Trojanowski Robert Ewolucja Z „Science Fiction” Prąd zgrzytnął w żarówce. Chwilę później wszystko znikło. Ucichła muzyka, zgasło światło. Gdzieś na ko...
8 downloads
11 Views
48KB Size
Trojanowski Robert Ewolucja Z „Science Fiction”
Prąd zgrzytnął w żarówce. Chwilę później wszystko znikło. Ucichła muzyka, zgasło światło. Gdzieś na końcu języka pojawiła się gorzka myśl, że umarłam (zwarcie mogło spalić wszystkie moje obwody). Zastygłam w bezruchu, tak jak w dzieciństwie, kiedy bawiłam się z koleżankami na podwórku w „Razdwa-trzy Baba-Jaga-patrzy!". Znów, jak dziecko, bałam się, że ktoś mnie obserwuje. W ciemności, która szczypała w oczy, każdy dźwięk wydawał się ostry, kłujący w uszy. Kot niespokojnie mruknął. Chyba miał zły sen. Zapomniałam, dokąd szłam, po co i dlaczego. Nagle wszystko stało się nieważne. Wiedziałam tylko tyle, że stoję w ciemności i stygnę. W mojej pamięci operacyjnej zachował się obrazek jakby z pożółkłej pocztówki. Zdjęcie młodej nagiej kobiety. Pomyślałam o antycznej rzeźbie, którą widziałam kiedyś w Luwrze. Kobieta o marmurowej skórze, bezwstydnie stojąca na podwyższeniu, wyrzeźbiona dla oczu każdego. Rozbierana wzrokiem (mimo nagości) przez anonimowy tłum, z doklejoną karteczką na cokole: NIE DOTYKAĆ! *** W ciemności czas inaczej płynie (zwłaszcza kiedy elektroniczny zegarek gaśnie i znika). Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, zanim wszystko znikło, było moje odbicie w wielkim lustrze, które kupiłam sobie dawno temu w Wenecji (żebym mogła przyglądać się, czy buty pasują do bluzki). W tym ostatnim błysku zobaczyłam siebie przebiegającą przed lustrem bez butów, bez bluzki, bez pytania. Po prostu biegłam z punktu A do punktu B. Punkt L stał się czarny, jakby potrzebował prądu do życia. Spojrzałam w kierunku lustra, które zgasło. Nie było mnie tam. *** Rozłożyłam palce, tak jak w dzieciństwie, kiedy chwaliłam się, że mam pięć lat. Starałam się dotknąć jakiegoś przedmiotu, który mógł stać przede mną. Nic. Krzesło i stół znikły, kiedy zabrakło prądu. Wbrew opinii mojej rodziny, która twierdziła, że jestem już dorosła, pomyślałam sobie z dziecięcą naiwnością, że może przeniosłam się na drugą stronę lustra (to możliwe, przecież mam na imię Alicja). *** Kiedy zgasło światło, obudziłam się (przypomniałam sobie, że biegłam do kuchni, aby zrobić ostatnią herbatę tego dnia). Chwilę wcześniej słyszałam, jak elektryczny czajnik dawał mi znaki w swoim tajemniczym plastikowym języku, że woda już się gotuje. W planach miałam jeszcze: założyć piżamę i na chwilę usiąść przed komputerem, aby słuchając piosenek Franka'Sinatry napisać e-mail do Iwony.
