0 Nicola Cornick Zbuntowana panna Damy z Fortune’s Folly 03 tytuł oryginału: The Undoing of a Lady 1 Tony'emu, Judy i Clare z miłością RS 2 CZĘŚĆ PIER...
8 downloads
15 Views
1MB Size
Nicola Cornick
Zbuntowana panna Damy z Fortune’s Folly 03 tytuł oryginału: The Undoing of a Lady
0
S R
Tony'emu, Judy i Clare z miłością
1
CZĘŚĆ PIERWSZA O świcie wstał diabeł z siarkowej łożnicy, Gdy wstał, na przechadzkę szedł wkrótce,
S R
Chciał wzrokiem świat zmierzyć, swe sielskie obejście, I dobrze się przyjrzeć swej trzódce. Jechał gig, dama w nim, a w jej twarzy Taki rys diabeł w mig zauważył, Że jak raz mógłby ją ucałować; Spostrzegł, że śliczna ta, sprytna ta pani toczy okiem złym – tyle zła trudno zoczyć. „The Devil's Walk", 1799 Robert Southey
2
Rozdział pierwszy Fortune Hall, Yorkshire, czerwiec 1810 roku, nieco przed północą
Lśniący księżyc wędrował wysoko po niebie. Ciepłe podmuchy wiatru szeleściły koronami drzew, niosąc zapachy sosny i rozgrzanej trawy. Gdzieś w głębi lasu przeciągle zahukała sowa. Lady Elizabeth Scarlet siedziała przy oknie, wpatrując się w mrok i oczekując odgłosu kroków na ścieżce przed domem. Wiedziała, że Nat Waterhouse nie zawiedzie. Przychodził, gdy go wzywała. Liczyła się z tym, że
S R
będzie zirytowany. Ostatecznie każdy mężczyzna byłby rozeźlony, gdyby zakłócono mu wieczór kawalerski w przededniu ślubu. Nie wątpiła jednak, że się stawi. Był wyjątkowo odpowiedzialny, nie zlekceważyłby więc wołania o pomoc. Umiała przewidzieć jego reakcję, bo przecież dobrze go znała. Wystukując palcami natarczywy rytm na kamiennym parapecie, sprawdziła godzinę na zegarku, który podkradła bratu. Zdawało jej się, że czeka od wielu godzin, ze zdziwieniem przekonała się jednak, że od jej ostatniego spojrzenia na cyferblat minęło zaledwie osiem minut. Odczuwała zaniepokojenie, co bardzo ją zdziwiło. Przecież zaplanowała to wszystko dla dobra Nata. Do tego ślubu nie wolno było dopuścić. Nat jej kiedyś za to podziękuje. Zza łąk i pól dobiegł ją cichy pogłos kościelnego dzwonu. Północ. Żwir na ścieżce zachrzęścił pod czyimiś stopami. Nat przyszedł dokładnie wtedy, gdy miał przyjść, jak to on. Siedziała jak mysz pod miotłą, gdy otwierał drzwi. W sieni było ciemno; Lizzie ustawiła płonącą świecę w izbie na piętrze. Jeśli udało jej się wszystko przewidzieć, Nat wejdzie po krętych schodach na górę, 3
co da jej czas na zamknięcie drzwi zewnętrznych i schowanie klucza. Innego wyjścia nie było. Jej brat, sir Montague Fortune, kazał postawić miniaturowy fort, miał więc on wąskie otwory strzelnicze, przez które człowiek nie mógłby się przecisnąć. – Lizzie! Podskoczyła. Nat znajdował się na zewnątrz, tuż przy drzwiach. Wydawał się zniecierpliwiony. – Lizzie? Gdzie pani jest? Wbiegł na schody, przeskakując po dwa stopnie, a ona niczym duch wychynęła z ukrycia i drżącymi palcami przekręciła klucz w ciężkich dębowych drzwiach. Wiedziała, co powiedziałaby jej przyjaciółka Alice
S R
Vickery, gdyby mogła ją w tej chwili zobaczyć: „Znowu wpadłaś na jakiś szalony pomysł, Lizzie. Tylko nie to! Daj spokój, póki nie jest za późno!". Jednak było za późno, a Lizzie wolała się nad tym nie zastanawiać, bo jeszcze mogłaby w ostatniej chwili stchórzyć. Nat nie zdoła stąd wyjść, póki ona mu na to nie pozwoli. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z siebie. Wiedziała, że nie ma potrzeby nikogo wtajemniczać w ten plan. Mogła urzeczywistnić porwanie samodzielnie. To było całkiem łatwe. Nat stanął u szczytu schodów ze świecą w dłoni. Jego postać rzucała wydłużony, groźny cień. Nic dziwnego. Nat był groźny, Lizzie była jednak pewna, że nie wyrządzi jej krzywdy. Potrafiła przewidzieć, jak się zachowa, znała go przecież bardzo dobrze. – Lizzie? Co się stało, do diabła? Był pijany. Nie do tego stopnia, by upaść bez czucia, ale dostatecznie, żeby nie przejmować się używaniem wulgarnych słów w obecności damy, czego zazwyczaj nie robił. Prawdę mówiąc, gdyby to ona miała poślubić nazajutrz rano pannę Florę Minchin, też przeklinałaby jak szewc i by się spiła. 4
W tej chwili przypomniało jej się, po co to wszystko. Nat nie poślubi panny Minchin ani nazajutrz rano, ani później. Ściągnęła go tutaj, aby w tej kwestii uzyskać absolutną pewność. Musiała go ratować. – Dobry wieczór, Nat – powiedziała uprzejmie i dostrzegła jego gniewny grymas. – Ufam, że ostatni wieczór wolności spędził pan przyjemnie? – Niech mi pani oszczędzi grzecznościowych formułek, Lizzie – odparł. – Nie jestem w odpowiednim nastroju. – Uniósł świecę wyżej, żeby światło padło na jej twarz. Jego czarne oczy były przymrużone i spoglądały surowo. – Co mogło być takie pilne, żebyśmy musieli potajemnie się spotkać w ostatni wieczór przed moim ślubem? Lizzie nie od razu odpowiedziała. Uniosła nieco spódnicę i ruszyła po
S R
schodach na górę. Przez cały czas czuła na sobie wzrok Nata, mimo że na niego nie patrzyła. Odsunął się, by mogła bez przeszkód wejść do pokoju. Był ciasny, a umeblowanie składało się ze stołu, krzesła i kanapy. Monty Fortune, stworzywszy tę dziwaczną budowlę, zupełnie nie miał pomysłu, jak ją zagospodarować.
Stanąwszy na dywaniku pośrodku, Lizzie odwróciła się twarzą do Nata. Teraz widziała go już dokładnie. Ciemne włosy miał potargane, surdut rozpięty, a fular rozwiązany. Na jego policzkach widniały ślady zarostu. – Czekam – ponaglił. Lizzie rozłożyła ręce, jakby niczemu nie była winna. – Zaprosiłam pana, aby przekonać, że nie powinien pan jutro brać ślubu – wyjaśniła śmiało i spojrzała na niego błagalnie. – Pan przecież wie, że przy Florze pan się zanudzi. Jest nawet gorzej. Pan już się nią znudził, Nat, i nie dba pan o nią nic a nic. Popełni pan straszliwy błąd. Nat przeczesał dłonią włosy. – Już o tym rozmawialiśmy. 5
– Wiem – przyznała – i dlatego musiałam to zrobić. Dla pańskiego dobra. – Co takiego zrobić? Lizzie nie odpowiedziała, więc ponowił pytanie: – Co takiego? – Zamknęłam pana na klucz – rzekła szybko. –Obiecuję, że jutro pana wypuszczę... kiedy tylko minie wyznaczona godzina ślubu. Wątpię, czy Flora lub jej rodzice zechcą panu wybaczyć, że nie stawił się pan w kościele. Do tej pory Lizzie uważała, że hrabia Nat Waterhouse ma twarz urodzonego hazardzisty, z której trudno cokolwiek wyczytać. Teraz jednak można było odkryć jego myśli całkiem łatwo. W pierwszej chwili osłupiał ze zdumienia. Zaraz potem obrócił się na pięcie i zbiegł po schodach, zabrawszy
S R
świecę. Lizzie została w ciemności, łagodzonej jedynie przez wątłą poświatę sączącą się z otworów strzelniczych. Głęboko odetchnęła. Nie miała czasu, aby wziąć się w garść, Nat zaraz wróci, gdy tylko się przekona, że naprawdę nie może się wydostać.
Słyszała, jak szarpie za dębowe wrota. Przekleństwa dowodziły, że nie sposób ich ruszyć. Potem płomień świecy zaczął wędrować, Nat zapewne oglądał sień. Następnie najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie zdoła wyjść, bo popisał się wyjątkowo barwną wiązanką przekleństw. Malutki ustęp wystawał nad fosę, ale jego niewielki otwór nie dawał szans przeciśnięcia się rosłemu mężczyźnie mającemu sześć stóp wzrostu. Z pokoju na górze klapa prowadziła na dach otoczony blankami, ale Lizzie zamknęła ją już wcześniej, a klucz ukryła. Była zdecydowana nie popełnić żadnego błędu. Nat wrócił. Pulsował mu mięsień w policzku. Jednak gdy się odezwał, jego głos zabrzmiał ze złudną łagodnością. – Dlaczego pani to robi? – zapytał.
6
Lizzie otarła dłonie o suknię, ale nad ich drżeniem nie umiała zapanować. Dziwiło ją to, wiedziała bowiem, że postępuje właściwie. Nie przewidziała tylko, że będzie ją to tyle kosztować. – Już panu powiedziałam – odparła. – Chcę uchronić pana przed ogromną życiową pomyłką. – Nic podobnego. Uniemożliwia mi pani zdobycie pięćdziesięciu tysięcy funtów, których rozpaczliwie potrzebuję. Wie pani, jakie to dla mnie ważne. – Za mało, aby zrekompensować nudne życie. – To jest mój wybór. – To jest zły wybór. Dlatego muszę pana przed nim uchronić. –Lizzie zachowywała pozorny spokój, choć była coraz bardziej zdenerwowana. – Pan
S R
starał się mną opiekować. Teraz moja kolej. Robię to, ponieważ jest pan moim przyjacielem, a ja pana lubię.
Dostrzegła błysk niedowierzania w oczach Nata, lecz się tym nie przejęła. Była pełna temperamentu lub zwyczajnie kłótliwa, zależnie od tego, kto wygłaszał opinię. W każdym razie uważała, że Nat powinien być jej wdzięczny za ratunek przed nieudanym małżeństwem. Tymczasem on odstawił świecę na stolik i zbliżył się do niej o krok. Sześć stóp wzrostu i szerokie barki robiły swoje. Lizzie starała się opanować lęk, ale na próżno. – Proszę dać mi klucz – powiedział łagodnie. – Nie. Wyraźnie nad nią górował i było w tym coś bardzo niepokojącego. Tłumaczyła sobie w duchu, że przez dziewięć lat ich znajomości ani razu nie dał jej powodu, by się go bała. – Gdzie on jest? – Dobrze schowany, żeby pan go nie znalazł. Nat westchnął z irytacją i wyciągnął rękę. 7
– To nie jest zabawa – oznajmił. Widziała, że stara się zachować rozważnie. Nat Waterhouse był wszak rozsądny, rozumny, a przede wszystkim odpowiedzialny. Zapewne więc to jej brakowało roztropności, gdy oczekiwała, że spojrzy na sytuację z jej punktu widzenia. Naturalnie była przekonana o swojej racji. Nie wątpiła też, że z czasem Nat to zrozumie. Na razie jednak myślał o tym, że straci majątek Flory. Na marne poszłyby zaloty do dziedziczki, które musiały niewyobrażalnie go znużyć. – Pani igra z ogniem. – Wciąż starał się nad sobą zapanować. – Zamknęła się pani tutaj razem ze mną. Czy mam to odebrać jako śmieszną próbę postawienia mnie w kompromitującej sytuacji, abym musiał poślubić panią, a nie Florę?
S R
Ostatnia sugestia oburzyła Lizzie.
– Na pewno nie! – oświadczyła. – Wolałabym sobie obciąć uszy, niż pana poślubić.
– Nie wierzę. Celowo naraziła pani swoją reputację, zamykając nas tu razem.
– Brednie! – uniosła się Lizzie. – Nie zamierzam o tym nikomu mówić. Chcę tylko przetrzymać pana dostatecznie długo, aby ślub się nie odbył, a potem otworzę drzwi. – To miło z pani strony – stwierdził. – Najpierw niszczy pani moją przyszłość, a potem każe mi stawić czoło konsekwencjom. – Niech pan nie będzie taki melodramatyczny! Przede wszystkim nie powinien był pan zostawać łowcą posagów. To do pana nie pasuje. – I kto to mówi? Kobieta z pięćdziesięcioma tysiącami funtów posagu i zacięciem sędziego. Co pani może wiedzieć? 8
– Wiem wszystko o panu! – odparła gniewnie Lizzie. – Znam przecież pana od ponad dziewięciu lat i lubię go... – Nie kieruje panią bezinteresowna przyjaźń –przerwał jej Nat. – Robi to pani, bo jest rozpieszczoną i niedojrzałą egoistką i nie chce, żeby inna kobieta miała do mnie większe prawa. Pragnie mnie pani zatrzymać dla siebie. – Jest pan zarozumialcem! – zawołała Lizzie. – A pani rozpuszczonym bachorem. Od dawna uważam, że powinna pani wreszcie dorosnąć. Stali twarzą w twarz, mierząc się wzrokiem. Płomień świecy to strzelał wyżej, to przygasał, jakby udzielił mu się nastrój niepokoju. – Kiedy pańskim zdaniem zachowałam się jak rozpieszczona i
S R
niedojrzała egoistka? – brnęła Lizzie, mimo że rozsądek nakazywał jej nie podsycać konfliktu. Nat roześmiał się kpiąco.
– Nawet nie wiem, od czego zacząć. Nie interesuje pani nikt ani nic oprócz jej własnych poglądów i spraw. Ostentacyjnie pojawiła się pani na ogłoszeniu moich zaręczyn z Florą, aby odwrócić od niej uwagę. Flirtuje pani z każdym, kto nosi spodnie. Przez wiele miesięcy zwodziła pani Lowella Listera i Johna Jerrolda, chociaż ani jeden, ani drugi nie interesuje pani poza tym, że obaj mile łechcą jej próżność. A jeśli mamy mówić o poważnym braku szacunku dla innych, to podczas sprzedaży Drummond Castle kupiła pani część dobytku miłego sercu Milesa Vickery'ego i nigdy nie okazała dość wielkoduszności, aby mu to wszystko zwrócić... Lizzie zasłoniła uszy. Nat chwycił ją za nadgarstki i odsunął jej ręce. – Sama prosiła się pani, żeby to usłyszeć. Wiedziałem, że nie starczy pani odwagi, żeby znieść słowa prawdy.
9
Puścił jej ręce, jakby za nic nie chciał jej dotykać, i odsunęli się od siebie. Oboje ciężko oddychali. Lizzie poczuła się tak, jakby słowa Nata obdarły ją ze skóry. Łzy napłynęły jej do oczu. Po chwili Nat przeczesał dłonią włosy i znów wyciągnął rękę. – Niech pani da mi klucz i zapomnimy o tym niefortunnym zdarzeniu – zaproponował. Oboje wiedzieli jednak, że jest na to za późno. – Nie – odparła Lizzie, krzyżując ramiona na piersiach. – Zresztą nie mam go. Tłumaczyła sobie, że nie interesuje jej, co myśli ten człowiek. Zdawała sobie jednak sprawę, że tylko się okłamuje. Opinia Nata miała dla niej duże
S R
znaczenie. Kiedyś go szanowała, teraz zdawało jej się, że go nienawidzi. – Niewątpliwie schowała go pani gdzieś przy sobie – powiedział, rozbierając ją wzrokiem. – Nie!
Zaskoczył ją ton głosu Nata i wyraz jego oczu. Do tej pory nie zdarzyło się, żeby patrzył na nią tak, jakby była ladacznicą z Covent Garden, eksponującą wdzięki na sprzedaż. Upokorzyło ją to bezgranicznie. Zarazem jednak obudziło się w niej coś nieznanego, pierwotnego. Ogarnęło ją dziwne ożywienie. Nat chwycił ją tak niespodziewanie, że nie zdążyła odskoczyć. Nagle jego dłonie znalazły się na jej ciele, wścibskie, poszukujące, naruszające intymność, pozostawiające po sobie gęsią skórkę. Lizzie poczuła, że robi jej się gorąco. Szarpnęła się, chcąc przerwać tę upokarzającą scenę. – Niech pan mnie puści. Przecież mówię, że nie mam klucza – powiedziała niemal błagalnym tonem. – Ale wie pani, gdzie jest. 10
Mimo wszystko ją puścił. Oddychał ciężko i patrzył na nią przenikliwie, a zarazem groźnie. Uprzytomniła sobie, że Nat na co dzień bezlitośnie tropi przestępców. Dotąd nie zdarzało jej się zastanawiać nad tą stroną jego charakteru, zresztą rzadko stykała się z jej przejawami, teraz jednak wyczuwała jego gniew i desperację. Przypomniała sobie Nata mówiącego, jak bardzo potrzebuje pięćdziesięciu tysięcy funtów Flory Minchin. Wiedziała, że chce odnowić Water House i wspomóc swoją rodzinę – miał starych rodziców i siostrę Celeste – ostatnio jednak w jego zachowaniu dał się zauważyć pośpiech, jakby potrzeba zdobycia pieniędzy stała się jeszcze pilniejsza. Lizzie nie znała przyczyny i nigdy o nią nie spytała. Może rzeczywiście Nat miał rację, że za bardzo pochłaniają ją własne sprawy.
S R
Spojrzała na niego i wydawało jej się, że widzi obcego człowieka. Speszyło ją to tak bardzo, że była bliska kapitulacji. Nat dostrzegł jej wahanie i cicho się roześmiał.
– Proszę przynajmniej raz wykazać się dorosłością. Niech pani już przyniesie ten klucz.
Nieoczekiwanie pogarda słyszalna w jego głosie wzmogła opór Lizzie. Wyobraziła sobie, jak Nat opowiada swoim przyjaciołom, Dexterowi Anstrutherowi i Milesowi Vickery'emu o jej planie, o tym, co wymyśliła ta dziecinna, rozpieszczona panna żywiąca do niego słabość. No nie! To byłoby nie do zniesienia. A poza tym nie byłoby prawdą. Przecież ona po prostu próbuje uchronić Nata przed fałszywym życiowym krokiem. Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie wyjdę stąd i pan też zostanie. – Do diabła, ma pani kompletnie nie po kolei w głowie! – Nat przestał maskować wściekłość.
11
– A pan ma żałosne maniery, do diabła! – Złość dodała jej animuszu. – W dodatku jest pan arogancki i zarozumiały, jeśli wydaje mu się, że go lubię. – A nie jest tak? – Ani trochę! Nie cierpię pana. Zwłaszcza teraz, po tych wszystkich okropieństwach, które pan o mnie nawygadywał. Myśli pan, że chcę skorzystać z tych śmiesznych średniowiecznych praw Monty'ego? Chyba nie wyobraża pan sobie, że go tutaj zamknęłam, żeby przed samym pańskim ślubem uprawiać rozpustę? – Zmierzyła go spojrzeniem, mając nadzieję, że jest równie zuchwałe jak to, którym on ją otaksował. Nie miała doświadczenia w spoglądaniu na mężczyzn tak, jakby byli towarem na sprzedaż. – Na to nie starczyłoby pani odwagi – odparł ironicznie. – Niech pani
S R
skończy te niemądre żarty. Porwała się pani na coś, co ją przerasta, proszę to przyznać. To po prostu jedna z dziecinnych gier, w której zanadto się pani zagalopowała. Lizzie położyła rękę na ramieniu Nata. – Myśli pan, że nie potrafię go uwieść?
Zacisnął dłoń na jej przegubie i przez chwilę go nie puszczał. – Niech pani nie będzie śmieszna.
Lizzie wspięła się na palce i niewprawnie przycisnęła usta do jego warg. Nie zareagował, a przecież dobrze wiedziała, że nie pozostał obojętny. Czuła się głupio, przesuwając usta niczym po marmurowym posągu, i choć rozumiała, że Nat chce ją wprawić w zakłopotanie, musiała przyznać, że mu się to udaje. Może po prostu nie umiała się całować, ale trudno jej było cokolwiek w tej sprawie zawyrokować. Kilku mężczyzn już z nią tego próbowało, za każdym razem było to jednak doświadczenie głęboko rozczarowujące, choć nie wiedziała, czy winę ponosiły jej zbyt daleko idące oczekiwania, czy brak doświadczenia partnerów.
12
Cofnęła się i spojrzała na Nata spod przymkniętych powiek. Może jednak wcale nie był taki opanowany, za jakiego chciał uchodzić. Upojona świadomością igrania z niebezpieczeństwem, zapomniała nawet o bólu, jaki wywoływały ich pełne urazy słowa. – Skończyła pani? Z zamyślenia wyrwał Lizzie przesadnie uprzejmy głos Nata. A więc rzeczywiście chciał ją upokorzyć. Na to nie mogła pozwolić. Z nią nie wygra. – Nie – odparła chłodno. Znów zbliżyła się do niego, tak że poczuła ciepło ciała. Jak mogła go zaskoczyć? Bez przesady, naturalnie, tylko na tyle, aby przyznał, że się pomylił, nie doceniając jej. Dzieckiem nie była i nie zamierzała pozwolić, by
S R
ktokolwiek traktował ją w ten sposób. Położyła mu rękę na torsie. – Lady Ainsworth była pana kochanką, nieprawdaż? – szepnęła mu do ucha. Przesunęła dłoń niżej i wyciągnęła mu koszulę ze spodni. – Słyszałam, jak służące o tym rozmawiały. Jej osobista pokojówka twierdziła, że jest pan wyjątkowo hojnie wyposażony przez naturę. To mnie bardzo zaciekawiło... – Niech pani przestanie – zaprotestował Nat, starając się opanować dreszcz. – Pani nie rozumie, co robi.
– Rozumiem, rozumiem. Nie jestem dzieckiem.
Rozpięła mu koszulę i pogładziła jego obnażony tors. Usłyszała głośny wdech i to dodało jej śmiałości. Nat pachniał wodą kolońską, była też domieszka, którą Lizzie zaklasyfikowała jako własny zapach Nata. Znała go dobrze, wydawał jej się bardzo podniecający. Nat lekko obrócił głowę. Lizzie czuła, że granica jest bardzo blisko. Rozbudzone zmysły oszałamiały ją poczuciem triumfu. Przeniosła dłonie na jego plecy. – Na miły Bóg... 13
Spodobało jej się, że słyszy w głosie Nata desperację. Świadomość, że doprowadziła go do takiego stanu, działała kojąco na jej urażoną dumę. Wiedziała, że powinna w tej chwili powiedzieć „dość" i się odsunąć, ale mimo woli pozwoliła ręce zabłądzić na zapięcie spodni, a potem jeszcze niżej. W tym momencie z ust Nata padło wulgarne przekleństwo i to ją otrzeźwiło. Uświadomiła sobie, że posunęła się za daleko. Mierzyli się wzrokiem i nagle Nat wykazał się szybkością, o jaką Lizzie by go nie podejrzewała. Zanim się zorientowała, wargi Nata naparły na jej usta. Zrozumiała, że tamci mężczyźni rzeczywiście nie mieli pojęcia o całowaniu, i to była jej ostatnia sensowna myśl, bo ogarnięta falą gwałtownych doznań, straciła kontakt z rzeczywistością.
S R
W pocałunkach, które wymieniali, niewiele było czułości. Lizzie, porażona siłą gniewu i pożądania Nata, nie była pewna, czy nie chodzi mu wyłącznie o to, aby ją ukarać, ale właściwie nie było to ważne. Ogromnie pragnęła tego wszystkiego, co Nat mógł jej zaoferować. Położył jej ręce na ramionach i jednym szarpnięciem rozprawił się z jej kostiumem jeździeckim i koszulką. Deszcz haftek posypał się na podłogę, a chwilę potem Nat pchnął ją na ławę pod oknem i zaczął okrywać piersi pocałunkami. Poczuła się bezwstydnie rozpustna, ale przyjemność była silniejsza. Otrzeźwił ją dopiero ból dostatecznie silny, by głośno syknęła. Nat jednak nie zwrócił na to uwagi. Czuła go teraz w sobie, raz po raz zagłębiał się w jej ciele. Jej wnętrze wypełniał żar, a ból stopniowo się w nim roztapiał. Krzyknęła, gdy rozkosz omal jej nie rozerwała. Usłyszała, że Nat wtóruje jej swoim okrzykiem, i kurczowo zamknęła go w ramionach. Zapadła cisza. Czas jakby się zatrzymał. Lizzie pogrążyła się w błogostanie, jej myśli leniwie dryfowały. Z niezbitym przekonaniem wiedziała, 14
że kocha Nata. Zawsze był jej, a teraz i ona należała do niego. Na pewno on też ją kocha. Otworzyła oczy i zamrugała zaskoczona, migotliwy blask świecy okazał się bowiem znacznie bardziej jaskrawy niż zwykle. Nat pospiesznie się ubierał. Twarz miał skrytą w cieniu. Lizzie czekała, aż się odezwie, powie jej o swojej miłości. Zaraz potem rzeczywiście się odwrócił i serce drgnęło jej 7. nadzieją. Jednak milczenie trwało. Wbiła wzrok w jego twarz i dojrzała w niej jedynie zdumienie, niedowierzanie i budzącą się zgrozę. – Lizzie... Zmartwiała. Zdawało jej się, że w ułamku sekundy wszystko w niej umarło. Nat jej nie kocha i nigdy nie kochał. Czytała to w jego pełnym trwogi
S R
spojrzeniu. Opuściła spódnicę, zebrała, na ile można było, obie części stanika sukni i spróbowała wstać. Kolana się pod nią ugięły i omal nie upadła. Ta słabość ją przeraziła. Nat zbliżał się do niej, a ją ogarnęła panika. Nie mogła z nim teraz rozmawiać. Nie mogła nawet na niego patrzeć. Za bardzo się wstydziła swoich uczuć, które obnażyła przed nim, podobnie zresztą jak ciało. Musiała znaleźć się jak najdalej od Nata, zanim upokorzy ją ostatecznie. Pchnęła stolik, żeby zagrodził mu drogę, i rzuciła się do ucieczki. Dopadła schodów i omal nie runęła w dół, gdy noga omsknęła jej się na stopniu. Za plecami usłyszała przekleństwo. Kątem oka zauważyła, że od świecy, która stała na stoliku, zajęła się papierowa tapeta. Udało jej się zbiec i gdy po omacku starała się dotrzeć do klucza, słyszała, jak Nat walczy z płomieniami. Zanim poczuła w dłoni chłodny metal, minęło kilka cennych sekund. Teraz drzwi... Zdawało jej się, że mija wieczność, w końcu jednak zdołała je otworzyć i wybiegła w mrok nocy. Za jej plecami rozległ się tupot na schodach. Dokąd uciekać? Gdzie się schować? 15
Na szczęście miała przed sobą las. Ciemność była tu znacznie głębsza niż na otwartej przestrzeni. Słyszała, że Nat ją woła, a wściekłość w jego głosie mieszała się ze strachem, ale Lizzie się oddalała. Była pewna, że jej nie znajdzie, dopóki sama nie będzie gotowa mu na to pozwolić. Nie potrzebowała niczyjej pomocy. Nat jej nie kocha i nigdy nie kochał, a ona popełniła straszliwą omyłkę. Ta przygnębiająca myśl tłukła jej się po głowie, głusząc wszystkie inne. Próbowała jakoś ją uciszyć. Musiała przecież zapomnieć, co się stało. Nat był wolny i mógł przyłączyć się do niej w udawaniu. Poślubi Florę, tak jak zamierzył, zdobędzie pieniądze, których potrzebował, i żadne z nich nie wspomni już ani słowem o tej nocy.
S R
Tyle że Nat nie potrafił udawać. Lizzie zarzucała mu brak wyobraźni, ale musiała też się godzić z jego zwyczajem rozpamiętywania swoich problemów, a co gorsza, również poddać się przymusowi podobnego postępowania. Nie tym razem...
– Nic się nie stało – powiedziała na głos. Wygładziła resztki stanika sukni zdziwiona, że pałce wciąż jej drżą. – Nic takiego się nie stało.
16
Rozdział drugi Nat Waterhouse stał na dziedzińcu Fortune Hall, patrzył w ciemne okna sypialni Lizzie i próbował zebrać myśli. Co teraz ona zrobi? Ucieknie? Ukryje się? Dokąd pójdzie? Powinien sam odpowiedzieć sobie na te pytania. Znał przecież lady Elizabeth Scarlet, odkąd miała jedenaście lat, a on dwadzieścia. Obserwował, jak przemienia się z dziecka w kobietę. Sądził, że wie o niej wszystko, a tymczasem bardzo się pomylił. Gdzie ona teraz jest? Jego umysł zdawał się funkcjonować znacznie gorzej niż zwykle. Nat nie
S R
był w stanie się skupić ani zastanowić, jak w zaistniałej sytuacji poukładać swoje sprawy. Myślał tylko o Lizzie.
Cóż on najlepszego zrobił, u diabła?
Pytanie wydawało się bez sensu. Doskonale wiedział, co zrobił. Uwiódł pannę, bynajmniej nie swoją narzeczoną, w noc poprzedzającą własny ślub. Przez rok nie tknął kobiety, a kiedy w końcu przerwał ten okres abstynencji, padło akurat na tę, której pod żadnym pozorem nie wolno mu było mieć. Pozbawił ją dziewictwa. Okazał się zbyt słaby, by zachować panowanie nad sobą.
Przecież nie kochał Lizzie. Właściwie nie mógłby nawet powiedzieć, że ją lubi. Kiedyś byli zaprzyjaźnieni, ale ostatnio nieraz zalazła mu za skórę. Wciąż próbowała odwieść go od małżeństwa z Florą, prowokowała go, usiłowała traktować jak swoją własność. Liścik, który przesłała mu tego wieczoru, zirytował go nie na żarty. Omal nie zlekceważył jej wezwania i tylko poczucie odpowiedzialności za Lizzie kazało mu przyjść na spotkanie. Gorzko tego żałował.
17
Nie czas teraz na żal. Stało się. Lizzie go sprowokowała, ale naturalnie nie zamierzał jej za to winić. Prawda bowiem była taka, że nie doszłoby do niczego, gdyby sam tego nie chciał. Zapragnął Lizzie, w dodatku wciąż nie wyzbył się tego pragnienia, co go zarówno zdumiewało, jak i deprymowało. Jak mógł się doprowadzić do takiego stanu, w którym myśli jedynie o jej pięknym ciele i rozkoszy, jaką z niego czerpał? Nie był święty, jeśli chodzi o kobiety, ale nie zaliczał się do rozpustników. Do tego feralnego wieczoru nie miał pojęcia, jakie potrzeby drzemią w Lizzie. Odkąd ją poznał, zastępował jej opiekuna, ponieważ z dwóch przyrodnich braci Lizzie Montague był nieodpowiedzialnym głupkiem, a Tom przebiegłym draniem. Usłyszał odgłos kościelnego dzwonu. Gdzie ona się podziała? Musiał
S R
upewnić się, że wszystko z nią w porządku, choć naturalnie doskonale wiedział, że w porządku być nie może, skoro ją uwiódł. Zdawał sobie sprawę z tego, że mimo szalonych pomysłów i prowokującego zachowania Lizzie jest niewinna. Która szlachetnie urodzona debiutantka w wieku dwudziestu jeden lat taka nie jest? To prawda, że Lizzie była niefrasobliwa. Nieraz posuwała się za daleko, ale tym razem przestraszyła zachowaniem nawet samą siebie. Poza tym straciła niewinność. Musi z nią porozmawiać.
Znowu spojrzał w ziejące czernią okna Fortune Hall. Mógł naturalnie postawić na nogi cały dom, aby rozpoczęto poszukiwania. Wywołałby skandal tym większy, gdyby okazało się, że Lizzie nie ma w domu. I tak miano jej za złe nieposkromioną naturę. Gdyby rozeszła się wieść, że o północy nie spała w swoim łóżku, plotkarze nie pozostawiliby na niej suchej nitki i reputacja Lizzie zostałaby raz na zawsze zszargana. Roześmiał się posępnie. Reputacja? I tak była zrujnowana. A jeśli Lizzie zaszła w ciążę? Aż zmroziło go na tę myśl. Przez minione lata nie zawiódł Lizzie i nie mógł zrobić tego teraz. 18
Zaczął się zastanawiać nad zaplanowanym małżeństwem. To była doskonała metoda na rozwiązanie problemów finansowych. Poza tym Flora Minchin znakomicie nadawała się na żonę. Stonowana i zrównoważona stanowiła przeciwieństwo Lizzie pod niemal każdym względem. Nawet nie przyszło mu do głowy, by zedrzeć ubranie z Flory i oddawać się miłosnym rozkoszom. Bez wątpienia gdyby objawił takie życzenie, wstrząsnęłoby to nią nad wyraz głęboko. Przez własną nieostrożność znalazł się w pułapce. Na udany mariaż i poprawę sytuacji materialnej liczyli jego rodzice, siostra Celeste... Lęk go ogarniał, gdy myślał, co może się stać, gdyby zawiódł Celeste. Nie uważał się za człowieka podatnego na szantaż, a przecież gdy przyszłość i dobre imię
S R
siostry znalazły się na szali, nie wahał się ani chwili. Wiedział, że nie wolno mu postąpić inaczej. Jego obowiązkiem było chronić tych, którzy mu ufali. Dlatego potrzebował pieniędzy...
Tyle że Lizzie też była bogata.
Ta myśl przyniosła mu ulgę. Poślubi Lizzie. Uratuje jej reputację, a sam zdobędzie tak bardzo potrzebne fundusze. Tak, to było wymarzone rozwiązanie. No cóż, bądźmy szczerzy, prawie wymarzone. Lizzie będzie żoną z piekła rodem.
Miała diabła pod skórą, nawet gdy była jeszcze mała. Może dlatego, że już od dzieciństwa życie jej nie rozpieszczało. Matka uciekła z lokajem, ojciec albo traktował córkę jak pieska pokojowego, albo zapominał o jej istnieniu. Kiedy miała jedenaście lat i po śmierci ojca zamieszkała w Fortune Hall, w domu przyrodnich braci, synów jej matki z pierwszego małżeństwa, sytuacja niewiele zmieniła się na lepsze. Braci nie obchodziła ani trochę. Monty Fortune, chcąc uspokoić sumienie, zatrudnił dla niej guwernantkę. Lizzie podrzucała jej myszy do łóżka i kobieta wymówiła. Żadna z jej następczyń nie 19
wytrzymała długo na posadzie, wszystkie zgodnie stwierdzały, że Lizzie jest niesforna, niezdyscyplinowana i nie sposób utrzymać jej w ryzach. Szczególnie zadowolony z takiego obrotu spraw był Tom Fortune. Nat wciąż pamiętał pierwsze spotkanie z Lizzie, kiedy jako kolega uniwersytecki Toma przyjechał do Fortune's Folly i zobaczył tam zadziorną istotę w brudnej białej sukience, z nieziemsko potarganymi rudymi włosami i wielkimi zielonymi oczami, która wspinała się na drzewo jak chłopak. Gdy po chwili spadła i Tom zaśmiewał się do rozpuku, Nat pomógł jej się pozbierać po tym wypadku. Tak to się zaczęło i odtąd to Nat niezmiennie wyciągał Lizzie z najrozmaitszych opresji, jednak wydarzenia tego wieczoru to była istna katastrofa.
S R
Lizzie jako żona i hrabina? Nie wydawała się Natowi szczególnie odpowiednią kandydatką. Samowolna, uparta, kłótliwa i wybuchowa... Ale też piękna i niezwykle zmysłowa... Tak czy inaczej nie miał wyboru: musiał się oświadczyć.
Lizzie wróciła do sypialni przez okno, wspiąwszy się po ścianie pokrytej bluszczem. Tylko ona wiedziała, że pnącze maskuje bardzo poręczne uchwyty, które kiedyś wykonali budowniczowie Fortune Hall. Korzystała z tej drogi od niepamiętnych czasów, mogła bowiem dzięki niej wychodzić i przychodzić, kiedy jej się podobało, nie opowiadając się braciom oraz unikając dyscyplinujących zakusów guwernantek lub przyzwoitek, jeśli takowe akurat przebywały w Fortune Hall. Tego wieczoru podczas wspinaczki zobaczyła przez okno Monty'ego samotnie popijającego porto w bibliotece. Drugi pusty kieliszek wskazywał na to, że wcześniej ktoś Monty'emu towarzyszył. Odkąd Tom przestał być człowiekiem wyjętym spod prawa, bracia zdołali załagodzić dawne niesnaski. Monty dyplomatycznie zapomniał, że go wydziedziczył, zdawało się też, że 20
Tom jest mu gotów przebaczyć. Lizzie uważała, że za tym ociepleniem rodzinnych stosunków stoi głównie rozsądek, nikt bowiem w Fortune's Folly nie chciał mieć z żadnym z braci nic wspólnego. Monty'ego powszechnie nie cierpiano za jego coraz większą chciwość we wprowadzaniu zapomnianych od średniowiecza podatków, ale jeszcze większą nienawiścią otaczano Toma, który uwiódł i porzucił ciężarną Lydię Cole. Lizzie nie przestąpiłaby progu domu brata, gdyby nie to, że Monty zagroził prawnymi krokami wobec każdego, kto ośmieli się udzielić jej schronienia pod swoim dachem. Zaniedbał sprawę przyzwoitki dla siostry, w wyniku czego w noce takie jak ta Lizzie nie musiała się obawiać, że ktoś zażąda od niej wyjaśnień.
S R
Marzyła o kąpieli. Cała była obolała. Suknia i włosy wciąż pachniały dymem, czuła także zapach Nata, choć nie wykluczyłaby, że to tylko igraszki jej wyobraźni. Nie chciała pamiętać niczego z tamtych chwil. Wzdrygnęła się i zamknęła oczy, licząc na to, że pozbędzie się niepożądanych myśli. Niestety, musiała się zadowolić zimną wodą. Wracając do domu, miała wielką ochotę wskoczyć do stawu, obawiała się jednak, że znajdzie ją tam Nat. Teraz więc zapaliła nędzną świeczkę, sprawdziwszy uprzednio, czy dobrze zaciągnęła zasłony, i zdjęła z siebie porozrywaną i ubrudzoną suknię. Zwykle zostawiała ubranie na podłodze, aby zajęła się nim służąca, tym razem nie mogła sobie na to pozwolić. Haftki były poodrywane, koronki podarte, co niechybnie spowodowałoby plotki, a także, byłoby trudne do wytłumaczenia. Zdawało jej się, że w ramionach Nata umrze z rozkoszy. Nie wyobrażała sobie, że można doznać czegoś tak niezwykłego, ekscytującego, zniewalającego. Odniosła wrażenie, że jej zaspokojone ciało topnieje niczym rozgrzany miód. Przez chwilę cieszyła się również spokojem ducha, ten jednak uleciał
21
wraz z jej spojrzeniem na twarz Nata. Musi się wziąć w garść. Było, minęło. To, co przeżyła, zachowa dla siebie, nikt o tym się nie dowie. Ostrożnie zwinęła suknię i bieliznę w kłębek i starannie ukryła pod stertą koców w skrzyni. Zamierzała wyjąć je i spalić, gdy tylko będzie ku temu sposobność. Unikając spoglądania w wysokie lustro, zaczęła omywać ciało, wspomagając się dzbankiem z wodą i ściereczką. Z myciem głowy musiała poczekać do rana. Zaczęła ablucje od twarzy. Lodowata woda podziałała na nią orzeźwiająco.
Teraz
szyja,
ramiona.
Dłoń
trzymająca
ściereczkę
znieruchomiała na piersi. Lizzie mimo woli przypomniała sobie usta Nata i znów obudziło się w niej pragnienie. Zrozumiała, że nie sposób tych wspomnień wymazać. Opuściła dłoń ze ściereczką i zaczęła przyglądać się swemu ciału w lustrze.
S R
Nie wyglądała tak jak zwykle. Miała na skórze sinawe ślady, świadectwo intensywności ich pasji, a zarazem straconej niewinności. Czekała na uczucie wstydu albo żalu. Na próżno. Musiało to dowodzić, że rzeczywiście jest tak szalona i zuchwała, jak twierdzili wszyscy dookoła. Nie wstydziła się przeżytego aktu miłosnego. Żałowała jedynie, że popełniła omyłkę, bo Nat nie odwzajemnił jej uczuć. Ta świadomość ją upokarzała. Na udzie znalazła niewielką plamkę zaschniętej krwi. Starła ją kilkoma energicznymi ruchami. Straciła dziewictwo i to był dowód. Jakiś mąż w przyszłości zapewne wpadnie w gniew, odkrywając, że żona nie zachowała cnoty. Mężczyźni w tych sprawach przejawiali hipokryzję. Mało ją to jednak obchodziło, choć może powinno, jednak nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w roli mężatki. Takie życie wymagało kompromisów i dojrzałości, a ona miała przykrą świadomość, że nie jest gotowa na ustępstwa. Prawdę mówiąc, odróżniała się od innych panien, nie marzyła bowiem o ślubie ani nie dążyła do
22
tego, aby stanąć przed ołtarzem. Teraz zaś możliwość wyjścia za mąż wydawała się jeszcze bardziej nierealna. Włożyła koszulę nocną, ale nie położyła się do łóżka, tylko usiadła na ławie pod oknem. Czy w spowitym mrokiem ogrodzie stoi Nat? Trudno jej było oprzeć się pokusie sprawdzenia. Powstrzymała ją jedynie świadomość, że nawet jeśli Nat tam jest, to nie z powodu, jakiego by sobie życzyła. Przyszedłby tu nie dlatego, że ją kocha, lecz z poczucia odpowiedzialności. Chciałby się upewnić, że bezpiecznie wróciła do domu, i uczciwie załatwić sprawę. Od dawna Nat okazywał jej troskę, ale uczucie to wypadało niezmiernie blado w porównaniu z miłością, jaką do niego żywiła. Troska była prze-
S R
znaczona dla dzieci i staruszków. Na jej miłość Nat odpowiedział pożądaniem, a ona początkowo mylnie wzięła je za szczere uczucie. Tymczasem jej dłoń samowolnie wyciągnęła się do krawędzi zasłony. Lizzie uświadomiła to sobie i natychmiast ją opuściła. Nie chciała namiastki pokrzepienia, nie życzyła sobie troski. Wszystko albo nic. Okruchami nie warto się zadowalać.
Wreszcie położyła się do łóżka. Próbowała zasnąć, nie zwracając uwagi na obolałe członki i na pragnienie, które w nich żyło po doznanej rozkoszy. Rozbudzone ciało nie chciało się pogodzić z brakiem zaspokojenia. Lizzie przewracała się z boku na bok, a kiedy wreszcie zapadła w sen, śniła o swojej matce, złej sławy hrabinie Scarlet, samowolnej, niefrasobliwej żonie, która uciekła z lokajem. We śnie Lizzie szukała zdawkowej czułości, którą matka okazywała jej od czasu do czasu, gdy przypominała sobie, że ma córkę. Sen dał jej pocieszenie, ale gdy rano się zbudziła, wróciła rzeczywistość: lady Scarlet od dawna nie żyje, a ona jest całkiem sama.
23
Rozdział trzeci Panna Flora Minchin siedziała wraz z rodziną przy śniadaniu, gdy kamerdyner zakłócił im czas posiłku i z dającą się słyszeć dezaprobatą zaanonsował przybycie pana hrabiego Nathaniela Waterhouse'a. Nie dość, że była nieprzyzwoicie wczesna godzina, to wizyta wypadła w poranek dnia ślubu, co sprawiło, że pani Minchin z tym większą niechęcią myślała o udzieleniu córce pozwolenia na spotkanie z narzeczonym. – Zabraniam ci, Floro – powiedziała krótko, mimo że córka odłożyła już serwetkę, a lokaj odsunął krzesło, aby mogła odejść od stołu. – To zupełnie
S R
niestosowne, a poza tym jak najgorzej wróży. Humphrey... – zwróciła się do pana Minchina, który czytał przy stole „Leeds Courier". – Powiedz Florze, że nie wolno jej rozmawiać z hrabią Waterhouse'em aż do ślubu. Niemożliwe, aby miał do powiedzenia coś tak ważnego, że nie sposób z tym poczekać. – Sądzę, że to jednak jest ważne, mamo – odparła Flora. Zaskoczyło ją, jak szybko bije jej serce. Siedząc przy filiżance gorącej czekolady i skubiąc grzankę, wsłuchała się w głos intuicji i zrozumiała, że Nat Waterhouse przyjechał zerwać zaręczyny. Nie odczuła z tego powodu niczego oprócz ulgi. Zerknęła na zegar. Ślub był zaplanowany dopiero na drugą. To pozostawiało jej dość czasu, by poinformować wszystkich, że uroczystość nie dojdzie do skutku. Wiedziała, że może liczyć jedynie na siebie, ponieważ matka z pewnością dostanie waporów i żadnego pożytku z niej nie będzie. Popatrzyła na Nata. Prezentował się niesłychanie elegancko, podobnie jak w dniu, gdy występował z oświadczynami, i niemal tak samo, jak wyglądałby w kościele, gdyby stanął przed ołtarzem. Nie bardzo wiedziała, co sądzić o tym, że hrabia Waterhouse zadał sobie tyle trudu, aby zadbać o swoją prezencję, skoro zamierzał właśnie złamać, a nie potwierdzić zobowiązanie. 24
Buty lśniły mu nieskazitelnie, fular miał zawiązany z największym kunsztem, a zielony surdut z wykwintnego materiału był dopasowany bez najmniejszej fałdki. Hrabia nie był przystojny w typowym tego słowa znaczeniu, tak przynajmniej uważała Flora, miał bowiem zbyt nieregularne rysy z lekko skrzywionym nosem, jakby uszkodzonym podczas walki bokserskiej, i dołkiem w podbródku, który nadawał całej twarzy wyraz władczości i uporu. Mimo to było w nim coś takiego, co sprawiało, że wielu kobietom wydawał się atrakcyjny. Ponadprzeciętnie wysoki i dobrze zbudowany, nie musiał, w odróżnieniu od wielu mężczyzn, stosować poduszek ani klejonki, aby ubranie dobrze na nim leżało. W pociągłej twarzy zwracały uwagę ciemne oczy o
S R
hardym, czujnym spojrzeniu. To właśnie z ich powodu niejedna przyjaciółka z lekkim drżeniem w głosie pytała Florę, czy narzeczony nie wydaje jej się groźny. Bezlitosny mógł być rzeczywiście, wytrzymały też... Natowi Waterhouse'owi na pewno nie brakowało siły, Flora wolałaby więc mu się nie przeciwstawiać, zresztą nie słyszała nigdy o kobiecie, która by tego próbowała. Popatrzyła
na
niego,
zachowując
całkowitą
obojętność.
Kiedy
zdecydowała się go poślubić, wydawało jej się dość niefortunne, że Nat nie budzi w niej żadnych uczuć. Zastanawiała się nawet, czy nie traci czegoś ważnego, decydując się na życie wyzute z namiętności i miłości. Teraz cieszyła się, że nigdy się w nim nie zakochała i dzięki temu uniknęła bólu spowodowanego stratą. Co więcej, doznała wielkiej ulgi, że jakimś cudem wymiga się od obowiązku małżeństwa, do którego przygotowywano ją przez lata. Powinnam była od razu zachować się odważniej, pomyślała. Powinnam była wiedzieć, że nie chcę spełnić życzenia rodziców. Teraz dostałam drugą szansę... Nagle poczuła przypływ odwagi. 25
– Panie hrabio... Nie odezwał się, więc wyglądało na to, że ona powinna przejąć inicjatywę i ułatwić mu zadanie. Westchnęła niezadowolona z powodu własnej ugodowej natury. Skoro chciał zerwać zaręczyny, to powinien trochę pocierpieć, aby sprawiedliwości stało się zadość. – Floro. – Ujął ją za ręce i zaprowadził na niewielką kanapę. – Muszę panią o coś poprosić. –Zawahał się i zmarszczył czoło. Zbolały wyraz jego twarzy zupełnie nie pasował do nieskazitelnego wyglądu, a Florę poruszył do głębi. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby Nat Waterhouse okazał tak silne uczucie. W tej chwili jednak wydawał się przygnębiony i bardzo nieszczęśliwy. Wiedziała już, co musi zrobić.
S R
– Chce pan, abym zwolniła go z danego mi słowa – stwierdziła. – Skąd pani wie? – spytał zdumiony.
Wyswobodziła dłonie z jego uścisku. Co miała mu powiedzieć? Nie mogło to mieć zbyt wiele wspólnego z prawdą. Ta była zbyt osobista, a nigdy nie zdarzyło im się rozmawiać w tak poufałym tonie. Ich stosunki były powierzchowne i oficjalne.
Tak naprawdę chciała wyjawić coś w rodzaju: „Nie możemy się pobrać, bo wiem, że uczucie łączące pana z lady Elizabeth Scarlet jest zbyt poważne, aby je zlekceważyć, a nie chcę przez całe życie pozostawać na drugim planie. Jestem pewna, że lady Elizabeth pana kocha, a pan jej pragnie w taki sposób, w jaki mnie nigdy nie pragnął". To naturalnie było niemożliwe. Zrównoważona i mająca doskonałe maniery panna Flora Minchin nie mogła zwrócić się takimi słowami do narzeczonego, nawet jeśli miała świadomość, że wyrażają szczerą prawdę. – Myślę, że nie pasowalibyśmy do siebie. – Uśmiechnęła się do niego pięknie. – Poważnie się nad tym zastanowiłam. 26
Spoglądał na nią tak, jakby nagle postradała zmysły, co zresztą było całkiem prawdopodobne. Nie pasują do siebie? Jak mogą nie pasować, skoro w ich związku nie było nawet dość uczuć, aby pojawiła się niezgoda w jakiejkolwiek sprawie? Jak mogli nie być dla siebie stworzeni, skoro on miał tytuł, a ona pieniądze? On był łowcą posagów, a ona dziedziczką pragnącą tytułu. Bez wątpienia dobrze wiedziała, że małżeństwo to umowa w interesach, i tak na pewno mówili jej rodzice, bogaci bankierzy, którzy mogli kupić wszystko. Flora wstała i oddaliła się o kilka kroków, wygładzając po drodze i tak nieskazitelną spódnicę. – Bardzo dobrze się stało, że przyszedł pan z tym dziś rano – orzekła – i
S R
że mamy okazję załatwić tę sprawę, póki nie jest za późno. Nat pokręcił głową i przeczesał dłonią włosy. – Powinienem pani wytłumaczyć...
Flora przerwała mu uniesieniem dłoni. To było niepotrzebne. Nie oczekiwała od Nata wyjaśnień. – Proszę, nie – powiedziała.
– Nie mogę pozwolić, żeby pani przyjęła całą odpowiedzialność za to, co się stało. – Nat wydawał się przejęty zgrozą. – To nie jest uczciwe, żeby brała pani na siebie ciężar tej decyzji, Oto i tragedia Nata Waterhouse'a, pomyślała Flora. Jest zbyt honorowym człowiekiem, by postąpić tak, jak zrobiliby inni na jego miejscu, i chwycić się liny ratunkowej, którą mu rzuciła. Doskonale wiedziała, że niejeden mężczyzna byłby już za drzwiami, służalczo wdzięczny, że wybawiła go z kłopotu.
27
– Jeśli chce pan odzyskać wolność, sir – zwróciła mu uwagę – nie ma innego sposobu. Damie wolno zmienić zdanie, dżentelmen bez utraty honoru nie może tego zrobić. To proste. – Nie zasługuję na to, żeby pani tak bardzo ułatwiała mi życie. – Nat podszedł do Flory, pochylił się i ucałował ją w rękę. – Jest pani wyjątkową kobietą – dodał. – Nie miałem o tym pojęcia. – Co w zasadzie tylko pokazuje, dlaczego nie pasowalibyśmy do siebie – stwierdziła oschle. – Nie ciągnijmy więc tego, o czym lepiej zapomnieć. Wiedziała, że on nie chce wyjść i zostawić jej sam na sam z zamieszaniem, jakie musiało spowodować odwoływanie uroczystości ślubnej w ostatniej chwili. Wiedziała też, że koniecznie chce jej przedstawić powód
S R
swojej dezercji i wziąć winę na siebie. Zapewne wolałby, aby rzuciła się na niego ze złością, krzycząc i płacząc, ponieważ w ten sposób zmniejszyłaby nieco jego poczucie winy. Flora nie zniżyła się do okazania słabości i pozostała spokojna. Odczuła nawet z tego powodu satysfakcję, bądź co bądź była tylko człowiekiem.
