomieszczeń w domu nie było zamykane na klucz; należało pomyśleć o zainstalowaniu tu zamka. Na palcach podeszła do mężczyzny. Po operacji Feride pomogła jej ułożyć go w czystej pościeli. Aromatyczne zioła, które tliły się w specjalnym pojemniku, przegnały silną woń krwi i cierpienia. Mężczyzna leżał na białej, lnianej poduszce, przykryty kocem, blady, z zaczerwienionymi od gorączki policzkami. Leyla przyjrzała się jego twarzy o regularnych rysach. Miał prosty nos i pełne usta. Zdecydowany zarys szczęki wzmacniał tę niemal surową harmonię. Drobne zmarszczki w kącikach oczu i wokół ust dodawały jego twarzy charakteru. Piegi na szerokich ramionach były niemal rozczulające. Gęste, jasne włosy mężczyzny zlepiły się od potu. Leyla położyła chłodną dłoń na jego czole; tak samo robiła, gdy chorowały dzieci. Nie miał wysokiej gorączki. Jego skóra była miła w dotyku. Zanurzyła tkaninę w wodzie i lekko przetarła twarz mężczyzny, jego szyję, a potem zjechała wzdłuż ramienia, obrysowała kontury jego pooranych bliznami palców, żałując, że nie potrafi wróżyć z dłoni. W tej kwestii ufała Feride i wróżkom, które często podejmowała jej teściowa. Mężczyzna leżał nieruchomo i oddychał regularnie. Lekarz pozwolił poić pacjenta. Leyla zastanawiała się, jakie buliony mogłaby ugotować dla niego kucharka. Pomyślała, że przydałoby się więcej mięsa, ale jego zdobycie może być trudne, bo miejskie zapasy są bardzo szczupłe. Na szczęście w ogrodzie rosło sporo warzyw. Poczuła nagły niepokój. Nie da się ukryć obecności tego mężczyzny. Wszyscy będziemy w to zamieszani, jeśli sprawy przybiorą zły obrót – pomyślała. Słyszała, że alianci nie wahali się przesłuchiwać kobiet. Spoczywała na niej wielka odpowiedzialność. Jak Orhan mógł narażać ją i siebie na takie ryzyko? Cóż za egoizm! – pomyślała rozdrażniona. Mężczyzna odwrócił głowę. Jego gałki oczne poruszały się pod zamkniętymi powiekami, miał wyschnięte usta. Oczywiście, że Orhan powinien zrobić wszystko, by go uratować! – skarciła się w duchu Leyla. Życie jest takie cenne. Wychowanie i wiara, którą wyznawała, wpoiły jej szacunek do drugiego człowieka. Ona też
zrobiłaby to samo. Gdy trzymała go za rękę, mężczyznę chwycił spazm i jego palce zacisnęły się na palcach Leyli. Pozwoliła mu na to, szepcząc uspokajająco po turecku i niemiecku. Ranny poruszał się niespokojnie. O czym śnił? Czy miał koszmary? Chłopcy opowiadali o nim z podziwem. Leyla zastanawiała się, czy te historie były prawdziwe. Nastolatkowie zawsze znajdują sobie bohaterów, dzięki temu stają się mężczyznami. W pewnych cywilizacjach uratowanie komuś życia wiązało ze sobą ludzi na zawsze. Jeśli Hans Kästner przeżyje, to co zdarzy się później? Leyla musiała przyznać, że działała, nie kierując się głosem rozsądku. Pomogła Feride, bo nie chciała, żeby służąca sama musiała zajmować się rannym. Przede wszystkim jednak wzruszyła ją kruchość tego wspaniałego ciała o idealnych proporcjach. W przypływie nagłej czułości położyła rękę na policzku rannego. Nareszcie się uspokoił. Leyla nie śmiała zostawić go samego. Siedziała tak, z dłonią w jego dłoni, aż do świtu, do wołania na pierwszą modlitwę.
– Dzięki Bogu, nie przebrałaś się dziwacznie, przychodząc tu! – wykrzyknęła Zeynep Hanim kilka dni później. Leyla stała w westybulu i rozwiązywała swój czarczaf. Jej kuzynka Zeynep, jak przystało na prawdziwą elegantkę, podziwiała jej miękki kapelusz, ozdobiony czarnymi piórami i bladoszarą, krepdeszynową sukienkę, która odsłaniała trzewiki na wysokich obcasach, ulubiony modowy kaprys mieszkanek Stambułu. – Wyglądasz zachwycająco, moja gołąbko... Bałam się, że pozostając w cieniu swojej teściowej, nigdy nie będziesz podążać za modą i nie wyjdziesz do świata żywych – zażartowała Zeynep, która odgrywała ważną rolę w ruchu na rzecz emancypacji kobiet. – Niczego mi nie narzuca – odparła Leyla z uśmiechem. – Ja sama z przyjemnością szanuję nasze tradycje. – Gadanie! – zawołała kuzynka, podając jej ramię i prowadząc gościa do salonu. – To jest terrorystka. Gdy ją widzę, wydaje mi się, że znów mam pięć lat. A właśnie, jak tam twoje dzieci? Opowiadając kuzynce o ostatnich wydarzeniach, Leyla zauważyła, że w pokoju obecne były nie tylko kobiety, w większości Turczynki w chustach albo Europejki, lecz również garstka mężczyzn. Zeynep od dawna promowała życie towarzyskie w zachodnim duchu, a jej drugi mąż, właściciel tytułów prasowych, nie miał nic przeciwko temu. – Zaprosiłaś kobiety z Pery? – zdziwiła się Leyla. – Te najmniej ograniczone – odpowiedziała szeptem kuzynka. – W tej kwestii podzielam zdanie Gülbahar Hanim: one gadają głośno i są straszliwie niedyskretne, ale mają mnóstwo pieniędzy, a ja potrzebuję pieniędzy na nasze działania. – „W ich żyłach płynie krew sześciu narodów, ale duszy nie mają za grosz” – zacytowała rozbawiona Leyla. – Twoja teściowa zawsze była żmiją! Zeynep dodała półgłosem, że chodzi na wieczorki wydawane przez aliantów, żeby dowiedzieć się wszystkiego na temat zajęć zagranicznych oficerów i przekazywać te wiadomości dalej. Myśl, że jej kuzynka może być informatorką nacjonalistów, zdumiała Leylę. Miała ochotę opowiedzieć jej o przygodzie z Hansem Kästnerem, jednak ostatecznie postanowiła milczeć, tak jak teściowa, która oświadczyła, że nie powie o tym nikomu, nawet Selimowi. Jego nie dotyczyło nic, co działo się w haremliku. Tu rządziła Gülbahar, a nie jej syn. Uwagę Zeynep zwróciło poruszenie przy drzwiach. Kobiety kłaniały się aż do
ziemi. Gospodyni podbiegła, by powitać Fehime, córkę sułtana Murada V, znaną ze swych ekscentrycznych strojów. Księżniczka miała liberalne poglądy i nie lubiła swojego wuja, padyszacha. Gdy Zeynep powiedziała Leyli, że Fehime podziela ich opinie, podobnie jak jedna z jej kuzynek, Naime, młoda kobieta poczuła się uspokojona. Zatem nawet w rodzie władców zdania na temat przyszłości kraju są podzielone – pomyślała. Leyla była ciekawa nowego domu kuzynki. Zeynep marzyła o przeprowadzce do jednego z nowych budynków, podzielonych na mieszkania. Jednak, tak jak większość rodzin muzułmańskich, jej rodzina była zbyt liczna, żeby mieszkać pod jednym dachem. I choć w modzie były europejskie wnętrza – z obrazami i fotelami w stylu francuskim – jej kuzynka unikała jaskrawych mebli złej jakości. W małym salonie, na poduszkach, siedziały kobiety w garsonkach o długich, wąskich spódnicach i paliły, dyskutując z ożywieniem. W szafie z drewnianą kratownicą w drzwiach Leyla dostrzegła haftowane pokrowce, w których zwykle trzymano nocne stroje gości. Dalej znajdowało się pomieszczenie tradycyjnie zarezerwowane dla odwiedzających dom kobiet, takie, na które zawsze można było trafić w tureckich domach. – Nie mogłam z niego zrezygnować – szepnęła Zeynep do ucha Leyli. – Jak widzisz, alafranga odpowiadają mi tylko do pewnego stopnia. Leyla spotkała niektóre przyjaciółki swojej kuzynki podczas zebrania sufrażystek, na które Zeynep zaciągnęła ją w czasie wojny, bez wiedzy Selima. Tamtego dnia wszystkie uczestniczki nosiły jedwabne czarczafy barwy świtu, srebrzystoszare. Ale Leyli nie przekonały ich wypowiedzi, uważała je za pełne przesady. Te kobiety wydały jej się wówczas bardziej zajęte prawem do głosowania aniżeli uczestnictwem w życiu społecznym mężczyzn. Zastanawiała się, czy w związku z tym nie wystarczyłoby, że wychowają swoich synów w bliskim im duchu – wówczas rewolucja dokonałaby się sama i po cichu. Dziś wszystko wyglądało inaczej. Słuchając plotek o torturach stosowanych przez aliantów i o powtarzających się upokorzeniach, Leyla zrozumiała, że Turcy nie mają zamiaru siedzieć bezczynnie. Jesteśmy rzeczniczkami niepiśmiennej i milczącej większości. Działanie jest naszym obowiązkiem – powtarzała jej kuzynka. Ta rudowłosa kobieta o żarliwym spojrzeniu była dziennikarką „Sükufezar”, pierwszego dziennika redagowanego w całości przez kobiety. Jego właścicielka pragnęła udowodnić, że kobiety nie są „długowłosymi stworzeniami o ptasich móżdżkach”. W swoim ostatnim artykule Zeynep krytykowała tych, którzy zbili majątek na wojnie, i teraz jeździli luksusowymi automobilami, wraz z kochankami w futrach. Redaktorki gazety, wykształcone na uniwersytetach i błyskotliwe, nie ważyły słów. Leyla zdała sobie sprawę, że zbliża się moment, w którym siła kobiet z osmańskich elit da o sobie znać.
– Ty też powinnaś pisać – oświadczyła nagle Zeynep. – Słucham cię i widzę, że nie brakuje ci pomysłów. – Nie potrafiłabym – zarumieniła się Leyla. – Potrzebujemy nowych głosów. A ty jesteś mądra, moja gołąbeczko. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać. W tym samym czasie w westybulu Rose Gardelle podała swój płaszcz pokojówce. Gdy pewna Greczynka działająca aktywnie w kręgach towarzyskiego wsparcia zaprosiła ją na dobroczynną herbatkę wydawaną przez osmański Czerwony Półksiężyc, Rose zdziwiła się, że są miejsca, w których spotykają się przedstawiciele różnych społeczności miasta. Pani Diamantidis wyjaśniła jej, że istnieją stowarzyszenia, w których chrześcijanki i muzułmanki pracują razem, ale że są też takie, których członkinie są podzielone według narodowości i wyznania. Ona sama bardzo ceniła sobie ludzi dobrej woli. W przeciwieństwie do wielu Greków nie żywię nienawiści do Turków – zwierzyła jej się przy okazji. – Znam ich wady, ale także ich zalety. Rose była sceptyczna. Uważała, że Turcy są zdolni do bezwzględnego okrucieństwa. Wstrząsnęła nią tragedia Ormian. Nie mogła myśleć spokojnie o tych setkach tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci zwożonych w nieludzkich warunkach na pewną śmierć. Przejmowała się losami mniejszości, nie tylko dlatego, że Francja była mocarstwem chroniącym święte miejsca i chrześcijan na Wschodzie, lecz również dlatego, że jej siostra była zakonnicą, mieszkała w tych stronach od lat i Rose bała się, że któregoś dnia życie Odile będzie w niebezpieczeństwie. Przywitała ją jakaś dystyngowana Turczynka. Rose uścisnęła jej dłoń z wymuszonym uśmiechem. Przedstawiono ją księżniczce, a ona ukłoniła się niezdarnie, mimo wszystko onieśmielona. Inne zaproszone kobiety były małżonkami albo siostrami muzułmańskich przedsiębiorców tworzących nową klasę, która pojawiła się po upadku sułtana Abdülhamida. Modne ubrania pań wskazywały na to, że wszystkie są zapatrzone w Zachód. Nadeszła pora krótkiej przemowy Zeynep Hanim. Klasnęła w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę słuchaczek. – Dzięki pieniądzom zebranym podczas naszej aukcji dobroczynnej chcieliśmy pomóc ubogim kobietom w rozpoczęciu życia zawodowego, ale najpierw musimy je wyżywić, jak na wojnie. Zupa, którą rozdajemy biednym, nadal, niestety, pochłania wszystkie nasze fundusze. – Trzeba przestać karmić Rosjan, skoro brakuje nam pieniędzy dla muzułmańskich uchodźców! – przerwała jej starsza kobieta. – Moja droga Hanim Efendi, bieda, niestety, dotyka wielu – odpowiedziała jej Zeynep pojednawczym tonem. – Przywlekli ze sobą prostytucję, choroby i hazard, te ich okropne loterie! Ich
córki psują naszych mężczyzn, którzy mówią już tylko o ich bezecnych kabaretach. W tym mieście nie ma już ani krzty przyzwoitości! – Tureccy mężczyźni nie musieli czekać na Rosjanki, żeby zachowywać się jak gbury – zakpiła jakaś smukła brunetka. – Oni są jak dzikie ptaki, które spędzają czas na uciekaniu z gniazda. – Wiem, że ma pani wielkie serce, Hanim Efendi – nie dawała za wygraną Zeynep – i jestem pewna, że współczuje pani tym biednym kobietom, które rozpacz zmusza czasem do niegodnych zachowań. Zgodzi się jednak pani, że one nie ponoszą za to całkowitej odpowiedzialności, prawda? Starsza pani pokiwała niechętnie głową. Zeynep kończyła swoją przemowę, dziękując obecnym i wyznaczając im spotkanie na wieczorku dobroczynnym mającym odbyć się w czerwcu. Rose uprzejmie zaklaskała. Francuzi z ambasady i ze wspólnot wyznaniowych wspierali nieszczęsnych Rosjan, jak mogli. Gdy się odwróciła, dostrzegła kilka radosnych młodych kobiet. Miały wycieniowane kosmyki, pomalowane paznokcie i dobrze leżące garsonki; świetnie pasowałyby do najbardziej awangardowych europejskich salonów. Poruszona Rose zmarszczyła brwi. Znajdowała się o lata świetlne od uliczek i bazarów Stambułu, i nawet od mieszkania jej greckich i ormiańskich znajomych, które miały bardziej wyważony charakter. Z dwojga złego jednak wolę malowniczy haremlik Gülbahar Hanim – pomyślała z nutką pychy. Nagle młoda kobieta w kapeluszu z czarnymi piórami wybuchła śmiechem. Bladoszara sukienka, której wykrój Rose z chęcią by przyjęła, podkreślała jej szczupłą sylwetkę. Ktoś poczęstował ją papierosem. Gdy ognik oświetlił profil kobiety, Rose ze zdumieniem rozpoznała Leylę Hanim. Jej serce zaczęło bić szybciej. Zdecydowanie Turcy nigdy nie byli tam, gdzie ich oczekiwano. Prawdziwe kameleony – pomyślała. Kobieta, na którą patrzyła, w niczym nie przypominała pełnej rezerwy, niemal uległej osoby, którą Rose widywała w domu. Tutaj miała zarumienione policzki i mówiła coś z ożywieniem, a inne uczestniczki spotkania poddawały się jej urokowi. Nieliczni obecni w salonie mężczyźni również się zbliżyli do tego grona. Gdy jeden z nich odezwał się do Leyli, ta spuściła wzrok, skromnie, jak młoda dziewczyna, ale powiedziała chyba coś zabawnego, bo wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet Louis się do niej przekonał – przypomniała sobie Rose. Zawsze mówił o Leyli ze szczególnym uczuciem w głosie. Widząc, że pod nieobecność Selima jego żona odwiedza zeuropeizowane salony, w których podaje się alkohol, Rose poczuła niesmak. Zawsze wierzyła w swoją intuicję, a ona podpowiadała jej dziś, że ta kobieta może być zagrożeniem. Będę mieć ją na oku – obiecała sobie, cofając się o kilka kroków, by nie zostać dostrzeżoną.
– Mój Boże, co ci się stało?! – wykrzyknęła Leyla, wróciwszy do domu. Uklęknęła przy synu, machając dłońmi przy jego posiniaczonej twarzy, której nie śmiała dotknąć. Feride ze skrzyżowanymi rękami stała za Ahmetem niczym cerber. To ona opatrzyła jego stłuczenia. – Młody panicz wdaje się w bijatyki jak zwykły ulicznik – oświadczyła niezadowolona. – Wytłumacz się, mój kochany! – nalegała Leyla, bo Ahmet miał w takich chwilach irytującą skłonność do upartego milczenia. – Byłem z kolegami. – I co dalej? – Tam, trochę wyżej, u Greków. – Bandy dzieciaków obrzucają się kamieniami i biją jak obdartusy – wyjaśniła Feride. – Dzielnice miasta zamieniły się w oddzielne obozy. Gdybyśmy chociaż nie przegrali wojny! – lamentowała, unosząc ramiona ku niebu. Leyla usiadła na kanapie i posadziła sobie syna na kolanach. – Nie zbeszta go pani? – uniosła się służąca. – Hanim Efendi, niech pani tylko spojrzy na tego urwisa! Następnym razem – niech nas Bog chroni – przydarzy się mu coś jeszcze gorszego... Leyla zaczęła kołysać synka, przyłożywszy policzek do jego głowy. Ostry zapach jodyny mieszał się z zapachem włosów chłopca, który jak na swój wiek był wątły. – Odwaga lwa w ciele antylopy – szepnęła. Jej miłość do Ahmeta łączyła się wyrzutami sumienia, bo przyszedł na świat w cierpieniach, z pępowiną owiniętą wokół szyi, a ona była zbyt chora po porodzie, by karmić go piersią. Nie dała mu poczucia bezpieczeństwa, tak ważnego w pierwszych tygodniach życia. – Nie chcę, żebyś narażał się na niebezpieczeństwo, mój wilczku – szepnęła. – Jesteś dla mnie cenniejszy niż wszystkie gwiazdy na niebie i dobrze o tym wiesz... – Trzeba się bić, mamo... – Bić muszą się dorośli, a nie dzieci, aniołku. Dzieci muszą rosnąć i się uczyć, żeby stać się silnymi i mądrymi ludźmi, którzy przydadzą się swojej ojczyźnie. Nie przeskakuj etapów, kochanie. Naucz się cierpliwości... Po chwili milczenia chłopiec otrząsnął się i zapytał, czy może iść z Alim Agą pomodlić się w meczecie. – Oczywiście, moje serce. Biegnij go o to poprosić! Ahmet skoczył do drzwi, a Feride spojrzała na swoją panią z dezaprobatą. Metody wychowawcze Leyli Hanim czasem ją zaskakiwały, nie mogła się przyzwyczaić do
tych zachodnich zwyczajów. Za stara jestem na te wszystkie głupstwa – pomyślała znużona. Leyla wstała. – Czytam w tobie jak w otwartej księdze – powiedziała cicho, całując rękę kobiety, która służyła jej od dziecka. – Ale nie ma sensu łajać Ahmeta za takie rzeczy. I tak będzie to robił. – Jest jeszcze coś – powiedziała sceptycznie Feride. – Ahmet szukał Orhana. Nie rozumie, dlaczego założono zamek w drzwiach jego pokoju. Leyla westchnęła. Dziś Ahmet, a kto jutro? Ludzie byli łasi na plotki. Zwierzenia, niedyskretna uwaga, czyjeś nadstawione ucho... Poczuła, jak serce ściska się jej z lęku. – Jak on się ma? – zapytała. – Znacznie lepiej. Gorączka nareszcie spadła. – Dobrze, pójdę z nim porozmawiać. Feride bez słowa poszła w stronę kufra z markieterią i wyjęła z niego chustę, którą podała Leyli gestem nieznoszącym sprzeciwu. Młoda kobieta uśmiechnęła się i zdjęła kapelusz. – Widział mnie już z odkrytymi włosami, w dodatku półnagą. – Kiedy sam był półżywy, więc miejmy nadzieję, że niczego nie zauważył! Leyla ułożyła fałdy swojej chusty. – Mogłabym też włożyć swój pielęgniarski fartuch – zażartowała. – Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo zwraca pani uwagę na ten szczegół – odparła Feride. – To jest niewierny, nawet jeśli przelał krew za nasz kraj. – Z powodu próżności. Nie chcę, żeby pomyślał, że Turczynki są nieeleganckie. – Też coś! – zirytowała się służąca. – Ja bym chciała, żeby on jak najszybciej stanął na nogi, opuścił nasz dom, i żeby słuch o nim zaginął... Nawet bez niego mamy mnóstwo kłopotów! Hans Kästner spał wsparty na poduszkach. Ciężkie przejścia odcisnęły na nim swoje piętno. Schudł i wyostrzyły mu się rysy twarzy. Doktor Campion zaglądał kilka razy, żeby sprawdzić, czy nie wdało się zakażenie. Początkowo Feride i Leyla walczyły o każdą godzinę, dniem i nocą, gdy gorączka pacjenta sięgnęła zenitu, a on zaczął majaczyć. Leyla położyła mu dłoń na czole. Miał chłodną skórę. Najgorsze minęło – pomyślała z ulgą. Mogła być dumna z tego zwycięstwa. Nagle mężczyzna otworzył oczy, a ona szybko podniosła rękę, jak gdyby się oparzyła. Po raz pierwszy patrzył na nią przytomnie. Ich wyjątkowa bliskość gdzieś się ulotniła i stali się znów dwojgiem obcych ludzi. Leylę zaskoczyło, że tego żałuje. – Zawdzięczam pani życie, Hanim Efendi. Mówił po turecku z lekkim akcentem, ale zachowując odpowiednią melodię
języka. Leyla cofnęła się o krok, nagle onieśmielona. Nigdy nie czuła takiego zakłopotania w kontaktach z rannymi żołnierzami w szpitalu wojskowym. – Jestem szczęśliwa, widząc, że ma się pan lepiej. – Dzięki pani. Patrzył na nią tak natarczywie, że odwróciła wzrok i skupiła się na stoliku, na którym leżały opatrunki i lekarstwa. – Jak mógłbym się pani odwdzięczyć? – To niepotrzebne. Każdy na moim miejscu zachowałby się tak samo. – Nic mniej pewnego – oznajmił poważnie. – Wielu ludzi zaczekałoby, aż wykrwawię się w ich westybulu, po czym wrzuciłoby moje ciało do Bosforu. Wykazała się pani niezwykłą odwagą. Leyla poczuła, jak płoną jej policzki, i skarciła się w duchu. – Jest pan świetnie poinformowany... – Za sprawą Orhana. – Ach, mój ukochany brat – zakpiła z nutką czułości w głosie. – Dla niego i dla jego towarzyszy jest pan bohaterem. – Powiedzmy, że imponują im moje przygody. Choć nic w nich imponującego. – Wie pan, że Orhan zawdzięcza panu swoją namiętność do archeologii? Wszystkie te zakurzone kamienie, które odkopuje pan na polach... – zażartowała. – Przynosząc mnie tu, zrobił pani, niestety, zatruty prezent. Przykro mi. Najbliżsi zawsze nas zdradzają, prawda? Na widok jego kpiącego spojrzenia i uśmiechu Leyla poczuła, że serce zabiło jej mocniej. – Nie chce pani usiąść? Trochę pani zbladła – zaniepokoił się Hans. – Raczej nie... – Bardzo proszę. Musimy porozmawiać. Zaczął gwałtownie się poruszać. Na czoło wystąpiły mu krople potu. – Spokojnie – powiedziała Leyla, przysuwając krzesło. – Jest pan jeszcze bardzo słaby. Mężczyzna zamknął oczy i odchylił głowę na poduszki. – Wiem. Próbowałem wstać. – Nie może pan! Jest zdecydowanie za wcześnie! – Jak pani myśli, kiedy będę mógł sobie pójść? Leyla się zawahała. – Lekarz mówi o dwóch miesiącach rekonwalescencji. – Dwa miesiące! Ależ to niemożliwe! Nie zdaje sobie pani sprawy, na jakie niebezpieczeństwo narażam was wszystkich. Nie wiem, czy pani słyszała... – Zabił pan brytyjskiego szpiega. – Wydaje się pani taka spokojna – zdziwił się. – Nie szokuje to pani?
Spojrzenie Leyli pociemniało. – A dlaczego miałoby mnie to szokować? Rozejm przypieczętował koniec walk w Europie, ale my nadal jesteśmy w stanie wojny. Trwa to już tak długo, że powinniśmy się przyzwyczaić, nie uważa pan? Czasem zastanawiam się, czy jest to wynik niedbalstwa rządzących nami ludzi, czy też jakiejś klątwy – dodała z westchnieniem. – Tak czy inaczej, nie wiem, jak w najbliższym czasie sytuacja miałaby się poprawić. Będzie jeszcze wiele śmiertelnych ofiar, proszę mi wierzyć. Hans Kästner pomyślał, że nie ma nic bardziej pociągającego niż inteligentna kobieta. Po raz pierwszy widział piękną twarz Leyli Hanim. Spotkanie członkini wyższych sfer osmańskich było przywilejem. On przywykł raczej do spalonych słońcem twarzy anatolijskich chłopek, noszących jaskrawe chusty. Dziś jedwabny muślin ukrywał włosy Leyli, ale Hans pamiętał, że były gęste i pachnące i miały ciepły, mahoniowy kolor. Pamiętał też chłód jej dłoni i tembr głosu, który docierał do niego przez mgłę cierpienia. – Jeśli znajdą mnie tutaj Anglicy, trafi pani do więzienia. Nie traktują lekko współpracy z buntownikami. – Proszę się nie martwić, funkcja, jaką pełni mój mąż na dworze padyszacha, utrudniłaby im zadanie, poza tym w selamliku mieszka francuski oficer. Nie ma lepszej kryjówki niż w siedlisku wroga – rzuciła ze sztucznym rozbawieniem. Hans domyślał się, że Leyla się boi, ale próbuje to przed nim ukryć. Nagle zapragnął chronić tę wątłą, lecz odważną kobietę. – Niech Bóg pani wysłucha – szepnął. – Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym ściągnął kłopoty na panią albo na pani rodzinę. Gdy spróbował się wyprostować, nagle zbladł. Jego ciało stało się podstępnym wrogiem, któremu nie można było zaufać. Nie nawykł do bycia zakładnikiem podobnej słabości; ta bezsilność napawała go lękiem. A przecież nie pierwszy raz ocierał się o śmierć, samotnie przeżył niebezpieczną wojnę. Dobrze znał język turecki i arabski, a także ludy Mezopotamii i Persji, dlatego niemieckie dowództwo powierzało mu – w porozumieniu z Enwerem Paszą, osmańskim ministrem wojny – specjalne misje. Garstka niemieckich oficerów miała siać ferment na południu imperium osmańskiego, tak by zagrażać Brytyjczykom, bardzo dbających o bezpieczeństwo szlaków wiodących do Indii. Jego twarz trafiła na pierwszą stronę „Basra Times”, a jeden z jego towarzyszy został aresztowany i ścięty. Tam, gdzie Anglicy mieli do dyspozycji całe oddziały i dobrze zorganizowaną siatkę szpiegów, Niemcy mogli wysyłać tylko pojedynczych oficerów. Należało wykazać się niezwykłą wytrwałością, nie bać się śmierci ani przeciwności losu, żeby godnie podjąć takie wyzwanie. Samotność może doprowadzić do szaleństwa, ale Hans Kästner od dawna uznawał ją za swoją wierną towarzyszkę. Leyla nalała mu herbaty, do której wrzuciła kilka rodzynków.
– Brakuje nam cukru – przeprosiła go. Hans drżał z wyczerpania. Gdy Leyla pochyliła się, żeby pomóc mu podtrzymać szklankę, poczuł, jak znów owiewa go jej zapach. Zadrżał, gdy chwyciła jego dłonie. Miała cienkie palce, paznokcie w kształcie migdałów, delikatną skórę. Nosiła pierścionki z drogimi kamieniami, które podziwiał jako znawca. Ogarnęło go poczucie bezradności, pomieszane z obawą, ze szczyptą strachu, a jednocześnie uniesienia, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. Odkąd odzyskał przytomność, czekał na odwiedziny Leyli. W ciągu długich, niepewnych godzin obecność tej młodej kobiety uspokajała go. Orhan opowiedział mu, z jakim oddaniem siostra pielęgnowała go dniem i nocą. Poruszyła go ta bezgraniczna szlachetność. Hans nie nawykł do tego, żeby ktoś się dla niego poświęcał. Bał się siły uczuć, jakie budziła w nim ta kobieta, i w chwili słabości pomyślał z nadzieją, że być może Leyla Hanim znów go uratuje, ale tym razem przed nim samym. Pożądanie to wymagający władca, który nigdzie nie jest tak groźny jak w krajach Orientu. Hans, który kochał naród turecki i przed którym anatolijskie równiny, szare światło w dolinie Kazerun oraz ziemie wokół Tygrysu i Eufratu nie miały już żadnych tajemnic, bywał już zarówno świadkiem, jak i ofiarą tego pożądania. Gdy Leyla się odwróciła, Hans zrozumiał, że ona czuje to samo, co on. Łączyło ich pożądanie, jego trudna do opanowania żarliwość i wszystkie niebezpieczeństwa oraz brak logiki, które ze sobą niosło. Przez niego czuła teraz ten zamęt. Ich drogi nigdy nie powinny się przeciąć. To wszystko stało się niewyobrażalne i niebezpieczne zarazem. Zapadła długa cisza, niemalże chwila zadumy. Słychać było ich zmieszane oddechy. Hans nie myślał już o sobie, lecz o Leyli. Chciał oszczędzić jej przyszłych cierpień. Czuł niemalże nadzieję, że odejdzie bez słowa. Uszanowałby ten wybór, nie próbowałby na nią wpłynąć ani jej powstrzymywać. Leyla podniosła głowę. Jej oczy były spokojne. Hans poczuł, jak przeszywa go dreszcz. Nie potrzebowali słów, żeby się porozumieć. Oboje zdawali sobie sprawę z przeszkód i zakazów. Na co mogli liczyć? Należeli do oddzielnych światów, a jednak ciężkie przejścia sprawiły, że połączyło ich coś, czego już nikt nigdy nie mógł im odebrać. Przepełniony pokorą i szczęściem, wahając się między przerażeniem a dumą, Hans podniósł rękę młodej Turczynki do ust, potem do czoła, pełen podziwu dla jej urody i odwagi, i tego słodkiego szaleństwa, które ogarniało ich oboje.
Moja Ukochana! Ja, barbarzyńca, Azjata, pozdrawiam Cię. Tak właśnie opisują nas, Osmanów, tutaj, w Paryżu. Nie bez wpływu na to są tutaj perfidne działania Venizélosa, greckiego premiera. Uwodzicielski i zniewalający niczym wąż, trzyma pochodnię chrześcijańskiej cywilizacji zachodniej, wrzucając nas w otchłań obskurantyzmu i islamu. Jego apetyt na terytoria nie ma granic. Twierdzi, że nie domaga się Konstantynopola, choć tak naprawdę myśli tylko o tym. Jego wymagania są niespójne, ale wszyscy mu przyklaskują. Amerykanin Wilson i Brytyjczyk Lloyd George są, niestety, w niego zapatrzeni. Jestem uprzywilejowanym świadkiem kulis tej konferencji pokojowej, pod warunkiem że pozostaję na razie incognito i bez prawa głosu, ale przyznam Ci, że moja dusza jest smutna. Widzę defiladę petentów, przybyłych z najodleglejszych zakątków naszej planety, niosących żądania od ludów, o których istnieniu nikt wcześniej nie wiedział. Każdy ma na ustach słowo „samostanowienie”. Ale my, przegrani nędznicy, których żołnierze oddali życie na tych samych polach bitewnych, nie mamy nic do powiedzenia. To jest jak obelga dla tych, którzy polegli za nas w chwale. Jesteśmy skazani na cierpliwe czekanie, aż ktoś wezwie nas i wyznaczy nam karę. Kilka dni temu przyjechali Niemcy. Znajdują się pod stałym nadzorem i skarżą się, że traktuje się ich jak dziwadła. Austriacy są oczekiwani w połowie maja. Gdy w czerwcu przybędą przedstawiciele Jego Wysokości padyszacha, będę pełnił swoją oficjalną funkcję w ramach delegacji. Ten list przekaże Ci francuski przyjaciel, który jedzie do Stambułu. Boję się cenzury jak zarazy. A co u Ciebie, moja słodka, piękna małżonko? A co u dzieci? Dziękuję Ci za ostatni list, chociaż nie piszesz w nim zbyt wiele. Jesteście obecni w moim sercu i w moich modlitwach. Mam nadzieję, że Ahmet jest posłuszny, chociaż przebywam tak daleko od Was. Oczyma wyobraźni widzę Cię bezpieczną w naszym domu i to mnie uspokaja. Znam Twoje wyczucie i liczę na Twój rozsądek, wierząc, że będziesz się trzymać z dala od kłopotów. Tęsknię za Tobą... czy muszę mówić więcej? Całuję Twoje dłonie, Twoje usta... Niech Miłościwy Allah czuwa nad Wami wszystkimi i niech Wam błogosławi w ten ciemny, niespokojny czas. Twój oddany mąż Leyla złożyła list od Selima. Dotarł do niej dopiero teraz, choć napisany był wiele
tygodni wcześniej – posłaniec został zatrzymany po drodze. Zastanawiała się, jak to możliwe, że jej mąż tak słabo ją zna. Jesteś niesprawiedliwa – szeptał jej w myślach cichy głosik. Tak wiele się zdarzyło... Dotąd była dyskretną i posłuszną małżonką, o nieujawnianych aspiracjach. W ostatnich miesiącach wszystko się zmieniło. I, tak jak przeczuwała, przyczyniła się do tego przedłużająca się nieobecność Selima. Leyla stanęła na rozstaju dróg życiowych i za głosem swojej intuicji weszła na najbardziej wyboistą ścieżkę. Wzięła do ręki pióro. Na przyjęciu u kuzynki Zeynep Hanim namawiano ją do pisania kroniki prasowej. Nie wahała się długo. Milczenie w momencie, gdy ma się możliwość głośnego mówienia, byłoby zdradą. Z tygodnia na tydzień coraz lepiej formułowała swoje myśli, próbując pisać w sposób jak najbardziej zrozumiały. Teraz odkrywała w sobie oczekiwania, które budziły jej niepokój, a zarazem podniecenie. Miała piękne pismo, wyćwiczone na lekcjach kaligrafii. Wiedziała, że kontynuuje tradycję zapoczątkowaną przez inne wykształcone muzułmańskie kobiety. Już w XV wieku poetka Mihri Hatun opiewała miłość pomieszaną z pożądaniem i cierpieniem. Za panowania Karola Wielkiego i abbasydzkiego kalifa Haruna ar-Raszida kobieta kierowała katedrą filozofii na uniwersytecie w Bagdadzie, a na jej wykłady ciągnęły tłumy studentów. Turecka kobieta powinna zapomnieć o skromności i pofrunąć tak wysoko jak ptak do nieba – powtarzała często Leyla, by dodać sobie odwagi. A jednak, poza Orhanem, nikt z rodziny nie wiedział o jej działaniach. A Leyla Hanim, która podpisywała kroniki, mogła być jedną z niezliczonych mieszkanek Stambułu noszących to imię. To była jedna z zalet związanych z faktem, że nie miała nazwiska. A jednocześnie oznaka braku indywidualizmu. Może to dobry temat na nowy artykuł? Muszę porozmawiać o tym z Hansem – pomyślała z uśmiechem. Gdy dowiedziała się, że Orhan zdradził jej sekret, pokazując archeologowi gazetę z artykułem, miała bratu za złe. Ale ja jestem z ciebie dumny! – wykrzyknął jej brat. Wówczas Leyla odkryła, jak bardzo inspirujące może być konfrontowanie swoich przemyśleń z opiniami wykształconego człowieka. Nigdy nie czuła podobnej więzi intelektualnej z Selimem. Należała do pokolenia kobiet, które nauczono wspaniałej logiki i racjonalnego myślenia, przez co rozbudzono w nich nowe ambicje, a jednocześnie przeznaczano je do życia w zapomnieniu. Dwudziestopięcioletnia Leyla czuła się coraz bardziej rozdarta pomiędzy dwiema koncepcjami świata. Czy aby być szczęśliwe, musimy pozostać kobietami Orientu zarówno w umysłach, jak i w sercach? – zastanawiała się. Hans wytykał jej niekonsekwencje, zapędzał ją w kozi róg, ale chętnie również podawał w wątpliwość własne rozumowanie, gdy zaskakiwała go swoją bystrością. W dniu, w którym zdała sobie sprawę, że Hans w rozmowach nie zwraca uwagi na jej płeć, poczuła, że dokonała prawdziwego odkrycia. Dokończyła pisanie artykułu i podeszła do okna. W ogrodzie stała Rose Gardelle
i obserwowała uważnie skrzydło haremlika, osłaniając dłonią oczy przed słońcem. Leyla wiedziała, że jest niewidoczna, ukryta przed wzrokiem niewiernych, a jednak cofnęła się o krok. Ali Aga mówił jej o dziwnym zachowaniu pani Gardelle, która już kilka razy weszła do kuchni, po czym udawała, że zabłądziła. Czego szukała ta Francuzka? Nie można było dopuścić, by zaczęła węszyć w domu. Zgodnie z przewidywaniami Leyli rekonwalescencja Hansa nie przebiegała gładko. Trawiła go uporczywa, nawracająca gorączka. Patrzył na Leylę czasem z tak wielkim lękiem, że musiała go uspokajać, obiecując mu szybki powrót do zdrowia. Dla mężczyzny przyzwyczajonego do rozległych przestrzeni przebywanie w zamkniętym, ciemnym pokoiku stało się prawdziwą torturą. Ale nie było mowy, żeby wyszedł do ogrodu i ryzykował, by ktoś go zobaczył. Zgodnie z informacjami zebranymi przez Rahmiego Beja, wuja Gürkana, nazwisko Hans Kästner krążyło wśród brytyjskich oficerów. Leyla nie mogła wyzbyć się wrażenia, że tkwi w ściskającym ją coraz mocniej imadle. Teraz, gdy kwitły budleje, barwiąc na różowo ogrody i zbocza, powinno się myśleć o wyjeździe z domu do yali, nad Bosfor. Niestety, w tym roku wszystko się komplikowało. Ahmet skończył osiem lat. Dobrzy guwernerzy zginęli na wojnie, a Leyla nie chciała pozbawiać go kontaktu ze szkolnymi profesorami. Poza tym nie można było zostawić Francuzom domu bez nadzoru. W tej sytuacji Ali Aga powinien przebywać w mieście wraz z młodymi służącymi. Niektóre błagały Leylę z płaczem, by nie zostawiała ich samych zdanych na kaprysy niewiernych. A na domiar złego sytuacja finansowa też nie była zbyt ciekawa. Teściowa musiała sprzedać kilka klejnotów, których cena, niestety, również spadała. Leyla z westchnieniem poprawiła chustę i wstąpiła na niskie schodki wiodące do pokoju Hansa. Nie widziała go od trzech dni. Odkąd trochę wydobrzał, zmuszała się, by trzymać dystans. Przenikliwe spojrzenie Feride przyprawiało ją o wyrzuty sumienia, a zarazem irytowało, bo przecież nie robiła nic złego. Choć nie mogła zaprzeczyć, że czuła podniecenie przed każdą wizytą. – Co pan robi?! – krzyknęła, pchnąwszy drzwi. Hans stał chwiejnie pośrodku pokoju. Leyla złapała go i pomogła mu usiąść. Hans drżał z osłabienia. Przytrzymał w ręku jej dłoń. – Bez wątpienia jest pani moim aniołem stróżem, Leylo Hanim. – Ale przecież prosiliśmy pana, żeby nie ćwiczył pan samodzielnie – upomniała go. – Jest pan naprawdę uparty! Hans wzruszył ramionami z rozbrajającym uśmiechem. – Wariuję. Muszę stąd wyjść. Błękitna koszula podkreślała kolor jego oczu, a stare płócienne spodnie Orhana, zbyt krótkie, odsłaniały jego kostki i nagie stopy. – Przyszła wiosna, czuję zapachy przez ściany – powiedział, odwracając twarz do
okna. – Świat idzie naprzód, a ja trwam nieruchomo. W ostrym świetle na jego twarzy malowało się niezwykłe zdecydowanie. Tylko ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Rozbawiona Leyla pomyślała, że poniekąd zachowuje się on tak jak odwiecznie niezadowolone Turczynki przetrzymywane wbrew ich woli w haremlikach. Wydawało się, że choć wychudzony, z trudem mieści się w tym pokoiku. Jego obecność była pomyłką, gafą popełnioną przez życie. On, mężczyzna żyjący na płaskowyżach, stał się teraz więźniem domu kobiet. – Najpierw musi pan nabrać sił – powiedziała, żeby go pocieszyć. – Nadal pan gorączkuje. Proszę się położyć. – Nie! Błagam panią. Niech mi pani pozwoli znów stać się istotą ludzką. Skrzywił się, opadając na poduszki. Leyla wiedziała, że Hans dochodzi do siebie tak długo również z powodu złego wyżywienia. Często musiał zadowalać się soczewicą, zupą z kapusty i czarnym chlebem. – Co będzie pan robił, gdy pan stąd wyjdzie? – zapytała, siadając obok niego. – Pojadę tam, gdzie będę mógł na coś się przydać. – Wie pan, że to niebezpieczne. Podobno wyznaczono cenę za pańską głowę. – Nie pierwszy raz. – Dlaczego nie wróci pan do Berlina i do wykładów na uniwersytecie? Zostając tu, ryzykuje pan życie. Spojrzał na nią rozbawiony. – Czyżby martwiła się pani o mnie, Leylo Hanim? Spłonęła rumieńcem. – Skądże! Ale nie rozumiem, co pana trzyma przy nacjonalistach, chociaż nie jest pan Turkiem. – Więzi serca są czasem bardziej wymagające niż więzy krwi... Urodziłem się w Berlinie, ale dorastałem w imperium osmańskim. Moje pierwsze wspomnienia wiążą się ze ścieżkami Anatolii. Mój ojciec był inżynierem. Budował wasze tory kolejowe, w tym także legendarną linię Berlin–Bagdad. Przywiózł tu jako bagaż mnie i matkę. Ale wkrótce zostałem już tylko ja. – Pańska matka umarła? – Tylko w oczach mojego ojca – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Leyla taktownie milczała. Boże, jaka ona jest piękna! – pomyślał Hans, a potem ciągnął: – Zostawiła go dla innego mężczyzny. Odeszła pewnego ranka, bez uprzedzenia. Byłem za mały, żeby to zrozumieć. Czterolatkowi trudno wyobrazić sobie, że matka może go porzucić. Długo na nią czekałem... Zbyt długo – zakpił, uśmiechając się gorzko. – Nigdy nie wróciła. Anatolijskie chłopki dały mi tyle czułości, ile potrzebowałem. Później ojciec wysłał mnie do internatu w Brandenburgii. Marzłem tam i nie jadłem do syta. Przeżyłem, bo przysiągłem sobie, że wrócę do Turcji, gdy
tylko wydostanę się z tego więzienia. Teraz wiem, że jeśli zbyt długo jestem poza tym krajem, umieram. Zdziwiła go intensywność własnych uczuć. Wykopaliska archeologiczne zostały przerwane, więc nie miał żadnego powodu, by zostać w Turcji, ale wydawało mu się nie do pomyślenia, że miałby wrócić do Berlina jako ofiara lęków związanych z klęską i rewolucją. Przez głowę przemykały mu ulotne obrazy. Wspomnienia samotnego dzieciństwa, rozżarzone światło letnich dni, zapach dzikich kwiatów, śmiechy anatolijskich pasterzy, niewyjaśniony i rozdzierający serce brak matki... A później fascynacja światem zapomnianym przez bogów i ludzi. Kamienne lwy przy dużej bramie Hattusy, mury świątyni, tabliczki z nieodczytanym pismem, w którym kryły się tajemnice zniszczonego imperium. – Orhan na pewno opowiadał pani, że badałem kulturę Hetytów, prawda? Aż do ostatniego stulecia historycy znali tylko trzy wielkie cesarstwa starożytnego świata: Egipt, Babilon i Asyrię. Jednak część naukowców przeczuwała, że istniało jeszcze czwarte. Z nieznanego jeszcze powodu to imperium nie pozostawiło po sobie śladów w żadnych wspomnieniach, nie wspominano też o nim w świętych księgach. Od tysiąc dziewięćset szóstego roku uczestniczyłem w wykopaliskach prowadzonych w Anatolii przez Hugona Wincklera i Theodore’a Makridiego Beja, archeologa z Muzeum Osmańskiego w Stambule. Hans wiedział, że nigdy nie zapomni dnia, w którym odkryli ponad dwa i pół tysiąca tajemniczych tabliczek, ani smaku kurzu, ani krwi, która pulsowała mocno w jego skroniach, i tej pewności, że oto nareszcie trzyma w dłoniach cudowny klucz do stolicy Hetytów, która dawniej wznosiła się tu, pośród tych surowych, kamienistych wzgórz, dokąd można było dotrzeć po kilkudniowej konnej podróży. – Poświęciłem życie na odkrywanie przeszłości narodu, który kocham, i wiem dziś, że jego istnienie jest zagrożone. Jak mógłbym go opuścić? Jeśli chcemy dać mu przyszłość, musimy walczyć i nie dopuścić, by alianci poćwiartowali ten kraj. I wcale nie jestem pewien, że nam się to uda. Potrzebujemy kierunku, jasnej wizji, potrzebujemy męża opatrznościowego... Spojrzał gdzieś daleko, w nieokreślonym kierunku. – Chodzi o generała, którego zna pański przyjaciel, Rahmi Bej? – zapytała Leyla. – Tak. Tylko Mustafa Kemal jest do tego zdolny. To wojskowy strateg, obdarzony wyrafinowanym zmysłem politycznym. Niestety, na razie wszystko wydaje się jeszcze niepewne. Chęć buntu wyczuwa się zarówno wśród oficerów, jak i wśród ludności, ale zwlekanie rządu sieje niepokój. Padyszach myli się, licząc na protekcję Brytyjczyków. Oni myślą tylko o własnych interesach. To, co wywalczą – lub nie – wasi dyplomaci w Paryżu, będzie decydujące. Hans spostrzegł, że Leyla lekko sztywnieje, gdy słyszy o konferencji pokojowej. Nie po raz pierwszy mięśnie jej twarzy napinały się, gdy nawet w zawoalowany
sposób mówił o jej mężu. Selim Bej nie wiedział o obecności Hansa pod swoim dachem. To konspiracja kobiet – wyjaśnił mu Orhan z miną pełną satysfakcji. Młodzieniec niezbyt lubił swojego szwagra, twierdził, że tamten jest upartym reakcjonistą. Hans nauczył się nie oceniać ludzi, których nie zna. – Myśli pani o mężu? – ośmielił się zapytać. Zażenowana Leyla odwróciła głowę. Zazwyczaj podobała się jej bezpośredniość Hansa, ale, jak na kobietę Orientu przystało, była raczej pruderyjna, a nawiązanie do intymnego tematu zbijało ją z tropu. Przez moment Hans miał do siebie żal, że tak się wtrącił. Niestety, to było silniejsze od niego. Nie pozostawał obojętny na nic, co dotyczyło Leyli. Na pustyni trzeba długo wędrować, jeśli chce się osiągnąć jakiś cel. Idzie się, nie licząc czasu, bo tam czas jest wiecznością. A on wiedział już, że przez całe życie wędrował do tej kobiety. – Jak zareagowałby na moją obecność tutaj? – Byłby wściekły, że naraża pan na niebezpieczeństwo jego rodzinę. – Nawet jeśli pani teściowa się zgodziła? – Moja teściowa to bezwiedna rewolucjonistka – powiedziała z uśmiechem Leyla. – Zawsze wszystkim się sprzeciwia. – Któregoś dnia odwiedziła mnie tu. Na widok osłupienia swojej rozmówczyni Hans nie mógł powstrzymać się od śmiechu. – Na samym początku, gdy byłem bardzo chory. Czułem czyjąś obecność przy łóżku. Była to kobieta w chuście. Nie mogłem rozróżnić jej rysów, ale nie była to pani. – Skąd ta pewność? Przerwał na moment. – Bo zawsze wiem, kiedy jest tu pani, Leylo Hanim. Nawet gdy mam zamknięte oczy. Nawet przez sen. Rozpoznaję pani oddech, pani milczenie... Śnię o pani. Leyla zadrżała. – Bardzo pana proszę... – szepnęła. Cóż za niesprawiedliwość! – pomyślała w odruchu zniecierpliwienia. Uratowała mu życie, a on jej podziękował, czyniąc z niej zakładniczkę i przysparzając jej wszelkich mąk. Nie przestawała myśleć o Hansie. Dniem i nocą prześladowało ją jego spojrzenie, czasem szczere, czasem kpiące, a czasem zamglone cierpieniem. Znała jego ciało, jednak było ono dla niej obce, bo ciało objawia się w swojej prawdzie dopiero wtedy, gdy kocha. Leyla nie mogła się dłużej oszukiwać: chciała poczuć na sobie ręce tego mężczyzny, poznać smak jego ust, wdychać zapach jego skóry... Była opętana myślami o jego pięknym ciele, o wolnym umyśle, o pełnym czułości szacunku, z jakim się do niej odnosił, o jego szalenie urokliwym śmiechu i o sile,
której na razie mogła się tylko domyślać. Poczuła, że drży. Hans chwycił jej lodowate dłonie i złożył na nich pocałunek, po którym przeszył ją dreszcz. Coś w niej pękło. Hans zaczął mówić, cicho i śpiewnie: – Od pierwszego spojrzenia pokochałem cię tysiącem serc... Leyla stłumiła szloch, poruszona słowami poematu Mihri Hatun. W ciągu pięciu stuleci nic się nie zmieniło w kwestii nienasyconych dusz. Cudzoziemiec wydawał się taki spokojny, taki pewny siebie, tymczasem ona była zagubiona, błądziła w wirze odczuć, wśród których pobrzmiewały słowa tego samego poematu mówiące o tym, że miłość trawi nas piekielnym ogniem. Na schodach dały się słyszeć czyjeś ciężkie kroki. Przerażona Leyla oderwała się od Hansa i podbiegła do drzwi, zdecydowana za wszelką cenę bronić tego miejsca przed intruzem. Ale to był tylko Orhan. Miał płonące policzki i rozwichrzone włosy. Stanął osłupiały na widok przerażonej twarzy swojej siostry. – Nigdy nie zgadniecie, co się dzieje! – krzyknął, potrząsając gazetą. – Grecy przypłynęli do Smyrny! Strzelali do naszych żołnierzy i do tłumu. Są dziesiątki ofiar. To wypowiedzenie wojny!
Nieprzebrany tłum sunął w stronę dużego placu przed meczetem Sultanahmet. Setki kobiet w czarczafach, mężczyzn o poważnych twarzach. Leyla, razem z Ahmetem, który uparł się, żeby z nią pójść, szła w milczeniu. Nikt się nie odzywał, milczeli nawet ulicznicy i młodzi ludzie. Słychać było tylko odgłosy wielu tysięcy kroków na bruku. Ile było osób? Sto, dwieście tysięcy? Na frontonach budynków łopotały okryte kirem osmańskie flagi z półksiężycem na czerwonym tle, a minarety meczetu, owinięte ciemnymi draperiami, nosiły żałobę całego narodu. Kilka tygodni wcześniej Grecy za zgodą aliantów przeprowadzili desant w Smyrnie. W Paryżu na konferencji pokojowej panował chaos. Sekretne pakty zawiązywane w czasie wojny nie wytrzymywały pragmatyzmu zwycięstwa. Obawiając się kłopotów, jakie mogliby sprawiać Włosi, trzy inne zwycięskie mocarstwa postanowiły przyznać greckiemu premierowi Venizélosowi to, czego się domagał: kontrolę nad Azją Mniejszą. Jednak nikt nie przewidział brutalności Greków, jaką wykazali się po przybyciu do tego kosmopolitycznego, handlowego miasta, będącego jedną z pereł Lewantu. Leyla szła, ściskając w dłoni rączkę Ahmeta. Myślała o tym, że jej życie wkroczyło na całkiem inne tory 15 maja 1919 roku. Był to straszny dzień, w którym doszło do morderczych nadużyć ze strony greckich żołnierzy, a jednocześnie dzień błogosławiony, w którym Hans powiedział jej, że ją kocha. Czy widziała w tym coś dziwnego? Od samego początku ich historia naznaczona była gwałtem umęczonych ciał oraz zdradliwego pożądania, które mogło się przełożyć jedynie na śmierć. W obliczu takiego zrządzenia losu człowiek staje się bezradny. Siła przyciągania jest wówczas jeszcze większa, bo nie można osiągnąć ani spokoju, ani wytchnienia. Duszom, które są na to skazane, potrzeba szczególnej żarliwości, takiej, która dotyka absolutu. Zdezorientowana Leyla nie widziała żadnego ratunku ani przed naporem własnych uczuć, ani przed siłami, które ściskały jej kraj. W Smyrnie zginęły lub odniosły rany setki osób, przez kilka dni trwało plądrowanie tureckiej dzielnicy miasta, wśród podartych fezów leżały na ulicach nagie trupy. Wystawy sklepów były porozbijane, a same sklepy – spalone. Ciała, które morze zabrało na redę, długo jeszcze dryfowały wzdłuż nabrzeży. Według dziennikarzy i przerażonych zagranicznych świadków pierwsze strzały oddali żołnierze tureccy, jednak przebywający w koszarach. Inni oskarżali Włochów, bo w ich interesie leżało pogorszenie sytuacji, a jeszcze inni mówili o prowokacji ze strony Greków. Ale nikt nie kwestionował niewinności ofiar. Stambuł odczuwał tę agresję jak głęboką ranę, hańbę, którą mogła zmyć jedynie krew. Na Wschodzie rzezie to zatruty owoc historii – odwiecznej, bolesnej i brutalnej,
zrodzonej ze ślepej ludzkiej pasji, z wzajemnej nieufności i strachu. Ludzie Zachodu, którzy po czterech latach skończyli się zabijać z barbarzyńską dzikością, stracili prawo do osądzania innych jako moralni cenzorzy. A więc krew nigdy nie przestanie płynąć? – zastanawiała się młoda kobieta, gdy wokół niej tłoczyły się masy ludzi. W odpowiedzi na apel organizacji studenckich ludzie wyszli na ulice, domagając się wysłania do padyszacha reprezentantów z błaganiem o interwencję i obronę swojego narodu. Opowiadano, że nie chciał ich przyjąć, twierdząc, że jest cierpiący, ale nikt w to już nie uwierzył. Między sułtanem a jego ludem zaczęła się tworzyć coraz większa przepaść. Wkrótce, ku wielkiemu zdziwieniu zagranicznych korespondentów, głos zabrały kobiety. Pisarka i pracownica uniwersytetu Halide Edip przemawiała po raz pierwszy z balkonu ratusza na placu Faith, gdzie w obecności pięćdziesięciu tysięcy poruszonych osób oświadczyła: „Gdy głęboka noc wydaje się wieczna, światło jutrzenki jest najbliżej...”. Inne kobiety przyciągnęły nieco skromniejsze tłumy na azjatyckim brzegu, w Üsküdar, w Kadiköi... Wszystkie mówiły to samo: skończył się czas łez, należy działać. Dziś Leyla po raz kolejny przyszła posłuchać utalentowanej oratorki. Tłum stojących ludzi zatrzymał jej marsz. Morze fezów, białych turbanów i czarczafów falowało jej przed oczami. Manifestanci obsiedli dachy, wspinali się na latarnie i na drzewa. Mieli zmęczone twarze, widać było, że żyją w nędzy. Musieli żywić swoje dzieci kukurydzą i poślednim chlebem, maczanym w oliwie zmieszanej z wodą. Teraz wszyscy odczuwali głód czegoś innego, jakiegoś powodu, by uwierzyć. Gdy podniosło się przeszywające wołanie muezina, przez tłum przebiegł dreszcz. Leyla szukała wzrokiem swojego brata. Wiedziała, że Orhan i jego towarzysze gdzieś tu są, choć raczej nie miała nadziei, że ich zauważy. Oni nie podzielali jej niepokojów, odkąd „Journal officiel” ogłosił nominację generała Mustafy Kemala na inspektora Dziewiątej Armii. Obarczony misją zakończenia wrogich stosunków pomiędzy ludnością grecką a partyzantami tureckimi w przybrzeżnym rejonie Morza Czarnego, wpłynął do portu Samsun. Rząd powierzył mu bardzo szeroki zakres władzy, ufając, że trzeźwość jego umysłu, talent i rozsądek wkrótce przywrócą spokój. Ale Rahmi Bej, Orhan i Hans Kästner wiedzieli, że ów orzeł odleciał do Anatolii w jednym tylko celu: stworzyć ex nihilo nowe państwo tureckie, niepodległe i wolne, oraz że nikt ani nic nie odwiedzie go od tej świętej misji. Warkot silników przykuł uwagę manifestantów. Nad miastem latały dwa alianckie samoloty, przywodząc na myśli najgorsze godziny ostatnich wojen. Zagrożenie bombardowaniami, echo wystrzałów artyleryjskich za wzgórzami... Lęk stał się wyczuwalny. Gdy samoloty zaczęły pikować, przerażeni ludzie rozbiegli się z wrzaskiem, by schronić się w bramach budynków. Leyla przytuliła do siebie Ahmeta, żeby go osłonić. Nie będą strzelać, prawda? Nie ośmielą się.
To była pokojowa manifestacja, a wśród jej uczestników znajdowało się zbyt wielu Europejczyków, rozpoznawalnych po kapeluszach. Chodziło po prostu o kolejną poniżającą prowokację. Większość mieszkańców Stambułu po prostu schowała głowy w ramiona. Leyla stała nieruchomo, przygryzając wargi. – Mamo, spójrz! – zawołał Ahmet, wskazując na szczupłą sylwetkę, która pojawiła się na estradzie. Leyla poczuła dumę, widząc, jak tłum z szacunkiem przysłuchuje się słowom tej drobnej, gorliwej kobiety w czarnej chuście, lecz z odsłoniętą twarzą, kobiety, która tak dobrze potrafiła rozbudzić w ludziach namiętności. Halide Hanim mówiła o wierze w siebie, żarliwości, „mężnych sercach i niezwyciężonych ideałach”. Rozedrganym głosem przywracała Turkom poczucie honoru, przypominając im liczne stulecia chwały, których nie mogło wymazać kilka nędznych lat klęsk i ciemności. Walka chrześcijan z muzułmanami trwała, podsycana przez przebiegłych „działaczy na rzecz pokoju”, którzy w Paryżu myśleli tylko o tym, jak pozbawić przegranych wszystkiego. Nie należało pochylać karku. Nigdy! Mówczyni podniosła głos, żeby przebić się przez warkot samolotowego silnika, i otworzyła ramiona, jakby chciała przytulić tłum. – Przywołuję chwalebne dusze naszych przodków, którzy tak często przychodzili tłumnie na ten sam plac – przemówiła. – I oświadczam w imieniu nowego, obecnego tutaj tureckiego narodu, że ten kraj, dziś bezbronny, nadal ma siłę, płynącą z waszych niepokornych serc. Ufamy Allahowi i naszym prawom... Łkanie wstrząsnęło tłumem. Zaskoczeni manifestanci odkryli tajemnicze, lecz inspirujące pojęcie „narodu”. Czy ośmieliliby się wierzyć w możliwość zjednoczenia teraz, w tych niepewnych miesiącach, kiedy to nadal dzielono ich imperium, wyrywając mu strzępy ziemi, z których w trosce o własne życie uciekały muzułmańskie rodziny? Czy możliwa była wiara w nienaruszalność terytorium i życie w pokoju? Wszyscy w głębi ducha czuli, że padyszach i jego poprzednicy źle wykonali swoją pracę. Prawdę mówiąc, osmańscy sułtani stracili swoją charyzmę w dniu, w którym przestali dowodzić swoimi wojskami. A teraz ludzie czekali na wojowniczego wodza, który jednocześnie będzie pasterzem. Leyla przyglądała się synkowi. Również jego przyszłość wchodziła w grę. Chłopiec stał na palcach i chłonął słowa mówczyni każdą komórką swojego ciała. Halide Edip miała rację. Nie można żyć ze spuszczoną głową, pozwalając się poniżać, i z wyrzutami sumienia. To nie było życie, jakiego Leyla chciała dla swoich dzieci. Strach jest zawsze złym doradcą. To sojusznik ludzi słabych i pozbawionych wiary. Porwana determinacją pisarki młoda kobieta poczuła, jak ogarnia ją fala radości. Jak mogła zwątpić w to, że jej rodacy umieją się bić o własne istnienie? I jak mogła zwątpić w samą siebie? Wzięła Ahmeta na ręce, żeby lepiej widział, ale chłopiec był ciężki. Zachwiała się. Stojący obok mężczyzna bez słowa chwycił dziecko i posadził
je na swoich ramionach. Osłupiała Leyla rozpoznała kapitana Gardelle’a. – Co pan tu robi? – zapytała nieufnie. – Śledził pan nas? – Towarzyszę generałowi Foulonowi – odparł Louis Gardelle, wskazując stojącego kilka metrów dalej umundurowanego mężczyznę, który ukradkiem ocierał łzy z twarzy. Leyla nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Co robili ci francuscy oficerowie wśród pogrążonego w żałobie tłumu, skoro to sam Clemenceau zezwolił na grecką inwazję? – Wyglądacie obaj na zadziwiająco wzruszonych – zauważyła kąśliwie. – Ale wątpię w waszą szczerość. Wy i wasi towarzysze chcecie naszej śmierci. Lord Curzon nalega, żeby Turcy opuścili Stambuł. Według niego to my jesteśmy „korzeniami zła”. – Francja nie zawsze podziela brytyjski punkt widzenia. A już bardzo rzadko w kwestii Orientu. Był to eufemizm. Nieporozumienia między dwoma narodami pozostawały wciąż zajadłe, a tu, na miejscu, Louis musiał się bardzo starać, by powstrzymać niecierpliwość i jednych, i drugich. Trzymał za kostki Ahmeta siedzącego mu na ramionach. Jakiś czas temu zauważył chłopca i odgadł, że kobieta trzymająca go za rękę to Leyla Hanim, nie do rozpoznania pod grubymi chustami. Miał wrażenie, że rozmawia z duchem. – Mówczyni jest imponująca. Nie wydaje mi się, by jakakolwiek kobieta pociągnęła u nas za sobą tak liczny tłum. – A Joanna d’Arc? – zakpiła Leyla. – Rzeczywiście, nic się nie zmienia, gdy chodzi o wyparcie Anglików... Louis usłyszał determinację w jej głosie i, ponieważ znał jej temperament, poczuł nagły niepokój. – Mam nadzieję, że trzyma się pani z dala od tego wszystkiego – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Kto igra z ogniem, osmali sobie skrzydła. Nie sądzę, żeby Selim Bej był szczęśliwy, gdyby zobaczył panią tutaj. – Proszę sobie darować te uwagi, kapitanie – uniosła się Leyla. – Nie powinno pana interesować to, co myśli mój mąż. Jeśli o mnie chodzi, jestem tylko nieszczęsną kobietą, bez żadnej władzy... Ależ ona ładnie ze mnie kpi – pomyślał rozbawiony Louis. Kobiety z imperium osmańskiego odegrały rolę nie do przecenienia podczas rewolucji w 1908 roku, w wyniku której obalono sułtana. Louis był niemal pewien, że ich zdolność działania przetrwała. Paradoksalnie on, Europejczyk, bardziej obawiał się niszczycielskiej mocy Turczynek niż kobiet Zachodu. – Niech pani nie udaje uległej kobiety. Nie pasuje to do pani. I proszę uważać moje słowa za komplement... Chciałbym tylko panią ostrzec. Od czasu desantu w Smyrnie Anglicy stali się jeszcze bardziej nieufni. Ich szpiedzy są wszędzie. Mnożą się rewizje. Nie chciałbym, żeby komuś z pani bliskich przytrafiło się coś złego.
Leyla zadrżała. Czyżby Louis Gardelle wiedział o Hansie? To niemożliwe. Nigdy nie zgodziłby się, by pod jego dachem przebywał człowiek poszukiwany przez władze. A może ma na myśli Orhana? Jej brat wykazywał się zuchwałością młodych ludzi, którzy są przekonani, że nie może im się przydarzyć nic złego. Może jego nocne wycieczki zostały dostrzeżone? Kilka razy schronili się u nich dezerterzy z regularnej armii sułtana, zanim ruszyli w dalszą drogę do Anatolii. – Chciałbym pogratulować pani kronik w gazecie – ciągnął, obojętny na jej poruszenie. – Czytam pani teksty z coraz większym zainteresowaniem. Ma pani świetne pióro. Chociaż raz Leyla była szczęśliwa, że nosi chustę – zasłaniała teraz jej purpurową twarz. – Nie wiedziałam, że nauczył się pan naszego języka w tak krótkim czasie, kapitanie. – Mamy do dyspozycji świetnych tłumaczy. – Jak pan się domyślił, że o mnie chodzi? – Prawdę mówiąc, zaalarmowały mnie pani artykuły o francuskich siłach okupacyjnych, ale nie byłem całkiem pewien, że chodzi o panią. Leyla nie cierpiała zabawy w kotka i myszkę, ale miała sobie za złe, że zdradziła się w tak głupi sposób. Nagle zabrzmiały oklaski. Po napiętej ciszy te owacje przybrały szczególny wydźwięk. Czarne flagi łopotały jak groźna fala. Louis spojrzał na manifestantów i potwierdziły się jego obawy. W tłumie znajdowali się przedstawiciele wszystkich warstw społecznych, bogaci i biedni, studenci, zdemobilizowani żołnierze, wykładowcy, kobiety, rybacy, tragarze, drobni urzędnicy, którym od wielu miesięcy nie wypłacano pensji, nostalgiczni starcy w białych turbanach... Raport, który znajdzie jutro na swoim biurku, potwierdzi bez wątpienia zagrożenie narodową rewoltą. – W greckich dzielnicach dotąd świętowano na całego – powiedział. – Jednak w Perze ludzie obawiają się najgorszego. – Jak to? – Grecy uważają, że weźmiecie szturmem wieżę Galaty. Biegają po ulicach, krzycząc: „Turcy nadchodzą!”. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Leyla wzruszyła ramionami. – Jedni płaczą, podczas gdy drudzy tańczą. Tak jest u nas od zarania. Louis postawił Ahmeta na chodniku i czule poklepał go po policzku. – Gdy patrzę na determinację kobiet, takich jak pani czy Halide Edip, myślę, że mieszkańcy Pery mają powody do niepokoju – dodał, kłaniając się na pożegnanie. – Ale niech pani będzie ostrożna, Leylo Hanim. Niech pani będzie bardzo ostrożna.
Dom był pusty. Leyla Hanim i jej teściowa udały się na manifestację, jedna pieszo, razem z synem, druga – powozem, w towarzystwie Alego Agi i dwóch służących. Córka Leyli bawiła się w altanie w ogrodzie pod opieką niani i jednej ze starych ciotek. Nadarzała się świetna okazja. Rose Gardelle z bijącym mocno sercem weszła do haremlika. Salon główny, do którego zaproszono ją z Marie na herbatę, był pusty, a żyrandole i kandelabry zgaszone. Na tacy leżały w nieładzie gazety, stały filiżanki po kawie. Rose przeszła przez pomieszczenie. Dywan tłumił odgłos jej kroków. Znalazła się w galerii, wiszącej nad wewnętrznym dziedzińcem. Domostwo było ogromne. Wiedziała, że nie będzie miała czasu, żeby wszystko obejrzeć. W jednym z pokoi rozpoznała porcelanową lalkę Perihan. Długogrzywy koń na biegunach królował w pobliżu okna. Rose zatrzymała się i nastawiła ucha, ale usłyszała tylko szczebiot ptaków w ogrodzie. Czego właściwie szukała? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Szła za głosem niejasnej podejrzliwości, którą wzbudził w niej widok Leyli Hanim podczas przyjęcia. Teraz, gdy Marie przebywała w internacie przy szkole Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Syjonu, Rose czuła się osamotniona. Jej działalność dobroczynna na rzecz białych Rosjanek nie wypełniała całych dni, spotkania towarzyskie w Perze i różnych ambasadach nie zastępowały przyjaciółek z Tulonu, a mąż stał się tak obcy, że z trudem go rozpoznawała. Spowiednik doradził jej cierpliwość, ale dystans, jaki pojawił się między małżonkami pierwszego dnia, z czasem wcale się nie zmniejszył. Stali się niezwykle sprawni w wynajdowaniu raniących słów. Łagodna postawa męża wobec Turków niezwykle irytowała Rose. Widziała w tym podstępny wpływ Leyli Hanim, do której Louis odnosił się z szacunkiem bliskim podziwu, bez wahania pokazując żonie francuskie tłumaczenia jej artykułów prasowych, a robił to z denerwującą dumą. Końcami palców pchnęła uchylone drzwi. W pokoju unosił się zapach esencji kwiatowej. Na sekretarzyku leżał nieporządny stos książek i papierów. Rose od razu odgadła, że to ciepłe wnętrze musi być pokojem jej rywalki. Otomana z haftowanymi poduszkami, przepiękne dywany, kolekcja starych piór ułożonych w witrynie, osmańskie kaligrafie na ścianach... Rose poczuła nagły ucisk w gardle. W czym ona jest lepsza ode mnie? – pomyślała zdjęta poczuciem niższości, które sprawiło, że wróciła jej chorobliwa nieśmiałość z czasów młodzieńczych. Próbowała wyobrazić sobie Leylę Hanim w tym niewielkim pokoju żałującą, że nie może otworzyć okiennic, by wpuścić nieco światła. Jak ta kobieta znosiła takie zamknięcie? Rose zerknęła na odpieczętowany, napisany po francusku list. Ktoś
dzielił się z Leylą swoim oburzeniem po desancie w Izmirze; była to turecka nazwa Smyrny, której wolała używać część tubylców. Rose pomyślała o swojej starszej siostrze, Odile, przebywającej w tym mieście. Odkąd dowiedziała się o desancie i o zamieszkach, uspokajała samą siebie: francuskie zakonnice nie miały powodów, żeby bać się Greków. Trawiona ciekawością Rose wzięła pierwszą książkę ze stosu. Był to zbiór francuskich wierszy romantycznych. Między kartki wsunięta była wizytówka. Kobieta zadrżała, rozpoznawszy pismo: Prosząc Panią o wybaczenie, a także dlatego, iż wiem, że lubi Pani tego autora, Louis Gardelle. Natychmiast dopadły ją najczarniejsze myśli. Z trudem przywoływała się do porządku. Nigdy żadna kobieta nie pozostawiłaby na widoku kompromitującego liściku... Ale mój mąż jest nieobecny od miesiąca – pomyślała natychmiast. Wyszła z pokoju wstrząśnięta. Na końcu korytarza, w świetle, tańczyły cząsteczki kurzu, a skromne drewniane schody prowadziły na ostatnie piętro. Już miała wracać, gdy nagle usłyszała czyjś niski głos. Zaintrygowana, weszła po schodkach, które skrzypiały przy każdym jej kroku. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, otwarte na przestronny pokój. Wówczas osłupiała Rose zdała sobie sprawę, że te niewyraźne słowa nie były wypowiadane po turecku, lecz po niemiecku. W drzwiach pojawiła się wysoka, męska sylwetka, odwrócona do Rose plecami. Mężczyzna miał gęste, jasne, opadające na kark włosy. Wykonywał ćwiczenia gimnastyczne, dodając sobie głośno odwagi. Na nagim torsie w okolicy żeber nosił szeroki biały bandaż. Mięśnie ramion rysowały mu się pod skórą, nawet gdy lekko podnosił dwa małe ciężarki. Gdy się odwrócił, Rose przylgnęła do ściany. Mężczyzna miał wyraziste rysy twarzy, ale wydawał się bardzo blady, musiał cierpieć. Po chwili kobieta wycofała się powoli i na palcach zeszła po schodach. Z westybulu dotarły do niej radosne pokrzykiwania. Były to prawdopodobnie służące, które skończyły pić herbatę w kuchni. Przerażona Rose przebiegła szybko przez galerię, przeszła przez duży salon, aż wreszcie trzasnęła drzwiami prowadzącymi do selamlika i oparła się o nie zdyszana. Kim był ten nieznajomy? Co robił w apartamentach Leyli Hanim? Dlaczego ta kobieta łamała wszelkie prawa rządzące życiem muzułmanek? Rose drżała od stóp do głów, ale czuła ulgę. Louis nie pozostanie obojętny, gdy dowie się, co knuje jego protegowana. Leyla Hanim sprawnie używała swojego uroku, żeby go omotać. A ukrywała Niemca! Rose zadrżała z oburzenia. Nikt nie wymaże jej z pamięci okrucieństwa Niemców, którzy najechali na Belgię i północną Francję w pierwszych tygodniach wojny. Brali cywilów w niewolę, masakrowali kobiety i księży, podpalali kościoły. Barbarzyńcy. Równie nieprzejednani jak Turcy. Nic dziwnego, że są ich sojusznikami. Louis też nie lubił Niemców. Będzie wściekły, gdy się dowie, jak oszukuje go ta rzekomo inteligentna i wyrafinowana Turczynka.
