~ 1 ~ ~ 2 ~ Lauren Oliver Annabel tłumaczenie: MoreThanBooks ~ 3 ~ Tytuł oryginału: Annabel: A Delirium Short Story Copyright © 2012 by Laura Schechte...
5 downloads
18 Views
2MB Size
~1~
Lauren Oliver
Annabel tłumaczenie: MoreThanBooks ~2~
Tytuł oryginału: Annabel: A Delirium Short Story
Copyright © 2012 by Laura Schechter
ISBN 978 1 444 76672 1
Wydanie I
Nieoficjalne tłumaczenie
~3~
Kiedy byłam mała, prószyło przez całe lato. Każdego dnia, zamazane słońce wschodziło za zadymionym szarym niebem i unosiło się za mgłą; wieczorami tonęło, pomarańczowe i pokonane, jak żar umierającego płomienia. Płatki spadały niżej i niżej – nie zimne, by dotknąć, ale z ich swoistym żarem – jak wiatr przyniósł zapach spalenizny. Każdej nocy moja matka i ojciec usadzali nas przed telewizorem, by oglądać wiadomości. Wszystkie zdjęcia były takie same: miasta starannie ewakuowane, miasta zamknięte, wdzięczni obywatele, machający z okien wielkich błyszczących autobusów, gdy zostali wywożeni do nowej przyszłości, życia w doskonałym szczęściu. Życia bez bólu. - Widzisz? – powiedziałaby moja matka, uśmiechając się do mnie i mojej siostry Carol. – Żyjemy w najwspanialszym kraju na ziemi. Widzicie, jakimi jesteśmy szczęściarami? Tymczasem popiół dalej wirował w dół i zapach śmierci wszedł przez okna, wkradł się pod drzwi, zawisł nad naszymi dywanami i zasłonami i krzyknął jej kłamstwo.
~4~
*** Czy jest możliwe powiedzieć prawdę w społeczeństwie kłamstw? Albo czy zawsze z konieczności musisz stać się kłamcą? I czy jeśli kłamiesz kłamcy, grzech jest w jakiś sposób anulowany czy wymazany? To są rodzaje pytań, jakie sobie teraz zadaję: w tych ciemnych, rozmytych godzinach, gdzie noc i dzień się zlewają. Nie. Nieprawda. W ciągu dnia strażnicy przychodzą, aby dostarczyć jedzenie i wymienić wiadro; a w nocy inni jęczą i krzyczą. Oni są tymi szczęściarzami. Oni są tymi, którzy wciąż wierzą w ten dźwięk, ten głos, który przyniesie coś dobrego. Reszta z nas wie lepiej i nauczyła się żyć w ciszy. Zastanawiam się, co teraz robi Lena. Zawsze zastanawiałam się, co Lena robi. Rachel również: moje obie dziewczynki, moje piękne, wielkookie dziewczynki. Ale mniej martwię się o Rachel. Rachel jakoś zawsze była twardsza niż Lena. Bardziej zbuntowana, bardziej uparta, mniej czuła. Nawet jako dziewczynka, przerażała mnie – dziki i gorejący wzrok, z temperamentem, jaki kiedyś miał mój ojciec. Ale Lena… mała kochana Lena, z jej splątanymi ciemnymi włosami i zaczerwienionymi, pulchnymi policzkami. Kiedyś ratowała pająki przed zdeptaniem; cicha, zamyślona Lena, z najsłodszym seplenieniem, mogącym złamać twe serce. Łamiące me serce: moje dzikie, nieuleczone, kapryśne, niezrozumiałe serce. Zastanawiam się, czy jej przednie zęby dalej na siebie nachodzą; czy wciąż okazyjnie myli słowa precel i ołówek1; 1
Oba słowa brzmią podobnie w języku angielskim – precel – „pretzel” (ang.), ołówek – „pencil” (ang.). ~5~
czy delikatne brązowe włosy urosły długie i proste, a może zaczęły się kręcić. Zastanawiam się, czy ona wierzy w kłamstwa, które jej powiedzieli. Ja też teraz jestem kłamcą. Stałam się nim z konieczności. Kłamię, kiedy się uśmiecham i zwracam pustą tacę. Kłamię, kiedy proszę o Księgę SZZ, udając, że żałuję. Kłamię poprzez bycie tutaj, w ciemności, na mojej koi. Wkrótce to się skończy. Wkrótce ucieknę. A wtedy kłamstwa się skończą.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Korekta: julisia123341
~6~
Pierwszy raz, gdy zobaczyłam ojca Rachel i Leny, wiedziałam: wiedziałam, że mogłabym go poślubić, wiedziałam, że mogłabym się w nim zakochać. Wiedziałam, że nigdy by nie odwzajemnił moich uczuć i nie dbałam o to. Wyobraźcie mnie sobie: siedemnastolatka, chuda, prze-rażona. Nosząca za dużą, wysłużoną dżinsową kurtkę, którą kupiłam w sklepie z używaną odzieżą i ręcznie dziergany szal, nawet nie osłaniający mnie wystarczająco przed grudniowym mroźnym wiatrem, który nadszedł, gwiżdżąc znad rzeki Charles, rozwiewając śnieg na boki, pozbawiając wszystkich ludzi na ulicach ich kolorów, gdy szli, biali jak duchy, pochylający głowy z zaciekłością. To był noc, kiedy Misha wziął mnie, by zobaczyć kuzyna przyjaciela jego przyjaciela, Rawls, który prowadził Brain Shop na końcu Dziewiątej. Tak nazywaliśmy obskurne centra, które wzrosły dekadę po tym, jak lekarstwo stało się prawem: Rabin Hops. Część z nich udawała, że są przynajmniej w połowie profesjonalni, z poczekalniami jak normalne gabinety lekarskie i łóżkami dla leżących. W innych był tylko jakiś koleś z nożem, gotowy wziąć twoje pieniądze i zrobić ci bliznę, mam nadzieję, że wystarczająco realistyczną.
