THE LAST REGRET #2
PROLOG Dziesięć lat wcześniej…
Oliver Z nieba lał się żar. Był środek lata w samo południe. Siedząc po turecku, z braku zajęcia zawiązywałem i rozwiązywałem kawałek sznurka, który wpadł mi w ręce. Jeden z opiekunów wytłumaczył mi jakiś czas temu, jak się robi węzły celtyckie, i o ile jemu wychodziło to bezbłędnie, o tyle moje próby należały do nieudanych i wiązałem tylko kolejne supły. Zdecydowanie nie wyglądały one tak ładnie. Może poproszę Grahama, żeby pokazał mi jeszcze raz? – Długo ci jeszcze zejdzie? – zapytałem, zerkając na Ninę, która namówiła mnie, bym pomógł jej zrywać kwiatki na wianek, i teraz plotła go z zapałem. Odgarnęła z czerwonej od gorąca twarzy splątane kosmyki blond włosów i podniosła wianek z kolan, żeby się mu przyjrzeć. – Chyba jeszcze połowa – odpowiedziała, mrużąc oczy w słońcu. W odpowiedzi tylko westchnąłem i położyłem się na trawie. Nudziło mi się, a inne dzieci były dla mnie raczej niemiłe. Bez Niny nie miałem za bardzo po co wracać do środka, a kopanie piłki z chłopakami jakoś mnie nie interesowało. Byłem w tym dość kiepski.
– Nina? – odezwałem się po dłuższej chwili, przerywając ciszę. – Hm, Ollie? – Myślisz, że zawsze tak będzie? – „Tak” to znaczy jak? – Ten dom… Myślisz, że kiedyś będziemy mieli normalne rodziny? Jak Charlie? Nina milczała tak długo, że wsparłem się na łokciach i spojrzałem na nią. Wyglądała na smutną, ale gdy zauważyła, że się jej przyglądam, uśmiechnęła się lekko. – Mam nadzieję, Ollie. Mam nadzieję… – powiedziała i spuściła wzrok na rozsypane na kolanach kwiatki. Wianek był już prawie gotowy. Tego samego dnia płakała z jego powodu, gdy Chris Hunter go zabrał i rozerwał na jej oczach. Od tamtego dnia wiedziałem, że nawet najpiękniejsze rzeczy można nieodwracalnie zniszczyć jednym ruchem.
1 POWRÓT DO DOMU I NOWY BARMAN Oliver Po omacku znalazłem włącznik i zapaliłem światło. Wciągnąłem walizkę przez próg mieszkania i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Zostawiłem bagaż w przedpokoju i z westchnieniem wrzuciłem klucze do misy, która stała na blacie kuchennym. Oczy piekły mnie już ze zmęczenia. Cisza panująca wokół była wręcz ogłuszająca po tygodniach życia w nieustannym biegu, nieustannym hałasie. Ale tylko to trzymało moje myśli w ryzach. Bo każdej pieprzonej nocy nadal szukałem jej pośród tłumu. Gdy teraz byłem na widoku, na wyciągnięcie ręki, miałem głupią nadzieję, że może Nina wróci. Wiem, to się wydaje żałosne, tęsknić za kimś po pięciu latach rozłąki. Ale gdy przez długi czas nie masz niczego, chwytasz się jedynej stałej rzeczy albo osoby. Z reguły ta jedyna osoba potrafi cię zranić do głębi, zostawiając w kawałkach, których sam nie potrafisz poskładać. Pośród ludzi umiałem odnaleźć w sobie beztroskę. Tak łatwo potrafiłem się wtedy śmiać, cieszyć z pierdół, powtarzać sobie, że jestem w miejscu, o którym zawsze marzyłem. Wszystko się jednak rozsypywało, gdy docierało do mnie, że przecież to było nasze marzenie. Że to ona pierwsza w nie uwierzyła. A teraz była cholera wie gdzie. I gdy tak snułem się bez celu, ładując się po drodze w krótsze i dłuższe związki, które z perspektywy czasu wydawały mi się zupełnie
bezcelowe, poznałem Freyę Peterson. Freya stała się dla mnie bezpieczną przystanią i tym razem miałem nadzieję, że może to będzie to, choć nie, jeszcze jej nie kochałem. Byłem gdzieś pomiędzy zauroczeniem i fascynacją a „kocham”, ale nie dalej. Przez cztery miesiące związku i pół roku znajomości nie złożyliśmy sobie żadnych obietnic ani deklaracji. Żadne z nas nie było na to gotowe, ale… jakoś to funkcjonowało, nawet mimo tego, że w Pittsburghu spędzałem ostatnio mało czasu. Była po prostu kolejną osobą, do której mogłem wracać, i nigdy nie prosiła o więcej, niż mogłem jej dać.
Obudziłem się dopiero w południe. A raczej obudził mnie mój telefon i świergot Mai. – Ollie! – Radosny ton jej głosu, w porze, która dla mnie była zbyt wczesna, rozbrajał. – Co ty na to, żeby wieczorem odwiedzić stare śmieci i pójść na piwo do Keller’s? Znaczy… Dla mnie wciąż sok. – Piwo i stary, dobry bar… Jasne jak słońce, co mi teraz oczy wypala, że się piszę! I nie martw się, jeszcze zdążymy cię spić. Roześmiała się. – Jeszcze nie wstałeś? – Skąd wiedziałaś? Westchnęła. – Znam cię, Ollie. – I mimo to zadzwoniłaś do mnie o tej nieludzkiej porze? – Założyłam się z Kylerem, że jeszcze śpisz. Teraz będzie zmywał przez tydzień. – Ostatnie dwa słowa powiedziała głośniej, zapewne dla Kylera. – Dzięki, Ollie! – Eee, do usług?
– Na razie! – Ta. Pa. Dobranoc. Opadłem z powrotem na poduszki. Całe życie z wariatami… W sumie to można się do tego przyzwyczaić. Po trzech miesiącach w trasie aż mi dziwnie było bez reszty zespołu, kiedy to człowiek nie wiedział, czy nie obudzi się z wymalowanymi markerem na twarzy wąsami. Banał, co? Tylko weź sobie to zmyj, żeby nie wyglądać jak debil podczas koncertu! Przeciągnąłem się i ruszyłem tyłek z łóżka. Kawa. Te dupki uzależniły mnie od kawy. Potykając się o własne nogi, doczłapałem do kuchni i nastawiłem ekspres. Wyciągnąłem z porzuconej w przedpokoju walizki laptopa i odpaliłem – kto by pomyślał, że kiedyś będę się przejmować odpisywaniem na maile i tak dalej? Ja na pewno nie. Dawniej potrafiłem tydzień odpowiadać na jednego. W takim tempie do końca życia nie uporałbym się z tym całym gównem, które dostawałem w ciągu doby. Westchnąłem, patrząc na liczbę nowych wiadomości, a było ich więcej niż dni w roku. Przefiltrowałem je, żeby dokopać się do tego, co ważne, czyli maili od naszego menedżera, Ridge’a. Jak to dumnie brzmi: „naszego menedżera”. Nadal się tym wszystkim trochę jaram. Ponad dwa lata i wciąż się nie przyzwyczaiłem. Jeśli w dzieciństwie musisz walczyć o swoje, opędzać się od bandy gogusiów, która cię spierze za jednego cukierka, a nagle nie możesz się doliczyć zer na koncie… Ręce ci się telepią przy wydawaniu każdego dolara. Nie żyłem wystawnie. Nie potrzebowałem tego. Jasne, kupowałem teraz drogie ciuchy w sklepach, których same nazwy brzmiały tak ekskluzywnie, że były nie do wymówienia, ale starałem się nie wydawać pieniędzy na kompletne pierdoły. Gdyby nie to całe chrzanienie o staniu na piedestale i nieustanne zainteresowanie pismaków, to zapewne dalej robiłbym zakupy w sieciówkach, w najlepszym wypadku. Nawet gdy kupowałem to mieszkanie, cały się trząsłem, wypisując czek. Niedługo potem przelałem sporą sumę na cele charytatywne,
żeby uspokoić sumienie. Wróciłem wzrokiem do maila od Ridge’a i zaznaczyłem w kalendarzu datę koncertu w Filadelfii. Cały dochód miał iść na konto jednej z fundacji, więc nie zastanawialiśmy się dwa razy, choć nie znaliśmy wcześniej szczegółów. Ridge wiedział wtedy tylko tyle, że koncert wypadnie prawdopodobnie akurat podczas naszej przerwy w trasie, i rzeczywiście tak się stało. Facet na rynku był po prostu bestią. Wiele mu zawdzięczaliśmy. Podobnie jak Dale’owi, który udostępnił nasze demo na fanpage’u Blue Ravens. Tam znalazł nas Ridge i tak to się zaczęło. Odpisałem na jakieś dwadzieścia wiadomości od fanów, aż w końcu nie mogłem już dłużej ignorować faktu, że kiszki mi marsza grają. Pogrzebowego. Pani Vahle, która doglądała mieszkania, gdy mnie nie było, zawsze dbała o to, żebym miał co zjeść po powrocie. Często nawet zostawiała mi coś gotowego, żebym mógł tylko podgrzać, i dzięki temu na wyjątkowo późne śniadanie zjadłem makaron ze szpinakiem, który tak lubiłem. Jeślibym miał do wyboru talerz owoców morza i talerz makaronu ze szpinakiem, zdecydowanie padłoby na to drugie. Zastanowiłbym się chwilę dłużej, gdyby do wyboru była jeszcze pizza… No bo hej, kto nie jadł nigdy pizzy na śniadanie, nie doświadczył pełni życia! A już najlepiej, żeby była wczorajsza. Ohyda, ale jak się wstaje rano po koncercie i w busie jest tylko to, to serio, zje się tę wczorajszą pizzę bez marudzenia. Jestem chodzącym przykładem. Zgodnie z umową wieczorem udałem się do Keller’s. Wszedłem do środka i uśmiechnąłem się na samo wspomnienie naszych muzycznych początków w tym lokalu. Fajnie było. Czasem brakowało mi tej kameralności i głupawek z White Noise przed koncertami. Ostatnio spotkaliśmy się z nimi na jednym z festiwali i wyszło na to, że stęskniłem się za tymi debilami. Zwłaszcza za Shawnem von Fajtłapą Slendersem. – Ollie! Już myślałem, że lady Jameson utknęła na zawsze przed lustrem! –
zawołał Alec. – Też się cieszę, że cię widzę – zaśmiałem się i uściskałem go. – Reszta już przyszła? – Jasne. Są tam, gdzie zawsze. Corona dla ciebie? – Jak zawsze. Dzięki, Alec. – Poklepałem go po plecach i udałem się w stronę naszego zwyczajowego stolika. – Siema! – Przywitałem się, siadając. – Kyle, pokaż ręce! – Po co? – Spojrzał na mnie, marszcząc brwi. – Chcę zobaczyć, czy są pomarszczone od tego mycia naczyń – wyjaśniłem. Kyler zacisnął usta i założył pokryte tatuażami ramiona na piersi. Trochę mu tego w ostatnim czasie przybyło. Miał nawet imię Mai wytatuowane na kostkach lewej ręki. Miles twierdził, że kompletnie mu odchrzaniło i pewnie też bym tak myślał, gdyby nie chodziło o tych dwoje. Świata poza sobą nie widzieli. W ich przypadku te zaręczyny były tylko formalnością, ale ze ślubem się nie spieszyli. Zresztą naprawdę ciężko coś zaplanować przy takim napiętym grafiku. Nawet wizytę u dentysty. – Lex jest za barem? – zapytałem. – Taa, wydaje mi się, że gdzieś się tu kręciła – odparł Mad, pocierając dłonią kark. – Pójdę się przywitać. – Wstałem od stolika i poszedłem w stronę baru. Po drodze przywitałem się z kilkoma stałymi bywalcami, w końcu był piątkowy wieczór, jednak przy barze nie znalazłem Lexie, a rosłego blondyna, którego nigdy wcześniej tu nie widziałem. – Nie wiedziałem, że kadra Keller’s się powiększyła – zacząłem niezgrabnie, opierając się o wytarty blat. Nieznajomy uśmiechnął się zdawkowo i odstawił wycieraną przed chwilą szklankę na bok. Wyciągnął dłoń w moją stronę. Dopiero w tym momencie
dostrzegłem nietypowy kolor jego oczu. Coś pomiędzy piwnym a brązowym. – Jestem Noah – przedstawił się. – Ollie. – Uścisk dłoni miał pewny i silny, jednak wciąż uprzejmy. – Jesteś stąd? Potrząsnął głową. – Dorastałem w Filadelfii. Skrzywiłem się, a Noah tylko się roześmiał. – Spokojnie, nie jestem zażartym fanem Flyersów – zapewnił mnie, wskazując na moją koszulkę Pensów. – Uff, stary, odetchnąłem z ulgą. – Potrzebujesz czegoś, Ollie? – zapytał. – Tak, w sumie to szukałem Lexie, chciałem się przywitać. Zamyślił się chwilę. – Powinna być u Aleca w biurze. Jakaś papierkowa robota. Przekazać jej, że o nią pytałeś, gdy wróci z zaplecza? – Jeśli możesz. – Nie ma sprawy. Miło było poznać. – Mnie również. I cóż, witamy w Keller’s, miejscu, gdzie dzieją się cuda. – Dzięki. – Uśmiechnął się szeroko i przemknęło mi przez myśl, że jest w tym uśmiechu coś znajomego, ale nie potrafiłem określić, co takiego, więc tylko go odwzajemniłem i wróciłem do stolika. – Co tak długo? – spytał Kyler. – Wiedzieliście, że Alec zatrudnił nowego barmana? – A, no tak – odpowiedziała Maia, popijając swój sok. Od dwudziestych pierwszych urodzin dzielił ją jeszcze tydzień. – Poznałam Noaha, wydaje się całkiem spoko. Coś nie tak? Zmarszczyłem brwi.
– Nie. Chyba nie. Chociaż… Mam wrażenie, że skądś go kojarzę – wyjaśniłem. – Może tylko ci się wydaje? Wzruszyłem ramionami. – Może. Nieistotne. – Sięgnąłem po swoje piwo. – Gdzie Freya? – zapytała Fay, bawiąc się słomką w swoim drinku. – Ma jakąś rodzinną uroczystość – odparłem. – Nie ciągnęła mnie, bo dopiero wróciłem z trasy, a jej rodzina bywa męcząca. Jutro mamy zjeść razem lunch. Alison westchnęła. – Jesteście razem tacy uroczy… Przewróciłem oczami. – Błagam, Allie. Wszystko, tylko nie „uroczy”. – Okej, okej! Więcej tego nie powiem – zapewniła mnie. – Ale i tak będę myśleć swoje. – W to nie wątpię – mruknąłem. Chyba jeszcze się taki nie urodził, co by zabronił kobiecie myśleć po swojemu. – Podobno szukał mnie mój ulubiony rockman – powiedziała Lexie, pojawiając się przy naszym stoliku. Lexie McGuire wcześniej pracowała w restauracji Keller’s, a po skończeniu dwudziestu jeden lat przeszła pod skrzydła Aleca. Była niewysoka, bo wzrostu Mai, i nieco mocniej zaokrąglona. Uśmiech zwykle nie schodził jej z twarzy, a klienci ją uwielbiali, bo rozsiewała wokół siebie pozytywną energię. Ba, sam ją za to uwielbiałem. – Usychałem tu bez ciebie. – Pociągnąłem nosem. – Jasne, jasne, kochasiu – zaśmiała się i zaczęła zbierać puste butelki
z naszego stolika. – Ta twoja Freya to musi mieć do ciebie anielską cierpliwość – dodała. – Kolejny raz to samo? Potwierdziliśmy i Lexie szybkim krokiem przeszła do baru, żeby zaraz zacząć rozstawianie Noaha po kątach. A przynajmniej tak to wyglądało, gdy ten zrobił lekko przerażoną minę. Jak widać, temperament nie jest uzależniony od wzrostu. I doskonale wiedział o tym Kyler, który przed chwilą zawył z bólu, kiedy Maia kopnęła go za coś w kostkę. Miłość… czasem boli.
2 FREYA I RUSTYKALNA KUCHNIA Oliver Z Freyą umówiłem się w Keller’s. Czasem miałem wrażenie, że bar i restauracja są mi bardziej domem niż moje własne mieszkanie. Może dlatego, że zawsze było ciche, puste i nikt w nim na mnie nie czekał? A może dlatego, że tak naprawdę nie znajdowało się w nim nic „mojego”? Wyglądało jak z katalogu. I było… zimne. Przeraźliwie zimne. Swoją dziewczynę dostrzegłem, gdy tylko przekroczyła próg. Freya Peterson nie wpisywała się w schemat klasycznej piękności, ale zwracała uwagę. Była szczupła i zgrabna, a brak obfitości w krągłościach nadrabiała długimi nogami i szczerym uśmiechem, którego nie odwzajemnić byłoby przestępstwem. Duże, błękitne oczy zwykle wesoło błyszczały – i tym razem nie było inaczej, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały i przyspieszyła kroku – a długie, brązowe włosy związane w kucyk kołysały się z każdym jej krokiem. Wstałem ze swojego miejsca, żeby się z nią przywitać, i po krótkim pocałunku usiedliśmy razem przy stoliku. – Czekałem na ciebie z zamówieniem – oznajmiłem. – Och, nie musiałeś… – Zmieszała się. – Przepraszam za spóźnienie, samochód odmówił mi posłuszeństwa… znowu. Roześmiałem się.
– Nadal nie oddałaś go do naprawy? Potrząsnęła głową. – Odpala, jeździ… Ale moja corolla to po prostu typowa kobieta, ma humory. – Wzruszyła ramionami. – Kochanie, ta corolla jest starsza od ciebie i od dawna nie widziała mechanika. Freya zmrużyła oczy. – Jeździ – powtórzyła z typowym dla siebie uporem. – Okej. Jeździ. – Uniosłem ręce w geście poddania się. – Na co masz ochotę? Zamyśliła się chwilę. – Ym, jajecznicę i herbatę. – A nie na naleśniki? – upewniłem się. – Na pewno nie – potwierdziła. – To ty lubisz naleśniki, Ollie. Pokiwałem głową. Nie uznawałem wyższości jajecznicy nad naleśnikami, ale Freya tak, więc bez szemrania złożyłem dla nas zamówienie. Niech nikogo nie zwiodą niewinny uśmiech i sweterki w serek, stawanie pomiędzy nią a jedzeniem było niebezpieczne. – Na święta zostajecie w Pittsburghu? – zapytała, gdy już jedliśmy. – Tak. Na razie mamy chwilę przerwy. Jej pomalowane na czarno paznokcie niecierpliwie zastukały o blat stolika, jakby do rytmu sączącego się z głośników Falling The Civil Wars, jak zwykle, gdy nad czymś się zastanawiała. W końcu westchnęła. – Kiedy wracacie w trasę? – Mamy koncert w sylwestra, potem jeden w styczniu… A w trasę wracamy w lutym. – Myślałam, że na sylwestra… A zresztą, nieważne. – Wyglądała na wyraźnie zawiedzioną.
– Freyu, wiesz, jak to wygląda… Nie mówiłem ci wcześniej o koncercie w Nowym Jorku? Potrząsnęła głową. – Przepraszam, musiało mi to wylecieć z głowy… – Sięgnąłem po dłoń Frei i splotłem razem nasze palce. Uśmiechnęła się łagodnie w odpowiedzi. – W porządku. Rozumiem. – Odchrząknęła i upiła łyk swojej herbaty. – Macie jakieś plany na urodziny Mai? – Keller’s. Wypadają w przyszłą sobotę, więc termin w sam raz. Poszłabyś ze mną? – spytałem, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. Rozpromieniła się. – Z chęcią. Cieszyła mnie zmiana podejścia Frei do moich przyjaciół. Na początku, mimo znajomości z Fay, wydawała się raczej wycofana. Nie to, że brakowało jej charakteru albo śmiałości. Powód tkwił raczej w tym, że była… nowa. A moi przyjaciele głośni i nieokrzesani, przy czym znaliśmy się od lat. Maia, Alison i Fay potrafiły jednak czynić cuda i po paru wspólnych wyjściach Freya stała się śmielsza i chętniej mi towarzyszyła, gdy spotykaliśmy się paczką, a dzięki temu było mi lżej. Naprawdę chciałem się w niej zakochać.
Sharon i Phil byli jedynymi rodzicami, jakich znałem, i choć nie łączyły nas więzy krwi, nie wydawało się to ważne. Zawsze traktowali mnie jak syna, krew z krwi. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem… gorszego sortu. Dali mi dom, prawdziwy dom, i na każdym kroku zapewniali mnie o tym, jak bardzo mnie kochają i jak wiele dla nich znaczę. Nauczony porażkami i kolejnymi powrotami do domu dziecka, starałem się być synem, którego naprawdę by chcieli, za
którego nie musieliby się wstydzić. Szybko nauczyłem się nie wątpić w wyrozumiałość i troskę Sharon, jednak miłość Phila należała do tych wymagających. Będąc jednocześnie moją opoką i mentorem, określał jasne zasady, które bezwzględnie panowały w domu, i wyznaczał mi ściśle określone obowiązki. Na jego aprobatę musiałem ciężko pracować, więc gdy mi się to udało i zobaczyłem w jego oczach dumę, byłem więcej niż szczęśliwy. Gdy zatrzymałem się na znajomym podjeździe, poczułem się jak w domu. Zawsze tak było, bez względu na częstotliwość odwiedzin. Nie w moim mieszkaniu, a właśnie tutaj. Zapukałem, ale tylko po to, żeby dać znać, że jestem, bo od razu wszedłem do środka, nie czekając, aż ktoś mi otworzy. W końcu wracałem do siebie. – Ollie?! – zawołała z kuchni Sharon. – To ja! – odkrzyknąłem, wieszając kurtkę w przedpokoju i zaraz dołączając do… mamy. Kiedy tylko mnie zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko, pogłębiając tym samym kurze łapki wokół niebieskich oczu. W pośpiechu wytarła mokre ręce i uściskała mnie na powitanie. – Już się stęskniłeś? – zapytała rozbawiona. – Powiedziałaś w piątek, że mam wpaść na kawę. Nie określiłaś, czy dwa dni później to za wcześnie. – Wzruszyłem ramionami. Przyjrzała mi się badawczo, ale nijak nie skomentowała. – Zawsze jesteś tu mile widziany, Ollie – zapewniła. – Siadaj, zaraz nastawię wodę. Zgodnie z jej życzeniem usiadłem przy stole. Stary dębowy blat zdecydowanie miał za sobą lata świetności, ale Sharon za nic nie chciała się go pozbyć. Podobnie było z szafkami, w których zawiasy gdzieniegdzie mocno się wyrobiły, przez co drzwiczki smętnie opadały. Wielokrotnie naprawialiśmy je z Philem, aż w końcu odpuściliśmy, za każdym razem przegrywając z grawitacją.
Gdy już wiedzieliśmy, że żadna siła nie przekona Sharon do kupna nowych mebli, z przekąsem zaczęliśmy te wszystkie niedoskonałości nazywać „urokiem naszej małej, rustykalnej kuchni”, choć do tej pory nie jestem do końca pewien znaczenia słowa „rustykalny”. Na początku jeszcze żartowaliśmy, że brakuje tylko tego, by krzesła miały dwie różne nogi, ale z czasem i to stało się faktem. Celem Sharon było zachowanie kuchni w tej formie do emerytury. Powodu tego postanowienia jednak nie znał nikt poza nią samą. Wzdrygnąłem się, gdy trzasnęła drzwiczkami szafki. Te akurat były już wyjątkowo krzywe. – Mamo, może jednak wymienię ci tam zawiasy, co? – zaproponowałem. Wzięła się pod boki, spoglądała to na mnie, to na szafkę i w końcu westchnęła. – Może rzeczywiście by się przydało… – Następnym razem się tym zajmę. Machnęła ręką. – Pogadam z tatą, może on się do tego weźmie. – Mamo… – No dobrze, już dobrze. Ta szafka jest twoja, tylko Ollie…? – W jej głosie zabrzmiała niepewność. – Hm? – Wiesz, że wyjątkowo lubię te meble i musisz się z nimi delikatnie obchodzić? – upewniła się, stawiając przede mną kubek z kawą, a ja parsknąłem śmiechem. – Mamo, może i gram niezły łomot, ale gitara to wciąż instrument i trzeba podchodzić do niego z finezją, jak do kobiety. – A ja się dziwię, że zwykle nie jesteś sam dłużej niż kilka tygodni… – zaśmiała się.
– Zaraz usłyszę od własnej mamy, że jestem męską dziwką… Rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie i dołączyła do mnie przy stole. – Męską… – odchrząknęła – dziwką może nie, ale na brak zainteresowania raczej nie możesz narzekać, z tego, co mi wiadomo. – Mrugnęła do mnie i upiła łyk kawy. – Co u Frei? – Byłem z nią wczoraj na lunchu. Jak zwykle dużo się uczy, jej samochód nadal odmawia posłuszeństwa, ale ogółem jest… okej. Choć wydawała się mocno zawiedziona tym, że nie będzie mnie na sylwestra w domu. – Wciąż nie oddała corolli do naprawy? I nie powiedziałeś jej wcześniej o sylwestrze? – Nie i… nie. Spojrzała na mnie karcąco. – Ollie… Spotykacie się już jakiś czas, sylwester jest raz do roku… – Wiem, mamo. Po prostu… Jakoś wcześniej o tym nie pomyślałem. Zmarszczyła brwi i obróciła kubek w rękach. – Nie pomyślałeś, że twoja dziewczyna chciałaby spędzić z tobą sylwestra? Przytaknąłem. – Ollie, czy tobie rzeczywiście zależy na Frei? Rodzona czy nie, mama to chyba po prostu już taka instytucja, że lubi analizować uczucia swoich pociech. I nie, na zadane przez nią pytania nigdy nie ma wystarczająco dobrej odpowiedzi. – Lubię ją – odpowiedziałem, wzruszając przy tym obojętnie ramionami. – I tyle? – zdziwiła się Sharon. – Na razie tyle… Ale może kiedyś? Upiła łyk kawy, wydłużając tym samym moje oczekiwanie na odpowiedź. – Tylko nie każ jej czekać za długo. Wiem, że żadna dziewczyna nie zastąpi ci Niny – poczułem, że mimowolnie się krzywię na sam dźwięk tego imienia –
ale żadna też nie zasługuje na to, by być z kimś, kto jej nie kocha. Ktoś mógłby pomyśleć, że po kilku latach powinienem z tej szczeniackiej miłości wyrosnąć, wyleczyć się z niej i już nie pamiętać. Jednak pierwszej miłości się nie zapomina. I wiedziałem, że nawet jeśli pokocham jakąś inną dziewczynę, to Nina Mills na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Są ludzie, których po prostu nie da się zapomnieć. Nie tak całkowicie. I chyba nie na zawsze. Jednak o niej… wolałbym już nie pamiętać, bo taka tęsknota to desperacka forma miłości, która nigdy nie jest zdrowa.
3 MILCZĄCE PORANKI I WYRZUTY SUMIENIA Oliver Tego wieczoru Freya uparła się, że przyrządzi dla nas kolację, przejmując tym samym władzę w mojej kuchni. Zaoferowałem pomoc, ale kategorycznie odmówiła, więc mogłem tylko siedzieć przy wyspie kuchennej i obserwować poczynania mojej dziewczyny, zerkając znad laptopa. Koszulę ze sztywnym kołnierzykiem zastąpiła dziś luźnym, białym T-shirtem, a jej tyłek wyglądał genialnie w tych spranych jeansach z dziurami, kiedy kołysała biodrami do I Wanna Be Yours Arctic Monkeys. Była boso, a włosy spięła niedbale na czubku głowy, dzięki czemu całość wyglądała bardzo… domowo. Jakby należała do tego miejsca. Jakbyśmy spędzali tak razem każdy wieczór. – „Może po prostu chcę być twój” – zanuciłem, a Freya posłała mi uśmiech, spoglądając na mnie przez ramię. – Chyba jeszcze nie słyszałam, żebyś śpiewał – skomentowała. – To tylko jeden wers – odparłem. – Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, powiedziałeś, że tylko grasz na gitarze, Ollie – zaśmiała się. – Jak to jest, że wszystko, co robisz, to „tylko”? Wzruszyłem ramionami. – Większość roboty w tym zespole robią Kyler z Maią – wyjaśniłem.
– Ale to zwykle ty składasz to wszystko w całość, nie mam racji? Oparła się nonszalancko o blat z założonymi na piersi rękami, patrząc na mnie wyczekująco i domagając się odpowiedzi, która by ją zadowoliła. Freya nie była osobą, u której przechodziły niedomówienia. Nawet to w niej lubiłem, bo pytać to jedno, ale wiedzieć, co chce się tym pytaniem uzyskać, to zupełnie inna sprawa. – Trochę racji masz – przyznałem. – Ale za cały zespół nie robię. Zadowolona z tego, co usłyszała, podeszła do mnie i objęła od tyłu, opierając brodę na moim ramieniu, żeby zajrzeć w ekran. – Co robisz? – Szukam prezentu dla Mai… Ta dziewczyna ma już wszystko, czego więcej może potrzebować? I chyba coś ci się przypala… – Cholera! – Freya podbiegła do kuchenki, żeby opanować sytuację. Chyba miała coś wspólnego z Fay. Z opowieści Charliego wynikało, że jego dziewczyna potrafiła przypalić nawet wodę, gdy tylko coś odwróciło jej uwagę. – Mam dzwonić po pizzę? – spytałem ostrożnie, obserwując desperackie próby odratowania posiłku, gdy w kuchni unosił się już zapach spalenizny. W końcu moja dziewczyna ze złością wrzuciła rondel do zlewu. – Dzwoń – odpowiedziała krótko, a ja z trudem powstrzymałem wybuch śmiechu. Zła kobieta to nie tylko niebezpieczna kobieta, ale też częstokroć uroczo zabawna kobieta, a Freya zdecydowanie łapała się pod to drugie. Tym sposobem kilkadziesiąt minut później siedzieliśmy razem na kanapie przed telewizorem i zajadaliśmy pizzę. Chyba powinienem ją wreszcie zapytać… W końcu zdążyliśmy już nawet wybrać prezent dla Mai. – Kochanie? – zacząłem. – Tak? – Wiem, że sylwestra spędzimy osobno, ale pomyślałem sobie, że…
– …że? – ponagliła, przesuwając jednocześnie opuszkami palców po tatuażu na moim przedramieniu. Jej dotyk, jak zauważyłem, działał na mnie uspokajająco. Była w nim taka lekkość i delikatność, że mógł przynosić tylko coś bliskiego ukojenia. – …że może spędzilibyśmy razem święta? Dotychczas Freya siedziała z podkulonymi nogami, wygodnie oparta o mój tors, jednak na dźwięk pytania wyprostowała się i gdy podniosła na mnie wzrok, jej błękitne oczy były bystre i wyrażały zdziwienie, a może raczej konsternację. – Mówisz poważnie? – zapytała. – Całkiem poważnie – przytaknąłem i dla podkreślenia swoich słów splotłem razem nasze palce na moim udzie. – Maia i Kyler organizują święta u siebie i chcę do nich pójść z tobą. – Skoro ma ci to sprawić przyjemność… Niech będzie – odpowiedziała, uśmiechając się łagodnie i ten uśmiech wyczułem też pod wargami, gdy ją pocałowałem, smakując z namaszczeniem. Język Frei śmiało wsunął się do moich ust, a ja odruchowo zacisnąłem dłoń na jej włosach, przytrzymując głowę. Ten wieczór mógł być dla nas albo krokiem do przodu, albo trzema do tyłu. I zrobiliśmy ten do przodu.
Dziewczyny, z którymi sypiałem, zwykle nie zostawały do rana. Zresztą z większością nie byłem w związku, a spacerów wstydu nikt nie potrzebował, więc budziłem się w łóżku sam z nabazgranym na kartce numerem telefonu, pod który nigdy nie dzwoniłem. Jednak z Freyą sytuacja miała wyglądać inaczej i kiedy obudziłem się rano, poczułem przy sobie jej nagie ciało. Z głową na moim torsie i nogą przerzuconą przez biodra, leżała pogrążona w głębokim śnie. Rozchylone wargi były opuchnięte od pocałunków, a na bladych obojczykach czerwieniły się malinki, które zrobiłem jej w nocy, nie mogąc się nią nasycić i oderwać od niej ust. Jednak teraz, gdy się jej przyglądałem, zaczynałem mieć
wyrzuty sumienia. Wcześniej obiecałem sobie nie iść z Freyą do łóżka, dopóki nie będę pewien swoich uczuć do niej, a ja wciąż znajdowałem się gdzieś pomiędzy. Pożądałem jej, ale pożądać można kogoś bez miłości i ckliwych gadek, w których w ostatnich latach zdecydowanie nie byłem specjalistą. Obawiałem się więc, że miniona noc może mi się odbić czkawką, jeśli Freya zacznie się domagać deklaracji z mojej strony. Pewnie powinienem pomyśleć o tym wcześniej, jednak w prewencji i myśleniu przed faktem też wyraźnie byłem do kitu. Ostrożnie wyplątałem się z objęć Frei, starając się jej przy tym nie obudzić. Zgarnąłem z podłogi swoje jeansy i poszedłem pod prysznic. Nie byłem gotowy na konfrontację z moją dziewczyną, gdyby chciała zadawać jakieś pytania. Miałem więc nadzieję, że chłodna woda chociaż trochę mnie rozbudzi i rozjaśni mi umysł. Zmyłem z siebie zapach seksu i tak cicho, jak umiałem, przeszedłem do kuchni. Nastawiłem ekspres i żeby się czymś zająć, otworzyłem porzucony na wyspie kuchennej notes, który nosił miano twórczego. Było w nim pełno niedokończonych tekstów. Ta rzecz zwana miłością… One wszystkie były o tym samym. O jednej osobie. I to nie o dziewczynie, która spała w moim łóżku. W tym momencie poczułem do siebie obrzydzenie. Kiedy tylko usłyszałem stąpanie bosych stóp na drewnianej podłodze, schowałem zeszyt wśród porzuconej na blacie nieotwartej poczty. Wyjąłem dwa kubki z szafki i już trzymałem dzbanek z kawą w ręce, gdy Freya stanęła w progu i oparła się nonszalancko o framugę, ubrana tylko w moją wczorajszą koszulkę. Jej włosy były w zupełnym nieładzie, a niebieskie oczy lekko zamglone i zaspane. – Masz ochotę na kawę? – zapytałem. – Hm… Wypada mi tylko odpowiedzieć stanowczym „czemu nie” – odparła, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. Może jednak trzeba było założyć
koszulkę? Odchrząknąłem, dodając do kaw śmietankę i cukier. – Wyspałaś się? – Podałem jej kubek i usiadłem na stołku barowym. – Pewnie bardziej bym się wyspała, gdyby nie zabrakło mi poduszki – odpowiedziała, rzucając mi wymowne spojrzenie, zanim zajęła miejsce koło mnie. Rąbek koszulki ledwo zasłaniał górę jej ud. Upiłem łyk kawy z nadzieją, że choć trochę zniweluje suchość w gardle. – Nie wiedziałam, że jesteś rannym ptaszkiem. Zaśmiałem się. – Bo zwykle nie jestem. To zależy. – Od czego? – zaciekawiła się. Zamyśliłem się chwilę. – Poduszce też może być gorąco – odpowiedziałem w końcu, wywołując tym samym śmiech Frei. – To rzeczywiście całkiem rozsądna wymówka. I tak się złożyło, że od tego poranka zacząłem mieć tych wymówek całkiem sporo. – Tak, całkiem rozsądna… – mruknąłem pod nosem. Reszta poranka minęła nam raczej w nieco krępującym milczeniu, przerywanym od czasu do czasu lekką pogawędką, która stosunkowo szybko się urywała. Robiło się jednak coraz bardziej niezręcznie, aż w końcu Freya postanowiła wyjść. Przyjąłem to z ulgą. Wydawało się, że seks nas od siebie oddalił, zamiast do siebie zbliżyć. Może to był znak. Może tak po prostu miało być. A ja znów utknąłem z nosem w notesie, zapisując kolejne chaotyczne linijki tekstu. And you haunt me like a ghost Like you’ve never left away
Never left my sight Never left my side Left me in the hell below Gone to the heaven above Maia i Kyler wciąż wynajmowali mieszkanie, w którym Seymour wcześniej mieszkał razem ze swoją mamą. Marzył im się dom z ogrodem, ale obstawali przy wersji „po ślubie”, a warto zaznaczyć, że żadnemu się do tego nie paliło. Na pewno nie Mai w każdym razie. Narzeczeństwo niczego nie zmieniło w ich związku, nadal byli w sobie zakochani po same uszy. A dwójka muzyków w jednym lokalu oznaczała, że rzadko kiedy panowała tam cisza. Zwłaszcza gdy powoli przymierzaliśmy się do materiału na kolejną płytę, a ława w salonie kipiała od kartek zapisanych tekstami i nutami. Nic nie było lepszym rozproszeniem. Przynajmniej dla mnie. Tego właśnie dzisiaj potrzebowałem. Love is not a fair play game Sometimes there’s no win There’s no gain Przez lata popełniałem w kółko ten sam błąd – nie pozwalałem sobie zapomnieć. Wracałem do wspomnień niemal za każdym razem, gdy siadałem do pisania tekstów. Shawn Slenders nie był może przykładem światłego człowieka, ale bycia cholernie zdolnym muzykiem nie dało się mu odmówić. Dostałem od niego tylko jedną przydatną radę: jeśli chcesz napisać dobry tekst, który będzie dla kogoś coś kiedyś znaczył, to prawdopodobnie musisz sobie przy tym wypruć flaki i dotrzeć do tego, co w tobie siedzi. Nic nie wspomniał jednak o leczeniu złamanego serca. A wciąż rozgrzebywane rany jakoś w ogóle nie chciały się zasklepić. Zamrugałem, gdy Maia zaczęła pstrykać palcami tuż pod moim nosem.
– Ollie, słuchasz nas w ogóle? – zapytała, marszcząc brwi i bacznie mi się przyglądając. – Co? – mruknąłem nieprzytomnie. – Przepraszam, wyłączyłem się. – Zauważyłam… Ostatnio coś często ci się zdarza. – Pewnie ci się tylko wydaje. Albo po prostu takie są u mnie skutki myślenia… Uważasz, że jednak powinienem to robić rzadziej, bo mi szkodzi? Uchyliłem się w porę, żeby nie dostać od przyjaciółki po głowie, i wybuchnąłem śmiechem. – Jesteś głupi – stwierdziła. – Tak, wiem – odparłem, przewracając oczami. – Wszyscy jesteśmy, a twój żywot z nami jest ciężki. No i Kyler to błąd twojego życia… My to wszystko już wiemy, Hamilton. – Stary, ty jednak myśl mniej, bo ci to wyraźnie szkodzi – zakpił Mad, kręcąc głową i, jak gdyby nigdy nic, wrócił do przerzucania stosu kartek na stoliku. – Jestem pewien, że życie uczuciowe i intelektualne Olliego możemy zostawić na później. Proponuję dobranockę. Posłałem mu porozumiewawcze spojrzenie, bo jego uwaga wystarczyła, by reszta też wróciła do pracy, a mój temat zniknął z radaru na kilka następnych godzin. Musieliśmy zgromadzić jakiś konkretny materiał przed wejściem do studia, a mieliśmy nadzieję ruszyć z tym jeszcze przed powrotem w trasę. Czasu było jednak stosunkowo niedużo, a my byliśmy ze wszystkim w lesie. – Jeśli tu pójdzie mocna gitara, Mai w ogóle nie będzie słychać – zauważył Miles, wskazując na fragment Take It in. – Albo to damy Kylerowi, albo musimy zejść z tonu. A tego nie idzie krzyczeć, bo to bez sensu. Ze zwrotkami to byłby już przesyt. W studiu może by wyszło, na żywo nie da rady. Ten schemat się powtarzał. Detale zwykle były najbardziej problematyczne. Początek wydawał się łatwy. To dalej zaczynało się robić pod górkę, gdy po pięć razy poprawialiśmy jeden fragment, aż dochodziliśmy do brzmienia, które
zadowalało całą piątkę. Do tego czasu zdążyliśmy jednak zgłodnieć, wypić hektolitry kawy – która zostawiała ślady na nutach, bo na stoliku brakowało już miejsca na kubki i lądowały one na kartkach – a nasi wokaliści mieli zdarte gardła. Tego rytuału dopełniały zwykle zszargane nerwy i irytacja, bo zdarzało się, że po całym dniu pracy kończyliśmy w punkcie wyjścia i bez żadnego materiału, który nadałby się na płytę. Jasne, niektóre piosenki pisały się niemal same i po kilku godzinach można by od razu pójść do studia i nagrywać, jednak to przypadki jednostkowe. Tym razem efekt był pół na pół. Jeden kawałek udało nam się wreszcie doszlifować, ale w zamian rozgrzebaliśmy dwa inne. Koniec na dziś wyznaczył nam telefon Charliego, który zaczął uporczywie dzwonić. Co u Mada było niezmienne, to na pewno miłość do The Prodigy, więc już nikogo z nas nie dziwiło, że na dzwonek dla swojej narzeczonej ustawił Breathe. Wyszedł odebrać, a gdy wrócił, oznajmił, że się zbiera. Jeśli na tej planecie istniała jakaś osoba, której Maddox mógł ulec, to była to chyba wyłącznie Fay. Nam z kolei podsuwało to wymówkę, by dać sobie już spokój. Dziesięć minut później siedziałem w dodge’u Charliego, rozwalony wygodnie na miejscu pasażera. Zdążyłem włączyć radio i od razu zaatakowała mnie kolejna dawka The Prodigy. W tym samochodzie zmieniały się tylko albumy. – To jakiś remiks? – zapytałem, kiedy wyjeżdżaliśmy z parkingu, wbijając się przed land rovera Milesa. W lusterku dostrzegłem jego środkowy palec i wybuchnąłem śmiechem. Wiecznie dawał się w ten sposób rolować. – Tia… Jak dla mnie trochę lepszy od oryginału. Ogółem ten album jakoś specjalnie nie powala, ale… – Sentyment? – Dokładnie tak. Sam przecież słuchasz Crown The Empire, choć Retrograde to w sumie niezły pop i cholera wie, gdzie się podział ten zespół, którego Johnny’ego Ringo można było słuchać w kółko przez kilka godzin, bo
kawałek miał ten smaczek… – westchnął. – Mam nadzieję, że z nami tak nie będzie. – Popowe The Last Regret? Hm… Tak, już słyszę tę chwytliwą melodyjkę do reklamy płatków śniadaniowych – skomentowałem, przewracając przy tym oczami. – To byłby hit, mówię ci – zaśmiał się Charlie i przyspieszył, wbijając przy tym wyższy bieg. Tylko rzuciłem okiem na licznik. Zawsze nas dziwiło, że Mad jeszcze nigdy nie dostał mandatu, bo zwykle przekraczał dozwoloną prędkość, i to czasem dosyć znacznie. Tym razem nie było inaczej, ale choć jeździł szybko, to jednak niezupełnie bezmyślnie, i nie bałem się o własne życie… Co innego z Seymourem, bo ten, jak dawał po garach, to na całego, a w zakręty na pustej drodze to i driftem wchodził. Oczywiście nie pod okiem Mai, bo chyba nie przekroczyłby potem progu ich sypialni. Była masa innych powodów, dla których mógł wylądować na kanapie w salonie, więc po co dodatkowo wydłużać tę listę? – I co? Solówka na mandolinie? – ciągnąłem temat. – W czyim wykonaniu? – spytał. – Ja stawiam na Kyle’a. – O! I dajmy mu jeszcze tę różową koszulkę Fall Out Boy. Będzie komplet. – Tak w sumie, to czemu zawsze sobie robimy z niego takie jaja? Zamyśliłem się. To nie było znowu zupełnie oczywiste, ale mógł być pewien powód. – A jest w tym zespole ktoś inny, kogo się tak fajnie wkurza? Wiesz, że Kyler ma skłonności do przesady. – On nas kiedyś zabije – mruknął pod nosem. – Może zdążę do tej chwili spisać testament. W tym momencie rozmowa się urwała. Zresztą było już grubo po pierwszej i padaliśmy z nóg, a wtedy nawet luźne gadki jakoś słabo się trzymają kupy. – Ej, stary, mogę o coś zapytać? – odezwał się Charlie, gdy zatrzymał się już
na parkingu. – No? – Wszystko okej między tobą a Freyą? Bo zareagowałeś dzisiaj niemal alergicznie, gdy Maia zapytała, czy zabierasz ją na jej urodziny. – Poważnie, Mad? Od kiedy to gadamy o związkach? Stalowy wzrok i nieustępliwa mina przyjaciela utwierdziły mnie jednak w tym, że pytał poważnie. Od kiedy go znałem, nigdy nie bał się zadawać nawet tych pytań, których nie powinien. A że z natury był obserwatorem i dostrzegał więcej niż połowa ludzi, tak tych pytań miał czasem też więcej i zawsze trafiał w punkt, jeśli już się odzywał. – Przespałem się z nią i wydaje mi się, że jestem teraz w czarnej dupie. Jeez, wiesz, jak jest z laskami. Jak jesteś już w związku i zamoczysz, to od razu powinieneś zaserwować jakąś deklarację. Przyjść z kwiatami w zębach i wierszykiem z wyznaniem miłości. – Rozumiem, że nic z tego? Potrząsnąłem głową. – Nie jestem w niej zakochany ani nic z tych rzeczy. Myślałem, że może jednak… Ale chuja tam, a nie zakochany. Z laskami na jedną noc chociaż jest mniej problemów, bo nie zaczynają do ciebie potem wypisywać jak powalone, domagając się, byś poświęcał im więcej czasu niż wcześniej. – No to zjebałeś, stary – skomentował Charlie. – Sam sobie skomplikowałeś sprawę, bo zacząłeś myśleć fiutem. Nie męczy cię powtórka tego samego schematu? Ostatnio częściej zmieniasz laski niż Fay zasłony w salonie. Wzruszyłem ramionami. – Jakoś tak wychodzi. I od kiedy poczuwasz się do roli mojego materaca, Mad? – Odkąd przez cały czas piszesz piosenki o jednej dziewczynie. I nie jest to Freya ani żadna z tych, które ostatnio przewinęły się przez twoje łóżko. Minęło
już ile? Z pięć lat? Nina zostawiła sobie otwartą furtkę, Ollie. Ten rozdział nie jest zamknięty. Nie zapomnisz jej. Ale możesz mimo wszystko ułożyć sobie życie bez niej. – Zamknij się – wycedziłem. – Nina cię zostawiła, Ollie. I raczej już nie wróci. Daj sobie spokój, dobrze ci radzę. Charlie „Wujek Dobra Rada” Maddox zawsze na posterunku.
4 ZŁOTE SERCE I ZIMNE DŁONIE Oliver Urodziny Mai przyniosły zbiorowego kaca. W końcu dwadzieścia jeden lat kończy się tylko raz, a jak się próbuje spić Maleństwo, to samemu też trzeba sporo wypić, bo gdziekolwiek lokował się w tym mikrusie alkohol, zdecydowanie był pakowany próżniowo. Shawn już bełkotał, podczas gdy Maia sprawiała wrażenie zupełnie trzeźwej. Oszukiwać nie było po co i jak, bo wzrok to ona miała sokoli. A że libacja zaczęła się stosunkowo późno, dopiero po wyjściu starszych, to zbierała zdrowe żniwo już przez samo zmęczenie uczestników. Nie byłem pewien, jakim cudem w ogóle dotarłem do swojego mieszkania, ale rano, ledwo otworzyłem oczy, w głowie zaczęło mi tak łupać, że wydawało się to nierealne. W gardle miałem istną Saharę, a wpadające przez niezasłonięte okno słońce tylko potęgowało beznadziejne samopoczucie. Jakby wibrujący z rana telefon nie był wystarczająco wkurzający sam w sobie, to jeszcze nie wyłączyłem na noc internetu, więc obudził mnie czat grupowy. Maia: Umieram… Miles: Na co? Charlie: Oooo, czyżby kacyk? :D
Maia: Mad, uduszę cię we śnie, gdy tylko wrócimy w trasę. :) Ja: Co to za psychopatyczne uśmieszki z rana? Ludzie, idźcie dalej spać… Kyler: Nie wierzę, że to piszę, ale zgadzam się z tym wyżej. Idźcie spać, będziecie mniej cierpieć. I ja też! W tym samym momencie przyszedł mail od Ridge’a pełen służbowego bełkotu o zbliżającym się koncercie w sylwestra. Zrobiłem screena i wysłałem na czacie. Ja: Nie wiem jak Wy, ale ja już zdążyłem wytrzeźwieć. :) Kyler: No nie… Znowu wyjazd z rana. Czy ten facet nie ma litości? Tak zero? Nie poszedłem na studia po to, żeby się wysypiać. :( Charlie: Nie poszedłeś na studia, żeby gwiazdorzyć. :) Kyler: Na jedno wychodzi. :) Miles: Nie wierzę, Primadonna pierwszy raz gada z sensem. :) Czy byliśmy dojrzalsi z wiekiem? Raczej nie. Czy było nam z tym źle? Ani trochę. Podchodzenie do większości rzeczy z przymrużeniem oka pozwalało nam nie zwariować. Zwłaszcza że spędzaliśmy ze sobą masę czasu i gdybyśmy nie mieli do siebie dystansu, tobyśmy się pozabijali przy pierwszej lepszej okazji. Ridge z jakiegoś powodu wybrał akurat ten dzień na obgadanie szczegółów nie tylko koncertu sylwestrowego, ale także zbliżającej się trasy i nagrań z White Noise. Choć znaliśmy się z nimi już dobrych kilka lat, dopiero teraz zdecydowaliśmy się na nagranie dwóch porządnych kolaboracji, wychodząc poza współpracę za zamkniętymi drzwiami. To było już wyzwanie nieco innego rodzaju, Kyler musiał podłapać styl Noise’ów, a Shawn nasz, wykorzystując przy tym do maksimum ich możliwości, nie zmieniając jednak ściśle wytyczonych ścieżek, które były typowe dla każdego z zespołów. Te dwie piosenki wisiały nad nami od jakiegoś czasu, ale zdecydowanie szło nam to bardziej opornie, niż
gdy każdy pisał tylko pod siebie, a i czasowo się rozmijaliśmy, bo gdy my mieliśmy trasę, to oni przerwę i na odwrót. Dopiero przy okazji naszego Deep Waters i ich Haunted udało nam się wreszcie zgrać. Faktem jednak było, że oba kawałki wymagały jeszcze sporo pracy i nawet teksty nie były do końca dopracowane. A Ridge nasze On the Edge ze Slendersem na wokalu wspierającym chciał na już, i to jeszcze przed sylwestrem. Zwłaszcza że wytwórnia coraz bardziej na nas naciskała. Nad Deep Waters nie pracowało nam się wcale łatwo. I nie tylko ze względu na tę nieszczęsną kolaborację. Maia obstawała za tym, by nazwać album Therapy Session, ale stwierdziliśmy, że byłoby to zbyt oczywiste. Po czasie odzywały się niedokończone rzeczy i niedomknięte sprawy, którym wcześniej nie chcieliśmy lub jakoś nie potrafiliśmy stawić czoła. Pisaliśmy o tym, co w nas siedziało, i o tym, z czym w danym momencie się mierzyliśmy. Mieliśmy ogromne szczęście, że doszliśmy do miejsca, w którym się teraz znajdowaliśmy, ale to nie było tak, że za każdym razem wchodziliśmy z uśmiechem na scenę. Ridge jeszcze na początku sugerował, że może nagralibyśmy coś lżejszego, jednak bardzo szybko się poddał. To u nas nie działało. Czy nasze życie było idealne? Nie. Sława i pieniądze nie rozwiązywały problemów. Pamiętaliśmy, skąd przyszliśmy. Dlaczego więc mielibyśmy udawać, że wszystko jest okej i ten świat nie jest taki straszny, gdy czasem sami w to nie wierzyliśmy? Muzyka była dla nas autoterapią i bez względu na to, co czuliśmy w danym momencie, właśnie w nią przelewaliśmy nasze myśli i uczucia. Nie zapominaliśmy o tych okresach w życiu, kiedy wydawało się, że właśnie ona była wszystkim, co mieliśmy. Święta zbliżały się wielkimi krokami, ale nie czułem potrzeby dekorowania mojego mieszkania i obwieszania go toną światełek. Po pierwsze, nie miałem do tego cierpliwości. Po drugie, gdy ostatnio podłączałem lampki, wywaliło korki. A po trzecie, dla mnie jednego się to nie opłacało. Jasne, lubiłem święta, ale nie przywiązywałem do nich aż tak dużej wagi. Takie okazje brutalnie przypominały
mi o tym, że jestem przybłędą z niewiadomą metryką. Mnie nikt nie zabierał do centrum handlowego, żebym usiadł na kolanach mikołaja ze sztuczną brodą i przedstawił mu listę prezentów, których i tak nie dostanę. Trafiłem do Blacków już jako nastolatek i choć traktowali mnie jak swoje własne dziecko, wiedziałem, że tak naprawdę nigdy nim nie będę. Z rękami w kieszeniach stanąłem przed panoramicznym oknem, z którego rozciągał się widok na śpiący już Pittsburgh. Było grubo po trzeciej w nocy i ulicami poruszały się tylko pojedyncze samochody. Ludzie podążali w różnych kierunkach. Uciekali, wracali, czasem włóczyli się bez celu. I ja sam też nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Po prostu gdzieś, byleby tylko nie stać w miejscu. There’s nothing left Nothing left to save Kiss away my pain There’s nothing left to gain Let me fall into pieces Smash on the ground Shatter below your feet And crawl in the dark.
Tworzenie muzyki było uzależniające jak narkotyk. Uderzało do głowy niczym działka kokainy. Pierwszy raz jest niewinny, ale każdy kolejny sprawia, że nie możesz już bez tego oddychać. Nie możesz myśleć. Nie możesz jeść. Nie możesz spać, bo twój świat bez muzyki wydaje się niekompletny. Życie staje się niekończącą się piosenką. Niekończącą się aż do dnia twojej śmierci. Spisywanie wszystkiego i krążenie wokół dawnych emocji sprawiało, że one po prostu wracały i przeżywało się je na nowo. Czy zamierzaliśmy przestać i odpuścić? Nie, byliśmy jeszcze bardziej zdeterminowani, by przez to przebrnąć
i móc już puścić w niepamięć, choć na święta zepchnęliśmy całą pracę na bok. Gdy w Boże Narodzenie weszliśmy z Freyą do mieszkania Mai i Kylera, zaatakowała nas cała gama zapachów. Wpadliśmy wcześniej, żeby pomóc przy przygotowaniach. Na miejscu zastaliśmy już Charliego i Milesa z drugimi połówkami, więc wyszło na to, że zjawiliśmy się ostatni. – Nie radzę tam wchodzić – oznajmił Mad na powitanie, wskazując ruchem głowy kuchnię. Trzymał na rękach Clarka, buldożka francuskiego, którego jakiś czas temu kupił Fay. Pies swoją skrzywioną mordką zdawał się potwierdzać jego słowa. Zawsze wyglądał, jak gdyby miał pretensje do świata o to, że ten istnieje. Coś w stylu psiej wersji Grumpy Cata. – Czemu? – zapytałem. – Maia chce, żeby to były idealne święta – odpowiedział za niego Kyler, wchodząc do salonu w… co to było, do kurwy nędzy? – Kyler? – zacząłem ostrożnie. – No? – Spojrzał na mnie wyczekująco. – To są renifery czy… renifero-kaczki? – zapytałem. – To coś na twoim swetrze? I skąd w ogóle wytrzasnąłeś takie obrzydlistwo? Westchnął ciężko. – Dostałem go od mamy Mai, dlatego musiałem go założyć – wyjaśnił. – I celowałbym w renifero-kaczki. Cholera, gorąco mi w nim. – Ściągnął sweter przez głowę i rzucił go na oparcie fotela. – Chłopaki, zdejmiecie te burdelówki z karnisza, zanim Maia rzuci mi się na tętnicę! – Burdelówki? – spytał Miles i jak na znak obejrzeliśmy się we trzech na okno. No, były tu jakieś lampki. Czerwone. Ale żeby od razu burdelówki? – Spoko, dla mnie też wyglądają normalnie, ale Maia twierdzi, że… – Kyler?! – rozległo się głośne wołanie z kuchni. Kyle zacisnął wargi tak mocno, że aż mu zbielały. Normalnie by się ciskał
i protestował, ale z tego, co mi rano powiedział przez telefon, Maia była kłębkiem nerwów i wolał jej bardziej dzisiaj nie wkurzać. – Po prostu zdejmijcie te lampki i załóżcie białe, leżą w pudle koło choinki – poprosił. – Idę zobaczyć, czy kuchnia jeszcze stoi. Bez szemrania zabraliśmy się we trzech do zmieniana lampek, podczas gdy dziewczyny urzędowały w kuchni, a Seymour biegał jak poparzony po całym mieszkaniu, aż w końcu wyszedł z kluczykami w ręce, bo okazało się, że czegoś brakuje. Zaczynałem się zastanawiać, czy organizowanie świąt przez Maię i Kylera było dobrym pomysłem. Godzinę później wszystko jednak wyglądało już, jak trzeba, stoły były rozstawione, nakryte, gotowe na przyjście gości… i właśnie wtedy wszystko zaczęło iść nie tak. Na początek przy wyjmowaniu ciasta z piekarnika Maia upuściła blachę na podłogę. Każdemu się może zdarzyć, ale ciasto wylądowało nie na talerzu, a na płytkach w kuchni i nie dało się go już odratować. W rezultacie pani Hamilton na szybko upiekła pierniczki, żeby choć minimalnie nadrobić braki. Potem okazało się, że w całym salonie jest pełno włóczki, bo Clark znalazł sobie nową zabawkę do podgryzania – sweter Kylera. Wyglądało na to, że buldożek Fay również nie należał do fanów renifero-kaczek. Oczywiście, Kyler odegrał przed Maią wielkie rozgoryczenie z powodu takiej „straty”, choć wcześniej z wdzięczności zdążył już podkarmić winnego frykasami ze stołu. I nie byłoby tak źle, gdybym nieco później nie wylał przypadkiem wina… na swoją dziewczynę, która potem resztę wieczoru spędziła w dresach Mai. Mama zaoferowała, że zapierze sukienkę, ale Freya była tak wściekła, że tylko ją ofuknęła. Moją mamę! Biorąc pod uwagę, że dzień wcześniej się pokłóciliśmy, a na dodatek właśnie się jeszcze bardziej pogrążyłem, wiedziałem, że mam przerąbane. Na ogół lubiłem święta. A przynajmniej zacząłem je lubić, gdy trafiłem pod skrzydła Blacków. Dopiero wtedy zrozumiałem, skąd cały ten szum, i nie chodziło wcale o prezenty. Po prostu był to taki czas, kiedy nawet jeśli coś szło
nie do końca zgodnie z planem, to i tak wywoływało to raczej śmiech niż cokolwiek innego. I bawiło nie raz, bo potem powtarzało się to w formie anegdot przy każdym kolejnym spotkaniu w większym gronie. Freya jednak widziała to inaczej i nie zaradziła tu nawet mama. W końcu zdecydowałem, że wyjdziemy wcześniej, bo jeśli moja dziewczyna miała wprowadzać nerwową atmosferę, to dalsze siedzenie przy stole było bezcelowe. – Naprawdę musiałaś? – zapytałem rozdrażniony, jednocześnie otwierając drzwi od strony pasażera, żeby mogła wsiąść do samochodu. – Musiałam co? – odwarknęła. – To tylko sukienka, Freyu. I choć nie zrobiłem tego specjalnie, możesz do woli odreagowywać to na mnie, ale nie na mojej mamie i całej reszcie. – Więc to moja wina? Westchnąłem i zająłem miejsce za kierownicą. Trzeba było zostać wiecznym singlem… – Nie powiedziałem, że to twoja wina. Miałem tylko na myśli, że może powinnaś podejść do tego na większym luzie i nie ciskać się o taką głupotę. – U ciebie ostatnio wszystko jest „tylko”, Ollie! – wybuchnęła. – „Tylko” zapomniałeś powiedzieć mi o koncercie. „Tylko” odwołałeś w ostatniej chwili lunch z moimi rodzicami. „Tylko” wylałeś na mnie dzisiaj wino. I pamiętasz, co powiedziałeś wczoraj? Że „tylko” się ze mną przespałeś. Ścisnąłem palcami mostek nosa. Wiedziałem, że dałem plamę, a Freya ma prawo się na mnie złościć, gdy to wszystko zaczęło się kumulować. Zwłaszcza po wczorajszym, bo i przed tym dobitnym przypomnieniem byłem świadomy, że przegiąłem, choć nieumyślnie. Po prostu wpadłem w złość, kiedy zaczęła mi wszystko wypominać. Przy dzisiejszej powtórce było jednak trochę inaczej. – Przepraszam, Freyu. To nie miało tak zabrzmieć. – A jak? Mogłeś mnie jeszcze bardziej uprzedmiotowić, Ollie? – Freyu, proszę…
Przerwała mi gestem. – Nie, Ollie. Myślisz, że jestem głupia i naiwna? Że nie wiem, że wciąż piszesz piosenki o niej? Zależy mi na tobie, ale nie zasługuję na to, żeby być zapchajdziurą po Ninie. – Freya… – spróbowałem znowu, ale nie pozwoliła mi dokończyć. – Zadam ci tylko jedno pytanie – oznajmiła. – Jedno. – Tak? – Kochasz mnie, Ollie? Choć trochę? W pierwszej chwili chciałem powiedzieć, że tak. Ale w drugiej… Wiedziałem, że nie byłbym szczery. Ani z nią, ani ze sobą. A nie mogłem dłużej grać na zwłokę, gdy już zdążyłem ją zranić, i to nie raz. – Nie kocham cię, Freyu. Zależy mi na tobie… Ale nie tak. Przykro mi. Myślałem, że poczuję smutek. Może odrobinę wstydu? Poczułem jednak tylko ulgę. Niewymowną ulgę i zacząłem się zastanawiać, czemu nie zrobiłem tego wcześniej. Czemu tak desperacko próbowałem ją przy sobie zatrzymać, kiedy sam już przestałem wierzyć, że mogę ją pokochać. A ona miała rację i nie zasługiwała na bycie zastępstwem za kogoś. Mogłem jej nie kochać, ale nie oznaczało to, że byłem na nią zupełnie ślepy. – Mnie też jest przykro, Ollie – odpowiedziała cicho, naciągając na dłonie rękawy bluzy Mai. – Nie chciałam psuć ci świąt. – Wiem, Freyu. Chyba oboje zepsuliśmy sobie nawzajem święta. – Tak, chyba tak. – Odwróciła wzrok w stronę szyby, gdy odpaliłem silnik. I właśnie tego wieczoru zamiast „dobranoc” powiedzieliśmy sobie „żegnaj”.