Rose zacisnęła usta na wspomnienie o zbiorku poezji. Gdyby Louis nie miał nic do ukrycia, mógłby jej o nim powiedzieć. Leyla wróciła godzinę później, zmartwiona ostrzeżeniem, jakie dostała od Louisa Gardelle’a. Jej ostrożna i lękliwa natura nakłaniała ją do działania. Muszę wydostać stąd Hansa – pomyślała na widok dachu ich domostwa, majaczącego w górze uliczki. Rozejrzała się wokół siebie. Sklepikarze rozmawiali o manifestacji, stojąc w drzwiach swoich przybytków. Mieli błyszczące oczy, mówili głośno. Pośród straganów z owocami zapach przypraw mieszał się z charakterystycznym zapachem kurzu, zwierząt pociągowych i biedy. Leyla próbowała uspokoić swoje oszalałe serce. Jakaś kobieta wieszała pranie pośród zarośli w ogrodzie. Pod drzewkami migdałowymi mężczyźni grali w tryktraka i popijali herbatę. Nie działo się nic nienormalnego. Żadnych francuskich ani brytyjskich oficerów. Stambuł żył swoim niezmiennym życiem: jak zwykle byli tu mędrcy w kaszmirowych kaftanach, derwisz w filcowej, brunatnej czapce, pijalnia sorbetów i grenadyny, miniaturowy meczet z cienkim minaretem, który niemalże zmieściłby się w dłoni, i z szumiącą fontanną, przypominającą wszystkim wiernym o dobroczynnych źródłach płynących w słodkim Raju Allaha. – Dlaczego tak mocno ściskasz mi rękę, mamo? – poskarżył się Ahmet. – To boli. Leyla uniosła chustę i pochyliła się, by spojrzeć synkowi prosto w oczy. – Musisz mi coś obiecać, Ahmecie. Chcę, żebyś w przyszłości był ostrożny, żebyś przestał się wymykać i prowokować Greków. Nie można robić niczego, co zwróciłoby uwagę ludzi na nasz dom. – Dlaczego? Położyła mu palec na ustach, nakazując milczenie. – Musisz też nauczyć się dochowywać tajemnicy. Nie mówić nikomu o tym, co się u nas dzieje. Nawet ojcu, gdy wróci. To mogłoby mu zaszkodzić. Czy mogę ci zaufać? Chłopiec był przerażony. Cała ta historia przyprawiała go o mdłości. Nigdy jeszcze nie widział matki tak zmartwionej. Już nawet nie przychodziła bawić się z Perihan i z nim, wolała siedzieć w zamknięciu i pisać. Ahmet poczuł lęk. Jego ojciec wyjechał wiele miesięcy temu. Malec nie chciał do tego wszystkiego tracić jeszcze matki. Pokiwał poważnie głową i pozwolił się jej przytulić. W westybulu Feride poinformowała Leylę, że chce się z nią widzieć teściowa. Młoda kobieta słuchała tylko jednym uchem. Myślała o yali, które było jej schronieniem. Wyobrażała sobie, jak Bosfor odbija się w jego szybach, jak wdycha wonne powietrze, przesycone solą morską i zapachem dzikiego tymianku. Poczuła, jak z niecierpliwości ściska ją w żołądku. Chciałaby wyjechać natychmiast, żeby umieścić Hansa w bezpiecznym miejscu, ale jak miała wywieźć go stąd bez niczyjej wiedzy? Przed wypłynięciem na zatokę łódki i niewielkie stateczki były dokładnie
oglądane – władze szukały broni i zdemobilizowanych żołnierzy, próbujących przyłączyć się do rebeliantów. Pełna ponurych myśli, zdecydowanie weszła do salonu, w którym Gülbahar Hanim czytała gazetę. Teściowa pospiesznie zdjęła małe okulary w złotych oprawkach i schowała je pod poduszką. Leyla bez ogródek oznajmiła, że musi przepłynąć na brzeg azjatycki, i poprosiła, żeby czuwała nad dziećmi w czasie, gdy ona zorganizuje wszystko na miejscu. – Skąd ten pośpiech? – zdziwiła się Gülbahar. – Czyżby w Sultanahmet trafił cię jakiś piorun? – Mam złe przeczucia, Hanim Efendi. Gülbahar zbladła. Nie traktowała przeczuć lekko. Intuicja była cenną sojuszniczką tych, którzy nadal wierzyli w świat aniołów, dżinów i per, tych kapryśnych wróżek nawiedzających ogrodowe studnie i ukrywających się między korzeniami figowców. Bez słowa odwróciła się w stronę niszy w ścianie i chwyciła szkatułkę z masy perłowej, w której chowała tytoń i karnecik cienkich bibułek z jedwabnego papieru. Leyla patrzyła, jak teściowa palcami o pomalowanych paznokciach skręca papierosa. Wiedziała, że Gülbahar przemówi, gdy papieros będzie gotowy. Turcy nie bali się milczenia i nie lubili topić swoich myśli w strumieniu niepotrzebnych słów. Ta introspekcja zbijała niekiedy z tropu cudzoziemców, którzy zapomnieli, czym jest inteligencja cierpliwości. Trzymając papierosa w złotych szczypczykach, które zawsze wisiały przy jej pasku na złotym łańcuszku, Czerkieska zaciągnęła się mocno, podniosła oczy, po czym z westchnieniem wypuściła dym. – A co z Niemcem? – Zabieram go ze sobą. Jego obecność może przysporzyć nam kłopotów. – Jeszcze nie wyzdrowiał? – Nie całkiem. Będziemy spokojniejsi pod nadzorem Włochów. Odkąd pozbawiono ich Izmiru, są wobec nas bardziej tolerancyjni. Ich kontrole to teraz istne sito. Zaczynam jednak martwić się o Orhana – dodała. – Nie jest wystarczająco ostrożny. – To nie do pomyślenia, żebyś mieszkała w yali sama z Niemcem. – Feride pojedzie ze mną, ma się rozumieć. – Twoja służąca nie jest przyzwoitką godną tej nazwy. Tolerowałam obecność tego mężczyzny pod swoim dachem, bo groziła mu śmierć. Teraz będzie musiał znaleźć sobie innych protektorów. Leyla zbladła. – Nie jest na to gotowy, Hanim Efendi. Nie pragnie niczego innego, jak wyjechać stąd, ale ciągle jeszcze ledwo trzyma się na nogach. Jeśli przestaniemy mu pomagać, skażemy go na pewną śmierć. Nie możemy go teraz opuścić!
– Dość tego! – krzyknęła Gülbahar. – Nie próbuj wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia. Nie lubię szantażu. Chociaż sama stosujesz go z powodzeniem – oburzyła się w myślach Leyla, odwracając głowę. Czy nadejdzie kiedyś dzień, gdy zerwą się te okowy, uniemożliwiające jej działanie bez pytania o pozwolenie? Przecież nie była już dzieckiem! – Pożycz mi więc Alego Agę na kilka dni. Orhan też może nam towarzyszyć. Rozdrażniona Gülbahar z zaciętą twarzą chodziła po salonie. Jej kroki stały się niecierpliwe, a gesty gwałtowne. Wyglądała, jakby miotała się pomiędzy kratami klatki. Zaskoczona Leyla zdała sobie sprawę, że Czerkieska traci rezon. Teściowa była zbyt przenikliwa, żeby nie wiedzieć, iż sytuacja wymyka się jej spod kontroli. Oburzała się, że Halide Edip śmie podżegać tłum na wolnym powietrzu. Pisanie owszem. Ale pokazywanie twarzy nieznajomym – nigdy! Jeśli Turcy przejmą teraz we władanie ulicę, jeśli myśl Zachodu nadal będzie zapładniała osmańską świadomość, kobiety takie jak ona stracą prestiż. Gülbahar Hanim i podobne jej kobiety wywierały wpływ na ważne kręgi imperium, siedząc w haremlikach i dyskretnie korzystając ze swojej władzy. Rozkwitały tylko w cieniu, przychylnym ich inteligencji, giętkiej, zmiennej, niepozbawionej ani wyrafinowania, ani czasem okrucieństwa. Światło dnia, jaskrawe i pospolite, sparzyłoby je równie mocno jak południowe słońce w środku lata. – Zostaniesz tu – wycedziła, patrząc wyzywająco na synową. – Już i tak wykazałam się niezwykłą tolerancją, godząc się na to, by małżonka mojego syna opiekowała się niewiernym pod moim dachem, ale trwa wojna, a podczas wojny zawsze zdarzają się niezwykłe sytuacje. Nie zgodzę się jednak, żebyś gdziekolwiek jechała z nim sama. Ten pomysł jest niedorzeczny. W grę wchodzi honor rodziny. – Przerwała na chwilę. – Nie rób takiej męczeńskiej miny, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja, Leylo! Gülbahar przeklinała klęskę, której konsekwencją okazała się wielomiesięczna nieobecność jej syna. Harmonia rodziny została zakłócona. Mały Ahmet stał się bardzo nieposłuszny, a Leyla była opętana myślą o tym berlińskim poszukiwaczu przygód. Czyżbym okazała się zbyt łagodna? – rozważała. Gdy Leyla wyszła za Selima, między teściową a synową od razu zaczęły się tarcia. Małżonka syna pochodziła z rodu, w którego żyłach płynęła gorąca krew. Swatka wprawdzie ostrzegała Gülbahar, ale ona uznała, że potomkowie jej męża potrzebują nieco ożywczej domieszki. Lepiej zrobiłabym, gdybym wybrała dziewczynę przeciętną, lecz uległą – pomyślała rozdrażniona. – Kiedy wraca mój syn? Jego nieobecność jest nie do zniesienia. – Nie wiem – mruknęła Leyla. Siedziała ze spuszczonym wzrokiem, z rękoma skromnie skrzyżowanymi na kolanach.
W jej głowie kłębiły się tysiące myśli. Obawiała się donosów. Anglicy nie zwracali już żadnej uwagi na status nękanych przez siebie ludzi. Szykanowali wybitnych profesorów uniwersyteckich, deputowanych, wysokich urzędników... Wielu z nich przebywało już na wygnaniu na Malcie. Dawniej Leyla nawet by nie pomyślała, że można sprzeciwić się teściowej. Teraz nie chodziło o to, czy nie posłucha jej rozkazów, lecz w jaki sposób to zrobi. – Napiszę do niego, żeby jak najszybciej wracał – oświadczyła Gülbahar, gdy służąca podawała im sorbety. – A jeśli chodzi o tego człowieka, to żądam, żeby wyjechał stąd jak najszybciej, słyszysz? Niech zajmie się tym Orhan i jego młodzi koledzy. Na pewno znają w Eyüp miejsca, w których można by go ukryć. Tam będzie bezpieczniejszy niż tutaj. Nikt nie będzie go chronił lepiej niż ja! – zaprotestowała w myślach Leyla. Kapitan Gardelle miał rację: igrała z ogniem, ale on nie mógł zrozumieć upojenia kobiety, która z własnej woli postanowiła przywiązać się do mężczyzny. Miłość małżeńska, która rodzi się po wymuszonym ślubie, pozostaje na zawsze pozbawiona tego pierwszego spontanicznego i cudownego hołdu serca, składanego miłości przez pożądanie. Z czasem przychodzi przyzwyczajenie i często pełne czułości przywiązanie, ale zawsze będzie brakować pikanterii związanej z miłosnym podbojem. Leyla spokojnie przyznała rację swojej teściowej. Obiecała, że poprosi Orhana, by się tym zajął. – Im wcześniej, tym lepiej – oświadczyła Gülbahar. – Najwyższa pora, żeby w moim domu zapanowało nieco spokoju. A teraz idź – odesłała synową zniecierpliwionym gestem. Wiosna przynosiła ze sobą zapachy i dobroczynne światło, ale Czerkieska czuła na ustach smak goryczy.
Owinęli końskie kopyta szmatami, żeby stłumić stukot kopyt na bruku, jednak koła dorożki skrzypiały niepokojąco w ciemności. Leyla z ledwością mogła dostrzec rybackie łódki, których nie oszczędziły ostatnie pożary. Ciemne, mętne wody, pełne rybich wnętrzności, obijały się o nabrzeże. Mała grupka z trudem posuwała się naprzód. Żeby nie zwrócić niczyjej uwagi, nie można było palić, co wprawiało Orhana w rozdrażnienie. – Nie podoba mi się myśl, że oszukujemy twoją teściową. Wydrapie mi oczy, gdy się o wszystkim dowie. Leyla uniosła brwi. Jej brat, który był gotów samotnie stawić czoło siłom okupacyjnym, nagle okazał się dziwnie strachliwy. – Zrób wszystko, żeby nie spotkać jej przed moim powrotem. Jeśli zażąda wyjaśnień, powiedz, że to ty zajmujesz się Hansem w Eyüp. Ja powiadomiłam ją, że jadę do naszej kuzynki Nakiye, która niedawno urodziła syna. – To jest grubymi nićmi szyte – mruknął Orhan. – Nie mamy wyboru, Orhanie! Anglicy są bardzo czujni. Czy muszę ci przypominać, że zdjęcie Hansa ciągle jeszcze wisi w komisariatach? – Milczcie – nakazał im zirytowany Gürkan. – Głosy niosą się po morzu, przecież o tym wiecie. Dochodziła czwarta nad ranem, a statek rybacki, którym mieli popłynąć, się spóźniał. Leyla bała się, że będą czekać do świtu, co pokrzyżowałoby im plany. – Jesteś pewien, że przyjechaliśmy w dobre miejsce, Gürkanie? – zapytała. – Oczywiście, że tak! – zniecierpliwił się chłopak. Hans po omacku ścisnął rękę Leyli, by dodać jej odwagi. – Proszę nie tracić wiary – szepnął. – Przypłynie po nas Laz. To ludzie, którzy dotrzymują słowa. Ci żeglarze po Morzu Czarnym w ubiegłym stuleciu uciekli przed prześladowaniami ze strony Rosjan i cieszyli się opinią świetnych nawigatorów, co było istotną zaletą – wszak chodziło o to, by niepostrzeżenie przepłynąć Bosfor. – W każdym razie nie wyróżniają się punktualnością – mruknęła rozdrażniona Leyla. Nagle rozległ się odgłos uderzeń wiosłami o powierzchnię wody. Gürkan zagwizdał dwukrotnie i krótko. Do brzegu podpłynęła łódź. Mężczyźni wymienili szeptem hasło. Leyla nie widziała, co się dzieje wokół, i gdy wsiadała do łódki, potknęła się o liny. Bała się, że wpadnie do wody. Nagle złapały ją czyjeś silne ręce. – Leyla Hanim? – rozległ się ochrypły głos. Mężczyzna był postawny, ale w mroku nie dało się rozpoznać rysów twarzy.
Połyskiwały tylko białka jego oczu. Hans za jej plecami zdusił jęk bólu. Łódź się zachwiała, a Leyla musiała chwycić się nieznajomego. Jego wełniana marynarka pachniała jodem i tytoniem. – Jest pan wujem Gürkana? Mężczyzna nie odpowiedział, ale Leyla domyśliła się, że to jest właśnie ów tajemniczy Rahmi Bej, oficer, którego Hans poznał w czasie wojny i który teraz kierował oddziałem ruchu oporu. – Czy mógłbym dać pani ten list? – zapytał, wciskając jej do ręki kopertę. – Trzeba przekazać ją do klasztoru derwiszów, który znajduje się za waszym domem. Uprzedziłem ich. – Oczywiście. – Jest pani aniołem – szepnął. – Jeśli będzie mnie pani potrzebowała, mój bratanek wie, gdzie mnie szukać. Nie miała czasu podziękować. Mężczyzna już się odwrócił, żeby uścisnąć dłoń dawnemu towarzyszowi broni. Poklepali się po ramionach, po czym Rahmi Bej zeskoczył na ląd. – Niech Bóg panią błogosławi, Hanim Efendi – szepnął na koniec. – Dziękuję! Łódka odbiła od nabrzeża. Trzy sylwetki natychmiast rozpłynęły się w mroku. Leyla usiadła, żeby nie stracić równowagi. Była sama z Hansem i czterema rybakami, którzy wiosłowali w milczeniu. Na tle rozgwieżdżonego nieba zamajaczyła wkrótce ciemna, ażurowa sylwetka starego seraju. Na drugim brzegu Złotego Rogu błyszczały nieliczne światła. Morze było spokojne. Chłodna bryza owiewała policzki i czoło młodej kobiety. Marynarze znali sekrety kapryśnych prądów Bosforu. W pewnym momencie bez umawiania się odpłynęli daleko od brzegu. Leyla dostrzegła w oddali ciemne monolity okrętów wojennych oświetlonych lampami. Zastanawiała się, którym dowodzi Louis Gardelle. Czuła lęk. W obliczu tych mastodontów ich łódeczka była rozbrajająco bezbronna. Gdyby tylko kapitan któregoś z nich postanowił opuścić port, utonęliby w falach za okrętem. – Niech się pani schowa pod tą płachtą – szepnął jej do ucha kapitan łódki. – A przede wszystkim ani słowa! Zapach ryb przyprawiał Leylę o mdłości. Mężczyzna ukrył ją starannie, układając na niej ciężkie sieci. Zrozumiała, że Hans też będzie tak przykryty, i zaczęła niepokoić się o jego ranę. Nie widziała nic, słyszała tylko plusk wody uderzającej o burtę. Leżała skulona i jeszcze nigdy nie czuła się taka bezbronna. Zwykle ta pierwsza wiosenna przeprawa to czas radości – pomyślała z żalem. Wydawało jej się, że płyną szybko, straciła jednak wszelką orientację. Bała się choroby morskiej i skupiała na oddychaniu przez usta. Wilgoć przenikała przez ubranie, swędziała ją skóra. Brakowało jej powietrza. Poczuła panikę. Przecież nie
może umrzeć tutaj uduszona pod tą ohydną płachtą! Próbując się od niej uwolnić, usłyszała krzyki. Łódź omiatała wiązka silnego światła. Leyla natychmiast się skuliła i przylgnęła do dna. Krew szumiała jej w uszach. Jeśli to Anglicy, było już po nich. Ale Laz żartował po turecku, mówiąc, że jego dokumenty są w porządku, i zapraszając inspektorów na pokład, gdyby akurat dysponowali czasem. Prosił, żeby nie mieli mu za złe, że nie zdążył wypucować łodzi przed odpłynięciem. Powiedziano mu, żeby zostawił swój brud dla siebie. Narzekania rozbrzmiewały jeszcze przez chwilę, po czym łódź ruszyła w dalszą drogę. Leyla z ulgą zamknęła oczy. – Może pani już wyjść – powiedział po jakimś czasie kapitan. – Teraz to pani musi mnie pokierować. Pomógł zdrętwiałej kobiecie usiąść obok Hansa, który uśmiechnął się do niej. Leyla wdychała ogromne hausty świeżego powietrza. Płynęli wzdłuż azjatyckiego brzegu. Za wzgórzami, porośniętymi cyprysami, sosnami i dębami, jaśniało niebo, a gwiazdy bladły. Naga przestrzeń była blizną po dzikiej wycince, pamiątką po wojnie. Wiosła harmonijnie pruły spokojną wodę zatoki. Łódź płynęła, kreśląc srebrzystą smugę na opalizującej powierzchni morza. Nieliczne latarenki sygnalizowały obecność rybaków. Nie było widać żadnego tankowca transportującego ropę z portu w Batumi ani statków pasażerskich płynących do Odessy. Rewolucja w Rosji spowodowała chaos. Natomiast balet małych żaglówek i statków parowych zaczynał się później, w ciągu dnia. Brzeg wody porastała bujna, wydzielająca silną woń roślinność – figowce plątały się tu z akacjami i z budlejami. Leyla wracała do świata swojego dzieciństwa, świata pełnego mgły i soli, i liści ozdobionych gipiurą porannej rosy, z dala od kurzu Stambułu i elektryzującego szału Pery. Smugi porannej mgły osnuwały domy, które jeden po drugim pojawiały się w zasięgu jej wzroku. Te wspaniałe patrycjuszowskie domostwa niczym klejnoty w szkatułce nadawały tutejszemu nabrzeżu wyjątkowy urok i unikalny wdzięk. Leyla poczuła palące wzruszenie. Ujrzała dom swojego ojca. Stał w otoczeniu magnolii i oleandrów, ukryty w niewielkiej zatoczce. – To tutaj – powiedziała, pokazując palcem drewnianą fasadę, pomalowaną słynną osmańską, intensywną czerwienią. Hans nie mógł oderwać wzroku od Leyli. Nieznana mu żarliwość rozświetlała twarz kobiety, nadając jej całkiem nowy blask. Gdy wydostała się z kryjówki, jej pierwszym, nieświadomym gestem było poprawienie fałd chusty, którą okryła włosy, ale teraz najwyraźniej o tym zapomniała i wiatr igrał z jej niesfornymi kosmykami. Objęła ramionami kolana jak dziecko, jak gdyby z trudem utrzymywała w ryzach odczuwaną radość. Hans miał ochotę przytulić ją i obsypać pocałunkami. – Może pan cumować – szepnęła. Minęli niewielką przystań, w której kiwał się na wodzie świeżo pomalowany
kajak. Marynarze pomogli im wysiąść. Leyla podziękowała kapitanowi, który ukłonił się jej z szacunkiem. Odmówił herbaty, którą mu zaproponowała. Wolał od razu wyruszyć w drogę powrotną. Kilka chwil później niewielka łódź rozpłynęła się we mgle. Leyla uniosła czarczaf. Ich kroki pozostawiły wilgotne ślady na trawniku. Wyjęła z kieszeni pęk kluczy i rozbawiona, potrząsnęła nimi. – Mieszka tu para strażników, ale ja zawsze mam przy sobie drugi komplet. To mój talizman. Chodźmy, pokażę panu... Weszli do ciemnego holu. Leyla pospiesznie otworzyła okiennice. Hans odkrył pogrążone w mlecznym świetle czyste pomieszczenie z białymi marmurowymi płytami na podłodze, kolumnami i fontanną. Leyla powiedziała, że znajdzie mu ubrania na zmianę i poprosi służącą, żeby ugotowała wodę. Hans został sam. Chwiał się ze zmęczenia, ale bał się usiąść, żeby czegoś nie pobrudzić. Okno o małych szybkach wychodziło na taras. Za odnogami morza rysowały się pogrążone w półmroku wzgórza europejskiego brzegu. Hans pomyślał, że Leyla spędziła tu najszczęśliwsze chwile swojego życia. On jako dziecko był przewożony od domu do domu, mieszkał w osadach wzdłuż powstających torów kolejowych. Pokoje wynajmowane przez jego ojca zapamiętał jako skromne i bezosobowe. Hans wiedział, czym jest wędrowne życie. Jego korzenie sięgały do jałowych równin Anatolii i gór Kapadocji, będących łamigłówką dla ojca obarczonego przez cesarza misją przeprowadzenia – dla niemieckich handlarzy – linii kolejowej wiodącej do rud i ropy Mezopotamii. Dziś cały dobytek trzydziestodziewięcioletniego Hansa zmieściłby się w podróżnej walizce. Dom pachniał wilgocią. Po obu stronach holu głównego ciągnęły się wysokie, drewniane otwarte drzwi, prowadzące do przestronnych pomieszczeń, ale ich wyglądu Hans mógł się na razie tylko domyślać. Otworzył okno, przez które dojrzał salon obwieszony kilimami z Gördes, stała tam też sofa oraz kilka foteli inspirowanych francuskim wzornictwem. Gerydony pełne bibelotów, martwych natur i portretów rodzinnych zdradzały zachodnie wpływy. Na honorowym miejscu królował portret mężczyzny z siwą, starannie przyciętą brodą, w fezie i dworskim stroju, obwieszonym medalami. To bez wątpienia dziadek Leyli, dyplomata – domyślił się Hans. Po chwili wróciła Leyla, niosąc na rękach stos ubrań i bielizny. Za nią szła tęgawa służąca o żywym spojrzeniu. – Musi się pan zadowolić hammamem. Jest jeszcze zbyt zimno na kąpiel – powiedziała, dodając, że dom ma bezpośrednie zejście do Bosforu, w którym można zażywać morskich kąpieli. Nigdy wcześniej nie widział Leyli tak zadowolonej. Jej głos, ale także szybkie ruchy zdradzały, że wyzbyła się wszelkiego niepokoju. Hans ruszył za nią. Posiadłość
dzieliła się na dwa osobne domy, które dawniej stanowiły haremlik i selamlik, ale rodzice Leyli na nowo przydzielili wszystkim odpowiednie pokoje. W wyniku dziewiętnastowiecznych reform wykształceni Osmanowie szybko zaczęli żyć jak ludzie Zachodu. – To jeden z powodów, dla których moja teściowa nigdy nie przebywa tu długo, gdy nas odwiedza latem – wyjaśniła Leyla z przebiegłym uśmiechem. – A teraz zostawiam pana pod opieką Beliz. Muszę przejąć w posiadanie swoje królestwo... Służąca zaprowadziła go na pierwsze piętro, do pokoju udekorowanego malowanymi stiukami. Barwne, jedwabne draperie ożywiały wnętrze skąpane w charakterystycznym świetle, w którym odbijał się błękit wód Bosforu. Było chłodno. Parkiet pachniał ładnie pszczelim woskiem. Na stole stał kryształowy wazon z bukietem kwiatów. Hans wyciągnął się na łóżku z baldachimem. Chciał tylko odpocząć, ale wyczerpany nocną przeprawą zapadł w głęboki sen. Kilka godzin później, zanim jeszcze otworzył oczy, poczuł, że w pokoju znajduje się Leyla. Żaden ból ani obawa nie były intensywniejsze niż radość z tego, że jest blisko. Leyla siedziała przy oknie zamyślona, ubrana w plisowaną, białą, jedwabną sukienkę z czerwonymi, wełnianymi dodatkami. Hans wstrzymał oddech. Jej gęste kręcone włosy, ciągle lekko wilgotne, były przewiązane satynową wstążką. Śledziła wzrokiem żaglowiec, którego maszt mężczyzna widział ze swojego łóżka. Na stole stał posiłek, złożony z oliwek, sera oraz kosza bułek i owoców. Dostrzegłszy, że Hans się obudził, Leyla uśmiechnęła się promiennie, a on poczuł dziwne wzruszenie. – Tu będzie pan miał świeże powietrze i zdrowe pożywienie – powiedziała radośnie, nalewając raki do dwóch szklanek. Szybko wróci pan do zdrowia. Beliz zajmie się panem jak własnym synem. Ma ich siedmiu. To niezwykłe, prawda? Refleksy fal zalewały pokój światłem. Hansowi wydawało się, że unosi się pomiędzy morzem a niebem. Leyla jadła winogrona. – Pochodzą z domowych winnic i są lepsze niż te ze Smyrny. Mamy też figi... pierwsze. Hans poczuł, że umiera z głodu. Leyla podała mu sałatkę z ogórków i czerwonej cebuli. – Odniosłam list Rahmiego Beja do klasztoru derwiszów. To do nich pan się zwróci, gdy będzie pan gotów wyjechać. Mają wprawę w przemycaniu ludzi, ale proszę spodziewać się najgorszego – zażartowała. – Ubierają mężczyzn w czarczafy, żeby bezpiecznie przeszli przez kontrole. Chociaż prawdopodobnie lepsze to niż zapach ryby. – Są jakieś wieści od Mustafy Kemala? – zapytał Hans, biorąc się do jedzenia faszerowanych liści winorośli.
– Odmawia powrotu do Stambułu. Oświadczył, że sułtan i jego otoczenie są zakładnikami ententy i że stracili swoją wiarygodność. Powołał również kongres narodowy w Sivas, który będzie obradował w sposób niezależny. – Zatem przekroczył Rubikon – szepnął Hans. Był pod wrażeniem. Jeśli krajowy kongres składa się z przedstawicieli wszystkich regionów, to na pewno przeobrazi się w narodowy ruch oporu, na którego czele stanie Mustafa Kemal. Wówczas dojdzie do wojny z Grekami, których trzeba będzie odepchnąć w stronę morza. Leyla z niepokojem zapytała, czy alianci najadą ich kraj. – Wątpię. Oni są przede wszystkim zajęci demobilizacją oddziałów, a ich opinia publiczna domaga się innych rzeczy. Niech pani spojrzy, co dzieje się w moim kraju, ale także w Wielkiej Brytanii czy we Francji. Rządy nie zmuszą swoich żołnierzy do walk o pyliste ziemie Anatolii, nie ryzykując zamieszek. A wszystko to wymaga olbrzymich nakładów finansowych. Nie. Dojdzie do starcia Greków z Turkami. – I Turków pomiędzy sobą. Nacjonaliści będą walczyć ze zwolennikami padyszacha, którzy za wszelką cenę chcą utrzymać imperium. – Nie boi się pani o męża? – zapytał Hans bez ogródek. Leyla westchnęła. – Delegacja Jego Wysokości została przyjęta w Paryżu. Według ostatnich doniesień przemowa wielkiego wezyra bardzo nie spodobała się negocjatorom. Clemenceau oświadczył, że Turcy zawsze niszczyli kraje, które podbijali. Nikt nie wybaczy nam ani tego, że zaangażowaliśmy się w wojnę po waszej stronie, ani tragedii Ormian. Jak moglibyśmy oczekiwać łagodnego traktowania? Selim niedługo wróci... Spuściła głowę. Hans poczuł, jak przyspiesza mu puls. – Ja wiem, że nie mamy wyboru i musimy walczyć po stronie nacjonalistów – ciągnęła żarliwie. – Ale wątpię, że przemówię mu do rozsądku. I, w przeciwieństwie do pana, nie będzie zadowolony, że wyrażam swoje opinie w gazetach. Hans był przekonany, że nie jest jej obojętny, ale Leyla pozostawała niedostępna. Jako żona dyplomaty i matka dwojga dzieci nigdy nie będzie mogła dostać rozwodu. Jeśli nie obroni się przed tą miłością, będzie ona dla niego wyłącznie źródłem smutku. Poczuł zniechęcenie. Na cóż mógł mieć nadzieję? Mąż Leyli wróci, a on znajdzie się w potrzasku. Nie chciał w takim momencie uciekać z Anatolii i chronić się w Berlinie. Teraz, gdy czeski badacz wyjaśnił zagadkę pisma Hetytów i ku ogólnemu zdziwieniu odkrył, że chodzi o lud indoeuropejski, wykopaliska z Hattusy będą kontynuowane, choć w innym kontekście. Czekając na powrót do pracy, mógłby zaczepić się w Muzeum Osmańskim w Stambule, ale dopóki Anglicy proponowali nagrodę za jego głowę, dopóty swobodne przemieszczanie się było niemożliwe. Nie widział wyjścia z tej sytuacji. Chociaż dążył do pokoju, pozostawała mu tylko wojna. I wiedział, że straci Leylę.
– Dlaczego przywiozła mnie pani tutaj? – zapytał nagle wzburzony. – Dlaczego zachowuje się pani wobec mnie tak swobodnie, chociaż ja nie mogę od pani niczego oczekiwać? Jednym haustem opróżnił szklankę. Widział, że Leyla jest zaskoczona tą nieoczekiwaną wymówką. Ale ona myślała o walkach, które trzeba będzie odbyć, a on – o miłości. A może się pomylił? Może ona nic do niego nie czuła? – Zdobyła się pani na przeprawę w tak strasznych warunkach, teraz daje mi to wszystko. A pani... Zrobił nieokreślony ruch ręką. Miał ochotę powiedzieć jej, że mimowolnie z niego kpi, ale w porę skarcił się za własną niewdzięczność. Nie poznawał samego siebie. Zaangażował się w miłość jeden, jedyny raz, gdy był jeszcze bardzo młody, i się rozczarował. Odtąd wybierał kobiety, które umiały zadowalać się dawaniem i braniem przyjemności. Orientalna zmysłowość nie jest obłożona poczuciem winy, a szczodrość odbija się również w rozkoszy. Nie ujmujemy nic życiu, gdy nie osłabiamy i nie wynaturzamy doznań. Hans podszedł do okna. Jego niekończąca się rekonwalescencja, słabość fizyczna i pewność, że wkrótce znów ruszy w drogę i być może już nigdy jej nie zobaczy, czyniła go godnym politowania. Wziął głęboki oddech. – Przepraszam. Sam nie wiem, co mówię. To niestosowne po tym wszystkim, co pani dla mnie zrobiła... Mam nadzieję, że nie będzie pani mieć mi tego za złe. Zadrżał, gdy położyła dłoń na jego ramieniu. Stała tak blisko, że mógł wdychać jej zapach. Pogłaskała go po policzku, zakreśliła kciukiem linię jego ust. Każdy inny mężczyzna skorzystałby z okazji i wziął ją w ramiona, ale on nie śmiał się poruszyć, żeby nie przerwać tej magicznej chwili. – Zachowuję się przy tobie swobodnie, bo jesteś zwierciadłem mojej duszy – szepnęła. Ich usta musnęły się wzajemnie. – Pokazałeś mi, kim jestem. Zawsze będę ci za to wdzięczna. Chwycił jej twarz w dłonie. Słoneczne refleksy tańczyły na białych ścianach. Hans nigdy nie czuł się tak lekki i poważny zarazem. Całował jej usta, jej uśmiech, jej radość i miał wrażenie, że całuje świat. Chwycił ją w pasie, przyciągnął do siebie. Ciało Leyli promieniało. Teraz już nie istniało nic, prócz miłości, która rozsadzała jego serce. Mówiła coś, ale on jej nie rozumiał. Całym sobą pragnął posiąść tę kobietę. Mówiła coś, ale słowa nie miały żadnego sensu. I nagle nie było już jej ust na jego ustach ani jej piersi, ani ud przy jego ciele. Nagle zrobiło się zimno i pusto, bo ona odsunęła się od niego, zostawiała go. Poczuł, że spada w przepaść. – Nie mogę... Słowa parzyły go, przykre i okrutne. Przytrzymał się ramy okna. Czuł ból
w całym ciele. – Proszę cię, zrozum mnie. Nie mogę... Spojrzał na ukochaną i zobaczył, że płacze. Uniósł otwartą dłoń. Chciał ją uspokoić, zapewnić, że między nimi nigdy nie będzie przymusu, powiedzieć, że za nic w świecie nie przysporzyłby jej zmartwień, że on po prostu potrzebuje czasu, by odzyskać zmysły, zrobić dobrą minę i ukryć rozpacz. Nawet jeśli miałby zdechnąć ze smutku i z samotności. Ich palce splotły się ze sobą. Gdy Leyla położyła głowę na jego ramieniu, Hans przytulił ją, milcząc. Była mu za to wdzięczna. Cień anioła zemsty, o którym mówi Prorok, ten, który wkłada niewiernym kochankom pancerz z ognia, zanim zstąpią do piekieł, zatriumfował nad jej porywem. Byłaby dumna, gdyby oparła się tej pokusie, ale jak zapomnieć o swoim ciele, które rwało się do zdrady? Z własnej woli zbliżyła się do Hansa, a siła jego odpowiedzi nią wstrząsnęła. Nigdy nie była równie bezbronna wobec Selima. Leyla wiedziała, że jej intymna relacja z Hansem wychodziła poza ciało, ale znała również gwałtowną siłę pożądania. Religia nauczyła ją, że miłość fizyczna jest aktem, który ma w sobie iskrę bożą. Szacunek Hansa był hołdem, którego szczodrości mogła się tylko domyślać. A jednak zamiast ulgi Leyla poczuła coś znacznie subtelniejszego. Zrozumiała – i nie miała co do tego żadnych wątpliwości – że kocha tego mężczyznę trzymającego ją w ramionach i że jej miłość jest równie głęboka, jak niedorzeczna.
Ktoś zapukał do drzwi salonu. Rose Gardelle drgnęła i ukłuła się igłą w palec. Kończyła haftować kołnierzyk letniej bluzy dla Marie, podziwiając jednocześnie przez okno ogród, pyszniący się w wiosennym słońcu. Na widok eunucha w czarnym redingocie i w nieśmiertelnym fezie poczuła, jak serce podskakuje jej w piersi. Ten mężczyzna zawsze patrzył na nią z góry i sprawiał, że Rose czuła się czemuś winna. Odwrócił się do niej i robił rozpaczliwe miny, ale ona go nie zrozumiała. Na koniec eunuch wykonał szeroki gest, nakazując, żeby poszła za nim. Rose była zirytowana, lecz nie śmiała okazać nieposłuszeństwa, więc pozwoliła mu poprowadzić się do bramy, przy której czekało dwóch francuskich żołnierzy. – Czego panowie sobie życzą? – zapytała. – Chcielibyśmy porozmawiać z niejakim Orhanem, proszę pani – odparł jeden z nich. – Przykro mi, ale nie mogę wam pomóc. Tu nie mieszka nikt o takim imieniu. Musicie przejść do drugiego skrzydła domu. – Jak to? – Tylko ta część domu została oddana mojemu mężowi do dyspozycji. Jeśli jest jakiś problem, proszę sprawdzić w haremliku. To tam mieszka turecka rodzina. Żołnierze wymienili spojrzenia. – Mieszkają tam również mężczyźni z rodziny – dodała Rose pospiesznie, żeby ich uspokoić. – Młoda pani domu, Leyla Hanim, mówi świetnie po francusku. Wydaje mi się, że szukacie jej brata. – Z haremlikami sprawa jest zawsze skomplikowana, ale przynajmniej wiemy, że kobiety nie ukrywają w nich przestępców – próbował żartować żołnierz. I nieświadomie trafił w czuły punkt. Wczoraj Rose dotknęło zachowanie Louisa, gdy powiedziała mu, że Leyla Hanim z teściową ukrywają u siebie Niemca. Zamiast pogratulować żonie inicjatywy, wyrzucał jej, że szpieguje swoje gospodynie. Najwyraźniej zaślepiło go uczucie do Leyli. – Dlaczego szukacie młodego Orhana? – Przykro mi, proszę pani, ale to sprawa poufna. – Od czasu desantu w Smyrnie nacjonaliści są coraz bardziej aktywni, prawda? Nadal zdarzają się kradzieże uzbrojenia. Mąż powiedział mi, że jakiś turecki generał nawołuje do powstania. Naprawdę dobrze zrobilibyście, gdybyście się trochę rozejrzeli. Bóg wie, co tam się dzieje. Poszli za nią wzdłuż ścieżki, z której lepiej było widać skrzydło haremlika z prywatnym wejściem. Rose obserwowała okna na ostatnim piętrze. Pomimo wysiłków nie udało jej się znaleźć pokoju, w którym przebywał Niemiec.
Ali Aga stanął przy wejściu i patrzył na nich nieufnie. Żołnierz wyraźnie się zawahał. – Ten starzec tu się nie liczy! – wykrzyknęła Rose. – Brytyjczycy nie mają takich skrupułów jak wy. Deportują niepożądane osoby i rekwirują wszystko, co im się nawinie. Moim zdaniem nie będziecie zawiedzeni krótką wizytą. Ku jej wielkiemu rozczarowaniu żołnierze woleli jednak wrócić do samochodu. Bez wątpienia spiszą raport. Rose postanowiła, że na tym ta sprawa się nie skończy. Tak czy owak znajdzie kogoś, kto ją uważnie wysłucha i przed kim będzie mogła się otworzyć. Późnym popołudniem poszła na herbatę do pani Diamantidis. W dużym mieszkaniu, wyłożonym boazerią i zastawionym roślinami doniczkowymi, spotkała greckie rodziny, każda z córką na wydaniu, angielskiego majora, eskortowanego przez tłumacza, potomka weneckiego rodu, przybyłego tu po śladach przodków wraz z włoską armią, dwóch urzędników Osmańskiego Długu Publicznego, którzy rozmawiali o podatkach na alkohol i wyroby tytoniowe, a także kilka dam z Pery, oddanych działalności dobroczynnej i jednocześnie bardzo małostkowych. Rose czuła, że jest jej gorąco i już teraz obawiała się letnich miesięcy. Może powinna wprosić się wraz z Marie na którąś z Wysp Książęcych, gdzie wielkie lewantyńskie i greckie rody miały swoje letnie rezydencje? Tam przynajmniej byłoby czym oddychać. Zerknęła na panią Diamantidis, która zawzięcie się wachlowała. Pomyślała, że nie chciałaby popaść w jej niełaskę. Gdy w drzwiach stanął Louis, zdziwiła się, bo twierdził, że jest zbyt zajęty, by przyjść. Mimo wszystko ucieszyła się z jego obecności. Przy nim jej nieśmiałość w towarzystwie jakimś cudem się ulatniała. Jednak gdy zobaczyła jego spiętą twarz, zrozumiała, że mąż jest w złym humorze. – Co ty wyprawiasz? – zapytał, chwytając ją za ramię. Rose zmierzyła go wzrokiem. – Mógłbyś mnie puścić? Ludzie patrzą. Posłuchał jej i przygładził włosy. – Przekazano mi, że dziś rano żołnierze przyszli rozejrzeć się po domu. – Mógłbyś chociaż przywitać się gospodynią, prawda? Inaczej uzna nas za gburów. – Zasugerowałaś, że w domu Gülbahar Hanim dzieją się podejrzane rzeczy. – Zrobiłam, co do mnie należało – odparła Rose. – Chcieli rozmawiać z bratem twojej protegowanej. Przykro mi, ale nie wychowano mnie w kulcie kłamstwa. – Leyla Hanim nie jest moją protegowaną! – Więc dlaczego nie chcesz mnie słuchać, gdy mówię ci, że ukrywa rannego Niemca? Jeszcze kilka miesięcy temu prowadziliśmy z tymi ludźmi wojnę. – To nie powinno nas obchodzić. Twoja obsesja na punkcie Leyli Hanim jest
żałosna i niezdrowa. Louis patrzył na żonę z politowaniem. Poczuła, że z gniewu boli ją żołądek. – Naprawdę? W takim razie wytłumacz mi, dlaczego wysyłasz jej zbiorki poezji z czułymi dedykacjami? Louis milczał, zaciskając usta w surową linię. Rose bała się, że przesadziła. Odkąd tu przyjechała, czuła, że jej mąż ma w sobie coś nieprzejednanego. Odzywał się do niej półsłówkami, w raniący sposób. Czasem miała wrażenie, że stała się dla niego niewidzialna. – To nie jest ani odpowiednie miejsce, ani pora na taką dyskusję – powiedział oschle. Odwrócił się na pięcie, ale tym razem to ona złapała go za ramię. – Muszę ci przypominać, że jesteś moim mężem, Louis? – szepnęła cicho. – Nie pozwolę, żebyś uwodził inną kobietę pod moim nosem. Jesteś mi winien szacunek, słyszysz? Louis spojrzał na nią z taką niechęcią, że cofnęła się o krok. – Bardzo mi przykro, że zniżyłaś się do grzebania w rzeczach Leyli Hanim. Zazdrość jest brzydką cechą, zwłaszcza u kogoś, kto tak bardzo lubi udzielać lekcji moralności. – Powiedz mi w końcu prawdę! Mam prawo wiedzieć. Ale on zostawił ją, nie odezwawszy się słowem. Rose z przerażeniem dostrzegła, że goście obserwują ich, szepcząc. Spurpurowiała. Była poniżona i wściekła na Louisa. Nie chciała przyjeżdżać do Konstantynopola, czuła, że nie znajdzie tu dla siebie miejsca, a ostatnie wydarzenia potwierdzały te przeczucia. W tym momencie nie wiedziała, czego nienawidzi bardziej, tego rojnego miasta czy występków swojego męża. – Bardzo pani zbladła. Chodźmy zaczerpnąć powietrza na tarasie. Jakiś brytyjski oficer złapał ją za łokieć i pchnął lekko w stronę drzwi na taras, na którym kwitły różane krzewy. Wziął z tacy szklankę z chłodnym sokiem owocowym i podał jej. Rose podniosła ją do ust drżącymi dłońmi. – Proszę wybaczyć, nie przedstawiłem się. Pułkownik James Strathmore. Proszę nie mieć tego mężowi za złe. Ostatnio wszyscy jesteśmy nerwowi – powiedział, wyjmując z kieszeni papierośnicę. – Louisowi nie jest łatwo. Miał szczupłą twarz, jasne, rudawe włosy i mówił po francusku niemal bez akcentu. – Od dawna się znacie? – zapytała bezgłośnie Rose. – Przypłynęliśmy tu tym samym statkiem i spotykamy się na posiedzeniach międzysojuszniczych. To wartościowy człowiek, choć czasem sprawia wrażenie nieobytego. Patrzył na nią z takim współczuciem, że Rose poczuła, jak łzy napływają jej do
oczu. – Nie poznaję go – wyznała zażenowana. – Ma dużo szczęścia, że jego żona i córka są przy nim. Chciałbym być na jego miejscu. – Pańska żona nie mogła do pana przyjechać? Oficer zapalił papierosa i wbił wzrok w mieniącą się w oddali błękitną wstęgę Bosforu. – Zmarła w zeszłym roku na grypę hiszpankę. – Och, tak mi przykro. Cóż za straszna epidemia! Nie pamiętamy o niej, bo stosunkowo łagodnie obeszła się z Konstantynopolem. – Przykre jest zwłaszcza to, że dotknęła osoby młode i zdrowe. Na całym świecie są już miliony ofiar. Niemal jak klątwa boża, nie uważa pani? Rose, której pochlebiało zainteresowanie oficera, zaczęła czuć się lepiej. Louis miał skłonność do odpychania jej za każdym razem, gdy wyrażała swoje zdanie. Pułkownik rozmawiał z nią o przyszłości imperium osmańskiego, o traktatach pokojowych i wysokości reparacji od pokonanych, o czym pisano na pierwszych stronach gazet. Wyjaśniał jej, że można wygrać wojnę, ale przegrać pokój. James Strathmore uważał, że należy stanowczo traktować Niemców i Turków, co podobało się Francuzce. – Proszę mi wybaczyć, nie chciałbym być niedyskretny, ale wydawało mi się, że słyszałem, jak mówiła pani o rannym Niemcu... – Właśnie tak. Myślę, że się ukrywa. Rose nie dała się długo prosić. Jej rozmówca był uważny i uprzejmy, a ona już dawno nie spędziła równie miłych chwil. Opisała sylwetkę nieznajomego mężczyzny, rysy jego twarzy, bandaż wokół torsu... Słońce zachodziło nad dachami. Bosfor zmieniał kolor, jego błękit stawał się coraz ciemniejszy. Kłęby pary znad odnóg morza snuły się pomiędzy wysokimi burtami krążowników. – Zamyślił się pan... – powiedziała Rose, gdy zaproponowano im szampana, a służący zaczął zapalać latarenki. – Chyba domyślam się, kim jest tajemniczy mieszkaniec pani konaka. – Naprawdę? – Dałbym sobie rękę uciąć, że chodzi o człowieka, którego szukamy od wielu tygodni. To niejaki Hans Kästner. Rose poczuła pewne napięcie na myśl, że jej małe śledztwo przybiera konkretne formy. Zapytała, czym zawinił ten mężczyzna. – Zabił jednego z naszych agentów. Jest również podejrzewany o współpracę z nacjonalistami. W czasie wojny był jednym z niemieckich oficerów obarczonych misją podżegania do świętej wojny przeciwko naszym siłom.
Rose poczuła, jak po plecach przebiega jej dreszcz. – Świętej wojny? Co pan ma na myśli? – szepnęła zaskoczona. Strathmore wyjaśnił jej, że cesarz próbował na wszelkie sposoby nakłonić do powstania muzułmańską ludność na południu imperium osmańskiego, w Mezopotamii, w Persji i na terenach arabskich. Chodziło o to, by ta religijna nienawiść rozprzestrzeniła się aż do Indii i spowodowała sabotowanie władzy Imperium Brytyjskiego. – Sułtan kalif nawoływał do świętej wojny przeciwko angielskim i francuskim niewiernym, ale my ze swej strony mieliśmy własnych agentów, którzy zachęcali Arabów do powstania przeciwko uciskającym ich Turkom. – Nie rozumiem – zdziwiła się Rose. – Dla nich Niemcy są przecież równie niewierni? – Zgadzam się, że doszło tu do pewnych nadużyć teologicznych – zażartował oficer – ale, dzięki Bogu, nic z tego nie wynikło. Szyici, podobnie jak Arabowie z Lewantu, potraktowali to z dystansem, co świadczy o niewielkim wpływie kalifa na społeczność wiernych. – Nie dziwi mnie to w przypadku Niemców. Ci perfidni ludzie nie cofną się przed niczym! Ale nawoływanie do świętej wojny przeciwko chrześcijanom to jednak szaleństwo... – Dlatego bardzo chciałbym schwytać Hansa Kästnera. Wyblakłe oczy Brytyjczyka patrzyły na nią z ogromnym zainteresowaniem. Rose dopiła szampana, a potem zapytała go, co zamierza zrobić. Gdy odpowiedział z uśmiechem, że przekaże wszystko, czego się dowiedział, odpowiednim osobom, Rose poczuła obawę, a zarazem dumę ze swoich dobrych przeczuć. Wolałaby, żeby nie doszło do sprzeczki z Louisem, ale najważniejszy był fakt, że udało jej się osiągnąć cel.
Wróciwszy do Stambułu, Leyla ze zdziwieniem odkryła tłumek ludzi przed swoim domem. Aby uniknąć niedyskretnych pytań teściowej, spędziła trzy dni u kuzynki Nakiye. Zaniepokoiła się, gdy zobaczyła przed bramą wojskowy samochód z brytyjską chorągiewką. Musiała domagać się, żeby wartownik wpuścił ją do własnego domu. Ali Aga stał w westybulu, pilnowany przez żołnierza. Drżącym głosem poinformował Leylę, że Anglicy przedstawili mu nakaz przeszukania. Gülbahar Hanim przeniosła się z Perihan do altany w ogrodzie. Ahmet był w szkole. A kapitan Gardelle, który dzień wcześniej wypłynął swoim okrętem na Morze Czarne, nie mógł interweniować. Nietykalność haremlika została pogwałcona. Leyla poczuła ból fizyczny na widok żołnierzy depczących cenne dywany i bez ceregieli grzebiących w kufrach i szafach. Podeszwy ich ciężkich butów stukały o podłogę. Leyla chodziła za nimi po piętrach. W pokoju, w którym się ukrywał Hans, po obu stronach pustego łóżka stali dwaj mężczyźni. Na konsoli leżało kilka zwiniętych bandaży i fiolki z jodyną. – Jakim prawem wtargnęliście do mojego domu? – zaprotestowała Leyla z mocno bijącym sercem. – To podstawowe prawo, proszę pani – odpowiedział jeden z oficerów. – Szukamy przestępcy. – Tutaj są tylko kobiety i dzieci. Jak śmiecie zachowywać się w ten sposób pod nieobecność mojego męża? To sekretarz Jego Wysokości sułtana i członek oficjalnej delegacji na konferencję pokojową. Będzie wściekły, gdy dowie się, co się stało. Oficer był niewzruszony. Przyszedł żołnierz i powiedział mu, że na piętrze nie znaleziono niczego podejrzanego. Leyla poczuła się jak w potrzasku – sama, z nieznajomymi mężczyznami w małym pokoju... – Po co pani te środki opatrunkowe? – zapytał. – Jestem pielęgniarką wolontariuszką w szpitalu wojskowym. Mężczyzna skrzywił się z niedowierzaniem. – Wiemy, że udzieliła pani schronienia rannemu cudzoziemcowi. Gdzie on jest? Leyla poczuła, jak ze strachu spływa jej po plecach strużka zimnego potu. Pogratulowała sobie, że na czas wywiozła Hansa z domu. – Nie wiem, kto wam nagadał takich bzdur. Tylko mój brat i stary wuj mieszkają w tej części domu. – A ja myślałem, że tylko kobiety i dzieci – zakpił mężczyzna, wyjmując z kieszeni notes. – Orhan, syn Rüstema Beja, czy tak? Puls Leyli przyspieszył tak mocno, że przestraszyła się, iż zaraz zemdleje. W tym
samym momencie usłyszała szybkie kroki na korytarzu. Do pokoju wbiegła Perihan i rzuciła się jej w ramiona. Leyla podniosła córeczkę, która objęła ją mocno za szyję. W drzwiach stanęła zdyszana Feride. – To pani brat, prawda? – ciągnął brytyjski oficer. Leyla pokiwała głową. Nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. – Aresztowaliśmy go. Chcemy zadać mu kilka pytań. Być może będzie bardziej chętny do współpracy niż pani. – Ależ to niedorzeczne! Mój brat niczego nie zrobił. Jest studentem! Oficer się uśmiechnął. – To nie gwarantuje odpowiedniego zachowania... Obecnie podejrzliwie odnosimy się do studentów i do kobiet. Gdy schodzili po schodach, Leyla błagała mężczyznę, żeby powiedział, gdzie zawieźli Orhana, ale nie otrzymała odpowiedzi. Żołnierze wychodzili jeden po drugim. W ciągu kilku minut zniknęli, zostawiając za sobą pootwierane drzwi, rozrzucone poduszki i poczucie zbrukania. Wciąż drżąca usiadła na schodach, tuląc do siebie Perihan. – Coś cię boli, mamo? – zapytała dziewczynka, gładząc ją po policzku. Leyla zaczęła się kołysać, bardziej, żeby uspokoić samą siebie, niż pocieszyć córkę. Co robić? Czy Orhan został zatrzymany przypadkiem, czy też ktoś doniósł na niego władzom? Pod nieobecność Louisa Gardelle’a musiała jak najszybciej uprzedzić o tym Rahmiego Beja. Tylko wuj Gürkana będzie wiedział, co robić. Próbowała pocieszyć Feride, która z płaczem błagała ją, żeby poszła do teściowej. Leyla nie miała nastroju na stawianie czoła kaprysom Gülbahar Hanim. Obsypała pocałunkami twarz córeczki, obiecała jej, że szybko wróci, i podbiegła do drzwi, uspokojona, że po odpychających Brytyjczykach nie było już śladu. Zwykle nie zapuszczali się do dzielnic Stambułu, bo nikt ich tam nie zapraszał. Ich obecność świadczyła o tym, że naprawdę zależało im na pojmaniu Hansa. Kopuła i minarety białego, marmurowego meczetu ledwo dały się dostrzec pomiędzy koronami platanów i cyprysów. Mężczyźni w turbanach, siedząc w obrośniętych winoroślami altanach, palili nargile i przesuwali paciorki różańców. Ale ten spokój był pozorny. Leyla wiedziała, że jest obserwowana od chwili zejścia z pokładu parowca. Kobiety okazały się jeszcze bardziej przenikliwe od mężczyzn. Po sposobie wiązania czarnych chust odgadły, że ta młoda kobieta jest obca w ich dzielnicy. Słyszała, że odwiedzające bywają atakowane przez pobożne mieszkanki, oceniające ich stroje jako nieprzyzwoite. Tutaj nadal chętniej posługiwano się datami kalendarza muzułmańskiego, nie tolerowano książek pisanych w językach zachodnich ani ilustrowanych magazynów. Sułtani przybywali w to święte miejsce, żeby włożyć miecz Mahometa podczas koronacji, a pod na wpół zawalonymi stelami, które wieńczyły kamienne turbany, spoczywali zasłużeni ludzie.
Leyla przyspieszyła kroku. Dachy drewnianych, wyblakłych domków były zwieńczone gdzieniegdzie bocianimi gniazdami. Na uliczce, na którą glicynie rzucały fioletowawy cień, między kostkami bruku pleniły się chwasty. Leyla znała Eyüp – podczas wojen bałkańskich opiekowała się tu uchodźcami. Jednak dziś czuła się tutaj skrępowana, jak gdyby ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej oddaliły ją od tego zastygłego świata. Przepaść stawała się coraz głębsza – pomyślała Leyla z ukłuciem żalu. Aspiracje ludności różniły się od siebie, a społeczeństwo było rozdarte aż do dna swojej duszy. Żeby całkiem nie zniknąć, Turcja potrzebowała żywych sił młodego narodu, który na razie dopiero próbował wynurzyć się z chaosu. Pchana niepokojem Leyla zapytała o drogę i szybko znalazła kawiarnię, o której mówił jej Orhan. Gdy weszła do małej sali z sofami przykrytymi wytartymi tkaninami, zapadła śmiertelna cisza. Mężczyźni przyglądali się przybyłej, nie kryjąc dezaprobaty. Szef odłożył ścierkę i podszedł do niej. Onieśmielona, wyjaśniła mu półgłosem, że szuka Rahmiego Beja i że to bardzo pilne, sprawa życia i śmierci. – Pójdę po niego, ale pani nie może tu czekać – oświadczył szef z powagą. Zaprowadził Leylę do sklepiku swojej szwagierki. Ta zaś zaprosiła ją do małej, ślepej klitki na zapleczu, gdzie unosił się słodkawy zapach zboża i sera, a potem pospiesznie przyniosła jej szklankę herbaty i suszone owoce. Leyla pomyślała, że życie płata jej niezwykłe figle. Kilka miesięcy wcześniej bała się sama wychodzić do miasta. Teraz spędzała czas na przemierzaniu Stambułu, i to w sposób najbardziej zuchwały. Przeczuwała, że powrót Selima wpłynie na zmianę tej sytuacji. Wątpiła, żeby pozwolił jej na taką swobodę. Martwiła się bardzo o Orhana, wyobrażała sobie, że spotkało go najgorsze – obelgi, a może nawet tortury. Mijały minuty, klienci przychodzili bezustannie, a Leyla musiała się powstrzymywać, żeby nie zapytać, dlaczego potrzeba tak wiele czasu na przyprowadzenie Rahmiego Beja. Zastanawiała się później, co ją zaalarmowało, szukała przyczyny, dla której zwróciła większą uwagę na czyjeś słowa właśnie w tamtej chwili. Głos był przecież znacznie mniej skrzekliwy niż głosy innych klientek tamtego ranka. Usłyszała imię Selim Bej i właśnie dlatego przysunęła się do zasłonki dzielącej oba pomieszczenia. Smukła kobieta w czarnej chuście żartowała ze sklepikarką, trzymając pod pachą kosz pełen ryżu i warzyw. Dzieliła się swoją radością, gdyż właśnie dostała list zapowiadający rychły powrót ukochanego. – Ciekawe, jak tam jest, w tym Paryżu – powiedziała radośnie sklepikarka. – Mam nadzieję, że przywiezie ci ładne prezenty. – Biedny, był tak zajęty konferencją pokojową. Nie sądzę, by miał czas... – Ależ Selim Bej Efendi wyjechał wiele miesięcy temu! Twój mąż jest sekretarzem Jego Wysokości, to fakt, lecz przede wszystkim jest dobrym człowiekiem. Na pewno o tobie pomyślał.
Leyla poczuła tak silny zawrót głowy, że musiała chwycić się zasłonki. W jej głowie kłębiły się tysiące chaotycznych myśli. Musiała się przesłyszeć. To niemożliwe... A jednak, w głębi duszy już wiedziała. Na Allaha Wszechmogącego, z jakiegoż to niedorzecznego powodu Selim poślubił drugą kobietę? W uszach rozbrzmiewał jej głos teściowej. Jedna rozmowa spośród tak wielu, na którą Leyla nie zwróciła szczególnej uwagi: Kobieta nigdy nie może być wszystkim dla swojego męża. Bóg stworzył ich takimi. Wszyscy są tacy, a jeśli są inni, to znaczy, że są nieudacznikami. Pamięta, że zaprotestowała ze śmiechem, przekonana, że takie nieszczęście nigdy jej nie spotka. Czuła się tak, jakby ktoś podciął jej nogi. Opadła na taboret. To był jakiś zły sen. Wkrótce miało minąć pięć miesięcy od wyjazdu Selima. Kiedy poślubił tę dziewczynę? Skąd ją znał? Czy kłamał za każdym razem, gdy mówił, że śpi w Yildiz, bo musi pozostać do dyspozycji sułtana? Czy przyjeżdżał tu, żeby się z nią kochać? Czuła rozkojarzenie i palący wstyd. Zamknęła oczy. Wizja męża w ramionach tej nieznajomej kobiety sprawiła jej dojmujący ból. Zastanawiała się, gdzie ona sama zrobiła błąd. Jak to się stało, że niczego się nie domyśliła? I czego, do diabła, szukał Selim w tej dzielnicy na końcu świata, on, który lubił życie w najelegantszych konakach Stambułu, życie w yali i w cesarskich pałacach? – Leyla Hanim? Poznała ochrypły głos, znajomy zapach soli i tytoniu. Ramiona Rahmiego Beja zasłaniały światło. Patrzył na nią zatroskany. Chciała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydostawał się z jej ust. – Chciała się pani ze mną widzieć? Co się stało? Leyla nie mogła się poruszyć, więc Rahmi Bej ukucnął przy niej. – Proszę mówić. Bardzo pani zbladła. Jakiś problem z Kästnerem? Pokręciła głową. – A więc z chłopcami? – Orhan – powiedziała cicho. – Aresztowali go... – Kto? – Anglicy. Zaklął i splunął na podłogę. – Ktoś na niego doniósł? – Ja... nie wiem. Ale Hans został zdradzony. Przyszli po niego do nas. Wszystko przeszukali. To było straszne! Twarz Rahmiego Beja jeszcze bardziej sposępniała. Leyla nie spuszczała z niego wzroku. Miał gęste, czarne włosy, kilkudniowy zarost, wydatny nos i twarz budzącą zaufanie. On będzie wiedział, jak wyciągnąć Orhana z tej pułapki. Wiedział, co to wojna i zagrożenie, potrafił zorganizować kradzież uzbrojenia, przerzucał ludzi i broń, uśpiwszy czujność wroga. Słuchali go lazyjscy flisacy. A bez wątpienia stały
za nim dziesiątki innych przychylnych mu ludzi. Leyla poczuła, jak ogarnia ją znużenie. Wydawało jej się, że upada pod czyimiś ciosami. Gdyby tylko mogła mu się zwierzyć z innych kłopotów: z niepokoju o Hansa, ze zdrady Selima... Przygnębiona, zastanawiała się, czy będzie miała kiedykolwiek siłę, żeby wstać i wyjść z tego zaplecza. Oparła głowę o juchtowy worek. Czasem można chcieć już tylko śmierci – pomyślała. Tak, jak oczekiwała, Rahmi Bej natychmiast wziął sprawy w swoje ręce. Obiecał jej, że zrobi wszystko, żeby się skontaktować z Orhanem. Poprosił, by na razie się nie martwiła, lecz spokojnie i bezpiecznie czekała w domu. Ustalili, że będzie jej przekazywał wieści za pośrednictwem Gürkana; mieli nadzieję, że jego bratanek nie wpadł w tarapaty. I oboje doszli do wniosku, że gdy tylko Hans Kästner nabierze sił, trzeba będzie go ewakuować do Anatolii. Rahmi Bej nie ukrywał przed Leylą, że obawia się rozwiązania ich niewielkiej grupy. Gdy kobieta to usłyszała, zbladła. – Ma pani jakieś wieści od męża? – zapytał, gdy przechodzili przez sklep. Odezwało się nawoływanie muezina i sklepikarka zaczęła zamykać okiennice, by przygotować się do modlitwy. Leyla poczuła, jak czerwienieją jej policzki. – Już niedługo wraca. – To dobrze. Będzie mógł starać się o uwolnienie szwagra. – Nie ma się z czego cieszyć. Selim nie cierpi Orhana. Zawsze uważał, że mój brat źle skończy. Rahmi Bej spojrzał na nią w zamyśleniu, zaskoczony jej zajadłością. Leyla spuściła głowę, żeby nie dostrzegł gniewu w jej oczach, a potem podziękowała sklepikarce za gościnę. – Proszę mi powiedzieć, jak nazywała się pani ostatnia klientka? – zapytała Leyla w drzwiach, spuszczając na twarz chustę. – Odniosłam wrażenie, że znam jej głos, ale nie jestem pewna. Kilka młodych kobiet pomagało mi osiem lat temu, gdy przyjeżdżałam tu, by zajmować się uchodźcami. – Och, to na pewno nie była Nilüfer Hanim! Wie pani, ona ma dopiero dziewiętnaście lat. To dziecko jest prawdziwym aniołem. Sama słodycz. Bardzo ją w dzielnicy lubimy. Zawsze uczynna i uśmiechnięta. Mieszka w małym domku na końcu ulicy.
Gdy kilka tygodni później wrócił Selim, Leyla nie robiła mu wymówek i zachowała dla siebie odkrycie z Eyüp. Wydawało jej się, że gdy będzie unikała konfrontacji, to nie dopuści, by ten poniżający koszmar się utrwalił. Słowa mają niebezpieczną moc. Każde zdradzone wzruszenie, każda nazwana niesprawiedliwość staje się konkretna, wręcz groźna. Szpiegowała Selima, jak gdyby był obcym człowiekiem. Kontakt z żywotnością i ironią Francuzów sprawił, że jego łagodny charakter stał się nieco ostrzejszy. Na twarzy malowała mu się powaga, a z ust padały zgryźliwe słowa. Okazywał zniecierpliwienie nawet własnej matce. Dawniej Leyla tłumaczyłaby jego zachowanie kłopotami. Paląca porażka konferencji pokojowej zmuszała wielkiego wezyra Damada Ferida Paszę do przedstawienia sułtanowi nowego rządu i Selim obawiał się, czy otrzyma w nim stanowisko. Jednak teraz wiedziała, że jej mąż ma również inne zmartwienia. Otaczał ją trujący klimat kłamstwa. Nocami oddawała się mu, bo nie mogła odmówić mężowi swojego ciała, ale nie było w tym żadnej namiętności. Ich niezręczne ciała straciły harmonię ruchów, pocałunki Selima stały się dla Leyli politowania godnym oszustwem. Wyobrażała go sobie w ramionach Nilüfer, myślała o tym, jak oboje zapamiętują się w tych samych gestach, jak dają sobie taką samą rozkosz. Czy jego druga żona była bardziej szczodrą, bardziej sprawną kochanką? Ta myśl rozdzierała jej serce. Mężczyzna daje jednej kobiecie to, czego nigdy nie daje innej – twierdziły strażniczki tradycji. Według nich w naturze mężczyzny leży miłość do kilku kobiet. Święte prawo islamu zezwalało mu na poślubianie ich, chroniło dzieci i nakazywało, by każdą szanował. Kobieta zaś miała realizować się w macierzyństwie. W konfrontacji z rzeczywistością Leyla nie potrafiła zaakceptować takiego toku myślenia, który budził w niej wyłącznie głuchy gniew, zazdrość i bezsilność. Zrozumiała, że nie można całkowicie związać się z drugim człowiekiem, że jakaś jego część zawsze będzie się nam wymykać. Ufność pierwszego okresu małżeństwa, będąca wynikiem jej naiwności, okazała się oparta na złudzeniach. Mijały dni, a żal wciąż w niej narastał. Jej serce twardniało. Gorzej nawet, jej dusza słabła. Teściowej, którą dziwiła jej smutna mina, mówiła, że martwi się o Orhana, od którego nikt nie miał jeszcze wieści. Selim uzyskał potwierdzenie, że uwięzili go Anglicy i że nie zgadzają się na żadną wizytę. Trzeba uzbroić się w cierpliwość – mówił, najwyraźniej niezbyt zmartwiony o losy szwagra. Zwłaszcza że Orhan nie ma na sumieniu niczego poważnego, prawda? – dodawał, patrząc przenikliwe. Leyla milczała i była wdzięczna teściowej, że ona również milczy i dochowuje obietnicy,
stosując cichą zasadę osmańskich kobiet, zgodnie z którą należało trzymać mężczyzn z dala od wielu rzeczy, Gülbahar Hanim nie powiedziała Selimowi ani o działaniach Orhana, ani o pobycie Hansa Kästnera w ich domu. Tej nocy Leyla nie mogła zasnąć. Czuwała nad Perihan, która miała gorączkę. Wzięła córkę na ręce i poszła do altany w ogrodzie. Położyła się na poduszkach. Srebrne światło księżyca podkreślało krętą linię dachów i kopuł. Świeże powietrze, przesycone zapachem migdałowców i jaśminu, uspokoiło córeczkę, która nareszcie zasnęła. Pocieszająca myśl o Hansie przegnała smutek Leyli, ale nie jej niepokój. Teraz, gdy opuścił yali przy pomocy derwiszów z klasztoru, tęsknota za ukochanym człowiekiem była dla niej ucieczką. Miłość przekształciła się w nadzieję skazaną na milczenie. Obawiała się, że zniknie na rozległych przestrzeniach Anatolii, może nawet straci życie, a ona nie będzie o tym wiedziała. Czy jeszcze kiedyś go zobaczy? Niczego sobie nie obiecywali. A on niczego nie był jej winien. Perihan spała, jej długie rzęsy ocieniały krągłe policzki. Przytulone do brzucha matki dziecko wydało jej się bardzo lekkie. Ich oddechy zrównały się ze sobą. Leyla kontemplowała zadarty nosek i półotwarte usta córeczki. Selim wielbił małą jak źrenicę swego oka. Czego mogła od niego oczekiwać w przyszłości? Niektóre jej znajome nie chciały zrezygnować ze statusu małżonki, więc tolerowały krótkie przygody swoich mężów z greckimi lub ormiańskimi kochankami. Mieszkające w Turcji chrześcijanki umiały się zachować. Żyły tutaj od pokoleń. Muzułmanki bały się jednakże dopiero co przybyłych Rosjanek, krótkowłosych i wyniosłych, które półnagie kąpały się w morzu i uprawiały hazard, stawiając zakłady na niedorzeczne wyścigi karaluchów. W przeciwieństwie do swojego przyjaciela Louisa Gardelle’a, który szlajał się z kelnerką, Selim, niestety, nie znalazł sobie rosyjskiej kochanki. Czy Leyla lepiej zniosłaby męża monogamistę, lecz rozpustnego? Uśmiechnęła się z goryczą. Żeniąc się ze skromną, dobrze wychowaną muzułmanką, której zafundował ładny domek, Selim był posłuszny koranicznemu nakazowi do mieszkania obu żon w oddzielnych domach, przy czym „dym powinien pozostać niewidoczny w domach innych małżonek”. Wierny swoim przyzwyczajeniom, starał się skrupulatnie przestrzegać zasad. Nie zniosę tego – pomyślała Leyla, czując dreszcz obawy. Już od wielu dni i nocy szukała wyjścia z tej sytuacji. Muzułmanin mógł się rozwieść bez trudu, powtarzając słowa repudiacji, ale jego małżonka nie mogła podjąć tej inicjatywy. Dwa lata wcześniej rząd wprowadził nową ustawę dotyczącą rodziny, która, nie obalając poligamii, komplikowała ją i wymagała od męża, by uzyskał zgodę pierwszej małżonki. Jeśli ta nie godziła się na kolejny związek męża, mogła zażądać rozwodu. Ale ilu kapłanów Stambułu rozstrzygało tę kwestię? Co pomyśleliby dyplomaci
z pałacu padyszacha, co pomyślałaby Gülbahar Hanim, gdyby Leyla chciała odzyskać swobodę? A Selim? Przekonany, że stoi za nim prawo, poczułby się porzucony i zdradzony. A ty? Co ty byś bez niego zrobiła? – odezwał się w jej głowie cichy, zaniepokojony głosik. Tradycja nie pozwalała, by rozwiedziona kobieta została sama. Leyla nie miała już ojca, u którego mogłaby się schronić, ani innego ślubu w perspektywie. Nawet wdowy namawiano do jak najszybszego powtórnego ożenku. Natomiast, jak wszystkie muzułmanki, Leyla zachowała swoją własność i swobodnie zarządzała swoim mieniem od dnia ślubu, co zawsze dziwiło kobiety Zachodu, które musiały uzyskać pozwolenie od małżonka na podjęcie choćby najmniejszego weksla. Jej umowa ślubna, wynegocjowana przez ojca, przewidywała nawet odszkodowanie pieniężne na wypadek separacji. Nie zabraknie jej niczego. Będzie mogła mieszkać nad Bosforem przez większą część roku i znaleźć sobie mieszkanie w mieście, w jednym z tych nowych budynków, które tak podobały się jej kuzynce. Ale czy może narzucać takie zmiany dzieciom? Selim nigdy ich nie zostawi. Nie sprawdził się jako mąż, ale nadal był dobrym ojcem. Byłaby złośliwa, gdyby chciała temu zaprzeczyć. Perihan zadrżała. Leyla pocałowała ją w czoło i przytuliła jeszcze mocniej. – Było raz sobie, było sobie pewnego dnia, było coś, a może nie było niczego... – wyszeptała córeczce początek ludowej bajki. Z pokolenia na pokolenie kobiety stawiały na pierwszym miejscu dobro własnych dzieci, przenosząc na nie swoje ambicje i swoją miłość. Nauczyły się życia w rozdwojeniu, karmiły marzeniami swoje niezaspokojone dusze i walczyły z nudą życia codziennego. Leyla podziwiała ich wyrzeczenie, ale w głębi serca czuła, że te czasy należą do przeszłości i że ona sama pójdzie inną drogą. W oddali latarnie okrętów wojennych odbijały się w spokojnej powierzchni wody. Niesforne światła tańczyły jak szalone ogniki na anatolijskim brzegu. Tam czekał na nią jej dom. Za długo już zwlekała. Przyszła pora, by się przeprowadzić tam z dziećmi, żeby odpocząć i nabrać sił. Pomyślała, że musi także upewnić się co do uwolnienia Orhana. I że wkrótce nadejdzie moment, którego tak się obawiała: będzie musiała porozmawiać z Selimem.