*** Według wieczornego planu, po napisaniu listu i wypiciu herbaty, miałam umyć zęby, zmówić wieczorną modlitwę (o ile nie znalazłby się pretekst, żeby tego nie uczynić) i położyć się do łóżka. Wszystkie te dane wymieszały się w mojej głowie (jakby coś się skasowało na skutek tajemniczego wirusa). Informacyjny bałagan wywołany nagłym brakiem prądu spowodował, że chciałam położyć się z Frankiem Sinatrą, napisać e-mail do herbaty i ubrać się w Iwonę. Wszystkie myśli w mojej głowie były odwrócone, jak w lustrze (jakby mózg przekręcił się w trumnie czaszki). Ciemność przypominała o
lękach z dzieciństwa. Czekałam na pojawienie się wampira albo królika z zegarkiem, który zacznie do mnie mówić ludzkim głosem: „Alicjo, chodź za mną! Pośpiesz się... " *** Poczułam delikatne futerko ocierające się o moją nogę. Kot, który się obudził, bezszelestnie podszedł do mnie i przyprawił o gęsią skórkę. Wykonałam gwałtowny ruch, żeby chwycić go na ręce. Schyliłam się i uderzyłam czołem o coś twardego. Natychmiast stanęłam na baczność, czujna, obawiając się, że inne martwe przedmioty rzucą się na mnie (za wszystkie lata traktowania ich instrumentalnie). Kot uciekł. Pomyślałam, że chciałabym mieć jego oczy. Koty doskonale widzą w ciemności, a mężczyźni lubią kocie oczy. - Kici kici... - trzymając się lewą ręką za głowę, ruszyłam naprzód. Trzy kroki. Kopnęłam prawą nogą krzesło. Ból w palcach stopy był tak wielki, że zwinęłam się w kłębek kucając na zimnej posadzce. Zacisnęłam zęby i czekałam, aż fala bolesnych impulsów przetoczy się przez ciało i zostanie stłumiona przez mózg. Oddychałam ciężko. Syczenie wewnątrz ucichło. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył... - śmiałam się sama z siebie. Naga, kucająca na środku pokoju, zwinięta jak kot w kłębuszek. Karykatura kota. Pocieszałam się myślą, że gdybym była rzeźbą, stojącą na podwyższeniu w muzeum, mężczyźni i tak byliby zachwyceni moją nagością, nieważne w jakiej pozycji bym zamarła. Ale o tej porze nikogo nie było w muzeum, światła były zgaszone, a inne rzeźby spały. Tylko z daleka dobiegały pastelowe odgłosy zabawy (z obrazu przedstawiającego harem). Marzyłam, żeby ktoś mnie stąd zabrał, skamieniałą z bólu. Prawą ręką trzymałam się za stopę. Lewą rękę wyciągnęłam przed siebie i z przerażeniem stwierdziłam, że jej nie widzę. Zaczęłam przeszukiwać przestrzeń wokół siebie w poszukiwaniu mebli, kota lub ukochanego człowieka. Natrafiłam na ścianę, po której wspięłam się ostrożnie, jakbym wchodziła na drzewo. Poczułam się jak zwierzę we wczesnym stadium dojrzewania do człowieczeństwa. Cofnęłam się na ewolucyjnej drodze o kilka milionów lat. Co ja teraz zrobię? Jutro muszę przecież iść do pracy. Palcami dotknęłam włącznika światła. „Kliknęłam", ale nic się nie stało. Codziennie, od tylu lat korzystałam z tego urządzenia, a teraz nie wiedziałam, czy klawisze powinny być opuszczone czy „kliknięte" w górę, aby światło było włączone (ciemności nie udało się wyłączyć). Cisza była nie do zniesienia. Frank Sinatra zmarł, wraz z moim komputerem, światłem i czajnikiem. Wszystko wsiąknęło w ciemność, nawet dźwięki. Z ulgą wsłuchiwałam się w stłumiony szum silnika nocnego autobusu, który zatrzymał się na przystanku pod moim blokiem. Drzwi otworzyły się sycząc, ktoś wysiadł śpiewając, stukając zamknęły się drzwi, autobus odjechał warcząc. Ten ktoś rzucił czymś i szyba chroniąca reklamę rozsypała się w drobne perełki. Znów zapadła cisza. Nie mogłam zlokalizować okna. Nagle poczułam, jakby włosy paliły się na mojej głowie. Strach. W ciemności patrzyło na mnie czerwone oko. Zamrugało i zaszeptało moim głosem. *** Jak święty Jerzy walczący ze smokiem, ja, Grzeszna (Grzeczna) Alicja (w zwolnionym