~7~
Sklep Rawlsa był drugiego rodzaju. Niska piwnica, pomalowana na czarno Bóg wie w jakim celu; zapadająca się skórzana kanapa, mały telewizor, drewniane krzesło ze sztywnym oparciem i miejsce na grzejnik - i to by było wszystko, z wyjątkiem zapachu krwi, kilkoma wiadrami i małym zasłoniętym obszarem, gdzie faktycznie wykonywał swoją pracę. Pamiętam, że prawie zwymiotowałam wchodząc, tak byłam zdenerwowana. Kilkoro dzieciaków było przede mną. Nie było miejsca na nakapie i musiałam stać. Wyobrażałam sobie, że ściany się kurczyły; byłam przerażona, że mogą zapaść się całkowicie, grzebiąc nas. Uciekłam z domu prawie miesiąc wcześniej i od tego czasu oszczędzałam pieniądze na fałszywkę. W
tamtych
czasach
łatwiej
było
podróżować;
dekadę
po
wprowadzeniu leku, mury dalej były wznoszone, a przepisy nie tak rygorystyczne. Mimo to, nigdy nie byłam dalej niż 12 mil od domu, a ja spędziłam prawie cały czas w autobusie do Bostonu z przyklejonym nosem do okna, oglądając ponure, zagłodzone zimowe drzewa, dreszczowe krajobrazy, wieże wartownicze, nowe i w budowie - albo w ubikacji, chora z nerwów, próbując wstrzymać oddech od ostrego smrodu szczyn. Ostatni lot komercyjny: to oglądałam w telewizji w sklepie Rawlsa, gdy czekałam na swoją kolej. Załoga wiadomości ładowana, ryk samolotu na końcu pasa, a następnie wzlot: niemożliwy wzlot jak ptaka, tak piękny i prosty, że sprawiał, że chciałeś płakać. Nigdy nie byłam w samolocie i
~8~
teraz nigdy nie będę. Lądowiska zostaną rozebrane, a lotniska porzucone. Za mało benzyny, za duże ryzyko zarażenia. Pamiętam, że żołądek podszedł mi do gardła i nie mogłam odwrócić się od telewizora, od obrazu samolotu, który płynnie się zmniejszał, przekształcając się w małego czarnego ptaka na tle chmur. To wtedy przyszli: żołnierze, młodzi rekruci, świeżo z obozu szkolenia. Uniformy czyste i nowe, buty lśniące jak olej. Ludzie próbowali uciekać przez wyjście na tyłach i wszyscy krzyczeli. Kurtyny zostały zerwane; widziałam kruchy, składany stolik przykryty prześcieradłem i dziewczynę na nim rozciągniętą, krwawiącą z rany na szyi. Rawls musiał być w połowie jej zabiegu. Chciałam jej pomóc, ale nie było czasu. Czarne drzwi zostały otwarte na oścież i wyszłam na śliski, lodowy zaułek, zapchany brudnym śniegiem i śmieciami. Upadłam, tnąc rękę na lodzie, ale ruszyłam dalej. Wiedziałam, że jeśli zostanę złapana, to będzie koniec - zostanę odesłana z powrotem do moich rodziców, zaciągnięta do laboratorium, prawdopodobnie z wynikiem zero. To był pierwszy rok, kiedy krajowy system rankingowy został utworzony, łącząc cały kraj. Parowanie zostało rozpoczęte. Rady regulacyjne powstawały wszędzie i małe dzieci mówiły o zostaniu testerami, kiedy dorosną. I nikt nie wybrałby notowanej dziewczyny.
~9~
Byłam na rogu Linden i Adams, kiedy go zobaczyłam. Biegłam w jego stronę, a dokładnie – widziałam, jak wyszedł naprzeciw mnie z podniesionymi
rękoma,
krzyczącego:
“Czekaj!”.
Próbowałam
odskoczyć, straciłam równowagę, potykając się dokładnie w jego ramiona. Byłam tak blisko, mogłam zobaczyć śnieg pomiędzy jego rzęsami, zapach wilgotnego wełnianego płaszcza i zacięcie po goleniu, widziałam, gdzie pominął zarost na swojej szczęce. Tak blisko, że blizna na jego szyi wyglądała jak wybuchająca gwiazda. Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko chłopaka. Żołnierze za mną dalej krzyczeli - “Stop!” i “Trzymaj ją!” i “Nie pozwól jej uciec!”. Nigdy nie zapomnę sposobu, w jaki na mnie spojrzał – co ciekawe, niemal rozbawiony, jakbym była dziwnym gatunkiem zwierzęcia w zoo. A wtedy: puścił mnie.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Korekta: julisia123341
~ 10 ~
Przypinka w kształcie sztyletu to wszystko, co mi pozostało. To pociecha i ból, oba, ponieważ przypomina mi to o wszystkim, co miałam, schwytane i zabrane z dala ode mnie. To jest też mój długopis. Z pomocą tego piszę swoją historię w ścianach, raz za razem. Więc nie zapominam. Więc staje się to prawdziwe. Myślę o: rękach Conrada, ciemnych włosach Rachel, ustach Leny jak pąki róż, kiedy była niemowlęciem, wkradałam się do jej sypialni, podczas gdy spała. Rachel nigdy mi nie pozwalała - od urodzenia krzyczała i kopała tak, że mogła obudzić domowników i ulicę. Ale Lena leżała spokojna i ciepła w moich ramionach, pochłonięta w jakiejś sekretnej krainie snów. I ona była moim sekretem: te nocne godziny, to miejsce dwojakiego bicia serca, ciemność, radość. To wszystko ja napisałam. I więc prawda mnie wyzwoli.
*** Moja cela jest pełna dziur. Dziury, gdzie w kamieniu przybywa ~ 11 ~
kraterów, wyżartych przez pleśń. Dziury, gdzie myszy budują swoje domy. Dziury pamięci, gdzie ludzie i rzeczy się tracą.
Jest dziura w spodzie
mojego materaca. I w ścianie za moim łóżkiem, kolejna dziura, rosnąca z dnia na dzień. W czwarty piątek miesiąca, Thomas przyniósł mi zmienną pościel na moją koję. Dzień prania jest moim ulubionym. Pomaga mi to liczyć dni. I przez pierwsze kilka nocy, zanim pościel jest splamiona potem i osadem miału, który ciągle na mnie osiada jak śnieg, czuję się znowu prawie jak człowiek. Mogę zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że jestem z powrotem w ciepłym starym domu, z drzewami i słońcem, zapachem detergentów. I nielegalnych piosenek grających cicho ze starego adaptera. I oczywiście dzień prania jest tym, w którym dostaję swoje wiadomości. Dzisiaj wstałam wcześniej niż słońce. Moja cela jest bez okien i od lat nie mogłam rozróżnić nocy od dnia, poranków od wieczorów: bezbarwna egzystencja, czas bez starzenia się czy końca. W pierwszym roku mojego uwięzienia nie robiłam nic innego poza śnieniem o tym, co jest na zewnątrz - słońce we włosach Leny, ciepłe drewniane schody, zapach plaży w czasie odpływu, nabrzmiałe deszczowe chmury. Z czasem moje sny stały się szare i bezkształtne. To były lata, w których chciałam umrzeć. Kiedy pierwszy raz przebiłam się przez ścianę po trzech latach kopania, kręcenia, wydłubywania miękkiego kamienia kawałkiem metalu ~ 12 ~
nie większym niż palec dziecka - gdy ten ostatni kawałek kamienia pokruszył się i zaczął wirować, spadając do rzeki poniżej - moja pierwsza myśl nawet nie była o ucieczce, ale o powietrzu, słońcu, oddechu. Spałam przez dwie noce na podłodze tak, bym mogła czuć wiatr, tak bym mogła wdychać zapach śniegu. Dzisiaj pozbawiłam swoje łóżko jego jedynego prześcieradła i szorstkiego koca - wełna w zimie, bawełna w lato - to standardowa kwestia na Oddziale Szóstym. Żadnych poduszek. Raz słyszałam, jak naczelnik mówił, że więzień próbował się tutaj udusić i od tamtej pory poduszki zostały zakazane. Wydaje się to mało prawdopodobne, ale wtedy po raz kolejny: dwa lata temu więzień zdołał zdobyć rozerwane sznurowadła strażnika i zadusił się na śmierć na metalowej ramie jego koi. Jestem na końcu rzędu, więc jak zawsze muszę słuchać reszty obrzędu: drzwi otwierające się skrzypiąc, okazjonalny płacz czy jęk, skrzypienie tenisówek Thomasa, a następnie ciężki łomot, trzask zamykających się drzwi celi. To moja jedyna ekscytacja, moja jedyna przyjemność: czekając na czystą pościel, trzymając brudne prześcieradło zwinięte na moich kolanach, serce trzepoczące jak mól w moim gardle, myśląc może, może tym razem . . . Niesamowite, jak żyje nadzieja. Bez powietrza czy wody, z prawie niczym do pielęgnowania. Rygle się rozsuwają. Sekundę później drzwi zgrzytają, otwierając się i wchodzi Thomas, niosąc złożone prześcieradło. Nie widziałam swojego odbicia od jedenastu lat - odkąd przybyłam i usiadłam w skrzydle ~ 13 ~
medycznym, podczas gdy naczelna kobieta obcięła moje włosy i ogoliła moją głowę brzytwą, mówiąc mi, że to dla mojego dobra - więc wszy nie będą mnie niepokoić. Mój comiesięczny prysznic odbywa się w bezokiennym, bez lustrzanym pomieszczeniu, kamienne pudło z kilkoma zardzewiałymi prysznicami i bez ciepłej wody, a teraz, gdy moja głowa potrzebuje golenia, naczelnik przychodzi do mnie i jestem związana i przypięta do ciężkich metalowych obręczy na drzwiach, podczas gdy ona pracuje. Dzieje się to oglądając Thomasa, widząc, w jaki sposób lata sprawiły, że jego skóra zwisa, rzeźbiąc zmarszczki w kącikach jego oczu, przerzedzając jego włosy tak, że mogę to porównać z tym, co mi zrobili. Podaje mi nowe prześcieradło i odbiera to zabrudzone. Nic nie mówi. Nigdy tego nie robi, nie na głos. To zbyt ryzykowne. Ale na sekundę, jego oczy napotykają moje i jakaś komunikacja przepływa pomiędzy nami. I koniec. Odwraca się i wychodzi. Drzwi zamykają się, zgrzytając i rygle zatrzaskują się na miejsce. Wstaję i ruszam do koi. Moje ręce się trzęsą, gdy rozkładam prześcieradło.