5 SYLWESTER I MAKARON ZE SZPINAKIEM Oliver Myślałem, że rozstanie z Freyą jakoś bardziej się na mnie odbije, jednak podchodziłem do tego dosyć obojętnie. Nie były to czasy liceum, kiedy zaraz po zerwaniu zmieniało się status na Facebooku na „Wolny”. Mój związek z Freyą na forum publicznym zachował się w sumie tylko w formie paru zdjęć na Instagramie. To nawet przykre. Z powodu silnych opadów śniegu w sylwestra mieliśmy opóźnienie. Przez trzy godziny lotnisko było sparaliżowane. Zaczynaliśmy już być głodni, a Kyler marudził, że mógł sobie dłużej pospać. W sumie wszyscy mogliśmy, ale jakoś nikt wcześniej nie przewidział, nawet najlepszy szaman w telewizji, że będzie aż tak sypać. Kiedy w końcu udało nam się dolecieć do Detroit, po części cieszyliśmy się z nadgorliwości Ridge’a i reszty wytwórni, bo z pechem, który towarzyszył nam tego dnia w każdej sytuacji, tylko cudem zdążyliśmy na próbę dźwięku. Do hotelu wpadliśmy jedynie po to, żeby zostawić bagaże i się odświeżyć. Zaplanowany wcześniej wywiad byliśmy zmuszeni odwołać, bo i bez tego na miejsce dotarliśmy w ostatniej chwili. Przed wyjściem na scenę zawsze się denerwowaliśmy. Stukaliśmy się pięściami, poprawialiśmy odsłuch i wychodziliśmy jedno za drugim, żeby dać się
oślepić światłom, które błyskały ze wszystkich stron, i ogłuszyć reakcji tłumu. – Jak się dzisiaj bawicie, Detroit?! – zawołała Maia do mikrofonu. Odpowiedział jej entuzjastyczny krzyk i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Właśnie za to uwielbiałem koncerty, za tę energię. – Charlie, słyszysz ich? – Słabo… Tu z tyłu naprawdę nic nie słychać – odparł Mad z przekąsem i tym razem prawie się skrzywiłem, było tak głośno. – Naszemu perkusiście od tego walenia w gary trochę na słuch padło, musicie mu wybaczyć – skomentowała Maia. – Wiecie, z wiekiem coraz gorzej, ledwo trzyma rytm… Ale Hollow zagra z pamięci bezbłędnie. Kyler zaczął lekko szarpanym riffem, zaraz do niego dołączyłem, żeby mu trochę „poprzeszkadzać”, a potem spuściliśmy z tonu, żeby Maia weszła z wokalem razem z perkusją Charliego i basem Milesa. Byliśmy w swoim żywiole. We właściwym miejscu, gdzie czas nie istniał i koniec obwieszczał nam dopiero ostatni kawałek na setliście. Dopiero wtedy dopadało nas zmęczenie. Nie tylko od gry i biegania po scenie, bo te światła serio grzały, było cholernie gorąco. Ze sceny zeszliśmy więc spoceni, padnięci, ale cholernie szczęśliwi. Tego wieczoru widownia była po prostu fantastyczna, dawno nie słyszałem tak śpiewanego refrenu The Fall. Mimo całego zamieszania z dotarciem tutaj zaliczyliśmy jeden z lepszych koncertów w ostatnim czasie. Żadne z nas by więc nie narzekało… gdyby nie to, że Miles czymś się struł i umierał przez cały następny dzień, a pogoda była tak paskudna, że odwołano dwa kolejne loty i utknęliśmy na lotnisku. Znowu. Zirytowany opadłem na krzesło w poczekalni. – Jak cały rok będzie taki pechowy, to ja się wypisuję – burknąłem. Byłem zmęczony, głodny i znudzony. Każde z nas na tym etapie chciało już po prostu wrócić do domu. – Ja tak samo – mruknął Miles z niewyraźną miną. Nie wyglądał zbyt dobrze. – Lepiej się czujesz? Pokiwał tylko głową w odpowiedzi.
– Może przyniosę ci herbatę? – zapytała Maia z troską, obejmując Prestona ramieniem i przykładając wierzch dłoni do jego czoła. – Dam radę bez, dzięki. – Uśmiechnął się i ścisnął jej rękę. – Boże, jesteś rozpalony! – Teraz była już wyraźnie zmartwiona; jako jedyna dziewczyna w zespole zawsze się o nas troszczyła, czasem aż nadto. Nafaszerowała naszego basistę lekami tak, że gdy wreszcie wsiedliśmy do samolotu, od razu usnął i przespał cały lot. Do mojej chevelle musiałem go praktycznie wnieść, bo ledwo trzymał się na nogach. Od razu zawiozłem go do domu i zadzwoniłem do taty. Nie ufałem Alison na tyle, by zostawić kumpla w takim stanie na pastwę losu, i wolałem chociaż wiedzieć, co mu jest. Zatrucie okazało się jednak wyjątkowo upierdliwą grypą… czyli prace nad albumem właśnie poszły się bujać na najbliższy tydzień. I nikt nie był z tego zadowolony.
Kiedy z opisu na Instagramie usunąłem nick Frei, zaczęła się burza. Na Twitterze od razu wybuchnęły spekulacje: czy z nią jestem, czy jednak nie. A jeśli nie jestem, to dlaczego i kto z kim zerwał. Komentowanie sytuacji w tym momencie jeszcze bardziej by podkręciło atmosferę – co wiedziałem już z doświadczenia – więc wolałem po prostu przeczekać, aż znajdą sobie nowy temat. Pewnie wkrótce Taylor Swift znów zerwie ze swoim aktualnym chłopakiem i napisze kolejny hit o byłym, kogo by więc interesował rockman, któremu popularnością jednak wciąż daleko do Adama Levine’a? Sam bym się sobą nie interesował w takiej sytuacji. Po koncercie charytatywnym w połowie stycznia weszliśmy wreszcie do studia i na poważnie wzięliśmy się do pracy. Najwięcej najlepszych pomysłów pojawiało się zwykle już na bieżąco, jakby dopiero wtedy wszystko składało się w całość i nabierało większego sensu, a linijki tekstu same wpadały i wypadały, więc teoretycznie nagraliśmy tyle piosenek, że spokojnie starczyłoby na album. Jakby nie patrzeć, o ile we wszystkim innym mogliśmy nawalać, o tyle muzykę
traktowaliśmy jak świętość. W tym byliśmy perfekcjonistami, więc z góry wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze drugie tyle pracy, a na album wybierzemy tylko to, co będzie nas i wytwórnię w pełni zadowalać. Gdy mieliśmy w czym przebierać, spójna konwencja nasuwała się sama i na koniec nie było paniki, że czegoś nam brakuje; materiału zgromadziliśmy aż nadto. Natomiast my po tym wszystkim zdecydowanie nie mogliśmy patrzeć na żarcie na wynos, kawę, i na siebie nawzajem zresztą też. Jeśli przestajemy reagować radością na pizzę, to rzeczywiście wydaje się prawdziwym powiedzenie, że kreować to niszczyć coś innego. A mój związek z pizzą traktowałem bardzo poważnie. Z pizzą jest jak z łóżkiem – nie pyta, rozumie. Ostatnie dni przed trasą zwykle spędzaliśmy osobno, żeby trochę od siebie odpocząć i nie mieć przesytu, a po nagraniach tym bardziej potrzebowaliśmy chwili przerwy. To był czas dla rodziny i w moim przypadku też dla samego siebie. W końcu przez najbliższe tygodnie nie zapowiadało się, że doświadczę chociaż chwili spokoju, jeśli nasza piątka będzie stłoczona w jednym busie. Jak uwielbiałem moich przyjaciół, tak od czasu do czasu doceniałem i samotność, i ciszę. No, powiedzmy, bo przez większość dnia w moim mieszkaniu tę ostatnią zakłócało The Civil Wars. Maia i Kyler ich uwielbiali, a ja jakoś to zamiłowanie podłapałem. Czasem dobrze było trochę spuścić z tonu i rozładować napięcie. Joy i John nadawali się do tego idealne. Dzień przed wyjazdem punktem obowiązkowym była kolacja u rodziców. W końcu kto gotuje lepiej od mamy? W domu nawet kawa smakuje inaczej. Ba, tam nawet odgrzewane gotowe danie jest smaczniejsze. Drzwiczki szafki kuchennej nie opadały, od kiedy jeszcze przed świętami wymieniłem zawiasy. Stół był już nakryty, gdy dotarłem na miejsce. Sharon krzątała się przy kuchence, doglądając ciasta i podgrzewając szpinak, podczas gdy Phil zaraz po tym, jak przywitał mnie w progu, wybierał wino do posiłku. Mnie pozostało więc już tylko siąść i grzecznie czekać, wystukując palcami rytm
do Superlove Lenny’ego Kravitza. Mama go uwielbiała. I nikt nie narzekał, że to nie najlepszy akompaniament do posiłku – w tym domu słuchało się wszystkiego, bez względu na okazję. A jeśli chodziło o jedynego faceta na planecie, któremu było tak bardzo do twarzy ze złotym eyelinerem… Tu wszystko dało się wybaczyć. Tak twierdziła Sharon, a żaden z nas dwóch nie chciał się z nią o to kłócić. – Jak wam poszły nagrania? – zagaił tata, gdy już siedzieliśmy przy stole. Ostatni raz widzieliśmy się przed koncertem, bo ile razy byłem w domu, to się rozmijaliśmy. Taką już miał pracę i w sumie przyzwyczaiłem się do tego jeszcze jako dzieciak. Co nie znaczyło wcale, że nie poświęcał mi czasu. – W sumie… Lepiej, niż myśleliśmy – odpowiedziałem. – Jesteśmy zadowoleni, ale zobaczymy, co dalej. – Dużo pracy przed wami? – zapytała Sharon między kęsami makaronu ze szpinakiem, który, swoją drogą, był nieziemski. – Połowa, na dobrą sprawę. Wiesz, że lubimy mieć więcej piosenek, żeby było z czego wybierać. – Wiem, wiem… – przytaknęła. – Szkoda, że znowu cię nie będzie. Przyzwyczaiłam się do twoich częstych wizyt. Uśmiechnąłem się mimowolnie. To naprawdę miłe uczucie, gdy jest się gdzieś chcianym. Do takich rzeczy nie powinno się po prostu przyzwyczajać, powinno się je doceniać. A Blackowie byli najlepszym, co mnie spotkało. Nie wszystkie dzieci po osiągnięciu dorosłości wciąż mają tak dobre stosunki z rodziną adopcyjną, a ja nadal byłem pełnoprawnym członkiem swojej, choć nigdy nie zdecydowałem się na przyjęcie ich nazwiska. Sharon i Phil dali mi prawo wyboru, a ja postanowiłem pozostać Oliverem Liamem Jamesonem, a nie Blackiem. Wtedy wydawało mi się, że to za dużo… Teraz nie do końca rozumiem swoją decyzję, ale jest, jak jest. I bez tego wciąż traktowali mnie jak syna, a nazwisko… To w tym momencie tylko nic nieznaczący drobiazg, który
nas ani trochę nie dzielił. Moi rodzice byli raczej liberalni. Nie przeszkadzało im ani to, jak zarabiam na życie, ani mój sposób bycia, choć Sharon bardzo chciała, żebym skończył studia. Jednak podczas gdy Maia i Charlie na początku słuchali kazań dotyczących swoich tatuaży, ja usłyszałem tylko krótkie, acz rzeczowe „To twoje ciało i zrobisz z nim, co chcesz, abyś tylko potem nie żałował”. A wsparcie i akceptacja rodziców są tak samo ważne, kiedy dorośniesz, jak w dzieciństwie, szczególnie dla mnie. – Będę dzwonił na FaceTimie – obiecałem mamie. – Jeszcze oboje będziecie mieli mnie dość. – To absolutnie niemożliwe – skomentowała. – Choć twoich przyjaciół… możemy mieć dość, biorąc pod uwagę ekscesy z ostatniej trasy. Aż dziw bierze, że ten bus to przetrwał. I czy naprawdę musicie tak dokuczać biednemu Kylerowi? Roześmiałem się i wzruszyłem ramionami. – Po prostu to zabawne, mamo. I nie martw się, Kyle się na nas mści, więc to nie jest tak, że my się nad nim znęcamy, a on nic. – Dorośniecie kiedyś? – zapytał tata obojętnym tonem. – Kiedyś… Może. Z dużym naciskiem na „może”.
6 SZCZĘŚLIWY TALIZMAN I ZAGADKI Oliver Rzuciłem torbę na podłogę i rozwaliłem się wygodnie na kanapie. Mad z marszu podłączył swojego iPoda i parsknąłem śmiechem, gdy z głośników popłynęło The Prodigy. Czasem był taki przewidywalny. – Mad, to już jakaś tradycja czy jak? – zapytałem, nie kryjąc rozbawienia. – W sensie co? – Zmarszczył ciemne brwi. Naprawdę tego nie zauważył? – Ruszamy w trasę w rytmie Voodoo People. Zawsze – podkreśliłem. – Serio? – Potarł dłonią kark. Wyglądał na zmieszanego. Charliego raczej trudno zbić z tropu. Był spontaniczny w działaniach, ale ich skutki analizował aż nazbyt często, wręcz mógłby o nich pisać prace naukowe. Tym bardziej więc zaskoczyło mnie to, że naprawdę nie zdawał sobie sprawy ze swojego przyzwyczajenia. Wszyscy wiedzieliśmy o jego miłości do The Prodigy – słuchał ich od podstawówki. Tak się złożyło, że to on zawsze pierwszy puszczał muzykę w busie. A na jego playliście na pierwszej pozycji było… Voodoo People. – Serio – zapewniłem go. – Jak coś, to mogę wyłączyć – zaproponował niemrawo. – Mowy nie ma! – zaprotestowałem. – The Prodigy to mój talizman – oznajmiłem i zacząłem kiwać głową do rytmu.
– Kretyn z ciebie. – Charlie westchnął i usiadł ciężko na kanapie, dzwoniąc łańcuchami przy spodniach. – I tak jesteś moim fanem numer jeden. – Posłałem mu szeroki uśmiech, na co odpowiedział mi spojrzeniem, które można było podsumować jako „Za co mnie tak pokarało?”. – Masz szczęście – mruknął obojętnie i zaczął stukać w klawiaturę telefonu. Pewnie pisał do Fay. Od kiedy byli razem, stali się wręcz nierozłączni i… obrzydliwie uroczy. Czy ja serio pomyślałem, że mój kumpel jest…? Dobra, nie powtórzę tego. Nie wypada. – Zawsze – odparłem, zakładając ręce za głowę, i położyłem nogi na niskim stoliku. – Nogi ze stołu! – warknęła Maia. Niech to, od tego akurat zdążyłem się trochę odzwyczaić. – Kyler, zrób coś ze swoją kobietą! – rzuciłem. – Maia, mam coś z tobą zrobić – powiedział Seymour, nie podnosząc wzroku znad ekranu laptopa. Prychnęła tylko pod nosem i z czytnikiem w ręce zagłębiła się w fotelu. Nie byłem pewien, kogo ma bardziej w dupie: mnie czy swojego faceta. – Czuję się olany – oznajmiłem. – A myślałem, że tylko niedopieszczony… – skomentował Miles, na co rzuciłem w niego poduszką z kanapy. – Dopiero rozstałem się z Freyą – przypomniałem mu. – Wcześniej jakoś nie przeszkadzało ci szybkie pocieszanie się – zauważył. Skrzywiłem się. Może jednak miałem w sobie coś z męskiej dziwki. Inaczej się sprawa miała z Kylerem, który ostatnio sprawiał wrażenie bardziej niż zdeterminowanego, żeby się w pełni ustatkować. Ale ile razy próbowali z Maią coś ustalić, zwykle kolidowało to z koncertami lub czymś innym.
Wieczorem nie chciało nam się szukać żadnej porządniejszej restauracji, więc we dwóch skoczyliśmy do Burger Kinga po jedzenie dla wszystkich. – Vegas – odezwałem się, gdy czekaliśmy na zamówienie. Było spore. – Co? – Seymour spojrzał na mnie zdezorientowany. – Mamy niedługo koncert w Vegas, jeśli mnie pamięć nie myli. Weźcie ślub i po sprawie. Skoro planowanie wam ani trochę nie wychodzi… – Moja matka mnie zabije, Ollie – roześmiał się i potrząsnął głową. – A chrzanić to. – Machnąłem lekceważąco ręką. – Potem możecie wziąć ślub drugi raz i zrobić to, jak należy. – Mówisz? – Mówię. Zbuntuj się i zrób, co chcesz. Czy nie to zwykle robisz? Nie wyglądał na przekonanego, jednak widziałem, że się zastanawia. W większości przypadków Kyler nawet polecenia traktował bardziej jak sugestie. Na koniec i tak robił po swojemu. I z tego, co wiedziałem… postępował w ten sposób od zawsze, momentami doprowadzając do szału swoją mamę. Maię również. – I myślisz, że Maia się na coś takiego zgodzi? Prychnąłem. – Zgodzi się. W waszym przypadku to i tak tylko formalność, Kyle. – Wskazałem na jego lewą dłoń, na której kostkach miał wytatuowane imię swojej narzeczonej. Odruchowo przesunął palcem po literach. – Fakt – przytaknął. – Pomyślę nad tym…
Swego czasu Ridge i wytwórnia nalegali na to, by w trasie towarzyszyła nam makijażystka, głównie ze względu na Maię. Szybko jednak skapowali się, że mikry wzrost nie przeszkadza w byciu uparciuchem i Maia nadal sama szykowała się na koncerty, choć przypuszczam, że zabierało jej to więcej czasu. My się
jeszcze obijaliśmy, kiedy ona już pieczołowicie układała włosy i robiła makijaż. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że gdy zaczynała malować usta – dzisiaj na ciemny fiolet – należało zwlec tyłki i zebrać się do wyjścia. Mijał dopiero trzeci tydzień trasy, a nasza wokalistka już uszkodziła sobie kostkę. Prawdopodobnie coś naciągnęła, ale jeszcze żadne siły nieczyste nie zmusiły jej do pójścia do lekarza. Na piąty koncert z rzędu trochę usztywniła nogę opaską uciskową i śmigała w trampkach mimo bólu, na który narzekała zwykle dopiero po zejściu ze sceny. Poprzedniego dnia w drodze do busa trochę utykała, jednak dalej zapierała się, że nic jej nie jest. Po tym koncercie było podobnie, choć już w połowie setlisty widziałem, że krzywi się czasem przy chodzeniu. Nie zaśpiewała mimo to nawet jednej fałszywej nuty. Nie pozwoliła sobie też zwolnić tempa lub czegokolwiek odpuścić, wszystko musiało iść zgodnie z planem. Nie spodziewałem się jednak natknąć się na nią w kuchni w środku nocy. W pierwszej chwili nawet nie zauważyła mojej obecności, gdy skrzętnie pisała coś w swoim notesie, który wyglądał, jakby przeżył trzecią wojnę światową, jednak nie było opcji, by zastąpiła go nowym. Ostatni prezent od brata od pierwszej chwili stał się jej największym skarbem. – Czemu nie śpisz? – spytałem cicho, starając się jej nie przestraszyć. Dopiero wtedy zorientowała się, że nie jest sama, i podniosła na mnie wzrok. – Kostka trochę mi dokucza – westchnęła. – I… Ostatnio jakoś nie najlepiej sypiam. – To chyba jest nas dwoje. Rzeczywiście, w ostatnich tygodniach miałem problemy ze snem. Albo nie mogłem zasnąć, albo budziłem się w nocy, jak tym razem, i przewracałem się z boku na bok, próbując jeszcze trochę pospać. Zwykle jednak niewiele z tego wychodziło i nie byłem pewien czemu. Obstawiałem, że może przyczyną są prace nad albumem. Byliśmy pod całkiem sporą presją i w sumie na wszystkich
odbijało się to zmęczeniem, czasem nawet irytacją. Proces twórczy w naszym przypadku miał to do siebie, że zdecydowanie wpływał na nasze emocje. – Martwisz się czymś, Ollie? – zapytała Maia z troską, odkładając długopis na notes. Zastanowiłem się chwilę. – Nie bardzo – odpowiedziałem w końcu. – Ma to jakiś związek z Freyą? Zmarszczyłem brwi. Od naszego zerwania nie myślałem o niej za wiele. Gdybym był w niej zakochany, pewnie bardziej bym to przeżył, ale w tej sytuacji… Można powiedzieć, że przeszedłem do porządku dziennego bardzo szybko i bez większego żalu. Lubiłem spędzać z nią czas i w jakiś sposób naprawdę mi na niej zależało, ale nie w ten właściwy sposób, na który zasługiwała. – Skąd taki pomysł? Wzruszyła ramionami. – Zerwaliście nagle i żadne z was jakoś nie chciało tego komentować. To po prostu było pierwsze, co przyszło mi do głowy… Więc? – Mogę cię zapewnić, że to nie Freya jest powodem mojej bezsenności… Czy ty właśnie przewróciłaś na mnie oczami? – Dokładnie tak. Nie o to pytałam, Ollie. – A o co? Spojrzała na mnie wyczekująco, biorąc do ręki długopis i obracając go niecierpliwie między palcami. – Zabrałeś Freyę na moje urodziny. Potem do nas na święta. Nie zapraszasz na takie uroczystości byle kogo i chyba nie muszę ci o tym przypominać. Stąd jakoś… nie potrafię zrozumieć waszego rozstania. Miała trochę racji. Jeśli z jakąś dziewczyną w żaden sposób nie wiązałem
przyszłości, nie wprowadzałem jej w swoje towarzystwo. A Freyę przedstawiłem już nawet rodzicom. Z perspektywy czasu wydawało mi się, że chyba próbowałem tym sam siebie przekonać, że jednak coś z tego będzie. Okazało się to bezskuteczne, ale przynajmniej próbowałem. Problem raczej leżał zupełnie gdzie indziej. – Nie kochałem jej, Maiu. Stąd zerwanie. Powiedziałem to głośno dopiero drugi raz. I drugi raz brzmiało tak samo źle jak za tym pierwszym. – Byłeś z nią prawie pięć miesięcy, Ollie – zauważyła. – Prawie – potwierdziłem mrukliwie. – Powinnam była się domyślić… Czy to tylko ona tak ma, czy dziewczyny naprawdę lubią mówić zagadkami, każąc nam zgadywać, o co im na serio chodzi? Szczególnie gdy jesteśmy ledwo przytomni i ogarniamy na poziomie małego emu? – Domyślić? Uniosła jeden palec, prosząc, żebym chwilę zaczekał, i zaczęła przerzucać strony swojego notesu, aż znalazła to, czego szukała, i podsunęła mi go pod nos. Maia przepisywała wszystkie nasze teksty w jedno miejsce, bo lubiła je mieć zawsze pod ręką. Przetarłem palcami zmęczone oczy i prześledziłem wzrokiem linijki tekstu. Musiała mnie bacznie obserwować, bo gdy dotarłem do końca jednego, przerzuciła kartki i pokazała mi kolejny. A potem jeszcze jeden. Nadal nie rozumiałem, o co jej chodzi, i musiała to wyczytać z mojej miny. – One wszystkie są o Ninie. Tak czy nie? Przeczesałem włosy palcami. Były już trochę przydługie i ciemniejsze niż latem. Można było nawet powiedzieć, że kolorem zbliżały się do jasnego brązu. I zdecydowanie domagały się strzyżenia. – To aż tak widać? – Znam cię, Ollie – odpowiedziała prosto. – Z jednej strony nawet to
rozumiem… Pod względem emocjonalnym jej odejście chyba było dla ciebie najboleśniejszym doświadczeniem i to jest dobre dla muzyki. Ale nie sądzę, żeby to było zdrowe… Cholera, za dużo czasu spędziłam na kozetce, zaczynam gadać jak Elaine… Nieistotne. Po prostu… – zawiesiła głos – nie wydaje mi się, żeby to miało jakikolwiek sens. Nina to przeszłość i niech tak pozostanie. Musisz sobie ułożyć życie bez niej. Znaleźć inne źródło inspiracji. Swoją nową muzę. – Przeszłość – powtórzyłem za nią. – Chyba oboje coś o tym wiemy, co? A przeszłość miała to do siebie, że lubiła się o człowieka upominać właśnie wtedy, kiedy ten chciał ją puścić wolno.
7 LAS VEGAS I WSPOMNIENIA Oliver Powoli dojeżdżaliśmy do Las Vegas. Zaspany, robiłem sobie kawę, marząc już o trzech dniach w hotelu, bo akurat mieliśmy dwa koncerty z odstępem dnia. Nasz bus był komfortowy, ale nie przesadnie. Maia dołączyła do mnie w aneksie kuchennym i właśnie nalewała sobie sok do szklanki, gdy Kyler podszedł do niej i objął ją od tyłu. – Wyjdź za mnie – poprosił Kyler, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Czyli jednak się zdecydował. – Już się zgodziłam. – Pomachała mu przed nosem lewą ręką, na której błyszczał pierścionek zaręczynowy. – Wyjdź za mnie – powtórzył. – Dzisiaj. Sok wylał się na blat, a Maia zastygła na moment, kompletnie zaskoczona. Okej, to zaczynało być zabawne. – Kyler… – wydusiła tylko. – Maia… – Oszalałeś – stwierdziła w końcu. – Już dawno. – Wydawał się rozbawiony. – Kyler, moja mama mnie zabije. I twoja też.
– Potem możemy wziąć ślub jeszcze raz. Ba, ile razy będziesz chciała. Zamilkła na dłuższą chwilę i odetchnęła ciężko, wtulając się w swojego narzeczonego. – Nie wierzę, że się na to godzę. – Pokręciła głową i zaraz pisnęła, gdy Kyler podniósł ją do góry i zaczął nosić po całym autobusie, śmiejąc się jak wariat. – Puść mnie, kretynie! – Ani mi się śni!
– Ollie! – zawołała Maia, a ja wsunąłem się do kabiny, którą dzieliła z Kylerem. – Co jest, słońce? – Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem pełno ciuchów wywalonych na podłogę i Maię stojącą pośrodku tego bałaganu. To nie należało do zwyczajowych scenerii, w których można było ją zastać. – Błękitna czy szafirowa? – zapytała, unosząc dwie sukienki. – Chyba raczej niebieska czy niebieska – parsknąłem. – To nie wiesz, że dla facetów istnieją trzy kolory, tak na dobrą sprawę? – Jakie? – Fajny – zacząłem wyliczać na palcach – chujowy i pedalski. – Ollie, no proszę… – jęknęła, robiąc błagalną minę. – Dlaczego ja? – Kyler będzie sobie robił jaja, Mad powie, że to obojętne. A Miles… Miles tylko machnie ręką i rzuci, że się na tym nie zna. W tym akurat miała trochę racji. Spojrzałem na trzymane przez nią ciuchy, a potem rozejrzałem się po pomieszczeniu. Podniosłem jedną z sukienek i obejrzałem z każdej strony. Była z białej koronki, miała dłuższe rękawy i rozłożystą spódnicę. Maia często chodziła w takich rzeczach. – Ta. – Podałem jej, a ona odłożyła tamte dwie i przyjrzała się dokładnie tej
jednej. Uśmiechnęła się z aprobatą. – Będziesz piękną panną młodą. – Dzięki, Ollie. – Objęła mnie z wdzięcznością. – Nie ma za co, Maleństwo. – Odwzajemniłem uścisk. Uwielbiałem tę dziewczynę. Godzinę później jechaliśmy wynajętym samochodem ulicami Las Vegas. Zwykle oglądałem to miasto nocą, więc teraz chłonąłem widoki. W końcu Kyler zgasił silnik na parkingu pod niewielką kapliczką, która nie krzyczała neonami, a wyglądała zwyczajnie i bardzo niepozornie. Wysiedliśmy i całą zgrają weszliśmy do środka. Budynek może i należał do niedużych, ale daleko mu było do tych tandetnych, w których pijanym ludziom ślubu udzielał Elvis. Kyler to zaplanował, jak nic. I wiedziałem, że nawet ma obrączki, bo przyłapałem go na tym, jak chował je do kieszeni marynarki jeszcze w busie. Na miejscu czekaliśmy jakieś dwadzieścia minut i przeszliśmy do pomieszczenia obok. Na jego końcu znajdowały się niewielkie podwyższenie i dwa rzędy krzeseł. Całe wnętrze było przystrojone białymi różami i wyglądało całkiem nieźle. Nadzwyczaj nieźle, jeśli pomyśli się o typowych zaślubinach w Vegas. Urzędnik, który miał udzielać ślubu, dobijał już chyba sześćdziesiątki i rozluźnił trochę atmosferę, nim przeszedł do rzeczy. Nie byłem tylko pewien, czy ktokolwiek go później rzeczywiście słuchał ze zrozumieniem, gdyż Kyler i Maia nie potrafili oderwać od siebie wzroku, a do mnie docierało piąte przez dziesiąte z powtarzanych przez nich przysiąg. Przez trzy lata obserwowałem ich razem, jednak ślub wciąż wydawał mi się czymś abstrakcyjnym. Aż do tego konkretnego momentu, kiedy urzędnik zatrzasnął odrobinę za głośno trzymaną w rękach książeczkę i oznajmił pewnym, tubalnym głosem: – Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą. Kylera nie trzeba było prosić dwa razy. Później, jeszcze tego samego dnia, siedząc na kanapie wraz z Milesem
i Madem, obserwowałem dwie scenki. Jedna rozgrywała się po lewej stronie busa, druga po prawej, ale obie były jakby odbiciem lustrzanym. Maia stała z telefonem w ręce, krzywiąc się i oddalając słuchawkę od ucha, Kyler robił to samo kilka metrów od niej. Krzyki ich matek mogliśmy usłyszeć aż tutaj. Stwierdzenie, że wydawały się niezadowolone, to eufemizm, raczej bliżej im było do wściekłości. Prawie czułem się winny, że podsunąłem Kylerowi ten pomysł, ale tylko prawie, bo zaraz przypomniałem sobie miny moich przyjaciół, gdy już jako małżeństwo wychodzili z kaplicy. – Mamo, daj mi pogadać z tatą! – powtórzyła Maia po raz setny. – Tak, mamo. Tak, wiem! Nie dziwiłem się, że wolała porozmawiać z Lucasem. On podszedłby do tego bardziej wyrozumiale, choć to nie tak, że by się tym nie przejął, ale pewnie szybko by mu przeszło. Maia była jego oczkiem w głowie i wiele potrafił jej wybaczyć, podczas gdy jej mama miała z tym problem. Emily Hamilton należała, mimo wszystko, do osób zasadniczych, pewnie po części ze względu na swój zawód. Przeniosłem uwagę na Kylera, który z frustracji prawie wyrywał sobie włosy. – Mamo… No wiem. Nie, nie zwariowałem! Tak, mamo. Yhm… Dobra, daj mi Dale’a, bo naprawdę zaraz zwariuję! Zapamiętać: jednak nie brać ślubu w Vegas…
Podczas wieczornego koncertu spojrzałem ponad światłami na morze ludzi przed sobą i przejąłem mikrofon. – Jak się bawicie, Las Vegas? – zawołałem i odpowiedział mi okrzyk entuzjazmu. Zaśmiałem się lekko. – Ten dzień jest dla nas pełen wrażeń. Jesteście pierwszymi, którzy dowiedzą
się dlaczego. – Zawiesiłem głos, a tłum przycichł, chłonąc każde moje słowo. – Dwójka moich najlepszych przyjaciół zmieniła dzisiaj stan cywilny. Poproszę o brawa dla państwa Seymourów! Wybuch oklasków i skandowanie były tak głośne, że z trudem powstrzymałem odruch zasłonięcia uszu. Ktoś z tłumu zaczął przyśpiewkę weselną i cała reszta podążyła za nim. To było zabawne. I miłe, bo mieliśmy wsparcie naszych fanów. Zresztą Maia i Kyler chyba trochę tego potrzebowali po burach, jakie dostali od swoich matek. Uściskałem Maię i oddałem jej mikrofon, żebyśmy kolejny raz mogli dać z siebie wszystko.
Po trzech miesiącach w trasie dobrze było wrócić do domu. W międzyczasie udało nam się wynająć studio w Denver na jeden dzień nagrań, więc z pracą nad albumem też byliśmy do przodu i w sumie wydawało się, że na tym będzie koniec. Do Pittsburgha wracaliśmy z gotową tracklistą, nad którą dyskutowaliśmy przez kilka wieczorów, i gdybyśmy dostali akceptację z góry, Deep Waters byłoby już gotowe. On the Edge z Shawnem, które wcześniej sprawiało nam tyle problemu, przeszło nasze oczekiwania, wynik naszej pracy powalał. Nawet żartowaliśmy, że zatrudnimy Slendersa na stałe, ale White Noise okazali się bandą zaborczych dupków i zgodzili się tylko na pożyczkę pod zastaw Seymoura. Początek maja w Pittsburghu był już ciepły, szczególnie gdy dotarliśmy na miejsce koło południa, jednak tego dnia za wiele z tej pogody nie skorzystałem. Zostawiłem tylko walizkę zaraz za progiem mieszkania i poszedłem spać. Jakkolwiek wypasiony i komfortowy był nasz bus, nic nie mogło się równać z własnym łóżkiem. Najlepiej moją teorię potwierdzało to, że obudziłem się dopiero następnego dnia rano. A raczej obudził mnie czat grupowy, i to z White Noise na dodatek, bo po raz kolejny zapomniałem wyłączyć internetu w telefonie
na noc. Miles: Kto się pisze na Keller’s wieczorem? :D Ja: Aww, jak uroczo, już się stęskniłeś? Miles: Za Tobą się nie tęskni, przed Tobą się ucieka, ale na moje nieszczęście jesteśmy razem w zespole. :P Shawn: Miłość rośnie wokół nas! ♥ Jesse: A Tobie co z rana? O.o Shawn: Po prostu mam dobry humor, nie psuj go! Ja: O nie… Charlie: Ja dzisiaj nie piję… Shawn: Zdrowo Ci się chrzani z rana, Mad. ;) Derrick: Właśnie się obudziłem i sięgnąłem po telefon, żeby szukać sensu życia. Idę szukać dalej… Kyler: Mapę? GPS-a? Czy za rączkę zaprowadzić? :D Miles: Zadałem proste pytanie i w sumie nie uzyskałem na nie odpowiedzi… Skomentowałbym to odpowiednio, ale przy damie nie wypada. Zach: Mamy tu jakieś damy? O.o Maia: Mamy! Pokręciłem tylko głową i odłożyłem telefon z powrotem na stolik nocny. Wieczór zapowiadał się ciekawie. To zawsze lepsze niż siedzenie samemu w domu, a raczej na to byłbym skazany, chyba że skoczyłbym do rodziców lub wyciągnął kuzynkę Kylera, Kacey, na kawę. Ale to może innym razem. Zmarszczyłem brwi, kiedy usłyszałem szczęk klucza w zamku. Niewiele osób miało klucze do mojego mieszkania. Usiadłem na łóżku i przysłuchiwałem się przez chwilę. Po wesołym nuceniu zorientowałem się, że to pani Vahle. Ubrałem się więc i ziewając, wszedłem do kuchni, by zastać gosposię w ferworze
wypakowywania zakupów. – Dzień dobry – przywitałem się uprzejmie. Gosposia była jednym z niewielu luksusów, na jakie sobie pozwalałem. Z jednej strony nie chciałem fatygować rodziców, żeby doglądali mieszkania pod moją nieobecność, a z drugiej miałem nadzieję, że stanie się ono choć odrobinę mniej puste. Do tego nie ma co ściemniać, lubiłem panią Vahle (nalegała, żebym mówił jej po imieniu, ale biorąc pod uwagę, że była zbliżona wiekiem do moich dziadków, wydawało mi się to… nieodpowiednie). Jej makaron ze szpinakiem też uwielbiałem i czekał na mnie zawsze po powrocie z trasy. – Ach, dzień dobry! – Uśmiechnęła się ciepło, podnosząc na mnie wzrok. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłam. Pomyliłam dni? – Nie, nie spałem już jakiś czas – zapewniłem ją. – I nie pomyliła pani dni, przyjechaliśmy dzień wcześniej. – Jadłeś już? – zapytała, wkładając do chlebaka świeże pieczywo. – Nie zdążyłem. – W takim razie, skoro już tu jestem, zrobię ci śniadanie. Poczułem, że ślina napływa mi do ust na samą myśl o jedzeniu. Byłem cholernie głodny. – Tylko jeśli wypije pani ze mną kawę – odparłem, nastawiając ekspres. – Gdybym miała czterdzieści lat mniej, podeszłoby to pod podryw – skomentowała żartobliwie. – Ale skoro mogłabym być twoją babcią, to skuszę się na tę kawę. – A niech to… Czyli dałaby mi pani kosza? Nie zdziwiłem się na widok jej pobłażliwego spojrzenia. Traktowała mnie czasem, jakby serio była moją babcią. To było nawet… miłe. – Dobry z ciebie chłopak, Oliverze, ale jakby to powiedziała moja wnuczka… trochę za długa kolejka do twojego łóżka.
– Więc uważa pani, że źle się prowadzę? – Każdy ma swoje sumienie, Oliverze. Nie robisz niczego, czego nie robiłby inny chłopak w twoim wieku, mając takie możliwości. Żeby tylko te kolejki przekładały się na serce…
W czwartkowy wieczór w Keller’s było raczej spokojnie i tym przyjemniej się tam siedziało. Hałasu i gwaru w ostatnich tygodniach miałem aż nadto, więc przyjąłem to jako miłą odmianę. Nie ma to jak stary, dobry pub. Choć Alec nadal prowadził tu jakąś małą fabrykę talentów. W piątki wciąż były występy na żywo i w sumie głównie z tego słynął lokal. Przyciągało to całkiem pokaźne tłumy, a to zdecydowanie cieszyło oko. W końcu właśnie tu zaczynaliśmy. Za barem stał dzisiaj Noah razem z Adamem, a że gdy zbieraliśmy się całą paczką, byliśmy jako klienci cholernie nudni i zawsze zamawialiśmy to samo, Shawn i Jesse musieli tylko przynieść tych kilka butelek piwa do stolika. Od czegoś trzeba było zacząć. – Nie tęsknicie czasem za tym? – zapytał Derrick, rozsiadając się wygodnie na kanapie. – Bo ja tak. Niby mniejsza publika, ale było zajebiście. – Starzejesz się czy co? – zaśmiał się Zach i upił łyk swojego piwa. – Na wspominki cię bierze, i to na trzeźwo. – W sumie Derrick ma trochę racji – stwierdziłem. – Takiego klimatu nie ma nigdzie indziej. Do tego mniejsza presja i w ogóle. To było całkiem fajne. – I przyszły takie moje zagubione szczeniaczki, które były wpatrzone we mnie jak w obrazek… – powiedział Shawn z rozmarzeniem, zarzucając mi rękę na ramiona. – To dopiero były czasy. – Chyba nie mówisz o nas? – wtrącił się Miles. – Oczywiście, że mówię o was! Parsknąłem śmiechem. Pierwszy występ w Keller’s to było coś, czego nie
dało się zapomnieć. Do tej pory nie miałem pojęcia, co mi przyszło do głowy z tym dygnięciem, ale Slenders wypominał mi to do tej pory, gdy tylko była ku temu okazja. – Mogę cię zapewnić, że ja nie byłam w ciebie wpatrzona jak w obrazek – oznajmiła Maia pewnym głosem. – Tylko nieco zaniemówiłaś. – Mrugnął do niej. – Wiecie co? – ubiegłem Maię, zanim zdążyła odpysknąć. Ta dwójka lubiła sobie skakać do gardeł. – Jak mamy dalej tak wspominać, to przy piwie trochę słabo. Kto głosuje za wiernym Jackiem Daniel’sem? Nikt nie zaprotestował, więc wstałem ze swojego miejsca, żeby skoczyć do baru. Adam gdzieś zniknął, podobnie Noah. Miałem już zawrócić i poczekać, aż pojawi się któryś z chłopaków, ale mój wzrok przyciągnęło coś innego. Blondynka stojąca plecami do mnie, oparta o kontuar. Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, jakby się jej gdzieś spieszyło. Nawet z tej odległości z samej jej pozy mogłem wyczytać, że jest zdenerwowana. Była szczupła i niezbyt wysoka, a im bliżej podchodziłem, tym bardziej wydawała mi się znajoma. Sylwetka, mimowolne gesty, którymi jakby chciała zapełnić czas, a które z każdą chwilą wydawały się coraz bardziej nerwowe. Jednak dopiero gdy rozejrzała się na boki i mignął mi jej profil, wiedziałem, że to wszystko było nie tyle znajome, ile znane. Na pamięć. – Nina?
8 KLUCZE I… TA RZECZ ZWANA MIŁOŚCIĄ Oliver Na dźwięk mojego głosu natychmiast się odwróciła. To naprawdę była ona. – Oliver – powiedziała krótko, a jej głos nie zdradzał żadnych emocji, podobnie jak twarz, która była szczuplejsza, niż pamiętałem, a rysy jakby ostrzejsze. Niektórzy w podobnej sytuacji byliby zaskoczeni, inni zszokowani, jeszcze inni przerażeni, ale nie Nina. Nie zdradzały jej nawet oczy, które teraz wpatrywały się we mnie hardo. – Nina, masz klucze, tylko… – Z zaplecza wychylił się Noah i przystanął w pół kroku, gdy mnie zauważył, z pękiem kluczy w garści. W tym momencie już kompletnie zdurniałem i nie wiedziałem, co się dzieje. – Co tu się, do kurwy nędzy, dzieje, Nino? – zapytałem, wędrując wzrokiem między barmanem a moją byłą dziewczyną. – Noah to mój brat, Ollie – odpowiedziała bez zająknięcia i jedynym śladem jej zdenerwowania było obracanie prostej, srebrnej obrączki na kciuku. Wciąż ją miała. – Że co?! – warknąłem. Westchnęła.
– To raczej długa historia – powiedziała, przeczesując niespokojnie włosy. – Mam czas. – Oparłem się o bar. – Ollie… – zaczęła, ale jej przerwałem. – Nie, Nina. Nie sądzisz, że jesteś mi winna chociaż tyle? – Nie dzisiaj, Ollie. I nie tutaj. – Potrząsnęła głową. – To kiedy? Unikała mojego wzroku. Patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie. Zwykle w jej obecności towarzyszyło mi przyjemne ciepło, ale teraz zastąpił je wręcz przenikliwy chłód. Na rękach poczułem gęsią skórkę. Czemu było mi tak cholernie zimno? – Jutro… – zaczęła. – Jutro powinnam mieć czas. Daj mi swój telefon. Spełniłem jej prośbę i wpisała mi swój numer. – Napisz do mnie rano – poprosiła, oddając mi aparat. Nasze palce się musnęły i ten krótki, przelotny dotyk poczułem aż w kręgosłupie, nim gwałtownie cofnęła dłoń. – Muszę już iść, Ollie. – Nasze spojrzenia spotkały się na moment. Dostrzegłem w jej oczach zmianę, od zimnego spokoju przeszły do burzliwych błysków złotawych plamek na piwnych tęczówkach. – Dzięki za klucze, Noah. – Wzięła w garść klucze z baru i pożegnała nas obu krótkim skinieniem głowy. Obejrzałem się za nią i przypomniała mi się sytuacja sprzed pięciu lat – znów patrzyłem na jej plecy. Znów patrzyłem, jak odchodzi. Zalała mnie fala uczuć. Wściekłość. Żal. Smutek. I tęsknota, której nie zapełniła żadna dziewczyna po niej. – Nie traktuj jej zbyt ostro – poprosił Noah. Miał zmartwienie wymalowane na twarzy. I dopiero teraz, gdy mu się przyjrzałem, dostrzegłem wyraźne podobieństwo. Jak mogłem nie poznać tych oczu? – Od samego początku wiedziałeś, kim jestem? – zapytałem, puszczając mimo uszu jego słowa.
Pokiwał głową. – Wiedziałem. Gdy tylko cię zobaczyłem. – I nie wiem… Nie pomyślałeś, żeby mi cokolwiek powiedzieć? Noah rzucił ścierkę na blat i zlustrował mnie wzrokiem. – To, co zaszło między tobą a moją siostrą, to nie moja sprawa. – Odeszła bez słowa wyjaśnienia – wycedziłem przez zęby. Wróciła cała dawna frustracja. Gdy tamtego dnia Nina przyszła do mnie i powiedziała, że się wyprowadza, w pierwszej chwili miałem jeszcze nadzieję. Ale potem padły kolejne słowa: „nie wrócę”, „między nami koniec”, „nie dzwoń do mnie” i „zapomnij o mnie”. „Żegnaj” było ostatnim, a ja zostałem ze złamanym sercem. Mogłem przełknąć to, że nie wróci. Zaakceptować w jakiś sposób nasze rozstanie. Nie dzwonić, mimo że jej dawny numer wciąż znałem na pamięć, bo recytowałem go przed snem przez wiele miesięcy, walcząc z pokusą, żeby chociaż usłyszeć jej głos, choć byłem pewien, że i tak by nie odebrała. Ale zapomnieć o niej? Nie potrafiłem. I zastanawiałem się tylko, czy były jakieś słowa, które mogłyby ją wtedy przy mnie zatrzymać. Jej brat zamilkł na dłuższą chwilę, przyglądając mi się z uwagą. Wyglądał trochę jak treser podchodzący do dzikiego lwa. – Najwyraźniej miała powód – odpowiedział w końcu. – Noah… – urwałem, nie było sensu ciągnąć tematu. – Szykuj kolejkę Jacka do naszego stolika. Przytaknął tylko, a ja wróciłem do przyjaciół. Po spotkaniu z Niną wciąż było mi zimno. Nigdy nie patrzyła na mnie w ten sposób – jak na ostatnią osobę na ziemi, którą chciałaby widzieć. Bez słowa usiadłem na swoim miejscu. – Co tak długo? – zapytał Kyler. – Ten nowy barman to straszny gaduła – odpowiedziałem, siląc się na
śmiech. – Noah? – zdziwiła się Maia. – Tak, Noah – potwierdziłem. Wiedziałem, że źle robię, okłamując przyjaciół, ale nie miałem dzisiaj ochoty na dyskusje na ten temat i rozgrzebywanie starych ran, bo wszystko do tego by się sprowadziło. Ten wieczór chciałem spędzić tak, jakby nic się nie stało. Sytuacja z Niną to była moja sprawa i jeśli znów miała zniknąć tak szybko, jak się pojawiła… Wolałem to zachować dla siebie. A gdy z głośników popłynęły pierwsze takty Hollow Cloudeater, pomyślałem, że to nie mogło być bardziej akuratne. Bo w gruncie rzeczy czułem się zwyczajnie pusty.
Następnego ranka obudziłem się tak zmęczony, jakbym w ogóle nie spał. Co w sumie aż tak bardzo nie mijało się z prawdą, bo kiedy już wróciłem do mieszkania, nie mogłem zasnąć i zmorzyło mnie dopiero tuż przed wschodem słońca. W rezultacie spałem jakieś trzy godziny i byłem ledwo przytomny. Zmusiłem się jednak do wstania, nastawiłem ekspres do kawy, w nadziei, że kofeina pomoże choć trochę. Na starym iPodzie wciąż miałem playlistę, którą kiedyś stworzyła dla mnie Nina w ramach prezentu urodzinowego. You Me At Six, Muse, Evanescence… Połowy z ich piosenek nie umiałem już normalnie słuchać, bo za bardzo mi się z nią kojarzyły. Przez moment mnie kusiło, żeby mimo wszystko odpalić te kawałki dzisiaj na wieży, ale sobie odpuściłem. Nie byłem aż takim masochistą… chyba. Usiadłem przy kuchennej wyspie z kubkiem gorącej kawy i sięgnąłem po telefon. Chwilę wpatrywałem się tępo w wizytówkę kontaktu. Nina Mills. W końcu kliknąłem w ikonkę i otworzyło się pole nowej wiadomości. Wcześniej napisałbym do niej wszystko bez zastanawiania się. Tym razem było inaczej i dobre pięć minut pisałem, kasowałem i pisałem od nowa.
Ja: Co z dzisiejszym spotkaniem? Ollie Na odpowiedź czekałem dziesięć dłużących się niemiłosiernie minut. Nina: Lunch? 12.30? Skontrolowałem czas – dwie godziny zdychania z niecierpliwości. Zawsze mogło być gorzej. Ja: Okej. Gdzie? Nina: Tam, gdzie zawsze? Westchnąłem ciężko. Zanim wyjechała, często chodziliśmy do knajpki niedaleko szkoły. Od lat tam nie byłem. Normalnie wolałbym się z nią spotkać w Keller’s, ale w pubie wieści szybko się rozchodzą. Wręcz z prędkością światła. Biorąc pod uwagę moją ściemę z poprzedniego wieczoru, to nawet nie wchodziło w grę. Ja: Okej. Widzimy się na miejscu. Nina: Nie spóźnij się. Miałem jej odpisać coś żartobliwego, bo tak zwykle robiłem, gdy wypominała mi mój talent do spóźniania się, ale tym razem postanowiłem to zignorować. Sprawdziłem za to maile i zjadłem nieduże śniadanie, zerkając na wiadomości w CNN, żeby się czymś zająć. Przejrzałem jeszcze Twittera i Instagram, i choć wcześniej wydawało mi się, że dwie godziny do spotkania to długo, nim się obejrzałem, musiałem już wychodzić, żeby dotrzeć na miejsce na czas. Idealnie na czas, bo punkt wpół do pierwszej wpadłem zziajany do knajpki. Nina siedziała już przy stoliku i podniosła wzrok znad swojego telefonu, gdy moje wejście oznajmił nieco tandetny dzwonek zawieszony nad drzwiami. Ona
zawsze twierdziła, że jest uroczy, mnie wnerwiał. Na wycofanie się było już za późno, więc mogłem tylko do niej dołączyć. – Cześć – rzuciłem i dopiero gdy usłyszałem własny głos, dotarło do mnie, jak bardzo byłem zdenerwowany. – Cześć, Ollie. – Kącik jej ust lekko drgnął w nieznacznym uśmiechu. – Czekałam na ciebie z zamówieniem. Skinąłem głową, wieszając kurtkę na oparciu krzesła. – Skoro „tam, gdzie zawsze”, to zamówienie obejmuje „to, co zawsze”? – zapytałem, a ona tylko przytaknęła w odpowiedzi. Kupiłem sobie jeszcze kilka cennych minut, składając nasze zamówienie, ale po tym nie miałem już żadnych wymówek, pozostało mi więc tylko usiąść naprzeciwko niej. – Twoje fanki mnie nie zjedzą, jeśli któraś nas tu przyuważy? – Spojrzała na mnie pytająco i naciągnęła na dłonie rękawy szarego swetra. Zawsze marzły jej ręce, ale czasami robiła to też z nerwów – tak jak w tym przypadku. Nina miała ten typ twarzy, który nie wyraża zbyt wielu emocji, i zazwyczaj zdradzały ją tylko oczy lub gesty. Przy mnie była na ogół bardziej swobodna, ale gdy teraz na nią patrzyłem, na dorosłą, młodą kobietę… Teraz nie mogłem już powiedzieć, że ją znam. Dostrzegałem w niej coś innego, coś nie do końca znajomego. A może po prostu oboje się zmieniliśmy, bo od czasu, kiedy byliśmy zakochanymi w sobie po uszy nastolatkami, minęły całe lata. – Wątpię – odpowiedziałem w końcu. – Zresztą nie jestem takim bożyszczem nastolatek, żebym nie mógł w miarę swobodnie poruszać się po mieście. – No tak, jesteś tylko gwiazdą rocka, kto by pomyślał? – Ty. Ty byś pomyślała, Nino. – Zaraz pożałowałem zaciętości w tonie swego głosu. Skrzywiła się, jakby ją to zabolało, i spuściła wzrok. Jednak miałem rację, to Nina najbardziej wierzyła, że coś kiedyś z tego będzie. The Last Regret było spełnieniem nie tylko moich marzeń, a naszych wspólnych, nawet jeśli spełniłem je bez niej u boku. Wciąż milczeliśmy, gdy dostaliśmy nasze
zamówienie, a ja czułem tylko coraz większe podenerwowanie. Chyba nie do końca tak sobie wyobrażałem to spotkanie. – Gdzie byłaś przez te wszystkie lata? I o co chodzi z Noahem? Westchnęła, odstawiając swoją kawę z powrotem na stolik, i płynnym ruchem przerzuciła włosy na plecy. Były jaśniejsze, niż pamiętałem. – Na te pytania chyba będę musiała odpowiedzieć w odwrotnej kolejności, żeby ta historia miała sens… – Na chwilę zawiesiła głos, jakby zbierała myśli. – Krótko przed moimi szesnastymi urodzinami dotarł do mnie Noah. Miał wtedy niecałe dwadzieścia dwa lata, skończył już studia i do tego miał stałe dochody, bo pracował na etacie w szkole. Szukał mnie już wcześniej, ale z miernym skutkiem. Zresztą musiał wykazać, że jest w stanie się mną zająć. Ale w końcu się udało. Zrobiliśmy badania i… tadam! Mam starszego brata. – Tadam? Roześmiała się nerwowo. – Nie do końca, ale z perspektywy czasu mniej więcej tak to wygląda – przyznała. – Czemu mi nic nie powiedziałaś? Wyprostowała się na swoim krześle i zaczęła się nerwowo bawić obrączką na kciuku, zupełnie jak wczoraj. Dziwiło mnie, że wciąż ją nosiła. W środku był wyjątkowo ckliwy grawer – splecione ze sobą nasze inicjały. Dobrze, że z tego się wyrasta… Czasami. – Na początku nie bardzo wierzyłam, że to wypali… Potem chyba nie bardzo wiedziałam, jak ci to powiedzieć. – Wzruszyła ramionami. – Więc wolałaś wyjechać bez wyjaśnienia? – ciągnąłem. – Nie twierdzę, że dobrze zrobiłam. Ale Noah mieszkał w Filadelfii i chciał zabrać mnie ze sobą… Po prostu myślałam, że tak będzie lepiej. Po jej oczach widziałem, że nie mówi mi całej prawdy, a ja przez moment się zastanawiałem, czy na pewno chcę ją znać, jednak pokusa była silniejsza.
Przecież po to tu przeszedłem – po odpowiedzi. – Lepiej dla kogo, Nino? – zapytałem wprost. – Ollie… – Wiedziałem, że to prowadzi do wymijającej odpowiedzi. Może aż tak wiele się nie zmieniło, bo wciąż potrafiłem czytać w jej twarzy jak w księdze. – Nina, odpowiedz. Odetchnęła głęboko i zamrugała. Zorientowała się, że aż tak łatwo nie odpuszczę. – Mieszkalibyśmy jakieś… ponad trzysta mil od siebie. Ollie, to było bez sensu. A ja musiałam sobie wszystko poukładać i zacząć od nowa… – Skuliła ramiona i po raz kolejny odwróciła wzrok. – Myślałam, że może dzięki temu będę tęsknić odrobinę mniej – dodała znacznie ciszej. – I co? Pomogło? – spytałem kpiąco. – Nie – odpowiedziała szeptem. Potarłem palcami kark. To zdecydowanie nie wyglądało tak, jak sobie to wcześniej wyobrażałem. – Kochałem cię, Nino. Nie sądziłem, że kiedyś powiem to w czasie przeszłym. Gdy byliśmy razem… codziennie mówiliśmy sobie „kocham”. Byliśmy młodsi, niedojrzali, ale wydawało mi się, że kochaliśmy wystarczająco mocno. Ja miałem jeszcze Blacków, jednak Nina miała tylko mnie. Aż pojawił się Noah. I choć trudno było mi to przyznać przed samym sobą… tak, poczułem odrobinę ulgi, że ktoś się nią zajął. A on sprawiał wrażenie właściwej do tego osoby. Przez lata zastanawiałem się, gdzie jest Nina i co się z nią dzieje. Myśl, że miała kogoś, na kim mogła polegać, trochę mnie uspokajała. Nawet jeśli nie do końca to wszystko rozumiałem. – Ja ciebie też, Ollie. – Nadal na mnie nie patrzyła i siedziała ze spuszczoną głową. Udałem, że jej wyznanie mnie nie obeszło, choć byłem niemal całkowicie pewien, że moje serce przez chwilę mocniej zabiło. Mogłem jej nie widzieć kilka
lat, mogła mnie złamać, ale wciąż nie byłem na nią odporny. Ani na nią, ani na jej słowa. – Czemu wróciłaś do Pittsburgha? – To ciekawiło mnie najbardziej. Wróciła do Pittsburgha, spotkałem ją w Keller’s… Nie mogła nie wiedzieć, że tam bywam. – Noah dostał tu lepszą pracę – odpowiedziała, spotykając wreszcie mój wzrok. – Etat w liceum. Uczy angielskiego. No i zaczepił się jeszcze w Keller’s. – A co z tobą? Jesteś dorosła, nie musiałaś się przeprowadzać razem z nim. Zaczęła skręcać pasmo włosów w palcach. Uwielbiałem, gdy były takie długie jak teraz. – Przeniosłam się na tutejszy uniwerek. Przyznali mi pełne stypendium, a Noah jest moją jedyną rodziną. Nie chciałam znów zostawać sama, Ollie. – Ostatni rok? – Żeby nie wprawiać jej w zakłopotanie, wolałem wybrać lżejszą ścieżkę dalszej rozmowy. Nie lubiłem, gdy uciekała przede mną spojrzeniem. Przytaknęła. – Jaki kierunek? Jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu. – Ekonomia. A więc jednak. Chciała studiować ekonomię, odkąd sięgałem pamięcią. – Czyli nie tylko ja spełniam marzenia – zauważyłem. – To i tak nic w porównaniu z The Last Regret – stwierdziła. Podejrzewałem, że moglibyśmy tak jeszcze długo, ale wciąż nie zadałem jej pytania, które gnębiło mnie najbardziej. – Co teraz, Nino? Zmarszczyła brwi i już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale pokręciła głową. Doskonale wiedziała, o co pytam.
– Nie wiem. Ale skoro już tu jesteśmy, może… – urwała, upuszczając z brzdękiem widelec na talerz z resztką tortilli z kurczakiem i warzywami. – Może co? Domyślałem się, co chce powiedzieć, ale musiałem to usłyszeć. – Nie chcę cię stracić drugi raz, Ollie. Szczególnie jako przyjaciela. Nawet jeśli to była moja wina, bo wiem, że była. Tylko o tyle proszę. Żeby zacząć od nowa. Pięć lat temu oddałbym jej wszystko bez chwili wahania. Tym razem miałem wątpliwości. Jeśli w grę wchodziła Nina Mills, nie myślałem jednak racjonalnie. Nawet gdy na szali kładłem własne serce, i to kolejny raz. Bo wiedziałem, że kiedy znów będzie tak blisko, przyjaźń nie będzie mi wystarczała. Nikt jednak nie powiedział, że miłość nie jest szalona.