Późnym popołudniem Louis Gardelle szedł niepewnym krokiem pomiędzy straganami pełnymi ułożonych w piramidy arbuzów i cytrusów. Skrzywił się rozdrażniony przenikliwymi okrzykami sprzedawcy zimnej wody. Ani jeden podmuch wiatru nie ochładzał wzgórz Stambułu. Koszula Louisa była mokra od potu. Kark swędział go tak, jak gdyby gryzły go pluskwy. Pomylił drogę i musiał zawrócić. Zazwyczaj to szofer odwoził go do domu. Poczuł ulgę na widok bramy konaka, ale gdy się do niej zbliżył, okazały dom z ażurowymi okiennicami wydał mu się nagle niegościnny. Odniósł dziwne wrażenie, że ściany zbliżą się do siebie i go zduszą. Łzy napłynęły mu do oczu. Potknął się, idąc wąską ścieżką wiodącą do altany. Wiedział, że nie spotka tam nikogo. Kobiety opuściły dom. Leyla Hanim, jej dzieci i teściowa spędzały ostatnie dni lata w yali, natomiast Rose i Marie przebywały na letnisku na wyspie Prinkipo. Wynajął im dwa pokoje w drewnianej, żółtej willi, ocienionej glicyniami i krzewami pnących róż. Marie chodziła z matką na długie spacery wzdłuż klifów, wdychając woń sosen i eukaliptusów, kąpała się codziennie w morzu Marmara i uczyła się grać w tenisa z młodzieżą w swoim wieku. Jeszcze nie znalazł czasu, żeby je odwiedzić. Pocieszał się myślą, że świetnie radzą sobie bez niego. Zdjął kurtkę, urwał guzik koszuli, rozpinając kołnierzyk, a potem opadł na poduszki. Pod powiekami tańczyły mu rozbłyski światła. Jego serce biło zbyt szybko. Był to z pewnością zły znak. Przez głowę przebiegały mu szalone obrazy: marynarze biegnący po pokładzie w ogniu, palce młodej kobiety nabijającej mu fajkę opium, przenikliwe spojrzenie Niny... Jęknął i potarł twarz, jak gdyby chciał z niej zedrzeć skórę. Bardzo tęsknił za Rosjanką. Choć dotrzymywał danego sobie słowa i nie widywał się z nią, myślał o niej codziennie. Gdy znajdował się w dzielnicy Cercle d’Orient, nadkładał drogi, żeby nie iść uliczką, na której znajdowała się restauracja. Gdyby tak mógł wykazać się podobnym rozsądkiem w kwestii palenia opium! Namówił go jeden z kolegów podczas suto zakrapianego spotkania po latach. Louis uznał, że odmowa byłaby dziecinadą. Prawdziwy mężczyzna potrafił się ograniczyć do palenia umiarkowanej ilości opium. Potrafił nad sobą panować. Ale trudno mu było się oprzeć temu poczuciu błogości, jakiego doznawał, paląc. Było tak odległe od jego codziennych doświadczeń. Odtąd stale chodził za meczet Sulejmana. Jednak nigdy jeszcze nie czuł się tak źle. Nie wiedział, ile fajek wypalił, ile czasu spędził w małym pomieszczeniu, wyłożonym boazerią. Spuchł mu język. Umierał z pragnienia, ale nie miał siły się podnieść, by znaleźć wodę. Gdy odzyskał przytomność, usłyszał szelest liści platanu. Nareszcie podmuch
wiatru... Odgonił dłonią komara, który bzyczał mu przy uchu. W skroniach pulsował mu tępy ból. Gdy poczuł zapach prażonych orzeszków pistacjowych, otworzył oczy i się podniósł. Naprzeciw niego siedział Selim Bej w nieskazitelnie czystej szacie, trzymał papierowy rożek i obserwował go z zainteresowaniem. Ruchem głowy wskazał dzbanek stojący na miedzianej tacy. Louis pił wodę tak zachłannie, że spływała mu na koszulę, a potem otarł usta rękawem. – Dzięki, przyjacielu – powiedział ochryple. Selim pokiwał głową w zamyśleniu. – Od dawna już...? Loius spojrzał na niego krzywo. Obawiał się, że przyjdzie pora na wyjaśnienia, zwłaszcza że nie sądził, iż uda mu się długo okłamywać mężczyznę takiego jak Selim. Prawda wydała mu się i prostsza, i uczciwsza. – To nawyk, którego nabrałem w Sajgonie. Wiem, że tu nie jest to zbyt popularne, ale trudno mi nie ulec pokusie. Zapalił papierosa. Dłoń mu drżała. – Proszę mnie nie oceniać – zirytował się. Selim wypluł dyskretnie orzeszek i wyciągnął rożek w kierunku Louisa, który odmówił gestem. – To przyjemny sposób na oddzielenie umysłu od ciała, o którym wolelibyśmy zapomnieć – tłumaczył się. – Ale pan nie może mnie zrozumieć, Selimie Beju, pan nie musi o niczym zapominać. Louis miał sobie za złe tę nutkę zazdrości i uważał, że użalanie się nad sobą jest czymś okropnym. Od śmierci swojego najbliższego przyjaciela nigdy z nikim nie czuł podobnego porozumienia. – Chciałbym być dobrym mężem i dobrym ojcem, ale nie potrafię – wyznał z goryczą. – Moja żona mnie nie znosi i nigdy nie wiem, o czym rozmawiać z córką. Gdzieś trzeba szukać pocieszenia, prawda? Selim uniósł brwi. Wiedział sporo o francuskim kapitanie, z którym spędził kilka miłych wieczorów przed wyjazdem do Paryża, ale nie spodziewał się aż takich zwierzeń. Nie znał się zbytnio na szkodliwym działaniu opium, zaliczał do nich podkrążone oczy i wynędzniałe, blade twarze. Ale może jednym z efektów była również nadwrażliwość. Darzył sympatią tego Francuza. Niestety, nie miał dla niego żadnych rad. Zresztą Louis Gardelle nie prosił o nie. Czasem wystarczy zwierzyć się komuś serdecznemu i nie ma potrzeby niekończących się rozmów. Selim chrupał orzeszki, podziwiając barwy zmierzchu zapadającego nad Bosforem. Spokój Selima Beja pozostawał zagadką dla sangwinika takiego jak Louis. A przecież jemu też nie brakowało kłopotów. Od kilku dni sytuacja polityczna była bardzo niepewna, a sekretarz sułtana znajdował się w oku cyklonu.
– Wszyscy mamy swoje słabości i tajemnice – szepnął Selim. – Nic nigdy nie jest tak proste, na jakie wygląda. Nic, co dotyczy kobiet i naszego sumienia. Powinien pan sam przestać się oceniać. Ale musi pan unikać tamtego miejsca. Ono pana zniszczy. Louis był w tym momencie szczególnie wrażliwy. Obnażył swoje emocje i zaznał ukojenia, takiego, jakiego nie czuł od dawna. Miał ściśnięte gardło, więc się nie odezwał, ale był wdzięczny Selimowi za to, że go wysłuchał. Nazajutrz w swoim gabinecie w jednym z pawilonów pałacu Yildiz Selim przez chwilę poczuł zniechęcenie. Niemalże zaczął żałować, że nigdy nie poznał czarodziejskich właściwości opium. Przed nim leżały rozsypane artykuły prasowe, zarówno osmańskie, jak i zachodnie. Wszyscy dziennikarze zastanawiali się nad przyszłością Mustafy Kemala, którego wybrano na przewodniczącego komitetu o charakterze rządu tymczasowego. Ta kontrwładza, zakotwiczona w Anatolii, miała swoje wojsko, kontrolowała sieć telegraficzną, zapewniała sobie administracyjną kontrolę kraju, zastępując dotychczasowych urzędników wiernymi sobie ludźmi, i domagała się głośno abdykacji wielkiego wezyra. Jeden z doradców padyszacha zwrócił Selimowi uwagę, że sam Damad Ferid Pasza ściągnął na siebie te nieprzyjemności, próbując dokonać zamachu stanu przeciwko kongresowi w Sivas, zorganizowanemu na początku września przez zbuntowanego generała. Porażka była głośna, ale przejęte dokumenty stanowiły dowód, że rząd osmański działał w porozumieniu z Brytyjczykami. Ogłaszając zdradę wielkiego wezyra, Mustafa Kemal domagał się jego natychmiastowego odejścia. – Bo jeśli nie, to co? – dociekał Selim. – Bo jeśli nie, to odetnie Anatolię od Stambułu – odparł doradca. – Twierdzi, że ludność ufa tylko Jego Wysokości sułtanowi i że rząd stawia tamę między narodem a jego władcą. – Groźby bez pokrycia. – Mylisz się. Już zaczyna wprowadzać je w życie. Teraz w prowincjach można rozmawiać tylko z jego ludźmi. Dobrze chociaż, że ten śmiałek przysięga wierność sułtanowi – mruknął niezadowolony mężczyzna. – Nie wierzę w ani jedno jego słowo – odburknął Selim, wlewając wody do szklanki. – Ten kongres był inicjatywą czysto republikańską. We francuskim stylu. On wie, że ludzie nie pozwolą, by ktoś tknął padyszacha, ale ja go znam, to lis, który czeka na odpowiedni moment. Przy pierwszej okazji zmiecie Jego Wysokość – zakończył, wykonując ostry ruch ręką. Jego rozmówca zbladł. W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Młody sekretarz podał jakiś dokument doradcy, który przebiegł go wzrokiem. – Co to jest? – spytał zaintrygowany Selim. – Lista dziennikarzy i pisarzy o niedorzecznych poglądach. Niezmiennie dziwi mnie obecnie liczba kobiet, które uważają za użyteczne wyrażanie swojego zdania –
zakpił. – Dostają jednak ogromną liczbę listów od czytelników i jesteśmy zmuszeni przyznać, że mają na nich duży wpływ. Wiedziałeś, że Halide Edip proponuje, by nasz kraj znalazł się pod kontrolą Amerykanów? – Jakbyśmy mogli ufać temu kretynowi Wilsonowi! – krzyknął Selim, który źle wspominał chłód Amerykanów i ich nieznajomość Bliskiego Wschodu. – Niejaka Leyla Hanim również wyrobiła sobie nazwisko w ostatnich miesiącach, ale w przeciwieństwie do jej koleżanki po fachu nie pokazuje publicznie twarzy. Artykuły wysyła zawsze pocztą do redaktora naczelnego. Na razie nasi ludzie nie potrafią jej zidentyfikować. Selim drgnął, choć nie dał nic po sobie poznać. W pałacu cesarskim panowały bardzo zmienne nastroje i ci, którzy tam pracowali, bardzo szybko się uczyli, że przed nikim nie należy się otwierać. Próbował się pocieszać myślą, że Leyla nigdy nie ośmieliłaby się napisać niczego do gazety. Przecież jego żona nie interesowała się polityką. A jednak poczuł, że ma pewne wątpliwości. Gdy doradca zaczął wkładać listę do teczki, Selim zapytał go obojętnym tonem, czy może rzucić na nią okiem. Czytając ją, poczuł na plecach zimny dreszcz. Dziennik, w którym ukazywały się artykuły tej kobiety, należał do męża Zeynep Hanim, kuzynki Leyli. Gdy został sam, zaczął przeglądać publikacje dziennika. Wyrwał kilka stron, wcisnął je do kieszeni, po czym podniósł słuchawkę telefonu, by poinformować, że musi wyjść. Podjechał fiakrem do najbliższej przystani, na której znalazł wolną łódkę. Usiadł i oparł się o poduszki. Próbował się nie ruszać, żeby nie przeszkadzać w pracy dwóm wioślarzom w płóciennych spodniach i lekkich koszulach. Potrzeba było niemałej odwagi, żeby pływać tymi smukłymi łódeczkami po wzburzonych wodach. Selim skorzystał z chwili bezczynności, żeby przeczytać artykuły. Jak Leyla śmiała podjąć taką inicjatywę, nie zapytawszy go o zdanie? Bo nigdy byś jej na to nie pozwolił! – zdenerwował się. Małżonka jednego z sekretarzy padyszacha, młodego, obiecującego dyplomaty, nie może pisać tekstów szkalujących rząd. On sam też nie darzył Damada Ferida Paszy szczególnym poważaniem, uważając go za złośliwego manipulatora, ale wiedział, że sam jako sekretarz musi stać murem za Jego Wysokością. Wskazał wioślarzom yali. Był zniecierpliwiony; chciał jak najszybciej zobaczyć się z Leylą, zażądać od niej wyjaśnień oraz nakazać, by natychmiast przestała zajmować się tymi głupstwami. Przypomniały mu się ich sprzeczki z pierwszych lat małżeństwa. Narodziny dzieci uspokoiły jego żonę, co go nie zdziwiło, bo wiedział, że kobieta zawsze czerpie satysfakcję z bliskości potomków. Może już przyszedł czas na trzecie dziecko? – zastanowił się. W rosarium krzątali się ogrodnicy. Ahmet skakał do wody z pomostu, wydając okrzyki radości. Kobiety siedziały w kręgu na dywanie. Jadły słodycze i delektowały
się sorbetami, zapewne również tym z dzikich jeżyn, uznawanym za specjalność domu. Perihan w sukience z białej koronki skakała za sersem. Podeszła do pomostu, gdy zobaczyła, że cumuje przy nim łódka. Selim położył zapłatę na dywanie na dnie łodzi i ostrożnie wyszedł na brzeg. Córeczka podbiegła go ucałować. Roześmiał się i zakręcił nią w powietrzu. – Co tu robisz? – zapytała Leyla, która wstała, żeby go powitać. – Nie spodziewaliśmy się ciebie dzisiaj. Selim poznał po tonie jej głosu, że jest zaniepokojona. Zapewne myślała o Orhanie, który gnił za kratkami. Selim upewnił się, że nie dzieje się mu nic złego i że nie jest torturowany. Członkowie brytyjskiego wywiadu wojskowego wywieźli go z kwatery głównej w Hagopian Han i oddali Turkom pod warunkiem, że nie wypuszczą więźnia na wolność. Podejrzewali Orhana o działalność wywrotową, ale nie mieli żadnego dowodu. To bezprawie! – zaprotestowała Leyla, oburzona taką niesprawiedliwością. – Muszę z tobą porozmawiać – powiedział Selim. Odstawił Perihan na ziemię, a ona złapała go za rękę, błagając, żeby się z nią pobawił. Pogłaskał córkę po policzku. Najpierw musiał porozmawiać z jej matką. Leyla odetchnęła głęboko. Codzienne kąpiele morskie i spokój panujący w domu dodały jej sił. Pomimo niepokoju o brata ta młoda kobieta miała wrażenie, że udało jej się oczyścić z brudu okupacji. Jednak niezapowiedziana wizyta męża napawała ją obawą. Usiedli na kamiennej ławce w cieniu drzew. Gdy Leyla zobaczyła, że Selim rozkłada artykuły, jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Skrzyżowała ręce, żeby nie było widać, jak drżą. Patrzyła na opalone ciałko skaczącego do wody Ahmeta i zazdrościła mu jego beztroski. – Natychmiast przestaniesz to robić – oświadczył twardo Selim. – Twoją rolą nie jest wspieranie nacjonalistów, lecz zajmowanie się dziećmi i mężem. Nie rozumiem, co ci przyszło do głowy. Selim mówił do niej, nawet na nią nie patrząc, stanowczym głosem. Jego zimny gniew zawsze przerażał Leylę. Czuła się tak, jakby pętla zaciskała się jej na szyi. Selim nigdy tego nie zrozumie. Ją samą dziwiła transformacja, jaką przeszła w ciągu kilku miesięcy. Wiedziała, że teraz cała oddana jest sprawie i walce o wolność. Raz w tygodniu chodziła do klasztoru derwiszów na szczycie wzgórza. Pomagała im planować kolejne ucieczki, zbierać ubrania dla zbiegów, wspierała ich też finansowo. Bez wahania płynęła do Stambułu, gdy proszono ją o przekazanie informacji. Podobnie jak Halide Edip i inne sympatyczki sprawy Leyla poświęcała jej niemal cały swój czas. – Nie – odpowiedziała cicho. Selim odwrócił się do niej.
– Słucham? – Przykro mi, ale nie przestanę pisać i bronić słusznych poglądów. Sułtan nie ma racji, próbując układać się z Brytyjczykami. – Nie mów o czymś, czego nie rozumiesz! – zdenerwował się Selim. – Jego Wysokość próbuje po prostu ich ułagodzić i osłabić ich wsparcie dla Greków. – Co sprowadza się do sprzedawania duszy temu, który mniej za nią daje – zakpiła Leyla. – Desant w Izmirze wywołał ostre sprzeciwy, prawda? A co z jego pertraktacjami z Francuzami w Cylicji? Patrioci nigdy nie będą tego tolerować! Wygląda na to, że padyszach przestał rozumieć duszę swojego narodu. A przecież powinien się zorientować, że nawet jego przyjęcia w pałacu Dolmabahçe na święto bajram przyciągnęły znacznie mniejsze tłumy. Selim patrzył na nią w osłupieniu. Skąd wziął się u niej ten nieznoszący sprzeciwu ton? Nigdy wcześniej nie prowadził takich dyskusji ze swoją żoną. Jej pewność siebie zbiła go z tropu. – Możesz być spokojny, jestem dyskretna – ciągnęła z westchnieniem. – Nikt nie dopatrzy się związku, jaki łączy dziennikarkę z żoną Selima Beja. – A ja się dopatrzyłem! – krzyknął, mnąc strony gazet. – Ludzie z pałacu prędzej czy później też się domyślą. Zdajesz sobie sprawę, na jakie narażasz mnie poniżenie? I myślisz, że będę tolerował taką ujmę na honorze? – Ja toleruję istnienie twojej małżonki Nilüfer Hanim. Zapadło milczenie. Słychać było tylko okrzyki podekscytowanego Ahmeta, który właśnie złowił rybę. W spojrzeniu Selima mieszał się gniew i lęk. Leyla złapała się na czymś w rodzaju współczucia wobec człowieka, który od niemal dziesięciu lat był jej mężem. – Jak się dowiedziałaś? – Przy okazji krótkiego pobytu w Eyüp. Usłyszałam, jak ta kobieta mówi o tobie. Jej czarujący mąż miał wkrótce wrócić z Paryża – zakpiła. – Jej czuły, ukochany małżonek... Poczuła, jak ogarnia ją nagły gniew. Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni. Teraz, gdy stała na brzegu przepaści, lepiej rozumiała tych, którzy woleli milczeć, żeby zachować pozory i uratować chwile szczęścia. Śmiech Perihan, szczękanie sekatorów, chlupot fal wody wzburzonej przez cumującą łódź, spokojne kroki Feride, niosącej tacę z jeszcze ciepłymi ciastkami... Świat pełen harmonii. Ale Selim wszystko zepsuł. Jedna – słaba i godna pogardy – cząstka jego duszy wolała wyprzeć się prawdy. – Nie chciałem cię ranić – powiedział. – Myślałem, że lepiej będzie... żebyś trwała w niewiedzy. – Mam ci podziękować? – powiedziała z lodowatą ironią. Nie tylko sprawiał, że cierpiała, ale jeszcze próbował gloryfikować swój czyn. – Nilüfer mnie potrzebuje. Jak by to powiedzieć? Ona jest...
– Młoda. Ma dziewiętnaście lat. Jak długo jesteście małżeństwem? – Trzy lata. Poczuła przeszywający ból. – Trzy lata... I macie dzieci? – Syna. Leyla odwróciła głowę – ta wiadomość dotknęła ją znacznie mniej, niżby mogła się tego spodziewać. Dziecko w sposób naturalny uświęcało miłość. Leyla nie potrafiłaby życzyć żadnej kobiecie, by nie mogła zostać matką. Od zarania dzieci rodzone przez różne małżonki miały prawo do nazwiska i majątku ojca. Rzadkie były przypadki dzieci z nieprawego łoża, a niewinnych dzieci nie traktowano jak bękartów. Przyrodni brat Ahmeta i Perihan miał prawo do swojego miejsca w rodzinie. I nikt nie mógł go tego pozbawić. Z wysiłkiem wyprostowała skulone ramiona. Brakowało jej słów. Poczuła, jak ogarnia ją nagłe znużenie. Wstała bez słowa i odeszła. Na szczęście Selim nie próbował jej zatrzymać. Potrzebowała schronić się w murach swojego domu, chodzić boso po chłodnym marmurze korytarza, jak wtedy, gdy była dzieckiem. Musiała na jakiś czas zapomnieć o tej rozmowie. Uszanować to cierpienie, które właśnie ujrzało światło dzienne, ale nie drążyć go bardziej. Zachować dystans. Godność. Nie chciała słuchać tłumaczeń i wyjaśnień Selima, bo wiedziała, że niektóre z nich zbulwersują ją jeszcze bardziej. Człowiek obdarza drugiego człowieka zaufaniem raz na zawsze. Później przychodzą tylko bardziej lub mniej szczęśliwe układy. Najbardziej ranił ją fakt, że Selim tak długo kłamał. Wszystkie wspomnienia, jakie dzieliła z nim od trzech lat, nagle okazały się zbrukane. Jak mogła być aż tak ślepa? Poczuła złość i upokorzenie. Uspokoiła ją panująca w domu cisza, zakłócana tylko szmerem fontanny. Leyla wstrzymała oddech. Przeszła przez duży salon i schroniła się w małej bibliotece, z regałami wypełnionymi książkami. To była jej oaza spokoju. Refleksy wód Bosforu tańczyły na kolekcji srebrnych kociołków jej matki i na satynowej powierzchni fortepianu. Leyla skuliła się w fotelu, objęła ramionami kolana. Uważała, że miłości nie da się dzielić. Może świadczyło to o naiwności i nieznajomości ludzi, ale taka była jej prawda, tak mówiło jej ciało, gdy kochała się z mężczyzną. Prawda jej serca i jej duszy.
CZĘŚĆ DRUGA
Stambuł, marzec 1920
W bladym świetle świtu rozległy się strzały. Leyla obudziła się przestraszona i zaczęła się pospiesznie ubierać, tymczasem Feride drżącymi dłońmi zapalała lampki oliwne. Wokół domu rozbrzmiewały krzyki, a jego mury drżały od potężnych wybuchów. – Co się dzieje? To trzęsienie ziemi? – W drzwiach stanęła Gülbahar Hanim. Długie włosy miała splecione w opadające na ramiona warkocze. Nerwowo zakrywała szyję kołnierzem szlafroka. Bez makijażu i biżuterii wyglądała na bezbronną. Za nią pojawiła się służąca ze świecznikiem. – Nie wiem – odparła Leyla, wkładając botki. Teściowa szukała wzrokiem swojego syna, ale Selim spędzał ostatnio noce w Yildiz. Leyla zbiegła po schodach. W ogrodzie stał Ali Aga w krzywo zapiętym redingocie. Unosił głowę, próbując wyczuć zapach spalenizny, której tak obawiali się wszyscy mieszkańcy Stambułu. – Czołgi wjechały co miasta, Hanim Efendi – szepnął bezbarwnym głosem. – Czego oni jeszcze od nas chcą? Leyla nakazała mu otworzyć bramę. Znów gdzieś w oddali rozległy się strzały. Jacyś nieznajomi minęli Leylę, biegnąc. Rekruci w mundurach barwy khaki walili w drzwi, przeklinając. Za zamkniętymi okiennicami słychać było biegające w panice rodziny. Mężczyźni w nocnych strojach próbowali nie dopuścić, by niewierni wtargnęli pod ich dach. Kilku z nich bez ceregieli aresztowano. Nieco dalej Anglicy przekopywali czyjś ogród w poszukiwaniu broni i amunicji. Skonsternowana Leyla dostrzegła ogniki pochodni na cmentarzu. Czyżby ośmielili się bezcześcić groby? Poleciła Alemu Adze, żeby zaprzęgał powóz. Uznała, że tu nie dowie się niczego. Pół godziny później woźnica Nedim próbował utorować sobie drogę pomiędzy bryczkami. Rozeźlony, pokrzykiwał głośno, wymachując batem. Na próżno. Wszyscy byli unieruchomieni. Leyla wychyliła się nad drzwiczkami, żeby popatrzeć na oddział żołnierzy, którzy stukali butami o bruk. Białe światło snuło się nad gontowymi dachami, rozjaśniając iglice minaretów i migocząc na srebrnych wodach Złotego Rogu. Działa pancernika pod brytyjską banderą były wycelowane w stronę Galaty. Wydostawszy się z korka, Nedim poganiał konia, jak mógł, aż wreszcie bocznymi drogami dotarli do Eyüp. Leyla nakazała woźnicy, by zaczekał na przystani. W uliczkach kłębił się tłum zaniepokojonych, ogłupiałych ludzi. Leyla nie traciła czasu. Ruszyła w stronę małego, niepozornego domku z błękitnych desek, o starannie okratowanym alkierzu. Zapukała, po czym oparła czoło o drzwi, próbując złapać oddech. Zazgrzytał zamek i Leyla wślizgnęła się do środka. Ruchem głowy podziękowała kobiecie, która otworzyła jej drzwi, i weszła do ciemnego pokoju na
pierwszym piętrze. Siedział tam młody człowiek w białej koszuli i ze słuchawkami na uszach, pochylony nad aparatem telegraficznym. – Gürkan, co się dzieje? – zapytała, chwytając go za ramię. – Zamach stanu Brytyjczyków. Podniósł rękę, prosząc, by zamilkła, i dokończył wysyłanie wiadomości. Staccato zakodowanych sygnałów podkreślało pilność sytuacji. Gdy skończył, odwrócił się na taborecie i spojrzał na Leylę. – Wykorzystamy ten chaos i spróbujemy wyciągnąć Orhana z więzienia. Leyla opadła na zniszczoną sofę. Oczy chłopaka błyszczały od gorączki. Uważał, że to okazja, której nie można zmarnować. Podenerwowanie Brytyjczyków w ostatnich tygodniach sprawiało, że popełniali błędy. Zresztą cała ta operacja była polityczną gafą, której mieli pożałować. – Ich oddziały okupują ministerstwa wojny i marynarki, centrale telegraficzne, budynki użyteczności publicznej... Ośmielili się nawet powyciągać z łóżek deputowanych w piżamach. – Ależ to jest nielegalne! – wykrzyknęła Leyla. Gürkan wzruszył ramionami. Anglicy mieli to gdzieś. Zachowywali się jak władcy, tłumiąc powstanie w jednej ze swoich kolonii. Od kilku miesięcy nowi osmańscy deputowani, z których wielu broniło poglądów patriotycznych, okazywali jawną niechęć wobec polityki aliantów. „Izba niepodatna na rządy” – skarżyli się brytyjscy politycy, jak gdyby mieli coś do powiedzenia na temat reprezentantów obcego narodu. W tym samym czasie ruch oporu zagrażał greckim oddziałom, które parły naprzód w zachodniej Anatolii, a francuskie garnizony znajdowały się w Cylicji oraz w północnej Syrii. Rozdrażnieni Brytyjczycy sądzili, że przejmując oficjalnie stolicę, którą nieoficjalnie okupowali od chwili podpisania zawieszenia broni, zduszą bunt w zarodku. Według nich groźba utraty Stambułu, oficjalnej siedziby kalifatu, miasta o ogromnym znaczeniu dla Osmanów i ich dumy narodowej, miała dać rebeliantom do myślenia. – Podczas szturmu na pocztę główną zginęli listonosze – ciągnął Gürkan – a także policjanci z komisariatu, gdzie przetrzymywany jest Orhan. Wuj już zapewne przeszedł do akcji. Pozostaje nam tylko czekać. Młodzieniec został wyznaczony do pracy na miejscu, ponieważ z powodu znamienia na policzku łatwo było go zidentyfikować. Wzdychał zniecierpliwiony i gorzko żałował, że nie może pomóc najlepszemu przyjacielowi. Leyla jednak uważała, że Rahmi Bej dobrze zrobił, chroniąc bratanka. Czuła nadzieję, a jednocześnie lęk. Jej brat był przetrzymywany w więzieniu już od wielu miesięcy. Jeszcze nie stanął przed sądem, ale czas nie sprzyjał więźniom osmańskiego wymiaru sprawiedliwości, niezależnie od tego, czy pozostawał on pod obcą kontrolą, czy też nie.
Aparat znów zaczął trzeszczeć. Gürkan zdradził Leyli, że pewien odważny telegrafista informował Mustafę Kemala minuta po minucie o rozwoju sytuacji. – Miał rację, że nie wrócił do Stambułu – oświadczył młodzieniec, pełen podziwu dla przenikliwości swojego bohatera. – Nie chciał, żeby siedziba nowego parlamentu powstała tu, pod nieprzychylnym okiem niewiernych. Dzięki Bogu, on i większość jego ludzi nadal mają swobodę działania! Leyla pomyślała o Hansie. Wiedziała od Rahmiego Beja, że archeolog dołączył do powstańców. Czy znajdował się teraz w Angorze, tej wiosce zagubionej wśród mokradeł anatolijskiego stepu, którą Mustafa Kemal wybrał na strategiczne centrum walk? Dwa miesiące po wyjeździe Hansa z yali Leyla dostała od niego tylko krótki list, w którym dziękował jej za wszystko i pisał, że ma się dobrze. Jego anonimowe słowa świadczyły o tym, że o niej nie zapomniał. Intensywność, z jaką pożądała tego mężczyzny, uderzała w nią czasem z bolesną siłą. Poczuła nagłe zniecierpliwienie i powiedziała Gürkanowi, że wyjdzie zaczerpnąć świeżego powietrza. Przerażeni przechodnie skarżyli się na bójki wokół koszar, w których stacjonował oddział wojsk algierskich armii francuskiej. Kilka miesięcy wcześniej doszło do groźnego incydentu w magazynie amunicji i został on doszczętnie zniszczony. Leyla ruszyła w kierunku lazaretu w meczecie, który wspomagała datkami pieniężnymi. Ściany zostały tu niedawno pobielone wapnem, a drzwi odmalowane. Koraniczne wersety zapewniały chorych o dobroci Najwyższego. W sali przeznaczonej dla kobiet pacjentki leżały na łóżkach polowych. Stare wojskowe koce były złożone pod linijkę. Leyla poczuła znajomy zapach jodyny i kamfory i przypomniała sobie godziny spędzone przy łóżku Hansa. Gdy tylko podniosła chustę, pracownice poznały ją i podeszły, by ucałować kraj jej sukni i dłoń na znak uznania i szacunku. – Hanim Efendi, to prawdziwa łaska od Miłościwego Allaha, że znów widzimy panią wśród nas! – wykrzyknęła dyrektorka. – Czytam pani artykuły z ogromnym zainteresowaniem, wie pani? – dodała szybko z miną konspiratorki. – Ja i kilka innych kobiet tutaj podzielamy pani poglądy, ale pani wyraża je lepiej, niż my mogłybyśmy to zrobić. Słysząc pochwałę, Leyla się zarumieniła. Zależało jej na anonimowości przez szacunek dla Selima, ale coraz trudniej było jej ukryć swoją tożsamość. Po raz pierwszy ktoś głośno ją komplementował. Wypytała o zapasy leków, liczbę dostępnych pielęgniarek, a potem, dając się ponieść entuzjazmowi dyrektorki, zgodziła się obejść z nią salę. – A oto nasza najświeższa pacjentka – powiedziała dyrektorka głosem pełnym troski, podchodząc do łóżka oddzielonego od reszty sali białym, płóciennym parawanem. – W nocy przeszła operację wyrostka. Z trudem uniknęliśmy najgorszego! Ta nieszczęśnica zwlekała do ostatniej chwili, żeby do nas przyjść. Nie
miała nikogo, kto by mógł zająć się jej synem, a jej mąż jest przez większość czasu nieobecny. Leyla zwolniła kroku, tknięta złym przeczuciem. – Muszę znaleźć kogoś, kto zajmie się dzieckiem do czasu, gdy Nilüfer Hanim wróci do zdrowia. Pytałam już pielęgniarki, ale wszystkie w tej chwili są bardzo zajęte. Kobieta leżąca na plecach, z zamkniętymi oczyma, wyglądała na bardzo młodą. Brązowe włosy sczesane na bok zostały zaplecione w gruby warkocz. Miała orli nos i wąskie usta. Rysy jej twarzy nie były brzydkie, ale brakowało im charakteru. Nie ma w niej nic wyjątkowego – pomyślała Leyla niemalże zdziwiona. Spodziewała się, że druga żona Selima będzie znacznie piękniejsza od niej. W tej samej chwili chora otworzyła oczy. Była zdezorientowana. Po dyrektorkę przyszła pielęgniarka, żeby ta pilnie rozwiązała jakiś problem. Leyla została sama. Spłoszyła się i odwróciła z wymuszonym uśmiechem. – Przepraszam, Hanim Efendi – powiedziała chora ochryple, oblizując zeschnięte wargi. – Bardzo chce mi się pić. Leyla przyniosła z głębi sali szklankę wody, po czym wsunęła rękę pod ramiona chorej, żeby pomóc jej usiąść. Pacjentka skrzywiła się, wypiła kilka łyków i podziękowała Leyli. Przynajmniej jest uprzejma – pomyślała Leyla z lekką ironią. Młoda kobieta mięła palcami pościel, a jej jasne spojrzenie błądziło, nie mogąc zatrzymać się na jednym punkcie. Leyla, gdy zobaczyła ją taką zalęknioną, sama poczuła wielki spokój. – Proszę się nie martwić, za kilka dni wróci pani do zdrowia, ale będzie pani musiała uważać na siebie, dopóki nie nabierze pani sił. – Och, nie martwię się o siebie, Hanim Efendi, lecz o mojego syna – zaprotestowała dziewczyna i łzy napłynęły jej do oczu. – Po raz pierwszy jesteśmy rozdzieleni, a nie mam nikogo zaufanego, kto mógłby się nim zająć. Leyla nie mogła się powstrzymać. Szczypta złośliwości, zmieszanej z zazdrością, żrąca potrzeba, by dowiedzieć się czegoś więcej... – A jego ojciec? – zapytała. – Mój mąż jest bardzo zajęty. To doradca Jego Wysokości – uściśliła, a w jej oczach zalśnił podziw. – A ja nie mogę się z nim skontaktować. Wie pani, jego pierwsza małżonka, Starsza Hanim, nie wie o moim istnieniu. Za nic w świecie nie chciałabym im przeszkadzać. To byłoby bardzo niegrzeczne. Cóż za cham! – pomyślała Leyla, wyobrażając sobie odosobnienie, na jakie Selim skazał tę młodą kobietę. Powinna była odejść i zostawić tę nieszczęśnicę z problemami w sumie znacznie mniej poważnymi niż jej własne. A jednak siedziała, patrząc na piegi, którymi usiane były blade policzki dziewczyny. Ubódł ją tytuł Starszej Hanim, miała zaledwie kilka lat więcej niż Nilüfer. Ta naturalna hierarchia
obowiązująca małżonki przywodziła na myśl ubiegłowieczne zasady. Nilüfer nie przeczytała ani jednej francuskiej powieści, nie znała języków obcych. Nieskalana zachodnim cynizmem, nie znała nowych zwyczajów współczesnego społeczeństwa, które nieuchronnie oddalało się od ducha przodków, tak uwielbianego przez Turków. Przez krótką chwilę Leyla poczuła słodko-gorzką nostalgię za wszystkim, co skazane było na zagładę. – Jestem dobrodziejką tego szpitala. Chętnie wezmę do siebie pani syna na czas pani rekonwalescencji – oświadczyła oschle. – Ale pod warunkiem że mi pani zaufa. W odpowiedzi Nilüfer chwyciła dłoń Leyli i ucałowała ją. Leyla zacisnęła usta. Fakt, że ukryła przed nią swoje imię, był bez wątpienia przejawem tchórzostwa, podobnie jak kłamstwo przez przemilczenie, ale w obliczu niewinności tej młodej matki, tak różniącej się od niej samej, opuściła ją wszelka odwaga.
Selim Bej przemierzał w tę i z powrotem plac przed pałacem Yildiz. Dochodziła siedemnasta. Selim czuł, jak wiatr przeszywa go do szpiku kości, i nerwowo zaciągał się papierosem. Kilka dni wcześniej Louis Gardelle zwierzył się mu, że jego dowództwo otrzymało telegram od francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w którym zalecano ostrożność i doradzano próbę opóźnienia brytyjskiej demonstracji siły. Dodał też, że Francja niechętnie patrzy, jak Anglicy usiłują zniewolić ich kraj, tak jak Egipt, i osłabić francuskie wpływy w Oriencie. Nie zmienia to faktu, że Anglikom udało się zmusić do działania Francuzów i Włochów. Jak zawsze – pomyślał rozdrażniony Selim. Według ostatnich pogłosek alianccy komisarze mieli ogłosić stan oblężenia i wprowadzić surowe kary dla prowodyrów zamieszek. Sytuacja była skrajnie trudna. Na widok podjeżdżającego samochodu, Selim wyrzucił i rozgniótł niedopałek. Hüseyin Rauf Bej, dawny minister marynarki, wciśnięty w dwurzędowy garnitur, który podkreślał jego potężną sylwetkę, był pierwszym z trzech deputowanych, którzy wysiedli z samochodu. Ten wojskowy bardzo wcześnie związał się z Mustafą Kemalem, ale nadal czcił padyszacha, w związku z czym Selim darzył go dużą sympatią. – Jestem zdruzgotany – powiedział młody dyplomata, gdy szli pospiesznie w stronę salonu, gdzie czekał na nich sułtan. – To niedopuszczalna agresja na suwerenność narodu osmańskiego. – Hüseyin Rauf Bej podkreślił powagę sytuacji. – Ale od podpisania Paktu Narodowego musimy bronić niepodzielności naszego pradawnego terytorium. – Naprawdę uważa pan, że to jeszcze możliwe? – przeraził się Selim. Deputowany nie odpowiedział, tylko wbił w niego ciemne oczy, w których tliła się iskierka pogardy. Selim poczuł, jak po karku przebiega mu nieprzyjemny, gorący dreszcz. Przypomniało mu się spojrzenie ojca. I natychmiast uświadomił sobie wszystkie własne niedoskonałości. W przeciwieństwie do deputowanego nie był przekonany co do swojego przeznaczenia, nie czuł tego świętego ognia, który płonął w bohaterach i ludziach świętych. Wyglądało na to, że krew jego przodków, wojowników, którzy trzy stulecia wcześniej przemierzali równiny Anatolii, przestała w nim wrzeć. Ojciec nigdy mu tego nie wybaczył. Czasem miał wrażenie, że matka również tego żałowała. Wprowadzono ich do salonu, w którym czekał na nich Mehmed VI, zgarbiony mężczyzna w szarym redingocie. Miał pociągłą, wychudzoną twarz i długi nos. Deputowani skłonili się nisko przed władcą, który z trudem ukrywał zdenerwowanie.
Nagła ulewa momentalnie zmoczyła drzewa w parku za oknem. Deszcz wściekle bębnił o szyby. Selim poczuł w ustach smak goryczy. Myśl o padyszachu próbującym przekonać deputowanych, by nie prowokowali okupantów zbyt buntowniczą postawą, wydała mu się nagle przygnębiająca. Gdzie się podziały prestiż, przepych, wielkość tych azjatyckich imperatorów, którzy zatrzęśli Europą, podchodząc aż pod mury Wiednia? Po dawnych splendorach pozostał tylko mały, wątły, nieszczęśliwy człowieczek w starannie zawiązanym krawacie, blada sylwetka drżąca w wilgotnym powietrzu. Hüseyin Rauf Bej prosił Jego Wysokość, by nie angażował się w żadne działania bez zgody parlamentu, który potrafił być nieprzejednany w obronie swobód narodu. Wydawało się, że Mehmed przez moment się waha. Być może w głębi duszy nie do końca sprzeciwiał się akcji Mustafy Kemala, który dawał mu do ręki oręż w walce ze zbyt zachłannymi aliantami. Zresztą część jego ministrów nie kryła się ze swoim poparciem dla rebelianta. Jednak zawsze brał górę jego nieufny charakter. I nienawidził, gdy ktoś mówił mu, co ma robić. Gdy padyszach wstał, żeby uciąć nieprzyjemną dla siebie rozmowę, Selim poczuł, że wszystko stracone. Marzenie o imperium osmańskim, które odzyskało godne miejsce wśród innych narodów, z sułtanem kalifem namaszczonym przez Najwyższego, przewodnikiem muzułmanów i protektorem mniejszości, rozproszyło się w zimnym świetle wietrznego marca, pośród wyżyn przeciętych pienistym Bosforem. Nieco później, gdy Selim, półleżąc na fotelu, kontemplował cienie zmierzchu zapadającego nad parkiem, przyniesiono mu depeszę. Brytyjczycy ośmielili się wtargnąć do parlamentu, gdzie aresztowali kilkudziesięciu deputowanych, w tym również Hüseyina Raufa Beja. Więźniowie trafili na pokład okrętu wojennego, zacumowanego przy nabrzeżu Tophane. Najprawdopodobniej mieli zostać deportowani na Maltę. Selim poczuł oburzenie i gniew tak wielki, że nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Wstał, otworzył szafkę i nalał sobie whisky z wodą. To zwrot w losach całego narodu – pomyślał. Ludzie najpewniej zbliżą się teraz do nacjonalistów. Wola padyszacha, by po raz kolejny wprowadzić do gry Damada Ferida, ich zażartego przeciwnika, na pewno tylko pogorszy sytuację. Po raz pierwszy w życiu Selim zaczął się zastanawiać, czy jego żona nie ma przypadkiem racji. Jednym haustem dopił alkohol i schował do teczki dokumenty, których nie zdążył jeszcze przestudiować. Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Jego pospieszne kroki stukały głośno po parkiecie. Zapragnął ją zobaczyć. Teraz, natychmiast. Potrzebował Leyli, żeby odzyskać pewność siebie i zapomnieć o swoich błędach. Była jedyną osobą, która potrafiła rozwiać jego wątpliwości i sprawić, że znów czuł się sobą. O zmierzchu miasto wyglądało ponuro. Stojące wokół Yildiz domy ważnych
osobistości były pilnie strzeżone. Jednostki nepalskich żołnierzy, przybyłych z brytyjskich Indii, trzymały straż przed budynkami użyteczności publicznej, z bagnetami na sztorc. Na opuszczonych przez cywilów ulicach Pery plakaty na murach ogłaszały ludności, że Konstantynopol jest okupowany, żeby zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo. Urząd paszportowy aliantów poinformował, że komunikacja pomiędzy dwoma brzegami została ograniczona i korzystanie z niej wymaga pozwolenia. W Stambule pułk Senegalczyków nadzorował stary seraj, w który wycelowane również były działa pancerników. Przygnębieni mężczyźni spieszyli w milczeniu do meczetów na wieczorną modlitwę. Wystawy licznych sklepów zamknięto. Anglicy nie wahali się zabijać tureckich żołnierzy w koszarach. Opowiadano, że zastrzelili nawet nieszczęsnych muzyków jednego z pułków artylerii. Selim przestał czuć się bezpiecznie we własnym mieście. Anglicy ścigali wszystkich, których podejrzewali o przychylność wobec Francuzów, a jego przyjaźń z Louisem Gardelle’em była powszechnie znana. W westybulu podał służącej swój fez, po czym szybko wbiegł na piętro. Leyla pisała w swoim ciepłym salonie, pośród książek i sporej kolekcji kałamarzy oraz piór do kaligrafii. Na inkrustowanej masą perłową podstawce leżał otwarty Koran. Selim pochylił się, żeby pocałować ją w czoło; poczuł jej zapach. Spojrzał na leżący na podłodze materac. Spod czerwonego koca wypływały ciemne loki. Mały chłopiec spał skulony, z maskotką pod pachą. Selim poczuł, jak przebiega go zimny dreszcz. Patrzył w osłupieniu na swojego syna. – Orhan został uwolniony – powiedziała Leyla, nie podnosząc wzroku. – Nareszcie! Po tylu miesiącach... Na razie jest bezpieczny w Eyüp. Przynajmniej tyle dobrego z tego straszliwego zamieszania. Mówiła spokojnym, wypranym z emocji tonem. Selim zrozumiał, że w ten sposób go karała. Zapytał, co się stało Nilüfer. – Trafiła nagle do szpitala. Ktoś musiał zająć się chłopcem w czasie rekonwalescencji matki po operacji. Pomyślałam, że siłą rzeczy twój syn powinien zamieszkać u ciebie. Selim uklęknął, żeby pogłaskać chłopca po głowie. Pomyślał, że ta sytuacja nie ma żadnego sensu. To nie było miejsce odpowiednie dla Rizy. Należał do innej części jego życia. Był dzieckiem z małego domku o podłogach z jasnego drewna, którego skromne draperie pachniały różami i mydłem z Aleppo. Był owocem prostego szczęścia, jakie wybrał dla siebie trzy lata wcześniej, gdy właściwie spontanicznie poprosił pewną swatkę o znalezienie mu dyskretnej, uległej i kochającej narzeczonej. – Czas mija, a ja nie mogę cię zrozumieć ani ci wybaczyć – powiedziała Leyla. Zadrżał. Leyla nie była tak skromna jak Nilüfer ani tak układna, a gdy na niego patrzyła, zawsze czuł się oceniany. Nilüfer, której nie interesował przepych,
zadowalała się niewinnymi przyjemnościami – wycieczką statkiem, piknikiem na cmentarzu pełnym kwitnących kwiatów, potrafiła cieszyć się z każdej chwili, a jego obecność napawała ją głęboką radością, którą wyrażała całym swoim ciałem. Leyla składała się z przeciwieństw. Po Azjatkach odziedziczyła poczucie własnej wartości i pogardę dla mężczyzn. Od Europejek przejęła niezależny umysł i szczerość, a także nieprzejednanie. Była do niego po prostu przywiązana, czasem darzyła go czułością. A on pewnego dnia zapragnął miłości kobiety. Potrzebował tego. – Mam prawo działać w ten sposób. To nie jest nielegalne. Zresztą robiłem wszystko, żeby cię chronić przed upokorzeniem. Leyla patrzyła, jak jej mąż czule gładzi policzek swojego syna. Miał taką zmęczoną twarz. Wydawał się przygnębiony, ale nie skruszony. Od czasu ich rozmowy w yali raz czy dwa razy próbował podjąć z nią temat Nilüfer, ale Leyla nie chciała o niczym wiedzieć. – Długo się nad tym zastanawiałam – odezwała się z łagodnością, z jaką zwykle wyjawia się przykrą wiadomość. – Nie będę mogła zestarzeć się przy twoim boku, bo wiem, że ożeniłeś się z drugą kobietą, nie zapytawszy mnie nawet o zdanie, że przez trzy lata trzymałeś to w tajemnicy i że macie syna. Westchnęła głęboko. – Nie będę mogła dłużej kochać się z tobą i dać ci więcej dzieci, teraz, gdy wiem, że jesteś zdolny do zdrady. Podniósł głowę. Spojrzał na nią twardo, oskarżająco. – Kim ty jesteś, żeby mówić o zdradzie? Leyla zbladła. – Ja – mówił – kochałem cię od pierwszych dni naszego małżeństwa. Możesz powiedzieć to samo o sobie? Zrobiłem wszystko, żeby cię uwieść, ale to nigdy nie wystarczyło. Co mi zarzucasz, Leylo? Co zrobiłem źle? Leyla zrozumiała, że Selim nic nie wie o Hansie. Poczuła, jak ogarnia ją poczucie tchórzliwej ulgi. – Nie wiedziałam, że szukałeś miłości – powiedziała zbita z tropu. Zaczęła się zastanawiać, czy czegoś nie dostrzegła. Selim zawsze zadowalał się miłością cielesną, która przez jakiś czas satysfakcjonowała ich oboje, i nigdy nie okazywał zainteresowania uczuciami, jakie mogły zrodzić się w jej duszy. Czy miał nadzieję na coś więcej, lecz nie śmiał tego powiedzieć? Czy byli więźniami ról, które im narzucono? Co pozostawało z małżeństw takich jak to, gdy gasło pożądanie? Chłopiec poruszył się niespokojnie. – Tak czy inaczej, żałuję, że nie uznałeś za stosowne porozmawiać ze mną o tym wcześniej – dodała, wstając. – Nie próbuj przerzucić na mnie całej winy. Nie chciała dać się udobruchać. Lęk, jaki zawsze budził w niej Selim, stopniowo zelżał. Mąż ukrywał przed nią ważny fakt i to sprawiło, że dostrzegła jego słabość. To
jemu, a nie jej brakowało odwagi. Wzięła dziecko w ramiona, zaczęła je kołysać. Chłopiec był spocony i płakał. Leyla zbliżyła maskotkę do jego twarzy, żeby rozpoznał zapach swojej matki. – Nie podoba mi się również to, że zmuszasz tę młodą kobietę do życia w takiej samotności. Skazujesz ją na wyobcowanie, choć nie zrobiła ci nic złego. To zrozumienie dla Nilüfer nie zdziwiło Selima. Mężczyźni zawsze czuli się słabi wobec solidarności tureckich kobiet, które nie dopuszczały ich do swoich zwierzeń i swojego życia. Plotki i zazdrość pozostawały zawsze w ich kręgu, nigdy nie mówiły źle o innych kobietach w obecności mężów lub braci. Zaufanie rodzi się w rozmowie – Selim zdał sobie z tego sprawę zbyt późno. – Chciałem cię chronić – odparł. – Powiedzmy raczej, że czerpałeś przyjemność z faktu, że masz ją tylko dla siebie – rzuciła ostro Leyla. Urażony Selim zapalił papierosa. Rzeczywiście, było coś rozkosznego w świadomości, że Nilüfer żyje tylko dla niego i dla ich syna. Nie pociągała za sznurki władzy jak jego matka ani nie miała trudnego charakteru Leyli. Obie były kobietami tego samego formatu. Sprytne, inteligentne, majestatyczne. Robiły to, co im się podobało, i jak się dobrze nad tym zastanowić, nie potrzebowały nikogo. Selim patrzył, jak Leyla pieści dziecko. Życie bez niej byłoby nie do pomyślenia. Potrzebował Nilüfer, żeby czuć się mężczyzną, ale Leyli potrzebował po to, by istnieć. Podniosła głowę, jak gdyby poczuła napór jego spojrzenia. Była poważna. Piękna i nieprzejednana. Przez ułamek sekundy czuł, że jej za to nienawidzi. – Żądam rozwodu, Selimie.
Minęło kilka tygodni. Leyla siedziała sztywno i nieruchomo, trzymając w ręku niewielką torbę podróżną, do której wsunęła szczoteczkę do zębów, flakon jodyny, ubranie na zmianę i pudełko zapałek, o którym, nie wiedzieć czemu, pomyślała w ostatniej chwili. Czuła się bezradna, niemal naga na ogromnym dworcu Haydar Pasza, otwartym na przestrzał od czasów wojennych bombardowań. Hałaśliwy, niezdyscyplinowany tłum wypełniał halę, do której przez dziury w dachu wlatywały oszalałe mewy. Kobiety trzymały się razem, dzieci stały uczepione ich spódnic. Mężczyźni w karakułowych czapkach machali biletami, próbując wepchnąć się do przepełnionych pociągów. Mijali ją podróżni obładowani bagażami. Pełne policzki i skośne oczy zdradzały ich mongolskie pochodzenie. Widząc zbliżających się brytyjskich żołnierzy, Leyla się wystraszyła i przylgnęła do ściany. Na plakacie nad jej głową widniały wielkie litery układające się w słowo ŚMIERĆ. Te ostrzeżenia wisiały w całym mieście, w języku angielskim i tureckim, grożąc karą śmierci wszystkim ludziom, którzy pomogą nacjonalistom. Początkowo Leyla nie zwracała na to uwagi, jak gdyby prestiż jej męża i teściowej mógł ochronić ją przed czołgami patrolującymi ulice i strzałami z karabinów maszynowych, błyszczących na wierzchołkach minaretów. Ale dzień wcześniej w ich domu pojawił się mężczyzna, domagając się rozmowy z Selimem. Był to jeden z fedainów, żarliwych zwolenników nacjonalistycznej sprawy, którzy mieli wstęp do ambasad i do ministerstw. Oświadczył, że nazwisko Leyli Hanim pojawiło się na liście osób poszukiwanych. Musiała niezwłocznie wyjechać, by władze zapomniały o niej do czasu, aż wszystko się uspokoi. Policja bez skrupułów aresztowała kobiety podejrzewane o działalność w ruchu oporu, a czasem nawet torturowała je podczas przesłuchań. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Leyli wydawało się, jakby ktoś dosłownie odrywał ją od dzieci. Gdy poczuła na swojej szyi łzy Perihan, musiała uczynić nadludzki wysiłek, żeby też nie załkać, i obiecała jej, że wróci najszybciej, jak się da. Dziewczynka płakała, bo też chciała jechać, i Gülbahar Hanim musiała pocieszać ją słodyczami. Przez ostatnie tygodnie trwał prawdziwy exodus w kierunku Anatolii: wyruszyli deputowani, dziennikarze, wysocy urzędnicy, oficerowie poszukiwani przez policję, zdemobilizowani żołnierze bez pracy, drobni urzędnicy, którym przestano płacić, i słynna Halide Edip, za której głowę wyznaczono nagrodę. Siatki działały już od poprzedniego roku, przewodnikami byli zaufani ludzie. Patrioci uciekali przebrani w najbardziej niezwykłe stroje – jedni w długich białych sukniach i białych turbanach
hodżów, inni owinięci w kobiece chusty. Mieli fałszywe wąsy i włosy, fałszywe papiery i dziką determinację. Włosi przymykali oko na ich działania, a nawet im pomagali. Satysfakcjonowało ich wszystko, co nie podobało się Grekom. Niektórzy oficerowie francuskiej marynarki również okazywali Turkom wyrozumiałość. Wody Bosforu były teraz kontrolowane bardziej niż kiedykolwiek dotąd, przeprawa na azjatycki brzeg stała się niebezpieczna, ale Leyla cała i zdrowa dotarła do klasztoru derwiszów, w Üsküdar. Powierzono ją opiece wieśniaczek. Kazano jej się nie oddalać ani od nich, ani od ich mężów o ogorzałych twarzach i zniszczonych rękach. Niektórzy uciekinierzy byli wysyłani statkami aż do portów na Morzu Czarnym, wielu z nich docierało do centralnej części kraju w powozach, ale oddziały piechoty patrolowały drogi, a w górach grasowały szajki zbójców. Podczas kontroli dokumentów Leyla poczuła, jak serce zaczyna jej bić mocniej. Nie podnosiła oczu. Policjanci dostali rozkaz, by wymagać od kobiet odsłoniętej twarzy. Leyla udrapowała na sobie stary, wełniany czarczaf z kapturem opadającym aż na brwi, ale na wzór kobiet z ludu nie zasłaniała twarzy. Błogosławiła niebiosa, że w przeciwieństwie do Halide Edip pozostała anonimowa. Mała grupka dotarła wreszcie do przedziału zarezerwowanego dla kobiet, gdzie tłoczyły się kufry, płaczące dzieci, drób i tobołki. Dziewczynki o upartych minach gryzły pestki słonecznika i wypluwały łupinki na podłogę. Ta kakofonia uspokoiła Leylę. Nic złego nie mogło jej się przytrafić pośród tego zwyczajnego chaosu. Usiadła w kącie i dłonią w rękawiczce wytarła brudną szybę. Pociąg wydał z siebie ostry gwizd, po czym ruszył. Po obu stronach szyn znajdowały się nędzne obozy uchodźców i porządne obozowiska brytyjskich żołnierzy. Sady i lasy, które znała od dziecka, ustąpiły miejsca nagim równinom. Każdy obrót kół oddalał ją od bliskich. Oparła czoło o szybę, zamknęła oczy. Refleksy wód Bosforu tańczyły jej na powiekach. Jechała z eskortą do Angory, gdzie zamierzała się spotkać z Orhanem, który również został tam przerzucony. Chociaż uspokajała ją myśl o spotkaniu z bratem, poczuła się nagle nieskończenie samotna. Nie miała natury poszukiwaczki przygód. Pragnęła tylko żyć spokojnie we własnym yali nad wodą i patrzeć na uśmiechy swoich dzieci. Dlaczego dała się wciągnąć w ten wir, pozwoliła na utratę kontroli? Łzy napłynęły jej do oczu. Zadrżała, zdjęta nagłym strachem. Jedna z wieśniaczek odwinęła orzechy i owczy ser. Podała je Leyli z uśmiechem. – No, dalej, Hanim Efendi – szepnęła, klepiąc ją po dłoni. – Trochę więcej ufności... Z pomocą Boga wszystko pójdzie dobrze. Aby czas szybciej minął, kobiety zaczęły opowiadać dzieciom bajki, wymyślając zwroty akcji, które zawsze były sprawką kapryśnych dżinów. Leyla też dała się wciągnąć w tę zabawę. Jakiś zafascynowany mały chłopiec usiadł jej na kolanach. Godziny mijały powoli. Pod koniec dnia Leyla zdrzemnęła się, skulona na twardej
ławce. Część pasażerów kończyła podróż nocą, w powozie zaprzężonym w obwieszonego talizmanami muła. Dwie latarenki rzucały słabe światło na kamienistą ścieżkę. Leyla miała wrażenie, że znajduje się w ciemnej paszczy złośliwego dżina. Ostry wiatr przenikał przez ubrania. W niewielkim gospodarstwie, gdzie nareszcie się zatrzymali, jakiś pies szczekał niezmordowanie, szarpiąc się na grubym łańcuchu. Przyniesiono jej posiłek: jajka, jogurt i czarny chleb, ale ona była w stanie przełknąć tylko jeden kęs. Musiała przywyknąć do tego, że jest zdana na łaskę ludzi, o których nic nie wiedziała. Położyła się w ubraniu na materacu, który rozwinięto jej przy kominku, i zasnęła; miała koszmarne sny. Gdy się obudziła, było już całkiem jasno. Dom opustoszał. Leyla wyszła na ganek i włożyła botki. Pies zawarczał, pokazując kły. Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie, przeżuwając wczorajszy chleb. Zawiązała sobie na głowie chustę w czerwone kwiaty jak wieśniaczka. Jej ubrania pachniały kurzem i dymem. W przejrzystym świetle dnia wzgórza ciągnęły się aż po horyzont. Kozy o długiej czarnej sierści i spętanych nogach skubały młodą trawę. Leyla odeszła kilka kroków i oparła się o barierkę. Jej jedynym kontaktem z anatolijskim światem był wuj Selima, stary, pobożny mężczyzna noszący haftowane kamizelki i bufiaste, staromodne spodnie. Mężczyźni z tych stron mieli ostre poczucie humoru i byli bardzo gościnni. Ich pobyty w dużym domu Leyli pozwoliły jej zauważyć, że nie lubili ani ostentacji, ani przechwałek. Nade wszystko cenili sobie autentyczność i byli szczerzy, czasem aż do bólu. Ona, córka Bosforu, miała teraz żyć z tymi ludźmi, tak różnymi od niej. Co ją czekało w osadzie o nazwie Angora? Mówiono, że jej mieszkańcy traktują ludzi ze Stambułu jak cudzoziemców. Panował tu trudny klimat. Śnieg i mgła przez sześć miesięcy w roku. Latem żar z nieba. Leyla nie wiedziała, u kogo zamieszka ani jak będzie zaspokajała swoje potrzeby. Gdy wyjeżdżała, Selim patrzył na nią z wyrzutem, jak gdyby miał jej za złe wszystkie te wydarzenia. Nie znalazła słów, żeby go uspokoić. Stany jego duszy przestały ją obchodzić. Jakieś poruszenie zwróciło jej uwagę na osadę położoną niżej w dolinie. Stały tam trzy żółte lepianki z dymiącymi kominami. Leyla zmrużyła oczy i patrzyła, jak zbliża się zaprzężony w woły powóz. Gdy była mała, wraz z rodzicami odwiedzała czasem przyjaciół lub kuzynów na prowincji. Podróżowali, leżąc na dywanach w dużych, okrytych płótnem powozach. Kołysanie zaprzęgu uspokajało ją, a podróż wydawała się miłym czasem, spędzonym pod bezpieczną opieką bliskich. Wtedy taka przygoda miała swój urok. Jakaś kobieta zeskoczyła na ziemię, zanim jeszcze młody wieśniak zatrzymał zwierzęta. Miała na głowie chustę w kwiaty, a ubrana była w watowaną kurtkę, spodnie i botki. Pozdrowiła Leylę uprzejmym ukłonem. Przedstawiła się z uśmiechem i przeprosiła, że nie dotarła wcześniej. Przywiozła świeże mleko oraz chleb dopiero
co wyjęty z pieca. – Lepszy niż ten dla mężczyzn – roześmiała się. Przygotowując kawę, Nazahat Hanim powiedziała Leyli, że należy do organizacji Kobiety Anatolii, działającej na rzecz obrony ojczyzny, organizującej zbiórki pieniędzy oraz warsztaty, w których szyto ubrania dla armii i uchodźców. Ze swadą i dumą opisywała, jak anatolijskie kobiety uczestniczą w ruchu oporu. Przez okno Leyla zobaczyła, jak młody chłopak przygląda się ziemi wokół jednego z cyprysów rosnących na zboczu. – Sprawdza, czy broń jest dobrze zakopana i czy wczorajszy deszcz nie przemieścił ziemi – wyjaśniła Nazahat. – Przewozimy broń nocą i zakopujemy ją w ciągu dnia. Obawiamy się najazdów żołnierzy albo bandytów. Trzeba zachować skrajną ostrożność. – Nie wygląda pani na wystraszoną. Kobieta wzruszyła ramionami i podała Leyli kawę z dużą pianką. – Och, niektóre dziewczyny są znacznie odważniejsze ode mnie. Walczą u boku naszych żołnierzy. Dochodzi teraz do licznych starć z Grekami, wie pani... Nie mówiąc już o rzeziach mieszkańców wiosek, od czasu do czasu – powiedziała obojętnym tonem. – Ja wolę zajmować się bronią przysyłaną ze Stambułu i towarzyszyć przez jakiś czas ludziom takim jak pani. Jej brawura miała w sobie szczyptę przebiegłości. To było dość zbijające z tropu. Jak znosiła życie w takim odosobnieniu i strach, że w każdej chwili może zostać ofiarą represji, maruderów albo ludzi wymierzających sprawiedliwość i zabijających w odpowiedzi na inne rzezie? Jeszcze niedawno różne społeczności zgodnie żyły w jednej wiosce. Muzułmanki chętnie modliły się do matki proroka Jezusa, a w ich intencji palono świece przed prawosławnymi ikonami. Pop i imam skakali sobie do gardeł podczas dyskusji teologicznych, które zawsze jednak kończyły się konkluzją, że obaj przecież należą do ludzi Księgi. Teraz wszyscy się bali. I chrześcijanie, i muzułmanie. Nazahat zaproponowała, żeby wypiły kawę na zewnątrz. Na tyłach domu, w altanie ogrodowej, stały stare krzesła i stół. – Chyba jest pani za lekko ubrana – zaniepokoiła się, gdy zobaczyła, jak Leyla drży. – Dam pani cieplejsze ubrania na dalszą drogę. Wyciągnęła nogi, skrzyżowała stopy i z satysfakcją kontemplowała pejzaż. Leylę fascynowała swoboda jej wypowiedzi i ruchów. Niezależnie od tego, jak skończy się ta wojna, na pewno ukształtuje nowy typ anatolijskiej kobiety, właśnie takich jak Nazahat. – Przykro mi, ale nie czytałam pani artykułów – przeprosiła wieśniaczka. – Wiem tylko, że jest pani odważna. – Nie tak jak pani. Nie narażam życia.
– Nie tak mówili patrioci, którzy ostatnio przejeżdżali przez naszą wioskę. Serce Leyli zaczęło bić szybciej. – Kto taki? – Młodzi ludzie, których gościła pani przez kilka nocy, w sekrecie. No i Niemiec. Gdy przyjechał, traktowałam go nieufnie, ale szybko zrozumiałam, że jest szczery. Cała wioska nie spała przez pół nocy, gdy opowiadał o Hetytach. Od tamtego czasu dzieci grzebią w piasku w poszukiwaniu glinianych skorup. To przecież nasze korzenie. Nie można zapominać, skąd pochodzimy, prawda? Spojrzała przenikliwie na Leylę. – Uratowała mu pani życie. Nie przestawał pani chwalić. Zastanawiałam się nawet, czy nie jest w pani zakochany. Leyla poczerwieniała. Nie była zaskoczona, gdy usłyszała o Hansie. Anatolia stała się jego ojczyzną z wyboru. Znał całą paletę jej barw i zapachów, pszeniczne pola Kapadocji, kształty wzgórz, gór i wąwozów, lojalną wytrwałość mężczyzn, czułość wieśniaczek, które zastępowały mu matkę. W przeciwieństwie do Leyli miał klucz do tego miejsca. – Jak się czuł? – zapytała niedbale. – Dobrze. Jechał do Angory, tak jak pani. Musieliśmy dość długo brnąć przez mokradła, drogi były zbyt niebezpieczne. Ale to odważny człowiek. Ani razu się nie skarżył. Nuta podziwu w jej głosie ukłuła Leylę. Nie chciała rozmawiać o Hansie z tą kobietą, gdyż była zbyt przenikliwa, należała do tych, które zmuszają rozmówców do patrzenia prawdzie w oczy. Nazahat wyjęła z kieszeni jakąś kartkę. – Nam również potrzebna będzie odwaga. Proszę spojrzeć, co spadło z nieba niedaleko stąd – powiedziała z nutką ironii w głosie. Ulotki zostały zrzucone przez obcy samolot. Szejk ul-islam, najwyższy religijny dygnitarz islamu, rzucił fatwę na nacjonalistów, nazywając ich zdrajcami ojczyzny i zachęcając żołnierzy kalifa do ich eksterminacji. Leyla poczuła, jak przeszywa ją ponadnaturalny lęk. Ta decyzja, podjęta za namową sułtana i Brytyjczyków, będzie miała na pewno dramatyczne konsekwencje. – To straszne – szepnęła przygnębiona. – Naród pozostał bardzo religijny i wiele osób się od nas odwróci. Jeszcze nie przekonaliśmy ludu do naszej sprawy. W kraju już wybuchają bunty przeciwko podwyższeniu podatków i poborowi do wojska, wprowadzonemu przez ludzi Mustafy Kemala. A teraz będą nas ścigać i próbować zabić. Nazahat również wyglądała na przygnębioną. – Na szczęście nie musieliśmy długo czekać na reakcję Angory. Mustafa Kemal zebrał wokół siebie kapłanów, którzy odparli anatemę. Ale ja też nie jestem zbytnią
optymistką. Nie potrzebujemy się bić jeszcze bardziej zażarcie między nami, skoro i tak musimy stawiać czoło wszystkim innym. Wieśniaczka pokładała wszelkie swoje nadzieje w Wielkim Zgromadzeniu Narodowym Turcji, które zwołał Mustafa Kemal, domagając się nowych wyborów. Patrząc na jej pełną determinacji minę, na sękate palce o krótkich paznokciach, Leyla zastanawiała się, czy ta kobieta ma życie rodzinne, męża, dzieci. Przyszedł młody chłopak i powiedział im, że droga wiodąca do kolejnego etapu podróży jest wolna. Gdy Leyla zdziwiła się, że rebelianci są tak świetnie poinformowani, wyjął z kieszeni garść wymiętych papierów. Okazało się, że to telegramy. Nazahat opowiedziała Leyli o bohaterstwie telegrafistów. Byli bez grosza, wygłodzeni, ryzykowali, że ktoś na nich doniesie, a jednak udawało im się utrzymać nielegalną sieć, która łączyła większość osad w Anatolii. – Dzięki nim czujemy się mniej samotni – dodała radośnie. Później, w ciągu dnia, zjadły posiłek i wypiły herbatę w towarzystwie dwóch mężczyzn, uzbrojonych w rewolwery i sztylety, którzy pojawili się, zanim Leyla zdołała usłyszeć, że idą. Broń została schowana w workach z węglem, które załadowano na powóz. Przed wyjazdem Leyla musiała się przebrać. Nazahat usiadła na taborecie, patrząc, jak druga kobieta zdejmuje ubrania, i komplementowała jej ciało. Powiedziała ze śmiechem, że własne dzieci zniekształciły jej brzuch i serce. Leyla włożyła ciepłą odzież, przesyconą nieznanym, ziołowym zapachem. Starannie złożyła swoje rzeczy. Pozbywając się własnych ubrań, miała poczucie, że zostawia kawałek siebie samej w gospodarstwie, którego już nigdy w życiu nie zobaczy.