Wewnątrz
jest
poszewka,
starannie
zamaskowana,
niewątpliwie przemycona z jednego z innych oddziałów. Czas jest naprawdę tylko próbą cierpliwości. Tak to działa, tak to działało przez lata: poszwa na miesiąc, okazjonalnie dodatkowe prześcieradło. Pościel, która zaginęła i nikt jej nie szuka, pościel, która może być podarta, skręcona, razem związana. Sięgam do poszewki. Na samym spodzie jest mały kawałek papieru, ~ 14 ~
również starannie złożony, zawierający podstawowe instrukcje Thomasa: Jeszcze nie. Moje rozczarowanie jest fizyczne: gorzki posmak, płynne uczucie w brzuchu. Kolejny miesiąc do przeczekania. Wiem, że powinnam odczuwać ulgę - lina, którą robię, dalej jest zbyt krótka i sprawiłoby to, że musiałabym opuścić się z dziesięciu stóp do rzeki Presumpscot. Więcej szans na poślizgnięcie się, skręcenie czy załamanie czegoś, krzycząc. A ja absolutnie nie mogę krzyczeć. By nie myśleć zbyt wiele o czekaniu kolejnych trzydziestu dni, które mi pozostało w tym dusznym, ciemnym pomieszczeniu - kolejne trzydzieści dni bliżej śmierci - podpieram się na rękach i kolanach i manewruję pod koją, wyczuwając dziurę w materacu tak wielką jak pięść. W ciągu roku wyciągałam garści pełne pianki i wypełniacza, wszystko to umieściłam w metalowym nocniku, gdzie sikam i się wypróżniam, i gdzie grypa zatacza koło, chorując. Owijam rękę wokół zwoju bawełny i ciągnę; cal po calu, wszystkie te skradzione pościele zostają odkryte, podarte i splecione, stworzone silnie, by utrzymały mój ciężar. Obecnie lina ma prawie czterdzieści stóp długości. Spędziłam resztę wieczoru ostrożnie robiąc rozdarcia, używając krawędzi
przypinki
o
kształcie
sztyletu,
teraz
stępiony
prawie
bezużyteczny, by dłubać u rozrywać dziury w materiale. Nie ma sensu w pośpiechu. Nie ma dokąd pójść, nic innego do zrobienia. Do czasu gdy otrzymałam swoją dzienną rację obiadową, ~ 15 ~
skończyłam pracować. Umieszczam linę w kryjówce, pchając, pracując nad otworem: przeciwieństwo narodzin. Kiedy skończyłam, jem jedzenie bez smakowania go, co prawdopodobnie jest błogosławieństwem. Wtedy kładę się na koi, aż światła zostają nagle wyłączone. Zaczyna się kwilenie, mamrotanie i okazjonalnie krzyk kogoś uwięzionego w koszmarze, a może kogoś budzącego się z przyjemnego snu. Dziwne, nauczyłam się odnajdować tak jakby pocieszenie w nocnych odgłosach. Ostatecznie mój umysł przynosi mi wspomnienia Leny, a następnie wizję morza; w końcu zasypiam.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Korekta: julisia123341
~ 16 ~
Wtedy nie było jeszcze oporu; jeszcze nie mieliśmy świadomości, że to oporu potrzebowaliśmy. Były obietnice pokoju i szczęścia, ulga od niestabilności i chaosu. Ścieżka i miejsce dla każdego. Sposób, by wiedzieć bez względu na wszystko, że drogą, którą obrałeś, jest słuszna. Ludzie gromadzili się, by zostać wyleczonymi dokładnie tak samo, jak niegdyś gromadzili się w kościołach. Ulice zasypane były znakami wskazującymi drogę ku lepszej przyszłości. Bank Centralny; zatrudnienia i małżeństwa zaprojektowane tak, by pasowały niczym rękawiczki. I życie zaprojektowane tak, by powoli się udusić. Ale było tam podziemie: Brain Shops; był tam ktoś, kto znał kogoś, kto mógł załatwić ci fałszywy dowód za odpowiednią opłatą; inna osoba mogła podłączyć się pod międzymiastowy bilet autobusowy; ktoś jeszcze inny wynajmował piwnicę – miejsce dla każdego, kto chciał zniknąć. W Bostonie zatrzymałam się w tego typu mieszkaniu u starszej pary Wallace’ów. Nie byli wyleczeni; ominęli wiek zabiegu, chociaż wtedy był on już obowiązkowy, i pozwolono im umrzeć w spokoju, w miłości. Albo i nie pozwolono – kilka lat później usłyszałam, że zostali złapani za ukrywanie zbiegów, ludzi, którzy uniknęli zabiegu, i spędzili ostatnich kilka lat swego życia w więzieniu.
~ 17 ~
Ścieżka i miejsce dla każdego, a dla ludzi z odmiennym zdaniem, dziura.