9 DOMEK Z KART I POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI Nina Późnym wieczorem usłyszałam szczęk zamka w drzwiach i uniosłam głowę. Siedząc przy wyspie kuchennej, miałam widok akurat na nieduży hol i w półmroku dostrzegłam sylwetkę mojego brata. Było już tak późno? Jak widać, przy nauce czas też leci szybko. Może nie zapyta od razu… – Cześć – przywitał się, jednocześnie zdejmując kurtkę, żeby odwiesić ją na wieszak. – Widziałaś się z Oliverem? Aha, czyli jednak zapytał prosto z mostu, ledwo wszedł do mieszkania. Powinnam się przyzwyczaić. – Ym, hej – bąknęłam. – Tak, widziałam się z nim. Zjedliśmy razem lunch. – I jak poszło? – zapytał, dołączając do mnie w kuchni. Wstawił wodę i usiadł na krześle barowym. – Powiedziałaś mu? Skrzywiłam się, odłożyłam długopis na notatki i oparłam brodę na ręce. Obróciłam się lekko w stronę Noaha i posłałam mu wymowne spojrzenie. Po całym dniu piaskowe włosy były w kompletnym nieładzie, a pod piwnymi oczami mogłam z łatwością dostrzec sine cienie. Wyglądał na zmęczonego, i to bardzo. Praca na dwa etaty go męczyła, ale inaczej nie dawaliśmy rady, chociaż dorabiałam w kawiarni niedaleko uczelni. Głodem nie przymieraliśmy, ale
żyliśmy raczej skromnie. Wynajem mieszkania pochłaniał całkiem sporą część naszych zarobków i nawet się nie łudziłam, że bez Noaha bym sobie poradziła. Zresztą nie miałam nikogo innego, na kim mogłabym polegać. Był moją jedyną rodziną, jedyną, która się mną interesowała. – A jak myślisz? – odbiłam piłeczkę, a mój brat tylko ciężko westchnął. – Nina… – zaczął, ale mu przerwałam. – Powiedziałam mu tyle, ile mogłam, Noah – zapewniłam go. – Tu nie chodzi tylko o mnie lub o niego, doskonale o tym wiesz. Zacisnął usta i potarł skronie. Był sfrustrowany całą sytuacją, wiedziałam o tym. – Najpierw zabraniasz mi cokolwiek mu mówić i to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale Nino… – Zawiesił głos, przyglądając mi się z uwagą. – W końcu będziesz musiała mu powiedzieć całą prawdę, a nie tylko to, co jest dla ciebie wygodne. – Powiem – oznajmiłam. – W odpowiednim momencie. – A będziesz miała na to szansę? Pokiwałam głową i zagryzłam wargę. Od wczoraj byłam kłębkiem nerwów, dlatego zatopiłam się w nauce, żeby czymś się zająć. W innym wypadku moje myśli zaprzątał tylko facet, który nawet po latach rozłąki potrafił przyprawić mnie o szybsze bicie serca jednym spojrzeniem przenikliwych, zielonych oczu o barwie tak intensywnej, że przypominały dwa szmaragdy. Myślałam, że Oliver Jameson to przeszłość, jednak nie mogłam się bardziej pomylić. Zorientowałam się już wczoraj, gdy pod jego wzrokiem poczułam się naga i zupełnie bezbronna. Musiałam skupić całą siłę woli, i zeszłego wieczoru, i dzisiaj na lunchu, żeby się nie rozpłakać i nie zacząć go błagać, by przyjął mnie z powrotem, bez względu na wszystko. Tak po prostu, bo od kiedy od niego odeszłam, nigdy więcej nie poczułam się tak bardzo bezpieczna jak przy jego boku. Kochałam mojego brata i był moją opoką, ale nie mógł mi zastąpić Olliego. Nawet nie próbował. Noah
dał mi dom, ale nie umiał zabrać chłodu, który niezmiennie mi towarzyszył. Nikt nie mógł tego zrobić. Poza Oliverem. – Poprosiłam go o drugą szansę – powiedziałam, a mój głos wydał mi się słaby i drżący. – Zgodził się. – Na co konkretnie? – dopytywał dalej Noah. – Na to, żeby zacząć od nowa – odparłam. – Powinnaś zacząć od powiedzenia mu całej prawdy. – Upierał się przy swoim i wiedziałam, że miał trochę racji. Ale nie potrafiłam. Nie przeszłoby mi to przez gardło. – Powiem mu. W odpowiednim momencie – powtórzyłam, choć sama ledwo wierzyłam w swoje słowa. Czy na to kiedykolwiek nadejdzie właściwy moment? – Nina, możesz go stracić, i to tym razem na zawsze. Na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze. Dopiero zaczęłam go odzyskiwać i nie byłam gotowa, żeby puścić go wolno po raz kolejny, nawet jeśli się zmienił. Wiedziałam, że w środku wciąż tkwi mój Ollie, wierzyłam w to żarliwie. I choć samej trudno było mi uwierzyć we własną desperację, przyjęłabym, cokolwiek by mi dał. – Potrzebuję czasu, Noah. – Już wtedy było późno. A co jest teraz? Nie wiedziałam. Wariowałam z niepokoju, od kiedy wróciłam do Pittsburgha. To wszystko mogło runąć jak domek z kart, a stawka była zbyt wysoka. Potrafiłam znieść swoje złamane serce, ale co innego stało się moim zmartwieniem. Namieszałam i wydawało się, że z tego miejsca nie było już odwrotu. Nie miałam pojęcia, jak z tego wybrnę, nie psując przy tym wszystkiego po raz kolejny. Mogłam więc już chyba tylko brnąć w to dalej, choć wcześniej powiedziałam sobie „nigdy więcej”. Chroniłam jednak nie tylko siebie.
Oliver Gdy wróciłem po lunchu z Niną do mieszkania, nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Telefon, porzucony na stoliku kawowym w salonie, wibrował od czasu do czasu, bardziej lub mniej natrętnie. Nie miałem dzisiaj ochoty na towarzystwo, a i nie nadawałem się na kompana. Przez chwilę poczułem się przy Ninie jak dawniej, ale wiedziałem, że… po prostu już tak nie będzie. Nie w ten sposób. Wciąż było między nami sporo niedopowiedzeń, a pięciu lat zdecydowanie nie da się nadrobić w jedną godzinę. I kiedy tak siedziałem na kanapie, bezmyślnie zerkając na telewizor, wcale nie byłem pewien, czy to był dobry pomysł – zaczynanie od nowa. Już jej nie ufałem. I nie ufałem też sobie, bo wiedziałem, że łatwo mi się w niej zakochać. O wiele trudniej natomiast poradzić sobie z czyimś odejściem. Nadal czułem żal do Niny. Wstałem z kanapy i ignorując znowu dzwoniący telefon, przeszedłem do sypialni. Wysunąłem górną szufladę komody, zgarnąłem na bok rzucone byle jak ciuchy i wydobyłem ze spodu niezbyt duże, płaskie pudełko. Było już trochę zniszczone, jednak gdy uniosłem wieko, zawartość wciąż pozostawała nienaruszona. Wyjąłem z niego zdjęcie i przyjrzałem mu się uważnie. Przedstawiało mnie i Ninę w nasze ostatnie wspólne święta Bożego Narodzenia. Oboje mieliśmy na głowach tandetne mikołajowe czapki, a ja obejmowałem ją od tyłu, stojąc przed choinką w domu moich rodziców. Uśmiechaliśmy się szeroko do obiektywu i nic wtedy nie wskazywało na to, że następne święta spędzimy już osobno. Przez kilka miesięcy właśnie to zdjęcie stało w salonie u Blacków, jednak niedługo po naszym rozstaniu, na moją prośbę, Sharon wyjęła je z ramki i schowała do pudełka. To samo zrobiła ze wszystkimi zdjęciami z Niną, które znajdowały się w rodzinnych albumach. Zabrałem pudełko ze sobą, kiedy się wyprowadzałem, ale nigdy do niego nie zaglądałem. Aż do tego dnia. Teraz już wiedziałem, czemu nie chciałem tego robić. Może
byliśmy młodsi, ale za to szczęśliwi i zakochani. A teraz ledwo potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, patrzeć na siebie nawzajem i to było tak różne od tego, co widziałem na tych wszystkich zdjęciach. Tym bardziej teraz, kiedy zgodziłem się dać Ninie drugą szansę, nie umiałem sobie wyobrazić, co będzie dalej. I co to tak właściwie dla nas oznacza? Westchnąłem i schowałem pudełko na miejsce. Zaczynanie od nowa nie oznaczało wracania do tego, co było. A przynajmniej tak mi się wydawało. Żadne „my” i „nas” nie istniało. I może lepiej, gdyby tak pozostało. Mimo to nie zamierzałem stać w miejscu. Wróciłem do salonu i, nie zwracając uwagi na tonę powiadomień na telefonie, otworzyłem rozmowę z Niną. Ja: Masz czas w niedzielę? Obróciłem aparat kilka razy w dłoniach, wyczekując odpowiedzi. Może się z tym pospieszyłem, ale kierowała mną głównie ciekawość. Chciałem wiedzieć więcej. Nina: Przed południem jestem wolna. ;) Słowo „wolna” skierowało moje myśli na inne tory. Czy Nina się z kimś spotyka? Nie zapytałem, a ona też nie poruszyła tej kwestii. Chociaż w sumie to i tak było w tym momencie bez znaczenia. Nie byliśmy już razem i jeśli się z kimś spotykała, nic mi do tego. Ja: Co powiesz na śniadanie? Nina: O której? Ja: 10 będzie okej? Nina: Okej. :) Nina: Gdzie?
O tym nie pomyślałem. Miejsca, które zwykle odwiedzałem, odpadały w przedbiegach. Ja: Przyjadę po Ciebie i zdecydujemy, na co mamy ochotę. Pasuje? Nina: Pasuje. :) W kolejnej wiadomości przysłała mi adres i złapałem się na tym, że się uśmiecham. Naprawdę chciałem się z nią zobaczyć.
10 WEJŚCIE SMOKA I PODRĘCZNIK OBSŁUGI BYŁEJ Nina W soboty zwykle spotykałam się na kawie z Lexie i Jill, naszą wspólną koleżanką z uczelni. I po raz pierwszy tak bardzo na to czekałam, zdecydowanie potrzebowałam szerszej perspektywy niż stanowisko mojego brata. Nie byłam więc zdziwiona, że przez nadgorliwość dotarłam na miejsce jako pierwsza. Zamówiłam swoje malinowe frappé i ledwo zdążyłam upić łyk, gdy przez drzwi kawiarni wpadły moje przyjaciółki. Wpadły, bo jedna się potknęła, wpadła na drugą i o wejściu pełnym gracji można było zapomnieć. Barista, który widział całą scenkę, wyraźnie dusił w sobie śmiech. Dostrzegając jednak rumieńce wstydu na ich twarzach, udał, że nic nie zaszło, i uprzejmie zapytał, na co mają ochotę. – Myślisz, że widział? – zapytała Jill, siadając przy stoliku. – Ym, nie… No co ty, na pewno nie zauważył – zapewniłam ją. – A nawet gdyby widział, to na zdrowie. Trochę śmiechu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. – Lexie dołączyła do nas, głośno szurając przy tym krzesłem. Jill tylko potrząsnęła głową, wprawiając w ruch ciemne kosmyki, ścięte na dłuższego boba. Zazdrościłam jej gęstych włosów, chociaż ona raczej narzekała, że są niesforne, ciężkie i niewiele da się z nimi zrobić. Dzisiaj wyraźnie
próbowała walczyć z lokówką, ale po lokach, które zapewne miała jeszcze w domu, pozostały już tylko luźne skręty. Zawsze tak było, bez względu na ilość włożonego w to wysiłku i… lakieru do włosów. – Ile kręciłaś włosy? – zapytałam, a ona zacisnęła wargi i posłała mi wściekłe spojrzenie. Przy jej ciemnych oczach wyglądało to jednak trochę groźnie. – Ponad czterdzieści minut – mruknęła niechętnie. – I zanim przekroczyłam próg mieszkania, przysięgam, że wyglądały idealnie. – Spojrzała na swoje włosy, biorąc kilka kosmyków między palce. – Z naciskiem na „wyglądały”. – Biedactwo. – Lex poklepała ją pocieszająco po ramieniu. – Co się wczoraj nie odzywałaś? – spytała, kierując na mnie wzrok. Westchnęłam. Ona to jednak wszystko zauważy. Nie było sensu ich okłamywać. Dowiedziałyby się prędzej czy później, zresztą Lexie pracowała z moim bratem, który miewał wyjątkowo długi język. – Widziałam się z Olliem – odpowiedziałam, bawiąc się słomką w swojej kawie. Już miała coś odpowiedzieć, gdy jej oczy nagle zogromniały w zdziwieniu. – Moment… – zaczęła. – Z tym Olliem? Olliem-Olliem? – A znamy innego Olliego, o którym mogłabym wam wspominać? – odbiłam piłeczkę. – Myślałam, że na razie nie chcesz się z nim kontaktować – wtrąciła Jill. Rzeczywiście, nie spieszyło mi się do tego, by spotkać się z moim byłym, choć… w jakimś stopniu wydawało się to nieuniknione. Chciałam to odwlec w czasie, poukładać sobie wszystko, bo wiedziałam, że zburzy to mój spokój. Oliver Jameson był jak huragan i nie zdążyłam o tym zapomnieć przez te pięć lat. A mnie pasowało życie, które wiodłam, od kiedy zamieszkałam z bratem. Było bezpieczne, czasem nawet trochę nudne, jednak miało w sobie stałość, a właśnie tego brakowało mi przez całe dzieciństwo i okres dorastania. Ollie był natomiast wszystkim, tylko nie nudą, nawet jeśli zaledwie na chwilę.
– Wpadłam na niego w czwartek w Keller’s, bo zapomniałam wziąć kluczy do mieszkania – wyjaśniłam. – Miałam pecha, bo akurat był tam ze znajomymi. Myślałam, że jest jeszcze w trasie. Inaczej bym nie poszła. Moje przyjaciółki przytaknęły zgodnie. – I jak? – Lexie wyglądała na wyraźnie zaciekawioną. Wiedziałam, że lubi Olliego, i to ona była wyraźnie przeciwna, żebym odwlekała spotkanie z nim. A moja wymówka pod tytułem „ma dziewczynę, nie będę się mieszać” straciła ważność już jakiś czas temu. W jej głowie powstawały jednak pełne romantyzmu historie, w których ja i Oliver tworzymy szczęśliwą parę. Nawet ja tego nie widziałam, ale wolałam się z nią o to nie kłócić. Gdy opowiedziałam kiedyś dziewczynom o naszym związku sprzed lat, ich reakcja obejmowała rozmarzone westchnienia. Nie wiedziałam, jaki był dorosły Ollie, ale tamten, którego znałam, miał w sobie coś z romantyka, choć dość skrzętnie to ukrywał. – Jest trochę… – urwałam, szukając właściwego słowa – dziwnie. – Dziwnie? – dopytywała Jill. – Dziwnie. – Wzruszyłam ramionami. – Rozmawiamy i znów chce się ze mną spotkać… Ale między nami jest, jak jest, i chyba nie wiemy, jak się wobec siebie zachować. No, przynajmniej ja nie wiem, to pewne. – Umówiliście się już? – Lex spojrzała na mnie wyczekująco. – Mamy jutro zjeść razem śniadanie. – Udawałam niewzruszoną i skupiłam swoją uwagę na słomce, którą machinalnie obracałam palcami. W środku byłam jednak kłębkiem nerwów. Jill musiała dostrzec, że wolałabym jednak uniknąć drążenia tematu, bo klasnęła w dłonie podekscytowana i nachyliła się konspiracyjnie w moją stronę z psotnym uśmiechem. – Tematy randkowych śniadań na bok, ja chcę wiedzieć, czy wyprzystojniał! Wiesz, tak na żywo. Parsknęłam śmiechem i zaraz zrobiłam zamyśloną minę. – W cholerę tak – odpowiedziałam.
Ku mojemu nieszczęściu, bo miałam jajniki i jego wygląd zdecydowanie nie ułatwiał mi racjonalnego myślenia. W ogóle.
Następnego dnia rano stanęłam przed otwartą szafą i stwierdziłam, że nie mam pojęcia, w co się ubrać. Co zwykle zakłada się na niedzielne śniadanie z byłym facetem? W akcie desperacji mogłam zrobić tylko jedno – dzwonić po pomoc. – Spać nie możesz? – mruknęła Lex do słuchawki w ramach powitania. – Potrzebuję pomocy… – jęknęłam. – Nie mam pojęcia, co założyć na to śniadanie. W tle usłyszałam jakieś trzaski i szelesty. To chyba oznaczało, że właśnie zaczęła się rozbudzać. – Chcesz mu powiedzieć „jestem dumną, niezależną kobietą” czy „wybacz mi”? Przycisnęłam telefon do ucha ramieniem i zaczęłam przesuwać wieszaki w nadziei, że coś rzuci mi się w oczy, a problem rozwiąże się sam. Albo nie. – I jedno, i drugie? Ale zdecydowanie bardziej to pierwsze. Nie chciałam litości ani współczucia. – Może ta czerwona sukienka, którą miałaś na urodzinach Treya? – Nie chcę wzbudzać żadnych romantycznych uczuć, Lex – odpowiedziałam. – I idę na śniadanie, nie na romantyczną kolację. Ze swoim byłym, miej to na uwadze. – Który przy okazji jest megaseksowną gwiazdą rocka, ale tak, to zdecydowanie bez znaczenia… – Lex! – przerwałam jej. – Nie pomagasz. Jak bardzo źle by to wyglądało, gdybym odwołała spotkanie w ostatniej chwili? Pewnie bardzo, zwłaszcza że nie przychodziła mi do głowy żadna przekonująca wymówka. Teoretycznie nic wielkiego. Śniadanie. Diabeł jednak
tkwił w szczegółach, a ja bałam się tego, co Ollie chciałby ode mnie usłyszeć. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa. To zbijało mnie z tropu w chwilach, gdy wydawało mi się, że przecież nie z takimi rzeczami sobie radziłam. Oliver jednak znał mnie za dobrze, a ja chyba nie zmieniłam się aż tak bardzo. Podczas gdy moje przyjaciółki widziały w tym romans życia, mnie zapalała się czerwona lampka, bo dużo ryzykowałam. A balansowanie na granicy kłamstwa nie jest ani dobre, ani przyjemne. Wyglądało jednak na to, że w tej chwili nie miałam większego wyboru, jeśli nie chciałam narobić jeszcze większego bałaganu. W końcu, po długich debatach z przyjaciółką, wylądowałam w ciemnych jeansach, luźniejszej koszuli, kardiganie i wygodnych sandałkach na niezbyt wysokim słupku. Pewności siebie nigdy za dużo, więc chciałam chociaż wyglądać na tak poukładaną, jak powinnam być. Przed wyjściem jeszcze spryskałam się perfumami i zerknęłam w lustro. Prawie podskoczyłam na dźwięk sygnalizujący nową wiadomość. Ollie: Czekam na dole. Odetchnęłam głęboko i odpisałam, zgarniając jednocześnie torebkę z wieszaka. Ja: Już schodzę. Może jeszcze wszystko będzie dobrze.
Oliver Czekając na Ninę, wystukiwałem palcami na kierownicy rytm do piosenek Framing Hanley. Nuciłem właśnie refren Criminal, gdy dostrzegłem jej sylwetkę podążającą szybkim krokiem w moją stronę. Chwilę się wahałem, czy
powinienem wysiąść i otworzyć przed nią drzwi, jednak w końcu sobie odpuściłem i odblokowałem tylko drzwi od strony pasażera chwilę przed tym, jak szarpnęła za klamkę. – Cześć – przywitała się z uśmiechem, wsiadając do samochodu. Przesunęła swoje awiatorki na czubek głowy, mierzwiąc przy tym lekko włosy, i sięgnęła dłonią do deski rozdzielczej. – Nadal nie rozstajesz się z chevelle – zauważyła. Phil kupił mojego chevroleta od kolegi za jakąś niezbyt dużą sumę, jeszcze zanim zrobiłem prawko. Stwierdził, że to będzie samochód dla mnie, i rzeczywiście tak się stało, a ja miałem do tego auta zbyt duży sentyment, żeby się go pozbyć, choć od czasu do czasu trzeba było w nim coś łatać. – Jak widać. – Odchrząknąłem. Przebywanie z nią w tak małej przestrzeni jednak nieco mnie rozpraszało, a ona wyglądała na zupełnie niewzruszoną całą sytuacją. Fuck, powinni napisać jakiś poradnik, Podręcznik obsługi byłej lub coś w tym stylu. W piątek nawet nie wiedziałem, jak powinniśmy się pożegnać. Podać sobie ręce? Pomachać? Olać? Skończyło się tylko na skinięciu głowami. Mniej się stresowałem wyjściem na scenę niż spotkaniami z Niną w tym momencie. – Na co masz ochotę? Przekrzywiła głowę w moją stronę, opierając się o zagłówek. Zlustrowała mnie wzrokiem, ale udałem, że tego nie zauważyłem, i odpaliłem silnik. – Na porządne śniadanie. Jajka, bekon, naleśniki… – zaczęła wymieniać rozmarzonym tonem. Nina należała do tych dziewczyn, które lubiły sobie pojeść, a po sałatkach przymierały głodem jeszcze przed upływem godziny, i chyba z tego nie wyrosła. – Znam taką jedną restaurację, w której można dobrze zjeść – oznajmiłem, włączając się do ruchu. – Mam do tego odpowiedni strój? – zapytała, a ja parsknąłem śmiechem. – No co? Naprawdę mnie o to pytała?
– Skoro mnie tam wpuszczą w dziurawych spodniach i zwykłym T-shircie, to raczej nie masz się o co martwić – zapewniłem ją. Odruchowo chciałem sięgnąć po jej dłoń i uścisnąć, ale cofnąłem się w porę i oparłem rękę z powrotem na kierownicy. Jednak trudno się wyzbyć dawnych nawyków… Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, Nina z głową odwróconą w stronę okna. – W porządku? – spytałem, gasząc silnik, gdy dojechaliśmy na miejsce. Poderwała się gwałtownie, zmieniając pozycję, i spojrzała na mnie. Jej wzrok wydawał się nieobecny, ale zaraz zmusiła się do niewielkiego uśmiechu i przytaknęła. – Wszystko okej – odpowiedziała nieco piskliwym głosem, który zwykle sygnalizował u niej zdenerwowanie. Odchrząknęła i sięgnęła do klamki, żeby wysiąść, zanim zdążyłem wyjąć kluczyk ze stacyjki. Zapowiadało się ciekawe śniadanie. Teoretycznie atmosfera powinna być lżejsza po piątkowym lunchu, ale aż tak bardzo jej to nie rozładowało. Pięć lat rozłąki robiło swoje, a wszystko wywoływało we mnie raczej mieszane uczucia. Moja masochistyczna część nadal miała do Niny słabość, co zdecydowanie nie ułatwiało sprawy. Otworzyłem przed Niną drzwi do restauracji i wszedłem za nią do środka. Moi rodzice zabrali mnie do tego lokalu po rozdaniu dyplomów i od tamtej pory czasem tam zaglądałem. O tej porze w środku było trochę ludzi, ale znaleźliśmy wolny stolik i bez słowa zajęliśmy miejsca naprzeciwko siebie. – Zapomniałam zapytać ostatnim razem… – zaczęła, jak tylko złożyliśmy zamówienie. – Co u Blacków? Nadal masz z nimi kontakt? – Wiesz, kuchnia Sharon wciąż jest nietykalna, a Phil daje mi fory na korcie, więc można powiedzieć, że wszystko po staremu – odpowiedziałem, uśmiechając się na samą myśl. Uwielbiałem moich rodziców. Nawet jeśli nie łączyły nas więzy krwi. – Zaglądam do nich przynajmniej raz w tygodniu, gdy mam przerwę
jak teraz. Dla nich wciąż jestem członkiem rodziny. – Szafki w kuchni jeszcze żyją? – dopytywała, nie kryjąc rozbawienia. Kiedy byliśmy razem, spędzała w tym domu masę czasu. Wiedziała nawet, który schodek trzeba omijać, bo wyjątkowo nieprzyjemnie skrzypiał. I do tej pory nikt go nie naprawił. – Ostatnio wymieniliśmy z Philem zawiasy w kolejnych drzwiczkach, poza tym jest w sumie całkiem nieźle. – Powiedz, że Sharon nadal piecze te obłędne ciasteczka czekoladowe. Roześmiałem się. Mama potrafiła upiec całą ich blachę tylko dla Niny. Mnie mdliło już po jednym, bo były tak słodkie, ale dla mojej dziewczyny nie stanowiło to problemu. Gdy jednego dnia brała całe pudełko, następnego już oddawała mi puste. – Nadal je piecze, ale rzadziej – przyznałem. Jedząc śniadanie, trochę wspominaliśmy, a trochę nadrabialiśmy stracone lata. Nina opowiedziała mi o swoim liceum w Filadelfii, o mieszkaniu z Noahem. Z tego, jak ciepło o nim mówiła, wynikało, że są w naprawdę dobrych stosunkach. Nie powiedziała o nim nawet jednego złego słowa. Gdy wziął ją do siebie, zadbał o to, żeby nie czuła się obco w nowym mieście, i starał się zapewnić jej rozrywkę, pokazywać miasto. Zabierał ją do kina, na kręgle… Przypominało mi to trochę relację Kylera z jego młodszą kuzynką, Kacey. Tornado, ale jedno by dla drugiego zabiło. Mieliśmy już puste talerze i zbieraliśmy się do wyjścia, bo zdążyłem już opłacić rachunek i zostawić napiwek, kiedy Nina zastygła, ściskając w ręce swój kardigan. – Mogę cię o coś zapytać? – zaczęła ostrożnie. Z jej twarzy zniknęło rozbawienie, a powietrze wokół nas jakby odrobinę zgęstniało. Skinąłem jednak głową. – Czemu „The Last Regret”? Nie pytam o ładną wersję dla mediów, Ollie. Oblizałem spierzchnięte wargi. Zwykle odpowiadaliśmy na to pytanie
wymijająco. To było dla nas, jako zespołu, zbyt intymne. – Każdy czegoś żałuje – odparłem. – A gdy zakładaliśmy zespół… zdecydowanie mieliśmy czego żałować. I więcej po prostu nie chcieliśmy. – Czego ty żałujesz? – Piwne oczy przybrały ciepłą, bursztynową barwę whiskey, kiedy bacznie obserwowała moją twarz, domagając się odpowiedzi. – Wiesz czego, Nino – odpowiedziałem wymijająco. – Powiedz to. – Nie odpuszczała. – Po co? – Chcę wiedzieć, czy się mylę. Westchnąłem i nerwowo przeczesałem włosy. Nie lubiłem do tego wracać nawet myślami. – Żałuję wszystkich lat, które spędziłem w domu dziecka. To chciałaś usłyszeć? – Posłałem jej pytające spojrzenie. – Ollie… Przerwałem jej. – Nie wracajmy dzisiaj do tego. Proszę. Przytaknęła tylko i nie czekając na mnie, ruszyła w kierunku drzwi. Co zrobiłem źle?
11 PRYWATNA ASYSTENTKA I SKALA „ZOMBIE” Oliver – Nina, zaczekaj! – zawołałem, doganiając dziewczynę. Oparła się o ścianę budynku z rękami założonymi na piersi. Odetchnęła głęboko, zanim spojrzała mi w oczy. Wyglądała na… zmęczoną. Czemu wcześniej nie zwróciłem na to uwagi? – O co chodzi? – spytałem, opierając dłoń obok jej głowy. Na obcasach była ode mnie niewiele niższa, ale wciąż nad nią górowałem. – Po prostu… – zaczęła i zaraz urwała, odwracając wzrok. – Czasem zastanawiałam się, czego żałujesz najbardziej. I czy żałujesz… – Nie musiała kończyć, wiedziałem, o co jej chodzi. Wolną ręką sięgnąłem do jej twarzy i palcami unosząc jej brodę, zmusiłem ją, żeby na mnie spojrzała. Byliśmy tak blisko, że mogłem dostrzec złotawe plamki na piwnych tęczówkach. – Nigdy nie żałowałem tego, że byliśmy razem, Nino. Wielu rzeczy owszem, ale nigdy tego. Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższą chwilę, aż poczułem jej dłoń na swoim przedramieniu. Gestem prosiła mnie, żebym ją puścił, i dopiero wtedy się zorientowałem, że wciąż ją trzymam. Jej oddech stał się urywany, a twarz nabrała
rumieńców. Opuściłem ręce i cofnąłem się o krok, dając jej przestrzeń. Odchrząknąłem. – Odwiozę cię do domu. – Głos miałem lekko zachrypnięty, ale zatuszowałem to kaszlnięciem. Gdy otwierałem przed nią drzwi do samochodu, odsunąłem się trochę dalej, niż zrobiłbym to normalnie, i potem bez słowa usiadłem za kierownicą. Włączone radio dawało nam pretekst, żeby nie rozmawiać przez całą drogę. – Dzięki za śniadanie – odezwała się, gdy stanąłem pod jej blokiem. – Nie ma za co. Już miała wysiadać, kiedy ją zatrzymałem, chwytając za ramię. – Nina? – Tak? Wziąłem głęboki oddech i wolno wypuściłem powietrze z płuc. – Cieszę się, że wróciłaś.
Wziąłem ze stolika swoją butelkę piwa i pociągnąłem łyk. Zdążyłem wrócić do siebie, gdy zadzwonił Charlie, przypominając mi o meczu Pittsburgh Penguins z Philadelphia Flyers, na który w czwartek obiecałem wpaść. Zupełnie zapomniałem przez tę całą sprawę z Niną, a wykręcić się nie mogłem, więc prosto po obiedzie u rodziców pojechałem do Mada i właśnie okupowaliśmy we dwóch kanapę. Pierwsza tercja zbliżała się już do końca – bezbramkowa, za to obfita w faule. – Gdzie cię wcięło na cały weekend? – spytał Charlie, wracając z kuchni z przekąskami. Miał z tym poczekać na przerwę, ale stwierdził, że ten mecz przyprawia go o frustrację. Fay wyszła na spotkanie ze swoją starszą siostrą, ale była na tyle kochana, że zostawiła nam żarcie w lodówce. Oczywiście nic wymyślnego, bo nikt nie krył tego, że gotowanie nie należy do jej mocnych
stron. – W piątek skoczyliśmy pograć w kosza, ale dobić się do ciebie w ogóle nie szło. W sobotę to samo. Masz prywatną asystentkę, z którą powinienem się kontaktować? Potarłem kark. Co jak co, ale Maddox był moim najlepszym kumplem i nigdy go nie okłamywałem. W sumie przez lata stał się dla mnie bratem. Nie trwało długo, nim rozeszło się po szkole, że wychowałem się w domu dziecka i jestem adoptowany, a to nie przysporzyło mi przyjaciół. Poza nim i Milesem. A że każdego z nas ciągnęło do muzyki, jeszcze bardziej się ze sobą zżyliśmy. – Byłem u rodziców – powiedziałem w końcu, nie odwracając wzroku od ekranu. – Wiesz, chcieli spędzić ze mną trochę czasu po trasie. Do tego znów trzeba było połatać meble w kuchni… Trochę z tym wszystkim zeszło. – Aż tak się stęsknili? – zapytał zaskoczony i kiedy na niego spojrzałem, wiedziałem już, że tego nie kupuje. Fuck, sam bym tego nie kupił. – Najwyraźniej. – Wzruszyłem obojętnie ramionami. – Wiesz, syndrom pustego gniazda i tak dalej… Pokiwał głową. Nadal nie wyglądał na przekonanego, ale odpuścił dalsze drążenie tematu. Jak gdyby nigdy nic otworzył sobie kolejne piwo i wrócił do oglądania meczu. – Jak Giroux wreszcie nie siądzie na dwie minuty, to wyjdę z siebie… – burknął pod nosem, akurat gdy kapitan Flyersów ewidentnie sfaulował Tangera, który z impetem uderzył w bandę. Auć, to musiało boleć… – Widziałeś to?! – Widziałem – potwierdziłem, obserwując reakcje sędziów. Jeden udał, że nie widzi, ale drugi już zareagował i zarządził dwie minuty kary dla Giroux. – Wreszcie! Tercję skończyliśmy, grając w przewadze i z jedną bramką na koncie. – Reszta nie chciała przyjść? – spytałem podczas przerwy. – Miles się ściął z Alison, a Maia i Kyler mieli skoczyć do jej rodziców, też na mecz – odpowiedział, zanurzając nachosa w sosie serowym.
Zmarszczyłem brwi. Allie i Miles? – Czy ja dobrze usłyszałem? Miles się ściął z Alison? Nasza perfekcyjna para? Alison i Miles byli jedną z tych par, którym wróży się rychły ślub. Nawet się już zaręczyli. I nigdy się nie kłócili. Od sprzeczek w tej paczce mieliśmy naszych wokalistów. Wyrabiali nam normę. – Podobno cały czas jej coś nie pasuje, od kiedy tylko wróciliśmy z trasy – wyjaśnił. – Miles nie ma pojęcia, o co jej tak na serio chodzi, więc żeby nie pogarszać sytuacji, wolał sobie dzisiaj odpuścić. W takich chwilach… stary, ciesz się, że jesteś singlem – zażartował, uderzając mnie łokciem w bok. – Ta, cieszę się – mruknąłem obojętnie.
Nina Poniedziałkowa zmiana w kawiarni dłużyła mi się w nieskończoność, a że dzisiaj siedziałam do zamknięcia, dłużyła się jeszcze bardziej. Zwłaszcza że po powrocie z pracy musiałam jeszcze siąść do nauki, bo egzaminy końcowe same się nie napiszą. – Zmęczona? – zapytał Gavin, wyjmując czyste naczynia ze zmywarki. Lubiłam z nim pracować. Był tu dwa razy dłużej ode mnie i służył pomocą, gdy dopiero zaczynałam. Nie wprowadzał też nigdy nerwowej atmosfery, wręcz przeciwnie. Rozbawiał i klientów, i współpracowników. Zagadywał, żartował, ale w przeciwieństwie do dziewczyn z naszej załogi nigdy nie był wścibski. W sumie trzymaliśmy się razem, przez co plotkowały za naszymi plecami, jednak zbywaliśmy to wzruszeniem ramion. Nawet fakt, że Gav jest w związku, nie zamykał im jadaczek, co bywało trochę męczące. – Trochę – przyznałam, wycierając do sucha umyte szkło. Zbliżała się już dwudziesta pierwsza, więc lokal powoli pustoszał.
– Wyśpij się wreszcie, dziewczyno. Skrzywiłam się. – Aż tak po mnie widać? Przekrzywił głowę, lustrując mnie wzrokiem, po czym potrząsnął nią z grymasem pobłażania na twarzy. – W skali od jeden do zombie dałbym ci dzisiaj zombie-zombie – stwierdził. – Spałaś coś w ogóle? – Niewiele – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i wysunęłam się zza kontuaru, żeby sprzątnąć pobliski stolik, który chwilę temu się zwolnił. Trzymając tacę w jednej ręce, drugą starłam drobne plamy po kawie z drewnianego blatu. Odstawiłam brudny kubek do zlewu i wyjęłam z kieszeni telefon. Zero nowych wiadomości. – Zawsze uważałem, że są tylko dwa powody, dla których można sobie odpuszczać sen: imprezy albo seks – oznajmił Gavin, opierając się nonszalancko o kontuar. Zaśmiałam się cicho. – Gav, rozczaruję cię, ale od wieków nie byłam na imprezie, że o seksie nie wspomnę. Gdy zastanowiłam się nad tym dłużej, wydawało się to wręcz tragiczne. Moje życie studenckie przez trzy lata polegało głównie na nauce, a życie miłosne… No ono to w sumie nie istniało. Z jednej strony zbytnio mi to nie przeszkadzało, a z drugiej było to trochę smutne, no ale zawsze mogło być gorzej. – Powinnaś wyjść do ludzi i się rozerwać. Zazgrzytałam zębami. Nienawidziłam słowa „powinnaś”, a ostatnio słyszałam je nader często. Przywołałam się jednak do porządku i zmusiłam do krótkiego śmiechu. – Zapewniam cię, że będę najbardziej rozrywkową babcią ever, gdy już wyjdę do ludzi i się rozerwę na emeryturze. W bingo i brydża nie będę miała sobie równych.
Gav spojrzał na mnie, a jego mina mówiła tylko jedno: „Serio?”. – Nina, mówię poważnie. Na pewno znalazłby się choć jeden wieczór, kiedy mogłabyś wyjść ze znajomymi na piwo, do klubu… cokolwiek. Wzruszyłam ramionami. – Może się znajdzie. Poczułam wibracje i wyjęłam telefon z fartucha. Zaśmiałam się pod nosem, gdy tylko zobaczyłam treść wiadomości. Ollie: Oglądam program na Discovery o pszczołach i wiesz co? „Film o pszczołach” kłamał. :( Trutnie to nieroby… O.o Kiedy wróciłam do domu, z nauki nic nie wyszło. Zjadłam tylko na szybko kolację, wypiłam z bratem herbatę. Nie towarzyszył mi jednak długo, bo po wymianie relacji na temat tego, jak każde z nas spędziło swój dzień, zaraz położył się spać, chcąc wykorzystać brak zmiany w Keller’s. Ja sama też zresztą padałam z nóg, więc zostawiłam rozłożone notatki na wyspie w kuchni i ziewając, poszłam pod prysznic. Gorąca woda działała zbawiennie na moje spięte mięśnie, przez co zrobiłam się jeszcze bardziej senna i na łóżko po prostu padłam. Zmusiłam się tylko, żeby sięgnąć po telefon czekający na stoliku nocnym, i akurat ustawiałam alarm, gdy w rogu ekranu pojawiła się koperta. Wysunęłam panel powiadomień i kliknęłam na nieodczytanego SMS-a. Ollie: Co robisz w piątek? Zagryzłam wargę, próbując powstrzymać uśmiech, ale nawet to nie pomogło. Wątpliwości zepchnęłam na bok, choć miałam ich pełno, i odpisałam. Ja: Coś z Tobą? Ollie: Zgadłaś. :D
Chwilę się wahałam, czy napisać coś jeszcze, ale po namyśle odpuściłam i zgasiłam lampkę. Zanim zasnęłam, towarzyszyła mi tylko nadzieja, że nie zepsuję wszystkiego bardziej.
Następnego wieczoru siedziałam przy stole i uczyłam się na zaliczenie z psychologii. Mieniło mi się już trochę w oczach, ale nadal nic nie weszło mi do głowy. Nie mogłam się skupić. Ze złością cisnęłam długopisem o zeszyt i schowałam twarz w dłoniach, pozwalając łzom przepłynąć między palcami. Rzadko płakałam. Nie lubiłam się nad sobą rozczulać ani okazywać słabości. Jednak tym razem byłam już zwyczajnie zmęczona i sfrustrowana sytuacją, w którą się wpakowałam na własne życzenie. Poderwałam się do pozycji siedzącej na dźwięk małych stóp uderzających o podłogę. Dyskretnie otarłam łzy i przywołałam na twarz uśmiech, mając nadzieję, że nie wygląda jak grymas. Małe ręce były już wyciągnięte w moją stronę, a ja wzięłam Liama na kolana. – Powinieneś już spać, Liam – upomniałam go. – Obudziłem się i nie mogę zasnąć. Poczytasz mi? – Znowu? – zaśmiałam się, a on skwapliwie pokiwał głową. – No dobrze. – Dźwignęłam się na nogi z Liamem na rękach. – Postaw mnie – zaprotestował. – Wujek Noah mówi, że już jestem za duży, żebyś mnie nosiła na rękach. – A wujek Noah może cię nosić? – Ale to co innego. – Skoro tak mówisz. – Postawiłam go na podłodze i pozwoliłam się zaciągnąć do jego pokoju. Po drodze potknęłam się o porzucony koło drzwi samochód i zdusiłam cichy jęk bólu. Kto by pomyślał, że można sobie zrobić krzywdę plastikową zabawką?
Liam wsunął się do łóżka, a ja otuliłam go kołdrą. – Na co masz ochotę? – zapytałam. – Poczytaj mi o Warcie i Merlinie – poprosił, klaszcząc w dłonie. Posłusznie sięgnęłam po jego ulubiony Miecz dla króla White’a i zaczęłam czytać. Po dwóch rozdziałach już smacznie spał. Sięgnęłam do jego twarzy i odgarnęłam niesforne włosy z jego zamkniętych powiek. Doskonale jednak wiedziałam, jakie są jego oczy. Intensywnie zielone, tak samo jak u jego ojca.
12 MASŁO ORZECHOWE I GRA W PYTANIA Nina Przez następne trzy tygodnie dzieliłam życie między uczelnię, pracę, dom i… Olliego. Czasem to była tylko szybka kawa, czasem wspólny lunch, ale spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu i czuliśmy się bardziej swobodnie w swoim towarzystwie. Unikaliśmy jednak drażliwych tematów, a przeszłość zdecydowanie była jednym z nich. Rozmawialiśmy więc o moich studiach, o muzyce i zbliżającej się premierze nowego albumu The Last Regret, dużo przy tym żartując i przekomarzając się. Jednak im dłużej to trwało, tym większe miałam poczucie winy, gdy już wróciłam do swojego mieszkania po kolejnym spotkaniu. Wiedziałam, że w końcu będę musiała mu powiedzieć. I cieszyłam się, że za dwa dni odbierałam dyplom, przynajmniej ten jeden obowiązek mi odpadał. Poza tym nie zamierzałam świętować, ku rozczarowaniu moich przyjaciół z uczelni. Zdążyłam wypakować zakupy, gdy poczułam ciągnięcie za sweter. – Mamo, jestem głodny… – jęknął Liam, patrząc na mnie dużymi, zielonymi oczami. – Już? – zapytałam zaskoczona, przesiewając przez palce jego jasnobrązowe włosy. – Nie wytrzymasz do kolacji, co?
Potrząsnął głową przecząco. – Tak myślałam. Co byś zjadł, Lee? Zrobił zamyśloną minę i w tym momencie tak cholernie przypominał mi Olliego z czasów, gdy byliśmy mali. Liam powoli wyrastał na małą kopię swojego taty… który nie miał pojęcia o jego istnieniu. Wiedziałam, że jestem w ciąży, gdy wyjeżdżałam z Noahem do Filadelfii, i ta decyzja nie przyszła mi łatwo, ale wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. Biorąc pod uwagę odległość, okoliczności… wolałam wziąć odpowiedzialność na siebie, a mój brat, choć nie do końca się ze mną zgadzał, obiecał mi pomóc i tej obietnicy dotrzymał. Gdyby nie on, pewnie nie udałoby mi się skończyć szkoły, a studia nie wchodziłyby w grę. Znałam jednak Olivera wystarczająco dobrze, żeby mieć świadomość, że gdyby wiedział o dziecku, rzuciłby wtedy wszystko, łącznie ze swoimi marzeniami. Temu stanowczo chciałam zapobiec. Muzyka dużo dla niego znaczyła i wierzyłam, że kiedyś coś z tym zrobi. Nie zawiódł mnie. Jednak lata mijały i jak trudno było odejść bez słowa wyjaśnienia, tak jeszcze trudniejsze stało się powiedzenie prawdy. A najbardziej w tym wszystkim martwiłam się o Liama. – Ymm… Kanapki z masłem orzechowym – odpowiedział w końcu. – Jedną, bo potem nie zjesz kolacji, Lee – zastrzegłam, wyjmując masło orzechowe z szafki. – Umyj ręce. – Podsunęłam mu schodki, żeby mógł sięgnąć do zlewu, i obserwowałam go kątem oka, smarując kromkę. Gdy skończył myć ręce, wzięłam ręcznik i wytarłam je do sucha. Pomogłam mu zejść ze stopni i położyłam talerzyk na stole. Zdążył odgryźć tylko jeden kęs, a już miał umorusaną całą buzię. Parsknęłam śmiechem i sięgnęłam po serwetki, zanim zdążył pobrudzić ubrania. Gdy w grę wchodziło masło orzechowe, zawsze tak się to kończyło. Liam należał do raczej grzecznych dzieci. Był już na tyle duży, że bez problemu mogłam gotować, podczas gdy on zapełniał sobie czymś czas. Zwykle
rysował lub układał puzzle, a ja tylko zerkałam, jak sobie radzi. Przechodził teraz etap, kiedy wszystko go ciekawiło, więc zasypywał mnie ostatnio gradem pytań na różne tematy i opowiadał ze szczegółami, co się działo w przedszkolu danego dnia. Lubił też słuchać muzyki, a że ja i Noah słuchaliśmy głównie rocka wszelkiej maści, od indie po hard, Lee też się zaczął w nim lubować. – Mamo? – zapytał, gdy odcedzałam makaron. Noah miał zaraz wrócić, napisał SMS-a, że jest już w drodze. – Tak? – Włożyłam durszlak do garnka, żeby makaron obciekł, i odwróciłam się w jego stronę. – Jesteś smutna? Spojrzałam na niego zdziwiona. – Czemu tak sądzisz? – Słuchasz ostatnio smutnych piosenek – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Z głośników wieży leciało właśnie Skin & Bones Fit For A King. Może rzeczywiście popadałam w melancholię? – Nie jestem smutna – zapewniłam i podeszłam do stołu, żeby móc uściskać synka. – Mam puścić coś innego? – A to, co wujek Noah puścił dzisiaj rano? Zmarszczyłam brwi, szukając w pamięci, czego słuchaliśmy dzisiaj przy śniadaniu, zanim zaprowadziłam Liama do przedszkola. Chyba musiałam strzelać. – To? – spytałam, włączając KONGOS. Pokiwał ochoczo głową i wrócił do rysowania, nucąc pod nosem. Jednak nie na długo, bo w końcu pojawił się Noah i zjedliśmy razem kolację. Lee trajkotał jak nakręcony. Jak zawsze zresztą, gdy jedliśmy wspólnie posiłek. – Wujku, a w weekend pójdziemy pograć w baseball? – Oczywiście mówił z pełną buzią, więc sos ciekł mu już po brodzie. Nijak nie mogliśmy go tego
oduczyć, choć za każdym razem go upominaliśmy. – Lee, najpierw przełknij, potem mów – przypomniałam mu. Posłusznie zamknął usta, chwilę przeżuwał, przełknął i powtórzył swoje pytanie. – Jeśli będzie ładna pogoda, to czemu nie? – odparł mój brat. – Ale myślałem, że nie przepadasz za baseballem. – Seamus się dzisiaj przechwalał, że grał z tatą i jest bardzo dobry. – Skrzywił się, mówiąc to. Nie byłam pewna przyczyny, ale Liam jakiś czas temu zaczął trochę rywalizować ze swoim kolegą. Lubili się, ale jeden wiecznie chciał być lepszy od drugiego. Nawet rozmawiałam o tym z Lydią, mamą Seamusa, jednak żadna z nas nie mogła dojść, o co chodzi. – Liam, nie musisz robić wszystkiego, co robi Seamus – zaczęłam łagodnie. – Jeśli wolisz jakiś inny sport, to możesz go wybrać i to w nim być dobrym, jeśli będziesz się przykładał. – A tata? Serce zabiło mi mocniej. Rzadko pytał o tatę. Gdy zaczął, postanowiliśmy mu powiedzieć, że po prostu jest daleko i nie może się z nami widywać. Zwykle zadawał jeszcze z jedno lub dwa pytania i tracił zainteresowanie. Obawiałam się jednak, że im starszy będzie, tym więcej tych pytań zacznie się pojawiać. – Tata w coś grał? – zaczął dopytywać, kiedy za długo milczałam. – Trochę w nogę, gdy był w twoim wieku. Ale nie był dobry – odpowiedziałam i nabrałam na widelec kolejną porcję makaronu. – A futbol? – drążył dalej. Westchnęłam cicho i przerwałam jedzenie. – W tym był już lepszy, ale wolał oglądać mecze, niż samemu grać. – Futbol jest spoko. – Tak, futbol jest spoko – potwierdziłam obojętnym tonem, myślami błądząc
zupełnie gdzie indziej. To naprawdę zaczynało być coraz trudniejsze, gdy okłamywałam dwie z trzech najbliższych mi osób. I cholernie bolało.
Przymknęłam cicho drzwi do pokoju Liama i dołączyłam do brata, który siedział w salonie przed telewizorem z plikiem testów, które sprawdzał w skupieniu. Uniósł głowę, gdy zajęłam miejsce obok niego na kanapie, podwijając nogi. – Powinnaś mu powiedzieć – oznajmił wprost. – Noah… – Nie, Nino – przerwał mi. – Spędzasz z Olliem coraz więcej czasu, a im bardziej to odwleczesz, tym mocniej go zranisz. Liam ostatnio częściej pyta o ojca, dzisiejszy wieczór nie był wyjątkiem. Od nowego roku szkolnego idzie do podstawówki, zacznie zadawać jeszcze więcej pytań. Zacisnęłam usta. Miał rację, choć wolałabym, żeby było inaczej. Już teraz trudno było mi sobie wyobrazić sposób, w jaki można to wszystko ogarnąć, a zaczynałam się bać, że prawda wyjdzie na jaw przypadkiem i nie ode mnie. Pittsburgh był dużym miastem, ale nie aż tak, skoro mieliśmy wspólnych znajomych. Coś mogło się komuś wymsknąć nawet zupełnie przypadkiem, a wtedy Ollie nigdy w życiu by mi nie wybaczył. – Potrzebuję jeszcze trochę czasu… – Ile? Przymknęłam oczy. Byłam już tym zmęczona, a Noah od paru tygodni nie dawał mi spokoju. – Po prostu… Jeszcze trochę. Chcę mieć pewność. Nie chcę potem mieszać własnemu dziecku w głowie. Spojrzał na mnie pytająco. – Sądzisz, że Oliver mógłby go nie zaakceptować? – Nic nie sądzę – zaprzeczyłam. – Liama nie da się nie kochać. Nie chcę
tylko, żeby za moje decyzje odpowiadało potem moje dziecko. – A co z Olliem? On się tu nie liczy? – Liczy się. Chwilę bawił się długopisem trzymanym w dłoni, aż w końcu dał sobie spokój i odłożył go razem z plikiem kartek na stolik. – Liam potrzebuje ojca, a ja mu go nigdy nie zastąpię, Nina. Mogę się nim opiekować, usypiać go, bawić się z nim, ale nie zastąpię mu Olliego. Ani ty, ani ja nie mieliśmy szansy, żeby wychować się z obojgiem rodziców, w normalnym domu. Nie odbieraj tej szansy Liamowi. Chyba właśnie zostałam Najgorszą Matką Roku…
13 LOS ANGELES I POTYCZKI BILARDOWE Oliver Od szóstej rano byliśmy już na planie teledysku do Take It in, które miało być pierwszym singlem promującym nową płytę. Zaczął się czerwiec, więc na pogodę nie mogliśmy narzekać, zwłaszcza w Los Angeles, bo nieźle przygrzewało, jednak my i tak trzęśliśmy się z zimna, bo cały teledysk nagrywaliśmy pod wodą. Basen był podgrzewany, ale na dłuższą metę nawet to nie pomagało, skoro spędziliśmy w nim tyle czasu, a na dodatek zmęczyła nas wczorajsza podróż do Kalifornii, na drugi koniec kraju. Biorąc pod uwagę różnicę czasu… To tak, jakbyśmy nie spali od drugiej, choć wstaliśmy tu o piątej. Mieliśmy lekkiego cykora przed tym teledyskiem. Kiedy już z makijażem i przebrani w ciuchy wybrane przez stylistów zeszliśmy pod wodę, chyba wszyscy byliśmy przerażeni, ale staraliśmy się zachować spokój, kiedy oddychaliśmy przez butle z tlenem, podczas gdy ekipa obwiązywała nas linami, z którymi mieliśmy się szamotać. Zanim udało się nam to wszystko nagrać dokładnie według założonego wcześniej planu, w którym nasze ruchy były wyznaczone, to trochę z tym zeszło. A siedzenie pod wodą w przesiąkniętych ubraniach, podczas gdy miałem wrażenie, że spodnie zaraz zsuną mi się z tyłka
pod własnym ciężarem, nie należy do tak przyjemnych, jak wydaje się na tych wszystkich basenowych imprezach w filmach. Ostatnie parę ujęć mieliśmy zrobić na plaży, więc zarządziliśmy przerwę na jedzenie i dopiero wtedy ruszyliśmy na samo wybrzeże. Tyle dobrego, że w oceanie już zbyt długo nie siedzieliśmy, bo tak naprawdę musieliśmy tylko wypłynąć na powierzchnię wody, a potem wyjść na piasek. Gdy wreszcie skończyliśmy, zbliżał się zachód słońca i padaliśmy z nóg, przy czym było mi już tak zimno, że z trudem powstrzymywałem szczękanie zębami. Specjalnie chcieliśmy zrobić zdjęcia w ciągu jednego dnia, żeby wieczorem wracać już do Pittsburgha. Do hotelu wpadliśmy więc dosłownie jak po ogień, żeby wziąć gorący prysznic, zjeść kolację, spakować się i ruszyć w drogę na lotnisko. Siedząc w poczekalni na LAX, prawie zasypialiśmy i zaczynaliśmy żałować, że z powrotem nie zaczekaliśmy do rana, jak proponowała nam wytwórnia, ale oczywiście musieliśmy zrobić po swojemu i na coś się uprzeć. Różnie na tym wychodziliśmy, zwłaszcza jeśli spieraliśmy się o sprawy bardziej istotne niż dzień powrotu. Nieraz zdarzało nam się dostać zjebkę, bo najbardziej potulnym zespołem na świecie to nie byliśmy. Szczególnie, gdy próbowano nas przekonać do pójścia w coś bardziej komercyjnego. Zerknąłem na tablicę odlotów, ale nic się w magiczny sposób nie zmieniło – samolot nadal miał dwugodzinne opóźnienie. Zapowiadało się… fantastycznie. – Idę po kawę – oznajmił Charlie, wstając ze swojego krzesła. – Chce ktoś też? – Królestwo za kawę, stary – odparłem i zdusiłem ręką ziewnięcie. Naprawdę cholernie potrzebowałem kawy. Telefon zawibrował mi w kieszeni i odblokowałem ekran. Nina: Widziałam zdjęcia z planu teledysku. Wyrosły Wam już skrzela? Zaśmiałem się cicho.
Ja: Niestety, ale nie. :( A tak poważnie – to był koszmar… Nina: Aż tak? Ja: Nadal mi zimno. xD Siedzenie tyle godzin w wodzie nie jest takie super, gdy masz na sobie przemoczone ubrania i umierasz z głodu. Nina: To rzeczywiście nie brzmi zbyt dobrze… Już odpisywałem, że faktycznie takie nie jest, gdy wyświetliła się kolejna wiadomość od Niny. Nina: O czym właściwie jest „Take It in”? Zawahałem się nad odpowiedzią. Wbrew pozorom nie tak łatwo było opisać coś, w czego tworzeniu brało się udział. Przełożyć słowa na inne, próbując streścić ich znaczenie. Zwłaszcza kiedy coś się po prostu czuło, a muzyka miała to do siebie, że często trudno było ją jednoznacznie interpretować. Ja: O pokonaniu własnych słabości, strachu i… ruszeniu naprzód mimo kolejnych kłód pod nogami. Tak w dużym skrócie. Telefon milczał już przez dłuższy czas. Charlie wrócił z kawą, a ja zdążyłem ją wypić i co jakiś czas zerkałem na ekran, jednak po godzinie Nina wciąż się nie odezwała. – Czekasz na jakąś wiadomość? – zainteresowała się Maia, obserwując z kolan Kylera moje poczynania. Nie wiem, jak to zrobiła, ale można było powiedzieć, że prawie zwinęła się w kłębek. – Po prostu się nudzę. – Wrzuciłem aparat do plecaka, żeby przestać go sprawdzać. Jak odpisze, to odpisze. A nie chciałem też się narażać, że któreś z przyjaciół przypadkiem dojrzy imię Niny. Byłem zbyt padnięty na tłumaczenia i wolałem jeszcze im o niej nie mówić. Wciąż jednak nie ufałem jej aż tak, aby nie myśleć, że mogłaby znów odejść i zniknąć tak szybko, jak się pojawiła.
– Ostatnio jesteś jakiś dziwny – stwierdził Kyler bez ogródek. – Czyżby frustracja seksualna brała górę? Czasem tak bardzo chciałem mu dać po pysku raz a porządnie, że aż mnie ręce świerzbiły. Jak go lubiłem, tak nie miał żadnego filtra i zwykle nie wiedział, kiedy po prostu się zamknąć. Zazwyczaj nawet mnie to bawiło, ale nie wtedy, kiedy moje marzenia zawężały się do tego, żeby wreszcie dotrzeć do domu i pójść spać. Zdecydowanie nie byłem dzisiaj w nastroju na jego docinki. – Od kiedy to robisz za mój materac, stary? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, siląc się na obojętność. – Wyluzuj, stary, przecież to nie było na serio. – Zmarszczył brwi, zapewne dziwiąc się temu, że nie podjąłem jego gry. – Od miesiąca nie można ci nic powiedzieć, bo od razu się wkurzasz. – Potwierdzam – odezwał się Miles, a ja poczułem, jakby ktoś mnie kopnął w żołądek. Nie miałem na celu odreagowywać na nich czegokolwiek. Byli dla mnie jak członkowie rodziny. Na ogół cholernie wkurzający, ale jednak bliscy. Zwłaszcza że nowa płyta przynosiła nam sporo stresu wywołanego presją ze strony wytwórni. Oni już pisali na jej temat wspaniałe scenariusze, a my obawialiśmy się, że nic z tego nie uda się zrealizować, choć urabialiśmy sobie tyłki, żeby była jak najlepsza. – Wyśpię się porządnie i mi przejdzie – zapewniłem ich. Od czegoś musiałem zacząć, choć znajdowałbym się w o wiele lepszej sytuacji, gdyby problem tkwił tylko w tym i nie zahaczał o średniego wzrostu blondynkę, której oczy przypominały bursztynowy kolor whiskey.
Następnego dnia nie miałem ochoty wstawać. W Pittsburghu wylądowaliśmy dopiero rano, a w samolocie za wiele nie spałem, więc gdy obudziłem się o drugiej po południu, wciąż czułem się nieprzytomny. Obracałem się w łóżku jeszcze z dobrą godzinę, aż w końcu zrobiłem się tak głodny, że nie miałem
wyboru i niechętnie wyplątałem się z pościeli. Włożyłem do mikrofalówki jedno z gotowych dań, których w lodówce miałem całkiem sporo – zwykle nie chciało mi się gotować tylko dla siebie – i nastawiłem ekspres do kawy. Żałowałem, że nie dałem znać pani Vahle o wyjeździe, przynajmniej miałbym dobre domowe jedzenie. Skrzywiłem się, gdy otworzyłem zmywarkę. Zapomniałem jej choćby uchylić przed wyjazdem do LA, więc uderzył mnie niezbyt przyjemny zapach i musiałem ją nastawić jeszcze raz. Przetarłem jeszcze blat i skończyłem akurat w porę, żeby zjeść i dostarczyć sobie kofeiny w ilości wystarczającej do normalnego funkcjonowania. Cisza panująca w mieszkaniu mnie dobijała, więc czym prędzej odpaliłem wieżę. Uporałem się z pozostawionym rano w holu bagażem w parę minut. Musiałem się czymś zająć, żeby rozproszyć myśli. Od kiedy znów spotkałem Ninę, coraz częściej wracały do mnie wspomnienia. Dom dziecka może nie był najgorszym miejscem na ziemi, zawsze sobie powtarzałem, że mogło być gorzej. Nie oznaczało to jednak, że dobrze mi się kojarzył. Wręcz przeciwnie. Nienawidziłem go. Oboje go nienawidziliśmy. Po tym jak Blackowie mnie adoptowali, nie byłem w stanie przekroczyć bramy tego ośrodka. Odprowadzałem Ninę tylko pod furtkę, nigdy dalej. Wystarczająco trudna do strawienia była dla mnie myśl, że mi się udało, a ona wciąż musi tam przebywać. A życie w Meyersie nie należało do łatwych. W ciągu lat trafiało się na różnych opiekunów. Jedni traktowali nas lepiej, inni gorzej, ale chyba nikt nie potrafił bardziej uprzykrzyć życia… niż pozostali wychowankowie, dzieciaki w tak samo beznadziejnej sytuacji jak my sami. Z perspektywy czasu nawet byłem w stanie to zrozumieć, zrozumieć sam powód. Dla nas to była walka o przetrwanie. Nie istniało tam coś takiego jak poczucie bezpieczeństwa. Przypominaliśmy coś na wzór marginesu społecznego – byliśmy niechciani, niepotrzebni, zbędni. Tej łatki nie dało się pozbyć nawet za pomocą najbardziej pomysłowych działań wszelkich fundacji. Naszą sytuację mogły zmienić dwie rzeczy – adopcja lub
dorosłość. Nikt jednak nie chciał mówić o tym, jak bolesne były nietrafione adopcje lub wszelkie inne powody, przez które wracało się do placówki. Nadzieja pryskała w mgnieniu oka i i znów lądowało się w miejscu, z którego tak bardzo chciało się uciec. A rodziny, do których się trafiało… bywały bardzo różne i czasem wcale nie było tam lepiej. O jednej ze swoich Nina nigdy nie mówiła na głos i mogłem się tylko domyślać powodu, snując scenariusze. Może i lepiej, że nie wiedziałem. Telefon zawibrował na blacie i odczytałem wiadomość. Już myślałem, że w ogóle się dzisiaj nie odezwie, po tym jak wczoraj nagle przestała odpisywać. Nina: Co z dzisiejszym wieczorem? Ja: Przyjdę po Ciebie o 20.00. Pasuje? Nina: Pasuje. ;) Planowałem zabrać ją dzisiaj na bilard do jednego z fajniejszych pubów w okolicy. Cieszyłem się na to spotkanie, bo przez zamieszanie z teledyskiem i całą oprawą albumu nie bardzo miałem wolną chwilę, żeby móc spędzić z nią trochę czasu. A Nina w jakiś sposób dawała mi choć część dawnego poczucia stałości. Jej obecność mnie odprężała, bo na powrót czułem się, jakbym znów był nastolatkiem. W byciu nastolatkiem jest kilka fajnych rzeczy, na przykład to, że nie musisz pamiętać o zapłaceniu rachunków, zrobieniu prania czy zakupów. W większości zajmuje się tym… mama. Brutalne, ale prawdziwe. Nasi rodzice czasem robili z nas totalnych leni i życiowych nieogarów, gdy wyręczali nas we wszystkim do momentu, aż się wyprowadziliśmy z domu. I wtedy przychodziła szara rzeczywistość, kiedy trzeba było to ogarnąć samemu. Ja też przeżyłem to zderzenie, gdy jako dorosły i odpowiedzialny miałem załatwić coś w banku. Prawdopodobnie stałem się w tym oddziale miejscową anegdotą, bo zrobiłem z siebie kompletnego debila. Ale komu się to nie zdarzyło? Punktualnie o dwudziestej spotkałem się z Niną pod jej blokiem i udaliśmy
się do pubu. W tygodniu nie było tu takich tłumów jak w weekendy, więc wypiliśmy po piwie i akurat zwolnił się stół. – Ogram cię – oznajmiła Nina, biorąc kij do ręki i puszczając przy tym oko. – Niedoczekanie twoje – odparłem i podszedłem do niej. Przyłożyłem rękę do czubka swojej czaszki i przesunąłem nad jej głową. – Powinnaś mieć dokładnie tyle wzrostu, żeby móc wygrać, więc szykuj się na lizanie ran, Mills. Uniosła jedną brew, zdejmując trójkąt z bil. We wszelkich sportach, nawet w szachach, zawsze uwielbialiśmy ze sobą rywalizować. A wtedy wszystkie chwyty były dozwolone i jechaliśmy sobie szczeniacko po nazwisku. – Tak się bawimy, Jameson? Żebyś się nie przeliczył, gwiazdo rocka. Przegrany stawia. Przewróciłem oczami. W bilardzie czułem się pewnie po wszystkich potyczkach z Shawnem. Nie było opcji, żebym mógł z nią przegrać. Jednak nie zamierzałem nie doceniać przeciwnika i bacznie ją obserwowałem, gdy nasmarowała koniec kija kredą, a potem nachyliła się nad stołem w celu oddania uderzenia. Jednak rozbicie to było jeszcze nic, dopiero potem się zaczęło. Po tym jak dwie jej bile wylądowały w łuzach, wiedziałem już, że łatwo nie będzie. Zwłaszcza gdy celując, wyginała się znacznie bardziej, niż teoretycznie powinna. A biorąc pod uwagę, że miała na sobie bluzkę z dosyć głębokim dekoltem, nieszczególnie działało to na moją korzyść. Widząc krzywy uśmieszek, w jakim wyginały się jej usta, miałem pewność, że doskonale wiedziała, co robi. Ba, robiła to specjalnie. – Nie jest ci… hm… zbyt gorąco, Mills? – zapytałem, prostując się po celnym uderzeniu. Musiałem odchrząknąć, bo zrobiło mi się sucho w gardle. Do męskiego krocza słabo przemawia argument „była dziewczyna”. Niestety. – Ani trochę. – Błysnęła uśmiechem i poprawiła wysoką kitkę, która trochę się rozluźniła podczas gry. – Czyżbyś w siebie zwątpił? Odetchnąłem głęboko.