Hans Kästner szedł szybko stromą ulicą Angory. Zaliczał się do tych niewielu, którzy lubili tę surową osadę, zamieszkaną przez dwadzieścia tysięcy dusz, wybudowaną na skalistym wzniesieniu, pośród mokradeł i pustyni. Tutejsze hetyckie pozostałości nie były mu obce. Choć stały tu skromne domy, a dziwny barak drewniany pełnił funkcję siedziby nowego zgromadzenia, Hans dostrzegał pewną nostalgiczną wielkość w ruinach fortyfikacji i świątyni cesarza Augusta. Jednak dziś jego radość, pomieszana z niepokojem, nie miała żadnego związku z pasją archeologiczną. Wśród nazwisk osób, które niedawno uciekły ze Stambułu, było nazwisko Leyli Hanim. Gdy docierał do targu, silny podmuch wiatru zerwał mu z głowy czapkę. Podskoczył, żeby złapać ją w locie. Jacyś chłopcy zaczęli się śmiać, podziwiając jego zręczność. Boże, jak dobrze jest żyć – pomyślał z szerokim uśmiechem. Niebo było intensywnie błękitne, a powietrze świeże i rześkie. Błoto nareszcie zaczęło wysychać, a śnieg leżał jeszcze tylko gdzieniegdzie na dachach domów. Anatolijska wiosna trwała krótko, zaledwie trzy tygodnie, a potem przychodziły nieznośne upały. Co roku obfitość barw i zapachów uderzała ludziom do głów jak mocny alkohol. Szybko dowiedział się, gdzie mieszka Leyla, bo niepokoił się o jej bezpieczeństwo. W przeciwieństwie do tego, co mogło się wydawać, jeszcze nie całe miasto zostało przejęte przez nacjonalistów. Ostatnie wydarzenia nie zapowiadały zresztą niczego dobrego. Od czasu okupacji Stambułu i ogłoszenia fatwy przez kraj przebiegła fala buntów ludności, która dotarła aż do murów Angory. Wrogowie Mustafy Kemala najwyraźniej się umówili, a generał bezlitośnie odpowiadał zbrojnie na ataki obcych oddziałów, ale także band zbuntowanych Czerkiesów i Abchazów, którzy palili wioski. Nacjonaliści walczyli teraz z tak zwaną armią kalifa i Hans nie sądził, że sprawy szybko się uspokoją. Przepuścił stado baranów, prowadzone przez małego pastuszka, i szedł jeszcze przez jakiś czas stromymi uliczkami, a potem wzdłuż pozostałości po wojennym pożarze. Ocalało z niego tylko kilka kamiennych budynków. Do miasta napływało mnóstwo ludzi. Poszukiwacze przygód, szpiedzy na usługach różnych panów, Sowieci negocjujący z generałem, zbójcy w turbanach i długich płaszczach opasanych nabojami, Tatarzy i Kirgizi, chińscy handlarze, upokorzeni żołnierze, próbujący odzyskać honor w oddziałach Mustafy Kemala, strzelcy wyborowi i, oczywiście, nieudacznicy... Przewodnicy karawan nadjeżdżający z Persji, z Indii i z Chin zdążali do Angory. Rewolty i wojny od dawna nie były straszne tym ludziom, nadchodzącym ze stepu takim samym powolnym krokiem jak ich przodkowie. Od zarania dziejów wozili na
grzbietach wielbłądów albo mułów towary: jedwabie, kawę, broń, przyprawy i balsamy, gliniane naczynia, suszone owoce, drogie kamienie, pachnidła i dywany. Przyjeżdżali tu, usłyszawszy o Mustafie Kemalu, bo turecki nacjonalizm inspirował innych muzułmanów, zbuntowanych przeciwko Brytyjczykom. Te mówiące tureckim dialektem miliony chciały wiedzieć dokładniej, jak się sprawy mają z tym jasnookim generałem, którego nazwisko zdążyło dotrzeć już za góry, a który konsekwentnie szedł drogą swojego przeznaczenia. Drewniany domek stał na uboczu, w zaniedbanym ogrodzie. Jego obluzowane deski nie miały nic wspólnego z luksusem stambulskiego konaka. Hans zastanawiał się, czy Leyla przywyknie do tych spartańskich warunków. Jak długo będzie skazana na pozostanie z dala od bliskich? Jednak w głębi duszy nie posiadał się z radości. Bogowie podarowali mu ten niespodziewany czas. Szansę, której nie mógł przepuścić. Stanął przed drzwiami, przeczesał dłonią włosy. Był niecierpliwy i zarazem zaniepokojony na myśl, że ją zobaczy. Zapukał, lecz nikt nie odpowiedział. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Zawołał, ale nikt się nie odezwał. Do niskiego pokoju przez dwa małe okienka z ażurowymi okiennicami wpadało słabe światło. Przed sofą okrytą czerwoną draperią stała taca z młotkowanej blachy. W kącie leżała zakurzona torba podróżna. Kilka pierwszych w tym sezonie gałązek heliotropu, włożonych do cynowego dzbana, wydzielało waniliowy zapach. Hans zawahał się, poczuł jak intruz. A może się pomylił? Zawiedziony, odwrócił się na pięcie. I wówczas w drzwiach się pojawiła Leyla, niosąca polana. Miała na sobie chustę zawiązaną pod brodą, barani kożuch i grubą, zieloną, wełnianą spódnicę, spod której wystawały żołnierskie buty. Zarumieniona, wydała mu się zadziwiająco młoda. Wpatrywała się w niego, jakby był duchem. Hans poczuł, jak od stóp do głów ogarnia go szczęście. Podbiegł i wziął od niej polana, które położył obok pieca. Potem, nie pytając o nic, przytulił ją i z ulgą poczuł, że poddaje się jego uściskowi. – Nic złego nie przytrafiło ci się podczas podróży? Drogi są naprawdę niepewne. Sądziłem, że Orhan jest z tobą. Chyba nie mieszkasz tu sama? Jak się czujesz? Masz pieniądze na jedzenie? Niczego ci nie brakuje? Leyla wybuchła śmiechem. – Nie mogę jednocześnie odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania, Hans. Masz trochę czasu? Przygotuję ci herbatę. Opowiedziała mu o swojej podróży ze Stambułu, o spotkaniu z Nazahat, o dniach i nocach spędzonych z ludźmi, którzy przyjęli ją jak swoją. – Mam wrażenie, że zmieniłam się po drodze. To uczucie podobne do tego, jakie ogarnia nas po złej gorączce. Wydostajemy się z mgły i oczekujemy od otaczającego nas świata czegoś innego niż dotąd. – A Orhan?
– Dzięki Bogu, cały i zdrowy. Teraz wyjechał na misję. Nie wiem dokładnie, o co chodzi. Mój młodszy brat jest nadal bardzo tajemniczy. – Jak długo tu zostaniesz? Wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia. Na szczęście nie była skazana na śmierć i mogła żywić nadzieję, że jej sprawy wkrótce się ułożą. – Oskarżają mnie o zakłócanie porządku publicznego – powiedziała, stawiając na tacy dwie szklanki z herbatą i talerz miodowych herbatników. – Jestem jak olbrzym, który nie zdaje sobie sprawy z własnej siły – dodała rozbawiona. – Gdyby chodziło tylko o mnie, byłabym z tego dumna, ale ciężko mi znieść rozłąkę z dziećmi. Hans się pochylił i pogłaskał Leylę po policzku. Ona zaś spontanicznie chwyciła go za rękę i pocałowała ją. Hans poczuł, jak serce zaczyna mu bić mocniej. – Tęskniłam za tobą – wyznała. – Nie byłeś całkiem zdrowy, gdy wyjechałeś z yali. Bałam się, że stanie ci się coś złego. Siedziała na sofie ze skrzyżowanymi nogami i dmuchała na gorącą herbatę, wyjaśniając mu, na czym polegała jej praca dla Halide Edip w nowej Anatolijskiej Agencji Prasowej, która miała swoją siedzibę w lokalach szkoły rolniczej, gdzie Mustafa Kemal umieścił również swoją kwaterę główną. Leyla pomagała wykładowczyni tłumaczyć teksty z zagranicznej prasy i pisała artykuły do dziennika o ograniczonym nakładzie, drukowanego w oborze. – W wolnych chwilach jestem również skrybą – powiedziała z uśmiechem. – Ludzie proszą mnie o pisanie różnych tekstów. Nawet listów miłosnych. Spuściła oczy, nagle zażenowana własnym entuzjazmem. Czy Hans potrafił zrozumieć to delektowanie się niezależnością, o której nigdy wcześniej nie śmiała marzyć? Gdy zapytała go, jaką pełni funkcję w nacjonalistycznej armii, odpowiedział zdawkowo. Nie miał ochoty rozmawiać z nią o walkach, o smutku, jaki odczuwał za każdym razem na widok zwłok, o spalonych gospodarstwach, o wieśniakach ściganych na drogach... Wojna domowa trwała w najlepsze. Siły sułtana parły naprzód. Hans walczył przeciwko nieregularnym bandom, złożonym z dezerterów i zbójców, których dowódcy zachowywali się jak panowie feudalni i bez skrupułów przybijali zdrajców gwoździami do bram miast. Represje prowadzone na rozkaz Mustafy Kemala były równie okrutne. Ormianie i Kurdowie wkraczali na terytoria, które uważali za swoje. Na południu sytuacja francuskich oddziałów w Cylicji również była trudna, chociaż Francja wysłała do Angory delegację, by porozmawiać o przyszłości. Hans nie chciał się dzielić tymi chwilami rozpaczy z kobietą, którą kochał. Wydawało mu się czymś niestosownym mówienie o krwi i łzach teraz, gdy czuł się szczęśliwy, że znów ją spotkał. Włożył polana do pieca, zapalił zapałkę. Szary zmierzch zapadał tu szybko i natychmiast robiło się chłodniej. Usiadł koło Leyli, rozwiązał jej chustę, wsunął
palce w jej gęste włosy. Leyla zadrżała. Hans spojrzał głęboko w oczy ukochanej. Pamiętał, jak bardzo bała się, gdy pocałował ją po raz pierwszy. Tym razem się nie opierała. Słyszał tylko nieregularny kobiecy oddech. Hans musnął kciukiem niebieskawą żyłkę, która pulsowała na jej skroni. Leylę ukoiła jego delikatność. Przestała się bać, obawy gdzieś uleciały. W Angorze nie należało z niczym zwlekać. Wszystko było tu jakby wyostrzone. I bardziej szczere. Po raz pierwszy w życiu, podczas tej niekończącej się podróży, w momencie, gdy chroniący ją ludzie obawiali się ataków maruderów, Leyla znalazła się całkiem sama, bez nikogo bliskiego, do którego mogłaby się zwrócić. Nocami, owinięta w koce, zbita z tropu z powodu obecności tych mężczyzn i kobiet, których w innym wypadku nigdy by nie spotkała, słuchała spokojnego oddechu Nazahat i czuła, że jej życiowe cele już nigdy nie będą takie jak przedtem. To obnażenie własnej duszy przerażało ją i zachwycało. Tego wymaga wolność – myślała. Przysunęła się do Hansa, ucałowała jego powieki, usta, wsunęła rękę między guziki jego koszuli, żeby poczuć jego skórę. Pragnęła go i to pragnienie trwało już za długo. To pożądanie, smuga ognia w opuszkach palców, smak gorączki. Chwilę później byli już nadzy, nieulegli, zaciekawieni, bosko wolni. Hans pieścił ją, nie spuszczając z niej wzroku. Gdy wszedł w nią, niemal natychmiast odczuła rozkosz. Podtrzymywał ją, niósł. Prowadził jeszcze dalej. Pot spływał im po plecach. Oboje rodzili się po raz kolejny, dla miłości i dla radości, tej, która płynie z cielesnego obcowania kochających się ludzi, która niesie za sobą olśnienie i odrodzenie, zawirowanie i prawdę. Przez kilka tygodni kochankowie czuli się wybrańcami bogów. Byli sami, bo Orhan został wysłany do Konyi. Każdego ranka Leyla jechała powozem do szkoły rolniczej, skąd wracała pod koniec dnia z lekkim sercem, z podnieceniem czającym się w dole brzucha. Bolały ją tylko ręce, zdrętwiałe od wielogodzinnego pisania na maszynie. Hans na nią czekał. Nie wiedziała, co robi w ciągu dnia, ale wieczorem zawsze był, czytał, siedząc na czerwonej sofie, w świetle lampy naftowej. Jego twarz rozjaśniała się na widok Leyli, której wydawało się wówczas, że tylko ona liczy się w jego życiu. To on przygotowywał posiłki. Karmili się nawzajem, maczając chleb w humusie, w żółtej soczewicy, w ogórkach pokropionych octem. Börek były idealnie chrupiące, pomidory faszerowane mięsem i ryżem – soczyste. Oliwa z liści winogron spływała im po podbródkach, a oni śmiali się z tego. Spali tylko trzy, cztery godziny, ale nigdy nie czuli się bardziej rześcy. Hans wypożyczył dwa małe, krępe koniki o gęstych, powiązanych wstążkami grzywach, zaprzężone do drewnianych wózków z kawałkami lin zamiast lejc. Robili sobie przejażdżki wokół miasta, organizowali pikniki pod akacjami o kwiatach podobnych do płatków śniegu. Bez wyrzutów sumienia i bez poczucia winy
przeżywali swoją miłość jak coś oczywistego, na co nie było rady. Leyla delektowała się tą niespodziewaną pełnią. Z Hansem u boku była gotowa przenosić góry. Obiecał jej, że pewnego dnia zawiezie ją do Hattusy, że w Stambule pokaże jej sekrety Muzeum Osmańskiego. Mówił o świetlanej przyszłości. Wszelkie przeszkody wydały się łatwe do pokonania, zarówno wojna niepodległościowa, jak i jej małżeństwo z Selimem. Ich miłość, zrodzona nad brzegiem Bosforu, zakorzeniała się w tej ziemi Anatolii, a oni przyjmowali ją z pokorą i uznaniem, jak łaskę. Hans przeżywał każdą chwilę z Leylą tak intensywnie, jakby miała to być chwila ostatnia. W kraju wyrastały szubienice, Grecy zdobyli Brussę, pierwszą osmańską stolicę, a oddziały Mustafy Kemala ponosiły kolejne porażki... Hans próbował zdusić paraliżującą myśl, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło trwać. Po raz pierwszy odkrywał w sobie harmonię, jaką zwykle czują ci, którzy żyją z ukochaną osobą. Słodka pewność codziennych spotkań. Dom z krzywych desek stał się ich schronieniem. Nikt nie ingerował w ich życie. Szczęście sprzyja zuchwałym. A oni mieli w sobie brawurę kochanków, którzy sądzą, że są niezwyciężeni.
Leyla na zawsze zapamiętała dzień 10 sierpnia 1920 roku. Nie mogła skupić się na pracy i została dłużej w szkole rolniczej, żeby tłumaczyć niekończące się artykuły prasowe. Później przypisywała swoje rozgorączkowanie złym przeczuciom, ale wówczas nie zwróciła na nie uwagi. Wszyscy z trudem wytrzymywali oczekiwanie. Delegaci padyszacha zostali wezwani do Paryża przez zwycięskie mocarstwa, by podpisać traktat pokojowy. Leyla miała nadzieję, że Selim nie uczestniczy w tych upokarzających działaniach. Warunki narzucone Turcji były tak surowe, a rozczłonkowanie kraju tak niszczycielskie, że wielu ludzi czekało na ów wyrok z niedowierzaniem i przerażeniem. Telegram dotarł do Angory pod koniec dnia. Imperium osmańskie wyzionęło ducha w salonie słynnej francuskiej manufaktury porcelany w Sèvres. Powierzchnia kraju została zredukowana do minimum – Stambuł i okolice oraz żałosna równina nieuprawnych ziem Anatolii. Turcy otrzymali pozwolenie na utrzymanie nielicznej armii, pozbawionej samolotów i ciężkiego uzbrojenia, oraz musieli przystać na przywileje handlowe przyznane wzmocnionym cudzoziemcom i na prawa mniejszości. Armenia i Kurdystan uzyskały niepodległość, znaczne terytoria przypadły Włochom i Grecji, prowincje arabskie trafiły pod nadzór Francuzów i Anglików, a cieśniny pod kontrolę międzynarodowej komisji. Klęska była absolutna, nadzieja unicestwiona, upokorzenie tym większe, że podszyte groźbą pozbawienia państwa jego stolicy, w wypadku gdyby nie przestrzegało ono skrupulatnie stu trzydziestu trzech klauzul traktatu. Zapadał zmierzch i w całym budynku panował klimat przygnębienia. Mustafa Kemal siedział, milcząc, w ciemności. W tym milczeniu była jednocześnie duma i żałoba. W holu kilku jego wiernych zwolenników dyskutowało szeptem. Ich spojrzenia były smutne, stracili hart ducha. Leyla przeklinała Enwera Paszę, który doprowadził kraj do ruiny, wciągając go w wojnę u boku Niemiec. Przygnębienie i wstyd przeszkadzały jej niemalże oddychać. Ze spuszczoną głową przeszła przez salę, po czym wsiadła do bryczki, którą miała szybko wrócić do domu, do Hansa. W tej samej chwili podbiegł do niej młody sekretarz i wcisnął jej do ręki telegram. Zaskoczona, rozłożyła kartkę, żeby przeczytać treść w świetle latarki. Selim żądał, by niezwłocznie wróciła do Stambułu. Perihan poważnie zachorowała. Zobaczywszy pobladłą twarz Leyli, Hans pomyślał, że przyczyną jest podpisanie traktatu, bo wiadomość ta wstrząsnęła całym miastem. Ale gdy nie chciała go pocałować i powiedziała, że jej córka zachorowała, zrozumiał, że sytuacja jest znacznie poważniejsza. Zrobił błąd, myśląc, że chroni go krąg ognia, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, w tym dalekim mieście o nazwie Angora, zalanym
światłem i blaskiem słońca, i dał sobie prawo, by poświęcić całą energię na miłość do tej kobiety. Najpiękniejszy pomysł jego życia okazał się ulotny. Miał do siebie żal, że wykazał się niedojrzałością i uwierzył w niemożliwe. – To zapewne tylko przejściowa gorączka – powiedział, żeby pocieszyć ukochaną, która szukała torby podróżnej. – Z dziećmi często tak bywa, że niepotrzebnie się o nie boimy. – I któż to mówi? – odparła bez ceregieli. – Z tego, co wiem, nie masz dziecka. Ten wybuch gniewu zranił Hansa. Nie poznawał Leyli. Jej ruchy straciły płynność, w oczach miała niepokojący błysk. Unikała go, chodząc po pokoju, który nagle stał się zbyt ciasny. – Uważasz, że rozsądnie jest teraz podróżować? W kraju panuje chaos. Nie wiem nawet, jak dostaniesz się do Stambułu. Leyla westchnęła i uniosła ręce ku niebu. Przecież nie miała wyboru! Jej córeczka była chora. Nie do pomyślenia było, żeby została tu, zamiast jechać tam jak najszybciej i się nią zajmować. – Ale ty, oczywiście, nie możesz tego zrozumieć – rzuciła. – Bo nie miałem matki? – odparł ostro. – Tak, wiem, co czujesz. Uważam, że twoja reakcja jest przesadzona. Leyla zaczęła krążyć po pokoju jak lwica w klatce. Chciała wyruszyć natychmiast, nawet gdyby miała iść przed siebie w środku nocy, w blasku księżyca, zamiast bezradnie siedzieć tutaj. Nie dbała o bandy rebeliantów, Greków i maruderów. Jej oaza spokoju nagle zamieniła się w pułapkę. – Wszystko przestaje się liczyć dla matki, która wie, że jej dziecko cierpi. To istoty z naszej krwi i kości. Oddałybyśmy za nie nasze życie. Hans przeczuwał, że Leyla mu się wymyka z rąk, i ze zdziwieniem zauważył, że strach chwycił go za gardło. Bardzo zazdrościł wszystkich tym, którzy mieli nad nią jakąś moc. Rozejrzał się po pokoju, który nosił teraz ich ślady. Poduszki, serwis do kawy, szylkretowa szczotka do włosów Leyli, ceramiczny kielich z epoki seldżuckiej, znaleziony na targu. Były też książki na półce i ubrania zwinięte w jedwabnych tobołkach. Mało znaczące przedmioty, które stanowiły ich codzienność, ale które teraz wydawały się niestosowne. – Martwię się o ciebie, Leylo – powiedział, chwyciwszy ją za ramię, gdy przechodziła obok. Drżała. Hans przytulił ją, a ona zaczęła szlochać. Czuła się śmiertelnie przerażona. Perihan nigdy nie chorowała. To była zdrowa dziewczynka, która łagodnie przeszła wszystkie choroby wieku dziecięcego. Leyla próbowała chwytać się tej myśli, żeby nie panikować, ale przed oczami i tak tańczyły jej czarne mroczki. Zdawkowy telegram Selima wzbudził w niej wyrzuty sumienia, że przez kilka długich tygodni nie było jej w domu. Przedłużyła pobyt w Angorze, bo była dumna z pracy
u boku Halide Edip, a przede wszystkim dlatego, że tu mogła przeżywać swój romans, nie myśląc o przyszłości. Rzeczywistość dała o sobie znać w sposób najstraszniejszy z możliwych. Przez głowę przebiegały jej wszelkie możliwe przesądy i przekleństwa, co sprawiało, że traciła pewność siebie. Zamknęła oczy, żeby je przegnać. Tej nocy kochali się z rozpaczliwą namiętnością, jak gdyby próbowali zaklinać los. Nie mogli zasnąć, więc w oczekiwaniu na świt leżeli przytuleni. Hans od czasu do czasu całował skroń swojej ukochanej. Trzymał ją blisko, muskał jej piersi, brzuch, łono i nie chciał myśleć o tym, że być może rozstają się na zawsze. Któż przewidzi przyszłość? Czy kiedykolwiek przestaną ukrywać się ze swoją miłością? Przytulił ją jeszcze mocniej. Angora była otoczona przez uzbrojonych wrogów. Morale nacjonalistów podupadało. Kto wie, czy to opatrzność nie wyciągała Leyli z tej pułapki, ale Hans znów miał zostać sam i wiedział, że będzie to samotność najokrutniejsza, jakiej kiedykolwiek zaznał. – Kocham cię – szepnął. – Wiem. – Ale ja chcę ci to mówić. Istnieję tylko po to, żeby cię kochać. Poczułem sens swojego życia, gdy to zrozumiałem. Dotknęły ją słowa Hansa. Jego żarliwość była niemal raniąca. To nie był dobry moment, by ją pogrążać. Nie chciała słuchać o jego uczuciach. Ktoś, kto naprawdę kocha, robi to dla tej drugiej osoby, nie dla siebie. Odczuwała jego niepokój jak wymówkę, a tymczasem wolałaby, żeby powściągliwie usunął się w cień. W tym momencie nie miała mu nic do zaoferowania. Była tylko matką chorą z niepokoju o swoje dziecko. Matką, która musiała przejechać przez cały kraj, żeby wrócić do córki. Miłość mężczyzny jest jak miecz obosieczny – pomyślała. Jego egoizm wypływa wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy, a jego wymagania bywają czasem nie do zniesienia. A jednak na widok przerażonego spojrzenia Hansa i jego zasępionej twarzy doszło do głosu nagłe współczucie. W nim już zawsze będzie mały chłopiec opuszczony przez matkę. A może kobieta powinna chronić nie tylko swoje dzieci, ale także ukochanego mężczyznę? – Trzeba ufać, że wszystko będzie dobrze – powiedziała, splatając palce z jego palcami. – Wrócę i zaopiekuję się Perihan, a później znajdę jakiś sposób, żebyśmy byli razem. Łaska Boga nas ochroni. – Ufam tylko tobie, Leylo. – Więc obiecuję ci, że znajdę drogę, żeby do ciebie wrócić. Kochali się po raz ostatni, z gorzką czułością, świadomi nieuchronnego rozstania. Hans próbował ukryć przepełniający go smutek. Każdy pocałunek Leyli, każde muśnięcie jej warg, każda pieszczota odciskały się na nim ognistym piętnem. Później, trzymając ją śpiącą w ramionach, obserwował z lękiem i smutkiem, jak blady blask
anatolijskiego świtu oświetla stopniowo hafty na draperiach i stare, wyblakłe kilimy. Chociaż trwające walki uczyniły drogę powrotną jeszcze bardziej niebezpieczną, Leyla wyruszyła w nią jako kobieta zaprawiona w bojach, zdolna stawić czoło nieznanemu. Jako kobieta, która odkryła, czym jest miłość. Determinacja chroniła ją przed strachem. Jednak w rejonie grasowały klany o feudalnych zwyczajach, tworzące sobie lenna w imię sułtana i liczące, że będą tam niepodzielnie panować, terroryzując wieśniaków i brutalnie traktując ich żony. Obdarci żołnierze z nacjonalistycznej armii walczyli zażarcie przeciwko tym rebeliantom, a gdy wygrywali, pospiesznie wymierzali sprawiedliwość. Leyla odwracała wzrok, gdy mijała szubienice, na których wisiały poczerniałe zwłoki, zdane na łaskę kruków. Za nic w świecie Hans nie zostawiłby Leyli samej. Towarzyszył jej przez część podróży. Znalazł sposób na to, by wyjechali z Angory drogą, która, miał nadzieję, była pewna. O świcie zostawili za sobą ruiny cytadeli na skalistym cyplu. Upał zrobił się niemiłosierny. Krew krążyła wolno w żyłach, boleśnie pulsowała w skroniach. Od czasu do czasu dało się słyszeć grzmot. A może wystrzał armatni? Albo to ziemia pękała, błagając Boga o zmiłowanie. Pod rozgrzanym do białości niebem wlokły się zrezygnowane woły, poganiane cmokaniem i giętkim batem woźnicy. Drewniane koła skrzypiały na drogach, wzniecając małe obłoki pyłu. Wydawało się, że ta podróż nigdy się nie skończy. Leyla czuła się przytłoczona widokiem tych jałowych wzgórz, upstrzonych rzadkimi zagajnikami, samotnych gospodarstw i słupów telegraficznych, na których czasem bociany budowały swoje gniazda. W tym mineralnym, bezlitosnym świecie panowała archaiczna cisza, w której kamienie błagały słońce o litość. Z szacunku do Allaha Wszechmogącego nie mogli pić wody od wschodu do zachodu słońca. Hans tak samo przestrzegał postu jak Leyla i woźnica. W najgorsze upały szukali cienia, kładli się na ziemi, a pod ich spuchniętymi powiekami tańczyły ogniki światła. Leyla cierpiała. Bolały ją stawy. Schudła tak, że jej kości niemal przebijały skórę. Już nawet się nie pociła, leżała jak przykuta do ławki w powozie. Myślała o tym, że jeśli ta kara zaraz się nie skończy, zostanie z niej tylko wyschnięta skorupa. Urywane myśli nie dawały jej spokoju. Marzyła o bryzie i deszczu. Pragnęła Bosforu. Ale anatolijski upał nie dawał im ani chwili wytchnienia. Było tylko słońce, orły i Bóg. Tylko Bóg jest wielki i nie ma boga nad Allaha. Szeptała Jego imiona jak litanię, a jej dusza pragnęła wody i miłosierdzia. Dotarli do małego portu nad Morzem Czarnym, gdzie wiatr oczyścił ich z żółtego pyłu, który wgryzł się w zmarszczki na skórze i między fałdy ubrań. Byli chudzi i wysuszeni. Ich ciała stały się kościste. Rozstali się w milczeniu, bez pocałunków. Z trudem rozpletli złączone palce. Brakowało słów, które mogłyby wyrazić to, co czuli. Leyla była wdzięczna Hansowi, że towarzyszył jej aż tutaj. Jego milczenie i zgaszone oczy mówiły, jak bolesne jest dla niego to rozstanie. Wsiadła na statek
rybacki, którym przewożono również nielegalną broń, podniosła rękę, by pozdrowić jego samotną postać, stojącą na nabrzeżu pośród lin i sieci. Hans przygarbił się, wbił pięści w kieszenie i patrzył, jak Leyla się oddala. Plusk wody wyciskał mu łzy z oczu. Leyla spała przez kilka nocy pod gołym niebem. Kołysanie fal było ukojeniem w tych ciągnących się w nieskończoność godzinach, podczas których myślała bez przerwy o swojej chorej córeczce. Surowość Anatolii wywarła na niej ogromne wrażenie, wymuszając coś w rodzaju pokory, ale wiedziała, że nie mogłaby tam żyć. Pomimo strachu o Perihan i przygnębienia po rozstaniu z Hansem Leyla poczuła, jak na widok ujścia Bosforu ogarnia ją radość. Nareszcie była w domu i wszystko w jej życiu wracało na właściwe miejsce.
Jednak radość Leyli trwała krótko. Dotarłszy do yali, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu dostrzegła, że okiennice są zamknięte, a trawnik pożółkły. Rosarium, krzewy jaśminu, rabatki goździków i fiołków zwiędły, jakby nikt o nie się nie troszczył. Co robili ogrodnicy? Najwyraźniej Selim nie chciał wprowadzać się tu pod jej nieobecność, być może czuł się niezręcznie. Uważała jego decyzję za niedorzeczną. Latem znacznie łatwiej oddychało się na brzegu Bosforu niż w centrum miasta. Dlaczego pozbawił dzieci świeżego powietrza? Poprosiła kapitana, żeby wysadził ją w Stambule, i do końca rejsu stała na dziobie statku, trawiona lękiem. Ażurowa sylwetka jej miasta ukazywała się stopniowo w ciągle jeszcze jasnym świetle późnego popołudnia. Leyla patrzyła na niebieskawe kopuły i iglice minaretów, na przezroczysty chłód pałacu Dolmabahçe, przysadzistą wieżę Galaty i niebiesko-białą flagę Greków, łopoczącą nad Karaköy, lawinę dachów i groźne burty alianckiej floty, nadal zakotwiczonej przed murami. Poczuła się jak intruz. Po inspekcji statku, dokonanej przez żandarmów sił okupacyjnych, rybacy mogli nareszcie zacumować go przy nabrzeżu. Choć trwał tu zwykły, codzienny chaos, Leyla miała wrażenie, że miasto ogarnęło dziwne odrętwienie. Wystawy sklepów były zamknięte, a bezczynni tragarze siedzieli na taboretach. Przechodnie spuszczali głowy. Leyla szła szybko, oglądając się za ubranymi w szare spodnie młodymi kobietami, które zamiatały ulice. Jakże nisko upadliśmy! – pomyślała przerażona. Żaden zaaferowany urzędnik imperium nie biegał przed Wysoką Portą, gdzie znajdowały się gabinety osmańskiego rządu. Czy można choć przez sekundę wątpić, że ten klimat nieznośnego poddaństwa był wynikiem podpisanego traktatu? Francuscy żołnierze maszerowali rytmicznie po chodnikach. Leyla pomyślała o Louisie Gardelle’u. W centrum kraju na przekór trudnościom można było jeszcze dostrzec nadzieję wśród oddziałów, złożonych z nieprzejednanych anatolijskich żołnierzy, ale stolica wydawała się bardzo apatyczna. Dotarłszy do domu, Leyla długo pukała do drzwi. Jej lęk stopniowo narastał. Miała dziwne wrażenie, że żebrze o coś u swoich najbliższych. Wreszcie zachrobotał zamek. Ali Aga spojrzał na nią spłoszony, mierząc zdziwionym wzrokiem jej jaskrawe spodnie, tunikę spiętą w talii skórzanym paskiem i chustę luźno zarzuconą na włosy. Miała brudne paznokcie, usta spierzchnięte od soli. Jej ubrania czuć było jodem i rybą. – Ali Ago, to naprawdę ja – upewniła go z nieśmiałym uśmiechem. – Wróciłam do Perihan. Jak się ma moja ukochana córeczka? Stary eunuch zalał się łzami, a Leyla poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej w serce sztylet. Dużymi susami pokonała schody. Pokój dzieci był pusty.
– Gdzie ona jest?! – krzyknęła Leyla. Nikt jej nie odpowiedział. Służące tylko patrzyły na nią, blade i drżące. Nagle Leyla dostrzegła Feride i złapała ją za ramię. – Gdzie jest moja córka? – dopytywała się agresywnie. Ale nawet jej wierna Feride spojrzała na nią tak, jakby była przezroczysta. Leyla pobiegła do teściowej. Pchnęła drzwi tak mocno, że uderzyły o ścianę. W dużym salonie, w półmroku, siedziała Gülbahar Hanim w otoczeniu bliskich kobiet. Wszystkie odwróciły się w stronę nowo przybyłej, zaszokowane, że wtargnęła tu bez uprzedzenia. Mała, czarnoskóra służąca, siedząc na poduszce, leniwie poruszała listwami wentylatora. Przerażona, podniosła rękę do ust, a Leyli ni stąd, ni zowąd przyszło do głowy, że nigdy wcześniej jej nie widziała. Gülbahar odłożyła wachlarz. Wytrzeszczyła oczy na widok synowej zbliżającej się do niej w zakurzonych butach. – A więc wróciłaś do nas – stwierdziła nieufnym, pełnym wyższości tonem. – Wróciłam, gdy tylko dowiedziałam się, że Perihan jest chora. Jak ona się czuje? Przez piękną twarz Gülbahar Hanim przebiegł cień. Leyla instynktownie cofnęła się o krok. Teściowa mówiła cicho. – Zaczęło się od zapalenia ucha. Zwyczajnej choroby. A potem zaczęła mieć silne bóle głowy. Nie znosiła nawet najsłabszego światła. I ta straszliwa gorączka, która nie chciała spaść... Lekarz zrobił wszystko, my też, chyba się domyślasz, ale nieszczęsną maleńką złapały konwulsje... Serce Leyli biło tak mocno, że czuła je aż w gardle. Podniosła ręce, jakby chciała się bronić. – Przykro mi, moja mała... Allah Miłościwy w swojej wielkiej łasce powołał ją do siebie. Leyla padła na kolana. Nie słyszała i nie widziała niczego. Ból przeszywał jej całe ciało, wyrywał z niej dziki szloch. Rozpadała się, skulona u stóp teściowej, a wokół niej podniosły się głosy kilku kobiet opłakujących śmierć drogich sobie istot. Czuła, jak podnoszą ją czyjeś ręce, i wyszarpywała się. Niech nikt jej nie dotyka! Niech nikt się do niej nie zbliża! Nie dbała o to, jak żałosny widok sobą przedstawia. Wszystko przestało się liczyć. Jej córeczka zmarła. Z dala od jej ramion. Sama i w cierpieniach. Długo leżała z czołem przy podłodze. I nagle przez jej ból przebił się jakiś głos, wątły głosik, nawołujący ją błagalnie. Leyla podniosła głowę. Małe rączki Ahmeta niezdarnie wycierały z jej twarzy łzy i ślinę. Chłopiec był blady, miał zaciśnięte usta, drżał. Otworzyła ramiona, a syn wtulił się w nią i kołysała go jak dawniej, jak wtedy, gdy w ich świecie panowała harmonia i wszystko układało się po prostu dobrze. Zebrane wokół niej kobiety były nadal pod wrażeniem bólu, który zwalił Leylę z nóg. Turcy zwykle nie reagują na śmierć w sposób tak demonstracyjny. Teściowa wróciła na swoje miejsce, blada, ale spokojna. Przesuwała paciorki różańca, szepcząc
imiona Boga. Muzułmanie nie noszą żałoby po zmarłych, ponieważ uważają życie ziemskie za etap przejściowy, drzwi do prawdziwego życia, które zacznie się potem. Przesadny smutek po śmierci dziecka jest zresztą grzechem, bo zakłóca jego rajskie szczęście. Leyla wiedziała, że powinna uspokoić się dla dobra Perihan, ale wstając, zachwiała się i Ahmet musiał ją podtrzymać. Czerkieska obserwowała ją uważnie, zadowolona, że synowa odzyskała ludzki wygląd. No, można tak powiedzieć. Sądząc po jej dziwacznym stroju, przebywała chyba wśród barbarzyńców. Bóg jeden wiedział, jakich ludzi spotkała w Anatolii, w której żyli wszak tylko biedacy i zbójcy. Poza tym schudła. Silny charakter wyraźniej odznaczał się teraz na jej twarzy, w rozgorączkowanym spojrzeniu, policzkach, mocnej linii podbródka. Jednak nadal miała piękne zmysłowe usta, a jej uroda nabrała teraz pewnej dzikości. Nawet zbolała na wieść o śmierci córeczki, emanowała niemal groźną siłą. Gülbahar poczuła dreszcz niepokoju na myśl o Selimie. Jej syn źle znosił śmierć swojego dziecka; jego rozpacz była niemal tak silna jak ta, która przed chwilą powaliła Leylę. Widok płaczącego mężczyzny jest zawsze ciężkim przeżyciem. Ten nieszczęśnik jeszcze nie wypłakał wszystkich łez – pomyślała matka, mrużąc oczy. W dniu pogrzebu Perihan syn wyznał jej, że Leyla żąda rozwodu, ponieważ on wziął sobie drugą żonę. Gülbahar ukryła zdziwienie, dotknięta faktem, że nie raczył jej o tym poinformować. Ale myśl, że jej synowa miała czelność domagać się czegoś takiego od Selima, który przecież nie robił nic poza szanowaniem tradycji, bardzo jej się nie podobała. – Gdzie ona jest pochowana, matko? – zapytała Leyla ochryple, ale nad wyraz grzecznie. – Oczywiście w Eyüp. Posadziliśmy cyprysy, żeby chronić jej duszę przed złymi wpływami. – Dusza Perihan była czysta. Ona nie miała jeszcze siedmiu lat. Leyla stała prosto, trzymając Ahmeta za rękę. Jej życie wypadło z torów. Będzie musiała znaleźć nową równowagę, żeby móc nadal istnieć. Ukłoniła się, muskając serce, usta i czoło, a potem poszła do swojej sypialni z sercem rozbitym na tysiąc kawałków. Siedziała w zamknięciu, gdy wokół ludzie wychodzili na ulicę, przerywając nocą post. Przez ściany docierał do niej głuchy dźwięk bębna, puls budzącego się miasta. Paciorki świateł migotały wokół minaretów, a w meczetach wychwalano Boga. Muzułmańskie dzielnice lśniły od latarenek i lampek oliwnych, kawiarnie były otwarte aż do świtu. Ahmet zapytał ją, czy może obejrzeć spektakl lalkowy na rogu ulicy. Nie miała serca mu odmówić, choć wiedziała, że nieprzyzwoita marionetka Karagöz grozi publiczności trzymanym w ręku fallusem w stanie wzwodu. Gülbahar Hanim, jak to miała w zwyczaju, dzieliła świąteczny posiłek
z przyjaciółkami. Sądząc po zapachach, kucharka przeszła dziś samą siebie. Podczas ramazanu wszystkie kobiety mogły wychodzić z domów po zachodzie słońca i skwapliwie z tego korzystały. Teściowa Leyli była znana z wydawanych przez siebie uczt. Zaproszone przez nią kobiety siadały wokół tac z saskiej porcelany, układanych na skórzanych podstawkach wyszywanych złotem. Jadły palcami czarne i zielone oliwki, sery, konfitury i chleb pieczony wyłącznie w tym okresie roku, cienkie plasterki baraniej kiełbasy, indycze mięso przyprawione czosnkiem, które tak rzadko podawano w tym domu, pilaw i warzywa gotowane w bulionie... Wreszcie ciasta i świeże owoce w pucharkach. Posiłek trwał wiele godzin. Leyla nie chciała widzieć nikogo. Feride przyniosła jej przekąski, których nie tknęła. Wyrzeczenia związane z postem pomagały zgładzić grzechy. Dlatego Leyla chciała pościć również w nocy. Klęczała, złożywszy ręce jak ukarane dziecko. Widziała, jak Perihan pokazuje jej kilka słów, które nauczyła się pisać w szkole przy meczecie, słyszała, jak recytuje po arabsku fragment Koranu, poruszając tułowiem w rytm modlitwy. Zgodnie z legendą małe istoty spadają czasem z nieba na ziemię przez pomyłkę. Gdy już zaspokoją swoją ciekawość, wolą wrócić do raju. Czy mała Parihan tak szybko znużyła się swoją rodziną? Nawet matką? Leyla zadrżała, rozpoznawszy kroki Selima. Nerwowo poprawiła fałdy swojej chusty. Późnym popołudniem Feride zaprowadziła panią do hammamu, gdzie sama natarła ją namydlonymi szczotkami, żeby pobudzić krążenie krwi. Leyla poddawała się tym zabiegom, nie czując, jak parzy ją gorąca woda. Łzy płynęły jej z oczu nieprzerwanym strumieniem, który mieszał się z parą. Szorstkie ręce Feride rozciągały jej ciało, rozprostowując bolące mięśnie, usuwając pozostałości po długiej podróży. Kurz Anatolii i jej niemożliwa miłość spłynęły z niej na marmurową posadzkę. Leyla stała nieporuszona, bezwładna jak szmaciana lalka. Ona także umarła, ale nikt po niej nie płakał. Wstała, gdy do pokoju wszedł Selim. Jego twarz była poszarzała, a usta układały się w gorzki grymas. Leyla nie wiedziała, czego się spodziewać. W pewnym sensie jej mąż stał się dla niej kimś obcym. Ale przecież nadal był ojcem Perihan i kochał ją tak samo mocno. Tylko że był przy córeczce, gdy cierpiała. Leyla nie potrafiła przegnać z głowy tego obrazu. Gdy wyciągnęła do Selima obie ręce, on się nie poruszył. Na jego twarzy malowała się tylko pogarda. Okrutne, lecz być może zasłużone odrzucenie – pomyślała unicestwiona. – Dużo czasu zajął ci powrót – odezwał się zimno. – Droga była trudna. Wyruszyłam, jak tylko dostałam twój telegram. – Nigdy nie powinnaś była tam się znaleźć. – Ryzykowałam życie, zostając tutaj. – Naprawdę? – zakpił, wyjmując z kieszeni papierośnicę. – Najwyżej kilka więziennych niewygód. Byłoby to plamą na honorze naszej rodziny, ale to już od
dawna nie stanowi twojego zmartwienia. Uważasz, że masz do wypełnienia misję, czyż nie? Niedawno w amerykańskim dzienniku przeczytałem tytuł: Kobieta – wsparcie Mustafy Kemala. Od razu pomyślałem o tobie. Oczywiście dziennikarz pisał o Halide Edip, ale opowiadają, że ty jesteś jej cieniem. Nieufna, nie spuszczała z niego wzroku. Selim zapalił papierosa. Trzęsły mu się ręce. Leyla nigdy nie wątpiła w miłość Selima do własnych dzieci, ale nie miała już ani słów, ani czułości, by ją z niego wydobyć. – Dobrze jest mieć wysoko postawionych znajomych – pastwił się nad nią. – Pewnie czujesz się ważna, włócząc się z tą bandą rewolucjonistów. – Mustafa Kemal ma swoje wady. Jest ambitny i nie zawsze wykazuje się empatią, ale jako jedyny potrafi bronić integralności naszego państwa. Czy traktat pokojowy, na którego podpisanie zgodzili się twoi przyjaciele, nie otworzył ci wreszcie oczu? Była zdziwiona, że potrafi się jeszcze zapalić do tak mało istotnych kwestii. Selim natychmiast to wykorzystał. – Jakim prawem tak mówisz?! – krzyknął wściekły. – Ja trzymałem Perihan w ramionach, gdy umierała, rozumiesz? Wołała cię, a ciebie nie było, żeby ją pocieszyć! Zła matka – oto kim jesteś... Leyla milczała, stojąc jak zaklęta. – Ostatni raz, gdy się widzieliśmy, zażądałaś rozwodu. Potem wyjechałaś, bo nie potrafiłaś ponieść konsekwencji własnych działań. A teraz wracasz. Ale nasza córka nie żyje! Nie żyje z twojej winy! – Nie! – wrzasnęła Leyla, zaciskając pięści. – To nieprawda. Nie możesz mnie o to oskarżać. Perihan miała zapalenie opon mózgowych. Nawet gdybym tu była, nie mogłabym temu zapobiec. Selim patrzył na szczupłe ciało swojej żony, która zapierała się tak, jakby walczyła z wiatrem. Był zmieszany i zdjęty gniewem, pełen żalu i nienawiści do niej. Miał za złe Leyli, że tak długo pozostała poza domem. Miał jej za złe, że nie przyniosła ulgi ich konającej córeczce, której jęki doprowadzały go do szaleństwa. Miał jej za złe tę nadzieję, że może żyć bez niego. – Zostawiłaś mnie, ale porzuciłaś także Perihan i Ahmeta. Krew z twojej krwi, kość z kości... Chciałaś żyć z dala od nas, myśląc wyłącznie o własnej sławie, gdy tymczasem naszą jedyną siłą było to, że trzymaliśmy się razem. Teraz jest za późno. Nasza rodzina jest zniszczona. Cokolwiek zrobisz, będziemy musieli z tym żyć aż do końca naszych dni. Patrzył na nią wstrząśnięty, bo pomimo bólu, którego nie był w stanie opanować, z przerażeniem zaczynał zdawać sobie sprawę, że nadal kocha Leylę i że rozpaczliwie jej pragnie, tutaj, natychmiast. Chciał ją posiąść, podporządkować sobie, zatrzymać przy sobie. Już nigdy nie pozwoli jej odejść. Nigdy! Myślał, że w ten sposób uczci
pamięć Perihan, ale się oszukiwał. Chciał mieć Leylę dla siebie i tylko dla siebie. To byłaby kara wymierzona im obojgu.
Stambuł, listopad 1920
Było bardzo zimno. Ciemne chmury zapowiadały śnieg. Louis Gardelle chodził przed bramą, żeby się rozgrzać. Włożył rękawiczki i szukał wzrokiem swojego szofera. Nie było go. Prawdopodobnie samochód nie chciał ruszyć. Postanowił nie czekać dłużej. – Kapitanie, sekundkę! Od razu rozpoznał ten kobiecy głos. Przystanął, wstrzymując oddech, a potem się odwrócił. Nina, w sukiennym płaszczu i kapeluszu dzwonku na głowie, szła w dół stromej uliczki, próbując się nie poślizgnąć na pokrytym lodem bruku. Gdy stanęła przed nim, dostrzegł, że ma spiętą twarz i blade policzki. – Potrzebuję pańskiej pomocy. Po raz pierwszy zwracała się do niego inaczej niż z bezlitosnym chłodem, patrząc na niego naprawdę, a nie tak, jakby był przezroczysty. – Czekam na pana od szóstej rano – powiedziała przemarznięta. – Bałam się, że przegapię pańskie wyjście. Nie mogli stać tak w przeciągu. Louis nakazał jej, żeby za nim poszła, i chwycił ją pod ramię, żeby ochronić przed upadkiem. Gdy tylko dotknął jej ciała, musiał się powstrzymać, żeby nie wziąć jej w ramiona. Oddalając się od konaka, po raz ostatni zerknął na zakratowane okna. W całej dzielnicy nie było miejsca, w którym mężczyzna mógłby schronić się w towarzystwie kobiety, dlatego Louis zawołał taksówkę. Brzegi Złotego Rogu były białe od szronu, a morze stalowoszare. Zatrzymali się w kawiarni w Galacie. Louis zamówił czarną herbatę, ser i bułki. Przyjemność, jaką czerpał ze świadomości, że ta kobieta jest zależna od niego, była absurdalna, zwłaszcza że chodziło wyłącznie o ogrzanie się po kilku godzinach spędzonych na mrozie. – Słyszał pan o generale Wranglu? – zapytała, czyniąc aluzję do dowódcy rosyjskiej armii walczącej z bolszewikami. Louis nie tylko o nim słyszał. Kilka dni wcześniej był świadkiem ewakuacji zwyciężonych oddziałów białych. Francja jako jedyny europejski kraj uznała rząd Wrangla, a teraz jej moralnym obowiązkiem było udzielenie pomocy stu pięćdziesięciu tysiącom Rosjan, wojskowym i cywilom, zmuszonym uciekać przed marszem Sowietów. Pokiwał głową i poczęstował Ninę papierosem. – Ci nieszczęśnicy cisną się na przepełnionych statkach. Niektórzy nie mają nawet miejsca, żeby się położyć. Podróż z Krymu zajmuje pięć dni. Przez większość czasu stoją, zadowalają się nędznym prowiantem. Są to racje złożone z chleba, konserw i szklanki wody dziennie. Przerażające!
Nina zrobiła się biała jak kreda. – Musi mi pan pomóc, błagam. Gardelle patrzył na nią pytająco. Czy wreszcie dowie się czegoś na temat przeszłości tej kobiety, która dotąd nie dawała wyciągać się na żadne zwierzenia? Jego ciekawość z czasem wcale nie osłabła. Pomyślał o ich ostatnim, upokarzającym spotkaniu i poczuł marną satysfakcję na widok jej poobgryzanych paznokci i zapadłych policzków. – Jedz – powiedział, podsuwając jej talerz. – Mam dużo czasu. Zawsze go dla ciebie miałem, ale ty go nie chciałaś. Ale Nina tylko wypiła herbatę, spuszczając wzrok. Nagle Louis chwycił ją za rękę i pogłaskał cienką skórę na jej nadgarstku, błękitnawe żyłki. Nic się nie zmieniło. Nadal czuł taką samą potrzebę bliskości. – Musi mi pan pomóc odnaleźć mojego męża – zaczęła. – Jesteś mężatką? Nie wiedziałem. Ale ja nie wiem o tobie niczego, prawda? Nie znam nawet twojego nazwiska. – Malinina... Mój mąż, Aleksander Lwowicz, jest oficerem. Został ewakuowany na jednym ze statków, o których pan mówił. Przynajmniej tak sądzę. Louis odchylił się na krześle i zaciągnął papierosem, udając obojętność. – Tak sądzisz czy masz taką nadzieję? Oto jest pytanie. Wbiła w niego jasne, nieufne oczy, zastanawiając się zapewne, czego zażąda w zamian za pomoc. – Nie widzieliśmy się od ponad dwóch lat. Musiałam sama sobie radzić. Sama nie wiem, czy mam nadzieję, czy też nie. Louis próbował wyobrazić sobie życie Niny przed wygnaniem, piękne życie wielkich, arystokratycznych rodów, panujących w Rosji za czasów carów i Tołstoja. Lektury spowodowały, że miał zapewne wizję zbyt romantyczną; sądził, że ta młoda kobieta znała pałace Sankt Petersburga i że była rozpieszczaną, a nawet szczęśliwą małżonką. Wyobrażał sobie jej męża na jednej z zakotwiczonych u wrót Konstantynopola łajb, dawnych okrętów wojennych, które dziś wojenne były tylko z nazwy, dających schronienie oficerom, zwykłym żołnierzom, a także Kozakom, zabiedzonym i zarośniętym, o ciałach wyniszczonych dyzenterią. Flota nędzników... – Trzeba go odnaleźć i sprawić, by zszedł na ląd. Oni nie mają prawa opuszczać pokładu. Są wygłodzeni, sam pan to powiedział. Wielu z nich choruje. Podobno kilku kobietom w ciąży tłoczący się tłum zmiażdżył brzuchy. Była zdenerwowana, jej ręce drżały jak oszalałe ptaki. – Nie mogę zostawić go samego sobie, rozumie pan? Przynajmniej to jestem mu winna – dodała cicho, jakby do siebie. – Jestem gotowa. To znaczy... jeśli pan chce... – Sypiać z tobą w zamian za tę małą przysługę? – zapytał ostro, choć zdawał sobie sprawę, że to miała na myśli.
Louis nadal bardzo jej pragnął i wiedział, że się jej nie oprze, podobnie jak wiedział, że nie zrezygnuje z opium. Nina była zdana na jego łaskę. Czyż nie tego właśnie sobie życzył? – Jestem dziwką, zapomniał pan? – rzuciła wyzywająco. – Miałaś po mnie wielu mężczyzn? – Kilku. – Mógłbym niepokoić się o twój stan zdrowia. – Zapewniam, że jest pan bezpieczny – zakpiła z kwaśnym uśmiechem. – Jestem wystarczająco inteligentna, by dbać o swoje narzędzie pracy. Louis poczuł nagłą chęć, żeby ją pocałować. Odwrócił głowę, żeby uciec przed jej pełnym wyższości spojrzeniem. Przechodnie oglądani przez zamgloną szybę wydawali się rozmyci. Podniósł rękę i poprosił kelnerkę o kawę. Nina jadła bułkę łapczywie, jak każdy, kto zaznał w życiu głodu. Niedaleko nich usiadła jakaś para, szeptali, zaabsorbowani rozmową. Też byli Rosjanami. Od niedawna Louis z przerażeniem obserwował napływ uchodźców na ulicach Galaty i Pery. – Zrobię, co będę mógł, ale niczego ci nie obiecuję – oświadczył. – To jak szukanie igły w stogu siana. Twarz Niny się rozjaśniła. – Oto nazwa jego pułku! – wykrzyknęła po poszukiwaniu czegoś w torebce. – Zostawiłam też swoje dane w rosyjskim biurze wywiadu. Jeśli mąż do mnie napisze, skontaktują nas ze sobą. Napisała kilka słów na skrawku papieru. – Jestem panu bardzo wdzięczna, Louis. Podała mu karteczkę, a on przez moment przytrzymał jej dłoń, a potem ją ucałował. Nina, zrezygnowana, zesztywniała, a jej twarz pociemniała. Życie nauczyło ją, że za wszystko trzeba płacić. Jestem gburem – pomyślał Louis, czując cień wyrzutów sumienia. Ale mimo to nie zamierzał walczyć ze swoją żądzą. Nie miał na to ani siły, ani ochoty. Nosił tę kobietę w sobie. Pomoże jej odszukać męża, ale nic nie przeszkodzi mu w uprawianiu z nią miłości. Louis zatelefonował do swojego przyjaciela, pułkownika Roberta Cosme’a, adiutanta admirała Dumesnila, dowodzącego francuską eskadrą. Ten chętnie obiecał mu pomoc, zwłaszcza że został obarczony przez admirała podobną misją. Dzień później obaj mężczyźni wsiedli na pokład niewielkiej łódki, którą podpłynęli do tych nędznych, mocno obciążonych statków. Niektóre z nich unosiły się na wodzie w dziwny, niepokojący sposób. Podczas konwojowania u ujścia Bosforu zatonął torpedowiec, a wraz z nim pięćdziesięciu pasażerów. Louis, zaalarmowany zbyt późno, nie dał rady ich uratować. Rozproszeni Rosjanie, ubrani w szare kapoty carskich pułków, tworzyli na
pokładach zwartą masę i obserwowali statki greckich i ormiańskich handlarzy, które kręciły się wokół niczym natrętne owady. Niektórzy Rosjanie wychylali się za burtę i wymieniali przyczepione do pasków pierścionki oraz obrączki na wodę i chleb. Od czasu do czasu wyróżniały się wśród tłumu okrągłe twarze kobiet. Jak, do diabła, znajdziemy tu męża Niny? – zastanawiał się Louis. – Jest gorzej, niż się spodziewałem – burknął. – Spędzimy tu całe życie. Ci nieszczęśnicy byli przekonani, że Turcy, którzy przed wiekami przyjęli do siebie Żydów wygnanych przez inkwizycję, ich również nie odeślą. Chociaż oba narody pozostawały odwiecznymi wrogami, to zaufanie było uzasadnione. Bez aprobaty władzy oraz szlachetności Czerwonego Półksiężyca i mieszkańców, którzy przyjmowali ich w swoich domach, Francuzi i Amerykanie nie mogliby uratować tej poszkodowanej ludności. Anglicy nie chcieli niczego wiedzieć. Obecnie rozmawiali wyłącznie z Sowietami. Przecież handlujemy też z kanibalami – oświadczył, nie bez cynizmu, ich premier Lloyd George. Łopotały nad nimi carskie flagi, a z pokładów statków, na których znajdowali się Kozacy, słychać było melancholijne śpiewy. Robert Cosme wyjął megafon i zawołał dwóch oficerów. Panował lodowaty chłód. Louis zaczął tupać, żeby trochę się rozgrzać. Zastanawiał się, jak zareaguje, jeśli nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności poszukiwany mężczyzna, zawołany po nazwisku, odpowie. Tak czy inaczej on powziął już swoje postanowienie. Teraz, gdy odzyskał Ninę, już nigdy z niej nie zrezygnuje. Cosme się zmęczył i Louis przejął ster. Nagle mężczyźni zaczęli machać rękoma. Łódka podpłynęła najbliżej jak się dało do wysokiej burty okrętu. – Czy jest wśród was na pokładzie niejaki Aleksander Lwowicz Malinin?! – krzyknął Louis po francusku, wiedząc, że oficerowie armii carskiej świetnie znają ten język. Potężny mężczyzna o potarganej brodzie przyłożył dłonie do ust: – Tak. Jest z nami. Czemu pytacie? Serce Louisa omal nie wyskoczyło mu z piersi. – Chcemy z nim porozmawiać. Weźmiemy go ze sobą. – Niemożliwe! Jest chory! Robert szturchnął Louisa łokciem. – Zapytaj, co mu jest. Jeśli to nie tyfus, będziemy mogli go zabrać. Rosjanin wyjaśnił, że jego towarzysz jest ranny i cierpi na dyzenterię. – Wchodzę na pokład – odpowiedział Louis. Przy burcie rozwinęła się sznurowa drabinka. Louis próbował schwytać ją kilkakrotnie, tak bardzo się chwiała. Wspiął się po niej ostrożnie. Byłaby to niezła ironia losu, gdyby utonął w lodowatych wodach Bosforu, ratując męża swojej kochanki! Zacisnął zęby, przeklinając wiatr, Ninę i całe swoje życie. Czyjeś ramiona
chwyciły go pod pachy i pomogły mu wejść na pokład. Tam otoczył go tłum ludzi w cuchnących łachmanach. Malinin leżał na dziobie statku wraz z rannymi. Miał obandażowaną głowę, woskowatą skórę i gęstą, jasną brodę. – On żyje? – zapytał Louis z powątpiewaniem. – Żył jeszcze dziś rano – odpowiedział cynicznie Rosjanin, potrząsając ramieniem towarzysza. Malinin otworzył oczy, mrucząc coś, co brzmiało jak przekleństwo. – Dobrze, biorę go – oświadczył Louis. Na pokładzie natychmiast zapanowało zamieszanie. Część ludzi zaczęła obrzucać Louisa obelgami; byli źli, że sami nie mogą skorzystać z takiego przywileju. – Żołnierze walczących jednostek będą odtransportowani w okolice Dardaneli i na wyspę Lemnos – wyjaśnił Louis stanowczo. – Uchodźcy cywilni i żołnierze spoza kadry muszą jeszcze zaczekać tu, na redzie Konstantynopola, ale zaczniemy już ewakuować tych najciężej chorych i rannych. Mężczyźni od trzech dni niczego nie jedli i nie pili. Wygłodzeni, ściśnięci, musieli opuścić swoją ojczyznę i zdać się na łaskę i niełaskę obcych mocarstw, które pomagały im, narzucając własne warunki. Cierpiały na tym ich ciała, ale także ich duma. Choć takie niezadowolenie szybko mogło przerodzić się w bunt, Louis nakazał, by zniesiono chorego na prowizorycznych noszach, a potem złapał sznurową drabinkę, którą wiatr uderzał o burtę. Łódka kontynuowała rejs wokół okrętów w poszukiwaniu drugiego oficera. Na próżno. Ich wysiłki tym razem okazały się bezowocne. Zrezygnowany kapitan Cosme wzruszył ramionami i powiedział, że wróci jutro. Dał marynarzom rozkaz powrotu do brzegu. Louis usiadł koło Malinina i zapalił papierosa. Rosjanin wyciągnął po niego czarną od brudu rękę. – Dlaczego ja? – zapytał ochryple. – Poprosiła mnie o to pańska małżonka. Louis czekał na jego reakcję. W oczach rannego zapalił się blask, którego nie potrafił rozszyfrować. – Jak ona się miewa? – Świetnie. Poprosiła mnie, żebym pana stamtąd wyciągnął. – Dziękuję panu, kapitanie. Wdzięczność Niny była dla Louisa czymś miłym, natomiast podziękowania tego nędzarza wprawiły go w zakłopotanie. Pomyślał, że odda go do szpitala i już nigdy w życiu nie będzie chciał o nim słyszeć. Niestety, ocalony mężczyzna okazał się gadatliwy. Zaczął z nostalgią wspominać szczęśliwe dni w Sankt Petersburgu. Nina i on znali się od dziecka. Louis musiał słuchać anegdot, które z jednej strony
sprawiały mu przykrość, a z drugiej informowały go o dawnym życiu kochanki. Nie pomylił się. Nina była wypieszczonym dzieckiem, młodą dziewczyną przyjmowaną na dworze, a jej ojciec należał do osób wpływowych. Miała przed sobą świetlaną przyszłość. Louis się zastanawiał, jak zareagowałby Malinin na wieść o tym, że jego żona się prostytuuje.
Szpital francuski był bez przerwy pełen. Ranni i chorzy znoszeni ze statków napływali tu dziesiątkami. W holu i na korytarzach piętrzyły się prowizoryczne nosze. Rose Gardelle, zajmująca się przydzielaniem miejsc w pokojach, szła z zeszytem w dłoni, próbując notować nazwiska pacjentów i nazwy chorób i nie skupiać się na jękach. To zadanie okazało się prawdziwą łamigłówką, a dla kogoś, kto nie znosił bałaganu – ciężką próbą. Wymagano od niej dyscypliny. Władze obawiały się Rosjan, którzy znikali w tłumie mieszkańców miasta, nie chcąc zapewne, by umieszczono ich w miejscach, które im nie odpowiadały. Należało zapobiec rozprzestrzenianiu się epidemii. Przynajmniej dzięki temu zwalniają się łóżka – warczały przepracowane pielęgniarki. Idąc z nosem w papierach, Rose zderzyła się ze stosem kartonów i złorzeczyła, masując sobie kolano. Na paczkach widniała pieczęć Amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Zerknęła do środka. Piżamy i bielizna, a do tego serdeczne słowa przyszpilone do tobołków. – Louis, co ty tutaj robisz?! – wykrzyknęła nagle. On też wydawał się zdziwiony na jej widok. – Wpadłem tu tylko na moment. Kazano mi napisać sprawozdanie z tego... Pokazał ręką gdzieś w kierunku rannych. Na jego policzkach wykwitły czerwone plamy. Rose spojrzała wokół, żeby sprawdzić, co nim tak poruszyło, ale jedynym i przykrym widokiem były tu nosze leżące na podłodze. Za każdym razem, gdy otwierały się drzwi, do holu wdzierał się bestialski przeciąg. – No dobrze, muszę już iść – powiedział nagle. Odprowadziła go wzrokiem, gdy się wycofywał. Dziwnie się zachowuje – pomyślała. Trudno było uwierzyć, że Louis, ze swoją pozycją, miał policzyć tych nieszczęśników. Jednak Rose przypomniała sobie, że w relacjach między admirałem Dumesnilem a generałem Charpym, dowódcą francuskich sił okupacyjnych, panowało coraz większe napięcie. Ten drugi nieprzychylnie oceniał fakt, że część francuskich zasobów finansowych została przeznaczona na pomoc Rosjanom. Czy Louis miał sporządzić na ten temat raport zlecony przez przełożonych? Rose westchnęła i otworzyła zeszyt na kolejnej czystej kartce, by zapisać na niej ostatnio przywiezionych pacjentów. Zwróciła się do pierwszego z nich, mężczyzny z zakrwawionym, odrażającym opatrunkiem. Pochyliła się, próbując nie myśleć o wydzielanym przez niego obrzydliwym fetorze, po czym dokładnie i starannie zanotowała jego nazwisko: Aleksander Lwowicz Malinin. Kilka godzin później, po powrocie do domu, Rose położyła się na sofie. Bardzo bolały ją plecy. Czerwony Półksiężyc rozpoczął akcję rozdawania darmowej zupy
i koców. Rose spędziła cały dzień w ogrodach szkoły francuskiej Sainte-Pulchérie, które stanowiły jeden z punktów dystrybucji. Stała na zimnie przez osiem godzin. Rosyjscy uchodźcy czuli ulgę, że udało im się uciec z ojczyzny przed zbrodniczymi zakusami czerwonych, ale jednocześnie bali się niepewnej przyszłości. Rose odwiedziła obozy na obrzeżach miasta, w których umieszczano żony, siostry i braci oficerów. Baraki były prymitywne, źle ogrzewane przez niewielkie kozy, które łatwo stawały w ogniu. Na myśl, że mogłaby mieszkać w takich warunkach z Marie i Louisem, Rose poczuła dreszcz odrazy. Nigdy nie zniosłaby takiego poniżenia! Chyba na chwilę się zdrzemnęła, bo obudził ją śmiech dziecka. Marie bawiła się z Ahmetem w sąsiednim pokoju. Gdy latem zmarła jego siostra, chłopiec był bardzo smutny. Nieoczekiwane pocieszenie znalazł u boku Marie, która jako jedyna potrafiła poprawić mu zły nastrój. Od tamtego czasu stali się nierozłączni. – Nie śpisz już, mamo... – stwierdziła Marie, zaglądając do pokoju. Rose przywołała ją gestem. – Jak się czujesz, kochanie? Córka zapewniła ją, że katar jej już zelżał i opowiedziała o swoim dniu, ogrzewając się nad koksownikiem. Służąca przyniosła jej herbatę. Podziękowała po turecku. – Grałam na fortepianie sonatę dla Ahmeta i małego Rizy – szczebiotała radośnie. – Bardzo im się podobało. – Kto to jest Riza? – spytała zaintrygowana Rose. – To przyrodni brat Ahmeta. Jest taki słodki! Mieszka tu teraz ze swoją mamą. – Nie rozumiem. – Rose ściągnęła brwi. – Jak to możliwe? Marie poczerwieniała. Podała matce szklankę z herbatą i próbowała zmienić temat, pytając ją o rosyjskich uchodźców, ale Rose chciała mieć jasność w sprawie Rizy. – Selim Bej ma syna ze swoją drugą żoną – wyznała wreszcie dziewczyna. – Ich dom w Eyüp spłonął podczas pożaru. Przypuszczam, że nie znaleźli tam odpowiedniego lokum. A zima w tym roku jest taka sroga, prawda? – Marie spojrzała na kłębiące się za oknem ciemne chmury. – Dobrze, że Riza tu jest. Ahmet czuje się mniej samotny. – Selim Bej mieszka pod naszym dachem z dwiema żonami? – nie dawała za wygraną Rose. – To jest ich dach, mamo, nie nasz – poprawiła ją nieśmiało Marie. Rose się przeraziła, że Marie mówi o poligamii tak, jakby chodziło o najbardziej naturalną rzecz na świecie. To pobłażliwe zachowanie przypominało jej, niestety, postawę męża. Ich szesnastoletnia córka miała irytującą skłonność do wygłaszania opinii pozostawiających sporo do życzenia. Było to zresztą jedyne, co Rose mogła jej zarzucić.
Usiadła prosto. – Marie, proszę cię – odezwała się z nadąsaną miną. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, że ten mężczyzna ma dwie żony? – Ich religia pozwala im na to. A Nilüfer jest urocza... – Znasz ją? – przestraszyła się Rose. Marie wykręcała się od odpowiedzi. Nie chciała się przyznać matce, że robi coś wbrew niej. Rose zaczęła się zastanawiać, ile czasu pod jej nieobecność córka spędza w drugim skrzydle domu. Czyżby złowroga Gülbahar Hanim złapała ją w swoje sidła? Zaczęła chodzić po pokoju. – Kilka żon jednocześnie! To niegodne, rozumiesz? To wbrew naturze! Nie mogę się nadziwić, że ta kobieta znajduje się tu, w apartamentach Leyli Hanim. Jak ona może to znieść? A przecież wyglądała na taką, która ma nowoczesne poglądy – dodała, wspominając przyjęcie, na którym ją spotkała. Była wówczas ubrana po europejsku i żartowała z mężczyznami. Marie siedziała z podkulonymi nogami na poduszce i jadła ciasteczko z migdałami. – To Leyla Hanim zaproponowała jej, żeby się tu wprowadziła. Wyjaśniła mi, że Nilüfer również ma prawo do opieki swojego męża. Nie sądzę, żeby było to dla niej przyjemne, ale bez wahania przyjęła ją tu, gdy dowiedziała się, że ta biedaczka wylądowała z dzieckiem na ulicy. Rose wzniosła oczy ku niebu. – Słucham cię i odnoszę wrażenie, że ta sytuacja wydaje ci się normalna. Te kobiety zawróciły ci w głowie. Jak mogłam tego nie zauważyć? Nie chcę, żebyś do nich chodziła, słyszysz? To nie jest dla ciebie dobre. I trzymaj się prosto. Nie cierpię, gdy tak leżysz na poduszkach. Przez twarz nastolatki przebiegł cień. – Bardzo dobrze wiem, że one nie są takie jak my, mamo. Nie chciałabym żyć tak jak one, ale powinnam być wyrozumiała i nie oceniać ich, prawda? Uważam, że Leyla Hanim zachowała się bardzo szlachetnie. A Nilüfer odnosi się do niej z szacunkiem. Istnieje między nimi dość złożona i zabawna hierarchia. Patrząc na niewinną twarz córki i jej butną minkę, Rose poczuła, jak strach łapie ją za gardło. Naszła ją nagła wizja Marie porwanej i zamkniętej w haremie, gdzie miałaby zaspokajać zachcianki paszy. Boże, jak ona nienawidziła tego miejsca i ludzi, których nie rozumiała! Wiedziałam, że tak będzie – robiła sobie wymówki ze łzami w oczach. Czyż po ich przyjeździe Louis nie kazał jej schować krucyfiksu, żeby nie ranić uczuć służących? Przeżegnała się, prosząc Boga o wybaczenie, zanim schowała krzyż w szafie. – Porozmawiam o tym z ojcem!
