Nicola Cornick - W atmosferze skandalu Od autorki Kilka lat temu spędziłam wakacje na Spitsbergenie, wyspie położonej na...
8 downloads
19 Views
652KB Size
Nicola Cornick - W atmosferze skandalu Od autorki Kilka lat temu spędziłam wakacje na Spitsbergenie, wyspie położonej na kole podbiegunowym u północnych wybrzeży Norwegii. Nie sądziłam, że zdecyduję się umieścić w tym miejscu akcję kolejnego romansu historycznego, a jednak… Historia i uroda Spitsbergenu zafascynowały mnie, zwłaszcza że wyspa odegrała niepoślednią rolę w rozwoju nauki. Niezapomniana wyprawa i wyczerpująca lektura podsunęły mi pomysł do „W atmosferze skandalu”. Dodam, że pisanie książki sprawiło mi niekłamaną przyjemność, jako że fabuła powieści łączy w sobie zarówno pasjonujące dzieje Spitsbergenu, jak i romantyczny wątek miłosny. Pragnę także zaznaczyć, że na użytek intrygi pozwoliłam sobie nagiąć nieco prawdę historyczną i zmienić pewne szczegóły. W początkach XIX wieku na Spitsbergenie nie było klasztoru ani całosezonowej osady. Nie pozwalał na to zbyt surowy klimat. Powieściowy klasztor Bellsund wzorowany jest na rosyjskim Monastyrze Sołowieckim położonym na Wy-spach Sołowieckich na Morzu Białym.
Z mnóstwem myśli obłąkańczych, Których umysł okiełznać nie zdoła, Z włócznią płonącą Na rączym rumaku W bezkresną wyruszam głuszę. Przez rycerza zjaw i cieni Dziesięć mil za krańcem świata Na śmiertelną wzywam potyczkę, Trwożę się, że podróż ma Kresu nie znajdzie. Fragment „Pieśni Toma O’Bedlama”. Anonim, ok. 1600 r. CZĘŚĆ PIERWSZA SŁOMIANA WDOWA Rozdział pierwszy Mianem „słomianej wdowy” określa się kobietę na jakiś czas opuszczoną przez męża, zazwyczaj w celu odbycia podróży. Określenie „słomiana” nawiązuje do materaca czy też siennika niegdyś wypychanego słomą. Porzucona połowica, czyli „wdowa”, zostaje zatem sama na słomianym posłaniu. Innymi słowy idzie na zieloną, a raczej wysuszoną trawkę. Ów na pozór niewinny, acz niepozbawiony kpiny, termin budzi zdecydowanie ne-gatywne skojarzenia. Londyn, maj 1811 roku Przybył na miejsce mocno poniewczasie. Co tu kryć, spóźnił się o, bagatela, półtora roku. Przystanąwszy na schodach, lord Alex Grant omiótł wzrokiem miejską rezydencję lady Joanny Ware i zmarszczył z niezadowoleniem brwi. Spodziewał się oznak żałoby, a jednak mimo zaistniałych okoliczności spotkał go srogi zawód. W oknach domu przy Half Moon Street próżno by szukać czarnych zasłon. Co więcej, srebrna kołatka u drzwi kazała przypuszczać, że pani domu nie stroni od przyjmowania gości. Zdaje się, że lady Joanna zrzuciła wdowią szatę zaledwie kilkanaście miesięcy po śmierci współmałżonka. Kiedy zapukał, w progu niczym zjawa z koszmaru sennego pojawił się spowity w ponurą czerń kamerdyner. Alex doskonale wiedział, że popełnia gruby nietakt. Składanie wizyt o tak wczesnej porze było nie tylko niestosowne, lecz także w złym guście. Tak czy inaczej sługa nie omieszkał przypomnieć mu o tym wymownym ściągnięciem brwi. - Moje uszanowanie, milordzie - odezwał się sztywno. - Czym mogę panu służyć? Milordzie? - powtórzył w myślach Grant. Nie zna mnie, a mimo to od razu odgadł moją pozycję społeczną. Zdumiewające i godne najwyższego uznania, choć spojrzawszy na to z drugiej strony, nie ma się czemu dziwić. Lady Joanna Ware, ciesząca się po-wszechnym uznaniem znakomita pani domu, z pewnością niezwykle starannie dobiera służbę. Nieszczególnie
przyjazne powitanie bez wątpienia miało go ostrzec, że milady nie ma zwyczaju zadawać się choćby i z utytułowanymi natrętami. - Chciałbym się widzieć z lady Joanną, jeśli łaska - oznajmił, choć po prawdzie nie miał na to najmniejszej ochoty. Powodowało nim wyłącznie poczucie obowiązku, po prostu zgodnie z obyczajem powinien złożyć kondolencje żonie zmarłego przyjaciela. Kiedy zorientował się, że wdowa wcale nie rozpacza po zmarłym mężu, mocno się rozsierdził. David był szano-wanym człowiekiem i wybitnym naukowcem. Zasługiwał na to, by czcić jego pamięć. Z tej właśnie przyczyny Grant nie palił się do tego, by odnowić znajomość z Joanną. Świetnie wyszkolony majordomus akurat tego gościa nie zmierzał trzymać w sieni niczym obwoźnego kupca. Odsunął się, wpuszczając milorda do środka, jednak posępne oblicze służącego zdradzało, że wciąż się waha, czy nie odesłać go z kwitkiem. W głębi korytarza po obu stronach wejścia do najbliższej komnaty tkwiło dwóch identycznie odzianych lokajów. Zarówno liberie, jak i przystojne fizjonomie były do siebie łudząco podobne. Młodzieńcy prezentowali się nad wyraz wykwintnie, jak na pełniących służbę w arystokratycznej rezydencji przystało. I oto nagle w tej wytwornej scenerii jakaś kobieta znajdująca się w pokoju oznajmiła podniesionym głosem, a tak naprawdę wykrzyczała: - Och, wstańże w tej chwili, kuzynie! I porzuć wreszcie te niedorzeczne fanaberie. John, nie wyjdę za ciebie i basta! Powtarzam ci to w kółko i na okrągło, a ty dalej swoje. Nie dość, że mnie zanudzasz, to jeszcze zasłoniłeś sobą nowiuteńki dywan. Kupiłam go, żeby się nim zachwycać, a nie po to, by służył za klęcznik dla natrętnych zalotników! - Lady Joanna jest zajęta - poinformował cierpko kamerdyner. - Nie wydaje mi się - odrzekł Alex. - O ile mnie słuch nie myli, właśnie odrzuciła oświadczyny, a to oznacza, że jest wolna. Przynajmniej, na razie. - Z tymi słowy pokonał dystans dzielący go od bliźniaczych lokajów i bez wahania sięgnął do klamki. Zignorował przy tym skonsternowane miny młodzieńców tudzież pełen oburzenia okrzyk major-domusa. Lord Grant znalazł się w skąpanej w słońcu przestronnej, a zarazem zaskakująco przytulnej bibliotece o cytrynowożółtych i białych ścianach. Choć był ciepły majowy po-ranek, w kominku palił się ogień, przed którym wylegiwał się szary kudłaty piesek ze śliczną różową kokardką na czubku głowy. Był przeuroczy i tak samo jak bliźniaczy służący, idealnie komponował się z otoczeniem. Zwierzak uniósł łepek i zmierzył przybysza zaciekawionym spojrzeniem ciemno-brązowych ślepiów. W powietrzu unosiła się urokliwa woń lilii oraz pszczelego wosku. Nęcąco przyjemne i zaciszne miejsce przywodziło na myśl dom, co Alex uzmysłowił sobie z niejakim zadziwieniem. Od siedmiu lat z własnej woli nie miał stałego adresu, i dobrze mu z tym było, lecz oto nagle pomyślał, że miło by było czasami wypocząć w pokoju takim jak ten. Zasiąść w fotelu, mieć w zasięgu ręki szklaneczkę brandy, i pogrążyć się w cie-kawej lekturze. Nie wiedzieć czemu ta wizja wydała mu się nadzwyczaj kusząca. Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że znacznie większą pokusę stanowi stojąca przy oknie kobieta. Kasztanoworude loki połyskiwały smagane pierwszymi promie-niami słońca, mieniąc się tu i ówdzie złocistymi oraz miedzianymi pasmami. Miała po-ciągłą twarz, szeroko rozstawione fiołkowoniebieskie oczy, nieskazitelnie prosty nos i bajeczne, nieprzyzwoicie wręcz zmysłowe usta. Bez wątpienia odbiegała znacznie od klasycznego ideału urody. Była zbyt wysoka i zbyt szczupła, a jej rysy sprawiały wrażenie nieco za ostrych, lecz o dziwo te drobne mankamenty nie miały najmniejszego znaczenia. W ciemnowiśniowej sukni z doskonale dobraną przepaską we włosach przykuwała uwagę i bezsprzecznie mogła uchodzić za oszałamiającą piękność. Nie nosiła czerni ani mdłej lawendy, którą po zwyczajowym okresie żałoby często przywdziewały wdowy, dzięki czemu nieatrakcyjny strój żadną miarą nie tłumił blasku ogromnej witalności, który emanował ze spojrzenia i postawy milady.
Grant zrozumiał, że niezależnie od tego, czy mu się to podoba, czy nie, ponętne wdzięki lady Ware nie są mu obojętne. Przeciwnie, stwarzają poważne zagrożenie dla spokoju ducha i ciała. Wystarczyła jedna krótka chwila, by zdał sobie sprawę, że sam widok lady Ware wstrząsnął do głębi jego jestestwem i obudził w nim dawno uśpione instynkty. Ledwie owa myśl zrodziła się w jego umyśle, Joanna spostrzegła go i ruszyła ku niemu zwiewnym krokiem, szeleszcząc spódnicą. - Gdzież to się podziewałeś, najdroższy? - zawołała, przypadłszy do jego boku, po czym z uśmiechem padła mu w ramiona. - Czyżby zatrzymał cię wzmożony ruch na Pic-cadilly? Nie mogłam się ciebie doczekać! Była taka miękka i ciepła… Kiedy ją objął, ogarnęły go niesłychane emocje. Pasowała do niego jak ulał, jakby została stworzona specjalnie dla niego, by mógł tulić ją do piersi w nieskończoność. Instynktownie rozpoznał w tej kobiecie swoją drugą, brakującą połowę. Pachniała letnimi kwiatami. Gdy uniosła ku niemu twarz, w fiołkowych źrenicach odmalowały się zarówno obawa, jak i niewypowiedziana prośba. Nim pojął, co się święci, położyła mu rękę na karku i zaczęła zapamiętale go całować, jakby naprawdę marzyła tylko o tym. Alex poczuł… Och, jakże mógłby pozostać niewzruszony! Nie przyjąłby takiej postawy nawet za obietnicę nieśmiertelności. Bo ni jak, skoro wargi lady Ware były cudownie chłodne, nieziemsko delikatne i nieskończenie uwodzicielskie. Dużo później, kiedy na chłodno roztrząsał ten nieoczekiwany incydent, doszedł do przekonania, że obściskiwanie lady Ware to, oględnie rzecz ujmując, całkiem chybiony T L R sposób na zerwanie z celibatem po dwuletnim okresie wstrzemięźliwości. Teraz jednak dał się ponieść chwili i na moment wziął rozbrat ze zdrowym rozsądkiem, jako że doszczętnie otumaniony bliskością apetycznych krągłości Joanny, nie był w stanie trzeźwo myśleć. Po prawdzie potrafił sformułować tylko jedną składną myśl, otóż marzył wyłącznie o tym, by zaciągnąć ją do łóżka, najlepiej jej łóżka, bo z całą pewnością znajdowało się w pobliżu. Trawiła go zmysłowa gorączka, od dawna nie pragnął tak żarliwie żadnej kobiety, lecz oto lady Ware już oderwała od niego usta i odsunęła się. Zostawiła go z poczuciem ogromnego niedosytu i zawstydzającym dyskomfortem w okolicach lędźwi. W jej oczach pojawił się figlarny błysk, kiedy bezwstydnie zerknęła niżej. - Och, najdroższy, bardzo się cieszysz z naszego spotkania, jak widzę! Nazywa mnie „najdroższym”, bo nie ma pojęcia, kim jestem, olśniło Granta, który schronił się za biurkiem, by ukryć oczywiste dowody podniecenia. Postanowił podjąć wyzwanie i uśmiechnął się znacząco. Skoro milady nie dba o konwenanse, a tak naprawdę zachowuje się skandalicznie, nie pozostanie jej dłużny. - Któryż mężczyzna nie byłby wniebowzięty, moja słodka? - rzekł swobodnie. To, że cię pragnę, jest czymś oczywistym. Mam wrażenie, jakby nasza upojna noc zakończyła się całe wieki temu, choć opuściłem twoją sypialnię zaledwie kilka godzin te-mu. Nic dziwnego, że się niecierpliwię, z każdą sekundą jestem coraz bardziej rozocho-cony - zakończył dobitnie, ignorując zgorszone fuknięcie nieszczęsnego absztyfikanta lady Ware, rumianego mężczyzny w średnim wieku, który przyglądał im się z wyraźnym niedowierzaniem. Rozdziawione usta i wybałuszone oczy dobitnie świadczyły o świętym oburzeniu, natomiast Alex spojrzał na jegomościa z nieskrywaną drwiną. - Daruje pan, sir, ale nie dosłyszałem pańskiego nazwiska… Hm, choć to może nie jest aż tak ważne… Musi pan przecież rozumieć, że spóźnił się pan z deklaracjami dozgonnej miłości. Lady Joanna i ja… - Zawiesił wymownie głos. - Och, mój drogi! - wtrąciła z przyganą, a w jej głosie pobrzmiewał ponadto z trudem hamowany gniew. - Dżentelmenowi nie przystoi mówić o związkach z damą w sposób tak otwarty! Grant uniósł jej dłoń do ust. - Wybacz, najdroższa - powiedział cicho, zmysłowo. - Nie sądziłem, że będziesz miała coś
przeciwko temu. Czyż sama nie dowiodłaś przed chwilą, że łączy nas wielka zażyłość? - Gdy znów jej dotknął, powróciło wrażenie dwóch czekających na złączenie połówek. Wiedział, że nie spocznie, póki nie posiądzie lady Ware. Jeśli chodzi o kobiety, to Alex zawsze był wybredny. Rzadko miewał kochanki, a jeśli już decydował się na intymną znajomość, to starannie wybierał partnerki. Po śmierci żony wprawdzie nie narzekał na brak damskiego towarzystwa, niemniej konsekwentnie stronił od prawdziwej bliskości i dbał o to, by miłosne przygody były przelotne i niezo-bowiązujące. Innymi słowy, nawet gdy angażował ciało, to nie angażował emocji. Niestety nie mógł potraktować w podobny sposób lady Ware. Romans w ogóle nie wchodził w rachubę. Była przecież wdową po najlepszym przyjacielu, do tego taką wdową, która w swoim czasie nie sprawdziła się w roli przykładnej żony. Tak w każdym razie twierdził David, gdy na łożu śmierci ostrzegał Aleksa, że nie należy jej ufać. Miał zatem co najmniej kilka ważkich powodów, by trzymać się od niej z daleka, co niestety nie zmieniało faktu, że zdradliwe ciało, tudzież wybujała wyobraźnia sprzysięgły się w tej materii przeciw niemu i zupełnie nie zważały na protesty rozumu. Innymi słowy, choć był nastawiony wrogo wobec lady Ware, to zarazem odczuwał do niej nieodparty pociąg. Nad wyraz niefortunna okoliczność, stwierdził w duchu. Sprzeczność sama w sobie, złośliwa ironia losu… Ponadto wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że lady Ware pała do niego równie wielką niechęcią, jaką on do niej. Wyszarpnąwszy dłoń z uścisku, odsunęła się i zmroziła Aleksa lodowatym spojrzeniem. - Jeszcze nie zdecydowałam, czy darować ci winę - oznajmiła z lekkim rumieńcem na policzkach. - Najdroższy… - To czułe słówko nie zabrzmiało szczególnie pieszczotli-wie. - Och, nie wątpię, że zasłużyłem na karę… najdroższa - odparł gładko. Pochłonięty Joanną, prawie zapomniał, że nie są sami. - Zdaje się, że moja obecność stała się niepożądana - stwierdził urażonym głosem odrzucony konkurent lady Ware. Popatrzył na nią z wyrzutem, ukłonił się sztywno i pomaszerował do wyjścia. Gdy zatrzasnęły się za nim drzwi, zapadła niezręczna cisza. W końcu Joanna odwróciła się do Aleksa, podparła się pod boki i zmierzyła go taksującym spojrzeniem. Oczywiście nie udawała już, że cieszy się z jego wizyty. Napięcie wzrastało do stanu wrzenia, stawało się wprost nie do zniesienia. Wreszcie milady zagrzmiała oskarżycielskim tonem: - Kim pan jest, do diabła? Prawdę mówiąc, doskonale wiedziała, z kim ma do czynienia, tyle że jeszcze nie doszła do siebie. Nieszczęsny pocałunek mocno zbił ją z pantałyku, choć zazwyczaj nie traciła tak łatwo pewności siebie. Jednak nie całowała nikogo od niepamiętnych czasów, a z mężem… cóż… z Davidem nie było nawet w połowie tak ekscytująco i słodko jak z lordem Grantem. Zamierzała go jedynie cmoknąć, miał to być świadczący o pewnej zażyłości, ale w gruncie rzeczy niewiele znaczący gest, ot, zwykła niewinna pieszczota. A jednak nie wiedzieć czemu gdy tylko Alex zawładnął jej ustami, poczuła nieodpartą ochotę, by dotykać jego twarzy i reszty muskularnego ciała, chciała poznać jego zapach i smak… Potrzeba okazała się tak przemożna, że nogi odmawiały jej posłuszeństwa na sa-mą myśl, że mogłaby poznać bliżej lorda Granta. Nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze zapragnie mężczyzny. A jednak… Szkopuł w tym, że Alex był najbliższym przyjacielem jej niewiernego małżonka, i pewnie dlatego nie potrafiła patrzeć na niego bez wzgardy. W dodatku największą pasją Granta, podobnie jak niegdyś Davida, były podróże. Zapewne żeglował po całym świecie w pogoni za sławą i przygodą w poszukiwaniu nowego szlaku handlowego do Chin lub czegoś równie bezsensownego. Tak, doskonale pamiętała Aleksa Granta. Przecież dziesięć lat temu był drużbą na jej ślubie z Davidem Ware’em. Choć od tamtego czasu upłynęła cała dekada, wciąż wspominała z bólem, jak bardzo była szczęśliwa i pełna nadziei na świetlaną przyszłość. Młodzieńcza naiwność, wy-T L R górowane oczekiwania i patrzenie przez różowe okulary na charakter męża, to wszystko
okazało się niezawodną receptą na nieudany związek. Ale wówczas, w ten majowy pora-nek, nie miała jeszcze pojęcia, co ją czeka… Tak dobrze pamiętała tamten dzień, w tym również Aleksa. Wyglądał tak samo przystojnie jak teraz, choć wyraz twarzy miał inny, emanowat całkiem inną aurą. Przed laty Alex nie był tak zgorzkniały, och, w ogóle nie był zgorzkniały, tylko pogodnie i przyjaźnie patrzył na świat. Przypominała sobie jego żonę, filigranową rozchichotaną blondynkę całą w falbanach. Jak miała na imię? Annabel? Amelia? W każdym razie coś na A. Wpatrywała się w Granta z uwielbieniem i była równie czarująca, co powierzchowna. Dopadły ją wyrzuty sumienia. Nie miała zwyczaju całować cudzych mężów, zwłaszcza że stanowczo zbyt wiele kobiet całowało jej małżonka. Wiarołomstwa Davida nie były dla nikogo tajemnicą, ale to jeszcze nie znaczy, że chciałaby zniżać się do jego poziomu. Popełniła błąd, nie powinna była zbliżać się do Granta ani tym bardziej pozwalać sobie na żadne poufałości. Otrząsnąwszy się z chwilowego oszołomienia, przelała cały gniew na niego. Kolejny bezwstydnik! - pomyślała ze złością. Nic, tylko uganiałby się za pannami. Alex skłonił się z galanterią, z którą wciąż stykała się na salonach. Wielka szkoda, stwierdziła w duchu, że w dzieciństwie wpojono mu dobre maniery, których z wiekiem nie zatracił. Miała nadzieję, że okaże się równie nieokrzesany jak większość marynarzy. Gdyby mogła uznać go za prostaka, byłoby znacznie łatwiej okazywać niechęć. Niestety wypłowiały płaszcz od munduru okazał się zwodniczą wskazówką. Leżał na Aleksie znakomicie, do tego podkreślał rosłą, muskularną sylwetkę. Trzeba przyznać, że było mu w nim niezwykle do twarzy. Grant niewątpliwie zaliczał się do tych mężczyzn, którym Stwórca pobłogosławił idealną prezencją. W dodatku czuło się, że ma silny charakter, którym spośród innych ludzi powinien wyróżniać się prawdziwy przywódca. Jak kiedyś David… Wzdrygnęła się na tę myśl. - Lord Grant, do usług, madame - przedstawił się wytwornie. - Tak, zauważyłam, że jest pan gotów zaoferować mi nawet więcej usług, niżbym T L R sobie życzyła - oznajmiła ozięble. - Proszę przyjąć do wiadomości, że nie szukam kochanka - dodała na wszelki wypadek. Uśmiechnął się, błyskając nieskazitelną bielą zębów. - Jestem wielce niepocieszony. - Szczerze wątpię, milordzie. - Dobrze wiedziała, że nie lubi jej tak samo, jak ona jego. Dlatego tym bardziej jestem ciekawa, czemu zasugerował pan, że łączą nas zażyłe stosunki? W dodatku przy świadku? Co pana opętało? - Zapewne to samo co panią, kiedy wpiła mi się pani w usta. Przy tym sprawiała pani wrażenie, jakby czyniła to pani z nieposkromionej żądzy, choć przecież wiem doskonale, że wcale nie miała pani na to ochoty. W powietrzu znów dało się wyczuć nieprzyjemne napięcie. Do diaska! - zżymała się w skrytości ducha Joanna. Przeklęty pocałunek! Nigdy dotąd nie narzucała się obcemu mężczyźnie z awansami. I to z takim entuzjazmem! Zbyła uwagę milorda machnięciem ręki, wystąpiła natomiast z pretensjami: - Prawdziwy dżentelmen dałby do zrozumienia, że jesteśmy po słowie, zamiast oznajmiać wszem wobec, że dzielimy ze sobą łoże… - Urwała w pół słowa wyraźnie zażenowana. - Przepraszam, zapomniałam, że trudno wymagać czegoś takiego od kogoś, kto ma już żonę. - Nie mam żony. Jestem wdowcem. Jedno trzeba mu oddać, stwierdziła w duchu, wypowiada się zwięźle i na temat. Najwyraźniej nie zależy mu na opinii innych. Był pod tym względem zupełnie inny niż David, który zwykł zjednywać sobie sympatię, prawiąc bliźnim wyszukane komplementy. - Bardzo mi przykro. Współczuję panu z powodu straty. Pamiętam pańską żonę. Była czarująca.
Jego twarz w ułamku sekundy zmieniła się w nieprzystępną kamienną maskę. Stało się jasne, że nie ma ochoty rozmawiać o Annabel, Amelii czy jak tam miała na imię. - Dziękuję - odparł szorstko. - Choć to ja powinienem złożyć pani kondolencje, a nie na odwrót. TLR - Skoro upiera się pan przy zachowaniu konwenansów… - Też potrafiła wysławiać się lakonicznie, zwłaszcza gdy była rozzłoszczona. - Nie opłakuje go pani? - spytał obcesowo, a w pełnym przygany głosie pobrzmiewał gniew. - David nie żyje od ponad roku. Zresztą nie muszę tego panu przypominać. Był pan przy jego śmierci. Grant doniósł jej o zgonie męża w liście z Arktyki. Lord Ware udał się tam na ostatnią, jak się okazało, misję, by wyznaczyć nowy szlak handlowy biegnący przez biegun północny. Wiadomość była krótka i oschła, mimo to przebijał z niej autentyczny smutek po utracie najbliższego przyjaciela i wiernego towarzysza podczas ekstremalnie trudnych wypraw. Jednak lady Ware nie podzielała tego smutku, co więcej, nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Alex zmierzył ją nieprzyjaznym spojrzeniem. Z najwyższym trudem trzymał nerwy na wodzy. Chętnie powiedziałby na głos, co myśli o tej kobiecie, ale ograniczył się do pogardliwego tonu: - David był wybitnym człowiekiem - wycedził przez zęby. - Zasłużył na coś więcej niż… to. - Szerokim gestem objął wnętrze pozbawione oznak żałoby. Zasługiwał na kogoś lepszego niż ty… Wiedziała, że taki był sens jego wypowiedzi. - Żyliśmy obok siebie - oznajmiła, starając się ukryć ból. - Był pan jego przyjacielem. Z pewnością pan wie, że nie układało się między nami najlepiej. - Owszem, dał mi do zrozumienia, że pani nie ufa - wycedził. - Cóż, możemy uznać, że to uczucie było obustronne. Sądzi pan, że powinnam do całej listy swych grzechów dodać hipokryzję i udawać, że rozpaczam po jego śmierci? W jego oczach błysnęła wściekłość. Joanna wzdrygnęła się bezwiednie, nim pojęła, że powoduje nim przede wszystkim lojalność wobec zmarłego kompana. - Ware był bohaterem - oznajmił dobitnie. TLR Najchętniej zaczęłaby wrzeszczeć. Słyszała to zdanie wiele razy, stanowczo zbyt wiele. Sama kiedyś ślepo w nie wierzyła. Na samym początku, kiedy przeniosła się z głębokiej prowincji do Londynu i zauroczona zawadiackim urokiem Davida, zadurzyła się w nim bez pamięci. Nie miała powodów przypuszczać, że mąż tuż po ślubie zacznie ją zdradzać i nigdy nie przestanie… Zacisnęła wilgotne dłonie w pięści. Grant przyglądał jej się zdecydowanie zbyt przenikliwie. Zmusiła się, by rozluźnić napięte mięśnie. - Naturalnie. Wszyscy tak o nim mówią, więc nie może być inaczej. - A mimo to już rozważa pani kolejne zamążpójście. Chodzą słuchy, że konkurenci prześcigają się, by zdobyć pani względy. Oburzona tą brutalną otwartością na moment zaniemówiła, potem syknęła z bezsilnej złości. Ciekawe, co takiego zmarły mąż naopowiadał o niej przyjacielowi? Z całą pewnością nie było to nic dobrego, skoro Grant tak bardzo jej nie cierpiał. Wprawdzie nie okazywał awersji w sposób jawny, lady Ware była jej w pełni świadoma, bez względu na to, jak wprawnie i namiętnie niedawno ją całował. - Skoro daje pan wiarę plotkom, pewnie usłyszy pan o mnie jeszcze niejedno. Tak czy owak, myli się pan. Nie mam najmniejszego zamiaru ponownie wychodzić za mąż. Nigdy więcej, dodała w myślach. Uniósł z powątpiewaniem brwi, po czym spytał sarkastycznie: - Wystarczy, że dla rozrywki pocałuje pani od czasu do czasu jakiegoś obcego mężczyznę? A może i tym razem jestem w
błędzie? Co za irytujący typ. Prowokował ją umyślnie, bo wiedział, że nie miała nic na swoją obronę. Sama wytrąciła sobie oręż z ręki. Koniec końców to ona pocałowała lorda Granta, a nie na odwrót. Choćby chciała, nie zdoła się tego wyprzeć. Postąpiła nierozważnie wiedziona nieodpartym impulsem. Próbowała w ten sposób definitywnie zniechęcić Johna Hagana do dalszych zalotów. Nie wiedzieć czemu sądziła wówczas, że to znakomity pomysł. John był kuzynem, a zarazem spadkobiercą jej męża, a ostatnimi czasy coraz bardziej dawał jej się we znaki. Joanna miała go serdecznie dosyć. Od kilku ty-T L R godni nachodził ją z regularnością szwajcarskiego zegarka i stawał się coraz bardziej natarczywy. Na wszelkie sposoby próbowała się go wreszcie pozbyć. Szkoda tylko, że nie przewidziała konsekwencji tych usilnych starań. Nie przeszło jej przez myśl, że Grant zmusi ją, by odsłoniła karty, a w dodatku obwieści, że są kochankami. - Chyba zdaje pan sobie sprawę - zaczęła ozięble - że oznajmiając we właściwy sobie obcesowy sposób, iż łączą nas zażyłe stosunki, naraził pan i siebie, i mnie na niewybredne plotki. John Hagan nie będzie zwlekał, tylko rozniesie to po londyńskich salonach. Wyobrażam sobie, jak wielkie wywoła to poruszenie wśród londyńskiej socjety, która wprost uwielbia skandale. Natychmiast wezmą nas na języki. Nie przyszło to panu do głowy? Zakładam, że przybywając tu, aby złożyć mi kondolencje, nie zamierzał pan mnie ośmieszyć? - To nie ja zacząłem - odparł spokojnym, wyważonym tonem. - Sama mnie pani sprowokowała, czyż nie? - Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią niepokojąco uporczywie. Nie było w nich ani cienia sympatii czy podziwu, do czego przywykła, wychwyciła w nich tylko głęboki namysł i chłodną kalkulację, jakby tym jednym spojrzeniem próbował ocenić, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę przyjaźnił się z Davidem. Wydawało jej się to dziwne, w gruncie rzeczy nawet niemożliwe. Zbyt wiele ich różniło. Grant był człowiekiem niezależnym, o ugruntowanych poglądach. Na pierwszy rzut oka widać było, że można na nim polegać. Natomiast jej zmarły mąż miał wszelkie ułomności charaktery-styczne dla lekkoduchów i bawidamków, a także dla skrajnych egocentryków bez pamięci zakochanych we własnej osobie i w swoich osiągnięciach. Był także słaby i łatwo ulegał wpływom, natomiast ostre, jakby wyryte w kamieniu, rysy twarzy Aleksa przywodziły na myśl silnego mężczyznę o zdecydowanym charakterze. - A zatem? - Nie dawał za wygraną. - Zdradzi mi pani wreszcie, po co całe to przedstawienie? - W jego głosie dał się słyszeć delikatny szkocki zaśpiew. - Skąd ta na-gła decyzja, by koniecznie mnie pocałować? Już próbowałem wydobyć to z pani, ale wygląda na to, że ma pani nieelegancki zwyczaj uchylania się od odpowiedzi na niewygod-T L R ne pytania. - Potrzebowałam skutecznego sposobu - odparła niechętnie - by na dobre zniechęcić Hagana do dalszych umizgów. - Objęła się ramionami, by przegnać dojmujący chłód, który przenikał ją do szpiku kości za każdym razem, gdy John pojawiał się w pobliżu. Ponieważ jest kuzynem Davida - dodała gwoli wyjaśnienia - samozwańczo uznał siebie za głowę rodziny. - Mam rozumieć, że oprócz majątku Ware’a chciałby zająć także jego miejsce u boku wdowy? Zmrużyła oczy poirytowana sceptycznym tonem Aleksa. - W rzeczy samej. Nie dosłyszał pan? - Cóż, trzeba przyznać, że użyła pani nietuzinkowych środków perswazji… Nie wierzy mi, skonstatowała rozeźlona. - Subtelniejsza odprawa nie przyniosłaby pożądanego skutku. Po prostu nie przyjąłby jej do wiadomości. Naprzykrza mi się od wielu tygodni. - Jakie to szczęście, że byłem pod ręką. Gdybym się nie pojawił, gotowa pani za-cząć całować jednego ze swoich ślicznych służących. Joanna była bliska wybuchu. Rzadko się zdarzało, by ktoś do tego stopnia wyprowadził ją z
równowagi. Nie potrafiła zgłębić, dlaczego, lecz w Aleksie było coś, co burzyło spokój, pozbawiało ją opanowania i pewności siebie. Krótko mówiąc, Grant, ledwie przekroczył próg tego domu, a już nieźle zalazł jej za skórę. Co gorsza, był niesamowicie przystojny. Sam jego widok niebezpiecznie wyostrzał zmysły. Tak czy owak, nie zamierzała ulegać niedorzecznemu zauroczeniu. Życie nauczyło ją, że mężczyźni zwiastują wyłącznie kłopoty, a pożytek z nich niewielki. Zamiast przestawać z dżentel-menami, lepiej sprawić sobie pieska, choćby takiego jak Max. Poczciwy zwierzak kochał ją bezgranicznie i bezwarunkowo, niczego w zamian nie żądając. Czy zaloty kapryśnych i niestałych dżentelmenów mogły się równać z takim oddaniem? Z pewnością nie. - Miał pan na myśli któregoś z moich lokajów? - zapytała słodziutko. - Przyznaję, są nad wyraz przystojni, choć prawdę mówiąc, nie sądziłam, że panu również się spodobają. - Mój Boże, niczego takiego nie powiedziałem! Tylko poczyniłem pewną obserwa-T L R cję. Szło mi raczej o to, że otacza się pani pięknymi przedmiotami… tudzież urodziwymi ludźmi. - Prześlizgnął wzrokiem po wazonie z liliami, który ustawiono pośrodku palisan-drowego stołu, po zdobiącej półkę nad kominkiem szykownej porcelanie oraz imponującej kolekcji akwareli. Z jakiegoś powodu owa inspekcja jeszcze bardziej pogorszyła nastrój lady Ware. Poczuła się nieswojo, jakby na czymś jej zbywało. Wyglądało na to, że Grant uznał ją za osobę powierzchowną i pozbawioną dobrego smaku, a przecież zawsze szczyciła się niepoślednim gustem i predyspozycjami do dekorowania wnętrz. Do diabła z Aleksem i jego świętym oburzeniem! - Ponoć stała się pani ulubienicą wyższych sfer i jak mniemam, jest pani zadowolona z tego stanu rzeczy. - Naturalnie. To wielce satysfakcjonujące. - Nigdy nie zabiegała o specjalne względy towarzystwa. Popularność przyszła sama, a kiedy już stała się jej udziałem, przyjęła ją z wdzięcznością i potraktowała jak dar od losu. Kiedy mąż opuszczał ją na długie miesiące, szukała pocieszenia u przyjaciół, dzięki nim łatwiej znosiła dokuczliwą samotność. Nauczyła się cenić wygodne życie i przytulne gniazdko, które sobie uwiła. Była mężatką przez dziewięć lat. Niemal pięć spędziła z dala od małżonka, który nigdy nie miał dla niej czasu. Na szczęście zawsze mogła liczyć na znajomych. Nigdy nie odmawiali jej wsparcia w potrzebie. - Zdaje się - rzuciła z przekąsem - że i pana swego czasu wielbiono na salonach. Trzy lata temu Alex i David powrócili w chwale do Londynu z kolejnej wyprawy do Ameryki Południowej. Niebawem stali się sławni w całej stolicy, jako że miasto obiegły mrożące krew w żyłach opowieści o tym, jak przedzierali się przez niezmierzoną dżunglę, odkrywali ruiny starożytnych budowli i zostali zaatakowani przez dzikie bestie w ludzkiej postaci. Tak przynajmniej twierdził Ware, który jak zwykle obnosił się z do-wodami swego męstwa, pokazując na prawo i lewo ślady zębów na ramieniu, rzekomej pamiątki po ukąszeniu jednego z owych dzikusów. Joanna szczerze żałowała, że nieszczęśnik nie pożarł drogiego małżonka żywcem, nim został zastrzelony. Nienawidziła, T L R gdy David chełpił się swymi wyczynami i zabiegał o uznanie potencjalnych wielbicieli, w dodatku robił to nie tylko w szanowanych domach, lecz także w szulerniach i przybyt-kach rozpusty, z których wracał o świcie, zionąc oparami mocnych trunków i cuchnąc tanimi perfumami sprzedajnych dziewek. Był wulgarny i odpychający, ale ludzie zdawali się nie dostrzegać ciemnej strony jego natury. Dla większości pozostawał ubóstwianym bohaterem. Poczuła w sercu nagłe ukłucie bólu. Kiedy stanęła przed ołtarzem, wierzyła święcie, że będzie miała kochającego męża i gromadkę dzieci. Jakaż była naiwna… Lord Grant stronił wówczas od rozgłosu i o ile pamięć jej nie zawodziła, czmych-nął przed zainteresowaniem tłumów do Szkocji. Pozwolił, by przyjaciel spił całą śmietankę, zbierał pochwały za to, czego dokonali razem. Teraz także skrzywił się na wspomnienie niegdysiejszej sławy, która spadła na niego bez zaproszenia. - Nie szukam rozgłosu. - Powiedział to tak, jakby oskarżyła go o podejrzane lub wręcz
nielegalne praktyki. - Nie zamierzam brylować na salonach. Prawdę mówiąc, pla-nuję rychły wyjazd. Opuszczę Londyn, gdy tylko otrzymam nowy przydział od admiralicji. - Pozwoli pan, że najpierw oficjalnie wyproszę pana ze swej sypialni - odpaliła kąśliwie. - Skoro ogłosił pan publicznie, że jest w niej częstym gościem, nie mam innego wyjścia. Posłał jej nieoczekiwany uśmiech, uśmiech zagorzałego adwersarza, nie wielbicie-la. - Nie wątpię, że sprawi to pani niewysłowioną radość. - I słusznie. Już nie mogę się doczekać, kiedy dam panu odprawę. - Jak zamierza się pani do tego zabrać? Pytam, bo chciałbym wiedzieć, czego mam się spodziewać. Przyjrzała mu się uważnie, po czym odparła: - Jeszcze nie wiem, ale niech pan nie oczekuje, że potraktuję pana łaskawie. Może pan być pewien, że zadbam o publiczność i nie oszczędzę panu upokorzenia. Po tym, jak postawił mnie pan w nad wyraz zawstydzającym położeniu, nie zasłużył pan na nic lepszego. TLR Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Tak czy owak, gra była warta świeczki. Lady Ware fuknęła niemal bezgłośnie. Słynęła z niezachwianego opanowania i nie zamierzała tracić reputacji, dlatego postanowiła, że nie da się sprowokować. Wiedziała jedno: Alex tylko po to oświadczył, że jest jej kochankiem, by ją ukarać. Wykorzystała go do własnych celów, więc nie powinna się dziwić, że w rewanżu uznał za stosowne dać jej nauczkę. Na jego miejscu pewnie postąpiłaby podobnie. Zastanawiające było to, że przy okazji ostrzegł ją, by nie szukała z nim zwady. Na szczęście zaraz wyjdzie i nie będzie musiała go więcej oglądać. - Cóż, milordzie, dziękuję za wizytę i życzę powodzenia podczas kolejnych wypraw na antypody. - Wyciągnęła rękę na pożegnanie. To nie był dobry pomysł, bo zadrżała pod wpływem dotyku Aleksa. Przez chwilę miała wrażenie, że znów ją pocałuje i z bijącym sercem zamarła w oczekiwaniu. Niemal czuła na sobie ciepłe wargi i zmysłowy męski zapach… - Pierwszorzędna odprawa, lady Joanno. Jestem pełen uznania. - Przytrzymał jej dłoń znacznie dłużej, niż wypadało. - Gdyby znów potrzebowała pani kochanka, jestem do usług… - Może pan być spokojny. Nie skorzystam z pańskiej wielkodusznej propozycji. Nie gustuję w bohaterach. - Kolejny nieustraszony heros to ostatnie, czego mi trzeba, skonstatowała w duchu. Sama myśl o bliższych relacjach z kimś takim przyprawiała ją o zgrozę. Kiedyś podobnie jak inni idealizowała Davida, postawiła go na piedestale, lecz wkrótce miała się gorzko rozczarować. Odkryła, że jest niegodziwcem i prostakiem ule-pionym z miałkiej gliny, a nie z twardego marmuru. Alex obdarował ją zaskakująco ciepłym i poufałym uśmiechem, od którego zakręciło jej się w głowie niczym nieopierzonej pensjonarce. Rozgorączkowana nie była w stanie swobodnie oddychać, dopóki nie uwolnił wreszcie jej ręki. - W takim razie żegnam panią i życzę udanego dnia. - Z tymi słowy ukłonił się i odszedł, nim zdołała pozbierać się na tyle, aby przywołać lokaja i poprosić, żeby odprowadził gościa do wyjścia. TLR Choć lord Grant już zamknął za sobą drzwi, miała wrażenie, że wciąż czuje w powietrzu jego obecność. Usiadła na dywanie i objęła Maksa, który przyjął jej czułości z wyrozumiałym westchnieniem. Na cóż mi następny bohater? Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, powtarzała sobie w duchu. Musiałabym być niespełna rozumu, by porzucić wdowieństwo i ponownie wyjść za mąż. Jej duszę przeszył gwałtowny ból, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. Jak zwykle odepchnęła od siebie przykre uczucia. Tylko w ten sposób potrafiła je okiełznać. Uznała kiedyś, że lepiej oswoić się z pustką, niż popaść w całkowitą melancholię. Oparła
brodę na kokardzie psa i wciągnęła w nozdrza jego zapach. Był taki cieplutki i miękki… - Wybierzemy się na zakupy, Max. Jak każdego dnia. Co ty na to? Zakupy, bale, rauty, przejażdżki po parku, w ogóle wszystko, co było znajome i nosiło znamiona utrwalonej rutyny, dawało Joannie poczucie bezpieczeństwa. Gdy Alex skręcił za rogiem w Curzon Street, jego myśli wciąż zaprzątało wspomnienie powabnej wdowy po Davidzie. Co się dziwić, że dżentelmeni rywalizują o jej względy. Była niesamowita, olśniewała urodą i chłodną pewnością siebie, pod którą skrywała się namiętność zdolna rozpalić męskie zmysły do czerwoności. Była niczym trofeum. Zdobycie jej przychylności bez wątpienia byłoby cenniejszą nagrodą niż do-konanie największego podboju w historii ludzkości. Któż nie pragnąłby mieć takiej kobiety w swoim domu i łożu? Uzmysłowił sobie, że zapewne jest jedyną osobą w całym Londynie, która za nią nie przepada, lecz ów brak sympatii nie powstrzymywał go przed tym, by odczuwać silny cielesny pociąg do lady Ware. Przypomniał sobie przepełnione żalem słowa, które na chwilę przed śmiercią wypowiedział trawiony gorączką David. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu i rozgorycze-nia: - Nie ma potrzeby prosić, żebyś zaopiekował się Joanną… Zawsze sama potrafiła zadbać o siebie… Po dzisiejszym spotkaniu doskonale rozumiał, co przyjaciel miał na myśli. Lady T L R Ware w istocie roztaczała wokół siebie aurę niezachwianego opanowania i niezależności. Tego rodzaju samodzielność z pewnością nie mogła podobać się mężczyznom, którzy woleli, aby kobiety we wszystkim zdawały się na nich, nie miały własnego zdania i były całkowicie uległe. Wyczuwał jednak, że pod szorstką skorupą Joanna skrzętnie skrywa wrażliwość i kruchość. Wyczytał to z jej oczu, kiedy postanowiła wykorzystać jego obecność, by pozbyć się Hagana. Tak mu się w każdym razie zdawało, ale najpewniej był w błędzie. Prawdopodobnie była zwykłą intrygantką, która bez skrupułów manipuluje ludźmi dla własnych korzyści. Spróbowała tej taktyki z nim, tyle że nie doceniła przeciwnika, za co dostała nauczkę. Kochanek lady Ware… Zareagował gwałtownie, gdy wyobraźnia podsuwała wyra-ziste scenariusze wyimaginowanego romansu. Pomyślał, że to dziwne. Do tej pory uważał się za pragmatyka, który zawsze twardo stąpa po ziemi, zamiast bujać z głową w obłokach i snuć niestworzone fantazje na temat miłosnych uniesień. Nie sądził, że owe ob-razy będą tak żywe… niemal realne… Jak by to było zdjąć z niej tę frymuśną bordową sukienkę? Odsłonić alabastrową skórę, dotykać, całować, dać im obojgu niewysłowioną rozkosz? Niewiele brakowało, a wszedłby na latarnię. Poczuł się jak niedoświadczony młokos. Nigdy nie pragnął tak bardzo żadnej kobiety. Owo pragnienie dodatkowo wzmagała świadomość, że nie może jej mieć. Związek z Joanną stanowczo nie wchodził w rachubę. Po pierwsze nawet jej nie lubił, po wtóre nie miał zwyczaju pozwalać, aby żądze brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Nigdy też nie dopuszczał do tego, by rządziły nim emocje. Taki stan rzeczy utrzymywał się od śmierci Amelii i Alex nie miał najmniejszego zamiaru tego zmieniać. Instynktownie przyspieszył kroku, ale jak zwykle trudno mu było odpędzić bolesne wspomnienia i pozbyć się poczucia winy. Był przekonany, że żona zmarła przez niego i nic nie mogło tego zmienić. Nie wiedzieć czemu pamięć podsunęła mu także ostatnie słowa Davida Ware’a: - Joanna… niech ją piekło pochłonie… Dlaczego przyjaciel odczuwał do niej tak wielką niechęć? Nie, niechęć to zbyt łagodne określenie żółci, która wylewała się z jego głosu za każdym razem, gdy o niej mówił. Skąd ta nienawiść? Wzruszył ramionami, próbując przekonać samego siebie, że T L R nie ma powodu się tym interesować. Dopełnił obowiązku i mógł umyć ręce. Odwiedził wdowę, która bynajmniej nie rozpaczała po śmierci męża, a także dostarczył list, który David powierzył mu, zanim oddał duszę Bogu. List był adresowany do plenipotenta Wa-re’a. Zatem sprawa została zamknięta. Zamieszka w hotelu i zaczeka na rozkaz z admiralicji. Miał nadzieję, że zwierzchnicy nie będą zbyt długo zwlekać z wyznaczeniem kolejnej misji. W
przeciwieństwie do większości oficerów, którzy lubili spędzać czas na lądzie, Alex zawsze z radością wracał na służbę. Maj był w Londynie ciepły i przyjemny, zwiastował rychłe nadejście lata, mimo to nie miał ochoty dłużej tu pozostawać. Pewnie dlatego, że przebywał poza Anglią zbyt długo, by czuć się tu jak w domu. Prawdę mówiąc, od jakiegoś czasu w ogóle nie miał domu i nie tęsknił za tym, by go mieć. Do chwili, kiedy przekroczył próg biblioteki w rezydencji lady Ware. Przytulne wnętrze wy-dało mu się niezwykle urokliwe. Ale cóż, nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Życie w rodzinnym stadle nie jest mu pisane. - Alex! - rozległo się z przeciwnej strony ulicy. Odwrócił się i zobaczył rosłego przystojnego blondyna, który zmierzał ku niemu raźnym krokiem, omijając pieszych i rząd powozów. Choć był młody, nosił się z niewy-muszoną pewnością siebie i przyciągał pełne zachwytu spojrzenia niewiast w promieniu co najmniej mili. Starych i młodych, niedoświadczonych debiutantek i statecznych matron. Oglądały się za nim bez żenady, niektóre z rozdziawionymi ustami, on z kolei posyłał im szelmowskie spojrzenia i uśmiechy. Grant tylko czekał, aż zaczną mdleć z wrażenia i padać u jego stóp, domagając się cucenia. Westchnął zrezygnowany i powitał roześmianego kuzyna z lekką drwiną: - Jak zwykle postanowiłeś wstrzymać ruch, by zrobić sobie przejście, Dev? - Cóż innego mi pozostało? - odrzekł ze swadą James Devlin, wymieniając uścisk dłoni. Nie sposób cię złapać, staruszku. Ganiam za tobą po całej stolicy. Gdy ruszyli dalej ulicą, Alex powiedział: - Sądziłem, że jesteś w Indiach. Kiedy wróciłeś? - Dwa tygodnie temu. Gdzie się zatrzymałeś? Pytałem o ciebie u White’a, ale powiedzieli, że nie dałeś znaku życia. T L R - Wynająłem pokoje w Grillonie. - Dlaczego akurat tam? - Bo to dobry hotel. Poza tym nie chciałem, żeby się rozniosło, że jestem w mieście. - Cóż, to ze wszech miar zrozumiałe - ze śmiechem skomentował Dev. - Ciekaw jestem, co tym razem zmalowałeś? Skompromitowałeś kilka niewinnych dziewcząt? A może porwałeś kupiecki statek? Dajmy na to hiszpański? Grant uśmiechnął się mimo woli. - Deprawowanie młodych panienek nie leży w mojej naturze. Piratem też nie jestem. Przyjrzał się uważnie kuzynowi. - Ale, ale, doszły mnie słuchy, że w zeszłym ro-ku wpłynąłeś do Plymouth z przywiązanymi do masztu półtorametrowymi lichtarzami z hiszpańskiego złota. Tak było? - Ależ gdzie tam, to czcze wymysły. - James wyszczerzył się. - Chodziło o Thomasa Cochrane’a. Jeśli zaś chodzi o mnie, to przywiązałem do grotu kandelabr z brylantami. - A niech cię, niepoprawny lekkoduchu! - skwitował Alex. - Czy balast na ożaglo-waniu nie przeszkadza w nawigacji? Nic dziwnego, że admiralicja ma cię za nieokrzesa-nego łotrzyka. Obrzucił go przenikliwym spojrzeniem. Dev miał na sobie krzykliwą niebieską kamizelkę, która doskonale podkreślała błękit oczu, a jedno z uszu zdobiła sporych rozmiarów perła. U kogoś innego podobne ekstrawagancje poczytano by za oznaki zniewieścienia, ale Devlinowi takie fanaberie uchodziły płazem, ani chybi dlatego, że był niezaprzeczalnie męski. - I ten twój kolczyk… Stanowczo powinieneś się go pozbyć, zwłaszcza jeśli zamierzasz stawić się w kwaterze głównej dowództwa. - Nigdy. Damy za nim przepadają. A skoro już mowa o damach… Sądziłem, że przybyłeś do miasta w poszukiwaniu kandydatki na małżonkę. - Doprawdy? - rzekł kwaśno Grant. - Cóż cię skłoniło do takich przemyśleń? - Nie myśl, że tak łatwo dam się zbyć - odparował niezrażony James. - Doskonale przecież wiemy, że po śmierci Alasdaira rodowa posiadłość Balvenie potrzebuje dziedzica. Przy twojej skłonności do niebezpiecznych przygód dobrze by było, gdybyś spłodził
syna jeszcze przed wyjazdem na kolejną misję. Bóg raczy wiedzieć, czy wrócisz żywy. TLR - Hm… musiałbym zabrać się do dzieła jak najprędzej… - Rozumiem, że nie zdradzisz mi swoich zamiarów? - Nad wyraz celne spostrzeżenie. - Grant był mocno poirytowany. Balvenie, należący do niego majątek w Szkocji, od zeszłej zimy istotnie był pozbawiony dziedzica, jako że młody baron Alasdair Grant zmarł na szkarlatynę. Od czasu, gdy Alex odziedziczył po nim tytuł, ciążyła na nim odpowiedzialność za dalsze losy ro-du, choć po prawdzie skóra mu cierpła, gdy o tym rozmyślał. Miałby pojąć za żonę jakąś głupią młodą gęś albo bezbarwną wdowę o przyblakłej urodzie? Uczynić ją lady Grant tylko po to, żeby wydała na świat syna? Wydawało mu się to nie tylko niedorzeczne, ale wręcz odpychające. Z drugiej jednak strony, choć nie miał na to najmniejszej ochoty, jednak nie było innej rady. Nie mógł w nieskończoność ignorować nacisków krewnych. Rad nierad, musiał zdecydować się na ponowne małżeństwo i zadbać o powołanie na świat potomka. Po prostu musi zadbać o przyszłość posiadłości. Powinność i poczucie winy znów kładły się cieniem na jego życiu. - Nie rozważam na razie kolejnego ożenku, Devlin - oznajmił znużonym głosem. Marny byłby ze mnie mąż. - Przeciwnie, wiele dam uznałyby cię za ideał. Pamiętaj, że większość czasu spędzasz poza domem. - Mocny argument - skomentował z uśmiechem. - Do tej pory jakoś o nim nie pomyślałem. - Tak czy owak, cieszę się, że cię odnalazłem. - Dev spojrzał na niego badawczo, po czym dodał: - Nie pogardziłbym twoją pomocą. Alex w lot pojął, w czym rzecz. James używał tego tonu od szczenięcych lat za każdym razem, kiedy nabroił i potrzebował kogoś, kto wyciągnie go z tarapatów. Choć skończył już dwadzieścia trzy lata, nie miał ani odrobiny więcej rozsądku niż w czasach, gdy był wyrostkiem z mlekiem pod wąsem. Konsekwencje nieodpowiedzialnych wybry-ków Deva bywały opłakane, lecz do tej pory zawsze wychodził obronną ręką, głównie dzięki szczęśliwym trafom i urokowi osobistemu. Niestety jedno i drugie może kiedyś zawieść, a wtedy młokos zawiśnie na stryczku. TLR - Jakiego piwa nawarzyłeś sobie tym razem? - Alex nie krył rozdrażnienia. - Chyba nie brak ci pieniędzy? Z każdej wyprawy przywozisz całe worki złota. Tylko mi nie mów, że zbałamuciłeś córkę admirała, bo jeśli tak, to radzę ci się oświadczyć. Pomyśl, jak zbawienny miałoby to wpływ na twoją dalszą karierę. Ani chybi od razu byś awan-sował. - Ech, wy Szkoci i wasze kalwińskie zasady - odparł wesoło Dev. - Nie pojmuję, jak można żyć, wciąż odmawiając sobie drobnych grzeszków i przyjemności. A skoro już chcesz wiedzieć, to owszem, uwiodłem córkę admirała, ale nie jako pierwszy. Znalazłem się w zacnej kompanii… Ale nie w tym tkwi problem. - Nie? W takim razie umieram z ciekawości. Nie mogę się doczekać, kiedy wyja-wisz mi ekscytującą tajemnicę. Devlin pociągnął Aleksa do pobliskiej kawiarni. W środku pachniało przyprawami i świeżo mieloną kawą. Usiedli w kącie sali i złożyli zamówienie. - Gorąca czekolada? - zdziwił się Grant, spoglądając na filiżankę kuzyna. - Ciesz się, że nie zamówiłem sorbetu o smaku fiołków - odparł Dev. - Francesca za nim przepada. - Jak ona się miewa? - Mówiąc szczerze, nie wiem. - Dev już nie był taki wesoły. - Nie rozmawia ze mną tak otwarcie jak dawniej. Myślę, że trawi ją melancholia. - Melancholia? - powtórzył zaskoczony Alex, jednak po chwili zdumienie ustąpiło i poczuł na sercu znajomy ciężar poczucia winy. James i jego siostra byli jedyną rodziną, jaka mu pozostała, a przez ostatnie lata widywał ich bardzo rzadko. Zbyt rzadko. Po śmierci ciotki, a zarazem matki Devlinów, załatwił Jamesowi przydział do marynarki, a małą Francescę wysłał na wychowanie do dalekiej krewnej. Sam, ma się
rozumieć, jak najprędzej wyjechał na drugi koniec świata. Sądził, że zdołał uśpić sumienie, ale okazało się, że nie na długo. Nie był szczególnie bogaty, miał do dyspozycji jedynie pensję, którą wypłacała mu admiralicja, a także niewielki dochód z majątku w Szkocji. Mimo to niezwykle poważnie traktował swoje zobowiązania, przynajmniej finansowe. Z zaangażowaniem emocjonalnym było natomiast T L R całkiem inaczej. Nie życzył sobie żadnych podopiecznych, nie chciał, by ktokolwiek był od niego zależny. Bliskie relacje z ludźmi stanowiły niepożądane brzemię, nie pozwalały żyć swobodnie, podcinały skrzydła. Dlatego zawsze brał nogi za pas i wracał na morze, by wypłynąć ku nowej przygodzie. Balvenie potrzebny jest dziedzic… Niestety przed niektórymi powinnościami nie sposób uciec. Potrząsnął głową, jakby chciał zrzucić z siebie odpowiedzialność. Dev miał rację, mimo to Alex nawet nie zamierzał rozważać ponownej żeniaczki. Byłaby to horrendalna pomyłka, zbędny ładunek na tonącym okręcie… - Czegoś jej trzeba? - spytał kuzyna. - Powinieneś był mi powiedzieć, jeśli Chessie zabrakło środków na niezbędne sprawunki… - Nie o pieniądze tu idzie - odparł z powagą Devlin. - Zawsze byłeś dla niej hojny. Francesca potrzebuje towarzystwa. Ciotka Constance to przezacna osoba, ale przyznasz, że leciwa matrona nie jest najlepszą towarzyszką dla kilkunastoletniej panny. Staruszka spędza większość czasu w kółku modlitewnym, co jest oczywiście bardzo chwalebne, tyle że mało ekscytujące dla dorastającej dziewczyny. Chessie pragnie w przyszłym se-zonie zadebiutować na salonach, nie wydaje mi się jednak, by Constance była temu przy-chylna. Jestem więcej niż pewien, że uzna to za zbyt frywolne. - Zamieszał gwałtownie w filiżance. - Alex, jest jeszcze inna sprawa. Naprawdę przydałaby mi się twoja pomoc. Grant czekał cierpliwie na ciąg dalszy. Odkrył z niejakim zdziwieniem, że kuzyn jest zdenerwowany. - Więc tak, masz rację… Chodzi o pieniądze - wykrztusił wreszcie Devlin. - To znaczy tak jakby… jeśli pojmujesz, co mam na myśli. - Szczerze mówiąc, nie bardzo. Co się stało z brylantowym kandelabrem? Rozumiem, że go spieniężyłeś. - Owszem, ale miałem duże wydatki. Zapłaciłem marynarce, żeby pozwoli mi odejść ze służby, a także odkupiłem część udziałów w statku Owena Purchase’a… to jest, chciałem powiedzieć, że dopiero zbieram środki, by zostać współwłaścicielem. Planuje-my wyprawę do Meksyku. TLR Alex zaklął szpetnie, nie zważając na to, że znajdują się w miejscu publicznym. Owen był jednym z jego towarzyszy broni w bitwie pod Trafalgarem. Pochodził z Ameryki, ale walczył przeciwko Francuzom po stronie Anglików. Jako kapitan i wytrawny wilk morski, niemal legenda wśród marynarzy, dla Jamesa stanowił niedościgniony wzór do naśladowania. - Do Meksyku? Po co? - Po złoto. - Idiotyzm. - Nie wierzysz w opowieści o zaginionych skarbach? - ze śmiechem spytał Dev. - Nie wierzę. Ty, a tym bardziej Purchase, także nie powinniście dawać wiary tym bredniom. - Przegarnął nerwowo włosy. Czy ten młokos nigdy nie dorośnie? Nie mógł uwierzyć, że Devlin zrezygnował ze służby, żeby miotać się po całym świecie i szukać wiatru w polu. - Na miłość boską, Jimmy - odezwał się bardziej szorstko, niż zamierzał. Naprawdę wciąż musisz pakować się w bezsensowne i niebezpieczne przedsięwzięcia? I jeszcze chcesz, żebym to sfinansował? - Nie osobiście - mruknął jakby do siebie, po czym dodał z werwą: - Lepsze to niż odmrażanie tyłka na lodowej pustyni w poszukiwaniu nieodkrytego szlaku, który nie ist-nieje. - No co ty… - Jego bezpośredniość kompletnie zbiła Aleksa z pantałyku.