– Nie ma mowy. Koniec końców jednak zwątpiłem. Gra była wyrównana, ale to Nina mnie ograła. – Przegrany stawia – przypomniała mi, dźgając palcem w brzuch, wyraźnie przy tym rozbawiona. Wiedziałem, że tę porażkę przypomni mi nie raz. – Na co masz ochotę? – Zarzuciłem rękę na jej ramiona, żeby przyciągnąć ją do siebie w drodze do baru. – Jeszcze raz piwo. Skinąłem głową i poprosiłem barmana o dwa piwa, kładąc pieniądze na bar. – Podszkoliłaś się – stwierdziłem, trzymając już swoją butelkę. – Trochę grałam z Noahem, nic wielkiego. – Wzruszyła ramionami. – Ale chyba się czegoś nauczyłam. Albo ty zardzewiałeś. Parsknąłem śmiechem. – Całkiem możliwe, że to drugie. Do tego przez większość dnia byłem dzisiaj raczej nieprzytomny, to przemawiało na twoją korzyść. Pociągnęła łyk swojego piwa i oblizała wargi. – Nie zamierzam z tego powodu narzekać, zapewniam cię – odpowiedziała, trącając mnie łokciem w bok. Posiedzieliśmy w pubie jeszcze z godzinę i zaczęliśmy się zbierać. Nina musiała w końcu jutro wstać i iść do pracy. Lokal znajdował się dosłownie dwadzieścia minut od jej bloku, więc nie bawiliśmy się w taksówki i zwyczajnie ją odprowadziłem. Noc była ciepła, w sam raz na spacer, podczas którego co najmniej trzy razy wypomniała mi przegraną. Dawało jej to wyraźną satysfakcję. W końcu, dosłownie trzysta metrów od jej klatki, chwyciłem ją wpół i przerzuciłem sobie przez ramię. – Przestaniesz się zbijać? – spytałem, zacieśniając uścisk wokół jej nóg, gdy zaczęła się wyrywać.
– Nie! – roześmiała się głośno i uderzyła mnie w tyłek, więc jej oddałem. – Ej! – zaprotestowała. – Puść mnie! – Zaraz cię puszczę, wiś tam grzecznie. Burknęła coś pod nosem i przestała się wyrywać, pozwalając się nieść. Zatrzymałem się pod drzwiami wejściowymi i ostrożnie zacząłem ją opuszczać, przez co praktycznie ześlizgnęła się po mnie. Twarz miała zaczerwienioną od dyndania głową w dół, ale nie wyglądała na złą. – Dzięki za dzisiaj, Ollie. – Oparła się plecami o ścianę. – Dobrze się bawiłam. – Ja też. – Może to były te dwa piwa, a może zwyczajna chęć, żeby jej dotknąć, ale sięgnąłem do jej policzka, żeby móc założyć za ucho niesforne kosmyki, które uwolniły się z gumki. Byliśmy tak blisko siebie, że wyraźnie czułem zapach jej perfum i ciepło bijące od jej ciała. Wargi miała lekko rozchylone, a oczy błądziły po mojej twarzy bez cienia nieśmiałości. Przez moment chciałem ją pocałować. Sprawdzić, czy to takie samo uczucie, jakie pamiętałem sprzed lat. Czy jej usta smakują tak samo. Wiedziałem jednak, że nie powinienem, więc zamiast tego musnąłem przelotnie jej czoło, a to wystarczyło, by jej powieki zatrzepotały. – Dobranoc, Nino. – Cofnąłem się o krok, opuszczając ręce. – Dobranoc, Ollie.
14 WKURZAJĄCY STARSZY BRAT I WARTOŚĆ PRZYJAŹNI Nina Gdy weszłam na górę do mieszkania, zorientowałam się, jak płytki miałam oddech. I zdecydowanie nie było to spowodowane sprintem po schodach na trzecie piętro. Miałam ochotę kopnąć samą siebie. Co ja najlepszego wyprawiałam? Cholernie chciałam uwierzyć, że to wszystko może się dobrze skończyć, ale wiedziałam, że wcale nie musi. Teraz mogło być dobrze, ale kiedy Ollie dowie się o Liamie? Nie łudziłam się, wiedziałam, że będzie wściekły. Jednak ile razy obiecywałam sobie być ostrożniejsza, bardziej rozsądna przy każdym kolejnym spotkaniu z Olliem… Postanowienia szlag trafiał, bo wciąż miałam do niego słabość. Jak mogłabym nie mieć? Nie zapalając światła, zdjęłam kurtkę, trampki i po cichu weszłam do pokoju Liama, żeby otulić go kołdrą, która rano i tak pewnie będzie skopana, tak jak zawsze. Teraz spał jednak spokojnie głębokim snem, ściskając Axela, swojego ulubionego misia, którego dostał od Noaha. Już co najmniej cztery razy przyszywałam mu nos, a oko… powiedzmy, że maskotka zaczęła mieć zeza, gdy na szybko przyklejałam jedno między odprowadzeniem Lee do przedszkola i pójściem na zajęcia. Spod drzwi sypialni mojego brata wydobywało się światło, więc lekko
zapukałam, zanim przekroczyłam próg. Noah leżał wygodnie na łóżku z książką w ręce i tylko podniósł na mnie wzrok. – Jak było z Olliem? – zapytał. Wzruszyłam ramionami. – Dobrze się bawiłam… Ale to mi trochę miesza w głowie, Noah – westchnęłam ciężko. – Czuję się przy nim ogłupiona. Gdy z nim jestem… czuję się lekka. I bezpieczna, tak samo jak kiedyś. Ale wracam do domu i dopadają mnie wyrzuty sumienia. Zamknął czytaną książkę i odłożył ją na bok, dając tym samym do zrozumienia, że poświęca mi całą swoją uwagę. Milczał przez dłuższą chwilę, lustrując mnie wzrokiem. – Wciąż go kochasz – stwierdził. Nie zapytał, po prostu stwierdził, jakby była to prawda oczywista. Ciężko opadłam na materac obok niego i objęłam rękami poduszkę. Zamknęłam oczy i zobaczyłam Olliego. Ten Ollie, którego nazywałam swoim, i ten, którego wciąż poznawałam, zlali się w jedno. Nie potrafiłam ich już rozdzielić, choć ten drugi był wyższy, bardziej umięśniony i wytatuowany. Ale wciąż był Oliverem, który nie zmienił się aż tak bardzo przez tych parę lat. Może stał się nieco dojrzalszy, trochę bardziej dorosły, jednak nie zupełnie inny. Impulsywność i spontaniczność… To nadal w nim zostało. – Chyba tak – przyznałam szeptem. – Chyba wciąż go kocham. – Myślałaś już o tym, jak powiedzieć mu o Liamie? Myślałam. Ba, spędzało mi to sen z powiek. Od kilku tygodni zaprzątało mi to głowę przez większość czasu. Sęk w tym… że nic nie wymyśliłam. – Żadne rozsądne rozwiązanie nie przychodzi mi do głowy, Noah. Kompletnie – jęknęłam. – Nie chcę go ponownie zranić. A chyba nie istnieje na to bezbolesny sposób. – Chyba nie. Ale wydaje mi się, że z czasem zrozumie, dlaczego…
Nie dałam mu dokończyć. – Dlaczego ukrywałam przed nim dziecko przez pięć lat? Noah, słyszysz, jak to w ogóle brzmi? Były dni, kiedy żałowałam. Jednak zaraz potem przypominałam sobie serię powodów, dla których podjęłam taką, a nie inną decyzję. Żeby wziąć to wszystko na siebie i zrobić, co w mojej mocy, aby zapewnić swojemu synowi byt, bez względu na własne uczucia. Musiałam szybciej dorosnąć, metodą prób i błędów nauczyć się bycia mamą, bo nie miałam żadnego przykładu z góry. Zarywałam noce, starając się zrobić obie rzeczy naraz – skończyć szkołę i wychowywać dziecko. A Noah dołożył wszelkich starań, żeby udało mi się tego dokonać. Nie mogłam sobie pozwolić na odpuszczenie wykształcenia. Byłam dziewczyną znikąd i na dodatek młodą mamą. Moje życie wywróciło się w jednej chwili do góry nogami, życie Olliego nie musiało. Brat, przeprowadzka i ciąża – to wszystko było wystarczająco skomplikowane i trudne do ogarnięcia. Nie umiałam sobie wyobrazić skutków, gdyby do tego wszystko doszedł jeszcze Ollie postawiony w dosyć patowej sytuacji – z dzieckiem w drodze i dziewczyną setki mil od siebie, nie wspominając o całej reszcie. – Nie uciekłaś bez wyjaśnień dla własnego widzimisię, chyba oboje to wiemy. Zrobiłaś to ze względu na niego, nie na siebie czy Liama. To jemu ułatwiłaś życie, nie sobie. Gdy ty urabiałaś tyłek, kończąc szkołę z dzieckiem na rękach, żeby móc iść na studia, Ollie musiał martwić się tylko o siebie. Skrzywiłam się. – Zrobiłeś z niego samoluba w jednym zdaniu. Noah parsknął śmiechem. – Może trochę. Chodzi mi raczej o to, że choć sytuacja ma swoje plusy i minusy… Może Ollie będzie bardziej gotowy na to, żeby być tatą dla Liama? – Nie wiem, może… Zabrał mi poduszkę, którą zaczęłam już zakrywać twarz.
– Po prostu mu powiedz. Pewnie się wkurzy, ale w końcu mu przejdzie. Chyba że zakochałaś się w totalnym debilu, ale kwestionować twój gust do facetów zacznę dopiero później. Spojrzałam na niego. – Jesteś dupkiem, Noah. – Nie mogę ci matkować, nie jestem też twoim ojcem… Do wyboru została tylko rola wkurzającego starszego brata. Dostał za to poduszką w głowę. Ale i tak był najlepszym starszym bratem na świecie.
Oliver Moje mieszkanie zawsze stało otworem dla przyjaciół, nie było więc niczym dziwnym, że Maia w jednej wiadomości zapytała, czy jestem w domu, a w następnej już napisała, żebym szykował kawę. Była jedną z dwóch dziewczyn, przed których wizytą nigdy się nie zastanawiałem, czy mam porządek w mieszkaniu – drugą była Kacey, która dla mnie, Milesa i Charliego była jak przysposobiona młodsza siostra. Nie przejąłem się więc tego ranka ani bałaganem w sypialni, który zostawiłem za sobą zeszłego wieczoru, ani brudnymi naczyniami w zlewie, ani stosem prania na fotelu w salonie, które czekało na moment, kiedy zechce mi się prasować. Wskoczyłem tylko pod prysznic, żeby się odświeżyć, i założyłem czyste ciuchy. Drzwi otworzyłem, wolną ręką susząc włosy ręcznikiem. – Chyba nie zerwałam cię z łóżka? – zapytała Maia, wchodząc do środka. Torbę rzuciła niedbale na komodę w holu. – Nie, po prostu nie chciało mi się ogarniać – odparłem. – Późno się położyłem.
Zmarszczyła brwi. – Wyglądasz, jakby cię coś przeżuło i wypluło. Ty w ogóle spałeś? Skrzywiłem się. Gdy wróciłem do domu po spotkaniu z Niną, nie mogłem zasnąć. Z dobre dwie, może trzy godziny przewracałem się tylko z boku na bok. Zdecydowanie chciało mi się jeszcze spać, ale jak już się obudziłem, to nie było mowy, żeby coś dospać. – Coś tam spałem. – Wyminąłem ją i nastawiłem ekspres. Maia w tym czasie zgrabnie wsunęła się na stołek barowy. Wydawała się na nim jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości, gdy od niechcenia zaczęła machać nogami. Nawet tatuaże na jej rękach nie psuły tego efektu. Bez pytania sięgnęła po mój telefon i korzystając z widgetu na ekranie blokady, zaczęła przeszukiwać moją playlistę na Spotify. – Już zaczęłam wątpić w naszą przyjaźń – skomentowała, zatrzymując się na Hollywood Undead. – Czemu nie mogłeś spać? – Jesteś mistrzynią skakania po tematach – stwierdziłem, biorąc dwa kubki z blatu, żeby przenieść je na wyspę i usiąść obok przyjaciółki. – Więc? – Zupełnie zignorowała mój komentarz. – Przyszłaś na zwiady czy coś? Przekrzywiła głowę, przyglądając mi się. Zielone oczy były bystre i błyszczały przenikliwie. – Trochę tak, bo zaczynam się o ciebie martwić. Jesteś ostatnio jakiś… odmieniony. W sumie to od kiedy wróciliśmy z trasy. Coś się stało, Ollie? Różnica między Maią i Charliem była taka, że oboje wszystko widzieli i mieli pytania, ale to zwykle ona je zadawała i nie odpuszczała, dopóki nie dostała odpowiedzi, która by ją usatysfakcjonowała. Nie robiła tego z czystej ciekawości lub upierdliwości, a raczej z troski, jak w tym momencie. Zawahałem się chwilę. W pierwszym odruchu chciałem ją spławić, ale w drugim… To wszystko zaczynało mi coraz bardziej ciążyć. – Pamiętasz Ninę? – spytałem.
– Ninę? – Spojrzała na mnie zaskoczona. – Ninę Mills? Ninę, twoją byłą, której z chęcią skopałabym dupę przy pierwszej lepszej okazji? – Dokładnie tę. – I co z nią? Przeczesałem palcami wilgotne włosy i odetchnąłem głęboko, kupując sobie odrobinę czasu. – Wróciła. Maia rozkaszlała się, krztusząc się swoją kawą. – Że co?! – Wróciła. – I widziałeś się z nią. – To zdecydowanie nie było pytanie. Znała mnie za dobrze. – Kilka razy. Chwilę machinalnie obracała pierścionek zaręczynowy na palcu. W porównaniu z większością innych podarunków od Kylera wyglądał raczej skromnie. Jakiś czas temu zapytał ją, czy nie wolałaby czegoś bardziej okazałego, jednak kategorycznie odmówiła ze względu na wartość sentymentalną – dostał go od babci Walsh, znanej nam szerzej po prostu jako Nana. – Jak się spotkaliście? – zapytała w końcu. – Wpadłem na nią w Keller’s w czwartek po trasie. – Czekaj… To dlatego byłeś wtedy taki dziwny? Skinąłem głową. Przyjaźniliśmy się już długo i spędzaliśmy ze sobą wystarczająco dużo czasu, żeby każde odstępstwo od typowego zachowania rzucało się oczy. Pod tym względem nie miałem złudzeń. Maia była mi szczególnie bliska. Kiedyś myślałem, że jest raczej mało przystępna, nawet mimo tego, że raz stanęła w mojej obronie. Wszyscy w szkole znali Micaha, a przez to i ją. Trzymała się głównie ze starszymi rocznikami, znajomymi starszego brata,
ale miała też swoją paczkę, złożoną głównie z młodszego rodzeństwa sportowców i cheerleaderek. Po wypadku wszyscy szeptali po kątach. Upłynęło kilka tygodni, zanim Maia wróciła do szkoły, a w tym czasie na korytarzach nie rozmawiało się o niczym innym niż właśnie o niej. Chodziły plotki, że wyrzuciła z sali szpitalnej swoich przyjaciół, co zresztą okazało się prawdą i nikt nie miał co do tego wątpliwości, gdy po powrocie omijała ich szerokim łukiem. Nie minęło wiele czasu, kiedy jej miejsce w dawnej paczce zajęła Kelsey, która jakimś cudem zyskała wtedy posłuch, a że Mai nigdy nie lubiła, robiła wszystko, żeby ją upodlić. Potem Asher skończył liceum i było tylko gorzej, a ja dopiero wtedy się zorientowałem, jak bardzo się co do niej wcześniej myliłem. Nie mogłem jednak przypuszczać, że kiedyś będzie jedną z najbliższych mi osób. – Czemu nic nam nie powiedziałeś? – Wyglądała na trochę zranioną, ale bardziej zmartwioną. Moją byłą dziewczynę ledwo kojarzyła z czasów szkolnych, ale o moim związku z Niną wiedziała wystarczająco dużo, żeby tak zareagować. – Chyba musiałem to przetrawić… – Oparłem głowę na dłoni i obróciłem się lekko w stronę przyjaciółki. – To wydawało mi się nieco surrealne, gdy ją zobaczyłem. – Jaka jest teraz? – zainteresowała się. – Jest… – urwałem. To pytanie nie było aż takie proste, żeby odpowiedzieć na nie z marszu. – Jest bardziej zdystansowana, bardziej skryta, ale poza tym… Sam nie wiem, czy aż tak bardzo się zmieniła przez tych parę lat. – Wyjaśniła ci, dlaczego odeszła? – Noah, ten nowy barman, którego zatrudnił Alec, to starszy brat Niny. Znalazł ją i zabrał do Filadelfii, tak w bardzo dużym skrócie. Zmarszczyła brwi. – Jest jakieś „ale”, prawda? Westchnąłem. Ta kwestia nie dawała mi ostatnio spokoju, nie miałem więc zamiaru ukrywać, że mam wątpliwości. Im dłużej nad tym myślałem, tym
większe odnosiłem wrażenie, że Nina nie powiedziała mi wszystkiego, a ja coraz bardziej się na powrót do niej przywiązywałem. – Mam wrażenie, że to nie wszystko, Maiu. Że czegoś mi zwyczajnie nie mówi. – A poza tym? – Poza tym… Jest dobrze. Spędzamy razem czas i bywa tak, jak było kiedyś. – Ollie, wiem, że Nina wiele dla ciebie znaczyła i nadal znaczy, ale bądź ostrożny, okej? Już raz ci złamała serce – przypomniała. Jakbym mógł kiedykolwiek zapomnieć. – Nie mam tak krótkiej pamięci, Maiu… Po prostu… – Nie dokończyłem. Nie przeszło mi to przez gardło, ale chyba nie musiało. Po jej minie mogłem zgadnąć, że wiedziała. Objęła mnie jedną ręką. – Wiem, Ollie. Wiem, o czym są twoje teksty. Dlatego się martwię. Zamknąłem oczy. Byłem zmęczony i nawet kawa nic nie mogła na to poradzić. – Nie mów nic chłopakom, okej? – poprosiłem. – Nie powiem – obiecała i posłała mi łagodny uśmiech.
15 KŁÓTLIWE RODZEŃSTWO I GRA NA ZWŁOKĘ Oliver Media społecznościowe tego dnia oszalały. Wytwórnia wypuściła oficjalną zapowiedź teledysku, razem z datą premiery naszego nowego albumu, w związku z czym mieliśmy wszyscy taką liczbę powiadomień na Instagramie, Facebooku i Twitterze, że nie szło tego wszystkiego ogarnąć. Dyskusje nad oprawą graficzną wciąż trwały, bo na początku chcieliśmy wykorzystać nieużyte kadry z Take It in, ale w końcu byliśmy bliżej podjęcia decyzji o kolejnym wyjeździe, żeby zrobić sesję zdjęciową mimo dodatkowych kosztów. Zarząd nadal jednak nie określił, czy wyślą nas na Florydę, czy do Kalifornii, i nie wiedzieliśmy, czy zdecyduje o tym kosztorys, czy raczej walory wizualne, choć dyrektor wytwórni bardziej skłaniał się ku temu drugiemu. Jeśli Malcolmowi Cassidy’emu coś się podobało, zupełnie ignorował swoich doradców i robił po swojemu, zwłaszcza że nikt mu się nie sprzeciwiał. No, poza jego przyrodnią siostrą – Rain. Mal był synem legendy, samego Trevora Cassidy’ego, który na okładce „Rolling Stone” pojawiał się częściej niż Cindy Crawford na okładce „Vogue’a”. A ten facet poza nazwiskiem miał też nosa do interesów i niebywały zmysł do muzyki. Gdy zaczynaliśmy pracę nad Deep Waters, zarząd był sceptyczny, bo odbiegaliśmy od brzmienia, które najlepiej się sprzedawało na naszym rynku. W końcu jednak,
ku zdziwieniu reszty, Mal dał nam wolną rękę. Rain oponowała, rzucając mu pod nos słupki sprzedaży, Malcolm jednak tylko huknął pięścią w stół i się nie ugiął, ogłaszając wszem wobec, że sam ma już dość komercyjnego łomotu i jeśli TLR nie chce go grać, to dla niego spoko. Wtedy wszelkie protesty ucichły, a my mogliśmy dalej robić swoje. Dzisiejsze spotkanie, na którym szerzej omawialiśmy plany promocji płyty, przebiegło względnie spokojnie. Już zbieraliśmy się do wyjścia, kiedy Ridge poprosił, żebym na niego poczekał, bo chce zamienić ze mną parę słów. Zdziwiłem się, ale skinąłem głową i pożegnałem się z resztą. Nasz menedżer rzadko prosił o rozmowy indywidualne z którymkolwiek z nas. Byliśmy zgranym zespołem i w sumie nie było takiej rzeczy, którą musielibyśmy omawiać z każdym osobno. Nie zdarzały się też żadne większe spory. Od razu więc poczułem się, jakbym dalej chodził do szkoły i coś przeskrobał. Bo co innego myślało się w liceum, gdy nauczyciel zatrzymywał cię po lekcjach? Skrajna panika i analiza postępów w edukacji pięć lat wstecz murowana. Szczególnie jeśli nie było się wybitnym uczniem, a wciąż chciało się iść na studia i na pewno nie miało się ochoty usłyszeć, że się wylatuje z zaawansowanego kursu, razem ze swoimi cennymi punktami. Teraz działało to na zasadzie analizy moich postów w mediach społecznościowych z ostatniego tygodnia. Ewentualnie dwóch. – O co chodzi? – zapytałem, gdy Ridge wreszcie wyszedł na korytarz, zapinając guzik marynarki. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałem go w czymś innym niż w garniturze. Czasem to bywało deprymujące. Pozwoliłem jednak poprowadzić się w stronę patio. – Mam małą prośbę – zaczął ostrożnie. Zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia, o co mogło mu chodzić. – Jaką? – Wolałbym, żeby przy okazji premiery tego albumu obyło się bez otoczki w postaci twoich… randek. Mniej lub bardziej udanych.
Westchnąłem, bo parsknąć śmiechem nie wypadało. – Możesz mi wierzyć, że to nie było zamierzone i nie pokłóciłem się wtedy z moją ówczesną dziewczyną w miejscu publicznym, bo miałem taki kaprys. A że miałem pecha i ktoś postanowił to nagrać, a potem wrzucić do sieci, to już inna sprawa. – Nie twierdzę, że to było celowe, Ollie. – Pokręcił głową. – Po prostu wolałbym uniknąć powtórki. Zdecydowanie łatwiej byłoby wtedy ogarnąć ten bałagan, gdyby nie zbiegło się to z premierą albumu. Po prostu… Bądź ostrożny, okej? Rain i tak jest na was cięta. To akurat była prawda. Rain od jakiegoś czasu zdecydowanie za nami nie przepadała, trudno stwierdzić dlaczego. A Malcolm czasem ulegał, żeby zrobić siostrze przyjemność. I lepiej by było, gdyby nie trafiło na nas. Jednak Ridge zwykle zbytnio się nie przejmował córką Trevora Cassidy’ego z drugiego małżeństwa. To Mal tu rządził. – Od kiedy tak bardzo się liczysz ze zdaniem Rain? Zacisnął zęby i rozejrzał się wokół. Jak na tę porę było tu zaskakująco pusto, nie mieliśmy więc powodów do obaw, że ktoś podsłucha naszą rozmowę. – Rain zaczęła pośredniczyć w kontaktach z Malcolmem. Lepiej byłoby jej nie wkurzać. Ostatnio tylko szuka argumentów, żeby podsunąć mu pod nos zespoły, na których jej zależy, ale Mal zajmuje się głównie wami, Noise’ami i tą swoją nową perełką… Jak oni się nazywali? – The Viper Strike? – podpowiedziałem. – Tak, The Viper Strike. – Machnął lekceważąco ręką. TVS dopiero raczkowali z debiutancką EP-ką, ale Malcolm pokładał w nich spore nadzieje. – Dlatego lepiej dla nas, żeby Rain nie miała powodów do podważania waszej pozycji w tym układzie. Co wy jej w ogóle zrobiliście ostatnio, że tak na was nachrzania przy każdej okazji? – zapytał wprost. Wzruszyłem ramionami.
– A bo ja wiem, o co jej chodzi? Może po prostu się jej nudzi. – Na pewno jej nic nie zrobiliście? Westchnąłem. – Ridge, poważnie, nie znam osoby tak szalonej, by chciała zadzierać z Rain. Nawet jak nie zaszkodzi, to potrafi być upierdliwa i obaj to wiemy. Pokiwał głową i przeczesał ciemne włosy palcami, przez co zaczęły sterczeć we wszystkie strony. Wyglądał na lekko sfrustrowanego całą sytuacją i w sumie mu się nie dziwiłem. Wcześniej mieliśmy z Rain nie najgorsze układy, ale ostatnio zrobiło się raczej kiepsko. – Chyba Cassidy’owie po prostu mają to w genach – stwierdził w końcu, a ja nie mogłem się z nim nie zgodzić.
Nina Gdy weszłam za Olliem do budynku, w którym mieszkał, szczęka mi opadła i z trudem trzymałam fason. Wiedziałam, że ma pieniądze, nawet całkiem sporo, jednak nigdy dotąd nie odczułam tego na własnej skórze. Nie spotykaliśmy się w drogich restauracjach, nie wiedziałam też wcześniej, gdzie mieszka. Już samo bogate wnętrze lobby z uśmiechniętym portierem w recepcji, który przywitał Olliego po nazwisku, dało mi do zrozumienia, na jakim poziomie żyje. Skuliłam się w sobie, kiedy moje obcasy stukały jakby odrobinę za głośno o marmurową podłogę. Czułam się nie na miejscu, a moje ubranie wydawało się wyblakłe i mało schludne, włosy zbyt roztrzepane, makijaż niezbyt staranny. Nie chciałam wiedzieć, ile kosztowało najtańsze mieszkanie w tym budynku, a jeszcze nie zdążyłam zobaczyć tego, które zajmował Ollie. W windzie kurczowo zacisnęłam palce na pasku torebki, a gdy zatrzymała się na czwartym piętrze z głośnym „dzyń!”, omal nie podskoczyłam.
Przestępowałam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się, kiedy Ollie szukał kluczy po kieszeniach. W końcu je znalazł i przepuścił mnie w drzwiach, sięgając ręką do środka, żeby zapalić światło. Zamrugałam i rozejrzałam się wokół. Już stąd mogłam dostrzec, że w mieszkaniu królowały biel i szarości, przez co pomieszczenia wydawały się jeszcze większe, a całość bardziej przestronna, w czym utwierdziłam się, gdy Ollie zaczął mnie oprowadzać. To miejsce do niego pasowało. Było raczej surowe, ale jednocześnie kojarzyło się z domem wystarczająco mocno, by czuć się w nim swobodnie. Panujący porządek, brak zbędnych bibelotów i rzucających się w oczy rzeczy osobistych sprawiały jednak wrażenie, jakby właściciel nie mieszkał tu zbyt długo. Mieszkanie wydawało się odrobinę bezosobowe, a może prostu tylko odnosiłam takie wrażenie. – Napijesz się czegoś? – zapytał Ollie, prowadząc mnie do aneksu kuchennego. Jedynym odstępstwem od bieli i błysku chromu w tej części pomieszczenia była wyspa z ciemnego drewna, na której oprócz bambusowych podkładek walała się poczta, a na lewym krańcu, tuż przy ścianie, stał stojak na wino. – Herbaty – odpowiedziałam, siadając na stołku barowym. Nagle przypomniałam sobie o czymś, co z jakiegoś powodu chodziło mi po głowie już dłuższy czas. – Ollie? – Tak? – Zerknął na mnie ponad ramieniem, otwierając puszkę z herbatą. – Śpiewasz jeszcze czasem? Potrząsnął głową. – Nie. Chyba że pracujemy nad wokalami do nowych kawałków i mam jakąś konkretną wizję tego, jak mógłby brzmieć dany fragment. Poza tym… nie, nie śpiewam. – Dlaczego? Obrócił się w moją stronę, opierając się o blat. – The Last Regret ma już dwójkę wokalistów, kolejny jest im zbędny.
– Szkoda – stwierdziłam. – Lubiłam cię słuchać. Wzruszył ramionami. – Znacznie lepiej na wokalu sprawdza się Kyler. W sumie dlatego ściągnęliśmy go do zespołu. To z jego barytonu jesteśmy znani. Z niego i z mezzosopranu Mai. Przytaknęłam, odpuszczając temat. Ollie lubił kiedyś śpiewać. Najwyraźniej to była jedna z tych rzeczy, które się w nim zmieniły. Nie negowałam tego, że wokale dzięki Mai i Kylerowi były mocną stroną zespołu, jednak nie umiałam wyrzucić z głowy brzmienia głosu Olivera, gdy grywali w piwnicy Prestonów, nawet jeśli byliśmy wtedy gówniarzami. – Mam jedno pytanie o Kylera – zaczęłam. – Jakie? – Czy na żywo jest takim dupkiem, jakim się wydaje? Roześmiał się głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem. Chwilę mu zajęło, zanim przestał się śmiać i był w stanie odpowiedzieć na moje pytanie. – Nie jest. – Odchrząknął i kontynuował: – Po prostu ma reputację, która sama się nie obroni. Okej, bywa dupkiem, czasem mamy ochotę się pozabijać, ale jak raz zobaczysz go przy Mai lub Kacey, to zapomnisz, że kiedykolwiek mnie o to zapytałaś. – Kacey…? – Młodsza kuzynka Kylera. Jest wobec niej bardzo opiekuńczy. – Jak bardzo? Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi i odwrócił się do mnie plecami, żeby wlać wrzątek do naszykowanych wcześniej kubków. Gdy skończył, na powrót zawiesił na mnie wzrok. – Podejrzewam, że trochę jak Noah wobec ciebie. Jeśli nie bardziej. Kyler ma po prostu pierdolca, więc każdy facet, który kręci się w jej pobliżu, teoretycznie
ma zdrowo przerąbane, choć nie powiem, jej poprzedniego chłopaka w pełni akceptował. A przynajmniej nie wydawało mi się, żeby patrzył na Krisa z żądzą mordu w oczach. To wyglądało na zdecydowanie wyższy poziom troski niż ten, który serwował mi Noah. Byłam ciekawa przyczyny, ale stwierdziłam, że nie wypada pytać. Pozwoliłam mu więc zmienić temat, a on zdał mi relację z prac nad albumem. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy streszczał mi treść rozmowy z Ridge’em, menedżerem zespołu. Skrzywiłam się lekko, kiedy wspominał jedną ze swoich byłych dziewczyn, ale zaraz się zreflektowałam. Miał prawo spotykać się, z kim chciał. – Na pewno nic nie zrobiliście Rain? – zapytałam, powstrzymując się od śmiechu. – Nic a nic… Chociaż za White Noise nie ręczę – odparł. O White Noise nie wiedziałam zbyt wiele, chociaż weszli na rynek muzyczny prawie w tym samym czasie co The Last Regret, na dodatek jedni i drudzy przyjaźnili się ze sobą. Bardziej podchodziło mi The Viper Strike, najnowsze odkrycie Malcolma Cassidy’ego, o którym już było głośno, a sam zespół miał jechać jako support w trasę Deep Waters z TLR. WN lubowało się w nieco cięższych klimatach. – Coś podejrzewasz? – zainteresowałam się, widząc jego skupioną minę. – Całkiem możliwe, że Zach się koło niej za bardzo kręcił… Ale mogę się mylić. – Wzruszył ramionami. – A wygląda na najnormalniejszego z tej czwórki – mruknęłam. Ollie prychnął, prawie krztusząc się swoją herbatą. – Tam nie ma najnormalniejszego. Swego czasu myślałem, że Derrick ich ratuje, ale potem pojechaliśmy razem w trasę i… – I? Lubiłam słuchać, gdy Ollie mówił o muzyce, zespole i wszystkim, co było
z tym związane. To było coś… innego. I o niczym nie opowiadał z większą pasją. The Last Regret znaczyło dla niego wszystko i nie dało się tego nie zauważyć. Miałam coraz większą trudność z wyobrażeniem sobie Liama pośród tego wszystkiego. Spotkałam się dzisiaj z Olliem z nastawieniem, że w końcu mu powiem, ale nijak nie potrafiłam znaleźć słów. Umyślnie chwytałam się więc wszelkich innych tematów. – Zmieniłem zdanie. Na zawsze – roześmiał się. Postanowiliśmy obejrzeć razem jakiś film i po długich debatach padło na Troję. Znowu. Nie zmuszało nas to, na szczęście, do rozmowy, co bardzo mi pasowało. W gruncie rzeczy się wyłączyłam i próbowałam zebrać w sobie, żeby jednak powiedzieć Olliemu o naszym dziecku, ale ile razy otworzyłam usta, zaraz je zamykałam. Nawet nie wiedziałam, jak zacząć. Oliverowi jednak z czasem zaczęło się nudzić i dostałam pianką prosto w nos, co wyrwało mnie z zamyślenia. – Ej! – zaprotestowałam i rzuciłam w niego garścią popcornu. – Tak się będziemy bawić? – zapytał z psotnym uśmieszkiem. Przez to wyglądał wręcz chłopięco. – O nie… Ollie, nie zro… – Nie zdążyłam skończyć, gdy zaczął mnie łaskotać, a znał wszystkie moje czułe punkty. Wiłam się na kanapie, próbując mu się wyrwać i płacząc ze śmiechu, ale on był wytrwały i przestał dopiero wtedy, kiedy z trudem łapałam oddech. – Idiota. – Dźgnęłam go łokciem w bok i otarłam mokre policzki. – Oj tam – mruknął, pakując sobie do ust trzy pianki naraz. – Co to? Chubby Bunny? – spytałam. Wzruszył ramionami i chwilę przeżuwał pianki, aż w końcu przełknął. Jego jabłko Adama poruszyło się, budząc do życia tatuaż widoczny spod koszulki. Wyglądał jak część skrzydła zachodzącego na prawy obojczyk, a szyję Olliego pokrywały luźne pióra. Byłam bardziej niż ciekawa tego, jak prezentowała się
całość. – I tak zawsze z tobą wygrywałem – stwierdził, opadając wygodnie na poduszki, i położył sobie opakowanie pianek na brzuchu. Porażała mnie ilość, jaką był w stanie zjeść za jednym posiedzeniem. – Wcale nie! – zaprotestowałam. – Wcale tak. – Pokazał mi język. Rzuciłam w niego kolejną garścią popcornu, wybuchając śmiechem, gdy dostał idealnie między oczy. – Oglądaj – upomniałam go, wciąż się śmiejąc. Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. – Oglądaliśmy Troję jakiś milion razy. Mogłabyś cytować całe kwestie z pamięci. – Zamknij się. – Przyznaj wreszcie, że oglądasz ten film, żeby pogapić się na Brada Pitta i Erica Banę. – Cicho siedź. – Zmrużyłam oczy. Miał trochę racji, ale nie zamierzałam tego przyznawać na głos. – Hektor ginie, Troja płonie, Achilles ginie, i alleluja, cały film w jednym zdaniu. Już miałam coś odpowiedzieć, gdy rozdzwonił się mój telefon. Zerknęłam na ekran. Noah. Przeprosiłam i wstałam z kanapy, żeby odebrać. – Cześć, co tam? – Możesz rozmawiać? – Skrzywiłam się, gdy w słuchawce rozległ się trzask. Przemieszczał się. – Mogę. Coś się stało? – Lee jest marudny… – Wydawał się zmęczony. Zerknęłam na zegar na ścianie i zorientowałam się, że było już grubo ponad godzinę po porze Liama na
zasypianie. – Próbowałem go uśpić, ale powiedział, że nie pójdzie spać, dopóki nie wrócisz. – Daj mi dwadzieścia minut – poprosiłam. – Pół godziny maks. Już miałam się rozłączać, gdy zatrzymał mnie jego głos. – Powiedziałaś mu? Przeczesałam włosy palcami, odgarniając je z twarzy. Znów zalała mnie fala wyrzutów sumienia. – Nie. – Nina… – Pogadamy w domu, Noah. Pa. – Rozłączyłam się i wróciłam do Olliego, kurczowo ściskając telefon w ręce. – Muszę już iść. Sytuacja awaryjna w domu. Na jego twarzy malowała się troska, gdy popatrzył na mnie, a ja uciekłam wzrokiem. Nie potrafiłam mu spojrzeć prosto w oczy, bo wiedziałam, że znów go okłamuję. – Coś poważnego? Potrząsnęłam przecząco głową. – Nie. Nie musisz się martwić. – Zmusiłam się do uśmiechu na potwierdzenie swoich słów. – To nic takiego. – Odwiozę cię – zaproponował. – Nie trzeba, poradzę sobie – zapewniłam go i czym prędzej się z nim pożegnałam. Gdy wybiegłam z budynku i uderzyło mnie rześkie, wieczorne powietrze, nie mogłam się opędzić od wrażenia, że popełniam błąd za błędem. I prawdopodobnie rzeczywiście tak było.
16 ZŁY SEN I BIRMINGHAM BRIDGE Oliver Od kiedy Nina opuściła w pośpiechu moje mieszkanie, machinalnie obracałem telefon w dłoniach, podświetlając ekran co parę minut. Nie pojawiła się jednak żadna nowa wiadomość od niej, a ja nawet nie wiedziałem, czy dotarła bezpiecznie do domu. Mogłem się uprzeć, żeby ją odwieźć. Martwiłem się, bo tuż przed wyjściem dziwnie się zachowywała i nawet nie chciała na mnie spojrzeć. Cokolwiek usłyszała podczas tej krótkiej rozmowy, w jakimś stopniu wyprowadziło ją to z równowagi. Nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić. Ja: Dotarłaś do domu? Na odpowiedź czekałem ponad pół godziny. Na jedno słowo. Nina: Tak. Ja: Wszystko okej? Nina: Okej. Nie musisz się martwić. ;) Dobranoc. Rzuciłem telefon na kanapę. Wiedziałem, że i tak niczego więcej się już dzisiaj od niej nie dowiem. Utwierdzałem się tylko w przekonaniu, że Nina coś przede mną ukrywa, a ja nawet nie wiedziałem, gdzie szukać odpowiedzi.
Znałem ją wystarczająco długo, żeby mieć pewność, że niczego z niej nie wyciągnę, jeśli sama z siebie nie zechce mi o tym powiedzieć. Umiała wiele w sobie zdusić i choć nie było to zdrowe, już lata temu właśnie to robiła. Zawsze twierdziła, że jeśli jest jakiś problem, to sobie z nim poradzi w pojedynkę. Mogłem więc tylko się domyślać, co trapi ją tym razem. „Nie musisz się martwić” zdecydowanie mnie nie uspokajało. W przypadku Niny to dotyczyło dosłownie wszystkiego, od spraw błahych po te poważne. I nie potrafiłem się tak zwyczajnie nie martwić. Zgasiłem światło w salonie i poszedłem pod prysznic. Wiedziałem, że i tak na niczym się już nie skupię, a sen zawsze się przydaje, nawet jeśli to nie była jeszcze moja pora. Nie mogłem przewidzieć, że we śnie też nie znajdę spokoju.
Rano obudziłem się tak zmęczony, jakbym nie spał od kilku dni. Nie pamiętałem, co mi się śniło, ale kiedy otworzyłem oczy, byłem zlany zimnym potem. Wyplątałem się ze skotłowanej pościeli i usiadłem na brzegu łóżka. Odetchnąłem głęboko, przeczesując palcami wilgotne włosy, a po moich nagich plecach przeszedł dreszcz. Marzłem i czułem się wręcz chory, choć wiedziałem, że fizycznie nic mi nie jest. Od dawna nie miałem koszmarów i zdążyłem już zapomnieć, jak to jest. Zmusiłem się jednak do wstania, bo chciałem jak najszybciej to wszystko z siebie zmyć i przebrać się w świeże ciuchy, żeby móc przejść nad tym do porządku dziennego i puścić w niepamięć, że cokolwiek mi się przyśniło. Gdy trafiłem do Blacków, przez długi czas nie mogłem normalnie spać. Przebudzałem się w nocy lub w ogóle nie potrafiłem zasnąć. A gdy już zasnąłem, budziłem się z płaczem. Prześladowała mnie wizja powrotu do domu dziecka. Nocami właśnie tam wracałem. Przez to wszystkie wspomnienia o tym miejscu wydawały się bardziej ciemne i bolesne. Nie potrafiłem odróżnić w nich jawy od snów. Wiedziałem tyle, że u Blacków jest mi dobrze. Miałem rodzinę i czułem się
zwyczajnie… kochany. Potrzebny. I nie chciałem tego stracić. Najbardziej na świecie bałem się, że ktoś mógłby mi to zabrać. Zacząłem szukać telefonu i kiedy nie znalazłem go na stoliku nocnym w sypialni, przypomniałem sobie, że zostawiłem go w salonie na kanapie. Bardziej od mojego roztargnienia zaskoczyła mnie jednak wiadomość od Niny, którą przysłała mi tuż przed trzecią w nocy, pytając, czy śpię. Ja: Zostawiłem na noc telefon w salonie. Coś się stało? Było krótko po ósmej, nie spodziewałem się natychmiastowej odpowiedzi. Byłem więc bardziej niż zdziwiony, gdy przyszła dosłownie minutę później. Nina: Po prostu nie mogłam spać, nic takiego. Wyglądało na to, że oboje mieliśmy za sobą ciężką noc. Nie mogłem nie zauważyć, że szukała we mnie wsparcia i choć z tym akurat nie wypaliło, w jakiś sposób mnie ta myśl uspokajała. To było znajome. Ja: Mógłbym skorzystać na pobudce… Nina: Dlaczego? Zacisnąłem usta i chwilę się zawahałem z palcami nad klawiaturą. Nie było sensu jej okłamywać, jeśli chciałem ją przy sobie zatrzymać. Mogło być między nami wiele rzeczy, które powinniśmy sobie powiedzieć, wiedziałem o tym, ale nie przeszło mi przez myśl, żeby pozwolić jej odejść drugi raz. Nie zniósłbym tego. Nie ponownie. Lata temu nie miałem wątpliwości, że ją kocham. Teraz tym bardziej nie umiałem się tego wyprzeć, skoro nie potrafiłem nigdzie indziej znaleźć tego, czego potrzebowałem, a odzyskałem to wszystko, kiedy tylko wróciła. Nie potrzebowałem kolejnych pięciu lat, żeby sobie to uświadomić, nawet jeśli właśnie tyle miałoby nam zająć wyprostowanie relacji między nami.
Nie dbałem o to. Nie bałem się tego. Ja: Chyba śnił mi się koszmar… Nie pamiętam. Nina: Myers? Ja: Pewnie tak, skoro obudziłem się zlany zimnym potem. Nina: Też mi się czasem śni. Nigdy dobrze. Ja: Nina? Nina: Hm? Przez moment zastanawiałem się, czy na pewno powinienem to pisać, ale nie bardzo mnie obchodziło w tej chwili, co wypadało, a co nie. Ja: Chcę się z Tobą zobaczyć. Gdy żadna wiadomość nie przychodziła przez kolejne piętnaście minut, myślałem, że odmówi. Myliłem się. Nina: Wieczorem. Przyjdź po mnie po ósmej.
Gdy dałem Ninie znać, że już jestem pod blokiem, nie musiałem długo na nią czekać. Lubiłem Pittsburgh wieczorem, kiedy w wodach przecinających go rzek odbijały się oświetlone drapacze chmur, a mosty z oddali wydawały się tylko świetlistymi liniami. Widziałem wiele miast, ale żadne nie robiło na mnie takiego wrażenia jak właśnie to i z dumą nazywałem je swoim domem. Nie przyjmowałem do wiadomości, że kiedyś mógłbym mieszkać gdziekolwiek indziej niż właśnie tutaj. Noc zapowiadała się na ciepłą, typowo czerwcową, więc myśl o spacerze wydawała się przyjemna. – Czasami za tym tęskniłam. – Nina przerwała ciszę panującą między nami, gdy spacerowaliśmy mostem Birmingham nad Monongahelą, i zatrzymała się
w pół kroku, żeby oprzeć się o barierkę i spojrzeć w dół na ciemną wodę. Zrobiłem to samo i stykaliśmy się ze sobą łokciami. – Za czym? – zapytałem, patrząc przed siebie i chłonąc wzrokiem łunę światła unoszącą się znad centrum. – Za miastem i życiem tutaj. – Westchnęła cicho. – Nie tyle, że w Myersie, a w samym mieście. W Filadelfii nie mogłam się odnaleźć, żadne miejsce nie przywracało mi spokoju… – urwała. – Chrzanię jak potłuczona, przepraszam. – Nie. Chyba wiem, o czym mówisz. – Zamilkłem na chwilę. – Nigdzie indziej nie czuję się tak jak tutaj. – Nie męczy cię to? Niemal ciągłe podróżowanie? Wzruszyłem ramionami. To chyba było coś, do czego można zwyczajnie przywyknąć. – Czasem męczy – przyznałem. – Szczególnie pod koniec trasy… bywa, że po prostu chce się już wrócić do domu. Jednak tego, co czuję na scenie, gdy gramy… Nie zamieniłbym tego na nic innego. – Spojrzałem na nią kątem oka i zobaczyłem, że się uśmiecha. Szeroko. – Co? Potrząsnęła głową, a do mnie doszedł zapach jej szamponu. Truskawkowy. – Podejrzewałeś kiedyś, że właśnie tak to będzie wyglądać? The Last Regret i cała ta oprawa? Zamyśliłem się, zastanawiając się nad odpowiedzią. The Last Regret już samo w sobie było spełnieniem moich marzeń. Nie myślałem wtedy, co będzie potem. Nie zastanawiałem się nad tym, co możemy osiągnąć. To nie wydawało się ważne. Nie dla mnie. – Nie, nie podejrzewałem tego, Nino – odpowiedziałem w końcu. – Nie podejrzewałem też, że kiedykolwiek będziemy osobno. Spuściła wzrok na swoje ręce i pozwoliła kaskadzie jasnych włosów opaść na twarz, żeby ukryć przede mną smutek, który jednak zdążyłem dostrzec. – Ja też nie, Ollie. Nie chciałam cię zranić…
Odetchnąłem głęboko. Nigdy, nawet przez moment, nie pomyślałem, że mogłaby tego chcieć. Chyba żadne z nas nie mogło tego chcieć. – Wiem, Nino. Wiem. – Sięgnąłem po jej dłoń i splotłem nasze palce. Wciąż pasowały do siebie idealnie, a dotyk koił tak samo jak kiedyś. I wystarczyło nam tylko tyle, żeby znów naprawdę wrócić do domu. Spotkaliśmy się na początku, teraz w połowie drogi… Miałem nadzieję, że kiedyś nasze ścieżki połączą się też na końcu.
17 WINO I CIASTO CZEKOLADOWE Nina Byłam boleśnie świadoma jego dotyku. To wydawało się takie banalne i zupełnie zwyczajne. Trzymanie się za ręce, tylko tyle i aż tyle. Dłoń miał ciepłą i, nawet w tym świetle, ciemniejszą od mojej. Czarny tusz wyraźnie odznaczał się na jego skórze i nie mogłam powstrzymać chęci, żeby ostrożnie zbadać ją palcami tam, gdzie byłam w stanie sięgnąć. Korzenie celtyckiego drzewa życia wiły się na wierzchu dłoni i przeobrażały się w pień, a potem w misterne, fantazyjne gałęzie wyrastające aż do zgięcia w łokciu. Kiedyś trudno było mi sobie wyobrazić Olliego z tatuażami, bez względu na to, ile razy zapowiadał, że sobie jakiś zrobi. Nawet na zdjęciach, które widziałam wcześniej w sieci, to jeszcze nie było to. Dopiero gdy zobaczyłam go na żywo, z bliska… Wtedy wszystko złożyło się w całość i zaczęło pasować. Tatuaże były jego integralną częścią, dopełnieniem barwnej osobowości. Nie puścił mojej ręki ani wtedy, gdy ruszyliśmy w stronę parku, który znajdował się po drugiej stronie mostu, ani kiedy usiedliśmy na ławce na nabrzeżu. Co jakiś czas wzmacniał uścisk, jakby się bał, że mogę mu się wymsknąć. Nie chciałam niszczyć tego wieczoru, wolałam więc milczeć i nie mówić, że to ja bałam się bardziej, że będzie chciał odejść. Choć w domu zdążyłam ułożyć sobie w głowie wszystko, co powinnam mu powiedzieć, słowa
stanęły mi w gardle. Nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić. Stchórzyłam po raz kolejny i wiedziałam, że tym razem zrobiłam to z czystego egoizmu, żeby go przy sobie zatrzymać. Ollie nienawidził kłamstw i fałszu, a właśnie to sobą uosabiałam. Przez kilka ostatnich tygodni karmiłam go półprawdami i czułam, że zaraz grunt zacznie mi się osuwać spod nóg. Ile czasu mogłam jeszcze wymyślać wymówki, żeby nie wszedł na górę, gdy mnie odprowadzał, lub zmieniać temat, kiedy chciał przyjechać po mojej skończonej zmianie, bo musiałam odebrać Liama z przedszkola? Zabrnęłam z tym wszystkim zdecydowanie za daleko i nie umiałam się wyplątać, nie krzywdząc Olliego. Tak bardzo obawiałam się, że zobaczę w jego oczach nienawiść i obrzydzenie, które właśnie do siebie czułam, że mogłam tylko spuścić wzrok na swoje kolana. Im większa rzeka, tym większa susza, pomyślałam, znajdując w wodach Monongaheli gorzką alegorię sytuacji, w jakiej znalazłam się na własne życzenie. – Dlaczego wciąż ją nosisz? – zapytał nagle, gładząc prostą, srebrną obrączkę na moim kciuku, którą dostałam od niego lata temu. – Przyzwyczaiłam się do niej. – Wzruszyłam ramionami, wciąż na niego nie patrząc. – I nie zapomniałam, co miała znaczyć. „Na zawsze” chyba nie ma terminu ważności? Poczułam palce o szorstkich opuszkach pod brodą i Ollie zmusił mnie, żebym na niego spojrzała. Zielone oczy mu pociemniały i błyszczały w nikłym świetle pobliskich lamp ulicznych. Zlustrowałam uważnie jego twarz, zatrzymując wzrok na rozchylonych ustach. Dzieliło nas ledwo kilkanaście centymetrów i mogłam poczuć na sobie ciepło jego oddechu. Zamknęłam oczy, gdy nasze wargi zderzyły się ze sobą, a splecione dotąd ręce rozłączyły i poczułam jego dłoń na swoim boku. W tym pocałunku nie było subtelności czy niepewności, istniały tylko głód i pragnienie, kiedy kąsał i ssał moją dolną wargę, co zaraz ukoił językiem, który odnalazł drogę do moich ust. Obejmując Olliego za kark, przyciągnęłam go do siebie jeszcze bliżej i pogłębiłam
pocałunek. Palcami zaczął gładzić odsłonięty kawałek skóry, wędrując pod koszulką od biodra aż do moich żeber, wyduszając ze mnie jęk. Byłam spragniona jego dotyku, gdy już przypomniał mi, jaki on jest. Chciałam więcej. Jego dłoni na sobie, jego pocałunków. Tylko jego. Całowałam się już nie z nastolatkiem, a dorosłym, zupełnie świadomym swojej seksualności facetem, a tego nie dało się z niczym porównać. To Ollie pierwszy się odsunął, gdy zabrakło nam tchu. Miałam opuchnięte wargi i czułam, że moje policzki płoną, kiedy starałam się uspokoić urywany oddech. Serce waliło mi jak młotem, jakby na nowo obudziło się do życia i chciało o sobie przypomnieć, przez co w uszach szumiało od rozszalałego tętna. Ollie wyglądał, jakby był w podobnym stanie, jego klatka piersiowa unosiła się gwałtownie od szybkich wdechów i wydechów, a włosy miał w kompletnym nieładzie, sterczące we wszystkie strony. Podejrzewałam, że moje nie prezentowały się lepiej. – Odprowadzę cię do domu – odezwał się Ollie, wstając z ławki i podając mi dłoń. Jego głos był niski i przyjemnie zachrypnięty. Nie rozmawialiśmy w drodze. Jedyny kontakt między nami utrzymywały nasze złączone dłonie, ale to wystarczyło. Gdy wróciłam do domu i zamknęłam drzwi, a wszystkie emocje opadły, rozpłakałam się jak małe dziecko.
Po odprowadzeniu Liama do przedszkola wróciłam na trochę do mieszkania, bo pracę zaczynałam tego dnia nieco później. Musiałam zacząć szukać czegoś innego, jeśli chciałam, żeby studia na coś się przydały, a potrzebowałam tego ranka zajęcia, więc usiadłam przy stole w kuchni z laptopem i zaczęłam przeglądać oferty. Miałam nadzieję wysłać kilka CV, choć i tak wątpiłam, że uda mi się szybko coś znaleźć. Moje doświadczenie w branży ograniczało się do stażu, na który zresztą załapałam się zupełnym fuksem. Nie widziałam swojej przyszłości w kawiarni, musiałam chociaż spróbować znaleźć coś innego. Już
zamierzałam sobie na dzisiaj odpuścić, gdy ekran telefonu się rozświetlił. Jill: Żyjesz tam jeszcze? Roześmiałam się. Żadnego „hej” lub „cześć”. Tylko „Żyjesz tam jeszcze?”. To było takie typowe dla Jill… Ja: Ledwo, ale żyję. ;) Co tam? Jill: Co robisz dziś wieczorem? Wieki się nie widziałyśmy. Skrzywiłam się. Miała rację. Od rozdania dyplomów nawet w soboty nie udawało nam się spotkać, bo gdy odpadła mi nauka, brałam dodatkowe zmiany. Ja: Siedzę w domu, możesz wpaść, jeśli masz ochotę. ;) Jill: Spodziewaj się mnie! :D Uwielbiałam ją. Podobnie jak Treya, jej kuzyna, który od jakiegoś czasu spotykał się z Lexie. Jill lubiła z nich żartować, ale wiedziałam, że się cieszy z takiego rozwoju sytuacji. Ta dwójka skradała się do siebie już długi czas. W końcu się zeszli, przez to spędzałyśmy mniej czasu we trzy, ale nikt nie zamierzał Lexie tego wypominać. Sama nie byłam lepsza, od kiedy pojawił się Ollie. Mimo wszystko przed końcem roku akademickiego jakoś łatwiej było nam się zgrać i spotkać, trochę za tym tęskniłam. Zapisałam jeszcze kilka zakładek i wyłączyłam laptopa. Gdy przejrzałam się w lustrze, mogłam się tylko skrzywić. Po przepłakanej nocy wciąż miałam zaczerwienione i opuchnięte oczy. Skóra wokół nich wręcz mnie piekła, chociaż rano przykładałam lód. Jedyne, co mogłam zrobić, to zatuszować wszystko korektorem, ale nawet on nie ratował w stu procentach. Byłam wykończona i nie miałam najmniejszej ochoty iść dzisiaj do pracy, ale jeszcze mniej chciałam spędzić ten dzień sama. Na dodatek nie bardzo mogłam sobie odpuścić
jakąkolwiek zmianę, tracąc całą dniówkę. Odetchnęłam z ulgą, gdy dotarłam do kawiarni, a Gavin tylko zlustrował mnie wzrokiem i odpuścił sobie pytania. Nie miałam też ochoty na jego docinki, nawet jeśli żartobliwe. Tym sposobem po prostu pracowaliśmy obok siebie, uśmiechając się do klientów i wymieniając między sobą ledwo kilka zdań. Ani trochę mi to nie przeszkadzało, więc po skończonej zmianie tylko się wylogowałam i pożegnałam krótkim „cześć”. W domu przywitał mnie zapach obiadu i przez moment poczułam się jak w liceum. Noah robił mi za rodzica i chociaż powtarzałam mu, że sama mogę sobie zrobić coś do jedzenia, gdy wracałam ze szkoły, zawsze czekał na mnie obiad. – Czyżby ktoś robił spaghetti? – zawołałam od progu i zdążyłam zdjąć buty, nim zachwiałam się od impetu, z jakim wpadł na mnie Liam, obejmując moje nogi. – Tak się stęskniłeś od rana? – Poczochrałam mu włosy, gdy spojrzał na mnie dużymi, zielonymi oczami. – Trochę – odpowiedział, nie puszczając mnie. Kochałam tego dzieciaka. – Chodź. – Wyciągnęłam ręce w jego kierunku i z lekkim trudem, ale dźwignęłam go do góry i przytuliłam do siebie. Cmoknęłam jeszcze syna w policzek i dołączyłam do Noaha, który krzątał się w kuchni. – Jesteś głodna? – zapytał, oglądając się na mnie przez ramię, gdy usiadłam przy stole z Liamem na kolanach. – Umieram z głodu – jęknęłam i zwróciłam swoją uwagę z powrotem na syna, który ciągnął troczki mojej bluzki, żeby zająć czymś ręce. – Jak się dzisiaj bawiłeś w przedszkolu? – Dobrze, tylko… – Nie dokończył i sapnął cicho. – Tylko…? Wzruszył ramionami. – To dziwne, że za rok idę już do szkoły. Tam będzie inaczej, prawda?
Wciąż do mnie nie docierało, że jest już taki duży. W przedszkolu szybko się zaaklimatyzował, ale szkoła to nie przedszkole i bałam się, jak to będzie. Zwłaszcza że był żywiołowym dzieckiem i nie potrafiłam sobie wyobrazić, że siedzi przez kilka godzin w ławce. Na samą myśl o przyszłym roku szkolnym się stresowałam. To miało być coś innego dla nas obojga. – Trochę tak, ale lubisz się uczyć nowych rzeczy, prawda? – zagaiłam, uśmiechając się do niego łagodnie. Pokiwał głową. – Zobaczysz, będzie fajnie – zapewniłam go. – W szkole jest inaczej niż w przedszkolu, ale spodoba ci się… No, poza pracami domowymi i testami, ale na początku średnio będziesz musiał się tym martwić. A jak dostaniesz do napisania esej na głupi temat, to wujek ci napisze. – Mrugnęłam do niego, a on się roześmiał. – Nina, nie demoralizuj swojego dziecka – zaprotestował Noah. – Jeszcze nie poszedł do szkoły, a już mu sprzedajesz sposoby na oszukiwanie. – Przecież tylko żartowałam… – Przewróciłam oczami. – Widzisz, Lee? Czasem będziesz miał takich nadgorliwych nauczycieli, ale wszystko da się przeżyć. – A jak się okażę na to za głupi? Zaskoczył mnie tym pytaniem. – Czemu miałbyś być za głupi? – spytałam. – Finn jeszcze nie idzie do szkoły. Seamus powiedział, że to dlatego, że jest za głupi… Westchnęłam. Nie lubiłam tego, że Liam przyjmuje za pewnik wszystko, co powie Seamus. To nie był zły chłopiec, jednak czasem przemądrzały i złośliwy, a Lee był jeszcze w takim wieku, że nie kwestionował wielu rzeczy, nawet jeśli coś wydawało mu się nie tak. – Kochanie, Finn rozwija się trochę wolniej i zostanie jeszcze w przedszkolu,
ale to nie znaczy, że jest głupi – sprostowałam. – Niektórym może czasem iść gorzej w szkole, to się zdarza. Chwilę mi się przyglądał, aż w końcu pokiwał głową. – Chodź, pójdziemy umyć ręce przed obiadem. – Pomogłam mu zejść ze swoich kolan i zaprowadziłam do łazienki, żeby nie przeszkadzać Noahowi, kręcąc się przy zlewie w kuchni. – Jak było w pracy? – spytałam brata, gdy usiedliśmy przy stole. – Chyba dobrze – odpowiedział. Noah należał do młodych nauczycieli, więc uczniowie próbowali wyprowadzać go z równowagi, by zobaczyć, na jak dużo mogą sobie pozwolić. Nie byłam tym ani trochę zdziwiona, bo pewnie sama robiłabym to samo. – Chyba? – Uczniom zachciało się grać w nogę doniczką z jednej z sal lekcyjnych, padło na mój dyżur. – Ale nie masz żadnych kłopotów? – zatroskałam się. Roześmiał się i pokręcił głową, jednocześnie wycierając sos spływający po brodzie Liama. – Ja nie, ale oni będą siedzieć w kozie przez tydzień. – Siedziałeś kiedyś w kozie, Noah? Zmarszczył brwi w zastanowieniu. – Raz. – Ty? W kozie? Co zrobiłeś? – Poszedłem na wagary, żeby się spotkać z dziewczyną. – Nie wierzę… Słyszałeś, Liam? Twój wujek chodził na wagary. – Wujek był niegrzeczny? – zapytał Liam z pełną buzią. – Liam, nie mów z pełną buzią – upomniałam. – I nie chodź na wagary! – dodał Noah ze śmiechem.