Zabrakło jej argumentów, by przekonać swoje dziecko, że robi błąd, jednak wątpiła w to, że Louis wykaże się jakąkolwiek skutecznością. Miała nawet nieprzyjemne przeczucie, że Marie i on kpili sobie z niej za jej plecami. – O czym chcesz ze mną porozmawiać? – zapytał radośnie Louis, wchodząc do salonu. – Twoja córka broni poligamii! – To nieprawda, tato! Powiedziałam tylko, że Leyla Hanim wykazała się uprzejmością, przyjmując pod swój dach drugą małżonkę swojego męża. Rose dostrzegła zaskoczenie swojego męża, ale również błysk podziwu w jego oczach. Wiedziała o przyjaźni Louisa z Selimem Bejem i z łatwością wyobrażała sobie ich męskie, perwersyjne porozumienie. Skrzyżowała ręce, a jej usta drżały z oburzenia. – Kobieta, którą tak lubisz, wydaje mi się aż nazbyt tolerancyjna – powiedziała zgorszona. – To są barbarzyńskie, archaiczne zachowania. Nie życzę sobie, aby Marie kontaktowała się z tymi ludźmi. Jest na to zbyt młoda i zbyt łatwo ulega wpływom. – Tato! – krzyknęła zaczerwieniona dziewczyna. – Wiesz przecież, że to nieprawda! Louis opadł na sofę. Nasz drogi Selim i dwie małżonki? Musi mieć żelazne nerwy – pomyślał, tłumiąc uśmiech. Marie pospiesznie podała mu szklankę herbaty i szczegółowo opowiedziała całą historię. Louis sądził, że Leyla Hanim wpadła w furię i że robiła dobrą minę do złej gry. Ta młoda Turczynka była zbyt inteligentna, żeby na tym nie skorzystać. – Przyznaję, że jest to niecodzienna sytuacja – podsumował. – Ale czy muszę przypominać, że latem ta rodzina przeżyła dramat? – Nie odwracaj kota ogonem – zaprotestowała Rose. – Selim Bej ożenił się z drugą kobietą na długo przed śmiercią Perihan. Marie zapytała, czy może pójść do siebie. Louis, wiedząc, że córka nie cierpi być świadkiem kłótni rodziców, nie zatrzymywał jej, chociaż bał się zostać sam na sam z Rose czyniącą mu wyrzuty. Poczuł nagłe znużenie. Odchylił głowę na poduszki i zamknął oczy. Miał wrażenie, że w jego czaszce stuka mnóstwo młoteczków. Rose dostrzegła, że zdjął buty, zanim wszedł do salonu. Rozluźnił także krawat i rozpiął guziki przy kołnierzyku koszuli. Gnuśność Orientu zdradziecko wdzierała się w ich życie, zmieniała ich charaktery, deformowała rzeczywistość. Gdzie się podział chłopiec, którego poślubiła? Młody oficer marynarki, elegancki, oddany i szczery? Zamiast niego widziała przed sobą mężczyznę o woskowatej cerze i błyszczących oczach, mężczyznę, który patrzył na nią najczęściej z niezrozumieniem albo pogardą. Mężczyznę, który miał swoje sekrety i którego niemal się bała. Przypomniała jej się nędza, z jaką stykała się od kilku dni. Ogłupiałe spojrzenia rosyjskich oficerów, zrozpaczone twarze ich żon i te wygłodniałe dzieci, biegające jak
włóczędzy po ulicach Pery. Nagły smutek zwalił ją z nóg. Usiadła obok Louisa. – To nie może tak dłużej trwać – powiedziała zgaszona, biorąc go za rękę. – Zagubiliśmy się. I nie wiem, co trzeba zrobić, żeby wszystko wróciło do dawnego stanu. Zaczęła płakać i wstydziła się tego. Gdyby tylko Louis mógł ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze... – Ja też nie wiem, Rose – powiedział niechętnie, ale zaraz się poprawił. – Daj spokój, po prostu mamy trudny okres. Ta długa zima i wszyscy ci uchodźcy... Jestem pewien, że wiosną poczujesz się lepiej. Rose wyjęła z rękawa chusteczkę. Wiedziała, że nie dotrze do męża. Znów był taki obcy i daleki. Wymykał się jej na wszelkie możliwe sposoby. – Tu nie chodzi o mnie, lecz o ciebie, Louis – powiedziała bardziej oschle. – Nie poznaję cię. Przestałam cię rozumieć. A teraz Marie brata się z tymi Turkami... Zastanawiam się, czy nie powinnam wyjechać z nią do Francji. – Oczywiście, że nie! – zirytował się Louis. – Wszyscy cię tutaj lubią. A ja ciebie potrzebuję. Wstał, rozdrażniony, po czym podniósł rękę do czoła. Zbladł i znów opadł na sofę. – Przykro mi, ale źle się czuję – szepnął. – Marie nic tu nie grozi, nie przejmuj się. Ze wszystkim da sobie radę. To twoja córka. Rose położyła dłoń na gorącym czole męża. Kilka minut później Louis zapadł w głęboki sen.
Przemarznięta Rose Gardelle szła ulicami Pery, opatulona w płaszcz i etolę z lisa. Kończyła przedświąteczne zakupy. Wyszła właśnie od greckiej krawcowej, u której zamówiła sukienkę dla Marie. Jej córka była teraz zapraszana przez lewantyńskie rody o świetnej reputacji i Rose nie śmiała już sama kupować jej strojów. Widziała gdzieś spinki do mankietów dla Louisa, ale nie mogła odnaleźć jubilera. Chodziła w kółko z tobołkami pod pachą, myśląc o powrocie do domu. Nagle potknęła się i część prezentów upadła na bruk. Podeszwa od jej buta się odkleiła. Stawiając stopę na ziemi, Rose krzyknęła z bólu. W tej samej chwili otworzyły się drzwi najbliższej restauracji i stanął w nich wąsaty mężczyzna w białym fartuchu. Pozbierał paczki i podał jej ramię, proponując, by odpoczęła wewnątrz. Rose chwyciła się go i szła, utykając. Rosjanin posadził ją obok samowara w głębi sali, a potem podsunął jej taboret pod stopę, którą obłożył lodem. Nie pytając Rose o zdanie, oświadczył, że jego sąsiad szewc naprawi podeszwę w mgnieniu oka. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na stole pojawiła się filiżanka herbaty i ciastka. Zmieszana kobieta rozejrzała się wokół. Jacyś mężczyźni grali w szachy obok klientów jedzących kawior i pijących wódkę. Odprężała się, słuchając harmonijnego języka rosyjskiego, oparta plecami o gorący piec. Nagle otworzyły się drzwi. Zaciekawiona Rose uniosła wzrok i ze zdziwieniem rozpoznała męża. Louis stał przez chwilę na progu, otrzepując czapkę ze śniegu. Rose uniosła dłoń, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, ale w tej samej chwili podeszła do niego jedna z kelnerek. Ich zachowanie było dość alarmujące. Stali blisko siebie. Zbyt blisko... Rose poczuła, jak krew przestaje krążyć jej w żyłach. Louis pożerał Rosjankę wzrokiem, szepnął kobiecie coś do ucha. Z nonszalancją bywalca wziął klucz zawieszony za kasą i wszedł na wąskie, drewniane schody. Kelnerka ruszyła za nim. Miała proste plecy i szczupłe łydki. Nie zniknęła jeszcze na pierwszym piętrze, a już rozwiązywała fartuszek. Rose poczuła, jak w gardle pali ją gorzka żółć. Teraz wszystko było jasne. Obojętność Louisa. Jego bezczelność. Zaczerwieniła się ze wstydu. Pragnęła tylko jednego: uciec stąd jak najszybciej. Gestem dłoni poprosiła o rachunek, wyjaśniła, że musi iść. Drżącymi dłońmi otworzyła portmonetkę. Na stół wysypało się kilka monet. Szef kuchni z zatroskaną miną powiedział, że but jeszcze nie jest gotów. Zapytał, czy nie zaczekałaby jeszcze kwadransa. Na myśl, że spotka Louisa opuszczającego objęcia kochanki, Rose poczuła mdłości. Droga powrotna ciągnęła się bez końca. Rose była jak w letargu, z którego ocknęła się dopiero, gdy prowadzona przez Rosjanina taksówka zatrzymała się pod
domem. Zapłaciła za kurs i wysiadła. Jej bosa stopa zapadła się w na wpół stopniały śnieg. Kulejąc, przeszła przez ogród. – Coś się stało, pani Gardelle? W tym głosie brzmiała troska, ale przez łzy Rose nie mogła rozpoznać twarzy Leyli Hanim. Drżała z zimna. Turczynka natychmiast wzięła ją za ramię i pociągnęła do westybulu. Posadziła kobietę na ławce, po czym uklękła, żeby zdjąć jej podartą pończochę i obejrzeć kostkę. Rose rozpłakała się z poniżenia i wdzięczności. W salonie zapalono kandelabry i lampy oliwne. Rose siedziała na poduszkach z zabandażowaną kostką, obok Leyli Hanim. Zdała sobie sprawę, że nie widziała jej od śmierci Perihan. Czy Turczynka przez cztery miesiące przebywała w odosobnieniu? Spojrzała na nią i zadrżała. Rysy twarzy tej młodej kobiety się wyostrzyły. W jej oczach palił się płomień głębokiego smutku. – Lepiej się pani czuje? – zapytała łagodnie Leyla. Rose pokiwała głową. Jak mogła ją podejrzewać o to, że jest kochanką Louisa? Zaczerwieniła się. Była pod wrażeniem urody i postawy Leyli. Byłam naprawdę głupia – pomyślała, przygnębiona. – Dlaczego głupia? – spytała Leyla. Rose dostrzegła, że głośno myśli. Próbowała się uspokoić. Trudno jej było oddychać. Czuła się żałosna. Podła. I przerażająco samotna. W przypływie szczerości zwierzyła się Leyli, że jej mąż zdradza ją z nędzną rosyjską kelnerką. Jestem zbolała i wściekła – powiedziała z nagłą egzaltacją. Ten nikczemnik złamał przysięgę, którą złożył w dniu ślubu! Zachowywał się w sposób niegodny. To przez to miasto, przez tych ludzi... Machała dłonią, poszukując winnych. Czujne spojrzenie Leyli przeszyło ją jak strzała. Zrezygnowana Rose powiedziała wówczas, że Louis już jej nie kocha, że od miesięcy z nią nie sypia, gorzej: prawdopodobnie nie kochał jej nigdy. Zaczęła łkać, kryjąc twarz w dłoniach. Nic nie zostało z nieprzejednanej Rose Gardelle. Ani miłość własna, ani godność, ani nadzieje... Opowiedziała po kolei wszystko, co zdarzyło się od jej przyjazdu. Jak gdyby pękła tama smutku. Poprosiła Leylę, by wybaczyła jej niedyskrecję, to, że węszyła w haremliku i odkryła obecność Niemca na strychu. Wyznała też, że podzieliła się swoimi podejrzeniami z brytyjskim oficerem, który wykorzystał je, żeby przeszukać dom. Leyla siedziała sztywna i wyprostowana. Słuchała tej spowiedzi, właściwie wcale jej nie słysząc, i czuła uderzenia fal smutku i wyrzutów sumienia. Jest coś przerażającego w widoku istoty ludzkiej odsłaniającej swoje braki i swoją nikczemność, i swój najgłębiej skrywany strach. Małe serce Rose Gardelle było czarne od zazdrości, nieufności, uraz, przebite niepewnością, dlatego teraz ona sama rozpadała się na kawałki u stóp tej muzułmańskiej kobiety, z której dawniej drwiła i którą pogardzała.
Leyla pomyślała, że donos Rose stał się prawdopodobnie powodem tak długiego przetrzymywania Orhana. Zaś Hans – gdyby żołnierze znaleźli go w haremliku – zginąłby na miejscu, zastrzelony przez Brytyjczyków. A może nawet powieszony. Ona sama trafiłaby do więzienia wraz z Gülbahar Hanim. Skazano by ją na karę śmierci za udzielanie schronienia nacjonalistom. Na szczęście Allah Wszechmogący, niech będzie pochwalone Jego Imię, sprawił, że ocaliła Hansa. Z tego nieszczęścia zrodziły się tygodnie, które spędzili razem w Angorze; z tej zdrady – miłość, której nic nie potrafi zniszczyć. – To przeze mnie Perihan zmarła z dala od pani! – krzyknęła nagle Rose, wytrzeszczając oczy. W tym momencie w głowach obu kobiet ożyło wspomnienie małej dziewczynki recytującej śpiewnym głosem, z rękoma założonymi za plecy, bajkę La Fontaine’a na cześć Rose, w salonie swojej babki. – Niech mi pani wybaczy – prosiła, chwytając rękę Leyli i pochylając głowę. – Błagam panią... Niech mi pani wybaczy... Wstrząśnięta Leyla nie miała dla niej słów pocieszenia. Myślała o Perihan i jej serce krwawiło. Jej własne łzy wyschły już dawno. Teraz nosiła swój ból pod sercem, tak jak dawniej, gdy nosiła pod sercem dziecko, jednak teraz jej nadzieja umarła. Nie czyniła wymówek Rose. Urazy są jałowe. Nienawiść także. Leyla nie chciała tej gangreny. Wiedziała, że jej córka jest teraz szczęśliwa. Tylko ta jedna rzecz się liczyła i tylko tej myśli czepiała się w ciszy bezsennych nocy. Milcząca i pełna współczucia, pogłaskała po głowie tę załamaną kobietę, czekając, aż ona chociaż trochę oswoi się ze swoim bólem. Młoda Turczynka się nie spieszyła. Wiedziała, że zaczeka tyle, ile to będzie konieczne, przez cały potrzebny do tego, nieskończony i świetlisty czas Orientu, przez cały wieczór i przez całą noc; podczas gdy śnieg będzie pokrywał kopuły meczetów i nierówne dachy Stambułu, a na drugim brzegu Złotego Rogu światło elektryczne i kabaretowe orkiestry będą zapraszać ludzi do pijaństwa i do rozpusty, do hazardu i do wszelkich cielesnych rozkoszy.
Rose kończyła się pakować. Nie chciała słuchać Marie, która ze łzami w oczach błagała ją, by zostały w Stambule, ani spojrzeć na męża, który stał w sypialni ze szklanką whisky w dłoni. Robiła wszystko, żeby nawet koło niego nie przechodzić, by nie wdychać zapachu jego wody kolońskiej. – To okropne, mamo! – krzyknęła Marie. – Jestem zaproszona na kilka wieczorków tanecznych. Muszę wszystko odwołać. Co pomyślą moje przyjaciółki? A tata? Nie możemy zostawić go samego! – Nie po raz pierwszy spędzimy Boże Narodzenie bez twojego ojca – odparła Rose. – I proszę, żebyś nie mówiła do mnie tym tonem, Marie. A teraz idź, dokończ pakowanie. Za chwilę przyjedzie bryczka i odwiezie nas na dworzec. Dziewczyna jęknęła i pobiegła schronić się w pokoju. Rose sprawdziła, czy ma dokumenty, po czym zdecydowanie zatrzasnęła torebkę. Zatelefonowała do swojej siostry Odile do Smyrny i poinformowała ją, że przyjedzie do niej z córką na święta. Odile, swoim zwyczajem, o nic nie pytała. Zapewniła tylko, że zakonnice przyjmą je z otwartymi rękoma. – Żałuję – powiedział Louis z taką skruchą, że Rose poczuła lekką satysfakcję. – Czy nie mogłabyś zostać chociaż do stycznia? – dodał, wzdychając. – Marie by się ucieszyła. – Nie mogę na ciebie patrzeć. W przeciwieństwie do ciebie, nie jestem hipokrytką. Rose rzuciła mężowi pogardliwe spojrzenie. Pił już, chociaż był wczesny ranek, ale powstrzymała się i nie zwróciła mu uwagi. Gdy Louis wrócił, przyparła go do muru. Miał przynajmniej tyle odwagi, by nie zaprzeczać oczywistości. Od razu znalazł sobie usprawiedliwienie. Mówił o jednorazowym szaleństwie. Rose, drżąc z wściekłości, wyrzuciła z siebie cały jad i smutek. Louis wyszedł z domu i wrócił o świcie, blady jak ściana. Gdy padł wykończony na łóżko, Rose się skrzywiła z odrazą, czując kwaśny zapach jego ubrania. Louis myślał, że jego życie przypomina domek z kart. Rose zareagowała ze zbijającą z tropu spontanicznością. W ciągu kilku dni podjęła decyzję o rozstaniu i zaczęła się pakować. Musiał zrezygnować z zaproszenia na kostiumowy bal dobroczynny, wymawiając się jej chorobą. Odtąd wszyscy pytali go o zdrowie żony. Jak w przyszłym tygodniu wyjaśni ich nieobecność w ambasadzie brytyjskiej, gdzie tak rzadko wydawano przyjęcia, na które każdy chciał być zaproszony? Ależ z niego kretyn! Nie mógł sobie wybaczyć, że poszedł do Niny tamtego dnia, chociaż wiedział, iż Rose jest w Perze. Ale potrzeba spotkania z kochanką była
równie paląca, jak w początkach ich znajomości. A pojawienie się jej męża tylko wzmogło jego pożądanie. Louis wiedział, że zachowuje się żałośnie, ale nie potrafił zrezygnować z tych niezwykłych, płynących z samych trzewi doznań, jakie ogarniały go, gdy czuł, że Nina szczytuje w jego ramionach. – Nie powiesz prawdy Marie? – zapytał ze ściśniętym sercem. – Oczywiście, że nie. Twoje łajdactwa to nie jej sprawa. Nie pozwolę, żeby nasze dziecko czuło się przytłoczone twoimi grzechami. Nieprzejednanie żony ostatecznie go zirytowało. – Nikogo nie zabiłem, Rose! – Nie. Odwiedzasz prostytutki w nędznych pokojach w Perze. Normalna rzecz w przypadku francuskiego oficera, żonatego ojca rodziny, prawda? Rose zawsze była sarkastyczna. Jej ironiczny uśmieszek doprowadzał go do szaleństwa. – Nie powiem, żebym był z siebie dumny, ale nie jestem pierwszym mężczyzną, który ma tego rodzaju przygody. – Nie jestem żoną innych mężczyzn. Wyszłam za ciebie i dziś tego żałuję. Rany boskie, ależ z niej moralizatorka! Kto jest bez winy, niechaj pierwszy... – pomyślał, ale nie czuł się na siłach ciągnąć tej kłótni. Tak czy inaczej, uznała go za winnego i wydała wyrok. Rose nigdy nie zniżyłaby się do tego, by zastanawiać się, czy jest czegokolwiek winna. Co do swojej osoby nie miała żadnych wątpliwości. Oskarżała go o hipokryzję, ale on pozostał przynajmniej szczery wobec samego siebie. Potrafił przyznać się do słabości, a pierwszą z nich był bez wątpienia brak siły na poprawę. – Cóż, podejrzewam, że nie mamy sobie już nic do powiedzenia – rzekł znużony. – Bądź tak miła i uprzedź mnie, kiedy uznasz za stosowne wrócić. – Nie wiem, czy wrócę do Konstantynopola. Może od razu pojadę do Francji. – Przypominam ci, że jesteśmy małżeństwem. – A ja przypominam ci, że przysięgałeś mi wierność. Opróżnił szklankę i pomyślał, że być może pewną ulgę przyniosłoby mu przerzucenie jej przez ramię, jak to robili Rosjanie, gdy za dużo wypili. – Mam ci się rzucić do stóp? Przykro mi, że byłaś świadkiem tamtego spotkania. Nigdy nie chciałem cię upokorzyć. I smutno mi, gdy widzę, jak cierpisz. – To bardzo uprzejme z twojej strony! – zakpiła. – Ale jak mam ci wierzyć? Nie wiem, kiedy mówisz prawdę, a kiedy kłamiesz. Nie wiem, z iloma prostytutkami się zadawałeś i od kiedy to robisz. Chyba że zawsze spotykasz się z tą samą dziwką i jesteś w niej zakochany. Ta myśl sprawia, że jeszcze bardziej cierpię. Odwróciła się. Nie chciała przy nim płakać. Jak to się stało, że upadli tak nisko? Usłyszała, jak zamykają się za nim drzwi, i zacisnęła pięści. Co za tchórz! Wyszedł z pokoju bez słowa.
Do wyjazdu pozostało kilka minut. Rose po raz ostatni patrzyła na ogród z okna selamlika. Na tle zasnutego lekką mgiełką nieba blade słońce oświetlało gwiazdy i półksiężyce na kopułach meczetów. Warstwa świeżego śniegu pokrywała dachy. Nieco dalej, nad ruinami pozostałymi po pożarze, unosiły się pióropusze dymu. Któż mógł tam mieszkać w taki ziąb? – zastanawiała się Rose. Nigdy nie zdołała zrozumieć tego miasta. Przerażał ją jego orientalny chaos i jego kontrasty, jego zdradliwa uległość i niepoukładana zmysłowość. Zawsze czuła się tu trochę intruzem, niepotrafiącym rozwikłać tajemnic Stambułu. Gdyby umiała go oswoić, może wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy potrafiłaby się nauczyć zaklęć niezbędnych, by przywołać do siebie męża, który zbłądził? – Chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Nedim odwiezie was na dworzec. Odprowadzi do samego pociągu. Leyla Hanim miała na sobie elegancką suknię z wełnianej krepy ze stanem obniżonym aż do linii bioder. Wewnętrzną stronę nadgarstków zdobiły frędzle z perłami. Prosty kok, podtrzymywany szylkretowymi grzebykami, podkreślał czysty kształt jej twarzy i szyi. – Jestem gotowa – powiedziała Rose z powściągliwym uśmiechem. – Dziękuję pani za wszystko, Leylo. Obdarzyła mnie pani przyjaźnią, chociaż na to nie zasłużyłam. Leyla przytuliła ją i pocałowała w policzek. Rose zamknęła oczy, delektując się tą serdeczną bliskością i zapachem o różanych tonach. Turczynka, którą tak zajadle krytykowała, okazała się jedyną osobą, za którą będzie tęsknić. Leyla Hanim tak wiele mogłaby ją nauczyć o życiu i o mężczyznach. – Trzeba umieć wybaczać, Rose. – Tak jak pani wybaczyła Selimowi, że ożenił się z drugą kobietą? Wiem, że Nilüfer Hanim mieszka teraz u was ze swoim synem. Zgadza się pani na to? Leyla westchnęła. – Mówi się czasem, że turecka kobieta traktuje swego męża jak króla, że daje mu wszystko, o co poprosi, własną miłość i miłość innych kobiet, jeśli takie jest jego życzenie. – Jak może pani tolerować coś takiego?! – krzyknęła Rose, nie kryjąc zdziwienia. – Miłości nie da się dzielić. To zobowiązuje. Obietnica. Na dobre i na złe. Leyla się wyprostowała. Nie lubiła zbyt osobistych pytań i nie miała w zwyczaju się skarżyć. A już na pewno nie jakiejś cudzoziemce, chociaż w duchu przyznawała jej rację. Przez chwilę kontemplowała morze. – Stara legenda mówi, że gdy Szatan kusił Chrystusa, pokazał mu Bosfor – powiedziała, a potem dodała nieco ochryple: — Zażądałam od męża rozwodu, ale nie pogardzam nim i nie życzę źle ani jemu, ani Nilüfer Hanim. Rose wytrzeszczyła oczy.
– Rozwodu? Jak pani to zrobi? – Muzułmanki są znacznie bardziej niezależne, niż wy myślicie – odparła rozbawiona. – Przez cały czas trwania małżeństwa pozostajemy właścicielkami naszego mienia. Nie jesteśmy tymi nieszczęsnymi ofiarami, wbrew temu, co mówią o nas na Zachodzie. – Selim Bej pozwoli pani odejść? Odda pani wolność? Leyla wzruszyła ramionami. – Nie tracę nadziei... Śmierć Perihan wstrząsnęła nami obojgiem. Potrzebujemy trochę czasu. Jego Wysokość postanowił wysłać Selima do Berlina z misją dyplomatyczną. Mąż poprosił, bym mu towarzyszyła, a ja się zgodziłam. Rose się wzdrygnęła. Nigdy nie pokonała instynktownej nieufności, jaką budzili w niej Niemcy. – Współczuję pani. To straszni ludzie. Leyla uśmiechnęła się lekko. Czy Rose Gardelle nigdy się nie zmieni? Po co oceniać ludzi i narody, jakby były jakimś abstrakcyjnym pojęciem? Ona sama próbowała zwalczyć w sobie tę niedobrą skłonność. Leyla była zaskoczona, gdy dowiedziała się o wyjeździe Selima. Od śmierci Perihan żyła jak pustelnica, nie miała siły wychodzić z domu. Na początku zdarzało jej się przesypiać całe dnie. Były to okresy dziwnej pustki, z której wydobywała się z trudem, z zaschniętymi ustami. Tylko Bóg dawał jej chwile złudnego wytchnienia. Kilka razy dziennie rozkładała dywanik, owijała się w białą, muślinową chustę i zanosiła modły do Najwyższego. Selim, zaniepokojony owym letargiem, wpadł na pomysł, że zaproponuje żonie tę podróż. Próbował także podziękować jej za to, że przyjęła Nilüfer. Leylę zdziwiła jego wdzięczność. Byłaby okrutna i małostkowa, gdyby nie pomogła tej poszkodowanej kobiecie. Teściowa uznała jej gest za całkiem naturalny. Potulna Nilüfer od razu spodobała się Gülbahar Hanim, a mały Riza był ulubieńcem pań z haremlika. Prawdę mówiąc, to Selim najtrudniej przyzwyczajał się do obecności obu małżonek pod jednym dachem. Leyla obawiała się trochę zetknięcia z zachodnim miastem, ale ciekawość brała górę nad obawami. Czy można się oprzeć rodzinnemu miastu Hansa? Codziennie modliła się o życie i zdrowie ukochanego. Gdy wyjeżdżała z Angory, postanowili dać sobie czas. Ich związek musiał pozostać tajemnicą. Tylko Orhan miewał czasem o nim jakieś wieści przekazywane przez kuriera, ale od wielu tygodni nie dostał nic. Hans jakby rozpłynął się w powietrzu. Ta dyskrecja wynikała również z jego temperamentu samotnika. Leyla uczyła się do niego dostosowywać. A może wrócił do Niemiec? – zastanawiała się czasem. Na samą myśl o tym czuła zawrót głowy. Do salonu weszła Marie i rzuciła się Leyli w ramiona. – Nigdy już pani nie zobaczę, Leylo Hanim!
– A dlaczego? – zapytała Leyla radośnie. – Ahmet byłby zrozpaczony, gdyby usłyszał, jak mówisz podobne głupstwa. Wrócicie tu za kilka tygodni, nie wątpię w to. Drzwi mojego domu zawsze stoją dla was otworem, moja piękna. W tym samym momencie Ali Aga powiedział, że wszystko gotowe do wyjazdu. Leyla odprowadziła Rose i jej córkę do drzwi, gdzie czekał na nie Ahmet. Chciał dać przyjaciółce w prezencie pudełko rachatłukum. Louis pożegnał się z córką rano, przed wyjściem z domu. Leyla położyła dłoń na ramieniu syna i patrzyła, jak Rose i Marie idą ścieżką w kierunku bramy. Po raz ostatni uniosła rękę i uśmiechnęła się, żeby je pozdrowić. – Wszyscy, których kocham, odchodzą – powiedział Ahmet łamiącym się głosem. Leyla kucnęła, by spojrzeć dziecku w oczy, i czule odgarnęła kosmyk włosów, który opadł mu na czoło. W pierwszych dniach po jej powrocie syn był przerażony gwałtownym smutkiem matki. Miała do siebie ogromny żal, że przelała na niego swoje cierpienie. Chłopiec lubił chronić się w ramionach matki i domagał się czułości. To pozwoliło jej stopniowo wydobyć się z rozpaczy. Próbowała go pocieszyć, szukając prostych słów, w których mogłaby wyrazić swoje uczucia, a Ahmet wykazał się zadziwiającą dojrzałością. Przeszli razem przez te ciemne chwile i nawiązali wyjątkowe, pełne zrozumienia stosunki. – Twój ojciec i ja zostaniemy w Berlinie tylko przez kilka miesięcy. Będę do ciebie codziennie pisała. – Ostatnio, kiedy wyjechałaś z domu, zmarła Perihan – powiedział, patrząc na nią z niepokojem. – Wiem, mój najdroższy lewku. Ale życie toczy się dalej, rozumiesz? Nie można się bać. Wkrótce wrócę. I jak Bóg da, nie stanie się nic złego, obiecuję ci.
Berlin, styczeń 1921
Hans Kästner wysiadł z metra na stacji Friedrichstrasse i włożył filcowy kapelusz. Na Unter den Linden wiał przenikliwy wiatr. Hans był w złym humorze. Rano próbował spokojnie pracować w domu, ale przerwy w dostawach prądu zatruły mu poranek i musiał wyżebrać od gospodyni trochę węgla, żeby rozpalić w piecu wieczorem, po powrocie. Beznadziejna sprawa. Szedł, wbijając oczy w chodnik, żeby ominąć zamarznięte kałuże, i narzekał na niedbałość służb miejskich. Podczas ostatniej walki w Anatolii został ranny i noga ciągle jeszcze go bolała. Inwalida wojenny sterczący przed bramą uniwersytetu zawołał go jak zwykle; twarz miał już zziębniętą. Hans włożył rękę do kieszeni w poszukiwaniu monet, które zawsze trzymał w zapasie dla bezrękiego kombatanta. Nie dawał jałmużny innym żebrakom, nie wystarczyłoby mu pensji. Po przyjeździe do miasta był przerażony wszechobecną nędzą. Wszedł do majestatycznego holu i rozsupłał wełniany szalik. Portier w wytartej kurtce dał mu znak głową i poinformował z uśmiechem, że sala wykładowa znów jest pełna. – Są ładne, młode mademoiselles, panie profesorze – powiedział z okropnym francuskim akcentem i puścił oko. W bastionie konserwatyzmu, jakim był berliński uniwersytet, liczba studentek pozostawała symboliczna. Niestety, te, które przychodziły na wykłady Hansa, siadały bez ceregieli w pierwszym rzędzie i nie spuszczały go z oka, gdy mówił. Zwykle patrzył w jeden punkt w przestrzeni, żeby uniknąć ich spojrzeń. Początkowo dziwiło go to zainteresowanie zaginionym imperium Hetytów. Wyjaśnił mu wszystko dopiero jeden z jego kolegów, który pokpiwał sobie z niego: Nie udawaj skromnisia! Przychodzą popatrzeć na poszukiwacza przygód! Dziennikarze piszą tyle samo na temat twoich poszukiwań, co na temat twoich pustynnych wyczynów. A do tego masz ładną gębę, jesteś lepszy niż seans w kinie! W pokoju przeznaczonym dla profesorów Hans przygotował sobie kawę z ziaren przyniesionych z domu, a następnie szybko przejrzał notatki do wykładu. Starał się zaglądać do nich jak najrzadziej. Zwykle tylko cytaty z prac kolegów wymagały od niego, by czytał w obecności słuchaczy. Zapalił papierosa. Za oknem znów zaczęło padać. Była dopiero piętnasta, ale samochody już zapalały reflektory. Zbliżając się do sali, usłyszał głośny zgiełk. Czekało na niego dwieście osób. Przystanął onieśmielony. Poczuł suchość w ustach. Jego puls przyspieszył mocniej niż zwykle. Mam nadzieję, że nie będę chory! – pomyślał, prosząc w myślach hetyckich bogów o siłę. A potem zdecydowanym gestem pchnął drzwi i wszedł na schody prowadzące na katedrę. Wystarczyło, że położył notatki na stole, poprawił
małą lampkę i chrząknął, a już w całej sali zapadła pełna namaszczenia cisza. Mówiono, że Hans ma imponujący głos oratora, melodyjny i rytmiczny sposób mówienia. Jednak słuchaczy fascynowała przede wszystkim jego pasja. Ten mądry berlińczyk sprawiał, że na dwie godziny zapominali o swoich smutkach. Nic nie mogło się równać ze słoneczną Azją Mniejszą i wojownikami, którzy niepodzielnie panowali w Anatolii i Syrii przez ponad tysiąc lat. Hans wskrzeszał ich ufortyfikowane miasta, mówił o zmyślnych sposobach zastosowania metalu i smykałce do handlu w czasach, gdy inne cywilizacje dopiero raczkowały. Wspominał ich świątynie i ich bogów Burzy, Słońca i Księżyca. Było cicho jak makiem zasiał. Tylko salwy kaszlu rozpraszały czasem słuchaczy. Siedzieli w nieogrzewanej sali, ale czy to ważne! Ludzie przyszli posłuchać słynnego Hansa Kästnera i nie doznali zawodu. Mężczyzna mówił jak opętany swoimi badaniami, niemal nawiedzony. Wykraczał poza sztywne ramy archeologii. Orient zawsze fascynował niemiecką elitę intelektualną, a Turcy byli ich sojusznikami w czasie wojny. Teraz oni też wiedzą, czym jest upokorzenie po klęsce i poniżające warunki rzekomych traktatów pokojowych. Agonia imperium osmańskiego nie pozostawiała nikogo obojętnym. Po wykładzie na sali rozległa się burza oklasków. Studenci w ostatnich rzędach gwizdali z podziwem. Hans miał wrażenie, że wychodzi z transu. Zażenowany, że dał się tak ponieść, uśmiechnął się z zakłopotaniem. U stóp katedry stało już kilka osób, trzymając w dłoniach jego ostatnią książkę, z nadzieją na dedykację. Hans zdał sobie sprawę, że jest głodny i zmęczony. Od śniadania, zjedzonego o świcie w zimnym mieszkaniu, nie miał nic w ustach. Cierpiał z powodu popularności, ale ona umożliwiała mu pisanie artykułów do wyspecjalizowanych magazynów, żeby trochę dorobić. Jakaś dłoń w rękawiczce podsunęła mu książkę bez słowa. Zaciekawiony Hans podniósł wzrok. Poczuł nagle, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Na widok jego przerażenia Leyla wybuchła śmiechem. Szli przytuleni ulicą, osłaniając się przed płatkami śniegu. Hans robił, co mógł, żeby osłonić Leylę pożyczonym od portiera parasolem o wygiętych drutach, i powstrzymywał się, żeby nie pocałować jej na środku ulicy. Zaprowadził ją do małej, wyłożonej ciemną boazerią tawerny, gdzie przychodził czasem po wykładach. Usiedli w głębi sali. Hans przycisnął kolana do kolan Leyli. Miała na głowie kapelusz, który sprytnie ukrywał jej włosy. Była zarumieniona i się uśmiechała. – Nie mogę w to uwierzyć – szepnął Hans. – Co robisz w Berlinie? I jak mnie znalazłaś? – Orhan powiedział mi, gdzie cię szukać. Chodził tu na wykłady, pamiętasz? Mój młodszy brat ma mnóstwo kontaktów na uniwersytecie Fryderyka Wilhelma – zażartowała. – Nie byłam pewna, czy jesteś w mieście, ale gdy zobaczyłam
ogłoszenie o twoim seminarium, wiedziałam, że uśmiechnęło się do mnie szczęście. Wtargnięcie gromadki hałaśliwych i pryszczatych studentów sprawiło, że Leyla się wzdrygnęła. Wydawała się onieśmielona i zachwycona tym panującym wokół ożywieniem. Milkliwi robotnicy o zmęczonych twarzach siedzieli tu obok krótkowłosych sekretarek o pomalowanych ustach. Była to pora odpoczynku, głośnych rozmów i picia, żeby zapomnieć o kłopotach. Hans się zdziwił, że Leyla zgodziła się pójść z nim do baru. Ten świat był tak odległy od jej świata. Miał ochotę chronić ją i obsypać pocałunkami. Kelnerka przyniosła kawę z mlekiem i piwo. Hans zapytał Leylę, czy jest głodna. Pokręciła głową. – Tak bardzo za tobą tęskniłam – wyznała, muskając jego palce. – Było mi trudno, bo nie mogłam skontaktować się z tobą ani porozmawiać. – Tak przecież postanowiliśmy – powiedział spokojnie. – Myślałem o tobie codziennie... Jak się ma teraz Perihan? Leyla zastygła. – Bogowie, co się stało? – przeraził się Hans, chwytając ją za rękę. – Zapalenie opon mózgowych. Hans poczuł jej cierpienie. W jednej chwili spojrzenie ukochanej zgasło, a ciało skuliło się na krześle. Wydała mu się nagle tak krucha, że zaczął się bać. – Zmarła, zanim zdążyłam dotrzeć do domu – dokończyła łamiącym się głosem. – Nie byłam przy córeczce, gdy mnie potrzebowała. Leyla otarła łzy z policzków. Ból, który ją przenikał, był równie ostry jak pierwszego dnia. Odnalazła Hansa i zwierzyła się mu, bo był nie tylko jej kochankiem, lecz również przyjacielem i powiernikiem. Słuchał uważnie. Rozumiał ją. Nigdy z nikim nie czuła takiego porozumienia. Spłynęła na nią słodko-gorzka ulga. Ta mieszanina uczuć sprawiła, że jej opowieść stawała się niespójna. Mówiła o Selimie i Nilüfer. O upokorzeniu. O pragnieniu niezależności. Opisała też przerażone spojrzenie Ahmeta na myśl, że wszystko straci. A mała Perihan wracała bezustannie w tym czy innym zdaniu, niczym dręczący motyw niedokończonej symfonii. Mówiła też o swoich wątpliwościach, o strachu. O konwulsjach Turcji, o narodzinach nowego świata, który jednocześnie pociągał ją i przerażał. A potem ze smutnym uśmiechem przypomniała mu obietnicę, którą złożyła w Angorze, że znajdzie drogę, żeby do niego wrócić. – Ale nie jestem już tym samym człowiekiem, rozumiesz? Część mnie zmarła wraz z moim dzieckiem. Hans milczał przez długi czas z powagą i Leyla była mu wdzięczna, że nie wypowiada żadnych niepotrzebnych słów. – Gdybym mógł to zrobić, wziąłbym na siebie twój ból i nosiłbym go za ciebie – powiedział w końcu żarliwie. – Nie potrafię patrzeć, jak cierpisz. Niech mi Bóg
wybaczy, ale kocham cię, tak bardzo cię kocham... Hans czuł, że kręci mu się w głowie. Nadal nie mógł uwierzyć, że Leyla siedzi naprzeciw niego w tej berlińskiej oberży, pachnącej mokrą wełną, papierosami i piwem. Wokół nich trwały wojny, rewolucje, czarna nędza, a z tego chaosu ratowała go jedyna rzecz, jakiej był pewien – namiętne uczucie do tej śmiałej kobiety, która złamała wszelkie tabu, żeby go odnaleźć. Jej mąż i ona zatrzymali się w Adlonie, dużym hotelu w pobliżu Bramy Brandenburskiej. Selim Bej został obarczony przez sułtana delikatną misją. Leyla zgodziła się jechać z nim pod warunkiem, że będzie mogła ubierać się jak Europejka. Choć mąż z trudem się na to zgodził, teraz z dala od Stambułu i matki, nie miał nic przeciwko temu. Hans się uśmiechnął. On znał już tę wolną i śmiałą Leylę. Kobietę z Angory. – Co mogę zrobić, żeby ci pomóc? – zapytał. – Czego ode mnie oczekujesz? Chęć, by go przytulić, była tak silna, że Leyla zadrżała. A przecież kilka godzin wcześniej była przerażona na myśl, że znów go zobaczy. Hans był archeologiem i szanowanym wykładowcą. Dzień wcześniej jego artykuł o hetyckich sfinksach odrestaurowywanych w Berlinie znalazł się na pierwszej stronie kilku gazet. W sali wykładowej Leyla była dumna z jego postawy i inteligencji. A jednak młode, eleganckie mieszkanki Berlina, które stłoczyły się wokół niego po wykładzie, onieśmielały ją. Nie czuła się zdolna rywalizować z tymi nowoczesnymi kobietami. Przez chwilę myślała nawet, żeby uciec. Zamieszanie wokół nich ucichło. Cały świat sprowadzał się teraz do uspokajającej dłoni Hansa, do twarzy, którą Leyla tak bardzo chciała pogłaskać, do ust, które chciała całować. I to pragnienie sprawiło, że stopniowo wracała do siebie, budziło jej uśpione zmysły, rozluźniało pętlę, która omal jej nie zadusiła. – Nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość, ale chciałabym, żebyś był częścią mojego życia – wyznała. Hans, który tak bardzo się bał, że już nigdy jej nie zobaczy, teraz był niezwykle szczęśliwy. Kilka dni po ich rozstaniu, oszalały z niepokoju, chciał jechać do Stambułu, ale czuł, że nie ma prawa nachodzić ją pod dachem jej męża. Zachował się z szacunkiem, powściągliwie. Bał się też do niej pisać, ze strachu, że ściągnie na nią kłopoty. To do Leyli – i tylko do niej – należała decyzja o ich przyszłości. Mijały tygodnie bez wieści, a on powoli popadał w rezygnację. Po raz pierwszy Anatolia unieszczęśliwiała go. Nie znajdował już pocieszenia w tych surowych widokach, bo wszystko tu przypominało mu Leylę. Jego ból stał się nie do zniesienia. Miewał takie momenty podczas walki, kiedy myślał, że śmierć może być rozwiązaniem. Gdy odłamek zranił go w nogę, postanowił wrócić do Berlina. Wynajął mieszkanie w pobliżu Kurfürstendamm i odkrył, że dziwne porozumienie łączy go z zagubionymi duszami, błąkającymi się nocami po niemieckiej stolicy. Ale
wbrew wszelkim oczekiwaniom Leyla dotrzymała obietnicy. Jej odwaga była dla niego lekcją pokory. I, nie zważając na panujący wokół zgiełk, Hans podniósł dłoń Leyli do ust, a potem do czoła. Cóż mógł jej zaoferować? Nic, prócz swojego życia i swojego nazwiska. Być może pewnego dnia jej mąż zgodzi się dać jej rozwód. Wówczas będą wolni i będą mogli być razem. Wiedział jednak, że aby żyć u jej boku, będzie musiał zrezygnować ze swojej wiary i nawrócić się na islam. Leyla nigdy nie wyszłaby za mąż za niewiernego. A on nigdy by tego od niej nie zażądał.
Leyla przejęła od mieszkanek Berlina ich energiczny sposób bycia. Stukając obcasami, pokonywała stopnie stacji metra, gdy szła do Hansa. Kupowała w sklepiku butelkę wina, czasem jakieś słodycze i żartowała ze sprzedawcami. Pozdrawiała uprzejmie dozorczynię, którą przekonała do siebie, dając jej czasem w prezencie bukiecik fiołków. Gdy Hansa nie było, otwierała drzwi własnym kluczem, rozpalała w piecu i siadała w fotelu z książką, okrywając się szalem. Hans wracał szybko, spieszył się, by ją zobaczyć. Gdy słyszała na korytarzu jego kroki, czuła, jak serce zaczyna jej bić szybciej. Hans odrzucał torbę na stół, otwierał ramiona. A potem szli do sypialni i zaciągnąwszy zasłony, kochali się, niecierpliwi i nienasyceni. Zawsze upierał się, by odprowadzić ją aż do hotelu, choć, oczywiście, nie zbliżał się do drzwi wejściowych. Leyla odwracała się, by jeszcze raz spojrzeć na jego samotną postać, pod lipami, z postawionym kołnierzem płaszcza i rękoma w kieszeniach. Czuł zazdrość o Selima, ale nie mówił o tym Leyli, a ona była mu wdzięczna. Ich związek miał być szczęśliwy. Nie chciała, by kładły się na nim jakiekolwiek cienie. A jednak nie sposób nie myśleć o przyszłości. Nie miała jeszcze trzydziestu lat. Pragnęła życia w pełnym słońcu, a nie w cieniu tajemnic. Chciała też mieć dzieci z mężczyzną, którego kochała. Hans nie ukrywał, że zamierza się nawrócić i z nią ożenić. To nie była błaha decyzja i jego szczerość wzruszyła Leylę. Marzył, że zamieszkają w yali, przekonany, że ani on, ani ona nie przeżyją długo na wygnaniu poza Turcją. On będzie prowadził wykopaliska w Hattusie i pracował w Muzeum Osmańskim w Stambule. Gdy Leyla słyszała, jak Hans roztacza te sielankowe wizje, miała wrażenie, że wszystko jest takie oczywiste. Ale ten entuzjazm czasem ją także przerażał – była przesądna i czuła, że będą mieli do pokonania jeszcze wiele przeszkód. Śmierć Perihan sprawiła, że traktowała Selima jeszcze ostrożniej niż kiedyś. Bała się, że przysporzy mu więcej cierpienia, choć uważała, że nie łączy ich już żadna więź. Bała się też jego uporu. Chociaż przyjęła Nilüfer pod swój dach, Selim pozostawał bardzo przywiązany do Leyli. Druga małżonka nie zaspokajała wszystkich jego potrzeb. Była zbyt łagodna i uległa, za mało wykształcona. Już zaczynał się z nią nudzić. Leyla wiedziała, że mąż nigdy z własnej woli nie zwróci jej wolności. Będzie musiała wymóc to na nim, odwołując się do autorytetów zewnętrznych, i ta myśl ją martwiła. – Wygląda na to, że podoba ci się w Berlinie – powiedział Selim, wkładając smoking. – Nie męczy cię całodniowe bieganie po mieście? Przyjęcie, na które zostali zaproszeni, odbywało się w wytwornej willi na Dahlem.
Leyla odwróciła głowę, żeby poprawić turban z błyszczącej lamy, sprawdziła, czy suknia z perłowego, jedwabnego muślinu sięga równo do kostek. Zależało jej, by być jedną z najelegantszych kobiet. Czasem nie rozpoznawała swojego odbicia w lustrze, jak gdyby jej ciało przesiąkło europejskim wigorem. Promieniała, i to było widać. Może nawet aż za bardzo. – Jest tyle rzeczy do odkrycia – powiedziała wymijająco. – Nie nudzisz się? – Ciągle szukam tematów, które mogłyby zainteresować moje czytelniczki. – Kilka berlinianek zgodziło się mnie przyjąć i odpowiedzieć na moje pytania. Leyla uważała, że są egzotyczne i fascynujące. Chodziły do dużych, modnych sklepów, pracowały w budynkach, w których hole były wyłożone stalą i marmurem, jadały same w restauracjach. Wypowiadały się swobodnie, miały prawo do głosowania, nosiły krótkie włosy i trwałą ondulację, malowały paznokcie na krwistą czerwień. Nocami paliły cygaretki i tańczyły do świtu. – Są wypisz wymaluj takie jak mieszkanki Pery – irytował się Selim. – Skądże! Nasze kobiety czują się nadal skrępowane konwenansami z dawnych czasów. One są wolne, rozumiesz? Naprawdę wolne. – I najwyraźniej to cię zachwyca. Czy mogła zaprzeczyć, że jest w Berlinie szczęśliwa? To miasto przywróciło jej chęć do życia w chwili, gdy straciła już nadzieję. Nie przerażała jej nawet bieda. Hans przeprowadził ją do labiryntu nędznych uliczek za Alexanderplatz, gdzie mijały ich tylko dwukółki. Brodaci Żydzi w aksamitnych kipach przypomnieli jej Orient. W Charlottenburgu biali Rosjanie otworzyli takie same restauracje jak w Perze. W kabaretach na Kurfürstendamm dziewczyny tańczyły nago i zażywały kokainę. – Świat zmienił się od czasu wojny – oświadczyła Leyla. – Nie wrócimy do tego, co było. Selim pomyślał, że jego żona nigdy jeszcze nie była piękniejsza i bardziej żarliwa. Wstrząśnięty, pożałował, że zaproponował jej tę podróż. Owszem, chciał Leyli podziękować za szlachetne potraktowanie Nilüfer, ale tak naprawdę bał się samotności. Śmierć Perihan zostawiła w jego sercu niezagojoną ranę, która sprawiała, że budził się nocami. Sceneria koszmaru zmieniała się, ale jej temat pozostawał ten sam: córeczka umierała na jego oczach i błagała go o pomoc. Zaczął dyszeć ciężko i szarpać za klamkę okna. Przechylił się przez balustradę i wdychał wilgotne, marcowe powietrze. Na czoło wystąpiły mu krople potu. – Źle się czujesz? – zapytała Leyla, kładąc mu dłoń na ramieniu. Zamknął oczy i próbował wziąć się w garść. – To nic takiego... Zabójstwo Talaata Paszy wstrząsnęło mną dziś rano. Żałosne, prawda? Dawny minister spraw wewnętrznych w osmańskim rządzie, który zbiegł do
Berlina, żeby uniknąć śledztwa, jakie wszczęto przeciwko niemu w Turcji, został zastrzelony w biały dzień. – Podobno zabójcą jest młody Ormianin, który chciał się zemścić za deportację swoich rodaków – powiedziała Leyla. – Rozumiem jego gest, ale go potępiam. Czym będzie świat, jeśli zaczniemy wymierzać sprawiedliwość według własnego widzimisię? Od tego są sądy. – Może nie mógł znieść myśli, że Talaat Pasza umknął wymiarowi sprawiedliwości? Turcja skazała na śmierć kilku winnych tej rzezi, ale prawdopodobnie to nie wystarczyło. – Nie będę opłakiwał dawnego wielkiego wezyra, zapewniam cię. Ale tu chodzi o zasady. Jesteś gotowa, kochanie? – dodał weselszym tonem. – Wyglądasz wspaniale. Rozkwitłaś jak róża, odkąd tu przyjechaliśmy. Czy powinienem się tym niepokoić? Ten żartobliwy ton skrywał szczyptę powagi. Selim wbijał w żonę intensywne spojrzenie. Czy coś podejrzewa? – zastanawiała się Leyla. – Niemożliwe! Był bardzo zajęty przez całe dnie, a ona dzięki temu swobodnie przemieszczała się po Berlinie i upajała swobodą. A może Hans i ona zachowywali się nieostrożnie? Przeszył ją dreszcz. Miała wrażenie, że jedwabna wstążka zaciska się jej wokół szyi. Granat wybuchł w chwili, gdy wsiadali do taksówki. Leyla zdążyła tylko zobaczyć białe światło. Przerażający hałas zaświdrował jej w uszach i siła wybuchu odrzuciła ją na chodnik. Gdy odzyskała przytomność, nadal leżała na ziemi. Ktoś klepał ją po policzku. Z przerażeniem zobaczyła, że jej płaszcz i białe rękawiczki są we krwi. Z taksówki został już tylko stos dymiącego złomu, wokół którego krzątali się ludzie z gaśnicami. Chciała zawołać Selima, ale nie była w stanie wymówić jego imienia. Dwóch służących pomogło jej wstać. Szkło z rozbitych szyb chrzęściło im pod stopami, gdy nieśli ją do hotelu. – Gdzie jest mój mąż? – zapytała ochryple. Posadzono ją w fotelu w pobliżu fontanny ze słoniami. Parawany chroniły Leylę przed spojrzeniami ciekawskich. Miała rozcięte czoło. Krwawiła. Puściły jej nerwy i zaczęła drżeć jak w gorączce. Jakiś lekarz podbiegł do niej, żeby ją zbadać. Pomimo nieznośnego szumu w uszach, słyszała, co do niej mówił. – Trzeba założyć szew, proszę pani. – A mój mąż? Co mu się stało? – Został przewieziony do szpitala. Jest ranny. – Muszę go zobaczyć! Mężczyzna złapał ją za ramiona, gdy próbowała wstać. – Odprowadzimy panią. Ale najpierw zajmiemy się pani obrażeniami. Proszę, niech nam pani zaufa.
Opadła na krzesło. Domyślała się, że zamach miał związek z zabójstwem Talaata Paszy. Czy ci ludzie będą atakować wszystkich Turków przebywających w Berlinie? Gazety wspomniały o obecności dyplomaty Selima Beja Efendiego i jego małżonki. Fotografowano ich na oficjalnych przyjęciach. Selim był o kilka kroków bliżej taksówki. Czy jej mąż przeżył? A jeśli ocalał, to czy zamachowcy będą próbowali dobić go w szpitalu? – Proszę poinformować o tym Hansa Kästnera, archeologa! – nakazała drżącym głosem. – Powiedzcie mu, co się stało! Jedna z pokojówek pobiegła przekazać wiadomość konsjerżowi. Uspokojona Leyla poddała się zabiegom lekarza. Była jeszcze w takim szoku, że tylko lekko się skrzywiła, gdy zszywał ranę. Leyla siedziała na ponurym korytarzu rozległego szpitala. Nadal miała na sobie wieczorową suknię, a na czole opatrunek. Pielęgniarki mijały ją, nie zwracając na nią uwagi. Po przyjściu Leyla zobaczyła salę, w której leżeli biedacy. Obraz nędzy i rozpaczy... Od czasu do czasu przebiegali obok niej chirurdzy w białych fartuchach. Nie śmiała ich zaczepiać i siedziała skulona na krześle, sparaliżowana nieśmiałością. Znów zachowywała się jak dyskretna Turczynka. Hałas, uporczywe zapachy, metaliczne brzmienie języka niemieckiego – drażniło ją wszystko. Czuła się zagubiona. – Leyla! Co się dzieje? Hans szedł pospiesznie w jej kierunku z kapeluszem w dłoni. Na jego widok omal nie zemdlała z ulgi. – Co się stało? – przestraszył się, gdy zobaczył jej zakrwawioną suknię. – Jesteś ranna? – Zamach... na Selima. – Boże! – wykrzyknął, wstrząśnięty. – Co z nim? – No właśnie nie wiem. Kazali mi tutaj czekać. Nie mogę zrozumieć, co się dzieje. Do oczu napłynęły jej łzy bezsilności. Hans odszedł, żeby czegoś się dowiedzieć. Mówił, wymachując rękoma i domagając się wyjaśnień, których w końcu niechętnie mu udzielono. Leyla nie spuszczała z niego oczu. Przestraszyła się na widok jego stężałej twarzy. – On nie żyje? – zapytała, przerażona, gdy Hans wrócił i usiadł obok niej. – Nie. Jego życie nie jest zagrożone. Zamilkł. Leyla chwyciła go za ręce. – Powiedz mi prawdę, Hans! – Szyby, które roztrzaskały się w wyniku wybuchu, poważnie zraniły mu oczy i operacja była bardzo trudna, ale chirurg zdołał usunąć wszystkie odłamki szkła. – I co? – naciskała.
Hans nareszcie spojrzał jej w oczy. – Rany są głębokie. Lekarz obawia się, że Selim zostanie niewidomy. Leyla jęknęła. Hans mocno ją przytulił. – Diagnoza nie jest ostateczna, kochanie! Jest nikła nadzieja. Trzeba zaczekać do zdjęcia opatrunków. Za kilka dni wszystko się wyjaśni. Przerażona, zaczęła płakać, wsparta na jego ramieniu. – Operacja już się zakończyła. Znieczulenie jeszcze działa, ale możesz zobaczyć męża. Natomiast nie ma sensu, żebyś została tu przez całą noc. Odwiozę cię do Adlonu i wrócimy tu jutro rano. Mówił stanowczo, nie zostawiając jej wyboru. Leyla poczuła ulgę, że Hans wziął sprawy w swoje ręce. Poszła za nim, milcząca i posłuszna, aż do sali pooperacyjnej. Oczy Selima pokrywał gruby bandaż. Wzdrygnęła się, zobaczywszy, że zgolono mu wąsy, aby opatrzyć rany. Jego usta wyglądały jak blada kreska na pokaleczonej twarzy. Miał też poparzone ramiona i tors. Po raz pierwszy Leyla widziała go tak bezbronnego. Jeden moment wystarczył, by pewny siebie mężczyzna zamienił się w tak bardzo delikatne ciało. Zdjęta współczuciem, czułością i strachem o jutro, pogłaskała męża po ręce, szepcząc, że wszystko będzie dobrze i że nie powinien się bać. Selim nie zareagował. Gdy w drzwiach stanęła pielęgniarka, Leyla pochyliła się i pocałowała męża w policzek. Wyszła na korytarz i podniosła na Hansa zagubione spojrzenie. Otulił ją swoim płaszczem, wziął pod ramię i zaprowadził do wyjścia. W drodze powrotnej w taksówce milczeli, patrząc, jak elektryczne latarnie migają w wilgotnej mgle. Nie dotykali się, pogrążeni w myślach, jak dwoje obcych sobie ludzi. Hans tak bardzo bał się stracić Leylę, iż myślał, że oszaleje. Ich przyszłość zależała teraz od stanu zdrowia Selima Beja i była bardziej niż niepewna. Leyla nigdy nie opuści chorego, a może nawet ociemniałego męża. Hans zapalił papierosa, żeby odgonić mdłości, przeklinając swój los, który wyrzucił go na margines życia. Leyla odwróciła się w jego stronę. Jego zaciśnięte szczęki zdradzały niepokój, a tymczasem ona poczuła się nagle zaskakująco spokojna. Po co buntować się przeciwko przeznaczeniu? Aby przejść kolejną próbę, musiała podążać z nurtem życia i zaufać opatrzności. Taka była odwieczna lekcja Orientu. Jego ludu. Jego wiary. Wbrew temu, co można byłoby pomyśleć, zgoda na nieuchronny los nie wynikała z tchórzliwej rezygnacji, lecz z pokoleniowej mądrości. Leyla czerpała z niej nowe zdecydowanie, nowy przypływ odwagi. Wsunęła rękę w dłoń Hansa. Paradoksalnie w tym bolesnym momencie życia po raz pierwszy czuła się w zgodzie z własnym sumieniem. Nie rezygnowała z niczego, chociaż jej czas, czas upragnionego związku, zawartego z własnej woli, jeszcze nie nadszedł. Będzie musiała uzbroić się w cierpliwość. Na myśl o życiu u boku okaleczonego Selima poczuła dreszcz lęku. Ale czy mogłaby być szczęśliwa, gdyby go teraz zostawiła.
Leyla Hanim chciała przejąć od Zachodu jego nowoczesną myśl, wolnego ducha, sprzeczności, ale odrzucała jego egoizm. Wiedziała, że nigdy nie wyrzeknie się wrażliwości i szczerości Orientu. – Chcę spędzić tę noc z tobą – powiedziała nagle do zaskoczonego Hansa. – A twój mąż? – Będę wykonywać swoje obowiązki wobec Selima. Pozostanę mu oddana, dopóki będzie mnie potrzebował. Wiem, że mnie rozumiesz. Ale tej nocy chcę być twoja. Jesteśmy to winni naszej miłości – wyznała, całując jego dłoń. – Kocham cię, Hans, nigdy w to nie wątp. Światła miasta rozjaśniały twarz Leyli. Jej żarliwość czyniła ją piękną, a zarazem tragiczną. Serce Hansa biło mocno. Wiedział, że znalazł się w pułapce, ale nigdy nie poniżyłby się na tyle, żeby błagać ukochaną i podsuwać jej bezużyteczne pomysły, by przekonać ją, że powinna powierzyć opiekę nad Selimem jego rodzinie. Byłby to cios zadany prawości Leyli i kompletny brak zrozumienia dla tej kobiety, której oddał duszę i ciało. Czułym gestem szczelniej okrył ją połami swojego płaszcza. Wydała mu się taka szczupła. Miał jej jeszcze tyle rzeczy do pokazania i do powiedzenia. Tyle zachwytów, którymi chciał się z nią podzielić. Ucałował jej usta, policzki, szyję, drżąc z lęku i pożądania. Kochali się więc po raz ostatni w jego spartańskim pokoiku na tyłach Kurfürstendamm, bo taką decyzję podjęła Leyla. Kochali się, nie wiedząc, czy żegnają się na zawsze. Ich gesty były czułe, a zarazem pełne rozpaczy, ich pożądanie pozostało równie palące jak pierwszego dnia. Doznali jak zawsze porażającej rozkoszy i szalonego szczęścia. Lecz tym razem pojawiło się jeszcze coś – rozdarcie.
Stambuł, czerwiec 1921
Donośny głos Selima słychać było wszędzie. W takich momentach młode służki uciekały przed panem, zakrywając rąbkiem chusty swoje usta, by uchronić się przed jego obelgami. Gülbahar Hanim obnosiła się z pełną godności obojętnością, nie chcąc nic wiedzieć o prowokacjach swojego syna. Tylko Ahmet potrafił uspokoić ojca, który nie chciał okazywać przed nim ani słabości, ani strachu. – Nie ma mowy, żebym ja przeniósł się do yali, słyszysz mnie? – pieklił się Selim. – Słyszę cię – odparła zgodnie Leyla. Jej mąż nie widział teraz wyrazu twarzy rozmówcy i nie potrafił odgadnąć jego reakcji z postawy ciała. Aby nie czuł się wykluczony, należało nazywać przy nim każdą czynność. Okazało się to bardzo wyczerpujące. I nie była to, niestety, jedyna wada życia u boku młodego jeszcze, lecz ociemniałego mężczyzny. – Ale ty jedź! Doskonale mogę poradzić sobie sam. Zrozumiałaś? – Zrozumiałam. Leyla patrzyła na skąpany w słońcu ogród, pełen kwitnących kwiatów. Jeszcze nigdy kolory nie wydawały jej się tak jaskrawe, a błękit Bosforu tak intensywny. Było to jak obelga rzucona Selimowi, którego świat stał się czarny i niewyraźny. Ta straszliwa kara chwytała ją za serce. Żałowała jego i siebie samej, skazanej na znoszenie kaprysów inwalidy, który pieklił się o każdy drobiazg. Nilüfer bała się go tak bardzo, że snuła się po domu niczym duch. – Zostanę tu – upierał się, uderzając laską w podłogę. Od czasu zamachu schudł. Ślady oparzeń z torsu i ramion powoli znikały, ale nadal miał wyraźną bliznę po szkle, które przecięło mu policzek. Od powrotu z Berlina każdy dzień był walką. Spędzili miesiąc w stolicy Niemiec, czekając, aż rany się zagoją. Gdy chirurg poinformował go o skutkach, Selim przestał się odzywać. Domagał się tylko jednego: jak najszybszego powrotu do domu. W Stambule próbował odebrać sobie życie. Leyla pilnie strzegła go przez kilka tygodni, znosząc obelgi i ciosy, gdy wyrywał się jej, zdjęty panicznym strachem. Całymi nocami płakał z wściekłości i bezsilności. Teściowa Leyli była zbyt wstrząśnięta dramatem, by działać, dlatego młoda kobieta musiała zająć się organizacją domowego życia, tak by wszystko działało jak w dobrze naoliwionym mechanizmie. Selim nie mógł ani przez chwilę być sam. Nawet przez minutę. Zatrudniła potężnego Laza, nie wiadomo, czy po to, by chronić Selima przed innymi, czy przed samym sobą. Wąsaty Birol prezentował się groźnie w swojej czarnej tunice i butach górala, ze sztyletem za pasem, jego oddanie i cierpliwość sprawiły, że przekonał do siebie Selima. Leyla nie traciła nadziei, że mąż się ośmieli wyjść kiedyś do miasta ze swoim ochroniarzem. Wówczas można by było oczekiwać, że się pojawi
namiastka normalnego życia. Ich dyskusja była jak zwykle zażarta. Od ponad dwóch miesięcy Leyla znosiła całe litanie skarg. Stała się chłopcem do bicia swojego męża. Zakosztowała wolności w Angorze i Berlinie, a teraz miała wrażenie, że się dusi. Na szczęście mogła pisać, to była jej zbawienna ucieczka. Obfita korespondencja od czytelników, którą przesyłał jej redaktor naczelny, świadczyła o rosnącej popularności Leyli. Znużona, westchnęła głęboko. – Co jest nie tak? – zaniepokoił się natychmiast Selim, który stał się wrażliwy na każdy dźwięk. – Nic. Jestem zmęczona. – A co ja mam powiedzieć? Dość mam kłopotów, a ty jeszcze mi ich dokładasz. – To była tylko propozycja – zirytowała się Leyla. – Myślałam, że pobyt w yali dobrze ci zrobi. – Ledwo zaczynam się orientować w domu, a ty już mnie chcesz tego pozbawić? – wściekł się Selim. – To głupie! Ty naprawdę nic nie rozumiesz! Dotknięta do żywego, zacisnęła zęby. – Jesteś niesprawiedliwy, Selimie. Zajmuję się tobą najlepiej, jak potrafię. Jak również całym domem. Nie mógłbyś choć raz okazać trochę wdzięczności? – I co jeszcze? To ja jestem ślepy, nie wy! Ale mogę skrócić twoje cierpienia i dać ci rozwód, skoro moja obecność jest dla ciebie czymś nieznośnym. Zresztą tego właśnie chcesz, prawda? – Przesuwał laskę po podłodze. – Wyobrażam sobie twoje spojrzenie – ciągnął, machając ręką w jej kierunku. – Czuję je. Nie chcę twojej litości, słyszysz mnie, Leylo? Straciłem wzrok, ale nie dumę. Idź sobie! Zwracam ci wolność. Rób, co chcesz! Potknął się, wchodząc na niskie schodki. Leyla instynktownie wyciągnęła rękę, ale Selim chwycił się poręczy. Upuścił laskę i zaczął szukać jej po omacku. Wiedziała, że nie powinna interweniować. To by tylko pogorszyło sprawę. Birol wyszedł z cienia, żeby pomóc swojemu panu. Szczupła sylwetka i niepewny krok Selima czyniły go takim kruchym u boku trzymającego go pod rękę kolosa. Leyla poczekała, aż znikną, i wybuchła płaczem. Płakała rzewnie, leżąc na poduszkach. Skąd mogła wiedzieć, że to będzie takie ciężkie? Dzień za dniem, godzina za godziną czekała na kwaśną uwagę, bezinteresowną złośliwość. Dzieliła z Selimem jego upokorzenie, gdy uderzał piszczelami o sofy albo przewracał naczynia z jedzeniem. Czytała mu, gdy nie mógł spać. Był pokryty siniakami i całkowicie od niej zależny, chociaż się przed tym wzbraniał. Jako ofiara mógł sobie pozwolić na wszystko. Leyla nie miała już siły, żeby się skupić i cokolwiek napisać. Poczuła zapach dymu z papierosa. Usiadła zawstydzona. U stóp schodów stał Louis Gardelle, skonsternowany, że musi oglądać ją w tak żałosnym stanie. Zawahał
się przez moment, a potem usiadł obok niej. Leyla ocierała łzy wierzchem dłoni, a on przepraszał, że nie ma chusteczki. – Proszę mi lepiej dać papierosa – powiedziała. Louis zaczekał, aż się uspokoi. Podczas ich pierwszego spotkania Leyla Hanim wydała mu się wyniosła i tajemnicza. Teraz godziła się rozmawiać z nim w przyjaznej bliskości. Im częściej rozmawiali, tym bardziej odkrywał w niej kobietę szczerą i naturalną. Od powrotu z Berlina chodziła z odkrytą twarzą, nosiła tylko chustę na włosach. Lubiła krótkie, haftowane żakiety z baskinkami albo jedwabne koszule ozdobione sznurami pereł, a do tego długie, wąskie spódnice. Pomyślał z niemałym podziwem, że ta młoda mieszkanka Stambułu jest absolutnie nowoczesna. – Nadal jest taki trudny? – zapytał ją ze współczuciem. – Okropny. – Przykro mi. Próbowałem z nim rozmawiać, ale nie chce o niczym słyszeć. Jest ciągle jeszcze w fazie buntu. Gdy tylko wrócili do domu, Louis poprosił Selima o spotkanie, ale ten nie chciał go przyjąć. Francuz nie zniechęcał się i naciskał przez wiele dni, aż w końcu zniecierpliwiony Selim ustąpił. Odtąd Louis odwiedzał go, gdy tylko to było możliwe. Mówił mu o aktualnościach, próbował zainteresować postępami w negocjacjach między Francją a Mustafą Kemalem, ale Selim irytował się na jedną i na drugą stronę, nazywając ich kretynami. Nawet doradców i sekretarzy sułtana przestał traktować łaskawie. – Jak pani to wszystko znosi? – szepnął Louis. Po raz pierwszy ktoś martwił się o nią. Łzy napłynęły jej do oczu. Wściekła, zaciągnęła się dymem. – Nie odpowiada pani? Podziwiam panią, wie pani? – Nie trzeba. Wykonuję swoje obowiązki. Pan nie? Obserwował ją kątem oka. Była spięta, miała ściągniętą twarz. Nie zasługiwała na taką karę. – Przed wyjazdem Rose zwierzyła się pani. Wie pani zatem, że źle wykonuję obowiązki małżeńskie. Nie dorastam pani do pięt, Leylo Hanim. W oddali zabrzmiały buczki przeciwmgielne. Louis nie wstydził się mówić przy niej o swojej kochance. Turcy nie podchodzili do seksu w sposób moralizatorski. – Nigdy nie czuje się pan samotny? – zapytała nagle, patrząc w dal. – Nie. Mam remedia na samotność, ale nie polecam ich pani. – W takim razie zazdroszczę panu. Ja zawsze przy Selimie czułam się samotna. Miałam zamiar się rozwieść, wiedział pan o tym? Od czasu pobytu w Berlinie Leyla odkryła, że można przyjaźnić się z mężczyzną, wobec którego nie czuje się pociągu seksualnego. Temperamenty jej i Louisa się dopełniały, co tworzyło ładną harmonię pomiędzy wrażliwością a rozsądkiem. A ona
potrzebowała przyjaciela bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – Jeśli to tragedia wpłynęła na zmianę pani zdania, kiedyś będzie pani miała mu to za złe. – Selim zawsze był egoistą. Kalectwo spowodowało, że stał się też zgorzkniały. Dziś zdarza mi się, że go nienawidzę. To godne pogardy, prawda? – Raczej ludzkie. A Nilüfer Hanim? – ośmielił się zapytać Louis, choć bał się, że dotknie tym Leylę. Ona jednak uśmiechnęła się i przytrzymała w płucach dym. – To jeszcze dziecko. Nawet gdyby Selim był pełnosprawny, nie potrafiłaby stawić mu czoła. Żal mi tej małej, bo nie rozumie, co robi źle. Na szczęście Selim czuje się odpowiedzialny za przyszłość Nilüfer i jej nie odeśle. Ale się nią znużył. Tak jak pan znużył się Rose... Co u niej słychać? Louis bez słowa wyjął z kieszeni list i podał go Leyli. Żona pisała do niego raz w tygodniu. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu Rose spodobało się życie w Smyrnie. Myślał, że będzie przez jakiś czas obrażona, a potem wróci do niego albo do Francji. Nie pytając go o zdanie, zapisała Marie do szkoły i nie podawała daty powrotu. Widać podobało jej się w tym mieście Lewantu. Na pewno sprzyjała temu obecność jej starszej siostry. – Myślę, że jest zadowolona. Czuje się potrzebna. Przypuszczam, że Marie również namawiała ją, by zostały. Córce najwyraźniej spodobały się podróże, tak jak mnie. Być może zostanie poszukiwaczką przygód – zażartował. – Rose byłaby zawiedziona. Marzy, by jej córka wyszła za mąż i zamieszkała w małym, francuskim domku. Ahmet chętnie by się z nią ożenił – dodała Leyla z uśmiechem. – Marie jest jego pierwszą miłością. – Pochlebiła mi pani, gdyż żywię dużo ciepłych uczuć wobec pani syna – powiedział rozbawiony Louis. – Powinniśmy hołubić nasze dziecinne miłości, nie uważa pani? Później wszystko robi się takie skomplikowane. Louis był wzruszony, że Leyla tak się przed nim otworzyła, pomimo okoliczności. Rozpacz Selima głęboko nim wstrząsnęła, a myśl, że ona może opuścić kalekę, zasmucała go. Wiedział, że przyjaciel będzie bez niej zgubiony. – Z Selimem wszystko się ułoży – zapewnił ją tonem, w który chciał włożyć jak najwięcej ufności. – To odważny mężczyzna. Gdy pokona pierwsze lęki i wyparcie, wróci do formy i odzyska spokój, a wasza miłość odnajdzie nowe podstawy. Nie uważa pani? Uśmiechnęła się smutno, poruszona naiwnością tej myśli. Zamach tylko skomplikował i tak już martwy związek, dodając do niego szkodliwe uczucie litości. Selim zrozumiał to już dawno. Był bardziej przenikliwy niż ten francuski oficer. – Nie, nie uważam tak. Litość jest grabarzem miłości. Poza tym kobiety też mogą kochać kilka razy w życiu – dodała wyzywająco.