- Admiralicja bezczelnie cię wykorzystuje. Wypłacają ci śmieszną jałmużnę, a ty w imię szczytnych celów narażasz życie dla kraju tylko dlatego, że nie możesz sobie wybaczyć tego, co przytrafiło się Amelii. Czujesz się winny jej śmierci, dlatego pozwalasz, żeby posyłali cię do zapomnianej przez Boga głuszy… - Urwał raptownie, gdy Grant warknął coś gniewnie i uniósł dłoń, by go powstrzymać. - Przepraszam, zagalopowałem się. - A jakże! - Alex gotował się ze złości. Nigdy nie rozmawiał o żonie i teraz nie zamierzał robić wyjątku. Niestety uwagi Jamesa utrafiły w samo sedno. Wszystko, co powiedział, było prawdą. Odkąd Amelia odeszła pięć lat temu z tego świata, z całą świadomością przyjmował najtrudniejsze i najniebezpieczniejsze misje. Nie znajdował zadowolenia w niczym innym. Nawet podczas tej rozmowy czuł się osaczony i pragnął od T L R niej uciec, tak jak uciekał od nużących przyziemnych obowiązków i rodzinnych więzi. Niestety musiał pozostać w Londynie i czekać na kolejne rozkazy. - Któregoś dnia się doigrasz. - Zmierzył kuzyna lodowatym spojrzeniem. - I ktoś wpakuje ci kulę w łeb. Niewykluczone, że zrobię to osobiście. Dev natychmiast się odprężył. - Nie wątpię, że byłbyś do tego skłonny - rzekł pogodnie. - A wracając do przysłu-gi, o którą miałem cię poprosić… - Masz tupet, chłopcze, bez dwóch zdań. - Taki już jestem, nie przeczę. - James uniósł brwi. - To bardzo proste i nie będzie cię kosztowało ani pensa, choć rzeczywiście chodzi o pieniądze - dodał tajemniczo. - Po-za tym jesteś mi to winien jako starszy brat, którego nigdy nie miałem. Ależ łatwo dałem mu się podejść, westchnął w duchu Alex. Cóż, Devlin każdego potrafił omamić swym urokiem. - Znajduję w twoim rozumowaniu pewne luki, ale nie krępuj, się mów dalej. - Chciałbym cię prosić, żebyś się udał dzisiaj na raut do pani Cummings. - Wolne żarty! - Grant spojrzał na kuzyna jak na osobnika niespełna rozumu. - Wręcz przeciwnie, jestem śmiertelnie poważny. - W takim razie w ogóle mnie nie znasz. Po z górą dwudziestu latach znajomości powinieneś wiedzieć, że nie cierpię przyjęć, proszonych wieczorków i balów. - Ręczę, że ten ci się spodoba. - Dev wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zwłaszcza że wydano go na twoją cześć. - Co takiego?! - Alex spiorunował go wzrokiem. - Postradałeś zmysły, to pewne jak amen w pacierzu. - A ty zmieniłeś się w sędziwego ponuraka. Powinieneś od czasu do czasu wyjść do ludzi i trochę się zabawić. Co zaplanowałeś na dzisiejszy wieczór? Niech zgadnę… zamierzałeś siedzieć z książką w hotelu, mam rację? Niech go licho, znów niebezpiecznie zbliżył się do prawdy… Zabrzmiało to tak, jakby Alex był leciwym starcem, który stoi jedną nogą w grobie. W rzeczywistości miał zaledwie trzydzieści dwa lata. TLR - Nie widzę nic złego w czytaniu. - Zgoda, ale raut z pewnością dostarczy więcej rozrywki. Poza tym pan Cummings jest nieprzyzwoicie bogaty, a ja muszę go przekonać, żeby sfinansował moją wyprawę do Meksyku. Dlatego pomyślałem, że… - Ach tak… Pojmuję… - Grant wreszcie zrozumiał, w czym rzecz. - Cummingsowie mają wielką słabość do podróżników - kontynuował z zapałem Dev. - Ich zdaniem jesteś wyjątkowy, wręcz zachwycający. Kiedy dowiedzieli się, że łączy nas pokrewieństwo… cóż, obiecali, że dadzą mi pieniądze na wyprawę, jeśli zdołam cię nakłonić, żebyś zjawił się na raucie… - Devlin, na miłość boską… - mruknął ostrzegawczo Alex. - Wiem, wiem - odparł lekko James. - Ale byłem przekonany, że i tak przyjdziesz. Zaproszono także lady Joannę Ware, a skoro jest twoją kochanką…
- Co proszę?! - Grant odstawił z hukiem filiżankę. - Tak głosi najnowsza plotka. Usłyszałem ją od lady O’Hary tuż przed naszym spotkaniem. Mówi o was całe miasto. - No tak, należało się tego spodziewać. - Alex nie posiadał się z oburzenia. Od chwili, gdy Hagan opuścił dom przy Half Moon Street, upłynęło zaledwie pół godziny. Co za prostak, pieklił się w duchu. Natychmiast zaczął rozpuszczać skandalizujące pogłoski o kobiecie, która odrzuciła jego zaloty. Zapewne leczył w ten sposób zranioną dumę. - Masz znakomity gust, drogi kuzynie. Co za uroda, co za szyk - oznajmił James. Choć i niełatwe zadanie. Słyszałem, że lady Ware jest zimna jak głaz. Gdyby nie to sam spróbowałbym szczęścia… - Radzę ci wybić to sobie z głowy, szczeniaku! - Alex zaskoczył samego siebie zapalczywą reakcją. Zazwyczaj w zarodku tłumił spontaniczne reakcje, ale tym razem instynkt wziął górę nad zdrowym rozsądkiem. Okazało się, że nie potrafi myśleć o Joannie bez zaborczej zazdrości. Dziwne. I niedorzeczne, pomyślał z niesmakiem. - I nie wyrażaj się o niej obraźliwie - dodał, jako że wewnętrzny przymus kazał mu stanąć w jej obronie. Zaskoczony Dev uniósł brwi. - Nie poznaję cię, Alex… TLR - I jeszcze jedno - wszedł mu w słowo. - Lady Ware nie jest moją kochanką. - Nie? W takim razie skąd ta popędliwość? A może pieklisz się właśnie dlatego, że nie możesz jej mieć? - Dość! Uważaj, żebyś nie przeholował. Devlin z uśmiechem wzruszył ramionami, po czym wrócił do najważniejszej sprawy: - Ale będziesz na przyjęciu? - zapytał błagalnie, a nawet z desperacją. - Trzeba było poprosić Purchase’a - odparł ponuro Alex. - Byłby w swoim żywiole. - Owen je dziś kolację u księcia regenta. Też byłeś zaproszony, prawda? - Owszem, ale nie lubię takich spędów. James nie zdołał powstrzymać się od śmiechu. - Ale tym razem wyświadczyłbyś mi przysługę. Nie przekonuje cię to? Grant rozważył jego słowa. Nie pochwalał decyzji kuzyna o rezygnacji ze służby, ale było już za późno, by temu zaradzić. Mógł spróbować odwieść młokosa od postrzelo-nego pomysłu wyjazdu do Meksyku, lecz wątpił, aby udało się cokolwiek zdziałać w tej materii. Ośli upór był rodzinną cechą. Poza tym Alex nie chciał wyjść na hipokrytę, a tak by to wyglądało, gdyby nagle zaczął odgrywać rolę srogiego starszego brata. Sam robił dokładnie to samo, co zamierzał zrobić James, tyle że kierował się innymi motywami. Dev gonił za swobodą i wielką przygodą, on zaś uciekał przed wyrzutami sumienia i duchami przeszłości. Spojrzał z ukosa na kuzyna i zaczął bębnić palcami o stół. Spotkania towarzyskie nieodmiennie budziły w nim odrazę, niemniej gdyby poszedł na ten nieszczęsny raut, pomógłby Devlinowi, a tym samym może choć na chwilę pozbyłby się dojmującego poczucia winy. No i zobaczyłby ponownie lady Ware… Przez moment poczuł się jak ostatni sztubak, zupełnie jak w czasach szkolnych w Eton, kiedy rozpaczliwie wynajdywał okazje, by spojrzeć przelotnie na córkę dyrektora internatu. Chęć ujrzenia Joanny okazała się niezwykle silna, choć naturalnie zdawał sobie sprawę, że podtrzymywanie znajomości w najlepszym razie zaprowadzi go donikąd. Zamiast zaprzątać sobie głowę fantazjami na temat wdowy po Davidzie, powinien raczej T L R ulżyć sobie w jednym z londyńskich domów uciech. Takie rozwiązanie wydawało się o wiele prostsze i nie wiązało się z żadnymi niepożądanymi komplikacjami. Szkopuł w tym, że pragnął właśnie Joanny Ware, a nie łatwej zdobyczy z Covent Garden. Mógł sobie wmawiać, że idzie wyłącznie o zwykłą cielesną żądzę, podsycaną dodatkowo zbyt długim okresem wstrzemięźliwości, ale byłoby to najzwyklejsze w świecie kłamstwo. Niech to diabli… Joanna Ware, ucieleśnienie pokusy. Że też ze wszystkich kobiet w
Londynie to ona musiała zaleźć mu za skórę! Była tak strasznie irytująca, a przy tym nieosiągalna jak zakazany owoc. W dodatku wcale za nią nie przepadał. Postanowił, że zjawi się na przyjęciu choćby tylko po to, by się przekonać, czy la-dy Ware starczy śmiałości, żeby publicznie dać odprawę kochankowi. Był ciekaw, czy odważy się powiedzieć mu to prosto w twarz. Nie wiedzieć czemu przypomniał sobie triumfalny uśmiech na twarzy Davida, gdy tuż przed śmiercią wsunął mu do kieszeni list do swego pełnomocnika. - Joanna uwielbia niespodzianki, niech ją piekło pochłonie… Ta niespodzianka z pewnością jej się nie spodoba, o tym Alex był całkowicie przekonany. A jeśli chodzi o samą lady Ware… Nie lubiła go tak samo jak on nie lubił jej. I nie spodziewała się, że tak szybko znów się spotkają. Dev czekał niecierpliwie na jego odpowiedź. - Niech będzie - oznajmił w końcu Alex. - Przyjdę do Cummingsów, skoro tak bardzo ci na tym zależy. TLR Rozdział drugi - Więc jaki jest lord Grant? - Lottie Cummings, nietuzinkowa inicjatorka spotkań towarzyskich, znana skandalistka, a zarazem jedna z najbliższych przyjaciółek lady Joanny Ware, odciągnęła ją na stronę, ignorując gości, którzy zaczęli wypełniać tłumnie jej pokoje. Umierała wprost z ciekawości, pragnęła jak najszybciej poznać szczegóły sensa-cyjnego romansu. - Wiesz przecież, moja droga, że znam go jedynie ze słyszenia. Nigdy nawet nie widziałam jego portretu. - Hm… cóż… z pewnością jest wysoki - odparła Joanna. - Wysoki? - zniecierpliwiła się Lottie. - Moja ciotka Dorothea też jest wysoka, ale nie o niej rozmawiamy. Postaraj się nieco bardziej, moja droga. Lord Grant wcale nie jest moim kochankiem… To miała ochotę wyznać lady Ware. Dlaczego pozwoliła, by sprawy zaszły tak daleko? Może lepiej od razu sprostować kłamstwo? Po namyśle doszła jednak do wniosku, że to zły pomysł. Była wściekła na Aleksa za jego władcze zachowanie i za to, że nie pochwalał jej poczynań i otwarcie okazywał TLR brak sympatii. Miała ochotę go ukarać, choć wiedziała, że to małostkowe. Poza tym, gdyby zaprzeczyła, że cokolwiek ich łączy, wzbudziłoby to jeszcze większe poruszenie niż wieść o rzekomym zażyłym związku. Obsesje powierzchownego i zepsutego towarzystwa nie znały granic. Nagle Joanna zrozumiała coś jeszcze. Gdyby miała być ze sobą całkiem szczera, to musiałaby przyznać, że w istocie bardzo by chciała, żeby lord Grant dzielił z nią łoże. Niepokoiło ją to i przerażało, i owszem, wyobraźnia podpowiadała jednak, jak by to było, gdyby zaprosiła Aleksa do swojej sypialni, poczuła jego dłonie, jego usta, i oddała się namiętności, której nigdy jeszcze nie zaznała, a która już trawiła ją żywym ogniem. Kochała Davida, kiedy wychodziła za niego, ale tamto zauroczenie nie łączyło się z fizyczną żądzą. Po prostu kiedy byli razem, nie odczuwała szczególnego podniecenia, i zawsze miała niejasne poczucie, że powinno się wydarzyć coś więcej. Zbliżeniom towarzyszył więc spory niedosyt, ale łudziła się, że z czasem to się zmieni. Niestety myliła się, bo ich związek przemienił się w piekło i zaczęła brzydzić się mężowskim dotykiem. W ciągu kilku ostatnich lat małżeńskie łoże przypominało lodowce Arktyki. Pozostawało równie nieskazitelne, zimne i nietknięte, a Joanna, która straciła wszelkie złudzenia, jeśli chodzi o małżonka, wcale nie pragnęła, by było inaczej. Dokuczała jej samotność, ale nawet po śmierci Davida nie miała dość odwagi, by zaufać innemu mężczyźnie i pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Lord Grant z pewnością nie mógł być tym jedynym. Powinna stanowczo wybić go sobie z głowy, zwłaszcza że David Ware nim zmarł,
nastawił go przeciwko niej. Co gorsza Alex był ulepiony z tej samej gliny co David. Podróżnik i łowca przygód to fatalny kandydat na towarzysza życia. Tacy mężczyźni bez wahania porzucają dom i rodzinę, zostawiają wszystko, co najcenniejsze, nie oglądając się za siebie. Wyruszają w nieznane, a podczas tych eskapad co rusz narażają się na śmierć. - No więc? - ponagliła ją przyjaciółka. - Jest… brunetem - odparła niepewnie. - Na miłość boską, Joanno! - zirytowała się Lottie, wznosząc ręce ku niebu. - Zlituj się, przecież wiesz, jak nudny wiodę żywot. Znikąd rozrywek, słowo daję. Błagam, zdradź mi choć jeden, za to pikantny szczegół. TLR - Nie umiem powiedzieć nic więcej - odrzekła lady Ware. - Ledwie go znam. Prawdę mówiąc, lord Grant i ja wcale nie jesteśmy kochankami. Ta plotka jest całkowicie nieprawdziwa. Lottie spojrzała na nią z politowaniem. - Ależ moja droga, komu jak komu, ale mnie z pewnością nie musisz się tłumaczyć. Nikt nie ma ci za złe, że wreszcie kogoś sobie znalazłaś, przecież David zmarł całe wieki temu. - W jej oczach pojawił się figlarny błysk. - Słyszałam, że lord Grant to niezwykle smakowity kąsek. Ponoć ma na piersi przerażające blizny po zmaganiach z niedźwiedziem? - Nie mam pojęcia. No i po co ktoś miałby mierzyć się z niedźwiedziem? Toż to czyste szaleństwo. W dodatku bardzo niebezpieczne. - Przypomniała sobie, że Alex lekko utykał. Zdaje się, że podczas jednej z wypraw odniósł poważne obrażenia. David coś jej o tym wspominał, tyle że w przeciwieństwie do niego, Grant nie chełpił się swo-swoimi obrażeniami. - Lottie - powtórzyła cierpliwie - w ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię. Lord Grant i ja jesteśmy tylko znajomymi. I błagam, nie bądź aż taka… bezpośrednia. Nie zapominaj, że jest z nami Merryn. - Spojrzała na młodszą siostrę, która siedziała cicho z boku, przysłuchując się paplaninie gospodyni. Powściągliwa i małomówna Merryn była kompletnym przeciwieństwem nietaktownej pani Cummings. Jako najmłodszej z rodzeństwa przypadł w udziale przykry i uciążliwy obowiązek opiekowania się wujem podczas długiej i ciężkiej choroby. Joanna często czuła się winna, że zostawiła ją z tym ciężarem. Po ślubie nigdy nie wróciła na plebanię, podobnie jak Tess, średnia z sióstr. Tylko Merryn potrafiła sobie radzić z cholerycznym temperamentem wielebnego Nixona. - Och, mną się nie przejmujcie. - W jej fiołkowych oczach pojawiło się rozbawienie. - Aha, Lottie, ta historia o niedźwiedziu to raczej czysty wymysł. Lottie wydęła usta. - Skoro Joanna nie widziała jego torsu, nie możemy być tego pewne… - Spojrzała na przyjaciółkę. - Nie sądziłam, że masz zwyczaj kochać się w ciemnościach. Kto by pomyślał, że jesteś taka porządna i pruderyjna. - Owszem jestem wyjątkowo pruderyjna - przyznała lady Ware. - Wiem, że czasem T L R sprawiam wrażenie frywolnej i niestałej, ale to tylko pozory. - Ależ wiem, moja droga! - żywo poparła ją Lottie. - Nie bez przyczyny wszyscy panowie z towarzystwa mawiają, że masz serce z kamienia. Swoją drogą to niezwykle przemyślna i skuteczna strategia. Im bardziej jesteś zimna I nieprzystępna, tym bardziej zabiegają o twoje względy. Świetnie to sobie obmyśliłaś, słowo daję! - Nie robię tego świadomie i z pewnością nie zachęcam nikogo do zalotów. - A jednak Joanna poczuła się nieswojo. Słowa przyjaciółki były bliskie prawdy, poza tym przebijała z nich nutka zawiści. - Idzie o to, że nie ufam mężczyznom… - Och, moja droga. - Lottie poklepała ją po ramieniu. - Kto powiedział, że ja im ufam? Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy. Uwodzę ich, wykorzystuję, a potem odsyłam do diaska. I sprawia mi to niewysłowioną przyjemność. Lady Ware zastanawiała się, ile jest w tym prawdy. Dyskretne podboje Lottie Cummings nie były dla nikogo tajemnicą, ale czy czuła się dzięki nim szczęśliwa? Trudno orzec. Żyły w świecie, w którym ceniono nade wszystko powierzchowność i
przebiegłość, natomiast uczciwość i otwartość nie miały racji bytu, w najlepszym razie były wyszydzane, traktowane z pogardą. Lottie nigdy nie poruszała z przyjaciółką poważnych tematów. Po dziesięciu latach londyńskiego życia Joanna również nikomu się nie zwierzała, bardzo szybko odkryła bowiem, że dla socjety sekret to żadna świętość. Nawet jeśli powiedziało się komuś coś w tajemnicy, trzeba było liczyć się z tym, że następnego dnia będzie o tym rozprawiało całe miasto. - Jeśli sama chcesz zagiąć na niego parol, mną się nie przejmuj - oznajmiła stanowczo. Powtarzam, że nic mnie z lordem Grantem nie łączy. - Westchnęła ciężko. Swoją drogą, nie mogę uwierzyć, że go zaprosiłaś, w ogóle że wydałaś na jego cześć kosztowne przyjęcie. Kiedy przybyła do Cummingsów i powiedziano jej, że gospodyni spodziewa się Aleksa, była nie tylko zdumiona, ale i oburzona. Jeszcze niedawno Grant dowodził, że gardzi spotkaniami towarzyskimi tudzież uwielbieniem tłumów, lecz oto proszę, przyjął zaproszenie od Lottie. Poczuła się oszukana i… rozczarowana. Okazało się bowiem, że jest zwykłym hipokrytą i takim samym próżnym, szukającym poklasku słabeuszem jak T L R jej mąż. Nie mogło być mowy o żadnej pomyłce. Lottie otrzymała od niego pisemne potwierdzenie obecności. W rezultacie w całej bawialni porozstawiano lodowe rzeźby. Jeden z naturalnej wielkości posągów przedstawiał mężczyznę z mieczem w jednej i brytyjską flagą w drugiej dłoni. Zapewne miał to być sam Alex, zdobywca kolejnego dziewiczego terytorium. Schody zakryto jasnymi satynowymi draperiami udającymi zamarznięty wodospad, a z sufitu sali balowej zwisały zielone i czerwone lampiony imitujące północną zorzę polarną. Główną atrakcję stanowił wypchany niedźwiedź polarny, wprawdzie nieco wypłowiały i nadgryziony przez mole, lecz spoglądający groźnie na wstępujących do holu gości. Mimo dość prymitywnych i nachalnych dekoracji, całość robiła na przybyłych spore wrażenie, choć różnego rodzaju. Cóż, pani Cummings słynęła z krzykliwości i niewybrednego gustu. - Czyż nie jest wspaniały? - promieniała Lottie. - Przeszłam samą siebie! - O, bez wątpienia - mruknęła Joanna. - A ty jesteś ubrana stosownie do okazji! - dodała z zachwytem Lottie, przypatrując się z uznaniem śnieżnobiałej sukni i brylantom. - Wyglądasz inspirująco! Uwielbiam cię w tym kolorze, moja droga! Idę o zakład, że niebawem większość dam zacznie się nosić jak debiutantki. Wiadomo nie od dziś, że obecnie to ty wyznaczasz nowie kierunki w modzie. - Wydaje mi się - wtrąciła nieoczekiwanie Merryn - że całe to przedstawienie nie przypadnie do gustu lordowi Grantowi. Ponoć jest człowiekiem niezwykle poważnym i pełnym rezerwy. - Nonsens - zbyła ją gospodyni. - Jestem przekonana, że będzie zachwycony. - Nawet jeśli nie spodoba mu się to, co zobaczy, z pewnością tego nie okaże dowodziła Merryn. - Słyszałam, że jest uosobieniem uprzejmości i taktu. - Sporo o nim wiesz, siostrzyczko - zadrwiła Joanna. - Zdradzisz nam, kto wyśpiewał ci te peany na jego cześć? - Nikt - odparła zarumieniona Merryn. - Czytałam o jego wyprawach, to wszystko. Pan Gable pisuje o nim w „The Courier”. Uchodzi powszechnie za bohatera. Podobno odrzucił zaproszenie na kolację u księcia regenta, i od tego czasu najbardziej wpływowi ludzie z towarzystwa jeszcze T L R mocniej zabiegają o to, by zgodził się ich odwiedzić. Stał się też ulubieńcem wszystkich klubów w mieście. Lady Ware wzdrygnęła się, gdy usłyszała określenie „bohater”. - Nie pojmuję, o co tyle krzyku? - zaczęła sceptycznie. - Mamy wychwalać go pod niebiosa za nieudaną próbę przetarcia nowego szlaku na biegun północny? Z tego co wiem, lord Grant i mój mąż zostali wysłani na ostatnią misję właśnie w tym celu, lecz nie udało im się sprostać zadaniu. Zostali uwięzieni w lodowej pułapce, David stracił życie, a lord Grant wrócił do Anglii. - Uniosła ramiona w geście zniecierpliwienia. - Co tu zatem świętować? A może coś mi umknęło?
Lottie smagnęła ją wachlarzem po nadgarstku. - Nie bądź dla niego taka surowa, Joanno. Nie chodzi o to, czy im się udało, czy nie. Liczą się ekscytująca przygoda oraz prawdziwe męstwo. Lord Grant to bohater co się zowie. Jest oszczędny w słowach, stroni od tłumów i jest piekielnie atrakcyjny. Zu-Zupełnie jak David. - Mój zmarły mąż z pewnością nie był odludkiem i mówił aż za wiele sprostowała cierpko lady Ware. Pani Cummings splotła dłonie i utkwiła w nich wzrok. - Cóż, może rzeczywiście był odrobinę rozmowniejszy… - Delikatnie rzecz ujmując - dorzuciła oschle Joanna. Lottie chwyciła z tacy kieliszek szampana i wychyliła go duszkiem. - Moja droga, wiesz przecież, jak bardzo żałuję, że pozwoliłam mu się uwieść. Rzecz w tym, że był sławny i dokonał wielkich czynów… Wydawało mi się, że zwyczajnie… nie wypada odmówić! - Popatrzyła na przyjaciółkę wielkimi ciemnymi oczami. Zresztą sprawiałaś wrażenie, jakby w ogóle cię to nie obchodziło. - Owszem, nie dbałam i nadal nie dbam o to, kogo uwodził mój mąż - odparła Joanna, odwracając twarz. Trudno byłoby zliczyć wszystkie kobiety, z którymi romansował David. Po jego śmierci co najmniej kilkanaście jego kochanek złożyło jej wizytę. Były wśród nich dwie służące, córka właściciela gospody oraz dziewczyna terminująca u modystki, u której Joanna zaopatrywała się w kapelusze. I pomyśleć, że kiedy David ostatni raz wrócił do T L R Londynu, zachodziła w głowę, czemu nagle zapragnął tak często towarzyszyć jej podczas robienia sprawunków. Do tej pory nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie, jakim cudem zdołał dopuścić się aż tylu wiarołomstw, spędzając w kraju tak niewiele czasu. Najgorsze, że mimo wszystko nadal przyjaźniła się z panią Cummings. Cóż, pomyślała gorzko, to najlepszy dowód na to, jak pozbawione sensu było moje małżeństwo i jak powierzchowne są relacje z ludźmi. Gdy spostrzegła, że Merryn bacznie jej się przygląda, posłała siostrze krzepiący uśmiech. Merryn wiodła w Oxfordshire bardzo spokojne i bogobojne życie, więc za nic nie chciała jej szokować. - Poza tym - zaczęła z właściwym sobie brakiem taktu Lottie - nie rozmawiamy o twoim nieżyjącym rozpustnym mężu, lecz o uroczym lordzie Grancie. - Podenerwowanie lady Ware zupełnie jej umknęło. - Powiedz mi, droga Joanno, czy on aby na pewno dobrze całuje? Jeśli nie, radzę ci go niezwłocznie rzucić. Nie ma nic okropniejszego niż pozwolić się zaślinić mężczyźnie, który nie wie, jak się zabrać do całowania. Uwierz mi na słowo, coś o tym wiem. Merryn nie zdołała powstrzymać śmiechu. Joanna zawtórowała jej i nieco się rozluźniła. Lottie była niezawodna. Zawsze udawało jej się powiedzieć albo zrobić coś zabawnego lub obrazoburczego. Biedny pan Cummings… Mąż Lottie był nieprzyzwoicie majętnym bankierem i poza mnożeniem fortuny, zajmował się właściwie już tylko spełnianiem zachcianek i pobłażliwym traktowaniem żoninych ekstrawagancji. W nagrodę za jego trud niewdzięczna małżonka trzymała go mocno pod pantoflem. - Nic z tego. Nie zamierzam rozprawiać o takich sprawach - oznajmiła stanowczo Joanna. Na moment przeniosła się z gwarnej sali balowej do własnej biblioteki wprost w ramiona Aleksa. Wyobraziła sobie jego wymagające, zmysłowe usta i raptem zrobiło jej się bardzo gorąco. Gospodyni pisnęła z zachwytu i klasnęła w dłonie. - Spójrz tylko, jak się rumieni! - zawołała, patrząc na Merryn. - Wiedziałam, że lord Grant wspaniale całuje! - Dobrze wiedzieć, że jeśli dostanę odprawę - wtrącił się do rozmowy rozbawiony T L R dżentelmen - nie będzie to kara za skandaliczne braki w sztuce miłosnej. Lady Ware, pani uniżony sługa, jak zawsze do usług. - Prześlizgnął wzrokiem po jej imponującej sukni. - Wygląda dziś pani zachwycająco niewinnie. Joanna gwałtownie obróciła się na krześle. Alex Grant stał tuż za oparciem i uporczywie się w nią wpatrywał. Jak to możliwe, że
przeoczyła jego nadejście? Tłum wielbicieli torował sobie ku niemu drogę, damy i dżentelmeni próbowali zwrócić jego uwagę. Podniósł się spory harmider, jakby w nadmiernym podekscytowaniu wszyscy zaczęli mówić naraz. Niegdyś tak samo reagowano na Davida Ware’a, bohatera wypraw polarnych. Joanna znów poczuła na plecach nieprzyjemne ciarki. Grantowi towarzyszył urodziwy młodzieniec o jasnych włosach, który obrzucał ją bez żenady taksującym spojrzeniem. Kiedy się do niego uśmiechnęła, bardzo się ucieszył i uroczo zarumienił. Alex naturalnie pozostał niewzruszony, choć na jego przystojnym obliczu pojawił się drwiący wyraz. Lady Ware doszła do przekonania, że trzeba nie lada wysiłku, żeby zbić go z pantałyku. - A więc nadal jesteśmy kochankami? - zapytał, pochylając się nad jej dłonią. Ciepły oddech pogłaskał ucho Joanny, przez co zatraciła resztkę spokoju. Prawdę mówiąc, poczuła na całym ciele gęsią skórkę. Uniosła głowę i zajrzała Aleksowi w oczy. Miał niesamowicie gęste ciemne rzęsy, za które niejedna kobieta dałaby się pokroić. Natura bywa wyjątkowo niesprawiedliwa… Źrenice miały odcień przymglonej szarości, lecz były w tej chwili tak ciemne, że nie zdołała z nich niczego wyczytać. Nagle uzmysłowiła sobie, że przypatruje mu się stanowczo zbyt długo, on z kolei uśmiechał się do niej, wyzywająco unosząc brwi. - Nie bardziej niż zwykle - odpowiedziała oschle. - To znaczy wcale. - Wielka szkoda. Rzadko mi się zdarza, by romans był tak mało satysfakcjonujący… idzie mi o sprawy alkowy… - Jeśli wolałby się pan znaleźć w Haymarket zamiast na Curzon Street, droga wolna. Nie będziemy pana zatrzymywać. Lottie pisnęła z niekłamaną zgrozą. Wystraszyła się, że gość honorowy może opuścić przyjęcie. TLR - Ależ nie! Lordzie Grant! Ręczę, że na moim raucie spodoba się panu znacznie bardziej niż w domu schadzek! Merryn zachichotała rozbawiona mało wyrafinowaną odpowiedzią. Ale cóż, Lottie znana była z prostolinijności i walenia prosto z mostu. - Pozwolą panie, że przedstawię mojego kuzyna, Jamesa Devlina - rzekł jak gdyby nigdy nic lord Grant. - Jest pani zagorzałym wielbicielem, lady Ware. Dev ukłonił się Joannie i Merryn. Wyglądał przy tym na „należycie” zauroczonego. Zapewne ćwiczył godzinami przed lustrem, by zmiękczać niewinne serca debiutantek. Na szczęście. Merryn sprawiała wrażenie nieporuszonej, choć lekki rumieniec, który pojawił się na policzkach, zdradzał, że nie pozostała całkowicie obojętna na wdzięki pana Devlina. Joanna poczuła ulgę, ale i lekki niepokój. Jako najstarsza z sióstr była wobec Merryn odrobinę nadopiekuńcza. Ponieważ rodzice ich zaniedbywali, siłą rzeczy matkowała rodzeństwu. Miała nadzieję, że teraz, kiedy naj-najmłodsza siostra nie musi już opiekować się niedołężnym wujem, na jej drodze stanie jakiś zacny młody człowiek, z którym będzie mogła związać swoje losy. Pytanie tylko, czy pan Devlin zasługuje na miano zacnego? Nie, z pewnością nie. Na pierwszy rzut oka widać było, że szelmowskim urokiem mógłby doprowadzić do zguby niejedną pannę. W tym czasie lord Grant był pochłonięty ożywioną rozmową z gospodynią balu. Zachowywał się przy tym niezwykle swobodnie I uprzejmie, a kiedy dziękował za tak uroczyste powitanie po przybyciu do Londynu, wypadł naprawdę ujmująco. Lady Ware nie dowierzała własnym oczom. Była szczerze zaintrygowana tym, z jaką łatwością Alex potrafił oczarować otoczenie. - Czuję się zaszczycony, pani Cummings - powiedział z uśmiechem. - Jest pani dla mnie zbyt łaskawa. - Też tak uważam - wtrąciła słodko Joanna. - Próbowałam jej to wytłumaczyć. Wiem, jak bardzo nie znosi pan rozgłosu. Całe to zamieszanie wokół pańskiej osoby musi być panu wielce niemiłe. James zakrył dłonią usta, by nie parsknąć śmiechem, po czym oznajmił: - Przyznaj, że lady
Joanna trafiła w sedno, Alex. - Jakoś to przeboleję. Jestem pewien, że milady zaszczyciła nas swoją obecnością T L R wiedziona szlachetnym celem. Mianowicie postanowiła zadbać, żebym nie stał się zadufanym w sobie pyszałkiem. - Ależ lordzie Grant! - zaszczebiotała Lottie. - Pańska niechęć do spotkań towarzyskich czyni pana stokroć bardziej pożądanym w oczach dam. Każda z nas byłaby zachwycona, gdyby mogła przedrzeć się przez pancerz tej chłodnej powściągliwości i wnieść w pańskie życie odrobinę ognia! Joanna, jak na damę przystało, zdołała stłumić szyderczy śmiech, choć oczy to właśnie przekazywały. - Mów za siebie, moja droga - upomniała przyjaciółkę. - W każdym razie jeśli o mnie chodzi, to nie mam najmniejszej ochoty wzniecać żadnych pożarów, choć nie wątpię, że twoje lodowe rzeźby nadałyby się do gaszenia. - Lodowe rzeźby? - zdumiał się Alex. - Owszem. Jeszcze ich pan nie spostrzegł? W takim razie musi pan je natychmiast obejrzeć. Spodobają się panu. Zwłaszcza pańska podobizna z flagą, którą zatyka pan na nowo zdobytym terytorium. Na sztorc… - Lottie Cummings dotknęła wachlarzem ramienia honorowego gościa i mruknęła niczym kotka: - Czy mógłby pan rozwiać moje wątpliwości w pewnej kwestii, lordzie Grant? Czy to prawda, że zmagał się pan z niedźwiedziem, a bestia zostawiła panu blizny? Joanna nie chce mi powiedzieć. Milczy w tej kwestii jak zaklęta. - Milczę, bo nic mi o tym nie wiadomo - oznajmiła lady Ware. - Powiem więcej, okaleczenia lorda Granta to nie jest kwestia, która wzbudzałaby moje zainteresowanie. Rzeczony lord Grant posłał jej kolejne drwiące spojrzenie. Ku swemu poirytowaniu Joanna poczuła, że płoną jej policzki, choć ostatni raz rumieniła się bodaj jako nieśmiała dwunastolatka. - Rozczarowuje mnie pani - doprecyzował to, co już wyraził spojrzeniem. - Och, nie wątpię - zripostowała bez namysłu. - Nie wysilał się pan szczególnie, by ukryć swoją dezaprobatę wobec mnie. - Proszę, niech pan nam je pokaże! - nie dawała za wygraną Lottie. - Czy są równie imponujące jak blizny admirała Nelsona? Ponoć też walczył z dziką bestią. - Droga pani Cummings - odparł Grant, odsuwając stanowczo jej dłoń. - Przykro T L R mi, ale muszę odmówić pani prośbie. Znamy się zbyt słabo, bym miał ochotę rozbierać się w pani salonie. Albo w jakimkolwiek innym pomieszczeniu tego domu… - Skłonił się przed Joanną. - Zechce pani ofiarować mi ten taniec? Nie mam zbyt wielkiej wprawy, ale z kotylionem powinienem sobie poradzić. - Schlebia mi, że tak się pan dla mnie poświęca - odrzekła Joanna. - Ale nie wypada nam ze sobą tańczyć, jeśli chcemy położyć kres plotkom o naszym rzekomym romansie. Zresztą mój karnecik jest już zapełniony. - W takim razie niech go pani wyrzuci i weźmie nowy. Mam z panią do pomówienia. - Nigdy nie używa pan słowa „proszę”? - zareagowała ostro na jego władczy ton. Być może miałabym nieco większą ochotę na rozmowę z panem, gdyby okazał pan odrobinę więcej uprzejmości. W jego źrenicach zamigotał szelmowski błysk. Joannie zaparło dech w piersiach. - Madame, pokornie proszę, by zgodziła się pani ze mną zatańczyć - powiedział cicho, z odpowiednia modulacją. - Widzi pani? Potrafię błagać, jeśli na czymś bardzo mi zależy. Ich spojrzenia na moment się spotkały. W oczach Aleksa pojawił się uśmiech. Joanna miała poczucie, że grunt usuwa się jej spod nóg. Cóż, musiała przyjąć do wiadomości, że lord Grant jak nikt inny potrafi wprawić ją w zakłopotanie. Owszem, do wiadomości przyjęła, ale się z tym nie pogodziła. Postanowiła wziąć mały odwet. - W przeciwieństwie do pana, pański kuzyn okazał się zapobiegliwy i zawczasu przysyłał bilecik, w którym poprosił o pierwszy taniec. - Wstała i wyciągnęła rękę do Jamesa. - Panie Devlin,
będzie mi niesłychanie miło, to jest - zawahała się - o ile nie masz nic przeciwko temu, bym zostawiła cię samą, Merryn… - Mną się nie przejmuj. Pójdę pogawędzić z panną Drayton. Wyraz niezadowolenia, który odmalował się na twarzy Aleksa, był bezcenny. Dev zerknął na kuzyna na poły skruszony, na poły wielce rad z siebie. Koniec końców zdołał go przechytrzyć. - Wciąż mi powtarzasz, że planowanie to połowa sukcesu. Tak, tak, to twoje słowa, T L R Alex. - Lordzie Grant, został pan wywiedziony w pole! - wesoło oznajmiła Lottie. - Nie pozostaje panu nic innego, jak zatańczyć ze mną. Pan Cummings nie będzie miał nic przeciwko temu. Zawsze otwiera ze mną bal, a zaraz potem znika w gabinecie, zapewne po to, by oglądać góry złota. Cóż za nuda! - Królewskim gestem uniosła ku niemu dłoń. Alex ujął ją po chwili namysłu, a Joanna poczuła skurcz żołądka. Lottie miała ochotę go uwieść i nawet się z tym nie kryła. Chwyciła lorda Granta poufałym gestem za ramię i spojrzała na niego przymilnie niczym kotka. Lady Ware doszła do wniosku, że nie powinna się na nią złościć. Przecież nic jej z Aleksem nie łączyło. Poza tym sama powiedziała przyjaciółce, że nie ma nic przeciwko temu, by wypróbowała na nim swoje wdzięki. Goście rozstąpili się, by zrobić im przejście do sali balowej. Zewsząd dobiegały szmery szeptów i ściszonych rozmów. Na widok lorda Granta, kobiety uśmiechały się zalotnie, a mężczyźni kiwali z podziwem głowami. - Nadzwyczajne, nieprawdaż? - zagadnął Devlin. - Kto by się spodziewał, że mój kuzyn będzie miał aż tak wielkie wzięcie. Można by pomyśleć, że eskortujemy samego króla… - Och, myślę, że lord Grant cieszy się znacznie większą sympatią niż miłościwie nam panujący książę regent - odparła chłodno lady Ware. - Wytworne towarzystwo jest kapryśne jak pogoda na wiosnę. Potrzebuje coraz to nowych podniet. Dziś największą sensacją jest pański krewny, jutro lub za rok będzie nią chińska tapeta albo najnowsza rasa psa rodem ze Szkocji. - Przyrównuje pani Aleksa do szkockiego pieska? - upomniał z uśmiechem. Niesłychane! Idzie raczej o to, że został okrzyknięty łakomym kąskiem wśród matron z córkami na wydaniu. - Doprawdy? - Joanna znów doznała niepokojącego uczucia dyskomfortu. - Nie wiedziałam, że lord Grant ma matrymonialne zamiary. - Och, nie wydaje mi się, by raptem uznał, że trzeba mu nowej żony. Rzecz w tym, że Balvenie nie ma dziedzica. TLR - Ach tak, pojmuję. - Joannę przeniknął dojmujący chłód. - To zrozumiałe. Większość mężczyzn pragnie potomka. Starała się, by jej głos brzmiał zwyczajnie, ale widać James zorientował się, że coś jest nie w porządku, bo posłał jej zaintrygowane spojrzenie. Jak zwykle przy takich okazjach uśmiechnęła się z przymusem, aby powstrzymać ewentualne pytania. Udało się. Dev odwzajemnił uśmiech i zapomniał o sprawie. Jak łatwo udawać szczęśliwą i zadowoloną z życia… Torowali sobie drogę wśród tłumu tak długo, że kiedy wreszcie stanęli na parkiecie, muzyka do kotyliona umilkła i orkiestra zaczęła przygrywać skocznego marsza z pieśni „Britannia” Thomasa Arne’a* - na cześć Aleksa, rzecz jasna. Lady Ware zerknęła na niego przelotnie i odnotowała, że jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Za to Lottie promieniała entuzjazmem. Przylgnąwszy ciasno do boku honorowego gościa, słała na prawo i lewo uśmiechy, kąpiąc się w blasku jego chwały. Wkrótce na sali rozgrzmiały gromkie brawa. - Skoro już grają Arne’a - mruknęła z przekąsem Joanna - powinni raczej wybrać „Wiele hałasu o nic”. * Thomas Augustine Arne (1710-1778) kompozytor brytyjski, znany głównie jako twórca
patriotycznej pieśni zatytułowanej „Rule, Britannia!”. Jest także autorem jednej z wersji pieśni „God Save the King”, która została później hymnem narodowym Wielkiej Brytanii, (przyp. tłum.) Natychmiast poczuła na sobie nieprzenikniony wzrok Aleksa, który, jak się okazało, usłyszał jej słowa. Zbity z tropu Dev spoglądał przez chwilę to na jedno, to na drugie. - Zdaję się, że istotnie nie pałacie do siebie zbyt wielką sympatią - odezwał się nie T L R bez zdziwienia. - Kiedy Alex powiedział mi, że nie jesteście… eee… to jest… że nie łączy was bliska zażyłość… sądziłem, że próbował jedynie… - Urwał zakłopotany i umknął spojrzeniem. Sprawiał teraz wrażenie o wiele mniej wyrafinowanego, niż sugerowała jego powierzchowność. - Cóż, muszę wyznać, że jestem uprzedzona do podróżników, panie Devlin zlitowała się nad nim Joanna. - Proszę nie zapominać, że mój mąż należał do tej… wyjątkowej kasty. - Owszem, ale przecież David był wspaniałym człowiekiem. - James wyraźnie się rozchmurzył. - Wszyscy go podziwiali, łącznie ze mną, i to od najmłodszych lat. - Cóż, bohaterowie bywają wyjątkowo trudni we współżyciu - stwierdziła lady Ware, a widząc zdumienie na twarzy Deva, dodała z goryczą: - Czasem nie sposób sprostać ich wygórowanym życzeniom. Właśnie zakończył się marsz i znów rozległy się oklaski. Lord Grant ukłonił się uprzejmie wielbicielom, a Lottie niemal siłą pociągnęła go z powrotem na środek sali. - Oby Alex mi wybaczył, że zająłem jego miejsce u pani boku - rzekł Devlin, gdy zabrzmiały pierwsze takty muzyki. - Nie spodziewałem się, że zaprosi panią do tańca. Zazwyczaj stroni od takich rozrywek. Nie należy do entuzjastów pląsów, poza tym często daje mu się we znaki nie do końca zaleczona rana na nodze. To zaskoczyło Joannę. Nie sprawiał wrażenia, by noga mu dokuczała, lecz teraz, gdy zerknęła na niego, doszła do wniosku, że szybka polka jest dla niego niejakim wyzwaniem. Czyli nie wszystko było w porządku, dolegliwość miała coś do powiedzenia. Joanna zauważyła, że zirytowany Alex mocno zaciska wargi. Odgadła, że nietaktowna Lottie znów nagabuje go o rany pozostawione przez niedźwiedzia. Najwyraźniej nie miał ochoty o tym rozprawiać. Widać był to temat zakazany, podobnie jak podróżnicza sława i pytania o zmarłą żonę. Na ogół jednak radził sobie z tym znakomicie, po prostu był zbyt onieśmielający, by ktokolwiek odważył się nakłaniać go do zwierzeń. - Przyjął zaproszenie na raut tylko dlatego, że poprosiłem go o przysługę poinformował Dev. - Powinna pani wiedzieć, że wcale nie jest tak nieużyty, na jakiego wygląda. TLR - Wierzę panu na słowo - odparła z uśmiechem lady Ware. - I może pan być spokojny, pański kuzyn nie dba o to, z kim tańczę, więc z pewnością nie wyzwie pana na pojedynek. - Mam nadzieję - odrzekł James. - Tak czy owak, ostrzegł mnie stanowczo, bym nie próbował uderzać do pani w konkury. - Przerwał, by spojrzeć na nią z zachwytem, po czym dodał: Szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwię. Innymi słowy, nie można go za to winić. - Lord Grant jest stanowczo zbyt pewny siebie - rzuciła rozeźlona, spoglądając zło-wrogo w jego stronę. David ani chybi nastawił go przeciwko niej, była zatem pewna, że Alex zniechęcił do niej swego młodego krewnego z troski o jego cnotę. Zapewne próbował ochronić Jamesa przed „złym wpływem”. Przyglądała się przez moment, jak tańczy Z Lottie, która zachowywała się co najmniej zbyt swobodnie, a tak naprawdę nieprzyzwoicie. Przylgnęła do Aleksa jak rzep i dotykała go bezwstydnie, próbując się upewnić, czy jego blizny nie są jedynie czczym wymysłem. Kiedy zdecydowanym gestem zdjął jej dłoń ze swej koszuli, Joanna uznała, że Lottie zasłużyła na znacznie cięższą pokutę. - Wspomniał pan w liście - zwróciła się do Devlina - że ma pan do mnie jakąś prośbę.
Uprzedzam jednak, że jeżeli ta prośba dotyczy lorda Granta, moja pomoc na nic się nie zda. Nie mam na niego najmniejszego wpływu. - Doskonale rozumiem, co pani ma na myśli - skwitował ponuro James. - Alex sam doskonale wie, czego chce, i nader rzadko słucha cudzych rad. - Chce pan powiedzieć, że jest uparty i arogancki? - podsunęła usłużnie. Dev uśmiechnął się gorzko, po czym odparł: - Cóż, można to tak ująć. Rzecz w tym, że obecnie mam z nim na pieńku. Widzi pani, porzuciłem niedawno służbę w marynarce i zamierzam udać się na wyprawę do Meksyku. - Spojrzał na nią błagalnie. - Czy nie zechciałaby pani z nim pomówić? Wstawić się za mną? - Oczywiście mogę spróbować, obawiam się jednak, że tylko pogorszyłabym sprawę. Jak pan słusznie zauważył, pański kuzyn nie ma o mnie zbyt wysokiego T L R mniemania. Mówiąc wprost, mam z nim jeszcze bardziej na pieńku niż pan. - Tak, rozumiem… Panna Merryn nie tańczy? - zainteresował się James, kiedy przemknęli w tańcu obok niej. Pochłonięta rozmową z lady Drayton, w ogóle nie zwróciła na nich uwagi. - Moja siostra woli bardziej intelektualne rozrywki - odparła z uśmiechem Joanna. Merryn jest bardzo oczytana i żądna wiedzy. Nigdy nie robiła tajemnicy z tego, że przedkłada dysputy filozoficzne nad błahe przyjemności. Niektórzy przedstawiciele wyższych sfer, łącznie z Lottie, z tego powodu mają ją za istne kuriozum i patrzą na nią krzywym okiem. Co się jednak dziwić! Któż to bowiem słyszał, by panna na wydaniu nie lubiła pląsów? Dev obrzucił Merryn przenikliwym spojrzeniem, po czym stwierdził z przekonaniem: - Zaiste, wielka szkoda. Byłaby znakomitą tancerką. - Zaraz jednak dodał z równą mocą: Co wcale nie znaczy, że nie pochwalam jej upodobań. Szanuję kobiety nietuzinkowe, które wyróżniają się czymś nadzwyczajnym. - Proszę zagaić z nią rozmowę o budowie okrętów. Gwarantuję, że z miejsca pana polubi. Gdy umilkły ostatnie dźwięki muzyki, Joanna i James przyłączyli się do oklasków. - Merryn wraz z grupką przyjaciół uczęszcza na wykłady w Instytucie Królewskim. - Doprawdy? - Na czole Devlina pojawiła się poprzeczna zmarszczka. - W ubiegłym tygodniu byłem tam na prelekcji o amerykańskich fregatach. Pewnie się widzieliśmy… - Zawahał się. - Chociaż wydaje mi się, że po raz pierwszy spotkałem pannę Merryn zupełnie gdzie indziej… - Zmarszczył brwi w namyśle. - Cóż, wygląda na to, że macie wspólne zainteresowania. - Z uśmiechem położyła mu rękę na ramieniu. - Powinien pan wiedzieć, że moja siostra spędziła większość życia na wsi. Nie obracała się w kręgach wielkomiejskich elit i nie zna tutejszych obyczajów. Nie chciałabym, żeby spotkało ją jakieś… rozczarowanie. James znów zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiła zinterpretować, zaraz jednak rozpogodził się i ścisnął jej odziane w rękawiczkę palce. - Proszę się nie obawiać. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zdarza mi się T L R igrać z uczuciami młodych dam, ale pani siostrze nic z mojej strony nie grozi. W niczym jej nie uchybię. Ma pani moje słowo. Nagle ktoś ponurym głosem wyrzekł jedno słowo: - Devlin. Gdy się odwróciła, ujrzała zmierzającego ku nim lorda Granta, któremu udało się wreszcie wyswobodzić z objęć Lottie. O dziwo, przeciskając się przez ciżbę, tym razem kompletnie ignorował pozdrowienia i nagabywania gości. Nie odrywał przy tym wzroku od złączonych dłoni kuzyna i lady Ware. Być może tylko jej się zdawało, ale odniosła wrażenie, że Dev celowo przytrzymał jej rękę zdecydowanie dłużej, niż wypadało. Na koniec uśmiechnął się od ucha do ucha i zapytał wielce rad z siebie: - Alex, czyżbyś zamierzał odbić mi partnerkę? - Pan Cummings chce z tobą przedyskutować plany wyprawy do Meksyku - odparł, wpatrując się w Joannę. - Radzę ci więc puścić wreszcie lady Ware i udać się w ślad za nim do
bawialni. James spojrzał na niego rozpromieniony. - Wstawiłeś się za mną? Zacny z ciebie jegomość. Lady Ware, to był dla mnie zaszczyt… Wybaczy pani, ale muszę się oddalić. - Naturalnie. Było mi bardzo miło. Powodzenia. - Pozwoli pani, że odprowadzę ją do jadalni - odezwał się grobowym tonem Alex, kiedy zostali sami. - Flirtowanie z moim kuzynem z pewnością panią wyczerpało. Jakiś ożywczy napój dobrze pani zrobi. Zmroziła go wzrokiem. - Tańczyliśmy i rozmawialiśmy. Nic więcej. - Tak to pani nazywa? - Może pan być spokojny - rzekła, gdy podeszli do drzwi. - Pański krewny jest całkowicie bezpieczny. Sam pan go ostrzegał, żeby nie próbował się do mnie zbliżyć, nieprawdaż? Ponieważ akurat jestem dość łaskawie usposobiona, uznałam, że zrobił pan to przez wzgląd na mnie. Jak się domyślam, mój świętej pamięci małżonek poprosił pana na łożu śmierci, żeby się pan mną zaopiekował. W związku z tym pragnie mnie pan T L R ochronić przed umizgami młodych hulaków. Roześmiał się szyderczo. - Nic bardziej mylnego, droga pani. David wyjawił mi, że sama doskonale potrafi pani o siebie zadbać, a ja nie mam powodu, by mu nie wierzyć. Joanna poczuła się zraniona do żywego. David zrobił z niej nieczułego potwora, a Alex naturalnie dał wiarę tym oszczerstwom. Jakżeby inaczej. Wielki lord Ware był przecież bohaterem i jego przyjacielem. Czego się spodziewała? Że weźmie jej stronę? Albo że mąż będzie wyśpiewywał peany na jej cześć? Od lat żyli osobno, a jedynym uczuciem, które ich jeszcze łączyło, była wzajemna odraza. Zawiodła Davida w najważniejszej dla niego kwestii. Najpierw nieustannie się o to kłócili, potem w ogóle przestali ze sobą rozmawiać. Odetchnęła głęboko, próbując opanować wzburzone emocje. David od dawna nie żył, a rozdrapywanie starych ran nie miało sensu. Tylko dlaczego aż tak bardzo przejmuje się tym, co o niej myśli lord Grant? Stanowczo nie powinna zważać na jego niesprawiedliwe i stronnicze osądy. - Pańska troska o kuzyna wydaje się cokolwiek spóźniona. W przeszłości nie dbał pan szczególnie o jego los. O ile wiem, pozostawił pan Jamesa i jego siostrę samym sobie i udał się na drugi kraniec świata w pogoni za ulotną chwałą. Alex ścisnął ją boleśnie za nadgarstek. Choć jego oczy ciskały gromy, odezwał się spokojnym, zbyt spokojnym tonem: - Czy w wyrafinowany sposób próbuje pani dać mi publicznie odprawę? - Jego głos był zimny jak stal. - Sądziłem, że zdobędzie się pani na coś oryginalniejszego niż wyrecytowanie listy grzechów, których dopuściłem się wobec rodziny. - Zapewniam, że to nie wszystko, na co mnie stać - odparowała, wytrzymując jego spojrzenie. - Ręczę, że nie będzie pan rozczarowany. Odrobinę cierpliwości. - Oswobodziła rękę i rozmasowała miejsce, w którym przed chwilą spoczywały jego palce. Nie bolało, ale dotyk Aleksa i jego bliskość wyprowadzały ją z równowagi. Było w nim coś niepokojącego, pierwotnego i zawziętego. Żadne z nich nie siliło się już nawet na uprzejmość, w jej miejsce pojawiła się jawna wrogość. Joanna zdawała sobie sprawę, T L R że przypisując Grantowi przywary męża, najpewniej osądza go pochopnie i krzywdząco, nie była jednak w nastroju do okazywania wielkoduszności. Lord Alex nie dał jej ku temu najmniejszego powodu, przecież sam też okazywał życzliwości. Och, za mało powiedziane. Od samego początku pałał do niej wielką niechęcią. - Cnota pańskiego kuzyna pozostanie nietknięta - oznajmiła ze złością. - Wbrew temu, co pan o mnie sądzi, nie uganiam się za niedoświadczonymi młokosami. Ani tym bardziej za podróżnikami. W przeciwieństwie do innych nie dostrzegam w nich niczego tajemniczego ani romantycznego. - Wyprostowała ramiona. - Nie wiem, co takiego powiedział panu o mnie mąż i nie
mam pojęcia, skąd bierze się pańska awersja do mojej osoby. - Spojrzała na niego zimno. - Tak czy inaczej, jest mi zupełnie obojętne, co pan o mnie myśli. Może więc pan zatem ferować bezpodstawne wyroki na mój temat tak długo, jak długo będzie to pana bawiło. - Przez długie lata David w ogóle nie rozmawiał ze mną o pani. Zdecydował się na to dopiero tuż przed śmiercią. Joanna tak mocno ściskała wachlarz, że zbielały jej knykcie. Zauważyła, że goście zaczęli nadstawiać uszu, by nie uronić ani słowa z ich rozmowy. Mieli nadzieję, że lady Ware i jej rzekomy kochanek dostarczą rozrywki w postaci skandalicznej sceny. - Cóż… - wycedziła z sarkazmem. - David leżał na łożu śmierci, zatem wszystko, co powiedział, musi być prawdą. Czyż nie? - Może pani rozwiać moje wątpliwości - odparł niemal szeptem. - Nic prostszego. David ostrzegał mnie, że nie wolno pani ufać. Twierdził, że jest pani obłudną intrygantką. Śmiało, proszę się bronić, proszę mi wyjaśnić, jak doszło do tego, że mąż nie mógł znieść pani widoku? Jaką wyrządziła mu pani krzywdę? Spojrzała mu w oczy, czując, że ogarnia ją niepohamowany gniew. W jednej chwili znienawidziła Aleksa za to, że wziął za dobrą monetę wierutne łgarstwa niewiernego i nieodpowiedzialnego pożal się Boże małżonka. Miała ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, że jego oskarżenia są krzywdzące. Nagle zapragnęła, by zmienił o niej zdanie. Pragnęła tego tak bardzo, że aż ją to przerażało. Na szczęście wiedziała, że nie wolno jej popełnić błędu i mu zaufać. W końcu był dla niej zupełnie obcym człowiekiem, a ona nie ufała nikomu. Takie było jej życiowe kredo, odkąd jako młoda mężatka weszła do sklepu T L R z sukniami przy Bond Street i usłyszała, jak klientki omawiają szczegóły jej intymnego pożycia z mężem. Właśnie wtedy dowiedziała się, że David ją zdradza. Od tamtej pory swoje sekrety zachowywała wyłącznie dla siebie. - Skoro z góry zakłada pan, że to ja jestem wszystkiemu winna - rzekła z goryczą mogę jedynie powiedzieć, że jest pan w wielkim błędzie i bardzo mi z tego powodu przykro. Udało jej się zasiać w nim ziarno wątpliwości, ale szybko odsunął je na bok. - Obawiam się, że to za mało, lady Ware - stwierdził chłodno. Joanna zagotowała się ze złości. Jak śmiał żądać od niej podobnych zwierzeń? Nie ma prawa o to prosić. Zbyt długo i mozolnie pracowała, by odciąć się od dawnego życia i zapomnieć o bólu. Zbudowała wokół siebie mur i nie pozwoli, by ktokolwiek wdarł się z butami do z takim trudem poukładanego świata. - Tyle będzie musiało panu wystarczyć, lordzie Grant. Nie usłyszy pan ode mnie nic więcej. Nie mam wobec pana żadnych zobowiązań i nie muszę się przed panem z niczego tłumaczyć. Zresztą i tak nic, co powiem, nie wpłynie na pańską opinię o mnie, bo przecież już wyrobił pan sobie zdanie. Oszczędzę więc sobie wysiłku, po prostu szkoda zachodu. - Popatrzyła na niego z porażającym chłodem. - W czymś jednak pójdę panu na rękę. Chciał pan, abym zakończyła nasz wyimaginowany romans, i tak też się stanie. Potem nasze drogi na zawsze się rozejdą. Tak będzie lepiej dla nas obojga. Odwróciła się do lodowej podobizny Aleksa i gwałtownym gestem oderwała z niej miecz. Goście jak na komendę wstrzymali oddech, wokół zapanowała cisza jak makiem zasiał. Joanna z trzaskiem złamała miecz i wręczyła połówki zdumionemu Grantowi. - Oto co myślę o podróżnikach i ich biegłości w sztuce miłosnej - obwieściła na cały głos, by wszyscy ją usłyszeli. - Miejmy nadzieję, że na mroźnym pustkowiu radzi pan sobie znacznie lepiej niż w damskiej sypialni. W przeciwnym razie zamiast na Spitsbergenie może pan wylądować w Hiszpanii. - Uśmiechnęła się słodko i dodała na użytek Aleksa: - Został pan oficjalnie i ostatecznie odprawiony z kwitkiem. Żegnam, lordzie Grant. TLR Rozdział trzeci Charlotte Cummings stanęła pośrodku jadalni i spojrzała na pobojowisko, które pozostawili
po sobie goście. W odruchu wspaniałomyślności dała służbie wolne na resztę wieczoru. Uznała, że mogą posprzątać przed południem. Zgaszono już świece, w powietrzu unosiła się ledwie wyczuwalna woń dymu. Pokój oświetlały jedynie pierwsze promienie wschodzącego słońca. Lodowe rzeźby zaczęły się roztapiać. Skapywały powoli do szklanych mis niczym z trudem powstrzymywane łzy. Lottie była przygnębiona, choć za nic w świecie nie potrafiłaby powiedzieć, z jakiego powodu. Przyjęcie okazało się wielkim sukcesem. Była pewna, że londyński światek jeszcze długo będzie o nim mówić. Nawet bez ekscytującej kłótni Joanny i jej domniemanego kochanka, raut uznano za wyjątkowo udany. Jedzenie było jak zwykle wyśmienite, a muzyka doskonała. Dlaczego więc czuła się taka przybita? Jej mąż pokazał się zaledwie na chwilę, ale nie cierpiała szczególnie z powodu absencji Gregory’ego. Pobrali się na zasadzie zwykłej transakcji handlowej i od początku małżeństwa, ku obopólnemu zadowoleniu, chadzali własnymi ścieżkami. Lottie wyszła za niego dla majątku, a nie dla osobowości, z której po prawdzie był wyprany. Nijaki nudziarz, to wszystko. Hojnie łożył na dom i T L R ekstrawagancje Lottie, w jakimś sensie był pod jej pantoflem, zajmował się mnożeniem fortuny… i nie wykazywał żadnych żywszych uczuć wobec żony, która była wielce rada, że ją zaniedbywał. Nie pragnęła zainteresowania ze strony męża, ale niewątpliwie pragnęła, by ktoś o nią zabiegał. Ktoś o wiele bardziej zajmujący, śmiały i porywający niż nieszczęsny stary Gregory. Szkoda, że lord Grant odrzucił jej dyskretne zaloty. Przeżyła to tym boleśniej, że rzadko dostawała odprawę. Wprawdzie Alex słynął z oziębłości, ale sądziła, że jeśli komuś ma się udać zmiękczyć jego serce, to tylko jej. Nie wierzyła w banialuki innych dam, które plotkowały, że lord Grant nadal opłakuje zmarłą żonę. W końcu był mężczyzną, a mężczyźni zawsze ulegają żądzom. Widziała, jak spogląda spragnionym okiem na Joannę. Było oczywiste, że ma chrapkę na urodziwą wdówkę, chciałby u jej boku zastąpić nieżyjącego przyjaciela, Davida Ware’a. Ale cóż, biedaczysko tylko tracił czas. Joanna była beznamiętna i zimna jak głaz, o czym Lottie wiedziała z wiarygodnego źródła. Bardzo wiarygodnego, jako że sam David opowiedział jej o pożyciu z żoną, kiedy figlowali w sypialni. Grant skorzystałby o wiele bardziej, gdyby to ona zadbała o jego potrzeby. Wiedziała, czego trzeba pełnemu wigoru podróżnikowi. Niestety miał czelność dać jej kosza. Cóż, jego strata. Naturalnie zrobił to taktownie i delikatnie, niemniej przyjęła odmowę jako policzek i nadal była urażona. Jej duma tak bardzo ucierpiała, że stanowczo zabroniła małżonkowi sfinansowania niedorzecznej wyprawy kuzyna lorda Granta. Było to niewątpliwie małostkowe, ale mała zemsta znacznie poprawiła jej samopoczucie. Odwróciła się gwałtownie na odgłos kroków na marmurowej posadzce. Sądziła, że jest sama, a jednak w drzwiach ukazał się cień. - Byłam przekonana, że już pan wyszedł - odezwała się, kiedy rozpoznała Devlina. - Rozmawiałem z pani mężem. - Ach tak? - zirytowała się Lottie. Czyżby Gregory zignorował jej życzenie i jednak dał durnemu chłopakowi pieniądze? Na samą myśl o tym ogarnęła ją furia. - Nie pomoże mi - ze smutkiem oznajmił James. - Uważa, że to zbyt ryzykowne przedsięwzięcie. - Och, jakże mi przykro. - Lottie podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. TLR - Na pewno jest pan rozczarowany. - Mało powiedziane. Był bardzo przygnębiony, bliski rozpaczy, i wcale tego nie ukrywał. Zapalczywy młodzieniec nie nauczył się jeszcze skrywać emocji Zapragnęła go pocałować i pocieszyć. Zamiast tego podała mu kieliszek ze zwietrzałym szampanem, dla siebie wzięła drugi. - Co pan teraz pocznie? - zapytała ze współczuciem. - Cóż, bez odpowiednich środków nie zdziałam wiele… Uroczy chłopak, pomyślała Lottie. Nie tak dojrzały i wyrafinowany jak jego kuzyn, ale za to bardzo przystojny… Wyjęła mu z ręki kieliszek i odstawiła na bok, ocierając się biustem o Devlina. Wiedziała, że mógł to odczytać dwojako: przypadek albo świadoma prowokacja. Kiedy zamarł zbity z pantałyku, stanęła w taki sposób, by ich ciała się zetknęły.
