~~Psychoza Michaela Knighta~~
1
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Mariusz „Darthmagik”
Walczak
„Psychoza Michaela Knig...
9 downloads
14 Views
985KB Size
~~Psychoza Michaela Knighta~~
1
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Mariusz „Darthmagik”
Walczak
„Psychoza Michaela Knighta”
2
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Spis treści: •
Prolog
•
Rozdział I: Zza grobu ◦ Część I: Zmartwychwstanie ◦ Część II: Sen ◦ Część III: Krucjata ◦ Część IV: Cienka, czerwona linia
•
Rozdział II: Długa droga do domu ◦ Część I: „Idąc ciemną doliną...” ◦ Część II: „...zła się nie ulęknę” ◦ Część III: Zaproszenie ◦ Część IV: Spotkanie
•
Rozdział III: Zakończenie ◦ Część I: Amadeusz ◦ Część II: Epilog
Obudź się, Michael. Ciemność nadchodzi... ...po twoją duszę.
3
~~Psychoza Michaela Knighta~~
ISBN 978-83-936785-4-9 © Copyright by Mariusz Walczak Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży zgodnie z Regulaminem Wydaje.pl. opracowanie graficzne | Ada „Shirow” Latocha korekta | Mariusz Walczak „Psychoza Michaela Knighta” Mariusz Walczak Wydanie I
4
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Prolog
Jak przez mgłę widzę ostatnie wydarzenia. Stoję na zboczu, które niemiłosiernie jest obijane przez złowrogie fale. Krzyki biegnących ludzi są zagłuszane przez kolejne grzmoty. Łzy chowają się w strugach deszczu. Ciało drętwieje, uśmiecham się i robię krok do tyłu. Spadam. Czas się zatrzymuje. Dźwięki znikają zasysane przez bijące serce. Wali oszalałe tnąc tkaninę przyszłości. Zanikają kolory. Nastaje mrok i wszechobecna pustka. Wtedy też głos nieznajomego otula mój organizm. – Pamiętasz? – głos był cierpki, odrażający swym realizmem – Pamiętam. – instynktownie odpowiadam jakbym znał temat, nad którym toczy się dyskusja – To opowiedz mi raz jeszcze o tamtym dniu, kiedy po raz pierwszy ujrzałeś ciemność. – Nie mogę. – Dlaczego? – Boję się. – Opowiedz mi. – nalegał, przekonywał i niemalże zapomniałem o
5
~~Psychoza Michaela Knighta~~
upiornym wyborze jakiego dokonałem – Dobrze. – Pamiętaj o szczegółach Michael. – Pamiętaj Gabi – miała urokliwy głos jak na starszą siostrę. Brzmiał tak lekko, pociesznie. Jakby w pewnym sensie mnie rozumiała. Może nawet lepiej ode mnie. – chowamy się tylko na tej ulicy inaczej będzie to oszustwo! – nawet taki mały szczyl, który za dwa miesiące miał skończyć dziewięć lat, jak ja doskonale zdawał sobie sprawę, że jej oburzenie to tylko taka gra i zabawa. Był o dziwo ciepły marzec w roku 1941. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że zło ogarnia świat i miliony istnień ginie na froncie drugiej wojny światowej. Hitler bodajże do tego roku nawet wygrywał wojnę, a Ameryka wahała się czy bezpośrednio wziąć udział w tym całym krwawym cyrku na starym kontynencie. Razem z rodziną mieszkaliśmy w małym miasteczku nieopodal Haven City. Nawet jakbym chciał sobie przypomnieć to nie potrafię wyłowić z głębin swojego umysłu nazwy tego miejsca. Typowa zapchajdziura schowana pod cieniem giganta. Wiem, że pod koniec lat sześćdziesiątych mieścina została praktycznie wyludniona. Rodziny zachwycone
błyskotkami
od
większego
brata
przeniosły
się
do
wspomnianego niebiańskiego miasta. Dokładnie to był osiemnasty marca. Bezchmurne, błękitne niebo przyglądało się jak wyobcowany chłopczyk bawi się w chowanego z pewną siebie siostrą. Nie wiem czy to rodząca się damska intuicja czy po prostu
6
~~Psychoza Michaela Knighta~~
największy fart znany mi w tym czasie na świecie, ale potrafiła mnie odnaleźć za każdym razem. Irytowało mnie to przez pierwsze chwile, gdy ją dostrzegałem. Wtedy też po raz pierwszy nauczyłem się z sam siebie wulgaryzmów. Chociaż dzisiaj wiem, że podświadomie po prostu zapamiętałem jak sąsiedzi wykrzykiwali co drugą środę w swoim domu. Kłócili się tak głośno, że całe osiedle dudniło od zapachu brudnych słów. – Dziesięć, dziewięć, osiem... – liczyła głośno i wyraźnie. Już wtedy miała idealną dykcję. Jej angielski wręcz tańczył w powietrzu. Nie mogłem jednak się bezczynnie przysłuchiwać i w czasie napiętego odliczania, dodam, ze bardzo wolnego, biegłem co tchu przez sam środek ulicy. Mało inteligentnie. Widocznie taka cecha wrodzona. Właśnie w tym dniu miałem kompletną pustkę w głowie. Nie była to zwyczajna zabawa. To była sprawa honorowa dla takiego pachołka, a jak na złość nie wiedziałem gdzie się tym razem ukryć. Wtedy też ujrzałem dom na końcu ulicy. Opuszczony, wierzyłem po rozmowie z rodzicami, że jest nawiedziony. Nikt z osiedla nie zbliżał się nawet do frontowych drzwi. Z tego co wiem nikt tam również nie mieszkał. Ktoś tę ruderę kupił trzy lata temu i nigdy się nie wprowadził. Jako młodego gniewnego zawsze mnie to intrygowało, ale nie miałem odwagi, aby przekroczyć próg złego domostwa. Coś jednak w tamtej chwili we mnie pękło. Jakby ostatnia granica dziecięcego rozsądku została podbita przez ciekawość pchana przez głupią dumę. Przegrywałem za każdym razem w chowanego więc uznałem, że ukryję się właśnie w tym rzekomo przeklętym miejscu. Plan nie był skomplikowany. Nigdy nie był. Dobiec do ogrodzenia,
7
~~Psychoza Michaela Knighta~~
przeskoczyć i schować się w środku tuż za drzwiami. Gdyby rzeczywiście coś tam niedobrego węszyło w czterech ścianach to zdążył bym uciec. Tak też zrobiłem. Zanim moja siostra doliczyła do końca wpakowałem się do środka przez źle zabite deskami okno i stanąłem przy drzwiach. – Teraz to wymyśliłeś Michael. – rzekłem sam do siebie. Często w tamtym okresie rozmawiałem z osobą na moim poziomie. Jednak prawda była taka, że to był głupi pomysł. Odwróciłem się w kierunku długiego korytarza pokrytego półmrokiem i szeleszczącym przez szpary wietrze. Natychmiast oblazła mnie gęsia skórka i już chciałem wyjść, gdy ujrzałem coś dziwnego. Chwila! – Coś nie tak Michael? – moją niepewność wykorzystał głos, który namiętnie słuchał mojej opowieści. Mógłbym przysiąść, że znał jej treść. Lubił jednak słuchać mojego nadszarpniętego tonu. – Nie tak to pamiętam. – mity zlewały się w jedną całość z przeszłością, bo czym różni się sen od jawy? Jak udowodnić, że pierwsze to senne marzenia, a drugie tylko żmudnym przymusem życia? – Zatem opowiedz mi co widzisz teraz. – Wszystko mi się miesza. – Spokojnie Gabrielu. Co widzi ten mały chłopiec? – dobre pytanie. Co widzi ten chłopczyk? Co widzę ja? To nie jest korytarz. Wielkie pomieszczenie wyłożone czarno– białymi kafelkami. Przypomina to pokaźną biblioteczkę, gdzie w rogach znajdują się posągi przypominające aniołów. Poznaje je po skrzydłach
8
~~Psychoza Michaela Knighta~~
uczepionych do ich pleców. Jednak mam wątpliwości czy są dobre. Każdy z nich trzyma ogromny miecz ostrzem skierowanym do dołu. Ich nieruchomy wzrok utwierdzony jest na drzwi, tuż za mną. Jakby patrzyły czy ktoś odważy się wejść do środka. Zauważam obrazy, które tworzą jakby jedną, spójną całość. Opowiadają historię tego samego mężczyzny. Ubrany jest w długi, elegancki płaszcz. Jego twarz zakryta jest cieniem rzucającym przez duży kapelusz. W dłoni trzyma pistolet. Ukazany jest w różnych pozach. Na pierwszym obrazie wita się z ciemną postacią, która wręcza mu plik pieniędzy. Tuż obok widzę scenę, na której ściska prawą dłoń diabła, by chwilę potem klęczeć przed ukrzyżowaną kobietą. Przykłada później rewolwer do skroni i każdy kolejny obraz pokryty jest tylko czernią. Jakby jego los nie był jasny. – To... to nie może być prawda? – sceny przypominały upiorne dni jakie przeżyłem w Haven City – Dlaczego? – jego głos nawet nie zadrżał. Był pewny swego, zbyt pewny jak na demona w owczej skórze. – To jeszcze się nie wydarzyło! Nie mogłem jako mały chłopiec widzieć przyszłość. – Opowiadaj dalej. – Dlaczego chcesz, abym kontynuował? Dlaczego tak bardzo tego pragniesz? – spokojna pusta zakłócana była przez tysiące myśli jak krople deszczu uderzające w morką ziemię. – Chcę, abyś dokończył swoją historię. Każda dobra opowiastka
9
~~Psychoza Michaela Knighta~~
musi mieć swoje zakończenie. – Nawet moja? – Szczególnie twoja Gabriel. Pamiętaj Michael. – Pamiętaj Michael, to tylko twoja wyobraźnia. Demony nie istnieją! – dodawałem sobie odwagi. Czułem jak serce powoli rozrywa moją klatkę piersiową. Pot spływał z czoła. Dziecko z taką wyobraźnią nie powinno oglądać takiej symboliki. Byłem z drugiej strony pod wrażeniem, bo myślałem, że ten dom jest opuszczony. Jednak wszystkie meble stały na właściwym miejscu. Nie były przykryte obrusem z kurzu. Ktoś musiał się nimi opiekować. Ktoś tutaj musi przebywać. – Halo! Jest ktoś tutaj? – kompletnie zapomniałem wtedy o toczącej się zabawie w chowanego. Głupi bachor postanowił zwiedzić sobie nawiedzony dom. Nie zauważyłem nawet kiedy podłoże zmieniło się na skrzypiące deski, a może od początku tutaj były? Już dobrze nie pamiętam. Już nie ta pamięć. Nie ten wiek. Nagle przed mną wyrosła czarna postać. Mężczyzna stał przede mną. Nie potrafiłem dostrzec jego rysów twarzy. Jego ślepia były jasne, świecące jakby błyskawica schwytana do przezroczystego pojemnika. Zamarłem na chwilę. Ciało zdrętwiało, a serce jak rozpędzona lokomotywa próbowało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej. Coś do mnie powiedział. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie byłem pewien czy to wiatr kpi z mojej wyobraźni czy po prostu nie zrozumiałem przekazu. Poruszył się i wystawił swoją dłoń przed siebie tak
10
~~Psychoza Michaela Knighta~~
jakby chciał mnie złapać. Wpadłem w panikę. Szybko odwróciłem się na pięcie i pobiegłem ile w sił w nogach do wyjścia. Słyszałem w międzyczasie jak pierwsze grzmoty za oknem witają bezwzględną burzę. Krople obijały nieszczelny dach, który płakał niczym nastolatka rzucona przez swojego chłopaka. Nie odwracałem się. Moja dziecięca wiedza podpowiadała mi, że jeśli to zrobię to zobaczę tuż przed swoim nosem tą postać jak mnie chwyta swoimi szponami. Wtedy nie pomyślałem sobie, że drzwi są szczelnie zamknięte i pozabijane po drugiej stronie. Chwyciłem drżącą dłonią klamkę i pociągnąłem do siebie. Drzwi uchyliły się niespodziewanie i połknęły mnie. Wypluły mnie na zewnątrz całego roztrzęsionego. Minęła chwila zanim się zorientowałem, że znowu jestem... – Kontynuuj. – rzekł rozradowany pełny ekscytacji – Coś jest nie tak. – Wyczuwasz już? – drwił ze mnie jednocześnie próbując mnie pchnąć na właściwe tory – Co jest ze mną? Czy ja nie żyję? – Heh. Nie tak łatwo jest umrzeć. – zabrzmiało to tak prozaicznie, że przez jeden moment chciałem się zaśmiać – Więc co teraz? – Opowiadaj dalej. Tym razem tylko otwórz oczy. Spójrz na siebie. Na pewno to jest mały chłopiec? Wilgotny dotyk deszczu sprawił, że otworzyłem oczy. Spojrzałem
11
~~Psychoza Michaela Knighta~~
na swoje dłonie. Zniszczone, zmęczone tak samo jak ja. Rozejrzałem się dookoła siebie. To nie jest już czas przeszły. To dzieje się na moich oczach. Drzewa uginają się pod wpływem porywczego wiatru. Wichura szaleje w nieznanym mi lesie. Stoję przerażony, dławię się obrazem. Kim jestem? Nie mogę sobie niczego przypomnieć. Życie to niekończący się koszmar z powtarzalnymi elementami. Doskonała układanka, gdzie każdy najmniejszy puzzel wie gdzie ma uderzyć, by zadać jak największy ból. Czuję jak w mojej głowie przewija się stado retrospekcji. Oglądam raz jeszcze ręce. Widzę jak krew pulsuje w moich żyłach. Parzy mnie, wsiąka w ciało niczym kwas. Szum sztormu zagłusza racjonalne myśli. Przypominam rozbitka pośrodku wzburzonego oceanu. Nagle słyszę śmiech. Nie potrafię go zlokalizować. Znów ta sama czarna postać wyrasta naprzeciwko mnie. Jego twarz jak nadzwyczajna halucynacja mieni się kształtami tych wszystkich, których spotkałem. Zbyt dużo ich, zbyt szybko się wymieniają, abym pochwycił chociaż jedno imię, chociaż jedno nazwisko. Podchodzi do mnie powoli. Wie, że nie mogę już uciec. Grzmoty na horyzoncie zmieniają się. Słyszę dziwne i nieznośne pikanie. Jestem w strzępach, rozdarty wewnętrznie. Nie stawiam już żadnych oporów. Wyciąga do mnie ręce i kładzie na ramionach. Spogląda w moje wystraszone oczy przypominające spłoszone świetliki w czasie nocnej apokalipsy. – Obudź się, Michael. – moje oczy powoli zamykają się. Słabnę z każdym jego słowem, lecz to pikanie staje się głośniejsze. – Ciemność
12
~~Psychoza Michaela Knighta~~
nadchodzi... – wszystkie inne dźwięki wymierają. Jakby były usuwane z otoczenia. – … po twoją duszę!
13
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Rozdział I: Zza grobu Część I: Zmartwychwstanie
Gdy zamykamy oczy widzimy przedsmak pustki. Czarna, nieskończona otchłań, w której wszelkie życie zamiera. Nie potrafimy dostrzec kształtów własnego ciała, a co dopiero rozróżnić dobro od zła. Wierzcie mi, tysiąckrotnie próbowałem podnieś zardzewiałe powieki, ale one jak na złość odmawiały posłuszeństwa. W tle nieznośne pikanie stawało się coraz bardziej wyraziste. Męczące. Źródło tych okropnych dźwięków zbliżało się jak nadjeżdżający pociąg we mgle. Zdajesz sobie sprawę, że otrzymasz siarczysty cios w twarz, ale nie wiesz z której strony nadejdzie. Ta częściowa niewiedza tworzy nowe połączenia nerwowe w głowie. Burzy twój świat. Symfonia chaosu delikatnie oswaja ciebie z szaleńczą paniką. Czuć wtedy bezsilność, która powoduje, że nie czujesz własnych kończyn, a co dopiero unoszenia się bezwarunkowo klatki piersiowej. W końcu te kilka nut pogardy zatrzymały się. Jestem niemal pewien, że skądś znam tę melodię. Już gdzieś ją słyszałem i to nie tak dawno temu. Próbuję się ruszyć, wstać. Ciało stawia opór. Panika przybiera
14
~~Psychoza Michaela Knighta~~
na sile, ale jak na złość nie mogę tego ukazać. Płytki oddech samowolnie zamienia się w głęboki, równomierny wdech. Jakby ktoś mną sterował. Zaczynam się powoli dusić. Moje emocje próbują zgasić mechanizm i zawładnąć płucami. Brakuje mi powietrza. Wewnętrznie się wiercę, szamoczę. Krzyczę, ale usta nawet nie drgną. Pikanie wraz z biciem serca zwiększa tempo. Burza myśli przetacza się przez głowę i jak tsunami niszczy realność. Czy tak właśnie wygląda śmierć? W zenicie szaleństwa otworzyłem oczy! Ciemne pomieszczenie przypominało trumnę. Szybko przerzuciłem spojrzenie w lewą stronę. Ten nieznośny dźwięk wydawała aparatura do podtrzymywania życia. Wtedy też zorientowałem się, że w gardle mam rurę, która pompuje powietrze wprost do płuc. Gdzie ja kurwa jestem? Gdzie jestem? Próbowałem wydobyć słowa, ale nie potrafiłem wyrwać dźwięków ze swoich zakneblowanych ust. Po chwili niezdarnie uniosłem dłonie i chwyciłem intuicyjnie przewód. Silnym i mocnym pociągnięciem wyrwałem z siebie to ustrojstwo. Zacząłem się krztusić, spadłem na zimną podłogę, która przypomniała mi scenę z kościoła, gdy po raz pierwszy posłuchałem wewnętrznego ja i schowałem się przed nazistowskim prorokiem. Kilka kropel krwi wyplułem wraz z śliną. Pewnie uszkodziłem sobie przełyk. To nie jest teraz ważne. Gdzie ja jestem? To nie jest piekło. Czuję ból, odrętwienie i zakłopotanie wiążące mi nogi. Próbując wstać. Zauważam piżamę noszoną przez szpitalnych pacjentów. To nie może być szpital, zbyt ciemno, zbyt mrocznie i nie śmierdzi charakterystyczną wonią. Po omacku próbuję znaleźć wyjście z tego pokoju. Chwieję się na
15
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wszystkie strony jakbym był targany przez porywisty wicher. Zostawiam za sobą kilka migających światełek tak pięknie błyszczących w ciemnościach. Po chwili upadam po raz pierwszy. Uścisk klatki piersiowej powala mnie na kolana. Znów przybrałem pozę, gdy próbowałem bezskutecznie przefarbować część dachu swoją własną krwią. Tym razem skuteczniej. Nadal czerwona maź spływa z moich obolałych ust. Nie słyszę jednak szeptów, tajemniczych rozmów, które cichną, gdy się zbliżam. Jedynie procesy zachodzące w organizmie dręczą moje zmysły. Podnoszę się jak małe dziecko ubabrane błotem z szaleńczym uśmiechem na twarzy. Mój wizerunek bardziej przypominał grymas bólu palącego mnie od środka niż chęć życia. Czułem jak moje nogi z waty cierpią przy każdym dotyku posadzki. Jakby szyderczy klaun porozrzucał małe, nieprzyjazne szpileczki na ziemi. Oparłem się o ścianę. Nie, to są drzwi. Poczułem jak klamka wbija się w biodro, gdy chciałem się całym bokiem oprzeć o równą powierzchnię. Chwyciłem za drążek i szarpnąłem mocno. Wrota otworzyły się na zewnątrz, a ja runąłem po raz drugi na samo dno. Całą siłą uderzyłem prawą częścią czoła o kafelki. Impet był tak duży, że zamroczył mnie na dłuższą chwilę. Świat wirował w tanecznym wariackie, gdzie obrazy z przeszłości tworzyły spektakularne tornado. Ostrymi brzegami dźgało rozpalone do granic możliwości jestestwo. Ogień trawił mnie od środka. Gorączka opanowała moje ciało. Drgawki szarpały moje kończyny na wszystkie strony. Jakbym obudził się po kilku latach hibernacji. Na korytarzu paliły się niewielkie żarówki wbudowane w sufit.
16
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Dawały tak mało światła, że nie potrafiłem dostrzec na obu jego krańcach niczego prócz czarnej pustki. Nadal nie wiedziałem gdzie się znajduję. Nie potrafiłem połączyć zlepek obrazów w jedną, spójną całość. Spojrzałem przed siebie. Tuż przed moim nosem naprzeciwko tego pokoiku, gdzie leżałem nieprzytomny były kolejne drzwi. Długo musiałem składać litery, które były umieszczone na drewnie. Archiwum. Archiwum? Archiwum! Pamięć zakuła mnie prosto w odsłonięty mózg. Zabolało mocno, intensywnie, ale na całe szczęście krótko. Rozum składał z porozrzucanych elementów pejzaż. To wszystko przypominało... Azyl. Te wszystkie charakterystyczne elementy otoczenia. Belka przybita do ściany gdzieś na jedną trzecią wysokości. Kafelki czarno–białe i słabej jakości żarówki, o których już wspominałem. Podczołgałem się bliżej i chwyciłem za klamkę. Nie opierały się. Drzwi uchyliły się a ja kątem oka dostrzegłem znajome widoki. Regały przepełnione aktami i losami pacjentów, którzy tracili tożsamość niczym więźniowie w obozach koncentracyjnych. Oparłem się dwiema rękami o podłogę i z całych sił wybiłem się do góry. W locie złapałem równowagę i cieszyłem się z mojego sukcesu. Jak dziecko na nowo nauczyłem się chwiejnie chodzić. Po raz kolejny posłuchałem intuicji i pijackim krokiem zawędrowałem na lewy koniec pomieszczenia. Tam, stał ten sam sejf, który pamiętałem. Ktoś niedawno tutaj musiał być. Był otwarty. Teczki były porozrzucane. Ten kto tu był szukał czegoś konkretnego. Mimowolnie zauważyłem na żółtej okładce numer jeden. Chwyciłem całe te akta. Jeden? Dlaczego właśnie jeden?
17
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Nie potrafiłem sobie na to pytanie odpowiedzieć. Tym bardziej, że dorzuciłem do tego teczkę numer dwa i jakby w amoku zacząłem szukać również numeru czterysta trzydzieści trzy. Rozrzucałem papiery za sobą. Ignorowałem cały świat tak jak i on mnie skreślił za życia. Mam! Chciałem już otworzyć, ale pomyślałem sobie, że to nie odpowiedni czas. Muszę się najpierw z tą wydostać. Tylko gdzie iść? Gdzie uciec? Śmieszne. Pierwsza moja myśl jaka przyszła mi do mojej, chorej głowy to była rezydencja Nicoli. Jeden z najgroźniejszych ludzi w mieście, gdzie w półświatku jego nazwisko powoduje dreszcze miał się okazać moją przyjazną przystanią. Los pisze dziwniejsze historie niż cały półświatek pisarzy. Śmiejąc się z mojego toku rozumowania, nagle zauważyłem zmianę. Nogi wydawały się stabilniejsze, mocniejsze. Nadal czułem ból, ale potrafiłem już lepiej się przemieszczać. Tylko w takiej śmiesznej piżamce nie sposób paradować po mieście licząc optymistycznie, że uda mi się zwiać z tego ośrodka dla obłąkanych. Nie trzeba było ruszać szarych komórek, aby domyśleć się, że byłem trzymany tutaj niczym więzień skazany na dożywotnie eksperymenty. Pytanie było inne. Co oni na mnie testowali? Na odpowiedź przyjdzie jednak inna pora. Bardziej spokojna. Teraz musiałem się wydostać.
Pamięć szwankowała, zawodziła mnie.
Obrazy znanego mi korytarza zlewały się z dziwnymi malunkami różnych wyobrażeń tego samego pomieszczenia. Jakbym jednym okiem widział coś zupełnie innego niż drugim, by następnie dziurawy jak ser mózg łączył to w jeden bałagan. Nie było to zbyt pomocne. Tym bardziej, że idąc w stronę
18
~~Psychoza Michaela Knighta~~
schodów, które igrały ze mną, raz przybliżając się, raz oddalając, musiałem opierać się dłonią o ścianę. Gdyby ktokolwiek teraz spojrzał na mnie to pomyślałby, że zza grobu wyszedł profesor idący na wykład do swoich ukochanych bachorów i nawet śmierć go nie powstrzyma. Rzucając w kąt wszelkie metafory czułem się okropnie. Jakbym wszystkie używki odstawił tego samego dnia i przechodził detoksykację duszy. Nadal świat wirował, podłoga falowała, a mój żołądek utknął gdzieś w przełyku. Załzawione i zapewne przekrwione oczy szukały elementów, by wrócić do rzeczywistości. Chwycić się czegoś materialnego w tym tornadzie iluzji. Oddychałem ciężko, kilkakrotnie w przeciągu tego krótkiego dystansu upadłem na kolana. Podnosiłem się jednak za każdym razem, zagryzając zęby jeszcze mocniej. Daję słowo, że jeszcze trochę i złamałbym szczękę w zawiasach. Po mozolnej, wyczerpującej wspinaczce na górę, znalazłem się w kolejnym
opuszczonym
korytarzu.
Ciemność
spajała
wszelkie
niedoskonałości odrapanego tynku. Scena przypominała nawiedziony dom, gdzie od kilku dobrych lat żadna żywa dusza się nie zjawiła. Na zewnątrz słyszałem jak niecierpliwe krople deszczu obijają dach i z zaciekawieniem zaglądają do środka przez nieszczelne szyby. Stan budynku jaki zastałem nie był optymistyczny. Jakby rzeczywiście został opuszczony i zostawiony bezwzględnemu czasowi. Tylko w takim razie co ja tutaj robię? Ktoś musiał mnie odwiedzać i to nie z mojego pozwolenia. A może to znowu chory sen zamieniający się powoli w koszmar, gdzie wszystkim steruje bezsens krwawej wyobraźni?
19
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Czułem się podejrzanie, wręcz nieswojo nie słysząc w głowie żadnych przeklętych szeptów, niezrozumiałych frazesów. Zabrzmi to głupio, ale zdałem sobie sprawę tuż przed wyjściem z budynku, że jestem sam na tym świecie. Każdy człowiek rodzi się i umiera w samotności. Ja jednak swoje narodziny miałem odhaczone. Czyżby śmierć witała mnie w tej pięknej scenerii pogrzebowej? Popchnąłem skrzypiące drzwi do przodu. Ugięły się przy najdelikatniejszym dotyku mojej dłoni ukazując mi zarośnięty, zaniedbany dziedziniec skryty w strugach deszczu. Ulewa biczowała ziemię i rośliny bezlitośnie. To nie był metaforyczny lament aniołów. To był wręcz gniew Boży zrzucony z niebios. Gdzieś w oddali, tuż nad linią horyzontu ułożonej z konarów drzew dostrzegałem raz na jakiś czas ciskające w podłoże błyskawice, by po chwili usłyszeć grzmot piekielny. Serce za każdym razem podskakiwało. Nigdy nie bałem się burzy. Dziś natomiast podświadomie strach zbierał żniwo z mojego spoconego ciała. Stałem tak przez moment nie widząc co dokładnie zrobić. Spojrzałem na akta trzymane w lewej ręce. Wyrwałem starą szmatę przywiązaną do drzwi. Nie pytajcie mnie czemu tam wisiała. Sam nie wiem co to miało znaczyć. Owinąłem szczelnie dokumenty nie pierwszej świeżości i ruszyłem przed siebie. Uginałem się pod ciężarem spływającej po mnie wody. Jakby zamiast przezroczystych kropel uderzały we mnie małe, ołowiane kuleczki. Brakowało tylko tego specyficznego zapachu prochu przy wystrzale. Chwilę potem zwróciłem wzrok na ścieżkę. Prowadziła ona przez
20
~~Psychoza Michaela Knighta~~
dziedziniec przecinając plac łączący dwa inne budynki ze sobą po przeciwległych stronach aż do stalowego mostu takiego jak pamiętałem. Dostrzegłem na końcu zamkniętą bramę i światła palące się po drugiej stronie barykady. Otumaniony po przebudzeniu zbliżałem się do metalowej przeszkody. Furtka była przepasana grubym łańcuchem zwieńczonym kokardką w postaci wielkiej kłódki. Przybita też była tabliczka informująca. Niestety po tej stronie nie potrafiłem przeczytać wiadomości. Wszystko to zdawało się iluzją, jednak ból, który mnie nie opuszczał prowokował do śmiałych teorii. Jednak nie jestem bohaterem książki. Nie wiedząc co ze sobą zrobić przerzuciłem szmatę przez barierkę i sam zacząłem niezdarnie wspinać się do góry. Konstrukcja wcale nie była taka solidna na jaką wyglądała. Huśtała się we wszystkie strony. Smagana wiatrem próbowała zrzucić mnie jak kowboja ujeżdżającego wkurwionego byka. Prawdę mówiąc była kilka razy zbyt blisko celu. Po heroicznym boju przysiadłem na ziemi i oparłem się plecami o niedawnego przeciwnika. Musiałem nabrać sił. Po każdym większym wysiłku brakowało mi energii jakby ktoś zapomniał uzupełnić mi paliwo i teraz jadę na oparach. Byłem piekielnie zmęczony, a dopiero co ruszyłem się z miejsca. Czekała mnie długa droga do domu. Chwyciłem akta, które przyłożyłem z czułością do piersi i powoli wstałem z pokracznej pozy na równe nogi. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz czułem zimno. Drżałem skulony, dumę chowając gdzieś w zakamarkach duszy. Musiałem się stąd wydostać. Michael, zbyt dużo przeszedłeś, aby teraz paść na kolana... drugi raz.
21
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Zbliżyłem się do budynków. Groźnie wyglądający napis „tylko dla pracowników” był kluczem do wydostania się. Wślizgnąłem się niepostrzeżenie do środka. Długi korytarz prowadził prosto do schodów. Zauważyłem kilka wejść do różnych pomieszczeń. Trzy przebieralnie i dwie łazienki. Tak można było wysnuć po tabliczkach zawieszonych tuż nad drzwiami. Wszedłem do pierwszej lepszej szatni. Już od progu usłyszałem używany prysznic. Natychmiast chciałem się wycofać, może ten ktoś zajął się sobą i nie słyszał otwieranych drzwi. Niestety nawet szalejąca coraz mocniej burza za oknem nie była wstanie tego zagłuszyć. – Tom, to ty? – zdębiałem. – No jak zwykle jesteś małomówny. Trudno. Jakbyś mógł to wyjmij moje ubrania z szafki. Jak nie pamiętasz stary pryku to jest to trzecia od drzwi. Dzięki! – to było to, mała, zagubiona jaskółka w czasie deszczu zwiastująca nadejście wiosny. Potulnie wykonałem prośbę z tą małą zmianą, że sam przywdziałem jego ubranie. Były może o numer za małe, ale grunt, że nie musiałem paradować w piżamce przez całe miasto. Właśnie dopiero w tej chwili zauważyłem w lustrze długą brodę i jeszcze dłuższe włosy na głowie. Jakbym od dawien dawna się nie golił i nie poprawiał wyglądu. – Ładnie nam się burza rozszalała, nie? A ja muszę jeszcze dzisiaj wracać do domu! Ty to masz jednak farta. Posiedzisz w suchym kącie i jeszcze dostaniesz za to zapłatę. Nic tylko żyć i nie umierać! – ten kontynuował monolog, a ja spieszyłem się z ubiorem, tak aby faktycznie niejaki Tom przypadkiem nie pojawił się w szatni – O! Zanim pójdziesz, przekaż Susan pozdrowienia! Seksi cizia z niej, nie?
22
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Uśmiechnąłem się w kącikach ust. Nic się nie zmienia. Nadal mężczyźni są artystami poszukującymi pięknych, kobiecych kształtów. Nie mając jednak czasu na wspominanie moich podbojów, podniosłem z ziemi akta i wyszedłem znowu na zewnątrz. Poprawiłem czapkę, którą sobie wziąłem z wieszaka tak, aby zasłaniała mi twarz i ruszyłem jakby nigdy nic przez sam środek placu. W końcu jeden z pracowników miał kończyć zmianę, a mając jego ubrania mogłem z oddali udawać niezdarnie właśnie jego. Był to niesamowity pokaz wytrzymałości na ból. Targany porywistym wiatrem, obijany siarczystym deszczem próbowałem trzymać pion, aby nie zdradzić swoją posturą niczego podejrzanego. Chociaż w taką pogodę chyba każdy gibał by się na wszystkie strony. Bezproblemowo opuściłem Azyl przez główną bramę i zniknąłem zza horyzont. Strażnicy widząc mnie przemokniętego do ostatniej, suchej nitki nawet mnie nie zatrzymywali. Ulitowali się nad nieszczęśnikiem i tylko pokiwali głową ze swojej budki strażniczej. Nie był to koniec mojej podróży. Długi szpaler z płaczących wierzb po obu stronach drogi czekał na maratończyka. Jednak ja powoli opadałem z sił. Czuję się tak jakbym przez kilka lat leżał nieruchomo i teraz po tych miesiącach lenistwa postanowił coś zmienić w swoim życiu, a takie zmiany nigdy nie przychodzą łatwo. Nie był to ból egzystencjalny. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czułem, że istnieję. Krzyki obolałych mięśni kuły w moje poczucie jestestwa i nie dawały chwili wytchnienia. Zabrzmi to głupio, ale tego właśnie potrzebowałem. Realnego świadectwa życia. Gdzieś w połowie drogi zgubiłem rachubę czasu. Miałem wrażenie
23
~~Psychoza Michaela Knighta~~
jakby dzień i noc zmieniały wartę kilkakrotnie, a ja nie potrafiłem tego dostrzec. Teraz wiem jak czuł się Odyseusz. Jedynie co mnie trzymało przy rzeczywistości to grzmoty i błyskawice. W końcu żadna burza nie trwa aż tak długo. Na pewno nie ta od matki natury, bo co innego nawałnica niszcząca nasze życie. Ta to potrafi uczepić się nas i ściskać tak długo jak nabierzemy fioletowych barw na policzkach. Co gorsza, gdy raz spróbujesz fioletu – już nigdy nie wrócisz do normalnych barw. Z każdym następnym krokiem czułem jak dni mijają bezpowrotnie. Ciężkie, posępne chmury burzowe na chwilę znikały, by ustąpić miejsce błękitnemu niebu, by zaraz znów pojawić się pod postacią białych, ociężałych, śnieżnych aniołów sypiących białym puchem. Przez moją dziurawą jak sito głowę wszystkie cztery pory roku przetoczyły się przynajmniej kilkakrotnie. Nie potrafiłem się jednak skupić nad fenomenem zamkniętego pod kopułą czasu. Ciało powoli zaczynało drętwieć. Mięśnie sztywniały od zimna, porywiste wietrzysko huśtało mną jak szmacianą lalkę, a pozostałe przy życiu komórki ciała krzyczały z bólu. Wyły do księżyca jak ostatni, samotny wilk o północy. Łzy, pot i cokolwiek co mogło jeszcze wydostać się z mojego organizmu znikały w kroplach deszczu. Łączyły się w namiętne pary i błyskawicznie opuszczały moją skórę uderzając jak idealna nuta w czasie symfonii grozy. Marzyłem tylko o ciepłym, wygodnym łóżku i ogromnej dawce przeciwbólowych leków. W tamtym momencie przypominałem włóczęgę idącego uparcie w czasie ogromnego huraganu do swoich rodzinnych stron. Przed oczami
24
~~Psychoza Michaela Knighta~~
snuły się wizje śmierci od gniewnej natury, lecz on uparcie szedł dalej. Jakby ten wyimaginowany bohater mojej opowiastki stosował tę samą metodę co ja. Iść, byle iść do przodu. Nie zatrzymywać się, nie cofać się i nie żałować. Może jedynie z tym ostatnim miałem problemy. Zła karma zbiera żniwa wyglądając jak przebrany w czarną płachtę kościotrup z wielką kosą na ramieniu. Byli gorsi ode mnie, bardziej bezwzględni, którzy z wolnego wyboru pławili się w cierpieniach innych, byleby tylko zdobyć pieniądze. Jednak oni byli za wysoko, inni za nisko. Byłem niemalże idealnym celem. Skurwysyn z zasadami bujający w obłokach własnej fatamorgany. Po drodze do upragnionego portu bezpieczeństwa zastanawiałem się na tyle ile moja głowa pozwalała czy aby na pewno jest sens ponownie podnieść rękawice do góry. Nie przychodziła mi żadna konkretna odpowiedź. Nie byłem wstanie odnaleźć niczym zaginiony skarb Atlantydy argumentu, który by to wszystko poukładał. Skłamałbym
jednak,
że
podróż
mijała
na
rozmyślaniach
filozoficznych. Co dalej, co teraz? Prawdę mówiąc w pewnym momencie urwał mi się film. Pamiętam te chwile tylko jak migają przed oczami jak nieznośne neony. Nawet kojarzę pewien werset z jakiejś książki nawiązujący do tego– „nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi neonami”. Utkwił mi obraz wielkiej rezydencji, która przytłaczała takiego gnoja jak ja swoją wielkością. Stała niewzruszona pomimo hulającego wiatru, ciskanymi z nieba błyskawicami. Przez moment nie pomyślała sobie, aby zadrżeć z przerażenia, gdy w powietrzu unosił się ryk grzmotów.
