Obiecaj... - Łazienka Jęczącej Marty?- Draco wyglądał na zakłopotanego. - Ruda, dlaczego my... - Wchodź! - rozkazała, otwierając drzwi. Draco przeklął...
5 downloads
38 Views
372KB Size
Obiecaj...
- Łazienka Jęczącej Marty?- Draco wyglądał na zakłopotanego. - Ruda, dlaczego my... - Wchodź! - rozkazała, otwierając drzwi. Draco przeklął pod nosem i wszedł do środka zalanej łazienki. - Daj mi swoja różdżkę - Virginia zaczęła mu szperać po kieszeniach. - Ej, to moje! - krzyknął. W nieczynnej toalecie panowało przyćmione światło. Drzwi zamknęły się na żądanie Virginii. Rozejrzał się w około i demonstracyjnie skrzywił. - Tłumacz, Ruda. - Malfoy, proszę cię jak przyjaciela - odpowiedziała nagle cicho, nawet się nie odwracając, - O, przyjaciela? Tylko nasuwa się pytanie, od kiedy jesteśmy przyjaciółmi? Bo jeszcze nie słyszałem, żeby... - Malfoy! - krzyknęła, obracając się gwałtownie. Chwyciła go za dłoń i spojrzała prosto w twarz. Nie wyglądała na zadowoloną. - Musisz mi zaufać i ja potrzebuje, żebyś mi zaufał! Ani słowa nikomu co robimy i jak to zrobimy. Ani słowa NIKOMU. Musisz mi to obiecać. Malfoy spojrzał na nią, jakby dostał tłuczkiem. - Co ty chcesz robić? - Obiecaj mi.- ta ciągle przy swoim. - Nie mogę... - Patrz - wzięła głęboki oddech i mocniej go chwyciła. - Jeśli Lupin nie wypije dzisiaj tego eliksiru, to nie dość, że może umrzeć, ale może pokąsać cała szkołę! Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że nie ma Hogwartu, nie ma ciebie, nie ma mnie, nie ma magii! Zrozumiałeś?! Tylko my możemy go uratować, uratować szkołę, bo tylko my umiemy zrobić ten popieprzony eliksir! - Weasley'ówna, nie mamy... - Wiem. - odrzekła niecierpliwie. - Wyobraź sobie, ze jestem świadoma, ze nie mamy krwi jednorożca, ale możemy ja zastąpić.- puściła go, jej wzrok złagodniał. - Proszę, potrzebuję twojej pomocy i twojego słowa. Obiecaj, że nikomu nie powiesz o tym, co tu się stanie. Draco spojrzał na nią. Może i miała rację, tak naprawdę to zawsze ją miała. Jeśli nie dostarczą tego wywaru Lupinowi dziś wieczorem, nikt nie wie, co się stanie. Zamknął oczy i głęboko westchnął. - Dobra, ale jak mi się coś stanie, to... Wyglądała, jakby chciała go pocałować. - Nic się nie stanie, co najwyżej mi. - Ginny?- zapytał jakiś piskliwy głosik. Ku nim podleciała Marta. - Ginny, co tu robisz? Miałaś już nie wchodzić do komnaty. Draco spojrzał ostro na rudowłosą. - Marta - zaczęła Virginia.- Teraz muszę, obiecuję ci, że to ostatni raz, teraz trzeba uratować profesora Lupina. - Ginny, nie wolno ci... - Tam nic nie ma, potwór nie żyje - odpowiedziała tak, jak sie przemawia do dziecka. - Weasley'ówna, jak ty sobie wyobrażasz otworzyć Komnatę? - Popatrz sobie - odpowiedziała cicho. Podeszłą do ostatniego zlewu i oparła dłonie o krawędź umywalki. Zamknęła oczy, jakby sie na czymś bardzo mocno skupiała. - Otwórz się - syknęła nagle po wężowemu. Draco prawe podskoczył, kiedy ją usłyszał. Zlew odsunął się, a przed nimi ukazało się wejście, a raczej tunel. Virginia odwróciła się i przesłała Draconowi mały uśmiech. - Jak nie chcesz się wspinać, to polecimy. Otrząsając się z szoku, wszedł na miotłę i wyciągnął rękę do Virginii. Podeszła i chwyciła
ją, siadając za nim. Chwyciła go w pasie i zaczęli lecieć. - Ginny! Uważaj na siebie!- krzyknęła tylko Marta, zanim zniknęli jej z oczu. Taka zwykła czynność, polecieć na Nimbusie Dwa Tysiące do komnaty tajemnic. Na jednoosobowej miotle. Pewnie. Normalka. - Długi ten tunel?- spytał Draco, odwracając się. - Ja.. Ja nie wiem, nigdy nie patrzyłam na zegarek, jak tu wchodziłam - odrzekła, odwracając wzrok. Draco wiedział już, że musi ją o to wszystko dokładnie spytać. Oczywiście, jak tylko ta cała przygoda się skończy. Po pięciu minutach wreszcie stanęli na ziemi, wilgotnej, a wręcz podmokłej. - Dobra, ale nie widzę TEGO- powiedział. - Czekaj - dotknęła czegoś w ciemności. Nieważne czego, ale zrobiła to przez jego płaszcz. - Nie oświetlaj nic różdżką. - Co? - Nie wiadomo, co się może stać. Zawsze, jak tu wchodziłam, zabierałam lampę. - Pięknie - wymamrotał, wyciągając zza pazuchy Rękę Glorii. Szybko wyszeptał zaklęcie. - A tak może być? - Co... A co zrobiłeś? - spytała, zmieszana. - Zapomniałem - powiedział i wziął jej rękę, dotykając latarenki. Virginia zamrugała. Było jasno. Tylko jak dla kogo. - To Ręka Glorii, oświetla drogę tylko temu, kto ja trzyma. Teraz się przyda. Chodźmy. Virginia spojrzała na niego i poszła przed siebie. Szli powoli, uważając, żeby nie nadepnąć na skałkę, która mogłaby stworzyć lawinę. Draco chciał zawrócić, kiedy zobaczył starą, bazyliszkową skórę. Dodajmy, jadowicie zieloną. - Mówisz, że wchodzisz tu bez paniki? - spytał. - Można się przyzwyczaić - odpowiedziała. Można sie przyzwyczaić... Ta dziewczyna jest coraz bardziej tajemnicza... No cóż, jako Ślizgon od dawna marzył obejrzeć legendarną komnatę Salazara Slytherina. Teraz narodził się szkopuł: odkąd przyjechał z domu, przestał się interesować czymkolwiek związanym z Voldemortem. W zupełności wystarczał mu Mroczny Znak na przedramieniu. - Jesteśmy - szepnęła w pewnym momencie, kiedy stanęli przed drzwiami podobnymi do tych, które kryły wejście do Slytherinu. Virginia otworzyła je znowu za pomocą mowy węży. Izba została zalana światłem. - Jesteśmy - powtórzyła trochę głośniej, puszczając jego dłoń. - Oo, widzę, że nie brakowało ci czasu ani pomysłów, żeby odnowić to miejsce powiedział próbując ukryć zszokowanie. Stali na dużej płycie. Ze ścian spływała woda, otaczając tę płytę. N ścianach, nad tymi strumykami wisiały świece, oświetlając ten mały niby-basenik. Byłoby miło, gdyby nie sam fakt, że w tym miejscu Tom Riddle mordował swoich kolegów. Virginia spuściła wzrok, odetchnęła i wskazała ręką w kąt. - Tam. A w tym kącie stał ogromny posąg Salazara Slytherina. Kilka kijków, lub raczej rurek zostało wepchnięte w coś, co wyglądało jak wielkie stopy. Virginia podeszła do przodu. Rurki okazały sie być ogromnymi kłami wielkości dużego kordelasa. - To nam powinno zastąpić krew jednorożca. - Te, to są zęby bazyliszka?- spytał, niedowierzając.- Ale gdzie masz krew, leżą tak przecież od czterech lat. Virginia pokręciła głowa. - Bazyliszek żyje bardzo, bardzo długo, nawet tysiące lat. Kiedy umrze, niektóre części jego ciała nie umierają, nie gniją. Tu powinna być krew. No cóż, może bazyliszek poszedł
z dymem, ale ząbki na pamiątkę trzeba zawsze zostawić.- powiedziała, uśmiechając się ironicznie do Dracona. Spojrzał na nią ze wstrętem. - Jesteś paskudna, bardzo, bardz paskudna, nawet Snape by czegoś takiego nie zrobił. Jesteś gorsza od jego oleistotłustych włosów. Zaśmiała się. - Może. Ale to dobre lekarstwo na nudę. - Co? Chciała uklęknąć, ale Draco chwycił ja za rękę - Przepraszam, jak to chcesz chwycić? Przecież to jest trujące! - Musimy jakoś to zrobić, a nie wolno tego rozbić. Krew bazyliszka jest łatwopalna, jakbyś zapomniał. - odpowiedziała, wyrywając dłoń. Nie namyślając się wcale chwyciła długi kieł w obie ręce i natychmiast sie cofnęła. Jakaś paskudna, zielona breja zaczęła jej ciec po ręce, mieszając się z krwią. Kieł, bardzo ostry, przeciął jej skórę. Draco, przerażony, patrzył, jak Virginia sie nie poddaje i znowu bierze zębisko do ręki. Zaczęła wypływać ciemnozielona, bazyliszkowa krew. - Szybko! - wydyszała, na jej twarzy pojawił sie grymas bólu.- Wyjmij flakon! Jest u mnie w kieszeni! Draco natychmiast się otrząsnął i zaczął ją przeszukiwać. Wyjął płaksą buteleczkę z korkiem. Wyciągnął szybko korek i podstawił butelkę pod kieł, patrząc, jak żrąca mazia ścieka do szklanego naczynka. Pod nim zrobiła się już mała dziura w posadzce, wypalona przez krew bazyliszka. - Koniec - powiedział, zatykając flakonik, wycierając go jeszcze swoja szatą. Odwrócił wzrok. Virginia wyglądała, jakby miała się zwijać z bólu. Jej ręka była cała we krwi, jej własnej i martwego potwora. - Blee...- szybko chwycił ją za nadgarstek i pociągnął do "baseniku", kładąc jej dłoń pod wodę. Zawyła z bólu. - Boli, do k... nędzy!!!! - wrzasnęła, próbując się wyrwać. - Nie ruszaj się, Ruda! - rozkazał, mocniej ją chwytając. Czuł, że rękaw przesiąka mu lodowata wodą. - Musisz zmyć tą papkę, chcesz nie mieć ręki? Po chwili cała woda ufarbowała się na zielono. Draco wyjął jej rękę z wody, kładąc na kolanach. Rozdarł swoja szatę i zawinął w nią jej dłoń, ściskając mocno. - Powinnaś sie zobaczyć z madame Pomfrey, jak wrócimy... Ryjówa? Ryjówko? Virginia kilka razy głęboko chwyciła powietrze, żeby nie zemdleć. Nie udawało się. - Weasley'ówna? Weasley, budź się! Przytomniej!- jego głos zagłuszał dźwięk, jakby ktoś koło niej darł tysiące gazet. Przed oczami zobaczyła ciemność (Widzę ciemność – chciałoby się rzec- tłum. ^_~). - Virginia! ********************* - Ginny... Ginny... - Ona się nie budzi! - Madame Pomfrey wspomniała, że to może potrwać z noc, nie panikuj, Ron. - Ale... - Daj spokój, i tak się musi kiedyś obudzić. Virginia otworzyła oczy i natychmiast j przymknęła, ponieważ oślepiło ją bardzo mocne światło. Jej brat jednak zauważył. - Ginny! Żyjesz! - krzyknął, podbiegając do niej. - Która jest?- spytała schrypniętym głosem.- Czuję sie, jakby przespała miesiąc. - No, niedługo będzie - Harry mrugnął do niej.- Spałaś dwa dni. - Dwa dni? Co się stało? - spytała, siadając powoli.
- Malfoy wszedł tu, trzaskając drzwiami, kiedy wszyscy myśleliśmy, co robić z Lupinem. Wniósł cię i rzucił na pierwsze łóżko, jakie stało. - wyjaśniła Hermiona. - Nadal jest niegrzeczny, jeśli chodzi o waszą rodzinę - zauważył sucho Harry. Ron zmarszczył nos. - Tak. Potem zamknął się w tej waszej komnacie i wyszedł o wpół do dwunastej, oznajmiając, że eliksir jest gotowy. Mieliśmy tylko pół godziny, żeby dojść do gabinetu Lupina. Zaczął się stawiać, ale wypił to i stał się niegroźnym, małym wilkołakiem. Virginia odetchnęła głęboko. - Nareszcie nam sie udało. - Trudno uwierzyć, że Malfoy umaił zrobić Wywar Tojadowy. Przecież ten eliksir jest tak złożony, że chyba ja nie umiałabym tego zrobić.- wyżaliła się Hermiona. - Hermiono, przecież i tak nie będziesz mistrzynią eliksirów - powiedział Ron. Posłała mu wściekłe spojrzenie. - No to sobie zdrowiej - rzekł Harry, kiedy zadzwoniło na popołudniowe lekcje. - To trochę niewyobrażalne, żebyś sama leżała w Skrzydle Szpitalnym. Virginia uśmiechnęła się i pokiwała na do widzenia swojemu bratu i jego przyjaciołom. Odetchnęła, spoglądając na swoje ręce. Nawet już tak bardzo nie bolało, tylko trochę swędziało. Ron chyba nie wie, że byłam w Komnacie Tajemnic... Odwróciła głowę i zauważyła, ze na krześle wiszą dwa pasy czarnego materiału. Wzięła jeden z nich, patrząc ciekawie. - Dotrzymałem słowa - powiedział ktoś głosem ledwo powstrzymywanym od emocji. Przy framudze drzwi stał Draco Malfoy, przyglądając się jej. - Um... dziękuję ci...- mruknęła, spuszczając głowę. - Dziękuję ci...- powtórzył, nie kryjąc ironii. Zamknął drzwi i wszedł do środka. - Twój brat niemal mnie zabił, twój, cytuję, były obiekt uwielbienia prawie pobił, a dziewczyna twojego braciszka chciała mnie otruć. I za to wszystko zyskuję tylko dziękuję ci? przyciągnął sobie krzesło i usiadł przy niej, ciągle na nią patrząc. - Chyba czegoś brakuje, nie sądzi pani, panno Virginio Weasley? - Wybacz mi.- przeprosiła cicho.- Wiem, nie powinnam cię była tam zabierać i narażać cię na to wszystko, ale dziękuję ci, że dotrzymałeś obietnicy, nawet nie wiesz, jak dużo to dla mnie znaczy. - Skąd mam wiedzieć, nie jestem tobą .- uśmiechnął się tak jak zawsze, czyli z drwiną. - Co się stało po tym, jak zemdlałam? No i czemu zemdlałam? - spytała, marszcząc brwi.- Wejście się zamknęło? Rozsiadł się wygodnie. - A myślałem, że jesteś prymuską w eliksirach. Krew bazyliszka jest żrąca, trująca niebezpieczna dla życia. Poza tym straciłaś dużo krwi. - spojrzał na jej dłonie.- Powinnaś wyzdrowieć za kilka dni. Pomfrey chciała mi uciąć głowę za to, że jej pomoc i pupilka znalazła sie w tak strasznej sytuacji. - Wywar sie udał?- spytała, próbując zmienić temat. - Jestem geniuszem w eliksirach, a wywar był znakomity. Ta cała krew bazyliszka działa chyba jeszcze lepiej niż jednorożca. - Co ty nie powiesz...- powiedziała, uśmiechając się. Spojrzała w dół. Nastała niezręczna cisza. Nagle Draco odchrząknął i pochylił się, próbując spojrzeć jej w oczy. - Jesteś mi winna wyjaśnienie, Virginio. Virginia aż podskoczyła. Patrzcie państwo, Draco Malfoy mówi do niej po imieniu. Odwróciła wzrok. - Czekam. Tak się spoufalił, że usiadł na jej łóżku. Uniósł jej głowę w górę i była zmuszona spojrzeć mu w oczy. - Powinnaś mi wyjaśnić, co to tam się stało. Prawie się zabiłaś tą trucizną.