- Może mogłabym coś zrobić, by poczuł się pan lepiej? Na szczęście okazał się bystry i w lot pojął, co miała na myśli. Chwycił ją za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował z zaskakującą wprawą. Z pewnością nie był niedoświadczonym młodzieńcem, który nie wie, jak radzić sobie z kobietami. Przemknęło jej przez myśl, że jednak go nie doceniła, a potem wpiła się łapczywie ustami w jego usta i zaczęła śmiało wodzić po nim dłońmi. Dev uniósł ją i położył na stole między niedojedzonymi bezami a resztkami owoców. Lottie poczuła zapach truskawek, które zgniatała plecami. - Moja suknia! - zaprotestowała gwałtownie, ale było już za późno. - Jesteś wystarczająco bogata, żeby sprawić sobie nową - odparł leniwie James i dokończył dzieła zniszczenia, rozrywając gorset. Obnażył piersi i nim Lottie zdążyła się sprzeciwić, rozsmarował na nich owoce, a potem przylgnął wargami. Wstrzymała oddech i bliska omdlenia niemal krzyknęła. Skupiona na zabiegach Devlina, uzmysłowiła sobie poniewczasie, że zostawili otwarte drzwi. W każdej chwili ktoś mógł tu wejść. Służba… Wykorzystywali każdą okazję, by zajrzeć przez dziurkę od klucza, coś podpatrzeć albo podsłuchać, a potem rozpuszczać sensacyjne plotki. Owszem, Lottie nieraz dla erotycznej satysfakcji godziła się na ryzyko, ale nigdy aż takie. Ten chłopak był niewiarygodnie nierozważny, by nie powiedzieć: szalony. Rzecz jasna Gregory wiedział o jej przelotnych miłostkach, lecz T L R dopóki zachowywała należytą dyskrecję, w ogóle się tym nie przejmował. Co innego jednak, gdyby doprowadziła do skandalu. Wtedy bez wahania by się z nią rozwiódł. To pewne, bo jego duma nie zniosłaby takiego upokorzenia. Powinna więc czym prędzej przerwać to wariactwo. Tylko jak tu się wyrzec takiej przyjemności? James wsunął rękę pod jej spódnicę i posuwał się dalej wzdłuż uda. Pragnęła poczuć go w sobie, i nagle poczuła między nogami coś zimnego i śliskiego. Na Boga, to resztki miecza z lodowej rzeźby! - skonstatowała z przerażeniem, które niemal natychmiast ustąpiło miejsca niewysłowionej zmysłowej rozkoszy. Wstrząśnięta, a zarazem rozpalona, usiłowała się podnieść, ale Dev ani myślał jej na to pozwolić. - Nie wolno ci tego zrobić! - A cóż mnie powstrzyma? - Pocałował ją w usta. Smakował szampanem i truskawkami. Lodowy szpikulec wdzierał się w nią raz po raz, doprowadzając do pomieszania zmysłów. Przestała nad sobą panować. Resztkami świadomości przygryzła serwetkę, by nie wrzasnąć i nie postawić na nogi całej służby oraz połowy Londynu. Kiedy nieco ochłonęła, uświadomiła sobie, że ma we włosach krem z bezy i rozgniecione owoce. Jak by tego było mało, leżała na stole półnaga w kałuży wody, a Devlin śmiał się z niej w najlepsze. W półmroku wyglądał młodzieńczo, uwodzicielsko i cokolwiek nieprzyzwoicie. Poczuła, że żywiej zabiło jej serce. - Podobało ci się? - Ty… rozpustniku… - Lottie odkryła z niepokojem, że czuje do niego coś więcej niż tylko wdzięczność. Próbowała odepchnąć na bok niechciane emocje i odzyskać równowagę, ale nie przyszło jej to łatwo. - Wyznam, mój drogi, że okazałeś się niezrównany. - Położyła dłoń na jego przyrodzeniu i uśmiechnęła się z satysfakcją. - Nie tutaj. - Uniósł ją w ramionach niczym piórko. - Co byś powiedziała na schadzkę w ogrodzie? - O tak - odrzekła Lottie, gdy zbliżali się ku wyjściu na taras. - W altanie jest o tej porze roku bardzo przyjemnie… TLR Lord Grant wciąż oczekiwał na przydział z admiralicji, postanowił więc wykorzystać następny dzień na złożenie wizyty dawnemu towarzyszowi, który przebywał w szpitalu w
Greenwich. Ku swemu niezadowoleniu wczesnym rankiem został poinformowany przez lokaja, że nadeszło pilne pismo z kancelarii adwokackiej Churchward & Churchward. Pan Churchward nalegał na niezwłoczne spotkanie w swojej siedzibie w „niecierpiącej zwłoki sprawie”. Rad nierad, Alex stawił się na wezwanie, choć było mu to wielce nie w smak. Przez pierwszych kilkanaście minut prawnik tak naprawdę milczał, okazało się bowiem, że spodziewa się także lady Ware. Nie chciał rozpoczynać rozmowy pod jej nieobecność, bo byłoby to ze wszech miar niewłaściwie, wręcz niewybaczalne, jak się wyraził. Grant zacisnął zatem zęby i niecierpliwie bębnił palcami o blat biurka. Był bardzo nie w sosie. Po wczorajszych tańcach u pani Cummings dokuczała mu noga, poza tym miał nadzieję, że do czasu wyjazdu ze stolicy uda mu się uniknąć ponownego spotkania z Joanną. A teraz nagle okazuje się, że znów się z nią zobaczy, nie ma jak się wykręcić. O ile milady w ogóle raczy się zjawić, pomyślał z przekąsem. Wizja kolejnej utarczki z nieznośną damą wprawiała go w skrajną irytację. Tłumaczył sobie, że jego niechęć wcale nie wynika z tego, jak go potraktowała ubiegłego wieczoru. Przecież uczciwie uprzedziła, że odprawa nie będzie przyjemna i odbędzie się z udziałem szerokiej publiczności. Zlekceważył jej ostrzeżenia i dostał zasłużoną nauczkę. Mógł mieć pretensje wyłącznie do siebie. Dręczyło go coś innego. Nie dawały mu spokoju ostatnie słowa Davida Ware’a. Nigdy dotąd nie kwestionował prawości charakteru przyjaciela. Nie miał powodu, by mu nie wierzyć, a jednak kiedy poznał Joannę, dopadły go wątpliwości. Wciąż miał przed oczami pobladłą, nieszczęśliwą twarz i niemal fizycznie odczuwał jej cierpienie. „Skoro z góry zakłada pan, że to ja jestem wszystkiemu winna, mogę jedynie powiedzieć, że jest pan w wielkim błędzie i bardzo mi z tego powodu przykro”. Nie chciał jej współczuć, nie chciał, by wzbudzała w nim jakiekolwiek emocje, ale nie potrafił pozostać obojętny. TLR Łatwo gloryfikować zmarłego, szczególnie w przypadku kogoś takiego jak David, który już za życia uznawany był powszechnie za bohatera. Joanna była niewątpliwie znakomitym ornamentem jego sławy. Jej uroda, elegancja ł dobry smak mogły mu przysporzyć wielbicieli. Dzięki żonie mógłby znacznie zyskać na popularności, na której tak bardzo mu zależało, ale było zupełnie inaczej. A skoro tak, musiało się między nimi wydarzyć coś bardzo niedobrego. c „Zakłada pan, że to ja jestem wszystkiemu winna…”. Znów poczuł przypływ cieplejszych uczuć do lady Ware. I znów w jego umyśle pojawiły się zastrzeżenia. Na chwilę przed śmiercią mąż nazwał ją podłą, dwulicową intrygantką. Były to ostre i pełne goryczy słowa, których nie wypowiada się bez powodu, zwłaszcza o osobie, z którą przeżyło się wiele lat. Na próżno usiłował odepchnąć od siebie nieproszone myśli. Rozmyślał o Joannie Ware stanowczo za dużo. Drażniło go to, ale nie potrafił przestać. Niewidzialna siła przyciągała go do niej w kompletnie niezrozumiały sposób. Próbował wybić ją sobie z głowy, ale nie pomagały żadne perswazje i tłumaczenia. Zdrowy rozsądek diabli wzięli. Nie umiał przestać o niej myśleć, choć niepomiernie go to złościło i wyprowadzało z równowagi. Nie spodobało mu się także to, że został wbrew swej woli wciągnięty w prywatne sprawy zmarłego przyjaciela. Dostarczył jego pełnomocnikowi sporządzony w formie listu testament Davida i sądził, że na tym sprawa się zakończy. Jak widać, mylił się. Czuł się osaczony. Miał ochotę opuścić kancelarię i uciec, gdzie pieprz rośnie, lecz na korytarzu rozległ się szelest. Po chwili otworzyły się drzwi i stanęła w nich lady Ware. Alex podniósł się z miejsca, podobnie jak pan Churchward, któremu tak się spieszyło, by powitać klientkę, że strącił na ziemię plik dokumentów. - Milady… - Biedny plenipotent zaniemówił na jej widok. Grant doskonale go rozumiał. Kiedy się pojawiła, zatęchłe wnętrze nabrało życia, jakby wniosła ze sobą powiew świeżości, który przewiał z pokoju cały kurz, wszystkie cienie i pajęczyny. TLR
Dziwne, pomyślał Alex. Tym bardziej kuriozalne, że już na samym wstępie uznał ją za kobietę powierzchowną i pełną rezerwy, lecz oto okazuje się, że potrafi być czarująca i miła. Ujrzał ją w całkiem nowym świetle, jakby oglądał zupełnie inną osobę. Gdy wymieniała uścisk dłoni z Churchwardem, maska chłodu znikła, a w jej miejsce pojawił się, jak ocenił to Alex, szczery uśmiech. Miała na sobie szykowną jedwabną suknię w kolorze pierwiosnków oraz idealnie dobrany kaftanik z czarnym koronkowym wykończeniem. Całości dopełniał spoczywający na szczycie kasztanowych loków kapelusik. Wyglądała zachwycająco. Młodo, elegancko i niepokojąco niewinnie, a zarazem odrobinę uwodzicielsko. Alex nie interesował się modą, ale nie wiedzieć czemu wprawdzie bardzo gustowny, ale zarazem wielce obyczajny przyzwoity przyodziewek przyprawił go o zawrót głowy i natłok nieprzystojnych myśli. Strój zakrywał Joannę szczelnie od stóp do głów, a on nagle zapragnął ją odsłonić. Całą, kawałek po kawałeczku. Tu i teraz. Zmarszczył brwi, po czym powiedział, kiedy terier wkroczył do środka. - Sądziłem, że pani pies jest zbyt leniwy, żeby zawracać sobie głowę chodzeniem. Skonstatował, że bladożółta kokardka na czubku psiego łebka pasowała do sukienki pani. Nie wiedział tylko, że ta dbałość o kolorystyczną harmonię jest czymś codziennym. Mam nadzieję, że spacer z powozu do budynku nie nadwyrężył zanadto jego delikatnych łapek. Joanna odwróciła się i spojrzała na niego fiołkowymi oczami. Z całą pewnością nie była uszczęśliwiona tym, co zobaczyła. Wydęła z niezadowoleniem usta. O dziwo, Aleksowi ten grymas wydał się szalenie atrakcyjny. - Wabi się Max - poinformowała chłodno. - To border terier. Jako przedstawiciel tej rasy jest jak najbardziej zdolny do wysiłku fizycznego. To, że jest mało ruchliwy, wynika z jego usposobienia. Max najwyraźniej postanowił zademonstrować, co jego właścicielka ma na myśli. Błyskawicznie pożarł zaoferowany przez prawnika herbatnik, oblizał się, zamerdał ogonem, po czym zwinął się w kłębek i zasnął. - Pan Churchward nie powiadomił mnie, że będzie pan obecny. Nie spodziewałam T L R się, że pana tu zastanę. - A ja nie spodziewałem się, że tu będę - odparł, wysuwając dla niej krzesło. Uznajmy zatem, że oboje możemy czuć się rozczarowani. - Wzruszył ramionami i zwrócił się do radcy: - Skoro lady Ware zdecydowała się uczynić nam honor i uraczyć nas swoją obecnością, proponuję, abyśmy przeszli wreszcie do rzeczy. - Naturalnie - odrzekł z dezaprobatą Churchward, o czym z namaszczeniem uporządkował dokumenty i poprawił na nosie okulary. - Droga pani… - zaczął niepewnie. Co więcej, zadrżał mu głos. Był podenerwowany i zakłopotany. - Proszę pozwolić, że zacznę od wyrażenia głębokiego żalu. Ogromnie mi przykro, że ponownie zmuszony jestem przekazać pani złe wieści, jak i poprzednio w jakimś sensie związane ze zgonem pani małżonka. Kiedy spotkaliśmy się rok temu, by omówić zaskakujące postanowienia testamentu lorda Ware’a… - Umilkł i potrząsnął głową. - To dla mnie niezwykle bolesne. Za nic nie chciałbym przysparzać pani nowych kłopotów. - Drogi panie Churchward. - Grant nigdy wcześniej nie słyszał, by Joanna przemawiała do kogoś tak serdecznym tonem. - Przyznaję, że pański wstęp trochę mnie wystraszył. - Uśmiechnęła się, by dodać prawnikowi otuchy, ale widać było, że pod maską wystudiowanej swobody trawi ją niepokój. - Nie może pan brać na siebie odpowiedzialności za postępki mojego męża. Proszę nie czynić sobie wyrzutów. Spoglądając to na nią, to na plenipotenta, i widząc, co się święci, Alex po raz pierwszy zaczął się zastanawiać nad decyzjami zawartymi w testamencie Davida i nad tym, co takiego może zawierać dodatkowy zapis, który za moment zostanie odczytany. Kiedy wiózł list z Arktyki, był przekonany, że przyjaciel zostawił pokaźny majątek żonie, by nadal mogła wieść wystawne życie, do jakiego przywykła. Byłoby to zgodne z jego
charakterem. Tak w każdym razie sądził, jako że zawsze postrzegał Ware’a jako człowieka honoru. Lecz oto teraz, gdy spoglądał w ponure oblicze pełnomocnika, niczego nie był już pewien. - Jakie były owe zaskakujące postanowienia testamentu? - zapytał stanowczo. Lady Ware i Churchward podskoczyli na krzesłach, jakby zapomnieli o jego istnieniu. TLR Prawnik poczerwieniał, a Joanna odwróciła wzrok i poprawiła nerwowo spódnicę. - Wybaczy pan, ale to raczej nie pańska sprawa. - Przeciwnie, panie Churchward - zaprotestowała gwałtownie. - Obecność lorda Granta na tym spotkaniu świadczy o tym, że mąż uznał za stosowne wmieszać go w moje sprawy. A skoro tak, ma prawo poznać wszystkie fakty. - Jak pani sobie życzy. - Plenipotent wydawał się urażony. - Pozwolę sobie jednak zauważyć, że to cokolwiek dziwna decyzja. - Równie dziwne bywały decyzje mojego małżonka. - Spojrzała na Aleksa. - David zapisał wszystko swemu kuzynowi Johnowi Haganowi, między innymi posiadłość w Maybole, którą nabył za pieniądze z wypraw. Mnie zaś postawił w niezwykle trudnym położeniu. Prawdę mówiąc, zostałam z niczym. Moja sytuacja finansowa jest więc cokolwiek kłopotliwa… - Zawahała się i znów wygładziła sukienkę. - Naturalnie nie wyjaśnił mi, dlaczego tak postąpił, ale z pewnością miał swoje powody - dokończyła z wysiłkiem. - Nie wątpię - odparł Grant. Był do głębi wstrząśnięty postawą zmarłego przyjaciela. Nie mógł wprost uwierzyć, że Ware pozbawił małżonkę środków do życia. Taki postępek był niegodny dżentelmena, z drugiej strony David dał mu przecież do zrozumienia, że nie można jej ufać. Prawdopodobnie zostawił jej niewielką pensję, która wystarczała na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Ale jej oczywiście było mało… - Z tego co wiem i co dane mi było zaobserwować - rzekł z przekonaniem - pani mąż doskonale znał się na ludziach i potrafił bezbłędnie ocenić charakter. Nigdy nie robił niczego bez przyczyny. Musiała go pani czymś sprowokować. Na policzki Joanny wystąpił rumieniec gniewu. - Nie prosiłam o pańską opinię na ten temat - oznajmiła lodowatym tonem. - Ale czego innego mogłam się po panu spodziewać? Powinnam wiedzieć, że bezkrytycznie weźmie pan jego stronę, choć nie ma pan żadnych dowodów moich rzekomych ciężkich win. Nawet nie zadał pan sobie trudu, żeby zapytać, jaka jest moja wersja wydarzeń. - Lord Ware postąpił haniebnie - wtrącił Churchward. - Żaden szanujący się dżentelmen nie potraktowałby w ten sposób małżonki. To niewybaczalne. TLR Takie oświadczenie miało swoją moc. Pełnomocnik prawny nigdy by nie wypowiedział takich słów, gdyby nie był absolutnie przekonany, że David zdecydowanie przekroczył granice przyzwoitości. - Z pewnością została pani zabezpieczona w kontrakcie małżeńskim - z irytacją rzucił Alex. - Nie wierzę, że David zostawił panią bez grosza. Zapadła krępująca cisza, aż wreszcie Joanna powiedziała: - Istotnie. Była pewna niewielka suma… Grant poczuł niewysłowioną ulgę. Jego wiara w przyjaciele nie była bezpodstawna, a lady Ware po prostu okazała się rozrzutna. - Rozumiem, że owa suma nie spełnia pani wygórowanych oczekiwań - stwierdził z kąśliwą dezaprobatą, obrzucając wymownym spojrzeniem imponujący strój Joanny. Pani upodobania z pewnością wymagają sporych nakładów finansowych. - Owszem, jestem wybredna i lubię piękne rzeczy - odrzekła wyniośle. - W takim razie sama jest pani sobie winna. Jeśli nie ma się pieniędzy, nie należy ich wydawać. Prosta matematyka. - Dziękuję za pouczenie - odparowała rozsierdzona. - Sama nigdy bym na to nie wpadła. Znów się zaczerwieniła, ale jej oczy iskrzyły gniewem. Nie było w nich odrobiny wstydu czy
zażenowania. - Na wczorajszym przyjęciu nie omieszkał pan mnie poinformować, że mąż pałał do mojej osoby nienawiścią. Otóż istnieją konkretne dowody na to, że miał pan całkowitą rację w tej kwestii. Przypuszczam, że wielce to pana raduje. Radca aż zaniemówił z oburzenia. Sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę użyć wobec Aleksa przemocy. Wreszcie opanował się na tyle, by powiedzieć: - Lordzie Grant, nie godzi się czynić takich sugestii wobec damy. - Ależ to szczera prawda - skwitowała gładko Joanna. - David rzeczywiście gardził mną i nie znosił mego widoku. Udowodnił to wiele razy za życia, a także we wszelkie możliwe i wielce przemyślne sposoby bierze na mnie odwet zza grobu. Nie da się zaprzeczyć, że był niezwykle przedsiębiorczy. - Dotknęła ręką czoła i westchnęła. - Nie warto się nad tym rozwodzić. Przejdźmy lepiej do spraw bieżących. - Chwileczkę, jeśli można… - Alex zastanawiał się gorączkowo, kto pokrywa jej T L R wydatki związane z utrzymaniem okazałej rezydencji przy Half Moon Street. I kto, u diabła, płaci za rozliczne kosztowne przedmioty, którymi lady Ware tak lubi się otaczać? Z tego co wiedział, była córką zubożałego hrabiego, nie mogła zatem liczyć na wsparcie rodziny. Do tego twierdziła, że David zostawił ją z niczym, więc jak można wytłumaczyć zamożność? - Utrzymuje pani, że cały majątek odziedziczył Hagan, skąd w takim razie czerpie pani środki na utrzymanie? Prawnik prychnął z niesmakiem. Podobnie jak Joanna bez trudu pojął aluzję. Równie dobrze mógł zapytać wprost, czy ma kochanka. Uniosła brwi i stwierdziła z jawną kpiną: - Sądziłam, że w akademii marynarki uczą dobrych manier, ale pan, zdaje się, opuszczał niektóre wykłady. - Gdy oczekuję konkretnych odpowiedzi, nie owijam w bawełnę. Ot co. - Cóż, przypominam, że nie jestem jednym z pańskich podkomendnych. Wprawdzie nie lubię, gdy się mnie przesłuchuje, ale powiem panu to, co tak bardzo chce pan usłyszeć. Dom przy Half Moon Street należy do Johna Hagana. A co do reszty… proszę przygotować się na spory wstrząs… - W jej fiołkowych oczach czaiła się drwina. Mam nadzieję, że odnajdzie pan w sobie dość siły, by przyjąć tę nowinę do wiadomości. Otóż tak się składa, że pracuję i sama na siebie zarabiam. - Pracuje pani? - powtórzył z jawnym niedowierzaniem. W istocie był wstrząśnięty. - Jako kto? Roześmiała się szyderczo. - Z całą pewnością nie jako kokota. Mówię to na wypadek, gdyby przypuszczał pan, że to jedyne, co mogę mieć do zaoferowania. - Raczej trudno mi oceniać pani talenty w tej mierze. Nieprawdaż? - odparł bez mrugnięcia okiem. - Nie znam pani od tej strony. - I nigdy pan nie pozna! - Jej źrenice pociemniały w bezsilnej złości. Mogła walczyć tylko słowem, a przydałby się pejcz lub sztylet. - Tego może pan być pewien. - Zechcą państwo odrobinę ochłonąć! - interweniował Churchward. Przywołana do porządku lady Ware szybko się uspokoiła i normalnym tonem T L R wyjaśniła Grantowi: - Ludzie płacą mi za urządzanie swoich domów. Jestem znana z dobrego gustu i potrafię dobierać odpowiednie do danego wnętrza dekoracje. Nie mogę narzekać na wynagrodzenie. Ponadto kilka lat temu odziedziczyłam spadek po ciotce. - Zwróciła się do pełnomocnika: Wybaczy pan, że odbiegliśmy od tematu. Nie chciałabym zabierać panu zbyt wiele czasu. - Dziękuję, to żaden kłopot. - Widać było, że bardzo przygnębiło go to spotkanie. Ujął w dłoń kopertę i położywszy na biurku, wygładził papier, zupełnie jakby ten zabieg mógł zmienić treść listu. - To pismo doręczył mi w imieniu pani męża lord Grant - zaczął w końcu. - Okazało się, że zawiera dodatkowy zapis dotyczący testamentu. - David powierzył mi je na łożu śmierci - dodał Alex. Joanna przyjrzała mu się nieodgadnionym wzrokiem.
- Kolejny, a zarazem ostatni melodramatyczny gest… Nie wspomniał pan o tym podczas swej wizyty. - Nie byłem pewien, czy dokument bezpośrednio pani dotyczy. Zmrużyła lekko powieki i odwróciła twarz. Sprawiała wrażenie spokojnej, ale zaczęła bębnić palcami o blat, co zdradzało, że jest wyprowadzona z równowagi. Nie odzywała się, ale bez trudu odgadł jej myśli. Sądziła, że stał się bezwolnym pionkiem w grze zmarłego męża. Według niej Ware słusznie liczył na jego lojalność i wykorzystał do własnych celów, zupełnie jakby Alex nie miał własnego zdania w konkretnych sprawach czy ogólnych poglądów. Rozdrażnił go ten niesprawiedliwy osąd. Cóż za ironia losu, uzmysłowił sobie z niesmakiem. On także ją osądził, i to wcale nie na podstawie własnych spostrzeżeń, lecz wyłącznie w oparciu o słowa Davida. Atmosfera wzajemnej niechęci zdawała się wypełniać cały pokój. - Proszę kontynuować, panie Churchward - odezwała się w końcu Joanna. Prawnik odchrząknął i zaczął czytać: - Spisane własnoręcznie przez komandora Davida Ware’a dnia siódmego listopada roku 1809. Uznałem, że pozostawiając mojej małżonce, lady Joannie Caroline Ware, tak niewiele, dopuściłem się karygodnego zaniedbania. Świadom tego, iż moja wcześniejsza decyzja może spotkać się z ostrą krytyką, uznałem za stosowne wynagrodzić jej T L R krzywdy, stąd niniejszy, dodatkowy zapis do mej ostatniej woli. Postanawiam w nim co następuje… - Churchward przerwał na moment, odchrząkując, jakby zaschło mu w gardle. Grant, wykorzystując ten moment, uważnie przyjrzał się Joannie. Nie wyglądała na kogoś, kto za moment otrzyma niespodziewany dar od losu. Sądząc po jej minie, raczej spodziewała się przykrej, a nawet bolesnej niespodzianki. - Na mocy tego dokumentu powierzam żonie opiekę… - prawnik znów przerwał i przełknął - nad moją córką, Niną Tatianą Ware. Alex poczuł się nieprzyjemnie zaskoczony, choć wiedział, że podczas ostatniej ekspedycji David miał kochankę, młoda Rosjankę. Ware przechwalał się, że pochodziła z jednego ze szlacheckich rodów Pomorców*, choć tak naprawdę znalazł ją w domu rozpusty. Może więc i była z urodzenia szlachcianką, tyle że wykonywała całkiem nieszlachetną profesję, jednak taka znajomość była całkiem w stylu Davida. * Rosyjscy osadnicy nad Morzem Białym, którzy te tereny zamieszkiwali wspólnie z Lapończykami i Finami na zachodzie oraz Nieńcami na wschodzie. (przyp. tłum.) Podwładni często żartowali z rozwiązłości komandora Ware’a, choć był w tym również swoisty podziw, trudno było bowiem zrozumieć, jakim cudem znajdował czas na uciechy i zapał do uganiania się za spódniczkami. W odległym od cywilizacji zakątku świata, w którym przebywali, kobiety można było zliczyć na palcach jednej ręki, a jednak jedną z nich, choćby i dziwkę, zdołał wywabić z burdelu i usidlić tylko na własny użytek. Grant był przekonany, że kochanka Davida opuściła Spitsbergen i pojechała w głąb Rosji, natomiast aż do dziś nie słyszał o dziecku. Dopiero w obliczu zbliżającej się śmierci David musiał poczuć wyrzuty sumienia, dlatego w ostatniej chwili zadbał o los nieślubnej córki. TLR - Nina ma w tej chwili cztery lata - ciągnął Churchward - i jako sierota przebywa w klasztorze w Bellsund na Spitsbergenie. - Znów odchrząknął. - Jestem pewien, że lady Ware uraduje ów żywy dowód mojej płodności… Alex zauważył, że Joanna raptownie pobladła. Jej oczy błyszczały niezdrowo w pozbawionej rumieńców twarzy. - Lady Ware? - odezwał się niepewnie radca. - Nic, nic. Proszę dalej, panie Churchward - odparła pewnym głosem. - Zapis opatrzony jest dwoma warunkami. Moja małżonka musi osobiście udać się na
Spitsbergen po moją córkę i zabrać ją do Londynu. - Prawnik czytał coraz szybciej, jakby chciał jak najprędzej skończyć nieprzyjemny obowiązek. - Wiem, że Joannie się to nie spodoba, ale zawsze pragnęła mieć dziecko, co z pewnością pomoże jej pogodzić się z obwarowaniami testamentu. Jestem przekonany, że będzie skłonna podjąć ryzyko i zgodzi się na wszelkie niewygody, byle tylko uratować moją córkę. Lady Ware wciągnęła ze świstem powietrze. Zbladła jeszcze bardziej niż przedtem. Wyglądała, jakby uszła z niej cała krew. Alex obawiał się, że za chwilę zemdleje. - Zostawił maleńkie dziecko w klasztorze… - powiedziała szeptem. - Jak mógł zrobić coś tak potwornego? Grant otworzył drzwi na korytarz i poprosił jednego z urzędników o szklankę wody, natomiast Churchward uchylił okno, mówiąc przy tym: - Świeże powietrze dobrze pani zrobi. - Brandy lepiej by pomogła - stwierdził Alex. - Nie trzymam w pracy alkoholu. - A szkoda. Z tego, co widzę, w niektórych sytuacjach mocniejszy trunek mógłby się przydać nie tylko panu, lecz także pańskim klientom. - Nic mi nie jest - żywo zaprotestowała Joanna. Z dumną miną siedziała sztywno wyprostowana, usiłując robić dobrą minę do złej gry. Alex wsunął jej w dłoń szklankę i na wszelki wypadek zacisnął na niej palce. Nim opróżniła jej zawartość, przyjrzała mu się z uwagą, a na policzki powrócił lekki rumieniec. - A zatem - rzekła po chwili - mąż manipuluje mną nawet po śmierci. Trzeba T L R przyznać, że to nie lada wyczyn. - Zerknęła na Aleksa. - Wiedział pan o tym, że David ma nieślubne dziecko, lordzie Grant? - zapytała, odstawiając naczynie. - Nie. Wiedziałem jedynie o tym, że miał kochankę, Rosjankę, ponoć wywodzącą się ze szlachty pomorskiej. Sądziłem, że pojechała w głąb kraju, ale wychodzi na to, że zmarła, skoro dziewczynka została sierotą… - Rosyjska arystokratka… - powtórzyła głosem całkowicie pozbawionym złudzeń. Tak… David musiał być zachwycony. Ta znajomość bez wątpienia podniosła jego prestiż i mile połechtała próżność. Alex popatrzył na jej zbolałą minę i poczuł ucisk w żołądku. - Dziewczyna była bardzo młoda i niezrównoważona, by nie rzec, że szalona. Rodzina przegnała ją z domu, nie chciała jej więcej znać - relacjonował pokrótce. Bardzo mi przykro - dodał szczerze. Naprawdę współczuł Joannie, choć nadal nie miał o niej najlepszego zdania. Z pewnością było jej bardzo ciężko. Podziwiał również spokój lady Ware, przecież po usłyszeniu takich rewelacji większość kobiet dostałaby spazmów. Jednak ona zniosła potężny cios z godnością. - Cóż, jakoś wcale mnie to nie zaskakuje, że David był zdolny do czegoś takiego. Wypada mi się cieszyć, że pozostawił po sobie tylko jednego potomka. A może się mylę? Wiadomo panu coś na ten temat? - Nie. I zapewniam, że naprawdę mi przykro. - Alex nigdy nie akceptował rozpusty przyjaciela, ale przymykał na nią oko, ponieważ sądził, że to jego jedyna słabość, a także jest pomocna w tworzeniu bohaterskiej legendy, którą budował wokół swojej osoby. Poza tym Alex wiedział, że małżeństwo Ware’a nie jest udane, to zaś wydawało się wystarczającym usprawiedliwieniem dla bezprzykładnego rozpasania. - Nawet nie stara się pan mnie pocieszyć. - Na ustach Joanny zagościł nieznaczny uśmiech. Zdaje się, że nie mogę liczyć na pańskie wsparcie… - Przykro mi, ale raczej nie mogę pani pomóc. Przykro mi również z powodu dokumentu, z którym właśnie się zapoznaliśmy. - Dobre i to - wtrącił urażonym tonem Churchward. - A to dlatego - kontynuował Alex - że moim zdaniem David nie do końca był TLR świadom, co czyni. Wydaje się niedorzeczne, że postanowił powierzyć pieczę nad córką
właśnie pani. Lady Ware aż się zachłysnęła ze zdumienia, po czym spytała oburzonym tonem: - Uważa pan, że nie nadaję się na opiekunkę? - Jakże miałbym uważać inaczej? Ware nie miał do pani za grosz zaufania. Sam mi to powiedział. Nie pojmuję więc, czemu zostawił dziecko kobiecie, której nienawidził z całej duszy. - Zawsze posiłkuje się pan opiniami mego męża. Czyżby nie miał pan własnego zdania na żaden temat? Grant huknął pięścią w stół. Zrobił to tak mocno, że prawnik i Joanna podskoczyli na krzesłach. Był rozsierdzony na potęgę. Złościł się na Ware’a, bo wplątał go w prywatną zemstę na żonie, na Joannę, bo kwestionowała jego osąd, a także na samego siebie, bo zwątpił w przyjaciela. A wątpliwości miał coraz większe i coraz trudniej mu było się ich pozbyć. - David był moim przyjacielem od dzieciństwa, a od dziesięciu lat towarzyszem podczas wypraw, droga pani - oznajmił podniesionym głosem. Zastanawiał się przy tym, kogo próbuje przekonać, ją czy siebie? - Był urodzonym przywódcą, swoją postawą i dokonaniami inspirował wielu młodych ludzi. Nigdy nie zawiódł ani mnie w potrzebie, ani w ogóle mojego zaufania. Kilka razy ocalił mi życie, więc nie myli się pani, tak, to prawda, polegam na jego opinii. I nie zamierzam się tego wypierać. Mierzyli się pełnym animozji wzrokiem, aż wreszcie Churchward uniósł dłoń i przywołał ich do porządku. - Lordzie Grant, proponuję, by odłożyli państwo tę dyskusję na później. Nie skończyłem jeszcze czytać. - Przetarłszy okulary, ujął list. - Ponadto wyznaczam swego przyjaciela, Aleksa Granta, na równoprawnego współopiekuna mojej córki Niny. Będzie brał czynny udział w jej wychowaniu i podejmował wszelkie dotyczące jej decyzje wraz z moją małżonką. Ponadto lord Grant będzie zarządzał środkami przeznaczonymi na edukację oraz zaspokojenie innych potrzeb mojej córki. - Co takiego?! - znów pieklił się Alex. Był nie tylko zbity z tropu, ale maksymalnie wściekły. Do tego poczuł się T L R osaczony. Przyjaźnił się z Davidem od dziecka i był pewien, że doskonale się znają. A jednak Ware obarczył go takim ciężarem! Wiedział przecież, że będzie to dla niego niezwykle trudne do zaakceptowania. Dzieje rodziny Aleksa i jego niechęć do trwałych zobowiązań nie były dla niego żadną tajemnicą. Ani chybi postradał zmysły… albo chciał za wszelką cenę odegrać się na żonie, kompletnie przy tym mając za nic uczucia tych, których postanowił uwikłać w owe porachunki. Grantowi nie mieściło się w głowie, że bohater powszechnie uważany za człowieka honoru mógł się dopuścić czegoś tak bezdusznego i wyrachowanego. Spojrzał na Joannę. Jej oczy błyszczały jak szafiry. - Wszystko jasne - wycedziła przez zęby. - Dziecko zamieszka ze mną, a pan będzie wydzielał nam pensję i kontrolował nasze wydatki. - Na to wygląda - odparł Grant. Odwróciła się od niego gwałtownie, ale nie zdołała ukryć wściekłości. - Twierdzi pan, że nie wiedział, co jest w liście - zaczęła sceptycznym tonem. Trudno mi w to uwierzyć. Przecież byliście bliskimi przyjaciółmi. - Niech pani wierzy, w co chce - odrzekł ostro. Wciąż nie mógł dojść do siebie po oburzającym postępku Ware’a. - Nie mam zwyczaju kłamać. Nie wiedziałem, co pani mąż napisał, a kolejne zobowiązanie to dla mnie niepożądany ciężar. - Uważa pan, że David nie powinien był powierzać mi opieki nad córką przypomniała z wyszukaną uprzejmością. - Proszę przyjąć do wiadomości, że według mnie popełnił znacznie większy błąd, poruczając podobne zadanie panu, że o sprawowaniu pieczy nad finansami już nawet nie wspomnę. - Przynajmniej potrafiłem zabezpieczyć sytuację materialną mojej rodziny. Spojrzał na nią tak pogardliwie, że aż się zaczerwieniła. - Nie wymiguję się też od obowiązków, które na mnie spoczywają. Za to pani hulaszczego stylu życia nie sposób uznać za
odpowiedni dla małej panny Ware. - Mojego hulaszczego stylu życia?! - powtórzyła z furią. - Niczego pan o mnie nie wie! Nie ma pan pojęcia o tym, jak żyję. Na poparcie swoich oskarżeń ma pan jednie łgarstwa Davida i swoje bezpodstawne, zuchwałe przypuszczenia. Lepiej proszę przyjrzeć się sobie. To pan tuła się po świecie niczym miotany przez fale oceanu kawałek T L R drewna. Może i zapewnił pan byt rodzinie, ale nie dał pan krewnym nic więcej. Jak ognia unika pan prawdziwych więzi! Alex był bliski wybuchu. Gniew walczył w nim o lepsze z poczuciem winy. Nie był bogaty, ale niemal każdego zarobionego pensa wydawał na utrzymanie majątku ziemskiego i młodszych kuzynów. To musiało wystarczyć. Nie potrafił dać im więcej. Amelia była czuła i kochająca, lecz kiedy jej zabrakło, wyrzekł się wszelkich uczuć. Wspomnienie żony przyprawiło go o bolesny ucisk w piersiach, jakby ktoś wbił mu nóż w samo w serce. Raz już zawiódł, dlatego nie może zrzucić z siebie odpowiedzialności za córkę Ware’a. Czy mu się to podoba, czy nie, po prostu musi o nią zadbać, bo tak nakazuje honor. - Pani obiekcje wynikają, jak sądzę, głównie z tego, że mam zostać pani skarbni-kiem rzucił ze złością. - Zapewne bardzo to pani nie w smak. David zostawił pani zbyt mało, prawda? Ciężko będzie zrezygnować z wystawnego życia… Posłała mu nienawistne spojrzenie. - Mówiłam już, że nie potrzebuję pieniędzy. Mam wystarczający dochód, odziedziczyłam też spadek. Poza tym pieniądze nie wynagrodzą braku prawdziwej miłości, czyli czegoś, czego pan nie potrafi nikomu dać. A dziecko Davida będzie potrzebowało uczucia. - Szanowni państwo! - przerwał im ostro Churchward. - To nie uchodzi! - Gdy zapadło wrogie milczenie, westchnął zbulwersowany, po czym dodał cicho: - Coś podobnego, coś podobnego… - Pan Churchward ma rację, lordzie Grant - oznajmiła z niejakim wysiłkiem Joanna. - Nie powinniśmy skakać sobie do gardeł. W niczym nam to nie pomoże. Przyglądali się sobie przez dłuższą chwilę. - Dlaczego? - zapytał w końcu Alex. - Dlaczego Ware zrobił coś takiego? Potrząsnęła bezradnie głową, po czym powiedziała: - Nie wiem, dlaczego wciągnął w to pana, wiem za to, dlaczego zrobił to mnie. Uśmiechnęła się z goryczą. - Pragnie ukarać mnie za to, że nie byłam dla niego T L R wystarczająco dobrą żoną. Dlatego każe mi jechać na kraj świata po córkę. - Lekko zadrżał jej głos. - Wiedząc doskonale, jak bardzo pragnęłam mieć dzieci, daje mi nadzieję na przejęcie opieki nad Niną, ale pod warunkiem, że wybiorę się w długą i niebezpieczną podróż. Podróż, która wzbudza we mnie niechęć i lęk… - Odwróciła twarz, by nie mógł niczego z niej wyczytać. Kiedy odezwała się ponownie, była już całkiem spokojna. - Nie pojmuję, dlaczego mąż uwikłał w tę sprawę pana. Być może przewidział, że zapałamy do siebie niechęcią. Kazał nam wychowywać dziecko wspólnie, ponieważ był pewien, że dzięki temu moje życie zamieni się w piekło. Tak czy owak, przykro mi, że pana w to wplątał. - Podniosła się z miejsca, a razem z nią leniwie podniósł się Max. Jeśli to już wszystko, panie Churchward, pozwoli pan, że się pożegnam. Powinnam jak najprędzej poczynić przygotowania do podróży. Alex również wstał. Nie mógł uwierzyć, że lady Ware zamierzała ruszać w drogę, choć tak wiele spraw pozostawało niewiadomą. - Chwileczkę! Nie może pani ot tak, wyjść sobie. Musimy się rozmówić. - Nie mam ochoty teraz z panem rozmawiać, bo skończyłoby się to kolejną kłótnią. Naturalnie powinniśmy omówić szczegóły, proponuję jednak, aby złożył mi pan wizytę w innym terminie. - Zabrzmiało to tak, jakbyśmy mieli wydać raut, a nie zadbać o bezpieczeństwo bezbronnej dziewczynki. Zignorowała go i podała rękę prawnikowi. - Czuję się w obowiązku przeprosić pana za postępowanie mego męża. Nie powinien był stawiać pana w tak trudnym położeniu. Jak zwykle jestem panu ogromnie wdzięczna za wsparcie.
- Lady Ware - odparł poruszony Churchward - proszę od razu dać mi znać, gdyby potrzebowała pani mojej pomocy. - Oczywiście. Dziękuję. - Zaczerpnęła głęboko tchu. Alex pojął nagle, jak wiele ją kosztuje zachowanie godności. - Pozostanę z panem w kontakcie. Jeszcze raz dziękuję. - Proszę zaczekać. - Grant podszedł do niej gdy podchodziła do drzwi, i wyciągnął dłoń. - Odprowadzę panią do powozu. - Nie ma potrzeby. Nie tęskno mi do pańskiej eskorty. TLR - Nalegam. - Więc proszę nie nalegać. - Spojrzała na niego nieprzyjaźnie. Panowanie nad sobą przychodziło jej z najwyższym trudem. - Wiem, o co panu chodzi, ale w tej chwili nie jestem w stanie o tym rozmawiać. Zechce mnie pan przepuścić? Kiedy wyszła, prawnik i lord Grant milczeli przez długą chwilę. Alex uzmysłowił sobie, że Churchward obserwuje go z nieprzeniknioną miną. - Chciałby pan coś jeszcze omówić? - zapytał układnie Grant. - Nie, proszę pana - odrzekł zwięźle prawnik. - Jak się zorientowałem, darzy pan lady Ware wielką sympatią. Radca zmrużył wzgardliwie oczy, jakby chciał się opędzić od nielubianego natręta, po czym demonstracyjnie zajął energicznym przecieraniem okularów. - W sprawach dotyczących moich klientów pozostaję bezstronny - odparł wreszcie. - Lady Joanna traktowała mnie zawsze z największym szacunkiem i uprzejmością, więc zawsze może liczyć na moją niezachwianą lojalność. - To wielce chwalebne. A David Ware? Czy mógł liczyć na to samo? Churchward dał sobie chwilę do namysłu, po czym powiedział beznamiętnym tonem: - Owszem, proszę nie zapominać, że również był moim klientem. - Wymijająca odpowiedź, jak to u prawnika - skwitował Grant. - Nie przepadał pan za nim, prawda? - Powszechnie wiadomo, że pan Ware był wielkim bohaterem. - Nie o to pytam. Znów zapadła cisza. - Może powinien pan zapytać siebie, dlaczego moje zdanie jest dla pana takie istotna - rzekł w końcu radca, spoglądając wyzywająco na Aleksa. - Słyszę, że byliście przyjaciółmi, zatem doskonale znał pan charakter lorda Ware’a. Chyba nie dręczą pana żadne wątpliwości co do jego osoby? Pora się pożegnać lordzie Grant. Miłego dnia. Otworzył na oścież drzwi. TLR Rozdział czwarty Joanna zostawiła Maksa w powozie, poleciła stangretowi, by na nią zaczekał, i ruszyła niespiesznym krokiem wzdłuż zatłoczonej ulicy. Potrzebowała świeżego powietrza. Musiała ochłonąć i wszystko spokojnie przemyśleć. Twarze mijanych przechodniów wyglądały jak rozmazane plamy. Przemykały obok niej niemal niezauważone, podobnie jak dobiegające zewsząd odgłosy rozmów, nawoływania ulicznych kramarzy, stukot kopyt i kół przejeżdżających dorożek. Miała wrażenie, że słońce świeci zbyt mocno. Raziło ją w oczy, mrużyła więc powieki i marszczyła nos, by nie wdychać mdławosłodkiej woni świeżo ściętej trawy, kwiatów, łajna i nieumytych ciał. Szła prawie na oślep, aż dotarła do pustej ławki w cieniu rozłożystego wiązu. Opadła na nią ciężko z poczuciem, że jest zmęczona i stara. Nie zabolało jej to, że David ją zdradzał. Robił to niemalże od samego początku małżeństwa. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie był w stanie utrzymać przyrodzenia w spodniach. Mimo to nigdy nie przyszło jej do głowy, że mógłby spłodzić potomstwo z kimś innym.
Kiedy Churchward odczytał fragment listu o córce męża, próbowała wyprzeć tę informację ze świadomości. Świat runął jej na głowę i zepchnął na dno ciemnej czeluści rozpaczy. Poczuła się naiwna i głupia. To, że ona i Ware nie doczekali T L R się dziedzica, nie oznaczało przecież, że któraś z jego kochanek nie może urodzić mu dziecka. Skryte marzenia o macierzyństwie, które starała się stłumić przez długie lata, wróciły i pogrążyły ją w nieutulonym smutku. Gorycz i gniew doprowadzały Joannę nieomal do utraty zmysłów. - Ty oziębła, niepłodna suko… Do dziś pamiętała każde słowo ostatniej kłótni z mężem, kłótni, która zakończyła się rękoczynami. David pobił ją i zostawił posiniaczoną i zakrwawioną na podłodze. Wpadł w szał, bo po pięciu latach małżeństwa nie dała mu syna. Nie wydała na świat całego zastępu małych podróżników, którzy przysporzyliby mu jeszcze większej chwały. Mąż niezwykle rzadko bywał w domu, a ciągła nieobecność nie sprzyjała płodzeniu potomstwa. Niestety David uparcie trwał w przekonaniu, że powinno wystarczyć, że kilkakroć na nią spojrzy, a ona zajdzie w ciążę i powije co najmniej tro-trojaczki. Oczywiście tak się nie stało, a kiedy sprawy nie ułożyły się po jego myśli, stracił zainteresowanie młodą żoną i zaczął się niecierpliwić. Zbliżenia nie sprawiały ani mu, ani tym bardziej jej żadnej przyjemności, stały się oschłym cielesnym aktem mającym na celu wyłącznie prokreację. Zresztą pod tym względem ich związek nigdy nie był udany. Początkowo Joanna była tylko rozczarowana, lecz wkrótce fizyczna bliskość małżonka zaczęła budzić w niej odrazę. Miesięczne krwawienia zawsze były regularne, pocieszała się zatem myślą, że to dobry prognostyk i ciąża pozostaje jedynie kwestią czasu, ale czas płynął i płynął, nieubłaganie odbierając ostatnie złudzenia. Nie została matką, a więc nie sprawdziła się jako żona. Długo czyniła sobie z tego powodu wyrzuty i czuła się winna. Pewnego wieczoru David przyszedł do jej sypialni i wyładował na Joannie całą frustrację. Najpierw posiadł ją, nie zważając na jej potrzeby, a potem brutalnie pobił. Tego dnia poczucie winy zamieniło się w nienawiść do męża. Objęła się ramionami i spróbowała odepchnąć bolesne wspomnienia, niestety okropne wizje powracały… Wciąż słyszała wrzaski Davida, wciąż czuła na nagiej skórze wymierzone batem razy. Chciał jej pokazać, że ma absolutną władzę nad jej ciałem i T L R umysłem, starał się zniszczyć w niej ducha walki, ale pomylił się w swoich kalkulacjach, nie przewidział, że może osiągnąć całkiem odwrotny skutek. Koniec końców okrucieństwo Ware’a odmieniło jego prowincjonalną żonę nie do poznania. Okropne przejścia uczyniły z niej zupełnie inną kobietę. Po pobiciu przestała miesiączkować. Przez moment łudziła się nawet, że wreszcie jest przy nadziei. Pragnęła tego z całej duszy, ale intuicja podpowiadała jej, że to tylko pobożne życzenia. Zaczęła wierzyć, że odraza do męża zniszczyła szanse na macierzyństwo. Kiedy kilka miesięcy później zaczęła ponownie krwawić, czuła się jałowa i pusta. Uznała, że David miał rację i rzeczywiście jest bezpłodna. Lekarze tylko kiwali smętnie głowami i mówili, że nic nie jest przesądzone. Otworzyła oczy i zaczerpnęła głęboko tchu. Tłumaczyła sobie, że to nieistotne, nieważne, po prostu pozostanie bezdzietna. Lu-biła wygodne, dostatnie życie, miała przyjaciół i podziw londyńskiej socjety. Wmawiała sobie, że nie pragnie niczego więcej. Naturalnie oszukiwała samą siebie, a jej pozbawiony skrupułów mąż doskonale o tym wiedział. „Wiem, że Joannie się to nie spodoba, ale zawsze pragnęła mieć dziecko, co z pewnością pomoże jej pogodzić się z obwarowaniami testamentu. Jestem przekonany, że będzie skłonna podjąć ryzyko i zgodzi się na wszelkie niewygody, byle tylko uratować moją córkę”. Cóż za bezduszne i okrutne słowa… Niestety prawdziwe. Niczego nie pragnęła tak bardzo, jak macierzyństwa. David obnażył jej słabość i pozbawił maski zadowolenia, którą nosiła na pokaz
od kilku lat. Ścisnęło ją w gardle. Zastanawiała się, czy lord Grant, zorientował się, w czym rzecz. Czy domyślił się, że mąż nienawidził jej dlatego, że nie dała mu dziedzica? Wzdrygnęła się na myśl o jego wzgardzie. Pora przestać się okłamywać. Powinna zmierzyć się z pustką i stawić czoło bolesnej prawdzie. Pocieszała się tym, że Fortuna zesłała jej szansę na odrobinę szczęścia. Wiedziała, że musi uratować małą Ninę Tatianę Ware. Biedna sierotka, opuszczona i pozostawiona w klasztorze na końcu świata, nie zasłużyła na tak srogi los. TLR Przyrzekła sobie, że sprowadzi dziewczynkę do domu, wychowa ją i będzie kochać jak rodzoną córkę. Nareszcie będzie miała dla kogo żyć. W jej zbolałe serce wstąpiła otucha. - Lady Ware! Joanna zmełła w ustach nieprzystojne przekleństwo i otarła pospiesznie łzy. Nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo, ale lorda Grant niewiele sobie z tego robił. Powinna była się domyślić, że nie da łatwo za wygraną. Należał do ludzi, którzy mają zwyczaj stawiać na swoim, zwłaszcza kiedy im na czymś bardzo zależy. Powinna jakoś zareagować, tyle że nie była w stanie się odezwać. Miała tak bardzo wyschnięte gardło, jakby żadne słowo nie miało prawa się przezeń przecisnąć. Jeśli mi powie że to moja wina, bo pchnęłam Davida w ramiona innej, pomyślała gniewnie, to publicznie wytargam go za uszy. Pal licho skandal. I lepiej żeby więcej nie pytał, jaką wyrządziłam mężowi krzywdę, że aż tak mnie nienawidził. Na szczęście dla siebie Grant usiadł obok niej i w ogóle się nie odezwał. Milczeli pogrążeni we własnych myślach, ale o dziwo nie było to uciążliwie milczenie. Wręcz przeciwnie. Joanna po raz pierwszy przyjrzała się uważnie Aleksowi. Bez munduru w eleganckim ubraniu prezentował się nad wyraz korzystnie i nieco bardziej przystępnie niż podczas wizyty, którą złożył w jej domu. Podobnie jak jej mąż, był urodzonym przywódcą i roztaczał wokół siebie aurę siły i niezłomnej pewności siebie. Wyczuwała jednak instynktownie, że na tym podobieństwa się kończą. Była przekonana, że Alex nie był popędliwy i nigdy nie użyłby wobec nikogo przemocy, a już na pewno nie wobec słabszej od siebie kobiety. Hm… szkopuł w tym, że instynkt bywa często złym doradcą. Tak czy owak, jego obecność okazała się dziwnie krzepiąca. - Znajdę odpowiedni okręt marynarki udający się na Arktykę - zaczął po chwili. Poproszę admiralicję o przydział. Jestem pewien, że nie będą mieli nic przeciwko temu, bym pojechał do klasztoru w Bellsund. Proszę się nie martwić, przywiozę małą pannę Ware do domu. Chwilowy spokój Joanny natychmiast się ulotnił. Typowo męskie podejście, stwierdziła poirytowana. Nie prosiła go, by rozwiązywał jej problemy. - Wykluczone - odparła stanowczo. - To ja postaram się o odpowiedni transport i T L R sama sprowadzę Ninę do Anglii. - To niemożliwe. - W jego głosie dało się słyszeć zdumienie, niezadowolenie i coś jeszcze, czego nie potrafiła do końca zdefiniować. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, mimo to wiedziała, że jest wytrącony z równowagi. - Nie uda się pani - dodał z przekonaniem. - Niby dlaczego? - Naturalnie mogłaby wymienić co najmniej tuzin powodów, ale chciała usłyszeć, jakie on ma obiekcje. - Nie ma regularnych rejsów na Arktykę. Nikt pani tam nie zabierze. - Jeśli dobrze zapłacę, z pewnością znajdzie się chętny. W jego oczach błysnęła złość. - Musi pani zarabiać krocie na modnych błyskotkach, skoro stać panią na wynajęcie żaglowca - skonstatował z przyganą. - Choć wątpię, by miała pani pojęcie, jakiego rzędu to koszt. Naturalnie, że nie miała pojęcia, ile taka podróż może kosztować, ale prędzej odgryzłaby sobie język, niż się do tego przyznała. - Pańska troska jest doprawdy ujmująca, ale proszę się nie obawiać. Gdyby mój dochód z
modnych błyskotek, jak był pan to łaskaw nazwać, okazał się niewystarczający, pozostaje mi jeszcze w zanadrzu pokaźny spadek po ciotce. Mówiąc oględnie, w tej kwestii odrobinę minęła się z prawdą. Rzeczona suma wcale nie była aż tak imponująca i wyprawa najpewniej pochłonie ją w całości, ale lord Grant nie musi o tym wiedzieć. Przez moment mierzyli się wzrokiem. W jej źrenicach iskrzyło wyzwanie, on spoglądał na nią, ponuro zaciskając usta. - Nie może pani popłynąć na Spitsbergen sama. To niedorzeczne. Przecież obiecałem, że przywiozę Ninę do Londynu. Nie musi pani się stąd ruszać. - Nie! - Zaprotestowała gwałtownie. - Nie zgadzam się. Sama po nią pojadę. - Nie miała ochoty wyjaśniać, dlaczego tak bardzo pragnie zrobić to osobiście. Sama nie do końca pojmowała, skąd się brała ta przemożna potrzeba, wiedziała jednak, że Nina T L R wzbudza w niej bardzo silne emocje. Chciała ją chronić i kochać, czuła, że dzięki niej jej życie odmieni się wreszcie na lepsze. - David postawił warunek - mówiła z uporem. Powinnam go wypełnić. - Nigdy dotąd nie dbała pani o wolę męża. Skąd ta nagła zmiana? - Nie musi pan znać moich motywów. Przyjmijmy, że po prostu mam takie życzenie. Prędzej ją piekło pochłonie, niż będzie się przed nim tłumaczyć. - Bez trudu przekonał mnichów, żeby oddali mi dziecko. W końcu jestem kobietą i wdową po ojcu Niny. Zaś panu jak widzę, sztuka perswazji jest całkowicie obca. Przywykł pan do wydawania rozkazów a nie do perswazyjnych rozmów. - Potrafię ich nakłonić, by oddali mi dziewczynkę - odparł nieprzejednanym tonem. - O to może pani być spokojna. Bywałem już w klasztorze w Bellsund. Mnisi znają mnie i darzą zaufaniem. Prawdę mówiąc, sądzę, że jeżeli będą mieli jakieś zastrzeżenia, to raczej do pani, niż do mnie. W ich kulturze kobiecie należy okazywać szacunek i uprzejmość, lecz nic ponadto. Jako pozbawiona męskiej protekcji wdowa będzie pani dla nich kimś pozbawionym znaczenia, sytuującym się bardzo nisko na drabinie społecznej zakończył obrazowo. Tego nie przewidziała. Nie wątpiła w jego słowa, zdążyła się bowiem przekonać, że zawsze, ale to zawsze jest z nią brutalnie szczery. Za to David rzadko mówił z nią otwarcie. Czyżby uknuł perfidny podstęp? Mamiąc ją obietnicą upragnionego macierzyństwa, kazał jej przemierzyć szmat świata tylko po to, by na miejscu odesłano ją z kwitkiem? Nie, nawet on nie byłby zdolny do takiego okrucieństwa, nawet gdyby posłał ją tam nadaremno, wiedziała, że musi spróbować. Na samą myśl o zamkniętej w klasztornych murach biednej małej dziewczynce ściskało jej się serce. Westchnęła ciężko. - Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, by działał pan w moim imieniu. Nie w tej sprawie. Co więcej, nie pojmuję, dlaczego proponuje pan pomoc. Wydawało mi się, że kolejne zobowiązanie będzie dla pana ciężarem. - Przyjrzała mu się przenikliwie. - A jak mniemam, jestem ostatnią osobą, której chciałby pan udzielić wsparcia. - W tym jednym się zgadzamy. Zapewniam panią, że nie palę się do tego, by cokolwiek pani ułatwiać. - Był wyraźnie rozsierdzony i zniecierpliwiony. - Proszę nie T L R zapominać, że przyjaźniłem się z pani mężem, i w związku z tym mam niejakie powinności wobec jego córki. Gdybym przypuszczał, że zostawił ją tam samiuteńką… Urwał raptownie. - Uczynił mnie jej współopiekunem - dodał po chwili. - Nie będę udawał, że mnie to cieszy, ale zawsze traktuje z powagą moje zobowiązania, dlatego zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby sprowadzić Ninę do Anglii. Jeśli to oznacza, że przy okazji będę zmuszony wspomóc panią, cóż, jakoś to przeboleję. - Jakież to szlachetnie i wielkodusznie z pańskiej strony! - odparowała zirytowana. - Lordzie Grant, zwalniam pana z przykrego obowiązku. Nie potrzebuję pańskiej łaski, dotrę do Bellsund na własną rękę. - Starała się, by jej słowa zabrzmiały jak najbardziej wiarygodnie, sęk w tym, że sama w nie wątpiła. Wizja wyprawy na Spitsbergen napawała lękiem i odrazą. Dość się nasłuchała opowieści o
rozmaitych okropnościach, które spotykają, polarników, i te relacje wcale nie wprawiały jej w zachwyt. Gdyby miała wybór, nie ruszałaby się dalej niż do sklepów przy Bond Street. Niestety taka możliwość nie wchodziła w rachubę. - Alex spoglądał na nią z mieszaniną politowania i podenerwowania, co rzecz jasna rozzłościło ją w dwójnasób. - Jeżeli to już wszystko, pozwoli pan, że się pożegnam. Mam do załatwienia mnóstwo spraw. Skontaktuję się z panem po powrocie z Arktyki. Wtedy omówimy kwestie finansowe dotyczące wychowania oraz edukacji Niny. - Spojrzała na niego przeciągle. - Choć jak sądzę, do tego czasu zdąży pan już wyruszyć na kolejną misję. Zignorował zaczepkę, powiedział natomiast surowym, nieprzyjaznym tonem: - Jeśli naprawdę zamierza pani porwać się na to szaleństwo, to jest pani bezdennie głupia. - Doskonale znam pańską opinię na swój temat, ale dziękuję za przypomnienie. A skoro już obrzucamy się wyzwiskami, to pozwolę sobie zauważyć, że pan z kolei jest ostatnim gburem. Podniosła się. Jednak Alex chwycił ją za nadgarstek. - Czy istotnie jest pani przygotowana na to, by udać się samotnie w taką podróż? Nie zdobędzie się pani na to. Nie starczy pani odwagi, żeby wykazać aż tak wielką lekkomyślność. TLR Gwałtownie strąciła jego dłoń. Nie potrafiła się skupić, gdy jej dotykał. - Myli się pan - odrzekła lodowatym tonem. - Wiem, że ma mnie pan za naiwną i płytką. Być może właśnie dlatego wybiorę się na Arktykę i udowodnię panu, w jak wielkim jest pan błędzie. Nie poddam się chorobie morskiej, gorączce, szkorbutowi ani innym chorobom, które nękają żeglarzy. Zabiorę ze sobą owoce i ciepłe ubrania… Roześmiał się szyderczo. - Owoce? Zmarnieją w kilka dni, a pani modne fatałaszki na niewiele się zdadzą tam, gdzie panują polarne mrozy. Nie ma pani pojęcia, o czym mówi. Idę o zakład, że nigdy nie była pani nawet zagranicą. - Byłam w Paryżu. - Paryż to nie to samo co Spitsbergen! - Westchnął i rozmasował z roztargnieniem udo, jakby dokuczał mu ból w nodze. - Lady Joanno, apeluję do pani rozsądku. Przecież to oczywiste, że nie ma pani bladego wyobrażenia o trudach i niebezpieczeństwach nie-nieodmiennie związanych z taką wyprawą. - Obrzucił ją powłóczystym spojrzeniem od stóp do głów, nie kryjąc dezaprobaty dla jej szykownego stroju. - Bez gorącej wody, zastępu służby i innych wygód nie będzie pani mogła prezentować się tak elegancko jak zazwyczaj. Zaczerwieniła się po sam czubek nosa. - Sądzi pan, że to dla mnie aż tak istotne? - Owszem. - Wzruszył ramionami. - Ale nie winię pani za to. - Och, cóż za wspaniałomyślność! - Chodzi mi jedynie o to, że kobieta, która nie zajmuje się niczym istotnym, której cały świat skupia się wokół błahostek i słodkiego próżniactwa, nie przetrwa w srogim arktycznym klimacie nawet tygodnia… Nie zadała sobie trudu, by wysłuchać go do końca. Była zbyt wściekła. Wprawdzie nie określiłaby siebie mianem sawantki, nie czytywała przesadnie dużo i nie znajdowała przyjemności w dysputach filozoficznych, które były domeną jej młodszej siostry, lubiła też beztroski i rozrywkowy żywot ulubienicy londyńskiej śmietanki, ale to jeszcze nie znaczy, że ten grubianin mógł bezkarnie zarzucać jej wygodnictwo i powierzchowność. Nie miał prawa jej oceniać. Nie była niefrasobliwą idiotką o nieskomplikowanym umyśle T LR salonowego pudla. - Może pan sobie darować dalsze obelgi. Wracam do powozu. Grant poderwał się gwałtownie i zrobił kilka kroków w stronę ulicy. Potem nagle się odwrócił i położywszy rękę na oparciu ławki, pochylił się nad Joanną, uniemożliwiając ucieczkę.
Jego bliskość jak zwykle sprawiła, że zrobiło jej się gorąco. Zadrżała na poły z podekscytowania, na poły ze strachu. - Pani, zdaje się, wciąż nie rozumie, o czym mówię - wycedził przez zęby. Jego oczy ciskały gromy. - Zdarza się, że kobiety giną podczas mniej niebezpiecznych wypraw. - Zdarza się też, że umierają w domu, we własnych łóżkach - odparła zapalczywie. - Z powodu choroby lub po ciężkim połogu. Mężczyźni także czasem tracą życie przedwcześnie. Nie można uchronić się przed wszystkim. - Ale niektórych zagrożeń da się uniknąć, zamiast samemu prosić się o nieszczęście. Wyglądał, jakby miał ochotę nią potrząsnąć. - Doprawdy, czy musi pani być taka bezmyślna i zawzięta? Uprzedzam, że jeśli nadal będzie się pani upierać przy tym idiotycznym pomyśle, zrobię, co tylko będę mógł, żeby pokrzyżować pani szyki. Wyprostował się i spojrzał na nią z góry. - Nikt nie wyda pani pozwolenia na rejs. Uniemożliwię pani to przedsięwzięcie, zanim zacznie pani czynić przygotowania. Chwycił ją za ramiona i podniósł na nogi. Nagle znaleźli się bardzo blisko siebie. Tak blisko, że słyszała jego ciężki oddech i wyczuwała zapach cytrusowej wody po goleniu. Spojrzała w zagniewaną twarz Aleksa… i ujrzała na niej inne emocje, niżby mogła się spodziewać. Kiedy pochylił głowę, była pewna, że zamierza ją pocałować. Nie tak, pomyślała. Nie z taką złością. Nie wypowiedziała tych słów, ale Alex musiał dostrzec w jej oczach opór. Zmarszczył brwi, jakby uzmysłowił sobie, że byli o krok od tego, by wywołać kolejny skandal. Miasto huczałoby od plotek, gdyby ktoś zauważył, że całują się w miejscu T L R publicznym. Grant zdjął z niej ostrożnie ręce i odsunął się, jakby wzbudzała w nim obrzydzenie. Joanna zaczerpnęła głęboko tchu i spróbowała uciszyć kołaczące serce. - Lady Ware - odezwał się protekcjonalnie Alex. - Lordzie Grant - odparła równie wyniośle Joanna. - Wygląda na to, że zgromadziliśmy sporą publiczność. - Uśmiechnął się półgębkiem. Może znowu powinna pani paść mi w ramiona? Znakomita okazja, by odstraszyć kolejnych zalotników. - Kusząca propozycja - stwierdziła ozięble. - Ale mam nadzieję, że jednak zdołam się powstrzymać. - W głębi duszy była wstrząśnięta. Prawdę mówiąc, powściągnęła się przed tym w ostatniej chwili, a dotyk Aleksa nadal palił jej skórę. Gdy się odwróciła, zauważyła kilka kobiet, które zmierzały w ich stronę. - Dlaczego niemal wszystkie są ubrane są tak samo jak pani? - zainteresował się Alex. - Próbują naśladować mój styl - odparła z westchnieniem. - Będę musiała pomyśleć o wprowadzeniu nowych fasonów. Nie mogę przecież wyglądać tak jak inne damy. To nie do przyjęcia. - Ciężki ma pani żywot, bez dwóch zdań - zakpił. - Dziwi mnie, że przy takim natłoku obowiązków znajduje pani czas i energię na to, by rozważać wyprawę na Spitsbergen. Nie jestem pewien, czy londyński światek sobie bez pani poradzi. - Słuszna uwaga, lordzie Grant. Zostało mi do sprzedania jeszcze mnóstwo modnych błyskotek. Wybaczy pan, ale mam sporo pracy. Powinnam jak najlepiej wykorzystać zapotrzebowanie na moje usługi. Sam pan zauważył, że wynajęcie statku niemało kosztuje. Nie bez satysfakcji spostrzegała, że surowe oblicze Aleksa znów spochmurniało. - Jeszcze zobaczymy, czy uda się go pani wynająć - rzucił ze złością i klnąc pod nosem, odmaszerował. TLR Rozdział piąty - To zrozumiałe, że lord Grant nie chce dopuścić do tego, żebyś wyprawiła się na Arktykę -
stwierdziła z przekonaniem Lottie. - Ma bardzo przykre wspomnienia. Jego żona zmarła podczas dalekiej podróży. - Rozlała herbatę do filiżanek. Siedziały w bawialni Cummingsów, którą umeblowano i udekorowano pod dyktando lady Ware. Biedaczka straciła życie w jakimś okropnym wypadku. Zresztą nie pamiętam, możliwe, że to była ospa albo szkarlatyna… Tak czy owak, Alex do tej pory się o to obwinia. To on nalegał, aby wybrała się z nim w dalekie kraje. - To musiało być dla niego straszne… - szepnęła mocno poruszona Joanna. Utrata Amelii musiała być dla Aleksa ogromnym ciosem. Choć prezentował się jako człowiek oschły i obcesowy, wyczuwała w nim głębokie emocje. - Cóż… - machnęła dłonią Lottie. - To wielce szlachetne i godne podziwu, że ubolewasz nad jego losem, moja droga, zwłaszcza w świetle tego, że okazał się taki nieużyty. Zawsze mawiam, że jesteś o wiele zacniejsza ode mnie. Wypytam Julię Manbury, co dokładnie się stało. Jest w tych sprawach niezawodna. Pamięta wszystkie dawne skandale. TLR - Miałaś okazję poznać lady Grant? - Zadając to pytanie, Joanna uzmysłowiła sobie, że jej zainteresowanie wynika głównie z zazdrości, co bardzo się jej nie spodobało. - Tak, przypominam ją sobie. - Lottie zmarszczyła nos. - Czarująca, choć niezbyt lotna młódka. Za to śliczna i potulna. - Czyli wprost wymarzona dla lorda Granta, który zdaje się gustować wyłącznie w posłusznych i bojaźliwych kobietkach. - W głosie lady Ware wyraźnie pobrzmiewała nutka goryczy. - Czasem wydaje mi się, że wszyscy podróżnicy są ulepieni z tej samej gliny, a uległa żona to ich niedościgniony ideał. - Coś podobnego! - skomentowała złośliwie Lottie. - Wygląda na to, że naprawdę macie ze sobą na pieńku. Nieźle zalazł ci za skórę, skoro porównujesz go do Davida. - Twoim zdaniem powinnam za nim przepadać? Przecież postawił sobie za cel uprzykrzanie mi życia! Odgrażał się, że zrobi co w jego mocy, żeby uniemożliwić mi wyjazd… Oby jednak znalazł się ktoś, kto zechce mnie ze sobą zabrać. Wciąż się łudzę, że się uda… - Och, nie zamartwiaj się. Znam odpowiednią osobę i odpowiedni statek. Tak się składa, że drogi pan Cummings odmówił uroczemu kuzynowi lorda Granta i nie sfinansuje jego szalonej eskapady do Meksyku w poszukiwaniu zaginionego złota. To dla Devlina katastrofa, bo tonie w długach. Zapewne wiesz, że ma udziały w żaglowcu, którego kapitanem jest oszałamiająco przystojny Amerykanin, Owen Purchase. Swoją drogą, ów kapitan ma nieziemski głos. Mogłabym go słuchać całymi godzinami, a na koniec jak nic rozpłynęłabym się z rozkoszy. Tak czy inaczej, nieodparty wdzięk obu panów jakoś nie podziałał na mojego małżonka i po prostu odesłał ich z kwitkiem. Domyślasz się więc, w jak rozpaczliwej znaleźli się sytuacji. Długi i żadnej perspektywy na solidny zarobek, o meksykańskim złocie nawet już nie wspominając. Dlatego sądzę, że będą zachwyceni, jeśli złożysz im propozycję wynajęcia statku. - Spotkałam kiedyś pana Purchase’a. Uczestniczył w jednej z wypraw Davida. Czy jego żaglowiec jest duży? - Średnich rozmiarów, z tego co wiem. I jest wyposażony w najprawdziwsze T L R działa! Czy to nie ekscytujące? - Lottie poklepała dłoń przyjaciółki. - O nic się nie martw. Zostaw to mnie, zajmę się niezbędnymi przygotowaniami do podróży. Wiesz, że jestem w tym znakomita. Będziemy potrzebowały mnóstwa ciepłych ubrań. Musisz koniecznie wybrać się ze mną na Oxford Street. Widziałam u Sneidera cudne futrzane peleryny. Naturalnie nie wyprawimy się na biegun samiuteńkie. Co to, to nie. Zabierzemy ze sobą Maksa, mojego kamerdynera Hansona i pokojówkę Lester. Nigdzie się bez niej nie ruszam i… - Czekaj! - powstrzymała ją, bo od tego potoku słów zakręciło się jej w głowie. Mam rozumieć, że wybierasz się ze mną? - Naturalnie, że tak, moja droga! - z niejaką urazą odparła Lottie. - Nie sądzisz chyba, że zorganizuję wielką eskapadę tylko po to, żeby przyglądać się z boku, jak odpływasz w siną dal.