Poczekała, aż hrabia Waterhouse wyjdzie, a kamerdyner Irwin zamknie za nim frontowe drzwi, po czym poszła odszukać rodziców, by przekazać im, że starannie hołubione marzenie o córce hrabinie właśnie się rozwiało. Florę przepełniała nadzieja, że może jeszcze w przyszłości dostanie od losu inną szansę. – Na pewno już pani słyszała nowinę – powiedziała pani Morton, modniarka, pakując dla Lizzie muślin w niebieskie kropeczki. – Dziś rano panna Minchin odwołała ślub! – Sięgnęła po sznurek i wprawnie zawiązała węzeł. – Bardzo jestem niezadowolona, kilka dam kupiło u mnie suknie i czepki specjalnie na tę okazję i nikt ich nie zobaczy! To naprawdę niefortunna i nieprzemyślana decyzja. Dlaczego panna Minchin wystawiła hrabiego do 28
wiatru, skoro sama jest tylko córką bankiera? Myśli pani, że ma lepszą propozycję na widoku? Księcia? Czy przyjechał do nas ostatnio jakiś książę? Trzydzieści sześć szylingów i sześć pensów, proszę, lady Elizabeth. Czyżby zajęła się pani szyciem sukien? Materiału pani nigdy nie kupuje. – Tak – przyznała Lizzie, szperając w torebce, aby wygrzebać monety. Próbowała się skupić na szukaniu pieniędzy, ale w głowie jej szumiało. Flora odwołała ślub! Nie tak miało być. Za trzy godziny Nat powinien być żonatym człowiekiem, potem wyjechać do Lake District, a stamtąd do Water House niedaleko Yorku, a ona mogłaby udawać, że ostatniej nocy po prostu nie było. – Trzydzieści sześć szylingów, lady Elizabeth –powiedziała z lekkim
S R
zniecierpliwieniem pani Morton. –I w gotówce, jeśli można, a nie w papierach. Nie ufam bankom.
– Naturalnie – odparła półprzytomnie Lizzie. Dość przypadkowo wyłożyła kilka monet na
ladę. Było jej bardzo gorąco. Może jednak popełniła błąd, przychodząc tu. Nie chciała zostać w Fortune Hall, obawiała się bowiem wizyty Nata, zarazem jednak nie szukała towarzystwa. Zastanawiało ją, dlaczego akurat tego ranka wszystko wydawało jej się tak trudne i skomplikowane. Myślało jej się tak ciężko, jakby miała głowę z ołowiu. – Słyszałam, że większość łowców posagów już wyjechała – ciągnęła pani Morton, odliczając resztę. Brzęk monet wydał się Lizzie przeraźliwie głośny. – Szkoda. Pomysł pani brata na zabranie pieniędzy kobietom bardzo ożywił interesy. Przyjechało wielu nowych klientów. Teraz pewnie dżentelmeni dojdą do wniosku, że nie warto się tutaj fatygować, skoro zabrakło majątków do wzięcia.
29
– Pewnie tak – przyznała Lizzie. – Niech jadą swoją drogą. Mnie cieszy to – dodała – że Monty'emu niewiele wyszło z tego odkurzonego podatku niewieściego. Połowy naszych posagów mu się zachciało! Jego chciwość jest wręcz haniebna. – To prawda, że chciwiec z niego i kobieciarz –podchwyciła pani Morton. – A Tom wcale nie lepszy. To, co zrobił z panną Cole... Jak ona po tym znajdzie przyzwoitego męża? – Pani Morton pokręciła głową. – A teraz panna Minchin... Ciekawe, skąd to zamieszanie. Żadna panna nie odwołuje ślubu rano w dniu ceremonii, jeśli nie kroi się skandal. Wspomni pani moje słowa, lady Elizabeth! „Kroi się skandal... "
S R
Lizzie nawiedziło bolesne wspomnienie poprzedniej nocy. Oddaliła je od siebie najszybciej, jak umiała. Przecież zaraz po przebudzeniu solennie obiecała sobie więcej o tym nie myśleć. Co prawda, wtedy nie wiedziała o odwołaniu ślubu. Dlaczego Flora to zrobiła? Z pewnością Nat nie opowiedział narzeczonej, co zaszło poprzedniego wieczoru. To nie wchodziło w grę. Lizzie bardzo, chciała poznać przyczynę, ale w tym celu musiałaby stanąć twarzą w twarz z Natem, a trudno było jej sobie wyobrazić coś gorszego, skoro emocje jeszcze nie opadły.
Nic się nie stało, próbowała sobie tłumaczyć. Nie ma skandalu, bo nic się nie wydarzyło. Chciała zebrać resztę z lady, ale monety posypały się na podłogę. Pani Morton zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem. – Czy pani dobrze się czuje, lady Elizabeth? Wydaje się pani roztargniona. A może coś pani wiadomo o zerwaniu zaręczyn? – Roześmiała się nieszczerze. – Przecież przyjaźni się pani z hrabią Waterhouse'em, i to bardzo, prawda?
30
Lizzie pochyliła się, aby pozbierać monety. W sklepie nagle zrobiło się nieznośnie duszno. – Jest pani najbogatszą pozostałą dziedziczką –ciągnęła nad jej głową pani Morton. – Czy zamierza pani wyjść za mąż, lady Elizabeth, zanim przyrodni brat panią okradnie? W tym momencie głośno zadźwięczał dzwonek i drzwi sklepu się otworzyły. Lizzie raptownie poderwała się z podłogi i zamarła. O kilka kroków przed nią stał Nat Waterhouse. Zaskoczona wyciągnęła rękę, by przytrzymać się lady, bo zakręciło jej się w głowie. Poczuła pod palcami śliskie drewno. Do licha, czemu dzisiaj wszystko wydaje jej się takie dziwne? Nic się nie stało...
S R
Nat wyglądał na bardzo zmęczonego. Pod oczami miał cienie, jakby całą noc nie spał, a usta zacisnął w ponurym grymasie. Mimo to wywarł dostateczne wrażenie, by pod Lizzie ugięły się kolana. – Lady Elizabeth – przywitał się, wykonując ukłon. Pomyślała, że jest zupełnie taki sam, jak w ubiegłym tygodniu. Nic się nie zmieniło. Dlaczego więc patrzyła na niego w zupełnie inny sposób? Dlaczego widziała w nim kochanka i dostrzegła porozumiewawczy błysk w oczach? Zdawało jej się również, że wszystkie uczucia ma wyraźnie wypisane na twarzy. – Hrabia Waterhouse! – Pani Morton zakrzątnęła się wokół przybysza. – Tak mi przykro z powodu pańskich zerwanych zaręczyn... – Dziękuję, pani Morton – odparł, nie odrywając wzroku od Lizzie i nie przedstawiając żadnego wyjaśnienia. Lizzie uświadomiła sobie, że ma odciętą drogę do wyjścia, między nią a drzwiami stał bowiem Nat. Bez wątpienia zajął tę pozycję celowo, aby wymusić na niej spotkanie twarzą w twarz. Nagle wydało jej się, że ściany 31
sklepiku zbliżają się do siebie, a kunsztownie ułożone na półkach bele materiałów spadają na nią i zaczynają ją dusić. – Dobrze się pani czuje, lady Elizabeth? – Pani Morton wyglądała na mocno podekscytowaną sytuacją. – Pobladła pani. Czy aby nie grozi pani omdlenie? – Z pewnością nie – odparła Lizzie. – Nie mdleję. Dzisiaj jest gorąco i dosyć duszno. Dziękuję za troskę, pani Morton. Miłego dnia, hrabio. Okazało się, że nie jest w stanie spojrzeć na Nata. Tymczasem zbliżył się do niej i sama jego obecność zdawała się odbierać jej władzę nad głosem i giętkość ruchów. Wrażenie było przytłaczające. Co gorsza, Lizzie spostrzegła, że pani Morton przygląda im się z dużym zaciekawieniem, przenosząc wzrok to na nią, to na Nata.
S R
– Czy mogę panią odprowadzić? – spytał cicho Nat, ujmując Lizzie za łokieć.
Przez jej ciało natychmiast przebiegł dreszcz. Bardzo ją to zdziwiło, bo przedtem tak na niego nie reagowała. W przeszłości dotykał jej bez wątpienia tysiące razy, kiedy pomagał zsiąść z klaczy albo towarzyszył na balu. Nagle jej ciało zaczęło reagować całkiem po swojemu, nie bacząc na rozsądek. – Dziękuję, ale nie – odparła. – Mam sprawunki do załatwienia. – Wobec tego będę pani towarzyszył. – Nie ma takiej potrzeby... – Bardzo chciałbym z panią porozmawiać. W głosie Nata słychać było silną determinację. Lizie spojrzała mu w oczy i znalazła w nich potwierdzenie tego stanu. – W moim przekonaniu mamy do omówienia pewne sprawy. –Nie... – Stanowczo tak. 32
Pani Morton nie odrywała od nich wzroku. Na szczęście ponownie odezwał się dzwonek i do sklepu weszły dwie damy. Lizzie wykorzystała chwilę zamieszania, by wysunąć ramię z uścisku Nata i szybko wymknąć się na ulicę. Dokąd uciec? Gdzie się ukryć? Wiedziała, że ma na to dosłownie sekundy, zaraz bowiem Nat również opuści sklep. Nie mogła z nim rozmawiać. Na myśl o tym ogarniała ją panika. Popełniła niewybaczalny błąd i jedynym sposobem na naprawienie go było udawanie, że nic się nie stało. Gdyby zaczęła rozmawiać z Natem, zmusiłby ją do uznania tego, co zaszło, a na to nie mogła pozwolić. Uciekaj, nakazała sobie w duchu. Przez całe swoje dotychczasowe życie
S R
uciekała. Wcześniej widziała, jak robi to jej matka. – Lady Elizabeth!
Zerknęła w stronę sklepu. Nat zbliżał się do niej tak szybko, jak pozwalał mu na to ścisk na ulicy. W sobotnie przedpołudnia w Fortune's Folly panował duży ruch. Jezdnie zajmowały powozy i konie, chodniki – spacerujący dżentelmeni, oglądające wystawy damy, kobiety dźwigające z targu kosze, drepczące przy nich dzieci, spieszący gdzieś rzemieślnicy. Nat nie zwracał uwagi na tych ludzi, starał się jak najszybciej zbliżyć do Lizzie, która schroniła się pod arkadami, gdzie minęła warsztat perukarza i sklep z pachnidłami. Wpadła do sklepu z porcelaną i natychmiast obszerną spódnicą zawadziła o talerze z wystawionego na sprzedaż, niedawno przywiezionego z Londynu serwisu Wedgwooda. Kilka sztuk roztrzaskało się na podłodze, Lizzie jednak nawet nie przystanęła mimo wściekłego okrzyku sklepikarza, lecz wybiegła przez tylne drzwi na boczną uliczkę, gdzie natychmiast potknęła się na zgniłych liściach kapusty i śmiertelnie przestraszyła wydziobującego ziarno kurczaka. Nat zapewne zatrzymał się, by 33
zapłacić sklepikarzowi za szkody, a to dawało jej kilka minut przewagi. Bez wątpienia jak zwykle poczuwał się do odpowiedzialności za jej wybryk. Złapała ją kolka, przystanęła więc oparta o kamienną balustradę mostu nad rzeką Tune, aby zaczerpnąć głębszy oddech. Do spódnicy poprzyklejały jej się kapuściane liście. Po drugiej stronie rzeki ludzie robili zakupy, zachodzili do pijalni lub spacerowali po Fortune Row, zobaczyła też rządcę swojego brata, zbierającego na błoniach opłaty od handlujących właścicieli wozów. To był najnowszy pomysł Monty'ego po podatku od psów wprowadzonym miesiąc wcześniej. Przed biblioteką zauważyła powóz z herbem rodu Vickery. Widocznie Alice przyjechała do miasta i zapewne zamierzała ją odwiedzić po zakończeniu sprawunków. Przez chwilę cieszyła się perspektywą tego
S R
spotkania, zaraz jednak uświadomiła sobie, że nie może do niego dopuścić. Alice za dobrze ją znała i natychmiast zorientowałaby się, że coś zaszło. Lizzie wiedziała, że wtedy musiałaby wszystko przyjaciółce opowiedzieć, co zakończyłoby się katastrofą. Alice współczułaby jej serdecznie, a ona rozpłynęłaby się w żalu nad sobą. – Lady Elizabeth!
Lizzie wyprostowała się gwałtownie. Nat lawirował między wozami na moście. Do surduta przyczepiły się mu liście kapusty, lecz mimo to wciąż wydawał się bardzo zdeterminowany. – Nie chcę z panem rozmawiać! – krzyknęła Lizzie, płosząc konie na moście. – Proszę odejść! Dostrzegła zdziwioną twarz wychylającej się z powozu lady Wheeler i poczuła, jak wzbiera w niej histeryczny śmiech, – A to trzpiotka! – wyczytała z warg damy. Nie musiała nawet słyszeć słów, by zgadnąć, co będzie dalej. – Szalona, niesforna, przynosząca hańbę...
34
Gdyby lady Wheeler wiedziała, jak trafna to była ocena! Lizzie zastanawiała się, czy ludzie byliby dla niej łaskawsi, mając świadomość, że cierpi z powodu złamanego serca. – Lady Elizabeth! – zagrzmiał Nat. Lizzie niespodziewanie dała nura między dwa powozy. Usłyszała soczyste przekleństwo woźnicy i poczuła na twarzy koński oddech. Nie zważając na to, przeskoczyła przez balustradkę, znalazła się pod mostem i pognała brzegiem aż do miejsca, gdzie znajdowały się warsztaty wytwórcy mebli. Tam mogła obejrzeć swoje rozchełstane odbicie w niezliczonych lustrach wystawionych na sprzedaż, w nozdrza łaskotał ją zapach wosku... Gdy chciała pobiec dalej, ktoś chwycił ją za ramię. Mimo że panika mąciła jej
S R
myśli, szybko spostrzegła, że to nie Nat, lecz nieznany jej mężczyzna. Uchylił kapelusza i przyglądał jej się z nieukrywanym uznaniem. W tej samej chwili dostrzegła Nata, który nieco dalej przeciskał się wśród ludzi. Czy on nigdy nie zrezygnuje?
Na szczęście nadjechała dorożka, do której wskoczyła bez namysłu. – Fortune Hall, szybko!
Woźnica zaciął konia i pojazd nabrał prędkości, zanim Nat zdołał go dopaść. Oddalając się, Lizzie widziała jego rozwścieczoną twarz. Dorożki podrożały ostatnio dwukrotnie, sir Montague zabrał bowiem fiakrom połowę ich dochodów jako podatek. Niech Monty teraz sam zapłaci podatek! – pomyślała ze złością Lizzie. Po zakupach nie miała pieniędzy, a muślin w groszki musiała upuścić podczas ucieczki. Nie zamierzała jednak po niego wracać. Właściwie nie wiedziała nawet, po co go kupiła. Teraz liczyło się tylko to, że znowu okazała się szybsza od Nata. Więcej się za siebie nie obejrzała.
35
Rozdział czwarty Do diabła z tą kobietą! Ścigał ją po ulicach i zaułkach Fortune's Folly i w rezultacie musiał zapłacić za zniszczenia kupcowi handlującemu porcelaną, udobruchać wściekłego woźnicę i uspokoić kilka spłoszonych koni, miał więc serdecznie dość odgrywania roli sumienia i portfela Lizzie. Ta rozpieszczona i uparta panna nie umiała stawić czoła życiu. Odkąd ją znał, uciekała przed odpowiedzialnością. Teraz uciekała przed nim. Nat przygładził włosy, patrząc, jak dorożka oddala się z turkotem,
S R
otoczona chmurą letniego kurzu. Lizzie nie odwróciła się, ale nawet z tyłu jej poza z lekko przechyloną głową w słomkowym kapelusiku wyglądała wyzywająco. Wcześniej jednak spojrzał jej w oczy i ujrzał w nich przerażenie. Pochylił się po paczkę z niebieskim muślinem, leżącą w rynsztoku. Bóg jeden raczy wiedzieć, po co Lizzie kupiła ten materiał. Do szycia miała dwie lewe ręce i zawsze wykpiwała haftowanie i krojenie sukni. Nat poczuł bolesne ukłucie w sercu. Tak dobrze znał Lizzie, przyjaźnili się od lat. Bardzo ją lubił. Biegła do niego po pomoc za każdym razem, gdy wpadała w kłopoty, było mu więc przykro, że teraz od niego ucieka. Nie rozumiał nawet, dlaczego to robi, chociaż prawdopodobnie poczuła się tak przerażona i upokorzona tym, co zaszło wczoraj wieczorem, że bała się stanąć z nim twarzą w twarz. On był gotów wszystko naprawić pod warunkiem, że Lizzie mu na to pozwoli. Pierwszy krok został zrobiony. Uwolnił się od zobowiązania wobec Flory, mógł więc poślubić Lizzie. Dałby jej swoje nazwisko i zapewnił w ten sposób ochronę, a jej majątek pomógłby mu zrównoważyć poniesioną stratę.
36
Gdyby tylko potrafił zmusić ją do wysłuchania tej propozycji... Gdyby Lizzie ją przyjęła... Z nią jednak nic nigdy nie było wiadomo. Obrócił paczkę w rękach i usłyszał odgłos drącego się papieru. Mógł osobiście dostarczyć tę zgubę do Fortune Hall i zażądać, aby Lizzie go przyjęła. Tyle że ona prawdopodobnie prędzej wylazłaby na dach i uciekła do lasu, niż chciała z nim porozmawiać. Przez chwilę rozważał, czy nie zwrócić się o pomoc do jednej z przyjaciółek Lizzie. Mógł poprosić o to Laurę Anstruther lub Alice Vickery. Odrzucił jednak ten pomysł, oznaczałoby to bowiem, że musiałby wyjawić przyczynę swojego postępowania, a obie damy i tak były zaintrygowane odwołanym ślubem. Dostał liściki od swoich drużbów, Dextera i Milesa,
S R
domagających się wyjaśnień. Gdyby zaangażował ich żony w rozwiązywanie problemu, zaczęłyby snuć domysły, a chociaż w tym gronie nie należało się obawiać plotek ani skandalu, nie chciał zwracać na Lizzie niepotrzebnej uwagi. Musiał załatwić sprawę samodzielnie, zwłaszcza że czuł się winny. Powinien był wykazać więcej opanowania i samokontroli. Niestety, Lizzie wydawała mu się nieodparcie atrakcyjna i nawet teraz odczuwał pożądanie, mimo że było ono wyjątkowo niestosowne. Z drugiej strony, gdyby poślubił Lizzie, jego namiętność przestałaby być naganna i doczekałaby się zaspokojenia. W małżeńskim łożu pieszczoty nie byłyby niczym zdrożnym. Trzeba załatwić wszystko jak należy, aby doprowadzić do ślubu. Lepiej późno niż wcale. Kiedy pani Minchin wreszcie uspokoiła się po ataku histerii, a pan Minchin przestał ciskać gromy, Flora wezwała służbę, której obecność nie była niezbędna w domu, i posłała ich do gości weselnych z wiadomością o odwołaniu ślubu, wyrażając przy tym głęboki żal z powodu kłopotu, jaki im sprawiła. Następnie poinformowała rodziców, że wybiera się sama na spacer, a ponieważ oboje nadal trwali w osłupieniu, nawet nie zgłosili sprzeciwu. 37
Pierwszy raz w życiu Flora postąpiła nagannie, czym byli całkowicie zdezorientowani, do tej pory bowiem nie sprawiała im najmniejszych kłopotów. Nagle stała się dla nich kimś niemal nieznanym. Opuściła dom i skręciła w stronę wrzosowisk. Nie miała żadnego planu, po prostu szła, gdzie ją nogi poniosą. Zwróciła uwagę, że jest piękny letni dzień, wprost wymarzony na ślub. Ptaki ćwierkały, przy drodze kołysały się polne kwiaty. Wkrótce Flora wspięła się na wzgórze, z którego roztaczał się widok na Fortune's Folly. Zobaczyła kościół, zakole rzeki, ruiny starego opactwa, most i Fortune Row, gdzie ludzie spacerowali i przystawali, aby pogawędzić. Była teraz poza ich zasięgiem, nawet jeśli wszyscy z zapałem rozprawiali o jej odwołanym ślubie.
S R
Spojrzała pod nogi. Pantofelki wyglądały żałośnie. Doprawdy postąpiła niemądrze, że nie włożyła solidnych trzewików, bo przecież nawet latem wiejskie drogi są nierówne i pełne kurzu. Stać ją było na nową parę, a nawet na sto par, skoro nie musiała oddać pieniędzy Natowi Waterhouse'owi. Próbowała zastanowić się nad swoimi uczuciami. Nie było jej przykro ani smutno. Byłaby dobrą żoną dla Nata, bo do tego ją przygotowano w domu rodzinnym. Długo wydawało jej się, że tak właśnie ułoży się jej życie, a jednak przez cały czas zdawała sobie sprawę z tego, że jego treść może być jeśli nawet nie bogatsza, to przynajmniej inna. Małżeństwo z obowiązku było tylko jedną z dróg, którą wybrali dla niej inni ludzie, a zwłaszcza matka. W swoim czasie nie stawiała oporu. Teraz jednak... Nagle poczuła się wolna i było to niecodzienne uczucie. Usiadła na murku. Ostre krawędzie kamieni uwierały ją w pośladki i uda, więc musiała dość długo zmieniać pozycję, żeby wreszcie znaleźć namiastkę wygody. Przedpołudnie było upalne, słońce zawędrowało wysoko, a ona wyszła nie dość że w pantofelkach, to jeszcze bez kapelusza i parasolki.
38
Po prawej stronie w oddali pracowali ludzie. W jednym z nich poznała Lowella Listera, brata lady Vickery. Jeszcze przed ślubem Alice widywała go, kiedy towarzyszył matce i siostrze do sal ansamblowych w Fortune's Folly. Naturalnie nigdy nie poprosił jej do tańca. Był gospodarzem, a ona damą i nie byłoby to stosowne, mimo że jego siostra odziedziczyła wielki majątek i poślubiła utytułowanego arystokratę. Flora przyglądała się, jak Lowell i jego ludzie koszą łąkę. Lowell miał jasne włosy jak Alice i ogorzałą cerę, bo przecież spędzał większość czasu na dworze. Raz po raz pochylał się i wykonywał płynne zamachy kosą, a w ruchach jego ciała widać było sprawność i siłę. Flora widziała grę mięśni jego ramion, gdy metodycznie przesuwał się naprzód. Pomyślała, że daje dobry
S R
przykład parobkom. Nie należał do tych gospodarzy, którzy siedzieli i przyglądali się trudowi innych.
Lowell wyprostował się i odgarnął kosmyk z czoła. Uniósł do warg kamienne naczynie i przełknął duży haust. Potem opuścił dłoń i spojrzał prosto na nią. Oczy miał intensywnie niebieskie, podobne do letniego nieba. Nagle Florze zrobiło się jeszcze bardziej gorąco, a tymczasem Lowell powoli ruszył w jej stronę. Ogarnął ją niepokój, wstała więc raptownie, ale spódnica zaczepiła jej się o kamienny zadzior i rozległ się trzask materiału. Wróciła na drogę i bez słowa zaczęła się szybko oddalać w stronę wsi. Czuła, że Lowell wciąż jej się przygląda, więc po jakichś dwudziestu krokach zerknęła za siebie przez ramię. Stał przy murku i trzymał w palcach strzępek żółtego muślinu, oddartego z jej sukni. – Proszę poczekać! – zawołał. Flora zawahała się. Lowell ruszył wzdłuż murku, a gdy prawie się z nią zrównał, zręcznie przeskoczył przez kamienie i stanął obok. Wydawał się pełen wigoru i tym bardzo różnił się od innych znanych jej mężczyzn. Poczuła od 39
niego zapach trawy i słońca, a gdy się uśmiechnął, jej serce przyspieszyło rytm. – Za duży upał na spacery po wzgórzach – powiedział z wyraźnym miejscowym akcentem. W odróżnieniu od swojej matki i siostry nigdy się go nie pozbył. – Napije się pani? – spytał. Flora wzięła naczynie, przyglądając mu się nieufnie. Lowell roześmiał się i wyciągnął korek z szyjki. Upiła więc duży łyk, przykładając wargi do miejsca, którego dotykały wcześniej usta Lowella. Płyn był zimny, odświeżający i smakował jabłkami. Przełknęła jeszcze trochę i stwierdziła, że Lowell wciąż wpatruje się w nią z wesołą miną. Zawstydziła się nieco i oddała mu naczynie, zastanawiając się, czy nie powinna najpierw wytrzeć szyjki. – Dziękuję – powiedziała.
S R
– Panna Minchin, nieprawdaż? – spytał Lowell. – Flora? Podobało jej się, jak wypowiada jej imię. W jego ustach brzmiało bardzo ładnie. Skinęła głową. – A pan jest Lowell Lister. Zabawnie się ukłonił.
– Co pani tu robi sama, Floro?
– Chciałam się nad czymś zastanowić – odrzekła. Słońce przenikało przez koronę jesionu stojącego przy murku i migotliwie ją oślepiało. Miała ochotę usiąść i oprzeć ciężką głowę o gruby pień drzewa. Spojrzała podejrzliwie na naczynie, które Lowell trzymał w dłoni. – Czy to jest cydr? – Słyszała kiedyś, że cydr jest niebezpieczny. – Tak. Chce pani jeszcze trochę? – Nie, dziękuję. Powinien był pan mnie powstrzymać. Cydr nie jest stosownym napitkiem dla damy. Lowell wybuchnął śmiechem. 40
– Dlaczego miałbym panią powstrzymywać? Nie może pani sama zdecydować, czego chce? Flora popatrzyła na niego z uwagą. Oczy miał bardzo niebieskie, ale ze złotymi i zielonymi plamkami, a do tego smoliście czarne rzęsy. – Naturalnie, że mogę – odparła urażona. Usiadła na trawie. – Odwołałam ślub. To była moja decyzja. Lowell zrobił zdumioną minę i bez pośpiechu zajął miejsce obok Flory. – Czy nad tym chciała się pani zastanowić, przychodząc tutaj? – spytał. Flora zerknęła na niego kątem oka. Rękawy koszuli miał podwinięte, a ramię, które znalazło się tuż obok jej ramienia, było opalone na ciemny brąz i pokryte włosami złociście połyskującymi w słońcu. Florze zaschło w gardle.
S R
Pomyślała, że chyba jeszcze napije się cydru.
– Tak – powiedziała. – O swoim ślubie i jeszcze.. o innych rzeczach też. – Może o tym porozmawiamy? – zaproponował
– Dobrze. – Flora spojrzała na niego i uświadomiła sobie, że rzeczywiście ma na to ochotę.
41
Rozdział piąty – Najdroższa lady Elizabeth – powitała ją ze słodyczą lady Wheeler. – Jak miło nam gościć panią dziś wieczorem! To dla nas niespodzianka, bardzo przyjemna niespodzianka. Trzepotała wokół Lizzie jak olbrzymia ćma, wymachując ramionami spowitymi w drogie tkaniny. Lizzie pomyślała, że pani domu, chcąc uniknąć nieszczęśliwego wypadku, powinna trzymać się z dala od kominka. – Nigdy nas pani nie zaszczyca swoją obecnością – ciągnęła lady Wheeler. – Dzisiejszą wizytę poczytuję więc za przejaw wielkoduszności.
S R
– Och, to nic takiego – wyjąkała Lizzie.
Wielu mieszkańców Fortune's Folly uważało ją za skończoną snobkę, która rzadko zniża się do bywania na ich zgromadzeniach, ponieważ jest córką hrabiego, zbyt wysoko postawioną dla nich wszystkich, w rzeczywistości jednak tak wiele osób bezwstydnie okazywało jej uniżoną służalczość, że Lizzie jak ognia unikała balów i przyjęć. Poza tym Monty, czyli sir Montague, zaniedbywał obowiązki prawnego opiekuna i nie obchodziło go, dokąd Lizzie chadza i co robi.
Prawdę mówiąc, również tego wieczoru Lizzie nie zamierzała towarzyszyć braciom na proszoną kolację u lady Wheeler. Z Tomem w zasadzie nie rozmawiała, oburzona jego zachowaniem wobec Lydii, a do Monty'ego nie żywiła ani siostrzanych uczuć, ani szacunku, wyglądało bowiem na to, że nie robi nic innego, tylko pije na umór i obmyśla nowe sposoby wyłudzenia pieniędzy od mieszkańców Fortune's Folly. Jednak gdy lady Wheeler osobiście stawiła się z zaproszeniem w Fortune Hall, jej córka Mary odciągnęła Lizzie na stronę i usilnie poprosiła, aby przyszła, mówiąc:
42
– Wie pani na pewno, jak bardzo rodzice mną pogardzają, odkąd rzucił mnie lord Stephen Armitage. Są gotowi zgodzić się na każdego kandydata, a ja nie mogę tego znieść. Jestem pewna, że przystaliby nawet na Toma albo i samego sir Montague'a, gdyby tylko któryś z nich mi się oświadczył. Czuję się jak dobra jałówka na targu, a może nawet nie dobra, tylko taka, która została, bo nikt nie chciał jej kupić. Lizzie w głębi ducha uważała, że porównanie do jałówki wcale nie jest takie chybione, zwłaszcza że Mary miała wielkie brązowe oczy; tym razem wykazała jednak dość taktu, by nie powiedzieć tego głośno. – Myślę, że o Monty'ego nie musi się pani martwić – powiedziała z nadzieją, że brzmi to krzepiąco. – Nie spieszy mu się do żeniaczki, odkąd
S R
pojął, że są inne sposoby na wyłudzanie pieniędzy. Natomiast Tom... – Urwała z westchnieniem.
Rzeczywiście należało się spodziewać, że Tom wybierze pannę z odpowiedniej wysokości posagiem. Zdążył złożyć wizytę Florze Minchin, gdy tylko usłyszał o jej zerwanych zaręczynach.
– Proszę przyjść we wtorek wieczorem – powtórzyła błagalnie Mary. – Potrzebuję pani, wierzę, że pani mnie ochroni.
Lizzie z ociąganiem wyraziła zgodę. Żal jej było Mary, która niespodziewanie straciła narzeczonego, gdy ten wybrał ucieczkę z kurtyzaną. Mary była beznadziejnie zakochana w Stephenie Armitage'u, nicponiu co się zowie, więc jego dezercja bardzo ją przygnębiła. Zdaniem Lizzie, Armitage był rozpustnikiem i łowcą posagów, zatem Mary nie zachowywała się rozsądnie, usychając z tęsknoty, ale przecież to wcale nie zmniejszało jej bólu. Lizzie przekonała się na własnej skórze, jak cierpi z powodu Nata, i teraz lepiej rozumiała Mary.
43
Przynajmniej nie musiała się obawiać spotkania z Natem u Wheelerów, o czym z zadowoleniem myślała, wkraczając za panią domu do salonu. Wheelerowie nie zadawali się z jej kręgiem towarzyskim, więc obecność Nata lub któregoś z jego przyjaciół była wysoce nieprawdopodobna. Cieszyło ją to, miała bowiem dzięki temu zapewniony spokój, którego potrzebowała. Mogła skupić się na stwarzaniu pozorów własnego dobrego samopoczucia i spróbować zapomnieć o tym, co zaszło między nią a Natem. Nie widziała go od ponad tygodnia. Po jej ucieczce ze sklepu bławatnego przez kolejne pięć dni składał wizyty w Fortune Hall. Dwukrotnie nie przyjęła go pod pozorem niedyspozycji, raz kazała powiedzieć służbie, że nie ma jej w domu, a za czwartym i piątym razem po prostu się schowała. Wreszcie Nat
S R
przestał ją nachodzić, a od służby usłyszała plotkę, że wezwano go na kilka dni do Water House, ponieważ zaniemógł jego ojciec. Odczuła olbrzymią ulgę. Nie sądziła, by mogła zachować obojętność, stając z nim twarzą w twarz. Jej uczucia były zbyt świeże.
Natomiast z żalem unikała spotkania z Alice Vickery. Przyjaciółka kilkakrotnie zaglądała do Fortune Hall i Lizzie zastanawiała się nawet, czy nie maczał w tym palców Nat. Doszła do wniosku, że to mocno wątpliwe. Nat nie opowiedziałby nikomu o ich sekrecie, tego była pewna. Alice znała ją doskonale i natychmiast zauważyłaby, że coś jest nie w porządku. Nie pomogłyby wykręty. Lizzie nie mogła więc dopuścić ani Alice, ani Laury zbyt blisko, bo nie miała ochoty na zwierzenia. Lizzie weszła do salonu razem z Tomem i Montym, rozmyślając o umiejętności przystosowania się do sytuacji, jaką wykazała się lady Wheeler. W zeszłym tygodniu nazwała ją trzpiotką, teraz jednak zdawała się nie pamiętać tamtego epizodu, ponieważ Lizzie była piękną i bogatą hrabianką. Zresztą Wheelerowie mieli syna utracjusza George'a, który szukał bogatej 44
żony. Lizzie dostrzegła, że George już czyha, by ją powitać. Zauważyła Mary, która wydawała się mocno speszona, a także... Nata. Hrabia Waterhouse, który dotąd nie przestąpił progu domostwa sir Jamesa Wheelera, stał przy wysokich oknach wychodzących na taras. W wieczorowym stroju imponował elegancją. Lizzie uświadomiła sobie nagle, że jeśli sądziła, iż wszystko między nimi skończone, to była w grubym błędzie. Właśnie rozmawiał z jasnowłosą kobietą, która prezentowała się oszałamiająco w turkusowej sukni i biżuterii z szafirów. Lizzie poczuła ukłucie zazdrości. W tle usłyszała obleśną pochwałę tej damy, którą Tom skierował do Monty'ego. Ten z kolei z widocznym uznaniem zmierzył wzrokiem szafirowy naszyjnik i kolczyki.
S R
Lizzie przypomniała sobie, że podczas przyjęcia, na którym ogłoszono zaręczyny Nata z Florą, postanowiła odwrócić uwagę Nata od narzeczonej. Nie było to trudne. Cicha, niezbyt ładna Flora ustępowała Lizzie pod każdym względem. Natomiast ta kobieta... Wspaniałe blond włosy, nieskazitelna cera, niebieskie oczy i figura z krągłościami spowita w zmysłową, prawie przezroczystą tkaninę. Do tego londyńska ogłada...
Lizzie poczuła się nagle prowincjuszką. Żałowała, że nie włożyła na ten wieczór klejnotów po matce, słynnych brylantów lady Scarlet. Podeszła do niej lady Wheeler. – Czy mogę przedstawić pani naszą kuzynkę, lady Priscillę Willoughby? Owdowiała w zeszłym roku i od pewnego czasu mieszka u nas. Lizzie poszła za panią domu, rozmyślając o tym, że zbyt pochopnie uznała, iż nie może być nic gorszego niż jej nieodwzajemnione uczucie do Nata. Boleśnie przekonała się o swojej pomyłce. Widok Nata urzeczonego inną kobietą okazał się dużo gorszy. Pochwyciła jego spojrzenie i dumnie uniosła
45
podbródek, starając się przybrać obojętną minę. Nie mogła przecież zdradzić, co naprawdę czuje. Priscilla Willoughby wciąż śmiała się z ostatniej uwagi Nata. Z wyraźną niechęcią odwróciła się, słysząc formułę wypowiadaną przez kuzynkę: – Lady Elizabeth, czy mogę przedstawić pani lady Willoughby? Priscillo, to jest lady Elizabeth Scarlet. – Ach, naturalnie. – Piękna Priscilla uśmiechnęła się, demonstrując drobne, białe zęby. Głos miała modulowany, śmiech brzmiał jak dzwoneczki. – Miło mi poznać, lady Elizabeth. Nathaniel – tu przesłała Natowi uśmiech – wspomniał mi, że zna panią od dziecka. Nathaniel, odnotowała w myślach Lizzie, a nie hrabia Waterhouse.
S R
Dostatecznie nieformalne, by wskazać na poufałość, ale nie Nat, jak mówiły wszystkie znajome, z którymi łączyła go platoniczna przyjaźń. Lady Willoughby bez wątpienia musiała czymś się wyróżniać. – Mnie również miło zawrzeć znajomość, lady Willoughby – odparła Lizzie. – Czy pani zna hrabiego Waterhouse'a jeszcze z czasów jego dzieciństwa?
Szafirowe oczy lady Willoughby nieco pociemniały. Położyła Natowi dłoń na przedramieniu.
– Och, jesteśmy starymi przyjaciółmi, prawda, Nathanielu? Można by niemal powiedzieć, że łączy nas dawne uczucie! – Znowu perliście się roześmiała i oznajmiła: – Nathaniel i mój zmarły mąż zaciekle rywalizowali o moją rękę. – Musieliście być ze sobą we troje bardzo blisko – zauważyła z przekąsem Lizzie. – Ufam, że dokonała pani właściwego wyboru. Była świadoma, że Nat obserwuje ją spod oka. Wyraźnie czuła wzbierającą w niej chęć, żeby popisać się złym zachowaniem, wręcz 46
awanturnictwem, jak zapewne nazwałaby to lady Willoughby. Tyle że na Nacie prawdopodobnie nie wywarłoby to wrażenia. – Kto wie... – Priscilla zręcznie potrząsnęła pięknie ufryzowaną głową. – Może dostanę drugą szansę? – Drugą szansę na drugiego męża? – spytała słodko Lizzie i zwróciła się do Nata. – Dobry wieczór, hrabio Waterhouse. Jak pan się miewa? – Dziękuję, lady Elizabeth, bardzo dobrze. – Ujął ją za rękę, chociaż wcale mu jej nie podała. – A co u pani? – spytał. Zmierzył ją bacznym spojrzeniem i Lizzie poczuła, że się rumieni. Dotknięcie Nata wyzwoliło w jej ciele gwałtowne doznania. Tymczasem dostrzegła w jego oczach błysk rozbawienia. Bez wątpienia zauważył, że jest
S R
zazdrosna. Lizzie była wściekła, że tak łatwo dała się rozszyfrować. Pierwszy raz jednak ucieszyła się, iż Nat ma ją za rozpieszczone dziecko. Uniknęła w ten sposób głębokiego upokorzenia, jakie stałoby się jej udziałem, gdyby Nat wiedział, że za jej zazdrością kryje się miłość.
– Była pani niedysponowana, kiedy ostatni raz próbowałem panią odwiedzić – mówił tymczasem Nat. – Mam nadzieję, że już zdrowie pani dopisuje.
– Och, damy nieustannie cierpią z powodu bagatelnych niedyspozycji – wtrąciła z wdziękiem Priscilla Willoughby. – To nie ma wielkiego znaczenia, prawda, lady Elizabeth? Posługujemy się takim sposobem, aby dodać sobie tajemniczości. – Nie mam zwyczaju zajmować się bagatelami – oznajmiła Lizzie i uwolniła rękę z uścisku Nata. – Bardzo przepraszam, pozwolę państwu bez przeszkód odnawiać starą znajomość. Nie spodziewałam się zastać tu dzisiaj hrabiego Waterhouse'a – zwróciła się do lady Wheeler, która poprowadziła ją ku kolejnej grupce znajomych. 47
– Przyszedł, bo zaprosiła go Priscilla – wyjaśniła pani domu. – Oni się bardzo przyjaźnią. Czyż ona nie jest urocza? Kiedy była debiutantką, nazywano ją Chodzącą Doskonałością, tak wysoko ceniono jej urodę i zalety towarzyskie. Chodząca Doskonałość! Też mi coś! – W tamtych czasach wszyscy mieli jakieś przydomki – przypomniała Lizzie. – Słyszałam o tym od matki. Nawet lady Wheeler miała dość inteligencji, aby zrozumieć sens tej uwagi. Zaczerwieniła się i przeprosiwszy, odeszła. – Byłoby rozsądniej, gdyby pani się z nią zaprzyjaźniła – rozległ się tuż obok rozbawiony męski głos. Lizzie odwróciła się i ujrzała wicehrabiego Johna
S R
Jerrolda. Krzywo się uśmiechał, co przysparzało zmarszczek jego poczciwej twarzy. – Nie musi pani być zazdrosna – dodał. – Jest pani dziesięć lat od niej młodsza i nie może narzekać na brak urody. Wyjdzie pani za mnie? Lizzie się roześmiała. Pół roku temu odrzuciła oświadczyny Jerrolda, ale ich znajomość się nie zakończyła. Czasem zastanawiała się nawet, czy nie popełniła błędu, odmawiając swojej ręki, Zaraz jednak uświadamiała sobie, że nawet nie przeszło jej przez myśl, że chciałaby, aby John jej dotykał. – Nie – odparła. – Nawet pański tytuł mnie nie przekona. Za bardzo pana lubię, żeby wiązać się z panem ślubem. Byłabym najgorszą żoną na świecie, zapewniam. – Słusznie, Lizzie – odrzekł z uśmiechem. – Pani nie jest stworzona na żonę, a przynajmniej nie na moją. Ale zapytać musiałem. – Po co? Pan też klepie biedę? Czyżby za odziedziczonym tytułem nie poszły pieniądze? – Nie – przyznał.
48
– Ma pan bogatą wdowę na wyciągnięcie ręki powiedziała Lizzie, wskazując skinieniem głowy Priscillę Willoughby, której dłoń najprawdopodobniej przewędrowała już całą długość ramienia Nata, aby zatrzymać się wreszcie na klapie surduta, podczas gdy Priscilla poufale szeptała coś Natowi do ucha. – Chociaż zapewne jest zbyt idealna, aby ucieszyć mężczyznę w łożu. – Oj, nie wiem – odparł Jerrold, kierując ku Priscilli baczne spojrzenie. – Może nazwano ją Chodzącą Doskonałością z innego powodu, niż się wydaje. Suknia nie sprawia wrażenia przesadnie skromnej. Lizzie upiła trochę wina, żeby głośno się nie roześmiać. – Dzięki Bogu, że pan tutaj jest, John – powiedziała. – Naszła mnie dziś wieczorem melancholia, którą wreszcie ktoś próbuje rozproszyć. Chyba
S R
dorównuje mi pan złym zachowaniem.
– Nawet jestem gorszy. Pani tylko dużo mówi, Lizzie, ja słowa zamieniam w czyny. – Zmrużył oczy, skupiając się na jej twarzy. – Co się stało? Co ja takiego powiedziałem? – Nic – odparła pospiesznie.
Przeszył ją dreszcz. Roztarła nagie przedramiona, na których pokazała się gęsia skórka. Nat też zarzucił jej, że nie będzie miała odwagi spełnić swojej zapowiedzi, tymczasem dowiodła mu, że się pomylił. Oddała mu się z pasją i temperamentem swojej natury. – Nic – powtórzyła. Jerrold wciąż bacznie jej się przyglądał, odwróciła więc wzrok i przypadkiem zatrzymała go na Mary Wheeler. Tom przed chwilą ją opuścił, aby zgodnie z głosem rozsądku zająć się rozwijaniem stosunków z rodzicami, Mary została sama; wpatrywała się w trzymany w ręku kieliszek. – O, to jest dziedziczka dla pana – zwróciła się Lizzie do Jerrolda. – Wyświadczy jej pan przysługę, sprzątając ją sprzed nosa mojemu bratu, zanim 49
ten zepsuje jej opinię. Widzi pan, jak Tom żywo konwersuje z sir Jamesem i popiera jego poglądy? I jak od czasu do czasu zerka ku lady Wheeler, aby zapomniała, że jest kobietą w średnim wieku, i pomyślała chociaż przez chwilę, iż może się podobać? A wszystko dlatego, że ma szansę dobrać się do pieniędzy Mary. – Pani brat – stwierdził z przekąsem John Jerrold – potrafi czarować. Przy nim każdy mógłby zapomnieć, że stoi przed nim drań i oszust. – Ma do tego talent – przyznała Lizzie. – Chyba odziedziczył wdzięk po naszej matce. Kiedyś mówiono o niej, że jest najbardziej fascynującą kobietą w Anglii. – Co się z nią stało? – spytał Jerrold.
S R
– Zapiła się na śmierć – odparła Lizzie. Nie chciała rozmyślać o lady Scarlet. W jej wspomnieniach ciepło matczynych objęć mieszało się z silnym zapachem pachnidła i alkoholu. – Gdyby Mary nie odpowiadała panu jako kandydatka na żonę – podjęła – a przyznaję, że może nieco znużyć, w odróżnieniu od jej pieniędzy, ma pan również do dyspozycji Florę Minchin. Słyszałam, że i ona wróciła na rynek.
– Ma pani bardzo wulgarny sposób wyrażania myśli – powiedział z przyganą Jerrold – ale właśnie za to panią lubię. Kamerdyner
zapowiedział kolację
i
zaaferowana
lady Wheeler
natychmiast zaczęła łączyć gości w pary, aby mogli przejść do jadalni. – Hrabio Waterhouse! – Jej głos brzmiał bardzo przenikliwie, bo kwestie hierarchii wprawiały ją w zakłopotanie. – Czy nie powinien pan towarzyszyć lady Elizabeth... – Och, nie róbmy ceregieli! – przerwała jej swobodnym tonem Lizzie, chwytając za ramię Jerrolda. Ruszyła ku drzwiom jadalni, pozostawiając skonsternowaną panią domu. – Pan pozwoli ze mną, John. 50
– Rozbój na prostej drodze – mruknął ten pod nosem, ale posłusznie ruszył za Lizzie. Nie musiała szczególnie się rozglądać, by zauważyć, że Nat Waterhouse podał ramię Priscilli Willoughby. Przy kolacji Lizzie siedziała między Jerroldem a George'em Wheelerem. Priscilla najprawdopodobniej przedstawiła kuzynce swoje żądania w kwestii usadzenia gości przy stole, zajmowała bowiem miejsce obok Nata i sprawiała wrażenie niezwykle zadowolonej. Zresztą on nie wyglądał na zakłopotanego. Lizzie spostrzegła, że para starych przyjaciół prowadzi ożywioną rozmowę, a dłonie Priscilli nieustannie szukają okazji, by dotknąć nadgarstka sąsiada albo jego ramienia, jakby było to potrzebne do wzmocnienia
S R
argumentacji. Wprawiło ją to w niemałą irytację, a co gorsza, nie potrafiła przestać zwracać na nich uwagi. Ilekroć spoglądała w tamtą stronę, Priscilla pochylała się ku Natowi, eksponując alabastrowe piersi widoczne w dekolcie efektownej kreacji. Do diabła, pomyślała Lizzie, dyskretnie obciągając stanik skromnej debiutanckiej sukni. John Jerrold zrobił taką minę, jakby nie wiedział, czy się roześmiać, czy wyrazić uznanie.
Wypiła trochę wina. Było kwaśne. Sir James Wheeler skąpił na zakup trunków, za to jedzenie mogło zadowolić największych smakoszy. Lizzie flirtowała z Johnem Jerroldem. Czuła się nieszczęśliwa, ale po kilku kieliszkach wina nawet komplementy George'a Wheelera wydawały jej się do przyjęcia. – Lizzie, pani za dużo wypiła – szepnęła z wyrzutem Mary Wheeler, gdy przyszedł czas, aby damy opuściły jadalnię. – W dodatku flirtowała pani. Widziałam, jak George pocałował panią w rękę. – Pan Wheeler chciał docenić moje nowe pachnidło.
51
Lizzie wzięła podaną jej przez lady Wheeler filiżankę herbaty. Napar był bardzo mocny. Najwyraźniej gospodyni uznała, że przyda się środek trzeźwiący. Lizzie pomyślała, że, podobnie jak inni, lady Wheeler chciała z niej zrobić kogoś, kim Lizzie nie była: debiutantkę z obrazka, chodzący ideał. Zirytowało ją to w najwyższym stopniu. Wiedziała, że w tym stanie ducha nie powstrzyma się od niestosownego zachowania. – Może potańczymy – zaproponował Tom, gdy dżentelmeni dołączyli do dam. – Odsuniemy dywan. Lizzie – dodał, patrząc na siostrę – bardzo dobrze gra na fortepianie. Była to prawda, ale Lizzie zdecydowanie wolałaby tańczyć, niż siedzieć przy instrumencie. Dostrzegła jednak, że lady Wheeler podchwyciła pomysł
S R
Toma, i w głowie Lizzie zrodził się przewrotny plan. Potulnie zajęła miejsce przy fortepianie, poczekała, aż służba zwinie dywan, i zagrała statecznego menueta. Lady Wheeler wyraźnie się odprężyła, na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Nat z Priscillą wyszli na środek salonu, który miał posłużyć za parkiet. Tom postanowił wykorzystać powolną melodię, by zalecać się do Mary. Przesłał siostrze konspiracyjny uśmiech, na który odpowiedziała posępnym grymasem. Następnie zagrała szybszego kontredansa i nastrój w salonie wyraźnie się ożywił. Tancerze poweseleli, goście siedzący pod ścianami wdali się w pogawędki. Służba roznosiła wino, płonęły świece. Na zakończenie rozległy się głośne oklaski, a lokaje wnieśli kolejne tace. Lizzie sięgnęła po kieliszek wina Upiła łyk i zaczęła ze skromną minką śpiewać: Kramarka od ostryg przy wannie stała. Myślała, że miło jest czuć wolę bożą, a myjąc wśród westchnień sam kwiat swego ciała, marzyła, że już ją chędożą... – Więcej wina! – zawołała głośno lady Wheeler, klaszcząc w dłonie. 52
Zaraz potem chwyciła Lizzie za ramię i niemal siłą ściągnęła ze stołka. – Mary, moja droga – przywołała córkę. – Teraz twoja kolej. Nie możemy nadużywać uprzejmości lady Elizabeth. – Wspaniałe, Lizzie – pochwalił John Jerrold, porywając ją do tańca, którego pierwszy akord właśnie się rozległ. – Żałuję, że nie usłyszałem drugiej zwrotki. – Zaśpiewam któregoś dnia specjalnie dla pana, sir – obiecała. – Ostrożnie, bo potraktuję te słowa poważnie. Lizzie świetnie się bawiła. Podłoga w pokoju trochę się uginała, świece zataczały złociste kręgi. Mary znakomicie radziła sobie z instrumentem i grała naprawdę bardzo dobrze. Wykonując obrót, Lizzie potknęła się i straciła równowagę, na szczęście John
S R
Jerrold w porę ją złapał, chroniąc przed upadkiem. Kątem oka Lizzie uchwyciła karcące spojrzenie Nata; on i Priscilla zrezygnowali z szybkiego tańca. Priscilla szeptała coś do Nata, kryjąc twarz za wachlarzem. Siedzący znacznie bliżej sir James nawet nie starał się zniżyć głosu. – Ta pannica to trzpiotka! – zwrócił się obcesowo do żony. – Nie pojmuję, jak mogło ci choćby przemknąć przez myśl, że ona nadaje się dla George'a.
– Pamiętaj, Jamesie – odparła lady Wheeler – że kiedy zamożna, utytułowana dziedziczka zachowuje się jak trzpiotka, to po prostu jest w dobrym nastroju. – Nie wydaje mi się, żeby mogli na coś liczyć –powiedziała Lizzie, przybliżając się do Jerrolda. –George nie ma szansy ani na mój majątek, ani na moje względy. – Pst. – Jerrold zasłonił jej usta dłonią. – Nie chce pani chyba obrazić lady Wheeler. A może ma pani ochotę wyjść na taras i zaczerpnąć świeżego powietrza? 53
Lizzie zdawała sobie sprawę z tego, że Johnowi nie chodzi o to, aby ona lepiej się poczuła. Bez wątpienia z tarasu zeszliby do ogrodu, a tam w jakimś zacisznym miejscu Jerrold zacząłby ją całować, a ona... odwzajemniłaby pocałunek. Skoro Nat jej nie kocha, to nie miało dla niej znaczenia, kto ją całuje. Gdyby spodobały jej się pocałunki Jerrolda, może nawet posunęłaby się dalej. I tak wszyscy wiedzą, że jest zepsutą panną, więc czemu nie? Może przynajmniej podniosłoby ją to na duchu. – Jerrold... – wyrwał ją z zadumy stanowczy głos Nata – chciałbym zamienić parę słów z lady Elizabeth, jeśli można. Lizzie zobaczyła, że z twarzy Johna Jerrolda znika uśmiech. – Naturalnie, Waterhouse – odrzekł i ukłonił się sztywno. – Lady Elizabeth...
S R
– Ma pan coś przeciwko temu? – burknęła Lizzie, gdy Nat zacisnął jej dłoń na przegubie i bezceremonialnie odciągnął pod ścianę. – Doskonałe się bawiłam...
– Aż za dobrze – odparł karcąco Nat.
– Jestem tu pod opieką Monty'ego, a nie pańską. Skinieniem głowy wskazała na przyrodniego brata drzemiącego w fotelu przy kominku, z pełnym kieliszkiem w dłoni. Pomyślała, że Monty nie odziedziczył po matce ani jej bajecznej urody, ani wdzięku, ale pociąg do alkoholu bez wątpienia tak. – Zresztą, nie potrzebuję niczyjej opieki – dodała zła na siebie, że w jej głosie pojawiła się nuta rozżalenia. – Czy możemy na ten temat porozmawiać? – spytał Nat. Gdy Lizzie spojrzała mu w twarz, poczuła, że nie jest w stanie odwrócić wzroku. Zaczęła się zastanawiać, czy zdarzyło jej się wcześniej spojrzeć na Nata tak jak należało. Naturalnie odkąd była dzieckiem, widziała go tysiące 54
razy, potrafiłaby opisać jego wygląd z zamkniętymi oczami. Czy jednak nie było tak, że przez cały czas miała w głowie obraz z dawnych lat? Czy zauważyła, kiedy jego rysy się wyostrzyły, doświadczenia odcisnęły piętno na twarzy, zmarszczki się pogłębiły, a włosy osiągnęły czerń hebanu? Czy dostrzegła moment, gdy puch na jego brodzie zamienił się w zarost, a młodzieńczy entuzjazm widoczny w oczach ustąpił miejsca czujnemu wyrachowaniu? Musiała przyznać w duchu, że nie pamięta, kiedy Nat się zmienił i dlaczego. Teraz nie był dorastającym młodzieńcem ani nawet młodym mężczyzną, który stał się jej przyjacielem. Żałowała, że wcześniej nie uświadomiła sobie, iż się w nim zakochała. Zbyt długo nie chciała dopuścić do siebie myśli, że jest
S R
zazdrosna o mężczyznę, którego kocha. Oszukiwała się, wciąż nazywając to przyjaźnią, i przypisywała sobie szlachetne motywy wtedy, gdy pragnęła Nata i była gotowa o niego walczyć.
– Lizzie... – Nat zmienił ton.
Może dostrzegł moje zmieszanie lub usłyszał w głosie nutę smutku? – zadała sobie w duchu pytanie Lizzie. Jeśli jej nie kocha, to opiekuńcze uczucie z pewnością jej nie wystarczy. Pragnęła jego nieskrępowanej namiętności, pasji, z jaką ją posiadł, i wszystkiego, czego doświadczyła tamtej pamiętnej nocy. Zarazem jednak potrzebowała czułości. – Nie mamy o czym rozmawiać – orzekła kategorycznie. Uwolniła dłoń z uścisku i szybko podeszła do drzwi. Poczuła znużenie, beztroska po wypiciu wina ją opuściła. Postanowiła niezwłocznie wrócić do Fortune Hall, a potem odesłać powóz po braci, rano zaś pchnąć do lady Wheeler umyślnego z liścikiem zawierającym podziękowania, aby dowieść, że nie całkiem zapomniała o dobrych manierach.
55
Gdy odchodziła, Nat nie ruszył się z miejsca. Obawiała się, że będzie protestował, ale do tego nie doszło. Podeszła do niego Priscilla Willoughby i położyła mu rękę na ramieniu, aby zwrócić na siebie uwagę. Lizzie wykorzystała tę chwilę i znikła najszybciej, jak umiała. W powozie sięgnęła po piersiówkę, którą Monty schował na czarną godzinę. Wyciągnęła ją spod poduszki i przełknęła duży łyk. Brandy była piekielnie mocna i Lizzie się zakrztusiła, po chwili jednak zapadła w miłe odrętwienie.
S R 56
Rozdział szósty Nat wprost gotował się ze złości. Tylko Lizzie potrafiła doprowadzić go do takiego stanu. Wkrótce przeprosił lady Wheeler i pożegnał się chłodno z Priscillą Willoughby. Odkąd Priscilla stała się taka natarczywa? Nie pamiętał, aby narzucała mu się jako debiutantka, jednak był w niej po uszy zakochany i zapewne nie przeszkadzało mu, kiedy go dotykała i domagała się jego uwagi przy każdej okazji. Teraz sytuacja się zmieniła. Jej zabiegi tylko go irytowały. Przez cały czas myślał jedynie o tym, że musi porozmawiać z Lizzie i zaproponować jej małżeństwo. Uważał, że to jego obowiązek po tym, co się między nimi wydarzyło.
S R
Pojechał więc za Lizzie do Fortune Hall i widział, jak na chwiejnych nogach wysiada z powozu. Sądził, że w tym stanie uda się prosto do domu, okazało się jednak, że odesławszy woźnicę i lokaja z życzeniami dobrej nocy, ruszyła w stronę lasu. Nie pochwalał samotnych spacerów po nocy, przynajmniej jednak zyskał okazję, by porozmawiać z nią sam na sam, na co czekał od tygodnia. – Lizzie!
Dogonił ją, gdy zbliżała się do pierwszych drzew na skraju lasu. Odwróciła się i wtedy wyczuł zapach brandy i zobaczył w jej dłoni srebrzącą się płaską butelkę. Omal się nie załamał. Wiedział naturalnie, że Monty Fortune pije na umór, a matka Lizzie między innymi przez skłonność do alkoholu umarła w hańbie i zapomnieniu za granicą. Nie mógł pozwolić na to, żeby to samo stało się z Lizzie. – Nat.
57
Spodziewał się, że Lizzie rzuci się do ucieczki, tak samo jak poprzednio, albo przynajmniej każe mu się wynosić, nic takiego jednak nie nastąpiło. Stała, mrugając powiekami, a światło księżyca igrało w jej włosach. – Pani jest pijana – stwierdził, wyjmując jej butelkę z dłoni i ciskając ją w krzaki. – Na przyjęciu zbyt obficie raczyła się pani winem, a teraz dodała jeszcze do tego brandy. – Pan zawsze wszystko psuje – odparła zgryźliwie i się nadąsała. – Zresztą, mniejsza z tym, butelka była pusta. – Wyglądała trochę jak zjawa z innego świata. Ruszyła niepewnie przed siebie, lecz po kilku krokach przystanęła. –John Jerrold nie wyrzuciłby niczego mojego – stwierdziła prowokująco. – Przeciwnie, przyniósłby mi więcej brandy.
S R
– Jerrold wywiera na panią zły wpływ – stwierdził Nat. Lizzie obracała się w kręgu ludzi, których na pewno nie należało naśladować. Chętnie wygarbowałby skórę Jerroldowi, i to nie tylko za zachęcanie Lizzie do picia alkoholu. Ciekawe, w jakiej sytuacji zastałby ich, gdyby pozwolił im wyjść na taras.
– Ja tylko z nim flirtowałam – wyjaśniła.
– Prowadzi pani niebezpieczną grę. – Nat ciężko westchnął. W opadającej sukni wyglądała jak dziecko, które zostawiono w przebieralni u krawcowej. – Nie zdaje sobie pani sprawy z jej konsekwencji. Jerrold chciał panią pocałować i... – Całowałam się z wieloma dżentelmenami już wcześniej – przerwała mu wyzywającym tonem. – Nie tylko z panem. Wiem, jak zapanować nad sytuacją. Wielkie nieba! Tego wieczoru Lizzie przekroczyła granice przyzwoitości i bez wątpienia zachęcała swym zachowaniem mężczyzn nie tylko do całowania. Jak daleko była gotowa się posunąć? Czy tak jak z nim? 58
– Musi mnie pani poślubić – powiedział głośno i zdecydowanie. – To jedyny sposób na stosowne załatwienie sprawy. – Nie. – Znów się od niego oddaliła. – Jedynie pan poczułby się lepiej i nie miałby wyrzutów sumienia. – A jeśli spodziewa się pani dziecka? – Nie jestem w ciąży. – Pani to wie czy sobie wmawia? Nie odpowiedziała, a on nagle dostrzegł, że obojętny wyraz jej twarzy nie wyraża uporu, tylko strach. Wprawdzie Elizabeth Scarlet skończyła dwadzieścia lat, ale uczuciowo pozostawała dzieckiem. Wciąż powinien nią się opiekować, bo ona sama przejawiała całkiem nierozumną beztroskę.
S R
– Nie jestem w ciąży – powtórzyła.
– Czy jest pani tego pewna? – naciskał, choć nie bardzo rozumiał dlaczego. Nawet jeśli miała rację, ich szalony, niekontrolowany wybuch namiętności był faktem. Do Nata należało postąpić odpowiednio do sytuacji. – Nie czuję się inaczej niż zwykle – odparła. –Jestem przekonana, że gdybym była przy nadziei, umiałabym to poznać. – Spojrzała na niego wyzywająco, ale Nat usłyszał w jej głosie nutę lęku.
– Zdaje mi się, że na samym początku trudno zauważyć. – Skąd pan może to wiedzieć? – Kiedy spodziewa się pani okresu? – spytał ostrożnie. Nawet w księżycowej poświacie dostrzegł jej intensywny rumieniec. Lizzie była pełna temperamentu i często pozwalała sobie na wybryki, lecz skromności jej nie brakowało. Rozmowa na tak intymny temat z mężczyzną była dla niej krępująca.
59
– Za kilka dni – odrzekła. – Do tej pory nie zwracałam na to szczególnej uwagi. – Dumnie uniosła głowę. — Taka drobnostka nie powinna wpływać na moje zachowanie. To było podobne do Lizzie, uznał Nat. W odróżnieniu od wielu kobiet bez wątpienia z powodu comiesięcznej przypadłości nie rezygnowała na przykład z konnej jazdy. Mimo wszystko przydałoby się, żeby przykładała do tej sprawy większą wagę, bo z tego, co mu mówiła, wynikało, że ich szaloną noc wypadła w okresie sprzyjającym zapłodnieniu. – Uważam, że powinniśmy jak najszybciej wziąć ślub na mocy specjalnej licencji – nie ustępował Nat. – A ja uważam, że w ogóle nie powinniśmy brać ślubu – odparła Lizzie.
S R
Nat zastanawiał się, czy to oznacza, że Lizzie nie przyjmuje do wiadomości ani tego, co między nimi zaszło, ani możliwych następstw. Zainteresowało go też, czy ona chce mieć dzieci. Nigdy o tym nie rozmawiali. Mimo że się przyjaźnili, w rozmowach pomijali zaskakująco wiele tematów. On, na przykład, pragnął dzieci, ale pod warunkiem, że znajdzie dla nich odpowiednią matkę. Do niedawna wyobrażał sobie, że poślubi kogoś podobnego do Flory albo Priscilli Willoughby, przykładną i dobrze wychowaną kobietę, która urodzi mu i wychowa potomstwo. Czyżby mylił się, uważając, że Lizzie nie może być dobrą matką? Jedynym wzorcem matki, jaki znała, była egoistyczna, zaniedbująca obowiązki hrabina Scarlet. Lizzie ruszyła dalej. To znikała w mroku, to się z niego wyłaniała. Wiatr szeleścił liśćmi i targał jej włosy. – Pan jest wolnym człowiekiem – powiedziała przez ramię. – Dziecka nie będzie, co do tego mam pewność. Nikt niczego się nie dowie, więc możemy udawać, że nic nie zaszło.
60
Nat z przykrością uświadomił sobie, jak bardzo kusi go, by skorzystać z tej propozycji. Czy tak trudno żyć dalej, jakby nic się nie wydarzyło? Kusząca możliwość... A co z honorem? Z poczuciem obowiązku? Z potrzebą opiekowania się Lizzie? Nie potrafił zapomnieć o namiętnych przeżyciach, jakich oboje doświadczyli; raz nacieszywszy się wdziękami Lizzie, pragnął więcej. Nie był to, jego zdaniem, wystarczający powód do zawarcia małżeństwa, ale wolał się oświadczyć, niż zaproponować, aby została jego kochanką. Przyznał sam przed sobą, że przedtem nie doznał tak gwałtownych uczuć. Na ogół nie pozwalał, by rządziły nim emocje. Była jeszcze jedna istotna kwestia: pilnie potrzebował pieniędzy. Ujął Lizzie za ramię.
S R
– Nawet jeśli nie spodziewa się pani dziecka i nikt o niczym się nie dowie, to ja wiem i pani też wie – powiedział.
– I co z tego? Czy nie mogę zapomnieć?
Pomyślał, że nie umiałby zapomnieć. Wyciągnął ramiona i przytulił do siebie Lizzie. Celowo się nie spieszył, żeby dać jej czas, gdyby chciała zaprotestować. Ona jednak tylko przyglądała mu się swoimi wielkimi oczami. – Zapomniała pani o tym? – spytał, zanim zawładnął jej ustami. Odpowiedziała mu bez wahania i Nat pomyślał, że straci nad sobą panowanie tak samo jak tydzień wcześniej. Bronił się przed tym, ale roznamiętnieni bliskością, nieuchronnie ulegali jej uwodzicielskiej sile... Tym razem to Lizzie się cofnęła. Jej twarz przybrała tajemniczy wyraz, ale tylko na chwilę. – Nie zapomniałam. Chwycił ją za rękę. – Niech więc mnie pani poślubi, Lizzie.
61
– Żebyśmy mogli oddawać się pieszczotom? To nie jest wystarczający powód do podjęcia zobowiązań na całe życie. Nie wyjdę za pana. Dobrze pan wie, że nie pasowalibyśmy do siebie. Nawet jako przyjaciele się kłóciliśmy. Byłoby całkowitym brakiem rozsądku w tym stanie rzeczy zawierać małżeństwo – orzekła stanowczo. – Nie spadłam z konia i pan nie odwozi mnie do domu, Nat. Tym razem nie może part przyjść mi z pomocą. Popełniłam poważny błąd. Sprowokowałam pana, a pan był na mnie zły. Przyznał jej w duchu rację, ale mimo to był przekonany, że nie wolno mu przyjąć punktu widzenia Lizzie. – Musi pani mnie poślubić – powtórzył – ponieważ to będzie stosowne załatwienie sprawy.
S R
– Zmienia pan argumentację – zwróciła mu uwagę. – Najpierw była mowa o dziecku, potem o namiętności, teraz o mojej reputacji. – Kpiący uśmieszek zaigrał jej na wargach. – A jeszcze nie doszedł pan do moich pieniędzy.
Co za cynizm, pomyślał Nat. To bez wątpienia wynik złych rodzinnych doświadczeń. Lizzie obserwowała, do czego gotowi są ludzie, byle tylko zdobyć pieniądze. Nie wspomniał o posagu wyłącznie dlatego, że uważał to za krępujące szczególnie wobec Lizzie. Z drugiej strony, pilnie go potrzebował. Musiał zapłacić szantażyście, zanim rozgłosi kompromitujące informacje o jego siostrze Celeste. – Istnieje wiele powodów, dla których powinniśmy się pobrać – odparł z uporem. – Z mojej perspektywy jest inaczej. Dostrzegam wiele przyczyn, dla których nie powinniśmy zawierać małżeństwa. Nat z trudem się pohamował; chciał chwycić Lizzie za ramiona i nią potrząsnąć. 62
– Dam pani swoje nazwisko, to będzie właściwa ochrona, gdyby ktoś się domyślił. Służba mogła zauważyć pani nieobecność tamtej nocy, a pani świetnie wie, jak oni plotkują. Przecież gdyby prawda wyszła na jaw, straciłaby pani bezpowrotnie dobrą opinię, nawet jeśli nie zaszła pani w ciążę. – Pan, jak zwykle, chce mnie chronić. – Nigdy nie było to bardziej potrzebne niż właśnie teraz. Lizzie obrzuciła Nata badawczym spojrzeniem. – Usiłuje pan opiekować się swoją rodziną, mną, nawet pracą na rzecz ministerstwa chce pan zapewnić bezpieczeństwo krajowi... – Urwała, choć wyraźnie chciała zapytać Nata, dlaczego to robi. On doskonale wiedział, co nim powoduje. Przed laty zawiódł tych, którzy
S R
na nim polegali, i postanowił, że więcej do tego nie dopuści. Dlatego musiał nie tylko ustrzec Lizzie przed skutkami lekkomyślnego postępowania, lecz również zdobyć jej pieniądze, aby zapewnić bezpieczeństwo rodzinie, a przede wszystkim Celeste.
– Rzeczywiście tak jest – przyznał.
Lizzie skierowała się między drzewa. Idąc za nią, Nat uświadomił sobie, że od początku ich znajomości Lizzie przed nim uciekała, a on ją gonił. To było ze wszech miar irytujące.
Dogonił ją i objął. Nie odsunęła się, ale też nie wydawała się zadowolona. Zupełnie jakby ledwie tolerowała jego uścisk i czekała, kiedy Nat ją uwolni. Tymczasem on chciał sprowokować Lizzie, aby dowieść, że nie tylko jego zżera pożądanie. Kiedy przed chwilą ją całował, wydawała się pełna entuzjazmu. Teraz jednak nic nie wskazywało na to, że Lizzie go pragnie. – W małżeństwie powinno chodzić o przyszłość, a nie wyłącznie o przeszłość, Nat. –Wspięła się na pałce i cmoknęła go w usta. Znowu poczuł woń brandy i trudny do nazwania zapach, charakterystyczny dla Lizzie. – Jest 63
pan dobrym człowiekiem, Nat. Stara się pan postępować jak należy – dodała, uwalniając się z jego objęć. Pomyślał, że zabrzmiało to niczym epitafium, w dodatku stawiające go w zbyt dobrym świetle, bo przecież nie wszystkie jego motywy były tak czyste. Patrzył śladem Lizzie, która ruszyła w stronę domu. Tymczasem w polu widzenia pojawił się powóz i jeden z lokajów pomógł wysiąść sir Montague'owi. Lizzie wezwała Spencera, osobistego służącego sir Montague'a, i sprawnie zorganizowała transport brata z podjazdu do domu. Tom Fortune nie towarzyszył bratu. Nat podejrzewał, że można by go zastać w gospodzie „Klaun Morris", gdzie prawdopodobnie znalazł chętną służącą. Z całej tej trójki przyrodniego rodzeństwa Lizzie była najsilniejsza,
S R
najdzielniejsza i najbardziej godna podziwu.
Zastanawiał się, jak ją przekonać do przyjęcia jego oświadczyn. Nie wykluczał, że Lizzie wykazuje więcej dojrzałości niż on, twierdząc, że nieudane małżeństwo stałoby się dla nich obojga ciężarem i uczyniło ich nieszczęśliwymi. Tego ranka otrzymał list przypominający mu o jego zobowiązaniach finansowych i sytuacji Celeste. Musiał działać. Nieodwołalnie postanowił, że Lizzie zostanie jego żoną, czy tego chce, czy nie. – Podobało ci się? – spytał Tom Fortune.
Oparł się na łokciu i leniwie przesunął palcem po nagich plecach leżącej obok niego kobiety. Ta wydała senny pomruk i przekręciła się na bok. Nie uczyniła najmniejszego wysiłku, aby okryć ciało. Tom lubił brak wstydu w okazywaniu przez partnerkę potrzeb cielesnych. Ta kochanka mogła zaskarbić sobie jego zainteresowanie nawet na kilka tygodni. Podejrzewał, że zna wszystkie sztuczki dziwek i nie zawaha się ich we właściwym czasie użyć. Wyciągnął rękę i ujął jej pierś. Była niezwykle hojnie wyposażona przez naturę. Znowu jej pragnął, mimo że zaledwie przed chwilą osiągnął rozkosz. 64
Wreszcie znalazł kogoś, kto, podobnie jak on, nie miał najmniejszych skrupułów moralnych. – Słyszałem – powiedział, dotykając szafirów, które wciąż zdobiły jej szyję – że jesteś bardzo bogata. – A ja słyszałam, że jesteś łowcą posagów – odparła ze śmiechem i przesunęła dłonią po jego torsie. – Tom Fortune. To zupełnie niestosowne nazwisko, skoro nie masz złamanego pensa. Pocałował ją namiętnie. – A może podzielilibyśmy się twoimi pieniędzmi? – podsunął, gdy przerwali pocałunek. – Oświadczasz mi się? – W szafirowych oczach widać było kpiący wyraz. – Tu i teraz? Och, co za romantyzm. Ale nie, mój drogi Tomie. Jesteś
S R
dobry tylko do łóżka. Mam inne plany.
Zręcznym ruchem usiadła na nim, a on ujął ją za biodra, aby mieć kontrolę nad narzuconym przez nią rytmem.
– Czy chodzi o Nata Waterhouse'a? Chcesz być hrabiną? Przez chwilę przyglądała mu się badawczo spod przymkniętych powiek. Tom przeżył chwilę triumfu, poczuł bowiem, że częściowo odzyskał panowanie nad sytuacją. Nie ulegało dla niego wątpliwości, że dopóki jest z tą kobietą, wojna między nimi będzie toczyć się bez przerwy. – Całkiem możliwe. A dlaczego pytasz? – Ponieważ... – Tom starał się zachować jasność myśli, mimo oszałamiających doznań. – Ponieważ jeśli tak, to powinnaś wiedzieć, że twój elegancki hrabia wcale nie jest taki honorowy, za jakiego uchodzi. Tak ją zaskoczył, że znieruchomiała. – To znaczy? – zainteresowała się.
65
– Nie mogę ci powiedzieć – odparł, niezwykle zadowolony, że jest rozczarowana. – Możesz mi zaufać w tej sprawie. Wcale nie jest taki znowu godny szacunku. – Wiesz coś o nim? – spytała. – Szantażujesz go? – Gdyby tak było, na pewno nie wspomniałbym o tym ani słowem. – Pewnie nie. – Znowu zaczęła się poruszać. –Może to znaczy, że będzie lepszy w łóżku, niż się spodziewałam – szepnęła. Tom przekręcił się i przygniótł ją do materaca. – Myślisz o nim teraz? – spytał. – Niewykluczone. – Myśl więc o swoich planach, a ja będę zastanawiał się nad moimi – powiedział Tom.
S R
– Mam nadzieję, że nie planujesz ślubu z kuzynką Mary. Ona jest przeraźliwie nudna.
– Ale ma godne uwagi pieniądze – odparł Tom.
Sir Montague Fortune ocknął się w swojej sypialni w Fortune Hall. Lizzie poleciła służbie położyć pana do łóżka, ale Spencer nie wysilił się szczególnie i tylko zdjął mu surdut i fular, nawet nie zadawszy sobie trudu, by zzuć buty. Nie zaciągnął też zasłon, więc światło księżyca padało Monty'emu prosto na twarz, i to właśnie ono go zbudziło. Przez chwilę leżał nieruchomo, bo piekielnie bolała go głowa, a w dodatku miał w ustach nieprzyjemnie słodkawy smak. Potem uświadomił sobie, że musi iść natychmiast do ustępu i napić się wody. Niepotrzebnie wypiłem ten ostatni kieliszek bordo, uznał, ale przecież musiałem uczcić nagły przypływ pieniędzy. Cień przemknął przez pokój i Monty odwrócił głowę. Przez chwilę miał wrażenie, że widzi kobiecą postać w pelerynie, z kapturem nasuniętym na głowę i czymś dziwnym w dłoni, co wyglądało jak parasolka. Tyle że tu 66
przecież nikogo oprócz niego nie było. Znów rozbłysła poświata, więc z jękiem zamknął oczy. Nie widział więc ostrza i gdy uniósł powieki, nóż wbił mu się między żebra.
S R 67
Rozdział siódmy Lizzie obudziła się z bolącą głową i paskudnym niesmakiem w ustach. W domu panowała cisza. Z doświadczenia wiedziała, że Monty po takiej porcji alkoholu, jaką wczoraj wypił, nie wstanie do południa. Tom prawdopodobnie jeszcze nie wrócił do domu, chociaż mocne słoneczne światło sączące się przez szparę w zasłonach wskazywało na to, że jest już przedpołudnie. Wieczorowa suknia i szal leżały skłębione na podłodze. Stojące w plamie światła pantofelki wydawały się brudne i zniszczone. Ich widok pobudził pamięć Lizzie. Przypomniała sobie, że szła po zroszonej trawie do lasu. To
S R
dlatego rąbek sukni i buty były w tak złym stanie.
Przypłynęły inne wspomnienia. Nat poszedł za nią i ponownie zaproponował, żeby Lizzie za niego wyszła, jednak ona się nie zgodziła. Za bardzo go kochała, aby skazać ich na wymuszone małżeństwo. Nie powinno to przecież być rozpamiętywanie dawnych żalów, lecz wspólne budowanie przyszłości opartej na wzajemnej miłości. Tymczasem Nat jej nie kochał. Pożądanie miało swoją siłę, tyle że tamtej pamiętnej nocy Lizzie popełniła zbyt przykrą omyłkę, by narażać się na jej powtórzenie. Pomyślała o matce, którą często wspominała, gdy czuła się nieszczęśliwa. Hrabinę Scarlet potępiono za niewierność, Lizzie wiedziała jednak, że matka padła ofiarą miłości. Uciekła od nieczułego męża, który zapewniał jej bezpieczny byt, ale nie darzył uczuciem. Rodzinny dramat nauczył Lizzie, że nie należy się wiązać z mężczyzną, jeśli on nie odwzajemnia miłości. Pod wpływem specjalnych okoliczności zapomniała o tej zasadzie, wiedziała jednak, że nie zdarzy się to po raz drugi.
68
Usiadła i rozejrzała się za bielizną. Jej ostatnią służącą Tom próbował uwieść i przed tygodniem przestraszona dziewczyna odeszła. W tej sytuacji Bridie, gospodyni, musiała przejąć niemal wszystkie domowe obowiązki. A jeśli jestem w ciąży... Mimo woli przesunęła dłonią po płaskim brzuchu. Wyglądała tak samo jak zwykle. Czuła się również tak samo. Szczerze mówiąc, niezupełnie, ale mdłości
należało
przypisać
wypitej
poprzedniego
wieczoru
brandy.
Niemożliwe, żeby spodziewała się dziecka. Co innego Laura Anstruther. Przekroczyła trzydziestkę, a ponadto miała córkę z poprzedniego małżeństwa. Natomiast Lydia Cole... Cóż, jej ciąża wywołała skandal, ale Lydia nadawała się na matkę ze swoją rozwagą i spokojem. Lizzie była pewna, że gdyby
S R
rzeczywiście znajdowała się w poważnym stanie, wzbudziłoby to u niej jedynie przerażenie. Przecież nic się nie stało...
Czym dzisiaj się zajmie? – nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Uświadomiła sobie, że dawniej dużo czasu spędzała z Natem. Najbardziej lubili wspólne konne przejażdżki. Letnie przedpołudnie idealnie nadawało się do galopowania po wzgórzach Yorkshire.
W garderobie znalazła czystą suknię. Włosy związała wstążką. Kiedy rozsunęła zasłony, słońce zalało pokój, bezlitośnie wydobywając kurz i pajęczyny we wszystkich zakamarkach. Powinno się zadbać o Fortune Hall, przeprowadzić remont, uznała Lizzie. Monty przepija wszystkie pieniądze wyłudzone od ludzi. Za dwa miesiące minie termin ściągnięcia podatku od niezamężnych kobiet, według dawnego prawa, które jej brat na powrót wprowadził w życie. Pomyślała, że jak najszybciej należy raz na zawsze położyć kres chciwości Monty'ego. Laura Anstruther jeszcze w zeszłym roku zleciła prawnikom zbadanie, czy żądania Monty'ego, który powoływał się na 69
stare, średniowieczne przepisy, są uzasadnione. Należało dowiedzieć się od niej, co ustalono w tej sprawie. Lizzie postanowiła udać się do Old Palace niezwłocznie po śniadaniu. Warto byłoby też umiejętnie porozmawiać z Laurą, a także z Lydią, obie bowiem były w zaawansowanej ciąży i wkrótce spodziewały się rozwiązania. Wyszła na korytarz. Spostrzegła, że pokój Monty'ego jest zamknięty, natomiast przez uchylone drzwi do sypialni Toma sączyło się światło. W korytarzu tynk odłaził od ścian, skrzypiały stare deski podłogi. Lizzie zamieszkała z przyrodnimi braćmi po śmierci ojca. Miała wtedy jedenaście lat i zmiana Scarlet Park na walący się Fortune Hall wywołała u niej olbrzymi wstrząs. Zeszła po szerokich schodach do kuchni, gdzie nadąsana dziewczyna
S R
zamiatała kamienną posadzkę, a pomoc kuchenna obierała stertę nadgniłych warzyw i zrzędliwym tonem opowiadała coś kucharce. Na widok Lizzie wszystkie się jednak uśmiechnęły, a kucharka przesunęła ku niej po roboczym stole jajka z bekonem.
– Pomyślałam, że po wczorajszym wieczorze panienka chętnie zje coś pożywnego. Powinna panienka trzymać się z dala od brandy – dodała – bo inaczej w głowie będzie się mącić tak samo jak panienki bratu. Lizzie popatrzyła na talerz z jedzeniem i żołądek podszedł jej do gardła. Skąd w kuchni wiadomo o jej przygodzie z brandy? Nat miał rację, mówiąc, że służba pierwsza o wszystkim się dowiaduje. Nawiedziło ją jak najgorsze przeczucie. – Niech panienka to wypije – poradziła kucharka, stawiając przed nią kubek z mocną herbatą. –Z moich doświadczeń wynika, że nie ma nic lepszego na ból głowy. Lizzie zdołała wmusić w siebie trochę boczku i wypić herbatę, nałożyła kapelusik, nie przejmując się specjalnie jego opłakanym stanem, i wyszła z 70
domu. Nie zauważyła ogrodnika, za to na trawnikach chwasty pieniły się bez przeszkód, wyłaziły nawet na żwirowe ścieżki i wdzierały do ogrodu, który przez wiele lat był chlubą Monty'ego. Wszechobecne tam pokrzywy i szczaw świadczyły o tym, że Monty definitywnie porzucił ogrodnictwo i skupił się na wyłudzaniu pieniędzy, do czego, jak uważał, ma prawo jako dziedzic. Skręciła w nadrzeczną drogę prowadzącą do Old Palace. W ruchu Lizzie poczuła się lepiej i pomyślała, że chętnie by popływała w rzece. Jako dziecko kąpała się w jeziorku w pobliżu Scarlet Park, potem w stawie przy Fortune Hall, nie zważając na opinię głoszącą, że pływanie jest szkodliwe dla zdrowia i niegodne damy. Zbliżając się do Old Palace, usłyszała głosy dobiegające od strony tarasu,
S R
a gdy przekroczyła furtkę, idąc od rzeki, ujrzała Laurę Anstruther, Lydię Cole i Alice Vickery. Siedziały w cieniu pod pasiastą markizą i piły herbatę. Na widok ciężarnych przyjaciółek Lizzie ogarnęły emocje, które nawiedziły ją rano tego dnia. Tajemnice macierzyństwa były jej całkowicie obce i nie wiedziała, czy jest w stanie zrobić choćby pierwszy krok do ich zrozumienia, ale samo posiadanie dziecka wydawało jej się wielką wartością, mimo że jednocześnie ją przerażało. Odetchnęła głęboko i powiedziała sobie w duchu: mnie to nie dotyczy. Weszła na taras od strony ogrodu, z uśmiechem przyklejonym do twarzy. – Lauro, pięknie wyglądasz – oznajmiła. – Lizzie! – Laura uśmiechnęła się ciepło, ujęła gościa za ręce i pociągnęła ku sobie. – Martwiłyśmy się o ciebie. Alice opowiadała nam, że była u ciebie kilka razy, lecz albo cię nie zastała, albo byłaś niedysponowana. Sama bym cię odwiedziła, ale przejście kilku kroków zajmuje mi ostatnio pół godziny.
71
– Przykro mi – powiedziała Lizzie, witając się również z Lydią i Alice, po czym zajęła miejsce na długiej tapicerowanej ławie pod markizą. – To było tylko drobne przeziębienie, już nie ma po nim śladu. Nie uszła jej uwagi wymiana porozumiewawczych spojrzeń między Alice a Lydią. Mogła się tego spodziewać. Przyjaciółki za dobrze ją znały, aby uwierzyć w taką wymówkę. Doskonale wiedziały, że choroby trzymają się od niej z dala. – Pijesz lemoniadę czy herbatę, Lizzie? – spytała Laura. – Może skosztujesz też ciasta ze śliwkami? – Jeśli upiekła go Alice, to poproszę – powiedziała, uśmiechając się do przyjaciółki. –I lemoniadę do ciasta.
S R
– Słyszałyśmy, że byłaś wczoraj na kolacji u lady Wheeler – zagadnęła Alice, zatrzymując przenikliwe spojrzenie dużych niebieskich oczu na twarzy Lizzie. – Była tu rano Mary. Doniosła, że wicehrabia Jerrold wyraźnie cię adorował.
– John jest moim starym przyjacielem, przecież wiecie – odparła beztrosko Lizzie i zauważyła nieznaczny rumieniec na twarzy Lydii, Lydia, którą uwiódł i porzucił Tom, rujnując jej reputację, odżegnywała się od jakichkolwiek kontaktów z mężczyznami. Lizzie pamiętała jednak, że zanim Tom potraktował ją tak bezceremonialnie i wykorzystał, John Jerrold okazywał Lydii wyraźne zainteresowanie. Lizzie serdecznie współczuła przyjaciółce, która miała za sobą bolesne doświadczenia, i żywiła nadzieję, że któregoś dnia i ona znajdzie szczęście. – Między mną a Johnem nic się nie dzieje –zapewniła. – Nudziłam się, wypiłam więcej, niż powinnam, i teraz boli mnie głowa.
72
– Mary wspomniała, że był tam również Nat Waterhouse – powiedziała Laura, podając jej lemoniadę i ciasto. – Nie wiedziałam, że jest zaprzyjaźniony z Wheelerami. – Wydaje mi się, że Nat pojawił się na zaproszenie lady Willoughby – wyjaśniła Lizzie, starając się nie okazywać emocji. – Lady Willoughby jest kuzynką lady Wheeler, a o ile zrozumiałam, również dawną miłością Nata. – Ciekawa jestem, czy lady Willoughby ma coś wspólnego z zerwaniem zaręczyn przez Florę – włączyła się do rozmowy Lydia. – Może było tak, że hrabia Waterhouse tuż przed ślubem spotkał dawną miłość i uczucie rozgorzało na nowo... – Zawiesiła głos i po chwili namysłu dodała: – Tyle że to nie byłoby do niego podobne. On jest za bardzo honorowy, żeby igrać z kobiecymi
S R
uczuciami. –Spojrzała badawczo na Lizzie. – Od lat się przyjaźnicie. Może ci się zwierzył? Żadna z nas nie potrafi dociec, co spowodowało odwołanie ślubu. – Mnie nic nie mówił – odparła Lizzie, wpatrując się w szklankę lemoniady.
– Milesowi i Dexterowi też nie wspomniał ani słowem – powiedziała Alice. – To bardzo dziwne.
– Może Flora zmieniła zdanie, chociaż biorąc pod uwagę jej charakter, wydaje się to mało prawdopodobne – wysunęła przypuszczenie Laura. –A jednak ostatnio chadza na spacery w okolice High Top Farm. – Ja też to słyszałam – potwierdziła ze śmiechem Alice. – W każdym razie Lowell ze mną o tym nie rozmawiał. – Zwróciła się do Lydii. – Nie przeszkadza ci to, Lydio? Wydawało mi się kiedyś, że możecie stworzyć z Lowellem udaną parę. – Przecież wiesz, że nie zamierzam z nikim tworzyć udanej pary – odparła Lydia. – Lowella traktuję jak dobrego przyjaciela i bardzo go cenię, ale nic poza tym, zapewniam. 73
– Hrabia Waterhouse szybko znalazł pocieszycielkę – stwierdziła Alice, kątem oka zerkając na Lizzie. – Jaka jest ta lady Willoughby? – Bogata wdowa, złośliwa i przerażająco urodziwa! – odparła ostrym tonem Lizzie. – Czy mogłybyśmy porozmawiać o czymś innym? – Z wyrazu twarzy Alice wywnioskowała, że wzbudziła zainteresowanie przyjaciółki, i dodała: – Martwię się, bo zostały już tylko dwa miesiące do dnia, gdy Monty będzie mógł odebrać połowę majątku niezamężnym damom. – Skubnęła placka śliwkowego i zachwycona jego smakiem stwierdziła, że dobry humor przynajmniej w części jej wraca. – Podatek niewieści to zresztą jeszcze nie koniec. Słyszałam, jak Monty rozmawiał z Tomem na temat podatku od kur. Jego chciwość nie zna granic. Musimy coś z tym zrobić.
S R
– Jak wiecie, zwróciłam się z tą sprawą do pana Churchwarda, mojego adwokata – odrzekła z westchnieniem Laura. – Powiedział mi, że niestety sir Montague ma do tego wszystkiego prawo. Takie podatki rzeczywiście istniały w średniowieczu w Fortune's Folly i nigdy nie zostały uchylone. Jedyny sposób na ich unieważnienie to zwrócić się do parlamentu, ale taka droga zajmie lata.
– Jeśli Flora, Mary i ja nikogo nie poślubimy w ciągu dwóch miesięcy, Monty schowa do portfela bez żadnego wysiłku siedemdziesiąt pięć tysięcy funtów – oświadczyła Lizzie. – To jest zwykły rabunek, ale i tak gorsze są inne podatki, które dotykają ludzi naprawdę biednych. Pani Broad będzie musiała zapłacić za to, że ma trzy kury, bo inaczej Monty jej te kury zabierze, tak jak wcześniej owcę. Ona przecież ledwie wiąże koniec z końcem. To oburzające. – To prawda – poparła ją Alice. – Musimy znaleźć sposób na Monty'ego. W dalszym ciągu rozmawiały, gdy dobiegł ich uszu gwar męskich głosów, a potem odgłos kroków. Zza rogu budynku wyszli Dexter Anstruther, Miles Vickery i Nat Waterhouse. Lizzie gwałtownie nabrała powietrza i w tej 74
samej chwili zorientowała się, że jej reakcja nie uszła uwagi Lydii, szybko odwróciła więc głowę, udając całkowity brak zainteresowania. Naturalnie nie sposób było zachować obojętność wobec Nata. W nieformalnym stroju wyglądał niezwykle atrakcyjnie, wierzchnie okrycie podkreślało szerokie ramiona, a spodnie zwracały uwagę na muskulaturę ud. Lizzie uświadomiła sobie, że znów gapi się na Nata, choć przecież widziała go tysiące razy. – Oto prawdziwy koszmar przyzwoitki – zażartowała Lydia. – Czyż nie są zabójczo przystojni? We trzech robią takie wrażenie, że chyba należałoby im zabronić chodzenia razem. Inna sprawa, że to godne podziwu, jak bardzo Miles i Dexter są oddani swoim żonom. Lizzie wychwyciła nutę melancholii w tonie Lydii i odezwało się w niej współczucie.
S R
– Dexter! – Laura powitała męża uśmiechem i dała znać lokajowi, żeby przyniósł krzesła. – Jak miło, że chcecie do nas się przyłączyć. Napijecie się herbaty... – Urwała.
W tej samej chwili Lizzie zdała sobie sprawę z tego, że mężczyźni są zaniepokojeni. Alice ujęła Milesa za rękę i spojrzała na niego pytająco, ale ten pokręcił głową i popatrzył na Nata, który przykucnął obok Lizzie. – Co się stało? – spytała tknięta złym przeczuciem. – Chodzi o sir Montague'a – odezwał się cicho. –Bardzo mi przykro. Dziś rano znaleziono go zamordowanego. Leżał zasztyletowany. Alice żachnęła się i przycisnęła dłoń do ust. Wiadomość oszołomiła Lizzie tak, jakby wciąż jeszcze cierpiała od nadmiaru wypitej brandy. – Monty nie żyje? Zamordowany? Ale kto... ? –Zamilkła wstrząśnięta, uświadomiła sobie bowiem, że trudno byłoby znaleźć kogoś, kto nie życzył źle jej bratu. Alice podeszła do niej i położyła jej rękę na ramieniu. 75
– Lizzie – powiedziała – wiem, że był trudnym człowiekiem, ale bardzo mi przykro. – Byt nieżyczliwy, chciwy i ordynarny – przyznała Lizzie, lekko się zacinając – ale nie mam zbyt wielu krewnych. – Łzy napłynęły jej do oczu. – Niech go diabli, że pozwolił się zabić – dodała jeszcze bardziej niepewnym tonem. Laura wcisnęła jej w dłonie filiżankę herbaty. Lizzie wypiła ją kilkoma łykami, czując, że gorący płyn działa na nią uspokajająco. Obaj jej bracia zasługiwali na pogardę, jednak byli całą jej rodziną. Zbyt wiele bliskich osób straciła. – Kiedy to się stało? – spytała, patrząc na Nata.
S R
– Nie wiemy dokładnie – odrzekł, wyraźnie przygnębiony. – Przypuszczamy, że w nocy.
– Przeprowadzicie dochodzenie czy zostawicie to konstablowi? – zainteresowała się Laura, patrząc na męża.
– Sami zajmiemy się śledztwem – oznajmił Dexter. – Ostrzegliśmy sir Montague'a, że grozi mu niebezpieczeństwo. Narobił sobie bardzo wielu wrogów.
– Dostawał listy z pogróżkami – dodał Miles. –Czy pani o tym wiedziała, lady Elizabeth? – Nawet słowem mi o tym nie wspomniał, Muszę jednak wyjaśnić, że nie rozmawialiśmy często. On albo spał, albo był pijany. – Musimy zadać pani kilka pytań – powiedział łagodnie Nat. Puścił jej rękę i stanął nad nią wyprostowany, a ona poczuła się nagle opuszczona. Bardzo pragnęła, by nadal jej dotykał, wiedziała jednak, że nie może się tego domagać, nie zdradzając swych uczuć. – Naturalnie. Tu i teraz? 76
– To zależy od pani. Gdyby wolała pani porozmawiać w cztery oczy... Lizzie zerknęła na trzy pozostałe kobiety. – Wolałabym mieć wsparcie przyjaciółek – powiedziała i kątem oka zauważyła uśmiechy u Laury i Lydii. Alice uścisnęła jej rękę i usiadła obok. – Proszę nam opowiedzieć o wczorajszym wieczorze – zażyczył sobie Miles i zerknął na Nata. –Wiemy, że była pani zaproszona na kolację wydaną przez Wheelerów. – Wszyscy byliśmy – wyjaśniła Lizzie. – To znaczy Monty i Tom również. Odruchowo zerknęła na Nata, zastanawiając się, co mówił o wydarzeniach wczorajszego wieczoru Milesowi i Dexterowi.
S R
– Monty wrócił do Fortune Hall pijany, więc poprosiłam jego osobistego służącego, Spencera, żeby pomógł mu jak najwygodniej się ułożyć, a potem pozwolił wyspać. Dexter skinął głową.
– Spencer powiedział to samo. Razem z lokajem wnieśli sir Monatgue'a na schody i ułożyli na łóżku. Nie próbowali go rozbierać, tylko zostawili śpiącego.
– Czy pani zaraz potem udała się na spoczynek? – zainteresował się Miles. – Tak. Przykro mi, Miles, ale niczego nie słyszałam. Nie mogę uwierzyć... – Zawiesiła głos. – Mój pokój jest w końcu korytarza, więc napastnik nie musiał przechodzić obok niego, żeby dostać się do pokoju Monty'ego. Prawdopodobnie dlatego nic nie zwróciło mojej uwagi. – Nie była pani w pokoju brata dziś rano? –ciągnął Miles.
77
– Nie. Drzwi były zamknięte. Nie chciałam mu przeszkadzać. Często zdarzało się, że spał do południa albo dłużej, jeśli poprzedniego wieczoru za dużo wypił. – A Tom? Czy wrócił razem z sir Monatgue'em? – Nie – odparła Lizzie. Zerknęła na Lydię. Wolała jej nie przysparzać niepotrzebnych strapień, jeśli można było tego uniknąć. Wprawdzie Lydia straciła złudzenia co do Toma, ale mimo wszystko nie należało w jej obecności wspominać o jego kobietach. – Nie wydaje mi się, by nocował w domu –dodała. – Nie wiem, gdzie był ani z kim.
S R
Dexter wymienił spojrzenia z Milesem, który wstał i przeszedł na drugi koniec tarasu, po czym zawrócił. Lizzie czuła coraz większy niepokój. Dodatkowo udzielało jej się napięcie stojącego obok Nata. – Służba – odezwał się znowu Miles – twierdzi, że dziesięć dni temu, w piątek, ktoś odwiedził sir Montague'a późnym wieczorem. Nie umieli nam powiedzieć, kto to był, ale słyszeli z biblioteki podniesione głosy, tak jakby sir Montague z kimś się kłócił. Czy pani była wtedy w domu? Dziesięć dni temu, w piątkowy wieczór... Siłą woli powstrzymała się i nie zerknęła na Nata. Właśnie wtedy w jego ramionach przeżywała cudowne chwile, całkowicie zapominając o otaczającej rzeczywistości. – Nic nie wiem o gościach brata – powiedziała ostrożnie. – Przykro mi, ale nie mogę w niczym pomóc. Miles przeszył ją spojrzeniem orzechowych oczu, a ona poczuła, że zalewa się rumieńcem. – Była pani w Fortune Hall przez całą noc? –dopytywał się Miles.
78
– Ja... Byłam... Zorientowałam się, że Monty miał gościa, bo na stole w bibliotece zauważyłam dwa kieliszki, ale... – Znowu się zawahała, rozumiejąc, że im bardziej stara się pomóc w rozwiązaniu zagadki, tym głębiej sama się pogrąża. – Lizzie była wtedy ze mną – oznajmił Nat. – Mogę potwierdzić, że wczorajszego wieczoru również jej towarzyszyłem, a gdy skończyliśmy rozmawiać, pomogła przetransportować mocno nietrzeźwego brata z powozu do domu. Zapadło milczenie. Miles patrzył na Dextera ze skonsternowaną miną, Laura, Lydia i Alice wymieniły spojrzenia, po czym jak na komendę popatrzyły na Lizzie. Chociaż nikt nie wypowiedział ani słowa, było jasne, że zaczęły mnożyć się domysły.
S R
– Na miłość boską, Nat! – wybuchnęła Lizzie. – Nie musiał pan tego mówić.
– Chciałaby pani, żebym skłamał? – odparował. Wpatrywali się w siebie z napięciem. – Wydaje mi się, że pani nie docenia powagi sytuacji. To nie jest gra towarzyska, tylko śledztwo w sprawie morderstwa. Następne pytanie Milesa będzie brzmiało, czy zabiła pani brata.
– Niezupełnie – wtrącił Miles. – Czy mogę coś wyjaśnić? Lady Elizabeth... – Jego głos zabrzmiał oficjalnie – muszę zadać to pytanie, to bardzo ważne. Czy rzeczywiście spędziła pani tamtą noc i wczorajszy wieczór z hrabią Waterhouse'em, czy on jedynie próbuje panią chronić? – Do diabła, Miles! – Nat zrobił krok naprzód, ale Dexter chwycił go za ramię i powiedział: – Nie wydajesz się obiektywny w tej sprawie i w związku z tym nie będziesz się nią zajmował.
79
Nat zacisnął usta. Sprawiał wrażenie, że zaraz Wybuchnie, jednak zachował milczenie. – Byłam z hrabią Waterhouse'em w obu przypadkach, aczkolwiek nie przez całą noc – oświadczyła Lizzie. Miles skłonił głowę. – Dziękuję. Rozumiem, że byliście tylko we dwoje? – Tak – przyznała. Nat z wściekłą miną strącił ze swego ramienia rękę Dextera. – Lady Elizabeth zamierza mnie poślubić –oświadczył. – Nic podobnego – zaoponowała Lizzie. Popatrzyła na Nata. – Już o tym rozmawialiśmy. Pan mi się oświadczył, ja odmówiłam.
S R
Lizzie bardziej wyczuła, niż zauważyła wymianę spojrzeń między Alice a Laurą. Zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciółki chciałyby jak najszybciej pozbyć się mężczyzn i zażądać od niej wyjaśnień. Obie bez wątpienia doskonale wiedziały o jej miłości do Nata. Alice zagadnęła ją na ten temat wiele miesięcy temu, zanim jeszcze Lizzie sama uświadomiła sobie, że kocha Nata. Zresztą wyglądało na to, że wtajemniczeni są wszyscy oprócz Nata. – Zwalniam cię, Nathanielu, z udziału w tym dochodzeniu – oznajmił Dexter. – Nie zaprzeczysz, że zachodzi znaczący konflikt interesów. Nat zaklął soczyście, tak że damy się wzdrygnęły, po czym odszedł na skraj tarasu. – Lady Elizabeth – podjął Dexter – sądzę, że na razie nie musimy więcej pani trudzić. Dziękujemy za szczerość. – Nie wydaje mi się, żeby hrabia Waterhouse pozostawił mi wybór – odparła.
80
– Odprowadzę panią do Fortune Hall, będzie pani mogła podjąć wszystkie czynności związane z pogrzebem sir Montague'a – zaproponował Nat, podchodząc bliżej. Lizzie nie chciała zostać sam na sam z Natem. Była przekonana, że będzie nalegał na ślub, szczególnie że wyjawił, iż spędzali czas tylko we dwoje. – Dziękuję bardzo, ale nie. – Czy zawsze musi pani odtrącać moją pomoc? Stali wpatrzeni w siebie, jakby nikogo dookoła nie było. Wiedziała, że powinna jak najszybciej pozbyć się Nata, zanim sprawi jej jeszcze więcej bólu, wprawdzie nieświadomie, lecz przecież nie mniej dotkliwie.
S R
– Dziękuję – powtórzyła, odwracając wzrok. –Wolałabym jednak zostać sama.
Nat zaklął pod nosem i odszedł, a Laura wstała i położyła jej rękę na ramieniu.
– Lizzie – powiedziała łagodnie – może wejdziesz do środka? Położysz się albo napijesz czegoś...
Miles cmoknął Alice w policzek.
– Do zobaczenia później, kochanie. Musimy teraz znaleźć Fortune'a. Lizzie zrozumiała, że chodzi o Toma. Po śmierci Monty'ego to on dziedziczył tytuł, był więc teraz sir Tomem Fortune'em. Trudno było jej sobie wyobrazić mniej odpowiedniego spadkobiercę. Co gorsza, nie mogła całkowicie wykluczyć, że to właśnie Tom zamordował brata dla tytułu i potencjalnych korzyści z podatku niewieściego oraz innych średniowiecznych praw. Zadrżała na tę myśl. Gdy spojrzała na twarz Lydii, uświadomiła sobie, że innych nowa pozycja Toma może razić jeszcze bardziej. Podeszła do Lydii i otoczyła ją ramieniem. 81
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się, chociaż sama w to nie wierzyła. Weszły do domu i Lizzie z ulgą zapadła się w jeden z miękkich foteli w salonie. Alice nalała jej szklaneczkę brandy. – Wiem, że nie masz na to szczególnej ochoty, zwłaszcza po wypitym wczoraj winie – powiedziała, wciskając jej naczynie w dłoń. – Może jednak odrobina brandy dobrze ci zrobi. Lizzie zmusiła się do upicia łyku, a gdy mocny, rozgrzewający trunek spływał w dół przełyku, zrozumiała, że Alice się nie pomyliła. – Dlaczego właściwie nie chcesz poślubić Waterhouse'a? – spytała Alice. – Nie musisz nam mówić – dodała natychmiast
S R
Lydia. – Chcemy tylko ci pomóc i wysłuchać, gdybyś miała na to ochotę. – Żadna z nas nie będzie moralizować – wtrąciła Laura. Spojrzała znacząco na swój brzuch. – Wszystkie świetnie wiemy, że poczęłam to dziecko, zanim wzięłam ślub z Dexterem. Alice też była na językach całej okolicy, kiedy Miles ją uwiódł...
– Ja jestem skompromitowana podwójnie – dokończyła Lydia – więc naprawdę żadna z nas nie ma podstaw do wygłaszania pouczeń, a tym bardziej kazań.
– Nat chce mnie poślubić, bo on... bo my... – Tego się domyśliłyśmy – wpadła jej w słowo Laura. – Byliście ze sobą w noc przed planowanym ślubem Flory. – Tak – przyznała Lizzie. – Zaprosiłam Nata, bo chciałam z nim porozmawiać. Tłumaczyłam sobie, że ocalę go przed wielkim błędem, jaki popełniłby, gdyby poślubił Florę. Tak naprawdę jednak kocham go i nie mogłam znieść myśli, że mógłby poślubić inną kobietę.
82
– Pamiętam, że kilka miesięcy temu, gdy rozmawiałyśmy w pijalni, zaręczyny hrabiego Waterhouse^ wywołały u ciebie niemałe emocje – przypomniała Alice. – Pamiętasz więc prawdopodobnie również to, co powiedziałaś. Radziłaś mi, że jeśli darzę go uczuciem, powinnam coś z tym zrobić, póki nie jest za późno. – Raczej nie chodziło mi o to, żebyś go uwiodła. Nie wiem, czy nie zinterpretowałaś mojej wypowiedzi zbyt dosłownie. – Ja wcale nie mam do ciebie pretensji – zastrzegła się Lizzie. – Zdaję sobie sprawę z tego, że zawiniłam. Sprowokowałam Nata i upierałam się, że to dla jego dobra. Popełniłam wielki błąd, ponieważ on mnie nie kocha. Nie
S R
jestem naiwna –dodała. – Rozumiem, że mężczyźni i kobiety chodzą czasem do łóżka z powodów niemających wiele wspólnego z miłością i że w naszym przypadku zdecydowały rozczarowanie, złość i pożądanie... – Urwała, bo zachciało się jej płakać.
– Ale ty go kochasz – powiedziała cicho Laura.
– Tak – przyznała Lizzie. – Bardzo... – Zawahała się. – Gdybyś spytała mnie o to dwa tygodnie temu, pewnie wyparłabym się tej miłości. Próbowałam oszukać nie tylko wszystkich dookoła, ale i samą siebie. – Zniecierpliwiona wykonała nerwowy gest. – Łudziłam się, że Nat może mnie pokochać. Prawda jest jednak taka, że nie jest w stanie, i to bardzo boli. – Nieświadomie przycisnęła dłoń do serca. – Byłam niemądra, ale nie zamierzam zrobić czegoś jeszcze głupszego i poślubić mężczyznę, który nie darzy mnie miłością. – Twoje dobro leży mu na sercu – zauważyła Alice. – Czy chciałabyś być żoną Milesa, gdyby do tego sprowadzała się wasza relacja? – spytała z goryczą Lizzie. – Gdybyś kochała go i uwielbiała, a jemu
83
leżałoby na sercu jedynie twoje dobro? – Ujrzała zbolałą minę przyjaciółki i zrobiło jej się przykro. – Przepraszam, Alice. – Miłość może się obudzić – podsunęła Alice. – A jeśli nie? – Lizzie pomyślała o matce. – Jeśli będę czekać na próżno? Co wtedy? – Pokręciła głową. – To byłoby najgorsze małżeństwo na świecie. Wszystkie doskonale wiecie, że ja i Nat do siebie nie pasujemy. Żadna z przyjaciółek nie zgłosiła sprzeciwu, co Lizzie uznała za potwierdzenie swojej tezy. – Uważasz więc, że Nat oświadczył się po prostu dlatego, że chciał postąpić honorowo? – zapytała Laura. – Dlatego, że pragnie cię chronić? Mnie się wydaje, że to całkiem wystarczające powody do związania się z mężczyzną.
S R
– Nie przeczę, że jest dobrym człowiekiem – odparła Lizzie. – Ale chcesz więcej – wywnioskowała Lydia.
– Tak. Przecież chodzi o całe moje życie. Nie zniosłabym tego, gdyby Nat się zakochał, na przykład, w takiej kobiecie jak Priscilla Willoughby. Lepiej stracić go teraz, gdy nie jest naprawdę mój, niż po ślubie oddać go innej.