- Ja... Przepraszam... - Przepraszam to nie jest to, co chciałem usłyszeć. Zadowoli mnie proste wyjaśnienie, czemu otwierałaś tę izbę w zeszłym oku. Po jej twarzy spłynęły dwie łzy, jedna za drugą. Draco puścił jej podbródek. - Ty...? - To wszystko zaczęło sie po moim pierwszym roku nauki - zaczęła. - To było takie okropne, tak bardzo chciałam kogoś zainteresować sobą, ale mi nie wychodziło. przerwała, patrząc na niego. Nie chciała, aby jej przerywał pytaniami.- Nikt nie chciał się przyjaźnić z Ginny, której słuchał sie bazyliszek. Nie miałam przyjaciół, nikogo przez całe dwa lata. Byłam zła... bałam się...po prostu było mi źle. Nie rozumiałam, czemu ja, czemu właśnie ja nie mogę mieć przyjaciół tylko dlatego, że stało się coś, nad czym przecież nie miałam władzy. To było okropne... byłam zupełnie sama....Wszyscy, widząc te okropne ryże kudły odwracali się do mnie tyłem... Zamknęłam się na wszystkich w Hogwarcie. - Często chodziłam do Marty, patrzyłam w zlew, który był wejściem do komnaty Salazara Slytherina. Bywałam tam często, chyba dziesięć razy. Aż pewnego razu ktoś w Gryffindorze mnie wyzwał, uciekłam z wieży i poszłam do toalety. Pochyliłam się nad zlewem, płacząc jak wariatka. To było okropne, nie miałam z kim porozmawiać, nie miała się komu wyżalić, byłam wściekła....samotna... nawet chciałam znowu mieć ten przeklęty dziennik...Nagle coś powiedziała w języku węży i zlew się otworzył.... - Jesteś wężousta? Myślałem, że tylko dziedzic Slytherina umie rozmawiać z wężami.przerwał Draco. Virginia potrząsnęła głową. - Harry naumiał się tego, kiedy Sam-Wiesz-Kto strzelił mu zaklęciem i zrobił bliznę. Tom Riddle wlał we mnie swoją duszę przez ten parszywy pamiętnik, więc bez zaskoczenia przyjęłam fakt, że nagle umiem to samo. Nie wiesz, ze umiesz, przychodzi samo, kiedy musi.... Draco kiwnął głową. Słuchał jej i chciał jej słuchać. - No... znalazłam wejście do komnaty... czasami bywałam tam na miotle... czasami nie...To... Komnata stała się czymś tylko moim... tylko ja miała tam dostęp... nikt inny... Komnata była moja, nikt inny o niej nie wiedział, nawet Harry.... to miejsce było czymś tylko moim, czymś, czego nikt nie mógłby mi odebrać...Uciekałam tam w świat marzeń... tam... tam mnie wszyscy lubili....wszyscy, czyli woda, posadzka i ja sama.... Głęboko westchnęła. - Trochę tam poprzestawiałam rzeczy... bywałam tam zawsze, kiedy miałam tylko czas.....Marta wiedziała…wiedziała, że jestem samotna, że tam chodzę....Nigdy nikomu nie powiedziała, ale zawsze mnie prosiła, żebym... żebym tam nie chodziła....Zawsze ją ignorowałam.... Gdyby.. gdyby... jeśli nie Charlie i Lesley w tym roku, pewnie znowu przesiadywałabym w Komnacie codziennie... Mała, głupia, ruda Ginny.... - oparła głowę na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. - To było jedyne miejsce, skąd mnie nie wywalano.... Draco słuchał w ciszy, patrząc na Virginię. Nie chciał wyglądać tak, jak się czuł, a czuł się strasznie przygnębiony. Nagle zalała go fala sympatii do niej. Gdyby nie ta jego przeklęta opinia, pocieszyłby ją. Westchnął i za pomocą różdżki przywołał kubek z czekoladą. Podał go jej z niewielkim uśmiechem. - Napij się, będzie ci lepiej - powiedział, kładąc jej dłonie na kubku. - Przepraszam, nie wiem co powiedzieć. Nigdy nie miałem aż tak wielkiego doła.... No pewnie, ja go po prostu ignoruję.... - Dzię-....- wyczuł w jej głosie łzy. Łzy tamowane od ponad czterech lat. Kubek upadł jej na kolana, wylewając swoją zawartość. Virginia rzuciła się Draconowi na szyję, płacząc. Wypłakiwała całą siebie, wszystko to, co musiała znosić podczas swojej nauki w szkole
wypłakiwała samotność, ból, rozpacz. A Draco Malfoy jej pozwolił.
Koniec rozdziału X Rozdział XI Co z Tiarą Przydziału?
- Jesteś pewna, że na pewno tak powiedziała? Nie przejęzyczyłaś się? - Nie, nie. Ginny powiedziała, że ma Malfoya gdzieś. - To czemu ciągle za sobą łażą? I zauważyłaś, zawsze go to po pewnym czasie nudziło, a teraz? Podoba mu się. - To co z Pansy Parkinson? Jak myślisz? - Eee. Już niedługo nie będzie taka pewna siebie. - Słuchaj, co ty na to, że Ron się tak wścieka? Może spytamy się Malfoya, co on o tym myśli? Może to tylko taki lekki podryw? - Bez przesady, liczyłaś na coś więcej? - Wiesz, nigdy nic nie wiadomo. Nagle pomruk wśród uczniów na korytarzu ucichł, kiedy rozległ się głos: - DRACONIE MALFOY!!! ODDAWAJ TO!!! NATYCHMIAST!!! - na końcu korytarza pojawiła się Virginia, cała zziajana. Chyba zbiegała po schodach. Natychmiast wszyscy spojrzeli jak jeden mąż w inny kąt. Draco nawet się nie odwrócił i nadal rozmawiał z Crabbe'm, Goylem, Pansy i Millicentą. - Crabbe, czy ktoś mnie wołał? - spytał dobrze nam znany blondyn, nie odwracając się nadal. Specjalnie ją ignorował i, wiedząc, że ją to bardzo denerwuje, włożył ręce do kieszeni. - Nie udawaj, że mnie nie widzisz, Draconie Malfoy, bo widzisz! - wysapała rozzłoszczona, podchodząc do niego.- I masz mi to oddać, bo poleci twoja głowa, nie moja! - Słucham? Ach, czyż to nie moja droga kolaborantka, panna Virginia Weasley. Jak się pani czuje? Tak dawnośmy się nie widzieli - powiedział zajadliwie słodkim głosem, uśmiechając się drwiąco. Zatrzymała się, patrząc na niego. - Tak, też sie cieszę, że pana widzę, Malfoy, ale czy mógłby być pan tak uprzejmy i mi oddać ten eliksir, abym mogła go zanieść do lochów i zamknąć w kredensie, panie Malfoy? - wyciągnęła rękę. - Eliksir? Jakiż eliksir? Panno Weasley, jak to tak? - Oddaj mi to, Malfoy, to jest Veritaserum!- wrzasnęła, doskakując do niego. Na słowo "Veritaserum” wszyscy się cofnęli do tyłu, nawet Ślizgoni. Rudowłosa pchnęła Dracona na ścianę i zaczęła mu obszukiwać kieszenie. W końcu pokazała wszystkim przezroczysty płyn w małej buteleczce. Draco nie protestował, uśmiechając sie do niej kpiąco. - Trochę dyskrecji, Ryjóweczko - powiedział.- Nawet nie byłoby wiadomo, że tego użyłem. - Oczywiście - zadrwiła, ukrywając flakonik, kiedy Draco chciał go chwycić.- Przecież nie starłbyś się tak bardzo, żeby mnie wykurzyć z lochów, jakbyś go nie potrzebował. Jasne. - poszła w stronę Skrzydła Szpitalnego.- Masz szczęście, takim cudem Veritaserum wróci bezpiecznie do kredensu Snape’a. - Weasley'ówna - poszedł, niestety, za nią.- Jedna kropla. - Nie. - Proszę? - NIE! Pansy spojrzała na nich wściekłym wzorkiem, odwróciła się i odeszła. Pozostali patrzyli na nich. A więc może możliwe, że są przyjaciółmi? A może nie tylko?
******************** - Ej, Virginia, kropelka - poprosił, zamykając za sobą drzwi. - Nie, nie, nie, nie, nie, nie - odpowiedź była tylko jedna. Bawiła się, podrzucając eliksir w górę i łapiąc go. W międzyczasie patrzyła na Dracona, czy nie próbuje go chwycić. Draco, wiem, co chcesz zrobić. Chcesz to dać Harry'emu albo innemu Gryfonowi, żeby upokorzyć mój dom. Veto. - Ale jesteś, przecież fajnie by było usłyszeć, co też Bliznowaty o tym wszystkim myśli, albo jak twój brat wykrzy,uje w nocy imię Granger - Virginia zaczęła się zastanawiać. Proszę? Virginio? - Nie! - odrzekła, wchodząc do pracowni. - Snape wraca za dwa dni, jak coś zginie, to znów będzie na mnie. Na ciebie zresztą też. Chcesz mieć szlaban na święta? No, chcesz? - Nie bądź taka mądra, bo cię pająki za obraz wciągną - odrzekł, rozkładając się jak zwykle na kanapie. Zdmuchnął sobie włosy z twarzy. - Ktoś tu musi być mądry. Od wydarzeń z Komnaty Tajemnic rozwinęła się między nimi cieniutka nitka przyjaźni. Owszem, chcieli ją utrzymać w tajemnicy, choć oboje nie bardzo wiedzieli po co ani jak. Przy ludziach nadal wołali do siebie po nazwisku, ale kiedy byli sami takie normalne, naturalne dla nich było Draco i Virginia. - Jeszcze tylko trzy dni? - spytał Draco, a ona przytaknęła.- To już zleciały trzy tygodnie? Virginia jeszcze raz kiwnęła głową, otwierając księgę. - Jutro zaczynają się ferie Bożonarodzeniowe. - Już dziś.- poprawił ją.- Po południu. Po lekcjach. - Może być.- wzruszyła ramionami. - Ciekawe co zada nam Snape, jak wróci. Odwróciła krzesło, trzymając na kolanach książkę. - Nie mów mu, że wziąłeś Veritaserum, bo mnie zabije. - powiedziała, wstając. Draco uśmiechnął się złowieszczo. - Nie gwarantuje niczego. Virginia spojrzała na niego i wyszła z komnaty z książką. - Znalazłaś coś o tym zaklęciu wywołującym Mroczny Znak? - zawołała, patrząc na drzwi. Potrząsnęła głowa, nadal zła na niego. - To nie tylko moja robota. Czemu zawsze ja dostaję takie wstrętne rzeczy? Wzruszył ramionami. - Wiesz może, gdzie jest Snape? - Nie.- odparła, zamyślając się.- Ale mówią, że uciekł z jakąś babą. Blondas nie mógł się powstrzymać od śmiechu. - On? A kto by go chciał? Uśmiechnęła się. - Nigdy nic nie wiadomo. - A co z tańcem? W ferie też są zajęcia? - spytał, pochylając się do przodu. - A ja wiem. Może jak uczniowie będą chcieć. Wszystkim się podoba i robią to, co lubią. - Taa, ile szczęścia teraz jest w moim Pokoju Wspólnym, to sobie nie wyobrażasz odrzekł sarkastycznym tonem. - No, ty już nie narzekaj, naprawdę dobrze tańczysz - powiedziała, odwracając głowę. - Uczyłem się wcześniej, to dla mnie nic nowego. Zanim moja mam wyszła za ojca była tancerką, coś jak Lesley. - Oo?- Virginia uniosła brew.- Dobrze idzie tobie i Pansy. Uśmiechnął się kpiąco. - Może. Ale, wiesz, ona nie jest taka super, jak ci się wydaje. Ona jest jak taka planeta,
odbija światło gwiazdy, czyli mnie. - Skromności ci nie brakuje - odpowiedziała cicho, spuszczając głowę. - Sama nie wyglądasz najlepiej z Fletcheyem. Pouczę cię, chcesz? Ale nie licz, że na zajęciach będą z tobą tańczył, co to, to nie. - ostrzegł ją, wstając. Mimo protestów chwycił ją za rękę i podniósł go góry. - Draco, w szpitalu się chyba nie tańczy - zaśmiała się, kiedy ja okręcił. - I tak nikogo tu nie ma - odrzekł lekko. Ćwiczyli to, czego Lesley próbowała ich nauczyć od początku roku. Draco miał wrażenie, że Virginia nie tańczy naprawdę, tylko tak, jakby chciała szybko zakończyć tę zabawę. Pochylił się i spojrzał jej w twarz. - Nieźle jak na kogoś, kto tańczy dopiero od września - powiedział, uśmiechając się. - Dziękuję panu za komplement, panie Malfoy - odrzekła z rezerwą.- Schlebia mi pan. - Te, a wy co?- przed drzwiami stał rozbawiony Charlie. - Myślałem, że to tylko taka ostrożna przyjaźń. I jeśli sobie dobrze przypominam, to Draco Malfoy był według ciebie "Głupkiem, który chce cię upokorzyć". - Charlie, przymknij się! - powiedziała, kiedy Draco uniósł ją do góry.- No, tylko... Tylko nic nikomu o tym nie mów, dobra? - A tak w ogóle to co tu się odbywa z tym tańcem? Randka? - spytał, siadając na kanapie.- Co was łączy, co? - Randka? Nie, chyba nie.- odparł bez śladu zawstydzenia.- A my? Przyjaciele. Nic więcej. Charlie uniósł brew. - Przyjaciele? Ślizgon i Gryfonka? Virginia podziękowała za taniec, jak wypadało i usiadła przy swoim bracie. - Ta, przyjaciele. Ciągle się kłócimy, przezywamy, nieomal dochodzi do rękoczynów. odpowiedziała. - Liczę na to - mruknął. - Ej, Virginia, następna książka sympatycznym atramentem.- rzekł Draco, dając jej znak, żeby podeszła. - Co?!- pisnęła, podchodząc. Blondyn puknął różdżką w pergamin i wyjawiła się ostatnia linijka. - Zabiję Snape'a!!!! - Chodź, rzeczywiście nie chcę mieć szlabanu na święta - odpowiedział, chwytając ją za rękę i ciągnąc ku drzwiom. No to mam nadzieję, że będą tylko przyjaciółmi.... Pomyślał Charlie, patrząc na drzwi. ********************* - Zaraz umrę - ogłosił Draco, siadając na kanapie w Pokoju Wspólnym. Westchnął i położył nogi na stoliczku do kawy przed sobą. Dopiero skończył ostatnie wypracowanie z Virginią, była prawie północ. Rzucił jej tylko na odchodne dobranoc i poczłapał się w stronę lochów, pragnąc tylko snu, którego nie zaznał na dobrą sprawę od dwóch miesięcy. - Draco - spytał ktoś delikatnym głosem. - Nic ci nie jest?- małe dłonie zaczęły masować mu ramiona, uwalniając go od napięcia. Draco, nieświadomie co prawda, wygiął się do tyłu i odetchnął głęboko. Pansy byłą niezłą masażystką i nie narzekała tak przy tym jak zwykle. A przynajmniej teraz. Nie zaprzeczał, że była najlepsza tancerką, ale czuł jednak, że jej talent sięga tylko do jakiejś granicy i Pansy już nic więcej nie zrobi. - Tak dawno cię tu nie widziałam. Ciągle siedzisz z tamtą Gryfoną - wydymała usta, siadając obok. Wzruszył ramionami. - To moja praca.
