Nicola Cornick
Niewinna skandalistka Damy z Fortune’s Folly 02 Tytuł oryginału: The Scandals of an Innocent
0
S R
P...
17 downloads
22 Views
1MB Size
Nicola Cornick
Niewinna skandalistka Damy z Fortune’s Folly 02 Tytuł oryginału: The Scandals of an Innocent
0
S R
Pamięci Williama Cravena, człowieka czynu, żołnierza
1
Rozdział pierwszy W miłości, jak w każdym rodzaju sztuki, popłaca doświadczenie. Lady Caroline Lamb Fortune Folly, Yorkshire, luty 1810
W naturze Alice Lister nie leżało popełnianie przestępstw. Nigdy dotąd w całym swoim życiu nie dokonała kradzieży, a co dopiero z włamaniem. Nic dziwnego, że dłonie jej zwilgotniały, a serce waliło jak szalone. Cała ta wyprawa, pomyślała, próbując oddychać głęboko i spokojnie, to jedno wielkie
S R
nieporozumienie. Nie było jednak odwrotu. Nie jest tchórzem. Uniosła latarnię, aby oświetlić pogrążone w mroku wnętrze sklepu z sukniami. Włamała się na jego tyły, do pracowni krawieckiej. Na jednym końcu długiego stołu piętrzyły się sterty materiałów, bliżej środka połyskiwała w świetle rzucanym przez lampę niedokończona suknia z jasnego jedwabiu. Papierowe wykroje zaszeleściły, uniesione powiewem wiatru od strony otwartego okna. Kłębki wstążek rozwinęły się, spadając na podłogę. Bukieciki sztucznych kwiatów sprawiały smętne wrażenie. Poruszona powiewem wiatru koronka musnęła policzek Alice, przejmując ją dreszczem. Wyobraziła sobie, że stoi pośród ożywionych tajemną mocą sukni, wykonujących wokół niej upiorny taniec w niezmąconej ciszy pracowni – przerwanej z nagła jej przeraźliwym krzykiem, gdy wybiega na oślep na ulicę, wprost w ramiona nocnej straży. Nie, stanowczo obrabowanie sklepu madame Claudine wymagało hartu ducha. Przecież to nie jest prawdziwa kradzież! – musiała sobie przypomnieć Alice. Madame Claudine otrzymała zapłatę za suknię i powinna ją dostarczyć, tak jak się to zwykle odbywało. Zapewne tak by się stało, gdyby pracownia nie 2
została zamknięta z dnia na dzień, niezależnie od protestów zaniepokojonych klientów. Okazało się, że modystka, zniknęła nocą, zostawiając stertę niezapłaconych rachunków i list pełen gorzkich słów pod adresem tych spośród jej arystokratycznych klientów, których niefrasobliwy zwyczaj życia na kredyt doprowadził ją do bankructwa. Sklep został opieczętowany na żądanie wierzycieli, a cała jego zawartość uznana za ich własność na poczet niespłaconych długów. Co było jawną niesprawiedliwością wobec takich osób jak przyjaciółka Alice, Mary Wheeler, której ojciec zapłacił za suknię ślubną córki całą żądaną sumę, podobnie sumiennie jak wywiązał się z finansowych zobowiązań wobec dżentelmena mającego poślubić Mary. Sir James Wheeler
S R
był jednym w wielu ojców, którzy skwapliwie skorzystali z możliwości pozbycia się z domu córki, jaką dawał podatek od niezamężnych kobiet, ustanowiony przez dziedzica Fortune's Folly, sir Montague'a Fortune'a. Ściśle rzecz biorąc, nie ustanowiony, a odgrzebany w starych ustawach zapis, dający sir Montaque'owi prawo do połowy posagu każdej niezamężnej kobiety z Fortune's Folly, jeśli nie uda jej się wyjść za mąż w ciągu dwunastu miesięcy, czyli roku od debiutu. Sir James Wheeler, jak wielu innych ojców, bez żalu oddał rękę córki pierwszemu łowcy posagów, który zdecydował się oświadczyć.
Wiadomość o zamknięciu pracowni madame Claudine wprawiła Mary Wheeler w prawdziwy popłoch. W ciągu kilku miesięcy trwania narzeczeństwa wmówiła sobie, że zawiera małżeństwo z miłości, mimo że jej przyszły mąż, lord Armitage, natychmiast po ogłoszeniu zaręczyn wrócił do Londynu, gdzie prowadził się dokładnie tak samo jak przed tym szczęśliwym dla niego wydarzeniem. Ślub miał się odbyć za kilka tygodni i Mary uznała historię z suknią za zły omen. – Znalazłaś wreszcie? 3
Wypowiedziane głośnym szeptem z wyraźnym zniecierpliwieniem słowa przywołały Alice do porządku. Uniosła latarnię, bez większej nadziei przesuwając krąg światła po piętrzących się w nieładzie sukniach. – Jeszcze nie, Lizzie – odpowiedziała, podchodząc na palcach do okna, gdzie stała na straży lady Elizabeth Scarlet. To właśnie ona wpadła na pomysł włamania do sklepu madame Claudine i odebrania sukni ślubnej Mary. Właśnie odebrania, a nie wykradzenia, dowodziła, bo przecież należała do Mary, skoro uiszczono za nią zapłatę. Kolejny wyjątkowo kiepski pomysł Lizzie! Alice potrząsnęła głową z ubolewaniem nad własną lekkomyślnością. Naturalnie, ledwie znalazły się pod
S R
sklepem madame Claudine, stało się oczywiste, że Elizabeth jest zbyt wysoka i Alice będzie łatwiej wejść do środka. – Dlaczego tak marudzisz?
– Robię, co mogę – odparła zniecierpliwiona Alice. – Tu są stosy ubrań. – Szukasz tej z białego jedwabiu, ozdobionej srebrną koronką i srebrnymi wstążkami – przypomniała jej przyjaciółka. – Ile jest tych sukien? – Jakieś dwieście.
Alice przerzuciła pospiesznie kolejną stertę: srebrna z różowymi dodatkami, biała z zielonym haftem, następna ze złocistego muślinu... śliczna... z białego jedwabiu... przybrana srebrnymi wstążkami i srebrną koronką! Alice wyciągnęła ją i w tym samym momencie dobiegł od okna ostrzegawczy szept: – Szybciej! Ktoś nadchodzi! Z cichym przekleństwem, zupełnie nieprzystojącym damie, Alice podbiegła do okna, zamierzając przecisnąć się przez uchylone do połowy podnoszone okno i wyskoczyć na ulicę. Nie było zbyt wysoko, najwyżej półtora jarda, może mniej, Alice nosiła spodnie wykradzione Lowellowi, jej
4
bratu, w których mogła się dość swobodnie poruszać. Przerzuciła nogę przez parapet i poczuła, że nogawka spodni o coś zaczepiła. – Alice! – ponagliła Lizzie. – Pospiesz się! Ktoś jest tuż–tuż! – Złapała przyjaciółkę za ramię i szarpnęła. Rozległ się trzask rozdzieranego materiału i Alice się przesunęła, ale zaraz utknęła. Nie należała do szczupłych kobiet i poczuła, że rama okna wrzyna się w okrągłe biodro. Zawisła niezręcznie, z jedną nogą przerzuconą na zewnątrz, drugą wciąż na parapecie. Odgłos kroków, zwielokrotniony przez kamienne płyty, dobiegał do jej uszu coraz wyraźniej. – Zaraz nas zobaczy! – Lizzie podniosła głos.
S R
– Niewątpliwie cię usłyszy! – syknęła Alice i dodała: – Przestań mnie szarpać, bądź cicho i zgaś lampę, a wtedy ten ktoś pójdzie dalej, zamiast tu skręcić.
Było za późno. Kroki ucichły. Rama okna trzasnęła pod ciężarem Alice. Czuła się jak zwierzę schwytane w pułapkę. Instynkt podpowiadał jej, że wróg patrzy i czeka.
– Uciekaj, Lizzie – szepnęła. – Ja za tobą.
Popchnęła Elizabeth, przyjaciółka potknęła się, łapiąc równowagę, w ciszy nocy jej kroki rozległy się donośnie. Z ciemności wyłonił się jakiś mężczyzna. Alice wydostała się wreszcie na zewnątrz – wypadła z okna głową w dół, wprost na nieznajomego. Fałdy śliskiego jedwabiu sukni spowiły oboje, gdy wywrócili się na ulicę. Zerwała się na równe nogi, ale pośliznęła na jedwabiu i przyklękła na jedno kolano. Nieznajomy pozbierał się szybciej niż ona, złapał ją w ramiona i uniósł. Trzymał unieruchomioną, przyciśniętą do muru, na nic zdało się wyrywanie ani próby wymierzenia kopniaków. – Grzecznie, łobuzie. 5
Alice przestała się wyrywać w nadziei, że mężczyzna zwolni żelazny uścisk, a wtedy ona ucieknie. Jednak tylko roześmiał się i powiedział: – Nagle pokorniutki? Słuchaj no ty... – Urwał i Alice zrozumiała, że mimo jej przebrania zorientował się, z kim ma do czynienia. – Proszę, proszę... Zsunął dłonie intymnym ruchem po krągłości bioder Alice, zatrzymując je na odsłoniętej w rozdarciu spodni nagiej skórze. Rozluźnił uścisk i Alice natychmiast wykorzystała okazję, by się uwolnić i rzucić do ucieczki. Przeklęta, zdradziecka suknia Mary owinęła się wokół jej kostek. Zachwiała się i byłaby znów upadła, gdyby mężczyzna nie schwycił jej ponownie. Zatchnęła się z bólu, a potem z oburzenia, gdy przycisnął ją mocniej do ściany,
S R
napierając na nią biodrami, i ujął jej głowę w dłonie. Alice przeszedł dreszcz, ale wcale nie ze strachu ani zimna. Ogarnęło ją uczucie słabości, nieznane i niechciane. Nie lubiła tracić nad sobą kontroli.
Niecierpliwym gestem mężczyzna zsunął czapkę z czoła Alice i jej włosy rozsypały się na ramiona. Odsunął kosmyki z jej twarzy i nagle jego palce znieruchomiały.
– Panna Lister? – spytał z lekkim niedowierzaniem. Dotąd miała nadzieję, że kimkolwiek jest, nie rozpozna jej. Co gorsza, teraz i ona go rozpoznała. Miles Vickery! Wpatrywał się w nią przenikliwie; czuła się uwięziona tym spojrzeniem i pragnieniem, jakie w jej ciele zrodziła bliskość Milesa. Oboje drgnęli na dźwięk turkotu kół powozu. Alice dźgnęła Milesa z całej siły łokciem w żebra, a kiedy zgiął się od niespodziewanego bólu, rzuciła się do ucieczki. Lizzie czekała na nią w domu, żądna wieści. W typowy dla siebie, nieco egzaltowany sposób opowiedziała, jak to rzuciła się do ucieczki i biegła całą drogę do Spring House, domu Alice, choć wydawało jej się, że płuca jej pękną z braku oddechu. A potem odchodziła od zmysłów przez dobre dziesięć minut, 6
martwiąc się, co mogło się przydarzyć przyjaciółce. Wyobrażała ją sobie leżącą na ulicy, zgwałconą i zamordowaną, albo jeszcze gorzej, cokolwiek to „gorzej" miałoby oznaczać. – Myślałam, że biegniesz za mną, tak jak powiedziałaś – oświadczyła lady Elizabeth, upijając łyk czekolady, którą Alice przygotowała wcześniej i zostawiła w duchówce. – Kiedy zorientowałam się, że cię nie ma, kompletnie nie wiedziałam, co mam robić. Biec z powrotem czy czekać w domu. Alice wykręciła się, mówiąc coś o urażonej nodze i o kuśtykaniu do domu. To wyjaśnienie wystarczyło Lizzie, a kiedy wreszcie spostrzegła brak sukni, zasypała przyjaciółkę wyrzutami za porzucenie jej na ulicy. Wzięły obie
S R
filiżanki z czekoladą i poszły do swoich sypialni, starając się nie robić hałasu, aby nikogo nie zbudzić.
Teraz, leżąc w łóżku, Alice zastanawiała się, dlaczego właściwie nie powiedziała przyjaciółce, że to Miles Vickery ją przyłapał. Być może dlatego, że nie miała ochoty o nim mówić. Nie rozmawiała z nikim o tym, co się między nimi wydarzyło zeszłej jesieni. Był zwykłym awanturnikiem bez grosza przy duszy, który z premedytacją, na zimno, próbował ją uwieść. Nic mu z tego nie wyszło. I tyle.
Żadne i tyle, przyznała, czując, jak odżywa dawny ból. Zakochała się w Milesie Vickerym. Darzyła go podziwem, uważając za człowieka honoru, bohatera wojennego, który następnie postanowił bronić sprawiedliwości i utrzymywać porządek w kraju, pracując dla ministerstwa spraw wewnętrznych. Odważny, przestrzegający zasad, zdolny do poświęcenia – takim go widziała. Była beznadziejnie głupia... Po kilku miesiącach pokazał swoje prawdziwe oblicze, porzucając ją, aby zacząć się umizgiwać do bogatszej od niej dziedziczki rodzinnej fortuny.
7
Kiedy zasłona opadła jej z oczu, zrozumiała, że widziała w nim mężczyznę z marzeń. Wymyśliła sobie kogoś, kto nie istniał. W rzeczywistości Milesa Vickery'ego interesowały wyłącznie jej pieniądze. Niedobrze jej się robiło, gdy przypomniała sobie, że założył się o jej dziewictwo, i to o co? O trzydzieści gwinei! Z irytacją wzruszyła poduszkę. Szkoda, że nie uderzyła go mocniej. Zasłużył sobie na cios poniżej pasa. Jako służąca i gospodyni w cudzych domach, nauczyła się bronić przed zakusami pijanych dżentelmenów. Przewróciła się na plecy i zapatrzyła w ciemniejący nad łóżkiem baldachim. Łowca posagów, rozpustnik, pozbawiony skrupułów oszust... A jednak
S R
zwiodła ją jego pozorna szczerość... i siła. Alice od najmłodszych lat musiała polegać wyłącznie na sobie i perspektywa, że wreszcie będzie miała się na kim oprzeć, była tak kusząca! Co on oczywiście wykorzystał. Zamierzał ją omotać, poślubić i zagarnąć jej pieniądze. Okazała się tak niemądra, że prawie mu się udało. Tym bardziej było to dziwne, że znała życie – bo która pozostająca na służbie dziewczyna nie ma okazji zetknąć się z ciemniejszymi jego stronami. A jednak naiwnie dała się zwieść porywowi serca.
Przytuliła rozpalony policzek do chłodnej lnianej poszwy. Nie zaśnie. Głowę ma nabitą Milesem. Wspomnieniem dotyku jego dłoni, muskularnego ciała przyciśniętego do jej ciała, jego siły. Na nic się zda powtarzanie sobie, że jest dojrzałym, doświadczonym w sztuce uwodzenia mężczyzną, który świadomie wykorzystuje swoją przewagę, żeby ją zwieść. Jej ciało go pragnie, choćby po tysiąckroć powtarzała sobie, że go nienawidzi. Przewróciła się na drugi bok, próbując odzyskać spokój. Miles okazał się nieuczciwy i udowodnił, że nie można na nim polegać. Alice nie wolno o tym zapomnieć. Nie spodziewała się, że go jeszcze zobaczy. Kiedy nie udało mu się doprowadzić do małżeństwa z bajecznie bogatą panną Bell, zrobił rundę 8
przez wszystkie domy publiczne, aż w końcu wybrał na swoją bogdankę jedną z najbardziej znanych kurtyzan Londynu. Lizzie Scarlet powiedziała jej o tym wszystkim. Alice udawała, że nic jej to nie obchodzi, a jednak obchodziło, i to mocno. Wzruszyła po raz kolejny poduszkę i ułożyła się na boku, mając nadzieję, że sen wreszcie przyjdzie. Wielka szkoda, że ją rozpoznał. Może będzie chciał ją wypytać, dlaczego włamała się do sklepu madame Claudine w środku nocy. Niezależnie od tego, jak bezwstydnie postępował, był urzędnikiem Korony, miał wynikające z tego tytułu prawa i obowiązki. Alice zdała sobie sprawę z tego, że znalazła się na łasce Milesa, a myśl, jak zechce to wykorzystać, prze-
S R
jęła ją lękiem. Popełniła błąd, włamując się do sklepu, i była pewna, że słono za to zapłaci.
9
Rozdział drugi – Gdzie, u licha, podziewałeś się do tej pory? Dexter Anstruther i Nat Waterhouse przyglądali się podejrzliwie Milesowi Vickery'emu, gdy wreszcie pojawił się w holu „Granby", najszacowniejszego hotelu w Fortune's Folly. Przesiadywali tu często do późna w noc, rozmawiając na służbowe tematy. Wybrali właśnie ten hotel, a nie gospodę „Klaun Morris", ponieważ w tej ostatniej, jak Nat stwierdził, istniała spora szansa, że wszyscy przestępcy Yorkshire w ciągu godziny dowiedzą się, czego dotyczyła ich rozmowa. Obsługa „Granby" była dyskretna i uprzejma,
S R
niemniej o tej późnej porze pozwalała sobie zerkać na zegar i tłumić udawane ziewnięcia. Pozostali goście, kilku oficerów pozostających w dyspozycji dowództwa i starsza, szacowna para, dawno już udali się na spoczynek. Poza sezonem Fortune's Folly było najnudniejszym miejscem na ziemi. Nawet najbardziej zdeterminowani łowcy posagów nie decydowali się spędzać tutaj zimy, wystraszeni perspektywą zamieci, choć oczywiście wiosną napływali z powrotem, niczym stada sępów, gotowi skorzystać z możliwości, jaką otwierał przed nimi podatek od niezamężnych kobiet ustanowiony przez sir Montague'a Fortune'a. Mam
jeszcze
cały
marzec,
żeby
sprzątnąć
im
sprzed
nosa
najsmakowitszy kąsek na matrymonialnym rynku Fortune's Folly, pomyślał Miles. Odziedziczył ostatnio, zupełnie niespodziewanie i wbrew swoim życzeniom, tytuł markiza, a wraz z nim monstrualne długi – dwukrotnie przewyższające jego własne. Wyjście nasuwało się samo: sięgnięcie po fortunę panny Alice Lister, byłej gospodyni, której ekscentryczna chlebodawczyni zmarła w zeszłym roku, zostawiając Alice cały swój majątek w kwocie osiemdziesięciu tysięcy funtów. 10
To nieoczekiwane wydarzenie poruszyło socjetę Yorkshire, niepewną, czy ignorować Alice ze względu na jej pochodzenie, czy przeciwnie, zaakceptować radośnie ze względu na majątek. Miles nie żywił podobnych wątpliwości: pieniądze Alice były do wzięcia, a ona sama bardzo ładna. Swego czasu zamierzał ją uwieść i prawie mu się powiodło. Popełnił jednak strategiczny błąd. Kiedy doszły go słuchy o londyńskiej dziedziczce fortuny, którą można było zdobyć wraz ze stoma tysiącami funtów, porzucił Alice i pożeglował ścigać się o wyższą nagrodę. Nie zastanawiał się zbyt długo, kładąc na jednej szali niewątpliwy pociąg, jaki odczuwał do Alice, a na drugiej dodatkowe dwadzieścia tysięcy.
S R
Dzisiaj, kiedy trzymał Alice w uścisku, odżyło dawne pragnienie. Było w niej coś takiego, że budziła w nim silne pożądanie. Tej nocy pachniała różami i miodem, jakże inaczej niż znane mu kurtyzany, które preferowały ciężkie sztuczne wonie. Zapachem róż i miodu przesycone były jej włosy, które rozsypały się wspaniałą, bujną falą, gdy ściągnął jej czapkę. Alice była niewysoka i drobna, a jednak ani koścista, ani chuda, jej apetycznie zaokrąglone ciało przylgnęło do jego ciała, jakby go szukało. Wielu uważało, że Alice jest zbyt pulchna, a szacowne matrony należące do socjety, łakome na każdy argument pomniejszający w ich oczach byłą służącą, sarkastycznie określały ją jako „krzepką", co charakterystyczne, dodawały, dla osób zmuszonych przewracać materace i trzepać dywany. Milesowi figura Alice bardzo się podobała. Nie była skończoną pięknością, jeśli brać pod uwagę obowiązujące kanony, ale miała uderzająco ładną twarz i emanowała zmysłowością. Poprawił się niespokojnie na krześle, myśląc o okrągłościach Alice. Kiedy poczuł jej ciało tak blisko swojego, ogarnęła go chęć, żeby zedrzeć z niej ubranie i wziąć ją natychmiast, przyciśniętą do szorstkiego muru. 11
– Potrzebowałem zaczerpnąć świeżego powietrza – powiedział, nie zwracając uwagi na powątpiewająco ironiczne spojrzenia przyjaciół. – Zaczęliśmy podejrzewać, że folgujesz sobie ze służącą z „Klaun Morris", tak długo cię nie było – zauważył Dexter. – A to co? – spytał Nat, pokazując na pobrudzoną suknię ślubną. – Miles, biedaku, zdaje się, że odziedziczenie wraz z tytułem pięćdziesięciu tysięcy funtów długu nieco osłabiło twoją zdolność rozsądnego myślenia. – Znalazłem ją na ulicy – wyjaśnił Miles, z premedytacją pomijając informację o tym, w jakich okolicznościach. – To ślubna suknia – dodał niepotrzebnie, przerzucając ją przez poręcz krzesła.
S R
Sięgnął po butelkę brandy. Rano pójdzie do Alice, postanowił, naturalnie biorąc suknię, i zapyta, co też przyszło jej do głowy. Ma doskonały powód, aby ją odwiedzić, i dobry argument, żeby skłonić ją do wznowienia rozmów o małżeństwie. Fakt, że ją porzucił, stanowił poważną przeszkodę w jego planach. Jeszcze poważniejszą to, że dowiedziała się o zakładzie, który przyjął: trzydzieści gwinei za to, że zdoła pozbawić ją dziewictwa. Przysłała mu list, w którym jasno wyłożyła, jakie żywi wobec niego uczucia. Nigdy nie czułam najlżejszej pokusy, by ulec Pańskiemu wątpliwemu czarowi, lordzie Vickery, i teraz, kiedy dowiedziałam się o tym haniebnym zakładzie, mogę sobie pogratulować przenikliwości. Od początku widziałam w Panu
tylko
pozbawionego
skrupułów
łowcę
posagów,
i
to
nie
najzręczniejszego. Teraz zyskał możliwość wywarcia nacisku na Alice. Posunie się do szantażu, jeśli będzie musiał. Dzięki jej fortunie spłaci większość długów i zaspokoi najbardziej natrętnych wierzycieli. A dla byłej służącej tytuł markizy powinien stać się wystarczającym zadośćuczynieniem za majątek.
12
– Dziwi mnie, że byłeś w stanie rozpoznać coś takiego jak ślubna suknia – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem Dexter. – Ty, który boisz się małżeństwa jak diabeł święconej wody. Miles posłał mu ponure spojrzenie. Dexter był po uszy zakochany w jego kuzynce, Laurze, księżnej wdowie Cole, i nieodmiennie głosił pochwałę małżeństwa – rzecz dla Milesa niezrozumiała. Prawdę mówiąc, niezrozumiała była dla niego nawet myśl, że Dextera i Laurę mogło łączyć coś niezwykłego i cennego. On sam zamierzał spędzać z żoną najmniej czasu jak to tylko możliwe. Miłość do kobiety uważał za słabość, wystawiała mężczyznę na łaskę innych. Miles odrzucił to uczucie raz na zawsze w dniu, w którym pokłócił się
S R
z ojcem i odszedł z domu. Miał wtedy osiemnaście lat. Wstąpił do armii i zamknął swoje serce na wszelkie uczucia uzależniające go od innych. Jak sądził, z dobrym skutkiem.
– Nie zaczynaj znowu, Dexter – powiedział – dlatego, że nie możesz się powstrzymać od wygłaszania kazań na temat błogosławionego stanu małżeńskiego...
– Panowie – interweniował Nat. – Mamy rozmawiać o ucieczce Toma Fortune'a z więzienia w Newcastle, a nie o korzyściach płynących z małżeństwa. Powinniśmy zastanowić się, co zrobić, żeby złapać go jak najszybciej, i czy nie zaszył się gdzieś tutaj, bo szuka zemsty na was obu. W końcu to wy go aresztowaliście. – Dzięki za ostrzeżenie, Nathaniel – powiedział Miles, upijając łyczek brandy i rozkoszując się smakiem alkoholu. – Spodziewam się, że wielu ucieszyłaby moja nagła śmierć. – Ośmieszonych mężów, rozwścieczonych ojców – dopowiedział Dexter. – Nie obawiasz się klątwy ciążącej nad markizami Drummondami, Miles?
13
Słyszałem rozmaite historie na ten temat. Może to najlepszy moment, żebyś się wreszcie ustatkował? – Nie wierzę w rodzinne klątwy. – A twoja matka tak – wtrącił Nathaniel. – Wiem, bo zawsze wydawało mi się dziwne, że żona biskupa jest do tego stopnia przesądna. Aż dziw, że dotąd nie zjawiła się w Yorkshire, aby cię przestrzec. – Bóg ustrzegł – skwitował Miles. Nie kontaktował się z rodziną od czasu opuszczenia domu, czyli od jedenastu lat, i nie życzył sobie, aby matka zaczęła wtrącać się w jego życie. – Dobrze jej w Kent. Wątpię, żeby wyprawiła się tak
S R
daleko na północ. Na szczęście uważa Yorkshire za obce państwo. – Coś w tym jednak jest – stwierdził Dexter.
– Dziwne, że tak wielu Drummondów zmarło przedwcześnie w tragicznych okolicznościach.
– Przypadek – zbagatelizował Miles.
– Dwunasty z kolei markiz na gorączkę – powiedział z namysłem Nat. – Jak wielu tamtego roku.
– Trzynastego przejechał powóz – rzekł pod nosem Dexter. – Zawsze nieuważnie przechodził przez ulicę.
– Twój kuzyn, Freddie, spłonął w domu uciech. – Freddie był niepohamowanym rozpustnikiem, musiał któregoś dnia umrzeć w czyimś łóżku – oświadczył z rozdrażnieniem Miles. Nie wierzył w przesądy, ale przypominanie okoliczności śmierci wszystkich poprzednich markizów zupełnie go nie bawiło. – Możemy wrócić do rozmowy o naszych sprawach? – Proszę bardzo – zgodził się ku uldze Milesa Dexter i usadowił się wygodniej na krześle. –Dość dziwne, że uważaliśmy Warrena Sampsona za 14
głównego prowodyra, podczas gdy wszystkie poszlaki wskazują na Toma Fortune'a. Niełatwo będzie go ponownie pojmać. – Zakładam, że przekupił strażników więziennych? – na poły spytał, na poły stwierdził Miles. Jesienią zeszłego roku aresztowali razem z Dexterem Toma Fortune'a za zamordowanie uwikłanego w brudne interesy przemysłowca Warrena Sampsona. Podejrzewali wówczas, że to właśnie Sampson stał za wszystkimi popełnianymi na tym terenie przestępstwami, tymczasem okazało się, że za sznurki pociągał Tom Fortune, i to on jako szara eminencja kierował ludźmi przemysłowca, zręcznie odwracając uwagę od siebie.
S R
– Przekupił albo sterroryzował – zgodził się Nat. – Nie mamy o nim żadnych wieści. Jakby zapadł się pod ziemię.
– Gdzieś się przyczaił i czeka na odpowiedni moment – stwierdził Miles. – Wiemy o kimś, do kogo mógł się zwrócić?
– Sir Montague z pewnością nie chroniłby brata – orzekł Dexter i spojrzał na Nathaniela.
– Nie sądzę też, aby lady Elizabeth miała dla niego jakieś cieplejsze uczucia po tym, jak potraktował jej przyjaciółkę, pannę Cole. – Pewnie nie – zgodził się Nat.
– Panna Cole – powiedział z namysłem Miles. – Tom ją uwiódł, nosi jego dziecko, może właśnie z nią spróbuje się skontaktować. Gdzie ona teraz jest? – Oboje księstwo Cole – odparł Dexter, krzywiąc się z niesmakiem – wyrzucili ją z domu, kiedy jej stan stał się widoczny. Chcieli wywieźć ją za granicę, aby urodziła sekretnie, ale Lydia odmówiła. To był skandal roku... Nie mogłeś o tym wiedzieć, bo przebywałeś w Londynie, ale w Fortune's Folly o niczym innym nie mówiło się przez całą zimę. 15
Miles mógł sobie wyobrazić, jak znana z bezduszności księżna Cole przyjęła wiadomość o hańbie córki. W Cole Court Lydii z pewnością nie okazano cienia współczucia, nie mówiąc o życzliwości. Została bezlitośnie potępiona za zboczenie ze ścieżki cnoty. – Laura zaproponowała jej, żeby z nami zamieszkała – kontynuował Dexter – ale Lydia nie chciała przysparzać jej dodatkowych kłopotów ani też pogłębiać naszych finansowych problemów. – Spojrzał na Nata. – Z tego co wiem, także lady Elizabeth zaoferowała jej gościnę w Fortune Hall, prawda? – Tak – potwierdził Nat – ale sir Monty nie podtrzymał tej propozycji. Skoro pannie Cole nie podobało się oddać ręki i posagu, zawierając
S R
małżeństwo, jak to ogólnie przyjęte, niech ponosi konsekwencje swojego niemoralnego postępowania, oświadczył.
– Monty to ograniczony głupiec. – Miles wygłosił tę opinię beznamiętnie, jakby stwierdzał oczywisty fakt. – Poza tym to przecież jego brat uwiódł niewinną dziewczynę.
– Fakt– przyznał Nat. –Mało znasz hipokrytów?
– Biedna dziewczyna – powiedział Dexter. – Usuwa się wszystkim sprzed oczu. Nikt jej nie widział ani niczego o niej nie słyszał od czasu, gdy zamieszkała z panną Lister.
– Z panną Lister? – powtórzył Miles zdumiony. Odstawił z niezręcznym stukiem szklaneczkę. – Lydia Cole mieszka z panną Lister? – Ona i lady Elizabeth przebywają w Spring House. Monty wyjechał do Londynu i panna Lister towarzyszy wszędzie im obu – wyjaśnił Nat. – Odważnie z jej strony, że zdecydowała się udzielić schronienia pannie Cole w sytuacji, kiedy wielu chętnie utopiłoby Alice w łyżce wody za samo jej pochodzenie – stwierdził Miles. Widział poprzedniej jesieni, jak miejscowa snobistyczna socjeta odsuwała się ostentacyjnie od Alice Lister, nie racząc 16
zaszczycić jej rozmową. Bez wątpienia i teraz nie szczędzono jej drobnych złośliwości, okazując na każdym kroku lekceważenie. – Powinniśmy porozmawiać z panną Cole – dodał. – Może doprowadzi nas do Toma Fortune'a. – Wątpię, czy zgodzi się przyjąć któregokolwiek z nas – powiedział Nat, potrząsając głową. – Nikogo do siebie nie dopuszcza. – W takim razie musimy rozmawiać z panną Lister – oświadczył stanowczo Miles. – Niezależnie od wszystkiego, pannie Cole może grozić niebezpieczeństwo. Dexter przyjrzał mu się badawczo.
S R
– I to cię niepokoi, Miles? – spytał nieco szyderczo. – Nie mieliśmy pojęcia, że jesteś zdolny do współczucia.
– To nie ona szczególnie mnie obchodzi – przyznał Miles. – Niemniej uważam, że powinniśmy namówić pannę Lister, aby skłoniła przyjaciółkę do rozmowy z nami. Jeżeli przekonamy ją, że Tom może im zagrażać... – To przerazimy je obie dostatecznie, żeby móc posłużyć się nimi i pojmać Toma Fortune'a – dokończył Nat.
– Nie czas na zbytnie skrupuły – odciął się Miles. – Ma rację – poparł go Dexter. – Nie podobają mi się jego metody, ale ma rację. – Nat, czy mógłbyś przygotować lady Elizabeth? Ja biorę na siebie pannę Lister. Sądzę, że powinniśmy dyskretnie je wypytać, zanim powiemy o ucieczce Toma. – Zgoda. Nadarza ci się świetna okazja – stwierdził Nat. – Do czego? – spytał Miles.
17
– Do wznowienia zalotów. – Nat uśmiechnął się prowokująco. – Teraz, kiedy jesteś tak beznadziejnie pogrążony w długach, bogata spadkobierczyni to dla ciebie jedyny ratunek. – Też tak myślę. Dexter zakrztusił się brandy. Kiedy odzyskał oddech, zapytał: – Wyjaśnij mi, Miles, czego ci jeszcze trzeba, aby dotarło do ciebie, że ci odmówiła? – Niefortunnie się złożyło – przyznał Miles, wzruszając ramionami – że musiałem zaprzestać starania się o nią... – Niefortunnie się złożyło? – wpadł mu w słowo Dexter, robiąc na poły
S R
ironiczną, na poły zdumioną minę. – Przecież porzuciłeś ją dla dziedziczki większej fortuny.
– I jeszcze bardziej niefortunnie się złożyło, że moje zaloty do panny Bell zakończyły się fiaskiem – oświadczył z niezmąconym spokojem Miles. – Tym razem to ty zostałeś porzucony dla hrabiego. – A zupełnie fatalnie – kontynuował Miles – że sir Montague uznał za stosowne powiadomić pannę Lister o moim durnym zakładzie. Jestem jednak pewien, że zdołam ją skłonić, aby zaakceptowała moją skromną osobę. – Gdybym miał zwyczaj się zakładać – odezwał się Nat, z trudem powstrzymując śmiech – postawiłbym na to, że ci się ta sztuka za nic w świecie nie uda. To nie jest głupia kobieta i doskonale wie, że nie może ci zaufać. Miles dopił brandy i podniósł ślubną suknię. Poczuł pod palcami chłodny, gładki jedwab i poczuł delikatny zapach miodu i róż. – Zobaczymy – rzucił na odchodnym. – Mam asa w rękawie.
18
Rozdział trzeci Marigold, młoda pokojówka, dygnęła grzecznie przed Alice, mówiąc: – Jakiś dżentelmen prosi, żeby pani go przyjęła. Czy mam go wprowadzić? – Kto to jest? – spytała Alice. Pamiętała doskonale czasy, gdy sama była na służbie, i teraz nie lubiła odrywać od zajęć pracujących dla niej ludzi. Toteż często sama otwierała drzwi frontowe, jeśli akurat była w pobliżu albo ścierała kurz z obudowy kominka. Matka bezustannie łajała ją za to niegodne damy zachowanie.
S R
– Niestety, nie wiem, proszę pani. – Marigold wyraźnie przestraszyła się, że nie dopełniła należycie obowiązków. – Nie powiedział. – Zawsze proś odwiedzających, aby się przedstawili. – Mówiąc to, Alice uśmiechnęła się do dziewczyny, chcąc jej okazać, że się nie gniewa. – Wprowadź go, ale pamiętaj o tym następnym razem.
– Fatalnie, że nie zgadzasz się na zmianę jej imienia – odezwała się pani Lister, ledwie pokojówka zniknęła. – Marigold to zupełnie nieodpowiednie imię dla służącej. Jest zbyt wyszukane, jeszcze dojdzie do wniosku, że jest więcej warta, niż na to wskazuje jej pozycja. Mary byłoby odpowiednie. – Mamo! – Głos Alice zabrzmiał ostro. – Już o tym dyskutowałyśmy. Jej imię brzmi Marigold i tak zostanie. Nie mamy prawa nadawać ludziom nowych imion. – Niby dlaczego? – spytała pani Lister. – Lady Membury wołała na ciebie Rose. – No właśnie. Nienawidziłam tego. Mam na imię Alice. – Rose to bardzo ładne imię – zaoponowała pani Lister.
19
Margaret Lister, wdowa po dzierżawcy prowadzącym farmę, pracowała ciężko, żeby utrzymać rodzinę, ledwie wiążąc koniec z końcem. Fortuna, którą zapisała Alice jej chlebodawczyni, lady Membury, zmieniła ją całkowicie. Zostawiła farmę Lowellowi, młodszemu bratu Alice, i przeprowadziła się do Fortune's Folly. Zaczęła brać lekcje wymowy, aby pozbyć się wiejskiego akcentu, co zresztą w dużym stopniu jej się udało. Odwiedzała krawcową, zamawiając suknie ozdobione obficie falbanami i lamówkami, diametralnie różniące się od prostych, praktycznych ubiorów, które dotąd nosiła. Co gorsza, bezustannie nękała Alice naleganiami, aby wreszcie zdecydowała się poślubić dżentelmena z arystokratycznym tytułem. Pękała z dumy, że tak wielu się o jej
S R
córkę starało, niezależnie od tego, że wszyscy należeli do kategorii pozbawionych majątku łowców posagu. Naturalną koleją rzeczy strumień adoratorów w końcu wysechł i teraz rzadko kto je odwiedzał. – Czuję, że to kolejna małżeńska propozycja – powiedziała pani Lister. – Musisz się zgodzić. Sir Montague zagarnie połowę twojego majątku; zostało już tylko pół roku, żeby temu zapobiec! Poza tym, jeśli w końcu nie poślubisz jakiegoś dżentelmena, nikt w Fortune's Folly się do nas nie odezwie, nie będziemy nigdzie bywać ani nikt nas nie odwiedzi.
– Pani Anstruther nas odwiedza – przypomniała Alice. – Była księżną. A lady Elizabeth z nami mieszka. Jest córką hrabiego i przyrodnią siostrą baroneta. Nie możemy zmusić ludzi, żeby nas akceptowali. Powinnaś wiedzieć, że za pieniądze nie da się wszystkiego kupić. – A to niby dlaczego? – sprzeciwiła się pani Lister i dodała, dotykając brylantowej kolii, z którą obnosiła się jak z tarczą: – Mam wszystko to, co i oni. Jestem równie bogata jak księżna Cole, dlaczego mieliby mnie nie uznawać?
20
Pani Lister nie była w stanie zaakceptować faktu, że choćby kupiła niezliczoną liczbę brylantowych naszyjników, kompletów chińskiej porcelany, pomalowała sufit w jadalni w złote listki – co zresztą zrobiła – wytapetowała całą sypialnię drogą chińską tapetą w smoki, i tak będą ją traktować jak nowobogacką. – Mamo – powiedziała łagodnie Alice – jesteś więcej warta niż wszystkie księżne Cole i wcale... – Urwała, widząc, że matka nie słucha. Ostatnio często gościł na jej twarzy wyraz przykrości i zagubienia. Straciła dawnych znajomych i przyjaciół, nie zyskując nowych. Liczyła na deszcz zaproszeń od wyżej stojących w hierarchii społecznej osób i boleśnie
S R
się rozczarowała. Alice przykro było patrzeć, jak bardzo samotna i nieszczęśliwa jest jej matka. Pani Lister schwyciła filiżankę, z której Alice piła herbatę. – Zaraz zobaczymy... – Mamo...
Pani Lister przez całe życie czytała przyszłość z zaparzonych liści herbaty – sztuka, której nauczyła się od swojej matki, babki Alice, a ta od swojej matki i tak to trwało od pokoleń. Teraz ujęła filiżankę w lewą rękę i zakręciła nią trzykrotnie w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, a potem postawiła do góry nogami na spodeczku. Odczekała kilkanaście sekund, odwróciła filiżankę z powrotem i spojrzała do środka. – Parasolka od słońca! – wykrzyknęła triumfalnie. – Nowa miłość. – To mi wygląda raczej na grzyb – stwierdziła Alice, zaglądając do filiżanki. – Odwrócony blaszkami do góry, co oznacza rozczarowanie. Kolejny starający się o moje pieniądze. Przez
ostatnie
pół
roku
odrzuciła
oświadczyny
dziewiętnastu
kandydatów. Samych łowców posagu, którzy zjeżdżali do Fortune's Folly 21
tłumnie po ogłoszeniu przez sir Montague'a, że przywraca do życia dawne prawo i reaktywuje podatek od niezamężnych kobiet, pozwalający na zagarnięcie połowy pieniędzy każdej kobiety, która odziedziczywszy majątek, nie wyjdzie za mąż przed upływem roku. – Markiz Drummond, proszę pani – zaanonsowała Marigold. – To lord Vickery – szepnęła pani Lister wprost do ucha córki. – Przychodzi starać się o ciebie ponownie. Słyszałam, że odziedziczył tytuł markiza. Wiedziałam, że nie potrafi trzymać się od ciebie z daleka, skoro przyjechał do Yorkshire. Alice odwróciła się i zobaczyła wchodzącego do salonu Milesa
S R
Vickery'ego. Opanowała ją przemożna chęć ucieczki. To nic, powiedziała sobie, to tylko reakcja spowodowana poczuciem winy i strachem przed konsekwencjami eskapady do sklepu madame Claudine. Przez chwilę zastanawiała się, czy okaże się na tyle bezczelny, żeby znów się do niej zalecać. Uprawdopodobniały to plotki o opłakanym stanie jego finansów. Złośliwie pomyślała, że powinien poślubić nie jedną, a dwie dziedziczki fortun, skoro do jego własnych doszły długi markiza Drummonda. Alice wyprostowała się. Zaraz mu przypomni, jak nim pogardza. Podszedł bliżej i skłonił się, najpierw przed matką, a potem przed nią. Był nienagannie ubrany, z tą niedbałą elegancją, która, jak Alice dobrze wiedziała, kosztowała wiele zabiegów i pieniędzy. Surdut z doskonałej jakości materiału leżał idealnie na szerokich barkach, włosy były modnie ufryzowane. Śnieżnobiała koszula kontrastowała z ogorzałą twarzą, buty błyszczały. Miles uśmiechnął się i Alice natychmiast odwróciła wzrok od jego twarzy. Niestety, padł na ślubną suknię. Trzymał ją schludnie złożoną, ale i tak prezentowała się nieszczególnie. Alice utkwiła spojrzenie w zegarze stojącym na kominku. 22
– Milordzie! Jak miło widzieć pana znowu! – Pani Lister nie kryła zadowolenia. – Może filiżankę herbaty? – Lord Vickery zaraz wychodzi, mamo – powiedziała pospiesznie Alice, uprzedzając odpowiedź gościa. Odwróciła się energicznie w jego kierunku i zobaczyła, że jest lekko zaskoczony i rozbawiony zarazem. Inni na jego miejscu natychmiast by się obrazili, natomiast Milesa nie sposób było urazić, co ją irytowało i wytrącało broń z ręki. – Nie otrzymał pan mojego listu, lordzie Vickery? – spytała zimno. – Otrzymałem. – W takim razie świadczy to wymownie o pańskich kiepskich manierach,
S R
skoro pojawia się pan tutaj, chociaż wyraźnie sformułowałam, że sobie tego nie życzę.
– Och, to było jeszcze wtedy, gdy lord Vickery nie miał tytułu markiza – pospieszyła mu z odsieczą pani Lister.
– Śmiem twierdzić, że zostając markizem, nie stał się ani odrobinę bardziej dżentelmenem – stwierdziła kąśliwie Alice. – Proszę, mamo, zostaw to mnie. Lord Vickery właśnie...
– Przyszedłem, żeby to pani oddać – wtrącił Miles, prostując rękę, w której trzymał suknię ślubną – i prosić o możliwość zamienienia kilku słów na osobności. – To nie wchodzi w rachubę – szybko odparła Alice i w tym samym momencie pani Lister ruszyła pospiesznie w kierunku drzwi. – Ależ naturalnie – mówiła, idąc. – Rozumiem, że ma pan coś szczególnego do zakomunikowania Alice. Będę w salonie obok, gdyby chciał pan potem ze mną porozmawiać, lordzie Vickery. Markiza! – dodała z ekscytacją. – Osiem liści na koronie! – Cztery, mamo! – wykrzyknęła poirytowana Alice. – Osiem dla księcia. 23
Miles roześmiał się i Alice wbrew sobie powiedziała przepraszająco: – Mama traci głowę, gdy na horyzoncie pojawia się jakikolwiek dżentelmen nadający się według niej na zięcia. – Widać, że rzeczywiście chciałaby widzieć panią jak najszybciej na ślubnym kobiercu – stwierdził Miles. – Z jakiego powodu? Alice odwróciła głowę, unikając przewiercającego ją na wylot wzroku. – Wyobraża sobie, że małżeństwo z kimś dobrze urodzonym zapewni nam wszystkim bezpieczeństwo – wyjawiła z ociąganiem. – Jak rozumiem, pragnie dla pani bezpieczeństwa, którego wasza rodzina nigdy nie zaznała – zaryzykował Miles. – Wynikającego z dziedzicznych praw i przywilejów...
S R
– A nie z wyniszczającej harówki za kiepskie wynagrodzenie na farmie lub w służbie u innych – dokończyła za niego Alice. – Biedna mama. Marzy o wejściu do socjety i nie rozumie, dlaczego jej się tego odmawia. Łudzi się, że małżeństwo z kimś wysoko urodzonym rozwiąże ten problem. – Z pewnością złożono pani wiele propozycji. Dlaczego żadnej pani nie przyjęła?
– Nie interesują mnie propozycje od mężczyzn skłonnych zawrzeć małżeństwo dla pieniędzy, a potem okazujących pogardę z powodu mojego pochodzenia – oświadczyła Alice i usiadła, zbyt późno orientując się, że popełnia błąd, ponieważ Miles skwapliwie wykorzystał okazję i również usiadł. – To nie powinno pana obchodzić, lordzie Vickery. – Spojrzała wymownie na suknię, którą, zajmując miejsce, niedbale przerzucił przez poręcz krzesła. – Dziękuję za zwrócenie sukni. Nie musi pan zostawać dłużej. Tymczasem Miles oparł się wygodnie i rozprostował nogi. – Nie tak szybko, panno Lister – powiedział. – Trudno, żeby ktoś pilnujący przestrzegania prawa zwracał pani cudzą własność. 24
Alice poczuła się niepewnie. – Zapłacono za tę suknię – powiedziała obronnym tonem, czując, że się rumieni. – Być może – zgodził się Miles. – Co nie zmienia faktu, że nie odebrano jej ze sklepu, tylko skradziono. – Sklep został zamknięty i nie wydano jego klientom towarów, za które zapłacili. Tym samym madame Claudine ich oszukała. – Obawiam się, że pani wyjaśnienia nie znalazłyby uznania w oczach sądu. A może życzyłaby pani sobie, abym świadczył na jej korzyść, dowodząc, że działała pod wpływem chwilowej niepoczytalności?
S R
– Bardzo panu dziękuję – odparła ze złością Alice. – Jedyne, czego bym sobie życzyła, to aby pan ją zostawił, obiecując milczeć, i wyszedł. – Ma pani spore wymagania. Jest mi pani jednak winna wyjaśnienie. Czy to ślubna suknia panny Cole?
– Lydii? – Alice spojrzała na niego z osłupieniem. – Skądże znowu! I jakim cudem, skoro Tom Fortune siedzi w więzieniu? To suknia Mary Wheeler, skoro już musi pan wiedzieć. Mary wpadła w rozpacz, dowiedziawszy się o zamknięciu pracowni madame Claudine, ponieważ uznała, że to źle wróży jej małżeństwu.
– Trudno dobrze wróżyć – stwierdził Miles. – Stephen Armitage to wyjątkowy łajdak. – Usiłowałyśmy ją z Lizzie przekonać, że to człowiek pozbawiony skrupułów, ale bezskutecznie. Zakochała się w nim i co mogłyśmy poradzić... – Alice urwała, zdając sobie sprawę, że dekonspiruje Elizabeth. – Wiedziałem, że lady Elizabeth jest w to zamieszana – uspokoił ją Miles. – Słyszałem, jak się pani do niej zwracała. Mam nadzieję, że obie dotarłyście bezpiecznie do domu. 25
– Tak, dziękuję za troskę. Alice poprawiła się niespokojnie na krześle. Rozmowa wymknęła się spod kontroli i zmierzała w złym kierunku. Zegar wybił kwadrans, uświadamiając jej, że zbyt długo siedzą sami. Nawet jej matka, tak niefrasobliwa jako przyzwoitka, mogła uznać, że to uchybia dobrym obyczajom. Można by pomyśleć, że zajęli się nie tyle aranżowaniem małżeństwa, co jego konsumowaniem, jeszcze przed ślubem. – Wolałabym, żeby nie nazywał pan tego włamaniem ani kradzieżą – odezwała się, zdając sobie sprawę, że w jej głosie brzmi skrucha. – Próbowałyśmy tylko pomóc Mary.
S R
– Czarujące i godne uznania, ale wbrew prawu.
– Błagam, aby mi pan zwrócił tę suknię i przysięgam, że nigdy więcej nie przedsięwezmę podobnie awanturniczej, idiotycznej eskapady. – Nie sądzę, żeby to był pani pomysł – stwierdził Miles. – Raczej lady Elizabeth Scarlet. To zuchwała i nieprzewidywalna, niezdolna dopracować szczegółów dama. Gdzie jest w tej chwili? Powiedziano mi, że gości u pani w Spring House.
– Pojechała na konną przejażdżkę z Natem Waterhouse'em – wyjaśniła Alice. – Tom w więzieniu, z sir Fortune'em się skłóciła, mówi, że hrabia Waterhouse jest najbliższym jej w tej chwili człowiekiem. Traktuje go jak brata. Miles uśmiechnął się ironicznie. – Pozostaje tylko mieć nadzieję, że przejrzy na oczy, zanim będzie za późno. Dla wszystkich oprócz niej jest oczywiste, że się w nim zakochała. Zapadło niezręczne milczenie. Dlaczego uwaga Milesa na temat Lizzie i Nata Waterhouse’a tak mnie rozdrażniła? – zadała sobie w duchu pytanie Alice. Zupełnie tego nie rozumiała. Ani tego, że umysł podsunął jej obraz 26
siebie, przyciśniętej przez Milesa do szorstkiej, ceglanej ściany... Poruszyła się niespokojnie na krześle. – Czy panna Cole również u pani przebywa? – przerwał ciszę Miles. Wpadające przez okna słońce rozjaśniło opaloną skórę na mocno zarysowanej szczęce i piwne tęczówki. Świetnie skrojony ubiór nie zamaskował bijącej od Milesa siły, przeciwnie, jeszcze podkreślił. W Alice uderzyła kolejna fala gorąca. Miles siedział przed nią doskonale opanowany, a ona czuła, że traci kontrolę nad sobą, gotowa w każdej chwili wybuchnąć. – Tak – odparła, zrywając się na równe nogi. – Okropnie tu gorąco.
S R
– Rzeczywiście? Nie czuję – odparł. – Jak panna Cole się miewa? – Dobrze, w każdym razie na tyle, na ile to możliwe w tych okolicznościach. Unika towarzystwa, nie życzy sobie nikogo widywać. – W ogóle nikogo? Czy z kimś się jednak spotkała? – z nikim – odpowiedziała stanowczo Alice. Nauczyła się ważyć słowa, rozmawiając o Lydii. Kiedy nieszczęsna dziewczyna zamieszkała w Spring House, natychmiast pojawili się żądni plotek członkowie miejscowej socjety, węszący i zadający kłopotliwe pytania. Alice była wstrząśnięta ich bezceremonialnością i okrucieństwem. Przeżyły prawdziwy najazd odwiedzających, żądnych zobaczyć pohańbioną, ciężarną córkę księstwa Cole, zupełnie jakby była dziwacznym eksponatem. Lydia bała się wychylić nosa z domu, nie wychodziła nawet do ogrodu, siedziała, czytając lub godzinami wpatrując się w przestrzeń. Alice zaczęła się obawiać o jej zdrowie psychiczne. Obie z Lizzie próbowały wyrwać Lydię z tego stanu, czasem im się udawało, niekiedy miały wrażenie, jakby przyjaciółka przebywała w sobie tylko dostępnym świecie.
27
Alice otworzyła okno i do saloniku wdarł się powiew świeżego powietrza, jakby przygnany wprost z wrzosowisk, niemal gasząc ogień na kominku. – Tak jest znacznie lepiej – stwierdziła z ulgą. – Może powinna pani czegoś się napić? Jestem pewien, że po filiżance dobrej herbaty przestanie pani tak się zamartwiać dokonanym przez siebie przestępstwem. – Nie jestem przestępczynią! – zaprotestowała Alice, opuszczając z trzaskiem ramę okna. – Jedyny dyskomfort sprawia mi pańska obecność, lordzie Vickery, więc jeśli ustaliliśmy już wszystko, co dotyczy tej ślubnej sukni, może pan odejść. – W zasadzie tak.
S R
Wstał, ale zamiast skierować się ku drzwiom, podszedł do Alice. – Pozostaje do ustalenia jeszcze jedno – powiedział. – Chodzi o moje oświadczyny.
Nie wierzyła własnym uszom, przez chwilę zrobiło jej się słabo. A potem ogarnęła ją furia, jakiej od dawna nie czuła. Arogancki tupeciarz! Przyszedł tu i jakby nigdy nic oznajmił, że będzie się o nią starał ponownie. Jakby nie było zakładu o jej dziewictwo, porzucenia jej dla uganiania się za bogatszą niż ona ani skandalicznego związku z londyńską kurtyzaną! – Karmi się pan złudzeniami, milordzie – powiedziała zimnym tonem – a pańskie wyobrażenie o sobie samym doprawdy przekracza granice rozsądku. Nie ma mowy o żadnych oświadczynach. Ze względu na to, co się między nami wydarzyło poprzednio, trzeba by je nazwać farsą. – Zatem przyznaje pani, że coś się między nami wydarzyło? Alice machnęła ręką z irytacją. Po co on to ciągnie? Chyba że chodzi mu tylko o to, aby ją sprowokować. 28
– Oboje wiemy, o co chodzi – stwierdziła gniewnie. – Nasza znajomość została zakończona definitywnie w momencie, gdy opuścił pan Yorkshire. Nie zamierzam jej wznawiać. – Do diabła z manierami, pomyślała, nie jest damą, tylko byłą służącą. – Naprawdę uważa mnie pan za tak bezwartościową, nieszanującą się osobę, lordzie Vickery, aby przypuszczać, że oddam siebie i majątek człowiekowi, który założył się o moje dziewictwo, przy czym nisko je wycenił, a następnie wyjechał do Londynu, bo zwietrzył wyższą nagrodę? Prędzej poślubiłabym... oślizłego węża niż pana! Jest pan zepsuty do szpiku kości! Za chwilę jeszcze mi pan powie, że w ramionach londyńskiej dziwki zrozumiał pan, jak bardzo mnie szanuje, i dlatego popędził tutaj z powrotem co
S R
koń wyskoczy, żeby mi wyznać dozgonną miłość!
– Rzeczywiście bym to pani wyznał – oświadczył niefrasobliwie – gdybym choć przez moment łudził się, że pani uwierzy. Ku jej zdziwieniu sprawiło jej przykrość, że tak łatwo to przyznał. – Nie wątpię! Nie znam bardziej bezwzględnego manipulanta! Jest pan zdolny powiedzieć wszystko, byle tylko dopiąć swego. – Na tym polega pragmatyzm – stwierdził rzeczowo. – Raczej brak uczciwości. Do śmierci będzie pan kłamał. Przez chwilę milczeli oboje, w końcu odezwał się Miles. – Panno Lister, nie myli się pani w ocenie mojej osoby. Zatem oznajmiam, że albo zgodzi się pani mnie poślubić, albo ujawnię, że zaczęła się pani parać złodziejstwem. Alice zorientowała się, że mówił serio. Kiedy poznała Milesa, chłód i dystans, jakie okazywał, wydawały jej się pociągające. Samotny i niedostępny. Przełamać to, rozniecić w nim coś więcej niż tylko pożądanie... Wiele kobiet mogło uznać to zadanie za ekscytujące. Ale już nie ona.
29
– Posuwa się pan do szantażu, aby zmusić mnie do małżeństwa – stwierdziła, starając się mówić równie obojętnie jak Miles, mimo że ledwie powstrzymywała wybuch wściekłości. – Szantaż to brzydkie słowo, panno Lister – odparł, wzruszając lekko ramionami. – Chcę panią poślubić. Prawdę mówiąc, to dla mnie kwestia życia i śmierci. Nazwijmy to lepiej umową. – Po co upiększać rzecz z natury ohydną? – spytała, nie zamierzając mu ustąpić. Splotła dłonie. – Pan się oświadcza, ja odmawiam. Jest pan nikczemny, lordzie Vickery – dodała. Jest pan rzeczywiście pozbawionym wszelkich uczuć i bardziej obrzydliwym człowiekiem, niż myślałam.
S R
Najwyraźniej w najmniejszym stopniu nie obeszły go jej słowa i Alice uznała, że to kolejny dowód, jak bardzo Miles zasługuje na pogardę. – Mam rozgłosić, że jest pani złodziejką? Tego pani chce? – spytał spokojnie.
– Oczywiście, że nie chcę. – Patrzyła mu prosto w oczy, starając się sprawiać wrażenie pewnej siebie. – Jestem pewna, że pan tego nie zrobi. Roześmiał się.
– Moja droga, nie docenia mnie pani. Jeśli tego trzeba, żebym doprowadził panią przed ołtarz...
– Akurat w ten sposób nic pan nie osiągnie. – Odwróciła się i zrobiła kilka kroków, potem znów spojrzała na niego, już opanowana. – Nikt panu nie uwierzy. Z pewnością jest pan tego świadomy. Znajdę pół tuzina ludzi skłonnych poświadczyć, że ostatni wieczór spędziłam w domu, we własnym łóżku, co jasno zaświadczy o pańskiej pomyłce. Zobaczyła namysł w jego oczach, jakby wreszcie zdał sobie sprawę z tego, że tak łatwo mu z nią nie pójdzie. – Doda pani krzywoprzysięstwo do swoich przewinień? 30
– Skoro będę do tego zmuszona... – Zapomina pani, że mam tę suknię jako dowód. Alice sięgnęła po nią, ale Miles był od niej szybszy. – Powiadomię władze, że przyłapałem panią na gorącym uczynku – oświadczył. – Nawet jeśli sąd okaże łaskę, zostanie pani zesłana albo uwięziona. Czy jest pani gotowa na podjęcie takiego ryzyka, panno Lister? Jak na to zareaguje pani matka? Poczuła pustkę w głowie, zlękła się, że zemdleje. Oparła się dłońmi o brzeg stołu. – Jest jeszcze panna Cole – kontynuował bezlitośnie. – Co się z nią
S R
stanie, jeżeli pani trafi do więzienia? Zdradzona przez kochanka, wyklęta przez rodzinę, brzemienna i pozbawiona wszelkiego oparcia. Kto ją będzie chronił? Alice przyłożyła dłoń do rozpalonego czoła. – Jest pan nikczemny. – To już ustaliliśmy.
Alice spróbowała się wziąć w garść. Nie zrobi czegoś takiego, nawet on nie mógłby, przekonywała się w duchu. To tylko czcze pogróżki. Nie przegra, jeśli zdoła trzymać nerwy na wodzy.
– Milordzie, nie ma takiej możliwości, żebym pana poślubiła – powtórzyła uparcie, zadzierając brodę. – Nie uda się panu mnie przestraszyć. Musiałby mnie pan uprowadzić, żeby osiągnąć swój cel. – Droga panno Lister, być może nie uwierzy pani, ale nie pomyślałem o tym. – Uśmiechnął się. – Ale skoro pani o tym wspomniała, kto wie? – Do tego nawet ktoś taki jak pan by się nie posunął. – Posunąłbym się, i pani to wie. – Znów się roześmiał. – Wygląda na to, że pani doskonale rozszyfrowała mój charakter. To dobrze wróży małżeństwu, nie sądzi pani? 31
Alice parsknęła jak rozzłoszczona kotka i zrobiła kilka szybkich kroków. – Nawet gdyby mnie pan porwał, nie zaakceptuję pana. Musiałby pan znaleźć jakiegoś przekupnego pastora zdolnego zignorować moje protesty. – Podsuwa mi pani kolejny znakomity pomysł. Skorzystam, jeśli będę musiał. Wyznam uczciwie, panno Lister, że to za wiele zachodu. Szantaż wydaje się korzystniejszą opcją. – Przysunął się do niej bliżej. – Proszę tylko pomyśleć. Zsyłka, uwięzienie... nieprzyjemna perspektywa. Dopiero co wydźwignęła się pani z ubóstwa i jestem pewien, że nie chciałaby, aby to wróciło. Poślubienie mnie przyniesie wyłącznie korzyści. Pani sytuacja diametralnie się zmieni. Zyska pani tytuł markizy i cztery liście na początek.
S R
– Skoro szuka pan kobiety, która nie ma innych wymagań, jak tylko poślubić markiza, czemu nie zwróci się pan do mojej matki? – spytała ze złością Alice. – Co za nędzny z pana człowiek! Podły, oślizły jak wąż, wstrętny jak łasica!
– Czy nie moglibyśmy uznać pani opinii o mojej osobie za ustaloną, panno Lister, i skupić się raczej na meritum? Proszę pomyśleć o matce. Będzie zachwycona, jeśli pani przyjmie moje oświadczyny. Proszę pamiętać, że pragnie dla pani małżeństwa z arystokratą, a nie więzienia czy zesłania do Australii.
Alice potarła dłonią czoło, czując, że zaczyna boleć ją głowa. „Proszę pomyśleć o matce". Rodzina zyskała finansowe bezpieczeństwo z chwilą odziedziczenia przez nią fortuny. Czy wolno jej wystawiać ich na ryzyko? Jej brat, Lowell, dostał nowoczesne maszyny, dzięki czemu farma przyniesie większe zyski. Matka czuła się bezpieczna i szczęśliwa jako zamożna matrona, ale jej poczucie pewności siebie było kruche. Lydia w ciąży, opuszczona przez wszystkich, straci dach nad głową.
32
Miles zagrażał wszystkiemu, co Alice dotąd zbudowała. Pozostawał w służbie Korony, pracował dla Richarda Rydera z ministerstwa spraw wewnętrznych, jego świadectwo wystarczy, aby ją zniszczyć. Jest całkowicie na jego łasce. Przycisnęła palce do skroni. Spróbuje z nim negocjować, może uda się osiągnąć kompromis. – Zawrzyjmy umowę – zaproponowała. –Wiem, że jest pan ogromnie zadłużony i dlatego pragnie pan moich pieniędzy. Rozumiem, że pańskie milczenie ma swoją cenę i jestem skłonna ją zapłacić. Gdybym zgodziła się udawać, że jesteśmy zaręczeni, z pewnością na jakiś czas uspokoiłoby to pańskich wierzycieli i... – Urwała.
S R
– Za późno na półśrodki, panno Lister. Sprzedaż posiadłości Drummondów i wyprzedaż zawartości pałacu rozpocznie się za dwa tygodnie. Moje długi przekraczają pani wyobrażenie. Zbyłem już wszystko, co mogłem, i jeśli wkrótce nie poślubię zamożnej dziedziczki, trafię do Fleet* albo będę musiał uciekać z kraju. Dlatego nie cofnę się przed niczym, żeby zmusić panią do ślubu. Nie ma mowy o żadnym kompromisie, panno Lister. Albo ślub, albo więzienie.
* Fleet – więzienie dla dłużników (przyp. red. ).
33
Rozdział czwarty Miles obserwował Alice. Łatwo było wyczytać emocje z jej twarzy: najchętniej posłałaby go do diabła. Zwykle kalkulował na zimno ryzyko swoich działań i tym razem nie było inaczej. Był pewien, jak się to skończy. Miała zbyt wiele do stracenia, żeby mu odmówić. Szantaż zadziała, poślubi go, a on zyska pieniądze, których potrzebuje, i Alice, której pragnie. Przez moment pozwolił sobie na wyobrażanie Alice nagiej w jego ramionach. Wszystkie okrągłości i zagłębienia jej ciała odsłonięte, dostępne jego szukającym dłoniom... Postarał się zdusić ten gwałtowny przypływ pożądania. Nie pomoże
S R
mu myśleć jasno ani kalkulować na zimno. Alice nie wyglądała na załamaną, pomyślał z podziwem. Większość kobiet, które znał, dostałaby spazmów albo uciekła w omdlenie. Alice miała nerwy ze stali i silny charakter. Miles nie był więźniem powszechnie panujących przekonań, nie uważał, że kobiety są słabsze od mężczyzn. Z racji swojej pracy miał aż nadto okazji przekonać się o ich sile i odwadze w krytycznych sytuacjach. Alice wyróżniało coś jeszcze: stanowczość i determinacja.
Był przyzwyczajony obserwować swoich przeciwników, szacować ich siłę i słabość. Zanim trafił do ministerstwa spraw wewnętrznych, pracował dla armii, układając się o zakładników. Grał ich życiem i przyszłością, jakby byli pionkami na szachownicy, i musiał rozważyć, czy warto ich poświęcić dla osiągnięcia ważniejszego celu. Przez całe lata zwodził ludzi, dla których był ostatnią deską ratunku. Powtarzał sobie, że to nieuniknione dla dobra większości. Stopniowo te wybory stawały się nie tak bardzo bolesne; mniej było w tym rozterek, więcej chłodnej kalkulacji. Za każdym razem jakaś część jego duszy obumierała. Wątpił, czy dałoby się znaleźć mężczyznę równie jak on wyzutego z uczuć i tak cynicznego, jakim on się stał. Nie miał żadnych 34
wyrzutów sumienia, że zmusza Alice do małżeństwa, używając takich a nie innych metod. – Nawet gdybym się zgodziła – zaczęła Alice podkreślam, gdybym, co nie znaczy, że się zgadzam, jest pewna trudność. – Z pewnością do przezwyciężenia – stwierdził Miles. Alice spojrzała na niego z niesmakiem. – Z dużym prawdopodobieństwem mogę uznać, że dla pana nie, lordzie Vickery. – Odwróciła się energicznie na pięcie i odeszła dalej od niego, szeleszcząc spódnicą z jedwabiu. – Więc proszę mnie wypróbować. – Był o krok od zwycięstwa i na
S R
pewno nie pozwoli go sobie odebrać, pomyślał.
Alice pokazała mu gestem, by usiadł, sama zajęła miejsce naprzeciwko. Każdy jej ruch był precyzyjny, jakby panowała nad sobą ogromną siłą woli. Rzeczywiście udało jej się zachować spokój, ale Miles widział, ile ją to kosztuje.