tempie, przebijając się przez czarną galaretkę) chwyciłam głowę potwora i zaczęłam dusić. Prostokątne zwierzę o wielkości dłoni, z długim ogonem podłączonym do kontaktu, zapiszczało trzy razy i z braku energii umarło na moich rękach. Czerwone oko węża zgasło. - Kto mógł do mnie dzwonić o tej porze? - starałam się odszyfrować własne słowa, które nagrałam w telefonie komórkowym zamiast melodii. Czyje to było imię? Telefon padł w boju. Byłam odcięta od światła i ewoluowałam w przeciwną stronę, niż to przewidywały podręczniki biologii. Poza tym nie mogłam dłużej znieść tej ciszy. Na pamięć, zdecydowanie, ruszyłam w kierunku łazienki. Przez cały czas miałam wrażenie, jakby coś pełzało za mną. Kot miauknął i przebiegł między moimi nogami jak filmowy kaskader, który w ostatnim momencie uniknął ścięcia gilotyną (przypomniało mi się, że muszę wydepilować nogi). Udało mi się pogłaskać kotka po ogonie. Weszłam do łazienki, odkręciłam kurek z ciepłą wodą, zatkałam korkiem odpływ w wannie. Kot znów uciekł bojąc się kąpieli. Stałam w drzwiach i z uwielbieniem wsłuchiwałam się w symfonię szumu. Czekałam, aż wanna napełni się wodą przynajmniej do wysokości moich kostek. Wtedy przyszło olśnienie. W szafce nad wanną od wieków (od dwóch lat) stał nie rozpakowany prezent - świeca zapachowa! Zapałki leżały tuż obok. Jak mała
dziewczynka, pełna radości i ciekawości, rozerwałam papier (zapewne w serduszka), wyjęłam świecę, podpaliłam knot i zaciągnęłam się świerkowym zapachem wosku. Tak jak w dzieciństwie, zapalałam kolejne zapałki i wpatrywałam się w światło, które parzyło w palce. Świecę postawiłam na krawędzi wanny i zanurzyłam się w ciepłej wodzie. Zapach świerku i subtelne światło sprawiły, że poczułam się bezpieczna. Nie bałam się, że moje delikatne mikroprocesory zanurzone w cieczy ulegną zniszczeniu. Leżałam, spokojnie oddychając. Unosiłam się na wodzie jak plankton. Odczułam rozkosz powrotu do początku ewolucji, do stanu, kiedy byłam pierwotniakiem (jeszcze zanim uderzył we mnie piorun i zamieniłam się w myślącego pantofelka). Nie miałam pojęcia o biologii, nie wiedziałam, na czym polega ewolucja, ale rozśmieszyło mnie skojarzenie pantofelka z nagością. Zaśmiałam się do płomienia. Ogień i woda... *** Obudziła mnie syrena. Samochód policyjny wjechał na zdemolowany przystanek. Słyszałam zniekształcony przez radio głos („Zero-pięć do zero-dwa, zgłaszam się"). Po chwili radiowóz ruszył z piskiem opon. Wróciła cisza. Czas, który minął, obliczyłam na podstawie wypalonej świeczki. Cudownie było zasnąć, chociaż Mama zawsze powtarzała, żeby nie spać w wannie, bo to niebezpieczne (czułam, jakbym była w brzuchu mojej Mamy, jeszcze przed narodzinami). Odkręciłam kran i dopuściłam trochę gorącej wody płodowej. - Za chwilę wstanę, wyjdę z wanny, odetnę pępowinę i zacznę ewolucję (wszystko!) od początku obiecywałam sobie. Znalazłam się po drugiej stronie lustra wody. Osiągnęłam dno (wanny). Mogłam odbić się od niego. Zanurzona po szyję, zmyłam z siebie strach. Nie mogłam jednak pozbyć się uczucia samotności. - Ja sama jestem... - moje szepty niosły się po tafli wody. - Ja sama jestem jak... Nie, wanna jest zbyt mała. Ja jestem jak ciepły, potężny ocean. Chciałabym, żeby we mnie urodziło się życie - odkręciłam oczy i dolałam kilka łez do wanny. Po raz drugi przyszłam na świat. Smutek odszedł. Z braku szampana odkorkowałam wannę. Szeptem śmiałam się sama z siebie. To rzeczywiście było jak początek ewolucji (postanowiłam poczekać z goleniem nóg, dopóki z ryby nie przekształcę się w małpę człekokształtną, a później w homo Alicję). *** Kucałam ociekając wodą. Kot szorstkim językiem lizał moje mokre palce. Później odwrócił się na pięcie i zniknął za