- I każesz mi zabrać psa? - Joanna nie posiadała się ze zdumienia. - Na wyprawę podbiegunową? Że o połowie twojej służby nie wspomnę? - Nie pojmuję, czemu tak cię to dziwi - odrzekła ze stoickim spokojem Lottie. - To oczywiste, że będziemy potrzebowały służących. Jak niby miałybyśmy poradzić sobie bez nich? A twój Max usechłby z tęsknoty, gdybyś zostawiła go w Londynie. Poza tym świetnie sobie da radę, przecież ma już własne futerko. Chociaż trzeba będzie sprawić mu ciepłe buciki, by łapki nie przymarzły mu do lodu. - Ale po cóż, na litość boską, chcesz płynąć na Spitsbergen? Zupełnie tego nie pojmuję. Z tego co wiem, to najbardziej nieprzyjazny dla człowieka zakątek świata. - Och, zapewne. Nie przeczę - zgodziła się łaskawie Lottie. - Musisz jednak przyznać, że będzie to największa przygoda w naszym życiu. Zawsze marzyłam o podróżach, tyle że nigdy dotąd nie potrafiłam znaleźć wiarygodnego pretekstu, by opuścić dom. Kto wie, może damy początek nowej modzie? Joanna przyjrzała się jej podejrzliwie. Była przekonana, że chodzi o coś więcej niż zwykła nuda. Zazwyczaj Lottie niechętnie rezygnowała z miejskich wygód i luksusów. Zastanawiające… Czyżby chodziło o Jamesa Devlina? - A co na to twój mąż? - dociekała. - Raczej nie będzie zadowolony, że droga małżonka zamierza zniknąć na kilka miesięcy. TLR - Och, Gregory nie będzie się sprzeciwiał. Nie jestem mu do niczego potrzebna, chyba że do trwonienia jego pieniędzy, a skoro tak, to dla odmiany mogę wydać je na jakiś zbożny cel. Nie pozwolę, by lord Grant cię pokonał. Trzeba dać mu solidną nauczkę. Choć wyznać muszę, że nie pojmuję, czemu uparłaś się przygarnąć tego bękarta. Chcesz obarczyć się dzieckiem? W dodatku cudzym? Na cóż ci to? To niezwykłe, by nie powiedzieć nienaturalne, jeśli chcesz znać moje zdanie. - Lottie, prosiłam cię już, żebyś nie nazywała Niny bękartem. To nie jej wina, że urodziła się z nieślubnego związku. I nie mów o niej, jakby była jakimś cudacznym zwierzątkiem, które postanowiłam adoptować. - Och, dobrze już, dobrze. Jak sobie życzysz. Przyznasz jednak, że twoje postępowanie jest cokolwiek niezrozumiałe… Joanna zignorowała wyczekujące spojrzenie Lottie. Kusiło ją wprawdzie, żeby jej się zwierzyć, ale tylko przez moment. Ich przyjaźń, choć to słowo na wyrost, była zbyt powierzchowna, by odważyła się zaryzykować omawianie tak osobistych kwestii, jak pragnienie macierzyństwa. Owszem, lubiły spędzać ze sobą czas, a Lottie należała do osób dobrodusznych i uczynnych, lecz niestety miała także skłonności do nadmiernego gadulstwa i niedyskrecji. Mówiąc wprost, paplała jak najęta i nie potrafiła dochować żadnej tajemnicy. - David chciał, żebym się nią zajęła. - Tak zresztą była prawda, jednak motywy, którymi się kierowała, nie miały z nim nic wspólnego. - Wiem o tym, moja droga. Tyle że David od dawna leży w grobie, więc nie musisz już spełniać jego zachcianek. Równie dobrze mogłabyś zapomnieć o tej dziewczynce, niech sobie dorasta sama na dalekim Spitsbergenie. W każdym razie ja na pewno bym tak zrobiła. Pomyślałaś o skandalizujących plotkach, które rozniosą się po mieście niczym plaga, kiedy londyński światek zwęszy, co jest na rzeczy? Na razie jesteś ulubienicą tutejszej śmietanki, ale tego rodzaju sensacja może zniszczyć nawet ciebie. Zadumała się na moment. - A gdy tak się stanie, kuzyn John nie będzie zachwycony. - Nie znoszę tego człowieka. - Joanna skrzywiła się. - Myślisz, że powinnam kierować się jego opinią? TLR - Tego nie powiedziałam. Pamiętaj jednak, że Hagan ma spore wpływy, a także jest właścicielem domu przy Half Moon Street. Jeśli zechce, może bardzo ci uprzykrzyć życie, ty zaś nie możesz liczyć na męskie wsparcie, a w dodatku nie masz pieniędzy. - Przecież zarabiam kilka tysięcy funtów rocznie! - zaprotestowała lady Ware. -
Mam też do dyspozycji spadek i pensję, którą zapisał mi David. - Według moich standardów to raczej niewiele - orzekła sceptycznie Lottie. - Aż dziw, że stać cię na taką elegancję. Spójrzmy prawdzie w oczy, twój dochód jest, delikatnie rzecz ujmując, dość marny. Joanna milczała jak zaklęta. Lottie miała rację. Czasem dawała się ponieść fali optymizmu i nie zważała na to, jak niestabilna jest jej pozycja społeczna. Była w pełni świadoma, że nie trzeba wiele, by popaść w niełaskę wytwornego towarzystwa. Kiedy dowiedziała się o istnieniu Niny, nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby umyć ręce i zostawić dziewczynkę własnemu losowi. Nie potrafiłaby postąpić w ten sposób. Aleksem najpewniej powodowało tylko poczucie obowiązku, w jej przypadku chodziło o instynkt opiekuńczy i silne matczyne uczucia. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że być może przyjdzie jej zapłacić za tę decyzję wysoką cenę. Będzie musiała chronić dziewczynkę przed uprzedzeniami i okrucieństwem bliźnich, dla których panna Nina Ware na zawsze pozostanie bękartem, istotą, dla której nie ma miejsca w wielkopańskim świecie. Jako jej opiekunka również może zostać uznana za wyrzutka i zepchnięta na margines. A przecież jej położenie i bez tego było nad wyraz trudne. Nie miała własnego domu i jak słusznie zauważyła Lottie, zbyt często zapominała, że rezydencja przy Half Moon Street należy do Hagana. Pozwolił jej nadal tam mieszkać, ale teraz, kiedy odrzuciła jego oświadczyny, zapewne okaże się nieco mniej hojny. Co gorsza, istotnie nie była szczególnie majętna. Jeśli po powrocie z Arktyki przestanie dostawać zlecenia na urządzanie pańskich rezydencji, zostanie jej tylko niewielki spadek po ciotce i skromna pensja. Innymi słowy, będzie zrujnowana. Zadrżała z przerażenia, ale natychmiast odpędziła lęk. Gdy tylko pomyślała o osieroconej Ninie, od razu odnalazła w sobie siły do walki. Nie mogła się poddać i zawieść małej. Sprowadzi ją do Anglii bez względu na konsekwencje. TLR - Pojadę z tobą w charakterze przyzwoitki - rzekła Lottie. - Moja obecność niewątpliwie doda wyprawie splendoru. A może Merryn zechciałaby nam towarzyszyć? Dobrze by jej zrobiło, gdyby poznała kilku młodych sympatycznych oficerów. Stanowczo zbyt dużo czasu marnotrawi, ślęcząc nad książkami. - Jest spokojna, rozważna i raczej małomówna, nie przeczę. Dla ciebie to pewnie niepojęte, ale wierz mi, nie ma w tym nic dziwnego czy niepokojącego. Taka się urodziła i dobrze się czuje w swojej skórze. - Tak, ale przecież nie może całkiem sama zostać w Londynie. Nie ma tu żadnych przyjaciół, że o dachu nad głową już nawet nie wspomnę. - Zapytam ją, co zamierza, tymczasem powinnyśmy zająć się kwestą transportu. - Tudzież zakupem odpowiednich ubrań. - Naturalnie, ale musisz przyznać, że transport jest najważniejszy. Bez statku nigdzie nie popłyniemy. - Ważniejszy? Moja droga, czy może być coś ważniejszego niż stroje? A o statek nie musisz się martwić. - Lottie włożyła do ust karmelek i uśmiechnęła się jak zadowolona kotka. - Kapitan Purchase i Dev będę zachwyceni szansą na duży zarobek. Nie mogą odmówić, bo tylko dzięki tobie unikną więzienia za długi. Natychmiast poślę umyślnego do Devlina. Zobaczysz, ani się obejrzymy, a Wiedźma Morska będzie gotowa do drogi. Joanna przyłożyła dłoń do skroni. Lord Grant wpadnie w furię, kiedy wyjdzie na jaw, że po pierwsze zignorowała jego ostrzeżenia, po wtóre zaangażowała w przedsięwzięcie jego przyjaciela, a także, o zgrozo, kuzyna. Cóż, nie zdoła jej powstrzymać, a jego napady złości znosiła już wcześniej i jakoś uszła z życiem, więc przeżyje i tym razem. Tyle tylko, że wolałaby mieć Aleksa po swojej stronie. Odkryła to z niemałym zdumieniem i doszła do wniosku, że żywi wobec niego coraz bardziej skomplikowane uczucia.
- Słowo daję, Purchase - zrzędził Alex. - Nie mogłeś wybrać dogodniejszego miejsca na spotkanie? - Rozejrzał się po niewielkiej, zatłoczonej izbie i wykrzywił z T L R niesmakiem usta. Gospoda, położona w szemranej dzielnicy Holborn, była ciemna, zadymiona i gwarna. W powietrzu unosiła się intensywna woń piwa i tanich perfum. Nietrudno było się zorientować, że oprócz jadła i napitku lokal oferuje także inne usługi. Dziewka, która w progu powitała Granta, była mocno zawiedziona odmową, kiedy w niezbyt subtelny sposób zaproponowała mu swoje towarzystwo. Nie miał ochoty na igraszki z prostytutką. Owszem, mógłby ulżyć wezbranym żądzom, ale to zawsze groziło nabawieniem się wstydliwej choroby. Poza tym pragnął Joanny Ware. Jak nikogo na świecie. Rzecz jasna niepomiernie go to irytowało. Że też ze wszystkich kobiet pod słońcem właśnie ona musiała zaleźć mu za skórę! Myślał o niej bez ustanku, obsesyjnie wyobrażał sobie jej odsłonięte ciało i gładką skórę pod swoimi palcami. A kiedy nie rozmyślał o tym, jak zajrzeć jej pod spódnicę, miał ochotę solidnie nią potrząsnąć i wy-wybić z głowy idiotyczny pomysł wyprawy na Arktykę. Nieodpowiedzialna, niefrasobliwa głupia gęś. Ale nic to. Bez wysiłku pokrzyżuje jej szyki. Po to właśnie przyszedł do tej pożal się Boże karczmy. - Widzę, że jesteś cokolwiek nie w sosie - oznajmił Purchase z charakterystycznym południowym zaśpiewem. - Doszły mnie słuchy, że ostatnimi czasy to u ciebie stan permanentny. - Pewnie Dev naopowiadał ci jakichś bzdur - odciął się Grant i usiadł za stołem. Idę o zakład, że właśnie swawoli na górze z dorodną dziwką. Owen odsłonił zęby w szerokim uśmiechu. - A co? Jako starszy krewny poczułeś się w obowiązku nalać mu odrobinę oleju do głowy? - Czasem mam na to szczerą ochotę. Z radością bym go stamtąd wyciągnął za kołnierz i uprzytomnił, czym się kończy sypianie z kim popadnie. Będzie miał się z pyszna, kiedy dopadną go wiadome dolegliwości. - Daj pokój, Alex. James ma jeszcze mleko pod nosem i musi się wyszumieć. Zresztą młodzi nigdy nie słuchają dobrych rad. - Odstawiwszy kufel, oparł łokcie o blat i zmierzył Granta przenikliwym spojrzeniem. - Nawet dojrzali ludzie rzadko kiedy ich T L R słuchają, nieprawdaż? - dodał wymownym tonem. - Czyżby to sprawa Ware’a tak bardzo wyprowadziła cię z równowagi? - Zatem słyszałeś najnowsze nowiny? - Tylko tyle, że David uczynił cię współopiekunem swojej nieślubnej córki. Wiem też, że próbowałeś powstrzymać wdowę po Davidzie przed wyprawą na Spitsbergen, skąd trzeba zabrać dziewczynkę. - Do mnie z kolei dotarło, że Cummings odmówił sfinansowania waszej niedorzecznej ekspedycji do Meksyku, w związku z czym postanowiliście wraz z Devlinem ubić interes z lady Ware. - Ech, złe wieści rozchodzą się szybko - z uśmiechem skomentował Purchase. Zobaczysz, jeszcze zbiję fortunę w Meksyku, choćby tylko po to, by ci dowieść, że się mylisz. - Kto wie, może ci się uda - zgodził się łaskawie Grant. - To jednak przyszła śpiewka, a teraz chciałbym cię przekonać, żebyś zrezygnował z rejsu na Spitsbergen. Owen patrzył na niego przez chwilę, po czym pokręcił głową. - Nic z tego. Spóźniłeś się, przyjacielu - oznajmił stanowczo. - Dałem już słowo. Podpisaliśmy dzisiaj stosowne dokumenty. Alex zareagował zdumieniem, które prędko przerodziło się w gniew. Joanna najwyraźniej nie zasypiała gruszek w popiele. - Niech ją diabli! - zagrzmiał poirytowany. - Ignorancja w połączeniu z pieniędzmi to najgorsze, co może przydarzyć się kobiecie. - Czemu tak się pieklisz, Grant? - Purchase w zumieniu zmarszczył brwi. - Masz ku temu konkretny powód? Aleksa ogarnęła bezsilna furia, podobna do tej, z którą zmagał się, gdy lady Ware oznajmiła,
że niepomna na jego przestrogi wybierze się w tę nieszczęsną podróż. - Arktyka to nie miejsce dla kruchej niewiasty, do diaska! Dobrze o tym wiesz, Purchase. - Owszem, przyznaję - Owen wzruszył ramionami - że klimat panuje tam raczej niesprzyjający… - Niesprzyjający? Wolne żarty! A może zabójczy? To chciałeś powiedzieć, T L R prawda? Tak się składa, że lady Ware jest osobą nawykłą do luksusów. Nie wie, co to prawdziwy mróz, głód i niewygody. - Więc wkrótce się dowie. - Nie zdąży! Nie w pełni w każdym razie, bo wcześniej umrze… - Alex panował nad sobą resztkami sił. Robił, co w jego mocy, lecz nie potrafił okiełznać gwałtownych emocji. - Sądziłem, że jej nie lubisz. - Owen obserwował go z uwagą. - Owszem, nie przepadam za nią. - Skoro nie dbasz o jej los, zupełnie nie pojmuję, skąd ta wściekłość. Wciąż się ob-winiasz za śmierć Amelii? Alex poczuł się tak, jakby ktoś wymierzył mu potężny cios w żołądek. Tak, zżerało go poczucie winy. Choć nigdy o tym nie mówił, najbliżsi znajomi doskonale wiedzieli, co go gryzie. To on nakłonił żonę, aby popłynęła z nim w niebezpieczną podróż. To on był odpowiedzialny za jej chorobę i za to, że odeszła z tego świata. Po śmierci żony wyrzuty sumienia doskwierały mu tak bardzo, jakby już nigdy nie miał nad nimi zapanować, jednak z upływem lat nauczył się żyć z ogromnym ciężarem na piersi. Do chwili, gdy spotkał wdowę po Davidzie, wypierał bolesne wspomnienia ze świadomości, lecz kiedy lady Ware oświadczyła, że nie zrezygnuje z rejsu na Spitsbergen, przeszłość wróciła, by na dobre zatruć mu żywot. Sam nie wiedział dlaczego, ale na myśl o tym, co przytrafiło się Amelii, ogarniała go wściekłość na Joannę. Znalazł się więc w mętliku intensywnych emocji i przynajmniej na razie wolał nie zgłębiać ich natury. - Czytujesz za dużo poezji, Owen - rzekł oschle, by uniknąć zwierzeń. - Ponosi cię wyobraźnia. - Skoro tak twierdzisz… - skwitował Purchase, po czym pochylił się ku Aleksowi i dodał w zaufaniu: - Lady Ware zapłaciła nam całą kwotę. Z góry. Cóż mogę powiedzieć? Takich propozycji się nie odrzuca. Wypływamy za tydzień, jak tylko ja i Dev zbierzemy załogę. TLR - Za tydzień? Nie zdołasz poczynić niezbędnych przygotowań. Samo zgromadzenie zapasów zajmie dłużej. - Pieniądze potrafią zdziałać cuda, a lady Joanna wyłożyła całkiem pokaźną sumę. - To szaleństwo. - Alex opadł zrezygnowany na oparcie. Rozdrażnienie walczyło w nim o lepsze z podziwem. Choć niechętnie, musiał jednak przyznać, że niezłomna determinacja Joanny zrobiła na nim wrażenie. - Jesteś pewien, że twój okręt przetrzyma arktyczne mrozy? - Wiedźma Morska to nie fregata, nie jest szczególnie mocno zabezpieczona, ale wyszła już z wielu tarapatów i niejedno przetrzymała. Da sobie radę. - Wiedźma Morska? Chciałeś rzucić na nią klątwę, kiedy nadawałeś to imię? - Gdzieżby tam. Po prostu uznałem, że będzie pasowało jak ulał. Jest zmienna jak kobieta. Miewa swoje humory i trzeba obchodzić się z nią jak z damą. Alex obrócił w palcach kufel. - Hm… Czyli co? Nie zdołam cię nakłonić, żebyś się rozmyślił? - Przykro mi, ale nie - odparł stanowczo. - W takim razie pozwól mi chociaż popłynąć z wami. - W charakterze członka załogi? - Jako pasażer. Pokryję wszelkie koszty. - Tak, rozumiem… - Zadumał się na moment. - Możesz mi wyjaśnić, dlaczego chcesz się z
nami zabrać? - Podobnie jak lady Ware, jestem opiekunem małej Niny. Czuję się odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo. Owen bacznie spojrzał na przyjaciela, po czym oznajmił: - Widać teraz jak na dłoni, że David nie pomylił się w swoich kalkulacjach. Doskonale wiedział, że wywiążesz się z obowiązku, który ci narzucił, mimo że nie będziesz tym zachwycony. - W rzeczy samej - przyznał Grant, choć w ciągu ostatnich kilku dni stoczył więcej wewnętrznych batalii niż kiedykolwiek przedtem. Niewiele brakowało, a inklinacja i zdrowy rozsądek tym razem wzięłyby górę nad honorem. - A zatem? Jaka jest twoja decyzja? TLR - Będziesz musiał poprosić o zgodę lady Ware - odrzekł z szerokim uśmiechem Owen. Widać było, że znakomicie bawi się kosztem towarzysza. - Ona płaci, więc do niej należy ostatnie słowo w kwestii pasażerów. - Do diabła, Purchase, miejże litość! - Nie martw się, gdyby odmówiła, zawsze możesz wejść na pokład jako steward okrętowy. Może lady Ware nawet skorzysta z twoich usług. - Nie był w stanie zachować powagi i roześmiał się w głos. Alex także nie wytrzymał i zdobył się na nieznaczny uśmiech. - Od razu lepiej pochwalił Owen. - Zrobił się z ciebie niezgorszy gbur. Co cię opętało? - Lady Joanna - odparł zwięźle Grant. - Mówię ci, ta kobieta doprowadza mnie do szaleństwa. Kiedy ją spotykam, moja cierpliwość zostaje wystawiona na ciężką próbę. Przypomniał sobie, jak dowodziła, że owoce i ciepłe ubranie zdołają uchronić ją przed szkorbutem. Nie wiedział, czy bardziej ma ochotę nią potrząsnąć, czy może raczej poca-pocałować. W ogóle nie powinien marzyć o jej pocałunkach, a jednak marzył, i w tym właśnie tkwił problem. Purchase w lot pojął, co jest na rzeczy. Wyprostował się na krześle i zaczął: - Istotnie, lady Ware to wspaniała kobieta… Zdumiony Grant wpadł mu w słowo: - Nie myślisz głową, mój drogi. Przemawia przez ciebie żądza. - Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli - z drwiącym uśmieszkiem skwitował go Owen. - Za taką charakterystykę mojej zacnej mógłbym wyzwać cię na pojedynek, Grant, ale za bardzo cię lubię. Nie chciałbym cię ukatrupić. Poza tym, przyznaję, mam do niej pewną… słabość. - Chciałbyś mieć ją dla siebie - stwierdził ostro Alex. Owen nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył, za to zwrócił uwagę na coś innego, oświadczając zdecydowanym tonem: - Ware absolutnie na nią nie zasługiwał. - Dziwię się, że to mówisz. Podziwiałeś go tak samo jak ja - skomentował zaskoczony Alex. Nie spotkał dotąd nikogo, kto ośmieliłby się krytykować Davida, w powszechnej opinii uchodzącego za bohatera. TLR - Daj spokój, Grant - kąśliwie odparował Purchase. - Nie rób z niego świętego. Ware sprawdzał się wprawdzie jako kapitan, ale mąż był z niego więcej niż marny. Sam wiesz o tym najlepiej, przecież zazwyczaj to ty wyciągałeś go z przybytków rozpusty, żeby zdążył wrócić na pokład, nim statek wypłynie z portu. - W zamian za to parę razy uratował mi życie. Mam za co być mu wdzięczny. - No tak, oczywiście. Rozumiem, czemu czujesz się jego dłużnikiem. - Szczerze wątpię. Mógł zostawić mnie na śmierć, kiedy zraniłem się w nogę. Powiem więcej, powinien był to zrobić, żeby bezpiecznie doprowadzić resztę ludzi do bazy. Ryzykował dla mnie życie, więc nie opowiadaj mi o jego słabostkach. - Nie twierdzę, że nie był odważny. Zresztą nazwałbym to raczej brawurą, niż odwagą. Nie rozumiesz, że robił to wyłącznie po to, aby przysporzyć sobie chwały? I masz rację, powinien był cię wtedy zostawić. Tak nakazywał rozsądek. Człowiek odpowiedzialny zadbałby przede
wszystkim o bezpieczeństwo podkomendnych, ale David swoim zwyczajem znów odgrywał bohatera. - Dość o tym - rozsierdził się Grant. Zauroczenie Joanną najwyraźniej zmąciło Owenowi rozum. Być może był jej kochankiem i dlatego nie potrafił należycie ocenić sytuacji. Powabna wdowa łatwo mogła go nastawić przeciwko zmarłemu mężowi. - Dodam jeszcze tylko jedno. - Owen wysączył resztki piwa. - Nie darowałbym sobie, gdybym o tym nie wspomniał. Nie uważasz, że w kwestiach dyscypliny Ware był odrobinę zbyt surowy? - W jego oczach pojawiło się potępienie. - Podwładni naturalnie byli mu posłuszni, ale z pewnością nie kochali go, tak jak twoi ludzie kochają ciebie. Choć nie wiem, czy rozmowa o miłości z Anglikiem ma jakikolwiek sens. - Ze Szkotem - poprawił z uśmiechem Grant. - Tym gorzej. Nic dziwnego, że jesteś takim ponurakiem. - Dev powiada, że to przez surowe kalwińskie wychowanie, które odebrałem za młodu. Alex westchnął i potrząsnął głową. - Nie mówmy już o tym. Po cóż mamy się kłócić? Zapadła pełna napięcia cisza. - Jeszcze jedno? - zapytał w końcu Purchase, unosząc kufel. TLR - Nie, dziękuję. Muszę jak najszybciej rozmówić się z lady Joanną i przekonać ją, żeby pozwoliła mi ze sobą popłynąć. Dla dobra dziecka, rzecz jasna. - Jakżeby inaczej - zakpił Owen. - Spróbuj ją oczarować… jeśli potrafisz. Swoją drogą szczęście ci sprzyja. Tak się składa, że lady Ware jest w tej chwili tuż za rogiem w Castle Tavern. Alex wyjrzał przez okno. Powoli zapadał zmrok. Na przepełnionych ulicach paliły się już latarnie. Dzielnica Holborn zwłaszcza o tak późnej porze nie była zbyt przyjaznym miejscem, szczególnie dla kobiety. - Co ona tu robi, na miłość boską?! - Jest maskotką klubu pięściarskiego. - Czym?! - Maskotką. Wspiera naszych bokserów. O ile wiem, rozgrywają dziś ważny mecz. - Nie wierzę własnym uszom. - Alex nawet nie starał się ukryć zdumienia i oburzenia. - W głowie się nie mieści… - Cóż w tym dziwnego? - rzekł Purchase. - Pięściarstwo cieszy się ostatnio ogromnym wzięciem także wśród wielkomiejskich elit. Na dzisiejszych rozgrywkach zjawił się ponoć książę Yorku. - Jeśli o mnie chodzi, mógłby przybyć nawet sam król i niczego by to nie zmieniło, zwyczajnie nie uchodzi, żeby dama brała udział w takich wydarzeniach. - Nie zapomnij powiedzieć tego lady Ware, kiedy będziesz próbował wkupić się w jej łaski zadrwił Owen. - Będzie zachwycona… I na pewno pozwoli ci popłynąć z nami na Spitsbergen. Sięgnął po piwo. - Powodzenia, Grant. Będzie ci bardzo potrzebne. TLR Rozdział szósty - Jakiś dżentelmen pragnie się z panią widzieć - poinformował uprzejmie Daniel Brooke, ujmujący świetnymi manierami były pięściarz, obecnie zarządzający gospodą Toma Belchera w Holborn. Zapukawszy do prywatnego saloniku, ukłonił się przed Joanną i przekazał wiadomość. Wyglądał przy tym dość komicznie, jako że był niski, krępy i wyjątkowo muskularny. Tom był też kuzynem Jema Brooke’a, człowieka, wobec którego lady Ware miała ogromny dług wdzięczności. Jem, niegdyś wytrawny bokser, przez jakiś czas strzegł ją przed gniewem męża. Nazajutrz po kłótni, podczas której David poturbował Joannę, pojawił się nie wiedzieć skąd w domu przy Half Moon Street i oznajmił, że przysyła go na ratunek pewien dżentelmen, który pragnie pozostać anonimowy. Joanna nie próbowała poznać tożsamości tajemniczego rycerza w
lśniącej zbroi, nie miała też pojęcia, skąd wiedział o całym zajściu, niemniej z wielka ulgą przyjęła jego pomoc. Kiedy David próbował wieczorem ponownie dochodzić swoich mężowskich praw, Jem jedną ręką wyrzucił go na bruk. Po jakimś czasie komandor Ware wyruszył na kolejną wyprawę, więc Joanna nie potrzebowała już ochrony, mimo to wspierała Brooke’a, gdy otwierał Castle Tavern. TLR Została stałą bywalczynią lokalu, a z czasem także ulubienicą zawodników. Pięściarze twierdzili, że przynosi im szczęście, a ona nie miała serca im powiedzieć, że gardzi wszelkiego rodzaju przemocą i nie znosi bijatyk. Właśnie dlatego siedziała w odosobnieniu, popijając porter, podczas gdy w sąsiednim pomieszczeniu przygotowywano ring. Niebawem miał się odbyć pojedynek między obecnym mistrzem, Henem Pearcem, a jakimś nieznanym, lecz dobrze zapowiadającym się młodzieńcem. Zazwyczaj stroniła od alkoholu, a jeśli już raczyła się trunkami, to wyłącznie winem lub szampanem. O dziwo, polubiła jednak gorzkawosłodki smak piwa. Dzięki niemu stała się spokojniejsza i bardziej odprężona, a przecież ubiegły tydzień mocno dał jej się we znaki. Była kompletnie wyczerpana emocjonalnie, być może z tego powodu w tawernie Belchera z pięćdziesięcioma mężczyznami u boku czuła się bezpieczna i dobrze strzeżona. Kiedy otworzyły się drzwi i usłyszała odgłosy walki, natychmiast zasłoniła uszy. Wkrótce stanął przed nią lord Grant. Jak zwykle był poważny i nieskazitelnie ubrany. - Co pani, do licha, tu robi? - zapytał od progu. - Przecież nie lubi pani tego sportu. Cudownie, pomyślała z przekąsem. W ciągu zaledwie kilku sekund zdołał wprawić ją w skrajną irytację. Władczy ton Aleksa jak zwykle natychmiast wyprowadził ją z równowagi. - Skąd pan niby wie, że go nie lubię? - odparła równie napastliwie. - Nietrudno się domyślić. Siedzi tu pani sama z zakrytymi uszami i kwaśną miną, jakby przed chwilą zjadła pani cytrynę. Po co, na Boga, pani tu przyszła? - Chcę zatrudnić kogoś, kto pojedzie ze mną na Spitsbergen w charakterze eskorty. - Skinęła głowę w stronę Daniela. - Lordzie Grant, przedstawiam panu Daniela Brooke’a, byłego boksera. Brooke skłonił uprzejmie głowę, ale jego oczy pozostały zimne jak stal. Na Aleksie nie zrobiło to większego wrażenia. Nie pozostał mu dłużny, posyłając taksujące spojrzenie. Był wprawdzie wyższy od Brooke’a, ale też smuklejszy i znacznie mniej masywny. Za to z pewnością nie mniej onieśmielający. Cóż, żeby przetrwać, podróżnicy muszą być silni, odważni i zaradni. T L R Spoglądali na siebie w napięciu przez dłuższą chwilę. - Płatna eskorta? - odezwał się w końcu Alex. - Boże drogi, czyżbym słyszała w pańskim głosie aprobatę? A może tylko mi się zdawało? Uśmiechnął się niechętnie. - Podróż, w którą zamierza pani wyruszyć, będzie obfitowała w niespodzianki. Także przykre. - Tak myślałam. Niestety Brooke nie zgodził się ze mną jechać. Powiada, że mróz mu nie służy. Ma problemy ze stawami. - Ryzyko zawodowe, jak sądzę. - Może zechce pan się czegoś napić? - zaproponował nieoczekiwanie Daniel. - Nie, dziękuję. Przyszedłem rozmówić się z lady Ware - odrzekł równie grzecznie Grant. - Pozwoli pani? - Wskazał krzesło naprzeciw niej. - Czyżby piła pani piwo? zdziwił się na widok szklanki, która stała obok niej na stoliku. - To porter. Niedawno odkryłam, że mi smakuje. - Spodziewała się krytyki, ale Alex powstrzymał się od komentarza. - Po namyśle doszedłem do wniosku, że jednak nie pogardzę szklaneczką brandy. Czy byłbyś tak miły, Brooke? - Naturalnie, sir.
- Jest pan dziś wyjątkowo uprzejmy - stwierdziła Joanna, gdy zostali sami. - Któż by nie był na moim miejscu? W końcu znajduję się w przybytku pełnym osiłków, którzy zarabiają na życie bójkami. Jest pani pewna, że to dobry pomysł? dodał, spoglądając ponownie na jej trunek. - Ciemne piwo należy do najmocniejszych. - Wiem, ale jest pyszne. - Zdecydowanie odradzałbym pani… - Tak, domyślam się, że jak zwykle jest gotów pan wyliczyć całe mnóstwo rzeczy, które według pana powinnam i których nie powinnam robić. Przyszedł pan po to, żeby kolejny raz wyrazić swoją dezaprobatę? A skoro już o tym mowa, jak pan mnie tu T L R znalazł? - Owen Purchase powiedział mi, gdzie pani szukać. - Aha… W takim razie zapewne pan już wie, że Lottie i ja wynajęłyśmy jego okręt. Alex zmarszczył brwi. - Pani Cummings też wybiera się na Arktykę? - Tak. Twierdzi, że czeka nas tam wspaniała przygoda. Przypuszczam, że próbował pan namówić kapitana Purchase’a, by zrezygnował z rejsu? - Owszem. Zapewne ucieszy panią, że moje starania spełzły na niczym. Uśmiechnęła się mimo woli. Bezwzględna szczerość Granta zaczynała jej imponować. W bardziej sprzyjających okolicznościach mogłaby go za nią polubić. Niestety David przepełnił jego serce jadem, który sprawił, że Alex jej nie ufał. Zatrute ziarno, które zasiał jej mściwy mąż, prawdopodobnie poróżniło ich na zawsze. - Kapitan Purchase jest człowiekiem honoru. Spodziewałam się, że dotrzyma sło-wa. Zadumała się na moment. - Zresztą możliwe, że ostatecznie przekonały go nasze pieniądze. - Owszem, to zawsze dobry argument - stwierdził z rozbawieniem - ale nie można mu zarzucić braku lojalności. Poza tym, niebezpieczeństwo to jego żywioł. - Nagle spochmurniał i popatrzył jej prosto w oczy. - Odniosłem wrażenie, że darzy panią ogromną estymą. Dobrze go pani zna? - Nie w taki sposób, jaki pan imputuje - żachnęła się urażona. - Nie przyszło panu do głowy, że opinie, którymi tak lubi pan szafować, są po prostu obraźliwe? Rozumiem, że pana zdaniem tylko ktoś, kto jest moim kochankiem, może żywić do mnie szacunek. - Ależ skądże - zaprotestował żarliwie, wytrącając jej oręż z ręki. - Niczego takiego nie miałem na myśli. Proszę mi wybaczyć. Brooke także wydaje się panią oczarowany. - Cóż, jestem popularna wśród pięściarzy, nie przeczę. Twierdzą, że przynoszę im szczęście, więc w pewnym sensie uczynili ze mnie swoją maskotkę. - Roześmiała się na widok zgorszenia, które odmalowało się na jego twarzy. - Rety, szkoda, że nie może pan zobaczyć swojej miny. Znów nie pochwala pan mojego postępowania? Zgadłam? - Nie przepadam za bijatykami, ot co - odparł sztywno. - W moim przekonaniu poważanie wśród bokserów nie stanowi powodu do dumy, zwłaszcza gdy chodzi o damę. TLR - Jakżeby inaczej - odparowała, nie kryjąc złości. - Mogłam się tego spodziewać. Aby cieszyć się pana uznaniem, trzeba by przepłynąć wątłą łódeczką cały Ganges. - W jej głosie pojawiła się nuta szyderstwa. - Och, zapomniałam, że trzeba także być mężczyzną. Kobiety w pana mniemaniu w ogóle nie zasługują na uwagę. - Zauważyła, że jego rysy w jednej chwili stężały. - Nic takiego nie powiedziałem, choć w istocie byłoby lepiej, gdyby kobiety siedziały w domu. - Tam, gdzie ich miejsce. - Prychnęła z pogardą. - Oczywiście. Na moment zapadła wroga cisza. Po chwili wrócił Brooke i podał Grantowi brandy, po czym ulotnił się dyskretnie niczym urodzony kamerdyner. Joanna poczuła na sobie wzrok Aleksa i choć była na niego zła, natychmiast zrobiło jej się gorąco. Na próżno usiłowała walczyć z mieszanymi uczuciami, które w niej wzbudzał. Wiedziała, że nie darzy jej sympatią, tłumaczyła sobie, że powinna trzy-trzymać się od niego jak najdalej, a
mimo to odczuwała coraz silniejszy pociąg, była rozdarta między tym, co mówiło jej serce, a tym, co podpowiadał rozum. - Nie odpowiedział pan na moje pytanie - odezwała się nieprzyjaznym tronem. Czemu zawdzięczam ten… zaszczyt? - Chciałbym panią prosić, żeby zgodziła się pani, bym pani towarzyszył w wyprawie na Spitsbergen. - W jego głosie pobrzmiewała ironia. - Purchase twierdzi, że do pani należy ostatnie słowo w tej kwestii. Jeśli pani nie wyrazi zgody, bym wszedł na pokład, będę musiał wystąpić w roli stewarda okrętowego. Joanna nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. - Steward okrętowy? Innymi słowy, posługacz? Pan? Dobre sobie! - W rzeczy samej. Nawet Devlin będzie mógł mi kazać pucować buty. - Co za marnotrawstwo! Pańskie rozliczne talenty i bogate doświadczenie nakazują lepiej pana wykorzystać. - Popatrzyła na niego z uwagą. - Zaproponował pan kapitanowi Purchase’owi, że opłaci swoją podróż? - Jak najbardziej. Mimo to wciąż się upierał, że decyzja należy do pani. - To wielce krzepiące, że nie można go kupić. A moja odpowiedź brzmi… nie. Na jego wargach zagościł nieznaczny uśmiech. Joanna była niemal pewna, że spoT L R dziewał się stanowczej odmowy. - Cóż, może uda mi się panią przekonać, żeby zmieniła pani zdanie. Jeszcze nie jest za późno. - Znów będzie pan dowodził, że nie powinnam ruszać się z domu? - Owszem, to także. Być może nie zdaje pani sobie z tego sprawy, ale jest pani całkowicie zdana na łaskę londyńskiej socjety. Może pani być pewna, że znajdą się tacy, którzy nie oszczędzą pani słów krytyki. Niektórym nie spodoba się nie tylko daleka podróż, którą zamierza pani odbyć, lecz także decyzja o tym, by zaopiekować się nieślubną córką zmarłego męża. Idę o zakład, że choćby John Hagan będzie co najmniej zgorszony. Pomyślała pani o konsekwencjach swego postępowania? Co będzie, jeśli elity się od pani odwrócą? Zapadło ciężkie milczenie. - Cóż, zapewne, przyjdzie mi umrzeć z głodu - oznajmiła lekko Joanna. Zmagała się z tymi obawami już wcześniej, aż wreszcie postanowiła skupić się wyłącznie na teraźniejszości. - Na szczęście Nina nie podzieli mojego losu. Prawda, lordzie Grant? Zakładam, że skoro David uczynił pana jej opiekunem, zostawił też panu odpowiednie środki na jej utrzymanie. - Nie odpowiedział, więc uniosła wyczekująco brew. Przemknęło jej przez głowę, że jest zakłopotany, ale porzuciła tę niedorzeczną myśl. - Zostawił… mapę, która ma mi pomóc odnaleźć ukryty skarb. - Co takiego? - Zamrugała z niedowierzaniem. Wyjął z kieszeni sfatygowaną kartkę papieru. Lady Ware obejrzała odręczny rysunek półwyspu, okolicznych zatoczek i przesmyków z dużym znakiem X wyrysowanym w pobliżu plaży. - Doprawdy nie pojmuję, czemu David nie mógł po prostu złożyć depozytu w banku. Alex nie znalazł na to odpowiedzi, za to jego policzki lekko się zaczerwieniły. Po raz pierwszy w czymś się zgadzał z lady Ware i nie był tym zachwycony. - Przywiózł pan to razem z dodatkowym zapisem do testamentu? - Nie! - rzucił rozdrażniony. - Dostałem mapę od Churchwarda. Była dołączona do ostatniej woli pani męża. TLR - To niedorzeczne, a zarazem typowe dla Davida. Uwielbiał być tajemniczy. - Istotnie nie załatwił tej sprawy w należyty sposób. - Nie pierwszy raz zrobił coś podobnego - stwierdziła ze smutkiem. - Nie miał zwyczaju przejmować się nikim poza samym sobą. - Zerknęła na Granta, ale nic nie wyczytała z jego twarzy. - Och, zapomniałam, że wedle pana mój małżonek był człowiekiem bez skazy - dodała z goryczą. - Nie ma mu pan za złe nawet tego, że w
dosłownym sensie każe panu wykopać majątek Niny spod ziemi. Właśnie dlatego nie popłynie pan ze mną na Arktykę. Nie lubi mnie pan i nie ma pan do mnie ani krztyny zaufania, a podróż będzie wystarczająco trudna nawet bez pańskiej obecności. Nie mam ochoty wystawiać się na pańską nieustanną krytykę. Jeśli pragnie pan odnaleźć rzekomy skarb, będzie pan musiał postarać się o własny transport. - Ależ to bez sensu, byśmy płynęli osobno. Po co angażować dwa różne statki i dwie różne załogi? Naturalnie miał rację, ale to nie zmieniało jej uczuć. Musiałaby postradać rozum, żeby przystać na jego prośbę. Nie miała zamiaru dopuścić do tego, by wrogo nastawiony, w dodatku zupełnie obcy człowiek przez kilka miesięcy zatruwał jej życie. Alex Grant był ostatnią osobą, którą widziała w roli swego towarzysza. - Nie ma powodu, byśmy w nieskończoność darli ze sobą koty - dowodził tymczasem Alex. - Spróbujmy się zaprzyjaźnić. Dla dobra małej. - Zbyt wiele pan ode mnie żąda. Od siebie zresztą też, jak sądzę. Możemy być dla siebie uprzejmi, ale to jedyne, na co nas stać. - Pokręciła głową. - Tak czy inaczej, moja odpowiedź wciąż brzmi nie. Jest pan zbyt władczy i apodyktyczny. Bez ustanku dyktowałby mi pan, co mam robić, a to prowadziłby do ciągłych kłótni. Wystarczy, że jest pan w pobliżu, i… - I co? - zapytał, unosząc brwi. - Sama pana obecność wprawia mnie w skrajną irytację. Ot co! - Poderwała się na nogi. On również wstał. - Przyrzekła pani, że zrobi wszystko, żeby bezpiecznie sprowadzić dziecko do T L R domu, ale widać nawet wtedy nie mówiła pani szczerze. Spojrzała na niego zdumiona, wręcz oszołomiona pogardliwym tonem, którym do niej przemawiał. - Co pan ma na myśli? - Tylko to, że gdyby los Niny istotnie leżał pani na sercu, przyjęłaby pani moją eskortę. Ale jest pani zbyt uparta. - Nic podobnego - odparła wściekle. - Z nas dwojga to ja wykazuję odrobinę zdrowego rozsądku. Rozmawiamy zaledwie dziesięć minut i prawie cały czas się kłócimy. Nina będzie potrzebowała miłości i stabilizacji, a nie dwojga opiekunów, którzy co chwila skaczą sobie do gardeł. - Odwróciła się do niego plecami i otarła nieproszone łzy. Niech go diabli, pomyślała. Kiedy był blisko, przestawała nad sobą panować. Jeśli David chciał ją pognębić, to dokonał idealnego wyboru. Alex Grant doskonale nadawał się do tego, by ją dręczyć. - Wybaczy pan, ale wzywają mnie pilne sprawy - powiedziała pospiesznie. Nagle zorientowała się, że Alex stoi tuż za nią. Obróciła się, patrząc na niego ze zdziwieniem. - Pani… płacze - zauważył cicho. W jego głosie pojawiły się emocje, których nie potrafiła nazwać. - Owszem, płaczę! - odrzekła zirytowana. - Miałam bardzo ciężki tydzień. - Proszę już wyjść, lordzie Grant. Nie mam ochoty zalewać się łzami w pańskiej obecności. Kompletnie zignorował jej życzenie. Objął Joannę w talii i delikatnie przyciągnął do siebie, jakby chciał ją pocieszyć. Nigdy wcześniej nie znajdowała pokrzepienia w męskich ramionach. David dotykał jej tylko w sypialni, kiedy próbowali powołać na świat potomstwo. Grant z pewnością nie dbał o jej samopoczucie, więc skąd raptem… Była wzburzona i zdezorientowana. Obawiała się też, że zbyt wiele emocji maluje się na jej twarzy. Alex delikatnie otarł jej z policzków smugi łez. Wzruszona tym czułym, gestem uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Po chwili poczuła na sobie muśnięcie warg. Całował ją delikatnie, a zarazem namiętnie. Nie była na to przygotowana. Aż zakręciło jej się w głowie. TLR
- Rozchyl usta - szepnął, oplatając ją ciaśniej ramionami. Instynktownie spełniła prośbę i poddała się pieszczotom. Alex smakował brandy i jej łzami. Joanna poczuła się cudownie, słodko, bezpiecznie… Po jakimś czasie wrócił im rozsądek. Stanęli w milczeniu naprzeciw siebie, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. - Co to było? - spytała wreszcie Joanna. - Pocieszenie? - Raczej nie. - Przez moment Alex sprawiał wrażenie zakłopotanego. Więcej, był równie wstrząśnięty jak ona, co odnotowała z niejaką ulgą. - Więc co? - Wcale nie zamierzałem podtrzymywać pani na duchu. - Nie wątpię. - Przygryzła wargę. Wciąż nie mogła dojść do siebie. Odurzona i rozgorączkowana nie potrafiła oderwać od niego oczu. - Ale skoro już zacząłem… - Znów ją objął. - Wyznam, że od dawna chciałem to zrobić. Pierwszy raz na ławce po spotkaniu w kancelarii Churchwarda… a może nawet wcześniej… Mogła i powinna go powstrzymać. Nie przepadała za nim, a jednak pchała ją ku niemu niewidzialna siła, którą coraz trudniej było przezwyciężyć. Być może to właśnie owa niechęć sprawiała, że Alex wydawał jej się atrakcyjny. Irytował ją, a jednocześnie pociągał. Słowne potyczki dostarczały Joannie skrajnych emocji, które sprawiały, że znów czuła, że żyje. Pokusa okazała się silniejsza od niej. Nie odepchnęła go więc, lecz przylgnęła całą sobą. Nie rozumiała tego, co się między nimi zrodziło, i nie dbała o konsekwencje. Kiedy trzymał ją w ramionach, nic innego się nie liczyło. Tym razem jego usta nie były delikatne. Całował zachłannie i zapamiętale, a ona nie pozostawała dłużna. Wyzbywszy się wszelkich oporów i wątpliwości, objęła Aleksa za szyję i przygarnęła bliżej. „Oziębła cnotka”, jak ją nazywał David, odeszła w niepamięć, w jej miejsce pojawiła się zmysłowa i żądna miłości dojrzała kobieta. Pomyślała, że nigdy dotąd tak się nie czuła, nie przeżywała bliskości mężczyzny tak intensywnie. W objęciach Aleksa nareszcie odnalazła to, czego nie potrafił dać jej mąż, a T L R czego pragnęła rozpaczliwie przez całe dorosłe życie. Westchnęła w geście poddania, a on instynktownie przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej. Była pewna, że pragnie jej tak samo jak ona pragnęła jego. Chciała, żeby się z nią kochał tu i teraz, choć wiedziała, że to kompletne szaleństwo. Kiedy wreszcie ją puścił, przyłożyła palce do nabrzmiałych warg. - Hm… wyznam, że było to nad wyraz… interesujące - oznajmił Alex. Interesujące?! - powtórzyła w myślach, nie posiadając się z oburzenia. Tylko tyle ma do powiedzenia o tym, co właśnie między nimi zaszło? Podlec. Wystarczyło, że otworzył usta, a już trzęsła się ze złości. - Cieszę się, że tak pan uważa - oznajmiła wyniośle, próbując zapanować nad emocjami. Alex nie przejął się jej lodowatym tonem. Co gorsza, był bardzo zadowolony z siebie. Chętnie starłaby mu z twarzy ten irytujący uśmieszek. - Więcej niż interesujące, przyznaję - dodał po namyśle. - Łaskawca. Jak rozumiem, powinno mi to schlebiać. Całuje mnie pan w taki sposób, mimo że nie udało mi się zaskarbić sobie pańskiej sympatii? Jak to możliwe? - Cóż, widocznie nie muszę pani lubić, żeby panią całować - odparł, wpatrując się w nią roznamiętnionym wzrokiem. - Pani też mnie nie lubi, a jednak ochoczo oddawała pocałunki. Zarumieniła się jak wiśnia. - To kompletnie niezrozumiałe, nieprawdaż? Zwłaszcza że istotnie nie darzę pana szczególnymi względami. - Jednak trudno mi się oprzeć… - Przesunął palcami po jej policzku. Zapragnęła wtulić się w jego dłoń, lecz w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać. Wstydziła się gwałtownych reakcji na dotyk Aleksa, a jednocześnie była nimi zafascynowana. Odczuwała też coraz większe podniecenie. - I… mimo wszystko pragnie mnie pani…
- Pragnę też luksusowego powozu i naszyjnika z brylantami od Hattona Gardena odparła cierpko. - Ale to jeszcze nie znaczy, że je dostanę. Nie wdam się w romans z T L R kimś takim jak pan. To wykluczone. - Czyżby? - zapytał niebezpiecznie aksamitnym głosem. Wstrzymała oddech, gdy jego dłoń spoczęła w zagłębieniu jej szyi. Serce tłukło jej się w piersi, jakby za chwilę miało wyskoczyć. Tymczasem Alex przesunął rękę w dół i musnął palcami jej pierś. Choć nie był to natarczywy dotyk, poczuła się dziwnie słabo… cudownie słabo. Oczy Aleksa lśniły pożądaniem. Wiedziała, że musi go powstrzymać, ale wciąż zwlekała, bo było jej zbyt dobrze, zwłaszcza kiedy poczuła na dekolcie gorące wargi. Zadrżała pod wpływem nowych doznań i sięgnęła w tył, żeby chwycić się stołu i utrzymać równowagę. Zahaczyła przy tym obrączką o drewniany blat i to wystarczyło, aby natychmiast oprzytomniała. Nie dlatego, że pragnęła dochować wierności Davidowi, tylko przypomniała sobie, kim jest Alex Grant i momentalnie przeszła jej ochota na amory. Jak mogła dopuścić, by zbliżył się do niej przyjaciel znienawidzonego męża, człowiek, który w dodatku był do niej uprzedzony i nie miał dla niej ani odrobiny powa-poważania? Zdjęta obrzydzeniem do samej siebie, skrzywiła się i odepchnęła Aleksa z całych sił. Spoglądali na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. Grant pierwszy doszedł do siebie i posłał jej uwodzicielski uśmiech. - A zatem jak będzie? Zmieniła pani zdanie? Pozwoli mi pani jechać ze sobą? Była tak bardzo zdezorientowana, że przez ułamek sekundy nie wiedziała, o co mu chodzi. - Próbował mnie pan uwieść, żeby osiągnąć swój cel? - zapytała, wpatrując się w niego ze zgorszeniem. - Skądże. - Był wyraźnie rozbawiony jej oburzeniem. - Posunąłbym się znacznie dalej, gdybym zamierzał panią uwieść. - Gdybym panu na to pozwoliła. - Cóż… - Wzruszył ramionami. - Podobało się pani. Proszę nie zaprzeczać. - Panu także. - Uniosła dumnie podbródek. - Przynajmniej w tym jednym się zgadzamy. Znów zapadła cisza. TLR - Jest pan wyjątkowo uciążliwy - z westchnieniem powiedziała w końcu lady Ware. - Doprowadza mnie pan do szaleństwa, a mimo to… - Mimo to chciałaby pani zedrzeć ze mnie odzienie i zaprosić do łóżka? - podsunął usłużnie. - Pokornie proszę o wybaczenie - dodał na widok jej gniewnej miny. - Wie pani, że bywam nadmiernie bezpośredni. - To, czego bym sobie życzyła, nie ma najmniejszego znaczenia - oznajmiła stanowczo. - A wracając do pańskiego pytania, to nie zmieniłam zdania. Nie zgadzam się, by towarzyszył mi pan podczas podróży. - Odmawia pani? - Nie krył zdumienia. - Po tym, co zaszło? - To była niewybaczalna pomyłka. - Odsunęła się, żeby nabrać nieco dystansu. Łączy nas wyłącznie Nina Ware. Przywiozę ją ze Spitsbergenu sama, bez pańskiej pomocy, pan zaś wyjedzie tam, gdzie nakaże rozkaz admiralicji. Ponieważ, jak pan wielokrotnie podkreślał, nie życzy pan sobie żadnych emocjonalnych więzi, proponuję, abyśmy w przyszłości kontaktowali się przez naszych pełnomocników. Tym razem to on się rozgniewał. - Imputuje pani, że nie potrafię dotrzymać zobowiązań? - Niczego takiego nie powiedziałam. O ile mi wiadomo, wypełnia pan powinności bez zarzutu. Przynajmniej finansowe. - Nie zamierzam zawieść małej Niny, dlatego popłynę z panią na Arktykę i zadbam o pani bezpieczeństwo, czy się to pani podoba, czy nie. Nie stworzy pani dziewczynce domu, jeśli pani zachoruje albo co gorsza straci życie. - Doprawdy nie pojmuje pan tego, co od pół godziny usiłuję wytłumaczyć? -
rozeźliła się na nowo Joanna. - Nie życzę sobie pańskiej obecności na statku. Nie dosłyszał pan? Ile razy mam to jeszcze powtórzyć? - Nie musi pani niczego powtarzać. To oczywiste, że boi się pani ulec fascynacji, która się między nami zrodziła. Właśnie z tego powodu postanowiła pani odesłać mnie z kwitkiem. Obawia się pani, że jeśli spędzimy ze sobą więcej czasu, zostaniemy kochankami. To nieuniknione, ponieważ oboje tego chcemy. Raptem zaschło jej w gardle. Jak zwykle trafił w samo sedno. - Istnieje spore prawdopodobieństwo, że najpierw się pozabijamy. TLR - Owszem, to bardzo możliwe. - Posłał jej uśmiech, któremu nie sposób było się oprzeć. Ale chętnie podejmę ryzyko, bo gra jest warta świeczki. - Wątpię. - Będzie pani udawać, że nic się między nami nie wydarzyło? - Bynajmniej. Istotnie odczuwam do pana niewytłumaczalny pociąg, jednak nie zamierzam mu ulegać. - Jest pani pewna? Odniosłem wrażenie, że ma pani na to równie wielką ochotę jak ja. - Nie wypieram się swoich uczuć - wyznała szczerze, wzruszając ramionami. Szkopuł w tym, że ich nie rozumiem i nie pochwalam… - Urwała gwałtownie, gdy objął ją w pasie. Odsunęła się, by znów nie ulec pokusie. A pokusa była naprawdę silna, tym silniejsza, że Joanna wreszcie coś zrozumiała. Była już całkowicie pewna, że Alex nie jest taki jak jej mąż. W niczym go nie przypominał. Wyczuwała instynktownie, że nigdy nie podniósłby na nią ręki i nie zrobiłby jej krzywdy. Niemniej romans z nim nie wchodził w rachubę. W zasadzie dzieliło ich wszystko, oczywiście poza wzajemnym pożądaniem, które jednak prędzej czy później musiałoby się wypalić. - Uważa pan, że jestem powierzchowna i nie dbam o reputację. Myli się pan… i nigdy nie zostanie pan moim kochankiem. Nie oddałabym się mężczyźnie, który mnie nie szanuje. - To jedna z pani zasad? Jeśli tak, to przed chwilą była pani bardzo bliska jej złamania. - Właśnie dlatego nie zamierzam więcej pana widywać. Nagle powiało chłodem, jakby ktoś otworzył okna i wpuścił do środka mroźne powietrze. - Będzie mnie pani widywać całkiem często. Ma pani na to moje słowo. Znajdę sposób, by znaleźć się na statku Purchase’a. - Mówiłam już, nie życzę sobie, żeby pan z nami płynął. - Akurat w tej sprawie pani życzenie jest kwestią drugorzędna. Jako opiekun Niny T L R nie mogę pozwolić, żeby naraziła się pani na śmiertelne niebezpieczeństwo. Ktoś musi panią chronić przed własną głupotą. Zacisnęła zęby, z trudem powstrzymując złość. - Pański tupet nie ma sobie równych! Kolejny bohater to ostatnie, czego mi trzeba! - Zabrała z krzesła kapelusz i płaszcz, po czym otworzyła drzwi. - Brooke! Lord Grant właśnie wychodzi! Alex zignorował groźne spojrzenie byłego boksera, ujął dłoń lady Ware i wycisnął na niej długi pocałunek. Joanna niemal podskoczyła z wrażenia. Brooke zakołysał się na piętach, gotów w każdej chwili rozpocząć bójkę. Joanna powstrzymała go gestem. Przed budynkiem napotkali sporą grupę podpitych bywalców Castle Tavern, którzy po skończonym pojedynku rozchodzili się do domów. Na widok Joanny zaczęli bić brawo. Potem obstąpili ją ciasno i próbowali się do niej zbliżyć. Spostrzegła niezadowoloną minę Aleksa i postanowiła zagrać mu na nosie. Ku uciesze wielbicieli posyłała więc na prawo i lewo uśmiechy i pocałunki. - Proszę wracać do domu i porządnie się wyspać, lordzie Selsey - powiedziała, gdy rzeczony lord usiłował ją objąć, niemal lądując przy tym w rynsztoku. - Zdaje się, że ma pan mocno w
czubie. - W rzeczy samej, milady. Jednak… owoż jestem dość trzeźwy… aby bez wahania zapro… zaproponować pani swoje serce i swoją… rękę… - Obawiam się, że pański protektor nie byłby zachwycony. - Moglibyśmy razem uciec! - rozochocił się Selsey. - Co pani na to? - Niestety przy ostatnim zdaniu obił się o latarnię i musiał skorzystać z pomocy Brooke’a, który chwycił go za kołnierz i ponownie ustawił w pionie. - Wygląda na to, że nie muszę martwić się o pani bezpieczeństwo - skwitował Grant, przeciskając się w stronę Joanny. - Ma pani u swoich stóp co najmniej setkę mężczyzn. Posłała mu zadowolony uśmiech. TLR - I owszem. - Uśmiechnęła się wielce rada z siebie. - Czyż nie są cudowni? - Raczej pijani i nieokrzesani. - Ale też całkowicie mi oddani. Ubóstwiam ich. - My panią też! - podchwycił jeden z pięściarzy, a za nim jego towarzysze. Selsey stał na chwiejnych nogach, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w Aleksa. Zamrugawszy kilkakroć, ryknął wniebogłosy: - A niech mnie! Toż to lord Grant! We własnej osobie! Lordzie Grant, to dla nas wielki zaszczyt… - Skłonił się nisko, tak nisko, że prawie umoczył twarz w błocie. Panowie, poznajcie sławnego podróżnika, pamiętacie, tego, który powalił na ziemię pumę, by wyratować od śmierci towarzyszy i odkrył ruiny Azer. Azerban… jakieś tam ruiny pośrodku pustyni… Nim skończył mówić, zachwycony tłum rzucił się na Granta z gratulacjami i ży-czeniami powodzenia na przyszłość. - Pocałunek! - zawołał ktoś. - Pocałunek dla bohatera od naszej patronki! Alex zerknął na Joannę z ironicznym uśmiechem. - Nie zawiedzie chyba pani swoich wielbicieli? - Oczywiście, że nie - odparła śmiało, po czym wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. Grant nie omieszkał skorzystać z okazji. Objął twarz Joanny i przycisnął usta do jej warg, ona zaś zacisnęła powieki i poczuła zawrót głowy. - Sądziłam, że gardzi pan sławą - powiedziała, kiedy wreszcie ją puścił. - To prawda, ale za nic nie przepuściłbym okazji, żeby skraść pani całusa. - Obłudnik! - krzyknęła za nim, gdy znikał w ciżbie hałaśliwych entuzjastów. Zostałam całkowicie przyćmiona - poskarżyła się Brooke’owi. - Lord Grant skradł mi wszystkich wielbicieli, choć wcale nie dba o ich sympatię. - Prezentuje się całkiem krzepko, nie powiem - stwierdził Daniel. - Ciekaw jestem, jak poradziłby sobie w bójce. - Niewiele brakowało, a sam wdałbyś się z nim dziś w bijatykę. Sprawiałeś wrażenie, jak byś miał ochotę go sprowokować. TLR - Nie zrobiłbym tego. Zauważyłem, że ma pani na niego chrapkę. - Nieprawda! Nic podobnego! - zaprotestowała odrobinę zbyt gwałtownie i oblała się rumieńcem. - Co też ci przyszło do głowy, Brooke? - Nic straconego. Jeśli zanadto zalezie pani za skórę, proszę tylko szepnąć słówko, a z miejsca przefasonuję mu buźkę. - Otworzył przed nią drzwi powozu i pomógł wsiąść. - To jest Tom Finn - przedstawił siedzącego na koźle stangreta. - Dopilnuje, aby dotarła pani do domu cała i zdrowa. Pożegnała się i oparła plecy o kanapę. W drodze na Half Moon Street rozmyślała o spotkaniu z lordem Grantem. Była pewna, że Alex nie da za wygraną w kwestii rejsu na Spitsbergen. Był niczym swędząca wysypka, której chciała się jak najprędzej pozbyć, z drugiej
strony nie mogła jednak zaprzeczyć, że ją fascynował, choć nie potrafiła sobie wytłumaczyć dlaczego. Pragnęła go, ale zamierzała dotrzymać danego sobie słowa. Bolesne doświadczenia z czasów małżeństwa wiele ją kosztowały. Sprawiły, że częścioczęściowo utraciła szacunek dla samej siebie i musiała się mocno napracować, żeby go odzyskać. Z tego właśnie powodu nie chciała wiązać się z człowiekiem, który miał o niej wyjątkowo niskie mniemanie, a tak naprawdę w ogóle jej nie poważał. Poza tym żadna kobieta nie zdołałaby zająć szczególnego miejsca w jego życiu. Jego pierwszą i zapewne jedyną miłością były bowiem podróże oraz wyprawy do niezbadanych zakątków świata. Byłby wspaniałym kochankiem. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Zaznałaby w jego ramionach niewysłowionej rozkoszy, ale potem pozostałyby jej jedynie rozgoryczenie i ból rozstania. Alex nigdy by jej nie zaufał. Nawet gdyby opowiedziała mu całą prawdę o okrucieństwach męża, i tak by jej nie uwierzył, a David zawsze stałby między nimi niczym złowieszczy cień. Grant przyjaźnił się z nim od czasów dzieciństwa, co więcej, zawdzięczał mu życie, więc co się dziwić, że pragnął czcić pamięć towarzysza. Dla niego było to sprawą honoru. Powtórzyła to sobie kilkakroć, kiedy wspinała się po schodach do pustej sypialni, a potem kładła się sama do łóżka. TLR Rozdział siódmy Lord Grant rzadko ulegał irracjonalnym lękom, niemniej kiedy spojrzał na zasiadających za stołem mężczyzn, doznał niejasnego przeczucia, że za moment wydarzy się coś niedobrego. Miniony tydzień i bez tego był wyjątkowo wyczerpujący. Bezduszna i najwyraźniej nieprzemyślana decyzja Ware’a w sprawie opieki nad córką dała mu wiele do myślenia. Pragnął zrozumieć pobudki przyjaciela i rozgrzeszyć go z nierozważnego postępku, lecz trudno było znaleźć jakiekolwiek logiczne wytłumaczenie dla jego działań. Koniec końców doszedł do przekonania, że David tak naprawdę wcale nie dbał o dobro dziecka. Gdyby los Niny istotnie leżał mu na sercu, wspomniałby o jej istnieniu, gdy przeczuwał, że jego godziny są już policzone. Wtedy Alex mógłby od razu zabrać dziewczynkę do Anglii. Ware wolał jednak wymóc na żonie, by udała się w niebezpieczną podróż, którą mogła przypłacić życiem. Czy tak postępuje człowiek honoru? Z pewnością nie. Rozpusta, egoizm i obcesowość zmarłego także przemawiały na jego niekorzyść. Na charakterze postawionego na piedestale bohatera pojawiły się zatem poważne skazy. Alex nie mógł temu zaprzeczyć, nie bardzo jednak wiedział, jak T L R sobie z tym poradzić. Spotkanie z Joanną dodatkowo dolało oliwy do ognia. Wrócił do domu wściekły i sfrustrowany. Nie dość, że nie zgodziła się, by jej towarzyszył podczas wyprawy na Arktykę, to jeszcze odrzuciła jego awanse. Doprowadzała go do szaleństwa. Marzył o tym, by zaciągnąć ją do łóżka, a jednocześnie miał ochotę wbić jej do głowy odrobinę rozumu. Na dobitkę zupełnie nieoczekiwanie poczuł wobec niej silny instynkt opiekuńczy, który, o grozo, nie miał nic wspólnego z cielesną żądzą. Kiedy się rozpłakała, szczerze zapragnął ją pocieszyć. Nie ufał lady Ware, ale przynajmniej tym razem nie odgrywała komedii. Nie sposób było przypisać tych łez damskim sztuczkom. Po prostu rewelacje, które usłyszała w kancelarii Churchwarda, musiały mocno nią wstrząsnąć, choć naturalnie starała się robić dobrą minę do złej gry. Niestety był nią coraz bardziej oczarowany, po części oczywiście dlatego, że stanowczo i zapalczywie dała mu kosza. Sądził, że wzorem innych wdów chętnie wda się z nim w romans, spotkał go jednak srogi zawód. A zarazem ujrzał Joannę w całkiem innym świetle. Choć niechętnie, musiał jednak przyznać przed samym sobą, że źle ją ocenił. Nie była aż tak powierzchowna i beztroska jak większość dam z towarzystwa. W nadziei, że poprawi sobie humor, rankiem udał się do Akademii Szermierki, którą
prowadził Henry Angelo, aby poćwiczyć fechtunek. Jednak nie był to najlepszy pomysł, bo zyskał jedynie tyle, że noga dokuczała mu o wiele bardziej niż przedtem. Bodaj po raz pierwszy dotarło do niego, że z powodu starej rany być może będzie kiedyś zmuszony zarzucić ukochane podróże. Nie potrafił sobie tego nawet wyobrazić. Gdyby przyszło mu spędzić resztę życia w domowych pieleszach, czułby się jak uwięziony w klatce dziki zwierz. Dodatkowa trudność polegała na tym, że de facto nie miał domu. Gdy wrócił do hotelu Grillon, zaambarasowany Frazer oznajmił mu, że nareszcie nadeszła wiadomość z admiralicji. - Chcą pana natychmiast widzieć. Powiedziałem im wprawdzie, że wyszedł pan w interesach i że to sprawa niecierpiąca zwłoki, mimo to odniosłem wrażenie, że nie są zadowoleni z tego, iż każe im pan na siebie czekać. Alex spodziewał się raczej chłodnego przyjęcia, dlatego gdy powitano go z T L R wyszukaną wylewnością, z miejsce nabrał podejrzeń. Poruszył się niespokojnie na krześle i potarł obolałe udo. - Wspaniale, że znalazłeś czas, żeby do nas dołączyć, Grant - odezwał się pierwszy lord admiralicji, Charles Yorke. Alex nigdy nie darzył go szczególnym szacunkiem. Nie podobało mu się, że najwyższymi zwierzchnikami floty brytyjskiej zostawali politycy kompletnie niezwiązani z żeglugą. Ponadto we władzach marynarki zasiadał brat Charlesa, Joseph, co zdaniem Granta zakrawało na nepotyzm, którym szczerze pogardzał. Uśmiechnął się z przymusem, starając się nie okazywać niechęci. Lady Ware nie pozwoliła, by jej towarzyszył w podróży do Bellsund, a skoro tak, nie musiał prosić przełożonych o zgodę na kolejną wyprawę za koło podbiegunowe. Pocieszał się myślą, że za moment dostanie upragniony przydział, wróci na statek i opuści znienawidzone miasto. - Cieszy nas niepomiernie, że wróciłeś do Londynu, Grant - ciągnął tymczasem Yorke. Jego wysokość książę Clerence powiada, że byłeś wczoraj rozrywany. Stałeś się ponoć nowym bożyszczem bokserskiego światka. Alex robił, co w jego mocy, żeby się nie skrzywić. Niemal całą ubiegłą noc próbował uwolnić się od uciążliwego towarzystwa podchmielonych pięściarzy, którzy niestrudzenie wznosili toasty na jego cześć i próbowali spić go do nieprzytomności. - Tym milej nam będzie zatrzymać cię na jakiś czas w stolicy. Czeka cię awans i praca na rzecz admiralicji. Kto wie, być może za rok czy dwa zostaniesz admirałem. Joseph Yorke uśmiechnął się z przymusem, a reszta zebranych pokiwała głowami. Zostałeś ulubieńcem tłumów, Grant, bez dwóch zdań. Alex zaniemówił ze zdumienia. Miałby zostać w mieście i pracować jako urzędnik? Zgroza, prawdziwa zgroza! - Jestem panom niezmiernie zobowiązany, ale nie bardzo rozumiem - zaczął niepewnym głosem. - No tak, no tak - wszedł mu w słowo Yorke. - Zapomnieliśmy, że masz się za prostego marynarza. TLR - Rząd jest z ciebie bardzo zadowolony, Grant - dorzucił James Buller, kolejny zawodowy polityk we władzach floty. - Od kiedy zabrakło Nelsona, potrzebujemy nowego bohatera. Cochrane jest zbyt ostentacyjny i bywa niesubordynowany, a podróżnicy zyskali ostatnio sporą popularność w wyższych sferach. - Rozumiem - odparł ponuro Alex, podchwytując spojrzenie Richarda Bickertona, niegdysiejszego towarzysza admirała Nelsona. - Stałeś się sławny, Grant - stwierdził oschle Bickerton. - Nie wątpię, że niezwykle cię to cieszy. - Istotnie - mruknął Alex i zaczerpnął głęboko tchu. - To dla mnie wielki honor, panowie, ale wolałbym wrócić na statek i wypłynąć w kolejny rejs. Po jego słowach zapadła kłopotliwa cisza. Lord Grant spojrzał wyczekująco na Charlesa
Yorke’a. - Sir? - Cóż, Grant, szkopuł w tym, że zabrakło funduszy na kolejną wyprawę, nie możemy więc spełnić twojej prośby. Naturalnie za kilka lat to się może zmienić… na razie jednak potrzebujemy cię tu, w Londynie. Jesteś znany i lubiany. Będziesz doskonałym ambasadorem admiralicji wśród miejscowej śmietanki. Czeka cię sporo przyjemności, proszone bale, wieczorki i rauty… Alex wypuścił ze świstem powietrze. Jego przyszłość zaczynała przedstawiać się w czarnych barwach. Za dnia przyjdzie mu siedzieć w dusznym gabinecie i wykonywać monotonną urzędniczą pracę, wieczorami zaś każą mu brylować w towarzystwie. Skóra ścierpła mu na karku, a krew niemal zakrzepła w żyłach. Nie wyobrażał sobie takiej egzystencji. - Bardzo proszę - rzekł, z trudem panując nad emocjami - aby zechcieli panowie przemyśleć swoją decyzję. Jestem marynarzem, nie nadaję się na maskotkę wytwornego towarzystwa. - Owszem - przyznał z przekąsem Joseph Yorke. - Nie ma pan za grosz ogłady… - Nonsens! - przerwał mu brat. - Wyższe sfery cię uwielbiają. - Być może, tyle że ja za nimi nie przepadam, dlatego jeszcze raz proszę, aby przy-dzielili mi panowie inną funkcję. - Alex wiedział, że dyplomacja nie jest jego mocną T L R stroną, choć do tej pory nie miało to większego znaczenia. Jednego był pewien: nigdy nie zgodzi się na rolę salonowego klauna i nie da się przykuć do biurka. Prędzej złoży rezygnację. Przełożeni przez chwilę spoglądali na niego jak na osobę niespełna rozumu, tylko w oczach Bickertona pojawił się błysk zrozumienia. - Chciałbyś wrócić na morze, to naturalne, lecz cóż… - Wzruszył ramionami, jakby chciał dać do zrozumienia, że jego opinia się nie liczy, bo został przegłosowany. Raptem Grantowi przyszła do głowy pewna myśl. - A gdybym sam zaproponował inne rozwiązanie? - Inne rozwiązanie? - powtórzył wyraźnie niezadowolony Charles Yorke. - Chcesz powiedzieć, że zamiast wspierać rząd i księcia regenta, wolisz robić coś innego? - Myślę, że moja propozycja zyska panów aprobatę. - Gdy urzędnicy popatrzyli na niego w milczeniu, mówił dalej: - Idzie o pewną misję… miłosierdzia, która jest dla mnie kwestią honoru. - Misja miłosierdzia, powiadasz? - powtórzył pierwszy lord admiralicji. - Brzmi zachęcająco. Śmiało, kontynuuj, Grant. - Okazało się, że David Ware zostawił po sobie nieślubną córkę. Sprawa wyszła na jaw zaledwie kilkanaście godzin temu. Wraz z wdową po Davidzie zostałem prawnym opiekunem dziewczynki. Członkowie rady byli wyraźnie skonsternowani, a jeden z nich skwitował: - Oburzające! Co on sobie myślał? - Istotnie - zawtórował Joseph Yorke. - Postąpił niewłaściwie, by nie rzec, że uwłaczająco, zwłaszcza wobec małżonki. - Nie przeczę - zgodził się uprzejmie Grant. - Cóż, Ware był… oryginałem. Dziecko znajduje się obecnie pod opieką ortodoksyjnych mnichów na Spitsbergenie. Rozumieją panowie, że w związku z zaistniałą sytuacją czuję się zobowiązany, by towarzyszyć lady Ware w wyprawie za koło podbiegunowe. Pragnę pomóc jej sprowadzić małą Ninę do Anglii całą i zdrową. - Rozłożył ręce w błagalnym geście - Właśnie dlatego proszę, by pozwolili mi panowie jak najprędzej wrócić na Arktykę. TLR - Znakomita strategia, Grant - pochwalił Bickerton. - Obawiam się, że nie możemy zapewnić panu funduszy na tego rodzaju wyprawę oznajmił Buller. - Wspaniałe przedsięwzięcie! - entuzjazmował się tymczasem Charles Yorke. Znakomity pomysł, Grant. Masz nasze poparcie! Toż to wymarzona pożywka dla pismaków. Już wiedzę te tytuły: „Dzielny polarnik wyprawia się na misję ratunkową na antypody”, „Nieulękniony bohater przychodzi z pomocą zrozpaczonej wdowie i biednej sierotce”. Idealnie, chłopcze! Doskonale! Książę będzie zachwycony.