Dłonie
trzymała
wyprostowana jak struna.
mocno
splecione
na
kolanach,
siedziała
– Odziedziczyłam fortunę pod pewnymi warunkami – oznajmiła. – Mój prawnik, pan Gaines potwierdzi to, co powiem, lordzie Vickery, gdyby uznał pan, że to tylko wykręty z mojej strony. Zostawiając mi majątek, lady Membury zawarła w testamencie klauzulę odnoszącą się do mężczyzny, którego poślubię. Jeśli jej wola nie zostanie wypełniona, cały majątek, jaki mi jeszcze pozostał, ma zostać rozdysponowany na cele dobroczynne i bezdomne zwierzęta, którymi opiekuje się parafia. – Głos jej złagodniał. – Lady Membury bardzo obchodził los zwierząt. – Podobno – rzekł Miles. Doszły go oczywiście plotki na temat starej damy, która zostawiła fortunę swojej służącej. Powszechnie uważano ją za osobę szaloną. 35
– Dokonując tego zapisu, lady Membury chciała ochronić mnie przed łowcami posagów i dać mi szansę poślubienia człowieka, który będzie mnie szanował i kochał dla mnie samej. – Ostatnie słowa Alice wypowiedziała z ironią. – Szlachetnie z jej strony – stwierdził Miles – ale obawiam się, że zbyt optymistycznie. – Trudno się nie zgodzić – przyznała sarkastycznie – biorąc pod uwagę pańskie oświadczyny. Niemniej wola lady Membury została wyłożona precyzyjnie i jasno. Napisała, że skoro nie będzie mogła osobiście dokonać przeglądu kandydatów do mojej ręki, życzy sobie, aby człowiek, którego
S R
poślubię, spełniał określone warunki. Przede wszystkim ma udowodnić, że jest godnym szacunku, zasługującym na swoje miano dżentelmenem. – Zrobiła efektowną pauzę, aby podkreślić znaczenie tych słów. – Z pewnością miałby pan większe szanse, lordzie Vickery, gdyby zażądała, abym poślubiła skończonego łajdaka. Miles się roześmiał.
– Pani zdaniem nie jestem w stanie sprostać jej wymaganiom? – W żadnym razie. Co więcej, pan Gaines i drugi wykonawca jej woli, pan Churchward, prawnik z Londynu, doskonale zdają sobie sprawę ze słabości pańskiego charakteru i nie mają złudzeń, że nie jest pan ani bezgranicznie uczciwy, ani godny szacunku. Obawiam się, lordzie Vickery, że jest pan skazany na porażkę, choćby pański szantaż okazał się skuteczny. Rzeczywiście wyniknęła trudność, pomyślał Miles, ale przecież musi ją przezwyciężyć. Nie po to posunął się tak daleko, żeby teraz się wycofać. – Churchward jest naszym rodzinnym prawnikiem. Być może uda mi się go przekonać...
36
– Poznałam pana Churchwarda. Nie należy do przekupnych i nie sądzę, żeby, jak pan to mówi, dał się przekonać. – Zgadzam się z panią – przyznał Miles. – Nawiasem mówiąc, uważam, że to dobrze. Nie chciałbym, aby pracował dla mnie nieuczciwy prawnik. – Chyba że akurat dogadza to pańskim celom, lordzie Vickery – zauważyła szyderczo Alice. – Wracając do rzeczy, jest coś jeszcze. – Czemu się tego spodziewałem? – spytał z przekąsem Miles. – Aby udowodnić swoją wartość, zgodnie z oczekiwaniami lady Membury i ku zadowoleniu moich prawników, mój przyszły mąż powinien wypełnić pewien warunek.
S R
Miles westchnął. Zaczynał szczerze nienawidzić lady Membury. Nie wątpił, że Alice mówi prawdę i że sprawia jej to przyjemność. Cóż, zasłużył sobie na to, wywierając na nią presję. Trzeba się z tym zmierzyć. – Proszę go wymienić – powiedział.
– Przez trzy miesiące ma pan zachowywać się z nieskazitelną uczciwością i zachować absolutną prawdomówność. I to nie tylko w stosunku do mnie, swojej przyszłej żony, ale wobec wszystkich – podkreśliła dobitnie Alice. – Ma pan mówić wyłącznie prawdę i dochowywać uczciwości we wszelkich przeprowadzanych sprawach. Jest pan wprawnym, pozbawionym skrupułów manipulatorem, lordzie Vickery. Nawet gdyby żył pan sto lat, nie jest w stanie wykształcić w sobie uczciwości. Co prawda, podjęcie takiego wysiłku byłoby stosowną karą dla pana. Niemniej jestem pewna, że polegnie pan na pierwszej przeszkodzie. Miles patrzył na nią osłupiały. Przez moment miał nadzieję, że źle ją zrozumiał. Bezwzględna uczciwość i prawdomówność? Co ta stara wariatka wymyśliła? Rzeczywiście musiała być szalona. Uczciwy i prawdomówny przez trzy miesiące? Alice przyglądała mu się z lekkim rozbawieniem. 37
– Wiedziałam, że nie jest pan w stanie tego wypełnić – powiedziała z satysfakcją. – Panno Lister, istnieją sensowne powody natury społecznej, dla których niepodobna być szczerym przez cały czas. – Akurat mnie nie musi pan tego tłumaczyć – odparła z lekkim uśmiechem. – To nie ja ustalałam warunki i nie chodzi o bezwarunkowo uczciwą odpowiedź, gdy zapytam pana, czy nie wyglądam grubo w jakiejś sukni. Mówimy o uczciwości charakteru, lordzie Vickery. O prawości. – Uśmiechnęła się szeroko. – Ależ pan przerażony! Widać jasno, że honor jest panu obcy. Czy mam rozumieć, że wycofuje się pan i że nie ma powodu
S R
niepokoić panów Gainesa i Churchwarda? Oboje wiemy, że nie zdoła pan spełnić tego warunku.
– Zdołam – rzekł stanowczo Miles, wstając z krzesła. Odwrócił się tyłem do Alice, żeby nie mogła czytać z jego twarzy.
Mówienie prawdy oznaczało ujawnienie innym swoich słabych punktów, przyzwolenie na zadawanie bólu i ranienie. Bycie uczciwym stanowczo nie popłacało. Z całą pewnością nigdy dobrowolnie nie zgodziłby się postępować w sposób, który Alice chciała mu narzucić. Tyle że niezgoda oznaczała niewypełnienie ostatniej woli lady Membury i utratę fortuny Alice. Z drugiej strony, przez ostatnie dziesięć lat nauczył się tak skutecznie ukrywać prawdę, zniekształcać ją, naginać do swoich celów, że i tym razem sobie poradzi. Postara się dobrze udawać absolutną szczerość i uczciwość. Odwrócił się do Alice, ujął jej dłoń i przeciągnął delikatnie kciukiem po jej grzbiecie. Skórę miała ciepłą, delikatną. Miles poczuł przypływ pożądania. W ten czy inny sposób dopnie swego, uznał. – Przyjmuję warunki.
38
– Pieniądze to potężna zachęta. Można nimi skusić nawet kogoś takiego jak pan, żeby spróbował zachowywać się wbrew własnej naturze. Miles ujął drugą dłoń Alice i pociągnął, zmuszając, by wstała z krzesła. Przyłożył jej ręce do aksamitnie gładkiego materiału swojego surduta. – To tylko trzy miesiące – powiedział, czując jak złociste kosmyki, które wymknęły się spod przytrzymującej je żółtej wstążki, muskają jego wargi. – Nie zamierzam zmienić się na zawsze, a jedynie dopóty, dopóki nie dostanę pani i pieniędzy. Patrzył, jak policzki Alice nabierają koloru, jakby delikatna róża otwierała płatki. – Głupio z mojej strony spodziewać się, że pan mógłby się zmienić, prawda?
S R
– Dlaczego miałaby się pani czegoś takiego spodziewać? Wiadomo, że jestem do granic absurdu niereformowalny.
– Jest pan niebezpiecznie, beznadziejnie i całkowicie niereformowalny. – Właśnie – zgodził się, przysuwając usta do jej twarzy. Alice opierała mu się, choć niewątpliwie ją pociągał. Wątpił, czy naprawdę była świadoma tego, co się między nimi działo. Była niewinna, tak całkowicie niezepsuta, że aż wstyd było to wykorzystywać... Gdyby oczywiście Miles żywił takie skrupuły.
– Czy doszliśmy do porozumienia, panno Lister? – spytał, muskając jej wargi ustami. – Skontaktuję się z Churchwardem i Gainesem i poinformuję ich, że jako pani przyszły mąż jestem gotów wypełnić wolę lady Membury. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności spodziewam się przybycia pana Churchwarda z Londynu w najbliższych dniach. Ma się zająć sprawami związanymi z odziedziczonym przeze mnie tytułem.
39
Alice dała krok do tyłu, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, że pozwoliła Milesowi przejąć kontrolę nad sytuacją i jak bardzo ten nieznośny mężczyzna działa na jej zmysły. – Trochę to pochopne, lordzie Vickery. Nie wyraziłam jeszcze zgody. – Wyrazi pani – zapewnił ją. – Proszę pomyśleć o matce, o pannie Cole. Nie ma pani wyjścia. – Podobno nad Drummondami ciąży klątwa. Niech mi wolno będzie mieć nadzieję, że wypełni się, zanim zaciśnie pan pętlę. Roześmiał się i powiedział: – Na pewno nie wypełni się przed naszym weselem, ukochana.
S R
– Szkoda. Postawmy sprawę jasno, lordzie Vickery. Pogardzam panem. Jest pan ostatnim mężczyzną na świecie, którego chciałabym poślubić, i jeśli zostanę do tego zmuszona – zawiesiła głos i spojrzała na niego wyzywająco – będę żoną tylko z nazwy.
– Znalazła się pani w takim położeniu, że nie może stawiać warunków, panno Lister. Żoną tylko z nazwy? – Znowu się roześmiał i ujął palcami jej podbródek. Musnął ustami jej wargi. Były miękkie, obiecujące, chciałby całować ją mocniej, smakować. – Poddaj się – szepnął – przyjmij moje oświadczyny.
– Nie! – Szarpnęła głową, dała krok do tyłu i przycisnęła palce do warg. – Potrzebuję czasu do namysłu. – Po co? Nie ma o czym myśleć. – Miles nie zamierzał zostawić jej czasu na szukanie wyjścia z sytuacji. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, wreszcie powoli skinęła głową. Miles poczuł ulgę przemieszaną z triumfem. – Dobrze – powiedziała z niezwykłym spokojem. – Ma pan moją zgodę na zaręczyny. Gdybym się nie zgodziła, ucierpieliby inni, a do tego nie 40
chciałabym dopuścić. Na szczęście nie wierzę, że dojdzie do małżeństwa. Nie wypełni pan ostatniej woli lady Membury. Polegnie pan przy pierwszej przeszkodzie. – Raczej ma pani nadzieję, że tak się stanie – poprawił ją uprzejmie. Spojrzała na niego gniewnie i oznajmiła: – Nie możemy od razu ogłosić zaręczyn. Potrzebuję kilku dni, żeby to jakoś wytłumaczyć rodzinie i przyjaciołom. – Zrobiła nieznaczny gest ręką. – Będą... co najmniej zdumieni, że zmieniłam zdanie... że przyjęłam oświadczyny. Wiedzą, jak żywą niechęć czuję do pana. – Jestem pewien, że pani matka będzie zachwycona i nie zada żadnych pytań. Nie widzę tu problemu.
S R
– Tu nie – przyznała Alice, odwracając głowę, tak że mógł widzieć tylko jej profil. – Z moim bratem Lowellem to inna sprawa. Nienawidzi pana i gdyby domyślił się prawdy, wyzwałby pana na pojedynek. Prawdopodobnie zabiłby go pan i to wszystko stałoby się jeszcze bardziej okropne. Muszę wymyślić coś, co go przekona... No i Lizzie. Już sobie wyobrażam, do czego by się posunęła, gdyby się dowiedziała, że pan mnie szantażował. – Nie zamierzam wprowadzać w nasze sprawy lady Elizabeth. Mam nadzieję, że pani również.
– Ależ oczywiście – odparła z pogardą. – W pełni rozumiem, że nie chce pan się narażać na gniew lorda Waterhouse'a za wplątanie w tę brudną sprawę Lizzie. Jest moją przyjaciółką, nie życzę więc sobie, żeby poznając prawdę, czuła się w obowiązku w to zaangażować. Potrzebuję czasu, żeby wymyślić sensowne
powody,
dla
których
pana
zaakceptowałam.
Sensowne
i
przekonujące. Ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że to małżeństwo nie jest dla mnie korzystne – dodała.
41
– Daję pani dwa dni. Może pani mówić rodzinie, co jej się podoba, poza prawdą oczywiście. Potem ogłosimy oficjalnie, że się zaręczyliśmy. – Nie – zaprotestowała stanowczo Alice. – O zaręczynach dowie się tylko moja rodzina i przyjaciele. Nie będzie oficjalnego ogłoszenia przed upływem trzech miesięcy i dopełnieniem przez pana klauzuli testamentu. Nie ustąpię w tej kwestii, lordzie Vickery. Nie życzę sobie, aby moja reputacja ucierpiała bardziej, niż to już się stało. Kolejny raz podczas tej rozmowy Miles poczuł się zdenerwowany. Do diabła, ależ ta kobieta ma silną osobowość! – pomyślał zaskoczony. Nie wiedział, czy bardziej to w niej podziwia, czy pragnie złamać.
S R
– Zechce pani wybaczyć, panno Lister, ale jestem zmuszony się powtórzyć i przypomnieć, że w sytuacji, w jakiej się pani znalazła, nie może stawiać warunków.
– A ja doradzałabym panu nie posuwać się za daleko, lordzie Vickery – odpaliła, patrząc mu nieustraszenie prosto w oczy – bo anuluję naszą ugodę i poślę pana do diabła, razem z pańskim szantażem.
Mierzyli się wzrokiem jak dwaj szermierze przed walką i w końcu Miles skinął głową. – Zgoda.
– Powinnam jednak pana ostrzec, lordzie Vickery. Jeśli nawet uda się panu jakimś cudem przekonać moich adwokatów o swojej prawdomówności i prawości, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby być prawdziwą sekutnicą, najgorszą żoną pod słońcem. – A ja dołożę starań, żeby być najgorszym mężem pod słońcem, abyśmy byli siebie warci. – Skłonił się przed nią. – Jutro widzimy się na balu w „Granby". Zechce pani zarezerwować dla mnie taniec, panno Lister. – Zabrzmiało to jak polecenie, a nie prośba. 42
– Tańczyć z panem? To raczej niemożliwe. – Ależ tak – zapewnił ją z uśmiechem. – Tym samym zapoczątkujemy trzymiesięczny okres starania się o panią, w czasie którego udowodnię, że jestem prawdomówny i nieposzlakowany; wprost idealny kandydat na męża. – Patrzył jej prosto w oczy i w końcu odwróciła wzrok, zaczerwieniona. – Zapewniam panią, że odtąd będziemy spędzali mnóstwo czasu w swoim towarzystwie. – To idiotyczne! – ofuknęła go. – Nie ma takiej potrzeby. Nikt nie uwierzy, że to małżeństwo z miłości, dla wszystkich będzie oczywiste, że to układ.
S R
– Być może – przyznał gładko – ale nie zamierzam dawać adwokatom powodów do podejrzeń. Zobaczą we mnie oddanego pani całą duszą narzeczonego.
– Nie chcę, żeby pan się do mnie zalecał. Nie podoba mi się ten pomysł. To jak szyderstwo z miłości i małżeństwa.
– Panno Lister, jest pani uroczo naiwna. Będzie to pani musiała zaakceptować.
Miles po raz kolejny obserwował, jak Alice usiłuje nie dać się ponieść temperamentowi.
– Widzę, że rzeczywiście będę musiała – powiedziała gniewnie. Wzięła głęboki oddech, aby się uspokoić. – Mama będzie mi oczywiście wszędzie towarzyszyć, co mi przynajmniej zagwarantuje, że nie zdoła pan przedsięwziąć niczego, żeby spróbować mnie uwieść, aby w ten sposób zmusić do małżeństwa. – Nie może być lepiej – oświadczył Miles. – Wydaje mi się, że pani Lister pomoże mi w moich wysiłkach.
43
– Och, niech pan nie bierze tego zbyt osobiście. Jeśli na horyzoncie pojawi się książę, mama wycofa poparcie. – Nie mam żadnych złudzeń, panno Lister. – Ani zasad – dodała kąśliwie. – Oczywiście. Chyba że tymczasowo. – Skłonił się przed nią ponownie. – Do zobaczenia, panno Lister. Do jutrzejszego wieczoru.
S R 44
Rozdział piąty Alice stała przy oknie, patrząc na odchodzącego Milesa. Szedł spokojnym, zdecydowanym krokiem jak człowiek pewny swego. Odwrócił się i uniósł dłoń w geście pożegnania, a Alice poczuła złość na samą siebie, że tak łatwo dała mu się przyłapać. Kobiety zwracały uwagę na Milesa Vickery'ego, a on był tego doskonale świadomy. Szkoda, że dołączyła do tej większości. Usiadła wyczerpana w fotelu. Miles Vickery był godny pogardy jak mężczyźni, którzy chcieli dopiąć swego, nie zważając na uczucia innych. Miles, Tom Fortune, który uwiódł
S R
Lydię, zrujnował jej życie i bez pardonu porzucił, oraz cała rzesza potomków szlacheckich rodzin, bezdusznych i pozbawionych charakteru, traktujących kobiety niczym zwierzynę łowną. Przekonanych, że każda służąca przyszła na świat tylko po to, by czyścić im buty, że wystarczy kiwnąć na nią palcem, wziąć i porzucić, dla czystego kaprysu. Poczuła się bliska furii. Przed oczyma stanął jej obraz Jenny, szesnastoletniej pomywaczki pracującej u sąsiadów lady Membury, płaczącej na schodach domu, z którego właśnie ją wyrzucono, odkrywszy, że zaszła w ciążę. Biedaczka przysięgała, że pan domu zmusił ją do współżycia i to jego dziecko nosi, ale nie powstrzymało to pani domu od wyrzucenia jej na bruk. Alice często zastanawiała się, co stało się z Jenny. Kiedy odziedziczyła majątek, próbowała ją odnaleźć, ale po dziewczynie ślad zaginął, jak po wielu innych uwiedzionych młodych służących. Jane pracowała u księstwa Cole. Lowell, brat Alice, znalazł ją w rowie melioracyjnym, zgwałconą i pobitą. Krwawiła, zabrał ją na farmę i sprowadził lekarza, ale było już za późno, by ją uratować. Nigdy nikogo o ten czyn nie
45
oskarżono. Nie szukano zresztą sprawcy zbyt gorliwie. Jane nie była nikim ważnym, jej śmierć nic nie znaczyła, kto by tam się kimś takim przejmował. Gniew wprost dławił Alice, zerwała się z fotela i podeszła z powrotem do okna. Zabębniła palcami w parapet. To oczywiste, pomyślała, wpatrując się pustym wzrokiem w rozsłoneczniony podjazd, że gdyby wciąż była służącą, Miles co najwyżej chciałby ją uwieść, jeśli w ogóle zauważyłby jej istnienie. Teraz, skoro jest bogata, pragnie jej pieniędzy i ciała, ale nie żywi dla niej za grosz więcej szacunku niż miałby, gdyby była służącą. Nie pragnie jej dla niej samej, tylko z powodu tego, co może od niej uzyskać. Znalazła się w pułapce. Jedyna nadzieja w tym, że on nie dotrzyma
S R
warunków lady Membury. Musi przegrać, bo jest całkowicie niezdolny postępować uczciwie. Całe jego życie o tym świadczy... Zadrżała, tknięta nagle myślą, że Miles potrafi uparcie i wytrwale dążyć do celu. Być może wbrew jej nadziejom on nie przegra. Objęła się ramionami, bo nagle zrobiło się jej zimno. Dziwnie na nią oddziaływał i zupełnie jej się to nie podobało. Jak to możliwe, że pociąga ją mężczyzna, którym pogardza? Skoro go nienawidzi, dlaczego drży, gdy on ją całuje, a jego dotknięcia rozpalają jej ciało? Nie podda się, nie ulegnie, nie rzuci mu się w ramiona, nie ofiaruje siebie, bo nie zasłużył sobie na nic innego, tylko żeby posłać go do diabła.
Twarz ją paliła, kiedy myślała o Milesie. Niebezpieczny i podstępny, bezlitośnie sięgający po to, co chciał zdobyć, a ona okazała się do granic śmieszności naiwna i niedoświadczona. Ironia losu, bo nie była przecież rozpieszczaną dziedziczką, która dojrzewała chroniona przed życiem dzięki pieniądzom i wysokiemu urodzeniu. Wcześnie zaczęła pracować, i to tak ciężko, że wieczorami czuła każdą utrudzoną kosteczkę ciała, a w głowie wirowało jej od zmęczenia. Sporo dowiedziała się o życiu, wcześniej jednak
46
nie miała do czynienia z kimś takim jak Miles Vickery. Dzisiaj zrozumiała, że jest od niej znacznie silniejszy. Drzwi zostały lekko uchylone i Lydia, wetknąwszy głowę, rozejrzała się wokół. – Czy lord Vickery już poszedł? Twoja mama powiedziała mi, że zamierzasz go poślubić. – Mama jak zwykle coś sobie wyobraża – odparła z przekąsem Alice. Nie czas informować kogokolwiek o umowie między nią a Milesem, uznała. Nikt, kto ją zna, nie uwierzy, że dobrowolnie zgodziła się go poślubić. Musi coś sensownego wymyślić... Nie dać się zaślepić furii. – Przecież wiesz, jak bardzo
S R
chciałaby, żebym wyszła za mąż za arystokratę. W każdym mężczyźnie, który się u nas pojawia, widzi potencjalnego męża.
– Trzeba przyznać, że znakomita większość z nich składała wizyty z zamiarem starania się o ciebie. A twoja matka pragnie dla ciebie stabilnej pozycji w świecie. – Lydia weszła do środka i z ciężkim westchnieniem opadła na fotel. – Mogłabym spać całymi dniami.
– Dzisiaj zdecydowanie lepiej wyglądasz – powiedziała Alice z zadowoleniem. – Wczoraj bardzo się o ciebie martwiłam. Czy czujesz się silniejsza?
– Nie. Cały czas czuję się fatalnie. Alice podejrzewała, że złe samopoczucie Lydii wynika raczej ze stanu jej ducha. Pokochała Toma Fortune'a szczerze i głęboko, a teraz zasłona spadła jej z oczu. Był jak Miles Vickery zagorzałym hazardzistą, skończonym łajdakiem i rozpustnikiem. Miłość Lydii nic dla niego nie znaczyła, nie zawahał się jej zniszczyć. Uwiódł ją, porzucił mimo ciąży, a na domiar złego okazało się, że jest kryminalistą i wtrącono go do więzienia. Lydia nigdy dotąd nie mówiła o
47
uczuciach, jakie żywiła dla Toma. Alice oczywiście jej nie wypytywała. Lizzie podejmowała próby, żeby Lydia się przed nią otworzyła, ale bez skutku. Nie rozmawiały także o tym, co będzie, gdy dziecko się urodzi. Alice powzięła mocne postanowienie, że przekaże Lydii dom w Skipton, który zostawiła jej w spadku lady Membury, i przynajmniej w ten sposób zabezpieczy ją i dziecko. Poprosiła już swoich adwokatów o przygotowanie stosownych dokumentów i pozostało jej tylko mieć nadzieję, że zaręczyny z Milesem tego nie przekreślą. Lydia mogła kiedyś liczyć na odziedziczenie pokaźnego majątku, ale nie teraz. Było nad wyraz wątpliwe, by jej rodzice, księstwo Cole, przeznaczyli na jej utrzymanie jakiekolwiek fundusze.
S R
Lydia westchnęła głęboko i zamknęła oczy. Czwarty miesiąc ciąży dobiegał końca, brzuch zaczął się zaokrąglać. Pani Lister głośno dawała wyraz swojemu przekonaniu, że skoro Lydia tyje tak szybko, musi nosić bliźniaki. – Pójdę przygotować ci kilka tostów – zaproponowała Alice. – Lady Membury mówiła mi, że kiedy była w ciąży, czasami tylko to mogła jeść. Lydia powstrzymała ją gestem ręki.
– To bardzo miłe z twojej strony, ale może za chwilę... Nie wiedziałam, że lady Membury miała dzieci. – Spojrzała na Alice z zastanowieniem. – W takim razie dlaczego zostawiła majątek tobie?
– Jej córka umarła, a nie było innych krewnych – odparła Alice. Ekscentryczna decyzja lady Membury, aby zostawić majątek gospodyni, była szeroko komentowana wśród miejscowej socjety. Alice ta decyzja również zaskoczyła, ale jednocześnie rozumiała jej powody i przejmowały ją one smutkiem. – Wiesz, że żyła w całkowitym osamotnieniu. Nie miała rodziny ani przyjaciół, lata temu zerwała kontakty z proboszczem, nie było więc mowy o tym, że zrobi zapis na rzecz Kościoła. 48
– Ja też tak skończę – stwierdziła z goryczą Lydia. – Na pewno nie – zaprzeczyła Alice, ujmując ją za rękę. – Masz przyjaciół, dziecko, które nosisz, najwyraźniej rozwija się dobrze i jest silne. Może kiedy przyjdzie na świat, twoi rodzice zmiękną i... – Boże uchowaj – powiedziała spontanicznie Lydia, a kiedy Alice się roześmiała, zdała sobie sprawę ze znaczenia swoich słów i też się roześmiała. – Lady Membury musiała cię kochać, Alice. Byłaś dla niej pociechą. Z pewnością czuła się samotna, a ty zastąpiłaś jej córkę. – Być może – przyznała Alice i serce jej się ścisnęło. – Rozmawiałyśmy o tylu rzeczach... Jeździłyśmy na przejażdżki powozem, piłyśmy herbatę z dżinem i grałyśmy w karty. – I dawałaś jej wygrać.
S R
– Przecież była moją pracodawczynią, no i... posiadała osiemdziesiąt tysięcy funtów.
Znowu się roześmiały, po czym Alice powiedziała poważnie: – Wiesz co, Lydia? Czasami żałuję, że zostawiła mi te pieniądze. W takim samym stopniu są błogosławieństwem, co przekleństwem. – Zamilkła, zdawszy sobie sprawę, że o mały włos nie wyznała przyjaciółce, jak Miles ją zaszantażował. – Wybacz – dodała – zabrzmiało to, jakbym była potworną niewdzięcznicą, bo pod względem materialnym moje życie wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś. – Być dziedziczką fortuny to wcale nie jest takie szczęście, jakby się wydawało – zauważyła Lydia. – Pomyśl tylko, co zrobił z chciwości lord Montague. Odgrzebał stare średniowieczne prawo i nałożył tragiczny dla nas w konsekwencjach podatek. Tom... – Urwała i splotła dłonie tak mocno, że kostki palców pobielały. – On nie zwróciłby na mnie uwagi, gdybym była biedniejsza. Wiedział też, że ma mizerne szanse, aby ojciec i matka brali go 49
pod uwagę jako kandydata na męża. Postarał się mnie uwieść, licząc na to, że kiedy zajdę w ciążę, rodzice będą zmuszeni wydać mnie za niego. Gdyby nie jego przestępcza działalność, plan by się powiódł. Alice była poruszona. Przychodziły jej do głowy podobne myśli, ale miała nadzieję, że mimo wszystko przyjaciółka zachowała złudzenia. – Jestem pewna, że Tomowi zależało na tobie – zapewniła ją, sama w to nie wierząc. – Bzdura – orzekła Lydia. – Tomowi na nikim nie zależy, dba wyłącznie o własne sprawy. Dlatego uważaj na Milesa Vickery'ego. – Wpatrywała się w twarz Alice badawczo, z niepokojem. – Wiem, że jego sytuacja zmieniła się,
S R
tytuł markiza coś znaczy, nawet jeśli markiz jest biedny jak mysz kościelna. Miles może uważać, że to godna rekompensata za twoje pieniądze, ale pod względem charakteru jest jeszcze gorszy niż Tom, na pewno bardziej bezwzględny i niebezpieczny.
– Masz całkowitą rację – zgodziła się Alice.
Obie odwróciły głowy, kiedy doszły je hałasy z holu. Lizzie wróciła z przejażdżki z Natem Waterhouse'em i teraz rozmawiała z Marigold, śmiejąc się głośno. Po chwili rozległ się podekscytowany głos pani Lister przekazującej najświeższą wiadomość.
– Markiz Drummond nas odwiedził i możemy mieć uzasadnione nadzieje, że wkrótce zostaną ogłoszone jego zaręczyny z Alice. Drzwi saloniku otworzyły się z trzaskiem. – Twoja mama powiedziała mi, że zamierzasz wyjść za Milesa Vickery'ego – mówiła Lizzie, wchodząc energicznym krokiem do środka. Ściągnęła rękawiczki do konnej jazdy i rzuciła je niedbale na stolik. – Mam ci pogratulować? – To by było przedwczesne – odparła Alice. 50
– Wiedziałam! – stwierdziła z triumfem Lizzie, siadając na ławie pod oknem. – Powiedziałam nawet, że trzeba by cię zamknąć w Bedlam, gdybyś w ogóle coś takiego brała pod uwagę. – No cóż... jednak... – zaczęła Alice, myśląc, że to dogodny moment, aby urabiać grunt pod przyszłą wiadomość, ale Lizzie nie słuchała, zajęta już czymś innym. – Nie uwierzycie, co się stało. – Wyprostowała się i spojrzała na przyjaciółki rozognionym, pełnym złości wzrokiem. – Nat Waterhouse ma poślubić ten ptasi móżdżek, Florę Minchin! – Coś podobnego – powiedziała Alice, przypominając sobie niedbale
S R
rzuconą przez Milesa uwagę, że Lizzie kocha Nata, niezależnie od tego, co się jej wydaje. Uderzyło ją teraz, że Miles nie powiedział tego samego o Nacie. I może nic dziwnego, skoro lorda Waterhouse'a powszechnie zaliczano do grona utytułowanych, zubożałych łowców posagów. – Co ty na to, Lizzie? – Nie moja sprawa, że Nat zdecydował się zmarnować sobie życie z głupkowatą dziedziczką fortuny, która zanudzi go na śmierć po tygodniu – odparła ze złością Lizzie. – Nic a nic mnie to nie obchodzi! Alice i Lydia wymieniły spojrzenia.
– I pewnie to mu właśnie powiedziałaś? – spytała Lydia. – Oczywiście! – Lizzie poprawiła się energicznie na siedzeniu. – Zresztą nie ma się co martwić, bo nigdy do tego nie dojdzie. Nie jest tak głupi, żeby poślubić tę gęś. Odzyska zdrowy rozsądek, zanim pętla zaciśnie mu się na szyi. Alice i Lydia znów wymieniły spojrzenia. Lydia uniosła pytająco brew, ale Alice potrząsnęła głową. Obie zdawały sobie sprawę z tego, że Nat Waterhouse jest zdolny zawrzeć małżeństwo dla pieniędzy, a jeśli już się oświadczył pannie Minchin, nie ma drogi odwrotu. Skoro tak, nie warto rozmawiać o tym z Lizzie, zresztą pewnie by nie słuchała. 51
– Flora Minchin jest miłą osobą o łagodnym usposobieniu – odezwała się Alice. – Bo jest za głupia, żeby mieć swoje zdanie! – odparła Lizzie. – Nie uważam, że jest tak głupia, za jaką ją uważasz – powiedziała Lydia. – Chyba źle ją oceniasz. – A co mnie obchodzi Flora! – rzuciła ze zniecierpliwieniem Lizzie. – Problem polega na tym, że nie mogę liczyć na asystę Nata na jutrzejszym balu w hotelu „Granby", skoro ma dotrzymywać towarzystwa Florze i jej rodzinie. – Rzeczywiście, jak mógł postąpić tak bezmyślnie – stwierdziła z przekąsem Alice. – Cóż, będziemy obie musiały liczyć na mojego brata.
S R
Obiecał pójść ze mną i z pewnością nie odmówi asysty także tobie. Zresztą nie zabraknie ci adoratorów.
– Lubię Lowella – powiedziała Elizabeth i twarz jej się rozjaśniła. – Cudownie.
– On ciebie też lubi, ale marnuje czas. Żadna z ciebie żona dla farmera – stwierdziła cierpko Alice.
– Z moimi pieniędzmi mógłby zostać dżentelmenem i mieć mnóstwo wolnego czasu. Warto o tym pomyśleć...
– Nie warto – zaprzeczyła energicznie Alice. Lizzie przewyższała Lowella inteligencją i temperamentem. Potrzebowała kogoś, kto by ją powściągnął, jej brat był na to zbyt uległy. – Lowell lubi pracować. Wiem, że dla ciebie to dziwne, ale niektórzy potrzebują zajęcia. – Och, nie martw się. Domyślam się, że Lowell uwielbia pracować. Inaczej częściej byśmy go tu widywały. Ostatnim razem, kiedy się pojawił, powiedziałam mu, że to nudne i bardzo mieszczańskie. – Poprawiła się na siedzeniu, żeby lepiej widzieć Alice. – Nie myśl, że nie zauważyłam, iż stajesz się niespokojna, gdy nie masz nic do zrobienia. Jesteś taka sama jak on. 52
– Nudna jak mieszczka – podsumowała Alice. Lizzie zmieszała się. – Nie to miałam na myśli. Chciałam tylko powiedzieć, że źle się czujesz bez zajęcia. Fakt, pomyślała Alice. Lizzie była bystrą obserwatorką i często zaskakiwała ją trafnością spostrzeżeń. – Takie życie, jakie obecnie prowadzę, rzeczywiście mnie nudzi – przyznała. – Lubię być aktywna. Żałuję, że mama tego nie rozumie. Przesiaduje w salonie całymi dniami, czekając na dobrze urodzonych kawalerów, rozgoryczona, gdy się nie pojawiają. – Teraz będziesz miała mnóstwo zajęcia, skoro zaczęłaś prowadzić
S R
działalność dobroczynną na rzecz pozbawionych środków do życia służących – zauważyła Lizzie. – Dziwię się tylko, że pan Churchward to zaaprobował i zgodził się wypłacić ci na ten cel pieniądze. Słyszałam, że surowo przestrzega zasad moralności, a sporo tych dziewcząt to kobiety upadłe. – Większość z nich popełniła tylko grzech nieostrożności – powiedziała spokojnie Alice, żałując, że Lizzie nie starczyło taktu, by powstrzymać się od wypowiedzenia tych słów w obecności Lydii. – Nie powinno się ich za to potępiać. Poza tym obróciłam na ten cel tylko odsetki od kapitału, tak że moi adwokaci nie muszą się martwić, że szafuję zbyt hojnie pieniędzmi. Do saloniku weszła pani Lister, a za nią Marigold z tacą, wyłożoną serwetą z wyhaftowanym godłem Listerów. Alice bezskutecznie tłumaczyła matce, że nie mogą go używać, ponieważ nigdy nie należały do tej gałęzi rodu. W odpowiedzi matka, dumnie zadzierając brodę, oświadczyła, że skoro księżna Cole umieszcza wszędzie swoje godło, to równie dobrze i ona może. Miały je więc wyszyte lub zrobione szydełkiem na całej bieliźnie stołowej, oparciach krzeseł, a nawet kubraczku pieska pokojowego pani Lister.
53
– Och, wspaniałości! – wykrzyknęła Lizzie, zobaczywszy tacę. – Galaretka z kurczaka i szynka zapiekana w cieście. Lydia pobladła i zerwała się na nogi. – Przepraszam, odpocznę trochę w swojej sypialni. Nie, dziękuję bardzo – odparła na pytanie pani Lister, czy weźmie coś do jedzenia ze sobą. – Nie jestem głodna. – A już wyglądała trochę lepiej – zauważyła Alice, kiedy za Lydią zamknęły się drzwi. – Jeśli tak dalej pójdzie, wpędzi się w chorobę. – Nat pytał o jej zdrowie – powiedziała niewyraźnie Lizzie, żując kawałek ciasta z szynką.
S R
– Lord Vickery również – dodała Alice, biorąc z rąk Marigold filiżankę herbaty.
– Nat pytał, czy dostała jakieś listy – mówiła dalej Lizzie. – Dziwne pytanie, bo co go to obchodzi? I kto miałby do niej pisać? Jej kuzynka, Laura, mieszka w okolicy i nie potrzebuje wysyłać do niej listów. Reszta rodziny wyrzekła się jej, od Toma nie dostaje przecież wiadomości... Alice słuchała nieuważnie, zastanawiając się, dlaczego Miles pytał, czy suknia ślubna miała być dla Lydii, skoro jedyny mężczyzna, którego mogłaby poślubić, siedział w więzieniu. Potem wypytywał, czy Lydia kogoś widuje, a teraz Lizzie mówi, że Nat pytał o listy... Alice spojrzała przenikliwie na Lizzie, chcąc wyczytać z jej twarzy, czy ona też powzięła podejrzenie, ale przyjaciółka jadła galaretkę z kurczaka, gawędząc wesoło o tym, co matka wyczytała z liści herbaty. – Kruk – zawyrokowała pani Lister, przyglądając się filiżance. – Co oznacza złą wiadomość lub odmianę losu. – W takim razie chodzi o lorda Vickery'ego – powiedziała Lizzie. – Nat wspomniał, że wyprzedaż zawartości zamku markizów Drummond rozpocznie 54
się w przyszłym tygodniu. Lord Vickery jest tak zadłużony, że lada moment zamkną go we Fleet. Alice uprzytomniła sobie, że dlatego naciskał na nią tak mocno. Nie kłamał, wyznając, że długi doprowadziły go do ruiny. Musi to być silne upokorzenie: patrzeć na rodzinne dobra wystawione na licytację. Zła na siebie zdusiła budzące się w niej współczucie. Miles nie zasługiwał na litość. – Naprawdę? – spytała. – Czy rzeczywiście sytuacja lorda Vickery'ego jest tak zła? – Bardziej niż zła – odparła Lizzie. – Dlatego licytacja musi się odbyć tak szybko. Adwokaci niemal tego samego dnia, gdy lord Vickery odziedziczył
S R
tytuł, stwierdzili, że jest to jedyny sposób, aby ocalić go przed więzieniem za długi. Mają zostać sprzedane wszystkie ziemie należące do majątku i cała zawartość zamku. Jedynie samego zamku nie można sprzedać, ponieważ jest na nim ustanowiony majorat. Czy nie mogłybyśmy – zwróciła się do pani Lister – w przyszłym tygodniu pojechać i zobaczyć, jak przebiega licytacja? Może kupiłybyśmy sobie parę rzeczy...
– Lizzie, nie! – zaprotestowała z niesmakiem Alice. – To jak sępy żerujące na padlinie.
– Ktoś to tak czy owak kupi – stwierdziła rzeczowo Lizzie. – Równie dobrze możemy to być my. Słyszałam, że zmarły markiz miał kilka zachwycających porcelanowych figurek... chociaż nie wszystkie przyzwoite... Pani Lister mogłaby wzbogacić swoją kolekcję, kupując kilka najbardziej gustownych. To oczywiście przeważyło. Matka zaaprobowała pomysł z entuzjazmem i Alice musiała ulec. – Moja droga – zwróciła się pani Lister do córki – nasze pieniądze są równie dobre jak innych i nie widzę powodu, żebyśmy nie miały tego okazać. 55
Alice nie była zachwycona, ale pomyślała o tym, jak Miles bezlitośnie zmusił ją do przyjęcia oświadczyn. Nie wiedział, co to współczucie, dlaczego więc ona miałaby się litować? Okazać mu ludzkie uczucia to czyste marnotrawstwo. Nie zasłużył sobie w jej oczach na nic innego jak tylko na pogardę. Na razie to były wciąż jej pieniądze i do dnia ślubu mogła z nimi robić, co jej się podoba, pod warunkiem, że adwokaci to zaakceptują. Jeśli Miles poczuje się zażenowany i poniżony wulgarnym przedstawieniem, jakie ona zrobi, używając swoich pieniędzy, niech ma pretensję do siebie. – Ależ oczywiście, jedźmy – powiedziała – i wykupmy cały majątek markiza, jeśli nam się tak spodoba. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym
S R
bardziej ten pomysł mi się podoba.
56
Rozdział szósty – Och, mój drogi, aż trudno mi uwierzyć, że ta straszna rzecz stała się naprawdę. – Lady Dorothea Vickery, wdowa po biskupie Vickerym, przeszła pospiesznie przez salon Drummond Castle, rozsiewając woń perfum. Uściskała syna, a potem odstąpiła o krok i wystudiowanym gestem przyłożyła do oczu koronkową chusteczkę. – Tak mi przykro, Miles, kochanie. Odziedziczyć tytuł markiza Drummond to... to... – Nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa, przyłożyła ponownie chusteczkę do oczu. – Gówniany interes, za przeproszeniem, mamo – dokończył Miles.
S R
Ślęczał nad długimi kolumnami cyfr, przeglądając księgi majątku Drummond, i nie poprawiało to jego i tak już kiepskiego nastroju. Posiadłość była od lat kiepsko zarządzana i przynosiła znikomy dochód, a jego kuzyni uparcie nie przyjmowali do wiadomości faktu, że nie mają pieniędzy. W rezultacie stan finansów był bardziej opłakany, niż Miles podejrzewał. Osiemdziesiąt tysięcy funtów Alice pozwoliłoby wprawdzie spłacić większość wierzycieli, a sprzedaż wszystkiego, na czym nie ustanowiono majoratu, nieco polepszała sytuację, ale on i Alice musieliby po ślubie żyć z jego pensji, która ledwie wystarczała na jego potrzeby. Na dokładkę mieliby jeszcze ten przeklęty monstrualny zamek w katastrofalnym stanie. Oznaczało to życie na kredyt do końca ich dni, chyba że Miles znalazłby sposób na dorobienie się majątku. Wizyta matki była w tej sytuacji pożądana niczym siedem plag egipskich. – Wolno mi spytać, czemu zawdzięczam twoje odwiedziny, mamo? – spytał z ledwie skrywanym zniecierpliwieniem. – Zupełnie się ciebie nie spodziewałem. Lady Dorothea spojrzała na niego z niemym wyrzutem. 57
– Przyjechaliśmy wesprzeć cię w godzinie próby, kochanie. – Machnęła ręką w kierunku drzwi. – Celia i Philip także są tutaj. Kiedy dowiedziałam się, że drogi pan Churchward wybiera się do ciebie w interesach – wskazała dłonią w kierunku adwokata, który właśnie wchodził do salonu, przytłoczony monstrualnym bagażem, jak się Milesowi wydało nie swoim, raczej matki – natychmiast wymogłam na nim obietnicę, że wolno nam będzie mu towarzyszyć. Nic dziwnego, że chciałbyś mieć nas przy sobie w tak trudnych dla ciebie chwilach. – Bardzo troskliwie z twojej strony, mamo – stwierdził ponuro Miles. – Panie Churchward, proszę przyjąć wyrazy ubolewania. – Odwrócił się do
S R
matki: – Wolałbym, żebyś się nie trudziła, przyjeżdżając tutaj – powiedział, nie siląc się na uprzejmości. – Zamek nie nadaje się do mieszkania, służby nie ma, w przyszłym tygodniu całe wyposażenie zostanie sprzedane. Poza tym zawsze twierdziłaś, że nienawidzisz północnej Anglii.
Twarz lady Vickery przybrała zacięty wyraz.
– Jakoś damy sobie radę – stwierdziła rzeczowym tonem. – Nie potrzebujesz się martwić, że zostaniemy w tej ruinie. Zatrzymamy się u kuzynki Laury Anstruther w Fortune's Folly. Kazałam wnieść bagaż tylko dlatego, że powóz jest stary i przecieka.
– Zamieszkasz u Laury? – upewnił się Miles. Nie była to dobra wiadomość, oznaczała bowiem, że matka zabawi w Fortune's Folly co najmniej miesiąc i nie przepuści okazji, żeby wtrącać się w jego sprawy, co mu tylko przysporzy problemów z Alice. – Chcę lepiej poznać męża Laury. Minister wyraża się o nim bardzo pochlebnie. Podobno pochodzi z gałęzi Anstrutherów, którzy osiedli w Hertfordshire, i jest bajecznie przystojny. To prawda?
58
– Dexter nie jest w moim typie – odparł zgryźliwie Miles, przyrzekając sobie zapytać przyjaciela, co mu strzeliło do głowy, żeby pozwolić Laurze na sprowadzenie do Fortune's Folly lady Vickery, a na dodatek jeszcze Celii i Philipa. Celia Vickery podeszła do brata i nastawiła do pocałunku policzek. – Jak się miewasz, Miles? – spytała, obrzucając go taksującym wzrokiem. –Jak widzę, nieźle. Klątwa Drummondów jeszcze nie zadziałała. – Musisz na to poczekać. Nie mogłaś wyperswadować mamie przyjazdu? – Nie zadał sobie trudu, aby zniżyć głos. – Dobrze wiesz, że nikt z was nie jest mi tu potrzebny.
S R
Celia, pierworodna córka biskupa Vickery'ego, miała trzydzieści trzy lata i wciąż była niezamężna. Piwne oczy, takie same jak u matki, patrzyły na Milesa z dziwnym wyrazem. Była podobna do matki – ten sam regularny owal twarzy, ciemnobrązowe włosy, strzeliste, pięknie zarysowane brwi. Matkę uważano za skończoną piękność, córce, choć tak była do niej podobna, czegoś brakowało. Dorothea Vickery zwracała na siebie powszechną uwagę, pojawienie się Celii nie wywoływało takiego poruszenia. Różniła się też od matki usposobieniem, pod tym względem przypominała Milesa – pozbawiona złudzeń, niemal cyniczna, wyrażała się wprost, nie owijając niczego w bawełnę. – To chyba oczywiste, że nie mogłam. Dobrze wiesz, że matka jest uparta jak osioł. Myślisz, że z własnej woli ciągnęłabym się taki szmat drogi, aby zobaczyć się z tobą, Miles? – Twarz jej nieco złagodniała, gdy spojrzała na Philipa podziwiającego zakurzoną rycerską zbroję, stojącą w kącie salonu. – Philip chciał przyjechać. Uwielbia podróże i nowe wrażenia. Poza tym chciał ciebie zobaczyć.
59
Miles odwrócił głowę i spojrzał na brata. Philip był późnym dzieckiem, oczkiem w głowie matki. Miał pięć lat, kiedy Miles pokłócił się z ojcem i opuścił dom, żeby wstąpić do wojska. Chłopiec był dla niego kimś obcym i wolałby, aby tak pozostało. Zdecydowanie za późno na próby odbudowania więzi z rodziną. – Nie ma nikogo ze służby i nie możecie liczyć na herbatę – przypomniał z naciskiem, kiedy lady Dorothea usadowiła się na staroświeckiej sofie, wzniecając Obłoczek kurzu. – Może lepiej od razu jedźcie do Fortune's Folly, a ja przystąpię do omawiania interesów z panem Churchwardem. Dołączę do was później, w porze kolacji.
S R
– Ależ, Miles, kochanie, przecież dopiero co przyjechaliśmy – zaprotestowała lady Vickery, patrząc na niego dużymi, wyrazistymi oczami. Pokazała gestem Philipowi, aby usiadł koło niej, dając do zrozumienia, że nie zamierza ruszać się z miejsca.
Miles wsunął dłonie do kieszeni świetnie skrojonego surduta z pierwszorzędnego materiału – czternaście funtów u Welbecka, najlepszego męskiego krawca w Yorku, który pewnie nigdy nie dostanie zapłaty – i podszedł do okna. Był początek lutego, dzień miał się ku końcowi, szara mgła napływała nad pagórki Yorkshire, szyby ociekały mżawką. Wiatr, świszcząc, wdzierał się przez kominy i przesuwał po podłogach kępki kurzu. Dwa lata temu, gdy sprzedawał Vickery Hall, musieli mu towarzyszyć, i przedtem, gdy sprzedawał Vickery Place, rozłożyste wiejskie domostwo w Berkshire, w którym on, Celia i Philip dorastali. Teraz sprzedaje Drummond Castle, a w każdym razie tę jego część, na której nie został ustanowiony majorat, i całe wyposażenie – meble, sztućce, rzeźbione panele, rodzinne pamiątki, wszystko. Wkrótce zyska w towarzystwie przydomek kupczącego markiza, o ile nie gorszy, jeszcze bardziej kąśliwy, jako człowiek, który po kawałku wyprzedaje 60
całe swoje dziedzictwo. Nie dbał o to, matka tak. Już finansowa ruina baronii Vickery, u w konsekwencji obniżenie statusu rodziny, dotknęły ją głęboko. – Doceniam twoją troskę, mamo – powiedział spokojnie, nie odwracając się od okna – i zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo musiał cię zdenerwować fakt, że odziedziczenie Drummond Castle katastrofalnie powiększyło moje długi... – Och, zupełnie nie martwią mnie długi – oświadczyła lady Vickery, nigdy zbytnio nieinteresująca się finansami. – Możesz poślubić jakąś bogatą dziedziczkę. Przyjechałam, bo obawiam się klątwy wiszącej nad markizami. To najgorsze, co spotyka naszą rodzinę od lat! Jesteś zgubiony, Miles!
S R
– Jedyne, co nade mną ciąży, to widmo Fleet, mamo. Zamkną mnie tam, jeśli nie trafi mi się szybko dobra partia. Doskonale wiesz, że nie wierzę w żadne przesądy na temat klątwy.
– A powinieneś. Pomyśl o kuzynie Freddiem. Zginął w pożarze domu gry, a był markizem Drummond ledwie dwanaście miesięcy! – Miles wykończy się raczej w objęciach którejś ze swoich kochanek, mamo, jak kuzyn William – wtrąciła Celia.
– Dzięki, Celio – powiedział Miles, a lady Dorothea zakryła dłońmi uszy Philipa. – Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jestem bardziej żywotny albo wybredniejszy w swoich wyborach niż kuzyn Billy. Westchnął z irytacją. Nie obchodziły go bajania o rodzinnej klątwie. Przez jedenaście lat był żołnierzem, wystarczająco długo, by nie żywić przesądnego lęku przed śmiercią. O klątwie markizów mógł myśleć tylko w kategoriach finansowych. – Jesteś nieprzyzwoity – powiedziała z wyrzutem lady Vickery. – Ojciec przewróciłby się w grobie.
61
– Jeszcze za życia mnie potępił – przypomniał Miles. – Pewnie uznałby, że odziedziczenie Drummond Castle spadło na mnie jako zasłużona kara niebios za złe prowadzenie się. – Ojciec chętnie przypominał o ogniu piekielnym i wiecznym potępieniu – dodała Celia, tłumiąc śmiech. – Miał do tego prawo, będąc tak wysokim dostojnikiem kościelnym – stwierdziła lady Vickery. Nosiła żałobę od momentu śmierci męża, całe pięć lat. W niezbyt jaskrawym świetle zmierzchającego się zimowego dnia wyglądała krucho i delikatnie – uosobienie rozpaczającej wdowy. Ojciec Milesa był młodszym
S R
synem, bez widoków na odziedziczenie majątku, wybrał więc karierę kościelną. Odziedziczył jednak tytuł barona, co go wyniosło w hierarchii kościelnej do stanowiska biskupa Rochester. Piękna, wywodząca się ze znamienitego rodu Dorothea przydała blasku jego karierze, spekulowano nawet, że osiągnąłby godność biskupa Yorku czy wręcz Canterbury, gdyby nie zmarł przedwcześnie.
– O tak, wszyscy wiemy, że ojciec był wspaniałym biskupem. Nieskazitelnym – powiedziała z przekąsem Celia. – Doskonały przykład dla nas, zwykłych śmiertelników.
– Celio, nie tym tonem, więcej szacunku – zaprotestowała łamiącym się głosem lady Dorothea. – Wiem, że ty i ojciec różniliście się w pewnych kwestiach, ale Aloysius nie żyje... – To wina ojca, że Miles znalazł się w takich opałach. Gdyby nie był tak rozrzutny, Miles nie odziedziczyłby dwóch pożałowania godnych spadków i nie musiałby się teraz z tym rodzinnym przekleństwem borykać... – Celia umilkła, gdy lady Vickery wydała zduszony okrzyk i przyłożyła chusteczkę do oczu. 62
– Twój ojciec był wspaniałym, dobrym człowiekiem. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej przeciwko niemu! Dbał o nas bardzo! Zapadło niezręczne milczenie. Nie tylko w rodzinie Vickerych, ale w kręgach towarzystwa zmarły biskup słynął z rozrzutności. Nie odmawiał sobie żadnych wydatków ani rozrywek, słowo „ograniczyć się" było mu całkowicie obce nawet wtedy, gdy komornicy pukali do drzwi. Lady Vickery wyparła z pamięci tę cechę zmarłego męża i w jej oczach stał się niemal świętym. Co do reszty grzechów, biskup Rochester umiał je skryć tak głęboko przed światem, że nic o nich nie wiedziano. Miles był świadomy tego, że jest jedyną osobą, która ma pojęcie o występkach ojca.
S R
Dlatego, że mnie nimi obarczył, pomyślał i jak zawsze przy takiej okazji poczuł przypływ gniewu. Bolesnego, zatruwającego duszę. Bardzo starał się pogrzebać te niedobre uczucia wraz z ojcem. Nie mógł przecież ujawnić historii sprzed lat. Było, minęło, nie ma sensu dzisiaj tego prostować. Pan Churchward odchrząknął przesadnie głośno. Koniuszki uszu mu poczerwieniały – wyraźna oznaka dyskomfortu, jaki odczuwał, będąc zmuszonym wysłuchiwać rodzinnych swarów.
– Co do klątwy ciążącej na markizach, milordzie – zwrócił się do Milesa – jestem pewien, że nie powinien pan jej tak całkiem lekceważyć. – Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że wierzy pan w przesądy, Churchward – odrzekł Miles, robiąc sceptyczną minę. – Jest pan prawnikiem, opiera się pan na dowodach, wyciąga wnioski. Prawnik poczerwieniał. Zdjął okulary i zaczął je starannie przecierać. – Właśnie dowodów w tej sprawie jest aż nadto, by je ignorować, milordzie – powiedział. – Szesnastu markizów zeszło z tego świata w niespełna wiek.
63
– I wszyscy zmarli gwałtowną śmiercią w okropnych okolicznościach – dodała lady Dorothea, wstrząsając się lekko. Philip, wyraźnie ożywiony, nadstawił ucha. – Co było spowodowane wyłącznie trybem życia, jaki prowadzili – orzekł Miles. – Niewielu ludzi kusi los równie bezmyślnie i niedbale jak nasi kuzyni. – Ale gdy klątwa dopadnie pana... – Churchward urwał niezręcznie. – Philip będzie następny w kolejce do tytułu markiza – dokończyła Celia. Miles wołałby, aby siostra nie sformułowała tego w tak bezpośredni sposób. Matka wyglądała, jakby grom ją poraził, i Miles poczuł irytację.
S R
Wszystkim przejmowała się za bardzo, to była jej słabość. Przejmowała się reputacją ich ojca, przyszłością Philipa, perspektywą utraty Drummond Castle, przejmowała się nawet losem Milesa, czego nie oczekiwał i nie chciał. Spojrzał na Philipa i na widok młodzieńczego, wyraziście zarysowanego profilu poczuł, że rodzi się w nim uczucie miłości do brata. Zdusił je szybko. Było za późno na budzenie w sobie miłości do rodziny czy nawet poczucia odpowiedzialności za nią. Wydarzenia i emocje sprzed lat, dawno wydawałoby się zapomniane, zaczynały odżywać i Miles zepchnął je do podświadomości. Zrywając z nimi, gdy miał osiemnaście lat, stracił ich i nie zamierzał teraz niczego zmieniać. Umieścił rodzinę najdalej, jak mógł na południu Anglii. Żyli z łaski kuzyna w jego wiejskim domu w Kent i Miles nie musiał się martwić, że przymierają głodem, bez dachu nad głową. Owszem, musieli się ograniczać i znosić pozycję ubogich krewnych, ale nie żebrali przecież na ulicach. – Pan Appleby uważa, że w przesądy wierzą tylko źle wyedukowane umysły – powiedział z przejęciem Philip. – Twój guwerner jest mądrym człowiekiem – stwierdził Miles. – Cieszę się, że nie dostałeś się pod wpływy jakiegoś przesądnego głupca. 64
– Ależ my musimy mieć pewność! – zaprotestowała lady Dorothea. – Nie można ryzykować. – Ujęła dłoń Philipa, jakby chciała dodać mu otuchy. – Dlatego musisz natychmiast się ożenić, Miles. Wiem, że zawsze broniłeś się przed małżeństwem, ale teraz masz obowiązek postarać się o dziedzica, żeby zapewnić bratu bezpieczeństwo. – Co za propozycja, mamo – odezwała się Celia. – Miles ma postarać się o potomka, który stanie się kolejną ofiarą klątwy. Miles uśmiechnął się do siostry, po czym zwrócił się do matki: – Gdyby opierać się na tym, co się wydarzyło w przeszłości, jeden
S R
dziedzic nie wystarczy. Pomyśl tylko, ilu naszych kuzynów odeszło. – To nie jest temat do żartów, Miles – skarciła syna lady wdowa Vickery i dolna warga zaczęła jej drżeć. — Zawsze miałeś dziwaczne poczucie humoru. – Pańska matka ma rację, milordzie – wtórował jej Churchward. – Małżeństwo, zwłaszcza z dziedziczką fortuny, przyniesie panu znaczną korzyść. Pomińmy sprawę klątwy, najważniejsze, że zaspokoi pan roszczenia najbardziej natrętnych wierzycieli i zyska na czasie. – Poruszył się na krześle. – Zechcą mi państwo wybaczyć, ale to krzesło jest takie niewygodne... – Meble tutaj są okropne – zgodziła się z nim Celia, rozglądając z wyraźnym niesmakiem po wysoko sklepionym salonie. – Najlepiej rozpal nimi wielkie ognisko, Miles. – Nie mogę. Kiedy powiedziałem, że sprzedam wszystko, nie była to przenośnia. Wszystko, Celio, po ostatnią szczapę do kominka. Nawet każdy nocnik. Znów zapadło niezręczne milczenie. Lady Dorothea bawiła się rękawiczkami. Minę miała pełną urazy, jakby ktoś boleśnie nadepnął jej na odcisk. Twarz Celii złagodniała nieco. 65
– Przykro mi – odezwała, się. – Najpierw Vickery Place, potem Vickery Hall, teraz to. Musisz czuć się okropnie... – Nic na to nie można poradzić. Miles nie potrzebował współczucia Celii. Spojrzał na ściągniętą, pobladłą twarz matki. Zrozumiał, o co się martwiła. Wiedziała, że jej syn na zawsze pozostanie w oczach świata utracjuszem, bezrozumnym, rozrzutnym markizem, który sprzeniewierzył rodzinną fortunę. To niesprawiedliwa ocena, bo Miles musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za winy innych, ale wiedział, że życie niekoniecznie jest sprawiedliwe. Poznał gorycz tej prawdy, kiedy jako osiemnastoletni chłopak został wygnany przez ojca za skalanie
S R
honoru rodziny. Od tamtej pory zaczął żmudny proces uodparniania się na wszystko, co mogło ranić.
Odgłos kołatki przy drzwiach wejściowych rozległ się echem wśród kamiennych ścian zamku, głośny niczym bębnienie. Lady Dorothea się skrzywiła.
– To pewnie Frank Gaines z firmy prawniczej Gaines i Partridge ze Skipton. – Miles spojrzał na Churchwarda. – Poprosiłem go, aby dołączył do nas, żeby przedyskutować sprawę, o której pan właśnie wspomniał. Mojego małżeństwa.
– Och, Miles! – wykrzyknęła lady Dorothea. – Kochany chłopcze! Wiedziałam, że nie będziesz czekał obojętnie, aż twojego brata dosięgnie rodzinna klątwa! – To nie ma nic wspólnego z klątwą, mamo, za to wiele z brakiem pieniędzy. – Otworzę drzwi – stwierdziła rzeczowym tonem Celia, kiedy pukanie rozległo się znowu. – Celio, nie! – zaprotestowała lady Dorothea. – Od tego jest służba. 66
– Nie ma służby, mamo. – Pukanie rozległo się po raz trzeci. – Pan Gaines jest, zdaje się, bardzo niecierpliwy – zauważyła Celia, marszcząc czoło i ruszyła do drzwi. – Dziękuję ci, Celio – powiedział Miles. Zatrzymała się i dygnęła przed nim, nie mogąc się powstrzymać od tej drobnej złośliwości. Miles oparł się o parapet kominka z kamienia, od dawna nieczyszczonego, zbierając rękawem surduta kurz, i zobaczył, jakie wszyscy w salonie mają nieszczęśliwe miny. Znudzony Philip wiercił się niespokojnie, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Szkoda, że matka nie zostawiła go w Londynie razem z guwernerem. Chłopak powinien chodzić do szkoły, ale Miles nie był w
S R
stanie płacić dłużej za jego edukację. Było go stać tylko na wynajęcie pana Appleby'ego, a i to dlatego, że jako daleki krewny lady Vickery zgodził się, choć bardzo niechętnie, na niższą opłatę za swoje usługi. Nie omieszkał jednak podkreślić, że poświęca się ze względu na rodzinę. Takie są uroki bycia ubogim krewnym, pomyślał Miles, nawet guwerner traktuje człowieka z wyższością.
Matka z kolei wyglądała tak, jakby siedziała na rozżarzonych węglach. Wyraźnie podekscytowana wiadomością o małżeństwie, nie mogła się doczekać, kiedy zacznie wypytywać syna o szczegóły. Siedziała otulona zimową pelisą, ręce wyciągnęła w stronę kominka, na próżno szukając ciepła. W średniowiecznych zamkach zawsze hulały przeciągi, a ogrzanie ich wydawało się niemożliwe. Kominek mógł pomieścić stado słoni i ogień, który Miles rozniecił, próbując ogrzać nieco salon, promieniował ciepłem nie dalej niż na jard. Churchward szeleścił papierami, przeglądając je nie wiadomo po co, od czasu do czasu odchrząkiwał, jakby chciał jakimkolwiek odgłosem przerwać niezręczne milczenie. Minę miał taką, jakby o niczym innym nie marzył, tylko 67
o tym, by czmychnąć jak najdalej od nędznego zamku i panującej w nim atmosfery. Miles wiedział, że prawnik lubi wielkomiejskie życie i uroki krajobrazu Yorkshire zupełnie do niego nie przemawiają, zwłaszcza teraz, w zimie. Sam zamek wyglądał inaczej, niż go Miles zapamiętał z czasu dzieciństwa. Spędził tu sporo czasu, bo przyjeżdżał na każde wakacje z Eton. Jego kuzyn Anthony był niemal w jego wieku i kamienne mury rozbrzmiewały echem ich zabaw, najczęściej w wojnę i żołnierzy. Miles nie był przesądny, nawet on musiał jednak przyznać, że można się było poczuć niesamowicie w ciemnych komnatach, oplecionych siatką pajęczyn, z kłębami kurzu
S R
przesuwającymi się po podłogach. Drummond Castle rzeczywiście wyglądał jak gotyckie upiorne zamczysko, pełne staroświeckich mebli, z ciemnymi od brudu oknami, z których spływały ciężkie draperie. Dzisiaj, przy silnym wietrze, falowały, w całej budowli rozlegały się trzaski i Miles musiał przyznać, że nie potrzeba żadnej klątwy, aby w tej atmosferze jak z nocnego koszmaru stracić zdrowy rozsądek.
Myśl o klątwie przypomniała mu ó okolicznościach śmierci jego poprzedników. Freddie zginął w okropny sposób, ale mogło to spotkać każdego, zwłaszcza o tak nienasyconym apetycie seksualnym i tak pozbawionego hamulców. Z Anthonym, piętnastym markizem, sprawa miała się inaczej. Został zabity pod Vimiero. Służył w 20. Pułku Dragonów i poległ, jak się to zwykło określać, na polu chwały. Miles był świadkiem szarży pułku i do tej pory czuł wewnętrzny chłód na to wspomnienie. Boleśnie odczuł stratę Anthony'ego. Ich dziecięca przyjaźń przerodziła się w męską, łączyły ich podobne doświadczenia. Tylko z Anthonym mógł rozmawiać szczerze o wojnie. Powrót do cywilnego życia po okropnościach bytowania w okopach okazał się zadziwiająco trudny. Nikt, kto tego nie przeżył, nie potrafił 68
zrozumieć, co czuli. Zapewnienia krewnych i przyjaciół, że doskonale Milesa rozumieją i wybaczają ponury nastrój, który czasem go ogarniał, tylko pogłębiały poczucie wyizolowania. Drzwi się otworzyły i do salonu weszła Celia, a za nią doskonale ubrany mężczyzna wyglądający raczej na miłośnika sportów niż prawnika. Frank Gaines był wysoki, barczysty, cechowała go pewność siebie człowieka, który nie zwykł przegrywać. Miał brązowe, przyprószone siwizną włosy, twarz spaloną słońcem, z wyraźnie zaznaczonymi zmarszczkami, nos zakrzywiony, haczykowaty. Szare oczy patrzyły bystro. Miles uznał, że Frank Gaines nie jest mężczyzną, z którym można łatwo wejść w zażyłe stosunki. Dyskusja na temat
S R
małżeństwa z Alice Lister zapowiadała się na niełatwą. Z lekkim rozbawieniem zauważył, że Celia, której niemal pogardliwe traktowanie mężczyzn było przysłowiowe, sprawiała wrażenie lekko zdenerwowanej. Ciekawe, co mogło zajść między nią a prawnikiem w holu... Gaines podał Celii krzesło, podziękowała mu lodowatym tonem. Spojrzał na nią, a jej policzki poróżowiały lekko, ale wystarczająco, by dało się zauważyć. Zacisnęła wargi i to też nie uszło uwagi Milesa. Wyciągnął rękę do prawnika i nie zdziwił go silny uścisk jego dłoni.
– Cieszę się, że mógł pan przyjechać – powiedział. – Witam, milordzie – odparł Gaines. – Miło widzieć pana w dobrym zdrowiu. – Dziękuję, panie Gaines. Daję sobie trochę czasu, ale pewnie nie będę markizem Drummond zbyt długo. Rodzina robi, co może, aby mnie o tym przekonać. Według nich klątwa zadziała w najbliższym czasie. – Zobaczymy, milordzie – powiedział z uśmiechem prawnik. – Pozwoli pan, że przedstawię moją matkę, lady Vickery, i brata, Philipa. Siostrę pan już poznał, pana Churchwarda z pewnością zna pan dobrze. 69
Gaines skłonił się przed lady Vickery i Philipem, obdarzył spojrzeniem Celię i skinął głową Churchwardowi, po czym usiadł na wskazanym mu przez Milesa krześle. – Czy mogę zaproponować coś do picia, panie Gaines? – spytała grzecznie lady Dorothea. – Jeśli ma pan ochotę – wtrąciła Celia – musi pan sam sobie przygotować. Mój brat nie trzyma służby, bo nie ma środków na jej opłacenie. – Co ma tę dobrą stronę, że nie podadzą nam tej fusowatej cieczy, którą serwuje się w tych stronach – oświadczyła lady Dorothea. – Na dnie filiżanki jest tyle herbacianych liści, że można by wbić w nie na sztorc łyżeczkę.