Gardelle nie mógł wydobyć z siebie słowa. Czyżby Leyla była zakochana w innym mężczyźnie? Ale gdzie go spotkała? Żyła jak pustelnica. Louis ze zdziwieniem poczuł lekkie ukłucie zazdrości. – Muszę pana zostawić – powiedziała Leyla, oddając mu list. – Czy odwiedzi pan dzisiaj Selima? Pańskie wizyty to jasne punkty w jego codzienności. – Niestety, muszę jechać do swoich żołnierzy. O świcie wypływamy do Anatolii. Mam rozkaz eskortowania do portu kilku Francuzów. Rozpoczęły się rozmowy z Mustafą Kemalem. Oczy Leyli zaczęły błyszczeć. Wyglądało na to, że na planie dyplomatycznym zaczynał wiać korzystny wiatr dla nacjonalistów. Na początku roku tureckie zwycięstwa nad greckimi oddziałami w bitwach prowadzonych przez Mustafę Ismeta Inönü sprawiły, że Francuzi zaczęli poważnie myśleć o zbliżeniu z Angorą. Wstrząsy w Cylicji, będącej pod francuską okupacją, jak i w Mosulu w Mezopotamii, a także pośpiech Sowietów w próbach porozumienia się z Mustafą Kemalem skłoniły aliantów do ponownego rozpatrzenia warunków traktatu w Sèvres. – Ależ ma pan szczęście! – krzyknęła młoda kobieta, gdy szli razem w stronę domu. – Tak bardzo panu zazdroszczę... Pomyślała o Hansie, który też na pewno już tam był. Po ich ostatniej wspólnej nocy powiedział, że wróci walczyć u boku Turków. Protestowała, wolała mieć pewność, że pozostanie cały i zdrowy w Berlinie, ale on był kategoryczny. Będę przynajmniej na tej samej ziemi co ty – oświadczył. – Sądzi pan, że wygramy? – zapytała nagle, niecierpliwa jak dziecko. Louis wzruszył ramionami. – Sytuacja pozostaje bardzo niepewna. Grecy ciągle wierzą w ostateczne zwycięstwo i mają nad wami przewagę w liczbie bojowników oraz broni. Jedynym ich problemem jest to, że stracili wsparcie aliantów od czasu wyeliminowania ich premiera Venizelosa. Teraz wszystko zależy od wytrwałości i zdolności strategicznych. Dotarli do drzwi haremlika. Louis pocałował Leylę w rękę. – To również, jak wszystko, jest w rękach Boga – westchnęła kobieta, uśmiechając się z rezygnacją. – A czas Boga nie jest naszym czasem, nieprawdaż?
Hans Kästner leżał na brzuchu za niewielką skałką. Miał przekrwione oczy, a na języku czuł smak popiołu. Kolor jego munduru zlewał się z barwą kamieni, wszystkie metalowe części zostały starannie zawoskowane, żeby nie odbijały się w nich promienie słoneczne. Nieruchomy i milczący mężczyzna od kilku dni obserwował nieuchronny napływ greckich oddziałów w stronę Angory. Był na czatach sam, jadł to, co inni mogli mu donieść. Kolumny greckiej armii przeszły przez pustynię i pokonały góry, żeby otoczyć Turków, ale ich ciężarówki nie wytrzymały warunków stepu. Żołnierze króla Konstantyna jechali teraz w wozach ciągniętych przez woły i wzniecali tumany kurzu. Tak jak kiedyś hetyccy wojownicy – pomyślał Hans, obserwując powolny przemarsz przeciwników. Choć groziła mu śmierć albo niewola, kilkakrotnie zbliżył się do oddziału piechoty, żeby sprawdzić liczebność żołnierzy, wyczerpanych z powodu upału, malarii i monotonii pejzażu. Ich zaopatrzenie było tak zdezorganizowane, że musieli zadowalać się jedzeniem smażonej kukurydzy. Greccy dowódcy używali często błędnych map. Hans, który świetnie znał ten teren, szybko zdał sobie sprawę z ich niewiedzy. Pomimo tych trudności nadal przebywali w sercu Anatolii, motywowani przez sztab generalny, który przypominał im o zwycięstwach Aleksandra Wielkiego. To niebłahe zagrożenie zmusiło Mustafę Kemala do ogłoszenia generalnego odwrotu na obszarze trzystu kilometrów i ustanowienia rzeki Sakarya jako ostatniego przyczółku. Była to zuchwała decyzja strategiczna. W przypadku porażki konsekwencje mogły okazać się dramatyczne. Jednak należało podjąć to ryzyko: Turcji groziło unicestwienie. Niecałe sto kilometrów stąd deputowani Wielkiego Zgromadzenia Narodowego wciąż tylko dyskutowali, a ludność Angory pakowała się i przygotowywała do ucieczki w stronę miast Kayseri lub Sivas. Gdyby antyczne miasto, symbol narodowego oporu, zostało zdobyte przez Greków, marzenie o wyrwanym z nicości, wolnym i niepodległym tureckim narodzie mogłoby już nigdy się nie ziścić. Hans przesunął językiem po suchych wargach. Wyrobił sobie opinię na temat liczebności batalionów i strategii oficerów. Przyszła pora na powrót i sporządzenie raportu. Oparł głowę na rękach. Jego wyczerpane ciało ważyło tonę. Przez szczęk uprzęży i broni słyszał wydawane rozkazy. Od wielu dni nie dawał mu spokoju stukot niezliczonych kroków. Turcy musieli mieć mnóstwo odwagi i ufności w opatrzność, żeby nadal wierzyć w zwycięstwo! Broń i złoto wysyłane przez Sowietów docierały do nich niewielkimi partiami. Na rozkaz Mustafy Kemala cały kraj utrzymywał
wojsko, prawo zobowiązywało każdą rodzinę do przekazywania władzom paczki bielizny i pary butów. Rekwirowano również konie lub woły, zapasy skór i oliwy. Każdy rzemieślnik pracował na rzecz armii, zależnie od swoich umiejętności. Z minaretów ogłaszano nabory kolejnych rekrutów. Walki prowadzono z bezlitosnym okrucieństwem i zażartością. Maszerujące wojsko zostawiało za sobą splądrowane wioski i zgliszcza. Hans poruszył się wreszcie, płosząc jaszczurkę. Kamienie wbijały mu się w ręce, darły mundur, ale czołgał się przez długie minuty, z obawy, że ktoś go zauważy. Gdy oddalił się na bezpieczną odległość, wstał i sprawdził na kompasie swoją pozycję, po czym zaczął iść. Pokonywał kolejne kilometry miarowym krokiem, wiedziony tą samą niezłomną wolą, która prowadziła go przez pustynie Arabii podczas Wielkiej Wojny. Nie mógł przeciwstawić nic temu bezlitosnemu, palącemu światłu. Nic, prócz cierpliwości i pokory. Anatolia nie była jego wrogiem. Przyniosła mu największą satysfakcję w jego pracy archeologa, odkryła przed nim swoje tajemnice, nauczyła zamiłowania do wolności. Ssał kamień, żeby nie tracić śliny, zbierając myśli w jednym, stałym, nietykalnym punkcie, który był jego nadzieją i jednocześnie zbawieniem. Twarz Leyli tańczyła mu pod powiekami. Postanowił wrócić na pole bitwy, żeby pokazać, iż jest jej godny. Choć nienawidził wojen, zdobył się na to poświęcenie, żeby złożyć hołd tej kobiecie, jak również oddać cześć chłopkom, które go wychowały, i osmańskim naukowcom, którzy szlachetnie przyjęli go w swoje szeregi. Teraz nie był już obcym i niewiernym, lecz bojownikiem, który wykorzystywał swoją znajomość terenu, by zdobywać informacje dla armii kemalistów. Nagle Hans potknął się i upadł ciężko. Nie mógł się poruszać. W jego głowie pojawiły się białe błyski. A potem przetoczył się na bok i znalazł na dnie jednej z kieszeni kilka brudnych fig. Delektował się ich słodkim smakiem. Jego zegarek się zatrzymał. Jak oceniał, miał przed sobą godzinę marszu do osady, w której czekał na niego koń. Uklęknął. Kręciło mu się w głowie. Wiedział, że nie może odpocząć, musiał przekazać informacje. Obawiał się też nadejścia nocy, bo nie miał niczego, co mogłoby oświetlać mu drogę. Półksiężyc i gwiazdy nie rozjaśniłyby jej wystarczająco, zwłaszcza że teren był nierówny. Stęknął i wstał, żeby ruszyć w dalszą drogę. Dwa dni później Hans dotarł wreszcie do wzgórza Alagöz. Mustafa Kemal umieścił tam swoją kwaterę główną, w chłopskim domu o ścianach z wysuszonego błota. Choć został mianowany wodzem naczelnym i obdarzony szerokim zakresem władzy, nosił brunatny mundur, jak każdy szeregowiec. Turcy, wycofani za wzgórza nad rzeką, cieszyli się przewagą, bo mieli dobrą pozycję obronną, dostęp do torów
kolejowych i wody pitnej. Miejsce to przypominało bardziej miasteczko w stanie wojny niż klasyczny obóz wojskowy. Można tu było spotkać kowala, wieśniaków w czerwonych spodniach i niebieskich kurtkach oraz kobiety z niemowlętami na plecach, noszące skrzynki z amunicją aż na front. Hans zdał raport Rahmi Bejowi Paszy. – Jego Ekscelencja będzie zadowolony, gdy pozna te pozycje – pochwalił go młody generał. – Studiuje położenie każdej naszej, najmniejszej nawet jednostki, a następnie się posuwa, wykorzystując słabe punkty wroga. Gdybyśmy tylko mieli samoloty zwiadowcze – westchnął zmartwiony. – Ale... ty zbladłeś, przyjacielu! Chodź, przygotuję ci coś do jedzenia. Dwaj mężczyźni nie widzieli się od czasu, gdy Hans przebywał jeszcze w stolicy i uczestniczył z Rahmim Bejem w pierwszych akcjach ruchu oporu. Piekąc mięsne kulki i pomidory na obozowym ogniu, oficer przypomniał kilka stambulskich anegdot. Ale one tylko wzmogły smutek Hansa. – Masz wieści od Leyli Hanim? – zapytał nagle. Zmęczenie stępiło jego naturalną dyskrecję. Natychmiast zbeształ się w duchu, że zdradził swoje zainteresowanie tą młodą kobietą. – Nadal jesteś zakochany? – droczył się z nim Rahmi Bej. – No, nie rób takiej miny! Orhan powiedział mi, że jego siostrę i ciebie łączy uczucie. To przecież żadna zbrodnia! Uratowała ci życie. To wyjątkowa kobieta. Hans wziął od towarzysza menażkę z jedzeniem. – Nie trzeba zawsze wierzyć w to, co mówią impulsywni ludzie. Ona jest zamężna. Każda plotka może być straszliwym afrontem dla niej i dla jej męża. Rahmi Bej oparł się o drzewo i zapalił papierosa. – Nie martw się, będę milczał jak grób. Orhan twierdzi, że Leyla ma się dobrze, ale mąż zatruwa jej życie. Podobno stał się nieznośny. Ale czy można mu się dziwić? Ja wolałbym umrzeć, niż oślepnąć – dodał, otrząsając się. W oddali słychać było strzały artyleryjskie i staccato karabinów maszynowych. Mężczyźni odczuwali wstrząsy tak silne, jak przy trzęsieniu ziemi. Bitwa trwała już od kilku dni i echo wojny niosło się po skalistych równinach. – Jeśli Grecy będą ostrzeliwać nas w ten sposób, wkrótce zabraknie im amunicji – stwierdził Rahmi Bej. – Ich punkty zaopatrzeniowe są zbyt od siebie oddalone. – Niestety, nasza sytuacja nie wydaje się lepsza – burknął Hans. – Brakuje nam ludzi, a stan naszej artylerii pozostawia wiele do życzenia. – Poradzimy sobie – oświadczył Turek tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Jednostki mają rozkaz stawiania oporu do ostatniego żołnierza. Mustafa Kemal Pasza nie pozwala, by choć piędź ziemi została wypuszczona z rąk, dopóki nie przesiąknie naszą krwią.
Obaj instynktownie spojrzeli w dół. Przed jednym z namiotów leżały nosze. Stał tam też chirurg w zakrwawionym białym fartuchu i palił papierosa. – Straty są znaczne – przyznał cicho Rahmi Bej. – Zwłaszcza wśród oficerów. Nie śmiem liczyć, ilu moich przyjaciół nie ma już na tym świecie. Nalał im kawy. Jego czarne włosy były najeżone, rozczochrane, twarz miał pooraną głębokimi zmarszczkami. Z pewnością nie spał od kilku dni. Skrzywił się z przyjemnością, kosztując napoju. – Zmarłego postawiłaby na nogi – powiedział. – Nadal wierzysz w zwycięstwo, Rahmi? – zaniepokoił się Hans. – Oczywiście. Grecy walczą o swoją Wielką Ideę i o chwałę. My o nasze domy i o nasze dusze. Właśnie z tego powodu wstąpiłeś w nasze szeregi, prawda? Chyba że mylę się co do twoich intencji – rzucił przebiegle. – Zapewnij mnie, że jesteś tu nie tylko ze względu na piękne oczy naszych kobiet? Hans się uśmiechnął. – Jesteś na nie tak samo wrażliwy jak ja – odparł. – Chociaż zachowujesz sporą dyskrecję w kwestii swoich przygód. Ale jesteś żonaty? Od pierwszego spotkania obaj mężczyźni czuli, że wiele ich łączy. Walczyli razem podczas Wielkiej Wojny, zanim Hansa wysłano na samotną misję. Jednak zachowywali dystans i nigdy nie rozmawiali na tematy osobiste. – Byłem – przyznał Rahmi Bej. – Oboje byliśmy bardzo młodzi. Żona zmarła przy porodzie. Nasze dziecko też nie przeżyło. – Przykro mi – szepnął Hans. Rahmi Bej zaciągnął się głęboko papierosem. – Nigdy nie czułem potrzeby, żeby ponownie się ożenić. Rodzina uznała mnie za wyrodnego syna. Ojciec gwiżdże na moje awanse i szlify oficerskie. Wolałby mieć wnuki. Gdy patrzę na te trupy wokół, myślę czasem, że może racja jest po jego stronie. Nieśmiały uśmiech nadał jego twarzy młodzieńczy wygląd. Obu zaskoczyły te nieoczekiwane zwierzenia. – Nie jest jeszcze za późno. Turek wzruszył ramionami. – Chciałbym mieć towarzyszkę życia bardziej niż żonę. Ale u nas to nie takie proste. Tradycja, sam rozumiesz... W stronę kwatery głównej szedł szybko jakiś pasza w towarzystwie szczupłej kobiety, która spieszyła się, by dotrzymać mu kroku. Hans rozpoznał Halide Edip. Miała na sobie skromną kurtkę kaprala i buty kawalerzysty, a jej włosy skrywała czarna chusta. Wstąpiła do wojska jako ochotniczka i była bardzo zaangażowana w działania dowództwa. Zobaczywszy Rahmiego Beja, przywołała go gestem. Oficer pospiesznie zapiął kurtkę.
– Przepraszam, ale obowiązki wzywają. Fevzi Pasza nie wygląda na uszczęśliwionego – stwierdził na widok posępnej miny postawnego generała. – Często cytuje Koran w okopach i w najmniej spodziewanych momentach znika, żeby się pomodlić. Ja już mniej chętnie zdaję się na Allaha, odkąd kalif obłożył nas fatwą. Wylał kawowe fusy do ogniska. Pojawiali się kolejni oficerowie. – Znajdziesz Orhana w wiosce – powiedział, dając Hansowi przyjacielskiego kuksańca. – Mój bratanek i on walczą jak lwy. Możemy być z nich dumni. Hans dotarł tam późnym popołudniem. Darzył Orhana ogromną sympatią. Poza tym pochlebiał mu podziw tego chłopca. Obiecał, że gdy tylko wojna się skończy, pokaże mu ruiny Hattusy. Bardzo dużo mu zawdzięczał. Gdyby nie pomoc jego i Gürkana, już dawno by nie żył. Zatrzymał się, żeby przepuścić ciągnięte przez woły wozy wyładowane amunicją. Powoziły nimi kobiety o minach pełnych determinacji. Ich śniade twarze i spontaniczne uśmiechy przypominały Hansowi chłopki znane z dzieciństwa, ale te tutaj nie zajmowały się wyłącznie gospodarstwem i rodziną. Gdy wozy psuły się po drodze, owijały pociski w szale, zarzucały je na plecy i niosły na pole bitwy. Część z nich sama chwyciła za broń. Wieczorami w obozach opowiadano sobie o ich wyczynach. Pod nieobecność mężów większość kobiet była odpowiedzialna za zbiory, z których połowa szła na wyżywienie armii. To rozwiązanie budziło podziw samego Mustafy Kemala, a Leyla przy każdej okazji chwaliła te bohaterki w swoich artykułach. Bez tych odważnych kobiet nie można by było prowadzić wojny o niepodległość. Hans zapytał kilku żołnierzy, czy oddział Orhana znajduje się gdzieś w okolicy, ale nikt nie potrafił dać mu precyzyjnej odpowiedzi. Zażarte walki zdziesiątkowały wyższe dowództwo. Teraz operacje prowadzone były przez garstkę ludzi, którzy bili się wściekle i rozpaczliwie na dnie wąwozów. Bojownicy leżeli na ziemi, ubrani w niejednakowe mundury ochotników. Chłopki rozdawały im miski z zupą, kromki świeżego chleba, napełniały wodą ich cynowe manierki, które błyszczały w słońcu. Część mężczyzn spała twardo na matach w zarekwirowanych drewnianych domach. Bitwy odbywały się dniem i nocą. Hans podszedł niechętnie do stodoły zamienionej na szpital. Ohydny fetor chwycił go za gardło. Szedł między łóżkami polowymi, próbując rozpoznać jakąś twarz wśród nieszczęśników w podartych mundurach. Zaczepiła go wtedy zapracowana pielęgniarka. Zapytał o młodego żołnierza imieniem Orhan, syna Rüstema Beja. – Sądzi pan, że mam czas pytać ich o nazwiska?! – krzyknęła, wspierając pięści na biodrach. – Ktoś inny się tym zajmuje... A teraz wynocha. Nic tu po panu. Siedzący na zewnątrz przy kulawym stoliku oficer, który liczył rannych, też nie mógł mu pomóc. Zmartwiony Hans ruszył w drogę powrotną do kwatery głównej.
Miał złe przeczucia. Rahmi Bej sprawdzał swój ekwipunek, gotów na przekazanie rozkazów dowództwu i placówkom. Był roztrzęsiony. Zasmuciły go ostatnie wieści. – Nie znalazłem Orhana – powiedział Hans. – Naprawdę? Sądziłem, że jego oddział odpoczywa. To dziwne. Sprawdzę, o co chodzi. – Pójdę z tobą. – To niezgodne z regulaminem – zniecierpliwił się Rahmi Bej. – Pójdę z tobą – nalegał Hans. Kamienista góra była kilkakrotnie zdobywana i odbijana. Nie dawała dużego schronienia tureckim obrońcom. Dwaj mężczyźni z trudem dotarli do drogi nad urwiskiem, skąd przy użyciu lornetki obserwowali długą grań. Dowództwo nad oddziałem przejął młody kapitan. Rahmi Bej przekazał mu słowa otuchy i rady taktyczne od Mustafy Kemala Paszy. Bezustanne wybuchy pocisków artyleryjskich wznosiły chmury kamieni i pyłu. Hans oparł się o ścianę okopu, wydrążoną w skale za pomocą dynamitu. Każdym kręgiem czuł, jak drży ziemia. Pomimo widoku ciał, których nikt nie miał czasu pogrzebać, żołnierze piechoty trzymali się mocno. To tutaj w 1220 roku Ertogrul rozkazał swojej hordzie wojowników przybyłych z Azji Środkowej, by wznieśli swoją siedzibę. Siedem wieków później młody naród Mustafy Kemala Paszy walczył tu zawzięcie o przeżycie. Rahmi Bej wrzasnął coś, czego Hans nie dosłyszał w ogłuszającym huku kanonady. Jego towarzysz musiał podejść i krzyknąć mu do ucha. – Oddział Orhana walczył nieco wyżej przez całą noc. Garstka żołnierzy dołączyła do tego kapitana, gdy ich dowódca zginął dziś rano. Rozpoznał Gürkana po znamieniu. – Rahmi przyłożył dłoń do policzka. – Miejmy nadzieję, że chłopcy są gdzieś tu w okolicy... Hans naładował strzelbę. Oddał się do dyspozycji kapitana, który prowadził swoich ludzi zgodnie ze wskazówkami Rahmiego Beja. Choć bardzo się bał, wiedział, że się nie cofnie. Wziął głęboki oddech, sprawdził granaty przy pasie. Rahmi Bej bez słowa ścisnął go za ramię, a potem odszedł wyżej, ku grani. Po pewnym czasie Turcy przestali się wycofywać. Trwał ostrzał artyleryjski greckich oddziałów. Żeby tylko wystarczyło amunicji! – pomyślał Hans. Zgarbiony, ze spuszczoną głową schodził z nagiej góry wraz z kapitanem i żołnierzami. Potknął się na kamienistym podłożu, przeklinając los, który zamienił go w żywy cel dla wroga. Śmierdzący siarką pył parzył go w płuca, wokół niego świstały kule. W całym tym zamieszaniu dostrzegł sylwetki Greków. Obawiał się walki wręcz w okopie, który mieli zdobyć. Jakiś mężczyzna został trafiony w ramię i upadł. Hans złapał go pod pachy i zaciągnął aż do wyrwy po pocisku. Potem ruszył dalej. Wpadł do okopu, lądując na czymś miękkim, czymś, co najwyraźniej było trupem. Gdy podniósł głowę,
zobaczył, jak jeden z jego towarzyszy celuje do niego. Otworzył usta, by zaprotestować. Chłopak strzelił. W tym samym momencie upadł na niego trafiony przez kogoś innego przeciwnik i spryskał go swoją krwią. O zmierzchu góra znów była w rękach Turków. Walki przeniosły się nieco dalej. Czyjaś serdeczna dłoń podała Hansowi manierkę. Wdzięczny Hans wziął ją i pił łapczywie. Dziwiło go, że ocalał. Nie znał żadnego z tych ludzi, którzy traktowali go jak brata. Kilku z nich poinformowało go, że ich rodzime oddziały zostały zdziesiątkowane. Jego niepokój o Orhana ciągle się wzmagał. Zmusił się, by wyjść z okopu, próbując nie deptać po wyczerpanych bojownikach. – Kapitanie Kästner! – zawołał czyjś słaby głos. – Tutaj! Chłopak leżał zbolały, z zakrwawionym opatrunkiem na kolanie. – Gürkan! – krzyknął Hans. – Wszystko w porządku? – Rozwalili mi nogę – odparł chłopiec i skrzywił się, niemal płacząc. – Strasznie mnie boli. Nie ma pan papierosa? Hans zaczął przeszukiwać kieszenie. – Wiesz, gdzie jest Orhan? – zapytał. – Twój wuj myślał, że odpoczywa w wiosce, ale nikt z waszego oddziału tam nie wrócił. Gürkan drżącymi dłońmi zapalił papierosa. Na jego szarej od kurzu twarzy znamię było niemal niewidoczne. Ujrzawszy jego szkliste spojrzenie, Hans zbladł. – Ruszyliśmy do ataku. Karabiny maszynowe, wie pan? Był obok mnie, gdy to się stało. Chciałem go przenieść, ale okazało się to niemożliwe. Utknęliśmy. Więc musiałem zostawić go tam, z innymi... Gdy się rozpłakał, Hans przytulił go i zaczął kołysać. Myślał o Orhanie, tym obiecującym chłopcu, który uratował mu życie w Stambule. I o bólu Leyli. Uwielbiała brata, dziękowała Bogu, że uniknął Wielkiej Wojny z powodu wątłego zdrowia. Jego śmierć załamałaby ją. Ale chłopak i tak odpowiedział na zew wojny. Nie wystarczyła mu działalność w stambulskim ruchu oporu. Chciał dołączyć do towarzyszy na froncie. Hans poczuł, jak ogarnia go głuchy gniew. Przeklinał szaleństwo ludzi i milczenie bogów. Kolejny wybuch zasypał okop odłamkami. Przerażeni żołnierze zaczęli mamrotać modlitwy. Jakiś oficer wrzasnął, żeby nikt się nie wychylał. – Wszyscy zginiemy, prawda? – szepnął przerażony Gürkan. Hans zaciągnął rannego chłopaka w bezpieczne miejsce, za niewielką skałkę, włożył mu hełm na głowę i mocno go przytulił. – Przeżyjemy i zwyciężymy! – krzyknął w huku coraz bliższych wybuchów. – Przysięgam ci!
Kilka tygodni później w niewielkiej Angorze zapanowała radość. Flagi łopotały na tle błękitnego nieba. Portrety Mustafy Kemala Paszy zdobiły kawiarnie i wystawy sklepików. Wielkie Zgromadzenie nadało mu godność marszałka i prestiżowy tytuł Ghazi, Zwycięski, ponieważ ten wojskowy strateg i genialny taktyk odniósł niespodziewane zwycięstwo nad rzeką Sakarya. – To tu mieszkałam przez kilka miesięcy – powiedziała Leyla z uśmiechem, wskazując na domek pośrodku zdziczałego ogrodu. Zdyszany Louis wytarł kark chusteczką. Choć był wrzesień, panował niemiłosierny skwar. Pokonali stromy stok, by dotrzeć aż na szczyt wzgórza. Wieś barwy ochry, spalona słońcem, bez drzew i niemal bez roślinności, ciągnęła się aż do samych gór. To ziemia, na której Timur zwyciężył Bajazyta – pomyślał Francuz. – Dość surowy krajobraz – mruknął, mrugając oczami w jaskrawym świetle. – To kraina prawdy i zwycięzców – stwierdziła Leyla z wyraźną dumą. Rozbawiony Louis rozpoznawał w niej tę odwagę Turków zabarwioną zuchwałością. Nie wahała się mu towarzyszyć. Nie przerażała jej wojna. Czy było coś, czego się bała? Leyla czuła się tu taka szczęśliwa. Zachowywała się jak dziecko. Jej obecność tu była cudem, który w całości zawdzięczała Louisowi Gardelle’owi. Gdy tylko ogłoszono zwycięstwo nad Sakaryą, Louis powiedział Selimowi, że został ponownie wysłany do Anatolii. Francja chciała niezwłocznie podjąć dialog z Mustafą Kemalem. Stawka: być pierwszym zachodnim krajem, który de iure uzna nowy naród turecki. Nikt już nie wątpił w to, że nadeszły ostatnie godziny władzy sułtana i jego otoczenia. Nawet Selim musiał uznać tę oczywistość. Padyszach nie potrafił dostosować się do wyzwań nowoczesnego świata, zrodzonego z konwulsji Wielkiej Wojny. Wszyscy wiedzieli, że przyszłość Bliskiego Wschodu będzie się rozgrywała odtąd w Angorze. Rząd francuski wybrał znaczącego emisariusza, deputowanego radykałów Henry’ego Franklina-Bouillona. Jego pierwsze rozmowy z Mustafą Kemalem w czerwcu były serdeczne, poczciwość Francuza i skrzynka koniaku rozładowały atmosferę. Teraz, tej słonecznej jesieni, Franklin-Bouillon znów stanął na anatolijskiej ziemi, zdecydowany podpisać porozumienie, które zadowoli obie strony. Tym razem Louis zaproponował Leyli Hanim, żeby pojechała z nim, twierdząc, że dla tak zaangażowanej publicystki przebywanie w centrum wydarzeń będzie czymś interesującym, podobnie jak dla zachodnich dziennikarek, które tam pojechały. Jednak w rzeczywistości poruszyło go przygnębienie tej młodej kobiety. Już zbyt długo snuła się po stambulskim konaku, narażona na pretensje Selima i pozbawiona możliwości pobytu w swoim domu nad Bosforem, gdzie on nie chciał się przenieść.
Tylko w pisanych przez nią artykułach można było dostrzec jej prawdziwy charakter. Wbrew wszelkim oczekiwaniom Selim wyraził zgodę. Zaczynał orientować się w otaczającej go przestrzeni. Jeździł również do pałacu Yildiz, gdzie wszystkimi zmysłami ociemniałego człowieka wyczuwał gorączkowość towarzyszącą schyłkowi panowania. Leyla, obarczona przy okazji pewną misją przez stambulską sekcję Czerwonego Półksiężyca, towarzyszyła zatem francuskiej delegacji, do której przyłączyły się dwie Amerykanki z organizacji charytatywnej Near East Relief, które przyjechały zbadać stan całego regionu. Ich obserwacje nie napawały radością. Greckie oddziały, podczas odwrotu na zachód, zrównały z ziemią wszystkie uprawy i wioski, które napotkały po drodze. Dokonywały też rzezi mieszkańców. To nieludzkie zachowanie zostało potępione przez zagranicznych obserwatorów i wywołało konsternację zachodniej opinii publicznej. Wściekłe wieśniaczki zażądały od Mustafy Kemala, „pogromcy chrześcijan”, by pomścił je i ich dzieci. Louis obawiał się represji wobec ludności chrześcijańskiej, która znajdzie się na drodze nacjonalistycznych oddziałów. Tragiczny los, który przypadł w udziale Grekom żyjącym nad Morzem Czarnym, nie wróżył nic dobrego. Czy Mustafa Kemal będzie potrafił powstrzymać kolejne rozlewy krwi? Czy naprawdę tego chciał? Najgorszego mogli spodziewać się chrześcijanie z Cylicji po wycofaniu się wojsk francuskich, co stanowiło jeden z warunków porozumienia wynegocjowanego z Franklinem-Bouillonem. Celem Ghaziego było wyparcie Greków na morze i odbicie Smyrny. Louis po raz kolejny pomyślał o Rose i o Marie. Zaczynał się o nie martwić. To nadmorskie miasto bardzo ucierpiało. Odcięte od reszty kraju i obłożone różnego rodzaju restrykcjami, stało się symbolem wojny o niepodległość. Będzie rozsądniej, jeśli nakaże im jak najszybciej wrócić do Francji. Ale czy Rose go posłucha? Ciągle jeszcze nie wybaczyła mu jego zdrady z Niną i nadal nim pogardzała, co było skutecznym sposobem ukarania go za niewierność. – Idzie pan, kapitanie? – przywołała go do rzeczywistości Leyla Hanim. Przyspieszył kroku. Jego dobry humor gdzieś się ulotnił. Niech Rose sama sobie radzi, skoro nie chce słuchać głosu rozsądku. Zakonnice Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Syjonu były zaprawione w bojach. Potrafiły stawić czoło każdej sytuacji i nigdy bez potrzeby nie podejmowały ryzyka. Pod wieczór Leyla utorowała sobie drogę pośród tłumu handlarzy, których obładowane towarami karawany wyruszały właśnie w kierunku Morza Czarnego. Nie spodziewała się, że dozna tak silnych wzruszeń, wracając w to miejsce. Ale przecież to właśnie tu, w tym mieście widmie w stepie, które stało się stolicą kemalistów, w którym działał rząd i deputowani, w którym osiedli wygnani ze Stambułu bejowie i paszowie, właśnie tu Leyla odkryła, czym jest miłość i niezależność. Nie mogła uwierzyć, że po półrocznej rozłące nareszcie spotka Hansa. Miała wrażenie, że czas
ciągnie się bez końca. Minął ją galopem oddział kawalerzystów na półdzikich koniach. Leyla czuła, że odżywa w kontakcie z tą żarliwością i młodością. Wokół niej chodzili zaaferowani ludzie. Handel znów kwitł. Płacono podatki, urzędnicy i żołnierze otrzymywali pensje. Pracownicy ambasad Afganistanu, Persji, Azerbejdżanu i Turkiestanu przydawali temu małemu miastu dyplomatycznego znaczenia. Groźny traktat z Sèvres został pogrzebany dzięki działaniom męża opatrznościowego, który miał niedorzeczną odwagę, by sprzeciwić się mu wraz z garstką buntowników, a później pociągnął za sobą cały naród. Szła niesiona przypływem nadziei. Dziękowała Allahowi Miłosiernemu za to, że szczęścia chodzą parami. Teraz, gdy Selim uznał fakt, że padyszach nie będzie panował w imperium, przestał być aż tak surowy. Jego gniew i strach słabły, wyglądało na to, że powoli zaczyna godzić się ze swoim losem. Przed wyjazdem Leyli do Angory podziękował jej za oddanie. Na wzgórzu Çankaya, w pobliżu siedziby Mustafy Kemala, Leyla spotkała małżonki oficerów, mieszkające w uroczych domkach wśród winnic, które dawniej w większości stanowiły letnie rezydencje ormiańskich lub greckich handlarzy wełną. Powietrze było tu czystsze niż w starej części miasta, a otoczenie ładniejsze. Zapytała o drogę młodą dziewczynę, która wskazała jej stojący na uboczu dom z czerwonym dachem. Tam umówił się z nią Hans. Powstrzymywała się, żeby nie biec. Kamienny dom był skromny. Fontanna w zmarniałym ogrodzie dawała nieco ochłody. Leyla zapukała do drzwi. Wokół łagodnie zapadał zmierzch, a ona czuła się radosna, lecz zaniepokojona. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu drzwi otworzył Rahmi Bej. Zaprowadził ją do salonu, którego oszklone drzwi wychodziły na sad. Salon miał malowany sufit, a stojące tu kanapy były przykryte śnieżnobiałymi prześcieradłami. W głębi pomieszczenia stał stół bilardowy. Na stoliku do kawy obok brudnych szklanek leżał rewolwer w skórzanej kaburze. Oficer poprosił, by usiadła. Miał na sobie koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, wygniecione spodnie od munduru i zniszczone buty. Nie wyglądał na usatysfakcjonowanego żołnierza. Leyla zmarszczyła brwi, zdejmując czarczaf. – Cieszę się, że pana widzę, Rahmi Beju. – Hans zaraz tu będzie – przerwał jej, podając gwałtownie szklankę z cytrynadą. Zapalił papierosa, po czym odwrócił się do niej plecami i patrzył przez otwarte okno. Leyla zastanawiała się, czy to wyłącznie jej obecność może wyjaśnić jego zachowanie. Poprawiła chustę, sprawdziła, czy żakiet dobrze się układa na długiej spódnicy. Mężczyźni i kobiety, którzy odgrywali ważne role w rewolucji, musieli przywyknąć do poważnych zmian w relacjach między płciami. Szukali punktów odniesienia. Choć nadal obowiązywała ich skromność i pruderia, to rozmawiali ze
sobą szczerze, patrząc sobie w oczy, niemal jak równy z równym. Wcześniej było to nie do pomyślenia. – Gratuluję panu – szepnęła onieśmielona. – Wykazał się pan heroiczną postawą. To była długa bitwa. Trzy tygodnie bez przerwy. Halide Hanim mówiła, że stoczyliście jedną z najbardziej zażartych walk wszech czasów. Ona sama nie rozstaje się z rewolwerem – próbowała żartować. – Śpi z psem w nogach. – Front to nie jest miejsce dla kobiet – odparł Rahmi, wzruszając ramionami. – My, mężczyźni, nigdy nie wychodzimy z tego cało, a co dopiero wy... Ton jego głosu był ostry. Leyla poczuła dreszcz. Na zachodzie zaczęto głośno mówić o urazach psychicznych, jakie pozostawiała po sobie wojna. Miała niedorzeczną ochotę, by go pocieszyć. Gdyby tylko Hans mógł już przyjść! W salonie stopniowo zapadał zmrok. Leyla zapaliła lampę naftową. Gdy podniosła wzrok, zobaczyła, że Rahmi Bej obserwuje ją, wstrząśnięty. Cofnęła się o krok. Rzadko widziała taką żarliwość w oczach mężczyzny. Oczywiście z wyjątkiem Hansa, kiedy mówił, że ją kocha. Drzwi wejściowe otworzyły się nagle i w progu stanął Hans. Leyla poczuła ulgę. Podbiegła do niego. Podniósł ją i obsypał pocałunkami. Wszystkie jej lęki ulotniły się w jednej chwili. Dzięki Bogu, nie był ranny! Przesunęła dłonią po jego twarzy, po włosach, słuchała jego oddechu, spijała mu słowa z ust, a gdy się uśmiechnął, poczuła, że się odradza. Potem Hans odwrócił się do przyjaciela, nie puszczając jej dłoni, ale Rahmi Bej już wyszedł. Leyla przestała się uśmiechać. Hans pociągnął ją na sofę. Usiedli. Patrzyła na niego ufnie, uszczęśliwiona. On był posłańcem przynoszącym złe wieści i nienawidził siebie za to. – Co jest nie tak, Hans? Cofnęła się odruchowo. – Przykro mi... Był tak przygnębiony, że Leyla poczuła nagły chłód. Do czego zmierzał? Czyż nie siedział razem z nią, cały i zdrowy? – Orhan... – szepnął. Przed oczami Leyli zatańczyły czarne mroczki. Ani przez moment nie pomyślała o bracie. Oczywiście, wiedziała, że jest na froncie, ale sądziła, że pracuje w administracji wojennej. Że wykonuje papierkową robotę. Nawet lekarze nacjonalistów uznali, że jest niezdolny do walki na pierwszej linii. Tak przecież jej pisał, prawda? W ostatnim liście, który dotarł dzień przed wyjazdem Leyli do Angory, zapewniał ją, że jest w świetnej formie. Przytaczał zabawne anegdoty, mocno wierzył w zwycięstwo. Im dłużej mówił Hans, tym bardziej stygła krew w żyłach Leyli. Jego ochrypły głos rozbrzmiewał dziwnym echem. Orhan ją okłamał. On też przyłączył się do
jednostki Gürkana; kilka razy odebrał nawet gratulacje od swoich zwierzchników. Oczywiście, biedak, nie napisał o tym do siostry. Zginął na polu chwały, ścięty serią z karabinu maszynowego, próbując wraz ze swoim towarzyszem odbić stracony dzień wcześniej teren. Tamtego dnia ich szeregi zostały zdziesiątkowane. Tylu ludzi zginęło, walcząc o jałowe zbocze, stos kamieni, wąwozy i pył! Walcząc o ziemię Anatolii. Orhan marzył o niej jako dziecko. Teraz oddał za nią życie. Leyla otworzyła szeroko oczy. Nie mogła nawet płakać. Była jak skamieniała. Hans mówił dalej, ale ona przestała go słuchać. Była daleko. Bardzo daleko. Po raz kolejny przeżywała pożar ich domu, wspominała braciszka w powijakach, którego przytulała, podczas gdy ich rodzice szukali schronienia z dala od ognia. Miała przed oczami małego Orhana uczącego się chodzić w ogrodach yali i jego młodzieńczą, pełną buty twarz, gdy Selim strofował go za jakąś psotę. Pamiętała jego uśmiech, gdy wrócił z cudownego połowu z Alim Agą, i przestraszoną minę, gdy przyniósł do ich domu na wpół żywego Hansa, który wykrwawiał się w westybulu. Leyla przyłożyła rękę do piersi. Najpierw straciła córkę, a teraz brata. Co zrobić, żeby przetrwać śmierć tych, których kochamy nad życie. Za każdym razem ktoś zabiera nam kawałek duszy. To kara bez końca. Hans chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Brutalnie. Poczuła, jak jej zęby uderzają się o siebie. – Leylo! – krzyknął. – Przestań! – zaprotestowała. – Przestań! Wyrywała się, żeby ją puścił. – Przepraszam, ukochana, ale byłaś taka dziwna. Twoje spojrzenie... Nie rozpoznawałem cię. Wyglądał na przerażonego. Leyla długo się uspokajała. Cierpienie, i tak już trudne do zniesienia, teraz stało się podwójnie dotkliwe. Przechodziła już przez to po śmierci swoich rodziców i Perihan. Jej zagubione spojrzenie przesuwało się po nagich ścianach i bezpretensjonalnych meblach, po wyblakłych dywanach. Lampa naftowa oświetlała pomieszczenie drżącym blaskiem. Na zewnątrz panował już zmierzch. Leyla wstała i ruszyła ku oszklonym drzwiom. Potrzebowała ciemności, żeby się pomodlić. I ciszy. Poszła w głąb ogrodu. Wysuszona letnim słońcem trawa chrzęściła jej pod stopami. Ptaki sprzeczały się w listowiu. Powietrze było suche, dziwnie pozbawione zapachu. Leyla odchyliła głowę w tył, miała łzy w oczach. Czy Orhan zdążył się zakochać? Nigdy jej o tym nie mówił. Może w Berlinie, podczas studiów? Życzyła mu tego z całego serca. Byłoby straszne umrzeć, nie zaznawszy miłości. Stanęła przy płocie. Nie protestowała, gdy poczuła, że Hans bierze ją w ramiona. Milczał, wsłuchany w jej rozpacz. Wsparta na nim, kontemplowała kopułę nieba, które tu zawsze wydawało się Leyli rozleglejsze niż nad Bosforem i wyglądało jak
z innego świata. To niebo miało odtąd czuwać nad grobem jej młodszego brata.
Nazajutrz wcześnie rano Louis Gardelle wyszedł ze swojego lokum i udał się do rezydencji Mustafy Kemala. Od świtu czekał na telegram ze wskazówkami, wysłany z Paryża. Został on przekazany z opóźnieniem, a francuska delegacja wyruszyła na rozmowy przed nim. Na domiar złego w wózku konnym pod wzgórzem pękła oś i Louis musiał pokonać część drogi pieszo, eskortowany przez otyłego woźnicę. Wszedł na stromą ścieżkę. Miał nadzieję, że ten ciernisty skrót prowadzi w dobrym kierunku. Było mu żal swojego towarzysza, więc zatrzymał się i poczekał, aż ten go dogoni. Na burzowym niebie tłoczyły się szare chmury, a z wyżyn wiał ostry wiatr. Louis zadrżał, tęskniąc za wczorajszym upałem. Jego uwagę przykuło jakieś poruszenie pod drzewami. Rozpoznał ją od razu. Od pierwszego spotkania w dużym salonie selamlika wiedział, że rozpoznałby Leylę Hanim wszędzie. Kolorowa chusta zsunęła się jej na ramiona. Podniosła twarz ku mężczyźnie, który przytulał ją i mówił coś do niej z uczuciem. Para stała z dala od ścieżki, w sadzie. Gdy nieznajomy pogłaskał ją po policzku, Louis poczuł oburzenie i cofnął się o kilka kroków. Zderzył się z woźnicą, który rozpłynął się w przeprosinach. Francuz spuścił wzrok i pospiesznie ruszył w dalszą drogę. Wspomnienie o Leyli Hanim w ramionach innego pozostawiało w jego ustach słodkogorzki posmak. Nie wiedział, czy to przez wzgląd na swojego przyjaciela, Selima Beja, czy też dlatego, że widok ten obudził w nim silne emocje, o których wolał zapomnieć. Spotkania następowały po sobie bez przerwy, przez cały dzień. Tematów nie brakowało: Cylicja, granica z Syrią pod francuskim nadzorem, sprzedaż ekwipunku wojskowego, koncesje kopalni żelaza, chromu i srebra, rola szkół religijnych i francuskich firm... Wieczorem Louis poczuł początki migreny. Przed oficjalną kolacją postanowił przejść się po starym mieście, ale labirynt domów o szachulcowych ścianach i krętych uliczek, gdzie tłoczył się ożywiony tłum, szybko go zniechęcił. Zaczął padać rzęsisty deszcz, drogi zamieniły się w kanały błota. Kilka Azjatek w jedwabnych strojach biegało w poszukiwaniu schronienia. Louis wszedł do kawiarni, w której pachniało mokrą wełną. Na półce, między szklankami do herbaty, stał portret Mustafy Kemala, ozdobiony kwiatami. Każdy ma swojego Napoleona – pomyślał Louis. Obrzucono go nieufnymi spojrzeniami. Jego mundur nie był tu dobrze widziany. Choć ich emisariusze prowadzili rozmowy z Mustafą Kemalem, to Francuzi nadal okupowali Stambuł, miasto kalifów, i inne miejsca w kraju. Louis usiadł przy niewielkim stoliku, celowo nie zwracając uwagi na te spojrzenia. Obawiał się, że będzie musiał zostać jeszcze przez kilka tygodni w tym
odosobnionym na końcu świata miasteczku, którego mieszkańcy mieli opinię upartych i mówiących tak, że nawet stambulczycy mieli kłopot z ich zrozumieniem. Jaką rolę mógłby teraz odegrać? To politycy prowadzili negocjacje. On był tylko obserwatorem. Przyniesiono mu herbatę, oliwki i kozi ser. Wielkie Zgromadzenie zakazało sprzedaży alkoholu w miejscach publicznych. Louis tęsknił za morzem. Tęsknił za Niną. Jak zawsze, gdy myślał o swojej kochance, poczuł pożądanie pomieszane ze zniecierpliwieniem. Wiedział, że ona go unika, teraz, gdy odzyskała swojego męża. A przecież to dzięki niemu Malinin trafił do obozu dla rosyjskich oficerów! Żałował, że w tym miejscu nie może rozpiąć nawet kołnierzyka koszuli. Do sali wpadł powiew wilgotnego powietrza i pojawiła się w niej garstka nacjonalistycznych żołnierzy, którzy prowadzili ludzi w góralskich kurtkach, przepasanych nabojami i ze sztyletami przy pasie. Armia Mustafy Kemala, złożona po części ze strzelców wyborowych i ochotników w każdym wieku, była dość oryginalna. Jednak Louis ze zdumieniem spostrzegł, że wśród wojskowych jest kochanek Leyli Hanim. Mężczyzna miał wysokie czoło i regularne rysy twarzy. Rozmawiał z ciemnowłosym oficerem o przenikliwym spojrzeniu. Usiedli niedaleko Louisa. Przyniesiono im herbatę i nargile. Gestykulowali zawzięcie, rozmawiali z ożywieniem. Inni klienci kiwali do nich serdecznie głowami. Louis dał znak oberżyście, ale ten go zignorował. Nagle Francuz stał się przezroczysty. Przypatrywał się nieznajomemu, męczony wspomnieniami o swoim przyjacielu Selimie, chodzącym z białą laską po stambulskim ogrodzie. Jak Leyla Hanim mogła zdradzać męża z tym osobnikiem? To był Europejczyk. Najprawdopodobniej spotkali się, gdy Leyla uciekła do Anatolii, po tym, jak Rose doniosła na nią Anglikom. Jego spojrzenie było tak natarczywe, że dostrzegł je wreszcie młody oficer ze znamieniem na policzku. – Niech żyje wolny i niepodległy naród turecki! – krzyknął po francusku. – Już czas, by cudzoziemcy przestali brukać naszą ojczystą ziemię. Grecy, Anglicy i Francuzi... Wrzucimy do morza to nędzne robactwo. Louis zastygł. Chłopak patrzył na niego wyzywająco. – Nie mogę pozwolić, by w ten sposób ubliżał pan mojemu krajowi – powiedział Louis. – Bardzo proszę, żeby cofnął pan swoje słowa. Wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku. Chłopak, mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa, zaczął podnosić się z miejsca. Kochanek Leyli natychmiast podtrzymał go za ramię. – Proszę nie mieć mu tego za złe, kapitanie – rzekł uspokajająco. – Ostatnie walki były wyczerpujące. Łatwo wpaść w gniew. Louis z zaskoczeniem rozpoznał niemiecki akcent. – Nie widzę, co pan ma z tym wspólnego. Ten sierżant pozwolił sobie ubliżyć
mojej fladze. Czekam na przeprosiny. Tym razem chłopak zerwał się na równe nogi. Louis także wstał. Serce biło mu bardzo mocno. – Nie można bezkarnie ubliżać Francji – upierał się. – Żądam zadośćuczynienia. Tureccy oficerowie próbowali przemówić do rozsądku upartemu sierżantowi. Blondyn stanął naprzeciw Louisa. – To ja pana przepraszam, kapitanie – odezwał się uroczyście. – Mam nadzieję, że będzie pan na tyle elegancki, iż przyjmie pan moje przeprosiny i uwzględni młody wiek tego oto żołnierza. Louis uśmiechnął się drwiąco. – To ciekawe, że o elegancji mówi mi Niemiec, nawet jeśli nosi turecki mundur. Hans Kästner zastygł. Wtrącił się, by zakończyć nieszczęsną potyczkę słowną, wywołaną przez zapalczywego Gürkana. Ale ta wypowiedź zmieniła jej charakter, nadając rozmowie osobisty rys. Hans stał się bardziej czujny. – Niech ją pan zostawi w spokoju – powiedział Louis cicho, lecz surowo. Hans z trudem ukrył zaskoczenie. Francuz wbijał w niego szare, przenikliwe spojrzenie. Jego wąskie usta zacisnęły się z goryczą. – Leyla Hanim – ciągnął zawzięcie – jest kobietą zamężną. Pozbawia ją pan honoru. W kraju takim, jak ten, to zbrodnia. Hans poczuł, jak robi mu się czarno przed oczami. Zauważył tylko, że Rahmi Bej wyprowadza Gürkana i jego towarzyszy na zewnątrz. Reszta klientów, na prośbę oberżysty, usiadła, złorzecząc. Hans stał oko w oko z oficerem francuskiej marynarki. – Nie wiem, o czym chce pan rozmawiać, kapitanie – powiedział niemalże bezgłośnie. – Widziałem was razem. Dziś rano, w sadzie. To ja zaproponowałem Leyli, by towarzyszyła mi w tej podróży. I to był błąd. Powiem jej, żeby niezwłocznie wracała do domu. Hans nie mógł powstrzymać gonitwy myśli. A więc to był ów kapitan fregaty, który zajmował ich konak w Stambule. Jak on się nazywał? Ach, Gardelle. Leyla mówiła, że jest raczej sympatyczny. Ale Hans nie wiedział, jak zareagować na jego ostrzeżenie. Potrafił zachować zimną krew, ale nie mógł znieść władczego tonu, jakim ten mężczyzna mówił o jego ukochanej kobiecie. – Leyla Hanim jest wolną kobietą – odparł. – Nie musi się panu tłumaczyć. – Jej miejsce jest przy niewidomym mężu i przy synu. Nie może się z panem gzić. Reakcja Hansa była natychmiastowa. Gwałtownym gestem przewrócił stół i taborety, przyparł Francuza do ściany. – Posłuchaj mnie, mały moralizatorze. Ona właśnie dowiedziała się, że jej brat nie żyje. Ma prawo spotykać się z towarzyszami broni. To wszystko nie powinno cię obchodzić. A jeśli piśniesz choć słówko jej mężowi, znajdę cię i słono za to zapłacisz.
Ta eksplozja przemocy zaskoczyła Louisa. Twarz niemieckiego oficera znajdowała się tuż przy jego twarzy. Miał blade spojrzenie zabójcy. – Dość tego! Rahmi Bej złapał Hansa za ramię i zmusił go, by odpuścił. Hans zacisnął pięści i cofnął się o krok. Myśl, że Gardelle może zagrażać Leyli, doprowadziła go do stanu, w którym byłby zdolny go zabić. Rahmi Bej podniósł z podłogi czapkę Louisa. Otrzepał ją i podał mu. – Tamto zdarzenie to nieszczęśliwy wypadek, kapitanie – mówił z iście orientalną swobodą. – Zapomnijmy o nim. Tak będzie lepiej, nie sądzi pan? Louis wsunął palec za kołnierzyk. Poczuł się ogłuszony. Opuścił ramiona. A może się pomylił? Chciał bronić czci Leyli Hanim i ochronić Selima, ale przecież nie był u siebie. Ten dziwny Niemiec należał do sił kemalistów i wydawał się całkowicie zasymilowany ze ścisłym otoczeniem Angory. Gardelle zdał sobie sprawę, że myśląc o tej młodej Turczynce, traci zdrowy rozsądek. Była tak inna od kobiet, które znał i kochał. – Orhan nie żyje? – zapytał ze smutkiem. Niemiec tylko pokiwał głową. Był nadal wściekły i robił wszystko, żeby powściągnąć swój gniew. Rahmi Bej naciskał, by Louis wyszedł z nim. Przestało padać. O zmierzchu uliczka opustoszała. Inni żołnierze gdzieś zniknęli. Gdy Louis powiedział, że jest zaproszony wraz z delegacją francuską na kolację przez Mustafę Kemala, Turek natychmiast zaproponował, że go odprowadzi. Zostawili Niemca przed drzwiami kawiarni. Odchodząc, Louis nie mógł się powstrzymać, by nie spojrzeć na niego jeszcze raz. Zapalał papierosa. Płomyk z zapalniczki oświetlił jego interesującą twarz. Louis zyskał wówczas niezbite przeświadczenie, że Leyla Hanim kocha tego mężczyznę. I sprawiło mu to ból.
CZĘŚĆ TRZECIA
Smyrna, wrzesień 1922
Jak sięgnąć wzrokiem Rose Gardelle widziała ciągnące ku morzu kolumny obdartych i bosych greckich żołnierzy i ciągnące za nimi tłumy uchodźców. Miała wrażenie, że ci nieszczęśnicy idą już tak od wielu dni, tygodni, a nawet od początku świata. Na zgaszonych twarzach kobiet i dzieci odbijały się straszliwe przeżycia. Pył i cuchnące wyziewy doprowadzały Rose do mdłości. Podniosła chusteczkę do ust. Czuła się zdradzona. Po greckiej klęsce nad Sakaryą nastąpił trwający wiele miesięcy pozorny spokój. Rose miała nadzieję, że w trakcie oczekiwania na szczęśliwe rozwiązanie dyplomatyczne sytuacja załagodzi się sama. Francja była pierwszym zachodnim krajem, który uznał nacjonalistyczny rząd – czy nie stanowiło to zachęcającego sygnału? Czy nie należało zakończyć tej wojny, by uniknąć kolejnych rzezi? Ale nie wolno wierzyć pozorom. Chrześcijanie z Cylicji zapłacili wysoką cenę. Wielu z nich musiało uciekać na Cypr, do Syrii lub do Francji, w obawie przed represjami. Jednak w Smyrnie życie toczyło się normalnym trybem. Rose zdawało się, że jeszcze wczoraj spacerowała z Marie po majestatycznym nabrzeżu pełnym sklepików, kawiarni i prestiżowych hoteli. Orkiestry grały arie operetkowe, a magazyny dusiły się od towarów. Figi, winogrona, suszone owoce, tytoń i bele bawełny czekały w portach, by wypłynąć do klientów na całym świecie. Ulice pachniały miętą i cytrusami, mieloną kawą, kolendrą i cynamonem. A potem wszystko się zmieniło. Ofensywa Mustafy Kemala Paszy była dla ludności zaskoczeniem. Odwrót Greków jeszcze większym. Jednak Rose uważała, że greccy bojownicy nadal siedzą w okopach. Nikt jej nie uprzedził, że Turcy przez te długie miesiące wzmacniali swoją armię przed ostatecznym szturmem. Louis próbował ją ostrzec. Francja, podobnie jak bolszewicka Rosja, sprzedawała teraz broń nacjonalistycznej Turcji. Brytyjczycy już tylko pozornie popierali Grecję. Mąż zaproponował jej, by wróciła do Francji, skoro nie chce przyjechać do Konstantynopola. Odmówiła. Po raz pierwszy w życiu czuła się spełniona. Czułość Odile, jej starszej siostry, na pewno odegrała ważną rolę, ale Rose przede wszystkim olśniła Smyrna. Od razu doceniła czar i ducha tolerancji panującego w tym przesiąkniętym chrześcijańską tradycją i od dziesięcioleci rządzonym przez Greków mieście. Przyjechała tu z krwawiącym sercem, upokorzona przez niewiernego męża, w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłaby spędzić Boże Narodzenie. Lewantyńskie rodziny przyjęły Francuzkę z iście orientalną gościnnością. Zachwyciło ją ich wyrafinowanie. Wyjazd ze Smyrny byłby dla niej czymś bolesnym. Jeszcze dzień wcześniej nikt by nie pomyślał, że oddziały tureckie odważą się postawić choć stopę na murach miasta. Konsul zapewniał ją: armia grecka ich
powstrzyma. Wystarczy przyjrzeć się dwudziestu alianckim okrętom wojennym, zakotwiczonym na redzie, by spać spokojnie. Jeszcze jedno oszustwo – pomyślała Rose, obserwując odwrót. Jakaś wychudzona kobieta w ciągnącej się po ziemi spódnicy pchała swoje dzieci w taczkach. Rose włożyła ręce do kieszeni w poszukiwaniu cukierków. Nic już jej nie zostało. Rozdała wszystko. Wieczorem przyszła do pokoju Marie, żeby ją pocieszyć. Przez okno było słychać głuchy szum od strony nabrzeża, gdzie tłoczyły się setki uchodźców. Ci nieszczęśnicy byli wszędzie, na dziedzińcach kościołów, w ogrodach publicznych, w szpitalach. Miasto zamieniło się w ogromne, dzikie obozowisko. Odile miała w szkole mnóstwo pracy. Niektóre zgromadzenia chroniły u siebie głównie prawosławnych i Ormian, którzy mogli spodziewać się najgorszego. – Boję się, mamo – szepnęła Marie. – Ależ, kochanie, nic nam nie grozi. Jest tu zbyt wielu Europejczyków, żeby mogło się wydarzyć coś złego. – Mówiłaś przecież, że Turcy to barbarzyńcy – upierała się pobladła dziewczyna. – Wiem, że masakrują chrześcijan! Ja też rozmawiam z przyjaciółmi. Wielu jej znajomych musiało w pośpiechu opuścić swoje domy w Bournabat, miejscowości usytuowanej kilka kilometrów od Smyrny, i schronić się wraz z rodzicami w centrum miasta albo w willach na okolicznych wyspach. Rodziny, które chciały udać się za granicę, szturmowały konsulat amerykański i brytyjski. Rose nie śmiała powiedzieć córce, że greccy żandarmi już wyjechali i że zagrażali im nie tylko Turcy. Maruderzy wszelkiej maści, plądrujący, co popadnie, grasowali tu już w najlepsze. – Jeśli okaże się to konieczne, wsiądziemy na pokład francuskiego okrętu – zapewniła. – Myślisz, że tata tu jest? – zaniepokoiła się Marie, drżąc. Rose zawsze czuła zakłopotanie, gdy córka mówiła o ojcu. Początkowo dziewczyna upierała się, żeby wszystko jej wytłumaczyć. Dlaczego matka uciekła z Konstantynopola jak złodziejka? Dlaczego nie chciała tam wrócić? Na szczęście wir potańcówek, imprez, wieczorów w teatrze i w operze odwrócił uwagę Marie od tematu. – Możliwe. Jeśli tak, to na pewno nas o tym poinformuje. – A jeśli nie będzie chciał nas uratować? – Mówisz głupstwa – zirytowała się Rose. – Co się między wami wydarzyło?! – krzyknęła nagle Marie, łapiąc ją za rękę. – Dlaczego nie chcesz go widzieć? Jesteś mi winna prawdę, mamo! To przecież mój ojciec! Dziewczyna klęczała na łóżku w koszuli nocnej. Miała łzy w oczach i wyglądała
tak, jakby była na skraju załamania nerwowego. Rose stłumiła rozdrażnienie. Też córka znalazła sobie porę na rozmowę o tym! Z ulicy dobiegały jakieś głosy. Czyjeś kroki zastukały na bruku. Rose z westchnieniem usiadła na brzegu łóżka. – Twój ojciec... – zaczęła. Ból po zdradzie przeszył ją jak pierwszego dnia. Przypomniał jej się Louis szepczący coś do ucha kelnerce w restauracji w Perze, wąskie schody i jasne włosy Rosjanki, fartuszek, który rozwiązywała, gdy szła za swoim klientem. Rose zamknęła oczy, wstrząśnięta. – Co on zrobił, mamo? Proszę cię... – Twój ojciec miał przygodę – wykrztusiła Rose. Marie zbladła. Rose miała do siebie żal, że powiedziała jej prawdę, ale przecież córka była w wieku, w którym rozumie się takie sprawy, a nawet można wyjść za mąż. Może przyszedł czas, by dowiedziała się czegoś na temat perfidii mężczyzn. Pewne rzeczy ukrywa się przed dziećmi, by je chronić, ale kłamstwo przez przemilczenie pozostaje kłamstwem. – Gdy się dowiedziałam, poczułam się bardzo zraniona – ciągnęła. – Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. A potem mijały dni... Tutaj wydawałaś mi się taka szczęśliwa. I dobrze wiesz, że mnie też spodobała się Smyrna. Znalazła skromne mieszkanie i wynajmowała je od greckiej wdowy. Gdy jedna z nauczycielek zgromadzenia musiała wrócić do Francji, Odile poprosiła Rose z dnia na dzień o zastępstwo. Ta zgodziła się, a uczennice od razu ją polubiły. Było jej smutno na myśl, że będzie musiała stąd wyjechać. To byłoby niesprawiedliwe teraz, gdy nareszcie czuła się szczęśliwa. – Kto to jest? – zapytała Marie. – Ktoś, kogo znam? Z butną miną splotła ręce na piersiach. Ta wiadomość sprawiła, że dziewczyna zapomniała o wojnie. – Nie! Po prostu, niestety, takie rzeczy się zdarzają. Tacy są mężczyźni. Zachowują się czasem niegodnie. To leży w ich naturze. Rose zaczęła starannie wygładzać koszulę Marie, później poprawiła leżący stos książek. – Wszyscy mężczyźni? – Może nie. Chciałabym wierzyć, że to wpływ wojny. Rozłąki. Walki. Twój ojciec nigdy mi nie opowiadał o niektórych przeżyciach. Zmienił się. No i te egzotyczne kraje... To by się nigdy nie przytrafiło, gdybyśmy zostali we Francji. Choć tak naprawdę, cóż ja o tym wiem? – zastanawiała się Rose. Czy wiedziała cokolwiek na temat namiętności? Louis nawet wyrzucił jej to raz, podczas kłótni. Pożądania nie można wytłumaczyć – oświadczył. Poczuła się żałosna, pewna, że nigdy w żadnym mężczyźnie nie wzbudzi podobnych uczuć, nikt nie zazna przy niej takich namiętnych porywów do utraty tchu, takiej wolności, niemal wielkości.
– To znaczy, że już nigdy nie zamieszkamy we troje? – drążyła Marie. – Nie wiem – zirytowała się Rose. – Wydaje mi się, że nie czułaś się tu źle? Zresztą twój ojciec był zawsze bardzo zajęty. Rzadko go widywałyśmy. A teraz, gdy dzieje się to wszystko... Podeszła do okna. W pogodne wieczory sąsiedzi wynosili krzesła na ulice, pili herbatę i dyskutowali o życiu. Dziś panował tu spokój. Jakaś rodzina wolno szła w stronę nabrzeża. Ojciec niósł walizkę, matka próbowała pocieszyć płaczące dziecko. O ile pomimo okoliczności żołnierze wstępowali na pokłady statków z zaskakującą dyscypliną, to nieco inaczej rzecz się miała z cywilami. Na cóż mogą mieć nadzieję ci nieszczęśnicy? – pomyślała zasmucona Rose. Grecy mieszkali w Anatolii od tak dawna, a teraz musieli opuścić swoją ziemię, swoje domy, groby swoich przodków... Przeszył ją dreszcz. Jutro pójdzie się dowiedzieć czegoś od francuskich władz. Wszystko zależało też od Odile i od sióstr. Żadna z nich nie zostawi swoich uczennic na łaskę losu. Marie podeszła do niej i ją przytuliła. – Kocham cię, mamo – szepnęła. Ten przypływ czułości nastąpił tak nieoczekiwanie, że Rose pojawiły się łzy w oczach. Od czasu ich pospiesznego wyjazdu ze Stambułu Marie odnosiła się do niej z rezerwą, która była jak niemy wyrzut. Skóra dziewczyny pachniała olejkiem różanym. Włosami muskała policzek matki, która ze zdumieniem dostrzegła, że jej dziecko, choć na bosaka, przewyższa ją o dobrych kilka centymetrów. Rose dała się ponieść uczuciom i położyła głowę na ramieniu córki.
Nazajutrz Rose wróciła na Cordon. Tureccy kawalerzyści w fezach, ozdobionych czerwonym półksiężycem i gwiazdą, defilowali na nabrzeżu. Mieli niewielkie, krępe koniki o błyszczącym umaszczeniu i skrzących się w słońcu uprzężach. Mężczyźni ci, przybyli prosto ze stepu, pokonali urodzajne wzgórza w centrum kraju, by dotrzeć aż do Morza Śródziemnego. Udało im się zepchnąć Greków do morza i odbić Anatolię. Któż trzy lata wcześniej spodziewałby się ich zwycięstwa? – zastanawiała się Rose zdjęta mimowolnym podziwem. Uchodźcy wydawali się przerażeni, a przecież ci żołnierze byli ślepo posłuszni swoim oficerom, którzy uspokajali cywilów. Rose poczuła przypływ nadziei. Skoro te oddziały zachowują się z taką godnością, to można oczekiwać, że armia Mustafy Kemala Paszy nie wytnie miasta w pień. Przecież ustanowił karę śmierci dla wszystkich żołnierzy, którzy zaatakują ludność cywilną. Na ulicach zawisły plakaty. Oddziały angielskich, francuskich i amerykańskich strzelców morskich miały bronić swoich rodaków, trzymając wartę przed konsulatami. Rose chciała wierzyć w pokojowe przekazanie miasta i w szybki powrót do zwykłej codzienności. Oficer brytyjskiej marynarki wyszedł przed długi szereg strzelców i zmusił ich, by znieruchomieli. Sztandary załopotały w nagłym podmuchu wiatru. Słychać było tylko cichy szczęk uprzęży i nerwowe pokasływania w tłumie. Oficer zsiadł z konia. Zaczął po francusku rozmawiać z tureckim wojskowym. Anglik zapewnił Turka o pokojowym przekazaniu miasta, całkowitej neutralności sił brytyjskich i przypomniał mu, że postawa zwycięskich oddziałów musi być nienaganna, co pozwoli uniknąć kłopotów. Rozmowa wydawała się serdeczna. Nagle w twarz Turka uderzył granat. Rozległy się okrzyki zaskoczenia. Protesty. O, Boże! – jęknęła w myślach przerażona Rose. Na szczęście granat nie wybuchł. Rozległ się strzał. Tłum drgnął. Ale ukryty strzelec chybił. Turcy stali nieporuszeni. Nie okazali paniki, nie rozpoczęli represji. Rose zaimponowała ich zimna krew. Patrzyła, jak kontynuują marsz w stronę gubernatorskiego pałacu. Godzinę później Rose pchnęła drzwi mieszkania i stanęła osłupiała na progu. Dziesiątka nieznanych twarzy przyglądała jej się w milczeniu. – Nie martw się, mamo – pospieszyła z wyjaśnieniami Marie, odbierając od niej kosz z zakupami. – To są kuzyni mojej przyjaciółki Alice. Włóczyli się po ulicy. Zaproponowałam im, żeby weszli odpocząć. Dobrze zrobiłam, prawda? Zaskoczona Rose kiwnęła głową. Natychmiast jakaś kobieta zaczęła całować ją po rękach i dziękować. W fotelu siedziała nieznajoma młoda dziewczyna. Wyglądała na spłoszoną. Gdy Rose zapytała, czy nic jej nie jest, Marie pociągnęła matkę do swojego pokoju.
– Ona została... – szepnęła. – No, wiesz, mamo... Żołnierze... Rose nie mogła uwierzyć. – Jak to możliwe? Widziałam, jak defilują całe oddziały. Zachowywali się w sposób cywilizowany. – To złudzenie – przerwała jej matka ofiary, stając w drzwiach. – Zaczęło się plądrowanie. Najpierw w Bournabat. Potem u nas, w dzielnicy ormiańskiej. Sieją strach. Jak zwykle. Krew znów płynie po kamieniach... Rose musiała usiąść, bo czuła się tak, jakby ktoś podciął jej nogi. Marie wyszła, żeby zająć się gośćmi. Pod jej nieobecność Ormianka opowiadała Rose o tym, jak tureccy żołnierze i wojskowi armii nieregularnej okradali przechodniów, zabijali tych, którzy się im opierali, plądrowali sklepy i domy, gwałcili kobiety i ucinali im piersi. Cichym głosem recytowała litanię okropności. – A pani córka? – zapytała Rose. – Bóg chciał, żeby przeżyła – powiedziała z godnością, po czym posmutniała. – Nie wiem, czy to łaska, czy nieszczęście. Rose podała jej szklankę z wodą. – Musimy wyjechać jak najszybciej – szepnęła do samej siebie. – Wy nie będziecie miały z tym kłopotu, Francja będzie nad wami czuwać. Nic nie stanie się siostrom i ich podopiecznym. Ale co będzie z nami? Rose pomyślała egoistycznie, że jej to nie obchodzi. Żałowała, iż nie posłuchała ostrzeżeń Louisa i naraziła Marie na niebezpieczeństwo. Musiała za wszelką cenę ochronić swoją córkę przed tymi zdegenerowanymi żołnierzami. – Pojedziecie z nami – oświadczyła. – Moja siostra znajdzie rozwiązanie. Wczesnym wieczorem przygotowała skromną kolację. Zgwałcona dziewczyna nie chciała jeść. Odkąd tu przyszła, nie otworzyła ust. Gdy Rose wychyliła się przez okno, żeby zamknąć okiennice, zdało jej się, że gdzieś w oddali słyszy krzyki, najwyraźniej jednak w dzielnicy panował spokój. Tej nocy spała na jednym łóżku z Marie, która oddała swoją sypialnię dziewczynie i jej matce. Reszta spała w salonie, na gołym parkiecie. Trzy dni później Rose, idąc do szkoły w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji, zauważyła, że niektóre sklepy nadal są otwarte. Pomyślała o swojej pustej spiżarni. Ludzie, którym udzieliła schronienia, wyjedli wszystkie jej zapasy. Czy powinna skorzystać i zrobić zakupy? Przystanęła, niezdecydowana. Napływ poszkodowanych zaburzał rytm codzienności. Ostatnie wieści z Bournabat były zasmucające. Większość domów została splądrowana i spalona, sprofanowano groby na cmentarzach. Z eleganckiego lewantyńskiego miasteczka pozostały tylko zgliszcza. Całe rodziny okupowały podwórze, dziedziniec wewnętrzny i klasy szkoły Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Syjonu. W oczach ludzi widać było przerażenie. – Sytuacja pogarsza się z godziny na godzinę – oświadczyła ponuro Odile,
przeglądając dokumenty. – Splądrowano już dzielnicę ormiańską. Przyjęliśmy większość rodzin naszych uczennic. – A ta rodzina, która przebywa u mnie? – zaniepokoiła się Rose. – Mogłabyś jej pomóc? – Zrobię, co będę mogła. Przygotowuję ewakuację, ale obawiam się, że nie wystarczy miejsca dla wszystkich. Amerykanie i Anglicy odmawiają pomocy. Pozostają na swoich okrętach i obserwują wszystko przez lornetki. Podobno włączają gramofony, żeby zagłuszyć krzyki. Wygląda na to, że staliśmy się dla świata niezłym widowiskiem! Zakonnica nie potrafiła ukryć pogardy. – Ależ to absurd, dlaczego nie pomagają? Odile wzruszyła ramionami. – Oczywiście z powodów politycznych. Zależy im na zachowaniu absolutnej neutralności. Stracili już Smyrnę i boją się, że Mustafa Kemal rozkaże swoim oddziałom, by ruszyły na Konstantynopol. – A Francuzi? – My jesteśmy bardziej szlachetni. Chrześcijanie na Wschodzie są pod naszą ochroną. Nie opuścimy ich. Niepokoi mnie tylko nowy gubernator wojskowy. Nureddin Pasza jest podobno niechętny cudzoziemcom. To niedobrze, zwłaszcza w takich miastach jak nasze. – Ale szkole nic nie grozi, prawda? Macie dobrą reputację. Ludzie was szanują za działalność dobroczynną. – I co z tego? – odparła surowo Odile. – Mustafa Kemal stracił kontrolę nad swoimi żołnierzami, którzy mszczą się za zachowanie Greków. Gdy pomyślę o tych wszystkich niewinnych ofiarach! – pokręciła głową. – Przyprowadź Marie tutaj, tak będzie bezpieczniej. I powieś to na balkonie. Nigdy nic nie wiadomo. Zdecydowanym gestem podała siostrze małą, francuską chorągiewkę. Na większości europejskich domów powiewały teraz narodowe flagi. Rose poczuła, jak jej się kraje serce. – Nie pojedziemy bez ciebie, Odile! – Idź po swoją córkę! Nie powinnaś zostawiać jej samej. – Mniej ryzykowała, zostając w domu – zaprotestowała Rose. Jednak siostra już była skupiona na jakiejś zapłakanej kobiecie z niemowlęciem na ręku i dwoma chłopcami uczepionymi jej spódnicy. Miała na sobie podartą bluzkę całą we krwi. Kobieta mówiła, że mąż zginął na jej oczach. Wiatr zmienił kierunek i mocno wiał. Rose podniosła głowę. Cierpki zapach wypełnił jej nozdrza. – Turcy podpalili miasto! – krzyknął jakiś przechodzień. Setki ludzi biegły w kierunku nabrzeża. Niektórzy byli na wpół nadzy, a twarze
mieli uwalane sadzą. Przestraszona Rose z całych sił stawiała opór silnym podmuchom. Tureccy najemnicy siekierami rozbijali wystawę sklepu jubilerskiego. Rose przeskoczyła przez leżące na ulicy ciało. Gdy nareszcie dotarła do swojej kamienicy, wbiegła po schodach, wołając Marie. Drzwi mieszkania były otwarte. W środku Rose nie zastała nikogo. Omal nie zemdlała. Dlaczego córka jej nie posłuchała? Czemu nie czekała na jej powrót? Na stole w kuchni leżała wyrwana z zeszytu kartka: Poszłam do Ciebie i do cioci Odile, razem z Alice. Rose wyszła na balkon. Nad dzielnicą ormiańską stały słupy gęstego dymu. Pożary wybuchły też w innych miejscach. Strażacy nie nadążali ich gasić! A jeśli to prawda? A jeśli zwycięzcy postanowili spalić miasto? Wzięła z dna szafy paszport i pieniądze, schowane pod stosem złożonych ścierek. Na szczęście Marie pomyślała, żeby zabrać swoje dokumenty. Będzie przynajmniej mogła potwierdzić swoją tożsamość. Na pewno jest już w szkole – próbowała uspokajać samą siebie Rose, lecz serce biło jej bardzo mocno. Rozejrzała się wokół. Nie mogła zabrać ze sobą niczego. I nadal nie miała żadnych wieści od Louisa! Nie wiedziała, czy jego okręt stoi na redzie w Smyrnie. Słyszała jedynie, że admirał Dumesnil został przyjęty przez gubernatora. Dlaczego nie było przy niej męża w tak trudnych chwilach? Rose zdusiła szloch. Na ulicy spotkała właścicielkę swojego mieszkania. Uciekała, trzymając pod ramię syna. Rose pomachała do niej. Dym i chemiczne wyziewy gryzły ją w oczy. Upał stał się nie do zniesienia. Rose przepychała się łokciami pomiędzy starcami i dziećmi, którzy spowalniali jej marsz. Tuż przed nią jakaś młoda matka wypuściła z rąk dziecko, które natychmiast zostało zdeptane. Spanikowana Rose nie mogła opędzić się od wizji Marie zdanej na własny los w tym chaosie. Boże, spraw, żeby wyszła z tego cała i zdrowa! – modliła się. Złapał ją kaszel, tak mocny, że musiała zgiąć się wpół. Tłum pchnął ją gwałtownie na ścianę jakiegoś budynku. Usłyszała złowrogie trzaski. Jej gospodyni krzyknęła, żeby uważała. Na chodnik spadł deszcz palących się dachówek i belek, ciągnąc za sobą smugę iskier. Rose podniosła rękę, żeby się chronić. Dach runął na nią i złamał jej kark.
