Walter
Wager
Kontrakt
TŁUMACZYLI
JAN ZAKRZEWSKI I EWA KRASNODEBSKA
WYDAWNICTWO ADAMSKI I BIELIŃSKI
WARSZAWA 1997
Tytuł oryginału Designated Hitter
Copyright © by Walter Wager
Redaktor
Wojciech Gadomski
Skład i łamanie
Wydawnictwo Adamski i Bieliński,
Andrzej Pytka
For the Polish edition Copyright © 1997 by Wydawnictwo Adamski i Bieliński
Wydanie pierwsze
ISBN 83-85593-98-5
Wydawnictwo Adamski i Bieliński
Warszawa 1997
E-mail:
[email protected]
ark. wyd. 13; ark. druk. 14
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca SA
w Krakowie, ul. Wadowicka 8
zam. 5555/97
Z przyjemnością dedykuję tę powieść roztropnemu
i obyczajnemu Perry'emu Knowitonowi, żeglarzowi,
absolwentowi Princetown, koneserowi cygar, koniaków etc,
a także wybitnemu agentowi literackiemu.
W. W.
1
Wielki jeleń nie żył. Mimo że spoczywał teraz na dachu jasnonie-
bieskiego kombi, zbroczony posoką, nadal roztaczał aurę królewskiej
godności. Mniej godnie wyglądał doktor Alan Sarett, mężczyzna kor-
pulentny, a w czerwonej kurtce sprawiający wrażenie wręcz otyłego.
Na jego okrągłej twarzy widać było głębokie zadowolenie.
Podniecony, końcami luf wskazywał łeb zwierzęcia.
- Patrzcie, dziesiątak!
Pozostali czterej myśliwi z podziwem kiwali głowami i przyglądali
się okazowemu wieńcowi, który zdobił łeb byka, niczym wymyślny
ornament na hełmie barbarzyńskiego wojownika wysokiego rodu.
- Dziesiątak pierwszego dnia sezonu! - Doktor Sarett, dentysta z
Bostonu nie mógł wyjść z podziwu. Do Latham Falls odbył męczącą i
długą drogę przez góry Vermont, w przenikliwym chłodzie ciemnej
nocy końca listopada. Stał teraz przed jedynym sklepikiem spożyw-
czym malutkiej miejscowości. Miał przekrwione oczy i czuł się znu-
żony, ale bardzo szczęśliwy z powodu tak wielkiego sukcesu. Właśnie
minęła dziewiąta trzydzieści tego rześkiego i słonecznego poranku.
Gdzieś daleko istniał sobie świat zatłoczonych ulic, wypadających
plomb i płaczliwych dzieci. Warto było tu przyjechać.
Ze sklepiku wyszedł szczupły, muskularny mężczyzna, dźwigając
torbę pełną zakupów. Podszyta futrem brązowa kurtka i sztruksowe
spodnie kontrastowały z jaskrawokolorowymi ubraniami myśliwych.
Opalona twarz mężczyzny świadczyła o życiu na świeżym powietrzu,
ale także o czymś jeszcze. Cokolwiek to było, Sarett postanowił po-
dzielić się z obcym swoim sukcesem.
- Pierwszym strzałem z siedemdziesięciu metrów - obwieścił den-
tysta, poklepując czule kolbę swego Remingtona 742 Deluxe.
Mężczyzna z torbą nie odpowiedział. Stał wpatrzony w dubeltów-
kę, wstrząsany nie kontrolowanymi drgawkami.
7
- Czy coś się panu stało? - spytał Sarett pełnym współczucia gło-
sem, którym zawsze przemawiał do rozhisteryzowanych pacjentów.
Usiłował też nawiązać z nim kontakt wzrokowy. To zazwyczaj poma-
gało... ale nie tym razem. Rozdygotany mężczyzna nie odrywał wzro-
ku od broni w rękach nieznajomego.
- Boi się pan dubeltówek? Tą może się pan nie przejmować. Ta
kochaneczka w rękach doświadczonego myśliwego jest absolutnie
bezpieczna - przekonywał dentysta.
Mężczyzna z torbą zakupów nie odezwał się ani słowem. Z wi-
docznymi oporami ruszył w kierunku stojącego paręnaście metrów
dalej dżipa Scout. Tam dopadł go chuderlawy właściciel sklepiku,
dźwigając karton pełen rozmaitych puszek, który umieścił na tylnym
siedzeniu. Mężczyzna miał wyraźne trudności z włożeniem kluczyka
trzęsącą się dłonią do stacyjki. Wreszcie jednak uruchomił silnik i
odjechał.
- Alkoholik? - dentysta spytał powracającego właściciela sklepiku.
Właściciel zaprzeczył ruchem głowy.
- Może tętniak w mózgu? - zastanawiał się na głos dentysta. - Od
jak dawna tak się trzęsie?
- Nie wiem - odparł przezornie kupiec. Nie miał zamiaru zwierzać
się obcemu, że Ted Colby miał już te objawy, kiedy zjawił się w La-
tham Falls przed blisko dwoma laty. Mieszkańcy Vermont nie udzie-
lają chętnie podobnych informacji i tym bardziej nie zadają wścib-
skich pytań, tak jak myśliwi z innego stanu. Na tych rubieżach Nowej
Anglii ludzie nadal respektują prawo sąsiadów do dyskrecji.
Dżip ujechał już prawie pięć kilometrów, zanim jego kierowca po-
czuł, że opuszcza go lęk. Wyrzucał sobie, że zupełnie niepotrzebnie
wpadł w panikę na widok nowiutkiej dubeltówki w rękach opasłego
głupola. Odetchnął z ulgą na myśl, że pozostało jeszcze tylko trzyna-
ście dni sezonu polowań, po czym obcy przybysze znikną, a strzelani-
na ustanie na jedenaście miesięcy. Czy także zniknie jego choroba?
Lekarze powiedzieli, że w zasadzie powinna, ale cóż oni mogli wie-
dzieć!
Ted Colby zerknął we wsteczne lusterko. Ruch na szosie był mi-
nimalny, a prawdopodobieństwo pojawienia się policyjnego patrolu
na tej wąskiej drodze - nikłe, niemniej częste zerkanie w lusterko
weszło mu w krew. Po kilometrze zerknął ponownie, a kiedy zwolnił,
by skręcić w szutrową alejkę dojazdową, uważnie spenetrował las po
obu stronach. Nauczono go tego.
Kochał tutejsze lasy. Bujne soczystą zielenią w lecie, miały swój
czar i teraz, gdy drzewa stały ogołocone już z liści. Jesienią Nowa
8
Anglia pełna była przybyszów z odległych miast, przyjeżdż...