S R
– Taką pija się w Yorkshire – powiedział Miles. – Panowie Churchward, Gaines i ja chcielibyśmy porozmawiać o interesach, mamo. Niech mi będzie wolno ponowić moją propozycję. Może pojedziesz od razu do Fortune's Folly? Służąca Laury z pewnością przygotuje herbatę zgodnie z twoimi życzeniami. – Ani mi się śni! – sprowadziła go na ziemię matka. – Skoro zamierzasz dyskutować o zawarciu małżeństwa, życzę sobie być przy tym. – Ja także – poparła ją niespodziewanie Celia. – Muszę się dowiedzieć, która kobieta była szalona na tyle, by pozwolić ci się o nią starać, Miles. – Oświadczyłem się wczoraj pannie Alice Lister z Fortune's Folly. – Zwrócił się uprzejmie do Churchwarda: – Przepraszam, ale nie miałem okazji powiadomić pana z wyprzedzeniem o tym fakcie. Ponieważ wiadomo mi, że obaj panowie zostaliście ustanowieni wykonawcami testamentu na rzecz panny Lister, poprosiłem pana Gainesa, aby do nas dołączył, tak byśmy mieli okazję przedyskutować jeszcze dzisiaj całą sprawę. – Rzeczywiście jestem prawnikiem panny Lister. – Churchward wymienił znaczące spojrzenie z Gainesem, który uniósł brwi ze sceptyczną miną. – Czy
70
panna Lister... Czy przyjęła pańskie oświadczyny, milordzie? – spytał z nieskrywanym niedowierzaniem w głosie. – Tak – odparł krótko Miles. – Zdumiewa mnie pan, milordzie – powiedział Gaines. – Odniosłem wrażenie, że panna Lister nie przepada za panem, delikatnie rzecz ujmując. – Zdołałem ją przekonać. – Och, nic w tym dziwnego. Miles potrafiłby przekonać każdą kobietę, żeby go poślubiła – pospieszyła z zapewnieniem lady Dorothea. – A zresztą która młoda dama nie chciałaby zostać markizą Drummond? Jak dużym majątkiem dysponuje panna Lister?
S R
Obaj adwokaci ponownie wymienili spojrzenia.
– Panna Lister odziedziczyła około osiemdziesięciu tysięcy funtów, lady Vickery – poinformował Gaines – a także nieruchomości w Londynie i Skipton. Małżeństwo z nią jest jednak możliwe tylko po spełnieniu pewnych warunków.
– Tak, wiem – wtrącił Miles.
– Jakie to irytujące – oświadczyła lady Dorothea. – Dlaczego ludzie zawsze muszą tak komplikować te sprawy?
– Aby uchronić spadkobierczynie ich majątków przed pozbawionymi skrupułów łowcami posagów, proszę pani – odparł Gaines, patrząc na Milesa. – Skoro nalegałaś na uczestniczenie w tej rozmowie, mamo, powinienem poinformować cię o pochodzeniu panny Lister. Jest byłą gospodynią, która odziedziczyła majątek ostatniej chlebodawczyni. – Miles, kochanie, niemożliwe, żebyś rozważał małżeństwo z byłą służącą. – Lepsze to niż uwięzienie we Fleet za długi, mamo – wtrąciła Celia, na co lady Vickery zareagowała przesadnym westchnieniem. 71
– Tak myślisz? Może masz rację. Będziemy mogli przenieść się do jej domu w Londynie. Nieistotne... to znaczy jednak tak, bo wybuchnie skandal, że ożeniłeś się z kimś z tak niskich sfer, ale jakoś to przetrzymamy. Coś wymyślimy, dlaczego twoja żona nie może bywać, na przykład, że jest delikatnego zdrowia. Wszyscy będą wiedzieli, że kłamiemy, ale przynajmniej unikniemy wstydu... – Mamo... – Miles uniósł dłoń, żeby powstrzymać ten potok wymowy. – Panna Lister ma znakomite maniery i potrafi się znaleźć w towarzystwie. – To pewnie jest brzydka jak noc – zauważyła lady Dorothea. – Służąca! Wiadomo, dłonie jak bochny chleba, zniszczone pracą.
S R
– Panna Lister jest powszechnie uważana za osobę obdarzoną nieprzeciętną urodą – wtrącił lodowatym tonem Frank Gaines. – Dodałaby blasku nazwisku Vickery.
– Piękna służka – powiedziała wyraźnie zirytowana Celia. – Jak rozumiem, w pełni ci to dogadza, braciszku. Na co czekasz? Pędź do kościoła, ogłaszaj zaręczyny.
Miles spojrzał na obu adwokatów. Patrzyli na niego poważnym wzrokiem.
– Tak jak pan Gaines zauważył, jest pewna trudność – powiedział. – Warunki, jakie musisz spełnić, aby móc zawrzeć małżeństwo? – spytała Celia. – Tak. Prawnicy panny Lister muszą zaakceptować moją kandydaturę. Mam trzy miesiące, aby ich do siebie przekonać. Czy uważają panowie, że jest na to szansa? – Stawia mnie pan w delikatnej sytuacji, milordzie – odrzekł z zażenowaniem Churchward. – Wręcz nieprzyjemnej – dodał. – Proszę się nie
72
obrazić, jeśli powiem, że wolałbym, aby nigdy nie zwrócił pan uwagi na pannę Lister. – Wiedziałam, że jest z nią coś nie w porządku! – zawołała triumfalnie lady Dorothea. – Przeciwnie, lady Vickery – zaoponował Churchward. – Podzielam zdanie pana Gainesa, że to niezwykle czarująca młoda kobieta. Jako prawnik pana rodziny – zwrócił się do Milesa – doradzałbym poślubienie dziedziczki rodu, natomiast jako prawnik panny Lister muszę uznać, że jest pan całkowicie nieodpowiednim i niewartym jej kandydatem. Musiałbym lekceważyć sobie swoje obowiązki, aby pozwolić na zawarcie tego małżeństwa.
S R
– Zatem na pańskie poparcie nie mogę liczyć. Panie Gaines, czy pan podziela zdanie swojego kolegi?
– Ująłbym to bardziej dosadnie, milordzie. Musiałby zdarzyć się cud, aby zdołał mnie pan przekonać, że jest wart panny Lister. Jest pan rozpustnikiem, graczem, łowcą posagów...
– Nonsens! – przerwała mu lady Dorothea. – Jakim graczem? Miles nie zabawia się w ten sposób!
– Lord Vickery nie robił tajemnicy ze swoich romansów, milady – powiedział ostro Gaines.
– Znana kurtyzana jest jego utrzymanką... – Nie przy dziecku! – przerwała mu ponownie lady Dorothea, zakrywając uszy Philipowi. – Zakończyłem znajomość z panną Caton – oznajmił Miles. – To się dopiero okaże – stwierdził szyderczo Gaines. – Jest jeszcze sprawa panny Bell, kolejnej dziedziczki fortuny.
73
– Och, to było niefortunne – wtrąciła lady Dorothea. – To znaczy w tym sensie, że źle wybrała. Miała odstręczających rodziców, ale trzeba myśleć o pieniądzach... – Jestem tego świadomy, milady – wpadł jej w słowo Gaines. – Lord Vickery przestał zalecać się do panny Lister dlatego, że liczył na wyższą wygraną... – I przegrał tę grę, ponieważ panna Bell przedłożyła hrabiego nad barona – dokończyła Celia z uśmiechem. – Ależ musi biedna pluć sobie w brodę, teraz gdy Miles został markizem. – Cóż, takie niespodziewane odmiany losu burzą nawet najstaranniej
S R
obmyślane plany – oświadczyła pompatycznie lady Dorothea. – Zgadzam się, że ten epizod nie najlepiej o mnie świadczy – przyznał Miles. Pod bacznym wzrokiem adwokata czuł się jak uczniak wezwany przed oblicze dyrektora w Eton.
– Zachowałeś się jak... Nie, ty jesteś łajdakiem – stwierdziła Celia. – Dziękuję ci. Bardzo mi pomagasz.
– Pańska siostra trafnie to ujęła – wtrącił Gaines. – Zatem nie uzyska panów aprobaty? – spytała Celia. Churchward po raz kolejny zaczął szeleścić papierami, przeglądając je tylko po to, by uniknąć wzroku Milesa. Gaines przeciwnie, nie odwrócił spojrzenia. – Panowie Churchward i Gaines nie mogą w tym momencie odrzucić mojej kandydatury – wyjaśnił Miles. – Jeśli spełnię warunek lady Membury, co oznacza, że przez trzy miesiące będę zachowywał się jak nieposzlakowanie uczciwy i godny zaufania dżentelmen, będą musieli udzielić zgody pannie Lister na zawarcie małżeństwa ze mną.
74
– Trzy miesiące – powtórzyła lady Dorothea. – To rzeczywiście trudne, Miles. – Graniczące z cudem, jak pan Gaines podkreślił – dodała Celia. – Niekoniecznie. Już stałem się innym człowiekiem, żeby zdobyć pannę Lister – zapewnił Miles. Frank Gaines wykrzywił wargi z niesmakiem. – Dlaczego panna Lister w ogóle zastanawia się nad pańską kandydaturą, pozostanie dla mnie całkowicie niezrozumiałe, milordzie – powiedział. – Być może współczuje mi, dowiedziawszy się, że zostałem podwójnie obarczony. Raz długami rodziny, dwa klątwą. A może wyczuła we mnie
S R
zmianę i sądzi, że jest kobietą zdolną mnie całkiem przeistoczyć – odparł Miles.
Churchward spojrzał na Gainesa, a ten pokręcił głową z niesmakiem i złością.
– Panna Lister rzeczywiście ma skłonność do przychodzenia z pomocą zagubionym duszom – powiedział Churchward – ale w tym przypadku... – Sądzi pan, że przeceniła swój wpływ? – spytał Miles. – Sądzę, milordzie – odparł prawnik z rozdrażnieniem – że źle oceniła sytuację. Przeistoczyć pana! Też mi coś! Całkowicie nierealne zadanie. – Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć. Zagubione dusze? Skazane na przegraną sprawy? Wypisz wymaluj pasuje do ciebie, Miles – dolała oliwy do ognia Celia. – To może być rzeczywiście odpowiednia dla ciebie kobieta. – Ja też tak myślę. Jeśli jednak jakimś cudem – zwrócił się do prawników – zdołam wypełnić warunek lady Membury i przez trzy miesiące będę się zachowywał jak nieposzlakowanie uczciwy i godny zaufania dżentelmen, będziecie musieli się zgodzić, prawda, panowie? Obaj prawnicy raz jeszcze wymienili spojrzenia. 75
– Rzeczywiście tak – przyznał niechętnie Gaines. – O ile, co podkreślam, wypełni pan ten warunek. – Przewiercając Milesa na wskroś badawczym spojrzeniem, dodał: – Rozumiem, że panna Lister zachowała choć tyle zdrowego rozsądku, aby zażądać nieogłaszania oficjalnie zaręczyn, dopóki pan nie sprosta wymaganiom testamentu? – Na moje nieszczęście, zachowała – przyznał Miles – a ja się zgodziłem. – Zatem może nie całkiem oszalała – orzekł bez ogródek Gaines. – Zapewniam, że panna Lister podejmowała tę decyzję, będąc przy zdrowych zmysłach i zdolna w pełni ocenić swoje postępowanie – oznajmił Miles. – Jest rozsądną kobietą o silnym charakterze. – Skinął uprzejmie głową
S R
obu prawnikom. – Już się cieszę na myśl o rychłym ogłoszeniu zaręczyn po wypełnieniu przeze mnie warunków lady Membury. Przekonacie się, panowie – dodał z uśmiechem – jak godny szacunku człowiek się staje, gdy w grę wchodzi fortuna.
76
Rozdział siódmy – Jeżeli to ma być śmietanka towarzyska Fortune's Folly – powiedziała Lizzie Scarlet, z irytacją trzepocząc wachlarzem, do Alice stojącej wraz z nią w niezbyt zatłoczonej sali balowej hotelu „Granby" – to równie dobrze mogę zostać starą panną. Fortune's Folly jest zimą takie przygnębiające! Nie widzę tu ani jednego dżentelmena, który mógłby zwrócić moją uwagę. Oczywiście oprócz twojego brata Lowella, ale z nim zabroniłaś mi flirtować. – Jesteś zła, bo lord Waterhouse tańczy z panną Minchin – zauważyła Alice.
S R
Trudno było nie dostrzec, że Lizzie dąsa się przez cały wieczór. Alice również była w kiepskim nastroju. Spodziewała się, że ledwie przekroczą próg sali balowej, zobaczą Milesa. Tymczasem nie było go, co ją rozzłościło. Typowe dla niego, pomyślała, zażądać, aby pojawiła się na balu i zarezerwowała dla niego taniec, a potem nie przyjść. Uderzyła zwiniętym wachlarzem o wnętrze dłoni.
Lizzie mówiła coś pogardliwego o Nacie Waterhousie i Alice przerwała jej w pół słowa.
– Wiesz co, kompletnie to niedorzeczne. Biedak musi poświęcić choć trochę czasu narzeczonej. Dobrze wiesz, że w końcu podejdzie do ciebie, bo zbyt lubi twoje towarzystwo, żeby z niego zrezygnować. Nie uszedł jej uwagi lekki uśmieszek Lizzie zadowolonej na myśl, że w końcu zatriumfuje nad Florą Minchin. Przyjaciółce nie przyszło do głowy zastanowić się, co może czuć Flora, wiedząc, że jej narzeczony spędza tak dużo czasu w towarzystwie innej kobiety. Elizabeth jest pewna swej władzy, uznała w duchu Alice, bo dlaczego nie miałaby być? Piękna, bogata, utytułowana, dorastająca w przekonaniu, że wszelkie wynikające z dobrego 77
urodzenia przywileje są jej należne. W gustownej sukni z jedwabiu koloru morskiej wody, ozdobionej koronkami, wyglądała dystyngowanie i stylowo. W całkiem naturalny sposób błyszczała na tle innych, tak jak Miles Vickery sprawiał wrażenie pewnego siebie i zamożnego, choć był bankrutem. Alice poruszyła się niespokojnie. W przeciwieństwie do Lizzie w większym towarzystwie czuła się niepewnie. Wzięła lekcje tańca, opanowała sztukę konwersacji, umiała grać w karty, nauczyła się tego wszystkiego, co debiutująca dziedziczka fortuny umieć powinna, ale nic nie mogła poradzić na ukradkowe spojrzenia i szeptane komentarze. Chyba nigdy nie wzniesie się ponad to wszystko, nie potrafi tego zignorować. Nawet urocza różowa suknia,
S R
którą Lizzie i Lydia były zachwycone, nie dodawała jej pewności siebie. Jeden z adoratorów Lizzie, John Jerrold, podszedł prosić ją do kotyliona, a po chwili zjawił się Lowell z dwiema szklankami lemoniady. – Widzę, że ktoś mnie ubiegł – stwierdził, wręczając jedną Alice, a drugą stawiając obok popiersia greckiej bogini, jednego z wielu ozdabiających nisze rozmieszczone wokół sali balowej hotelu „Granby". – Nie jestem w stanie lego wypić, a nie podają tu piwa przy takich okazjach.
Alice ledwo zdołała powstrzymać się od parsknięcia głośno śmiechem, kiedy wyobraziła sobie brata dzierżącego wielki kufel piwa w najlepszej sali balowej Fortune's Folly. – Wiele bym dała, aby zobaczyć cię pijącego piwo na oczach księżnej Cole – powiedziała, wskazując ruchem głowy matkę Lydii, otoczoną wianuszkiem przyjaciółek i znajomych. Księżnej Faye Cole udało się zachować pozycję arbitra wśród socjety Fortune's Folly, choć wydawało się, że skandal związany z córką ją zniszczy. Obróciła go na swoją korzyść, pierwsza surowo i głośno potępiając Lydię i wyrzucając ją z domu. Alice serdecznie nie znosiła księżnej, podobnie jak pani 78
Lister, choć z innych powodów – matka Alice uznała, że Faye Cole odpowiada za ostracyzm towarzyski, jaki je dotknął. Obie starsze panie, jeśli tylko znalazły się gdzieś razem, wymieniały co jakiś czas wrogie spojrzenia. – Księżnę z pewnością zdenerwuje, że egreta mamy jest dłuższa – stwierdził Lowell. – Nawiasem mówiąc, czy nie możesz przekonać jej, żeby nie kupowała takich monstrualnych ozdób? Wygląda jak wielka papuga z ogromnym czubem. – Nie chciałabym odbierać jej tej odrobiny radości, Lowell. Jeśli chce nosić perły, pióra, sztuczne róże, pozwólmy jej na to. – Dzisiaj wystroiła się we wszystko, co tylko można. Wygląda, jakby
S R
przewróciło się na nią stoisko z kwiatami.
– Nie sądziłam, że to cię obchodzi. Nie dbałeś o to, co ludzie powiedzą. Lowell wzruszył ramionami. Ponury wyraz zupełnie nie pasował do jego uczciwej, zwykle pogodnej twarzy. Był wyrozumiałym, zgodnym człowiekiem i Alice wyczuła, że coś go trapi.
– Lowell? – spytała z niepokojem. – Nie jesteś na serio zainteresowany Lizzie, prawda?
– Skądże! – Uśmiech zmazał ponury wyraz z jego twarzy. – Myślisz, że się dąsam, bo marzę o latorośli szlachetnego rodu? Lady Elizabeth jest dla mnie nieosiągalna, a niezależnie od tego, nie pasujemy do siebie. – Rzeczywiście – zgodziła się Alice. – Potrzebuje kogoś nie tak tolerancyjnego jak ty. – Potrzebuje dorosnąć – zawyrokował Lowell. – Jest rozpieszczona. – To moja dobra przyjaciółka, jest mi życzliwa. – Doceniam to. – Lowell obrzucił siostrę zatroskanym spojrzeniem. – Nie jesteś szczęśliwa, Alice, prawda?
79
– O co ci chodzi? Oczywiście, że jestem – odparła, zdumiona przenikliwością brata. – Nie jesteś. Ani ja, ani tym bardziej mama. Męczy ją, że jest traktowana jak ktoś gorszy. – Lowell wykonał dłonią gest, obejmujący salę balową wypełnioną tańczącymi parami, które odbijały się w ozdabiających ściany lustrach. – Dziwne, co? Kiedy człowiek jest głodny i zmęczony wielogodzinną pracą, wydaje mu się, że pieniądze rozwiążą wszystkie problemy. – Jednak sporą ich część rozwiązują. – Nie wtedy, kiedy człowiek znajdzie się w niewłaściwym miejscu.
S R
Zaczyna mnie drażnić to, jak jesteśmy lekceważeni. To nie nasz świat. W przeciwnym razie tańczyłabyś, a nie stała obok mnie.
– Nie tańczę tylko dlatego, że odrzuciłam wszystkich starających się o mnie dżentelmenów, więc żaden nie okazuje mi zainteresowania. Lowell uśmiechnął się do siostry i zakończył dyskusję, prowadząc ją do tańca.
– Jak na chłopaka ze wsi, w miarę nieźle tańczy. Alice usłyszała te słowa wypowiedziane bez skrępowania przez księżnę Cole, kiedy wykonywali taneczną figurę w pobliżu zgromadzonych wokół niej dam. – Nie sądziłam, że dożyję dnia, gdy na balu w „Granby" pojawi się prosty chłop! Lowell roześmiał się i na użytek sabatu czarownic pod przewodnictwem księżnej wykonał taneczne pas z ostentacyjną starannością. Muzyka umilkła i brat powiedział głośno do Alice, starając się przesadnie zaciągać z wiejska:
80
– Trza mi wracać do zagrody. Czas ucieka, a tu trza z samiusieńkiego rana krowy doić. Miast asystować własnej siostrze, bym lepiej obracał jaką dziewkę w sianie. – Lowell, przestań! – Alice odciągnęła brata od księżnej Cole, która zagdakała z oburzenia niczym przestraszona kura. – Jeszcze ci ktoś uwierzy. – I słusznie, bo nie kłamię – powiedział przekornie i nagle jego twarz się zmieniła. – Dobry wieczór, panno Lister. Alice odwróciła się. Stał przed nią Miles Vickery w nienagannym wieczorowym stroju.
S R
– Lordzie Vickery, jak pańskie zdrowie?
– Dziękuję, wciąż dobrze – odparł z uśmiechem. – Klątwa jeszcze mnie nie dopadła.
Lowell poruszył się niespokojnie. Nie mieściło mu się w głowie, że Miles miał czelność do nich podejść po tym, co się między nim a Alice wydarzyło. – Alice... – zaczął.
Spojrzała na brata i zobaczyła, że zrobił groźną minę. Nie dała mu dokończyć. Schwyciła go mocno za ramię, mając nadzieję, że zrozumie tę niemą prośbę o spokojne zachowanie.
– Lordzie Vickery – powiedziała pospiesznie – czy mogę przedstawić panu mojego brata, Lowella Lister? Lowell, to Miles Vickery, markiz Drummond. – Miło mi pana poznać, panie Lister – rzekł uprzejmie Miles, wyciągając rękę. W tonie jego głosu nie było cienia wyższości, z jaką zwykle zwracali się do nich inni członkowie socjety, dając do zrozumienia, że doskonale znane jest im ich pochodzenie. Lowell zignorował wyciągniętą dłoń. 81
– Wiem, kim pan jest – powiedział lodowatym tonem. – Jest pan... – zawiesił dramatycznie głos – szlachetnie urodzonym dżentelmenem, który założył się o moją siostrę. – Lowell... – Rzeczywiście – potwierdził Miles, patrząc na Alice. – Ogromnie tego żałuję – dodał. – Dwadzieścia gwinei, jak słyszałem. – W głosie Lowella brzmiała nieskrywana pogarda. – Powiedziano panu nieprawdę. Trzydzieści gwinei. Alice wzięła głęboki oddech. Dlaczego nie potrafiła tego przewidzieć?
S R
Niezbyt zręczny moment na mówienie prawdy.
– Kiedy matka poinformowała mnie, że zamierza pan ponownie starać się o Alice, pomyślałem, że to ponury żart – rzekł Lowell, zaciskając dłonie w pięści. – Czy to prawda, że chce się pan z nią ożenić dla jej pieniędzy? – Jestem zainteresowany panną Lister nie tylko z powodu majątku, który posiada.
Lowell bezwiednie postąpił krok do przodu. – Nie teraz. Nie tutaj – wtrąciła Alice.
– Trudno mi uwierzyć, że jesteś w stanie znosić towarzystwo tego człowieka choć przez minutę, siostro. – To bardziej skomplikowane, niż myślisz. – Położyła bratu dłoń na ramieniu. – Lord Vickery i ja doszliśmy do porozumienia. Wyjaśnię ci to później. Proszę, zostaw to... – Staje pani w mojej obronie – wtrącił Miles. – Jak miło. – Staram się uniknąć publicznej awantury – odparła cierpko Alice. Westchnęła ciężko, widząc, że Lowell odchodzi, potrząsając głową. – Pójdę za nim. 82
– Proszę tego nie robić – zaprotestował Miles. – Poszedł do pokoju do gry w karty, wzbudzi pani plotki. Najgorsze, co może się zdarzyć, to że przegra, bo jest zdenerwowany. – Musiał go pan sprowokować? – Mówiłem prawdę, do czego zobowiązuje mnie klauzula w testamencie lady Membury. – Ujął ją pod ramię i odeszli na bok, odprowadzani ciekawymi spojrzeniami. – Czy powinienem skłamać, udając, że pani nie pożądam, panno Lister? – spytał cicho. – Tak! Nie! Ja... nie wiem. – Przyłożyła palce do skroni. – Nie zdawałam
S R
sobie sprawy, że to tak będzie wyglądać.
– Przykro mi, ale jestem obowiązany wypełnić warunki umowy. Muszę być uczciwy. – Zacisnął palce na jej łokciu. – Chciała pani, żebym mówił prawdę, i stało się. Będzie pani musiała nauczyć się z tym sobie radzić. – Czy to nie pan powiedział, że istnieją uzasadnione powody natury społecznej, żeby nie zawsze mówić prawdę?
– Bo są. Właśnie miała pani okazję się przekonać. – Roześmiał się cicho. – Nigdy nie mów porywczemu bratu młodej damy, że pożądasz jego siostry. Napytasz sobie biedy.
– Mógł pana wyzwać na pojedynek! Miles wzruszył ramionami. – Pokładałem w pani ufność, że nie dopuści pani do tego. I nie zawiodłem się. – Wielka szkoda. Jak zwykle dostał pan więcej, niż na to zasługuje — orzekła ze złością, żałując, że postąpiła zgodnie ze swoją naturą, zawsze chętna innym do pomocy. Zdawała sobie sprawę z tej cechy swojego charakteru i z tego, że nie zawsze dobrze na tym wychodzi. 83
– Prawda – zgodził się z uśmiechem. – Nie zasłużyłem sobie na nic dobrego z pani strony. Wypowiedział te słowa rzeczowym tonem, zupełnie pozbawionym emocji, co całkiem zaskoczyło Alice. W porę przypomniała sobie, że mówiono o nim, iż jest zimny jak ryba. Nic go nie obchodziło, jak ona będzie się do niego odnosiła. Nie na tym mu zależało. – Bardzo możliwe, że Lowell nie odezwie się do mnie więcej – powiedziała ze smutkiem, na poły do siebie. Nagle poczuła się najbardziej samotną osobą na świecie. Miała w bracie oparcie, a teraz całkiem nieoczekiwanie, w jednej chwili, została go
S R
pozbawiona. Powinna była schwytać byka za rogi i wyjawić rodzinie oraz wszystkim znajomym, że przyjęła oświadczyny Milesa. Niepotrzebnie wyczekiwała na odpowiedni moment. On nigdy nie nadejdzie. Matkę wprawi ta wiadomość w zachwyt, to pewne, i obędzie się bez pytań, ale Lowell, Lydia i Lizzie znają ją za dobrze, żeby nie zażądać wyjaśnień. Żadne prawdopodobne nie przychodziło jej do głowy.
– Lowell przeboleje sprawę. Ze mną też zacznie rozmawiać. Pomyślę, jak go ułagodzić. Nie mogę się wadzić z przyszłym szwagrem. – Dobrze się pan bawi, co, milordzie? – spytała, patrząc z oburzeniem na Milesa. – Myli się pani, panno Lister. Mówię poważnie. Miała się pani dzisiaj okazję przekonać, jak bardzo jestem zdeterminowany wypełnić wolę lady Membury i zdobyć pani rękę. Zapewniam, że nie cofnę się przed niczym. Stali, patrząc na siebie, poszum rozmów ścichł nagle, jakby rozlegał się gdzieś w oddali, a nie tuż obok nich, w gwarnej sali balowej. Alice czuła się jak schwytana w pułapkę, jakby Miles uwięził ją samą intensywnością spojrzenia piwnych oczu. Potrafił skoncentrować się na osiągnięciu 84
wytyczonego sobie celu, był uparty. Okazuje się, że gdy poddała się szantażowi, nie miała pojęcia, co robi. – To przerażające – szepnęła. – Nie znoszę pana. Mam szczerą nadzieję, że warunek lady Membury utrudni panu życie. – I to bardzo – przyznał. Uniósł rękę i przesunął palcami po jej policzku, ledwie muskając skórę. Piwne oczy pociemniały. – Niech pani uważa, życzenia czasem się spełniają. Warunki umowy mogą się okazać dla pani tak samo trudne, bo teraz, kiedy jestem zobowiązany do mówienia prawdy, nie będę mógł ukryć, jak bardzo pani pragnę. Pochylił się lekko nad nią i Alice odniosła wrażenie, że nie zwracając
S R
uwagi na ciekawskie spojrzenia, zaraz ją pocałuje. Jego twarz była tak blisko, że instynktownie zamknęła oczy. Słyszała oddech Milesa, czuła zapach wody kolońskiej i jego ciała. Nagle wyczuła, że odsunął się od niej i otworzyła oczy. Stał wyprostowany, wypowiedział cicho, z niezadowoleniem jakiś niezrozumiały wyraz, a kiedy Alice obejrzała się, idąc za jego wzrokiem, zobaczyła podchodzącą do nich zdecydowanym krokiem wysoką, kościstą kobietę. Miała piwne oczy Milesa, brązowe włosy i bystre spojrzenie. – Celio, nie zapomniałem, że ty i mama prosiłyście, aby przedstawić was pannie Lister. Myślałem, że oboje do was podejdziemy. – Zwlekałeś z tym tak nieznośnie długo, że w końcu mama kazała mi podejść. – Celia Vickery wyciągnęła rękę do Alice. – Miło mi panią poznać, panno Lister. – To moja siostra, Celia – przedstawił Miles. – Z góry za nią przepraszam. Jest niekonwencjonalną osobą. Celia Vickery obdarzyła brata jadowitym spojrzeniem, a potem zwróciła się z uśmiechem do Alice:
85
– Byłam mocno podekscytowana na myśl o spotkaniu z panią. Ledwie mogłam się doczekać poznania kobiety odważnej... albo niemądrej na tyle, żeby zaakceptować kandydaturę mojego brata. Z pewnością zdaje sobie pani sprawę, że ma do czynienia z typowym łowcą posagów, i nie żywi co do jego osoby żadnych złudzeń. Niewiele za nim przemawia, tylko tytuł markiza i dobry wygląd, a pani nie sprawia wrażenia głupiej gąski, której można by tym zawrócić w głowie. Nie wolałaby pani raz jeszcze przemyśleć swojej decyzji? Alice zerknęła na Milesa. Sztywna postawa zdradzała napięcie, patrzył na siostrę z wrogością. – Mnie też miło panią poznać, lady Celio – powiedziała, odwzajemniając
S R
uśmiech. – Ma pani całkowitą rację, że niewiele przemawia za pani bratem. Nie odrzuciłam go z litości, a także wiedziona silnym przeczuciem, że klątwa wkrótce zabierze go z tego świata i zostanę wdową. Celia roześmiała się.
– Litość! Wybornie! – Rzuciła Milesowi złośliwe spojrzenie. – Nie znałam dotąd żadnej kobiety, która darzyłaby cię tym uczuciem. – Cieszy mnie każde uczucie, jakim panna Lister zechce mnie obdarzyć – odparł gładko Miles.
– Cóż, nie wierzę pani za grosz, panno Lister – powiedziała poważnie Celia – ale sądzę, że ma pani swoje powody, by tak postąpić, i nie zamierzam o nie wypytywać. Och, jest pan Gaines – zmieniła temat. – Zechcecie mi wybaczyć, muszę koniecznie do niego podejść i zmusić, żeby ze mną zatańczył. Rzadko mi się zdarza spotkać mężczyznę wyższego od siebie, a co dopiero
jeszcze
potrafiącego
prowadzić
inteligentną
konwersację.
Uśmiechnęła się do Alice, skinęła krótko głową bratu i odeszła. – Litość – powtórzył Miles z namysłem. – Upokarzające, panno Lister.
86
–
– Rzeczywiście – odparła, patrząc, jak Celia podchodzi do Franka Gainesa, stojącego wraz z panem Churchwardem pod ścianą sali balowej. Pan Churchward trzymał szklankę z lemoniadą i widać było, że czuje się nieswojo. Pan Gaines popijał gorący poncz rumowy i sprawiał wrażenie człowieka pewnego siebie, ignorując pogardliwe spojrzenia, jakie uważała za stosowne rzucać na niego księżna Cole. – Widzę, że moi prawnicy stawili się obaj i pilnują, żeby zachowywał się pan w nieposzlakowanie uczciwy sposób. – Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. – Myśli pan, że będą panu wszędzie towarzyszyć przez całe trzy miesiące? – Bardzo prawdopodobne – odparł Miles.
S R
– Nie będą się posiadali ze zdumienia, jak uczciwe życie jestem zdolny prowadzić. Pan Gaines będzie niepocieszony, bo wydaje mi się, że szczególnie on nie może się doczekać, kiedy mnie na czymś przyłapie. – Właśnie za to mu płacę. – Alice obserwowała, jak prawnik wręcza koledze szklaneczkę z ponczem i prowadzi Celię Vickery do tańca. – Pana siostra jest wspaniałą osobą. Może mi pan zdradzić, czy rzeczywiście tak bardzo pana nie lubi, czy to tylko taka maniera? Miles miał dość smętną minę.
– Uczciwość nakazuje mi przyznać, że nie znam Celii zbyt dobrze, więc nie mogę mieć pewności w tej kwestii – odparł po dłuższej chwili. – Jak to pan jej nie zna? – spytała ze zdumieniem Alice. – Nie wszyscy są tak blisko z rodzeństwem jak pani i brat – odparł Miles. – Nie zbudowałem bliskiej więzi z rodziną, zbyt długo żyłem z dala od nich. – Nie wiedziałam. – Alice spojrzała na Milesa, ale niczego nie wyczytała z obojętnej, pozbawionej ekspresji twarzy. – Musi to być dla pana trudne – dodała, myśląc o miłości i wsparciu, jakie zawsze dostawała od matki, a szczególnie od Lowella. 87
Miles wzruszył ramionami. – Nie ma potrzeby mi współczuć – stwierdził cierpko. – Dawałem sobie znakomicie radę bez nich. – Ale chyba cierpiał pan z powodu rozłąki z nimi? – spytała, marszcząc czoło. Ręka Milesa zacisnęła się lekko na ramieniu Alice. – Panno Lister, proszę nie przypisywać mi uczuć, których nie żywię. Zapewniam, że nie cierpiałem. Czy wyglądam na człowieka, którego łatwo zranić? – Nie. Wygląda pan raczej...
S R
Właśnie jak? Męsko? Groźnie? Mężczyzna, który posunął się do szantażu, aby zmusić kobietę do małżeństwa, nie jest słaby ani wrażliwy i z pewnością nie zasługuje na współczucie.
– Niech pani zachowa współczucie dla kogoś, kto bardziej na nie zasługuje.
Poprowadził ją w róg sali, gdzie starsze damy okupowały krzesła. – Panno Lister, pozwoli pani, że przedstawię ją mojej matce – zwrócił się do niej formalnie, gdy szli. – Wie o naszych zaręczynach i jak Celia wspomniała, nie może się doczekać, żeby panią poznać. Alice wiedziała, że nie ma innego wyjścia, jak tylko postąpić zgodnie z jego życzeniem. – Wyświadczyłaby mi pani grzeczność – powiedział, rzucając jej ukośne spojrzenie – gdyby okazała pani nieco więcej entuzjazmu z okazji naszych zaręczyn. – Spróbuję wykrzesać tyle entuzjazmu, na ile mnie będzie stać – odparła chłodno.
88
W przeciwieństwie do córki lady Vickery była drobną kobietą i Alice pomyślała, że w młodości musiała być pięknością. Miała regularne rysy twarzy i doskonałą figurę. W brązowych jak świeżo wyłuskane kasztany, takich samych jak u syna włosach nie było widać śladu siwizny. Wzbudzała zainteresowanie zgromadzonych gości i księżna Cole sprawiała wrażenie wytrąconej z równowagi tym faktem. Zmarły mąż lady Vickery był wprawdzie baronem, nie księciem, ale piastował godność biskupa, ona zaś sama pochodziła z hrabiowskiej rodziny spowinowaconej z połową szlachetnych rodów Anglii. Faye Cole nosiła tytuł księżnej, ale z domu była Bigelow, a jej ojciec posiadał liczne kopalnie węgla.
S R
– Moja droga! – Lady Vickery schwyciła Alice za rękę, ledwie podeszli na tyle blisko, że było to możliwe, i pociągnęła ją na krzesło obok siebie. – Sprawia pani wrażenie kobiety zdolnej do szlachetnych uczuć. Czy udałoby mi się wymóc na pani, abyś poślubiła mojego syna od zaraz, nie zwracając uwagi na te dziwaczne zastrzeżenia? Dla mojego spokoju, jeśli już niczyjego innego. Alice nie mogła powstrzymać śmiechu. Usiadła na krześle obok lady Dorothei.
– Niezwykłe przywitanie, proszę pani.
– Zwracam się do pani jako matka – nie poddawała się lady Vickery. – Rozpaczliwie pragnę zawarcia tego małżeństwa. Nie moglibyście uciec i w ten sposób wyprowadzić prawników w pole? Trzy miesiące to bardzo długo, nie jestem pewna, czy Miles wytrzyma. Muszę szczerze wyznać, że jesteśmy biedni i potrzebujemy pani. Bardzo pani potrzebujemy! I jeszcze ta straszliwa, klątwa rodzinna, która rujnuje nam życie i doprowadza mnie do szaleństwa! Nie można lekceważyć fatum wiszącego nad rodziną. – Mówiąc to, spojrzała na syna. – Obie wiemy, że Miles jest łobuzem, nie ma sensu udawać, ale i tak darzę go szczerym uczuciem i nie chciałabym, żeby zmarł gwałtowną śmiercią. 89
Alice spojrzała na Milesa. Miał kamienną twarz, a z jego oczu niczego nie wyczytała. – To bardzo pouczające dowiedzieć się, że pański los tak bardzo obchodzi pana matkę – powiedziała. – Co pan zrobił, milordzie, żeby zasłużyć na jej miłość? – Tak kochają matki, niezależnie od wszystkiego. Alice odwzajemniła uścisk dłoni lady Vickery. W spojrzeniu matki Milesa wyczytała szczerość. Z początku sądziła, że to Miles namówił ją, aby wstawiła się za nim, ale teraz nie była tego pewna. Lady Dorothea wyglądała na przejętą i patrzyła na Alice z taką nadzieją, że serce jej zmiękło.
S R
– To zrozumiałe – zwróciła się do niej łagodnym głosem – że jest pani przywiązana do syna. Większość matek darzy dzieci uczuciem, nawet jeśli zna ich grzechy.
– Wiedziałam, że pani zrozumie, panno Lister! – powiedziała triumfalnie lady Dorothea. – Jest pani przemiłą młodą kobietą i rzeczywiście bardzo ładną, pan Gaines miał rację. Naprawdę, nie mogłabym się spodziewać, że aż tak ładną. – Odchyliła się na oparcie krzesła i zmierzyła Alice wzrokiem. – Ma pani też dobry gust – stwierdziła, patrząc z aprobatą na różową suknię – jak na osobę z prowincji.
– I świetne maniery – wtrącił Miles. – W przeciwieństwie do ciebie i Celii, która zwróciła się do panny Lister w taki sam nieprzyjemny sposób. – Co ja takiego złego powiedziałam? – spytała z urazą lady Dorothea. – Moja mama do nas podchodzi – wtrąciła ostrzegawczym tonem Alice. Wbrew sobie poczuła rozbawienie. Elegancka dama okazała się gadułą pozbawioną taktu. – Jeśli pani pozwoli, chciałabym dokonać prezentacji. – Oczywiście. Z pewnością zgodzi się ze mną, że wasz ślub powinien odbyć się jak najszybciej. Od czego są matki? Już my coś wspólnie 90
wymyślimy, żeby skłonić panów Churchwarda i Gainesa do przymknięcia oka na ten nieistotny warunek testamentu. – Ścisnęła dłoń Alice i mówiła dalej, już innym tonem: – Powinna pani wiedzieć, panno Lister, że nie tylko dla własnego bezpieczeństwa Miles musi spłacić długi i starać się uniknąć klątwy. Ma młodszego brata, Philipa, który po nim dziedziczy, i wszystkich nas pogrążyłoby to w rozpaczy, gdyby został uwięziony za długi albo gdyby to na niego spadła rodowa klątwa. – Mamo! – Głos Milesa był jak smagnięcie biczem i lady Dorothea podskoczyła. – Narzucasz się pannie Lister w zawstydzający sposób. Proszę, nie mów już nic więcej – dodał spokojniejszym tonem.
S R
– Ależ, kochanie – zaprotestowała lady Dorothea – wszyscy wiemy, że nie zniósłbyś, gdyby coś złego spotkało twojego braciszka... – Mamo, błagam. Wystarczająco dużo powiedziałaś. – W głosie Milesa brzmiała nieskrywana złość i lady Dorothea skurczyła się w sobie, urażona. – Doskonale to rozumiem, lady Vickery. –Alice postanowiła załagodzić sytuację. – Wprawdzie lord Vickery nie wspominał o młodszym bracie... Z pewnością dlatego, że nie chciał na mnie wywierać nacisku – rzuciła na Milesa ironiczne spojrzenie – ale byłoby to przeciwne naturze, gdyby nie obchodził go los brata.
– Wiedziałam, że pani zrozumie. – Uśmiech znów pojawił się na twarzy lady Dorothei. – Moja droga panno Lister, jest pani rzeczywiście przemiłą młodą kobietą i zaraz powiem to pani mamie. – Wyciągnęła dłoń do pani Lister, która właśnie do nich podeszła. Naprawdę wygląda jak papuga z wielkim rozłożonym czubem, pomyślała Alice, patrząc na matkę ubraną w przynależną królowym purpurę, z chwiejącą się wysoką, białą egretą przypiętą do włosów.
91
– Och, droga pani – powiedziała z emfazą lady Dorothea – jakże się cieszę, mogąc panią poznać. Pani córka jest czarująca i życzyłabym sobie, aby poślubiła mojego syna. – Ja także, z całego serca – odparła szczerze pani Lister. Spojrzała na córkę na poły z nadzieją, na poły z niedowierzaniem. – Z trudem przychodzi mi uwierzyć, że Alice przyjmie oświadczyny lorda Vickery'ego – dodała z powątpiewaniem. – To było takie denerwujące, kiedy odrzucała jednego po drugim poprzednich dziewiętnastu starających się, nie chcąc mi nawet przyrzec, że zastanowi się nad ich kandydaturami... Co prawda, lord Vickery jest markizem, podczas gdy żaden z jego poprzedników nie miał wyższego tytułu od hrabiego.
S R
Alice westchnęła z rezygnacją. Ani ona, ani Lowell nie zdołają przekonać matki, że nie podzielają jej ambicji wspięcia się wyżej po socjalnej drabinie. Lady Dorothea zachęciła panią Lister, aby usiadła przy niej, i Alice zobaczyła, jak z oczu matki znika wyraz nerwowej niepewności. Szlachetnie urodzone damy nie dopuszczały jej do siebie i teraz też spodziewała się ostrej odprawy. Tymczasem lady Dorothea rozmawiała z nią przyjaźnie, z ożywieniem, i powoli twarz pani Lister zaczęła się rozjaśniać. W innych okolicznościach Alice byłaby zadowolona, widząc matkę szczęśliwą, ale teraz nieprzyjemnie było widzieć jej radość i czuć żal, że została okupiona utratą wolności i marzeń. Nieprzyjemna była także świadomość tego, że kiedy Miles nie dopełni warunków testamentu i do ślubu nie dojdzie, lady Dorothea odsunie się od matki jak od zadżumionej, raniąc ją boleśnie. – Dziewiętnastu starających się? – zwrócił się do niej Miles. – Jest pani bardzo pożądaną partią, panno Lister.
92
– To moich pieniędzy się pożąda, nie mnie samej – poprawiła go i dodała, zniżając głos tak, aby nikt poza nim tego nie usłyszał: – Zapowiada się na dwudziestą odmowę. – Dziękuję za ostrzeżenie, panno Lister, ale dobrze pamiętam, że to nie są zwykłe zaręczyny. – Mama jest szczęśliwa – stwierdziła z westchnieniem Alice. — Dobrze, że chociaż ona. – Bardzo mi się podoba pani suknia – pochwaliła lady Dorothea strój pani Lister. – A mnie pani buty – odwzajemniła się pani Lister. – I egreta... taka szykowna.
S R
– A pani brylanty! To zapewne rodowa biżuteria. – Zastawione... Ale przy pieniądzach pani córki... – Naturalnie – zgodziła się pani Lister. – Przy tytule pani syna... – Naturalnie – potwierdziła lady Dorothea.
– Aż trudno uwierzyć, że tak od razu przypadły sobie do gustu. – Alice pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Połączyło je silne pragnienie, panno Lister. Obie chciałyby zobaczyć panią markizą Drummond. I nie tylko one.
– Szkoda, że z niewłaściwych powodów. Proszę mi opowiedzieć o bracie. – Alice zmieniła temat. – Zainteresowało mnie to, co mówiła pańska matka. – Mści się pani za szantaż, zadając niewygodne pytania dotyczące mojej rodziny, na które muszę odpowiadać zgodnie z prawdą. – Skoro tak pan to widzi... Proszę jednak zaspokoić moją ciekawość, lordzie Vickery – nie ustępowała. – Ile lat ma Philip? Nie odpowiedział od razu. Twarz miał pozbawioną wyrazu, ale wyczuwała w nim napięcie, którego powodów nie rozumiała. 93
– Szesnaście. – Pańska matka uważa, że jest pan bardzo do niego przywiązany. Nic dziwnego, trzeba by nie mieć uczuć, żeby nie dbać o los szesnastoletniego chłopca. – Rzeczywiście, trzeba by. – Potrafiłby pan być taki? – spytała cicho. – Zapewniam, że tak. – Schwycił Alice za ramię, a ona zaskoczona, nie zdołała powstrzymać cichego „ach!". Stojący obok ludzie odwracali głowy, patrząc na nich ze zdziwieniem i ciekawością. – Proszę nie spodziewać się po mnie czułości, panno Lister, nie ma jej we mnie. Nie dbam o nikogo. – Ale pańska matka...
S R
– Oszukuje samą siebie. – Puścił jej ramię równie nagle, jak przedtem je schwycił. – Skoro uszczęśliwia ją myśl, że kocham rodzinę, niech sobie tak myśli. To ona zamartwia się tym, co może się przydarzyć Philipowi, nie ja. Alice potarła ramię w miejscu, gdzie jego palce wpiły się w jej skórę. – Przecież musi pana obchodzić ich los! To pana rodzina. – Są dla mnie obcy i nie zamierzam tego zmieniać. Mówił opanowanym tonem, skoncentrowany, jakby wstąpił na grząski teren. Alice była uparta. Wiedziała, że to jej wada. Potrafiła nalegać, posuwając się do granic niegrzeczności, i nie ustępowała nawet wtedy, gdy lepiej dla niej byłoby się wycofać. Teraz instynkt podpowiadał jej, że warto go sprowokować. – Nie jest pan ani tak zimny, ani pozbawiony uczuć, jak pan twierdzi – powiedziała, nieświadomie pragnąc, by to przyznał. – Mówi pan, że pragnie moich pieniędzy wyłącznie dla siebie, ale naprawdę chce pan uratować Philipa przed odziedziczeniem rosnących długów i oszczędzić matce upokorzenia. Dlatego jest pan łowcą posagów. 94
Roześmiał się, szczerze ubawiony. – Niech mi pani nie przypisuje cech, których nie mam, panno Lister. To, co pani powiedziała, zdradza, że wolałaby pani, abym nie był całkiem pozbawiony uczuć. Chciałaby pani znaleźć wytłumaczenie dla mojego zachowania. Niestety, muszę zawieść zaufanie, jakie pani we mnie pokłada. Jestem człowiekiem bez serca, a nie tylko sprawiam takie wrażenie. Nie żywię żadnych uczuć do rodziny, a panią chcę poślubić, żeby uchronić się przed więzieniem za długi i zaciągnąć do łóżka. Czy wystarczająco uczciwie to ująłem? – Uśmiechnął się krzywo na widok zaszokowanej miny Alice. – A teraz... czy wolno mi prosić panią do tańca? – spytał już łagodniejszym tonem.
S R
–Powinniśmy udawać, że to prawdziwe zaloty.
Odsunęła się od niego. Usiłowała oddychać równo. Rzeczywiście chciała, aby przyznał, że coś jest dla niego ważne. A on potwierdził, że nie liczy się dla niego nikt i nic na świecie. "A panią chcę poślubić, żeby uchronić się przed więzieniem za długi i zaciągnąć do łóżka". Tak bezczelnie stwierdził, nie dbając o to, że ją zrani.
– Mogę udawać, że poświęcam się dla pańskiego tytułu – powiedziała ostro, nie odmawiając sobie tego drobnego rewanżu – a nawet, że żałuję pana z powodu rodzinnej klątwy, ale nie zamierzam udawać, że to prawdziwe zaloty ani że pana kocham, milordzie. Miles znów zacisnął palce na jej ramieniu. Poprowadził ją przez zatłoczoną salę balową w stronę oranżerii. Przez szklany dach widziała gwiazdy rozsiane po ciemnym, zimowym niebie. Do jej uszu dochodził słaby odgłos wody rozpryskującej się w fontannie. Miles pociągnął ją w ciemne wnętrze i nie zwolnił uścisku, dopóki nie odeszli na tyle daleko, by skryć się przed ciekawymi oczami, W kącie wisiała lampa, w jej słabym,
95
rozpraszającym nieco ciemności świetle Alice widziała twarz Milesa – surową, o zdecydowanym wyrazie. – Być może nie wyraziłem się wczoraj dostatecznie jasno – powiedział spokojnie, ale stanowczo. – Jesteśmy zaręczeni, choć nie zostało to jeszcze ogłoszone oficjalnie. Powinniśmy spędzać ze sobą jak najwięcej czasu i oczekuję, by moje starania były przyjmowane z większym entuzjazmem. – Nie ma na to najmniejszej szansy, milordzie. – Zbyt mocno zranił jej uczucia, aby starała się o dyplomatyczną odpowiedź. – Tak ma być – zażądał. – Jeśli nie zachowa pani choćby pozorów entuzjazmu, będę panią obcałowywał na oczach wszystkich, tak żeby stało się
S R
jasne, jaką przyjemność sprawiają pani moje zaloty. – Jak pan śmie!
– Życzę sobie, aby przestała pani zwracać się do mnie „milordzie" – kontynuował niewzruszenie, jakby się w ogóle nie odezwała. – Brzmi to tak, jakby rozmawiała ze mną służąca. Rozumiem oczywiście, że nie lubi pani, aby wypominano jej przeszłość.
– Nie mam powodu wstydzić się swojej przeszłości! – Wreszcie dała ujście gniewowi, który tłumiła przez cały wieczór. – Jeśli mielibyśmy o niej mówić, to tylko o tym, że gdybym dalej była służącą, nie spojrzałby pan nawet w moim kierunku. Odziedziczenie fortuny naraziło mnie na pańskie zaloty. Do wszystkich pańskich wad trzeba dodać hipokryzję, lordzie Vickery. – Ależ spojrzałbym w pani kierunku, nie ma co do tego wątpliwości. Bardzo prawdopodobne, że nawet bym się za panią uganiał. – Nie myśląc o małżeństwie – rzuciła ze złością. – Brzydzę się panem. – W tym trudność, że wcale nie. –Ujął jej dłoń. – Pragnę pani, to też pani wie – dodał zmysłowo i Alice zadrżała. – Dlaczego nie chcesz uczciwie przyznać, że pożądamy się wzajemnie, i nie ma znaczenia, czy jesteś służącą, 96
czy dziedziczką fortuny. – Przysunął się bliżej. – Może i zmuszam cię, Alice, do małżeństwa, ale w głębi duszy wiesz, że ulegniesz mi w końcu dlatego, że sama tego pragniesz. Nie miała złudzeń co do niego ani motywów jego działania, zdradził ją, zawiódł jej zaufanie, a mimo to prawda była taka, że ją pociągał od pierwszej chwili, gdy go poznała. Nie było żadnego sensownego powodu po temu. Logicznie rzecz biorąc, skoro go tak nie lubiła, nie powinna czuć do niego żadnego pociągu. A mimo to czuła, i to doprowadzało Alice autentycznej do wściekłości. – Alice...
S R
W głosie Milesa zabrzmiała gorąca, prymitywna nuta i Alice przeszedł dreszcz. Stał tak blisko, że widziała, jak jego rzęsy w świetle lampy lśnią złociście u nasady, a tęczówki piwnych oczu znaczą złociste punkciki. Wiedziała, że za chwilę ją pocałuje. Tak jak jesienią. I że ją to oszołomi. Nagle zrozumiała, jak niebezpiecznie bliska była tego, by mu wtedy ulec, jak niewiele brakowało, aby zdobył jej serce. Miała się czego obawiać, za dużo wchodziło w grę. Była zbyt ufna i naiwna, ale teraz nie dopuści do tego, aby ją zranił ponownie. Już wie, że Miles nigdy jej nie pokocha, i ta wiedza da jej siłę, aby mu się przeciwstawić. Niestety, własne ciało ją zdradza, odpowiadając na jego pożądanie. Uwolniła się z uścisku i odstąpiła krok do tyłu. – Nie mam ochoty o tym rozmawiać – powiedziała. – Niech pan nie próbuje mi niczego narzucać... milordzie. Spróbuję wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu wobec pańskich zalotów, ile mi się uda, dopóki nie złamie pan warunków umowy i nie odzyskam wolności. Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem. Miles, ku jej uldze, nie poszedł za nią. Powinna wyjść z balu, pojechać do domu i w samotności dać upust gniewowi. Serce jej krwawiło na wspomnienie siebie samej z zeszłej jesieni – 97
naiwnej młodej dziewczyny. Postawiła Milesa na piedestale, jakże była zaślepiona! Był ostatnim łajdakiem, nie tylko zdolnym uwieść i zdradzić niewinną dziewczynę, ale na domiar złego pozbawionym serca i ludzkich uczuć. Pomyślała o lady Vickery, Celii i Philipie. Miles został obdarzony rodziną, której na nim zależało, i odrzucił ją. Pogardził ich uczuciami. Był krótki moment, kiedy wydało się jej, że jest jakiś mroczny sekret w jego przeszłości, że został głęboko zraniony i nigdy się z tego nie otrząsnął. Ale gdy próbowała to z niego wydobyć, okazało się, że niczego takiego nie ma. Nie jest zdolny do miłości i dla własnego dobra powinna o tym pamiętać.
S R 98
Rozdział ósmy W przeszklonej oranżerii, zapatrzony w okryty ciemnością ogród, Miles rozmyślał o Alice Lister. Jest zbyt spostrzegawcza i na domiar złego na tyle uparta, że nie dało się jej zbyć byle czym. Kiedy wypytywała go o uczucia wobec brata, o mały włos nie ogarnął go gniew tak samo jak wtedy, gdy zerwał z rodziną. Gniew był czymś bezużytecznym, podobnie jak inne uczucia: jak poczucie winy, krzywdy, miłość. Uczucia osłabiały zdolność oceny, skłaniały do podejmowania pochopnych decyzji, prowadziły do utraty kontroli nad sobą. Sprawiały ból. Pozbył się raz na zawsze zbędnych sentymentów na rzecz
S R
chłodnej, logicznej kalkulacji. Nie pragnął emocjonalnych doznań, chciał zachować trzeźwy osąd wobec wszystkich i wszystkiego. Alice uznała go za bezdusznego i to ją zaszokowało. Odkryła jego prawdziwą naturę; źle się stało. Słodka i naiwna panną Lister przekonała się, że uczciwość bywa trudna do zniesienia. Ku swemu zdumieniu Miles nie skłamał podczas tego wieczoru ani razu. Nie tylko Alice, wszystkim innym również. Podejmując to wyzwanie, sądził, że zdoła naginać prawdę, tak by nikt się nie zorientował. Alice mu to uniemożliwiła, nie chcąc iść na kompromis. Nie miał wyjścia, musiał być obrzydliwie szczery. Chwilami było to nieprzyjemne, ale z lekkim zdziwieniem pomyślał, że mogłoby mu się to spodobać. Zaskakujący eksperyment, w dodatku wcale nie był przekonany, czy pożądany. Z okrytego ciemnością ogrodu napłynął silny poryw zimnego wiatru, deszcz uderzył o szyby i Miles przeszedł do sali balowej. Z premedytacją nie poszukał Alice, choć odczuł silną potrzebę, by się znaleźć w jej pobliżu. Oparł się o posąg Apolla, który umieszczono tutaj, by nadać starożytnego szlifu
prowincjonalnemu
hotelowi.
Z 99
rozbawieniem
zauważył
luźno
udrapowany materiał, spływający z bioder posągu. Miało to zapewne czynić zadość wymogom przyzwoitości i chronić wrażliwe uczucia matron z Fortune's Folly. Ze swojego miejsca widział, jak Celia po raz czwarty z rzędu tańczy z Frankiem Gainesem, kompletnie nie przejmując się niestosownością swojego zachowania. Lady Dorothea obserwowała ją na poły z dezaprobatą, na poły z rezygnacją. Ciekawe, pomyślał Miles, co matka uznałaby za mniejsze zło: mieć córkę starą pannę, siejącą rutkę zbyt długo, aby można było mieć nadzieję na małżeństwo, czy zięcia prawnika. Inna rzecz, że opinia matki ani kogokolwiek innego nie miałaby dla Celii najmniejszego znaczenia, gdyby rzeczywiście zechciała Franka Gainesa. Lady Vickery również nie brakowało
S R
adoratorów o pozycji społecznej niższej niż jej własna. Właśnie podszedł do niej sędzia Pullen i poprosił do tańca. Jej twarz przybrała wyraz uprzejmego zdziwienia, ale ostatecznie się zgodziła.
Lizzie Scarlet pochwyciła spojrzenie Milesa i odwróciła się ostentacyjnie. Trzymając dłoń na ramieniu Lowella Listera, rozmawiała z ożywieniem i śmiała się radośnie tuż pod nosem Nata Waterhouse'a. Miles widział, że Nata to obeszło, chociaż asystował z tym większą gorliwością pannie Minchin, stojącej w towarzystwie rodziców. Zaręczyny Nata i panny Minchin zostały dzisiejszego ranka formalnie ogłoszone w „Morning Post" i "Leeds Intelligencer". To taki znalazła sposób, żeby zareagować, pomyślał Miles o Lizzie. Postanowiła zaćmić Florę, a nie było to trudne. Lady Elizabeth wyglądała wspaniale w turkusowej sukni, pięknie podkreślającej jej płomiennorude włosy, przytrzymane brylantową spinką. Flora dla odmiany, ubrana w przesadnie falbaniastą suknię debiutantki, sprawiała wrażenie zahukanej prowincjuszki. W końcu pozwolił sobie spojrzeć na Alice. Nie tańczyła. Siedziała na krześle obok pani Lister. Obok nich stała grupka młodych ziemian, modnie 100
ubranych,
wyraźnie
próbujących
naśladować
londyńskich
dandysów.
Odwrócili się demonstracyjnie plecami, idąc za przykładem szacownych matron, które odsunęły nieco krzesła od pani Lister i Alice, aby zaakcentować dzielącą je socjalną przepaść. Jedna z prowincjonalnych dam wstała i przechodząc obok pań Lister, zebrała spódnicę, jakby bała się, że dotknięcie może ją zbrukać. Policzki pani Lister przybrały odcień czerwieni niemal tak żywej jak jej suknia. Alice, wyprostowana jak struna, z wysoko uniesioną głową, przyglądała się tańczącym, a jej twarz miała obojętny wyraz, jakby nic jej to nie obchodziło, ale Miles wiedział, że jest inaczej. Niewielu znał ludzi, których nie
S R
uraziłoby takie traktowanie. Alice jest wrażliwą osobą szanującą uczucia innych, sama też musi żywo odczuwać, w jaki sposób inni się do niej odnoszą. Nachmurzył się, przypominając sobie, ilu z tych młodych ludzi prosiło ją do tańca jesienią, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją tutaj, w Fortunek Folly. Tylko że to było, zanim odrzuciła dziewiętnaście oświadczyn. Teraz większość łowców posagów odpłynęła na inne wody i Alice nikt się nie interesował. Trudno było o bardziej widomy dowód, że dla socjety Fortune's Folly liczyły się tylko jej pieniądze i była tolerowana dopóty, dopóki istniała nadzieja, że ktoś je zdobędzie.
Miles zarejestrował złośliwy uśmieszek księżnej Cole, z satysfakcją obserwującej, jak reszta towarzystwa ignoruje panią Lister i jej córkę. Księżna uniosła rozpostarty wachlarz i spoza niego mówiła coś do swoich sąsiadek, jak Miles przypuszczał, deprecjonującego rodzinę Listerów. George, syn sir Jamesa Wheelera, roześmiał się głośno z żartu któregoś z kolegów i niby przypadkiem wylał resztkę wina na spódnicę Alice. Czerwone plamy poznaczyły różowy jedwab. Pani Lister krzyknęła cicho, zdenerwowana, a George Wheeler rozglądając się wkoło, powiedział głośno: 101
– Proszę posłać po kogoś ze służby, proszę pani... Och, nie trzeba, mamy już tu kogoś – dodał i wybuchnął śmiechem, a wraz z nim reszta jego towarzyszy. Pozornie jego uwaga odnosiła się do jednego z kelnerów hotelu „Granby", który przykląkł przed Alice, usiłując osuszyć jej spódnicę serwetką, ale wszyscy doskonale pojęli niewybredną aluzję. Łącznie z samą Alice, która poruszyła się lekko na krześle i odwróciła twarz, jakby chcąc odseparować się od złośliwych szeptów i drwiących spojrzeń. Książę Cole uznał za stosowne dorzucić swoje trzy grosze, zwracając się do sąsiada tubalnym głosem, doskonale słyszalnym wśród gwaru balowej sali:
S R
– Śliczniutka, trzeba przyznać. Przyjąłbym ją, gdyby chciała znowu wrócić na służbę. Zresztą nie musiałaby wracać na służbę, żeby mi służyć. Ktoś roześmiał się piskliwie i nieoczekiwanie wzbudziło to w Milesie emocje, których tak się wystrzegał – złość i gniew. Mógłby udusić Henry'ego Cole'a jego własnym fularem albo wyzwać na pojedynek, pozostawiając mu wybór broni. Impuls był tak silny, że Miles postąpił bezwiednie kilka kroków w stronę księcia, zanim zorientował się, co robi, i odzyskał nad sobą kontrolę. Uczucia Alice nic go nie obchodzą, przypomniał sobie. Chce ją wziąć do łóżka, ale to tylko pożądanie; chce jej pieniędzy, ale to tylko desperacja – niczego między nimi nie ma. Nie zgodziła się na oficjalne ogłoszenie zaręczyn, nie musi bronić jej dobrego imienia. Jakkolwiek było to logiczne, stwierdził, że z trudem przychodzi mu tak ją zostawić: wystawioną na szyderstwa źle wychowanego łajdaka, który wybrał ją na obiekt kpin, wiedząc, że jest bezkarny. Odrzucił te niepotrzebne skrupuły i podszedł do drzwi, gdzie przystanął, obserwując z cynicznym uśmieszkiem, jak Nat Waterhouse odprowadza pannę Minchin i jej rodziców, odgrywając rolę uważającego narzeczonego. Ledwie zniknęli za drzwiami, wzruszył 102
ramionami, jakby zrzucał z siebie pozę pełną szacunku niczym niewygodny kostium. Skierował się do pokoju z przekąskami, ale Miles zastąpił mu drogę. – Doskonały materiał na zięcia – zwrócił się do przyjaciela szyderczo. – Uważający, pełen szacunku, uprzedzająco grzeczny i utytułowany, oczywiście. – Jest bogata i miła w obejściu – powiedział Nat. – I kompletnie pozbawiona inteligencji. – A ty chciałbyś poślubić kobietę inteligentną? – spytał Nat, unosząc ironicznie brwi. Miles spojrzał w przeciwległy koniec sali balowej. Alice stała z Lowellem i Lizzie Scarlet. Poczuł ulgę na myśl, że brat jednak z nią rozmawia
S R
i że nie słyszał uwag księcia Cole'a. Nie mógł ich słyszeć, inaczej hotel „Granby" rozbrzmiewałby awanturą. Alice uśmiechnęła się do brata i Milesa ogarnęło pożądanie. Do diabła z tym, za mocno jej pragnie! Trzy miesiące czekania... Za długo. Odchrząknął i powiedział:
– Zdecydowanie. Nie zamierzam spędzać zbyt wiele czasu w jej towarzystwie, ale jeśli już, to wolałbym się nie zanudzić na śmierć. Nat się roześmiał.
– Właśnie dlatego nie pisnąłem ci ani słowa o zaręczynach. Wiedziałem, czego się spodziewać. – Czyli czego? Gratulacji? – Raczej nie. Spodziewałem się ostrzeżenia, że gdy ślub się odbędzie i szczęśliwie zyskam fortunę, będę musiał żyć z Florą do końca moich dni. – Niczego takiego byś ode mnie nie usłyszał – odparł Miles. – Będziesz żył do końca swoich dni z jej pieniędzmi. To zdrowe, materialne podejście do sprawy. Pomyliłeś mnie z Dexterem. To on podkreśla wartość miłości. – Tak? A to nie ty doradzałeś Dexterowi, żeby nie poślubiał Laury, dopóki nie będzie pewien, że kocha ją całym sercem? Wiem to od Dextera. 103
Miles zrobił nonszalancką minę. – Musiałem gorączkować, kiedy to mówiłem. – Westchnął i dodał serio: – Laura szukała miłości i uważałem, że zasługuje na nią, skoro tolerowała Charlesa przez tyle lat. – Klepnął Nata w plecy. – Chodź ze mną do baru, napijemy się czegoś. Wyglądasz, jakbyś tego potrzebował, a i we mnie całe to gadanie o miłości wzbudza pragnienie. – Twoje widoki na małżeństwo nie są najlepsze, co? – spytał Nat, gdy wyszli z wypełnionej eleganckim towarzystwem sali balowej i skierowali się wyłożonym kamiennymi płytami korytarzem do baru. – Niekoniecznie. Panna Lister zgodziła się mnie poślubić, i to jest dobra wiadomość.
S R
– Jak ją do tego skłoniłeś? – spytał zdumiony Nat. – Szantażem – odparł Miles, a widząc wyraz twarzy przyjaciela, kiwnął potwierdzająco głową. – Naprawdę.
– Do diabła. – Nat nie wiedział, czy się roześmiać, czy udzielić Milesowi reprymendy. – Najpierw zakładasz się, że uwiedziesz pannę Lister, aby zmusić ją do małżeństwa, potem porzucasz, żeby uderzyć w konkury do bardziej posażnej panny, wreszcie szantażujesz. Sam się prosisz o kłopoty, przyjacielu. Weszli do zadymionego baru i zajęli dwa krzesła przy kominku. Właściciel hotelu, wiedziony intuicją nabytą przez lata pracy, zjawił się po krótkiej chwili, przynosząc beż pytania butelkę brandy i dwa kieliszki. – Nie będę cię wypytywał o okoliczności twojego układania się z panną Lister – powiedział Nat. – Lepiej, żebym nie wiedział. Miles... mam nadzieję, że wiesz, co robisz. – Pracuję nad tym, żeby mi się powiodło, stary – zapewnił przyjaciela Miles.