granicą światła. Wytarłam się, zrzuciłam pancerz, wykształciły mi się odnóża. Wyszłam na stały ląd przedpokoju w poszukiwaniu jedzenia. Zwierzęcy instynkt wskazał mi kierunek kuchnia, blask świecy oświetlił drogę. Lodówka była martwa. Nie buczała jak zwykle, tylko stała pokornie w ciszy. Otworzyła się na mnie. W środku białego trupa bez prądu leżały estetycznie opakowane trupy mniejsze. Na przezroczystych kiszkowatych trumnach widniały napisy, informacje o poległych: tylko-szynka 0.99 (taka tania, a już nie żyła!). Na tłustej kiełbasie (30 dkg) przyklejony był liścik: „ZJEDZ MNIE! PROMOCJA!". Zrobiło mi się głupio. Rzuciłam kotu do miski plasterek salami, wzięłam trochę sałatki i zamknęłam drzwi cmentarza. Wróciłam do przedpokoju, gdzie zrozumiałam, że na drodze ewolucji przeszłam do epoki światła (oświecenie?). W blasku świecy wszystko wyglądało inaczej. Czerwoną szminką na lustrze namalowałam bizona (pierwsze rysunki naskalne). Później podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez judasza na klatkę schodową. Byłam ciekawa, czy tam też nie ma prądu i czy sąsiedzi też siedzą (leżą) w ciemnościach egipskich swoich piramid. Wyglądało na to, że wszyscy spali, oprócz mnie, stojącej oko w oko ze zdrajcą Jezusa (znalazłam go ze świecą). Na klatce schodowej było ciemno. Wróciłam do pokoju. Nocny autobus (być może ostatni tej nocy) ruszał z przystanku pod moim blokiem. Stanęłam dokładnie w tym samym miejscu, w którym kilka godzin wcześniej zaskoczyła mnie ciemność. Patrzyłam na cienie, które oblewały moje ciało smukłym jedwabistym, ciemnym materiałem. Znów przypomniały mi się słowa Mamy, aby w ciemnościach nosić światełka odblaskowe. Moje odbicie w lustrze nie miało tornistra, nie miało woreczka z kapciami z naszytym symbolem wisienek, nie miało ubrania ani wstydu. Tylko wosk ze świecy zastygał na palcach (moje oczy świeciły jak światełka odblaskowe). Nie byłam już małą dziewczynką. Byłam dorosłą maszyną.
*** Czułam, że moja prywatna ewolucja się kończy. - Kto mógł do mnie dzwonić o tej porze? - wertowałam pamięć otwierając wszystkie pliki po kolei. Impulsy z nieznanego źródła rozbiegły się nagle syntetycznymi elektrodami po moim całym ciele. Przypomniałam sobie! - Telefon komórkowy moim głosem wyszeptał Jego imię! - od palców u stóp, przez biodra, piersi, serce, szyję aż do mózgu i czubka głowy przeszedł przeze mnie elektryczny impuls. Prąd. Zatęskniłam za trzaskiem kluczy w drzwiach i za Jego spokojnym westchnieniem ulgi, kiedy wchodził do domu. Musiałam przebyć długą drogę, żeby zatęsknić za Jego codziennym powrotem z pracy. Dorosłam. *** Coś we mnie zgrzytnęło. Na chwilę pociemniało mi w oczach. Awaryjne zasilanie uruchomiło nagie ciało. Świadomość odkryła nowe, czyste źródło pobierania energii. Frank Sinatra ryknął z głośników uwalniając ocean światła (kropla jasności zgasiła płomień świecy). Odpływ w wannie donośnie zabulgotał wciągając resztki wody. Elektryczny czajnik pluł wrzątkiem, a komórka piszczała jak mysz, informując o armii sms-ów ( kot wyraźnie miał ochotę upolować telefon komórkowy). Biegałam po całym mieszkaniu i wyłączałam wszystko po kolei. Zostawiłam włączoną małą lampkę, komputer i (wyciszonego) Franka Sinatrę. Zatrzymałam się przed lustrem w przedpokoju, gdzie dokonałam niezwykłego archeologicznego odkrycia. Znalazłam starożytną szminkę i rysunki z początków epoki światła. Był tam też namalowany przeze mnie koślawy bizon. Były również wyrazy, które nie należały do mnie. Czerwień, zamiast się znaleźć na ustach kobiety, ułożyła się w równe litery. Pismem technicznym ktoś dopisał dwa zdania pod koślawym bizonem: CZŁOWIEK STAŁ SIĘ MASZYNĄ. NIE POTRAFI JUŻ DZIAŁAĆ BEZ PRĄDU.
Robert Trojanowski