Zgodnie z moimi przewidywaniami po obiedzie Liam miał nie tylko brudną buzię, ale i koszulkę. To się po prostu zawsze tak kończyło. Zwłaszcza przy białych koszulkach, jakby była na to jakaś reguła. Marki odplamiaczy mogłam recytować już z pamięci. Na dodatek Lee uparł się, żeby to Noah go wykąpał i poczytał mu przed snem, zanim pójdzie do pracy, choć normalnie zasypiał odrobinę później. Im był starszy, tym bardziej garnął się do mojego brata, a tak się składało, że ten rzadko kiedy umiał mu odmówić. Nawet jeśli się spieszył, to i tak poświęcał mu swój czas, choć starałam się pilnować, żeby Liam nie wchodził mu aż tak bardzo na głowę. Nie miałam jednak żadnych wątpliwości, że wolał grać w piłkę z moim bratem niż ze mną – podobno dawałam mu za duże fory. Noah ledwo zdążył wyjść, gdy przyszła Jill – oczywiście nie z pustymi rękami, a z butelką wina i ciastem czekoladowym. – Lee już śpi? – Zdziwiła się, rozglądając się po pustym, cichym salonie. – Uparł się, żeby to Noah go dzisiaj uśpił, a dosłownie się z nim rozminęłaś ledwo o parę minut – wyjaśniłam. – Nie będzie ci przeszkadzać siedzenie w kuchni? Pokręciła głową przecząco. – Lepiej mi przypomnij, gdzie masz korkociąg, bo drugi raz nie popełnię tego błędu i nie pozwolę ci otwierać wina. Przewróciłam oczami. Będzie mi to wypominać do końca życia, a przecież każdemu może się zdarzyć stłuc butelkę wina przy otwieraniu. – W górnej szufladzie. Według Jill nie istniało lepsze połączenie niż czekolada i wino, więc od kiedy skończyłyśmy dwadzieścia jeden lat, spotkania u którejś z nas miały właśnie taką oprawę. A tego dnia zdecydowanie jej potrzebowałam, choć trochę żałowałam, że nie było z nami Lexie – miała zmianę z moim bratem. Tak czy inaczej, zdałam Jill relację z poprzedniego wieczoru i spaceru z Olliem, na co ta zareagowała,
w porę stłumionym, piskiem, bo inaczej na bank obudziłaby Liama. – Jeszcze się tak nie ekscytuj i nie wyciągaj mi tu swojej ślubnej tablicy na Pintereście – upomniałam ją, bo wiedziałam, że była zdolna to zrobić. Jill była niepoprawną romantyczką i wszędzie wietrzyła romanse. Gdy tak sobie o tym pomyślałam, to zeswatała połowę naszych wspólnych znajomych. Sama doświadczenia ze związkami miała raczej bolesne, ale jakoś to jej nie zniechęcało. A przynajmniej nie na tyle, by zaprzestać chodzenia na randki, raz bardziej udane, raz mniej. – Wciąż mu nie powiedziałaś o Liamie, co? – domyśliła się i jej uśmiech sprzed chwili przygasł. Dolała wina do naszych kieliszków, zostawiając może centymetr wolnej przestrzeni. – Nie, nie powiedziałam. – Upiłam duży łyk i lekko się skrzywiłam. Nie lubiłam słodkiego wina. – Chciałam mu powiedzieć już chyba z pięć razy i za każdym razem tchórzyłam. Nie mam pojęcia, jak to ubrać w słowa. „Ej, Ollie, mamy razem dziecko”? Jill zacisnęła wargi w cienką linię i odetchnęła głęboko przez nos. – Co mu dotychczas powiedziałaś na temat samego wyjazdu do Filadelfii? – spytała. – Niewiele. W sumie tylko tyle, że Noah miał tam pracę i dlatego zabrał mnie ze sobą. – O tamtej rodzinie adopcyjnej też mu nie powiedziałaś? Zaprzeczyłam i porzucając dumną postawę, pozwoliłam ramionom opaść. W tym nie było żadnego powodu do dumy, a Jill znała całą historię jako jedna z nielicznych. Poza nią wiedzieli jeszcze tylko Noah, moja przyjaciółka z liceum Lydia oraz Kellerowie. – Miałam szansę powiedzieć mu setki razy przed wyjazdem – odparłam. – Cały rok. Teraz tym bardziej nie mam na to ochoty. Po minie przyjaciółki wiedziałam, że się poddała i zamierzała odpuścić sobie
ten temat. – Zrobisz, jak uważasz, ale wydaje mi się, że to po części miało wpływ na twoją decyzję. Sama mi powiedziałaś, że mogliście się tu przenieść o wiele wcześniej, gdybyś chciała. Miała rację. To była jednak jedna z tych spraw z przeszłości, do których nie lubiłam wracać nawet myślami. Nawet na chwilę.
18 NIESZCZĘŚLIWY ZBIEG OKOLICZNOŚCI I BEZSENNOŚĆ Nina Zbliżał się koniec mojej zmiany. Gorączkowo szukałam na blacie zapasowego markera, bo ten, którym pisałam, właśnie odmówił posłuszeństwa, ale nie okazując irytacji, w końcu oznaczyłam enty tego dnia kubek. Razem z Madison uwijałyśmy się jak w ukropie, bo akurat była pora, kiedy ludzie wracali do domu z pracy i każdy z nich miał ochotę na coś zimnego do picia, szczególnie jeśli łączyło się to z zastrzykiem kofeiny. – Nina? – usłyszałam znajomy głos i podniosłam wzrok, żeby spotkać zielone oczy Olivera. – Cześć. – Uśmiechnęłam się niepewnie. Nie rozmawialiśmy ze sobą od tamtego spaceru. A raczej nie odpisywałam na jego wiadomości, gdy on próbował ze mną rozmawiać. – Duża americano? – Z trudem powstrzymałam głos od drżenia. – Pamiętasz? – Zmarszczył brwi w zdziwieniu, a ja skinęłam głową. Jak mogłabym nie pamiętać, jaką kawę zawsze pił? – Powinniśmy porozmawiać – rzuciłam lekko, ale w rzeczywistości mój żołądek fikał koziołki z nerwów. – Szczerze – dodałam. Nie mogłam tego odwlekać w nieskończoność, bo miałam wrażenie, że zaraz oszaleję.
– Za ile kończysz? – zapytał. Zerknęłam na zegarek. – Za dwadzieścia minut. – Poczekam – oznajmił. Te dwadzieścia minut upłynęło zbyt szybko. Zdecydowanie zbyt szybko.
Oliver Wszedłem za Niną do mieszkania, które dzieliła ze swoim bratem. Wyglądało na nieduże, ale w środku było czysto i schludnie, wydawało się, że wszystko ma tam swoje miejsce. Nina była pedantką od zawsze. Nic nie mogło leżeć na wierzchu, jeśli nie musiało. Jak widać, to się nie zmieniło. – Rozgość się – powiedziała, odkładając torebkę na komodę w holu. – Napijesz się czegoś? – Dopiero co wypiłem dużą kawę, więc podziękuję – odpowiedziałem, podążając za nią do salonu. Pokiwała tylko głową i usiadła w fotelu, podkulając nogi. Ja zająłem miejsce na kanapie, utrzymując dystans między nami. – Chyba chciałaś mi coś powiedzieć. – Zerknąłem na nią spod uniesionych brwi. – Tak. To trochę skomplikowane. – Spuściła oczy. – Mamy czas. – Rozsiadłem się wygodniej. – Po tym, jak trafiłeś do Blacków, życie w Myersie stało się trudniejsze – zaczęła. – Byłeś moim obrońcą przez wiele lat, Ollie. Gdy nie było cię na miejscu, musiałam sobie radzić sama. Zresztą wiesz, jak to wygląda, jak wygląda takie życie. Te chwile z tobą… Chyba tylko to pozwalało mi jakoś normalnie funkcjonować. Kiedy Noah skontaktował się ze mną i okazało się, że jest moim
bratem, byłam oszołomiona. Zyskałam kogoś jeszcze, na kogo mogłam liczyć. Długo zwlekałam z decyzją, ale wtedy… – Zawiesiła głos. – Wtedy? – ponagliłem ją. – Wtedy… – Jej wypowiedź przerwał szczęk zamka. Zaklęła cicho i zdążyłem tylko zarejestrować przerażenie malujące się na jej twarzy. Co do chol…? – Wróciliśmy! – oznajmił Noah i zaraz potem rozległ się dźwięk kroków, a do salonu wbiegł mały chłopczyk. – Mamo, mamo! – zawołał, biegnąc w stronę Niny, a mnie zmroziło. „Mamo”? Chłopiec, widząc mnie, zatrzymał się w pół kroku. Na moje oko miał jakieś cztery lata, może pięć, ale chyba nie więcej. Ciemnoblond włosy aż się prosiły o strzyżenie, opadając na zielone oczy. Intensywnie zielone oczy, które widywałem w lustrze każdego dnia, a które teraz wpatrywały się we mnie z zainteresowaniem. Nie. To niemożliwe… A może jednak? Spojrzałem na Ninę, której twarz była wykrzywiona w grymasie, a następnie na zdezorientowanego Noaha, który stał w progu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, aż w końcu chwycił chłopca za rękę. – Chodź, Liam. Pójdziemy na lody, co? – Czekoladowe? – Czekoladowe – przytaknął sztywno i wziął dziecko na ręce, żeby następnie wyjść z nim z mieszkania bez słowa pożegnania. – Nina… – Przełknąłem gorycz narastającą w moim gardle. – Powiedz, że to się nie dzieje. Powiedz, że to nie jest to, co myślę. Że się mylę. – Ollie… – Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Nina rzadko płakała. Prawie w ogóle. I jeśli nic się przez te lata nie zmieniło… znałem już odpowiedź. – On… – Dalsza część zdania nie przeszła mi przez gardło.
– Liam to twój syn, Ollie. – Wyręczyła mnie, ocierając wierzchem dłoni mokrą twarz i pociągnęła nosem. – Byłam w ciąży, gdy wyjeżdżałam do Filadelfii. Właśnie to chciałam ci powiedzieć. Miałem wrażenie, że serce podeszło mi aż do gardła. Zrobiło mi się niedobrze. – I nie powiedziałaś mi przed wyjazdem? Ani później, gdy okazji miałaś co najmniej dziesięć w ciągu ostatnich kilku tygodni? Przez tyle czasu… Chryste, Nina! – Poderwałem się z kanapy. – Chciałam ci powiedzieć. Naprawdę chciałam! Ale nie wiedziałam jak. – Nie spojrzała na mnie nawet na moment. Opierając łokcie na udach, zanurzyła palce we włosach, a jej ramiona zadrżały. – Zamiast tego wyjechałaś, nie mówiąc ani słowa. Ani słowa o tym, że zostanę ojcem! Potem wróciłaś i przez ponad miesiąc ukrywałaś przede mną jego istnienie. Co, może jeszcze mu powiedziałaś, że nie żyję? Albo jestem skończonym dupkiem i was zostawiłem? – Nie mogłabym tego zrobić, Ollie. – Pokręciła głową. – Po prostu mu mówiłam, że jesteś daleko. – I jak długo zamierzałaś to ciągnąć?! Wzdrygnęła się, gdy znów podniosłem głos. – Aż nadejdzie odpowiedni moment – odpowiedziała cicho. – Odpowiedni moment? – roześmiałem się gorzko. – Nina, na jakim ty, do cholery, świecie żyjesz?! Kochałem cię! Byłem gotowy dać ci wszystko, rozumiesz? Wszystko, co miałem! – Mieliśmy po szesnaście lat, jak ty sobie to wyobrażasz? Co, może rzuciłbyś szkołę? Spójrz na to realistycznie, Oliver! Musiałabym go oddać. W Filadelfii Noah mógł mi pomóc, tutaj nie było na to szansy. – Mogłaś mi powiedzieć, Nino – oponowałem. – Chroniłam cię, Ollie! – wybuchnęła, prostując się i patrząc na mnie. –
I spójrz, dokąd cię to doprowadziło. Spełniłeś swoje marzenia, Ollie. – I to ma mi zrekompensować te wszystkie lata? – zadrwiłem. – Ollie… Nie pozwoliłem jej dokończyć. – Nie, Nina. Zrobiłaś to, co ty uważałaś, że będzie lepsze, nie pytając mnie o zdanie. Nie masz pojęcia, przez jakie piekło mnie przeprowadziłaś. Myślisz, że było mi łatwo?! Wstała i położyła mi dłoń na ramieniu, ale strząsnąłem ją. Brzydziłem się nią w tym momencie. – Oliver, proszę… – zaczęła słabo. – Idź do diabła, Nina. – Obróciłem się na pięcie i wyszedłem, trzaskając drzwiami, aż zadźwięczało mi w uszach. Droga do domu była tylko czarną plamą, niczym więcej. Nie pamiętałem, którędy wracałem ani ile czasu mi to zajęło. Działałem na autopilocie i byłem zmęczony, jakbym przebiegł maraton. Czułem tak wiele naraz, że nie potrafiłem nazwać własnych emocji, a tylko stwierdzić, że ból w klatce piersiowej był tępy i nie do zniesienia. I tego bólu nie ukoiła nawet pokaźna ilość Jacka Daniel’sa, jaką w siebie wlałem.
Rozległo się walenie do drzwi. Znowu. Siedziałem w domu już trzeci dzień i chciałem być sam. Musiałem to wszystko jakoś przetrawić. Telefon już dawno wyłączyłem, bo ciągłe wydzwanianie doprowadzało mnie do szału. – Ollie, otwórz drzwi! – zawołała Maia, a jej głos był stłumiony. Musiała nie wziąć ze sobą klucza, który kiedyś jej dałem. – Oliverze Liamie Jamesonie! Przywlecz tu swój tyłek i otwórz! Siedzisz tam już trzeci dzień… Martwię się. Przymknąłem oczy i w końcu, potykając się, ruszyłem w stronę, z której dobiegał głos mojej przyjaciółki, i wpuściłem ją do środka, nie zaszczycając jej
nawet spojrzeniem. Przekręciła z powrotem klucz w zamku i ujęła moją twarz w dłonie. Potarła ciemne kręgi pod moimi oczami i spojrzała na mnie z troską. – Boże, Ollie… Kiedy ty ostatnio spałeś? – zapytała. – Ze trzy dni temu? Może dawniej? Nie wiem. – Wzruszyłem obojętnie ramionami. W głowie mi łupało ze zmęczenia, ale nie mogłem zasnąć. Ile razy zamknąłem oczy, widziałem sytuację sprzed trzech dni jak na replayu. – Ollie, co się stało? Odwróciłem wzrok i odsunąłem się od niej, żeby opaść ciężko na kanapę. Usiadła przy mnie i wtuliła się w mój bok z ufnością. Chciała mnie pocieszyć. – Oliver… Cokolwiek się stało, możesz mi powiedzieć. Wspierałeś mnie, gdy było mi ciężko, nawet gdy o mały włos nie straciłam Kylera. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Ollie. Zawahałem się, a słowa nie chciały przejść przez gardło. Oblizałem spierzchnięte usta i przyłożyłem policzek do oparcia. Nie pamiętałem, żebym kiedykolwiek był tak zmęczony. – Mam syna, Maiu. Nina była w ciąży, gdy wyjechała – powiedziałem w końcu. Spojrzała na mnie, a jej zielone oczy przybrały wielkość ćwierćdolarówek. – Żartujesz, prawda? – wykrztusiła. Pokręciłem głową. – Nie. Widziałem go. – Naprawdę? – Naprawdę. I Boże, on jest tak bardzo do mnie podobny… – Przygryzłem wargę, próbując powstrzymać zalewającą mnie falę emocji na samo wspomnienie. Przeszukałem przedwczoraj całe mieszkanie, żeby znaleźć to jedno jedyne zdjęcie z dzieciństwa, gdy byłem mniej więcej w wieku Liama. Niewiele się ode mnie różnił.
– Wyjaśniła chociaż, dlaczego ci nie powiedziała? – Powiedziała, że chciała mnie chronić, ale… Maiu, to boli. Pokonany zwiesiłem głowę. – Ollie… – Uniosła palcami moją brodę. – Spójrz na to inaczej. Mieliście po szesnaście lat. Byłeś wtedy gotowy na taką odpowiedzialność? Byłeś zbyt młody, żeby zapewnić im obojgu bezpieczeństwo i stabilność, której potrzebowali. Wiem, że zrobiłbyś wszystko, żeby jednak było inaczej, ale sam nie dałbyś rady. Ale zobacz, kim się stałeś. Skończyłeś szkołę, dostałeś się na studia, i wprawdzie ich nie skończyłeś, ale osiągnąłeś sukces, Oliver. Jesteś idolem dla wielu zagubionych nastolatków, którzy podobnie jak ty szukają swojej drogi i wiele przeżyli. I jesteś silny. Zbyt silny, by się poddać. Teraz już jesteś wystarczająco dojrzały i ustatkowany, by unieść tę odpowiedzialność. – Nie mam pojęcia, co mam robić, Maiu. Zamyśliła się, lustrując mnie wzrokiem. Pewnie wyglądałem koszmarnie, bo bruzda między jej brwiami się pogłębiła. – Wydaje mi się, że powinniście ze sobą porozmawiać, Ollie. Tak na spokojnie wszystko wyjaśnić i spróbować dojść do tego, jak to ma działać. Macie razem syna, Nina na pewno by chciała, żebyś go poznał. Wiesz, jak ma na imię? – Liam – odpowiedziałem zachrypniętym głosem. – Nosi twoje drugie imię? Przytaknąłem, a Maia chwyciła mnie za rękę. – To coś znaczy, Ollie – stwierdziła. – Złamała ci serce i mogę się tylko domyślać, jak bardzo to bolało. Wierzę, że musiałeś mieć powód ku temu, żeby kochać ją tak mocno. A skoro chciała cię chronić… Nie wydaje mi się, żeby to była decyzja, która przyszyła jej łatwo. Kobieta potrafi poświęcić wiele dla mężczyzny, którego kocha, a jeszcze więcej dla dziecka. Nie bądź dla niej zbyt surowy, dopóki nie wyjaśnicie sobie wszystkiego. Odchrząknąłem. Gdy Maia przedstawiła to w ten sposób… To miało sens.
Jednak zastanawiało mnie coś innego. – Skąd wiedziałaś, że coś jest nie tak? Zmarszczyła nos jak zawsze, gdy musiała powiedzieć coś, co nie było dla niej zbyt wygodne. – Lexie do mnie zadzwoniła, bo Noah martwi się o Ninę. Sama Lexie zresztą też. A przez to zaczęła martwić się też o ciebie. – Chyba będę musiał jej podziękować w takim razie… I tobie, Maleństwo. – Uściskałem ją. Przyjaciele to rodzina, którą wybiera się samemu, a ja lepiej wybrać nie mogłem. – Przestań, bo się przez ciebie rozkleję… – burknęła. – Lunch w Keller’s poprawi ci samopoczucie? Zaburczało mi w brzuchu. Byłem cholernie głodny i nie pamiętałem, kiedy ostatnio coś jadłem. Lunch w Keller’s brzmiał nadzwyczaj dobrze. – Chrzanić samopoczucie, umieram z głodu… Maia uśmiechnęła się łagodnie. – Weź prysznic, a ja ci tu trochę ogarnę, bo urządziłeś tu sobie, eee… Gniazdko. I potraktowałeś to trochę zbyt dosłownie. – Nie musisz sprzątać, sam mogę to zrobić. – Wolałabym, żebyś spróbował się wyspać, gdy odwiozę cię z powrotem do domu. Nie znosiłem, gdy miała rację, ale tym razem zdecydowanie nie mogłem jej tego odmówić. Miałem nadzieję, że uda mi się potem trochę pospać. – Ollie? – zawołała za mną, gdy byłem w połowie drogi do łazienki. – Tak? – Nie spiesz się z tym. I nie mówię tylko o prysznicu.
19 MAŁE KROCZKI I MOMENT SZCZEROŚCI Oliver Po tygodniu, gdy opadły ze mnie wszystkie emocje, wiedziałem, że najwyższy czas porozmawiać z Niną. W sumie zacząłem za nią tęsknić, bo ostatnio nawet jeśli się nie widywaliśmy, to pisaliśmy ze sobą dzień w dzień. I miałem zdecydowanie za dużo pytań, na które sam nie potrafiłem sobie odpowiedzieć. Nie mogłem tego odwlekać w nieskończoność, co zresztą Maia powtarzała mi do znudzenia, bo od czasu interwencji przychodziła codziennie z lunchem. Rozmowy z nią pomogły mi się wyciszyć bardziej niż pierwsze dwa dni spędzone w samotności. Czasem chyba po prostu był potrzebny bardziej obiektywny punkt widzenia, a może lepiej – kobiecy. Nie było wcześniej takiego momentu w moim życiu, kiedy chciałem mieć dzieci. Nigdy tego nawet nie rozważałem. Myśl o byciu ojcem wydawała mi się więc czymś zupełnie surrealnym. Nie pamiętałem swoich biologicznych rodziców. Nie wiedziałem też o nich nic poza tym, co było w moich papierach, gdy trafiłem do domu dziecka. Przynajmniej do mojego wglądu, bo może znajdowało się tam coś więcej. Poza raczej oczywistymi sprawami, jak imiona, nazwisko, data i miejsce urodzenia, wiedziałem tylko tyle, że imię dostałem po swoim ojcu. Podejrzewałem, że
gdybym chciał, mógłbym się dowiedzieć czegoś więcej, bo znałem nazwę szpitala, w którym się urodziłem, ale kiedy trafiłem do Blacków, nie potrzebowałem drugich rodziców. Nawet ciężko było mi myśleć jako o rodzicach o kimś innym niż Sharon i Phil. Wydawało mi się też, że mogłoby ich to zaboleć – jakby czegoś mi przy nich brakowało, a było zupełnie na odwrót. Im dłużej nad tym wszystkim myślałem, tym bardziej pragnąłem dać Liamowi choć ułamek tego, co sam dostałem. Nie potrzebowałem do tego żadnych powodów poza jednym – był moim synem. To chyba rzeczywiście działało bezwarunkowo, mimo strachu i masy obaw, które kumulowały się przez ostatnie dni. Nie umniejszało to jednak tego, że miałem żal do Niny. Starałem się ją zrozumieć, ale wciąż bolało, że nie zapytała mnie o zdanie, gdy sprawa dotyczyła nas obojga… A właściwie trojga. Ja: Masz dzisiaj czas? Nina: O 16 kończę pracę. Ja: Przyjadę po Ciebie w takim razie. Nina: Okej. Punktualnie o szesnastej zaparkowałem swoją chevelle pod kawiarnią i cierpliwie czekałem na Ninę. Nie minęło nawet pięć minut, gdy wyszła na zewnątrz i zaraz zajęła miejsce pasażera. Najbardziej neutralnym gruntem wydawała się nasza ulubiona knajpka – oboje czuliśmy się tam dobrze. Złożyliśmy nasze stałe zamówienie, ale gdy usiedliśmy przy stoliku, rozmowa wcale się nie kleiła. – Ile on już ma? – zapytałem w końcu, przerywając ciszę między nami. – Pięć lat i dwa miesiące – odparła, bawiąc się kawałkiem quiche’a na swoim talerzu. Zamyśliłem się, kalkulując w głowie i starając się ułożyć to chronologicznie. Ostatnie tygodnie z Niną nadal były dla mnie wyjątkowo wyraźnym
wspomnieniem, dedukcja nie wydawała się więc trudna. – Więc byłaś w drugim miesiącu ciąży, gdy wyjechałaś? – W siódmym tygodniu – sprecyzowała i włożyła widelec do ust. – Były jakieś komplikacje czy coś? – spytałem. Potrząsnęła głową. – Nie. Wszystko było w porządku, Ollie. Miałam dobrą opiekę, a Liam jest okazem zdrowia. – To dobrze. – Westchnąłem miękko i w roztargnieniu potarłem tatuaż na przedramieniu. – Chodzi do przedszkola, no nie? – Tak. Tylko w ten sposób mogłam studiować. – Wzruszyła ramionami. – Chcę opłacać jego edukację, Nino – oznajmiłem bez większego zastanowienia. Nie miałem żadnych wątpliwości, że powinienem to robić. – Do tego co miesiąc będziesz dostawać pieniądze na jego utrzymanie. Nie chcę, żeby mu czegokolwiek brakowało. – Nie chcę twoich pieniędzy, Oliver – zaoponowała stanowczo. – To nie podlega dyskusji. To mój syn, do cholery. Powinienem zrobić chociaż tyle. Odetchnęła głęboko i przytaknęła, choć widziałem, że miała opory. – W porządku. – Chcę go poznać. Zmarnowałem wystarczająco dużo czasu. – Uśmiechnąłem się smutno. – Przepraszam, Ollie. Ja po prostu… Nie widziałam wtedy innego sposobu. – Sięgnęła po moją dłoń, a ja wzdrygnąłem się pod jej dotykiem, ale pozwoliłem na to. – Spróbujemy to jakoś rozwiązać. Nie będę ci utrudniać kontaktu z nim. Ale… – Małymi kroczkami? – podpowiedziałem. – Małymi kroczkami.
– Co tam, stary? – zapytał Kyler w ramach powitania, gdy do niego zadzwoniłem późnym popołudniem. – Piszesz się dzisiaj na siłownię? – Przytrzymałem telefon ramieniem, pakując jednocześnie torbę sportową. Nie byłem wielkim fanem siłowni, zwykle wolałem skoczyć na krav magę z Charliem, ale tym razem potrzebowałem się porządnie zmęczyć. Zmęczyć na tyle, żeby po powrocie do domu paść spać. – Dobrze się czujesz? – Idziesz czy nie? Po drugiej stronie linii zapadła cisza. – Kyle? – ponagliłem go. Usłyszałem chrząknięcie. Byłem raczej jedną z ostatnich osób, po których Kyler mógłby się spodziewać takiej propozycji, więc w sumie nie dziwiłem się jego reakcji w postaci milczenia. – Ym, jasne… Spoko – odpowiedział w końcu. – Wpadnę za pół godziny. Narka. – Rozłączyłem się, nie czekając na jego odpowiedź, i zacząłem się zbierać do wyjścia. O tej porze mogłem mieć pewność, że natknę się po drodze na korki. Pierwszą rzeczą, którą zrobił Kyler, gdy wsiadł do mojego samochodu, było ściszenie muzyki. Przez całą drogę słuchałem Highly Suspect tak głośno, że wszystko w samochodzie drżało, ale właśnie tego potrzebowałem. Nadmierne myślenie, nawet gdy sytuacja wydawała się stopniowo prostować, przyniosłoby więcej szkody niż pożytku, a w takim hałasie mogłem się skupić wyłącznie na drodze, na nic więcej nie zwracając uwagi. – Twoim życzeniem na dziś jest utrata słuchu czy co? – mruknął Kyler. – I od kiedy tak się palisz do pójścia na siłownię? – Od dzisiaj – odparłem, ignorując jego pierwsze pytanie i naciskając pedał gazu znacznie mocniej, niż powinienem. Opony zapiszczały. – Ollie, poważnie, o co chodzi? Ostatnio jesteś dziwny, ale teraz przechodzisz
samego siebie… – Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale musiał się złapać deski rozdzielczej, gdy zahamowałem gwałtownie na światłach. – Kurwa mać, Jameson! Westchnąłem. Myślałem, że rozmowa z Niną mnie uspokoi, ale to było tylko chwilowe. Gdy wróciłem do domu, spokój zniknął i zacząłem świrować. Bałem się, że to wszystko mnie przerośnie. Nie miałem kilku miesięcy na przygotowanie się do roli ojca, a na dodatek ojca pięciolatka, dla którego w tym momencie jestem – określając to brutalnie dosłownie – dawcą plemników, a nie tatą. – Zawracaj – warknął Kyler. – Co? – Zawracaj – powtórzył, tym razem spokojniej. – Jeśli tak prowadzisz, to nie chcę wiedzieć, w jakim stanie byłbyś na siłowni, a nie chcę mieć gitarzysty z wybitym barkiem lub połamanymi palcami. Zawracaj do mnie. Skapitulowałem. Chyba mógł mieć trochę racji. – Maia jest w domu? Kątem oka dostrzegłem, jak potrząsa głową. – Nie, wyszła z dziewczynami. Zabrały ze sobą Novę, więc raczej prędko do domu nie wróci. A tobie zdecydowanie przydałby się drink na rozluźnienie. Albo dwa. Nova była perkusistką The Viper Strike i podobnie jak Maia była jedynym damskim pierwiastkiem w zespole. Należała do raczej specyficznych osób i przy pierwszym spotkaniu sprawiała wrażenie chłodnej w obyciu, zdystansowanej, ale dała się lubić, szczególnie gdy się już rozluźniła w towarzystwie. Z Maią miała pewną nić porozumienia, nie zdziwiło mnie więc, że Nova dołączyła do składu babskich spotkań, które dziewczyny organizowały sobie co jakiś czas. Butelka Jacka Daniel’sa była już pełna tylko do połowy, gdy zaczął mi się rozwiązywać język. Alkohol tak właśnie działał na większość ludzi – niwelował zahamowania i pozbawiał filtra. Nawet najbardziej szczera i bezpośrednia osoba
zawsze miała coś takiego, o czym nie mówiła zbyt chętnie. A dla mnie tym czymś stali się Nina i Liam, bo nie wiedziałem, jak o tym mówić. Określanie siebie jako ojca brzmiało totalnie abstrakcyjnie, a po kolejnych kolejkach whiskey także bełkotliwie. Wiedziałem, że oswojenie się z tym zajmie mi dłuższy czas. Kyler tego wieczoru nie był tak kąśliwy, jak to miał w zwyczaju. Słuchał, marszcząc brwi i dopytując o coś od czasu do czasu. Pił wolniej, więc zachował bardziej trzeźwą głowę. Kołysał whiskey w swojej szklance i tylko od czasu do czasu zmieniał pozycję, w jakiej siedział na kanapie. W gruncie rzeczy po prostu pozwalał mi mówić. Myślałem, że Mai powiedziałem już wszystko, ale myliłem się, bo gdy z nią skupiałem się na teraźniejszości, tym razem wędrowałem lata wstecz. Do tych szczęśliwszych wspomnień i do tych bolesnych. Do źródeł wszystkich moich strachów i obaw. Bez żadnych filtrów i tłumaczeń naokoło. W najbardziej surowej formie, i choć miałem świadomość, że prawdopodobnie połowy z tego nie będę pamiętał następnego ranka, czułem spokój. Jego neutralność wobec Niny była w tym momencie zbawienna. Nie oceniał. Nie wysnuwał wniosków, dopóki nie usłyszał całości. Nie analizował wszystkiego z przesadą. Nie dawał dobrych rad. Po prostu słuchał, a to wystarczyło.
20 WATA CUKROWA I WYCZUCIE CZASU Nina Chciałabym móc powiedzieć, że rozmowa z Oliverem na temat Liama wiele zmieniła, ale w gruncie rzeczy tak nie było. Atmosfera między nami wciąż nie wydawała się do końca czysta i wiedziałam, że przez jakiś czas tak jeszcze pozostanie. Zgodnie z jego prośbą podałam mu numer swojego rachunku. Miał mi przelać obiecane pieniądze, których tak naprawdę nie chciałam. Zgodziłam się, żeby nie robić mu przykrości. To było dla niego trudne, ale starał się stanąć na wysokości zadania i wziąć na siebie odpowiedzialność. Szanowałam to i, mimo wszystko, doceniałam ten gest. Temat spotkania na razie należał jednak do tych niewygodnych i omijanych, nie zamierzałam na niego naciskać. Właśnie zalogowałam się do banku, żeby opłacić rachunki, i zamarłam, gdy zobaczyłam swój stan konta. Co do cholery… Że niby ile tu było zer?! Wzięłam telefon ze stolika i wybrałam numer Olivera. Odebrał po trzech sygnałach. – Nina? – Oliver, czyś ty rozum stracił?! – zapytałam bez żadnych wstępów. – O co ci chodzi? – Westchnął i wiedziałam, że ściska palcami nasadę nosa. Zawsze to robił w takich sytuacjach. – Sześćdziesiąt tysięcy dolarów? Żartujesz sobie ze mnie, prawda? To ma być
to kieszonkowe na miesiąc? – A dlaczego miałbym żartować? Teraz to ja westchnęłam. Dla niego to pewnie teraz tyle co nic. Dla mnie – więcej niż roczna pensja. Ale to nie były moje pieniądze. – Ollie, nie mogę przyjąć takiej kwoty. To za dużo – oznajmiłam i pokręciłam głową, choć nie mógł tego zobaczyć. – Nina… – Wydawał się sfrustrowany, ale zdeterminowany. – Przelałem ci tyle pieniędzy, ile uważałem za stosowne, i koniec dyskusji. Nie każę ci przecież wydawać teraz wszystkiego. Będzie taka potrzeba, to skorzystasz z tych pieniędzy i tyle. Mówiłem serio, gdy powiedziałem, że nie chcę, żeby Liamowi czegokolwiek brakowało. – Oliver… – Nie pozwolił mi dokończyć. – Nina, nie utrudniaj mi tego, proszę… Przymknęłam oczy i odchyliłam się na krześle. Postanowiłam odpuścić, kłócenie się z nim nie miało żadnego sensu. Wiedziałam, że i tak się uprze przy swoim. – W porządku. Ale zrozum mnie, Oliver. Dziwnie się z tym czuję. Jak pasożyt. Jakbyś dowiedział się o dziecku tylko po to, żebym mogła się dobrać do twoich pieniędzy. – Nina, doskonale wiesz, że to nie tak. Sam zaoferowałem ci pieniądze, bo domyślam się, że nie jest ci łatwo. Utrzymanie dziecka kosztuje i wiem, że Noah ci pomaga, ale czuję się beznadziejnie z tym, że to twój brat niemalże utrzymuje mojego syna. Postaw się na moim miejscu. Wiem, że pieniądze nie zrekompensują tego, że mnie przy nim nie było, ale staram się, jak umiem. – Wiem, Ollie. Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam. – Skrzywiłam się i zaczęłam się cieszyć, że nie prowadzimy tej rozmowy twarzą w twarz. Zalało mnie poczucie winy i jak potrafiłam zapanować nad swoim głosem, tak z pewnością nie nad mimiką. Nie przy Olliem.
– W porządku. Po prostu… Gdybyś czegoś potrzebowała, zawsze możesz się do mnie zwrócić, okej? – Okej – powtórzyłam za nim jak echo. – Chcę go poznać, Nino. Nawet jeśli nie będzie wiedział, kim jestem. – Jego głos stał się niższy, bardziej zachrypnięty, jak zawsze, gdy przepełniały go emocje. Odchrząknął. – Kiedy tylko zechcesz, Oliver – odparłam nieco ciszej, niż planowałam, i odrobinę piskliwie. – Wiem. Odezwę się niedługo. – Jasne. – Nie wiedziałam, ile będzie trwało jego „niedługo”, ale postanowiłam o to nie pytać. Nawet jeśli łaknęłam kontaktu z nim i za nim tęskniłam. Tęskniłam za Olliem, którego część zdążyłam odzyskać, zanim dowiedział się o Liamie w tak niefortunny sposób. Na powrót zrobił się bardziej zdystansowany i bolało mnie to. Nie umknęło mojej uwadze, że wzdrygnął się, gdy dotknęłam wczoraj jego dłoni. – Na razie, Nino. – Na razie. – Rozłączyłam się. Z łoskotem odłożyłam telefon na stolik i zminimalizowałam okno przeglądarki na laptopie. Zdjęcie na tapecie przedstawiało mnie z małym Liamem na rękach. Oliver nie będzie mógł tego wszystkiego doświadczyć. Nie w ten sposób. Poczułam się jeszcze bardziej beznadziejnie. Jeśli Ollie w jakimś stopniu mnie znienawidził, to miał do tego pełne prawo.
Gdy skończył się rok szkolny dla Liama i Noaha, z bratem w sumie mijałam się w drzwiach. Staraliśmy się jeść razem kolację, ale nie zawsze się nam to udawało. Czasem nasze zmiany rozmijały się tylko na tyle, żebym mogła dotrzeć do domu na kilkanaście minut przed jego wyjściem. Ponieważ dużo pracowałam
w tygodniu, weekendy ostatnio miałam wolne, dzięki czemu mogłam spędzić z synem trochę więcej czasu, a nie tylko wieczory. Z Oliverem nie widziałam się od chwili rozmowy w kawiarni, po tym jak dowiedział się o Liamie. Raz rozmawialiśmy przez telefon, gdy zrobił przelew, a poza tym wymieniliśmy ledwo kilka, może kilkanaście, wiadomości. Dlatego byłam bardziej niż zaskoczona, kiedy w czwartek, gdy wracałam z pracy, Ollie zapytał o nasze plany na sobotę. Nasze, nie moje. A skoro było ciepło, nie łudziłam się, że Lee będzie chciał siedzieć w domu. Szczególnie że wymusił na mnie obietnicę, że pójdziemy w ten weekend na lody. Nie lubiłam łamać danego słowa. Odpisałam więc zgodnie z prawdą. Czekałam na jego odpowiedź kilkanaście minut, ściskając telefon w dłoni. Ollie: Mogę się przyłączyć? Serce zabiło mi wyraźnie mocniej i zatrzymałam się na środku chodnika w pół kroku. Przeczytałam wiadomość jeszcze raz, a potem jeszcze jeden raz, podczas gdy moje palce zawisły nad klawiaturą. Ja: Jeśli chcesz, to śmiało. ;) Ale musisz coś wiedzieć. Ollie: Co takiego? Ja: Jedna gałka lodów czekoladowych to pozycja obowiązkowa. Drugi smak możesz wybrać. Ollie: Hm… Dobrze, że padło na czekoladowe. Ollie: Czekolada pasuje do wszystkiego. :D Ja: W takim razie jesteśmy umówieni. ;) Następnego dnia dogadaliśmy się co do godziny i nim się obejrzałam, nadeszła sobota. W nocy słabo spałam z nerwów. Bałam się, jak Lee zareaguje na Olliego, kiedy spędzi z nim trochę czasu. Zapowiedziałam mu wcześniej, że
będziemy mieć dodatkowe towarzystwo, na co tylko wzruszył ramionami, skomentował, że okej, i upewnił się, że nie zapomniałam o obiecanych lodach. W gruncie rzeczy mogłam się spodziewać wszystkiego. Należał do raczej śmiałych dzieci, ale różnie z tym bywało, a Olivera widział wcześniej tylko przelotnie. Gdy rozległ się dzwonek do drzwi, Liam wyprzedził mnie w drodze do nich i otworzył Olliemu, na którego widok zastygł i zadarł głowę do góry. – Mogę wejść? – zapytał Ollie, uśmiechając się łagodnie, jakby z dozą nieśmiałości, a wesołość była dostrzegalna w jego oczach, nawet zanim opuścił je na Lee, który wolno pokiwał głową i cofnął się, wpuszczając go do środka. Oliver przykucnął przed nim i wyciągnął wytatuowaną dłoń. – Cześć, Liam. Jestem Ollie. Lee obejrzał się na mnie i gdy skinęłam zachęcająco, z lekkim wahaniem odwzajemnił gest Olliego. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, widząc ich razem. Setki razy wyobrażałam sobie podobne sytuacje, jednak żadna z nich nie mogłaby oddać tego, co czułam w tej konkretnej chwili. Gdy zeszliśmy na dół, zostałam mile zaskoczona. Ollie w swojej chevelle zamontował dziecięcy fotelik, a nawet mu o tym nie wspomniałam. W sumie nie myślałam o podróżowaniu po mieście jego samochodem, ale on wziął to za pewnik. Odpalił silnik i od razu zaskoczyło radio. Już po pierwszych taktach rozpoznałam City Hollywood Undead, choć całe wieki ich nie słuchałam. Odwróciłam się, żeby zerknąć na Liama, który tylko kiwał głową do rytmu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedział, co dobre. Lee z początku nie za wiele się odzywał i kurczowo ściskał moją rękę, ale w końcu coraz śmielej odpowiadał na pytania Olliego, którego ciekawiło, co lubi, czego nie lubi, jak ma na imię jego najlepszy przyjaciel, czy przepada za graniem w piłkę… – Więc, Lee, mówisz, że lubisz futbol? – podłapał Ollie. – A piłka nożna ci
się nie podoba? – Uniósł awiatorki, żeby spojrzeć na syna, który w najlepsze zajadał lody. Liam potrząsnął głową, odpowiadając na zadane wcześniej pytanie. – Nie. Wujek Noah twierdzi, że futbol to bardziej męski sport – oznajmił to z takim przekonaniem i powagą, że parsknęłam śmiechem, a Ollie mi zawtórował, jednak zaraz się zreflektował. – Hm… – zaczął, lekko się krztusząc, wciąż rozbawiony. – Piłka nożna jest zdecydowanie mniej brutalna. – Tata podobno lubił futbol – powiedział Liam, wzruszając ramionami, a uśmiech zastygł na ustach Olivera, który wymienił ze mną spojrzenia. W jego zielonych oczach dostrzegłam smutek, który jednak zniknął, gdy tylko Ollie zamrugał. Znów poświęcił uwagę synowi. – Jeśli będziesz chciał, to mam piłkę w samochodzie. – Głos miał zupełnie niewzruszony i tylko ciężkie przełknięcie śliny zasygnalizowało ślady emocji. – Chcę! – odparł ochoczo Lee. – Najpierw zjedz, łobuzie. – Ollie poczochrał mu już i tak niesforne włosy, przyciągając go lekko do siebie i wywołując jego śmiech. Wiedziałam, że już kupił sobie Liama. Gdy łobuz zjadł, zgodnie z umową poszliśmy do samochodu po piłkę i następną godzinkę chłopaki spędziły na graniu. Ja w tym czasie schowałam się pod drzewem w cieniu, obserwując ich. Było samo południe i z nieba lał się żar, ale im zdawało się to ani trochę nie przeszkadzać. Wytrwale rzucali i wstawali po każdym upadku. To ostatnie w przypadku Liama przyprawiało mnie momentami o zawał, ale kiedy już się zrywałam ze swojego miejsca, wybuchał śmiechem, a nie płaczem, i grał dalej. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i obaj padli na trawę cali zgrzani i spoceni, ale zadowoleni z siebie. – Głodni? – spytałam, wędrując wzrokiem od jednego do drugiego. Odpowiedź była twierdząca, choć niemrawa, gdy jednocześnie pokiwali głowami. I nie byłam pewna, który zamęczył którego.
Oliver Miałem w planach zwinąć się do domu po późnym lunchu, ale skończyło się na tym, że potem jeszcze bawiłem się z Liamem klockami, obejrzeliśmy we trójkę dwie części filmu Potwory i Spółka, zjedliśmy kolację i kiedy Nina szykowała małego do spania, ja pozmywałem naczynia. Po spędzeniu w tym mieszkaniu kilku godzin czułem się w nim całkiem swobodnie. Było tu zdecydowanie bardziej domowo i przytulnie niż w moim własnym. Nawet jeśli ledwo się trzymałem na nogach po całym dniu. Ten dzieciak potrafił człowieka wykończyć… – Padł – poinformowała Nina, zamykając za sobą drzwi do pokoju Liama. Zaśmiałem się cicho. Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej. Już przy kolacji oczy mu się zamykały. Sam dogorywałem na kanapie, więc nie zamierzałem go winić. – Wszystko wszystkim, ale dzieciak nam się udał – stwierdziłem, za co dostałem w ramię od Niny. – Jesteś okropny. – Nie okropny, tylko szczery – odparłem i zlustrowałem ją wzrokiem. Po powrocie do domu przebrała się w dresowe szorty i znoszoną koszulkę, której niewiele brakowało, by zsunęła się z jej szczupłych ramion. W wieku dwudziestu jeden lat chyba trudno było wyglądać na typową mamę, choć gdy nad tym myślałem, rzeczywiście miała nieco bardziej krągłe biodra i pełniejsze piersi. Jednak po pięciu latach pewnie i bez ciąży uległoby to zmianie. – Liam to fantastyczne dziecko, Nino. Energiczne, uparte… ale to na pewno na złe mu nie wyjdzie. Dobrze, że jest grzeczny po tobie. – Grzeczny to jest chyba po moim bracie, a swoim ojcu chrzestnym – poprawiła ze śmiechem. – Względnie – dodała po zastanowieniu, gdy przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem w czoło.
Nie robiłem tego całe wieki i chyba Nina też o tym pomyślała, bo uniosła w moim kierunku twarz z wymalowaną na niej lekką konsternacją. Bardziej zainteresowały mnie jednak jej rozchylone usta, które aż się prosiły o pocałunek. Wsunąłem język między jej wargi, wyczuwając pozostałości smaku wina, które piliśmy do kolacji, i wciągnąłem ją na swoje kolana. Nabrała wtedy śmiałości, zanurzając palce w moich włosach i napierając na mnie, ocierając się jednocześnie o moje krocze, kiedy nakryłem dłońmi z tyłu jej nagie uda. Zakołysała jeszcze raz biodrami i jęknęła, wbijając paznokcie w mój kark, a krew zawrzała mi w żyłach. Sięgałem już do zapięcia jej stanika, gdy rozległ się szczęk zamka i odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Noah stanął w progu salonu, spojrzał na nas i roześmiał się, kręcąc głową. – Jeśli chcecie kontynuować, to w łazience trzymam gumki, a sypialnia Niny zamyka się na klucz – oznajmił i jak gdyby nigdy nic poszedł do swojego pokoju. – Na myśl o życiu seksualnym mojego brata… – zaczęła Nina, gdy zostaliśmy sami – właśnie mi siadło libido.
21 SYTUACJA PODBRAMKOWA I WYZNACZONE GRANICE Nina Dotarliśmy z Olliem do Keller’s jako ostatni, gdy dwa tygodnie później mieliśmy się spotkać z jego paczką. Liama zostawiłam pod opieką Noaha, a przed wyjściem jeszcze położyłam synka spać, w związku z czym byliśmy grubo ponad godzinę po umówionym czasie, a stolik, przy którym siedzieli przyjaciele Olliego, uginał się od butelek z alkoholem. Większość obecnych już znałam, wzajemna prezentacja należała więc do krótkich. Nie zdziwiła mnie ich wyraźna rezerwa, szczególnie ze strony Charliego. Lata temu zaliczał się do osób najbliższych Oliverowi i zdawało się, że nic się od tego czasu nie zmieniło. Z Maddoxem traktowali się jak bracia i miałam pewność, że jeśli ktoś mnie wyklinał, to właśnie perkusista zespołu. Z tego, co wiedziałam, niezbyt dobrze przyjął wieść o moim powrocie nie tylko do Pittsburgha, ale i do życia swojego najlepszego kumpla. Nie mogłam go za to winić, choć było mi trochę przykro. Kiedyś dobrze się dogadywaliśmy, przez co zmiana w jego zachowaniu bardziej biła po oczach i nachodziła mnie ochota, żeby skulić się w sobie, uciekając przed jego wrogim spojrzeniem. Przez moment zaczęłam żałować, że dałam się namówić na to wyjście. Nie czułam się na miejscu. – Już myśleliśmy, że nie dotrzecie – odezwała się Fay, przerywając krępującą
ciszę, i obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem, jakby chciała w jakiś sposób zrekompensować podejście swojego narzeczonego. Kojarzyłam ją ze szkoły i w sumie trochę zaskakujące było to, że związała się z Charliem. Gdy się na nich spojrzało, wydawali się zupełnymi przeciwieństwami, jednak według Olliego to tylko wrażenie natury wizualnej i w rzeczywistości mieli ze sobą więcej wspólnego, niż mogło się wydawać. Byłam skłonna mu wierzyć, skoro od ponad trzech lat tworzyli szczęśliwy związek. – Liam nie chciał iść spać, gdy zobaczył Olliego – wyjaśniłam, tłumacząc tym samym przyczynę naszego dość znacznego spóźnienia. – A do tego momentu tak świetnie mi szło… Kyler prychnął pod nosem, śmiejąc się. – Tak samo jest z moją chrześnicą – zaczął i upił łyk piwa. – Jak mój kuzyn wraca z pracy po godzinach i wstrzeli się w moment usypiania Ayany, ta momentalnie się rozbudza. I nie ma opcji, tata musi przeczytać bajkę, bo mama nagle już wcale tak fajnie nie czyta. W sumie robi taki sam numer, gdy ja przyjeżdżam. – Dokładnie tak to dzisiaj wyglądało – przyznałam rozbawiona. – Po prostu mam lepszą intonację – zaprotestował Ollie, wzruszając ramionami, na co cały stolik ryknął głośnym śmiechem. To okazało się dobrym wstępem do dalszej rozmowy. Atmosfera uległa rozluźnieniu i choć Charlie wciąż miał mnie na cenzurowanym, czułam się już swobodniej. Przyjaciele Olliego wydawali się dokładnie tacy, jak opisywał mi ich przed spotkaniem. Wcześniej aż trudno było mi uwierzyć, gdy opowiadał o Mai. Kiedy wyjeżdżałam do Filadelfii, przechodziła ciężki okres po śmierci brata. Nie miałyśmy nigdy razem żadnych zajęć, ale Hamiltonów w tej szkole znali wszyscy. Korytarze liceum w czerni miały mnie prawdopodobnie prześladować do końca życia. Obraz Mai po powrocie ze szpitala też. – Nadal trzymasz się z najmłodszym z Kellerów? – zainteresowałam się,
jednak zaraz tego pożałowałam, gdy zobaczyłam zaskoczenie na twarzy Mai. – Przepraszam, nie powinnam pytać. – Nie ma za co. – Uśmiechnęła się lekko, jakby podkreślając tym samym własne słowa. – Po prostu nie spodziewałam się, że możesz o to zapytać. Przez lata ludzie pytali mnie o różne rzeczy, ale jakoś nie o Asha. – To nie fair – stwierdziłam. Przez te kilka lat byłam winna Asherowi przysługę. – Co u niego? – Skończył studia w Lock Haven i niedawno sprowadził się do Pittsburgha ze swoją narzeczoną. Czekał, aż Ava odbierze dyplom, żeby nie rozstawać się z nią na dłużej. Teraz pomaga rodzicom zarządzać restauracją. – A baseball? Pokręciła głową ze smutkiem. – Odpuścił sobie jeszcze w liceum. – Szkoda. – Tak, szkoda… Różnica między przeprowadzką w nowe miejsce a powrotem do tego już znanego jest taka, że w tym pierwszym poznajesz ludzi od zera, a w tym drugim poznajesz ich na nowo i uświadamiasz sobie, ile cię ominęło. W moim przypadku – całkiem sporo. – Cześć wszystkim! Przepraszam za spóźnienie, to miasto mnie nienawidzi! – W stronę naszego stolika szła szybkim krokiem wysoka szatynka. Włosy miała w kompletnym nieładzie, mimo wszystko prezentowała się jednak całkiem schludnie w luźnej koszuli, ciemnych jeansach, skórzanej ramonesce i trampkach. – Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby się tu… – Stanęła akurat obok mnie i przerwała, jakby lekko zmieszana, ale zaraz uśmiechnęła się przyjaźnie. – Ty musisz być Niną Olliego. To stwierdzenie kazało mi się zastanowić, jako o kim mówił o mnie Ollie swoim przyjaciołom. Prawdopodobnie powinnam była go zapytać, zanim tu
przyszliśmy. Teraz mogłam jednak tylko nieśmiało skinąć głową nieznajomej. Mówiła z akcentem, którego nie rozpoznawałam. Wyraźnie nie była stąd. – Jestem Kara, kuzynka Kylera. – Wyciągnęła rękę w moją stronę, a ja ją uścisnęłam. – Wybacz to wejście smoka sprzed chwili, ale w dotarciu tutaj przeszkodzili mi ślusarz, hydraulik, a do tego jeszcze nieogarnięty taksówkarz. To chyba znak, że trzeba było siedzieć na tyłku w Albuquerque. Roześmiałam się i zrobiłam jej miejsce koło siebie. – Ślusarz, hydraulik i taksówkarz? – zapytał Kyler. – Kara, coś ty zrobiła? – Wyglądał na załamanego, ale na pewno nie na zaskoczonego. Czyżby to było dla niej typowe? – Poszła mi jakaś chrzaniona rura w łazience, nie wiedziałam, gdzie jest zawór, pobiegłam po sąsiada… Ale jak już z nim wróciłam, to okazało się, że przy okazji zatrzasnęłam sobie drzwi. Więc zadzwonił po ślusarza. No a jak się dostaliśmy do mieszkania, to sąsiad zakręcił zawór i znaleźliśmy tę pękniętą rurę. Jego kumpel jest hydraulikiem, więc po niego zadzwonił, powiedział co i jak, no i on mi wymienił tę rurę… Czy co tam z nią zrobił, nieistotne. – Machnęła ręką. – Grunt, że się nie leje. – A taksówkarz? – dopytywał Miles. – Stwierdziłam, że taksówka to najszybsza opcja, bo mieszkam niemal na drugim końcu miasta. Ale nie wpadłam na to, że taksówkarz będzie miał genialny plan jechać zgodnie z tym, co mówił mu GPS. Który się mylił. A przynajmniej wskazał mu jakąś dziwną drogę, która w większości nie obejmowała głównych ulic. Miałam ochotę mu powiedzieć, żeby zawiózł mnie z powrotem do domu. – Może i lepiej, że tego nie zrobiłaś – zauważyła Maia. – Jeszcze by się zgubił w drugą stronę. Kara zamyśliła się chwilę. – Tak, może i lepiej. Co mnie ominęło?
Oliver Niedzielny lunch miałem zjeść z rodzicami. Już jakiś czas nosiłem się z powiedzeniem im o Liamie i wiedziałem, że to najwyższa pora, gdy mały powoli stawał się czymś stałym w moim życiu. Wspólnie spędzona sobota zapoczątkowała serię odwiedzin kilka razy w tygodniu. Nie wiedziałem, że mając ponad dwadzieścia lat, można jeszcze czerpać tyle frajdy z układania klocków przez kilka godzin lub wspólnego oglądania kreskówek. A jednak można. – Nina wróciła – zacząłem i zaraz się wzdrygnąłem, gdy Sharon z brzdękiem upuściła sztućce na swój talerz. – Nina? Twoja Nina? – upewniła się. Przytaknąłem, choć nie byłem jeszcze taki pewien, czy wyrażenie „moja” jest aktualne. A przynajmniej według samej Niny. – Widziałeś się z nią? – zapytała ostrożnie, lustrując mnie wzrokiem. – Spotkaliśmy się przypadkiem kilka tygodni temu w Keller’s… – I? – ponaglił mnie Phil, przerywając jedzenie. Odetchnąłem głęboko. Postanowiłem iść za ciosem. – Mamy razem syna. Sharon zbladła, a na jej twarzy malowało się coś na kształt szoku. – Że co? – Nina była w ciąży, gdy wyjechała – kontynuowałem. – Liam w kwietniu skończył pięć lat. Rodzice wpatrywali się we mnie oniemiali. Postanowiłem ich nie ponaglać i dać im chwilę, żeby to przetrawili. To na pewno nie była jedna z tych rzeczy, które spodziewali się usłyszeć podczas niedzielnego lunchu. – Nie powiedziała ci nic wcześniej? – dopytywał Phil. Pokręciłem głową.
– Nie. Dowiedziałem się dopiero niedawno, i to przez przypadek. Ale to niesamowity dzieciak, tato. – I sama go wychowuje? – wtrąciła Sharon. – Gdzie się podziewała przez cały ten czas? – Wyjechała do brata, do Filadelfii. Noah sporo jej pomaga. – Nigdy nie mówiłeś, że Nina ma brata… – Bo nie wiedziałem. – Wzruszyłem ramionami. Opowiedziałem im o czasie, który spędziłem ostatnio z Niną i Liamem. O tym, co młody lubi, co go ciekawi, za czym nie przepada… I poczułem pewien rodzaj dumy. Wiedziałem, że nic nie zwróci mi ponad pięciu lat, kiedy nie było mnie przy nim, ale stopniowo coraz bardziej go poznawałem. To musiało mi wystarczyć. Moim rodzicom chyba również wystarczyło, bo zaproponowali, żebym przyprowadził Ninę i Liama na jedną z niedzielnych kolacji. Od czegoś musieliśmy zacząć.
Wróciłem do domu z lunchu i starałem się trochę ogarnąć w mieszkaniu, bo rano miałem problem ze znalezieniem czystej koszulki. Albo chociaż takiej, która nadawałaby się do założenia. Jeszcze. Zdążyłem załadować pralkę, gdy rozdzwonił się telefon. Nina. – Co tam? – zapytałem, pomijając powitanie. Który przycisk był od płukania? – Cześć, Ollie. Słuchaj… – zaczęła niepewnie. – Masz dzisiaj czas? – Ym, tak. – Dobra, to chyba był ten. Raz się żyje. – Właśnie robię pranie… – Zawahałem się. – Chyba. A co? – Mógłbyś się zająć Liamem przez kilka godzin? Muszę iść do pracy, Noah niewiele po mnie, bo Lexie jest chora, a ja nie mam z kim zostawić małego… Zaniemówiłem na chwilę.
– Nie zmuszam cię oczywiście. Mogę coś wykombinować – kontynuowała, źle odczytując ciszę z mojej strony. – Nie, nie. W porządku. Zajmę się nim – odparłem w końcu, patrząc podejrzliwie na pralkę. Grunt, żeby pranie było czyste na koniec. – Naprawdę? – Jasne. – Poradzisz sobie? Prychnąłem. – No pewnie, że sobie poradzę. Nina, nie mam pięciu lat. – Ale on ma. – Nie bój żaby, dam sobie radę. – Okej. W każdym razie to tylko parę godzin. Koło dwudziestej pierwszej bym go odebrała. – W porządku. Zacząłem się martwić, czy rzeczywiście sobie poradzę dopiero po tym, jak się rozłączyła, zapowiadając, że niedługo przyjdzie. Jasne, spędzałem czas z Liamem, opiekowałem się nim, ale jeszcze nigdy w pojedynkę. Zawsze była obok Nina, która wiedziała, co robić, gdy ja nie miałem pojęcia. Wydawało się, że ufa mi bardziej niż ja sam sobie, powierzając mi opiekę nad Liamem. Jednak pół godziny później otworzyłem im drzwi z uśmiechem, nie okazując zdenerwowania. – Będziesz grzeczny? – upewniła się Nina, czochrając włosy synka, które teraz, gdy zjaśniały od słońca, powoli zbliżały się kolorem do jej własnych. – Tak – potwierdził ochoczo, ściskając pod pachą misia. Nina nachyliła się nad nim i ucałowała go w czoło. – Kocham cię, Lee. – Ja ciebie też, mamo. – Przytulił się do niej.
Coś we mnie drgnęło. Ale nie dałem tego po sobie poznać i dalej utrzymywałem uśmiech na twarzy. Pożegnaliśmy się i zostałem sam z synem. Odłożyłem plecak z jego rzeczami na kanapę i zaprowadziłem go do salonu. – Jesteś głodny? – spytałem. Przekrzywił głowę, zastanawiając się, aż w końcu potwierdził. – A na co masz ochotę? – Na płatki z mlekiem. Wyjąłem z szafki wszystkie pudełka z płatkami, jakie miałem. A jako że nie gotowałem zbyt często i nie przepadałem za tym, to płatków do mleka zawsze było w moim domu pod dostatkiem. – Które chcesz? Zostawił Axela na fotelu w salonie i dołączył do mnie. Wziąłem go na ręce, tak żeby mógł sięgnąć blatu. Zastanawiał się przez chwilę i sięgnął po pudełko miodowo-orzechowych cheeriosów. Moja krew. – Dobry wybór, młody – pochwaliłem go i posadziłem na blacie. Wyjąłem dwie miski i nasypałem do nich płatki. – Jeszcze – polecił Liam, więc dosypałem mu więcej i w końcu zalałem mlekiem. Zdjąłem go z blatu i podsadziłem do zlewu, żeby umył ręce, a następnie dokładnie wytarłem je do sucha. – No dobra, zmykaj do stołu, Liam. Zaraz sobie zrobimy ucztę. Posłusznie usiadł przy stole i czekał na płatki. Postawiłem przed nim miskę i zabraliśmy się do jedzenia. Wcinał z takim apetytem, że mleko ciekło mu po brodzie. Roześmiałem się i sięgnąłem po kawałek ręcznika, żeby zapobiec katastrofie. – Ej, ej. Wolniej, młody. Jedzenie nie ucieknie.
– A skąd wiesz? – Zapewniam cię, że moje jedzenie nie ucieka. Uśmiechnął się szeroko, a mleko ciurkiem wypływało mu bokiem. Pokręciłem głową i znowu wytarłem mu buzię. Chyba w życiu nie jadłem płatków przez dwadzieścia minut, ale przynajmniej było zabawnie. – Co chcesz robić? – spytałem, gdy posprzątałem już ze stołu. Liam rozejrzał się po moim apartamencie i oczy mu się zaświeciły, gdy zawiesił wzrok na gitarze. Podbiegł do niej, a ponieważ była całkiem spora jak dla pięciolatka, zaczął ją niemal ciągnąć w moją stronę. Komiczne, ale trochę bolesne dla mojej gitary. Wziąłem ją od niego i usadowiłem się na dywanie przed kanapą. Pokazałem mu, żeby usiadł między moimi nogami, plecami do mnie. Tak zrobił, a ja oparłem gitarę na naszych nogach i zacząłem brzdąkać przypadkowe akordy. Liam obrócił się z otwartą buzią. – Nauczysz mnie tak? – Jasne, młody.
Po ponad godzinie z Liamem wezwałem posiłki. Strasznie szybko nudziło mu się wszystko, do czegokolwiek się zabraliśmy. Miałem wrażenie, że zaraz się po prostu rozpłaczę, a było jeszcze wcześnie. Kyler – dobry kumpel – odpowiedział na moje SOS w ciągu dwudziestu minut i sam wpuścił się do mieszkania. Opiekował się Ayaną od niemowlęcia, więc miałem nadzieję, że mnie wesprze. Przywitał się z moim synem i nie mogłem nie zauważyć jego uśmieszku, gdy spoglądał to na mnie, to na Liama. Wiedziałem, o co mu chodzi. Lee wyglądał jak moja mała kopia. To było momentami deczko przerażające… Ale wyrzec się go nie mogłem. Przez następne dwie godziny bawiliśmy się z Liamem w chyba każdą zabawę, jaka przyszła nam do głowy. Dosłownie każdą. Okej, teraz już rozumiałem, co miała na myśli Nina, gdy mówiła, że jest do mnie podobny, i nie
chodziło jej tylko o wygląd. Byłem równie upierdliwy, gdy byłem mały. Niech nikogo nie zwiedzie ten słodki i niewinny uśmieszek. Ani mój, ani jego. To tylko pozory. W rezultacie Liam tak nas wymęczył, że sam padł krótko po dwudziestej. Ostrożnie przeniosłem go do swojej sypialni. Otuliłem go kołdrą i tylko mruknął coś przez sen, przytulając się do swojego misia. Mógłbym patrzeć godzinami na to, jak śpi, ale bałem się, że w końcu go obudzę, więc ostrożnie wstałem z łóżka i cicho zamknąłem za sobą drzwi. – Śpi? – zapytał Kyler. Skinąłem głową w odpowiedzi i zwaliłem się na kanapę obok niego. Byliśmy padnięci. Obaj. – Fajny ten twój dzieciak – skomentował, a ja na niego spojrzałem i parsknąłem śmiechem. – Zrób sobie swojego. – Wiesz, że to nie jest takie proste. – Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak się robi dzieci, co, Seymour? – Poruszyłem znacząco brwiami, na co przyłożył mi w brzuch. – Au! – syknąłem. – Chodzi mi o co innego i wiesz o tym. Wiedziałem. Dla Kylera i Mai oznaczałoby to wychowywanie dziecka w trasie. Żadne z nich nie chciało, żeby tak było. Ale mieli jeszcze czas na takie rzeczy. W sumie wszyscy mieliśmy, choć sam nieco się pospieszyłem. Nie mogłem jednak powiedzieć, że żałuję. – Zresztą chcę wszystko zrobić po kolei – dodał. – Ustaliliście coś? – Nie. Wkurza mnie to. Jasne, chcę, żeby Maia miała swój wymarzony ślub, ale to czekanie mnie dobija. – Westchnął. – Nawet orientacyjnej daty nie
wyznaczyliśmy. Mówiła coś wcześniej o wrześniu, tyle że teraz wypada nam akurat trasa. Wiem, że Vegas też się liczyło, ale… Znałem Kylera wystarczająco długo, żeby wiedzieć, w czym rzecz – chciał ten dzień dzielić też ze swoją rodziną. Widywał ją stosunkowo rzadko i w gruncie rzeczy został sam, gdy jego mama wróciła do Albuquerque. Zrobiło mu się raźniej, kiedy Kacey i Kara przyjechały do Pittsburgha, ale to nie było całkiem to. Drzwi do mojego mieszkania nagle się otworzyły i do środka wparowała Maia, tradycyjnie ubrana w sprany, luźny T-shirt, znoszone jeansy wytarte na kolanach i białe trampki. Miała chyba z dziesięć par identycznych converse’ów, ciężko było ją zobaczyć w innych butach. Rezygnowała z nich na ogół tylko zimą, i to dopiero kiedy spadł śnieg. – Dlaczego wszyscy wchodzą do mojego mieszkania jak do stodoły? – zapytałem, załamując ręce. – Bo gdy się tu wprowadziłeś, powiedziałeś, uwaga, cytuję: – odchrząknęła – „Moje drzwi są zawsze dla was otwarte, a jak nie, to je sobie otwórzcie”, i dałeś nam to. – Pomachała mi kluczami przed nosem. Jęknąłem, a Maia jak gdyby nigdy nic z uśmiechem usiadła na kolanach Kylera. – I jak, chłopaki? W co bawiliście się z Liamem? – spytała podekscytowana. – We wszystko, co przyszło nam do głowy – odparł Seymour. – I kto wygrał? – zaciekawiła się. – On – odparliśmy unisono, a Maia zachichotała. – Tak. Bardzo śmieszne – burknąłem tylko pod nosem i wstałem z kanapy, żeby zajrzeć do sypialni. Liam nadal spał w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiłem. – Świetnie się spisałeś, Ollie – usłyszałem obok siebie cichy głos Mai. – Tak sądzisz? – Odwróciłem się w jej stronę.
– Ja nie sądzę, Ollie. Ja to wiem. – Ścisnęła moją rękę. – Poradzisz sobie dalej? – Poradzę – odpowiedziałem i zdziwiła mnie pewność we własnym głosie. Pożegnałem się z nimi i większość czasu, który został do przyjścia Niny, spędziłem oparty ramieniem o framugę, obserwując śpiącego Liama. Kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi, miałem stężałe mięśnie karku od utrzymywania niezbyt wygodnej pozy i otworzyłem Ninie, próbując rozmasować je dłonią. – Gdzie Lee? – Rozejrzała się po pogrążonym w półmroku salonie. Było tu niezłe pobojowisko. – Padł z godzinę temu i położyłem go u siebie w sypialni. – Zasnął w obcym miejscu? – zdziwiła się. – Wykończył mnie i Kylera, więc chyba sam się przy tym zmęczył – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Nina potrząsnęła głową, wyraźnie rozbawiona. – Jednak zadzwoniłeś po posiłki? – Powiedzmy, że miałem sytuację kryzysową, bo wszystko bardzo szybko mu się nudziło… – wyjaśniłem zmieszany. – Ale we dwóch już daliśmy radę. – Jadł coś? – zapytała, zmierzając w stronę sypialni. – Płatki z mlekiem po przyjściu, a potem zrobiliśmy we trzech mac n’cheese. – Ale chyba nie dałeś mu do ręki nic ostrego? – Miała lekko przerażoną minę, jakby podobna ewentualność była horrorem… W sumie to była. – Spoko, od ostrych rzeczy był Kyler i mieliśmy małe straty w ludziach, a raczej w poprzecinanych palcach, ale poza tym nie było ani trochę niebezpiecznie. Rzuciła mi wymowne spojrzenie, ale nijak tego nie skomentowała i przystanęła w progu, robiąc to, co ja wcześniej.
– Śpi jak zabity – stwierdziła. – Zamówię taksówkę. Sięgała już do torebki, gdy chwyciłem ją za nadgarstek. – Zostań na noc, Nino – powiedziałem. – Możesz spać w sypialni gościnnej, a ja prześpię się na kanapie w salonie. Nie ma sensu go teraz budzić. Nawet jeśli ja bym was zawiózł, to będzie już prawie dziesiąta, gdy dotrzecie na miejsce. Zacisnęła usta w cienką linię i odetchnęła głęboko. – Okej, masz rację – przyznała. – Ale nie pozwolę, żebyś we własnym mieszkaniu spał na kanapie. – Trzeciego łóżka nie mam. – Jak będziesz grzeczny, to zmieścimy się w jednym. – Zabrzmiało to żartobliwie, ale w jej głosie czaiło się ostrzeżenie. Nie zamierzałem przekraczać wyznaczonej przez nią granicy. A przynajmniej nie tej nocy.
22 KRUK I MONTEREY Nina Gdy się przebudziłam, słońce dopiero wschodziło. Zbliżała się ledwo szósta rano, ale czułam się wypoczęta, choć było mi zdecydowanie za ciepło w objęciach Olliego, z głową na jego nagiej piersi. Zasnęliśmy po dwóch stronach łóżka, jednak najwyraźniej lepiej nam się spało razem. Ollie oddychał miarowo, pogrążony w głębokim śnie, mogłam więc bez cienia wstydu przyjrzeć się tatuażowi, który intrygował mnie od dłuższego czasu. Skrzydło, które zachodziło na jego prawy obojczyk, należało do kruka wzbijającego się do lotu, wykonanego z taką dokładnością, że wyglądał jak żywy. Błysk w oku ptaka sprawiał wrażenie lekko złowrogiego, ale całość prezentowała się raczej majestatycznie, a nie strasznie. Przesunęłam palcami po pojedynczych piórach na mostku. Kruk. – Już nie śpisz? – spytał Ollie zaspanym, lekko zachrypniętym głosem. Wzrok miał jeszcze mglisty, jakby nie do końca się obudził. Przesunęłam dłoń z mostka na jego wolne od tuszu żebra, a drugą podłożyłam sobie pod brodę. – Jak widać – odparłam. – Wyspałam się już. – Spróbowałam zdmuchnąć kosmyk włosów, który opadł mi na twarz, jednak zaraz wrócił na swoje miejsce. Ollie tylko się roześmiał i chwycił go między palce, żeby założyć mi go za ucho, a potem wrócił nimi do mojego policzka. Szorstkimi opuszkami prześledził
w dół zarys kości policzkowej i zatrzymał się dopiero na ustach. Na moment wstrzymałam oddech, dopóki nie zabrał ręki. – Dlaczego kruk? – zapytałam i przełknęłam głośno ślinę. Rozbawienie zniknęło z jego twarzy, zastąpione przez smutek, a może raczej coś na wzór nostalgii. – Kilka dni przed wyjazdem zostawiłaś u mnie zbiór wierszy i opowiadań Poego z krukiem na okładce… To po prostu wydawało się pasować. – Wciąż go masz? – Dostałam go na urodziny od jego mamy, po tym jak omawialiśmy Kruka na angielskim. Zapytałam wtedy Sharon, czy ma coś więcej tego autora i pożyczyła mi swój zbiór, podobny do tego, który mi później sprezentowała. Czytanie było dla mnie w sumie jedyną rozrywką, gdy wracałam do ośrodka, więc czytałam w tamtym okresie bardzo dużo. Lubiłam się też uczyć, bo dzięki temu miałam czym wypełnić czas. To drugie przyzwyczajenie zdecydowanie wyszło mi na dobre. – Powinien być gdzieś u rodziców. – Zmarszczył brwi w zamyśleniu. – Zapytam o to mamę. Przy okazji… Jadłem wczoraj lunch z rodzicami i mamy zaproszenie na kolację. W najbliższym czasie. – Mamy? – Mój głos zrobił się zdradliwie piskliwy. – Ty, ja i Lee – wyjaśnił, gładząc machinalnie knykciami moje ramię. To było kojące i, choć wydawało się czymś nieznaczącym, stawało się szalenie intymne, gdy leżeliśmy razem w łóżku, a Ollie patrzył mi prosto w oczy. – Jako kto miałabym się tam pojawić? – zapytałam wprost. Nie chciałam w tej kwestii niedomówień, jeśli miałam się spotkać z jego rodzicami i zabrać ze sobą Liama. Ollie natomiast wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem. – Myślałem, że to kwestia oczywista. – Ollie… – Westchnęłam ciężko. – Nie ma nikogo poza tobą, Nino. A skoro ty masz mnie na wyłączność… Chyba można śmiało stwierdzić, że jesteś moją dziewczyną.
– To zabrzmiało trochę, jakbyś sobie mnie zaklepał. – Skrzywiłam się. – Bo sobie zaklepałem. – Uśmiechnął się szelmowsko i nachylił się, żeby cmoknąć mnie w czoło.
Od Olliego wyszliśmy z Liamem dopiero przed południem. Zjedliśmy we trójkę śniadanie, a małemu buzia się nie zamykała, gdy dzielił się ze mną wrażeniami z poprzedniego dnia. Wyglądało na to, że chłopaki całkiem nieźle sobie poradziły i jeśli Lee wcześniej lubił Olivera, teraz go wręcz ubóstwiał. Jego i Seymoura. Kto by pomyślał, że dwójka rockmanów tak dobrze poradzi sobie z opieką nad pięciolatkiem? Liam, od kiedy poznał Olliego, wydawał się nim w pewien sposób zaintrygowany. Ciekawiły go jego tatuaże, opowieści o muzyce, o koncertach, o zespole… Lee miał masę pytań, a Ollie odpowiadał na każde z nich i poświęcał mu uwagę. Zdążyła się między nimi wytworzyć pewna nić porozumienia, co mogłam śmiało stwierdzić, gdy Liam zaczął pytać o to, kiedy znowu pójdziemy we trójkę na lody i czy Ollie nas wkrótce odwiedzi. Tym sposobem zaczęliśmy spędzać wspólnie większość wieczorów i weekendy. – Kiedy zamierzacie powiedzieć Liamowi? – zapytał mnie Noah jednego poranka, gdy Lee jeszcze spał. – Zamierzamy powiedzieć co? – odparłam wymijająco. – Że Ollie jest jego ojcem? Obróciłam w dłoniach kubek z kawą i upiłam łyk, kupując sobie odrobinę czasu, podczas gdy brat przyglądał mi się wyczekująco. Ostatnio mieliśmy mało czasu, żeby ze sobą pogadać, bo albo pracowałam, albo byłam z Olliem i Lee. – Nie wiem, Noah – przyznałam w końcu. – Liam już go uwielbia, a Ollie jest wpatrzony w niego jak w obrazek. Rozmawialiśmy o tym kilka razy i stwierdziliśmy, że chyba lepiej jeszcze chwilę poczekać.
– Nie sądzę, że z upływem czasu będzie to dla niego mniej szokujące, gdy mu powiecie prawdę. Ale ile możecie go jeszcze izolować od dziadków, Nina? Sama mi wspomniałaś, że macie zaproszenie na kolację do rodziców Olliego. Nie da się tego odwlekać w nieskończoność. Czasem nienawidziłam, gdy mój brat miał rację. A tym razem zdecydowanie nie mogłam mu tego odmówić. – Ollie się boi, że Liam go nie zaakceptuje jako ojca – powiedziałam cicho. Czasem sama się tego odrobinę obawiałam. Nie mogłam przewidzieć do końca reakcji Liama, choć coraz bardziej zdawał się przywiązywać do Olliego. – Nawet jeśli nie od razu… – Westchnął. – Nina, Lee powinien wiedzieć, że facet, z którym spędza tyle czasu, to jego tata. Zaakceptował go jako chłopaka swojej mamy i po części jako opiekuna. Powiedzcie mu, póki to wszystko nie zaszło jeszcze za daleko. – Tak bardzo nie lubię, gdy wchodzisz w tryb pedagoga… – mruknęłam. – Aktualnie jestem w trybie „starszy brat” i „wujek” – sprostował. – Poważnie, Nino. W końcu Ollie pojedzie w trasę, potem Lee pójdzie do szkoły… Lepiej, żeby nie dowiedział się tego przypadkiem. Pokiwałam głową. – Pogadam o tym znowu z Olliem, Noah. Nie martw się.
Oliver W końcu wytwórnia wysłała nas z powrotem do Kalifornii, a dokładnie nad zatokę Monterey. Na nasze nieszczęście wybierała się z nami Rain, a dla niej klasa ekonomiczna byłaby obrazą majestatu, więc zamiast przesiąść się w Phoenix na samolot do samego Monterey, przelecieliśmy z Chicago do San Jose i jeszcze stamtąd musieliśmy przejechać trochę ponad godzinę. Do hotelu na Cannery
Row dotarliśmy dopiero późnym wieczorem i choć widok był powalający, bo Monterey Plaza Hotel znajdował się nad samym oceanem, byliśmy zbyt padnięci po podróży, żeby go podziwiać. Zjedliśmy tylko wspólnie kolację i każde poszło do swojego pokoju. Po spędzeniu tylu godzin z Rain Cassidy przyjąłem to wręcz z ulgą, bo zmęczona była jeszcze trudniejsza do zniesienia. Ja: Pięć minut dłużej, a zacząłbym rozważać morderstwo… Nina: Rain? Ja: Tak… Przez krótki czas jest okej, ale nie przez tyle godzin. I nie, gdy tyle marudzi… Nina: Na pewno nie jest taka straszna. ;) Ja: Chwilami jednak jest. Nina: Jakie plany na jutro? Ja: Pobudka jeszcze przed świtem i z tego, co wiem, szybko nam to wszystko nie pójdzie. Rain ma taką wizję, że już czuję się jak małpka w cyrku na samą myśl. Nina: Byłbyś uroczą małpką. :D Następnego dnia bliżej mi było do małpki ze wścieklizną i nie widziałem w tym nic uroczego. Nie znosiłem sesji zdjęciowych. Nudziło mnie to ślęczenie przez parę godzin i robienie z siebie pajaca. Szczególnie gdy stałem po kolana w wodzie i byłem przemoczony do suchej nitki. Zaczynał się już lipiec, ale to wcale nie oznaczało upałów. Temperatura nie przekraczała nawet dwudziestu stopni, więc trzęśliśmy się z zimna. – Jaz, długo jeszcze? – jęknąłem zniecierpliwiony. Z trudem panowałem nad szczękaniem zębami. Jasper się roześmiał i opuścił aparat. Często z nim współpracowaliśmy i prócz tego, że był świetnym fotografem, to lubiłem go też prywatnie jako kumpla. Dzięki niemu sesje zdjęciowe stawały się względnie znośne.
– Jeszcze chwilę, lady Jameson – zapewnił. – Stary… No weź… – mruknąłem. – Nie jęcz jak nasza Primadonna – Kiwnął głową w stronę naburmuszonego Seymoura. – Ej, wypraszam sobie! – zaprotestował Kyler. Parsknąłem śmiechem, jednak zaraz tego pożałowałem, gdy Kyler powalił mnie z impetem. W ostatniej chwili zdążyłem się oprzeć na rękach, ale nawet z klęczek nie było łatwo wstać w ciężkich od wody jeansach. – Czasem naprawdę się zastanawiam, po jaką cholerę się z tobą przyjaźnię – powiedziałem, odgarniając z twarzy mokre włosy. – Sam chciałeś mnie na wokalu. Teraz pozostaje ci tylko cierpieć. – Uśmiechnął się niczym Kot z Cheshire. Już chciałem mu się odszczeknąć, gdy stanął pomiędzy nami Mad. W zespole łagodził wszelkie spory i tym razem nie było inaczej. – Dajcie sobie po razie, jeśli musicie, ale zamknijcie się, do jasnej cholery – warknął poirytowany. – Nie wiem, jak wam, ale mnie jest kurewsko zimno i chcę już to skończyć. Charliego trudno było nie posłuchać, gdy wyglądał tak groźnie. Zwłaszcza kiedy zaczął przeklinać… A tych przekleństw do końca dnia padło całkiem dużo. I nie tylko z jego ust. Wieczorem zszedłem do baru hotelowego, potrzebowałem drinka dla relaksu. Po poranku spędzonym w wodzie nie mogłem się rozgrzać. Zaskoczył mnie jednak widok Milesa, który samotnie popijał whiskey i wnioskując z tego, jak wyglądał – nie była to jego pierwsza kolejka. – Co jest, stary? – Z tymi słowami wsunąłem się na stołek barowy obok niego. Przywołałem gestem barmana i poprosiłem o piwo. – Allie… – Westchnął i przeczesał palcami blond włosy, które pewnie już dawno zdążyły się wysmyknąć z luźnej kitki na jego karku, bo były
w kompletnym nieładzie. Sprawiał wrażenie… zmarnowanego. – Co z nią? – zapytałem. Wzruszył ramionami. – Sam nie wiem. Cokolwiek bym zrobił, to jest nie tak. Gdy byłem w trasie, wydawało się okej. A teraz… – A teraz jak jest? Roześmiał się, ale w tym śmiechu nie było cienia wesołości, i pokręcił głową. – Stwierdziła wczoraj rano, że kariera jest dla mnie ważniejsza od niej. Zamrugałem, zupełnie zbity z tropu. Charlie wspominał mi wcześniej, że Miles kłóci się z Alison, ale myślałem, że to chwilowa sytuacja i do tego czasu będzie w porządku. Podczas ostatniego wypadu do Keller’s zachowywali się zupełnie normalnie. Żartowali, droczyli się ze sobą, ale najwidoczniej to jeszcze o niczym nie świadczyło. – Kitujesz – skomentowałem z niedowierzaniem. To nie brzmiało jak coś, co mogłaby powiedzieć Allie. A przynajmniej nie ta, która wcześniej tak kibicowała swojemu facetowi, żeby spełniał marzenia. – Chciałbym… Nawet nie wiem, w którym momencie popełniłem błąd, Ollie. – Wychylił zawartość całej szklanki naraz i zamówił powtórkę. – Po prostu wróciłem i okazało się, że jest zupełnie inaczej, niż było wcześniej. – To nie ma sensu… – Nie, nie ma – przyznał.
23 BAROWE PLOTKI I NIEWYGODNE SPOTKANIE Nina Podskoczyłam lekko, gdy szczęknął zamek w drzwiach. Podniosłam wzrok znad ekranu laptopa, akurat żeby zarejestrować mojego brata wchodzącego do mieszkania. – Cześć – rzucił ze zmęczonym uśmiechem. – Myślałem, że będziesz już spała. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła pierwsza. Straciłam poczucie czasu, pisząc z Olliem. Z Monterey mieli wrócić dopiero rano i pewnie nadal wymienialibyśmy wiadomości, gdyby nie to, że postanowił zejść do baru hotelowego, w którym spotkał Milesa. Podobno Preston miał jakąś sytuację kryzysową, ale postanowiłam w to nie wnikać. To nie była moja sprawa. – Zasiedziałam się – odpowiedziałam wymijająco. – Jak w pracy? – W porządku. Choć mam wrażenie, że głowa mi eksploduje od plotek, które krążyły przy barze. A uwierz mi, starałem się nie słuchać. – Coś ciekawego? – Nie – zaśmiał się. – Wiem tylko, że przyjaciółka przyjaciółki tej blondynki, co to miała czerwoną bluzkę na urodzinach tego kolegi, którego była dziewczyna ma persa, wstrzyknęła sobie botoks i ma usta jak Angelina Jolie. Po lewym
prostym prosto w twarz. Albo coś w ten deseń. Parsknęłam śmiechem. Zapamiętywał czasem te najbardziej absurdalne kąski i potem mi je opowiadał. – Boże, jak ty to wszystko spamiętałeś? – Siostra, to była skrócona wersja! One gadały o tym przez jakieś pół godziny, a ta laska miała tak piskliwy głos, że przebiła się przez wszystko. A potem… – urwał i skrzywił się. – Potem co? – Potem wpadła Kara, kuzynka Seymoura. Kara była najbardziej pokręconą z rodzeństwa, jeśli wierzyć Olliemu. Pomieszkiwała trochę tu, trochę tam, pracę potrafiła zmieniać szybciej, niż zmieniają się światła na skrzyżowaniu. Na stałe zajmowała się tylko grafiką, która zapewniała jej utrzymanie, jednak zwykle robiła jeszcze coś i to nie dlatego, że brakowało jej kasy. Twierdziła, że musi spróbować wszystkiego, póki jest młoda, a nie jako stara babcia z artretyzmem. I nikt nie mógł jej przegadać. Z tego, co zdążyłam się zorientować, mój brat też tego nie potrafił, a Kara coraz częściej zaglądała do Keller’s. – Co z nią? – zapytałam, wstając z miejsca, żeby przygotować nasze tradycyjne kakao. – Jest… niereformowalna! Błagam, zastrzel mnie, zanim sam to zrobię. – Oparł czoło na stole. Dziewczyna. Mojego starszego brata doprowadziła do szewskiej pasji dziewczyna. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy go pocieszać. Od kiedy z nim mieszkałam, jego życie towarzyskie wyglądało na dość okrojone. Czasem oczywiście wychodził gdzieś ze znajomymi lub na randki, po których wracał do domu dopiero rano, ale to drugie zwykle pomijałam milczeniem. Życie seksualne mojego brata zdecydowanie wykraczało poza krąg moich zainteresowań. W dłuższe związki nie miał natomiast zwyczaju się angażować. W ciągu tych
kilku lat przedstawił mi tylko jedną dziewczynę. – Co jest nie tak z Karą? Obrócił głowę w moją stronę, nie podnosząc jej z blatu. – Sarkazm. Ironia… Jest gorsza niż Kyler. Tysiąc razy gorsza. I ma jajniki. Teraz to już zaczęłam się śmiać. – A co ma do tego wszystkiego to ostatnie? – Ugh… Czy ty ją widziałaś? Przytaknęłam. Była naprawdę ładna i w pełni tego świadoma, co do tego nie miałam wątpliwości. Choć pyskata i z temperamentem wykraczającym poza wszelkie ramy, dała się lubić. A mojemu bratu najwyraźniej zalazła za skórę i to porządnie. – A czy ty siebie w lustrze widziałeś? Co się stało z moim pewnym siebie bratem? – Ona mnie zdeptała. Przestrzeliła swoją czerwoną szpilką na drugi koniec planety. Z trudem opanowałam śmiech. Kara naprawdę dała mu w kość, cokolwiek zrobiła. – Ej, nie dramatyzuj mi tu. Pozbieraj się do kupy i bądź facetem. I nie wal głową w stół, bo szare komórki się nie regenerują… Chyba. Do cholery, Noah. Jesteś inteligentny, wszystkie moje koleżanki ślinią się na twój widok i jakaś byle dziewczyna nie może tak tobą pomiatać. Nawet jeśli jest ładna. – Bardzo ładna. – Niech będzie. – Wzniosłam oczy ku górze. Mógł być moim mądrym starszym bratem, ale wciąż pozostawał tylko facetem. – I seksowna. – Okej! – Wyrzuciłam ręce w powietrze. – Zagraj w jej własną grę i pokaż jej, na co cię stać. Nie rób mi wstydu. Nie bądź mięczakiem. I zabaw się trochę,
bo od dawna nie byłeś na randce. – Okej – przytaknął. Wzięłam z blatu szklankę z wodą i wylałam mu na głowę. – I nie śpij na stole.
Powrót Olliego wypadł na poranek w Dniu Niepodległości, nie byłam więc zdziwiona, gdy dał mi znać, że lot się opóźnił godzinę i zamiast o szóstej wylecieli dopiero około siódmej ich czasu. Liam, od kiedy wstał, nie mógł usiedzieć w miejscu, bo czwarty lipca oznaczał fajerwerki, a on je uwielbiał. Żeby go czymś zająć, zarządziłam pieczenie ciastek. Ze śmiechem starłam mąkę z jego nosa i cmoknęłam go w czoło. Ledwo zaczęliśmy, a już zdążyliśmy zrobić z kuchni poligon. – Mamo! – Energicznie potarł miejsce, w którym złożyłam pocałunek. – Co? – Jestem już za duży na takie rzeczy – burknął. – Jak to? – Zmarszczyłam brwi. – Mam już pięć lat, mamo. Seamus mówi, że już jesteśmy za duzi na to, żeby mamy dawały nam całusy. No tak, Seamus. To zdawało się wszystko wyjaśniać. – Synku, nie słuchaj Seamusa. No chyba że sam nie chcesz dostawać ode mnie buziaków, ale wiesz, jak zero całusów, to zero całusów. – Pokręciłam głową, a Liam zmarszczył nosek. – Ale tak na dobranoc też? – Aha, trafiłam w czuły punkt. Lee nie mógł zasnąć bez buziaka na dobranoc ode mnie lub Noaha. Chyba że był bardzo zmęczony. – Na dobranoc też – przytaknęłam. – Zero całusów, tak? – To jednak nie jestem za duży – stwierdził i przytulił się do mnie.
Zaśmiałam się cicho i wróciłam do wałkowania ciasta. – Kiedy przyjdzie Ollie? – zapytał nagle. – Może jutro? Nie wiem, Lee. – Oparłam się ciężko o blat. – Dzisiaj pół dnia spędza w podróży. Zamyślił się i nic nie mówił przez dłuższą chwilę, bawiąc się foremkami do ciastek, oglądając je z każdej strony, zanim stracił zainteresowanie nimi. – A to, że jest twoim chłopakiem, to znaczy, że będziecie jak rodzice Seamusa? Dzieci były chyba mistrzami w zadawaniu rodzicom niewygodnych pytań. A już na pewno mój syn w tym przodował, prawdopodobnie w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. Zwyczajnie zaspokajał swoją ciekawość, a w wieku pięciu lat ciężko mówić o posiadaniu filtra. – Mniej więcej… – odparłam. – A o co dokładnie pytasz? – Zamieszka z nami? Zaniemówiłam. Mieszkanie z Olliem w sumie nawet nie przeszło mi przez myśl do tej pory. Czemu by miało, skoro wcześniej nie mieszkałam z chłopakiem? To wydawało się logiczną koleją rzeczy, co wcale nie oznaczało, że było dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Dotychczas za współlokatorów miałam swojego syna i starszego brata. Zmiana tego stanu rzeczy po pierwsze, trochę przerażała, a po drugie, wyglądała na coś odległego w czasie, bo nasz związek dopiero raczkował. I nie zamierzałam się z tym zanadto spieszyć. – Może kiedyś, Lee. Od dalszych pytań uratował mnie Noah, który pod moją nieuwagę zaczął wyjadać ciasto. – Noah! – Pogroziłam mu wałkiem. – Liam, twoja mama grozi mi wałkiem – jęknął mój brat z pełnymi ustami. Dałam mu kuksańca w żebra, a on zaczął mnie łaskotać, rozbawiając tym
samym nie tylko mnie, ale i mojego syna, który ze śmiechu niemal położył się na blacie. Nawet nie widziałam, w którym momencie zaczęliśmy rzucać w siebie mąką i gdy wstawialiśmy ciasteczka do piekarnika, byliśmy cali biali, a kuchnia wyglądała już nie jak poligon, a pobojowisko.
– Jeśli założysz tę sukienkę, nie wypuszczę cię za próg – usłyszałam za sobą głos Olliego, gdy próbowałam znaleźć coś odpowiedniego na wyjście z dziewczynami. Maia zadzwoniła do mnie dwa dni po powrocie z Monterey z propozycją. Ollie obiecał zająć się Liamem, nie miałam więc pretekstu, żeby jej odmówić. – Dlaczego? – zapytałam i spojrzałam na Olliego, obracając sukienkę w rękach. – To coś ledwo zakryje twój tyłek – stwierdził, opierając się o futrynę. – W takim razie co powinnam założyć? Oliver zaczął przeglądać moje ciuchy w skupieniu. Wyjściowych sukienek miałam może ze cztery, ale to nie nimi się zainteresował. Nawet nie byłam zdziwiona, gdy wepchnął mi do rąk jeansy i zwykłą koszulkę. – Spodnie okej, ale, Ollie… T-shirt? Może jeszcze trampki do tego? – Uniosłam pytająco brew. Nie zamierzałam mu się podporządkowywać do tego stopnia. I tak już wiedziałam, że barman w Silver to znajomy Charliego i na pewno będzie nas miał na oku. Burknął coś niezrozumiałego pod nosem i wrócił do grzebania w szafie. – A to? – zaproponował, wyciągając w moją stronę błyszczącą bluzkę. Miała dekolt w łódkę i rękawy do łokci, więc zakrywała wszystko, co powinna. I wpasowywała się w wymagania Olivera w trybie neandertalczyka. – Niech będzie. – W końcu skapitulowałam. To zawsze znacznie lepsze od Tshirtu. – A teraz sio, chcę się przebrać.
– Jakby było coś, czego jeszcze nie widziałem – mruknął i przewrócił oczami. – Oliver, już! – krzyknęłam, uderzając go w ramię. – Dobra, dobra. – Uniósł ręce w geście poddania i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Dupek.
Weszłam z dziewczynami do klubu i rozejrzałam się wokół. Było nas sześć – ja, Fay, Maia, Kara, Alison i… Rain. Obecność tej ostatniej mnie zaskoczyła, ale sama Rain wcale nie wydawała się taka zła, jak mówił o niej Ollie. Wydawała się nieco… chłodna, ale w sumie przy Alison wypadała nawet blado, przynajmniej ostatnio. Maia zarezerwowała dla nas prywatną lożę na balkonie, skąd miałyśmy idealny widok na parkiet. Kara od razu zamówiła dla nas kolejkę mojito. – Jak wam się układa z Olliem? – zapytała Maia. Skrzywiła się na zawartość swojej szklanki. Zdążyłam się zorientować, że babskie drinki nie były do końca w jej stylu. – Dobrze – odpowiedziałam, marszcząc brwi. To raczej był bardzo mocny skrót, a w kobiecym gronie to się nigdy nie sprawdzało. – Musimy jeszcze ogarnąć parę spraw, ale chyba jesteśmy na dobrej drodze. W każdym razie tak wnioskuję po tym, jak mu się dzisiaj załączył tryb neandertalczyka. – Przewróciłam oczami. Spojrzałyśmy po sobie i wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem. – Znam to – odpowiedziała Maia. – Założę krótszą sukienkę, a Kyler dostaje pierdolca. – Spróbujcie przemówić do rozsądku przyrodniemu bratu z wielkim ego, to dopiero jest wyzwanie… – wtrąciła Rain, odrzucając na plecy długie, rude włosy. Miała istną burzę loków.
Jedno wspomnienie o Malcolmie pociągnęło rozmowę dalej. Najpierw gadałyśmy trochę o muzyce, o The Viper Strike, zbliżającej się trasie TLR z WN… Ale po czwartym drinku było nam tak wesoło, że przeszłyśmy na temat spraw sercowych i… łóżkowych także. Babskie spotkania mają jednak to do siebie, że rządzą się prawami Vegas – co się na nich wydarzy, nie wychodzi poza krąg. Nie czułam się więc w obowiązku wyjaśniać potem Olliemu, że niechęć Rain do The Last Regret w sumie była tylko rykoszetem od White Noise ze względu na więź między zespołami. Ale nie ręczyłam za Maię, że nie zrobi krzywdy Zachowi. Faceci mieli swoją męską dumę, a kobiety – honor. – A teraz na parkiet, drogie dziewczęta! – zarządziła Kara, ucinając niebezpiecznie rozwijające się dywagacje. Nie wiedziałam, jakim cudem była jeszcze o wiele trzeźwiejsza od całej reszty. Po trzeciej, czyli krótko po tym, jak Kara spiła Fay tak, że ta słaniała się na nogach, pożegnałyśmy się i rozdzieliłyśmy na dwie taksówki. Ja wylądowałam w jednej z Maią i naszą wesołą drugą połówką Maddoxa. Brooks zasnęła, gdy tylko wsiadłyśmy do samochodu. Kiedy podjechałyśmy pod jej dom, Charlie już stał w progu i wziął dziewczynę na ręce, dziękując wcześniej za opiekę nad nią. Lubiłam Mada, był dobrym przyjacielem i, jak widać, opiekuńczym facetem. – Maia, mogę cię o coś zapytać? – zaczęłam niepewnie. – Jasne. – Wzruszyła ramionami. – Co jest między Milesem i Alison? Westchnęła. Obie zdążyłyśmy już trochę wytrzeźwieć podczas drogi. – Żebym to ja wiedziała. Miles chodzi przybity, a Alison… – Pokręciła głową. – Co z Alison? – Allie jest trudna. Szczerze, to nigdy nie mogłam pojąć tego, że jest z Milesem. Nie dlatego, że z Milesem jest coś nie tak, po prostu… – Zastanowiła się chwilę, szukając właściwych słów. – Alison jest zimna. Przy tym, jak ciepłą
i otwartą osobą jest Miles, ona jest zimna jak lód. Zresztą widziałaś dzisiaj, jaka jest. Zupełnie się nie krępowała, gdy flirtowała z innymi facetami. Wiesz, on, Mad i Ollie są dla mnie jak bracia i nienawidzę patrzeć, jak cierpią. A ona go potwornie krzywdzi. – Maia prychnęła z niesmakiem i pokręciła głową. – Jest zaślepiony i nie posłucha żadnego z nas, dopóki nie przekona się na własne oczy. – Oliver też próbował z nim rozmawiać, nie wypytywałam, ale widziałam po jego minie, że raczej nie przyniosło to skutku. Skrzywiła się nieznacznie. – Miles jest uparty. – Podobnie jak Ollie. – Coś w tym jest. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
Maia zaczęła poszukiwania sukienki ślubnej i na spotkaniu w Silver oznajmiła, że chce, żebym wzięła w tym udział. Wiedziałam, że mój chłopak traktuje ją jak przysposobioną siostrę, więc dobre stosunki z nią i resztą dziewczyn były jak najbardziej wskazane. Sukienka ślubna to jednak dla większości kobiet nie byle co, więc na tego typu zakupy nie zabiera się zwykle byle kogo. To wymagało nie tylko sympatii, ale i dozy zaufania. Tydzień później pojechałam pod adres wskazany przez Maię. Spojrzałam na wejście do butiku, wyglądał na ekskluzywny. Zlustrowałam wzrokiem swoje odbicie w witrynie i skrzywiłam się lekko. I tak nie miałam czasu, żeby założyć coś bardziej odpowiedniego niż mój zwykły T-shirt, luźny kardigan, jeansy podwinięte nad kostkami i trampki. Musiało wystarczyć. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Maia razem z resztą obstawy już czekała i przywitała mnie serdecznym uściskiem. Poza nami dwiema była jeszcze jej mama, Kara wraz z młodszą siostrą i Fay. Konsultantka kierowała nas na właściwe miejsce, gdy do środka wpadł zziajany najmłodszy z Kellerów, Asher.
– Już myślałam, że zapomniałeś! – zawołała Maia, rzucając mu się na szyję. – Co ty, w życiu! – Odwzajemnił uścisk i pozwolił jej spleść ich ramiona, gdy całą czeladką szliśmy przez butik. Podejście Asha do niej wydawało mi się ujmujące. Byli jak rodzeństwo i przyjemnie się na to patrzyło. Zresztą pozostali bracia Keller traktowali ją w ten sam sposób. Przez lata zdawało się to nie zmienić. Nie mogłam jednak nie dostrzec lekkiej konsternacji na twarzy Ashera, gdy mnie rozpoznał, co zaraz zatuszował śmiechem. Rozsiedliśmy się na kanapach i po omówieniu kilku kwestii Maia poszła do przymierzalni wraz z konsultantką. – Gdzie Allie? – spytałam, zdziwiona nieobecnością dziewczyny Milesa. Skoro ja zostałam zaproszona, to ona tym bardziej powinna. Fay wzruszyła ramionami w odpowiedzi. – Podobno nadal jest pokłócona z Milesem. Prawie w ogóle się do siebie nie odzywają, z tego, co wywnioskowałam z rozmowy chłopaków, gdy wybierali się na siłownię. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – To nie wygląda dobrze. – I nie jest dobrze. Podobno w ogóle nie chce z nim gadać, uważa, że wszystko robi źle, i wypomina mu, że znów jedzie w trasę. Mnie też nie jest łatwo, gdy wyjeżdżają, ale wiedziałam, na co się piszę. Tak to wygląda, sama zresztą wiesz. Przytaknęłam. Wiedziałam, z czym wiąże się spotykanie się z Oliverem, ale jeśli to było właśnie to, co kochał, dlaczego miałabym mu to w jakikolwiek sposób utrudniać? Tęsknota wydawała się tu czymś nieodłącznym i odrobinę się tego obawiałam, ale Ollie obiecał, że będzie codziennie dzwonił, a on zawsze dotrzymywał słowa. Nie zapowiadało się łatwo, ale wierzyłam, że mimo wszystko jakoś damy radę. Nawet z Liamem.
Maia przymierzyła już cztery sukienki, ale żadna z nich nie powalała. Była drobna, więc większość z nich ją przytłaczała i tylko kręciliśmy głowami, wymieniając uwagi. Sama przyszła panna młoda wyglądała na nieco zniechęconą, ale gdy wyszła w kolejnej kreacji, wszyscy zamilkliśmy. Zawsze bawiło mnie, gdy ktoś mówił, że zakochał się w jakimś ciuchu od pierwszego wejrzenia, ale niech mnie cholera weźmie… Wyglądała olśniewająco. Materiał spływał miękką falą tiulu i koronki, a w świetle błyszczały drobne kryształki, którymi była wyszywana suknia. Dekolt w kształcie serca łączył się z delikatną warstwą szyfonu, na którą zachodziły kwiatowe fragmenty koronki, tworząc fantazyjne wzory, które pięły się po jej skórze jak winorośl. Widziałam minę Mai w lustrze, przed którym stała. Sprawiała wrażenie lekko skonsternowanej. – I jak? – zapytała, odwracając się w naszą stronę, i zacisnęła usta, czekając na naszą opinię, ale po wykwitającym powoli na jej twarzy uśmiechu można było wywnioskować, że i tak już podjęła decyzję. Na żadną z wcześniejszych sukienek nie zareagowała w ten sposób. – To ta, Maia – powiedział Asher, a Maia cała się rozpromieniła. Szepnął jej jeszcze coś na ucho, wywołując łzy. Wytarła je wierzchem dłoni i przytaknęła, powtarzając słowa Asha. – To ta…
Utrzymując pozytywny nastrój po udanym zakupie sukienki ślubnej dla Mai, udaliśmy się na lunch do Keller’s. W całym Pittsburghu ciężko było znaleźć lepsze naleśniki, a już na pewno nie było takich w Filadelfii. Prawdopodobnie swoje robił też klimat tego miejsca, bo zdrowo się zasiedzieliśmy i z restauracji wyszłam zdecydowanie później, niż miałam w planach. – Nina? – usłyszałam za sobą wołanie, ledwo zdążyłam wejść na parking. Zatrzymałam się i obejrzałam się przez ramię. Asher zmierzał w moją stronę żwawym krokiem. – Możemy pogadać? – zapytał, zrównując się ze mną.
Skinęłam sztywno głową i objęłam się ramionami. Nie miałam ochoty na tę rozmowę. – Przejdźmy się – zaproponował i ponownie przytaknęłam w milczeniu, idąc w ślad za nim w kierunku Point State Park. Keller’s miało o tyle dobrą lokalizację, że znajdowało się w dość ruchliwej części miasta, w sumie pomiędzy Point State a stadionem PPG Paints Arena, i właściciele nigdy nie narzekali na brak klientów. Okolica sprzyjała też spacerom, ale w tym momencie wcale mnie to nie pocieszało. – O czym chciałeś porozmawiać? – Schowałam ręce do kieszeni. – Zastanawiałem się wtedy, co się z tobą stało, ale nikt nic nie wiedział – zaczął. – Pożegnałaś się tylko z Olliem i nawet jemu nie powiedziałaś, gdzie wyjeżdżasz. Westchnęłam ciężko. O tej porze ruch był spory, szczególnie w stronę mostu Fort Pitt, który zapewne był kompletnie zakorkowany. Nie przepadałam za nim, ale nie ze względu na korki, tylko na tunel, który prowadził w stronę West Endu, i choć obrósł kultem, u mnie wywoływał lekką klaustrofobię. W odwrotnym kierunku przynajmniej rekompensował to widok na panoramę miasta. – Wyjechałam do brata do Filadelfii – oznajmiłam po raz setny, odkąd wróciłam do Pittsburgha. Powroty, tak samo jak wyjazdy, wiążą się z wręcz zaskakującą ilością tłumaczeń, których domagają się od ciebie inni. Sam fakt zdaje się w takich sytuacjach zupełnie nie wystarczać. Wszędzie ważny jest ciąg dalszy i powód. Odnosiłam nawet wrażenie, że jako dorośli musieliśmy coś wyjaśniać nawet częściej, jakby nikt nie chciał uwierzyć, że nasze decyzje mogły być słuszne. – To wydawało się najlepszą opcją, żeby wyjść wcześniej z systemu, zanim… – urwałam. – Zanim trafiłabyś do kolejnej rodziny? – dokończył za mnie. – Tak. – Przełknęłam ślinę. – Noah pojawił się w odpowiednim momencie. – Ollie wie?
Pokręciłam głową. – Nie, nie wie. To nie jest aż tak istotne. – Omal nie stała ci się krzywda – zaoponował. – Tylko omal. – Obstawałam przy swoim, nie zamierzając ustąpić, i przystanęłam, by odgarnąć niesforne kosmyki z twarzy. – Jestem wdzięczna za troskę i za milczenie, Ash, ale to wszystko. Dobrze było cię znów zobaczyć. – Pożegnałam się z nim pospiesznie, nie chcąc ciągnąć tej rozmowy. Było wiele powodów, dla których wcześniej stąd uciekłam, ale tylko jeden, dla którego postanowiłam tu wrócić.
Sześć lat wcześniej…
Chodziłam nerwowo po łazience i czekałam, aż upłynie wyznaczony czas. Nie byłam głupia. Podejrzewałam, że to się mogło stać i nie należało wcale do rzeczy niemożliwych. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na test. Wynik był pozytywny. Podniosłam dłoń do ust i stłumiłam szloch. Byłam w ciąży. Wyjęłam telefon z kieszeni i trzęsącymi rękami wybrałam numer. – Halo? – usłyszałam głos mojego brata. – Noah… Zabierz mnie stąd… – wyłkałam, opierając głowę na zimnych płytkach. Przez moment chciałam zwyczajnie zniknąć. Wiedziałam, że złamię Olliemu serce. Łamałam i swoje. Łamałam też daną mu obietnicę. Ale nie wszystkie przysięgi są warte dotrzymania. Nie zawsze.
24 PINGWIN I PODSŁUCHANA ROZMOWA Nina Siedem lat wcześniej…
Oliver obejrzał się na w większości ciemne okna ośrodka i skrzywił nieznacznie. Od kiedy trafił do Blacków, nie przekroczył nawet bramy tego miejsca, czemu trudno było się dziwić. Gdybym nie musiała, sama bym tego nie robiła. Od pół godziny powinnam już jednak być w swoim pokoju i po cichu liczyłam na to, że Graham ma nocną zmianę, obyłoby się wtedy bez żadnych konsekwencji. Jako opiekun potrafił czasem przymknąć oko na różne rzeczy, szczególnie na moje spóźnienia, które zdarzały się od czasu do czasu. Ostatnio nieco częściej. – Może jednak cię przenocuję, co? – zaproponował Ollie, choć znał odpowiedź. – Wiesz, że nie mogę. – Pokręciłam głową. Westchnął cicho i uściskał mnie na pożegnanie. – Tylko uważaj na siebie, dobra? Przytaknęłam i ruszyłam w stronę tylnego wejścia. Wślizgnęłam się po cichu do środka i przemknęłam przez korytarz. Dostrzegłam Grahama, który
bez słowa wpuścił mnie na klatkę schodową. Wiedział, gdzie byłam, i nie musiał o to pytać. Wspięłam się na schody, ale z ulgą odetchnęłam dopiero wtedy, gdy zamknęłam za sobą drzwi do pokoju. Rozejrzałam się wokół po ciemnym pomieszczeniu i z trudem powstrzymałam krzyk frustracji narastający w moim gardle. Nienawidziłam tego miejsca. Nienawidziłam go do szpiku kości. Nienawidziłam siebie. Nienawidziłam swojego życia. Ale każdego dnia tutaj wracałam i zasypiałam z płaczem. Czasem jedyne, czego chciałam, to zwyczajnie nie istnieć, skoro nie mogłam stąd uciec. Nie miałam dokąd.
Oliver Nie byłem ani trochę zdziwiony, gdy Miles pojawił się u Mada sam, bez Alison. Już od jakiegoś czasu nie układało im się najlepiej, ale na wspólne spotkania wciąż przychodziła, zwłaszcza kiedy zbieraliśmy się całą paczką. Najwyraźniej teraz nawet utrzymywanie pozorów stało się już bez znaczenia. Nie zamierzałem ciągnąć Milesa za język przy całej reszcie. Charlie wciąż odnosił się do mojej relacji z Niną nieco sceptycznie i wiedziałem o tym, choć nie dał tego po sobie poznać, witając się z nią serdecznie. Nie chciał mi robić przykrości. Rozumiałem jednak jego obiekcje. To on zbierał mnie do kupy po jej wyjeździe, co zdecydowanie nie należało do łatwych zadań, jak oceniam z perspektywy czasu. Sam nie wiedziałem wtedy, czego się złapać. Zamknąłem się w swoim pokoju i godzinami gapiłem w sufit. W ciszy, która aż dzwoniła mi w uszach. Ale nie mogłem znieść niczego poza nią. Irytowała mnie muzyka z radia w kuchni, która docierała stłumiona przez drzwi. Wkurzał telewizor w salonie. Dostawałem szewskiej pasji, bo wszystko wokół mnie wyglądało normalnie, podczas gdy ja wcale nie czułem się
normalnie. Byłem zwyczajnie wściekły i cholernie zraniony. Charlie nie wytrzymał długo mojego użalania się nad sobą. Maddox, który zawsze był tym spokojniejszym, po prostu się trząsł ze złości i determinacji. Siłą wyciągnął mnie z domu, choć nie miałem na to najmniejszej ochoty. Potem podsunął mi pod nos zeszyt i długopis. Spojrzałem na niego jak na idiotę, a on powiedział tylko jedno słowo: „pisz”. I pisałem. Pisałem godzinami. Zdarzyło mi się nawet popłakać. Ale gdy skończyłem, czułem się, jakbym wrócił z martwych. Sporo z tego do niczego się nie nadawało, ale nie miało to znaczenia. Przez kolejne tygodnie spędzaliśmy wieczory w garażu Prestonów, tworząc muzykę do napisanych tekstów. To utrzymywało mnie w pionie. Uspokajało. Wyciszało. Pozwalało spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Pomagało dostrzec jakąś jasną stronę. Wydawało mi się, że dzięki temu teraz było mi łatwiej przez to wszystko przebrnąć. Żal do Niny tak zupełnie nie zniknął, ale dotyczył czego innego. Charlie jednak zwyczajnie jej nie ufał i oznajmił mi to wprost już nieraz od czasu, kiedy powiedziałem mu, że wróciła. Musiałem to jakoś przełknąć. Moją uwagę zwróciło ciche poszczekiwanie i zaraz poczułem pazurki Clarka na swoich łydkach. Pupil Fay i Mada może i wyglądał na uroczego buldożka francuskiego, ale nie lubił, gdy nie zwracało się na niego uwagi. Przymilał się, aż się go pogłaskało i w jakiś sposób nim zajęło. Nie byłem w stanie zliczyć, ile razy wychodziłem od nich z obślinionymi spodniami. – Mad, ty sobie ze mnie jaja robisz – skomentowałem, chwytając między palce kraciasty materiał na grzbiecie Clarka, a kumpel spojrzał na mnie pytająco. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, o co mi chodzi, ale gdy w końcu dostrzegł, że kubraczek jego psa ma wzór niemal identyczny z tym na mojej koszuli, parsknął śmiechem. – A jak Fay mówiła ci, że jesteś jego ojcem chrzestnym, to nie chciałeś wierzyć. Wzruszyłem ramionami, głaszcząc Clarka po łebku. Miał znudzoną minę, ale
gdy zabrałem rękę, to zaszczekał. – Ten pies to mały potwór – mruknąłem, drapiąc go za uszami. Prawie rozpłaszczyłem się na ścianie, żeby nie dostać drzwiami od Fay, która wpuszczała do środka Maię z Kylerem i Kacey – ta dwójka na końcu była jak 2 For U z przesolonymi frytkami: da się zjeść, ale potem odbija się to czkawką. W tym przypadku nieuchronnie prowadziło to do przebicia zdrowego poziomu abstrakcji, które zmusza cię do zastanowienia, o co chodzi i dlaczego się jeszcze z nimi zadajesz. Wstałem, żeby się z nimi przywitać, i ściskając Maię, dostrzegłem konsternację na twarzy Kacey, gdy patrzyła gdzieś za mnie. Odwróciłem się, podchodząc z powrotem do Niny, i już wiedziałem, na czym, a raczej na kim, kuzynka Kylera skupiła wzrok – na opartym o futrynę Milesie, który obserwował wszystko z boku. Usłyszałem dzisiaj od niego tylko „Cześć”. – Miles, co tak stoisz jak pingwin na wylocie? – zapytała Kacey, a ja nie wiedziałem, czy mam parsknąć śmiechem, czy tylko pokręcić głową. – Co na czym…? – wyszeptała Nina, zupełnie zbita z tropu. – Pingwin na… Nie mam pojęcia, skąd to wzięła – odparłem, obejmując swoją dziewczynę. – I chyba nie chcę wiedzieć.
Nina Z kubkami herbaty w rękach staliśmy w kuchni oparci o blat. Wieczory o tej porze roku były ciepłe i odczuwało się to mimo uchylonych okien. Gdy z Olliem dotarliśmy do mnie, Liam już spał, a Noah wyszedł krótko po naszym przyjściu, bo miał zmianę w barze. Wciąż szukałam pracy, która byłaby na tyle dochodowa, żeby mój brat mógł zrezygnować z drugiego etatu, i chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, ale jak na razie bezskutecznie. Miałam minimalne doświadczenie
w swojej branży, a to utrudniało sprawę. Powoli mnie to dobijało, a wiedziałam, że nie mogę całego życia spędzić w kawiarni. – Wszystko okej? – zapytał Ollie, chwytając między palce kosmyk moich włosów i bawiąc się nim. – Okej. Jestem tylko trochę zmęczona. – Posłałam mu słaby uśmiech i odstawiłam kubek, żeby móc się przytulić. Przymknęłam oczy, wdychając znajomy zapach mieszanki wody po goleniu i płynu do prania, który wciąż był wyczuwalny na jego koszulce. – Mogę cię o coś zapytać? – Uniosłam głowę, żeby spotkać jego wzrok. – Pewnie, pytaj. – Kacey… – zaczęłam. – Odniosłam wrażenie, że ma coś do Milesa, mam rację? Zmarszczył brwi i zaraz się roześmiał. – Wątpię, Nino. Przyjaźnią się, ale nic poza tym. Zresztą, Kacey jakiś czas temu zbojkotowała facetów, bez wyjątków. – Wszystkich? – Tak mi powiedziała – odparł. – Ale z Kace nigdy nie wiadomo. W sumie miał rację. Zdążyłam spędzić z Kacey wystarczająco dużo czasu, żeby stwierdzić, że należała do osób nieco… nieprzewidywalnych i nieokrzesanych. To chyba była cecha rodzinna. – Ollie? – odezwałam się po dłuższej chwili. – Hm? – Powinniśmy powiedzieć Liamowi, że jesteś jego tatą. Nie możemy tego odwlekać w nieskończoność. Już otworzył usta, żeby mi odpowiedzieć, gdy usłyszałam ciche sapnięcie. – Mamo? – zawołał Liam drżącym głosem i oboje odwróciliśmy się w jego kierunku.
Nie musiałam pytać. Po jego mokrych policzkach i nic nierozumiejącej minie wiedziałam, że słyszał każde słowo, kiedy wędrował wzrokiem pomiędzy mną a Olliem, ściskając w ręce łapkę Axela, którego musiał tu dowlec po ziemi. W końcu odwrócił się i uciekł.
25 Z KRWI I KOŚCI Oliver Wyrwałem do przodu i pobiegłem za Liamem. Chwyciłem go i opadłem na kolana, trzymając go przy sobie, choć szarpał się, płacząc spazmatycznie. Nigdy nie chciałem go zranić. Przez tych kilka ostatnich tygodni zdominował moje życie, ale w pozytywnym sensie. Przez tyle lat zastanawiałem się, czego mi brakuje, a brakowało mi Niny i Liama. Nie chciałem stracić żadnego z nich, a Lee stał się moim oczkiem w głowie. Kochałem tego dzieciaka bardziej, niż sądziłem, że jestem do tego zdolny. Wciąż nie czułem się do końca gotowy na bycie rodzicem, ale to nie miało znaczenia. Przy nim codziennie uczyłem się czegoś nowego. – Przepraszam, Lee… Przepraszam… – szeptałem, opierając czoło na jego głowie. –Kocham cię, Lee, słyszysz? Wtulił się we mnie z całej siły i zacisnął małe piąstki na mojej koszuli. Wciąż płakał, ale już nie uciekał. Nina przykucnęła przy nas i położyła mi dłoń na ramieniu. Obawiałem się go puścić, choć pozycja nie należała do najwygodniejszych. – Chcę… – zaczął Liam, z trudem łapiąc oddech. – Chcę do mamy… Westchnąłem ciężko, poluzowując uścisk. To, że wolał w tym momencie swoją matkę od mnie, nie wydawało się niczym dziwnym, ale i tak zabolało.
Chyba wcześniej nie byłem świadomy tego, jak panicznie bałem się odrzucenia, szczególnie z jego strony. Z mojej winy tak długo odwlekaliśmy z Niną powiedzenie mu prawdy, ze względu na mój strach. Odwróciłem wzrok, gdy przytuliła go do siebie, a on zaczął się uspokajać. Wiedziałem, że prawdopodobnie nigdy nie będę miał z nim tak silnej więzi, nawet po latach. Usiadłem, opierając się o ścianę, i przymknąłem oczy. Ton głosu Niny brzmiał uspokajająco, ale mówiła zbyt cicho, żebym mógł rozróżnić słowa. Albo po prostu nie potrafiłem się w tym momencie skupić, bo wszystko jakby zlewało się w jedno. Zamrugałem, gdy poczułem, że Liam pakuje mi się na kolana. Buzię miał czerwoną od płaczu i chyba nie był do końca pewien, co powinien zrobić. – Chodź tu, dzieciaku – powiedziałem, posyłając mu najlepszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Odetchnąłem z ulgą, tuląc go do siebie. W tym momencie byłem gotowy dać mu wszystko.
Oprzytomniałem, gdy Liam zaczął się wiercić na moich kolanach. Wszystko mnie bolało od siedzenia przez kilka godzin w tej samej pozycji, a ręce mdlały od kurczowego uścisku, ale nie zamierzałem narzekać. Nina siedząca obok też się obudziła i przeciągnęła, krzywiąc się nieznacznie. Lee nie był jeszcze jednak chętny do wstania, choć zegarek na mojej ręce wskazywał już dziesiątą. – Hej, młody, wstawaj – powiedziałem, łaskocząc go. Zamruczał, niechętnie otwierając oczy. Spojrzał na mnie i zacisnął usta, a następnie zarzucił mi ręce na szyję i przytulił się. Odetchnąłem z ulgą, obejmując go zapewne nieco mocniej, niż powinienem. Ale nie mogłem się nim nacieszyć. – Głodny? – zapytałem. Pokiwał głową, a ja spojrzałem na Ninę. Wyglądała na wykończoną, ale wysiliła się na uśmiech i sięgnęła po rękę Liama.
– Naleśniki? – zaproponowała, a my obaj przytaknęliśmy. Z Liamem drepczącym przy moim boku przeszliśmy do kuchni. Radio grało cicho w tle, gdy razem robiliśmy naleśniki. Jak rodzina.
Nina Liam zasnął krótko po obiedzie, gdy oglądaliśmy razem Wojownicze żółwie ninja. – Położę go do łóżka – oznajmił cicho Ollie i wziął go na ręce. Lee przez sen przytulił się do niego. To było urocze, widzieć ich razem. Mój wytatuowany facet z naszym synem. Po chwili wrócił już bez niego, zostawiając uchylone drzwi do jego sypialni. Usiadł z powrotem na kanapie i wciągnął mnie na swoje kolana. Odetchnął głęboko i oparł czoło na moim ramieniu. Wyglądał na zmęczonego. Oboje tak wyglądaliśmy. – Nie chciałem, żeby dowiedział się w taki sposób – wyszeptał, nie podnosząc głowy. – Ja też nie chciałam, ale to się po prostu stało, Ollie. Nie wiem, czy w ogóle byłby jakiś właściwy sposób, który by go nie wystraszył. – Sam nie wiem, Nino. – Westchnął i spojrzał na mnie. Nie mogłam przeoczyć jego zranionego wzroku. – Mam wrażenie, że zawaliłem na całej linii. Zaprzeczyłam stanowczo i ujęłam jego twarz w dłonie. Miał ciemne cienie pod oczami, które odbierały blask tej intensywnej zieleni jego tęczówek. Pod palcami czułam jednodniowy zarost. Daleko mu było w tym momencie do Olivera Jamesona – gwiazdy rocka, natomiast znacznie bliżej do Olliego, którego znałam od lat. – Nie zawaliłeś. A jeśli już, to może zawaliliśmy oboje. Ale tak wygląda życie, Ollie. Jeszcze nieraz będziemy zawalać i robić głupstwa. Wiem, dlaczego
źle się z tym wszystkim czujesz. Uciekł. Jednak my też uciekaliśmy, Ollie. Uciekaliśmy przez większość swojego życia przed wszystkim, co było nam obce, i przed własnymi emocjami. Liam to jeszcze dziecko i właśnie wywróciłeś jego świat do góry nogami, ale w ten właściwy sposób. Gdyby cię nie akceptował, nie spędziłby całego dnia na twoich kolanach, nie garnąłby się do ciebie. – Nina… – Nie, Ollie. Przestań się zadręczać. Proszę. – Zlustrowałam go wzrokiem, nie przestając dotykać jego twarzy, aż w końcu nakrył moje dłonie swoimi. Mogłam wyczuć twarde opuszki na swoich knykciach. Pocałował mnie, a ja nie potrzebowałam już żadnych słów. W tym pocałunku było wszystko to, czego żadne z nas nie potrafiło ubrać w słowa. To było coś więcej niż ulga, coś więcej niż zaufanie i coś więcej niż tylko pożądanie.
Oliver Był późny wieczór, gdy wracałem do siebie. Potrzebowałem chwili wytchnienia, a na dodatek spędziłem prawie całe dwa dni z Niną i Liamem, ignorując wszystkie swoje obowiązki. Mimo późnej pory trafiłem na zgraję pismaków, która zasypała mnie gradem pytań, jednak nie miałem zamiaru na nie odpowiadać. Wsunąłem swoje awiatorki wyżej na nos, choć panowała już ciemność, i szedłem przed siebie, aż w końcu po pięciu minutach znudziło się im łażenie za niewzruszonym ich obecnością rockmanem i zostawili mnie w spokoju. Nigdy nie wdawałem się z nimi w dyskusje, to zwykle nie przynosiło niczego dobrego. Gdybym raz wykazał jakiekolwiek zainteresowanie, to już nie daliby mi spokoju, a miałem na głowie ważniejsze rzeczy niż użeranie się z prasą. Nie byłem celebrytą, tylko muzykiem i chciałem nim pozostać. Nie grałem w jakimś idiotycznym boys bandzie, żeby robić z siebie wielką gwiazdę, której
twarzą nastolatki wytapetują sobie ścianę. Pogłośniłem Bloodfeather Highly Suspect płynące ze słuchawek i wolnym krokiem przemierzałem ciche już, lekko senne ulice Pittsburgha. Dużo podróżowałem, zwiedziłem kawał świata, ale to miasto było moim domem i nigdzie nie czułem się lepiej. Ridge kiedyś proponował nam przeprowadzkę do Los Angeles, ale żadne z nas nie było do tego chętne. Wylądowalibyśmy w samym środku show biznesu i sami rzucilibyśmy się na pożarcie pismakom, których było tam od zarąbania. Woleliśmy w miarę spokojny Pittsburgh. Tutaj mogliśmy odpoczywać po trasie, tworzyć nową muzykę i stąd czerpać inspirację. Nie potrzebowałem plaży i oceanu, w sumie to nawet nie przepadałem za plażami. W zupełności wystarczały mi rzeki, które przecinały moje rodzinne miasto. Czułem się… Dziwnie. Jakby lżejszy, ale nie do końca. Nie wiedziałem, jak tak naprawdę powinienem się czuć. Ja miałem czas na przyzwyczajenie się do tego wszystkiego, Liam nie. Z jakiegoś jednak powodu miałem wrażenie, że jestem kompletnie zagubiony. Najchętniej nie wypuszczałbym go z rąk i poczułem niezmierną ulgę, gdy ufnie tulił się do mnie przez cały dzień, ale wciąż towarzyszyło mi poczucie winy. Miałem nadzieję, że może zniknie z czasem. Że może wystarczy, żebym się wreszcie porządnie wyspał i wrócił do normalnego życia, dając Ninie i Liamowi jak najwięcej z siebie. Nie byłem do tego stworzony. Do bycia ojcem. Do posiadania rodziny. Cały sens tej instytucji zacząłem rozumieć dopiero w wieku jedenastu lat. Jako nastolatek uczyłem się tego, co inni wyssali z mlekiem matki. Ja nie miałem w sobie żadnej z tych rzeczy. Dusiłem za to w środku masę strachu, gniewu i obaw. Trafienie do Blacków było jak oswajanie dzikiego zwierzęcia, które zamknięto w klatce na tak długo, że na wolności nie jest sobie w stanie poradzić z natłokiem bodźców. Przez pierwsze tygodnie starałem się być cicho i nikomu nie przeszkadzać, żeby nie wylecieć na zbity pysk jak wiele razy wcześniej. Nie
rozumiałem tego, że można schrzanić, a ktoś ci wybaczy. Nie rozumiałem tego, że można coś zrobić źle i dostać szlaban, a potem wszystko będzie w porządku. Nie rozumiałem potrzeby Sharon, żeby mnie przytulać i spędzać ze mną czas. Nie wiedziałem, co to znaczy pójść z ojcem na mecz. Nie wiedziałem, co to znaczy mieć rodzinę, kuzynów, ciotki, wujków… Dziadków, którzy zaakceptowali mnie bezwarunkowo jako swojego pełnoprawnego wnuka, nie gorszego od moich przyszywanych kuzynów. Gdy pierwszy raz usłyszałem od kogoś, że jest ze mnie dumny, nie miałem pojęcia, jak zareagować. Wciąż miałem z tym problem i wpędzało mnie to w zakłopotanie. Droga do domu zajęła mi prawie godzinę. Nie spieszyłem się. Pismaki znały rejestrację mojego samochodu i ostatnim, czego potrzebowałem, było narażenie Niny i Liama na kontakt z nimi, więc z reguły albo zostawiałem auto przecznicę dalej, albo szedłem na piechotę. Wiedziałem, że kiedyś w końcu wszystko wypłynie na światło dzienne, ale chciałem opóźnić ten moment, ile tylko będzie się dało. Nie zapalając światła, wszedłem do sypialni, wyrzuciłem zawartość kieszeni na stolik nocny, rozebrałem się i wsunąłem prosto do łóżka. Odpisałem na ostatniego SMS-a od Niny, życząc jej spokojnej nocy, i zaraz potem zasnąłem.
Rano poderwałem się jak oparzony, gdy mój telefon się rozdzwonił i zsunął z łóżka na podłogę. Wyplątałem się z pościeli, podniosłem wciąż natrętnie dzwoniące urządzenie, rejestrując pęknięty ekran, i odebrałem połączenie. – Halo? – rzuciłem na wydechu. – Oliver! – zanuciła miękko Sharon. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłam? – zapytała zmartwiona. – Trochę – mruknąłem i spojrzałem na zegarek. Było po dziesiątej. – Przepraszam, synku. – W jej głosie usłyszałem skruchę. – Wiem, że masz ostatnio sporo na głowie, ale pomyślałam, że może wpadniesz wreszcie do nas na
kolację? Z Niną i Liamem. – Sam nie wiem, mamo – odpowiedziałem. – Liam dopiero co dowiedział się, że jestem jego ojcem, i nie wiem, czy to najlepsza pora na zrzucanie na niego kolejnej bomby… Ale pogadam z Niną, okej? Może za tydzień lub dwa? – Powiedzieliście mu? – podekscytowała się. – Można tak to ująć…Poszło nie do końca tak, jak powinno. – Ale wszystko w porządku? – Tak, mamo. – Ollie, wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć, prawda? – Tak, wiem. Dzięki, mamo. Odezwę się potem, okej? I pozdrów tatę ode mnie. Niech się przygotuje na wycisk jutro na korcie. Zaśmiała się cicho. – Jasne, przekażę mu. Kocham cię. – Ja ciebie też – odparłem i zaraz potem się rozłączyła. Poszedłem wziąć prysznic i zjadłem szybkie śniadanie. Po dwóch dniach spędzonych z Niną i Liamem czułem się lekko oderwany od rzeczywistości. Najchętniej w ogóle bym się z nimi nie rozstawał. W moim mieszkaniu brakowało tego gwaru, który powodował Lee. Wydawało mi się, że jest zwyczajnie za cicho. Przyzwyczaiłem się do mieszkania w pojedynkę, a ciągły pobyt, nawet przez kilka dni, z dzieckiem był zupełnie innym doświadczeniem, czymś dla mnie nowym, i wciąż nie do końca się z tym oswoiłem. To było nowe, inne, ale nie takie złe.
26 SPACER WSTYDU I POWAŻNY SHAWN Nina Ze śmiechem patrzyłam na przekomarzających się w kuchni Karę i Noaha. Wpadła na kawę, nie pierwszy raz zresztą. W ostatnim czasie była u nas częstym gościem. Noah uparcie twierdził, że się tylko i wyłącznie przyjaźnią, choć po spojrzeniach, jakimi obdarzał kuzynkę Kylera, wiedziałam, że raczej go to nie satysfakcjonuje. Nie mogłam go winić – może i był moim bratem, ale również należał do rodu męskiego. I przyłapałam Karę na gapieniu się na tyłek Noaha, nie miałam więc żadnych złudzeń, że prędzej czy później się ze sobą prześpią. Obym tylko nie musiała tego słuchać, bo dźwięki „doprawiania zupy” nie były moim ulubionym budzikiem. Naprawdę, nie musiałam słyszeć, jak mój brat uprawia seks. – To kompletnie i totalnie nie do zaakceptowania! – Kara wyrzuciła ręce w powietrze, jak osoba, która straciła już cierpliwość. Dopiero weszłam, a Ollie jeszcze nie wrócił z Liamem z boiska, więc nie miałam pojęcia, o co im chodzi. – Przecież to tylko randka! – odparował mój brat, zapewne przewracając oczami, ale stał do mnie tyłem. Włosy sterczały mu we wszystkie strony, jakby je bez przerwy przeczesywał, co raczej, jak go znałam, nastąpiło. – No właśnie! Ja nie randkuję! Zachichotałam cicho. Wychodzili ze sobą już jakiś czas, a to do kina, a to na
spacer, ale zawsze jako „przyjaciele”. Gdy padło słowo „randka”, to… Wywołało to właśnie taką reakcję Kary, która w tym momencie chodziła po kuchni w jedną i w drugą stronę, ciskając wokół gromy niebieskimi oczami. Obcasy jej szpilek wystukiwały na płytkach niespokojny rytm, a misterne loki spływające do połowy pleców podskakiwały z każdym krokiem. Nie miałam pojęcia, co wywoływało u niej taką alergię na randki. – Przecież wcześniej wychodziliśmy i nic ci nie przeszkadzało – zauważył. Ja też nie rozumiałam, co to za różnica. Dla Kary najwyraźniej była ona spora, skoro tak bardzo się o to wykłócała. – Ale to nie były randki… – Ale ja chcę iść z tobą na randkę! – przerwał jej. – Chryste, kobieto, współpracuj ze mną! – Złapał ją za nadgarstek, zatrzymując w miejscu. Uniosła perfekcyjną brew i na moment zacisnęła usta w cienką linię. Policzki miała zaróżowione ze złości, a ręka, za którą trzymał ją Noah, zacisnęła się w pięść. – Ja nic nie muszę! – A to sobie nie muś! Nie będę błagać. Kara spojrzała na niego z osłupieniem, jakby zaskoczona jego reakcją. Wyprowadziła go z równowagi, a to zdecydowanie było osiągnięcie. Wkurzenie mojego brata do tego stopnia nie należało do prostych zadań. Ona też chyba miała tego świadomość, bo jej twarz złagodniała. – No co? – jęknął mój brat, puszczając jej rękę, kompletnie już sfrustrowany, gdy przez dłuższą chwilę milczała. Rozumiał z tego prawdopodobnie tyle samo co ja. – Pójdę z tobą na… tę randkę. Przyjdź po mnie o ósmej. – Odwróciła się na pięcie i zabierając po drodze torebkę zawieszoną na oparciu krzesła, wyszła, nie zawracając sobie głowy pożegnaniem. Noah odwrócił się w moją stronę z otwartymi ustami. W tym momencie przypominał mi odrobinę Liama.
– Co się właśnie stało? Udałam, że się zastanawiam. – Na mój gust to właśnie umówiłeś się na randkę. – Boże, błogosław Amerykę – mruknął. Pokręciłam tylko głową i poklepałam go po ramieniu. – Powodzenia, bracie. – Powodzenia z czym? – zapytał Ollie, wchodząc do mieszkania bez pukania z Liamem uwieszonym na jego ręce. – Ym… – zawiesiłam głos, mając świadomość, że przy Lee muszę pilnować słów. – Z Karą. Ollie zmarszczył brwi i zaraz wzruszył ramionami. – Tu powodzenie zdecydowanie się przyda.
Wieczorem tylko zerkałam na mojego brata znad puzzli, które układałam z Liamem, siedząc na podłodze w salonie. Noah w tym czasie tylko przemieszczał się między łazienką a swoim pokojem. Wziął prysznic, ogolił się, starannie ułożył włosy i… trzy razy zmieniał koszulę. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak podenerwowanego. Zanim wyszedł, poprawiłam mu jeszcze kołnierzyk granatowej koszuli i dałam mu buziaka w policzek, życząc powodzenia. – Wujek poszedł na randkę? – zapytał Liam, oglądając ze wszystkich stron fragment układanki, który zdawał się nigdzie nie pasować. – Tak. Z Karą. – I będą jak ty i tata? Na chwilę mnie zatkało. Liam po raz pierwszy swobodnie powiedział o Olliem jako o swoim tacie. Zamrugałam, odpędzając wzruszenie. – Może tak, może nie – odpowiedziałam w końcu. – Leć po piżamkę,
idziemy się kąpać. Kąpanie Liama było całą przeprawą, z której rzadko kiedy wychodziłam zupełnie sucha. Lubił rozchlapywać wodę we wszystkie strony, marudził i w końcu się wygłupiał, wywołując mój śmiech. Ciągnęło się to aż do usypiania, kiedy wtrącał w co drugie zdanie bajki, którą mu czytałam, jakiś komentarz, bo znał już całą na pamięć, i zasypiał dopiero po godzinie, nie w swoim łóżku, a w moim. Tym razem było tak samo. Odłożyłam książkę na stolik i zaczęłam się przyglądać śpiącemu spokojnie z otwartą buzią Liamowi. Usłyszałam ciche kliknięcie klamki, a drzwi się uchyliły i w progu stanął Oliver. Koszulka bez rękawów odsłaniała jego wytatuowane ręce i zapiekły mnie policzki, bo od razu pomyślałam o tym wszystkim, co kryje się pod ubraniami, a nie były to tylko tatuaże. – Śpi? – zapytał cicho. – Dopiero zasnął – odszepnęłam i poklepałam zapraszającym gestem miejsce koło siebie. Podszedł do mnie i ostrożnie położył się obok, nie chcąc obudzić Liama. Objął mnie opiekuńczo, a ja zwinęłam się przy jego boku. Był przyjemnie ciepły i po zapachu żelu pod prysznic domyśliłam się, że niedawno skończył wieczorne ablucje. – Kocham tego urwisa – wyznał szeptem, a ja poczułam, jak oczy mi wilgotnieją. – Wiem – odpowiedziałam i oparłam głowę na jego piersi, wsłuchując się w silny rytm serca tak jak milion razy wcześniej. To było kojące. I tak bardzo właściwe.
Oliver
Nie wiedziałem, kiedy zasnąłem. Obudziłem się dopiero o świcie z Niną ciasno przytuloną do mojego torsu i Liamem śpiącym spokojnie po drugiej stronie łóżka. Promienie słońca błyszczały w złotych włosach Niny, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Nie potrafiłem zliczyć samotnych nocy, kiedy chciałem się budzić właśnie w ten sposób. Z nią w moich ramionach i moim synem na wyciągnięcie ręki. Ale bałem się zamknąć oczy. Bałem się, że gdy znów je otworzę, wszystko zniknie. Byłem jednak zbyt zmęczony i pozwoliłem sobie na krótką drzemkę, z której wyrwało mnie wołanie: – Ollie, Ollie! Zamrugałem i zobaczyłem nad sobą roześmianą twarz Liama, który jeszcze przed chwilą mnie szturchał, próbując wybudzić z głębokiego snu. – Co jest, młody? – zapytałem, ziewając. – Wstawaj. – Już, już wstaję. – Westchnąłem i zwlokłem się z łóżka, a następnie dałem się zaciągnąć do kuchni. Nina szykowała śniadanie, a po całym mieszkaniu roznosił się zapach omletów ze szczypiorkiem i kawy. Zaburczało mi w brzuchu, a ślinka sama napłynęła do ust. Byłem głodny. Strasznie głodny. – Pysznie pachnie – skomentowałem. Nina posłała mi promienny uśmiech. Długie włosy zaplotła w luźny warkocz, który przerzuciła przez ramię, a niesforne kosmyki muskały jej policzki, ale chyba nie zwracała na to uwagi. – Już myślałam, że nie wstaniesz. – Miałbym przegapić śniadanie? No co ty. – Mrugnąłem do Liama, który wciąż był uczepiony mojej ręki. W tym momencie drzwi wejściowe się otworzyły, a do środka wszedł Noah. I dobrze znałem tę minę. Nie musiałem pytać, czy nocował w domu, bo nie nocował. Czyżby spacer wstydu? Jeśli tak, to dostał najwyższe noty. Przybiłem
z nim piątkę. – Nieźle, stary – zaśmiałem się. Uśmiechnął się tylko porozumiewawczo i nalał sobie kawy do kubka. – Szybki jest – szepnąłem, nachylając się nad uchem Niny i obejmując ją od tyłu. Miała na tyle krótką koszulkę, że bez trudu mogłem pogładzić palcami jedwabistą skórę na jej biodrze. – Oliver! – zrugała mnie i odepchnęła moją rękę. – No co? – Zacznij myśleć drugą głową. Spojrzałem w dół na swoje spodnie i teatralnie uderzyłem się w czoło. – A, o tę ci chodzi! Nina zacisnęła usta w wąską linię i sprzedała mi kuksańca w żebra. – Za co to? – Za prawo do życia. Smacznego. – Wręczyła mi talerz z omletem i zostawiła oniemiałego. Czyli dzisiaj jednak nie była w aż tak dobrym nastroju. Zdążyłem się od tego odzwyczaić. – Zgasiła cię? – zażartował Noah. – Prawie. – Prawie? – Jeszcze nie wyciągnąłem największej broni. – Uśmiechnąłem się przebiegle i zabrałem za jedzenie.
Nina Mój brat był teraz książkowym przykładem spełnionego faceta. Włosy w nieładzie. Rozmarzone, łóżkowe oczy. Cienie świadczące o niewyspaniu.
Lekki zarost. No i wczorajsze ciuchy. Nie zamierzałam tego w żaden sposób komentować. Był dorosły i wiedział, co robi, a Kara wydawała się w porządku. Może i była nieco szalona, ale w jakiś sposób pasowała do mojego bardziej statecznego brata. Noah tak długo opiekował się mną i Liamem, że sam ograniczył swoje życie towarzyskie do minimum i czasem miałam z tego powodu wyrzuty sumienia. Dobijał mnie jego pracoholizm, więc związek… czy jakkolwiek by to nazwać… z Karą był miłą odmianą. Niewybredne teksty wychodziły z ust Olliego naturalnie i z prędkością karabinu. Odzwyczaiłam się od tego. Ale w sumie to moja irytacja była wymuszona, bo wiedziałam, co to oznacza – wyluzował. Zaczął się mniej pilnować z tym, co przy mnie mówił, i przyjęłam to z ulgą. Gdyby nie obecność Liama pewnie podjęłabym jego grę i mogłaby trwać godzinami. Ale dopiero po śniadaniu. – Jak wam idzie z tym kawałkiem z Shawnem? – zapytałam lekko. – Całkiem nieźle. Pracujemy teraz nad czymś większym, ale cii… to ściśle tajne. Wkrótce uderzamy do studia. – Zniżył głos do szeptu, a ja zachichotałam. – Żadnych wskazówek? – Żadnych. – Uśmiechnął się szeroko i upił łyk kawy. – Ollie? – Liam odwrócił jego uwagę. – Tak, Lee? – Jego rysy od razu zmiękły, gdy opuścił wzrok na siedzącego przy nim syna. – A co wy robicie w tym studiu? – Piszemy muzykę, sprawdzamy, jak to brzmi, łączymy wszystko w całość… – wyjaśnił Ollie. – Zabierzesz mnie kiedyś ze sobą? – Jasne, młody. Liama ekscytowało wszystko, co było związane z muzyką, i chłonął każde słowo Olivera na ten temat. Cieszyłam się, że mają ze sobą coś wspólnego.
Ollie ostatecznie został z nami aż do wieczoru i już miał wychodzić, gdy zatrzymał się z ręką na klamce i odwrócił w moją stronę. – Sharon ponowiła zaproszenie na kolację – poinformował mnie. Wiedziałam, że to propozycja nie do odrzucenia, choć myśl o konfrontacji z jego rodzicami przejmowała mnie przerażeniem. Szczególnie z Sharon. – Na jakiś konkretny termin? – zapytałam. Nie było sensu się od tego wykręcać. – Niedziela za dwa tygodnie może być? – Może – odpowiedziałam sztywno. – Przekaż Sharon, że będziemy. Pokiwał głową. – Przekażę. I nie martw się, nie zjedzą cię. Nie byłabym tego taka pewna…
Oliver W sobotni wieczór, dzień przed kolacją u moich rodziców sączyłem powoli piwo i bawiłem się telefonem, czekając na przyjście Shawna. Nina stwierdziła, że ją tylko stresuję, i wolałem się ulotnić. Ostatnio praktycznie u niej mieszkałem. O umówionej godzinie w drzwiach Keller’s stanął mój kumpel, a ja oniemiałem, gdy podchodził w moją stronę z szerokim uśmiechem. Oparł się o bar i cierpliwie czekał na reakcję, której się spodziewał. – Coś ty zrobił ze swoimi włosami? – wydukałem w końcu, wskazując na jego ciemną czuprynę. Przeczesał włosy machinalnie i wzruszył ramionami. – Po latach rozjaśniania zrobiło się z nich siano, więc wracam do naturalnego koloru. – Ale to twój znak rozpoznawczy. – Zmarszczyłem brwi.
– Wymyślę coś innego. Męczyło mnie już to ciągłe farbowanie – odpowiedział, unosząc rękę w stronę Lexie, która stała za barem. Przywitała się i po chwili postawiła przed nim piwo, a potem wróciła do reszty klientów. – Muszę ci zrobić zdjęcie, bo mi nie uwierzą. – Pokręciłem głową i włączyłem aparat w telefonie. Musiałem to potem wysłać chłopakom, bo bez dowodu nie daliby mi wiary. Tlenione włosy były czymś nierozłącznym z Shawnem, od kiedy się znaliśmy. – Musiałeś, no nie? – zapytał. – Musiałem – przytaknąłem. – Niech cię szlag, Jameson – prychnął. – No i co ty byś beze mnie zrobił? – Pogrążył się w depresji? Roześmialiśmy się głośno. – To na pewno – stwierdził. – Ale w sumie o czymś innym chciałem z tobą pogadać. Zabrzmiał poważnie. Shawn rzadko bywał poważny. Do wszystkiego podchodził z lekkim przymrużeniem oka, więc od razu zauważyłem tę zmianę w tonie. – Coś się stało? Jeśli nie chcesz nagrywać tego kawałka, to możemy sobie odpuścić… – Nie, nie o to chodzi – przerwał mi. – Chodzi o Jessego. Spojrzałem na niego, zupełnie zbity z tropu. Wyglądał na zmartwionego. Jesse Benson był nie tylko gitarzystą White Noise, Shawn traktował go jak młodszego brata i część rodziny. A że Jesse miał skłonność do ładowania się w kłopoty, to Shawn zawsze ratował mu tyłek. – Co z nim? – zapytałem. – Lily sądzi, że Jesse wrócił do ćpania. Dzwoniła do mnie dzisiaj rano.
Zmroziło mnie. Nie było pośród nas tajemnicą, że Jesse miał swój epizod, jeszcze zanim się poznaliśmy. Jakiś czas temu jego dziewczyna zdecydowała się do niego wrócić i wszystko wydawało się układać. Przy Lily Jesse odżył i już snuł wielkie plany. Nawet jakiś czas temu, po ślubie Mai i Kylera, przyznał, że zastanawia się nad oświadczynami. Żałował, że przez uzależnienie odtrącił od siebie Lily i zrujnował wcześniej ich związek, dlatego teraz zabiegał o nią jak wariat. Czemu miałby tak ryzykować, gdy zaczęło być dobrze? – Jest pewna? Zacisnął usta i pokiwał głową. – Tak… W każdym razie niemal całkiem pewna. Poprzednim razem zachowywał się podobnie i Lily próbowała z nim o tym rozmawiać, ale się na nią wydarł, że to nie jej sprawa i może iść w cholerę. – Stary, masz świadomość, że za trochę ponad miesiąc jedziemy w trasę i okazji będzie miał jeszcze więcej? Nie upilnujesz dorosłego faceta. Westchnął ciężko, opierając łokcie na barze. Miał zrezygnowaną minę. – Wiem. Z chłopakami już rozmawiałem. Jeśli będzie trzeba, to jesteśmy skłonni odłożyć trasę w czasie. Trzeba to tylko obgadać z Vince’em, żeby nie miał złudzeń, bo możemy mieć spory problem. – Masz świadomość, że Rain się wkurwi? Rain i jej zespół dopracowali trasę w najmniejszych detalach w porozumieniu z Ridge’em i Vincentem, menedżerem White Noise. Zapowiadało się fantastycznie, a gdy już ruszyła kampania promocyjna i sprzedaż biletów, na większość koncertów zostały wyprzedane. Siostra Malcolma mogła za nami nie przepadać, ale w swojej pracy, mimo wszystko, profesjonalizm stawiała na pierwszym miejscu. I nie chciała zawieść brata. – Mam. – Zrobił skrzywioną minę i upił łyk piwa. – Gdy Jesse mi powiedział, że odezwali się do niego dawni kumple, liczyłem na to, że jest wystarczająco ogarnięty, żeby ich olać…
– Jeszcze się opamięta. – Nie byłem pewien, kogo bardziej próbowałem do tego przekonać: siebie czy jego.
Nina Rodzice adopcyjni Olivera byli w porządku i wcześniej dobrze się z nimi dogadywałam, ale wiele się zmieniło od tego czasu. No i dochodził do tego jeszcze Liam. Wytłumaczyłam mu, o co chodzi, żeby go oswoić z myślą poznania, jakby nie patrzeć, jego dziadków. Wydawał się naraz podekscytowany i lekko przestraszony, zupełnie jak ja sama. Wbrew obawom Olivera, gdy minął pierwszy szok, Lee w pełni zaakceptował go jako swojego ojca, choć wahał się, jak ma się do niego zwracać. Zapytał mnie o to. Powiedziałam, że może go nazywać tak, jak mu wygodnie, i Ollie na pewno się nie obrazi, jeśli będzie nazywał go po imieniu. Wszystko zaczęło się dziać w takim tempie, że z trudem nadążałam. O umówionej porze zeszliśmy na dół, a Ollie już na nas czekał. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy dostrzegłam jego granatową koszulę pod skórzaną kurtką. Sama miałam na sobie skromną sukienkę w tym samym kolorze i pokusiłam się nawet o obcasy. Oliver przywitał się z nami i wziął Liama na ręce, żeby usadzić go w foteliku. Sama wsunęłam się na fotel pasażera i nerwowo wyłamywałam palce, czekając, aż Oliver zapnie naszego syna i usiądzie za kierownicą. Przy akompaniamencie Highly Suspect podjechaliśmy pod dom Blacków i całą trójką stanęliśmy pod drzwiami frontowymi. Liam był pośrodku, trzymając nas oboje za ręce. Nie czekaliśmy długo, nim w drzwiach stanął Phil Black. Nie zmienił się wiele, odkąd widziałam go ostatni raz. Uściskał mnie i Olivera, a następnie przywitał się z Liamem, który wpatrywał się w niego jak urzeczony.
– Sharon jest w kuchni. Lubisz ciasto czekoladowe, Liam? – zapytał, a mój syn skwapliwie pokiwał twierdząco głową. No i się stało, Phil już go kupił tym ciastem czekoladowym. Po domu roznosiły się ciche dźwięki muzyki. Uśmiechnęłam się, gdy rozpoznałam znajomą melodię, którą w tym domu słyszałam setki razy. Fields of Gold. – Sting i The Police? – zauważyłam, a Phil skinął ze śmiechem. – Niektóre rzeczy się nie zmieniają, prawda, Nino? – Najwyraźniej tak, proszę pana. – Myślałem, że już wieki temu przeszliśmy na „ty”. – Uniósł brwi. – Nie byłam pewna, czy to nadal aktualne. – Wzruszyłam ramionami, lekko zmieszana. – Oczywiście, że nadal aktualne. – Dziękuję, Phil – powiedziałam cicho, nie wiedząc, co tak naprawdę ze sobą zrobić ani gdzie patrzeć. Było mi przed nim wstyd. – Nie ma o czym mówić, Nino. – Posłał mi uśmiech i uścisnął krótko. Sharon przywitała nas w ten sam ciepły sposób. Liam z szeroko otwartymi oczami chłonął każdy szczegół i każde słowo, gdy siedzieliśmy już przy stole. Z początku był nieco nieśmiały, ale z ciągle zabawiającymi go Oliverem i Philem rozgadał się na całego. A gdy Phil zaproponował, że pokaże mu swojego dodge’a… Już nie miałam ani syna, ani chłopaka, który poszedł razem z nimi. Zostałam sama z Sharon, próbując zamaskować ciszę sączeniem kawy. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. – Cieszę się, że wróciłaś, Nino. – Nakryła moją dłoń swoją, a ja nieśmiało uniosłam kąciki ust. – Ja też się cieszę. – Lubię widzieć go szczęśliwego – dodała.
Przygryzłam wargę. – Zraniłam go. – Spuściłam oczy. Nie mogłam spojrzeć jej w twarz. – Czasem najlepsze decyzje są tymi najboleśniejszymi. Jesteś matką. Wiem, że to rozumiesz. Przytaknęłam. – Oliver potrzebuje rodziny i wsparcia, a ty mu je dajesz. I wiesz, jesteś jedną z dwóch dziewczyn, które tu przyprowadził. Ale rozstał się z Freyą nie bez powodu. Nie kochał jej. Zamrugałam zaskoczona. Wiedziałam o wielu dziewczynach Olliego, które miał po mnie, w tym o Frei Peterson, z którą, w porównaniu z innymi, był całkiem długo i wydawał się przy niej szczęśliwy. Nawet wizualnie dobrze wyglądali. Na każdym ich wspólnym zdjęciu oczy Olivera błyszczały i patrzył na Freyę z czymś więcej niż szacunek. Skoro nie była to miłość, to co to było? – Nie bądź taka zdziwiona. Oliver jest stały w swoich uczuciach, wiesz o tym. Rzeczywiście. Wiedziałam natomiast, że za wcześnie na deklaracje. Ja nie byłam na to jeszcze gotowa. On chyba też nie, choć bezgłośnie powtarzaliśmy sobie to samo w spojrzeniach i gestach. Na razie musiało wystarczyć. – On wciąż cię kocha, Nino. A ja wciąż kochałam jego. Nigdy nie przestałam.
27 JACK MADDOX I KAFELKI Oliver Mad był cały w skowronkach od kilku dni. Gdy go o to zapytałem, z dumą oświadczył, że przyjeżdża jego starszy brat Jack. Nie zawsze było między nimi dobrze, ale teraz świetnie się dogadywali i nie było meczu Jacka, którego Mad by nie obejrzał. A przynajmniej od momentu, kiedy się pogodzili. W każdym razie mieliśmy się spotkać całą paczką w Keller’s na śniadaniu. Zaproponowałem Ninie, żeby mi towarzyszyła, ale stwierdziła, że chyba odpuści. Uważała, że Charlie może jej tam nie chcieć. Sam w to wątpiłem, ale postanowiłem sobie darować. Gdy wszedłem do Keller’s, od razu zauważyłem braci Maddox. Obaj mieli ciemne włosy, stalowe oczy, które czasem wyglądały wręcz nienaturalnie, i niewiele różnili się wzrostem, dzieliły ich może ze dwa cale. Jeden był górą mięśni, drugi już tylko trzymał formę i nadrabiał ozdobami. Mad, jak to Mad, kochał tatuaże i piercing. Jakiś czas temu odpuścił sobie jednak kolorowe pasemka, bo stwierdził, że „za dużo pierdzielenia się z tym szajsem”, najwyraźniej wychodząc z podobnego założenia, co ostatnio Shawn. – Oliver Jameson, a niech mnie! – zawołał Jack i wziął mnie w niedźwiedzi uścisk. – Cześć, Jack, gwiazdo baseballu. Mam już bić pokłony, bo jesteś wart kilka
milionów? – Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie skomentować jego najnowszego kontraktu. Charlie żartował, że gdy Jack zakończy karierę, będzie go prowadził przy krawężniku. Ale najpierw upewni się, że ma zapisaną na siebie ładną sumkę. Starszy Maddox tylko się roześmiał i poklepał mnie przyjacielsko po plecach. – Z wiekiem coraz gorzej – westchnął teatralnie. – Co ty nie powiesz, staruszku – mruknąłem. – Ktoś by mógł pomyśleć, że dojrzejesz, skoro jesteś tatą. Ale nie, raczej ci to nie grozi. Jack lubił się zbijać przy każdej możliwej okazji. Charlie zresztą też, ale u niego to było unormowane. Jego starszy brat był natomiast duszą towarzystwa i powszechnie znanym kawalarzem, który nawet po zakończeniu liceum pozostał legendą. Wraz z kumplami wykręcał niezłe numery, ale zawsze takie, które żadnemu z nich by nie zaszkodziły. I udawało im się to pierwszorzędnie. Jack Maddox, Micah Hamilton i Asher Keller tworzyli sławne trio. Pałkarz, miotacz i łapacz. Razem byli genialni. Za ich czasów szkolna drużyna wygrała mistrzostwa po raz pierwszy od dekady. Każdy z nich mógł się załapać do Major League Baseball, ale Ash po śmierci brata Mai wycofał się z baseballu. Został więc tylko Jack, obecny pałkarz St. Louis Armours. – Mam nadzieję, że wpadniecie na mecz – zwrócił się do nas wszystkich. – Jasne, za nic byśmy tego nie przegapili – potwierdziła ochoczo Maia. Tym sposobem wylądowałem z trzema wejściówkami na wieczorny mecz. Teraz musiałem tylko wymyślić, jak przekonać Ninę. Planowałem w razie czego nasłać na nią Maię i Fay jako środki perswazji.
Powiedzieć, że się denerwowałem, to za mało. Ja byłem przerażony. Drużyna z St. Louis była jedną z najlepszych, a pismaki kręciły się dosłownie wszędzie.
Miałem jednak dość tego, że nie możemy nigdzie razem wyjść i musimy chować się po kątach. Wiedziałem, że będzie szum. I wiedziałem, że będziemy pod obstrzałem. Zaparkowałem mojego chevroleta i ścisnąłem rękę Niny, która była blada jak ściana. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco i wysiadłem z samochodu, zakładając awiatorki. Złożyłem fotel i wydostałem Liama z fotelika. Ciasno się do mnie przytulił, oplatając ręce wokół mojej szyi. Zamknąłem auto i z synem na rękach podszedłem do Niny, żeby spleść nasze palce. Żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę stadionu, pochylając głowy, gdy znikąd wzięła się zgraja dziennikarzy, błyskająca fleszami w naszą stronę, a Lee jeszcze mocniej się we mnie wtulił. Odetchnąłem z ulgą, kiedy znaleźliśmy się w środku i za okazaniem wejściówek przeszliśmy do strefy klubowej drużyny St. Louis, w której zbierali się bliscy graczy. Jack zawsze załatwiał nam tu miejsca, traktując przyjaciół swojego brata jak rodzinę. Jak na razie dotarł tylko klan Maddoxów. Przywitaliśmy się z moim kumplem i jego dziewczyną, a także rodzicami, którzy z zaciekawieniem przyglądali się mojemu synowi. Odrobinę przypominało mi to kolację sprzed tygodnia z Sharon i Philem. – Ależ wy jesteście do siebie podobni – zaświergotała Jodi z szerokim uśmiechem na ustach. Odwzajemniłem uśmiech i wziąłem młodego na kolana. Wyglądał na podekscytowanego i obracał głową we wszystkie strony, chłonąc szczegóły. Wiedziałem, że Noah zabierał go na mecze futbolu i hokeja, ale na meczu baseballowym nigdy nie był. Kilkanaście minut przed rozpoczęciem pierwszego inningu przyszli Maia i Kyler z Milesem, znów bez Alison. Nie miałem czasu z nim o tym pogadać, a on sam udawał, że wszystko jest w porządku, jednak zauważyliśmy, że było zupełnie na odwrót. Wszyscy troje przywitali się z nami i usiedli na swoich miejscach. Liam zachichotał, gdy Kyler wystawił w jego kierunku zwiniętą pięść
i przybił z nim żółwika. W końcu mecz się rozpoczął. Pałkarze St. Louis zaczynali, a Jack odbijał jako drugi. Pierwszy z pałkarzy odbił i zdobył bazę. Gdy przyszła kolej Maddoxa, wszyscy nachyliliśmy się do przodu w oczekiwaniu. Stanął w bazie domowej i pilnie obserwował miotacza. Pierwsza piłka była za wysoka, ale druga już w sam raz, a Jack się zamachnął. Piłka spadła przy lewym bazowym i brat Charliego zdobył pierwszą bazę, gdy jego poprzednik dobiegł do trzeciej. Lee przyglądał się wszystkiemu z otwartą buzią. – I jak ci się podoba? – zapytałem, nachylając się nad nim. – Jest super! – odparł uradowany i odwrócił się w moją stronę z zamyśloną miną. Spojrzałem na niego spod uniesionych brwi, a on wyciągnął rękę i zdjął baseballówkę z mojej głowy, żeby wcisnąć ją na swoją. Roześmiałem się, bo była na niego o wiele za duża, jednak tak długo nią manewrował, aż przestała mu zasłaniać pole widzenia. Fay westchnęła. – Chcę takiego… – mruknęła, patrząc na mojego syna, a Charlie objął ją ramieniem, całując w czoło i coś do niej szepcząc. Wymieniliśmy z Niną porozumiewawcze spojrzenia i wybuchnęliśmy śmiechem. Jeszcze tego nam brakowało, żeby TLR otworzyło przedszkole. Drużyna z St. Louis ostatecznie wygrała siedem do dwóch. Pogratulowaliśmy Jackowi wygranej i odłączyliśmy się od grupy, która zamierzała uczcić zwycięstwo. Było już późno, więc musieliśmy położyć Liama. Mieszkałem bliżej stadionu, więc skierowaliśmy się w stronę mojego mieszkania. Gdy wjechałem na parking podziemny, Lee smacznie już spał w swoim foteliku, więc ostrożnie go z niego wypiąłem i wziąłem na ręce. – Klucze mam w prawej kieszeni – poinstruowałem Ninę. Obie ręce miałem zajęte.
Skinęła głową i wydobyła klucze, a następnie cicho otworzyła drzwi i zapaliła światło. Weszliśmy do środka i od razu poszliśmy do sypialni, żeby przebrać Liama w piżamę. Przebudził się, kiedy to robiłem, ale wciąż był ledwo przytomny, więc z powrotem zasnął, gdy tylko skończyłem i przykryłem go kołdrą. – Śpi? – spytała Nina, podchodząc do mnie, kiedy wynurzyłem się z pokoju i przymknąłem drzwi za sobą. – Powiedziałbym raczej, że padł – odparłem rozbawiony i przygarnąłem ją do swojego boku. Ostatnio z uporem maniaka szukałem pretekstu, żeby choćby potrzymać jej rękę, a jeszcze częściej, żeby się przytulić. Lubiłem być blisko niej. Czasem potrzebowałem namacalnego dowodu na to, że naprawdę wróciła i nigdzie się nie wybiera. Chyba jeszcze nie do końca jej ufałem. Nie tak jak kiedyś. Nie kochałem już ślepo. Nie do tego stopnia. – Dziękuję, że nas ze sobą zabrałeś. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. – Jej twarz rozświetlił nieśmiały uśmiech. – Nie ma za co. No i Liam miał niezłą frajdę. Zaśmiała się dźwięcznie, wtulając nos w moją szyję. – Będzie o tym mówił przez tydzień. – Na pewno. – Musnąłem ustami jej policzek, a ona ze śmiechem uciekła z moich objęć. – Ollie? – Hm? Wskoczyła na blat, żeby na nim usiąść, i oparła głowę o szafkę za sobą, przytrzymując się rękami krawędzi. Nie patrzyła na mnie, ale po zgarbionych ramionach widziałem, że już wcale nie jest jej do śmiechu. – Boję się. – Czego? – Stanąłem pomiędzy jej udami i zmusiłem ją, by na mnie spojrzała. W oczach Niny zobaczyłem niepokój.
– Prasa nie da nam spokoju. W sieci już się pojawiły nasze wspólne zdjęcia i spekulacje. Sprawdziłam w samochodzie. Wcześniej wychodziliśmy i wszystko było okej, ale taki mecz… – Zrezygnowana pokręciła głową. – Nie martw się tym, dobrze? Wszystkim się zajmę, by ani tobie, ani Liamowi nie stała się żadna krzywda. Ufasz mi? – Ufam – odparła miękko, pozwalając się na powrót objąć.
Ridge po ustaleniach z wytwórnią puścił w obieg informacje, które zdementowały większość plotek, jakie pojawiły się po meczu. Nie ucięły jednak do końca tematu, na naszych kontach w mediach społecznościowych wciąż trwała burza i ludzie prześcigali się z teoriami, którymi próbowali dopowiedzieć sobie resztę historii. Do Niny docierała tylko część z tego wszystkiego – na szczęście. Nie chciałem jej dodatkowo martwić, więc oszczędziłem jej szczegółów i zachowałem dla siebie informację o tym, jak dużo pracy miały w tym momencie dział prasowy wytwórni i departament IT. Ludzie uwielbiali plotki, a ja postanowiłem trzymać Ninę jak najdalej od tego całego syfu i funkcjonować zupełnie normalnie. Mimo wszystko i tak się przejmowała, wariując przy tym z niepokoju, więc ja się zająłem Liamem, żeby dać jej chwilę dla siebie. Nie spała pół nocy, a ja razem z nią, bo budziła mnie, przewracając się cały czas z boku na bok. Wymknąłem się po cichu z jej pokoju i poszedłem do pokoju Liama. Tak czy inaczej obiecałem Shawnowi, że wpadnę do studia, więc postanowiłem zabrać ze sobą syna, a wczoraj przyjechałem odpowiednio przygotowany, więc tylko zgarnąłem torbę po drodze. Przysiadłem na łóżku Liama i zacząłem go łaskotać. Mruknął w proteście i obrócił się na drugi bok, mocniej wtulając się w poduszkę. Był typem śpiocha. – Hej, Lee, wstawaj. – Potrząsnąłem go lekko za ramię. – Ale ja chcę spać – jęknął, nie otwierając oczu.
– Lee, jest już po ósmej. Muszę iść do studia i powinieneś wstać, jeśli chcesz iść ze mną. Na wspomnienie o studiu zaraz się rozbudził. – Mam coś dla ciebie – dodałem po chwili i położyłem przed nim całkiem sporą papierową torbę. Stanął na łóżku i zanurkował do środka. Po kolei wyjął ze środka baseballówkę podobną do tej, którą sobie przywłaszczył na meczu, skórzaną kurtkę i pudełko z czerwonymi chuckami. – Ale super… – sapnął uradowany. – Dziękuję. – Rzucił mi się na szyję, a ja się roześmiałem. – Nie ma za co. Chodź, przebierzesz się w nowe ciuchy. – Wyciągnąłem go z łóżka, a on, śmiejąc się, podążył za mną. Nina obudziła się, dopiero gdy jedliśmy śniadanie. Była zaspana i wyglądała na zmęczoną, ale uśmiechnęła się na nasz widok, przeskakując wzrokiem między mną a Liamem. Miałem przy tym wręcz idealną sposobność, żeby bezkarnie zlustrować ją od stóp do głów, poświęcając nieco więcej czasu na jej długie nogi zakryte tylko krótkimi szortami wykończonymi białą koronką. – Dzień dobry – przywitała się i z czułością poczochrała włosy Liama, zanim do nas dołączyła. – Widzę, że świetnie sobie beze mnie radzicie. – Wskazała na pudełka płatków, którymi był zastawiony stół. Liam ochoczo pokiwał głową w odpowiedzi, pakując sobie do buzi kolejną łyżkę mleka. Warunkiem pojechania do studia było to, że zje całą miskę aż do dna, bo wcześniej się rwał, żeby wyjść bez jedzenia. Nina chyba powiesiłaby mnie za jaja na suchej gałęzi, gdybym mu na to pozwolił. – Wybieracie się do studia? – zagaiła, choć doskonale znała moje plany. Prawdopodobnie chciała dać upust ekscytacji Liama. – Tak – odpowiedziałem, nie mrugnąwszy okiem. – Liam nawet ma odpowiedni strój.
Lee odsunął od siebie miskę i zsunął się z krzesła, żeby zaprezentować się mamie w pełnej chwale, rozkładając ręce dla efektu, a w końcu obracając się wokół własnej osi. – Mam w domu dwie gwiazdy rocka, ja nie mogę. – Nina stłumiła śmiech dłonią. Pokazałem jej język, a ona tylko pokręciła głową. – Możemy już iść? – zapytał Liam z nadzieją. – Już, już – odparłem. – Idziemy. – Wstałem od stołu i pocałowałem Ninę w policzek. Jej włosy pachniały intensywnie truskawkowym szamponem po prysznicu, który wzięła przed snem. Ostatnio ten zapach kojarzył mi się wyłącznie z nią. – Bawcie się dobrze! – zawołała za nami, gdy wychodziliśmy. – Będziemy! – odkrzyknąłem, a Lee jeszcze zawrócił i pospiesznie pożegnał się z mamą, zanim zeszliśmy na dół. Otworzyłem drzwi mojej chevelle i ukucnąłem przed synem. – Słuchaj, mama mnie zabije, jeśli się dowie, jak w rzeczywistości wygląda taka sesja w studiu, więc buzia na kłódkę, tak? Pokiwał skwapliwie głową, a jego oczy błyszczały, gdy lustrował wzrokiem samochód. Wsadziłem go do środka i zapiąłem w foteliku. Zmieniłem playlistę na coś lżejszego niż Slipknot i znajome nuty Sunset Sons wypełniły wnętrze. – Pamiętaj, młody, pierwsza zasada fajnego samochodu to fajna muzyka. Słuchanie boys bandów w takim aucie jak to byłoby zwykłą profanacją. Możesz słuchać nawet Bacha, ale broń Boże boys bandów, jasne? – Jak słońce – przytaknął bez zawahania. – A ty co grasz? – Pogranicze rocka i metalu. Gdy włączałem się do ruchu, dostrzegłem we wstecznym lusterku jego zamyśloną minę.
– Musi być głośne – stwierdził w końcu. – Bardzo – sprecyzowałem. I niezaprzeczalnie było głośno, gdy już siedziałem w fotelu z Liamem na kolanach i przez szybę obserwowałem śpiewającego Shawna. Często bywaliśmy z White Noise przy swoich nagraniach, a Slenders stwierdził, że potrzebuje wsparcia, bo mieli problem z wyważeniem wokalu. Trevor, jeden z dźwiękowców, w zamyśleniu wybijał rytm na krawędzi konsoli. Let them burn Burn in flames Let them die Die in pain Cut my heart out And let me bleed Bleed to death… – I jak? – zapytałem Liama, który kiwał głową do rytmu. Odwrócił się na moich kolanach i zamyślił. – Tym się zajmujesz na co dzień? Tak jak wujek Noah uczy? – Mniej więcej – odparłem. – Raczej występuję na scenie. Koncerty i te sprawy. – Zabierzesz mnie kiedyś ze sobą? – Z chęcią, ale najpierw pogadamy z mamą, okej? – Okej. – Uśmiechnął się szeroko i na nowo skupił swoją uwagę na tym, co działo się za szybą. Robiło mi się ciepło na sercu, ilekroć Liam wykazywał zainteresowanie muzyką. To był główny pierwiastek mojego życia i w głębi duszy chciałem zaszczepić tę miłość w synu. Okazało się jednak, że Nina zdążyła już odwalić w tej kwestii kawał dobrej roboty, a młody chłonął wszystko jak
gąbka. Miał pięć lat, a już potrafił kręcić nosem na popowe kawałki, które można było usłyszeć w radiu. Za to momentalnie się wyciszał przy starym rocku. Nie mogłem się doczekać, aż nauczę go grać na gitarze. …Bury me deep Six feet below Or let me burn Burn with them Let me die Die in pain Wprowadzałem Liama w mój świat. Dopiero teraz czułem, że wszystko zaczyna być tak, jak powinno. A przynajmniej… – Zajebiście nam wyszło, no nie? – odezwał się głośno Shawn, stając koło mnie i przerywając moje rozmyślania z błyskiem w ciemnych oczach. Rzeczywiście, tym razem brzmiało to naprawdę fantastycznie. – Uważaj na słowa, co? – Wskazałem na Liama chichoczącego na moich kolanach. – Kurwa, przepraszam… – Shawn! – warknąłem. Jego instynkt samozachowawczy… w gruncie rzeczy nie istniał. – Dobra, dobra. Już się zamykam. – Uniósł dłonie w geście poddania. – Ja wiem, że masz przywileje, lady Jameson, ale już jedną primadonnę w zespole macie. – Szturchnął Seymoura w żebra, a ten obrzucił go morderczym wzrokiem. Slenders jednak się nie przejął, objął go ramieniem i zaczął mu czochrać włosy. – Nie robiłbym tego… – ostrzegłem akurat w porę, bo ciężki martens Kylera opadł na stopę Shawna, który jęknął z bólu, bo na swoje nieszczęście miał dzisiaj trampki.
– Zaj… – zaczął, ale spojrzałem na niego znacząco. – Zajmujące te kafelki, co? Wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
28 CHERRY GARCIA I BEZPIECZNE SCHRONIENIE Był już ostatni weekend lipca. Do premiery Deep Waters został ledwo tydzień i wiedziałem, że rozpocznie się kompletne szaleństwo, wypełniając prawie cały czas. Po raz pierwszy zupełnie się do tego nie spieszyłem, wręcz odwrotnie. W dodatku czułem, że sprawa z Jessem nie jest zamknięta, choć przez ostatnie kilka tygodni wszystko wydawało się wrócić do normy. Na tyle do normy, że Vince po rozmowach z wytwórnią zdecydował, że Lily pojedzie w trasę razem z White Noise, żeby mieć Jessego na oku. Wcześniej razem z Shawnem zdążyła go zmusić do odnowienia spotkań z terapeutą, który wyciągnął go z nałogu poprzednim razem. Nie wiedziałem, na ile skuteczne to będzie, ale nie zamierzałem tego kwestionować. Chciałem wierzyć Jessemu, że to tylko wybryk i więcej nie weźmie. Bardzo mocno chciałem mu wierzyć. Rano grałem z Philem w tenisa – to był nasz sposób na wspólne spędzanie czasu – a teraz we dwóch staliśmy przy grillu i smażyliśmy steki. Nina i Lee pomagali Sharon w kuchni, a przez okno mogłem zobaczyć, że świetnie się razem bawią. Wiedziałem, że moja dziewczyna miała obawy, jak Blackowie ją przyjmą, ale przez lata nie zmieniło się aż tak wiele. Dla nich wciąż pozostawała częścią rodziny. – Dobrze sobie z tym wszystkim radzisz, Ollie – odezwał się Phil, gładząc dłonią brodę przyprószoną siwizną. W ciągu ostatnich lat stawała się coraz
bielsza, a zmarszczki wokół jego oczu robiły się bardziej wyraźne. Od dekady ten facet był dla mnie nie tylko tatą, ale i wzorem, którego wcześniej nie miałem. – Staram się nie nawalić – odparłem prosto. Pod jego bystrym wzrokiem znów czułem się jak dzieciak. – Wiesz, miałem wcześniej pewne obawy. Szczególnie po meczu Jacka. Ale świetnie sobie z tym poradziłeś. Skrzywiłem się. To nadal był drażliwy temat między mną a Niną. Głównie ze względu na Liama. – Nie jest łatwo, tato – przyznałem. – Nina najpierw się przestraszyła, teraz reaguje na to wręcz alergią. – Może powinieneś zabrać ich do siebie? – zasugerował ostrożnie, zerkając na mnie. – Mieszkasz w bezpiecznej okolicy z ochroną całą dobę. – Tato, rozmawiamy o Ninie Mills. – Z trudem powstrzymałem chęć parsknięcia śmiechem. – Sądzisz, że na to pójdzie? – No tak. Zapomniałem już, jak uparta potrafi być twoja dziewczyna. – Żebyś wiedział – mruknąłem. Upór Niny był wręcz legendą. Od kiedy pamiętałem, gdy sobie coś postanowiła, nie dało się jej tego wyperswadować. Kilka razy się na tym przejechała, ale w sumie na złe jej to nie wyszło. Ciężko było jednak mówić o pójściu z nią na kompromis, bo to obejmowało pot, łzy i dużo krzyku. Ewentualnie jeszcze trzaskanie drzwiami. – Ale chyba warto spróbować, co? Zamilkłem na dłuższą chwilę. Może miał odrobinę racji, ale z drugiej strony wiedziałem, że Nina lubi uciekać. I zdążyłem się już zorientować, że bardzo ceni sobie swoją niezależność, którą udało jej się wykreować przez kilka ostatnich lat. – Zastanowię się nad tym – odpowiedziałem w końcu. – Nie chcę jej popędzać ani na nią naciskać, bo wiem, jak zareaguje. Albo się na mnie wścieknie, albo zacznie uciekać.
– Zrobisz, jak będziesz chciał, ale pamiętaj, że w każdej chwili możesz na nas liczyć, dobra? Wszyscy troje zawsze jesteście tu mile widziani. – Dzięki, tato. – Nie ma za co, synu. – Phil uścisnął mnie krótko i jakby nigdy nic wrócił do obracania steków. Ja natomiast miałem ściśnięte gardło. Nie wiedziałem, czym sobie zasłużyłem na taką rodzinę. Może po prostu byłem cholernym szczęściarzem.
Nina – Nie wierzę! – Ze złością rzuciłam klucze na blat w kuchni, przyciągając tym samym uwagę Kary i Noaha, którzy siedzieli w salonie przed telewizorem. Na stoliku kawowym stały prawie pusta butelka wina i przekąski. Podejrzewałam, że Kara wyjdzie stąd dopiero następnego ranka. Jeśli będą cicho, nie przeszkadzało mi to. Tym bardziej że Lee został dzisiaj na noc z Oliverem, który miał spore szczęście, że nie miałam pod ręką nic ciężkiego. – Co się stało? Komu mam przyłożyć? – Kara momentalnie poderwała się ze swojego miejsca w pełnej gotowości. Nie umknęła mojej uwadze skrzywiona mina Noaha, bo Kara wyrwała się z jego objęć. – Ten… idiota, skończony cymbał… mój chłopak oczekuje ode mnie, że się do niego przeprowadzę razem z Liamem! Gdy mnie o to zapytał po popołudniu spędzonym z jego rodzicami, byłam w szoku. Dopiero się zeszliśmy i próbowaliśmy to wszystko rozpracować. Jasne, mieliśmy syna, więc sytuacja nie należała do typowych, a biorąc pod uwagę jeszcze naszą historię… Całość robiła się o wiele bardziej skomplikowana. Nie chciałam też zostawiać brata, ale Ollie twierdził, że to nie problem, bo znajdzie się dla niego wolna sypialnia w jego mieszkaniu, jeśli Noah będzie chciał z nami
zamieszkać. Odpowiadał rozwiązaniem na każdą moją wątpliwość, a to doprowadzało mnie do szału. – Co w tym złego? – zapytał Noah, zupełnie zbity z tropu. Kara tylko potrząsnęła głową. Zdawała się rozumieć. – Nina po prostu nie czuje się do końca pewnie w nowej sytuacji – stwierdziła. – Nie mylę się? Skrzywiłam się i potrząsnęłam głową. Niczego w życiu nie brałam już za pewnik. Nie potrafiłam. A przynajmniej nie w tym konkretnym momencie. – Nina… – zaczął Noah, ale uciszyłam go gestem. Wiedziałam, że zaraz puści mi moralizatorską gadkę w stylu starszego brata. – Zaczniesz mi wypominać moją głupotę, a przysięgam, że zamienię twojego Jacka Daniel’sa na Pine-Sol – uprzedziłam go. – Siostra, zaparz sobie jakąś melisę, co? – zaproponował. Zacisnął szczękę, co nie umknęło mojej uwadze. Był poirytowany. – Noah, skarbie, dam ci dobrą radę – zwróciła się do niego Kara, chwytając go za rękę. Jej głos brzmiał pewnie, ale łagodnie. Wręcz kojąco. – Jak widzisz dziewczynę w takim stanie, to daj jej się wygadać, wykrzyczeć, poprzeklinać męski ród, pogrozić komuś powieszeniem za jaja, chyba że chodzi o twoje własne, a na koniec zrób jej kakao albo daj pudełko lodów. – I co, to wszystko? – spytał mój brat. Nie miałam pojęcia, jakim cudem sam na to nie wpadł przez prawie sześć lat mieszkania ze mną. Sposobem na mnie były lody. – Tak, to wszystko! – burknęłam zirytowana i wyjęłam z zamrażalnika pudełko ben & jerry’s. Cherry Garcia potrafiło zdziałać cuda. A przynajmniej tak sobie wmawiałam, otwierając prawie litrowe opakowanie. – Ale to moje! – zaprotestował Noah. – Już nie. – Wzruszyłam ramionami i wsadziłam sobie łyżkę lodów do ust. – Bawcie się dobrze, dzieciaczki. – Pomachałam im przez ramię i zamknęłam za
sobą drzwi do sypialni. – Nie skończyłem z tobą rozmawiać! – zawołał za mną. – Ale ja skończyłam! – odkrzyknęłam. Tak bardzo, jak zależało mi na Olliem, tak nie czułam się jeszcze gotowa na przeprowadzkę. Jeszcze nie teraz. Musiał dać mi czas. Wydawało się, że to miało sporo plusów. Spędzalibyśmy razem więcej czasu, chociaż Ollie i tak prawie u nas mieszkał. Nie byłoby problemu, że Lee zostaje u niego na noc lub on zostaje u nas. Wiedziałam, że obecność mojego brata odrobinę go krępuje. Ostatecznie jednak wrócił do mojego życia, albo raczej ja do jego, ledwo trzy miesiące temu. Parą byliśmy jeszcze krócej, nie wspominając już o tym, że dopiero niedawno zaczęliśmy to wszystko tak naprawdę prostować. I wiele rzeczy wymagało jeszcze wyjaśnień. I wiele historii czekało na opowiedzenie.
Następnego dnia miałam dwie rozmowy o pracę, niemal jedną po drugiej, a potem zmianę w kawiarni, więc Liam nadal był u Olliego. Akurat wypadało, że to ja zamykałam. Zanim posprzątałam i przeliczyłam utarg, dochodziła prawie dziesiąta wieczorem. Zmęczenie miało to do siebie, że powodowało nieostrożność. Zagłębiając się w boczne uliczki, nie pomyślałam, że może jednak skróty o tej porze nie są najlepszym pomysłem, dopóki nie usłyszałam, że ktoś za mną idzie. Odwróciłam się dyskretnie przez ramię i dostrzegłam rosłą postać kilkadziesiąt metrów od siebie. Mężczyzna. Przyspieszyłam kroku i wyciągnęłam telefon z kieszeni kurtki. Odblokowałam ekran i wpisałam numer alarmowy, odbijając z bok. Kluczyłam w stronę głównej ulicy, ale wciąż słyszałam kroki i już nie wiedziałam, czy to moja paranoja, czy to nie tylko mój umysł, a bałam się odwrócić. Ostatni kilometr przebiegłam i wpadłam na patio bez tchu. – Wszystko w porządku, proszę pani? – zapytał portier, przyglądając mi się z konsternacją. Musiałam wyglądać na tak przerażoną, jak się czułam, ale odburknęłam cicho, że nic mi nie jest i nawet nie czekałam na windę, tylko
pobiegłam schodami na górę. Do mieszkania Olliego dotarłam roztrzęsiona. Ręce mi drżały do tego stopnia, że miałam problem z rozsunięciem kurtki. Metodycznie odwiesiłam ją do szafy, wygładzając poły, i zdjęłam buty, pozostawiając je jeden obok drugiego jak pod linijkę. Nie zapalając światła, przeszłam boso do łazienki i zamknęłam się w niej na klucz. Wyjęłam z szafki za lustrem chusteczki do demakijażu, które zostawiłam tu jakiś czas temu, i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Byłam wręcz śmiertelnie blada, a pod oczami miałam czarne smugi rozmazanej po całym dniu kredki. Zmyłam cały makijaż i spryskałam twarz wodą, której pozwoliłam ściec na mój dekolt, kiedy oparłam się ciężko o umywalkę, kuląc ramiona i spuszczając głowę. Strach nie był mi obcy. Przez lata zdążyłam się z nim wręcz zaprzyjaźnić. To nie był pierwszy raz, kiedy poczułam się, jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł. Nie wierzyłam w Boga. Nauczono mnie modlić się do niego, ale nie miałam za co dziękować i nie wiedziałam też nigdy, o co mogłabym prosić. Nie wierzyłam również w przeznaczenie. Miałam tylko nadzieję, że przetrwam następny dzień i to wystarczy. Przetrwać. Jednak to nie zawsze było takie proste. – Nina, wszystko w porządku? – zawołał Ollie, szarpiąc za klamkę. – W porządku! – odpowiedziałam słabym głosem, ale wiedziałam, że mnie słyszy, bo westchnął ciężko, a potem rozległ się hałas, jakby mój chłopak oparł się ciężko o drzwi. – Nina, otwórz. – Nie ustępował. Odetchnęłam głęboko i przekręciłam klucz w zamku, wpuszczając Olliego do środka. Wzdrygnęłam się, uciekając przed jego dotykiem, gdy chwycił mnie za ramiona. Zmarszczył brwi, ale cofnął ręce. To nie był pierwszy raz, kiedy tak reagowałam. – Co się stało? – zapytał. – Gdy wracałam, ktoś za mną szedł… Po prostu się przestraszyłam.
– Mówiłem, żebyś wzięła taksówkę… – westchnął. – Wiesz, kto to był? Wzruszyłam ramionami i zaprzeczyłam. – Myślałam, że to niedaleko i mogę się spokojnie przejść – ciągnęłam. – Ale nic się nie stało. – Zmusiłam się do uśmiechu. – Nie pozwalasz się dotknąć – zauważył. – O co chodzi, Nino? To nie jest pierwszy raz. Co tak bardzo cię przeraziło? Zacisnęłam usta i wyminęłam go, idąc do sypialni. Usiadłam na skraju łóżka i skrzyżowałam nogi, czekając, aż Ollie do mnie dołączy. – Pamiętasz, jak byłam chora, zanim wróciłam do Myersa po pobycie u Donnellych? Przytaknął. Rzadko w ogóle chorowałam, a w tamtym czasie nie chodziłam do szkoły przez ponad dwa tygodnie, co w sumie nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Ale Ollie nawet wtedy nie przekroczył progu ośrodka ani nie odwiedzał mnie u mojej rodziny adopcyjnej, bo Sawyer za nim nie przepadał. Dzięki temu uniknęłam wielu wyjaśnień. – Nie byłam wtedy chora. – Spuściłam głowę i schowałam twarz za kurtyną włosów. Nie chciałam w tym momencie na niego patrzeć. Wiedziałam, że kiedy zobaczę jego współczucie, zacznę się dławić własnymi słowami. A nie miałam siły na podejmowanie tego tematu dwa razy. – W takim razie o co chodzi? – Od samego początku nie lubiłam syna Donnellych – zaczęłam. – Był nieprzyjemny, dla Lottie również, ale była sporo młodsza, więc postanowił skoncentrować się na mnie. Bardzo szybko mnie uświadomił, że jego rodzice wzięli pod opiekę Lottie i mnie głównie ze względu na pieniądze, które na nas dostawali. – Prychnęłam. To akurat nie była dla mnie żadna nowość. Nie byli jedyną taką rodziną. – Violet i Sawyer nie byli źli jako rodzice zastępczy. Miałam dach nad głową, miałam co jeść, to wystarczało. – Byłaś raczej zadowolona, gdy do nich trafiłaś… – przypomniał sobie.
– Byłam. Wiedziałam, że bez pieniędzy na mnie i Lottie raczej byłoby u nich krucho i nawet zbytnio ich nie winiłam za to, że wybrali taki sposób na dorabianie. Sawyer czasem pomagał mi z matmą, a Violet dorzucała mi jakieś dodatkowe pieniądze do tych lunchowych i nie miała nic przeciwko temu, że spędzam tak dużo czasu u ciebie. Nawet cię lubiła. – Ale? W takich historiach zawsze było jakieś „ale”, czyż nie? To jak jakiś pieprzony klasyk, że gdy wszystko zapowiada się dobrze, znajdujesz w tym haczyk. Jedni zakochiwali się w niewłaściwych osobach, które potem bez oporu miały ich kopnąć w tyłek, a ja uwierzyłam w to, że mogę mieć normalny dom. Nie wyczułam tylko wcześniej, że pod tym konkretnym dachem znajdę żmiję w pokoju obok. Jeśli pesymizm nie bierze się z krzywdy, to nie wiedziałam, gdzie indziej można szukać przyczyny. – W jeden weekend Violet i Sawyer zabrali Lottie do kina na jakąś bajkę, zostałam w domu sama z Ethanem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby… – Oblizałam spierzchnięte wargi. Zrobiło mi się niedobrze na samo wspomnienie i musiałam kilka razy przełknąć ślinę, zanim mogłam kontynuować. – Poszłam do kuchni po coś do jedzenia. Ethan, przechodząc obok, uderzył mnie w tyłek. Na dodatek całkiem mocno, więc się odpysknęłam i myślałam, że na tym się już skończy. Jednorazowo to nie wydawało się aż takie groźne. Ale potem takich sytuacji było więcej, ile razy zostawałam z nim sama w domu. – To dlatego tak zaczęłaś reagować, gdy objąłem cię znienacka lub jakkolwiek dotknąłem, gdy nie wiedziałaś, że to zrobię? – Jego głos był cichy. Jakby ostrożny. Ale cieszyłam się, że zadawał pytania, a nie wpadał od razu w furię, do której wiedziałam, że jest zdolny. Pokiwałam głową. Tak, właśnie dlatego potrafiłam go odtrącić, kiedy dotknął mnie w sposób, który przypominał Ethana. Gdy pewnego razu żartobliwie klepnął mnie w tyłek, kiedy siedzieliśmy w piwnicy Prestona, prawie
wpadłam w panikę, ale za nic nie chciałam mu powiedzieć, o co chodzi. Jednak więcej tego nie zrobił. Nawet starał się już nie chwytać mnie znienacka za biodra, bo bał się, że źle zareaguję, co w sumie było możliwe. Bardzo łatwo wpadałam wtedy w przestrach i choć nie stroniłam od seksu z Olliem, nie czułam się już tak jak kiedyś. – Przez dłuższy czas próbował się do mnie dobierać, ale naprawdę zależało mi na tym, żeby zostać u Donnellych. Za każdym razem udawało mi się uciec i miałam względny spokój do następnego razu. Ethan miał skończyć szkołę za parę miesięcy i wyjechać jesienią na studia, więc myślałam, że wytrzymam jakoś ten czas i będzie okej… Tylko że nie było. Po rozdaniu dyplomów wrócił trochę podpity, a Violet niewiele wcześniej mi napisała, że zostaną na noc u rodziny, bo Lottie zasnęła i nie chcieli jej budzić. Nie słyszałam go, bo miałam słuchawki, i leżałam na brzuchu tyłem do drzwi. Przygniótł mnie do łóżka i przytrzymał za nadgarstki, a wolną ręką zaczął mi ściągać spodnie. Udało mi się wyrwać, gdy już zakładał gumkę. Wybiegając z domu, złapałam tylko buty w rękę i przebiegłam dwie ulice boso, zanim odważyłam się zatrzymać. Nie miałam przy sobie telefonu, pieniędzy… niczego. Gdy spojrzałam na Olliego, miał zaciśnięte zęby, a usta mu zbielały, jakby odpłynęła z nich cała krew. Oddychał głęboko, ze świstem wdychając powietrze przez nos. Był wściekły. Przez chwilę nawet pomyślałam, że gdyby się dało, to zaczęłoby mu się dymić z uszu jak na tych kreskówkach, które oglądał Liam. – Dlaczego wtedy do mnie nie przyszłaś? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? I dlaczego, do kurwy nędzy, nie zgłosiłaś tego na policję? – zapytał, a każde kolejne zdanie brzmiało coraz groźniej, gdy niemal wypluwał słowa. Policji nawet nie brałam pod uwagę. Nie mogłam. – Nie wiedziałam, jak ci to potem powiedzieć. – Wzięłam drżący oddech, opuszczając wzrok. – A wtedy byłeś z chłopakami na meczu. Szłam w stronę twojego domu, gdy Ash mnie zauważył, jadąc samochodem do rodziców.
Miałam nadzieję, że zastanę Sharon lub Phila, bo nie miałam dokąd pójść, a tam nie mogłam wrócić. – Ash? – zdziwił się. – Masz na myśli Kellera? – Tak. Kojarzył mnie ze szkoły. No i widział, w jakim byłam stanie. Dalej powiedziałam mu już wszystko, choć z każdym kolejnym słowem mówiłam coraz bardziej chaotycznie, urywając zdania i gubiąc się w nich, ale wiedziałam, że albo wyrzucę to z siebie teraz, albo nigdy nie dam rady tego dokończyć. Moją głowę zalewały obrazy z tamtego okresu, boleśnie wyraźne, jakby czas nie miał na nie żadnego wpływu. Gdy wyjawiłam Asherowi, co się stało, chciał mnie zawieźć do szpitala, ale odmówiłam. Zabrał mnie więc do swoich rodziców. Oni też nalegali, żeby ktoś mnie zbadał i żeby zgłosić to na policję, jednak miałam na względzie Lottie. Dla niej Violet i Sawyer byli dobrymi rodzicami, a jeśli wypłynęłaby sprawa z Ethanem, mogło się to bardzo różnie skończyć. To dziecko było zbyt kochane, żeby robić mu taką krzywdę i zabierać je od nich. Miałam tylko kilka siniaków i pękniętą wargę, więc w gruncie rzeczy nic mi nie było. Przynajmniej fizycznie. Zostałam na noc u Kellerów i rano pojechałam do Donnellych z Robem i Ashem. Uwierzyli mi, ale prosili o niewnoszenie oskarżenia. Własnego dziecka oddać nie mogli, więc oddali mnie. Na moją prośbę zresztą. Violet wymyśliła jakąś wymówkę i wróciłam do Myersa w trybie niemal natychmiastowym. Miałam paskudne siniaki na nadgarstkach i kilka widocznych śladów, więc musiało mi najpierw to wszystko zejść. Dlatego nie chodziłam do szkoły. Nie chciałam niewygodnych pytań, wolałam to przeczekać i pamiętałam wszystko tak wyraźnie, jakby wydarzyło się zaledwie wczoraj. Potrafiłam przywołać tamto uczucie strachu. To obrzydzenie, które wtedy do siebie czułam. Tę bezsilność i ten wstyd. Teraz czułam już tylko ulgę. – Mogę cię przytulić? – zapytał Ollie zachrypniętym głosem. W jego tonie czaiły się emocje, których nie mogłam wyczytać z twarzy.
Zrobił się blady i miał lekko nieobecny wzrok, jak wtedy, gdy nad czymś intensywnie myślał. Kiedy na mnie spojrzał, zieleń oczu wydawała się jakby przygaszona, mniej intensywna, ale nie zupełnie bez blasku. Nie byłam pewna, które z nas potrzebowało tego bardziej, ale wtuliłam się w Olliego, zanurzając się w jego zapachu, cieple i silnych ramionach, w których wiedziałam, że zawsze znajdę schronienie. Po raz pierwszy od dawna poczułam się bezpieczna. – Kocham cię, Ollie – powiedziałam, zanim zdążyłam się rozmyślić. Jego odpowiedź była równie niewymuszona, ale całkiem szczera: – Ja ciebie też, Nino.
29 KOMPLIKACJE I POŻEGNANIE Oliver Maia przeziębiła się w najgorszym możliwym momencie. Tydzień do początku trasy, a nasza wokalistka piała na próbie. Na refrenie Take It in zaczęła kaszleć i oparła się ciężko o statyw. Próbowała wejść na C5, ale głos jej się załamał. To nie miało sensu. Nie była w stanie czysto śpiewać, o krzyczeniu nie wspomnę. Mieliśmy przerąbane. – Kyler, zabierz ją do domu i nafaszeruj lekami, bo nic z tego nie będzie. – Pokręciłem głową, przestając grać. Wzmacniacz wydał z siebie nieprzyjemny dźwięk. – Mówiłem jej to samo, ale ona nie chciała mnie w ogóle słuchać – odparł Kyler, posyłając Mai wymowne spojrzenie. Ona w odpowiedzi wzruszyła ramionami i pociągnęła nosem. Była chora jak pies. – Maia, oni mają rację – odezwał się Mad, wychodząc zza perkusji. – W końcu zrobisz sobie krzywdę i całkiem stracisz głos. Lepiej posiedź w domu i postaraj się wykurować do wyjazdu. Gdyby była taka potrzeba, Kyler weźmie większe partie na pierwszych koncertach i tyle. – Nie chcę zawalić – powiedziała cicho i zaraz potem znowu się rozkaszlała. Spojrzałem błagalnie na Kylera. Kiedy tylko zobaczyłem Maię, po samych jej szklistych oczach widziałem, że ma gorączkę. A teraz wyglądała jeszcze
gorzej. – Zawalisz, jeśli przed pierwszym koncertem nadal będziesz piać – zauważyłem. – Maia, poważnie, nic dzisiaj nie zrobimy. Wykuruj się i będzie z tego więcej pożytku. W końcu się poddała. A bez wokalistki i tak niewiele mogliśmy dzisiaj zrobić, więc rozjechaliśmy się do domów. Od kiedy Nina powiedziała mi o Ethanie i całej sytuacji z Donnellymi, poczuliśmy się ze sobą nieco swobodniej. Więcej teraz rozumiałem. Wiedziałem, skąd wzięły się lęki i pragnienie ucieczki z Pittsburgha. Nie potrafiłem jej za to winić, nawet jeśli ten wyjazd bez słowa wyjaśnienia był trochę samolubny. Nie twierdziłem jednak, że wyszłoby nam to na lepsze, gdyby została lub chociaż powiedziała mi o Liamie. Ale nie chciałem się teraz nad tym zastanawiać. Gdybanie nie miało sensu. Skoro skończyliśmy wcześniej próbę, pojechałem po Ninę, bo akurat jej zmiana dobiegała końca. Przed wyjazdem chciałem spędzić z nią i Liamem możliwie jak najwięcej czasu. W gruncie rzeczy nawet u siebie nie spałem, co ani trochę mi nie przeszkadzało. Zwłaszcza że Noah ostatnio większość nocy spędzał u Kary, jeśli tylko nie pracował – Nina nijak tego stanu rzeczy nie komentowała. W drodze do domu zrobiliśmy zakupy, uzupełniając przy okazji jej zapasy ben & jerry’s, które ostatnio stopniały w zastraszającym tempie. Domyślałem się, że to przez nasze dyskusje o zamieszkaniu razem, ale nie chciałem jej bardziej wkurzać, przymknąłem więc oko na dwa opakowania lodów i batoniki reese’s. A ona olała całkiem spore pudło, które wyjąłem potem z bagażnika, więc to chyba działało w dwie strony. Po wejściu do mieszkania postawiłem je przed Liamem. Przerwał układanie puzzli, przekrzywiając głowę w zaciekawieniu. – Otwórz. – Kiwnąłem głową ponaglająco. Byłem ciekawy jego reakcji. Rozwiązał kokardę, a Noah pomógł mu z wiekiem. Lee spojrzał najpierw na gitarę, a potem na mnie i znów na gitarę. Przegapiłem jego urodziny, a nie
chciałem czekać z tym aż do Gwiazdki. Ukucnąłem akurat w porę, zanim rzucił mi się na szyję, i zdążyłem go złapać. Przytuliłem go do siebie, śmiejąc się. – Podoba ci się? – zapytałem, gdy mnie puścił i zmierzwiłem ręką jego włosy. – Wygląda super! – Oczy mu błyszczały z ekscytacji. – Nauczysz mnie na niej grać? – Da się zrobić. – Mrugnąłem do niego porozumiewawczo.
Liam uciekł z płaczem, gdy mu powiedziałem, że nie będzie mnie przez prawie trzy miesiące. Obawiałem się, że właśnie tak zareaguje, dlatego zwlekałem z tym do ostatniej chwili. Niemal całe popołudnie spędziliśmy, testując jego nową gitarę, i wstrzymywałem się z wieściami, póki nie zjedliśmy kolacji. Wiedziałem, że już dłużej nie mogę tego przeciągać, bo musiałem dać mu też trochę czasu na oswojenie się z tą myślą, zanim wyjadę. Cicho wszedłem do jego pokoju i usiadłem na łóżku, na którym zwinięty w kulkę płakał w poduszkę. – Lee… – zacząłem niepewnie. Odpowiedział mi tylko jeszcze głośniejszy płacz. Westchnąłem ciężko i wziąłem go na kolana. Wtulił się we mnie z całej siły i zaciskając w piąstkach materiał mojej koszulki, zalewał się łzami. – Nie płacz, młody. Przecież wrócę – zapewniłem, gładząc go uspokajająco po plecach. – Musisz jechać? – Głośno pociągnął nosem, spoglądając na mnie. Skinąłem głową w odpowiedzi. – Muszę, ale zobaczysz, szybko zleci. Będę codziennie dzwonił. – Obiecujesz? – Obiecuję – odparłem i cmoknąłem go w czoło. – Chodź, pójdziesz się
wykąpać i poczytamy coś na dobranoc, hm? Rozchmurzył się trochę, ale przez resztę wieczoru nie mogłem go zostawić nawet na moment, bo od razu był na granicy płaczu. Wykąpałem go, przypilnowałem, żeby dokładnie wyszczotkował zęby, a potem czytałem mu o Lancelocie, aż usnął. Tym razem nie poszło tak łatwo, bo przebudzał się, ile razy wydawało mi się, że już śpi. Gdy upewniał się, że jestem, znów zasypiał. Gdy spał spokojnie już przez pół godziny, otuliłem go kołdrą i zgasiłem lampkę przed wyjściem z jego pokoju. W salonie było już ciemno, ale zza drzwi łazienki dobiegł mnie szum suszarki. Z doświadczenia wiedziałem, że Ninie trochę zejdzie z wysuszeniem długich włosów, postanowiłem się więc położyć i nawet na chwilę przysnąłem. Przebudziłem się, gdy Nina wślizgnęła się do łóżka. Kiedy się przytuliła do moich pleców, poczułem, że jej skóra była rozgrzana po prysznicu. Obróciłem się tak, żeby leżeć na boku twarzą do niej. W półmroku jej oczy wydawały się ciemniejsze, ale tak samo przenikliwe jak za dnia. To z ich kolorem zawsze miałem problem, bo teoretycznie były piwne, praktycznie natomiast ich barwa oscylowała gdzieś pomiędzy piwną a jakimś dziwnym, jakby lekko rudawym odcieniem brązu. Najbardziej kojarzyła mi się po prostu z whiskey. Przesunąłem opuszkami po jej policzku, a ona rozchyliła usta, biorąc drżący oddech. Nachyliłem się i pocałowałem miejsce tuż pod szczęką, najpierw tylko przyciskając do niego wargi, a potem ssąc. Poczułem jak wsuwa palce w moje włosy, przytrzymując mnie w miejscu. To wciąż na nią działało. Załagodziłem zaczerwienioną skórę językiem i schowałem nos w jej włosach, śmiejąc się cicho. Uderzyła mnie w pierś, odpychając od siebie. – Z czego się śmiejesz? – zapytała rozdrażniona. Potrząsnąłem głową na znak, że nie mam zamiaru odpowiadać na jej pytanie, i przetoczyłem ją pod siebie. Zmrużyła oczy, splatając ręce na moim karku.
– Kocham cię, złośnico. – Pocałowałem ją, nie czekając na odpowiedź. A przynajmniej nie werbalną, bo przyciągnęła mnie do siebie, rozsuwając uda i oplatając nogi wokół moich bioder. Nie pamiętałem, że każdy raz z Niną jest jak ten pierwszy, dopóki nie miałem jej przed sobą nagiej, spragnionej i błyszczącej potem, gdy zagłębiałem się w niej niestrudzenie. Tłumiła jęki, przyciskając usta do mojej szyi i kąsając obojczyki, aż w końcu szczytowała, zastygając z wargami przy moich ustach. Czy istniało coś Prawdopodobnie nie.
bardziej
seksownego
od
spełnionej
kobiety?
Nina Dni do wyjazdu Olivera upłynęły w mgnieniu oka. Staraliśmy się spędzać razem jak najwięcej czasu, co nie było takie łatwe, gdy codziennie pracowałam. Liam źle znosił myśl o nieobecności Olliego, który dwoił się i troił, żeby jakoś mu to wynagrodzić. W związku z tym w sumie u nas mieszkał i oficjalnie dostał już nie tylko swoją szczoteczkę, ale i półkę w szafie, co Noah skomentował wybuchem śmiechu. W końcu nadszedł wieczór pierwszego koncertu. Stałam z boku sceny i patrzyłam na The Last Regret wchodzące właśnie na scenę. Liam już okupował Phila, który trzymał go na rękach, skupiając na sobie uwagę nie tylko Sharon, ale także pozostałych matek członków zespołu. Faceci natomiast byli bardziej zaangażowani w to, co działo się przed nami, i w rozmowy ze sobą. Ja do towarzystwa miałam Fay, Jennę i siostry Walsh, które reprezentowały rodzinę Kylera. Pojawiła się też Alison, ale poza krótkim „Cześć” nie usłyszałam od niej nic więcej. Zdziwiłam się, że w ogóle przyszła, ale potem przyszło mi do głowy, że może zrobiła to ze względu na obecnych dzisiaj Prestonów. Z tego, co
wiedziałam, a plotki w naszym gronie rozchodziły się z prędkością światła, sytuacja nadal pozostawała napięta, a sama Tate wydawała się kompletnie niezainteresowana tym, że jej facet występuje, i bez przerwy stukała na telefonie. – Suka – mruknęła stojąca obok mnie Jenna. Odwróciłam się zaskoczona w jej stronę. Nie spodziewałam się usłyszeć od tej niewinnie wyglądającej dziewczyny takiego określenia pod adresem, jakby nie patrzeć, narzeczonej brata. W tym momencie niemal kipiała ze złości. – No co? Jest nią i krzywdzi mojego starszego brata, więc tak, mam ochotę wsadzić jej te niebotycznie wysokie szpilki Louboutina tak głęboko w ten kościsty tyłek, że wyszłyby nosem – prychnęła, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Jenna zdecydowanie była siostrą swojego brata. – Jak coś, to ci pomogę – zapewniłam, biorąc ją pod rękę. – Ja też – dodała Fay, obejmując ją z drugiej strony. Coś we mnie drgnęło, gdy zabrzmiały pierwsze akordy gitary Kylera, a Oliver dołączył zaraz za nim. Wraz z pierwszymi linijkami tekstu zaśpiewanymi przez Maię włączyli się Mad ze swoją perkusją i Miles z basem. And I wander And wander surrounded by the ghost of you Where did you go? What have you done? Ghost of You zostało dodane do albumu na samym końcu. Pierwotnie w ogóle nie załapało się na tracklistę. Ollie mówił mi, że Maia napisała tę piosenkę jeszcze w liceum, ale dopiero teraz postanowili ją nagrać. Na żywo brzmiała jeszcze lepiej niż na nagraniu, szczególnie teraz, gdy głos Mai był naznaczony lekką chrypką, przez co wydawał się bardziej surowy. Kiedy zbliżała się pora na solówkę, Oliver podszedł bliżej krawędzi sceny
i odszukał mój wzrok. Posłałam mu szeroki uśmiech i uniosłam kciuki. Zaczął grać, a jego palce zręcznie poruszały się po instrumencie, nie gubiąc ani jednego dźwięku i tworząc arcydzieło. Przepełniała mnie duma. Mój facet, ten sam, który lata temu dopiero się uczył i strasznie rzępolił, teraz najzwyczajniej w świecie ostro dawał czadu. Gdy ich czas na scenie powoli się kończył i mieli ustąpić miejsca White Noise, zdarłam już sobie gardło. Shawn miał ułatwione zadanie, The Last Regret rozgrzali tłum do czerwoności, a ich entuzjazm nie gasł. Z rozpoczynania razem trasy zrobili coś w rodzaju tradycji, choć potem zwykle się rozmijali. To był też jedyny koncert w czasie trasy, podczas którego The Viper Strike nie grali jako support. Mieli dołączyć do TLR dopiero następnego dnia. Ostatnie takty rozpłynęły się w powietrzu i rozległ się ogłuszający wrzask tłumu, który skandowaniem żegnał zespół schodzący ze sceny. Moje oczy jednak ani na chwilę nie opuściły sylwetki Olivera, który właśnie zmierzał w moją stronę i za chwilę zamknął mnie w uścisku, podnosząc do góry. Roześmiałam się i pocałowałam go krótko, aż w końcu postawił mnie na ziemi, odklejając swoje spocone ciało od mojego. Podszedł do Blacków i przyjął od nich gratulacje świetnego występu, mimo zmęczenia biorąc przy tym Liama na ręce. Mały wtulił się w niego i sennie oparł głowę na jego ramieniu.
Oliver Był wczesny ranek, gdy wyjeżdżaliśmy. Każde z nas miało kogoś, z kim musiało się pożegnać. I chyba żadne nie lubiło tego etapu trasy. Uściskałem po męsku Noaha, który przywiózł naszą trójkę na miejsce swoim audi. – Miej na nich oko, okej? – poprosiłem cicho. – Jasne, stary. Włos im z głowy nie spadnie – obiecał.
– Dzięki. – Nie ma sprawy. – Poklepał mnie przyjacielsko po plecach. Wiedziałem, że będzie o nich dbał podczas mojej nieobecności. Noah był najlepszym bratem, jakiego mogła sobie wymarzyć Nina, i świetnym kumplem. Mogłem mu ufać. Kucnąłem przed Liamem i przytuliłem go mocno do siebie. – Masz być grzeczny, jasne? Posłusznie pokiwał głową. – Kocham cię, Lee. – Ja ciebie też, tato. – Przytulił się do mnie jeszcze mocniej, a ja z nim na rękach wyprostowałem się i podszedłem do stojącej obok Niny, żeby się z nią pożegnać. Gdy wreszcie musiałem iść, wypuściłem ich z uścisku i chwyciłem rączkę walizki. Odchodząc, obracałem głowę niezliczenie wiele razy, żeby móc spojrzeć na nich choć przez chwilę. – Szybko zleci – pocieszał mnie idący obok Kyler. – Masz rację. – Westchnąłem. – Wiadomo, ja zawsze mam rację – prychnął. – Zawsze to ja mam rację – zaoponowała Maia. – Stary, dobrze ci radzę, nie żeń się – szepnął do mnie konspiracyjnie. Chwilę potem rozległ się jęk, gdy Seymour dostał w kostkę od swojej żony. – Słyszałam, idioto – fuknęła. Może nie będzie tak źle w tej trasie. A przynajmniej nie nudno.
30 DEEP WATERS I ZMIANY Oliver Od momentu wyjazdu niemal nie rozstawałem się z telefonem. Tęskniłem za Niną i Liamem, a kiedy większość dnia spędzaliśmy w drodze, zamknięci w busie, jeszcze bardziej mi to doskwierało. Ja: Tęsknię za Wami. Nina: My za Tobą też. :) Pusto tu bez Ciebie. Ja: Chciałbym być tam z Wami. Nina: Też bym chciała, żebyś tu był. Ale nigdzie się z Liamem nie wybieramy, nie musisz się martwić. :) Po prostu dawaj czadu. ;) Czy ona zawsze wiedziała, co powiedzieć? Chyba tak. Ja: Dzięki, Słońce. Kocham Was. Nina: My Ciebie też. Z westchnieniem rzuciłem telefon na kanapę i oparłem się wygodnie. – Bardzo za nimi tęsknisz, co? – Maia usiadła obok, przyglądając mi się z troską. Nie miała grama makijażu na twarzy, a włosy spięła niedbale na czubku głowy. Na zwykłą koszulkę narzuciła kraciastą koszulę, której rękawy podwinęła
aż do łokci. Do takiego jej widoku byłem w sumie najbardziej przyzwyczajony. – Aż tak to widać? – zapytałem, krzywiąc się. – Znam cię, Ollie. Mnie kitu nie wciśniesz. – Trąciła mnie lekko w żebra. – Nie martw się, nie są tam sami. – Wiem – przytaknąłem. – Po prostu mi ich brakuje. – Szybko zleci, zobaczysz. – Obyś miała rację. – No jasne, że mam. – Posłała mi pokrzepiający uśmiech i w tym samym momencie rozległ się huk od strony kuchni. Oboje poderwaliśmy się na równe nogi i popędziliśmy w tamtym kierunku. Złapałem Maię, gdy poślizgnęła się na mokrej podłodze, i z trudem sam złapałem równowagę, żeby nie przewrócić nas obojga. Co robiła pozostała trójka? Lała się wodą, wyrywając sobie wąż zamontowany przy zlewie. – Zero seksu dla ciebie przez całą trasę, Seymour! – krzyknął Mad, celując prosto w twarz Kylera. – Zapomnij! Zero seksu dla ciebie po powrocie, Maddox! – Wyrwał mu wąż i zlał go od stóp do głów. – Ciekawie, jak chcesz to załatwić?! – odparował Mad, odgarniając mokre włosy z oczu. – Ja już sobie pogadam z Fay, zobaczysz – roześmiał się Seymour i dalej lał go wodą. – Co tu się, do cholery jasnej, dzieje?! – wybuchnęła Maia, a wąż wysunął się z dłoni Kylera, jakimś cudem trafiając ją strumieniem prosto w twarz i wywołując jej pisk. Miles szybko się zreflektował i zakręcił wodę. Kyler patrzył przerażony, czekając na to, co nastąpi. – Macie to posprzątać – powiedziała twardo Maia, która, gdyby mogła,
ziałaby siarką i ogniem. Podobne humorki miała na kacu. – Już! – krzyknęła. – A ty… – Wycelowała palcem w Kylera. – Zero seksu dla ciebie. Przez całą trasę. Zagryzłem wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem, gdy szczęka Seymoura opadła, a Miles z Charliem przybili piątkę za jego plecami. Było mi go trochę szkoda. Ale tylko trochę. W końcu jechaliśmy na tym samym wózku.
Zszedłem ze sceny i przyciągnąłem koszulkę do twarzy, żeby otrzeć ściekający po niej pot. Za sobą wciąż słyszałem skandowanie tłumu. Nigdy nie potrafiłem się tym nacieszyć. Nic bardziej nie ładowało baterii. Upływał już trzeci tydzień trasy i cieszyłem się każdym jej dniem. Robiłem to, co kochałem. Byłem w swoim żywiole i nigdzie nie czułem się lepiej niż na scenie. Tam wiedziałem, że jestem na swoim miejscu. Tam był mój drugi dom. Gdy wyszliśmy z budynku, czekał na nas tłum fanów. Przez następną godzinę napisałem swoje nazwisko jakieś tysiąc razy i zaliczyłem masę zdjęć. Uwielbiałem mieć kontakt z fanami, chłonąć ich entuzjazm. To liczyło się znacznie bardziej niż zera na koncie. Dla takich momentów warto było tęsknić za bliskimi, prawie nie spać i urabiać sobie tyłek. Właśnie skończyłem podpisywać entą już płytę, gdy podszedł do mnie koleś niewiele młodszy ode mnie i podał mi swoją gitarę. Przyjrzałem się jej dokładnie i uśmiechnąłem się. – Zaczynałem na identycznej – powiedziałem do chłopaka, wymierzając miejsce na autograf. – Ty mnie zainspirowałeś do tego, żebym spróbował – odparł nieśmiało. – Naprawdę? – zapytałem, sunąc markerem po pudle instrumentu. – Wychowałem się w domu dziecka tak jak ty. Poczułem nieprzyjemny ucisk. Wiedziałem, jak wygląda takie życie. I z czym się wiąże. Sam nienawidziłem spędzonego tam czasu.
– Cieszę się, że mogłem jakoś pomóc – odparłem słabym głosem. – Inspirujesz masę ludzi takich jak ja. – Jego oczy błyszczały, gdy to mówił. Z trudem powstrzymałem się od odwrócenia wzroku. Czułem się niekomfortowo. – Jestem tylko zwykłym facetem… – Matt – podpowiedział. – …Matt. Po prostu gram na gitarze. – Wzruszyłem obojętnie ramionami. – Grasz w zespole? Skinął głową. – Tak. Na razie to nic poważnego, ale nigdy nic nie wiadomo. – Czasem warto zaryzykować i spróbować. Mówię z własnego doświadczenia. – Zmusiłem się do uśmiechu, oddając mu gitarę. – Dzięki, Ollie. – Trzymaj się, Matt. Daj znać, gdy się wybijecie. Pożegnał się ze mną i odszedł w swoją stronę. Miałem nadzieję, że ten dzieciak się nie zmarnuje. Widziałem wielu takich, którzy próbowali, a potem stoczyli się na samo dno. Wychowując się w domu dziecka czy nawet w rodzinach zastępczych… Tu trzeba było mieć sporo szczęścia. Zwykle po osiągnięciu pełnoletniości większość z nas musiała radzić sobie sama. Bez dachu nad głową, z jakimiś marnymi pieniędzmi z pomocy socjalnej, które zwykle nie wystarczały na wynajęcie pokoju, żeby mieć chociaż własny kąt do spania. Blackowie dali mi szansę, której nie dostało wielu moich znajomych. Ich upadki zwykle należały do tych bolesnych. W takich momentach narastała we mnie wściekłość. Nie było nic gorszego niż bezsilność. Mogłem każdego dnia wychodzić na scenę, ale wiedziałem, że to niczego nie zmieni. Że nie jestem w stanie zdziałać tak wiele, jakbym chciał. Mogłem tylko robić to, co inni muzycy robili dla mnie – zagłuszać tę ciszę, zagłuszać myśli, żeby jakoś przetrwać kolejny dzień.
– Skąd ta nietęga mina? – zapytała Nova, zarzucając mi rękę na barki. – Wspomnienia – odparłem wymijająco, przeczesując włosy. – Te złe? – dopytywała, widząc moją nietęgą minę. – Wspominanie przeszłości prawie nigdy nie przynosi pożytku, Novo. Zastanowiła się chwilę, wydymając kształtne wargi. – Chyba masz rację. Wolałbym jej nie mieć, ale zamiast to jakoś skomentować, zmieniłem temat. – Dzisiaj ja stawiam. Odpowiedziała mi najszczerszym uśmiechem, na jaki było ją stać. – Teraz gadasz z sensem, Ollie.
Próby dźwięku przed koncertami z White Noise zawsze należały do zabawnych, zwłaszcza gdy dołączyło do nas The Viper Strike. Teraz przyglądałem się Shawnowi i Kylerowi, którzy chodzili po scenie, śpiewając How We Roll Hollywood Undead z pomocą Wade’a, wokalisty The Viper Strike, który wspierał ich w partiach rapu. Refren wychodził im wręcz mistrzowsko. Fajnie było też zwyczajnie spotkać się z kumplami przy okazji jakiejś większej imprezy rockowej. Zawsze się coś działo. I zawsze dawaliśmy czadu, dając z siebie wszystko. Gdy schodziłem ze sceny, nie miałem już siły. Marzyłem tylko o tym, żeby pójść spać, a cały spływałem potem. Wszyscy byliśmy zmęczeni i kiedy wreszcie rozdaliśmy tyle autografów, ile mogliśmy, z ulgą wtaczaliśmy się do busa, który był naszym domem na czas trasy. Chyba że akurat mieliśmy kilka koncertów z rzędu w jednym mieście lub parę luźniejszych dni i spaliśmy w hotelu. Chłopaki uważnie obserwowali Jessego, czym ten wydawał się nieco sfrustrowany, ale nijak tego nie komentował i akceptował taki stan rzeczy. W sumie nie widziałem go bez Lily, chyba że na scenie. Wiedziałem, że dużo
o tym wszystkim rozmawiają, i zdarzało im się o coś ścierać, ale ostatecznie Jesse był czysty od tamtego incydentu, a to liczyło się najbardziej. Natomiast perkusistka TVS coraz częściej kłóciła się z Wade’em. Niemal o wszystko. Grali świetnie, ale wydawało się, że ich frontman miał za dużo w dupie i Nova chyba nie zamierzała mu odpuścić. Jej srebrzystoszare włosy, niemal zawsze związane, odsłaniały tatuaż z boku szyi, oczy miała tak ciemne, że trudno było odróżnić tęczówki od źrenic, a gdy wpadała w złość, jeszcze ciemniały. Wade’owi albo brakowało inteligencji, albo piątej klepki, że się z nią tak drażnił. A nie widziałem opcji, żeby w tym przypadku mógł zamoczyć. Chyba jeszcze nie zdążył się zorientować, jak duże znaczenie w zespole ma perkusista, a w tym przypadku – perkusistka. Po koncercie wziąłem szybki prysznic, ubrałem się i wtoczyłem na łóżko. Zasunąłem zasłonkę i obróciłem się na bok, obijając sobie kolano o składany telewizor i sycząc z bólu. Bus był na wypasie, ale nie zawsze przynosiło to dobre skutki. Sięgnąłem po telefon i odczytałem ostatnią wiadomość od Niny. Zawsze każdego wieczoru życzyła mi powodzenia przed koncertem. Zdarzało się, że nie zdążyłem odpisać przed wejściem na scenę. Ja: Hej, jak Ci minął dzień? :) Nina: Hej, trochę męcząco, bo w pracy padł system na godzinę, a Lee był dzisiaj marudny. Jak koncert? ^^ Ja: Niezły. ;) Coś nie tak? Nina: Nie ma Cię już ponad miesiąc, Ollie. Po prostu tęskni. Ja: Śpi już? Nina: Niedawno zasnął. ;) Ale nie przejmuj się, Ollie. :) Niedługo znów się zobaczymy. Ja: A potem znów wyjadę w trasę… Nina: Ollie! Nie jęcz mi tutaj, okej? Jasne, tęsknię za Tobą, ale spełniasz właśnie
swoje marzenia i nie mogłabym się bardziej z tego cieszyć. ;) Ja: Nina… Nina: Wiem, Oliver. Wiem. A teraz śpij już. Dobranoc. Ja: Dobranoc.
Nina Dwa tygodnie po wyjeździe Olliego dostałam odpowiedź od jednego z banków, w którym miałam rozmowę o pracę. Backoffice może nie był spełnieniem moich marzeń, ale wiedziałam, że od czegoś muszę zacząć. Pensja też nie powalała, ale wciąż wyglądało to lepiej niż w kawiarni, w której pracowałam dotychczas. Początki, jak wszędzie, były trudne i przez moment bałam się, że tego wszystkiego nie ogarnę, ale starałam się notować na boku wszystkie wskazówki, jakie dostawałam od kierownika zespołu. Ben cierpliwie odpowiadał na moje pytania, gdy miałam wątpliwości przy rejestrowaniu danego dokumentu, lub ratował z opresji, gdy system się zawiesił, a ja obawiałam się, że coś zepsułam. Jako kierownik, choć bardzo zasadniczy, nie wywierał na nas nadmiernej presji, więc po miesiącu czułam się jak ryba w wodzie i nie odechciewało mi się wszystkiego, gdy nadchodził poniedziałek i musiałam iść do pracy. No i miałam wolne weekendy, a do tego regularne godziny pracy, co było miłą odmianą. Noah zrezygnował z pracy w Keller’s, na co nie chciał wcześniej przystać, choć dostawałam od Olliego pieniądze na Liama już jakiś czas. Mój brat optował jednak za tym, żeby służyły za fundusz awaryjny, a nie jeden z głównych środków utrzymania. Warunkiem było to, że ja znajdę coś lepszego. A jeszcze tak się złożyło, że z trzech czwartych etatu w szkole przeszedł na pełny. Ja kończyłam o piątej, Noah bardzo różnie, bo czasem miał jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia. Liam poszedł już do szkoły i z początku planowałam
zostawiać syna w świetlicy, dopóki któreś z nas nie wyjdzie z pracy, jednak zwykle odbierała go Sharon zaraz po zajęciach. Nawet cieszyło mnie to rozwiązanie. Związek mojego brata z Karą rozwijał się w powalającym tempie. Na tyle powalającym, że w sumie prawie nie widywałam Noaha, bo większość nocy spędzał u swojej dziewczyny. To spowodowało, że coraz intensywniej zastanawiałam się nad propozycją Olliego, żeby razem zamieszkać, i w końcu na to przystałam. Fay piszczała mi do słuchawki, gdy poprosiłam ją o pomoc w przearanżowaniu mieszkania i to w trybie ekspresowym, bo zależało mi na tym, żeby wszystko było gotowe przed końcem trasy. Wiedziałam, że sama sobie z nią nie poradzę, gdy wpadnie w szał zakupowy, poprosiłam więc o pomoc Karę. Nasza trójka przemierzała kolejne metry kwadratowe sklepów. Fay była w swoim świecie, gdy wybierała kolejne dodatki i dopracowywała wszystkie detale, notując zaciekle w swoim futrzastym notesie. Ja osobiście nigdy raczej nie skupiałam się na takich rzeczach, bo nie miałam do nich cierpliwości, ale ona chciała się upewnić, że wszystko będzie tak, jak powinno, a ja nie miałam serca jej czegokolwiek odmówić. Na bieżąco konsultowałam co istotniejsze sprawy z Olliem, ale mimo naszych zapewnień, że spodoba nam się wszystko, co dla nas zaplanuje, Fay nalegała na wspólne zakupy. A ja nienawidziłam zakupów. – Granat czy błękit? – zastanawiała się na głos Fay, mierząc wzrokiem haftowane poszewki na poduszki. – Błękit? – podrzuciłam cokolwiek, byle skrócić jakoś swoje cierpienie. Naprawdę było mi zupełnie obojętne, czy poduszki na kanapie w salonie będą błękitne, czy może granatowe. – Nie… Jednak granat będzie lepszy. Bardziej szlachetny. Nie kłóciłam się z nią o to. Protestowałam dopiero, gdy za bardzo ponosiła ją fantazja przy pokoju Liama. Była tak urzeczona moim synem, że jakby mogła,
toby upchała mu tam stadion, a to już zdecydowanie za dużo. Jasne, finansowo mogliśmy sobie pozwolić na całkiem sporo, ale nie chciałam go zanadto rozpieszczać i przeginać w złą stronę. Chciałam czegoś, czego nie trzeba będzie doszczętnie rujnować za jakiś czas, bo Lee z tego wyrośnie i mu się znudzi. Ostatecznie jednak udało nam się z Fay wypracować kompromis, trochę przy pomocy Kary i już nie w sklepie, a przy kawie i ciastku. Najwyraźniej wzrost poziomu cukru też robił swoje. – Gdzie dzisiaj grają? – zapytała Kara, gdy siedziałyśmy już u mnie w mieszkaniu, czekając, aż Noah wróci z Liamem. – W Nashville – odparłam bez zastanowienia. Starałam się być na bieżąco, zwłaszcza pod względem stref czasowych. – Stolica obciachowej muzyki? Kyler musi cierpieć – zażartowała. Parsknęłam śmiechem. Kyler podobno miał przez Karę traumę z dzieciństwa, jeśli chodziło o muzykę country. Żadne jednak nie było chętne podzielić się szczegółami i Ollie twierdził, że prawdopodobnie zabiorą je ze sobą do grobu. – Oj, musi – zawtórowałam jej.
31 TO, CZEGO NIE MOŻNA JEJ MÓWIĆ, I DZIURA W PODŁODZE Oliver Było wczesne sobotnie popołudnie, gdy dojechaliśmy do Pittsburgha. Z ulgą wysiadłem z busa, zarzucając plecak na ramię, i wyciągnąłem ze środka walizkę. Zmrużyłem oczy w słońcu i zobaczyłem Liama nadbiegającego w moją stronę. – Tata! – krzyknął, a ja kucnąłem, żeby go złapać i wziąć na ręce. – Liam…. – Przytuliłem go mocno do siebie. – Tęskniłem za wami. Strasznie. – My za tobą też – odparł, wtulając się we mnie. Z synem na ręce i palcami drugiej dłoni splecionymi z palcami mojej dziewczyny kiwnąłem przyjaciołom głową na pożegnanie i wsiedliśmy do mojej chevelle, którą podczas trasy Nina wzięła w obroty. – Wyczyściłaś ją? – zapytałem, odpalając silnik. Zdążyłem zapomnieć, jaki to przyjemny dźwięk. – Była brudna jak święta ziemia – odparła, marszcząc nos. Po lecie jeszcze nie zeszły jej z niego piegi. – No cóż… – mruknąłem. Mogłem sobie trochę pofolgować z dbaniem o mój skarb. Ale aż tak brudny nie był. Co to, to nie.
Potem do późnego wieczoru siedzieliśmy we trójkę, rozmawiając i po prostu spędzając ze sobą czas. W tle leciał jakiś film, ale żadne z nas nie zwracało na niego większej uwagi. Nie widzieliśmy się prawie trzy miesiące i było sporo do nadrobienia. Z opowieści Niny i Liama wynikało, że dużo czasu spędzali z moimi rodzicami i cieszyło mnie to. Wydawało mi się nawet, że sam się do nich ostatnio zbliżyłem. Może mając własną rodzinę, zacząłem bardziej ich rozumieć. Lee padł na kanapie i zaniosłem go do jego nowego pokoju, który w czasie mojej nieobecności nabrał charakteru. Fay odwaliła kawał dobrej roboty. Miała do tego dryg, to na pewno. W sumie, gdy wszedłem dzisiaj do domu, to nie poznałem własnego mieszkania. Wreszcie wyglądało… jak prawdziwy dom. Zrobiło się przytulnie. To było coś nowego. Tak jak ostatnio wiele rzeczy.
Nina Po śniadaniu wyszliśmy razem na spacer, żeby skorzystać z pięknej pogody. Fajnie było widzieć radosnego Olivera. Wiedziałam, że trasa dała mu się trochę we znaki. Liam lgnął do niego i pchał się mu na ręce, ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać. Ollie wytrwale nosił go i zabawiał, poświęcając akurat tyle uwagi, ile trzeba. Był dobrym ojcem. W pewnym momencie wyciągnął telefon z kieszeni i zmarszczył brwi. – Coś nie tak? – spytałam. – Miles się nie odzywa – odpowiedział. – Miał pisać i mieliśmy wyjść na piwo. – Pewnie po prostu nie ma czasu i wyleciało mu z głowy – pocieszyłam go. Miles był słowny. Nie przypominałam sobie, żeby odwoływał spotkanie w ostatniej chwili, jeśli się z kimś umawiał. Chyba że wypadło mu coś ważnego. – Może. – Wzruszył ramionami. – Potem do niego napiszę.
W czasie trasy często wychodziłam z Fay i siostrami Walsh. Czasem dołączała do nas też Jenna Preston. Zapraszałyśmy Alison, ale zawsze odmawiała i od czasu koncertu jej nie widziałam. Nie to, żebym jakoś bardzo tego żałowała. Nie przepadałam za nią. – Nie martw się. Jest dużym chłopcem – zażartowałam, próbując rozładować napięcie. – Uwierz mi, to czasem banda dzieciaków. Zresztą wiesz, poznałaś Kylera. To prawda, Seymour miał swoje momenty. Ale mimo wszystko był odpowiedzialny i serce miękło, gdy widziało się, z jaką miłością patrzy na Maię. Wiedziałam, jak to jest czuć na sobie taki wzrok, bo Oliver patrzył na mnie w ten sam sposób. Ostatecznie okazało się, że Miles jednak miał powód, żeby się nie odzywać.
Oliver Miles zadzwonił do mnie dopiero w poniedziałek rano, na krótko przed tym, jak musiałem odwieźć Liama do szkoły. Był zresztą na ostrym kacu, bo po powrocie do domu wcale nie czekała go przyjemna niespodzianka i czteroletni związek rozpieprzył się w mniej niż minutę, gdy przyłapał Alison na zdradzie. Nie chciał jednak wdawać się w szczegóły i trudno go za to winić. Wiedziałem, że jeszcze trochę minie, zanim to wszystko względnie przetrawi. – Muszę iść do szkoły? – zapytał naburmuszony Lee, gdy zapinałem go w foteliku. – Tak, Lee, musisz iść do szkoły – odparłem, siłując się z pasami. – Ale ja wolałbym zostać z tobą – oponował. – Liam, mama mnie udusi gołymi rękami, jeśli znowu się ugnę i pozwolę ci nie iść. – Tak jak mogłem się ugiąć raz albo dwa. Ewentualnie trzy z rzędu, gdy
jeszcze chodził do przedszkola… Nieważne. – Ale, tato… – Liam, proszę, współpracuj ze mną. – No dobrze – zgodził się niechętnie i założył ręce na piersi, śmiertelnie obrażony. Wiedziałem, że to będzie mnie kosztować. Zdążyłem się odzwyczaić od jego marudzenia z rana. Ogółem lubił szkołę, a wcześniej przedszkole. Całość psuło mu jednak wczesne wstawanie i w rezultacie po prostu nie chciało mu się tam iść. Dojechanie na miejsce zajęło mi jakieś dwadzieścia minut, co zdarzało się rzadko. Tym razem udało się uniknąć korków. Zaparkowałem samochód i zgasiłem silnik. – Tato? – zawołał Lee z tylnego siedzenia. – Hm? – Dasz mi rocky road? Mówiłem, że będzie mnie to kosztować. Wyjąłem batonik z plecaka i rzuciłem go Liamowi. – Ale nie mów mamie, że karmię cię słodyczami z rana, okej? – Okej – odpowiedział z pełną buzią. Poczekałem, aż zje, wytarłem resztki czekolady z jego buzi i wziąłem go na ręce. – Młody, wiesz, że nie mogę cię wiecznie nosić i musisz chodzić? – zapytałem, stawiając go dopiero w budynku, bo przez całą drogę tutaj trzymał się mnie kurczowo i nie chciał puścić. – Wiem. Ale tak też jest fajnie. Pokręciłem głową i ukucnąłem przed nim, ignorując spojrzenia innych rodziców. Młody i na dodatek wytatuowany tata zdawał się trochę tu nie pasować. Czułem się bardziej jak dziecko, które coś zbroiło, i wszyscy wiedzą, że
jest winne. – Będziesz grzeczny, tak? Pokiwał ochoczo głową. – Przyjadę po ciebie za parę godzin. – Cmoknąłem go w czoło, wywołując jego śmiech. – Tato… – mruknął, pocierając miejsce, które przed chwilą pocałowałem. – No co? – Kocham cię – powiedział cicho i przytulił się do mnie. – Ja ciebie też, Lee. – Puściłem go dopiero po dłuższej chwili. – Baw się dobrze! – zawołałem za nim, gdy już odchodził. Obrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się, nim pogrążył się w rozmowie ze swoim przyjacielem. Uwielbiałem tego dzieciaka.
Następny tydzień zaliczał się do tych zupełnie szalonych. Nie byłem pewien, które z tej dwójki miało taki genialny pomysł, żeby urządzić ślub tydzień po trasie, ale po Seymourach można się spodziewać dosłownie wszystkiego. Także tego. Oczywiście prawie nic nie szło zgodnie z planem. W dniu ślubu pozostało już tylko odetchnąć z ulgą, że do niego dotrwaliśmy. – Kyle, siądź sobie na dupie! Nie żenisz się pierwszy raz – rzuciłem, przewracając oczami, gdy Seymour wydeptywał dziurę w podłodze. Chodził tak już dobre pół godziny. Wypuścił sfrustrowany oddech i po raz kolejny naprostował muszkę, przystając przed lustrem. – Po prostu się boję, że coś przekręcę i wyjdzie coś w stylu „…i nie odpuszczę ci aż do śmierci” – mruknął. – W sumie to byś nie skłamał – parsknął Kayden, uśmiechając się niewinnie, gdy kuzyn ciskał w niego gromy. Prawdopodobnie życie było mu niemiłe, skoro
wkurzał i tak już zdenerwowanego Seymoura. – Dupek – mruknął Kyler. – Amen – odparł Kayden, wzruszając ramionami. Kyler po raz kolejny przerwał swój spacer po pokoju i skrzyżował ręce na piersi. Myślałem, że po ślubie w Vegas nie będzie się tak denerwował przy powtórce. Moje nadzieje okazały się płonne. – Przypomnij mi… Dlaczego jesteś moim drużbą? – Bo jesteś kretynem i ktoś musi dobrze reprezentować tę rodzinę. Stłumiłem śmiech, maskując go kaszlem. Przestałem ogarniać, co Kayden chciał w ten sposób osiągnąć. W ogóle nie rozumiałem, czemu kuzyni Kylera tak bardzo lubili go jeszcze bardziej wkurzać, gdy przydałby się zupełnie odwrotny zabieg. – Będzie dobrze, stary – pocieszał Mad Kylera, który z nerwów był blady jak ściana. – Nawet, jak się pomylisz, to… Au! Kurwa, Kyler, dlaczego mnie bijesz, co? – Bo kraczesz! – Ja nie kraczę, dupku. – Ej, to mój tytuł na dziś! – zaprotestował Kayden. – Idioci – skomentował Miles, kręcąc głową. – Do usług – zażartowałem. – Nie pomagacie! – zirytował się Kyler. – A bo to… To my mamy ci jakoś pomóc? – zapytał Kayden, robiąc minę pełną niedowierzania. – Cymbał. – Ej, to mój tytuł! – upomniałem się. – Już nie. – Pokazał mi język. – Boże, i ty się żenisz… – Pokręciłem głową.
– Za piętnaście minut. – Sekundy też wyliczyłeś? – zainteresował się Preston, a pan młody tylko zacisnął szczękę i ostentacyjnie poprawił spinki przy mankietach, nie zwracając na nas uwagi. Ach, cała Primadonna. Żonaty czy nie… To nie on nosił spodnie w tym związku.
Kyler Czekałem na Maię przy ołtarzu, odliczając kolejne sekundy. Asher, stojący najbliżej mnie, posłał mi pokrzepiający uśmiech. Zamiast tradycyjnego marszu Mendelssohna rozbrzmiały ciche dźwięki gitary i Shawn zaczął śpiewać pierwsze wersy Forever in Your Debt Jamestown Story, jednej z ulubionych piosenek moich i Mai. Zaparło mi dech, gdy zobaczyłem ją kroczącą w białej sukni w moją stronę. Uśmiechała się szeroko, idąc ramię w ramię ze swoim tatą, i wyglądała olśniewająco. To było coś, o czym można pisać piosenki. O najpiękniejszej dziewczynie na świecie, jaką widziały twoje oczy i gdybyś ją kochał bardziej, tobyś spłonął. Cała reszta była dla mnie niewyraźną plamą. Nie widziałem nic poza nią. Chwyciłem jej dłoń w swoją i nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. W zielonych oczach widziałem odbicie tego, co sam czułem. Nieważne, że robiliśmy to drugi raz. Byłem przekonany, że tak samo czułbym się i za setnym. Powtórzyliśmy swoje przysięgi i nie mogłem nie zauważyć, że jej głos drżał, zupełnie jak za pierwszym razem. Myślałem, że za drugim będzie inaczej, ale emocje się nie zmieniły. Wydawały się nawet bardziej intensywne. Wokół wzbiły się wiwaty, gdy pocałowałem Maię i szybko otoczył nas tłum złożony z rodziny i najbliższych przyjaciół. W tym konkretnym momencie wiedziałem, że nie mógłbym być szczęśliwszy niż właśnie teraz i właśnie tutaj.
Nina Ślub Mai i Kylera był przepiękny. Urządzili go skromnie, zapraszając tylko rodzinę oraz przyjaciół i organizując go w pięknym ogrodzie wokół domu Hamiltonów. W rozstawionych namiotach włączono ogrzewanie, ale i tak było wręcz zaskakująco ciepło jak na koniec listopada. Wszystko się udało, jak trzeba, a Seymourowie razem wyglądali cudownie i szerokie uśmiechy nie opuszczały ich twarzy. Byłam zaskoczona, gdy Maia poprosiła mnie na swoją druhnę, ale z radością się zgodziłam. W ostatnim czasie świetnie się dogadywałyśmy. Gdy w pięć pomagałyśmy Mai przygotować się do ślubu, miałyśmy niezły ubaw. Zresztą zestawienie sióstr Walsh z Fay i młodszą siostrą Prestona nie mogło doprowadzić do niczego innego. Dzięki temu jednak udało nam się ukoić nerwy naszej panny młodej, która na początku sprawiała wrażenie, jakby miała zemdleć. Jej stres mógł się wydawać niezrozumiały, ale co innego wziąć spontaniczny ślub w Las Vegas, a co innego przygotowywać się do tego miesiącami i planować każdy detal. Poznałam na ślubie więcej nowych osób, niż byłam w stanie spamiętać, zwłaszcza ze strony Kylera. Od jakiegoś czasu jego matka była związana z Dale’em Seymourem i nie mogłam nie zauważyć błysku w oku, ile razy na niego zerkała. Było widać jak na dłoni, że jest tak samo szczęśliwa jak teraz jej syn. Jeśli chodzi o kuzynów Seymoura, totalnie rozwalali system. Kayden był połączeniem Kylera i Kary w jednym i byłam pełna podziwu, że taka niepozorna dziewczyna jak Thea jest w stanie go okiełznać. Z kolei bliźniacy Connor i Colton byli nie do przegadania, absolutnie obłędni. Odrobinę mnie przerażali. Na ślubie pojawił się oczywiście też cały klan Kellerów, White Noise i The Viper Strike. Mieszanka iście wybuchowa. Lekko wymęczona ciągłym tańcem usiadłam przy stole razem z Fay, która
też właśnie łapała oddech. – Gdzie Miles i Kacey? – zapytała, rozglądając się po parach tańczących na parkiecie. Wzruszyłam ramionami. – Ostatnio ich widziałam, jak wychodzili z namiotu. Brooks zmarszczyła brwi, patrząc na coś za mną. – Dziwne… – mruknęła, a ja odwróciłam się w stronę, gdzie skierowany był jej wzrok. Zmierzała do nas młodsza z sióstr Walsh. Nawet stąd widziałam mocne rumieńce i lekko roztrzepaną fryzurę, a kiedy była już całkiem blisko, dostrzegłam jej błyszczące oczy. Miałam zamiar udać, że tego nie widziałam. Fay odchrząknęła znacząco, lustrując ją wzrokiem. – Nie komentujcie – ostrzegła ją Kacey, gdy tylko do nas podeszła. Nawet nie zamierzałam.
Maia Ogród tonął w światłach, które rozpraszały panującą wokół ciemność. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę tak szczęśliwa. Nie wierzyłam, że na to zasługuję. Nie miałam nadziei na lepsze jutro. Ale pojawienie się Kylera w moim życiu zmieniło wszystko. Dał mi nadzieję, którą straciłam. I pomógł mi odzyskać siebie i władzę nad swoim życiem. Dał mi miłość, której głębia oszałamiała. Bez wahania oddał mi też samego siebie i każdego dnia dawał więcej. Nieważne, że traciliśmy masę energii na dokuczanie sobie nawzajem, to było w naszej naturze. Tak funkcjonowaliśmy i pasowało nam to. Bycie małżeństwem tak naprawdę niewiele między nami zmieniło. Obserwowałam moich bliskich, którzy tańczyli, śpiewali i żartowali ze sobą,
świetnie się bawiąc. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że czegoś mi brakuje. I nie potrafiłam tego odnaleźć. Poczułam silne ramiona obejmujące moją talię i oparłam się o Kylera, a jego ciepło i zapach otuliły mnie ze wszystkich stron. – W porządku? – zapytał z troską. Posłałam mu lekki uśmiech i przytaknęłam. – Mam dla ciebie mały prezent – oznajmił, obracając mnie w stronę projektora i ekranu, na które wcześniej nawet nie zwróciłam uwagi. – Sporo z Ashem kombinowaliśmy i niewiele udało nam się z tego poskładać, ale… – nie dokończył. Projektor się rozświetlił i rzucił obraz na biały ekran. Z niedowierzaniem uniosłam dłoń do ust i zaczęłam kręcić głową, nie odrywając wzroku od scen, które rozgrywały się przed moimi oczami. Micah. Ja i Micah bawiący się razem w ogrodzie. Pierwszy mecz Micaha w szkolnej drużynie baseballowej. Święta. Urodziny. Granie na fortepianie i na gitarze. Nasze wspólne chwile, które Rob i mój tata zdołali utrwalić kamerami, co kompletnie wyleciało mi z głowy lata temu. – Łap! – krzyknął Micah, przyjmując pozycję do rzutu, a ja ustawiłam się w kucki do przyjęcia piłki. – Ale nie zabijesz mnie, no nie? – upewniłam się. Zaśmiał się i rzucił piłkę w moją stronę. Przyjęłam ją bez problemu. – I co? To ma być wszystko, panie miotacz? – zażartowałam. Mój brat zmrużył swoje zielone oczy i pokazał mi język. – Tato! Widzisz? Mówiłam! – Założyłam ręce na piersi. – No, siostra… No weź… – Micah zrobił minę zbitego szczeniaczka i wyciągnął ręce w moją stronę. Nim się obejrzałam, stał za mną i łaskotał bez litości.
– Micah… Przestań! – pisnęłam między napadami śmiechu. – Nie – odparł, śmiejąc się razem ze mną. – Najpierw musisz powiedzieć, że jestem świetnym miotaczem. – Nie-e… – Tak. – I dalej mnie łaskotał. – No dobra, już dobra! Jesteś świetnym miotaczem, tak?! – Poddałam się, a on przestał mnie łaskotać. – Dzięki – odpowiedział z szerokim uśmiechem i uściskał mnie mocno. – Jesteś idiotą – wymamrotałam, przytulając się do niego. – Jestem twoim bratem. To jednoznaczne. Roześmiałam się. – Prawda. Nagranie zatrzymało się na uśmiechniętej twarzy mojego brata i projektor zgasł. Oczy piekły mnie od łez. – Dziękuję – szepnęłam, wtulając się w Kylera. – Nie ma za co. Ale było za co. Podał mi ten brakujący kawałek układanki. Podarował chwile z moim bratem, którego brak mi dzisiaj doskwierał. I oddał mu hołd, bo wiedział, że Micah był częścią mnie. I zawsze będzie.
EPILOG Oliver Tańczyłem z Niną, kołysząc się wolno. Trzymałem ją blisko siebie i nuciłem jej do ucha kolejne słowa piosenki. Ludzie całe życie czegoś szukają. Szukają siebie. Szukają tej właściwej osoby. Swojego miejsca na ziemi. A ja to wszystko już znalazłem. Nie zamierzałem prosić o więcej, jak tylko o to, by po prostu mieć przy sobie Ninę i Liama. Nieważne jak. Nieważne gdzie. Byle z nimi. To zupełnie mi wystarczało. Żadne z nas już nigdy więcej nie uciekało. Przeszłość pozostawała przeszłością i nie dało się jej wymazać. Mogliśmy natomiast żyć tym, co mieliśmy teraz, i wyczekiwać tego, co da nam przyszłość. Było też jedno zdanie, które padało przed każdym ostatnim „kocham cię”, gdy żegnaliśmy się przed dłuższą rozłąką: Nie zapomnij mnie… Nigdy nie zapomniałem.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
Copyright © by Anna Bellon 2017 Projekt okładki i logo serii The Last Regret Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN Fotografia na okładce Copyright © Alena Ozerova / shutterstock.com Redakcja Dorota Pacyńska Opieka redakcyjna Alicja Gałandzij Opracowanie tekstu DreamTeam
ISBN 978-83-240-4713-0
OMG Books, www.omgbooks.pl ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków e-mail:
[email protected] Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail:
[email protected]
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com