– A jeśli zaszłaś w ciążę? – zapytała Lydia, odruchowo kładąc rękę na wydatnym brzuchu. –Wtedy przecież lepiej byłoby, gdyby miało kochającego ojca. Lizzie poczuła się upokorzona. Targnął nią bezsilny gniew na brata, który tak okrutnie postąpił z Lydią. – Nie będzie dziecka – odparła stanowczo. – To był tylko jeden raz, a poza tym nie czuję się w najmniejszym stopniu brzemienna... – Głos jej się załamał.
84
– Och, Lizzie kochana. – Lydia wyciągnęła do niej rękę. – Nie bój się, wszystko się ułoży... Dobrze jej było z przyjaciółkami, ale nie mogła pozwolić, aby widziały, jak płacze. Wolała być sama ze swoimi kłopotami. – Przepraszam was, ale muszę wrócić do Fortune Hall. Jest mnóstwo do zrobienia. Alice wyciągnęła do niej rękę. – Chcesz, żebym z tobą poszła? Lizzie pokręciła głową. – Dziękuję, ale nie. Poradzę sobie. Idąc ścieżką w stronę nadrzecznej łąki, uświadomiła sobie, że wie, co pomyślą jej przyjaciółki. Laura, Alice i Lydia zbyt dobrze ją znały, aby
S R
przypisać jej niezależność snobizmowi, jak robił to Monty. One wiedziały, że często lubiła być sama, ponieważ przyzwyczaiły ją do tego koleje losu. Minęła kamień wystający z wartkiego nurtu rzeki Tune i zaczęła rozmyślać o śmierci Monty'ego. Był złym bratem, niewiele tylko lepszym od Toma, ale i tak chciało jej się płakać.
85
Rozdział ósmy Mimo że Nat został zwolniony przez Dextera ze wszystkich obowiązków w śledztwie dotyczącym śmierci Monty'ego Fortune'a, to właśnie on odnalazł po południu Toma, który w stanie silnego zamroczenia alkoholem przebywał w gospodzie „Pod Półksiężycem" w odległości około dziesięciu mil od Fortune's Folly. Nat nie był w stanie spokojnie usiedzieć, podczas gdy przyjaciele usiłowali schwytać mordercę, chciał też pomóc choćby tylko dla dobra Lizzie. Rozumiał, że stratę brata odebrała jako cios, mimo że Monty nie traktował jej serdecznie i nie okazywał troski.
S R
Nat nadjechał w chwili, gdy właścicielka gospody, Josie Simmons, wypchnęła Toma na podwórze. Ten krzyczał i przeklinał, bo szynkarz Lenny wylewał na niego kubły zimnej wody. Nat z pogardą popatrzył na brata Monty'ego i pomyślał, że Lizzie nie powinna pozostawać pod jego opieką. A przecież zgodnie z prawem to właśnie Tom, czyli sir Thomas Fortune, dziedzic Fortune's Folly, mógł decydować o jej życiu. – Zabieraj go i do diabła z nim – powiedziała Josie. Nat podniósł Toma i zapowiedział mu ostro, że czeka go przesłuchanie w sprawie śmierci brata.
– Przez całe popołudnie siedzi tutaj i chwali się, że jest teraz sir Thomasem – narzekała Josie. – Żeby chociaż dobre słowo powiedział o swoim zmarłym bracie, ale gdzie tam! – Wsparła się pod boki, zaciskając dłonie w pięści. – Inna sprawa, że sir Montague na współczucie nie zasługuje. Prawdę mówiąc, jeden wart drugiego. W tej rodzinie musi być zła krew. Bogu dziękuję, że jesteśmy w innej parafii. Na widok Nata Tom wykrzywił twarz w szyderczym grymasie.
86
– Hrabia Waterhouse we własnej osobie! – zawołał bełkotliwie. Chwycił Nata za klapy surduta i omal go przy okazji nie przewrócił. – Nie zapomnij o pieniądzach – przypomniał, chuchając mu w twarz kwaśnym oddechem. – Dostałeś mój list, Waterhouse? Dwadzieścia pięć tysięcy i ani pensa mniej. Inaczej rozgłoszę prawdę o twojej siostrze. Niezła z niej dziwka. Wszyscy włącznie z twoim ojcem powinni się dowiedzieć o uciechach lady Celeste. – Dam ci te pieniądze – powiedział cicho Nat, starając się trzymać nerwy na wodzy. Znienawidził Toma Fortune'a na długo przed tym, nim ten zaczął go szantażować. Nie wybaczyłby mu lekceważenia Lizzie, haniebnego zachowania w stosunku do Lydii Cole i innych łajdactw. Rozejrzał się jednak, aby
S R
sprawdzić, czy ktoś nie usłyszał gróźb Toma.
– Nie wiem, skąd je weźmiesz, skoro Flora Minchin puściła cię kantem – oświadczył Tom. –Trzymaj się z dala od Mary Wheeler, bo sam się z nią ożenię, chociaż podejrzewam, że jest oschła i zimna. Pamiętaj... – dźgnął Nata palcem w tors – jeśli nie znajdziesz dla mnie pieniędzy, lady Celeste zdobędzie wątpliwą sławę. Mężczyźni zapłaciliby niemało, żeby zobaczyć to, co ja widziałem. Jeśli twój ojciec wyrzuci ją z domu, może ktoś zatrudni ją w domu publicznym...
Nat z trudem powstrzymał się od spoliczkowania Toma. Jako dziedzic Fortune's Folly mógł egzekwować podatki wprowadzone przez sir Montague'a. Jednak kwota, jaką zamierzał szantażem uzyskać od Nata, była pokaźna i warta zachodu. Zresztą, Tom pilnie potrzebował pieniędzy na spłacenie niemałych karcianych długów. – Daj mi jeszcze miesiąc. – Nat zniżył się do prośby, choć czuł do siebie obrzydzenie.
87
– Dwa tygodnie – odparł ze śmiechem Tom. –Dam ci dwa tygodnie, skoro tak ładnie prosisz. A potem... – Zarechotał. – Pójdę do twojego ojca i opowiem mu o jego córce i jej rozwiązłości. –Przekrzywił głowę. – Wiesz, to nawet może być dla ciebie korzystne. Pod wpływem wstrząsu staruszek przeniesie się na tamten świat, a ty zostaniesz księciem... Niczego więcej nie zdążył powiedzieć, bo dosięgła go pięść Nata. Tom zatoczył się i upadł do tyłu w kupę gnoju. Na podwórzu pojawili się Josie, Lenny i połowa gości z gospody. Rozległy się brawa. – Celny cios, milordzie – powiedziała Josie, po czym zniżyła głos. – Nie mogę jednak udawać, że nie słyszałam tego, co mówił o pańskiej siostrze. Na pana miejscu bym go zabiła. Nie wolno ustępować szantażystom. – Solidnie
S R
klepnęła go w ramię, najpewniej dla dodania mu otuchy, a potem pomogła Lenny'emu postawić Toma na nogi.
– Nie waż się przestąpić progu gospody „Pod Półksiężycem" – ostrzegła Toma. – Mam nadzieję, że skażą cię za zabicie brata, bez względu na to, czy to zrobiłeś, czy nie.
– Jutro przed południem masz się stawić u sędziego pokoju. Jeśli nie przyjdziesz, i tak cię znajdziemy – zapowiedział Nat.
Tom Fortune usiłował splunąć mu w twarz, ale Nat zdążył się uchylić. Udał się na poszukiwanie Milesa Vickery'ego, żeby poinformować go, gdzie znalazł Toma. Był przygnębiony. Nie rozumiał, jak subtelna i wrażliwa Celeste mogła popełnić tak fatalny błąd, by znaleźć się we władzy Toma. Załamała się i popadła w depresję. Nie miał innego wyjścia, jak ulec szantażyście. Inaczej nie tylko siostra straciłaby dobre imię, lecz rodzice mogli ciężko odchorować skandal, który na pewno by wybuchł. Najchętniej utłukłby tego podłego, pozbawionego sumienia drania. Wiedział jednak, że Lizzie wprost desperacko
88
pragnie mieć rodzinę. Po śmierci Monty'ego został jej Tom i daleki kuzyn, którego ani trochę nie obchodziła. Paradoksalnie to Lizzie mogła wybawić z trudnej sytuacji Celeste. Naturalnie nie miała o tym pojęcia, Nat jednak liczył na to, że za jej pieniądze zdoła zapewnić milczenie Toma. Była w tym ironia losu, ale przecież Lizzie nie powinna dowiedzieć się o szantażu. Wjechał na podwórze przy stajni w Drummond Castle, zostawił konia służącemu i poszedł poszukać Milesa. Chociaż nie nosił on już tytułu markiza, ponieważ okazało się, że jego marnotrawny kuzyn wciąż żyje, to wraz z Alice zamieszkał w zamku, chcąc pozostać w Yorkshire. W gabinecie zastał Milesa z żoną. Stali przy oknie, głowa przy głowie, i
S R
rozmawiali. Zawahał się na progu, niepewny, czy może im przeszkodzić. W tym momencie Miles odwrócił się i zaprosił go do środka. Nat zorientował się, że Alice spogląda na niego znacznie mniej życzliwie. Wiedział, że chodzi o Lizzie.
– Hrabio Waterhouse – powiedziała oficjalnym tonem, po czym zerknęła na męża i dodała: –Zostawię was z waszymi sprawami. – Lady Vickery, przepraszam... – Alice przystanęła i Nat postanowił kuć żelazo póki gorące. – Wie pani, że zamierzam poślubić lady Elizabeth. Gdyby mogła pani wstawić się u niej za mną... Zdawało mu się, że Alice lekko się uśmiechnęła. – Wie pan równie dobrze jak ja, że kiedy Lizzie coś sobie wbije do głowy, nikt nie ma na nią wpływu. Mimo wszystko życzę panu szczęścia. Wyszła, a Miles gestem zaprosił Nata do zajęcia jednego z foteli znajdujących się przy kominku. Między nimi stał tam pięknie rzeźbiony stolik szachowy z rozstawionymi figurami. Płonący na kominku ogień sprawiał, że w gabinecie było przytulnie. Nat przypomniał sobie, jak wyglądał zamek, zanim 89
zamieszkała w nim Alice i zaprowadziła swoje porządki. To ona uczyniła z zaniedbanych komnat dom, w którym chciało się przebywać. Miała też dobry wpływ na Milesa, z którym tworzyli udaną i kochającą się parę. – Znalazłem Toma – powiedział bez wstępów Nat. – Kazałem mu jutro przed południem się stawić przed sędzią pokoju oraz tobą i Dexterem. Na razie jest zbyt pijany, aby cokolwiek sensownego zeznać. – Uważasz, że to on zamordował brata? – spytał Miles. – Nie sądzę. – Miał motyw. Po śmierci Monty'ego przejął tytuł baroneta i perspektywę dochodów z podatku. Wszyscy wiedzą, że Monty wypłacał Tomowi niewielką pensję, więc ten go za to nienawidził.
S R
– Wiele osób nie cierpiało Monty'ego – zauważył Nat. – Muszę jednak przyznać, że Tom należy do najbardziej podejrzanych. Moim zdaniem, będzie twierdził, że nie spędził tej nocy samotnie.
– Tylko z kobietą – dopowiedział Miles.
– Albo kilkoma kobietami. Lady Elizabeth nie zyskuje na śmierci brata – dodał Nat.
– Nie musisz mi tego mówić. Zresztą, dla niej byłoby lepiej, żeby sir Montague żył.
– Właśnie. – Nat poruszył się niespokojnie. –Miles, wyniknął pewien problem. Wiesz, że Lizzie skończyła dopiero dwadzieścia lat, musi więc mieć pozwolenie prawnego opiekuna na wzięcie ślubu. Miles skinął głową. – A jej prawnym opiekunem obecnie jest Tom Fortune. – Nie kto inny – przyznał Nat. – Tom nie wyrazi zgody, ponieważ w ten sposób straci możliwość odebrania Lizzie połowy majątku na mocy podatku
90
niewieściego. Za dwa miesiące będzie mógł jej zabrać dwadzieścia pięć tysięcy funtów. Co można w tej sytuacji zrobić? – Mógłbyś namówić ją na ucieczkę do Gretna Green albo wystąpić o specjalną licencję i aby ją otrzymać, przysiąc, że opiekun wyraził zgodę, mając pełną świadomość mówienia nieprawdy –orzekł Miles i dodał: – Co do Lizzie, obaj wiemy, że jej opiekun jest łotrem, ale ma kuzyna, którego opinii nic nie można zarzucić, czyli hrabiego Scarleta. – Człowieka, który odkąd odziedziczył majątek po ojcu Lizzie, nie raczył się z nią skontaktować – stwierdził z goryczą Nat. – Zainteresuje się bez wątpienia, gdy tylko usłyszy, że któregoś dnia jego kuzynka zostanie księżną Waterhouse – zauważył Miles. – Powinien więc
S R
dołożyć starań, aby małżeństwo doszło do skutku. Nat uśmiechnął się mimo woli. – Jesteś cyniczny, przyjacielu.
– Scarlet Park leży o niecałe pół dnia jazdy na zachód od Fortune's Folly. Nie powinieneś mieć trudności z wybadaniem opinii Gregory'ego Scarleta. Nat poruszył się niespokojnie.
– Jeśli nie uda mi się przekonać Lizzie, żeby mnie poślubiła... – Pewnie powinienem się obrazić, skoro traktujesz mnie jak eksperta, choć tylko teoretyka, w sprawie uprowadzania niechętnych oblubienic –odparł ze śmiechem Miles. – Pamiętam, że kiedyś zastanawiałeś się nad wywiezieniem Alice – wytknął bez wahania przyjacielowi Nat. – Naturalnie zanim zdecydowałeś się skłonić ją do małżeństwa szantażem. – Trafiony – przyznał Miles. – Będziesz musiał przekupić jakiegoś nieuczciwego księdza. W sumie metoda daleka od ideału, zważywszy na twoje
91
wzniosłe zasady moralne. Rzecz tylko w tym, jak bardzo zależy ci na osiągnięciu celu. Zapadło krótkie milczenie. – Pilnie potrzebuję pieniędzy – wyznał Nat. Nie raz i nie dwa zastanawiał się, czy nie wyjawić Milesowi i Dexterowi całej prawdy. Był przekonany, że obaj poradzą mu to samo: wysłać Toma do diabła i nie dać się wodzić za nos szantażyście. Jednak z powodu Celeste musiał postępować ostrożnie, choć miał świadomość, że swoim zachowaniem przyzwala na przestępstwo. – Chcesz pieniędzy, ale bez oblubienicy, która jest nieodłączną ich częścią? – zażartował Miles i nagle spoważniał. – Pytasz mnie o radę? Nie rób tego, przyjacielu. Życie jest stanowczo za długie, by wiązać się z kobietą,
S R
której nie kochasz.
– To prawdziwa ironia losu, że właśnie ty, największy cynik z nas trzech, występujesz w obronie małżeństwa z miłości.
– Cóż mogę powiedzieć? Nawróciłem się.
– Lizzie jest dla mnie ważna – wyjawił Nat. – Może nie kocham jej tak jak ty Alice, ale od dawna troszczyłem się o nią znacznie bardziej niż jej bracia. Czy to źle?
– Tylko ty i lady Elizabeth możecie rozstrzygnąć, co was łączy, i jaką podjąć decyzję, abyście byli jeśli nie szczęśliwi, to chociaż zadowoleni. Zdaje, że już się zdecydowałeś. Nat
odniósł
wrażenie,
że
przyjaciel
jest
rozczarowany
jego
postępowaniem. Przecież w swoim czasie Miles był łowcą posagów, gotowym na podjęcie ryzyka, jakiego on, Nat, nawet nie wziąłby pod uwagę. Miles nie był hipokrytą, dlaczego więc w głębi duszy nie akceptował ożenku dla pieniędzy?
92
– Powodzenia, przyjacielu. – Miles wstał, dając do zrozumienia, że chce zakończyć spotkanie. – Dziękuję. Nazajutrz Nat późno przyjechał do Fortune Hall. Wcześniej był w Lancashire, gdzie spotkał się z Gregorym Scarletem. Nat nie przepadał za hrabią, bo ten był samolubny, leniwy i myślał wyłącznie o sobie, ale musiał się z nim rozmówić. Ku zadowoleniu Nata, hrabia zgodził się z nim, że Tom Fortune nie nadaje się na opiekuna prawnego młodej damy, i z zadowoleniem udzielił zgody na ślub Nata z Lizzie. Pozostało uzyskać zgodę zainteresowanej. Tylko tyle i aż tyle! Gdy Nat podjechał pod Fortune Hall, spostrzegł, że drzwi wejściowe są
S R
szeroko otwarte, a w rozjaśnionych światłem świec oknach widać było ludzkie sylwetki. W pewnym momencie usłyszał muzykę i śmiechy. Zorientował się, że trwa przyjęcie. Najwyraźniej Tom postanowił uczcić objęcie majątku i uzyskanie tytułu, nie oglądając się na żałobę.
Serce podeszło mu do gardła. Co z Lizzie? Tom Fortune bez wątpienia jest zdolny do największych podłości, czy jednak posunąłby się do tego, aby zaniedbać bezpieczeństwo siostry?
Nat ścisnął boki konia i resztę podjazdu pokonał galopem. Zeskoczył z siodła i wbiegł do sieni. Niemal natychmiast potknął się o pijanego mężczyznę, który bełkotał coś, rozłożony u podnóża schodów. Obok niego na kamieniach leżał kieliszek, z którego wyciekło czerwone wino. Przypomniawszy sobie, ile uwagi sir Montague poświęcał piwnicom z winem, Nat uznał, że w tym tempie zasobów zapewne nie na długo wystarczy, jeśli jeszcze w ogóle coś z nich zostało. Gdzie jest Lizzie?! W salonie resztki jedzenia walały się na stole i podłodze, podobnie jak opróżnione całkowicie lub częściowo butelki. Jeden z 93
psów Lizzie obgryzał kości. Jakaś para zupełnie bez skrępowania oddawała się miłosnym igraszkom na stole, a pod oknem hałaśliwa grupa mężczyzn otaczała leżącą na sofie kobietę. Nat poznał w niej szynkarkę z gospody „Klaun Morris", Ethel. Widząc jej zadowoloną minę, uznał, że nie potrzebuje jego pomocy i on nie musi interweniować. Najwyraźniej bawiła się równie dobrze jak zainteresowani nią mężczyźni. Nat ruszył dalej, potykając się o kolejnych pijanych. Ogarnął go strach o Lizzie. Gdzie się podziała? Kątem oka zauważył jasnowłosą kobietę, która wyszła z przyległego pomieszczenia i szybko znikła. Poprawiała niebieską suknię, a mimo że Nat zobaczył ją od tyłu, wydała mu się znajoma. Nie zastanawiał się jednak nad tym, lecz pchnął drzwi, w których przed chwilą
S R
zobaczył wychodzącą. Był to gabinet Monty'ego. Tom Fortune rozpierał się na fotelu. Nogi położył na stole, w jednej ręce trzymał butelkę wina, a dokoła niego piętrzyły się porozrzucane w nieładzie księgi i dokumenty. Na widok Nata uniósł butelkę, upił duży haust i otarł usta rękawem. – Wspaniałości – powiedział z widocznym rozbawieniem. – Nie masz pojęcia, Waterhouse...
– Gdzie jest Lizzie? – spytał Nat, chwycił Toma za fular i nie bez wysiłku postawił go na nogi. – Gdzie?!
– Czego od niej chcesz? – bełkotliwie spytał Tom. – Przyszedłem ją stąd zabrać. Zamierzam ją poślubić. Na twarzy Toma pojawił się grymas gniewu. – Nie ma mowy. Nie odbierzesz mi jej pieniędzy. Lizzie nie skończyła dwudziestu jeden lat, więc jestem jej prawnym opiekunem. Nie może wyjść za mąż bez mojej zgody, a ja nie pozwalam.
94
– Spodziewałem się tego – odrzekł spokojnie Nat. – Gregory Scarlet ma więcej do powiedzenia niż ty. Dostałem zgodę na piśmie. Sądzę, że nikt nie będzie tego kwestionował. – Niech cię diabli wezmą! Jeśli nie zapłacisz mi... – Dostaniesz to, co wymogłeś szantażem, kiedy tylko będę mógł wziąć pożyczkę na majątek Lizzie. Tom zamachnął się, jakby chciał uderzyć Nata, jednak tylko wzruszył ramionami i sięgnął po butelkę. – Bierz więc to, co jeszcze dla ciebie zostało. –Zerknął na zegar. – Pozwoliłem kilku moim kompanom, aby się z nią zabawili. Chcieli iść z nią do łóżka, a mnie się ten pomysł spodobał. Uznałem, że kiedy ją napoczną, nikt nie
S R
będzie chciał się z nią ożenić, a ja dzięki temu zatrzymam posag. Ty też, Waterhouse, dobrze się zastanów. – Spojrzał na niego złośliwie. – Resztki po innych mężczyznach... Jak bardzo potrzebujesz tych pieniędzy? Nat popchnął Toma i wybiegł z pokoju. Przeskakując po dwa stopnie naraz, wspinał się po nierównych schodach, żywiąc nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.
– Lizzie! – wykrzyknął. – Lizzie!
Szarpnął za najbliższe drzwi. Były zamknięte. Zaczął więc się dobijać. Kilka okrzyków wysłało go do diabła. Odwrócił się, próbując zdecydować, czy nie wyważyć drzwi, i wtedy za jego plecami rozległ się głos: – Nat. – Lizzie stała w plamie światła, rozlewającego się z głębi pokoju. Miała na sobie tylko koszulę nocną. Rozpuszczone kasztanowe włosy lśniły w blasku świec. – Na łów! – Sir Wilfried Hooper, sędzia pokoju z sąsiedniej parafii, dzierżąc szpicrutę, gnał korytarzem w ich stronę w pościgu za dwiema pisz-
95
czącymi kobietami. Na widok Lizzie przystanął i aż otworzył usta ze zdumienia. – No, no! – wykrztusił. Nat chwycił Lizzie za ramię i wciągnął ją do pokoju, po czym zamknął drzwi na klucz. – Ej, Waterhouse – rozległ się zza grubej dębowej płyty głos sędziego, w którym pobrzmiewało poczucie krzywdy. – Podziel się! – Przepraszam – mówiła tymczasem Lizzie, otulając się szlafrokiem wziętym z łóżka. – Nie słyszałam, że pan mnie woła, Nat. Gdybym wiedziała o pańskiej obecności, wpuściłabym pana wcześniej. Wróciła do łóżka i okryła stopy kołdrą. Wtedy Nat spostrzegł, że na nocnym stoliku leży pistolet.
S R
Lizzie zauważyła, dokąd podążyło jego baczne spojrzenie. – Wolę być zabezpieczona, niż potem gorzko płakać – wyjaśniła. – Uznałam, że jeśli ktoś spróbuje się tu wedrzeć i wziąć mnie siłą, to... – Wydawała się w tej chwili tak bezradna, że Natowi krajało się serce. Zauważył ślady łez na jej policzku.
– Lizzie, co się stało? – spytał, siadając w nogach łóżka. Wzruszyła ramionami.
– Dziś wieczór? To tylko jedna z wielu orgii Toma. – Pochwyciła jego spojrzenie i westchnęła. – Wrócił jakąś godzinę temu. Już leżałam w łóżku. – Wskazała swój nocny strój. – Sam pan zresztą widzi. – Czy przez cały czas siedziała tu pani zamknięta? – spytał Nat. Z trudem hamował wściekłość. Miał wielką ochotę wrócić na dół i rozszarpać Toma Fortune'a na strzępy. Musiał jednak zostać z Lizzie. Potrzebowała ochrony. – Najpierw zeszłam na dół porozmawiać z Tomem – odparła. Pochyliła głowę, więc włosy zasłoniły jej twarz. – To było nierozsądne, ale na początku 96
był sam, a ja chciałam go spytać o kilka spraw w związku z pogrzebem Monty'ego. Nie wiedziałam, że zaprosił kolegów... – Wzdrygnęła się na to wspomnienie. – Kiedy zorientowałam się, że jest pijany, poprosiłam, żeby okazał choć trochę szacunku dla brata, którego ciało wciąż spoczywa w tym domu. A on na to, że jak dla niego, Monty może zgnić, a potem... – Głos jej się załamał. – Co było potem, Lizzie? – Potem zabił kurę pani Broad i wrzucił ją do ognia! Oznajmił, że wziął ją na poczet podatku i że to początek tego, co jeszcze wyegzekwuje jako pan tych włości. Nienawidzę go! Nat objął Lizzie i pogłaskał ją po plecach.
S R
– Potem powiedział, że odda mnie swoim kompanom – dokończyła stłumionym głosem. – Dodał, że chce wszystkich moich pieniędzy, więc musi mieć pewność, iż nikt nie zechce mnie poślubić. A skoro tak, to oni mogą sobie poużywać. Przybiegłam tutaj, zabarykadowałam drzwi i przygotowałam pistolet. Rzeczywiście przyszli – dodała – ale nie udało im się dostać do środka. Na szczęście szybko im się znudziło i poszli szukać łatwiejszych zdobyczy.
– Na miłość boską, Lizzie... – Nat zaczął całować jej włosy. – On całkiem postradał zmysły. Oszalał. – Od dawna Tom jest niezrównoważony. – Przekroczył wszelkie granice. Powinno się go zamknąć. – Nie zrobił niczego sprzecznego z prawem –stwierdziła Lizzie. – Jeszcze nie. – To, jak słyszę, jedna z jego orgii. Właśnie takich słów pani użyła. Czy to znaczy, że wcześniej dochodziło do takich skandalicznych sytuacji?
97
– Nie do tego stopnia. Nieraz przyprowadzał tutaj kobiety, podobnie jak Monty. Wiele tu słyszałam i widziałam, niestety. – Nie pamiętam, żeby pani o tym wspominała. Nata przejęła zgroza. Znał Montague'a i Toma Fortune'ów od lat, nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, co dzieje się w Fortune Hall. Zrobiło mu się wstyd, że nie wykazał dość zainteresowania i nie zrobił niczego, aby ochronić Lizzie. – To musiał być dla pani wstrząs – powiedział. – Nie jestem i nie byłam naiwna, Nat. Kiedy mama uciekła z domu, zrozumiałam, czym sprowadziła na siebie hańbę. Ludzie zadali sobie wiele trudu, abym dowiedziała o jej schadzkach w stajni. Chcieli, żebym wstydziła się własnej matki. A papa... Dla mnie był kochanym papą, ale nie był wiernym
S R
mężem. W Scarlet Park też wiele widziałam i słyszałam. – Przykro mi, że tak było.
– Było mi dobrze w Scarlet Park – zwierzała się dalej Lizzie. – Żyliśmy w dostatku, a papa mnie rozpieszczał. Dopóki nie podrosłam, nie wiedziałam, że nie wszyscy mężczyźni jawnie trzymają kochanki pod własnym dachem. Mnie się to wydawało całkiem naturalne. Czasem papa musiał zapominać o moim istnieniu i wtedy widziałam więcej, niż powinnam. W Fortune Hall za życia Monty'ego dało się wytrzymać. On przynajmniej miał resztki przyzwoitości. O Tomie nie sposób tego powiedzieć. – To prawda – przyznał Nat. – Muszę panią stąd wydostać, ale wątpię, czy w tej chwili udałoby nam się wyjść. Prawdopodobnie oboje padlibyśmy ofiarami tych pijanych dzikusów, bo jest ich zdecydowanie za dużo. Nawet pistolet nic by tu nie pomógł. Trzeba poczekać, aż całkowicie się upiją. Wtedy się wymkniemy. – Pan chce, żebym z panem odeszła?
98
– Nie może pani tu zostać, Lizzie. Obecnie Fortune Hall nie jest dla pani odpowiednim miejscem. – Pewnie ma pan rację. Zamieszkam u Alice i Milesa, póki mój braciszek nie zapije się na śmierć. – Alice i Miles za bardzo żyją swoją miłością, żeby chcieli mieć rezydentkę w domu. Dla pani lepiej byłoby, gdybyśmy wzięli ślub. Lizzie przez chwilę milczała, a gdy po chwili na niego spojrzała, wydawała się rozbawiona. – Zręcznie pan sobie poczyna, aby pokazać mi, że nie mam innego wyjścia. – Usiadła wyprostowana poza zasięgiem jego ramion. – Rzeczywiście nie mam, prawda?
S R
– Już nie – potwierdził Nat. – Jest mi pani winna pięćdziesiąt tysięcy funtów, a wiadomo mi, że zawsze spłaca pani swoje długi. Na twarzy Lizzie pojawił się wyraz zaskoczenia. – Jak to? – spytała.
– Odwołałem ślub z Florą wskutek tego, co zaszło między nami. Straciłem jej majątek, teraz więc domagam się od pani rekompensaty. – Rozumiem. A jaką będę miała korzyść z tego rozwiązania? – Ucieknie pani spod władzy brata i zniweczy jego plany odebrania pieniędzy. – Żeby pan mógł je przejąć? – spytała chłodno. – To najlepsza oferta, na jaką może pani liczyć – odparł Nat. Zerknęła na niego z ukosa. Widział, że jego determinacja raczej zaciekawia ją, niż odpycha. Nagle zapragnął pocałować Lizzie. Ujął ją za ramiona, czując pod palcami śliską tkaninę szlafroka, i odnalazł jej usta. Pachniała różami. Wtulił twarz w jej włosy i przez chwilę cieszył się ich miękkością. Lizzie rozchyliła wargi i pociągnęła go ku sobie. 99
– Pragnę pana – szepnęła, zsuwając z ramion szlafrok. Nat wtulił wargi w zagłębienie u podstawy jej szyi, a potem zaczął wędrować ustami wśród piegów na ramionach. Gdy zdjął jej koszulę, odkrył, że piegi znajdują się również na piersiach. Nie miał siły ani ochoty bronić się przed tym, co było od niego silniejsze, ale postanowił przynajmniej się nie spieszyć. Ich pierwsze intymne spotkanie było pełne żądzy. Teraz chciał pokazać Lizzie, że rozkosz można dozować... Lizzie obudziła się w ramionach Nata. Otworzyła oczy i zapatrzyła się w taniec cieni na ścianie. Dom wypełniała cisza. Kompani Toma najwidoczniej wypili tyle wina, że całkiem ich obezwładniło. Nat spał. Obróciła się nieznacznie, chcąc na niego popatrzeć.
S R
Raz mogła popełnić błąd. Ale dwa razy? Musi być uczciwa wobec siebie i przyznać, że pozwoliła sobie na zbliżenie z Natem, ponieważ tego chciała. Odsunęła od siebie myśl, że Nat jej nie kocha, i zdała się na reakcję ciała. Przeżyła rozkosz, a jednak gdy leżała ociężała i zaspokojona, zbierało jej się na płacz.
Była zdecydowana go poślubić. Wyłożył jej sprawę jasno, ze wszystkimi pozbawionymi romantyzmu szczegółami. Potrzebował jej pieniędzy, a w zamian dawał jej ochronę przed nieobliczalnym, szalonym Tomem. Co dziwne, ta umowa bez zobowiązań uczuciowych odpowiadała jej znacznie bardziej niż argumenty odwołujące się do jego honoru lub jej reputacji. Nagle naszła ją myśl o ucieczce od Nata i porozumienia, które zawarli. Nawet zrobiła ruch, by wysunąć się z jego objęć. Uciekanie weszło jej przecież w nawyk. Niespodziewanie jednak Nat zacisnął dłoń na jej nadgarstku. W świetle księżyca dojrzała, że Nat ma oczy szeroko otwarte i przygląda się jej twarzy.
100
– Znowu ode mnie uciekasz? – spytał. – Posłałaś sobie łóżko, Lizzie, i teraz będziesz się w nim wysypiać. Razem ze mną. Mówiąc to, powoli przesuwał się tak, że znowu znalazła się pod nim. Naturalnie jej zdradliwe zmysły zareagowały natychmiast. Przez chwilę cieszyła się przewrotną myślą, że teraz ma nad nim władzę. Nie musiała tęsknić za tym, czego Nat nie może jej dać. Wystarczało zadowolić się tym, jak bardzo jej pragnie. Poddała się więc cudownym doznaniom.
S R 101
CZĘŚĆ DRUGA
S R 102
Rozdział dziewiąty Lipiec, dwa tygodnie później
Florze brakowało tchu, gdy zbliżała się do High Top Farm. Gnębił ją niepokój, było jej nieswojo i gorąco, czemu zresztą w taki duszny wieczór nie należało się dziwić. Znikały ostatnie ślady zmierzchu, na niebie nie było jednak księżyca ani gwiazd. Na horyzoncie zalśnił zygzak błyskawicy. Flora się wzdrygnęła. To wewnętrzny przymus sprawił, że wyszła o tej porze sama z domu. W ostatnich tygodniach była w High Top Farm
S R
trzykrotnie. Za pierwszym razem z ukrycia obserwowała pracującego Lowella. Skierował w jej stronę kilka spojrzeń, a ją ogarnęło upokarzające przeczucie, że wie o jej obecności. Nie przerwał jednak pracy, aby do niej podejść i porozmawiać. Za drugim razem zamienili kilka zdań, a ona udała, że przypadkiem przechodziła obok gospodarstwa podczas spaceru po wzgórzach. Chociaż Lowell nie zdradził się ani jednym słowem, zorientowała się, że jej nie wierzy, i spłonęła intensywnym rumieńcem. Za trzecim razem powiedział jej wprost, żeby więcej nie przychodziła.
Zatrzymała się przed bramą prowadzącą na podwórze. W kuchni zobaczyła światło. Podczas ostatniej bytności obejrzała wnętrze domu, Lowell wciągnął ją do środka, gdy spoczęły na nich ciekawskie spojrzenia parobków, i w krótkich słowach wyłożył jej, że nie jest mile widziana w High Top. Kuchnia odpowiadała jej wyobrażeniom: schludna, czysta, funkcjonalna i pozbawiona śladów kobiety. Kusiło ją, aby na wielkim pustym stole postawić bukiet polnych kwiatów. Poczuła się dziwnie, uświadomiwszy sobie, że nigdy dotąd nie była w kuchni. W rodzinnym domu było to królestwo służby, gdzie matka nie pozwalała jej zaglądać. 103
Pchnięta brama, bez wątpienia zaopatrzona w dobrze nasmarowane zawiasy, otworzyła się bezgłośnie. To również pasowało Florze do Lowella Listera, widziała w nim bowiem człowieka, któremu bardzo zależy na tym, aby w gospodarstwie wszystko działało bez zarzutu. Odruchowo wspięła się na palce, starając się poruszać jak najciszej. Rozbawiło ją to, gdy uprzytomniła sobie, co robi, bo przecież za chwilę miała zapukać i dać znać Lowellowi o swojej obecności. Potem będzie musiała mu wytłumaczyć... Znów ogarnął ją wielki niepokój... Lowell pomyśli, że oszalała. Uzna, że popycha ją do tego desperacja, i będzie miał rację. W domu rozległo się szczekanie, nagle drzwi z hukiem się otworzyły i psy wypadły na podwórze. Otoczyły ją, groźnie warcząc. Flora wydała cichy
S R
okrzyk. Nie lubiła tych zwierząt, budziły w niej lęk.
– Meg, Rowan, do mnie! – Zdecydowana komenda Lowella sprawiła, że psy wróciły do właściciela, wciąż jednak nieufnie przyglądały się intruzowi. Mają rację, pomyślała Flora. To nie moje miejsce. – Panna Minchin? – spytał Lowell z niedowierzaniem, gdy znalazła się w kręgu światła latarni, którą trzymał w ręku. – Co pani robi tu o tej porze? –W jego głosie dało się słyszeć zaniepokojenie. –Zdarzył się wypadek? Stało się coś złego?
– Nie – zaprzeczyła Flora i dodała: – Przyszłam do pana. Lowell nie krył irytacji. – Panno Minchin... Floro, to jest całkiem niedorzeczne. Powiedziałem to już ostatnim razem. Nie wolno pani tutaj przychodzić. – A jednak jestem – odparła odważnie, choć czuła się niepewnie. – Nie odejdę, dopóki pan mnie nie wysłucha. Mierzyli się spojrzeniami przez dłuższą chwilę; powarkujące psy krążyły wokół nich. Wreszcie Lowell westchnął ciężko i odsunąwszy się na bok, 104
wpuścił Florę do środka. Nie zaprosił jej, by usiadła. Zwierzęta wycofały się na swoje legowisko. Stojąc w niewielkiej kuchni, Flora skrzyżowała ramiona na piersiach. Na stole zostały resztki posiłku, złożonego z chleba i sera, stał też dzbanek piwa. Zaciekawiło ją, jak wiele Lowell wypił. Pewnie jednak nie na tyle, aby łatwiej było go przekonać. Wyglądał na całkiem trzeźwego, gdy stał na poły zły, a na poły zrezygnowany i oczekując na jej pierwsze słowa, przeczesywał dłonią ciemnoblond włosy. – Wiem, co pan myśli – powiedziała nagle. –Uważa pan, że przyszłam tutaj, bo mi się pan spodobał, a moje niechciane wizyty to prawdziwe utrapienie.
S R
– A nie jest tak? Nie nachodzi mnie pani tylko dlatego, że zrobiło mi się jej żal wtedy przed południem, kiedy nie doszło do ślubu? Zrobiło mu się żal! Florą wstrząsnęły te słowa, jednak było za późno, żeby się wycofać.
– To nie ma nic do rzeczy – oznajmiła, tłumiąc rozczarowanie. – Przyszłam, aby złożyć panu propozycję. Ktoś musi mnie poślubić i chcę, żeby to był właśnie pan – wypaliła.
Wiedziała, że te słowa zabrzmiały nie tak, jak zaplanowała, trudno jej było jednak zachować spokój, kiedy czuła na sobie chłodne spojrzenie niebieskich oczu Lowella. Odmówi, pomyślała z obawą. – Dlaczego? – spytał po namyśle Lowell. Przeszedł się po kuchni, stukając butami na wyłożonej czerwonymi płytkami podłodze. Zatrzymał się przed Florą i spytał: – Może jest pani brzemienna? – Nie, skądże – zaprzeczyła Flora, czując, że się rumieni. – Ja nie... nigdy... 105
– W gruncie rzeczy, nie brałem tego pod uwagę – powiedział Lowell. – Po co więc pan pytał? – burknęła. Duma wzięła u niej górę nad zakłopotaniem. Odwróciła się. To rozmowa przybierała zły obrót. Od razu można było się spodziewać, że nic z tego nie będzie. Przecież prawie nie znała Lowella Listera, a teraz wyszło na jaw, że kierował się przede wszystkim współczuciem dla niej. Zacisnęła pięści. Postanowiła natychmiast wyjść, ale Lowell blokował jej drogę do drzwi. Żałowała, że nie rozstąpi się pod nią podłoga. – Czyli nie jest pani brzemienna, Floro – ciągnął bez pośpiechu. – Dlaczego wobec tego tak spieszno pani do znalezienia męża? – Ponieważ za sześć tygodni zostanie mi odebrana przez Toma Fortune'a
S R
połowa posagu – odrzekła zrezygnowana, spoglądając ze złością na Lowella. – Skoro i tak mam stracić pieniądze, wolałabym raczej oddać je mężczyźnie, którego sama wybiorę, a nie takiemu łotrowi jak Tom. Skłonił głowę.
– Trzeźwe rozumowanie – przyznał.
– Dziękuję – odparła wyniośle Flora.
– Czyli każdy mężczyzna się nadaje? – dociekał Lowell. Flora dostrzegła kolejną pułapkę w tej rozmowie. – Nie! – zirytowała się. – Wybrałam pana. Tak bardzo zależy panu na pochlebstwach, że chce usłyszeć dlaczego? Na wargach Lowella pojawił się uśmiech. – Chyba tak, bo proszę mi wierzyć, Floro, że jest pani najgorszą możliwą kandydatką na żonę dla gospodarza – powiedział bez ogródek i zmierzył ją od stóp do głów takim spojrzeniem, że poczuła się upokorzona. – Skąd pan wie, że się nie nadaję? – spytała wyzywająco.
106
– Jest pani kompletnie nieprzyzwyczajona do życia w trudnych warunkach. Nie ma pani pojęcia o pracy. – Warunki byłyby dużo łatwiejsze, gdybyśmy mieli moje pięćdziesiąt tysięcy funtów — zauważyła Flora i dodała: – Żadne z nas nie musiałoby pracować. – Nie zamierzam bawić się w gospodarza niby jakiś dżentelmen – stwierdził z pogardą. – Ciężko pracuję, bo tego chcę, ponieważ daje mi to satysfakcję – oświadczył i podszedł do Flory. – Pani jest damą – ciągnął. – Nie wstaje pani bez względu na porę roku o piątej rano, żeby napalić w piecu, posprzątać dom, wydoić krowy i zrobić ser. Nie wie pani niczego o pracy w polu, od której bolą wszystkie kości, nie jeździła pani na targ, aby sprzedać
S R
warzywa, ani nie skubała kury na rosół. Nie potrzebuję takiej żony, Floro. – Trudno. Błagać nie zamierzam.
Najwyraźniej popełniłam błąd, sądząc, że jeśli nawet inne powody nie będą przekonujące, to dla pieniędzy Lowell ożeni się ze mną na pewno, uznała rozczarowana i zarazem urażona Flora. Żaden ze znanych jej mężczyzn nie odrzuciłby pięćdziesięciu tysięcy funtów. To było dla niej coś niepojętego i niespotykanego.
Ruszyła do wyjścia, ale przy drzwiach przystanęła i się odwróciła. Lowell przyglądał jej się, stojąc w miejscu. – Spytał pan, dlaczego go wybrałam – powiedziała. – Wydawało mi się, że pan jest samotny. –Wskazała legowisko, na którym psy pochrapywały przytulone do siebie. – Który szanujący się gospodarz pozwala spać psom w domu? Najwidoczniej potrzebuje pan towarzystwa. – Z nimi jest o wiele mniej kłopotów niż z żoną z tak zwanego towarzystwa – odparł Lowell. Westchnął i przeczesał dłonią włosy, po czym nogą odsunął krzesło od stołu. 107
Flora skorzystała z tego niewyrażonego wprost zaproszenia, cofnęła się od drzwi i usiadła. Lowell nalał jej piwa do kubka i zajął sąsiednie krzesło. Po chwili Flora spróbowała napitku. Smak był ohydny, omal nie splunęła. – Nie robię soków – wyjaśnił Lowell. – Moja matka je przygotowywała. Z czarnego bzu, z porzeczek i innych owoców. – Popatrzył na Florę. –Może od niej mogłaby się pani dużo nauczyć, a może nie. Matka została damą dzięki pieniądzom i arystokratycznemu małżeństwu mojej siostry. Na pewno nie potrafiłaby pojąć, dlaczego szlachetnie urodzona kobieta chce poślubić gospodarza. – Nie jestem damą – powiedziała Flora. – Mój ojciec zdobył pieniądze na handlu, a dziadek był wytwórcą lasek. Panie z towarzystwa traktują mnie z góry.
S R
– To akurat potrafię zrozumieć. Mimo wszystko nie musi pani pracować, żeby się utrzymać.
– To prawda. Nigdy tego nie robiłam, ale chętnie spróbuję. Wstąpiła w nią nadzieja. Wyglądało na to, że Lowell postanowił rozważyć jej propozycję. Nie była jednak pewna, czy nie przyszła tutaj z przeświadczeniem, że jednak spotka się z odmową, i czy jest przygotowana na pozytywną odpowiedź. Lowell ujął dłoń Flory. – Widzę, że pani nigdy nie pracowała – powiedział, zataczając palcami niewielkie kółka na miękkiej skórze jej dłoni. Flora wyobraziła sobie nagle, jak Lowell przesuwa dłonie po jej ciele, i przebiegł ją dreszcz. – Czy jest ktoś, kogo wolałby pan poślubić? –zdołała spytać. – Flirtowała Z panem Lizzie Scarlet, ale ona od dzisiaj jest mężatką – dodała, wiedząc, że
108
lady Elizabeth i hrabia Nat Waterhouse pobrali się tego ranka w prywatnej kaplicy w Scarlet Park. – To bez znaczenia. Lizzie flirtowała ze wszystkimi – zauważył Lowell i dodał mętnie: – Dlatego pani do mnie przyszła. W tej samej chwili za oknem zrobiło się nagle jasno, błyskawica przecięła niebo nad wzgórzami. Gdy grzmot wstrząsnął ziemią, naczynia na komodzie zagrzechotały, a psy zbudziły się i zaczęły szczekać, tak że Lowell musiał je uspokajać. – Co to?! – Flora zerwała się z krzesła, wystraszona nagłym hukiem. – Dlaczego pana zdaniem tutaj przyszłam? – Wróciła do ich rozmowy. – Po pocieszenie – powiedział Lowell, znów biorąc Florę za dłoń. –
S R
Ponieważ Nat Waterhouse właśnie się ożenił.
– Czyżby? – Flora spojrzała na ich splecione ręce. – Nie. – Po prostu „nie"? – Lowell wydawał się rozbawiony. Kciukiem delikatnie kreślił wzory na dłoni Flory.
– Ja... właśnie... – Flora zdała sobie sprawę z tego, że dzieje się z nią coś dziwnego; zrobiło się jej gorąco, a na dłoni, którą trzymał Lowell, czuła mrowienie. – Lubię Nata Waterhouse'a, ale nie chciałam go za męża. To rodzice podjęli decyzję. Natomiast pana sama wybrałam. Zapadło milczenie, które przerwał kolejny głośny grzmot. O dach domu zabębnił ulewny deszcz. Flora spojrzała w oczy Lowella i raptownie cofnęła rękę. Zmieszana, upiła łyk piwa. – Cieszę się – powiedział Lowell. – Sądziłem, że szuka pani u mnie tylko pociechy, i dlatego byłem zły. – Przecież wyjaśniłam panu, że chcę go poślubić, aby uchronić się przed oddaniem połowy z moich pięćdziesięciu tysięcy funtów Tomowi Fortune'owi.
109
– Rzeczywiście. – Lowell przeciągnął się i splótł ręce za głową. – Pamiętam. Uczucie paniki, które towarzyszyło Florze od samego początku, lecz na pewien czas przygasło, wybuchło na nowo. Zerwała się na nogi. – Muszę iść. Jest późno i rodzice myślą, że leżę w łóżku. Nie mogę sobie pozwolić na to, by zobaczono mnie o tej porze poza domem. – Po kilku krokach przemoknie pani do suchej nitki. Proszę poczekać, aż deszcz ustanie. Odprowadzę panią. – Nie powinien pan. Gdyby ktoś zobaczył nas razem... Lowell podniósł się z krzesła. Flora spróbowała się cofnąć, ale wpadła na komodę.
S R
– Nie będzie pani chodzić sama po nocy – oznajmił i ujął jej twarz w dłonie. Wyraz czułości przemieszanej z irytacją, widoczny u Lowella, sprawił, że Flora zadrżała. – Mogłaby pani poślubić każdego, kogo tylko by chciała. Jest pani bogata, urodziwa, pełna wdzięku i odważna. Dlaczego więc akurat ja? Flora mocniej oparła się o komodę i spojrzała mu w oczy. Dość wykrętów, pomyślała.
– Kiedy podszedł pan do mnie tamtego dnia, gdy odwołałam ślub, nagle poczułam, jakbym dostała drugą szansę – wyznała szczerze. – Wcześniej uczestniczyłam w balach i przyjęciach, robiłam zakupy, składałam wizyty, wydawałam polecenia służbie i wykonywałam inne czynności, tak jak damy zbliżone do mnie wiekiem i pozycją, ale nie potrafiłam cieszyć się życiem. Doszłam do wniosku, że nie zamierzam spędzać czasu w salonach, przyjmując i składając wizyty i mając poczucie, że to nie jest prawdziwe życie. – Zerknęła na Lowella. Z uwagą przyglądał się jej twarzy. – Naturalnie widziałam już pana we wsi i podczas zgromadzeń, ale to było co innego... – Urwała. Wiedziała, że musi jak najszybciej powiedzieć wszystko, co leży jej na sercu, 110
bo inaczej zabraknie jej odwagi. – Nagle zrozumiałam, że pragnę zbliżyć się do pana, ponieważ jest pan autentyczny i emanuje pozytywną energią. Dlatego odważyłam się przyjść i udawać, że chcę pana kupić za pięćdziesiąt tysięcy funtów... Spojrzała na Lowella i zorientowała się, że wcale się nad nią nie lituje. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że on też jej pragnie. Mimo to powiedział: – Przykro mi, Floro, nie mogę pani poślubić. Pani się wydaje, że umiałaby się przystosować do wiejskiego życia, ale przecież tak naprawdę nie ma pani pojęcia, na czym ono polega. To byłaby zbyt wielka zmiana i w końcu nie wiedziałaby pani, do jakiego świata należy. I to by nas rozdzieliło. Flora cofnęła się. Dość miała tych żałosnych prób przekonania do siebie
S R
Lowella. Przede wszystkim jednak ogarnęło ją głębokie rozczarowanie. Nie będę płakać, nakazała sobie w duchu.
– Przynajmniej byłam gotowa spróbować. Pomyliłam się co do pana, Lowell. Sądziłam, że jest w panu nie tylko namiętność, lecz również odwaga. Okazało się, że nie potrafi pan zaryzykować.
Z tymi słowami wyszła, nie bacząc na burzę.
Lizzie siedziała przy oknie i wpatrywała się w omywaną deszczem ulicę. Godzina była późna i nie było widać przechodniów. Poprzednio Lizzie mieszkała w położonym na uboczu Fortune Hall i z ożywieniem powitała gwar i ruch panujące w Fortune's Folly. Dlatego ten cichy wieczór podziałał na nią szczególnie przygnębiająco. Nat wynajął na krótki okres dom zwany Chevrons, którego właściciel wyjechał na zimę do Bath i postanowił tam pozostać. Rok wcześniej tę samą nieruchomość zamieszkiwali księstwo Cole, szukający kandydata na męża dla Lydii. Lizzie nie wiedziała, jak długo Nat zamierza pozostać w Fortune's Folly, bo nic na ten temat nie powiedział. Siedząc samotnie tego wieczoru, doszła 111
stopniowo do dość przykrego wniosku, że wcześniej nie rozmawiali z Natem o niczym istotnym, nie miała więc pojęcia o jego planach i zamierzeniach. Przez ostatnie dwa tygodnie, czyli w okresie formalnych zaręczyn, widywali się rzadko. Rankiem po orgii urządzonej przez Toma Nat zawiózł ją do Drummond Castle, by zgodnie z wymogami przyzwoitości zamieszkała u Milesa i Alice. Zajął się też pogrzebem sir Montague'a, który wypadł żałośnie, ponieważ zmarłego dziedzica odprowadzała nieliczna grupka żałobników. Tom się nie pojawił i nawet służbie trzeba było dodatkowo zapłacić za przyjście. Potem Nat wyjechał z Fortune's Folly do Londynu, aby załatwić niezbędne ślubne formalności. Lizzie, pozostawiona na miejscu i pełna niepokoju o przyszłość, spędzała czas tak jak wcześniej: jeździła konno po
S R
wzgórzach, odwiedzała przyjaciółki, robiła zakupy w Fortune's Folly i unikała konkretnych pytań Alice o zbliżającą się ceremonię. Pod pewnymi względami jej życie toczyło się tak, jakby nic się nie zmieniło, miała jednak świadomość zawieszenia i dlatego oczekiwanie na powrót Nata nie było przyjemne. Pobrali się rankiem w kaplicy w Scarlet Park, mając za świadków Gregory'ego Scarleta i jakiegoś urzędnika z sądu kanclerskiego. Datę uroczystości przyspieszono z uwagi na Nata, a zwłaszcza kuzyna Gregory'ego mającego znaczne wpływy. Lizzie została całkowicie odsunięta od załatwiania czegokolwiek. Żadnej z jej przyjaciółek nie zaproszono, a kiedy wystąpiła ze sprzeciwem, Nat wyjaśnił, że nie może tu mieć nic do powiedzenia, ponieważ jej kuzyn zażądał, aby ceremonia była skromna, a i tak nadużywają jego gościnności. Lizzie odniosła wrażenie, że Gregory Scarlet zarządził cichy ślub, ponieważ wstydzi się kuzynki. Po ślubie odbyło się krótkie śniadanie wydane przez hrabinę Scarlet, władczą, surową kobietę, która niedwuznacznie dała do zrozumienia, że Lizzie sprawia rodzinie wiele kłopotów, a oni jako krewni od dawna wykazują iście 112
anielską cierpliwość. Raz po raz hrabina zerkała wymownie na brzuch Lizzie, aż ta w końcu zirytowała się i ze słodką minką oznajmiła, że droga Charlotte nie ma powodów do niepokoju, bo ona na pewno nie jest w ciąży, co niewątpliwie stanowi korzystną okoliczność, skoro od ślubu minęły zaledwie dwie godziny. W tym momencie hrabina szybko wyrzuciła z pokoju swoje dwie córki, spoglądając na Lizzie tak, jakby ta rozsiewała śmiertelną zarazę. Wizyta w rodzinnym domu podziałała nostalgicznie na Lizzie, mimo to nie czuła się tu jak u siebie. Znikły rzeźby i obrazy zgromadzone przez jej ojca, do wnętrza wkroczyły mroczne kolory. Nic nie mogło lepiej symbolizować zakończenia tego etapu w jej życiu. Brakowało dla niej miejsca w Scarlet Park, a teraz również Fortune Hall zamknęło przed nią podwoje, gdzie więc był jej
S R
dom? Tego nie wiedziała, podobnie jak nie umiała sobie wyobrazić, jak ułoży się życie z Natem.