- Draco? Co tu robisz tak wcześnie?- spytał Crabbe, schodząc ze schodów razem z Goylem i kilkoma innymi Ślizgonami. - Pracowałem.- odchrząknął.- Sami wszyscy wiecie. - Ciekawa tak praca? Śpisz z dziewczynami? - zakpił Pucey, kapitan drużyny Quidditcha. Nadal był zły na niego, że przegrali mecz.- Dlatego ci brakuje siły na treningach? - Nie - orzekł stanowczo Draco.- No wiecie, nawał roboty, którą dał mi Snape do odrobienia z Łasicą. - Co jest takiego w tej dziewczynie, że jeszcze cię nie znudziła?- zastanowił się Goyle, odwijając z papierka kanapkę z kuchni. - Racja - Montague, jeden z szukających, usiadł obok niego na zielonej kanapie.- Taa, zawsze jesteś zajęty, kiedy chodzi o ludzi z innych domów, a ta babka jak coś chce od ciebie, to robisz. Dziwię się, że jeszcze nie ukręciłeś jej karku. - Jak jej coś będzie, to nie będę miał na kogo zwalać - odparł ze swoim słynnym uśmieszkiem na ustach. - Jeszcze jedno - powiedziała Hase.- Podobno Weasley'ówna chciała cię uwieść, żebyś jej zdradził jakiś sposób na złapanie Pottera. Pokój ryknął śmiechem. Nie obchodziło ich, że to środek nocy, Snape nigdy nie zwracał im uwagi, a inni nauczyciele nie mieli tu wstępu. - Draco, proszę, powiedz, że takie sieroty boże cię nie obchodzą.- odparła Pansy, układając swoja głowę na jego ramieniu. Chłopcy gwizdnęli. Draco, choć w duszy chciał już iść spać, nie odepchnął jej. - Co jest? - kilka dziewczyn wyszło z sypialni. - Piżama-party we Wspólnym? - ziewnęła Millicenta. - Tak, obserwujemy, jak daleko posunie sie panna Parkinson dzisiejszej nocy. zażartował Montague. Pansy spojrzała na niego i jeszcze bardziej wtuliła się w Dracona. Nagle ktoś zaczął walić w wejście. Montague podniósł się, żeby otworzyć. W progu stała Virginia. Draco uniósł brwi. - Hej, czy to nie tamta dziweczka, która chce nam zabrać Dracona?- zakpił Montague, prychając. - Kto by powiedział, ze Gryfonki są aż taki odważne. - Co robisz w naszym Wspólnym Pokoju, Weasley?- rzuciła Pansy. Virginia zmarszczyła brwi, dotykając różdżki ukrytej w szacie. Na wszelki wypadek. Spojrzała na Dracona, który tez na nią spojrzał, ale prychnął - zupełnie jak inni. - Profesor McGonagall kazała wam powiedzieć, że dzisiejszy obiad jest wcześniej, o szóstej i wszyscy macie być punktualni, albo zostaną wam odjęte punkty. Kazała też przypomnieć, ze jutro wraca profesor Snape i macie się zachowywać. - ogłosiła poważnym głosem. Było jej zimno. Chyba ze strachu. Montague pochylił się do przodu i uniósł jej podbródek jednym palcem. - Moja łóżko pomieści nas oboje, mała, zostań na noc. Reszta wybuchła śmiechem. Virginia spojrzała na niego i uderzyła go w rękę. - Zabieraj łapy. I wyszła, nawet się nie oglądając. Jej długie włosy powiewały za nią jak ruda flaga. - Dziwka - mruknął Montague, kiedy kamienna ściana zamknęła się. - Słuchaj, się przejmujesz, to tylko Gryfonka, w dodatku Weasley'ówna - odparła wesoło Millicenta. - Masz rację. ********************* - Ginny, robisz się gorsza od Hermiony, jedyne miejsca, jakie ostatnio odwiedzasz, to biblioteka, lochy, Skrzydła Szpitalne, studio i posiłki - zauważył Ron, wchodząc do komnaty. Virginia byłą cała obłożona książkami. Było popołudnie Bożego Narodzenia i większość Gryfonów siedziała w pokoju Wspólnym. Virginia jak zwykle wstała rano po
bibliotece poszła do pracowni. Dracona nie widziała do rana. - Ginny, dziś jest Boże Narodzenie, a ty się uczysz. Naprawdę jesteś gorsza od Hermiony - zgodziła się Lavender. Virginia wzruszyła ramionami. - Mam trochę do roboty. Aha, przeszkadzam wam?- spytała zimno i zebrała swoje manatki, po czym wstała i zaczęła iść w kierunku wieży. Harry chwycił ją za rękę. - Gin, naprawdę nam przykro za tą historię z Eliksirem wielosokowym, ale dziś są święta bożego Narodzenia, święto rodzinne. I to my, Gryfoni, jestesmy twoją rodziną, a nie biblioteka. Wybaczysz nam? - Tak, Ginny, naprawdę nam przykro - dodała Parvati. Rudowłosa westchnęła. - No dobra. Nie umiem się długo gniewać na kogoś, macie szczęście. Harry uśmiechnął się i posadził ją na kanapie. - Co tam u was?- spytał Charlie od progu, chodząc do pokoju Wspólnego i trzymając Lesley za rękę. - Hejka, Charlie, siadajcie - przywiał ich Ron. - Rodzinny dzień Gryfonów.- powiedział jego straszy brat.- Dawno takiego nie obchodziłem. - Lesley, czy w Święta też będą zajęcia taneczne? - spytała Lavender. - Jak będziecie chcieli - uśmiechnęła się. - Ale jestem trochę zajęta. Poza tym sami też możecie korzystać ze studia. Mam coś do roboty i muszę to skończyć, zanim znów pójdziecie do szkoły, znaczy, na lekcje. - Nasz trening jest w czwartek - powiedział Dean. - Będzie fajnie. - Claude powiedział, że boisko jest zawsze wolne i możemy tam być ile nam się żywnie podoba. - dodał Colin. - Rok Mugola był strzałem w dziesiątkę - powiedział Charlie, uśmiechając się. - Tak, nawet Ślizgoni wyglądają, jakby sie dobrze bawili - Ron uśmiechnął się złośliwie. - Ty, a jak tam twoje eliksiry?- spytał Seamus Virginię. Wzruszyła na to ramionami, trochę nieswojo się czując. - No, sami wiecie, trochę tego, trochę tamtego, masło maślane. Czasami zastanawiam się, czy Snape czyta te wypracowania, które mu daję. - A co badacie?- zaciekawiła się Hermiona. - Głownie czarną magię i te duperele. Tylko nie wiem po co mu tyle referatów o SamiWiecie-Kim. - Co?! - pisnęła Geraldine. - Ale.. ale.... - Przecież ja tylko o nim pisze, a nie przywołuję - odparła sucho Virginia. - Przejdźcie proszę od Wielkiej Sali, profesor Dumbledore wrócił i podobno przyjeżdża jakiś gość. Załóżcie też swoje szkolne szaty i mundurki, proszę o schludność, bez żadnych ozdóbek. - oznajmiła im McGonagall, nawet nie wchodząc do środka. Nie była ostatnio w humorze, przecież kiedy Dumbledore’a nie było w szkole musiała przejąć jego obowiązki. - Gościa? Gryfoni spojrzeli po sobie. ********************* - Co jest grane, o czym nie wiemy?- spytał Ron, kiedy weszli do Wielkiej Sali. Poprzedniego wieczoru sala została przyozdobiona kolorami wszystkich domów. Wszyscy byli ciekawi, co się takiego dzieje. W Boże Narodzenie zawsze mogli ubierać się w to, co chcieli, a w dodatku teraz nikomu nie pozwolono wyjechać do domu. Gryfoni usiedli przy swoim stole, patrząc ciekawie na nauczycielski. Było dostawionych przynajmniej dziesięć krzeseł, stały wydawały się być dłuższe niż zwykle. Nareszcie, kiedy pojawił się Dumbledore, pomruk trochę ucichł. Wielu uczniów było
ciekawych, gdzie też był dyrektor. - Kochani - zaczął, wstając, a w jego niebieskich oczach jak zwykle iskrzyła dobroć.- Miło mi, że wróciłem do Hogwartu i miło mi znów was widzieć. Miło mi także, że w naszej szkole będzie uczył się nowy uczeń. Niech wejdą Prefekci Naczelni. Chłopak z Hufflepuffu i dziewczyna ze Slytherinu weszli, trzymając dwie tiary przydziału. - To ja jestem najlepszą tiarą na świecie! - krzyknął czarny, podniszczony, mający swoje lata kapelusz. - No i dobrze, ale ja jestem nowa i ładniejsza i przede wszystkim czystsza. A ciebie kto by chciał?- pisnęła srebrna. Prefekci postawili tiary na stole. - Naszym nowym uczniem jest Adrian Bradley, szesnastolatek, którego profesor Snape uprzejmie eskortował z Azkabanu do Hogwartu - powiadomił ich Dumbledore. Cisza jak makiem zasiał. Drzwi otworzyły się i wszedł czarnowłosy chłopak o miłej aparycji. Miał na sobie czarną hogwardzka szatę, za nim stał Snape. Oczy Braldeya były niebieskie jak morze, jak ocean. To jedyne trafne skojarzenie. Jak zimny ocean. - To najmłodszy więzień Azkabanu - syknął Seamus do pozostałych Gryfonów.- „Prorok Codzienny” o nim pisał w wakacje. Nie miałem pojęcia, że on chodzi do szkoły! - Ma szesnaście lat, to oczywiste, że będzie chodził do szkoły. Tylko nie było nic o tym, że pójdzie do Hogwartu - odrzekła Parvati, patrząc na nowego, który zaczął iść w stronę stołu nauczycielskiego. Nie był wyższy od innych uczniów w swoim wieku. Jednak wrażenie robiły jego kruczoczarne, długie, proste włosy aż do pasa, związane luźno w kitkę. - Wygląda jak dziewczyna - mruknął Dean. Kiedy Adrian usiadł na stołku, nadal panowała cisza. - A widzisz, mnie lubią bardziej! - krzyknęła srebrna tiara, kiedy McGonagall położyła ją na głowie nowego. Od razu krzyknęła: - TANIEC!!! Virginia usłyszała, jak kilka dziewczyn z jej zajęć zachichotało. Oczywiście, był przystojny i naprawdę pociągający, ale wyglądał na trochę... dziwnego. No i był więźniem Azkabanu. - Nie, bo ja jestem najlepsza! - krzyknął tiara Przydziału. Najbardziej zaskakujące było chyba dla uczniów to, że kapelusz może także mówić głośno, nie tylko szemrać do ucha. - Hmm... jesteś bardzo sprytnym uczniem, jak Harry Potter pięć lat temu. Zostałeś wypuszczony z Azkabanu? Szesnastolatek uwięziony, kiedy miał lat trzynaście, szósty rok... gdzie cię umieścić? Wszyscy uczniowie czekali, wstrząśnięci. - Nie widzę cię w Hufflepuffie, nie, to nie dla ciebie, Ravenclaw jest zbyt łagodny... hmm?... Gryffindor? ... Nie, chyba nie.... Slytherin? Zobaczmy.... Wszystkie pary oczu były utkwione w podniszczonej, starej tiarze, która wybierała miejsce zamieszkania nowego ucznia. Nic nie wypowiedziała od pięciu minut! - Przecież ona pasuje do Slytherinu jak ulał, nad czym sie tu zastanawiać!- wymamrotał Ron. Virginii było gorąco, nie wiadomo z jakiego powodu. Sekundę później tiara krzyknęła jakby z bólu i upadła na podłogę. Była rozdarta prawie na pół. - O mój Boże! - krzyknęła McGonagall, łapiąc kapelusz. Niektórzy nauczyciele i uczniowie wstali, żeby widzieć lepiej. - Gryffindor... - wyszeptała tiara. Poruszenie związane z upadkiem tiary było niezwykłe. Wszyscy patrzyli na Adriana, gapiącego się w dyszący kapelusz. - Minerwo, zabierz Tiarę do mojego gabinetu i zobacz, co może poradzić Fawkes.- rzekł ponuro Dumbledore, patrząc na nakrycie głowy. McGonagall kiwnęła tylko i wyszła tylnymi drzwiami.
- Przykro mi z powodu tego wydarzenia, Adrianie, ale cóż...Witaj w Gryffindorze - ciągnął dalej dyrektor.- Spodziewam się, że w razie potrzeby każdy uczeń poda pomocną dłoń naszemu nowemu przyjacielowi. Adrian kiwnął głową i zszedł z podwyższenia, a długi kitka powiewała za nim. Wszystkie pary oczu były zwrócone tylko ku niemu. Kiedy usiadł przy stole Gryfonów, obok Virginii. Odwrócił się i uśmiechnął, wyciągając do niej rękę. - Miło cię spotkać, Ginny Weasley.
Koniec rozdziału XI Rozdział XII Czas zakasać rękawy!
Virginia patrzyła na Adriana, czując się nieswojo. Uśmiechał się, nie tylko ustami, ale też swoimi niebieskimi oczami. Była trochę zaskoczona tym, że zna jej imię. Ale przecież jak nie poznać rudowłosego Weasleya, prawda? - Eee... witaj - odrzekła, chwytając jego dłoń. Zrobiło jej się tak zimno, ze prawie się wezdrgnęła. - Młodzi przyjaciele - kontynuował Dumbledore.- Mam także kilka innych, równie ważnych informacji do przekazania. Poinformowano mnie, że Rok Mugola u nas w szkole został przyjęty z zachwytem, w takim więc razie ministerstwo chciałoby zorganizować pewne przedsięwzięcie. Po wielu uzgodnieniach rząd postanowił przeznaczyć pieniądze na musical, w którym udział wezmą uczniowie z sekcji tanecznej. - Co? Musical? - Lavender, zdziwiona, prawie krzyknęła. - Tak jest, musical - powtórzył dyrektor. - Z powodu przebiegu programu mugolskiego w trzech innych placówkach zaproszeni zostali uczniowie z Durmstrangu i Beauxbatons. Przywitajcie naszych drogich gości. Do sali, wzdłuż stołów domów, weszli wychowankowie pozostałych szkół. Było ich może po dwudziestu z każdej szkoły, ubranych w swoje szaty. Uczniowie francuskiej szkoły wyglądali, jakby mieli zamarznąć na śmieć. Bądź co bądź było już Boże Narodzenie. Profesorze Moyet, profesor Perdrisat, miło mi was gościć w naszych progach - odezwał się Dumbledore. - Albusie, mugolska akcja przyjęła się znakomicie. Czy przybyli już wysłannicy ministerstwa?- profesor Perdrisat okazała się być szczupłą, starszą kobietą o srebrzystych włosach. Uczyła w Durmstrangu. - Szkoła jest imponująca, mam nadzieję, że studio także - powiedział Moyet, trochę wyłysiały nauczyciel z Beauxbatons, ściskając lekko Dumbledore'a. - Tak. Proszę, usiądźcie – odrzekł ten, zwracając sie do przybyłych uczniów, którzy usiedli niepewnie przy końcach stołów czterech domów. - Ot, i są. - Tata?- Ron patrzył oniemiały na pochodzik sześciu mężczyzn i dwóch kobiet, który wszedł do sali. - Co to, zjazd Weasley'ów w Hogwarcie?- spytał Seamus, mrugając do niego. - Oto przedstawiciele ministerstwa, którzy będą pisali sprawozdanie z przesłuchania do musicalu. – dyrektor Hogwartu poinformował Lesley i pozostałych nauczycieli. - Lesley, Spencer, myślę, że sobie poradzicie? Blondynka kiwnęła głową. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Nie pierwszy raz robimy cos takiego, co, Spencer? Spencer Soloman kiwnął głową. - Przedstawienie powinno być gotowe na początek lipca. Całą papierkowa robota powinna zostać załatwiona w tym tygodniu, żebyśmy w przyszłym mogli już rozdać tekst i zacząć próby - powiedział.- Przesłuchanie odbędzie się jutro, i wypadałoby się na nim stawić wszystkim tańczącym. Ja, Lesley oraz reszta komisji będzie egzystowała od dziewiątej
rano w studio. Każdy będzie występował, otrzymując większą lub mniejsza rolę. Rozległ sie pomruk. - Choć nie jest to taki wielkie przedsięwzięcie, jak Turniej Trójmagiczny, wymagam jednak od was pewnej powagi. Musical zostanie wystawiony na magicznym stadionie, tam, gdzie rozgrywały sie Mistrzostwa Świata w Quidditchu. - powiedział Dumbledore. - Pan żartuje! - krzyknął Terry Boot z Ravenclawu, wstając. - Nie, panie Boot. Wszyscy delegaci z minsterstwa, nauczyciele oraz uczniowie wszystkich trzech szkół mają wstęp wolny na przedstawienie. - odrzekł dyrektor, uśmiechając się do chłopaka. - Chce jeszcze powiedzieć, że przyda się każda pomoc - Lesley uśmiechnęła się szeroko. - Tak. I mam nadzieję, że przyjmiecie naszych gości z całym należnym im szacunkiem, tak, jak nakazuje dobre wychowanie Hogwartczyków. Jeśli będziecie mieli jakiekolwiek kłopoty, zgłoście się do moich podopiecznych.- Dumbledore uniósł różdżkę.- A teraz smacznego! Na półmiskach pojawiło się jedzenie, a w sali hałas. Virginia zauważyła, ze jej ojciec rozmawia z Charlie'm, jak gdyby nigdy nic. Adriana wciągnęła do rozmowy jakaś blondynka z długimi włosami. - Witaj, nazywam sie Gabrielle Delacour - powiedziała po angielsku, uśmiechając się ciepło. Była piękna, ale jakby miała w sobie jakąś domieszkę krwi wili. - Miło cię spotkać, ja jestem Adrian Bradley - odrzekł, także się uśmiechając.- Tak, uwięziono mnie jak miałem trzynaście lat. Jestem niewinny, a już przynajmniej teraz. - Delacour... skąd ja znam to nazwisko?- zastanowiła się Virginia. - Dwa lata temu moja siostra, Fleur Delacour, startowała tu w Hogwarcie - odparła Francuzka, marszcząc brwi. - Ach tak? Bardzo dobrze mówisz po angielsku. Dlaczego? - Siostra kazała mi uczyć się języka, odkąd wróciła do domu - odpowiedziała niecierpliwie, chcąc najwyraźniej rozmawiać tylko z Adrianem. - Dobrze tańczysz? - Sam nie wiem. Dopiero co zostałem przydzielony. Tak w ogóle to mało się na tym znam - odparł.- Taniec jest ciekawym sportem i w ogóle przyjemnym... Virginia wstała, zostawiając ich. Poszła do swojego ojca, aby go uściskać. Przecież nie widziała go już prawie cztery miesiące! ********************* Draco oparł głowę o rękę, patrząc w stronę Gryffindoru. Przy stole siedział Adrian Bradley, rozmawiając z jakaś blondynka z Beauxbatons. Poczuł się nieswojo, odkąd nowy wszedł do Wielkiej Sali. Coś... coś mu po prostu w nim nie grało. Spojrzał na Snape'a. Nauczyciel odwrócił się i włączył do rozmowy z profesor Sinister. Musiał przyznać, że cała szkoła wzięła całą akcję na poważnie. Choć to naprawdę nie było nic złego. - Draco! - syknął do niego Montague, zwracając na siebie uwagę kilku innych Ślizgonów. Spojrzał na nich, uważając, czy nie ma wśród nich uczniów innych szkół, po czym uśmiechnął się złowrogo. - Patrzcie na Gryffindor, Ryjówa znów siedzi sama. Millicenta parsknęła. - Zawsze siedzi sama, czego się czepiasz? - Widziałem, jak tamten były więzień z nią rozmawiał, dopóki nie przysiadła sie blondyna. Weasley’ówna znów okazała się nieciekawa. Ślizgoni prychnęli. - Ona jest gorsza od tamtej przemądrzałej szlamy - odrzekła energicznie Pansy.- Kto by ją chciał? - No, przecież nikt, nie wiesz? – wyśmiał ją Pucey.