25
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Następnie po serii palących gardło wymiotów tuż przy bramie wejściowej zauważyłem mężczyznę wymachującego do mnie. Jakby próbował mnie odgonić. Nie słyszałem jego słów, nie pamiętam dokładnie symboli jakie mi pokazywał. Tylko te zaciśnięte pięści ze złości, że przez takiego brudasa musiał wyjść w taką pogodę na zewnątrz i na kopach przegonić bezdomnego, który miał czelność pałętać się w tak luksusowej dzielnicy dla bogaczy. Jak jakieś omamy przywołuje obraz, gdy chwyta mnie za kołnierz. Zamiar miał prosty, wpierdolić bezdomnemu, aby nigdy więcej nie zbliżał się do nieosiągalnego luksusu . Nie wiem co go powstrzymało. Jego zezłoszczona twarz w tle niebiańskich fleszy przechodzi metamorfozę. Przez pewien moment jakby ignoruje zimny deszcz biczujący nasze ciała i wpatruje się we mnie jak na zmarłego. – Michael? – nie wiem czy tak rzeczywiście było czy tylko to moja wyobraźnia. Zdawało mi się, że wypowiada moje imię. Jego głos pomimo całego hałasu wokół nas brzmi znajomo. – Michael! – rozpoznaje mnie. Zadziwiające, że twarz skryta przez gęstą brodę, długie, zaniedbane włosy opadające na policzki potrafi być zapamiętana i ta pamięć potrafi uratować życie człowieka. Nie wiem co było potem. Powieki opadły zmęczone batalią jaką musiałem stoczyć, by przybyć do właściwych drzwi. Przez moment nastała cisza. Pustka ogarnęła znów mój świat zmęczony jak samotna jaskółka w deszczu. Szybko obiekty znalazły upust w wizji, która nastąpiła mimowolnie. Zacząłem biec jakby w zwolnionym tempie przez las. Nie
26
~~Psychoza Michaela Knighta~~
potrafiłem dostrzec chociażby zarysów czarnego nieba, a drzewa przy uważniejszym spojrzeniu rozpływały się w powietrzu. Jest to takie naturalne, gdy słyszy się głos nadeptywanej ściółki leśnej. Nawet ten dźwięk dochodził do mnie leniwie zaniedbując pierwsze sylaby. Poruszając się bezwładnie przed siebie kątem oka dostrzegałem zjawy. Przypominały cienie o symbolicznych ludzkich kształtach. Czułem, że wtapiają we mnie wzrok. Świdrują niepokojąco na zagubionego we śnie człowieka. Szeptały do siebie jak stare baby plotkujące zaraz po wyjściu z kościoła. Nie potrafiłem zrozumieć, chociaż bardzo się starałem, ich przekazu. Wibracje jakby opadały tuż przed uchem i niezrozumiałe szmery drażniły jedynie moje uszy. Przy tym nie mogłem się zatrzymać. Nie potrafiłem. W pewnym sensie nie chciałem. To uczucie palące wewnątrz mnie dziwne symbole sprawiało swym istnieniem dziwną więź ze mną. Hipnotyczny stan zmuszał mnie, abym i ja tego pragnął i tak właśnie było. Zaczynałem pragnąć czegoś o czym nie miałem pojęcia. Nieuchwytne słowo pod postacią konkretnej idei wabiło mnie i pobudzało zmysły. Nie miało konkretnych barw, przesłania. Po prostu tak od siebie istniało i pochłaniało każdego kogo na swej drodze spotykało. Bezkompromisowe dzieło sztuki owijało mnie wokół niegasnącego mroku. Więc biegłem otępiony pustką spowodowaną braku określenia. Jakbym szukał w umyślenie idealnej frazy pisząc dzieło swego życia, któremu brakowało jedynie tych ostatnich szlifów, by być doskonałe. Nie bez powodu mówi się, że najdłuższy krok to ten ostatni ku perfekcji. Jak szaleniec tkwiłem w obłędzie, którego nie sposób określić.
27
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Wtedy też usłyszałem głos. Niewyraźny, gdzieś w oddali. Męski, poważny i znów znajomy. Ta sama sytuacja co z pikaniem. Źródło zbliżało się do mnie jak rozpędzony pociąg. Nie można było określić kierunku, a w każdej chwili mógł uderzyć. – Michael! – poczułem mocne uderzenie w policzek Tajemniczy las zniknął natychmiast w dopiero co namalowanym obrazie awanturnika. Nieznośne światło pukało do powiek. Drażniło mnie. Intuicyjnie wziąłem głęboki oddech. Świeże, poranne powietrze wypełniło mnie życiem. Od dłuższego czasu nie czułem tak jasnych znaków egzystencji. Otworzyłem oczy i ujrzałem jego. – Nareszcie się obudziłeś towarzyszu! – Sergey Nicola siedział na skraju łóżka. Nic się nie zmienił. Jego diabelskie spojrzenie zatruwało mnie od środka. Było w tej truciźnie trochę radości, że żyję. Dziwne to uczucie wiedzieć, że jeden z najpotężniejszych ludzi w mieści może żywić do takiego pachołka jak ja pozytywne emocje. Zanim jakiekolwiek słowa wydobyły się ze zmęczonych ust rozejrzałem się po pokoju. Wielkie łóżko z baldachimem stało pośrodku wielkiego pomieszczenia. Po prawej stronie leżały nietknięte akta ciągle owinięte w szmatę. Tak jakby baron chciał mi pokazać, że nie rusza dokumentów należących do jego przyjaciół. Mówcie co chcecie, ale jedno trzeba mu przyznać. Rosjanin kierował się zasadą starej, włoskiej mafii z lat trzydziestych. Honor i zaufanie. Brzmi niedorzecznie z ust człowieka, który potrafi co drugie słowo akcentować dosadnym wulgaryzmem, ale Nicola nigdy nie łamał obietnic. Jeśli ty byłeś wierny jego rodzinie, którą rzeczywiście próbował
28
~~Psychoza Michaela Knighta~~
przekształcać na wzór kolegów z dalekiej Italii to byłeś niemalże pewien, że wynagrodzi ciebie po stokroć. Ten układ miał jednak wadę. Jeśli odważysz się przejść na drugą stronę barykady osobiście ciebie zaszlachtuje. Taki namiętny taniec z katem. Żyjesz w luksusach dopóki diabeł ciebie lubi. Niemalże każdy z Haven City słyszał plotki o bestialskich mordach, o stawianych totemach z ludzkich szczątków. Nie bez powodu nazywany był prawą ręką diabła, a ja swego czasu poszedłem z nim na układ. – Patrzysz się jakbyś spotkał trupa. – odrzekłem ciągle odczuwając ból przechodzący przez całe moje ciało – Bo tak jest. – odpowiedział krótko i bez entuzjazmu – Gdzie byłeś? – Gdzie byłem? Raptem kilka dni temu informowałem ciebie, że prowadzę śledztwo w Azylu. – spojrzał na mnie jak na wariata – Co pamiętasz jako ostatnie? – świdrował mnie swoim spojrzeniem jakby próbował złapać ze mną kontakt wzrokowy. Jakby chciał udowodnić samemu sobie, że jestem realny. – Nie rozumiem. – Z tego grudniowego dnia kiedy wyważyłeś drzwi do mojego gabinetu. – poranne słońce ogrzewało moją skórę, ale poczułem się jakby czarne chmury zbierały się na nowo nad moją głową. O co mu chodziło? – Pojechałeś z moimi ludźmi po głowę proroka. – No tak. Pamiętam. – Więc powiedz mi kamracie co się wtedy wydarzyło. – Pamiętam jak nastąpił wybuch pod kołami samochodu. Połowa
29
~~Psychoza Michaela Knighta~~
ludzi zginęła na miejscu. Z resztą wbiegliśmy do hotelu, by rozprawić się z fanatykami. Walka była zacięta, zginęli wszyscy, a ja byłem ciężko ranny. Wbiegłem na najwyższe piętro i rozwaliłem tego skurwysyna. Ale dlaczego oto pytasz? Przysiadł się bliżej. Pomimo jego oczu wydawał się być troskliwy. Nie za bardzo podobała mi się sytuacja. Cokolwiek miał powiedzieć mogło mnie zwalić z nóg pomimo tego, że wygodnie leżałem na gościnnym łożu. – Nie zupełnie tak to było... – otrzymałem siarczyste uderzenie w otumanioną gębę, to co nastąpiło dalej wbiło mnie głęboko w pościel. Jakbym zapadał się w jakaś chorą otchłań. – Faktycznie był wybuch, ale nikt nie zginął. Jeden z moich ludzi został lekko poturbowany. Natomiast ty wpadłeś w szał. W czasie wymiany ognia wbiłeś się do hotelu przez okno ignorując lecące w twoją stronę pociski. Wyglądałeś jak baletnica tańcząca wśród kłębów dymu. Moja japa otworzyła się instynktownie. Próbowałem chwycić kilka haustów powietrza. Nie dowierzałem słowom Sergeya. Przypominałem nastolatka śliniącego się do biustu swojej, pierwszej dziewczyny. Taki nieznośny instynkt prawiczka. Jak to mogło się wydarzyć, że pamiętam to inaczej? Widziałem za plecami mojego gospodarza w odbiciu w lustrze jak bladnę z przerażenia. Świat, sny, koszmary stworzyły wizualne piekło życia. Nie potrafiłem odróżnić rzeczywistości od przeklętych wizji i obrazów kłębiących się w popękanej od sarkazmie głowie. – Gdy walki ustały, gdy chłopcy wyrżnęli całą hordę, ruszyli na ostatnie piętro. Tam znaleźli ciało Neuer'a w kałuży krwi. Obok niego
30
~~Psychoza Michaela Knighta~~
leżałeś ty. Nieprzytomny z powodu krwotoku. Jednak oddychałeś. Szybko wezwaliśmy pogotowie i wtedy stało się coś dziwnego. Cztery karetki przyjechały na miejsce, ale tylko trzy dojechały do szpitala. Ciało tego jebanego proroka i twoje zniknęły razem z brakującym pojazdem. Wydałem dekret w półświatku o nagrodzie dla tego, kto ciebie znajdzie. Szukałem latami i nie potrafiłem ciebie odnaleźć. – Latami? – zakrztusiłem się własną śliną – Michael... – zaczął tak jak namiętną scenę grozy w doskonałym horrorze – Mamy początek września – oddychałem coraz szybciej. To nie był koniec dobrych informacji – 1969 roku. – poczułem smród własnej zgnilizny. Tyle lat? Tyle pierdolonych lat mnie nie było?! Tylko przez moment poczułem strach. Przerażenie wydrążyło małe tuneliki tuż pod skórą, które piekły jakby kwas płynął tuż pod naskórkiem. Następnie gniew zawładnął mym umysłem. Wtedy jakbym zrozumiał ciemny pokój i aparaturę. Ktoś przez te miesiące eksperymentował na mnie. Już wtedy wiedziałem, że ja tego tak łatwo nie zostawię! Powyrzynam ich wszystkich! Zabiję każdego skurwysyna! Jad sączył się w myślach. Krew gotowała się w żyłach. Autostrady czerwonej mazi puchły w amoku. Pod kopułą rozgościła się chęć zemsty. Tylko to i nic więcej. Nagle poczułem uderzenie w twarz. Był to Nicola. Straciłem przez moment kontakt z rzeczywistością. Mamrotałem pod nosem o śmierci dla wszystkich tych, którzy przyczynili się do mojego podłego losu. Znów bestia niemalże się obudziła we mnie. –Wszystko w swoim czasie. Możesz liczyć na rosyjską pomoc na tych obcych ziemiach. – rzekł z charakterystycznym dla siebie akcentem.
31
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Jakby wewnętrznie się śmiał z grzeszników, których spotka kara od archanioła. I nie zamierzałem jej darować. Tym razem bez przebaczenia dla biednych. Poprosiłem swojego gospodarza, aby dał mi chwilę wytchnienia w samotności. Musiałem to wszystko przemyśleć. Wydarzenia spadły na mnie jak grom z jasnego nieba i wbiły się prosto w serce dusząc mnie jednocześnie
brakiem
sensu.
Nie
potrafiłem
zrozumieć
dlaczego
pamiętałem sprawę zamordowanych ludzi w Azylu, tym bardziej, że to nie miało miejsca! Od grudniowego finału zniknąłem z życia Haven City i jego mieszkańców. Tragikomiczne okazały się też słowa o tym, że prędzej człowiek postawi stopę na księżycu niż przejdę się do specjalisty dla czubków. Zgadnijcie co się stało przez moją nieobecność. Właśnie tak! Niejaki Amstrong razem ze swoją ekipą udowodnił, że nie istnieją żadne bariery dla zdesperowanych jednostek. Ja nie zamierzałem spełniać swojej części umowy. Szalejący w moim wnętrzu gniew jak rosnący w silę huragan miał być wiatrem w żagle, by wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. W prawdziwym świecie poczucie należności jest pokrętne. Człowiek nie dostaje od losu to co mu się należy czy zapracował. Niekiedy wygląda to na światową ironię. Czym bardziej zasługujesz na szczęście tym bardziej ci go brakuje. Odwinąłem ze szmaty teczki i położyłem sobie na kolanach. Długi czas wpatrywałem się bezmyślnie w żółte okładki z numerkami. Po co akurat chciałem podświadomie zabrać z miejsca grozy pierwsze dwa numery i ten dziwny 433? To nie miało sensu. Przynajmniej tak mi się
32
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wydawało... „Pacjent numer jeden. Tedd Robbins zwany przez wszystkich jako Podróżnik.” Już pierwsze zdanie oszołomiło mnie. Jakim cudem znalazł się w mojej głowie? Z akt wynikało, że był genialnym fizykiem uważanym za młodu za nowego Einsteina. Przepadł bez wieści, gdy rzekomo zaczął słyszeć szepty o armii upadłych aniołów. Leczony był elektrowstrząsami, tajemniczym lekiem, którego nazwy nie podano, by na końcu poddać go lobotomii. W końcowej fazie tych tortur został umieszczony w skrzydle D w Azylu i zostawiony samemu sobie. Po kilku dniach wygryzł zębami rany w nadgarstkach i wykrwawił się na śmierć. „Pacjent numer dwa. Reggie Wiliams zwany przez wszystkich jako Pustelnik.” Zdjęcia, które widziałem potwierdzały jedynie to, że to ich twarze widziałem w koszmarze. To z nimi rozmawiałem błąkając się w lesie. Czułem jak zapadam się w łóżku. Bagno niedomówień wciągało mnie coraz mocniej. Krępowało ruchy, ciężko połykałem ślinę. Można w takiej sytuacji stracić wiarę we własne istnienie. Również leczony był elektrowstrząsami, tajemniczym lekiem i na koniec lobotomia. Okres całego leczenia trwał tak samo jak i poprzednika pięć lat. W tym czasie obaj zamknęli się w sobie jakby opuszczali swe ciała i jedynie dusza gdzieś się błąkała. Dopiero na trzeciej stronie zauważyłem coś ciekawego. Coś co przykuło moją uwagę. Coś cholernie znajomego. Specyfik określany był jako zielony płyn wstrzykiwany dożylnie. Nie musiałem długo łączyć ze sobą informacji. Szept! Ktoś eksperymentował na nich przy pomocy tego
33
~~Psychoza Michaela Knighta~~
zielonego gówna. Tylko w jakim celu? Nie znalazłem dręczącej mój rozum odpowiedzi wśród białego papieru przyozdobionego czarnymi literami. Natomiast co innego zdarło ze mnie resztki humanizmu, przybiło do krzyża i katowało bez sumienia po całym odkrytym ciele. Teczka z tajemniczym numerem 433. Zimny pot wylał jak pęknięta tama niszcząc wszelki dobytek ludzkości pozostały po niedawnej nawałnicy. Świat zamilkł, a ja wydarłem się w rozpaczy. „Pacjent numer czterysta trzydzieści trzy. Michael Knight zwany przez wszystkich jako Archanioł. Jeden z nielicznych ludzi, którzy zdołali się oprzeć skutkom ubocznym Szeptu. Cel eksperymentu: wydobyć z jego wspomnień moment, w którym przezwyciężył piekielny głos...” „...Pacjent reaguje dość zaskakująco na specyfik. Wykazuje wszelkie symptomy podjęcia się walki. Jego organizm wydaje się być silny i przyswajać na własną korzyść krwiożerczy zapęd powodowany przez głos obłąkanych. Zaleca się kontynuowanie badań pomimo zamknięcia skrzydła D...” „...Notatka służbowa doktora Monrou: dzięki pacjentowi numer czterysta trzydzieści trzy jestem coraz bliżej odkrycia prawdy o samym sobie i wizjach, które łączą mnie z tym drugim światem. Słyszę niekiedy szept wymawiający moje imię. Nie potrafię zrozumieć przekazu. Gdybym wzmocnił specyfik i wyeliminował samobójcze zapędy, jestem pewien, że moja krucjata dobiegnie końca. Czuję, że jestem kimś większym, kimś wspanialszym niż większość tej nędznej hołoty chodzącej po tak pięknej planecie. Muszę jedynie wrócić do swoich korzeni. Czuje, że muszę. Michael jest odpowiedzią.”
34
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Czytając dalej swoje akta doszukałem się informacji, że nie byłem poddany elektrowstrząsom, ani też lobotomii. Byłem w pewien sposób traktowany po królewsku. Sam doktor Monrou opiekował się mną i tylko wybrany personel wiedział o moim istnieniu. Wiedziałem już jaki mam cel. Nie tylko zemsta chodziła mi po głowie. Musiałem się dowiedzieć dlaczego to właśnie ja byłem taki cenny. Jednak jak miało się okazać, jeszcze nie teraz. Założyłem przygotowany wcześniej garnitur, który leżał jakby czekał tylko na mnie. Zszedłem na dół do pokoju gościnnego. Pięknie udekorowany. Po środku stały dwa fotele i stolik, który rozdzielał ewentualnych graczy w szachy. Rzeźbione, drewniane i zapewne ręcznie malowane figurki stały w gotowości, aby odegrać swoje role. Po lewej stronie od drzwi, które idealnie stały pośrodku jednej ze ścian stał z dumnie wypiętą piersią kominek. Nad nim wisiał ogromnych rozmiarów obraz przedstawiający portret gospodarza. Sam Nicola siedział na jednym z wcześniej wspomnianych fotelach. Gdy usłyszał otwierane drzwi podniósł się z siedliska i zaprosił mnie do siebie. Nie mogłem mu odmówić. Pomaszerowałem i położyłem swoje dupsko naprzeciwko niemu. Otwartą dłonią zaprosił mnie do gry. Nigdy nie byłem dobry w te gierki. W sumie nie zastanawiałem się długo i chwyciłem czarnego konia i postawiłem go na polu c6. W pewnym sensie bawiło mnie to, że zaproponował akurat szachy. Nie znam wymyślnych taktyk. Chyba chciał, aby przez moment odetchnął od tego całego bałaganu. On sam ruszył zwykłym pionkiem dwa pola do przodu na h4. – Co zamierzasz teraz zrobić? – zaczął rozmowę tak śmiertelnie
35
~~Psychoza Michaela Knighta~~
poważną, że można było wyczuć w powietrzu smród nadchodzącej wielkimi krokami śmierci – Chcę ich wszystkich pozabijać. – skontrowałem pionkiem na h5 – I dowiedzieć się dlaczego mnie przetrzymywali. – uśmiechnął się pod nosem. Miałem coś z jego krwi. Może traktował mnie nawet jak przybranego syna, którego nigdy nie miał albo co było bardziej prawdopodobne, lubił taki charakterek. Dla mnie nie było ważne już prawo, sprawiedliwość i ogólne rozterki moralne. Wszystko to mi zabrali, a ja zamierzałem zabrać im jeszcze więcej. – Już teraz? – przyłożył wieżyczkę do szeregowca stawiając ją na h3. – A na co mam czekać? – zrobiłem podobny manewr stawiając tuż za szaraczkiem swojego konia na h6 – Chociażby na zdrowie. – obaj spojrzeliśmy się na moją drżącą lewą dłoń. Ze wstydu zacisnąłem pięść i schowałem pod blat stolika – Masz jakąś propozycję? – położył na a4 pionka – Oczywiście kamracie, że mam plan i propozycję dla ciebie! – krzyknął żywszym głosem. Ja w tym czasie dołożyłem do pionka drugiego konia na a5 – Nie bez powodu świat zna mnie jako uczciwego polityka pana Markowa. Tylko nieliczni widzieli prawdziwą twarz Nicoli. – już wtedy wiedziałem, że zawarliśmy pakt bardziej osobisty niż ten, gdy po raz pierwszy spotkałem prawą ręką diabła. Co miałeś do przekazania panie Vladimir Markow? – Zamieniam się w słuch. – jego ruch, pionek na d4 – Nie bądźmy snobami panie Knight. – rzekł teatralnie. – Nie
36
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wiem co te skurwysyny zrobiły z tobą w tym Azylu, ale dowiem się. Nikt moich przyjaciół nie torturuje, no, prócz mnie! – nigdy nie grzeszył humorem – Koniec żartów. Moja propozycja; miesiąc w mojej, prywatnej klinice na Florydzie, wtedy osobiście wręczę tobie gnata i adresy tych wszystkich pojebańców, abyś przefarbował ściany ich własną krwią. Doprowadzimy ciebie do użytku. – mój ruch, pionek na d5 – Do tego czasu mogą uciec. Na to nie można pozwolić. – burknąłem pod nosem – Bez obawy i to rozwiązałem. – jego konik na f3 – Ty potajemnie opuścisz Haven City i udasz się na miesięczną wizytację, która postawi ciebie na nogi. W tym czasie – mój pionek na f5 – urządzę tobie pogrzeb. Całe miasto usłyszy, że ześwirowany Knight uciekł z pensjonatu dla obłąkanych i zginął pod kołami przejeżdżającej ciężarówki. – Ty chyba od dawna chciałeś mnie zabić. – uśmiechnął się szeroko – Tylko jako hobby! Jego plan wydawał się sensowny. Zdawałem sobie sprawę, że w tym wstanie długo nie pociągnę. Potrzebowałem kuracji i wzmocnienia. W tym czasie Sergey używając swoich kontaktów rozległych jak macki ośmiornicy
miał
dowiedzieć
się
kto
maczał
palce
przy
mnie.
Potrzebowałem nie tyle co nazwisk, co po prostu adresów. Nazwiska miałem w aktach. Święta trójca, która miała prędzej czy później zawisnąć na krzyżach, które własnoręcznie zrobili. Wylatując na Florydę opuszczałem twierdzę pełną zgnilizny i obłędu. Jakbym zostawiał cząstkę siebie czekającą jak wrócę. Miałem
37
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wrócić, chciałem wrócić. Sam nie wiem jak dałem się namówić na miesięczną kurację. Odkładać sprawy na później. To nie w twoim stylu Michael. Ten obraz rozszalałej bestii pędzącej na stado baranów. Z nozdrzy bucha para nienawiści, w dłoniach trzymam zakrwawione rewolwery. Biegnę jak byk wpuszczony w tłum ludzi. To byłem ja. W sumie... byłem uśpiony tyle lat, że mogę poczekać jeszcze kilka tygodni. Razem ze mną udał się ochroniarz, któremu wybiłem zęba. To on mnie znalazł tuż przed bramą posesji. Nie zginął jak pierwotnie sądziłem w burzliwą, grudniową noc. Widziałem jego spojrzenia. Bał się mnie tak samo jak Nicolę. Traktowałem to jak komplement i bezpieczeństwo. Trochę mu współczułem. Był jakby między młotem a kowadłem. Między mną a swoim szefem. Niczym dwa diabły grające w pokera o ludzkie dusze.
38
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Część II: Sen
Pobyt w pensjonacie niedaleko Miami dobrze mi służył. Nie dręczyły mnie szepty, chore wizje. Powoli stawałem się innym człowiekiem. Może nareszcie bardziej przypominałem siebie. Cieszyłem się słońcem, dobrą pogodą i muzyką. Jakbym zrzucił mroczne ubrania w kąt i dał się zaciągnąć do wspólnej zabawy z dziećmi kwiatów. Jednak noc to była już inna bajka. Zawsze śnił mi się ten sam sen. Stałem na dachu wieżowca pokrytego grubą warstwą śniegu. W dłoni trzymałem naładowany pistolet. Biały puch jak kurz ze starego domu pokrywał moje ciało. Mróz wbijał się w skórę. Mięśnie miałem sztywne, naprężone niczym żołnierze na musztrze. Podchodziłem na skraj przepaści i spoglądałem w dół. Wyglądało to tak jakbym patrzył na bezwzględną otchłań, która rozrasta się jedząc moje grzechy. Gdzieś na dnie tych piekielnych samosądów leżały mogiły ludzkich szczątków. Drgawki pośmiertne sprawiały wrażenie jakby wszystkie te ciała tworzyły rzekę snującą się powoli ulicami miasta. Nie czułem strachu, pogardy. Za każdym razem wypełniała moje wnętrze pustka. Bezmyślnie obserwowałem otoczenie. Jak brudne ciała ściskają się w wąskich przejściach między budynkami. Przez chwile
39
~~Psychoza Michaela Knighta~~
zastanawiałem się dlaczego nie jestem wstanie usłyszeć ich krzyków. To było takie oczywiste, ale nigdy nie nastąpiło. Gdzieś w oddali na horyzoncie pojawiała się ona. Wielka, ogromna i pokryta czernią burza. Jej ciało co chwilę przeszywały błyskawice. Chwilę potem dźwięki gromu dudniały w moich uszach. Ciarki jak małe robaki podskórne przeszywały mnie na wylot. Widziałem jej gniew. Szła mozolnie jak zbliżający się armagedon. Wtedy też ciemne chmury zrzucały swój ciężar. Płatki śniegu zmieniające się w rozgrzany popiół unosiły się w powietrzu. Smród siarki otaczał mnie coraz mocniej jak wąż ściskający ofiarę. Wgryzał się w podniebienie. Drażnił mnie, ale nie potrafiłem zareagować. Następnie z pleców za każdym razem wyrastały czarne, jakby pokryte smołą skrzydła. Ciemna maź spływała po piórach i tworzyła dziwne malunki na śniegu. Czułem jak ogień z rozgniewanego serca podpala mnie. Grzmoty nadchodzącej zagłady już mnie nie zabierały w szaleńczą podróż. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy jaką przybierałem. Pełna gniewu, samozachwytu. Uginałem lekko głowę do dołu tak, aby spoglądać się na leniwą, bezkształtną burzę spod łba. Temperatura organizmu wzrastała. Śnieg pod moim stopami topniał i jak krople łez na policzkach spływał w otchłań jak resztki człowieczeństwa ulatniające się z mojej głowy. Każde jednorazowe uderzenie skrzydeł zagłuszał dudniący śpiew nadciągającego huraganu. Przypominałem
archanioła
zesłanego
do
piekła,
by
wymierzył
sprawiedliwość. Gdy to sobie uświadamiałem zawsze paręnaście metrów przede
40
~~Psychoza Michaela Knighta~~
mną ciemne chmury odsuwały się. Światło było tak mocne, że tworzyło na niebie słup jasności aż do samej ziemi. W tym świetle pojawiały się trzy postury aniołów. Jedną twarz zawsze potrafiłem rozpoznać. Był to Józef Neuer bezczelnie śmiejący się prosto we mnie. Dwóch lewitujących w powietrzu, tuż za jego plecami ludzi nie rozpoznałem. Ich twarze jakby ulepione z plasteliny subtelnie zmieniały kształty. Sprawiało to wrażenie jakbym spoglądał w lustro wody lekko falujące na wietrze. Przyglądali się bezmyślnie mojej posturze, która dumnie wypięła pierś do przodu i łamała schematy desperacji. Nic ważnego w tym śnie poza tym się nie dzieje. Jakby ktoś uwiecznił kadr z jakiegoś przedstawienia i obłożył w ramkę. Następnie obraz zawiesił w korytarzu, gdzie inne chore plakaty obserwują przechodniów. Jednak ten ukryty pośród swych braci czeka jakby na mnie. Działa tylko na mnie. Sprawia wrażenie jakby posiadał przesłanie, którego nie sposób odkryć. Drwi ze mnie przez tajemnicę. Nie mogę zapomnieć przez ten jeden, ciągle powtarzający się sen, że wszystko czeka na mnie. Wszelkie koszmary, wizje, szepty penetrujące mój umysł siedzą potulnie i jakże cierpliwie w Haven City. Nie sposób od tego uciec. Mógłbym porzucić własne ja i udać się na drugi kraniec świata. W pewnym sensie wybaczyć sobie i zapomnieć grudniową noc na zaśnieżonym dachu muzeum. Prawdę mówiąc, nawet skurwysyn ma sumienie. Po chwili od nadejścia rzekomych aniołów czarne krople zaczynają zalewać widoczny świat. Deszcz jest tak gęsty, że światło powoli zanika. Znajoma ciemność otula spragnione ciało i zapada mrok. Czerń pozostaje
41
~~Psychoza Michaela Knighta~~
do samego końca romansu z Morfeuszem. Budzę się dokładnie o świcie jak w szwajcarskim zegarku. Bez potu, drgawek. Pusty w środku. Za każdym razem uderzam się otwartą dłonią po mordzie. Sprawdzam czy żyję. Krótko po obudzeniu się mam wrażenie jakbym przestał istnieć. Problemy zbyt cicho siedzą w zakamarkach duszy, by człowiek znów bez strachu zaczął żyć. Był jednak dzień, specyficzny dzień w tym pensjonacie, który dodał mi orzeźwienia. Nie wiem tylko czy to było aż tak bardzo optymistyczne jak brzmi na pierwszym razem. Już od samego rana czułem w kościach, że coś dziwnego się wydarzy. Układałem w głowie posępne scenariusze. Znów bezcelowo, ponieważ życie jak to życie, zaskakuje nas w najmniej wyczekiwanym sposobie. Jednak dokładnie ósmego października, tuż przed moim wypisem zjawiła się ona, Natasha Markow. Początkowo jej nie poznałem. Przefarbowała swoje blond włosy na aksamitną czerń. Czapki z głów kobieto, bo teraz wyglądasz jeszcze bardziej grzesznie i obłędnie. Nie wiem czy to lata rozłąki po burzliwej nocy, ale nie potrafiłem oderwać wzroku od niej. Delikatne usta lekko podkreślone pomadką, falujące na wietrze rzęsy. Co taka kotka jak ty może szukać w takim miejscu? Siedziałem wtedy na ławce plecami na oparciu koło wiekowej brzozy. Podeszła do mnie wymachując biodrami. Widziałem wygłodniałe spojrzenia mężczyzn jak koło nich przechodziła. Nawet żonaci żałowali, że ich wybranki nie mają takiej aparycji jak siostrzenica Nicoli. Nic dziwnego, że była jego oczkiem w głowie. Chociaż nie potrzebowała ochrony. Była niemalże doskonała w każdym calu.
42
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Przysiadła się do mnie, rzuciła wymowne spojrzenie i z całej siły uderzyła mnie w policzek. Kurwa, mówcie co chcecie, ale tego mi było potrzeba. Poczułem, że żyję. Napływ krwi tuż pod skórę i zaczerwienienie przy krótkotrwałym bólu oddały majestat tamtej namiętnej nocy. Pamiętam i nigdy nie zapomnę. Jak kiść zakazanego owocu. Smakuje tak dobrze przy pierwszym kęsie. – Co zamierzasz zrobić? – wiedziałem o czym mówi. Była oswojona z brutalnym życiem w mafii. Sama pewnie niejedno ma na swoim sumieniu, chociaż tak patrząc, była chodzącym grzechem w tym dobrym znaczeniu. – Zabić ich wszystkich. – coraz bardziej wpasowywałem się w towarzystwo barona. Bez żadnych wyrzutów sumienia chciałem zakończyć to czego nigdy nie chciałem zacząć. Dokończyć arcydzieło wpierw zaczęte przez innego poetę. Potem tak jakby nic się nie wydarzyło powiedzieć sobie „nigdy więcej” jak kruk z poezji Poe. – A co jeśli sam zginiesz? – jestem niemal pewien, że nie miała pretensji co do mojego prostego jak budowa cepa planu. Zemsta jest dobra, zemsta najlepiej smakuje na zimno, a trup jest kawałkiem chłodnego mięsa. – Jednego grzesznika mniej na Ziemi. – jednego upadłego więcej w piekle, dopowiedziałem w myślach. Czekałem na kolejną siarczystą sprawiedliwość z jej ręki. Przyłożyła tym razem delikatnie dłoń swoją do mojej niewdzięcznej twarzy. To nie była zabawa, nie było kokietowanie. Ty głupia kobieto! Jak śmiesz darzyć mnie pozytywnym uczuciem po tak krótkiej znajomości i po tak długim czasie oczekiwania. Co widziałaś we mnie takiego? Czyżby
43
~~Psychoza Michaela Knighta~~
świetlika zagubionego w czasie szalejącego huraganu? – Powiedz to. – odrzekłem po krótkiej chwili ciszy. Cokolwiek chcesz królewno powiedzieć zrób to szybko jakbyś odrywała plaster zagubiony w czasie. – Masz syna. – szybka odpowiedź wylała kubeł zimnej wody na rozgotowaną krew burzącą się w żyłach. Syna? To ty miałaś być przy pierwszym naszym spotkaniu kobietą przeklętą. Ta, która zabiera mężczyzn, uwodzi, bierze co chce i drwi z ich potulnych gestów. Doskonała łowczyni nagród. Kto by się spodziewał, że zostaniesz moją bezpieczną przystanią w czasie gniewu oceanu. Przepustką do świata rzeczywistego, normalnością, zbawcą upadłego archanioła. Wspomnianym wcześniej świetlikiem w pomieszczeniu wypełnionym przeraźliwą ciemnością. Tylko dlaczego? Mogłaś zrobić co chciałaś. Zostawić mnie i wyjechać, zmienić nazwisko, zmienić życie. Nic by się w moim życiu nie zmieniło. Tak samo nędzne i parszywe robactwa wyłaziłyby po zmierzchu jak przed spotkaniem ciebie. Postanowiłaś czekać wiernie i oznajmić mi bezczelnie, że mam syna. Młody Knight ma już trochę ponad trzy lata. W pewnym sensie był szczęściarzem, że nie widział ojca przez pierwsze lata swego życia. – Jak ma na imię? – Vincent Knight. – uśmiechnęła się do mnie. Jej włosy szturchnął wiatr hasający między nami. Scena jakby wyjęta z ckliwych melodramatów. Obraz ten ściskał me obłąkane serce, dusił mnie. – Knight?
44
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Podoba mi się to nazwisko. – rzekła frywolnie jakby nastolatka z ideałami wypuszczała na wolność ptaki, które znalazła niegdyś z połamanymi skrzydłami – Powiedz mi co chcesz teraz zrobić? I tak nastał moment najtrudniejszej decyzji. Kobieta pokochała karykaturę człowieka i czekała wiernie na jego powrót. Tak jakbym miał wracać z dalekiej podróży, być może z wojny. To w sumie była wojna. Moja podróż niestety się nie skończyła. Koszmar trwał nadal. Dobrze wiedziała co odpowiem. Co zamierzam zrobić. – Tylko uważaj na siebie. Syn potrzebuje ojca. – Żadnych pretensji nie masz i skąd wiesz jaką podejmę decyzję? – uroczo zaśmiała się i oznajmiła mi, że zbyt dobrze mnie zna. Te krótkie momenty naszego wspólnej spędzonego czasu wystarczyły, aby mnie rozgryźć i na swój sposób pokochać. – Jeszcze do świata żywych nie wróciłem, ale wrócę. – chciałem ugryźć się w język, ale coś pchnęło mnie jakby pozytywny wicher w żagle, aby oznajmić jej nowe życie tylko tym jednym słowem – Obiecuję. – Wiem Michael, wiem. Jej słowa, wydawałoby się mówią niewiele, dla mnie znaczyły zbyt dużo. Jedną obietnicę już podarłem, wyrzuciłem na strzępy. Chciałem, aby to było punktem zwrotnym w moim życiu. Nigdy też nie przypuszczałem, że taki nieudacznik jak ja będzie miał syna, kobietę u boku rozumiejącą czym jest życie, czym jest przeklęta zemsta. Po tych wszystkich informacjach jakie Natasha mi przekazała tym bardziej chciałem wrócić do upadłego miasta, by definitywnie poukładać porozrzucane puzzle przez złośliwy wir losu. Raz na zawsze zakończyć
45
~~Psychoza Michaela Knighta~~
koszmar w jakim się znalazłem. Moja motywacja została w kilku słowach, w kilku subtelnych ruchach podbudowana. Chciałem wrócić z tej podróży. Nie wiedziałem tylko czy dane mi będzie jeszcze zobaczyć uśmiech tej specyficznej kobiety. Jeszcze jedna wiadomość mnie zaskoczyła. Nicola doskonale wiedział kim jest ojciec dziecka pani Markow. Odniosłem wrażenie, że akceptował taki zbieg okoliczności. Może udowodniłem mu pościgiem za fałszywym prorokiem swoją wartość i w tym sposobem wkupiłem się w jego łaski? Kto wie jaki chochlik siedzi w jego głowie i podpowiada mu kolejne nuty do symfonii władzy. Odchodząc w blasku słońca Natasha oznajmiła mi, że zmieniła adres na słoneczne Los Angeles. Prawdę mówiąc dobrze zrobiła, bo odkąd pamiętam to nad niebiańskim miastem zawsze wisiały czarne, zagniewane chmury zwiastujące kolejne tragedie. I tym razem się nie myliły. Miałem wrócić i odmienić życie paru osobom, którzy też w przeszłości odmienili moje istnienie. Taki był plan.