Do Fortune's Folly wrócili po południu w dniu ślubu, po czym Nat natychmiast znikł, nie mówiąc, dokąd się wybiera. Lizzie siedziała sama w mało przytulnym salonie Chevrons i zastanawiała się, co, u licha, ma z sobą począć. Już zamierzała wyjść na spacer, aby przepędzić melancholię, kiedy Nat niespodziewanie wrócił, zaniósł ją do sypialni, by obsypać pocałunkami i pieszczotami. Wkrótce oznajmił, że wieczór spędzi z Dexterem, musi bowiem przedyskutować ostatnie wydarzenia związane z morderstwem sir Montague'a. Najwyraźniej zamierzał ponownie włączyć się do dochodzenia prowadzonego przez Milesa i Dextera. Był szorstki i bezosobowy, więc miłe rozleniwienie Lizzie szybko uleciało, gdy siedząc na łóżku, przyglądała się, jak Nat szybko się ubiera. Poczuła się zagubiona. Przez chwilę mogła sobie wmawiać, że są podobni do wszystkich innych nowożeńców, ale pospieszny pocałunek na pożegnanie i odejście Nata zniszczyły to złudzenie. Pozostawienie oblubienicy samej w małżeńskim łożu wymownie świadczyło o tym, że Nat jej nie kocha. 113
Czy tak powinno się zachowywać małżeństwo? – zadała sobie w duchu pytanie Lizzie. Czy Dexter miał zwyczaj zostawiać Laurę samą i znikać, aby zająć się swoimi sprawami? – zastanawiała się. Czy Miles opuściłby Alice w noc poślubną, chcąc wybrać się do klubu? Nie wydawało jej się to możliwe, ale może się myliła. Co miała z sobą zrobić, czym się zająć? Domem nie, bo wynajęta przez Nata służba sumiennie wykonywała obowiązki. Poczuła się całkiem zdezorientowana, a co gorsza, nie miała kogo zapytać. Laura, Alice i Lydia przesłały jej gratulacje, więc Lizzie planowała je odwiedzić nazajutrz rano, kiedy bez wątpienia również reszta elity Fortune's Folly dowie się o jej ślubie z Natem. Na razie jednak był wieczór, a ona siedziała sama i dręczyły ją obawy o przyszłość.
S R
Nie lubię małżeńskiego życia, pomyślała, z irytacją bębniąc palcami po parapecie. Wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Mąż już mnie nie dostrzega, a minęło zaledwie dwanaście godzin. Zachowuje się, jakby wciąż był kawalerem, uznała. Nie mam pojęcia, co planuje w związku z naszą przyszłością, rozmyślała, kiedy pojedziemy do Water House spotkać się z jego rodziną, gdzie zamieszkamy, jaki kształt przybierze moje życie. Trzeba było zawczasu poważnie z nim porozmawiać, a przede wszystkim nie powinna była go poślubić.
Te bolesne myśli uświadomiły jej dobitnie, jak wiele dzieli ją z Natem. Wstrząs po zabójstwie Monty'ego i rozpaczliwe pragnienie wyrwania się spod władzy nieobliczalnego Toma musiały być rzeczywiście silne, skoro pozwoliła Natowi decydować o wszystkim, nie zgłaszając zastrzeżeń. Przez chwilę wodziła wzrokiem po kałużach za oknem i niebie jaśniejącym od zachodu, gdzie burza już przeszła. Ciszę zakłócił samotny powóz, który przetoczył się po bruku. Mroczna postać w czarnej pelerynie
114
przemknęła tak szybko, że Lizzie nie była pewna, czy nie poniosła jej wyobraźnia. Kto wyszedłby na dwór w taki wieczór? Siedziała w bezruchu. Tylko tykanie zegara mąciło ciszę panującą w całym domu, stanowiąc jedyną wskazówkę, że trwa jednak jakieś życie w tym przytłaczającym otoczeniu. Może swój dom udekoruję sama, pomyślała Lizzie. W Chevrons niczego nie mogła tknąć, mimo że wystrój wydawał jej Się pretensjonalny, bo Nat wynajął dom z umeblowaniem. Znowu opadły ją wątpliwości i obawy. Co teraz robić? Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Znalazła się w potrzasku, a tym razem nie sposób było uciec, skoro wyszła za mąż. Nie chciała przecież pójść za przykładem matki, co do tego była absolutnie zdecydowana.
S R
Po niecałym dniu małżeństwa Nat włóczył się gdzieś z kolegami. Kto to słyszał, żeby zostawić świeżo poślubioną kobietę jak mebel, jeszcze jeden zakupiony przedmiot, żonę cierpliwie czekającą w domu na łaskawy powrót pana i władcy?!
Z wolna ogarniał ją gniew. Wolała go od lęku. To jest mój dzień ślubu, powiedziała sobie w duchu. Nie będę siedzieć w domu samotna i zlekceważona. Jeśli Nat uznał za stosowne wyjść, to trudno. Postąpię tak samo, uznała coraz bardziej zła Lizzie.
Podeszła do drzwi salonu i otworzyła je na oścież. Natychmiast w drzwiach części domu dla służby ukazała się pani Alibone, gospodyni, która poruszała się w czarnej sukni płynnie i bezgłośnie, jakby ją naoliwiono. Lizzie wydawało się, że jest w tej kobiecie coś złowrogiego mimo rumieńców na policzkach, schludnie ułożonych siwych włosów i życzliwego wyrazu twarzy. – Dobry wieczór pani – powiedziała. – Czy mogę pomóc? – Dziękuję, tak, pani Alibone – odrzekła Lizzie.
115
– Proszę polecić woźnicy, żeby podstawił powóz, i przysłać do mnie pokojówkę. Wychodzę. Pani Alibone uniosła brwi. – Pani wychodzi? – powiedziała, nie kryjąc zdumienia. – Proszę pamiętać o głębokiej żałobie! Wychodzenie nie jest w tym okresie stosowne, a zwłaszcza bez męża. – Życie stracił mój brat – oświadczyła Lizzie. –Nie widzę powodu, dla którego i ja miałabym marnować swoje na nudzie. Dlaczego status mężatki miałby mi odebrać prawo decydowania o sobie? – Skoro pani nalega, przyniosę czarną suknię z krepy – zdecydowała z miną pełną dezaprobaty pani Alibone. – Nie, dziękuję – odparła Lizzie. – Proszę o jedwabną wieczorową
S R
toaletę, tę srebrną, oraz brylanty Scarletów. Zamierzam wywrzeć duże wrażenie.
– Nie przypuszczałem, przyjacielu, że będziesz wolny w noc poślubną – stwierdził Dexter, gdy Nat przyłączył się do niego w zacisznym kącie baru przy salach ansamblowych. – Jak się miewa hrabina Waterhouse? – spytał. – Zaskakuje mnie to, że ją zostawiłeś samą.
– Lizzie czuje się dobrze – odparł Nat, z wyraźnym zadowoleniem upił duży haust piwa i usadowił się na ławie. – Tyle że bardzo się zmęczyła. Miała trudny dzień, więc zostawiłem ją w domu. Istotnie, kiedy opuszczał Chevrons, Lizzie, już ubrana, siedziała w salonie, kartkując,, Lady's Magazine". Ten widok wprawił Nata w niemałe zadowolenie. Oto jego żona, która właśnie cudownie go zaspokoiła, zamierza potulnie siedzieć w domu, czytając lub szyjąc. Wyglądało na to, że wreszcie poskromił trzpiotkę. Lizzie będzie rozpustnicą w małżeńskim łożu, poza tym jednak wcieli się we wzór żoninych cnót. Był nawet skłonny podejrzewać, że Lizzie w głębi duszy tęskniła za rolą cichej, przykładnej żony z jego marzeń. 116
Może sprawi mu niespodziankę i ich małżeństwo nie będzie jednak katastrofą, jakiej się spodziewał. Prawdopodobnie Lizzie potrzebowała jedynie spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Nat był dumny, że potrafił jej to zapewnić. Przed ślubem Lizzie zachowywała się z dużo większym umiarem niż zwykle. Przyjmowała bez dyskusji jego propozycje, zgodziła się na wszystkie poczynione przez niego ustalenia i zachowywała się ze znacznie większą rezerwą niż zwykle. Dexter bacznie przyjrzał się przyjacielowi. – Skoro tak mówisz, to pewnie masz rację –powiedział. – Twój opis w niczym nie przypomina lady Elizabeth Scarlet, jaką wszyscy znaliśmy, ale bez wątpienia wiesz najlepiej: przecież jest twoją żoną.
S R
Nat skinął głową. Z jego punktu widzenia ostatnie tygodnie minęły zaskakująco dobrze. Odkąd wywiózł Lizzie z Fortune Hall po orgii urządzonej przez
Toma,
był
pochłonięty
zapewnieniem
jej
bezpieczeństwa,
przejmowaniem majątku i spłacaniem Toma. Wreszcie nadszedł oczekiwany ślub. Ożenił się z Lizzie, ratując jej reputację i zdobywając tak potrzebne pieniądze. Miał poczucie, że wreszcie poukładał sprawy jak należy. Tomowi zapłacił zaliczką pozyskaną w banku, uchronił więc Celeste i rodzinę przed skandalem, co od początku stanowiło jego cel. Miał prawo czuć głębokie zadowolenie. Spełnił swój obowiązek i przywrócił ład. Gratulując sobie w duchu, dalej popijał piwo. Po rozwiązaniu zagadki śmierci sir Montague'a, do którego musiało dojść, zamierzał zabrać Lizzie do Water House, aby spotkać się z rodziną. Lizzie poznała już jego rodziców, kiedy była młodsza, zaprzyjaźniła się również z Celeste wtedy, gdy siostra debiutowała w towarzystwie, ponieważ były niemal rówieśnicami. Liczył się z tym, że żona może być brzemienna. Przez ostatnie sześć tygodni ani razu nie wspomniała, że ma miesięczną przypadłość. Piękna, obowiązkowa żona i syn... 117
Apetyt Nata rósł w miarę jedzenia. Dał znak służbie, aby dolano mu piwa, i zaczęli z Dexterem dyskutować o morderstwie. Dobry nastrój Nata trwał dokładnie dwie godziny. Właśnie wtedy jeden ze służących z sal ansamblowych dyskretnie wcisnął mu w dłoń karteczkę. – Proszę wybaczyć, milordzie... Liścik był krótki i wyraźnie skreślony w pośpiechu: „Proszę przyjść do sali karcianej najszybciej, jak to możliwe. Jest tu Lizzie i mamy problem. Alice Vickery". Nat zmarszczył czoło. Wiedział,
że tego wieczoru
w salach
ansamblowych odbywa się bał organizowany co dwa tygodnie. Po śmierci sir Montague'a wystąpiono z sugestią odwołania rozrywek do końca lata na znak
S R
szacunku dla pamięci dziedzica, ale Tom szybko sprzeciwił się temu pomysłowi, ponieważ nie chciał tracić zysku z balów i innych wydarzeń towarzyskich.
Nat zdawał sobie sprawę z tego, że jest zasadniczy, mimo to wstrząsnęła nim myśl, że Lizzie mogłaby uczestniczyć w zabawie zaledwie trzy tygodnie po śmierci brata. Wiedział, że często zachowywała się niekonwencjonalnie i robiła, co jej się podobało, ale wierzył w to, że jako jego żona utemperowała wybujały temperament. Sądził, że zrozumiała, czego oczekuje się od mężatki, i stara się jak najlepiej odgrywać nową rolę. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Wyglądało jednak na to, że wykazał przedwczesny optymizm. Nastrój beztroski szybko go opuścił, co więcej jego miejsce zajęła irytacja. Najwidoczniej potraktował pobożne życzenia jako stan rzeczy. Naiwnie łudził się, że Lizzie potulnie siedzi w domu. – Czy coś się stało? – spytał Dexter, marszcząc czoło. Nat gniewnie zmiął karteczkę w dłoni.
118
– Zdaje się, że Lizzie jest w salach ansamblowych, a ściślej w sali karcianej – wyjaśnił z westchnieniem. – Alice prosi, abym tam przyszedł. Wygląda na to, że jest problem, wyobrażam więc sobie, że Lizzie usiadła do gry o dużą stawkę – dodał i wstał. – Jeśli są tam Miles z Alice, to będą mieli Lizzie na oku – pocieszył go Dexter, ale również podniósł się z miejsca. Nat wiedział, że Dexter ma rację, ale bardzo nie chciał, aby jego przyjaciele byli świadkiem jakiejkolwiek różnicy zdań między nim a Lizzie. Obaj znaleźli w nowym stanie szczęście, którego jemu brakowało. Dextera i Laurę połączyła miłość niemal od pierwszego wejrzenia, i to już przed wieloma laty, a chociaż drogę do małżeństwa mieli wyboistą, to teraz ich życie
S R
było idyllą. Jeśli chodzi o Milesa, to trudno było o bardziej zagorzałego przeciwnika małżeństwa. To właśnie on cynicznie twierdził, że miłość jest zwykłym listkiem figowym dla żądzy, czyniącym ją łatwiejszą do przyjęcia. W swoim czasie próbował nawet szantażem skłonić Alice do ślubu, aby wejść w posiadanie jej majątku i dzięki temu spłacić długi oraz uniknąć, więzienia. Nagle stał się wręcz pantoflarzem zakochanym w żonie po uszy. Nata nękała zazdrość i dręczyło przykre przeświadczenie, że jemu i Lizzie nie uda się osiągnąć takiej zażyłości, jaka połączyła Milesa i Alice lub Dextera i Laurę. To prawda, że poślubił Lizzie w innych okolicznościach i że trudno im było oczekiwać szybowania w miłosnych przestworzach. Miał zresztą za sobą podobne doświadczenie, przeżył je przed laty z Priscillą Willoughby, i nie zamierzał powtórzył tamtego błędu. Nie. Ożenił się z Lizzie wyłącznie z obowiązku i pożądania. Jednak mimo iż wmawiał sobie, że ich związek jest całkiem zadowalający, patrząc na szczęście przyjaciół, odnosił przeciwne wrażenie.
119
Teraz w dodatku wyglądało na to, że jego samowolna żona zachowuje się wyjątkowo nagannie. Tego się zresztą obawiał. Szybko przeszedł kamiennym korytarzem, minął zakręt i wszedł do sali balowej. Z każdym krokiem jego wzburzenie rosło, zwłaszcza że dręczyły go najrozmaitsze wyobrażenia tego, co zastanie w sali karcianej. Tymczasem w głównej sali tańczono statecznego i eleganckiego kontredansa. Nat na wszelki wypadek rozejrzał się, ale nie dostrzegł ani Lizzie, ani Alice lub Milesa. Wyminął więc tancerzy i wyszedł drugimi drzwiami, przeszedłszy obok stołu uginającego się pod napitkami. Widział już, że w sali karcianej jest tłoczno. Wianuszek ciekawskich otoczył jeden ze stolików i nawet na odległość wyczuwało się gorączkową atmosferę. Gdy Nat z Dexterem przekroczyli próg,
S R
Miles Vickery wydostał się z ciżby i wyszedł im naprzeciw. Nat chwycił go za ramię. – Co się dzieje?
– Lizzie gra z Tomem w trzy karty – odparł zdegustowany Miles. – Tom zażądał, żeby postawiła brylanty Scarletów. – Co takiego?! – Nat zmartwiał.
– Tom ją sprowokował – wyjaśnił Miles. – Powiedział, że brylanty należą się jemu, bo jest starszy. Lizzie na to, że matka przeznaczyła je dla niej, ale niech mu będzie, zagra z nim do trzech wygranych. Do tej pory oboje wygrali po razie. Klnąc pod nosem, Nat przecisnął się do stolika. Gdy znalazł się w pierwszym rzędzie, Lizzie podniosła głowę. Miała na sobie kreację ze srebrzystego materiału, skandalicznie wydekoltowaną, a upięte kasztanowe włosy przytrzymywała na czubku głowy brylantowa klamra. Gdy dostrzegła Nata, uśmiechnęła się w sposób, który niezmiennie budził u niego nieodparte
120
pożądanie. Na stoliku stał kieliszek szampana, bez wątpienia nie pierwszy, bo zielone oczy Lizzie lśniły, a na policzkach czerwieniły się rumieńce. Brylanty Scarletów, czyli naszyjnik, który zmarły hrabia podarował żonie z okazji ślubu, leżały na stole między nią a Tomem. – Dobry wieczór, kochanie – powiedziała radośnie Lizzie. – Mam nadzieję, że podoba ci się nasza noc poślubna. – Przyszedłem zabrać cię do domu – oznajmił Nat. Zdawał sobie sprawę z ciszy, jaka zapadła w pokoju karcianym, przede wszystkim jednak widział triumfalne, kpiące spojrzenie Toma Fortune'a. Najwyraźniej nie zadowoliło go zmuszenie szantażem Nata do przekazania dwudziestu pięciu tysięcy funtów.
S R
To wprawiło Nata we wściekłość.
– Ależ, Nat, kochanie – zaprotestowała Lizzie –nie możesz mnie teraz zabrać do domu.
– Nie psuj zabawy, Waterhouse – wycedził chłodno Tom. – Nie stać cię na głupie dwadzieścia tysięcy za naszyjnik, skoro masz teraz pieniądze Lizzie? –Jego posępne spojrzenie dawało do zrozumienia, jak wiele jest gotów ujawnić, jeśli zostanie sprowokowany.
Nata przeszył strach. Do tej pory sądził, że sprawę szantażu definitywnie załatwił, teraz zrozumiał swoją naiwność. Szantażystom nigdy nie jest dość, a jeśli Tom rozpuści plotkę o hańbie Celeste... Nagle dopiero co uporządkowany świat Nata zatrząsł się w posadach. – Nie rozumiem, dlaczego zakładasz, że przegram, Tom – obruszyła się Lizzie. Z precyzją szulera wymieszała karty i rozłożyła je na stole. – Dobrze wiesz, że mam diabelne szczęście. – Może w grze – powiedział Tom– ale na pewno nie do mężczyzn.
121
Nat wykonał taki ruch, jakby chciał go uderzyć, ale powstrzymało go znaczące spojrzenie Lizzie. – Znajdź damę – kusiła, znów zwracając się do Toma – a klejnoty będą twoje. Nat wpatrywał się z napięciem w żonę. Z lekko pobladłą twarzą czekała, aż Tom dokona wyboru. Palcami bębniła w opróżniony do połowy kieliszek szampana. Tom wyciągnął rękę i odkrył kartę. Ukazała się siódemka pik. Lizzie wydała pisk zachwytu i klasnęła w dłonie. – Wygrałam! Wśród publiczności rozległ się szmer uznania. – Jesteś gorsza od szulera – oświadczył niezadowolony Tom, wstając od
S R
stolika. – Jak, u diabła, robisz te swoje triki?
Lizzie podniosła ze stolika naszyjnik i zapięła go na karku. Z przodu zataczał łuk tuż nad piersiami, mieniąc się przy każdym jej oddechu. Natowi trudno było oderwać od niego oczy.
– Kto następny? – spytała wyzywająco.
Znów na jej wargach zaigrał uśmiech i Nat odczuł żądzę. Jak ona mogła jednocześnie doprowadzać go do furii i rozpalać do białości? Zupełnie jakby zaraziła go własnym szaleństwem, dla którego dotąd nie było miejsca w jego życiu. Co tam, dostosuje się do jej reguł. Chwycił za oparcie krzesła. – Ja zagram – oświadczył. Szmer przebiegł wśród widzów. Lizzie spojrzała na niego ze zdumieniem. – Wydawało mi się, że nie pochwalasz hazardu – powiedziała. – Bo nie pochwalam. – Nat zdjął frak, poluźnił fular i zajął miejsce. Lizzie upiła duży łyk szampana. Nat przyglądał się ruchom brylantów, gdy przełykała. Ona tymczasem wzięła talię kart i zaczęła tasować. 122
– Baseta? – spytała. – Pikieta. – Jak wolisz. – Lizie wzruszyła ramionami. – Jaka stawka? – Ty, moja droga – odparł Nat. – Wracasz ze mną do domu, do naszego małżeńskiego łoża. Widzowie byli wyraźnie zgorszeni, a część z nich odłączyła się od grupki, wśród nich Dexter, Miles i Alice. Lizzie wyzywająco popatrzyła na Nata. – Przegrasz – ostrzegła. – Nie przegram. Kątem oka Nat dostrzegł, że Alice ściska Milesa za ramię i coś
S R
gorączkowo mu szepcze. Miles miał posępną minę, po chwili jednak pokręcił głową i oboje wyszli z sali. Alice na odchodnym zmierzyła Lizzie zatroskanym spojrzeniem. Tymczasem Nat skupił całą uwagę na żonie. Przyglądał się smukłym palcom tasującym karty.
– Nie jesteś dobrym graczem – stwierdziła.
– Dawniej nie pasjonowałem się kartami, ale teraz może cię zaskoczę. – Często to robisz.
Lizzie pochyliła głowę nad kartami i szybko wygrała dwa pierwsze rozdania. Nat wygrał trzecie, potem czwarte i piąte. Widział, że Lizzie przestała się skupiać na grze. Widzowie rozproszyli się w poszukiwaniu lepszej rozrywki. Zostali tylko we dwoje. Im dłużej trwała gra, tym silniejsze pożądanie dręczyło Nata. Był zdecydowany wygrać. – Nie powinnaś była pić tyle szampana – powiedział. – To mąci uwagę. – Ty powinieneś wypić więcej – odparła zirytowana. – Może wtedy nie byłbyś takim sztywnym mądralą.
123
– Dlaczego postawiłaś naszyjnik? Po co ryzykować utratę czegoś tak cennego? Zerknęła na niego znad wachlarzyka kart i odłożyła kartę. – A czemu nie? Jakie to ma znaczenie? – Naszyjnik jest wart dwadzieścia tysięcy funtów. Pochyliła głowę i migotliwe światło świec mieniło się w jej włosach, które wydawały się miejscami złote, a miejscami rude lub kasztanowe. – Nie zawsze chodzi o pieniądze. – Nie – przyznał. – Naszyjnik dostałaś od matki, a wyjątkowo cenisz wszystkie pamiątki po matce. – Skąd wiesz?
S R
– Ponieważ bez względu na to, co mówią ludzie, stawiałaś ją na piedestale. Lizzie zmrużyła oczy.
– Tęsknię za nią – przyznała.
– Po co więc stawiać w grze wartościowy przedmiot, który matka ci zostawiła? – dociekał Nat. – To nie ma sensu.
Lizzie rzuciła kartę na stos i pochyliła się naprzód, przeszywając go gniewnym spojrzeniem.
– A jaki sens jest w stracie? Straciłam matkę... Czy traktować naszyjnik jako zadośćuczynienie? – Wyprostowała się, a złość odpłynęła od niej równie szybko, jak się pojawiła. – Straciłam oboje rodziców – podkreśliła. – Ostatnio Monty'ego. Nikt z nich nie był doskonały, ale każde miało większą wartość niż to. – Dotknęła naszyjnika, który rozbłysł kolorami tęczy. – Czy dlatego przyszłaś tu dziś wieczorem? –spytał Nat. – Czułaś się samotna i chciałaś wypełnić czas? 124
Nie potrafił zrozumieć Lizzie, a po chwili bolesnej refleksji doszedł do wniosku, że nigdy tego nie umiał i tak naprawdę nawet się nie starał. Lizzie ulegała nastrojom i kaprysom, a on je tolerował. Po ślubie to się zmieniło, ponieważ została jego żoną, budzącą w nim w równej mierze zachwyt i konsternację. Wszystko, co powinno być całkiem proste – życie, małżeństwo – wydało mu się nagle nieznośnie skomplikowane. – Nudziło mi się. – Teraz rzucała karty szybciej, jakby przestała na nie zwracać uwagę. – To przecież moja noc poślubna, poczułam się samotna. A ty co robiłeś? – Miałem sprawę... – Aha. – Przesłała mu ironiczny uśmiech. – Kiedy mężczyzna musi
S R
załatwić sprawę, oznacza to, że nic innego się nie liczy, prawda? – Jesteś zła.
– Cóż za spostrzegawczość – odparła pogardliwie. – To jest nasza noc poślubna, Nat. Zarobiłeś na mnie pięćdziesiąt tysięcy funtów, masz mnie w łożu, czyli dostałeś wszystko, czego chciałeś –ciągnęła. – A skoro tak, to po co ze mną przebywać? Potraktowałeś mnie jak przedmiot i zachowujesz się jak mężczyzna stanu wolnego. – Rzuciła karty z niezadowoleniem. – Wygrałeś. – Cztery do dwóch – stwierdził Nat. – Powinnaś wcześniej zgłosić. To niefrasobliwość. – Bez wątpienia. Jakie to budujące, że masz rację – orzekła z przekąsem. Wstała, a jej srebrzysta suknia cicho zaszeleściła. Lizzie wydawała się chłodna i opanowana, podczas gdy Nat ledwie mógł znieść spalającą go namiętność. Bardzo go złościło, że Lizzie, jeśli tylko chce, może go sprowokować, a jego ciało odpowiada, nawet jeśli umysł buntuje się przeciwko pożądaniu. – Idziesz ze mną – polecił szorstko i też wstał. – Wracamy do domu. 125
Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów niczym władczyni mająca przed sobą sługę. – Do domu? Nie wytrzymasz. Za bardzo mnie pragniesz. Nat obawiał się, że Lizzie ma rację. Chwycił ją za nadgarstek, nie bacząc na ewentualnych obserwatorów. – Wygrałem, więc... – Więc domagasz się nagrody. Pragnął rozniecić w niej namiętność, jaka go przepełniała. Niewiele myśląc, przyciągnął ją do siebie i pocałował. Nie był mężczyzną, który całowałby żonę, nie przejmując się, że stoją w miejscu publicznym, wystarczyło jednak zetknięcie ich warg i zapomniał, gdzie się znajdują. Całował Lizzie z
S R
zapamiętaniem i nie przestał, dopóki nie podszedł do nich miejscowy mistrz ceremonii, aby zawiadomić, że powóz czeka, więc najlepiej byłoby, gdyby niezwłocznie opuścili pokój, ponieważ budzą zgorszenie. W powozie Nat szybko zdjął z Lizzie srebrzystą suknię, tak że została tylko w naszyjniku. Widok nagiego ciała żony jeszcze bardziej podsycił pożądanie przepełniające Nata. Był zły, że zupełnie nad sobą nie panuje, ale nie potrafił się oprzeć sile namiętności. Potem siedział nasycony, choć daleki od poczucia szczęścia. Lizzie milczała bardziej obca niż kiedykolwiek. Znowu osaczyły go złe przeczucia. Obawa, że małżeństwo z Lizzie okaże się klęską, zdawała się potwierdzać, mimo że momenty namiętności były niezapomniane. Lizzie drążył smutek, którego on nie rozumiał, i nie potrafił jej pomóc. Gdy wreszcie dotarli do Chevrons, Nat wziął Lizzie do łoża z nadzieją, że przepędzi tym demony, a potem zapadł w niespokojny sen. Zbudził się jednak dopiero wtedy, gdy lokaj przyniósł gorącą wodę i odciągnął zasłony. Przekonawszy się, że nie ma obok Lizzie, Nat poczuł się rozczarowany.
126
Kiedy zszedł na dół, zastał ją w pokoju śniadaniowym. Była ubrana w jasnozieloną suknię, której wykończenie czarną koronką zapewne stanowiło ustępstwo na rzecz żałoby. Włosy zebrała dopasowaną kolorystycznie aksamitką. Wyglądała prześlicznie mimo ciemnych półkoli pod oczami. Siedziała, skubiąc grzankę z miodem, a minę miała taką, jakby sam widok jedzenia budził w niej obrzydzenie. Nat nalał kawę do filiżanki, oddalił lokaja i usiadł naprzeciwko żony. Wiedział, że musi z nią porozmawiać, wydawała się jednak tak odległa, iż trudno mu było znaleźć stosowne słowa. – Ufam, że dobrze się czujesz – odezwał się w końcu świadom, że zabrzmiało to co najmniej nienaturalnie.
S R
Lizzie podniosła głowę znad talerza, a on miał wrażenie, że jej oczy są całkiem puste, nie odbijają żadnego uczucia ani żadnej myśli. – Całkiem dobrze – potwierdziła.
– Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór...
– Chyba powinnam przeprosić za to, że postawiłam cię w kłopotliwej sytuacji – powiedziała Lizzie, znowu wbijając wzrok w talerz. – Przepraszam. – Nie chcę przeprosin. – Nat nerwowym ruchem rozgarnął dłonią włosy. – Ciekaw jestem tylko, dlaczego wyszłaś sama z domu i po co akurat z Tomem usiadłaś do karcianego stolika. – Bo jestem szalona i nieokiełznana – odparła ironicznie. – Czy nie tak zawsze twierdziłeś? – Tak, ale... Nat wiedział, że Lizzie nie odpowiedziała szczerze. Musiała się kierować czymś więcej niż tylko chęcią wywołania skandalu, a mimo to nie przedstawiła żadnego wytłumaczenia. Pokręcił głową zdezorientowany. – Nie rozumiem, skąd te wszystkie zuchwalstwa – mruknął. 127
W tej samej chwili przypomniały mu się jej słowa z poprzedniego wieczoru. – Przepraszam, że wczoraj wyszedłem – dodał skruszony. – Powinienem był pomyśleć, że to nasza noc poślubna i... – Urwał. – To bez znaczenia. Odniósł wrażenie, że jest całkiem odwrotnie, choć Lizzie nie chce tego przyznać. – Powinienem przeprosić cię za swoje zachowanie –ciągnął. – Pragnąłem cię i nie byłem zbyt delikatny. Zapomniałem, że masz niewielkie doświadczenie... – Nie skrzywdziłeś mnie ani nie zgorszyłeś –oświadczyła. – Natomiast
S R
wstrząsająca jest dla mnie myśl, że fizycznie jesteśmy doskonale dopasowani, ale nie ma między nami niczego więcej... Wstała od stołu.
Nat wyciągnął rękę. Tej rozmowy nie należało kończyć. Potoczyła się zupełnie nie tak, jak powinna, w dodatku zbyt wiele pozostało niedopowiedzeń. Czuł, jak jego małżeństwo nieuchronnie zmierza ku klęsce. Najgorsze, że nie wiedział, jak przeszkodzić katastrofie, chociaż bardzo tego chciał. – Lizzie – powiedział tylko.
Przystanęła i spojrzała na niego tym samym beznamiętnym wzrokiem, co wcześniej. Nat poczuł rozczarowanie, a nawet zmieszanie, zdawało mu się bowiem, że nawet teraz, gdy Lizzie stoi tuż przed nim, on czegoś nie dostrzega. – Wiem, że coś jest nie w porządku. Proszę, porozmawiaj ze mną. Spuściła wzrok, a na jej policzkach pojawił się ślad rumieńca. – Co ma być nie w porządku? – spytała. – Nic mi nie jest. – Na pewno? 128
Przez twarz przemknął jej cień. – Wychodzę – oznajmiła. – Zamierzam odwiedzić księgarnię. Mam nadzieję, że to pochwalasz. – Naturalnie. – Nat nieznacznie pokręcił głową, zaskoczony zmianą tematu. – Będę pracował – dodał. – Dexter prosił, abym dołączył do śledztwa, które prowadzą z Milesem w sprawie śmierci Monty'ego. Jest dużo do zrobienia. Lizzie skinęła głową i wyszła z pokoju śniadaniowego. Chwilę potem Nat usłyszał jej wymianę zdań z panią Alibone, potem kroki na schodach i w domu zapadła cisza. W milczeniu dokończył śniadanie, starając się zająć umysł nowinami z „Leeds Intelligencer".
S R 129
Rozdział dziesiąty W Fortune's Folly wrzało. Wszyscy mówili o Nacie Waterhousie, lady Elizabeth i ich skandalicznym zachowaniu w publicznym miejscu. W przeszłości Lizzie wiele razy ścigały najrozmaitsze plotki, które wywołała własnym niekonwencjonalnym i samowolnym postępowaniem, i w ogóle jej to nie przeszkadzało. Teraz też nie przywiązywałaby wagi do potępiających spojrzeń i nieprzyjaznych uwag, gdyby byli z Natem szczęśliwi. Niestety, nie mogła się łudzić, że tak jest. Nata zadowalała namiętność fizyczna, która zastępowała mu prawdziwą bliskość. Chciał mieć w domu potulną, obowiązkową żonę, która w łożu zamieniałaby się w nienasyconą rozpustnicę.
S R
Natomiast ona pragnęła wszystkiego: pożądania, czułości, głębokiego uczucia. Bardzo szybko pojęła, że zmysłowa rozkosz nie ma nic wspólnego z miłością. To była przykra lekcja dla takiej romantyczki jak ona. Przeprosiny Nata wprawiły ją w głębokie zakłopotanie. Skoro sam nie dostrzegał, co złego dzieje się w ich małżeństwie, to jak można liczyć na to, że kiedykolwiek to zrozumie? Przecież zostawił ją w wieczór, który powinien być wyjątkowy i tylko dla nich. Nie mogła zwierzyć się mężowi i wyjawić, jak bardzo jej romantyczne wyobrażenia są różne od rzeczywistości, bo zapewne natychmiast dostrzegłaby w jego
oczach
współczucie połączone z kompletnym
niezrozumieniem. Zresztą musiałaby mu wtedy wyznać, jak bardzo go kocha, a tego stanowczo nie chciała. Coraz bardziej umacniała się w przekonaniu, że nie należało zgodzić się na ślub. Uraczywszy się czekoladą w pijalni, Lizzie kupiła u pani Morton kawałek czerwonej wstążki i nowe rękawiczki z koźlej skóry, po czym udała się do biblioteki pana Tarletona, zgodnie z tym, co zapowiedziała Natowi. Dzień był słoneczny, więc wszędzie kręciło się mnóstwo ludzi. Lizzie zdawała sobie 130
sprawę z niezdrowego zainteresowania i szeptów mijających ją osób. Nie ulegało wątpliwości, że o jej zachowaniu w sali karcianej słyszeli wszyscy, podobnie jak o podróży powozem z Natem. Porozumiewawcze spojrzenia i uśmieszki jeszcze pogłębiały złe samopoczucie. Po szalonych chwilach spędzonych w ramionach Nata miała obolałe ciało, natomiast świadomość, że mąż nie odwzajemnia jej miłości, wywoływała obezwładniające poczucie pustki i zniechęcenie. Zastanawiała się, czy nie pomogłaby jej gorąca kąpiel, ale męczyła ją sama myśl o tak pracochłonnym zabiegu. Tego ranka miała kłopoty nawet z włożeniem sukni. Popatrzyła na rząd książek, usiłując się zdecydować, którą wybrać. Lektura odciągnęłaby jej uwagę od osobistych problemów i pozwoliła zapełnić
S R
czas. Wciąż stała jej przed oczami twarz Nata, z którym spotkała się przy śniadaniu. Dostrzegła, że usiłował pokonać barierę obcości, która rosła między nimi mimo intymności kontaktów fizycznych. Nie była jednak w stanie zmusić się, by wyjść mu naprzeciw. Przeszkadzało jej zmęczenie, a przede wszystkim złe emocje.
Usiadła w jednym z foteli, które pan Tarleton ustawił dla swoich gości, i bezmyślnie wbiła wzrok w przestrzeń. Ostatni wieczór był okropny. Naszedł ją zupełnie niespodziewany żal po Montym, wróciły wspomnienia o innych utraconych członkach rodziny. Wiedziała naturalnie, że chce te uczucia obrócić w gniew przeciwko Natowi, bo z gniewem lepiej sobie radziła niż z bezbrzeżnym smutkiem. Wyszła więc z domu, za dużo wypiła i pozwoliła, aby Tom sprowokował ją do gry w karty o naszyjnik, a potem kusiła Nata i wyładowała na nim swoje rozczarowanie. Jego pożądanie powitała z zadowoleniem, ale tylko dlatego, że chciała od niego czegokolwiek. Okazało się jednak, że to nie wystarczy. Tak naprawdę pragnęła uczucia, którego Nat dla niej nie miał. 131
Szmer głosów wyrwał ją z zamyślenia. Po drugiej stronie półki stała Priscilla Willoughby. Lizzie poznała to przyjemne ciche brzmienie głosu z lekkim przeciąganiem samogłosek. Kontrastowały z nim ćwierkające tony lady Wheeler, damy, która nie tak dawno wychwalała Lizzie pod niebiosa, a teraz z wyjątkowym zaangażowaniem odmalowywała jej charakter w możliwie najciemniejszych barwach. – Słyszałaś, co się stało? Kompletnie bezwstydna... piła szampana galonami i grała w karty o swoją biżuterię, chociaż nie minęło jeszcze kilka tygodni od pogrzebu brata. Inna rzecz, że tak naprawdę nikt go nie żałuje... Ja żałuję, pomyślała Lizzie. Może jestem głupia, ale mimo wszystkich jego wad tęsknię za nim, zresztą chyba jako jedyna.
S R
– Nie rozumiem, dlaczego Nathaniel poślubił tę małą trzpiotkę. – W słodkim głosie Priscilli pojawiły się cierpkie nuty. – Naturalnie nie jest dla mnie zaskoczeniem, że to właśnie ona tak skandalicznie się zachowuje. Jej matka była po prostu ladacznicą dla bogatych. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby okazało się, że i ona przed ślubem znała bliżej kilku mężczyzn, na przykład Johna Jerrolda...
– Biedny hrabia Waterhouse. – Wiadomość o domniemanych aktach nieobyczajności Lizzie wyraźnie pobudziła wyobraźnię lady Wheeler. –A jednak z tego co słyszałam, on jej pożąda... Panie zniżyły głos do szeptu. – Tak... w powozie... absolutny skandal! Sądziłam, że on zdecydowanie wolałby dobrze ułożoną pannę, jak na przykład Florę Minchin albo ciebie, Priscillo. – Nathaniel nie myśli głową – jadowicie stwierdziła Priscilla. – Wszyscy mężczyźni są tacy sami, najważniejsze jest dla nich to, co mają w spodniach. – Priscillo! – Lady Wheeler była wyraźnie zgorszona. 132
– Hrabia Waterhouse niedługo odzyska rozum, trzeba tylko poczekać, aż nieco wygaśnie w nim żądza – orzekła Priscilla Willoughby. – Wtedy dostrzeże, jaka z niej rozpustnica. Niemożliwe, żeby ją kochał. Zakochany to on był we mnie. Zapewniał, że jestem jego ideałem kobiety. Lizzie zobaczyła Priscillę w szparze między książkami. Miała na sobie liliową suknię i słomkowy kapelusz z dużym rondem, przybrany liliowymi wstążkami. – Wiesz, Margaret, on napisał do mnie mnóstwo listów miłosnych. Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że wciąż jest we mnie zakochany. Lizzie wyprostowała się gwałtownie i zaczepiła rękawem o półkę. Kilka książek z hukiem poleciało na podłogę. Lady Willoughby i lady Wheeler od-
S R
wróciły się w jej kierunku, podobnie jak inni goście księgarni. Lady Wheeler spłonęła intensywnym rumieńcem, a na wargach lady Willoughby pojawił się triumfalny uśmieszek.
– Lady Waterhouse! Nie zauważyłam pani wcześniej. – Doprawdy? – Lizzie wytrzymała pogardliwe spojrzenie Priscilli, starając się nie okazywać urazy. – Bardzo zainteresowały mnie pani refleksje na temat rodzaju męskiego, lady Willoughby – ciągnęła. – Najwyraźniej miała pani dużo materiału do badań, aby wyciągnąć takie wnioski. Skinęła głową i wyszła na zewnątrz. Słońce omal jej nie oślepiło, żar lał się z nieba. Zapomniała wziąć parasolkę, nie założyła też kapelusza i zrobiło jej się nieznośnie gorąco. Priscilla Willoughby chwaliła się listami miłosnymi. Nat, mężczyzna praktyczny i całkowicie wolny od sentymentalizmu, pisał do Priscilli uczuciowe epistoły! Co w nich było? Czy zawierały słowa, które Lizzie pragnęła wyznać mężowi, choć z musu trzymała je na wodzy? „Kochałam cię zawsze... Będę cię kochać do końca życia... " 133
Czy Priscilla trzymała listy w pudełku, obwiązane kolorową wstążeczką? A może miała miłość Nata za nic i wyrzuciła je, spaliła lub po prostu pozwoliła im rozsypać się ze starości? Lizzie rozumiała, że Priscilla jest zazdrosna, ale co do jednego mogła mieć rację. Głębokie uczucie, którym Nat obdarzyłby ukochaną kobietę, przetrwałoby o wiele dłużej niż pożądanie, jakie ona w nim budziła. Któregoś dnia to pożądanie się wypali, niemożliwe przecież, żeby wybuchy silnej namiętności powtarzały się bez końca, i wtedy nie zostanie dla niej już nic... Uświadomiła sobie, że mimo upału drży. Wlokła się po Fortune Row, obojętna na otaczających ją ludzi, rozkoszujących się latem. Usiadła na ławce i wbiła wzrok w jakiś odległy punkt. Nie miała pojęcia, jak długo siedziała bez
S R
ruchu, aż w pewnej chwili padł na nią cień i usłyszała: – Milady prosiła, abym pani to doręczyła.
Ktoś wsunął jej list w dłoń, a gdy Lizzie podniosła głowę, ujrzała oddalającą się służącą w schludnym uniformie. Dziewczyna nie obejrzała się. Lizzie zerknęła z zainteresowaniem na kartkę. Przesyłka wyglądała na starą i była adresowana do Priscilli Willoughby.
Zrozumiała, co ma przed sobą. Priscilla nie zamierzała pozostawić jej cienia wątpliwości co do istnienia listów miłosnych Nata, przysłała więc jeden do przeczytania. Leżał teraz na jej kolanach, kusząc, aby go otworzyć. Był obwiązany różową wstążeczką, atrament w adresie wyblakł. Lizzie czuła, jak swędzą ją palce, aby zobaczyć, co jej mąż pisał do kobiety, którą kochał. Dotknęła spłowiałej wstążeczki, starając się oprzeć chęci pociągnięcia za jej koniec. Nie będzie czytać tego listu! Po co się dręczyć? Rzuciła list na ścieżkę, a przechodząca właśnie dama dźgnęła go czubkiem parasolki i nie zauważając niczego oddaliła się. Lizzie patrzyła na to 134
z satysfakcją. Poczuła się jeszcze lepiej, kiedy spadły pierwsze grube krople deszczu i atrament się rozmył. Pomyślała, że wkrótce miłosny list Priscilli będzie jedynie brudnym strzępkiem papieru. Tyle że bez wątpienia istniały również inne. W drodze do domu przemokła do suchej nitki. Na miejscu przekonała się, że Nat wrócił na lunch. Stał w holu, omawiając bieżące sprawy z panią Alibone. Oboje natychmiast wlepili wzrok w Lizzie, miała bowiem potargane włosy i suknię w żałosnym stanie. – Pani jest ekstrawagancka – zwróciła się pani Alibone do Nata tonem pełnym dezaprobaty, gdy Lizzie przeszła obok nich w stronę schodów, aby jak najszybciej dotrzeć do swojej sypialni i się przebrać.
S R
– Moja dawna pani, księżna Cole, miała ustalone poglądy na zachowanie młodych dam...
– Raczej nie dawałabym księżnej za przykład –zauważyła Lizzie, odwracając głowę. – Ona miała skłonność do mordowania tych, którzy jej się nie podobali, czyż nie? – Roześmiała się, gdy pani Alibone w jednej chwili zesztywniała.
Tego wieczoru Lizzie w towarzystwie męża udała się na wieczorek muzyczny do sal ansamblowych. Przyszli również Alice z Milesem, a także inni członkowie towarzystwa z Fortune's Folly, więc Lizzie uśmiechała się bez końca, aż rozbolały ją mięśnie twarzy, i prowadziła lekką konwersację, z której potem nie pamiętała ani słowa. Priscilla Willoughby siedziała po drugiej stronie sali w olśniewającej różowej kreacji i wyglądała jak tłusty kot, który najadł się śmietanki. Gdy Lizzie wróciła do domu, czekał na nią kolejny list miłosny, tym razem obwiązany szkarłatną wstążką. Wrzuciła go do ognia i poszła spać.
135
W nocy zbudził ją ból brzucha. Natychmiast zorientowała się, co to znaczy. Od sześciu tygodni nie miała okresu i w głębi ducha żywiła nadzieję, że spodziewa się dziecka. Wciąż jeszcze bała się głośno o tym mówić, ale z każdym mijającym dniem nabierała otuchy, że jest brzemienna. W jednej chwili radosne oczekiwanie ustąpiło miejsca rozczarowaniu i żalowi. Lizzie wtuliła twarz w poduszkę, aby nie wybuchnąć głośnym płaczem. Nat spał w pokoju obok, tej nocy bowiem nie odwiedził jej w sypialni, przemknęło jej więc przez myśl, aby poszukać pocieszenia u męża. Pragnęła nawet, żeby Nat instynktownie wyczuł jej potrzebę i sam do niej przyszedł. Niestety, drzwi pozostały zamknięte, a nieobecność męża zdawała się podkreślać dzielący ich dystans. Ona zaś nie mogła przemóc niechęci do
S R
dzielenia się smutkiem z innymi, nawet z mężem.
Nazajutrz pozostała w łóżku, dzień później również, twierdząc, że boli ją gardło, czego naturalnie nie dałoby się podważyć. Nat, widząc wymizerowaną twarz żony, przyznał, że powinna wypocząć, cmoknął ją w policzek i wyszedł. Tego wieczoru przyniósł jej kwiaty, intensywnie czerwone róże, które wspaniale pachniały i nawet obudziły w Lizzie ochotę, aby wyjść do ogrodu. Nat nie krył zaniepokojenia jej zdrowiem, ale nie czuła się na siłach, żeby z nim o tym rozmawiać. Trochę ją to dziwiło, dotąd bowiem nie przechodziła tak ciężko okresu. Kiedy zasypiała, Nat siedział przy jej łóżku, ale gdy obudziła się w nocy, już go nie było. Kilka dni później opuściła łóżko i Nat zabrał ją na bal składkowy z nadzieją, że to polepszy jej nastrój. Za dużo wypiła i zatańczyła aż trzy razy z Johnem Jerroldem, starając się jednocześnie nie zwracać uwagi na to, że Nat towarzyszy na parkiecie Priscilli Willoughby. która w bursztynowych jedwabiach wyglądała zachwycająco.
136
– Jesteś przygnębiona, Lizzie – zauważyła Alice, gdy następnego dnia siedziały przy herbacie w pijalni. – Boli mnie głowa. Wczoraj wieczorem przesadziłam z winem. – Dlaczego? – spytała bez ceregieli Alice. Lizzie obróciła w dłoniach filiżankę. Sama zadawała sobie to pytanie. – Żeby lepiej się poczuć – powiedziała po chwili. – Ostatnio dręczy mnie smutek i zupełnie nie rozumiem dlaczego. Wino trochę go łagodzi, przynajmniej na pewien czas. – A potem budzisz się i czujesz jeszcze gorzej, znam to. – Alice pokręciła głową na poły zirytowana i na poły zatroskana. – Poddajesz się żałobie. Nie możesz przyzwyczaić się do myśli o śmierci sir Montague'a. Bądź dla siebie
S R
bardziej wyrozumiała. – Pochyliła się ku przyjaciółce. – Czy Nat wie, jak się czujesz?
– Nie, powiedziałam mu, że boli mnie gardło. Alice skrzywiła się z niezadowoleniem. – Lizzie...
– Nie jestem przy nadziei – zastrzegła się Lizzie. Gdy zaczęła, następne słowa trudno jej było powstrzymać. – Nie jestem przy nadziei, Alice, a tak bardzo chciałabym mieć dziecko. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie zrozumiałam, że go nie będzie. – Kurczowo splotła palce. – Najpierw urodzenie dziecka wydawało mi się katastrofą, a teraz, kiedy wiadomo, że go nie będzie... – Lizzie umilkła ze łzami w oczach. – Przykro mi. – Alice ujęła dłoń przyjaciółki. –Szczerze mówiąc, wcale nie byłam pewna, że pragniesz dziecka. – Ja też nie. – Lizzie pociągnęła nosem i dyskretnie otarła oczy, żeby nikt z gości pijalni nie zauważył przypadkiem jej łez. – Teraz już wiem, że tak. Dziecko by nas z Natem związało. – Podniosła głowę i dostrzegła skupione 137
spojrzenie Alice. – Nie patrz na mnie w ten sposób – zaprotestowała. –Wiem, że jesteście z Milesem bardzo szczęśliwi, ale nie wszyscy dookoła przeżywają to samo. – Byliście z Natem przyjaciółmi. Co się stało? – Wszystko się popsuło, gdy go pokochałam – odparła smutno Lizzie. – Nie wiem dlaczego, ale nie mogę z nim się porozumieć. Mam wrażenie, że jest całkiem obcy. Nie powinnam była decydować się na małżeństwo. Przeczuwałam, że to będzie katastrofa. – Porozmawiaj z Natem – poradziła Alice. – Powiedz mu, co czujesz... – Nie! – Lizzie wyprostowała się gwałtownie. –Nie mogę – dodała, zniżając głos. – Mam mu wyznać, że go kocham, i do wszystkiego, co już
S R
straciłam, dołożyć jeszcze własną godność?
– Duma bywa złym doradcą. Poza tym Nat jest chyba jedynym człowiekiem w Fortune's Folly, który nie dostrzegł, że jesteś w nim zakochana. Najchętniej wygarnęłabym mu, co o tym sądzę.
– Nie rób tego! – Lizzie chwyciła ją za rękę. –Proszę, Alice, zostaw to mnie. – Odwróciła wzrok. –Porozmawiam z nim, kiedy przyjdzie na to czas. Na razie nie jestem gotowa. To uczucie jest zbyt świeże. – Dobrze. – Alice ciężko westchnęła. – Proszę cię jednak, Lizzie, uważaj na siebie. Pamiętaj, że w twoim życiu ostatnio mnóstwo się zmieniło. Nic dziwnego, że czujesz się nieswojo. – Popatrzyła na nią. – Co zamierzasz dzisiaj robić? – Nie mam pojęcia – odrzekła Lizzie. Z niechęcią myślała o czekających ją długich, nużących godzinach. – Lady Waterhouse. Lady Vickery. – Priscilla Willoughby przystanęła obok ich stolika i korzystając z okazji, spoglądała na nie z góry. – Co za miłe spotkanie. – Uśmiechnęła się słodko. –I jak dobrze dopasowała się pani do 138
miejscowego towarzystwa, lady Vickery. Właściwie jednak nie ma się czemu dziwić. – Strzepnęła wyimaginowany pyłek z rękawiczki. – Lady Membury powiedziała mi swojego czasu, że była pani najbardziej sprytną służącą, jaką kiedykolwiek zatrudniła. – Z tymi słowami skinęła głową i się oddaliła. Lizzie chciała się zerwać z miejsca, oburzona do żywego tą obelgą, ale Alice przytrzymała ją za ramię. – Nie – szepnęła. – Dość mam tego zawistnego babska! – Ja też – potwierdziła Alice, mocniej zaciskając dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Awantura w pijalni niczego nie załatwi. – Ponownie napełniła filiżankę herbatą i podsunęła ją Lizzie, która, trzęsąc się ze złości, nie mogła
S R
zrozumieć, jak Alice udaje się zachować niezmącony spokój. – Nie wiem, jak ty to robisz, że się nie przejmujesz – zdziwiła się Lizzie. – Przejmuję się, lecz nie zamierzam dać lady Willoughby satysfakcji i pokazać, że wprawiła mnie w złość. Przecież ona chce mnie wytrącić z równowagi
wyłącznie
Niedoczekanie.
po
to,
aby
dowieść
słuszności
swojego
poglądu.
– Masz rację – przyznała Lizzie.
– Zemsta jest o wiele bardziej smakowita niż zwymyślanie kogoś w gniewie. Lizzie pochyliła się naprzód mocno zaintrygowana. – Co masz na myśli? – spytała. – Słyszałam, że lady Willoughby przysłała dziś bilecik, przepraszając, że nie może przyjść – szepnęła Alice do Lizzie w przerwie koncertu, który odbywał się tego samego wieczoru na świeżym powietrzu, na terenie Fortune Parade. Miles i Nat poszli po napoje, a przyjaciółki siedziały pod markizą,
139
przyglądając się, jak orkiestra stroi instrumenty. – Napisała, że boli ją głowa, ale służba plotkuje, że dotknęła ją jakaś bardzo niemiła przypadłość skórna. – Czy ktoś wie, jak do tego doszło? – Nie. Sprawa wygląda tajemniczo. – Zajrzała do programu. – O, jak miło. Teraz będzie kantata Bacha. – Ponownie zniżyła głos. – Słyszałam, że sok z kruszyny wtarty w skórę może powodować bardzo silne swędzenie. – Ja też to słyszałam – przyznała Lizzie, pozdrawiając skinieniem głowy lady Wheeler i Mary, idące na swoje miejsca. – Najgorzej, jeśli sokiem nasiąknie bielizna. – To naturalnie wydaje się zupełnie nieprawdopodobne – dodała Alice, przesyłając anielski uśmiech Milesowi i Natowi, którzy właśnie podeszli. –
S R
Przecież taki sok musiałby znaleźć się w wodzie z praniem, a jak to możliwe? – A może dostała w podarku wodę lawendową i uznała, że to prezent od starego przyjaciela... – Lizzie zerknęła kątem oka na Nata, który rozmawiał z Milesem i nie zwracał na nie uwagi. – Czy wiadomo, kiedy lady Willoughby wydobrzeje?
– Myślę, że za kilka dni – odrzekła Alice. – Naprawdę? To okropne.
Lizzie wymieniła z przyjaciółką znaczące uśmiechy, zupełnie jak uczennice, którym udał się psikus. Miło zrobić komuś na złość, pomyślała Lizzie, zwłaszcza jeśli jest to Priscilla Willoughby, której należała się kara. Można było jednak powątpiewać, czy zemsta wystarczy na długo. Do ostatecznego pokonania Priscilli potrzeba było więcej niż flakonika przyprawionego pachnidła. Lizzie spojrzała na Nata i spróbowała wyrzucić z głowy myśl o jego listach miłosnych do Priscilli. Tłumaczyła sobie, że to stara historia, i nawet jeśli Nat jej nie kocha, to jego uczucie do Priscilli dawno wygasło. Mimo to nie 140
umiała się wyzwolić od zazdrości o kobietę, która kiedyś zajmowała miejsce w sercu jej męża. Ona nie dostała listów, nie słyszała miłosnych słów ani wzniosłych zapewnień o głębokim uczuciu. Znów zabrzmiała muzyka, więc Lizzie skupiła się na grze orkiestry, starając się zanadto nie przejmować swoimi smutkami. Następnego dnia Nat wyszedł z domu, zanim jeszcze Lizzie się zbudziła. – Pana hrabiego wezwano w pilnej sprawie rodzinnej – oznajmiła pani Alibone, gdy Lizzie zeszła na śniadanie. – Nie chciał pani budzić, prosił jednak, aby przekazać, że ma nadzieję wrócić przed wieczorem. Gospodyni opuściła pokój, a Lizzie pozostała sama ze swymi rozterkami. Dlaczego Nat nie zabrał jej do Water House? Minęło kilka lat, odkąd ostatnio
S R
widziała jego rodzinę. Czyżby wstydził się, że ją poślubił? I dlaczego nie napisał do niej liściku, tylko przekazał wiadomość przez tę okropną panią Alibone? Przy mającej wścibskie oczka i ostry język gospodyni, Lizzie czuła się jak więzień we własnym domu.
Rano złożyły jej wizytę lady Wheeler z córką, pełne ledwie skrywanej ciekawości, jak postępuje śledztwo w sprawie śmierci sir Montague'a. Lizzie zwróciła uwagę na mizerny wygląd Mary, która była blada, miała podkrążone oczy i przez cały czas siedziała jak na szpilkach, podczas gdy matka paplała w najlepsze i z wdzięcznością przyjęła drugą filiżankę herbaty. – Ciekawe, czy sir Thomas nie będzie następny – oznajmiła bezceremonialnie lady Wheeler, mieszając herbatę, do której wrzuciła trzy pełne łyżeczki cukru. – Mam szczerą nadzieję, że jego nikt nie zamorduje, bo przecież okazywał wiele względów Mary, a dla niej byłby to nie lada sukces, gdyby została lady Fortune.
141
– Tom nie wydaje mi się kandydatem na męża, którego życzyłabym moim przyjaciółkom – odparła Lizzie. – Nie wiem, czy umiałabym wymienić chociaż jedną jego zaletę, nawet gdybym siedziała i dumała przez tydzień. – Mary przynajmniej wyszłaby za mąż – powiedziała lady Wheeler, niechętnym spojrzeniem dając Lizzie do zrozumienia, że skoro jej udało się usidlić hrabiego, to powinna wykazać więcej zrozumienia dla cudzych ambicji. – Od czasu ucieczki lorda Armitage'a Mary nie może otrząsnąć się z przygnębienia – ciągnęła. – Kręci się po domu, wzdycha i szlocha. Ja już naprawdę nie mam do tego cierpliwości... Rozległ się brzęk. To Mary upuściła łyżeczkę, która uderzyła w porcelanową podstawkę. Lizzie spostrzegła, że pannie drżą ręce, a w jej brązowych oczach wzbierają łzy. – Mamo... – szepnęła.
S R
– Słyszałam, że sir Thomas odwiedza również pannę Minchin. – Lady Wheeler nie przejmowała się odczuciami córki i zdawała się zapominać, że i ona jest obecna przy rozmowie. – Można więc sądzić, że Mary ma w niej rywalkę, choć naturalnie Flora jest jedynie córką bankiera i nie pochodzi z zacnej rodziny.
– Wydaje mi się, że do Toma przemawia przede wszystkim zacny kapitał Flory, a nie jej pochodzenie – stwierdziła Lizzie, wstając. Uśmiechnęła się do Mary, która jednak w odpowiedzi zdołała wykrzesać jedynie żałosny grymas. – Niech pani lepiej nie robi sobie zbyt wielkich nadziei – podjęła. – Mój brat odkrył ostatnio, podobnie jak wcześniej Monty, że może łupić mieszkańców wsi, nakładając na nich najrozmaitsze. podatki, wątpię więc, czy będzie chciał wiązać się małżeństwem. Zresztą ma taki charakter, że zupełnie nie nadaje się na męża.
142
– Postępuje więc bardzo bezdusznie – stwierdziła lady Wheeler, która wreszcie zrozumiała intencję Lizzie i powoli zaczęła przemieszczać się ku drzwiom. – Zwłaszcza że w naszej miejscowości pozostało niewielu dżentelmenów stanu wolnego. Co zrobimy z Mary? – Proponowałabym zostawić ją w spokoju – powiedziała Lizzie, ściskając rękę panny, gdy żegnały się w holu. Stojąc w progu, patrzyła, jak lady Wheeler z córką oddalają się aleją wysadzaną drzewami. Czepek matrony podskakiwał, punktując rytm reprymendy udzielanej Mary, która, powłócząc nogami, wyraźnie zostawała z tyłu niczym nadąsane dziecko. Lizzie przypomniała sobie, że gdy Monty wprowadził podatek niewieści,
S R
lady Wheeler należała do jego najgłośniejszych przeciwniczek i buntowała się, kiedy jej mąż, sir James, starał się kupić męża dla swojej pospolitej córki. Wszystko zmieniło się z chwilą, kiedy lord Armitage porzucił Mary. Pannę wzięto na języki i odtąd jej matka nie mogła się doczekać dnia, gdy pozbędzie się córki z domu. Lizzie pomyślała z goryczą, że przywrócenie przez Monty'ego średniowiecznych podatków wielu ludzi wpędziło w nieszczęście. Prawdopodobnie chciwość brata przyczyniła się do jego marnego końca. Po południu Nat jeszcze się nie pojawił, nie przysłał też żadnej wiadomości. Lizzie wybrała się samotnie na przejażdżkę po wrzosowiskach, a wracając, postanowiła przejechać obok Fortune Hall. Chciała popatrzeć na dawny dom, chociaż wiedziała, że to tylko zwiększy jej tęsknotę za tym okresem, kiedy we troje potrafili znaleźć wspólny język. To było, zanim pieniądze zawróciły Monty'emu w głowie, a Tom okazał się draniem bez zahamowań. Patrząc na zarysy starego dworu, rysujące się w popołudniowym słońcu, Lizzie zrozumiała, że pewien etap jej życia ostatecznie się zakończył.
143
Skręcała już na trakt do wsi, gdy w bramie pojawił się Tom. Zaskoczył ją do tego stopnia, że szarpnęła wodzami. Klacz omal nie stanęła dęba, ale Lizzie szybko nad nią zapanowała. Tom popatrzył na siostrę z drwiącym uśmieszkiem i powiedział: – Toż to moja siostrzyczka szulerka. Co cię sprowadza w te strony? – Byłam na przejażdżce. Jak się miewasz, Tom? – Lepiej niż niektórzy inni, to pewne. Na przykład Priscilla Willoughby. Prosiła, żebym przekazał ci wiadomość. – Znacie się dobrze, prawda? Powinnam była się tego domyślić. Z pewnością doskonale się rozumiecie, bo łączy was wyjątkowa perfidia. – Spotykamy się – potwierdził Tom.
S R
– Czy to znaczy, że Priscilla będzie następną lady Fortune? Tom parsknął śmiechem. Ujął klacz za uzdę i poklepał ją po szyi. Choć wydawało się to Lizzie niepojęte, Tom uwielbiał psy i konie, ale dla łudzi nie miał litości.
– Nie sądzę. Nie jestem dostatecznie bogaty, aby skusić Priscillę, zresztą mam wątpliwości, czy chciałbym poślubić taką wywłokę – odparł, obrzucając Lizzie bacznym spojrzeniem. – Nie drażnij jej, siostrzyczko. Jest o wiele bardziej doświadczona od ciebie i może cię skrzywdzić. – Ostrzegasz mnie z dobroci serca? – spytała Lizzie. Nie wstrząsnęła nią wiadomość, że Tom i Priscilla są kochankami. Przypomniała sobie Johna Jerrolda wyrażającego przypuszczenie, że Priscilla jest o wiele mniej przyzwoita, niż mogłoby się zdawać. Zaciekawiło ją, czy wie o tym Nat. Uznała, że prawdopodobnie nie. W jego wyobrażeniu Priscilla pozostawała nieskazitelną, wymarzoną kandydatką na żonę. Jednak to nie ona powinna rozwiać jego złudzenia. Gdyby to uczyniła, z pewnością wziąłby to za przejaw zazdrości i jej nie uwierzył. 144
– Niezupełnie – odparł Tom. – Nie wiesz wszystkiego o swoim nieocenionym mężu i dlatego chcę cię oświecić. Lizzie mimowolnie pociągnęła za wodze i klacz poruszyła się niespokojnie. Tom uśmiechnął się, widząc, że trafił w czuły punkt. – Miłość do niegodnego hrabiego Waterhouse'a to twoja pięta achillesowa – powiedział. – Szczerze cię podziwiam, mamy ze sobą wiele wspólnego, ale niestety nie umiesz oduczyć się naiwności. – Nie przyrównuj mnie do siebie! – zirytowała się Lizzie. – Miewam szalone pomysły, ale na pewno nie jestem rozpustna, bezlitosna i chciwa. – Głupia jesteś – stwierdził krótko Tom. – Oddałaś serce niewłaściwemu człowiekowi.
S R
– Nudzi mnie twoje gadanie o miłości.
Lizzie poczuła się do głębi upokorzona. Myśl, że Priscilla i Tom wyśmiewają jej miłość do Nata, była nie do zniesienia. Jak w ogóle Tom mógł się o niej dowiedzieć? Czy tak bardzo nie potrafiła ukryć swoich uczuć? – Zamierzasz mi przekazać wielką nowinę, że Nat był kiedyś kochankiem Priscilli Willoughby?
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, lęk chwycił ją za gardło, bo przecież mogła za chwilę usłyszeć, że Nat wciąż jest kochankiem tej kobiety. Najwidoczniej jej twarz odzwierciedliła emocje, bo Tom powiedział: – Ona pragnęłaby, żeby Nat do niej wrócił, ale na to nie może liczyć. Tej tortury ci oszczędzę, Lizzie. Chciałem cię jednak zapytać, czy wiesz, że kuzyn Gregory zapłacił Natowi, aby cię poślubił? – Posag – wyszeptała zdrętwiałym wargami. Tom pokręcił głową. – Przekupstwo, Lizzie. Dobrze wiesz, jak bogaty jest kuzyn Gregory. Usłyszał, że niebezpiecznie upodabniasz się do swojej matki. – Zrobił efektowną pauzę. – Ludzie o tym mówili: alkohol i flirty z niestosownymi 145
mężczyznami... To plama na honorze starego, dostojnego rodu hrabiego Scarlet. – Myślałby kto, że masz coś do powiedzenia w sprawach przyzwoitego zachowania – zauważyła z pogardą Lizzie, starając się nie okazywać targających nią emocji. „Przekupstwo". Nat poślubił ją za pieniądze. – Z mężczyznami jest inaczej – ciągnął niezrażony Tom. – Mnie nikt nie nazwie pijaną dziwką. – Nie. Za to nazwą cię aroganckim, obleśnym opojem. – Słabo. Musisz wymyślić coś o wiele lepszego, żeby się odgryźć. Kuzyn Gregory sprzedał cię za głupich kilka tysięcy dołożonych do posagu, a Nat
S R
Waterhouse cię kupił, ponieważ potrzebował pieniędzy. Lizzie uznała, że ma dość. Ścisnęła boki klaczy I obróciła ją tak gwałtownie, że Tom zatoczył się i upadł na ziemię. Ściągnęła wodze i klacz poderwała przednie kopyta. Przez chwilę na twarzy Toma malowało się przerażenie, wyglądało bowiem na to, że koń roztrzaska mu czaszkę. W ostatniej chwili Lizzie zmusiła klacz do wykonania wdzięcznego piruetu. Tom, klnąc, zaczął zbierać się z ziemi.
– Nigdy nie rozumiałam twojej potrzeby krzywdzenia ludzi, Tom, ale umieliśmy rozmawiać ze sobą: ja, ty i Monty. Kiedy to się skończyło? Lizzie nie zaczekała na odpowiedź. Odjechała, czując na plecach mściwe spojrzenie Toma. Nie mogła przestać myśleć o tym, co usłyszała od brata. Gregory Scarlet w ogóle się nią nie interesował od czasu, gdy przejął spadek po jej ojcu, a teraz ni stąd, ni zowąd zatroszczył się o dobre imię rodziny. Nat poślubił ją dla pieniędzy – te słowa odbijały się echem w jej głowie.
146
Dojechawszy do domu, odprowadziła klacz do stajni, wyszczotkowała ją i zadała jej obroku. Przy koniach zdążyła się uspokoić. Na stole w jadalni nakryto do posiłku dla jednej osoby. – Hrabia Waterhouse przyjechał do domu w czasie, gdy pani nie było, milady – poinformowała pani Alibone. – Je dzisiaj kolację w „Oyster Club" i uprzedził, że wróci bardzo późno. Nat znowu zostawił mnie samą, pomyślała urażona i zawiedziona Lizzie. Był rzadkim gościem w domu. Albo pracował lub odwiedzał rodzinę, albo umawiał się z przyjaciółmi... Lizzie nie mogła się pogodzić z tym, że mąż ma czas dla wszystkich, tylko nie dla niej. Cóż, ożenił się z nią dla pieniędzy i z poczucia obowiązku, nie z miłości.
S R
Ściągnęła rękawiczki i z głośnym plaśnięciem rzuciła je na stół. Karafka na kredensie zdawała się ją przywoływać. Kilka łyków i troska zniknie. W tym momencie przypomniała jej się matka. Nagłym ruchem strąciła karafkę na podłogę. Rozległ się głośny brzęk i wino rozlało się na dywan. Pani Alibone pojawiła się tak szybko, jakby stała za drzwiami i podglądała przez dziurkę od klucza. – Proszę pani!
– Mały wypadek – wyjaśniła Lizzie. – Bardzo przepraszam za bałagan. Zaraz posprzątam. – Ależ, proszę pani! – Myśl o chlebodawczyni sprzątającej szkło z podłogi wzbudziła u gospodyni zgrozę. Lizzie westchnęła. – Dziękuję, pani Alibone. – Zerknęła na stół z samotnym nakryciem. – Proszę powiedzieć kucharce, żeby nie przygotowywała kolacji. Wychodzę. – To po prostu nie przystoi! – ośmieliła się wyrazić swoje zdanie gospodyni. 147
– Mnie przystoi. Wychodzę bez męża. To gorszące, prawda? Z tymi słowami wbiegła po schodach na górę, żeby się przebrać.
S R 148
Rozdział jedenasty – Jutro przed południem zamierzam się oświadczyć twojej kuzynce Mary. Tom Fortune wpółleżał w fotelu. Podobało mu się, że zajmuje się nim kobieta ubrana, z twarzą przysłoniętą woalką. Priscilla nie pozwoliła mu oglądać się ani dotykać, bo wciąż jeszcze miała na skórze wysypkę. Upokorzenie próżnej kochanki Tom przyjął z pewną satysfakcją. Odniósł wrażenie, że odwiedziła go i była gotowa zaspokoić jego potrzeby wyłącznie dlatego, że oczekiwała czegoś w zamian. – Próbowałem uwieść Mary – powiedział. –Chciałem mieć pewność, że będzie gotowa mnie poślubić.
S R
– I co się stało? – Priscilla musnęła wargami jego odsłonięty tors, budząc przyjemne doznanie.
– Uciekła ode mnie, jak przystało na płochą dziewicę – odrzekł. – Zdaje mi się, że była wręcz przerażona.
– Przynajmniej los oszczędził ci nudy. Sądzisz, że przyjmie twoje oświadczyny?
– Dopilnuję, żeby nie miała innego wyjścia – odparł Tom. – Rozmawiałeś z siostrą? – Powiedziałem jej, że Waterhouse dostał pieniądze za to, że się z nią ożenił. Bardzo ją to ubodło, chociaż starała się ukryć uczucia. – Paskudna jędza! Powinna pocierpieć za to, co mi zrobiła. Kiedy Tom pierwszy raz usłyszał o spreparowanym pachnidle, odczuł zarówno podziw dla Lizzie, jak i pogardę dla Priscilli, że uwierzyła w rzekomy prezent od Nata Waterhouse'a. Teraz jednak, gdy kochanka go pieściła, był nastawiony ugodowo. 149
– Cierpi, i to bardzo. – To dobrze. – Priscilla nie kryła satysfakcji. Z coraz większą wprawą doprowadzała Toma do krawędzi rozkoszy. W pewnym momencie wydał okrzyk i rozpłynął się w błogostanie. W ostatniej chwili pomyślał, że zamiast ożenić się z Mary, powinien poślubić Priscillę. Nat przeżył rozczarowanie, że przed wyjściem z domu nie udało mu się zobaczyć z Lizzie. Pani Alibone poinformowała go, że jego żona wybrała się na przejażdżkę, co bardzo go ucieszyło, wiedział bowiem, że to ulubione zajęcie Lizzie. Chciał, żeby czuła się szczęśliwa, a przecież wyraźnie było jej do tego daleko. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego relacja z Lizzie układa się gorzej niż wcześniej, zanim wzięli ślub, nie ulegało jednak wątpliwości, że
S R
do niego należy naprawienie złej sytuacji. Zresztą, od początku kierował się przekonaniem, że to on musi rozwiązywać problemy, i usiłował to czynić. Niestety, jak na złość pojawiły się komplikacje. Ojciec był ciężko chory, ze strony Toma Fortune'a należało się spodziewać dalszych żądań, Lizzie była przygnębiona i z każdym dniem stawała się mniej przewidywalna. W tej sytuacji lipcowe spotkanie „Oyster Club", ekskluzywnego klubu dżentelmenów dla elity, oferującego wyśmienite posiłki i przednie wino, wydało się Natowi darem losu. Przez kilka godzin będzie mógł zapomnieć o chaosie, jaki zapanował w jego życiu, co jego, człowieka zasadniczego i uporządkowanego, przyprawiało o nieustający ból głowy. Sięgnął po kieliszek. W „Oyster Club" były to właściwie raczej puchary, po wypiciu których mężczyznom rozwiązywały się języki. Jego zadaniem, podobnie jak Dextera i Milesa, było uważnie słuchać tych wynurzeń i próbować wyłowić z nich coś, co mogłoby pomóc w rozwiązaniu sprawy śmierci Monty'ego Fortune'a, brakowało im bowiem tropów, za którymi mogliby podążyć. W noc śmierci Monty'ego w Fortune's Folly nie zauważono 150
niczego niezwykłego poza tym, że ponoć pojawiła się zamaskowana kobieta. Kilka wieczorów wcześniej Monty z kimś się kłócił, ale i w tym przypadku nie potrafiono wskazać konkretnej osoby. Dochodzenie się ślimaczyło, jednak jak wskazywało doświadczenie w tego rodzaju sprawach, prędzej czy później zabójca zdradzał się nieostrożnym uczynkiem. Nat obserwował Dextera i Milesa, siedzących przy długim stole i rozmawiających
ze
znajomymi.
Członkami
klubu
byli
miejscowi
przedsiębiorcy, ludzie wolnych zawodów i ziemianie. Przyniesiono kolację, w tym słynne ostrygi, którym miejsce to zawdzięczało swoją nazwę, a po nich wyśmienity befsztyk. Nat starał się nie myśleć o samotnie przebywającej w domu Lizzie, aby
S R
się nie denerwować. Poprzednim razem, gdy zostawił ją wieczorem samą, omal nie przegrała w karty rodowych brylantów. Uznał, że po tym lekkomyślnym postępku i narażeniu się na plotki Lizzie nie odważy się zachować w sposób nieprzemyślany i wzbudzający powszechną dezaprobatę. Natowi doskwierała jednak bardzo świadomość, że do tej pory nie był w stanie porozmawiać z żoną o niczym naprawdę ważnym. Co gorsza, wiedział, że zasłaniał się koniecznością załatwienia pilnych spraw, żeby usprawiedliwić niedostateczne starania w tym kierunku.
Tymczasem w drugim końcu sali wszczął się tumult. Służba pierzchała bez ładu i składu, szukając schronienia. Donośny męski głos zagrzmiał: – A to ci dopiero! Lady Godiva! – No, no! Cóż za klaczka! Mężczyźni zerwali się z miejsc, wyciągając szyje, i jak jeden wznieśli kielichy do toastu. Nat nie wierzył własnym oczom.
151
Po szerokich schodach konno wjeżdżała na piętro kobieta. Dźwięki kopyt zwierzęcia głuszył gruby czerwony dywan, toteż jedynym odgłosem słyszalnym było delikatne pobrzękiwanie uprzęży. Kobieta była młoda, siedziała w siodle wyprostowana, poruszając się płynnie w rytm kroków wierzchowca. Na wargach igrał jej uśmieszek, zielone oczy przekornie błyszczały. Długie, bujne kasztanowe włosy opadały jej na ramiona i osłaniały ją aż po talię. Mleczne uda ściskały boki klaczy. Nat nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Kobieta była całkiem naga. Giętkie ciało miało alabastrowy połysk. Nieduża, lecz bardzo kształtna pierś wysuwała się spomiędzy opadających włosów. Nat spostrzegł pełne zachwytu spojrzenia mężczyzn, którzy patrzyli
S R
na to samo, co on, to znaczy świeżo upieczoną hrabinę Waterhouse, która tak jak ją Pan Bóg stworzył paradowała przed gośćmi „Oyster Club". W pierwszym odruchu Nat nie chciał przyjąć do wiadomości, że nagą pięknością jest jego żona. Nawet ona nie byłaby przecież zdolna do tak skandalicznego postępku. Na chwilę zacisnął powieki, ale kiedy z powrotem otworzył oczy, Lizzie wciąż tam była i radowała swą nagością oczy czterdziestu pełnych uznania dżentelmenów. Jechała teraz korytarzem ku wielkiemu balkonowi, za nią zaś podążał męski orszak. Miejsce niedowierzania szybko zajęły oburzenie i wściekłość. Jak ona mogła tak go upokorzyć! Mężczyźni cmokali, padały ordynarne żarty. Bez wątpienia ich wyobraźnia pracowała z wielkim zaangażowaniem, a Lizzie uśmiechała się do nich zalotnie, ciesząc się wrażeniem, jakie wywarła. Tymczasem zbliżała się już do otwartych drzwi balkonu, wznoszącego się około dwunastu stóp nad ulicą. Przez zgromadzenie przetoczył się szmer niepokoju, nagle bowiem wszyscy zrozumieli, co zamierza amazonka.
152
– Trzydzieści gwinei, że jej się uda! – oznajmił przedsiębiorczy hazardzista, rzucając monety na stół. – Pięćdziesiąt przeciw! Wszyscy ustawili się tak, by mieć jak najlepszy widok. Nat wreszcie otrząsnął się z osłupienia. Wielkimi krokami podszedł do żony. – Elizabeth! Jego głos zabrzmiał nieco mniej autorytatywnie, niżby sobie życzył. Pewnie zawinił wstrząs, który przeżył, w każdym razie Lizzie zlekceważyła go całkowicie. Dojechała na skraj balkonu. Nastąpiła chwila namysłu i skoczyła. W pełnej harmonii z klaczą wylądowała na ulicy. Przy okazji Nat i wszyscy
S R
zgromadzeni w klubie mężczyźni mogli przez chwilę podziwiać jej kształtne nieduże pośladki. Przez klub przetoczyło się zbiorowe westchnienie. Zaraz potem wybuchło wielkie zamieszanie, wszyscy bowiem rzucili się do schodów, aby sprawdzić, czy amazonka i klacz żyją. Również Nat zbiegł na dół, targany zarówno lękiem, jak i wściekłością. Mężczyźni rozpychali się, aby zapewnić sobie jak najlepszy widok. Nat bezceremonialnie roztrącił zebranych i wydostał się na czoło grupy. Zobaczył jeszcze Lizzie oddalającą się niespiesznym kłusem. Światło latarni oświetlało jej zgrabną sylwetkę. Tłum spontanicznie wybuchnął owacjami. – Wspaniałe! – Piękna kobieta! Nat poczuł ulgę, nie na długo jednak, zaraz schwycił go bowiem niepowstrzymany gniew. Podszedł do niego Miles i położywszy mu rękę na ramieniu, zaczął coś mówić, ale Nat nie usłyszał ani jednego słowa. Odepchnął przyjaciela i podążył ulicą śladem amazonki.
153
Krew pulsowała mu w skroniach. Co też przyszło mu do głowy, żeby znowu zostawić Lizzie samą? Jak mógł pozwolić sobie na tyle arogancji, aby sądzić, że żona potulnie czeka na jego powrót? Powinien rozumieć, że nuda i samotność skłonią ją do zrobienia czegoś nierozważnego. Tak postępują dzieci i taka była Lizzie Scarlet, szalona, uparta, kapryśna. Prędzej jej siwa klacz zamieniłaby się w dereszowatego wałacha, niż ona stałaby się wzorem dobrze wychowanej niewiasty. Naturalnie dla takiego zachowania usprawiedliwieniem nie mogła być ani jej żałoba, ani smutek, ani złość. Tak naprawdę Lizzie była zepsuta do cna i nie należało liczyć na jakąkolwiek poprawę. Wystawiła go na pośmiewisko i publicznie dowiodła, że ich małżeństwo jest klęską. Gniew targał nim coraz mocniej. Od ilu lat zna Lizzie? Ile razy pozwalała
S R
sobie na różne pomysły, które wprawdzie nie były tak odrażające jak ten, ale dowodziły braku opanowania i upodobania do skandali? Dopóki była młodszą siostrą sir Montague'a, nie miało to znaczenia. Sam śmiał się z jej wybryków i uważał ją za wyjątkowo nieudolnie wychowywaną trzpiotkę. Wszystko wyglądało inaczej, odkąd została jego żoną.
Resztę drogi do Chewons Nat pokonał biegiem.
Zdyszany wpadł do stajni i stanął jak wryty, Lizzie spokojnie szczotkowała zgrzebłem klacz. Okrywał ją szlafrok, choć stopy wciąż miała bose. Jej zuchwałość jeszcze bardziej go zirytowała. Spodziewał się raczej, że będzie się przed nim chowała, tymczasem wyraźnie nie zamierzała tego robić. Chwycił ją za ramiona i gwałtownie odwrócił. Wciąż trzymała zgrzebło w dłoni, twarz miała bladą. Nie ulegało jednak wątpliwości, że jest w równie wojowniczym nastroju jak on. – Nie pogratulujesz mi? – spytała. – To był wzorowy skok. – Poklepała klacz po karku.
154
Nat wypchnął żonę z boksu i prawie rzucił na kopę siana. Zatrzasnął drzwi stajni i zaryglował, po czym wrócił do Lizzie. Jednym ruchem zdarł z niej szlafrok. – Uważasz, że tak można jeździć konno?! –Trząsł się ze złości tak, że ledwie mógł wypowiedzieć to krótkie zdanie. –I defilować przed wszystkimi moimi znajomymi i przyjaciółmi? Dumnie uniosła głowę. Nie próbowała się osłonić. Znów okrywały ją jedynie kasztanowe włosy. – Bez wątpienia zazdrościli ci. – Bez wątpienia uznali cię za dziwkę! Lizzie cisnęła w męża zgrzebłem, ale w ostatniej chwili się uchylił.
S R
– Słyszałam, że mój kuzyn przekupił cię, abyś mnie poślubił! Całe to gadanie o ratowaniu mojej reputacji i lubieniu mnie... – Głos jej się załamał. – Och, wiem, że potrzebowałeś pieniędzy – dodała z goryczą. – Przynajmniej w tej sprawie byłeś uczciwy. Dostałeś mój posag, nie musiałeś kupować mnie od Gregory'ego i...
Nat chciał ją objąć, ale wyślizgnęła mu się i chwyciła szpicrutę, którą wyciągnęła ku niemu jak oręż.
– Nie dotykaj mnie albo cię uderzę! Nie żartuję!
– Lizzie... Proszę... – Desperacko starał się nad sobą zapanować. – Czy nie możemy o tym porozmawiać? W odpowiedzi smagnęła go szpicrutą po ramieniu. – Nie powinnaś była mnie prowokować – rzucił przez zęby. Znowu pchnął ją na siano. Pocałowali się łapczywie. Lizzie ściągnęła Natowi koszulę i z całej siły wpiła paznokcie w plecy. Połączyli się gwałtownie i wkrótce ogarnęła ich niewysłowiona rozkosz.
155
Gdy Nat otrząsnął się z chwilowego odrętwienia, okrył Lizzie podartym szlafrokiem i zaniósł ją do domu. Wtuliła mu twarz w ramię, jakby nagle straciła wolę walki. Gniew Nata również przygasł, ale wciąż czuł głęboką urazę, a jego pragnienie dalekie było od zaspokojenia. Szukał więc spełnienia przez całą noc, raz po raz doprowadzając Lizzie na szczyt rozkoszy. Oboje trwali potem w stanie zawieszenia między jawą a snem. Gdy Nat się ocknął, słońce już wstało, a jego promienie oświetlały pokój. Instynktownie odwrócił się, by objąć Lizzie, ale okazało się, że z tej strony łoże jest puste. Wróciło do niego przygnębienie. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego małżeństwo, choć bardzo zadowalające fizycznie, poza tym jest nieudane. Co gorsza, nie miał pojęcia, jak to naprawić.
S R
Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Włożył szlafrok i podszedł do drzwi łączących sypialnie. Były zamknięte.
– Lizzie? – Poruszył klamką. – Lizzie?
Wyszedł z pokoju, aby od strony, korytarza spróbować dostać się do sypialni Lizzie, i usłyszał zbliżające się kroki.
– Czy mogę w czymś pomóc, milordzie? – Za nim stała pani Alibone w długiej czarnej sukni, podkreślającej jej status osoby godnej szacunku. – Jeśli pan sobie życzy, mogę przynieść zapasowy klucz – dodała. Oczy jej lśniły niezdrowym zainteresowaniem i Nat poczuł nagle, że ma tego dość. – Dziękuję, ale nie – odparł stanowczo. Nie zamierzał pozwolić, żeby gospodyni wdarła się nieproszona do sypialni Lizzie. Mogłaby zastać ją przygnębioną, może nawet zapłakaną. I tak dostatecznie źle się stało, że cała służba wiedziała o eskapadzie pani i o tym, że po jej powrocie państwo zamknęli się w stajni. Było więc dość powodów do plotek i nie należało dostarczać następnych.
156
– Dziękuję, pani Alibone – powtórzył z naciskiem, gdy zrozumiał, że gospodyni nie zamierza się oddalić. – Może pani wrócić do swoich zajęć. Dopiero kiedy gospodyni znikła z pola widzenia, obrócił gałkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz, ale łóżko Lizzie pozostało nietknięte od poprzedniego wieczoru. Nat wrócił do siebie, ubrał się pospiesznie, choć wzucie wysokich butów bez pomocy osobistego służącego sprawiło mu niemały kłopot. Zbiegł ze schodów, przemierzył budzący się dom i wyszedł do ogrodu. Gdzie się podziała Lizzie? Dokąd uciekła? Zaraz potem zobaczył ją siedzącą na huśtawce pod rozległymi konarami starej jabłoni. Pochyliła głowę, a wstające słońce nadawało połysk jej włosom.
S R
W żółtej sukni wyglądała nie tylko świeżo, lecz również bardzo ładnie. Natowi ulżyło. Jednak nie uciekła, wciąż była w domu. Ruszył ku niej, depcząc zroszoną trawę. Wysoko nad ich głowami śpiewał w koronie drzewa kos. W powietrzu unosił się aromat róż. Lizzie podniosła głowę i Nat dojrzał na jej twarzy wyraz bezbrzeżnego smutku.
– Kochanie... Zeszła z huśtawki.
– Trzeba z tym skończyć, Nat – odezwała się. – Dłużej tego nie wytrzymam.
157
Rozdział dwunasty Lizzie zbudziła się wcześnie, kiedy pierwsze popiskiwania ptaków zwiastowały świt, a nieśmiałe promienie słońca zaczęły barwić niebo na wschodzie. Była zadowolona, że Nat ani drgnął, kiedy ostrożnie podniosła się z łoża. Czuła, że jak najszybciej musi wyjść z domu na świeże powietrze, odetchnąć pełną piersią, pomyśleć. W bezruchu wczesnego poranka siedziała w ogrodzie i dumała nad małżeństwem, które okazało się katastrofalną pomyłką. Łączyła ich silna namiętność, ale nic poza tym. Lizzie wiedziała naturalnie, że możliwe jest
S R
pożycie fizyczne bez miłości. Najwidoczniej Nat należał to tych, którzy potrafili w związku z kobietą obejść się bez uczucia. Ona nie mogła i nie chciała zaakceptować takiego układu. Potrzebowała czułości, prawdziwej bliskości, satysfakcjonującego poczucia przynależności do kochanej osoby. Niczego takiego nie doznała.
Patrzyła na Nata, który zbliżał się do niej, idąc przez trawnik. Wiatr opinał mu koszulę na muskularnym torsie i mierzwił ciemne włosy. Lizzie wiedziała, że kocha męża, i nie mogła ani wyprzeć się uczucia, ani odkochać się wyłącznie dlatego, że Nat nie odwzajemniał jej miłości. Chciała go sprowokować i poprzedniego wieczoru osiągnęła cel. Rankiem musiała jednak spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać w duchu, że nie takiej reakcji oczekiwała. Pragnęła lepiej poznać Nata, aby mogli dzielić bliskość uczuciową w takim samym stopniu, co fizyczną. Za każdym razem, gdy wymieniali pieszczoty, było jej trudniej nie angażować w to emocji, bo chociaż naturalnie mogła cieszyć się rozkoszą, to potem zostawała z poczuciem pustki. Świadomość, że poza sypialnią prawie się nie spotykają i nie rozmawiają, była bardzo bolesna. 158
– Trzeba z tym skończyć, Nat – odezwała się. –Dłużej tego nie wytrzymam. Po wyrazie jego twarzy widać było, że go całkowicie zaskoczyła. – Nie rozumiem – powiedział. Lizzie była pewna, że Nat by jej nie skrzywdził, ale nie było w nim uczucia, które dorównywałoby jej miłości. – Przepraszam za wczorajszy wieczór. Byłam zła, bo wolałeś spędzać czas beze mnie, ale kiedy dowiedziałam się, że za ślub ze mną wziąłeś pieniądze od kuzyna Gregory'ego, wpadłam we wściekłość. – Ja też przepraszam. Postąpiłem wobec ciebie bardzo niewłaściwie. Wygląda na to, że twój gniew podsyca mój i wtedy wybucha piekło.
S R
Lizzie wiedziała, że wiele zależy teraz od tego, czy uda jej się dobrać odpowiednie słowa.
– Myślę, że powinniśmy lepiej się poznać – powiedziała. – Odkąd się pobraliśmy, prawie ze sobą nie rozmawiamy. Jest zupełnie tak, jakbyśmy byli sobie obcy. Uważam, że dopóki nie poradzimy sobie z tym, co nas dzieli, dopóty nie powinniśmy dzielić łoża i razem sypiać.
– Nie powinniśmy razem sypiać? – powtórzył Nat. Oto, co przemawia do mężczyzny, pomyślała Lizzie. – Nie będziemy współżyć – wyjaśniła. Coraz bardziej podobała jej się ta myśl. – Tak jak Lizystrata w starożytnej Grecji. Nie będzie dotykania się ani całowania do czasu, aż lepiej się poznamy. – Jej edukacja nie była w najlepszym stanie, jako że żadna guwernantka nie zabawiła długo w Scarlet Park, a w Fortune Hall też pozostawała tylko przez krótki okres, mgliście przypominała sobie jednak dramat, którego bohaterki odmówiły mężczyznom swoich wdzięków.
159
– Lizzie, znamy się od dziewięciu lat. Czy to nie dziwne, że jesteśmy sobie obcy? – Co z tego, że znamy się tak długo, skoro prawie przez cały ten czas traktowałeś mnie jak młodszą siostrę Monty'ego, a ja ciebie... – Powoli ruszyła przez trawnik w kierunku domu. Jak bohatera, dokończyła w myślach. – Nie tak rzadko zdarza się, że ludzie, biorąc ślub, są dla siebie praktycznie obcy – zauważył Nat. – To jest przyjęte. Lizzie pomyślała o Florze Minchin. Gdyby Flora i Nat się pobrali, zrobiliby to właściwie jako nieznajomi, ale być może Nat czułby się swobodniej przy żonie, której dobrze nie zna. Potrzebował przecież bogatej panny nadającej się do odgrywania roli hrabiny Waterhouse.
S R
– Wiem – przyznała – ale mnie to nie odpowiada. Czuję się nieszczęśliwa, kiedy ci się oddaję ze świadomością, że przez resztę dnia jesteśmy sobie obcy. Tak nie powinno być.
– Rozumiem, że potrzebujesz czasu, aby przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Wszystko się zmieniło, w dodatku ostatnio poniosłaś stratę... – Zamilkł na chwilę i zmarszczył czoło. – Jeśli skrzywdziłem cię wczoraj wieczorem...
– Nic takiego się nie zdarzyło. Masz rację, przypominając, że jestem w żałobie i że to złość i mściwość popychają mnie do różnych skandalicznych wybryków... – Urwała i po pewnym wahaniu zapytała: – Zrobisz to dla mnie? Spróbujesz poznać mnie lepiej? Będziemy spędzać razem więcej czasu i częściej rozmawiać? – Dobrze – odrzekł z westchnieniem Nat, ujmując żonę za rękę. – Wiem, że jesteś nieszczęśliwa. Musiałbym być ślepy, żeby tego nie zauważyć. Przykro mi, że nie wykazałem więcej cierpliwości.
160
– Musisz być rzeczywiście bardzo zgodnym mężem, skoro znosisz moje zachowanie – przyznała Lizzie, na co Nat zareagował uśmiechem. – Czy wybierzesz się ze mną potem na przejażdżkę? Moglibyśmy urządzić sobie piknik – zaproponował. – Bardzo chętnie – odparła z promienną miną. Nat pogładził ją po dłoni. – Ale ten pomysł, żeby się nie dotykać... Może go jeszcze przemyślisz? Lizzie spojrzała mężowi w oczy. Kusiło ją, żeby zgodzić się na kompromis. To jednak groziło kolejnymi ustępstwami. Ani by się obejrzała i znów dawaliby upust namiętności. W efekcie znaleźliby się w tym samym punkcie. Cofnęła rękę. – Przepraszam, ale nie mogę na to przystać –powiedziała.
S R
– Pierwsza złamiesz warunki umowy. – Nie – zaprzeczyła Lizzie.
– Tak. Zabraknie ci cierpliwości.
Lizzie pomyślała, że może jednak Nat zna ją lepiej, niż jej się zdaje. Tym bardziej była zdecydowana pokazać mu, że się myli.
– Założę się, że nie – oświadczyła, patrząc mu prosto w oczy. Nat odpowiedział przekornym uśmiechem. To było coś nowego: mąż z nią flirtował. Nat Waterhouse, którego znała od jedenastego roku życia, traktujący ją jak dość kłopotliwego małego rozbójnika i wyciągający z najrozmaitszych opresji, teraz z nią flirtował. Tego nam brakowało, pomyślała. On w ogóle się do mnie nie zalecał. Od dość trudnej przyjaźni przeszli nagle do jeszcze trudniejszego małżeństwa i nie było czasu, aby się do tego przygotować. Mogli jednak to naprawić. Ogarnęło ją radosne podniecenie.
161
Nat ujął dłoń żony i na jej wewnętrznej stronie złożył delikatny pocałunek. Natychmiast cofnęła rękę. Czuła mrowienie w miejscu, które przed chwilą dotykały wargi Nata. – Już oszukujesz! – zaprotestowała. – Zakładam się, że przegrasz, moja miła. Do zobaczenia przy śniadaniu. – Odszedł, a Lizzie patrzyła śladem męża. Po raz pierwszy nazwał ją „swoją miłą". Naturalnie Nat nie miał pojęcia, że ona ryzykuje w tym pojedynku znacznie więcej niż on, ale nagle doszła do wniosku, że może to być całkiem dobra zabawa. – Zatem wjechałaś nago na klaczy do hotelu „Granby" – powiedziała Laura Anstruther – potem pokłóciłaś się z Natem...
S R
– Domyślam się, że w efekcie było między wami jeszcze więcej żaru niż zwykle – wtrąciła nieśmiało Lydia.
– A teraz nie chcesz z nim sypiać, póki się w tobie nie zakocha – podsumowała Alice.
– Mniej więcej tak sprawy się przedstawiają –przyznała Lizzie, wodząc wzrokiem od przyjaciółki do przyjaciółki. – Czy myślicie, że oszalałam? Siedziały w bibliotece u Laury. Przedtem Lizzie była z Alice w Fortune's Folly i teraz dzieliły się najnowszymi ploteczkami z przyjaciółkami i piły herbatę, tylko Lydia jadła jajko w majonezie. – To jest silniejsze ode mnie – wyjaśniła zakłopotana, co i raz sięgając łyżeczką do miseczki. –Zasmakowałam w tym parę miesięcy temu i nie mogę przestać. To nie moja wina, będąc przy nadziei, ma się ochotę na różne smaki. – Nie, nie oszalałaś – zwróciła się Laura do Lizzie. – Moim zdaniem, jesteś bardzo odważna, skoro podejmujesz takie ryzyko. Dziwię się tylko, że Nat na to przystał.
162
– Jemu się wydaje, że gorszy mnie to, co on ze mną robi – wyjawiła Lizzie, okrywając się lekkim rumieńcem. – Poza tym trudno powiedzieć, że się zgodził. Traktuje to bardziej jak zakład i uważa, że przegram. – A tymczasem ma się w tobie zakochać – dokończyła Alice. – Jeśli nie... – Lizzie wolała nawet nie rozważać takiej możliwości. – Zakocha się, zakocha – zapewniła ją Laura. –Przecież od lat mężczyźni padają ci do stóp. – Niestety, tak się składa, że akurat ten jeden, na którym mi zależy, mój mąż, wykazuje całkowitą obojętność. Jest w tym pewna ironia losu – stwierdziła Lizzie. – Nat wcale nie jest obojętny – zaoponowała Laura. – On bardzo cię lubi.
S R
Zawsze był gotów przyjść ci z pomocą, odkąd tylko go znasz. Po prostu jeszcze nie zauważył, że z tych uczuć wykluła się miłość. Myślę jednak, że mu do tego niedaleko, a teraz, kiedy zmieniłaś reguły gry... –Urwała z uśmiechem. – Do domu zbliża się liczna grupa – stwierdziła Lydia, zerkając przez okno. – Czego oni mogą chcieć? Jest tam pani Broad, pani Morton, krawcowa, kwiaciarka...
– ... pani Lovell, żona adwokata, pani James, żona doktora, moja mama i służba z Fortune Hall... –dodała Alice.
Rozległ się głośny łomot przy drzwiach, pierwsze przybyłe zrobiły właśnie bowiem użytek z kołatki. W niemałym tumulcie Carrington, stary kamerdyner Laury, wszedł do biblioteki, a za nim chyba ze czterdzieści kobiet. – Niewiasty do pani Anstruther – zaanonsował Carrington. – Pani Broad, pani Morton... – Daj spokój, nie musisz wszystkich wymieniać, Carrington – pospiesznie przerwała mu Laura, obawiając się, że staruszek zemdleje z
163
wysiłku. Uniosła dłoń. – Szanowne panie, proszę o ciszę! Co możemy dla was zrobić? – Nie słyszała pani najnowszej wiadomości? –spytała pani Lovell. – Właśnie się dowiedziałyśmy, że znaleziono Spencera, osobistego służącego sir Montague'a. Został zamordowany! Lizzie głośno nabrała tchu i wymieniła spojrzenia z Laurą. – To straszne – powiedziała. – Bardzo mi przykro... – Nikt go szczególnie nie lubił. – Pani Broad przepchnęła się na czoło grupy. – Zawsze zadzierał nosa. Podobno jednak ktoś zamordował go przez pomyłkę, zamiast sir Thomasa. – Wielkie nieba! Biedny Spencer.
S R
– Nie dlatego jednak przyszłyśmy – oświadczyła bez ogródek pani Broad. – Potrzebujemy pani pomocy. Sir Thomas to drań, musimy go powstrzymać. Nakłada na kupców coraz to nowe podatki, żeby mieć pieniądze na swoje potrzeby. – W ciżbie rozległ się pomruk poparcia. – Wydawało nam się, że sir Montague jest złym panem, ale sir Thomas okazał się jeszcze gorszy! Właśnie wpadł na pomysł, że będzie zarabiał na ludzkiej śmierci. Chce zabierać połowę dobytku zmarłego. Nie dość, że nie stać nas na to, żeby żyć, to jeszcze nie będzie nas nawet stać, żeby umrzeć!
Gniewny pomruk znowu się nasilił, a Lizzie przypomniała sobie, że zanim sir Montague został zamordowany, dostawał listy z pogróżkami. Słyszała to od Dextera. Tom najwidoczniej nie przejął się losem brata i nie wyciągnął wniosków, prowokował bowiem mieszkańców. – Co robić, milady? – spytała pani Morton. – Tak dłużej nie może być. – Niestety, w tym stanie mogę niewiele uczynić. – Laura wskazała swój pękaty brzuch. – Wierzę jednak, że godnie przejmiesz moją rolę, Lizzie.
164
– Pomogę ci – obiecała Alice. – Dla Laury, Lydii i wszystkich innych mieszkańców. Lizzie popatrzyła na Lydię, która milcząco i z godnością siedziała obok. – Zgódź się, Lizzie – poprosiła. Lizzie zerknęła na Laurę, która nieznacznie skinęła głową. – Dobrze – powiedziała Lizzie, nagle poczuwszy na swoich ramionach ciężar odpowiedzialności. –Zacznę od napisania listu do księcia Walii, żeby sprawdzić, czy nie mógłby interweniować w sprawie tych średniowiecznych praw. Książę był przyjacielem mojego ojca, więc może zechce nam pomóc... – To głupiec! – wypaliła pani Broad. – Co pani mówi, to zdrada stanu – zwróciła jej uwagę pani Morton.
S R
– Mówię prawdę – zaperzyła się pani Broad.
– Drogie panie – Lizzie uniosła dłoń – prawda czy zdrada, wszystko jedno. Jeśli książę mógłby nam pomóc, warto z tego skorzystać. Kilka kobiet głośno ją poparło.
– Zanim jednak nadejdzie odpowiedź, minie wiele dni – ciągnęła Lizzie. – Tymczasem proponuję więc zastosować przeciw mojemu bratu tymczasowe środki, które, mam nadzieję, dadzą mu do myślenia. Zaczynamy niezwłocznie. Przyjdźcie o czwartej po południu nad rzekę.
– Co planujesz, Lizzie? – spytała Alice, kiedy kobiety zobowiązały się stawić i wyszły, a Carrington przyniósł napitki. – Trzeba uderzyć Toma tam, gdzie go mocno zaboli – odrzekła Lizzie. – Co on lubi najbardziej? – Stroje i kobiety – powiedziała Lydia. – Właśnie – potwierdziła Lizzie. Zwróciła się do Laury: – Czy Dexter i Miles są dzisiaj zajęci? Wolałabym, żeby nie przeszkadzano mi w tym, co zamierzam. 165
– Jeśli rzeczywiście zamordowano Spencera, to sądzę, że obaj mają pełne ręce roboty. Biedny człowiek – wyraziła współczucie Laura. – To straszny los zostać zamordowanym, ale żeby zostać zamordowanym przez przypadek... – Westchnęła. – W każdym razie jestem pewna, że mamy wolne pole do działania. – Co zrobimy? – spytała Alice. – Włamiemy się do Fortune Hall – zapowiedziała Lizzie. – Wykradniemy stroje Toma i jego obsceniczne książki i publicznie to wszystko zniszczymy. Niech cierpi za to, co zrobił innym.
S R 166
Rozdział trzynasty Popołudnie było upalne. Nat szedł przez Fortune's Folly razem z Milesem Vickerym, rozmawiając o dochodzeniu w sprawie kolejnego zabójstwa. – Bardzo wolno posuwamy się naprzód – mówił Miles. – Śmierć Spencera musi mieć związek z morderstwem sir Montague'a, a plotki, że służący zginął przypadkiem zamiast Toma, mogą być prawdziwe. Wczoraj wieczorem nie widziano nikogo oprócz tajemniczej zamaskowanej kobiety. – Przynajmniej wiemy, że nie była to Lizzie –stwierdził ironicznie Nat. – Tak... – Miles odchrząknął. – Mam nadzieję, że między wami wszystko w porządku.
S R
– W najlepszym, dziękuję. – Nat pomyślał, że jeszcze przed kilkoma godzinami odpowiedź byłaby zapewne inna. Teraz jednak miał nadzieję na poprawę relacji z żoną.
– W każdym razie mężczyźni zgromadzeni wczoraj w klubie wyrażają się o lady Waterhouse z najwyższym podziwem i szacunkiem. – Daj spokój, przyjacielu.
– Z podziwem i najwyższym uznaniem – poprawił się Miles. – Żadna inna kobieta w całym hrabstwie nie odważyłaby się na taki skok. Nat uświadomił sobie, że z dużą niecierpliwością czeka na piknik, na który mają się wybrać z Lizzie. Wytłumaczy jej, na jakiej zasadzie Gregory Scarlet dołożył się do posagu, i spróbuje zrozumieć, skąd się biorą jej smutki i problemy. Może dzięki temu naprawią małżeństwo. – Zastanawia mnie, dlaczego wszystkie sklepy są zamknięte – powiedział Miles, wpatrując się w zatrzaśnięte okiennice. – Słyszałem, że Tom Fortune obłożył sklepikarzy rujnującymi podatkami. Może w ten sposób protestują. 167
– A co robi ten tłum na moście? Co tam się dzieje, u licha? – Pali się! – Nat wyczuł dym w powietrzu. Przyspieszyli kroku i wkrótce znaleźli się na moście nad rzeką Tune. Miles przechylił się przez balustradę i gwizdnął. Nat znalazł się w tym samym miejscu chwilę potem i niemal natychmiast zrozumiał w czym rzecz. Na brzegu rzeki pani Broad i pani Morton pilnowały ogniska, wrzucając do niego kartki z dużej teczki. Tymczasem na powierzchni wody pływały sterty ubrań. Niektóre zaczepiły się o sterczące z dna kamienie, inne zwisały z gałęzi nadrzecznych wierzb i łopotały jak sztandary. Te, które znalazły wolną drogę, przepływały pod mostem, za którym wyławiali je stojący na brzegu ludzie, aby następnie zamienić wszystko w strzępy.
S R
– To bardzo porządne ubrania – zauważył Nat, dostrzegłszy w nurcie szary aksamitny surdut i czerwoną kamizelkę haftowaną złotą nicią. – Trochę zanadto krzykliwe jak na mój gust, ale z pewnością zasługują na coś lepszego niż utopienie w rzece.
Miles chwycił kawałek opalonego papieru unoszący się w powietrzu. – Popatrz na to!
Nat zerknął na częściowo zwęgloną stroniczkę i spostrzegł kilka pikantnych ilustracji i zupełnie jednoznaczny tekst po francusku. – Pochodzi ze zbioru książek należących do Toma Fortune'a – powiedział Miles i wyciągnął rękę. – Popatrz. Wydaje mi się, że mamy i sprawcę całego zamieszania. Nat spojrzał we wskazanym kierunku. Na płyciźnie, w spódnicach podkasanych aż do talii, brodziły po rzece Lizzie i Alice. Musiał przyznać, że obie mają bardzo zgrabne nogi. Lizzie w dodatku wydawała się niezwykle ożywiona, nie widział jej takiej już dawno. Zerknął na Milesa, który przyglądał się Alice z nie mniej ukontentowaną miną. 168
– Co robimy? – spytał Nat. – Przyłączamy się do nich – odparł Miles. Zdjął surdut, rozpiął kamizelkę i wręczywszy je usłużnemu gapiowi, pobiegł na brzeg. Nat był zdania, że należało raczej przywołać ludzi do porządku, rozproszyć tłum i uratować odzież Toma. Mocno się obawiał, że postępek Lizzie jest niezgodny z prawem. Nagle zobaczył, że Miles wbiega do wody, chwyta Alice i całuje ją z wielkim entuzjazmem. Tłum zaczął wiwatować, a Lizzie przekrzywiła głowę i spojrzała na most. Musiała mnie zauważyć, uznał Nat, bo zaczęła się wycofywać na brzeg. Zrozumiał, że powinien, wzorem Milesa, znaleźć się przy żonie i dodać jej pewności siebie. Szybko wspiął się na balustradę i skoczył, nie zastanawiając się, jak głęboka jest w tym miejscu rzeka.
S R
Lizzie chwyciła Nata, gdy parskając, ukazał się na powierzchni, i pociągnęła go na płyciznę.
– Co ty wyprawiasz?! – wykrzyknęła przestraszona. – Oszalałeś? Mogłeś się zabić!
– Jest upał, chciałem się ochłodzić.
Odgarnął mokre włosy z twarzy i chwycił żonę wpół. Pochylił się i chciał ją pocałować, ale mu na to nie pozwoliła.
– Nie! Pamiętaj o naszej umowie! Nat zerknął na most. – Do diabła z umową – odparł. – Rozczarujesz widownię, a oni są z ciebie dumni. – Nie czekając, szybko pocałował żonę. – Nat... – zaczęła Lizzie, ale słowa uwięzły jej w gardle, bo Nat pocałował ją ponownie. – To do ciebie niepodobne – powiedziała, gdy pocałunek dobiegł końca. – Myślałam, że będziesz na mnie zły. Co się z tobą stało?
169
Nat uciszył ją trzecim pocałunkiem. Tym razem Lizzie zapomniała o widzach i o tym, że stoją w rzece. Była w tym pocałunku namiętność, ale i czułość. Kiedy Nat w końcu wypuścił ją z ramion, musnął palcami jej policzek. – Pamiętaj, że po południu wybieramy się na przejażdżkę i piknik – powiedział. – Obiecałem, że będę się przyzwoicie zachowywał. Lepiej pójdę się przebrać. Do Lizzie podeszła Alice. – No, no, jeśli tak to wygląda, kiedy nie wpuszczasz Nata do łoża, to może i ja spróbuję tego samego z Milesem. – Myślałam, że będzie na mnie zły, a tymczasem oświadczył, że jest ze mnie dumny – wyjaśniła Lizzie, przyglądając się, jak Nat wychodzi na brzeg.
S R
– Miles powiedział mi kiedyś, że jeśli odmawiasz sobie tego, czego naprawdę pragniesz, to kończysz, pragnąc tego jeszcze bardziej – rzekła Alice. – Odebrałaś Natowi niezbitą pewność, zmieniłaś reguły. Teraz on musi wysilić się, żeby zdobyć to, czego chce. Brawo – dodała ze śmiechem. – Powal go na kolana.
– Zrobię to – oświadczyła Lizzie, myśląc o nadchodzącym wieczorze. – Teraz się nie poddam.
Pojechali na wzgórza i rozłożyli koc pod starym dębem obok resztek pasterskiego szałasu. Rozmawiali, a Nat skrupulatnie pilnował, by trzymać się w przyzwoitej odległości od żony, choć ani na chwilę nie odrywał od niej oczu. – Napisałam do księcia Walii w sprawie problemów ze średniowiecznym prawem w Fortune's Folly – oznajmiła Lizzie, gdy usadowili się na kocu. – Przyjaźnił się z moim ojcem, więc mam nadzieję, że nam pomoże. – Przekręciła się na brzuch i wsparła głowę na dłoniach. – W bibliotece Laury odnalazłam dokument, który odnosi się do prawa leśnego, sporządzony wkrótce po ogłoszeniu Wielkiej Karty Swobód, zapewne w połowie 170
trzynastego wieku. Są w nim spisane prawa i przywileje zwykłych ludzi wobec dziedzica, prawdopodobnie więc, gdybyśmy powołali się na ten dokument, moglibyśmy doprowadzić do anulowania podatku niewieściego i wszystkich innych obciążeń... – Urwała, bo Nat przyglądał jej się z pełnym podziwu uśmiechem. – Co się stało? – spytała. – Jesteś ożywiona i zadowolona – odrzekł. – Najwyraźniej potrzebowałaś zajęcia. – Nat roześmiał się. – Czegoś, co jest warte uwagi i energii. Nic dziwnego, że niektóre kobiety dostają waporów, bo nuży je życie obwarowane licznymi ograniczeniami. – To wypada, a tego nie wypada robić; to jest stosowne, a to nie. Zawsze
S R
się buntowałam przeciwko tym nakazom, ponieważ uważam je za niemądre – stwierdziła Lizzie.
– Miałem okazję to zauważyć – odparł z przekąsem Nat. – Przypuszczałam, że byłbyś niezadowolony, gdybym nie ograniczyła się do tradycyjnych obowiązków żony i pani domu. Zdawało mi się, że masz wyrobione zdanie na ten temat i że nieszczególnie pasuję do twoich wyobrażeń.
– Potrafię zmienić pogląd, mimo że jestem nudny i staromodny. – Czasem masz równie szalone pomysły jak ja. Ich spojrzenia się spotkały. Oboje byli świadomi, jak bardzo się pragną. Lizzie zauważyła, że niechcący przysunęła się do Nata, więc szybko przywróciła poprzedni dystans. – Zarządzanie domem bardzo mi odpowiada, ale nie jesteśmy na swoim. – Wiem, że nie przepadasz za Chewons. Powinienem był uzgodnić z tobą, gdzie zamieszkamy. Prawdę mówiąc, nie przyszło mi to do głowy.
171
Myślałem tylko o tym, że muszę cię poślubić, aby wydostać cię z Fortune Hall spod władzy Toma i... – Urwał. – Chciałeś mnie ratować. Tak jak zwykle. – To prawda – przyznał – ale jest coś jeszcze, Lizzie... Czekała, wstrzymując oddech. Czy Nat chciałby wyznać jej coś ważnego? Czy uświadomił sobie, że czuje coś więcej niż tylko potrzebę chronienia żony przed niebezpieczeństwami? Milczał, więc to Lizzie się odezwała: – Czasem wydaje mi się, że na rodzinie Fortune ciąży klątwa. Monty'ego zamordowano, Tom jest bliski obłędu... – Tom nie zwariował – zaoponował Nat. – Jest groźnym łajdakiem,
S R
któremu zbyt wiele uchodzi bezkarnie. – Ujął Lizzie za rękę i pocałował ją w przegub. – Chylę przed tobą czoło, podobnie jak mieszkańcy Fortune's Folly, bo ośmieliłaś się przeciwstawić Tomowi.
Ich spojrzenia znów się spotkały. Nat pochylił się, by pocałować Lizzie, ale na to nie pozwoliła.
– Nie ma mowy! Proszę zachować odległość. Obiecałeś, że nie będziesz mnie uwodził.
– W porządku. Jesteś przy mnie bezpieczna. – Rozmawiajmy, Nat, bardzo proszę.
– Rzeczywiście mamy dużo do omówienia. Wczoraj wieczorem oskarżyłaś mnie o to, iż wziąłem od twojego kuzyna pieniądze za to, że cię poślubię. Nagle sam na sam z mężem straciło dla Lizzie urok. – Usłyszałam tę informację od Toma – wyjaśniła, odwracając wzrok ku zielonobrązowej połaci wrzosowisk. – Powiedział mi, że kuzyn Gregory
172
zapłacił, żebyś się ze mną ożenił, ponieważ przynoszę hańbę rodowi Scarletów. – To nie tak, Lizzie. – Czy kuzyn dał ci pieniądze? – naciskała. Gdy Nat spojrzał jej w oczy, pojęła, że zna odpowiedź. – Dał – stwierdziła ponuro. – A ty mi tego nie zdradziłeś. – To nie tak – powtórzył Nat. – Moja miła... –Wyciągnął do niej rękę, ale opadła bezwładnie, kiedy Lizzie odwróciła głowę. – Gregory wysunął sugestię, że powinien powiększyć twój posag, to wszystko. Przecież odkąd został hrabią Scarlet, nie interesował się twoim losem i niczego dla ciebie nie zrobił. – Uznał więc, że pieniądze całą sprawę załatwią – oceniła z goryczą. –
S R
Dzięki temu przede wszystkim pozbył się wyrzutów sumienia. – Usiadła raptownie. – Powiedział, że hańbię nazwisko rodziny? Że przypominam matkę?
– Nie! Jeśli Tom tak twierdził, to z czystej złośliwości. – Złapał ją za ramię. – Nie słuchaj brata, chce ci dokuczyć. Zna prawdę, ale przekręca ją, jak mu wygodnie. Obiecaj, że nie będziesz brała sobie do serca jego uwag – nalegał Nat.
– Zgoda. Wiem, że Tom jest draniem i kłamcą. Postaram się nie przywiązywać wagi do jego słów. Nat wyraźnie się odprężył. Przesunął palcami po ramieniu Lizzie i ujął jej dłoń. Tym razem się nie odsunęła. – Nat? – Tak? – Urządziłeś ślub, wybrałeś miejsce, w którym mieszkamy, i planujesz nasze życie, nie pytając mnie o zdanie, a przecież jesteśmy małżeństwem. –
173
Uśmiechnęła się. – Znam wielu mężczyzn, którzy nie widzą potrzeby uzgadniania czegokolwiek z żoną, ale mnie się to nie podoba. – Zauważyłem. Przepraszam. To jest dla mnie zupełnie nowa sytuacja, moja miła: Lizzie dotknęła jego policzka. – W zamian obiecuję zachowywać się w przyszłości z większym umiarem i nie grać w karty o wielkie stawki ani nie rozbierać się publicznie. – Może gdybyś i ty uzgadniała ze mną różne poczynania... – Obiecuję. – Lizzie pozwoliła się objąć i położyła głowę na ramieniu męża. – Nie musisz się obawiać – powiedział. – Chcę tylko cię przytulić. Jesteś
S R
wyjątkowo uroczą, dzielną i godną podziwu kobietą.
– A ja dodam, że skoro tak sądzisz, to niewątpliwie pozostały ci złudzenia co do mojego charakteru.
W głosie Nata pobrzmiewał ton, którego wcześniej nie znała, łączący czułość z zachwytem.
– Widziałem, jak się zajmujesz Montym tamtego wieczoru, kiedy wrócił pijany od Wheelerów. Często myślałem o tym, jak Monty z Tomem cię wykorzystują. A twoi rodzice? Słyszałaś przy nich i widziałaś to, co nie nadawało się dla uszu i oczu dziecka. Ludzie, których obowiązkiem było się tobą opiekować, krzywdzili cię i zostawiali własnemu losowi. Oburzające. – To dlatego starałeś się ich zastąpić, prawda? Kiedy przyjechałam do Fortune Hall, Tom nieustannie mi dokuczał, a ty mnie broniłeś. – Już wtedy miałaś więcej odwagi niż Tom i Monty razem wzięci. Pamiętasz, jak kazali ci przejść po gzymsie? Zrobiłaś to bez mrugnięcia okiem, chociaż ryzykowałaś. Po tobie spróbował Monty i omal nie spadł.
174
– Nie protestowałeś, gdy deptałam ci po piętach. – Lizzie poruszyła się i musnęła wargami policzek Nata. – Jesteś dobrym człowiekiem, starasz się pomagać ludziom... – Urwała, bo dostrzegła na twarzy męża bolesny grymas. – Co się stało? – Nie zawsze mi się udaje. – Nie rozumiem – odparła, marszcząc czoło. Zapadło milczenie. Tuląc się do męża, Lizzie wyczuła jego napięcie. Przywarła do niego mocniej, chcąc go pocieszyć. Po dłuższej chwili Nat wyjawił: – Miałem jeszcze jedną siostrę, bliźniaczkę Celeste. Zginęła. Nat nigdy nie mówił o drugiej siostrze. Lizzie czekała, aż zdecyduje się kontynuować zwierzenia. Miała nadzieję, że w końcu dostrzeże w niej godną
S R
powiernicę i będzie czerpał z ich bliskości siłę, zamiast mieć poczucie, że przybył mu jeszcze jeden ciężar.
– Nazywała się Charlotte – powiedział. – Którejś nocy, kiedy dziewczynki miały sześć lat, w Water House wybuchł pożar. Wyniosłem z ognia Celeste, Charlotte już nie zdążyłem.
– Nat... – Lizzie zrozumiała, że mąż nadal nie potrafi się pogodzić z utratą siostry. Najwyraźniej nawet trudno mu było o tym mówić. – Musiałem wybrać – wyznał. – Próbowałem wziąć obie, ale były przerażone, szarpały się. Charlotte wyślizgnęła mi się z objęć. Zostawiłem ją, żeby ratować Celeste. – Pokręcił głową. – Jeszcze teraz pamiętam płomienie liżące mi plecy, gorącą balustradę schodów i duszący ciemny dym. Chciałem wrócić, ale mnie nie puścili. Powiedzieli, że za późno, że nie przebiję się przez ścianę ognia. Lizzie nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć, żeby ukoić ból męża. Nie znajdowała odpowiednich słów. Obejmowała go więc w milczeniu i po dłuższym czasie poczuła, że Nat nieco się odpręża. 175
– Zawiodłem. Postanowiłem wtedy, że nigdy więcej to się nie powtórzy. – Uratowałeś Celeste – zwróciła mu uwagę Lizzie. – Nie wolno ci mówić, że zawiodłeś. – Dlatego nie mogę... – Zamilkł, a choć Lizzie cierpliwie czekała, nie zdecydował się na dokończenie tego zdania. – Czego nie możesz? – spytała w końcu. – Niczego – odparł szorstko. – Tylko nie rób ze mnie bohatera. Nie zasługuję na to. Lizzie poczuła się rozczarowana. Wyglądało na to, że nawet w momencie szczerości mąż coś przed nią ukrywa. – Za pierwszym razem, gdy ze sobą byliśmy... –powiedziała łamiącym
S R
się głosem. – To ja cię sprowokowałam.
– Nie rozumiałaś tego, co robisz. A ja tak. Dlatego wina leży po mojej stronie.
– Rozumiałam. Celowo za daleko się posunęłam. Zresztą nie pierwszy raz.
– Rzeczywiście, masz do tego talent – przyznał Nat, ale w jego głosie nie było złości.
Kątem oka Lizzie dostrzegła, że mąż się uśmiecha. – Na swoją obronę dodam, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że możesz stracić panowanie nad sobą i wpaść we wściekłość. Uważałam cię za osobę zdyscyplinowaną i zrównoważoną. Nat się roześmiał. – Znasz mnie od lat, Lizzie – powiedział. – Musiałaś wiedzieć, że mogę się rozzłościć. – Naturalnie wiedziałam, że czasem się na mnie złościsz, ale uznałam, iż wszelkie nieporozumienia i niesnaski w końcu pójdą w niepamięć, ponieważ... 176
– Ugryzła się w język. Omal nie powiedziała: Ponieważ mnie kochasz. – Ponieważ byliśmy przyjaciółmi – dokończyła. – Och, Nat, przepraszam cię za to, że postąpiłam bezmyślnie i niefrasobliwie. Czasem chciałabym cofnąć czas, żebyśmy mogli się przyjaźnić jak dawniej. Nat wypuścił ją z ramion i się odsunął. Lizzie zrobiło się chłodno, bo wieczorne powietrze było całkiem rześkie. Słońce ginęło za horyzontem, a niebo mieniło się różnymi kolorami. – Naprawdę? Nie da się cofnąć czasu. – Wiem. – Lizzie oplotła kolana ramionami. – Po prostu wiele się w moim życiu zmieniło i brakuje mi dawnych punktów oparcia. Nagle zerwała się na nogi. Przecież nie mogła pozwolić, żeby
S R
niepotrzebne smutki zepsuły tak wspaniały wieczór.
– Na szczęście nie wszystko się zmienia – oświadczyła. – Wciąż jeżdżę konno lepiej od ciebie. – Z tymi słowami dosiadła Starfire i zaśmiała się do Nata, który energicznie się podniósł. – W domu będę pierwsza. Wygrała, ale tylko o włos. Przed drzwiami sypialni Nat pocałował ją na dobranoc.
– Złamiesz się pierwsza – ostrzegł. – Wiem, czego pragniesz, i nie masz dość cierpliwości, żeby czekać.
– Na pewno pierwsza się nie poddam – odparła Lizzie. – Nie doceniasz mnie. A teraz znowu oszukujesz – dodała, bo właśnie obsypywał delikatnymi pocałunkami jej dekolt. – Miałeś mnie nie całować i nie dotykać. – Jestem zdolny do kompromisów – powiedział Nat – ale bez przesady. Lizzie położyła się do łóżka. Rozmyślała o tym, co usłyszała od męża. Zapewne już do końca życia będzie sobie wyrzucał, że nie ocalił obu sióstr. Wydawało jej się to bardzo niesprawiedliwe, że ktoś musi żyć z takim brzemieniem. Zastanawiała się też, co jeszcze Nat chciał jej powiedzieć. Może 177
coś o Celeste? Żałowała, że nie pociągnęła go za język. Z drugiej strony, potrzebował wiele lat, żeby wyznać jej o pożarze w Water House. Mimo wszystko obudziła się w niej nadzieja, że Nat spojrzy na nią innymi oczami. Nie chciała tego zepsuć natarczywością i pośpiechem. Popatrzyła na wewnętrzne drzwi oddzielające ich sypialnie. Wiedziała, że nie są zamknięte na klucz. Nie mogła jednak skapitulować. Nie po to zadała sobie tyle trudu. Mogła naturalnie znaleźć wymówkę, gdyby jednak zdecydowała się męża odwiedzić, ale duma nie pozwalała jej użyć wybiegu. Zaczęli budować coś nowego, trwałego. Nie wolno tego zmarnować. Ku swemu zaskoczeniu szybko zasnęła. Zbudziła się rano rześka i wypoczęta. Nat, dla odmiany, wyglądał na niewyspanego, a jego zły humor
S R
przy śniadaniu wskazywał na to, że i z samopoczuciem jest nie najlepiej. – Nie spałeś dobrze? – spytała Lizzie, nalewając kawy do filiżanek. – Oka nie zmrużyłem. – Przykro mi.
– Wątpię – mruknął. Plasnął gazetą o stół. – Wychodzę. – Zmierzył ją groźnym spojrzeniem. – Nie dlatego, że chcę, tylko dlatego, iż mam trzymać ręce przy sobie, pani żono.
– Tylko się nie spóźnij, bo obiecałeś mi towarzyszyć na bal składkowy – poprosiła przymilnie Lizzie, w duchu bardzo zadowolona z tego, że jej plan przynosi spodziewane efekty. – Chyba że wolisz, abym poprosiła kogo innego. – Włożyła sobie czereśnię do ust. Nat spojrzał na jej wargi i zrobił kwaśną minę. – Przyjdę. – To dobrze. – Lizzie podsunęła mu policzek do pocałunku, a po chwili uśmiechnęła się szeroko, gdy za jej rozeźlonym mężem trzasnęły drzwi.
178
– Wszystko w porządku, przyjacielu? – spytał ostrożnie Dexter Anstruther, gdy Nat wszedł do holu Old Palace. – Wyglądasz tak, jakbyś miał za sobą ciężką noc. – Nic mi nie jest – burknął Nat, nie kryjąc irytacji. – Dlaczego wszyscy tak się dzisiaj interesują moim samopoczuciem? Najpierw Miles, teraz ty... Prawdę mówiąc, wcale nie czuł się dobrze, wręcz przeciwnie. Spędził bezsenną noc, na darmo czekając na Lizzie. Zrozumiał, że jeśli wkrótce żona nie zmieni zdania, będzie musiał skapitulować. Co się z nim dzieje? Zanim poślubił Lizzie, potrafił obyć się bez kobiety przez kilka miesięcy, a teraz trudno mu zapanować nad pożądaniem nawet przez bardzo krótki okres. – Wiesz co? – powiedział; gdy przyjaciel zaprowadził go do biblioteki i
S R
posadził na krześle. –Małżeństwo to diabelnie trudna sprawa, prawda? – Diabelnie – potwierdził Dexter.
– Jak myślisz, w czym tkwi tajemnica?
– Nie mam pojęcia – odparł Dexter. – Ożeniłem się przed niecałym rokiem. Prawdopodobnie chodzi o wzajemne zrozumienie, poszanowanie i szczerość – dodał po namyśle. „Szczerość".
Nie powiedział Lizzie o szantażu Toma. Uznał, że na to jeszcze za wcześnie. Lizzie i bez tego przeżywała wielki zamęt uczuciowy, nowa wiadomość o okrucieństwie i łajdactwie brata dodatkowo by ją przygnębiła. Nat miał poczucie, że wciąż trzeba Lizzie chronić przed Tomem. Był zdecydowany wyznać żonie prawdę, ale dopiero wtedy, gdy będzie silniejsza, bardziej pewna siebie. Mimo wszystko Nat czuł się nieswojo ze świadomością, że ma sekrety przed Lizzie, zwłaszcza teraz, gdy wydawało się, że się porozumieli. Obraz kapryśnej, rozbrykanej panny, młodszej siostry Monty'ego Fortune'a, jaki długo miał w głowie, zmienia się w inny. I nie był to wizerunek uwodzicielki 179
ani skandalizującej hrabiny Waterhouse. Ta Lizzie, o jakiej myślał, broniła praw mieszkańców przed łajdactwami Toma; nie uciekła, kiedy się pokłócili, lecz stawiła mu czoło. Nat nie wątpił, że któregoś dnia Lizzie stanie się kobietą dorównującą siłą autorytetu Laurze Anstruther. Taka Lizzie była nie tylko urocza i uwodzicielska, lecz również dzielna i godna podziwu. Nagle nabrał niezbitej pewności, że jego uczucie do żony nie ma nic wspólnego z pożądaniem. Zrozumiał, że to miłość. Wciąż nie mógł ochłonąć po tym odkryciu, gdy rozległo się głośne pukanie i do biblioteki wszedł Miles. Nat aż podskoczył, wyrwany z zadumy, i natychmiast uświadomił sobie, że Dexter przygląda mu się z wyraźnym rozbawieniem. Musiał mieć co najmniej dziwną minę. Tak czy inaczej przestał
S R
roztrząsać kwestie swoich uczuć, ponieważ Miles przyniósł ważną wiadomość. – Mamy trop – oznajmił. – Dostaliśmy anonimowy liścik w sprawie zamaskowanej kobiety widzianej we wsi w te wieczory, kiedy zamordowano Monty'ego i Spencera. Dostarczono go dziś rano do Drummond Castle. Przyniosła go służąca.
– Anonim? To może być zwykła ludzka złośliwość – powiedział, krzywiąc się, Nat.
– Wiem. – Miles wyjął karteczkę z kieszeni i rozłożywszy ją, podał Dexterowi. – Mimo wszystko nie wolno jej zlekceważyć. Nat przyglądał się czytającemu Dexterowi, zerknął na Milesa, potem znów skierował wzrok na kartkę. Zapadło milczenie. – Co się stało? – spytał Nat. – Kogo oskarżono? Chyba nie Lizzie? – Czuł, jak ogarnia go lęk. Dexter jednak pokręcił głową. – Nie. Ktoś pisze o Florze Minchin.
180
Rozdział czternasty Lizzie przechodziła przez ulicę w drodze z Chevrons do Old Palace, aby odwiedzić Laurę i Lydię, gdy dostrzegła tłumek zgromadzony przed domem państwa Minchinów. Nie przyjaźniła się z Florą, co więcej, uważała ją za irytującą istotę o kurzym móżdżku, choć teraz z niejakim wstydem przyznawała, że w jej ocenie mogła odegrać rolę zazdrość. Zamierzała minąć liczną grupę, usłyszała jednak krzyki dochodzące z wnętrza domu i rozpoznała głos pani Minchin. Lizzie przystanęła. – Co tam się dzieje? – spytała panią Lovell.
S R
– Flora zabiła sir Montague'a i jego służącego Spencera –wyjaśniła zaaferowana pani Lovell, która wprost uwielbiała skandale. – To ona była tą zamaskowaną kobietą! A to ci dopiero! Właśnie chcą ją aresztować. Przyszli po nią lord Vickery, pan Anstruther i pani mąż.
– Flora morderczynią? To absurd, nie skrzywdziłaby nawet muchy. Krzyki pani Minchin nasiliły się, potem jedna ze służących wybiegła z domu.
– Czy ktoś mógłby sprowadzić pana? – krzyknęła, załamując ręce. – Pani dostała ataku histerii, pannę Florę chcą zabrać do aresztu, a ja nie wiem, co robić! – W tym nie ma krzty sensu! – stwierdziła Lizzie, szybko pokonując schodki. Chwyciła służącą za ramię, wciągnęła ją do środka i zatrzasnęła drzwi. Pani Minchin nie przestawała krzyczeć. – Niech stajenny biegnie po pana Minchina – poleciła służącej. – Idź go poszukać, szybko! – Ale pani... – zaczęła służąca. – Ja się nią zajmę – zapewniła Lizzie i weszła do salonu.
181
Pani Minchin siedziała na kanapie, a jej pokaźne ciało trzęsło się przy każdym krzyku jak galareta. Pokojówka usiłowała ją uspokoić, lecz zdało się to na nic. Lizzie odsunęła ją i wymierzyła pani Minchin siarczysty policzek. Kobieta spojrzała na nią w najwyższym zdumieniu, po czym zamilkła. Lizzie chwyciła ze stolika flakonik z solami trzeźwiącymi i wsunęła w dłoń służącej. – Niech pani się położy, a kiedy się uspokoi, przynieś jej filiżankę herbaty. – Flora! – zapłakała pani Minchin, usiłując wstać. – Pomogę Florze – obiecała Lizzie, popychając panią Minchin na kanapę. – Proszę się nie martwić. Zapewniam, że wkrótce wszystko wróci do normy. Zaraz wszystko wyjaśnimy. – Lizzie ścisnęła służącą za ramię. – Sole trzeźwiące, potem herbata.
S R
Szybko opuściła pokój. Głosy dochodziły z biblioteki, ruszyła więc korytarzem w tamtym kierunku. W drzwiach ukazał się Dexter, a za nim Flora. Była przeraźliwie blada, a jej wytrzeszczone niebieskie oczy wydawały się niczego nie widzieć. Potknęła się o dywan i omal nie upadła. Lizzie zbliżyła się do niej i uścisnęła jej zimne dłonie.
– Co pan wyrabia, u licha? – spytała ze złością, kierując Florę z powrotem do środka. – Nie widzi pan, że jest przerażona? – Doprowadziła Florę do fotela i ostrożnie posadziła. – Po co przyszliście tu wszyscy trzej? Jeden wystarczyłby z nawiązką! –Czuła, jak ciałem Flory wstrząsają spazmy. – Już w porządku – zwróciła się do niej łagodnym tonem. – Nie bój się. Flora spojrzała na nią wielkimi, przerażonymi oczami. – Nie zrobiłam niczego złego. – Naturalnie – potwierdziła stanowczo Lizzie. Przysunęła sobie krzesło i otoczyła ramieniem wstrząśniętą Florę. Podszedł do nich Nat 182
– Nikt nie próbuje jej straszyć, Lizzie – powiedział. – Rzecz w tym, że nie chce nam wyjaśnić, gdzie była tego wieczoru, gdy widziano zamaskowaną kobietę. – Proszę więc wyjść i zostawić mnie z nią na pięć minut. – Dziękuję – rzekł cicho. – Posłuchaj, Floro – zaczęła Lizzie, kiedy Nat wyprowadził pozostałych dżentelmenów na korytarz i drzwi się za nimi zamknęły. – Jestem przekonana, że nie uczyniłaś niczego złego, ale jeśli nie wyjawisz, co robiłaś w tamte wieczory, nie będę mogła ci pomóc. – Zrobiła pauzę. – Wykradałaś się z domu, tak? Po chwili Flora skinęła głową.
S R
– Wychodziłaś z domu – stwierdziła Lizzie. – Dokąd? Flora nie odpowiedziała.
– Przypuszczam, że spotykałaś się z mężczyzną – powiedziała spokojnie Lizzie.
Flora raptownie podniosła głowę i spojrzała jej w oczy. – Ja nie... Było inaczej, niż myślisz. Za pierwszym razem poszłam do niego, aby zaproponować mu małżeństwo, ale odmówił. Potem... – Flora zwiesiła głowę. – Chciałam go zobaczyć. Bardzo tego potrzebowałam, ale on odesłał mnie do domu. Lizzie ujęła ją za rękę. – Jesteś zakochana w człowieku, który nie odwzajemnia twojego uczucia – orzekła. – Tak – przyznała z westchnieniem Flora. – Kto to jest? Flora nie odpowiedziała. Przez dłuższy czas wodziła wzrokiem po twarzy Lizzie, jakby chciała się przekonać, czy można jej zaufać. 183
– Wiem, że nigdy się nie przyjaźniłyśmy, Floro, ale naprawdę chcę ci pomóc. Musimy przekonać tę osobę, żeby za ciebie zaręczyła, bo inaczej możesz trafić do aresztu... – Wyczuła, że Flora drży. – Jeśli zdradzisz mi, kto to jest – dodała – porozmawiam z tym człowiekiem i jestem pewna, że w tej sytuacji nie zostawi cię samej. – To Lowell Lister – szepnęła Flora i wybuchnęła płaczem. – To jest silniejsze ode mnie, Lizzie –dodała przez łzy. – Kocham go, ale on nie chce pojąć mnie za żonę, ponieważ gardzi moimi pieniędzmi... – Jest chyba jedynym mężczyzną w Fortune's Folly, który odmawia poślubienia dziedziczki –stwierdziła z przekąsem Lizzie. – Prawdopodobnie też cię kocha, ale wydaje mu się, że rezygnując z małżeństwa, postępuje
S R
szlachetnie. Głupiec –podsumowała.
– Pomyśli, że na niego naciskam. – Flora ujęła dłoń Lizzie. – Porozmawiasz z nim i wytłumaczysz mu, jak sprawy stoją? On cię lubi. – Poproszę Alice, żeby z nim porozmawiała – obiecała Lizzie. – Lowell darzy szacunkiem siostrę. Nie martw się, wszystko się ułoży. – Rodzicom to się nie spodoba. Moja reputacja legnie w gruzach... – Niekoniecznie. Lowell może cię poślubić.
– Przecież to rolnik, a moi rodzice są okropnymi snobami. – Ale to również szwagier hrabiego. Myślę, że właśnie na to trzeba zwrócić uwagę twoich rodziców. – Pomogła Florze wstać. – Chcesz pójść do pokoju i trochę poleżeć? – Nie. – Flora wyraźnie odzyskała wigor. – Muszę iść do mamy. – Pod wpływem nagłego odruchu uściskała Lizzie. – Bardzo ci dziękuję. – Idź, idź. – Lizzie podeszła do drzwi wraz z Florą i odprowadziła ją wzrokiem, stojąc w progu. W tej samej chwili na korytarzu pojawili się Nat i Miles. 184
– Czy może pan posłać po Alice? – zwróciła się do Milesa. – Muszę ją poprosić, żeby porozmawiała z Lowellem. Miles i Nat wymienili spojrzenia. – Lowell? – zdumiał się Miles. – Flora go kocha – wyjaśniła Lizzie. – To do niego wymykała się wieczorami. – Dlaczego nam nie powiedziała? – zainteresował się Nat. Lizzie zmierzyła go wymownym spojrzeniem. – Nie zadawaj niemądrych pytań. – Pójdę po Alice – oznajmił Miles i uśmiechnął się do Lizzie. – Pani czyni cuda.
S R
Nat chwycił żonę za rękę i wciągnął ją z powrotem do biblioteki. – Dziękuję ci. Bardzo szlachetnie postąpiłaś. Wydawało mi się, że nie lubisz Flory.
– Byłam o nią zazdrosna. Chciałam cię mieć tylko dla siebie. Nat przytulił do siebie żonę i właśnie zamierzał ją pocałować, gdy do biblioteki wpadł pan Minchin, wołając:
– Co tu się dzieje, u diabła?! Przed domem stoi tłum gapiów, a moja żona i córka płaczą jak bobry w salonie.
– Nie ma powodów do niepokoju – zapewnił Nat. W tym momencie w progu biblioteki pojawił się Dexter. Podszedł do pana Minchina i stanął przed nim w pozie pełnej szacunku. – Wszystko wskazuje na to, że ktoś powodowany wyjątkowo złą wolą złożył fałszywe zeznania przeciwko pannie Minchin, ale zostało to już wyjaśnione – powiedział. – Będę dochodził swoich praw! – zagroził pan Minchin. 185
– Jesteśmy przedstawicielami prawa – zauważył Dexter – i zajmiemy się tą sprawą. Pan Minchin zatrzymał spojrzenie na Lizzie. – Słyszałem, że to pani kazała po mnie posłać i zajęła się moją żoną i córką. Bardzo dziękuję. – Nie ma za co. – Lizzie uwolniła się z uścisku Nata, czując, że mąż ani na chwilę nie spuszcza z niej wzroku. – Może powinien pan udać się do salonu, aby dodać otuchy swoim paniom? Powinien pan również się przyzwyczajać do myśli, że prawdopodobnie będzie miał za szwagra Lowella Listera – dodała spokojnie. – To bardzo porządny człowiek. – Listera? To zwykły gospodarz!
S R
– Zamożny i bardzo dobrze skoligacony.
– Lister... – powtórzył pan Minchin. – Gospodarz dżentelmen, co? – Proszę się nie martwić, wszystko powinno się wkrótce ułożyć – zapewniła Lizzie.
– Nie widzę Flory w roli żony rolnika – rzekł Nat, kiedy pan Minchin opuścił bibliotekę.
– Da sobie radę – oznajmiła z przekonaniem Lizzie. W tej chwili do biblioteki wszedł Lowell, a za nim Alice z Milesem. – Co za tempo – zauważyła Lizzie. – Spotkałam go na ulicy – wyjaśniła Alice. – Właśnie szedł tutaj, bo dotarły do niego plotki o aresztowaniu Flory. Lowell nie zwracał na nikogo uwagi. Dostrzegłszy, że w bibliotece nie zastał Flory, wybiegł na korytarz i popędził do salonu, gdzie bez słowa chwycił dziewczynę w objęcia i zaczął ją całować. Lizzie zwróciła się do Nata, Dextera i Milesa.
186
– Poszukajcie swojego informatora. Jeśli chodzi o mnie... – zerknęła znacząco na Nata – obstawiłabym Priscillę Willoughby. Ona lubi intrygować, a poza tym włóczy się po nocach, o ile mi wiadomo. A skoro już o tym mowa – dodała – moglibyście spytać Toma o alibi na wieczór, kiedy zabito Monty'ego. Dowiecie się prawdopodobnie, że spędził tę noc z Priscillą, a nie z Ethel. – Uśmiechnęła się z satysfakcją na widok zdziwienia malującego się na twarzy Nata. Tego wieczoru w salach ansamblowych rozprawiano o zaręczynach Flory Minchin z Lowellem Listerem. Szczęśliwa para była obecna i zatańczyła razem aż cztery razy, wywołując oburzenie matron. – Państwo Minchin wydają się bardzo zadowoleni z wyboru Flory –
S R
zauważyła Lizzie, zwracając się do Alice. Przyglądały się zakochanej parze tańczącej kadryla. – Przecież pan Minchin był pełen wątpliwości, dopóki nie zaczęliście z Milesem tłumaczyć mu, jakie korzyści daje taki związek. – Zrobiliśmy co w naszej mocy – przyznała Alice, nieznacznie się uśmiechając. – Kocham mojego brata i mam nadzieję, że będzie szczęśliwy, chociaż nie zazdroszczę mu takiej snobki za teściową. – Moim zdaniem, Flora i Lowell znakomicie do siebie pasują – orzekła Lizzie.
– Lowell jest nią zauroczony. Wyznał mi, że zakochał się we Florze, kiedy przyszła pierwszy raz do jego gospodarstwa w dniu swego niedoszłego ślubu. Nie chciał przystać na propozycję małżeństwa, bo był przekonany, że różnica ich pozycji to uniemożliwia, ale kiedy usłyszał, że grozi jej aresztowanie, zrozumiał swój błąd. Sądzę, że Florze będzie jednak trudno przystosować się do życia w gospodarstwie.
187
– A co powiesz o drugiej wiadomości dnia? Biedna lady Willoughby, że też musiała tak nagle opuścić Fortune's Folly. Co za pech – stwierdziła z przekąsem Lizzie. Wcześniej zatrzymała się przy ich stoliku lady Wheeler, holująca za sobą Mary, i powiadomiła je, że Priscilla Willoughby musiała wyjechać, bo została wezwana w niecierpiącej zwłoki sprawie rodzinnej. Lizzie pochwyciła pełne niepokoju spojrzenie Mary, która jednak się nie odezwała. W każdym razie panna wydawała się jeszcze bledsza i bardziej udręczona niż zazwyczaj. – Kto by pomyślał, że na rodzinę lady Willoughby spadnie nagła choroba – zauważyła Alice. – Czy Nat wyjawił ci szczegóły rozmowy z Priscillą? – Nie, powiedział tylko, że cieszy się z jej wyjazdu – odparła Lizzie. –
S R
Spytałam go, czy jest rozczarowany, że ten wzór wszelkich cnót okazał się zwykłą ladacznicą. – Coś podobnego!
– Zapewnił, że Priscilla już od lat go nie interesuje. Zarzuciłam mu więc, że mówi to wyłącznie po to, by zwabić mnie z powrotem do łoża, a on na to... – Dość! – zawołała Alice, unosząc dłonie.
– Niech ci będzie. Gdzie podziali się Miles i Nat? Przecież mieli przynieść nam lody. – Lizzie rozejrzała się po sali i dostrzegła Mary Wheeler rozmawiającą z wicehrabią Jerroldem. – Biedna Mary – dodała. – Co się z nią dzieje? Może jest chora? Wygląda coraz gorzej. W tej chwili wrócili Nat z Milesem i postawili przed nimi czarki lodów z truskawkami. Lody stopniały, bo w salach ansamblowych było gorąco, więc Lizzie bez entuzjazmu trąciła je łyżeczką. – Zatańczmy, skoro nie jesz deseru, który przyniosłem specjalnie dla ciebie – powiedział z uśmiechem Nat.
188
– Jako twoja żona czuję się jednak w obowiązku przyjąć zaproszenie – oznajmiła Lizzie, gdy zajmowali miejsce w szyku tancerzy do kontredansa. – W spełnianiu innych żoninych obowiązków wydajesz się mniej gorliwa. – Zarzucasz mi brak cierpliwości? Mówiąc szczerze, dzięki temu, że musisz poczekać, więcej ze mną rozmawiasz. – Lubię z tobą rozmawiać. – Wydajesz się tym zaskoczony – prowokowała męża Lizzie. Po zakończonym tańcu Nat odprowadził ją na miejsce. Potem kilka razy zaprosił żonę na parkiet, a w przerwach także jej towarzyszył. Lizzie sprawiło przyjemność, że mąż obdarza ją niepodzielną uwagą. Podobało jej się, że przez
S R
cały czas na nią patrzy i jej dotyka.
Z Johnem Jerroldem zatańczyła tylko raz. Przy tej okazji usłyszała, że w najbliższym czasie ludzie zaczną mówić o tym, jak niemodnie są w sobie zakochani hrabina i hrabia Waterhouse.
– Chyba przegapiłem swoją szansę – stwierdził z ironią. – Nigdy pan jej nie miał, John – odparła bezceremonialnie Lizzie. Kiedy Lizzie i Nat stanęli w drzwiach wyjściowych, aby udać się do domu, zaczął padać deszcz. Nadeszli Wheelerowie, wyraźnie niezadowoleni, że przyszli na bal. – Nie miałam pojęcia, że dziś wieczorem będzie padać – powiedziała lady Wheeler z taką miną, jakby została znieważona przez pogodę. – James nie wziął parasola, przemokną nasze stroje wieczorowe... – Proszę, mogę pożyczyć parasol – powiedziała Lizzie, wyciągając go ku Mary, która stała w progu. – Natowi i mnie nie jest potrzebny... – Zamilkła zaskoczona. Mary zbladła i zaczęła się trząść jak osika, a gdy Lizzie próbowała wręczyć jej parasolkę, odsunęła się, jakby zobaczyła węża. 189
– Ty wiesz, prawda? – szepnęła przerażona. –Chcesz mnie wciągnąć w pułapkę! Z tymi słowami podkasała spódnice wieczorowej sukni i zaczęła biec ulicą. – Mary! – krzyknęła lady Wheeler. – Mary! Wracaj natychmiast! Zniszczysz suknię! Co w nią wstąpiło? – zwróciła się do sir Jamesa. – Co się z nią ostatnio dzieje? Lizzie spojrzała na Nata. – O co jej chodziło? – spytała zaskoczona. – Pozwól, niech spojrzę – powiedział Nat, biorąc od niej parasol i unosząc go pod światło. – Twój?
S R
– Nie. Należał do Monty'ego. Wzięłam go z sobą, kiedy wyprowadzałam się z Fortune Hall. Można go rozkręcić... – Wskazała na rowkowaną część uchwytu, wykonaną ze srebra. — Podejrzewałam, że Monty trzyma w niej brandy na czarną godzinę. Wiesz, jaki on był. Ojej...
Urwała, gdy Nat odkręcił rączkę i oddzielił ją od reszty parasola. Lady Wheeler krzyknęła i odskoczyła, podobnie jak przed chwilą jej córka, z rączki bowiem wystawało długie ostrze ze spiczastym końcem, zaplamione zaschniętą krwią.
– Nie! – wykrzyknęła oszołomiona odkryciem Lizzie. Chwyciła Nata za rękaw. – Po co miałaby mordować?... – Nie mogła uwierzyć własnym oczom. – To nie mogła być ona! Nat patrzył w głąb ciemnej ulicy, gdzie znikła Mary. Lady Wheeler wciąż krzyczała i wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć. Z sal ansamblowych wysypywali się na ulicę ludzie. – Muszę ją znaleźć – zdecydowała Lizzie. – Dowiem się, co zaszło. – Nie! – Nat mocno ją chwycił za rękę. – To może być niebezpieczne. 190
– To tylko Mary – przekonywała go Lizzie, której własne podejrzenia wydawały się nieprawdopodobne. – Mary nie skrzywdziłaby muchy, a co dopiero Monty'ego! To musi być pomyłka, chyba że zdarzył się wypadek. Muszę ją znaleźć, pomóc jej... – Nie – powtórzył Nat. Lizzie wyrwała mu się i popędziła ulicą za Mary. – Lizzie! – zawołał Nat. Słyszała za plecami odgłos jego kroków, ale nawet się nie odwróciła. Musiała jak najszybciej odnaleźć Mary. Czy to możliwe, żeby odebrała jej brata? Próżnego, samolubnego, powszechnie nienawidzonego człowieka, którego wbrew wszystkiemu Lizzie jednak kochała? Czy Mary naprawdę mogła być morderczynią?
S R
Dokąd pobiegła? Lizzie skręciła w alejkę prowadzącą nad rzekę i usłyszała przekleństwo Nata, który z czymś się zderzył. Nagle zobaczyła przed sobą w mdłym świetle latarni drobną postać. – Mary! – zawołała.
Mary się odwróciła. Lizzie widziała przez chwilę twarz z szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. Potem dziewczyna podbiegła do balustrady mostu i rzuciła się w nurt rzeki.
191
Rozdział piętnasty – Mary! Nie! Lizzie zbiegła nad rzekę, potykając się w ciemności w wysokiej trawie. Ponad powierzchnią wody dostrzegła głowę, wyciągniętą rękę... Rzuciła się w tamtą stronę. Chłód wody przeniknął ją do szpiku kości, ślizgała się na mokrych kamieniach, ale parła naprzód. Była zdecydowana dotrzeć do Mary. Wreszcie zdołała chwycić ją za ramię i z całej siły pociągnąć. Chociaż przemoczony materiał sukni rozdarł się z trzaskiem, udało jej się wyrwać Mary z wartkiego nurtu rzeki i dociągnąć do brzegu. Niedoszła topielica opadła bez sił na ziemię.
S R
– Dlaczego to zrobiłaś, Mary? – spytała zdyszana po wysiłku. – To jego wina. – Czyja? Monty'ego?
– Sprowadził tę flądrę z Londynu i Stephen z nią uciekł – odparła Mary. Woda ściekała z jej potarganych włosów.
– Obwiniasz Monty'ego za to, że rzucił cię Stephen Armitage? To jakiś obłęd. Lord Armitage uciekł z kurtyzaną...
– To jego wina – obstawała przy swoim Mary. – On ją tutaj ściągnął. Rzeczywiście sir Montague sprowadził do Fortunek Folly Louisę Caton, pomyślała Lizzie, tyle że chciał przeszkodzić w zaręczynach Milesa z Alice. Tymczasem zamiast osiągnąć swój cel, w sposób niezamierzony zrujnował przyszłość Mary, bo to jej narzeczony zniknął z damą lekkich obyczajów. Monty uczynił to jednak nieświadomie, a jeśli ktoś był winny to Stephen Armitage. – Kochałam Stephena – wyznała Mary, po czym dodała z gniewem: – A potem ten człowiek miał czelność poprosić mnie o rękę. 192
– Monty? – zdumiała się Lizzie. – Pokłóciliśmy się z tego powodu – ciągnęła Mary. – Poszłam do Fortune Hall błagać go, żeby powstrzymał się z formalnymi oświadczynami, wiedziałam bowiem, że rodzice będą na mnie naciskać, abym je przyjęła. Niestety, sir Montague mnie wyśmiał i podczas proszonej kolacji znowu się do mnie zalecał. Zrozumiałam, że muszę mu przeszkodzić w zwróceniu się do mojego ojca o pozwolenie na ślub... – Dlatego go zabiłaś – powiedziała oszołomiona Lizzie. Mocno potarła czoło, bo zaczynała pękać jej głowa. – A Spencer? Co on ci złego zrobił? – Wzięłam go za Toma – odparła Mary. – Pomyliłam się. – A Tom czym zawinił? – spytała Lizzie, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę.
S R
Niewątpliwie Mary straciła umiejętność trzeźwego myślenia, niewiele jej brakowało do popadnięcia w obłęd, uznała przerażona Lizzie. – On też chciał mnie poślubić – wyjaśniła wzburzona Mary. – Próbował mi się narzucać. Budzi we mnie obrzydzenie. – Wzdrygnęła się. – Poza tym wiem, że Stephen do mnie wróci. Kocham go i wierzę, że rzuci tę ladacznicę i mnie odnajdzie...
Mary podniosła się z wysiłkiem i stanęła na samym brzegu rzeki. Oczy miała zamknięte, twarz pozbawioną wyrazu. Cofnęła się, straciła równowagę i wpadła do wody. To była chwila. Lizzie nie zdążyła jej chwycić i Mary znikła z pola widzenia. Lizzie próbowała jej szukać, ale bez skutku. Pod mostem rzeka była głęboka, a przy przęsłach tworzyły się niebezpieczne wiry. Masy wody huczały wokół niej coraz głośniej. Nagle Nat chwycił ją za ramię i na wpół wyniósł, na wpół wyciągnął na brzeg. – Przepraszam – szepnęła, z trudem łapiąc oddech. – Nie dałam rady. Przytuliła się do męża, czerpiąc pokrzepienie z jego bliskości. 193
– Lizzie, moja miła, nie chcę cię stracić. Musisz wreszcie przestać podejmować ryzyko. – Musiałam spróbować. Lizzie drżała i głośno szczękała zębami. Tymczasem Nat wyniósł ją na ulicę. – Musiałam, mimo że zabiła Monty'ego i Spencera. Powiedziała mi to, Nat... – Znów wstrząsnął nią dreszcz. – Obaj, Monty i Tom, proponowali jej małżeństwo, ale ona była beznadziejnie zakochana się w Stephenie Armitage'u. – Spojrzała Natowi ponad ramieniem i zobaczyła zapalone latarnie, a znad rzeki dobiegły ją głosy. – Znaleźliście? – spytał Nat, gdy podszedł do nich Miles, ten jednak tylko pokręcił z ponurą miną głową.
S R
– Zabieram cię do domu – zapowiedział żonie Nat. Alice też z nimi poszła. Położyli Lizzie do łóżka, ale wciąż wstrząsały nią dreszcze. Światło ją raziło i cała była rozpalona.
– Pani ma gorączkę, milordzie – orzekła pani Alibone. – Trudno się zresztą zdziwić. Kto to widział, żeby skakać do rzeki jak jakieś dziewczynisko ze wsi? Pięknie się zachowuje pani hrabina. Najpierw ten oburzający incydent z koniem, a teraz to... W życiu nie byłam tak zgorszona! Nie jestem pewna, czy będę mogła dalej zostać na posadzie w domu, w którym dzieją się takie historie! – Proponuję więc, aby niezwłocznie poszukała pani pracy gdzie indziej, pani Alibone – stwierdził poirytowanym tonem Nat. – Nie pozwolę, aby ktokolwiek mówił w ten sposób o mojej żonie. – Wydaje mi się, że to tylko skutek silnych przeżyć – zasugerowała Alice. – Lizzie jest młoda i silna. – Zostanę z nią – zdecydował zatroskany Nat. 194
Lizzie dręczyły koszmary: widziała matkę uciekającą korytarzami Scarlet Park i Monty'ego spacerującego po ogrodach Fortune Hall, które kiedyś stanowiły przedmiot jego dumy, a także szyderczo wykrzywioną twarz Toma. Towarzyszyły temu wszystkiemu odległe krzyki niemowlęcia. W rzadkich chwilach przytomności widziała siedzącego przy jej łóżku Nata. Przemawiał do niej uspokajającym tonem i chyba nawet mu odpowiadała. Trzeciego dnia zbudziła się z poczuciem, że jest mocniejsza. Wreszcie myślała jaśniej i była głodna. Gdy tylko otworzyła oczy, zobaczyła siedzącą obok na krześle Alice. – Nat będzie żałował, że go nie ma w tej chwili – powiedziała, odkładając trzymaną w ręku książkę. – Nie odstępował od twojego łóżka, Lizzie. Chyba
S R
wcale nie spał. Dopiero dzisiaj odszedł, bo musiał porozmawiać z Dexterem i Milesem. Zamykają sprawę.
– Wiem, że tu był. Chyba nawet z nim rozmawiałam, chociaż nie mam pojęcia o czym...
– Wyznałaś, jak bardzo żałujesz, że nie nosisz pod sercem jego dziecka – wyjawiła po krótkim wahaniu Alice. – Nat zapytał mnie o to. Musiałam przyznać, że wiem o twoim strapieniu. Wydaje mi się, że bardzo go poruszyło i twoje cierpienie, i fakt, że nic mu o tym nie powiedziałaś. – Nie powinnam była tak wiele przed nim ukrywać. – Lizzie spojrzała na zmartwioną twarz przyjaciółki. – Tak się nie da żyć. Im bardziej starasz się ukryć emocje, tym silniej się uzewnętrzniają. Tyle żalu i gniewu musiało znaleźć ujście. – Spojrzała na słoneczne smugi na suficie. Niepokój już jej nie dręczył. – Uwolniłam się od tego. Rozumiem, że o Mary nic nie wiadomo. – Nic a nic. Bardzo mi przykro, Lizzie.
195
– Próbowałam jej pomóc – powiedziała łamiącym się głosem. – Mimo że zabrała mi Monty'ego. Ona czuła się bardzo skrzywdzona i nieszczęśliwa. Nie miałam pojęcia, że zawiedziona miłość może przerodzić się w niszczącą siłę. – Przyniosę ci coś do jedzenia. Odkąd pani Alibone odeszła, w domu nie wszystko funkcjonuje jak należy i służba nie działa już tak sprawnie jak przedtem. A jednak miło nie czuć obecności tej wiedźmy. Lizzie z apetytem zjadła zupę, którą przyniosła jej Alice, po czym odesłała przyjaciółkę do domu, uznała bowiem, że wygląda na przemęczoną. Przez pewien czas leżała jeszcze, wpatrując się w słoneczne wzory na suficie, i rozmyślała o mężu. Musiała naprawdę wiele dla niego znaczyć, skoro siedział przy niej przez cały czas choroby. A może ją pokochał? Zdawało jej się, że
S R
jego miłość przejawia się w słowach i gestach.
Dzisiaj wieczorem, obiecała sobie, zejdę na dół i razem zjemy kolację. Powiem Natowi, że go kocham. Nie była zresztą pewna, czy nie wyznała mu już tego w gorączce. W każdym razie chciała być wobec niego uczciwa i w pełni świadomie wyjawić mu swoją miłość.
Po pewnym czasie wstała z łóżka. Starannie wybrała suknię. Ucieszył ją zmysłowy dreszczyk, który odczuła, gdy na gorset i halki nałożyła śliski zielony jedwab. Służąca ułożyła jej włosy, na zakończenie spinając kasztanowe loki srebrną klamrą. Lizzie zerknęła do lustra i okryła ramiona szalem. Już chciała ruszyć na dół, gdy usłyszała trzask frontowych drzwi i męskie głosy w holu. – Musi mnie pan teraz nachodzić, Fortune? –Przesycony złością głos należał do Nata. – Powiedziałem, że nie dostanie pan ode mnie więcej pieniędzy. Koniec, kropka. – Drogi przyjacielu... – Lizzie poznała ironiczny ton Toma, którym parodiował angielskich dżentelmenów. – Nic nie jest bardziej obce moim 196
zamiarom. Zapewniam, że sekret pańskiej siostrzyczki jest u mnie bezpieczny. Szczodrze pan zapłacił za jej nierozwagę, prawda? Lizzie zmartwiała. Tom szantażował Nata, a co gorsza, Nat uległ szantażowi i zapłacił! Tom wspomniał coś o siostrze Nata. Najwidoczniej sam zszargał opinię Celeste, pewnie ją uwiódł, a teraz grozi, że to ujawni. Tak postąpił z Lydią. Może nawet Celeste również spodziewa się dziecka, co wyjaśniałoby, dlaczego w ostatnich miesiącach nie wyściubiła nosa z Water House. Nic dziwnego, że Nat nie cierpi Toma. Dlaczego jednak jej o tym nie powiedział? Czyżby nie dowierzał, że potrafi dochować sekretu jego siostry? Tymczasem Tom odezwał się znowu, więc Lizzie przechyliła się przez poręcz schodów, żeby lepiej słyszeć.
S R
– Nie chodzi mi o Celeste, a o Lizzie – mówił Tom. – Zauważyłem, nie ja jeden zresztą, jak bardzo się do pana przywiązała, Waterhouse. To na nic, przyjacielu, skoro poślubiłeś ją, posługując się kłamstwem. – Nie rozumiem. – Nat był bliski furii.
– Nie wspomniałeś jej o szantażu, bo wtedy musiałbyś wyjaśnić, że nie tylko poślubiłeś ją dla pieniędzy, lecz również potrzebowałeś tych pieniędzy dla mnie – podkreślił Tom.
– Lizzie wie, że potrzebowałem pieniędzy. Nie robiłem z tego tajemnicy. – Nie powiedział jej pan jednak, że wziął ją i jej pieniądze, żeby się zemścić – Plecie pan bzdury i dobrze o tym wie. – Czyżby w głosie Nata zabrzmiało wahanie? Lizzie oblała się zimnym potem. – Nie sądzę. Dostrzegł pan okazję, żeby odpłacić mi za szantaż, Waterhouse. Wiedział pan, że jeśli Lizzie nie wyjdzie za mąż do września, to zabiorę jej połowę posagu, do czego mam prawo jako nowy dziedzic. To była
197
bezwstydna sztuczka w moim stylu. Podziwiałbym pana, gdyby nie pozbawił mnie pan należnego udziału w majątku Lizzie. Zapadło przeciągłe milczenie. Lizzie czekała, aż Nat odeprze zarzut jej brata, który przecież nie mógł być prawdziwy. Rozumiała, że jej pieniądze były mu potrzebne, aby zapłacić Tomowi i ochronić Celeste, ale przecież działał z uczciwych pobudek. Tyle że nie powiedział jej o szantażu, pomyślała. Najwyraźniej nie ma do niej zaufania. Przypomniała sobie piknik. Nat błagał ją, by nie ufała bratu, nie słuchała tego, co mówi... A przecież Tom nie skłamał, mówiąc o tym, że Gregory Scarlet dołożył pewną kwotę do jej wiana, natomiast Nat zataił przed nią tę informację. A teraz bał się, że Tom uświadomi siostrę, dlaczego doszło do ślubu. Mąż obiecał jej,
S R
że skończyli z sekretami, i nie dotrzymał słowa. Zapłacił Tomowi, biorąc pieniądze z jej posagu. Ta myśl była nie mniej przygnębiająca. – Nie wolno ci powiedzieć o tym Lizzie – odezwał się w końcu Nat, a Lizzie z przerażeniem stwierdziła, że mąż tym samym potwierdza swoją winę. – Nie chcę, żeby poznała warunki naszej umowy – dodał i zapytał: – Czego chcesz tym razem za milczenie?
Oparła się o poręcz, z całej siły zaciskając na niej dłonie. Gdyby nie podsłuchała tej rozmowy, nie uwierzyłaby w to, że Nat może się nią posłużyć dla załatwienia swoich spraw. Dlatego nie powiedział jej o szantażu. Przecież wtedy dowiedziałaby się, że zapłacił Tomowi pieniędzmi z jej posagu. – Chcę mieć brylanty Scarletów – oznajmił bez wahania Tom. – I tak powinny należeć do mnie, a poza tym oczekuję rekompensaty za to, że ukradłeś moją część majątku Lizzie. Omal nie wygrałem ich kiedyś w karty, jeśli więc dasz mi je, będę milczał jak grób.
198
Znów zapadło milczenie. Lizzie złapała się na tym, że pragnie usłyszeć, iż Nat poślubił ją, bo jest dla niego ważna, a nie dlatego, że chciał wyrównać rachunki. – Nie mogę dać ci ich teraz – rzekł Nat. – Lizzie jest w domu... Potrzebuję czasu... Jutro. Ostatkiem sił Lizzie powstrzymywała się od wybuchu płaczu. – A więc jutro – zdecydował Tom. – Podzielimy między siebie Lizzie i jej pieniądze ku obopólnemu zadowoleniu. Lizzie nie wiedziała, w jaki sposób znalazła się z powrotem w sypialni i jak zamknęła za sobą drzwi. Szczękała zębami, jakby wróciła jej gorączka. Wreszcie zrozumiała, jak bardzo była naiwna. Dla Nata najważniejsze były jej
S R
pieniądze. Czuła się zdradzona. Nie mogła dłużej zostać w tym domu i udawać, że nic się nie stało. Nie była w stanie odbyć rozmowy z Natem, bo nie zniosłaby, gdyby powtórzył jej to samo prosto w oczy. To by ją zniszczyło. Wyciągnęła papier listowy i kałamarz, ale ręce drżały jej tak bardzo, że wylała atrament na spódnicę zielonej sukni i zaczęła wycierać go chusteczką. W pewnej chwili znieruchomiała. Co właściwie mogłaby napisać? „Kochałam cię od bardzo dawna. Chciałam być z kimś, kto będzie mnie kochał taką, jaka jestem".
Nie, stanowczo lepiej było tego nie pisać. Wiedziała, że znów ucieka, ale tym razem nie umiała się powstrzymać. Nie potrafiła zebrać myśli na tyle, żeby zastanowić się nad potrzebnym bagażem. Usłyszała wychodzącego Toma, a potem trzask drzwi gabinetu. Nat bez wątpienia zamknął się, aby zastanowić się nad nową sytuacją. Korzystając z tego, ukradkiem zeszła na dół, potem wymknęła się na dwór, do stajni. Dosiadła na oklep Starfire i w zielonej wieczorowej sukni odjechała w mrok.
199
CZĘŚĆ TRZECIA
S R 200
Rozdział szesnasty Natychmiast po wyjściu Toma Nat uświadomił sobie, że musi jak najszybciej wyznać prawdę Lizzie, zanim dowie się wszystkiego od brata. Zyskał wprawdzie na czasie, ale ani trochę nie ufał Tomowi. Poprosił go o przedłużenie terminu nie dlatego, że zamierzał mu dać naszyjnik, ani nie dlatego, że zależało mu na ukryciu prawdy przed żoną. Chciał uśpić jego czujność i zyskać czas na opowiedzeniu o całej skomplikowanej sytuacji Lizzie. Inaczej Tom, okrutny i złośliwy, znów niechybnie sprawiłby jej ból. Zniszczyłby tę kruchą równowagę, którą osiągnęli z Lizzie w małżeństwie.
S R
Zrozumiał, jak wielki błąd popełnił, tak długo ukrywając prawdę. Zdawało mu się, że postępuje słusznie, że chroni żonę. Nie zdobył się na szczerość, bo nie chciał przysporzyć jej kolejnego rozczarowania. Przez lata Nat przekonał się, jak bardzo Lizzie zależy na utrzymaniu więzi z Tomem i Montym, mimo że bracia nie zwracali na nią najmniejszej uwagi i się o nią nie troszczyli. Pojął, że milczał zbyt długo, bo jego postępowanie można było zinterpretować tak, jak zrobił to Tom. Podzielili Lizzie i jej posag. Te pełne jadu słowa wciąż brzmiały mu w uszach.
Podszedł do stołu, nalał brandy do kieliszka i wychylił duszkiem. Owszem, potrzebował pieniędzy z wiana Lizzie, żeby zapłacić Tomowi za milczenie i tym samym ocalić Celeste i uchronić rodzinę przed skandalem, ale do głowy mu nie przyszło, aby się mścić. Jednak ten niedorzeczny pomysł, który mógł powstać tylko wskutek wyjątkowo złej woli, nie był przecież pozbawiony
swoistej
logiki.
Wprowadzenie
podatku
niewieściego
gwarantowało Tomowi połowę majątku niezamężnej siostry. Poślubił Lizzie wbrew woli Toma i w ten sposób pozbawił go niemal pewnych dwudziestu pięciu tysięcy funtów, a potem zapłacił mu właśnie z tych pieniędzy, do 201
których zyskał dostęp. Tak, przy pokrętnym myśleniu Toma to rzeczywiście można było traktować jak przedsięwziętą z zimną krwią zemstę. Zaczął przemierzać pokój tam i z powrotem. Kochał Lizzie. Wiedział to z niezbitą pewnością i nawet dziwił się, że tak późno odkrył swoją miłość do żony. Był zwykłym głupcem, skoro tyle czasu mu to zajęło. Z przyzwyczajenia wciąż patrzył na sprawy w jeden i ten sam sposób i umknęło jego uwagi, że sytuacja zmieniła się radykalnie. Lizzie dzielnie stawiła czoło przeciwnościom losu i stała się dorosłą osobą. Wiedział, że jedynie Lizzie, raz po raz rzucająca wyzwanie światu, uparta i żywiołowa, może rozjaśnić jego życie, nadać mu sens. Zauważył pozostawiony na biurku liścik od Alice. Napisała, że Lizzie się
S R
zbudziła, trochę zjadła, a teraz odpoczywa. Chwila wydawała mu się bardzo nieodpowiednia na rozmowę, jaką chciał przeprowadzić. Lizzie na pewno była jeszcze bardzo słaba. Jednak nie miał wyjścia; odkładanie szczerych wyjaśnień mogło przynieść fatalne skutki.
Wyszedł do holu i spojrzał na pogrążone w mroku schody. W domu panowała nienaturalna cisza. Ogarnęły go złe przeczucia. Pierwszy raz przyszło mu do głowy, że Lizzie mogła coś usłyszeć z jego rozmowy z Tomem. Musiał wpuścić tego łajdaka do środka, bo załatwianie takich spraw na ulicy nie wchodziło w rachubę. Poniewczasie uświadomił sobie, jakie niebezpieczeństwo z tym się wiązało. Uspokoiła go trochę myśl, że gdyby Lizzie ich usłyszała, na pewno zażądałaby wyjaśnień. Chyba że... uwierzyła w słowa Toma i poczuła, że takiej zniewagi nie zniesie. A jeśli uciekła? Pokonał schody, przeskakując po dwa stopnie naraz. Gwałtownie pchnął drzwi do sypialni Lizzie. Była pusta, tylko świeczka paliła się na komodzie, a na toaletce leżała czysta kartka przy częściowo zaschniętej plamie z atramentu. Przerażony Nat wybiegł z sypialni i przeszukał cały dom. Na końcu zajrzał do 202
stajni, gdzie się dowiedział, że hrabina Waterhouse odjechała przed dziesięcioma minutami, ale nie wiadomo dokąd. Dokąd uciekła? – głowił się Nat. Był pełen obaw i troski. Lizzie dopiero co pozbyła się gorączki, nie powinna jeździć konno. Rozumiał jednak, że sam wypędził ją z domu. Niezwłocznie wysłał listy do Drummond Castle, do Alice i Milesa, oraz do Old Palace, do Dextera i Laury, z pytaniem, czy nie widzieli Lizzie. Nie było sensu udawać przed przyjaciółmi, że nic złego się nie wydarzyło. Popełnił olbrzymi i fatalny w skutkach błąd, że wcześniej nie zdobył się na szczerość. Pozostawała mu nadzieja, że Lizzie za parę godzin ochłonie, wróci do domu i da mu jeszcze jedną szansę.
S R
Ruszył pospiesznie w drogę, usiłując odkryć jakieś ślady żony. Odwiedził gospody, ale bez rezultatu. Zajrzał do zajazdu „Pod Półksiężycem", Josie Simmons właśnie wyrzucała na dwór ostatnich gości, którzy nie byli w stanie wyjść o własnych siłach.
– Lady Waterhouse? – powtórzyła Josie. – Tak, jechała tędy przed kilkoma godzinami. – Skinęła głową ku stajni. – Tam stoi jej klacz. Nie potrzebowała jej, dalej pojechała prywatnym powozem. – Prywatnym powozem? – zdziwił się Nat.
Niemożliwe, żeby Lizzie umówiła się na schadzkę, skoro opuściła dom tak nagle. Chyba że... w jego głowie pojawiła się dręcząca wątpliwość. Może Lizzie i tak zamierzała od niego odejść, a jego rozmowa z Tomem tylko przyspieszyła tę decyzję. Jednak takie postępowanie nie było podobne do lojalnej, dzielnej Lizzie. Przecież majacząc w gorączce, wyznała mu miłość. Właśnie zaczęli budować wspólną przyszłość, wciąż jeszcze musieli sobie niejedno wyjaśnić, on tak wiele miał jej do powiedzenia. – Odjechała z wicehrabią Jerroldem – poinformowała Josie Simmons, pozbawiając Nata 203
nadziei, jakby jednym dmuchnięciem zgasiła świecę. – Kierowali się na południe. Lizzie siedziała w kącie powozu Johna Jerrolda z poczuciem, że jest przeraźliwie samotna. Droga okazała się wyboista i powóz posuwał się powoli. Lizzie nie spytała Johna, dlaczego opuszcza Fortunek Folly. Właściwie prawie z nim nie rozmawiała. Kiedy powóz stanął przed zajazdem „Pod Półksiężycem", niewiele myśląc, wsiadła do środka i zaczęła błagać Jerrolda, by zabrał ją dokądkolwiek, byle dalej. John o nic jej nie zapytał, tylko owinął ją w koce, które, niestety, dawały niewiele ciepła. Poczęstował ją też brandy. Wypiła kilka łyków, czując, jak mocny alkohol ją rozgrzewa. – Odchodzę od Nata – oznajmiła po pewnym czasie.
S R
Jerrold roześmiał się i powiedział, że nietrudno się domyślić. Lizzie miała świadomość, że zdała się na jego łaskę. Wsiadła przecież do jego powozu na oczach gości zajazdu, w pełni świadoma, że jest to ostatni gwóźdź do jej trumny. Jerrold nie zadawał pytań, ale jego milczenie, było onieśmielające. Co gorsza, przyglądał jej się w bardzo niepokojący sposób. Wiedziała, co się stanie, kiedy dojadą do następnego zajazdu i zatrzymają się na noc.
Uświadomiła sobie, że właśnie zamierza zdradzić męża, złamać ślubną przysięgę i oddać się innemu mężczyźnie. Powinna mieć wyrzuty sumienia, tymczasem ich nie czuła. Obojętna i zrezygnowana, pozwoliła, aby wypadki toczyły się niejako samoistnie, prowadząc ją ku życiowej katastrofie. Nat jej nie kochał, a nic poza tym nie wydawało się Lizzie godne uwagi. Straciła go, a właściwie nigdy tak naprawdę go nie zdobyła. Gregory Scarlet miał rację, kiedy porównał ją do matki. Podobnie jak hrabina Scarlet, również ona postawiła wszystko na prawdziwą miłość i przegrała. Na wzór matki
204
uciekła z innym, który wszak nie dorównywał temu pierwszemu. Z mężczyzną, który pragnął jej mimo świadomości, że jest jej obojętny. Wreszcie powóz stanął w Keighley, w zajeździe „Pod Splecionymi Dłońmi". Było pełno gości, ale karczmarka, widząc szlachetnie urodzone osoby, dała im prywatny pokój na piętrze, zaraz naprzeciwko skrzypiących schodów. Lizzie usiadła na łóżku i dostrzegłszy swoje odbicie w lustrze, zorientowała się, jak okropnie wygląda. Bez okrycia: wierzchniego i czepka, włosy w nieładzie, suknia podarta i poplamiona. Powinna była głęboko się przejąć tym stanem, ale wydawało jej się, że z lustra spogląda na nią obca kobieta. – Proszę bardzo, szanowni państwo. – Karczmarka z chytrą miną wodziła
S R
wzrokiem między Lizzie a Johnem Jerroldem. – Ciepły, przytulny pokój. Mam przysłać kolację na górę?
– Tylko trochę wina – odparł Jerrold. Lizzie usłyszała brzęk monet. – Potem możecie nas zostawić w spokoju. Aha, i nie widzieliście nas tutaj. – Tak, milordzie – potwierdziła kobieta i dygnęła. Wino przyniesiono bez ociągania. Jerrold napełnił kieliszki i Lizzie opróżniła swój szybciej, niż powinna. Mimo to nie opuszczało jej poczucie całkowitego zobojętnienia. Najmniejszy ruch wydawał jej się zbyt wielkim wysiłkiem, nie miała siły dosłownie na nic. John Jerrold usiadł obok niej na łóżku, wyjął jej z rąk kieliszek i odstawił go na stół. Przyglądała się jego ruchom, które wydawały się spowolnione. Patrzyła na tę scenę tak, jakby stała z boku, a nie znajdowała się w jej centrum. Wciąż niczego nie czuła, a umysł miała wyprany z jakichkolwiek myśli. Jerrold pocałował Lizzie. Przypomniała sobie, że mniej więcej przed miesiącem, a właściwie przed wiekami, bo ostatnio jej czas gnał zupełnie
205
niewyobrażalnie, kusiło ją, by wyjść z tym mężczyzną na taras w domu Wheelerów i sprawdzić, jak całuje. Teraz już to wiedziała. Mimo to nadal nie doznawała żadnych emocji. Jerrold obrócił ją plecami do siebie i położył jej dłoń na karku. Lizzie zamknęła oczy i wyobraziła sobie Nata, przesuwającego dłonie po jej plecach. Tymczasem Jerrold rozluźnił bez trudu sznurówki sukni i zaczął głaskać Lizzie po nagich plecach. Wciąż myślała o Nacie i nagle wszystkie doznania do niej wróciły, jej ciało ożyło. O dziwo jednak, było to bolesne. Przycisnęła do piersi opadający stanik sukni i raptownie się odwróciła. – Nie mogę tego zrobić! – Spojrzała na twarz Jerrolda. – Mój Boże – dodała zaskoczona. –Pan też nie.
S R
Jerrold uśmiechnął się smutno.
– Jeśli o to chodzi, wydaje mi się, że jednak mógłbym – powiedział – ale przyznaję, że jest trudniej, niż sądziłem.
– Kocham Nata. Cokolwiek zrobił, nie przestałam go kochać. Przepraszam pana, John. – Ogarnęła ją rozpacz. – Nie chciałam pana zwodzić –wyjaśniła. – Nie wiem, co się stało, ale nie mogę się panu oddać, nie mogę zdradzić męża. Za bardzo go kocham.
– Myślę, że tak naprawdę od początku to wiedziałem. – Niech pan zasznuruje mi suknię, abyśmy mogli porozmawiać – poprosiła Lizzie. – Rozmowa w takich warunkach wydaje mi się niemożliwa. – Szkoda – powiedział Jerrold, który odzyskał już: ironiczny dystans do rzeczywistości. Z powrotem ściągnął sznurówki. – Zmieniłem zdanie, mógłbym to zrobić – dodał, zatrzymując przez chwilę dłonie na nagich ramionach Lizzie. Odtrąciła jego ręce. Czuła się okropnie z powodu Nata, ale jednocześnie miała wrażenie, że jej duch powoli budzi się do życia. 206
– Za późno – powiedziała. Popatrzyła na falujące włosy Jerrolda, szelmowski błysk w jego oczach i westchnęła. – Znakomicie sprawdza się pan w roli uwodziciela, John, niestety, tym razem nie mogę pozwolić, aby panu się poszczęściło. – Przekrzywiła głowę. – Nie sądzę zresztą, żeby miał pan do tego serce. Proszę mi zdradzić, czy chodzi o to, że jestem mężatką? – Nic takiego dotąd mi nie przeszkadzało – odparł ze śmiechem Jerrold. – Nie, to niewiele ma wspólnego z panią. Pani jest piękna i zdawało mi się, że jej pragnę, ale... – Przeczesał niecierpliwie dłonią włosy. – Do diabła, Lizzie, ja też się zakochałem, a to jest całkiem nieznośny stan. – Zakochał się pan w Lydii – odgadła. – Zdawało mi się, że wpadła panu w oko już wtedy, gdy przyjechał pan pierwszy raz do Fortune's Folly w
S R
ubiegłym roku. Szkoda, bo Lydia nie da panu najmniejszej szansy. Tom za bardzo ją zranił. Wątpię, czy jeszcze kiedyś zechce zaufać mężczyźnie. – Urwała. – Przepraszam. Nie pomogłam tym, co powiedziałam. – Rzeczywiście nie – przyznał Jerrold – ale przynajmniej była pani szczera. – Ujął kieliszek. –Od miesięcy powstrzymuję się, żeby nie skrzywdzić pani brata – dodał. – Przychodzi mi to z trudem, bo nie ma na ziemi drugiego człowieka, którego darzyłbym równą nienawiścią.
– Kolejka jest długa – stwierdziła Lizzie. – Musi pan poczekać na swoją szansę. Niech pan nie rezygnuje z Lydii. Kiedy wrócimy do Fortune's Folly, pomogę panu... – Pani się wydaje, że może wrócić – odparł Jerrold. – Uciekła pani od męża i do tej pory wszyscy w Fortune's Folly zdążyli już usłyszeć, że jest pani ze mną jako kobieta upadła. – To prawda. Poza tym wydaje mi się, że chociaż kocham Nata z całej duszy, to bez wzajemności i nic tego nie zmieni.
207
– Niech mi pani o tym opowie. Może będę mógł pomóc. Bądź co bądź, mamy przed sobą całą noc. Natowi pękała głowa, całe ciało miał obolałe. Pamięć wracała powoli; stracił Lizzie. Zraniona jego zdradą, uciekła z Johnem Jerroldem. Znowu zamknął oczy i próbował wyobrazić sobie, że znika z powierzchni ziemi. Na próżno. Wbrew jego woli zmysły stopniowo rejestrowały coraz więcej informacji. Wyglądało na to, że leży na kamieniach posypanych trocinami. Posadzka pod jego policzkiem była zimna. W nozdrza uderzył go kwaśny, wilgotny odór. Podniósł głowę, jęknął i znów ją opuścił. Nad sobą usłyszał głosy. – Na miłość boską, Waterhouse...
S R
Rozpoznał głos Milesa Vickery'ego. Nat ponownie otworzył oczy i dostrzegł parę idealnie wyglancowanych butów, bez wątpienia należących do Milesa. Wolałby jednak, żeby to nie było prawdą.
Ktoś ujął go pod ramiona i ustawił w pionie. Dexter Anstruther. Do diabła, dlaczego nie chcą, zostawić go w spokoju? Zamrugał powiekami z nadzieją, że przywróci mu to ostrość widzenia. – Która godzina? Gdzie jestem?
– Jedenasta. Jesteś w więzieniu w Skipton – odparł Dexter. – Wczoraj wieczorem zostałeś aresztowany za zakłócenie porządku publicznego. – Lekko pchnął Nata na drewniane krzesło. – Lepiej zacznij mówić, i to z sensem. – Miles był wyraźnie zły. – Dostaliśmy wczoraj twoje listy i szukaliśmy cię dosłownie wszędzie. Co, u diabła, tutaj robisz? Gdzie jest Lizzie? Dlaczego Tom Fortune opowiada każdemu, kto chce go słuchać, że szantażując, naciągnął cię na dwadzieścia pięć tysięcy funtów?
208
– To prawda. – Nat ujął głowę w dłonie. Tylko w ten sposób wydawała mu się stabilna. – Ty głupcze! – zawołał z pogardą Miles. – Sam kiedyś posłużyłeś się szantażem – przypomniał mu z goryczą Nat. Ogarnęła go taka złość, że przez chwilę zastanawiał się, czy nie powalić Milesa. Uprzytomnił sobie, że przyjaciel nie był niczemu winien. Powiedział mu prosto w oczy to, co już dawno Nat powinien usłyszeć. Poza tym nie miał pewności, czy jest w stanie ustać o własnych siłach, a co dopiero mówić o rzucaniu się do bitki. – I co z tego? – spytał Miles. – To wcale cię nie usprawiedliwia. – Mniejsza o to – włączył się Dexter. – Zabieramy cię stąd, Nat. Gdzie
S R
jest Lizzie? Tom rozpowiada na prawo i na lewo, że cię opuściła, bo przekonała się, że poślubiłeś ją wyłącznie po to, aby się zemścić. We wsi wszyscy mówią, że uciekła z Johnem Jerroldem.
– To prawda – przyznał Nat. – Szukałem jej cały wieczór, ale nie wiem, dokąd pojechali.
Przypomniał sobie, jak zajrzał do wszystkich gospód i zajazdów i wreszcie znalazł się na drodze do Skipton. Z każdym odwiedzanym miejscem jego rozpacz rosła. Lizzie i John Jerrold...
Gdy późnym wieczorem dotarł do Skipton, umierał z niepokoju. Miasteczko jeszcze nie spało, co więcej, wszyscy dobrze się bawili, trwał tu bowiem gęsi targ. Był właśnie na rynku, gdy wybuchła bijatyka. Z okolicznych gospód wysypali się mężczyźni, aby wziąć udział w awanturze. Nat próbował uspokajać rozgrzane głowy, ale został wciągnięty w wir walki, a co gorsza, skończył w miejskim więzieniu.
209
Kiedy Richard Ryder, jego zwierzchnik, dowie się, co zaszło, dostanie ataku furii. Dobrze się stało, że Nat i tak nosił się z zamiarem rezygnacji z dotychczasowej pracy, bo inaczej niechybnie zostałby wyrzucony. Dexter i Miles wymienili spojrzenia. Na twarzy Milesa wciąż malowała się ledwie kontrolowana wściekłość. – Znam cię od dawna, Nat – powiedział. – Mogę więc bez obawy przed sprzeciwem, a tym bardziej obelgami, obwieścić, że jesteś największym głupcem, jakiego dotąd nosiła ziemia. – Miles – wtrącił Dexter – czy to jest dobry czas i miejsce, żeby... – Doskonały – nie dał mu skończyć Miles. – Nat jest bęcwałem i ktoś powinien mu to uświadomić. Lizzie nie ma ojca ani brata oprócz tego pożal się
S R
boże indywiduum, więc wejdę w rolę, która jest dla nich przeznaczona. – Uśmiechnął się krzywo i dodał:
– Tak, dostrzegam ironię losu w tym, że staję się nagle apostołem moralności, ale... – zaczerpnął głęboko tchu – ale nikt z nas nie może dłużej milczeć, Nat. Jesteś chyba jedynym człowiekiem w całym Fortune's Folly, który nie rozumie, że Lizzie od miesięcy cię kocha. Bezdusznie pomiatasz jej uczuciami i jesteś tak samo okrutny jak ludzie, z którymi miała do czynienia przez całe dotychczasowe życie!
– Wiem. – Nat czuł się wyjątkowo paskudnie. – Nie chciałem, żeby tak wyszło – dodał. – Starałem się postąpić jak należy. Ja też ją kocham. – To znajdź ją! – ryknął Miles. – Na co czekasz? Po co w ogóle strzępimy języki? Do diabła, człowieku, zabieraj się stąd... – Nie krzycz – skarcił go Dexter. – Tylko łeb przez to bardziej go rozboli. Poza tym najpierw musimy wyciągnąć go z więzienia. – Spojrzał na Nata. – Idź się wymyć pod pompą na podwórzu. Wyglądasz odrażająco. Jeśli Lizzie 210
zobaczy cię w takim stanie, nie będzie chciała z tobą rozmawiać. – Klepnął Nata w plecy, nie zważając na wszystkie jego sińce. – Musisz odzyskać żonę.
S R 211
Rozdział siedemnasty – Już z powrotem? – spytała Josie Simmons, gdy po południu Lizzie odbierała Starfire ze stajni zajazdu „Pod Półksiężycem". – W dodatku w tej samej sukni, co wczoraj. – Pokręciła głową, a jej mina dawała do zrozumienia, że widziała wiele skompromitowanych młodych arystokratek. – Mąż szukał tu pani – dodała. – Powiedziałam mu, że odjechała pani z Johnem Jerroldem. – To bardzo uprzejmie z pani strony – odparła Lizzie. – Doceniam tę pomoc. – Nie widziałam tak wzburzonego człowieka jak hrabia Waterhouse – oznajmiła Josie Simmons. – Może poza majorem Falconerem, kiedy sądził, że
S R
pani Falconer nie zechce go poślubić. I jeszcze panem Anstrutherem, gdy dowiedział się, że jego żona dokonywała rozbojów na trakcie. W każdym razie hrabia Waterhouse wczoraj wychodził z siebie, a ja mu powiedziałam: „To latawica, całkiem jak jej matka. Widzi mężczyznę i gna za nim jak pies za królikiem".
Lizzie wskoczyła na grzbiet Starfire.
– Latawica na pewno nie wraca – zauważyła.
– Mam nadzieję, że pani mąż będzie myślał podobnie. Założę się, że grzecznie i potulnie będzie go pani błagać o przebaczenie. – Nie byłam grzeczna i potulna, a za późno, żeby się zmieniać. Ścisnęła boki klaczy i pogalopowała w kierunku Fortune's Folly. Powtarzała sobie w myślach, że Nata wzburzyło jej zniknięcie i gorączkowo jej szukał; przejął się jej nieobecnością, choć na pewno był zły. Poczuła się nieswojo. Nie miała sposobu, aby dowieść, że nie zdradziła Nata z Johnem Jerroldem. Mąż będzie musiał uwierzyć jej na słowo. Nie była pewna, czy okaże się dostatecznie wielkoduszny. 212
Ostatniej nocy Jerrold pomógł Lizzie zrozumieć, że ucieczka niczego nie załatwia. Prawda mogła być bolesna, mogła okazać się nie po jej myśli, należało jednak odważnie spojrzeć jej w oczy. Wiedziała, że musi porozmawiać z Natem i poprosić go, aby wyjaśnił jej tę historię z szantażem. Odżyła nadzieja, że w końcu wszystkie sekrety odejdą w niepamięć. Lizzie była gotowa o to walczyć. Nie przypominała w tym swojej matki. „Nie pojadę z panią" – powiedział John Jerrold, pomagając jej rano wsiąść do wynajętego powozu. „Wątpię, czy moja obecność pomogłaby w załagodzeniu sytuacji, poza tym nie chcę, żeby pani mąż poczęstował mnie kulą. Wiem, że mogę pani zaufać. Proszę mu powiedzieć, że zachowałem się honorowo. Życzę szczęścia" – dodał i dał znak do odjazdu.
S R
Lizzie znalazła się na High Street w Fortunek Folly. Słyszała okrzyki zgorszenia i widziała zdumione twarze. Niewątpliwie nowina już się rozeszła. Josie miała rację. Plotki w Fortunek Folly rozprzestrzeniają się szybciej niż zaraza. Tom na pewno w tym pomógł, ogłaszając wszem i wobec, że Lizzie uciekła tak samo, jak jej matka.
W Chevrons przekonała się, że męża nie ma w domu. Jej pojawienie się wzbudziło sensację. Służąca wydała głośny okrzyk, po czym zaczęła biadolić: – Och, milady! Opowiadają o pani straszne rzeczy! Mówią, że uciekła pani z przystojnym lordem i że jest pani latawicą jak jej mama. W gospodzie „Klaun Morris" przyjmują zakłady, czy hrabia Waterhouse się z panią rozwiedzie. Pani brat postawił na to tysiąc funtów. Och, milady! – Claro, nie przejmuj się. Zakład jeszcze wyjdzie Tomowi bokiem. Osobiście tego dopilnuję. Niepokój dręczył Lizzie, odkąd opuściła zajazd w Keighley. Czy rzeczywiście Nat zechce się z nią rozwieść, powołując się na jej rzekome cudzołóstwo? Tak właśnie było z lady Scarlet. Nie było dnia, żeby Lizzie nie 213
płakała nad swoją matką, odkąd prasa rozpowszechniła szczegóły sprawy sądowej. Denerwowała się, ale w głębi duszy nie wierzyła, że Nat chciałby narazić ją na podobny los. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, wyszła z domu. Pomyślała, że zajrzy do Old Palace, aby spytać, czy Laura z Dexterem nie wiedzą czegoś o Nacie. Nikt jednak nie otworzył jej drzwi, gdy pociągnęła za sznur dzwonka, mimo że słychać było, jak echo niesie brzęczący dźwięk po wnętrzu domu. Rozczarowana Lizzie już chciała zawrócić, kiedy drzwi wreszcie się otworzyły i na progu stanęła Alice Vickery. Wyglądała na zaaferowaną, a gdy zobaczyła Lizzie, mina wyraźnie jej zrzedła. – To ty! Spodziewałam się, że to doktor Salter.
S R
– Alice – Lizzie chwyciła przyjaciółkę za ramię – potrzebuję twojej pomocy. Czy wiesz, gdzie jest Nat? Koniecznie muszę się z nim zobaczyć. Alice nie odpowiadała. Lizzie zdawała sobie sprawę z tego, że jej ucieczka nie jest tajemnicą, liczyła jednak na to, że przyjaciółki nie uwierzyły w plotki o zdradzie.
– Wiem, że to źle wygląda – ciągnęła zrozpaczona. – Wiem, że słyszałyście o mnie skandaliczne plotki, ale przysięgam, że nie zdradziłam Nata z Johnem Jerroldem! Byłam urażona, zachowałam się nierozsądnie i niestosownie, ale muszę znaleźć Nata, żeby wreszcie wyznać mu, że go kocham, i wszystko wyjaśnić... – Urwała, widząc, że Alice jej nie słucha. – Och, Lizzie. Naturalnie chcę ci pomóc, ale nie teraz! Laura i Lydia rodzą, a tymczasem doktor Salter odbiera poród gdzieś pod Peacock Oak i zabrał ze sobą akuszerkę. Bóg raczy wiedzieć, jak długo tam zabawi. Jestem tutaj sama ze służbą i nikt z nas nie wie, co robić! – tłumaczyła przejęta Alice. – Zagotowałyśmy wodę, znalazłyśmy czyste ręczniki, ale co dalej?
214
– Laura i Lydia zaczęły rodzić w tym samym czasie? – spytała zdumiona Lizzie. – Jak to możliwe?! – Mniejsza o to – odburknęła Alice – Nie mam czasu się nad tym zastanawiać. – Lizzie usłyszała jękliwy okrzyk dobiegający z góry, a potem głos służącej Rachel, która, wyraźnie sama bliska histerii, próbowała kogoś uspokoić. – To Lydia – powiedziała Alice. – Och, Lizzie... – Gdzie są Dexter i Miles? – Szukają ciebie! – odparła Alice. – Dziś rano znaleźli Nata w więzieniu w Skipton. Niedawno dostałam od nich list. Zdaje się, że Nat nie ustawał w poszukiwaniach i skończyło się to dla niego udziałem w jakiejś bójce. Nat w takiej sytuacji, nie do wiary! W każdym razie posłałam Carringtona, żeby
S R
sprowadził ich z powrotem. Laura ciągle pyta o Dextera, a Lydia nie ma nikogo – dokończyła cicho.
Lizzie zapomniała o swoich problemach. Nie miała pojęcia o odbieraniu porodów, była to bowiem wiedza niedostępna dla niewtajemniczonych. Uznała jednak, że nie wolno jej zostawić przyjaciółek bez wsparcia. Inne sprawy musiały poczekać.
– Lydia ma mnie – powiedziała. – Jestem ciotką tego maleństwa. Alice, musimy poradzić sobie same. – Lekko potrząsnęła przyjaciółką. – Laura już rodziła, więc wie, jak to przebiega... – Nie wydaje mi się, żeby to pomogło, jeśli sądzić po tym, co Laura mówi wtedy, kiedy nie klnie. – Sprowadzimy Josie Simmons – zdecydowała Lizzie. – Przecież kiedyś była akuszerką. Niech Frank weźmie szybkiego konia i pojedzie. Mogę mu pożyczyć moją klacz. Jest ogrodnikiem, ale wiem, że dobrze jeździ konno. Poślij kogoś po swoją mamę, Alice. To przecież tuż obok, a ona urodziła dwoje dzieci, więc też musi wiedzieć, co robić. 215
– Mama nie radzi sobie w trudnych sytuacjach. – W tej się sprawdzi – nie ustępowała Lizzie. –Mam przeczucie, że będziemy z niej dumne. – Lekko popchnęła Alice, a sama odwróciła się ku schodom. Gdy postawiła stopę na pierwszym stopniu, na górze rozległ się krzyk, który omal nie skłonił jej do zawrócenia z drogi, nie pozwoliła sobie jednak na dezercję. Musiała za wszelką cenę pomóc przyjaciółkom, choć miała wyjątkowo mętne pojęcie o czekającym ją zadaniu. Szybko wspinając się po schodach, modliła się tak żarliwie, jak jeszcze nigdy w życiu. Wchodząc do zajazdu „Pod Splecionymi Dłońmi" w Keighley, Nat Waterhouse poczuł odpychający odór piwa i potu. Szczerze wątpił, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu zdecyduje się uraczyć piwem. Odwiedził wszystkie
S R
możliwe gospody i zajazdy między Skipton a Keighley, większość wzbudziła w nim najwyższe obrzydzenie. Wszędzie potwierdzała się wiadomość o powozie z dwójką pasażerów, z których jednym była młoda kobieta wielkiej urody. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że chodzi o Lizzie. „Pod Splecionymi Dłońmi" w sali z szynkwansem był tylko jeden człowiek. Siedział w kącie przy oknie, popijał brandy i czytał gazetę. Na powitanie Nata wstał.
– Waterhouse – powiedział. – Wiedziałem, że przyjedziesz. Nat powtarzał sobie, że musi zachować się w sposób cywilizowany, ale wydawało mu się to niemal nieosiągalne. Z najwyższym trudem powstrzymał się od wymierzenia ciosu. – Jerrold... Gdzie Lizzie? Wyobraźnia podsunęła mu obraz żony leżącej w łóżku na górze, nagiej, zadowolonej i zaspokojonej po namiętnej nocy z kochankiem. Może bardziej wielkoduszny mężczyzna rzeczywiście zwolniłby żonę z danego przez nią słowa, aby mogła być szczęśliwa. On jednak wiedział, że bez walki nie odda 216
Lizzie. Czekał na odpowiedź i każda sekunda zwłoki wydawała mu się godziną, a tymczasem na wargach Jerrolda wykwitł ironiczny uśmieszek. – Lady Waterhouse wróciła do Fortune's Folly –powiedział. – Nie chciała być ze mną. Pojechała odszukać ciebie, Waterhouse. Powodzenia – dodał w powietrze, bo Nata już w zajeździe nie było. Kiedy Dexter Anstruther, Miles Vickery i Nat Waterhouse w towarzystwie zdyszanego Carringtona dotarli do Old Palace około trzech godzin później, panował tam niewyobrażalny zamęt. Doktor Salter i akuszerka, pani Elton, przyjechali zaledwie chwilę wcześniej. Josie Simmons i matka Alice, pani Lister, siedziały na schodach ze służącymi Rachel i Molly oraz ogrodnikiem Frankiem i wszyscy razem dokańczali właśnie czwartą butelkę
S R
brandy, a trzy pozostałe leżały na podłodze u podnóża schodów. – O!. – zawołała Josie, gdy Dexter wbiegł do sieni. – Pan Anstruther! Znowu spóźniony! Szybki do robienia, ale nie do chrzczenia! – Zarechotała, trącając łokciem panią Lister, i pomachała do niego prawie pustą już butelką brandy.
– Co z Laurą? – spytał Dexter. – Czy ona...
– Wszystko w porządku – oświadczyła jowialnie Josie i plasnęła go w plecy z taką siłą, że omal się nie przewrócił. – Jest u niej teraz doktor Salter, ale mówi, że nie widzi problemów. Ciężko się napracowałam, a obecne tu panie były wspaniałe! Nikt nie zemdlał. Nat rozglądał się za Lizzie, ale jej nie spostrzegł. Zdążył już zajrzeć do Chevrons, gdzie niezwykle podekscytowana służąca powiedziała mu, że lady Waterhouse wróciła do domu, a teraz pojechała go szukać. Nat wolałby, żeby Lizzie jednak poczekała, bo inaczej groziło im, że będą się szukać po całym hrabstwie przez następny tydzień.
217
Nagle zobaczył Alice wolno schodzącą po schodach z zawiniątkiem w ramionach. Twarz jej promieniała. Uśmiechnęła się do Milesa, jakby znalazła największy cud świata, a potem podała niemowlę Dexterowi. – Ma pan syna – powiedziała. – Gratuluję. Dexter natychmiast odchylił pieluchę, aby dotknąć palcem buzi chłopczyka. Małe usta otworzyły się i dobył się z nich płaczliwy skrzek. Pani Elton podeszła natychmiast. – Proszę mi go dać – zażądała. – Ho, ho, ale olbrzym – powiedziała z podziwem. – Nic dziwnego, że biedna pani Anstruther jest taka zmęczona. Podbiegła do nich Hattie, więc Dexter wziął córkę na ręce. – Mam brata! – oświadczyła dziewczynka. – Czy możemy iść teraz do mamy, papo?
S R
– Zaraz pójdziemy – odparł widocznie wzruszony Dexter i niosąc Hattie, ruszył po schodach, a Josie zwróciła się do Nata.
– Bez wątpienia szuka pan swojej małżonki – powiedziała. – Jest z panną Cole. Nie wiem, co ta biedaczka by bez niej zrobiła. Lady Waterhouse przez cały czas dzielnie ją wspierała.
Nat spojrzał na schody i zobaczył na nich Lizzie. Trzymała podobne zawiniątko jak Alice.
– Mam bratanicę! – oświadczyła radośnie. – Piękna dziewczynka! – Raptem dostrzegła Nata i znieruchomiała. Zapadło milczenie. Lizzie była przeraźliwie blada, z wahaniem pokonała ostatnie stopnie. Nat wyszedł jej naprzeciwko i wtedy ujrzał łzy w jej oczach. Przypomniał sobie urywane zdania i pojedyncze słowa, które szeptała, leżąc w gorączce. Wiedział, że i ona bardzo tęskni za dzieckiem. Wyciągnął rękę i pogłaskał żonę po policzku. – Słyszałem, że byłaś wspaniała – odezwał się cicho. 218
– Musiałam pomóc. – Uśmiechnęła się. – To jest Elizabeth. – Elizabeth? Lydia dała dziecku twoje imię? Lizzie skinęła głową. – Tak. Elizabeth Laura Alice Cole. Z holu dobiegły radosne okrzyki. To Josie z panią Lister i służbą napoczęły kolejną butelkę brandy. Rozległy się głośne toasty za nowo narodzone dzieci. Alice wzięła niemowlę od Lizzie. – Zaniosę małą Beth Lydii i posiedzę z nią trochę – powiedziała, przesyłając uśmiech Milesowi. – Widzę, że stałaś się ekspertem – zwrócił się Miles do żony, przyglądając się śpiącemu maleństwu. – Wiesz, Alice, gdybyś chciała i u nas w
S R
domu mieć pokój dziecięcy, jestem do usług.
– Prawdę mówiąc... – Alice oblała się pąsem. –Wydaje mi się, że już... Miles objął ją i pocałował.
– Ojej, nie zgnieć dziecka! – zawołała, a gdy mąż po chwili ją puścił, miała jeszcze bardziej intensywne rumieńce.
Nat chwycił Lizzie za. rękę i wciągnął ją do biblioteki. Nagle zrobiło się wokół nich cicho, zostali tylko we dwoje.
– Lizzie... – Nat zbliżył się do żony. – Wróciłaś. – Tak. Muszę powiedzieć ci...
– Najpierw ja – przerwał jej. – Proszę. Nie ma dla mnie znaczenia to, co się stało. – Wiedział, że powinien liczyć się z każdym słowem, bo jeden błąd może oznaczać, że straci Lizzie na zawsze. – Wróciłaś do mnie. Kocham cię. – Och, Nat... – Tylko tyle zdołała wykrztusić ogromnie wzruszona Lizzie. – Nic nie mów. – Nat ujął ją za ręce i przyciągnął do siebie. – Musisz mnie zrozumieć. Popełniłem wielki błąd, że nie zaufałem ci i nie powiedziałem prawdy o szantażu. Bardzo cię za to przepraszam. Chciałem cię chronić, ale 219
zamiast tego odsunąłem cię od siebie. Uwierz, że nigdy w życiu nie próbowałbym się tobą posłużyć, aby się zemścić. – Mocniej uścisnął jej dłonie. – Kocham cię dlatego, że jesteś właśnie taka, a nie inna – zapewnił. – Kiedy miałaś gorączkę, mówiłaś o miłości. Powiedziałaś, że potrzebujesz kogoś, kto będzie cię kochał i ani cię nie zostawi, ani nie zdradzi. Ja jestem mężczyzną, o którym mówiłaś. Jeśli mi zaufasz, to więcej cię nie zawiodę. Przysięgam. – Pozwól, że teraz ja coś powiem. – Łzy spływały po policzkach Lizzie i kapały na zniszczony dywan Laury. – Z Johnem Jerroldem do niczego nie doszło. Zwróciłam się do niego wyłącznie dlatego, że czułam się nieszczęśliwa. Potem jednak zrozumiałam, że to nie dla mnie. Nie jestem podobna do swojej matki. Nie mogłabym zgodzić się na kogo innego, skoro
S R
pragnę tylko ciebie. Tylko ciebie kocham. – Uwolniła ręce i położyła je na torsie męża. – Nie będę uciekać przed prawdą o Tomie, bo nie mogłabym odrzucić tego, co najcenniejsze w całym moim życiu.
Nat zaczął całować Lizzie po policzkach, czole, oczach. Odpowiedziała z entuzjazmem na pocałunki i pieszczoty ukochanego męża. Później, po powrocie do domu, gdy leżeli przytuleni i nasyceni po wspaniałych miłosnych przeżyciach, Nat powiedział:
– Głupio zrobiłem, że taiłem przed tobą żądania Toma. Uległem szantażowi tylko dlatego, że musiałem chronić rodzinę, a poza tym nie widziałem innego sposobu na uniknięcie skandalu. Wolałem, żebyś nie dowiedziała się kolejny raz, jakim łajdakiem jest twój przyrodni brat. Współczuła siostrze Nata, ale było jej tak cudownie lekko na duszy, że nic nie mogło wytrącić jej z błogostanu. Nie miała żadnych wątpliwości i, co ważniejsze, niczego się nie obawiała. – Długo nie mogłam zrozumieć, jak człowiek twojego pokroju mógł ulec szantażowi. Teraz wiem, że musiałeś bronić dobrego imienia rodziny. 220
– Tom nie uwiódł Celeste. Zastał ją w kompromitującej sytuacji z inną debiutantką. Gdyby to wyszło na jaw, wybuchłby skandal, a to bez wątpienia zabiłoby mojego ojca. Nie mogłem do tego dopuścić. Kocham siostrę i muszę ją chronić. – Biedna Celeste. – Nie uratowałem z pożaru Charlotte – ciągnął Nat – i miałem poczucie, że nie wolno mi nigdy więcej zawieść. Musiałem chronić wszystkich bliskich mi ludzi: siostrę, rodziców i ciebie też. – Ujął twarz Lizzie w dłonie. – Obawiałem się, że jeśli dowiesz się o ostatnim łajdactwie Toma, przeleje się czara goryczy. Przecież niedawno straciłaś Monty'ego. Nie chciałem, abyś cierpiała, tymczasem mimo woli głęboko cię uraziłem brakiem zaufania.
S R
– Wierzę. Wiedziałam, że jesteś człowiekiem honoru, ale kiedy podsłuchałam twoją rozmowę z Tomem, poczułam się oszukana. – Próbowałem zyskać na czasie – wyjaśnił. –Chciałem powiedzieć ci o wszystkim, lecz bałem się, że Tom złośliwie poprzeinacza fakty, i mnie znienawidzisz.
– I tak było, na szczęście nie na długo. – Lizzie czule pocałowała męża. – Dość już tego dręczenia się przeszłością. Zapomnijmy o niej. – Miles zarzucił mi, że jestem głupcem – wyjawił Nat. – Miał rację. Kocham cię, najdroższa, od tak dawna, i nawet tego nie zauważyłem. Podziwiałem cię. Byłem z ciebie dumny, a mimo to nie rozumiałem, że cię kocham. Przykro mi z powodu dziecka. Szkoda, że mi o tym nie powiedziałaś. – To już nie ma znaczenia – odrzekła Lizzie. –Mogę poczekać. Kiedyś pragnęła dziecka, aby mocniej związało ją z Natem, teraz wiedziała z niezbitą pewnością, że mają przed sobą całe życie, więc nietrudno jej było zdobyć się na cierpliwość. Może z czasem stworzą wymarzoną
221
rodzinę, jakiej sama nigdy nie miała. Nie wiedziała, czy to się uda, ale świadomość, że Nat ją kocha, w pełni jej wystarczała. – Chociaż – dodała po namyśle, przesuwając dłoń po płaskim brzuchu Nata – nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy postarali się o potomka. – Zawsze będę cię kochał, Lizzie. Jesteś moją miłością i moim życiem. – Ja też cię kocham. Pamiętała, jak długo wzbraniała się to wyznać. Jak bardzo przeszkadzała jej duma. Powędrowała dłońmi po ciele Nata i kusząco poruszyła biodrami. – Wciąż jesteś niecierpliwa. – Nat poruszał się ostrożnie i powoli. – Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. – Wcale nie jesteś lepszy – odszepnęła, gdy rytm uległ wyraźnemu
S R
przyspieszeniu. – Tylko udajesz akuratnego, pozbawionego uczuć hrabiego Waterhouse'a. Powinnam była od początku się zorientować, jaki jesteś naprawdę.
– Nie będziesz więcej uciekała. Nie chcę cię stracić. – Po co miałabym uciekać? – spytała. – Moje serce należy do ciebie. Teraz i na zawsze.
222
Epilog Wrzesień Był piękny, słoneczny dzień wczesnej jesieni, kiedy do Fortune's Folly przyjechał książę Walii, aby oficjalnie ogłosić, że mieszkańcy są zwolnieni z obowiązku
przestrzegania
średniowiecznych
praw,
w
tym
podatku
niewieściego. Wieś udekorowano kolorowymi flagami, na Fortune Row odbywał się targ, a na rynku wzniesiono podwyższenie, aby Jego Wysokość mógł przemówić do tłumu. Książę wydawał się bardzo zadowolony, że może odnowić znajomość z Lizzie, i wspomniał, że z małego rozbójnika, którego
S R
pamięta ze Scarlet Park, wyrosła piękna młoda kobieta. Z tymi słowami znacząco popatrzył na jej twarz i dekolt, aż wreszcie Nat uznał, że gościnność ma swoje granice, i zaproponował, by Jego Wysokość przemówił do zgromadzonych. Przywołany w ten sposób do
porządku książę wygłosił
poruszającą mowę, zręcznie akcentując odwagę mieszkańców Fortunek Folly, którzy przeciwstawili się ciemiężycielowi, a także dawne swobody i prawa, bo to do nich właśnie w trudnych chwilach mogli się odwołać. Nawiasem mówiąc, ciemiężyciel wyglądał w tej chwili dość niegroźnie, został bowiem posadzony na kupie kapuścianych liści, a po twarzy spływały mu resztki rozbitych jaj. Książę zacytował tymczasem dawne prawo leśne i wytłumaczył, w jaki sposób broniło prostych ludzi przed pańskimi zakusami, po czym ogłosił, że wszystkie wcześniej wprowadzone średniowieczne prawa są nieważne. Tę deklarację powitała owacja, a ludzie wznieśli kufle w toaście. – Za kartę swobód! – krzyknął jeden z mieszkańców. – Za prawo leśne! – Za króla Jana! I za zdrowie księcia Walii! – I za lady Waterhouse! – krzyknęła Josie, przepijając do Lizzie. – To ona położyła kres naszym cierpieniom. 223
– Fortune’s Folly jest więc w końcu wolne od tyranii – głośno oświadczyła Lizzie. – Biedny Tom. Czy nie sądzicie, że został ukarany i można go puścić? – Jeszcze nie – odparł Nat. – Ludzie są na niego bardzo cięci. Muszą się wyładować. – Może Tom się poprawi – powiedziała z nadzieją Lizzie. –I to wszystko jeszcze wyjdzie mu na dobre. – Podziwiam twoją wyrozumiałość, kochanie. Wiem, że wbrew wszelkiemu rozsądkowi wciąż jesteś przywiązana do brata i życzysz mu jak najlepiej, ale... – Pokręcił głową. – Wydaje mi się, że tym razem masz zbyt wielkie oczekiwania, jeśli sądzisz, że on zmieni się na lepsze.
S R
– Innym też dobrze życzę. Sir James i lady Wheeler... – Tak – przyznał Nat. – Przychodząc tu dzisiaj, wykazali dużą odwagę. Lizzie pomyślała, że mocne światło słoneczne jest bezlitosne. Lady Wheeler wyglądała w nim na starą, zniszczoną kobietę. Nic dziwnego. Straciła wszelką radość życia. Ciała Mary nigdy nie odnaleziono, a George wkrótce potem wyjechał do Londynu, by tam utopić w alkoholu pamięć o hańbie siostry. Tak w każdym razie mówiono.
– Jest i Lydia – zauważyła Lizzie, odwracając się, by popatrzyć na przyjaciółkę. Lydia stała z Dexterem, Laurą, Hattie i małym Edwardem. Była ubrana na fioletowo, miała figlarny, ładnie dopasowany czepek i uśmiechała się, trzymając na rękach córeczkę. – Mam nadzieję, że nie będzie bez końca zamykać się w czterech ścianach – dodała. – Nie powinna odmawiać sobie szansy na znalezienie miłości. – No cóż... – Nat delikatnie pocałował ją we włosy. – Jeśli to, co mi mówisz, jest prawdą, John Jerrold zrobi wszystko, by ją do tego przekonać.
224
– Zamieniła z nim dzisiaj kilka zdań i nawet pozwoliła, by pocałował ją w rękę. – Lizzie cicho się zaśmiała. – To wygląda na dobry początek. Jerrold musi jednak wykazać mnóstwo cierpliwości, a nie jestem pewna, czy to nie kłóci się z jego naturą. – Jeśli naprawdę jej chce, nie ma innego wyjścia. – Alice z Milesem szykują pokój dziecięcy – powiedziała Lizzie. – To znaczy, że już tylko my zostaliśmy... – Odwróciła się do męża i pogłaskała go po policzku. – Co z tym zrobimy, kochanie? – Na początek możesz mnie pocałować. – I nie będzie więcej sekretów. – Nigdy więcej – zapewnił Nat. – Wszystkie sekrety już sobie wyjawiliśmy.
S R 225