Nasz blondyn spojrzał na miejsce, gdzie siedziała Virginia, potem na twarze kolegów z domu. Bardzo jej współczuł, ale za Chiny by się do tego nie przyznał. - Macie tematy, lepiej pomówmy o CZYMŚ niż o NICZYM – powiedział, wzbudzając powszechną radość. ******************** - Jeszcze tu siedzisz. Prawie północ - stwierdził Draco, otwierając drzwi. Wiedział, że Virginii nie będzie w wieży. Przestawiła się tak jak on, i zaczęła chodzić spać dopiero po północy. Dziewczyna spojrzała w górę, uśmiechając się z zakłopotaniem. - Mój tata przyjechał, a jeszcze przed wakacjami mu obiecałam, że się z tym uporam. Próbuję uruchomić tego laptopa, ale ten złom ani rusz. - spojrzała na monitorek, wydymając usta. - Po co mu ta blaszana puszka? Wystawiła do niego język. - Pewnie nie wiesz, jak mugole radzą sobie bez magii, co? - A skąd mam wiedzieć?- odrzekł lekko, przejeżdżając dłonią po włosach. - Ślizgoni....- mruknęła, odwracając się do niego plecami. Padła na kolana, żeby sprawdzić, czy wszystkie kable i przewody są prawidłowo powtykane. - Do diabła, mam dość! Coraz bardziej się w tym plączę! - Virginio...- powiedział nagle Draco. Odwróciła się. Przez moment patrzyli sobie w oczy. Blondyn westchnął i machnął ręką. - Nieważne...Zastanawiałaś sie kiedyś, czemu Dumbledore zorganizował w ogóle tę całą akcję? Virginia uniosła brwi, uśmiechając się lekko. - Czemu? Jakoś nigdy cię to nie obchodziło, Draco. Wzruszył ramionami i znów przesunął ręką po głowie. - Prawda. Tylko czuję się trochę nieswojo. Znaczy, chodzi mi o Bradleya, wydaje mi się taki...lizuskowaty. Usiadła, spoglądając na niego. - Sama nie wiem, ale wydaje się być bardzo miłym facetem. - Taa, dziewczyny nie odstępują go ani o krok. Rudowłosa spojrzała na niego z udawanym szokiem. - Draconie Malfoy, czyżbyś był o niego zazdrosny? Draco zachłysnął się. - Nie myśl o sobie za dużo, Ryjóweczko, jestem tylko ciekawy. Skończył odsiadkę w Azkabanie. Co on tu robi? Poza tym, oprócz Barty'ego Croucha nikt nie wiedział, czemu go tam zapuszkowali. Plotki mówiły, że ministerstwo starało się go wyciągnąć, ale cała papierkowa robota trwała dwa lata. Virginia uniosła brwi. - A Snape go stamtąd transportował. - westchnęła.- Mówiąc o Snapie, oddajemy mu prace? - Teraz? W środku nocy? Pewnie szaleje w łóżku z jakąś sorką - Draco uśmiechnął się zawadiacko. Zmarszczyła nos. - On? Draco wzruszył ramionami. - Prawdę mówiąc, to chciałbym wiedzieć, po co mu te wszystkie wypracowania o Mrocznym Znaku i Sama-Wiesz-Kim. - Spytajmy goooo......- ziewnęła głęboko.- Ale jutro. - Idź spać - uśmiechnął się drwiąco.- Albo jak Nocniczek zobaczy twoje wory pod oczami, to cię rzuci.
Znów wystawiła do niego język. - Ile mam mówić, że on mnie nic nie obchodzi! Czemu każdy przykleja mi łatkę jego fanki? - Może dlatego, że nikt jeszcze nie zapomniał pewnej pięknej, walentynkowej kartki, którą mu dałaś na swoim pierwszym roku? Virginia zrobiła się czerwona i rzuciła w niego flakonikiem. Złapał go i odłożył na stół, po czym zamknął za sobą drzwi. - NIECH CIĘ WSZYSCY DIABLI, DRACONIE MALFOY!!!! ********************* W dormitorium piątego roku Gryfonek stał ktoś w kącie. Ten pewien Ktoś podszedł do łóżka na końcu, gdzie wiatr łagodnie bawił sie kotarami. Odsunął je. W środku spokojnie spała Virginia Weasley. Ktoś odgarnął rude pasemko z twarzy i pogładził palcem po twarzy, coraz niżej, aż do szyi, gdzie na czarnej tasiemce wisiał opal. Ten nasz Ktoś uśmiechnął się i złożył pocałunek na czole dziewczyny. - Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja - szepnął. Linia jego ust byłą bardzo dobrze widoczna w świetle księżyca. Koniec rozdziału XII Dobrze nam już znana rudowłosa dziewczyna szybko wciągnęła na siebie pierwszą lepszą koszulkę, dżinsy i szatę i, niechlujnie związawszy włosy w kitkę, poczęła sie pakować do wyjścia. - Gin, długo zamierzasz tak jeszcze pracować?! Są wakacje! Daj se luzu, dziewczyno! Geraldine ziewnęła, sięgając po zegarek.- Jest ósma rano! Virginia podniosłą oczy do góry. Była całkowicie rozbudzona. - Dziś jest przesłuchanie, tłumoczko. Nie chcę tańczyć na głodnego. - Przesłuchanie? Cholera! - Geraldine natychmiast sie obudziła, jakby jej ktoś wylał na głowę kubełek zimnej wody. W pośpiechu i zdenerwowaniu zaczęła szukać swoich rzeczy, oczywiście jak zwykle porozwalanych wśród porozwalanych rzeczy Virginii. Zapomniałam, do diabła! - Jakie przesłuchanie? - spytała nieprzytomnie Evelyne, wychylając głowę zza kotary. - A wy co? Balanga? Dajcie spać normalny ludziom - zawołała Adela z łóżka. - Jest przesłuchanie! - odpowiedziała Geraldine, wlatując do łazienki. - Czy ktoś widział moją nową bluzkę, tą z podrobionym gorsetem? No co, mamy tylko godzinę! - Po co ci ta bluzka, co? Chyba nie idziesz z przesłuchania prosto na rand-.... - Evelyne się zacięła. - Czy to wszystko dla pewnego Barlowa D'Aguilara, co? Jej przyjaciółka wyjrzała zza drzwi. - On. Jest. Mój. - Wcale nie! - Evelyne w trybie natychmiastowym wyskoczyła z legowiska.- Ten zarąbisty facet z Durmstrangu jest tylko mój! To ja go pierwsza zobaczyłam! - Barlow jaki?- spytała Virginia. - Ten fajny ciemny blondyn z Durmstrangu, na którym się wieszają bez przerwy obydwie - wyjaśniła Adela, odsłaniając kotarę. - Ale Colin i tak jest lepszy. Virginia westchnęła i podeszła do drzwi. - Gera, pamiętaj, że zaczyna się o dziewiątej - krzyknęła na do widzenia i zamknęła drzwi. Na klatce nie trzeba było nawet zapalać lamp - przez okienko do wieży przedostawało się jasne grudniowe słońce. Kiedy zeszła na dół, zauważyła, że ktoś siedzi na kanapie, patrząc w ogień. - Witaj, Ginny - tym kimś była Adrian Bradley. Wstał i odwróciwszy się do niej, uśmiechnął. Jego czarne włosy połyskiwały w promieniach słońca. Były piękne, nawet dziewczyny mogły mu ich pozazdrościć. - Eee.... Witaj, Adrianie. Ładna pogoda, prawda?- powiedziała, głupio się czując.
Denerwowała ją jego obecność, nie wiedząc czemu. Może z powodu, że jednak kiedyś siedział w Azkabanie? - No coś ty? Chyba się mnie nie boisz? - uśmiechnął się powoli w odpowiedzi, jakby się bał uśmiechać. - Wcześnie wstałaś. - Muszę coś przełknąć przed przesłuchaniem - odrzekła, zakłopotana. - Nie można tańczyć na głodnego, sam wiesz. - Też jesteś w sekcji tanecznej?- spytał z zainteresowaniem. Kiwnęła głową, z nerwów wiercąc stopą dziurę w podłodze. Adrian znowu się uśmiechnął.- Idź, idź, nie chcielibyśmy, żebyś padła nam z głodu, co nie? Zobaczymy się później. Wszedł po schodach i zniknął za drzwiami swojego dormitorium. Virginia wzruszyła ramionami i przez portret wyszła z Pokoju Wspólnego, kierując się do Wielkiej Sali. ******************** - Kto wymyślił, żeby to zrobić tak rano?- spytał Draco sam siebie, drapiąc się w głowę i zasłaniając oczy, bo wpadało mu światło. Był ewidentnie w złym humorze. - Pilnuj swojego języka, młody człowieku - zwrócił mu ktoś, uwagę. Blondyn zobaczył przed sobą Lesley, patrzącą na niego z udawaną złością. - No, ale czemu tak wcześnie? - poskarżył sie ponownie, wrzucając do swojej szafki szatę. Schowek zamknął się z hukiem. - Jest Boże Narodzenie, Boże Narodzenie oznacza, że można spać do południa! - O, Lawrence, tu jesteś! - krzyknęła nagle Lesley, nie bardzo zainteresowana swoim uczniem. Do sali wkroczył wysoki mężczyzna. Rzeczywiście robił wrażenie. Na wszystkich. - Lesley, słoneczko, dawnośmy się nie widzieli! Jak żyjesz? - spytał, trzymając w rękach ogromna walizkę. Młodzież w sali podeszła z ciekawości. Lawrence Trombane spojrzał, jakby się namyślając, na Draco, a potem zwrócił się do Lesley: - No, Lesley, jesteś znakomita instruktorką. Cała kampania zakończy się na pewno sukcesem. Blondynka uśmiechnęła się i położyła mu dłoń na ramieniu. - A ten, na którego patrzysz, to mój najlepszy uczeń, Draco Malfoy. - Więc tak...- zaczął Lawrence, oglądając go, jakby był na wystawie koni. Draco uniósł oczy ku niebu i zaczął kłapać nogą po podłodze. Nagle obok niego pojawiała się Pansy. Dobry humor natychmiast się gdzieś zapodział. - Draco, mój drogi, zaistniała dobra sytuacja. Przypadkowo wyglądasz identycznie jak jeden z moich głównych bohaterów. Jeśli to, co mówi Lesley, jest prawdą, masz ogromne szanse dostać tę rolę. - Jest wielu innych świetnych tancerzy - odrzekł stanowczo Ślizgon. Lawrence nieobecnie skinął głową. - Oczywiście... Mam nadzieję, przecież Lesley Chestwood jest najlepszą nauczycielką, jaką znam. - uśmiechnął się i podszedł do dość długiego stołu przed lustrami (patrz stół komisji egzaminacyjnej^^) Lesley uśmiechnęła się i spojrzała na parę składającą się z Draco i Pansy, którzy stali przed nią. - Jest dramaturgiem, uczył mnie w szkole - powiedziała do nich. - Ale da Draco rolę, prawda?- spytała niecierpliwie szatynka. Instruktorka spojrzała na nią, namyślając się. - Sama nie wiem, Pansy. Owszem, siedzę w komisji, ale muszę to uzgodnić jeszcze ze Spencerem i Lawrencem. O, Ginny! Chodź tutaj!- kiwnęła ręką na Virginię, która, szamocząc się z butami, zdążyła wyjść z przebieralni. Uczesaną nie można było jej nazwać.
- Co, Lesley? - zaciekawiła się, związując włosy w bułeczkowaty koczek, ale włosy i tak spadały jej na twarz. Zauważyła, że Pansy patrzy na nią, jakby miała ją rozstrzelać, ale Weasley’ówna zignorowała ją. - Ginny... Draco, wiecie co, ja myślę, że wy naprawdę powinniście... - O NIE!!! - krzyknęła cała trójka przed nią, co spowodowało natychmiastową ciszę w studiu. Lesley westchnęła głośno. - Błagam was... - Nie!!!- znowu krzyknęli, patrząc na nią morderczo. - On jest moim partnerem! - oświadczyła gorąco Pansy. - Nie można puszczać zbyt wielu plotek w ciągu jednego dnia - mruknął Draco. - Mi jest dobrze z Justynem! - nalegała Virginia. - Ale Virginio... - bez przegięć, to była tylko Lesley. - Jest mi dobrze - odrzekła stanowczo.- Naprawdę dobrze się z nim czuję. Lesley spojrzała na nią zrezygnowana, pokręciła głową i podeszłą do długiego zielonego stołu. - Z moim Draco możesz sobie potańczyć w snach, wieśniaro - syknęła Pansy i, ciągnąc Draco za rękę, odeszła w drugą stronę. Virginia się nią kompletnie nie przejęła, spojrzała tylko na plecy Lesley. Nagle ktoś poklepał ją ramieniu. Spojrzała w górę. Za nią stał ojciec, ubrany w roboczą szatę. W ręku trzymał notes. - Tato! Jesteś sędzią? Pan Weasley pokręcił głową. - Nie, kochanie, pisze tylko sprawozdanie. Powodzenia. Rudowłosa pokazała mu Vkę (victory!) i odwróciła się. Zauważyła, że nie można przejść przez drzwi. Powód był jeden i bardzo prosty - w studiu znalazły się tłumy. Nic dziwnego, Lesley wszystkich gorąco zapraszała na przesłuchania, a jak tu nie zobaczyć i nie potworzyć plotek, prawda? Chwilę potem wszyscy ochotnicy stali przed egzaminatorami. Spencer wstał, uśmiechając się ciepło. - Witajcie na przesłuchaniach do największego magiczno-niemagicznego przedsięwzięcia naszego wieku! Dobrze, na początku przedstawię wam komisję. Oczywiście ja, mnie już znacie. Lesley też już pewnie znacie. A ten śmieszny pan, wybacz Lawrence, obok niej, to Lawrence Trombane. To on jest główną szychą przedstawienia, bo to on wymyślił fabułę i napisał cały scenariusz, poza tym jest jednym z producentów i chodzącą reklamą całej produkcji. Pan Artur Weasley, profesor Perdrisat, Moyet i Dumbledore będą obserwować, czy wszystko gra, a pan Weasley pisze sprawozdanie z tego niecodziennego wydarzenia. Teraz podniosła się Lesley. - Tak, tak, Spencer, ty już lepiej usiądź. Ja i on to dyrekcja musicalu. Data premiery została ustalona na dwudziestego lipca (choć nie wiem, czy tu nie miałby być czerwiec, bo mi się to troszkę czasowo nie zgadza), od teraz sześć i pół miesiąca. Wszyscy z sekcji tanecznej będą brali w tym udział, tak łatwo się nie wywiniecie. Wszyscy uczniowie tańczący od piątej klasy wzwyż zostaną koniecznie przesłuchani, abyśmy mogli obsadzić trzy główne role. Lawrence, będziesz tak dobry i wyjaśnisz pokrótce wprowadzenie do akcji? Lawrence kiwnął głową i wstał, trzymając w dłoniach jakieś papiery. - Owszem, napisałem scenariusz i wymyśliłem fabułę, ale i tak trzeba będzie to wszystko dopracować na cycuś-glancuś. Sztuka opowiada o mugolach, dokładnie o ich mrocznych stronach życia i duszy. Rzecz dzieje się w wyimaginowanym kraju, wyimaginowanym mieście, wyimaginowanej ulicy i wyimaginowanym nocnym klubie, zwanym „Droga Donikąd"("Lectract Lane"). Sztuka nazywa się "Wysokie Loty"("Fly High") (Adama Małysza?) i opowiada o walce pomiędzy tym co zwykle, czyli miłością, fatum, przeznaczeniem i potęgą, także pieniądza. Mam dwie główne role męskie i jedną kobiecą.