Zgoda pierwszego lorda oznaczała zgodę pozostałych. Alex rozparł się wygodnie na krześle i odetchnął z ulgą. - Pierwszorzędnie to rozegrałeś, przyjacielu - pochwalił ponownie Richard Bickerton, kiedy wyszedł z Grantem na ulicę. - Nie sądziłem, że cię na to stać, ale okazałeś się niezgorszym strategiem. Do czasu twego powrotu panowie zmienią pewnie zdanie i poślą cię w jakieś ciekawe miejsce, dajmy na to do Ameryki Południowej… Jeśli dobrze się sprawisz i okryjesz ich i siebie należytą sławą, wszystko ułoży się po twojej myśli. Alex z przyjemnością wciągnął w nozdrza świeże powietrze. - Dziękuję, sir. Na to właśnie liczyłem. - Swoją drogą, to dziwna sprawa… ów skok w bok Ware’a. Jesteś świadom, że w londyńskim światku będzie huczało od plotek? Obaj Yorkowie wykorzystają tę sprawę do swoich celów. David nie powinien był stawiać żony w tak trudnym położeniu. Dziwię się, że tak postąpił. - Istotnie, to niegodne człowieka honoru. - Czy lady Joanna Ware aprobuje twoje plany? - Prawdę mówiąc, nie życzy sobie mojej eskorty, ale teraz nie będzie miała wyboru. - Ach tak… - Bickerton pokręcił głową. - Nie zazdroszczę ci, Grant. Sam wolałbym nie narazić się na niechęć lady Joanny. Z drugiej strony owa eskapada z pewnością nie przysporzy jej popularności, przeciwnie, może nawet bardzo zaszkodzić. Kobieta, w dodatku samotna, biorąca udział w wyprawie na drugi koniec świata? Nie brzmi to T L R dobrze. Na dobitkę w grę wchodzi bękart zmarłego męża… Fatalnie, doprawdy, fatalnie. Znajdą się tacy, którzy uznają to za hańbę i będą chcieli wykluczyć ją z towarzystwa. Alex wsunął ręce do kieszeni. - Próbowałem ją przekonać, żeby została w Londynie. Zaproponowałem, że sam sprowadzę małą do domu. Na próżno. Niestety lady Ware jest uparta jak osioł. - W takim razie ma szczęście, że znalazła w tobie oparcie. Niezwykła kobieta… i godna podziwu determinacja. - Wciąż słyszę, że jest wyjątkowa. Dobrze pan znał jej męża? Bickerton spojrzał na niego z namysłem. - Niezbyt dobrze. W czym rzecz? - Ciekaw jestem, co pan o nim sądził - odparł Grant, choć sam nie wiedział, skąd to pytanie. Może szukał potwierdzenia, że David Ware zasługiwał na szacunek? Zapewne pomogłoby mu to pozbyć się wątpliwości, które nękały go coraz częściej. - Cóż, bez wątpienia wspaniały człowiek. Pod każdym względem. Prawdziwy bohater, który dla wielu stanowił wzór godny naśladowania… Tym bardziej niepokojąca wydaje się kwestia owego bękarta. Lecz cóż, wielcy ludzie miewają swoje słabostki. Nie da się ukryć, że słabostką Ware’a były kobiety. Uścisnęli sobie ręce i rozeszli się każdy w swoją stronę. Alex skręcił w Adam Street i ruszył w kierunku Tamizy. Świeże powietrze i lekki wiaterek zawsze działały na niego jak balsam. Zastanawiał się, jak zareaguje lady Ware, kiedy dotrze do niej nowina, że z pomocą admiralicji obsadził się w roli dzielnego wybawcy Niny. Skrzywił się niezadowolony. Zrobił to, aby uniknąć losu, który chcieli mu zgotować przełożeni, ale czy to wystarczające usprawiedliwienie? Był pewien, że Joanna znienawidzi go jeszcze bardziej za to, że podstępnie ją wykorzystał. - Zakupy bywają okrutnie wyczerpujące. - Lottie westchnęła teatralnie, rozpierając się na kanapie eleganckiego powozu. - Chętnie wróciłabym do domu, aby wypocząć T L R przed wieczornym balem, ale przecież muszę się pokazać i sama to i owo zobaczyć. Joanna spojrzała na nią niemal ze współczuciem. Przyjaciółka była wyraźnie znudzona dostatnim i ekstrawaganckim, lecz całkowicie pustym życiem, zapewne dlatego nieustannie zabiegała o coraz to nowe przygody i nieznane wrażenia. Joanna znała to uczucie. Wprawdzie lubiła obracać się w wyższych sferach, ale w głębi duszy wiedziała, że taka egzystencja jest jałowa i pozbawiona głębszego sensu. W odróżnieniu od Lottie wykonywała konkretna pracę, a kiedy akurat
nie miała zlecenia, starała się znaleźć sobie jakieś zajęcie. Tym sposobem skutecznie odwracała myśli od fiaska, którym okazało się jej małżeństwo. - Moje drogie, właśnie słyszałam najnowsze nowiny! - wykrzyknęła lady O’Hara, podjechawszy do nich otwartym powozem. Była bodaj największą plotkarką w mieście. Lady Joanno, jestem pełna podziwu dla pani odwagi i wielkoduszności. To niezwykłe, że zdecydowała się pani sprowadzić nieślubne dziecko męża do domu. - Pochyliła się ku niej i przeszyła nieprzyjaznym spojrzeniem, które zadawało kłam jej słowom. Naturalnie niełatwo będzie pani dbać o reputację podczas tak długiej samotnej podróży… - Cóż, zrobię co w mojej mocy - odrzekła oschle lady Ware, spoglądając z wyrzutem na panią Cummings. - Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. Sama dowiedziałam się o istnieniu córki Davida nie dalej jak wczoraj. - Och, nie patrz tak na mnie! - odparła Lottie. - Spędziłyśmy cały dzień razem na zakupach. Nawet gdybym chciała, nie miałabym czasu rozpuszczać o tobie plotek. A szkoda, doprawdy szkoda, wiesz przecież, że lubię być pierwsza. A tu proszę, ktoś mnie uprzedził! Może to służba, podsłuchała coś przez dziurkę od klucza? Albo pan Jackman, kiedy zamawiałyśmy u niego eskimoskie buty. - Eskimoskie buty?! - podchwyciła lady O’Hara. - Cudownie! Wszyscy będą je nosili tej zimy! - Są bardzo wygodne i ciepłe, a do tego eleganckie - zgodziła się Joanna. - To miło, że mogłyśmy wprowadzić nową modę, prawda, Lottie? - O tak, w rzeczy samej! - Natychmiast poradzę przyjaciółkom, żeby sobie takie sprawiły! - Nic dziwnego, że taki dzisiaj ścisk - stwierdziła z zadowoleniem Lottie. - Mówi o T L R nas całe miasto! Czyż to nie wspaniale? - Sama nie wiem. Zdaje się, że niektórzy nie pochwalają naszego postępowania. „Jesteś ulubienicą tutejszej śmietanki, ale tego rodzaju sensacja może zniszczyć nawet ciebie”. Joanna przypomniała sobie prorocze słowa przyjaciółki i poczuła się nieswojo. To okropne, że mężczyznom wszystko uchodzi na sucho, zżymała się w duchu. Kobiety natomiast muszą znosić nieustanną krytykę i myśleć o tym, co jest dobrze widziane, a co nie przystoi damie. Ledwie owa myśl zrodziła się w jej głowie, ujrzała w tłumie Johna Hagana i bezwiednie wykrzywiła wargi. Łudziła się, że po tym, jak zobaczył ją z Aleksem, przestanie smalić do niej cholewki. Nie spodziewała się, że będzie aż tak natarczywy. Niestety jako kuzyn Davida miał pretekst, aby interesować się jej losem. Joanna wiedziała jednak, że to tylko pozory. Miał czelność robić jej nieprzyzwoite propozycje jeszcze przed śmiercią Ware’a. Małżeństwo zaproponował, dopiero gdy owdowiała. - Droga kuzynko - zaczął melodramatycznie, kiedy podszedł do powozu Lottie. Doszły mnie wielce niepokojące słuchy o nowym skandalu z twoim udziałem. Ponoć wybierasz się na biegun! To niesłychane! Przyrodzona kobiecie słaba konstrukcja wyklucza tak niebezpieczne podróże. Jako głowa rodziny stanowczo zabraniam… - Przesadzasz, Hagan - nagle rozległ się ironiczny głos lorda Granta. - Zapewniam cię, że konstrukcja lady Ware jest wprost idealna. Niczego jej nie brakuje. - Gdy Joanna odwróciła się, napotkała jego rozbawiony wzrok. Alex zaś perorował dalej: - Poza tym włos jej z głowy nie spadnie, możesz być spokojny. Będę jej towarzyszył, więc będzie miała należytą ochronę. Lady Ware - dodał dwornie - pani uniżony sługa. - Lordzie Grant - przywitała go chłodnym skinieniem głowy. Zauważyła, że znakomicie prezentował się na koniu, zupełnie jakby urodził się w siodle. - Nie przypominam sobie, bym wyraziła zgodę na to, aby towarzyszył mi pan na Spitsbergen. Zapewne przeoczyłam któryś fragment naszej ostatniej rozmowy. Zechce pan odświeżyć mi pamięć? - Ależ nie wolno pani odrzucić tak wspaniałomyślnej propozycji! - wtrąciła lady O’Hara. TLR
- Słyszałam od lorda Barrowa, który z kolei usłyszał to z ust samego Charlesa Yorke’a, że lord Grant ubłagał admiralicję, by pozwoliła mu popłynąć z panią w charakterze eskorty. - Posłała przymilny uśmiech Aleksowi. - Zacnym z pana człowiek i bohater co się zowie! - Będzie pani łaskawa powtórzyć? - Joanna nie dowierzała własnym uszom. - Co takiego zrobił lord Grant? - Uprosił przełożonych, żeby posłali go z powrotem na Arktykę - podsunęła usłużnie inna dama, która znalazła się nieoczekiwanie w pobliżu. - Też to słyszałam! Lord Yorke twierdzi, że był pan tak poruszony losem biednej sieroty i niedolą lady Ware, że honor i sumienie nakazywały panu zaoferować swoją bezinteresowną pomoc. Złożyła ręce jak do modlitwy. - Całkowicie zgadzam się z lady O’Hara. Pańska szlachetność nie ma sobie równych. To doprawdy zdumiewające! Atmosfera stała się tak gorąca, że zebrani zaczęli wiwatować na cześć Aleksa. - Dobra robota, Grant! Tak trzymać! - wołali panowie, wtórując oklaskom zachwyconych dam. Joanna spoglądała na ulubieńca tłumu z rosnącym niedowierzaniem. - Nie bardzo rozumiem - wycedziła powoli. - Czyżby świadomie zlekceważył pan moje życzenia? - Nie inaczej, lady Ware. Przechytrzyłem panią. - Nie przypuszczałam, że stać pana na takie zakłamanie! - Wprost nie posiadała się z oburzenia. - Najwyraźniej byłam w błędzie. To przez pana treść testamentu Davida trafiła do wiadomości publicznej. Udawał pan przede mną, że nie dba o sławę i opinię towarzystwa, tymczasem wykorzystał pan zmarłego przyjaciela i niewinne dziecko, by zyskać powszechną aprobatę, a zarazem zniweczyć moje plany! - Nie mogła pojąć, jak mógł tak perfidnie ją oszukać. Aż trzęsła się ze złości. - Doskonale pan wiedział, że nie chcę pańskiej obecności na statku! Wyraziłam się w tej kwestii jasno i dobitnie. Dalibóg, sądziłam, że znam już wszystkie fortele, do których uciekają się zadufani w sobie awanturnicy, aby zyskać poklask, ale widać nie doceniałam pańskiej pomysłowości! Alex był równie wściekły jak ona. - To nie tak jak pani myśli - zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bo obstąpiła go T L R grupka młodzieńców, którzy chcieli koniecznie poznać szczegóły ostatniej wyprawy bohaterskiego lorda. - Lottie, każ stangretowi ruszać - poprosiła Joanna, korzystając z chwili nieuwagi Granta. Chciałabym wracać do domu. Niestety Lottie była zajęta ożywioną pogawędką z Haganem, dlatego zaoponowała: - Ależ Joanno, nie psuj mi zabawy! Nie sądziłam, że tak prędko wezmą nas na języku - Lady Ware, musimy poważnie porozmawiać - rzekł stanowczo Alex, kładąc jej rękę na ramieniu. - Swoim zwyczajem wybrał pan najmniej stosowny moment. Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Żegnam pana. Nim pojęła, co się święci, Alex objął ją w talii i uniósłszy jak piórko, posadził przed sobą w siodle, po czym pognał naprzód, nie zważając na okrzyki zgromadzonej publiczności, która prawie oszalała z podekscytowania. Jedna z dam wrzasnęła wniebogłosy, a pewna debiutantka była bliska omdlenia, ani chybi z czystej zawiści. - Co to było, do diaska?! - Joanna z kolei była bliska furii. - Sztuczka, której nauczył mnie pewien Rosjanin. Niezwykle spektakularna, za to znacznie łatwiejsza do wykonania w ruchu, niż kiedy stoi się w miejscu. - Mimo to znakomicie pan sobie poradził. Niech to piekło pochłonie! - Damie nie przystoi używać takiego języka! - pouczył ją zdumiony. - Choć jeśli chodzi o panią, to już jakiś czas temu zauważyłem, że lubi pani wyrażać się dosadnie. - Doprawdy? Bardzo pan spostrzegawczy. - Jego bliskość nie pomagała jej zachować zimnej krwi. Oddech Aleksa muskał jej kark, si tors stykał się z jej plecami, co powodowało wiadome sensacje. - Nauczyłam się tego od wuja. Był duchownym i posługiwał się całym mnóstwem
określeń związanych z ogniem piekielnym. Co takiego ma mi pan do powiedzenia, że uznał pan za stosowne dokonać porwania na oczach tłumu? - Chcę się przed panią wytłumaczyć. Bez świadków. - Nie musi mi pan niczego wyjaśniać. - Obróciła się, żeby na niego spojrzeć, i T L R natychmiast tego pożałowała. Jego twarz i usta znajdowały się niebezpiecznie blisko jej twarzy. - Wykorzystał pan sytuację do własnych celów. Użył pan swojej popularności, żeby wymóc na mnie zgodę na wspólną podróż. - Czuła się zdradzona. Ona i Alex w niczym się nie zgadzali, ale do tej pory wydawało jej się, że przynajmniej zawsze są ze sobą szczerzy. Nie wierzyła, że był zdolny do takiej obłudy. Zauroczona jego powierzchownością, jak ostatnia idiotka tkwiła w przekonaniu, że ma do czynienia z dobrym i uczciwym człowiekiem. - Mówiłem już, że nie było tak, jak się pani wydaje - powiedział zapalczywie. Jego szkocki akcent nagle stał się bardziej wyraźny niż zwykle. Serce Joanny zabiło nieco żywiej, kiedy usłyszała w jego głosie niekłamane emocje. Lord Grant wyjaśniał dalej gorączkowo: - Milady, prawda jest taka, że chcieli przykuć mnie do biurka w siedzibie admiralicji! Usiłowali zrobić ze mnie klauna, który będzie brylował na salonach i przysparzał im popularności. Nie mogłem na to przystać! Wolałbym raczej zrezygnować z posady, niż zgodzić się na coś takiego. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że mówi prawdę. Usłyszała znacznie więcej, niż wyraził słowami. Nie błagał jej o wybaczenie, to nie leżało w jego naturze, po prostu tak na nią spojrzał, że jej świat stanął w miejscu, a wszystkie zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. Miała wrażenie, że rozogniony wzrok Aleksa pieści jej twarz jak czuły dotyk. - Joanno… Z trudem powstrzymała drżenie, gdy zwrócił się do niej po imieniu. - Nie. Niech pan nie waży się wykorzystywać słabości, którą czuję do pana, żeby dostać to, na czym panu zależy. Błysnął zębami w szerokim uśmiechu. - A niech mnie, czyta pani we mnie jak w otwartej księdze. - Jest pan świadom, że znów pragnę panu odmówić? - Owszem. Nie oczekiwałem, że łatwo zmieni pani zdanie. Zacisnął wokół niej ramiona i przyciągnął bliżej. Musiał wyczuwać, że lady Ware T L R toczy ze sobą walkę. Tak trudno było mu się oprzeć… Co gorsza, pragnęła nie tylko jego ciała, lecz także by otoczył ją opieką. - Do pioruna i stu tysięcy rogatych diabłów! - zaklęła z uczuciem. Czemu nie potrafiła odesłać go z kwitkiem? Nie zasługiwał na nic lepszego. Irytował ją jak nikt inny, a jednocześnie czuła do niego niewytłumaczalną sympatię. - Niezwykle obrazowe. To także przejęła pani od wuja? - Tak, był w tych sprawach wielce pomysłowy. - Obejrzała się, żeby na niego popatrzeć. Wie pan, że pana nie lubię? - Trudno by mi było tego nie zauważyć. - Zanim się zgodzę, ustalimy pewne zasady. Alex znieruchomiał z napięcia. - Naturalnie, skoro pani nalega… - Nie będziemy rozmawiać o Davidzie. Żadne z nas już nigdy o nim nie wspomni. Dla dobra Niny. - Widziała, że jest zaskoczony. Zapewne oczekiwał, że postawi jakiś inny warunek. - Sądziłem, że pewnego dnia zechce mi pani opowiedzieć o swoich relacjach z Ware’em. - Więc był pan w błędzie. Po pierwsze nie czuję takiej potrzeby, po drugie nie miałoby to najmniejszego sensu. Jeżeli to panu odpowiada, może pan towarzyszyć mi na Spitsbergen. Posłał jej ujmujący uśmiech, od którego zakręciło jej się w głowie niczym nieopierzonej debiutantce. - Dziękuję - rzekł aksamitnym głosem. Znów był powściągliwy i pełen rezerwy. Skoro doszliśmy do porozumienia, nie zaszkodzi, jeśli pokażemy się razem w towarzystwie.
Pozwoli pani, abym wystąpił w roli pani eskorty podczas dzisiejszego balu u lady Bryanstone? Był przekonany, że dostanie to, czego chce, to po prostu było aż nadto widoczne, dlatego Joanna uznała, że owa monstrualna pewność siebie domaga się utarcia nosa. - Jestem już umówiona z lordem Lewishamem - odparła wyniośle. - I byłabym zobowiązana, gdyby postawił mnie pan na ziemi. TLR Grant zsiadł z konia i bez wysiłku uniósł ją w powietrze. Joanna otarła się o jego tors i dotknęła stopami chodnika. - Lewisham? - szepnął jej wprost do ucha, nie wypuszczając z objęć. - Zawsze wybiera pani na eskortę nieszkodliwych starców? - Lordzie Grant… - Obrzuciła go zagniewanym spojrzeniem. Jak zwykle bezbłędnie odczytał jej intencje. - Proszę mu powiedzieć, że dostała pani lepszą propozycję - nalegał, ściskając ją za rękę. Niech pani powie, że wybiera się na przyjęcie ze mną… Zadrżała. Doskonale pamiętała przebieg poprzedniego spotkania z Aleksem. Byłoby szaleństwem spędzić z nim tak wiele czasu sam na sam. Obawiała się, że nie starczy jej sił, żeby mu się oprzeć. Przełknęła z wysiłkiem ślinę. - Gdybym istotnie dostała lepszą propozycję, zwolniłabym Lewishama ze zobowiązania. - Z tymi słowy uwolniła się od jego uścisku. Potrzebowała dystansu, żeby uwolnić się także od silnych emocji, które w niej wzbudzał. Zdawała sobie sprawę, że podczas rejsu na Arktykę niezmiernie trudno będzie utrzymać między nimi dystans. - Nie potrzebuję dzielnego podróżnika, aby odnaleźć drogę do salonu lady Bryanstone. Żegnam, lordzie Grant. TLR Rozdział ósmy Joanna od dwóch godzin przygotowywała się do balu u lady Bryanstone. Siedziała w negliżu przed lustrem, omawiając z pokojówką fryzurę, gdy raptem do pokoju wparował John Hagan. Nie wysilił się nawet, żeby zapukać. Był czerwony jak burak, fukał gniewnie i wymachiwał trzymaną w ręku gazetą. - Tego już za wiele! Miarka się przebrała, moja pani! Ośmieszyła pani rodzinę, a ja zamierzam położyć temu kres! Lady Ware odprawiła służącą. - Cóż takiego się wydarzyło, że wtargnął pan tu niezapowiedziany? To oburzające! - Oburzające? Drwi pani ze mnie? To nie o mnie rozpisują się pismacy! Jak żyję, nikt, kto nosi nazwisko Ware, nie zhańbił tak naszego rodu! Joanna spojrzała na rysunek w brukowcu, który kuzyn dzierżył w dłoni, po czym wzięła od niego gazetę. Pośrodku obrazka Alex Grant dosiadał okrakiem globu z mieczem w jednej i sztandarem w drugiej dłoni. U jego stóp kłębiły się mniejsze postaci w mundurach marynarki. Rozpoznała wśród nich między innymi Charlesa i Josepha Yorke’ów. Nieco z boku znajdowała się trybuna dla wiwatującej na cześć polarnika publiczności. Zajmowali ją w głównej mierze pięściarze, książę regent i jego brat oraz T L R kilka innych osobistości z londyńskiej socjety. Naturalnie nie zabrakło także Joanny. Z rozwianym włosem i odzieniem w nieładzie, rozpaczliwie uczepiona nogi Aleksa, błagała, by zabrał ją w podróż. Uznała, że to nieco okrutna, lecz dowcipna i celna karykatura. - Rety… - Zakryła dłonią usta, by nie zachichotać. - W rzeczy samej, wielkie rety! - skwitował z przekąsem Hagan. Jak zwykle miał przy tym minę zadowolonego z siebie zuchwalca i kabotyna. - Moim zdaniem to całkiem zabawne…
Zmroził ją lodowatym spojrzeniem. - Zabawne?! Dobre sobie! Na tym obrazku wygląda pani, nie przymierzając, jak ulicznica! - Książę regent jest przedstawiony jako Humpty Dumpty, a lord Yorke jako gnom. W porównaniu z nimi potraktowano mnie dość łagodnie. John sprawiał wrażenie, jakby miał za chwilę eksplodować. - Cóż, nie dziwi mnie, że tak to pani ocenia. To typowe dla pani lekceważące i urągające wszelkim normom postępowanie. Zrobiła pani ze mnie głupca, splamiła pamięć męża i ma pani czelność twierdzić, że to śmieszne? - Wyrwał jej z ręki gazetę. Oświadczam, że pani samowola i rozwiązłość właśnie dobiegły końca! Pojedzie pani do Maybole. - Raczy pan żartować. - Joannie niemal odjęło mowę ze zdumienia. - Bynajmniej, moja pani. Kilka miesięcy na wsi dobrze pani zrobi. Natychmiast opuści pani Londyn. - Owszem, opuszczę Londyn, ale po to, by udać się na Arktykę i przywieźć córkę zmarłego męża. Nie ma pan prawa mnie kontrolować, a dobro Niny jest dla mnie kwestią najwyższej wagi. Hagan poczerwieniał jaszcze bardziej. - Żadna szanująca się dama nie ruszyłaby na taką skandaliczną eskapadę! Pani niedorzeczne kaprysy przynoszą ujmę całej rodzinie. Nie popłynie pani na biegun i nie przygarnie tego bękarta. Chwycił ją za nadgarstek i potrząsnął bez ceremonii. - Jeśli nie T L R przychyli się pani do mojego życzenia, umywam ręce. Nie będzie pani miała domu, do którego mogłaby pani wrócić. Zadbam również o to, aby przestano panią przyjmować i zatrudniać. Straci pani dach nad głową i większość dochodu. - Puścił jej rękę i odsunął się z obrzydzeniem w przeciwległy kąt pokoju. Lady Ware zacisnęła dłonie. Próbowała zachować spokój i znaleźć jakieś wyjście z trudnego położenia, w którym się znalazła. Hagan przywiązywał ogromną wagę do dobrych obyczajów, choć po prawdzie nie groziło mu włączenie w poczet świętych, za to należał do licznego wśród socjety grona hipokrytów. Innymi słowy, najważniejszą dla niego cnotą była nie sama przyzwoitość, ale zachowywanie jej pozorów. Dopóki nie pojawił się Alex Grant i nie spadła na nich wieść o nieślubnej córce Davida, nie miał najmniejszych zastrzeżeń do stylu życia wdowy po kuzynie. Wręcz przeciwnie, traktował ją jak gustowną ozdobę nazwiska Ware i był zadowolony z jej popularności. Zapewne z tych właśnie powodów oświadczył ale Joannie. Dwukrotnie owdowiały, doczekał się już dziedzica, potrzebował jednak żony, by zdobiła jego włości, a on mógł się nią chwalić. Naturalnie teraz nie będzie już mowy o małżeństwie. Zawiodła go i rozczarowała, więc próbował narzucić jej swoją wolę. Wiedziała, że jeśli nie spełni jego oczekiwań, wyrzeknie się jej, uzna za czarną owcę, wyrzuci z towarzystwa. - Kuzynie, proszę - powiedziała w końcu na tyle spokojnie, na ile było ją stać. Jest pan świadom, że nie mamy dokąd pójść. Merryn i ja, a wkrótce także mała Nina, jesteśmy zdane na pańską hojność. Gdy Hagan znów na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach żądzę i wyrachowanie. Powinna się była domyślić, że w jego przypadku nie ma sensu odwoływać się do wyższych uczuć, skoro był ich kompletnie pozbawiony. - Być może uda nam się dojść do porozumienia w kwestii domu i dziecka - rzekł obłudnie. - Porozumienia… - powtórzyła jak echo, czując obrzydzenie. Nie musiała pytać, o co mu chodziło. Miał to wypisane na twarzy. Podszedł do niej i zaczął jej rozpinać na piersiach podomkę. Poczuła na karku nieprzyjemny gorący oddech i wspomniała ze zgrozą, jak David traktował ją w sypialni. Ogarnęło ją takie obrzydzenie, że nie odepchnęła Hagana tylko dzięki resztkom zdrowego rozsądku. TLR - Kuzynie… - Tak, moja droga? - Uśmiechnął się przebiegle.
- Naprawdę nie chcę… - Nie chcesz stracić domu, wiem. I nie chcesz pozostać bez środków do życia, a to właśnie cię spotka, jeśli nie znajdziesz w sobie dość rozumu, by mnie zadowolić. Zamarła z przerażenia. Była pewna, że Hagan spełni swoją groźbę, a wówczas zostanie wykluczona z towarzystwa i pozbawiona możliwości zarabiania na życie. Nie miała żadnej rodziny, do której mogłaby się zwrócić, bo pozostali przy życiu krewni byli ubożsi od niej. Wraz z Merryn znalazłyby pewnie schronienie u Lottie, która jednak niechętnie przyjęłaby do siebie Ninę, może nawet w ogóle by odmówiła, bo i nie przepadała za małymi dziećmi. Dostałaby ataku waporów, gdyby małe lepkie paluszki brudziły jej cenne meble i dywany. Zastanawiała się gorączkowo, co począć, tymczasem John wsunął dłoń w gorset i pocałował ją wilgotnymi wargami w szyję. Zacisnęła gwałtownie powieki, by nie wrzasnąć z odrazy. Robię to dla Niny, powtarzała sobie raz po raz. Muszę zapewnić jej dom i zadbać o to, żeby nie traktowano jej jak bękarta. Instynkt macierzyński okazał się silniejszy niż wstręt. Nie mogła zostawić dziewczynki na pastwę losu. Wystarczy, że zrobił to jej bezduszny ojciec. Szkopuł w tym, że cena okazała się bardzo wysoka. Może zbyt wysoka. Wzdrygnęła się na myśl o tym, że za moment będą jej dotykać obmierzłe łapska podłego kuzyna. Jaką miała gwarancję, że John dotrzyma słowa? Żadnej. Może odbierze jej wszystko, mimo że dostanie to, czego chce? Może zamierzał perfidnie ją wykorzystać? Z pewnością był do tego zdolny. Czy powinna ulec szantażowi? A jeżeli odmówi, czy Hagan weźmie ją siłą? Tak jak niegdyś David? Oblała się zimnym potem. Niepomny tego, co się dzieje w duszy Joanny, pociągnął ją w stronę łóżka. Próbowała nie myśleć o tym, że zachłannie ją obłapia. Starała się skupić uwagę na czymś innym. Przesunęła wzrokiem po gustownie urządzonej sypialni. Trudno jej będzie się rozstać z pięknymi rzeczami, które tak lubiła. Nie chciała skończyć na bruku, nie wyobrażała sobie, że mogłaby pracować jako guwernantka albo służąca. Może nie najlepiej to o niej świadczyło, ale przynajmniej była wobec siebie szczera. Przede wszysT L R tkim wiedziała jednak, że jeśli chce opiekować się Niną, musi mieć dom. Hagan sapał tak ciężko, jakby lada chwila miał dostać ataku apopleksji. Jego usta obcałowywały jej dekolt. Nie, to zbyt wiele! - pomyślała zdesperowana. Nie mogła na to pozwolić. Oddała się do tej pory tylko jednemu mężczyźnie i za nic nie chciała, żeby tym drugim został John Hagan. Pragnęła, żeby to był… Alex. Owa myśl była niczym rażenie pioruna. Wiedziała, co by powiedział, gdyby ją teraz zobaczył. Niemal słyszała jego pełne potępienia słowa. Sam nigdy nie przystałby na coi podobnego. Był silny, nie uległby groźbom, lecz dzielnie stawił czoło sytuacji. Wiedziała już, co zrobi. Poprosi Granta, żeby się z nią ożenił, bo tylko w ten sposób uchroni się przed zemstą Hagana i zagwarantuje Ninie spokojny dom. Był jej jedyną nadzieją. Kuzyn zrujnuje ją, jeśli odrzuci jego awanse. Wyrwała się z objęć Hagana i zasłoniła piersi połami szlafroczka. - Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. - Możesz i zrobisz! - Wrzasnął rozwścieczony, chwytając ją za ramiona. - Nie wymkniesz mi się, ty sprzedajna ścierko! Joanna zdołała oswobodzić rękę, sięgnęła po stojący na parapecie wazon i z całej siły walnęła w głowę obleśnego kuzyna. Hagan zachwiał się i zaczął kląć, używając słów, od których najbardziej odpornym zwiędłyby uszy. Joanna nie słyszała czegoś podobnego, choć przez dziewięć lat była żoną marynarza. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do pokoju wtargnęła Merryn. W jej dłoni spoczywał kolejny porcelanowy wazon. Delikatne rysy dziewczyny wyostrzyły się w wyrazie takiej zawziętości, że Joanna mocno się wystraszyła. - Tylko mi jej nie stłucz - odezwała się, gdy Hagan minął Merryn i zbiegł po schodach na
parter. - Rozbiłam już jeden okaz Worcestera, a na pewno się domyślasz, ile kosztował. Popatrzyła na rozrzucone na dywanie skorupy. - Cóż za marnotrawstwo! - Pokojówka powiedziała, że twój kuzyn wpadł tu jak burza i zamierza cię zamordować albo co najmniej zgwałcić. - Merryn spojrzała z niepokojem na pomięte odzienie siostry. - Mam nadzieję, że zdążyłam na czas? TLR - Tak, wszystko w porządku. Jak widzisz, nie zdołał ani mnie ukatrupić, ani zgwałcić. Chociaż bardzo tego chciał… W każdym razie zaproponował mi… wiadomy układ, ale nie byłam w stanie się do tego zmusić. Merryn zmarszczyła brwi. - Układ? - rzuciła zniesmaczona Merryn. - Nazywasz tę obrzydliwą propozycję układem?! Odstawiła wazon na stół. - Szkoda, że nie huknęłam go z drugiej strony. Twoja cnota jest warta więcej niż kawałek porcelany. - Zależy jak na to spojrzeć - ze śmiechem odparła Joanna. - Wiesz przecież, jak bardzo jestem przywiązana do mojej kolekcji. Och, nie rób takiej miny. Pewnie sądzisz, że jestem płytka? - Nic podobnego. Wydaje mi się jednak, że bagatelizujesz sprawę, bo nie chcesz mnie niepokoić. Wygląda na to, że Hagan próbował szantażem zmusić cię do tego, żebyś mu się oddała. Przebrzydły, oślizły gad! - Cóż, tak było. A ponieważ nie tylko odrzuciłam jego umizgi, lecz także uraziłam dumę, muszę niezwłocznie podjąć kroki, które zapobiegną katastrofie. Jeśli się nie pospieszę, gotów jeszcze dziś wyrzucić nas na bruk. Merryn opadała ciężko na łóżko, gniotąc przy tym delikatną narzutę z chińskiego jedwabiu. Wzruszona tym, że siostra przybiegła jej na ratunek, Joanna nie protestowała. - Tym właśnie ci zagroził? - Owszem. - Nikczemnik. Co teraz zrobimy? - Ty nic, natomiast ja zaś zamierzam poprosić lorda Granta o rękę. - Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, ale przemawiała z należytą pewnością siebie. Ćwiczyła ukrywanie emocji przez całe lata, miała zatem sporą wprawę w udawaniu, a przecież teraz, mówiąc prawdę, była przerażona. Kiedy przyszedł jej do głowy szalony pomysł poślubienia Aleksa, zdjęta strachem nie myślała całkowicie jasno. Merryn głośno odetchnęła. - Chcesz, żeby się z tobą ożenił? Ale… ty go przecież nie lubisz… TLR - To sprawa drugorzędna - zapewniła Joanna, próbując przekonać także samą siebie. Małżeństwo z rozsądku to nic nowego. Potrzebuję nazwiska i opieki Granta. Nie muszę pałać do niego wielką sympatią. - Ale zarzekałaś się, że już nigdy nie wyjdziesz za mąż! Mówiłaś, że to ostatnie, na co się kiedykolwiek zdecydujesz. - Kłamałam. Ostatnie, na co mam ochotę, to utrata tego. - Uniosła ramię i szerokim gestem wskazała ulubione ozdoby. - Nie przeczę, jestem bardzo powierzchowna - dodała na widok zdumionego spojrzenia Merryn. - Lubię otaczać się pięknymi przedmiotami. Dzięki nim jestem szczęśliwa. - Nonsens. Jedyne, co mogłoby cię naprawdę uszczęśliwić, to macierzyństwo. Pragniesz uchodzić za frywolną, ale to tylko pozory, zwykła fasada. - Skądże. Taka właśnie jestem. Naturalnie chcę sprowadzić Ninę do domu i otoczyć ją opieką, ale nie uśmiecha mi się życie w biedzie. - Nie przekonasz mnie, że jesteś samolubna, Joanno - zaprzeczyła z mocą. Narażasz się dla mnie i małej Niny. Chcesz zapewnić nam dom i bezpieczeństwo. - Ależ, kochana, robię to przede wszystkim dla siebie - zaprotestowała Joanna. Jednak nie oponowała, gdy Merryn czule ją uścisnęła. - Dostrzegam jednak - dodała po chwili młodsza siostra - w twoim planie pewną skazę,
która może obrócić go wniwecz. - Czyżbym o czymś zapomniała? - Lady Ware zmarszczyła brwi. - Wygląda mi na to, że wymagasz od lorda Granta zbyt wielkiego poświęcenia. W końcu nie masz mu nic do zaoferowania w zamian. Joanna nie mogła się nadziwić, jak to możliwe, że jej siostra zachowała taką niewinność i naiwność. Skoro jednak tak było, to nie mogła jej powiedzieć prawdy, bo Merryn byłaby wstrząśnięta. - Cóż, zamierzam przedstawić mu swoją prośbę jako propozycję handlową. Obiecam, że zajmę się edukacją i wychowaniem Niny, mogę również wziąć pod swoje skrzydła jego dorastającą kuzynkę Chessie i wprowadzić ją do towarzystwa, kiedy zacznie się sezon. TLR - Moim zdaniem to nienajlepsza recepta na udane małżeństwo - autorytatywnie stwierdziła Merryn. Szczerze ubawiona Joanna roześmiała się, po czym dodała swój komentarz: - Mam nadzieję, że ciebie coś takiego nie spotka. To nie jest oznaka szczęścia, gdy pewnego dnia odkrywasz, że wolisz oglądać swego męża jak najrzadziej. - Hm… - zaczęła z powątpiewaniem Merryn. - Może uda ci się go namówić, żeby nam pomógł. Nie jest szczególnie bogaty, ale mogłybyśmy przeprowadzić się na wieś… Chociaż ty, jak sądzę, wolałabyś pozostać w mieście. - Naturalnie. Wiesz, jak nie cierpię wsi. Joanna rzeczywiście nienawidziła wiejskiej monotonii. To ona sprawiała, że tak chętnie padła w ramiona uroczego i niezwykle interesującego, jak jej się wówczas wydawało, Davida. Merryn spojrzała na zegar i wstała. - Wybierasz się gdzieś? - zapytała Joanna. - Już dziesiąta. Idę spać. - W takim razie, dobranoc. Ucałowały się na pożegnanie. - Przyślesz do mnie Drury? Muszę się ubrać, potrzebuję pomocy. Kiedy siostra zamknęła za sobą drzwi, Joanna usiadła przed lustrem i spojrzała na swoje odbicie. Czy naprawdę zdobędzie się na to szaleństwo? Nie kłamała, gdy mówiła Aleksowi, że dba o swoją reputację i nie uczyniła w swym życiu nic, czego powinna się wstydzić. To, rzecz wiadoma, przemawiało na jej korzyść. Pocieszała się przy tym, że tym razem nie będzie tak jak z Davidem. Wtedy była naiwną gąską, która nie bardzo wiedziała, na co się decyduje. Tym razem decyzję ma dokładnie przemyślaną. Odda się w pełni świadomie i z własnej woli w zamian za to, na czym jej najbardziej zależy. David… Czy wciąż będzie żyła w jego cieniu? Czy zawsze podczas podejmowania ważnych decyzji będzie go traktować jako punkt odniesienia? Negatywny, złowrogi, ale jednak punkt odniesienia? Powinna się od niego uwolnić, nie myśleć o nim, a już szczególnie teraz, gdy nosi się z zamiarem uwiedzenia jego najlepszego przyjaciela. Podeszła do szafy i zaczęła przeglądać suknie. Długo nie mogła się zdecydować, T L R jednak gdy minęła godzina, była gotowa do wyjścia, mając na sobie najbardziej twarzową, opalizującosrebrną kreację. Prezentowała się jak przystało na wyrafinowaną damę z towarzystwa, szykownie, a zarazem uwodzicielsko. Próbowała dodać sobie odwagi, choć tak naprawdę niemal trzęsła się z przerażenia. Bodaj pierwszy raz w życiu żałowała, że nie jest taka jak Lottie i nie zaliczyła co najmniej tuzina kochanków. Odetchnęła głęboko i okryła ramiona szalem. Nie znała się na sztuce uwodzenia, ale nie miała wyboru. Powóz czekał na nią przed domem. Nie było odwrotu. W przeciwieństwie do wielu innych kobiet, Lottie Cummings nie posiadła sztuki rysowania, dlatego naszkicowanej przez nią mapie daleko było do arcydzieła, a prawdę mówiąc, wyglądała
mocno koślawo. Co bardzo nie spodobało się Haganowi. - Jest pani pewna, że tak to wyglądało? - W każdym razie podobnie. - Wzruszyła ramionami. - Był tam na pewno długi półwysep… Pamiętam, że skarb jest ukryty przy plaży, która nazywa się… Och, wyleciało mi z głowy. - Będzie pani musiała spojrzeć jeszcze raz. Nie wybiorę się na koniec świata, nie wiedząc, czego tak naprawdę mam szukać. - Ależ mój drogi! - Lottie westchnęła teatralnie. - Wprawdzie uwielbiam deprawować młodego Devlina, ale w końcu nabierze podejrzeń, jeśli bardziej niż jego niezaprzeczalnymi wdziękami będę się interesować skarbem Ware’a. Twarz Johna oblała się szkarłatnym rumieńcem. Lottie była pewna, że oczyma wyobraźni widział ją w namiętnym uścisku z Devlinem. Mężczyźni, pomyślała z drwiną. Wszyscy są tacy sami. Nie myślą głową, lecz całkiem inną częścią ciała. Gdyby mu na to pozwoliła, rzuciłby się na nią jak wygłodniały wilk. Naturalnie nie zamierzała go do tego zachęcać. Miała określone standardy, a teraz prezentował się szczególnie okropnie, jako że brew miał rozciętą, a czoło zdobił siniak. Oczywiście zapytała go, co się stało, ale nie chciał powiedzieć. - Jestem przekonany - nerwowo przełknął - że znajdzie pani sposób, aby odwrócić uwagę pana Devlina. Sprawia pani wrażenie wielce… pomysłowej. TLR Lottie uśmiechnęła się jak kotka i pochyliła się, aby Hagan mógł zajrzeć jej w dekolt. - Będzie to pana sporo kosztowało. Skoro mam zdobyć więcej informacji, należy mi się większa część skarbu. - Jest pani wyjątkowo chciwa. Przecież nie brak pani pieniędzy. - A cóż to ma do rzeczy? Uważam, że powinien mi się pan odwdzięczyć za pomoc. Koniec końców idzie o moją przyjaciółkę Joannę, a pan żąda ode mnie, bym była wobec niej nielojalna. - Nie wydaje się pani tym szczególnie zmartwiona. Lottie wypuściła głośno powietrze. - Chcę się upewnić, że moje wysiłki zostaną odpowiednio nagrodzone, to wszystko. Zatrzepotała zalotnie rzęsami. - Mąż nie chce mi kupić bajecznej bransolety z brylantami, którą lady Peters musiała wystawić na aukcję z powodu hazardowych dłu-długów. Twierdzi, że brylantów mam już pod dostatkiem. Ale czy można mieć zbyt wiele klejnotów? Rozumie pan więc, że znalazłam się w potrzebie. - Myślę, że dojdziemy do… porozumienia. - Znakomicie. Pozwolę Devlinowi do woli cieszyć się moimi wdziękami tak długo, aż wyjawi mi wszystkie sekrety. - Mina Hagana była bezcenna. Lottie nie posiadała się z radości. Uwielbiała szokować ludzi. - Służący odprowadzi pana do wyjścia. - Wstała i podeszła do drzwi. Dobranoc. TLR Rozdział dziewiąty Alex był potwornie zmęczony, a także trochę podpity, jednak nadmiar trunków okazał się jedynym sposobem na to, by przetrwać nieskończenie długi i nużący wieczór. Charles Yorke wydał uroczystą kolację, której gościem honorowym był sam książę regent. Grant nie miał najmniejszej ochoty w niej uczestniczyć, ale dano mu do zrozumienia, że nie może odmówić, więc rad nierad stawił się w siedzibie admiralicji i udawał, że znakomicie się bawi. Kiedy dotarł do Grillona i ruszył do pokoju, z ciemności wyłonił się Frazer. W świetle świecy jego pociągła twarz wyglądała jeszcze bardziej ponuro niż zwykle. - Ma pan gościa - oznajmił ze stoickim spokojem. - Pewna dama pragnie się z panem widzieć. Alex zaklął jak szewc. Wizyty roznamiętnionych dam stały się ostatnio jego zmorą, choć
przynajmniej jak dotąd żadna nie odważyła się wtargnąć do sypialni, w dodatku za przyzwoleniem kamerdynera. - Na miłość boską, Frazer, rozum ci odjęło? Jest trzecia nad ranem. - Nie inaczej, milordzie, - Chcę się wreszcie położyć spać. Czy żądam zbyt wiele? TLR - Skądże, milordzie. - W dodatku mam mocno w czubie. Służący pociągnął nosem. - Istotnie, zalatuje od pana gorzelnią. To lady Joanna Ware. - Nawet gdyby to był sam papież… - zirytował się Alex, po czym urwał gwałtownie. Joanna? W jego pokoju? Bladym świtem? Chyba się przesłyszał albo znów fantazjuje… - Trzeba było odesłać ją do domu. - Próbował, ale odmówiłam. Alex odwrócił się gwałtownie i spojrzał na stojącą w drzwiach sypialni Joannę. Z tyłu paliła się świeca, która oświetlała jej głowę niczym aureola. Kiedy zrobiła kilka kroków w stronę korytarza, rozległ się zmysłowy szelest sukni. Grant poczuł zapach jej perfum, zniewalającą mieszankę miodu i róż, która natychmiast uderzyła mu do głowy… i nie tylko. Obrzucił pożądliwym wzrokiem toaletę ze srebrnej koronki. Tkanina opinała uwodzicielsko odpowiednie krągłości, a w dodatku sprawiała wrażenie przezroczystej, choć wcale taka nie była. Nie mógł oderwać od niej oczu. Jeszcze kilka minut temu chciało mu się spać. teraz miał ochotę na coś całkiem innego. - Co pani tu robi, do diabła? I skąd pani wiedziała, gdzie się zatrzymałem? - Nie zabrzmiało to szczególnie uprzejmie, ale obawiał się, że jeśli czegoś nie powie, natychmiast porwie Joannę w ramiona i zacznie całować do utraty tchu. Rzecz jasna nie chciał tego robić w obecności Frazera. - Poprosiłam Brooke’a, żeby pana odnalazł. Muszę z panem pomówić. - Nie mogła pani zaczekać z tym do rana? - Naturalnie, że nie. Nie byłoby mnie tu gdybym mogła. - Zmarszczyła nos. - Rety, pan jest pijany. TLR - Tylko odrobinkę. - Zechce pani wybaczyć tę niedogodność - wtrącił Frazer. - Nie przepraszaj za mnie, z łaski swojej. Sam przeproszę, jeśli uznam to za stosowne Lady Ware, proszę wracać do domu. Przyjadę do pani z samego rana. - Rano może mnie pan już nie zastać przy Half Moon Street. Choć umysł i zmysły były lekko przyćmione, to jednak wychwycił w głosie Joanny lęk i determinację, a gdy zerknął na zaciśnięte dłonie, poczuł współczucie i coś, czego nie czuł od bardzo dawna, odkąd pochował żonę. Przegarnął dłonią włosy i zaklął nieobyczajnie. - Milordzie, nie w obecności damy! - zrugał go służący, który wyglądał teraz jak rozgniewany wuj. Jednak Alex zignorował reprymendę, poprosił natomiast: - Frazer, bądź łaskaw przynieść duży dzbanek zimnej wody. - Spojrzał na gościa. Czym mogę pani służyć, lady Joanno? Poza powozem, który odwiezie panią do domu? - Przyjechałam tu, żeby pana uwieść - oznajmiła pospiesznie. Zapadła pełna konsternacji cisza. - Pozwolą państwo, że się oddalę - oznajmił kamerdyner. - Zdaje się, że nie powinienem być obecny w takiej chwili. - Święte słowa. Wybacz. - Alex bez pardonu wciągnął Joannę do pokoju i zatrzasnął drzwi. - A więc przyszła pani mnie uwieść? Czy dobrze zrozumiałem? - Tak - odparła podenerwowana. - Mówiłam przecież.
- Czemu, do diaska, od razu nie zabrała się pani do rzeczy? - Słucham?! - Skoro pojawiła się tu pani z takim zamiarem, to dlaczego mnie pani nie uwiodła? - Bezradnie uniósł ręce. - Boże, zlituj się! O tym się nie mówi, to się po prostu robi. - Niby jak miałam to zrobić? - Przygryzła wargę. - Był z nami Frazer. Nie chciałam go zszokować. Lubię go. Przyniósł kieliszek wina i dotrzymał mi towarzystwa, kiedy na pana czekałam. Rozmawialiśmy o jego rodzinnych stronach… - Urwała raptownie, jakby T L R nagle uzmysłowiła sobie, w jakiej znalazła się sytuacji. Przez chwilę wyglądała, jakby miała siedemnaście lat i doświadczenia właściwe dla tego wieku, a nie dwadzieścia siedem lat i trudne małżeństwo za sobą. Innymi słowy, mimo wytwornej sukni była wyraźnie zagubiona, zmieszana i nieszczęśliwa niczym niewinna dziewica, której matka właśnie wyjawiła sekrety małżeńskiej alkowy. Od razu wzbudzała w Aleksie czułość, choć przecież jej nie lubił. Czy to skutek nadmiaru brandy? - zastanawiał się. Czy może jestem szalony? - Cóż, pani wysiłki zakończyły się spektakularnym fiaskiem - stwierdził odrobinę oschlej, niż zamierzał. - Dziękuję za słowa uznania! - W jej oczach błysnął gniew. - Niezmiernie mi przykro, że nie mam w tej materii doświadczenia, które pomogłoby mi pana oczarować. - Nie pojmuję, co też pani strzeliło do głowy… - Ja też nie! - Po tym pełnym desperacji okrzyku zarumieniła się jak wiśnia. Rozległo się nieśmiałe pukanie i w progu pojawił się Frazer, który odetchnął z wyraźną ulgą, widząc, że chlebodawca i milady wciąż są kompletnie ubrani. - Nie byłem pewien, czy państwo nadal… hm… negocjują warunki… - Nie w takim sensie, jak myślisz. - Alex od niego dzbanek i wylał sobie jego zawartość na głowę. - Mój Boże! Cóż za bałagan! - Z miejsca zaczęła się pieklić Joanna. - To bardzo dobry i drogi dywan! Nie rozumiem, czemu kładą coś takiego w hotelach. To oczywiste, że ulegnie zniszczeniu. Ludzie nie potrafią docenić prawdziwego piękna. - Teraz przynajmniej jestem w stanie trzeźwo myśleć. - Odprawiwszy gestem kamerdynera, Grant wytarł głowę ręcznikiem. - Zacznijmy od początku. Zechce pani łaskawie wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? Zacisnęła nerwowo usta, a on znów poczuł nieodpartą chęć, żeby ją pocałować. - Chcę pana prosić, żeby pan się ze mną ożenił. - Czemu nagle przyszedł pani do głowy pomysł małżeństwa? W dodatku ze mną? - Jestem zdesperowana. - Dziękuję, poczytam to za komplement - zadrwił bezlitośnie. - Jednak wciąż nie pojmuję kwestii uwodzenia, którą była pani łaskawa poruszyć. TLR Poruszyła się niespokojnie, po czym zaczęła wyjaśniać: - Nie kłócimy się tylko wtedy, kiedy mnie pan całuje, dlatego sądziłam, że w ten sposób łatwiej pana przekonam. - Chętnie widziałbym panią w swoim łóżku, nie przeczę, ale skąd pani przyszło do głowy, że zechcę się z panią później ożenić? Gdy posłała mu rozeźlone spojrzenie, pomyślał, że istotnie mógłby nadać temu pytaniu taktowniejszą formę, niestety na wyrafinowane zabiegi lingwistyczne za bardzo bolała go głowa. - Ponoć jest pan dżentelmenem, a prawdziwy dżentelmen tak by właśnie postąpił. - Dostrzegam w pani rozumowaniu poważne niedostatki. - Ja zaś widzę poważne braki w pańskich manierach. - Była rozdrażniona i zrozpa-czona. Zechce pan wybaczyć. Niepotrzebnie tu przyszłam i zrobiłam z siebie idiotkę… - Joanno! - Alex podszedł do niej i wziął ją za ręce. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo jest roztrzęsiona i niepewna siebie. Znów zapragnął ją pocieszyć. - Powiedz, o co naprawdę chodzi. Uwolniła dłonie i przysiadła na brzegu łóżka. Niech to diabli, pomyślał niewesoło, czy naprawdę nie wiedziała, co mi robi? W istocie, jak na wdowę była wyjątkowo niewinna i naiwna.