Loius Gardelle czuł, że popada w obłęd. Brzeg morza na długości co najmniej trzech kilometrów stał w ogniu. Nie widać było już nawet wzgórz. Od czasu do czasu rozlegały się eksplozje. Arsenały z prochem, z amunicją? Przerażony, obserwował przez lornetkę setki uchodźców, którzy tłoczyli się na słynnym nabrzeżu w Smyrnie. W sercu tej apokalipsy znajdowały się jego żona i córka. Łódka stawiała opór prądom. Louis nie odrywał jednej ręki od burty, przeklinając los, który przetrzymał go na misji na Morzu Czarnym dłużej, niż przewidywał. Ale któż mógł spodziewać się takiej tragedii? To Rzym i Neron, który kontempluje swoje dzieło – powiedział jakiś młody żołnierz, czyniąc aluzję do Mustafy Kemala. Między oficerami krążyły różne plotki. Podobno tureccy żołnierze oblewali domy benzyną i przecinali węże strażackie. Na oczach francuskich żołnierzy metropolita grecki Chryzostom padł ofiarą wściekłości tłumu, został zatłuczony pięściami i zasztyletowany, odcięto mu nos i uszy. Zachodnie statki pływały w tę i z powrotem, ewakuując obywateli swoich państw. Wzburzone morze nie ułatwiało im pracy. Nie wszyscy mieli odpowiednie szalupy. Gdy łódka Louisa zdołała wreszcie dotrzeć do pomostu, na jej pokład spadło martwe ciało. Ludzie skakali do wody w nadziei, że unikną spalenia. Większość tych nieszczęśliwców tonęła albo ginęła zmiażdżona. Louis jako pierwszy wyskoczył na ląd. Woń spalonych ciał była nie do zniesienia, a panika cywilów zaraźliwa. Louis poczuł się zdezorientowany. Brytyjscy marynarze, odpychając wiosłami Greków i Ormian, chronili angielskie pielęgniarki eskortujące matki z noworodkami. Wszyscy mają bez wątpienia prawidłowo podstemplowane paszporty – pomyślał Louis, oburzony zachowaniem oficerów Jego Królewskiej Mości, którzy słuchali Carusa na pokładach swoich okrętów. Wielu poszkodowanych, którzy chcieli wyrwać się z tego piekła, liczyło na pomoc Francji, gdyż jej władze traktowały dokumenty tożsamości ze znacznie mniejszą uwagą. Francuscy marynarze z bagnetami na lufach próbowali skłonić ludzi, by przestrzegali ich zaleceń, w pierwszej kolejności ewakuowali bowiem sierocińce, szkoły i hospicja. Louis zaczął szukać Rose i Marie w długich kolejkach czekających cierpliwie ludzi. Krzyczał ich imiona, ale zgiełk był tak duży, że zagłuszał jego głos. Po prawej stronie dostrzegł białe czepce Sióstr Miłosierdzia. Podszedł do jednej z nich, potykając się o ciała i porzucone walizki. Gdy chwytały go jakieś nieznajome ręce, oswobadzał się ciosami pięści. Zapytał zakonnicę, gdzie znajduje się Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Syjonu. Wskazała ręką w kierunku innej części nabrzeża. Louis niezwłocznie ruszył tam, wiedziony nadzieją. Jakaś kobieta próbowała wcisnąć mu w ramiona swoje dziecko, ale zaprotestował z wściekłością. Osłupiały, zobaczył, jak
zdesperowane matki rzucają swoje dzieci ponad murem bagnetów, w nadziei, że przygarnie je jakaś dobra dusza. Na nabrzeżu Odile próbowała wskazywać drogę swoim uczennicom, które trzymały się za ręce. Jej pokryty popiołem habit był przypalony na ramionach. Przy pasie miała zawieszony duży różaniec z pestek oliwnych. Louis podbiegł do niej i złapał ją za ramię. – Odlie, to ja, Louis! Czy Rose i Marie są całe i zdrowe? Spojrzała na niego, zaskoczona. Jej oczy łzawiły od gryzącego dymu. – Marie właśnie wsiadła na łódź! – krzyknęła. – Ale Rose nie widziałam od rana. – Wiesz, dokąd mogła pójść? – Żartujesz, Louis? Rozejrzyj się wokół! – zawołała zagniewana, wymachując plikiem papierów. – No, dalej, dzieci, naprzód, naprzód! Louis, ryzykując, że tłum zepchnie go do wody, podszedł do trapu, żeby upewnić się, czy Marie rzeczywiście jest na pokładzie. Niestety, nie potrafił jej rozpoznać wśród pasażerów, którzy owijali sobie twarze chustkami. Łódź wypłynęła na morze. Louis nie miał wyboru. Musiał wierzyć swojej szwagierce. Ze ściśniętym gardłem dostrzegł, że kilka szalup zachwiało się niebezpiecznie, zanim dotarły do okrętów. Pod wpływem upału liny cumownicze zajęły się ogniem. Siostry zaczęły krzyczeć i poleciły dzieciom, żeby się cofnęły. Louis rozkazał szalupom odpłynąć od brzegu. Wyglądało na to, że sytuacja przerosła młodych marynarzy, dlatego przejął dowodzenie nad operacją. Czemu, do diabła, Rose nie chciała go słuchać, gdy doradzał jej wyjazd? Miał sobie za złe, że nie okazał się bardziej stanowczy. Teraz, z jego winy, żona i córka muszą przeżywać tę bezsensowną tragedię. Od czasu do czasu przystawał, szukając wzrokiem Rose. Był przekonany, że przyjdzie. Na przekór chaosowi i zrozpaczonym tłumom. Zaciśnie usta, upomni go, że za późno przyjechał, a on po raz pierwszy w życiu uśmiechnie się, gdy usłyszy jej wymówki. Z góry z rozległego, spokojnego ogrodu, pachnącego glicynią i różą, Hans Kästner patrzył, jak Smyrna niknie w płomieniach. Tylko turecka i żydowska dzielnica na zboczach wzgórz wydawały się na razie ocalone. Pomyślał o przerażeniu uwięzionych przez ogień mieszkańców, którym groziły bandy żądnych zemsty najemników. Ci biedacy nie mogli liczyć na łagodne traktowanie ze strony gubernatora Nureddina Paszy, upartego człowieka, który przysparzał kłopotów Mustafie Kemalowi w czasie marszu na Smyrnę. Ten mężczyzna miał osobiste porachunki z miastem, z którego wygnano go podczas greckiej inwazji, trzy lata wcześniej. Olbrzymie kłęby czarnego dymu wisiały nad dachami, dzwonnicami i minaretami. Był to bez wątpienia jeden z najbardziej spektakularnych pożarów w historii, porównywalny z pożarem Troi, Kartaginy lub Rzymu. Rozszalałe płomienie trawiły istnienia ludzkie, całe miasta, a czasem nawet całe cywilizacje. Przygnębiony Hans
usiadł na kamiennej ławce. Usłyszał kroki. Odprężony Rahmi Bej palił cygaro. – Po co zdobywać miasto i potem biernie patrzeć, jak płonie na naszych oczach, Rahmi? – zapytał Hans swojego towarzysza broni. – Czemu mamy to tolerować? Do czego to podobne? Młody generał wzruszył ramionami. – Niektórzy twierdzą, że rozmyślnie podłożyliśmy ogień, ale to niedorzeczne. Raczej przydałyby się nam te bogactwa, prawda? To musi być sprawka ormiańskich złodziei albo sabotażystów – stwierdził. – A może samych Greków? Spalili już tyle wiosek, dokonali tylu rzezi... No i w czasie dnia wiatr zmienił kierunek. To też nie pomogło... Przez chwilę obserwował to zajmujące widowisko. – Wycofując się, nasi przeciwnicy bez skrupułów zastosowali politykę spalonej ziemi. To kara stara jak świat. Niczego nie zostawić zwycięskim oddziałom... Hans poczuł, jak rwie go noga. Wyciągnął ją ostrożnie. Czasem zastanawiał się, czy odłamek przypadkiem nie został mu pod skórą. – Dobrze wiesz, że Turcy zarzucają Smyrnie, że jest miastem niewiernych – upierał się. – Wielu z was jej nienawidzi. Ja spędziłem tu szczęśliwe tygodnie, gdy uczestniczyłem w wykopaliskach w Efezie. – Grecy dostali tylko to, na co zasłużyli! – zniecierpliwił się Rahmi Bej. – Nawet zachodni obserwatorzy podkreślili ich barbarzyńskie zachowanie. Widziałeś trupy i okaleczone kobiety. Zamykali niewinnych ludzi w meczetach, które następnie podpalali... Chyba o tym nie zapomniałeś? – Twarz pociemniała mu od gniewu. – Tego nie można im wybaczyć! Czy Hans mógłby o tym zapomnieć? Gdy jego pułk maszerował w stronę Morza Śródziemnego, on także z przerażeniem spoglądał na splądrowane wioski i okaleczone, niepochowane ciała. – Oni będą ci mówić o stuleciach osmańskiego ucisku – odparł Hans. – Ale trzeba z tym skończyć. Sam Mustafa Kemal powiedział, że pewnego dnia będziecie zmuszeni podpisać porozumienie z Grekami. – Może politycy, ale my nigdy! Jesteś idealistą, Hans. A przecież dobrze wiesz, że imperia zwykle upadają we krwi i we łzach. Odbudujemy Izmir. Będzie tureckim miastem, odzyska swoją duszę. To już nie będzie miasto, po którym dzisiaj płaczesz, ale też będzie piękne, wierz mi! Rahmi Bej zaciągnął się cygarem, po czym odwrócił się na pięcie. Hans westchnął. Nieporozumienia wybuchały między nimi jak przypływy gorączki. Jednak po każdej sprzeczce ich szorstka przyjaźń brała górę. Mężczyźni od dawna darzyli się wzajemnym szacunkiem i choć Rahmi bywał czasem drażliwy, nigdy długo nie chowali urazy. Koniec imperiów – rzucił prowokacyjnie Turek. Przed Osmanami te ziemie Azji
Mniejszej znały tylko jedno cesarstwo. Hans w zamyśleniu patrzył, jak płomienie trawią Smyrnę. Przypuszczał, że taki sam tragiczny los spotkał wspaniałą cywilizację Hetytów. Głód i ogień – pomyślał. Dwie wielkie plagi od zarania dziejów. Na horyzoncie niebo zaczynało fioletowieć. Późne lato w części świata, o której mówiono, że jest błogosławiona, było ciepłe i przyjemne. Z tarasu dobiegły go wybuchy śmiechu i brzęk szkła. Zapalano lampiony wiszące na drzewach. Oficerowie świętowali nie tylko zwycięstwo, lecz także szczęście, jakie sprzyjało ich naczelnemu dowódcy. Do kwatery głównej Mustafy Kemala przyszła pewna młoda kobieta. Zasłaniała włosy, ale pokazywała twarz. Latife Hanim była piękna, inteligentna, wykształcona. Zaprosiła go na odpoczynek do domu swojego ojca, bogatego kupca. Niektórzy mówili już o ich bliskim ślubie. Hans mimowolnie pomyślał o Leyli, choć – co dziwne – nie mógł przypomnieć sobie wyraźnie rysów jej twarzy. Zalękniony, zastanawiał się, skąd ten nagły popłoch. A potem spadło na niego znienacka wspomnienie o nocach w Angorze. Mały pokoik, polana palące się wolno w przenośnym piecyku, zapachy Orientu, czerwona sofa, usta i ciało ukochanej, linia jej karku, ciemny blask spojrzenia, niewyczerpana żądza, piersi i brzuch, pocieszenie, zapomnienie i rozkosz... Był głodny Leyli, wieczności, którą odnajdował w jej oddechu i jej ciele. Rozłąkę z ukochaną uznał za zbrodnię przeciwko życiu. Poczuł upojny zapach jaśminu i zakręciło mu się w głowie. Pochylił się i oparł łokcie na kolanach, próbując odzyskać zmysły. Wojenna rutyna już zbyt długo zatruwała jego egzystencję. Zdarzało się, że tracił rozum i wiarę. Potrzebujesz odpoczynku, to wszystko – pocieszał się w duchu. Nikt go nie zmuszał, żeby wybrał taki los. Mógł zostać w Berlinie, gdzie entuzjastyczna publiczność przychodziłaby słuchać jego wykładów w przepełnionych salach. Mógł być ważną osobistością. Uznanym obywatelem. Żyć z dala od szczęku broni i strachu. Ale jego prawda była gdzie indziej, na tej ziemi gorącej od słońca i ognia. Wybrał walkę ku czci Leyli. A także ze względu na pamięć o Orhanie i innych młodych ludziach takich jak on, którzy zginęli w wieku dwudziestu lat w walce o wolny naród. Hans był z nich dumny. Ale miał już tego serdecznie dosyć. Mówiono, że w przyszłym miesiącu zostanie podpisany traktat pokojowy, który położy kres wojnie o niepodległość. Zwycięscy nacjonaliści trzymali w rękach nowe karty dyplomatyczne. Jednak walka polityczna nie była jego walką. On już wykonał swoje zadanie. Tego wieczoru nie mógł opanować swojej trwogi ani tęsknoty za błogosławionym czasem w Angorze. Skąd brały się jego dziwne obawy? Czyż Leyla nie obiecała mu, że zawsze znajdzie do niego drogę? Zawsze dotrzymywała słowa. Miała w sobie tę kobiecą determinację, która pozwalała jej przejść przez wszystkie burze, podczas gdy mężczyzn takich jak on trawiły zwątpienie, niepokój, niecierpliwość.
Na anatolijskim wybrzeżu zapadał zmrok. Smyrna w złoto-czerwonej poświacie unicestwiała się na oczach Hansa. A on siedział samotnie na kamiennej ławce. Nie miał ochoty dołączyć do zabawy trwającej za jego plecami. Myślał o kobiecie, którą kochał, o tym, że doczeka świtu, złoży broń i do niej pojedzie.
Stambuł, listopad 1922
Gülbahar Hanim zadrżała z zimna. Czuła wilgoć w kościach i stawach. Była tylko biedną, starą kobietą, opatuloną w aksamity i kaszmiry, zapomnianą w tym ponurym mieście, w którym już na nic nie dało się mieć nadziei. W domu panowała cisza. Mieszkający w selamliku francuski oficer przeżywał żałobę po stracie żony, która zginęła w gruzach w Izmirze. Błąkał się po pokojach niczym potępiona dusza, trawiony wyrzutami sumienia. Któż mógł przewidzieć, że ta niepozorna kobieta skończy w tak tragiczny sposób? Rose Gardelle wiele zyskała w oczach Gülbahar. Piękna śmierć ratuje czasem przed przeciętnym istnieniem. Gülbahar zacisnęła usta. Groźna śmierć była tu, czaiła się w zakątkach jej sennych koszmarów i dni bez światła. Podgryzała mury, bizantyjskie łuki, parkiety porzuconych domów, płoty nędznych chat, wdzierała się do klasztorów derwiszy, do łódek zacumowanych w porcie, między przyprawy na bazarach, rozbijała kryształy w pałacu Dolmabahçe. Nocami towarzyszyła stróżom w ich obchodach i wytryskiwała z basenów w hammamach, wraz ze złowróżbnymi duchami z rynsztoków. Przekręciła na palcu szmaragdowy pierścień. Schudła. Miała ręce nakrapiane brunatnymi plamami, skórę obwisłą. Upodabniam się do starej kozy – pomyślała z odrazą. W odruchu buntu wyprostowała ramiona, chociaż nie znajdował się tu nikt, kto mógłby dostrzec błysk gniewu w jej oczach. Przecież jeszcze nie była stara! Tylko dusza wydawała jej się czasem zbyt duża jak na tę cielesną powłokę, która niszczyła się z dnia na dzień. Po co z tym walczyć? – zastanawiała się, wygładzając długą połę aksamitnej sukni. Nowina, którą przekazał jej Selim, wstrząsnęła nią. Choć nie czekała na nikogo, ubrała się wyjątkowo starannie, jak gdyby chciała wznieść niewidzialny mur broniący ją przed nieuchronnym. Musnęła kwiecisty wzór na sukni, wyhaftowany srebrną nitką. Delikatna robota. Osmańska duma. Czy można było się oprzeć tej perfidnej melancholii, która spowijała Stambuł w zimowych miesiącach, gdy niebo i ziemia zlewały się w szary wachlarz o perłowym połysku? Mgła czepiała się dachówek, deszcz lśnił na bladych, kamiennych fasadach meczetów i pokrytych łuszczącą się farbą ścianach. Gülbahar czuła się równie zrozpaczona, jak wtedy, gdy dowiedziała się o zamachu na Selima. Klasnęła w dłonie. Drzwi otworzyły się natychmiast. Na gruby dywan weszła służąca i skłoniła się nisko. – Powiedz Alemu Adze, że postanowiłam wyjść z domu. Niech natychmiast wyprowadzą powóz! Osłupiała dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Zwykle wyjazdy pani nie były
improwizowane. Wizyty u przyjaciółek, w hammamie albo oficjalne przyjęcie u padyszacha wymagały starannych przygotowań, uzgodnienia wielu szczegółów, wyboru stroju i towarzyszek, a w przypadku całodniowych pobytów w łaźni także kosza z jedzeniem. Ta nagła decyzja była zaskoczeniem dla służącej. Dostrzegłszy jej obawy, Gülbahar się uniosła. – No już, szybko! To przecież nie koniec świata! Czuła się znużona. Tak wielu ludzi było od niej zależnych. Mieszkańcy jej domu, rzemieślnicy, drobni kupcy, biedacy z dzielnicy... Co się z nimi stanie? Czuwała nad odpowiednim przebiegiem prac dobroczynnych, którym przewodziła. Jej dyskretne, lecz kompetentne działania wpływały na równowagę w społeczeństwie. A w każdym razie w społeczeństwie osmańskim, takim, jakie dotąd znała. Teraz trwała rewolucja. Gülbahar słyszała jej kroki, czuła jej szybki, nieregularny puls. Budził się nowy naród turecki, a Gülbahar była wystarczająco przenikliwa, by wiedzieć, że kobieta taka jak ona nie znajdzie w nim swojego miejsca. Wciśnięty w swój długi, czarny płaszcz, w fezie na głowie Ali Aga siedział na ławce obok swojej pani. Był zakatarzony. Te przejażdżki po mieście wydawały mu się niepotrzebne i szkodliwe. Zwłaszcza że Hanim Efendi upierała się, by pojechać do tych okropnych europejskich dzielnic na drugim brzegu Złotego Rogu. – Nie rób takiej miny – zażartowała Gülbahar. – Emanujesz niezadowoleniem. Ale on tylko wytarł nos w jedwabną chustkę. Ich zaprzęg, ciągnięty przez ostatnią parę ciągle jeszcze pięknych, jabłkowitych klaczy, przemieszczał się niespiesznie, spowolniony przez strumień lśniących samochodów, prowadzonych przez tych, którzy w czasie wojny wzbogacili się na czarnym rynku, na spekulacji i na sprzeniewierzeniu publicznych pieniędzy. Nagle Gülbahar Hanim odsunęła gwałtownie zasłonkę, która kryła ich przed spojrzeniami ciekawskich. Surowe, jaskrawe światło wdarło się do wnętrza budy i ukazało poduszki o nadprutych haftach. Ali Aga zamknął oczy. Nie chciał oglądać tych złych cudzoziemców na ulicach ani tego, jak zmienia się jego doskonały dotąd świat. – Wiem, że mnie nie rozumiesz, ale ja potrzebowałam to zobaczyć – upierała się, poprawiając biały woal, okalający jej twarz. – Brzydota nigdy nie wzbogaca biedaka, który ją ogląda, Hanim Efendi – mruknął stary eunuch. Jechali po źle wybrukowanej ulicy Galaty. Przed kabaretami o jaskrawych szyldach leżały stosy śmieci. Ali Aga, zirytowany, lecz milczący, przesuwał tylko paciorki swojego różańca. Opowiadano mu, że tutaj za zaskakująco niską cenę można było obejrzeć parę kopulującą na scenie. Oczywiście powstrzymał się przed powtarzaniem takich bezeceństw tej szacownej kobiecie. Zły humor Alego Agi nie zepsuł nastroju Czerkieski. Wycieczka nie rozczarowała
jej. Wszystko było brzydkie, wulgarne, przygnębiające, właśnie takie, jak to sobie wyobrażała. Flagi aliantów zwisały smutno, mokre po ostatniej ulewie. Kobiety chodziły szybko, miały ubłocone buty i czarne pończochy. Patrząc na bieganinę tych pracowitych mrówek, trudno było dostrzec, że to one są odpowiedzialne za panującą tu zgniliznę obyczajową. – To zabawne, ale Rosjanki wcale nie wyglądają na groźne – stwierdziła Gülbahar Hanim, śledząc wzrokiem kobietę w kapelusiku i dopasowanym płaszczu z futrzanym kołnierzem. Ali Aga patrzył przed siebie. – Są zepsute i niegodne. Sprowadzają na złą drogę pobożnych muzułmanów i rozbijają ich rodziny. Niczego się nie boją. Ani hazardu, ani wszelkiego rodzaju narkotyków. – Może puścimy w obieg petycję, żeby wygnać je z miasta, jak myślisz? – powiedziała rozbawiona. – Nie psuj sobie krwi! Ta dzielnica zawsze była miejscem rozpusty. Twarze się zmieniają, grzech pozostaje. – Grzech się rozprzestrzenia! – zaprotestował urażony. – Teraz nasze najbiedniejsze kobiety są zmuszone pracować, a te najbogatsze piją herbatę w hotelach takich jak ten – powiedział, pokazując palcem na kamienną fasadę hotelu Tokatlian. Gülbahar Hanim szczelniej otuliła się etolą. Niewątpliwą zasługą Rosjanek było wprowadzenie mody na futra. Choć Czerkieska nie zamierzała zrezygnować ze swoich tradycyjnych ubiorów, uległa tej nowej obsesji stambulskich elegantek. – Nie zechciałaby pani opuścić zasłony w oknie, Hanim Efendi? – błagał Ali Aga. – Jest już za późno, przyjacielu – odparła z westchnieniem. – Ty i ja będziemy już wkrótce tylko reliktami nieistniejącej epoki. Prawdę mówiąc, już nimi jesteśmy, chociaż nie chcemy tego przyznać. – Ale Zachód przegrał! – zaprotestował eunuch. – Grecy podpisali kapitulację. Wkrótce w Szwajcarii rozpoczną się nowe negocjacje pokojowe. I tym razem udamy się na nie z podniesioną głową. Nie tak jak ten biedny Selim Bej Efendi, gdy trzy lata temu pojechał do Paryża. Czy nie powinniśmy się cieszyć, że wszystko wraca do normy? Tak bardzo chciał upewnić się, że ma rację. Skąd o tym wiedział? Selim zwierzył się tylko jej, ale wiadomo było, że za kilka godzin ta wieść rozniesie się lotem błyskawicy. Większość ludzi przyjmie ją obojętnie – pomyślała Gülbahar ze smutkiem. – Dawne relacje już od wielu dekad nie miały racji bytu. Związki z padyszachem rozluźniły się i były bardziej wynikiem przyzwyczajenia niż głębokiego przekonania. Tylko jej wierny sługa będzie zrozpaczony. – Dzięki Bogu, nacjonaliści Mustafy Kemala Paszy wygrali wojnę – powiedziała. – Możemy być mu wdzięczni za zwrócenie nam niepodległości. Ale ci ludzie niosą ze
sobą powiew nowości. Nie czujesz go wokół nas? Bryczka znów przyspieszyła. Zmierzali teraz w dół wzgórza, w kierunku Bosforu. Gülbahar nakazała, by jechali wzdłuż brzegu, aż do pałacu Dolmabahçe. Alianckie okręty wojenne nadal psuły widok. Siły wojskowe zostały wręcz wzmocnione wczesną jesienią, gdyż alianci obawiali się, że nacjonaliści pokonają zatokę, żeby zbrojnie zdobyć stolicę. Gülbahar wzdrygnęła się na tę myśl, gdyż wszyscy bali się bombardowań i walk ulicznych, i dopiero złożenie broni uspokoiło mieszkańców. Jednak Europejczycy nadal trzymali miasto w uścisku, bo chcieli użyć go jako atutu w negocjacjach. Nie bez dumy Gülbahar obiecała sobie, że będzie godnie świętować ich wyjazd, gdy do niego dojdzie. – Chyba pani nie wysiądzie, Hanim Efendi? – Owszem. Chcę się trochę przejść. – Ale pada. – Nie sprzeciwiaj mi się i otwórz drzwiczki! Ali Aga rozłożył ogromny, czarny parasol. Wiatr szarpał poły jej karminowego feradże, którego poły zebrała jedną ręką, jednocześnie drugą przytrzymując etolę. Jej barwna sylwetka emanowała szczególnym blaskiem na tym zamglonym nabrzeżu. Jakiś pucybut spojrzał na nią z rozdziawionymi ustami. Rybacy kłaniali się tej dziwacznej parze, która przechadzała się wolnym krokiem, obojętna na zaciekawienie, jakie wzbudzała. Gülbahar przypomniała sobie błogosławiony czas letnich wypraw nad Słodkie Wody, skąd wracała przepełniona światłem. Świat wydawał jej się wówczas stworzony do tego, by ją uszczęśliwiać. Wsunęła rękę pod ramię Alego Agi, bardziej po to, by poczuć się pewnie, niż uchronić się przed potknięciem. Naprzeciw nich wznosił się imponujący pałac Dolmabahçe. Biały kamień, marmury i smugi piany na wodzie opalizowały w jasnym świetle. Gülbahar zdawało się, że słyszy śmiechy i szelest jedwabiu, że czuje upojny zapach calfy, w której ramionach szukała pocieszenia jako dziecko. Przypomniała sobie miękkość jej ciężkich piersi, kwaśną woń jej pach. Przybyła do tego pałacu boso, potargana, jako dzika córka plemiennego wodza, a opuściła go wolna i dobrze uposażona, tuż przed ślubem. Choć mąż nigdy nie budził w niej namiętności, sam darzył ją zaborczą miłością. I tak było dobrze – pomyślała Gülbahar. Okazała się na tyle zręczna i inteligentna, by zaspokajać jego potrzeby i nie bać się ewentualnych rywalek. Po jego śmierci z zaskoczeniem odkryła, że jej ból jest głębszy, niż to sobie wyobrażała. – Sułtanat został obalony – powiedziała znienacka. Ali Aga przystanął. – Deputowani z Angory na rozkaz Mustafy Kemala uznali, że monarchia przestała istnieć już dwa lata temu, gdy Brytyjczycy siłą przejęli stolicę. Głos jej się łamał. Miała sobie za złe tę słabość, ale obca okupacja wprowadziła
chaos, z którym ona i jej rodzina nie mogły sobie poradzić. Pierwszym ostrzeżeniem była obecność Francuzów pod ich dachem. Od razu wyczuła, że nie ma sensu się przeciwstawiać. A potem koło przeznaczenia zaczęło się toczyć, wprawiane w ruch perfidną ręką złego dżina. Leyla wstąpiła do ruchu oporu, co pociągnęło za sobą jej wyjazd do Anatolii, gdzie nabrała zamiłowania do ryzyka i przygód. I do pokus, ma się rozumieć. Gülbahar nie była głupia. Miłość to odpowiedź na zew zmysłów, które, rozbudzone, już nigdy nie dają wytchnienia. Gdy kobieta nie ma żadnych przeszkód, zawsze będzie słuchać swojego instynktu. Leyla nie złamała tej zasady. Ale w tym samym czasie mała Perihan zmarła w ramionach Selima. Gülbahar poczuła dreszcz. – Panowanie synów Osmana dobiegło końca – podkreśliła. Ali Aga milczał, zaciskając usta. Ręka, w której trzymał parasol, zaczęła drżeć. Złożył go, bo promienie słońca zaczęły odbijać się od wody, lśniącej na ścianach meczetu i na jasnym bruku. W oddali rysował się zamglony azjatycki brzeg. Ziemia Orientu. A jeszcze dalej były gorące kamienie, karawany i pył rodzinnego kraju Gülbahar, którego wspomnienie paliło ją na dnie serca. Ten dzień miał smak soli i dzikich ziół, nostalgii i szalonej wolności. I zapach Bosforu. – Prawdopodobnie jest to cena, jaką należało zapłacić za wolność kraju – szepnęła, próbując pocieszyć starego sługę. – Muezin nie będzie już wołał na modlitwę w imieniu wielkiego i zwycięskiego padyszacha, ale zawsze w imieniu kalifa, wodza wierzących. Nadal będziemy się razem modlić. To najważniejsze, prawda? Ali Aga stał jak skamieniały. Potrząsnęła go za ramię. – No, powiedz coś! Poruszył się, zniecierpliwiony. – Proszę dać mi czas na opłakanie śmierci naszego świata. – On też miał swoje wady, wiesz to tak dobrze jak ja – powiedziała niechętnie. Z nikim innym nie podzieliłaby się tym spostrzeżeniem. Gülbahar miała mieszane uczucia. Była szczęśliwa, że jej kraj jest wolny, że wkrótce zostanie odbudowany w granicach, które zapewnią mu godne miejsce wśród narodów świata, a jednocześnie czuła niepokój na myśl o tym, co jeszcze spadnie na nich i zmieni ich styl życia. Ali Aga schylił głowę z czułością, jakiej nigdy u niego nie widziała, i położył dłoń na jej ręce. Na jego małym palcu błyszczał jeden ze szlachetnych kamieni, które kiedyś mu podarowała. Uśmiechał się z nieskończoną łagodnością, a w oczach miał podziw. – Ja jednak zawsze wolałem kontemplować piękno tego świata, Hanim Efendi.
Minęło kilka dni. Selim Bej wdychał upojną woń wilgotnej ziemi po deszczu. Birol, lazyjski sługa, trzymał go za łokieć i uprzedzał cicho o przeszkodach. Teraz wystarczyło, by Selim poczuł lekki uścisk palców swojego czujnego przewodnika, a od razu sam zmieniał kierunek. Czekano na niego w altanie usytuowanej w parku pałacu Yildiz, niedaleko brytyjskiego garnizonu. Władca wezwał go poprzedniego wieczoru w największym sekrecie, żeby się z nim pożegnać. Selim nie spodziewał się tego honoru ani smutku, jaki wzbudził w nim ten pospieszny, niemal wstydliwy wyjazd człowieka, który był cieniem Boga na ziemi. Nie można jednak mieć do niego żalu. Czy padyszach powinien zostać w Stambule i narażać własne życie? Nacjonalistyczna policja bez wahania porywała dawnych przeciwników i uwoziła ich do Anatolii, gdzie pospiesznie wymierzano im sprawiedliwość. W administracji pozbawiano stanowisk zwolenników sułtana, wielki wezyr był zmuszony podać swój rząd do dymisji. A przecież w ostatnich latach niektórzy ministrowie pomagali członkom ruchu oporu, osłaniając ich działania wywrotowe. Selim nie miał złudzeń, że nikt im się za to nie odwdzięczy. Któż mógłby odgadnąć zamiary Mustafy Kemala? Selim nadal pamiętał jego przenikliwe spojrzenie i ostre rysy twarzy. Przed czterema laty, niemal dzień po dniu, w przytulnym salonie pałacu w Perze Mustafa Kemal nie krył przed nim ani swoich ambicji, ani swojego uporu. Czyż już wtedy nie zapowiadał końca imperium? Historia przyznała mu rację. Chciano zostawić Turkom okrojone terytorium, żeby pasali na nim swoje stada, potraktować ich jak lud wędrownych rolników i pozbawić dostępu do Morza Śródziemnego. Mustafa Kemal był może zwykłym śmiałkiem, pysznym, cynicznym i niewiernym, ale to on uratował ich honor i ich ojczyznę. Jego nazwisko będzie już zawsze wymieniane wśród nazwisk ludzi wyjątkowych, tych, którzy obalają porządek świata, żeby stworzyć go na nowo. Kazano mu zaczekać w westybulu. Birol powiedział mu półgłosem o obecności kilku czarnoskórych eunuchów, pierwszego szambelana, dwóch sekretarzy... Straż przyboczna – pomyślał Selim. Reszta zdążyła już zdezerterować. Przepełnieni strachem o jutro, osamotnieni oficerowie błąkali się jak nieszczęśnicy po ciemnych i wilgotnych salonach pałacu. Nie istniał żaden protokół określający zasady opuszczania na zawsze, po sześciu wiekach panowania, tronu imperium, które było jednym z najrozleglejszych i najpotężniejszych na całym świecie. Birol opisał mu szeptem teczki i skrzynie zawierające dzieła sztuki, a także gerydon z litego złota, który właśnie kończono pakować. Na stoliku do kawy leżały pistolety. Sułtan jak zwykle boi się ewentualnych zabójców. Odwieczny strach
osmańskich władców, wielu z nich nie uniknęło okrutnej śmierci. Władza i krew. Nigdzie chyba nie były tak ze sobą powiązane jak w tej dynastii. Selim drżał. Choć nauczył się zawierzać swojej intuicji, w chwili tak dramatycznej jak ta jego ślepota ciążyła mu szczególnie. Tydzień wcześniej poszedł do meczetu na brzegu Bosforu, na tradycyjną piątkową modlitwę. Wielka, archaiczna ceremonia, z zastępami wartowników, zaprzęgami i fanfarami, w obecności państwowych dygnitarzy, odświętnie ubranych dyplomatów i zagranicznych gości, została odwołana. Nieduży, milczący tłumek nie wzniósł ani jednego okrzyku ku chwale padyszacha. Teraz w Stambule wiwatowano na cześć parlamentu i suwerenności narodowej, co budziło wątpliwości Selima. Niektórzy sądzili, że Allah Wszechmogący z większą uwagą traktował ich błagania, gdy zanosili je do Niego w obecności sułtana. Jednak tego ranka, słysząc w tych świętych murach szmer rozmów i szuranie bosych stóp po dywanach, Selim miał poczucie, że uwielbienie ostatnich bliskich sułtana było pełne niepokoju i rozczarowania. Selim wyprostował się, gdy Birol ścisnął lekko jego łokieć. Prowadzono go przed oblicze upadłego władcy. Trzymał mocno swoją białą laskę ze srebrną gałką i czekał, aż Birol wskaże mu, gdzie znajduje się Mehmed VI, żeby mógł się przed nim pokłonić. Czyjeś ręce ścisnęły go serdecznie za ramiona. Selim rozpoznał słaby głos, wypowiadający słowa powitania i podziękowania za przybycie o tak wczesnej porze. Zwyczajowe, dworskie zwroty przestały mieć zastosowanie. Należało skupiać się na sprawach najważniejszych. – Chciałem pana zobaczyć po raz ostatni – szepnął padyszach. – Pańska wierność była zawsze niezachwiana, wbrew złym działaniom i obelgom tych, którzy oskarżają mnie o to, że jestem zdrajcą. Selim skłonił się nisko. – Mój ojciec i ja mieliśmy ogromny przywilej dzielenia soli i chleba domu Osmana – powiedział wzruszony. – To nie do pomyślenia, żebym nie towarzyszył Jego Wysokości w tych bolesnych chwilach. Selim przypomniał sobie znajomą twarz władcy: cienki nos, wąski rysunek warg pod wąsami, oraz pochyloną postać, ubraną w prosty redingot, bez ozdób. Poczuł nagły smutek. Sułtan nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Miał zbyt słaby charakter, w którym dominowała zadziwiająca mieszanka nieśmiałości oraz pychy. Nadmiernie ulegał swojemu szwagrowi, zwolennikowi Anglików, wielkiemu wezyrowi Damadowi Feridowi Paszy, uznawanemu przez niektórych za najgorszego doradcę. Leyla, która nigdy nie traktowała władcy łagodnie, uważała, że jest próżny i zmienny. Nie mogła mu wybaczyć, że wziął stronę Brytyjczyków, żeby uratować tron, podczas gdy Turcja konała, ani tego, że pozwolił na wydanie fatwy przeciwko swojemu ludowi buntującemu się na widok jawnej niesprawiedliwości. Brakuje mu klasy, wielkości, trzeźwości spojrzenia – mówiła lapidarnie.
– Okazuje się, że buntownik zawsze osiągnie swój cel – powiedział padyszach. – Nie tylko doprowadził do mojego odejścia, ale również obalił dynastię. Miałem rację, że mu nie ufałem. Mehmed VI mówił z goryczą, a jego przyboczni milczeli znacząco. Selim słyszał tykanie zegara. W pomieszczeniu unosił się słodkawy zapach wilgoci. A także woń papieru i kartonu. Selim wyczuwał obecność jeszcze jednej lub dwóch osób. Syn sułtana miał wyjechać razem z nim, a także część jego bliskich – jego małżonki i córki. Osmańska tradycja rodzinnej solidarności przetrwała. Selim, choć bał się przerwać swojemu panu i władcy, postanowił się odezwać: – To wszystko wina aliantów. Popełnili wielką niezręczność, proponując Waszej Wysokości wysłanie do Lozanny delegacji towarzyszącej ludziom Mustafy Kemala Paszy. Nacjonaliści uznali to za afront i zachowywali się jeszcze bardziej nieprzejednanie. – Czy była to rzeczywiście niezręczność, czy też makiaweliczny manewr, by się mnie pozbyć? – zakpił padyszach. – Zaproponowałem, żeby pan był jednym z moich przedstawicieli, Selimie Beju. Zawsze ufałem pańskim ocenom. Ale to wszystko to już przeszłość, nieprawdaż? – rzucił. – Gdy pomyślę o tym, że dziennikarze nazywają mnie zbrodniarzem i tchórzem... – Niezależnie od tego, co mówią, rodzina cesarska na zawsze pozostanie w sercu naszego ludu – zapalił się Selim. – Gdy dowiedzą się o wyjeździe Waszej Wysokości, wszyscy poczują się osieroceni. Mehmed VI zaśmiał się cicho i smutno. – Na pewno nie mieszkańcy Stambułu, którzy już wiwatują na cześć nowych bohaterów! Ale jeszcze się zdziwią, proszę mi wierzyć. Nacjonaliści marzą o innej stolicy, żeby zerwać z przeszłością. Nie lubią Stambułu. Dla nich liczą się tylko ziemie Anatolii. Ale cóż, to wszystko mnie nie dotyczy – zakończył gorzko i z niepokojem. Poinformowano ich, że samochody czekają. Mehmed VI odwrócił się gwałtownie od swojego ostatniego gościa, jak gdyby ten nie istniał. Zmieszany Selim pozwolił, by Birol doprowadził go do drzwi. W westybulu panowało zamieszanie, liczono walizki i szkatułki z klejnotami. Selim rozpoznał kwaśną woń potu – był to zapach strachu. Gdy szli pospiesznie w stronę swojego samochodu, Birol zasygnalizował mu obecność dwóch brytyjskich karetek z zasłoniętymi znakami czerwonego krzyża. – Pewnie poprosił Anglików o pomoc w ucieczce – wymamrotał Selim, drżąc z zimna i z obaw. – To przykre, Beju Efendi – obruszył się Birol. – Myślę, że lud nie spojrzy na to przychylnym okiem. – Lud jest gotów zarówno go wygnać, jak i wynieść na piedestał – napomniał go Selim. – Masy nigdy nie grzeszyły inteligencją.
– A jednak to stulecie będzie należało do ludu, Beju Efendi. Selim się uśmiechnął. Przez te wszystkie miesiące nauczył się doceniać bystrość Laza, który był jednocześnie jego okiem i doskonałym sekretarzem osobistym. Gdzieś w pobliżu ktoś wykrzykiwał rozkazy głosem stentora. Żołnierze ćwiczyli przed paradą. – Anglicy są szaleni – zakpił Birol, przytrzymując Selimowi drzwi. – Ćwiczą w deszczu, chociaż dopiero świta. – Moim zdaniem próbują zmylić i odwrócić uwagę szpiegów Kemala. Zastanawiam się jednakże, czy ucieczka sułtana nie jest mu na rękę. Przynajmniej nie musi zamykać go w pałacu nad Bosforem, prawda? – rzucił ostro Selim. Jechali samochodem za dwiema karetkami w kierunku arsenału Tophane. Nagle jedna z nich przystanęła – miała przebitą oponę. Czekając, aż ordynansi pospiesznie zmienią koło, Selim poczuł ogromne przygnębienie na myśl o tej żałosnej ucieczce. Próbował robić dobrą minę do złej gry przed swoim władcą, ale w głębi serca czuł ogromne rozdarcie. Przecież dawniej sam marzył o błyskotliwej karierze w dyplomacji! Tak czy inaczej, teraz jesteś ślepy – przypomniał sobie zimno. Co dziwne, myślał o tym bez goryczy. Po pierwszych miesiącach przepełnionych rozpaczą postanowił wybrać życie bez żalu. To było jego najpiękniejsze zwycięstwo nad samym sobą. Na nabrzeżu czekali na obalonego sułtana brytyjski Wysoki Komisarz i chargé d’affaires z ambasady. Odeskortowali go z honorami do łodzi. Mehmed VI wraz z najbliższymi wstąpił na pokład. Na redzie stał zakotwiczony angielski okręt wojenny gotowy do rejsu na Maltę. Selim słuchał, jak Birol opisuje mu łódź przepływającą pomiędzy kajakami i kutrami rybaków. Ten lazyjski wojownik, ubrany w czarny mundur i bufiaste spodnie, ze sztyletem zatkniętym za pas, dawniej też walczył w imię osmańskiego władcy. Nie potrafił ukryć pogardy, widząc, jak sułtan ucieka po kryjomu, z pomocą niewiernych. Czuł to upokorzenie całym sobą. Selim rozumiał gniew swojego towarzysza, ale mimo wszystko ścisnęło mu się serce. Tragiczny zamach uczynił go mniej odpornym na ból i nauczył wyrozumiałości. Jak nie wybaczyć słabości ludziom zmiażdżonym przez przeznaczenie? Co zostało temu człowiekowi, któremu służył przez lata, pomimo wielu jego błędów? Najwyższa kara: śmierć na wygnaniu. W szarej i zimnej poświacie zimowego poranka, na pustym nabrzeżu, wśród dźwięków buczków przeciwmgielnych i łopotu żagli Selim zdał sobie sprawę, że przewraca się kolejna karta w księdze jego życia. Czuł, jak deszcz spływa po jego fezie, policzkach, wdziera się za kołnierz płaszcza. Miał zziębnięte ręce. Odwrócony w stronę Bosforu, wystawiwszy twarz do morskiego wiatru, pomyślał, że nadszedł czas, by dać Leyli to, o co nie śmiała pytać z szacunku, a także dlatego, że była kobietą wielkoduszną. Przestał bać się samotności. Nocy i ciszy także. Powinien
zachować się wspaniałomyślnie i dać kobiecie, którą będzie kochał do końca życia, jedyną rzecz, jakiej ona nigdy nie będzie miała śmiałości wziąć sobie sama: wolność.
Louis Gardelle upadł na bruk. Jakiś przechodzień wyciągnął do niego rękę, a on odmówił gestem pełnym irytacji. Wstał, włożył rękawiczki. Było późne popołudnie, a w Galacie nadal panował zgiełk. Współczujące miny sklepikarzy wprawiały go w zakłopotanie, a kpiące spojrzenia angielskich żołnierzy drażniły. Miał ochotę krzyknąć, żeby zostawili go w spokoju. Miasto było pełne bezczynnych brytyjskich żołnierzy, przybyłych jako posiłki z Kairu i z Palestyny. Napięcie pomiędzy ludnością muzułmańską a okupantami rosło. Louis musiał interweniować, gdy pijany oficer Jego Królewskiej Mości nakazał jakiemuś Turkowi zdjąć fez w rosyjskiej restauracji. Wszystko mogło stać się przyczyną zamieszek. Negocjacje, które zaczynały się w Lozannie, na neutralnym terytorium, raczej nie miały szans uspokoić sytuacji. Louis stanął na chodniku znajdującym się naprzeciw wyblakłego budynku, do którego się udawał, i uniósł głowę, żeby sprawdzić, czy okiennice są otwarte. W oknie na pierwszym piętrze paliły się światła. Ona była w domu. Louis poczuł dreszcz. Przepuścił wóz zaprzężony w osła i przeszedł przez ulicę. Klatka schodowa pachniała wilgocią i kapuśniakiem. Poręcz przy schodach była lepka od brudu. Dotarłszy na piętro, Louis przykleił ucho do drzwi. Gdy się otworzyły, zrobił krok w tył, nagle pobladły. – Co pan tu robi? – zapytała zaskoczona Nina. Była ubrana w czarny, wytarty płaszcz, na głowie miała toczek. Patrzyła na niego nieufnie. Louis zerknął na wnętrze za jej plecami. – Nie pracujesz już w restauracji? Zesztywniała. – Nie. I co z tego? Co to może pana obchodzić? Już od dwóch dni obserwował dom, próbując się z nią spotkać. Nie zauważył jej męża. Może Malinin wciąż był chory. Były szef Niny mówił, że rany carskiego oficera pozostawiły na jego ciele liczne ślady. Po dotarciu na Krym leżał w łóżku przez kilka tygodni, a potem zaczął pić ponad miarę. Usłyszawszy to, Louis nie mógł opanować uczucia lekkiej satysfakcji. – A twój mąż? Jak on się ma? Wpatrywała się w niego, nieporuszona. – Nie mam panu nic do powiedzenia, kapitanie. Niech mnie pan zostawi w spokoju. – Nie byłaś taka chłodna, gdy błagałaś mnie, żebym go uratował – zdenerwował się. – A ja chyba bez wahania oddałem ci tę przysługę, prawda? Mogłabyś przynajmniej być miła.
– On już tu nie mieszka. Louis poczuł, jak serce podskakuje mu w piersi. – Jak to? – Wyjechał do Paryża. Fabryki motoryzacyjne zatrudniają robotników. Chciał spróbować. Wkrótce do niego jadę. Widząc, jak Nina spuszcza wzrok, Louis zrozumiał, że kłamie. Próbowała go minąć, ale on położył dłoń na ościeżnicy, żeby zagrodzić jej drogę. Miała nowe perfumy. Wodę toaletową o zapachu róż, może jaśminu. – Muszę wyjść – zaprotestowała. – Chcę z tobą porozmawiać. – Innym razem. Spieszę się. – Nie. Teraz. Zrobił krok w przód, zmuszając ją, żeby się cofnęła. W pogrążonym w półmroku pokoju stała szafa i sosnowy stół, dwa krzesła i łóżko przykryte kwiecistą kapą. Za parawanem Louis dostrzegł umywalkę i wieszak, na którym schła para pończoch. Nic nie było na wierzchu, nie licząc brudnego talerza i szklanki. Nina mieszkała sama. Jak on. Nie prosząc o pozwolenie, Louis położył czapkę na stole, zdjął płaszcz. Jego spodnie miały na kolanach plamy błota. – Nie masz nic do picia? Zawahała się, po czym poszła do kuchni i wróciła z małym kieliszkiem i butelką wódki. Wypił pierwszy kieliszek do dna i podsunął jej go do napełnienia. – Rose nie żyje – oświadczył. Cieszył się, że głos mu nie zadrżał. Po raz pierwszy mówił na głos o tej tragedii. Co za absurd! Przyszedł do kochanki i informował ją o śmierci swojej żony. To nie miało żadnego sensu. Co Nina mogła mu zaoferować? Pocieszenie? Odpuszczenie? Odkrycie ich związku skłoniło Rose, by wywiozła Marie do Smyrny. Gdyby nie ten nieszczęsny epizod w restauracji, gdzie zobaczyła ich razem, jego żona nigdy nie wyjechałaby z Konstantynopola. Poczuł przejściowy przypływ gniewu. Z powodu tej Rosjanki i tej namiętności, której nie mógł okiełznać, stracił wszystko. – Przykro mi – szepnęła zaskoczona Nina. – Zginęła w pożarze w Smyrnie. Przypłynąłem za późno, żeby jej pomóc. Ludzie skakali do wody, żeby uniknąć ognia, plądrowania... Trzeba było uratować setki dzieci, rodziny rozbite, zmasakrowane... To było straszne. Nina nadal stała. Zdjęła toczek, ale została w płaszczu. – Pij! – nakazał, napełniając zamaszyście kieliszek i rozlewając przy tym sporo na stół. Nina się zawahała, ale dziwne zachowanie Louisa chyba ją przeraziło, bo go posłuchała. Wypiła do dna. Uśmiechnął się. Nie spodziewał się niczego innego po tej
dziewczynie. Rose nigdy nie wypiłaby alkoholu z tak rozbrajającą naturalnością. Nigdy nie sprzedawałaby swojego ciała nieznajomym. Prędzej umarłaby z głodu, niż została prostytutką. Niektóre kobiety są gotowe na wszystko, żeby przeżyć, nawet jeśli niszczą przy tym życie mężczyzn, którzy się w nich zakochują, a inne aż do końca pozostają godne szacunku. Zrobił zbolałą minę i pomasował skronie. Zdawało mu się, że znów słyszy wrzaski na nabrzeżu, trzaski spalonych budynków i że czuje tę uporczywą woń palonego ciała... Grecka właścicielka mieszkania Rose opowiedziała wszystko jej siostrze. Rose zginęła pod zawalonym dachem. Na miejscu. Przynajmniej tyle – pomyślał Louis, gdy się o tym dowiedział. Być może nawet nie zdała sobie sprawy, że umiera. Nie zasługiwała na cierpienie po tym wszystkim, co on sam jej zrobił. – A pańska córka? – zapytała – Zamieszkała u dziadków we Francji. Nie chce mnie widzieć. Uważa, że jestem odpowiedzialny za śmierć jej matki. Rozwiązał krawat, nalał sobie kolejny kieliszek i uważnie podniósł go do ust, żeby nie uronić ani kropli. Alkohol rozluźniał nieco ucisk, który czuł w płucach. Alkohol i opium. Gdyby nie to, już dawno strzeliłby sobie w głowę. – Żona opowiedziała jej o nas – rzekł, a na jego ustach pojawił się gorzki wyraz. – Marie uważa, że byłem niegodziwym mężem i że zdradziłem je obie. Nigdy mi nie wybaczy. Straciłem i żonę, i córkę. Czy miał nadzieję na czuły gest, słowo pocieszenia? Przyszedł tu po coś, czego nie umiał określić. Jego policzki się zapadły. Włosy mu posiwiały. Już od dwóch miesięcy błądził po domu, zżerany przez wyrzuty sumienia. Myśl, by wrócić do Niny, pojawiała się stopniowo. Choć nie rozumieli się, a ich związek nie miał przyszłości, Louis był przekonany o jednym: kochał tę kobietę i ta miłość najprawdopodobniej go złamała. Gdy podniósł głowę, ujrzał wzrok Niny – tak surowy, że zaparło mu dech w piersi. Przez moment wróciło wspomnienie o tym, jak namiętnie się z nim kochała. – Nadal lubi się pan nad sobą użalać, prawda? – powiedziała z pogardą. – Pańska żona nie żyje, a pańska córka została sierotą, ale to pan jest bohaterem całej tej historii. Po co pan tu przyszedł? Czego pan ode mnie oczekuje? Że pana przytulę i pocieszę? Zaśmiała się kpiąco, a potem pochyliła się ku niemu tak gwałtownie, że aż drgnął. – Nie. Przyszedł pan, żeby po raz kolejny poczuć te niskie, obrzydliwe instynkty, które w panu budzę. Żeby pańska córka miała rację, gardząc panem. Poczuł na policzku jej oddech, jej odrazę. – Przyszedł pan, żeby się pieprzyć, kapitanie, i żeby nurzać się w tej rozkoszy, którą, jak się panu zdaje, pan ze mną odczuwa. Złapał ją jedną ręką za kark i przyciągnął do siebie.
– Wydaje ci się, że jesteś ode mnie lepsza – mruknął przez zaciśnięte zęby. – Nigdy nie pozwalałaś mi przy sobie istnieć. Dla ciebie mam być płacącym klientem, ale nie kochankiem albo przyjacielem. – Odetchnął głęboko. – Co się stało, że tak zgorzkniałaś? Jesteś jeszcze piękna, ale jak długo? Dziewczyny takie jak ty starzeją się szybko i źle. Nie dlatego, że się prostytuują, lecz dlatego, że ich dusza brzydnie. – Częstował ją brutalną prawdą. Chciał, żeby przejęła na siebie część tego smutku, który wywoływała w nim od pierwszego spotkania. – Dlaczego zawsze odrzucałaś wszystko, co chciałem ci dać? Miłość, przyjaźń? Spuściłaś gardę tylko jeden jedyny raz, gdy błagałaś, żeby pomóc twojemu mężowi. Dlaczego, Nino? – zapytał już łagodniej. Nina, drżąc z powstrzymywanego gniewu, zamknęła oczy, by uciec przed jego bezwstydnym spojrzeniem. Ale Louis postanowił nie rezygnować i czekać na odpowiedź tyle, ile będzie trzeba. Na twarzy Niny coraz wyraźniej malowała się rozpacz. Gdy chciała uwolnić się z jego uścisku, przytrzymał ją tak mocno, że musiała przed nim uklęknąć. Pogłaskał ją delikatnie po policzku, przejechał kciukiem po wargach, rozpiął guziki jej płaszcza, musnął piersi i poczuł, jak sutki Niny twardnieją pod jego dotykiem. – A ty co zrobiłaś, żeby tak karać samą siebie? – lamentował półgłosem. Z twarzy Niny odpłynęła krew, pozostawiając tylko czerwone plamy na policzkach, tam, gdzie użyła różu. Louis pomyślał, że dziewczyna wygląda teraz jak woskowa lalka. – Moja córka... Aniuszka... – wybełkotała. Louis poczuł ogromną ulgę. Nareszcie czegoś się dowie! Pożerał ją wzrokiem, spijając z jej ust każde słowo. – Uciekliśmy z Sankt Petersburga – ciągnęła zrezygnowana. – Mała była głodna. Nie miałam już nic, a ona ciągle płakała. Była noc. Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Wsiedli do niego czerwonoarmiści. Szukali klejnotów i pieniędzy. Oglądali ręce mężczyzn i kobiet przebranych za wieśniaków, żeby znaleźć arystokratów. Ręce nas zdradzały, wiedział pan o tym? Gdy demaskowali mieszczanina, kazali mu wysiadać i go rozstrzeliwali. Louis wzdrygnął się i ostrożnie rozluźnił uścisk, jakby w obawie, że Nina rozpadnie się na tysiąc kawałków. Usiadła wolno na piętach, patrząc w jeden niewidoczny punkt. – Mała miała tylko rok... Była głodna, to wszystko. Próbowałam dawać jej pierś, ale od wielu tygodni nie miałam już pokarmu. Kiwała się do przodu i do tyłu, położywszy ręce na uszach. Wyrwał jej się jęk. Louis usiadł obok niej i zmusił ją, żeby podniosła głowę. – I co dalej, Nino? – Usłyszałam, jak jakaś kobieta krzyczy. Gwałcili ją. Uciekłam do innego
wagonu. Tam był skład walizek. Schowałam się z Aniuszką do jednej, takiej wielkiej. Mówiłam sobie, że nie będą szukać klejnotów w starej, brudnej walizie. Ale maleńka ciągle płakała... Więc położyłam jej rękę na ustach, żeby ją uciszyć. Płakała z otwartymi oczami, łkała w sposób godny i pełen rezerwy. Louis ocierał palcem jej łzy. – Słyszałam, jak idą. Byli pijani. Aniuszka za wszelką cenę musiała być cicho. Kołysałam ją, żeby się nie bała, ale nie mogłam za bardzo się poruszać. Ona musiała milczeć do momentu, w którym sobie pójdą, rozumie pan? Najwyżej przez kilka minut. Niedługo. Tylko kilka minut... Louis zamarł. Teraz wszystko było jasne. Nieracjonalny pociąg, jaki czuł do tej cierpiącej kobiety. Tajemnica, której nie wyobraziłby sobie nigdy, nawet w najgorszych snach. Jej zuchwała żarliwość, gdy się kochali, jej milczenie i jej gniew – ona nienawidziła się za to, że jeszcze żyje, a tymczasem jej dziecko, jej córeczka, umarła z jej winy. Z ulicy dobiegało skrzypienie kół i rozmowy, ale w małym, ciemnym pokoju w kamienicy w Galacie czas się zatrzymał. Każdy niósł swój własny, przygnębiający ciężar utraty złudzeń i wyrzutów sumienia. Ta głęboka samotność w przypadku Louisa miała korzenie w jego młodości, u Niny pojawiła się po stracie dziecka, samotność, od której już nigdy nie miała się uwolnić. On mógł mieć jeszcze nadzieję na uzdrowienie. Nina była skazana na śmierć za życia. – A twój mąż? – szepnął. Gorycz jej uśmiechu przyprawiła go o dreszcz. – Gdy tylko się spotkaliśmy, zapytał, jak się ma jego ukochana córeczka. Myślał o niej każdego dnia swojej męczarni. To go trzymało przy życiu, gdy jego towarzysze umierali z zimna. Jego ognik, jego ukochany aniołek... Mogłam powiedzieć mu, że zmarła z powodu choroby. Jakiejkolwiek. Była jeszcze taka delikatna, prawda? Uwierzyłby mi. Oczywiście, że by mi uwierzył. Kłamstwo by nas ocaliło. Spuściła głowę, a potem otworzyła ramiona w geście bezradności. – Powiedziałam mu, że zabiłam nasze dziecko. Trwali tak bardzo długo nieruchomo w półmroku, klęcząc na starym dywanie. Nie opierała się, gdy skłonił ją, by wstała. Wyprostowała się i zachwiała. Przytulił ją mocno, położywszy policzek na jej głowie. Rozkoszował się tą chwilą, tym zaufaniem, i czuł dumę, że odkrył prawdziwą Ninę, kobietę po straszliwych przejściach, wyniszczoną, którą teraz mógł kochać bez poczucia winy. Nina, w nagłym przypływie rozgorączkowania, gwałtownie rozpięła kurtkę jego munduru. Gdy chwyciła w dłonie twarz Louisa, żeby go pocałować, on złapał ją za nadgarstki. – Przestań, Nino – szepnął. – Nie mów mi, co mam robić. Jestem wolna, słyszysz? Wolna!
Okładała go pięściami. Bardziej go gryzła, niż całowała. Jej pośpiech był niemal żałosny. A jednak Louis nie potrafił się jej oprzeć. Kochali się bez czułości, w poszukiwaniu zakazanego wyzwolenia. Ich ciała płonęły. Ich gesty były niezręczne, nienasycone. Louis penetrował to ciało, które nadal miało nad nim władzę, upajał się zapachem, ustami, podbrzuszem Niny. Gdy ją chwytał, na skórze wykwitały jej siniaki. Właśnie tego chciała. Chaosu. Rozdarcia. Tylko on wiedział, czego potrzebuje Nina. Tylko on ją rozumiał. Gdy przyszło mu to do głowy, jego ruchy stały się jeszcze gwałtowniejsze. A Nina drapała do krwi mężczyznę, który posiadł ją na podłodze, a potem zaprowadził do łóżka i kazał przewrócić się na brzuch. A jednak tamtego wieczoru coś między nimi zmieniło się na zawsze. Louis, skupiony na własnej żarliwości, nie dostrzegł tego. To już nie była zabawa dwóch rannych dzikich bestii ani poszukiwanie beztroski, jaką daje kochankom miłosny uścisk. To już nie była rosyjska arystokratka, która stała się tajemniczą i zbijającą z tropu dziwką, a którą on z przyjemnością poniżał, doprowadzając ją do rozkoszy. Louis zmusił Ninę, by otworzyła się przed nim, ponieważ chciał zaspokoić swoją ciekawość, a wmawiał sobie, że robi to dla jej dobra. Bezwiednie wyrwał z rąk kobiety jedyną tarczę. Teraz dusza Niny Nikołajewny Malininy była bezbronna, wystawiona na działanie ostrych wiatrów. Ale czy mogła mieć o to do niego żal? Czyż nie uczono go, że tylko prawda jest czymś uzasadnionym i świetlistym? Louis zapomniał, że cień może czasem ocalić, że istnieje niewymowny ból oraz przemilczenia, które chronią, i że szacunek wobec drugiego człowieka wymaga zawsze powściągliwości. Kilka dni potem, późnym popołudniem, Nina zjawiła się w holu Pera Palace, ubrana w szare futro i w atłasowym kapeluszu z czarnym piórkiem na głowie. Recepcjonistka wcale nie zdziwiła się na widok tej młodej, samotnej kobiety z walizką w dłoni. Rosjanie pojawiali się w hotelach o każdej porze dnia i nocy, zależnie od swoich kaprysów i losów na wygnaniu. Księżna Malinina zapłaciła za pokój z widokiem na Złoty Róg. Przyniesiono jej do pokoju szampana, tosty z kawiorem, a także ogromny bukiet białych róż. Pokojówka przygotowała jej kąpiel z pachnącymi olejkami. Nina zanurzyła się w wodzie pachnącej kwiatem pomarańczy, pozwoliła odprężyć się zbolałym mięśniom. Na brzegu wanny postawiła ostrożnie kieliszek z szampanem. Zapaliła papierosa. Oglądała swoje powabne ciało, okrągłe, jędrne piersi, szczupłą talię, smukłe uda. Niestałe ciało, które robiło się anonimowe, gdy sprzedawała je przypadkowym mężczyznom, ale które nie było obojętne na rozkosz. Usatysfakcjonowana, delektowała się ciszą i spokojem. Następnie, otulona w peniuar, położyła się na łóżku. Kawior zostawił jej na języku jodowy posmak. Przeciągnęła się z uśmiechem. A potem zrobiła sobie
staranny makijaż, włożyła pas i jedwabne pończochy. Na wieszaku czekała na nią granatowa suknia z żorżety. Wąskie ramiączka ze sznurów pereł pasowały do paska podkreślającego biodra. Ubierając się, Nina miała wrażenie, że na jej skórze występują kropelki jedwabiu. Brakowało tylko klejnotów, żeby podkreślić tę niezwykłą iluzję. Rano sprzedała ostatnią parę kolczyków, prezent od rodziców na piętnaste urodziny. Jubiler skrzywił się na ich widok. Złoto, rubiny i maleńkie brylanty. Czarujące, ale bez większej wartości – oświadczył. Nina nie dyskutowała. Miała za co kupić sobie suknię wieczorową, futro i noc w Pera Palace. Otworzyła okno, zarzuciwszy futro na ramiona. Z oddali wiał chłodny wiatr. Poczuła tęsknotę za zimami w Sankt Petersburgu tak wielką, że aż ścisnęło jej się serce. Ażurowe sylwetki minaretów, kopuł, chaos dachów dzielnicy muzułmańskiej wdzierały się w ciemność, rozświetlaną latarenkami na łodziach. W Perze nadchodziła pora zabawy dla tych, którzy przyjeżdżali tu pić i słuchać cygańskich muzyków. Dopiero o pierwszej w nocy, gdy zaczynała obowiązywać ustanowiona przez Wysokich Komisarzy godzina policyjna, wszystko cichło. Od strony Stambułu rozległo się wołanie na modlitwę. Jego melodyjne, uporczywe echo biegło od wzgórza do wzgórza, rozlewając się po całym mieście. Przez moment Nina poczuła, jak wypełnia ją boskie tchnienie. W każdą niedzielę wchodziła po spiralnych schodach jednego z budynków Galaty aż na ostatnie piętro. W małej prawosławnej kaplicy pachnącej kadzidłem, pod spojrzeniami świętych w złotych aureolach, Nina kłaniała się, by ucałować Marię z Dzieciątkiem, a potem paliła cienkie świeczki z żółtego wosku, za dusze tych, których kochała. Ogarniał ją wówczas tak wielki smutek, że na czoło występował jej zimny pot. Choć Bóg pozostawał głuchy na te modlitwy, nie buntowała się. Nie reagował na nie już od dawna, od tamtego bladego poranka, kiedy to pochowała swoją córeczkę w gołej ziemi, bo w pobliżu nie było żadnego cmentarza. Karą dla niegodziwej matki stało się milczenie Boga. Zeszła do jadalni. Nic nie robiło na niej wrażenia. Ani weneckie żyrandole, ani adamaszkowe obrusy, ani porcelana ze złotymi brzegami, ani srebra, ani kryształowe kieliszki z Baccarat nie mogły rywalizować z luksusem wspaniałego pałacu, w którym spędziła dzieciństwo. Zamówiła najlepsze dania. Poprosiła sommeliera o château lafite. Byłoby dziwne, gdyby żaden z obecnych tu mężczyzn nie próbował się do niej zbliżyć. Szpiedzy na żołdzie obcych mocarstw, spekulanci czekający na decyzje konferencji w Lozannie, pisarze, amerykańscy dziennikarze, podróżnicy szukający egzotycznych przygód, ludzie bogaci i skorumpowani, niewierni mężowie i potencjalni kochankowie – nie mogli oderwać od niej wzroku. A ona posyłała im tajemnicze uśmiechy i szczere spojrzenia, jak przystało na kobietę, która nikogo się nie boi.
Koło północy jeden z nich podszedł do baru, w którym stały fotele z czerwonego weluru. Zaproponował jej drinka, zgodziła się bez wahania. Mężczyzna był śniady, miał orli nos. Gdy pochylił się ku niej, by wyszeptać jej coś do ucha, poczuła zapach jego wody kolońskiej o leśnych nutach. Bawiła się myślą, że mogłaby zamieszkać w Damaszku albo w Aleksandrii. Ciepły dom, fontanna w patio, moskitiera chroniąca kołyskę. Była jeszcze młoda, nie miała nawet dwudziestu pięciu lat. Nina nie chciała już więcej tragedii, ani szaleństw, ani pogardy. Rodziły się kolejne miraże, a każdy wydawał się czarowniejszy od poprzedniego. Mężczyzna mówił po francusku ze śpiewnym, orientalnym akcentem. Jest tyle żyć w jednym życiu – powiedział później, całując ją w rękę. Wymógł na niej obietnicę, że przyjdzie tu jutro. Nina pomyślała z rozbawieniem, że czasem wystarczy rzut kostką, żeby odwrócić bieg całej egzystencji. Spędziła samotną, cudowną noc. Wstała o świcie. Wszystko szło tak, jak chciała. Chętnie oddałaby swoją suknię wieczorową pokojówce, ale jej szef nigdy nie zgodziłby się, żeby przekazała taki prezent skromnej pracownicy. Księżna Malinina zostawiła napiwek boyowi, który otworzył przed nią drzwi. Wyszła z hotelu i ruszyła w prawo, uważając, żeby nie skręcić sobie kostki na bruku. U stóp mostu Galata mewy krążyły wokół łodzi rybackich, dzieci zbierały ostrygi przyklejone do odbijaczy. W oddali słup czarnego dymu z parostatku wznosił się ku niebu, na którym bledły gwiazdy. Nina zapłaciła za wstęp na most i ruszyła przed siebie. Rześkie powietrze pachniało rybami i solą. Ucieszyła ją myśl, że zapowiada się piękny dzień. Nikt nie miał czasu, by interweniować, gdy młoda kobieta przerzuciła nogę przez barierę. Jej ruchy były pewne, jej determinacja całkowita. Tamtego ranka Bosfor emanował głębokim błękitem, przetykanym prądami morskimi i rozbłyskami światła.
– To niemożliwe, Rahmi Beju. Nigdy nie będę mogła zrobić podobnej rzeczy. Leyla była przerażona. Propozycja nacjonalistycznego generała wydała się jej niestosowna. – A dlaczego nie? – zdziwił się mężczyzna. Stał z rękoma za plecami i kontemplował wyschnięty ogród. – Halide Edip była tłumaczką podczas kapitulacji w Mudanyi, prawda? Nasza delegacja w Lozannie liczy dwudziestu doradców, dwóch dziennikarzy i kilku sekretarzy. Na razie mamy tylko jednego tłumacza. Zna pani kilka języków, a artykuły przyniosły pani sławę. Szanujemy panią. Odwrócił się do niej z tą samą, pełną żarliwości miną, która tak zafrapowała Leylę podczas ich pierwszego spotkania z Eyüp, gdy poprosiła o pomoc dla Orhana, uwięzionego przez Brytyjczyków. – Będzie nowa okazja, żeby służyć krajowi. Czyż nie to pani robi od naszego pierwszego spotkania? Komplement onieśmielił Leylę. Poczuła, jak płoną jej policzki. Perspektywa wyjazdu za granicę wraz z oficjalną delegacją jeszcze kilka lat wcześniej byłaby nie do pomyślenia. Zaczęła się zastanawiać, czy Rahmi Bej z niej nie kpi. Gdy uprzedził ją, że chce się z nią spotkać, nie pytała o pozwolenie ani teściowej, ani męża. Powiedziała tylko Alemu Adze, że późnym popołudniem odwiedzi ich bohater wojenny, a ona przyjmie go w dużym salonie selamlika. Odkąd młoda Marie wróciła do Francji, Louis Gardelle nalegał, by Selim przejął z powrotem cały dom, w którym on rezydował tylko w charakterze gościa. Dom był pogrążony w pozornym spokoju. Aby nieco się uspokoić, nalała generałowi kawy, nie pozwalając, by Ali Aga zawołał służącą. Później obeszła salon, żeby zapalić lampy. Łagodne światło ożywiło złote nici, hafty i migotliwe wzory na dywanach. Selim z ogromną radością wrócił do swoich apartamentów. To także sposób, by się ode mnie oddalić – pomyślała Leyla. Nie czuła smutku, lecz satysfakcję z dobrze wykonanego zadania. Dopóki wierny Birol był do jego dyspozycji, dopóty mąż radził sobie bez niej. – To praktyczne, ale niebezpieczne – zaważył Rahmi Bej. – Słucham? – Elektryczność. Ileż domów spłonęło, gdy na początku okupacji zelektryfikowali je Europejczycy! Nie zwracali uwagi na nic po ich zarekwirowaniu. W Angorze jest inaczej. Buduje się nowe domy przystosowane do tego typu instalacji. – W Angorze wszystko jest inaczej – powiedziała Leyla z uśmiechem. – To ona stała się teraz sercem narodu. Nie śmiała mu wyznać, że myśl o tym zaczyna ją niepokoić. Mustafa Kemal
Pasza nie lubił stolicy nad Bosforem, gdyż uważał, że zbrukała ją korupcja osmańskich elit, kłamstwo i dwulicowość. Jaki los czekał Stambuł? Siły polityczne już od kilku lat miały swoją siedzibę w Anatolii. Sułtan uciekł pod osłoną nocy jak złodziej, a jego kuzyn Abdülmecid II został wybrany na Przywódcę Wierzących przez Wielkie Zgromadzenie Narodowe, co samo w sobie było czymś niedorzecznym, ale jednocześnie stanowiło mniejsze zło – w ten sposób kalifat przynajmniej pozostawał gwarantem ciągłości historycznej. Szeptano jednak, że Mustafa Kemal chce go obalić. Nie krył się przed bliskimi ze swoją odrazą wobec religii i pozostawał obojętny na wpływ, jaki wywierała na cały świat ta godna podziwu tradycja osmańska, przesiąknięta muzułmańską wiarą i suficką duchowością. Teraz, gdy wojna się skończyła, podziw Leyli dla tego wielkiego człowieka, jego charyzmy i wyjątkowej inteligencji, był podszyty wątpliwościami. Obawiała się bowiem radykalnych i bolesnych transformacji. – Jest pani taka zamyślona – szepnął Rahmi Bej. Leyla usiadła, splotła palce. Miała zasłonięte tylko włosy. Rahmi Bej pomyślał, że nigdy nie znuży go przyglądanie się idealnym rysom jej twarzy. Wzięła głęboki oddech. – Jestem panu nieskończenie wdzięczna za ten zaszczyt, Rahmi Beju, ale, niestety, nie mogę przyjąć pańskiej oferty. – Ależ dlaczego? – uniósł się generał. – To okazja do uczestnictwa w historycznej chwili. Spośród wszystkich traktatów pokojowych ratyfikowanych od tysiąc dziewięćset osiemnastego roku ten będzie jedynym wynegocjowanym i nienarzuconym nam przez Zachód. – Turcy są przekonani, że pojadą tam jako zwycięzcy, ale nie jestem pewna, czy lord Curzon podziela nasze zdanie – odparła Leyla. – Ismet Pasza będzie musiał wykazać się wytrwałością i uporem w pertraktacjach z Brytyjczykami. Rahmi Bej uśmiechnął się zachwycony. – Widzi pani? Interesuje to panią! Czytałem pani artykuły na ten temat. Jestem pewien, że nie może się pani doczekać, żeby tam pojechać. Leyla z przyjemnością wyobraziła sobie, jak asystuje w burzliwych obradach na temat granic z Irakiem, Syrią czy Tracją, kontroli nad cieśninami czy zniesienia osmańskiego długu. I, oczywiście, na bolesny temat stosunków pomiędzy ludnością grecką a turecką. Jej oczy zaczęły błyszczeć. Przestała marzyć i wykonała ręką odmowny gest. – Byłaby to obelga rzucona mojemu mężowi, który zawsze, najlepiej, jak mógł, reprezentował interesy swojej ojczyzny. Chociaż na pewno by mi pozwolił, czułby się zraniony, gdybym odegrała jakąkolwiek, nawet skromną, rolę w negocjacjach, podczas gdy on jest skazany na milczenie. – Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu Leyla dostrzegła, że drży jej głos. – A za bardzo go szanuję, żeby mu to zrobić.
Nie chciała w sposób zaplanowany ranić Selima. Nigdy nie sądziła, że to właśnie od niej będzie czerpał siłę, by przezwyciężyć swoje lęki po zamachu w Berlinie. Godność, z jaką stawiał czoło trudnościom, imponowała jej, a nawet napawała pewną dumą. Rahmi Bej lekko pochylił tors. – Skoro tak pani postanowiła, Hanim Efendi... Dobrze widzę, że pani żałuje, ale pani dyskrecja jest godna podziwu. Należy pani do kobiet z charakterem i z sercem. Nowa Turcja będzie potrzebowała takich osób jak pani – zakończył żarliwie. Pochylił się, żeby podnieść teczkę, z której wyjął dużą kopertę. Przez chwilę milczał onieśmielony. Jego własne ciało, zwykle tak zwinne, wydało mu się nagle niezdarne. Nienawidził przekazywać smutnych wiadomości. A tej kobiecie chciałby przynosić wyłącznie radosne wieści. – Chciałbym również oddać pani to. Gdy skończyły się walki, zrobiłem wszystko, żeby odnaleźć ciało Orhana. Mogliśmy urządzić mu godny pochówek. Pomyślałem, że te pamiątki powinny do pani wrócić, ale nie chciałem wysyłać ich pocztą, rozumie mnie pani? Leyla ostrożnie wzięła kopertę. W całym domu nadal czuło się obecność jej młodszego brata, tego, którego w dzieciństwie pocieszała, którego karmiła i chroniła. Był jej powiernikiem, jej wsparciem. Czasem wchodziła do jego pokoju, kładła się na sofie i przykładała twarz do poduszek, żeby poczuć jego zapach. Nie potrafiła pozbyć się jego ubrań, ułożonych w kufrze inkrustowanym masą perłową. Czasem miała wrażenie, że słyszy jego głos i gwałtownie unosiła głowę, żeby posłuchać, o czym mówi. Rahmi Bej próbował ukryć wzruszenie, gdy patrzył, jak Leyla odpieczętowuje kopertę. Jawny smutek Leyli Hanim obudził w nim wspomnienia, które ukrył w najgłębszym zakątku swej duszy. Tak jest z kobietami, które się potajemnie kocha. Bez skrupułów otwierają sekretne rany. – Miał przy sobie notes. Przykro mi... Rozedrgana Leyla musnęła plamy krwi, które wżarły się w kartonową okładkę. Czy Orhan cierpiał? Czy się bał? A może śmierć dopadła go znienacka, podczas krwawej rzezi? Pomyślała o swoim bracie rannym i w agonii i poczuła nagle zawroty głowy. Spojrzała na zapalniczkę, grzebień z brakującymi zębami, ścisnęła w dłoni zegarek z bransoletką, który ofiarowała mu na urodziny. Tarcza była zbita. W notesie natrafiła na strzępy wierszy, kaligrafię i karykatury przyjaciół: Gürkana ze znamieniem na policzku, Ahmeta z potarganymi, gęstymi włosami i z przekorną miną. Dalej plan wykopalisk archeologicznych, szkic sfinksa z Hattusy, stolicy Hetytów – tego dziecięcego marzenia, którego nigdy nie spełnił. A później na jednej ze stron pojawiła się twarz Hansa. Nie karykatura, lecz prawdziwy portret Hansa, opartego o drzewo, z rozpiętym kołnierzykiem koszuli i podwiniętymi rękawami.
U dołu strony Orhan nabazgrał: Dla Leyli. Czy miał zamiar jej to wysłać? Leyla zbladła. Zatem jej młodszy brat wszystkiego się domyślił. Podziwiając dokładność ołówkowej kreski i emocje, jakie wyraził w spojrzeniu modela, Leyla zrozumiała, że cieszył się razem z nią. Potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie. – Dziękuję panu. Jestem wzruszona. Wyobrażam sobie, ile starań kosztowało pana odnalezienie jego ciała... Jej głos słabł stopniowo, aż przeszedł w szept. – Bardzo lubiłem Orhana – powiedział Rahmi Bej ze smutkiem. – To był niezwykle wartościowy chłopiec. Chciałbym mieć takiego syna jak on. – Bez mojej wiedzy walczył na pierwszej linii frontu, razem z pańskim bratankiem Gürkanem. Myślałam, że jest bezpieczny, że zajmuje się papierkową robotą – powiedziała Leyla z wymuszonym uśmiechem. – Ależ byłam naiwna! Ktoś, kto ma dwadzieścia lat, zawsze chce walczyć, prawda? Nie boi się śmierci. – Myślał, że milcząc, ochroni panią. – Wolałabym, żeby chronił samego siebie! Orhan był jak przedłużenie mnie samej. Miał tylko to szczęście, że urodził się mężczyzną i mógł sam decydować o swoim życiu. Spojrzenie Leyli błądziło gdzieś w oddali. Jej twarz stężała. – Uważa więc pani, że bycie mężczyzną to przywilej? – To nie tak, nie zazdroszczę im aż tak bardzo ich życia. Przeszkody zmuszają kobietę, by dawała z siebie wszystko, co najlepsze. Lubię podejmować to wyzwanie. Rahmi Bej pomyślał, że Leyla uosabia najważniejsze zalety, jakich można oczekiwać od kobiet: inteligencję i godność, wierność narodowym ideałom, zamiłowanie do wolności i odwagę, by kochać. Deszcz nadal chłostał szyby salonu, gdy Rahmi Bej rozstawał się z Leylą. Pokłonił się przed nią i zgodnie z europejskim zwyczajem pocałował ją w rękę, a potem szybko przyłożył jej dłoń do czoła. W domu panowała całkowita cisza. Od czasu do czasu skrzypiała tylko któraś z klepek parkietu. Leyla przez jakiś czas siedziała jeszcze w salonie z otwartym notesem na kolanach. W obecności gościa siliła się na powstrzymanie emocji. Teraz ocierała łzy. Nie chciała dać się ponieść rozpaczy. Wiedziała, że jeśli teraz zacznie opłakiwać śmierć Orhana, nieuchronnie wrócą do niej wspomnienia o Perihan. Skuliła się i ukryła twarz w dłoniach. Czuła w ramionach ciężar nieobecnego ciałka córeczki. Rozpaczliwie próbowała zaakceptować tę niekończącą się karę, ale nadal wzbierał w niej mimowolny bunt. Żałowała, że nie spytała Rahmiego Beja o Hansa, ale wiedziała, że byłoby to niestosowne pytanie. Dwa miesiące wcześniej Hans przysłał jej list z Izmiru, w którym opisywał pożar. Od tamtego czasu nie miała od niego znaku życia. Po raz
pierwszy wyczytała między wierszami oznaki znużenia, wręcz przygnębienia. Nie podał adresu, na który mogłaby odpisać. Nie poczuła się urażona. Dla tego człowieka pustyni i wielkich przestrzeni dyskrecja była czymś naturalnym. Wojenna zawierucha targała nim już zbyt długo, wyglądało na to, że obcowanie z rzezią wpływa na jego osobowość. Najprawdopodobniej schronił się w jakiejś anatolijskiej osadzie, o której istnieniu wiedziało niewielu. Leyla szanowała jego zamiłowanie do samotności, będące czymś w rodzaju duchowych poszukiwań, i nie czuła z tego powodu żadnej zazdrości. Nigdy nie była zaborczą kobietą. Odkąd zakochała się w Hansie, dostrzegała, jak bardzo odległość wpływa na smak miłości. Oboje oswoili te długie rozłąki i nigdy w siebie nie zwątpili. Ich niemożliwa, niestosowna miłość zatriumfowała nad milczeniem. Niekiedy jednak, podczas rzadkich chwil zamyślenia, Leyla zastanawiała się nad tą relacją. Na cóż mogła mieć nadzieję? Czy to nie było niesprawiedliwe, że musiała na niego czekać, chociaż ich przyszłość wydawała się tak niepewna? Nie miała odwagi z nim zerwać. Wolała skrywany związek z Hansem, pewność co do ich wzajemnego uczucia na przekór trudnościom, od głębokiej pustki rozstania. W korytarzu rozległ się głos Selima. Leyla zamknęła notes i szybko schowała go do koperty z pamiątkami po Orhanie. Nie miała ochoty rozmawiać z mężem. Zapalniczka wypadła jej z rąk i potoczyła się po dywanie. – Leylo, jesteś tu? Zamarła z bijącym sercem, położywszy rękę na klamce. Nie można okłamywać ślepca. Byłoby to niewymowne tchórzostwo. – Muszę z tobą porozmawiać – odezwał się znów Selim. – Proszę, daj mi chwilę. Zadrżała. Czyżby miał do niej pretensje, że przyjęła Rahmiego Beja? Dawniej bałaby się jego gniewu. Dawniej nie dopuściłaby się podobnej zbrodni! Selim stał, ściągnąwszy ramiona do tyłu. Miał dziwny zwyczaj wbijania w nią pustego wzroku, jak gdyby jeszcze lepiej niż kiedyś dostrzegał jej sylwetkę. – Nie chcę się kłócić, Leylo. To, co powiem, może cię zaskoczyć. – Odetchnął, żeby dodać sobie odwagi. – Postanowiłem zwrócić ci wolność, której domagasz się ode mnie od ponad dwóch lat. Dawniej nie byłem w stanie podjąć takiej decyzji – tłumaczył, a jego łamiący się głos zdradzał zdenerwowanie. – Ważne jest, żeby działać w sprzyjającym momencie, rozumiesz? To kwestia harmonii. Intuicja, którą odczuwamy, gdy jesteśmy, tak jak ja, wrażliwi na muzykę świata. I ten moment właśnie nadszedł. Osłupiała Leyla przyciskała do piersi kopertę Orhana. Inne życie. Tak długo o tym marzyła! Skąd więc brało się to uczucie, że znalazła się na skraju przepaści? Stała w milczeniu, niezdolna wydusić z siebie ani słowa. – Dlaczego nic nie mówisz? Powinnaś być zachwycona, prawda? – zirytował się Selim, który nie cierpiał poczucia pustki, kiedy to zmysły nie dawały mu żadnej
wskazówki na temat reakcji drugiej osoby. Omiótł dywan laską, uderzył stopą w piecyk, ominął go i usiadł. – To ty zdecydowałeś, że przyszedł odpowiedni moment, Selimie – odezwała się Leyla tonem wymówki. – Nie zapytałeś mnie o zdanie. Harmonia nie jest rzeczą umowną. Ona rodzi się ze wspólnych intencji i nadziei. Wzruszył ramionami. – Ale przecież od dawna tego chcesz, prawda? Dlaczego miałabyś zmienić zdanie? Teraz zresztą i tak żyjesz swoim życiem. Stałaś się autorytetem, odgrywasz pewną rolę w pracy naszego rządu – powiedział to i uczynił pogardliwy gest. – Mówią o tobie, że jesteś bohaterką, ponieważ ukrywałaś u siebie członków ruchu oporu, a potem sama pojechałaś do Anatolii... Nie myśl tylko, że mam ci za złe! Uważam cię za pionierkę nowego świata. Ja obawiam się, że nie znajdę w nim swojego miejsca, ale nie chcę, żeby moja żona trwała przy mnie z poczucia obowiązku. Widać było, że Selim kontroluje się z dużym wysiłkiem. Na jego czole nabrzmiała gruba żyła. W pamięci Leyli pojawiały się coraz to nowe wspomnienia. Dziś oceniała ich małżeństwo w sposób znacznie mniej surowy. Na przekór wszelkim nieszczęściom, różnicom zdań i problemom życia codziennego czuła, że łączy ją z tym mężczyzną szczególna więź. Życie nauczyło ją wytrwałości. I wyrozumiałości. – Nie miej mi za złe, że wstąpiłam na tę drogę – szepnęła, podchodząc do męża. – To był przymus wewnętrzny. Selim zacisnął usta. – Tak ci się wydaje – burknął, żeby ukryć zmieszanie. – Tak czy inaczej teraz będziesz mogła rozwinąć skrzydła. Jutro rozpoczniemy procedurę rozwodową. Leyla poczuła, jak krew krzepnie jej w żyłach. A więc będzie to zerwanie w dawnym stylu, zgodnie z muzułmańską tradycją i prawem islamu. Trwające ponad dziesięć lat małżeństwo zostanie unieważnione, gdy Selim wypowie kilka słów o repudiacji. Do tego symboliczna garść funtów tureckich. A potem trzy miesiące bez kontaktów seksualnych – czas do namysłu i szansa, by cofnąć swoją decyzję. Czas milczenia. Głos Selima dotarł do niej jak zza ściany. – Możesz oczywiście pozostać pod tym dachem, dopóki nie podejmiesz życiowych decyzji. Przypuszczam, że zamieszkasz u swojej kuzynki Zeynep? Rzeczywiście, to wydawało się najbardziej rozsądne. Leyla nie mogła się przenieść do yali zimą i choć zasady rządzące życiem w Turcji zostały ostatnio mocno złagodzone, nadal było nie do pomyślenia, żeby kobieta zamieszkała w mieście całkiem sama. – A Ahmet? – zapytała zalękniona. – Po wakacjach pójdzie do szkoły z internatem. Naturalnie, jego miejsce jest tu,
przy mnie, ale nigdy nie będę przeszkadzał ci w widywaniu go. Potrzebuje matki. Nie poczuła się urażona. W żadnym wypadku nie mogła pozbawić Selima wpływu na wychowanie Ahmeta, który wkrótce będzie już młodzieńcem. Niedołężność Selima zacieśniła więzy pomiędzy ojcem a synem. Szanując odwieczną społeczną tradycję, Leyla godziła się na to bez protestów, przekonana, że więź, jaka łączy ją z synem, nigdy nie osłabnie. A jednak poczuła ukłucie w sercu. Dzieciństwo Ahmeta było już przeszłością. Selim próbował zapalić papierosa, poparzył sobie palce, zdusił przekleństwo. Cierpienie uczyniło go wrażliwszym niż dotąd. Na twarzy miał nadal ślady po zamachu, cienkie blizny na czole i policzkach, w które wbiło mu się potłuczone szkło. I już na zawsze zostanie to nieobecne spojrzenie. Leyla pochyliła się, żeby mu pomóc. – O naszej córeczce nie zapomnimy nigdy – zapewniła męża. – Nasza mała Perihan jest światłem, które rozjaśniać będzie nam życie do dnia, w którym wreszcie się z nią spotkamy. Selim zbladł. On także żył z otwartą raną. Choć z nikim nie wspominał swojej córeczki, dedykował jej zawsze pierwszą modlitwę, tuż po przebudzeniu. – Jej śmierć nas zniszczyła – powiedział cicho. – Tak bardzo miałem ci za złe, że nas zostawiłaś... A jednak jakaś część mnie będzie cię kochać do końca moich dni. Czy to nie jest bezsensowne? – spróbował żartować. Leyla chwyciła go za rękę. Zawsze miał pełne wdzięku dłonie o niezwykle delikatnych jak na tak postawnego mężczyznę nadgarstkach. A także gładką skórę. Leyla przypomniała sobie, jak bardzo lubiła się z nim kochać w pierwszych latach małżeństwa. To Selim nauczył ją odczuwania rozkoszy. Nauczył ją zmysłowej szczodrości. Później oddalili się od siebie. – Przeszliśmy razem piekło – rzekła Leyla. – Nikt nie może zastąpić tego, co nas ze sobą związało. Ani łez, ani radości. Widząc rozpacz na twarzy męża, zdała sobie sprawę, jak wielkie zadawał sobie cierpienie, zwracając jej wolność. Wbrew spokojnym słowom całą swoją istotą nadal buntował się przeciwko temu rozstaniu. – A Nilüfer? – zapytała. – Jak się z nią teraz dogadujesz? Selim westchnął. – Chyba lepiej. Jest miła, wiesz o tym, inaczej nie zgodziłabyś się, żeby zamieszkała w naszym domu. Czasem mnie nudzi, ale jest bardzo uważna. I jest dobrą matką dla Rizy. Teraz, gdy już nie unoszę się z byle powodu, coraz śmielej zbliża się do mnie. Ty jako jedyna znosiłaś moje humory tuż po wypadku. Nie bałaś się. A przecież pamiętam, że nawet cię biłem – powiedział przepraszająco, gładząc ją po policzku. – Buntowałeś się przeciwko samemu sobie.
Leyla zamknęła oczy, a on muskał palcami jej czoło, nos, usta, podbródek. W jego geście było tyle czułości, że przyjmowała go ze ściśniętym gardłem. – Nie pozwalałaś mi umrzeć, Leylo. Musiałem cię nienawidzić. – Dla Stwórcy cenne jest każde życie, ale twoje było cenne dla mnie. – Dlaczego? Już wtedy chciałaś ode mnie odejść. Zadrżała. – Nasze żale i nasza podłość psuły to, co było między nami. Już wtedy coś zabijaliśmy. Zazdrość, animozje, urazy... nie można pozwolić, by wygrały. Gdy wybrałeś Nilüfer na drugą małżonkę, protestowałeś przeciwko czemuś, co czułeś, choć nie mogłeś tego zrozumieć. Twój czyn pociągnął za sobą mój. Dziś patrzę na to jak na łaskę. Na zewnątrz wiał porywisty wiatr. Pod pochmurnym niebem wirowały suche liście. Nagle o szybę uderzyła gałąź. Oboje drgnęli. Selim upajał się głosem Leyli, jej zapachem, jej obecnością. Pomyślał, że rozstają się teraz, gdy są sobie bliscy jak nigdy dotąd. Zawahał się przez moment. Nie chciał się poniżać, ale wiedział, że musi zadać to pytanie. – Kochasz go bardziej niż mnie? Poczuł, jak Leyla drży, była jednocześnie zmieszana i pełna lęku. Miał nadzieję, że nie posunie się do kłamstwa. – Skąd o tym wiesz? – Ten, kto kocha, nie może nie wiedzieć. – I niczego nie powiedziałeś? Wyzbył się resztek dumy i pokręcił głową. – Zadziwiające, prawda? Takie zachowanie nie jest zgodne z moim wychowaniem i z koncepcją życia. Dawniej nigdy bym tak nie zareagował. Być może stałem się bardziej ugodowy, niż mi się zdaje? – dodał z kpiącym uśmiechem. Splotła palce z jego palcami. – Powiedzmy, że jesteś miłosierny, Selimie. To właśnie tej twojej zalecie nie mogłam pozwolić umrzeć, rozumiesz? – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Leyla zaczęła się zastanawiać. Patrzyła, jak cienie wieczoru kładą się na dywanie. Niewielkie lampki oświetlały kolekcję ceramiki w niszach w ścianach, wydobywając z mroku migotliwy lazur, kobalt i turkus, szmaragdową zieleń i gorącą czerwień kwiatowych wzorów. Przesunęła wzrokiem po dziełach sztuki. Zastanawiała się, jak dobrać słowa, by nie urazić swojego męża. Ostatecznie ucałowała jego dłoń. – Nasze serca były dziewiczo czyste, gdy się spotkaliśmy, mój mężu. Ukształtowałeś ducha kobiety, którą dziś jestem. Nigdy nie mogłabym pójść ku temu, w którym pokładam dziś nadzieje, gdybym przedtem cię nie kochała. Każdy z was
jest wyjątkowym światłem w moim życiu. Obaj stanowicie część mojego przeznaczenia. Selim stał spokojnie. Wzruszała go uczciwość Leyli. Gdy zapytał ją, czy po raz drugi wyjdzie za mąż, przytaknęła. Z zaskoczeniem dostrzegł, że nie poczuł wówczas bolesnej zazdrości, lecz ulgę. – Życzę ci, żebyś była szczęśliwa, moja ukochana – powiedział wreszcie, i mówił szczerze.
– I co, jesteś teraz usatysfakcjonowana? – zapytała Gülbahar Hanim kilka dni później – Mój syn uległ twoim kaprysom. Nie dziwi mnie to. Zawsze kochał cię bardziej, niż na to zasługiwałaś. Pod obstrzałem twardego spojrzenia teściowej Leyla pomyślała, że strach zawsze skłania do kąsania. – Selim to szlachetny mężczyzna, Hanim Efendi. – Chyba raczej idiota! Bez ciebie jest tylko połową siebie. Choć komplement ten był wypowiedziany niechętnie, miał ogromne znaczenie. Leyla uśmiechnęła się, oscylując pomiędzy rozdrażnieniem, podziwem wobec uporu tej Czerkieski i czułością, jaką budziła w niej ta bezradność. Gülbahar Hanim była otulona w żółtą, jedwabną draperię, a na głowie miała ozdobiony bursztynami turban. Skręcała papierosa. Królowała na wygodnej, welurowej sofie, otoczona przyjaciółkami. Na dużej srebrnej tacy leżała sezamowa chałwa i stały szklanki z herbatą. Zimowe mgły były gdzieś tam, za maszrabijjami. Tylko melancholijne twarze zdradzały zimowe przygnębienie, które miało minąć za kilka miesięcy, wraz z nadejściem wiosny. Jedna ze służących grała na lutni. Dwie inne haftowały w milczeniu, wymieniając od czasu do czasu jakiś żart półgłosem. – Będzie mi pani brakowało – oświadczyła nagle Leyla. – Jeszcze nie umarłam! – zaprotestowała Gülbahar Hanim, a potem ciągnęła cieplejszym tonem. – Mam nadzieję, że będziesz mnie odwiedzać, kwiatuszku. Szybko znudzi cię ten twój niemiecki poszukiwacz przygód. Namiętność prowadzi tylko do utraty złudzeń, zobaczysz, ale wszystkie wiemy, że miłość jest naturalnym odruchem ciała. Kim jesteśmy, żeby opierać się wołaniom zmysłów? Leyla rozpoznawała tę radość życia, w której odbijał się temperament kobiet ze starszego pokolenia. – To pani powiedziała o tym Selimowi? – Ależ skądże! – obruszyła się Gülbahar. – Nigdy nie zdradziłabym drugiej kobiety, choćby martwiło mnie jej bezczelne i egoistyczne zachowanie. Niewierne żony nie były częstym zjawiskiem w osmańskim społeczeństwie, ale istniały. Związki pozamałżeńskie były znane nie tylko mieszkankom Zachodu. Mężczyźni, dostrzeżeni przypadkowo podczas spacerów, często rozbudzali u kobiet zmysłowe fantazje. Leyla nie wiedziała niczego na temat sercowych zawiłości swojej teściowej, ale domyślała się, że Gülbahar nie pozostawała nieczuła na przyjemności. – Proszę nie traktować mnie zbyt surowo, Hanim Efendi. Gülbahar pochyliła się i poklepała ją po ręce. – A cóż mam zrobić? Nie lubię, gdy ludzie mnie opuszczają – oświadczyła
wzruszona. – Przeprowadzisz się do swojej kuzynki Zeynep? Leyla pokiwała głową. Gülbahar zaciągnęła się dymem, wbijając wzrok w sufit, a potem zmrużyła oczy. – Ta kobieta nie ma na ciebie dobrego wpływu. Miałam rację, że nie ufałam jej i jej koleżankom. Jej zwariowane pomysły namieszały ci w głowie... Czy dawniej nie byłaś szczęśliwsza? – Nie jestem pewna... Płynęłam z nurtem wydarzeń, nie myśląc, że sama mogłabym kształtować swoje życie. Świat się zmienia. Dlaczego Turczynki jako jedyne miałyby stać w miejscu? – Zatem tańczmy, moja droga! – zakpiła Gülbahar – Mówią, że niedługo będziemy miały prawo do głosowania, jakby to była odpowiedź na wszystkie problemy. Bzdury! Ty, ja, nasze przyjaciółki, czemu nie... Ale te dziewczyny? – Wskazała na służące. – Kto wytyczy im drogę? One zrobią to, co im każę. A jeśli o mnie chodzi, obawiam się, że przyszłość nas rozczaruje, ale mnie nie będzie już na tym świecie, żeby to sprawdzić. Tym lepiej! A teraz idź, mała. Przypuszczam, że się spieszysz. Jesteś kobietą swojej epoki. Leyla ukłoniła się i wyszła. Czuła ulgę. W nowym społeczeństwie o niepewnych punktach odniesienia Gülbahar Hanim trzymała ster swojego okrętu, zmagając się z wiatrami i sztormami. Była niestrudzoną strażniczką znikającej tradycji. Jedną z ostatnich cór seraju, która schroniła się w odosobnieniu swojego stambulskiego domu, obojętna na przemijające mody i chaos świata. Na zawsze poślubiona imperium. W sypialni stała jej stara walizka, pełna książek i dokumentów. Leyla nie używała jej od ślubu. Przez moment pozwoliła sobie na wspomnienia. Później kontynuowała pakowanie. Wzięła do ręki dokumenty dotyczące szkoły syna. Selim potrafił dobrać odpowiednie słowa, by uspokoić przestraszonego sytuacją Ahmeta, ona zaś milczała ze strachu, że przysporzy mu cierpienia. Dwunastoletni chłopiec przyjął wiadomość ze spokojem, a nawet z pewną obojętnością. Wcisnęła miedziany guzik w sekretarzyku z markieterią i otworzyła ukrytą szufladę, z której wyjęła listy Hansa. Zachowała je wszystkie. Gdy zastanawiała się, gdzie go odnaleźć, kuzynka wpadła na pomysł, żeby zwrócić się do działu naukowego Muzeum Osmańskiego. Tam dowiedziała się, że niemiecki naukowiec jest w mieście już od kilku tygodni. Leyla rozłożyła ostatni list od niego, otrzymany dzień wcześniej, i przebiegła wzrokiem jego pismo o zdecydowanym charakterze. ...Ukochana! Od przyjazdu do Stambułu nie dałem Ci znaku życia, bo bałem się, że będę Ci przeszkadzał. Przede wszystkim chciałem uregulować sprawy dotyczące mojej przyszłości. Teraz wiem, jakie może być moje miejsce w Turcji, która z dnia na dzień rysuje się coraz wyraźniej. I mam nadzieję, że wybaczysz mi
długie milczenie. Wiadomość, którą mi przekazałaś, czyni ze mnie najszczęśliwszego człowieka na świecie... Leyla się uśmiechnęła. Umówili się na spotkanie w ciągu dnia u Zeynep. Na samą myśl o tym poczuła zniecierpliwienie i ucisk w żołądku. Nie było dnia, w którym o nim nie pomyślała. Od dnia rozwodu jej serce przepełniało upojenie miłością do Hansa, na której wcześniej kładł się cień zdrady małżeńskiej. Udawanie i kłamstwa były dla niej samej głęboko skrywaną raną. Miała sobie za złe, że tak długo wymagała tego od Hansa, i dobrze wiedziała, na jak wielkie poświęcenie się zdobył. Odtąd przyszłość należała do nich, a Leyla dziękowała Wszechmocnemu za tę łaskę. Była pewna swojego wyboru i dumna ze swojej decyzji. Odchodziła do mężczyzny, którego kochała. Była wolną kobietą. I nie wstydziła się tego. W tym samym czasie Hans siedział w salonie Pera Palace, gdzie rezydował Berndt Eger, jeden z wybitnych członków Deutsche Orient-Gesellschaft, stowarzyszenia założonego w Berlinie i zajmującego się promocją badań archeologicznych w krajach Wschodu. To właśnie ta organizacja sfinansowała pierwsze wykopaliska w Hattusie, przed Wielką Wojną. Hans miał nadzieję, że będzie można wrócić do ambitnych projektów, gdy tylko skończą się negocjacje w Lozannie. – W Turcji Kemala czuje się pan jak ryba w wodzie – zauważył jego rozmówca. Berndt Eger miał gęste wąsy, przywodzące na myśl złote czasy cesarstwa niemieckiego, i był ubrany w elegancki garnitur. Nie zrezygnował ani ze sztywnego kołnierzyka, ani z zainteresowania, jakim Niemcy od wielu lat darzyli Orient. – Dorastałem na tych ziemiach. Dobrze się tu czuję – zgodził się Hans, odstawiając filiżankę z kawą. – Zawsze wiedziałem, że moje miejsce jest tutaj. – Gratuluję panu, przyjacielu. W dzisiejszych czasach naprawdę miło jest wiedzieć, dokąd się zmierza. W Niemczech przyszłość wydaje mi się dość niepewna. Jeśli dobrze zrozumiałem, raczej nie będziemy mieli okazji słuchać pańskich błyskotliwych wykładów? – Nie w najbliższym czasie – przytaknął mile połechtany Hans. – Ale myślę o tym, żeby na jakiś czas wrócić do Berlina, gdy skończymy restaurować hetyckie sfinksy. Eger zaciągnął się cygarem. – Z tego, co mi wiadomo, potrwa to jeszcze długo. – W naszym zawodzie cierpliwość jest w cenie. Ale moi tureccy koledzy chcieliby zapoznać się z ewolucją projektu. Powierzono nam te rzeźby pod warunkiem, że prace zostaną przeprowadzone szybko. Nie powinniśmy sprawiać wrażenia, że mamy ważniejsze sprawy. Współpraca ze strony Turków jest niezbędna, jeśli chcemy kontynuować nasze badania w ważnych z punktu widzenia archeologii miejscach w tym kraju. – No to zaczekają – powiedział Eger obojętnie, wręcz z pogardą.
Hans natychmiast zdwoił czujność. – Wie pan, oni są dość drażliwi na tym punkcie. Ale czy można nie przyznać im racji?! Bóg jeden wie, co zrabowali Brytyjczycy podczas wykopalisk w Egipcie! Słyszałem też plotki dotyczące Francuzów i świątyń Khmerów w Kambodży... Nie chcę, żeby opinia o Niemcach została splamiona w ten sposób. – Ja też nie chcę! – zaprotestował oburzony Eger. – Jestem pewien, że wykaże się pan talentem dyplomatycznym, tak, żeby wszyscy doszli do porozumienia. Hans nie ufał Europejczykom, lubiącym wyciągać rękę po antyczne skarby, które do nich nie należały, i obiecał sobie, że będzie miał oko na sfinksy przewiezione do Berlina w czasie wojny. Nie ma mowy, żeby tam zostały – pomyślał zdeterminowany. Pomimo dwuznacznych wypowiedzi Egera spotkanie z nim uspokoiło Hansa. Jego sława i zasługi sprawiały, że należał do kręgu najbardziej cenionych niemieckich i tureckich badaczy. Jego pozycja umocniła się nawet w oczach oficjeli, gdyż chodził teraz w nimbie bohatera wojny niepodległościowej. Hans czuł, że odmienia się jego los, i delektował się każdą chwilą tego nieoczekiwanego szczęścia. Rano omijał mundur na wieszaku i wkładał cywilny garnitur. Jego broń, owinięta w kawałek tkaniny, spoczywała na dnie szuflady. Godzinami włóczył się po mieście, po którym nie mógł chodzić w czasach, gdy Anglicy wyznaczyli nagrodę za jego głowę, leniuchował w kawiarniach, gdzie pisał i czytał gazety. Bawiła go słowiańska atmosfera restauracji w Perze. Rozmawiał z rybakami pracującymi na brzegu Złotego Rogu. Spotykał się z przyjaciółmi w Eyüp i w Üsküdar, szedł w górę Bosforu, wzdłuż którego stały rzędy letnich rezydencji, zamkniętych na zimę. A wszystko po to, by poczuć wiatr wiejący od morza. To było jak odrodzenie. Dźwięki, światła, kolory wibrowały z gorącą intensywnością. Wielu wojskowych z trudem odzyskiwało równowagę po demobilizacji, ale on czuł prawdziwą radość na myśl, że wykonał swoje zadanie, a teraz nareszcie odzyskał wolność. Dyskretnie spojrzał na zegarek. Wkrótce miał się zobaczyć z Leylą. Obawiał się spotkania z jej rodziną, ale wiedział, że szczodrość Turków się nie zmieniła. Myśl, że przytuli ukochaną kobietę, napełniała go radością. Berndt Eger składał mu jeszcze jakieś propozycje, ale on słuchał ich tylko jednym uchem. Szczęście sprawiało, że czuł się rozgorączkowany. Poczuł ulgę, gdy rozstał się wreszcie z niemieckim mecenasem. Hans czekał w holu na płaszcz, gdy jego uwagę przyciągnęły strzępy rozmów. Konsjerż w perłowoszarym redingocie i stojąca obok niego mocno poruszona służąca dyskutowali ze zdenerwowanym klientem na oczach podejrzliwych ciekawskich. Hans natychmiast rozpoznał kapitana Gardelle’a i przypomniał sobie ich sprzeczkę w kawiarni w Angorze i swój gniew, gdy francuski oficer śmiał nastawać na honor Leyli. Wiedział jednak, że jego ukochana była wdzięczna Gardelle’owi za
wsparcie w trudnych chwilach. Narodziła się między nimi prawdziwa przyjaźń, pierwsza, jaką Leyla obdarzyła kiedykolwiek mężczyznę, „zuchwałe doświadczenie”, jak często podkreślała w żartach. Pisała Hansowi, że ten nieszczęśnik kilka miesięcy wcześniej stracił żonę w tragicznych okolicznościach w Smyrnie. Pożar i tysiące jego ofiar nadal śniły się Hansowi, niczym symbol ośmiu lat wojny, które strawiły część jego duszy. Kierowany chęcią pomocy, jaką często odczuwają ludzie szczęśliwi, podszedł do Gardelle’a, by sprawdzić, czy na coś się przyda. – Pani Malinina była pod opieką Czerwonego Krzyża – mówił Francuz. – W przypadku nieobecności męża mam prawo odebrać należące do niej rzeczy. To wy tamtego ranka pozwoliliście jej odejść bez słowa? Konsjerż przypomniał mu, że ich goście mają prawo do swobodnego opuszczania hotelu. – Samotna kobieta spędza u was noc, a wam nie wydaje się to podejrzane? – ironizował Gardelle. – Żądam, aby oddali mi państwo jej walizkę. Konsjerż pokręcił smutno głową i odmówił wydania walizki. – Ale ona nie żyje! – krzyknął Gardelle, wymachując gazetą. – To nie żaden powód, kapitanie. Jej mienie pozostanie tu do czasu, gdy przyjedzie po nie rodzina. – Ona nie ma rodziny, słyszycie mnie? Mąż ją opuścił, a wszyscy inni też nie żyją! Hans natychmiast zrozumiał, o czym mowa. To wydarzenie było na pierwszych stronach wszystkich gazet. Ciało młodej samobójczyni zostało wyłowione z Bosforu, lecz jej tożsamość ustalono dopiero po kilku dniach. Córka rosyjskiego księcia, małżonka oficera gwardii carskiej... tragiczne losy tej kobiety fascynowały dziennikarzy; zdobyli nawet zdjęcie, na którym Nina Malinina pozuje z innymi uchodźcami przed restauracją w Perze. Hans od razu dostrzegł poważną twarz młodej kelnerki, jedynej, która nie uśmiechała się pośród swoich radosnych przyjaciół. Upór pracownika hotelu wreszcie wziął górę i Gardelle odwrócił się na pięcie, potrącając przy tym młodego boya. Gdy mijał Hansa, ten zauważył, że Francuz ma bladą twarz i błędne spojrzenie. Wiedziony niejasnym niepokojem, postanowił za nim pójść. Na zewnątrz Gardelle ruszył wielkimi krokami. Przeszedł na drugą stronę GrandeRue, nie zważając na nic wokół; omal nie potrącił go samochód. Od czasu do czasu Hans tracił go z oczu, gdy drogę przecinał mu choćby wóz załadowany deskami albo tragarz z wielkimi paczkami na ramionach. Schody i nierówne, brukowane chodniki męczyły jego niezbyt sprawną nogę, która znów zaczęła go rwać. Zirytował się na ten niedorzeczny pościg. Cóż go to obchodziło? Wpadł na stragan sprzedawcy przypraw, przeprosił go i udał się w dalszą drogę. Czy powinien zawołać Gardelle’a, zanim zacznie z nim rozmawiać? Leyla nie chciałaby, żeby zostawił go bez pomocy.
Przypomniał sobie, że oficer był związany z dziewczyną z Pery. Prawdopodobnie była to ta ofiara. Czyżby czuł się odpowiedzialny za jej śmierć? Nagle Gardelle wszedł do jakiegoś obskurnego budynku. Zdyszany Hans zatrzymał się przed bramą. Wewnątrz Louis ruszył biegiem po schodach. Informacja o śmierci Niny była dla niego jak cios sztyletem prosto w serce. Nic nie wskazywało, że dojdzie do tak tragicznego końca. Rozstali się w spokoju. Louis sądził, że Nina nareszcie mu zaufała. W najbardziej szalonych marzeniach ośmielał się nawet planować ich wspólne życie. Szczegóły jej ostatniej, samotnej nocy w Pera Palace, podkoloryzowane przez żądnych sensacji dziennikarzy, wydawały mu się żałosne. Był wstrząśnięty, szukał wyjaśnień. Czy zostawiła jakiś list? Chociaż kilka linijek? Cokolwiek, co tłumaczyłoby jej niedorzeczny czyn? Na pierwszym piętrze zaczął walić do drzwi. Na pewno mieszkali tu już jacyś inni ludzie. W Stambule żadne mieszkanie nie stało puste nawet przez kilka godzin, tak bardzo ich tu brakowało. Może nowi lokatorzy zachowali coś, co mogłoby naprowadzić go choćby na ślad odpowiedzi. Gdy drzwi się otworzyły, Louis zastygł i w osłupieniu patrzył na Malinina. Przecież Nina mówiła, że on wyjechał pracować do Francji! – Proszę, proszę – powiedział Rosjanin, uśmiechając się z niechęcią. – Kapitan Gardelle. Mój wybawiciel. Oficer marynarki, który przypłynął, by zabrać mnie z nędznej łajby. Cóż za niespodzianka! – Co pan tu robi? – zapytał zdezorientowany Louis. – Ja tu mieszkam. – Nina powiedziała mi, że pan ją opuścił. Myślałem, że jest pan w Paryżu. – Naprawdę? – zakpił Malinin, krzywiąc się z goryczą. – A może to właśnie chciał pan usłyszeć, kapitanie? Odwrócił się, żeby wziąć ze stołu paczkę papierosów. Louis skorzystał z tego momentu, by wejść do pokoju. Łóżko było niepościelone, prześcieradła wygniecione, a koc zwinięty w kulkę. Kilka dni wcześniej on i Nina kochali się w tym pokoju. Przez głowę przebiegły mu strzępy obrazów. Refleksy na jej perłowej skórze. Jej nieoczekiwana żarliwość, jej zuchwałe ciało. Zamknął na chwilę oczy, czując zawroty głowy. Z pełnej niedopałków popielniczki wydobywała się woń popiołu. Pomiędzy pustymi butelkami i szklankami leżały stosy gazet. Na pierwszej stronie pisanej cyrylicą gazety dla tutejszych Rosjan widniał czarno-biały portret Niny. Louis wstrzymał oddech i podszedł, by przyjrzeć mu się z bliska. Rosjanka wyglądała niezwykle młodo w białej sukni wieczorowej, w perłowym naszyjniku i z kwiatami we włosach. Jej niewinna uroda zapiekła go do żywego. – Pobraliśmy się jakiś czas później – powiedział Malinin, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem. – Ta kobieta jest panu obca, prawda? Przygnębiony Louis pokiwał głową.
– Wówczas jeszcze było nas kilku, każdy zabiegał o jej rękę. Wybrała mnie – ciągnął mężczyzna nie bez dumy. Nagle zmienił ton głosu i rzucił ostro: – Kto by pomyślał, że taka ładna dziewczyna jak ona zostanie pewnego dnia dziwką? Louis zadrżał. Nie przyjmował do wiadomości takich pogardliwych wypowiedzi. To było jak plucie na grób. Zastanawiał się, czy Malinin odzyskał ciało, czy urządził pogrzeb. Czy prawosławni chowali samobójców w poświęconej ziemi? Nie zniósłbym myśli, że leży gdzieś w jakiejś mogile zbiorowej, razem z nędzarzami – pomyślał w panice, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma nad tym mężczyzną żadnej władzy i jest tylko bezradnym widzem. – Czy zostawiła jakiś list? Chciałbym zrozumieć... – Co takiego? – przerwał mu Malinin. – Co chciałby pan zrozumieć w związku z moją żoną, kapitanie? Wściekły Malinin zrobił krok w kierunku Louisa. Jego twarz była pokryta trzydniowym zarostem, cuchnęło mu z ust. – Płacił jej pan za uprawianie miłości, to wszystko – powiedział ostro i szturchnął go łokciem. – Niech pan weźmie jakąś inną, żeby pana zaspokajała. W tej okolicy nie brakuje dziwek. – Proszę tak nie mówić – szepnął Louis, cofając się. – A czemu nie? Taka jest prawda, nie? To na jej prośbę przypłynął pan po mnie na statek, ale przypuszczam, że wynagrodziła to panu? Złapał Louisa za ramiona i przyparł do ściany. Zirytowany Louis uniósł ręce. Nie mógł dłużej znieść Malinina. Nie chciał słuchać, gdy mówił o Ninie w ten sposób. To wszystko było niezdrowe i niegodne. To samobójstwo, ta ohydna nędza. A przecież on namiętnie kochał tę kobietę i chciał zapewnić jej godne, szczęśliwe życie, przywrócić jej uśmiech z fotografii, uśmiech pełen dumnej nadziei, i ufne spojrzenie w przyszłość. – Dość tego! – powiedział wreszcie, odpychając Rosjanina. – Proszę nie bezcześcić jej pamięci! – Ale kim pan jest, żeby mi rozkazywać? To była moja żona, słyszy pan? Brudna dziwka, która lubiła się pieprzyć z łajdakami takimi jak pan! Louis wymierzył mu cios prosto w szczękę. Malinin upadł. Butelka i szklanki rozbiły się na podłodze. Rosjanin otrząsnął się i ruszył na przeciwnika. Mężczyźni chwycili się w zapaśniczym uścisku. Louis miał rozciętą brew i oczy zalane krwią. Malinin był chudy, ale wytrzymały, i miał cepy zamiast dłoni. Każdy jego cios osiągał cel. Louis, zgięty wpół, wypadł na klatkę schodową, drzwi były otwarte. Chwycił się drewnianej poręczy. Dysząc, skorzystał ze spokojnej chwili i zbiegł po schodach. Jak najszybciej musiał opuścić to miejsce. Wiedział, że Rosjanin chce go dobić, i słyszał za sobą jego ciężkie kroki. W wąskim korytarzu potknął się i upadł u stóp jakiegoś mężczyzny. W obawie, że Malinin skorzysta z sytuacji, odwrócił się
i zobaczył, że Rosjanin stoi na schodach z bronią w ręku. Zastygł, wbijając wzrok w wycelowaną w siebie lufę. – Uwaga! – wrzasnął Hans Kästner, rzucając się na Malinina i próbując wykręcić mu rękę, żeby wytrącić z niej rewolwer. Na klatce schodowej rozległ się strzał. Postrzelony Hans upadł na ziemię. Na próżno próbował złapać oddech. Pierś przeszywał mu straszliwy ból. W jego ciele płonął ogień, żar słońca Anatolii, letnich miesięcy jego dzieciństwa, niegasnące światło, któremu nikt nie mógł się oprzeć. Gdy sąsiedzi otoczyli Malinina, Louis próbował zsunąć z siebie nieruchome ciało, które spadło na niego całym swoim ciężarem. Jakieś miłosierne osoby podbiegły, żeby mu pomóc. Ukucnął w kącie i drżącą ręką otarł z twarzy pot i krew, nie zważając na poruszenie wokół ofiary i próby reanimacji. Przerażony, zapytał, czy ten mężczyzna jest ciężko ranny, ale było to niedorzeczne pytanie. W głębi duszy wiedział, że tamten nie żyje. Rzucając się na Rosjanina, uratował mu życie, a pocisk, który trafił go w serce, był przeznaczony dla niego, dla Louisa.
Stambuł, październik 1923 Dziesięć miesięcy później... – Proszę tu przyjść, Hanim Efendi! Bardzo proszę! Czekamy tylko na panią. Rahmi Bej odepchnął ludzi w tłumie i złapał Leylę za ramiona. Kilka osób zaczęło bić jej brawo. Uśmiechnęła się zawstydzona. Występy publiczne zawsze ją onieśmielały. Powinnaś już chyba przywyknąć – wyrzucała sobie, myśląc o marcowej podróży do Anatolii razem z Mustafą Kemalem. Wewnątrz państwowego gmachu panował radosny tumult. Ludzie gratulowali Rahmiemu Bejowi, ściskając mu dłoń i klepiąc go po plecach. Ich oczy błyszczały z podziwu. Młody pasza próbował pozostać uprzejmy, nie spuszczając jednocześnie z oka swojej protegowanej, ale musieli się rozdzielić, gdy weszli na wysokie schody. Na piętrze radosne kobiety otoczyły Leylę i ściskały ją serdecznie. Mała dziewczynka w białej sukience, z kokardami we włosach, podeszła, rumieniąc się, żeby dać jej bukiet kwiatów. Leyla, ciągnięta na balkon, próbowała się opierać. Wolała obserwować defiladę z okna. – Ależ, Leylo Hanim, proszę nie być aż tak skromną! – zirytowała się jedna z kobiet. – Walczyłyśmy dzielnie. To miejsce nam się należy. A pani nadal musi nas reprezentować. No, już! Szybko! Leyla nie śmiała oponować i wyszła na światło dzienne. Oślepiło ją słońce, ogłuszył aplauz tłumu, który potrząsał balonami, transparentami i ogromnymi portretami Mustafy Kemala. Pod sztandarami z półksiężycem i gwiazdą rozciągało się morze czerwonych fezów, przetykane punktami białych turbanów i ciemnych czarczafów. Wszyscy stawili się na apel. W ten piękny poranek 6 października mieszkańcy Stambułu wyszli na ulice, pod daszki chroniące uliczki, do cmentarnych ogrodów, na most Galata i place przed meczetami, na tarasy, strome schody, nabrzeża Tophane i Dolmabahçe... Stawali na palcach, wspierali się na łokciach. Przyszli z Eyüp i z Üsküdar, zostawiwszy swoje domy, karawanseraje i stragany. Byli wśród nich obywatele, którzy zeszli ze wzgórz, i uchodźcy z różnych zakątków nieistniejącego już imperium. Wszyscy cieszyli się, bo 1. dywizja piechoty tureckiej armii narodowej wkraczała dzisiaj do miasta. Leyla, wypchnięta do pierwszego rzędu, stała teraz w otoczeniu wysokich urzędników, zasłużonych nacjonalistów i młodych członków ruchu oporu. Gürkan, siedząc okrakiem na balustradzie, entuzjastycznie pokiwał jej ręką. Z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Żołnierze defilowali rytmicznie przy akompaniamencie oklasków i triumfalnego marsza granego przez orkiestrę wojskową. Eskortowali ich oficerowie na koniach. Leyla wychyliła się, żeby spojrzeć na swojego syna. Ahmet stał na chodniku,
trzymając za rękę ojca, któremu z dumą opisywał te radosne sceny. Zeszłej wiosny Selim niespodziewanie odegrał pewną rolę na konferencji w Lozannie. Negocjacje utknęły w impasie i delegacje wróciły do swoich krajów, nie doszedłszy do porozumienia. Ku wielkiemu niezadowoleniu zniecierpliwionych rządów pokój znów wydawał się nieosiągalny. Ponieważ Mustafa Kemal chciał w tajemnicy porozumieć się z Londynem, zwrócono się o pomoc do Selima Beja, który był doświadczonym dyplomatą, i to jego mediacja pozwoliła złagodzić niektóre konflikty. Kolejne negocjacje zakończyły się pod koniec lipca podpisaniem traktatu, będącego ukoronowaniem triumfu tureckiej dyplomacji. Szczęście całego narodu napawało Leylę radością. Łzy napłynęły jej do oczu. Alianckie oddziały zaczęły opuszczać Turcję w sierpniu, a ostatni Brytyjczycy odpłynęli tego ranka. Francuzi już pakowali walizki po tym, jak ich generałowie po raz ostatni złożyli na cmentarzach hołd swoim rodakom poległym w bitwie o Gallipoli. Ponury taniec krążowników i pancerników, który tak długo wynaturzał Bosfor, był już tylko złym wspomnieniem. Gmachy państwowe, zarekwirowane domy, sprzęt wojenny – wszystko wróciło do dawnych właścicieli. Jedyna europejska stolica znajdująca się pod obcą okupacją od czasu wojen napoleońskich nareszcie odzyskała niepodległość. Po czterech latach i jedenastu miesiącach – pomyślała wzruszona Leyla. – Najwyższa pora, prawda? Głos Rahmiego Beja stał jej się ostatnio bliski. Ten mężczyzna był uprzywilejowanym świadkiem ostatnich lat jej życia. To szef jej oddziału w ruchu oporu, zuchwały buntownik, odbywający nocne wyprawy, człowiek, który wydobył Orhana z więzienia, i bojownik w Angorze. Jej towarzysz podróży, lojalny i dyskretny. Wspólnie przeżywali sukcesy, ale także ciężkie próby i żałobę. Nagle zalała ją fala smutku. – Zbladła pani – zaniepokoił się Rahmi. – Chce pani trochę odpocząć? Leyla nie mogła oddychać. Mgła zasłaniała jej oczy. Przecież nie powinna zemdleć przy tych wszystkich ludziach! Rahmi Bej, trzymając ją mocno za łokieć, bez ceregieli przepychał się między widzami. Szli długim korytarzem. Pchnął wyłożone skórą drzwi, potem jeszcze jedne, aż wreszcie dodarli do małego, spokojnego gabinetu. Podsunął Leyli krzesło i zaczął szukać czegoś do picia. – Nie wiem, czy ma pan prawo... – Dla pani jestem gotów łamać wszystkie prawa – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu, znalazłszy nareszcie szklankę i butelkę z wodą. Napiła się z ulgą. Złe samopoczucie stopniowo mijało. – Proszę wybaczyć, nie wiem, co mi się stało. To ten tłum. To poruszenie. Jestem szczęśliwa, oczywiście.
Zażenowana, odwróciła głowę, żałując, że nie może wrócić od razu do domu, żeby uniknąć zwycięskiej ceremonii. – Ale najlepszych z nas nie ma dzisiaj tutaj – szepnął z czułością Rahmi Bej, jak gdyby czytał w jej myślach. Leyla zadrżała. Choć minęło już wiele miesięcy, ból nadal był żywy. Śmierć Hansa. Ogniste piętno na skórze, na pamięci. I z każdą myślą o nim to samo rozdarcie, to samo dziwne poczucie, że świat kontynuuje swój szalony bieg, a ona stanęła nieruchomo na skraju drogi pewnego grudniowego dnia, gdy przekazano jej wiadomość, której nie potrafiła przyjąć. Absurdalny strzał, zbłąkana kula. Początkowo miała Hansowi za złe. Płakała z bezsilności i złości. Czyż to nie jej był winien swoje życie? Ten cenny oddech należał tylko do niej, od chwili, gdy położyła rękę na jego rannym ciele i poczuła, jak jego krew płynie pod jej palcami. Tak. Tylko do niej. Ani do Boga, ani do nikogo innego. Jakim prawem Hans zrobił coś samowolnie? Jakim prawem zdobył się na to bezsensowne poświęcenie, po co ratował życie francuskiemu oficerowi, któremu nic nie zawdzięczał? Kilka godzin po tragedii Louis Gardelle przyszedł do niej, by wyjaśnić ów dramatyczny zbieg okoliczności. Zrozpaczony, błagał ją o wybaczenie. Ona zachowała spokój, choć mroziło ją przerażenie. Jej cudowna miłość, ten, który pokazał jej, jak słuchać siebie, który pomagał jej stawiać pierwsze kroki jako wolnej kobiecie, jej niezależny kochanek, jej przyjaciel – teraz nie żył. Na drugi dzień bladym świtem, gdy wiał silny wiatr ze stepu, zrywający dachówki i burzący wody Bosforu, Leyla przepłynęła parostatkiem na azjatycki brzeg, zaciskając dłoń na ciężkim kluczu do yali. Była zima, ale ona nie dbała o chłód i samotność. Tylko dom mógł udzielić jej schronienia w tej burzy. Leyla czuła na sobie uważne spojrzenie Rahmiego Beja. Milczał, bo tak miał w zwyczaju. Ze względu na przyzwoitość. A także nieśmiałość, i właśnie to czyniło go takim wzruszającym. Leyla wiedziała, że jest w niej zakochany. Na szczęście był mądry i potrafił nie wyrażać swoich uczuć. Nie czuła się jeszcze gotowa, by to usłyszeć. Rahmi prawdopodobnie myślał, że miłość może narodzić się z przyjaźni między mężczyzną a kobietą, a nie tylko z apetytu zmysłów. I niewątpliwie miał rację. Rahmi Bej poczuł ulgę, gdy zobaczył, że Leyla odzyskuje rumieńce. Najczęściej zadowalał się uśmiechem lub porozumiewawczym spojrzeniem. Nie miał nadziei na nic, w każdym razie na niewiele, a właściwie na to, co najważniejsze, na przyszłość u jej boku, ślub, dzieci... Nauczył się cierpliwości, nauczył się żyć nadzieją. Hans Kästner był jego przyjacielem, a on nie traktował lekko tego słowa. Za nic w świecie nie zakłóciłby żałoby Leyli. Obiecał sobie, że będzie nad nią czuwał tak długo, jak długo będzie to konieczne, cokolwiek się stanie. Ufała mu. A to było już bardzo dużo. Na korytarzu rozległy się jakieś głosy. Kobiety szukały swojej bohaterki,
niepokoiły się jej nieobecnością. – Chce pani tam wrócić? – zapytał z iskierką rozbawienia w oczach. – Niekoniecznie – stwierdziła. – Ale będą miały do mnie żal. Nie mogę ich zawieść. – Wygląda na to, że ich determinacja napawa panią strachem. – Dzisiejsze kobiety mają rację, że są takie wymagające. Mustafa Kemal jako pierwszy uznał ich wartość. Niedawno w Konyi złożył hołd mieszkankom Anatolii. – „Piękne, oddane, boskie...” – wyrecytował Rahmi Bej. – Wszystko się zgadza. Bez waszego zaangażowania nie wygralibyśmy wojny. A w każdym razie nie w taki sposób. Tak jak on uważam, że wasza szlachetność ukształtowała kolebkę naszego nowego narodu. To wy powinnyście nieść sztandar reform. Czyż nie byłoby wspaniale? Leyla wstała i uchyliła okno. Aplauz był teraz lepiej słyszalny. – To wielki zaszczyt. A my chcemy być potrzebne naszemu krajowi. Za kilka dni zostanie proklamowana Republika. Mamy do odegrania pewną rolę polityczną, ponieważ Mustafa Kemal chce, żebyśmy miały takie same prawa wyborcze jak wy. Chusta odkrywała jej wysokie czoło, podkreślała regularne rysy i pełne usta. Jej żarliwość udzielała się wszystkim, którzy ją spotykali. – Ten pomysł chyba panią niepokoi, Leylo Hanim. – Mustafa Kemal to człowiek idei, którego szanuję. Tak jak my wszyscy jestem mu dozgonnie wdzięczna. – Ale? Leyla patrzyła na mieszkanki Stambułu, które nadal witały żołnierzy. Ku własnemu zdziwieniu poczuła się odpowiedzialna za te nieznajome kobiety. Im więcej znaczyła w ich życiu, im częściej zwracały się do niej w listach lub osobiście, podczas manifestacji publicznych, tym silniejszą nawiązywała z nimi więź. Zdawała sobie sprawę, że ich droga będzie długa i usiana przeszkodami. Musiały się jeszcze tak wiele nauczyć, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Wzruszona, pomodliła się do Allaha, żeby ich chronił. Wszystkich. Odwróciła się do Rahmiego Beja. – Wie pan, że za kilka dni Stambuł przestanie być stolicą naszego państwa? Zaskoczony, otworzył szeroko oczy. – W przyszłym tygodniu odbędzie się głosowanie nad tym zapisem w konstytucji. Angora przyjmie oficjalną nazwę Ankara i będzie siedzibą władz państwowych. Myślałam, że sprawię panu przyjemność tą wiadomością – droczyła się z nim. – Czyż nie wychwalał pan zasług i nowoczesności tego miasta? Rahmi Bej kochał Anatolię. Przelał tam swoją krew i stracił wielu towarzyszy. Wróciły do niego okrutne wspomnienia z ostatnich lat. Dołączył do Leyli stojącej przy oknie i omiótł czułym wzrokiem plac pełen ludzi, nierówne dachy i falujące
wzgórza. Poczuł, jak z żalu ściska mu się serce. Tak jak Leyla urodził się na brzegu Bosforu i wiedział, że nie będzie mógł żyć nigdzie indziej jak tylko w Stambule, nazywanym także Miastem, Miastem Świętych, Schronieniem Wszechświata, Konstantynopolem albo Bizancjum, w tym mieście pełnym pomieszanej krwi, niezwykłej historii, oddziałującym na świat w niezrównany sposób. – Reformy, o których pan mówi, będą bolesne, mój przyjacielu – dodała Leyla łagodniej, kładąc dłoń na jego ramieniu. – I właśnie tego się boję. Ghazi chce za wszelką cenę, by nasz kraj przejął zasady, jakimi rządzi się zachodnia cywilizacja, ale podczas podróży po prowincji jego małżonka Latife Hanim i ja sama usłyszałyśmy wiele słów krytyki. Starsi ludzie niechętnie patrzyli na fakt, że pokazujemy się publicznie z odkrytymi twarzami. Szokowało ich to, wręcz raniło ich uczucia. Ghazi chce również obalić kalifat, co nie jest ruchem nieznacznym, wie pan to tak samo dobrze jak ja – ciągnęła poruszona. – Ta rewolucja zmieni podstawy życia naszego narodu. Pomyślała o swoich długich rozmowach z Hansem, o swoim pobycie w Berlinie, który tak wiele ją nauczył. – Zachód ma nie tylko zalety – ciągnęła z powagą. – Trzeba umieć wybierać to, co może być dla nas dobre. Moja dusza na zawsze pozostanie wschodnia, Rahmi Beju, a ja czasem boję się, że Mustafa Kemal o tym nie pamięta... Turcja będzie musiała stworzyć swoją własną równowagę. Nową harmonię. To olbrzymie wyzwanie. Leyla była rozgorączkowana. Martwiła się o przyszłość, która zapowiadała się niełatwa, ale młody generał patrzył na nią ze spokojem i wiarą; czerpała z tego nową nadzieję. Wraz z mężczyznami i kobietami dobrej woli, łącząc inteligencję i siłę ponad podziałami i przelaną krwią, uda im się być może uratować z tych odmętów coś wielkiego i godnego podziwu. Trzaskały drzwi gabinetów. Śmiechy i radosne okrzyki były coraz bliżej. Zniecierpliwione kobiety wyruszyły na jej poszukiwania. Leyla wzięła się w garść. Jeszcze nie przyszła pora na męczące pytania. Przyszłość zaczeka. Dziś należało świętować! Rahmi Bej, w obawie o jej zdrowie, gdyż nadal wydawała mu się blada, zaproponował, że znajdzie dla niej wymówkę. Jeśli zechce, mógłby ją nawet odprowadzić. Leyla podziękowała i pokręciła głową. Chciała dotrzymać słowa. Hans tchnął w nią wiarę w siebie, pokazał, jak rozwinąć skrzydła, by wzlecieć ku niebu. Chciała okazać się godna jego pamięci. Próby ostatnich lat nauczyły ją odwagi i wytrwałości. A przede wszystkim miłości. Nagle otworzyły się drzwi. W progu stanęła dziewczynka w białej sukience, zadowolona, że nareszcie znalazła Leylę. Patrzyła na nią z nadzieją. Wszyscy czekali. Leyla Hanim obiecała, że przemówi. Czy teraz do nich pójdzie?
– Idę – powiedziała Leyla bez wahania. Z uśmiechem na ustach podeszła do dziewczynki i wzięła ją za rękę. KONIEC
GLOSARIUSZ
Aga: tytuł nadawany wyższemu urzędnikowi cywilnemu lub wojskowemu w dawnej Turcji, również starszym mężczyznom. Alafranga: zachodnie maniery. Angora: miasto w środkowej Anatolii, przemianowane na Ankarę, stolica Turcji od 29 października 1923 roku. Bajram: trzydniowe święto kończące okres ramazanu (patrz niżej). Bej: pan. Calfa: byłe niewolnice, intendentki lub opiekunki nowicjuszek w cesarskim seraju bądź konaku (patrz niżej). Czarczaf: długa szata z kwadratowego kawałka tkaniny, używana jako płaszcz. Efendi: tytuł grzecznościowy. Entari: długa, osmańska suknia z rozcięciem z przodu, szerokimi rękawami i dekoltem, często spięta paskiem. Fatwa: decyzja lub dekret wydany przez specjalistę od prawa islamskiego. Feradże: długi do kostek płaszcz z szerokimi rękawami. Gavour: w imperium osmańskim przydomek nadawany nie-muzułmanom. Hammam: łaźnia publiczna w Turcji. Hanim albo Hanim Efendi: pani; wyraz szacunku. Haremlik: skrzydło domu zarezerwowane dla kobiet. Karagöz: turecki teatr cieni. Konak: duży, drewniany dom w mieście. Pasza: wysoki tytuł nadawany generałom i gubernatorom prowincji, w imperium osmańskim uznawany za zaszczytny. Padyszach: tytuł sułtana. Raki: tradycyjny alkohol aromatyzowany anyżem, najczęściej wytwarzany z winogron.
Ramazan: ramadan. Saraili: kobiety z cesarskiego seraju, dawne niewolnice, zwykle pochodzenia czerkieskiego. Selamlik: skrzydło domu zarezerwowane dla mężczyzn. Tanzimat: epoka reform przeprowadzonych w imperium osmańskim w latach 1839–1876. Temenah: gest pozdrowienia. Yali: drewniany dom na brzegu Bosforu. Zarf: kubek, zwykle srebrny, do którego wkłada się filiżankę z kawą.
PODZIĘKOWANIA
Proszę, żeby zechcieli przyjąć moje podziękowania następujący mieszkańcy Stambułu: Pani Geneviève Perrin, która jako pierwsza poznała temat tej powieści, która dodawała mi otuchy i z którą przemierzałam stambulskie uliczki. Pan Sébastien de Courtois. Państwo Faruk Sarc, którzy kilkakrotnie i serdecznie mnie podejmowali. Siostra Monique Harisboure ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Syjonu i pan Yann de Lansault, dyrektor liceum francuskiego Notre-Dame-de-Sion. Pani Pinar Dost-Niygo, z Francuskiego Instytutu Badań nad Anatolią. Księżna Hadelin de Liedekerke Beaufort. Pan John Scott i pan Michel Hornsby. Pani Alev Komili. Pani Mihda Bilgisin, za serdeczną gościnę nad Bosforem. Państwo Mehmet Iksel. Pan Metin Fadillioğlu. Pan Ahmet Sel. Pan Ahmet Soysal, za cenne wskazówki. Z całego serca dziękuję też paryżanom, którzy poświęcili mi swój czas i chętnie dzielili się ze mną swoimi wspomnieniami oraz entuzjazmem. Są to: Pan Emmanuel Szurek, za to, że zatrzymał się przy moim stole w Bibliotece Narodowej. Pani Aude de La Conté i pan Philippe Godoÿ. Pani Ghislaine de Coulomme la Barthe i Jego Ekscelencja pan Gürcan Türkoğlu, ambasador Turcji przy UNESCO. Pani Béatrice Jaulin i pan Alexandre Jevakhoff. Panna Sybille d’Halloy, za jej przyjacielską obecność, również w Stambule.
Pan Jean-François Coulomb des Arts. Pani François Bacot i księżna Henri de Montrichard. Pani Nour Gorani Haggag. Pani Alexis Corneille i pani Guilhem du Repaire. Pan Hervé de Rocquigny, za wspomnienia o yali swojej babci, Pani Cosme, z domu Apikian, urodzonej w w Kanliçy, za wspomnienie o swoim wuju, kapitanie statku Robercie Cosme. Pan Paul de Sinety. Generał Bernard Thorette. Pan Paul Révay, za wsparcie, jakiego udziela mi przy każdej z moich literackich przygód. Dziękuję pani Juliette Joste z wydawnictwa Belfond za wysłuchanie. A także pani Magali Brénon z tego samego wydawnictwa za jej uważne spojrzenie. Chciałabym wreszcie podziękować panu Frédéricowi Lapeyre, księgarzowi z księgarni Tome 7 w Paryżu, oraz przy okazji wszystkim księgarzom, którzy wspierają mnie od dziesięciu lat.
OD AUTORKI
W pracy nad tą powieścią korzystałam z wielu cennych dzieł historyków, pamiętnikarzy i literatów. Wśród nich chciałabym wymienić szczególnie te książki, które kreślą portrety osmańskich i tureckich kobiet. Ich autorami są: Ikbal Elif Mahir, Halide Edip, Hester Donaldson Jenkins, Fanny Davis, Véra Dumesnil, Demetra Vaka, Marc Hélys, Leyla Hanim, Grace Ellison, Bernard Caporal, Marcelle Tynaire, Lucy Garnett, Nilüfer Göle. Próbując opisać tamtą epokę, czerpałam inspirację z dzieł, których autorami są: Philip Mansel, Nul Bilge Criss, Giles Milton, a także Berthe Georges-Gaulis, Norbert de Bischoff, Jean-Paul Garnier, François Georgeon, Paul Dumont, Claude Farrère, Yakup Karaosmanoğlu, Irfan Orga, Jacques Fontelroye, Jean Deny, Paul Morand, Pierre Benoit, Ahmet Hamdi Tanpïnar, Roland Bareilles, Alan Duben i Cem Behar, Arnould de Liedekerke, Ayşe Kulin, Bernard Lewis, Pierre Nayral de Bourgon, H.G. Dwight, Edgar Pech, Justin McCarthy, Margaret MacMillan, Jean-François Solnon, Alaeddine Haïdar, Stéphane Yerasimos, oraz biografowie Mustafy Kemala Atatürka: Patrick Kinross, Andrew Mango, Jacques Benoist-Méchin i Georges Daniel. Pragnąc poznać relacje pomiędzy Niemcami a imperium osmańskim, studiowałam prace następujących autorów: Michel Korinman, Ulrich Trumpener, Liman von Sanders, Hans Lührs, Christopher Sykes, Sean McMeekin, a także dzieła dotyczące Hattusy i archeologii autorstwa Andreasa Schachnera, Barry’ego Unswortha, Rainera Vollkommera. Losy białych Rosjan na wygnaniu w Konstantynopolu poznałam dzięki autorom takim jak: Nicolas Ross, Jak Deleon, Essad Bej, Alexandre Jevakhoff. Pierwszy z dwóch hetyckich sfinksów, przewiezionych do Berlina w czasie pierwszej wojny światowej, został oddany Turcji w 1924 roku, drugi w 2011. Niniejsza powieść nie powstałaby, gdyby nie dzieła historyków, socjologów i pamiętnikarzy, a także wspomnienia i rady osób, które spotkałam w czasie swoich
podróży. Choć opisane w niej okoliczności są prawdziwe, stworzone przeze mnie postacie ewoluują w sposób swobodny. Wszelkie błędy czy nieścisłości obciążają tylko autora.