*** Nigdy nie powinnam była ukraść jego portfela. Ale taki jest właśnie problem z miłością – działa na ciebie, działa przez ciebie, odpiera twoje próby kontroli. Właśnie to tak bardzo przerażało ustawodawców. Miłość nie przestrzega żadnych praw, oprócz swoich własnych. To właśnie to zawsze najbardziej przerażało. Piwnica dostępna była tylko przez wąską boczną uliczkę, która biegła pomiędzy domem Wallace’ów a ich sąsiadów; drzwi były ukryte za stosem rupieci, które trzeba było ostrożnie przesuwać za każdym razem, kiedy wchodziliśmy lub wychodziliśmy. W dole stromych schodów był duży, niedokończony pokój: na podłodze materace, dzika mieszanina ubrań, mała toaleta i umywalka – ukryte za parawanem, dającym prawie prywatność. Sufit przecinały metalowe i plastikowe rury i przewody, więc wyglądało to tak, jakby ktoś przybił nad nami swoje wnętrzności. Było brzydkie, mrożące, śmierdziało jak brudna stopa. Kochałam to. Podczas mojego krótkiego pobytu tam zaprzyjaźniłam się z dwoma osobami: Mishą, który ustawił mnie z Rawlsem i próbował mi załatwić fałszywe papiery, i ze Steff, która nauczyła mnie, jak okradać kieszenie i pokazała mi wszystkie miejsca do tego idealne. ~ 18 ~
W taki sposób poznałam imię mężczyzny, którego pewnego dnia chciałam poślubić; ukradłam mu portfel. Nieznaczny dotyk, moje ręce na jego piersi, chwilowy kontakt – tyle wystarczyło, bym wyczuła portfel w jego kurtce, wsunęła go do swojej kieszeni i uciekła. Powinnam zabrać gotówkę i go porzucić tak, jak uczyła mnie Steff. Ale nawet wtedy działała na mnie miłość. Czyniła mnie głupią, ciekawską i nieostrożną. Zamiast tego wzięłam portfel z powrotem ze sobą i siedząc na materacu, roztrząsnęłam go dokładnie, łapczywie, niczym jubiler pochylony nad diamentami. Jeden rządowy dowód osobisty, nieskazitelnie czysty, wydrukowany na nazwisko Conrad Haloway. Jedna karta kredytowa,
złota,
wydana
przez
Bank
Narodowy.
Jedna
karta
lojalnościowa z Boston Bean, trzy razy ostemplowana. Kopia jego poświadczenia lekarskiego; został wyleczony dokładnie sześć miesięcy wcześniej. Czterdzieści trzy dolary, które dla mnie były fortuną. I schowana w jednej z pustych kieszonek na dokumenty, zniekształcająca lekko skórę: jedna srebrna przypinka – sztylet, o wielkości dziecięcego palca.
Tłumaczenie: laszczaq Korekta: julisia123341
~ 19 ~
Trzy dni po tym, jak Thomas przyniósł mi notkę z nakazem czekania, przychodzi ponownie. Tym razem nie ma z sobą niczego. Jedynie otwiera drzwi, wchodzi do mojej celi, skuwa mnie i podciąga, bym stanęła na nogach. - Idziemy. – Mówi. - Idziemy gdzie? – Pytam. - Bez zadawania pytań. – Przemawia głośno, bez wątpienia po to, by usłyszeli go inni więźniowie. Popycha mnie ostro w kierunku drzwi, prosto do wąskiego korytarza, który biegnie pomiędzy celami. Nad nami kamery umieszczone w kamiennym suficie mrugają niczym małe, czerwone oczy. Thomas chwyta moje nadgarstki i popycha mnie do przodu. Pieką mnie ramiona. Łapie mnie chwilowy błysk strachu: jestem taka słaba. Jak poradzę sobie sama w Głuszy? - Co zrobiłam? – Pytam go. - Oddychaj. – Odpowiada. Postanowił zrobić dobry występ. – Czyż nie powiedziałem ci, że masz nie zadawać pytań? W jednym końcu korytarza jest przejście do innych oddziałów; po drugiej stronie Zbiornik. Zbiornik to tylko cela, nieużywana, ale znacznie ~ 20 ~
mniejsza od innych i wypełniona tylko zardzewiałym metalowym pierścieniem zwisającym z sufitu. Jeśli pacjenci z Oddziału Szóstego są zbyt głośni, jeśli sprawiają problemy, zostają do niego przywiązani i biczowani lub oblewani wodą, czy prościej; po prostu pozostawieni tu w ciemności na nieokreślony czas, i kiedy trzeba, zabrudzają samych siebie. Ale oblewanie wodą jest najgorsze: jest lodowata, wypływa z taką siłą, że odbiera ci oddech, zostawia cię sczerniałym i posiniaczonym. Thomas robi wszystko dokładnie tak, jak powinien. Przykuwa mnie do sufitu, i przez chwilę, gdy sięga nad moją głowę, jesteśmy tak blisko siebie, że czuję w jego oddechu zapach kawy. Czuję głęboki ból w brzuchu, nagły, skręcający; Thomas, mimo całego ryzyka, które wziął na siebie, ciągle należy do innego świata, świata przystanków autobusowych i sklepów spożywczych, świtu zapadającego nad horyzontem; letnich dni i padającego deszczu, kominkowego ognia zimą. Przez moment go nienawidzę. Kiedy już zamknął drzwi, odwraca się do mnie. - Nie mamy dużo czasu, więc słuchaj uważnie. – Mówi. I tak po prostu, moja nienawiść wyparowuje, a za nią przychodzą pośpieszne uczucia. Chudy Thomas, chłopak, którego widywałam kręcącego się wokół domu, uważnie udającego, że czyta. Jak stał się tym pyzatym, sztywniackim facetem z wycelowanymi włosami na różowej skórze, z głębokimi zmarszczkami wyrytymi na twarzy?
~ 21 ~
To właśnie robi czas: stoimy uparcie jak skały, gdy on przemyka wokół nas, wierząc, że jesteśmy niezmienni – a przez cały czas byliśmy rzeźbieni, kształtowani i strugani. - To się stanie za niedługo. Już w tym tygodniu. Jesteś gotowa? Moje usta są suche. Lina jest ciągle za krótka o siedem stóp. Ale kiwam głową. Mogę zeskoczyć, i z odrobiną szczęścia, wpadnę na głęboką wodę. - Pójdziesz na północ od rzeki, potem, gdy trafisz na starą autostradę, skręcisz na wschód. Będą tam na ciebie czekać zwiadowcy. Zaopiekują się tobą. Rozumiesz? - Północ od rzeki – mówię – potem na wschód. Kiwa głową. Wygląda prawie przepraszająco i jestem pewna, iż myśli, że nie dam rady. - Powodzenia, Annabel. - Dziękuję. – Mówię. – Nigdy ci się nie odwdzięczę.. - Nie dziękuj. – Potrząsa głową. Przez sekundę stoimy tam, wpatrując się w siebie nawzajem. Próbuję zobaczyć go takim, jaki był kiedyś: chłopiec kochany przez Rachel. Ale ledwo pamiętam Rachel, teraz, jaka była, kiedy widziałam ją po raz ostatni. O dziwo, łatwiej mi jest wyobrazić ją sobie jako małą dziewczynkę, zawsze lekko apodyktyczną, zawsze żądającą, by wiedzieć dlaczego nie mogła się zatrzymać i jaki był cel w jedzeniu fasolki, i co, jeśli ona w ogóle nie chciała, żeby była zrobiona na parze? A kiedy pojawiła się Lena, jej też dyrygowała; Lena ~ 22 ~
biegała za nią jak mały szczeniaczek z szeroko otwartymi oczami, obserwując i wkładając swój gruby kciuk do ust. Moje dziewczynki. Wiem, że już nigdy ich nie zobaczę. Dla ich bezpieczeństwa, nie mogę. Ale jest mała, uparta, mocna część mnie, która ciągle ma nadzieję. Thomas podnosi węża zwiniętego w rogu. - Żebyśmy mogli porozmawiać powiedziałem im, że musisz zostać ukarana – mówi. Wygląda prawie jakby był chory, dyszy na mnie. Kręci mi się w brzuchu. Ostatni raz polewana wodą byłam lata temu. Pękło mi wtedy żebro i przez tygodnie leżałam z wysoką gorączką, pływając w sennych marzeniach o ogniu, a twarze krzyczały ma mnie przez dym. Ale kiwam głową. - Zrobię to szybko – mówi. Jego oczy mówią: Przepraszam. Włącza wodę.
Tłumaczenie: laszczaq Korekta: julisia123341
~ 23 ~
Dziewczyna przy rejestracji obrzuciła mnie mętnym spojrzeniem. - Nie ma pani żadnego identyfikatora? – zapytała. - Mówiłam już, zostawiłam go w domu. – Zaczynałam się niecierpliwić. Byłam głodna – dawno temu zawsze głodowałam – i nie podobał mi się sposób, w jaki dziewczyna na mnie patrzyła, swoimi wielkimi, wyłupiastymi oczami. Widziałam też znak po zabiegu na jej szyi, którym niemal się popisywała, jakby była jakimś bohaterem wojennym i miała tę bliznę, aby to udowodnić. - Haloway. To pani partner czy ktoś taki? - Obracała swoją kartę kredytową w dłoniach, jakby nigdy żadnej nie widziała. - Mąż – rzuciłam. Przeniosła wzrok na miejsce, gdzie powinna być moja po-zabiegowa blizna, ale uważnie zaczesałam włosy do przodu i przycisnęłam wełniany kapelusz do moich uszu, dzięki czemu cała moja szyja była ukryta. Przeniosłam swoją wagę na drugą nogę, po czym zdałam sobie sprawę, że zbyt wiele się wierciłam. Sceneria: sklep IGA na ulicy Dorchester, trzy dni po aresztowaniu w Rawlsie. Ułożone w stos na taśmie pomiędzy nami źródła mojego napięcia: puszka gotowego kakao w proszku, dwie paczki suchego makaronu, pomadka do ust, dezodorant, torba frytek. Powietrze
~ 24 ~
śmierdziało czerstwym pieczywem i drożdżami, a po brutalnych wiatrach na ulicy, sklep wydawał się gorący niczym pustynia i tak samo suchy. Dlaczego użyłam tej karty? Do dziś nie wiem. Nie wiem, czy byłam zbyt pewna siebie czy może, choćby przez chwilę, chciałam udawać: udawać, że nie uciekałam, udawać, że nie mieszkałam bez pozwolenia w niewykończonej piwnicy z sześcioma innymi dziewczynami, udawać, że miałam dom i miejsce oraz parę, tak samo jak ona, dokładnie jak wszyscy inni. Może byłam już trochę zmęczona wolnością. - Nie jesteśmy upoważnieni do przyjęcia karty bez identyfikatora – powiedziała po dłuższej chwili. Nigdy jej nie zapomnę: tej czarnej grzywki, tych oczu równie nieciekawych, jak mieszkanie, jak kulki do gry. - Jeśli pani chcę, mogę zawołać kierownika. - Powiedziała to jakby robiła mi przysługę. Dzwon alarmowy przeszedł przez moją głowę. Kierownik oznacza autorytet, a co z kolei oznacza kłopoty. - Wie pani co? Zapomnijmy o tym. Ale ona już odwróciła się. - Tony! Hej, Tony! Ktoś wie, gdzie poszedł Tony? – Potem odwróciła się do mnie, zdenerwowana. - Da pani mi chwilę, dobrze? To było wtedy: decyzja podjęta w ułamku sekundy, chwila, w której odeszła od kasy i poszła szukać Tony'ego – trzydzieści, może czterdzieści sekund wolnego. Bezmyślnie, wrzuciłam pomadkę do kieszeni, wrzucając ~ 25 ~
frytki i makaron do kurtki i zamknęłam je. Byłam kilka stóp od drzwi, kiedy usłyszałam jej krzyk. Tak blisko do ulicy, do podmuchu świeżego powietrza i poupychanych razem ludzi, będących nie do odróżnienia. Trzy kroki, potem dwa... Strażnik zmaterializował się przede mną. Złapał mnie za ramiona. Uśmiechnął się jak niedźwiedź. Odezwał się. - Gdzie się wybierasz, młoda damo?
*** W ciągu dwóch dni, byłam w autobusie z powrotem do Portland. Tym razem była ze mną moja siostra, Carol – i, dla dodatkowego zabezpieczenia,
członkini
Komisji
Regulacji
Nieletnich,
chuda
dziewiętnastolatka z twarzą pełną pryszczy, włosami jak kępa morskiej trawy i pierścionkiem zaręczynowym. Wiedziałam, że Carol nie byłaby w stanie utrzymać swoich ust zamkniętych przez długi czas – nigdy tego nie potrafiła – i od razu, gdy wyruszyliśmy ze stacji autobusowej, odwróciła się do mnie. - To, co zrobiłaś, było samolubne – powiedziała. Carol wtedy była zaledwie szesnastolatką – obie urodziłyśmy się niemal dokładnie rok po sobie – ale nawet wtedy mogła uchodzić za czterdziestolatkę. Nosiła torebkę, prawdziwą torbę, i czerwone skórzane rękawiczki, czarne buty z kwadratowymi noskami i jeansy, które na serio prasowała. Jej twarz była
~ 26 ~
węższa od mojej, a nos zadarty, jak gdyby niepołączony z resztą rysów jej twarzy i próbujący odróżnić się od nich. - Wiesz, jak mama i tata się martwili? I jak byli zawstydzeni? Moja matka była jedną z pierwszych ochotników do wyleczenia. Przeszła
procedurę
nawet
wcześniej
niż
zostało
to
formalnie
wprowadzone. Po trzech dekadach w małżeństwie z moim ojcem – który był uroczy i głośny, kiedy był trzeźwy, a złośliwy i głośny, gdy pił, i był kobieciarzem, który kładł łapska na każdej kobiecie, która by się z nim przespała – z zadowoleniem powitała lekarstwo, jak żebrak wita jedzenie, wodę i obietnicę ciepła. Zmusiła do tego tatę, no i muszę przyznać, po leczeniu był lepszy. Spokojniejszy. Mniej wściekły. I od tamtej pory już rzadko pił. W ogóle robił juz rzadko cokolwiek, ponieważ był kontrolerem ruchu lotniczego przez większość swojego życia – za wyjątkiem siedzenia przed telewizorem lub grzebania w warsztacie na dole, bawiąc się ze starymi częściami maszyn i urządzeń radiowych. - Które z nich? - owiałam oddechem okno, narysowałam palcem gwiazdę na skroplonej parze, a potem starłam ją. Carol zmarszczyła brwi. - Co? - Martwią się? Czy są zawstydzeni? - Znowu dmuchnęłam i tym razem narysowałam serce. - To i to. - Carol szybko wyciągnęła rękę i rozmazała to serce. Przestań to robić. - Strach błysnął przez jej twarz. ~ 27 ~
- Nikt nie patrzy - powiedziałam. Oparłam głowę o okno, nagle czując się zmęczona. Jechałam do domu. Nigdy więcej potrącania dojeżdżających, po omacku szukających wygodnych kilofów, czucia mieszaniny wstydu i radości, kiedy cel zostaje znaleziony. Nigdy więcej sikania za rozłożoną zasłoną w środku nocy, starając się nie obudzić nikogo więcej. Miałam zostać wyleczona od razu, prawdopodobnie pod koniec tego tygodnia. Część mnie cieszyła się. Poddanie się zawsze przynosi ulgę. - Dlaczego musisz być taka trudna? - zapytała Carol. Odwróciłam się, aby na nią spojrzeć. Moja młodsza siostra. Nigdy nie byłyśmy blisko. Chciałam ją kochać, naprawdę. Jednak zawsze zbyt się różniła, była zbyt ostrożna, można powiedzieć, że nie dało się z nią bawić. - Nie martw się – powiedziała. - Nie dam ci sprawić już żadnych kłopotów. Spałam przez większość podróży z powrotem do Portland, moje dłonie schowane w kurtce, czoło opierające się o okno, a identyfikator Conrada Halowaya ściśnięty w mojej prawej dłoni.
Tłumaczenie: genio.zych Korekta: Thebesciaczuczek
~ 28 ~
Przez jedenaście lat byłam na Oddziale Szóstym wyłącznie ze starymi historyjkami i starymi słowami, dla wygody. Wydrapując sobie drogę przez minuty, które zdawały się być jak lata, a lata, które przelatywały przeze mnie niczym piasek, jak coś straconego. Teraz jednak, czekając na Thomasa, aby dał mi sygnał, okazuje się, że nie pozostało mi żadnej cierpliwości. Pamiętam, jak to było, kiedy byłam w ciąży z Leną. Ostatnie dwa tygodnie wydawały się być dłuższe niż reszta pozostałych miesięcy razem. Byłam taka gruba, a moje kostki były tak spuchnięte, że zwykłe wstanie wymagało energii. Nie mogłam jednak spać, nie mogłam czekać, a w czarnych godzinach, po tym jak Rachel i mój mąż spali, spacerowałam. Chodziłam po pokoju, który wkrótce miał być jej, w tę i z powrotem: dwanaście kroków szerokości, dwadzieścia po przekątnej. Wbijałam swoje stopy w dywan, obiema dłońmi trzymałam się za brzuch, napięty niczym balon, i czułam delikatne poruszenia, jej słabe tętno, pulsujące pod opuszkami moich palców, jak odległe bębny. I rozmawiałam z nią. Opowiadałam jej historie o tym, kim byłam i kim chciałabym być, i świecie, do którego miała dołączyć oraz świecie, który był wcześniej. Mówiłam jej, że było mi przykro. ~ 29 ~
Pamiętam jeden raz, gdy odwróciłam się i zobaczyłam stojącego w drzwiach Conrada. Wpatrywał się we mnie i w jednej chwili coś bezsłownego przeszło pomiędzy nami, coś, co nie było miłością, ale było jej tak blisko, że czasami mogłam w nią uwierzyć – może rodzaj zrozumienia. - Wracaj do łóżka, Bells – było tym, co powiedział. Teraz sądzę, że również muszę chodzić. Tak czy inaczej nie mogę się położyć: szlauch z wodą pozostawił siniaki na moich nogach, a nawet dotknięcie pościeli jest bolesne. Nie mogę zmusić się do jedzenia, ale wiem, że muszę. Kto wie, jak długo będę na zewnątrz w Dziczy, zanim odnajdą mnie zwiadowcy lub w ogóle mnie odnajdą? Nie mam nic oprócz pary bawełnianych kapci i takiego samego kombinezonu. A wzdłuż zamarzniętej rzeki śnieg leży w ciężkich zaspach; drzewa będą nagie, zwierzęta w ukryciu. Jeśli nie będę potrafiła sobie pomóc, umrę w ciągu dwóch, trzech dni. Chociaż i tak lepiej umrzeć tam, na zewnątrz, w świecie, który zawsze kochałam – nawet teraz po tym wszystkim, co mi zrobił. Trzy dni mijają bez słowa. Potem czwarty i piaty. Rozczarowanie jest stałe, przytłaczające. Kiedy szósty dzień mija bez żadnego sygnału od Thomasa, zaczynam tracić nadzieję. Być może został wykryty. Mija kolejny dzień. Wściekam się. Musiał o mnie zapomnieć. Moje siniaki przerodziły się w pęknięcia, wielkie wybuchy nieprawdopodobnych kolorów: żółci, zieleni i purpury. Nie martwię się już dłużej ani nie jestem wściekła. Cała moja nadzieja, energia, której nie ~ 30 ~
marnowałam na myśli o ucieczce, opuszcza mnie cała naraz. Tracę nawet chęć chodzenia. Jestem pełna czarnych myśli: Thomas nigdy nie zamierzał mi pomóc. Planowana ucieczka, splatanie liny, przeszukiwania – to wszystko był sen, fantazja, która podtrzymywała mnie na duchu przez te wszystkie lata. Zostaję w łóżku, nie przejmuję się wstawaniem z wyjątkiem tego, kiedy muszę się załatwić i kiedy przez wąską szczelinę w drzwiach wpychany jest obiad. A potem zamarzam: poniżej małej, plastikowej miski, wypełnionej makaronem ugotowanym w postaci bryły, znajduje się mały kwadracik z papieru. Kolejna notatka. Thomas napisał to dużymi literami: BĄDŹ GOTOWA WIECZOREM. Mój żołądek podchodzi mi do gardła i martwię się, że mogę się rozchorować. Nagle myśl o opuszczeniu tych ścian, tego pokoju, wydaje się niemożliwa. Co wiem o świecie na zewnątrz? Co wiem o Dziczy oraz ruchu oporu, który tam żyje? Kiedy zostałam zabrana, dopiero zaczynałam się w to angażować. Spotkanie tutaj, dokument przekazany z rąk do rąk tam... Marzyłam o ucieczce od jedenastu lat, a teraz, kiedy czas w końcu nadszedł, wiem, że nie jestem gotowa.
Tłumaczenie: genio.zych Korekta: Thebesciaczuczek ~ 31 ~
Z początku nie wiedziałam, że lekarstwo nie zadziałało. Zainstalowana w mojej starej sypialni w domu rodziców, nie pozwalano mi spotykać się z przyjaciółmi, opuszczać domu bez zezwolenia i bez Carol jako mojej eskorty, byłam jak martwa. Wlekąc się z łóżka pod prysznic, oglądając te same wiadomości w telewizji, słuchając tej samej muzyki, brzęczącej w radiu. Tak właśnie wyglądało bycie wyleczoną: niczym znajdowanie się w akwarium, wiecznie krążąc w środku tego samego szkła. Robiłam to, co mi kazano, pomagałam rodzicom w obowiązkach, ponownie złożyłam papiery do college'u, ponieważ moje uczestnictwo zostało odwołane, gdy fakt mojego pobytu w Bostonie wyszedł na światło dzienne. Pisałam listy z przeprosinami: do niezliczonej ilości komitetów, do
urzędników
publicznych,
moich
sąsiadów,
do
bezimiennych
biurokratów z długimi, bezsensownymi tytułami. Powoli odzyskałam niektóre ze swobód. Mogłam iść sama do sklepu. Mogłam iść również na plażę. Byłam w stanie zobaczyć się ze starymi przyjaciółmi, chociaż większości z nich nie wolno było widywać sie ze mną. I przez cały ten czas, serce w mojej klatce piersiowej było jak tępy młot.
~ 32 ~
To działo się pełne sześć miesięcy zanim Komisja Oceniająca w Portland, jak ją wtedy nazywano, zdecydowała, że byłam już gotowa do sparowania. Akt Stabilności Małżeństwa właśnie został wprowadzony i system ten wciąż był w początkowym stadium. Pamiętam, że moja matka i ja musiałyśmy przejść przez COBE, Centrum Organizacji, Badań i Edukacji, aby otrzymać moje wyniki i po raz pierwszy odkąd wróciłam do Portland, byłam wypełniona czymś podobnym do podekscytowania. Tylko emocja ta była złego rodzaju, z takich, które przewracają ci w żołądku i sprawiają, że twoja własna ślina smakuje jak wymiociny. Strach. Nie pamiętam otrzymywania smukłego folderu, zawierającego moje wyniki, ale wiem, że byliśmy na zewnątrz, w samochodzie, zanim byłam w stanie wziąć się w garść, żeby otworzyć drzwi. Carol była z nami, na tylnym siedzeniu. - Kogo wybrałabyś? - ciągle powtarzała. Jednak nie potrafiłam przeczytać nazwiska, nie mogłam zmusić słów do stabilnego przebywania na papierze. Litery wciąż latały, dryfując na marginesy, a każdy obraz wyglądał jak kolekcja abstrakcyjnych kształtów. Przez chwilę myślałam, że tracę rozum. Aż dotarłam do mojej ósmej rekomendowanej pary: Conrada Halowaya. Wtedy wiedziałam, że traciłam rozum. Obraz był dokładnie taki sam, jakiego używał na swoim rządowym identyfikatorze – który wciąż miałam, schowany na dnie szuflady z bielizną, ukryty w skarpetce. Obok zdjęcia znajdowały się podstawowe ~ 33 ~
fakty z jego życia: gdzie się urodził, do jakiej szkoły uczęszczał, różne jego wyniki, historia zatrudnienia, szczegóły dotyczące rodziny oraz stopień stabilności psychologicznej i społecznej. Poczułam nagły przypływ, jakby moje wnętrzności, przez ostatnie sześć miesięcy, były wyłączone, zakurzone i bezużyteczne. Teraz nagle, wszystkie naraz, stały się dostępne: moje serce bijące aż do moich ust, pierś zaciśnięta, płuca uciskające, oddychające. - Tego – powiedziałam, starając się utrzymać stabilny głos. Wskazałam, umieszczając palec dokładnie na jego czole, pomiędzy oczami. Zdjęcie było czarno-białe, ale doskonale pamiętałam te oczy: jasnobrązowe, jak skórki orzechów laskowych. Moja matka pochyliła się, żeby spojrzeć. - Jest trochę stary, prawda? - Właśnie przeniósł się do Portland – powiedziałam. - Był inżynierem. Pracował na ścianach. Widzisz? Tak tu mówią. Moja mama uśmiechnęła się szeroko. - Cóż, oczywiście, to twój wybór. - Wyciągnęła rękę i poklepała mnie niezręcznie po kolanie. Nawet przed wyleczeniem nigdy nie była uczuciowa; w mojej rodzinie nikt nigdy się nie dotykał, chyba że był to mój ojciec, zamachujący się na mamę, kiedy był pijany. - Jestem z ciebie dumna. Carol pochyliła się na przednim siedzeniu.
~ 34 ~
- Nie wygląda jak inżynier – było wszystkim, co powiedziała. Odwróciłam twarz do okna. Podczas jazdy do domu powtarzałam sobie jego imię, niczym prywatny rytm: Conrad, Conrad, Conrad. Moja sekretna muzyka. Mój mąż. Poczułam, jak coś rozluźnia się w mojej klatce piersiowej. Jego imię ogrzewało mnie. Rozprzestrzeniało się po moim umyśle, przez całe moje ciało, aż mogłam poczuć te sylaby w moich palcach u rąk i całą ich drogę do palców u stóp. Conrad. To wtedy wiedziałam, bez żadnej wątpliwości, że to lekarstwo w ogóle nie zadziałało.
Tłumaczenie: genio.zych Korekta: Thebesciaczuczek
~ 35 ~
Światło gaśnie, oddział pochłonęły nocne hałasy: pomruki, jęki i krzyki. Pamiętam inne hałasy – dźwięki świata zewnętrznego: żabi śpiew, gardłowy i smutny; świerszcze nucące w akompaniamencie. Lena jako mała dziewczynka, w jej dłoniach zamknięty świetlik i ona piszcząca ze śmiechu. Czy rozpoznam świat na zewnątrz? Czy poznałabym Lenę, gdybym ją zobaczyła? Thomas powiedział, że da mi sygnał. Ale nic się nie stało przez co najmniej godzinę – żadnego znaku, dalszego słowa. Moje usta są suche niczym kurz. Nie jestem gotowa. Jeszcze nie. Nie tej nocy. Serce bije mi dziko i nierówno. Pocę się i drżę. Ledwo mogę stać. Jak ucieknę? Wstrząs przechodzi przeze mnie, gdy alarm włącza się bez ostrzeżenia: przeraźliwy, ciągły ryk z dołu, stłumiony przez warstwy kamieni i cementu. Trzask drzwi; wrzask głosów. Thomas musiał
~ 36 ~
uruchomić jeden z alarmów na niższym oddziale. Strażnicy będą tam pędzić, spodziewając się próby ucieczki, a może nawet morderstwa. To mój sygnał. Wstaję i odsuwam na bok prycz tak, że dziura w ścianie jest widoczna: ciasna, ale dla mnie wystarczająco duża. Moja prowizoryczna lina leży zwinięta na podłodze, gotowa do użycia, więc jak najmocniej przywiązuję jej jeden koniec do metalowego pierścienia w drzwiach. Przestaję myśleć. Nie boję się. Przerzucam drugi koniec liny przez dziurę i słyszę jak szeleści na wietrze. Po raz pierwszy, odkąd zostałam uwięziona, dziękuję Bogu, że Krypty nie mają okien, przynajmniej w tej części. Wychodzę, zaczynając od głowy, i zaczynam się wić, gdy ramiona spotykają opór. Miękki, mokry kamień spada na moją szyję. Czuję zapach zepsutych rzeczy. Żegnaj, żegnaj. Alarm nadal zawodzi, niczym w odpowiedzi. Wtem, moje ramiona się oswobadzają i jestem do góry nogami, oszołomiona zapaścią: przynajmniej trzynaście metrów do czarnej i zamarzniętej,
nieruchomej,
odzwierciadlającej
odbicie
księżyca
przestrzeni. I lina, jak obracająca się nić, prowadząca prosto do wolności. Chwytam linę. Ciągnę, ręka za ręką, przesuwając moje ciało, moje nogi, przez poszarpane dziury w skale. ~ 37 ~
I wtedy spadam. Nogi opuszczają krawędź skały i huśtam się dziko, tworząc półkole, kopiąc w powietrze, wrzeszcząc. Przestaję z szarpnięciem, na górze po prawej stronie lina owinęła się wokół moich nadgarstków. Żołądek podchodzi mi do gardła. Alarm ciągle buczy: piskliwy, histeryczny. Powietrze, powietrze, samo powietrze. Marznę niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Mam nagłe wspomnienie wiosennego sprzątania na rok, zanim zostałam zabrana i odkryłam wielką pajęczynę za stojącym lustrem w sypialni. Tuziny owadów były związane, nieruchome, w białych nitkach i tylko jeden, ten świeżo złapany – ciągle walczył, by się wydostać. Alarm ucichł, a cisza jest głośna jak wymierzony policzek. Muszę się ruszyć. Teraz słyszę szum rzeki i szelest wiatru w liściach. Posuwam się bardzo powoli w dół, owijając nogi wokół liny. Kołyszę się i mam mdłości. Czuję ciśnienie w pęcherzu, a moje dłonie płoną. Za bardzo się boję, by odczuwać chłód. Proszę, niech lina wytrzyma. Dziewięć metrów od rzeki tracę uchwyt i spadam kilka metrów, zanim się łapię. Siła, z jaką się zatrzymuję, sprawia, że krzyczę i gryzę się w język. Lina chłosta na wietrze. Ale ciągle jestem bezpieczna. A lina się trzyma. Milimetr po milimetrze. Wydaje się, jakby to trwało całą wieczność. Ręka za ręką. Nawet nie zauważam, że moje ręce krwawią, aż widzę ~ 38 ~
czerwoną maź na linie. Lecz nie czuję bólu. Teraz jestem poza bólem, drętwa od strachu i wyczerpania. Jestem słabsza, niż się bałam, że będę. Milimetr po milimetrze. I wtedy, nagle, jestem na końcu liny i dwa metry poniżej mnie jest zamrożona rzeka, poczerniała powierzchnia ze spróchniałych kłód, czarnych skał i lodu. Nie mam innego wyjścia, jak tylko puścić się i modlić się o dobre lądowanie, starać się uniknąć wody i wpaść w zaspę, białą jak poduszka. Puszczam się.