46
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Część III: Krucjata
Powrót był niczym wyrwana kartka papieru z pamiętnika znaleziona kilka miesięcy później. Człowiek powoli dochodzi do siebie, a potem bierze w ręce stare teksty i na nowo czuje unoszący się smród starych grzechów. Ze mną było podobnie. W głowie kłębiły się czarne myśli. Kotłowały się w harmonijnym chaosie ułożonym z dobrych chęci jakby po części przypominały próg piekła. Dziesiąty październik był ciepłym, pogodnym dniem. Leniwy wiatr smagał policzki, chociaż można było już wyczuć w powietrzu pierwsze objawy nadchodzącej zimy. Taka nuta przybłęda stawiająca małe kleksy na symfonii wczesnej jesieni. Dodawała orzeźwienia, sprawiało, że człowiek szukający elementów życia mógł poczuć swym ciałem ten dziwny pierwiastek wewnętrznego światła. Nie bez powodu o tym wspominam. Pierwszym miejscem, które odwiedziłem po powrocie był miejski cmentarz, gdzie mogłem wpatrywać się w złowrogie litery kłamstwa na nagrobku. „Michael Gabriel Knight, ur. 25–05–1932r, zm. 10–09–1969r, Niech jego dusza spoczywa w pokoju”. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to teatralne przedstawienie mojego przyjaciela. Jednak po ostatnich wydarzeniach,
47
~~Psychoza Michaela Knighta~~
które zostawiły niezniszczalne blizny na moim ciele było coś w tym miejscu przerażającego. Kilkakrotnie byłem bliski śmierci. Czułem jak ociera się o drżący organizm, gdzie komórki trzęsą się ze strachu. Tak mocno tuliła mnie do siebie, że zostawiła ślady niczym rysy na nagrobku. Stałem i patrzyłem się jak zahipnotyzowany. Majestat ciemności tamtej chwili nie dawał mi spokoju. Już raz zwątpiłem w swoje istnienie. Jaką mam gwarancję, że to co czuję, widzę i wiem jest prawdziwe? Chyba tylko przez ból człowiek wie co jest szczere, bo prawda boli, a kłamstwo leje się strumieniami jak nektar cieknący z kącików ust ponętnej kobiety. – Wszystko w porządku? – Sergey podszedł do mnie i położył dłoń swoją na moim prawym ramieniu. Zrobił to tak szybko i energicznie, że niewiele brakowało a podskoczyłbym z wrażenia. Na szczęście jedynie szybko ruszyłem barkiem hamując dreszcze. – To wszystko jest kłamstwem. – odrzekłem niejasno. Popatrzył się na mnie niemrawo. – Wiem, że to nie jest prawdziwe. Ten cały grób i moja śmierć. Nawet pogrzeb wydaje się być utopią nieosiągalną dla mnie, ale pomimo tej wiedzy czuję coś dziwnego patrząc na swoje imię i nazwisko na nagrobku. Chyba nawet nie wiedział co odpowiedzieć. W sumie dlaczego miałby? Nie znał szczegółów przez które przeszedłem. Sam do końca nie byłem pewny co myśleć o tym świecie, w którym żyłem, gdy trzymano mnie w śpiączce. Nie było ważne czy to wszystko było prawdziwe, gdyż grzechy sumienia nie tak łatwo usunąć w kąt. To było realne, moje żale, troski i fałszywe obietnice. Człowiek nie zmienia się. Upada pod ciężarem bólu, łamie kości
48
~~Psychoza Michaela Knighta~~
na krzyżu, ale wgłębi serca jest stały w tym chaotycznym równaniu. Stojąc nad własnym grobem słyszałem echo moich niedawnych słów. „Obiecuję”. Brzmią karykaturalnie, ironicznie uśmiechają się do mnie. Przesadziłem? Któż to wie czy dane mi będzie powrócić z tej ścieżki, na której się znalazłem. Zbłądziłem dawno temu. Nie pamiętam nawet pierwszych wersów tej historii. Zlewają się w jedną, wielką papkę. Zlepek skrawków i nic więcej. Tak to chyba się odbywa, że zapominamy skąd wyruszamy. Liczy się tylko tu i teraz. Stąd pewnie stare waśnie nie mijają, bo nikt nie zna ich przyczyny. Po prostu trwają tak samo jak grzeszne cienie podążające za nami. Swój cień widziałem doskonale. Rzucał czarną poświatę na marmurowy pomnik. Jakby szydził ze mnie. Brakowało tylko słów zniewagi, może w pewnym sensie zaproszenia, abym i ja położył się w grobie i zasnął w końcu nim znów ubrudzę ulice tego wspaniałego miasta. Nie ruszyłem ustami, ale wewnątrz siebie uśmiechnąłem się przezornie. Ta, wspaniałego miasta. Możesz się przebierać, stroić się, iść za kwiatową modą pokoju, ale mnie nie oszukasz. Haven City to była stara kurwa czekająca na okazje. Nie pieprzyła się jednak z klientami. Zaciągała w miejską dżunglę i niszczyła dusze. Jak mroczna zjawa przeciągała na złą stronę barykady. Mnie również wciągnęła w to bagno. Mój optymistyczny tok myślenia przerwał szeleszczący na wietrze dokument. Kilka stron papieru połączonych ze sobą. Chwyciłem prezent od barona narkotykowego. Trzy nazwiska, jedno mi dobrze znane. Victor Monrou, Greg Roswell i na końcu Nathan Watson. Wiedziałem jaka będzie kolejność, tym bardziej, że kolejne słowa Nicoli tylko dodały mi apetytu do
49
~~Psychoza Michaela Knighta~~
polowania. –Monrou po twojej ucieczce z Azylu zniknął. Jakby skurwiel zapadł się pod ziemię. – spojrzałem na niego. Rosyjski magnat, który nienawidził przegrywać. Wszystko musiało toczyć się po jego myśli. Znałem ten wyraz twarzy. Gdyby nie znikomy szacunek do miejsca, w którym się znajdujemy puściłby całą symfonię wulgaryzmów, a ja przyjąłem to na chłodno. – Tym lepiej. – uśmiechnął się, zrozumiał aluzję schowaną w tych dwóch słowach. Zwierzyna czuje się niepewnie, więc chowa się w swoich zakamarkach. Wiedziałem, że ktoś z tej pozostałej dwójki będzie znał odpowiedź na temat tego tchórza. – Kto pierwszy? – zaciekawił się Sergey. Chyba naprawdę dobrze się bawił u moim boku. Sam nie brudził sobie rąk, ale mógł chociaż w przenośni popatrzeć na zabawę. Entliczek, pentliczek... – Pan Roswell wydaje się być odpowiednim celem. Nie bardzo się maskuje, nadal pracuje w Azylu, a droga do miejsca pracy jest taka wyludniona. Jest wręcz idealnym celem na moje zmartwychwstanie. Wiedziałem, że jeśli raz jeszcze pociągnę za spust koszmar wróci. Nie było jednak innego wyjścia. To ja miałem zdecydować kiedy powróci. Miałem być tym razem gotowy na tsunami. Mogło zaatakować w każdej chwili, ale tym razem to ja miałem sprowokować następne wydarzenia jak nieznośny dzieciak z szyderczym śmiechem popychający pierwszą kostkę domina. Taka rola bardziej mi odpowiadała. Wracając do mojego celu. Był to już starszy mężczyzna po pięćdziesiątce. Jak zwykle w takich przypadkach, bardzo szanowany
50
~~Psychoza Michaela Knighta~~
obywatel, doskonała reputacja w środowisku psychiatrycznym. Po prostu postać krystalicznie czysta. Tylko nielicznie osoby w tym ja wiedziałem jakim skurwysynem jest i co porabia za murami Azylu. Z akt dostarczonych mi przez Nicolę można było wyczytać, że jest osobą lubującą się wywyższać ponad cały personel. Nie wiem czy to szacunek, a może strach powodował, że jedynym człowiekiem, któremu się kłaniał był nie kto inny jak doktor Monrou. Greg nie był wysokiego wzrostu. Równe metr siedemdziesiąt ponad poziom ulicy wystawał jego czubek głowy. Posiadał duże pokłady zbędnego tłuszczu, więc z daleka wyglądał jak tocząca się kula, której przyczepiono ledwo wystające nóżki i rączki. Jego łysina była podobno jego największą bolączką, bo zawsze starał się nosić dobrze dopasowany tupecik, aby zakryć własne niedoskonałości. Do Haven City przeprowadził się tuż po tym jak do ośrodka psychiatrycznego zawitał mój wróg publicznym numer jeden. Mogę z tego wnioskować, że ich znajomość trwa dłużej niż tylko wspólna praca w jednym zakładzie. Kto jak kto, ale on był doskonałym celem. Każdy diabeł ma własną prawą rękę, bo ktoś go po dupie drapać musi. Widocznie pan Roswell był taką osobą. – Jakiś plan towarzyszu kiełkuje w głowie, że tak zamilkłeś? – Sergey przypominał dobrego wujaszka, który ochoczo spełnia każdą prośbę swego podopiecznego. Nie powiem, podobało mi się życie w tym pokręconym lunaparku, tym bardziej, że rzeczywiście miałem plan jak schwytać mój cel. – Potrzebuję kilku rzeczy i miejsca na przesłuchanie. Nie musisz
51
~~Psychoza Michaela Knighta~~
się obawiać, nikt stamtąd nie wyjdzie żywy. – uśmiechnął się szeroko wystawiając lśniące, białe kły na wierzch Był idealnym aktorem do zagrania wampira, który cieszy się, że jego syn
w końcu wyrasta na poważnego wysłannika śmierci.
Przyrzekłbym, że w jego szalonych ślepiach zauważyłem dumę. Może moja krucjata wprowadzała do jego życia niepohamowaną radość z toczącej się rozgrywki. – Czyżbyś był moim zaginionym bratankiem? – rzucał niezbyt udany żart o zaginionej rodzinie. Jednak jedno mu trzeba przyznać, zaczynałem bardzo przypominać postać z legend miejskich o prawej ręce diabła żyjącym w półświatku tego miasta. Może coś w tym było, że kilka wspólnych cech łączyło mnie i tego zaradnego i brutalnego zarazem Rosjanina. – Potrzebuję też samochodu. – kontynuowałem temat mojego misternego planu jakbym był generałem na wojnie, który musi podjąć ważne decyzje na froncie, bo w innym wypadku batalia zawędruje pod sam generalski namiot. – Wracasz Michael... – moją wymianę zdań z Nicolą przerwał złowieszczy szept. Tak jakby ktoś stał tuż obok mnie i stękał nad uchem hipnotyzującym głosem. Nie trwało to długo, nie było monologu. Jedno, krótkie stwierdzenie ledwo wyłapane przez mój odświeżony umysł. Moja pokerowa twarz nic nie zdradziła baronowi, ale wewnątrz przeszły mnie psychiczne dreszcze jak pociąg przejeżdżający koło ciebie za blisko. Równocześnie za daleko, aby ciebie dotknąć. Stoisz jednak sparaliżowany przez moment tym spotkaniem i zastanawiasz się co by było
52
~~Psychoza Michaela Knighta~~
gdybyś w tym momencie stał ciut bliżej. Jednak moja sytuacja różniła się trochę od tego. Ja wiedziałem, że prędzej czy później stanę na żelaznej ścieżce i pytanie brzmi czy mechaniczny powóz będzie w tej samej chwili jechał z przeraźliwym hukiem i buchającą ze wściekłości parą. Ten rozszalały byk wypuszczający białe kłęby powietrza ze swych nozdrzy czekał na mnie. Był gotowy. Liczyłem na to, że i ja byłem gotowy. Nie miałem zamiaru wypierać się przeznaczeniu. To gówno wisiało nade mną od samego początku, od pamiętnej białej suki aż po dzień dzisiejszy. Wszystko prócz tego było na tę chwilę niepotrzebną dekoracją. Każda historia ma swój finał, ale nie każdy bohater kończy w ramionach stęsknionej księżniczki. Na szczęście nie wiedziałem jak zakończy się mój epizod nic nie znaczący dla innych szarych posągów przemierzających ulice Haven City. To w pewnym sensie dodawało mi otuchy, że może przy dużej, śmiertelnej dawce szczęścia uda mi się doprowadzić do pozytywnego rozstrzygnięcia. – Czy niebo jest dla wszystkich? – kolejny głos zaatakował mnie z nędzną karykaturą dziewczęcego głosu – Nie dla każdego jest miejsce w niebie. – rzekłem złowrogo – Mówiłeś coś? – głos rosyjskiego towarzysza niedoli obudził mnie z tego lichego snu. Powiedziałem to na głos. Heh, zabawnie. Dopiero co wróciłem do tego przeklętego miasta, a już na nowo mój umysł pogrąża się w szaleństwie. Może to prawda, że obłęd jest związany z miejscem naszej największej porażki i człowiek podświadomie dąży do wyrównania rachunków za wszelką cenę, byleby tylko się wyleczyć.
53
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Głośno myślałem nad konstrukcją swojego diabelskiego planu. – I to mi się w tobie kamracie podoba! Twoje poczucie humoru jakbyś znał samego diabła i grywał z nim co piątek w pokera o kolejne ludzkie dusze! – nie miał nigdy wyszukanego poczucia humoru, ale pół żartem pół serio miał po części rację. Czułem się jakbym znał co najmniej kilku złych demonów, z którymi muszę toczyć batalię o swoją duszę. Popatrzyłem jeszcze przez moment na napis na nagrobku, odwróciłem się na pięcie i wypuściłem popsute powietrze z płuc. Łapałem się ostatniego dobrego momentu przed apokalipsą, którą sam mam zamiar wywołać. Cisza przed burzą była zbyt łaskawa, zbyt cicha. Człowiek wtedy słyszy swoje, brudne myśli, dudnienie niespokojnego serca i ten nieznośny szmer krążącej w żyłach krwi. Już wtedy wykreśliłem siebie z listy dobrych ludzi. To nie było dla mnie. To nie było pisane dla mnie. Wiedziałem co chcę zrobić i nawet sumienie nie protestowało. Tak jakby wiedziało, że to musi się stać. Zemsta okazuje się być rzeczą świętą stojącą ponad wszelkimi moralnymi normami. A może to po prostu sprawka zielonej, zgniłej krwi płynącej w moich żyłach? To by była zbyt łatwa wymówka. – To kiedy zaczynamy przedstawienie? – Jak najszybciej. Może dziś wieczorem niech kurtyna się podniesie. – Niech na deski wyjdą aktorzy, chwycą za sumienia widzów i zostawią z niczym! – okazało się, ze Sergey lubował się w metaforycznej papce. Gość niekiedy wydawał się niezrównoważony przynajmniej do tego stopnia jak ja. To było nawet zbyt oczywiste dlaczego przygarnął mnie pod
54
~~Psychoza Michaela Knighta~~
swoje skrzydła. Byłem jego kiełkującym klonem. Brakowało tylko, aby soczyście dał mi w mordę i powiedział, że po jego śmierci dziedziczę jego imperium zła. Tymczasem inny cios czekał w zakamarkach duszy. Cierpliwie wypatrywał okazji, która zbliżała się wielkimi krokami. Przypominało to oczekiwanie na burzę. Wiatr pachnie specyficznym aromatem. Drzewa uginają się, szeleszczą melodię złowrogą, a chmury przyjmują mroczne kształty na wzór demonicznych kreatur. Człowiek nawet świadomie nie boi się takiej potęgi to ciarki same zostawiają blizny na psychice. Wróciłem do posiadłości oficjalnie pana Markowa. Dłubałem w umyśle kolejne korytarze szczwanego planu. Miał być idealny, perfekcyjny, by tym razem wszystko się udało. Nie chciałem żadnych niespodzianek, chociaż jak już wspomniałem jeden, mały prezent czekał na mnie, ale o tym trochę później. Dumając nad swoim położeniem, które miało zmienić się już tego wieczora, wszedł niepostrzeżenie Nicola. Jak zwykle dumny, wyprostowany i tylko kolorowych piór jak paw mu brakowało. Przy tym bił niesamowitą aurą grozy. Wierzcie mi, pomimo tego, że traktował mnie przyjaźnie sprawiał niekiedy takie wrażenie, że nogi uginały się same w kolanach. – Mam dla ciebie coś specjalnego! – rzekł ochoczo jakby zafascynowany moją reakcją na dar jaki przygotował. Nie miałem pojęcia co on, baron narkotykowy mógł mi wręczyć. – Coś specjalnego? – Ależ oczywiście! Zbieraj dupę w troki, bo i tak wieczór się zbliża. Przecież swoich gości nie będziesz przesłuchiwał w mojej
55
~~Psychoza Michaela Knighta~~
posiadłości! Nie lubię plam krwi na moich nowych dywanach. Spojrzałem przez okno. Rzeczywiście słońce zaczęło chować się za horyzont, a pan Greg kończył późnym wieczorem swoją pracę. Ubrałem się błyskawicznie. Podświadomie podskakiwałem jak mały szczyl idący do cyrku obejrzeć dzikie zwierzęta w niewoli. Liczyła się zabawa i szczery uśmiech pokraki losu. – Jaka to niespodzianka na mnie czeka? – Sergey został w willi, a ja ruszyłem razem z dwoma gorylami. Tym razem zachowywali się inaczej niż za pierwszym razem, gdy ich spotkałem. Byli bardziej zdystansowani, szanowali mnie dlatego, ze ich szef mnie szanował. Nie wiem co było w tym facecie, ale gość mierzący ledwo metr osiemdziesiąt potrafił zastraszyć dwumetrowe cielska pełne mięśni. – Postanowiliśmy zmienić trasę. – Och, to jaką proponujecie? – Za pozwoleniem wpierw zgarniemy przynętę i wtedy pokażemy prezent. Tak jest pewność, że zdążymy odebrać przesyłkę. – brzmi fachowo i jakże metaforycznie. Niech będzie. Zatem wpierw moja część planu. Jak wspominałem wcześniej między Azylem a resztą miasta znajduje się pusta droga otoczona drzewami. Stanęliśmy gdzieś mniej więcej pośrodku tej autostrady do nieba, a ja osobiście schowałem się na tyłach razem z z kolegą, tak aby nie wzbudzać podejrzeń. Jim, bo tak miał na imię ten trzeci miał udawać kolesia, któremu zepsuło się auto. Okazało się, że Roswell coś z dobroci jeszcze ma, ponieważ bez najmniejszych przeszkód zatrzymał swój samochód i podszedł zaciekawiony. – W czymś mogę panu pomóc? – zapytał się miło. Pomimo, że
56
~~Psychoza Michaela Knighta~~
starał się być miły to z głosu wyczuć można było, że jest niezłym skurwysynem. Wiecie, niektórzy to mają wypisane na twarzy. – Nagle auto mi się zatrzymało i nie wiem co robić. Mógłby pan zobaczyć? – Nie znam się tak bardzo na samochodach, ale co dwie głowy to nie jedna. – powiedział entuzjastycznie i podszedł do otwartej maski. Zaczął dość głośno rozmawiać z naszą przynętą. Powoli, tak aby nie usłyszał otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Było zabawnie, bo stanąłem jak cień za jego plecami nie wzbudzając w nim żadnych podejrzeń. W dłoni trzymałem chusteczkę nasączoną chloroformem. – No nic, dziękuję za dobre chęci. – Ależ proszę, mogę pana podwieź gdzieś? – W sumie... – u Jima pojawił się wielki, szyderczy uśmiech. Zrozumiałem aluzję i chwyciłem grubasa i przysunąłem mu chusteczkę do ust. Szarpał się jak świnia w chlewie, ale nie był na tyle zdeterminowany, aby wyrwać się z objęć śmierci – to ja chcę pana gdzieś zabrać. – Po krótkiej chwili stracił przytomność. To był strzał w dziesiątkę! – Więc co teraz? – rzekł drugi z nich wychylając się z samochodu – To proste. Ja i ty zawieziemy naszego gościa specjalnego do miejsca, które mieliście od razu mi pokazać, a Jim weźmie drugi samochód i pojedzie z nami, tak aby nie było żadnych śladów. – spodobało mi się dowodzenie, chociaż na chwilę czułem się ważny nie tylko dla złych demonów czających się po zmroku. Niespodzianka od Nicoli okazała się być opuszczoną farmą niedaleko Haven City. Jak się okazało to tam Rosjanin gościł niewygodnych
57
~~Psychoza Michaela Knighta~~
ludzi tuż przed tym jak zakopywał ich kilka metrów pod ziemią. Zeszliśmy do piwnicy, która była dźwiękoszczelna, więc w czasie orgii bólu nieszczęśnicy mogli krzyczeć tak głośno jak chcieli. Przywiązaliśmy Grega do stalowego krzesła, które stało w przyciemnionym pokoju na środku, a ja sam założyłem kominiarkę. Pozostała dwójka opuściła mnie, dając nie tylko czas, ale i swobodę działania. Celem nadrzędnym nie była zemsta i tortury, co informacje o moim głównym celu. Nie chciałem czekać jak mój kochanek się samodzielnie obudzi, więc chwyciłem wiadro pełne lodowatej wody i wylałem na niego. Podziałało błyskawicznie, gdyż partner w tańcu cierpienia odzyskał przytomność krztusząc się od nadmiaru wody w jego przełyku. Charczał jak stary dziad podczas szczytowania z młodą adeptką sztuk miłosnych, która miała tyle nieszczęścia, że była winna kupę kasy i musiała oddać w naturze. Jednak to spotkanie nie miało być aż tak przyjemne dla niego. – Co do kurwy nędzy! – jęknął złowrogim głosem. Chociaż szczerze mając na uwadze jego sytuację raczej zabrzmiało to komicznie. Starał się wierzgać przy tym na swoim tronie, ale specjalne uchwyty niczym krzesło elektryczne trzymały mocno i pewnie tylko ocierając jego skórę na nadgarstkach i kostkach. – Ty chyba nie wiesz z kim zadzierasz! Mam wysoko postawionych przyjaciół! – kontynuował swoją tragikomiczną opowieść Z całej siły walnąłem mu z pięści w jego zaskoczoną mordkę. Na chwilę się zamknął, po czym chwilę później wypluł przed siebie ślinę zmieszaną z krwią. Popatrzył się na mnie wrogim spojrzeniem. Jakby miał
58
~~Psychoza Michaela Knighta~~
sposobność to wyrwałby mi flaki, ale patrząc na sytuację, w której się znaleźliśmy to ja miałem sposobność do wykonania takiego manewru. – Jeszcze raz mnie tkniesz, a jesteś trupem! – Musisz zrozumieć pewną rzecz. – zacząłem spokojnie – To ty jesteś przywiązany do krzesła. To ty plujesz krwią. I to ty powinieneś się obawiać zaistniałej sytuacji. Jednak co do mnie to... Odwróciłem się do niego plecami i ignorowałem wrzaski jakie z siebie wydawał. Przypominał kundla uwiązanego do budy, który z wściekłości szczekał na każdego wiedząc, że może ich tylko nastraszyć. W tym czasie przeglądałem jakie narzędzia leżały na stole. Zauważyłem dwa instrumenty zagłady, który mi się bardzo spodobały. Wiedziałem jak to rozegram i jak to się skończy. Chwyciłem kominiarkę i zdjąłem szybko z głowy i odwróciłem się znowu w jego kierunku. Zdębiał, a jego dolna szczęka mimowolnie opadła w stronę ziemi ciągnięta grawitacją. Tego się kurwo nie spodziewałeś, czyż nie? – Ja już jestem trupem. –oznajmiłem spokojnym tonem – Czego ty ode mnie chcesz? – jego szeleszczący głosik opadł – Chcę zagrać z tobą w grę. – przypominałem czarny charakter, który uwięził bohatera w swojej pułapce i w iście teatralnym stylu zdradza swoje sekrety – Powiem wprost. Z tego pomieszczenia z naszej dwójki wyjdzie tylko jedna osoba i nie będziesz to ty. – cały zbladł na twarzy, chyba zrozumiał aluzję – Jednak pytanie brzmi jak z tego świata odejdziesz. Widzisz ten rewolwer na stoliku leżący za mną? Odpowiesz na moje pytania i czeka ciebie szybka, bezbolesna podróż na tamten świat.
59
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Pewnie myśleliście do końca, że przełamię swoją złą naturę i dobro zwycięży? Niestety takie historie zdarzają się w opowiadaniach, aby karmić naiwność ludzką. W prawdziwym życiu jest tylko jedna zasada, która działa – przetrwać pomimo poniesionych kosztów. Tym sposobem ja spłacałem swoje długi. – Ty skurwielu... – znów go uderzyłem w twarz, chyba nie był zbyt odporny na ciosy, bo jego twarz już wtedy była posiniaczona jakby stado byków po nim przebiegło – Nie ładnie jest przerywać komuś. Jeśli nie będziesz współpracował, na co ja osobiście liczę, to czeka ciebie ciekawa zabawa. Zrozum, mam tutaj nożyce i palnik. Zgadnij jaka może być ładna kombinacja tych dwóch narzędzi, bo ja aż nie mogę się doczekać. – popatrzył na mnie w osłupieniu, chyba nie dowierzał, że taki człowiek jak on mógł znaleźć się w takim położeniu. Cóż, tak działa karma suko, a może to tylko zemsta świra? – Zrozumiałeś? Nie odpowiedział co było jego pierwszym błędem. Chwyciłem nożyce i uciąłem mu kciuka w prawej dłoni, po czym szybko wziąłem wspomniany palnik i przypaliłem tak, aby się nieszczęśnik nie wykrwawił. Krzyczał głośno i wyraźnie. Pot spływał po jego czole, a ja czułem wewnątrz siebie, że odpaliłem tykającą bombę w środku. Szept miał wrócić do mnie. – Zrozumiałeś? – Tak! Tak! Kurwa... – pogłaskałem jego twarz jak prawdziwy sadysta. Może nawet coś siedziało wewnątrz mnie co sprawiało, że naprawdę w głębi siebie czułem niepohamowaną żądzę szczęśliwości.
60
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– I bardzo dobrze. Pierwsze pytanie skurwielu. Kim jest doktor Victor Monrou? – Nie wiem. – dyszał niespokojnie, ale nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Znów w dłoń chwyciłem nożyce – Czekaj! Nie wiem, naprawdę nie wiem! Nikt z jego najbliższych współpracowników nie wie kim jest. Na pewno nie jest tym za kogo się podaje. Osobiście to sprawdziłem. – Mów dalej. – W Azylu pojawił się niespodziewanie i od razu przejął władzę. Miał mnóstwo pieniędzy, aby przekupić zarząd, aby oddał we władanie całą placówkę. Eksperymentował na ludziach. Każdy kto się sprzeciwił kończył jako pacjent pod osobistym nadzorem Victora. A widziałem co z nimi robił, więc nie miałem wyboru, rozumiesz? Nie miałem wyboru! – Eksperymenty, o co w nich chodziło? – nie wzruszał mnie ton jego głosu utknięty gdzieś pomiędzy bezsilnością i przerażeniem – Nikogo nie dopuścił do wiedzy. Wiem tylko, że chodziło coś o dusze. Nigdy tego nie kupowałem. Podawał im dziwną substancję, a my mieliśmy jedynie obserwować reakcję pacjentów na ten specyfik. Mówię prawdę! – Wierzę, ale to nie oznacza, że kolejne pytania będą łatwiejsze. Czemu mnie trzymaliście tyle lat w zamknięciu? – Nie wiem. – dyszał zmęczony całym przedstawieniem, ale dla niego to był tylko początek. – Zła odpowiedź! – zanim cokolwiek zdążył odpowiedzieć obciąłem mu kolejnego palca i przypaliłem. – Naprawdę nie wiesz?
61
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Kurwa, ty pojebańcu! – znów narzędzia poszły w ruch – Dobra, dobra! Będę mówił, tylko mnie zostaw w spokoju... – Słucham. – Mówił, że już raz się jemu oparłeś, że ciebie zna. Dlatego jesteś wyjątkowy i chce twoją duszę. Niekiedy przypominał obłąkanego człowieka, ale miał wpływy, dlatego tylko słuchałem i przytakiwałem. Mówił, że już raz z nim walczyłeś i wygrałeś. Nigdy tych słów nie rozumiałem. – zna mnie? Walczyłem z nim? – Próbowałem nawet sprawdzić, ale nigdy w życiu według dostępnych mi akt nie spotkaliście się. Dlatego nigdy nie rozumiałem jego słów. – z bólu przypominał płytę winylową, która się zacięła na jednym fragmencie – Mów dalej! – Twierdził, że badanemu może wejść w głowę i szeptać słowa, które obudzą jego żądze. Tym sposobem doprowadzał ludzi do szaleństwa. Raz tylko w przypływie dobrego nastroju mi o tym powiedział, ale kazał mi natychmiast o tym zapomnieć i nikomu nie mówić... – O czym? – Nie rób mi krzywdy! Już mówię! – był przerażony i dobrze. Ludzie, gdy się boją mówią prawdę. Chyba wizja śmierci sprawiała, że człowiek przestaje kłamać. Może to głupia wiara w odkupienie? – Twierdził, że przeprowadza ludzi na tamten świat, ale nie w sensie śmierci. Istnieje dla niego jeszcze jeden wymiar, gdzie głosy, które nazywał szeptami jak legion kupują mu kolejne życia. Myślałem, że mnie wtedy zabije, gdy zorientował się co mi przed chwilą powiedział, ale następnego dnia zachowywał się tak, jakby tej całej sytuacji nie było.
62
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Michael... – tajemniczy głos mężczyzny na chwilę przyćmił słowa spoconego świniaka gotowego na ubój. – Czekam na ciebie. My wszyscy czekamy na ciebie. – parodia symfonii rozbrzmiała pierwszymi nutami w mojej głowie – Ludzie poddani tym eksperymentom twierdzili, ze słyszą głosy w swojej głowie, widzą anioły i odczuwają ból, który doprowadza ich do ostatecznego kroku. Tylko tobie i dwóm pierwszym pacjentom udało się przetrwać „leczenie”. – Nie ładnie poznawać sekrety skrywane pod kopułą szaleństwa. – szept mieszał się ze słowami Grega. Jakby napięcie nadchodzącego czynu przywoływało je do mnie. – Co się z nimi stało? – Przecież ich znasz! – było to denerwujące i na swój sposób przeraźliwe – Nie pamiętam ich imion, ale wiem, że nazywaliśmy ich Podróżnik i Pustelnik. Kazał ich żywcem zakopać w jaskini na krańcu wyspy, gdzie znajduje się Azyl. Byli przybłędami, więc nikt nie zainteresował się ich losem, a ja wolałem siedzieć cicho. – Nie tylko ty jesteś skurwysynem... Ha ha ha! – koszmary nigdy nie odchodzą, nie można od nich uciec. Wiedziałem o tym doskonale. Kim ty jesteś doktorze Monrou? Wydajesz się być diabłem przebranym w ludzkie szaty. Jaki był twój cel w tych diabelskich eksperymentach? Dużo pojawiło się pytań i nie było żadnej, rozsądnej odpowiedzi. Mój towarzysz ledwo się już trzymał, głowa co chwilę mu opadała ze zmęczenia. Miał dość.
63
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Nic więcej nie wiem. Przysięgam. Skończ to. Proszę, nie mam więcej sił. – miał rację, zasłużył na swoją nagrodę – Niech życie po tamtej stronie będzie prostsze, bo tutaj jesteś skończony. – nie wiem czemu to powiedziałem, brakło jeszcze „spoczywaj w pokoju”, ale chociaż tym się nie ośmieszyłem. Chwyciłem gnata, wycelowałem i strzeliłem. Jego głowa opadła ostatni raz bezwładnie na klatkę piersiową. Nagle poczułem lekkie trzęsienie, a pomieszczenie gubiło kolory. Czerń, królowa ciemności pożerała wszystko. Nie tego się spodziewałem. Nie myślałem, że przypomni sobie o mnie tak szybko po pociągnięciu spluwy. Zamknąłem oczy i gdy wszystkie dźwięki ustały, znów otworzyłem powieki i ujrzałem znajomą twarz i znajome miejsce...
64
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Część IV: Cienka, czerwona linia
– Jesteś jak wisienka na torcie. – rozpoznałem ten głos, już raz z nim rozmawiałem. Był to nie kto inny jak pacjent numer pięć, którego tak naprawdę nie było. Tym razem nie przypominał obłąkanego, zamkniętego w swoim świecie szaleńca. Wyglądał jak profesor rozmawiający ze zdenerwowanym studentem wiedząc z góry, że nie przepuści nędznika na kolejny rok akademicki. – Co masz na myśli? – Czyżbyś stracił kontakt z rzeczywistością? – rozejrzałem się dookoła tej małej sali, gdzie tylko stolik i dwa krzesła stały na środku tego cyrku. Nie było nikogo prócz mnie i jego. Iluzja wydawała się taka prawdziwa, namacalna. Czyżbym się błąkał za karę w czasie? Wędrował między wskazówkami zegara życia i staczał się coraz bardziej? Nie sposób oderwać płachtę tych zwariowanych myśli od siebie, gdy tak bardzo przytłaczają człowieka kolejne obrazy. Śmierć zmienia wszystko. Szczególnie twoja własna. Jak wrócić do świata, który zdążył ciebie pożegnać? Jak raz jeszcze stanąć z kolan, gdy ciężar przeszłości znów dusi twoje ciało? Całość wydawała się być obłąkanym snem szaleństwa.
65
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Jesteś tylko nędzną iluzją! – odrzekłem pełen pychy. Chciałem, aby tym sposobem odepchnąć złowrogie malowidła zakrywające moje oczy i wypędzić stare demony przeszłości. Byłem naiwny jak zwykle, gdy łapałem się jakiegoś nędznego zadania. Nie potrafiłem odmówić zlecenia za kilka srebrników. Jakby chęć przeżycia na brudnych zasadach była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Zaśmiał się. Nie, rechotał jak opętany drwiąc z mojej postawy. Wiedział, że walczę z wiatrakami i nie mogę wrócić z własnej woli do swojego życia. Tylko ja już zgubiłem ten punkt odniesienia, bym mógł z czystym sumieniem odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest mój świat? – A może to ty jesteś obłąkany i tak naprawdę siedzisz gdzieś w Azylu i wystukujesz głową o ścianę melodię potępienia? – Sugerujesz, że jestem potępiony? – Nigdy nie przyszło tobie na myśl czemu to wszystko ciebie spotkało? Jesteś pewien, że są gorsi skurwysyny od ciebie? Czy aby na pewno znajdzie się człowiek opętany rządzą zemsty i przetrwania tak mocno, że zdusi w zarodku wszelkie objawy odmienności? Jesteś złem Michael, które trzeba wypędzić. Zrobisz wszystko, aby przeżyć. Oddasz duszę diabłu, by móc zabrać ze sobą kilka dodatkowych dusz. Tak, sugeruję, że jesteś potępiony! Twoja dusza zgnije w piekle! – Piękna przemowa. – grałem twardziela, któremu takie śpiewki latają koło nosa jak muchy koło gówna. Prawda była jednak bardziej brutalna. Resztki sumienia kłębiące się w głowie jak ruj szerszeni podpowiadały mi, że ten demon, upadły anioł czy ktokolwiek podający się za tę zjawę przeszłości ma po części rację.
66
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Siedząc w swoim biurze wielokrotnie wymiotowałem na myśl o tych wszystkich politykach sprzedających własne społeczeństwo i własny kraj za kilka groszy ociekających krwią. Nigdy nie twierdziłem, że ulepiono mnie z dobrej gliny na wzór i podobieństwo świętych. Jednak dziś, rozmawiając z nim pojawiły się wątpliwości. Czy aby na pewno moje życie jest na tyle warte, aby rozgrzeszać ołowianym prezentem innych grzeszników? Czy w wirze walki o przetrwanie nie posunąłem się za daleko? – Przede mną nie ukryjesz swoich uczuć, panie Knight. – podniósł wargi odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Jego diabelski uśmiech mówił wszystko, wpierdoliłem się w niezłe bagno. Co gorsza, nie widzę wyjścia z tego labiryntu. – Otwarta księga czarów... – wyszeptałem tak cicho, że nawet demon przebrany za człowieka siedząc naprzeciwko mnie chyba niedosłyszał całej sentencji. Sam nie wiem dlaczego powiedziałem te słowa. Były lakoniczne, wyrwane z kontekstu. Naiwnie łudziłem się, że ktoś usłyszy moje wołanie i zamknie strony do mojego umysłu i znów będę mógł cieszyć się wolnością w resztkach rozumu. Tracisz wiarę Michael. – Tracisz wiarę Michael. – jak echo rozmówca powtórzył ostatnią myśl ubierając ją w szaleńczą suknię pogrzebową – Jak to jest być tak blisko celu, tak blisko pokuty, tak blisko zakazanego owocu, a jednocześnie tak kurewsko daleko? – Zakazany owoc? – Marzy ci się zemsta na ludziach, którzy poznali ciebie z nami. Ty
67
~~Psychoza Michaela Knighta~~
nawet nie zdajesz sobie sprawę z kim rozmawiasz! – jego ostatnie słowa jak grzmot z rozgniewanego nieba uderzył w moje skrępowane ciało Bez cienia wątpliwości zdawałem sobie sprawę, że przejmuje nade mną władzę. Słuchałem go jak marionetka zadająca dziecinne pytania od czasu do czasu. Gniewny człowiek przy własnych potworach jest jak ślepiec w środku burzy. Słyszy niepokojące dźwięki, ale nie widzi nadlatującej kary w jego stronę. Mój mroczny pasażer zbierał żniwo, a niewyrośnięte sumienie przyjmowało na klatę kolejne ciosy. Czułem się, że życie wgniata mnie w ścianę w ślepym zaułku. Kości
pękają
wydając
charakterystyczną
nutę
cierpienia,
mięśnie
początkowo naprężone rozrywane są przez ostre zakończenia połamanych kości, a skóra ledwo ten worek śmieci potrafi udźwignąć. Ból psychiczny odbierał zdrowy rozsądek. Niepokojące odczucia zmieniały się w ogień, który topił organy wewnętrzne. I te wszystkie obrazy z przeszłości raz jeszcze przewaliły się w mojej głowie. Kto by przypuszczał, że pociągnięcie za spust może mieć takie konsekwencje. Wszystko na mnie czekało, aż kurtyna pójdzie w górę, a główny aktor sam się podłoży w początkowej scenie. Żar i gniew rosły w siłę. Nawet nie zdałem sobie sprawy kiedy tak naprawdę znów obudziła się we mnie bestia. Byłem jak yin–yang, czarno– biała osobowość walcząca ze sobą, która zmienia postanowienia szybciej niż kobiety. Uniosłem brwi do góry, łeb podniosłem delikatnie w stronę sufitu i przepełniony furią krzyknąłem: – Pozabijam was wszystkich! Jeśli mam trafić do piekła to zabiorę was ze sobą! – postać udająca pacjenta numer pięć tylko się uśmiechnęła i
68
~~Psychoza Michaela Knighta~~
oparła swobodnie plecami o oparcie na krześle. – I to jest rozwiązanie twojej zagadki śmierci. – rzekł tajemniczo chociaż głos miał nad wyraz lekki i przyjemny. Jakby czekał na mnie jak w końcu dojdę do czegoś tak bardzo oczywistego. Tylko ja nadal nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi. – Śmierć spłaca wszelkie długi, ale kto powiedział, że chodzi nam o twoje życie? Z niewiadomych przyczyn poczułem na swojej skórze powiew mroźnego wiatru. Włoski na dłoniach przerażone stanęły dęba. Mój umysł nie ogarniał tej maskarady. Jakbym był odcięty od wieków od cywilizacji i po raz pierwszy widział przedstawienia cyrkowe z klaunami i każdy bezczelnie śmiał się ze mnie. Groteska podana z odciętą głową dobrego horroru wcale nie bawi. Jest jak sen przeradzający się w koszmar, którego się spodziewamy. A jednak nadal nas straszy. – Wam? – po chwili zwątpienia postanowiłem kontynuować rozmowę. Chciałem wiedzieć jak najwięcej. Poznaj wroga swego, gdy masz na to okazję. On tylko się roześmiał. Jego barwa głosu jak chichot kilkunastu ludzi zmieniał się jak kameleon w zależności od wybranego momentu. Jak cienka warstwa lodu mój umysł pękał. To wszystko zdawało się być takie bolesne. Jakbym stał za blisko głośników w czasie hucznego koncertu. W międzyczasie ściany zniknęły jakby rysownik komiksów wziął do ręki gumkę i niechlujnie wycierał przeszkadzające tło. Naniósł na pozostałości kolejne swe wizje. Było mu mało, chciał się artystycznie rozwijać. Piękno tkwi w progresie. Człowiek nigdy nie osiągnie perfekcji, ale samą drogą może osiągnąć cel.