To, że próbował odesłać ją do domu, wcale nie oznaczało, że mogła czuć się przy nim bezpieczna. Uznał, że lepiej będzie zachować bezpieczny dystans i zajął krzesło w drugim końcu pokoju. - To… wszystko przez Johna Hagana - wyrzuciła z siebie wreszcie. - Powiedział… powiedział, że jeśli popłynę na Arktykę, nie będę miała do czego wracać. Zagroził, że zabierze mi dom i zadba, by wykluczono mnie z towarzystwa. Mówił też, że nie życzy sobie w rodzinie bękarta, a Ninę… a Ninę pozwoli mi zatrzymać tylko pod warunkiem, że… - Głos uwiązł jej w gardle. - Chciał, żebym… - Spojrzała Aleksowi w oczy. Zaproponował mi układ… - A ty mu odmówiłaś, prawda? - Grant był bliski ataku furii. - Nie do końca. - Te słowa zabolały go jak cios w splot słoneczny. - Nina musi mieć dach nad głową. Nie widziałam innego wyjścia. Nie mogę pracować jako służąca albo żyć w nędzy. Nie nadaję się do tego, przywykłam do pewnych wygód, pozycji, T L R standardu… Pomyślałam więc… - Na miłość boską, kobieto! - Alex był bliski eksplozji. Poderwał się z miejsca i chwycił ją mocno za ramiona. - Mówisz, że nie zostaniesz moją kochanką, bo nie pozwalają ci na to twoje zasady, a potem idziesz do łóżka z Haganem tylko po to, żeby nadal żyć luksusie? Jak mogłaś to zrobić? - Puścił ją i zacisnął mocno szczękę. Nie był w stanie opanować zazdrości i gniewu. Gdybym zaproponował ci luksusowy powóz i naszyjnik Hattona Gardena, o których wspomniałaś w klubie bokserskim, pewnie zmieniłabyś zdanie w kwestii naszego romansu. - Jego głos był pełen goryczy. - Nieprawda, to nie było tak! - zaprotestowała żarliwie. - Hagan mnie szantażował. Nie wiedziałam, co począć. Alex, zrozum, naprawdę chcę pomóc Ninie. - Załamał jej się głos. - Zresztą i tak nie mogłam się do tego zmusić. Był zbyt odpychający. Poza tym pomyślałam, że może mnie oszukać. - I słusznie. - Roześmiał się szyderczo. - Jak go znam, z pewnością by tak zrobił. Panował nad sobą resztkami sił. Był wściekły na Joannę za to, że omal nie uległa naciskom kuzyna, a Haganowi miał ochotę wyrządzić poważną krzywdę. Zrozumiał wreszcie, czemu do niego przyszła. Potrzebowała nie tylko domu dla siebie, siostry i Niny, lecz także jego nazwiska, bo tylko ono mogło ją uchronić przed zemstą podłego powinowatego. Ujęła w dłoń szal i zaczęła szykować się do wyjścia. - Nie powinnam była tu przychodzić - oznajmiła sucho. - Nie wiem, co sobie myślałam. Jeśli John istotnie wyrzuci mnie z domu, poszukam innego dżentelmena. Ktoś na pewno zechce mnie poślubić. Grantowi wciąż dokuczał ból głowy, a jego procesy myślowe były cokolwiek spowolnione, niemniej jednego był całkowicie pewien. Nie pozwoli, żeby ożenił się z nią ktokolwiek Inny. Co to, to nie! - Który? Lewisham, Belfort czy Preston? - zapytał wyciszonym tonem. - Nawet już nie są mężczyznami, moja słodka. Wszyscy trzej stoją jedną nogą w grobie. - Wiem. Może to i lepiej. Najważniejsze, by Merryn i Nina były bezpieczne. - Żaden z nich nie zgodzi się przygarnąć nieślubnego dziecka innego mężczyzny. Tego możesz być pewna. TLR - Tak, pewnie masz rację… Wiem, że nie masz ochoty na ponowny ożenek, podobnie jak ja nie mam ochoty wychodzić za mąż. Mógłbyś jednak przynajmniej rozważyć taką możliwość dla dobra dziecka. David nie bez powodu uczynił cię opiekunem Niny. Był pewien, że go nie zawiedziesz, nie zlekceważysz poczucia obowiązku, nawet jeśli dodatkowa odpowiedzialność będzie ci nie w smak. A tak jest, prawda? Wyczuwam twoją niechęć od samego początku… Rozgoryczenie i gniew znów ścisnęły go za gardło. Był rozdarty, sam nie wiedział, ile prawdy chciałby jej wyznać. Miał jej powiedzieć, że doprowadził do śmierci żony i od tamtej pory żyje w poczuciu winy? Unika bliższych relacji z ludźmi? Ucieka od zobowiązań, choć zawsze postępuje tak, jak dyktuje mu honor? Istotnie Ware idealnie wybrał opiekunów dla córki: żonę,
która desperacko pragnęła spełnić się jako matka, oraz przyjaciela, który do końca swoich dni nie zdoła pozbyć się wyrzutów sumienia i dlatego zrobi wszystko, byle tylko już nigdy nikogo nie zwieść… - Owszem, bardzo mi to nie w smak - opowiedział wreszcie. - Czemu? Do tej pory zawsze był z nią szczery, lecz tym razem chodziło o coś, co od dawna zżerało go od środka, o coś, czym z nikim się nie dzielił. Nie zamierzał tego zmieniać. Zdecydował się więc na półprawdę: - Nie lubię czuć się do kogokolwiek przywiązany. Jestem podróżnikiem, najważniejsza jest dla mnie moja pasja. Trudno to wyjaśnić… Przymknęła powieki i kiwnęła głową. - Nie musisz niczego wyjaśniać. Doskonale to rozumiem. No tak, pomyślał. W końcu jej mąż był polarnikiem, podobnie jak ja. - Nie chciałabyś takiego mężczyzny, prawda? - Oczywiście, że nie. - Nie znam kobiety, która by chciała. Wiem jedno: pragnę uratować to dziecko. Jestem to zobowiązana Ninie. Nie mogłabym spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym zostawiła ją na drugim końcu świata, opuszczoną, samotną i niekochaną. - Po chwili dodała cicho: - Przyznaję, jestem płytka i wolałabym nadal żyć w dostatku. Zaczerpnęła głęboko tchu i podniosła się na nogi. - Dlatego składam ci tę propozycję. TLR Zdaję sobie sprawę, że mam niewiele do zaoferowania w zamian, ale proszę jedynie o nazwisko i miejsce, w którym mogłabym zamieszkać z Merryn i Niną. Jeśli sobie życzysz, zaopiekuję się też twoją kuzynką Francescą. Wprowadzę ją na salony, o ile po naszym powrocie będą mnie jeszcze na nich przyjmować. Nie zażądam niczego więcej. Wychowam Ninę sama, a ty zachowasz całkowitą swobodę. Będziesz mógł podróżować do woli. Nie będą cię krępowały żadne więzy. Co ty na to? Alex przekalkulował na chłodno jej słowa. Rozwiązanie wydawało się idealne dla obu stron. Ona uniknie zemsty Hagana, dostanie dom i dziecko, a on będzie wolny. Kiedy Joanna zajmie się Niną i Chessie, nic nie będzie trzymało go w Anglii. Znów ruszy w pogoń za przygodami i nie zatrzyma się tak długo, jak będzie miał na to ochotę. Przypomniał sobie także, co powiedział Devlin: - Balvenie potrzebny jest dziedzic… Dotychczas odsuwał od siebie myśl o spłodzeniu potomstwa, bo nie wyobrażał sobie, by jakakolwiek kobieta miała zająć miejsce Amelii. Nie pozwalało mu na to poczucie winy wobec zmarłej żony. Przyjrzał się uważnie Joannie. Była blada i podenerwowana. Wprawdzie przez dziewięć lat małżeństwa nie doczekała się dzieci, ale to przecież nie znaczy, że nie może ich mieć. Ware dużo podróżował i bardzo rzadko bywał w domu, taka jest najpewniej przyczyna, że Joanna nie została matką. Znów utkwił w niej wzrok. Uważała, że nie ma mu nic do zaoferowania, ale w istocie prawda była inna. Mogła urodzić mu syna i tym samym uwolnić od kolejnego obowiązku. Tak, to idealny układ. W każdym calu. Ożeni się z nią wyłącznie ze względów praktycznych. Owszem, pragnął jej, ale nie kochał. Nie kochał i nigdy nie pokocha, a zatem nie zastąpi nią Amelii. Zajrzała mu niepewnie w oczy. Nadal drżała z niepokoju. - Boisz się? - zapytał zdumiony. - Naturalnie, że się boję! - odwróciła się raptownie i pokazała mu plecy. Przyrzekałam sobie, że nigdy więcej nie wyjdę za mąż. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że moje małżeństwo z Davidem było nieszczęśliwe. Nie potrzebuję kolejnego awanturnika, który będzie pojawiał się w moim życiu tylko po to, żeby zaraz zniknąć. Na cóż mi mężczyzna, który obieca gwiazdkę z nieba, a potem odejdzie i zostawi mnie z niczym?! TLR Jej głos brzmiał dość rozpaczliwie. - Tym razem przynajmniej oboje znamy warunki i będziemy się do nich stosować stwierdził rzeczowo Alex.
Joanna pomyślała, że powiedziała zbyt wiele. Nigdy dotąd nie chciała z Aleksem mówić o swoich relacjach z Davidem, teraz jednak wyrwało się jej pod wpływem gwałtownych emocji. - Tak, masz rację. - Westchnęła ciężko. - Nie jestem już taka młoda i głupia jak wtedy, gdy wychodziłam za Davida. Powtarzam, nie poproszę cię więc o nic więcej niż dom i nazwisko. Jaka jest twoja odpowiedź? - Nie. - Przerwał na moment. - Nie potrzebuję szykownej gospodyni ani piastunki do dzieci. Joanna uniosła wojowniczo podbródek. - Rozumiem! Są tańsze w utrzymaniu niż żona. - Być może. - Chwycił ją za ramiona i zajrzał jej w oczy. Pragnął jej do szaleństwa. - Nie interesuje mnie małżeństwo wyłącznie na papierze. Przyszłaś tu, żeby mnie uwieść, zatem zrób to. Joanna poczuła, że braknie jej tchu. Łatwo powziąć zamiar, jednak bywa, że z realizacją jest znacznie trudniej. Spojrzała w surową twarz Aleksa. Uwieść go? Jak miała uwieść kogoś, kto jest tak nieprzystępny, tak pełen rezerwy? Całe to przedsięwzięcie od początku było niedorzeczne. Szkoda tylko, że uświadomiła to sobie dopiero teraz. Nigdy nie należała do osób odznaczających się nadmierną pewnością siebie. Teraz miała tego najlepszy dowód, bo w kluczowym momencie zabrakło jej odwagi. - Mam rozumieć, że nie ożenisz się ze mną, jeśli cię nie uwiodę? - spytała z niedowierzaniem. - Sądziłam, że mimo okropnych manier jesteś dżentelmenem. Widać się myliłam. Miał czelność się roześmiać. Niech go piekło pochłonie! - zaklęła w duchu. - Gdybyś miała trochę więcej doświadczenia, wiedziałabyś, że w takich okolicznościach rzadko który mężczyzna pozostaje dżentelmenem. Ja przynajmniej jestem na tyle szczery, by to przyznać. To ty twierdziłaś, że mnie uwiedziesz, więc nici z naszej umowy, jeżeli nie dotrzymasz słowa. Musimy przypieczętować nasz układ. TLR - Przypieczętować układ? - Zmarszczyła nos. - Wyjątkowo wulgarne określenie. Nie stać cię na więcej? Zrobił krok w jej stronę. - Nie chcę, żeby były między nami jakiekolwiek nieporozumienia, Joanno. Jeśli się pobierzemy, nasz związek zostanie skonsumowany. Pragnę cię i nie chcę mieć żony, która odmawia mi moich mężowskich praw. Nie zamierzam szukać przyjemności u innych kobiet. Poczuła się wyróżniona. David nie miał żadnych oporów przed wiarołomstwem. Więcej, zdradzał ją nałogowo. - Przyjemności? - powtórzyła podekscytowana. - Nie inaczej. - Posłał jej uśmiech. - Mam rozumieć, że nie przywykłaś, by czerpać z tego przyjemność? - Oczywiście, że nie, olśniło go nagle. Ware myślał wyłącznie o sobie. Z pewnością nie dbał o żonę nawet w sypialni. - Nie chcę o tym rozmawiać. - Nie miała ochoty wspominać w tej chwili Davida. - Jak na niedoszłą uwodzicielkę jesteś wyjątkowo powściągliwa. Prawdę mówiąc, była w tym beznadziejna. Nie musiał jej tego przypominać. Od samego początku nie ufali sobie i prowadzili ze sobą niebezpieczną grę, ale kiedy Alex rzucił jej najtrudniejsze wyzwanie, po prostu nie sprostała zadaniu. Owszem, gdy okazało się, że jej przyszłość rysuje się w czarnych barwach, bez domu i środków do życia, postanowiła zapobiec katastrofie, której nawet nie potrafiła w szczegółach sobie wyobrazić, i wymyśliła plan ratunkowy… który okazał się katastrofą. A w każdym razie był zbyt trudny i niebezpieczny, by potrafiła go zrealizować. - Nigdy nie zdołałbyś się powstrzymać przed skrytykowaniem mojej osoby, prawda? Zmieniłam zdanie. Odwołuję swoją propozycję. Alex prychnął rozdrażniony i mocno ją objął. Potem wplótł jej rękę we włosy i pocałował namiętnie w usta. Gdy tylko ich wargi się spotkały, Joanna poczuła, że płonie. Odsunęła się pospiesznie, by nie ulec pokusie. T L R
- Wybacz, ale nie będę całować mężczyzny, od którego zalatuje brandy. - Czasem warto zdobyć się na brawurę. - Uśmiechnął się szeroko, a jej zakręciło się w głowie. Był tak blisko… - Zresztą to nie jest zwykła brandy. To brandy z piwnic księcia regenta. Popatrzył na nią z góry. - Cóż, decyduj. Zostajesz czy… - Wychodzę. Nie ruszyła się, a Alex stał między nią a drzwiami, skutecznie blokując drogę do wyjścia. - Nie sądziłem, że jesteś tchórzem podszyta. Ryzykujesz niepewną przyszłość dla siebie, Merryn i Niny, bo nie masz odwagi pójść ze mną do łóżka? - To zwykły szantaż! - zatrzęsła się ze złości. - Wcale nie jesteś lepszy od Hagana. - Uniosła dłoń, żeby go spoliczkować. Nigdy wcześniej nie targały nią tak silne, a zarazem sprzeczne emocje; gniew, żądza, wstyd i podniecenie. Złapał ją za nadgarstek, zanim dłoń Joanny znalazła się przy jego twarzy. - Nie zapominaj, że to był twój pomysł. Zresztą całkiem niezły, dla odmiany. Ale… - Wzruszył ramionami. - Droga wolna. Możesz iść. Coś się w niej przełamało. - Nie. Nie mogę. Pragnę odzyskać Ninę. - Spojrzała na swoją wytworną srebrną suknię. Chcę mieszkać w Londynie i nosić piękne stroje. Grant roześmiał się nie bez drwiny. - Więc jednak mi się oddasz? Żeby nie stracić szykownych toalet? Przedni powód, słowo daję. Podniósł ją i rzucił bezceremonialnie na łóżko. Zaskoczona leżała chwilę bez tchu. Kiedy się nad nią pochylił, wydał się Joannie duży, silny i niesamowicie męski. Serce tłukło jej się w piersi niczym oszalały ptak w klatce. Była zafascynowana i niezwykle pobudzona. Nigdy dotąd nie pragnęła tak bardzo żadnego mężczyzny. Nieznośnie napięcie, które się w niej nagromadziło, doprowadzało ją do utraty zmysłów. Gdy Alex znów ją pocałował, zapomniała o bożym świecie, całkowicie pochłonięta nowymi doznaniami. Otarła się o niego instynktownie, by poczuć go jeszcze bliżej T L R siebie. Wtem przemknęła jej przez głowę pewna mglista myśl. - Proszę, tylko nie pognieć mi sukienki - szepnęła, przypomniawszy sobie wygórowaną cenę, której zażądała za nią madame Ermine. Wypuścił ze świstem powietrze. - Zdejmij ją, skoro nie chcesz, żeby się zniszczyła - mruknął poirytowany. - W przeciwnym razie sam ją z ciebie ściągnę i nie będę się przy tym cackał. - Nie dam rady zdjąć sukienki bez pomocy pokojówki - odparła smętnie. Westchnął ciężko i obrócił Joannę na brzuch. Odgarnął jej włosy z karku, po czym zabrał się Z mozołem do rozpinania niezliczonej liczby maleńkich guziczków. Po chwili zaklął zniecierpliwiony. - Błagam, nie pourywaj ich… - Wygląda na to, że muszę jakoś odwrócić twoją uwagę. - Przysunął się i zaczął pieścić ustami szyję, jednocześnie cały czas zmagał się z zapięciem sukni. W końcu zdjął wszystko z Joanny z wyjątkiem koszuli. Potem położył się obok niej i sięgnął ustami do jej ust. Pocałunki były namiętne i zaborcze, Alex wodził dłońmi po jej obnażonej skórze, domagając się odpowiedzi. Na moment wróciły dawne lęki, ale szybko odsunęła je na bok. Alex to nie David, powtarzała sobie. Jego pieszczoty były odrobinę natarczywe, ale dawały niewysłowioną rozkosz. Wiedziała od samego początku, że Alex Grant jest człowiekiem honoru i nigdy nie zrobił jej krzywdy. Jego dłonie były delikatne, sprawiały, że lgnęła do niego bezwiednie i ufnie. - Masz cudną… bieliznę - szepnął, zatrzymując wargi tuż nad stwardniałym sutkiem. Kupujesz ją przy Bond Street? - Nie udawaj, że cię to obchodzi. - Chwyciła go za głowę i przysunęła do piersi. Roześmiał się i ochoczo spełnił jej życzenie. Język Aleksa potrafił czynić cuda.
Joanna z trudem powstrzymała się od krzyku. W ostatniej chwili uprzytomniła sobie, że są w hotelu pełnym gości. Objęła Aleksa ramionami, by po chwili zedrzeć z niego koszulę. Zupełnie nie dbała o to, czy się podrze. Na szczęście lord Grant nie przywiązywał zbyt dużej wagi do swego wyglądu. TLR Była to ostatnia w miarę przytomna myśl, jaka zrodziła się w jej umyśle. Alex pozbył się reszty jej odzienia, a wtedy Joanna sięgnęła niecierpliwie do jego bryczesów, aby pozbyć się ostatniej dzielącej ich bariery. Usłyszała, jak głośno wciągnął powietrze i spojrzała na jego pełną napięcia twarz. Zawahała się, zdjęta nagłym lękiem. Znów przypomniało jej się, jak okrutnie traktował ją David. Alex wyczuł jej niezdecydowanie i przykrył dłonią jej dłoń. Jego oczy lśniły takim samym pragnieniem, które musiało malować się i w jej źrenicach. - Nie bój się… Jak się domyślił? Odprężyła się, gdy obcałowywał jej skroń, ucho i szyję. - Zaufaj mi, Joanno. Ufała mu. Kiedy to sobie uzmysłowiła, ogarnął ją spokój. Po chwili poczuła jego rękę, a potem usta między udami. Zamarła, po czym poruszyła się niespokojnie i próbowała protestować, ale był nieubłagany. Wtedy odrzuciła wstyd i pozwoliła na wszystko. Nie była przygotowana na taką rozkosz. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Długo nie mogła dojść do siebie, a gdy otworzyła oczy, pokój zawirował jej nad głową. - Nie przypuszczałam… nie wiedziałam… - Leżała, patrząc w sufit oszołomiona i zaskoczona. Więc o to chodziło… To tego zawsze jej brakowało… Zerknęła na Aleksa. Opierał się na łokciu obok niej i wyglądał na wielce zadowolonego z siebie. - Nie wiedziałaś… hm… to niezwykłe… Odwróciła się na bok i sięgnęła po kołdrę, aby okryć nagość i pozbyć się poczucia bezbronności. - Nie to miałam na myśli… - Nie dokończyła, bo znów zsunął z niej okrycie i przygarnął ją do piersi. - Wiem, co miałaś na myśli - powiedział z uśmiechem. - Ale jeszcze nie skończyliśmy. Pisnęła cicho, gdy przewrócił ją na plecy i przykrył swoim ciężarem. Nie pamiętała już, jak to było, ale z pewnością nigdy tak jak teraz. Z nim. Przedtem leżała bez ruchu i czekała, aż mąż wreszcie skończy i zostawi ją w spokoju, natomiast z Aleksem natychmiast poczuła przypływ pożądania, wyzbyła się zahamowań i dała się ponieść T L R intensywnym doznaniom. Czuła go głęboko w sobie, a mimo to pragnęła mieć go jeszcze bliżej. - Alex… Całował jej usta, szyję i piersi, a ona nie pozostawał mu dłużna, obejmowała go mocno i zapamiętałe oddawała pieszczoty. Kiedy wyszeptał jej imię, odebrała to jak najczulszą pieszczotę. Potem leżeli długo spleceni w intymnym uścisku. Alex odgarnął jej włosy z czoła, pogłaskał Joannę po policzkach i musnął wargami jej usta. To była najczulsza pieszczota, jaką kiedykolwiek ktoś ją obdarował. Wiedziała, że powinna wstać i pójść do domu, ale nie potrafiła się do tego zmusić. Była zadowolona i spełniona jak nigdy przedtem. Odpłynęła w sen, nim zdążyła pomyśleć cokolwiek więcej. Obudziła się kilka godzin później. Świece się wypaliły, sypialnię wypełniła woń łoju. Joanna czuła się tak wspaniale, że przez moment nie wiedziała, gdzie jest. Potem wszystko sobie przypomniała i raptownie usiadła. Zerknęła na Aleksa. Z potarganymi włosami wyglądał młodo i bezbronnie, zupełnie inaczej niż zwykle, mniej surowo i bardziej przystępnie. Zatrzymała wzrok na jego muskularnym torsie, potem na ostro zarysowanym podbródku, na którym pojawił
się cień zarostu, na koniec na ciemnych gęstych rzęsach. Wpatrywała się w niego jak urzeczona. Nie była w stanie się poruszyć ani spokojnie oddychać. Jej pierś rozsadzało dziwne intensywne uczucie, którego nie potrafiła nazwać. Nie był to wstyd ani żal, choć przecież spędziła noc z niemal obcym mężczyzną. Nie obawiała się też o przyszłość. Silne emocje, których nie umiała opisać, dotyczyły Aleksa. I śmiertelnie ją przerażały. Nie miały nic wspólnego z niegdysiejszym ślepym i bezgranicznym zauroczeniem, które żywiła do Davida. Nie była wpatrzona w lorda Granta jak w obraz. Jeszcze do niedawna wmawiała sobie, że go nie lubi. Lottie powiedziałaby pewnie, że to zwykła wdzięczność za to, że zadbał w łóżku o jej potrzeby. Joanna wiedziała jednak, że chodzi o znacznie więcej, choć na razie wolała tego nie analizować. Próbowała ukradkiem wymknąć się z pościeli, lecz Alex wyczuł, że się poruszyła, i T L R objął ją ramieniem. Ona zaś nagle wpadała w panikę. Najchętniej wzięłaby nogi za pas. Spróbowała wyswobodzić się z uścisku, lecz Alex trzymał ją mocno, więc dała za wygraną. - A zatem? - zaczął nieco rozbawionym, ciepłym głosem. - Przypieczętowaliśmy nasz układ? - Nie wiem. Ty mi powiedz. - Myślę, że tak. - Uśmiechnął się półgębkiem. - Ożenię się z tobą, dam tobie i Ninie nazwisko, ty zaś stworzysz dom dla niej, Merryn i Chessie. - Położył jej rękę na brzuchu. - I urodzisz mi syna, dziedzica Balvenie. Przez chwilę miała nadzieję, że się przesłyszała. Potem zamarła oszołomiona i zdruzgotana. Dopiero teraz przypomniała sobie rozmowę z Devlinem podczas balu u Lottie. James napomknął wówczas, że jego kuzyn potrzebuje spadkobiercy majątku i tytułu. Niestety w swoich planach i kalkulacjach zupełnie nie wzięła tego pod rozwagę. Niedowierzanie i rozpacz doprowadziły ją niemal do łez. Prosił ją o to jedyne, czego nie mogła mu dać. Wiedział, że ona i David nieustannie się kłócili, wiedział także, że przyjaciel nienawidził jej z całej duszy, nie znał wszakże powodu owej nienawiści. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że nie doczekali się potomstwa. Nie domyślił się jednak, że właśnie to ich poróżniło, a w konsekwencji zniszczyło i tak niezbyt udane małżeństwo. Pierwszego wieczoru, gdy na przyjęciu Cummingsów zapytał wprost o przyczynę niechęci Ware’a, niemal wykrzyczała mu prawdę w twarz: - Przez pięć lat nie dałam mu upragnionego syna, więc w końcu zbił mnie tak, że na zawsze pogrzebał moje nadzieje na macierzyństwo! Ostatecznie nie powiedziała tego na głos, więc Alex o niczym nie miał pojęcia. - Nie wspominałeś wcześniej o dziedzicu - powiedziała zdławionym głosem. Zaskoczony podniósł na nią wzrok i zatrzymał rękę, która wodziła niespiesznie po jej udzie. - Doprawdy? Nic nie mówiłem? Ale przecież chcesz mieć dzieci, prawda? Otworzyła usta, żeby wyznać mu bolesną prawdę, jednak nim zdołała wyksztusić choćby słowo, pomyślała o Ninie, jedynym dziecku, które kiedykolwiek będzie mogła T L R nazwać swoim. Jeśli zgodzi się na jego warunek, świadomie pozbawi go dziedzica, oszuka w niewyobrażalnie perfidny, wyrachowany sposób po to tylko by zaspokoić własną potrzebę i wypełnić ostatnią wolę męża. Zatem powinna zerwać umowę i uciec stąd jak najprędzej, jednak desperacka i matczyna miłość do dziewczynki, której nawet jeszcze nie poznała, przesłoniły rozum i uciszyły wszelkie skrupuły. - Oczywiście, że chcę. Zawsze pragnęłam potomstwa. - Jej głos zabrzmiał wyjątkowo fałszywie, ale Alex tego nie dostrzegł. - Tak czy owak, nie mogę dać ci gwarancji, że urodzę syna. Nikt nie może być tego pewien. Wszystko w rękach Boga. - Racja - odparł z uśmiechem. - Niemniej możemy się postarać i odrobinę mu w tym dopomóc, czyż nie? Przewrócił ją na wznak i przycisnął do posłania. Jego usta zaczęły powoli błądzić po jej szyi.
Joanna zadrżała po części pod wpływem jego dotyku, po części dlatego, że dotarło do niej, jak wielkiej i niewybaczalnej dopuściła się zdrady. - A zatem… dobiliśmy targu - szepnął jej do ucha. Jeszcze nie jest za późno, pomyślała. Jeszcze możesz się wycofać… Walczyła ze sobą jeszcze chwilę, lecz na próżno. - Tak - odpowiedziała cicho i zacisnęła z bólem powieki. Alex musnął wargami jej pierś i klamka zapadła. TLR CZĘŚĆ DRUGA SPITSBERGEN, CZERWIEC 1811 Rozdział dziesiąty Awanturnik albo poszukiwacz przygód to człowiek, który lubi podejmować ryzyko, ktoś, kto zapuszcza się w niezbadane zakątki świata i angażuje się w niebezpieczne, lecz potencjalnie zyskowne przedsięwzięcia. Inaczej śmiałek, zawadiaka, raptus, szaleniec. Joanna cierpiała katusze z powodu choroby morskiej. W najgorszych koszmarach sprzed podróży owe dolegliwości nie wydawały się nawet w połowie tak okropne, jak okazały się w rzeczywistości. Od blisko czterech tygodni nieustannie targały nią torsje. Prawdę mówiąc, miała ochotę zakończyć żywot, bo tylko takie radykalne rozwiązanie położyłoby kres jej mękom. Rankiem w dniu rozpoczęcia rejsu odbył się ślub jej i Aleksa. Nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy. Wręcz przeciwnie, wszystkim dopisywały znakomite nastroje, zwłaszcza Joannie, która wyglądała wprost zjawiskowo w olśniewającej różowej sukni i T L R dopasowanym do niej modnym kapelusiku. Alex prezentował się równie wytwornie w galowym mundurze. Druhnami były Merryn i Lottie, a drużbami James i Owen. Jednak radość panny młodej nie trwała długo, bo niemal natychmiast po wejściu na pokład Wiedźmy Morskiej dla świeżo upieczonej lady Grant rozpoczął się istny koszmar. Kiedy dopływali do Chatham, zerwał się potężny sztorm, więc kapitan Purchase polecił Joannie wejść pod pokład. Mocno przerażona z ochotą pobiegła na dół i od tamtej pory już nie wyszła z kajuty. Nie miała pojęcia, ile upłynęło dni. Leżała przykuta do koi ze ściśniętym żołądkiem i silnymi zawrotami głowy. Miała wrażenie, że wszystko wokół się kręci, kołysze albo skrzypi. Jej nozdrza drażnił wszechobecny odór dziegciu. Modliła się o koniec świata, lecz jakoś nie nadchodził. Czuła się samotna i opuszczona Alex nie odwiedzał jej od kilku dni, zresztą dlatego, że kategorycznie mu tego zabroniła. Drżała na samą myśl, że miałby oglądać ją w tak opłakanym stanie. Bez wytwor-nych strojów, z pobladłą twarzą i włosami w nieładzie czuła się bezbronna, jakby naga. Pierwszego wieczoru był bardzo troskliwy. Odgarniał włosy z czoła, podawał wiadro, kiedy robiło jej się niedobrze i próbował wmusić w nią choć odrobinę jedzenia. Nie przypuszczała, że stać go na taką opiekuńczość. Jednak jej duma cierpiała tak bardzo, że w końcu go wyprosiła. Jęknęła i odwróciła się do ściany. Podróże z pewnością nie były jej żywiołem. Przypomniała sobie fury bagażu, który ona i Lottie przywiozły na nabrzeże. Lottie zabrała nawet wannę, kilka pudełek pachnących mydeł, zestaw chińskiej porcelany, mnóstwo herbaty i karmelków, sekretarzyk, podnóżek, kamerdynera, pokojówkę oraz siedem ogromnych walizek. Joanna starała się być praktyczna i zachować umiar. Zapakowała kilka skrzynek
pomarańczy i jabłek, worki z drewnem na opał, ciepło wyściełany koszyk dla Maksa, kosz z zabawkami dla Niny i zaledwie pięć waliz. Na widok tego wszystkiego na twarzy Aleksa odmalował się widok takiego niedowierzania, że Purchase i Devlin wybuchnęli gromkim śmiechem. T L R Grant spoglądał to na Lottie Cummings i żonę, to na ich ekwipunek, i kręcił z politowaniem głową. Damy od stóp do głów spowite były w futra, a ich stopy chroniły przed zimnem eskimoskie buty. - Wyglądacie jak niedźwiedzice - stwierdził na koniec. - Niezbyt wyszukany komplement, niemniej dziękuję - odparła lekko Joanna. - Nie spodziewałam się po tobie innego. - Jeśli napotkamy sztorm, owoce zgniją w ciągu kilku dni, za to biurko przynajmniej przyda się na opał. Powinienem był poprosić przełożonych o co najmniej dwa do-datkowe statki na wasze pakunki. Jeden - może nie wystarczyć. Albo zatonąć pod tym ciężarem. Admiralicja zgotowała im uroczyste pożegnanie. Kiedy zagrała muzyka, a po niej zabrał głos lord Yorke, Alex pociągnął Joannę za ramię i poprowadził dyskretnie do ich wspólnej kajuty, która okazała się śmiesznie mała, ponura i ciasna. - Mamy pomieścić się tu oboje? Mam w domu znacznie większe szafy. - Czemu mnie to nie dziwi… - A koja wygląda jak trumna. Na twarzy Aleksa pojawiła się rezygnacja. Przewidział, że podróżowanie nie przypadnie żonie do gustu, ona zaś potwierdziła te przypuszczenia, nim jeszcze wypłynęli w morze. - Dziękuj Bogu, że nie musisz spać w hamaku, jak większość załogi - powiedział ozięble i zostawił ją samą. Poczuła się okropnie i miało już tak pozostać przez najbliższy miesiąc. Tęskniła za Merryn, która wybrała towarzystwo serdecznej przyjaciółki, panny Drayton, i postanowiła zostać w Londynie. Na początku niedyspozycji odwiedziła ją Lottie. Wyglądała jak zwykle idealnie i jak zwykle nie zamykała jej się buzia. Paplała, jaki to uroczy jest kapitan Purchase i jaką ma fantastyczną załogę, a także o tym, jak doskonale się bawi. Joanna zastanawiała się, czy aby na pewno są na tym samym statku. TLR - Nie widziałaś Szetlandów - relacjonowała Lottie. - Ale prawdę mówiąc, niewiele cię ominęło. Wyglądały posępnie, zwłaszcza że cały czas padało. Podczas burzy straciliśmy też Z oczu statek kapitana Hallowsa, ale Owen twierdzi, że niebawem nas dogoni. Nie sądziłam, że poznam tak wielu przystojnych młodych marynarzy. Jestem nimi zachwycona! - Spojrzała z ukosa na przyjaciółkę. - Całe szczęście, że dotrzymują mi towarzystwa, bo z ciebie, moja droga, mam raczej marny pożytek. Zrobiłaś się przeraźliwie nudna, nic tylko leżysz w dantejskich ciemnościach. Nie mogłabyś postarać się odrobinę bardziej? Jestem pewna, że cała ta choroba to jedynie wytwór twojej wyobraźni. W tej samej chwili Joanna pochyliła się nad wiadrem, na co Lottie pisnęła z obrzydzeniem, wybiegła z kajuty i od tamtej pory więcej się nie pokazała. Jedynie Max pozostał wierny swej pani i nie odstępował jej na krok. Kolejny dowód na to, że na zwierzętach można polegać znacznie bardziej niż na ludziach, stwierdziła smętnie. Spoglądając na kołyszącą się u sufitu lampę oliwną, doszła do wniosku, że ma już serdecznie dość tej ciemnej nory i musi wreszcie zaczerpnąć świeżego powietrza. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. - Zabroniłaś mi odwiedzin, ale i tak przyszedłem. Alex, pomyślała w popłochu. Najpierw poczuła się zawstydzona, jakby do jej sypialni wtargnął ktoś obcy, a potem wpadła w panikę. Nie myła się od dwóch, może nawet trzech dni, koszula była poplamiona, włosy rozczochrane i lepkie. W dodatku niezbyt wdzięcznie pachniała. - Prosiłam, żebyś tu nie wchodził! - wrzasnęła schrypniętym głosem. - Wyglądam okropnie. Nie chcę, żebyś mnie teraz oglądał.
Miał czelność się roześmiać. Niech go diabli. - Istotnie, prezentujesz się raczej mało powabnie. Rzekłbym, fatalnie. Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. Spojrzała na niego wilkiem. Miał włosy rozwiane wiatrem, był opalony i zachwycający. Wzniósł ze sobą zapach morza i słońca. Schowała twarz w poduszce. - Mogłeś skłamać i powiedzieć, że wyglądam znośnie. - Przecież wiesz, że nigdy nie kłamię. - Usiadł obok niej. TLR Dlaczego jeszcze sobie nie poszedł? Nie miał czegoś do omówienia z Owenem, Jamesem albo innymi marynarzami? - Przyniosłem ci trochę owsianki. Owsianki? Brr… co za ohydztwo… Ścisnęło ją w żołądku. - Zabierz ją. Nie będę niczego jadła. - Będziesz - rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Dość tego dobrego. Frazer jest niepocieszony. Wychodził z siebie, gotując ci rosół, a ty ani razu nie spróbowałaś nawet łyżki. Ranisz jego uczucia. Poza tym jeśli nadal będziesz się głodzić, wkrótce naprawdę się rozchorujesz. Poderwała się jak oparzona. - Naprawdę się rozchoruję?! Sądzisz, że udaję?! Posłał jej szeroki uśmiech, za który miała szczerą ochotę go uderzyć. - Nie, oczywiście, że nie. Wiele osób cierpi na chorobę morską. Ale nie martw się, wszystkie dolegliwości znikną jak ręką odjął, jak tylko staniesz na stałym lądzie. Opadła z powrotem na poduszkę. - W takim razie obudź mnie, kiedy dobijemy do brzegu. - Nie. Uzmysłowiła sobie ze zgrozą, że Alex ściąga z niej nakrycie. Chwyciła kurczowo koc i spróbowała mu go wyrwać. - Miarka się przebrała - oznajmił stanowczo. - Zjesz i wstaniesz z łóżka. Niebawem dopłyniemy do zachodniego wybrzeża Spitsbergenu. Musisz być gotowa do opuszczenia statku. Poza tym na zewnątrz jest pięknie. Widok na pewno ci się spodoba. - Jedyny piękny widok, jaki pragnę ujrzeć, to kawałek ziemi, na której mogłabym postawić stopy - odparła zrzędliwe. - Przestań się nad sobą użalać. Zachowujesz się jak rozpieszczona pannica. Cisnęła w niego poduszką. Parsknął śmiechem i złapał ją w locie, nie wypuszczając z drugiej ręki miski z owsianką. - Wstawaj natychmiast. A może chcesz, żebym podał ci lustro? Od razu nabierzesz ochoty, żeby doprowadzić do porządku swój opłakany wygląd. TLR - Nie! Tylko nie to! - Była próżna i zawsze chciała wyglądać jak najlepiej. Czuła się potwornie zaniedbana i co gorsza, ogromnie skrępowana. W oczach Aleksa było coś niepokojącego, kiedy jej się przyglądał. To uporczywe spojrzenie sprawiało, że robiło jej się gorąco. Od razu wspomniała noc w hotelu Grillon. Teraz była jego żoną, a mimo to odczuwała w obecności Aleksa zakłopotanie. Wówczas byli ze sobą tak blisko… potem jednak spędzili sporo czasu osobno i owa rozłąka uzmysłowiła jej, że właściwie w ogóle się nie znają. Sytuacja wydała jej się nad wyraz niezręczna. - Och, daj mi tę miskę - skapitulowała niechętnie. Jedzenie o dziwo bardzo jej smakowało. Zjadła wszystko i stwierdziła, że była przeraźliwie głodna. - Dziękuję, była bardzo dobra powiedziała na koniec. - Przykro mi, jeśli uraziłam Frazera. - Jestem pewien, że ci wybaczy, tylko musisz spróbować jego gulaszu. Ale owsiankę zrobiłem ja. - Ty? - spytała zdumiona. - Owszem. Marynarz musi być zaradny. - Przechylił głowę. - Ty pewnie nie umiesz
gotować? Zirytował ją sposób, w jaki sformułował pytanie. Jakby z góry zakładał, że zna odpowiedź. - Naturalnie, że nie umiem. Bo niby po co? Jestem córką hrabiego. - Jako żona skromnego duchownego ciotka próbowała wpoić jej podstawowe umiejętności dobrej gospodyni, takie jak pieczenie, przyrządzanie konfitur i tym podobne. Niestety Joanna interesowała się wyłącznie modą i tym, jak wykorzystać swoją urodę, by wyrwać się ze wsi. - Mógłbyś oszczędzić mi tego cierpkiego spojrzenia. Naprawdę oczekiwałeś, że za-imponuję ci tego rodzaju talentami? Wiedziałeś, jaka jestem, kiedy się ze mną żeniłeś. Nie odezwał się przez dobrych kilka sekund, a Joannie zrobiło się żal samej siebie. Nigdy dotąd nie żałowała, że nie posiadła kulinarnych umiejętności. - Owszem, wiedziałem - stwierdził krótko i podniósł się z krzesła. Gdy zorientowała się, że wychodzi, z miejsca zrobiło jej się lżej. Bliskość Aleksa nie miała dobrego wpływu na jej równowagę psychiczną. - Przyślę Frazera z gorącą wodą. Poczujesz się lepiej, kiedy się umyjesz. - Zatrzymał się z ręką na klamce. - Joanno… TLR - Tak…? - Jeśli nie wstaniesz, wrócę tu i ubiorę cię osobiście - oznajmił z błyskiem w oku. Nie sądzę, by ci się to spodobało, bo marna ze mnie pokojówka. Dobre sobie, skomentowała w duchu. Nie tak dawno nie miał najmniejszego pro-blemu z tym, żeby mnie rozebrać. - Jeszcze jedno. - Wciąż patrzył na nią dziwnie. - Od dziś będę dzielił z tobą kajutę. Pies będzie musiał przeprowadzić się do koszyka. Nie zamierzam spać z tą futrzaną kulą. Popatrzyła za nim oniemiała ze zdumienia i oburzenia. Niesłychane! Skóra jej cierpła na myśl o tym, że będzie ją widywał przed poranną toaletą. Zgroza. Kiedy niedomagała, miała przynajmniej wytłumaczenie dla opłakanego stanu. Nie była przygotowana na tego rodzaju intymność. Nie chciała być z nim blisko. Każdy jego dotyk będzie jej przypominał o tym, że pragnie, aby dała mu syna. Za każdym razem, gdy ją pocałuje, będzie wracała pamięcią do dnia, w którym nikczemnie go oszukała. Postąpiła haniebnie, ale cóż innego mogła uczynić? Musiała ratować Ninę. Nie mogła pozwolić, by dziewczynka dorastała bez miłości, samiuteńka jak palec. Tak czy owak, wyrzuty sumienia dręczyły ją od samego początku, odkąd złożyła obietnicę, której nie była w stanie dotrzymać. Znów pomyślała o owej niezapomnianej nocy. Jej uśpione zmysły i skostniałe serce obudziły się wówczas do życia. Zrozumiała, jak piękny może być związek kobiety i mężczyzny i zapragnęła więcej, niż Alex mógł i chciał jej ofiarować. Przeżyła to wyjątkowo boleśnie, uzmysłowiła sobie bowiem, że jej życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby swego czasu nie ulokowała źle uczuć. Zawsze marzyła tylko o jednym, o kochającym mężu i gromadce dzieci. Cel wydawał się tak prosty do osiągnięcia, a jednak nic nie ułożyło się po jej myśli. Pierwsze małżeństwo okazało się katastrofą, drugie zostało zbudowane na kłamstwie, więc również było skazane na porażkę. Zacisnęła powieki i odetchnęła głęboko. Lepiej o tym nie myśleć. Alex nigdy nie dowie się prawdy. Wystarczy, że odegra dobrze rolę żony, przede wszystkim w sypialni. Przez jakiś czas, tak jak poprzednio, będą próbowali powołać na świat potomka, a potem mąż zapewne ją opuści. Alex był urodzonym podróżnikiem, więc prędzej czy później T L R znów wyruszy na podbój świata. Jej pozostaną zaś Nina, Merryn i Chessie, rodzina, o której zawsze marzyła. Niestety nie przynosiło jej to żadnej pociechy, przeciwnie, czuła się jeszcze bardziej samotna. Zebrała siły i podniosła się z koi. O dziwo, świat nie kołysał się już tak bardzo jak przedtem, w każdym razie nie miała wrażenia, że za moment rozstąpi jej się pod stopami. Kąpiel i starania pokojówki powinny postawić ją na nogi. Nie miała wyboru, musiała zmierzyć się z tym, co ją czeka zarówno w życiu, jak i w małżeństwie. Kolejna podróż w nieznane,
ale cóż począć? Rozdział jedenasty Alex stał na pokładzie, wpatrując się w wybrzeża Spitsbergenu. To miejsce zawsze poruszało w nim czułą strunę. Był tu już dwukrotnie, po raz pierwszy niedługo po śmierci Amelii. Ponury krajobraz Arktyki doskonale współbrzmiał z rozpaczą i poczuciem winy, które targały jego duszą. Pierwszy raz ożenił się z miłości, natomiast jeśli chodzi o drugie małżeństwo, to miał poważne obawy, że okaże się absolutna klęską. Co gorsza, mógł za to winić wyłącznie siebie. Po raz enty w ciągu ostatnich tygodni pytał samego siebie, czy aby przypadkiem nie miał zbyt wygórowanych oczekiwań. Czego właściwie się spodziewał? Żeniąc się z Joanną, doskonale zdawał sobie sprawę, jak potrafi być kapryśna i powierzchowna. Nie miał co do niej żadnych złudzeń. Prosił jedynie, aby dała mu dziedzica. Łudził się, że płomień namiętności, który wzniecili jakiś czas temu, nieprędko się wypali, tymczasem spotkało go srogie rozczarowanie. W najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczał, że Joanna tak żywiołowo i zapamiętale odpowie na jego pieszczoty. Naturalnie jedna noc mu nie wystarczyła. Gdyby okoliczności temu sprzyjały, kochałby się z nią na okrągło. Niestety przeszkodziła mu w tym przedłużająca się choroba Joanny. TLR Z niezrozumiałych powodów przez ten czas ich wzajemna fascynacja kompletnie wyga-sła, takie w każdym razie odnosił wrażenie. W jej miejsce pojawił się dystans. Aby go zburzyć, potrzebna była dobra wola obu stron. Miał nadzieję, że małżonka ją okaże dla dobra związku. Oziębłe relacje z pewnością nie pomogą powołać na świat potomka. Zastanawiał się także, jak Joanna zniesie trudy dalszej podróży. Kiedy odwiedził ją w kajucie, zachowywała się jak rozpieszczona mała dziewczynka, co nie rokowało dobrze. Zirytowała go, choć próbował wykazać się zrozumieniem. Oczywiście współczuł Joannie z powodu wyczerpującej choroby. Jej przypadek był wyjątkowo ciężki, niemniej sądził, że kiedy morze nieco się uspokoiło, uda mu się ją namówić, żeby wstała. Czekał na żonę od dwóch godzin, jednak na próżno. Godził się już z myślą, że się nie doczeka. Może nie tyle godził, jako że był rozczarowany i wściekły. Zarzekała się, że zrobi wszystko, żeby odzyskać Ninę, a poddała się już przy pierwszej przeciwności losu. A może wymagał od niej zbyt wiele? Nie przywykła przecież do ciężkich warunków. Gdy usłyszał odgłosy rozmowy, odwrócił się i ujrzał Joannę. Eskortowała ją liczna grupa młodych marynarzy z Devem na czele. Alex nie dowierzał własnym oczom. Owszem, to była lady Grant, tyle że w niczym nie przypominała zrzędliwej cierpiętnicy, którą oglądał niedawno na łożu boleści. Wyglądała jak zwykle, czyli zachwycająco. Miała na sobie szykowną czerwoną pelisę, pasujące do niej rękawiczki i kapelusz, a także ciepłe botki. Policzki opuściła wreszcie chorobliwa bladość. Zastąpiły ją lekkie rumieńce. Rzecz jasna trzymała w ramionach Maksa odzianego w karminowy kubraczek. - Czuję się wspaniale. - Podeszła do męża i posłała mu czarujący uśmiech, choć jak sądził, zrobiła to głównie na użytek zgromadzonej publiczności. Położyła mu rękę na ramieniu. - Nie wiem, co było w tej owsiance, wiem tylko, że zdziałała cuda. Kto by pomyślał, że Frazer okaże się taką wprawną pokojówką. Jej wielbiciele jak na komendę wybuchnęli gromkim śmiechem. Grant poczuł, że zaschło mu w gardle. - Alex, kochany… O nie, pomyślał, nie będę tego tolerował. Nie spodobało mu się, że zwraca się do niego, używając czułego określenia, które w rzeczywistości nic nie znaczy. Jej przyjacie-T L R le z towarzystwa również mieli ów denerwujący zwyczaj. Hm, to określenie nic nie znaczy? Kiedy tak sobie patrzył na Joannę, znów zobaczył zmysłową kobietę, z którą kochał
się namiętnie w Londynie. Nagle zapragnął porwać ją w ramiona i całować do utraty tchu. - Panowie! - Odprawił oficerów stanowczym skinieniem głowy. Natychmiast przypomnieli sobie o rozlicznych obowiązkach i czym prędzej się ulotnili. Joanna i Alex zostali sami. - Straciłem już nadzieję, że do mnie dołączysz. Okropnie się guzdrałaś. Zmarszczyła brwi. - Ależ co ty mówisz! Nie upłynęły nawet dwie godziny - odparła z psotnym uśmiechem, na co Aleksowi krew zawrzała w żyłach. - Skoro uważasz, że to zbyt długo, powinieneś się przekonać, ile czasu zajmują mi przygotowania do balu. - Mina nieco jej zrzedła, dodała jednak rzeczowym tonem: - Oczywiście nie będziesz musiał tego znosić. Zapomniałam, że kiedy wrócimy do Anglii, postarasz się przekonać admiralicję, by wysłała cię na kolejną misję. Wyjedziesz i pewnie rzadko się będziemy się widywać. W jej głosie nie wychwycił żalu i zrobiło mu się przykro. Choć przecież taką umowę zawarli. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - odparł gładko. - Nie zapominaj, że oboje będziemy odpowiedzialni za wychowanie Niny. Poza tym zamierzam pozostać w kraju, aż osiądziesz w nowym domu i zapewnisz mi dziedzica. Spuściła wzrok i zarumieniła się. - Nie powinieneś mówić o tych sprawach tak otwarcie - odparła chłodno. - Dookoła jest pełno ludzi. Ktoś może nas usłyszeć. - Radzę ci zapomnieć o dobrych manierach i pruderyjnej skromności, moja droga, bo nie zamierzam ograniczać się do próżnego gadania. Przygotuj się na to, że będę się z tobą kochał przy każdej nadarzającej się sposobności. Wciągnęła ze świstem powietrze, co kazało mu przypuszczać, że jego awanse będą równie mile widziane jak morowa zaraza. Zerknęła na niego niepewnie. - Jeśli chcesz czekać, aż zajdę w ciążę, to może się okazać, że będziesz musiał spędzić na lądzie sporo czasu. TLR - Wynagrodzą mi to długie godziny spędzone z tobą w sypialni. Zacisnęła usta, znak, że nie miała ochoty drążyć tematu. Odwróciła się, żeby nie mógł zobaczyć jej twarzy, i zapatrzyła się w horyzont. Alex długo czekał, aż Joanna się odezwie, ale czegóż się spodziewał? Że wpadnie w zachwyt nad tutejszym krajobrazem? Wielu ludziom Spitsbergen wydawał się zbyt mroźny, posępny i odludny. Przerażał zwłaszcza tych, którzy dotąd widywali wyłącznie zielone pastwiska południowej Anglii. Natomiast Alex jako Szkot przywykł do ponurej scenerii. Odnajdował w niej spokój i inspirację, choć naturalnie nie spodziewał się, że Joanna podzieli jego upodobania. Kiedy z rozkoszą wystawiła twarz na słońce, uzmysłowił sobie, że od dawna nie była na świeżym powietrzu. Przymknęła powieki, a na jej ustach pojawił się błogi uśmiech. Poczuł, że musi natychmiast ją pocałować. - Wspaniale jest wyjść znów na zewnątrz - odezwała się po chwili. - Nie sądziłam, że będzie tak ciepło. - Obróciła się na pięcie i pobiegłszy na drugą stronę statku, chwyciła się relingu, a potem radośnie zawołała do Aleksa przez ramię. - Nie ciesz się przedwcześnie - skomentował ze śmiechem. - Za godzinę może spaść śnieg. - Naprawdę? - Spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Zapewniam, że to bardzo możliwe. Niełatwo przepowiedzieć pogodę, a tutaj aura jest szczególnie kapryśna. - Zatem powinniśmy się cieszyć dopóki jest ładnie. - Uśmiechnęła się do niego, tym razem szczerze i bez przymusu. Alex nie bez zdumienia doszedł do wniosku, że życie chwilą obecną to bardzo dobra filozofia. Joanna znów podeszła do niego i popatrzyłaś w przejrzyste niebo. - Wspaniale… - powiedziała z zachwytem. - Jest tak jasno, nie ma żadnych dymów ani
londyńskiej mgły. Światło aż razi w oczy. I to krystaliczne powietrze… I mnóstwo nieskazitelnie białego śniegu. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, nawet na wsi, choć zimą często tam padało. Znów zrobiła kilka kroków, jakby nie była w stanie ustać w miejscu. - A gdzie są góry lodowe? zapytała z entuzjazmem. TLR - Tu ich nie ma. - Nie ma? - Rozczarowana wydęła usta. - A kra? - Trochę dalej na północ. - Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć - powiedziała rozpogodzona. - To całkiem możliwe. Rankiem przepływał obok nas kuter z Grenlandii. Rybacy mówili, że tego lata na wodzie jest mnóstwo lodu. - Stanął obok Joanny. Jej oczy błyszczały podekscytowaniem i były tak niebieskie, jakby odbijał się w nich błękit morza. - Tak tu… pusto i… pięknie - szepnęła, odwracając się w jego stronę. Poczuł, że radość rozpiera mu pierś. Joanna była bardziej ożywiona niż kiedykolwiek przedtem. - Naprawdę tak myślisz? - Ależ tak! Nie przypuszczałam, że tak mi się spodoba. Sądziłam, że będzie ciemno, zimno i okropnie, albo że będzie gęsta mgła. - Czasem tak właśnie w tych rejonach bywa. - Nawet jeśli, to dziś jestem zauroczona. - A tak nie lubisz angielskiej wsi… - Prawda. - Roześmiała się. - Jak widzisz, jestem kapryśna jak tutejsza pogoda. Wpatrywali się w siebie przez dłużą chwilę. Aleksowi zrobiło się cieplej na sercu. - Jesteś pełna niespodzianek. Wciąż mnie czymś zaskakujesz. Myślałem, że będziesz narzekać. - Też tak myślałam, i pewnie zacznę marudzić, jak tylko się zachmurzy i spadnie deszcz. Przechyliła głowę i przyjrzała mu się przenikliwie. - Zastanawiam się, czemu postanowiłeś zostać podróżnikiem. Powiedziałeś kiedyś, że odczuwasz przemożną potrzebę odwiedzania coraz to nowych zakątków świata. Nie rozumiałam tego, ale teraz chyba rozumiem… Wydaje ci się, że jest w tych miejscach coś tajemniczego i magiczne-go. Jesteś tym zafascynowany i czujesz, że musisz odkryć, co to takiego. Poczuł niezwykłą ekscytację. Nikt, nawet on sam, nie ująłby tego lepiej. Joanna, choć nie podzielała jego pasji, doskonale pojmowała jej istotę. Dotąd sądził, że jest kobietą pozbawioną głębi charakteru oraz intuicji, a ona jak nikt inny. potrafiła zajrzeć w T L R głąb jego duszy i wyrazić prostymi słowami to, o czym sam nigdy z nikim nie rozmawiał. Gdy spojrzał na nią, nie kryjąc poruszenia, ujrzał w jej oczach zdumienie i konsternację. Najwyraźniej zdziwiła się, że jej wypowiedź tak bardzo na niego podziałała. - Jest tak, jak powiedziałaś - rzekł zmienionym głosem. - W takim razie współczuję ci - powiedziała ciepło. - Musi ci być ciężko, bo nie potrafisz zaznać spokoju. - Skąd… skąd wiedziałaś? - Chwycił ją za rękę. Naprawdę był bardzo przejęty, a nawet wystraszony. Czyżby pozwolił jej zobaczyć zbyt wiele? - Ware ci o tym mówił? - David? Skądże! - zaprzeczyła żywo. - Dla niego odkrywanie świata z pewnością nie było powołaniem, lecz znakomitym sposobem na wzbogacenie się i zdobycie sławy. Z tobą jest inaczej, prawda? - Jej oczy rozbłysły uśmiechem niczym tafla wody muśnięta przez słońce. - Tak, nie jestem taki jak on - odparł spontanicznie. Wiedział, że to prawda, choć jeszcze kilka tygodni temu uznałby tę opinię za prze-jaw nielojalności wobec zmarłego przyjaciela. Spojrzał na żonę. Na moment nawiązało się między nimi kruche porozumienie. Zaraz jednak po jej twarzy przebiegł cień.
- Wybacz. Mieliśmy nie wspominać o Davidzie. Rozmowa z mężem o poprzednim małżonku jest co najmniej nie na miejscu. - Joanno… - Nie bardzo wiedział, co właściwie chciał powiedzieć. Wiedział tylko jedno: przez ulotną chwilę poczuł, że jest między nimi pokrewieństwo dusz i zapragnął, aby owa chwila potrwała dłużej. Znacznie dłużej. Niestety Joanna już się od niego odwróciła. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i ujrzał zmierzającą ku nim panią Cummings. Wyglądała idiotycznie w swoich futrach, jak aktor, który przebrał się za niedźwiedzia. Zmełł w ustach przekleństwo. Swoim zwyczajem musiała wściubić nos tam, gdzie nie trzeba. Wszystko mu popsuła. - Lottie! - zawołała z entuzjazmem Joanna. - Jak ci się podoba Spitsbergen? - Upiorny i przerażający! Zaczynam żałować, że się z wami zabrałam. TLR Inni też tego żałują, pomyślał z przekąsem Alex, no, może z wyjątkiem Devlina. Podczas rejsu niczego nie da się utrzymać w tajemnicy, na pokładzie Wiedźmy Morskiej huczało więc od sprośnych dowcipów na temat nienasyconego apetytu Lottie na młodych oficerów. Joanna była wyraźnie rozczarowana opinią przyjaciółki. - Ale przecież nie dalej jak tydzień temu mówiłaś, że jesteś zachwycona podróżą i przednio się bawisz. - Tydzień temu? - odparła Lottie. - A mnie się zdaje, że od tego czasu upłynęła cała wieczność. Sądziłam, że koło podbiegunowe będzie ekscytujące, tymczasem nic tu nie ma! Dosłownie nic! Absolutnie nic! Kompletne pustkowie! Gdzie ludzie, miasta, drzewa? Dopóki się tu nie znalazłam, przez myśl mi nawet nie przeszło, że kiedykolwiek za-tęsknię za drzewem! Za małym krzaczkiem! Trawką zieloną! A jednak… Gdy Joanna zerknęła na Aleksa, dostrzegł w jej oczach rozbawienie i sam również się uśmiechnął. - Owszem, mało tu zieleni - zgodziła się lady Grant - ale przyznasz chyba, Lottie, że widok zapiera dech w piersiach. Jest wspaniały w swej posępności. Alex posłał żonie ciepłe spojrzenie i zauważył, że się zarumieniła. To była prawdziwa Joanna. Jak zwykle starała się załagodzić sytuację i poprawić wszystkim samopoczucie. Przypomniał sobie, jak łagodnie przemawiała do podenerwowanego pana Churchwarda i poczuł nagły przypływ czułości. - Zdaje się, że choroba wywarła zgubny wpływ na twoje zmysły - odrzekła urażona pani Cummings. - To najokropniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam! - Zatem dobrze się składa, że przyjechałaś. Zyskałaś dzięki temu nowe doświadczenie. Ujęła Lottie pod rękę. - Chodź, pójdziemy na dół i poprosimy Hansona, żeby zaparzył gorącej herbaty. Od razu poczujesz się lepiej. - Hanson?! - zawołała dramatycznie Lottie. - Dasz wiarę? Ten łajdak uciekł z Lester, moją pokojówką! Przesiedli się na inny statek na Szetlandach. Zresztą mówiłam ci o tym. Nie pamiętasz? - Och, jakoś nie dotarło do mnie. Wybacz, ale bardzo niedomagałam. Istotnie zastanawiałam się, czemu zamiast Lester przyszedł dziś do mnie Frazer. TLR - Och, kochany Frazer, niech mu Bóg wynagrodzi, okazał się doskonałym przynieś, wynieś, pozamiataj. Powiadam ci, ten człowiek zna się na wszystkim. Jest nieoce-niony. Pomaga mi się ubierać i fryzuje włosy lepiej niż niejedna wprawna pokojówka. - W rzeczy samej - przytaknęła ochoczo lady Grant. - W nakręcaniu loków nie ma sobie równych. - Ależ to nie uchodzi, żeby mój kamerdyner oglądał panie w dezabilu - wtrącił zgorszony Alex. - Dziwię się, że nie cierpi na tym jego purytańskie poczucie przyzwoitości. - Och, nie ma powodu do niepokoju - uspokoiła go Joanna. - Frazer wyznał mi, że wielekroć widywał roznegliżowane damy - dodała z psotnym uśmiechem, a gdy mąż spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, wyjaśniła rozbawiona: - Zanim wstąpił do marynarki, pracował
jako krawiec. Nigdy ci o tym nie wspominał? - Nie - przyznał Alex. - Jego przeszłość zawsze owiana była mgiełką tajemnicy. Przynajmniej dla mnie. - Zastanawiał się, co jeszcze służący zdradził nowej pani. Nie zdołał się powstrzymać i zapytał: - Mam nadzieję, że nie opowiadał ci o mnie? - Skądże znowu. Jest uosobieniem dyskrecji. - Naturalnie - zgodził się pospiesznie. - Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. Jak widzę, czujesz się już na tyle dobrze, że nabrałaś ochoty na herbatę. Cieszę się, choć z przykrością muszę cię uprzedzić, że porcelana potłukła się podczas sztormu, musisz się więc komentować metalowym kubkiem. Aha, upewnij się, czy kucharz nie zdezynfeko-wał go octem, bo mamy plagę ryjkowców. Wzdrygnęła się, po czym oznajmiła: - Alex, kochanie, ten rejs to koszmar, który zdaje się nie mieć końca. - Mogło być gorzej - oznajmił cierpko, czując, że żona znów mu się wymykała. W mgnieniu oka wróciła do londyńskiego wizerunku, ale nie zamierzał pozwolić jej się chować za niedorzeczną maską. Chwycił ją za rękę, kiedy próbowała przemknąć obok niego i zejść pod pokład. - Joanno, pozwól. Chciałbym zamienić z tobą słówko… - Przyciągnął ją do siebie i odprawił Lottie uprzejmym skinieniem głowy. Nie kwapiła się, by odejść, ale uległa pod wpływem jego stanowczego spojrzenia. TLR - Alex? - odezwała się niepewnie Joanna, gdy wreszcie zostali sami. Ścisnął ją za rękę. - Nie mów do mnie „kochanie”, dopóki to słowo nie zacznie coś dla ciebie znaczyć. - Przecież to tylko słowo… - Właśnie. - Spojrzał na wciśniętego między nich Maksa, który spoczywał w ramionach Joanny. - I nie używaj zwierzaka jako tarczy. Jest za mały, żeby cię przede mną obronić. Pochylił głowę, żeby ją pocałować. Z początku była zaskoczona, ale nie oponowała. Nie próbowała się od niego odsunąć, a on ucieszył się jak dziecko z wytęsknionego gwiazdkowego prezentu. Rozchyliła usta w niemym zaproszeniu. Smakowała słodko jak miód. Alex wyjął jej z rąk psa i postawił go na ziemi, potem objął ją ciasno i znów pocałował. Tym razem jak należy, głęboko i namiętnie. Jej kapelusz wchodził mu w drogę, więc rozwiązał wstążki i cisnął nim o pokład. Potem wyjął z włosów Joanny spinki i wplótł palce w bujne kasztanowe loki. Zburzył przy tym całą misterną konstrukcję, którą stworzył Frazer. Zaprotestowała, ale nic sobie z tego nie robił. Nie odrywał od niej ust, dopóki nie poczuł, że odpowiada na jego pieszczoty, a jej ciało powoli się odpręża. Kiedy ścisnęła kurczowo klapy jego płaszcza i przylgnęła do Aleksa całą sobą, świat przestał dla niego istnieć, była tylko ona, jej dotyk, zapach i smak. Pomyślał, że nigdy się nią nie nasyci. Nagle silny podmuch wiatru zakołysał mocno statkiem i ich rozdzielił. Alex chwycił Joannę za ramiona, by utrzymała równowagę. Nie mogła złapać tchu, miała zaróżowione policzki i przymglony, jakby nieobecny wzrok, a włosy upływały w nieładzie na ramiona. Dostrzegł w jej oczach zdumienie, niedowierzanie i żar namiętności, który sprawił, że serce zabiło mu żywiej. Zaskoczyła go także intensywność uczuć. Uniósł dłoń, żeby czule pogłaskać Joannę po policzku, ale zorientował się, że nie są sami i opuścił rękę. - Na tym statku nie ma ani odrobiny prywatności - powiedział z żalem. Dev podszedł do Joanny i podał jej kapelusz, który udało mu się złapać, nim wy-T L R frunął za burtę. Odebrała zgubę i podziękowała uśmiechem. Wydawało się, że odzyskała już spokój, ale gdy posłała mężowi ukradkowe spojrzenie, zauważył, że nadal wygląda na odrobinę oszołomioną. Podniosła Maksa i pobiegła pod pokład, aby dołączyć do przyjaciółki. - Przyszedłem ci powiedzieć - zaczął Devlin - że popłynę z wami do Bellsund, a potem wezmę kilku ludzi i udam się do zatoki Odden na poszukiwanie skarbu Ware’a.