104
– Skoro to jest dobra wiadomość, to jaka jest zła? – Nat nie zamierzał zrezygnować tak łatwo. – Taka – powiedział Miles, unosząc kieliszek w geście toastu – że panna Lister dziedziczy pod pewnym warunkiem i że nie zgodziła się na formalne ogłoszenie zaręczyn, dopóki go nie wypełnię. – Upił spory łyk alkoholu, delektując się ostrym smakiem. – Ta stara lisica lady Membury zastrzegła, że przyszły mąż panny Lister musi udowodnić, że jest jej wart. W tym celu ma się zachowywać przez trzy miesiące jak nieposzlakowanie uczciwy i godny zaufania dżentelmen. Mówić tylko prawdę... – Urwał, gdy Nat parsknął śmiechem.
S R
– Przepraszam cię, stary – wykrztusił Nat, kiedy wreszcie udało mu się opanować. – Dobrze usłyszałem? Zostałeś zobowiązany do mówienia prawdy? – Właśnie – odparł Miles, posyłając mu wojownicze spojrzenie. – Polegniesz przy pierwszej okazji, co?
– Twoja wiara w moją uczciwość jest poruszająca. Wyobraź sobie, że jak dotąd nie poległem...
– Coś podobnego! Mam nadzieję, że panna Lister nie zacznie wypytywać cię o kochanki, domagając się uczciwej odpowiedzi. Nie próbowałeś jej przekonać, że istnieją powody...
– Dla których mężczyzna nie zawsze może mówić prawdę? – wpadł mu w słowo Miles. – Oczywiście, że próbowałem. – Pociągnął kolejny łyk. – Jeśli nie dotrzymam warunku lady Membury, nie poślubię panny Lister i na nic zda się cały ten szantaż. – W takim razie nie pozostaje mi nic innego, przyjacielu, jak życzyć ci szczęścia – Nat uniósł kieliszek do góry – i mieć nadzieję, że mimo wszelkich przeciwieństw zdołasz zachowywać się honorowo przez następne trzy miesiące. Niemniej odnoszę nieodparte wrażenie, że coś pójdzie nie tak. 105
– Stajesz się przesądny, zupełnie jak moja matka – stwierdził kąśliwie Miles. Opróżnił jednym haustem kieliszek i sięgnął po butelkę brandy. – Dlaczego coś miałoby pójść nie tak? Znalazła ten list poprzedniej nocy. Został wsunięty przez kogoś pod drzwi i ledwie wystawał spod wycieraczki. Prawdę mówiąc, istniała niewielka szansa, że dotrze do adresatki. Gdyby Lydia nie zeszła cicho na dół, zamierzając wziąć sobie z kuchni szklankę mleka, w nadziei, że po wypiciu uda jej się zasnąć, nie wpadłby jej w ręce. Zabrała go na górę do sypialni i dopiero tam otworzyła. Ręce jej drżały, gdy rozwijała złożony arkusik papieru, a kiedy zobaczyła podpis, list wypadł jej na podłogę.
S R
Prawie nie spała tej nocy, a cały następny dzień spędziła na rozmyślaniu i w końcu zdecydowała się spełnić prośbę zawartą w liście. Wiedziała, że popełnia głupstwo. Nie była pewna, czy popycha ją do tego ciekawość, gniew czy miłość. Odczekała, aż pani Lister, Alice i Lizzie pojadą na bal, a służący zaszyją się w swoich pokojach i wymknęła się bezszelestnie przez kuchenne drzwi na podwórze.
W pomieszczeniu zajmowanym przez woźnicę i jego rodzinę pełgało słabe światełko, u lokaja było ciemno. Miał wychodne i pewnie spędzał wieczór w gospodzie „Klaun Morris", doszła do wniosku Lydia. Noc była zimna, wilgotna, całkiem nieodpowiednia na spacery, zwłaszcza dla młodej kobiety w ciąży, ale Lydia tak długo nie wychodziła z domu, że z rozkoszą wystawiła twarz na chłodny wietrzyk i wciągając w płuca przenikliwe powietrze, poczuła, że znów budzi się w niej chęć do życia. Ujęła klamkę drzwi nieużywanego składziku i wtedy on wynurzył się z ciemności. Położył delikatnie dłoń na jej ramieniu. Nerwy miała tak napięte, że omal nie krzyknęła, chociaż spodziewała się go przecież. Ścisnął ostrzegawczo jej ramię, wciągnął ją do składziku i zamknął drzwi. W słabym świetle latarni 106
Lydia Cole zobaczyła twarz mężczyzny, który był jej kochankiem. Toma Fortune'a. Nie wyglądał tak jak dawniej. Znikł ciemnowłosy, obdarzony szelmowskim wdziękiem łowca posagów, o roziskrzonych oczach, w których utonęła. Ledwie go rozpoznała. Twarz mu się wydłużyła, głębokie zmarszczki biegły wokół podkrążonych oczu. Wyglądał na starszego i Lydia nagle zdała sobie sprawę z tego, że właściwie wcale go nie znała. Była naiwną, niedoświadczoną dziewczyną zakochaną w mężczyźnie, o którym nic nie wiedziała.
Przepełniona
romantycznymi
wyobrażeniami
o
miłości,
zafascynowana odkrywaniem namiętności, nie zastanawiała się, czy Tom ją
S R
kocha i czy może mu ufać. Zapłaciła wysoką cenę za fałszywie ulokowane uczucia.
Stał przy drzwiach nieruchomo i patrzył na nią.
– Nie wiedziałem, czy przyjdziesz – powiedział. – Bałem się z tobą skontaktować, ale nie mam nikogo innego, kto mógłby mi pomóc. – Nie wiem, jak mogłabym ci pomóc – odparła chłodno. „Nie mam nikogo innego, kto mógłby mi pomóc", rozbrzmiewało w jej głowie i Lydia poczuła gorycz. Cały Tom Fortune. Myślał tylko o sobie. – Przyszłam z ciekawości – dodała. – Aby się przekonać, jaki jesteś w rzeczywistości i czy bardzo różnisz się od moich wyobrażeń o tobie. – Zmieniłaś się... Tak, to oczywiste. Musiałaś się zmienić po tym, co cię spotkało. Przepraszam cię... – Przepraszam? Za uwiedzenie mnie dla zabawy, bez cienia skrupułów, jak skończony łajdak, którym zresztą jesteś, i porzucenie w ciąży? – mówiła spokojnie, jakby nie czuła emocji. – A może przepraszasz za zamordowanie dwojga ludzi, za to, że jesteś zbiegłym kryminalistą... – Głos się jej załamał, choć tego nie chciała. 107
Poczuła ból w piersiach, jakby brakowało w nich miejsca na powietrze. Próbowała oddychać głęboko, miarowo, ale nie mogła się uspokoić. Ból narastał. Powinna natychmiast stąd uciec. Spotkanie z Tomem okazało się trudniejsze i boleśniejsze, niż przypuszczała. – Nie powiem nikomu, że tu byłeś, ale nie pomogę ci, Tom. – Potrząsnęła głową. – Tego ode mnie oczekiwałeś, tak? – Niechciane łzy napłynęły do oczu, ścisnęły gardło. – Noszę twoje dziecko, przyszłam tutaj przekonać się, czy choć trochę ci na mnie zależało, i słyszę, że zależy ci tylko na tym, abym ci pomogła. Zawsze myślałeś tylko o sobie. Odwróciła się, chcąc odejść, ale Tom złapał ją za ramię, a Lydia się nie
S R
wyrwała. Tak bardzo pragnęła usłyszeć, że jednak kiedyś był nią naprawdę zainteresowany.
– Lyddy, kochana, przysięgam, że się mylisz. Wyjdź za mnie. Omal nie roześmiała się głośno. – Za późno — orzekła.
Pociągnął ją na kamienną podłogę składziku, sam usiadł obok. Rozłożył na zimnych płytach pobrudzony, zmięty płaszcz, ale nawet przez ciepłą pelerynę, która ją otulała, przeniknął ją chłód nierównych kamiennych płyt. Gdybyśmy spotkali się w takich okolicznościach pięć miesięcy temu, nie padłoby
tyle
słów,
kochalibyśmy
się
żarliwie,
pomyślała
Lydia.
Nieoczekiwanie uderzyła ją inna myśl – dużo nie rozmawiali. – Posłuchaj mnie, proszę – powiedział szybko, nagląco i umilkł, jakby zaskoczony brakiem protestu z jej strony. Szukał słów, które pomogłyby mu jak najlepiej wykorzystać czas. – To prawda, że uwiodłem cię dla zabawy – przyznał. Lydia zadrżała. Nawet teraz, wbrew temu, co usłyszała, czaiła się w głębi jej serca nadzieja, że słowa, które padły, nie są prawdziwe. 108
– Byłem zblazowanym, zepsutym do szpiku kości łajdakiem. A ty byłaś taka ładna, miła i pokochałaś mnie. Pochlebiało mi, że ci na mnie zależy. Wbijało mnie to w dumę. Przepraszam, że sprawiam ci ból, mówiąc to wszystko, ale chcę wyznać całą prawdę. – Umilkł na chwilę i ujął w swoje ręce jej zimne dłonie. – Nie wiesz, jak mocno żałuję, że byłem tak głupi i bezmyślny, żeby zawieść twoje zaufanie i zniszczyć to wszystko. Nie odezwała się. Było jej coraz zimniej. Nie mogła wstać i powiedzieć mu, że to, co mówi, nie ma dla niej żadnego znaczenia, bo miało. – Nuda i niedojrzałość popchnęły mnie do nawiązania znajomości z Warrenem Sampsonem. Pragnąłem ekscytujących doznań, głupiec. Płacił moje
S R
karciane długi, w zamian dostarczałem mu informacji. Czasem jeździłem z jego ludźmi załatwiać nielegalne interesy. Nikogo nie skrzywdziłem ani nie zabiłem. Ten urzędnik, którego zamordowanie mi się przypisuje... – Sir William Crosby – wtrąciła Lydia. – Miałeś jego pierścień. Dałeś mi go na dowód swojej miłości. Pierścień należący do zamordowanego człowieka. – Nie wiedziałem, że do niego należał, przysięgam ci. Sampson mi go dał. Wręczył mi go któregoś dnia, a ja pomyślałem, że jest ładny i może ci się spodobać.
– Podobał mi się, bo ty mi go dałeś. Myślałam, że to dowód twojej miłości. W zapadłej ciszy wyraźnie słychać było, że wiatr się wzmaga. Wciskał się ze świstem pod dach i w szczeliny między cegłami. Lydia zadrżała. – Zostaniesz tutaj? – spytała. – Nie – odparł. – Nie przebywam długo w jednym miejscu. To zbyt niebezpieczne. – Powinieneś zgłosić się do władz. Będą cię szukać.
109
– Już szukają – odpowiedział. – Anstruther i Waterhouse badają ludzi powiązanych z Sampsonem, a Miles Vickery przesłuchiwał służbę w Fortune Hall, wypytując, czy się tam pojawiłem. Niedługo wpadną na mój ślad, jestem tego pewien. – W takim razie uprzedź ich – przekonywała go. – Powiedz Dexterowi albo Milesowi Vickery'emu to co mnie... – Zamilkła, widząc, że Tom potrząsa głową. – Nie mogę, Lyddy. Nie uwierzą mi. Ścigają mnie, a ja nie mam żadnych dowodów na swoją obronę. Wszystko świadczy przeciwko mnie. – Uścisnął jej dłonie. – Ale ty mi wierzysz, prawda, Lyddy? Proszę cię, powiedz, że mi wierzysz.
S R
Milczała dłuższą chwilę. Ku swemu zdziwieniu zrozumiała, że ma dość siły, aby spojrzeć na Toma obiektywnie, osądzić go, nie żywiąc złudzeń. – Nie wiem – powiedziała w końcu, a on westchnął. – Sama widzisz. Jeśli ty mi nie wierzysz, to kto miałby? Przecież nie mój brat. Odciął się ode mnie.
– Na sir Montague'u trudno polegać – stwierdziła. – Zmienia zdanie w zależności od tego, w którą stronę wiatr zawieje. Tom, właściwe pytanie brzmi: kto zabił Crosby'ego i Sampsona?
– Długo się zastanawiałem, czy przypadkiem nie któryś z policjantów. Przysięgali przestrzegać prawa i chronić ludzi, ale nie mają nieskazitelnej przeszłości i Sampson mógł któregoś z nich szantażować, a Crosby być może odkrył prawdę. Każdy z nich posiada dość umiejętności i zimnej krwi, aby zamordować człowieka. – Nie! – zaprzeczyła natychmiast, odrzucając taką możliwość. – Niemożliwe. Nie Dexter Anstruther.
110
– Pewnie nie – zgodził się z nią. – Jest zbyt zasadniczy, chociaż... nigdy nie wiadomo. Ale Miles Vickery... Nikt mi nie wmówi, że nie ma go za co szantażować, a jest wystarczająco okrutny, żeby zabić bez litości. – Lord Vickery zaczął ponownie starać się o Alice – powiedziała Lydia. – Nawet jeśli jest zamieszany w coś nielegalnego, nie czerpie z tego korzyści finansowych. Jest tak biedny, że wyprzedaje wszystko, co można. – Panna Lister nie zaakceptowała chyba jego kandydatury? – spytał Tom. – Jest coś między nimi, wiem to. Potrafię teraz rozpoznać takie rzeczy – dodała, wodząc palcem po szwie peleryny. – Alice nie jest tak niewinna i naiwna jak ja, bo poznała życie, będąc na służbie, ale Miles Vickery fascynuje
S R
ją w ten sam sposób, jak ty mnie fascynowałeś, Tom. – Uśmiechnęła się smutno. – Obaj jesteście tak samo źli i niebezpieczni. Właśnie to pociąga w was niewinne dziewczęta. Alice nie okaże się tak głupia jak ja. Ma silny charakter i nie da się uwieść.
– Widzisz mnie teraz, Lyddy, dokładnie takim, jaki jestem – zauważył z nieskrywanym niesmakiem Tom. – Niezbyt pociągający, co? – Wcale. – Nie zamierzała go oszczędzać.
– Ale jeśli możesz się oczyścić z zarzutów, a moje dziecko zyskałoby ojca...
– Jesteś dla mnie zbyt dobra – mówił gorączkowo z ustami przy jej włosach. – Jeśli przez to wszystko przejdziemy, przysięgam ci, że będę innym człowiekiem. Jeszcze będziesz ze mnie dumna. – W takim razie – powiedziała Lydia, myśląc, że cudownie być znów w ramionach Toma – ułóżmy jakiś plan. Jak sądzisz, co możemy zrobić?
111
Rozdział dziewiąty – Wciąż nie dostałyśmy zaproszenia na wesele Mary Wheeler – powiedziała grobowym głosem pani Lister, kiedy Alice i Lizzie pojawiły się wreszcie na śniadaniu. – A wydawałoby się, że teraz, kiedy zaręczyłaś się z lordem Vickerym, a ja i jego matka zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić, Wheelerom powinno zależeć na naszej obecności. Kompletnie tego nie rozumiem... A może list spadł gdzieś przy drzwiach? Poślę Marigold, niech go poszuka. – Mamo... – Alice westchnęła. – Już ci wyjaśniałam, że zaręczyny nie zostaną podane do publicznej wiadomości, dopóki lord Vickery nie dopełni
S R
warunków testamentu lady Membury.
Lizzie, która z wielkim apetytem zabrała się do jedzenia bułeczek z ziarnami, oświadczyła ze złością:
– Alice nie mogłaby pójść na to wesele, nawet gdybyście panie dostały zaproszenie! Do tej pory będzie już w Bedlam, gdzie zawiozę ją osobiście, bo zaręczyny z lordem Vickerym jasno świadczą o pomieszaniu zmysłów! – Och, Lizzie! – Alice znów westchnęła. – Czy mogłybyśmy o tym nie rozmawiać? – Zamieszała łyżeczką czekoladę w filiżance i podniosła do ust kawałek ciasta.
Wstała w nie najlepszym humorze, bo Lizzie, poinformowana przez Lowella o zaręczynach, nękała ją przez całą drogę powrotną do domu. Na tym nie poprzestała; poszła za Alice do sypialni i siedziała pół godziny, żądając wytłumaczenia, dlaczego Miles został przyjęty, i wyrażając szczere zaniepokojenie stanem umysłu przyjaciółki. Posunęła się nawet
do
zasugerowania, że doktor Salter powinien porozmawiać z Alice, i zaofiarowała się go przywieźć. Żadne pokrętne wyjaśnienia nie znalazły w jej oczach uznania, czemu zresztą nie było się co dziwić, bo w uszach Alice brzmiały 112
kompletnie nieprzekonująco. Rankiem, ledwie wstały, Lizzie zaczęła marudzić od początku i w rezultacie Alice rozbolała głowa. W przegrzanej jadalni, gdzie pani Lister kazała rozpalić potężny ogień w kominku, dolegliwość jeszcze się spotęgowała. Alice najchętniej uciekłaby od nich obu na świeże powietrze. Nie mogła się uwolnić od obrazu sali balowej i sposobu, w jaki zostały potraktowane przez socjetę Fortune's Folly. Matkę dotknęło to boleśnie, dziwiła się, jak ludzie tak dobrze wychowani mogą być tak okrutni. Sytuacja pogarszała się z każdym odrzuconym przez Alice szlachetnie urodzonym kawalerem, afronty stawały się coraz dotkliwsze, uwagi coraz bezczelniejsze, a ludzie tacy jak
S R
George Wheeler czy książę Cole porzucili wszelkie pozory, jawnie okazując im pogardę i brak szacunku.
Co gorsza, Miles, który był świadkiem tego wszystkiego, nie zrobił niczego, chociaż w duchu błagała, by podszedł do nich. Chciała, żeby pospieszył jej z odsieczą, i była zła na niego, kiedy po prostu okręcił się na pięcie i odszedł, Dał jej kolejny dowód, że obchodzi go tylko własna osoba. Ona nic dla niego nie znaczyła, była środkiem do celu, czyli uniknięcia więzienia za długi. Rzeczywiście nie miał ludzkich uczuć, była niemądra, żywiąc nadzieję.
– Czego nie potrafię zrozumieć – mówiła Lizzie – to jak możesz być taka głupia. Ale przecież nie jesteś głupia, więc dlaczego rzucasz siebie na pożarcie... – Proszę cię, Lizzie – przerwała jej ostrym tonem Alice. – Dobrze wiesz, że mama pragnie dla mnie małżeństwa – dodała, zła na siebie, że znów próbuje przekonać przyjaciółkę, choć wolałaby móc się od tego powstrzymać, – To ważne określić swoje miejsce w społeczeństwie...
113
– Naturalnie! – zgodziła się rozpromieniona pani Lister. – Jestem bardzo zadowolona z wyboru, którego dokonała Alice. – Bardzo panią przepraszam – nie ustępowała Lizzie – niech się pani nie obrazi, ale uważam, że byłaby pani zadowolona z wyboru któregokolwiek z tych dziewiętnastu utytułowanych dżentelmenów, którzy starali się o Alice. A każdy z nich byłby lepszy od lorda Vickery'ego! Zapadło niezręczne milczenie. Przerwało je dyskretne pukanie do drzwi. To Marigold przyszła powiedzieć, że nie znalazła zaproszenia na ślub, ale dostarczono kwiaty od lorda Vickery'ego. – Czy mam je tu przynieść, panienko? – spytała. – Wyglądają bardzo pięknie i barwnie.
S R
– Pewnie róże. – Alice wstała, odkładając serwetkę. – W koszyku, przybrane wstążką, niezwykle oryginalnie – dodała z ironią. Pusty gest świadczący o tym, jak Miles ją traktuje.
Rozdrażniona, wyszła energicznym krokiem z jadalni i omal nie zderzyła się w holu z Marigold, niosącą piękny szklany wazon z pąsowymi kwiatami granatowca. Żółtopomarańczowe pręciki wyglądały jak mikroskopijne klejnoty, rozjaśniające blade światło lutowego poranka. – Kwiaty granatowca – powiedziała pani Lister, stając za plecami córki. – Wyglądają czarująco i niezwykle. Lord Vickery musi mieć szklarnię w Drummond Castle. Alice dotknęła aksamitnych i delikatnych płatków. – Piękne – przyznała. – W języku kwiatów oznaczają skryte pragnienie – wyjaśniła pani Lister. – Jakże subtelnie ze strony lorda Vickery'ego. – Nie ma niczego subtelnego w pragnieniach lorda Vickery'ego – stwierdziła cierpko Alice – ani ich nie skrywa. 114
– Doprawdy, czasem wyrażasz się zbyt bezpośrednio jak na damę – skarciła ją matka, – Przecież nie przysłał anturium. Wiesz, rozłożysty jak kołnierz kielich z wystającą prostą szpicą pośrodku. Kiedy na nie patrzę, przychodzi mi na myśl... – Język – przerwała jej pospiesznie Alice, dostrzegając zdumione spojrzenie Marigold. – Dziękuję ci, mamo. Rzeczywiście, to prawdziwe szczęście, że lord Vickery okazał więcej subtelności – dodała z sarkazmem. – Uważa się, że posyłając anturium, mężczyzna daje sygnał, jak bardzo kobieta go pociąga – nie ustępowała matka.
S R
– Raczej jak bardzo jest chętny – mruknęła Alice. – Czy był do nich dołączony bilecik? – spytała Marigold.
– Nie, proszę panienki. Jego lordowska mość dostarczył je osobiście i powiedział, że złoży wizytę później.
– Nie będzie mnie w domu – oświadczyła zdecydowanym tonem Alice. Kwiaty były piękne i wybrane starannie, czego się po Milesie nie spodziewała, ale jego zachowanie na balu za bardzo ją dotknęło, żeby miała mu to łatwo zapomnieć. – Jego lordowska mość jest zbyt pewny siebie. – Oczywiście, proszę panienki – zgodziła się Marigold – ale i bardzo przystojny, prawda? – To nie ma nic do rzeczy. – Oczywiście, proszę panienki, ale podoba się pani, prawda? – Nie! – rzuciła rozdrażniona Alice. – Jakie przykre rozczarowanie – rozległ się męski głos. – Miałem nadzieję, że dzięki kwiatom spotka mnie lepsze przyjęcie. – Lordzie Vickery! – Alice odwróciła się, wściekła, że ją podsłuchał. Stał o kilkanaście kroków od niej, patrząc na nią tym męskim aprobująco– 115
szacującym spojrzeniem, które przyprawiało ją o irytację i zmieszanie. – Nigdy bym się nie domyśliła, że mówiąc później, miał pan na myśli pięć minut później. – Proszę wybaczyć – powiedział niedbałe – ale gdy wróciłem do powozu, matka przypomniała mi, że miałem zapytać panią Lister – złożył przed nią ukłon – czy zechciałaby przyjąć zaproszenie na poranną herbatę w bibliotece. – Pukałem – wyjaśnił z ubolewaniem, które Alice uznała za nieszczere – ale nikt nie odpowiadał, więc kiedy zobaczyłem, że drzwi są uchylone... – Musimy założyć łańcuch, mamo – powiedziała ze złością Alice. – Pierwszy lepszy łobuziak z ulicy może do nas bezkarnie wejść.
S R
– Z przyjemnością przyjmę zaproszenie lady Vickery – zaszczebiotała pani Lister, ignorując słowa córki. Zaczęła się miotać po holu w poszukiwaniu peleryny, rękawiczek i woreczka. – Za chwilę będę gotowa.
Z jadalni wyszła Lizzie, trzymając w rękach tacę. – Pomyślnego poranka, lordzie Vickery. Kto wcześnie wstaje, temu los zsyła dziedziczkę fortuny, co?
– Z przyjemnością przyjmuję pani gratulacje, lady Elizabeth – odrzekł Miles. – Cieszę się, że panna Lister poinformowała o naszych zaręczynach rodzinę i przyjaciół. – Och, proszę się tak nie cieszyć. Robię, co mogę, żeby jej to wyperswadować. Obawiam się, że moja przyjaciółka dostała chwilowego pomieszania zmysłów, ale wierzę, że to szybko minie. Zaniosę tacę z jedzeniem Lydii – zwróciła się do Alice. – Chętnie posłucham, co ona sądzi o twoich zaręczynach. – Lady Elizabeth nie przyjęła dobrze wiadomości o naszych zaręczynach – stwierdził Miles, patrząc za Lizzie. 116
– Słyszał pan. – Są jak pani – powiedział cicho, dotykając kwiatów granatowca. – Piękne, z nutą goryczki wyczuwalną w słodkim zapachu. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Czy pani wie, że kiedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy panią poślubić, sądziłem, że będę miał do czynienia z osobą posłuszną i uległą? Zdaje się, że nie znam pani tak dobrze, jak myślałem. – Nie jest mi ani trochę przykro, że czuje się pan rozczarowany. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Nie mógł pan właściwie ocenić mojego charakteru, milordzie. Jedyne, co pana we mnie interesuje, to bogactwo. – Nie jedyne – zaprzeczył. Dotknął powtórnie kwiatu i dodał, zniżając
S R
głos do szeptu: – Te owoce doskonale smakują.
Alice oblało gorąco. Zarumieniła się i zła o to na siebie, wręczyła wazon pokojówce. – Zanieś je do jadalni. Pani
Lister,
już
w
otwartych
drzwiach,
podekscytowana
i
rozpromieniona, rzuciła słowa pożegnania.
– Nie powinien pan dołączyć do pań, lordzie Vickery? – zwróciła się do Milesa Alice.
– Doskonale będą się czuły we własnym towarzystwie. Ja wolę porozmawiać z panią na osobności, jeśli wolno. – Schwycił ją za nadgarstek i wciągnął do salonu, zostawiając za drzwiami przejętą i zaciekawioną Marigold. – Jestem dzisiaj wyraźnie w niełasce – dodał, opierając się o drzwi. – Spodziewałem się lepszego potraktowania... – A ja spodziewałam się czegoś lepszego po panu wczorajszego wieczoru. – Alice dała wreszcie upust oburzeniu i złości, które czuła intensywnie jeszcze dzisiejszego ranka. – Nie zdobył się pan nawet na to, aby do nas podejść, widząc, jak wszyscy unikają naszego towarzystwa i nas 117
lekceważą! Mam poślubić mężczyznę, który będzie się mnie wstydził? I cóż to pan zamierza ze mną zrobić, lordzie Vickery? Zamknąć mnie w wieży w Drummond Castle, bo nie pasuję do pana wykwintnego grona? – Odeszła w przeciwległy kąt salonu i stanęła przy oknie, jak najdalej od Milesa. – Mógł pan nam pomóc, ale nie, stał pan spokojnie, obserwując, jak nas obrażają. Zresztą, czego innego miałabym się po panu spodziewać! Trudno bardziej wymownie okazać, jak mało dba pan o mnie! Miles spojrzał na nią z obojętną miną. – To prawda, że mogłem podejść – przyznał. – Więc dlaczego pan tego nie zrobił? – spytała zdenerwowana, że jego
S R
postępowanie ma dla niej takie znaczenie.
– Dopóki nie wyrazi pani zgody na publiczne ogłoszenie zaręczyn, dopóty nie mogę pani pomóc.
– Nie chce pan! – orzekła, po raz kolejny zaszokowana jego bezwzględnością.
– Za wszystko płaci się cenę, panno Lister – odparł, wzruszając ramionami. – Chciałbym panią chronić swoim tytułem i nazwiskiem i bronić przed takimi zniewagami, jakich dopuszczono się ostatniego wieczoru, ale muszę z tym poczekać do ogłoszenia zaręczyn.
– Chciałby pan mnie bronić? A to dlaczego? Dotąd nie uważał pan tego za stosowne. – Bo nie uważam za właściwe, aby moją przyszłą żonę znieważano w ten sposób. Ani jej rodzinę. Gdyby wiedziano, że jest pani przyszłą markizą Drummond, nikt nie odważyłby się pani obrażać. – Chodzi o pańską dumę? – Raczej o przynależenie – odparł, podchodząc bliżej. Ujął jej rękę w nadgarstku. – Chcę, żeby pani została moją żoną. Będzie pani markizą 118
Drummond, Alice. Proszę się zgodzić na ogłoszenie zaręczyn. Oboje uzyskamy to, na czym nam zależy. Miles sprytnie wykorzystywał jej brak pewności siebie, uznała Alice, żeby osiągnąć to, co chce, i wymusić na niej publiczne ogłoszenie zaręczyn. Chciała z tym poczekać do czasu, aż on wypełni warunki zawarte w testamencie lady Membury, ale zdawała sobie sprawę z tego, że ona również osiągnie pewną korzyść. Nikt nie odważy się jej ignorować, nawet księżna Cole. Książę Cole nie rzuci jej w twarz obelgi. Nie będzie już dłużej musiała patrzeć na bolesny wyraz twarzy matki nierozumiejącej, dlaczego socjeta Fortune's Folly traktuje ją w taki sposób. Alice wmówiła sobie, że jej to nie
S R
obchodzi. Ale obchodziło. Okazało się, że jest wrażliwa na niegrzeczne, lekceważące traktowanie i ochrona oferowana przez Milesa wydała się jej czymś pożądanym. „Proszę się zgodzić na ogłoszenie zaręczyn. Oboje uzyskamy to, na czym nam zależy", dźwięczało jej w uszach. – Szuka pan moich słabych stron, żeby dostać to, czego pragnie – powiedziała. – Jest pan bezlitosny.
– Jestem negocjatorem, panno Lister. Na tym polega moja praca. Jeśli jest coś, czego chcemy oboje, warto rozmawiać. – Posuwa się pan za szybko – wyszeptała.
Pochylił głowę i przesuwał wargami po jej szyi, obsypując ją lekkimi pocałunkami. Alice zadrżała, wstrzymując oddech. – Niedostatecznie szybko jak dla mnie. – Jeśli zgodzę się na ogłoszenie zaręczyn... – Tak? – Będzie musiał pan wypełnić warunki testamentu. Zerwę zaręczyny, jeśli się to panu nie powiedzie. Przegra pan. Z ruchu warg na swojej szyi wywnioskowała, że się uśmiechnął. 119
– Jest pani nieustępliwa w negocjacjach prawie tak jak ja, panno Lister. – Nie ma żadnego układania się co do warunków testamentu. – Mogłaby pani uciec ze mną i wystrychnąć na dudka prawników. Odwróciła głowę i jego usta przesunęły się po jej policzku. Oddziaływał na nią tak, że zaczęło się jej kręcić w głowie. – Gdybym na to się zgodziła – powiedziała wolno, starając się skoncentrować – stracę pieniądze i nie będzie mnie pan więcej pragnął. – Zapewniam, że będę. Zawsze będę pani pragnął. Dopilnuję, żeby ogłoszenie o zaręczynach ukazało się w prasie. Alice drgnęła. Odmawiała zgody na ogłoszenie zaręczyn, usiłując
S R
ochronić swoją reputację. Traktowała Milesa z dystansem, mając nadzieję – wbrew skrytym pragnieniom – że nie dotrzyma warunków zawartych w testamencie lady Membury, co ją zwolni z danego słowa. Właściwie nic się nie zmieniło, więc czemu odniosła wrażenie, że sieć cały czas się zaciska? – A skoro już robimy wszystko jak należy – kontynuował Miles – czy nie powinienem pani pocałować, żeby przypieczętować zaręczyny? – Pocałować? – spytała, jakby nie rozumiejąc. Stanowczo jej umysł odmawiał posłuszeństwa, kiedy on stał tak blisko.
– Taki utarł się zwyczaj, kiedy dwoje ludzi się zaręcza... taki konwenans. – Aha, konwenans – powtórzyła Alice. – Przyzwoity, niewinny pocałunek, oto jaki jest konwenans. – Nie wiem, czy jestem wystarczająco doświadczony, żeby wyszedł mi przyzwoity, niewinny pocałunek. – A ja nie wiem, czy jestem wystarczająco przygotowana na docenianie pańskiego doświadczenia, milordzie. Przyłożył lekko palce do jej podbródka i uniósł nieco jej głowę.
120
– Jest pani nieśmiała i... niedoświadczona – powiedział, patrząc jej w oczy. Zła, że to odkrył, odwróciła głowę. – Rzeczywiście, jestem... niedoświadczona. Kąciki ust drgnęły mu w lekkim uśmieszku. – Postaram się o tym pamiętać. Obiecuję, że pani nie wystraszę. To będzie przyzwoity pocałunek. Zamknęła oczy, a jego usta dotknęły jej warg. Delikatna pieszczota, bardzo przyjemna, wyraźnie rozleniwiła jej umysł, za to zmysły – wyostrzyła. Mogła się spodziewać, że przyzwoicie czy nie, Miles będzie całował z dużą wprawą, gorąco. Musiała jęknąć, bo Miles się odsunął. Alice miała nabrzmiałe
S R
i wilgotne wargi. Poczuła zawód, że pocałunek skończył się tak szybko. – Czy tego właśnie pani pragnęła? – spytał Miles. Oddychał szybko, oczy mu pociemniały. Alice oblizała wargi i patrzyła zafascynowana, jak jego oczy śledzą ruch jej języka, ciemniejąc coraz bardziej. – Alice?
W pytającym tonie wyczuła nieznaną jej, naglącą nutę. – Ja...
Odchrząknęła, czując lekką obawę i przyjemne podekscytowanie zarazem, a Miles, jakby wyczytał z jej oczu prawdę, objął ją, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Przyłożyła dłonie do jego piersi i wyczuła pod gładkim, jedwabistym materiałem silne, muskularne ciało. Delikatnie, ale nieubłaganie napierał na nią, aż poczuła pod plecami i na udach wyłożoną drewnianymi panelami ścianę salonu. Zaczęła drżeć na całym ciele i pożałowała, że tak łatwo uległa nastrojowi chwili. Czekała... Miles pocałował ją zaborczo, wprawnie, namiętnie. Od pierwszej sekundy zrozumiała, że dzieje się coś, czego dotąd nie znała. Jej usta rozchyliły się ulegle pod naporem jego warg, pocałunek smakował znajomo, 121
ale był szokująco gwałtowny, zachłanny. Wydawało się, że on za moment straci kontrolę nad sobą, jakby ostrzegał ją, czym to będzie w przyszłości – całkowitym poddaniem się. Zgoda na zaręczyny mu to gwarantowała. Alice poczuła na piersi dłoń Milesa, ciepło jej, wnętrza parzyło, wełniana suknia nie chroniła przed dotykiem. Przesuwał kciukiem drażniąco po brodawce, a w Alice rozpaliło się pożądanie silniejsze niż kiedykolwiek dotąd. Miles mógłby ją uwieść za jej przyzwoleniem. Ona sama gotowa była doprowadzić do tego, by ją uwiódł. Przestał ją całować, ale jego gorący, przyspieszony oddech owiewał jej twarz, a palce nie przestawały drażnić jej piersi. Alice paliła skóra, jakby jej
S R
ciało domagało się złagodzenia napięcia, którego źródła nie rozumiała, czuła jednak instynktownie, że tego potrzebuje. Odchyliła głowę, oparła się mocniej o ścianę, przycisnęła dłonie do drewnianych paneli i wydała cichy okrzyk, wyrażający frustrację i pragnienie.
– Ćśś, kochanie – powiedział niskim, zabarwionym rozbawieniem głosem Miles. – Drzwi nie są zamknięte na klucz, nie życzyłabyś chyba sobie, aby pokojówka wpadła tutaj, zdobywając wiedzę, co się czasem dzieje w wyższych sferach.
Na myśl o tym, że w drzwiach rzeczywiście mogłaby się pojawić Marigold albo Lizzie czy Lydia, Alice zrobiło się słabo, a jednocześnie poczuła trudne do wytłumaczenia podekscytowanie. Mruknęła coś nieartykułowanie, nie wiadomo, wyrażającego przestrach czy zachętę, I Miles się roześmiał. – Widzę, że to pociągająca myśl. – Wcale nie! – zaprzeczyła, zaskoczona i zmartwiona swoją reakcją, czując się złapana w pułapkę. – Chyba jednak tak, przynajmniej w marzeniach...
122
Musnął wargami kącik jej ust, a potem pocałował ją, mocno, zaborczo, jakby brał ją tym pocałunkiem w posiadanie. Poczuła jego palce na staniku sukni i nie całkiem świadomie skoncentrowała uwagę na tym, co zamierzał zrobić. Rozbierał ją w salonie w biały dzień! Chciała zaprotestować, ale słowa zagubiły się w tumulcie doznań. Wsunął palce pod rozluźniony stanik sukni, a dotyk jego palców na gołym ciele pozbawił ją zdolności myślenia i rozkołysał zmysły. Nie ustałaby na nogach, gdyby jej nie podtrzymywał, przyciskając do ściany całym ciałem. Z gardłowym pomrukiem wziął ją w ramiona i zaniósł na sofę. Posadził ją na niej i Alice, podparta wyściełanymi poduszkami, siedziała wyprostowana,
S R
w pozie niewinnej, skromnej debiutantki podczas składania porannej wizyty. Tylko że rozpięty stanik sukni i fale namiętności, wprawiającej w drżenie jej ciało przeczyły temu obrazowi. Bolesne pragnienie przybierało na sile, czuła się całkiem bezwolna.
Miles patrzył na nią oczyma pełnymi pożądania i Alice wzięła głęboki oddech. Jednym ruchem ściągnął stanik sukni i koszulkę, siedziała przed nim naga po pas. Pochylił się i przyłożył usta do jej piersi. Alice jęknęła cicho, czując język przesuwający się po nabrzmiałej brodawce. Chciała poddać się pożądaniu, przestać się kontrolować i opaść na aksamitne poduszki, ale Miles jej to uniemożliwiał, wciąż mocno trzymając ją w talii. Siedziała więc wyprostowana, a on gwałtownie pieścił wargami i językiem jej piersi. Kontrast między przyzwoitą pozą a uznawanymi za nieprzyzwoite działaniami Milesa niepokoił Alice, a mimo to patrzyła zafascynowana na pochyloną głowę Milesa, całującego jej pierś. Wiedziała, jak to może się skończyć. Nagle do jej uszu dobiegł hałas w holu, rozlegający się niebezpiecznie blisko drzwi salonu, potem głośne pukanie do frontowych drzwi i podniesiony głos Marigold, witającej kogoś. Alice wróciła do 123
rzeczywistości. Przestraszona, wzięła głęboki oddech, złapała drżącymi rękami koszulkę i stanik, usiłując podciągnąć je na miejsce i uporządkować ubranie. Miles wstał, a potem postawił Alice na nogi. – Pozwól, że ci pomogę. Zabrzmiało to czule i jego delikatność wstrząsnęła Alice nawet bardziej niż pożądanie, które jej okazał. Nie spodziewała się po nim czułości. – Ja... muszę... Palce ześliznęły się jej z guziczka, Miles delikatnie odsunął jej dłonie i pozapinał guziki. Piersi miała wciąż wrażliwe i obrzmiałe, drażnił je wełniany materiał sukni, całe jej ciało wciąż płonęło. Podniosła rękę i dotknąwszy włosów, przeraziła się.
S R
– Przepraszam, muszę koniecznie pójść poprawić ubranie. Odwróciła się gwałtownie i Miles opuścił ręce. Myślała, że dojdzie niezatrzymywana do drzwi, ale kiedy kładła drżącą dłoń na klamce, schwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
– Nie zapomnij, że zawarliśmy umowę, Alice – powiedział. – Pamiętaj o tym. – Przesunął kciukiem po jej wardze.
– Nie zapomnę –wyszeptała. Uniosła dumnie głowę, duch przekory na powrót się w niej obudził. – To nie ja złamię dane słowo i przegram. Roześmiał się i puścił jej nadgarstek. – Ja też nie. Teraz, kiedy wiem, jaka nagroda czeka mnie na końcu tej męczarni, jestem zdeterminowany dotrzymać warunków testamentu. Pojadę zamieścić ogłoszenie o naszych zaręczynach w gazetach. Zobaczymy się dzisiaj wieczorem na koncercie. Alice wyszła z salonu. Z trudem wspięła się po schodach na górę. Zamknęła za sobą drzwi sypialni, wciąż czując pulsowanie całego ciała. Nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o tym, czego przed kilkoma chwilami 124
doświadczyła, i o tym, że chciała przeżyć coś więcej. Nie miało sensu zaprzeczać, że się nie zaangażowała. Tkwiła w tym po uszy. Położyła się na plecach na łóżku i zapatrzyła w draperie nad głową. Przekonała się, że czegokolwiek by zażądał, ona na to przystanie. Nawet tak niedoświadczona w sprawach miłości, rozumiała, że chce zakosztować wszystkiego, co on mógłby jej dać. Dreszcz ją przeszedł na myśl o pragnieniu, które ją ogarnęło. Miles odkrył przed nią samą, jak bardzo jest zmysłowa. Sprawił, że zapomniała o szantażu, udowodnił, że nienawidząc metod, jakimi działał, nie znienawidziła go. Przecież powinna nim gardzić za to wszystko, co sobą reprezentował – okrucieństwo i arogancję szlachetnie urodzonych, dla
S R
których dziewczyna na służbie stanowiła obiekt odpowiedni do zaspokojenia żądzy.
Nie mogła wszystkiego sprowadzać do zdradzieckiej reakcji ciała, które nawet teraz pamiętało przyjemność, jaką dał mu Miles. Już samo to jest wystarczająco groźne, pomyślała Alice. Była jeszcze kwestia uczuć. Chciała wierzyć, że zna prawdziwego Milesa, że jej serce przeczuwa, jakim naprawdę jest człowiekiem. Mogło to być złudne.
Wstała i spryskała twarz zimną wodą. Nie ma żadnej więzi między nią a Milesem Vickerym. Jest tylko szantaż. Taka jest prawda i powinna o tym pamiętać.
125
Rozdział dziesiąty Miles stał w drzwiach wielkiego holu Drummond Castle, obserwując wyprzedaż rodowego majątku. Z każdym uderzeniem młotka znikała cząstka jego przeszłości. Drewniany globus z pokoju dziecięcego poszedł ledwie za kilka nędznych szylingów. Wysłużone pudełko z cynowymi żołnierzykami, którymi z kuzynem Anthonym rozegrali tyle bitew podczas wakacji, dostało się pierwszemu licytującemu. Następnego nie było. Co za szczęście, pomyślał Miles ironicznie, że żaden z Drummondów tego nie dożył. Licytację prowadzili Barlow i Richardson, znani pośrednicy w handlu
S R
nieruchomościami i właściciele domu aukcyjnego. Reklamowali ją przez cały ubiegły tydzień:
Jedyna, niepowtarzalna okazja wejścia w posiadanie starożytnych dóbr, części spuścizny markizów z Drummond Castle, a także ziem, na których nie ustanowiono majoratu, i całego wyposażenia zamku, począwszy od wspaniałych żyrandoli i sreber po nocniki i kuchenne utensylia. Miles oparł się plecami o kamienne obramowanie drzwi. Coś z tych sformułowań musiało pobudzać wyobraźnię, bo licytacja przyciągnęła tłumy z Harrogate, Ripon i okolicznych miejscowości. Wielki hol był zatłoczony. Barlow i Richardson osiągną niezły profit z trzydniowej aukcji, pomyślał Miles, pieniądze pozwolą spłacić przynajmniej część monstrualnego długu, który odziedziczył wraz z tytułem markiza. Jego spojrzenie powędrowało do tylnych rzędów krzeseł, gdzie matka siedziała sztywno wyprostowana. Po jednej stronie miała Philipa, po drugiej Celię, obok której wzrok Milesa zarejestrował Franka Gainesa. Lady Vickery, z niesmakiem ubolewając nad przyziemnością licytacji, jednocześnie, ku żalowi Milesa, kategorycznie oświadczyła, że będzie w niej uczestniczyć, aby 126
wesprzeć syna w – jak to określała – godzinie próby. Wprawdzie wyprzedaż Drummond Castle nie była dla niej tak bolesna jak zlicytowanie Vickery Hall, lecz Miles zdawał sobie sprawę, że to wyjątkowo nieprzyjemne dla niej doznanie. Duma jej najstarszego syna legła w gruzach, a wraz z nią ucierpiało dobre imię rodziny. W pierwszym rzędzie siedzieli księstwo Cole i licytowali zażarcie, bez specjalnego wyboru, rozmaite przedmioty. Faye Cole wyraziła tak nieszczerze ubolewanie nad ciężką sytuacją Milesa, że ledwie powstrzymał się od wybuchu. „Drogi lordzie Vickery, co za okropne nieszczęście! Przykro mi widzieć pańską rodzinę w takim poniżeniu". „Droga księżno. Guzik mnie
S R
obchodzi poniżenie mojej rodziny i pani współczucie" – odparł, po czym odszedł, zostawiając ją z półotwartymi ze zdumienia ustami. Uznał, że nie uchybił wymogom testamentu, powiedział prawdę. Nie dbał o zamek ani o to, co sobie ludzie o nim pomyślą, że tak wyprzedaje swoje dziedzictwo. Kilka rzędów dalej siedziała lady Elizabeth Scarlet, której usilnie asystował John Jerrold, a obok niej Alice Lister z matką. Milesowi nie przyszło do głowy, że Alice może pojawić się na aukcji, i kiedy ją zobaczył, poczuł urazę. Mówił sobie, że to dziwaczne, ale odebrał jej obecność jak zdradę. Tłumaczył sobie, że ma to, na co zasłużył, zmuszając ją do zaręczyn i bezlitośnie nastając na zagarnięcie jej majątku, mimo to czuł złość. Ogłoszenie ich zaręczyn wcale nie wywołało takiego poruszenia w Fortune's Folly, jakiego się spodziewali. Wszyscy wiedzieli, że starał się o nią zeszłej jesieni dla jej pieniędzy i teraz uznano, że zgodziła się, bo uznała, że tytuł markiza podbija stawkę na rynku matrymonialnym. Pieniądze za tytuł? Nie widziano w tym nic niezwykłego, taka była kolej rzeczy. Jedynie Lowell Lister i Lizzie Scarlet otwarcie okazali dezaprobatę.
127
Przez cały tydzień od ogłoszenia zaręczyn Miles asystował Alice i jej matce, pełniącej rolę przyzwoitki, niezwykle zresztą podekscytowanej, w pijalni, bibliotece, na koncertach i spotkaniach towarzyskich. Został też zaproszony na obiad do Spring House. Alice mówiła niewiele i zachowywała się z rezerwą, dając wyraźnie do zrozumienia, że rola jego narzeczonej nie sprawia jej przyjemności. Wystrzegała się też skrupulatnie wszelkiej możliwości, by zostali sam na sam. Miles też się o to nie starał. Uznał, że może sobie na to pozwolić, wiedząc, jak silnie ją pociąga. Tamtego dnia w salonie Spring House postanowił sprawdzić, na co Alice skłonna byłaby mu pozwolić. To, że jest zmysłowa, wyczuł dawno. Nie
S R
spodziewał się jednak, że przy całym swoim cynizmie i doświadczeniu zareaguje tak silnie na jej nieporadną odpowiedź na jego pocałunki. Omal nie stracił nad sobą kontroli. Niespodzianka, powiedział sobie, ale nic znowu takiego niepokojącego. Kiedy już ją wreszcie zdobędzie, przestanie go tak pociągać. Zniknie obsesja na jej punkcie. Tak czy owak, trzy miesiące to stanowczo za długo, żeby ją zdobywać.
Spojrzał na Alice. Siedziała w grzecznej pozie między Lizzie a matką. Pożądanie ogarniało go na sam jej widok. Idiotyczne, coś takiego stanowczo nie powinno się przydarzyć zaprawionemu w miłosnych bojach mężczyźnie. Miles nienawidził uczucia, że rządzi nim jego fizyczność. Zupełnie na serio rozważał, czy nie poszukać ulgi w ramionach Ethel, posługaczki w gospodzie „Klaun Morris". W końcu się zdecydował i poszedł do gospody, zamierzając zapłacić dziewczynie sowicie za jej ciało i milczenie, tak by mieć pewność, że prawnicy Alice o niczym się nie dowiedzą. Kiedy wszedł do baru, wdzięki Ethel, hojnie demonstrowane w głęboko wyciętej bluzce, jakoś nie zrobiły na nim wrażenia. Kupił, ale duży kufel piwa i usiadł z nim w kącie, rozmyślając o Alice, jej jedwabistej skórze, o tym, jak ochoczo odpowiedziała na jego 128
pieszczoty, o cichych dźwiękach, które wydobywały się z jej gardła. Podnieciło go to tak, że walnął kuflem w blat stołu i wypadł na podwórze. Wsadził głowę pod pompę, licząc na to, że przynajmniej częściowo uśmierzy to jego cierpienia. Wierność? Nie praktykował dotąd tej cnoty, a świadomość, że pragnie dziewicy do tego stopnia, aby stracić zainteresowanie dla innych kobiet, złościła go i deprymowała. Wracając do gospody, ociekający wodą, wściekły i sfrustrowany, natknął się na Franka Gainesa, który posłał mu pełne zrozumienia spojrzenie, co go rozzłościło jeszcze mocniej i poczuł chęć, aby przyłożyć prawnikowi. Patrzył wciąż na Alice, głowę miała odwróconą, mógł widzieć tylko
S R
piękny profil, ale po sposobie, w jaki siedziała, wyczuł, że jest napięta. Pani Lister rozejrzała się i bezgłośnie powitała lady Vickery z takim radosnym ożywieniem, jakby znajdowały się na przyjęciu, a nie wyprzedaży majątku Milesa. Przez chwilę udało mu się zobaczyć minę Alice. W przeciwieństwie do Lizzie, która była wyraźnie ożywiona, wyglądała na zmartwioną. Odwrócił wzrok. Świadomość, że mu współczuje, wzbudziła w nim uczucia, których nie chciał doznawać. Wszystko było znakomicie, dopóki jej pożądał. Może ostatnio nie tak już znakomicie, ale do wytrzymania... Teraz zrobiło się to jakieś skomplikowane, głębsze niż tylko fizyczne pragnienie. – Kto da więcej za ten piękny zegarek? – spytał prowadzący licytację. – Oryginalny Breguet, panie i panowie, z Paryża, sygnowany na kopercie. Miles odwrócił wzrok. Dostał zegarek od ojca na szesnaste urodziny. Kilka lat temu, wyprzedając Vickery Hall, odmówił wystawienia na licytację zbyt wielu osobistych przedmiotów. Teraz jego finanse znalazły się w tak opłakanym stanie, że nie mógł sobie pozwolić na luksus zachowania osobistych drobiazgów.
129
„Dbaj o niego, jest bardzo cenny" – przypomniał sobie słowa ojca, kiedy odbierał z jego rąk zegarek, stojąc na wytartym dywanie z Axminster w gabinecie Vickery Hall. Nawet kiedy opuszczał Vickery, pełen gniewu, pozbawiony wszelkich złudzeń, zatrzymał zegarek od ojca, traktując go po trosze jak talizman. Alice zaczęła licytować zegarek. Zatem pomylił się co do niej. Przyszła na aukcję, aby triumfować. W głębi duszy wiedział, że nie ma prawa jej za to winić, bo nie kto inny tylko on postawił ją w tej sytuacji. Nie obchodzi go, co ona robi, może tak samo jak on nie dbać o nic. Tylko skoro to nie ma dla niego znaczenia, dlaczego ma ochotę walnąć pięścią w drewniane panele z
S R
dwunastego wieku, pokrywające ścianę?
Licytowano coraz wyżej. Miles poczuł ucisk w piersiach. Odwrócił się i poszedł po kamiennych płytach holu do gabinetu. Chętnie by się czegoś napił, ale sprzedał całą zawartość piwnicy i kryształowe kieliszki. Szukał odrobiny prywatności, lecz wszystkie pomieszczenia otwarto dla publiczności, aby mogła zapoznać się z wystawionymi na sprzedaż przedmiotami. Podszedł do okna i zapatrzył się na wrzosowisko. Był zimny lutowy dzień, chmury nawisały nisko, mżawka omywała wystające z podłoża głazy. Widok odpowiadający jego nastrojowi.
Młotek opadł, prowadzący licytację wykrzykiwał coś z ekscytacją, rozległy się brawa, z czego można było wnosić, że zegarek został sprzedany za pokaźną kwotę. Coś się w nim obudziło. Wmaszerował wielkimi krokami z powrotem do holu i podszedł do rzędu, w którym siedziała Alice. Policzki miała zarumienione, minę triumfującą. Przelicytowała wszystkich, nie było wątpliwości. Miles złapał ją za nadgarstek i pociągnął za sobą na oczach tłumu. Mignęła mu zaszokowana twarz pani Lister, a do uszu doszło głośne
130
westchnienie matki. Głuchy na szepty tłumu, zaprowadził Alice do gabinetu i z trzaskiem zamknął za nimi drzwi. – Co ty, do diabła, wyrabiasz? – spytał szorstko. – Kiedy zawieraliśmy umowę narzeczeńską, nie było mowy o tym, że pojawisz się na aukcji, aby okazać, jaką przyjemność sprawia ci świadomość, że możesz mnie kupić. – Nagle zdał sobie sprawę z tego, że drży z gniewu. Z trudem się opanował. – Myślałem, że ująłem to jasno. Skoro nie jesteś w stanie wykrzesać odrobiny entuzjazmu z powodu naszych zaręczyn, oczekiwałbym przynajmniej na forum publicznym okazywania mi szacunku choćby z tego powodu, żeby nie wzbudzać podejrzeć co do natury tego związku.
S R
Alice wyprostowała się. Peleryna przekrzywiła się na jej ramionach, gdy ciągnął ją za sobą, ze starannie ułożonej fryzury wymknęły się kosmyki. Spodziewał się gniewu, tymczasem zobaczył żal w jej oczach. – Zegarek jest dla ciebie – odparła z prostotą, która go poraziła. Twarz jej pobielała, ale mówiła spokojnie: – Twoja mama powiedziała mi, że jest dla ciebie bardzo cenny, więc nie chciałam, żeby dostał się komuś innemu. Miles poczuł gorycz w ustach.
– Nie chcę go – burknął, broniąc się przed uczuciami, które jej gest mógł wzbudzić, ale Alice, niezrażona, mówiła dalej:
– To prawda, że przyszłam, żeby wprawić cię w zakłopotanie. Zamierzałam zrobić tu niezłe przedstawienie, kupując bez umiaru, ale – wzruszyła ramionami – okazało się, że nie jestem zdolna do czerpania satysfakcji z takich działań. Może jestem zbyt szlachetna, a może, jak twierdzi Lizzie, mam za miękkie serce. Nie zmienię się tylko dlatego, że ty postępujesz wobec mnie tak, a nie inaczej. Miles nie rozumiał, czemu jej słowa i wyraz współczucia w oczach sprawiły mu taką przykrość. Ostatnie, czego od niej chciał, to współczucia. Z 131
holu dobiegł podniesiony głos prowadzącego licytację i Miles skrzywił się, usiłując nie dopuścić go do świadomości. Alice podeszła bliżej i położyła dłoń na jego ramieniu. – Przykro mi, Miles. To musi być dla ciebie bardzo trudne. Szukał słów, żeby ją zbyć, ale żadne nie przychodziły mu do głowy. Musi się uwolnić od tych nieoczekiwanych, niechcianych emocji. Przywołał na pomoc swój cynizm: „Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, panno Lister. Kiedy już wszystko zostanie sprzedane, zyskam środki, żeby przetracić je w domach gry". Jednak nie wypowiedział tych słów. Ku własnemu zdumieniu zrozumiał, że do tej pory tłumił gorycz i gniew. Musiał sprzedać Vickery Hall i
S R
Drummond Castle, upokarzając rodzinę, podczas gdy prawdziwym winowajcą był rozpustny i rozrzutny ojciec, który zaprzepaścił rodzinny majątek. Czuł bezsilną złość na myśl, że ojciec uniknął wszelkiej odpowiedzialności, zmarł, zanim był zmuszony wyprzedawać rodzinne dobra, i zostawił syna z ciężarem długów, wstydu i poniżenia. Zanim doszło do ich potwornej kłótni, Miles uwielbiał ojca, idealizując go. Teraz wreszcie zrozumiał, że zatrzymał zegarek z sentymentalnych powodów, że chciał mimo wszystko wierzyć w ojca, nawet mimo okoliczności, z powodu których został wygnany z domu. Dzisiaj stracił i to złudzenie. Nie miał już niczego, czego mógłby się uchwycić, i to bolało. Zamiast odesłać Alice, przykrył dłonią jej dłoń spoczywającą na jego ramieniu. Uniosła twarz, żeby na niego spojrzeć, wargi miała rozchylone, a w oczach troskę i Miles poczuł, że coś się w nim budzi. Przycisnął ją do siebie, ściągnął z jej głowy kaptur i wsunął palce w jasne sploty, przyciągając jej głowę gwałtownym ruchem i całując namiętnie. Usłyszał pełne zaskoczenia westchnienie, a potem Alice przytuliła się do niego i poddała mu całkowicie. Ta uległość sprawiła, że Miles zapomniał o całym świecie, świadomy tylko oddania Alice i ich wzajemnie odczuwanej 132
namiętności. Wstrząśnięty do głębi, zrozumiał, że pożądanie, jakie go ogarnęło, obiecuje spokój i ukojenie, które tylko Alice może mu dać. Nie myślał o jej młodości ani braku doświadczenia. Kiedy całował ją w salonie Spring House, kontrolował się jeszcze do pewnego stopnia. Uwodził, pokazywał jej, jakim jest mistrzem i jaką ma nad nią przewagę. Przynajmniej częściowo panował nad sobą, teraz zupełnie nie – ani on, ani Alice. Przyłożyła dłonie do jego pleców, przyciągając go do siebie mocniej, a potem poczuł, że rozpina mu koszulę i jej dłonie zaczęły błądzić po jego piersi i barkach. Z jękiem przechylił jej głowę, całując ją zaborczo. Miał dziwne uczucie, że zmierzają w tajemnicze, mroczne rejony, w które dotychczas nie zabłądził.
S R
Przerażało go to i kusiło obietnicą błogiego spokoju, jakiego nie znał, bo zawsze dotąd wałczył, a teraz miał zaspokoić poryw serca, dając coś z siebie bez stawiania warunków i dostając dobrowolnie w zamian. – Alice! – rozległo się nawoływanie Lizzie. – Alice, czy wszystko w porządku? Gdzie jesteś?
Miles słyszał ten głos, ale jego świadomość nie zarejestrowała go, zbyt był pochłonięty uczuciami, których doznawał w ramionach Alice. Dopiero odgłos
kroków na
kamiennych płytach podłogi przywrócił go
do
rzeczywistości. Puścił Alice, a ona zachwiała się i upadłaby, gdyby jej nie podtrzymał. Jedno spojrzenie na jej twarz powiedziało mu, że jest wciąż oszołomiona. Włosy miała potargane, źrenice rozszerzone i pociemniałe. Przyłożyła palce do ust w geście zdziwienia, na którego widok poczuł niezwykły jak na niego przypływ czułości. Miles czuł się zaniepokojony i nie rozumiał źródła tego doznania. Z jednej strony przeklinał intruza, który uniemożliwił mu uwiedzenie Alice. Bez wątpienia właśnie to by się za moment zdarzyło. Wykorzystałby jej ochoczą odpowiedź na jego namiętność i tym samym zmusił do zawarcia małżeństwa 133
natychmiast wyprowadzając w pole prawników i obchodząc warunki testamentu. Z drugiej strony, w głębi ducha był zadowolony, że to się nie zdarzyło, ale wolał nie zgłębiać powodów swojego zadowolenia. – Alice! Za chwilę Lizzie ich przyłapie. Miles poprawił pelerynę Alice, nasunął kaptur na jej głowę i pocałował ją przelotnie w usta. – Lady Elizabeth zaraz tu wejdzie – powiedział cicho i ku swej uldze zobaczył, że zamrugała rzęsami, a jej twarz straciła zdziwiony i roznamiętniony wyraz, który upodabniał ją dc śpiącej księżniczki z bajki. Odwróciła się w tym samym momencie w którym Lizzie z rozmachem
S R
otworzyła drzwi gabinetu. Miles stanął za biurkiem, aby ukryć widome oznaki podniecenia. Nie postawi Alice w niezręcznej sytuacji, okazując wszem i wobec jak jej pożąda.
– Tutaj jesteś! – wykrzyknęła Lizzie. – A już myśleliśmy, że lord Vickery uprowadził cię żeby schrupać z kosteczkami. Mnie jednej starczyło odwagi, aby pospieszyć ci na odsiecz, Cieszę się, że widzę cię całą i nietkniętą – podkreśliła, patrząc na Milesa bez cienia sympatii.
– Wszystko w porządku, Lizzie, nie ma powodów do niepokoju. Lordzie Vickery – lekkie drżenie jej głosu było niemal niedosłyszalne – pozwoli pan, że się pożegnam. – Odwiedzę panią jutro, panno Lister. Zawsze na pani usługi. – Czy tak? – spytała z błyskiem w oku. – Może być pani tego najzupełniej pewna. – Chodź, Alice! – Lizzie złapała ją za ramię. – Pokażę ci, co kupiłam. Prześliczne nocniki z chińskiej porcelany... Wyszły obie do holu, Lizzie cały czas mówiła jak nakręcona. Alice nie obejrzała się. Miles łowił uchem odgłos jej kroków, potem ucichły. Poruszył 134
się niespokojnie, jakby chciał się otrząsnąć z wrażenia, że wydarzyło się coś niezwyczajnego między nim a Alice. Nie było to tylko pożądanie. Kiedy wyciągnęła ręce, by go objąć, zrodziła się między nimi więź głębsza niż jakakolwiek dotąd. Nie życzył sobie tak intensywnych doznań, nie zamierzał się przywiązać do Alice. Chciał ją wziąć do łóżka i chciał jej pieniędzy. Był znudzony i w podłym nastroju z powodu wyprzedaży, do tego zły na ojca za jego rozrzutność. Alice pragnęła go pocieszyć i powinien doznać czysto fizycznej ulgi. Wciąż był podniecony na myśl o niej. Powinien ją uwieść, tu, na tym biurku, skompromitować i wytrącić argumenty prawnikom, tak że nie pozostałoby im nic innego, jak wycofać się, zapomnieć o kodycylu lady Membury i posłać po księdza.
S R
Alice stanęła jak żywa przed jego oczami, ale nie rozłożona w rozpustnej pozie na biurku, uległa i poniżona, tylko pieszcząca go dłońmi po torsie i barkach, ofiarująca pocieszenie w nieszczęściu, które go spotkało. Miles, czując się poruszony do głębi, zaklął ordynarnie. Skłonność do niej stanowczo zaciemniała mu umysł. To było jedyne sensowne wytłumaczenie jego rozterek. Niech szlag trafi te trzy miesiące. Do diabła z idiotycznym zapisem lady Membury. Będzie miał i Alice, i jej pieniądze. Pożądają się nawzajem, ona ulegnie. Już on się o to postara. Następnym razem porzuci pozę dżentelmena. Zamknie drzwi na klucz, żeby zapobiec niepożądanym wtargnięciom, i uwiedzie Alice. Bez zbędnych sentymentów i bez litości, jak na rasowego łajdaka przystało.
135
Rozdział jedenasty Następnego ranka zaczął padać śnieg. Odchyliwszy ciężkie zasłony, Alice spojrzała na niebo. Przypominało wielką białą gęś, z której piersi opadały, wirując i kłębiąc się, sterty puchu. Marigold zapukała do drzwi i weszła do środka, niosąc tacę z filiżanką gorącej czekolady i talerzykiem z tostami. Alice odwróciła się do niej, opuszczając z powrotem zasłony. – Proszę wrócić do łóżka – powiedziała zaniepokojonym tonem pokojówka. – Przeziębi się pani, stojąc przy oknie w koszuli. Postawiła tacę na nocnym stoliku i uklękła przed kominkiem, żeby
S R
rozpalić ogień. Alice przyglądała się jej, wspominając dłużące się zimowe dni, kiedy wstawała przed świtem, aby przystąpić do codziennych obowiązków. Zaczynała od rozbicia tafli lodu w wiadrach stojących w kuchni. Dopiero wtedy mogła zagrzać wodę, a potem wędrowała z piętra na piętro, taszcząc ciężką skrzynkę z rozmaitymi utensyliami, czyściła paleniska, rozpalała ogień, wykonywała setki żmudnych czynności. Matka uważała, że Alice jest nazbyt pobłażliwa dla służby – Marigold i Delii, kucharza, lokaja, Jima i woźnicy Jeda – ale ona znała ich ciężki los i robiła wszystko, żeby im ulżyć. Byli najlepiej opłacanymi służącymi w Yorkshire, ich pokoiki ogrzewano; mieli prawo do kilku wolnych dni, żeby móc odwiedzić rodziny; kiedy chorowali, wzywała lekarza. – Dama nie powinna niczego robić, to jej prawo i obowiązek – pouczała pani Lister, kiedy Alice chciała zobaczyć, co się dzieje w kuchni lub spiżarni. – Stałyśmy się bezużyteczne, odkąd jesteśmy bogate – broniła się Alice i nie chcąc sprzeciwiać się matce otwarcie, wymykała się do kuchni, aby pomagać w przygotowywaniu marynowanych gruszek.
136
– Mama pewnie nie wychyli nosa ze swojego pokoju, gdy zobaczy, że tak śnieży – zwróciła się do Marigold. Pokojówka wstała z kolan i ocierając dłonie z sadzy, powiedziała z uśmiechem: – Pani Lister wypiła już poranną herbatę, odczytała przyszłość z liści, a teraz siedzi w saloniku, pochłonięta lekturą „Węgierskich braci" pani Porter. Jej powieści są bardzo zajmujące, tak mi powiedziała. Alice westchnęła nie dlatego, żeby ubolewała nad gustem matki, ale dlatego że żadne plany, jakie mogłaby powziąć na dziś, nie znajdą uznania w jej oczach. Odkąd pani Lister przyznała sobie prawo do bycia damą, doszła do
S R
wniosku, że jest zbyt delikatna, aby wychodzić z domu na przenikliwe zimowe powietrze. Alice uważała, że to dość zabawne jak na silną, zahartowaną kobietę, wychowaną w Yorkshire, ale rozumiała potrzebę matki, by wreszcie w życiu zakosztować trochę lenistwa. Żałowała tylko, że jej własne plany muszą na tym ucierpieć. Nie było mowy o wyjściu na zakupy czy zażyciu przechadzki, skoro matka nie chciała jej towarzyszyć jako przyzwoitka. Patrząc na płatki śniegu, pomyślała, że i tak nie powinna liczyć na jakiekolwiek towarzystwo. Miles Vickery pewnie nie przyjdzie, pogoda jest zbyt kiepska, poza tym wciąż trwa wyprzedaż w Drummond Castle. Wyglądało na to, że nie potrafi przestać myśleć o Milesie. Zasypiała, rozpamiętując chwile niezwykłej bliskości, jakie przeżyli w gabinecie w Drummond Castle. Miles wkradł się w jej sny. Obudziła się tego ranka, rozgrzana i rozluźniona, jakby spała w ramionach kochanka, a jej pierwsza myśl była o Milesie. Po ogłoszeniu ich zaręczyn próbowała postępować rozumnie i trzymać Milesa na dystans. Niespecjalnie było to trudne, wystarczyło przypomnieć sobie, jak bezlitośnie nastawał na małżeństwo, i od razu ogarniał ją gniew na 137
to, jak została wykorzystana i upokorzona. Potem pojechała z Lizzie i matką na wyprzedaż do Drummond Castle. Zobaczyła w całej rozciągłości, w jakiej Miles jest nędzy, jak został poniżony. Poznała jego młodszego brata, matkę, siostrę i dostrzegła rozpacz kryjącą się za pozornym spokojem. Celia opowiedziała jej o tym, jak stracili posiadłości, a gdy matka nie słyszała, szepnęła jej słowo o tym, że zmarły biskup był potwornym utracjuszem i zostawił Milesowi monstrualny dług do spłacenia. Alice zrozumiała, dlaczego Miles musiał poślubić dziedziczkę fortuny i dlaczego nie miał wobec niej żadnych skrupułów. Nie usprawiedliwiało to szantażu, ale wyjaśniało cyniczną pozę, jaką demonstrował na każdym kroku, i jej mimowolne, dla niej samej
S R
dziwne współczucie, które dla niego instynktownie poczuła. Tak jak ona, wcześnie zrozumiał, że życie nie toczy się według zasad fair play. Ona musiała zarabiać na życie, harowała, walcząc o przetrwanie. On został obciążony cudzymi zobowiązaniami.
Byli pod pewnymi względami bardziej do siebie podobni, niż mogła przypuszczać. Spodziewała się, że odrzuci jej litość. Ironizujący cynik nie mógł zaakceptować słów pocieszenia, tego była pewna, tymczasem poszukał ukojenia w bliskości jej ciała.
Na wspomnienie pocałunków Milesa poczuła wewnętrzne ciepło. Gdyby Lizzie im nie przerwała, uwiódłby ją, wziął na biurku w gabinecie Drummond Castle, a ona, ogarnięta pożądaniem, zapomniałaby o przyzwoitości. Ta potężna siła, która popychała ich ku sobie, była bardzo niebezpieczna dla Alice. Nie miała doświadczenia, żeby się przed nią obronić. Zresztą wcale nie chciała się opierać, wręcz pragnęła przyjemności, którą sprawiały pocałunki i pieszczoty. Stanowczo nie jestem damą, pomyślała z goryczą, przypominając sobie, ile pieniędzy, czasu I wysiłku zmarnowała na drogich nauczycieli manier i
138
tańca. Trzeba czegoś więcej niż pozłotki dobrego wychowania, żeby być damą. Zbyt łatwo ulegam, jakby to księżna Cole określiła, nieprzyzwoitym impulsom. – Panienko? – spytała Marigold i Alice zorientowała się, że pokojówka zadała pytanie, na które nie uzyskała odpowiedzi. – Przepraszam cię, Marigold. – Czy życzy sobie pani ubrać spacerową suknię? Zastanawiałam się, czy wyjdzie pani z tym pani przystojnym lordem. – – Nigdzie nie wychodzę. Wątpię, by lord Vickery złożył mi dzisiaj wizytę. Włożę lawendową suknię i pomogę kucharzowi przerabia śliwki albo zrobię ciasto.
S R
Wzięła lawendową, podniszczoną suknię i zaczęła się powoli ubierać. Wczoraj prze moment wydawało się, że rodzi się miedzy nimi coś głębszego, cennego. Znów zwiodło j jej głupie, łaknące uczuć serce. Gdyby rzeczywiście łączyło ich uczucie, pożądanie nie byłoby grzeszne ani niegodziwe, ani niegodne damy. Bez miłości i wzajemnego szacunku – było. Jak marzyć o miłości i szacunku, gdy w grę wchodziły szantaż i przymus... Westchnęła ciężko i zeszła na dół, aby się zająć gotowaniem.
Dwie godziny później wyszła z kuchni i skierowała się do frontowych drzwi. Dzwonek dźwięczał natarczywie, kamerdyner poszedł zanieść gorącą wodę dla Lydii, która ostatni wydawała się znacznie bardziej ożywiona, mówiła nawet o spacerze nad rzekę. Marigol poszła na górę z gorącymi maślanymi ciasteczkami dla pani Lister i nie było komu otworzy drzwi. Zrobiła to Alice i w progu ujrzała Miles Vickery'ego. Otrzepywał śnieg z kapelusza i podróżnego płaszcza z pelerynką. – Dziękuję. Co za nieprzyjemny dzień – zaczął, a kiedy zorientował się, że stoi przed nim Alice, zawołał: – Panno Lister! Nie spodziewałem się... – Urwał. 139
Doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć. Słyszała to już wiele razy przedtem. Ostatnio na Wieczorku w Fortune's Folly, gdy do jej uszu doszła uwaga pani Minchin, skierowana do księżnej Cole: „Czy droga księżna wyobraża sobie, że ona sama otwiera drzwi? Jakie to niewłaściwe! Ale cóż, kto się sługą urodził, na zawsze sługą pozostanie, nieprawdaż?". – Radzę sobie z otwieraniem drzwi – odezwała się ironicznie Alice. – To całkiem proste, trzeba nacisnąć klamkę i pchnąć. Może i pan któregoś dnia spróbuje, milordzie. Miles się roześmiał – Całkiem możliwe, że spróbuję. Oczywiście, jeśli pani obieca, że będzie
S R
mi udzielać wskazówek, panno Lister. Chciałem zapytać, czy nie wybrałaby się pani ze mną na przejażdżkę po Fortune Row, ale widzę, że nie oczekuje pani dzisiaj wizytujących. Wygląda pani oczywiście czarująco... – Nie spodziewałam się pana dzisiaj zobaczyć – odparła, nagle uświadamiając sobie, że stoi przed nim w niemodnej lawendowej sukni i fartuchu, stroju stosownym dla farmerskiej córki, a nie dziedziczki fortuny. – Wspominał pan, że złoży mi wizytę, nie zapomniałam, ale sądziłam, że pogoda pana odstraszy.
– Musi pani uważać mnie za beznadziejnego słabeusza, skoro odrobina śniegu miałaby mnie odwieść od podróży, zwłaszcza gdy jej celem jest ujrzenie pani. Po naszym wczorajszym spotkaniu pałam chęcią zobaczenia pani ponownie. – Niestety, nie możemy przyjmować wizyt, mama nie czuje się zbyt dobrze... – Urwała, zerknąwszy na swoje odbicie w lustrze. Miała twarz poplamioną mąką. Żachnęła się, sięgając dłonią do policzka i zobaczyła, że Miles się śmieje.
140
– Bardzo pani z tym do twarzy – zauważył, a wyraz jego oczu sprawił, że Alice się zarumieniła. – Przygotowywałam ciasto śliwkowe. Proszę mi wybaczyć, milordzie, ale najlepiej będzie, jak pan teraz odjedzie. Może moglibyśmy spotkać się wieczorem, w większym towarzystwie... – Przykro mi słyszeć o niedyspozycji pani matki – powiedział, ignorując jej niezbyt grzeczne wysiłki, by się go pozbyć. – Ale być może uzyskam jej zgodę na zabranie pani na krótką przejażdżkę? Śnieg przestał padać, Fortune's Row wygląda bardzo atrakcyjnie. Zapewniam, że opatulę panią wystarczająco dobrze, aby ochronić przed chłodem. Nie zaziębi się pani, obiecuję.
S R
– Myślę, że... – Urwała, kiedy przyłożył dłoń do jej poplamionego mąką policzka.
– Proszę nie myśleć – powiedział łagodnie – tylko ze mną pojechać. Alice zamknęła oczy. Skóra pod jego dotykiem nagle zrobiła się boleśnie wrażliwa. Jak łatwo przychodziło mu sprawić, by zapomniała, że ma do czynienia z pozbawionym skrupułów łowcą posagów. – Nie musi pan prosić. Ma pan argumenty i potrafi ich użyć, aby żądać – stwierdziła zła na siebie, że wystarczyły jego uśmiechy i dotknięcie, aby ją oczarować.
– W takim razie proszę iść po płaszcz i nie sprzeciwiać się mi – powiedział równie ostro jak Alice. Ich spojrzenia się skrzyżowały i Miles uniósł brwi. — Na co pani czeka? Sama mi pani przypomniała, że mam prawo żądać. Zrobiło jej się nieswojo i weszła na schody, ścigana jego spojrzeniem. Czuła napięcie i znużenie. Zajrzała do pokoju matki i zobaczyła ją podpartą poduszkami, pogrążoną w lekturze. Bertie, mały piesek pokojowy, leżał zwinięty w kłębek obok dzianego szala z wyrobionym herbem. 141
– Mamo, przyszedł lord Vickery. Prosi o pozwolenie zabrania mnie na krótką przejażdżkę po Fortune Row. Śnieg przestał padać, mimo to nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – Lord Vickery jechał aż z Drummond Castle mimo śnieżycy, aby zobaczyć się z tobą? – spytała pani Lister, a wyraz niedowierzania na twarzy szybko zastąpił szeroki uśmiech. – Jaki uważający! – Na moje pieniądze – przypomniała Alice. Pani Lister podniosła filiżankę z zaparzonymi liśćmi herbaty. – Liście ułożyły się w kotwicę, a to oznacza stałość. Ależ jedź z nim, kochanie.
S R
– Stałość? To by się zgadzało. W dążeniu do uratowania własnej skóry. Czy jesteś pewna, że powinnam jechać, mamo? Skoro ty nie możesz, będę sama z lordem Vickerym, co nie zostanie uznane za właściwe... – Lord Vickery nie pragnie mojego towarzystwa – przerwała jej matka takim tonem, jakby zwracała się do małego dziecka, które powiedziało coś niemądrego. – Naprawdę, kochanie, pomyśl rozsądnie. Moja obecność tylko przeszkadzałaby lordowi Vickery'emu w zalotach. – Spojrzała na Alice sponad książki. – Mogłabyś okazać mu więcej sympatii. Przemyśl to. – Sympatii? Co masz na myśli, mamo?
– Lord Vickery to mężczyzna o... żywym usposobieniu. Prawdopodobnie trzy miesiące oczekiwania, a może dłużej na wasz ślub, to zbyt długo dla niego. Właśnie to miałam na myśli, mówiąc o okazaniu sympatii. Jeśli będziesz wystarczająco ostrożna i dyskretna... – Zawiesiła głos i spojrzała na Alice znacząco. – Chodzi mamie o to, że lord Vickery jest znanym rozpustnikiem. – Alice usiadła ciężko na brzegu łóżka, zaszokowana sugestią matki.
142
– Uważa mama, że zrobi skok na bok, jeśli odmówię przespania się z nim. Pani Lister wydała cichy okrzyk oburzenia. – Potrafisz być zadziwiająco bezpośrednia, moja droga. Miałam na myśli... – Że jest znanym rozpustnikiem i zrobi skok na bok, jeśli odmówię przespania się z nim – powtórzyła Alice. – Niech zrobi, zgodnie z zapisem w testamencie lady Membury straci wtedy możliwość zagarnięcia moich pieniędzy. – Obrysowała palcem wzór na kapie łóżka. – Lord Vickery znalazł się w pułapce. Potrenuje powściągliwość w miłosnych potyczkach, to dla niego
S R
z pewnością nowe doświadczenie.
Ubierając się w suknię spacerową, pomyślała, że stanowczo spodziewała się po matce zbyt wiele, licząc na to, że pojedzie z nimi jako przyzwoitka. Pani Lister tak bardzo pragnęła tego małżeństwa i tytułu markizy dla córki, że gdyby Miles zasugerował porwanie, pewnie własnoręcznie spakowałaby torbę podróżną. Potrząsnąwszy głową z rezygnacją, Alice związała włosy wstążką i nakryła je kapelusikiem. Wzięła grubą pelisę i włożyła solidne, ciepłe buty. Pomyślała o koniach stojących na dworze. Miała nadzieję, że nie zmarzły. A potem zastanowiła się, jakie to dziwne, że Milesa stać na utrzymanie koni. Widok lśniącego, srebrno–zielonego powozu i silnych, pięknych gniadoszy zaskoczył ją jeszcze bardziej. – Pan Haven z wypożyczalni powozów zaproponował mi ten zaprzęg, chociaż zupełnie się tego nie spodziewałem – wyjaśnił Miles, pomagając jej wsiąść. – Właściwie powinienem pani za to podziękować. – Rzucił jej ironiczne spojrzenie. – Sama pani widzi, jak nasze zaręczyny zaczynają mi się opłacać.
143
Stajenny zjawił się z rozgrzaną fajerką i umieścił ją pod stopami Alice, a Miles opatulił ją dużym wełnianym kocem. Alice ucieszyła się, że stajenny z nimi pojedzie, ale Miles szybko wyprowadził ją z błędu, odprawiając go. – Dziękuję, Chester. Możesz pójść mniej więcej na godzinę do miasteczka, jeśli chcesz. – Tak jest, milordzie. – Stajenny ukłonił się i natychmiast ruszył w drogę, pogwizdując. – Zatem teraz żyje pan pod zastaw mojego majątku – stwierdziła Alice, kiedy Miles usiadł obok niej i ujął cugle. – Właśnie, panno Lister – zgodził się z uśmiechem.
S R
Najwyraźniej nie ma oporów przed mówieniem prawdy, pomyślała Alice. Może dlatego, że jest kompletnie pozbawiony wstydu. – Sądziłam, że chodziło panu o spłacenie długów moimi pieniędzmi, a nie o zaciąganie nowych.
– Niekoniecznie. Sztuka polega na tym, żeby umiejętnie zarządzać długiem. Zawsze żyłem na kredyt, panno Lister. Osiemdziesiąt tysięcy funtów nie wystarczy, aby pospłacać moje długi.
Tego się nie spodziewała. Jeśli on zdoła dotrzymać warunków testamentu i będzie musiała go poślubić, czeka ją życie na kredyt. Nie zaznała tego nawet wtedy, gdy utrzymywała się jedynie z nędznej pensji służącej, i taka sytuacja zupełnie jej nie pociągała. Rozrzutny, ekstrawagancki styl życia arystokracji nie imponował jej, przeciwnie uważała, że jest pożałowania godny. Westchnęła, splatając dłonie w rękawiczkach we wnętrzu futrzanej mufki. Promienie słońca przedzierały się przez powłokę chmur, śnieg nie padał, ale powietrze było ostre, przenikliwe. Karykiel skręcił w główną ulicę, prowadzącą przez środek Fortune's Folly, i toczył się powoli w kierunku centralnego placu. Droga była omieciona ze śniegu, na głównym placu skręcili 144
w Fortune Row, miniaturową wersję londyńskiego Rotten Row. Alice i Lizzie często dowcipkowały na temat manii wielkości sir Montague'a Fortune'a, która popchnęła go do stworzenia miniaturowego parku i okrążającej go alei. Dzisiaj musiała przyznać, że to miejsce wygląda pięknie, ośnieżone i lśniące w promieniach: słońca, jakby ktoś rozsypał tysiące maleńkich kryształków. Oprócz nich i samotnego jeźdźca, galopującego na czarnym ogierze w oddali pomiędzy hotelem „Granby" a rzeką, nikt więcej nie odważył się na przejażdżkę. – Dobrze było wyjść z domu – odezwała się Alice, wystawiając twarz do słońca. – Czy pani jeździ konno?
S R
– Owszem, ale nie trzymam się w siodle bardzo pewnie i z wdziękiem. Mój styl jazdy z pewnością nie zyskałby uznania w eleganckim towarzystwie. Nauczyłam się jeździć konno na farmie, co wszystko wyjaśnia. – Nie trzyma pani teraz koni? Może w stajniach brata? – Wynajmuję u pana Havena, kiedy są mi potrzebne. Dość rzadko, bo zdecydowanie wolę spacery nad rzeką. Kolejny powód, by wytykać mi, że nie zachowuję się jak na prawdziwą damę przystało. – Potrząsnęła głową. – Chyba mam zbyt żywe usposobienie, aby zachowywać się jak dobrze urodzone damy. Jedyna korzyść z bycia służącą była taka, że nikogo nie obchodziło, co robię. Teraz czuję się do znudzenia skrępowana tymi wszystkimi zasadami i ograniczeniami. – Wyobrażam sobie, że musi to być dla pani uciążliwe. Od początku nie robiła pani na mnie wrażenia kobiety zdolnej siedzieć nieruchomo przez kilka godzin przed kominkiem, haftując lub szyjąc tylko dlatego, że tak wypada. – Zawsze chwalono mnie za staranność i dokładność, ale przyznaję, że szycie i haftowanie nuży mnie po krótkim czasie. – Zmarszczyła czoło, 145
ponieważ temat ich rozmowy przypomniał jej Lydię i poprzedni wieczór, gdy siedziały razem, wyszywając kaftaniki dla dziecka, które miało przyjść na świat. – Czy mogę o coś spytać, lordzie Vickery? – Oczywiście, panno Lister. Zacisnęła skryte mufką dłonie. Nie rozumiała, dlaczego tak się denerwuje, – Czy Tom Fortune uciekł z więzienia? Miles spojrzał ze zdziwieniem na Alice. Nie takiego pytania się spodziewał. Uśmiech znikł, patrzył na nią przenikliwie, niemal groźnie, po rozbawieniu i odprężeniu nie pozostało śladu. Ściągnął cugle, a gdy konie zwolniły do stępa, zapytał: – Dlaczego pani pyta?
S R
– Czy nie mógłby mi pan najpierw udzielić odpowiedzi? – Dobrze – zgodził się z lekkim skinieniem głowy. – Tom Fortune rzeczywiście uciekł.
– Czy Lydii grozi niebezpieczeństwo?
– Możliwe – odparł, uważnie wpatrując się w twarz Alice. – Wszystkim wam może grozić. Co panią skłoniło do zadania tego pytania? – Któregoś dnia zapytał mnie pan o Lydię – odparła. – Sądziłam, że to kurtuazyjne pytanie, ale potem Lizzie powiedziała mi, że lord Waterhouse wypytywał, czy Lydia otrzymywała listy, i zastanowiło mnie, dlaczego chciał to wiedzieć. – Alice podniosła wzrok na Milesa, ale jego twarz była nieprzenikniona. Powóz toczył się coraz wolniej pod ośnieżonymi gałęziami drzew. – A wczoraj wieczorem Lydia zapytała mnie... – Urwała, zdając sobie sprawę, że omal nie zawiodła zaufania przyjaciółki, zdradzając temat ich rozmowy. – O co? 146
– Och, nic takiego... – Zrobiła niezadowoloną minę. Nie umiała kłamać i teraz nie przychodziła jej do głowy żadna zręczna wymówka. Zresztą była przekonana, że cokolwiek wymyśli, Miles w to nie uwierzy. Był zbyt spostrzegawczy. – Proszę nie tracić czasu na wymyślanie odpowiedzi, panno Lister. Potrafię wyczuć, czy mówi pani prawdę. – Od kiedy to stał się pan takim ekspertem w rozpoznawaniu, czy ktoś mówi prawdę? – rzuciła ze złością. – Od czasu, gdy zalecając się do pani, zostałem zobligowany do mówienia prawdy – odparł z przekąsem. – Zatem?
S R
– Spytała mnie, kogo podejrzewałabym o zamordowanie sir Williama Crosby'ego i Warrena Sampsona, gdyby założyć, że nie dokonał tego Tom Fortune – powiedziała, kapitulując. – Jestem pewna, że tak tylko spekulowała. Wciąż kocha Toma, więc nic dziwnego, że chciałaby widzieć go niewinnym. – Być może. A może Tom Fortune zdołał skontaktować się z panną Cole, przekonał ją, że jest niewinny, i poprosił o pomoc. Czy tak właśnie było, panno Lister?
– Nic mi o tym nie wiadomo – zapewniła i się zaczerwieniła. Zła na siebie, pomyślała, że wygląda to tak, jakby coś kręciła. – Niczego takiego mi nie wyznała. – Rozumiem. Z tonu głosu Milesa nie mogła odgadnąć, czy jej uwierzył. – Panna Cole nie otrzymała listu? – W każdym razie ja o tym nie wiem. – Alice nachmurzyła się. – Spytałam pana o Toma, bo obawiałam się, czy Lydii nic nie grozi. Teraz, kiedy mnie pan tak wypytuje, żałuję.
147
– Dobrze będzie, jeśli poobserwuje pani pannę Cole i da mi znać, gdyby coś wydało się pani podejrzane. – Nie zamierzam szpiegować Lydii! – Alice podniosła głos.. Była wściekła na siebie, że wzbudziła podejrzenia w Milesie, i wiele by dała, żeby to cofnąć. – Próbuje pan się mną posłużyć. Wykorzystać po raz kolejny – dodała z goryczą. – Nic mnie nie nauczy rozumu. Mnie chodziło o Lydię, a panu wyłącznie o schwytanie Toma Fortune'a, chociaż twierdzi pan, że o nasze bezpieczeństwo. Lydia miała rację! – Czyli to nie wszystko, co pani powiedziała – stwierdził Miles. – Byłem tego pewien.
S R
– Rzeczywiście nie wszystko! – przyznała rozdrażniona, że przyłapał ją natychmiast, kiedy pierwszy raz skłamała. – Według niej władze powinny bardziej skrupulatnie poszukać sprawcy, a z równym powodzeniem mógłby nim być pan, bo jest wystarczająco bezlitosny i sprawny, żeby zamordować! Miles zaklął pod nosem. Ściągnął gwałtownie cugle, zatrzymując powóz, konie zatańczyły w miejscu. Alice instynktownie odsunęła się w kąt siedzenia, boleśnie urażając się w plecy.
– Pani też tak sądzi? – spytał spokojnie, ale było w tonie jego głosu coś takiego, że Alice zadrżała. Dłoń w rękawiczce uciskała jej zmarznięty policzek, ponieważ przyłożył ją, aby odwrócić jej głowę. Najwyraźniej chciał, aby na niego spojrzała. – Czy uważa pani, że jestem zdolny do morderstwa? – Nie wiem! – wypaliła. – Jest pan pozbawiony litości. Zmusił mnie pan do przyrzeczenia małżeństwa. Lydia miała rację, twierdząc, że Warren Sampson mógłby pana szantażować. – Zamilkła, słysząc, jak z ust Milesa wymyka się przekleństwo. – Czyli znalazła pani także motyw zbrodni?
148
– Nic podobnego! – zaprzeczyła z oburzeniem, czując lekki przestrach na widok wyrazu Jego oczu. – Nie twierdzę, że zamordował pan Sampsona... – Rzeczywiście. Pani tylko daje wyraz kompletnemu brakowi zaufania do mnie. – Nie wiedziałam, że panu zależy na moim zaufaniu. Sądziłam, że tylko na pozyskaniu moich pieniędzy, żeby popłacić długi! – I na tym, żeby zaciągnąć panią do łóżka – dodał. – Proszę o tym nie zapominać, panno Lister. – Do tego nie potrzeba komuś ufać ani nawet go lubić. Sam mi pan to powiedział. – Rzeczywiście – przyznał.
S R
– Nie powinien być pan na mnie zły, skoro nie dba pan o moją opinię. – Pani logika rozkłada mnie na łopatki.
Alice czuła się niepewnie, obawiała się Milesa, a jednocześnie nie dowierzała, że jej opinia tyle dla niego znaczy. Wyciągnęła rękę, ale zanim zdążyła się odezwać, rozległ się trzask, jakby konar pękł pod ciężarem śniegu, i poczuła szarpiący ból w ramieniu. Konie szarpnęły, Alice straciła równowagę i w tym samym momencie
Miles, szybki jak błyskawica, złapał ją w ramiona i wyskoczył z powozu. Uderzyli o ziemię, Miles przetoczył się nad Alice. Leżała nieruchomo, osłonięta jego ciałem, z twarzą wciśniętą w jego płaszcz. Przytrzymywał ją mocno, niemal brutalnie. Ciało miał napięte. Wyczekiwał. Alice przekręciła głowę i wzięła głęboki oddech. – Co do... – Cicho!
149
Miles podniósł się na czworaki, nie wypuszczając z ramion Alice, i przeciągnął za powóz, tak by zapewniał im osłonę. Konie przestępowały z nogi na nogę, parskały, ale na szczęście nie poniosły. – Proszę się nie ruszać. Puścił ją, żeby wyjrzeć zza powozu i natychmiast dał się słyszeć kolejny trzask. Kula odłupała drzazgę od pięknego powozu pana Havena, przelatując blisko, i Alice przysięgłaby, że słyszy, jak tnie powietrze. Konie zarżały i zrobiły kilka niepewnych kroków, przeciągając powóz i odsłaniając Alice. Kolejna kula wbiła się w śnieg, wzbijając biały obłoczek. Miles rzucił się na Alice, złapał ją za ramiona i odciągnął w stronę powozu. Znowu osłonił ją swoim ciałem.
S R
– Przekleństwo, strzela do nas jak do kaczek – powiedział. – Dlaczego ktoś do nas strzela? – spytała wysokim, cienkim głosem. Drżała gwałtownie, to wszystko działo się tak szybko, że wydawało się nierzeczywiste. Gdyby nie opanowanie i pewność siebie Milesa, Alice wpadłaby w panikę. W jego ramionach czuła się niewiarygodnie – zważywszy na okoliczności – bezpiecznie.
– Obawiam się, że nie miejsce i czas na dokładne zanalizowanie tego problemu – odparł.
Alice wyczuła, że Miles waha się, co robić: chronić ją czy zacząć działać. Był dobrze wyszkolonym żołnierzem. Gdyby kierował się pierwszym impulsem, z pewnością pobiegłby ścigać wroga. – Wołałbym nie zostawiać pani samej, ale powinienem spróbować ustalić, skąd strzela, inaczej nie ma szansy, żeby powstrzymać napastnika. – Nich pan idzie – powiedziała słabym głosem. Drżała z zimna i szoku, śnieg przywarł do jej ubrania, kapelusik przekrzywił się, całkiem pozbawiony fasonu. Widziała smużkę krwi na śniegu, 150
pewnie z jej ramienia, rękawiczki miała poplamione krwią, a kiedy sięgnęła palcami do rękawa, wyczuła poszarpany materiał. – Jest pani ranna! – To nic – zapewniła go, szczękając zębami. – Kula tylko mnie drasnęła. Lepiej, żeby pan go powstrzymał, niż ma do nas strzelać jak do tarczy. Niech pan będzie ostrożny. Miles wahał się. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli konie poniosą, Alice zostanie wystawiona na strzały. Zacisnęła palce na jego dłoni, a potem zmusiła się, by ją puścić. – Niech pan idzie – powtórzyła. – Miles!
S R
Oboje odwrócili się, aby zobaczyć, kto krzyczy. Nat Waterhouse galopował na karym ogierze. Zeskoczył na ziemię i schwycił za uzdę przestraszone gniadosze, uspokajając je.
– Usłyszałem strzały – powiedział, nie bawiąc się w powitania. – Co tu się wyrabia, Miles?
– Ktoś postanowił potrenować na nas zamiast na strzelnicy. – Miles wstał. – Bogu dzięki, że byłeś w pobliżu. Wystraszyłeś go. Muszę zawieźć pannę Lister do Spring House i wezwać lekarza, zanim spróbuję odkryć, skąd strzelaj i dokąd uciekł. – Nic mi nie jest – zapewniła Alice, wstając i zaczęła drżącymi dłońmi otrzepywać pelisę ze śniegu. – Mogę pójść na piechotę. Panowie obaj muszą... przepraszam, oczywiście sami najlepiej wiedzą, co mają robić. Jeśli upłynie zbyt wiele czasu, on odejdzie za daleko i nikt nie będzie niczego pamiętał, nawet jeżeli ktoś coś zauważył. – Nie zostawię pani – rzekł stanowczo Miles. – Nie zaryzykuję, że ktoś znów zacznie do pani strzelać, a będzie pani sama i bezbronna. – Nie zacznie. 151
– Alice chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, położyć do łóżka i spać, dopóki nie poczuje się lepiej. – Wątpię, żebym to ja była celem. To nie nade mną wisi rodzinna klątwa. Miles i Nat wymienili spojrzenia. – Panna Lister może mieć rację – powiedział Nat. – Nie celował do mnie – odparł Miles i dodał nieznoszącym sprzeciwu tonem: – Panno Lister, nie pozwolę, aby wracała pani sama. To nie jest dobry pomysł. – Sprawdzę, skąd mógł strzelać – zaproponował Nat. – Poślę kogoś z wiadomością do Dextera, żeby mi pomógł. Dołącz do nas, kiedy odwieziesz
S R
bezpiecznie pannę Lister do domu. – Skinął głową Alice. – Pani uniżony sługa, panno Lister. Jest pani niezwykłą osobą. Dziewięć na dziesięć kobiet zaczęłoby histeryzować. – Zasalutował jej, wskoczył na konia i skierował go na południe, żeby przeszukać teren poza linią drzew.
Miles bez słowa wziął Alice na ręce i zaniósł do powozu. Opatulił ją pledem tak ostrożnie, jakby była ze szkła. Obserwowała go, milczącego ponuro, kiedy zawracał powóz, kierując podenerwowane konie w drogę powrotną do miasteczka. Gdy dotarli do Spring House, wniósł ją do środka mimo jej protestów, że może sama chodzić. Pani Lister zjawiła się w holu i ledwie usłyszała, co się stało, zemdlała. – Dziwne, że niczego nie wyczytała z liści herbaty – powiedziała z przekąsem Alice. – Byłaby lepiej na tę okoliczność przygotowana. Przelotny uśmiech nie zmiękczył surowego wyrazu twarzy Milesa. Marigold pobiegła po sole trzeźwiące, wszyscy domownicy stłoczyli się wokół pani Lister. Miles odprowadził Alice na bok. – Jest pani pewna, że nie potrzebuje pomocy lekarza? – spytał łagodnie.
152
– Na szczęście nie. Przegotowana woda i czyste lniane szarpie wystarczą do opatrzenia rany, a szklaneczka brandy do pokrzepienia. – Bardzo pani dzielna. – To pożytki płynące z bycia służącą. Potrafię sobie radzić z większością nieszczęśliwych wypadków. – Zniżyła głos. – Nie bierze pan pod uwagę, że to był dziwaczny przypadek? Że ktoś strzelał na przykład do królików? – Gdy Miles potrząsnął przecząco głową, dodała: – Tak myślałam. – Musiałby to być ktoś całkiem nie obznajomiony z bronią. Siedzieliśmy w powozie. Króliki tak wysoko nie skaczą. – Zatem ktoś usiłował zabić pana lub mnie. Tylko że to bez sensu, bo kto i po co?
S R
– Wrócę później i porozmawiamy o tym. Teraz muszę spotkać się z Natem i dowiedzieć, co zdołał ustalić. Jest pani naprawdę bardzo dzielna, powinna jednak odpocząć, bo wygląda na wyczerpaną. Gwar w holu przyprawiał ją o ból głowy. Mokre, zimne ubranie przylgnęło do ciała i Alice zaczęła drżeć. Poczuła niezwykłą jak na nią ochotę, aby się rozpłakać. Położyła dłoń na ramieniu Milesa.
– Dziękuję za uratowanie mi życia. Gdyby nie wyciągnął mnie pan z powozu tak szybko... – Urwała, wstrząśnięta kolejnym konwulsyjnym dreszczem. Miles patrzył na nią ponuro, z nieodgadnionym wyrazem twarzy i nagle przyszło zrozumienie, a wraz z nim żal. To oczywiste, że ją ratował. Była dla niego drogocenna w dosłownym znaczeniu tego słowa. Ratując ją, ocalał własne finanse. Jak zwykle naiwna do ostatnich granic, Alice wyobraziła sobie, że walczył o nią, nie o jej pieniądze. – To znaczy – dodała z goryczą, przerywając ciszę – rozumiem, że podjął pan ten wysiłek, aby ocalić swoją własność. W końcu zainwestował pan mnóstwo czasu i pracy, żeby mnie ujarzmić. 153
– Rzeczywiście – przyznał szorstko. Przyciągnął ją do siebie i pocałował mocno, z pasją, która oszołomiła Alice. – Proszę położyć się do łóżka – rozkazał, puszczając ją. – Służba ma otwierać drzwi wyłącznie tym osobom, które znacie i którym możecie ufać. Powinienem wkrótce wrócić. Patrzyła za nim, gdy szedł przez hol. Przystanął przy drzwiach i wydał lokajowi polecenie, aby przeniósł panią Lister do salonu, a Marigold nakazał przynieść gorącą wodę. Uniósł dłoń w geście pożegnania i wyszedł. Alice z trudem wspięła się po schodach. W sypialni zdjęła przemoczone ubranie i zabandażowała sobie ramię, bo Marigold trzęsły się ręce i nie była w stanie tego zrobić, a Lizzie, która ofiarowała się z pomocą, zacisnęła bandaż tak
S R
mocno, że Alice straciła czucie w ręce. Przyjaciółka spekulowała na temat wypadku, usta jej się nie zamykały, natomiast pokojówka milczała, blada i przerażona. Pani Lister zażądała gorącej herbaty i ciasteczek z kminkiem. Pośród całego tego rozgardiaszu Alice rozmyślała o tym, jak bardzo pociągała ją siła Milesa. Przypominała sobie mocny uścisk jego ramion, pewność siebie i zdecydowanie, z jakim działał. Ryzykował własne życie, aby ją ocalić. Gdyby tylko wszystko to działo się spontanicznie, z porywu serca. Jednak ona przecież wie, jak niebezpieczne jest przypisywanie Milesowi cech, których on nie ma, tak jak to się stało jesienią w zeszłym roku. Kierował się wyłącznie własnym dobrem, motywowany pożądaniem i chciwością. Ona musi o tym pamiętać, inaczej znów zacznie karmić się złudzeniami i zostanie zdradzona i zraniona jeszcze boleśniej niż przedtem. Dla Milesa Vickery'ego jest tylko środkiem do celu, ma go uchronić przed więzieniem za długi i hańbą.
154
Rozdział dwunasty Zaczęło śnieżyć, zanim Miles dotarł do hotelu "Granby". Białe płatki padały tak gęsto, że zasłaniały widoczność, i za chwilę miały zasypać wszystkie ślady, jakie mógł zostawić strzelec w Fortune Row. W prywatnym saloniku zastał grzejących się w ogniu płonącym na kominku Nata Waterhouse'a i Dextera Anstruthera. – Nie masz tak niewzruszonej miny jak zwykle – powitał go Dexter. – Nat powiedział mi, co się stało. Nie ucierpiałeś? – Nic a nic – odparł Miles, zdejmując rękawiczki i wyciągając dłonie do ognia.
S R
– A co z panną Lister? – spytał Nat. – To draśnięcie na jej ramieniu wyglądało dość paskudnie.
– Była przemarznięta i w szoku, ale nie zgodziła się na sprowadzenie lekarza. Niezwykła kobieta. – Zobaczył, że Nat i Dexter wymieniała spojrzenia i spytał ze złością: – O co chodzi?
– O nic – odparł Dexter pogodnie. – Drinka? – Kawy. Mocnej.
Miles wziął w rękę filiżankę i z westchnieniem usiadł w fotelu. Wielokrotnie znajdował się w życiu w znacznie groźniejszej sytuacji niż dzisiaj, a jednak w niezrozumiały sposób ta oddziałała na niego bardzo silnie. Wciąż miał przed oczami pobielałą, napiętą twarz Alice, krew przeciekającą między palcami, kiedy przycisnęła dłoń do ramienia, usiłując powstrzymać jej upływ. Była przerażona, a jednak zdołała się opanować. Większość kobiet rzeczywiście dostałaby spazmów... Była naprawdę odważna. Kiedy zobaczył, że została postrzelona, strach ścisnął go za gardło. Tylko głupiec lub człowiek szalony mógł nie odczuwać strachu na polu bitwy. Tym 155
razem bał się, że straci coś, co dopiero zyskał, coś cennego, czego dotąd nie zaznał. Być może był zwyczajnie przerażony tym, że przepadną mu pieniądze, mówił sobie, ale nie mógł negować, że zrodziło się w nim nowe dla niego uczucie. Odchrząknął i odstawił filiżankę z głośnym stukiem. – Zdołaliście znaleźć jakieś ślady w Rotten Row, zanim śnieg zaczął padać? – spytał. – Tak. Ślady stóp. Pomierzyłem je. Najprawdopodobniej mocno zbudowany, duży mężczyzna. Miał ze sobą konia. Strzelał z odległości około dwustu jardów. – Nie tak znów wiele dla dobrego strzelca – zauważył Dexter.
S R
– Nie był dobry. Chybił trzy razy. Ty byś chybił z tej odległości? – zwrócił się Miles do Nata.
– Nie. Większość wytrenowanych strzelców trafia do celu z tej odległości.
– Podobnie jak zaprawionych do polowań tutejszych dżentelmenów – zauważył Miles. – Może jakiś farmer?
– Co sugerujesz? – spytał Dexter.
– Myślę o Lowellu Listerze. Kimkolwiek był zabójca, mierzył do panny Lister, nie do mnie. Tego jestem pewien na sto procent. Kto po niej dziedziczy? – Przypuszczam, że matka – odparł Nat. –Trudno wyobrazić sobie, że biega po Fortune's Row z bronią w ręku. – Nie zapominaj, że była żoną farmera. Potrafi strzelać, jednak nie wyobrażam sobie jej celującej do córki. Za to Lowell... Zyskuje, gdyby matka odziedziczyła majątek, i nie chce, żeby Alice za mnie wyszła. Zapadło milczenie, które przerwał Nat. 156
– Lowell Lister uwielbia siostrę. Nie, żeby to stanowiło mocny dowód, ale... Jesteś pewien, że strzelano do panny Lister? – Zranił ją, nieważne, że lekko. Wskazuje to, że ona była celem. – Jak blisko niej siedziałeś? – spytał Dexter. – W przyzwoitej odległości. Co sugerujesz? – Tylko to, że jeśli trzymałeś pannę Lister w ramionach, łatwo było pomylić cel – stwierdził Dexter. – Nie trzymałem jej w ramionach – zapewnił go Miles, posyłając mu wojownicze spojrzenie. Przypomniał sobie, jak Alice drżała, kiedy osłaniał ją własnym ciałem, i ogarnął go gniew.
S R
– Załóżmy, że to jednak do ciebie strzelano – zaproponował Nat. – Rozważałem tę możliwość, ale to bez sensu. Nikt z rodziny nie pragnie mojej śmierci, przeciwnie, modlą się, abym pozostał przy życiu i klątwa nie spadła na Philipa. Jeśli chodzi o klątwę... – Miles sięgnął po dzbanek z kawą – wiecie, że w to nie wierzę.
– Tom Fortune? – podsunął Nat.
– Wie, że jeśli któregoś z nas zabije, natychmiast przyślą kogoś w zastępstwie. – Miles wpatrzył się z namysłem w filiżankę, którą unosił do ust. – A jednak to ma sens, bo gdyby to był rzeczywiście Tom Fortune, mierzyłby do panny Lister. – Bo? – ponaglił go Dexter. – Bo panna Lister i lady Elizabeth – Miles zerknął na Nata – domyśliły się, że uciekł z więzienia. Panna Lister wypytywała mnie o to dzisiaj. Podejrzewam, że Tom skontaktował się z panną Cole, i jeśli powziął podejrzenie, że panna Lister mi o tym powie... – rozłożył ręce – jest to chyba jakiś motyw.
157
– Nikt nie widział mężczyzny pasującego do opisu Toma Fortune'a ani w Fortune's Folly, ani w okolicy – poinformował kolegów Nat. – Wątpię, czy znajdziemy kogoś, kto coś widział – dowodził Miles. – Prawie wszyscy zostali w domach z powodu śnieżycy. – Rzeczywiście. Lady Elizabeth i ja nikogo nie spotkaliśmy – zgodził się Nat. – Jeździłeś konno z lady Elizabeth, kiedy to się wydarzyło? – zapytał ze zdziwieniem Dexter. – Wracaliśmy do Spring House, kiedy zobaczyłem Milesa z panną Lister. Panna Minchin nie jeździ konno – dodał obronnym tonem Nat, widząc, że
S R
Miles i Dexter wymieniają spojrzenia.
– To na pewno duża ulga dla twojej narzeczonej wiedzieć, że możesz liczyć na towarzystwo lady Elizabeth podczas konnych przejażdżek. – Miles nie mógł przepuścił okazji, żeby nie dociąć przyjacielowi. – Odczep się, chyba że wolisz, abym skupił się na twoich relacjach z panną Lister, które nie są tak przejrzyste, jak chciałbyś, żeby to wyglądało dla osób postronnych.
– Słuchajcie – wtrącił z uśmiechem Dexter – zanim zaczniecie do siebie strzelać, powiedzcie mi, czy widzieliście kogoś dzisiaj rano. – Ja i panna Lister widzieliśmy jeźdźca galopującego na czarnym ogierze. – Na niewiele nam się to przyda – stwierdził Nat. – Jest takich co najmniej sześć w Fortune's Folly, a jednego ma Dexter. – W powozie siedziała panna Lister. Według ciebie, na kim miałem się koncentrować? – spytał Miles, patrząc na niego ze złością, potem zwrócił się do Dextera: – Poślę Chestera do miejskiej stajni, żeby wypytał, czy ktoś nie wynajął takiego konia.
158
– Dobrze. – Dexter z trudem utrzymywał powagę. – Powinniśmy też wypytać pannę Cole, czy Tom Fortune próbował się z nią skontaktować. – Potarł dłonią czoło. – Może to być trudne, ale poproszę Laurę, aby na nią wpłynęła. Są kuzynkami, a Laura zawsze odnosiła się do niej życzliwie. – Sensowny pomysł – pochwalił Nat. – Ty możesz zapytać pannę Lister, kto mógłby odnieść korzyść z jej śmierci – zwrócił się Dexter do Milesa. – Zastanówcie się, czy istnieje jeszcze jakiś inny powód, dla którego ktoś chciałby ją zabić. Miles wstał i włożył ręce do kieszeni. – Jeśli to Tom Fortune, wszystkie trzy są w niebezpieczeństwie. Panna
S R
Lister, panna Cole i lady Elizabeth. W Spring House oprócz nich jest tylko służba. Uważam, że jeden z nas powinien je ochraniać. – Sugerujesz, że jeden z nas powinien tam zamieszkać? – spytał Dexter, unosząc brwi. – To nienormalne.
– Cała ta sytuacja jest nienormalna – podkreślił Miles. – Może lepiej przenieść je w bezpieczne miejsce – zasugerował Nat. – Oczywiście, jeśli uda się je przekonać. – Spojrzał na Dextera. – Czy mogłyby zamieszkać z tobą i Laurą w Old Palace?
– Mamy wystarczająco dużo miejsca, ale obawiam się, że wołami nie zaciągniesz do nas panny Lister. Poza tym trudno byłoby u nas komukolwiek zapewnić bezpieczeństwo. Pod tym względem Spring House o niebo przewyższa Old Palace. Chyba rzeczywiście powinieneś zamieszkać z nimi – zwrócił się do Milesa – o ile uda ci się uzyskać pozwolenie panny Lister. – Jakoś to jej wytłumaczę – powiedział Miles, czując ulgę, że będzie na tyle blisko Alice, aby móc w razie niebezpieczeństwa szybko przyjść jej z pomocą. Spojrzał na Dextera, twarz poczerwieniała mu lekko. – Nie podziękowałem tobie i Laurze za udzielenie gościny mamie, Celii i Philipowi. 159
Prawdę mówiąc, nie chciałem, żeby zostali, ale skoro już, jestem zadowolony, że nie muszą mieszkać w Drummond Castle. – Nie ma o czym mówić, stary – zapewnił go Dexter, poklepując po ramieniu. – Laura jest rozdrażniona ciążą, nie czuje się zbyt dobrze i niewiele wychodzi. Cieszy ją, że ma towarzystwo. – Wiadomość o strzelaninie szybko rozejdzie się po okolicy – zauważył Nat. – Jak to rozegramy? Bajeczka o młodzieży wprawiającej się w strzelaniu? – Do kupienia – zaaprobował pomysł Miles. – Powinno uciąć spekulacje. Chociaż mnie będzie trochę trudniej przekonać pannę Lister, że jej życie naprawdę jest w niebezpieczeństwie.
S R
– Nat i Dexter wymienili spojrzenia i Miles spytał z irytacją: – O co chodzi? Czegoś nie chcecie mi powiedzieć?
– Zastanawialiśmy się – odezwał się po chwili milczenia Dexter – czy realna jest jeszcze jedna hipoteza... – Czyli? – ponaglił go Miles.
– Wyznałeś mi niedawno, że zmusiłeś pannę Lister do zaręczyn szantażem – powiedział Nat. – To niebezpieczne posunięcie, często skłania ludzi do podjęcia gwałtownych kroków. Sam o tym wiesz najlepiej. Czy panna Lister powzięła do ciebie na tyle silną urazę, aby chcieć cię zabić? – Nie. – Miles zdecydowanie odrzucił tę możliwość. Wziął głęboki oddech, starając się myśleć bez emocji. – Ma wszelkie powody, przyznaję. – Przeciągnął dłonią po włosach. – Nie, to niepodobne do niej. Ma zbyt dobry charakter... – Jesteś pewien? – nie ustępował Dexter. – Nie – powtórzył stanowczo Miles. Wstał i zaczął chodzić po saloniku. Myśl o tym, że Alice mogłaby postąpić wobec niego w taki sposób, była
160
zatrważająca. – Bóg jeden wie, że sobie na to zasłużyłem, ale wciąż twierdzę, że to do panny Lister strzelano, nie do mnie. – Mogła kogoś wynająć – dowodził Nat – albo działać w zmowie z bratem. – Nie! – Miles podniósł głos niemal do krzyku. Złapał płaszcz, który suszył się obok kominka, i włożył go pospiesznie. – Wracam do Spring House. Zobaczę się z wami później. Po jego wyjściu Dexter spojrzał pytająco na Nata, a ten uśmiechnął się i powiedział: – Widziałem jego twarz, gdy zorientował się, że panna Lister jest ranna. Wpakował się w niezłą kabałę.
S R
– Zdaje się – zgodził się Dexter i sięgnął po dzbanek z kawą. Celię
Vickery
zaskoczył
widok
Franka
Gainesa
z
galanterią
otwierającego przed nią drzwi poczty w Fortune's Folly. – Pan Gaines. Nie spodziewałam się, że pana zobaczę. Niewiele osób decyduje się wyjść z domu, kiedy pada śnieg. Co nie jest zbyt mądre, bo jaką szkodę może komuś wyrządzić parę płatków śniegu...
Zdawała sobie sprawę z tego, że paple bez sensu. Ona – znana z dystansu wobec płci przeciwnej, sprawiającego, że młodzi mężczyźni, rozmawiając z nią, zaczynali się jąkać i głos wiązł im w gardle. Przypominając sobie bal i to, jak zmusiła prawnika, aby z nią cztery razy zatańczył, poczuła niezwykłe jak na nią zawstydzenie. Albo przypisał to zbyt dużej ilości ponczu, który wypiła, albo desperackiemu pragnieniu zwrócenia na siebie za wszelką cenę uwagi jakiegoś mężczyzny. Gdyby przyszedł choćby minutę wcześniej, przyłapałby ją na nadawaniu przesyłki. Jak by mu to wytłumaczyła? A gdyby zobaczył adres? Mógłby się domyślić.
161
– Lady Celio. – Skłonił się przed nią. — Czy wolno mi będzie pani towarzyszyć? Do Pump Rooms, na przykład? – Ależ nie! – prawie wykrzyknęła. – Nie jestem aż tak słabowita, żeby ratować się leczniczą wodą. – Oczywiście, że nie – przytaknął Frank Gaines, stając obok niej na stopniu schodów. Znów ją uderzyło, jak jest wysoki i mocno zbudowany. – W takim razie, jakie miejsce mógłbym zaproponować? Chciałem prosić o możliwość rozmowy na osobności. Celia spojrzała na niego i serce zabiło jej szybciej. Problem z kimś takim jak Frank Gaines polega na tym, że nie brakuje mu inteligencji. Jest
S R
prawnikiem, z pewnością grzebał w przeszłości Milesa, szukając czegoś, co go zdyskredytuje i zrujnuje jego nadzieje na małżeństwo z panną Lister. Nieszczęście polegało na tym, że mógł przy okazji odkryć inne sekrety... – Nie wiem, o czym moglibyśmy rozmawiać. – Wyjaśnię to, jeśli pani pozwoli.
Spojrzenie bystrych oczu przewiercało ją na wylot. Och nie! – pomyślała bezradnie. On wie.
– Jest zbyt nieprzyjemnie, żeby zostać na powietrzu – mówił dalej. – Czy wyświadczy mi pani tę uprzejmość, żeby wypić ze mną herbatę w Pump Rooms? – Dobrze – zgodziła się, uznając, że trzeba stawić temu czoło. Wkrótce zasiedli na ozdobnej, kutej ławce w wyłożonej płytkami herbaciarni. Gaines lekkim skinieniem głowy dał znak herbaciarce, aby do nich podeszła. Kiedy przyjęła zamówienie, spojrzał z namysłem na Celię. – Wie pan, tak?! – wybuchła i natychmiast pożałowała, że zabrzmiało to tak grubiańsko. – Tak – potwierdził. 162
– Musiałam. Potrzebowaliśmy pieniędzy, a mama nie ma pojęcia, jak nimi zarządzać. Uważa, że jest w tym biegła, dumna, iż potrafi zaoszczędzić jakieś drobne sumy, ale przecież nigdy dość, by popłacić rachunki... – Urwała. – Rzeczywiście to trudne do zaakceptowania... – Trudne? – spytał Gaines. W szarych oczach migały iskierki rozbawienia. – Obawiam się, że nie do zaakceptowania, lady Celio. Jest pani córką biskupa. – Nie miałam wyboru. Musiałam pomyśleć o czymś, do czego mam talent... – I właśnie na to pani wpadła? – spytał z niedowierzaniem i zabrzmiało to
S R
tak, że Celię znów poniósł temperament.
– Tak, właśnie na to! – podniosła głos. – Może to pana dziwić, panie Gaines, ale zapewniam, że jestem w tym bardzo dobra. – Akurat w to nie wątpię – stwierdził nieporuszony. – Moje śledztwo wykazało, że osiąga pani niezły dochód, zastanawia mnie tylko... – Urwał i przypatrywał się jej z lekko zmarszczonym czołem.
Celia nie rozumiała, dlaczego tak bardzo zależy jej na zdobyciu szacunku tego człowieka. Podczas licznych londyńskich sezonów towarzyskich poznała wielu mężczyzn. Nie była dziedziczką fortuny ani pięknością, zawsze miała swoje zdanie i nie wahała się tego demonstrować, nie spotkała też na swojej drodze mężczyzny, który by do niej pasował. Paradoksalnie, to Frank Gaines ją zainteresował. – Co pana zastanawia? – dopytywała się, ale on wyraźnie nie spieszył się z odpowiedzią. Siedział, przewiercając ją spojrzeniem szarych, inteligentnie patrzących oczu, i poczuła się jak schwytana w pułapkę. – Skąd czerpie pani pomysły? – zapytał.
163
– Czytałem kilka pani książek, lady Celio. Kupiłem je, kiedy odkryłem pani sekret. Są bardzo – uśmiechnął się – ale to bardzo zajmujące. –
Zyskałam
pewne
doświadczenie,
umiem
obserwować,
mam
wyobraźnię. – Rzeczywiście, musi pani mieć. Przyniesiono herbatę, ale żadne z nich nie podniosło filiżanki do ust. Celia bawiła się łyżeczką, to znów rękawiczkami, skubała szal. Kiedy w końcu popatrzyła na Gainesa, okazało się, że wciąż przygląda się jej z tym samym nieprzeniknionym wyrazem twarzy jak poprzednio. Odniosła wrażenie, że przesunął się na ławce i siedzi teraz bliżej niej. Jego dłoń dotykała jej pleców, lekko, jakby bezwiednie.
S R
– Muszę wiedzieć, czy zamierza pan to rozgłosić. Gaines wyprostował się odrobinę. Wyglądał jak leniwy kot, rozluźniony, ale jednak z drapieżnym wyrazem oczu.
– Nie widzę powodu – odparł spokojnie. –
Zresztą nie ma to żadnego związku ze śledztwem, które prowadzę dla panny Lister. Celia odprężyła się. – Dziękuję.
– Przyznam, że chciałbym uzyskać coś w zamian. – Zamierza mnie pan szantażować? – spytała. – Skądże. – Jego głos brzmiał uspokajająco. – Nic podobnego nie przyszłoby mi do głowy. Zastanawiałem się tylko, czy mógłbym pani pomóc. Podsunąć jakieś pomysły... – Nie wiem, czy chciałabym pana kłopotać. – Dla mnie to nie będzie kłopot.
164
Celia siedziała nieruchomo, herbata stygła na stoliku. Zgodzić się czy nie? Zaskoczyło ją, jak silną odczuwa pokusę, aby się zgodzić. Poznać, doświadczyć... – Dobrze – odparła, dziwiąc się własnej śmiałości. –Ale gdzie? Nikt nie powinien się domyślić. – Proszę mi zaufać. Znam takie miejsce. – Wstał i zaofiarował jej ramię. – Możemy iść? Spojrzała na niego z osłupieniem. – Teraz? – Dlaczego nie? – spytał z uśmiechem. – Nie ma pani ochoty na herbatę, prawda?
S R
– Nie, ja... – Urwała, w głowie jej się kręciło, to wszystko działo się tak szybko. – Dobrze – powtórzyła, przyjmując jego ramię. – Denerwuje się pani? – Oczywiście. Roześmiał się.
– Bez powodu. Jak pani powiedziała, zyskała pewne doświadczenie, a ja mam nadzieję zręcznie dodać swoje. – Uniósł jej dłoń do ust. – Moja droga lady Celio... A może mógłbym zwracać się do pani po prostu Celio, skoro lepiej się poznamy? Nie zaprotestowała. Wyszli razem na śnieżycę i wkrótce białe płatki zasypały ślady ich stóp.
165
Rozdział trzynasty Miles wpadł w ponury nastrój, zanim ponownie dotarł do Spring House. Kiedy zjawił się tam wcześniej, w ciągu dnia, został poinformowany, że Alice śpi. Miał kilka godzin, żeby ostudzić emocje i zastanowić się, czy hipoteza Nata i Dextera, że Alice wynajęła mordercę, żeby go zabił, była choć trochę prawdopodobna. Bardzo nie chciał w to wierzyć. Niecierpliwie zapukał do drzwi Spring House. Właśnie zaczął zapadać zmierzch, wiatr przegonił chmury, powietrze było przejmująco zimne, sierp księżyca połyskiwał na ciemniejącym niebie. Kiedy Marigold otworzyła drzwi, wszedł pospiesznie do środka i od razu zapytał:
S R
– Czy panna Lister się obudziła?
Pokojówka skinęła głową i dygnęła niezręcznie.
– Panny Lister nie ma w domu, milordzie. Powiedziała, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza i poszła przejść się po ogrodzie. – Co takiego?!
Zdejmował płaszcz, ale zastygł w pół ruchu. Chyba nie była tak nierozsądna, żeby pójść sama? Albo pewna swego bezpieczeństwa, podsunął mu rozgorączkowany umysł, bo wie, że nie ona jest celem. Zaklął pod nosem, naciągnął z powrotem płaszcz i wybiegł przez frontowe drzwi, przeskakując po dwa stopnie naraz. Nie było nikogo w starej części otoczonego murem ogrodu ani w ozdobnym labiryncie nisko przystrzyżonego, obsypanego śniegiem żywopłotu. Kos zerwał się ze ścieżki, wydając ostry, ostrzegawczy dźwięk. Miles przebiegł wzrokiem po trawnikach, po których zaczynała się ścielić mgła. Były puste. Po chwili zobaczył Alice spacerującą pod osypanymi śniegiem
166
drzewami w sadzie. Wypuścił głośno powietrze, na poły z ulgą, na poły z gniewem i zaczął biec. – Co, u diabła, robi pani tutaj sama?! Odwróciła się do niego i Milesa natychmiast opuścił gniew. Twarz miała ściągniętą, złociste włosy podkreślały niezwykłą bladość. Poczuł impuls, żeby wziąć Alice w ramiona, przytulić i pocieszyć. Topniała jego zwykła obojętność i kompletnie nie pojmował, jak do tego doszło. Wcześniej, kiedy próbował zracjonalizować uczucie strachu, gdy Alice została postrzelona, wytłumaczył sobie, że bał się, ponieważ była mu tarczą, chroniącą przed więzieniem za długi. Raczej nie miał szansy poślubić pani Lister, gdyby coś stało się Alice.
S R
Zresztą nigdy nie posunąłby się do tego, aby umizgać się do jej matki. Owszem, chciał zdobyć fortunę, ale istniały jakieś granice. Te argumenty nie miały jednak nic wspólnego z jego uczuciami. Stało się tak, że nie chodziło już o niego i o to, co Alice może mu dać, ale o nią samą. Chciał ją wspierać, pocieszać, dbać o nią. Myśląc o tym, nagle zrozumiał, że Alice by go nie skrzywdziła. Dexter i Nat mylili się. Nie potrafiłby dać im na to przekonujących dowodów, mógłby mówić tylko o swoich odczuciach, ale ufał jej absolutnie.
– Rozbolała mnie głowa – powiedziała Alice. –Potrzebowałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Uśmiechnęła się do Milesa, sprawiała wrażenie, jakby jego widok ją ucieszył, co tylko wzmogło jego irytację. – Wobec tego przyszła pani tutaj sama, nie myśląc o tym, że jakiś szaleniec ugania się z bronią w ręku. Zadziwiająca lekkomyślność, panno Lister. – Jest pan na mnie zły.
167
– Próbuję panią chronić – odparł, starając się opanować – a pani mi to utrudnia. – Schwycił ją mocno za ramię. – Zabieram panią do domu. – Przyszłam tutaj, bo szukałam odrobiny samotności. – A teraz wraca pani do domu. – Jest pan arogancki – stwierdziła bez ogródek, patrząc na niego z irytacją. — Mama powiedziała mi, że zamierza pan zamieszkać w Spring House, żeby mnie ochraniać. Nie mogę na to pozwolić. Zresztą to zupełnie niepotrzebne. – Przeciwnie. To absolutnie konieczne. Nie ma pani wyboru. – Wciąż panu mało, prawda, lordzie Vickery? Nie mam wyjścia, jestem przymuszona wyrazić zgodę.
S R
– Na tym polega gra między nami.
– W nic nie gram! – rzuciła ze złością Alice.
– Cała ta sprawa jest idiotyczna! Myślałam o tym i nie znam nikogo, kto chciałby mnie zabić. Jedynymi ludźmi, którzy mogliby skorzystać na mojej śmierci, są mama i Lowell, a żadne z nich... – Urwała, widząc minę Milesa. – Pan myśli, że Lowell mógłby chcieć mnie skrzywdzić... – wyszeptała. – Niekoniecznie, ale musimy przeanalizować wszelkie hipotezy, panno Lister.
– Nie! – zaprotestowała. Zacisnęła dłoń na gałązce jabłoni, a kiedy złamała się z trzaskiem, skruszyła ją w palcach. – Widział pan, jaki jest wobec mnie opiekuńczy. Mama i Lizzie opowiadały mi, jaki był załamany, kiedy dowiedział się, co mi się przytrafiło. Niemożliwe, żeby pan w to wierzył. Mój własny brat miałby mi coś zrobić? Miles milczał. Wiedział, jak trudno przychodzi ludziom pogodzić się z myślą, że ci, których kochają, mogliby im wyrządzić krzywdę. Zresztą tak naprawdę nie podejrzewał Lowella Listera o chęć zabicia siostry. Owszem, 168
mógł pragnąć mojej śmierci, to akurat byłoby całkiem zrozumiałe, pomyślał nie bez dozy ironii wobec siebie Miles. – Jest jeszcze taka możliwość – odezwał się – że mógł to być Tom Fortune. – Tom? – spytała zaskoczona. – Z jakiego powodu miałby mnie skrzywdzić? – Może panna Cole powiedziała pani coś istotnego, a on obawia się, że pani mi to powtórzy. Doszli do tylnych drzwi i Miles przystanął, czekając, aż Alice wejdzie do domu. Szła powoli korytarzem w stronę holu, zdejmując po drodze rękawiczki.
S R
Głowę miała spuszczoną, nie mógł śledzić wyrazu jej twarzy. – Nic takiego nie przychodzi mi do głowy – powiedziała. Miles pomógł jej zdjąć płaszcz, a potem położył ręce na ramionach i odwrócił ją twarzą do siebie.
– Czy na pewno? – dopytywał się, widząc, jak rumieniec zabarwia jej policzki. – Wygląda pani jak winowajczyni. Jakie sekrety pani przede mną ukrywa?
Alice mocno się zaczerwieniła, a Miles zdusił pragnienie, by dotknąć jej policzka, przekonać się, czy jej skóra jest tak jedwabista i gorąca, na jaką wygląda. – Żadne. A w każdym razie niemające związku z tą sprawą. – Proszę mi powiedzieć. Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs. – To pana nie obchodzi. – Mam zostać pani mężem. Wszystko mnie obchodzi – oznajmił. Ujął palcami jej podbródek i zmusił ją, by na niego spojrzała. – Słucham. 169
– Proszę bardzo – powiedziała ze złością. – Jeśli dotrzyma pan warunków testamentu i zostanie moim mężem, i tak odkryje prawdę... – Czy usiłuje mi pani dać do zrozumienia, że nie jest dziewicą, panno Lister? – spytał Miles, a potem przypomniał sobie jej niewprawne pocałunki. Czyżby pomylił się, biorąc Alice za dziewicę? A jeśli nie była, to co miał jej właściwie zarzucić? Sam nie był święty. Przy jego reputacji byłby skończonym hipokrytą, stawiając na ostrzu noża kwestię dziewictwa żony. Jeśli pominąć oczywiście powszechnie przyjęte podwójne standardy. Miles uważał się za osobę
S R
uwolnioną od konwenansów, ale co do kwestii dziewictwa Alice nie był wcale taki pewien swojego nowoczesnego podejścia...
– Lordzie Vickery! Do czego to zmierza? – spytała tonem obrażonej księżnej. – Czy to miałoby dla pana znaczenie, gdybym nie była? – Nie – odparł, zdając sobie sprawę, że kłamie. – Tak, miałoby. – Aha. Jej głos brzmiał lodowato. – Czy będziemy dalej rozważać tę kwestię w obecności innych?
Miles odwrócił głowę i zobaczył Marigold i Jima, którzy wyszli z pomieszczeń dla służby i nawet nie próbowali ukryć, że pilnie przysłuchują się rozmowie. Wziął Alice za rękę i pociągnął za sobą do saloniku. – Nie o tym mieliśmy dyskutować – odezwała się, ledwo Miles zamknął drzwi. – Zdaje się, że podjęliśmy inny temat. – Ale przedyskutujemy ten. Jestem świadomy, że poszła pani na służbę, panno Lister, i nikt pani nie ochraniał. Musiała pani być narażona na zakusy dżentelmenów. – Trudno nazwać dżentelmenem kogoś, kto narzuca się służącej ze swoim pożądaniem – przerwała mu z gniewem, – Powszechnie akceptuje się, 170
że mężczyźni pańskiego pokroju uwodzą służące dla sportu, mimo to nie waha się pan domagać zachowania dziewictwa od służącej, którą zmusza pan szantażem, aby została pańską żoną. – Splotła palce i zacisnęła je mocno. – Wszyscy jesteście tacy sami. Rozpustni, egoistyczni, wyobrażający sobie, że kobiety zostały stworzone jako obiekty waszej żądzy. – Moment, moment – przerwał jej Miles. – Kto wszyscy? Jakiego pokroju? – Pańskiego. Wy, tak zwani dżentelmeni. Pan z tym swoim szantażem i zakładem o moją cnotę, Tom Fortune, który uwiódł Lydię i porzucił w ciąży, każdy godny pogardy, jak na ironię szlachetnie urodzony mężczyzna, narzu-
S R
cający się siłą, obojętnie służącej czy debiutantce. – Zatchnęła się, jakby powstrzymywała szloch. – Nienawidzę was wszystkich za to – dodała i się rozpłakała.
Miles objął Alice. Nie wyrywała się, ale i nie szukała u niego pociechy. Stała nieruchomo, sama ze swoim smutkiem, zaciskając powieki, ale łzy i tak się spod nich wymykały, ściekając na rękaw Milesa.
– Alice, kochanie, powiedz mi, o co chodzi. Skrzywdził panią ktoś? Nigdy nie wziął kobiety siłą, nie odpowiadało mu to. Wiedział, że wielu tak robi i znajduje w tym przyjemność. Jeżeli któryś ją skrzywdził, znajdzie go i rozniesie na strzępy. – Nie. W każdym razie nie w ten sposób. Jestem dziewicą. Nienawidzę presji, jaką pan na mnie wywiera, i jestem zła za Lydię i wszystkie te dziewczęta, które cierpiały dla męskiej rozrywki. Jenny została odprawiona, bo nosiła dziecko pana domu, Jane umarła, bo ktoś ją zgwałcił i poranił, a ja nie zdołałam jej pomóc.
171
Miles trzymał Alice w ramionach, mocno obejmując, aż jej zesztywniałe ciało zwiotczało, a szloch ucichł. Zaprowadził ją na sofę, a gdy otarła łzy, ujął jej dłonie w swoje. – Przykro mi – powiedział. – Nie zamierzam zaprzeczać, że takie rzeczy się dzieją ani że nie są tak okropne, jak to pani przedstawiła. – Nie przypuszczałam, że to pan powie. – Najwyraźniej zostały mi jakieś szczątkowe ludzkie uczucia – odparł i został nagrodzony bladym uśmiechem, który pojawił się na twarzy Alice. – Próbuję walczyć z niesprawiedliwością, ponieważ uważam, że nie powinno być tak jak jest, ale niewiele mogę zrobić. – Podniosła wzrok i
S R
napotkała jego uważne spojrzenie. – Myślałam, że jest pan inny. W zeszłym roku wyobraziłam sobie, że skoro pracuje pan dla powszechnego dobra... – W jej głosie wyczuwało się rozczarowanie, nie dokończyła zdania. – Pomyliłam się – podjęła. – Bezlitośnie i egoistycznie realizował pan własne cele, tak jak teraz.
– Pragnąłem zarówno pani, jak i pieniędzy. Teraz jest tak samo – stwierdził, nie starając się obronić przed oskarżeniami, bo były prawdziwe. – Postanowił pan zaszantażować mnie, żebym za pana wyszła. – Jestem łowcą posagów i rozpustnikiem – przyznał samokrytycznie Miles – ale nigdy nie przymusiłem niechętnej mi kobiety. Wciąż bym tak nie postąpił – dodał i napotkał sceptyczne spojrzenie Alice. Nie po raz pierwszy uderzyła go jej szczerość i otwartość. Nie spotkał dotąd takiej kobiety. Nie zasługuję na nią, pomyślał i wiedział, że to prawda. – Nigdy? – zapytała. – Mówiłem szczerze. Nigdy. – Z czego wynika, że nie weźmie mnie pan siłą nawet po ślubie.
172
– Po co miałbym panią przymuszać, kochanie – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. – Przyjdzie pani do mnie z własnej woli, bo pragnie mnie tak samo jak ja panią. – Ja... – Urwała i przyłożyła dłonie do płonących policzków. Miles oderwał jej dłonie od twarzy i uwięził, kładąc sobie na kolanach. – Wiem, co panią trapi. Nie może pani zaakceptować tego, co robię, a mimo to mnie pragnie. Alice spojrzała na Milesa, wargi miała rozchylone, w oczach niepewność, policzki jej pałały.
S R
– Wyznam, co mnie trapi: że będzie pan niewierny po ślubie. Jest pan rozpustnikiem, to fakt. Potrafi pan dochować wierności czy to niemożliwe, Miles?
Milczał przez dłuższą chwilę. Dochować wierności przez cały czas, gdy będą małżeństwem... Wyrzec się innych kobiet do końca życia... Diablo trudne zobowiązanie. Skoro teraz opętała go na tyle, że nie myśli o innych kobietach, ba, jak się okazało, nie jest zdolny kochać się z innymi, może to mniej niewiarygodne, niż mu się zdaje.
– Nie wiem – odparł szczerze. – Nigdy dotąd nie próbowałem dochować wierności. Mogę tylko powiedzieć, że będę się starał ze wszystkich sił. – Znów powróciło uczucie czułości dla kobiety, którego dotąd nie znał. „Będę się starał ze wszystkich sił". Nie tego oczekiwała i zasługiwała na znacznie więcej. Do diabła, rzeczywiście traci kontrolę nad sobą, usiłuje być kimś lepszym, niż jest, żeby zadowolić Alice. Nie czuł do tej pory potrzeby, aby się zmienić. Był z siebie zadowolony. Czy teraz będzie nad sobą pracował? Stanowczo rzeczy przyjmują zły obrót.
173
– Cóż, nie mogę mieć do pana pretensji za uczciwą odpowiedź, nawet jeśli wolałabym usłyszeć inną – odrzekła lekkim tonem, ale wyraźnie wyczuł napięcie w jej głosie. Uwolniła dłoń i odsunęła się od niego. – Nie do końca rozumiem, jak do tego doszło, że rozmawiamy o takich rzeczach. Usiłowałam tylko powiedzieć, że wprowadziłam pana w błąd. Ma pan fałszywe pojęcie o moim bogactwie. – Spojrzała mu prosto w oczy, na poły z niepokojem, na poły wyzywająco. – Nie jestem tak bogata, jak wszyscy myślą. – Wprowadziła mnie pani w błąd – powtórzył powoli. Patrząc na jej poróżowiałą twarz i minę winowajczyni, przeczuwał najgorsze. – To znaczy nie do końca. Osiemdziesiąt tysięcy funtów pozostało
S R
nienaruszone i są dobrze zainwestowane.
– Spodziewam się jakiegoś „ale" – powiedział, czując ssanie w dołku. – Wydałam wszystkie pieniądze z odsetek i zaciągnęłam dług na poczet przyszłych dochodów z odsetek, do czego zgodnie z postanowieniami testamentu miałam prawo. – Wzięła głęboki oddech. – Tak więc teoretycznie jestem zadłużona.
Miles miał ochotę złapać się za głowę. Alice przyglądała mu się badawczo. Starała się zrobić nonszalancką minę, ale widać było, że nerwowo wyczekuje na jego reakcję. Teoretycznie zadłużona? Co, u licha, miałoby to znaczyć? On musiał się zmierzyć z realnymi długami. – Pani adwokatów należałoby za to zastrzelić – orzekł, starając się nie tracić opanowania. – Ile? – spytał łagodnie. – Kilka tysięcy funtów dla Lowella na nowoczesne maszyny i bydło, dla mamy na zapewnienie jej życia w komforcie, na ochronkę dla biednych dzieci i inne dobroczynne instytucje, i... – rzuciła ukośne spojrzenie na Milesa, jakby chciała zobaczyć wyraz jego twarzy po tym, co zaraz usłyszy – zainwestowałam w kooperatywę młynarzy. 174
– Kooperatywę młynarzy? – powtórzył oszołomiony. – Tak. Sporo osób inwestuje, żeby pobudzić przedsiębiorczość. Zamilkli oboje, wreszcie Miles zapytał: – Co jeszcze? – Drobiazgi. Mama jest rozrzutna, lubi luksus i łatwo wpadła w tę pułapkę. Ja zresztą nie lubię pieniędzy – powiedziała obronnym tonem. – Wcale mnie nie uszczęśliwiają. – Mnie odwrotnie, nie uszczęśliwia brak pieniędzy – stwierdził Miles. – Dlaczego posiadanie tak na panią wpływa? – Bo byłam służącą i przyzwyczaiłam się pracować. Siedzenie i szycie,
S R
czytanie albo popijanie herbaty i ploteczki... – Wzruszyła ramionami. – Kiedy nicnierobienie straciło dla mnie urok nowości, zrozumiałam, że to marnotrawstwo czasu. Oczywiście podoba mi się, że nie muszę harować do utraty sił. Lubię kupować ubrania, ale w końcu to nudzi. Po prostu muszę być zajęta. – Rzuciła mu kolejne ukośne spojrzenie. – I jeszcze przygotowałam koło Skipton dom dla panny Cole, żeby miała się gdzie podziać z dzieckiem – dokończyła.
– Alice – powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową – jest pani wyjątkowo denerwującą kobietą.
– To moje pieniądze. Mam z nimi prawo robić, co mi się podoba, dopóki nie wyjdę za mąż. – Tym razem otwarcie popatrzyła na Milesa. –Jest pan zły. – Skłamałbym, gdybym zaprzeczył. – Przeciągnął dłonią po włosach. Zły i sfrustrowany, był pełen podziwu dla Alice. – Oboje skończymy w więzieniu za długi, jak tak dalej pójdzie. – Nie mogłam wiedzieć, że jest pan w takiej potrzebie i chce całych osiemdziesięciu tysięcy wraz z odsetkami. Szantażyści zasługują na nieprzyjemne niespodzianki – dodała zjadliwie. 175
Przyciągnął ją szybkim ruchem do siebie i objął. – Jestem na panią wściekły – powiedział, przytulając policzek do jej policzka. – Jest pan zachłanny. – Chcę wszystkiego. – Ale nie może pan tego mieć. – Przechyliła głowę i spojrzała na niego wyzywająco. – Skoro nie jestem tak bogata, jak pan sobie wyobrażał, zerwie pan ze mną, prawda? Pożądanie napłynęło tak nagłe, że z trudem wydobył głos. – Nie. Będę panią miał, Alice. Nawet jeśli nie jest pani tak bogata, jak sobie wyobrażałem.
S R
Wyswobodziła się z jego ramion i spojrzała prowokująco, rozpalając go do białości.
– Przypominam, że zostały jeszcze dwa miesiące starań. Niech pan zapomni o szantażu – powiedziała nieoczekiwanie – i da mi szansę samej dokonać wyboru.
Ku swojemu zdziwieniu Miles nie odrzucił od razu tej propozycji. Było coś takiego w jej bezwarunkowej uczciwości, że jedyną możliwą odpowiedzią wydawała się taka sama uczciwość. Jednak ryzyko było zbyt duże. Nie mógł stracić Alice ani jej pieniędzy. – Niestety, nie mogę. – Nie podoba mi się, że jestem przymuszana – powiedziała. – To nikomu się nie podoba – odparł, przyciągając Alice i unosząc jej głowę. Patrzyła mu w oczy bez strachu, ale wyczuwał, że jest podminowana. – Nie zamierzam zaryzykować utraty przewagi – dodał, już z ustami przy jej wargach.
176
Pocałował ją, rozchylając jej wargi językiem. Pieścił ją, czekając, że odpowie tym samym. Tak jak poprzednio, gdy ją pocieszał, nie odsuwała się, ale i nie angażowała. – To jest właśnie to, czego pan nie może – wyszeptała. Usta miała wilgotne, rozchylone, kuszące. Miał ochotę zacałować ją na śmierć. – Nie może zmusić do wzajemności. Wiedział, że to prawda. Popchnął łagodnie Alice na poduszki sofy i całował, aż jej ciało zwiotczało i leżała nieruchomo w jego ramionach. Nie opierała mu się, ale nie objęła go, co go zarazem podniecało i złościło. Zmusi ją, by odpowiedziała na jego pożądanie,
S R
okazała, że ona też go pragnie. Wsunął dłoń pod jej głowę i przytrzymał ją, całując z pasją, umiejętnie, drugą ręką obluźnił stanik sukni, odsłaniając szyję. Pieścił ją ustami, potem znów zaczął całować wargi, pieszcząc szyję i piersi dłonią. Biała skóra szyi i dekoltu poróżowiała, jego palce wyczuwały stwardniałe pączki piersi przez aksamit sukni. W końcu Alice odpowiedziała. Miles poczuł przypływ męskiej dumy – dopóki nie spojrzał w niebieskie oczy. To jej ciało odpowiedziało. Mógł mieć tylko jej ciało. Przez chwilę patrzyli na siebie jak zawodnicy przed walką, mierzący swoje siły. Miles przypomniał sobie to, co przed chwilą mówiła, o przymuszaniu. Podziałało jak kubeł zimnej wody. Przycisnął policzek do policzka Alice, czując się winny. – Przepraszam – powiedział. – Pożądanie o mało nie zrobiło ze mnie kłamcy. Przysunęła się do niego bliżej, nie wyczuwał oporu. – Ja też kłamałam, udając, że pana nie pożądam. Jednak się nie poddam. – Podniosła rękę i dotknęła delikatnie jego warg. – Miles, nie potrafię zaakceptować tego, co mi pan robi, nie mogę ustąpić. – Nie może pani skapitulować. Ja też nie. 177
– Nagle ogarnęło go uczucie żalu. Nie zaryzykuje utraty Alice, a jednocześnie niczego nie pragnie goręcej niż tego, żeby odpowiedziała na jego pożądanie z własnej woli. Kwadratura koła. – Czy wie pani, co się dzieje, kiedy człowiek odmawia sobie czegoś, czego głęboko pragnie? W świetle lamp jej oczy miały lawendowy kolor. – Uczy się ograniczać? – spytała. – Nie – odparł z uśmiechem. – Zaczyna tego opętańczo pragnąć.
S R 178
Rozdział czternasty – Czy to ty?! – Szlochając i z trudem łapiąc powietrze, Lydia rzuciła się w ramiona Toma Fortune'a. – Próbowałeś zabić Alice? Biegła po zaśnieżonej łące przez całą drogę z domu do zrujnowanego klasztoru, gdzie Tom się ukrywał. Czekała cały dzień na wiadomość od ukochanego, coraz bardziej zdenerwowana i zaniepokojona, a teraz nie mogła powstrzymać się od płaczu. Tom starannie zamknął drzwi piwnicy i wziął Lydię w ramiona. Tulił ją, poklepywał i przemawiał łagodnie. Jakby uspokajał konia, przemknęło jej
S R
przez głowę, a mimo to przyniosło ulgę. Szloch, wstrząsający jej ciałem, osłabł. Gdyby jeszcze odpowiedział na jej pytanie...
– Więc? – Nie widziała dobrze jego twarzy, ogarek świecy stał za nisko i dawał zbyt mało światła, ale wydawało jej się, że Tom się uśmiecha. – Skądże. Dlaczego miałbym nastawać na życie panny Lister? – Nie wiem, ale ktoś do niej strzelał.
Tom pociągnął za sobą Lydię i usiedli oboje na podłodze. Mimo mroźnej nocy w piwnicy było zadziwiająco ciepło. Te parę rzeczy, które miał Tom – torba, płaszcz, pistolet – leżało bezładnie porozrzucane. Lydia wstrząsnęła się na widok broni. – Ten, kto strzelał do panny Lister, posługiwał się strzelbą – uprzytomnił Lydii Tom. – Słyszałem plotki w gospodzie. – Odkorkował butelkę i podniósł ją do ust. – Wino z owoców dzikiego bzu – wyjaśnił. – Pani Anstruther je tutaj trzyma. Chcesz? – Nie powinieneś go kraść – powiedziała karcąco Lydia, a on zacisnął wargi.
179
– Jeszcze jeden do listy zarzutów. Teraz będą mnie szukać dwa razy gorliwiej, skoro uważają, że zabiłem. – Tu nie jest dla ciebie bezpiecznie. Dexter Anstruther mieszka ledwie o paręset jardów stąd w Old Palace, a Miles Vickery w Spring House. – Wiem. Pochylił się i pocałował Lydię. – Lubię niebezpieczeństwo – powiedział niewyraźnie, nie odrywając warg od jej ust. – Nic na to nie poradzę. Podnieca mnie. – W takim razie dobrze, że ja mam więcej zdrowego rozsądku od ciebie. Posłuchaj, Tom...
S R
– Nie dokończyła. Zapomniała, co chce powiedzieć, kiedy zaczął pieścić jej szyję. – Przestań! Nie mogę myśleć, rozpraszasz mnie. – To dobrze – stwierdził pogodnie, rozwiązując troczki peleryny. – Uspokój się – powiedziała bez przekonania. – Czy przypuszczasz, że poprzednie zbrodnie i usiłowanie zabójstwa są dziełem jednego człowieka? – Tak. Nie dopuszczam myśli, że po Fortune's Folly chodzi więcej niż jeden morderca.
Zsunął jej pelerynę z ramion i zaczął pieścić skórę tuż ponad linią dekoltu. Usiłowała to zignorować, choć serce waliło jej jak młotem. – Kogo według ciebie możemy wykluczyć z kręgu podejrzeń? – spytała. – Hm... mojego brata... twoich krewnych – odparł z roztargnieniem, jakby to go w ogóle nie interesowało, po czym uwolnił jej piersi. – Tom. – Lydią miotały sprzeczne uczucia; obudziło się pożądanie, choć sądziła, że raz na zawsze wyleczyła się z Toma Fortune'a. – Jestem w piątym miesiącu ciąży. – To cię czyni bardzo pociągającą. – Czy to nie zaszkodzi dziecku? 180
– Będziemy uważać. Alice siedziała w sypialni przed lustrem i szczotkowała włosy. Myślała o Lydii. Przyłapała ją, wkradającą się późno do domu, pelerynę miała ośnieżoną, buty mokre. Radosna i ożywiona wyglądała pięknie, Alice dawno jej takiej nie widziała. Od razu zrozumiała, że Lydia była z Tomem Fortune'em. Nie miały okazji porozmawiać, ponieważ minutę później Miles zszedł ze schodów. Uśmiech znikł z twarzy Lydii, pobladła, wyraźnie przestraszona. Rzuciła Alice błagalne spojrzenie, życzyła Milesowi dobrej nocy i uciekła do swojego pokoju. Alice podniosła jej pelerynę i zaniosła do kuchni, żeby wyschła, czując się winna i rozdarta między lojalnością wobec Milesa a Lydii.
S R
Ręka ze szczotką opadła na blat toaletki. Co robić? Los Lydii szczerze ją obchodził, bała się, że Tom znów ją zawiedzie. Chciała wierzyć Milesowi – tak bardzo, że aż ją to zdumiało – ale przecież zaufać jemu oznaczało zdradzić Lydię i narazić ją na cierpienie.
Wstała sprzed lustra. Jutro rano przyjdzie z wizytą Laura Anstruther. Jest kuzynką Milesa, a przez małżeństwo z nieżyjącym już poprzednim mężem Charlesem, także Lydii. Może okaże się właściwą osobą, żeby tę sytuację obrócić na korzyść dla wszystkich trojga: Milesa, Lydii i Alice. A jej nie pozostaje nic innego, jak porządnie się wyspać. Uległa żądaniom Milesa i zgodziła się, żeby czasowo zamieszkał w Spring House. Nie tylko został, lecz w dodatku zajął pokój naprzeciwko jej sypialni! „Czy wiesz, co się dzieje, kiedy człowiek odmawia sobie czegoś, czego głęboko pragnie? Zaczyna tego opętańczo pragnąć". Mówił o sobie. Tylko że odnosiło się to w pełni i do Alice. Pragnęła go zbyt mocno, żeby zachować spokój, kiedy był tak blisko. Nie może mu ulec, przestrzegła się w duchu, skoro on odmawia jej prawa do swobodnego decydowania o własnej przyszłości. 181
Ktoś zapukał do drzwi. – Proszę – powiedziała, myśląc, że to Marigold przyniosła filiżankę ciepłego mleka. Tymczasem do środka wszedł Miles. Stanął jak wryty, jego wzrok ześliznął się po rozpuszczonych jasnych włosach do bosych stóp, wyglądających spod nocnej koszuli. Alice nagle zdała sobie sprawę z tego, że ma na sobie tylko koszulę i peniuar, a on jest ubrany, i to w formalny strój. Nie wiadomo dlaczego była tym faktem zażenowana. Poczuła, że policzki ją palą. Co za przekleństwo, czerwienić się tak łatwo! Że też wszystko musi być od razu po niej widać!
S R
– Lordzie Vickery. Po co pan tu, na litość boską, przyszedł? – Obejrzeć pani pokój i upewnić się, że spędzi pani bezpiecznie noc. – Obejrzeć mój pokój? Chyba nie spodziewa się pan tutaj znaleźć ukrytego włamywacza.
– Muszę sprawdzić. – Mówiąc to, podszedł do okna i zajrzał za długie, ciężkie zasłony. Kiedy przechodził z powrotem koło łóżka, jego wzrok zatrzymał się dłużej, niżby należało, na świeżo wzruszonych poduszkach. – Nieco zbyt rozpraszająca lektura przed snem, panno Lister – powiedział, wskazując egzemplarz „Toma Jonesa" na nocnym stoliku. – To klasyczna powieść. – Nie przeczę, ale obawiam się, że grozi bezsenną nocą. Miles podszedł do dużej szafy z palisandru i otworzył ją. Chyba nie będzie przeglądał jej ubrań! – oburzyła się w duchu Alice. Co prawda, nie rozumiała, dlaczego tak ją to porusza, ostatecznie nie dalej jak dwa tygodnie temu zdejmował z niej suknię.
182
– Rzeczywiście wygląda na to, że nikogo tutaj nie ma – stwierdził Miles, starannie zamykając drzwi szafy, po czym nieoczekiwanie spytał: – Czy sądzi pani, że panna Cole spotkała się z Tomem Fortune'em? Alice aż podskoczyła. – Owszem – przyznała niechętnie. – Nic pani nie powiedziała? – Nie. – Jak pani myśli, czy jest szansa, że jutro powie Laurze? – Wątpię. Wiem, że pani Anstruther jest jej kuzynką, ale Lydia darzy Toma zbyt silnym uczuciem, żeby go zdradzić.
S R
– Dlaczego pani uważa, że ona wciąż mu ufa? – Bo go kocha.
– Według pani instynkt jej nie myli?
– Wątpię. Tom jest łajdakiem, a miłość zaślepia. – Zabrzmiało to cynicznie, panno Lister, zupełnie jakbym słyszał siebie – stwierdził z lekkim uśmiechem Miles. – Proszę zamknąć za mną drzwi na klucz – dodał, sprawdzając, czy klucz tkwi w zamku – i nie otwierać nikomu, dopóki rano nie zapuka pokojówka. Proszę przedtem kazać się jej odezwać, żeby upewnić się, czy to rzeczywiście ona. Będę w pokoju naprzeciwko, gdyby pani mnie potrzebowała. Wyszedł, a Alice przekręciła klucz w zamku. Położyła się do łóżka i zgasiła świecę. „Tom Jones" będzie musiał poczekać. Wystarczy jej na dzisiaj przeżyć. Może z powodu bolącego ramienia albo ze strachu, że ktoś się włamie, a najprawdopodobniej dlatego, że Miles Vickery znajdował się po drugiej stronie korytarza, o kilka jardów od niej, źle spała tej nocy. Obudziła się, drżąc w ciemnościach, i opatuliła szczelniej kołdrą. Człowiek postępuje pod wpływem 183
miłości jak szalony, rozmyślała, obdarza zaufaniem łajdaka, który może być mordercą, albo skończonego rozpustnika, który nigdy nie będzie wierny ani prawdomówny. Zapatrzyła się w baldachim nad łóżkiem. Nie zakocha się w Milesie Vickerym ponownie, nie teraz, kiedy jasno widzi jego wady, gdy pamięta gorzką lekcję, jaką dostała zeszłej jesieni. Owszem, cierpi męki z powodu tłumionego pożądania – do czego żadna dama nawet przed sobą by się nie przyznała, a co dopiero rozmyślała o tym czy mówiła – ale to czysto fizyczne. O żadnym głębszym zaangażowaniu nie ma mowy. Alice przewróciła się na drugi bok. Zmusiła Milesa do uczciwości i kto teraz jest nieuczciwy? Czułość, którą Miles jej okazał, determinacja, by ją
S R
chronić, podkopały jej opór, nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że wypływają raczej z egoistycznych powodów niż z przywiązania. Wyczuwała pod skorupą cynizmu prawdziwą naturę Milesa i chciała do niej dotrzeć. Rozum mówił jej, że popełnia omyłkę, serce nie chciało słuchać.
Alice zorientowała się, że coś się dzieje na podeście schodów. Czy to Lydia zaryzykowała wymknięcie się z domu przed świtem, żeby znów znaleźć się w ramionach kochanka? Alice wstała z łóżka, zapaliła świecę i po cichu podeszła do drzwi. Pamiętała o poleceniu Milesa, żeby nie otwierać drzwi, zanim Marigold do nich rano zapuka, ale odgłosy dochodzące z podestu skłoniły ją do przekręcenia klucza. Drzwi skrzypnęły cicho, kiedy je otwierała. W świetle lampy płonącej na dole w holu zobaczyła śpiącego na sienniku koło drzwi jej sypialni Milesa. Patrzyła na niego, stojąc w miejscu jak zaczarowana. Musiała się jednak poruszyć albo wydać jakiś cichy dźwięk, bo nagle znalazła się na plecach, a Miles nad nią, przyciskając ją mocno do siennika. Zaczęła się wyrywać, ale było to równie upokarzające jak wtedy, gdy przyłapał ją pod sklepem z sukniami. Oparła dłonie na jego piersi i poczuła nagą skórę. 184
– Leżysz pod moimi drzwiami nieubrany! – Mam na sobie spodnie – powiedział drwiąco, puszczając Alice, po czym dodał już poważnym tonem. – Proszę tego więcej nie robić, panno Lister. Mogłem pani zrobić krzywdę. – Nic nie zrobiłam – zaprotestowała. – Usłyszałam hałas i... – Postanowiła pani przeprowadzić własne śledztwo, chociaż wyraźnie tego zabroniłem, tak? – Niemądrze – przyznała z westchnieniem. – Rzeczywiście – potwierdził. Westchnęła znowu i podniosła się na kolana.
S R
Koszula się jej zadarła, odsłaniając uda. Złapała materiał w obie ręce i obciągnęła gwałtownym ruchem. Miles śledził jej ruchy, jego spojrzenie prześliznęło się po nagich udach Alice.
– Co to jest? – spytał z niedowierzaniem.
– Co? – odpowiedziała pytaniem, naciągając koszulę mocniej. Widział... W życiu mu tego nie wytłumaczę...
W panice chciała zerwać się na równe nogi i uciec, ale złapał ją za kostkę i po chwili leżała z powrotem na sienniku. Pisnęła z oburzenia, a on przycisnął rękę do jej ust.
– Ćśś... Pobudzi pani wszystkich. Zanim zdążyła zaprotestować, wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni. Leżała rozciągnięta na łóżku, wściekła na Milesa. – Lordzie Vickery, co pan robi? – Powie mi pani, co takiego zobaczyłem przed chwilą, czy woli pani, żebym sam sprawdził. – To... Nic takiego... – Jeszcze jeden dowód, gdyby komuś był potrzebny, że nie jestem damą, dokończyła w myślach. 185
– Sądziłem, że poznałem już wszystkie pani sekrety, Alice, ale najwyraźniej się myliłem. Zdaje sobie pani sprawę z tego, że najdalej po ślubie, o ile nie wcześniej, zobaczę panią całą, bez osłony koszuli nocnej. – Trzeba będzie poczekać, nie ma pan wyjścia. –
Jestem
mocno
niecierpliwy.
Zamierzam
zachować
się
niekonwencjonalnie. Złapał Alice za kostki i odwrócił tak, że leżała z twarzą w poduszce. Poczuła, że Miles podciąga jej koszulę, odsłaniając uda. Szarpnęła się, unosząc głowę, ale nie na wiele to się zdało. Przycisnął drugą rękę do jej pleców i skutecznie ja unieruchomił.
S R
– Nie ruszaj się – powiedział. – Miles! – zaprotestowała.
– Moja słodka Alice, muszę to zobaczyć.
Mruknęła coś na poły z gniewem, na poły z rezygnacją. Odwróciła głowę na bok, włosy litościwie opadły jej na twarz. Odkąd oficjalnie zostały ogłoszone ich zaręczyny, z premedytacją ignorowała momenty nagłego niepokoju, że była służąca nie nadaje się na żonę markiza. Powtarzała sobie, że jest godna każdego, i prawie w to uwierzyła. Ale kto widział markizę z tatuażem? Mogła sobie wyobrazić księżnę Cole, gdyby jakimś trafem dowiedziała się o tym, mówiącą ze zgorszeniem „Panno Lister, tatuują się tylko marynarze i dziwadła z cyrku". Miles milczał. Skręciła nieco głowę i rzuciła na niego spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. Rękę trzymał nieruchomo na jej nodze, wzrok miał utkwiony w wytatuowanym na białej skórze kwiatku. Słyszała jego przyspieszony, głośny oddech, a potem poczuła lekkie dotknięcie palców na udzie. – Tatuaż. No, no, ciekawe, jakie niespodzianki jeszcze mi szykujesz... 186
– To miało być tylko tak, na żarty – wyjaśniła zawstydzona. – Któregoś lata był festyn w Harrogate i kilkoro z nas, razem pracujących, wybrało się tam wieczorem. – Zdawała sobie sprawę, że paple nerwowo, ale nie mogła przestać. – Myślałam, że to dla zabawy, byłam młoda i głupia, nie zdawałam sobie sprawy, że to się nie zmyje. Tarłam i tarłam, aż skóra zaczęła mnie piec i boleć, a potem zdecydowałam, że i tak tego nie widać, więc będę udawać, że tego nie ma. Miles wciąż trzymał Alice mocno przyciśniętą do łóżka. Leżała nieruchomo, doskonale wiedząc, że się jej przygląda. – Bolało? – spytał.
S R
– Tak. Tatuaż robiła stara kobieta. Śmiała się, kiedy krzyczałam. – Zawahała się. – Ta stara wiedźma mówiła, że mojemu kochankowi to się spodoba, a ja nie rozumiałam... – Teraz rozumiesz.
– A ja sądziłam, że uznasz to za wysoce nieodpowiednie dla damy. – Bo jest – odparł i się roześmiał. – Właśnie dlatego tak bardzo mi się podoba. Jest w tobie zadziwiająca mieszanina niewinności i pikanterii. Zadziwiasz mnie, wręcz fascynujesz.
– Nie jestem damą, wiem – wyszeptała.
– Niepotrzebna mi w łóżku dama – powiedział Miles. Pochylił głowę i przejechał językiem po wytatuowanym kwiatku, a skóra Alice stała się wrażliwa na dotyk, pościel drażniła brodawki i brzuch, rąbek koszuli pośladki. Miles wsunął dłoń między jej uda i dotknął intymnego miejsca. – Miles, co ty... – Zaufaj mi. Przyjemnie?
187
Przyjemnie? Wydawało jej się, że spłonie pod jego dotykiem. Coś w niej narastało, przez jej ciało przeszedł dreszcz, biodra poruszyły się w niekontrolowanym odruchu. Miles odwrócił ją na plecy i pocałował. Oszołomiona czuła jego wargi, język rozchylający jej usta zaborczo, nieustępliwie. Odpowiedziała mu, ulegle pozwoliła, by całował ją gwałtownie, choć wciąż ją to lekko przerażało. Jej ciało pulsowało nadal od przyjemności, której przed chwilą doznała, ale Alice pragnęła czegoś więcej, choć nie umiałaby powiedzieć czego. Nagle Miles oderwał się od niej i usiadł. Zsunął koszulę nocną do stóp Alice, okrywając jej nagość. Była w tym intymność i czułość, która ją zdumiała. – Miles... –wyszeptała.
S R
– Jeśli wezmę cię teraz, złamię wszystkie zasady – powiedział. – Przysięgałem cię chronić... –Urwał, nie dopowiedziawszy tego, co zamierzał. – Myślałam, że łamanie zasad to dla ciebie rzecz normalna. – Też tak myślałem. Na nieszczęście dopadło mnie poczucie honoru, chociaż sądziłem, że zdołałem je wyplenić – oznajmił szyderczym tonem. Drzwi się za nim zamknęły, a Alice leżała w osłupieniu, wciąż jeszcze pobudzona. Ciało miała rozluźnione, czuła błogość, ale i niespełnienie, jakby wiedziała, że może oczekiwać więcej. Co on chciał przez to powiedzieć, że obudziło się w nim poczucie honoru, chociaż się tego nie spodziewał? Mogła tylko przypuszczać, że chciał ją uwieść, iż planował to na zimno, aby ominąć warunek testamentu i zmusić ją do zawarcia małżeństwa natychmiast. Teraz w ostatnim momencie się wycofał. Przecież widział, że ona nie miałaby siły się opierać. Ani ochoty. Pragnęła go równie silnie jak on jej. Wstała z łóżka i powoli podeszła do toaletki. Nalała wody z dzbanka do misy i obmyła twarz. Ona także ponosiła odpowiedzialność za to, co się stało. Z ochotą dałaby się uwieść. Nawet gniew i frustracja z powodu szantażu nie 188
były na tyle silne, żeby stłumić pożądanie, które ją ogarnęło. Och, była bardzo chętna, wbrew wszelkiemu rozsądkowi i przyzwoitości... Zadrżała i splotła ramiona na piersiach. Zwodniczy głos podsuwał kuszące myśli. Co ich właściwie powstrzymywało? Byli zaręczeni, Miles miał szczerą intencję ożenić się z nią. Jego pozycja i nazwisko zapewniały jej ochronę. Nawet gdyby zaszła w ciążę, nikt nie odważyłby się jej potępić. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Pragnęła Milesa do bólu, ale resztka zdrowego rozsądku, którą udało jej się zachować, podpowiadała, że nie powinna igrać swoim losem i reputacją. Gdyby nie doszło do małżeństwa z Milesem, byłaby skończona. Matka w rozpaczy, wszystkie ich wysiłki, aby
S R
zyskać szacunek, zaprzepaszczone. Z westchnieniem sięgnęła po peniuar i zawiązała go starannie wciąż lekko drżącymi palcami. Miles siedział przy śniadaniu, zastanawiając się, jakim cudem wplątał się w taką sytuację. Do tej pory nie narzucał sobie ograniczeń. Jeśli czegoś bardzo pragnął, znajdował sposób, żeby to dostać. Chciał Alice i uznał, że łatwo ją zdobędzie. Uwiedzie, zmusi do małżeństwa i dostanie wszystko, na czym mu zależało:
jej
ciało,
pieniądze,
finansowe
bezpieczeństwo.
Zamierzał
poinformować prawników, że spał z Alice, a tym samym warunki testamentu lady Membury tracą ważność. Jeśli nie będzie ślubu, to reputacja ich klientki zostanie zrujnowana. Kilka godzin przedtem miał okazję zrealizować plan. I zawahał się, przestrzegając norm, które dotąd go nie krępowały. Miał skrupuły, o co nigdy by siebie nie podejrzewał. Był pozbawiony sumienia. Przynajmniej tak mu się do wczoraj zdawało. Miles spojrzał na Alice. Siedziała obok niego, skoncentrowana na smarowaniu masłem grzanki. Włożyła ozdobioną koronkami suknię w kolorze świeżej wiosennej zieleni, wyglądała młodzieńczo i świeżo, była taka śliczna, a on wiedział – tylko on wiedział – że pod suknią z muślinu i wykrochmalonymi 189
halkami ma wytatuowany kwiatek. Odkąd wyszedł z sypialni Alice, wciąż go widział. Była uległa i słodka w jego ramionach, skórę miała jak jedwab. Tak niewiele brakowało, by ją wziął. Zakosztował przyjemności patrzenia na nią, kiedy dawał jej przyjemność, za nic z tego nie zrezygnuje, nie da sobie tego odebrać. Poszedł na podwórze, gdy opuścił sypialnię Alice, i na mrozie wylał sobie na głowę wiadro zimnej wody, a potem następne. Nic mu to nie pomogło, wciąż był podniecony. Nie potrafił o niczym innym myśleć, jak tylko o jej nagim ciele. Obawiał się, że to nie przejdzie, dopóki ona mu się nie
S R
ofiaruje z własnej woli. Chciał brać i dawać, aż oboje się nasycą. Podejrzewał jednak, że na tym się nie skończy i że nie będzie mu łatwo zaspokoić pożądania. Raz zakosztować Alice znaczyło chcieć smakować ją wciąż na nowo...
– Galaretki z whisky, lordzie Vickery?
Pani Lister uśmiechała się do niego, pokazując gestem kamerdynerowi, żeby podsunął mu naczynie ze smakołykiem. Miles zamrugał oczami. – Dziękuję bardzo.
– Mam nadzieję, że nic nie zakłóciło panu snu – podtrzymywała konwersację pani Lister. – Nie. Dziękuję pani, spałem bardzo dobrze. Alice uniosła brew, cień uśmiechu przemknął po jej twarzy. Miles zacisnął usta. Mała spryciara. Najchętniej pocałowałby ją w uniesione uśmiechem kąciki warg. Albo kochał się z nią, tu, od razu, na stole. Niepokojąco szybko uczyła się, jaką ma nad nim władzę.
190
Rozdział piętnasty Trudno było zasiąść do śniadania z Milesem. Kiedy wyszedł z jej sypialni, czuła się tak, jakby dalej tam był. Każdy nerw jej ciała był wyczulony na jego obecność. Od jego przelotnych spojrzeń robiło się jej gorąco. Była w jego władzy – i swoich pragnień. Alice wydawało się, że wszyscy przy stole muszą zdawać sobie sprawę z napięcia, jakie panuje między nią a Milesem. Tymczasem Lizzie mówiła jak zwykle dużo i beztrosko, a pani Lister czytała z herbacianych liści, utyskując, że widzi same złe, wróżące nieszczęście znaki.
S R
– Para nożyczek – ogłosiła. – Kłótnia albo rozdzielenie. Alice, moja droga – przenosiła wzrok z córki na przyszłego zięcia i odwrotnie – mam nadzieję, że nie przysporzysz mi zmartwień.
– Oczywiście, że nie, mamo – zapewniła ją Alice. – Przecież nie ma powodu. Czy wybierasz się dzisiaj do Pump Rooms? Spodziewam się, że lady Vickery i pani Anstruther się tam pojawią.
– Och, w takim razie na pewno pójdę – zdecydowała pani Lister. – Musimy omówić z drogą lady Vickery przygotowania do ślubu. – Znowu przeniosła wzrok z Alice na Milesa. – Życzyłabym sobie, żebyś ustaliła datę, moja droga. Teraz, kiedy gościmy markiza pod naszym dachem, jest wysoce niewłaściwe, że z tym zwlekasz. – Nawet bardziej niż niewłaściwe, skoro omal nie kochałem się z tobą – wyszeptał Miles do ucha Alice. – Ustal datę, kochanie. – O co chodzi? – spytała rozpromieniona pani Lister. – Lord Vickery dodał kilka słów zachęty – odparła Alice, karcąc Milesa wzrokiem – w sobie właściwym stylu.
191
– To dobrze, to dobrze – powiedziała pani Lister. – Gdzie podziała się moja torebka? Nie wyczytałam w liściach herbaty, że coś zgubię. – Pani matka rzeczywiście wierzy, iż można przewidzieć przyszłość – skomentował Miles później, kiedy wybrali się na spacer do Fortune's Folly. Lizzie i pani Lister szły z przodu, Alice musiała przyjąć ofiarowane jej przez Milesa ramię. – Panno Lister? Próbuję nawiązać konwersację, wspominając o zamiłowaniu pani matki do wróżenia z liści. – Tak, obawiam się, że ona wierzy w takie rzeczy – przyznała z ubolewaniem Alice. – Jest bardzo przesądna. Myślałam, że wyskoczy ze skóry,
S R
kiedy pańska matka powiedziała jej o klątwie ciążącej na Drummondach. – Ale nie uznała pomysłu poślubienia mnie za chybiony? – dopytywał się Miles.
– Przeciwnie. Chciałaby przyspieszyć ślub. Do szczęścia wystarczy jej, żebym została markizą, zanim klątwa zadziała. – Zniżyła głos. – Nie tak dawno zachęcała mnie, abym okazała panu nieco więcej łaskawości, drogi milordzie. Przyznam, że mama czasem mnie zdumiewa – dodała serio. – Więcej łaskawości – powtórzył z namysłem. – Tak jak w nocy?
– Pozwoliłam sobie okazać jej nazbyt wiele – odparła. – I miała pani ochotę pozwolić mi na więcej. Zimne powietrze chłodziło rozpalone policzki Alice. Nie było się co wypierać. Jednak... Co innego powiedzieć to sobie uczciwie, a co innego przyznać bezwstydnie przed nim. – Rzeczywiście. Chociaż obawiam się, że takie wyznania nie przystoją damie. – Kobiety to istoty z krwi i kości... 192
Nieoczekiwanie Miles wziął Alice w ramiona i ją pocałował. Zapragnęła go tak bardzo, że kolana się pod nią ugięły. Gdy ją puścił, z przerażeniem Spojrzała w kierunku matki i Lizzie. Szły dalej, niczego nie zauważyły. – Niepotrzebnie ryzykujemy – powiedziała stłumionym głosem. – Być może. – Podał jej ramię z łobuzerskim uśmiechem. – Ale najgorsze, co mogłoby się zdarzyć, to że pani matka odwróciłaby się i zobaczywszy, że się całujemy, kazała natychmiast posłać po księdza. Proszę nie kazać mi czekać za długo. – Na ślub? – Najlepiej. – Roześmiał się. – Ale żeby wreszcie panią zdobyć, z błogosławieństwem czy nie.
S R
Policzki Alice płonęły, przyspieszyła kroku, żeby zmniejszyć dystans dzielący ich od matki i Lizzie. – Co pana powstrzymało?
– Zdaje się, że nie potrafię przeprowadzić tego, co sobie założyłem – wyznał niechętnie.
Podejrzewała, że Miles powziął plan, by ją uwieść, ale usłyszawszy to wypowiedziane wprost, doznała rozczarowania pewnie dlatego, że zachowała się wobec niego tak otwarcie, a on po raz kolejny okazał, jak jest cyniczny. – Od początku planował pan mnie uwieść. – Już na początku powiedziałem, że zrobię wszystko, aby panią zdobyć. – Kiedy zobaczył jej minę, wybuchnął: – Na litość boską, Alice, niech pani nie patrzy tak na mnie! Wiedziała pani, że jestem łajdakiem! – Zapomniałam. Wciąż o tym zapominam, a potem dociera do mnie bolesna prawda i płacę za to.
193
Przypomniała sobie, z jaką czułością chronił ją w Fortune Row. Myślała, że zaczął o nią dbać... Przyspieszyła i Miles wydłużył krok, żeby iść obok niej. Zapanowało pełne napięcia milczenie. Pierwsza odezwała się Alice: – Lordzie Vickery. – Panno Lister? – Zastanawiałam się, dlaczego uznał pan za konieczne spać przy drzwiach mojej sypialni. Zapewniam pana, że nie było ku temu powodu. – Wolałbym spać w pani łóżku, ale byłoby to wysoce niewłaściwe. Chciałem mieć szansę od razu pospieszyć z pomocą, gdybym usłyszał pani krzyk.
S R
– Musiało być panu niewygodnie.
– Zdarzało mi się sypiać w mniej komfortowych warunkach podczas kampanii wojennej – odparł, wzruszając ramionami. – Nigdy nie mówi pan o wojnie w Hiszpanii.
– Wojna nie jest uważana za dobry temat do konwersacji. – Rzeczywiście. Ja jednak chciałabym posłuchać. Powiedziała to szczerze. Wszystko, co uformowało charakter Milesa, wydawało się jej ciekawe. Nie miała pojęcia, co robił w armii: czy kiedykolwiek był ranny, czy zwolniono go, ponieważ doznał poważnej kontuzji, czy sam wystąpił z wojska. Musiał bywać w wielu miejscach, widzieć różne rzeczy. Ona nie wyjechała dalej niż do Scarborough. Najpierw nie miała na to środków, potem ograniczała ją matka i jej wyobrażenia, co przystoi damie. Miles najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać na ten temat. Nie po raz pierwszy wzbraniał się mówić o sobie. – Wątpię, aby spodobało się pani to, co mogłaby usłyszeć – odezwał się po dłuższej chwili. – Zwodzenie, kluczenie, szukanie kompromisu, negocjacje, to wszystko, co pani potępia. Na tym polegała moja praca. 194
– Nie rozumiem, co pan ma na myśli. – Byłem dyplomatą, panno Lister. Nie takim, którego częstują herbatą możni tego świata. Zawierałem nieczyste ugody, bez czego nasz wspaniały świat nie potrafi się obyć. Byłem kimś, kto pociąga za sznurki, sam pozostając niewidoczny. Takich jak ja potrzebuje każdy rząd, ale zaprzecza naszemu istnieniu, a jeśli zostaniemy odkryci, wypierają się nas. – W głosie Milesa zabrzmiała gorycz. – Rządy zawierają sekretne porozumienia, bo działają pragmatycznie, ale nie chcą brudzić sobie rąk. Od tego są tacy jak ja. Poświęciłem wielu ludzi, wykonując moje zadania. I zasady również. – Spojrzał na Alice. – Gdyby pani znała szczegóły choćby jednej sprawy, którą
S R
prowadziłem, zaczęłaby mną jeszcze bardziej pogardzać. – Chciałabym usłyszeć – powtórzyła, uznając, że pojawia się szansa przebicia się przez tę skorupę obojętności – inaczej nie zrozumiem. Miles puścił jej ramię i włożył ręce do kieszeni.
– Dobrze. Kilka lat temu byłem przy Wellesleyu w Rolica. Trzymaliśmy w więzieniu człowieka, który służył za przewodnika Francuzom. Którejś nocy jego żona przyszła zobaczyć się ze mną. – Zamknął na chwilę oczy. – Jakbym ją teraz widział. Była w ciąży, bosa, w łachmanach, z małym dzieckiem czepiającym się jej spódnicy. Powiedziała, że mąż przyjął pieniądze od Francuzów, ponieważ głodowali. Błagała, abym mu pomógł, inaczej ona i dzieci umrą z głodu. Obiecałem jej to, wiedząc, że kłamię. Alice pokręciła głową. – I co się stało? – spytała niemal szeptem. – Wellesley chciał się ułożyć z partyzantami. To był początek kampanii, za wszelką cenę szukaliśmy sojuszników. Przywódca partyzantów zażądał przekazania więźniów w zamian za informacje. Wiedziałem, że go zabiją za
195
kolaborowanie z Francuzami. Było prawdopodobne, że przedtem poddadzą go torturom. Ale oczywiście negocjowałem z nimi. Alice zrobiło się niedobrze. – Wydaliście go? – spytała, z trudem wymawiając słowa nagle zdrętwiałymi wargami. – Tak – potwierdził ponuro. – Układy toczy się dla uzyskania większej korzyści, panno Lister. Zrobiłem to, Wellesley uzyskał potrzebne informacje, nasze wojska zwyciężyły. Poświęciłem tych mężczyzn po to, żeby każdy mężczyzna, kobieta, dziecko spało spokojniej, wiedząc, że Bonaparte nie najedzie ich kraju. – Nie miałam pojęcia – powiedziała Alice, robiąc dłonią gest wyrażający rezygnację.
S R
– Niewielu ludzi się nad tym zastanawia. Wolą nie myśleć o cenie, jaką trzeba zapłacić za to, by żyli bezpiecznie.
– Ale czy to nie zatrważające! – wybuchła. – Potworne, niegodziwe, co ludzie robią sobie nawzajem! Ja... czuję się zbrukana, nawet słuchając o tym. – Od początku mówiłem, że jestem wyjątkowo cynicznym człowiekiem, panno Lister, więc nie zdziwi się pani, że zbytnio mnie to nie porusza. Za wszystko płaci się cenę, także za utrzymanie pokoju. Wojna to paskudna sprawa. Cofa nas, ludzi, do naszych początków, dlatego nie rozmawia się o niej w eleganckim towarzystwie. – Nie rozumiem, co może skłonić człowieka do takiej działalności – powiedziała Alice, usiłując gorączkowo znaleźć coś, co pomogłoby jej pojąć ten zatrważający brak uczuć u Milesa. – Nie musi pani. Ton jego głosu ucinał dalszą konwersację, Alice była tego świadoma, ale nie zamierzała się poddać, drążyła dalej.
196
– Wiem, że wydarzyło się coś takiego, co spowodowało rozdzielenie pana z rodziną. Czy to dlatego zdecydował się pan pełnić w armii taką rolę? – Panno Lister, nie zamierzam kontynuować tej rozmowy. – A ja owszem. Usiłuję pana zrozumieć. Muszę wiedzieć, co pana odciągnęło od rodziny... – Ta wiedza nie jest pani do niczego potrzebna, panno Lister. Jak sądzę, powzięła pani niemądry romantyczny pomysł pogodzenia mnie z rodziną i uleczenia ran duszy, które według pani przysparzają mi cierpień. Obawiam się, że wszystko to jest wytworem pani bujnej wyobraźni. Doszli do rynku, Lizzie i matka przystanęły przy schodach do Pump
S R
Rooms, żeby na nich poczekać. Alice próbowała się opanować i przybrać obojętny wyraz twarzy, nie chcąc, aby odgadły, jakie sprzeczne uczucia nią miotają. Szok spowodowany jego zjadliwą odpowiedzią i tonem, jakim jej udzielił, już minął, ale wątpliwości pozostały. Wyglądało to tak, jakby z rozmysłem starał się ją do siebie zrazić. Chciała wierzyć, że wciąż czuł gniew, ponieważ kiedyś ktoś go boleśnie zranił, i dlatego zmienił się tak bardzo. Niemożliwe, aby naprawdę był tak cyniczny. Pieścił ją z taką czułością, był taki uważny, dlaczego odrzucał wszelkie jej próby, aby się do niego zbliżyć? Czasami wydawało się jej, że zaczyna go rozumieć, i pociągał ją w takich momentach bardzo, a potem demonstracyjnie okazywał obojętność i nieczułość na wszystko, jakby chciał jej przypomnieć, że łączy ich tylko pożądanie, nic więcej. Spojrzała na niego. Nie zadał sobie trudu, aby ją uspokoić, przeprosić, że ją zdenerwował, nie podjął próby nawiązania nawet banalnej konwersacji, która zatarłaby wrażenie jego słów. „Mówiłem, że jestem wyjątkowo cynicznym człowiekiem, panno Lister". Szukała odpowiedzi w jego twarzy i w końcu uśmiechnął się blado. 197
– Nie powinna pani robić takiej miny, panno Lister. Od początku wiedziała pani, że jestem zepsuty do szpiku kości. Jeśli kiedykolwiek przemknęła pani przez głowę myśl, żeby mnie zreformować, teraz z pewnością zrozumiała pani, że to daremne. Dał krok do przodu i Alice złapała go za ramię. – Ale ja chcę panu pomóc. – Nie zdoła pani, a ja tego nie chcę. – Teraz on chwycił Alice za ramię. – Jest pani wytrącona z równowagi. Wyobraża pani sobie, że do uprawiania miłości trzeba więzi między dwojgiem ludzi. Przykro mi, że po raz kolejny pozbawiam panią złudzeń, ale to, czego pragnę, zupełnie nie wymaga emocjonalnej więzi.
S R
Odszedł, nie troszcząc się o nią, i otworzył drzwi do Pump Rooms przed panią Lister, demonstracyjnie okazując Alice, że uważa rozmowę za zakończoną.
– Czy wolno mi przynieść pani leczniczej wody? – zwrócił się uprzejmym tonem do pani Lister. – Podobno znakomicie wpływa na zdrowie. Alice usiadła na jednej z ławek z kutego żelaza, które porozstawiano w rotundzie, a Lizzie zajęła miejsce obok niej.
– Czy dobrze się czujesz? – spytała. – Jesteś blada. Zaloty lorda Vickery'ego muszą być dość dziwaczne, skoro tak cię rozstrajają. Alice obserwowała Milesa, gdy podchodził do źródełka po wodę. Opanowany i doskonale obojętny, jakby przed chwilą nie odbyli przykrej rozmowy i jakby nie obraził jej z rozmysłem i głęboko. – Lord Vickery opowiadał mi o czasach, gdy był w armii. Och, Lizzie, jestem taka naiwna i głupia. Nie miałam pojęcia, że takie rzeczy się dzieją... – Nie powinien ci o nich opowiadać, żeby cię nie denerwować – orzekła stanowczo Lizzie. 198
– Powoli zaczynam rozumieć, że sama się proszę o to, co mnie spotyka od Milesa – stwierdziła z goryczą Alice. – Zapytałam go, z jakiego powodu poróżnił się z rodziną, a on odparł, że nie ma zwyczaju o tym rozmawiać, i nic mi do tego. – Mężczyźni! – prychnęła Lizzie. – Przecież wiesz, jacy są. – Nie do końca. I ty też – dodała Alice. – Nie, ja wiem! – zapewniła ją Lizzie z nieoczekiwaną gwałtownością. – Nie umieją mówić o uczuciach. Milkną i choćbyś ich ciągnęła za język, nic ci nie powiedzą. Bardzo to denerwujące, ale tacy już są i nic na to nie poradzisz. Lizzie odwróciła się na siedzeniu, słysząc, że otwierają się drzwi rotundy.
S R
Nat Waterhouse towarzyszył panie Minchin, jej matce i zaprzyjaźnionej z nią księżnej Faye Cole. Tuż za nimi weszły lady Vickery i Laura Anstruther. Księżna Cole demonstracyjnie ignorowała je obie. Kąciki ust Lizzie opadły w grymasie rozczarowania.
– Stara wiedźma – powiedziała cicho. – Dobrze Natowi tak, że musi skakać koło tych dwóch czarownic, żeby dobrać się do pieniędzy Flory. Czy ty wiesz, że mają się pobrać za dwa miesiące? – Zacisnęła dłonie w pięści. – Nie mogę pojąć, jak on może być tak głupi!
– Czego innego się po nim spodziewałaś,
Lizzie? – spytała z wahaniem Alice. Zaczynała współczuć Natowi. – Musi się ożenić dla pieniędzy i nigdy się z tym nie krył. Ty nie chcesz go poślubić... – Prędzej dam sobie rękę uciąć – przerwała jej Lizzie, rumieniąc się. – W takim razie przestań utyskiwać. Jako jego przyjaciółka powinnaś się cieszyć. Jeśli czujesz do niego nie tylko przyjaźń, zrób coś, zanim będzie za późno.
199
Lizzie przygryzła dolną wargę, na jej twarzy pojawił się wyraz namysłu i Alice pożałowała swoich słów. Zdaje się, że zaszczepiła w głowie przyjaciółki jakiś pomysł, który mógł się zmaterializować w najbardziej nieoczekiwany sposób. Nie mogła jej o to wypytać, ponieważ podeszły do nich Laura i lady Vickery. Alice złapała spojrzenie, jakie Miles rzucił na matkę. Przez jego twarz przemknął cień... czego? Żalu, smutku? – Lizzie, czy wiesz, dlaczego rodzina wyparła się lorda Vickery'ego? – zapytała impulsywnie, nachylając się ku przyjaciółce. – On zachowuje się tak, jakby za wszelką cenę unikał zbliżenia z nimi. To bardzo dziwne. Lizzie potrząsnęła przecząco głową.
S R
– Spytaj Laurę. Jest jego kuzynką, może ona wie. Laura z westchnieniem ulgi usiadła na krześle obok Alice. Podobnie jak Lydia, była w piątym miesiącu ciąży i wyglądała na zmęczoną. Lady Vickery zajęła miejsce obok pani Lister i obie natychmiast wdały się w pogawędkę, jakby znały się od lat. Księżna Cole i pani Minchin usadowiły się po przekątnej, co im umożliwiło rzucanie jadowitych spojrzeń na całe ich towarzystwo.
– Niestety, lecznicze wody nie działają kojąco na usposobienie kuzynki Faye – stwierdziła z westchnieniem Laura. – Spotkałyśmy się wczoraj w bibliotece i zachowała się wobec mnie bardzo niegrzecznie. Stwierdziła, że nasza rodzina stacza się w zastraszający sposób, ponieważ zawieramy małżeństwa poniżej naszego statusu: najpierw ja, potem Miles. Wybacz, Alice, powtarzam tylko te nonsensy, a teraz Celia. – Uśmiechnęła się. – Celia rzeczywiście powzięła jakąś skłonność do pana Gainesa. Widziałam ich dzisiaj rano, bardzo się gdzieś spieszyli... – Urwała, widząc Milesa zbliżającego się z leczniczą wodą. Kiedy wręczył szklankę Alice, przeprosił je i podszedł do Nata
200
Waterhouse'a. – Dziwne jak na niego zachowanie – powiedziała Laura, unosząc brwi. – Powinien do nas dołączyć. Posprzeczałaś się z nim, Alice? – Tak – przyznała wprost. – Wypytywałam go o przyczyny skłócenia się z rodziną. – Nigdy o tym nie mówi. – Twarz Laury spochmurniała. Wzruszyła dyskretnie ramionami. – Świeżo poślubiłam Charlesa, kiedy to się wydarzyło, i dokładnie nie wiem, o co chodzi. – Rzuciła szybkie spojrzenie na lady Vickery. Widząc, że jest wciąż pogrążona w rozmowie z panią Lister, dodała: – Wiem tyle, że Miles pokłócił się straszliwie z ojcem i natychmiast potem wstąpił do armii. Wuj wpadł w
S R
furię, bo chciał, żeby Miles obrał tak jak on kościelną karierę. Lizzie zachichotała.
– A to by dopiero było ciekawe!
– Dexter zabrał Philipa dzisiaj rano na ryby – kontynuowała Laura, ściszając głos. – Ciocia traktuje go wciąż jak dziecko, tymczasem on dorasta i potrzebny mu jest kontakt z mężczyznami. – Spojrzała na Milesa i potrząsnęła głową.
– Szkoda, że Miles nie interesuje się bardziej młodszym bratem. Philip jest w niego zapatrzony, a on nie poświęca mu ani odrobiny czasu. Miles jest taki dobry dla Hattie, a przecież jest tylko jej ojcem chrzestnym. Nie rozumiem tego – dodała zmartwiona. – Proszę, porozmawiajmy o czymś innym – powiedziała nagle Alice. Miles zranił ją mocniej, niż sądziła, a teraz stało się dla niej jasne, że nie znajdzie wytłumaczenia dla jego zachowania. Cokolwiek wydarzyło się w tej rodzinie, zostało głęboko pogrzebane. – Kiedy sir Montague wraca z Londynu? – zwróciła się do Lizzie, zmieniając temat.
201
– Jutro lub pojutrze, sądząc z tego, co napisał w liście. Podejrzewam, że wynalazł jakieś kolejne średniowieczne podatki, żeby nas nimi nękać. Spokojnie żyłoby się w Fortunek Folly, gdyby nie on! Skończyły pić wodę i szykowały się do wyjścia. Miles pożegnał się z Natem i dołączył do nich. Zachowuje się jak strażnik więzienny, a nie jak starający, pomyślała Alice. – Pojadę do Spring House z panią Anstruther – oznajmiła. – W takim razie jadę z wami. Inaczej nie będę mógł pani chronić. – Doprawdy nie ma potrzeby pana niepokoić – odparła ze złością Alice, kiedy pomógł Laurze wsiąść do powozu i podał jej dłoń. – Nie życzę sobie...
S R
Nie dokończyła. Wsadził ją bezceremonialnie do powozu i wskoczył za nią. Złapał ją za nadgarstek, zmuszając, aby usiadła obok niego. – Chociaż raz mogłaby pani zrobić to, o co się ją prosi. – No, no – powiedziała Laura, przenosząc wzrok z Milesa na Alice i usiłując zachować powagę. – Zanosi się na długą jazdę. Milczeli, powóz toczył się powoli tą samą trasą, którą przedtem przebyli pieszo. Miles wciąż trzymał Alice za nadgarstek. Wściekła na niego za to, jak ją potraktował ledwie pół godziny temu, próbowała wyszarpnąć rękę, ale na próżno. W pewnym momencie poczuła, że pod dotykiem jego palców jej skóra zaczyna pulsować i ciepło rozlewa się po całym ciele. Miles poruszył palcami i odebrała to jako pieszczotę. Zabrakło jej powietrza, w powozie zrobiło się nagle parno. Siedziała sztywno, było jej coraz bardziej gorąco. Nie śmiała się poruszyć w obawie, aby Laura niczego nie zauważyła i żeby Miles nie zorientował się, jak na nią działa. Na moment ścisnął mocniej jej dłoń, porozumiewawczo, intymnie, i Alice spojrzała na niego. W pociemniałych oczach wyczytała, że on doskonale wie, co się z nią dzieje. Uczucie zmysłowej przyjemności pogłębiło się, Alice 202
poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, przeszedł ją dreszcz. Jakim cudem to się działo, skoro była na niego wściekła? Dlaczego jej ciało zdradzało ją tak haniebnie, jakby nie należało do niej? Nachylił się, jego oddech drażnił jej szyję, wzbudzając kolejny dreszcz, i powiedział cicho, wprost do jej ucha: – Wygląda pani na zdenerwowaną, panno Lister. Czy dobrze się pani czuje? – Zarumieniłaś się, Alice – wtrąciła Laura. – Czy przypadkiem nie ogarnia cię gorączka? Alice zobaczyła uśmieszek na twarzy Milesa. – Tak! To znaczy nie... Nie wiem... Nic mi nie jest – oświadczyła, z ulgą
S R
widząc, że wjeżdżają w bramę Spring House.
Ledwo powóz wjechał na podjazd, usłyszeli krzyki. Marigold i lokaj wybiegli z domu. Alice wyswobodziła dłoń z uścisku Milesa. Marigold mięła w dłoniach fartuszek, bliska łez.
– Panienko Alice! – powiedziała z przestrachem. – O co chodzi, Marigold? – spytała Alice, czując za plecami Milesa. – Co się stało?
– Panienka Lydia... uciekła... – dokończyła pokojówka i się rozpłakała.
203
Rozdział szesnasty Szukali przez cały dłużący się zimny dzień, ale nie natrafili na ślad Lydii i Toma Fortune'a. Po południu śnieg znów zaczął prószyć, temperatura spadła. Zanosiło się na zimną noc. Lady Vickery, grzejąc się przed kominkiem, wieszczyła, że rano znajdą Lydię zmarzniętą na śmierć. Pani Lister bez przerwy zaparzała herbatę i czytała z liści, lamentując, że widzi same złe rzeczy. Celia Vickery gdzieś znikła, Philip siedział w kącie z ponurą miną, wycinając coś w kawałku gałęzi i próbując nie okazywać rozczarowania faktem, że matka zabroniła mu dołączyć do poszukujących.
S R
– Nie mogę sobie darować – powiedziała Laura do Alice, kiedy po południu pomagały służbie w kuchni Old Palace przygotowywać poczęstunek dla poszukujących uciekinierów. – Lydia na pewno bała się, że zmuszę ją do wyznania, gdzie Tom się ukrywa. – Potrząsnęła ze smutkiem głową. – Mogę mieć tylko nadzieję, że zadba o nią. Biedna Lydia... jest taka samotna. – Podobno księstwo Cole odmówili posłania kogokolwiek na poszukiwania – nie kryła oburzenia Alice. – Oświadczyli, że ich ludzie mają ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Miles przyszedł zmęczony i w złym humorze, ubranie miał pokryte śniegiem. – Powinienem był to przewidzieć – narzekał, biorąc z jej rąk kubek z gorącą czekoladą. – Wczoraj oboje podejrzewaliśmy, że panna Cole wymknęła się na spotkanie z Tomem Fortune'em. Logiczne, że następnym krokiem będzie ucieczka. – Utkwił wzrok w Alice. – Popełniłem duży błąd, przenosząc się do Spring House.
204
– Zastanawiałam się – powiedziała Alice – czy nie wziąłby pan ze sobą Philipa, kiedy ponownie ruszy na poszukiwania. Bardzo chciałby się na coś przydać i jestem pewna, że rzeczywiście może się okazać pomocny. – Żaden z niego pomocnik, raczej kula u nogi. Lepiej niech zostanie z matką. Będzie tylko zawadzał. Alice odwróciła się i z hałasem przestawiła kilka rondli. Zupa kapnęła na podłogę. Kręcąc głową i zżymając się w duchu, pomyślała, że Miles jest nie do wytrzymania. – Alice... – powiedział z lekkim rozbawieniem. Nie zareagowała. Nie będzie jej dyktował, kiedy rozmawiać, a kiedy nie!
S R
Przyniosła ze spiżarni szynkę w cieście i zaczęła ją ze złością kroić szybkimi ruchami noża.
– Bardzo po żoninemu – skomentował Miles.
– Nie mam panu nic do powiedzenia! – wybuchła. – Jest pan okropnym, pozbawionym cierpliwości, małostkowym człowiekiem i rzeczywiście myliłam się, sądząc, że została w panu choć krztyna dobroci.
– Przecież właśnie to mówiłem. Trzeba było mnie słuchać. Nigdy pani nie okłamałem.
– W istocie. – Z głośnym stukiem postawiła na stole talerz z pokrojoną szynką i naczynie z masłem. – Życzy pan sobie, żebym ukroiła parę kromek chleba? – Nie, dziękuję. – Westchnął ciężko. – Dobrze, może pójść ze mną. Zadowolona? – Wcale – odparła, starając się nie uśmiechać. – Pójdę po niego. Miles złapał Alice za rękę. – Najpierw całus. Przynajmniej tym może pani mi się odwdzięczyć. – Na oczach pańskiej kuzynki? 205
– Będzie patrzyła w inną stronę, zgoda, Lauro? – Przyprowadzę Philipa – zaofiarowała się Laura, wycierając ręce w fartuch. – Ile czasu wam potrzeba? Nie odpowiedzieli oczywiście, a kiedy wyszła, Miles położył ręce na ramionach Alice. – Mogę? – spytał cicho. Nigdy dotąd nie pytał, po prostu ją zagarniał. Zrozumiała, że to dla niej wielka różnica. – Tak – wyszeptała. Miles pochylił głowę i pocałował delikatnie Alice. Otoczyła ramionami
S R
jego szyję, przyciągając go do siebie bliżej, rozkoszując się czułością, z jaką trzymał ją w ramionach. Laura oczywiście narobiła hałasu, zanim pojawiła się w kuchni, dając im czas, by się od siebie oderwali. Miles zapatrzył się na Alice, jakby usiłował rozwiązać skomplikowaną łamigłówkę. Po chwili odchrząknąwszy, powiedział:
– Wiem, że celnie strzelasz, Lauro. Gdyby ktoś próbował skrzywdzić Alice, kiedy mnie tu nie będzie...
– Będę na nią uważała – zapewniła go Laura.
Skinął głową, pokazał gestem Philipowi, aby za nim poszedł, i opuścił kuchnię, nie mówiąc więcej ani słowa. – Nieźle to przeprowadziłaś – skomentowała Laura, kiedy drzwi zamknęły się za nimi obydwoma, a Alice, wciąż zaróżowiona, wróciła do mieszania zupy. – Philip był uszczęśliwiony. Nie sądziłam, że uda ci się na Milesie to wymóc. Na ogół jest opanowany i niewielu podejrzewa go o wybuchowy temperament, do tego potrafi być uparty jak osioł i nieustępliwy. – Wiem coś o tym – powiedziała Alice. Laura odłożyła tasak i usiadła przy stole, żeby odpocząć. 206
– Kiedy zaczął zalecać się do ciebie w zeszłym roku, bałam się, że będziesz przez niego cierpieć. – I tak było – przyznała Alice. – Nigdy bym nie pomyślała, że się w tobie zakocha. – Laura roześmiała się na widok niedowierzającej miny Alice. – Nie widzisz tego? Zabrał Philipa, żeby ciebie zadowolić, a nie brata. Zależy mu na twojej dobrej opinii. – Miles nie jest zdolny się zakochać. Bezustannie mnie odpycha, nie pozwala się do siebie zbliżyć. Nie jest taki jak Dexter. Nie dba o nikogo. Wyjawił mi bez ogródek, że zależy mu tylko na moich pieniądzach. – Może sobie nie chcieć, żeby mu na kimś zależało – powiedziała z
S R
przekąsem Laura – ale nie ma biedak wyboru. Dexter też usiłował walczyć ze sobą – dodała z uśmiechem. – Na ogół mężczyznom zajmuje to trochę czasu. A ty? – Spojrzała bacznie na Alice. – Jeśli Miles już raz cię zawiódł, możesz nie chcieć dać mu następnej szansy.
– Nic na to nie poradzę – odparła Alice, przykładając obie dłonie do zarumienionych policzków. – Nic nie poradzę na to, co do niego czuję. Żałuję, że tak jest, ale przecież wiesz, jaka jestem: nieskomplikowana... – Nie jesteś sztuczna, a to dobrze – zapewniła ją szczerze Laura. – Co Miles miał na myśli, mówiąc, że celnie strzelasz? – spytała z ciekawością Alice. Laura westchnęła. – Nie zawsze byłam w piątym miesiącu ciąży i czułam się jak chory wieloryb. – Spojrzała na Alice. – Pamiętasz opowieści sprzed paru lat o Glory? – Oczywiście – odparła Alice. Glory była dla niej i wielu żyjących w biedzie ludzi bohaterką. – Obrabowywała bogaczy, żeby wyrównać...
207
– Urwała, widząc minę Laury. – Nie... – Oczy jej się rozszerzyły ze zdumienia. – Niemożliwe, żebyś ty... – Tak. – Ale przecież... byłaś księżną – powiedziała Alice oszołomiona. – Coś niewiarygodnego. Czy Dexter wie? – Dowiedział się w zeszłym roku. – Och! – wyrwało się Alice. – Nie był zachwycony. – Zrozumiałe, jest przecież przedstawicielem prawa. Laura skrzywiła się.
S R
– Dexter bywa nadmiernie zasadniczy. – To tylko jedna z jego zalet.
– Najważniejsze, co chciałam ci powiedzieć, to że Miles pomógł mi dostać ułaskawienie. Opowiem ci o tym kiedyś bardziej szczegółowo, na razie musi ci wystarczyć, że Miles wyratował mnie z opresji. A skoro o tym mowa, czy wiesz, że nie kto inny tylko Miles doradzał Dexterowi, żeby poślubił mnie, jeśli kocha mnie całym sercem? – Roześmiała się. – To Miles przywoził Hattie z Londynu prezenty, chociaż nie było go na nie stać. Miles boi się o ciebie i chce cię za wszelką cenę chronić. – Spojrzała na Alice wyczekująco. – Czy ty tego nie widzisz? – Ja... nie wiem, Lauro – odparła Alice, wycierając ręce w fartuch. – Bardzo chciałabym wierzyć w to, że Milesa obchodzi ktoś jeszcze poza nim samym, ale prawda jest taka, że zmusił mnie do małżeństwa, bo chce moich pieniędzy, i dopóki jestem pozbawiona możliwości dokonania wyboru z własnej woli, nie mogę mu ofiarować miłości, tak jak pragnę. – Na widok zszokowanej twarzy Laury dodała pospiesznie: – Nie rób takiej przerażonej miny. Nie skrzywdził mnie w taki sposób, jak myślisz. 208
– Dzięki Bogu. Inaczej musiałabym go poczęstować kulą. – Gorąco pragnę, żeby Milesowi na mnie zależało, ale nie wiem, czy jest do tego zdolny. Spotkało go coś takiego, Lauro, że boi się czułości i miłości. Nie chce mi wyjawić, co to takiego. – Przyjdzie taki moment, że powie. Wierz mi. Do kuchni weszli Dexter i Nat Waterhouse, a potem Lowell z grupką swoich pracowników i musiały przerwać rozmowę, ale Alice nabrała otuchy. Może Laura ma rację i Miles opowie jej wszystko, kiedy uzna, że przyszedł odpowiedni moment. Bo jeśli nie i jeśli nie da jej szansy, aby mogła dokonać wyboru, zmarnuje jej miłość.
S R
Miles zastanawiał się nad ostatnimi wydarzeniami, jadąc konno obok brata. Był wściekły na siebie za to, że uszły jego uwagi oczywiste sygnały, pozwalające przewidzieć ucieczkę Lydii. Zachował się nieprofesjonalnie, koncentrując wyłącznie na zapewnieniu bezpieczeństwa Alice. Nawet teraz żałował, że nie mógł zostać w domu, chronić jej i poszukać w jej ramionach spokoju, który tylko ona mogła mu dać. Ich ostatni pocałunek... Poprawił się w siodle. Co się właściwie takiego stało? Całując ją, odniósł wrażenie, jakby ziemia zakołysała mu się pod nogami. Nonsens! To był tylko pocałunek, a nie trzęsienie ziemi. Lubił ją całować... do diaska, uwielbiał ją całować, ale nie może tak być, żeby odbierało mu to rozum. Był na nią wściekły za to, że z takim uporem próbowała go skłonić do wyznań na temat powodów rodzinnej waśni. Wyparł tamte wydarzenia z pamięci, a ona usiłowała ją odświeżyć. Nikt nie miał prawa wdzierać się w jego duszę, odkrywać jego sekret, i okazał to z całą bezwzględnością. Alice nie była pierwszą osobą, wobec której zachował się szorstko, ale do tej pory nie miało to dla niego znaczenia. Chronił siebie i tylko to się liczyło. Tym razem, niemal w tej samej chwili, kiedy słowa spłynęły z jego warg, pożałował swojej 209
brutalności. Zachował się wobec niej odstręczająco, tymczasem za nic nie chciał jej stracić. A teraz jeszcze Philip. Spojrzał na brata. Jakim cudem udało jej się dopiąć swego i spowodować, że go ze sobą zabrał? Nie miał najmniejszego zamiaru się zgodzić, tymczasem nie zdołał się oprzeć błagalnemu wyrazowi jej oczu. Poczuł się dziwnie na myśl o tym, ale wyraźnie chciał ją zadowolić. Dotąd nie miał wobec nikogo innego takich pragnień. Tracił jakąś cząstkę siebie. Znowu poprawił się w siodle. W porządku, przyzna to przed samym sobą: zależy mu na Alice. Niech to licho porwie! Spojrzał na brata, chcąc skierować myśli na inne tory. Dobrze trzyma się
S R
w siodle, pomyślał, i z uwagą wypatruje śladów mogących naprowadzić ich na zbiegów. Philip odwrócił się w siodle, a Miles przez moment zobaczył samego siebie z czasów przed kłótnią z ojcem, kiedy życie wydawało mu się proste i wspaniałe. Serce mu się ścisnęło i pomyślał, że przynajmniej Philipa można ochronić przed doświadczeniami, które stały się jego udziałem. Nie cofnie czasu, nie zdoła wykorzenić cynizmu toczącego jego duszę, ale brat nie musi zostać pozbawiony złudzeń w tak okrutny i gwałtowny sposób jak on. – Ścigam się z tobą do granicy drzew przy rzece – powiedział i zobaczył, jak Philip uśmiechnął się od ucha do ucha, zanim ponaglił konia do biegu i wysforował się naprzód.
210
Rozdział siedemnasty Dwa dni później, wieczorem, w Pump Rooms, gdy Alice i Lizzie czekały, aż orkiestra nastroi instrumenty, Lizzie oznajmiła: – Nie powinniśmy przychodzić tutaj, skoro nie udało się odnaleźć Lydii i Toma. Nie będę dzisiaj tańczyć, za bardzo jestem przygnębiona. Siedziały w pierwszym rzędzie. Obok Alice zajęły miejsca lady Vickery i Celia, a po stronie Lizzie – pani Lister i Lowell. Miles przystanął obok nich, żeby zamienić kilka słów. Ucałował dłoń Alice i zapewnił, że wkrótce do nich dołączy.
S R
– Jeżeli znajdą Toma, osadzą go w więzieniu i tym razem nie uniknie stryczka – ciągnęła Lizzie. – Jeżeli go nie znajdą, będziemy się martwić, że Lydia nie jest bezpieczna. A do tego jeszcze włóczy się po okolicy jakiś szaleniec i w każdej chwili może zacząć do nas strzelać. – Westchnęła ciężko. – Już chyba lepiej, żeby Monty narzucał nam te idiotyczne średniowieczne podatki. Przynajmniej było weselej. – O wilku mowa – powiedziała Alice, patrząc na otyłego mężczyznę, stojącego w drzwiach sali i puszącego się jak samiec podczas godów. – Czy to nie sir Montague rozmawia przy wejściu z panem Pullenem? Lizzie odwróciła się energicznym ruchem, unosząc z krzesła. – Rzeczywiście. Pewnie przyjechał na wesele Mary Wheeler. Słyszałam, jak domagał się od lorda Armitage'a części posagu, twierdząc, że nie mogą się pobrać, nie uiściwszy podatku, i lord Armitage posłał go do diabła. – Z westchnieniem opadła z powrotem na krzesło. – Wyobrażam sobie, jak Monty teraz będzie się dąsał, pewnie zażąda, abym wróciła do Fortune's Hall. Mieszkanie z nim będzie znacznie mniej przyjemne niż z tobą, Alice. Dobry Boże! – Złapała przyjaciółkę za ramię, 211
widząc, że brat wchodzi na salę w towarzystwie kobiety. – Czyżby Monty z kimś się związał? – Twarz jej się ściągnęła w nieprzyjemnym grymasie. – To przecież... niemożliwe, żeby to była jakaś... kurtyzana. Widziałaś kiedykolwiek taką suknię w Fortune's Folly? – Dla damy z pewnością nieodpowiednia. – Zdziwienie walczyło w Alice z rozbawieniem. Nie mogła uwierzyć, że sir Montague robi z siebie dobrowolnie takie widowisko. – Jeszcze chwila i suknia zsunie się jej z biustu. Piękna towarzyszka sir Montegue'a Fortune'a przystanęła, najwyraźniej czekając, aż wszyscy w sali zwrócą na nią uwagę. Suknia ze srebrzystego muślinu ledwie ją okrywała, wyglądała w tym towarzystwie egzotycznie i wyzywająco.
S R
– Nie do wiary – wyszeptała Lizzie do ucha Alice. – Mój brat na oczach wszystkich zamierza przedstawić mi swoją utrzymankę. Zawsze wiedziałam, że Monty to dziwadło, ale żeby do tego stopnia! Co mam zrobić? – Nic – odparła Alice. – Poczekaj, może to chodzi o coś innego... – Urwała zaniepokojona.
Nat Waterhouse również zobaczył sir Montague'a i jego towarzyszkę. Powiedział coś do Milesa, którego twarz stężała. Alice ogarnęło złe przeczucie. – Trzeba jej przyznać, że ma styl – powiedziała cicho Laura. – Co ją urzekło w Montym? A jego co opętało, żeby ją tu przywieźć? Wygląda trochę jak rajski ptak na podwórzu farmera. – To Louisa Caton – wyszeptała lady Vickery ze zgorszeniem, budząc się z osłupienia. – Nie patrzcie tam, dziewczęta! Co sir Montague sobie myślał, sprowadzając tutaj najbardziej osławioną kurtyzanę Londynu? Nie patrzcie! – powtórzyła, chwytając Alice za ramię. – Jakie to wulgarne i co za skandal!
212
– Masz za swoje, Monty! – powiedziała porywczo Lizzie. – Lady Vickery, proszę się nie obawiać. Nie sądzę, żeby zdeprawował nas sam widok kurtyzany, choćby naj... – Urwała. – Och, czy panna Caton nie była... – Tak, wiem – wtrąciła Alice. – Panna Caton to kurtyzana, z którą Miles Vickery związał się podczas ostatniego pobytu w Londynie. – Alice! Nawet jeśli coś wiesz, powinnaś udawać, że nic nie wiesz! – odezwała się pani Lister. – Przykro mi, mamo. Bez wątpienia masz rację i dama udawałaby, że nic nie wie, ale nie jestem damą. Pani Lister westchnęła i zwróciła się do lady Vickery.
S R
– I to na oczach pani, jego matki!
– I jego narzeczonej – dodała lady Vickery. – A także na oczach adwokatów. – Spojrzała na dalsze rzędy, w których siedzieli prawnicy. Frank Gaines z dużym zainteresowaniem obserwował Louise Caton podchodzącą do Milesa. Natomiast pan Churchward najwyraźniej był wstrząśnięty. Twarz miał zaczerwienioną, usta półotwarte, oczy zaokrąglone, binokle zsunęły mu się na czubek nosa.
– Prowokować dziedziczkę fortuny, i to zanim zwiąże go ślub. Och, co za głupi chłopak – zawodziła lady Vickery. – Panno Lister – zwróciła się do Alice – proszę mu dać szansę wytłumaczyć się, błagam... – Obawiam się, że fakty mówią same za siebie – stwierdziła Alice. Patrzyła ze zgrozą, ale i zafascynowana, jak sir Montague zbliża się do Milesa. To z tą pięknością łączył go płomienny romans. To w jej ramionach zażywał przyjemności, kiedy porzucił ją w zeszłym roku. Zapiekło, jakby ktoś posypał żywą ranę solą. Próbowała sobie wmówić, że to nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że Miles nic o tym nie wiedział, a sir Montague jest kochankiem panny Caton i dał tylko kolejny dowód braku smaku i przyzwoitości, pokazu213
jąc się z tą kobietą w towarzystwie. Ogarnął ją gniew i strach, gdy do jej świadomości dotarły słowa powitania wypowiedziane przez sir Montague'a. – Vickery! Dostałem pański list! – powiedział i klepnął Milesa po plecach. Tubalny głos rozbrzmiał donośnie w każdym zakątku sali, jakby sir Montague'owi zależało na tym, aby wszyscy usłyszeli jego słowa. – Cieszę się, że mogłem wyświadczyć przysługę i przywieźć tę olśniewającą istotę do Yorkshire. Wspaniały prezent, co? Odsunął się o krok, rozpromieniony, a panna Caton na oczach wszystkich pocałowała Milesa w usta. W sali zapadła martwa cisza.
S R
Alice wstała. Wachlarz i torebka upadły na podłogę, ale nie zadała sobie trudu, aby je podnieść. Do tej pory łudziła się, że to jakaś koszmarna pomyłka czy nieprzyjemny zbieg okoliczności. Odpędzała natarczywą myśl, że Miles znudził się zabieganiem o dziewicę, zapragnął wyrafinowanej kobiety i dlatego posłał po utrzymankę do Londynu. Nie dopuszczała tej myśli do siebie, bo łudziła się, że jego chłód i cynizm to tylko maska, że uda jej się któregoś dnia dotrzeć do prawdziwego Milesa.
Pobożne życzenie! Przecież mówił wyraźnie, z brutalną szczerością, że chodzi tylko o jej pieniądze, że ma go ocalić od więzienia za długi, a nie zdobywać jego serce. „Dostałem pański list... mogłem wyświadczyć przysługę". Niech diabli porwą sir Montague'a z jego fanfaronadą! Jego i tę piękną, skrzącą się kobietę, którą Miles odsunął od siebie bezceremonialnie, wyraźnie zamierzając podejść do Alice. – Alice... Zignorowała go. Ruszyła w kierunku drzwi, powoli, z godnością. Wszyscy na nią patrzyli, i to było okropne. Jej udawana pewność siebie, krucha jak cienka tafla lodu, groziła nagłym załamaniem. Tyle upokorzeń dla 214
biednej, łajanej służącej, która z dnia na dzień została spadkobierczynią fortuny, ścigana przez zalotników tylko z powodu pieniędzy, które odziedziczyła. A teraz jeszcze to: publiczne upokorzenie przez narzeczonego i jego kochankę. – Nic dziwnego, że za nią poleciał – dotarł do jej uszu głos panny Caton. – Podobno niewiarygodnie bogata, on bez grosza, a ja jestem droga w utrzymaniu. – Roześmiała się piskliwie. Alice poczerwieniała ze złości na myśl, że jej pieniądze mogły posłużyć do opłacenia wykwintnej nierządnicy. Może arystokraci są tak wyrafinowani w rozpuście, że ich żony bez mrugnięcia okiem godzą się na opłacanie ich
S R
miłosnych zachcianek. Ona nie jest arystokratką i nie musi zachowywać zimnej krwi ani do takiego stopnia iść mężowi na rękę. Ogarnął ją dojmujący smutek. Nie była na to przygotowana. Wściekłość z powodu upokorzenia na oczach wszystkich, zażenowanie, że okazała się taka prostolinijna i naiwna w porównaniu z panną Caton – tak, ale nie ten kąsający żal, świadczący o tym, że na nic zdało się wzbranianie przed uczuciem i że zakochała się w Milesie. – Alice, poczekaj!
Słyszała jego pospieszne kroki, złapał ją za ramię i wciągnął do pomieszczenia przylegającego do głównej sali. Był to pokój wypoczynkowy w łaźni, opustoszałej o tej porze, jeśli nie liczyć układającej ręczniki pokojówki. Ustawiona na niskim stoliku lampa rzucała czerwone błyski, jakby odbijała płomienie pożerające polana w wielkim kominku. W dużej, kwadratowej, kamiennej kadzi wciąż parowała woda, krople wilgoci ściekały po ściankach. W ciągu dnia było tu pełno gości, teraz nikt nie siedział na rozmieszczonych wokół ścian ławkach rzeźbionych w motywy mające przywodzić na myśl
215
rzymskie termy. Mimo panującego tu ciepła Alice czuła przenikający ją do szpiku kości chłód. Miles spojrzał na służącą i pokazał ruchem głowy na drzwi. – Czy mogłabyś być tak dobra? – Uprzejmym słowom przeczył wyraz oczu i dziewczyna dygnąwszy z przestrachem, pospiesznie wyszła. Miles przekręcił klucz w zamku. – Nie! – zaprotestowała Alice, budząc się z letargu. – To niewłaściwe... – Urwała i roześmiała się gorzko. O jakiej przyzwoitości mowa, kiedy właśnie na oczach wszystkich witał się z kochanką. Pomyślała, że pierwszy raz widzi go poruszonego. Twarz miał bardzo bladą, pod oczami cienie. – Rozumiem, że
S R
to twoja utrzymanka. – Nie dała mu dokończyć i natychmiast pożałowała, że się odezwała. – Nie ma potrzeby tego przedłużać. Nie musisz odpowiadać. – Była utrzymanka – podkreślił Miles.
– Sir Montague wyraźnie powiedział... – Spojrzała na niego przenikliwie, ze ściągniętą twarzą. – Posłałeś po nią?
– Nie – zaprzeczył z naciskiem. – Nie miałem pojęcia, że ją tu przywiezie. Podejrzewam, że chodziło mu o zerwanie naszych zaręczyn. Dobrze wiesz, że chciał cię poślubić, a jeśli nie, to chociaż zagarnąć połowę twoich pieniędzy, pobierając podatek od niezamężnych kobiet. – Przysięgniesz, że nie wiedziałeś? – Nigdy dotąd nie wątpiłaś, że mówię ci prawdę. Dlaczego teraz nie dowierzasz? – Bo jesteś rozpustnikiem, a ja... jestem zazdrosna. – Nagle zdała sobie sprawę z intensywności tego uczucia. – Nie podoba mi się to. – Od początku wiedziałaś, jaki jestem. Nie ukrywałem przed tobą przeszłości. – Nie, lecz nie sądziłam, że to będzie miało dla mnie znaczenie. 216
Miles dał krok do przodu, wyciągając rękę do Alice. – A obchodzi cię? – To, że jakaś ladacznica z Londynu całuje cię na oczach wszystkich w Fortune's Folly? Tak, obchodzi mnie i obraża moją dumę. – Dumę – powtórzył. – Rozumiem. – Miles opuścił rękę. – Nic mnie nie łączy z panną Caton. Nigdy mi na niej nie zależało. To się skończyło, zanim wróciłem do Yorkshire. – W takim razie co ona tutaj robi? – spytała Alice. W pomieszczeniu było nie do zniesienia gorąco, suknia przylgnęła jej do skóry. Dama by się nie spociła, to jasne, pomyślała ironicznie, czując się tak,
S R
jakby jej ciało zaabsorbowało całą parę unoszącą się nad kadzią. Pot spływał strużką po plecach, kosmyki włosów, zwiniętych od wilgoci, przylgnęły do szyi. Fizyczny dyskomfort pogłębiał psychiczną udrękę. – Nie ufam ci – powiedziała cicho, ale słowa zabrzmiały wyraźnie w cichym pomieszczeniu. – Widzę – odparł z żalem.
– Dlaczego miałabym ci ufać? – spytała z rozdrażnieniem. – Nie starałeś się zdobyć mojego zaufania. Szantażowałeś mnie, zmuszając do małżeństwa... – O tym nie będziemy teraz rozmawiać – przerwał jej. – Zostałem publicznie pocałowany przez dawną kochankę, co w dobitny sposób udowadnia, że nie jestem ciebie wart. No cóż, jesteś wolna, Alice. Prawnicy nie zgodzą się na nasz ślub. – Włożył ręce do kieszeni i spojrzał na nią pociemniałymi oczami. – Nie wychodzisz? Sama nie wiedziała dlaczego. Jego słowa uzmysłowiły jej, że wraz z pojawieniem się Louisy Caton warunki ich umowy rzeczywiście zostały złamane. Kiedy ta prawda do niej dotarła, poczuła się wolna i nieszczęśliwa jednocześnie. Nie mogła odwrócić od niego wzroku i w końcu wyszeptała: 217
– To nie była twoja wina. To ona cię pocałowała. – Myślisz, że to będzie jakiś argument dla prawników? – spytał z goryczą. – Gaines niezmordowanie szukał jakiegokolwiek powodu, żeby unieważnić zaręczyny. Dla niego to jak niespodziewany prezent. I dla ciebie też – dodał. – Idź, Alice, powiedz mu, że wreszcie wszystko skończone. – Pójdziesz do więzienia za długi – wyszeptała. – Co z tego? Obchodzi cię los szantażysty? – spytał i z goryczą odwrócił się od niej, jakby nie mógł znieść jej widoku. Alice dotknęła ramienia Milesa. Wyczuwała jego napięcie, gniew i
S R
rozpacz, powinna natychmiast od niego jak najdalej uciec – czemu tego nie robi?
– Czy od czasu naszych zaręczyn byłeś z kimś? – Nie – odparł, zaciskając zęby.
Potrafiła rozpoznać, kiedy mówi prawdę, a kiedy kłamie, i prawie nienawidziła się za to.
– Ale myślałeś o tym? – dopytywała się, nie rozumiejąc, po co jej ta wiedza, dlaczego sama sobie chce zadać jeszcze większy ból. Dlaczego stąd nie wybiegnie, do ludzi, do światła, powiedzieć prawnikom, że to już koniec? – Nie posyłałem po Louisę Caton, ale myślałem, żeby sobie ulżyć z chętną służącą. Brutalność tego wyznania zaszokowała ją. Ze służącą. Drgnęła, a on widząc jej minę, wzruszył ramionami. – Nie muszę ci dłużej mówić prawdy, ale chcę – kontynuował bezlitośnie. – Zalecanie się do dziewicy to ciężka próba, dziewczyna w „Morris Klaun" była więcej niż chętna... – Więc skorzystałeś – dokończyła, czując, że zaczynają dławić ją łzy. 218
– Chciałem – przyznał i wreszcie spojrzał jej prosto w oczy. Wyczytała z jego wzroku, że jest zły na siebie, i serce mocniej jej zabiło. – Nie miej co do mnie złudzeń – stwierdził gorzko. – Wziąłbym ją, gdybym mógł. To było jak smagniecie bata. Złość ogarnęła Alice. – I cóż to cię powstrzymało? Oczy mu rozbłysły, była w nich dzikość i pasja. Schwycił ją za nadgarstek. – Jak miałem ją wziąć, kiedy płonąłem dla ciebie? – spytał niemal z groźbą w głosie, a potem potrząsnął nią lekko. – Uważaj, Alice, to niezbyt mądre prowokować mnie dalej, chyba że nie liczysz się z konsekwencjami.
S R
Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Zbyt długo już cię pragnę. Stała spokojnie. Przecież myślała o tym niejeden raz. Rozsądna, praktycznie podchodząca do życia Alice powinna się wycofać, ocalając przynajmniej tę resztkę godności i niewinności, która jej pozostała. Była wolna. Miles nie mógł zmusić jej do małżeństwa, okazał się niewartym zaufania mężczyzną, za jakiego zawsze go uważała. Dopadła go jego przeszłość i dzięki temu ona odzyskała wolność.
Nie chciała odejść. Czuła dziwaczną mieszaninę gniewu, frustracji i pożądania. Pragnęła go i jedynie to między nimi liczyło się naprawdę. Przyłożyła palce do warg Milesa, a on zamknął oczy. Przeciągnęła palcami po szczęce, a potem przesunęła dłoń na kark i przyciągnęła jego głowę do swojej. Jej wargi dotknęły jego ust niezdecydowanie i niezręcznie. Alice poczuła się niepewnie. Mimo tego, co się dotąd zdarzyło, była ogromna różnica między jej wyobrażeniem o miłości a doświadczeniem. Miles pochylił głowę i pocałował Alice. Wyczuwała w nim napięcie i rodzące się pożądanie. Poczuła, że obejmuje ją, a potem nieoczekiwanie znalazła się na ciepłych kamiennych płytach. Żachnęła się, ale Miles zaczął ją całować namiętnie i pieścić jej piersi. 219
Zrozumiała, że tym razem on się nie powstrzyma. Weźmie ją tutaj, w gorącym, przesyconym parą powietrzu, na podłodze. W uszach narastał szum krwi, ciało oblała fala gorąca. Wilgotny muślin oblepiał ją jak druga skóra, pączki piersi stwardniały, Miles zniżył głowę i zaczął je ssać i drażnić językiem przez wilgotny muślin. Alice wygięła się, poddając pieszczocie, a Miles znów pocałował ją w usta. Odpowiedziała mu z zapamiętaniem, czując narastające pożądanie. W pewnym momencie Miles zebrał materiał sukni, podciągając ją w górę. Ściągnął z niej bieliznę i uniósł się nieco, rozpinając spodnie. Spirala pożądania narastała. Alice przeczuwała, że stanie się coś, na co
S R
czekała, czego pragnęła, choć nie potrafiłaby tego nazwać. Namiętność się rozpalała, wyczekiwanie stawało się nieznośne i wyrwały jej się ciche, urywane słowa:
– Nie przestawaj... proszę... nie przestawaj...
Miles dotykał jej w najbardziej intymny sposób, jaki mogła sobie wyobrazić, a potem wszedł w nią jednym, pewnym posunięciem. Ból był przelotny i Alice natychmiast o nim zapomniała, koncentrując się na nowych doznaniach. Poruszyła biodrami, jakby chciała dopasować się do Milesa. Wypełniał ją, czuła go całą sobą. Wciąż niedoświadczona, poczuła się nagle lubieżna w dążeniu do przyjemności, z ochotą absorbując te nowe doznania i instynktownie poruszając biodrami. Miles jęknął w odpowiedzi, a ona wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła jego głowę, domagając się pocałunku. Przyjemność narastała, wzmagała się, Alice ogarnęła rozkosz. Zatraciła się całkiem, resztką świadomości odbierając ostatnie gwałtowne pchnięcie Milesa, jego jęk i dreszcz, który nim wstrząsnął. Oboje zapadli w mroczną, błogosławioną nieświadomość.
220
Działając samolubnie, pod wpływem frustracji i pożądania, Miles wziął na podłodze łaźni swoją dziewiczą narzeczoną. Ci, którzy dzisiaj tu przyszli, mogliby zaświadczyć o tym, co się stało. Czyli wszystko obróciło się na jego korzyść, wytrącił broń z ręki adwokatów, wywołując skandal, o którym będzie rozprawiała cała okolica. Nieistotne, że była kochanka udowodniła to, co sam wiedział nadto dobrze – że nie jest godnym zaufania ani szacunku dżentelmenem. Hańba, którą okrył Alice, zamiast przynieść mu ujmę, zadziała na jego korzyść. Dostał Alice, dostanie jej pieniądze. Czekał na uczucie triumfu zwycięzcy i ulgi, że wyplątał się z matni długów. Nie przychodziło. Patrzył na Alice. Pragnął jej i potrzebował do bólu.
S R
Pieniądze nie miały tu nic do rzeczy, po prostu musiał ją poślubić, to była jedyna sensowna i możliwa dla niego opcja. Do diabła, całkiem straciłem rozum...
Otworzyła oczy. Zamglone, z lekka nieobecne, niebieskie jak kwiaty dzwonków na wiosnę. Uśmiechnęła się.
– Miles – szepnęła, unosząc rękę i dotykając jego policzka. Poczuł się tak, jakby wymierzono mu cios w splot słoneczny. Niepokojące zjawisko, ale zaczynało mu się podobać to uczucie. Chciał coś powiedzieć, lecz nie zdążył, bo ktoś zapukał energicznie do drzwi. Zamierzał się podnieść, ale też nie zdążył. Alice złapała go za klapy surduta. – Nie zwracaj na to uwagi – poradziła. Miles zawahał się, pukanie rozległo się jeszcze natarczywiej, a potem dobiegł ich głos Dextera: – Na litość boską, Miles, otwieraj! Zaklął pod nosem i z niezwykłym jak na niego poczuciem obowiązku pomyślał, że przede wszystkim powinien chronić Alice przed tym, co może się wydarzyć. Pomógł jej wstać i obrzucił ją bacznym spojrzeniem. Nie zdjął z niej 221
ubrania, kiedy się kochali, wyglądała przyzwoicie, chociaż zwilgotniały muślin kusząco oblepiał ponętne kształty. Teoretycznie nic nie wskazywało na to, że przed chwilą tarzała się po podłodze z największym rozpustnikiem w Fortunek Folly. Oprócz wyrazu oczu: zmysłowego, trochę zdziwionego nowym doznaniem. – Miles! Głos Dextera zabrzmiał nagląco i Miles przekręcił klucz w zamku. – Co do dia... Nie dokończył. Za drzwiami tłoczyła się co najmniej połowa populacji Fortunek Folly. Rozległy się pojedyncze szepty i szybko przerodziły się w
S R
narastający pomruk. Miles zarejestrował kątem oka zmianę wyrazu twarzy Alice, z przerażeniem wracającej do rzeczywistości, i przesunął się, aby zasłonić ją przed ciekawskimi spojrzeniami. Ogarnęła go złość. – Przykro mi, Miles – powiedział pospiesznie Dexter. – Musiałem. Urzędnik sądowy jest ze mną. Ktoś złożył doniesienie na pannę Lister. Przez tłum przepchnął się do nich pan Pullen.
– Milordzie, panna Lister została oskarżona o dokonanie przestępstwa przeciwko prawu własności. Podobno włamała się do pracowni madame Claudine i skradła suknię ślubną.
– Oburzające! – wtrąciła pani Lister, pióra na jej głowie zachwiały się gwałtownie. – Coś niesłychanego! – Doniesiono również – kontynuował pan Pullen z wyraźną niechęcią – że był pan świadkiem tego wydarzenia, milordzie. – Wziął głęboki oddech. – Muszę zapytać, czy to prawda. Czy potwierdza pan, że widział w nocy siódmego lutego pannę Lister przed sklepem madame Claudine, milordzie?
222
Miles odwrócił się i spojrzał na Alice. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi ze strachu oczami. Poczuł dojmujący żal na myśl o tym, co powinien odpowiedzieć, i przypływ czułości do narzeczonej. – Miles, nie – szepnęła. Musiał powiedzieć prawdę. Chciała go zmienić i powoli, wbrew własnym chęciom, stał się człowiekiem uczciwym. Nie było drogi odwrotu. Nie chciał tego, a teraz nie miał wyjścia. Nie może naginać prawdy, kiedy jest mu tak wygodnie, i domagać się, by uznano, że jest wart Alice. Zasługiwała na kogoś lepszego niż łajdak, który dopiero co wstąpiwszy na ścieżkę cnoty, łamie wszelkie zasady.
S R
– Tak, panie Pullen. Potwierdzam.
Urzędnik patrzył na niego z półotwartymi ustami. – Milordzie? – spytał z niedowierzaniem.
– To prawda – powtórzył Miles. – Widziałem w nocy siódmego lutego pannę Lister przed sklepem madame Claudine. Nie mogę kłamać.
223
Rozdział osiemnasty Alice siedziała na niewygodnej, małej ławce z surowego drewna w więziennej celi, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w zawilgoconą ścianę. Więzienie w Fortune's Folly było niewielkie, ledwie dwie cele, zwykle zajęte przez gości gospody „Klaun Morris", którzy nadużyli alkoholu. Dzisiejszej nocy był tu jeden taki nieszczęśnik w sąsiedniej celi i ona. Pan Pullen, przepraszając ją kilkakrotnie, z ubolewaniem stwierdził, że nie ma wyjścia, musi trzymać ją pod kluczem, ponieważ ciążący na niej zarzut jest bardzo poważny.
S R
Nie wiedziała, kto na nią doniósł ani co ją czeka. Kiedy wyprowadzano ją z łaźni, Lowell zapewnił Alice, że wydostanie ją z więzienia, ale nigdy nie miał do czynienia z prawem. Mogła mieć tylko nadzieję na pomoc panów Gainesa i Churchwarda.
Tłum zgromadzony w holu Pump Rooms falował, nie milkły głosy potępienia dla skandalu, jaki wywołała, nawet podczas odczytywania przez pana Pullena postawionych Alice zarzutów. Złośliwe, pełne satysfakcji twarze księżnej Cole i pani Minchin wirowały jej przed oczami jak w sennym koszmarze. Czuła jeszcze na sobie zapach Milesa, miała świadomość, że widać po niej, co się tutaj stało. Wziął ją i wszyscy w Fortunek Folly wiedzieli, że ją miał, tutaj na podłodze, jak tanią dziwkę. Upokorzona, nie wiedziała, gdzie się podziać. Lizzie postarała się odwrócić uwagę od Alice, wylewając wiaderko leczniczej wody na kunsztownie ułożoną fryzurę panny Caton, która zaczęła wymyślać jej krzykliwie i wulgarnie słowami, jakich nie powstydziłaby się ulicznica. Lowell rwał się do bójki z Milesem, na szczęście Dexter Anstruther go powstrzymał. Pani Lister wpadła w histerię i lady Vickery musiała ją 224
ratować solami trzeźwiącymi. Nat Waterhouse przedarł się przez tłum i pomógł panu Pullenowi wyprowadzić Alice. Miles stał nieruchomo, z twarzą jak wykutą z kamienia, jakby to nie on trzymał ją ledwie przed pięcioma minutami w ramionach, jakby nie kochał się z nią namiętnie, nie pieścił jej z czułością, jakby zupełnie mu na niej nie zależało. Zdradził ją w haniebny sposób, wydał na pastwę innych. Widziała, jak Nat podchodzi do Milesa, mówi coś do niego z furią, choć nie podnosząc głosu, jak Miles potrząsa głową. Co z tego, że przysięgał nie kłamać? Była na niego wściekła i przepełniała ją gorycz, że nie nagiął prawa, aby ją chronić. Sam powiedział, że warunki testamentu przestają obowiązywać, więc co go
S R
powstrzymało przed kłamstwem w jej obronie?
Już lepiej było siedzieć w ciasnej celi i wsłuchiwać się w odgłos kapania kropli wody, ściekających po kamiennych, wilgotnych ścianach... Nieprawda, gorzej. Była winna. Ona i Lizzie włamały się do sklepu madame Claudine i ukradły suknię ślubną Mary. Prawie o tym zapomniała, ale okazało się, że istniał ktoś, kto ją wtedy widział i zapamiętał. Teraz wykorzystał tę wiedzę, aby wtrącić ją do więzienia.
Jednak nic nie równało się ze zdradą Milesa. Wszystko działo się tak szybko... za szybko. Poruszyła się niespokojnie ha twardej ławce, lekko obolałe ciało przypominało o tym, co się wydarzyło w łaźni. Była całkiem oszołomiona nowymi emocjami i uczuciami. Została brutalnie przywrócona do rzeczywistości pukaniem Dextera do drzwi. A teraz czuła się wykorzystana. Nie mogła zmyć z siebie zapachu Milesa, nic to by zresztą nie dało, bo to, co się stało, jej ciało zapamięta na zawsze. Świadomość, że nigdy nie uwolni się od wspomnień o Milesie, była źródłem dojmującego wstydu.
225
Podskoczyła na ławce, wyrwana z zamyślenia odgłosem otwieranych z trzaskiem drzwi. Rozległ się głos matki, najwyraźniej odzyskała siły po ataku histerii. – Niedopuszczalny, porażający skandal! Zasłużył na to, aby włóczyć go końmi! Alice z goryczą przypomniała sobie, jak kiedyś zastanawiała się, czego trzeba, aby matka zmieniła zdanie o Milesie. Teraz już wiedziała. Upokorzyć córkę na oczach połowy mieszkańców Fortunek Folly i zamknąć w więzieniu. To wreszcie przekonało panią Lister, że jej przyszły zięć jest łajdakiem. – Masz natychmiast uwolnić moją córkę, ty tchórzliwy sługusie!
S R
Sądząc po głuchych odgłosach, matka musiała zaatakować strażnika torebką. Może wkrótce będę miała towarzystwo w celi, przemknęło Alice przez głowę.
– Mamo – rozległ się uspokajający głos Lowella – błagam cię, uspokój się. Nie pomożesz w ten sposób Alice.
– No i co z tego! Szubrawcy, bandyci, wszyscy, każdy z nich. Że też nie wstydzą się przetrzymywać tutaj młodej damy... tak traktować... Do uszu Alice znów doszedł głuchy odgłos, a potem szuranie – to prawdopodobnie Lowell siłą odciągnął matkę od strażnika. Chyba zdołał ją wyprowadzić na zewnątrz, tym samym ocalając przed dołączeniem do Alice. Na tym się jednak nie skończyło. Drzwi znów zostały otwarte z impetem, z tą różnicą, że teraz rozległ się głos Lizzie Scarlet. – Oficerze, stawiłam się przyznać do włamania do sklepu madame Claudine i kradzieży sukni ślubnej. Alice przysunęła się bliżej drzwi. Niezależnie od grozy sytuacji, w jakiej się znalazła, zaczynało ją to bawić.
226
– Nie mogę zrobić użytku z tego wyznania winy, milady – powiedział spokojnie strażnik. – Nie mam takich uprawnień. Powinna pani zgłosić się do sędziego. – Zgłoszę się – zapewniła Lizzie – i będzie musiał mnie wysłuchać. Chcę tylko wyjaśnić, że to ja ukradłam tę suknię, nie Alice. – Lizzie, przestań! – powiedział ze zniecierpliwieniem Nat Waterhouse. Czyli Lizzie zwróciła się do niego w potrzebie, a on nie odmówił, pomyślała Alice. Ciekawe... – Niczego nie zwojujesz tymi nieprzemyślanymi wyznaniami. Zgodziłem się przyjść z tobą, żeby pomóc pannie Lister, a nie patrzeć, jak do niej
S R
dołączasz. Panie oficerze – zwrócił się do strażnika – to oczywiste, że zaszła pomyłka. Jestem pewien, że panna Lister nie popełniła żadnego przestępstwa. – Niestety, milordzie. Nie ma mowy o pomyłce. – Głos strażnika brzmiał niezwykle oficjalnie. – Lord Vickery zidentyfikował pannę Lister, a madame Claudine wniosła oskarżenie.
Lizzie zaczęła coś mówić, ale Nat przerwał jej ostro i, o dziwo, umilkła. – Lord Vickery musiał się pomylić – stwierdził Nat. – Panna Lister nie jest przestępczynią. Zaszła tu pomyłka co do tożsamości oskarżonej. – Nic nie mogę w tej sprawie zrobić, milordzie – odparł strażnik tym samym oficjalnym tonem. – Zapłacę, żeby pan ją wypuścił! – oświadczyła Lizzie. – Pięćdziesiąt gwinei! Sto! Ile pan tylko sobie życzy! – Lizzie! – rzekł stanowczo Nat. – Nie polepszasz sytuacji, próbując przekupić oficera na służbie. – To prawda, milady – poparł go strażnik, choć w jego głosie zabrzmiała nutka żalu. – Och! Przynajmniej usiłuję coś zrobić. Nie tak jak wy! 227
– Miles próbuje wydostać stąd pannę Lister sposobami zgodnymi z prawem. – Słyszałaś, Alice?! – wrzasnęła Lizzie, aż Alice podskoczyła. – Miles próbuje! Jak szlachetnie z jego strony, skoro przez niego się tutaj znalazłaś! Zastrzelę go! Znów rozległo się szuranie, a potem słabnący głos Lizzie: – Nat, co ty... przestań... Kolejne trzaśniecie drzwi i cisza. Świeca dopalała się powoli, wreszcie zgasła. Zaczynała się noc w więzieniu. Pijak w sąsiedniej celi musiał dawno zasnąć. Alice drżała,
S R
przemarznięta do szpiku kości. Trudno było jej w to uwierzyć, ale rodzina i przyjaciele odeszli, zostawiając ją własnemu losowi. Wrócili do domów, do wygodnych, ciepłych łóżek, a ona została sama w ciemnościach, nasłuchując odgłosów spadających kropli wody i przemykających szczurów. Wrócą rano? Czy ktoś wyciągnie ją z tego piekła? Czy Miles, przez którego znalazła się tutaj, naprawdę zrobi coś, aby ją uwolnić? Ogarnęły ją złość i żal nad sobą. Dwukrotnie zaufała Milesowi Vickery'emu, dwukrotnie okazała mu miłość i za każdym razem ją zawiódł. Teraz było to jeszcze gorsze niż poprzednio, bo nie miała wobec niego złudzeń, poddała się miłości świadomie, dobrze wiedząc, jaki on jest, a mimo to karmiąc się nadzieją, że go zmieni, sądząc, iż on odwzajemni jej miłość. Wstała, z trudem rozprostowała kości i poszła do więziennej ubikacji. Na podłodze stało wiadro. Alice wstrzymała na chwilę oddech. Dobrze, że nie wychowała się w luksusie. Wróciła do celi, skuliła się na twardej ławce, nadaremnie usiłując choćby trochę się ogrzać pod wilgotnym, starym kocem. Musiała się zdrzemnąć, bo obudził ją odgłos odsuwanych rygli i zgrzyt drzwi prowadzących do cel. Było jej zimno, zesztywniała, leżąc skurczona na twardej 228
ławce, suknię miała pogniecioną, mocno nieświeżą. Ciemności panujące w celi rozświetlił blask płomienia świecy, padający z korytarza. Przetarła grzbietem dłoni oczy. W drzwiach stał Miles Vickery. Nieskazitelnie wyglądający, jakby przyszedł zabrać ją na bal. Alice w wymiętym, nieświeżym ubraniu poczuła się odrażająco brudna. – Oddaję ją pod pana opiekę, milordzie – powiedział strażnik. – Cieszę się, że mnie pan uwolni. Nie sprawiała kłopotu, za to jej rodzina i przyjaciele... – Potrząsnął głową z potępieniem. Alice poczuła przemożną ochotę, żeby rzucić się Milesowi w ramiona i
S R
błagać, aby ją stąd zabrał. Z początku zamarła, zaszokowana swoją reakcją, a potem ogarnęła ją wściekłość, silna i oczyszczająca. – Co ty tu robisz? – Przyszedłem cię zabrać.
– Zabawne, jeśli zauważyć, że przez ciebie tu się znalazłam. – Zerwała się na równe nogi i stanęła przed nim, biorąc się pod boki. – Nie chcę cię więcej widzieć, Miles, i nie potrzebuję twojej pomocy. Nienawidzę cię. Idź sobie.
Nic nie mówiąc, wszedł do celi. Nim się zorientowała, znalazła się w jego ramionach. Wyrywała się, jednocześnie świadoma, że bliskość Milesa wzbudza w niej uczucia, których nie chciała już doznawać w jego obecności. – Postaw mnie na ziemi! – zażądała. – Nie. Nie zamierzał z nią dyskutować. Niosąc ją, wyszedł na korytarz. Lampa stojąca na stole przed strażnikiem zamigotała od powiewu powietrza. – Postaw mnie na ziemi! – Jej głos brzmiał histerycznie, jakby to nie była ona. – Według ciebie to normalne... kochać się ze mną, potem wsadzić mnie do 229
więzienia, a następnie wmaszerować jakby nigdy nic i udawać rycerza. – Na widok zaintrygowanej twarzy strażnika, rzuciła z rozdrażnieniem: – Niech pan nie udaje. Całe Fortune's Folly plotkuje, jak to lord Vickery wziął mnie na podłodze łaźni, zanim zaaresztował. – Rzeczywiście, panienko. Coś słyszałem. – No?– zwróciła się Alice do Milesa. –Wszyscy wiedzą. – A na pewno dowiedzą się, jeśli będziesz o tym krzyczeć na całe gardło. Do widzenia, Compton. – Milordzie. Drzwi za nimi zatrzasnęły się, rygiel wsunął się na miejsce ze szczękiem. – Postaw mnie na ziemi!
S R
Tym razem Miles posłuchał. Powietrze na zewnątrz było przejmująco ostre, pojedyncze płatki śniegu wirowały na wietrze. Alice, ignorując Milesa, ruszyła bez słowa w kierunku Spring House. Kiedy Miles wydłużył krok, chcąc się z nią zrównać, zaczęła biec. Złapał ją za ramię i musiała zwolnić. – Poczekaj...
– Nie chcę z tobą rozmawiać – powiedziała i odkręciła się od niego tak szybko, że straciłaby równowagę, gdyby jej nie podtrzymał. Gardło miała ściśnięte, bała się, że zacznie płakać. Niedoczekanie, żeby zobaczył ją lejącą łzy. Tego już za wiele. – Nie życzę sobie, żebyś mi towarzyszył – rzuciła opryskliwie. – Zostaw mnie! – Nie mogę pozwolić, żebyś wracała sama do domu w środku nocy. Przysiągłem, że będę cię chronić. – Z którego to powodu znalazłam się w więzieniu. Bardzo skuteczna ochrona, lordzie Vickery.
230
– A czego się spodziewałaś? – zapytał, rozkładając szeroko ręce. – Miałem skłamać? – Tak! – Złość w niej rosła. – Właśnie tego oczekiwałam, lordzie Vickery.
Któż
to
mnie
przekonywał,
że
istnieją
okoliczności
usprawiedliwiające kłamstwo? Mieliśmy z nimi do czynienia. – Stanęła na środku drogi, wzięła się pod boki i patrząc na niego płomiennym wzrokiem, wykrzyknęła: – Nie masz ani krzty uczciwości! Sam przyznałeś, że złamałeś warunki umowy i nie musisz dłużej mówić prawdy. Co takiego skłoniło cię następnie do odgrywania nieskazitelnie uczciwego człowieka, któremu kłamstwo nie przechodzi przez usta?
S R
– Musiałem, Alice – odparł, nie odwracając od niej wzroku. – Nie chciałaś, żebym postępował uczciwie tylko do momentu, kiedy zdobędę twoją rękę. Nie chciałaś, żebym był uczciwy przez trzy miesiące, od początku chodziło ci o to, aby mnie zmienić na stałe. Udało ci się. Zmieniłaś mnie. Wbrew mojej woli i naturze, a dzisiaj wieczorem, jak się okazało, wbrew temu, czego bym sobie życzył. Myślisz, że było mi łatwo?
– Oczywiście! – Była wściekła i czuła się z tym nadspodziewanie dobrze. Tak rzadko traciła panowanie nad sobą... – Oczywiście – powtórzyła. – O niebo łatwiej niż mnie. Nagle poczułeś się uczciwy i w rezultacie ja wylądowałam w więzieniu, przemarznięta, głodna, wymęczona, brudna i musiałam załatwiać się do wiadra! Zostałam uznana za przestępczynię i dziwkę, moja reputacja legła w gruzach. Zadowolony jesteś? – Chciała go wyminąć i iść dalej, ale złapał ją mocno za ramię. – Chciałem za wszelką cenę ochronić cię dzisiejszego wieczoru. Jestem funkcjonariuszem państwowym, mimo to zamierzałem skłamać w obecności sędziego, ale nie potrafiłem. Chciałem się zachować jak człowiek godny
231
szacunku nie dlatego, żeby wypełnić warunki testamentu, ale żeby ciebie zadowolić... – To ci się nie udało – odpaliła ostro. – Co prawda, mogłam się po tobie spodziewać, że odkryjesz w sobie dawno zapomnianą uczciwość w najbardziej nieodpowiednim momencie. Zostaw mnie – powtórzyła, próbując mu się wyrwać. – Wracam do domu i nie życzę sobie cię więcej widywać. – Zobaczysz mnie wkrótce – zapewnił ją. – Co więcej, poślubisz mnie natychmiast, jak tylko zdołam uzyskać pozwolenie. – Odwrócił ją do siebie i objął ramionami tak ciasno, że ledwie mogła się ruszyć. Próbowała desperacko wyrwać się mu, bębniła pięściami w jego pierś, ale mówił dalej, nie zwracając
S R
na to uwagi: – Przez ostatnie cztery godziny załatwiałem zwolnienie ciebie z więzienia i próbowałem dowiedzieć się, kto na ciebie doniósł. Nieźle musiałem się napracować.
– Przedtem sam wtrąciwszy mnie do więzienia. Oczekujesz, że okażę wdzięczność?
– Jeżeli nie mnie, to Gainesowi. Poruszył niebo i ziemię, aby cię uwolnić. Dowodził, że widziano cię raczej na zewnątrz sklepu, a nie wewnątrz, bardzo zgrabne to „raczej", zauważ, i że nie istnieje żaden dowód na to, abyś była wewnątrz.
– A suknia? – spytała zdumiona Alice. – Znalazłaś ją na ulicy, porzuconą przez złodzieja, i wiedziona ciekawością podniosłaś z ziemi. – Miles roześmiał się. – Bardzo był w tym przekonujący. – Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie... Spodziewam się, że potrafił również wyjaśnić, co robiłam na ulicy sama w środku nocy. – Oczywiście. Szłaś na spotkanie ze mną. – Rozumiem, że zaprzeczyłeś. 232
– Nie – odparł Miles. – Nikt nie zadał sobie trudu, żeby mnie spytać. – Aha, czyli wszyscy uważają, że miewałam z tobą schadzki jeszcze przed zaręczynami – powiedziała ze złością. – Bardzo to polepszy moją reputację. – Jaką reputację? – spytał. – Całkiem zrujnowana. Jesteś skandalistką, Alice. – Co zawdzięczam tobie! – rzuciła gniewnie, z rozdrażnieniem. – Doprowadzasz mnie do szału. Że też akurat teraz zachciało ci się zostać uczciwym człowiekiem! – Nic na to nie poradzę. Czy ty w ogóle słuchałaś, co do ciebie przed
S R
chwilą mówiłem? Wcale nie chciałem się zmieniać. Byłem szczęśliwy taki, jaki byłem, dopóki nie spotkałem ciebie.
– Byłeś bezlitosny i arogancki. Może i trochę się zmieniłeś. – Gniew osłabł nieco, gdy jej wyczulone ucho wyczuło cień irytacji w jego głosie. Ta zmiana musiała być dla niego rzeczywiście niełatwa. Przestała się wyrywać i opuściła ręce, przejeżdżając nimi po materiale jego surduta. – Nie poślubię cię. Nie muszę, skoro złamałeś warunki umowy.
– Poślubisz. Jesteś skompromitowana, towarzystwo się od ciebie odwróci, a plotki, których tak starałaś się uniknąć, złamią serce twojej matce. Wiesz, że sobie tego nie wybaczysz. – To ty się skompromitowałeś, wywołując skandal. Zamknąłeś drzwi na klucz i wziąłeś mnie na podłodze w łaźni. – Co nie ma w całej sprawie najmniejszego znaczenia. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Nie przypominam sobie, żebyś protestowała. Pamiętam raczej, że z entuzjazmem zgodziłaś się, abym cię uwiódł. Prosiłaś, żebym nie przestawał.
233
Ona też pamiętała. Zrobiło jej się smutno. Miles wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Tak, błagała go, żeby się z nią kochał. I teraz, mimo gniewu i rozgoryczenia, pewnie błagałaby go znowu, gdyby do tego doszło, wiedząc, że czekają ją ekstatyczne doznania. – Dżentelmen nie powinien mi o czymś takim przypominać. – Nie mam w sobie więcej z dżentelmena niż ty z lady – orzekł Miles i dodał, ściszając głos: – Dobrze wiesz, że chciałabyś już wreszcie znaleźć się w domu, wziąć gorącą kąpiel, wejść pod pierzynę i kochać ze mną, aż oboje będziemy mieli dosyć. Wiesz to, Alice. – Musnął ustami płatek jej ucha. – To, co zrobiliśmy,
S R
było cudowne. Grzeszne, dekadenckie, rozkoszne... – Nie – wyszeptała, czując zamęt w głowie.
– Nie zamierzam ci wybaczyć – dodała, czując, że nie brzmi to przekonująco. – Niech cię diabli porwą, Miles.
– Na zatracenie, skoro tak ci się podoba, ale i tak będę twój. Alice mruknęła coś nieartykułowanie, przyciągnęła go do siebie i pocałowała.
– Jestem na ciebie zła – powiedziała z ustami przy jego wargach. – Zamierzam cię ukarać.
– Zgoda – odparł, muskając jej wargi. – Wciąż zła? – A gdy mruknęła coś potwierdzająco, dodał: – Możesz wyrównać rachunki, kiedy wrócimy do Spring House. – Wątpię. Mama, Lizzie, cała służba... będą się dopytywać, jak się czuję. – Nie będą – oświadczył Miles. – Sir Montague zabrał Lizzie do Fortune Hall, twoja matka jest u Laury w Old Palace, służba dawno w łóżkach. Alice spojrzała na niego.
234
– Więc... – Do licha z tym, pomyślała. Nie jestem damą, oboje to wiemy, i nie ma się co wypierać, że chcę się z nim kochać. Ma rację, zrobię to znowu. – Więc na co czekamy?
S R 235
Rozdział dziewiętnasty Miles zaniósł ostatni dzban z gorącą wodą na górę i zamknął za sobą drzwi sypialni. Alice zażywała kąpieli w wannie, otoczonej opadającym spod sufitu parawanem z muślinu. W pokoju było ciepło, przesycone parą powietrze budziło wspomnienie tego, co wydarzyło się w łaźni. Odsunął parawan i wlał do wanny zawartość dzbana. Alice siedziała w wannie, z włosami upiętymi wysoko na czubku głowy, kilka jasnych, skręconych od wilgoci kosmyków przylgnęło do jej twarzy. Skórę miała zaróżowioną od gorąca, mokrą, błyszczącą i wyglądała tak
S R
apetycznie, że Miles mógłby ją zjeść. Zatchnęła się na jego widok i złapała halkę, chcąc się nią osłonić, ale wyrwał ją z rąk Alice. – Bardzo po dziewiczemu i skromnie, kochana, ale zupełnie niepotrzebnie – powiedział.
Alice patrzyła na niego nieśmiało i Miles zrozumiał, że mimo gorącej odpowiedzi na jego pożądanie, wciąż była niepewna siebie. To wszystko było dla niej nowe. Ogarnęła go czułość.
– Bo ja... – powiedziała, zasłaniając się ramionami – jestem taka pulchna. Panie zawsze mówiły, że mam krzepką budowę jak wieśniaczka. Miles poczuł złość. Patrzył na jej bujne, zaokrąglone ciało. Powoli wyciągnął ręce i delikatnie odsunął jej ramiona. Miała piękne piersi, od kremowej skóry odcinały się różowe pączki. Brzuch, okrągłe biodra, tak kuszące, że najchętniej zatraciłby się w jej ciele... – Kochanie – powiedział zduszonym głosem – zazdroszczą ci. Każdemu mężczyźnie spodobałoby się twoje ciało. – Położył dłoń na jej plecach i poczuł pod nią mokrą, gładką skórę.
236
– Nie to, żebym chciał zasięgać ich opinii. Jedynym mężczyzną, który ma prawo cię oglądać i dotykać – przesunął dłoń na jej piersi – jestem ja. Uśmierzy jej obawy, postara się, żeby nie liczyło się dla niej nic poza pożądaniem, które do niego czuła. Już same jego słowa sprawiły, że jej oczy pojaśniały, i Milesa znowu ogarnęła czułość. Pochylił się i zaczął całować szyję Alice, zlizując kropelki wody ściekające na ramiona, smakując jej lekko słonawą skórę. Różowe pączki piersi stwardniały pod jego dłonią i Alice westchnęła, odchylając głowę i opierając się plecami o brzeg wanny w geście całkowitego poddania. Miles wstrząśnięty i zachwycony jej ufnością, świadomy, że Alice należy do niego, poczuł, że budzi się w nim głębokie,
S R
radosne uczucie zawładnięcia, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył. Cieszyła go jej naturalna zmysłowość. W miłości Alice była tak samo szczera i otwarta jak w całym swoim postępowaniu.
Pieścił jej piersi, aż zaczęła pomrukiwać nagląco, wyginając się pod jego dłońmi w łuk. Był gotowy, a mimo to – pierwszy raz w życiu – świadomie zdusił pożądanie, nie ulegając egoistycznie własnym popędom. Teraz ważna była Alice, chciał ją uwieść, tak jak powinien to zrobić, gdy brał ją po raz pierwszy.
Zniżył głowę i zaczął obwodzić językiem, a potem ssać nabrzmiałą brodawkę jednej piersi, nie przestając pocierać palcami drugiej, tak by nie dać jej chwili wytchnienia od pieszczot jego dłoni i ust. Zadziwiająco dobrze było czuć, jak jej ciało reaguje na jego dotyk – rozgrzane, jedwabiste, drżące. – Proszę, Miles. – Otworzyła oczy i wpatrywała się w niego błagalnie. – Dobrze ci? – Jego usta, wilgotne i gorące, wędrowały po jej piersiach. – Tak, ale chciałabym wyjść z wanny. Leżeć koło ciebie, dotykać cię. – I ja tego chcę.
237
Wyciągnął ją z wanny i owinął prześcieradłem kąpielowym. Krople wody spadały na dywan, gdy niósł ją do łóżka i układał troskliwie pod kołdrą. Wydawało mu się, że nigdy nie pozbędzie się tych przeklętych ubrań. Ręce mu drżały. Nigdy dotąd nie był tak niezręczny. Niepokoił się. Bał się, że zobaczywszy jego męskość, przestraszy się albo, co gorsza, poczuje niesmak. Ale kiedy położył się obok niej, rozproszyła jego obawy. Sięgnęła po niego z tą samą otwartością i ochotą, jak przedtem. Oszołomiło go to. Leżeli przytuleni, nie poruszając się, a potem ona uśmiechnęła się, przesunęła dłońmi po jego ciele i Miles poczuł, jak jego skóra reaguje na jej dotyk w sposób, jakiego dotąd nie doświadczył.
S R
– Nie miałam pojęcia – wyszeptała – że to może być tak... – Tak... tak – powiedział ochryple, urywanie.
Przekręcił się, nasunął na nią i pocałował, zaborczo, namiętnie, zapominając o tym, że miał być delikatny.
– Kocham cię – wyszeptała, otwierając oczy.
Były rozszerzone i pociemniałe, patrzyły ufnie, z czułością i Milesowi zabrakło tchu. Coś w nim pękło, przytulił Alice mocniej, zapragnął zatracić się w niej i wiedział, że potem nie będzie już tym samym Milesem, co dawniej. Wszedł w nią i znieruchomiał. – Wyjdź za mnie. – To nie fair. Poruszył się i znieruchomiał znowu. – Przecież nigdy nie byłem fair. Wyjdź za mnie. Zaakceptuj mnie. Westchnęła, a on zaczął się poruszać. Nie mógł się powstrzymać. Czuł ją, rozgrzaną, wilgotną i nie mógł dłużej nad sobą panować. Poczekaj, zdążył jeszcze pomyśleć. Chciał dać jej czas, ale nie mógł. Ciche okrzyki, falowanie
238
jej wnętrza, jej przyjemność wyzwoliła jego przyjemność, przenosząc Milesa w krainę spokoju i spełnienia, jakich nigdy dotąd nie zaznał. – Tak – wyszeptała, a on nie pragnął niczego więcej, tylko by to „tak" oznaczało jej zgodę na ślub. Leżała z głową na jego ramieniu. Odpływała w sen, oczy miała zamknięte, na ustach lekki, syty uśmieszek. Poruszyła się, wtulając w niego bardziej, jakby jej ciało zostało stworzone po to, aby pasować do jego ciała. Serce biło mu tak, jakby miało wyskoczyć z piersi. – Kocham cię – powiedział cicho, wdychając jej zapach. Dwa słowa obce jego wargom. Zawsze bał się je wypowiedzieć. Otwierały drogę do zdrady i
S R
teraz zrozumiał, że przeszłość wciąż na nim ciąży. Musi powiedzieć Alice o ojcu, zdecydował. Tylko w ten sposób zdoła się wyzwolić. Ona może go wyzwolić, wiedział to. Uczciwa i szlachetna, zdobyła jego duszę. – Kocham cię – powtórzył i tym razem słowa przyszły łatwiej.
Dotąd nie powiedział ich żadnej kobiecie. Może byłem uczciwszy, niż mi się wydawało, pomyślał z gorzką ironią wobec samego siebie. Na Alice nie zrobiło to wrażenia. Poruszyła się tylko po to, żeby ułożyć wygodniej w jego ramionach. Zaokrąglona, miękka, doskonała. Może to dobrze, że go nie słyszała. Niewiele wiedział o miłości. Następnym razem, kiedy to wypowie, postara się, żeby była przytomna i by zabrzmiało to tak, jak powinno. Dziwnie nowe było to wszystko dla niego... Chciał się z nią znów kochać, ale dla niej lepiej, jeśli się prześpi. Nie obudzi jej, to zbyt egoistyczne. W końcu to przez niego jest zmęczona... Wytrzyma w tym altruizmie? Jeszcze ta myśl nie przebrzmiała w jego głowie, a już całował delikatnie Alice, gładził krągłości, rozkoszował się cudowną miękkością jej ciała. 239
Mruknęła coś sennie, rozchylając wargi. Pożądanie rozpalało się znowu i Miles wziął ją w ramiona. Zmienił się, ale nie do tego stopnia.
S R 240
Rozdział dwudziesty Alice próbowała wyczytać coś z liści herbaty i zachować spokój. Tydzień temu Miles pojechał do Doctors' Commons, siedziby sądów cywilnych w Londynie, aby uzyskać specjalne pozwolenie na ślub, a ona przez cały ten czas była w domu, posłuszna jego surowemu przykazaniu, że wolno jej wyjść tylko w towarzystwie Nata Waterhouse'a lub Dextera Anstruthera. Nudziło jej się, nie przywykła tak się ograniczać. Bardzo tęskniła za Milesem. Nie wyobrażała sobie, że można czuć się tak samotnie. Zanim wyjechał rankiem po nocy, którą spędzili razem, objął ją
S R
mocno i obiecał, że szybko wróci, bo jest pewien swoich uczuć do niej. Kocha ją. Alice widziała w jego oczach, że to prawda, czuła to, gdy jej dotykał. To, co się wydarzyło w nocy, związało ich ze sobą mocno. Wciąż jeszcze oszołomiona tamtymi doznaniami, Alice śniła na jawie i pierwsze dni nieobecności Milesa upłynęły jej w stanie lekkiego upojenia. Jednak stopniowo rzeczywistość dawała znać o sobie i do jej myśli wkradł się niepokój. Lydii wciąż nie odnaleziono, Tom Fortune pozostawał na wolności, w Fortunek Folly wyraźnie wyczuwało się napięcie. Pani Lister, wracając z miasteczka, przynosiła każdego dnia coraz to nowe, zdumiewające plotki, a Alice nie wychylała nosa z domu, nasłuchując bębnienia deszczu o szyby, wyszywając i powstrzymując się od ofukiwania służby. Aby się uspokoić, przerabiała na dżem przechowywane w spiżarni owoce. Niewiele jej to pomogło, rezultat był tylko taki, że do przyszłej Gwiazdki mieli jeść dżem śliwkowy. Skandal wywołany uwiedzeniem jej w łaźni i wtrąceniem do więzienia wkrótce został przyćmiony kolejną awanturą, tak smakowitą dla kręgów towarzyskich Fortunek Folly, że o niczym innym nie mówiono. Lord Armitage zrezygnował z Mary Wheeler i jej fortuny w wysokości pięćdziesięciu tysięcy 241
funtów, wiążąc się z Louisą Caton. Oboje wyjechali do Londynu. Powszechnie plotkowano o złamanym sercu Mary, ale nie zdążono się nasycić tą plotką, gdy wszystkich zelektryzowała kolejna. Celia Vickery została przyłapana z Frankiem Gainesem w bibliotece Drummond Castle na pisaniu powieści! Czegoś tak szokującego nie pamiętali najstarsi plotkarze Fortune's Folly. Lady Celia była autorką powieści przygodowych dla chłopców i pisywała je od dobrych kilku lat! Kiedy pan Gaines to odkrył, ochoczo zaproponował jej pomoc w wymyślaniu fabuły, a ona ją przyjęła. Lady Vickery, powtarzano powszechnie, nie może dojść do siebie. – Jak Celia mogła wypisywać takie rzeczy? – lamentowała w zaciszu
S R
domowym. – Powieści przygodowe dla chłopców! To wysoce niepoprawne, przecież jest dziewczyną!
– Mówiła, że zainspirował ją „Robinson Cruzoe" – powiedziała uspokajająco Alice. Jej zdaniem lady Vickery powinna dziękować córce, że przez te wszystkie lata tak skutecznie udawało się jej podreperować rodzinny budżet.
– Nieważne, co ją zainspirowało, i tak się skompromitowała – dowodziła lady Vickery, robiąc zgorszoną minę. –I jeszcze to. Strach pomyśleć, co powie Miles, kiedy wróci i dowie się, że jego siostra zaręczyła się z panem Gainesem. – Na pewno będzie życzył im szczęścia – zapewniła ją Alice. – Wiem, że nie tego pragnęła pani dla córki, ale proszę pomyśleć, jak szczęśliwi czują się w swoim towarzystwie. Wyraźnie widać, jak bardzo on jest z niej dumny. – Tak, rzeczywiście... Ale jednak... powieści przygodowe, to naprawdę szokujące. Ciekawe, pomyślała Alice, że matka Milesa tak łatwo przeszła do porządku nad skandalem wywołanym obecnością byłej kochanki syna w sali koncertowej Pump Rooms, uwiedzeniem niemal na oczach publiczności 242
przyszłej synowej i wtrąceniem jej do więzienia tylko dlatego, że zanosiło się na korzystne finansowo małżeństwo. Frank Gaines nie był pożądanym kandydatem na męża – nie był krezusem ani nie mógł się poszczycić dobrym urodzeniem. Alice lubiła lady Vickery, ale obawiała się, że jej przyszła teściowa nigdy nie będzie potrafiła oceniać ludzi inaczej niż po pozycji, którą zajmują. Wiatr cisnął kolejną falę deszczu o szyby i Alice westchnęła. Co jest w tych herbacianych liściach: drzewo czy wieża, nadzieja czy rozczarowanie? Prawdę mówiąc, nie przypominało jej to niczego. Matka, kiedy wróci, zdoła jej na pewno objaśnić, co takiego mogła zobaczyć.
S R
Rozległo się pukanie do drzwi i weszła Marigold, niosąc list na srebrnej tacy. Jeszcze jedna innowacja pani Lister. Nalegała, aby zatrudnić kamerdynera, ale temu stanowczo sprzeciwiła się Alice, argumentując, że ich gospodarstwo jest stanowczo za małe, żeby kolejna osoba ze służby miała co w nim robić. Srebrna taca była wynikiem kompromisu. Alice uważała, że równie dobrze można przynosić listy w ręku, ale ustąpiła matce dowodzącej, że taca świadczy o ich pozycji.
– List do panienki – wyjaśniła Marigold.
Alice rozwinęła arkusik papieru. Sądząc po sposobie stawiania liter, wiadomość została skreślona w pośpiechu. Alice, potrzebuję twojej pomocy. Spotkajmy się w młynie. Przyjdź szybko. Lydia. Dzisiaj Alice pilnował Nat, ale akurat był na podwórzu, pomagając Jimowi rozłupywać polana. Nie chciała go okłamywać, ale nie mogła też zdradzić Lydii, informując go o liście. Wiedziała, że on i Dexter natychmiast pomaszerowaliby do młyna, żeby aresztować Toma, a Lydia słusznie uważałaby, że Alice zawiodła jej zaufanie. Przyjrzała się literom. Charakter 243
pisma Lydii, to nie ulegało wątpliwości, jak i to, że przyjaciółka jest w rozpaczy. Alice dobrze ją znała – Lydia nigdy nie posunęłaby się do udawania, że jest w potrzebie. Odpędziła od siebie myśl, że Miles wpadnie w furię, kiedy dowie się o złamaniu jego zakazu, i wymknęła się do holu. Wyjęła z szafy przy drzwiach płaszcz i ciepłe buty. W domu panowała cisza, ale Alice lękała się, że ją odkryją, gdy pospiesznie przemierzała żwirowany podjazd. Oślizłe kamyki trzeszczały pod jej stopami. Co się stało? Czy Tom po raz kolejny zdradził Lydię? Alice pochyliła głowę, chroniąc twarz przed siekącym deszczem i przyspieszyła kroku. Młyn
S R
stał na wzgórzu, nad miasteczkiem. Nie używano go już, został zastąpiony przez nowy, wybudowany o jakąś milę stąd przez mieszkańców Fortunek Folly. W zacinającym deszczu wyglądał jak posępne ptaszysko, z ramion wiatraka spływały strugi wody. Alice uniosła głowę, zastanawiając się, czy Miles i inni policjanci przeszukali budynek. Stanowił całkiem niezłą kryjówkę. Droga od niego prowadziła do Pecock Oak i do Skipton. Deszcz zamienił jej nawierzchnię w błoto.
Alice weszła do środka i przystanęła, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Powietrze wewnątrz stało nieruchomo, zatęchłe. Znaku życia, tylko deszcz bębniący w dach. – Lydio! – zawołała i rozległ się łopot skrzydeł. Poza tym nic nie zmąciło ciszy. Alice zaczęła powoli wchodzić na górę po kręconych drewnianych schodach. U ich szczytu zatrzymała się i rozejrzała wokół. Ktoś tu niedawno był. Na podłodze rozłożono stary dywan, piętrzyły się na nim poduszki, leżały resztki jedzenia. Mysz pożywiała się okruszkami chleba. Czyżby ktoś spłoszył Lydię i Toma i uciekli w popłochu? Ale nikogo tu nie było, a skoro tak, 244
powinni zaraz wrócić, pewnie nie odeszli daleko. Zdecydowała się poczekać. Stary młyn trzeszczał na wietrze i Alice zrobiło się nieswojo. Czuła się tak, jakby jednak ktoś tu był i ją obserwował. Chyba usłyszała kroki na schodach, może Lydia wróciła. Alice wróciła na podest i wyjrzała ostrożnie. Schody tonęły w mroku, nikogo nie dostrzegła. Na podeście panował półmrok rozświetlany słabym światłem przeświecającym przez szczeliny w drewnianych okiennicach. Alice zawahała się. Ciszę panującą w budynku mąciło tylko poskrzypywanie drewnianej konstrukcji i ramion starego wiatraka. Nagle wydało jej się, że cisza ożyła i słyszy czyjś oddech.
S R
Złapała poręcz schodów i zaczęła pokonywać stopnie z większym pośpiechem, niż nakazywał to rozsądek. Raz czy dwa noga ześliznęła się jej ze stopnia, serce waliło głucho w piersi. Żałowała, że zdecydowała się przyjść. Chciała pomóc Lydii, ale nagle uderzyła ją myśl, że może myliła się, sądząc, że Tom Fortune nie jest zbrodniarzem, i Lydia popełniła poważny błąd, uciekając z nim, a ona sama naraziła się na niebezpieczeństwo. Przystanęła na pierwszym podeście i starając się uspokoić oddech, mówiła sobie, że jest już prawie na dole i za chwilę wyjdzie z tych ciemności na światło dnia. Na razie nic nie widziała, zostawiła drzwi otwarte, ale pewnie wiatr je zatrzasnął, dziwne tylko, że nie słyszała odgłosu ich zamykania. Obejrzała się nerwowo, wciąż wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje. Miles ostrzegał ją, aby nie wychodziła sama i trzymała się tego dopóty, dopóki chęć pospieszenia Lydii z pomocą nie pozbawiła jej rozumu. Ogarnięta paniką zacisnęła dłoń kurczowo na poręczy. Zaczęła liczyć stopnie schodów: jeden, dwa, trzy... Przystanęła. Jej kroki rozlegały się echem... Echo czy ktoś czający się tuż za nią na górze? Cztery, pięć, sześć... Zatrzymała się znowu, nasłuchując, napięta i wyczulona na 245
najlżejszy szmer. Nagle schody zatrzeszczały pod czyimiś stopami. Kroki cichły, ilekroć przystanęła. Ktoś za nią szedł, przysięgłaby, że w ciszy słyszy czyjś oddech. Siedem, osiem, dziewięć, dziesięć... Ciche, skradające się kroki, coraz szybsze, coraz bliższe... Przyspieszyła. Stąpnęła niezręcznie, schodząc z ostatnich stopni i upadła na glinianą podłogę. W panice pozbierała się szybko i zaczęła wypatrywać smużki światła, wskazującej, gdzie są drzwi. Ktoś był za nią, oddychał urywanie, jej dłoń znalazła klamkę, drzwi otworzyły się i Alice wybiegła na dwór. Światło dnia oślepiło ją na chwilę, zboczyła ze ścieżki na wrzosowisko, krzaczki wrzosów i paprocie czepiały się jej sukni, połykała się o wystające korzenie i głazy. Nie wiadomo, jak znalazła
S R
się w płytkim parowie, a potem wypadła na drogę i przewróciła się. Na poły leżąc, na poły siedząc, przez chwilę nie wiedziała, co się z nią dzieje, aż turkot kół powozu przywrócił ją do rzeczywistości. Powóz. Zaraz ktoś jej pomoże.
Wstała chwiejnie i zaczęła wymachiwać rękami, jakby jej ramiona były ramionami wiatraka młyna, dając woźnicy znak, by się zatrzymał. Powóz wyminął ją, a potem zwolnił i stanął. – Panna Lister?
Księżna Cole. Po raz pierwszy w życiu Alice była zadowolona, że ją widzi. Zaskakujące wrażenie. – Proszę pani... Wasza książęca mość... – plątała się, wdrapując do powozu, ledwie woźnica opuścił schodki. – Błagam o pomoc... Opadła na aksamitne czerwone poduszki siedzenia, oddychając ciężko, i przycisnęła dłoń do piersi, jakby starała się powstrzymać dławiący ból. Jak przez mgłę zauważyła plamy błota, którymi upstrzyła podłogę powozu i przez głowę przemknęła jej szydercza myśl, że tego właśnie mogła spodziewać się
246
księżna po osobie wychowanej na farmie. Henry Cole zamknął za nią drzwiczki i niecierpliwie zabębnił w dach. Konie ruszyły w drogę. – Wyglądasz odrobinę nieporządnie, moja droga – powiedziała księżna łaskawym tonem i uśmiechnęła się do Alice. – Proszę, wypij łyczek. – Pogrzebała w torebce i wyciągnęła płaską flaszeczkę. – Brandy, bardzo wzmacniająca. Alice przyjęła poczęstunek z wdzięcznością i pociągnęła spory łyk. Alkohol był mocny, zapiekł w gardle, pewnie szybko postawi ją na nogi. Uśmiechnęła się lekko, to było dość nieoczekiwane: księżna Cole wożąca ze sobą piersiówkę. Powie o tym matce i już wyobraża ją sobie, żądającą
S R
zamówienia dla niej piersiówki z herbem Listerów, oczywiście... – Niezmiernie mi przykro, że w taki sposób narzuciłam państwu swoje towarzystwo – powiedziała.
– Ależ nic nie szkodzi – odparła księżna dobrotliwym tonem, jakiego nigdy dotąd Alice u niej nie słyszała. – Tak czy owak, znaleźlibyśmy cię, moja droga. Mamy coś do omówienia z tobą...
Alice spojrzała na nią. Ostry ból w piersi zelżał, myślała jaśniej i zdała sobie sprawę, że w głosie księżnej pobrzmiewają fałszywe nuty. Jednak Faye Cole wciąż uśmiechała się do niej z iście książęcą łaskawością, jakby towarzystwo Alice było dla niej czymś najbardziej upragnionym na świecie, a Henry kiwał głową niczym wyrozumiały dziadunio. – Czy chcieli państwo zobaczyć się ze mną, aby porozmawiać o przyszłości Lydii? – spytała z wahaniem Alice. – Na pewno sprawi jej radość pogodzenie się z państwem. Cień urazy przemknął po twarzy Faye Cole. – Moja droga, nie chcemy mieć do czynienia z tą małą ladacznicą. – Uśmiechnęła się nieprzyjemnie i Alice przeszedł dreszcz strachu. Księżna, 247
siedząca pośród obfitych wzdętych spódnic, wyglądała jak wielki pająk z koszmarnego snu. – Cóż za nieszczęśliwy dla ciebie traf, że lord Vickery zostawił cię samą na kilka dni. Młodzi mężczyźni i ich miłostki... Tracą zdrowy osąd sytuacji... Jak sądzę, uznał, że musi zdobyć specjalne pozwolenie na zawarcie małżeństwa po wydarzeniach ostatniego tygodnia. Jest bardzo uważający, prawda? Zawsze u twojego boku – dodała z pobłażliwym uśmiechem. – Bardzo oddany. – Łatwo cię uwiódł, co? – raczej stwierdził, niż zapytał Henry Cole z wszechwiedzącym uśmieszkiem. – Vickery ma ugruntowaną reputację. – Przysunął się do Alice, dotykając jej kolanem. –Skandaliczną, a ty... – cmoknął
S R
– jesteś jak dojrzała brzoskwinia, gotowa do zerwania. Alice odsunęła się, a księżna skarciła męża:
– Siedź cicho, Henry, nie czas oddawać się twoim upodobaniom. Mam do pomówienia z panną Lister. Wiedziałam, że będę miała okazję. Byłam pewna, że przyjdziesz na wezwanie Lydii.
Alice kręciło się w głowie. Pomyślała o liściku schowanym w kieszeni spódnicy.
– Czyli pani wiedziała, że Lydia ukrywa się w młynie? – Nigdy jej tam nie było – odparła księżna.
– Doprawdy, panno Lister, oceniałam cię jako sprytniejszą mimo niskiego pochodzenia. Nie zgadłaś, że to ja napisałam tę notkę? Potrafię znakomicie naśladować pismo Lydii. Alice spojrzała na nią z osłupieniem. Powóz jechał teraz znacznie szybciej, podskakiwał na koleinach, kołysał się z boku na bok. Alice huczało w głowie, jakby tuż obok nich biegło stado koni. Niemożliwe, żeby upiła się jednym łykiem brandy, mimo to wnętrze powozu zaczęło wirować przed jej oczami, poczuła się naprawdę źle. Na podłodze wirowały plewy, którymi była 248
pokryta podłoga w młynie, plewy, przylgnęły do spódnicy Faye Cole. Alice zdziwiła się, że wyniosła księżna Cole wybrała się z domu w brudnej spódnicy, gdy przyszło nagłe zrozumienie i zatchnąwszy się z przestrachu, powiedziała: – To pani tam była! To pani chciała zepchnąć mnie ze schodów! – Zaznałaś przyjemnego życia, prawda? – spytała księżna, odsłaniając zęby w uśmiechu, który zmroził Alice. – W Fortune Row ocalił cię lord Vickery, trzeba przyznać, że ma szybki refleks. Potem pilnował cię jak skarbu, udało mu się nawet wydostać cię z więzienia, chociaż wydawało nam się, że utkniesz tam na dobre i zejdziesz nam z oczu. A dzisiaj na schodach o mały włos dopięłabym swego. – Szybkim ruchem wyciągnęła nóż i przyłożyła go
S R
Alice do gardła. – Ale to już koniec. Nie ma tu lorda Vickery'ego, jesteś w naszej mocy.
Alice wyciągnęła rękę, chcąc złapać ją za nadgarstek, ale powóz zakołysał się, w głowie zaczęło jej wirować, zsunęła się z siedzenia na podłogę. Henry Cole podniósł ją, jego ręce przesunęły się lubieżnie po jej ciele, owiał ją jego gorący oddech.
– Opium – poinformowała ją rzeczowo księżna. –Teraz nasza droga panna Lister pośpi sobie.
Alice próbowała odsunąć się od księcia, ale brakowało jej sił, oddychała płytko. Ciemność spadła na nią nagle, jakby słońce zgasło.
249
Rozdział dwudziesty pierwszy Lydia budziła się powoli, wciąż jeszcze przyjemnie rozluźniona po miłości z Tomem i zadowolona, mimo że leżała zwinięta w kłębek pod śmierdzącą końską derką, na kłującym starym, materacu w nieużywanej stodole na terenie? posiadłości należącej do Cole Court. To ona wpadła na pomysł, aby się tu zaszyć, znała tu każdy kamień, wiedziała, gdzie zdobyć coś do jedzenia i najskuteczniej się ukryć. Czas upływał, a oni wciąż nie znaleźli sposobu, żeby oczyścić Toma z zarzutów. Przez kilka ostatnich dni Tom był czymś zajęty, nie rozmawiał jednak z nią o swoich planach, ale kochał się z nią z takim zapałem jak zawsze.
S R
Przeciągnęła się i sięgnęła ręką. Toma nie było. Usiadła gwałtownie, ukłucie strachu przepędziło resztki snu. Dokąd poszedł? Dlaczego nie powiedział jej, że wychodzi? Dlaczego ją zostawił? Czy był bezpieczny? Uczucie niepewności, które tak usilnie starała się zwalczyć, powróciło. Wygrzebała się spod derki, drżącymi rękami uporządkowała ubranie, włożyła buty.
Zimny wiatr cisnął jej w twarz krople deszczu, wiedziała, że wkrótce przemoknie. Rozejrzała się wokół i z ulgą zobaczyła Toma przemierzającego wrzosowisko. Kierował się na południe, drogą prowadzącą do Cole Court. Szedł zamaszystym, niedbałym krokiem, emanując pewnością siebie. Zawsze jej się to podobało, teraz jednak poczuła chłód w sercu. Ruszyła niepewnie za nim, wołając go po imieniu, ale Tom się nie odwrócił. Przyspieszyła kroku. Opowiedziała ukochanemu, jak rodzina się jej wyrzekła, jak została wyrzucona z domu i wydziedziczona. Wcale się tym nie przejął. Był pewien, że przyjmą ją z powrotem, gdy tylko on zdoła udowodnić swoją niewinność. Arystokratyczne rodziny nienawidzą skandali, dowodził. 250
Kiedy Lydia będzie jego prawowitą żoną, wszystko zostanie wybaczone i zamiecione pod dywan. Może Tom tak bardzo chciał ją poślubić, pomyślała, że wpadł na pomysł, aby zwrócić się do jej rodziców. Przekonać ich, że jest niewinny, i poprosić o pomoc w oczyszczeniu swojego imienia, tak aby ich wesele mogło się odbyć jak najszybciej. Doszła do obrzeża lasu chronionego dla saren i jeleni. O jakieś dwadzieścia jardów od drogi zobaczyła powóz rodziców, pędzący z niezwykłą jak na przejażdżkę prędkością, obryzgany błotem. Woźnica, zamiast skierować go w stronę stajni, zboczył na wąską drogę prowadzącą do składziku na lód. Tom musiał również dostrzec powóz, bo ruszył w jego kierunku. Nie oglądał
S R
się, wciąż był dość daleko od niej. Lydia wzięła oddech, żeby na niego krzyknąć, ale coś ją powstrzymało. Ogarnęło ją złe przeczucie, nogi zrobiły się jej nagle ciężkie jak z ołowiu.
Oboje księstwo wysiedli z powozu i Lydia obserwowała, jak Tom do nich podchodzi. Matka zesztywniała, wyraz oburzenia i niedowierzania pojawił się na jej twarzy, ojciec wyprostował się, jakby miał za chwilę polecić woźnicy przepędzić Toma batem. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Lydia podkradła się bliżej i przystanęła za pniem rozłożystego starego dębu. Przyłożyła drżące dłonie do spękanej kory. Czuła, że coś jest nie tak. Miała ochotę odwrócić się i uciec, ale ciekawość przeważyła. – Cole! – zawołał Tom, a ona pomyślała, że źle zaczyna, nie okazując ojcu szacunku. – Przyszedłem porozmawiać o waszej córce. – Wsadził ręce do kieszeni, pokonując kilka ostatnich kroków dzielących go od księstwa. – Mam Lydię. Jest moją kochanką. Moją ciężarną kochanką. – Patrzył wprost na księcia. – Musiała to odziedziczyć po panu, ma spory apetyt na te rzeczy.
251
Lydii zrobiło się słabo. Zasłonić uszy dłońmi, uciec stąd, zapomnieć o tym, co usłyszała. Za późno. Stała jak przykuta do pnia, ogarnięta pragnieniem, aby za wszelką cenę poznać prawdę o nim i o sobie. – Czego chcesz, Fortune? – spytał książę. Czy jej się zdawało, czy głos ojca był podszyty strachem? – Pieniędzy – oświadczył prosto z mostu Tom. – Przekażcie mi jej posag, a wtedy poślubię ją i wyjadę z kraju. Wyznaczyli cenę za moją głowę, więcej o mnie nie usłyszycie. Będziecie mogli zapomnieć o waszej puszczalskiej córce. Uwolnię was od niej, nie będzie więcej plamić honoru rodu Cole. Zrobię to pod warunkiem, że mi zapłacicie.
S R
– Nie chcemy mieć do czynienia z tą rozpustnicą! – Piskliwie wzniesiony głos matki wwiercał się w uszy Lydii. – Rzuciła się w ramiona człowieka, który nie umie się zachować jak dżentelmen! Nie zapłacimy ani grosza! Niech was oboje licho porwie!
– Wynocha! Słyszałeś, co powiedziała. Nie dbamy o to, czy ją poślubisz, czy nie. Idź stąd albo zwrócimy się do władz.
Wygląda jak zbity pies, pomyślała Lydia, patrząc na Toma z dziwną dla niej samej chłodną obojętnością. Gdyby mi powiedział, że zamierza do nich pójść i zażądać pieniędzy za uwolnienie ich ode mnie i od skandalu, jaki wywołałam, wyjaśniłabym mu, że tylko straci czas. Nic ich nie obchodzę. I jego też. Tom rzucił obrzydliwą uwagę, że Lydia, porzucona przez niego, wyląduje w rynsztoku, gdzie jej miejsce, wśród dziwek takich jak ona. Zakryła dłońmi uszy, woźnica uniósł bat i Tom, uznając się za pobitego, okręcił się na pięcie, rzucając jeszcze jakąś ohydną uwagę, i odszedł wielkimi krokami, usiłując zachować pozory godności. Napięcie nagle opuściło Lydię, zwiotczała 252
i oparta o litościwy pień drzewa, zaczęła płakać. Nienawidziła samej siebie. Za to, że okazała się tak głupia. Zaufała mu ponownie, choć wiedziała, że o nią nie dba. Kłamał bez przerwy, udawał, że ją kocha i chce się z nią ożenić, a chodziło mu tylko o to, że dziedziczy pięćdziesiąt tysięcy, a z czasem jeszcze więcej. Był hazardzistą, grał o jej pieniądze. Przegrał. Ale ona też. Wyprostowała się. Któregoś dnia powiem ci, Tomie, co o tobie myślę. Zapłacisz mi za wszystko. Poczuła się słaba i samotna. Muszę wrócić do miasteczka, do Alice, Lizzie i Laury, wyznać im, jak głupio dałam się zwieść po raz drugi, poszukać u nich pociechy i zrozumienia. Zaraz oderwie się od tego drzewa, nie bardzo interesuje ją rozwiązanie
S R
zagadki, co też przygnało jej rodziców do składziku na lód. Woźnica otworzył drzwi powozu, księstwo wyciągnęli kogoś ze środka, biorąc go między siebie. Kapelusik spadł na ziemię, blond loki zalśniły w marcowym słońcu. Kobieta powłóczyła nogami, jakby nie chciały jej nieść, księżna coś do niej mówiła. Lydia żachnęła się. Alice! Dała krok, ale w porę opamiętała się i cofnęła za drzewo, obserwując, jak oboje księstwo prowadzą Alice do składziku na lód. Stalowe drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem. Stanął przy nich na straży stajenny, a woźnica zaciął konie i pojechał w kierunku stajni. Lydia stała, usiłując doszukać się w tym wszystkim sensu. Obleciał ją strach. Działo się coś dziwnego. To dlatego oboje księstwo robili na początku wrażenie zaniepokojonych obecnością Toma. Bali się, że w czymś im przeszkodzi, ale co, na litość boską, zamierzali? Alice wyglądała na oszołomioną. I po co zamknęli się w środku? Lowell! – olśniła ją nagła myśl. Jego dom na farmie stoi ledwie o kilkaset jardów stąd. Będzie wiedział, co robić. Alice przyjęła ją pod swój dach, gdy rodzice ją wypędzili. Nie może tu stać i czekać nie wiadomo na co, kiedy przyjaciółka znalazła się w niebezpieczeństwie. 253
Przemknęła do następnego drzewa, potem do następnego, za każdym razem wyczekując na krzyk stajennego, oznajmujący, że ją zauważył. Nic takiego nie nastąpiło. Dopadła żywopłotu i przedostała się na drugą stronę. Spódnicę miała poszarpaną, ubrudzoną błotem, nogi przemoczone, serce biło przyspieszonym rytmem. Odwróciła się w kierunku High Top i zaczęła biec. Alice chciała spać, ale ktoś bił ją po twarzy, szarpał za włosy i ból wyrywał ją z nieświadomości, aż wreszcie otworzyła oczy. – Obudź się, idiotko! – usłyszała, czując kolejne uderzenie. Ból był piekący, Alice zamrugała powiekami, usiłując otrząsnąć się z otępienia. Co się z nią działo? W ustach czuła gorzki posmak, otępiały umysł
S R
podsuwał strzępki obrazów, nie potrafiła się na nich skupić. Jęknęła i chciała się położyć, ale ktoś zmusił ją, by usiadła oparta plecami o ścianę. Było przenikliwie zimno. Czuła się bezwolna, głowa jej ciążyła. Kolejny piekący policzek wymierzony silną ręką. Alice otworzyła oczy. Zobaczyła nad sobą wykrzywioną wściekłością twarz Faye Cole. Nie mogła skupić na niej wzroku, rysy twarzy księżnej zamazywały się przed jej oczami. – Przedawkowałaś opium – powiedział ktoś, kto stał gdzieś blisko nich. – Nie rozumiem, dlaczego tak ci zależy na tym, żeby oprzytomniała. Trzeba było skończyć z nią w powozie.
– Cicho bądź, Henry. Chcę się dowiedzieć, czy pamięta. – Co to za różnica, pamięta czy nie? Przecież i tak musisz się jej pozbyć – odparł z rezygnacją. – Niepotrzebnie się tak patyczkujesz, jeśli chcesz znać moje zdanie. – Przypominam ci, że to ty chybiłeś celu, chociaż miałeś ją na wyciągnięcie ręki. Trzeba było zastrzelić ją w Fortune Row, byłoby po kłopocie.
254
– Czy co pamiętam? – zapytała Alice. Gardło ją piekło, język wypełniał całe usta, z trudem wymawiała słowa. – Nic nie pamiętam. – Sama widzisz! – powiedział triumfalnie książę. – Marnujesz tylko czas. Walnij ją wreszcie w głowę! Alice oparła się mocniej o ścianę. Każdy ruch sprawiał jej ogromny wysiłek. Nie skrępowali jej, nie musieli. Ledwie mogła unieść głowę. – Ładniutka – stwierdził książę głosem rozkapryszonego chłopca, dopraszającego się o coś. – Sprytna, pełna życia dziewucha, jakie lubię. Może zabawiłbym się, zanim z nią skończymy? Dotknął jej piersi, Alice chcąc się od niego odsunąć, walnęła głową w ścianę. Ogarnęła ją fala mdłości.
S R
– Nie ma czasu na twoje zabawy – ofuknęła go ze złością Faye Cole. – Wyciągnę to z niej, potem z nią skończymy.
– Szkoda... – powiedział niemal dobrotliwie książę. Alice wciąż wirowało w głowie, myśli jej się rwały, może to jakiś senny koszmar?
– Mów, dziewczyno – rozkazała gniewnie księżna. – Ja... nic... nie wiem – odparła Alice, z trudem wymawiając słowa. Zamrugała oczami. Dlaczego tak tu ciemno i zimno? Znowu woda kapie ze ścian? Zamknęli ją w bryle lodu? – Przestańmy wreszcie tracić czas – oświadczył ze złością Henry Cole. Jak przez mgłę zobaczyła, że książę unosi ramię, i odwróciła na bok głowę. Nie było dla niej ratunku. Ledwie mogła się ruszać, nie zdoła uciec. Wyobraziła sobie siebie z roztrzaskaną o ścianę głową. Jak głupio umierać z rąk tych dwojga. Czy Miles kiedykolwiek pozna prawdę? Wrzucą jej ciało do stawu przy młynie, nikt go nie odnajdzie. Księstwo Cole byli ponad wszelkimi
255
podejrzeniami. Zamknęła oczy, jakby to mogło ją uchronić przed ciosem, nie padł rzeczywiście, bo księżna Cole powstrzymała męża. – Jeszcze nie teraz, stary głupcze! – Złapała Alice za ramiona i potrząsnęła nią. – Pamiętasz! Listopad w zeszłym roku. Ognisko pod gołym niebem, obchody dnia Guya Fawkesa, usiłowała przypomnieć sobie Alice. Pamięć podsuwała koszmarną scenę między księżną Cole a jej córką. Kiedy Lydia wyznała matce, że kocha Toma Fortune'a, została zwymyślana w ohydny sposób. Szok wywołany publicznym upokorzeniem Lydii przez własną matkę, a później odkryciem ciała Warrena Sampsona zatarł inne wspomnienia, ale teraz... – Pamiętam...
S R
Księżna puściła ją i oboje z mężem cofnęli się o krok, przyglądając Alice. – Pamiętam – powtórzyła, przenosząc wzrok z twarzy księżnej na poczerwieniałą twarz księcia. – Widziałam was, zanim rozpalono ognisko – mówiła powoli. – Nie mogliście dać sobie rady z kukłą Fawkesa. Pamiętam, jakie to było dla mnie dziwne, że księstwo Cole zniżyli się do czegoś takiego jak pomoc w przygotowaniu ogniska. – Pokręciła głową. – Jaka byłam głupia... Nawet gdy kukła upadła i odkryto, że to ciało Warrena Sampsona, nie skojarzyłam tych faktów. To wy go zabiliście. Księżna wydała triumfalny okrzyk. – Mówiłam ci, że ona pamięta! – To wy zamordowaliście Sampsona, a nie Tom Fortune. – Spojrzała mętnym wzrokiem na księżnę Cole. – I prawdopodobnie także sir Williama Crosby'ego... – Skądże znowu, głupia dziewucho! – powiedziała ze złością Faye Cole, jakby miała do czynienia z kimś wyjątkowo tępym. – To robota Sampsona. Crosby był jednym z nas, dlaczego mielibyśmy go zabijać? Co innego 256
Sampson! –Poruszyła się niecierpliwie, spódnice zaszeleściły. – Był nikim, nędzny robak, któremu przyśniło się, że będziemy go przyjmować. Takie coś, takie nic, wieśniak, który awansował na kupca. I jeszcze miał śmiałość posunąć się do szantażu, kiedy odmówiliśmy! – Miał czelność podejść do mnie na balu – dodał Henry Cole. –I to na oczach wszystkich! Jakby sugerował, że dopuściłem go do swojego towarzystwa! Łajdak! Zapadło milczenie przerywane tylko ściekaniem kropli wody po ścianach. Zimno przeniknęło Alice do szpiku kości, ale miało to tę dobrą stronę, że jej umysł zaczął pracować sprawniej, uwalniając się choć częściowo
S R
z narkotycznego otępienia. Teraz rozpoznała, gdzie się znalazła. Siedziała na opakowanym w słomę bloku lodu, takie same piętrzyły się aż po dach. Księstwo przywieźli ją do składziku na lód, bo znajdował się z dala od domu i szpiegujących oczu służby, ściany były solidne, miał tylko jedne drzwi. Wiedziała, że nie wyjdzie stąd żywa. – Sampson coś o was wiedział.
– Odgrażał się, że oskarży mnie o śmierć pokojówki – powiedział książę, dziwnie podniecony. – Znaleźli ją w rowie. O co cały ten krzyk? Była całkiem chętna...
Alice zrobiło się niedobrze. Pamięć podsunęła widok zwłok dziewczyny, które znaleźli z Lowellem. Zgwałconej i porzuconej na pewną śmierć. Henry Cole pewnie nie pamiętał, jak się nazywała. Przerażenie ją ogarnęło, kiedy książę, podniecony wspomnieniem gwałtu, przysunął się do niej i owiał ją jego przyspieszony oddech. – W jaki sposób zabiliście Sampsona? – spytała pospiesznie. Głos miała wciąż ochrypły, posiniaczone ciało bolało, ale umysł odzyskał sprawność.
257
Prowokuj księżnę do mówienia, nakazała sobie, nie pozwól, żeby książę cię dotykał. Wykorzystaj ją przeciwko niemu. Poskutkowało. Faye odsunęła natrętne dłonie męża i stanęła bliżej Alice. – Nie było trudno – powiedziała z przechwałką w głosie, zadowolona, że może mówić. – Zaprosiliśmy go. Nie spodziewał się niczego złego. Zaproszenie do Cole Court musiało nieźle połechtać jego ambicję. Doprawiłam trochę jego wino, a potem... – wykonała ruch dłońmi, jakby coś skręcała – złamaliśmy mu kark. Alice znów ogarnęły mdłości, z trudem je powstrzymała. – Ukryliście ciało, a potem przebraliście je za kukłę Fawkesa.
S R
– Właśnie – potwierdziła z dumą księżna.
– Przebiegły plan. Byłby doskonały, gdybyś nas nie zauważyła. – Musiał to być spory wysiłek, zataszczyć go do ogniska i umieścić na szczycie. Gdybym choć przez chwilę pomyślała... A ja głupia sądziłam, że księstwo Cole postanowili przyczynić się do zabawy i nie dość, że przygotowali kukłę, to jeszcze sami męczyli się, żeby umieścić ją na miejscu. – Wynikł drobny problem – powiedziała rzeczowym tonem księżna, jakby omawiała jakieś kwestie związane z prowadzeniem domu. –Sampson był zbyt ciężki. Zorientowaliśmy się dopiero wtedy, gdy ognisko zaczęło płonąć i ciało się stoczyło. Inaczej nikt by się nie zorientował. Spłonąłby i nikt by o tym się nie dowiedział. – Dobrze się złożyło, że Tom Fortune został oskarżony, ponieważ dał sygnet Crosby'ego Lydii i został wtrącony do więzienia. To rozwiązywało sprawę. – Też tak myśleliśmy – przyznała księżna. – Zapomnieliśmy nawet o tym, że ty wiesz. Dopiero kiedy przez niekompetencję strażników Tom uciekł z więzienia i zaczął kręcić się w 258
pobliżu Fortunek Folly, zaczęliśmy się obawiać, że jego obecność odświeży ci pamięć. Sama rozumiesz, musisz zniknąć. – Spudłowałem w Fortune Row – wtrącił z niesmakiem książę. – A nie powinienem, mam sporą praktykę, bo lubię sobie postrzelać do królików. Vickery niepotrzebnie był tak diablo szybki. Bezsensownie mi przeszkodził. – Wtrąciliście mnie do więzienia – powiedziała Alice. – Tak czy owak pozbylibyście się mnie, jak nie w ten, to w inny sposób. – Henry widział wtedy ciebie i lady Elizabeth. Byliśmy wstrząśnięci. Córka hrabiego Scarlet zachowująca się jak ulicznica! Opłaciliśmy modniarkę, żeby wniosła oskarżenie, ale znowu szyki pokrzyżował nam Vickery na spółkę z tym przeklętym prawnikiem.
S R
– Ale teraz go tu nie ma, prawda? – spytał szyderczo książę. – Tym razem cię nie uratuje. – Złapał materiał sukni Alice przy szyi i szarpnął, sprawiając jej ból. – Może i ciebie wrzucę do rowu po wszystkim... – Mylisz się, książę, jestem tutaj – rozległ się głos Milesa. – Aresztuję was. – Przez dziurę w słomianej strzesze wdarło się dzienne światło i Miles zeskoczył na podłogę. Wymierzył jeden precyzyjny cios i książę Cole zwalił się na ziemię. – Rusz się! – polecił z furią Miles. – Wstawaj, żebym mógł ci znowu przyłożyć!
Żelazne drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do środka wpadł Lowell, a tuż za nim Nat Waterhouse i Dexter Anstruther. Książę zdołał podnieść się na nogi i Miles wymierzył mu kolejny cios w szczękę, precyzyjny i silny. – To za Alice – powiedział. Odwrócił się i wziął ją w ramiona. – Alice... Alice... – powtórzył. Nie dodał nic więcej, ale nie było to potrzebne. Pochylił głowę i pocałował ją we włosy, a Alice poczuła się bezpieczna.
259
Księżna zaczęła płakać, zawodząc przeraźliwie. Miles z ociąganiem wypuścił Alice z objęć i odwrócił się do Faye Cole. Alice dostrzegła błysk stali w rękawie, dłoń księżnej wystrzeliła z szybkością, której nikt by się nie spodziewał, gotowa do ciosu. – Miles, ona ma nóż! – wykrzyknęła Alice i posunęła najbliższy blok lodu w kierunku księżnej, tak że podciął jej nogi. Księżna upadła z szumem spódnic, nóż z brzękiem przesunął się po podłodze. Książę sięgnął po niego i wycelował w pierś Milesa, ale Lowell chwycił go za rękę, wykręcił mu nadgarstek i nóż znów opadł z brzękiem na podłogę.
S R
– Wielkie dzięki, Lister. – Miles podniósł bezceremonialnym ruchem księżnę i przekazał ją Dexterowi.
– Pasuje mi to do całości, że księżnę Cole podcięła była służąca, a księcia rozbroił chłop z farmy.
– Byłaś wspaniała, Alice – powiedział Miles, a kiedy zachwiała się, złapał ją za ramiona. Pobladł, w jego głosie usłyszała strach i zrobiło jej się przyjemnie. – Nie zdawałem sobie sprawy... Coś ci zrobili? – Nie zdążyli. Jestem trochę oszołomiona. Dali mi opium... Miles spojrzał na księcia z wściekłością.
– Ten łajdak nie dostał jeszcze za swoje! – Myślę, że wystarczająco. To księżna dała mi opium. Ona wszystko zaplanowała. – Dreszcz ją przeszedł. – Jest w niej coś... z potwora. – Nie wolno wam mnie aresztować! – ciskała się Faye Cole, kiedy Nat i Dexter ją wyprowadzali. –Jestem księżną Cole... – Muszę cię stąd zabrać – powiedział Miles do Alice. – Przemarzłaś na kość.
260
Spojrzała na niego. Głos brzmiał łagodnie, ale było w jego twarzy coś pierwotnego, nieokiełznanego i Alice pomyślała, że nigdy nie zapomni, z jaką siłą uderzył Henry'ego Cole'a. – Możesz iść czy za bardzo kręci ci się w głowie? – dopytywał się troskliwie. – Wydaje mi się, że dam radę – odparła, chwytając go mocno za ramię. Nogi miała jak z waty. – Sprowadziłeś tu całe Fortune's Folly? – zdobyła się na żart, kiedy wyszli na zewnątrz i zobaczyła pracowników Lowella odprowadzających stajennego księstwa Cole. – Nie wiem, jak zdołałeś wyperswadować mamie, żeby się tu nie zjawiła. Przepuściła taką szansę, dać
S R
torebką po głowie samej księżnej Cole.
– Godnie ją zastąpiłaś – odwzajemnił się Miles. – Niezły manewr. Wypraktykowałaś to na narzucających ci się rozpustnych dżentelmenach? – Po części – powiedziała, trzęsąc się z zimna. – Miles, skąd się tutaj wziął Lowell?
– To on po nas posłał. Lydia zobaczyła, jak jej rodzice cię tu przywieźli, i pobiegła na farmę po pomoc. Lowell posłał do nas kogoś z wiadomością, a sam zjawił się ze swoimi ludźmi i rozbroił strażnika.
Podszedł do nich Lowell i obaj z Milesem wymienili uścisk dłoni. – Jesteście znowu przyjaciółmi? – spytała Alice, a obaj mężczyźni spojrzeli po sobie. – Dba o ciebie – powiedział Lowell. – Myślę, że to oznacza aprobatę – stwierdziła Alice. – Naturalnie na sposób przyjęty w Yorkshire. – Brat pocałował ją w policzek i odszedł, a ona zwróciła się do Milesa: – Gdybym wiedziała, że wrócisz...
261
– To być może nie zrobiłabyś czegoś tak głupiego, jak usiłowanie udzielenia Lydii pomocy na własną rękę. Ledwie zdążyłem przyjechać i szukałem ciebie w Old Palace, gdy wpadł człowiek twojego brata. – Powiedziałeś, że to Lydia wszczęła alarm. Co ona tu robiła? Cień przemknął po twarzy Milesa. – Powiem ci później. Tom Fortune po raz kolejny ją zawiódł. Lydia jest w kiepskim stanie. – Nie! – zaprotestowała, czując, że serce jej pęknie z żalu nad przyjaciółką. – Jak on mógł? Miles przytulił ją do siebie tak mocno, że ledwie mogła oddychać.
S R
Wiedziała, że zrobił to, aby ją pocieszyć, okazać, że ją kocha i rozumie jej troskę o Lydię.
– Tom jest znowu wolnym człowiekiem – powiedziała, wzdychając. – Mam jednak nadzieję, że nie odważy się tutaj pokazać. – Fortune to skończony łajdak – oświadczył Miles. – W końcu spotka go zasłużona kara. – Odsunął Alice nieco od siebie, przeniósł spojrzenie z jej twarzy na rozdarty stanik sukni i poplamioną spódnicę. – Porządnie mnie wystraszyłaś. Czy następnym razem, kiedy powiem ci, żebyś nie ruszała się nigdzie sama, posłuchasz mnie?
– Mam nadzieję, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy. Roześmiał się, słysząc tę wykrętną odpowiedź. – Uzyskałem pozwolenie na ślub, wkrótce zostaniesz moją żoną. Będziesz musiała przysiąc mi posłuszeństwo. – W takim razie dobrze, że zdążyłeś, zanim Henry Cole zmiażdżył mi głowę. Dziękuję ci za to, że już drugi raz uratowałeś mi życie. – Alice uśmiechnęła się przekornie. – Nie chciałbyś przecież, żeby ktoś sprzątnął ci
262
sprzed nosa dziedziczkę fortuny, zanim zdołasz odsunąć od siebie widmo więzienia za długi... – W ogóle o tym nie myślałem – odrzekł Miles, całując delikatnie Alice. – Wracajmy do domu i pobierzmy się wreszcie.
S R 263
Rozdział dwudziesty drugi Trzy dni później w małym kościółku w Fortunek Folly odbył się ich ślub. Lizzie Scarlet była druhną i to ona złapała bukiet Alice. Miles poprosił Philipa, aby jako drużba stanął obok Dextera i Nata, i chłopak nie posiadał się z dumy, a lady Vickery popłakała się z radości. Przyszła także Lydia, smutna, milcząca, ż zaczerwienionymi oczami, ale chciała uczestniczyć w święcie przyjaciółki. Ucałowała Alice, składając jej życzenia, i szepnęła do ucha, że przynajmniej jedna z nich znalazła hulakę, który porzucił dawne życie dla porządnej kobiety i miłości. Alice ogromnie zasmucił los przyjaciółki, ale później zobaczyła ją,
S R
jak odłączyła się od towarzystwa i usiadła samotnie nad rzeką, a w ślad za nią poszedł Lowell. Zaczęli rozmawiać i Alice pomyślała, że może zajmie to sporo czasu, ale któregoś dnia Lydia zaufa mężczyźnie.
Radość tego dnia zmąciło pojawienie się sir Montague'a Fortune'a, który ogłosił, że przywraca stary średniowieczny podatek, który nakładano na świeżo poślubione pary. Dexter i Nat przepędzili go, po czym wrócili spełnić toast weselny.
– Krąg z punktem pośrodku – ogłosiła triumfalnie pani Lister, kiedy po zakończeniu weselnego śniadania usiadły obie w Spring House, żeby w spokoju wypić herbatę. – A to oznacza dziecko! Dziecko poczęte podczas miodowego miesiąca! – Mamo, to przypomina raczej rybę – sprzeciwiła się Alice. – Ryba oznacza dobrą wiadomość. – Pani Lister przybliżyła filiżankę do oczu. – Ale może to też być serce albo... róg. – Cokolwiek sobie życzysz, mamo – powiedziała Alice, ujmując dłonie matki. Czuła się tak szczęśliwa, że zupełnie nie obchodziło jej, co można wyczytać z liści herbaty. 264
Rozległo się pukanie do drzwi i stanął w nich Frank Gaines. Był na śniadaniu razem z Celią, ale odwołał go na moment kurier z Harrogate. Alice widziała, że rozmawiał potem z Celią i zdaje się, że nie była to przyjemna rozmowa, bo Celia odeszła od niego z wysoko uniesioną głową i przez resztę popołudnia unikała jego towarzystwa. Prawnik miał ponurą minę i wyglądał na zmęczonego. – Chciałbym zająć pani chwilę, jeśli pani pozwoli, lady Vickery. – Usiadł z ociąganiem na krześle, które wskazała mu Alice. Na jego twarzy pojawił się dziwny w tej sytuacji wyraz zakłopotania i żalu. Panią Lister też musiało to zaintrygować, bo odstawiła filiżankę na
S R
spodeczek z głośnym stuknięciem.
– Kruk – powiedziała cicho. – Zła wiadomość.
– Mamo! – Głos Alice zabrzmiał ostro. – O co chodzi? – zwróciła się do prawnika.
– Pan Churchward i ja zaczęliśmy przygotowania do transferu środków na pokrycie długów lorda Vickery'ego. W trakcie tego... – odchrząknął – odkryliśmy, że na majątku ciąży zobowiązanie, które musimy honorować. – Umilkł.
– Proszę kontynuować, panie Gaines – ponagliła go, starając się, aby nie zabrzmiało to zbyt niecierpliwie. – Prawdę mówiąc, to nie moja sprawa, ale... Między panem Churchwardem a mną wynikła tutaj różnica zdań... Ja uważam, że pieniądze, zanim stały się własnością lorda Vickery'ego, należały do pani, zatem ma pani wszelkie prawo wiedzieć. Jestem pani prawnikiem i muszę dopełnić swoich obowiązków, nawet jeśli są dla mnie wyjątkowo przykre. Sądzę... – odchrząknął znowu i spróbował poluźnić kunsztownie zawiązany fular – choć
265
ostatnio modnie jest uważać inaczej, że związek dwojga ludzi może być udany tylko wtedy, jeśli jest oparty na wzajemnej uczciwości wobec siebie. – Podzielam pana opinię, niemniej nie bardzo rozumiem... – To nie moja sprawa – powtórzył – jednak wolałbym, aby pani wiedziała. – Czy to lista byłych kochanek mojego męża? – spytała wprost, starając się zachować spokój. Musi zachować się jak dorosła osoba. Trudno jej będzie przełknąć, że to jej pieniądze pójdą na spłacenie zobowiązań wobec dawnych kochanek Milesa, ale to już przeszłość. – Nie, proszę pani. – Wziął głęboki oddech. – Lord Vickery ma na
S R
utrzymaniu Susan Gregory, która była kiedyś służącą w domu jego ojca. Pieniądze są jej wypłacane regularnie, a płatność obciąża majątek od jedenastu lat. – Po chwili wahania mówił dalej: – Ma dziecko, dziesięcioletnią dziewczynkę. Mówi się, że ojcem jest lord Vickery. Odwiedza je od czasu do czasu.
Cisza trwała dłuższą chwilę. W końcu Alice wstała gwałtownie, przewracając filiżankę po herbacie. Zakręciło się jej w głowie. Miles utrzymuje kobietę. Służącą. Ma z nią dziecko. Nic jej nie powiedział, a przysiągł mówić prawdę, twierdził, że się stał uczciwym człowiekiem. Zacisnęła mocno rękę na oparciu krzesła, z którego wstała, chcąc się opanować. Jedenaście lat, czyli należy cofnąć się do czasów, gdy Miles pokłócił się z ojcem tak poważnie, że został wypędzony z domu. Jedenaście lat temu Miles opuścił rodzinę i zaciągnął się do armii. – Nie powinien pan jej tego mówić! – zwróciła się oskarżycielskim tonem do Gainesa pani Lister. – Nie potrzebowała tego wiedzieć! – Mamo! Pan Gaines jest prawnikiem i działa w moim najlepiej pojętym interesie. 266
– Zobaczyłam to w liściach – powiedziała pani Lister, twarz miała ściągniętą. – Lampa oznaczająca ujawnienie sekretu. Jesteś teraz markizą, Alice... – Głos jej się załamał. – Powinnaś udawać, że nic nie wiesz. – Przykro mi, milady. – zwrócił się do Alice Gaines. – Odkryłem to dopiero dzisiaj. – Za późno, żeby poinformować mnie przed weselem. Uprzedził pan Celię, że mi powie. –Teraz rozumiała, co między nimi zaszło. – Zdenerwowała się. Wiedziała o niej i o dziecku. – Przykro mi, milady. Celia wiedziała, pomyślała Alice, lady Vickery na pewno również.
S R
Wiedziały, że gdy Miles miał osiemnaście lat, uwiódł służącą, która zaszła w ciążę i urodziła dziecko. Wiedziały, że wciąż płaci na utrzymanie matki i dziecka, ale milczały, ignorując ten fakt, udając jak wszyscy dobrze urodzeni w takiej sytuacji, że to nie ma znaczenia. Dla Alice miało. Zaufała Milesowi i sądziła, że go zna. Pokochała go i myślała, że on ją też kocha. Miało, bo deklarował, że stał się uczciwym człowiekiem, tymczasem ukrywał przed nią prawdę.
– Muszę się zastanowić – powiedziała. – Zechcecie mi wybaczyć... Wyszła do ogrodu. Dzień był piękny, rozwijały się pierwsze, soczyście zielone, młode liście. Skryty w głogu, śpiewał ptak. Chłodnawe powietrze przyjemnie owiało jej policzki. Miles powiedział jej kiedyś, że pragnęliby siebie, niezależnie od tego, czy Alice byłaby dziedziczką fortuny, czy służącą. I to była prawda. Czy tak właśnie rzeczy miały się między Milesem a Susan Gregory? Może połączyło ich wzajemne pożądanie, bo mimo że ją zawiódł, Alice nie wierzyła, aby Miles siłą wziął kobietę. To mogłabym być ja. Tylko że ja jestem bogata, więc zostanę markizą Drummond, a Susan Gregory i jej dziecko z nieprawego łoża dostały na 267
pociechę jakiś domek i wypłacane co kwartał pieniądze. Przynajmniej nie zostawił ich na łasce losu jak Tom Fortune Lydię. Usiadła na ławce. Jeszcze kilka tygodni temu spacerowała tutaj z Milesem. Czuła się nieszczęśliwa i chciało jej się płakać. Właściwie jej nie skłamał, zaniedbał tylko wyjawić istotny fakt. „Od początku wiedziałaś, jaki jestem. Nie ukrywałem przed tobą swojej przeszłości". Teraz rozumiała, dlaczego nie chciał rozmawiać o swojej kłótni z ojcem. – Alice? Odwróciła głowę. Stał o jard od niej. Alice zapragnęła rzucić mu się w ramiona, zapomnieć o tym, czego się dowiedziała. Otworzyć przed nimi nowy
S R
rozdział, pogrzebać przeszłość. Wiedziała jednak, że będzie to oparte na kłamstwie, fałszywe i udawane. Nie potrafiła przymknąć oczu, jak radziła matka, i udawać, że nic się nie stało. Może inna kobieta tak by zrobiła na jej miejscu, ale ona nie była w stanie.
– O co chodzi? – spytał Miles, siadając obok Alice i biorąc ją za rękę. – Twoja matka powiedziała, że Frak Gaines zdenerwował cię jakąś wiadomością.
Zmarszczył czoło i Alice miała ochotę wygładzić je dłonią, jakby przez dotyk mogła się przekonać, że Miles należy do niej i tylko do niej. Z tym wyjątkiem, że miała do niego prawa inna kobieta i ich dziecko. – Pan Gaines... – Jej głos zabrzmiał tak słabo, że odchrząknęła i zaczęła od początku. – Pan Gaines poinformował mnie o Susan Gregory i dziecku. Dlaczego nie ty? – Przeniosła wzrok z ich splecionych dłoni na jego twarz. Zobaczyła, że pobladł. Serce zaczęło jej bić szybkim rytmem. – Dlaczego mi nie powiedziałeś o swojej kochance i dziecku, Miles? – Susan nie była moją kochanką, a Clara nie jest moją córką.
268
Wypowiadając te słowa, był w pełni świadomy, że nie ma żadnego dowodu, który mógłby przedstawić Alice, aby przekonać ją, że mówi prawdę. Jeśli mu nie uwierzy... Ta myśl go przeraziła, bo oznaczałoby to, że przegra, straci Alice. Co mu wtedy pozostanie? Chyba jedynie to, że aby odzyskać jej zaufanie, złamie dane przed laty słowo i ujawni całą prawdę o kochance ojca. Skrywany przez jedenaście lat wstydliwy, niszczący rodzinę sekret wyjdzie na jaw, niwecząc jego wysiłek, aby tak się nie stało. Alice wpatrywała się w niego, nic nie mógł wyczytać z jej pozbawionej wyrazu twarzy. Zdał sobie sprawę, jak bardzo ją kocha. Od początku bał się, że ją straci, i wmawiał sobie, że chodzi o pieniądze. Teraz wreszcie zrozumiał, że
S R
chodziło o Alice. To jej pragnął z całego serca – ciepłej, szlachetnej, szczodrej dla innych.
– Powinienem był ci opowiedzieć o kłótni z ojcem i jak to się stało, że nie kontaktowałem się z rodziną tak długo. Susan była kochanką ojca, Clara jest jego dzieckiem.
– Kochanka twojego ojca – powtórzyła cicho.
– Nie mogę tego udowodnić, Alice. Nie potrafię przedstawić dowodu na to, że mówię prawdę. Moje imię jest na wszystkich dokumentach. Jego przyszłość wisiała na włosku, zależała od tego, czy Alice mu zaufa, i to go trwożyło, bo zdawał sobie sprawę, że nie zasłużył na jej zaufanie, ukrywając przed nią prawdę. Zamierzał powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha, ale nie zrobił tego. Każdego dnia testował swoją miłość do niej, zdolność do odczuwania, i zawsze cofało go to w przeszłość, budziło dawne lęki. A teraz przeszłość go dopadła i to właśnie dlatego, że zbyt długo się bał i ociągał z wyjawieniem prawdy. Nie wyznał jej akurat tego, o czym bezwzględnie powinna się dowiedzieć.
269
– Opowiedz mi o tym – powiedziała, ale nie mógł wyczuć z tonu jej głosu, czy ma jakąkolwiek szansę. – Miałem prawie osiemnaście lat. Skończyłem Eton i mówiło się o posłaniu mnie do Oxfordu, żebym studiował teologię. – Skrzywił się. – Fatalny wybór, ale ojciec chciał dla mnie kościelnej kariery. – Wzruszył ramionami. – Mówiąc prawdę, tak mi się podobał Londyn, że było mi wszystko jedno. Byłem młody i nie miałem zbyt wiele pieniędzy... – Spojrzał na Alice i potrząsnął głową. – No cóż, mimo to nie żyłem jak święty. Umilkł na chwilę. Kobiety, picie, hazard, oto czym kusiło go miasto. Wszystko to miało urok nowości, było tak podniecające dla młodzika, któremu
S R
wydawało się, że wszystkie rozumy pozjadał, w rzeczywistości naiwnego i zupełnie nieznającego życia.
– Wróciłem do domu w nocy, grałem w karty, ale nie przegrałem zbyt dużo, trafiła mi się chętna dama lekkich obyczajów. Życie wydawało mi się proste i łatwe. Zamierzałem natychmiast położyć się do łóżka, ale usłyszałem hałas w pracowni ojca, pomyślałem, że to włamywacz, i postanowiłem to sprawdzić. Wiele bym dał, żeby to cofnąć. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Wyłamałem drzwi, narobiłem hałasu i postawiłem na nogi połowę służby. – Kto tam był? Twój ojciec? – spytała.
– Mój ojciec – potwierdził szorstko. – Jego przewielebna lordowska mość, biskup Vickery. Człowiek, którego podziwiałem i darzyłem szacunkiem, który wygłaszał kazania o grzechu, cudzołożył ze służącą na biurku. Możesz sobie wyobrazić, co poczułem. Uważałem się za wyrafinowanego światowca, a byłem osiemnastoletnim żółtodziobem i nie wierzyłem własnym oczom. – Umilkł na moment. – Rozpętało się piekło, przybiegli ludzie zwabieni hałasem... moja matka, siostra... Ojciec w mgnieniu oka ocenił sytuację, z jasnością zadziwiającą jak na mężczyznę jeszcze przed chwilą ogarniętego 270
namiętnością. Biorąc obecnych na świadków, oskarżył mnie o rozwiązłość. Obudziły go odgłosy uprawianej przeze mnie rozpusty i pospieszył położyć kres rozwiązłości swojego pierworodnego syna. – Ale ta dziewczyna... – powiedziała cicho Alice. – Dlaczego się nie odezwała? – Bała się go. Widziałem to wyraźnie. Nie wykrztusiła ani słowa. Alice zamknęła oczy i Miles wiedział, że wyobraża sobie tę scenę, wczuwa się w strach i poniżenie doznane przez Susan Gregory, bo mogłaby się znaleźć na jej miejscu. – Co zrobiłeś? – spytała w końcu.
S R
– Nie zaprzeczyłem. Z początku dlatego, że nie bardzo do mnie dotarło, co ojciec mówił. Wydawało mi się, że go źle zrozumiałem, że to jakaś koszmarna pomyłka. Czekałem, kiedy powie prawdę, tymczasem on wygłaszał kazanie na temat mojego zdeprawowania, bezwstydu i lubieżności. – Przecież to był twój ojciec – zauważyła z niedowierzaniem Alice. – Dlaczego miałby coś takiego zrobić?
Gorzki grymas wykrzywił usta Milesa.
– Był biskupem. Miał wiele do stracenia. Wiedział, że wybuchnie skandal. Chodziło także o moją matkę. Jej rodzina ma duże wpływy w Kościele. – Spojrzał na ich splecione dłonie i zdał sobie sprawę, że ściska rękę Alice zbyt mocno. Rozluźnił uścisk i natychmiast ogarnęło go uczucie dojmującej straty. – Przepraszam... Sprawiłem ci ból. – Zaczął mówić szybko, żeby wreszcie to skończyć i pozwolić jej odejść, jeśli takie będzie jej życzenie. – Oddalił tę dziewczynę. Potem dowiedziałem się, że urodziła dziecko. Ojciec wielkodusznie zapewnił jej środki na utrzymanie, by zadośćuczynić moim grzechom, jak twierdził. Byłem już wtedy za granicą. Nigdy więcej go nie zobaczyłem. 271
Umilkł. Czekał, aż Alice powie, że w życiu nie słyszała bardziej nieprawdopodobnej wymówki, że przez całe swoje życie postępował nieuczciwie i ona nie wierzy w ani jedno jego słowo. Czekał, kiedy wstanie i odejdzie. Cisza przedłużała się w nieskończoność. – Zrobiłeś to dla matki – powiedziała łagodnie. – Kochałeś ją i chciałeś ochronić przed cierpieniem. Miałeś osiemnaście lat, zostałeś zdradzony przez ojca i milczałeś przez wzgląd na matkę. Coś w nim pękło, objął Alice, wtulił twarz w jej szyję i poczuł na policzku jej gorącą łzę. – To dlatego odrzucałeś ich wszystkich, Celię i Philipa, a przede
S R
wszystkim matkę. Dlatego nie chciałeś o tym rozmawiać i nie pozwoliłeś mi się do ciebie zbliżyć, gdy chciałam to wyjaśnić.
– Uwielbiała go – powiedział stłumionym głosem. – Nawet teraz... Nie mogę jej tego odebrać. – Zamknął oczy i przeciągnął palcem po policzku Alice. – On nie żyje. Niesprawiedliwość jego postępku nie ma dla mnie znaczenia.
– Nic podobnego, ma znaczenie – zaprotestowała Alice. – Trzymałeś to w sekrecie przez tyle lat, wziąłeś na siebie winę człowieka, który powinien cię chronić. Byłeś jego dzieckiem! Wymógł na tobie nie tylko przyjęcie jego winy, ale i dochowanie sekretu. – Nie mogłem znieść tej hipokryzji. W czasie kłótni dowodził mi, że prawda nie jest ważna, ponieważ to mogłem być ja. – Miles westchnął. – Nie byłem święty, rzeczywiście mogłem uwieść służącą, mogła być ze mną w ciąży... – Ale to nie byłeś ty! Miles, spójrz na mnie, posłuchaj. – Ujęła w dłonie jego twarz. – To nie twoja wina, to ojciec okazał się słaby i na dodatek zawiódł
272
ciebie. Byłeś nieokiełznanym, bezmyślnym osiemnastolatkiem, ale jednak niepozbawionym serca. – Powinienem był ci powiedzieć – stwierdził, patrząc na nią. – Nie obawiałem się tego, że nie dotrzymasz sekretu, ale wyjawienia prawdy. Bałem się miłości, bałem się zaufać komuś znowu, bo miłość i zaufanie, które uważałem za naturalne w rodzinie, okazały się fikcją. Nie chciałem przeżywać tego znowu. – I nie będziesz! – zapewniła Alice z żarem, obejmując męża. – Cała reszta, wojskowa kariera, była tego skutkiem? – Wstąpiłem do armii, żeby uciec jak najdalej. Po śmierci ojca gniew i
S R
zawziętość wzrosły, straciłem resztkę złudzeń, gdy odkryłem, że jego rozrzutność dorównywała hipokryzji. Przysiągłem sobie nie dbać o nic i nikogo i usilnie nad tym pracowałem. Stawałem się coraz bardziej twardy i cyniczny.
– Kłamca – zaprotestowała łagodnie Alice, uśmiechając się do Milesa. – Dbałeś o innych.
O matkę, chroniąc ją przed poznaniem niszczącej prawdy. O Laurę... opowiedziała mi, jak jej pomogłeś i jak rozpieszczasz Hattie. Odwiedzałeś kochankę ojca, żeby sprawdzić, czy jej niczego nie brakuje. Pan Gaines mi powiedział. Wierzę ci. – Prawdziwy cud. Dlaczego mi ufasz, Alice? Mimo wszystkiego, co zrobiłem? – Pewnie dlatego, że cię kocham. – Uśmiechnęła się. – I dlatego, że się zmieniłeś. Stałeś się z powrotem uczciwym człowiekiem, Miles. – Przyłożyła dłoń do jego policzka. – Kocham cię i nigdy nie przestanę. – Ja też cię kocham. – Wyznał trochę niepewnym tonem.
273
Alice spojrzała na męża, a on pocałował ją, delikatnie i czule. Łzy zalśniły w jej oczach, tym razem ze szczęścia, miał nadzieję. Scałował je z jej policzków, smakowały słono. – Kochasz mnie – powtórzyła promieniejąca i zaróżowiona. Miles roześmiał się. – Skąd to zdziwienie? Przecież wiesz. – Miałam nadzieję, ale nie pewność. – Skoro tak, postaram się, żebyś zyskała pewność, bo będę ci to powtarzał kilka razy dziennie. – Wstał i podniósł ją z ławki. – I udowadniał. Trzymając ją w ramionach, wszedł do domu i nie zważając na
S R
zszokowane twarze gości ani natarczywe pytania pani Lister, wniósł po schodach na piętro.
– Co ty wyprawiasz? – spytała, gdy otworzył z rozmachem drzwi sypialni i ułożył ją na łóżku.
– Przypieczętowuję nasze małżeństwo. – Zerwał fular i zdjął surdut. – Muszę jak najszybciej udowodnić, jak bardzo cię kocham. – Pocałował ją namiętnie, zaborczo. Proszę cię, pomóż mi zdjąć tę suknię. Musimy uczcić nasz ślub.
W jakiś czas później Alice leżała w ramionach męża, obserwując rozleniwionym wzrokiem draperie nad łóżkiem, poruszane wiosennym lekkim wiatrem. Miles nachylił się i pocałował żonę. – I co teraz? – spytała z ustami przy jego wargach. – Jest wspaniale – odparł, przyciągając ją bliżej do siebie. – Jeszcze do mnie w pełni nie dotarło, że mi uwierzyłaś. Za długo zwlekałem z wyjawieniem prawdy, za długo czekałem z wyznaniem, że cię kocham. – Nie traciłam wiary.
274
– Nie jestem ciebie wart, Alice, ale może pod twoim wpływem zmienię się jeszcze bardziej. – Wolałabym, żebyś nie dążył do świętości – stwierdziła, przesuwając dłonią po jego piersi i umięśnionym brzuchu. – Lubię, kiedy czasem pobłażasz swoim grzesznym instynktom. – Westchnęła z zadowoleniem, przesuwając palce. Uśmiechała się leciutko, świadoma swojej kobiecości i władzy. Rozluźniła się, przyjmując coraz intensywniejsze pieszczoty. Nic nie było istotne, tylko jego gorące wargi, rozkosznie natarczywe. Spojrzała w jego oczy, pociemniałe, rozszerzone pożądaniem. Opuścił głowę i zaczął ją całować po całym ciele, przesuwając powoli usta po wszystkich zgłębieniach i okrągłościach.
S R
– Miles – powiedziała urywanym głosem, czując, jak jej ciało drży od jego pieszczot.
Wyprężyła się, spirala pożądania narastała, aż ogarnął ją spazm. Wciąż z trudem łapała powietrze, wstrząsana intensywnością doznania. – Protestuję – powiedziała sennie, kiedy w końcu odzyskała oddech. – Bycie markizą Drummond to wyczerpujące zajęcie. Miles poruszył się niespokojnie.
– Jeśli o to chodzi – zaczął takim tonem, że wróciła jej przytomność umysłu. Przekręciła się na bok, otwierając oczy. – Miles? – spytała, widząc, że wygląda na zdenerwowanego. – Muszę ci o czymś powiedzieć. – Zobaczył, jak zmienia się wyraz jej twarzy i dodał pospiesznie. – Nie chodzi o sekret, kochanie, przysięgam. – Więc o co chodzi? – spytała, już odprężona.
275
– Dostałem list. Chwilę przed tym, zanim poszedłem cię szukać. Zamierzałem ci go przeczytać, ale w trakcie naszej rozmowy zupełnie o nim zapomniałem. – Czy to zła wiadomość? – Udzieliła się jej nerwowość Milesa. – I dobra, i zła – odparł z lekkim uśmiechem, obejmując ją i wtulając twarz w zagłębienie jej szyi. Alice, wdychając jego zapach, poczuła zawrót głowy z miłości i poczucia, że dzieją się między nimi dobre rzeczy. – Najpierw zła – powiedziała niewyraźnie. – Czuję się wystarczająco silna, żeby to znieść.
S R
– Ty tak, ale obawiam się, że twoja mama nie. Otóż nie jesteś markizą. – Co to znaczy? – spytała, odsuwając się od niego i patrząc z zaciekawieniem.
– Mój szanowny kuzyn Freddie, szesnasty markiz Drummond, żyje i ma się całkiem dobrze. Wraca z Indii Wschodnich. Napisał, że rozpuścił pogłoski o swojej śmierci, aby uniknąć więzienia za długi. Poślubił kochankę, spodziewają się dziecka, być może kolejnego markiza Drummonda. Alice usiadła, opierając się o poduszkę. –
Jak
on
śmiał!
–
powiedziała
z
oburzeniem.
–
Oszust!
Nieodpowiedzialny łajdak! Szkoda, że nie może się dowiedzieć, co o nim myślę! Chciał się wykręcić od zobowiązań, więc przerzucił na ciebie odpowiedzialność
i
zmusił
do
spłacenia
jego
długów.
Potwornie
niesprawiedliwe! Mam nadzieję, że odzyska tytuł i dług zarazem! Powinieneś posłać za nim wierzycieli, niech go ścigają! Miles przyciągnął żonę i ciepło jego ciała ostudziło nieco jej gniew, przestała drżeć z oburzenia.
276
– Dobra wiadomość jest taka, że nie jesteśmy tak dramatycznie zadłużeni, jak myślałem, i nie wisi nade mną klątwa, co zapewne uspokoi twoją może nieco zbyt przesądną, niemniej drogą matkę. – Potarł delikatnie policzkiem jej policzek i Alice odprężyła się, układając wygodniej. – Za jedno jestem wdzięczny Freddiemu. Gdybym mylnie nie sądził, że zostałem markizem Drummond, zadłużonym po uszy, nie szukałbym desperacko sposobu na uniknięcie Fleet i nie zmuszałbym cię do poślubienia mnie. Nie byłbym teraz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Alice uśmiechnęła się lekko. Trudno było dąsać się po takim wyznaniu. Zrobiło się jej ciepło na sercu. – Hm... coś w tym jest.
S R
– Mam nadzieję, że nie żałujesz poślubienia mnie teraz, kiedy wiesz, iż nie jesteś markizą, tylko zaledwie żoną barona. Zniesiesz to jakoś? Alice objęła męża za szyję i przyciągnęła do siebie bliżej. – Będę musiała się z tym pogodzić – wyszeptała z wargami przy jego ustach.
– Chyba mnie kochasz i chciałbym, żebyś coś wiedziała. – Nachmurzył się lekko, jakby miał coś trudnego do powiedzenia i obawiał się, jak to zabrzmi. – Przypominasz sobie, jak mnie zapytałaś, czy potrafię dotrzymać ci wierności, a ja odparłem, że nie wiem? – spytał. – Nie była to odpowiedź, która cię zadowoliła. Teraz mogę cię zapewnić, że kocham cię i będę kochał do końca życia. Wmawiałem sobie, że pragnę twoich pieniędzy, a pragnąłem ciebie. I to ciebie bałem się stracić. Niepotrzebny mi nikt więcej. Nie pragnę żadnej innej i tak już zostanie. – Bardzo przekonujące, kochany. Potrafisz pięknie mówić jak na zaledwie barona... I pamiętaj – uśmiechnęła się – że ja jestem zaledwie pokojówką, której dostała się fortuna. Tłumaczyłam ci, że nie jestem damą. 277
– A ja tłumaczyłem tobie, że nigdy nie marzyłem o damie – odparł i z miłością pocałował ukochaną żonę.
S R 278