Tłumaczenie: laszczaq Korekta: Thebesciaczuczek
~ 39 ~
Trzymałam się mojej części umowy. Nie przysporzyłam swojej rodzinie więcej problemów. W miesiącach poprzedzających ślub mówiłam „tak”, kiedy powinnam, i robiłam, co mi kazano. Ale cały czas miłość rosła we mnie jak wyborny sekret. Dokładnie tak samo było później, kiedy zaszłam w ciążę – najpierw z Rachel i potem z Leną. Umiałam to stwierdzić nawet zanim lekarz to potwierdził. Były normalne zmiany: opuchnięte, czułe piersi; wyostrzony węch; ciężkość w moich stawach. Było też coś więcej. Zawsze mogłam to poczuć – niby cudzy, ale całkowicie mój, rozwój czegoś pięknego. Prywatna konstelacja: gwiazda rosnąca we mnie. Jeśli Conrad zapamiętał chudą, przerażoną dziewczynę, którą trzymał przez jedną krótką chwilę na chłodnej bostońskiej ulicy, nie pokazał tego po sobie. Od samego początku był uprzejmy, miły i pełen szacunku. Słuchał mnie, zadawał pytania o to, co myślałam, co lubiłam, a czego nie. Raz powiedział mi, już na samym początku, że lubił inżynierię, ponieważ cieszyły go mechanizmy powodujące, że rzeczy działały – konstrukcje, maszyny, wszystko. Wiem, że często pragnął, by ludzie byli łatwiejsi do zdekodowania. To jest, oczywiście, to, do czego potrzebne było lekarstwo: zgnieść ludzi do papieru, do biomechaniki i do rezultatów. ~ 40 ~
Conrad został zdiagnozowany rok przed swoją śmiercią: guz wielkości dziecięcego kciuka rósł w jego mózgu. To było nagłe i zupełnie niespodziewane. Siedziałam obok jego szpitalnego łóżka, gdy raptem usiadł zdezorientowany snem. Nawet, gdy próbowałam go nakłonić, by z powrotem się położył, patrzył się na mnie dzikimi oczyma. - Co się stało z twoją skórzaną kurtką? – zapytał. - Cii – powiedziałam, starając się go uspokoić. – Nie ma żadnej skórzanej kurtki. - Miałaś ją na sobie, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem – powiedział cicho, marszcząc brwi. Potem opadł na poduszki, jakby wysiłek włożony w słowa go wyczerpał. Gdy spał, siedziałam obok niego, trzymając jego rękę, oglądając słońce obracające się na niebie za oknem, a wzory z światła przesuwały się po jego prześcieradle. I czułam radość. Conrad zawsze trzymał moją głowę, – lekko, obiema rękami – kiedy się całowaliśmy. Nosił okulary do czytania, a kiedy mocno nad czymś myślał – polerował je. Jego włosy były proste, z wyjątkiem małych loczków, które tworzyły mu się nad lewym uchem, zaraz nad blizną z zabiegu. Niektóre z tych rzeczy zauważyłam od razu; innych nauczyłam się dużo później.
~ 41 ~
Ale od samego początku, w świecie, gdzie przeznaczenie umarło, ja byłam przeznaczona – na zawsze – by go kochać. Nawet jeśli on nie mógł pokochać mnie. Jest jedna prosta rzecz w spadaniu: potem, pozostaje tylko jeden wybór.
Tłumaczenie: laszczaq Korekta: Thebesciaczuczek
~ 42 ~
Naliczam w powietrzu trzy sekundy. Wtedy podmuch zimna i siła, niczym pięści, zabierają ode mnie oddech, okładają mnie. Uderzam w dno i ból przeszywa moją kostkę, a zimno jest wszędzie, naraz zacierając wszelkie inne myśli. Przez minutę nie mogę oddychać, nie umiem sięgnąć powietrza, nie wiem, gdzie jest dół, a gdzie góra. Tylko zimno, wszędzie i w każdym kierunku. Wtedy rzeka wypycha mnie w górę, wypluwa mnie, i zaczynam sapać. Miotam się, gdy lód wokół mnie zaczyna się rozpadać z dźwiękiem przypominającym wystrzały. Nade mną wirują gwiazdy. Udaje mi się dotrzeć do brzegu rzeki, więc wypływam na płyciznę, drżąc tak bardzo, że mój mózg czuje, jakby wszystko skakało w mojej czaszce. Odkrztuszam wodę. Siadam, zanurzam rękę w wodzie i piję przez zamarznięte palce. Woda jest słodka, lekko ziarnista z brudu, pyszna. Nie czułam wiatru, tak prawdziwie, przez jedenaście lat. Jest zimniejszy, niż zapamiętałam. Wiem, że muszę się ruszyć. Na północ od rzeki. Na zachód od starej autostrady. Ostatni raz patrzę za siebie. Wiem, że po drugiej stronie Krypt jest stara zakurzona droga, która prowadzi do przystanku autobusowego – przez szary muł rozciągnięty po ~ 43 ~
całej drodze – potem półwysep, aż ostatecznie kończy się na Congress Street. A wtedy: Portland, moje Portland, oblane z trzech stron wodą, położone jak klejnot na małym półwyspie ziemi. Gdzieś tam śpi Lena. Rachel też. Moje własne klejnoty, gwiazdy, które noszę z sobą. Wiem, że Rachel została wyleczona, więc teraz do niej nie dotrę. Thomas tak mi powiedział. Ale Lena… Moja najmniejsza…
Kocham cię. Pamiętaj. A pewnego dnia znowu cię odnajdę.
Tłumaczenie: laszczaq Korekta: Thebesciaczuczek
~ 44 ~
O autorce
Lauren Oliver ukończyła filozofię i literaturę na uniwersytecie w Chicago, potem przeprowadziła się do Nowego Jorku. Mieszka na Brooklynie, pisze wszędzie, ciągle i na wszystkim: i na notebooku, i na serwetkach. Poza tym uwielbia gotować, jest uzależniona od kawy i dodaje keczup do wszystkiego, nawet do kanapek z pomidorem.
~ 45 ~