Grant kiwnął głową, patrząc uważnie na kuzyna. - Mam nadzieję, że nie wspomniałeś nikomu o mapie - upewnił się na wszelki wypadek. - Naturalnie, że nie - odparł pospiesznie James, po czym zmarszczył czoło, gdy spod pokładu dobiegły salwy gromkiego śmiechu. - Muszę porozmawiać z załogą. Pora przypomnieć, że nie znaleźli się tu po to, żeby zabawiać lady Grant. Są nią do tego stopnia oczarowani, że zapomnieli nawet o przesądach. Żaden nawet nie wspomni, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Spotkało cię wielkie szczęście, kuzynie. Wszyscy ci jej zazdroszczą. - Z wyjątkiem ciebie, jak sądzę - stwierdził wymownie Alex. - Cóż, nie mogę się uskarżać na Lottie. - Jednak minę miał dość kwaśną. - Dogadza mi na każdym kroku, ale lady Grant jest… jest taka… Alex odnotował ze zdumieniem, że młody kuzyn się rumieni. - Jaka? - Och, nie każ mi ubierać tego w słowa. - Devlin zarumienił się jeszcze bardziej. Wiesz przecież, że miewam kłopoty z wyrażaniem myśli. - Zmarszczył brwi. - Ma w sobie taką… niewinność… choć przecież, nim cię poślubiła, była wdową. Na przykład teraz wyglądała niczym księżniczka z bajki. Tylko mi nie mów, że fantazjuję, bo sam czujesz podobnie. Widziałem, jak na nią patrzyłeś. - Widzisz stanowczo zbyt wiele - zirytowała się Grant. Nie miał ochoty o tym dysputować. Sam nie bardzo wiedział, co się z nim przed chwilą działo. Był tylko pewien tego, że nigdy wcześniej nie doświadczył podobnych emocji. TLR - Wiesz pewnie, że Purchase jest w niej zakochany… Alex zmrużył oczy. Przypomniał sobie rozmowę, którą odbył z kapitanem w Londynie. Wprawdzie Owen nie był nigdy kochankiem Joanny, ale to wcale nie oznaczało, że nie chciałby nim zostać. Ta myśl nie przypadła Grantowi do gustu. Innymi słowy, targała nim zazdrość. - Purchase jest moim przyjacielem. Nie próbowałby uwieść mi żony. - Powiedział to na tyle spokojnie, na ile zdołał, choć po prawdzie miał ochotę wyrzucić kapitana przez burtę jego własnego statku. - A Joanna… - Pomyślał o żonie, o tym, z jakim entuzjazmem reagowała na jego dotyk, a także o szoku widocznym na jej twarzy, kiedy ją przed chwilą całował. Zupełnie jakby nie mogła uwierzyć, że uczucia, które ją przepełniają, są prawdziwe. Sam zareagował w podobny sposób. - Joanna nigdy by mnie nie oszukała. - Spojrzał na kuzyna, który patrzył na niego czas jakiś, wreszcie powiedział: - Wybacz, że o to spytam, ale… dlaczego właściwie się z nią ożeniłeś? - Gdyby zapytał mnie o to ktoś inny, poczytałbym to za grubą impertynencję! A że pyta kuzyn, jest to zwykła impertynencja. - Po prostu jestem ciekaw, nic więcej. Naturalnie nie posądzam cię o to, że chcesz przywłaszczyć sobie sławę należną Ware’owi i dlatego związałeś się z wdową po nim. - Tak mówią ludzie?! - pieklił się Alex. - Myślą, że próbuję zająć jego miejsce na salonach? I w jego sypialni? - Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym dodał już spokojnym tonem: - Tu wcale nie idzie o Joannę ani tym bardziej o jej zmarłego męża. Chcę zapewnić sobie dziedzica, to wszystko. - Dziedzica? - powtórzył James, obrzucając kuzyna dziwnym spojrzeniem. Alex nie potrafił tego spojrzenia rozszyfrować, a także specyficznej nuty w głosie Deva. Zmarszczył brwi. - Sam radziłeś mi się ożenić, kiedy wróciłem do Londynu - oznajmił marszcząc brwi. - I to jak najszybciej. Już zapomniałeś? - Istotnie - przyznał Dev, umykając wzrokiem. - Wybacz, muszę wracać do obowiązków. Jestem potrzebny Purchase’owi. Jeszcze długo po jego odejściu Alex zastanawiał się, o co właściwie chodziło. TLR Rozdział dwunasty
- Nie bardzo wiem, czym można wypełnić sobie czas na statku - stwierdziła Joanna, gdy po kolacji siedziała w mesie z Aleksem. Owen i Dev wrócili do swoich obowiązków, a ona zamierzała posortować ubrania do prania. Lottie już się tym zajęła w swojej kajucie. - Mogłabyś coś poczytać. Siostra podarowała ci przecież kilka książek? Istotnie Merryn dała jej dzienniki dwóch sławnych podróżników, które okazały się przeraźliwie nudne. - Nie bardzo przypadły mi do gustu. Za dużo w nich szczegółów i rzeczy, na których kompletnie się nie wyznaję. Alex przyglądał jej się w taki sposób, że dostawała gęsiej skórki. - Moglibyśmy zagrać w szachy… albo porozmawiać. Porozmawiać? Zainteresowanie męża jej osobą, poza sypialnią rzecz jasna, ogromnie ją zdumiewało. Z tego, co mówił wcześniej, kiedy spotkali się na pokładzie, jasno wynikało, że interesuje go tylko jako matka jego potomka, a zarazem dziedzica. Sądziła, że za dnia będzie ją kompletnie ignorował. A on raptem zapragnął jej towarzystwa? TLR - Przypuszczam, że wolałbyś wrócić do swoich zajęć - odparła, przyglądając mu się, gdy rozkładał szachownicę. - Zawsze miałam cię za osobę, która nie lubi trwonić czasu. Czyżbym się pomyliła? - Nie, miałaś rację. Nie znoszę nieróbstwa i bezczynności. Niemniej dzisiejszy wieczór wolałbym spędzić z tobą. Niewiarygodne, uznała w duchu. Czemu niby miałby mieć na to ochotę? Poczuła, że się rumieni, i ujęła w dłoń jeden z pionków, żeby ukryć zmieszanie. - Są zrobione z kości? - zapytała z niedowierzaniem. - Tak, to kość wieloryba. Spitsbergen to jedno z ulubionych łowisk wielorybników. Jak myślisz, skąd się biorą wszystkie ozdoby, które tak lubisz? - Nie wiem. Nie zastawiałam się nad tym. Masz na myśli takie rzeczy jak klamki, rączki od parasoli, fiszbiny i inne? - Także olej i mydło. Wzdrygnęła się bezwiednie. - Od dziś nie będę nosić gorsetów. - Nie będę z tego powodu narzekał. - Spojrzał na nią z uśmiechem. - Poczekaj, aż zobaczysz prawdziwego wieloryba - dodał z zapałem. - To najwspanialsze stworzenia na świecie. Taki na przykład płetwal błękitny mógłby wywrócić statek jednym machnięciem ogona. - Wcale bym go za to nie winiła. Skoro ludzie przerabiają go na klamki… Pływają w tym rejonie? - Rzadko. Kiedy rozpoczęli partię, Joanna przyglądała się przez moment długim kształtnym palcom Aleksa, kiedy przestawiał pionki. Przypomniała sobie ich dotyk i zadrżała. Po chwili zebrała się w sobie i skupiła na grze. Nie chciała, żeby z nią wygrał. Z pierwszej potyczki wyszła obronną ręką. - Masz ochotę na rewanż? - zapytała z uśmiechem cokolwiek zdumionego małżonka. - Nie spodziewałeś się, że przegrasz, prawda? - Owszem. Nie sądziłem, że szachy będą twoją mocną stroną - przyznał niechętnie. - Nie dziwię się, w końcu masz mnie za głupią. TLR - Nic podobnego. - Zerknął na nią znad szachownicy. - Nigdy nawet tak nie pomyślałem. - Za to uznałeś, że jestem płytka, rozrzutna i nieodpowiedzialna.
- Istotnie, nie przeczę. Czasem zdarza mi się niesprawiedliwe ferować wyroki. - Bywasz także zuchwały ponad wszelkie wyobrażenie - dorzuciła ze słodyczą. - Cóż - uśmiechnął się półgębkiem - skłamałbym, gdybym zaprzeczył. Podczas kolejnej rozgrywki Alex był całkowicie skoncentrowany na grze. Gdy Joanna zrobiła roszadę, zmrużył powieki i zaatakował ponownie. - Szach - powiedział, przesuwając gońca na pozycję zagrażającą królowi i chwytając nad stołem jej dłoń. Gdy podniósł na wzrok Joannę, potrząsnęła głową i oznajmiła z satysfakcją: - Szach i mat. Zbiła jego króla swoją królową. Widok skonsternowanej miny Aleksa był doprawdy bezcenny. - Niech to diabli. Co to był za ruch? - Nazywa się „Triumf królowej”. Wymyślił go mój wuj. Z początku budził wiele kontrowersji, koniec końców uznano, że jest zgodny z zasadami. Alex odtworzył kolejne posunięcia Joanny, po czym spojrzał na nią z uznaniem. Dostrzegła w jego oczach niekłamany podziw. - Powinienem był to przewidzieć. - Tak, powinieneś. - Popatrzył na nią tak, że zabrakło jej tchu, mimo to powiedziała dziarsko: - To co, chcesz się odegrać i zmniejszyć plamę na honorze? - Nie, dziękuję. Umiem przyznać się do porażki. Schowała pionki i odłożyła szachownicę. - W takim razie jesteś wyjątkowy. - Mam taką nadzieję. Zapadła cisza. Cisza pełna zarówno napięcia, jak i rozmaitych możliwości. - Chyba… pójdę się przewietrzyć przed snem - oznajmiła nagle Joanna, po czym poderwała się gwałtownie od stołu. Wiedziała, co się między nimi wydarzy i odkryła ze zgrozą, że jest bardzo zdenerwowana i niepewna. Przecież raz już dzieliła z nim łoże i było jej dobrze. Więcej niż do-T L R brze, po prostu cudownie, więc nie ma się czego obawiać… Alex również wstał. - Doskonały pomysł. Chętnie do ciebie dołączę. - Chcesz się położyć razem ze mną? - spytała spanikowana. - Ale… upłyną co najmniej dwie godziny, nim będę gotowa do snu. I… będę potrzebowała pomocy Frazera… - Ja ci pomogę. Będzie znacznie przyjemniej. - Otworzył przed nią drzwi mesy. Jestem pewien, że potrafię zrobić to samo co on. I to wcale nie gorzej. Może nawet lepiej. - Ktoś musi mi ogrzać pościel - argumentowała coraz bardziej zdenerwowana. - Uczynię to z największą przyjemnością. - Miałam na myśli termofor. Trzeba też rozpiąć mi suknię i… rozczesać włosy… Wyciągnął do niej rękę. - Nie martw się, ani się obejrzysz, a osiągnę w tym biegłość. - W rozczesywaniu włosów? - Myślałem raczej o zdejmowaniu z ciebie ubrania. Przywyknij do tego, że jesteś moją żoną. Myśl o tym, powtarzaj to sobie. Gdyby nie twoja choroba, już dawno sypiałbym w twojej kajucie i w twoim łóżku. To najlepsze, czym można wypełnić sobie czas na statku. Pal licho szachy. - Chciałeś powiedzieć, że sypiałbyś na mojej koi - odparła zduszonym głosem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby tego czegoś łóżkiem. - Mniejsza o nazwę. Tak czy owak, jestem twoim mężem i zamierzam korzystać z mężowskich praw. - Przyjrzał jej się z namysłem. - Dziwne, ale się ze mną nie kłócisz. Czyżbyś tym razem się ze mną zgadzała? - Czemu pytasz? - A ty czemu odpowiadasz pytaniem na pytanie? Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Pragnę cię i chcę znów się z tobą kochać. - Był wyraźnie zniecierpliwiony, by nie
powiedzieć, że poirytowany. Ona również się zdenerwowała. - Cóż, to bardzo do ciebie podobne. Mówisz, że ci się podobam… - Użyłbym innego określenia, bo to z pewnością nie oddaje moich uczuć. TLR - Przyznajesz, że ci się podobam - powtórzyła z uporem - a brzmi to jak obelga. Ruszyli ku schodom wiodącym na pokład. - Na jakieś pięć minut, kiedy graliśmy w szachy ciągnęła ze złością Joanna - udało ci się wkupić w moje łaski, ale swoim zwyczajem wszystko popsułeś. Alex chwycił ją za ramię i przygwoździł do ściany. - Nie broń się przed tym. Ty także mnie pragniesz. Przyznaj się. - Pocałował ją mocno w usta. - Jesteś moją żoną, a ja pragnę, byś urodziła mi dziedzica. Tak się umawialiśmy, czyż nie? Te słowa podziałały na Joannę jak kubeł zimnej wody. Cóż, Alex ożenił się z nią wyłącznie po to, żeby spłodzić potomka. Zawarli umowę i nadeszła pora, by zaczęła się z niej wywiązywać. Odetchnęła głęboko. Uzmysłowiła sobie z lękiem, że pragnie wyznać całą bolesną prawdę. Intuicja podpowiadała jej, że kruche porozumienie, które udało się dziś zbudować, nie przetrwa, jeśli będą między nimi kłamstwa. Nie potrafiłaby się kochać z mężem ze świadomością, że oszukuje go w tak ważnej kwestii. W kwestii swojej płodności. - Alex - zaczęła - muszę ci o czymś powiedzieć… - Tu jesteście, kochani! - Lottie wyrosła obok nich jak spod ziemi. Grant zaklął pod nosem, a Joanna poczuła niewysłowioną ulgę, bo cała odwaga zdążyła ją już opuścić. - Na tym przeklętym statku nie można liczyć na prywatność - mruknął Alex, po czym zwrócił się do Lottie: - Czym możemy pani służyć, pani Cummings? - Jest tak jasno, że nikt nie może zasnąć - oznajmiła Lottie. - Uznałam więc, że powinniśmy urządzić sobie małe przyjęcie. - Skinęła głową w stronę kilku członków załogi, którzy szli za nią, niosąc rozmaite instrumenty. - Davy twierdzi, że znakomici z nich mu-zycy. - Coś podobnego - zdumiała się Joanna. - Nie przypuszczałam, że marynarze mają tyle talentów. - Ludzie Purchase’a są znakomicie wyszkoleni - z uśmiechem odparł Alex. - Potrafią szyć, cerować, robić żagle, pleść sieci, reperować buty, strzyc włosy, ciągnąć sanie i T L R nawigować na postawie obserwacji gwiazd. Muzykowanie to dla nich chleb powszedni. - To ci dopiero… Nie miałam pojęcia… Zapewne ich ściegi są ładniejsze niż moje. Gdy stworzona naprędce orkiestra zaczęła przygrywać do tańca, Grant odciągnął żonę na bok. Lottie pląsała już z jednym z podoficerów, inni klaskali w rytm muzyki albo podawali sobie rozlewany do blaszanych kubków rum. Mocny alkohol palił Joannie gardło. Nagle zrobiło jej się ciepło, poczuła się jakby lżejsza. Ktoś porwał ją z objęć męża i pociągnął na środek. Przez jakiś czas śmiała się i wirowała po pokładzie, co chwila zmieniając partnerów, którzy dosłownie wyrywali ją sobie z rąk. Alex, nie wytrzymał długo i wkroczył do akcji. Chwycił Joannę za rękę i mocno objął. Był tak blisko, że czuła na sobie bicie jego serca. Niebawem rozdzielono kolejną porcję rumu. Joanna wypiła jeszcze trochę, choć Alex kręcił głową. Uznała, że skoro się przy tym uśmiechał, to nie ma się czym przejmować. Kiedy dopadło ją zmęczenie, odeszli na bok i spoczęli na ko-cu. Twarde deski uwierały ją w plecy, więc mąż objął ją ramieniem, a ona przytuliła się do jego boku. - Domyślam się, że nie zawsze jest tu tak ładnie. Zimą musi być strasznie ponuro. - Owszem. Spędziłem na Spitsbergenie tylko jedną zimę i nie zachowałem dobrych wspomnień. Nasz statek utknął między lodem, myśleliśmy, że nas zgniecie i zatoniemy. Szczęśliwie udało nam się wybić przerębel i osiąść na wodzie, ale nie mogliśmy wydo-stać się z niego i płynąć dalej. - Co było potem? - dopytywała się Joanna. Trudno jej było uwierzyć, że jest na końcu świata i siedzi w objęciach Aleksa. Równie trudno było jej uwierzyć, że to cudowne miejsce, które wzbudziło w niej taki
zachwyt, potrafi zabijać. A przecież właśnie tutaj stracił życie David. - Dowódcy nie dali nam chwili wytchnienia. Obudzili nas skoro świt na śniadanie, a potem kazali biegać przez dwie godziny dookoła okrętu. - Wszyscy przeżyliście? - Na szczęście nikt nie utonął, za to prawie zabiło nas jedzenie, które podali nam rano. To cud, że uszliśmy z życiem. Joanna wzdrygnęła się, jakby raptem stanął pomiędzy nimi David. Alex milczał, ale widziała, że on także myśli o zmarłym przyjacielu. Przytuliła się do niego mocniej, T L R próbując odpędzić duchy przeszłości. Na moment znieruchomiał, lecz nie opierał się dłu-go. W końcu przygarnął ją mocniej i przysunął policzek do jej włosów. Joanna znów lekko zadrżała. - Zimno ci? - spytał. - Nie. Boję się. - Podróży? - Tego, co mnie czeka u jej kresu. Jest tyle niewiadomych. - Uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. Sama nie wiedziała, czemu otwiera przed nim serce. Być może to rum rozwiązał język, a przecież Alex nie sprawiał wrażenia człowieka, który lubi słuchać cudzych zwierzeń. Był zbyt nieprzystępny i opanowany. - Włożyłaś wiele trudu i wysiłku, by odzyskać Ninę i stworzyć jej prawdziwy dom. To naturalne, że kiedy zbliżasz się do celu, odczuwasz pewien niepokój. - To za łagodne określenie. Prawdę mówiąc, jestem przerażona. - Choć nie widziała jego twarzy, była pewna, że się uśmiecha. - To żaden wstyd, Joanno. Zmierzasz na spotkanie z nieznanym i jesteś bardzo dzielna. Zaskoczona na moment zaniemówiła, wreszcie spytała cicho: - Naprawdę tak myślisz? Przerwała na moment, po czym dodała: - Sądziłam, że spotkanie z nieznanym to niebezpieczna przeprawa przez siedem mórz i pustkowiu, tudzież strzelanie do dzikich bestii. - Mylisz się - zaoponował rozbawiony, dalej jednak mówił z powagą: - Człowiek odważny mężnie stawia czoło temu, co go przeraża, albo wbrew sobie dla wyższych racji robi to, czego zdecydowanie wolałby uniknąć. Okiełznanie owego strachu to najlepszy dowód odwagi. Nie chciałaś tu przyjechać, a jednak to zrobiłaś. Nie pozwoliłaś, by lęk tobą zawładnął i dyktował za ciebie, jak masz postępować. Czyli wprowadzał ją do elitarnego klubu bohaterów, a przecież wcale nie czuła się dzielna. Wzdrygnęła się na myśl o tym, co ją czeka, na myśl o nieznanym. Alex zdjął płaszcz i zarzucił na jej ramiona. TLR Natychmiast poczuła się bezpieczna, jakby sama obecność męża dodawała jej otuchy. I w ogóle miło było przy nim. Pachniał cedrową wodą kolońską i zimnym arktycznym powietrzem. - Och, zmarzniesz na kość - zatroskała się, gdyż został w samej koszuli. - Nie martw się, niedługo wrócimy pod pokład. - Schylił się, żeby ją pocałować. Tym razem poczuła w całym ciele zmysłowe ciepło. Rum to coś wspaniałego, pomyślała. Odpędził obawy, uśpił poczucie winy… - Cieszę się, że jednak ze mną popłynąłeś. Zamarł na moment, a potem otarł się policzkiem o jej włosy. - Naprawdę? - W jego głosie pobrzmiewała dziwna nuta. - Tak, naprawdę. - Było jej ciepło, czuła się szczęśliwa i wdzięczna losowi. - Dra-piesz. Pogłaskała go po pokrytym zarostem policzku. - Dżentelmen goli się zawsze, bez względu na okoliczności. Westchnął, gdy poczuł na skórze jej palce. - Wystarczy. - Złapał ją za rękę i wycisnął na niej gorący pocałunek. - Nie mam zwyczaju wykorzystywać sytuacji, kiedy kobieta za dużo wypije, ale wiedz, że wodzisz mnie na pokuszenie. - Nie jestem aż tak pijana… - W takim razie nie dajesz mi wyboru.
Nim pojęła, co się święci, porwał ją na ręce i zaniósł pod pokład, a gdy dotarł pod kajutę, postawił Joannę na ziemi i przycisnął do ściany. Potem całował ją, dopóki nie stracili tchu. W końcu otworzył drzwi i wpadli do środka. - Jak chcesz… Przyłożył jej palec do ust, a potem wplótł palce we włosy i zaczął całować Joannę po karku. Pisnęła z zadowoleniem i poczuła, że Alex się uśmiecha. Miała ochotę mu powiedzieć, żeby uważał na sukienkę, ale niebawem wszelkie myśli uleciały jej z głowy. Poluzował Joannie gorset, a potem objął dłonią pierś. Gładził i pocierał palcami su-tek aż westchnęła z rozkoszy. Przez całych dwadzieścia siedem lat życia nie zaznała nig-T L R dy takiej przyjemności. Kiedy zamiast palców poczuła na sobie usta Aleksa, było jeszcze wspanialej. Pieszczoty były niczym najsłodsza tortura. Nieznośne napięcie wciąż w niej narastało, tymczasem Alex posadził żonę na koi i opadłszy na kolana, wsunął ręce pod spódnicę i podkasał ją razem z halkami. Wkrótce odnalazł i rozwiązał właściwą kokardkę, po czym ściągnął z Joanny pantalony. Pomyślała, że to zbyt wiele. Miała wrażenie, że jej ciało za moment eksploduje. Złapała Aleksa za ramiona i przyciągnęła bliżej, by sięgnąć ustami do jego ust. Nie przerywając pocałunku, wstał, a ona uniosła się wraz z nim. Alex przez chwilę obsypywał pocałunkami piersi, a potem przesunął Joannę na krawędź łóżka. Rozsunął jej uda i wsunął palce w gorące wnętrze. Nie wiedziała, jak długo to trwało, ale była u kresu wytrzymałości. Przesunęła się do przodu i w końcu poczuła go w sobie. - Alex, proszę. Nie zniosę więcej… - Takiego pragnienia i tak silnych emocji nie doświadczyła jeszcze nigdy. Nie przestając jej całować, chwycił ją mocno za pośladki i zaczął się w niej poruszać. A gdy było już po wszystkim, czuła się cudownie wyczerpana, kompletnie pozbawiona sił. Z oczu Joanny popłynęły łzy, a silne emocje niemal rozsadziły serce. Alex rozebrał ją i ułożył na koi. Zasnęła wtulona plecami w jego tors i ramiona, które czule ją obejmowały. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się tak bezpieczna. TLR Rozdział trzynasty Sygnał trąbki, który rozległ się o szóstej nad ranem, niemal rozsadził Aleksowi czaszkę. - Niech cię diabli, Purchase! - zaklął pod nosem, pocierając policzek. Joanna miała rację. Rzeczywiście powinien się ogolić. Spała obok niego z rozrzuconymi na poduszce włosami. Była miękka i ciepła i pachniała tak słodko, że po raz pierwszy w podczas służby na morzu miał ochotę zignorować pobudkę i nadal się wylegiwać. We śnie Joanna wyglądała niewinnie i naturalnie, zupełnie inaczej niż za dnia, kiedy przywdziewała maskę wytwornej damy z towarzystwa. Czasem pokazywała mu prawdziwe oblicze, lecz szybko znów się chowała do sa-lonowej skorupy. Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo pragnie lepiej ją poznać. Zgodził się na to małżeństwo wyłącznie dlatego, że potrzebował dziedzica, i nie oczekiwał od Joanny nic więcej poza spełnieniem tego jednego warunku. Miał pozostawać obojętny, obiecywał to sobie, ale z coraz większym trudem zachował emocjonalny dystans. Ubiegłej nocy tak się zatracił w Joannie, że w ogóle nie myślał o prokreacji, choć niby był to jedyny cel ich związku. To Joanny pragnął, nie dziecka. Zresztą nie chodziło wyłącznie o zwykłą żądzę. Jego uczucia były bardziej skomplikowane. Sądził, T L R że przywiąże go do żony tylko poczucie obowiązku związane z zapewnieniem bezpieczeństwa i godziwego życia, ale to się zmieniło. Wczoraj, gdy pocałował ją na pokładzie. - Cieszę się, że ze mną popłynąłeś. Kiedy to powiedziała, na moment zaparła mu dech w piersiach. Sądził, że jak zwykle sparaliżuje go strach i zapragnie uwolnić się od ciężaru odpowiedzialności, ale nic takiego nie
nastąpiło. Co więcej, myśl o spędzeniu z Joanną reszty życia zaczynała sprawiać mu przyjemność. Choć zarazem trzeba jednak przyznać, że był tym wszystkim trochę wystraszony. Popatrzył na Joannę z czułością i wyciągnął dłoń, żeby pogłaskać ją po policzku. Jednak zamiast na jedwabistą skórę, natrafił na sierść. Wzdrygnął się i odkrył ze zdumieniem, że Maksowi jakimś sposobem udało się wcisnąć między nich. Pies otworzył ślepia, popatrzył na Granta z niekłamanym triumfem i wrócił do drzemki. Piekielny futrzak… Dźwięk trąbki rozległ się ponownie. Tym razem o wiele głośniej i bardziej natar-czywie. Najwyraźniej coś było nie w porządku. Alex wstał i ubrał się pospiesznie. Słyszał dobiegające z pokładu wrzaski i gorączkowy tupot. Joanna przebudziła się i usiadła, zakrywając piersi pierzyną. Była zaspana, oszołomiona i wystraszona. - Alex, co się stało? Dzieje się coś złego? - Nie martw się, to na pewno nic poważnego. Niedługo wrócę. - Pocałował ją i podszedł do drzwi. - Tak czy owak, może jednak powinnaś wstać - dodał, przypomniawszy sobie, jak dużo czasu zajęła jej wczoraj toaleta. Gdy dotarł na górę, zaczął od wylania sobie na głowę kubła zimnej wody. Dev przywitał się skinieniem głowy i wcisnął Aleksowi w dłoń kubek kakao. Rzecz jasna, kuzyn wyglądał kwitnąco. - Coś mi się widzi, że robisz się za stary na popijanie bez umiaru rumu - rzucił z uśmiechem - albo na oddawanie się do ostatniego tchu innym przyjemnościom… - Daruj sobie, chłopcze - ostro wszedł mu w słowo. - Nie jestem w nastroju. - Spoj-T L R rzał na kapitana, który był pogrążony w rozmowie ze sternikiem. - Co się stało? Skąd ten alarm? - Godzinę temu zaczęło mocno wiać w plecy. Lód spycha nas w stronę lądu. Alex podszedł do relingu. Północnozachodni podmuch istotnie przesuwał ku nim ogromne kry. Wprawdzie pięćdziesiąt jardów na zachód woda była całkowicie przejrzy-sta, nie było jednak pewności, czy zdołają do niej dotrzeć. Jeśli nie uda im się wymanew-rować statku w tamtą stronę, Wiedźma Morska ugrzęźnie w lodzie albo roztrzaska się o skalistej wybrzeże. - Co o tym sądzisz? - zapytał Owen, podchodząc do Aleksa i Deva. - Nie mamy wyboru - odparł ponuro Alex - Musimy jak najprędzej zacząć ciąć lód, żeby utorować drogę na otwarte wody. Purchase wypuścił ze świstem powietrze. - Nigdy czegoś takiego nie próbowałem. To bardzo niebezpieczne. Lód jest niesta-bilny… - Nie martw się, mam w tym praktykę. I z pewnością nie jest to bardziej niebezpiecznie niż czekanie na cud. Rozbijemy się, jeśli będziemy siedzieć bezczynnie. Dev, przynieś piły. Kiedy James popędził po narzędzia, na pokładzie pojawiła się Joanna. Grant zdusił jęk. Żałował, że kazał jej wstać. Wolałby, żeby została w kajucie. W takiej chwili ostatnie, czego mu trzeba, to damskie histerie. - Alex! - Podbiegła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Była bardzo blada. Co się stało? - Nic - odrzekł szorstko. - Wracaj na dół. Rozzłoszczona uniosła brodę i spojrzała na męża nieprzejednanym wzrokiem. - Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki mi nie powiesz, co tu się wyprawia. - Utknęliśmy w lodowej pułapce, lady Grant - poinformował Purchase. - Alex zamierza ciąć dookoła statku, żeby otworzyć drogę na pełne morze. Joanna ponownie spojrzała na męża i spytała: - Czy to niebezpieczne? - Tak, ale jeśli tego nie zrobimy, wszyscy zginiemy. TLR Owen wymamrotał coś wyraźnie oburzony, nie tym jednak, że Grant powiedział prawdę, lecz tym, w jaki sposób przekazał żonie fatalne wieści. Joanna pobladła jeszcze bardziej.
- Możesz utonąć - szepnęła do Aleksa, po czym popatrzyła na kapitana i na jego ludzi, którzy zebrali się na mostku z linami i drabinami. Wszyscy byli spięci, zdawali sobie bowiem sprawę z powagi sytuacji. - Nie sądziłam, że tak prędko znów zagrozi mi wdowi stan. Nie jestem tym zachwycona. - Chwyciła męża za poły płaszcza i przyciągnęła bliżej. Jej oddech pogłaskał go po twarzy. - Uważaj na siebie - szepnęła mu do ucha i pocałowała w policzek. W jej oczach było coś, co sprawiło, że zrobiło mu się ciepło na sercu. Joanna podeszła do relingu. Była spokojna, zebrana w sobie. Było oczywiste, że nie zbiegnie pod pokład, by szlochać tam i panikować, tylko będzie stać tu, aż niebezpieczeństwo zostanie zażegnane, będzie trwać z mężem i załogą. Uśmiechnięci marynarze spoglądali na Granta, Owen mrugnął do niego porozu-miewawczo. - Wygląda na to, że masz po co wracać, bracie. - Tak, mam po co wracać… - powtórzył Alex, zerkając na żonę. Ktoś przyniósł jej koc i kubek z parującym kakao. Usiadła w kącie i z wielkim spokojem obserwowała męża. Alex poczuł w piersiach płomień i uzmysłowił sobie z całą mocą, że nie jest mu obojętna. Nareszcie miał po co i dla kogo żyć. Zbyt długo trwał w przeświadczeniu, że życie nie ma sensu. Kiedy James przymocował drabinę do kadłuba, Grant zdecydowanie opuścił się po sznurowanych stopniach w dół. Joanna jeszcze nigdy tak bardzo nie zmarzła. Czuła się tak, jakby jej ręce przymarzły do metalowej barierki, choć miała na sobie długie i ciepłe rękawiczki. Przejmujący chłód przeniknął ją całą do szpiku kości. Nie mogła uwierzyć, że urokliwy krajobraz, w którym zakochała się nie dalej jak T L R wczoraj, w mgnieniu oka przemienił się w posępną śnieżną pustynię. Wypłynięcie z lodowej pułapki na szeroką wodę zajęło im mnóstwo czasu. Piłowanie szło bardzo mozolnie, ponieważ trzeba było zachować najwyższą ostrożność. Przyglądała się pracy męża i jego kuzyna z duszą na ramieniu. Szczelina powoli się powiększała, a kapitan ostrożnie naprowadzał statek w odpowiednim kierunku. - Przesiedziałaś tu pół dnia - zrugała ją zakutana w trzy warstwy futer Lottie, która przyniosła Joannie miskę rosołu. - Chodź ze mną na dół, zanim nabawisz się gorączki. - Nie mogę - odparła Joanna, szczękając zębami. - Muszę mieć pewność, że Aleksowi nic nie grozi. Lottie dała za wygraną i zostawiła ją samą. Joanna wypiła zupę, próbując jednocześnie ogrzać nią skostniałe dłonie. Pomimo mrozu zapadła w drzemkę, a gdy się ocknęła, zorientowała się, że straciła poczucie czasu. Zbudził ją przeraźliwy trzask kruszonego lodu. Wiedźma Morska zakołysała się, nabrała wiatru w żagle i wypłynęła na otwarte morze. Na dziobie rozległy się okrzyki, po-wstał niesamowity rwetes. Spuszczono drabinkę, Alex i Dev wrócili na pokład. Członkowie załogi gratulowali im i poklepywali ich po plecach, a okręt sunął swobodnie na północ. Lady Grant ruszyła w ich stronę, ale zesztywniałe członki odmówiły jej posłuszeństwa. W tej samej chwili zauważył ją Alex i wcale nie był zachwycony tym, co zobaczył. Najpierw kompletnie zdębiał, później podszedł do Joanny i chwycił ją za ramiona. Jego oczy ciskały gromy, ale dostrzegła w nich również zdumienie i przebłysk innej emocji, który sprawił, że serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. - Byłaś tu cały czas? - spytał ze złością. Miał przemoczony do suchej nitki płaszcz, a na rzęsach płatki śniegu. - Owszem, byłam. - Mogłaś zamarznąć na śmierć! - krzyknął rozsierdzony. - Postradałaś zmysły?! - Nie bardziej niż ty - odparła podniesionym głosem. - Zamiast tu stać i mnie stro-fować, powinieneś pójść czym prędzej do kajuty i zdjąć to mokre ubranie. Skonsternowani i wściekli, wpatrywali się w siebie przez kilka dobrych sekund, aż wreszcie
Alex przycisnął ją do piersi i wpił się ustami w jej usta. Gwałtowny z początku T L R pocałunek przemienił się w łagodną pieszczotę, czułą rozmowę bez słów. W końcu odsunął się nieco od żony, ale wciąż ściskał jej dłoń, która spoczywała w okolicach jego serca. Milczał uparcie i nadal marszczył brwi, ale jej nie puścił. Joannie dokuczał mróz, lecz od środka trawił ją płomień gorącego uczucia. Wiedziała już, że przepadła z kretesem. Zakochała się w Aleksie, choć rozum ostrzegał, nakazywał zachować obojętność. To kolejny podróżnik, podpowiadał jej głos z tyłu głowy. Owszem, wiedziała, że Alex w niczym nie przypomina Davida, wzdrygnęła się instynktownie. Jeszcze niedawno marzyła o tym, że wkrótce wyjedzie i zostawi ją w spokoju. Dzięki temu mogłaby zapomnieć o haniebnym oszustwie, które ciążyło jej na sumieniu. Teraz marzyła wyłączenie o tym, żeby z nią został, mimo że brzemię winy z każdym dniem przytłaczało ją coraz bardziej. Dwa dni później dobili do Isfjorden. - Wyruszamy jutro o siódmej rano - oznajmił tuż po kolacji Alex. - Pokrywa lodu jest zbyt gruba, abyśmy zdołali przedrzeć się do Bellsund drogą morską. Resztę podróży odbędziemy lądem. Joanna wykrzywiła z niezadowoleniem wargi. - O siódmej rano? - westchnęła teatralnie. - W Londynie rzadko wstaję przed jedenastą. - Cóż, będziesz musiała się poświęcić. Pojedziesz razem z panią Cummings wozem, który, zazwyczaj służy do transportu zapasów. Nie dysponujemy niczym wygod-niejszym. - Wolę jechać wierzchem - oznajmiła stanowczo. - Sprawiłam sobie idealny strój do konnej jazdy, nie pozwolę, żeby marniał na dnie kufra. Mam bryczesy, więc będę mogła użyć męskiego siodła. Alex przestał słuchać w chwili, gdy padło słowo „bryczesy”. Był zbyt zajęty analizowaniem obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia. Zamierzała pokazać się wszystkim w spodniach? Przed wyjazdem rozważał najprzeróżniejsze trudności, które mogli po drodze napotkać, ale nie przyszło mu do głowy, że będzie musiał martwić się o to, jak załoga Pu-T L R rchase’a zareaguje na widok jego żony odzianej w pantalony zamiast w spódnicę. Sam z trudem przełykał ślinę, kiedy o tym myślał. Sypiali ze sobą od trzech dni, a on wciąż nie mógł się nią nasycić. Pod tym względem było tak samo jak na początku. Prawdę mówiąc, od chwili gdy uparcie trzymała wartę, podczas gdy on i James cięli lód, wiedział, że jest zgubiony i nie był w stanie nic na to poradzić. Zabiegał o jej towarzystwo już nie tylko w sypialni, lecz także poza nią. Często spacerowali po pokładzie, rozmawiali albo grywali w szachy. Nigdy nie udało mu się jej pokonać. Ogrywała go zawsze, raz za razem. Zdążył się już nawet z tym pogodzić. Popatrzył na nią z niedowierzaniem. - W takim razie powiem Owenowi, żeby zabrał ze sobą najstarszych i najbardziej zniedołężniałych ludzi. Najlepiej takich, którzy mocno niedowidzą. - Uśmiechnął się. Zresztą zobaczymy, jak długo wytrzymasz w siodle. Chyba zdajesz sobie sprawę, że to nie to samo co przejażdżka po Hyde Parku? Popatrzyła na niego, jakby chciała rzucić mu wyzwanie. - Nie zapominaj, że wychowałam się na wsi. Idę o zakład, że nie okażę się gorsza od ciebie. - Przyjmuję. Stawiam pięćdziesiąt gwinei, że usiedzę na koniu dłużej niż ty. - Znów z tobą wygram, przekonasz się - odparła z buńczucznym uśmiechem Nazajutrz jak zwykle zatrąbiono na pobudkę o szóstej. O siódmej wszyscy z wyjątkiem Joanny i Lottie byli gotowi do drogi. Alex podszedł do kuzyna. - Przypuszczam, że pani Cummings rychło się nie pojawi? - Słusznie. Nie liczyłbym na to, że prędko do nas dołączy - odparł Dev. - Potrzebujemy posiłków. Radzę ci wezwać na ratunek Frazera. Lottie wyłoniła się ze swojego lokum półtorej godziny później. Po upływie kolejnych dwóch kwadransów, Grant nie wytrzymał i wpadł jak burza do kajuty.
Już na progu stanął jak wryty. Widok, który miał przed oczami, przerósł jego najT L R śmielsze oczekiwania. Żona z włosami zaplecionymi w pojedynczy warkocz siedziała na brzegu koi w najbardziej prowokacyjnym stroju, jaki kiedykolwiek widział. W jednej chwili przypomniał sobie z detalami wszystkie ich wspólne noce. Gdy spoglądał na obcisłe bryczesy, które opinały uda i pośladki, oraz na nie mniej obcisły kaftanik, pod którym wyraźnie rysowały się piersi, czuł, że kompletnie wyschło mu w gardle, a umysł przestał pracować jak należy. - Jestem spóźniona? - zapytała z niepokojem Joanna, błędnie odczytawszy jego wyraz twarzy. - Przepraszam. Przykro mi, że kazałam wam na siebie czekać, ale nie mo-gę włożyć butów. - Wskazała oficerki z długimi cholewami i ozdobnymi frędzlami. - Zupełnie jakby próbować wcisnąć tłuste prosię w króliczą norę, milady - narzekał Frazer. - Nijak nie mogę sobie z piorunami poradzić. Alex pokręcił głową i ukląkł na podłodze obok sługi. Po wielu mozolnych próbach zdołali wreszcie wcisnąć Joannę w oficerki. - Nawet pani Cummings wyszykowała się szybciej niż ty. Kiedy wstała, jej kostium wydał mu się jeszcze bardziej oburzający niż przed mo-mentem. Stłumił chęć, by czymś okryć Joannę, i otworzył drzwi. Gdy pojawili się na pokładzie i zaczęli schodzić po drabince do łodzi, każdy bez wyjątku marynarz znalazł jakiś pretekst, aby podjeść bliżej. Wszyscy wlepiali oczy w lady Grant, a jej małżonek zaciskał szczękę i zieleniał z zazdrości. Lottie także była zazdrosna, bo nikt nie poświęcał jej uwagi. Zrzędziła całą drogę do brzegu, a na koniec zażądała, by Owen przeniósł ją z łodzi na stały ląd. - Co to niby ma być? - zapytała z kwaśną miną, spostrzegłszy rosyjskiego przewodnika i włochate kucyki, które przyprowadził. - Rasowe konie połamałyby nogi na tak trudnym podłożu - wyjaśnił Grant. - Zmieniła pani zdanie w kwestii jazdy wierzchem? - Skądże. - Otarła się bezwstydnie o Purchase’a, gdy ten sadzał ją w siodle. - Chcę podziwiać widoki. - Jeśli siądziesz jak zwykle bokiem, będziesz widziała tylko jedną stronę - zauważyła Joanna. - Nie wolałabyś usiąść okrakiem? TLR - Może, ale z pewnością nie na koniu. Dev zarumienił się jak uczniak. Tymczasem lady Grant podparła stopę na dłoni męża i dosiadła kucyka bez niczyjej pomocy, wprawiając zebranych mężczyzn w osłu-pienie, następnie przejęła wodze od przewodnika i podziękowała mu po rosyjsku. Napotkawszy pełne niedowierzania spojrzenie Aleksa, lekko się zmieszała. - Merryn nauczyła mnie kilku rosyjskich zwrotów, ale nie jestem w tym dobra. Pewnie nawet nie zrozumiał, co powiedziałam. - Sądząc po jego rozanielonym uśmiechu, na pewno zrozumiał - stwierdził James. Lord Grant był kompletnie oszołomiony. Sądził, że Joanna jest zbyt pochłonięta sobą, żeby przed wyjazdem pomyśleć o nauce języka. Przysporzyła mu powodu do du-my, ale jego dobry nastrój z miejsca się ulotnił, kiedy spostrzegł, że Purchase uśmiecha się do niej z niekłamanym podziwem. Popatrzył na niego wilkiem, po czym ustawił kuca u boku żony i już nie odstępował jej ani na krok. Jechali cały dzień. Pogoda im sprzyjała, a podróż upłynęła bez większych przygód. Z początku Joanna była bardzo rozmowna, pokrzykiwała z entuzjazmem, gdy mija-li coś, co przypadło jej do gustu, zadawała mnóstwo pytań, jednak z upływem czasu robiła się coraz bardziej milcząca, a pod wieczór ze zamęczenia zupełnie opadła z sił i zaczęła słaniać się w siodle, jakby za moment miał ją zmorzyć sen. Alex próbował ją na mówić, żeby przesiadała się do wozu wzorem Lottie, ale zignorowała jego perswazje. Podziwiał jej wytrwałość, a jednocześnie miał ochotę zbesz-tać za ośli upór. - Nie musisz mi niczego udowadniać - stwierdził podczas popasu. - Tyle razy ogra-
łaś mnie w szachy, na cóż ci jeszcze i to? Przyznaję, jesteś bardzo dzielna i odwołuję ten idiotyczny zakład. Proszę cię, siądź obok pani Cummings i trochę odpocznij. - Obok Lottie? Za nic. To nie byłyby odpoczynek, lecz kara. Chciałbyś, żebym przez następnych kilka godzin wysłuchiwała nieustających utyskiwań? Zresztą prawdziwej damie nie przystoi podróżować w wozie obok herbatników i sucharów. Reputacja Lottie byłaby bezpowrotnie zszargana, gdybym opowiedziała w towarzystwie, że widziałam ją w takich okolicznościach. T L R Alex westchnął i dał za wygraną. Wiedział, że niczego nie wskóra. W rezultacie kiedy dotarli do miejsca, w którym mieli się zatrzymać na nocleg, Joanna niemal zasnęła na siedząco. Zsadził ją delikatnie na ziemię i pogłaskał czule po policzku. Była blada jak płótno. - Sama jesteś sobie winna - powiedział nieco ostrzej, niż zamierzał. Jej duch walki i determinacja wzbudzały w nim zarówno podziw, jak i poirytowa-nie. - Tak, wiem. - Posłała mu słaby uśmiech. - Jak zwykle masz rację. Zacisnął wargi. - Pewnie zaraz powiesz, że znów wygłaszam niesprawiedliwe sądy? - Nic podobnego. Wolałabym tylko, żebyś pozwolił mi się uczyć na własnych błędach. Choć naturalnie cenię twoją troskę. - Rozejrzała się dookoła. - Gdzie będziemy nocować? - Zatrzymamy się w chacie myśliwskiej. - Skinął w stronę wybrzeża. Budynek okazał się niski i ciasny. Wokół domku walały się wyschnięte odłamki kości, najpewniej resztki posiłku poprzedniego lokatora. Na ich widok Lottie wrzasnęła jak opętana i nie omieszkała paść w ramiona stojącego nieopodal Purchase’a. - Pewnie nie ma tu nigdzie wody? - zapytała Joanna. - Nie będzie, dopóki sami jej nie znajdziemy, a potem nie podgrzejemy - odparł Grant. - A jedzenie? Machnął dłonią w kierunku wozu. - Kiedy rozpalimy ogień, zrobimy owsiankę i kakao. Skrzywiła się, ale nie usłyszał ani słowa skargi. Lottie dla odmiany zrzędziła bez przerwy. - Mogę jakoś pomóc? - spytała Joanna. - Nazbieraj gałęzi na opał, jeśli masz ochotę, tylko zanadto się nie oddalaj. W tych T L R stronach można napotkać niedźwiedzia. Kiwnęła głową i podeszła do Lottie. - Ależ kochana Joanno! - rozległ się po chwili jej głos. - Nie ma mowy. Miałabym troszczyć się o jedzenie i picie, kiedy otacza nas tylu mężczyzn? Nie kiwnę nawet pal-cem. Zaczekam, aż ktoś mnie obsłuży. Sowicie opłaciłam tę podróż. - Przypomnij mi - szepnął ponuro Owen, przystanąwszy obok Aleksa - czemu, do licha, pozwoliłem tej okropnej kobiecie wsiąść na swój statek? - Bo jest bogata, a Devlin z nią sypia - odrzekł równie posępnie Grant. - Ot, życie… - Owen wybuchnął śmiechem. - Okazała się dokładnie taka, jak przewidziałem. Ech, czasem nie warto mieć racji… - Za to Joanna jest zupełnie inna, niż oczekiwałem - stwierdził z namysłem Alex, przyglądając się z daleka żonie. - Nieprawda. Zachowuje się tak samo jak zwykle. To twoje oczekiwania należało-by zrewidować. Wychodzi na to, że były cokolwiek chybione. - Purchase odszedł, zostawiając przyjaciela sam na sam z myślami. Następnego dnia Joanna zrezygnowała z kuca na rzecz sań z psim zaprzęgiem i nie
pożałowała tej decyzji. Ubiegłej nocy bolało ją dosłownie wszystko, a rankiem, kiedy wstała, czuła się jeszcze gorzej. Była umorusana, miała uwalane ubranie i przyklapnięte włosy. Przez zwykłą próżność przejrzała się w metalowym talerzu i wystraszyła się swoim widokiem. Tak źle nie wyglądała jeszcze nigdy, nawet podczas choroby, która nękała ją na statku. Na śniadanie zjadła dwa kawałki jakiegoś paskudztwa, które mężczyźni nazywali mięsem, i popiła zwykłą wodą. Pogoda znacznie się pogorszyła. Z powodu wilgoci nie mogli rozpalić ogniska i zaparzyć kakao. Posiłek upłynął w całkowitym milczeniu, nawet Lottie chwilowo straciła chęć do narzekań. Joanna z ulgą pomyślała, że nie musi znów dosiadać konia, tylko będzie się wylegiwać się w cieplutkich saniach opatulona w futra z Maksem u boku. Lottie z początku nie chciała do niej dołączyć, twierdząc, że nie ufa psom z błękit-nymi oczami, ostatecznie jednak poszła po rozum do głowy. TLR Szara gęsta mgła zwisała nad nimi niczym posępny całun. Niczego nie dało się przez nią zobaczyć. - Nie cierpię tego koloru - marudziła Lottie. - Szarość fatalnie wpływa na moją ce-rę. - Alex mówi, że aura wcale nie jest najgorsza. Przynajmniej nie pada. Chociaż za to powinnyśmy być wdzięczne losowi. - Wdzięczne? W tym zapomnianym przez ludzi i Boga kraju nie ma nic, za co chciałabym komukolwiek dziękować. Naprawdę nie żałujesz, że tu przyjechałaś? Nie wierzę, żeby bękart, którym obarczył cię zmarły mąż, był wart tyle zachodu. Pomyśl tylko, mogłybyśmy być teraz w sklepie pani Piggott i przymierzać najmodniejsze kapelusze. Zajęta własnymi myślami, Joanna puściła tę paplaninę mimo uszu. A miała o czym dumać. Obawiała się pierwszego spotkania z Niną. - Przepraszam, nie słuchałam cię zbyt uważnie - powiedziała, kiedy Lottie zadała jej jakieś pytanie. - Jak to nie słuchałaś? - oburzyła się przyjaciółka. - Czemu? - Myślałam o małej. Zastanawiam się, czy spodobają jej się zabawki, które ze sobą przywiozłam. - Ależ moja kochana! Na pewno jej się spodobają, przecież kupiłaś je u Hamleysa! A ona mieszka z mnichami i prawdopodobnie nigdy jeszcze nie widziała lalki. - Pewnie masz rację. To prawda, że mogę dać jej wiele rzeczy, ale… - O tak! Wyobraź sobie, jaką będziemy mieć zabawę, kiedy wrócimy do Londynu. Kupimy jej mnóstwo pięknych strojów, sama będzie wyglądała jak laleczka. Pod warunkiem, że jest ładna, bo jeśli nie, to nie wiem, co z nią poczniemy. - Lottie - upomniała ją Joanna. - Dziecko to nie zabawka. Bolała ją głowa i nagle zebrało jej się na płacz, choć zupełnie nie pojmowała dlaczego. Dręczył ją niezrozumiały niepokój. Może nie była pewna, czy dziewczynka ją polubi? A może chodziło o coś całkiem innego. Zapragnęła porozmawiać o swoich lękach i wątpliwościach z Aleksem, ale jechał daleko z przodu z Devem i Owenem. TLR Późnym popołudniem dotarli do niewielkiej osady na skraju kolejnego fiordu. Prowadząc ich wśród chat, rosyjski przewodnik, Karl, pękał z dumy. - To jego dom, prawda? - zapytała męża, gdy pomagał im wysiąść z sań. Wioska składała się z kilkunastu ceglanych domków, kuźni i kilku budynków gospodarskich. Na wzgórzu nad oceanem stał ogromny drewniany krzyż. - Pomorcy to bardzo pobożni ludzie - wyjaśnił Alex. - Klasztor w Bellsund leży zaledwie o jeden dzień drogi stąd, więc między opactwem a mieszkańcami nawiązała się silna więź. - Nie wiedziałam, że ludzie mieszkają tu przez okrągły rok. - Norwegowie zjeżdżają tu tylko w czasie sezonu łowieckiego, ale niektórzy Pomorcy osiedlili się tu wiele lat temu. - Muszą być niezwykle wytrzymali. Ten straszny mróz…
- Cóż za prymitywne i upiorne miejsce - utyskiwała Lottie. Joanna uciszyła przyjaciółkę, następując jej na nogę, i zaczęła mówić pospiesznie: - To bardzo piękna osada, Karl. Jesteśmy wam bardzo wdzięczni za gościnę. - Wieczorem chcą wydać na naszą cześć ucztę - poinformował Alex. - Owen właśnie wybiera się na łowy, chce ustrzelić dla nas kilka pardw. - Pardw? - powtórzyła z obrzydzeniem Lottie. - To przecież jakieś ptaki. Każecie nam ogryzać kości? Średniowiecze dawno się skończyło! - A szkoda - szepnął Grant do ucha żony. - Moglibyśmy spalić tę czarownicę na stosie. Spojrzał na ocalałą od ognia wiedźmę i dodał normalnym głosem: - Na pewno po gorącej kąpieli poczuje się pani lepiej. - Wskazał grupkę kobiet, które wyszły im na powitanie. - Gospodynie czekają, aby pokazać wam łaźnię parową. - Co to, to nie! - zaprotestowała żywo Lottie. - Nie dam się namówić na takie pas-kudztwo. Nikt zdrowy na umyśle nie lubi się pocić. Alex przysunął się do Joanny. - Skoro twoja przyjaciółka nie chce ci towarzyszyć, ja to zrobię. Owszem, marzyła o tym, żeby wreszcie się porządnie umyć, ale myśl o wspólnej kąpieli z mężem wprawiła ją w niejaki popłoch. - Naprawdę zamierzasz pójść ze mną? - spytała niepewnie. TLR - W tych stronach to całkiem naturalne. - Doprawdy? - Jesteśmy małżeństwem, Joanno. - Wziął ją za rękę. - Nikt się nie zgorszy, jeśli razem się wykąpiemy. Zapewniam, że nie zrobiłbym nic, co mogłoby urazić naszych go-spodarzy. Poza tym nie ma powodu, byś się mnie wstydziła, nie po tylu wspólnych no-cach… - Wcale się nie wstydzę! - Mimo tego zaprzeczenia oblała się szkarłatnym rumieńcem. - Owszem wstydzisz się. - Pogłaskał ją po policzku. - Od początku byłaś bardzo nieśmiała. Teraz już nie musisz. Przymknęła oczy. Uczucia, które wzbudzał w niej mąż, były coraz bardziej skomplikowane. Z początku chodziło wyłącznie o Ninę, ale to się już dawno zmieniło. Kiedy rozładowano bagaże i umieszczono w jednej z chat, kobiety otoczyły Joannę i pociągnęły ją za sobą. - Zawołają mnie, gdy będziesz gotowa - uspokoił ją Alex. - Powiedziałem im, że pobraliśmy się niedawno. Chcą nam urządzić ślubną kąpiel. W łaźni było przyjemnie ciepło. Co za odmiana w porównaniu z mrozem panującym na zewnątrz! Do tego ta urokliwa woń brzozy i sosnowego igliwia… Mieszkanki wioski były bardzo podekscytowane. Oglądały Joannę ze wszystkich stron, dotykały włosów i ubrania, a na koniec poleciły usiąść na wyściełanej poduszkami ławeczce. Nie rozumiała, co mówią, więc poddawała się ich zabiegom, rozsyłając na prawo i lewo nieśmiałe uśmiechy. Jedna z dziewcząt podała Joannie kubek gorącego wina z przyprawami. Było pyszne i mocne. Odprężyła się, kiedy rozplotły jej warkocz i puściły w ruch szczotkę. Przestała myśleć o swoich obawach związanych z Niną. Było jej zbyt ciepło i przyjemnie. Nie protestowała, gdy zaczęły zdejmować z niej ubranie. Do ściągnięcia butów potrzebne były aż trzy osoby, co wzbudziło ogólną wesołość. W końcu Joanna została w samej bieliźnie. Myślała, że to już wszystko, ale wkrótce przekonała się, że pomocnice zamierzają rozebrać ją do rosołu. Podniosła się gwałTLR townie, próbując je powstrzymać. - Proszę się nie bać - odezwała się jedna z dziewcząt, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Mówisz po angielsku? - ucieszyła się Joanna. - Jak ci na imię? - Anya. Nauczyłam się waszego języka w klasztorze w Bellsund. Ślubna kąpiel jest bardzo ważna. Chcemy, żeby pani była piękna dla swojego męża. Nim się obejrzała, zdjęły z niej całą bieliznę. - Mamy mydło i olejek migdałowy do włosów. - Bardzo wam dziękuję - powiedziała pospiesznie Joanna. - Proszę, zostawcie mnie samą. Poradzę sobie… Aha, jeszcze jedno… czy mogłybyście pożyczyć mi ręcznik? Nie były uszczęśliwione, ale w końcu spełniły jej prośbę. Z rozkoszą umyła się i wtarła we włosy pachnący, migdałowy olejek. Po jakimś czasie wróciła Anya z mięciutkim płaszczem kąpielowym z cienkiej wełny, a kiedy Joanna szczelnie się nim owinęła, otworzyła drzwi wiodące do kolejnego pomieszczenia, po czym dyskretnie się ulotniła. W środku było gorąco jak w piekle. Izba nie miała okien, była wyposażona w jedną szeroką ławę, na której spoczywał Alex. Był kompletnie nagi, miał na sobie jedynie ręcznik, który zakrywał przyrodzenie. Tors lśnił od potu. - Jak się tu dostałeś? - zapytała trochę bez sensu. I usłyszała oczywistą odpowiedź: - Są dwa wejścia. - Wyciągnął dłoń i posadził Joannę obok siebie. Była nieco oszołomiona i kręciło jej się w głowie od wina, więc opadając na ławkę, straciła równowagę i zakołysała się w tył. Podtrzymał ją z uśmiechem. - Dobrze się czujesz? - spytał. - Sama nie wiem. Tak jakoś… dziwnie. Tutejsze obyczaje są mi zupełnie obce. - Naturalnie. - Odgarnął jej włosy z twarzy. - Och… - Jego dotyk zrobił na niej tak wielkie wrażenie, że aż podskoczyła. - Nie denerwuj się. Jesteś bardzo spięta. Miałem nadzieję, że kąpiel cię nieco odpręży. Ponoć ma właściwości lecznicze. - Naprawdę? TLR - Owszem. - Polał wodą stos kamieni, który ułożono pośrodku pokoju. Gdy para buchnęła z sykiem, powietrze stało się tak ciężkie, że z trudem można było oddychać. - Co to takiego? - zapytała, gdy wlał w sam środek oparów zawartość butelki. - Wódka. - Co to jest? - Alkohol, i to tak mocny, że rum wydałby ci się przy niej lemoniadą. - Znów będę pijana. Już czuję się otumaniała. - Chodzi tylko o zapach i odpowiednio wysoką temperaturę. - Przesunął się ku niej na ławce. Joanna powoli zaczynała przyzwyczajać się do gorąca. Wydawało jej się, że każda cząsteczka ciała budzi się do życia. Drewniane deski, na których siedziała, zaczynały pa-lić skórę, a pot spływał z niej tak obficie, że wełniany szlafrok stał się nieprzyjemnie lepki. - Radzę ci, zrzuć go z siebie - powiedział z rozbawieniem Alex. Oparł ręce za plecami i przymknął powieki. Wyglądał na rozluźnionego i zadowolonego. Za to ona ściskała kurczowo poły okrycia. Miał rację. Gdyby się rozebrała, poczułaby się znacznie lepiej. W łaźni było niemal całkiem ciemno, więc Alex nic by nie zobaczył. Zresztą był jej mężem… Trwało to chwilę, wahała się, wahała… aż wreszcie płaszcz kąpielowy wylądował na podłodze. - Zgodnie z tutejszą tradycją - powiedział, nie otwierając oczu - podczas kąpieli pa-rowej pannę młodą polewa się mlekiem, a jej pot dodaje się do weselnego chleba. - Jakoś nie mam specjalnej ochoty, by wszyscy mnie jedli - skomentowała rozbawiona. Popatrzył na nią zachłannie, a potem oblizał kropelkę potu z szyi Joanny.
- Ale ja mogę spróbować, jak smakujesz? - Tak… - Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. - Hm… jesteś słona… TLR Jej zmysły wyostrzyły się jak nigdy przedtem. Czuła się cudownie rozleniwiona, a jednocześnie bardziej pobudzona niż kiedykolwiek. Położyła się na ławce i oddała się całkowicie w ręce męża. Miała wrażenie, że ofiarowała mu nie tylko ciało, ale i duszę. Jakiś czas później Alex okrył ją szlafrokiem, zaniósł do ich chaty i pomógł Joannie przygotować się do uczty, którą wydali na ich cześć mieszkańcy wioski. Jedli pieczone pardwy, świeży chleb, miód i owoce. Były także tańce i śpiewy. Gospodarze co jakiś czas intonowali rosyjskie pieśni weselne, a na koniec podarowali Joannie koszulkę, w którą miała owinąć swoje pierworodne dziecko. Serce ściskało jej się z żalu, mimo to złożyła starannie podarunek i schowała na dnie kufra. W nocy znów się kochali, a potem Joanna długo nie mogła zasnąć. Ręka męża spoczywała na jej brzuchu. Niedługo zacznie ją wypytywać, czy jest już przy nadziei. Rozpacz ścisnęła ją za gardło. Nie mogła znieść myśli, że nie będzie w stanie dać Aleksowi potomka, choć pragnęła tego coraz bardziej. Rozdział czternasty Nazajutrz obudziła się wtulona w ramiona Aleksa. Magia ubiegłej nocy bezpowrotnie się ulotniła, a jej serce przepełniał bezbrzeżny smutek. Dziś miała poznać Ninę i bała się ich pierwszego spotkania. Alex był wobec niej bardzo czuły i troskliwy, a ona czuła się jak oszustka. Nienawidziła siebie za to, że go zdradziła, zawiodła jego zaufanie. Ze łzami w oczach wyplątała się z jego objęć. Nie obudził się. Kilka minut później wyszła przed dom z Maksem u nogi. Ruszyła do zatoczki, żeby umyć ręce i twarz. Woda była tak zimna, że aż zaparło jej dech w piersiach. Nagle usłyszała chrzęst kamieni na plaży, uniosła głowę i zamarła ze strachu. Zapomniała o ostrzeżeniach męża i mogła tego gorzko pożałować. Nieopodal przechadzał się niedźwiedź. Nie był śnieżnobiały, jak sobie wyobrażała. Wyglądał przerażająco, a zarazem pięknie i majestatycznie. Odwrócił się i spojrzał na Joannę, po czym ruszył ku niej niespiesznie, a ona tkwiła w miejscu jak przykuta do lodowego podłoża. Wiedziała, że powinna się ruszyć, uciekać T L R albo chociaż podnieść alarm, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa, w ogóle nie mogła się poruszyć. Gdy usłyszała za plecami szelest, obróciła głowę. Alex stał na wzgórzu ze strzelbą w ręce. Jego rysy ściągnęły się w pobladłą kamienną maskę. Max skakał wokół niego i szczekał jak opętany. Niedźwiedź wciąż się zbliżał, jeszcze czterdzieści jardów, trzydzieści… Czuła już prawie na sobie jego oddech. Nagle wyrwała się z bezruchu i w panice zaczęła wspinać się po zboczu, ale stopy ślizgały się na grząskiej ziemi. Krzyk uwiązł jej w gardle, gdy uzmysłowiła sobie, że mąż nie zamierza jej pomóc. Alex uniósł broń i wystrzelił w powietrze. Niedźwiedź popatrzył na niedoszłą ofiarę, a potem odwrócił się i odszedł. Joanna opadła ciężko na ziemię. Trzęsła się, dudniło jej w uszach. Odszukała wzrokiem Aleksa. Również drżał, również był blady jak płótno. - Nie potrafiłem go zabić… nie mogłem - powiedział z trudem. - Powinienem był
strzelić wcześniej. Patrzyła na niego zdumiona. W jego głosie było coś dziwnego. - Alex - zaczęła niepewnie. Chciała na niego wrzasnąć, wykrzyczeć mu w twarz, że zaryzykował jej życie, ale w głosie i spojrzeniu Aleksa było coś, co ją powstrzymało. - Zawiodłem - szepnął rozpaczliwie. - Znów kogoś zawiodłem. - Odrzucił strzelbę, opadł przed Joanną na kolana i chwycił ją za ramiona. - Dlaczego pozwoliłem ci tu przyjechać? Wiedziałem, że to zbyt niebezpieczne. Nie potrafiłem cię ochronić, gdy naprawdę tego potrzebowałaś. - Puścił ją raptownie i ruszył przed siebie. - Dokąd idziesz? - zawołała. Nawet się nie obejrzał. Nadbiegli Dev, Lottie i Owen, mieszkańcy osady również wylegli przed domy. - Joanno! Co to było? Co się stało? - dopytywała się Lottie. - Słyszeliśmy strzały. - Zapomniałam o ostrzeżeniach, wyszłam sama i… spotkałam niedźwiedzia. Był TLR piękny i taki… straszny. Alex nie potrafił go zabić, zresztą wcale tego nie chciałam. Okropnie się wystraszyłam. - Nie posłał mu kuli? - zdziwił się Dev. - Wystrzelił w powietrze. - Gdzie on teraz jest? - zapytał Purchase. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego. - Nie wiem - odparła, szczękając zębami. - Gdzieś poszedł, nie powiedział, gdzie. - Przemarzłaś. Wejdźmy do środka. - Lottie otoczyła ją ramieniem. Gdy weszli do chaty, opatulili ją kocami i wcisnęli w dłoń szklaneczkę brandy. Owen milczał, ale sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę wygarbować Aleksowi skórę za to, że naraził żonę na niebezpieczeństwo. - Nikomu nic się nie stało - próbowała łagodzić sytuację Joanna. - Nie pojmuję, dlaczego nie strzelił wcześniej! - Lottie była autentycznie wstrząśnięta - Dlaczego po prostu nie ubił niedźwiedzia? - Nie wiem - odparła Joanna. - Powiedział, że mnie zawiódł, a potem… gdzieś podszedł. Kątem oka zauważyła, że James i Purchase wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Nadal była zła na męża, ale postanowiła go bronić. - Nie chciałam, żeby go zastrzelił - oznajmiła stanowczo. - Był zbyt piękny, żeby go zabić… - Przerwała na moment, po czy zwróciła się do Devlina: - Co Alex miał na myśli, kiedy mówił, że mnie zawiódł? Znów wymownie na siebie spojrzeli, po czym Dev odparł: - Trudno orzec. Nie wiem, o co mogło mu chodzić. - Och, doskonale wiesz - włączył się Owen. - Myślał o Amelii. Zmarła przez niego, a teraz nie potrafił należycie obronić milady. James zacisnął mocno szczękę. - Amelia nie przez niego umarła. Był ranny, ale próbował jej pomóc, a jej utrata go załamała. Niby jakoś zdołał się pozbierać, ale… - Niewiele brakowało - wpadł mu w słowo wściekły Owen - a straciłby drugą żonę. TLR - Panowie, dosyć tego - zainterweniowała Joanna, nim skoczyli sobie do gardeł. To nie czas ani miejsce na sprzeczki. Musimy go odnaleźć. James, może pan wie, dokąd mógł się udać? - Prawdopodobnie do Wijde Bay. Jest tam pewne miejsce… nazywa się Villa Raven. To niedaleko stąd. - Pojadę tam - oświadczyła Joanna. - Muszę się z nim rozmówić. - Co ty wygadujesz? - Lottie chwyciła ją za ramię. - Niewiele brakowało, a pożarłby cię niedźwiedź. Chcesz jeździć sama po tym bezludziu?