Odtwórcy męscy nazywają się Glenn Goddard (czyżby Virgi Ca też czytała kryminały Goddarda?- Villdeo), syn nadzianego łożyciela na "Drogę Donikąd”, Chester Dwight, syn właściciela klubu, Isadora Dwighta. Jedna z was, dziewczyny, otrzyma rolę Gladys Winnifred, kurtyzany, lub, jak ludzie mówią obecnie, prostytutki z "Drogi Donikąd". W czasie kiedy mówił, zaczął się rozlegać szmer pośród uczniów. - Pozostałe role zostaną rozdane po ustaleniu trzech głównych, drugoplanówki są rożne, na przykład takie jak Leilah, Wallis i Harriet Murray, przyjaciele Gladys i Chestera, Theriesa Goddard, siostra Glenna, Hobard Goddard, sam ojczulek głównego bohatera, Andre, jego służący i tym podobne - Lawrence usiadł ponownie. - Proszę, żebyście się podzielili w pary, żeby nam było łatwiej i szybciej was oceniać głos znowu zajęła Lesley. - Role zostaną ogłoszone w poniedziałek, trzy dni od teraz, a wszyscy moim uczniowie przyjdą tutaj o drugiej po południu, ustalimy, co dalej. Jestem też zaszczycona, że mogę was powiadomić o niezwykle miłym fakcie. Otóż muzykę do naszego spektaklu tworzą Fatalne Jędze oraz Wielka Magiczna Orkiestra Symfoniczna. Tych, którzy chcą ofiarować pomoc, chętnie wysłucham po przesłuchaniu. - blondynka spojrzała na Spencera i Dumbledore’a.- Coś jeszcze powinnam dodać? Dyrektor wstał. - Mam tylko nadzieję, że jesteście świadomi, że wszystko zależy od was. Mamy do was pełne zaufanie, bo wiemy, że jesteście w to wszystko głęboko zaangażowani. uśmiechnął się i zaczął klaskać.- Otwieramy przesłuchanie! ******************** Przesłuchanie było nawet zabawne, więc do sali zaczęło przychodzić coraz więcej osób, a według Virginii przyszła cała szkoła. Siódma klasa była już po. Wywoływano ich najpierw po szkole, potem dom i nazwisko. Kiedy przed komisją stanęli Pansy i Draco, rozległy sie oklaski. Klaskali wszyscy, oprócz Gryfonów. Zrobili na nich wrażenie, nawet Harry, Ron i Hermiona musieli to przyznać. No i Virginia. - Dziękuję - powiedział Spencer.- Następni, Adrian Bradley, Gabrielle Delacour. Cisza. Adrian i Gabrielle wyszli na środek. Panna Delacour była bardzo zadowolona i widocznie nie przeszkadzał jej zbytnio fakt, ze chłopak obok niej siedział kiedyś w kiciu. - Taniec latynoamerykański, muzyka dowolna. Tańczycie dotąd, dopóki to wygląda i jest tańcem latynoskim. - oznajmił Spencer. Adrian kiwnął głową i uśmiechnął sie jeszcze szerzej. Wziął Gabrielle za rękę i obrócił ją tak, że prawie stanęła z jego drugiej strony. Objął Francuzkę i oparłszy czoło o jej głowę, czekał, aż rozpoczną grać. Virginia była zaskoczona i zafascynowana sposobem, w jaki tańczyli. Inni widocznie także. Fakt, że Gabrielle była wnuczką wili też miał coś wspólnego z tym, że byli tak eleganccy i lekcy. Kiedy skończyli, kilkoro uczniów wstało i klaskało oszalale. - No dobrze, dziękujemy wam - powiedziała Lesley, także klaszcząc. Spojrzała na kartkę.- Hogwart, Gryffindor, Ginny Weasley i Hufflepuff, Justyn Finch-Fletchey. Virginia wstała, a za nią podążył bardzo zdenerwowany Justyn. Tłumek nie zwrócił na nich zbytniej uwagi, prawdę mówiąc dziewczyny ustawiły się w ogonku po autografy od Adriana. Virginia odetchnęła głęboko i lekko położyła nogę na posadzce, zaczarowując swoje buty, żeby się nie ślizgała. Wiedziała, że to niezbyt fair-play i z lekka egoistyczne w stosunku do Justyna, ale miała naprawdę ambicje, nie chciała dostać jakiejś tam podrzędnej rólki. Jej tymczasowym marzeniem było dostać jakaś nic niemówiącą, za to dużo tańczącą rolę. Taka tancerka, nie aktorka. Taka średnia. Czyli akurat. - Nie denerwuj się, Justynie - pocieszyła ich Lesley.- Uczyliśmy się przecież, pamiętasz? Nie wymagam niczego innego. Puchon westchnął. Nie chciał tańczyć czegoś, czego nie umiał, nie był przygotowany do tego.
Nikt nie zwracał na nich uwagi, nawet Ron, Harry i Hermiona patrzyli na kolejkę obok siebie. To powinno zadowolić Justyna. Boże, żeby on mnie tylko nie upuścił Wykrakała. Przy którymś okrążeniu poślizgnął się, popchnął Virginię, Virginia upadła na podłogę, a Justyn na nią. - Ginny, przepraszam!- pisnął donośnym głosem. Studio wybuchło śmiechem. Taki pogłos robili oczywiście Ślizgoni i jacyś uczniowie z innych szkół. - Hej, Ginny, nic ci się nie stało?- spytał Spencer, stawiając ją na nogi.- Nie skręciłaś kostki? Nie musisz iść do lekarza? - Nie... Nie, nie, naprawdę, nic mi nie jest... - Ginny, idź lepiej do Madame Pomfrey - powiedział pan Weasley. - Przezorny zawsze ubezpieczony. Virginia kiwnęła tylko głową, a Justyn, chcąc zachować resztki twarzy, pomógł jej wyjść. Ale ma korytarzu i tak słychać było śmiech. ******************** Virginii rzeczywiście nic nie było, ale Madame Pomfrey nieźle się nadenerwowała. - Madame Pomfrey, naprawdę nic mi nie jest, pani widzi? - podstawiała jej nogę pod sam nos.- Nic mi nie jest! - Tak, tak, ale... - Nie, nie mogę tu przebywać tak długo, mam naprawdę dużo do roboty! - powiedziała, chcąc jak najszybciej opuścić lóżko. Nie udawało się. Pielęgniarka kiwnęła głową i westchnęła. - Ginny, bądź ostrożna, nie chciałabym, żeby ci się coś stało. Virginia kiwnęła głowa. Madame Pomfrey wyszła. Rudowłosa westchnęła bardzo głęboko. Nagle, przez okno, wfrunął czarny sokół, siadając na krawędzi jej łóżka. Jego złote oczy przenikały jej brązowe, jakby ptak chciał ją czytać. Nie myśląc zbyt wiele, Virginia dotknęła jego piór, które błyszczały w słońcu. Sokół przytulił głowę do jej dłoni. - Masz piękne piórka - szepnęła.- Jak ci na imię? Drzwi otworzyły sie na oścież z hukiem. Drapieżnik wyleciał. Weszła Lesley i, opamiętawszy się, cicho zamknęła wejście. - Lesley!- krzyknęła uradowana Virginia widząc gościa, jednak zbladła, kiedy spojrzała swoją przyszłą szwagierkę. Miała na twarzy zwykły uśmiech. Żadnej sympatii. Tylko zimno. - Ginny. Rozczarowałam się tobą - powiedziała cicho, nie ruszając się. - Co? - Ginny, uczysz się tańczyć od dwóch lat, nie raz i nie dwa udowodniłaś mi, ż masz talent, tańczysz super-ekstra, o wiele lepiej o tej całej hałastry na dole. Specjalnie udałaś, że nic nie umiesz - poskarżyła się. - Lesley, słuchaj.... - Nie, to ty posłuchaj.- rozczarowanie, które dopiero coś się pojawiło na jej twarzy, zniknęło.- Uczyłam cię. Poświęcałam ci swój czas, ufając, że robisz to, co lubisz i to, co ci naprawdę wychodzi, do czego masz talent. Ginny, ty tańczyłaś wtedy, rozumiesz? Czemu teraz udawałaś kogoś, kim nie jesteś? Dlaczego chowasz swoje atuty przed całą szkołą? I tylko mi nie mów, że nie można popisywać się niczym, bo wybuchnę. Cały świat mugolski i magiczny zabrał się za przygotowanie tego, dekoracje, muzyka. Chcemy poprawić nasze stosunki. A wielka dama Virginia Weasley ma to wszystko gdzieś. Jak możesz, Ginny? Szczerze, to sama nie wiem, co o tym myśleć. Moja najlepsza uczennica wykazała, że to wszystko jej leży. Zawiodłaś mnie, Ginny, zawiodłaś mnie i swojego brata. I, głęboko wzdychając, Lesley wyszła, pozostawiając Skrzydło Szpitalne w nienagannej
ciszy. T/N: Wszystko dobrze i wielki ukłon w stronę mojej kochanej Virgi za Gladys. Już jej i tak dziękowałam, ale musze jeszcze raz. PS: Gladys to szkocki skrót od naszej Klaudii^^ Rozdział XIV Udowodnij, że potrafisz!
- Ginny, pobudka, prawie południe! - krzyknęła Evelyne, ściągając ze śpiącej Virginii burgundowe koce. - Ginny, nic ci nie jest? Słuchaj, kogo obchodzi, że Ślizgoni się śmiali, ważne jest to, że próbowałaś!- dodała Geraldine, stając obok przyjaciółki. - Kobieto, czy ty zamierzasz wylegiwać się w tym łóżku przez dwa dni? - spytała Adela, wychodząc z dormitorium. - Spadajcie, chce spać - odmruknęła rudowłosa, nakrywając się kocem. - Ginna, twój brat łazi za nami od wczoraj, a nie może tu wejść, więc może będziesz tak łaskawa i wyjdziesz do niego, co? - Geraldine wyłożyła kawę na ławę. - Proszę bardzo - odpowiedziała.- Proszę bardzo, tylko zwolnijcie mi łazienkę, bo chcę sie umyć. Dwa dni leżenia w łóżku ma swoja cenę. - Łazienka wolna, a ty wstawaj, leniu patentowany - odrzekła Evelyne, wychodząc razem z koleżanką. Virginia zaczekała, aż drzwi zamkną się za nimi. Odkryła się i wstała, włosy opadły jej na czoło. Złapała się za głowę. Cholerna głowa... Ledwo doszła do łazienki. Ochlapała sobie twarz lodowatą wodą i wytarła szorstkim ręcznikiem. Była zmęczona. A męczyło ją samo myślenie. W łóżku schowała się po to, żeby z nikim nie rozmawiać, a szczególnie z Lesley i Ślizgonami. Nigdy jej nie denerwowali tak, jak dziś. Miała dosyć. Ubrawszy się i jako tako uczesawszy, wyszła z dormitorium. Ale w Pokoju Wspólnym nikt jej nie zauważył. Wszyscy się z czegoś serdecznie śmiali. Nie chciała im przeszkadzać, więc zaczęła się skradać chyłkiem do drzwi. Przed kominkiem siedzieli Gabrielle i Adrian, śmiejąc się głośno z czegoś. Oczywista rzecz, że Adrian zyskał jeszcze bardziej na popularności od przesłuchania. Gabrielle nie opuszczała go ani na krok. Chodzili ze sobą. A przynajmniej takie były pogłoski. - Gabrielle, dawno sie uczysz tańczyć? A twoja siostra też się uczyła?- Seamus był kimś w rodzaju reportera Gryfonów. Zadawał pytania, których pozostali nie mieli odwagi postawić. Poza tym był oszołomiony samą Gabrielle. - Tak, tak, uczyła się. Mama i babcia nalegały, żebyśmy sie uczyły, wiesz, babcia była willą. - A ty Adrian?- spytała Lavender, zniecierpliwiona. Gabrielle jej nie interesowała, w przeciwieństwie do Adriana. - Nie wiem. Uczyłem się, bo... bo tak. Chyba zacząłem, jak miałem dwanaście. odpowiedział z uśmiechem, który mógł topić lód. Trudno było powiedzieć, kto był bardziej sławny w tych dniach, Adrian Bradley czy Draco Malfoy. Obydwoje tańczyli wspaniale i obydwoje byli przystojni, przynajmniej według dziewczyn. Kiedy przechodzili obok, rozlegały sie szmery, chichoty, na twarzach pojawiały sie rumieńce. - Na pewno dostaniesz rolę, a ty, Gabrielle, jesteś o wiele lepsza od Pansy Parkinson. oświadczyła Lavender.- Znakomicie się nadajesz do tej roli, wierz mi. Gabrielle potrzasnęła falą swych białych włosów. - Ale konkurencja jest fair, prawda? Może mam tam jakaś szansę - odpowiedziała, udając skromność. Szansę?
Virginia zamyśliła się. Gabrielle miała tę szanse, którą ona, według Lesley, straciła. Tylko w porównaniu Virginii i Gabrielle, szala przechylała się całkowicie w stronę Francuzki. - Ginny! - zawołał nagle, Ron, wstając.- Nareszcie wstałaś! Nic ci nie jest? Stanęła. Wyjść chyłkiem się nie udało. - Szkoda, ze sie przewróciłaś, na pewno czułaś sie zażenowana. Ale nie martw się powiedziała życzliwie Hermiona. - Nic mi nie jest. Wszystko w porządku. - Jesteś normalna? Leżałaś cały dzień. Mówisz, że to w porządku? - krzyknął jej brat. - Wszystko w porządku. - Może będzie lepiej, jak Madame Pomfrey osądzi tę sprawę? - zaproponował cicho Adrian, patrząc na nią swoimi morskimi oczami. Patrzyła w te oczy, nic nie mówiąc. - Szkoda, na pewno dostałabyś tę rolę - dodała Gabrielle, odrobinę sarkastycznie. Virginia obróciła się i spojrzała na nią. - Taniec nie jest czymś, w czym się wygląda dobrze. Od tego są ciuchy. Gabrielle spuściła wzrok. - A co ty wiesz o tańcu, co? Nastała cisza. Rudowłosa przymknęła oczy. - Rzeczywiście, nie wiem zbyt wiele. Przepraszam za uwagę, panno Delacour. - skłoniła głową i wyszyła przez dziurę w portrecie. - Te, Gin, gdzie cię wywiewa? - zawołał Ron. - Macać się z Draconem Malfoy! - odkrzyknęła, zanim Gruba Dama się zatrzasnęła. - Och jej! Panienko, trzeba być wychowanym - zwrócił jej uwagę obraz. - A co cie to?! - usłyszeli, jak odkrzyknęła. - Ale ona chyba żartuje, nie?- spytał Ron, zarabiając niezbyt miłe spojrzenia od swoich przyjaciół i pozostałych Gryfonów. ******************** Weasley'ówna otworzyła swoją roboczą komnatę. Oczywiście, jakby mógł tu być Draco, skoro pławi się w sławie, prawda? Było jej przykro i wstydziła się. Wstydziła się przed Lesley, bo miąła rację. Rozczarowała osobę, która włożyła w nią wszystko, co mogła. Ale przecież rozczarowywać zaczęła od urodzenia. Sam fakt, ze nie urodziła się chłopcem był chyba najlepszy w jej życiu. Bo była najmłodsza, mogła najmniej, zawsze ją uważali za wieczne dziecko. Nigdy nie mogła być w niczym najlepsza, najlepsi byli Bill i Percy. Nie ona. Była takim czymś nieudałym. Nie miała przyjaciół i dobrze. Tak miało zostać. Tak miało zostać na zawsze. Przecież odrzuciła szansę, żeby pokazać, że też cos może zrobić. Jeśli wszyscy uważają mnie za NIC, to nie będę tego zmieniała. Bo i po co? Spojrzała w sufit. To była prawda. Nikt nie myślał, że mała Ryjówa też będzie cos umiała. Nikt też tak miał nigdy nie myśleć. A ja też się rozczarowałam. Rozczarował mnie Charlie Była za późno. Za późno na wszystko. Cała szkoła już wiedziała, że Ginny Weasley jest ofiarą losu. Ktoś zapukał. Do pokoju wszedł Snape. - Panie profesorze. - Widzę, że dobrze sobie radzisz - powiedział cicho. - Tak - odpowiedziała automatycznie. - A współpraca z Malfoyem także nieźle się przedstawia - dodał. Pokiwała głową, czym go zaskoczyła. - Wszystko jest dobrze, dopóki się kłócimy - odrzekła z powagą. No bo to była prawda. - Wspaniale - wręczył jej czarny pergamin przewiązany srebrną wstążką. - Wręcz to Draconowi. Na razie nic wam nie zadaję, dopóki ten cały raban nie ucichnie choć trochę.
- Dziękuję, panie profesorze. ******************** MINISTERSTWO PRAGNIE SUKCESÓW. TRZY SZKOŁY ZNOWU PRACUJĄ RAZEM!!! Kilka dni temu Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart oświadczył, że wielka impreza mugolsko-czarodziejska odbędzie się na stadionie, gdzie rozgrywały się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. A musical zostaną włączeni uczniowie Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu. Musical jest największym mugolsko-magicznym wydarzeniem naszego wieku. Organizatorami i producentami przedstawienia są Lesley Chestwood oraz Spencer Soloman, mugole. Mają szczęście, że możemy im pomóc za pomocą magii. "Czarodzieje uczą sie i wychowują o wiele szybciej niż niemagiczne dzieci. Moi uczniowie osiągnęli perfekcję w wyższym stopniu w kilka miesięcy, podczas gdy mugole potrzebują na to aż pięciu lat" - mówi Chestwood. Próby będą prowadzone w Hogwarcie przez następne pół roku. Uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu zostaną w szkole. "Jestem wstrząśnięty i dumny z faktu, że Hogwart jest gospodarzem największego wydarzenia od czasu Turnieju Trójmagicznego" - wyjaśnił nam Dumbledore. Rita Skeeter Draco schował gazetę i napił się soku. Obok niego piszczała Pansy, opowiadając coś, niezwykle przejęta. - Draco! - krzyknęła, popychając go.- Nie słuchasz! Zmarszczył czoło. - Nie, czytałem gazetę. - Pytałam się, czy wiesz może, kto otrzyma główne męskie role. - powtórzyła. - Ech, kogo to obchodzi? - Ciebie powinno, bo na pewno dostaniesz jedna z nich - odparła Millicenta. - Ach, tak? - podniósł głos. Miał już dość, na diabła mu ta rola w jakimś głupim przedstawieniu! - Tak, a ja mogę otrzymać rolę Gladys Winnifred - powiedziała Pansy nieco głośniej. Powód był jeden: obok nich przeszła właśnie Virginia. Szatynka zmarszczyła brwi kiedy zauważyła, że Weasley'ówna kieruje się w ich stronę. - Malfoy - powiedziała, pukając go w ramię. Odwrócił się i spojrzał na nią swoimi (ślicznymi, cudownymi, ach?) szarymi oczami. Nie szukał jej, żeby dowiedzieć się o nowe polecenia od Snape'a, wręcz odwrotnie. Poza tym wiedział, że chowała się w swoim domu, więc co za sens było jej szukać. Czemu się ukryła - nie wiedział. Podała mu jakiś pergamin. - Snape kazał mi to tobie dać. Draco spojrzał podejrzliwie najpierw na papier, potem na Virginię. - Nie czytałaś? Parsknęła. - A czemu miałabym czytać jakieś listy od snape'a dla ciebie? Może to romans? - Nasz Król Węży jeśli już, to dostaje listy od nabuzowanych lasek, a nie od jakichś biednych, zagłodzonych Łasic. - powiedział Hase, patrząc na Virginię. - Zdebilniałaś, Weasley, jesteś gorsza nawet od Granger - rzekła z odrazę Pansy.- A może kiedyś się ucywilizujesz? Bo nie wiem, może chcesz wyjść za kociołek albo jakiś podręcznik. - Dziękuję, mój brat także już mnie skrytykował - odpowiedziała zimno, patrząc wściekłym wzrokiem na Pansy.
- Oooo, wiec Weasley'ównę odrzuca nawet własna rodzina? Mała samotna, głupiutka Ginny ?- zadrwiła Millicenta. Virginia spojrzała na nią, marszcząc brwi. - Nie, nie, nie, czekaj - Blaise pokiwała ręką.- Biedna mała Ginny nie ma nawet przyjaciół, a wielki Harry Potter ma dosyć dziecka, która łazi za nim krok w krok. Wiecie, czuje się wtedy, jakby ktoś na niego czyhał. Ślizgoni ryknęli śmiechem. Harry wyglądał na zakłopotanego, Ron, jakby chciał ich wszystkich pozabijać i pewnie by tak zrobił, gdyby Hermiona go nie powstrzymywała. Nauczycieli jeszcze nie było, toteż Ślizgoni czuli sie bezkarnie. - Kiedy planujesz następny upadek podczas tańca, co? - mówiła dalej Pansy.- To było strasznie śmieszne. Ciekawe, czy twoi bracia i ojciec byli zakłopotani, że malutka Weasley'ówna przyniosła wstyd i hańbę tak wspaniałej rodzinie? - Buuu, mój ukochany Harry już mnie nie lubi, bo upadłam, jak się kręciłam! - Montague próbował odstawić coś, co miało być krótką dramą. - Nic dziwnego, że nie masz przyjaciół, jesteś paskudna, wstrętna, gorsza od swoich parszywych braci - dodała Millicenta. - Wielbicielka szlam - mruknęła Pansy. To było za dużo. Virginia poczuła, że coś jej się stało, że coś się wewnątrz niej załamało się. Była wściekła. Wyjęła różdżkę i wcisnęła ją Pansy w podbródek. Ślizgonka krzyknęła z bólu. W sali nastała cisza. Gryfoni byli zaskoczeni nagłym wybuchem zwykle spokojniej Weasley'ówny. - Powiedz to jeszcze raz - powiedziała rudowłosa bardzo, bardzo cicho, patrząc na Pansy. Ta, krzywiąc się z bólu, nie mogła wydobyć z siebie głosu. - No, powiedz to znów! - rozkazała jej Virginia. - Przed chwilę powiedziałaś to głośno i wyraźnie, czemu teraz się nie odezwiesz? - dodała podniesionym głosem. Draco patrzył na nią trochę z niewiarą, trochę ze współczuciem. - Mam dosyć waszych głupich powiedzonek i aluzji. Nie jestem mściwa, ale mogę być. Jeśli jeszcze raz powiesz przy mnie to słowo, zapłacisz drogo. A to znaczy drogo . Nie mam po cholerę dwóch starszych braci w szkole, i pamiętaj, że umiem warzyć eliksiry. Jeśli nie zamkniesz przy mnie tej swojej jadaczki, nie gwarantuję, że długo zachowasz swoja piękną, zadbaną twarzyczkę, bo pewnego dnia możesz się obudzić z zielonymi włosami i purpurową skórą. Dziękuję za poświęconą uwagę. Pansy otworzyła usta, zaczynając sie dusić. - Weasley, zabijesz ją - powiedziała cicho Millicenta. Virginia spojrzała na nią gwałtownie, parsknęła i schowała różdżkę. Jeszcze raz spojrzała na szatynkę i wybiegła, trzaskając dwuskrzydłowymi drzwiami. - Zejść mi z drogi! - krzyknęła przed wejściem. Gabrielle, która stała przed drzwiami razem z Adrianem, została daleko odepchnięta. Virginia zniknęła za rogiem i po kilku minutach weszła do wieży Gryffindoru. Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Płakać bardzo cicho, żeby nikt nie przyszedł, żeby nikt się nie zainteresował. . Nienawidzę być tak traktowana! Nienawidzę Ale co mogła na to poradzić? ******************** - Panienko, panienka wstała bardzo wcześnie. Virginia rozejrzała się. Skrzat domowy, stojący przed drzwiami do studia, odskoczył, patrząc na nią zdenerwowany. Nie krzyczała na niego. Uczniowie rzadko wcześnie wstawali, a już na pewno w święta. Jak jeden maż nagle wszyscy sobie postanowili, że całe trzy dni przed szkołą prześpią.
- Przepraszam, sprzątasz tu, tak? - spytała. - Tak, panienko, prawie skończyłem - odpowiedział.- Ja wyczyściłem studio, i teraz jest tam bardzo czysto i błyszczy się i skrzy. Studio musi być czyste, bo o dziewiątej trzydzieści jest ogłoszenie wyników. - Ogłoszenie wyników? - Tak, panienko, ogłoszenie wyników musicalu - wyjaśnił podekscytowany. - Aha - rozejrzała się. - Do zobaczenia, panienko - powiedział skrzat domowy i rozpłynął się w powietrzu. Virginia nadal stała przed drzwiami, jakby sie wahając. Czy było jej wolno tu wejść, czy wolno jej było zatańczyć? To śmieszne, najlepszy rok jej życia miał zakończyć się katastrofą (A bo to jedną?- Villdeo) Pokręciła głową i weszła. Było pusto. Ale tego się właśnie spodziewała. Czuła, że bezcześci to miejsce, tu się tańczyło, takie śmieci jak ona nie miały tu w ogóle wstępu. Studio było dla niej najważniejszym miejscem w szkole. Tylko osoba, która naprawdę kochała taniec mogła tu wchodzić bez pozwolenia, mogła tu tańczyć, mogła tu żyć. Ona tą osoba nie była. - Nie pcha się palców między drzwi, prawda? - mruknęła. - Lesley ma rację, wszystkich zawiodłam. Otworzyła drzwiczki swojego schowka i oniemiała. W środku wisiał koronkowy, czarny kostium, pończochy, getry i baletki. Z ciekawości dotknęła go. Z wieszaka spadł jakiś liścik. Podniosła go, czytając powoli. Ginny Proszę, nie martw się przesłuchaniem. Nie, nie zaprzeczaj, znam cię. Proszę cie, udowodnij wszystkim, że umiesz tańczyć, że potrafisz tańczyć, że jesteś do tego stworzona. Udowodnij to nie nam, twojej rodzinie, nie sobie, tylko wszystkim w szkole, na świecie. Przywróć w siebie wiarę instruktorce, która się dla ciebie poświeciła. Naprawdę oboje w ciebie wierzymy, a to jest mały prezencik od nas. Załóż go i udowodnij, że umiesz, że możesz i że zrobisz to. Nie czekaj, aż będzie za późno i nie zdradzaj siebie. Kocham Twój brat Charlie Virginia patrzyła na list, trochę, no wiecie, nie taka. Podniosła wieszak razem ze strojem w górę, żeby mu się przyjrzeć w blasku słońca. Uśmiechnęła się. Było przecież wcześnie, nikt nie wiedziałby, co robiła. Ubrała się, związała włosy, założyła wysokie buty i podkręciła sobie różdżką włosy. Rozsunęła zasłony i wyszła na parkiet. Słyszała bicie własnego serca. Zatrzymała się na środku i uniosła głowę, a to, co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach. To ja? Koronkowy kostium miał jedwabne wstawki i wszywki na biodrach i staniku, a ogon z koronki spływał jej z tyłu (coś mi to przypomina kostium do tańca latynoskiego - Villdeo). Pończochy okazały się być kabaretkami i znakomicie wyglądały z czarnymi getrami i baletkami. Nieświadomie podniosłą rękę do twarzy i pogładziła nią kostium. Wzdychając, jeszcze raz na siebie spojrzała, tym razem bardziej krytycznie. Nadal wszystko, co widziała, to jakaś nieznana jej dziewczyna w kostiumie do tańca, ale nietańcząca. - Nie, to nie ja, to nie jestem ja! - szepnęła, spuszczając głowę. Nie wiedziała, co robić, co myśleć, czułą się tak źle, tak głupio. Jakby wszystko straciła. Jej marzeniem było upaść tu na podłogę i płakać, płakać i rozmyślać, dlaczego wszystko
musi zdarzać się właśnie jej. To było takie niesprawiedliwe, czuła się okropnie. - Uwierz siebie i tańcz tylko w takt muzyki - powiedział ktoś cicho, wprost do jej ucha. Poczuła, że ktoś obejmuje ją w talii, a druga rękę łapie jej dłoń (tak wiecie, palec między palec). Virginia uniosła głowę. W lustrze zobaczyła Adriana. Położył podbródek na jej ramieniu i zanurzył twarz w jej szyi. Dziewczyna słyszała bicie własnego serca. Gdzieś, jakby w oddali, grała muzyka. Nie była w stanie powiedzieć, co to za gatunek. - W takt muzyki...- powtórzył, obracając ją. Zaczęli tańczyć, a blask słońca grał im we włosach. ******************** - Nie mogę uwierzyć, że Ginny było stać na coś takiego - powiedział ponuro Harry. - Weź się, Harry, Parkinson jest wstrętna suką, zasłużyła sobie na to - odrzekł Ron. - Ale Ginny jest Gryfonką... - westchnęła Hermiona. - Powinnam ja wziąć do McGonagall, żeby jej dała karę za grożenie Ślizgonce. - Upadłaś na głowę? Chcesz zabrać punkty Gryffindorowi? - odezwała się Lavender. Pozostali pokiwali głowami. Wyczyn Virginii był tematem bardzo aktualnym i bardzo na topie. Wielu uczniów było zszokowanych, lecz za to niektórzy twierdzili, że dobrze zrobiła. Ktoś wreszcie dał Pansy nauczkę. - Chcecie wiedzieć moje zdanie? Ginny nie zdenerwowała Parkinson - powiedział nagle Seamus.- Myślę, że to przez przesłuchanie... - Szkoda, że musiała odpaść - dodał Dean. - Chociaż... Mówiliście, że uczyła sie tańczyć od trzech lat. Ale inni uczą sie od kilku miesięcy i bez obrazy, ale są o wiele od niej lepsi. Ron wzruszył ramionami. - No cóż, może nie ma zbytnio talentu, ale stara-.... - Czy to muzyka ze studia? - spytała nagle Gabrielle, która wyszła z naprzeciwka. - Chyba tak... Ale co za czubek tańczy o tej godzinie? - Harry pchnął drzwi, a jego oczom ukazał sie widok niezwykły. - Harry, co się...- zaczęła Hermiona. Nie skończyła. Wszyscy zaniemówili. A dwie osoby przed nimi tańczyły dalej. ******************** - Sińca będziesz i tak miała - skomentował Draco, trzymając lusterko. - Do diabła - wymamrotała Pansy, trać sobie zsiniały podbródek. - Stracę twarz. Blondyn uniósł oczy w górę. - To tylko stłuczenie, w dodatku na podbródku. Bez nerwów, nie widać. - odłożył lusterko i usiadł. Draco chciał ją zabrać do skrzydła Szpitalnego - nie zgadzała się, ale przyszła. Podejrzewał, że chciała sprawić, żeby Virginia była zazdrosna. Widocznie się nie udało. Takiej reakcji się nie spodziewała. Nikt się nie spodziewał. - Ciekawe, gdzie ta dziwka polazła, jakbyś mnie nie zatrzymywał, to już by była u Snape'a, a teraz by pewnie pakowała manatki. - powiedziała, kładąc mu głowę na ramieniu. - Pansy, nie masz trzech lat, nie bądź jakąś małoletnia skarżypytą. Poza tym to tylko małe stłuczenie.- zauważył. - Nie ma po co zawracać gitary. Pansy wstała i usiadła mu na kolanach. Zrobiła się bardzo śmiała. Miała zły zwyczaj myślenia, że jest jego dziewczyną, a Draco bardzo tego nie lubił. Teraz naprawdę chciał ją odepchnąć. Skrzywił się w duchu, kiedy otoczyła jego szyję ramionami i przytuliła się
do niego. - To było słodkie z twojej strony, że mnie tu przyprowadziłeś. Dziękuję ci - szepnęła mu w ucho. Nie miałbym nic przeciwko, żebyś mnie przestała męczyć, jeśli chodzi o proszenie - Czy moglibyśmy już wrócić do Wspólnego Pokoju? - spytał,.- Muszę pogadać ze Snape'm. - Co? Znowu? Znów chodzi o Weasley'ównę, tak? - natychmiast zerwała się z jego kolan. Misja dokonana Wstał. - To moja praca. Miałem pecha, że mnie upchnął z Weasley'ówną. To wszystko. - Och, przestań, Draco - zdenerwowała się nagle. – Nie mów, że to wszystko, bo to nie wszystko. Przy niej jesteś zupełnie inny, byłeś zupełnie inny zanim Snape nas złączył w trójkę. Już jej nie obrażasz, nic nie mówisz, cały swój wolny czas spędzasz w tym głupim szpitalu z Weasley'ówną! Przestałeś się nawet skarżyć, że Snape za dużo ci zadaje. Gdybym cię nie znała, to powiedziałabym, że wręcz się cieszysz, ze możesz pracować z tym bachorem! Sięgnął po klamkę, ignorując ją zupełnie. - Idziesz?- spytał, odwracając się. Pansy przestała mówić, głupio się czując. Oczy Dracona były takie inne, nieczytelne, niebezpieczne. Jego spojrzenie było takie, jakiego wszyscy w szkole od niego oczekiwali. Albo się myliła, albo.... albo nie.... Kiwnęła głowa i wyszła bez słowa. *********************** Czy to naprawdę takie oczywiste, ze o wiele lepiej dogaduje sie z Weasley'ówną, niż z pozostałymi? Przeszli przez hol. Zawsze myślał, ze umie bardzo dobrze ukrywać swoje uczucia. Pansy nie miała pojęcia, że cała jej wypowiedź dogłębnie nim wstrząsnęła. I nie tylko z powodu swojego image'u w szkole, ale... Czegoś jeszcze...Nie bardzo wiedział czego… Z uczniów chyba tylko Draco wiedział, po co wyjechał Snape. Nie tylko miał przywieźć Adriana Bradleya z Azkabanu. Nie, to podobno dotyczyło też teraźniejszych kroków i ruchów Śmierciożerców. Mistrz eliksirów wiedział, że jego podopieczny nosi Mroczny Znak na swoim przedramieniu, dlatego przykazał mu, aby zawsze nosił koszule z rękawem i ochraniacz. Draco nie wiedział, skąd Snape to wie, jednak słowa jego listu znał już na pamięć - ciągle kołatały mu sie w głowie, jak nieznośny dzwonek budzika. (Porównanie godne uczennicy, prawda? ^^) Draco Uważaj na Adriana Bradleya. Wiesz, ze on nie jest najbezpieczniejszym człowiekiem na ziemi, a fakt, ze przyjęto go do Gryffindoru mam nadzieję dziwi cię nie mniej, niż mnie. Znalazłem, ze Śmierciożercy chcą odnaleźć ciebie i Pottera. Potter jest oczywiście ich głównych przedmiotem poszukiwań, w związku z czym działa dla ciebie jak tarcza. Pamiętaj, ze jesteś tym, czego większość osób w Hogwarcie w ogóle nie podejrzewa. Oprócz mnie i Dumbledore'a nie wie o tym nikt. Nie pozwól, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Gdybyś został odkryty, wybuchła by panika. Wiesz jaki eliksir jest u mnie w kredensie. S. Snape
- Taa, a o tobie wiedzą na pewno - wymamrotał wkurzony. To wyglądało, jakby on, Draco, chciał zdobyć większą popularność niż Potter. Śmieszne. Potter był tarczą i sam się musiał bronić, podczas gdy on, Draco, sam był Śmierciożercą. I choć nie przyjmował tego faktu do wiadomości, była to czysta prawda. Spodziewał się tego, że jego ojciec, Lucjusz Malfoy już pewnie wydał polecenie, aby go złapano, odkąd uciekł, nie zostawiając, żadnego listu, żadnej notki, nic. Czuł się winny za to, że zostawił matkę samą z Lucjuszem Malfoyem, ale co mógł poradzić? Nie chciał być kontrolowany przez własnego ojca, który pragnął dla swego syna kariery przy boku Lorda Voldemorta. A ja na pewno bym chciał... dobre sobie... Złapał się za ramię, ściskając je mocno. Przypomniał mu sie eliksir, który musiał zażywać od czasu do czasu. Mroczny Znak sprowadzał na niego taki ból, że w domu zamykał się we własnym pokoju i wił się, jęcząc. Jednak Snape stworzył eliksir, który był jakby środkiem przeciwbólowym. Według Dracona było nienormalne, że Mroczny Znak torturuje właściciela. Atak nie pojawiał się od bardzo dawana. I to było dziwne. - Draco! Słyszałeś to, co mówiłam?- jęknęła Pansy. - A co mówiłaś?- spytał, odrywając się od swoich okropnych myśli. - Chodzi mi o to, że... - Pansy nagle przestała wyjaśniać. Przed nosem przeleciała im grupka uczniów, którzy sie gdzieś spieszyli . - To prawda? Ginny Weasley i Adrian Bradley? Myślałam, że role ogłoszą dopiero o dziewiątej! - Dokładnie! - Co ta za zbiegowisko, co? - zainteresował sie Montague, podchodząc do nich razem z Millicentą i Hase. Draco wzruszył ramionami i przedostał się do drzwi do studia, gdzie stałą grupka uczniów, wszyscy spokojnie, w bezruchu. Pansy zawlokła się za nim. Wskutek tego, co zobaczył, oniemiał. Oniemiał pierwszy raz w swoim życiu. ******************** - Czekaj...! - zawołała Virginia, kiedy Adrian chwycił ja mocniej, tańcząc z nią do lekkiej i przyjemniej latynoskiej muzyki, tej samej, przy której tańczył Gabrielle. Virginia spojrzała ponownie w lustro. On tez spojrzał, a jego usta były bardzo blisko jej policzka. - Czemu sie tak usilnie ukrywasz? Pokaż, na ile cię stać, Ginny...- szepnął. - Pokazać, na ile mnie stać?- powtórzyła, spuszczając wzrok. Zamknęła oczy, powoli zatapiając się w muzyce, w rytmie, w swoim życiu. Odetchnęła głęboko i zaczęła tańczyć To było jak magia, czuła się tak cudownie, wręcz bosko wolna. Była czysta, świeża, że jest sobą, i jest tam, gdzie naprawdę należała. A "tam" było tutaj, na parkiecie, tańczyła, bo tak jej się podobało, bo żyła, bo chciała żyć. Adrian, uśmiechając się ciągle, najpierw ją odciągnął, a potem przyciągnął (wiecie, takie ziuu - ziuuu. Eee... to może ja przestanę komentować?), wyginając ją do tyłu. Promienie słońca skrzyły się na jej kostiumie, na dekolcie, jej włosy wydawały sie złote. Jego dłoń ześlizgnęła się wzdłuż jej uda, pochylił sie, patrząc na jej twarz. Wstali, ich kroki odbiły się z hukiem o parkiet. Puścił ją, a Virginia puściła jego rękę. Teraz sama robiła piruety, sama się obracała, sama tańczyła. Jej elegancko sczesane włosy odbijały słońce, jej ruchy były miękkie, kocie, czarna tiulowa falbana z tyłu falowała podczas jej ruchów, odsłaniając coraz wyższe części ud. Virginia była seksowna, elegancka i zapierająca dech w piersi. Adrian znów ją chwycił, kładąc rękę na jej brzuchu. Dziewczyna zupełnie nieświadomie
objęła go za szyję i tańczyła, jak by była pijana. Nagle brunet chwycił ją mocno za biodra i uniósł w górę. Wygięła się do tyłu i rozłożyła ręce, czując się jak piórko. Muzyka powoli cichła, a Adrian postawił ją na ziemi, jego twarz była kilka centymetrów od jej. Patrzyli sobie w oczy do czasu, aż nie skończyła się muzyka. - Jesteś wspaniałą tancerką, Ginny - powiedział cicho. Czuła jego oddech na swojej twarzy. Patrzyła mu prosto w oczy, w ogóle nie zawstydzona. - Ty także, Adrianie. Odeszli od siebie. Virginia ukłoniła się głęboko, włosy opadły jej na twarz. Jak na razie była całkowicie nieświadoma tego, że patrzą na nich dziesiątki par oczu, że byli powodem zszokowanych spojrzeń i rozdziawionych ust. Po sekundzie cała sala wybuchła aplauzem, krzykami i gwizdami. Przerażona, zauważyła w lustrze tłum, który jej się przyglądał. Myślałam, że tu nikogo nie ma! Odwróciła się. Za nią stali nauczyciele, Dumbledore, jej ojciec, Charlie, Lesley i...... Rita Skeeter! No ładnie, jestem skończona Zauważyła, że magiczne pióro Rity jeździ jak po lodowisku, na kartce. Obok reporterki stał jak zawsze ten sam fotograf, robiąc Virginii zdjęcia. Na pewno napisze o mnie jakieś świństwa w "Proroku Codziennym...Albo gorzej.... W Czarownicy"! - Droga dla Ginny! - rozległy się głosy Gryfonów i Puchonów. - O mój Boże, Ginny, jesteś naprawdę wspaniałą tancerką! - krzyknęła Geraldine, klaszcząc głośno razem z Evelyne. Nawet Adela stała poruszona. - Miałaś pecha na przesłuchaniu! - dodała Lavender.- Na pewno byś przeszła z takim talentem! Ron, Harry i Hermiona także byli wstrząśnięci, choć może to z powodu jej krótkiej kiecki i przytulańca z Adrianem. - Jesteś niezłym ruchomorkiem, Weasley'ówna! - zawołał Montague (za tekst "ruchomorek" bardzo dziękuję mojej koleżance z klasy, Xenie- Villdeo), który stał obok gwiżdżących chłopaków.- Ile bierzesz za striptiz? Virginia zignorowała ich, dobrze wiedząc, ze chcą ja sprowokować. W dalekim końcu sali dojrzała Dracona, który po prostu na nią patrzył. Po prostu patrzył, bo wyrazu jego wzroku nie sposób było opisać. Za to łatwa do opisania była Pansy, której twarz ze wściekłości przybrała odcień starego pomidora. Gabrielle także wydawała się niezbyt pocieszona. Nie dość, że jej chłopak tańczył z jakąś przybłędą, ta przybłęda przeszła do eliminacji, to jeszcze pewnie ona, Gabrielle, straciła rolę. Francuzka ostatkiem nerwów powstrzymywała się przed rzuceniem na Virginię i straceniem resztek twarzy. Ale to wszystko było tym, czego ona nienawidziła - uwaga . Rudowłosa westchnęła i przymknęła oczy. Adrian okrył ją swoją szatą, uśmiechając się do niej. - WSPANIALE!!!! - krzyknął ktoś w tłumie. Na środek wypchnął się Lawrence i zaczął obskakiwać Virginię.- Po prostu cudownie! - zawołał, odwracając się do Lesley i Spencera i posyłając im ogromny uśmiech. - Jesteś do tego stworzona, masz figurę, wygląd, włosy, jesteś niewinnie seksowna, a tego właśnie mi potrzeba do scenariusza! Umiesz stworzyć atmosferę.- pstryknął palcami i odwrócił sie do dyrektorów musicalu.- Już wiem wszystko! Ona dostanie główną żeńska rolę! To ona będzie Gladys Winnifred! Ona i żadna inna! Gryfoni wybuchli, ogłuszając wszystkich pozostałych. To było nieprawdopodobne, ona, mała, niewidoczna Ginny miała otrzymać rolę w światowej produkcji! - Lesley! - zaprotestowała. - To nie było formalne przesłuchanie!
Lesley przesłała jej pełen szczęścia uśmiech. - To był najlepszy taniec, jaki kiedykolwiek odstawiłaś, Ginny! Jesteś najlepszą tancerką spośród nich wszystkich, musiałaś dostać tę rolę. - Ale... - Żadnych alów!- krzyknął Lawrence, pragnąc zwrócić na siebie uwagę.- Podjąłem ostateczną decyzję. Adrian Bradley będzie Glennem Goddardem, Ginny Weasley zostanie Gladys Winnifred, a rolę Chestera Dwighta otrzymał Draco Malfoy! Koniec rozdziału XIV Rozdział XV Chyba coś jest nie tak...
ZASKAKUJĄCE ODKRYCIE REŻYSERKI!!! VIRIGINIA WEASLEY OTRZYMUJE ROLĘ UWODZICIELKSKIEJ I SEKSOWNEJ GLADYS WINNIFRED W SZTUCE "WYSOKIE LOTY"!!! Wszyscy myśleliśmy, że rolę Gladys Winnifred w musicalu "Wysokie Loty" otrzyma Gabrielle Delacour albo Pansy Parkinson. Okazuje sie jednak, że wygrała ją Wirginia Weasley, przez przyjaciół nazywana "maleńką Ginny". Po zapierającej dech w piersiach scenie w studio Lawrence Trombane, twórca scenariusza zmienił zdanie i dał rolę właśnie Ginny. Mała rudowłosa jest najmłodszą pociechą rodziny Weasley'ów. To ona otworzyła Komnatę Tajemnic cztery lata temu w Hogwarcie, kontrolowana przez SamiWiecie-Kogo. Według instruktorki, Lesley Chestwood, Ginny uczy się tańczyć już od dwóch lat - teraz widzimy osiągnięcia. Virginia mieszka w Gryffindorze, uczy się na piątym roku. Dowiedzieliśmy się, ze jest równie dobrą tancerką, jak i uczennicą. Mała Ginny kształci sie dodatkowo eliksirach z pomocą Dracona Malfoy, który wraz z Adrianem Bradleyem (najmłodszym więźniem Azkabanu) otrzymał rolę Chestera Dwighta (Adrian otrzymał role Glenna Goddarda). Jak wiemy, Draco jest synem wielkiego Lucjusza Malfoy, byłego przewodniczącego Rady Nadzorczej Hogwartu oraz byłego Śmierciożercy Sami-Wiecie-Kogo Rita Skeeter
- Jeśli nadal będą takie rzeczy pisywali w "Czarownicy", to ja zaprenumeruję.powiedziała Blaise. - Wierzycie w to? Głupia Ryjówa w gazecie! Na pierwszej stronie! - zawołała Millicenta. - Te, ona naprawdę jest gorąca laska! - zaoponował Pucey. - Ale nadal jest Gryfonką - odpowiedziała Blaise, tupiąc nogą. - No, ale musisz przyznać, że jest dobrą. Wystarczy spojrzeć, jak rusza bioderkami. Ludzie, zapisuje się do pomocy. Co, jeśli tam więcej takich lasek? - zaprotestował spokojnie Montague, dźgając widelcem swój bekon.- Ciekawe, w co będą ubrane. Mam nadzieję, ze cos seksownego, na przykład jakiś kostium do striptizu. Blaise uniosła oczy w górę. - Co? To tylko Weasley'ówna, która często traci nerwy. I traci twarz - odrzekła Pansy, patrząc na nich
wściekle. - I co z tego? Przypomnij sobie, jak wyglądała w tym koronkowym wdzianku, wczoraj skomentował Hase. Kto by pomyślał, że to dziecko ma taka figurę i takie ruchy. Zaczynam zazdrościć Bradleyowi. Wszyscy na raz spojrzeli na plecy bruneta. Jak zwykle rozmawiał z przejętą czymś Gabrielle. - Zastanawialiście się kiedyś, czemu Adriana zapuszkowali w Azkabanie?- zastanowił się Montague. Hase wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia, ale podobno miał wtedy tylko trzynaście lat. - Słyszałam, że nie prowadzono nawet rozprawy. I że Bradley jest sierotą. - Mniejsza z tym, ale cholernie dobrze tańczy. Ciekawe, czemu tiara przydzieliła go do Gryffindoru. Pasowałby do nas, z tymi swoimi oczami i czarnymi włosami - rozmarzyła się Millicenta. - Weasley'ówna do niego nie pasuje ni w ząb. Ciekawe, co sobie pomyśli, jak ją zobaczy zaspaną, w tych jej brudnych i podartych szatach, z milionem książek w ramionach. - Blaise uśmiechnęła sie złośliwie. - Ona jest tysiąc razy gorsza od Granger, a tamta to dopiero stuknięta debilka - dodał Pucey. - Dajcie se spokój, ona nawet nie jest seksowna. No, bo kto tak pomyśli, jak ją zobaczy na zajęciach? Jest paskudna, okropna i zapyziała. - powiedziała głośno Pansy. - Masz rację - przytaknęła Montague.- Ale umie zmienić się w wampa. A to coś. Co o tym myślisz, Draco? Widzę, że ciebie tez zainteresował artykuł. Draco, wydawało się, przysłuchiwał się całej rozmowie ze stoickim spokojem, którego nic nie jest w stanie zburzyć. Ale wewnątrz jego rósł gniew, bardzo chętnie by teraz wstał i powiedział Pansy, żeby się zamknęła. Bo dzięki nim wszystkim ciągle stał mu przed oczami ten cały taniec Adriana i Virginii. Musiał przyznać, że tańczyła olśniewająco. Kłamczucha Spojrzał w stronę stołu Gryfonów. Ale najbardziej wkurzyło go to, co ponawypisywała o nim Rita Skeeter. Syn wielkiego Lucjusza Malfoya? Taa, teraz już wszyscy wiedzą, kim jestem. Tylko ciekawe, co mi zrobią Śmierciożercy? - Królowej Tańca tam nie zobaczysz, jeśli jej szukasz - powiedział mu Hase.- Tylko po co nasz Król Węży chce jej szukać, co? - Gdzie jest Myra?- spytał Draco bezbarwnym głosem, zaskakując kolegę. Mała blondyneczka wczoraj otrzymała rolę młodej Gladys Winnifred. - Twoja kuzynka?- zauważyła ostrożnie Pansy. Nie rozmawiał z nią już do dłuższego czasu i miał wrażenie, że coś jest nie tak. Jak jedenastolatka poradzi sobie z tak skomplikowaną rolą? ******************** - Do zobaczenia, tato - Virginia objęła ojca. - Bądź ostrożna, kochanie - odpowiedział jej pan Weasley, także ja mocno ściskając, po
czym zwrócił się do Charlie'go i Lesley. - Zajmę się nią, tato - powiedział jego najstarszy syn. - Ej, a ja?! - krzyknął Ron.- Też jestem jej bratem! - Co wy się nagle tacy ochroniarze zrobiliście, co?- spytała Lesley. Wszyscy, razem z Harry'm i Hermioną stali na przystanku, żegnając się z panem Weasley'em, który musiał wracać do Londynu, do pracy. - Bo kręci sie koło niej za dużo perwersów - wyjaśniła Hermiona.- Zdobyła wielka popularność po tym tańcu. - Ej, to chyba mnie nie dotyczyło, co?- spytał Harry, unosząc brwi. - Nie, nie dotyczyło – odpowiedział ponuro Ron, patrząc wściekle na Charlie'go.- Nie powinieneś dawać Ginny tego stroju! Wygląda to gorzej, niżby włożyła bikini! Charlie podniósł ręce w obronie. - To nie był mój pomysł, tylko Lesley! To ona wybierała! - Och jej! - narzeczona popchnęła go. - Też się w to wmieszałeś. A kto powiedział, że będzie odjazdowo w tym wyglądała, no? - Ale... Pan Weasley zaśmiał się i wszedł do pociągu. - Uważajcie na nią, wasza matka będzie szczęśliwa, jak ta cała produkcja nie zakończy się jakąś tragedią. - Będziemy tęsknić, tato - powtórzyła Virginia. Wszyscy mu machali, dopóki pociąg nie zniknął im z oczu. - No dobra - Lesley westchnęła głęboko.- Idę. Mam dużo roboty. - Nie przesadzaj, niż może być tak źle. - próbował rozdrażnić ja Charlie, chwytając jej dłoń. - Ginny, nadal jestem tobą rozczarowany - powiedział groźnie Ron, kiedy wrócili do zamku. Virginia westchnęła. Ron dał jej wczoraj wieczorem wyraźnie do zrozumienia, że wszyscy faceci w szkole są na nią napaleni, a w tym stroju wygląda jak "kobieta lekkich obyczajów". Hermionę i Harry'ego najbardziej wstrząsnął jej śmiały taniec i cielesny kontakt z Adrianem, ale Harry, było to widać jak na dłoni, nie przejmował sie tym problemem zbyt długo. Wszystkiego się czepiają. Ja powinnam się skarżyć, nie oni. Przecież na codzień nie jestem taka jak w studio - Jestem zadowolony, że w końcu sie zdecydowałaś pokazać to, co umiesz - pogratulował Virginii Charlie. - Tak.. To dobrze, ale mam problem - nie umiem tego zagrać - odpowiedziała, przygnębiona.- Znaczy, nie chcę z siebie zrobić idiotki, a mam tylko pół roku. - E - Lesley machnął ręką.- Nie masz się o co martwić. Dostaniesz scenariusz i będziesz tak długo ćwiczyć, aż się naumiesz. - Ale - Ron już chciał zaprotestować. - Ron, przymknij się - uciszyła go Hermiona, przewracając oczami. - Lesley, szukasz pomocy? My we trojkę się zgłaszamy! Harry zdecydowanie pokiwał głową. Lesley uśmiechnęła się. - Potrzebuję każdej pomocy. Minerva miała wykonać dekoracje i scenografie. Hermiono, jakbyś mogła jej pomóc? Tak naprawdę to już je zrobiła, przynajmniej do pierwszej sceny. Potrzebuję tego już na jutro. - Tak szybko?- Hermiona straciła entuzjazm. Blondynka zaśmiała się. - To tylko pierwsza scena! Hermiono, z waszą pomocą jestem pewna, że wszystko pójdzie jak po maśle.
Pomóżcie mi. - Zobaczymy - Hermiona zamyśliła sie, trąc podbródek. - Nie zapomnij o jutrzejszej próbie - Lesley zwróciła się do Virginii, kiedy doszli do hollu. Rita Skeeter oświadczyła, że na pewno nas odwiedzi, żeby zobaczyć, jak nam idzie. - Co?!- krzyknął Ron.- Ta kro-... - Język - zwróciła mu uwagę Hermiona. - Nie martw się, nie zapomnę. Za wiele osób pamięta o tym za mnie - odrzekła rudowłosa, unosząc oczy w górę. - Za wiele facetów, uściślając - mruknął Charlie.- Zobaczymy sie potem. - Głupek - powiedział Ron, otwierając drzwi. - Ale musisz przyznać, że to dobrze, że Ginny stała się sławna, trochę ją to wynurzy z cienia - odrzekł Harry, a Hermiona przytaknęła. Virginia czułą się, jakby ją studiowali pod mikroskopem. Ta cała nienaturalna, poświecona tylko JEJ uwaga zaczynała ja bardzo mocno wkurzać. - Ach, czyż to nie nasza wielka sława zmierza właśnie na śniadanie? W dodatku spóźnione? powiedział ktoś złośliwym tonem. Virginia odwróciła się. Za nimi, pod ścianą, stała Pansy ze skrzyżowanymi rękoma. Patrzyła na nią znużona, ale jej wzrok był pełen nieskrywanej nienawiści. - Zaczynasz ćwiczyć sposoby zwracania na siebie powszechnej uwagi? - Czego chcesz od mojej siostry, Parkinson? Wiadomo czego. Ślizgonka nadal pamiętała pewną różdżkę, która została jej wetknięta w podbródek. Pamiętała starcie z Virginią. - Wiesz, Ginny już nie potrzebuje jej na siebie zwracać. Jest to prostu ciekawą osobą. wyjaśniała Hermiona. Pansy prychnęła, biorąc do ręki "Proroka Codziennego" i wtykając go Virginii pod nos. - Zaskakujące odkrycie reżyserki! Virginia Weasley otrzymuje rolę uwodzicielskiej i seksownej Gladys Winnifred w sztuce "Wysokie loty" - przeczytała głośno.- Patrzcie, patrzcie, "maleńka" Ginny jest uwodzicielska. Uwodzicielska i seksowna mewka. - Ty...! - Ron pewnie by jej coś zrobił, ale Virginia go powstrzymała, kładąc mu na ramieniu rękę. - Przepraszam, ale czy moje problemy to nie problemy Gryfonów, albo Weasley'ów?spytała, patrząc jej prosto w oczy. - Nie mam się o co wykłócać, wszystkich zadowala mój udział w sztuce, jak dobrze pamiętam, to reżyserka mnie chwali. Naprawdę nie chciało jej się kłócić. Ale żeby pracować normalnie, wiedziała, że będzie musiała pokazać, że jest lepsza od tych, co ją wyzywają. No i uciąć głupie plotki. - Myślisz, że kim jesteś, co?- Pansy puściły nerwy - chwyciła ja za fraki. Virginia nawet nie walczyła, patrząc na nią pusto. W Wielkiej Sali ucichło. - Jesteś tylko małą, nic nie znaczącą, kochającą szlamy suką. Wszyscy wiemy, że ta cała Lesley jest narzeczoną twojego brata, kto wiem, może wpłynął jakoś na nią i namówił Spencera, aby też tak zrobił? Tańczyłaś z jednym z najlepszych tancerzy w szkole, Adrianem Bradleyem. Nie sama, nie umiesz tańczyć sama. Sama jesteś niczym. W ogóle jesteś niczym. Masz ciałko i próbujesz się nim wkupić. Nie możesz grać Gladys Winnifred, bo ty do niej po prostu nie pasujesz. Nie jesteś taka, jak ona. Jesteś gorsza od Granger. Taka sierota nie wie nawet, czym jest życie, bo co ci powiedzą o życiu książki, co? Virginia ciągle na nią patrzyła swoimi ciemnobrązowymi oczami. Po wypowiedzi Pansy przełknęła ślinę.
- Zabieraj ze mnie swoje przeszczepy - powiedziała stanowczo, chwytając ja mocno za nadgarstki. Ślizgonka krzyknęła i puściła ją, cicho złorzecząc. Virginia wygładziła szatę. - Jeśli ty byś miała zdolności, otrzymałabyś te rolę. Jeśli twierdzisz, że Lawrence podjął złą decyzję, udowodnij, że masz rację. - Ty... Rudowłosa uśmiechnęła się słodko, ale oczy miała jak lód. - Zobaczymy sie na eliksirach. ******************** - Virginio... Znad swojego podręcznika do eliksirów zobaczyła Dracona, wchodzącego do lochu. Jego twarz była nieczytelna, ani się nie śmiał, nie marszczył brwi, nic. Patrzył na nią tylko swoimi szarymi oczami (pięknymi, cudownymi, ach!) - Wybacz, ale jeśli chcesz zacząć mi prawić, ze się do tej roli nie nadaję, to zapomnij. To nie był mój pomysł - rzuciła ostrym tonem. - Ale jeśli jesteś przyjacielem, to przestań mnie obrażać, tak jak uprzejmie to robią koledzy z twojego domu. Blondyn westchnął i rzucił swoją książkę przed nią, siadając na stołku obok. - Ja nic nie mówię, nie bądź taka przewrażliwiona... Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nigdy nic nie wiadomo, jeśli chodzi o Ślizgonów. - Jeez, a myślałem, że znasz mnie lepiej - powiedział sarkastycznym tonem. Widząc, jak uniosła brwi, westchnął i machnął ręką. - Dobra, dobra. Może i jestem idiotą dla twojego brata, ofiarą dla Bliznowatego i prześladowcą Granger, ale to tylko, no wiesz, taki wizerunek. Nie jestem taki, znaczy, nie zawsze. Choć najczęściej jestem. - Już ci wierzę - parsknęła, odchylając się do tyłu.- Czy mogłabym spytać, czego sobie pan Malfoy pragnął? - Mogłabyś spytać - westchnął głęboko.- Chciałem tylko wiedzieć, czemu się kryłaś. Myślałem, że jesteś totalnym beztalenciem. Zaśmiała się. -Totalnym beztalenciem? Możliwe, przecież się przewróciłam.- westchnęła i zanurzyła palce w swoich ognistoczerwonych włosach.- Ja...Ja tylko nie lubię, kiedy wszyscy na mnie na raz zwracają uwagę. Jestem już przyzwyczajona do tego, że zawsze jestem w cieniu, niezauważana. Tak naprawdę, to nie chciałam się popisywać, ale teraz to tak wygląda i przez to głupio sie czuję. Kiedy Pansy mi pchnęła przed nos tamten artykuł, miałam ochotę go podrzeć i zaskarżyć Ritę Skeeter. Draco uniósł brwi. - Weasley'ówna choleryczka. - Tak. -odparła, rozdrażniona.- Ale to nic w porównaniu z facetem, który toczy nieustanną walkę z jednym wrogiem. A raczej stacza bitwy. Raz za razem. - Ej, myślałem, że skończyliśmy ten temat. Miałem wspaniałą przyczynę, żeby zmienić mu parametry twarzy - odwarknął. - Taa, świstak siedzi, chłopaki zawsze tak mówią, a potem wychodzi, że to wszystko przez pieniądze, dziewczyny albo po prostu z nudów. Zamknął usta i spojrzał w dół. Nikt by go nie zrozumiał, jak to jest być Śmierciożercą, kiedy się nie chce nim być, a ludzie myślą całkiem przeciwnie. Jeszcze przed Turniejem Trójmagiczny sam myślał, że
Śmierciożercy są cool, super-ekstra i w ogóle. Wtedy wręcz błagał ojca o to, czy może także być podwładnym Czarnego Pana. Ale kiedy Turniej zakończył się tragedią i cała szkoła pogrążyła się w smutku i szoku, jego także to uderzyło. Wtedy w końcu zrozumiał, że choćby był okropny, złośliwy, zły i takie tam, nigdy nie będzie umiał zabić. Może nie był typem, który wychwala życie pod niebiosa, ale znał jego wartość. - Weasley, Draco - drzwi otworzyły się i do lochów wszedł Snape, patrząc na dwójkę uczniów. - Profesorze - Draco od razu zmienił wyraz twarzy na pod tytułem "Nienawidzę Weasley'ów i mugoli" i wstał. - Za mną - powiedział nauczyciel, otwierając drzwi do swojego gabinety. Dwoje badaczy spojrzało na siebie. - Praca, którą mi przedłożyliście bardzo mnie zadowoliła, w związku z tym wymagam od was dwa razy więcej referatów na temat Mrocznego Znaku, informacji o dzisiejszym stanie Czarnej magii i o Sami-Wiecie-Kim. - Panie profesorze - odezwała się Virginia, kiedy skończył mówić. - Czemu my... Czemu my badamy takie... rzeczy? Snape spojrzał najpierw na nią, potem na Dracona. - Róbcie, co mówię. W odpowiednim czasie dowiecie się powiem wam, po co wam to wszystko. Jedyne, co mogę wam powiedzieć, to to, że wasza wiedza wybiega poza poziom siódmej klasy. Nie wątpię, Weasley, że zdobędziesz najwyższą ocenę z SUMów w eliksirach. - Co?- spytał zaskoczony blondyn.- Siódmy rok? Spojrzał na Virginię, która była nie mniej zaskoczona. Nawet Hermiona nie byłą zdolna do tego, żeby zdobywać najwięcej punków z eliksirów. - Tak - odparł zniecierpliwiony profesor.- Teraz zwalniam was z lekcji, macie zrobić to, co wam przykazałem. Zdobyłem także dla was pozwolenie, abyście mogli wypożyczać książki z działu Ksiąg Zakazanych. Zrozumiano? Pokiwali głupio głowami i zebrawszy się, wyszli z lochów w chwili, kiedy do środka zaczęli wchodzić uczniowie. Nasza dwójka zaczęła rozmyślać nad tym, co powiedział właśnie Snape. ******************** - I po co mi długie włosy?- wymamrotała do siebie Virginia, kierując się w stronę Wieży Gryffindoru i ignorując spojrzenia ciekawie w nią utkwione. Jej rude włosy zostały upaskudzone jakąś czarną mazią (breją? ^^ przez "j"?), którą wypuściła kałamarnica z jeziora prosto na nią, podczas Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. - Ryjóweńko, a cóżeś ty zrobiła ze swoimi ognistymi włosami? - ktoś się nagle odezwał. Weasley'ówna odwróciła się. Pod ścianą stali Montague, Bruce i Pucey, uśmiechający się do niej drwiąco. - Ufarbowałaś włosy?- zapytał niewinnie Pucey.- Jeśli tak, to coś nie za bardzo ci to wyszło. Ale jeśli już, to proponuję ci zielone, w takich na pewno byłoby ci do twarzy. Zaśmiali się i zniknęli za rogiem, zanim Virginia otworzyła usta. - Idioci – rzekła, podchodząc do Grubej Damy. Zanim jednak wypowiedziała hasło, wyszedł Harry razem z Parvati. - Sorry, Ginny... O Boże, coś ty zrobiła z włosami? - spytał. - Kałamarnica mnie wyśliniła - odpowiedziała sarkastycznie, wchodząc do środka. - Wyśliniła cię kałamarnica?- zastanowiła się Parvati, z lekka zakłopotana.- Miałaś lekcje z Charlie'm?
- Tak - odparła, zniecierpliwiona.- To podobno jest opieka Nad Magicznymi Stworzeniami, ale teraz to chyba ja potrzebuję opieki. Jak zaraz nie wejdę do czystej, kryształowej, pieknej wody, to nie wiem, co zrobię... - Ale teraz jest próba - zaprotestowała Patil.- Lesley kazała nam przyjść, będą dekoracje i pomoc. Ron i Hermiona już poszli z Deanem. Spóźnisz się. Virginia przeklnęła w myśli - zapomniała o próbie! - Myślisz, że nikt mnie nie zauważy jak tak pójdę?- spytała ze słodkim uśmiechem, wskazując na swoją głowę. - Ale pospiesz się! - krzyknął Harry, znikając z Parvati za rogiem. A oni co? Chodzą ze sobą? Zawsze ich ostatnio widzę razem Pomyślała, wchodząc do dormitorium. Szybko wyskoczyła z brudnych ciuchów i wyjęła z kufra czyste spodnie i bluzkę. Wskoczyła pod prysznic i włączyła zimną wodę. Ta czarna mazia nie chciała za nic w świecie się zmywać, choć próbowała na tysiąc sposobów. Nie lubiła myć głowy, włosy za bardzo jej się plątały, a teraz było jeszcze gorzej. Z wieży wyskoczyła z mokrymi włosami. Były mokre, proste i ciemniejsze, niż zazwyczaj - jak to włosy po umyciu. Wchodząc do studia zauważyła, że jest tam chyba z pół szkoły. Lesley miała rację. Scena wyglądała po prostu cudnie. Miejsce do tańca wydawało się także większe, pewnie dlatego, że nadal, pomimo tylu ludzi, było dużo wolnej przestrzeni. Profesor McGonagall także tam była. Virginia cicho zakradła się do swojej szafki i wzięła kostium, po czym myk myk do przebieralni. Po drodze zauważyła, że większość tańczących już się przebrała, głównie byli to ludzie z Beauxbatons i Durmstrangu. Przeklnęła, kiedy włosy zamoczyły jej całą gorę kostiumu. Mogłam przynieść gumkę W pośpiechu wiązała baletki. Przeglądając się w lustrze, spostrzegła, że włosy jej nie stoją na szczęście tak, jak zazwyczaj po umyciu. Mało, nie miała nawet grzywki, która zazwyczaj zasłaniała jej twarz. Cicho rozsunęła zasłony i zaczęła się skradać do miejsca, gdzie siedziała Geraldine. - Ginny! - krzyknęła koleżanka i natychmiast zakryła usta.- Co robisz tu tak późno?spytała już o wiele ciszej. - Tamta przebrzydła kałamarnica - odparła sucho, wskazując na swoje mokre włosy.- Z piętnaście minut myłam głowę, zanim mi ta breja zeszła z włosów. - Jak cie nie było, Pansy znów cię obrażała - poinformowała ją Geraldine, wskazując na dziewczynę, która nachyliła się do Dracona. - Przy okazji, ślicznie wyglądasz z mokrymi włosami. - Dzięki. - odrzeka, drapiąc się po głowie. - Powinnaś tam stać, Lawrence o mało nie oszalał, tak cię szukał - kontynuowała współmieszkanka. - Że co?! Dzięki szczęściu nie dostałam się tu zauważona, a teraz mam tam przejść, też cichcem, przed Adrianem Bradleyem, Gabrielle Delacour, Draconem Malfoy i Pansy Parkinson? Geraldine wzruszył ramionami. - Kto nie ryzykuje... - Jasne. Virginia spróbowała się przecisnąć za jakąś grupką Krukonów i skuliła się, kiedy Lawrence nagle krzyknął. Właśnie opowiadał całą treść sztuki. Postanowiła się czołgać na kolanach. - O, część Ginny - spotkała Seamusa.- Fajnie wyglądasz w mokrych włosach.
Seamus równał się Lavender – zawsze chodzili razem. Więc starsza koleżanka była zaskoczona, widząc pełzającą Virginię z mokrymi włosami. - Zamknij się - syknęła, kopiąc go lekko. - Ginny! - krzyknął na całą salę Lawrence, kończąc omawiać scenę. - Gdzieś ty była?! Wszystkie pary oczu zostały zwrócone właśnie na rudowłosą, która nadal klęczała na podłodze. Pansy uśmiechnęła się złośliwie, a Gabrielle spojrzała na nią ze wstrętem. - Eee.... Ja...- usiadła, nie wiedząc, co powiedzieć. Włożyła sobie rękę w swoje poplątane włosy.- Wybrudziłam się na zajęciach i musiałam wziąć prysznic przed próbą... - Nadal wyglądasz, jakbyś wyszła z chlewu - powiedziała drwiącym tonem Gabrielle.Bądź punktualna, nie możemy wszyscy na ciebie czekać. To, że grasz główną rolę żeńską jeszcze nie oznacza, że wszystko ci wolno. - Ale ja... - Czy nie przykro ci ludzi, którzy grają role w tle. Muszą tam stać przez twoją nieodpowiedzialność już pół godziny po nic - mówiła dalej Francuzka, uśmiechając się chytrze. Virginia zauważyła w kącie Ritę Skeeter i jej niebywałe magiczne pióro. - Zastanawiam się, czy osoba, która wczoraj tu tańczyła na pewno była Ginny Weasley. Gryfonka spuściła wzrok, marszcząc czoło. - Przepraszam, ale ja naprawdę nie mogłam przyjść wcześniej. Gabrielle parsknęła. - Wyzywam cię. Chcę sprawdzić czy Lawrence się nie pomylił, dając cię tę rolę. Chcę zobaczyć, jak bardzo jesteś seksowna i uwodzicielska, bo pewnie zbyt wiele o tej postaci nie wiesz, nie było cię przecież od początku. Proszę, wyjdź na środek i pokaż nam, że się nadajesz. Tym razem to my cię osądzimy. - Gabrielle...- zaczęła Lesley, ale Lawrence ją zatrzymał. - Sama powiedziałaś, że nie wiem prawie nic o Gladys Winnifred ani o akcji. Jak mam więc grać? Wnuczka wili założyła rękę na rękę, patrząc na nią swoimi orzechowymi oczami. - I dlatego to się nazywa wyzwanie.
Koniec rozdziału XV