69
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Czarne kolory z brudnym czerwonym akcentem widniały na pierwszych zarysach. Poczułem się tak jakbym zgubił się gdzieś we wszechświecie i kroczył po Marsie w stylistyce noir. Przygnębienie, trwoga i mdłości z przelewającego cynizmu ubarwiały krajobraz. „Witaj w domu!”. Wszystko układało się w nieznośne przywitanie z makabrycznej sceny gwałtu. Oj tak. Moje koszmary gwałciły mój umysł. Karały mnie za to, że miałem czelność powrócić w rzekomym blasku chwały do brudnego miasta upadłych. Czarne niebo pokryte dwulicowością i hipokryzją połknęło mnie na nowo. Mieliło mnie w swoim żołądku, trawiło wszelkie objawy racjonalizmu. Czekał tylko jak wypluje mnie bezbronnego i zapłakanego jak dziecko tuż po narodzinach. Nawet gdzieś na horyzoncie potrafiłem dostrzec nierówno stojące wieżowce. Nie musiałem kombinować i zastanawiać się. Byłem niemalże pewien, że to znajomy widok Haven City. Jawiło się w tej mgle uczuć jako coś nieosiągalnego. Piekielny Eden wymachiwał do mnie na pożegnanie. Ostatnie pożegnanie. Już czas ruszyć w drogę. – Podoba się? – odrzekł ze zmienionym głosem. Jakby trzech mężczyzn o różnych tonacjach wymieszać w jednym ciele. Idealnie opisywałoby mojego demona. Nie wiem tylko czemu podszywał się za pacjenta numer pięć. Tani chwyt. To nie tak, że działało to na mnie. Raczej sam sobie dopowiadałem pewne rzeczy i sam siebie ciągnąłem w otchłań. To ja byłem największym wrogiem dla siebie samego. – A teraz lepiej? – ty skurwysynie! Moim oczom ukazała się w stanie rozkładu Samantha. Moja największa, niespełniona obietnica, którą dałem sam sobie. Siedziała z martwymi oczami bez iskry, gapiła się
70
~~Psychoza Michaela Knighta~~
bezczelnie we mnie. Niektóre marzenia są jak kotwice. Ciągną nas w dół i podtapiają. Na stosie z ich ciał układamy własne sumienie i podpalamy. Ogień swobodnie tańczy, kusi seksapilem, a ciepło zła przyciąga nas jak muchy do gówna. Tak, to było gówno. Stałem tam po samą szyję. Dziwne, że jeszcze potrafiłem złapać oddech. Teraz już nawet nie potrafiłem wrzasnąć jak przerażone dziecko ze złości, że ich wszystkich pozabijam. Słowa wydawały się przy niej takie ciężkie jak słonie w składzie porcelany. Trzeba było uważać, aby nie wyrządziły kolejnych szkód. Przeszłość w tym miejscu stapiała się z teraźniejszością i razem jak przeklęte siostry wpływały na przyszłość. Wszystko to w bolesnych barwach sarkazmu życia. – Obiecałeś mi. – oznajmiła z druzgocącą racją – Miałeś mnie uratować. Uwolnić od nich. Wierzyłam tobie. – jak zwykle w życiu jest odwrotnie od powiedzonek ludowych. Wiara czyni cuda, ale w prawdziwym świecie wiara potrafi niszczyć hart ducha. I cóż ci złotko mam powiedzieć? Nie znaliśmy się, raptem kilka słów wymienionych i zaproszenie do dzikiego seksu. Brzmi podle, ale zapewne i ty tak myślałaś. Chciałaś tego, a może łudziłaś się jak ja, że z tego może być coś więcej. Intensywniej. Może nawet bardziej romantycznie? Zbladłem na twarzy. Serce jakby ukuło mnie. Wykrzywiłem mordę w żalu. Tylko nie przed nią i nie przez nią. W dziurawej jak ser szwajcarski głowie ukazał się inny widok. Halucynacje w halucynacjach? Tego jeszcze nie grali. Obraz chociaż półprzezroczysty zagrał na mnie jak na gitarze
71
~~Psychoza Michaela Knighta~~
melodię, którą nie jestem wstanie opisać. Co to było? Wołanie rzeczywistości do zagubionego podróżnika czasu, a może zdrowy rozsądek przypominający, że stare grzechy trzeba zostawić przeszłości i iść dalej? Równie dobrze mogło to być kolejna zagrywka ciemności, która jak pnącze gwałtownie mnie otaczała i ściskała coraz mocniej. Ujrzałem Natashę. Nie jako blondyneczkę jak ją po raz pierwszy spotkałem. O nie, wtedy były jak czarna wdowa, brała każdego kogo tylko chciała. Diablica o stu twarzach tak ponętna i równie niebezpieczna. O nie, to by było za prosto. Na moje wilgotne oczy rzucił się obraz tej, której potrzebuję. Tej, która czekała tyle lat nam nie w tragikomicznej pozie żałoby, by odwiedzić mnie w zakładzie i oznajmić, że nadal czeka. Jak możesz dziecino czekać na mnie? Na faszystę uczuć, nazistę potępionych, który zostawiając trupy kupuje kolejne skrawki czasu, by przeżyć? A jednak to ona objawiła się pod moją kopułą. Niczym anioł tuż przed porankiem zwiastujący kolejny, słoneczny dzień. Miałaś być moją zgubą w pierwotnym scenariuszu, a nie wybawicielką od wszelkiego zła. – Wybaczam tobie za gniew na mnie... – powietrze z płuc opuściło moje drgające ciało. Zjawa, a może nawet i ona sama z zaciekawieniem przyglądała się mojej osobie. Sam nie wierzyłem w to co przed chwilą powiedziałem. Jakby ciężar, który mnie przygniata odszedł. Tak po prostu mnie opuścił. – I te słowa mają zmienić ciebie, odmienić twoje życie? – nie musiałem podnosić łba, aby rozpoznać, że rozmówca się zmienił. Józef Neuer. Sam szatan wcielony zasiadł na tronie naprzeciwko mnie.
72
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Wpatrywał się we mnie swoimi mrocznymi, poniekąd martwymi ślepiami i próbował mnie odczytać. Ciekawe czy rzeczywiście potrafił nakreślić realną wizję moich emocji, gdy nawet ja sam wirowałem w obłędzie własnej podświadomości. Nie odpowiedziałem na jego słowa. Pokrętny miks postaci zalewał moją rzeczywistość. W oddali raz na jakiś czas słyszałem huk wystrzelonej broni. Jakby tło symfonii ciągle przypominało mi ten ostatni raz, gdy pociągnąłem za spust pełen wrogości i zadowolenia. Oj tak, byłem zadowolony w głębi serca, że z tego ziemskiego padołu zrzuciłem jednego skurwysyna wprost w ramiona czeluści.. – Zastanawiałeś się może jakby to było, jakby twoje życie się potoczyło, gdyby tego wszystkiego nie było? – demon nie poddawał się w zagrywkach. Chciał mnie doprowadzić... w sumie nie wiem gdzie kolejka górska pędząca jak oszalała miała swój koniec. Brakowało mi elementów logicznej całości, aby połapać się w tej opowieści o pechowym detektywie. – Nie ma co zastanawiać się nad rozlanym mlekiem. Dobrze wiesz, że to i tak niczego by nie zmieniło. Więc może przejdź do sedna! Wykrztuś to wreszcie z siebie i powiedz czego ty ode mnie chcesz? – Myślisz, ze to wszystko sen? Wizje, halucynacje, które doprowadzają ciebie do ostatecznego pociągnięcia za zimny, stalowy spust broni? A co jeśli w tym wszystkim jest większy sens, mnogość realizmu przytłacza ciebie. Ludzki umysł neguje rzeczy, których nie rozumie. – rozpoczął swój filozoficzny wykład – Nadal czekam. Czego ode mnie chcesz?! – nie zamierzałem bawić się w dyskusje o sensie życia. Chciałem poznać prawdę i sens tego
73
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wszystkiego co mnie otacza. – Czego chcę... hmm... Obudź się, Michael! Ciemność nadchodzi po twoją duszę! – w trakcie wypowiadania tej sekwencji słów jego głos zaczął przypominać mnie. Koszmar stawał się coraz gorszy, coraz upiorniejszy, a ja poczułem zimny dotyk powietrza. Śnieg topił się przy kontakcie z moją skórą. Chwilę mi to zajęło, aby zorientować się, że siedziałem oparty łokciami o stół tuż przy ukrzyżowanej Sam. Jeszcze raz jak widmo grzechu pierworodnego byłem na dachu tego pieprzonego muzeum. Z drugiej strony siedział mój alter ego. Ten sam upierdliwy fagas, którego spotkałem przy latarni. – Nie znudziły ci się metamorfozy? – odrzekłem z nutą zniecierpliwienia starając się nie patrzeć na krzyż stojący za moimi plecami. Słyszałem jak krople brudnej krwi jęczą uderzając o dach. – Dlaczego sądzisz, że jesteśmy jednym i tym samym? – Jest was więcej, wy tchórze!? – To od ciebie zależy interpretacja. – jego głos zmieniał się. Wszystkie postacie, które w tej iluzji się pojawiły mogłem rozpoznać w jego mowie. Bawił się mną, zgniatał mój umysł pragnący normalności. – Ale dobrze – zaczął dziwnie spokojnym tonem – powiem tobie czego chcę od ciebie. Jesteś taki cierpliwy, że zasługujesz na nagrodę. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Nie potrafiłem odczytać intencji z jego oczu. Pozbawione iskierki, matowe, suche. Istne diabelskie spojrzenie jakby penetrujące ciebie na wylot. Dodajmy do tego pokerową twarz i te dźwięki upadłej melodii za moimi plecami i otrzymaliście iście
74
~~Psychoza Michaela Knighta~~
urodziwą ucztę zmysłów. Kiedy wstał to po chwili krzesła i stół zniknęły. Ledwo zdążyłem poderwać swoje zmęczone cztery litery do góry. Uśmiechnął się parszywie jakby kat sadystycznie czekający na kolejną okazję. Ruszył w moją stronę, a ja nie potrafiłem się poruszyć. Mogłem, czułem, że mogłem. Jednak nie zmusiłem swojego organizmu do wysiłku. Wystawił przed siebie rękę z wyprostowanymi dwoma palcami, serdecznym i wskazującym. Chwilę przed tym jak położył je na moim czole, rzekł: – Zabij ich, zabij ich wszystkich... Na chwilę zrobiło się ciemno. Czerń oblazła świat swymi pnączami. Potem smród siarki wywołujący wymioty ukazał się w szczycie potęgi. Następnie usłyszałem ogień trawiący martwe szczątki, a ja sam znalazłem się w surrealistycznej wizji sądu ostatecznego. Idąc po cienkiej, czerwonej linii widziałem kątem oka dantejskie sceny mordu powtarzane bez przerwy. Kara jaką nałożył Zeus na Prometeusza przy tym była jak wakacyjna podróż z ciekawymi atrakcjami. Krew ściekała do wyżłobionych tuneli tworzących obraz upadłości. Mroczne zjawy ze skrzydłami przyglądały się torturom. Jakby czerpały radość i siłę na dalsze pokusy ludzkiej duszy. – Zabij ich... – szept dźgnął prosto w serce. Dreszcze obeszły moje ciało niczym piorun z gromowładnego nieba. Zimny pot zalał drętwą skórę. – Zabij ich wszystkich... Usłyszałem huk. Szybki, głośny, krótki. Sparaliżował mnie i odszedł tak szybko jak się pojawił. Kilka kroków dalej znów wystrzał przyspieszyło bicie serca. Na chwilę w czasie trwania chaotycznej melodii
75
~~Psychoza Michaela Knighta~~
hałasu ciemny świat apokalipsy zlewał się z moimi wspomnieniami mordu. Widziałem
przez
moment
półprzezroczyste
widma
wyciągnięte
z
podświadomości. Obserwowałem własne życie przez migawkę koszmaru. – Czy... – nieznany głos zamilkł zbyt szybko, abym zrozumiał cały przekaz. Starałem się nie odwracać, nie spoglądać na boki. Nie sposób jednak ignorować wiszące ludzkie ciała na drewnianych wspornikach. Życie ich jeszcze nie opuściło. Oczy przygasłe, lecz nie wygasłe. Czułem wewnątrz ich cierpienia. Dławiło mnie to uczucie. Jakbym to ja sam wysłał hordę niewinnych dusz wprost pod cień samego diabła. W pewnym momencie poczułem, że grunt robi się coraz bardziej miękki. Pomyślałem o mokrym piasku. Nie do końca wyschnięta kałuża. Niewiele się pomyliłem. Skąd tylko wziąć wodę na tym pustkowiu snów? Pochyliłem głowę na dół. Zorientowałem się, że brodzę w kałużach czerwonej mazi. Krew brudna od grzechów gdzieniegdzie bulgotała pełna nienawiści i żalu. Gdzie ja się znalazłem? Czy aż tak bardzo zawiniłem w swoim życiu, że wizje upadku świata gwałcą zdrowy rozsądek? Może to ja jestem upadłym aniołem, który z pokorą przyjmuje karę od Ojca Świętego? Brzmi zabawnie, ale też piekielnie niebezpiecznie, że nawet tak niebywałe w swojej składni myśli brane są pod uwagę. Jak bardzo człowiek musi oddalić się od rzeczywistości, aby dopuszczać do siebie urojone pomysły? Byłem w dupie, głęboko utkwiony w zakątku zapomnienia. Idę ciemną doliną, lecz zła się boję, bo jestem pełen zwątpienia, które wraca jak bumerang. – Czy niebo jest dla wszystkich?
76
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– A powinno być dla wszystkich? – usłyszałem rozmowę dwóch głosów, jakby próbowały przebić się przez mur wrzasków cierpiących ludzi – Czemu nie, piekło już i tak istnieje na Ziemi. – Więc rodzimy się, cierpimy i umieramy? – Tylko zasypiamy na łóżku z drewnianą kotarą na życie. Potem miliony ziaren łez najbliższych przykrywa naszą trumnę. – Co potem? – Potem budzimy się z tego koszmarnego snu życia i wędrujemy przed siebie bez celu. – Piękne. – Tragiczne. Prawda, Michael? Zatrzymałem się. Jeden z tajemniczych głosów zwrócił się bezpośrednio do mnie. Nie odpowiedziałem. Co mógłbym rzec w tej surrealistycznej scenie? Jakie słowa nadałyby sens temu wszystkiemu? Na przeciwko mnie wyrosła trumna. Ciemne łoże gotowe przyjąć zmęczonego wędrowca. Uległem. Jak szmaciana lalka targana przez sumienie szedłem na ostateczny spoczynek. Ignorowałem obrazy dookoła mnie. Tak bardzo skupiałem się na drewnianym łożu, że całość stawała się coraz bardziej czarna. Jakby obszar widzenia malał z każdym krokiem. – Czy niebo jest dla wszystkich? – Zabij ich, zabij ich wszystkich! – Wybaczam tobie. – Michael... Michael! – Towarzyszu, dobrze, że jesteś! – Nie poddawaj się, uratujemy ciebie, obiecuję. Medyka, szybko
77
~~Psychoza Michaela Knighta~~
medyka! – Ręce do góry skurwysynie! W międzyczasie jak zbliżałem się do ostatecznego, końcowego miejsca słyszałem wyraźnie kolejne zdania wyrwane z mojej historii. Bardziej nieznośne niż kiedykolwiek. Jakby tkwiły w podświadomości wyniszczonej duszy i czekały na odpowiedni moment. Gdy ułożyłem się do snu, zrobiło się naprawdę ciemno. Ciężko to wytłumaczyć. Nawet w największym mroku wyciągając dłoń przed siebie zdajesz sobie sprawę, że ona tam jest. Nie widzisz jej, ale masz tą świadomość istnienia. W tym momencie nie byłem pewny czy nadal jestem. Nie odczuwałem żadnego bólu, nie słyszałem bicia serca, ani tłoczonej przez ten organ krwi. Klatka piersiowa nie unosiła się, nie pobierała powietrza. Czy ja istnieje? A może jestem tylko zlepkiem kilku literek tworzących symfonię chaosu? Tak wiele pytań, tak mało poszlak, a jeszcze mniej odpowiedzi. To nie był koniec. Moja furia, chęć zniszczenia, może poniekąd wizja szczęśliwego happy endu w ramionach tej farbowanej brunetki dały o sobie znać. Nie było cudownego ocalenia. Przeszłości nie da się zmienić, a człowiek nie wstaje z grobu przy zwycięskich fanfarach. Po prostu się obudziłem, a w tle usłyszałem zwiastującą apokalipsę tak jakby chciała mi tylko dać do zrozumienia, że to tylko przedsmak naszej zabawy. – Obudź się, Michael. Ciemność nadchodzi po twoją duszę.
78
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Rozdział II: Długa droga do domu Część I: „Idąc ciemną doliną...”
Ciemność ugięła się pod promieniami słońca zaglądającymi pod zamknięte powieki. Drażniące światło zmusiło mnie do leniwego otwarcia oczu. Leżałem przykryty pościelą. Szybki rekonesans dał mi jasną informację gdzie jestem. Znajdowałem się w sypialni gościnnej u Nicoli. Już nawet nie ośmielałem się zadać sam sobie pytania, jak do cholery tutaj się znalazłem. Nie było to ważne. Mój cel nie został ukończony, a postępujący obłęd nie daje mi za dużo czasu. Na glinianych nogach oparłem ciało i chwiejąc się na lewo i prawo podszedłem do komody. Chwyciłem świeżo wyprasowane, bo nadal ciepłe ubrania i założyłem je. Garnitur pasował idealnie. Ja sam wyglądałem idealnie.
Niczym
polityk
ukrywający
swoje
grzechy
pod
skórą.
Zastanawiałem się co dalej. Co powinienem teraz zrobić? Na odpowiedź nie musiałem długo czekać ani zastanawiać się co te wizje miały na celu mi przekazać. Do pomieszczenia wszedł wyprostowany, dumny Sergey. Rzucił błagalnym spojrzeniem na mnie. Jakby miał zaraz powiedzieć, co się z tobą dzieje? Pomimo legendarnej otoczki diabła
79
~~Psychoza Michaela Knighta~~
potrafił troszczyć się o ludzi mu bliskich. Tylko jak ja do tego grona tak szybko awansowałem? To działo się zdecydowanie zbyt szybko. Życiowy rollercoaster pędził na złamanie karku. Dni mijały jak cienka warstwa bryzy nad powierzchnią rwącej rzeki. – Jak polowanie? – zabrzmiało to tak jakby chciał uniknąć poważnej rozmowy na temat mojego zdrowia. Prawdę mówiąc, podobała mi się ta taktyka. Może ostatnie lata spowodowały, że stałem się bardziej miękki. Wielokrotnie już się łamałem widząc obrazy serwowane mi w tej chorej jadłodajni. Jednak nie byłem aż tak słaby, aby przed kimś się spowiadać. –
Najważniejsze,
że
zwierzyna
upolowana.
–
odrzekłem
natychmiast po drodze zastanawiając się po jaką cholerę zasugerowałem w swoim zdaniu, że jednak coś poszło nie tak. Moje yin–yang doprowadzało mnie do życiowego rozkroku za każdym razem. Zdesperowany psychol i wyjący z bólu psina po stracie pana. Groteska wylewała się równomiernie na dwie maski jakie nosiłem jednocześnie. – Co teraz? – obaj oszczędzaliśmy języki – Może tak kolejny na czarnej liście? – Z tym nie pójdzie ci tak łatwo. Nathan Watson właśnie – spojrzał na pozłacany zegarek na lewej ręce – prowadzi jeden ze swoich wykładów na kongresie psychiatrów, tutaj w Haven City w budynku Akademii Nauk im. Nicola Tesli. Całość potrwa kilka dni. Zacząłem mimowolnie stukać stopami o ziemie. Były to delikatne ruchy, prawie niezauważalne. Nie mogłem tyle czekać. Byłem głodny, a owca była na wyciągnięcie ręki. Mój wzrok zdradzał wszystko. Chcę
80
~~Psychoza Michaela Knighta~~
kolejnego ze świętej trójcy już dziś wieczorem. I to był mój kolejny cel, kolejny kaprys. – Tak myślałem. – uśmiechnął się lekko unosząc jeden z kącików ust do góry – Jednak w tym wypadku będzie trochę ciężej dostać się do właściwej osoby. – Brzmisz tak jak już byś miał jakiś plan. – Owszem. Ja zawsze muszę mieć jakiś plan albo dwa. Dorwać go będzie można w nocy, gdy śpi w hotelu. Mniejsza ochrona, łatwiejszy dostęp. Ja załatwię wszystko, ale musisz go wykończyć na miejscu. Wtedy zrzuci się to na jednego z jego pacjentów, więc dodatkowo zszarga się jego dobre imię i sprawa szybko ucichnie. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Doskonale kamracie! – jęknął z zachwytu – Ach, zapomniałbym, na dole czeka na ciebie śniadanie przygotowane przez Betty. – Panna Betty to nie kto inny jak gosposia żyjąca na koszt pana domu. Jedno było pewne, gotowała wyśmienicie. Gdy powolnym krokiem mijałem gospodarza rezydencji ten położył dłoń na moim ramieniu. Odruchowo spojrzałem się w jego ślepia. Może miał do mnie słabość, ale jego oczy nadal mnie przerażały. – A tak poza tym wszystko w porządku? – a jednak rzekł to nieznośne pytanie, a ja nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. – Czemu by miało nie być w porządku? – odbiłem piłeczkę licząc, że to będzie punktowy serwis w tym dziwnym ping–pongu – Pytam z czystej ciekawości. – Jestem wdzięczny. – „wyrwałem się” z niewygodnego uścisku i
81
~~Psychoza Michaela Knighta~~
przechodząc przez próg usłyszał: – Ciekawe. – wstrzymałem ruch, czekałem na moment kulminacji – Nie zapytałeś się jak trafiłeś do rezydencji. – słuszna uwaga. Nasza tragikomiczna scena nie trwała długo – Szczerze to nie chcę wiedzieć. – i odszedłem zostawiając Nicolę samotnie
wpatrującego
się
w
wielki
obraz
wiszący
na
ścianie
przedstawiający upadek Lucyfera z nieba. Było coś prawdziwego w tym obrazie. Nie wiem kto namalował ten pejzaż niedoli, ale trafił w czuły punkt. Przedstawiał diabła upadającego pod ciężarem własnych skrzydeł. Nikt go nie zrzucał, nikt nie wypędzał. Chyba też tak jest z nami, ludźmi. My sami wpadamy w okrąg gniewu i upadamy pod własnym ciężarem żalu i złości kipiącej w nas jak gotująca się woda w czajniku. Ja już byłem na samym dnie, więc postanowiłem podzielić się swoją klęską i sprowadzić katów do siebie. Niech poczują co to ból i strach przed utratą rozumu tuż przed tym jak pociągam za spust. Wiedziałem jak skończy się spotkanie z Nathanem. Na następny dzień pojawi się nekrolog z jego podobizną. Tak musi być. Zanim udałem się na kolejny akt przedstawienia postanowiłem udać się na cmentarz. Ten sam cmentarz, który odwiedziłem po powrocie. Ten sam, gdzie mój nagrobek wita wszystkich odwiedzających. Nie było w tym nic specjalnego, zwykły marmur ozdobiony literami z nazwiskiem i dwiema datami. To naprawdę dziwne widzieć swoje imię na czarnej liście śmierci. – Pewnie brat? – po dotarciu na miejsce bezmyślnie wpatrywałem
82
~~Psychoza Michaela Knighta~~
się przed siebie. Dopiero głos starszej kobiety obudził mnie ze snu – Słucham? – Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Jednak jak na pana patrze to widzę ogromny żal i ból po stracie bliskiej osoby. Sama, wiele lat temu straciłam męża w wypadku samochodowym. Gniewałam się na cały świat. Wiedziałam, że nie mogę go zmienić, więc się pogodziłam ze stratą. – opowiedziała mi swoją historię gniewu Z jednej strony jej opowiastka miała sens. Upadła i podniosła się. Wspomniała o tym, że teraz czuje się jak ptak, któremu już nie ciążą skrzydła. Zabawne, jeszcze nie całe półgodziny temu rozmyślałem o anielskich skrzydłach. – Musi pan sobie wybaczyć. – Przepraszam, mogłaby pani powtórzyć? – Musisz sobie wybaczyć. Nic nie mogłeś zrobić. – poklepała mnie po ramieniu – Muszę uciekać. Życzę miłego dnia. Nie zdążyłem nic powiedzieć, nic zrobić. Przypadkowe spotkanie rzuciło cień w moim umyśle. Przez chwilę, naprawdę przez krótką chwilę pomyślałem sobie, że droga zemsty jest zgubą. Pcham się bez namysłu w stronę gilotyny. Wtedy też na chwilę litery na pomniku zmieniły się. W cudowny sposób utworzyły znaną mi sentencję. Brzmiały złowrogo i przypomniały mi, że droga do zbawienia wiedzie przez piekło, przez ciemną dolinę. „Czy niebo jest dla wszystkich?” Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do miasta w poszukiwaniu odkupienia krwią i ołowiem. Nathan Watson. Młody, ambitny profesor
83
~~Psychoza Michaela Knighta~~
psychologii. Trzymałem w dłoni jego zdjęcie. Wiedziałem jak wygląda i czym się zajmuje. Leczy pacjentów cierpiących na schizofrenię, którzy widzą obiekty, które rzekomo nie istnieją. Jako jeden z nielicznych autorytetów sprzeciwia się lobotomii twierdząc, że niszczy duszę i umysł. Wszystkie te informacje były dla mnie gorzkie, przeterminowane. Człowiek, który uwięził mnie i poddał choremu eksperymentowi próbuje udowodnić całemu światu, że jest aniołem medycyny. Świat jeszcze nie wie, ale to właśnie aniołowie upadają najczęściej. Byłem zjawą stworzoną, a nie zrodzoną, aby takim upadłym przynosić zasłużoną karę. Zabawne, przez chwilę pomyślałem, że jestem bękartem nieba. Dzięki pewnym sztuczką wyciągniętych z rękawa Nicoli miałem na sobie perukę długich, do ramion, blond włosów i ciemne, przeciwsłoneczne okulary mające zmylić wszystkich tych, którzy mogliby się spodziewać mojego zmartwychwstania. Nie chciałem czekać do nocy jak uda się na zasłużony odpoczynek. Pragnąłem zobaczyć go w akcji. Akademia Nauk im. Tesli była bardzo dobrze znana w całych Stanach Zjednoczonych. Wybitne nazwiska jak pszczoły do miodu zjawiały się, aby chociaż na chwilę wejść na mównicę i poczuć władzę. Każda przemowa graniczyła z karykaturalną pozą dumy i szaleństwa. Brzmi śmiesznie, ale uwierzcie mi, każdy z nas jest jak bezbronne dziecko wobec tego zapachu, tych spojrzeń. Na krótką chwilę można poczuć się jak ktoś ważny. Czy właśnie nie o to chodzi w życiu? Dążenie do pieniędzy za wszelką cenę, wspinanie się po drabince kariery nie zawsze w legalny sposób to tylko rozwiązania, by zrealizować podświadomy cel każdego z
84
~~Psychoza Michaela Knighta~~
nas. Być na ustach wszystkich innych. Wystarczy spojrzeć na Sergeya Nicolę. W mrocznych częściach miasta matki straszą nim swoje dzieci i to bardzo skutecznie. Powiedz małemu, że diabeł przyjdzie, gdy będziesz niegrzeczny to z wiekiem ciebie wyśmieje. Wspomnij o kimś kogo czyny mówią same za siebie. To nie tylko legenda, ale prawdziwa śmierć dosięga tych, którzy się jemu sprzeciwiają, a małolat będzie siedział jak aniołek ze spuszczonymi skrzydłami. Wracając jednak do sedna sprawy. Po długim spacerze obejmujący zwiedzenie cmentarza i kilka znanych mi dzielnic z tej pamiętnej, zimowej nocy doszedłem w końcu w przebraniu pod budynek. Roiło się tam od mrówek rządnych wrażeń intelektualnych, bo nawet naukowiec czegoś potrzebuje. – Dzień dobry. – moją drogą zagrodził pewien mężczyzna w garniturze i w okularach. Podszedł blisko mnie i wyciągnął w moim kierunku obie ręce. Przez moment chciałem go nawet odepchnąć, ale to by wyglądało zbyt podejrzanie w tłumie psychologów i psychiatrów. Postanowiłem z kimkolwiek on jest zagrać w niecodzienną grę i przywitać nieznajomego tak jakby był moim najdroższym przyjacielem, którego nie widziałem od wieków. Objęliśmy się ze sztucznie namalowanymi uśmiechami. Wyglądało to tak jakby dwóch komików rywalizowało w grze aktorskiej. – Nie wiem kim jesteś... – zaszeptał z wielkim żalem w głosie – ale mam dług u diabła – wiedziałem już o kim mowa – w lewej kieszeni zostawiłem tobie zaproszenie, abyś mógł swobodnie poruszać się po
85
~~Psychoza Michaela Knighta~~
kompleksie. Nie chcę znać szczegółów, powiedz tylko jemu, że spłaciłem swoje zobowiązania. Odsunąłem się od niego i pokiwałem twierdząco głową. Rozumiałem jego sytuację. Nie odmawia się głowie mafii, gdy ma się niespłacony dług. Wszystkie te relacje wyglądają podobnie jak partnerstwo dilera i narkomana. Pragniesz więcej, potrzebujesz więcej, ale płacisz jeszcze więcej. Niekończące się koło fortuny, które kiedyś będzie musiało się załamać. Tylko jako ten nieszczęsny klient to ty jesteś w dupie. Wyjąłem z kieszeni zaproszenie. Arthur Coyle, lat 34. W sumie podobny wiek do mojego. A więc teraz jestem królem Arturem. Szybko wykorzystałem przewagę zdobytą w ramach prezentów od mojego piekielnego przyjaciela i ruszyłem w stronę wejścia. Tam zatrzymał mnie jeden z ochroniarzy. Rzekł, że tylko zaproszeni goście mogą uczestniczyć w konferencji dr Watsona ze względów bezpieczeństwa. – To chyba załatwia sprawę. – rzekłem dość spokojnym tonem Spojrzał się na ten świstek dokumentu powiewający na wietrze. Nie było chwili napięcia jakby każdy z nas tego oczekiwał po kiczowatej opowieści o żądnym zemsty detektywie uwikłanym w prywatne śledztwo. Było tak normalnie, tak łatwo i przyjemnie. Jak seks o poranku z kobietą, którą darzy się uczuciem. Tak pieczołowicie wnikasz w jej ciało zamiast dzikiego rozszarpywania zwierzęcej natury. Wszedłem do środka. Spojrzałem na swój zegarek. 14:27. Trzy minuty do jego wystąpienia. Chciałem poznać jego twarz na żywo. Zobaczyć go, ocenić szkaradę i koniec końców wymierzyć sprawiedliwość. Udałem się szybko do wielkiej auli. Zająłem niepostrzeżenie jedno z
86
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wolnych miejsc na tyłach i obserwowałem uważnie. Temat wykładu brzmiał „Zmiany osobowości u chorego i sposoby wyleczenie przy pomocy hipnozy”. Od lat niczego nowego do swojego już pustego dzbana nie wlewałem, więc chociaż przez chwilę mogłem się poczuć jak nastolatek uczęszczający do szkoły. Sala ucichła, gdy do pomieszczenia wszedł
mój
obiekt
zainteresowania. Był szczupły, a drobne, dopasowane do twarzy okulary podkreślały
jego
profesjonalizm.
Fryzura
starannie
uczesana,
wyprostowany. Wyglądał na pewnego siebie faceta, który wie co robi. Miał takie niewinne spojrzenie. Takie charakterystyczne dla osób, które chcą i potrzebują pomagać innym. Kurwa, dobry z niego aktor. Przez niego prawie na chwilę pomyślałem, że to jednak nie mój cel, tylko ktoś inny. Niewinny. Tylko... nie ma ludzi bez winy. Moje przypuszczenia się sprawdziły wtedy, kiedy bez żadnego przywitania rozpoczął swój długi, godzinny monolog od słów, że pracował swego czasu w Azylu. Kilka jego zdań wbiło mi się do głowy jakby starał się coś mi przekazać. Może podświadomie wiedział, że ktoś na niego poluje, gdy nie tak dawno ktoś zabił jednego z wielkiej trójcy. „Musimy pamiętać, że zmiany osobowości u chorego mogą być spowodowane licznymi, złymi wydarzeniami. To krzywdy rodzą bestię żyjącą w nas. Zastępuje ona nasze prawdziwe ja i tłumi wszelki opór. Dlatego trzeba dotrzeć do podświadomości i odpowiedzieć sobie na pytanie; jaka jest przyczyna?” „Żyjemy w czasach kiedy nauka opiekuje się ludźmi, a nie krzywdzi ich. Musimy dążyć do tego, aby sposoby leczenia nie
87
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wywoływały zbyt dużych ubytków zdrowia emocjonalnego. Dlatego też chirurg lecząc złamaną nogę nie odcina ręki. Dlatego uważam, że dzięki hipnozie, dzięki wejściu w podświadomość chorego można uzyskać lekarstwo, poznać... prawdę.” „Jeszcze raz wspomnę. Pracowałem w Azylu, to ja zamknąłem oddział dla najbardziej chorych ludzi ze względu na traktowanie tych osób jak obiekty eksperymentów. Nie możemy zapominać, że to wciąż ludzie. Żyją we własnym świecie, ale każdy z nas, zdrowy czy chory ma takie bezpieczne miejsce. Zatem trzeba pokazać mu, że świat zewnętrzny jest równie otwarty jak ten, w którym się ukrywa.” Byłem zdziwiony faktem, że to on forsował zamknięcie oddziału znajdującego się na wyspie i pozostawieniu tylko budynków postawionych na kontynencie. Więc dlaczego ja nadal tkwiłem w niewłaściwym miejscu? Byłem tak ważny, że odcięli mnie nie tylko od świata, ale również od innych psychicznych niewolników? Już teraz wiedziałem, że czeka mnie dłuższa rozmowa z doktorem. Wiele nowych pytań zrodziło się w mojej głowie. Jakbym cofnął się w czasie i jako mały szczyl ciągle powtarzał to magicznie, wkurwiające dorosłych pytanie; dlaczego tak? Po skończonej konferencji podszedłem do niego jakby nic się nie stało. Rozmawiał z wielkim uśmiechem na twarzy z dwoma innymi psychiatrami. Nie usłyszałem na jaki temat dyskutowali, ale postanowiłem przerwać tą całą dysputę i zająć pierwsze miejsce w wyścigu. – Dzień dobry. Arthur Coyle z tej strony. Jestem pod wielkim wrażeniem pana wystąpienia. – zwrócił swój lśniący jak dwa diamenty
88
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wzrok w moją stronę. Zachowywał się tak jakby moje słowa dużo dla niego znaczyły. – Witam serdecznie! Dużo to dla mnie znaczy z ust tak wybitnego psychiatry. – to sobie wybrałem nazwisko... Uścisnął moją dłoń z należytym szacunkiem i przeprosił poprzednich rozmówców. Jakby chciał porozmawiać ze mną, poznać moje zdanie. Jednak coś rodziło się w głowie. Kiełkowały we mnie obawy, że jednak wie kim jestem i czego chcę. Prawa dłoń świrowała wiedząc, że jest tak blisko rewolweru schowanego pod marynarką. Tak, zabezpieczenia były najwyższych lotów. Piękne czasy. – Może chwilę porozmawiamy? – zaproponował – O, tam widzę dwa wolne fotele. – w samym rogu sali znajdował się stolik z dwoma, czerwonymi fotelami. Usiedliśmy kulturalnie jak dwaj dżentelmeni jeszcze nie znający przyczyny waśni, która ich w końcu rozdzieli. – Cieszę się, że panu się podobał występ. Trzeba nawet najwybitniejszym umysłom przypominać, że po drugiej stronie jest człowiek a nie tylko pacjent. – Zgadzam się. – chciałem zagrać w tę grę, poobserwować kolejną ofiarę, wypatrzyć jego słabe punkty i poznać czy rzeczywiście tylko gra takiego Jezusa naszych czasów – Za dużo się słyszy o nielegalnych eksperymentach nad tymi, którymi powinniśmy się opiekować. – Słuszna uwaga i niezbyt optymistyczna. Dlatego tak bardzo nalegałem na zamknięcie Azylu. Udało mi się połowicznie przekonać polityków i społeczność, że to słuszny krok. – brzmiał jak rasowy dyplomata Śmieszne. Przypomniała mi się mała anegdotka. Jak rozpoznać
89
~~Psychoza Michaela Knighta~~
dyplomatę? Gdy na pytanie odpowiada „tak” to tylko i wyłącznie w sensie „być może”. Natomiast, gdy odpowie „być może” chce przekazać słuchaczowi, że nie jest zainteresowany ofertą. Jednak, gdy zdecyduje się bezpośrednio odmówić to nie jest dyplomatą. – Dziwne... – rzuciłem bezmyślnie w jego stronę jedno słowo – Co takiego? – Pan przecież pracował w Azylu, lokomotywa kariery rozpędziła się na dobre właśnie w tym ośrodku, a jednak pan nalegał na zamknięcie. – ciężko mi uwierzyć, że tak łatwo zrezygnował z dobrze płatnej pracy – Szczyt hipokryzji? – Nie to miałem na myśli. Raczej brzmi zbyt pięknie. Gdzie jest haczyk, mroczna strona? Każdy z nas ma mroczną stronę, mroczną przeszłość. Na tym opieram swoje zdanie na temat ludzi. Nawet dobry człowiek popełnia grzechy. – gdzie ukrywał się jego demon? – To prawda. Masz całkowitą rację. Moim grzechem była współpraca z doktorem Monrou. Nawet sobie nie wyobrażasz jak zniszczyło to moje sumienie, panie... Knight. – znacie to uczucie, gdy świat zamiera? Tylko na jedną chwilę, ale wam zdaje się ten moment trwa wieczność. Zanikają słowa, obrazy i dźwięki. Słyszycie tylko bicie swojego serca jak stukot końskich kopyt, a gdzie jeździec tam i śmierć. – O tak, wiem kim pan jest. Znam osobiście Arthura Coyle'a i wiem, że dzisiaj się nie mógł zjawić, gdyż wybrał się w podróż do dalekiej Japonii. – Masz zatem mocne nerwy i pewnie plan ucieczki. Może nawet i kontrofensywę. – czekałem tylko jak wpadną ochroniarze i zakończą mój krótki pościg po sprawiedliwość
90
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Wręcz przeciwnie. – rzucił wybrednie – Nie zamierzam uciekać jak zbir. Zbyt dużo mnie kosztowała ucieczka od szalonego naukowca i od własnych grzechów. – czyżbym znalazł świętego, który odkupuje swoje grzechy z przeszłości? – I mam uwierzyć, że chcesz spłacić dług? – ta bajka brzmiała zbyt pięknie. Brakowało tylko ckliwego zakończenia; i żyli długo i szczęśliwie. – Nie mam zamiaru umierać, bo zapewne to ty byłeś katem Roswella. Należało mu się, biedny skurwysyn, który zaplątał się w mroku. – Masz dla mnie propozycję? – byłem ciekawy dalszego rozwoju akcji, która nieoczekiwanie kilka chwil temu zboczyła na nieznane mi tereny – Owszem. Chcę ci pomóc w odnalezieniu odpowiedzi. – Jakich odpowiedzi? – Na pytania, których jeszcze nie znasz. – Kolejna psychiczna gadka i bełkot, abym opuścił gardę? – jego słowa przypominały mi dialogi, które do dziś dzień nie rozumiem. W sumie nadal nie jestem przekonany z kim je toczyłem. Demony, upadłe anioły, a może mój chory umysł płata mi figle. Prawdę mówiąc człowiek autodestrukcyjny może spodziewać się wszystkiego. – Nic bardziej mylnego. Sytuacja jest następująca. Nie wiem jakie eksperymenty przeprowadzał na tobie pan Monrou i prawdę mówiąc wolałbym ich nigdy nie poznać. Jest jednak sposób, abyś sam poznał prawdę. – Hokus–pokus? – w tej chwili, po tych przejściach nic mnie nie zaskoczy. Równie dobrze może wyskoczyć z magiczną różdżką bądź kulą,
91
~~Psychoza Michaela Knighta~~
która powie jak było. – Według większości psychiatrów na świecie owszem to będzie magia. Nawet leżąc nieprzytomny na łóżku pacjent, a raczej jego podświadomość zapisuje słowa, ruch każdej osoby, która była przy nim. Wystarczy wiedzieć jak zadać pytanie. – Zostałem zaciekawiony. Mów dalej. – Hipnoza. Wprowadzę ciebie w stan permanentnego obudzenia podświadomości. Wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy z siły płynącej od podświadomości. Jest jakby drugą osobą mieszkającą w naszym ciele i rejestrującą wszystko co dookoła nas się wydarzyło. Jest przy tym dokładna, ale też rzeczywista. To co nam się wydaje za realne w rzeczywistości może być tylko iluzją, halucynacją. Podświadomość natomiast drwi z wszelkiej niedoskonałości ludzkiego organizmu i zapisuje wszystko skrupulatnie. Jest jak doskonały notariusz. Miał w sobie dar przyciągania. Można było słuchać jego głosu godzinami. Wiedział co powiedzieć i jak powiedzieć. I kurwa, wydawał się być szczery w swoich intencjach. Życie nauczyło mnie jednego. Nie ufać nikomu, gdy jesteś z kimś sam na sam. Z drugiej strony jego propozycja brzmiała zachęcającego. I jak tu pogodzić ze sobą dwie sprzeczne intuicje? – Wiem, ciężko będzie ci zaufać komuś, kto ewidentnie przyłożył rękę na twój stan zdrowia. Prawdę mówiąc te parę lat temu byłem po prostu zaciekawiony tym jak twój organizm przeżył tak dużą dawkę zakazanego narkotyku. Potem zdałem sobie sprawę, że główny prowadzący Azylu ma inne plany i wtedy zrezygnowałem. Wyciągam pomocną dłoń, Michaelu. – Tu nie chodzi o brak zaufania – uśmiechnąłem się pod nosem,
92
~~Psychoza Michaela Knighta~~
miałem już gotowy plan działania – Nigdy nie zaufam tobie. – pokiwał ze zrozumieniem i oparł się wygodnie w fotelu zakładając nogę na nogę. – Jednak nie jest wszystko stracone. – Teraz to ty masz propozycję dla mnie? – Owszem. Umowę. – Słucham... – był cierpliwy. Tak bardzo mnie wewnętrznie denerwowało to, że ktoś kto zdawał sobie sprawę z tego, że może umrzeć z mojej ręki lecz nie boi się mnie. Wiem, brzmi egoistycznie, ale też tak nierealnie. To było takie... nieludzie. – Wprowadzisz mnie w stan hipnozy, jeśli wszystko przebiegnie sprawnie i nic głupiego w tym czasie nie zrobisz to pozwolę ci odejść. Będziesz mógł bez obaw wsiąść do pociągu i odjechać daleko stąd. Nie wiem, Nowy Jork, Los Angeles, może stolica. Nieważne. – A brakujący element układanki? – Nie będę sam. Mam kogoś zaprzyjaźnionego. Kogoś kto będzie mnie pilnował w czasie sesji. Zrobisz głupi ruch i zabije ciebie bez mrugnięcia okiem. – tylko jak namówić Nicolę, aby mi pomógł w tak dziwacznym przedstawieniu teatralnym na deskach życia, gdzie smoki latają w tle – Brzmi uczciwie. Zatem? – Na pewno masz samochód a ja umiem prowadzić. Pojedziemy w ustronne miejsce, ty użyjesz własnej magii, odpowiem sobie na parę pytań i wypuszczę ciebie. I tak moim celem jest główny grzesznik. – Victor Monrou. – Zgadza się.
93
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Tylko on nie jest tym za kogo się podaje. – jak cień wraca stwierdzenie, że główny nemezis jest kimś potężniejszym niż zwykły człowiek. Brzmi jak legenda opowiadana na dobranoc dzieciom, aby te były grzeczne na następny dzień. – Więc kim jest? – Tego nie wiem, nie chcę wiedzieć, ale ty możesz znać odpowiedź, a raczej twoja podświadomość. – wstał z fotela i zapiął marynarkę – Sądzę, że skończyliśmy rozmowę i możemy ruszać. Wierzę, że pan dotrzyma umowy. – Gdy ty dotrzymasz swojej. – Doskonale. W drodze do wyjścia zastanawiałem się kiedy naruszy warunki naszej ustnej umowy. O dziwo mając ku temu okazję, chociażby przy wyjściu, gdzie stoi dwóch ochroniarzy, nie zrobił tego. Wsiedliśmy do samochodu. On na tylnym siedzeniu, ja za kierownicą. Odwróciłem się do niego, spojrzałem na torbę lekarską. – Proszę mi podać torbę. – Nie ufam mi pan? – To raczej dla pańskiego bezpieczeństwa. – otworzyłem mały prezent i wyjąłem z niej chusteczkę i chloroform. Dobra kombinacja. – A teraz zaśniemy, bo mój przyjaciel wolałby, abyś nie znał lokalizacji, no chyba, że jednak chcesz umrzeć. Chwilę się walczył z samym sobą, ale uznał, że tak musi być. Nie trwało to długo, padł jak zabity, a ja bezpiecznie mogłem go odwieź do tego samego miejsca, gdzie umarł Greg. Potem musiałem tylko porozmawiać z
94
~~Psychoza Michaela Knighta~~
baronem narkotykowym, aby mi towarzyszył w czasie hipnozy. Miałem już w głowie punkt jak ukryć tożsamość niecodziennego przyjaciela przed Nathanem, który notabene mnie zaskoczył. Może mną tylko manipulował? Kto wie co siedzi w głowach psychiatrów, w końcu mają styczność z obłąkanymi. Zapowiadał się ekscytujący wieczór... Jechałem ze śpiącą księżniczką na tylnym siedzeniu i powoli ogarniały mnie wątpliwości. Czułem się jak niebo górujące nade mną, które przegrywa batalię o barwy. Ciężkie chmury zakrywały coraz większą część błękitu swoimi mrocznymi myślami. Gdzieś w oddali było słychać zbliżające się grzmoty. Dojechałem
na
miejsce.
Zostawiłem
nowego
przyjaciela
związanego na krześle, tak aby przez przypadek nie zmienił zdania i nie uciekł. Chociaż patrząc się na zbliżającą się burzę, nie wiem czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach chciał wędrować w taką pogodę. Każde uderzenie błyskawicy wpierw oznajmiane przez huk jak tysiąc armat strzelających w ciebie, powodowało dreszcze na mej skórze. Jakby podświadomość mówiła mi, abym tego nie robił. Nie pytał się jej o odpowiedzi, których nie chcę poznać. Spojrzałem na spokojną twarz Nathana śpiącego na tronie i zdałem sobie sprawę, że teraz nie ma odwrotu. Wyrwę mu serce gołymi rękoma i zostanę z niczym albo dowiem się koszmarnej prawdy skrywającej się w moim umyśle. Zapakowałem się z powrotem do samochodu i na złamanie karku ruszyłem w stronę willi Markowa. W międzyczasie deszcz rozpadał się na dobre. Strugi deszczu chciały mnie spowolnić, może nawet zatrzymać jak bezpańskiego psa straszonego biczem przez obcą osobę. Może i nawet przy
95
~~Psychoza Michaela Knighta~~
tym mając dobre intencję, ale psu tego nie wytłumaczysz. Mnie nie przekonasz. Po dojechaniu na miejsce udałem się wprost do jego gabinetu. Nie wiem która była godzina, gdzieś popołudniowa, ale dzień targany gniewem burzy został zastąpiony tymczasową nocą. Tylko flesze przebijające się pod czarną kopułą igrały z poczuciem bezpieczeństwa. To była idealna chwila na tragikomiczną rozmowę z baronem narkotykowym, który był zaczytany w lekturze. Nawet mnie nie zauważył, gdy stanąłem naprzeciwko jego biurka. Dopiero rzucany przeze mnie cień na wyryte w książce litery dały mu do zrozumienia, że nie jest całkowicie sam w swoim świecie. Ktoś był na tyle odważny i głupi, że wtargnął nieproszony na jego przyjęcie intelektualne. W takich chwilach znam tylko jedną osobę zdolną do tak bohaterskich wyczynów. Dokładnie... mówiłem o sobie. – Michael! – podniósł głowę wysoko. Bez problemu zauważył spadające krople deszczu z mojego garnituru. Nie nosiłem już tego durnego przebrania, które w konsekwencji i tak niewiele mi dało. – Myślałem, że dzisiaj jesteś na polowaniu. – Nadal jestem. – odrzekłem niecierpliwie – Złapałem zwierzynę. – Prosisz mnie o błogosławieństwo, a możę o rozgrzeszenie? – parsknął śmiechem, nie zareagowałem. Wyczuł to i natychmiast wrócił do poważnego tonu. Nie tego się spodziewał. – Zatem czego potrzebujesz? Czego potrzebuję? To było bardzo dobre i trafne pytanie. Czego potrzebuję? Hmm... parasolki na ten cholernie zimny deszcz, odpowiedzi na rodzące się pytania i wątpliwości, dobrego gnata, abym mógł rozwalić
96
~~Psychoza Michaela Knighta~~
doktora Monrou przy najbliższej okazji i... – Potrzebuję ciebie. – uniósł z zaskoczenia prawą brew do góry – W czym miałbym tobie pomóc? – To co powiem zabrzmi głupio. – nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo – Ktoś musi mnie pilnować w czasie hipnotycznej sesji z Nathanem Watsonem. – bijące w szybę krople deszczu wystukiwały rytm szaleństwa. W sumie moja prośba brzmiała jak ostatni, desperacki zryw po wiedzę i jasność w tych wiekach ciemności. – I mam mu tak po prostu pokazać twarz? – Właściwie to ten problem już rozwiązałem, a tylko tobie ufam. – komizm trwał w najlepsze, prawa ręka diabła, nazwisko, które samym brzmieniem powodował w pół światku drżenie rąk okazał się dla mnie jedyną osobą, której ufam. Wstał z krzesła przy akompaniamencie grzmotów niczym prawdziwy pan piekieł z pokerową twarzą. Chwilę później uniósł do góry kąciki ust i wysunął do przodu otwartą dłoń. – W takim razie ruszajmy. – odrzekł spokojnym głosem, a ja podałem mu rękę. Zawarłem pakt z diabłem. Tym razem prawdziwy, nieskażony strachem i cynizmem. Na równych proporcjach siły i zaufania. Chyba tylko tak mogłem uzyskać odpowiedzi. Dowiedzieć się czego szukał w mojej głowie psychopata w białym kitlu, kim są upadli aniołowie pojawiający się po zażyciu zielonego gówna i czy jest możliwość ucieczki od tego bagna. Nie tracąc ani chwili wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do wspomnianej gdzieś wyżej kryjówki. Po drodze wytłumaczyłem Nicoli mój
97
~~Psychoza Michaela Knighta~~
plan. Nie musi nic mówić, wystarczy, że założy kominiarkę na głowę i będzie trzymał broń w pogotowiu. Jeden fałszywy ruch psychiatry i jego mózg wyląduje na ścianie. Podobała mu się ta rola. Już od dawna nie pobrudził swoich rąk rozgrzanym prochem. Powrót do bliskości, do trzymania tego żelastwa w rękach widocznie mu się spodobała. Nic dziwnego, to naprawdę uzależnia. W końcu to władza, a władza to najpotężniejszy narkotyk, pieniądze to tylko sposób na zdobycie potęgi. Gdy wróciliśmy na miejsce Watson był już przytomny. Czekał na mnie z lekkim strachem w oczach. Jednak rozumiał mój tok myślenia. Nie mogłem mu pozwolić uciec. Był zbyt cennym skarbem, aby dać chociaż możliwość ucieczki. – To twój przyjaciel? – odezwał się pierwszy. Próbował maskować strach. Nawet on, który jak lodowa skała przy pierwszym spotkaniu nie potrafił ukryć swoich emocji. W końcu zaczął się bać widząc przy ścianie leżącego trupa i całą gammę różnych narzędzi tortur. – Powiedzmy, że moje zabezpieczenie. – w czasie, gdy go rozwiązywałem, chciałem dowiedzieć się o całej planowanej operacji jak najwięcej – Zatem jaki jest plan? – Wprowadzę ciebie w stan hipnozy. – mówił to już ze zgaszonym tonem głosu. Chyba zrozumiał, że zabawy na śmierć i życie są prawdziwe. Może tym bardziej, że każdy uderzający grzmot na zewnątrz słychać było bez problemu w tym mrocznym pomieszczeniu. – Będziesz słyszał tylko mój głos i nikogo więcej. Masz podążać za moim głosem. Zaprowadzę ciebie w miejsce, gdzie spotkasz się z własną podświadomością. Reszta
98
~~Psychoza Michaela Knighta~~
zależy tylko od ciebie. Gotowy? – Zaczynajmy! Usiadłem na krześle naprzeciwko doktorka. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale byłem niemal pewien, że cokolwiek zobaczę, cokolwiek usłyszę zaskoczy mnie. Na to nie można się przygotować. Wszystkie te wizje były tylko częścią czegoś większego, czegoś co siedziało w mojej głowie. Czekało na ujawnienie, czekało na mnie. – Patrz się na wahadełko. Nie ruszaj głową, jedynie niech oczy śledzą jego ruch. Wsłuchaj się w mój głos. Za chwilę zrobi się ciemno jak tylko zamkniesz oczy. Dźwięki się wyciszą, zapach zaniknie, ale mój głos pozostanie. Staraj się podążać za moim głosem. Tylko moim. Nie słuchaj nikogo innego. Po chwili powieki zrobiły się ciężkie, nie potrafiłem je podnieść. Rzeczywiście zrobiło się w pewnym momencie cicho. Słyszałem tylko jakby szept oddalający się ode mnie przypominający głos Nathana. Jednak po pewnym czasie i niezrozumiałych zdań wygłaszanych w moją stronę, wszelki dźwięk przepadł. Byłem sam. Tylko ja i otaczająca mnie ciemność. Aż nagle...
99
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Rozdział II: „...zła się nie ulęknę”
– Proszę pana? – dotyk delikatnego strumienia wody spadającego z nieba i głos małej dziewczynki obudziły mnie ze snu. Tak przynajmniej mi się zdawało. Otworzyłem oczy tuż po nieśmiałym grzmocie. Brukowana ulica i dorożka przejeżdżająca koło mnie wprawiły w osłupienie. Tęcza szarości dopełniła ten stan obłędu. Spojrzałem w stronę tego głosu onieśmielonego moim przybyciem. Jakby wiedziała, że nie jestem stąd. Byłem jak obcy szukający rozgrzeszenia daleko poza ojczyzną. Początkowo biel jej sukienki oślepił mnie. Dopiero po chwili doszedłem do siebie i mogłem szczegółowo ją obejrzeć. Może ośmioletnie dziecko trzymające czerwony balonik. Tylko ona i ja odróżnialiśmy się od reszty. Tylko od nas biły różnorakie kolory, reszta przypominała tylko szkic. Szkic czego? Gdzie ja byłem i kiedy byłem? Miasto nie przypominało niczego znajomego. Wąskie uliczki, latarnie migające we mgle i ludzie ubrani w dość osobliwe, eleganckie rzeczy. – Proszę pana? – była niecierpliwa, uparta. Nie pozwalała na pozbieranie myśli. Starałem się wsłuchać w otoczenie, aby uchwycić głos Nathana. Bez skutecznie. Byłem sam na pastwę niewiadomego. – Słucham. – odezwałem się po dłuższym zawahaniu. To takie
100
~~Psychoza Michaela Knighta~~
głupie bać się dziecka. Byłem jednak nauczony, że nie wszystko co niewinne jest bezpieczne. Nawet demony przebierają się w dziecinne ubranka, byleby tylko bliżej podejść. I to irytujące buczenie grzmotów z oddali. Jakbym jakąś częścią nadal był obecny w Haven City i słyszał wycie nieposkromionej burzy. – Kim pan jest? – Nie bardzo rozumiem pytania. – zrobiłem krok do przodu w stronę miejsca gdzie stała. Zauważyła mój ruch i czym prędzej malutkimi trzema kroczkami cofnęła się. – Jest pan kolorowy. – wyrzuciła z siebie wątpliwości. Jej młody umysł nie pojmował anomalii, tak samo jak ja. – Kolorowy? – Nikt nie ma już kolorów. – opuściła zasmuconą głowę – Nie po tym jak doktor Moriarty je zabrał. To był smutny dzień w Londynie. – W Londynie? – byłem zdziwiony informacją o tym miejscu. Szybko rozejrzałem się po okolicy. Faktycznie gdzieś w oddali stał Big Ben bądź coś co go przypominało. Widziałem stolicę Anglii, ale ta nie bardzo przypominała realną wersję. Perspektywa jakby uginała się pod ciężarem odległości. Horyzont mieszał się z najdalszymi budynkami schowanymi gdzieś pod czarnymi chmurami. – To pan nie wie? O tam – wskazała na wielki pałac przypominający siedzibę królowej – mieszka pan Moriarty, ale proszę, aby pan się do niego nie zbliżał. – Dlaczego? – zacisnęła sznurek od balonika swoją malutką rączką tak bardzo, że ta zrobiła się czerwona z bólu
101
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Bo to zły człowiek jest... – wykrztusiła z siebie słowa brzmiące jak wezwanie do ucieczki Zastanawiałem się długo i intensywnie, zaniedbując przy okazji małą rozmówczynie, dlaczego moja podświadomość zaprowadziła mnie właśnie tutaj. Do Londynu, do Anglii po drugiej stronie Atlantyku. To wyglądało na takie zbędne, niepotrzebne. – A mógłbym jeszcze o coś zapytać? – wolałem moje jedyne źródło informacji nie wystraszyć, więc musiałem grać cierpliwego. Pokiwała nieśmiało swoimi pięknymi, kręconymi, czarnymi włosami. – Który mamy rok? – To pan nie wie? – odrzekła z zaskoczeniem – 1889. – zostałem sparaliżowany. Podróż w przeszłość? Liczyłem na coś bardziej dosadnego i precyzyjnego niż kolejna nic nie mówiąca wizja chorego umysłu – Dlaczego ten niejaki Moriarty zabrał kolory? – potrzebowałem więcej – Nie mogę powiedzieć.– rzekła zasmuconym głosikiem – Mi możesz powiedzieć. To będzie nasza tajemnica. – Na pewno? A jeśli zły człowiek się dowie, że pan wie? – Nie dowie się. Ty nie powiesz, a ja tym bardziej. Możesz mi zaufać. – sam nie wierzyłem własnym słowom, ale dobra gra aktorska przez całe życie nauczyła mnie paru sztuczek. Prawdziwym mistrzem kłamstwa jest ten, który potrafi okłamać samego siebie. – Dobrze. Pan Moriarty zamknął w celi Śmierć, gdy ta przyszła do niego i teraz ją karmi kolorami innych ludzi. – Skąd wiesz o tym?
102
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Bo... – ... jest mną. – męski głos zdezorientował mnie. Straciłem poczucie stabilności i wystarczyła chwila nieuwagi, aby dziewczynka zniknęła z chodnika. – Witaj Gabrielu. – nie potrafiłem zlokalizować złowrogiego głosu. Już tyle złych osób słyszałem, że nie potrafiłem tej tonacji dopasować do nikogo mi znanego. Jednak ten ktoś znał mnie. – Kim jesteś? – Lucius Moriarty. – zarechotał w czasie pauzy dwóch grzmotów tańczących w tle – Już raz się spotkaliśmy. Kto by przypuszczał, że będziesz tak silny psychicznie. Nie każdy potrafi ignorować moje szeptanie. – Szept. – Nie. Jestem kimś innym. Kimś znacznie potężniejszym. To ja okiełznałem diabła, śmierć. Jesteś nędzną kreaturą, którą trzeba strącić w otchłań. – kipiał ze złości, a to tylko mnie przekonywało, że jestem na właściwej ścieżce – Kiepsko ci zatem idzie. – To ty nie potrafisz mnie upolować kłusowniku. – przy następnym huku błyskawicy zamilkł zostawiając mnie znowu samego. Upiór znowu bawił się słowami, aby mną wstrząsnąć. Zacisnąłem pięści i postanowiłem nie interpretować tego co powiedział. Wiedziałem, że tylko gra. Chce kupić trochę piasku do klepsydry czasu, ale ja nie jestem sprzedawcą. Gra w dwa ognie nie była moją ulubioną. Jeśli wymierzasz cios to pamiętaj, aby zadać go tak celnie, aby przeciwnik nie mógł oddać. Niestety nie za bardzo miałem czym się pochwalić jak jedynie przerzucaniem gówna na przeciwną stronę barykady.
103
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Po skończonej zabawie w pół słówka postanowiłem się rozejrzeć. Szarość rzeczywiście biła po oczach. Czułem, że to miejsce jest przesiąknięte złem. Jakby wszystkie dobre emocje gdzieś ulotniły się. Zostawiły tych nieszczęśników na pastwę szalonej wizji psychopaty ukrywającego się w przeraźliwym zamczysku. Londyn nie przypominał bezbarwnej dzielnicy z mojego koszmaru. Tutaj było inaczej. Domy uginały się od utraty swoich barw. Drżały na każde uderzenie grzmotu z rozgniewanego nieba, które oburzało się na moją obecność coraz bardziej. Puchło i pokrywało się gorzką czernią od czasu do czasu przeszywane złowrogim błyskiem. Woda zbierała się na nierównościach brukowej ulicy, a konie w dorożkach były niespokojne. Otaczający mnie ludzie jakby nie widzieli intruza z nie z tego czasu. Co gorsza nie zauważali niepokoju zwierząt ich otaczających. Jak manekiny sterowane niewidzialnymi nićmi władzy poruszali się po z góry wyznaczonych torach. Przypominali pacjentów poddanych lobotomii. Człowiek, który utracił możliwość spoglądania na błękitne niebo. Przerażająca wizja ubezwłasnowolnienia. Jesteś zdany jedynie na pana swego, choć urodziłeś się jako teoretycznie wolna jednostka. Nie zamierzałem wydłużać mojego pobytu w tym okropnym, opuszczonym przez Boga miejscu. Zamierzałem udać się w kierunku zakazanego owocu. Nawet ciche echo pozostawiło swój znak w głowie. Jakby wszystko co widzę, słyszę i czuję odpychało mnie od tego cmentarzyska rozumu. Niestety z braku jakichkolwiek sygnałów od Nathana, nie miałem innego wyjścia. Tylko tak mogłem otrzymać potrzebne
104
~~Psychoza Michaela Knighta~~
mi informacje. Tylko tak mogłem się wyrwać z tego koszmaru. – Gabriel... – głos przypominający co do złudzenia siostrę w ostrzegającym tonie zwrócił się do mnie. Wtedy spostrzegłem, że postacie dookoła mnie zwróciły się w moim kierunku. Mówiły jednym głosem, w tym samym momencie. – Aż tak obawiasz się, że dotrę do zamku? – sam nie wierzyłem w jak bardzo spokojnym głosem odpowiedziałem – Nie boisz się już? – zmienił intonację na bardziej męską, poważniejszą wersję szatana – Człowiek do wszystkiego może się przystosować. Za bardzo mnie nasyciłeś, aby kolejne sztuczki przyprawiały ciarki na ciele. – A co jeśli to dla twojego dobra? A jeśli informacje zawarte w otchłani umysłu nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne. W końcu to twoja głowa. Rozejrzyj się. Może to ty jesteś wampirem kradnącym kolory, niszczysz życia innych, kontrolujesz ich i magazynujesz siły witalne w fortecy głęboko ukrytej w sercu? Nie odpowiedziałem. Szedłem na metaforyczne wzgórze, na którym usadzono wspomniany wcześniej zamek. Ulica napełniała się powoli wodą, która delikatnie pchała nogi do tyłu zlatując w dół. Strumyk wraz z narastającym deszczem zwiększał siłę. Był uparty, abym nie doszedł na szczyt. – Pamiętaj. – rzekł z niecierpliwieniem. Jego głos rozchodził się na cztery strony świata i po krótkiej chwili zanikał zagubiony wśród kropel wzburzonej burzy. – Ostrzegałem. Niektóre drzwi powinny zostać na wieki zamknięte.
105
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Nie martw się o mnie. – rzuciłem przed siebie słowa z nutką goryczy. Hipokryzja od zawsze była korozją duszy. Trawi nas od środka przez długie lata. Większość chorób przychodzi szybko, równie błyskawicznie zauważamy pierwsze objawy i leczymy je z pomocą lekarzy. A co jeśli istnieje choroba, która rozrasta się jak pnącze, powoli i sumiennie krępuje nasze ruchy i zanim się obejrzymy jest już za późno. Hipokryzja tworzy drugie, fałszywe sumienie. – Och, nie martwię się o ciebie. – strumień wody nabierał na sile. Przypominał potok uciekający z górskich przełęczy na zielone równiny. Chciał mnie zabrać ze sobą na te pastwiska. Jednak ja szedłem dalej. Gdy już nie widzisz domu nie ma potrzeby wracać. Zostaje tylko jeden, słuszny kierunek; do przodu, przed siebie. – Masz coś konkretnego na myśli? – O tym już sam się przekonasz. – i zamilkł na wieki, a przynajmniej miałem taką nadzieję, że już nigdy nie usłyszę tego skurwysyna Deszcz ustał jak za dotknięcie magicznej różdżki, gdy tylko zbliżyłem się do wielkich wrót oddzielających mnie od odpowiedzi. Nie było łatwo wejść do środku. Musiałem pchać z całych sił, aby leniwie mnie wpuściły. Gdy przełamałem opór, ugięły się i momentalnie połknęły moje ciało. Upadłem na drewnianą podłogę i zanim się obejrzałem wielkie, mosiężne drzwi zniknęły. Tym bardziej nie miałem wyjścia jak znaleźć to czego szukam. Pytanie brzmiało, jak to cholerstwo wygląda? Tym bardziej, że niektórych drzwi nie powinno się otwierać. Znajdowałem się w wielkiej hali gościnnej. Sprawiała wrażenie
106
~~Psychoza Michaela Knighta~~
nieskończonej. Zastanawiało mnie tylko czemu drewno zamiast eleganckich kafli leżało na podłodze. Po za tym marmurowe posągi w rogach oglądały mnie. Jak tysiące małych szpiegów wbijało mi nieznośne szpileczki pod skórę. Nie czułem się z tym komfortowo. Naprzeciwko mnie znajdowały się pięknie dekorowane schody prowadzące na pierwsze piętro. Złote poręcze i wykrzywione zakończenia w kształcie zabawnych diabełków. Spojrzałem do góry. Nade mną wisiał, ciężki, bogato zdobiony diamentami żyrandol. Mienił się tysiącem kolorów jakby to on ukradł wszelkie barwy z ulic wyimaginowanego Londynu. Poza
tym
dostrzec
można
było
mnóstwo
zamkniętych
pomieszczeń. Jakby każde z tych tajemniczych miejsc było swoistą oazą dla ukrywających się tam grzechów. Wyczuwałem jak groza panoszyła się po ścianach tego zabytku. Ktoś naprawdę mnie obserwował. Może po części też zachęcał do odkrywania kolejnych, zasłoniętych elementów układanki. Podszedłem do najbliższych drzwi po lewej stronie. Chwyciłem klamkę. Chłód tego żelastwa początkowo mnie odrzucił. Ciarki sprawdziły mój refleks biegnąc od szyi wzdłuż kręgosłupa. Przemogłem się i zrzuciłem pierwszy klocek domina. I wtedy to ujrzałem. Po raz setny,
po raz
tysięczny ta sama, chora scena jakby w tym kinie nie było innego filmu. Stałem na zaśnieżonym dachu budynku. Parę metrów przede mną wisiała ukrzyżowana Sam posiniaczona i wielokrotnie zgwałcona. Pomimo, że pogodziłem się ze swoim grzechem nadal widząc ten obraz upadku ciężko przełykałem ślinę. Jednak tym razem inscenizacja się różniła od każdej poprzedniczki. Koło niej stał mężczyzna. Dobrze zbudowany, okryty czarnym
107
~~Psychoza Michaela Knighta~~
płaszczem. Nie potrafiłem dostrzec jego twarzy, natomiast to co było dobrze widoczne to jego dłonie. Trzymał w jednej ręce długie, ostre gwoździe. W drugiej kończynie dzierżył zachlapany młot. To nie był mój koszmar. To był jej koniec. Jakbym trafił do teatru tuż przed rozpoczęciem spektaklu i jeszcze nie wszystkie rekwizyty są na właściwym miejscu. Zwrócił twarz w moją stronę. Jego czerwone ślepia jarzyły się jak płomień nienawiści w tę mroczną noc. Wypuścił gwoździe, które uderzyły o oblodzony dach. Dźwięk przypominał stukot końskich kopyt. Uśmiechnął się i patrzył jakby przeze mnie. Usłyszałem kroki tuż za plecami, szybko zwróciłem się w kierunku wyjścia. Dwóch mężczyzn przeszło przez moje ciało. Nie dostrzegli mnie. Byłem jak duch, jak zjawa zamknięta pośród plugastwa swego poprzedniego życia. – Tam gdzie jeździec, śmierć podąża. – rzekł facet przy krzyżu i rzucił się na nich. Ci nawet się nie bronili. Kilka szybkich uderzeń w głowę załatwiło sprawę. Nie wiedziałem jak się zachować. Stałem jak posąg przyspawany do ziemi. Płatki śniegu topiły się tuż po dotknięciu mojej skóry. Dreszcze jak stado dzikich zwierząt nawiedzały moje plecy. Ponownie jego wzrok skierował się w moją stronę. Tym razem patrzył na mnie. Czułem w powietrzu jego nienawiść. Jego krew gotowała się na autostradzie życia. Sapał buchając co chwilę strumieniem pary. Przypominał byka, który za chwilę będzie szarżował na kolejną ofiarę. Nie czekając na moją reakcję, która w tym momencie miała duże opóźnienia, rzucił się na mnie. Przed uderzeniem zdążyłem jedynie przysłonić oczy. Nie poczułem jednak ciosu, lecz w ciemnościach usłyszałem swój głos.
108
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– To byłeś ty niczym nowo narodzona bestia głodna krwi... – zadrżałem, po czym poczułem ciepły dotyk skóry. Po chwili dźwięki pewnej melodii kołysały mnie do szaleństwa. – Gabriel? – na początku nie rozpoznałem tego głosu – Michael? – otworzyłem oczy i ujrzałem w moich ramionach Natashę, która wyglądała cudnie niczym anioł głaszczący cudze rany – Znów oderwałeś się od rzeczywistości? – uśmiechnęła się, a blask jej lśniących do przesady zębów sprawił, że na krótki czas zapomniałem o wszystkich troskach Rozejrzałem się. Była to niemiecka ambasada, dobrze mi znana. Tańczyliśmy przy dobrze mi znanej melodii wokół innych par. Fikcja przeniknęła do mojej głowy. Nic nie było pewne. Czy to kolejny żart losu, a może głowa pęka mi w szwach od tego całego przedstawienia? – Znów jesteś nieobecny. – patrzyła się we mnie jak na wspaniały obraz mistrza pędzla. – Przepraszam, wiele ostatnio mam spraw na głowie. – uroczo podniosła brwi do góry – Jak zwykle, jak zwykle starasz się za dużo. Musisz pomyśleć też o sobie, o nas. Nie możesz zbawić całego świata. – Wiem – odrzekłem czule – chociaż niech podwórko zagrabię i wrócę do ciebie. – Chyba wystarczająco nagrabiłeś już w życiu. – ton jej głosu powoli zmieniał się, dojrzewał. Wyczuwałem w nim piętno prawdy. Słodkie kłamstwa są tylko przystawką. – Co masz na myśli? – chciałem usłyszeć więcej Muzyka przestała wibrować w powietrzu. Ludzie wstrzymali ruch
109
~~Psychoza Michaela Knighta~~
jakby czas się zatrzymał. Zostaliśmy tylko we dwoje. Następnie światło odeszło zostawiając nas w bliżej nieokreślonym blasku. Byliśmy podświetleni jak gwiazdy wśród nędznego tłumu. Moje ciało mimowolnie tańczyło w rytm ciszy. – Już wystarczający stos ciał uzbierałeś. – znany mi głos mściciela z otchłani, który przybierał coraz to bardziej wymyślne przebrania zadudniał mi w uszach – Brakuje tylko wisienki na torcie... ciebie na tej mogile grzeszników. Zanim demona odepchnąłem poczułem chłód na prawej dłoni. Jakbym
trzymał
bezduszny rewolwer czekający na okazję. Gdy
mimowolnie mrugnąłem oczami, spostrzegłem, że nie ruszałem się ani o centymetr. Nadal stałem przy drzwiach i właśnie cierpka temperatura klamki obudziła mnie z tego dziwacznego snu. Willa chciała mnie zatrzymać, sprawić, abym oszalał. Prawie jej się to udało. Otworzyłem w końcu te przeklęte wrota i wszedłem do środka. W pomieszczeniu na samym środku stało biurko i stojąca obok niego wysoka lampa oświetlająca blat. Prócz kurzu i zapomnienia leżały tam notatki, książki jak i pojedyncze kartki wypełnione po brzegi złowrogim tekstem. Prócz ciemności i uczucia pustki nie było nic więcej. Odrapana ściany straszyły starością i upływającym czasem. Już wtedy wiedziałem, że nie spotkam gospodarza. Jednak zanim przepadł bez śladu, zostawił mi prezent. Nie bacząc co teraz mnie spotka, usiadłem na skrzypiącym krześle i chwyciłem pierwszy z brzegu tekst. I oto co ujrzałem na własne oczy:
110
~~Psychoza Michaela Knighta~~
„Ciemność – rzekł niczym Bóg przy narodzinach świata i spoglądając na niebo, widziałem jak owa ciemność pochłania resztki błękitu. Przypominała demona z tysiącem macek wijącym się na nieboskłonie. Była głodna, pełna nienawiści. Gwiazdy uginały się pod jej ciężarem, a ja sam upadłem na kolana pełny gorzkich łez. Mogłem jedynie wyobrażać sobie jak Stwórca tworzy fundamenty naszego istnienia przez miliardy lat. Każdy element musiał pasować w najdrobniejszym szczególe. Zawsze mnie fascynowało widok początku, lecz zamiast spełniającej się młodzieńczej fantazji, ujrzałem koszmar. Sam diabeł usłyszał moje wołania i na swój spaczony sposób wypełnił moją prośbę śmiejąc się tak głośno, że niektórzy aniołowie zaczęli spadać z nieba. To był początek końca. Otchłań, potęga równa Jasności, pochłaniała moje światy. Towarzyszyły temu zjawisku grzmoty zagłuszające skowyt mojego serca. Upadłe anioły pokryte zielonym plugastwem zbierały wyniszczone dusze. Niewolnicy z przypiętymi skrzydłami na plecach bez skrupułów biczowali grzeszników w rytm obłudy. Ujrzałem piekło, chichot Szeptu, a mój umysł już nigdy nie wrócił z tej podróży. Pragnąłem nieśmiertelności, a zastałem pustkę wypełnianą plugawą przysięgą. Zataczam martwe koła, aby niedosięgła mnie jego ręka. Odrzuciłem miłosiernego Boga, rozgniewałem samego diabła i stałem się wygnańcem. Z komizmu sytuacji zniszczyłem własne ja i wygrałem z szatańskim umysłem. Kupiłem wolność, kupiłem nieśmiertelność.” Podczas lektury poczułem lekkie drżenie podłogi. Jakby cały
111
~~Psychoza Michaela Knighta~~
budynek lękał się przed kolejnymi słowami. Zbyt jednak daleko zaszedłem, aby tłumić w sobie pokłady niepohamowanej żądzy prawdy. Chociażbym musiał znów ujrzeć piekielne spojrzenie, chcę znać następne wersy. „Szept – rzekł niczym Bóg przy narodzinach świata i słysząc gniewny powiew mojego mistrza, widziałem jak plugawe słowa otaczają ludzkość. Niewolnicy własnej niedoskonałości tkwili w punkcie wyjścia oczekując zapłaty za swoją niedolę. Pogrążeni w blasku złotych monet nie dostrzegali zaklęć diabła. Wyrzekłem się mowy, wyrzekłem się siebie, aby dosięgnąć nieosiągalnego. Ból egzystencji przeminął wraz z ostatnim szeptem. Jestem nikim, zatem jestem każdym. Jestem niczym Stwórca... nie! Jestem Bogiem, który grzeszników zrzuca na ramiona szatana. Drwię ze śmierci, żartuję z umierających gwiazd rozsianych po nocnym niebie i żyje poza czasem, poza śmiertelnością. Nastała Jasność – rzekłem jak prawdziwy Bóg, jedyny i niepowtarzalny. Poczułem jak w moim wnętrzu rodzą się nowe pokolenia plugawych dusz. Jestem Panem i Wyzwolicielem spod jarzma ciemności! Zbawiłem sam siebie, wywyższyłem sam siebie spośród nędznej szarości i zażartowałem z samego diabła. To ja jestem Jasnością, Ciemnością! Moje słowa są szeptem życia i śmierci!” Drżenie budynku przeradzało się w powoli w coś większego. Jakby trzęsienie ziemi miało powalić ten budynek ze złości. Chcąc chwycić notatnik potknąłem się o nierówną podłogę w czasie jednoczesnej ucieczki i
112
~~Psychoza Michaela Knighta~~
upadłem na kolana. Drewniana konstrukcja zaczynała się łamać, jakby domek dla lalek został ściskany przez nieczułego ojczulka, który za dużo wypił. Z przerażeniem w oczach czym prędzej złapałem blat biurka i uniosłem swoje stare próchno. Niestety nie było już książek i zeszytów pełnych dziwacznej historii szaleństwa. Nie miałem czasu na zastanowienie się gdzie mogły uciec bezczelnie. Widziałem jak willa łamie się na moich oczach. Pękającej belki z trzaskiem przypominały uderzenia grzmotów uderzające tuż przed nosem wystraszonego człowieka złapanego w samym środku burzy. Ruszyłem w stronę otwartych drzwi. Kątem oka dostrzegłem znikające w ciemności fragmenty budowli. Jakby sam potwór opisany we fragmencie przypomniał sobie o głodzie. Tuż przed nosem wrota do wolności zamknęły się samoistnie. Chwyciłem klamkę, ale nie chciały mnie wypuścić. Zacząłem walić pięściami w rytm ogłuszającego wycia. Wszystko działo się zbyt szybko. Drewno łamało się na miliony zbędnych części, cienie zjadały resztki, a ja uderzałem jak zamroczony wczorajszą libacją w drzwi. Po kilku kopnięciach w końcu otworzyły swe ramiona, a ja... spadłem w czekającą specjalnie na mnie otchłań. Katatonia dźwięków ustała, gdy spadałem w dół. Poczułem się jakbym raz jeszcze zrzucił się z przeklętego klifu, a los nie chciał, abym zapomniał o swojej decyzji. Powiadają, że samobójstwo to największy grzech człowieka. Oddać święte życia zamian za chwilę spokoju. Nikt tylko nie mówił, że po życiu kończy się egzystencja. Ja musiałem trafić do przeklętego czyśćca i ktoś rozrywa moją duszę na strzępki.
113
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Dobrze się czujesz paniczu? – moje rozmyślania przerwał głos starszego mężczyzny Otworzyłem zmęczone oczy i ujrzałem brukowaną drogą oraz stopy owinięte w prymitywne sandały. Podniosłem głowę do góry zasłaniając je ręką przed świdrującymi promieniami słońca. Przede mną stał dostojny mężczyzna ubrany w dość dziwne ubranie. Jakby nie z tej epoki, ale przeczuwałem szlachecką krew płynącą w jego żyłach. – Musiałeś pewnie spaść z siodła, bo niedaleko po pastwisku biega osamotniony rumak. Młodość jest skora do nierozwagi. – w międzyczasie pomógł mi wstać na równe nogi. Byłem zdziwiony, że nie dostrzega różnicy w naszym ubiorze. Nadal na sobie miałem czarny, długi płaszcz zakrywający białą koszulę zakasaną za spodniami. – Przepraszam, ale gdzie ja jestem? – O ho ho! Musiałeś się naprawdę mocno uderzyć jak nie wiesz, że znajdujesz się tuż przed bramą prowadzącą do Mediolanu. A wiesz przynajmniej który rok pański jest obecnie? – przez rozrywający ból głowy nie potrafiłem sobie przypomnieć jakim cudem trafiłem do Włoch, a co dopiero, który jest rok. – Niestety nic nie pamiętam. – poklepał mnie po ramieniu i wręczył mi kilka dziwnie wyglądających monet do ręki – To lepiej idź do znachora, niech panicza jak najszybciej zbada. On pewnie coś doradzi na zanik pamięci. Wystarczy przejść przez bramę wjazdową i iść główną uliczką prawie do samego końca. Na pewnie nie zbłądzisz. Pchnął mnie w kierunku, który pokazywał. Otumaniony jego
114
~~Psychoza Michaela Knighta~~
postawą i widokami dookoła potulnie wypełniłem jego polecenie. Odchodząc od jego usłyszałem na pożegnanie, że jest rok... 1490! Ta informacja przybiła mnie do ziemi tak bardzo, że odbiłem się od wolno jadącego powozu z sianem. Średniowieczny kierowca dziwacznego pojazdu obrzucił mnie wyzwiskami. Zastanawiałem się bardzo mocno jakie przejście w mojej głowie otworzył Nathan. Dlaczego mój umysł przeniósł mnie właśnie w takie dziwne miejsca. Nigdy nie byłem ani w Londynie ani tym bardziej w Mediolanie. Po chwilach mocnego zwątpienia wkroczyłem do miasta, które przytłaczało zwykłego człowieka. Wąskie uliczki, tłum błąkających się ludzi i znachorzy stojący na rogu z przerażającymi maskami na wzór potwora z koszmarów. Idąc główną ulicą odnosiłem wrażenie, że jestem tutaj tylko iluzją, zapomnianym cieniem przyszłości. Jakbym po prostu zgubił drogę w czasie. Szybko jednak ktoś rozwiał moje wątpliwości wpadając na mnie bez zastanowienia. Uderzyłem plecami o bruk i z grymasem na twarzy spojrzałem na tego niedorajdę, który mnie potrącił. – Najmocniej przepraszam! – ryknął tak głośno, że spokojnie ludzie z końca miasta mogli go usłyszeć – Nic panu nie jest? Jeszcze raz najmocniej pana przepraszam – wyciągnął prawą dłoń w geście pomocy i gdy tylko dotknąłem jego skóry świat na chwilę się zatrzymał i jakby nałożony na to obraz się ukazał – Nazywam się Leonardo Da Vinci. – Amadeusz! Zrozum, że twój czas jest tu i teraz. Nie można go przedłużyć kosztem jakiejkolwiek duszy. Bóg ustalił takie zasady i człowiek musi się podporządkować – zauważyłem dwie osoby kłócące się ze sobą w
115
~~Psychoza Michaela Knighta~~
bliżej nieokreślonym pomieszczeniu wypełnionym po brzegi rysunkami. Niektóre przypominały prototypy jakiś maszyn wojennych. Rzeczywiście, ten starszy i wyższy mężczyzna przypominał człowieka, który przez swoją nieuwagę przewrócił mnie. Nie mogłem uwierzyć z początku, że to sam Da Vinci. Nigdy zbyt mocno się jego postacią nie interesowałem, tym bardziej byłem zdziwiony taką a nie inną wizją mojego chorego umysłu. – Boli mnie to, że wiele tysięcy ludzi, którzy się narodzą będą żyć dłużej ode mnie. To ja mogę temu światu zaoferować więcej! – burzył się nastolatek. Jego imię było takie znajome. Jakbym gdzieś je słyszał, tylko gdzie? – Zaoferować światu czy podporządkować go sobie? – zripostował młodzieńca – Ludzie z takim talentem jak my powinni rządzić światem. Nie bez powodu Bóg obdarował nas czystym umysłem, by chłonąć wiedzę. Powinniśmy żyć wiecznie! Słabsza jednostka powinna się poświęcić w imię ogólnego dobra! – był poddenerwowany, ciągle podnosił głos i lekceważył rozmówcę – I właśnie dlatego Stwórca przewidział dla nas tylko jedno życie. Twój umysł Amadeuszu jest skorumpowany pragnieniem władzy i chwiejnym uczuciem wyższości nad innymi. Twój umysł jest potężniejszy niż mój. Twój talent przekracza wszelkie granice, ale nawet ty nie potrafisz i nie możesz przezwyciężyć samej śmierci. – To jest ostateczny test! – Nie! – odrzekł z drżącym głosem – To jest bluźnierstwo. Po to są
116
~~Psychoza Michaela Knighta~~
odwieczne zasady natury, aby je przestrzegać. Ty chcesz poprzez strach złamać wszystko dla własnej satysfakcji. Zapominasz przy tym, że wielkość człowieka mierzy się wprost proporcjonalnie do pomocy słabszym od siebie, a ty ich chcesz jedynie wykorzystać! – Mylisz się mistrzu. To słabsi ludzie mają służyć nam, ale ty tego nie rozumiesz! Bóg obdarował ciebie ponad przeciętną inteligencją, ale nie chcesz z niej skorzystać. Ja skorzystam! – Kto igra z porządkiem musi liczyć na konsekwencje. Pamiętaj o tym. – Nauczyłeś mnie wiele, ale nie jesteś już moim mistrzem, aby się o mnie martwić. Już nie musisz, bo rezygnuję! Nasze drogi nie są już wspólne. Przysłuchiwałem się rozmowie z uwagą. Pod koniec zdałem sobie sprawę, że imię ucznia padło w notatniku zmarłego księdza, Projekt Amadeusz. Czyżby to ten Amadeusz? I co w tym wszystkim wspólnego ma zielone gówno? Młodzieniec podszedł do drewnianych drzwi. Zanim jednak przeszedł przez próg, Leonardo rzekł bardziej stonowanym, mroczniejszym głosem do swojego byłego ucznia. Jakby rzucał klątwę na tego, który chce zmienić naturę. – Obudź się, Amadeusz. Ciemność nadchodzi po twoją duszę... – Obudź się, Michael. Ciemność nadchodzi po twoją duszę. – jak echo z dawnego koszmaru obraz zaczął zanikać, mrok swoimi łapskami pożerał skrawki wizji. Słowa raz jeszcze zadudniały w głowie powodując potężny ból głowy. Jak tysiąc piskliwych głosów odezwało się w jednym
117
~~Psychoza Michaela Knighta~~
momencie. Już nie wiem czy to było ostrzeżenie czy na nowo rzucana klątwa. Gdy ciemność zapanowała, obudziłem się...
118
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Część III: Zaproszenie
Bywają takie chwile, że pomimo przebytych trudności życie i tak sprawi, że upadniesz. Przy fanfarach rozbijających się w powietrzu gromów udławisz się własnymi wymiotami. Sumienie zostanie tak głęboko wsadzone w ciemną dupę, że nawet echo zesztywniałego ze strachu ciała nie usłyszysz. Każdy z nas ma skurwysyna za skórą, ale nawet on niekiedy wymięknie. Otworzyłem oczy. Dwa uderzenia zegara i w pomieszczeniu rozległ się huk roztrzaskiwanego krzesła. To co ujrzałem przerosło nawet mnie. Po tych wszystkich chorych wizjach, upadkach, ciągłej walki zostałem znokautowany. To już nie był koszmar mojego życia. Ta granica już dawno została przekroczona. Dziś jestem na pustkowiu, w ciemnej dolinie, gdzie zła się lękam. Na przeciwko mnie w zmyślny sposób został przymocowany do sufitu i belki podtrzymującej dach nagi Nathan. Nie mógł na mnie spojrzeć, ktoś wydrapał mu oczy, podciął gardło i ułożył w pozę klęczącego anioła, który modli się za grzeszników. Poprzez cienki sznurek i zwinną dłoń napastnika ze skóry na plecach wycięto i przywiązano do wystających u góry kołków skrzydła.
119
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Wokoło – przypuszczalnie jego krwią – ktoś narysował pentagram. Poza tym całe pomieszczenie nosiło ślady walki. Prawie całe. Tylko tam gdzie ja siedziałem nie było ani jednej kropli czerwonej mazi. Nie było niczego na moich dłoniach czy ubraniu co świadczyłoby o tym, że to ja tego dokonałem. Co gorsza, po chwili doszło do mnie, że w tym całym bałaganie nie ma narkotykowego przyjaciela. – I nawet śmierć nie dotknie padliny. – obcy, męski głos jakby dochodził z zamkniętych ust denata. Impulsywnie chwyciłem po broń. O dziwo, leżała w kaburze gotowa na zawołanie. Rozejrzałem się raz jeszcze po tym jak tornado emocji opadło. Nie było nikogo, żadnych dodatkowych ciał ani widocznych wskazówek. Po podróży, która nie odpowiedziała na moje pytania, zastałem jeszcze więcej znaków zapytania. Co do kurwy nędzy się tutaj stało? Gdzie Nicola? – Nawet aniołowie mają swoich ulubieńców. – kontynuował – Szczególnie ci, którzy upadli. – Może się pokażesz, abym mógł tobie wpakować parę gramów ołowiu prosto w pysk?! – warknąłem, wiedząc dokładnie, że wyglądam w tej sytuacji jak szczekający pies uwiązany do swojej budy. Odpowiedź była przewidywalna. Głuchy śmiech otoczył mnie ze wszystkich stron. – Jesteś taki zabawny Gabriel. Już raz próbowałeś mnie zabić. Lufa była rozgrzana jak piekielne czeluście, pociski tańczyły w powietrzu, a atmosfera była gęsta od łez. I spójrz gdzie to ciebie zaprowadziło. Na sam skraj przepaści, gdzie otchłań wita ciebie z otwartymi rękoma. – był niczym doskonały narrator w powieściach kryminalnych. Trzymał w napięciu, nie
120
~~Psychoza Michaela Knighta~~
dawał o sobie szans na zapomnienie. – Chyba zapomniałeś, że już raz skończyłem skurwysynie i nadal żyję! – prawdę mówiąc ledwo się trzymałem kupy ciągle spoglądając na Nathana. Nogi same się uginały, czułem jakbym stąpał po kruchym lodzie i zaraz pokrywa miała pode mną pęknąć. – Tak tylko tobie się wydaje. My nadal czekamy na swoją wisienkę na torcie. – po tym znów głośny, coraz bardziej denerwujący śmiech zagłuszył moje myśli Wisienka na torcie. Stary kawał wracał jak niechciany bumerang. Niestety dobry żart śmieszy tylko raz. Ja w ostatnim czasie miałem zbyt dużo razy deja vu, abym mógł chociażby ironicznie postawić do góry kąciki ust. Ciągle próbowałem rozgryźć obrazy, które ujrzałem w czasie hipnozy i właściwie stało się podczas mojego niecodziennego snu. Pewnych drzwi się nie otwiera. Brzmiało to jak ostrzeżenie. Może rzeczywiście zapukałem do niewłaściwych skrytek, tym bardziej, że zyskałem narratora. Był upierdliwy, nieznośny i jak nikt przed nim cierpliwy w swoim podejściu. Nie reagował na moje ciche momenty, rzucał na wiatr kolejne, plugawe słowa ciągle rozpraszając mój zmęczony umysł przed rozwiązaniem zagadki. O dziwo taka postawa utwierdzała mnie, że jestem bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Jeszcze tylko kilka kroków pozostało mi w mojej podróży. Wyszedłem z mrocznego pomieszczenia grozy do przedpokoju. Jakbym trafił do zupełnie innego świata. Porządek, ład i perfekcja panowały nad nieliczną trzodą mebli. Coś na kształt schowka, aby w teorii ukryć prawdę o właściwym pomieszczeniu ukrytym za ruchomym stojakiem na
121
~~Psychoza Michaela Knighta~~
narzędzia. – Czego szukasz? Czego pragniesz? Czego naprawdę pragniesz? – głos nie dawał mi spokoju, nie odstępował mnie nawet na dłuższą chwilę. Jakbym przygarnął bezpańskiego psa podczas mojej ostatniej wędrówki do krainy koszmaru. Wyszedłem na zewnątrz. Burza ustała, chociaż ciemne, grube chmury nadal wisiały nad moją głową zasłaniając rozsiane po niebie gwiazdy. Szybko wróciłem do środka i złapałem leżącą na małym stoliku tuż przy wejściu latarkę. Jeśli dowodów nie ma na miejscu zbrodni to może leżą gdzieś w okolicach. Włączyłem świetlisty oręż do walki z ciemnością i próbowałem
zlokalizować
samochód.
Bez
większego
zdziwienia
uświadomiłem sobie, że po prostu zniknął razem z Sergeyem. Pytanie było co planował rosyjski przyjaciel i czy aby to na pewno była jego sprawka. Może ludzie wysłani przez wspólnego antagonistę porwali barona? Więc czemu zostawili takie truchło jak ja? Po lewej stronie od wejścia na bocznej ścianie zauważyłem stojący kontener na śmieci. To w sumie było jedyne miejsce, które mnie zaciekawiło. Gdy otworzyłem pokrywę smród uderzył mnie prosto w twarz. Nogi ugięły się jak gliniana podstawka, żołądek wywrócił się kilkakrotnie wokół własnej osi i ostatecznie opierając się o najbliższe drzewo wymiotowałem dalej niż widziałem. Dysząc ze zmęczenia skarżyłem się na własny los. Gdybym nie zauważyłem w blasku latarki zawiniętego ubrania, które swoim kolorem przypominało garnitur Nathana, to nie musiałbym znów nurkować w tym królestwie bakterii i innych chorób.
122
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Łapiąc duży haust powietrza czym prędzej próbowałem chwycić zgubę. Po czterech nieudanych próbach, w końcu mogłem sobie pozwolić na lekki odpoczynek siedząc przy drzwiach i opierając się o ścianę. W rękach trzymałem śmierdzące ubranie, które na szczęście nie do końca wchłonęło tą całą symfonię z kontenera. Przeszukując kolejne kieszenie natrafiłem w spodniach na portfel. Odetchnąłem z ulgą wiedząc, że tym razem moja męska, upośledzona intuicja miała racje. Znalazłem dowód tożsamości pana Watsona. Długo przyglądałem się tej facjacie. Coś mi tutaj nie pasowało. W czasie rozmowy ze mną wyglądał raczej na dość sympatycznego i uczciwego gościa. Na zdjęciu jednak przypominał na dużo bardziej pewnego i tajemniczego człowieka. Czyżbym popadał w paranoję? Łatwo można sobie coś ubzdurać, gdy gęsta noc otacza człowieka, a on sam siedzi gdzieś daleko od cywilizacji. Jakie to ironiczne. Uciekamy całe życie od zgiełku cywilizacyjnego, ale gdy wreszcie osiągamy upragnioną nirwanę, okazuje się, że chcemy wrócić do poprzedniego stanu. Okrutna jest nasza logika. Po krótkiej, nic nie znaczącej abstrakcji usłyszałem szelest w niedalekich chaszczach. Wyciągnąłem broń podpierając ją o drugą rękę, w której trzymałem latarkę. Z największą dbałością o każdy ruch powoli zbliżyłem się do tego miejsca. Odsunąłem gałęzie i zauważyłem ochroniarza Nicoli zmasakrowanego, który ledwo dyszał. Zdębiałem. Przypominał worek treningowy, a nie pobitą ofiarę. Wpół przytomny rozpoznał moją twarz i usiłował coś mi przekazać. Wtedy też nie zastanawiałem się dlaczego jeden z goryli Rosjanina leżał przed
123
~~Psychoza Michaela Knighta~~
opuszczonym domkiem w lesie, gdy nikogo innego ze sobą nie zabieraliśmy. Miałem mętlik w głowie. Zbliżyłem się do jego ust. Próbował coś wyszeptać resztką sił. Zastanawiałem się co mogło być tak ważnego, że nie baczył na swoje cierpienia. Był nieugięty, co chwilę wypluwał krew z buzi razem z niezrozumiałym tekstem. Dopiero, gdy mocno wsłuchałem się w przekaz usłyszałem złowrogie: – Oni tutaj są... Podniosłem głowę do góry jakbym wypatrywał jakiegoś boskiego znaku na czarnym morzu nade mną. Powiadają, że swój do swego ciągnie. Nigdy bym nie przypuszczał, że upadli tak bardzo pragną mojej krwi. – Jacy oni? – wiedziałem jaki wróg czai się w powietrzu, ale chciałem potwierdzenia. Jak niesforne dziecko niszczące stary, drogocenny dzban matki oczekujące kary. Pochyliłem ponownie głowę, ale jego już nie było! Zacisnąłem pięści nie wierząc własnym oczom. Fatamorgana pośrodku pieprzonego lasu. Jednak szelest z daleka, trzepot skrzydeł niepokoił moje zmysły. Człowiek powtarza, że powinien stawić czoła swoim problemom, swoim zmorom i potworom, które mieszkają pod jego łóżkiem. To nie był dobry czas i miejsce na takie odważne postępowanie. Pierwszy raz w życiu chciałem zagrać rozsądnie. Nie chciałem się tarzać w bagnie, chociaż smród za mną ciągnął się od kilku, dobrych lat. To nie prawda, że człowiek przechodząc przez brudy życia wychodzi czysty jak łza. Piekło ciągnie człowieka aż w końcu perspektywa stabilnego bólu wydaje się być miłą perspektywą. Niestety nawet moje przebłyski rozsądku
124
~~Psychoza Michaela Knighta~~
nie pozwalały się cieszyć takim końcem. Akt zemsty się nie dokonał, a ja miałem cel – mieszkanie Nathana. Złowrogie echo zbliżało się do mnie od strony ulicy. Jedynym moim rozwiązaniem była ucieczka w las. Powtarzałem sobie: nie teraz, nie tym razem. Zagrajmy moimi zasadami. Chociaż już kilkakrotnie złamałem obietnice, które dawałem sam sobie. Chociażby nie angażować się emocjonalnie wobec kobiet. Czemu teraz ta nieznośna myśl drąży tunele w mojej głowie? Czemu teraz, gdy niebezpieczeństwo jest tak blisko? Czyżbym podświadomie szukał bezpiecznej przystani będąc w samym środku sztormu? Natasha, piękna, niebezpieczna i cholernie szczera. Nie ważne kim byłeś, nie ważne jakie wpływy miałeś, potrafiła zagiąć każdego. Nie bała się swych myśli. Pewnie to po części rezultat tego, że miała bardzo szerokie plecy – jeśli wiecie o czym mówię. I jak zwykle, gdy głowa zajęta jest rozmyślaniem dzieją się złe rzeczy. Wpierw poczułem szarpnięcie, potem uderzenie. Zanim cokolwiek mogłem zrobić leżałem na ziemi, a przede mną unosił się ten skurwiel ze skrzydłami. Pokryty cieniem, smołą i nieskrywaną chęcią wbicia mi szponów prosto w kark. Zaatakował ponownie. Tym razem zdążyłem przeturlać się na bezpieczną odległość. Jęknął ze złości. Kipiał negatywnymi emocjami. Tak przynajmniej mi się na początku zdawało. Potem zorientowałem się w czym tkwi błąd w moim rozumowaniu. Z ciemnego nieba jak zwiastuny końca świata zjawili się jego towarzysze. Niezliczone zastępy upadłych aniołów. Małe przedstawienie w złapaniu złodzieja, który ukradł ich godność. Upartego złodzieja życia, bo nadal trzymałem swoje istnienie w swoim
125
~~Psychoza Michaela Knighta~~
ciele. Jak śmiałem, jakim prawem mogłem wyrwać własne ja z ich ramion po raz setny? Poderwałem się i zacząłem biec w głąb lasu. Nie była to scena uparcie powtarzana przez liczne historie. Co chwilę potwory próbowały mnie dosięgnąć. Czułem się jakbym tańczył między nadlatującymi kulami zagłady. Jedno trafienie i człowiek trafia do piachu. Jeden uścisk śmierci i ciebie nie ma. „Nie pójdę umierać, gdy koś powie: czas umierać, brachu. Nie dam się uśpić śmierci słowom, pójdę do grobu z podniesioną głową”. Słowa te wyryły mi się w zniszczonym umyśle. Gdzie musiałem je wcześniej słyszeć. Nie były to moje słowa, aczkolwiek pasowały jak nigdy przedtem. Próbowałem złapać chociaż chwilę wytchnienia zatrzymując się i chowając za ponurymi strażnikami lasu. Drzewa jak posągi z dawnych lat przyglądały się pogoni. Ofiara z ambicjami kata uciekała przed napastnikami. Inspirująca historia, człowiek i wyimaginowani wrogowie. W innych okolicznościach rzekłbym, że to żałosne przedstawienie, które trwa zbyt długo. Jednak... wszystko kiedyś ma swój koniec. Nawet mojej historii. W symfonii przeraźliwych krzyków, świstów przelatujących obok mnie demonów i szeleszczących na wietrze liści biegłem co tchu przed siebie. Nieważne było w tym momencie czy znajdę drogę powrotną. Nie miałem sił i sprzyjających okoliczności, aby móc chociaż się bronić. To jednak miało się zmienić. Nikt nie lubi drastycznych zmian jak we wkurzającym kalejdoskopie. Nogi mocno przywarły do leśnego gruntu, gdy na mojej drodze do wolności stanęła bestia. Dwóch morderców naprzeciwko sobie. Byłem
126
~~Psychoza Michaela Knighta~~
zdyszany i zmęczony. Niepewny siebie. Jednak coś mnie z tyłu podpierało. Jakaś niewidzialna moc, siła płynąca z tajemniczego miejsca. Gniew? Żal? Akt zemsty? A może po prostu taka ludzka akceptacja swojego losu? Jego ślepia mieniły się różnymi barwami. Świeciły, błyszczały tysiącem ogni. Machał swoimi skrzydłami, a czarna maź jak z nieskończonego źródła kapała na ziemię. Zęby wypiłowane i gotowe na ludzkie mięso. Ty i ja – tango upadłych. – Kurwa! – krzyknąłem z bezsilności i jakby nigdy nic rzuciłem się na monstrum nie zważając, że za moimi plecami roi się od demonów. Przez chwilę poczułem, że ściskam jego gardło, ale chwilę potem jakbym przeleciał przez niego. Usłyszałem pisk opon i poczułem delikatne jeśli tak to można nazwać uderzenie w bark. Upadłem. Ściółka leśna zamieniła się w asfalt, potwór w samochód, a cały las w miejską dżunglę. Byłem zdezorientowany i tak bardzo zagubiony. Mężczyzna, który mnie potrącił był równocześnie zły i zmartwiony. Okazało się, że jestem w Haven City niedaleko mieszkania Nathana. Przez cały ten czas to wszystko działo się w mojej głowie. Przebyłem taki szmat drogi na pieszo nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Obolały wstałem na równe nogi i jakby nigdy nic opuściłem miejsce kolejnej zbrodni – zbrodni emocjonalnej na tym biednym facecie. W nocy miasto wygląda tak doskonale. Ciemność zakrywa wszelkie niedoskonałości, każdą ranę tuli do siebie, zgniata, przygniata człowieka. Wiedziałem co tej nocy przydarzy się mi. To czego szukałem od dawna – rozwiązania. Brakowało mi tego. Ostateczne pociągnięcie za spust. Świat po burzy wydaje się być taki spokojny, ale to nieprawda. Dopiero
127
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wtedy wyłażą zgnilizny ukryte w blasku słońca. Wysoki wieżowiec w centrum Haven City. Nathan nie ukrywał swojego dorobku. Był niczym yin–yang. Niby niewinny, ale coś miał pod skórą. Musiałem to tylko odkryć. Prawdę mówiąc nie miałem żadnych wyrzutów sumienia, że nie zainteresowałem się losem mojego hipnotyzera. Liczyło się tylko przetrwanie. Przekonałem się już nie raz, że człowiek jest zdolny do naprawdę okrutnych rzeczy byleby tylko kupić trochę czasu. Stanąłem przed drzwiami bez klucza, bez pozwolenia. W środku powoli rozpalał się w moich wnętrznościach żar. Mikroskopijny ból, który opanowuje moje ciało. Był jak szarańcza opanowująca wszystkie komórki. Jakby w ciszy rozrywało ich moje cierpienie i niepewność. Wyciągnąłem dłoń i położyłem ją na klamce. Powinny być zamknięte. Powinny pilnować tajemnic swojego właściciela. Powolnym ruchem odepchnąłem wrota przeznaczenia. Nie nalegały, nie upierały się. Tak po prostu mnie wpuściły do środka. I zamarłem w bezruchu widząc obraz, który ukazał się moim oczom. Widziałem jakby prześwitujący pejzaż nakładany na realny świat. Jakby sen mieszał się z rzeczywistością. Potrafiłem dostrzec tron zbudowany z czaszek pokonanych ludzi. Na nim siedział mężczyzna z przenikliwym, chłodnym spojrzeniem. To byłem ja na stosie pokonanych wrogów. Przypominałem niedawno koronowanego króla, który zdobył tytuł po trupach. Po lewej stronie tuż za drugim ja stała postać odziana w ciemność. Potrafiłem tylko wypatrzeć kontury jego ciała i ten jego kiczowaty uśmiech. Czerwone ślepia wpatrywały się we mnie. Oceniał mnie przechylając głowę
128
~~Psychoza Michaela Knighta~~
raz w jedną, raz w drugą stronę. Natomiast po prawej stronie stała kobieta. Była wyraźniejsza niż dwie pierwsze istoty. Nie patrzyła na mnie, tylko przeze mnie. Jakby próbowała zobaczyć cień dobroci w tym szarym świecie. Bezskutecznie. – Michael. – dawno nie słyszałem głosów w mojej głowie. Kolejny nowy gość do kolekcji. Sam nie wierzyłem, że jestem wstanie zapamiętać aż tyle różnych głosów. – Przyjdź do nas. – ten był arogancki, pewny siebie, w pewnym sensie lubieżny – Czekamy na ciebie. – legion z chwilę na chwilę powiększał się Niestety krótkie nawoływanie zepsuło efekt i gdy znów zwróciłem ponownie wzrok na pokój wydawał się być całkiem normalny. Skąpany w półmroku oświetlany jedynie przez poświatę księżyca, który nieśmiało wychylał się z gęstych chmur. Powoli wkroczyłem do środka. Nie byłem pewien czy aby na pewno jestem sam. To niecodzienne zostawiać otwarte drzwi. Szmery chowały się po kątach. Czułem jakby ktoś przygniatał mnie. Próbował wypędzić. Jakbym w końcu doszedł do miejsca, gdzie ukryte są wszelkie odpowiedzi. Prawdę mówiąc wyprzedzając trochę fakty – rzeczywiście tak było. Ogólnie mieszkanie składało się z dużego salonu połączonego z kuchnią. Po lewej stronie znajdowały się drzwi do sypialni. Natomiast mnie urzekły drzwi po prawej stronie. Jedne na pewno były od łazienki, ale co w takim układzie robiły te drugie? Podszedłem okryty ciemnością i szumem niezrozumiałych szeptów. Położyłem dłoń na klamce, którą następnie przycisnąłem. Wrota
129
~~Psychoza Michaela Knighta~~
nie dawały za wygraną. Nie chciały wpuścić bohatera tej durnej opowieści. Zaparłem się mocniej i z całej siły uderzyłem barkiem. Zaskrzypiały, warknęły na mnie jak pies obronny. Ja powtórzyłem czynność. Raz, drugi, trzeci. Nie przejmowałem się rodzącym się bólem obitych mięśni. Jakbym w transie próbował przedostać się na drugą stronę barykady. W końcu po niezbyt inteligentnym planie drewno mnie puściło. Tam przywitało mnie biurko, stos dokumentów na blacie i wiele szafek z różnymi aktami. To wszystko w kolorach czerni. Jedynie mała lampka dawała blady płomień nadziei. Kim ty do cholery jesteś? Pomyślałem będąc zdziwionym na zastałą sytuację. Podniosłem się z podłogi, otrzepałem z brudu i skierowałem się w stronę przeznaczenia. Usiadłem na dość wygodnym krześle i zanurzyłem się w lekturze, która zmroziła krew w moich żyłach. Z akt leżących na biurku wynikało, że doktor Victor Monrou to nie kto inny jak... Józef Neuer! Ten skurwysyn żyje. Kogo zatem zabiłem w hotelu? Komu wpakowałem cały magazynek ołowiu? Komu... Ja pierdole! On żyje! I to on eksperymentował na mnie!! Frustracja podniosła mi ciśnienie. Słyszałem jak oburzone serce wali w klatkę piersiową jak wygłodniały zwyrodnialec trzymany w klatce. Przez tyle lat mój ostateczny wróg się nie zmienił. Przez tyle lat byłem nieświadomy tego, że zawiodłem samego siebie. Uderzyłem pięścią ze złości i bezsilności. Dyszałem nie mogąc złapać tchu. Byłem blisko, aby rozkleić się całkowicie. Powstrzymałem łzy pełne szyderczego wydźwięku... przez krótki moment. Gdy wilgoć zbierała się w kącikach ust dostrzegłem kilka czeków na pokaźne sumy z nazwiskiem Monrou. Chwila. Kogo? Monrou?
130
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Wygrzebałem z chaotycznego burdelu, którego sam stworzyłem kilka interesujących znalezisk. To skurwysyn. Ten drugi kutas! Ty przez cały ten czas szantażowałeś doktora, bo znałeś jego prawdziwe imię. Nathan wcale nie był tak święty jak się malował. Wiedział kim jest właściciel Azylu. Przeszukałem biurko. Moja intuicja zapaliła się na czerwono. Nie myliła się. To co znalazłem przebiło wcześniejsze dokonania. Znalazłem paszport i dokument świadczący o tym, że drogi Watson pracował dla KGB i zbierał informacje na temat projektu Amadeusz. Amadeusz? Chwila, przecież skądś kojarzę nazwę. Gdzieś słyszałem to imię. Pamiętnik duchownego. Teraz pamiętam. On w niejasnych zwrotach wspominał o tajemniczym Amadeuszu. Kto by wtedy przypuszczał, że informacja sprzed lat wróci jak bumerang i uderzy mnie prosto w głowę. Amadeusz. Pamiętam. Teraz pamiętam. W mojej wizji sam Leonardo Da Vinci rozmawiał z chłopcem o tym samym imieniu. Kłócili się o życie wieczne. Czyżby ten mały skurwiel naprawdę odkrył lek na śmierć? Nie musiałem sobie hipotetycznie odpowiadać na to pytanie. Kolejne teksty zrobiły to za mnie. Według przygotowanego raportu dla rosyjskiej agentury, Monrou był bliski osiągnięcia sukcesu. Nie potrzebowałem tytułu doktora, aby połączyć tajemniczy przekaz. Właściciel Azylu był bliski uzyskania nieśmiertelności. Nic dziwnego, że najpotężniejsze rządy zainteresowały się historią z Haven City. Niebiańskie miasto miało odegrać ważną rolę w historii ludzkości. Brzmi jak kiepski żart – nieśmiertelność. –Wszystko ma swoją cenę. – znowu ten niechciany narrator wystukiwał niechcianą melodię w mojej głowie – Każdy płaci podatek za
131
~~Psychoza Michaela Knighta~~
swoje życie, za swoje grzechy, za swoje decyzje. Niekiedy również za decyzje innych. Coś o tym powinieneś wiedzieć, Gabriel. Wiem do czego pije. Moja walka o przetrwanie pochłonęła sporo istot. Dług jaki zaciągnąłem od samej śmierci wydawał się nie do spłacenia. To była kwestia czasu jak upomni się o swoje. Nikt jeszcze nie wygrał z nią wyścigu. Wiec czemu mi się wydawało, że uda mi się doprowadzić do ostatecznej konfrontacji? Może to iluzja zasłaniająca niczym kurtyna prawdziwe oblicze nadciągającej zagłady. – Jesteś naiwny panie Knight. Myślisz, że to co przeżyłeś usprawiedliwia twoje postępowanie? Nie wydaje ci się, że zbyt łatwo doszukujesz się informacji. Sedno powinno być dobrze ukryte, a nie leżeć na wierzchu. A może to wiara czyni takie cuda? Co o tym sądzisz? – Daj mi spokój! – uderzyłem raz jeszcze o blat biurka W odpowiedzi otrzymałem pusty śmiech unoszący się w powietrzu. Jednak chwilę potem usłyszałem kroki dochodzące z sypialni. Ktoś tutaj był. Cały czas czekał ukryty w zakamarkach mieszkania. Podniosłem się błyskawicznie z krzesła i chwyciłem pistolet. Powoli jak rasowy zabójca przesuwałem się w kierunku niepokojących dźwięków. Jakby moja pięść obudziła nieproszonego gościa. – Tik–tak, tik–tak. Chyba upływa tobie czas. – kontynuował melodramat ze mną w roli głównej. Podszedłem do drzwi. Klamka szarpana była od wewnętrznej strony. Ktoś ewidentnie próbował się wydostać. Wycelowałem rufę w stronę potencjalnego przeciwnika. Nie zamierzałem walczyć wręcz jak to bywa w innych opowieściach. Próbowałem oddychać powoli, w skupieniu. Potem
132
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wrota do nieznanego uchyliły się. Wtedy wszystko działo się błyskawicznie. Chociaż dla mnie to było jak w zwolnionym czasie. Drzwi jakby eksplodowały, a dziwna, czarna zjawa wyskoczyła z sypialni.
Z
szeroko
rozstawionymi
ramionami
zaatakowała
mnie
bezmyślnie. Bez wahania pociągnąłem za spust. I to nie jeden raz. Widziałem jak łuski w tanecznym splocie upadają na podłogę. Dym spalonego prochu unosił się w powietrzu. Pomimo ołowianego deszczu kat się nie zatrzymał. Pochwycił mnie, uniósł w powietrze i spojrzał prosto w moje przebrzmiałe oczy. – Witamy w domu, Gabrielu! Po tych słowach poczułem ból, który niemal natychmiast powalił moją przytomność. W ostatnim akcie widziałem tylko rozkładającą się twarz na najmniejsze części i oddalające się ode mnie. I tą czerwoną barwę. Nie czerń, a może krwi zalało mój ostatni obraz. To jednak nie był koniec podróży. Właściwie to był początek. Początek końca.
133
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Część IV: Spotkanie
Bywają takie momenty w życiu człowieka, że robi o jeden krok za dużo. Szaleństwo zamienia się w normalność, a rzeczywistość przeobraża się w nieskończoną wizję. Koszmar jest tak realny, że nie sposób go ignorować. Doszedłem właśnie do takiego momentu. Chwila, gdzie zamarło życie i wszelkie logiczne tłumaczenia poszły się jebać. Zemsta ma to do siebie, że jakbyś się nie starał to i tak trafisz do piekła. Podniosłem łeb znad ziemi. Czerwono–czarne chmury wirujące na niebie były złym znakiem. Skrzypienie stalowej bramy jak cichy krzyk dziewicy przykuł moją uwagę. Wszystko było w tej dziwnej, mrocznej, brudno–czerwonej tonacji. Uniosłem głowę jeszcze wyżej. Nad wejściem, które przypominało karykaturę Azylu stał gargulec. Niespodziewanie pochylił się w moją stronę. Jego martwe ślepia nie potrafiły mnie dokładnie zlokalizować. Wiedział, że jestem w pobliżu. Nie znałem jego intencji. Był chyba w czymś w rodzaju strażnika tego miejsca. Sam teren był jak wyrwany z koszmaru kontekst. Zza bramą rozpościerał się wielki dziedziniec łączący trzy budynki. Jeden po prawej, drugi po lewej i na samym końcu, naprzeciwko mnie olbrzymia budowla przypominająca stare zamczysko.
134
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Mógłbym przysiąść, że sam wspomniany wcześniej dziedziniec niejednokrotnie zmieniał swój wygląd. Raz orszak dziwnych stworzeń patrolowało to miejsce, innym razem stały na placu wisielce odstraszające niewiernych. Obrazy zmieniały się wraz z moim mrugnięciem powieki. Było to przerażające. Niezmiennym był tylko ten gargulec. – Nareszcie przybyłeś na wezwanie. – postanowił zerwać więzy ciszy, która nas skutecznie skuła – Sam archanioł Michael Gabriel postawił swoje stopy na piekielnym dziedzińcu końca. – ukłonił się oddając mi należyte według niego honory – On już czeka na twoje przybycie. – rzekł stanowczo – Jaki on? W ogóle kim ty jesteś? – odrzekłem zaciekawiony jego postawą. Powiedziałbym nawet, że bliżej mu do lokaja niż demona pilnującego tajemnic upadłych – Proszę mi wybaczyć. Mam na imię Mammon i jestem ogrodnikiem tego pastwiska. Mój pan ciebie oczekuje. Spotkałeś go już nie raz, lecz nigdy na równych warunkach. Ze względu na twoją upartą naturę, sto mogił zostawionych za sobą postanowił osobiście ciebie przywitać. – nie bardzo chciało mi się wierzyć, że trafiłem do samego piekła, a moim gospodarzem miał być sam diabeł. Zielony kat widocznie wystarczająco rozpuścił mój mózg. – Chcesz mi powiedzieć, że twoim panem jest szatan? – Ty tak go nazwałeś. On nie ma jednego imienia, jednego wyglądu, jednego głosu. Jest niczym legion u wrót niebiańskich bram. Nie lubi sprzeciwu. – I miałbym w to wszystko uwierzyć? Wiele się wydarzyło, wiele
135
~~Psychoza Michaela Knighta~~
przeszedłem na wzór piekielnych wizji serwowanych mi przez mój własny umysł. Powiem jednak tobie jedno. – moja wypowiedź zaciekawiła go wystarczająco, by nie przerywać mojej kwestii. Wręcz z ochotą czekał na moje
kolejne
słowa
–
Demony
są
niepotrzebne.
Największymi
skurwysynami są ludzie. To ich powinno się obawiać. Nie mają sumienia. Naginają prawa wedle własnej, krzywej woli. Więc czemu miałbym wierzyć w diabła, gdy na Ziemi jest wystarczająco zła? – Jak zawsze trafny archanioł. Więc wejdź do swojego, prywatnego piekła tkwiącego wgłębi duszy i odpowiedz sobie na pytanie; w co właściwie wierzysz? – potężna brama otworzyła się, a gargulec przypominający małego smoka zamarł w bezruchu. Powietrze wykrzywiało swój tor pod najmniejszym naciskiem mojego ciała, która zbliżało się do celu – pierwsze budynku po lewej stronie. Kilkupiętrowa budowla owinięta szczelnie mgłą. Dach wygięty na różne, chore sposoby zakończony przedziwną fasadą. Był to pokraczny widok szydzący z podstawowych praw fizyki. Włosy na rękach stanęły wyprostowane. Tym razem nie ze strachu. Były gotowe, wypatrywały niebezpieczeństwa. Bezszelestny wiatr unosił czerwone pyłki do góry. Rzucał nimi i tworzył tajemnicze malowidła na spróchniałej ziemi. Jakby z daleka, gdzieś za ścianą całej tej scenerii dobiegał niewyraźny krzyk torturowanych osób. Zbliżając się do drzwi dźwięk ten nasilał się. Odbijał się od ścian i podwójną siłą chwytał mnie za gardło. Nie wiedziałem co mnie spotka w środku. I jeszcze ta wysoka temperatura nie dająca chwili wytchnienia. Czułem jak ciało rozkłada się z każdym
136
~~Psychoza Michaela Knighta~~
kolejnym krokiem. Stanąłem przed wejściem. Nikt mnie nie niepokoił. Może rzeczywiście wyimaginowany pan tych włości chciał mnie przy sobie. Pragnął, aby wtopił się w otoczenie, które tak bardzo pasowało do mojego wnętrza. Rozgrzane gniewem, wykręcone żalem, spalone przez sumienie. Pustkowie otoczone metaforycznymi zgniliznami mojego życia. Drzwi same otworzyły się. Smród jakby rozkładających ciał odrzucił mnie na parę kroków do tyłu. Czułem jak resztki ostatniego posiłku przewracają się w żołądku. Ciało drżało w tanecznym obłędzie drgawek. Jedynie oczy jak bękarty czorta uważnie przyglądały się cieniom wysuwającym się zza progu. Człowiek nie zdaje sobie sprawy jak jego grzechy ciążą dopóki sam ich nie zacznie dźwigać. To było podsumowanie moich przewinień. Nie ma gorszego diabła od własnego osądu podświadomości. Wiatr, który przybrał na sile pchnął mnie do środka. Z piskiem zamknął jedyne wyjścia i rozkazał się rozkoszować przygotowaną sceną. Długi korytarz prowadził tylko w jedno miejsce. Na sam koniec ciemności. Aktorzy czekali na właściwy moment i na właściwego gościa specjalnego. W końcu nie można grać bez widowni. Cała zabawa polega na zabawianiu się z drugim człowiekiem umownymi gestami. Nie mogłem pozwolić, aby zbyt długo na mnie czekali. Ruszyłem przed siebie zieloną milą. Przejście wydłużało się i skracało na przemian. Pogrywało ze mną. Przepuszczało krzyki o pół tonacji cichsze. Tak jakby zasłonić głośnik jakaś szmatą przy słuchaniu muzyki. Cokolwiek działo się w pomieszczeniu na końcu tej drogi nie mogło być dobre. W sumie w tym miejscu nic nie mogło
137
~~Psychoza Michaela Knighta~~
być dobre. Stanąłem na przejściu. Moim oczom ukazał się stępiony widok rzeczywistości. Sala operacyjna brudna od krwi. W niektórych miejscach tak długo tam stała, że zaczęła przesiąkać do podłoża. Nie było żadnych zbędnych urządzeń do podtrzymywania życia pacjenta. Na środku stał stół operacyjny z przywiązanym i w pełni świadomym człowiekiem. Nad nim stał doktor w białym kitlu pokryty czerwoną mazią aż po same łokcie. Tuż obok niego widniały narzędzia tortur wymieszane z podstawowym wyposażeniem każdej, normalnej operacji. Biedak leżący na stole nie miał zbyt dużo szczęścia. Jego jelita wisiały w powietrzu przywiązane sznurkiem do sufitu. Fekalia wyciekały z przedziurawionych organów. Cała zagadka cichych jęków została również rozwiązana na miejscu. Miał zaszyte usta, a gałki oczne zwisały z oczodołów. Dłonie miał powykręcane w najbardziej wymyślny sposób, którego nie jestem wstanie opisać. Metalowe pręty wbite były w obie nogi. Nie tworzyły żadnego wzoru ani przekazu. Była to tylko i wyłącznie wizja parszywego doktorka, który wpatrywał się w swoje dzieło pełen dumy i uniesienia. Jakby przeczuwał, że jest bliski stworzenia swojego arcydzieła. Odór był równie odpychający co sam widok. Drażnił uśpione zmysły. Ciało próbowało zmusić mnie do ucieczki. Jednak tym razem to pacynka targana przez los stała nieubłaganie. Zawsze taki byłem – zbyt impulsywny. Uciekałem, atakowałem bez namysłu. Doprowadziło mnie to właśnie do takiego miejsca, gdzie nawet Bóg zapomniał o jego istnieniu. Podświadomie przerażał mnie fakt, że umysł w pewny sposób podziwiał własną kreację świata. Mój stopiony przez szept rozum pełen
138
~~Psychoza Michaela Knighta~~
obłudy, gniewu był w pewnym stopniu usatysfakcjonowany widokiem. Jakby ktoś namalował kontrowersyjny pejzaż, który podoba się tylko wynalazcy szaleństwa. – Podoba ci się? – rzekł rzekomy doktor zdejmując jednocześnie maskę odsłaniając swoją szkaradną twarz. Uśmiechnął się kretyńsko pokazując ciemne, stożkowate zęby. – Dziecinada. – odrzekłem stanowczo. Demon w lichym stroju owcy zacisnął pięści. Nie podobała mu się moja reakcja. Nie tego się spodziewał. Ja po prostu byłem już zmęczony wizjami o końcu świata. W najdalszym zakątku świata człowiek nie marzy o domu, a o spokoju. – Nasz młody awanturnik w końcu dorósł? Nie wiem co działo się w mojej głowie w tamtym momencie. Jakby szum zdarzeń zagięły czasoprzestrzeń. Mój niedorozwinięty umysł na szybko próbował raz jeszcze złożyć wszystkie części układanki. Działo się to bez mojego pozwolenia. Tak po prostu trybiki w koślawej maszynie zaczęły się ruszać. Obrazy migały, uczucia się zmieniały, a ja nie poruszyłem się nawet o krok. Stałem i przyglądałem się bestii ubranej w białe szaty przyozdobione brudną krwią. Oczy zawodziły mnie. Jak przez mgłę widziałem jak przeciwnik się zbliża, by potem znów się oddalić. W tym wszystkim towarzyszyły dziwne drgania jego ciała. Byłem niemal pewien, że to wina moich zwierciadeł duszy. Uszkodzone, zmęczone i przekrwione całą podróżą. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że wypoczynek w prywatnej klinice Nicoli było niczym oko cyklonu. Cisza i spokój miały zapewnić
139
~~Psychoza Michaela Knighta~~
mnie o bezpieczeństwie, by zagrożenie uderzyło z podwójną siłą z zaskoczenia. Upadłem po raz pierwszy. Upadłem, gdy szalony lekarz zakazanej medycyny rzucił się na mnie. Tarzaliśmy się w kałużach krwi. Z daleka przypominało to zabawę dzieci bawiących się na podwórzu tuż po wielkiej ulewie. W pewnej chwili przycisnął mnie do ziemi. Wyciągnął z ust długi, podobny do węża język. Obliznął moją twarz wciąż walczącą z obleśnym rytuałem. Gdy już chciał wbić kły w moją odsłoniętą szyję, zrzuciłem go nogami z siebie. Na chwiejnych nogach szybko się podniosłem i podbiegłem do stołu operacyjnego. Chwyciłem skalpel jako oręż mężnego rycerza. Rozgrzana stal obudziła we mnie coś złego. To samo uczucie, gdy po raz pierwszy zabiłem człowieka w obronie przed własną śmiercią. Czas zwalnia, dźwięki umierają. Gniew otacza cię swoimi mackami. Temperatura ciała rośnie do niebotycznych rozmiarów. Na jedną chwilę zdaje ci się, że sam diabeł mógłby się przestraszyć widoku. Twoje załzawione oczy buchają nieposkromionym ogniem. Cały się trzęsiesz od nadprogramowej energii, która rozsadza wnętrzności. Jesteś jak tykająca bomba, która nie wie kiedy wybuchnie. Wiesz tylko jedno – wybuch pociągnie za sobą olbrzymie konsekwencje. Będzie jak tsunami zbierające śmieci życia do jednego punktu. Krew się gotuje, żyły jak robaki wychodzą spod skóry. Mięśnie napinają się w chaotycznym transie. Klatka piersiowa nie jest wstanie nadążyć z wymianą powietrza, które przypomina gorzką watę cukrową. Jesteś w takim punkcie ekstazy, że pot oplatający cię niemalże paruje. Z nozdrzy wydobywają się znaki rosnącego gniewu. Gdy człowiek
140
~~Psychoza Michaela Knighta~~
upada, nawet piekło musi się ugiąć od zła. Jesteśmy idealnym przykładem tego, że szatan jest zbędny. Uważamy naiwnie, że wszystkie złe czyny pochodzą od jego szeptu. Mówi nam do uszu plugawe słowa. Nagina naszą wolę i wtedy dzieją się złe rzeczy. To nie prawda. Człowiek już dawno upadł niżej niż sam Najniższy. Wystrzeliłem
prosto
na
przeciwnika.
Broń
w
dłoniach
przypominała miecz sprawiedliwości. Rywal pełen obłudy i dumy poczuł strach. Poznał w końcu drugą stronę barykady. Tym razem to nie on był rzeźnikiem, a ofiarą zdaną na niełaskę pędzącego byka. Nie było niespodziewanego rozstrzygnięcia. Rzuciłem się na niego. Przygniotłem do ziemi i zacząłem wbijać ostrze w jego ciało. Śmiał się ze mnie. Dławił się własną krwią i chichotał w najlepsze. Jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni. Wpierw przeraźliwie zesztywniał tuż przed atakiem, lecz gdy mój gniew go dosięgnął rechotał jak szalony klaun z koszmaru. Jakby witał mnie w domu, gdzie moje miejsce. Może to było moje miejsce. Biłem bez opamiętania. Czerwona fontanna tryskała na lewo i prawo. Sumienie nie odezwało się. Już dawno mnie opuściło. Spakowało walizki, popatrzyło z pogardą i bez słowa pożegnania wyruszyło w poszukiwaniu lepszego życia. Całej tej sytuacji przyglądał się kruk czarny niczym smoła. Nie ugiął się na widok bryzganej krwi. Obserwował uważnie jak z rozpaczą w sercu zdaje sobie sprawę kim się stałem. Miałem być bohaterem książki. Legendą o wyśnionym rycerzu, który potrafi przezwyciężyć zło. Życie pokusiło się o inną melodię. Rzeczywistość przyćmiła wszelkie wyobrażenia. Nie można odbić się od
141
~~Psychoza Michaela Knighta~~
dna. Jest jak bagno, które zaczyna powoli ciebie wciągać. Nie zdajesz sobie sprawy z okoliczności aż do momentu kiedy jest już za późno. Niecodzienny gość siedział na półce pokrytej półmrokiem. Gdy skończyłem tworzyć żałobną pieśń, podszedł bliżej mnie. Widziałem jak jego cień z gracją porusza się po podłodze. Jego samego ciężko było dostrzec w ruchu. Był jak duch, ukazywał się tylko w wybranych przez siebie momentach. – Nigdy już. – odparł tajemniczo Znów uniósł się w powietrze i obleciał całe pomieszczenie. Usiadł na zwłokach leżących na stole operacyjnym i uderzył w nie swoim dziobem. Spojrzał znów na mnie. Jego ślepia przerażały. Czułem tę sztuczną aurę płynącą od niego. Wyróżniał się od tego miejsca. Był bardziej dostojny, elegancki w swoich ruchach. – Nigdy już. – rzekł po raz drugi Skądś kojarzę ten zwrot wyrwany z kontekstu. Mój umysł wibruje, wyczuwa nadchodzący sens wypowiedzi. Na końcu języka tworzy się mikroskopijna czarna dziura pochłaniająca zdobytą wiedzę. Mroczne stworzenie ukazało swój majestat unosząc do góry skrzydła. Podleciało jeszcze bliżej mnie. Stanęło na wyciągnięcie ręki. Ja sam leżałem zakrwawiony na zimnych kafelkach. Dyszałem wycieńczony z nadmiaru wysiłku. Wtedy też dostrzegłem, że ptak wyciąga w moim kierunku skrzydło. Jakbym podawał niewiernemu pomocną dłoń. Powoli przybliżyłem się całym ciałem w jego kierunku. Ten stał niewzruszony. Czekał cierpliwie na moją odpowiedź. Tylko co miałem mu odpowiedzieć? Jakie słowa rzec, aby w tej sytuacji miały jakiekolwiek
142
~~Psychoza Michaela Knighta~~
znaczenie. Poddałem się rytuałowi i wyciągnąłem swoją dłoń w jego kierunku. Scena przypominała obraz, gdy Adam próbował dosięgnąć Boską rękę sprawiedliwości. Tuż przed dotknięciem jego pióra rzekł po raz ostatni: – Nigdy już. W głowie zadudniało. Grzmoty zamieniły się w obrazy. Znane mi koszmary raz jeszcze ukazały się w pełnej krasie. Zapełniły moje drżące ciało. Kaskada dźwięków i uczuć zwaliły mnie z nóg. Metaforycznie umarłem po raz drugi. Przez chwilę myślałem, że stracę przytomność. Walcząc z moim rozgrzanym przez ból ciałem nie dostrzegłem jak tajemniczy przybysz zniknął. Wraz z nim odeszło w zapomnienie wszystko co było w tym pomieszczeniu. Kolejna iluzja bawiła się ze mną. To ten sen czy to zmora oplata moje liche jestestwo? Gubiłem się w chaosie emocji. Gniew, żal i złość tworzyły majestatyczny splot ze strachem, pogardą. Nie byłem wstanie sobie wybaczyć tych rzeczy, które uczyniłem. Znowu ta sama sytuacja aż do znużenia aż po kres czasów. Po furii bestii przychodził czas skruchy. To nieprawda, że czas goi rany. Tylko na swój litościwy sposób przez niekontrolowany ból sumienia przypomina nam, że żyjemy jak bękarci, wyklęci ze świata starający się o wybaczenie. Powtarzające się cierpienie przypomina o złych decyzjach, o dobrych decyzjach. Wizje umysłu szalejącego ze złości zacierają realia prawdy. Zostaje tylko złudzenie niczym magia iluzjonisty. Ma nas zabawiać aż do śmierci. Wiedziałem, że te obrazy nie są realne. Potęgowane przez zakotwiczony w duszy szept mamią mnie wizją tych okropnych miejsc. Może nawet wolałbym, aby ten koszmar był nędznym wymysłem chorego
143
~~Psychoza Michaela Knighta~~
rozumu, a ja sam chciałbym siedzieć w kącie i pluć półprzytomny ślinę na cztery strony świata. To by było realne, bolesne i rzeczywiste niż demony z piekła rodem. Jednak nawet przez najbardziej surrealistyczną drogę trzeba przejść na sam koniec. Przedstawienie się nie zakończy dopóki nie opadnie kurtyna po ostatnim akcie. Wstałem z ziemi otumaniony tym jak łatwo mnie sprowokować. Byłem czysty jak łza. Jak woda święcona o poranku mając wielkiego kata nad głową. To był początek. Wstęp. Nie obawiałem się rozwinięcia, bo ono zawsze prowadzi na sam szczyt karuzeli. To co mnie przerażało to zakończenie. Nie bez powodu mówi się do trzech razy sztuka. Ja już dwukrotnie stawałem naprzeciwko śmierci. Tym razem fatamorgana może prysnąć jak bańka mydlana. Powiem wam jedną, ważną rzecz na temat umierania. Można pogodzić się z odejściem. Jednak, gdy właściwy moment przeminie bez spodziewanego zakończenia to uczucie pojednania również przemija jak letni wiatr ustępujący mroźnemu bratu. Idąc do samego piekła człowiek nie jest gotowy na śmierć. Nie po raz trzeci. Przygnieciony własnymi myślami wyszedłem na zewnątrz. Tam zostałem spoliczkowany. Dziedziniec przeobraził się w wielki i gęsty las krzyży z umierającymi ludźmi. Nie sposób było nie słyszeć ich stękania, jęczenia. Cichy krzyk penetrował moje ciało. W pewnym sensie zazdrościłem tym słabszym. Umrą szybciej, odczują mniej bólu. Nadzieja potrafi nas trzymać przy życiu zbyt długo. Wypatrywałem wolnego miejsca. Spodziewałem się, że w tym gąszczu jest również spoczynek dla mnie. Bezskutecznie. Scenariusz był
144
~~Psychoza Michaela Knighta~~
inny. Moje zakończenie byłoby zbyt przewidywalne. Może dlatego czuję się jak pacynka sterowana w najważniejszych momentach, abym za szybko nie skończył całej ballady. Nad głową zbierały się sztuczne chmury upadłych aniołów, które krążyły jak sępy nad rozkładającą się padliną. Obserwowały mnie tak samo jak ja czyniłem to robiłem względem nich. Żadna ze stron nie odważyła się przerwać tej skromnej inscenizacji. Chyba pogodziliśmy się na patową sytuację. Czas mijał nieubłaganie, a ja zbliżałem się do kolejnego celu podróży. Kolejny przystanek, gdzie końcowa meta znajdowała się na mojej Golgocie. Pustka przeszywała mnie na wskroś. Czułem jak serce pompuje zgniliznę. Ciało odmawiało posłuszeństwa. Już nie tylko lewa ręka drżała poruszana własną wolą. Nogi uginały się pod ciężarem organizmu, który przechodził kryzys. Zostało mi bardzo mało czasu. Otworzyłem drzwi do drugiego budynku. Znowu długi, ciemny korytarz przywitał mnie ochoczo. Na ścianach wyryte zostały słowa. „Obudź się, Michael. Ciemność nadchodzi po twoją duszę”. Rysunki upadłych demonów zostały zastąpione szkicem kruka. Chciałoby się rzecz „nigdy już”. Nigdy więcej robactwa i plugastwa w mojej głowie. Nigdy więcej wizji opatrzonych szpetnymi wizerunkami szkarłatnych bóstw tak bardzo przypominające o moich grzechach. Nigdy więcej bólu i żałoby. Może to była moja ostatnia mila? Niestety – druga część mojej podświadomości pragnęła walczyć aż do ostatniego tchu. Jednak tym razem to nie walka na mięśnie miała ukazać się za zamkniętym pomieszczeniem. Gdy otworzyłem drzwi moim oczom
145
~~Psychoza Michaela Knighta~~
ukazał się skulony mężczyzna siedzący w kącie. Huśtał ciałem do przodu i do tyłu. Wybijał przy tym niejasny rytm uderzając głową w cegły. Majaczył coś pod nosem. Nie próbował wyrwać się z kaftana. Żył w całkowitym obłędzie. Na czubku łysej głowy machały wesoło grono samotnych włosów zniszczonych przez czas. Skóra w niektórych miejscach była jakby porośnięta czymś co przypominało mech. W pomieszczeniu prócz mnie i jego nie było nic. Puste cztery ściany pokryte dużą warstwą kurzu. Jeśli Bóg zapomniał gdzie jest piekło to to miejsce było zapomniane przez samego diabła. Wyrzutek na pograniczu szaleństwa w końcu mnie dostrzegł. Nie próbował wstać, podejść do mnie. Jego ruchliwe ślepia przymocowały się mocno we mnie. Nie drgały jak reszta jego ciała. – Co to za miejsce? – nie chciałem, aby nić ciszy oplotła nas więc rozpocząłem rozmowę. Po raz pierwszy odkąd pamiętam to ja zacząłem dyskusję. Zaśmiał się na swój specyficzny sposób. – Gdybym tylko wiedział jak ci odpowiedzieć. – rzekł niskim, nie pasującym do nikłej budowy ciała głosem – Zatem ty też nie wiesz? – Ależ
oczywiście, że wiem! Nie potrafię tylko tobie
odpowiedzieć. – zgrywał człowieka zagadkę i prawdę mówiąc powinienem wtedy ugryźć się w język – Dlaczego nie możesz mi powiedzieć? – W tym miejscu obowiązuje reguła. Nic nie jest za darmo. Nic nie może być za darmo. – Czego zatem oczekujesz? – zauważyłem, że na chwilę przestał
146
~~Psychoza Michaela Knighta~~
się huśtać. Były to tylko kilka dobrych chwil, ale nawet moje zmęczone oczy to dostrzegły – Mam ciebie uwolnić z tego kaftana? – Nie. Tak jest mi wygodnie. Zero obowiązków, zero przywilejów. – zaczął spokojnie – Jestem tutaj zupełnie sam. Tylko ty mi przeszkadzasz! – by na końcu krzyknąć z oburzeniem Jednak nawet teraz nie ruszył się o krok. Ja również nie miałem zamiaru przekraczać umownych granic. Więc rozmowa trwała w najlepsze jak świetne ćwiczenie dwóch dyplomatów. – Odpowiesz mi na moje pytanie i zostawię ciebie w spokoju. – Nie mogę. Nie takie są reguły tej gry. –A kto ustalił te reguły? – przypominał dziecko, które zostało zbyt rozpieszczone przez swoich rodziców. Nie byłoby problemu, gdyby ten gówniarz nie chował czegoś za swoimi plecami. Nigdy nie wiadomo co takiemu świrowi odbije. Znam to po sobie. – To moje reguły. Moja gra. – znowu powoli, spokojnym tonem rozpoczynał wypowiedź – A nie twoja! – Więc co chcesz w zamian? – starałem powstrzymać nerwy na wodzy. Może faktycznie nie byłem pewny rozmówcy. Nigdy nie wiadomo jaką metaforą jest. – Imienia. – odrzekł stanowczo – W porządku. – podniosłem dłonie do góry wewnętrzną stronę w jego kierunku – Mam na imię Michael. – Nie! – jęknął z oburzeniem – Nie chcę twojego imienia! Twoje znam! – uderzył kilkakrotnie mocniej o ścianę – Chcę znać swoje imię! – Z tym może być trochę większy problem. – ułożyłem ręce
147
~~Psychoza Michaela Knighta~~
swobodnie wzdłuż ciała – Dlaczego? – zapytał z pełną premedytacją – Mogę ci powiedzieć kim jestem, kim byłem i kim chcę być. – W porządku. To jak masz na imię? – Ty mnie nie słuchasz! Ty masz mi to powiedzieć! – zabawa przypominała rozmowę głuchego z niewidomym. Myślę, że obaj błądziliśmy. Ja nie mogłem znaleźć wyjścia z tej rozmowy, on natomiast nie mógł odszukać sensu w swojej głowie. – Byłem niegdyś jaśniejszy niż gwiazdy na niebie. Stałem się potem mroczniejszy nawet od ciebie. – rozpoczął swój monolog – Mógłbym być każdym kogo odesłałeś w ramiona śmierci, ale nie byłem. Nie musiałem. Oni byli skażeni od dnia narodzin. Niemalże tak samo jak ty. – Skażony? – Nie, nie. Oni byli skażeni. Ty jesteś po prostu przeklęty. Byłeś w niewłaściwym miejscu i czasie. W sumie – rozejrzał się po pomieszczeniu i znów utknął wzrok na mnie – nadal jesteś. – Szept... – mogłem się tego spodziewać – Nie wypowiadaj tego imienia przy mnie! – jego biały kaftan zaczął się czerwienić. Ogień rozprzestrzenił się szybko na jego ubrania i ciało. Ten nawet nie zareagował. Jakby nawet nie zauważył. – Ty jesteś krukiem. – zobaczyłem jak jego cień zmienia kształt zza jego plecami. – Jestem twoim odbiciem w tym miejscu. Nie. – wziął głęboki oddech – jestem twoim obrazem. Twoim dziełem, które czeka na swego autora. Posiedzę tutaj aż skończysz swoje arcydzieło. Aż postawisz kropkę
148
~~Psychoza Michaela Knighta~~
kończącą ostatni wers w tej powieści, Gabrielu. Chciałem coś powiedzieć. Otworzyłem nawet usta, ale dźwięk się nie pojawił. Nie zdążyłem. Ponury żniwiarz emocji kontynuował przypowieść o bestii. – Jeśli uwierzysz to jesteś na samym dnie piekieł. – A jeśli nie uwierzę? – odparłem z zaciekawieniem – W twoim przypadku umrzeć nieświadomie byłoby zbyt dożą karą. – zarechotał złośliwie wypełniając pustą przestrzeń dzielącą mnie i jego – Więc twierdzisz, że umrę? – Nie. Znów się nie rozumiemy. Ty już umarłeś. Po prostu teraz zależy czy umrzeć wiedząc. Nikt nie wraca żywy z piekła. Nawet sam archanioł Gabriel, najmroczniejszy wysłannik nieba. – mówił z polotem jakby uczył się tej kwestii dobre kilkaset lat. Pieprzona rola życia. – Nie czuję się przekonany przez twoje, błahe sztuczki. – Został ci jeszcze jeden budynek do odwiedzenia. – cień zszedł ze ściany i objął mężczyznę. Ściskał coraz mocniej, a ten tylko się kurczył na moich oczach. Jego kształty coraz wyraźniej przypominały kruka. Gdy zmienił się w tego parszywego ptaka, uniósł skrzydła do góry. Eksplodowały
czernią
zostawiając
na
starych
cegłach
plamę
przypominającą upadłego anioła. Upadłem drugi raz. Tym razem ze zmęczenia. Ballada kroczyła w kierunku mety. Trefnym, wyuzdanym krokiem przybliżałem się do zakończenia. Nie mogło być inaczej. Każda opowieść niesie ze sobą zwiastun końca. Czy nam to się podoba czy nie – opowieść
149
~~Psychoza Michaela Knighta~~
rozliczy każdego. Nie warto szukać sprawiedliwego osądu, upokorzenia zła przez powracające dobro. Tu jest inaczej. Czuć realność. Świat prawych to tylko naiwne bajki dla dzieci. To pewnie dlatego start w dorosłe życie jest takie trudne. Wpaja nam się od małego, że dobry zawsze wygrywa. Bohater zawsze przetrwa okropieństwa. Zło pomimo swej przewagi zawsze przegra. Temida zawsze zwycięży. Zapomina się przy tym wspomnieć o małym detalu, który zmienia równanie. Ogół wygra silniejszy. Wojna nie decyduje kto zostanie bohaterem, tylko kto przeżyje kolejny dzień w bagnie sumienia. Na zewnątrz nie było już krzyży. Puste pole z ubitą ścieżką prowadziło do ostatecznego celu. Główny posąg mej pychy stał na straży wszelkich tajemnic. Po drodze zastanawiałem się; a co jeśli to wszystko prawda? Może ludzkość nie jest aż tak zimnokrwista, że nie potrzebuje pomocy samego diabła. Na drodze spotkałem kilka gargulców, które przyglądały się moim zwiotczałym ruchom. Nie ukrywam, że ciało nie potrafiło nadążyć za chęcią zemsty. Poddało się wykończone długą i krętą drogą. Bez cienia wątpliwości to była długa podróż. Szarfa gdzieś na horyzoncie zdarzeń gibała się na przeróżne strony świata zachęcając mnie do ostatniego wysiłku. – No Michael – chwyciłem za pozłacany uchwyt w wielkich, drewnianych wrotach – czas to dokończyć. – próbowałem wykrzesać z siebie jeszcze trochę energii. Nogi wydawały się być ociężałe. Pod stopami migotały mi małe, wredne dłonie próbujące chwycić za stopę. Oddychałem ciężko, a
150
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wypuszczane powietrze zamieniało się natychmiast w biały puch. Było tak zimno, że chłód drążył podskórne tunele aż do gołego szkieletu. Co jak co, ale to idealnie nadawało się na ostatni krąg piekieł. Potrafimy sobie wyobrazić najgorsze tortury stosując je w praktyce. Mamy niezliczone ilości książek opowiadających o rychłym armagedonie. Opisujemy piekielny ogień sunący po ziemi. Armia demonów gwałci bezbronne dzieci, morduje mężczyzn i ćwiartuje kobiety. Te obrazy są takie przekonujące. Temperatura rozgrzanych emocji przynosi ból i cierpienie. A co jeśli się mylimy? Może apokalipsa to bezwzględne zero emocjonalne trawiące jedynie nasze dusze? Zanim zorientowałem się w otoczeniu mury zamczyska ustąpiły niekończącej się nicości. Cicha, nierozpoznawalna melodia burzyła mój spokój. Głodna mych stóp podłoga zamieniła się w dość znane mi kształty. Nie musiałem długo czekać aż do mojej głowy jak nadjeżdżający pociąg przybędzie odpowiedź. Nie było oryginalności. Złote schody wyrosły tuż przede mną, a całość przypominała jak wyrwany wycinek z większego obrazu. Stałem na środku pieprzonej ambasady, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem twarz Józefa Neuer'a. Takich miejsc jak to nigdy się nie zapomina. Wspomnienia trwale kaleczą psychikę i zostawiają namacalny ślad swojego istnienia. Jak rysy na marmurowym nagrobku tworzą arcydzieło naszego, nędznego życia. To miała być finałowa scena. Bohater po wielu trudnościach, złych wyborach, zmęczony moralnie dotarł do celu. Główny przeciwnik miał wyskoczyć zza kurtyny grozy. Następnie krótka rozmowa wyjaśniające
151
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wszelkie zawiłości fabularne oraz wielki finał – bitwa dobra ze złem przy fanfarach wojennych bębnów. Brakowało w tym uniesieniu tylko sztucznej dramaturgii w postaci deszczu. Jednak zamiast trzymać się ogólnie przyjętego kanonu, życie pisze własne scenariusze. Zawsze tak było, że historie, które układamy w głowie nigdy nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Na tym to chyba właśnie polega. Naszą książkę tworzy nieprzewidywalny szaleniec. – I oto jest Gabriel na samym szczycie upadłości! – dobrze znany mi głos przerwał filozoficzne myślenie Pojawił się Szept, który tak uparcie mnie ścigał od pierwszego wejrzenia. Jak zakazana miłość toksycznie rozkładająca otoczenia na pierwiastki. Wyglądał inaczej niż go pamiętam, ale byłem niemal pewien, że to właśnie mój nemezis. Każdy się zmienia – rośnie za młodu, maleje na starość. Zapuszczamy brody, włosy. Zmieniamy ich kolory, nakładamy na siebie inne ubrania. Nawet poruszamy się i mówimy inaczej niż kiedyś. Jedno jest niezmienne; spojrzenie schowane za oczami. – Przybyłem na skraj mojego istnienia, aby zakończyć to raz na zawsze. – rzekłem podniośle niczym dumny generał przemawiający do swoich towarzyszy broni. Ukrywałem przy tym zmęczenie długą wędrówką. – Niektóre iluzje potrafią być prawdziwe. Niektóre kłamstwa jawią się barwami prawdy. To, że nie wierzysz w moje istnienie nie sprawia, że nie istnieje. – jak starożytny filozof karmił mnie bezwartościową papkę słów – Chcesz powiedzieć, że to faktycznie piekło? Wszystko dookoła
152
~~Psychoza Michaela Knighta~~
mnie jest samym dnem czeluści i tylko przypadkowo nawiązuje do mojego życia? Nie kpij ze mnie. To ja doprowadziłem siebie do ostatecznego szaleństwa. – Szaleństwo? – przerwał mój rodzący się w bólach umysłu zacny monolog – Szaleństwo jest jak grawitacja, wystarczy lekko popchnąć. Jednak nie w tym wypadku. Tutaj nie ma szaleństwa, jest tylko przetrwanie, które mnie znudziło. Miło jest oglądać zawody, w którym ofiara stara się ze wszystkich sił przetrwać. Jednak nuży na dłuższą metę. Czas kończyć, Michael. – Czekałem na to. – zacisnąłem pięści Rywal uśmiechnął się. Ubrany w szarmancki, dopasowany garnitur czekał na mój atak. Był przy tym zadbany, ogolony, elegancki. Krótkie, czarne włosy falowały w powietrzu chociaż nie było wiatru. Martwe oczy świdrowały tunele przez moje ciało. Ręce swobodnie opadały wzdłuż wyprostowanego przesadnie ciała. To było to. Podbiegłem do niego i uderzyłem z całych sił. Gdy moja pięść dotknęła jego twarzy przez chwilę obraz zagubiony w czasie przemknął obok mnie. Ujrzałem księdza wręczającego mi plik banknotów. Z nerwów powtórzyłem atak. Tym razem widziałem siebie stojącego nad pierwszym trupem. Ta walka nigdy nie miała być w teorii łatwa. Otwartą dłonią odrzucił mnie na
dobre kilka metrów. Wtedy
zostałem zaatakowany przez dźwięk wystrzałów policyjnej broni. Mężczyzna wyskoczył w powietrze i runął wprost na mnie. W ostatniej chwili zdążyłem przeturlać się i uniknąć ciosu, który zostawił porządny lej w podłodze. Ani przez moment nie przeszkadzało mi to, że rywal posiada
153
~~Psychoza Michaela Knighta~~
nadprzyrodzone zdolności. Podniosłem się na równe nogi. Przypominały watę cukrową, ale nadal mogłem walczyć. Rzuciłem się na niego. Będąc na wpół wygięty do przodu chwyciłem go za tułów. Biłem go równomiernie po nerkach. Odgłos ciosów przypominał rytmiczny hymn odliczający upadek. Oj tak, widziałem ten upadek z klifu. Jednak obrazy z przeszłości dodawały mi sił. Biłem mocniej, pewniej. Jednak jakby przeciwnik w ogóle nie odczuwał bólu. Podniósł mnie chwytając jedną ręką za gardło i ściskając mocno. Wyrzucił mnie w powietrze, a moje ciało ułożyło się w kształt krzyża. Wtedy też ostatni raz ujrzałem Sam. Była naga, pobita i tak bardzo martwa. Uderzyłem plecami o kolumnę, która przed momentem się pojawiła. Upadłem na ziemię krztusząc się z braku powietrza. Wyglądałem jak chory pies podpierając się na czworaka. Nie zdążyłem zauważyć, gdy Szept podbiegł i kopnął mnie w brzuch tak mocno, że znów poczułem, że mogę latać. W ułamku sekundy poczułem jak wnętrzności przewracają się wokół własnej osi. Myślałem, że zwymiotuję widząc kolejną scenę ze swojego, marnego życia. Tym razem była to obietnica, którą dałem Natashy, a nie mogłem dotrzymać. Grzmotnąłem w posadzkę. Płytki popękały dookoła mnie ze względu na siłę uderzenia. Czułem jak kości ledwo wytrzymują presję. Byłem bezradny, ale również uparty. Chwiejnym krokiem wstałem ku radości walczącej ze mną istoty. W szale popędziłem wprost w niego. Wymierzyłem cios. Ten chwycił moją pięść w locie i ścisnął tak mocno, że upadłem po raz trzeci. Słyszałem jak kostki w mojej dłoni się łamią. Łzy spłynęły mi po
154
~~Psychoza Michaela Knighta~~
policzkach. Mięśnie twarzy naprężyły się jak struny od gitary. Cierpienie grało na moim ciele, które krzyczało dość, dość, dość! Z moich ust wypłynęła krew brudna od grzechów. Wnętrzności gotowały się, żebra również wydawały się być połamane, a ja sam nie miałem już więcej sił. Szept odrzucił bierne ciało trochę dalej od siebie. – Jakieś ostatnie słowa? – rzekł z szyderczą powagą – Gabriel. Michael. Musisz uwierzyć. Wiara to klucz do nieba.– usłyszałem dziewczęcy głos. To była ta sama dziewczynka, która wciąż pytała się mnie – Czy niebo jest dla wszystkich? – tak, właśnie to pytanie. Tymczasem ponury żniwiarz zbliżał się do mnie, a ja nie potrafiłem zlokalizować mojego anioła. – Nie rozumiem. – powiedziałem drążącym głosem – Ktoś tutaj bredzi przed śmiercią? – demon zakpił ze mnie. Chwycił mnie znów za gardło, uniósł do góry i spojrzał się w moje półprzytomne źrenice. – Jakieś ostatnie słowa? – i uniósł drugą dłoń i jego palce zmieniły się w szpony pokryte czarną mazią. Mój umysł w ułamku sekundy próbował analizować. Jeszcze raz skrawki życia przeleciały mi przed oczami. Brakowało w nich spójności, może nawet i ukrytego sensu. Upadłe demony, anioły żądne zemsty, nieśmiertelność, ciemność i mrok. Ugiąłem się pod naporem kłamstw i chwilę przed uderzeniem moje usta przemówiły: – Wierzę. – rywal powstrzymał cios i puścił mnie, bym swobodnie upadł na ziemię w pełnej krasie wstydu. Uniósł ręce do góry w geście zwycięstwa i obrócił się na piętach dookoła siebie. Zapewne pomyślał, że przyszedł dzień spłaty, ale ja miałem inny plan. – Mam dla ciebie
155
~~Psychoza Michaela Knighta~~
propozycje. – Ha ha! – krzyknął w niebo głosy – Czyżbyś chciał kupić sobie parę dodatkowych lat zanim odbiorę twoją duszę? Jesteś zabawny i tak uroczo naiwny. Nie masz nic do zaoferowania, abym zmienił zdanie. – Nie. – przepełniony zadumą w końcu poukładałem puzzle tej jebanej zagadki – Chcę, abyś oddał mi moją duszę i nigdy nie wracał. – Widocznie nawet pobity pies potrafi szczekać. – Mam coś czego nie możesz dostać. – Nawet nie próbuj. Jeden, szybki cios i po sprawie. Obiecuję tobie, że twoja dusza będzie wystawiona na piedestał. – Amadeusz. Jest jednak ktoś poza twoim zasięgiem. Ktoś kto szydzi z diabła, podrzuca marne duszyczki jakby rzucał przeterminowaną kiełbasę psu. I kto tym razem jest niewolnikiem, skurwielu? – pewnie nie spodobało mu się moje ostatnie zdanie, bo znów zacisnął dłoń na moim gardle. Ledwo łapałem powietrze, ale wiedziałem, że mam racje. – Co proponujesz? – już nie cieszył się ze zwycięstwa. Był zaintrygowany tym co miałem do powiedzenia, a miałem niewiele. Tym razem nie liczyła się ilość, a jakość. – Dusza za dusze. Uwolnisz moją duszę z tego zielonego bagna i nigdy więcej się nie spotkamy, a ja tobie ofiaruję duszę Amadeusza. – wypuścił mnie z uścisku. Wtedy też spostrzegłem, że moje ciało jest jakby nowe. Bez żadnych śladów walki, którą tutaj przybyłem. Bez bólu, cierpienia i tej wewnętrznej agonii. – W końcu odkryłeś prawdę. Jesteś faktycznie detektywem, który rozwiązuje zagadki. Gratulacje. Dlatego dam ci szansę. Masz 24 godziny,
156
~~Psychoza Michaela Knighta~~
aby ukończyć zadanie. Jednak nie będzie to łatwe. – Więc może mi pomożesz? – uśmiechnął się szyderczo pokazując swoje nieskazitelnie białe zęby – Już raz go zabiłeś, ale to nic nie dało. Amadeusz pochłania dusze, aby żyć wiecznie. Jest tylko jeden problem z tym rozwiązaniem. Mając tyle dusz zapomniał, która jest jego. Nie można ot tak go rzucić w ramiona śmierci. Tyle ile dusz wyrwał z wiecznego cyklu tyle razy musiałbyś go zabić. Jednak nie starczyło by tobie naboi w magazynku, bo miał sporo czasu na zebranie pokaźnej kolekcji. – Więc jaki jest sposób, aby go dorwać? – Ten kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. – łatwo było zrozumieć tą aluzje. Musiałem podać mu szept, aby spróbował własnego lekarstwa na człowieczeństwo – Obecnie „reinkarnacja” Amadeusza przebywa na peryferiach Haven City. Musisz się udać do rezydencji Saint Angel – jakże stosowna nazwa – i tam go pokonać. Aby bitwę o twoją duszę zrobić bardziej ciekawą zostaniesz uwolniony od mojego głosu. Jednak pamiętaj; 24 godziny i ani minuty dłużej. Będzie to ciekawe widowisko. Moje powieki mimowolnie zamknęły się. Ciemność przywitała mnie błyskawicznie. Otuliła delikatną kołdrą snu. Jakby chciała, abym poczuł się pewniej jak zwykle. Przez moment nie potrafiłem zlokalizować żadnych dźwięków, nawet bicia własnego serca. By po chwili usłyszeć złowrogie przypomnienie odliczanego czasu: – Obudź się, Michael. Ciemność nadchodzi po twoją duszę...
157
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Rozdział III: Zakończenie Część I: Amadeusz
Słowa niczym deja vi pachniały specyficznie. W powietrzu unosił się zapach mięty. Po wymuszonym posłuszeństwie powieki uniosły się. Widok na swój sposób był przerażający. Leżałem na wygodnym łożu w sypialni Sergey'a. Na stoliku po lewej stronie przyglądała się uważnie roślinka. Mięta królowała w całym pomieszczeniu. Błogi stan potęgował stary, naścienny zegar z kukułką, który wybijał równy takt. Czy to był kolejny koszmar niszczący mnie od środka? Spojrzawszy się na pewne dłonie nie potrafiłem się nadziwić jak lekko się czuję. Żadna część ciała nie drżała ze strachu. Nie czułem przeszywającego bólu, a głowa przypominała oazę spokoju na wzburzonym morzu życia. Nawet cisza nie przeszkadzała w harmonijnym biciu serca. Było idealnie, wystarczająco blisko piekła, bym nie dał się oszukać iluzji – jednocześnie tak blisko, bym mógł rozkoszować się tą chwilą. Podszedłem do wielkiego, stojącego w kącie lustra. Ślady na szyi przypominały mi, że to nie był sen. Burza trwa nadal, a ja jestem w samym środku oka cyklonu. Wiedziałem co muszę zrobić zanim wybiorę się w
158
~~Psychoza Michaela Knighta~~
ostatnią podróż. Chwyciłem pewnym ruchem słuchawkę telefonu i poprosiłem o połączenie. Miałem ułożony cały melodramatyczny monolog. Chciałem na swój sposób się pożegnać z Natashą, bo nie byłem pewien czy i tym razem uda mi się wyrwać z rąk śmierci. Tym bardziej, że teraz to ja pchałem się w jej ramiona jak szyderczy kochanek, który nie może się zdecydować co do piękności swej lubej. Niestety nie dane mi było usłyszeć jej głosu. Znaleziony w notatniku leżącym przy mięcie numer dał tylko złudną nadzieję, która pękła jak bańka mydlana. Czemu akurat teraz nie mogłaś odebrać tej rozmowy? Kolejny scenariusz ułożony w wyobraźni, który spalił na panewce pod najmniejszym dotykiem rzeczywistości. Odłożyłem zawiedziony słuchawkę na miejsce. Byłem z jakiegoś powodu sam w wielkiej rezydencji. Miałem czas i chciałem go dobrze wykorzystać. Postanowiłem udać się do łazienki i skorzystać z upragnionej, gorącej kąpieli. Mój ostatni rytuał przed wielkim finałem. Niech ciepło zregeneruje moją utraconą energię psychiczną. Takie było moje ostatnie życzenie. Byłem jak skazaniec proszący o ten niezwykły posiłek dla duszy tuż przed egzekucją. Kąpiel nie była tak udana. Czarne myśli wisiały mi nad głową. Szybko wyskoczyłem z wanny. Założyłem rycerski strój w postaci garnituru i udałem się do gabinetu Nicoli. Ciekawość pchnęła mnie w kierunku zakazanego owocu. Nie byłem zbyt idealnym przyjacielem. Nie ufałem do końca prawej ręce diabła, tym bardziej, że tego ostatniego poznałem na własne oczy.
159
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Całe to zniknięcie barona, śmierć Nathana oraz poszlaki związane z rosyjską instytucją były niepokojące. Gdzie się wszyscy podziali? Gdyby nie przejeżdżające w oddali samochody sądziłbym, że trafiłem do osobistego czyśćca. Nic bardziej mylnego. Ziemska egzystencja potrafiła sprawić, że człowiek przestaje wierzyć w dobro. Zbyt mało jest naiwnych, bajkowych zakończeń. Związki się rozpadają, bohater kończy w niewolniczej pracy, a politycy cieszą się kolejną łapówką. Szara rzeczywistość dnia codziennego. Nie wiem czemu tak mocno rozmyślałem na dość oczywiste tematy. Ludzie mówią, że jak umierasz to widzisz sceny wyjęte ze swojego życia. Może po prostu, gdy umierasz powoli masz w głowie coś więcej niż wybrane smutki, które na nowo próbujesz przeżyć. Gdy wszedłem do pokoju zastał mnie idealny porządek. Harmonia od wielu lat pilnowała tego miejsca. Nawet kurz nie miał na tyle odwagi, by usiąść na chwilę i oglądać przy pracy pana Markowa. Usiadłem na tronie. W sumie tak, poczułem się jakbym to ja przez chwilę zasiadał na najwyższym stołku w tym półświatku. Michael Knight – ojciec chrzestny mafijnej rodziny z Haven City. Tytuł brzmiał komicznie, ale czekając na burzę wyobrażałem sobie wiele alternatywnych scenariuszy. Możecie się w sumie zastanawiać po co zwlekać. Czas płynie nieubłaganie i z każdą minutą mam go coraz mniej na realizację zadania. Może to właśnie był powód tego zamieszania. Bez pośpiechu chciałem przeżyć parę godzin spokoju. Już dawno nie czułem się tak wybornie. Ciało tryskało świeżością. Dzika, nieposkromiona energia z pozytywnych źródeł rozpierała mnie w środku. Błogi stan, który chciałem jak najdłużej
160
~~Psychoza Michaela Knighta~~
zatrzymać dla siebie. Napiłem się trochę koniaku, wypaliłem cygaro pierwszy raz w życiu. Nie było to tak przyjemne jak to sobie wyobrażałem. Czar prysł, gdy zacząłem się krztusić dymem. To chyba był ten moment, w którym powiedziałem z wyrzutem sumienia, że to ta chwila. Znaleźć skurwysyna i zakończyć wielowątkową krucjatę. Wystarczająco dużo upłynęło ziaren piasku w bezdusznej klepsydrze. Czas na wielką paradę, gdzie klaun gra glinę, a tajemnica spowija wzrok widza. Zszedłem do piwnicy pamiętając, że mój nieobecny gospodarz właśnie tam trzyma broń. Zabrałem co chciałem i udałem się pewnym krokiem do samochodu czekającego na dziedzińcu. Jeden głębszy wdech i odpaliłem stalowego rumaka. Niech będzie, kierunek rezydencja Saint Angel. Jak na ironię losu Amadeusz skrył się w dość ciekawym miejscu. Pomimo swej nazwy budynek był otoczony złą sławą. Jako nastolatek miałem niecodzienne hobby. Lubiłem grzebać w historii Haven City. Szczególnie, jak to w młodym wieku przystało, fascynowały mnie rzeczy paranormalne. Owiane tajemnicą zdarzenia niewytłumaczalne przez prawa fizyki. Wtedy traktowałem to z lekkim przymrużeniem oka, ale byłem zafascynowany. Stąd też znam dobrze Saint Angel – cmentarzysko zagubionych dusz. Rezydencja pierwotnie została wybudowana w 1874 roku przez, jeśli dobrze pamiętam, Roberta Angela. Był dość zamożnym człowiekiem, któremu kilka lat wcześnie zmarła żona, zostawiając go samego wraz z córką Elizabeth. Początkowo budynek pełnił rolę ekskluzywnego hotelu dla bogatej części mieszkańców miasta.
161
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Jednak
już
pół
roku
później
zaczęli
znikać
goście
w
niewyjaśnionych okolicznościach. Większość ciał nigdy nie znaleziono. Trzy lata później od pierwszego incydentu aresztowano Roberta i skazano na karę śmierci. Nigdy się do zbrodni nie przyznał. Córka wpadła w depresję i kilka tygodni po śmierci ojca popełniła samobójstwo. Nikt nie chciał przejąć od miasta tych przeklętych ziem. Dopiero niejaki Gary Clements w 1892 roku postanowił przejąć zaniedbany pensjonat i go odbudować. Już w trakcie generalnego remontu w dość nieprzyjemnych przypadkach zmarło czterech robotników. W wielkich bólach dokończono robotę. Jednak nowy właściciel nie nacieszył się swoją własnością. W tym samym roku nieznany sprawca wtargnął w nocy i wymordował biednego mężczyznę wraz z jego rodziną. Ciekawszym faktem było to, że morderca powiesił się na drzewie niedaleko rezydencji. Potem już nikt za bardzo się nie interesował posiadłością. Uważana jest za przeklętą. Starsi ludzie nawet lubili dopowiadać, że to mieszkanie dla upadłych aniołów, które zgubiły drogę do zbawienia. Czysto fantastyczna papka chrześcijańska. Miasto wynajęło nie tak dawno temu posiadłość pewnej kobiecie. Niestety nie potrafiłem zapamiętać jej nazwiska. Nikt jej nie widział nawet na oczy. Nie otworzyła jednak żadnego hotelu czy muzeum. Po prostu w nim zamieszkała i słuch po niej zaginął. To była dobra przykrywka dla Amadeusza. Groza pilnowała ciekawskich od poszukiwania odpowiedzi. Według najbliższych sąsiadów niekiedy w dość gwiezdną noc można było zobaczyć dziwne światła otaczające rezydencję schowaną w samym środku lasu. Te tajemnicze barwy były widoczne przez gęstą ścianę drzew, które skrywały to co
162
~~Psychoza Michaela Knighta~~
faktycznie tam się działo. Policja uznała to za zbiorową paranoję. Teraz wiem, że jednak coś faktycznie tam się działo. Dlatego byłem przygotowany na każdą sytuację. Przyjechałem na miejsce o godzinie 13:03. Słońce świeciło leniwie na błękitnym niebie. Dość niespotykane o tej porze roku. Ponury, chłodny wiatr hasał w najlepsze szturchając lekko zbrązowiałe liście na drzewach. Czuć było w powietrzu zbliżającą się bardzo powoli białą damę, która raz jeszcze miała wystraszyć bezdomnych na śmierć. Zaparkowałem samochód blisko frontowej bramy i ruszyłem przed siebie z gnatem w ręku. Krótkie, zadbane włosy sprawiały wrażenie, że idzie w kierunku przeznaczenia nowy Michael. Ogolona twarz nadała mi mniej męski wygląd. Dziwnie się czułem po całej, jednodniowej kuracji. I faktycznie diabeł dotrzymał obietnicy, bo moje ciało w końcu w pełni należało do mnie. Byłem gotowy na starcie. Jak bokser przygotowujący się do walki zdjąłem długi, czarny płaszcz i kapelusz. Położyłem zbędny ciężar tuż obok drzwi. Zapasową broń trzymałem w kaburze przywieszoną na lewym boku. Delikatnie z pełnym skupieniem otworzyłem bramę prowadzącą do odpowiedzi. Nie słyszałem głosów, szeptów. Moja głowa była czysta i lekka. Wiedziałem co mam zrobić. Zdobyć zielone bagno nicości i podarować lekarstwo samemu wynalazcy. Właśnie ja miałem zakończyć cykl, który wyśmiewał samego Lucyfera. Teraz to ja byłem wysłannikiem piekieł. Byłem skupiony, rozważny i pewnych swoich umiejętności. Po cichu wtargnąłem do budynku. Głucha cisza przywitała mnie od progu. Dziwna atmosfera była wyczuwalna już od samego wejścia. Miejsce
163
~~Psychoza Michaela Knighta~~
pozbawione jakiejkolwiek świętości. Saint Angel, piętno samego Boga. Wiedziałem po tych licznych „przygodach”, że te cztery ściany skrywają wiele zła i nie są wymysłem dziecinnych fantazji. To działo się naprawdę. Wielki przedpokój straszył pustkami jakby chciał pokazać, że może wchłonąć każdego. Powietrze w środku było mroźne. Schładzało płynącą w żyłach krew, a para z ust imitowała dymek z papierosa. Świecące lampiony mrugały bez wytchnienia jakby brakowało im energii. Wydawały przy tym dość irytujący dźwięk nienastrajający pozytywnie. Z wielką gracją i sprawnością poruszałem się po olbrzymiej rezydencji. Na taką chałupę musiałbym pracować nawet i tysiąc lat. Jednak nikogo nie było. Zauważyłem również, że na każdej ścianie wisiał zegar odmierzający inną godzinę. Ktoś tutaj ewidentnie był zafascynowany upływającym czasem. Było coś w tym niepokojącego. Czasomierze wybijały dziwnie znany mi rytm. Wskazówki maszerowały jak dobrze synchronizowany oddział, a nie przypadkowy tłum szarej masy. Spostrzegłem na jednej ze ścian w przepełnionej po brzegi książkami bibliotece, że jeden z uczestników parady wziął sobie wolne. Niczym buntownik z wyboru sprzeciwiał się z góry ustalonej harmonii. Pokazywał szyderczo godzinę 12:00. Uwieszony był na łuku triumfalnym podpieranym dwiema kolumnami, które wmurowane były w ścianę. Całość przypominała bramę do wiecznego odkupienia niż zwykłą rzeźbę. Wyostrzone zmysły przez brak płynącego w żyłach szeptu pomogły mi zobaczyć pewien intrygujący szczegół. Na prawej i na lewej kolumnie ustawione były manualne wskazówki. Ta, która znajdowała się bliżej serca byłą dłuższa, natomiast po prawicy nie grzeszyła wielkością.
164
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Nie trzeba wielkiego umysłu, aby ustawić obie na liczbę 12. Nic jednak się nie stało. Żadne drzwi do tajnego przejścia się nie otworzyły. Nie poddałem się jednak tak łatwo. Wiedziałem, że brakuje mi jeszcze jednego elementu, aby rozwiązać tę zagadkę. Rozglądałem się uważnie po otoczeniu. Obszedłem całe pomieszczenie bezskutecznie szukając właściwej wskazówki. Tylko jak rozpoznać to co się szuka nie wiedząc jak to wygląda? To było dość trudne pytanie, na które szybko sobie odpowiedziałem. Stanąłem przy oknie i zwróciłem swój wzrok raz jeszcze na łuk. Cień idealnie dzielił rzeźbę na dwie równe połowy – mroczną i jasną. Przesunąłem spojrzenie na nieruchomy zegar. Wskazówki nie pokazywały godziny, a wyznaczały granicę ciemności. Mój bystry umysł skojarzył to z przeciwieństwem. Podbiegłem znowu do obu kolumn i ustawiłem na jednej 12, a na drugiej 6, ponieważ obie liczby na zegarze leżą po przeciwnych stronach. Ściana nie drgnęła. Zacząłem się zastanawiać czy nie popadam w lekką paranoję szukając dosłownie dziury w litej ścianie. Wtedy idea jak grom z jasnego nieba uderzyła mnie w potylicę. Tylko jedna kombinacja przecież odzwierciedla życie. Czym prędzej ustawiłem po lewej stronie 9, a po prawej 6. Magia wyobraźni zadziałała. Coś kliknęło, coś przestawiło się i ściana rozsunęła się ukazując długie schody w dół. To tam musiała się skryć ciemność. Z mocno ściśniętą bronią w dłoni zszedłem po odpowiedzi, które czekały na mnie z utęsknieniem. Tylko nie wiedziałem, że tak bardzo brakowało im Michaela. Gdy postawiłem stopę na równej powierzchni
165
~~Psychoza Michaela Knighta~~
moim oczom ukazało się wielkie przejście niczym katakumby. Długi korytarz nasączony bladym światłem pochodni prowadził w nieznane. Po obu stronach stały posągi przypominające upadłych aniołów trzymających wielkie, dwuręczne miecze. Byłem już pewien, że to właściwe miejsce. W sumie jedna rzecz mnie zdziwiła, że tak wielka jaskinia mieściła się pod tak dużą rezydencją. Ktoś musiał przez lata budować to sanktuarium. Każdy najmniejszy szczegół pasował do siebie. Na tarczach widniał prastary symbol Insignii. A więc zatem wracamy do Templariuszy. Wszystko wraca do punktu wyjścia jak bumerang, którego nie sposób wyrzucić na śmieci. Zbliżając się do końca podróży słyszałem coraz głośniej odgłosy jakby zamkniętego w niewoli grzmotu. Huk rozchodził się po nierównościach skał. Czułem wibracje i narastający niepokój w sercu. Czym byłem bliżej tym częstotliwość była większa. Nawet w pełni sprawny fizycznie i umysłowo, wolny od wszelkiego plugastwa musiałem włożyć sporo sił, aby utrzymać przerażone ciało w ryzach. Na końcu korytarza znajdowała się wielka komnata otoczona dziwną aparaturą. Na środku na wyniosłym podeście stała dziwna, metalowa kula, od której ten złowieszczy dźwięk się pochodził. Na jej powierzchni pojawiały się wyładowania energetyczne. Cała konstrukcja unosiła się dobre pół metra nad powierzchnią. Okręgi, z których została zbudowana kręciły się w przeróżnych kierunkach. Całość przypominała wynalazek szalonego wizjonera z legend niż rzeczywistą maszynę, która ewidentnie przeczyła siłom grawitacji. Niepostrzeżenie zbliżyłem się do jednej z maszyn i schowałem się
166
~~Psychoza Michaela Knighta~~
za jej plecami. Prócz niezwykłej maszynerii na piedestale stał mężczyzna. Był to nie kto inny jak Józef Neuer, choć jego wygląd trochę się zmienił od naszego ostatniego spotkania. Białe, wręcz wyblakłe włosy unosiły się do góry falując na wietrze. Był lekko zgarbiony i miałem wrażenie, że niecierpliwie czeka na coś co ma się wydarzyć przy zaworze mieszczącym się w dolnej partii kuli. Szybkim spojrzeniem wypatrzyłem po lewej stronie cały zapas strzykawek wypełnionych zielonym płynem. To był zbyt jasny sygnał, że w środku jest szept – zmora każdego potępionego. Kucając i próbując się nie wychylać podszedłem do nich i zabrałem najważniejszy instrument zagłady. Schowałem do kieszeni i wróciłem na miejsce. Po chwili namysłu wychyliłem się tak, aby mnie dostrzegł. Trzymałem kciuki, aby mój plan wypalił. – Doktor Monrou, a może Józef Neuer to twoje prawdziwe nazwisko? – rzekłem głośno tak, aby cała ta aparatura mnie nie zagłuszyła Odwrócił się w moim kierunku. Jego twarz ukrywała wewnętrzne emocje. Mógłbyś grać skurwysynie w pokera z takim odbiciem i tymi martwymi ślepiami. Bez zbędnych słów chwycił za broń i wycelował we mnie. Ja zrobiłem to samo w jego kierunku. Można uznać, że podaliśmy sobie dłonie na przywitanie. – Michael Gabriel Knight. – jego głos wyprany był z uczuć – Miło cię znowu widzieć. – mówił krótko bez akcentowania żadnego słowa jak robot w wyobrażeniach fantastyki – Znalazłeś mnie. To dobrze. Twoja dusza jest fascynująca. Pragnę jej. Podziwiam ją. – Nie jesteś za bardzo zaskoczony tym, że ciebie odnalazłem. Tym
167
~~Psychoza Michaela Knighta~~
bardziej, że w teorii nie żyję. – Każdy z nas nie żyje. W pewnym sensie. – wyładowania jak pioruny mijały jego ciało w niewielkiej odległości, a ten stał niewzruszony nie bacząc na niebezpieczeństwo. Nie mrugał oczami, tylko mnie obserwował. – W oczach Boga jesteśmy niczym. Dlatego ja stałem się Bogiem. – Piękny sen, ale chyba za dużo dajesz sobie w żyłę. Odstaw to co bierzesz, bo bredzisz. – chciałem zapunktować sarkazmem. Jego mięśnie twarzy nawet nie drgnęły z politowania nad moim głupim żarcikiem. Widziałem twój strach w oczach, gdy ukazałeś mi się jak władca piekieł witający mnie po tamtej stronie. Teraz jesteś zupełnie inny. Bardziej niebezpieczny, mniej przewidywalny. Musiałem to rozegrać najlepiej jak potrafię, a trzymałem w zanadrzu swojego asa w rękawie. – Czego pragniesz najbardziej? – zapytał się nie zważając na moją poprzednią kwestię – Przebaczenia? Przepustki do nieba? Własnej duszy? A może wybawienia? Nie odpowiedziałem. Nie miałem się bawić w słowną wojnę. Przybyłem tutaj na bitwę, która rozstrzygnie mój los. Przyzwyczaiłem życie, że rozwiązuje problemy siłą i tym razem tak samo miało się skończyć.
Jak
sceniczny
magik
wyjąłem
niespodziewanie
kartę
przetargową. – Co jeszcze mi powiesz, Amadeuszu? Całość rozegrała się błyskawicznie. Nastąpił pierwszy strzał, który trafił mnie w nogę. Szybkim susem schowałem się za aparaturą. Przeciwnik jakby w obłędzie nie zważał na swoje dzieło. Chciał mnie dopaść za
168
~~Psychoza Michaela Knighta~~
wszelką cenę. Wiedziałem, że trafiłem w sam środek tarczy strzelniczej. Niestety przy tym zarobiłem kulkę, która ograniczyła moje zdolności bitewne. – Nie wymieniaj tego imienia! – nienawiść przejęła nad nim kontrolę. Krzyczał jak opętany w nieznanym mi języku. Gdy zabrakło mu naboi, stwierdziłem, że to dobry czas na kontr atak. Niestety nie wiedziałem jednego. Miał więcej niż jeden pistolet. Gdy wychyliłem się zza osłony, aby dobrze wycelować ten strzelił raz jeszcze. Tym razem trafił w lewy bark. Upadłem na ziemię upuszczając jednocześnie swoją broń. Kule przeszywały powietrze, a łuski tańczyły tworząc żelazną fontannę. Pośród tego zamętu usłyszałem jak ruszył w moją stronę. Musiałem się szybko pozbierać. Czołgając się starałem się obejść go z drugiej strony i zaatakować od tyłu. – Wyślę cię tam, gdzie twoje miejsce!! – gniew wylewał się z jego ust. To jedno imię sprawiło, że oszalał. – Kończmy to przedstawienie! – skierował lufę w kierunku, gdzie powinienem leżeć w kałuży krwi. –Nie tym razem skurwielu! – mój plan był idealny. Chwyciłem go od tyłu i ścisnąłem gardło z całych sił. Upadł na kolana i zaczął się dusić. Nie poddał się łatwo. Uderzył mnie łokciem w brzuch. Raz, drugi, trzeci aż czerwona maź wypłynęła mi z ust. Z bólu wypuściłem zwierzynę. Nie dałem jednak czasu na reakcję. Ponownie rzuciłem się na niego. Walka przypominała niezdarne zapasy w błocie. Biłem go po twarzy, w korpus. Gdzie się tylko dało moje pięści lądowały. Nie celowałem tak samo jak on. Wymienialiśmy się ciosami jak niedoświadczeni bokserzy ku uciesze publiczności.
169
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Tryskająca krew z moich ran powodowała, że to niestety ja szybciej opadałem z sił. Po jeszcze kilku minutach awangardy otrzymałem ostateczny cios w mordę. Upadłem jak długi na ziemię. Amadeusz podniósł rewolwer i wycelował we mnie. Wtedy nastąpiło komiczne deja vu. – Jakieś ostatnie słowa? – jednak tym razem miałem gotową odpowiedź – Tak. – uśmiechnąłem się szeroko na tyle ile pozwalała mi moja spuchnięta facjata – Spójrz skurwysynie na swoją nogę. Przez chwilę nie zrozumiał intencji. Pewnie pomyślał, że za mocno oberwałem w głowę i film mi się urywa tuż przed śmiercią. Dopiero za jakiś czas przesunął swój wzrok na lewą nogę. Wtedy też ujrzałem prawdziwe oblicze strachu. Zauważył wbitą strzykawkę w udo, która była do połowy pusta. W trakcie szamotaniny udało mi się wykorzystać tajną broń i zaaplikować jego własny wynalazek. Jego twarz wygięła się w obraz przerażenia. Łzy pojawiły się w kącikach oczu, a jeszcze nie tak dawno temu pewne dłonie zaczęły drżeć samoistnie. Śmierć nie jest straszna sama w sobie. Nie wiemy kiedy ona przyjdzie po nas i czy przy spotkaniu z nią będziemy cierpieć. Co innego, gdy człowiek wie co go czeka. On wiedział, że po jego duszę sam diabeł przyjdzie. Czort, który był wyśmiewany przez tyle wieków. Szept był niczym innym jak lekarstwem na nieśmiertelność. Zaznaczał dusze potępionych, aby sama śmierć zabierała ich do mrocznej doliny w zamian za przedłużenie życia. To miało swoje konsekwencje. Amadeusz z dnia na dzień tracił swoją świadomość. Tworzył się wiekami stwór będący pojemnikiem dla wielu
170
~~Psychoza Michaela Knighta~~
skazańców. Zapewne zdawał sobie sprawę, że jest kimś innym niż zwykłym człowiekiem. Jednak nie potrafił sobie przypomnieć tego co nas odróżnia od innych – własnego imienia. Gdy usłyszał pierwotne ja skrywane przez mrok swoich grzechów oszalał. Świadomość Bóg wie ile istnień przytłoczyła go i popchnęła na skraj urwiska, na którym teraz się znajdował. Nie będę się starał wytłumaczyć co mógł czuć w tym momencie. Ta wiedza co go spotka, gdy po raz pierwszy ujrzy na własne oczy wizje przeklętych. Nie chcę nawet zrozumieć i pojąć jak oddziałuje ta cała machina wraz z lewitującą kulą razem ze szeptem. Zastanawiałem się tylko czy pociągnie za spust. Nie miałem zbyt dużo sił, aby się opierać. Wycelował i broń wystrzeliła przeszywając jego skroń i malując na jego twarzy obraz nędzy i pogardy dla świata, którego musiał zostawić. Nie było lekarstwa na szept. Każdy był naznaczony piekielnymi insygniami. Nie chciał umierać poprzez chore wizje. Odszedł na swoich, własnych warunkach. Jego martwe ciało upadło na mnie, a broń jeszcze raz wystrzeliła w powietrze tak jakby na wiwat. Wspomniane gdzieś wcześniej okręgi przestały się obracać, a cała konstrukcja zatrzymała się. Nieznośny dźwięk i niezwykłe efekty świetle zniknęły
wraz
ze
stwórcą
tego
niebezpiecznego
eksperymentu.
Potrzebowałem dobrych paru minut, aby odrzucić spróchniałe ciało, które w mgnieniu oka zamieniło się w szkielet. Nie zastanawiałem się dłużej. Wiedziałem co musiałem jeszcze zrobić. Nikt nie może odkryć tej aparatury. Była zbyt niebezpieczna, bo
171
~~Psychoza Michaela Knighta~~
prawo natury powinno być stałe. Rodzimy się sami i umieramy w samotności. Całe nasze życie to jeden, wielki test, który każdy na końcu zda. Jedyne co się różni, gdy przekroczymy metę to kierunek. Twoja dusza idzie do góry albo na sam dół. Amadeusz
chciał
zbyt
wiele
dla
siebie.
Obdarowany
najprawdopodobniej największych umysłem w historii ludzkości tak lękał się śmierci, że próbował ją oszukać. Zapłacił przy tym wprost proporcjonalną karę za swoje grzechy. W tej całej sytuacji nie ma jednak szczęśliwego zakończenia. Kto raz spojrzy w ciemność już nigdy się od niej nie oderwie. Mrok jest ostateczną odpowiedzią.
172
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Część II: Epilog
Listopad przywitał mnie pierwszym opadem śniegu, gdy wychodziłem ze szpitala. Wiele się nie zmieniło. Moje ciało zostało ledwo uratowane przed utratą wystarczającej ilości krwi, bym nie musiał teraz leżeć sztywno trzy metry pod ziemią. Tamten dzień, gdy zniszczyłem cały mechanizm nigdy nie zapomnę. Pomimo ran i cierpienia przeszywającego mój organizm musiałem postąpić słusznie. Chociaż ten jeden raz słusznie. Wykorzystując benzynę w baku samochodu podpaliłem katakumby i całą rezydencją. Wszelkie notatki świadczące o nieśmiertelności zamieniłem w pył. Aż dziwne, że miałem jeszcze trochę sił, aby dojść do najbliższego szpitala. Oczywiście widząc rany postrzałowe lekarze zadzwonili po policję. Psy jednak nie były za bardzo zainteresowane moją sytuacją. Wtedy też nie myślałem nad konsekwencjami ich czynów. Po prostu się cieszyłem, że ktoś w końcu dał mi spokój. Prawdę mówiąc chciałem stanąć na równe nogi jak najszybciej się dało, aby odwiedzić mojego anioła stróża. W końcu obiecałem jej, że przetrwam. Przetrwałem. Przeżyłem burzę stulecia i pomimo ruin nadal żyłem. Wojenny kurz powoli opadał, a ja w końcu mogłem rozejrzeć się i oszacować straty.
173
~~Psychoza Michaela Knighta~~
– Dobrze pana widzieć! – słodka, trochę naiwna pielęgniarka Margaret żegnała mnie ze szczerym uśmiechem. Dobrze jest widzieć po tylu latach osobę, która się na twój widok cieszy nie mając przy tym żadnych interesów – Ciebie również miło widzieć. – cieszyłem się tą chwilą. Ten moment tuż po opuszczenie murów wyimaginowanego więzienia. Piękna sprawa. – Może od czasu do czasu odwiedzę to miejsce. W końcu ktoś postawił mnie na nogi. – Będzie mi bardzo miło. – zarumieniła się. Młodziutka blondyneczka o niewysokim wzroście machała mi na pożegnanie – O! Prawie bym zapomniała. – W czym problem? – wskazała dłonią na stojący na ulicy czarny samochód – Ktoś po pana przyjechał. – czarne chmury przeszłości nie dawały o sobie zapomnieć. Któż to mógł być? – Prosił, abym panu przekazała tę wiadomość. – Dzięki M. – tak ją przezywałem w czasie, gdy leżałem w szpitalu. Zawsze przy tym robiła głupią minę. Miała talent i pasję do opiekowania się pacjentami. Oby po latach nie utraciła swego daru. Wyszedłem na zewnątrz. Blade słońce nie raziło w oczy. Zauważyłem dwóch mężczyzn w czarnych garniturach i w okularach przeciwsłonecznych czekających na mnie. Jeden stał oparty o tajemnicze auto, drugi wypatrywał mnie na schodach. Nie było sensu uciekać. Byłem zmęczony podróżą i ciągłą walką. Chciałem poddać się chociaż raz w życiu, bo nie na tym to polega.
174
~~Psychoza Michaela Knighta~~
Życie to nie symfonia rozgrywanych walk powtarzanych przez nasz instynkt. To te chwile spokoju między kolejnymi nutami wojennych bębnów. Ja miałem już dość tej całej melodii. W obłędzie obudzonej bestii dosięgnąłem piekła. To wystarczy, aby zmienić myślenie. Kimkolwiek jesteś – Michael Knight jest wasz. Bez zbędnych cyrkowych sztuczek podszedłem do najbliższego mężczyzny. Ten pokiwał twierdząco głową i włożył rękę pod marynarkę. Egzekucja w biały dzień? To by było dość oryginalne i jednocześnie cholernie odważne. Niestety nic takiego się nie stało. Wyjął odznakę wskazującą, że moja przygoda dopiero się zaczyna. FBI nie wiadomo skąd zainteresowało się moją osobą. Nie było mi do śmiechu. Potulnie poszedłem w stronę zgubienia. Drugi facet otworzył mi drzwi i lekko opierając dłoń o moje plecy pomógł mi wsiąść do pojazdu. Milion dziwnych myśli burzyło się pod kopułą. Dlaczego teraz, dlaczego ja? Co z Natashą i moim synem? Jednak serce naprawdę stanęło mi, gdy ujrzałem jego twarz na siedzeniu obok. Tego spojrzenia się nie zapomina. Mógłbym rzec; witaj... Sergey Nicola! The End
175