- Wezmę strzelbę. Ojciec nauczył mnie robić z niej użytek. - Pojadę z panią - zaproponował Owen. - Nie - odparła stanowczo. Pragnęła odnaleźć męża sama. Wyraz jego oczu, kiedy odchodził, wstrząsnął nią do głębi. - Dziękuję, ale nie, kapitanie. Wolałabym pomówić z nim bez świadków. Rozumie pan chyba… - Naturalnie, doskonale rozumiem. Grant to zacny człowiek. Powiedziałem to wszystko tylko dlatego, że byłem zdenerwowany. Dev z uśmiechem podał jej broń. - Nie będę próbował odwieść pani od tego pomysłu. Proszę wziąć ze sobą Karla i odesłać z powrotem, gdy dotrze pani na miejsce. Lottie podała przyjaciółce skórzaną torbę. - Masz tu trochę jedzenia i wody. Postaraj się, żeby nic cię po drodze nie zjadło. - Obiecuję. - Joanna uściskała ją serdecznie. Karl twierdził, że to miejsce jest nawiedzane przez duchy, dlatego nie chciał jej towarzyszyć, ale w końcu uległ namowom i zgodził się służyć za eskortę. Zastrzegł jednak, że podprowadzi lady Grant tylko w pobliże Villa Raven. - Co ty tu robisz, do diaska?! Alex przewidział, że ktoś za nim przyjedzie, jednak oczekiwał Deva lub Purchase’a. Choć „oczekiwał” to niewłaściwe słowo, jako że zamierzał posłać jednego T L R czy drugiego do diabła. Lecz oto ku swemu zaskoczeniu ujrzał małżonkę. Uwiązała konia i podeszła do Aleksa po przegniłych drewnianych schodach. Kry-tycznym wzrokiem zlustrowała rozsypującą się chatę, nie kryjąc niesmaku i obrzydzenia. Aleksem targał gniew. Wiedział, że nie powinien wyładowywać go na Joannie, był jednaki we władzy silnych emocji. Wspomnienia i uczucia, które przez długie lata wypierał ze świadomości, wróciły i zatruły duszę niczym skażona rzeka. Kochał Amelię, ale ją zawiódł. I oto znów wbrew rozsądkowi zaczynał żywić głębokie uczucia do Joanny, lecz także zawiódł. Gorycz, żal i poczucie winy, to właśnie przepełniało jego duszę. - Niewiele brakowało, a pożarłby cię niedźwiedź - zaczął z ponurą miną, choć dołożył wszelkich starań, by jego głos brzmiał normalnie, a nawet uprzejmie. - To ci nie wystarczy? Postanowiłaś poszukać nowych przygód? Naprawdę musiałaś wybrać się w nieznane samopas, bez niczyjej opieki? - Mam strzelbę. I potrafię strzelać. Sądząc po jej rozeźlonym spojrzeniu, miała ochotę na cel wziąć Aleksa. I dobrze, pomyślał. Przynajmniej skróciłaby moje męki. Chwycił ją mocno za ramiona. - Po co tu przyjechałaś? Uścisk męża był bolesny, a jednak spojrzała mu odważnie w oczy. Jej źrenice lśniły tym samym odcieniem błękitu jak wtedy, gdy spotkali się w kancelarii Churchwarda. - Musiałam cię odnaleźć - powiedziała spokojnie. - Sądziłam, że możesz mnie potrzebować. Zacisnął z bólem powieki. - Myliłaś się. Nie jesteś mi do niczego potrzebna. - Owszem, jestem. Z desperacją potrząsnął głową, po czym powiedział podniesionym głosem: - No dalej, obwiń mnie za wszystko! Sprzeczaj się ze mną. Zawsze się o coś sprze-czamy. - Nie tym razem. - Odsunęła się i przycupnęła na stopniu. Tak długo pragnął ujrzeć prawdziwe oblicze Joanny Ware i właśnie je zobaczył. Pojął również, jak bardzo się co do niej pomylił. Nie przywdziewała żadnej maski. Ulubienica wyższych sfer, wytworna dama, estetka i wielbicielka pięknych przedmiotów, a T L R także mądra, pełna ciepła i życzliwości kobieta, były jedną i tą samą osobą. Nie dostrzegał tego zainfekowany nienawiścią Davida i własnymi uprzedzeniami. „Sądziłam, że możesz mnie potrzebować”.
Zależało jej na nim. Troszczyła się o jego uczucia i choć była na niego zła, przy-gnała tu, żeby go pocieszyć. Spojrzał na nią z pokorą, Joanna zaś patrzyła przed siebie z zaciętym wyrazem twarzy. W sercu Aleksa wezbrało gwałtowne uczucie, które niemal pozbawiło go tchu. Była jego żoną. Uzmysłowił sobie, że do tej pory przypisywał tę rolę wyłącznie Amelii. Choć zmarła już pięć lat temu, w głębi duszy wciąż traktował ją jak prawdziwą małżonkę i towarzyszkę życia. To, że ożenił się z Joanną, kochał się z nią i pragnął, by została matką jego dzieci, nie miało żadnego znaczenia. Aż do teraz. Usiadł obok niej. Zerknęła na niego, ale nic nie powiedziała. Odczekał chwilę, a potem wziął ją za rękę. Uśmiechnęła się nieznacznie, a on zapragnął ją pocałować. - Chciałbym ci opowiedzieć o Amelii. - Przecież… - na moment wstrzymała oddech - nigdy o niej nie mówisz. - Tak, ale tobie chcę powiedzieć. - Kochałeś ją? - spytała, umykając wzrokiem. - Tak, bardzo… Znaliśmy się od dziecka. Upierałem się, by jak najczęściej towarzyszyła mi w podróżach. Nie przepadała za tym, ale nalegałem. Wydawało mi się, że miejsce żony jest zawsze przy mężu. - Co się stało? - Wreszcie spojrzała mu w oczy. - Pięć lat po ślubie dostałem przydział do Indii. Zostaliśmy zaatakowani przez eskadrę francuskich okrętów dowodzoną przez admirała Linois. - Urwał na moment. - W prochowni doszło do wypadku. Był wybuch… - Wciąż słyszał huk eksplozji i zapach krwi. Joanna zacisnęła palce na jego dłoni. - Rozszalał się pożar. Zdołałem przedrzeć się pod pokład do Amelii, ale kiedy do niej dotarłem… była bardzo poparzona. Wiedziałem, że nie ma dla niej ratunku. Przepraszała mnie, że nie potrafiła uciec przez płomieniami. Mówiła, że nie chciała mnie zawieść. To były jej ostanie słowa. Ale to ja ją zawiodłem. TLR Gdyby została w domu, nic by jej się nie stało. Nadal byłaby cała i zdrowa. Milczeli przez dłuższą chwilę. Joanna już chciała coś powiedzieć, jakieś dobre, serdeczne słowo, jednak Alex ją wyprzedził: - Była przy nadziei. Nigdy nie chciałem innej żony ani innego dziecka. Tak było do dnia, w którym zjawiłaś się w hotelu i złożyłaś mi swoją propozycję. W oczach Joanny rozbłysły silne emocje, a jej ręka zadrżała w dłoni męża. - Straciłeś także dziecko… - Pochyliła głowę, zasłaniając twarz włosami. - Och, Alex… Tak mi przykro… - Nie powiedziałem nikomu o jej odmiennym stanie. Nikt o tym nie wie. Amelia była bardzo łagodna i pełna słodyczy. Nie miała w sobie tyle śmiałości i wytrwałości co ty. Nie przyjechałaby tu za mną. Czekałaby, aż sam do niej wrócę. - To najlepszy dowód na to, że miała głowę na karku. - Joanna spojrzała na swoje stopy. Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach, gdyby mogła tego uniknąć, nie naraziłaby na szwank tak eleganckich butów. Powiedziała to lekkim tonem, ale Alex nie dał się zwieść. Pogłaskał ją po policzku, by dodać jej otuchy, przekazać, że podziwia i docenia jej odwagę. - Cieszę się, że przyjechałaś. - Gdy spojrzała mu w oczy, Alex wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Zawsze miał Joannę za słabą i kruchą. Jak to możliwe, że okazała się taka silna? Wtulił twarz w jej włosy. Pachniały kurzem i mroźnym powietrzem. - Kiedy zobaczyłem niedźwiedzia mówił dalej - nie byłem w stanie zmusić się do działania. To było straszne. Wiedziałem, co muszę zrobić, a mimo to nie potrafiłem się ruszyć. Nie umiem tego wyjaśnić. Myślałem tylko o jednym. Powtarzałem sobie, że znów kogoś zawiodę. - Nie zawiodłeś Amelii, Alex. Zrobiłeś, co w twojej mocy, by ją uratować. Mnie także nie zawiodłeś.
- Zwlekałem zbyt długo. Powinienem był go zabić. - Nadal czynił sobie wyrzuty i odczuwał wstyd, ale już nie tak wielki jak przedtem. - Wtedy naprawdę bym się na ciebie rozzłościła. Jak można zabić tak piękne stwo-rzenie? Zadygotała z zimna. - Musimy wracać. Będą się o nas niepokoić. TLR - Zostańmy jeszcze trochę. Chcę się tobą nacieszyć. Podczas wyprawy trudno liczyć na luksus prywatności. - Wczorajszej nocy jakoś sobie poradziliśmy - skomentowała z uśmieszkiem. - Tak czy inaczej, wiedz, że nie zamierzam figlować z tobą w tej okropnej chacie. Pewnie roi się tu od pcheł i innych insektów. - Jest za zimno, nigdy by nie przetrwały w takim klimacie. Pozwoliła mu się pocałować, a potem odepchnęła go lekko, ale stanowczo. - Nie. Wykluczone. Wybij to sobie z głowy. - No dobrze, ale pamiętaj, że jestem niepocieszony. - Pomógł jej wstać i popatrzył na nią przeciągle. - Jesteś najbardziej niezwykłą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Na ułamek sekundy jej oczy zasłonił cień niepokoju, lecz potem Joanna obdarowała Aleksa czułym uśmiechem. - Cieszy mnie, że zdałeś sobie z tego sprawę. - Spojrzała na swoje zniszczone eskimoskie buty. - Ponoć marynarze mają liczne talenty. Sądzisz, że któryś będzie umiał je naprawić? Rozdział piętnasty Następnego dnia wyruszyli do Bellsund. Po rozmowie z Aleksem w Villa Raven, Joanna czuła się jeszcze podlej niż przedtem. Kiedy dowiedziała się, że stracił nie tylko żonę, lecz także dziecko, wyrzuty sumienia nękały ją bez ustanku. Zapytał ją, dlaczego do niego przyjechała. Odparła, że chciała się upewnić, czy nie jest mu potrzebna. Nie skłamała, ale też nie powiedziała całej prawdy. Popędziła do niego wiedziona instynktem, była pewna, że coś go dręczy i chciała go pocieszyć. Kochała go i pragnęła złagodzić jego ból. Tak, zakochała się w nim po uszy, choć był podróżnikiem, nie lubił miejskiego życia i unikał zobowiązań jak plagi. I ona nie była mu obojętna, co bardzo ją cieszyło. Jednak Alex był przekonany, że obdarzy go potomstwem… TLR Miała o czym dumać podczas drogi. Klasztor przypominał bardziej fortecę niż przybytek Pana. Z olbrzymią bramą, licznymi wieżyczkami i iglicami wyglądał wręcz złowieszczo, jakby wykuto go w szarej skale. Joanna była wyczerpana długą podróżą i pełna obaw przed pierwszym spotkaniem z Niną, która już niebawem miała zostać jej córką. - Wszystko w porządku? - zapytał Alex, kładąc rękę na jej dłoni. - Wiesz, że nie musisz tego robić. Jeśli chcesz, załatwię sprawę za ciebie. - Nie, dziękuję. Muszę tam pójść sama. Kiedy wjechali na dziedziniec, stajenny odebrał od nich konie. Joanna przyglądała się mężowi, gdy rozmawiał po rosyjsku z jednym z mnichów. Nagle uświadomiła sobie, jak wiele zawdzięcza Aleksowi. Gdyby nie on, najpewniej by nie przetrwała wyprawy, a nawet gdyby dotarła do celu, nie zdołałaby się porozumieć. Poza tym była kobietą. Możliwe, że nikt nie chciałby z nią rozmawiać. - Zaprowadzą nas do ojca Starostina - powiedział Alex, kiedy znów stanął obok niej - Jest
przeorem. To zacny człowiek i wielki uczony. Mieszka w Bellsund od blisko czterdziestu lat. Młody mnich prowadził ich między zabudowaniami obok imponującej cerkwi, dzwonnicy oraz wejścia do przepięknego ogrodu botanicznego. - Klasztor leży w dolinie - mówił dalej Alex - więc klimat jest tu łagodniejszy. Klasztor jest dobrze zago-spodarowany, na przykład mnisi mają podziemny wodociąg. - Lottie będzie zachwycona. Nareszcie zobaczy drzewa. - I będzie mogła wziąć gorącą kąpiel. Kwatery dla gości są naprawdę wygodne i przyjemne. Joanna również marzyła o gorącej kąpieli i prawdziwym łóżku. Skręcili za rogiem i podeszli do ogromnych drewnianych drzwi, za którymi zniknął ich przewodnik. Joannie serce podeszło do gardła. Nie pierwszy raz zastanawiała się, jak Nina wygląda. Czy jest blondynką po Davidzie? A może bardziej przypomina swoją matkę Rosjankę? Jak zareaguje, kiedy się dowie, że chcą ją stąd zabrać? Przecież to jej dom… Ta myśl mocno uderzyła Joannę. Nina ma swoje środowisko, opiekunów, znajome miejsca… TLR Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? - panikowała w duchu. - Odwagi - szepnął Alex, kiedy wprowadzono ich do gabinetu przeora. Z okien rozpościerał się widok na ogród i morze. Pośrodku stało biurko, na którym leżała wielka księga. Kamienną posadzkę zdobiły kolorowe dywany, w kominku palił się ogień. Wnętrze było tak ciche i spokojne, że podenerwowanie Joanny nieco zelżało. Na spotkanie wyszedł im stary i nieco przygarbiony mężczyzna. Trzymał w ręku otwarty list. Joanna natychmiast rozpoznała pismo Davida. A więc to jednak prawda, pomyślała z ulgą. Do tej pory obawiała się, że zmarły mąż okrutnie sobie z niej zadrwił. Jej duszę wypełniły radość i podekscytowanie - Ojcze przełożony - odezwała się zniecierpliwiona przedłużającą się ciszą. Mnich nie odwzajemnił jej uśmiechu, ale podał jej pomarszczoną dłoń. - Witamy w Bellsund, lady Grant - powiedział nienaganną angielszczyzną. - Lordzie Grant skinął w stronę Aleksa, po czym znów spojrzał na Joannę. - Jak rozumiem, przybyła pani do nas, żeby zabrać do Anglii córkę zmarłego małżonka? - Tak, zgadza się. - Joanna z trudem odnalazła słowa. - To samo mówi list komandora Ware’a. - W tonie przeora pojawiła się trudna do zidentyfikowania nuta. - Zaprowadzę państwa do małej. - Uśmiechnął się nieznacznie. Widzę, że nie może się pani doczekać. Przemierzyli mnóstwo korytarzy i znów wyszli na powietrze. Joannę zżerał niepokój, bo w zachowaniu ojca Starostina było coś dziwnego. Odnosił się do nich przyjaźnie i nie zabronił im zabrać Niny, ale instynkt podpowiadał jej, że coś jest nie w porządku. Alex również to wyczuł. Wiedziała to, bo odruchowo przyciągnął ją bliżej siebie. Wkrótce stanęli przed długim budynkiem i otaczającym go ogrodem. Joanna aż zamrugała ze zdziwienia, gdy usłyszała dobiegający zewsząd dziecięcy śmiech. - Mamy tu szkołę - wyjaśnił przeor. Lady Grant przypomniała sobie Anyę, która powiedziała, że nauczyła się angiel-skiego w klasztorze. - Myśliwi przychodzą i odchodzą - kontynuował starzec - ale zawsze znajdzie się u nas miejsce dla ich pociech. TLR Dzieci, a było ich z dziesięcioro, bawiły się, nie zwracając na dorosłych uwagi. Miały zabawki, ale nie tak piękne i błyszczące jak te, które Joanna kupiła u Hamleysa. Pomyślała, że może dać małej mnóstwo pięknych rzeczy. - To jest Nina. - Mnich wskazał dziewczynkę, która rzucała kamykami z dwojgiem przyjaciół. - Ma już prawie sześć lat. Nina była filigranowa, miała ciemne oczy i ciemne włosy. Nosiła wyblakłą różową sukienkę i biały fartuszek.
Sprawię jej mnóstwo nowych ubrań, obiecywała sobie Joanna. Kolorowe sukie-neczki, kapelusze ze wstążkami, co tylko zechce… Kusiło ją, żeby podbiec do dziewczynki, porwać ją w ramiona i przytulić do serca. - Pozostała dwójka to jej kuzyni - dodał Starostin. - Toren i Galina. - Kuzyni? - spytała zdumiona. - Sądziłam, że jest sierotą. - To prawda, ale jej matka przyjechała w te strony z bratem. Wuj Niny osiedlił się w pobliskiej wsi. Kiedy mała została sierotą, on i jego żona przyszli do nas i zapytali, czy mogą ją przygarnąć. Nie mieszka z nami. Ma swój dom i rodzinę. Nina uniosła rączkę i popatrzyła w słońcu na trzymany w palcach kamyk. Galina podeszła do niej i podała jej kolejny. Ich ciemne głowy prawie się ze sobą stykały, kiedy pochyliły się nad cennym znaleziskiem. Joanna poczuła w piersiach ukłucie bólu. Rodzina, kuzyni, towarzysze zabaw, szkoła… Życie dziewczynki wyglądało zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażała. Nina była zadbana, kochana i szczęśliwa wśród swoich. Ja też będę ją kochać, przekonywała samą siebie. Pozna nowych przyjaciół, a ja dam jej to wszystko, czego tylko zapragnie. Pragnę ją mieć dla siebie. Nagle coś w niej pękło i zrozumiała, że to niemożliwe. Kiedy snuła plany, nie przewidziała, że córka Davida może mieć krewnych, którzy będą za nią tęsknić, jeśli im ją odbierze. Nie pomyślała także o tym, czego może pragnąć sama Nina. Jestem samolubna, myślę wyłącznie o sobie i swoich życzeniach, przebiegło jej przez głowę. Przeor obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem. - Widzę, że Nina jest szczęśliwa, niczego jej nie brakuje - powiedziała, z trudem T L R wydobywając z siebie głos. - Powinniśmy porozmawiać o jej przyszłości i zadbać o to, żeby mogła zostać z rodziną tak długo, jak będzie chciała. Proszę mi wybaczyć… - Odwróciła się i bliska łez pobiegła przed siebie. - Joanno! - Alex odchodził od zmysłów. Wiedział, jak bardzo Joanna pragnęła zabrać Ninę do domu i ile musiało ją kosztować takie poświęcenie. Zamierzał popędzić za nią, ale zatrzymał go ojciec Starostin. - Pańska żona to niezwykła kobieta. Rzadko spotyka się taką wielkoduszność i bezinteresowność. Przedłożyła dobro dziecka nad własne pragnienia. - Tak… Naturalnie musimy omówić wiele spraw, formalności… kwestie finansowe… Mnich poklepał go po ramieniu. - Pieniędzmi proszę się nie martwić. Radziliśmy sobie do tej pory, damy radę i w przyszłości. Kiedy dziewczynka podrośnie, dopilnuję, żeby się o wszystkim dowiedziała. Może zechce do was napisać albo wybrać się do Anglii z wizytą… - Oczywiście. - Proszę przyprowadzić do mnie żonę, kiedy już dojdzie do siebie. Mogą państwo gościć u nas tak długo, jak tylko macie na to ochotę. Alex podziękował przeorowi i pobiegł na poszukiwania Joanny, która przepadła jak kamień w wodę. W domu dla gości zastał Lottie, która nadzorowała wyładunek bagażu. - Gorąca woda! Ciepło, a dookoła mnóstwo młodych mężczyzn! - zawołała na jego widok. Zastanawiam się, czy nie przenieść się tu na stałe. - Przypominam pani, że ci młodzi mężczyźni to mnisi - rzekł Grant. - Wolałbym, żeby nie próbowała ich pani sprowadzić na złą drogę. Widziała pani może Joannę? - Powiedziała, że wychodzi i nie wie, jak długo jej nie będzie. Alex w jednej chwili dopadł do drzwi. Gdy nie znalazł żony na terenie klasztoru, zaczął się gorączkowo zastanawiać, gdzie mogła szukać pociechy i ukojenia. Na Spitsbergenie było mnóstwo odludnych miejsc, ale wybrała się pieszo, w dodatku w niezbyt wygodnych butach. TLR
Wyszedł za bramę i skierował się ku morzu. Jak się spodziewał, Joanna była na plaży. Stała zwrócona do Aleksa plecami, zapatrzona w taflę wody. Nie miała na sobie płaszcza ani kapelusza. Musiała je zdjąć, kiedy wstąpiła na kwaterę. Grube płatki śniegu wirowały wokół niej, ale zdawała się w ogóle tego nie dostrzegać, suknie miała kompletnie przemoczoną. - Joanno… Kiedy się odwróciła, niemal pękło mu serce. Oczy żony były kompletnie pozbawione wyrazu. Owszem, patrzyła na Aleksa, ale jakby w ogóle go nie widziała. Zamknęła się w sobie, a on nie wiedział, jak do niej dotrzeć. - Musimy znaleźć schronienie. - Wiał coraz silniejszy wiatr, a gwałtowna zamieć uniemożliwiła powrót do klasztoru. Jeśli nie znajdą na czas myśliwskiej chaty, pobłądzą i zamarzną… Objął żonę, okrył płaszczem i pociągnął tam, gdzie spodziewał się znaleźć jakiś dach. Na szczęście nie opierała się. Chata, do której weszli okazała się pusta, zadbana i całkiem przytulna. Alex modlił się w duchu, by była także na tyle mocna, żeby oprzeć się wichurze. Joanna przycupnęła na skraju łóżka. Nawet nie trzęsła się z zimna. Apatyczna i skryta w sobie, pewnie nawet nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Alex żałował, że nie mają czym rozpalić ognia. Mogli tylko siedzieć i czekać, aż nawałnica minie. - Trzeba zdjąć z ciebie mokre ubranie - powiedział odrobinę ostrzej, niż zamierzał. - Nie chcę, żebyś nabawiła się gorączki. Pozwoliła mu się rozebrać. Siedziała biernie, dopóki nie zdjął z niej wszystkiego z wyjątkiem koszuli. Dopiero wtedy spojrzała na Aleksa. W jej oczach było tyle gniewu i cierpienia, że aż skrzywił się z bólu. - Alex - powiedziała rozpaczliwie i zarzuciła mu ramiona na szyję. Przytulił ją mocno i pocieszał, gdy jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch. Przylgnęła do niego z całych sił, a on szeptał czułe słowa, głaskał i całował włosy. Gorące łzy, które spływały z policzków Joanny, wsiąkały mu w koszulę i parzyły przemarz-niętą skórę. TLR - Musiałam to zrobić - powiedziała, gdy w końcu przestała płakać. - Wiem. - Jego serce przepełniało tak wiele uczuć, że z trudem odnajdował słowa. Byłaś bardzo dzielna i szlachetna. Nie przypuszczałem, że potrafisz, być tak szczodra. - Wcale nie chciałam taka być! - odparła gniewnie. - Chciałam zatrzymać Ninę dla siebie. Pragnęłam, żeby była moja. - Cii… już dobrze. Miała zaczerwienione i podpuchnięte oczy, po twarzy wciąż spływały łzy. Gdy pogłaskał Joannę po policzku, przysunęła usta do jego ust. Kiedy ich wargi się spotkały, świat eksplodował. Joanna wlała w ten pocałunek całą rozpacz i wszystkie tłumione emocje. Wiedział, że próbuje w ten sposób złagodzić ból, lecz niczego nie udawała i niczego przed nim nie kryła. Zawsze żywiołowo reagowała na Jego pieszczoty, ale jeszcze nigdy nie była aż tak otwarta i pozbawiona zahamowań. Odrzuciła całą rezerwę i całkowicie się przed nim odsłoniła, a Alex zapragnął jej bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Pachniała migdałami i ziołami, smakowała bardziej słodko niż miód. Całowała go zapamiętale, do utraty tchu, doprowadzając do kresu wytrzymałości. Po chwili pociągnęła go za sobą na łóżko i zaczęła błądzić rękoma po plecach i torsie Aleksa. Choć z trudem nad sobą panował, zachował resztki zdrowego rozsądku i odsunął się, by na nią spojrzeć. Oddychała ciężko, była rozpalona, a w jej oczach płonęło pożądanie. - Joanno, poczekaj… - Pragnę cię. - Przyciągnęła go do siebie. - Proszę… kochaj się ze mną… - W jej głosie było tyle tęsknoty, że choćby chciał, nie zdołałby się oprzeć.
Wiedział, że powinien ją powstrzymać. Prawdziwy dżentelmen pocieszałby ją w inny sposób. Byłoby znacznie lepiej, gdyby porozmawiał z Joanną, wysłuchał żalów i skarg… Ale skoro potrzebowała bliskości, skoro pragnęła pozbyć się zgryzoty w erotycz-nym szaleństwie, jak mógłby jej odmówić? Gdy poczuł na sobie pożądliwe dłonie i usta przestał jasno myśleć. Rozpięła mu spodnie, a potem uklękła i pozbyła się koszuli. Była całkiem naga i… w niewysłowiony sposób piękna. T L R Pociągnął Joannę na posłanie obok siebie. Kiedy na nią spojrzał, jego serce wezbrało, była taka cudowna i słodka, z rozsypanymi na poduszce włosami, rumieńcem na policzkach i błyskiem żądzy w oczach wyglądała wspaniale… i rozwiąźle. - Zrób to. Teraz - zażądała stanowczo. - Nie, jeszcze nie. - Postanowił, że nie pozwoli się wykorzystać. Zadba o to, by zapamiętała ten dzień do końca życia. Udowodni Joannie, że ją kocha… Znów pogładził ją po policzku i powiódł palcami po wargach. Poruszyła się niespokojnie i sięgnęła w dół jego brzucha, ale uchylił się przed dotykiem. Przycisnął żonę do posłania i całował tak długo, aż westchnęła i zaczęła się odprężać. Poddała się czułym dłoniom i ustom Aleksa. Gdy tym razem po niego sięgnęła, nie oponował. Pieszczoty sprawiły, że krew zawrzała mu w żyłach. Panował nad sobą ostatkiem sił, ale chciał pozostawić Joannie całkowitą swobodę. Jęknął, kiedy oplotła go udami. Wysunął biodra i zanurzył się w jedwabistą wilgoć. Wciągnęła głośno powietrze, a Alex położył rękę na jej karku i połączyli się w pocałunku. - Kocham cię… - szepnęła, ocierając się piersiami o tors Aleksa. Miał wrażenie, że tymi słowami uwolniła jego duszę z potrzasku. Jeśli do tej pory próbował jeszcze bronić się przed uczuciem do Joanny, teraz ostatecznie zapomniał o lękach i wpuścił ją do swego serca. Też cię kocham, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos, bo zupełnie się w niej zatracił. Joanna obudziła się, gdy poczuła na twarzy promienie słońca. Przez krótką chwilę czuła się najszczęśliwszą kobietą na ziemi, ale euforia nie trwała długo. Przypomniała sobie, co się wydarzyło, i w serce wkradł się dojmujący chłód. Aleksa przy niej nie było. Zmartwiła się, ale postanowiła o tym nie myśleć. Pozbierała porozrzucane ubranie i włożyła je najlepiej, jak umiała, choć bez pomocy nie było to łatwe. Wyszła przed domek i usiadła na kamieniu. Nie rozpaczała już tak bardzo jak wczoraj. Nie spodziewała się, że w nieszczęściu zwróci się po pociechę do Aleksa i całkowicie zda się na niego. Lecz tak właśnie się staT L R ło, oddała mu się bez reszty, bez wstydu i zahamowań. Z początku chciała tylko uśmierzyć ból, jednak Alex nie pozwolił się wykorzystać. Sprawił, że ujrzała męża takim, jakim był naprawdę. Kochała go za prawość i szczerość, za to, że miał zasady i był człowiekiem honoru. O takim bohaterze marzyła za młodu, o kimś, kto obieca, że będzie ją chronił i dotrzyma słowa. Ożyła nadzieja na wspólną przyszłość, ale rychło zastąpił ją smutek. Na moment zapomniała, że Alex był podróżnikiem i nie lubił życia w domowym stadle. Nie chciał, by połączyły ich emocjonalne więzy. Dał to jasno do zrozumienia na samym początku. Pragnął, by dała mu syna, a ona nikczemnie go oszukała. Musiała wyznać mu prawdę. Usłyszała szelest i podniosła głowę. Alex stał nieopodal w samej koszuli z rozwia-nymi włosami. Od samego patrzenia na niego w jej oczach wzbierały łzy. - Wybacz, że nie było mnie przy tobie, kiedy się obudziłaś. Poszedłem do wioski po jedzenie i posłałem do klasztoru wiadomość, że jesteśmy cali i zdrowi. Dopadły ją wyrzuty sumienia. Nie pomyślała o towarzyszach podróży ani o tym, że mogą się o nich martwić. Zaczerpnęła głęboko tchu. - Przykro mi, że przyjechaliśmy tu na darmo - powiedziała z trudem.
Zmarszczył brwi. - Dokonałaś właściwego wyboru, Joanno. Nigdy nie mógłbym czynić ci z tego powodu wyrzutów. - Wziął ją za rękę. - Jestem z ciebie dumny. Wiem, że utrata Niny jest dla ciebie bolesna, ale smutek z czasem minie. Będziemy przecież mieli własne dzieci. Joanna pogrążyła się w otchłani rozpaczy. - Nie, proszę - szepnęła pogrążona w rozpaczy. - Nie mów nic więcej. Nie będziemy mieli dzieci. - Wysunęła dłoń z jego dłoni. Czuła, że nie wolno jej go teraz dotykać. Gdy zobaczyła, że Alex zamarł, zebrała się w sobie i dodała: - Pytałeś mnie kiedyś, dlaczego moje małżeństwo z Davidem było nieudane. Nienawidził mnie, bo przez pięć lat małżeństwa nie dałam mu dziecka. Ani razu nie byłam przy nadziei. Kłóciliśmy się, bo jestem bezpłodna. Alex wpatrywał się w nią bez słowa przez dłuższą chwilę, wreszcie powiedział: T L R - To pewnie zwykły przypadek. - W jego głosie pojawiała się nadzieja. - Sama mówiłaś, że w tych sprawach wszystko jest w rękach Boga. Chyba że… masz powód przypuszczać… - Urwał gwałtownie na widok poczucia winy, które odmalowało się na jej twarzy. - Tak, mam powód przypuszczać, że nie mogę mieć dzieci. Potrząsnął głową, jakby nie dowierzał własnym uszom. - Przecież milczałaś na ten temat, kiedy mówiłem, że chcę, abyś urodziła mi syna. Patrzył na nią ze zdumieniem i niechęcią, po czym odwrócił się plecami. - Mam rozumieć dodał ozięble - że świadomie mnie oszukałaś? Przystałaś na mój warunek, choć byłaś w stanie go dotrzymać? - Tak. - Czemu to zrobiłaś? - Z powodu Niny… - Głos się jej załamał. - Ale także dla siebie. Zrozum, to była moja jedyna szansa na macierzyństwo. Spojrzała na niego błagalnie. - Byłam zdesperowana. - Nie zamierzam udawać, że wiem, jak to jest być kobietą i nie móc zostać matką. Wiem za to, jak czuje się mężczyzna, któremu odmówiono nadziei na to, że zostanie ojcem. - Popatrzył na nią z góry. - Współczuję ci, może nawet rozumiem twoje pobudki, ale nigdy nie wybaczę tego, że byłaś wobec mnie nieuczciwa. Okłamałaś mnie. Ware mówił, że jesteś zapatrzoną w siebie intrygantką. I oto proszę, właśnie udowodniłaś, że miał rację, i to teraz, kiedy zaczynałem wierzyć, że to on był człowiekiem bez zasad. - Rozwiedź się ze mną. - Powiedziała to, bo tylko w ten sposób mogła go od siebie uwolnić. - Będziesz mógł ożenić się ponownie i spłodzić syna… - Nie! - przerwał jej ostro. - Nic się nie zmieni. Nadal będziesz moją żoną. - Dlaczego? - Spojrzała na niego bezsilnie. - Czemu się na to godzisz? - Wstrzymała oddech. Wiedziała, co chciałaby usłyszeć, wiedziała też, że nie ma prawa domagać się od Aleksa uczucia. - Nie rozwiodę się z tobą, bo żal mi ciebie. Jestem pewien, że zrobiłaś to powodo-wana rozpaczą, więc jest to jakieś usprawiedliwienie, a taki skandal ostatecznie by cię T L R zrujnował. Możesz wrócić do Londynu. Dam ci listy do swoich pełnomocników, będziesz miała dom i moje nazwisko, natomiast ja wyruszę w kolejną podróż. Wypłynę stąd. Admiralicja pewnie postawi mnie przed sądem za dezercję, ale nie dbam o to. Wyszedł. Myślała, że wraz z Niną utraciła wszystko, co w życiu ważne, ale prawda była in-na. Utrata Aleksa okazała się znacznie boleśniejsza. Kochała go całym sercem, lecz musiała bezczynnie patrzeć, jak na zawsze od niej odchodzi. Rozdział szesnasty Kiedy wróciła do klasztoru, po Aleksie nie było śladu. Poczuła z tego powodu ulgę, bała się
bowiem, że nie zdoła kolejny raz stawić mu czoła. Ale cóż, skoro nadal będą małżeństwem, pewnie za jakiś czas i tak się spotkają. Szczerze mówiąc, martwiła się, że tego nie zniesie. Znów stali się dla siebie obcymi ludźmi. W domu dla gości zastała jedynie Frazera i Devlina. Ubranie Jamesa było pokryte białym pyłem, a on sam miał wyjątkowo posępną minę. Kamerdyner przygotowywał mu kąpiel. - Podła, kłamliwa suka - powiedział Dev w tej samej chwili, gdy Joanna weszła do środka. Przez moment pomyślała z lękiem, że Alex powiedział kuzynowi, co zrobiła, ale rozwiał jej obawy, bo zaraz dodał szybko: - Zechce pani wybaczyć, lady Grant. Wiem, że jest pani przyjaciółką. - Rozumiem, że rozmawiamy o Lottie? - Nie inaczej. - Co się stało? Co znowu zrobiła? - Jest w porcie. TLR - Boże drogi! Chyba nie uciekła z jednym z marynarzy? - Owszem, uciekła, tyle że z Johnem Haganem. I z mapą Ware’a. - Nerwowo prze-czesał włosy i rzucił ze złością: - Niech ją diabli! Zrobiła ze mnie durnia. - Panie Devlin - upomniał go Frazer. - Nie wypada używać takich słów przy damach, choć niewątpliwie pasują do sytuacji. - Proszę mi powiedzieć, co tak naprawdę się stało. - Joanna usiadła przy stole. - Co tu robi Hagan? I jakim cudem wiedział o mapie? James zarumienił się jak wiśnia. - Lottie mu powiedziała, jak sądzę. Jeszcze w Londynie… przekonała mnie, żebym jej ją pokazał. - Głupiec z ciebie, chłopcze - stwierdził służący. - Myślisz, że tego nie wiem? Żeby tak dać się wywieść w pole! Tfu! Nieźle się wczoraj napracowałem, żeby wykopać skarb, potem przywiozłem go do klasztoru… i cóż mi z tego przyszło? Na scenie pojawił się przeklęty Hagan i oznajmił, że jest spadkobiercą Ware’a, więc wszystko należy się jemu. - Nadal nie pojmuję, jak znalazł się na Spitsbergenie. - Przypłynął z kapitanem Hallowsem na Raisonie. Straciliśmy ich z oczu podczas burzy na Szetlandach. Przypłynęli dopiero dzisiaj rano, bo lód ustąpił podczas wczoraj-szej burzy. Davy przyprowadził więc także naszą Wiedźmę Morską. Joanna wyjrzała przez okno. W zatoce w Bellsund kotwiczyły obecnie aż dwa statki. Przy ogromnym żaglowcu admiralicji maleńki okręt Owena wyglądał jak karzeł. - Purchase właśnie ładuje zapasy - poinformował Dev. - Jutro możemy wypłynąć w drogę powrotną do Londynu. Joanna zauważyła, jak bardzo jest zakłopotany. Frazer również unikał jej wzroku. Ale cóż, wiedzieli, że mąż lady Grant nie wraca z nimi do Anglii. - Przykro mi - powiedział James. - Wydawało mi się, że… Nie rozumiem, czemu Alex porzuca służbę, a tak naprawdę porzuca panią… - Zaplątał się i spojrzał bezradnie na kamerdynera, który wymamrotał pod nosem coś, co zabrzmiało jak „zawzięty osioł”. - Alex mnie nie porzucił - stanęła w obronie męża. Choć tyle mogła dla niego zro-T L R bić. W końcu to nie on zawinił. - Wiedziałam, że wyruszy na kolejną wyprawę. Uprzedzał mnie o tym, zanim się pobraliśmy. - Niestety nie zabrzmiało to przekonująco i była pewna, że jej nie uwierzyli. Ostatecznie przekonała się o tym, gdy dostrzegła, że patrzą na nią z ubolewaniem. - Nie powiedzieliście mi, co to był za skarb - powiedziała, żeby zmienić temat. - Prawdę mówiąc, spodziewaliśmy się czegoś innego - odparł Devlin. - Ale znaleźliśmy jakiś minerał. Ware pewnie uznał, że jest cenny i chciał zacząć go wydobywać. - Cóż, David już taki był… - Co z pańską kąpielą? - zniecierpliwił się służący. - Zostawię panów samych - powiedziała z uśmiechem Joanna. - Lottie nas zdradzi-
ła, ale przynajmniej na pociechę zostawiła wannę. - Przykro mi. To pani przyjaciółka. - Raczej znajoma. - W dodatku bardzo nielojalna - skwitował Frazer, unosząc wiadro z gorącą wodą. Joanna wzruszyła ramionami, po czym wyjęła z koszyka Maksa. - Wybieram się do portu - oznajmiła. - Chcę omówić kilka kwestii z kapitanem Purchase’em. Cieszyła się, że lody puściły i będą mogli wrócić do Londynu. Postanowiła, że zabierze się z kapitanem Hallowsem, a opłaconą przez siebie Wiedźmę Morską zostawi do dyspozycji Aleksa. Rzecz jasna nie uśmiechał jej się długi rejs w towarzystwie Lottie i Hagana, ale uznała, że jakoś to przeżyje. W zasadzie wszystko jej zobojętniało. Odczuwała jedynie ból po utracie męża. Zamierzała oddać Owenowi resztę pieniędzy, która jej została, i poprosić, by zabrał Aleksa tam, gdzie sobie zażyczy. Gdy ruszyła do portu, po chwili usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się w nadziei, że ujrzy Aleksa, niestety było to kapitan Purchase. - Zamierza pani uciec, prawda? - zapytał. - Popłynie pani z Hallowsem. - To nie ucieczka. Po prostu wracam do domu. - Proszę płynąć ze mną. - Dlaczego? - Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Weźmiemy Wiedźmę Morską i udamy się tam, gdzie tylko pani zechce. TLR Zajrzała mu w twarz i zamarła na widok tego, co wyczytała z jego oczu. - Owen… - Nic nie mów, Joanno. Nie sądziłem, że kiedykolwiek coś takiego zrobię. Ale tak, proszę żonę przyjaciela, żeby ze mną uciekła. - Zaczerpnął głęboko tchu. - Po prostu nie mogę patrzeć na to bezczynnie. On na ciebie nie zasługuje. - Nie, to nie prawda. Gdybyś tylko wiedział… - Wiem to, co widzę. Jesteś nieszczęśliwa, a on zniknął. Nic go to nie obchodzi, choć przypuszczam, że cierpisz przez niego. - Owen, pamiętasz? To ty powiedziałeś, że Alex Grant jest dobrym człowiekiem. Nie myliłeś się. On i ja… po prostu do siebie nie pasujemy. Wydarzyło się między nami coś złego… - Przerwała na moment. - To ja zrobiłam coś złego i nie da się tego naprawić. Dlatego wyjeżdżam. Wziął ją za rękę. Zielononiebieskie oczy kapitana miały kolor morza. Większość kobiet oddałaby wszystko, żeby znaleźć się na jej miejscu, ale nie ona. Nie mogła z nim odejść. Za bardzo kochała Aleksa. Uśmiechnęła się z żalem i delikatnie uwolniła dłoń. On też się uśmiechnął. Nie musiała nic mówić, już znał odpowiedź: - Do diabła z tym. - W jego głosie pobrzmiewała gorycz. Jesteś pierwszą kobietą, która daje mi kosza. Szkoda, że tą jedyną, na której mi zależało. - Uniósł rękę na pożegnanie i zniknął. Tego popołudnia Alex spędził chwilę w towarzystwie Hallowsa, którego szczerze nie znosił. - Nie mogę się doczekać, kiedy wypłynę z tej przeklętej dziury - narzekał kapitan Raisona, kiedy natknęli się na siebie w przyklasztornej bibliotece. - Naturalnie. Spitsbergen to nie miejsce dla bojaźliwych żeglarzy. Hallows popatrzył na niego wilkiem i odszedł obrażony. Grant poprosił o papier i inkaust, po czym zabrał się do pisania listów do londyńskich pełnomocników. Pomyślał, że Joanna może je ze sobą zabrać, kiedy będzie wracała do Anglii na Wiedźmie Morskiej. Na chwilę ogarnęła go prawdziwa wściekłość. Jej ha-T L R niebne kłamstwo tym mocniej bolało, ponieważ niestety był w niej zakochany. Naturalnie zamierzał jak najprędzej się z tego uczucia wyleczyć.
Reszta wieczoru upłynęła mu na spotkaniu z ojcem Starostinem. Podczas długiej rozmowy zostały ustalone szczegóły związane z przyszłością materialną Niny. Alex nadal był jej prawnym opiekunem, czuł się zatem zobowiązany do podpisania formalnej umowy. Natomiast w kwestii „skarbu” Ware’a zgodzili się, że jest bezwartościowy, w związku z czym Hagan może go sobie zabrać. Załatwianie interesów odwróciło uwagę Granta od spraw zasadniczych, lecz nie na długo. Po prawdzie wolał nie analizować zanadto sytuacji, bo im dłużej o tym wszystkim myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że jego uczucia do żony nadal są bardzo skomplikowane. Owszem, czuł się zdradzony i kipiał złością, jednak z drugiej strony Joanna udowodniła, że jest warta zachodu. Podczas podróży wykazała się bezprzykładną odwagą i wytrwałością, potem wyrzekła się Niny dla jej dobra. No i zawsze była dla niego czuła, kochająca… Do kolacji, którą zarządził przeor, podano wódkę. Picie w towarzystwie ojca przełożonego okazało się nie lada wyzwaniem. W rezultacie Alex wrócił do domu dla gości półprzytomny i padł na łóżko jak kłoda. Kiedy się obudził, w budynku było bardzo cicho. Nie przeszkadzało mu to, jako że bolała go głowa. Po namyśle doszedł jednak, że jest zbyt cicho, może nawet podejrzanie cicho. Poderwał się i spojrzawszy na zegar, przetarł ze zdumieniem oczy. Nie mógł uwierzyć, że jest aż tak późno. Frazer pojawił się w drzwiach zaraz po tym, jak został wezwany. W jego rękach spoczywały przybory do golenia. - Najwyższa pora, milordzie… - Gdzie wszyscy się podziali? - Alex wyszedł na korytarz i zajrzał do pokoju obok. Drzwi były otwarte na oścież, w środku było pusto, zniknęły bagaże Joanny… - Frazer! wrzasnął przerażony. - Gdzie jest lady Grant? - Rozdygotany patrzył na kamerdynera, który przyglądał mu się z nieukrywaną dezaprobatą, a na koniec odparł zwięźle: - Wyjechała. Alex na próżno, czekał, aż powie coś więcej, dlatego spytał: T L R - Masz dla mnie jakieś inne nowiny? - Kapitan Hallows wypłynął z samego rana do Anglii. - Lady Grant jest na pokładzie Raisona? Jak dawno wypłynęli? - Gdy służący milczał jak zaklęty, Alex zagrzmiał: - Jak dawno?! - Jakieś cztery, może pięć godzin temu. - Do diabła, czemu mnie nie obudziłeś?! Frazer zmierzył chlebodawcę niechętnym spojrzeniem, po czym wycedził: - Milady prosiła, żebym tego nie robił. Boże jedyny, pomyślał Grant, rozmasowując skronie. Ależ ze mnie dureń… Sam kazał jej wracać do Londynu. Równie dobrze mógł oznajmić, że nie chce jej więcej widzieć. Zaślepiony gniewem przez chwilę nawet w to wierzył… Złapał płaszcz i ruszył do wyjścia. - Pakuj nasze rzeczy - rzucił przez ramię. - Każ je zanieść do portu. Gdzie znajdę kapitana Purchase’a? - W zatoce. Kończy załadunek statku. Alex pognał tam. Gdy dobiegł na miejsce, Owen właśnie pomagał załodze wtoczyć na pokład beczki z żywnością. - Czy to prawda? - zapytał gorączkowo Alex. - Naprawdę wyjechała? - Masz na myśli lady Grant, jak sądzę? - odparł cierpko kapitan. - Tak, wypłynęli z porannym przypływem. - Po czym dodał: - Milady wynajęła Wiedźmę Morską na kolejnych sześć miesięcy. Dla ciebie. Dokąd zatem zamierzasz się wybrać? - Sądząc po jego tonie, najchętniej posłałby przyjaciela do diabła. Alex popatrzył smętnie na okręt Owena. Tak się umawiali. On dał jej swoje nazwisko, a ona obiecała mu wolność. Pozwoliła mu gonić za marzeniami. Ale od tego czasu jego marzenia diametralnie się zmieniły. Dopiero teraz uprzytomnił sobie, jak wielkim okazał się egoistą.
Joanna dała mu całą siebie, a nie dostała w zamian nic. Wypominała mu, że zapewnia rodzinie wszystko z wyjątkiem prawdziwej emocjonalnej więzi… i miała całkowitą rację. Sama zaś tak bardzo pragnęła mieć kogoś, kogo mogłaby obdarować miłością, że gotowa była do największych poświęceń, byle osiągnąć cel. Posunęła się nawet do T L R kłamstwa. Przypomniał sobie rozmowę w Villa Raven. Tylko Joanna potrafiła otworzyć jego serce. Tylko z nią mówił o Amelii. Jak dotąd ofiarował żonie tylko nazwisko i dach nad głową. Ale to się mogło zmienić. Serce zabiło mu żywiej, kiedy spojrzał z nadzieją na Purchase’a. - Dasz radę ich dogonić? W oczach Owena pojawił się błysk aprobaty. - Chcesz płynąć za nią? - Byłbym głupcem, gdybym pozwolił jej odejść. - Od dawna postępujesz jak ktoś pozbawiony rozumu. I raptem chcesz to zmienić? Dlaczego? - Bo ją kocham. - Alex zajrzał przyjacielowi w oczy. - Wiesz, o czym mówię. Sam też ją kochasz. Purchase nawet nie próbował się wysilać, by zaprzeczyć, za to powiedział: - Wiem tylko, że na nią nie zasługujesz, ale to ciebie wybrała, nie mnie. Nie potraktowałeś jej lepiej niż Ware. Odwrócił głowę. - Zraniłeś ją, Grant. Nachodziła mnie ochota, by cię za to zabić. Może nie podniosłeś na nią ręki jak Ware, ale… - Co? - To co słyszysz. Mówię, że byłeś dla niej równie okrutny… - Nie o to mi chodzi. Twierdzisz, że David ją bił? - Gdy Owen nagle nabrał wody w usta, ponaglił go gwałtownie: - Na miłość boską, mów! Purchase przegarnął nerwowo włosy. - Już wcześniej próbowałem ci o tym powiedzieć, ale nie chciałeś słuchać. Ware był dla ciebie święty. A ten drań sam mi się tym pochwalił, dasz wiarę?! Wypił za dużo i zaczął się chełpić, że skatował żonę. Niewiele brakowało, a udusiłbym go gołymi rękoma. - Trzeba było mi powiedzieć. - Grant był wściekły. Przypomniał sobie Churchwarda, Brooke’a i innych mężczyzn, którzy podobnie jak Purchase próbowali chronić Joannę. Nie pojmował tego, bo niby przed czym mieli ją chronić? Aż wreszcie wszystko nabrało sensu. A Ware? Wielki bohater… Sam by go teraz zabił… TLR - To Joanna powinna ci o tym powiedzieć, Alex. Wyciągnąłeś ze mnie prawdę tylko dlatego, że byłem wyprowadzony z równowagi. W interesie naszej przyjaźni muszę ci też wyznać, że poprosiłem ją, by ze mną uciekła. - Co… co takiego?! - ryknął Alex, gdy już wróciła mu mowa. - Kiedy?! - Wczoraj. Możesz mnie wyzwać na pojedynek, jeśli chcesz. Nie dbam o to. Nagle Alex roześmiał się głośno. - I co, dała ci kosza! - radował się. - Nie popłynęła z tobą! - To wspaniała kobieta. Pamiętaj o tym, przyjacielu… i zacznij tym razem traktować ją lepiej. Jak najlepiej, bo na to zasługuje. - Taki mam zamiar. - W tych krótkich prostych słowach była moc najświętszej przysięgi. - Świetnie, przyjacielu… Więc na co jeszcze czekamy? - Muszę posłać kogoś po Frazera i bagaże. Gdzie Devlin? James pojawił się jak na zawołanie. - Lady Grant! - krzyknął. - Lady Grant wyjechała! - Tak, wiem - odparł Alex, wchodząc na pokład. - Jesteś moim kuzynem, Grant, ale w życiu nie widziałem takiego osła jak ty! - Przyjąłem do wiadomości. A teraz bądź łaskaw wsiąść na statek. Musimy dogonić Raisona.
TLR Rozdział siedemnasty Morze było bardzo spokojne. Joanna siedziała z Maksem w kajucie i zastanawiała się, co ze sobą pocznie podczas rejsu, skoro nie zanosi się na to, by miała znów zachoro-wać. Naprawdę jestem płytka, pomyślała z drwiną. Nie potrafię nawet znaleźć sobie za-jęcia. Będę tu tkwić i użalać się nad własnym losem. Tuż przed obiadem usłyszała kroki na korytarzu, potem rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. - Joanno! Wyjdź na pokład! - pisnęła podekscytowana Lottie. - Prędko! Musisz to zobaczyć. - Nie czekając na zaproszenie, wpadła do środka. - Dogoniła nas Wiedźma Morska. Przypłynął po ciebie! Wiedziałam, że to zrobi! Joannie zaparło dech w piersiach, jednak nie chciała karmić się próżną nadzieją, dlatego spytała niepewnie: - Przypłynął po mnie? Kto? - Jak to kto? Alex, naturalnie! - Lottie pociągnęła ją za rękę w stronę wyjścia. Chcą wskoczyć na Raisona po linach, jak piraci! Kapitan Hallows jest wściekły! Na zewnątrz panował kompletny chaos, zapewne nie mniejszy niż podczas bitwy morskiej. Statki niemal stykały się burtami, Alex i James linami przywiązywali relingi. TLR - Purchase! Ty draniu z piekła rodem! - darł się Hallows. - To niebezpieczne! Chcesz nas pozabijać? Dopilnuję, żebyś za to zawisł! A co do ciebie, Grant, nie waż się postawić nogi na moim okręcie! Admiralicja już nigdy nie wyśle cię na misję, kiedy się o tym dowie. A dowie się na pewno! Postawią cię przed sądem! - Zmierzył morderczym spojrzeniem Deva, który zanosił się od śmiechu. Rechotał tak bardzo, że prawie wpadł do wody. - Ciebie to też dotyczy, Devlin! Nie wiecie, co to dyscyplina, nicponie! Oto wasz problem! Banda nieokrzesanych piratów! Wszystkich was za to powieszą! - Nie obawiaj się, Hallows! - krzyknął Grant. - Wezmę tylko to, po co przyszedłem, i zaraz się ulotnię. - Pochwyciwszy wzrok żony, zrobił krok w jej stronę. - Co tu robisz? - zapytała stanowczym tonem Joanna. - Odesłałeś mnie przecież… a teraz mnie gonisz? - Owszem. - Uśmiechnął się. - Dogoniłem cię, bo chcę zapytać, czy nadal mnie kochasz. Wszyscy zgromadzeni jak na komendę wstrzymali oddech. Joanna także wciągnęła głośno powietrze. - Żądasz, żebym składała podobne deklaracje przy tak tłumnym audytorium? Zmarszczyła nosek. - Pfe! To w złym guście, milordzie. - Mimo to ponawiam pytanie, milady. - Joanna, choć zdobyła się na zabawną odpowiedź, tak naprawdę była bliska omdlenia. Alex wziął ją za rękę. - Ale najpierw odpo-wiem na twoje niezbadane pytanie. Tak, kocham cię, Joanno, kocham bezgranicznie. Pognałbym za tobą na sam koniec świata. - Uśmiechnął się, a jej serce wezbrało czułością. Rozległy się gromkie brawa. - Dobra robota, Alex - pochwalił Dev. - Dziękuję - odparł Grant, po czym zwrócił się do żony: - Chodź ze mną, zanim Hallows nas wszystkich powystrzela. Kiedy wziął ją na ręce, Joanna przytuliła się do niego z całych sił. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tu jest, że po nią przypłynął. - Czekaj! - powstrzymała go. - Mój bagaż! Moje suknie! - Nie będą ci potrzebne. TLR - Jak sobie poradzę bez bagażu?! - Bądź rozsądna, Joanno - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Zapakowanie jednej
walizki zajmie ci dwie godziny, a w tym czasie Hallows zdąży zakuć mnie w kaj-dany. - Och, dobrze - dała za wygraną, choć nie była uszczęśliwiona. - Zaraz! - krzyknęła przerażona, kiedy miał podać ją nad wodą Owenowi. - Max! Bez Maksa nigdzie się nie ruszę. Grant zaklął nieprzystojnie. - Dev, znajdź tego przeklętego kudłacza! Okazało się, że Max przybiegł już za swoją panią. Bezbłędnie ocenił sytuację i jednym susem przeskoczył na pokład Wiedźmy Morskiej. - Widzisz, mówiłam ci, że ma w sobie mnóstwo energii. Alex przekazał żonę Purchase’owi. Owen natychmiast wypuścił ją z ramion i postawił na ziemi. - Z radością zatrzymałbym panią na dłużej, lady Grant, ale nie jest mi to pisane. Joanna położyła mu rękę na ramieniu. - Owen… chcę ci podziękować. - Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. - To ty przysłałeś do mnie Jema Brooke’a, żeby bronił mnie przed napadami złości Davida, prawda? Długo zastanawiałam się nad tym, kto to mógł być, aż w końcu przypomniałam sobie, że owej zimy ty i David byliście na tej samej wyprawie i razem wróci-liście do Londynu. Dowiedziałeś się jakoś o tym, co mi zrobił, choć próbował utrzymać to w tajemnicy. Purchase popatrzył jej w oczy, a potem oznajmił z uśmiechem: - Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Joanno. - Dołączył do Davy’ego, który stał za sterem. Alex i Dev zdążyli przez ten czas rozwiązać liny. Wkrótce Raison został za nimi daleko w tyle. Alex podszedł do Joanny. Wydawało im się, że czas stanął w miejscu. - Podarowałaś mi Wiedźmę Morską i wolność, której tak bardzo pragnąłem. To hojny dar, ale już go nie chcę. Pragnę tylko ciebie. TLR - Ja też cię kocham, Alex - powiedziała z miłością. - Ale wciąż nie mogę uwierzyć, że mi wybaczyłeś. - Rozumiem, dlaczego to zrobiłaś. - Ujął jej dłonie. - Byłem na ciebie zły, ale teraz już rozumiem. Wybaczyłem ci i zawsze będę cię kochał. Nie myśl, że to czcze obietnice. - Przecież cię oszukałam… - A potem wyznałaś mi całą prawdę. - Zajrzał żonie w oczy. - Chcę ci powiedzieć wiele rzeczy, Joanno, ale zacznę od tego, że wiem o tym, co ci zrobił Ware. Przestraszyła się, kiedy na niego spojrzała, choć wiedziała, że jego gniew nie jest wymierzony w nią. Gdyby David żył, Alex z pewnością posłałby go na spotkanie z Stwórcą. - Kto ci o tym powiedział? Pewnie Owen? Niewielu ludzi o tym wie. - Dlaczego nigdy mi tego nie wyznałaś? - zapytał z wyrzutem. - Nie ufałaś mi? - Z początku tak było, a w każdym razie wiedziałam, że na pewno byś mi nie uwierzył. David był twoim przyjacielem. Poza tym nastawił cię przeciwko mnie. - Nikczemny łajdak! - Był tylko człowiekiem, jak my wszyscy. Nie był ideałem, ale miał swoje zalety… - Gdy Alex roześmiał się szyderczo, dodała: - Przyznaję, może tych zalet nie było wiele, ale… uratował ci życie. - Dziwię się, że stać cię na to, by powiedzieć o nim choćby jedno dobre słowo. Wziął Joannę w ramiona i przytulił się policzkiem do jej policzka. - To przez niego uwierzyłaś, że nie możesz mieć dzieci. Najpierw oskarżał cię o bezpłodność, a potem pobił cię tak, że zamienił twoje obawy w rzeczywistość. Mógłbym go za to zabić. Joanna wzdrygnęła się na tamto wspomnienie, po czym powiedziała cicho: - Kiedy mijały miesiące i lata, a ja nadal byłam bezdzietna, coraz częściej wpadał w furię. Robił mi wyrzuty, aż w końcu uwierzyłam, że ma rację, choć właściwie nie było ku temu żadnych powodów. Potem znów się pokłóciliśmy i… - Otarła z policzków łzy. Alex mocno ją przytulił. - Nigdy więcej nie będziemy o nim mówić. Powiedz mi tylko, czy po tym, jak zrobił ci
krzywdę, lekarze definitywnie orzekli, że nigdy nie urodzisz dziecka? - Nie - odparła niepewnie. - Mówili tak i owak, o niczym nie przesądzali, ale ja T L R wiedziałam swoje. Czułam się jakoś… inaczej. Jakbym była pusta w środku… Nie potrafię tego wyjaśnić. W każdym razie właśnie wtedy straciłam wszelką nadzieję. - Ale teraz jest inaczej. Po prostu uwierz, że wszystko jest możliwe i zdaj się na los. - Boję się uwierzyć, Alex. Boję się, że znów będę cierpiała. - Doskonale to rozumiem. - Pocałował ją w czubek głowy. - Jeśli kochasz mnie tak samo, jak ja kocham ciebie, najgorsze, co może nas spotkać, to brak potomstwa. Nawet jeśli Bóg nas nimi nie obdarzy, będziemy mieli siebie. Mnie to wystarczy. A tobie? - Niedawno myślałam, że utraciłam cię na zawsze. Nadal się boję. Jesteś podróżnikiem, dalekie wyprawy na zawsze pozostaną twoją najważniejszą miłością. - Sam ci to powiedziałem, prawda? Byłem bardzo samolubny. To prawda, że będę chciał podróżować, ale włóczenie się po świecie już nie jest moją najważniejszą miłością. Ty nią jesteś. Od chwili, gdy przyjechałaś za mną do Villa Raven. - Pogłaskał ją po policzku. - Już wtedy byłem w tobie zakochany. Właściwie… to się stało wcześniej, jeszcze w Londynie, chociaż wtedy wmawiałem sobie, że chodzi wyłącznie o twoją urodę i kobiecy powab. Zadumał się na moment. - Skłamałbym, gdybym powiedział, że zdołam usiedzieć przez resztę życia w jednym miejscu, ale na początek możemy wrócić do Londynu, a potem to Balvenie i do Edynburga. Chcę ci pokazać mój dom. - Wypuścił żonę z ramion i czekał cierpliwie na jej decyzję. - Słyszałam, że Edynburg to piękne miasto. Wprawdzie nie aż tak piękne jak Londyn, ale chętnie je zobaczę. - Nagle cała radość ją opuściła. - Och, Alex, przecież my zupełnie do siebie nie pasujemy! - Nieprawda. Bardzo się od siebie różnimy, ale to nie znaczy, że nie możemy być ze sobą szczęśliwi. Wystarczy, że każde z nas pójdzie na drobne ustępstwa i nauczymy się akceptować swoje słabostki. - Cóż, nie jestem pewna, czy pognałabym za tobą na koniec świata, ale z pewnością zniosę podróż do Szkocji. - Dotknęła jego lekko zarośniętego policzka. - W tej chwili nie marzę o podróżach, ale kto wie, może wrócimy zimą na Arktykę, nasz statek utknie w lodzie i będziemy leżeć na śniegu i patrzeć w gwiazdy. Alex, kochanie - dodała z uśmiechem. - Teraz to słowo znaczy dla mnie bardzo wiele. TLR Przygarnął ją do serca. - Masz jeszcze koszulę, którą podarowali ci Pomorcy? Tę, w którą mamy owinąć nasze pierwsze dziecko? - Tak. Odbiorę ją od Hallowsa z moimi walizami, jak dopłynie do Anglii. Nie mo-głam jej wyrzucić. Kiedy trzymam ją w ręku, tli się we mnie płomyk nadziei. - W takim razie wszystko ułoży się po naszej myśli. Przekonasz się. - Pocałował ją mocno w usta, po czym uśmiechnął się. - Cóż, skoro nie masz swojego bagażu, pozostaje nam tylko jeden sposób na umilenie sobie czasu podczas długich godzin rejsu…
Document Outline
CZĘŚĆ PIERWSZA Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci
Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty CZĘŚĆ DRUGA Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty