TOM CLANCY PIECHOTA MORSKA Jednostka ekspedycyjna Wizyta z przewodnikiem Przełożyła Marianna Kowalska GDAŃSKI DOM WYDAWNICZY GDAŃSK 1999 Tytuł orygina...
38 downloads
24 Views
6MB Size
TOM CLANCY PIECHOTA MORSKA Jednostka ekspedycyjna Wizyta z przewodnikiem Przełożyła Marianna Kowalska GDAŃSKI DOM WYDAWNICZY GDAŃSK 1999 Tytuł oryginału MARINE A Guided Tour of a Marine Expeditionary Unit
Konsultacja specjalistyczno-wojskowa Krzysztof Krzysztofowicz Redakcja Włodzimierz Uniszewski Ali rights resewed © 1996 by Jack Ryan Limited Partnership. Author photo © 1993 by John Earle. This book may not be reproduced in whole or in part, by mimeograph or any other means, without permission. Copyright for the Polish edition by Gdański Dom Wydawniczy Gdańsk 1998
Wydanie I ISBN 83-909622-0-9 Łamanie: ARTPRESS Studio Grafiki Komputerowej Inowrocław, ul. Poznańska 281, tel./fax (0-52) 353-74-92 Druk i oprawa: Zakład Poligraficzno-Wydawniczy POZKAL Inowrocław, ul. Cegielna 10/12, tel. (052) 357-50-41
1 Spis treści S pis treści
.................................................................. . . .2 P ODZIĘKOWANIA
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .4 P
RZEDMOWA
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .7 W STĘP. MARINES – SPADKOBIERCY AMERYKAŃSKIEGO DUCHA ......... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .12 K URS PRZYGOTOWAWCZY: ETOS
.................................................................. . .15
S iła piechoty morskiej: etos
.................................................................. . . .16 „ I wyszli z morza": misja piechoty morskiej
.................................................................. . . . .31 P owietrzno-Lądowa Grupa Operacyjna Piechoty Morskiej (MAGTF) ..................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
.36 NACZELNY WÓDZ KORPUSU PIECHOTY MORSKIEJ STANÓW ZJEDNOCZONYCH: W YWIAD Z GENERAŁEM CHARLESEM KRULAKIEM .................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .39 K rulakowie: Ojciec I Syn
..................................................................
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .40 T RANSFORMACJA: NARODZINY ŻOŁNIERZA PIECHOTY MORSKIEJ ............... . . . . . . . . . . . . . . . .64 Z ielone mundury: współczesna piechota morska ................................................................. . . . . . . . . . .64 W
poszukiwaniu złota: rekrutacja do piechoty morskiej ................................................................ 65 O środek rekrutacyjny piechoty morskiej w Parris Island ............................................................ . . .69 N auki ciąg dalszy: szkolenie bojowe i nie tylko
..................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .77 Z ostać „gunnym"... I co dalej?
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .78 O ficerowie: pierwsi w kluczu
.................................................................. . . . . . .79 BRO
Ń MAŁEGO KALIBRU
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .82 S tarszyzna plemienna: Szkolny Batalion Strzelecki Piechoty Morskiej .......................... . . . . . . . . . . . . . .83 Broń pa lna
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .87
M iny, granaty, materiały i środki wybuchowe ................................................................ . . . . . . . . . . . . .108 N ARZĘDZIA PRACY
.................................................................. . . . . . . . . . . . .113 W yposażenie i zaopatrzenie osobiste
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .114 W sparcie ogniowe
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .120 S ystemy przeciwpancerne i przeciwlotnicze
.................................................................. . . . . . . . . . .126 Boj
owe pojazdy opancerzone
.................................................................. . . . . . . . . . .136 Ś rodki transportu
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .153 L otnictwo piechoty morskiej
.................................................................. . . . . . . . . . . . . .155
A LIGATORY
.................................................................. . . . . . . . . .179 N arodziny i rozwój floty desantowej ............................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .180 A ligatory
..................................................................
. . . . . . . . .185 Ba rki desantowe
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .227 P rzyszłość: LPD-17
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . .248 W YCIECZKA PO 26. MEU (SOC)
.................................................................. . . . . . .257 P oczątek: narodziny MEU (SOC)
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .259 K oncepcja MEU (SOC)
.................................................................. . . . . . .263 H
istoria i organizacja 26. MEU (SOC) .............................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .265 M ózg: dowództwo 26. MEU (SOC)
.................................................................. . . . . . .267 Ra mię lądowe: 2. Batalion Desantowy 6. Pułku Piechoty Morskiej (BLT 2/6) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .272 Ramię powietrzne: 264. Dywizjon
Śmigłowców Piechoty Morskiej (264. Marine Medium H elicopter Squadron - 264. HMM)
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .276 Żywność i amunicja: 26. Grupa Zaopatrzenia Meu (26. Marinę Service Support Group - 26. M SSG)
..................................................................
. . . . . . . . . . . .278 J ednostki pomocnicze
.................................................................. . . . . . .285 Z awsze gotowi: MEU (SOC) w akcji
.................................................................. . . . . . .291 P RZYGOTOWANIE: SZKOLENIE I OPERACJE 26. MEU (SOC)
................................. . . . . . . . . . . . .296 O peracje MEU (SOC)
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .297 2 S zkolenie i weryfikacja MEU (SOC)
.................................................................. . . . . . . . . . . . . . . . .304 Przygotowanie: lato 1995 Zatoka
Onslow w pobliżu Camp Lejeune w Północnej Karolinie, 16 c zerwca 1995 roku
.................................................................. . . . . . .309 D odatkowe zaliczenie: JTFEX-95
.................................................................. . . . . . .319 M EU (SOC) W AKCJI
.................................................................. . . . . . .338 O peracja Chilly Dog: Iran, rok 2006
.................................................................. . . . . . . . . . . . . .338 Wrzesień, rok 2008 Operacja Tropical Fury – wyzwolenie Brunei 2w rześnia 2008 Dolina Limbang w Brunei
.................................................................. . . . . . . . . . .366 S ŁOWNIK
.................................................................. . . . . . .405 Dla kapitana USAF Scotta 0'Grady'ego, zestrzelonego i zdanego na łaskę losu pilota, którego przywróciła nam jego wiara w Boga, Ojczyznę, honor i siebie z małą pomocą braci
marines. Niech Bóg ma w swojej opiece jego oraz wszystkich żołnierzy 24. MEU (SOC), dzięki którym znowu możemy szczycić się tym, że jesteśmy Amerykanami. 3 PODZIĘKOWANIA Pora na najprzyjemniejszą część pracy pisarza - podziękowanie wszystkim, którzy umożliwili mi napisanie tej książki. Rozpocznę od mojego długoletniego
współpracownika i przyjaciela Johna D. Greshama. Jak zwykle przemierzył pół świata, od Fort Worth w Teksasie do Roty w Hiszpanii, w poszukiwaniu materiałów, które nadały tej książce szczególny charakter. Najważniejsze jest chyba to, że zawsze dotrzymywał obietnic złożonych naszym licznym cywilnym i wojskowym współpracownikom. Ich pomoc podczas pisania takich książek jest bezcenna. Nie
zawiódł nas redaktor serii, prof. Martin H. Greenberg. Laura Alpher ponownie udostępniła nam swoje bogate archiwum ilustracji, które stanowiły doskonałe uzupełnienie naszych materiałów. Bardzo ważny okazał się także wkład Tony'ego Koltza i Mike'a Markowitza. Dziękuję też Cin-di Woodrum, Dianie Patin i Roselind Greenberg za jak zwykle niezawodne wsparcie. Książka ta nie powstałaby bez
współpracy Dowództwa Sił Zbrojnych. Składanie podziękowań zacznę od generała Charlesa „Chucka" Krulaka, 31. komendanta Korpusu Piechoty Morskiej. Dziękuję również jego rzecznikowi prasowemu, pani major Betsey Arends. Inną ważną dla powodzenia naszych wysiłków grupę stanowili rzecznicy prasowi wielu jednostek Korpusu Piechoty Morskiej, dzięki którym mogliśmy je odwiedzić i uzyskać
niezbędne dane. Trzeba tu wspomnieć generała brygady Terry'ego Murraya, podpułkownik Patricię Messer i porucznika Mike'a Neumana z biura prasowego dowództwa Korpusu Piechoty Morskiej. Wysiłki generała brygady Paula Wilkersona, kapitan Whitney Mason, porucznika Scotta Gordona i wielu innych osób również przyczyniły się do wzbogacęnia nia treści mojej książki. Podczas naszego pobytu
w Quantico latem 1995 roku pułkownik Mick Nance i starszy sierżant sztabowy Bill Wright okazali się wspaniałymi gospodarzami. Dane zamieszczone w rozdziałach książki poświęconych okrętom pochodzą od personelu NAVSEA: kapitana George'a Browna i,pułkowników: Ala DeSantisa, George'a Pickinsa, Paula Smitha i Gene Shoultsa. W agencjach wywiadowczych radą i informacjami służyli nam: Jeff Harris i major Pat
Wilkerson z NRO, Russ Egnor z laboratorium fotograficznego przy Dowództwie Służb Informacyjnych (CHINFO) oraz podpułkownicy: Jim Vosler i Penny Chesnut z DMA Dwight Wil iams z DARO. Wielu marines okazało nam życzliwość wykraczającą poza ramy obowiązków służbowych i podzieliło się z nami swoją rozległą wiedzą. Wszystkim jeszcze raz serdecznie dziękuję. Prawdziwy smak rzeczywistości można
poczuć dopiero przyglądając się codziennej pracy jednostek, a rok ten obfitował w wiele wydarzeń, podczas których zawarliśmy wiele nowych przyjaźni. W 26. MEU (SOC) spotkaliśmy pułkownika Jima Battagliniego, nasz 4 niewątpliwy „skarb narodowy", oraz wiele niezapomnianych osób: pułkownika „Fletcha" Fergusona, starszego sierżanta sztabowego Billy'ego Creecha, sierżanta
strzelca Tima Schearera i majora Dennisa Arinello. W 2. Batalionie Desantowym 6. Pułku Piechoty Morskiej spotkaliśmy czarującego podpułkownika Johna Allena. 264. Dywizjonem Śmigłowców Piechoty Morskiej (264. HMM) dowodził opanowany i małomówny podpułkownik „Peso" Kerricka, a 26. Grupą Zaopatrzenia Jednostek Piechoty Morskiej (26. MSSG) - niezwykle kompetentny
podpułkownik Donald K. Cooper. Dziękuję również generałowi brygady Marty'emu Berndtowi i podpułkownikowi Chrisowi Guntherowi za zrelacjonowanie nam swoich przeżyć z 1995 roku. Na cześć wszystkich marines wołamy: Niech żyją i składamy serdeczne podziękowania za wierną służbę krajowi. Spotkaliśmy także wielu wspaniałych ludzi poświęcających swoje życie służbie na
morzu. Specjalne podziękowania składam na ręce kapitana CC. Buchanana, który uczynił 4. PHIBRON wspaniałym miejscem pracy i nauki. Kapitanowie Ray Duffy, Stan Greenwalt i ich załogi stworzyli nam na USS Wasp prawie domowe warunki. Nie mogę tu nie wymienić kapitana Johna M. Cartera z USS Shreveport i komandora porucznika TE. McKnighta z USS Whidbey Island, którzy gościli nas na pokładach swoich okrętów,
pozwalając nam spędzać czas z załogą. Tak samo było na Morzu Śródziemnym, gdzie komandor porucznik Mikę John, komandor podporucznik Bill Fennick i podporucznik Dan Hetledge dołożyli wiele starań, aby nasz pobyt w Hiszpanii był udany. Chcę tutaj jeszcze raz wyrazić swoją wdzięczność naszym współpracownikom zatrudnionym w instytucjach i przedsiębiorstwach cywilnych, bez których niemożliwe
byłoby zebranie informacji na temat samolotów, uzbrojenia i systemów walki. W zakładach lotniczych byli to: Barbara Anderson, Robert Linder, Lon Nordeen, Gary Hakinson, Mary Ann Brett i David Wessing z McDonnell Douglasa; Joe Stout, Karen Hagar, Jeff Rhodes, James Higginbotham i Doug McCurrah z Lockheed Martin; Russ Rummnay, Pat Rever I Paige Eaton z Bell Textron; oraz Bill Tuttle i Foster Morgan z Sikorsky'ego. Nawiązaliśmy
wiele nowych przyjaźni i odnowiliśmy stare z producentami broni i nowoczesnych systemów walki. Są wśród nich: niezrównana Vicki Fendlason i Tony Geishanuser z Texas Instruments; Lany Ernst z General Atomics; Glenn Hillen, Bil West, Kear-ny Bothwell i Cheryl Wiencek z Hughesa; Tommy Wilson, Adrien Poirier, Edward Ludford, Dave McClain i Dennis Hughes z Loral; Erie 0'Berg i William D. Eves z Deko; Jim
Mclngyale, Steve Davis i wielu innych z Litton Ingalls; Karl G. Oskoian z General Dynamics; Madeleine Orr Geiser i Bil Hi-ghlander z United Defense; Lee Westfield i Kathleen Louder z Right Away Foods; Rhonda Restau z Oregon Freeze Dry; Paige Sutkamp z Wornick Company; Russ Logan z Beretty; Art Dalton i Brian Berger z Colta; 5 Ronney Barrett z Barrett Fire-arms i Ed
Rodemsky z Tńmble, który dostarczył nam też wiele cennych informacji dotyczących rozwoju systemów GPS. Dziękuję wszystkim naszym pomocnikom w Nowym Jorku, szczególnie Robertowi Gottliebowi, Debrze Goldstein oraz Mattowi Bialerowi z Williama Morrisa. Chcę ponownie wyrazić swoją wdzięczność mojemu redaktorowi w Berkley Books Johnowi Talbotowi oraz Davidowi Shanksowi, Patti Benford i
Kim Waltemyer. Przechodzącym na emeryturę przyjaciołom - Jimowi Myattowi i Robin Higgins - dziękujemy za wierną służbę krajowi w szeregach Korpusu Piechoty Morskiej USA. Jesteśmy też wdzięczni naszym współpracownikom prasowym - Gidget Fuentes, Lisie Burgess i Chrisowi Plantowi. Wszystkim, dzięki którym mieliśmy sposobność wyruszyć na spotkanie przygody dziękujemy za wprowadzenie
ignorantów w arkana wiedzy praktycznej. Dziękujemy raz jeszcze naszym przyjaciołom i rodzinom za nieustające wsparcie. 6 PRZEDMOWA 5 stycznia 1991 roku był dla ambasadora Jamesa Keogha Bishopa i 281 osób przebywających na terenie amerykańskiej ambasady w stolicy Somalii Mogadiszu czwartym dniem przymusowego uwięzienia. W ciągu ostatnich trzech
nocy nikt nie zmrużył oka. Wśród uwięzionych byli przedstawiciele dyplomatyczni trzydziestu krajów, dwunastu konsulów i trzydziestu dziewięciu Rosjan. Po dwóch zakończonych niepowodzeniem próbach ewakuacji z ogarniętego wojną domową kraju ci, którzy wciąż w nim przebywali, niepewni swojej przyszłości przedostali się na teren ambasady amerykańskiej, już okrążonej i wkrótce
opanowanej przez rebeliantów. Z pokładu oddalonego o 750 km okrętu desantowego USS Trenton (LPD-14) wystartowały przed świtem dwa śmigłowce CH-53E Super Stal ion z czterdziestoma sześcioma marines i dziewięcioma komandosami marynarki wojennej na pokładzie. Ich zadaniem było przeprowadzenie ewakuacji personelu ambasady. Po siedemnastu godzinach lotu i dwóch tankowaniach paliwa w powietrzu śmigłowce
przeleciały nad Mogadi-szem na wysokości 10 m i wylądowały na terenie ambasady o 7.10 rano – w chwili, gdy rebelianci właśnie forsowali ogrodzenie całego kompleksu. Opanowanie sytuacji zajęło marines kilka minut. Pierwszym transportem ewakuowano 61 osób, a całą akcję zakończono w ciągu dwudziestu czterech godzin. Zmęczeni, ale zwycięscy żołnierze wrócili do swojej Grupy Gotowości
Desantowej (ARG), działającej w ramach Jednostki Ekspedycyjnej Piechoty Morskiej Do Zadań Specjalnych -MEU (SOC). Cztery lata później i znacznie bardziej na północ, w surowych warunkach północnej Bośni wycieńczony kapitan lotnictwa już szósty dzień walczył o życie. Wszyscy w kraju z niepokojem czekali na doniesienia o losie pierwszego Amerykanina w siłach ONZ i NATO zestrzelonego podczas
bośniackiego konfliktu. Na pokładzie oddalonego o 140 km okrętu desantowego USS Kearsarge (LHD-3) przygotowywała się do akcji grupa ratunkowa należąca do innej MEU (SOC). Przed świtem 8 czerwca 1995 roku, w niecałe dwie godziny po otrzymaniu rozkazu czterdziestu trzech żołnierzy wyruszyło do akcji na pokładzie dwóch śmigłowców pod dodatkową osłoną silnie uzbrojonych śmigłowców
Cobra i samolotów pionowego startu i lądowania Harrier. Maszyny skierowały się na wschód, przelatując nad górami naszpikowanymi wyrzutniami pocisków przeciwlotniczych, aby dotrzeć do miejsca, gdzie ukrywał się pilot zestrzelonego samolotu, kapitan Scott 0'Grady. Następnego dnia Scott 0'Grady był już w drodze do macierzystej jednostki stacjonującej we włoskiej bazie Aviano, by w końcu znaleźć się w Białym Domu.
7 A żołnierze? Po wykonanym zadaniu wrócili do rutynowego czyszczenia broni i utrzymywania sprzętu w stanie gotowości bojowej. Po krótkim odpoczynku byli gotowi do następnej operacji w ramach półrocznej służby. To niewątpliwi bohaterowie obu tych historii, godnie kontynuujący ponad dwustuletnią tradycję reprezentowania Ojczyzny w odległych zakątkach świata. Stanowią
trzon ARG i MEU (SOC), naszych podstawowych sił szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych. Gdy amerykańskie interesy na świecie są zagrożone, do akcji ruszają marińes. Piechota morska i MEU (SOC) nie są siłami stworzonymi do wykonywania zadań specjalnych. To jednostki ogólnego przeznaczenia, tyle że doskonale przygotowane do walki dzięki kilkumiesięcznemu
intensywnemu szkoleniu specjalistycznemu. Jako pierwsze są wysyłane przez rząd Stanów Zjednoczonych w celu wykonania często niebezpiecznych zadań. Marines to prawdziwi amerykańscy wojownicy: niezawodni w razie potrzeby i gotowi na wszystko. Wysoko cenią więzi braterstwa zrodzone w znoju i poświęceniu. Długa historia Marinę Corps jawi się jako wspaniałe pasmo sukcesów. Od listopada 1775
roku, gdy Ojcowie Założyciele postanowili, że „...należy powołać dwa Bataliony Morskie [...] i troskliwie dopilnować, aby w tych Batalionach nie służył nikt inny niż dobrze z fachem morskim obeznani marynarze", piechota morska wielokrotnie wykazała się dwiema najważniejszymi cechami: gotowością bojową i użytecznością. Podczas pierwszej operacji desantowej, na Karaibach w marcu 1776 roku, marines zdobyli na Anglikach armaty
i proch, które przekazali Armii Kontynentalnej. Od tamtej pory oddziały piechoty morskiej stały się naszą podstawową morską siłą ekspedycyjną, która potrafiła wykonywać najrozmaitsze zadania desantowe. Marines wspólnie z siłami marynarki wojennej wiele razy błyskawicznie reagowali na rozkazy prezydenta, Kongresu i Naczelnego Dowództwa nakazujące im „atak, przejęcie
i zniszczenie w razie konieczności", „udzielenie odpowiedniej pomocy" oraz „godne wypełnienie obowiązku". Tak narodziła się już ponad dwustuletnia tradycja czujności, odwagi i umiejętności pracy zespołowej. Kolejne pokolenia żołnierzy piechoty morskiej potwierdzały prawdę słów składających się na zawołanie Marinę Corps: Semperfidelis („Zawsze wierni"). Dzięki nim korpus mógł zdobyć taką reputację jak po zdobyciu Iwo
Jimy, gdzie „niezwykłe męstwo było zwykłą cnotą". Podczas „bananowych wojen" na Haiti, Santo Domingo i w Nikaragui w latach dwudziestych i trzydziestych piechota morska wyszkoliła nowe pokolenie zaprawionych w walce żołnierzy, tak samo biegłych w operacjach desantowych i patrolowaniu dżungli, jak w typowych działaniach w terenie zabudowanym bądź w tłumieniu rozruchów. Ich atutem była zdolność do
natychmiastowej zbrojnej odpowiedzi, wszechstronność 8 i głębokie poczucie obowiązku. Tamci marines działali szybko, z zaskoczenia, atakując od strony morza. Byli lekko wyekwipowani, ale walczyli zażarcie i stanowili siłę nie do pokonania. Pamiętali o tym ci, którzy się już z nimi zetknęli, jak i ci, którzy jeszcze nie mieli takiej okazji. Te doświadczenia z okresu międzywojennego stały się fundamentem
doktryny taktycznej i szkolenia piechoty morskiej na ponad 40 lat. Zostały one sformułowane w wydanym w 1933 roku Wstępie do operacji desantowych i Poradniku wojen lokalnych z 1939 roku. Wraz z udoskonalaniem przedstawionych w tych pracach założeń taktycznych (np. w Chinach i na Karaibach) zrodziła się świadomość wielkiego znaczenia piechoty morskiej w systemie obronnym Stanów Zjednoczonych. Nie dość że
może ona operować tak na lądzie, jak na morzu, to jest ponadto zdolna do błyskawicznej mobilizacji. Wybuch drugiej wojny światowej, któremu towarzyszył pięciokrotny wzrost liczebności korpusu, był testem gotowości i wszechstronności następnego pokolenia amerykańskiej młodzieży. 1. Batalion Komandosów pod dowództwem podpułkownika Merritta „Czerwonego Mike'a" Edsona
wylądował 7 sierpnia 1942 w Tulagi. Tego samego dnia 1. Batalion Spadochronowy wylądował w Gavutu. Dzień później 2. Batalion Komandosów pod dowództwem podpułkownika Evansa Carlsona zajął wyspę Makin. Żołnierze każdej z tych jednostek opanowali podstawowe umiejętności żołnierskie lepiej niż ich koledzy z innych formacji piechoty morskiej dzięki specjalnemu szkoleniu, podczas
którego szczególny nacisk położono na jasne definiowanie celów operacyjnych i dbałość o zwartość jednostki. Były to oddziały specjalne, bo służyli w nich specjalni żołnierze, żywiący niezachwianą wiarę w siebie i swoich dowódców. Taka była piechota morska w czasie wojny w Wietnamie i w latach siedemdziesiątych. Szkolenia przygotowujące marines do walki w dżungli, z partyzantami, w górach i w Arktyce poszerzały zakres
operacji specjalnych przeprowadzanych przez piechotę morską. Były to między innymi operacje wsparcia powietrznego z wykorzystaniem śmigłowców transportowych (np. Sparrow Hawk, Bald Eagle), morskie i rzeczne operacje desantowe, szkolenie strzelców wyborowych oraz ewakuacje w warunkach bojowych i niebojowych. Niedostatki doktryny zostały wystarczająco zrekompensowane sprawdzoną w akcji sprawnością taktyczną i dopracowanymi
procedurami operacyjnymi. Bez względu na charakter akcji marines cieszą się zasłużoną reputacją odważnych, bystrych i fachowych żołnierzy. Po zakończeniu wojny w Wietnamie dowództwo amerykańskich sił zbrojnych ponownie skoncentrowało uwagę na zimnej wojnie, a piechota morska znowu stała się siłą szybkiego reagowania na zagrożenie z lądu i morza. W rejonie Pacyfiku marines 9
ewakuowali Sajgon i Phnom-Penh, opanowali statek Mayaguez i udzielali pomocy ofiarom huraganów. Na Karaibach i w basenie Morza Śródziemnego jednostki MAU przeprowadzały ewakuacje w warunkach niebojowych i stacjonowały jako siły pokojowe na Cyprze, Grenadzie i w Bejrucie. Interweniowały także podczas licznych kryzysów na całym świecie. W 1983 roku zapoczątkowano trwający dwa lata proces tworzenia Jednostek
Desantowych Piechoty Morskej Do Zadań Specjalnych - MAU (SOC). Taka licząca 2 000 marines jednostka składa się z: Batalionu Desantowego Piechoty Morskiej (BLT) tworzącego pododdział walki lądowej, mieszanego dywizjonu śmigłowców tworzącego pododdział walki powietrznej oraz Grupy Zaopatrzenia Jednostek Desantowych (MSSG) stanowiącej pododdział zapatrzenia. Ta trójka wraz z pododdziałem dowodzenia MAU
stanowi „organ wykonawczy" amerykańskiej polityki zagranicznej. Sześć MAU (SOC), po trzy na każdym wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, zostało przygotowanych i upoważnionych do wykonywania osiemnastu rodzajów niebezpiecznych zadań. Niektóre z nich to klasyczne operacje desantowe, np. rajdy desantowe. Inne to zadania ewakuacyjne i ratownicze w sytuacjach kryzysowych. Kolejne zadania bojowe
piechoty morskiej są związane z morskimi operacjami specjalnymi. Obejmują one zadania ochrony specjalnej, wspomaganie i zabezpieczanie, działania sabotażowe oraz akcje w terenie zabudowanym. Kolejną kategorię tworzą zadania „stabilizujące", obejmujące opiekę medyczną, prace inżynieryjne i prace wykonywane przez mobilne drużyny szkoleniowe, uczące podstaw obsługi broni, taktyki i logistyki. Listę zamykają zadania
wywiadowcze, kontrwywiadowcze i operacje pozorowane. Integralną częścią koncepcji MAU (SOC) była idea jednoczesnego powołania do życia Morskich Sił Specjalnych (MSPF). Jednostka ta była organizacyjnie i logistycznie przygotowana do błyskawicznego przeprowadzania wszystkich wymienionych wyżej operacji, szczególnie ewakuacji personelu w warunkach bojowych i działań saperskich. Jej
koronną specjalnością było jednak odbijanie zakładników w ekstremalnych warunkach. MSPF, podobnie jak MAU, nigdy nie miała charakteru jednostki przeznaczonej wyłącznie do wykonywania zadań specjalnych. Przeciwnie, dbano o to, by marines zdobyli w niej możliwie najszersze umiejętności i weszli w posiadanie odpowiedniego sprzętu, dzięki czemu byliby zdolni do błyskawicznego podjęcia walki w obronie interesów kraju.
10 jednej z osiemnastu standardowych akcji. Działają one z zasady w nocy lub w warunkach ograniczonej widoczności, korzystając z rozbudowanych systemów łączności. Te właśnie możliwości stawiają MEU (SOC) w rzędzie jednostek najnowocześniejszych, korzystających z najnowszych technologii pozwalających na nocne loty i prowadzenie ognia nocą. Po implementacji zasad przeprowadzania operacji szybkiego
reagowania i ich praktycznej weryfikacji program MEU (SOC) stał się jednym z najnowocześniejszych na świecie. Przez prawie 41 lat miałem zaszczyt być żołnierzem Marinę Corps. Większą część tego czasu spędziłem pracując nad udoskonalaniem i realizowaniem wspomnianych inicjatyw. Odwaga i bezinteresowność żołnierzy w odpowiedzi na wezwanie Ojczyzny
zawsze i niezmiennie napełniały mnie dumą. Dzieje MEU (SOC) są historią ich trudu i poświęcenia. Odpowiedni ludzie, właściwie wyszkoleni, nawykli do dyscypliny i poświęcenia, działający zespołowo mogą odnosić sukcesy nawet w najtrudniejszych operacjach. Książka Toma Clancy'ego interesująco przedstawia ducha i historię MEU (SOC). Daje ona czytelnikowi obraz
współczesnej piechoty morskiej i umożliwia mu poznanie szkolenia, zadań, wiary we własne siły i ducha braterstwa marines. Szczerze polecam jej lekturę. Potwierdza ona moje głębokie przekonanie, że marines stanowią ucieleśnienie ideału amerykańskiego żołnierza. Jeszcze raz chcę podkreślić, że czuję się zaszczycony, mogąc przekazać tu historię ich wspaniałych osiągnięć. Zwracam się do wszystkich
żołnierzy piechoty morskiej i marynarzy, dzięki którym Morskie Siły Ekspedycyjne są rzeczywiście zdolne do działań specjalnych. Semper fidelisl Al Gray, Generał piechoty morskiej, 29. komendant Korpusu Piechoty Morskie 11 WSTĘP. MARINES – SPADKOBIERCY AMERYKAŃSKIEGO DUCHA
Zadam Wam następujące pytanie: czy naprawdę trzeba zastanawiać się, kim są żołnierze piechoty morskiej? A może są oni nieodłączną częścią naszej amerykańskiej tożsamości, tak jak basebal i jabłecznik? Chyba nie. Tak czy inaczej piechota morska powstała przed opracowaniem reguł gry w basebal . Przyjmuje się powszechnie, że wolna Ameryka narodziła się 4 lipca 1776 roku po podpisaniu w Filadelfii Deklaracji Niepodległości przez Kongres
Kontynentalny. Piechota morska powstała natomiast osiem miesięcy wcześniej, 10 listopada 1775 roku. Historia Stanów Zjednoczonych i historia Korpusu Piechoty Morskiej splatają się zatem w całość. Gdy wyobrażamy sobie marines, widzimy ich najczęściej podczas szturmu na nieprzyjacielskie wybrzeże. Taki obraz piechoty morskiej zaczął się kształtować już od jej pierwszej udanej akcji desantowej na
Nassau na wyspach Bahama w czasie wojny o niepodległość. Od tego czasu piechota morska często brała udział w najważniejszych operacjach zbrojnych na terytorium Stanów Zjednoczonych i poza ich granicami. Następną sposobność wykazania się mieliśmy na Morzu Śródziemnym w walce z arabskimi piratami. Porucznik Presley 0'Bannon wylądował na wybrzeżu Trypolisu i zdobył Dernę oraz
mamelucki miecz, który do tej pory jest jednym z insygniów marines. Żołnierze piechoty morskiej mieli spory udział w opanowaniu Kalifornii. Pod dowództwem dwóch oficerów Armii Wirgini , pułkownika Roberta L. Lee i kapitana J. E .B. Stuarta, pojmali w Harpers Ferry Johna Browna. W 1918 roku zrobili tak duże wrażenie na Francuzach, że Belleau Wood - kompleks leśny, który zajęli został przemianowany na ich cześć. Podczas dugiej
wojny światowej, w trakcie ofensywy przeciwko Japonii marines zdobyli wyspę Guadalcanal w operacji Watchtower. Podczas wojny w Korei piechota morska zorganizowała obronę portu Pusan i uczestniczyła w pierwszej poważnej operacji bojowej tej wojny - lądowaniu w Inchonie. Jej żołnierze w ciągu ostatnich 220 lat byli obecni wszędzie tam, gdzie walczyły oddziały amerykańskie. Znaleźli się nawet w kosmosie.
Pułkownik John H. Glenn, pilot lotnictwa morskiego, a obecnie senator z Ohio, był pierwszym Amerykaninem wystrzelonym na orbitę okołoziemską. Marinę Corps to formacja znana na całym świecie, budząca zarazem strach i respekt. Na Turnieju Królewskim w Londynie w 1990 roku byłem świadkiem niezwykle ciepłego przyjęcia orkiestry korpusu i odniosłem wrażenie, że Anglicy traktują ją prawie jak swoją. Marines bardzo dbają o swój
wizerunek publiczny, dostarczając wiele informacji o tym, kim są i jakie są ich obowiązki. Co prawda 82. Dywizja PowietrznoDesantowa sił 12 lądowych nazywana jest często Gwardią Honorową Ameryki, ale już na pierwszy rzut oka widać, że przed Białym Domem wartę trzyma piechota morska. Jej umundurowani żołnierze są chyba najpopularniejszym po fladze symbolem Ameryki. Jest to
formacja, w której teraźniejszość miesza się z przyszłością do tego stopnia, że lepiej we wszystko wierzyć, bo jeżeli coś jeszcze nie jest realne, to zapewne wkrótce będzie. Kto w filmie Dzień niepodległości uratował świat przed zagładą? Oczywiście pilot myśliwca piechoty morskiej. Marines to amerykańscy herosi. Kiedy gdzieś dzieje się coś niebezpiecznego,
z reguły zjawiają się tam pierwsi. Długoletnia tradycja partnerskiej współpracy z marynarką wojenną ułatwia im zadanie, bo praktycznie każdy kraj na świecie jest dostępny od strony morza. Marines, przerzuceni śmigłowcami ze stacjonujących daleko od brzegu okrętów, pojawiają się jak duchy w najmniej spodziewanym miejscu, gotowi do działania w kilka minut po telefonie prezydenta. Kiedy sięga się po tak nadzwyczajne środki? Gdy trzeba
ratować amerykańskich obywateli, nieść pomoc ofiarom klęsk żywiołowych, zapobiegać konfliktom zbrojnym, usuwać dyktatorów i skutecznie realizować pryncypia amerykańskiej polityki zagranicznej. Piechota morska musi posiadać umiejętność radzenia sobie w sytuacjach ekstremalnych. Uzbrojeni po zęby? Wszechstronni? Określenia te nie wydają się na pierwszy rzut oka adekwatne. Nie sądźmy jednak
pochopnie. Każda jednostka piechoty morskiej działa w ramach Powietrzno-Lądowej Grupy Operacyjnej Piechoty Morskiej (MAGTF), co umożliwia jej wykorzystanie praktycznie wszystkich kombinacji broni, sprzętu, taktyki i personelu. Każdy marinę jest wyśmienitym strzelcem. Wszyscy żołnierze MAGTF: czołgiści, artylerzyści oraz piloci śmigłowców i myśliwców noszą takie same mundury,
przechodzą te same szkolenia i testy, mówią tym samym językiem. Koledzy z marynarki zapewniają marines transport, zaopatrzenie i pomoc medyczną oraz - w razie potrzeby – wspomagają ich ciężką bronią i sprzętem. Jeśli to uwzględnić, można uznać Marinę Corps za najgroźniejszą formację bojową na świecie. Uzbrojeni po zęby? Wszechstronni? A może po prostu sprytni? Nie wiadomo jak,
kiedy i dlaczego przypięto marines łatkę „tępaków", co jest poważnym nieporozumieniem, wziąwszy pod uwagę liczbę wdrożonych przez nich innowacji. Przyjrzyjmy się pięciu najważniejszym nowinkom taktycznym zastosowanym podczas operacji lądowych w bieżącym stuleciu: ♦ Panzerblitz (atak pancerny). Pomysł wykorzystania formacji pancernych został usystematyzowany na początku lat
trzydziestych przez Hansa Guderiana z niemieckiej 13 Reichswehry. Duże formacje tego typu stanowiły główną siłę uderzeniową podczas różnych kampani drugiej wojny światowej. Od tego czasu są one trzonem sił lądowych. ♦ Atak powietrzno-desantowy. Autorem pomysłu zrzucenia lekkiej piechoty na tyły przeciwnika za pomocą spadochronów był Beniamin Franklin. Zaproponował
on użycie do tego celu balonów. Idea ta odżyła w 1918 roku za sprawą generała Bil y Mitchella, a pierwsi urzeczywistnili ją Niemcy we Francji i krajach Beneluksu w 1940 roku. Technikę tę stosowały później wszystkie główne armie uczestniczące w drugiej wojnie światowej. ♦ Desant morski. Koncepcja ta narodziła się w wyniku porażki Brytyjczyków pod Gallipoli podczas pierwszej wojny
światowej. Po zakończeniu działań wojennych dwóch pułkowników piechoty morskiej starannie przestudiowało tę kampanię. Wyciągnięte przez nich wnioski okazały się gwarancją powodzenia i dały zatrudnienie marines. Desant morski, nazywany przez Brytyjczyków „operacją kombinowaną", stał się niemal natychmiast receptą na sukces, a recepturę opracowała oczywiście piechota morska.
14
KURS PRZYGOTOWAWCZY: ETOS Od pałaców Montezumy po plaże Trypolisu Będziemy walczyć na morzu, lądzie i w powietrzu. Walczyć o
wolność i ład z honorem, My, dumna piechota morska. Hymn Korpusu Piechoty Morskiej Żołnierze Piechoty Morskiej ćwiczą w Camp Lejeune w Północnej Karolinie. Regularne ćwiczenia sprawiają, że jest to jedna z najlepszych jednostek piechoty na świecie Fot. John D. Gresham Piechota morska. Te słowa zawsze wywołują
silną reakcję. Na ich dźwięk w umyśle każdego Amerykanina pojawiają się plastyczne obrazy: John Wayne w Piaskach Iwo Jimy lub Jack Nicholson w Ludziach honoru. Również poza granicami Ameryki reakcja na te słowa jest równie silna, ale nie zawsze tak pozytywna. Podobnie jak Harley, Disney czy Federal Express, Korpus Piechoty Morskiej (Marinę Corps) jest jednym z symboli Ameryki.
Kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych ma jakieś problemy za granicą, najczęściej korzysta z usług piechoty morskiej. W niniejszej książce skoncentruję uwagę na jednym z najważniejszych składników Marinę Corps. Mam na myśli Jednostkę Ekspedycyjną Piechoty Morskiej Do Zadań Specjalnych (Marinę Expeditionary Unit - Special Operations Capable - MEU (SOC)). Jest to jednostka szybkiego reagowania, stale monitorująca sytuację na świecie i w
razie kryzysu natychmiast gotowa do interwencji. Obecnie piechota morska posiada siedem jednostek tego typu: po trzy na każdym z wybrzeży Stanów Zjednoczonych i jedną na Okinawie. Dwie lub trzy z nich stacjonują stale na morzu w pełnej gotowości bojowej. Każda jest zdolna do przeprowadzania samodzielnych operacji morskolądowopowietrznych, wliczając w to desant w
sile wzmocnionego batalionu piechoty morskiej (ponad 1000 żołnierzy). Od początku swojego istnienia formacje te umożliwiały prowadzenie morskich operacji desantowych. MEU (wcześniej znane jako MAU Marinę Amhibious Units - Jednostki Desantowe Piechoty Morskiej) uczestniczyły w operacjach na Grenadzie, w Bejrucie w 1983 roku i jako jedne z pierwszych wylądowały w Arabi
Saudyjskiej podczas kryzysu w Zatoce Perskiej w roku 1990. Współdziałały z siłami pokojowymi ONZ w 1992 roku w Somalii i wspomagały tam ewakuację dwa lata później. 15 Żołnierze tych jednostek bez przerwy doskonalą swoje umiejętności i są przygotowani na wszelką ewentualność. Postaram się wiernie przedstawić specyfikę oraz ogólną organizację piechoty
morskiej. Po bliższym przyjrzeniu się żołnierzom Marinę Corps i ich sprzętowi podzielicie zapewne moją opinię, że stanowią oni nasz decydujący, wręcz bezcenny atut. Zrozumiecie, na czym polega ich służba i przekonacie się, z jakim oddaniem i poświęceniem ją pełnią. Właśnie oni są tymi, którzy nie śpią, by mogli spać inni. Siła piechoty morskiej: etos W moich wcześniejszych książkach Kawalerii pancernej i Samolotach
myśliwskich - pierwsze rozdziały poświęciłem przedstawieniu technologii, które dają znaczącą przewagę bojową opisanym tam rodzajom wojsk. W przypadku piechoty morskiej ten schemat nie zostanie powtórzony. Wynika to z faktu, że większość technologii dzieli ona z pozostałymi trzema rodzajami wojsk. Tak się składa, że oprócz pojazdów desantowych i samolotów pionowego/krótkiego startu i lądowania (Vertical/Short-Takeoff-
And-Landing - VSTOL) sprzęt używany przez marines był wcześniej zaprojektowany lub zakupiony przez siły lądowe, marynarkę bądź lotnictwo. Piechota morska wie, jak wyciągnąć dolary z kasy Departamentu Obrony na zakup broni ręcznej, mundurów, bomb czy też zdalnie kierowanych pocisków rakietowych. Można kwestionować celowość istnienia formacji, która korzysta z cudzego sprzętu
i nosi cudze mundury. Byłoby to jednak pochopne uproszczenie. Piechota morska to coś więcej niż suma jej składowych. Wszystkie te elementy marines łączą na swój sposób, tworząc z nich zupełnie nową jakość. Wojsko to nie tylko sprzęt. Liczy się też charakter kadry, jej atuty, doświadczenie, wiedza i umiejętność współdziałania na polu walki. Istnieje też pewna trudna do zdefiniowania cecha, będąca tajną bronią Marinę Corps. Jest to etos.
Etos definiuje się jako ogólna dyspozycję, charakter lub stosunek do świata cechujący pewną grupę ludzi. Krótko mówiąc, jest to zespół cech konstytutywnych, który umożliwia grupie osiągnięcie zamierzonego celu. Piechota morska ma taki niepowtarzalny etos. Budzi on w przeciwnikach marines większy lęk niż ich materialna siła bojowa. Sądzicie zapewne, że przesadzam porównując abstrakcyjne pojęcie etosu z rzeczami tak
namacalnymi jak pojazdy opancerzone i „niewidzialne" myśliwce, ale mamy tu do czynienia z paradoksem „mnożnika siły" na polu walki. Dzięki efektowi mnożnika można osiągnąć przewagę nad liczniejszym przeciwnikiem. Próba liczbowego opisu tego zjawiska jest niemożliwa. Określenie, że x% wartości żołnierza piechoty morskiej to wyszkolenie, 16 a y% to właściwa taktyka, jest
nadmiernym uproszczeniem. Sądzę więc, że należy zbadać, co odróżnia przeciętnego marinę od czołgisty lub pilota. Mimo że większość żołnierzy piechoty morskiej miałaby kłopoty z rozwinięciem tego tematu, uważam, że istota ich etosu sprowadza się do wspólnych wartości moralnych i doświadczeń, czyli tego, co cementuje każdą rodzinę. Ogólnie znany jest ich sposób zwracania się do siebie: nazywają się
„braćmi" i „siostrami". Inną ich charakterystyczną cechą jest egalitaryzm: wszyscy przechodzą te same szkolenia i zdają te same egzaminy. Odbiega to znacznie od praktyki w innych formacjach, gdzie oficerowie są wyraźnie oddzieleni od szeregowców - mają odmienne zakresy odpowiedzialności i podlegają innym kryteriom oceny, a ich kariery toczą się osobnymi torami. W piechocie morskiej wszyscy
są równi. Dowództwo stara się więc zapewnić każdemu żołnierzowi możliwość zdobycia tych samych umiejętności oraz wpoić taki system wartości, który pozwoli mu wytrwać w ciężkich warunkach bojowych. Wszyscy - od strażnika ambasady do komendanta – muszą co roku przejść test sprawności fizycznej. Wszyscy muszą też stale ćwiczyć strzelanie z karabinu M16A2, a
oficerowie także z pistoletu M9. Być może wyda się to komuś przesadne, ale po ogłoszeniu alarmu bojowego każdy, od kucharza do pilota, powinien być uzbrojony i gotowy do walki ramię w ramię. Tak działa Marinę Corps od pierwszych dni swojego istnienia. Oprócz jednolitych standardów wyszkolenia i umiejętności żołnierzy piechoty morskiej charakteryzuje poszanowanie tradycji i wola jej kontynuowania.
Chodzi tu o coś więcej niż umiejętność streszczenia historii jednostki; dowództwo korpusu jest przekonane, że wszyscy marines powinni rozumieć, iż ma on swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Ich obecna praca opiera się na lekcjach przeszłości, a dzisiejsze doświadczenia staną się szkołą przyszłości. Ta bogata historia jest trwałym składnikiem rzeczywistości. Piechota morska jest jedyną formacją armii
Stanów Zjednoczonych, gdzie tak oficerowie, jak szeregowcy muszą zaliczyć kurs jej dziejów. W ten sposób zapoznają się z tym, co uformowało jej niepowtarzalny charakter i etos. Dużo można powiedzieć o 220 latach historii piechoty morskiej, ale kilka momentów zasługuje na szczególną uwagę. Kluczowe wydarzenia z przeszłości niektóre z czasów poprzedzających narodziny Stanów
Zjednoczonych - stanowią dziejowy fundament jej etosu. Przyjrzyjmy się im bliżej. 17 Początek: Tun Tavern, rok 1775 Aby zrozumieć istotę etosu piechoty morskiej, trzeba się przyjrzeć jej początkom. Marinę Corps został powołany do życia 10 listopada 1775 roku przez drugi Kongres Kontynentalny. Jego celem miało być wspomaganie Marynarki Kontynentalnej,
a więc rola podobna do tej, jaką brytyjska Piechota Królewska odgrywała w Royal Navy. Piechotę Królewską tworzyli zaprawieni w bojach żołnierze, którzy utrzymywali dyscyplinę wśród przemocą zamustrowanych marynarzy, tłumili ich bunty, obsługiwali armaty, dokonywali abordaży i desantów. Takie operacje należały do tradycji Royal Navy i przywódcy Kongresu uważali, że amerykańska
marynarka wojenna też powinna mieć swoją piechotę, i Pierwszy oddział piechoty morskiej uformował się w miesiąc po akcie jej prawnego ustanowienia w gospodzie o nazwie Tun Tavern w Filadelfii. Były to bardzo skromne początki. Jednostka składała się ze stu rekrutów z Rhode Island dowodzonych przez młodego kapitana Samuela Nicholasa. Był on kwakrem i właścicielem zajazdu w Filadelfii.
Wszyscy rekruci byli ochotnikami, co do dziś jest tradycją. Swoją pierwszą akcję przeprowadzili w marcu 1776 roku. Na ośmiu małych okrętach popłynęli na wyspy Bahama i opanowali brytyjski fort w pobliżu Nassau. W swoich rzucających się w oczy zielonych mundurach brali udział w kilku operacjach podczas wojny o niepodległość. Pomogli George'owi Washingtonowi przeprawić się przez rzekę Delaware, a Johnowi
Paulowi Jonesowi, dowodzącemu okrętem Bonhomme Richard, zająć brytyjską fregatę Serapis w słynnej bitwie morskiej. Tak skromnie wyglądały początki tradycji piechoty morskiej. W jej szeregach służą głównie ochotnicy i uczestniczy ona wraz z innymi rodzajami wojsk (np. marynarką wojenną) w działaniach ekspedycyjnych. Najważniejszy jest jednak fakt, że to piechota morska jako pierwsza zorganizowana
formacja zaczęła służyć młodej republice. Ta palma pierwszeństwa jest podstawowym wyznacznikiem jej etosu. Pałace Montezumy i plaże Trypolisu Po zakończeniu wojny o niepodległość piechota morska została rozwiązana, ale odżyła na nowo wraz z odrodzeniem marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych i jej 18 wielkich fregat, takich jak USS Constitution i USS Constel ation.
Żołnierze piechoty morskiej wspomagali marynarkę wojenną broniąc amerykańskiego transportu morskiego i amerykańskich interesów, które pod koniec XVIII wieku nabrały bardziej globalnego charakteru. Wojna przeciwko piratom z portów północnej Afryki określiła rolę piechoty morskiej na dwa następne stulecia. Cztery pirackie państwa na afrykańskim wybrzeżu Morza
Śródziemnego: Algieria, Tunezja, Maroko i Trypolis1 utrzymywały się z kaperstwa na Morzu Śródziemnym. Przez pewien czas rząd Stanów Zjednoczonych, podobnie jak rządy innych państw, wypłacał rozbójnikom haracz, ale w 1803 roku zmęczony tą praktyką postanowił wraz z Brytyjczykami położyć jej kres i wysłał kilka eskadr okrętów, aby przywrócić porządek na morzu. W tej akcji wzięło udział ponad czterystu marines
i żołnierzy innych formacji. Taka jest geneza wersu w hymnie Marinę Corps mówiącego o „plażach Trypolisu". Piratom udało się co prawda zniszczyć zdobytą fregatę Filadelfia, ale już w 1805 roku zorganizowano nową ekspedycję na Trypolis, w której wzięło udział ośmiu żołnierzy piechoty morskiej dowodzących arabskimi zaciężnikami. Przemaszerowali oni ponad 1 000 km przez pustynię, aby zaatakować miasto Derna. Wojna z piratami była
pierwszą operacją zamorską Ameryki i piechota morska znalazła się wtedy w centrum wydarzeń. W latach czterdziestych XIX wieku młode państwo amerykańskie zaczęło coraz bardziej pożądliwie spoglądać w kierunku południowo-zachodnim na rzadko zaludnione terytoria Meksyku. Prezydent James Połk realizując swoje marzenia dokonał podboju Teksasu i Kalifornii. Po aneksji Teksasu
w lipcu 1845 roku wysłał on do konsula amerykańskiego urzędującego w Monterey w Kaliforni porucznika Archibalda Gille-spiego w tajnej misji mającej na celu zajęcie terytorium Meksyku. Gil espie dołączył do słynnego badacza Johna Fremon-ta, który rok później stanął na czele rebelii w Kaliforni .2 Stany Zjednoczone wypowiedziały Meksykowi wojnę. Generał Winfield Scott wysłał do Kalifornii batalion piechoty morskiej
w sile trzystu żołnierzy dowodzony przez kapitana Alvina Edso-na. Wylądowawszy w Vera Cruz na specjalnie zaprojektowanych łodziach w marcu 1847 roku, marines zajęli port w ciągu dwóch tygodni. Dokonali też serii wypadów wzdłuż linii wybrzeża, a później, po otrzymaniu posiłków, wspólnie z siłami lądowymi wyruszyli na stolicę Meksyku, by wziąć udział w decydującej bitwie pod Chapultepec
1 Nad Morzem Śródziemnym są dwa porty o nazwie Trypolis. Ten wymieniony w tekście hymnu leży w Libii. Nie należy go mylić miastem w Libanie 2 W 1846 roku w Kalifornii wybuchła gorączka złota i zaczęli tam napływać amerykańscy osadnicy, którzy szybko zajęli słabo uzbrojone garnizony meksykańskie. Dowodzeni przez Fremonta w tzw. rewolcie niedźwiedziej flagi, utworzyli
nawet na krótko niezależne państwo i dlatego flaga tego stanu do dziś nosi inskrypcję Republika Kalifornii. Podczas wojny z Meksykiem Eskadra Pacyfiku dowodzona przez Johna Sloata i wspomagana lokalnymi siłami Fremonta zajęła miasta na wybrzeżu. W1850 roku Kalifornia dołączyła do Unii jako 31. stan 19 13 września 1847 roku.3 Zdobycie twierdzy Chapultepec – słynnych „pałaców Montezumy"
– umożliwiło zajęcie Mexico City i stało się częścią tradycji bojowej piechoty morskiej. Purpurowe paski na spodniach munduru galowego upamiętniają krew przelaną w wojnie z Meksykiem. Udział w tych dwóch konfliktach wyznaczył rolę i zadania piechoty morskiej w pierwszym stuleciu jej istnienia. Uczestniczyła też ona w tłumieniu ruchów ludowych, wojnie 1812 roku i wojnie secesyjnej.
Właśnie wtedy narodziła się kontynuowana do dziś praktyka współdziałania piechoty morskiej z siłami lądowymi i marynarką. Wojskowa tradycja: muzyka Johna Fhilipa Sousy Nie trzeba być wojskowym, aby wiedzieć, że każda organizacja ma swój niepowtarzalny charakter. W IBM były to konserwatywne garnitury, przykazanie Johna Watsona „MYŚL' na każdym biurku i głupawa zakładowa piosenka. Inne organizacje,
np. zakon jezuitów lub drużyna baseballu Orioles, włączają swoich członków w krąg własnej kultury, która przejawia się pod postacią tradycji, ceremonii i zbiorowej pamięci. Pracownicy bądź członkowie tych grup używają różnych kulturowych symboli, aby określić swoją rolę i cele w świecie. Do tradycji piechoty morskiej należy muzyka. Choć pierwsza orkiestra korpusu powstała już w roku 1800 i grywała na
paradach w Waszyngtonie, to nie różniła się niczym szczególnym od innych orkiestr wojskowych (czyli grała głośno i pewnie trochę fałszowała). W 1880 roku 8. komendant korpusu, pułkownik Charles McCawley mianował na kapelmistrza muzyka i kompozytora Johna Philipa Sousę, który stworzył i spopularyzował tradycję muzyki marszowej w piechocie morskiej. Jego kompozycje obejmują Semper fidelis, Washington
Post March, King Cotton i słynną The Stars and Stripes Forever. Kierował orkiestrą przez dwanaście lat, wiele podróżując w kraju i zagranicą i przyczyniając się do rozsławienia tradycji marines. Ponieważ Sousa i jego kompozycje były tak popularne jak później Glenn Miller czy Beatlesi, występy jego orkiestry stanowiły świetną zachętę do wstąpienia w szeregi marines. W dobie imperializmu doskonała orkiestra w
jasnych mundurach grająca popularną muzykę robiła na opinii (publicznej dobre wrażenie. Największą chyba jednak zasługą Sousy jest stworzenie szczególnej więzi między piechotą morską i prezydentem. Orkiestra piechoty morskiej często występowała w Białym Domu podczas różnych oficjalnych uroczystości. Do roku 1891, kiedy to Sousa opuścił szeregi marines, by założyć własny zespół, jego
3 Marines walczyli razem z żołnierzami 3. Regimentu Kawalerii, z którego wywodzi się współczesny 3. Regiment Kawalerii Pancernej 20 muzyka i służba na zawsze związały instytucję prezydenta z piechotą morską. To właśnie marines strzegą arsenałów broni jądrowej i ambasad, a kolejni prezydenci stale korzystają z ich śmigłowców.
21
Pierwsza wojna światowa: początki współczesnej piechoty morskiej Piechota Morska szturmuje japońską wyspę podczas II wojny
światowej. Fot. U.S.Navy W pierwszym stuleciu istnienia piechota morska ze swoimi 511 oficerami i 13 213 żołnierzami niższych rang stanowiła zaledwie ułamek ogólnego stanu armii Stanów Zjednoczonych. Przystąpienie Ameryki do pierwszej wojny światowej znacznie przyśpieszyło wzrost liczebności jej sił
zbrojnych. Nie ominęło to też piechoty morskiej. Po zbudowaniu nowych poligonów w Parris Island w Połuniowej Karolinie liczebność korpusu wzrosła do 2 462 oficerów i 72 639 szeregowców. Wśród nich po raz pierwszy znalazły sie kobiety. Na początku było ich 277 i miały się zająć pracą na zapleczu, by można było zwiększyć liczbę mężczyzn na pierwszej lini . Powstała też nowa grupa złożona z 130 pilotów lotnictwa morskiego.
Walczące na froncie zachodnim brygady w sile 8500 żołnierzy były największymi formacjami w historii działań operacyjnych piechoty morskiej. Walczące na froncie zachodnim brygady w sile 8500 żołnierzy były największymi formacjami w historii działań operacyjnych piechoty morskiej. Jej żołnierze, gwałtownie wciągnięci w wir zmagań, walczyli pod Belleau Wood, Soissons, St. Mihiel oraz uczestniczyli w ofensywie na Meuse-
Argonne. Zwycięstwa te zostały okupione poważnymi stratami w ludziach: 9 507 rannych i 2 461 zabitych. Po wojnie Marinę Corps uczestniczył w okupacji Niemiec i stacjonował nad Renem do lipca 1919 roku. Po zwycięskiej paradzie przed prezydentem Wilsonem piechota morska została zdemobilizowana wraz z resztą 2. Dywizji. Mimo wysokich strat bilans pierwszej wojny światowej był dla korpusu dodatni. Po
raz pierwszy korpus sformował i użył w akcji jednostki zbliżone wielkością do oddziałów sił lądowych. Specyficzne wyszkolenie i doktryna walki okazały się w warunkach bojowych skuteczniejsze niż metody wypracowane przez armie innych krajów. Piechota morska przetestowała też kilka nowatorskich rozwiązań, np. służbę kobiet i stosowanie wsparcia powietrznego w operacjach na lądzie. Podczas wojny marines walczyli w niemal
wszystkich możliwych warunkach bojowych i stanowiło to dla nich świetną lekcję na przyszłość. Dobrym przykładem może być użycie gazów bojowych. Najważniejsze jednak było to, że pozwolono na zwiększenie stanu osobowego korpusu, a ten pokazał krajowi, na co go stać. Te doświadczenia ułatwiły dalszy jego rozwój, gdy stanął w obliczu najtrudniejszego zadania w swojej historii – wojny na Pacyfiku.
22 Wojny lokalne Po zakończeniu pierwszej wojny światowej oddziały piechoty morskiej powróciły do swoich codziennych zajęć szkolnych na okrętach. Zaangażowały się też w misje pokojowe w Chinach i na Filipinach. Była to era wojen lokalnych - interwencji w Ameryce Środkowej i na Karaibach w obronie interesów Stanów Zjednoczonych. Ta „dyplomacja kanonierek"
była charakterystyczną dla owego czasu mieszaniną imperialistycznych ciągot i szlachetnych intencji. Próbie ekonomicznego Zdominowania tych obszarów towarzyszyły górnolotne hasła o potrzebie wyzwolenia miejscowej ludności z okowów despotyzmu i anarchii. Piechota morska była zawsze w pierwszym szeregu i ponosiła największe straty. Jeszcze przed pierwszą wojną światową, w 1899 roku piechota morska
uśmierzyła bunty rebeliantów na Filipinach i uczestniczyła w tłumieniu (tzw. powstania bokserów w Chinach. Podczas prezydentur Tafta i Wilsona uczestniczyła w interwencjach w Nikaragui (1912-1913), na Haiti (1915-1934) i w Republice Dominikany (1916-1924). Spacyfikowała także Strefę Kanału Panamskiego (1901-1914), Kubę (19121924) i Vera Cruz w Meksyku (1914). Po tych akcjach jej żołnierze stali się ekspertami
od operacji pacyfikacyjnych. W 1939 roku napisali nawet – zaliczany do klasyki wiedzy wojskowej i podziwiany, choć czytany może niezbyt często poza piechotą morską – Podręcznik wojen lokalnych. Tak więc jako specjaliści od niekonwencjonalnych metod prowadzenia wojny kontynuowali oni tradycję operacji ekspedycyjnych zapoczątkowaną na początku XIX wieku wojną z
północnoafrykańskimi piratami. Tradycja ta dała im solidne przygotowanie do przeprowadzania podobnych akcji podczas drugiej wojny światowej i później. Nieznajomość wniosków zawartych w lekcjach Podręcznika wojen lokalnych przyczyniła się za to do porażki w Wietnamie i niektórych innych krajach Trzeciego Świata. W książce tej zawsze podkreślano znaczenie zapewnienia poczucia bezpieczeństwa
ludności okupowanego kraju poprzez prowadzenie tzw. akcji obywatelskich. Zalecano tam również wykorzystywanie słabych punktów wroga (np. gospodarczych lub logistycznych) i unikanie konfrontacji tam, gdzie ma on przewagę (np. w walce w trudnym terenie). Pomimo wietnamskiej porażki piechota morska ma szeroką wiedzę o takich operacjach i wykorzystuje ją w szkoleniu jednostek MEU (SOC). Podręcznik wojen lokalnych jest
nadal lekturą obowiązkową marines. Wiem to, bo dali mi w prezencie świeżo wydrukowany egzemplarz. Rok 1942: pierwsi w boju 23
Piechota morska kryje się na plażach Iwo Jimy 19 lutego 1945 roku, tuż przed natarciem w głąb lądu. Była to największa operacja desantowa piechoty morskiej w II wojnie światowej Fot. U.S.Navy Okres międzywojenny był czasem narastania napięć w Azji. W 1932 roku w Szanghaju doszło do pierwszych starć w wojnie japońskochińskiej. Kiedy
w 1941 roku Stany Zjednoczone przystąpił do wojny, piechota morska znalazła się w sercu konfliktu zbrojnego.Podczas japońskiego ataku na Pearl Harbor poległo stu żołnierzy, a ich liczba wzrosła do kilku tysięcy w następnych miesiącach walk. Początkowo jednostki piechoty morskiej stacjonowały w garnizonach na odległych placówkach. Garnizon Guam poddał się 10 grudnia 1941 roku, a garnizon na Midway został ostrzelany przez dwa
japońskie niszczyciele. W całej Azji Wschodniej nieliczne i słabo uzbrojone jednostki amerykańskie dzielnie, ale bezskutecznie walczyły z siłami japońskimi. Jedynym wyjątkiem był atol Wake, gdzie batalion marines przy wsparciu garstki samolotów myśliwskich walczył aż do 23 grudnia. Obrońcy wyspy przez dwa tygodnie odpierali ataki przeważających sił wroga, inspirując wszystkich swoją odwagą i poświęceniem. Dowództwo marynarki
wojennej usiłując ratować resztki rozbitej Floty Pacyfiku, niefortunnie odwołało odsiecz dla obrońców wyspy, co poważnie nadszarpnęło dotychczasowe zaufanie panujące między marynarką i marines. Do dziś stanowi to dla obu stron nieprzyjemne wspomnienie. Na okazję do naprawienia błędu nie trzeba było długo czekać. Wiosną 1942 roku w bitwie o Midway historia zmieniła bieg: tym razem piloci marynarki
rozgromili swoich japońskich przeciwników i udzielili wsparcia piechocie morskiej. Midway oparło się zaciętym atakom powietrzym, ale piloci marines, mający do dyspozycji przestarzałe samoloty marynarki, zostali zdziesiątkowani. Dowództwo Marinę Corps przyrzekło sobie wówczas, że następnym razem to się nie powtórzy. Wkrótce wybiła kolejna godzina próby. Wywiad aliantów wykrył, że Japończycy
budują lotnisko na wyspie Guadalcanal w archipelagu Wysp Salomona, co mogło poważnie zagrozić liniom zaopatrzeniowym prowadzącym do Australii. Nie można było pozwolić Japończykom na dokończenie tych prac. Tym razem piechota morska była dobrze przygotowana. Jak pokazały wydarzenia, polityka rozbudowy korpusu prowadzona przed wybuchem wojny sowicie się opłaciła. 24
W sierpniu 1942 roku 1. Dywizja Piechoty Morskiej wylądowała na plażach Guadalcanal i Tulagi, zajęła lotnisko i rozpoczęła jedną z najbardziej zaciętych kampanii drugiej wojny światowej. Trwała ona sześć miesięcy, a w rozstrzygającej o jej losach bitwie poległo 1 152 marines, 2 799 zaś zostało rannych. Odznaczyło się w niej lotnictwo, które też poniosło duże straty. Zginęło 55 pilotów, 127 zostało rannych, a 85 zaginęło. Przełamanie
przewagi wroga po porażce w Pearl Harbor zajęło więc Amerykanom mniej niż rok, a piechota morska potwierdziła swoją renomę „pierwszej w boju": to jej siły jako pierwsze jednostki lądowe podjęły skuteczne działania ofensywne przeciwko wojskom państw osi. Marines są z tego dumni do dziś. Środkowy Pacyfik: seria zwycięstw w dobrym stylu Już na początku XX wieku, po zwycięstwie nad carską Rosją Japonia
zaczęła zdradzać wielkomocarstwowe ciągoty planując rozszerzenie swojego imperium o Chiny, Azję Południowo-Wschodnią i wyspy Pacyfiku. Nie uszło to uwadze reszty świata. Jeszcze przed pierwszą wojną światową Stany Zjednoczone i Wielka Brytania przygotowały plan na wypadek wojny z Japonią, którego amerykańska wersja nosiła nazwę War Plan Orange. Zakładał on na zajęcie pozycji
w rejonie środkowego Pacyfiku i doprowadzenie do konfrontacji między marynarkami obu stron. Przejęcie i utrzymanie baz na wyspach – w razie potrzeby – byłoby zadaniem piechoty morskiej, która zagadnieniami operacji desantowych zajmowała się już od dawna. Jeden z wielu strategów piechoty morskiej, komendant Le-jeune stwierdził w 1922 roku, że „konieczne jest posiadanie sił
piechoty morskiej przygotowanych do przeprowadzania ofensywnych operacji na lądzie przeciwko bazom morskim wroga". Do początku lat trzydziestych piechota morska uczyniła sporo w kierunku realizacji tych założeń. Między innymi opublikowano Wprowadzenie do operacji desantowych, które uzyskało status niemal Biblii podczas pierwszych ćwiczeń. Cały czas opracowywano nowe techniki i technologie. Właśnie wtedy
rozwinięto koncepcję okrętu desantowego, urządzeń do kierowania ogniem artylerii okrętowej i wykorzystania sprzętu radiowego do usprawnienia dowodzenia. Pilotom piechoty morskiej zawdzięczamy precyzyjne bombardowania wykonywane w trakcie lotów nurkowych. W latach trzydziestych ich popisowym prezentacjom tej techniki przyjrzeli się podczas pokazu niemieccy oficerowie
i stosowały ją potem bombowce Luftwaffe. Na Pacyfiku piechota morska ostatecznie dopracowała doktrynę operacji desantowych. W prowadzonej razem z marynarką kampanii „skoków z wyspy na wyspę" piechota morska dokonała serii desantów umieszczonych wcześniej w planach wojny 25 z Japonią. Natarcie poprowadzone przez rejon środkowego Pacyfiku ruszyło najpierw na
atol Tarawa na Wyspach Gilberta. Chociaż prawie wszystko, co mogło zawieść, zawiodło (prognozy pływów, komunikacja radiowa, wsparcie ogniowe okrętów marynarki wojenne itd.), największa wyspa archipelagu - Betio została zdobyta po czterodniowej krwawej walce. Okupiona życiem 1 113 żołnierzy i 2 290 rannymi akcja umożliwiła jednak łatwe zdobycie Tarawy i Wysp Marshal a na początku 1944 roku. Po zajęciu w dalszej
kolejności atoli Kwajalein i Eniwetok połączone siły piechoty morskiej i marynarki ominęły pozostałe wyspy łańcucha będące w rękach Japończyków. Następna kampania rozpoczęła się od rozstrzygającej bitwy, planowanej przez strategów obu stron od ponad pół wieku: szturmu na Wyspy Mariańskie i bitwy na Morzu Filipińskim. Dowodzone przez legendarnego generała Hollanda Smitha połączone siły desantowe piechoty morskiej i
marynarki zdobyły w ciągu kilku tygodni Sajpan, Guam i Tinian. Dzięki temu Amerykanie pozyskali cenne bazy, z których mogły operować bombowce strategiczne B-29 dokonujące nalotów na oddaloną o 2 750 km Japonię. Starujące z tych lotnisk samoloty zrzucały masy bomb zapalających i min na terytorium Japonii, a pod sam koniec wojny wystartowały stamtąd bombowce z bombami atomowymi
na pokładzie. Piechota morska szybciej i lepiej niż pozostałe rodzaje wojsk rozpoznała i zdefiniowała swoje zadania w nowej wojnie i dobrze przygotowała się do skutecznego przeprowadzania operacji desantowych. Różniła się w tym zarówno od lotnictwa, które wierzyło, że wojnę można wygrać dzięki samym bombardowaniom strategicznym4, jak od marynarki, która była przekonana, że sprawę załatwi siła ognia jej okrętów5.
Dowództwo piechoty morskiej rozumiało, że zwycięstwo) to owoc wspólnego wysiłku wszystkich rodzajów wojsk, i uważa tak do dziś. Od zakończenia wojny pomysłowi marines przyczynili się do powstania i rozwoju śmigłowców, poduszkowców desantowych i innych nowych rodzajów uzbrojenia. 4 Nieuleczalni optymiści z sił
powietrznych wierzyli, że dzięki precyzyjnym dziennym nalotom przy użyciu supertajnego celownika Norden uda się złamać potęgę niemiecką. Jak się potem okazało, skuteczność nalotów była znacznie niższa od spodziewanej i większość bomb zrzuconych na Niemcy nie wyrządziła większych szkód. 5 Okręty podwodne zatopiły podczas wojny znacznie więcej statków i okrętów wroga niż wspaniałe i niebywale
drogie krążowniki i pancerniki, i to pomimo skandalicznej zawodności torped w pierwszym roku wojny. 26
Iwo Jima: decydującie starcie Decydujący moment w historii korpusu: zatknięcie flagi amerykańskiej na szczycie Mt. Suriba-chi 23 lutego 1945 roku. Ówczesny sekretarz marynarki James Forrestal powiedział wówczas, że „jest to początek nowego pięćsetlecia piechoty morskiej" Fot. U.S. Marinę Corps Po przeprowadzonej głównie przez siły lądowe inwazji
na Filipiny w końcu 1944 roku piechota morska była gotowa do szturmu na Japonię. Bitwa o Iwo Jimę, którą marines mieli stoczyć, okazała się najbardziej zażarta ze wszystkich. Iwo Jima to mikroskopijna wyspa w archipelagu Bonin o powierzchni zaledwie 20 km2 oddalona od Japonii o 1 225 km, stanowiąca jednak ważny etap w pochodzie ku japońskim wybrzeżom. W lutym 1945 roku
71 245 marines wylądowało na jej pokrytych wulkanicznym popiołem plażach. Wyspy broniło 21 000 dobrze okopanych i zdeterminowanych Japończyków. Po miesiącu walk straty piechoty morskiej i marynarki sięgnęły liczby 27 000 żołnierzy, a niemal wszyscy Japończycy zostali wybici. Amerykańskie ofiary nie były jednak daremne - jeszcze przed zakończeniem bitwy z lotniska na wyspie mogły korzystać bombowce B29.
Takie są suche fakty. Kryje się jednak za nimi głębsza prawda. Bitwa o Iwo Jimę była przełomowym momentem w historii Marinę Corps. Jeśli można mówić o twierdzy nie do zdobycia, to była nią Iwo Jima, twardsza do zgryzienia niż duma Hitlera, słynny Wał Atlantycki. Japończycy pracowali ponad rok nad jej fortyfikacją i wykopali ręcznie ponad 20 km podziemnych tuneli. Dobrze wiedzieli, że strata wyspy spowoduje, iż Japonia znajdzie
się w zasięgu nawet myśliwców P-51 Mustang. Dla marines była to ostatnia inwazja przeprowadzona głównie własnymi siłami. Rozumiejąc znaczenie bitwy dla dalszych losów wojny i własnej reputacji, przyjęli to wyzwanie. To była ich wyspa i byli gotowi na wszystko. Kiedy tylko wylądowali na ciemnych piaskach plaż Iwo Jimy, rozpętało się piekło. Śmierć czaiła się na każdym kroku. Pomimo zażartego oporu Japończyków marines,
dysponując wsparciem marynarki wojennej, stawili im czoło. Metr po metrze, kamień po kamieniu posuwali się naprzód. Zapisali wtedy pamiętną kartę w historii armii Stanów Zjednoczonych. Na oczach korespondentów wojennych niepowstrzymanie szli do przodu, łamiąc desperacki opór Japończyków. Dwudziestu czterem żołnierzom piechoty morskiej przyznano po tej bitwie Medal Honoru. Była to największa liczba odznaczeń za męstwo
w jednej bitwie6. 6 Dwunastu Marines zostało odznaczonych pośmiertnie. Medale przyznano także kilku żołnierzom służb medycznych. 27 Zatknięcie amerykańskiej flagi na szczycie Mount Suribachi Jtego 1945 roku o godzinie 10.20 stało się dla Ameryki Jednym z symbolicznych momentów wojny.
Obserwujący to wydarzenie z pokładu jednego z okrętów sekretarz marynarki James Forrestal powiedział do generała Hollanda Smitha: „Panie generale, ta flaga oznacza początek nowego pięćsetlecia w historii piechoty morskiej". Wydarzenie to, tak ważne w historii Marinę Corps, zostało upamiętnione wspaniałym pomnikiem nad Potomakiem w Rosslyn w Wirgini . Niepokonany duch piechoty morskiej ujawniony pod Iwo Jima jest
najważniejszym elementem jej etosu: nieustraszeni marines podejmą się każdego zadania i nie zawahają się zapłacić najwyższej ceny. Będą to później wspominać nad Zalewem Chosin, pod Khe Sanh, w koszarach w Bejrucie i wszędzie tam, dokąd skierują ich rozkazy. „Poślijcie tam marines" Po wojnie stan osobowy piechoty morskiej, podobnie jak innych rodzajów wojsk,
został zredukowany. Pozostały tylko dwie okrojone dywizje: 1. Dywizja w Camp Pendleton w Kalifornii i 2. Dywizja w Camp Lejeune w Północnej Karolinie. Po decyzji prezydenta Trumana o udzieleniu pomocy Korei Południowej piechota morska jako pierwsza pojawiła się na miejscu akcji. Niestety, tylko początek był udany. Po widowiskowym desancie na Inchon 15 września 1950 roku i szturmie na linię obrony nieprzyjaciela nad rzeką Yalu
następne dwa lata marines spędzili w okopach, współdziałając z siłami ONZ w wojnie pozycyjnej. Niewłaściwe wykorzystanie jednostek wyspecjalizowanych w akcjach desantowych wywołało niezadowolenie dowództwa Marinę Corps. Postanowiło ono wówczas nigdy więcej nie dopuścić do podobnej sytuacji. W ramach nowej doktryny organizacyjnej utworzone zostały Powietrzno-Lądowe Grupy Operacyjne Piechoty
Morskiej (Marinę Air-Ground Task Force - MAGTF). Istota tego pomysłu sprowadzała się do zintegrowania pododdziałów lądowych, powietrznych i logistycznych w ramach jednej jednostki piechoty morskiej. Miała ona stać się niezależna od wsparcia lotnictwa i zaopatrzenia sił lądowych. Stworzono nową doktrynę i zasady taktyczne. Taki stan rzeczy utrzymuje się od prawie 50 lat. Od czasów prezydentury Dwighta
Eisenhowera powrócił respekt dla siły bojowej piechoty morskiej. Grupy MAGTF często uczestniczyły w misjach pokojowych, tłumiły rozruchy lub były po prostu narzędziem realizacji wypróbowanej „dyplomacji kanonierek". Niektóre akcje uznane zostały za sukces, np. lądowanie w Bejrucie w 1958 roku. Inne okazały się pomyłkami, np. interwencja w Dominikanie w 1965 roku. Bezpośrednie
zaangażowanie się Ameryki w wojnę wietnamską rozpoczęła w 1964 roku seria desantów 28 marines, mająca stanowić wyraz poparcia Stanów Zjednoczonych dla Wietnamu Południowego. Piechota morska była tam obecna do zakończenia działań wojennych (czyli do 1975 roku) i z reguły działała w ramach 1. Korpusu w północnej części kraju. Często wypowiadane polecenie
„poślijcie tam marines" ma swoje źródło w reputacji żołnierzy piechoty morskiej jako „pierwszych w boju" oraz wysokiej ocenie przydatności MAGTF. Zapał, z jakim marines podejmują się rozmaitych zadań, jest częścią ich etosu jeśli chcecie, by robota była dobrze wykonana, zlećcie ją piechocie morskiej. Ribbon Creek: czas na zmiany W latach powojennych piechota morska często uczestniczyła w operacjach
mających na celu obronę amerykańskich interesów za granicą. W czasie zimnej wojny usiłowała na nowo zdefiniować swoją rolę w systemie obronności kraju. Brała udział w próbach z bronią jądrową w Newadzie i opracowywała własne zastosowania nowego sprzętu i taktyki. Dowództwo Marinę Corps zakładało, że będzie to supernowoczesna siła zdolna do walki w wojnie atomowej. W 1956 roku pijany instruktor musztry w ośrodku
rekrutacyjnym w Parris Island w Południowej Karolinie skierował grupę 74 rekrutów w kierunku bagna pływowego o nazwie Ribbon Creek, w wyniku czego sześciu z nich zginęło. Tragedia ta doprowadziła do gruntownej reformy programu szkolenia rekrutów. Afera Ribbon Creek wywołała oburzenie opinii publicznej i Kongresu. Amerykanie życzyli sobie, aby piechota morska i jej żołnierze byli wierni swoim ideałom i kodeksowi
moralnemu. Po przeprowadzeniu dochodzenia kilkuset instruktorów zostało zwolnionych. Zmieniło się także podejście do rekrutów - położono większy nacisk na utrwalanie starej tradycji braterstwa i wspólnoty. Ta nowa polityka jest widoczna do dziś w traktowaniu rekrutów z szacunkiem i troską o ich bezpieczeństwo. To też część etosu piechoty morskiej. 29
Od Desert One do Desert Storm W listopadzie 1975 roku piechota morska obchodziła dwu-stulecie swojego istnienia. Obchody tej rocznicy nie odbywały się jednak w sprzyjającej atmosferze.
Kongres zakwestionował zbyt wysoki, jego zdaniem, stan osobowy korpusu i jego użyteczność w warunkach nowoczesnego pola yalki, wbrew wielu przeczącym tym zarzutom faktom. Dwa epizody z tego okresu zaważyły na losach piechoty morskiej. AV-8B Harrier II przelatuje nad płonącymi szybami naftowymi w Kuwejcie. Złożony z dwóch dywizji Korpus Ekspedycyjny
Piechoty Morskiej przyczynił się do oswobodzenia większości terytorium kraju, łącznie ze stolicą Fot. U.S.Navy Pierwszym z nich była nieudana próba odbicia zakładników z amerykańskiej ambasady w Iranie (operacja Desert One), w której śmigłowce pilotowane były przez lotników
piechoty morskiej. W wyniku fiaska tej operacji koncepcja prowadzenia działań przez oddziały zintegrowane została oceniona niezwykle surowo. Doprowadziło to w roku 1986 do uchwalenia ustawy GoldwateraNicholsa. Drugim posunięciem było powołanie Połączonych Sił Szybkiego Reagowania (Rapid Deployment Joint Task Force - RDJTF) do działań na Bliskim Wschodzie. Oddziały te, dowodzone początkowo przez generała dywizji Paula
Kel eya, przyszłego 28. komendanta Marinę Corps, nie były ani szybkie, ani zdolne do szybkiej reakcji. Ich stworzenie stanowiło jednak krok we właściwym kierunku na drodze do powołania Dowództwa Centralnego Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych (U.S. Central Command), sprawdzonego w operacji Pustynna burza (Desert Storm). W czasie kadencji Ronalda Reagana nastąpił wzrost zainteresowania armią. Zwiększył się stan osobowy
wszystkich służb i wiele wstrzymanych wcześniej programów, np. program budowy śmigłowca transportowego CH-53E Super Stallion i samolotu myśliwskobombowego AV-8B Harrierll, zostało zasilonych nowymi funduszami. Okręty desantowe marynarki wojennej, których liczba zmalała do zaledwie 67 jednostek, również przeżywały lepsze czasy. Były to tłuste lata dla piechoty morskiej: otrzymała nowy sprzęt, zwiększyła
liczebność i wypracowała nową doktrynę. Wdrożono wówczas program Wstępnie 30 Rozlokowanych Okrętów Zaopatrzenia (Maritime Prepositioning Force -MPF) jednostek z zapasami sprzętu i zaopatrzenia stacjonujących stale w strategicznie ważnych punktach globu. Ich zadanie polegało na zaopatrywaniu 16 500 żołnierzy Brygady Ekspedycyjnej Piechoty Morskiej (Marinę
Expeditionary Brigade - MEB) przez miesiąc. Obecnie istnieją trzy zespoły MPF i zapewniają one siłom piechoty morskiej dobrą bazę do szybkiej i skutecznej reakcji w warunkach kryzysu. Utworzono też wtedy wspomniane już wcześniej MEU (SOC). Był to pomysł generała Alfreda Graya, przyszłego 29. komendanta piechoty morskiej, który miał stanowić odpowiedź na gwałtowny wzrost terroryzmu w latach
osiemdziesiątych. Uświadomiono sobie wówczas, że skuteczna reakcja na atak terrorystyczny musi nastąpić prawie natychmiast po nim. W taki sposób zimną wojnę zastąpił nowy ład lat dziewięćdziesiątych. Po inwazji Iraku na Kuwejtu 7. MEB natychmiast wyruszyła do Arabii Saudyjskiej z bazy 29 Palms w Kaliforni . W Al Dżu-bail otrzymała sprzęt i zapasy od MPF z Diego Garcia. Z zapasów tych korzystała też
82. Dywizja Powietrzno-Desantowa. W chwili rozpoczęcia wojny lądowej w stanie gotowości bojowej znajdowały się dwie dywizje piechoty morskiej, skrzydło lotnictwa i dwie grupy wsparcia, ogółem 70 000 żołnierzy. Wojna rozpoczęła się 24 lutego 1991 roku. Obie dywizje piechoty morskiej wyruszyły na północ, do Kuwejtu, a pozostałe jednostki zostały rozmieszczone w rejonie Zatoki Perskiej. Połączone 4. i 5. MEB
w sile 17 000 ludzi czekały gotowe do walki na pokładach 31 okrętów desantowych. Siedem dywizji irackich stojących na granicy Kuwejtu nigdy nie ruszyło do ataku. W styczniu 1991 roku żołnierze 4. MEB udali się na pomoc amerykańskiej ambasadzie w Mogadiszu. Tankując paliwo w powietrzu, śmigłowce piechoty morskiej CH-53E Super Stal ion przeprowadziły ewakuację personelu ambasady
i chroniących się w niej cywilów z ogarniętego wojną domową kraju. Tak piechota morska znowu wkroczyła do akcji. Od 1991 roku interweniowała coraz częściej: w Somalii, podczas powodzi na Florydzie, w rozruchach w Kaliforni , w operacji ratowania zestrzelonego nad Bośnią pilota. Podstawą jej wszechstronności jest silne poczucie obowiązku i lojalność. Jej żołnierze, zawsze świadomi swojej misji, na zawsze
pozostaną „pierwsi w boju". „I wyszli z morza": misja piechoty morskiej Czwarta księga traktatu Juliusza Cezara O wojnie zawiera opis desantu dwóch legionów rzymskich na Brytanię w 55 roku p.n.e. Szczegóły takiej operacji są dobrze znane wszystkim żołnierzom, którzy kiedykolwiek brali udział w desancie. Chociaż piechota morska może podjąć się wielu zadań, desant z morza jest jej specjalnością.
31 Oprócz tego strzeże amerykańskich ambasad, zapewnia prezydentowi i wysokim urzędnikom państwowym transport śmigłowcowy oraz zabezpiecza broń specjalną (atomową). Spisała się na medal podczas misji pokojowych w Somalii i na Haiti, uśmierzyła zamieszki w Los Angeles, zapewniła ochronę podczas Igrzysk Olimpijskich w 1984 roku i pomoc w wielu klęskach
żywiołowych. Wszystkie te operacje są ważne, ale podstawowym zadaniem piechoty morskiej jest skuteczny desant na wybrzeże. Po Pustynnej burzy dowództwo marynarki opublikowało referat zatytułowany Z morza, w którym przedstawiono wizję działań morskich w XXI wieku. Z morza oraz późniejsza wersja tego opracowania - Z morza... i dalej wzbudziły sporo kontrowersji. Ponieważ
zagrożenie ze strony floty radzieckiej przestało istnieć, marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych zrezygnowała ze swojej tradycyjnej doktryny wojny na pełnym morzu7. W zamian więcej uwagi poświęcono operacjom prowadzonym na wodach przybrzeżnych i w obrębie szelfu na Bliskim Wschodzie, Oceanie Indyjskim i w Azji. Znajdują się tam najgęściej zaludnione obszary na świecie z dużą koncentracją
przemysłu i licznymi złożami bogactw naturalnych, a prawdopodobieństwo wybuchu konfliktu zbrojnego jest bardzo wysokie. Od zakończenia drugiej wojny światowej większość operacji marynarki wojennej miała miejsce w strefach przybrzeżnych: w Zatoce Perskiej, Zatoce Tonkińskiej i na Morzu Śródziemnym. Przeświadczenie o wielkiej roli walki na pełnym oceanie było jednak tak głęboko
zakorzenione w umysłach ludzi morza, że wielu analityków zakwestionowało wnioski opracowania. Bez względu jednak na to, czy komuś się to podobało, dokument ten ponownie potwierdził znaczenie piechoty morskiej jako podstawowej formacji szturmowej amerykańskich sił morskich. Teraz, po 220 latach od powstania Marinę Corps, założenie to stanowi element oficjalnej doktryny marynarki wojennej. Nawet Komisja Zadań
i Operacji w Departamencie Obrony po długotrwałych studiach postanowiła wbrew początkowym intencjom - pozostawić strukturę organizacyjną piechoty morskiej bez zmian. Głównym zadaniem Marinę Corps jest zatem utrzymanie trzech kombinowanych, powietrzno-lądowych dywizji szybkiego reagowania, które mogą błyskawicznie wziąć udział w konfliktach na całym świecie.
Oddziały te dowiodły swojej skuteczności w Korei, Wietnamie oraz podczas Pustynnej tarczy i Pustynnej burzy. We wszystkich tych akcjach piechota morska wzmocniła siły lądowe, co mimo braku entuzjazmu dowództwa Marinę Corps stanowiło bardzo potrzebne wsparcie, wziąwszy pod uwagę stopniową redukcję 7 Za operacje przeprowadzane na pełnym morzu uznaje się z reguły wszystkie
zadania wykonywane poza granicą szelfu kontynentalnego, a więc tam, gdzie głębokość oceanu jest nie mniejsza niż 600 m. Określenie „pełne morze" może także oznaczać obszary oceaniczne znajdujące się poza zasięgiem lotnictwa operującego z baz lądowych nieprzyjaciela 32 stanu osobowego wojsk lądowych. Trzy dywizje piechoty morskiej stanowią dziś około
25% wszystkich sił lądowych. Oznacza to, że piechota morska będzie uczestniczyć prawdopodobnie w każdej większej operacji wojskowej. Inny rodzaj zadań przewiduje się dla jednostek piechoty morskiej w sile pułku (15000 żołnierzy). Są one gotowe do działania dopiero po pobraniu sprzętu i zaopatrzenia w bazach lądowych (np. w Norwegii) lub na jednostkach Dywizjonów Wstępnie Rozlokowanych Okrętów Zaopatrzenia (Maritime
Prepositioned Squadrons - MPSRON) na Morzu Śródziemnym, wyspie Guam i w bazie Diego Garcia na Oceanie Indyjskim. Zapasy te składają się z broni, sprzętu i żywności na miesiąc. Zaletą tego rozwiązania jest szybkość: na miejsce akcji trzeba przetransportować tylko ludzi, a to można zrobić szybko samolotami Dowództwa Lotnictwa Transportowego (Air Mobility Command - AMC), Rezerwy Cywilnej Lotnictwa (Civil Reserve Air Fleet –
CRAF) i czarterami. Z chwilą przybycia pierwszych jednostek do rejonu działania rozpoczyna się rozładunek zaopatrzenia z transportowców i rozdzielenie go między poddoddziały. W ciągu zaledwie kilku dni jednostki uzyskują pełną gotowość bojową, jak np. podczas Pustynnej tarczy. Plan zakłada współpracę zaprzyjaźnionego kraju (np. Kuwejtu lub Norwegii), który zgodzi się
zmagazynować zapasy na swoim terytorium lub udostępni port w celu rozładunku transportowców wchodzących w skład MPSRON. Ta taktyka zdała egzamin w Zatoce Perskiej w 1990, 1994 i 1995 roku, ale nie ma gwarancji, że w przyszłości konflikty wybuchną w podobnie dogodnie położonych regionach. Pomimo znacznych cięć w budżecie wojskowym w latach 1990-1995 Kongres
ograniczył fundusze piechoty morskiej tylko o 11%. Udowadnia to, że politycy rozumieją i doceniają znaczenie zreorganizowanych w latach osiemdziesiątych jednostek dla realizacji celów amerykańskiej polityki zagranicznej. Marynarka dysponuje środkami umożliwiającymi transport jednostek piechoty morskiej w sile tylko nieco większej niż dywizja, a na dodatek nie w jednym rzucie, dlatego zgromadzenie przed akcją
dostatecznej ilości sprzętu desantowego oraz żołnierzy jest czasochłonne. Aby sprostać temu wyzwaniu, marynarka wojenna i piechota morska opracowały taktykę dyslokacji niewielkich Grup Gotowości Desantowej (Amphibious Ready Groups - ARG) w rejonach zagrożenia. W ten sposób stworzono możliwość przerzutu jednej lub kilku grup desantowych w sile batalionu (każda licząca około 1 500-2 000 żołnierzy) praktycznie
w każde miejsce na kuli ziemskiej w ciągu kilku dni, a czasem nawet godzin. Każdy z tych batalionów desantowych w połączeniu z eskadrą śmigłowców i grupą wsparcia stanowi MEU (SOC). MEU (SOC) jest dla operacji desantowej tym, czym Grupa Bojowa Lotniskowca (Aircraft Carrier Battle Group - CVBG) jest dla lotnictwa podczas 33 działań wojennych na morzu. Dzięki tym oddziałom można skutecznie blokować
wybrzeże wroga, zajmować i niszczyć porty oraz lotniska, dokonywać wypadów i nieść pomoc w klęskach żywiołowych. Tylko piechota morska wspierana przez marynarkę wojenną może uderzyć z zaskoczenia i wykonać te zadania. W odróżnieniu od wyposażonych w ciężki sprzęt sił lądowych piechota morska z powodu konieczności zachowania dużej mobilności dysponuje lekkim
ekwipunkiem. Jest dobrze zaopatrzona w broń osobistą, gorzej w artylerię i wozy bojowe. Dla osiągnięcia pełnego potencjału ofensywnego i mobilności potrzebuje po wylądowaniu wzmocnienia dodatkową artylerią, pojazdami opancerzonymi i środkami transportu. Dopóki MEU (SOC) znajduje się na morzu, musi polegać przede wszystkim na sobie, dlatego jej strategia opiera się na ataku z zaskoczenia.
Marines albo szybko i cicho wykonują swoje zadanie, albo się okopują i czekają na posiłki. Po wylądowaniu jednostki piechoty morskiej są zwykle nieco mniej mobilne niż jednostki sił lądowych, ale mogą osiągnąć brzeg na kilka sposobów: śmigłowcami, pływającymi transporterami opancerzonymi lub poduszkowcami, a w korzystnych warunkach pogodowych i terenowych możliwe jest użycie wszystkich tych
środków i uderzenie w kilka miejsc jednocześnie. Taka mobilność operacyjna paraliżuje przeciwnika i umożliwia wykorzystanie efektu zaskoczenia. Piechota morska rozwinęła własną taktykę „wojny manewrowej". Polega ona na błyskawicznym uderzeniu z wody w słabe punkty nieprzyjaciela i wprowadzeniu zamieszania w jego dowództwie. Marines unikają walki wręcz i wolą zmusić wroga do
ucieczki lub szybkiej kapitulacji. Intensywny trening wymaga dużej motywacji i inteligencji zarówno oficerów, jak szeregowców. Nie są to tępaki. Nie mogą sobie na to pozwolić -jest ich za mało. Jednostki Marinę Corps mają w ostatnim czasie mnóstwo roboty. W latach 19931994 przeprowadziły następujące operacje: ♦ Październik 1993 - 22. MEU (SOC) operująca z USS Guadalcanal, znajdującego
się w grupie bojowej lotniskowca USS America, przegrupowała się z Adriatyku, gdzie wspomagała interwencję w byłej Jugosławii, do Somalii w celu utrzymania pokoju i udzielenia pomocy w klęsce głodu. ♦ Kwiecień 1994 - 11. MEU (SOC) bazująca na USS Peleliu przemieściła się z Somali w okolice Mombasy, aby udzielić pomocy ofiarom klęski głodu w Rwandzie i ewakuować ludność cywilną.
34
♦ Sierpień 1994 -15. MEU (SOC) rozlokowana na USS Tripoli przegrupowała się z Mombasy do Entebbe w Ugandzie oraz do Rwandy w celu udzielenia pomocy ofiarom
ludobójstwa. ♦ Październik 1994 - 15. MEU (SOC) bazująca na USS Tripoli wyruszyła z grupą bojową lotniskowaca USS George Washington z Adriatyku w rejon Zatoki Perskiej dla zastraszenia Iraku, który przerzucił dwie dywizje Gwardii Republikańskiej w rejon Basry. Operacje te to mniej więcej połowa wszystkich akcji przeprowadzonych w tym okresie z udziałem piechoty morskiej.
Oznacza to, że przeciętny marinę przydzielony do jednostki rozlokowanej na morzu z prawdopodobieństwem większym niż 50% weźmie udział w jakiejś akcji. Taka jest dola żołnierza współczesnej piechoty morskiej. Broń podstawowa: Jednostki Morskie (Marinę Units) Żołnierze piechoty morskiej wchodzą na pokład CH-53E Super Staliwu startującego z okrętu
desantowego USS Wasp (LHD-1). Operacje piechoty morskiej odbywają się zawsze w ramach Powietrzno-Lądowej Grupy Operacyjnej Piechoty Morskiej (MAGTF), często w połączeniu z działaniami marynarki wojennej i innych rodzajów wojsk
Fot. John D. Gresham Piechota morska jest jedyną formacją sił zbrojnych, której skład i struktura są uregulowane ustawowo. Ustawa numer 416 Kodeksu Stanów Zjednoczonych uchwalona przez 82. Kongres w 1952 roku stanowi, że korpus powinien składać się z co najmniej trzech jednostek lądowych wielkości dywizji i trzech Skrzydeł Lotnictwa Piechoty Morskiej (Marinę Air Wing -MAW). 1. i 2. Dywizja liczą po około 18 000 ludzi, ale
3. Dywizja, podzielona między Hawaje i Okinawę, ma mniej niż 10 000. Każde ze skrzydeł lotnictwa ma do dyspozycji około 250 maszyn: myśliwców, samolotów szturmowych, śmigłowców itp. Oprócz jednostek bojowych istnieją techniczne i zaopatrzeniowe. Oparciem dla całego Marinę Corps jest marynarka wojenna (nazywana nieoficjalnie „aligatorami"), której
obowiązkiem jest transport i wspieranie marines w czasie akcji. W 1996 roku ogólny stan korpusu wynosił 174 000 żołnierzy zorganizowanych w wymienione jednostki. Istnieje ponadto Rezerwa Piechoty Morskiej licząca około 108 500 rezerwistów mobilizowanych w razie nagłej potrzeby. Każda dywizja posiada pułk 35 artylerii i dwa lub trzy pułki desantowe (Regimental Landing Teams - RLT),
które dzielą się z kolei na trzy bataliony desantowe (Battalion Landing Teams - BLT) w sile około 1000 żołnierzy. Ponieważ część batalionów desantowych musi zostać wydzielona z RLT i włączona w strukturę MEU (SOC), dowódca dywizji piechoty morskiej ma w rzeczywistości pod komendą mniej żołnierzy. Na dodatek inne jednostki, najczęściej pomocnicze, często uczestniczą w misjach pokojowych i humanitarnych.
Widać więc wyraźnie, że piechota morska nie jest monolitem liczącym dokładnie trzy dywizje i nie można precyzyjnie określę, jakie siły będzie mogła uruchomić w razie potrzeby. W Pustynnej burzy widzieliśmy chyba największe z możliwych zgrupowanie sił korpusu: był to złożony z dwóch dywizji 1. Korpus Ekspedycyjny Piechoty Morskiej (1. Marinę Expeditionary Force - 1. MEF)
dowodzony przez generała Walta Boome-ra. Niemal wszystkie jednostki piechoty morskiej rozproszone po całym świecie zostały ściągnięte w rejon Zatoki Perskiej i właśnie wtedy, w styczniu 1991 roku Kim Ir Sen miał największą szansę dokonania skutecznej inwazji na Koreę Południową, czego jednak nie zaryzykował. Podstawowym elementem operacyjnym piechoty morskiej jest więc batalion
desantowy liczący około 900 marines z oddziałów szturmowych i do 400 żołnierzy służb technicznych oraz pomocniczych. Ta dowodzona przez podpułkownika jednostka jest najmniejszym samodzielnym oddziałem interwencyjnym. Może ona współdziałać w różnych układach organizacyjnych dostosowanych do charakteru operacji. Na przykład podstawowy batalion złożony z trzech kompanii marines może współdziałać z plutonem
czterech czołgów M1A1 i kompanią lekkich pływających transporterów opancerzonych w celu poszerzenia spektrum działania. W normalnych warunkach batalion dysponuje plutonami rozpoznania i strzelców wyborowych, które zajmują się zwiadem. W zależności od charakteru zadania mogą zostać wykorzystane kompanie pływających ciągników lub pontonów desantowych. W zależności od potrzeb jednostki morskie marines formuje się
z różnych elementów, co znakomicie zwiększa ich elastyczność tak organizacyjną, jak sprzętową. Powietrzno-Lądowa Grupa Operacyjna Piechoty Morskiej (MAGTF) Powietrzno-Lądowa Grupa Operacyjna Piechoty Morskiej, czyli MAGTF jest już od ponad pół wieku podstawową jednostką operacyjną Marinę Corps i każdy oddział
wykonuje swoje zadania w jej ramach. Trzon MAGTF stanowi duża grupa złożona głównie z piechoty - od batalionu do kilku dywizji -wspierana przez artylerię i inną broń ciężką. 36 Piechotę wspomagają jednostki lotnicze - od wzmocnionego dywizjonu śmigłowców i myśliwców szturmowych po kilka skrzydeł MAW. MAGTF ma samodzielne służby logistyczne, techniczne i zaopatrzeniowe
i jest dowodzona przez starszego oficera – od pułkownika po generała broni. MAGTF jest formowana w celu wykonania konkretnego zadania i może w związku z tym występować w wielu postaciach. Przykładem może być użycie 7. Brygady Piechoty Morskiej (7. MEB) z bazy 29 Palms w Kaliforni w początkowej fazie Pustynnej tarczy w sierpniu 1990 roku, tuż po inwazji Iraku na Kuwejt. Brygadę tworzyły
wówczas cztery bataliony piechoty, batalion piechoty zmotoryzowanej, brygadowa grupa zaopatrzeniowotechniczna i wzmocniona Grupa Lotnictwa Piechoty Morskiej (Marinę Air Group - MAG). Do listopada 1990 roku jej stan osobowy wzrósł czterokrotnie i przeszła pod dowództwo 1. MEF, który obejmował całą 1. Dywizję Piechoty Morskiej z Camp Pendleton w Kalifornii, 3. Skrzydło Lotnictwa Piechoty
Morskiej z El Toro, 1. Grupę Zaopatrzenia Korpusu oraz inne jednostki z rozproszonych po całym świecie aktywnych i rezerwowych sił piechoty morskiej. Z początkiem wojny w lutym 1991 roku 1. MEF liczył ponad 70 000 żołnierzy. Podczas operacji w Zatoce Perskiej piechota morska działała w ramach MAGTF i żołnierze 1. MEF podlegali generałowi broni Waltowi Boome-rowi, który z kolei
odpowiadał przed generałem Schwarzkop-fem, szefem Dowództwa Centralnego Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych (U.S. Central Command - CENTCOM). Około 17 000 żołnierzy 4. i 5. MEB stacjonowało w Zatoce Perskiej; podlegali oni dowódcy 8. Floty Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Chociaż w ciągu ostatnich pięciu lat najwięcej pisano i mówiono o MEF z racji jego
wielkości, główny ciężar bieżących zadań spada na MEU wielkości batalionu. Politykom w Waszyngtonie podoba się elastyczność i mobilność tych małych oddziałów operujących w ramach grup ARG. Nietrudno też zrozumieć, dlaczego w okresie licznych cięć budżetowych Kongres zatwierdził fundusze na budowę siódmego wielozadaniowego okrętu desantowego klasy Wasp. Znaczenia MEU nie da się przecenić.
Oddziały te wiążą siły nieprzyjaciela i dają korzyści niemożliwe do uzyskania w wyniku operacji powietrznodesantowych czy działań lotnictwa bombowego. Żołnierze 24. MEU (SOC) byli gotowi do akcji już po 20 minutach od otrzymania rozkazu wyruszenia na pomoc zestrzelonemu nad Bośnią pociskiem ziemia-powietrze kapitanowi Scottowi 0'Grady'emu. Sama możliwość desantu 1 500
marines skłania potencjalnych agresorów do rozsądku. Nikt, żaden dyktator czy zwykły awanturnik nie chce mieć na karku uzbrojonych nieproszonych gości. Właśnie dlatego nie można się obejść bez czuwających na morzu marines. 37 W dalszej części książki postaram się przedstawić MEU (SOC) od podszewki - ich organizację, personel i wyposażenie. Przytoczę fragmenty wywiadu, który
przeprowadziłem z dowódcą piechoty morskiej, i umożliwię czytelnikowi zrozumienie procesu, dzięki któremu rekrut staje się jednym z „braci i sióstr". Pokażę codzienną rzeczywistość jednostki i jej znaczenie dla obrony interesów Stanów Zjednoczonych. Po tej lekturze łatwiej Wam będzie wyobrazić sobie, jak marines wypełniają swoje obowiązki i jak z dumą nawzajem się pozdrawiają: Semperfil („Zawsze wierny").
38
NACZELNY WÓDZ KORPUSU PIECHOTY MORSKIEJ STANÓW ZJEDNOCZONYCH: WYWIAD Z GENERAŁEM CHARLESEM KRULAKIEM
Po lewej: Gen. Krulak, 31. komendant Korpusu Piechoty Morskiej Po prawej: Gen. Krulak w trakcie przygotowań do manewrów w Camp Lejeune w Północnej Karolinie Fot. U.S.Marinę Cors Piechota morska darzy swoich oficerów szczególnym zaufaniem. Zakres ich obowiązków i odpowiedzialności często wykracza poza to, czego wymaga się od ich kolegów z innych
formacji. Co pewien czas w uznaniu zasług i ofiarności przyznaje się jednemu z nich nie spotykany w innych służbach tytuł komendanta. Brzmi to bardzo poważnie i tak też jest. Stanowisko komendanta Marinę Corps zostało stworzone dla dowódcy o wybitnych talentach i kiedy przyjrzymy się dokładniej tym, którzy je piastowali, zdobędziemy właściwe wyobrażenie o historii i etosie korpusu.
Znajdziemy tam nazwiska ludzi sławnych i tych mniej znanych, jak to bywa w każdej organizacji. Wielu z nich nie było nawet generałami; stopień ten zaczął obowiązywać w nomenklaturze piechoty morskiej dopiero po wojnie secesyjnej. Każdy z komendantów stwarzał w czasie swojej kadencji niepowtarzalną atmosferę, która decydowała o dalszych losach korpusu. Ostatnie lata są pod tym względem
szczęśliwe dla marines. Od początku lat osiemdziesiątych komendantami zostawali wyjątkowo utalentowani dowódcy, którzy skierowali korpus na tory rozwoju. Po doświadczeniach wojny w Wietnamie wojsko było zmęczone, miało osłabione morale i potrzebowało zmian, które przywróciłyby mu wiarę i zaufanie narodu. Już w latach siedemdziesiątych 26. komendant Marinę Corps, generał Louis H. Wilson zapowiedział, że
rozwiązania zrodzonych w Wietnamie problemów należy szukać we własnych szeregach. 28. komendant, generał Paul X. Kel ey był zręcznym administratorem, który rozbudował materialną bazę korpusu. Tb na niego, będącego jednocześnie pierwszym dowódcą Połączonych Sił Szybkiego Reagowania (Rapid Deployment Joint Task Force), protoplasty obecnego CENTCOM, spadło zadanie
zdobycia funduszy na zakup nowych środków - sprzętu, amunicji i zaopatrzenia - które okazały się później nieodzowne m. in. W Zatoce Perskiej i Somali . Jego następcą był generał Alfred M. „Wojownik" Gray znany ze swojego tubalnego głosu i południowego akcentu, który uważał, że podstawowym zadaniem marines jest walka. Podkreślał on 39 zawsze znaczenie dobrego opanowania
przez kadrę podstaw techniki walki i zdobycia profesjonalnego wykształcenia wojskowego oraz konieczność opracowania nowych podręczników. Słuszność wyboru tych priorytetów została wkrótce potwierdzona, szczególnie w Zatoce Perskiej. Jego też pomysłem było stworzenie MEU (SOC), którym się jeszcze bliżej przyjrzymy. Po nim nastał generał Carl E. Mundy Jr., którego najważniejszą zasługą było
potwierdzenie roli piechoty morskiej we wspólnych operacjach i utrzymanie jej stanu osobowego na poziomie 174 000 żołnierzy (216 000 łącznie z rezerwą) podczas tzw. Bottom-up review8 w 1993 roku. Było to bardzo ważne osiągnięcie, ponieważ w wyniku cięć budżetowych dokonanych w latach dziewięćdziesiątych wszystkie pozostałe rodzaje wojsk zostały zmuszone do redukcji personelu i uzbrojenia.
Na początku 1995 roku, gdy kadencja generała Mundy'ego dobiegała końca, wiele spekulowano na temat jego następcy. Kandydatów było wielu, ale jeden cieszył się szczególnym uznaniem. W lutym 1995 roku Biały Dom oficjalnie potwierdził oczekiwaną nominację i generał Charles „Chuck" Krulak, syn jednego z najsławniejszych żołnierzy piechoty morskiej został komendantem Marinę Corps. Wielu
wówczas uważało, że jest on do tej funkcji wręcz stworzony. Prawie trzydzieści lat wcześniej stanowisko to miał objąć jego ojciec. Warto przyjrzeć się historii rodziny Krulaków. Krulakowie: Ojciec I Syn Kiedy w 1934 roku Victor „Twardziel" Krulak ukończył Akademię Marynarki Wojennej w Annapolis, nie przypuszczał nawet, że zapoczątkuje rodzinną tradycję. Weteran wojny w Chinach, drugiej
wojny światowej, Korei i Wietnamu, jest -podobnie jak jego mentor, legendarny generał Lemuel C. She-pherd Jr. - żywym symbolem dziejów Marinę Corps. To on wykonał zdjęcia japońskich barek desantowych w Chinach i nakłonił dowództwo do zaprojektowania i budowy okrętu desantowego, który okazał się niebywale użyteczny podczas operacji desantowych piechoty morskiej w czasie drugiej wojny świa-
towej. Osobiście dowodził jednostką ciągników desantowych i był autorem czytanych do dziś cennych prac poświęconych taktyce i doktrynie walki. W czasie wojny dowodził wieloma atakami na okupowane przez Japończyków wyspy. Po wojnie był pułkownikiem i zajmował się eksperymentalnym programem wykorzystania śmigłowców w charakterze maszyn wsparcia. Przyczynił się walnie do uchwalenia Ustawy o bezpieczeństwie
8 Bottom-Up Reviev - polega na szczegółowym przeglądzie dotychczas stosowanych rozwiązań, ocenie ich przydatności oraz ich modyfikacji w oparciu o stawiane na przyszłość zadania (przyp. red.). 40 narodowym z 1947 roku, która wydzieliła piechotę morską jako odrębną formację i Ustawy numer 416 określającej minimalny stan sił korpusu na poziomie trzech dywizji lądowych
i trzech skrzydeł lotnictwa. Nadała ona też komendantowi Marinę Corps status równy statusowi członka Kolegium Szefów Połączonych Sztabów w zakresie decyzji dotyczących korpusu. Krulak senior służył w piechocie morskiej także w latach sześćdziesiątych i był uważany za specjalistę od wojny partyzanckiej. W 1964 roku został generałem dywizji i opracował plan ataku na Wietnam
Północny, jeszcze przed bezpośrednim zaangażowaniem się Stanów Zjednoczonych w wojnę. Został potem mianowany generałem broni i dowodził Flotą Piechoty Morskiej na Pacyfiku (Fleet Marinę Forces, Pacific - FMFPAC) podczas tego niefortunnego konfliktu. Był bliski uzyskania nominacji na komendanta Marinę Corps, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Po przejściu w stan spoczynku napisał książkę Pierwsi w
boju, zaliczaną do klasyki literatury poświęconej piechocie morskiej. Być może jednak za jego najtrwalszą i największą zasługę zostanie mu poczytane to, że dał swojej jednostce takiego syna. Kiedy Krulak junior wstąpił do korpjisu, marines zyskali wodza, na którym mogą polegać w godzinie próby. Porozmawiajmy z nim o tym. Tom Clancy: Kiedy po raz pierwszy postanowił Pan zostać marinę?
Generał Krulak: Około ósmego, dziesiątego roku życia. Mój ojciec wrócił właśnie z Korei. Był wówczas mocno zaangażowany w działania mające na celu uratowanie Marinę Corps przed rozwiązaniem, których skutkiem była poprawka do Ustawy o bezpieczeństwie z 1947 roku. Podziwiałem wysiłki mojego ojca i jego kolegów, którzy często przychodzili do naszego domu. Wszyscy oni byli uczestnikami przełomowych wydarzeń w historii korpusu
i ich starania zadecydowały o jego dzisiejszym kształcie. Tom Clancy: Czy już wówczas rozumiał Pan rolę, jaką odgrywał w piechocie morskiej Pana ojciec? Generał Krulak: Wtedy jeszcze nie. Podczas burzliwych debat w Kongresie nad poprawką do Ustawy o bezpieczeństwie prawie nie było go w domu i mama mówiła mi, że ojciec „ciężko pracuje". Dopiero później zrozumiałem znaczenie tego okresu dla losów
piechoty morskiej. 41 Tom Clancy: Porozmawiajmy o Pana karierze. Kiedy wstąpił Pan do Akademii Marynarki Wojennej? Generał Krulak: Byłem w Akademii w latach 1960-1964. Na moim roku studiowało wielu zasłużonych później ludzi. Był wśród nich obecny Głównodowodzący Dowództwa Pacyfiku admirał Joe Preuher, sekretarz marynarki
wojennej John Dal-ton i kilku admirałów. Nasze losy są odzwierciedleniem historii korpusu. Po ukończeniu Akademii Marynarki Wojennej generał Krulak służył w Wietnamie Południowym w randze podporucznika. Doświadczenie to zaważyło na jego dalszej karierze. Tom Clancy: W jakich jednostkach służył Pan w Wietnamie?
Generał Krulak: Po ukończeniu szkolenia podstawowego i wkrótce po przyjeździe do Camp Pendleton wstąpiłem do 1. Dywizji Piechoty Morskiej i byłem dowódcą plutonu w kompanii G 2. Batalionu. Spędziłem w Wietnamie ponad rok i jeszcze przez wyjazdem stamtąd zostałem dowódcą tej kompanii. Tom Clancy: Wielu wróciło z Wietnamu z bagażem bolesnych przeżyć. Jakie były Pana doświadczenia? Jak wpłynęły na dalsze
koleje Pańskiego życia? Generał Krulak: Dobre pytanie. Wojna w Wietnamie wywarła duży wpływ na ludzi, którzy tworzą obecnie dowództwo armii. Na jego wyższych szczeblach mamy wielu idealistów, np. Colina Powella [teraz w stanie spoczynku], Johna Shalikasłwilego czy Tony'ego Zinniego [obecny dowódca 1. MEF], Mam na myśli tych, którzy służyli w Wietnamie, a szczególnie tych, którzy byli tam
kilkakrotnie i uważają, że jeśli przystępuje się do wojny, trzeba wyznaczyć sobie jasno określone cele. Po wojnie nie brakowało w armii problemów rasowych i kłopotów z funduszami oraz zachowaniem stanu osobowego, co naturalnie nie zachęcało do wyboru kariery w wojsku. Dla każdego oficera, który dowodził w Wietnamie plutonem czy kompanią, kontynuowanie kariery wojskowej w tak nieprzychylnej dla armii
atmosferze wymagało naprawdę silnych przekonań oraz wiary, że następnym razem wszystko potoczy się inaczej. Bez względu na to, jak to wyrazimy, sądzę, że w chwilach kryzysu wszyscy wracamy w myślach do swoich przeżyć. Warto pamiętać o tym, co stało 42 się w Wietnamie i co sobie przyrzekliśmy po tej lekcji. Już w czasie wojny zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba będzie wiele
zmienić. Przebrnęliśmy przez te trudne czasy dzięki konsekwencji i etosowi. Tom Clancy: Był Pan w Wietnamie dwukrotnie. Może Pan coś więcej o tym powiedzieć? Generał Krulak: Po raz pierwszy uczestniczyłem z 1. Dywizją w operacji Harvest Moon w 1965 roku [jedna z pierszych operacji w Wietnamie] i zostałem w Wietnamie przez cały 1966 rok. Po raz drugi pojechałem tam w 1969 roku z 3. Dywizją i brałem
udział w operacjach 1. Korpusu w sektorze północnym. Było to w czasie „wietnamizacji" i wycofywania się z wojny. Moje żołnierskie przeżycia mają dla mnie większe znaczenie niż lista operacji, miejsc i dat. Najważniejsze było dla mnie zrozumienie prawdziwego braterstwa i wzajemnej troski żołnierzy. Służyli tam młodzi żołnierze posiadający w kraju rodziny, a więc mający wiele powodów,
aby dbać o własną skórę, a mimo to gotowi oddać życie za swoich towarzyszy. Widziałem to wielokrotnie. Właśnie te doświadczenia wywarły na mnie największy wpływ. Po powrocie z Wietnamu Charles Krulak kontynuował karierę oficerską, biorąc udział w wielu operacjach z udziałem piechoty morskiej i innych rodzajów wojsk. Tom Clancy: Gdzie służył Pan po Wietnamie?
Generał Krulak: Wykładałem w Akademii Marynarki Wojennej. Zrozumiałem wówczas, że pobyt w szkole oficerskiej stanowi krytyczny okres w życiu kadeta. To właśnie tam kształtuje się jego morale. Dlatego podjąłem się tego zadania ze świadomością wielkiej odpowiedzialności. Następnie dowodziłem koszarami piechoty morskiej w bazie lotniczej marynarki w North Island w Kaliforni , skąd następnie przeszedłem do Akademii Sztabu
Generalnego w Fort Leavenworth w stanie Kansas. Po jej ukończeniu zostałem oficerem operacyjnym w 3. Dywizji Piechoty Morskiej (S-3). Służyłem w 2. Batalionie 9. Pułku Piechoty Morskiej. Stamtąd przeniosłem się do działu kadr Naczelnego Dowództwa Piechoty Morskiej w Waszyngtonie i odbyłem szkolenie w National War College w Fort McNair. Byłem szefem planowania we Flocie Piechoty Morskiej na Pacyfiku na Hawajach,
oficerem sztabowym 3. Pułku Piechoty Morskiej i dowódca 3. Batalionu tego pułku. Następnie dowodziłem programem wstępnego rozlokowania9 w 1. MEB i zostałem jej oficerem operacyjnym (G-3). 9 Działania polegające na rozmieszczeniu okrętów z zaopatrzeniem w punktach strategicznie ważnych (przyp. red.). 43
Później wróciłem do Wirginii i przez rok byłem asystentem wojskowym Dona Lathama, ówczesnego podsekretarza obrony odpowiedzialnego za sprawy dowodzenia, nadzoru, łączności i wywiadu. Nadzorowałem system kierowania operacjami bojowymi w programie Inicjatywy Obrony Strategicznej (Strategie Defence Initiative - SDI). Było to niezapomniane doświadczenie. W ostatnim roku kadencji prezydenta Reagana i na początku prezydentury
George'a Busha pełniłem funkcję wicedyrektorembiura w Białym Domu. Później zostałem zastępcą dowódcy 2. Dywizji Piechoty Morskiej w Camp Lejeune w Północnej Karolinie, a następnie objąłem dowództwo 2. Korpusnego Oddziału Zaopatrzenia (Force Service Support Group - FSSG). Pod koniec 1990 roku generał Krulak wraz z ponad połową wszystkich sił Marinę Corps wylądował na piaskach Arabii
Saudyjskiej. Chociaż generał specjalizuje się w operacjach piechoty, tym razem służbę odbywał jako oficer logistyczny. Jako komendant 2. FSSG był odpowiedzialny za zaopatrzenie i wyżywienie 90 000 żołnierzy biorących udział w Pustynnej tarczy i Pustynnej burzy. Tom Clancy: Proszę opowiedzieć o swoich przeżyciach na Bliskim Wschodzie podczas Pustynnej tarczy i Pustynnej burzy.
Generał Krulak: Początkowo Departament Piechoty Morskiej Dowództwa Centralnego Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych (Marinę Component - United States Central Command MARCENT) zamierzał wymieniać oddziały na miejscu akcji, ale wkrótce pomysł ten upadł i zamiast tego powiększyliśmy nasze siły prawie dwukrotnie. Dlatego 2. Dywizja Piechoty Morskiej, 2. MAW i 2. FSSG zostały dołączone do 1. MEF (składającego się ze
stacjonującej na zachodnim wybrzeżu 1. Dywizji Piechoty Morskiej, 3. MAW i 1. FSSG). Z obu oddziałów zaopatrzenia sformowaliśmy dwa dowództwa logistyczne: jedno dla bezpośredniego zaopatrywania jednostek frontowych, którego dowództwo objąłem, i drugie, ogólne, dla zarządzania portami i kontroli zaopatrzenia, za które był odpowiedzialny Jim Brabham, wówczas generał brygady. Moim zadaniem było dostarczanie zaopatrzenia dla dwóch
pełnych dywizji piechoty morskiej, powiększonego skrzydła lotnictwa (złożonego z 3. MAG z zachodniego wybrzeża i 2. MAG ze wschodniego wybrzeża) i brygady „Tygrysów" sił lądowych (z 2. Dywizji Pancernej). Oczywiście byłem także odpowiedzialny za mój 2. FSSG. Po zakończeniu tej wojny zostałem oficerem na wysuniętym stanowisku Dowództwa Piechoty Morskiej w Dowództwie Centralnym Stanów
Zjednoczonych i dowodziłem jednostkami, których celem było doprowadzenie wstępnie rozlokowanych okrętów piechoty morskiej do stanu 44 gotowości bojowej. Było to żmudne zadanie i wymagało ściągnięcia sprzętu tu rozrzuconego na pustyni, przetransportowania go do Al Dżubail w Arabii Saudyjskiej i załadowania na okręty.
Tom Clancy: Przez większą część swojej kariery był Pan oficerem w piechocie. Czy mógłby mi Pan powiedzieć, w jakim stopniu logistyka decyduje o sukcesie na polu walki? Generał Krulak: Moim zdaniem zwycięstwo na Bliskim Wschodzie odnieśliśmy właśnie dzięki logistyce. Niełatwo to przyznać żołnierzowi piechoty. Było to oczywiste od pierwszych dni Pustynnej tarczy. Już pięć dni po inwazji Iraku na Kuwejt zarządzono
przegrupowanie pięciu okrętów 2. MPSRON w kierunku wybrzeży Arabi Saudyjskiej, a dzień później wyruszyły tam trzy okręty 3. MPSRON. Od rozpoczęcia operacji 7 sierpnia do jej zakończenia miesiąc później jednostki MPSRON zapewniały zaopatrzenie dla 53 000 żołnierzy i marynarzy. Powodzenie całej operacji w pełni potwierdziło rację bytu floty MPSRON i stworzyło podstawę dla dalszych działań logistycznych.
Kiedy komentuje się działania lądowe przeprowadzone podczas tej wojny, dużo się mówi o rozminowywaniu i „uderzeniu lewym sierpowym". To dobrze, ale należy pamiętać, że przygotowanie logistyczne całej operacji było jednym wielkim koszmarem. Milczy się o tym tylko dlatego, że działania na lądzie zakończyły się wielkim sukcesem. Kłopoty ze zorganizowaniem zaopatrzenia dla takiej masy ludzi były kolosalne, ale na szczęście nie
zdążyły one przybrać na sile, ponieważ wojna nie trwała długo. Gdyby wydarzenia potoczyły się w innym kierunku, mogło być inaczej. Wiele się wtedy nauczyliśmy. Wystarczy tylko powiedzieć, że jednostki podległe MARCENT zużywały 2 000 ton samej amunicji dziennie. Wojna w Zatoce Perskiej umocniła mnie w przekonaniu o mądrości maksymy: „Amatorzy mówią o taktyce, zawodowcy - o logistyce". Jest to jedna
z wielkich zalet MAGTF. Ma ona własne możliwości taktyczne i logistyczne. Wszystkie jednostki Marinę Corps - od MEU (SOC) po MEF - mają własną bazę logistyczną, której nie trzeba organizować od podstaw, z zapasami umożliwiającymi samodzielne prowadzenie działań bojowych przez okres 2-4 tygodni. Na tym polega „ekspedycyjny" charakter dzisiejszej piechoty morskiej. Zapasy dla jednostek
lądowych mogą być magazynowane na wstępnie rozlokowanych transportowcach i dostarczane na okrętach desantowych bez konieczności występowania o czyjąkolwiek zgodę na założenie bazy lądowej. Wróciwszy do kraju po Pustynnej burzy w stopniu generała brygady, Charles Krulak przystąpił do przykrej, choć ważnej pracy nad redukcją i przebudową sił piechoty morskiej 45
po zakończeniu zimnej wojny. Opracowano wówczas koncepcję tzw. siły podstawowej, w myśl której stan osobowy wszystkich rodzajów wojsk miał zostać zredukowany, a wszelkie przerosty wyeliminowane. Zadanie generała Krulaka polegało na takim opracowaniu wersji tego planu dla piechoty morskiej, aby mimo cięć zachowała ona całą dotychczasową zdolność bojową. Tom Clancy: Co się z Panem działo po
Pustynnej burzy? Generał Krulak: Generał Mundy po objęciu stanowiska komendanta powierzył mi kierownictwo departamentu kadr w Naczelnym Dowództwie Piechoty Morskiej w Waszyngtonie. Funkcję tę objąłem dopiero po jego spotkaniu ze wszystkimi generałami broni. Na spotkaniu tym zadecydowano o powołaniu do życia Grupy Planowania Strukturalnego Piechoty Morskiej (Force Structure Planning Group - FSPG), która
miała opracować i zrealizować plan redukcji liczebności Marinę Corps do zalecanej wielkości „siły podstawowej" - 159 000 ludzi. W gruncie rzeczy polegało to na budowie nowego korpusu na gruzach starego. FSPG pracowała nad planem przez następny rok, po czym generał Mundy zaprezentował go Kongresowi i pozostałym rodzajom wojsk. Grupa doszła do wniosku, że potrzeby obronne kraju
wymagają ustalenia minimalnego stanu osobowego korpusu na poziomie 177 000 żołnierzy. Ostatecznie stanęło na liczbie 174 000 i została ona zatwierdzona przez Departament Obrony po gruntownym badaniu. W październiku 1992 roku otrzymałem nominację na generała broni i zostałem oddelegowany do Ouantico jako szef Dowództwa Rozwoju Systemów Walki Piechoty Morskiej (Marinę Corps Combat Development Command). Podczas
dwóch lat, które tam spędziłem, sprecyzowaliśmy i uporządkowaliśmy program rozwoju nowych systemów walki - pomysł generała Graya. Następnie objąłem funkcję, która stanowiła ostatni szczebel w karierze mojego ojca, mianowicie dowództwo Floty Piechoty Morskiej na Pacyfiku. Pójście w ślady ojca było dla Charlesa Krulaka niewątpliwym zaszczytem. Nie
oznaczało to jednak kresu jego kariery. Tom Clancy: Jaka była Pana reakcja na pogłoskę o możliwej nominacji na stanowisko komendanta? Generał Krulak: Nie byłem pewien, czy się do tego nadaję. Było wielu innych doskonałych kandydatów. Generał Mundy i sekretarz Dalton przeprowadzili rozmowy 46 kwalifikacyjne ze wszystkimi
generałami broni i armii w korpusie i uważam, że wszyscy oni byli dobrze przygotowani do objęcia tego stanowiska. Ich kandydatury zostały starannie przeanalizowane i troska, jaką poświęcił temu sekretarz Dalton, jest wyjątkowa w historii korpusu. Zastanawiałem się, czy moja żona Zandi dobrze znosiłaby wszystkie niedogodności związane z pełnieniem tej funkcji. Poza tym zdawałem sobie sprawę z tego, że pełnię przecież
odpowiedzialną funkcję dowódcy Floty Piechoty Morskiej na Pacyfiku. Tom Clancy: Czy zastanawiał się Pan wówczas nad tym, jak bliski tej nominacji był Pana ojciec? Generał Krulak: Nie. Ale on o tym myślał. Niewielu wiedziało, że stanowisko to było mu praktycznie obiecane i w ostatniej chwili otrzymał je ktoś inny. Także teraz obawiał się, że
historia może się powtórzyć. Powiedziałem mu wówczas, żeby o tym nie myślał, bo sam nie przywiązywałem do tego wagi. Naprawdę nie miało to dla mnie znaczenia. Uważam, że niecierpliwość lub tym bardziej forsowanie swojej kandydatury byłoby czymś nieprzyzwoitym, płynącym ze złych pobudek. Jest to bardzo odpowiedzialna funkcja i powinien ją pełnić tylko ten, kto się naprawdę do niej nadaje.
Tom Clancy: Jak zareagował Pan na otrzymaną od prezydenta nominację? Generał Krulak: Byłem bardzo podekscytowany. Dowiedziałem się o tym na pokładzie samolotu krążącego nad Mount Suribachi na Iwo Jimie, kiedy udawaliśmy się z generałem Mundym i naszymi małżonkami na przyjęcie z okazji pięćdziesiątej rocznicy zwycięstwa. Generał otrzymał od radioopoeratora wiadomość, którą pokazał mojej żonie. Kiedy żona
się rozpłakała, wręczył ją mnie i oświadczył: „Prezydent Stanów Zjednoczonych podpisał dziś i przedstawił Kongresowi Pana nominację na stanowisko 31. komendanta Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych". To było niewiarygodne. Przeżyłem chyba wszystkie możliwe emocje: radość, niedowierzanie, ulgę, strach. Nigdy nie zapomnę oficjalnego ogłoszenia nominacji. Byliśmy na szczycie Mount
Suribachi, w historycznym dla naszego korpusu miejscu, kiedy sekretarz Dalton oznajmił tę decyzję zebranym przed nim dostojnikom. Sekretarz podkreślił, że nominacja została ogłoszona dokładnie w tym samym miejscu, w którym pięćdziesiąt lat wcześniej ówczesny sekretarz obrony James Forrestal, obserwując akt zatknięcia flagi na szczycie góry, 47 oświadczył w obecności generała
Hollanda Smitha, że „umieszczenie tu tej flagi oznacza początek nowego pięćsetle-cia piechoty morskiej". Byłem oszołomiony. Tak się złożyło, że Holland Smith był moim ojcem chrzestnym. I oto teraz, po pięćdziesięciu latach od tamtych wydarzeń stoję w tym samym miejscu, gdzie kiedyś stał mój ojciec chrzestny i dowiaduję się, że wprowadzę korpus w XXI wiek. Byłem naprawdę wzruszony. Myślałem
o moim ojcu. Rodzice bardzo się cieszyli. Dla nich znaczyło to więcej niż dla mnie. Tom Clancy: Czy zdaje Pan sobie sprawę, jak ważna była Pana nominacja dla żołnierzy? Generał Krulak: Jeszcze nie. Było wielu innych kompetentnych kandydatów. Uważam, że to stanowisko kształtuje oficera, a nie na odwrót. Tom Clancy: Od początku lat osiemdziesiątych piechota morska miała wielu
utalentowanych komendantów. Mógłby Pan coś więcej o nich powiedzieć? Generał Krulak: Trzeba zacząć od lat siedemdziesiątych. To wtedy zaczęliśmy wprowadzać metody mające zapewnić nam dopływ doskonale wyszkolonej kadry. Sukcesy lat osiemdziesiątych były owocem tej właśnie polityki. Generał Louis H. Wilson (26. komendant Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych) Generał Wilson przejął korpus trawiony
problemami personalnymi, wynikającymi z napięć po wojnie w Wietnamie (konflikty rasowe, przypadki dezercji, osłabienie dyscypliny, kłopoty z rekrutacją) i zdecydowanie przystąpił do dzieła naprawy. To jemu należy przypisać doprowadzenie do zmiany postawy kadry. Zapowiedział, że zredukuje liczebność korpusu „do dwóch żołnierzy, jeśli okaże się, że tylko ci dwaj są tacy jak
należy". Nazwałem to „doktryną Wilsona" i zapoczątkowała ona przełom, którego rezultaty widać do dziś. Generał Robert H. Barrow (27. komendant Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych) Generał Barrow kontynuował i rozszerzał inicjatywy generała Wilsona. Tak samo zaostrzał wymagania i doprowadził do tego, że w 1983 roku ponad 90% rekrutów miało
48
średnie wykształcenie. Zapoczątkował bezpardonową walkę z narkotykami i piciem
alkoholu. Dało to widoczny skutek i liczba uzależnionych spadła z 48% w 1980 roku do mniej niż 10% w roku 1985. Piechota morska zaczęła być uważana za formację o wysokim morale. Generał Paul X. Kełley (28. komendant Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych) Spuścizną generała Kelleya jest modernizacja sprzętu korpusu. To on wywalczył
niezbędne fundusze i jemu zawdzięczamy ekwipunek, dzięki któremu wygraliśmy wojnę na pustyni. Tak się zabawnie składa, że dziś, po 15 latach zmagam się z tym samym zadaniem i usiłuję wymienić jego sprzęt na nowszy. Generał Alfred M. Gray (29. komendant Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych) Generał Gray był błyskotliwym dowódcą i myślał o przyszłości korpusu. Dostrzegł
konieczność zmiany sposobu myślenia i nowego podejścia do szkolenia żołnierzy. Pola minowe na pustyni podczas wojny w Zatoce Perskiej nie były już w naszych oczach przeszkodami nie do przebycia; po prostu wyszukiwaliśmy luki, forsowaliśmy je i otwieraliśmy drogę naprzód. To on nas tego nauczył. Wielki człowiek i myśliciel, choć wcale na takiego nie wyglądał. Generał Carl E. Mundy (30. komendant
Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych) Gen. Krulak (po prawej) z Tomem Clancym w Biurze Komendanta w Pentagonie Fot. John D.Gresham Generał Mundy był łagodnym, cudownym człowiekiem, ale w razie potrzeby potrafił pokazać zęby. Niektórzy powątpiewali, czy będzie w stanie skutecznie
obronić korpus w czasie redukcji po zakończeniu zimnej wojny, walczył jak lew i wynegocjował stan osobowy na poziomie 174000. Odznaczył się wielką odwagą cywilną oraz poświęceniem dla kraju 49 i korpusu. Często podkreślał znaczenie etosu marines i wraz ze swoją żoną Lindą umacniał poczucie braterstwa i solidarności wśród swoich podkomendnych .
W roku 1995, kiedy generał Krulak objął dowództwo, kondycja piechoty morskiej nie była zła, ale mimo to pracy było w bród. Starzejący się sprzęt, problemy kadrowe i konieczność określenia na nowo roli korpusu na progu XXI wieku - to najważniejsze problemy, z którymi musiał się uporać nowy komendant. Postanowił odważnie stawić im czoło i zaczął wcielać w życie swoje pomysły. Opublikował słynny już Przewodnik po
planach komendanta, dzięki czemu każdy marinę mógł się dowiedzieć, co mu przyniesie najbliższa przyszłość. Idąc z duchem czasu, generał Krulak popierał swobodny przepływ informacji i między innymi udostępnił wszystkim swoją internetową skrzynkę pocztową. Posłuchajmy, co on sam o tym myśli. Tom Clancy: Jakie miał Pan plany na początku swojej kadencji? Generał Krulak: Dałem sobie rok czasu na określenie kierunku i harmonogramu
realizacji zadań, a trzy następne lata przeznaczyłem na ich wprowadzenie w życie. Zapoczątkowaliśmy kilka poważnych projektów i przez następne lata będziemy korygować ich przebieg i wprowadzać niezbędne poprawki. W Przewodniku po planach komendanta usiłowałem jasno określić swoje zamierzenia
i wskazać działania, które będzie musiała podjąć kadra, by je urzeczywistnić. Chciałem, żeby to wszyscy wiedzieli i dobrze rozumieli. Tom Clancy: Porozmawiajmy o Pana obecnych planach. Jaki jest stan kadry, którą Pan dysponuje? Jaka będzie, Pana zdaniem, jej liczebność? Czy I zdoła Pan utrzymać ją na poziomie 174 000 żołnierzy? Generał Krulak: Będzie z tym kłopot. Właściwie to już jest. Obecna
administracja [prezydenta Clintona] nie zmieni zaleceń z przeglądu dokonanego w 1993 roku, ale mamy poważne problemy budżetowe w Departamencie Obrony, który jest odpowiedzialny za utrzymanie większej liczby baz i obiektów, niż pozwalają fundusze. Obawiam się, że wszystkie rodzaje wojsk staną przed nieprzyjemną koniecznością redukcji kadr i sprzętu oraz sfinansowania zaplanowanych
modernizacji z uzyskanych dzięki temu oszczędności. Jestem głęboko przekonany, że piechota morska powinna zostać potraktowana wyjątkowo. Jakiekolwiek ograniczenie sił Marinę Corps będzie poważnym błędem. Chcę 50 zaznaczyć, że piechota morska nigdy nie odgrywała jakiejś szczególnie ważnej roli w zimnej wojnie, a więc jej zakończenie oraz rozpad Związku Radzieckiego nie powinny
być czynnikami decydującymi o przyszłości korpusu. Nasze najważniejsze zadanie to działania prewencyjne w obronie interesów naszego kraju i dlatego musimy pamiętać o potrzebie utrzymywania stałej gotowości, szczególnie wtedy, gdy pozostałe rodzaje wojsk redukują swój personel. Jeśli mamy wykonać to zadanie, nie powinniśmy nawet myśleć o redukcjach, przynajmniej teraz. Tom Clancy: Pozostałe rodzaje wojsk
spoglądają zazdrośnie na sukces piechoty morskiej, która obroniła swój stan osobowy po zakończeniu zimnej wojny. Proszę mi więcej o tym powiedzieć. Generał Krulak: Stworzenie grupy planowania strukturalnego i określenie planu działania, o którym wcześniej mówiłem, było bardzo dobrym posunięciem generała Mundy'ego. Należało najpierw dokładnie przeanalizować założenia polityki
obronnej państwa i dopiero wtedy można było podjąć próbę restrukturyzacji piechoty morskiej. Dlatego zaproponowaliśmy liczbę 177 000 żołnierzy służby czynnej, a w końcu stanęło na 174 000. Wszyscy ci, którzy zarzucają nam sabotowanie programu redukcji, nie widzą oczywistych faktów: stan osobowy korpusu spadł ze 198 000 żołnierzy do 174000. Straciliśmy 50% czołgów i 33% lotnictwa taktycznego i
artylerii, wszystkie jednostki przy sześciu dowództwach MEB i 25% jednostek zaopatrzeniowo-technicznych. Najgorsze jest to, że oszczędności te uzyskano kosztem siły bojowej, bo personelu naprawdę nie możemy już dalej redukować. Określiliśmy nasze minimalne potrzeby na 177 000 żołnierzy i jestem gotowy walczyć o utrzymanie ich na obecnym poziomie 174 000, choć z drugiej strony być może
nie ma sensu spierać się o liczby, skoro nie bardzo wiadomo, jakie siły trzeba będzie wystawić, by zwyciężać w XXI wieku. Na tym więc polega mój dylemat. Muszę poprowadzić korpus w XXI wiek, dbając jednocześnie o jak najlepsze wykorzystanie dostępnych sił i środków w interesie kraju. Rekrutacja stanowi kolejny problem dzisiejszej piechoty morskiej. Ograniczenie
funduszy na kampanie rekrutacyjne i społeczna aprobata dla cięć w budżecie wojskowym nie wróżą nic dobrego. Posłuchajmy, co o tym sądzi komendant Krulak. Tom Clancy: Proszę podzielić się z nami swoimi opiniami o rekrutach i rekrutujących oraz o samej rekrutacji. Czy ma Pan problemy ze znalezieniem właściwych ludzi? 51 Generał Krulak: Żywię głęboki szacunek dla naszych rekrutujących.
Dowodziłem kiedyś Oddziałem Zarządzania Kadrami i Naboru Kadr w Naczelnym Dowództwie Piechoty Morskiej, gdzie odpowiadałem za rekrutację, dlatego mam w tym dobre rozeznanie. Społeczeństwo jest źle poinformowane i niewiele wie o perspektywach związanych z karierą w wojsku, wiele za to słyszy o redukcjach i jeśli wyciąga z tego jakieś wnioski, to nie są one dla nas korzystne. W takiej
atmosferze każdy by się poważnie zastanowił, czy wojsko ma przyszłość i czy warto mu poświęcić swoją. Widzimy to nastawienie w wynikach badań opinii publicznej. Trzeba zatem położyć większy nacisk na promocję. Sporo to kosztuje, ale emitujemy reklamę Transformacja, która pokazuje rolę piechoty morskiej w życiu kraju: młodzież wstępująca w nasze szeregi przechodzi transformację
z „surowego materiału" w prawdziwych żołnierzy. Zaszczepiamy jej nasze podstawowe wartości - honor, odwagę i poświęcenie. Będą to przyszli liderzy, i to nie tylko w wojsku. Dzisiejsi rekruci przychodzą ze społeczeństwa preferującego inne wartości niż obowiązujące w piechocie morskiej. Zmieniamy ich, i to na dobre. Jest to tak samo ważne dla kraju jak dla nich. Trzeba im jednak jakoś to powiedzieć, dlatego reklama jest jak
najbardziej na miejscu. Nie jestem mimo to skłonny poświęcić jakości dla ilości i wierzę, że „doktryna Wilsona" jest słuszna. Należy wybrać najlepszych i ofiarować ich ojczyźnie. Tom Clancy: Pomówmy o czymś innym. Czy i jak zmienia się rola kobiet w piechocie morskiej? Generał Krulak: Bezdyskusyjnie ich wkład jest znaczący. W oddziałach, którymi dowodziłem podczas Pustynnej burzy i
Pustynnej tarczy, służyło 201 kobiet i stanowiły one dla nas wielką pomoc. Moim zadaniem jako komendanta jest jednak wyszkolenie i wyekwipowanie sił w celu realizacji zapotrzebowań zgłaszanych mi przez regionalnych głównodowodzących. Muszę za każdym razem brać to pod uwagę. Konieczność optymalnego wykorzystania zasobów ludzkich nie daje mi możliwości częstego angażowania kobiet; nie widzę dla nich
miejsca ani w plutonach strzeleckich, ani w oddziałach szturmowych. W latach dziewięćdziesiątych armia Stanów Zjednoczonych zmniejszyła swoją liczebność i w związku z tym musiała stać się operatywniejsza w działaniu. Zwiększenie „szybkości działań bojowych" spowodowało w kilku przypadkach poważne trudności, nawet dla piechoty morskej. Generał Krulak zmuszony był do interwencji w
celu utrzymania morale i rozwiązania kilku innych trudnych problemów. 52 Tom Clancy: Wpojenie wojsku morale i utrzymanie go jest zawsze trudne. Jakie są Pana doświadczenia w tej dziedzinie? Generał Krulak: Muszę na początku zaznaczyć, że negatywnie wpływające na morale zjawiska, z którymi miałem do czynienia w 1995 roku, były odmienne od
występujących w przeszłości. W porównaniu z atmosferą panującą w latach siedemdziesiątych można powiedzieć, że praktycznie ich nie było. Uznałem jednak, że dla morale jednostki najważniejsze będzie pokazanie wszystkim marines, że ich komendant troszczy się o nich. Dlatego w trakcie dyskusji z członkami Kongresu poprosiłem o 20 milionów dolarów na obuwie i okrycia przeciwdeszczowe, a nie na nowy sprzęt i broń. Kiedy
zapytali, czy aby na pewno wiem, o czym mówię, odpowiedziałem, że żołnierzom należy się lepszy sprzęt polowy niż ten, który był nowoczesny w czasach wojny koreańskiej. Dziwnie na mnie spojrzeli, ale dopiąłem swego i moi żołnierze noszą dziś nowe buty, plecaki, okrycia przeciwdeszczowe i są wyposażeni w nowy sprzęt do przenoszenia ciężkich ładunków. Poza nowym polowym ubraniem
maskującym mundury polowe, które nosimy, pamiętają lata pięćdziesiąte. Wszyscy sportowcy paradują w nowych butach, a my nie możemy sobie na to pozwolić! Nasze płaszcze przeciwdeszczowe są wykonane z nie przepuszczającej powietrza gumy, mokry śpiwór waży 18 kg, a namioty zostały zaprojektowane w czasie drugiej wojny światowej! Wszyscy mówią o „standardzie życia", jak gdyby nie rozumieli, że większą
część swojego życia żołnierz piechoty spędza w polu. Ci, którzy odbywają służbę w jednostkach morskich, często przebywają dłużej na morzu niż w domu. Dotyczy to szczególnie żołnierzy odbywających służbę w MEU (SOC). Budujemy nowe bazy i koszary, a nie troszczymy się o warunki bytowe żołnierzy. Powinienem też powiedzieć coś o sobie. Nie jestem ważniakiem i nie oczekuję
fanfar i pompy podczas moich wizyt, ale niektórzy myślą inaczej. Rzecz w tym, że ciężar takich prac na pokaz obciąża żołnierzy, którzy mają walczyć, a nie szykować się do wizytacji komendanta. Dlatego usiłuję pojawiać się bez zapowiedzi. Eliminuje to zbędne przygotowania i pozwala mi widzieć moich żołnierzy takimi, jakimi są naprawdę. Chcę, żeby wiedzieli, że to ich odwiedzam. Wiele się podczas takich wizytacji dowiaduję.
Informacje te dzielę na tzw. zewnętrzne zagadnienia morale -jest to np. stan koszar, obiektów rekreacyjnych i wszystko, co wpływa na fizyczny standard życia oraz wewnętrzne, które uważam za ważniejsze i na których koncentruję zazwyczaj uwagę. 53 Dotyczą one ogólnego charakteru organizacji i jej wewnętrznej kultury. Za najistotniejsze w tym względzie uważam to, co John
Lejeune (13. komendant Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych) nazywał „samopoświęceniem". Nie wymaga to żadnych wydatków, więc nie tylko można, lecz wręcz trzeba poświęcić temu więcej uwagi. Widzę też, że żołnierze, bez względu na stopień, pozytywnie reagują na taką politykę. Widzą, że są traktowani z szacunkiem i że nikt nie czyha na ich błąd, aby zrujnować im karierę.
Jednocześnie zapowiadamy, że kłamstwo, kradzież i oszustwo nie będą tolerowane. Żołnierze muszą dobrze rozumieć, co to jest odwaga. Ci, którzy ryzykują życiem na wojnie, najlepiej bronią pokoju. Od żołnierzy wymaga się też odwagi moralnej - siły charakteru i prawości. Nie ma w piechocie morskiej miejsca na moralną apatię. Chociaż komendant Krulak szanuje historię i tradycję, potrafi także docenić
użyteczność nowoczesnych technologi . Korzysta z poczty elektronicznej i Internetu do komunikowania się ze swoimi żołnierzami. Posłuchajmy, co ma do powiedzenia na ten temat. Tom Clancy: Udostępnił Pan swoją elektroniczną skrzynkę pocztową wszystkim żołnierzom. Czy zechciałby Pan powiedzieć na ten temat coś więcej? Generał Krulak: Genialny wynalazek! Najlepsze pomysły mają starsi
szeregowcy i kaprale, bo to właśnie oni są żołnierzami z krwi i kości. Nie sądzę, aby można było skutecznie dowodzić bez konsultacji z nimi. Poczta elektroniczna i Internet znacznie to ułatwiają. Dostaję pocztę od kaprali i sierżantów sztabowych z różnymi sugestiami i pomysłami. Aby je nieco ukierunkować, zadałem im trzy pytania: „Czy robimy coś, czego nie powinniśmy robić?", „Czy nie
robimy czegoś, co powinniśmy robić?" i „Co, z tego, co robimy teraz, można wykonać lepiej i w jaki sposób?" Dokonaliśmy i nadal dokonujemy wielu zmian w oparciu o otrzymywane tą drogą propozycje. Dotyczą one szkolenia, zasad promocji oraz procedur oceny i opiniowania. Wypowiadają się żołnierze od starszego szeregowca począwszy, a na pułkowniku skończywszy. Jakość tych wypowiedzi dowodzi, że są to bardzo inteligentni
ludzie i w dodatku troszczący się o przyszłość piechoty morskiej. To naprawdę podnosi na duchu. Jednym z najtrudniejszych zadań oczekujących generała Krulaka jest modernizacja wyposażenia korpusu. Nie ma na nią wystarczających funduszy, a klimat w Waszyngtonie 54 nie jest sprzyjający. Przeznaczony na to
budżet jest najniższy w historii korpusu i generał stoi w obliczu poważnego problemu. Posłuchajmy, co o tym myśli. Tom Clancy: Proszę coś powiedzieć o swoich kłopotach budżetowych. W porównaniu z pozostałymi formacjami zadowala się Pan śmiesznie niską sumą. Jakie są widoki na przyszłość? Generał Krulak: Muszę zacząć od kilku zasadniczych uwag na temat naszego budżetu.
Pieniądze na zakup części nowego sprzętu [samolotów, okrętów i barek desantowych] i modernizację starego pochodzą z kasy Departamentu Marynarki. Pieniądze, których nam brakuje, nazywamy „zielonymi dolarami". Są to środki przeznaczone na opłacenie zamówień samej tylko piechoty morskiej. Potrzebujemy ich w wysokości od 1 do 1,2 miliarda dolarów rocznie i z tym mam największy kłopot. W roku finansowym 1995
miałem do dyspozycji 474 milionów dolarów, czyli mniej niż połowę tego co zwykle. Oznacza to, że trzeba będzie poświęcić albo gotowość, albo modernizację bo nie można mieć wszystkiego naraz. Jeśli nie uda mi się wywalczyć zwiększenia tego budżetu, będziemy w kłopocie. W gruncie rzeczy już teraz mamy problemy. Nasze pięciotonowe ciężarówki mają około 20 lat. Takimi samochodami w zasadzie nie da się już jeździć, a my
wysyłamy w nich żołnierzy na front. Nasze pływające transportery opancerzone [AAV-7] również mają po 20, 25 lat. Mamy też kłopoty z funduszami na lotnictwo średnie śmigłowce transportowe CH-46 mają około 40 lat! Dotyczy to nie tylko piechoty morskiej. Sądzę, że jest to problem na skalę całego kraju i musimy się z nim wspólnie uporać. Tom Clancy: Proszę opowiedzieć o programach modernizacji, o V-22.
Generał Krulak: Program zmiennopłata V-22 jest w tej chwili niezwykle ważny. Dostaniemy go, i to szybciej niż się powszechnie myśli. Kiedy inne rodzaje wojsk w końcu zrozumieją i docenią zalety technologii zmiennopłata, staną po naszej stronie. V22 łączy możliwości śmigłowca w zakresie lotu pionowego z prędkością i zasięgiem klasycznego samolotu. Proszę sobie wyobrazić, jak pożyteczny byłby taki samolot w Somalii, Burundi
czy Bośni. Pierwszy dywizjon V-22 mamy dostać w 2001 roku, ale ja chciałbym kupować po dwa lub trzy dywizjony [24-36 samolotów] rocznie, a nie po 14 samolotów, jak 55 przewidziano w obecnym planie. Chcę jeszcze raz podkreślić, jak ważne jest zrozumienie możliwości bojowych tego samolotu dla przyśpieszenia realizacji całego programu. Tom Clancy: A jaka jest sytuacja
programu modernizacji10 samolotów Harrierl Generał Krulak: Nowy Harrier będzie stanowić rozwiązanie tymczasowe, zanim w ramach programu samolotu myśliw-skoszturmowego (Joint Strike Fighter JSF11) otrzymamy jego specjalną wersję - ASTOVL (Nowoczesny Samolot Skróconego Startu i Pionowego Lądowania - Advanced Short Takeoff, Vertical Landing). Nowa wersja AV-8 Harrier II Plus
daje nam wiele nowych możliwości w porównaniu z poprzednimi modelami. W gruncie rzeczy jest to zupełnie nowy samolot. Nie o nim jednak myślimy na progu XXI wieku. Chcemy mieć wersję ASTOVL samolotu JSF i naszym celem jest po prostu posiadanie jednego dobrego modelu samolotu myśliwsko-szturmowego. Połączenie możliwości V-22, nośności CH-53E, naszych lekkich śmigłowców szturmowych i transportowych oraz
samolotów wsparcia da dowódcy polowemu niewiarygodne możliwości. Dzięki skupieniu wszystkich pilotów piechoty morskiej latających na rozmaitych maszynach w jednej jednostce wyposażonej w znacznie bardziej jednorodny sprzęt uzyskamy kolosalne oszczędności. Mówiąc o modernizacji należy myśleć nie tyle o dniu dzisiejszym i jutrzejszym, ale także o następnych. Tak uważamy w piechocie morskiej.
Teraz wszyscy są podekscytowani możliwościami AV-8 Harrier II Plus. Uważam jednak, że mimo iż jest to znakomity samolot, spełniający nasze dzisiejsze oczekiwania, przyszłość należy do wielozadaniowego samolotu myśliwsko-szturmowego skróconego startu i pionowego lądowania. Tom Clancy: Proszę nam opowiedzieć o nowoczesnych pływających transporterach opancerzonych (Advanced Amphibious
Assault Vehicle - AAAV). Generał Krulak: Są one tak samo niezbędne dla naszych przyszłych sukcesów jak V-22. Prawie trzy czwarte ludności świata żyje obecnie na wybrzeżach, czyli w odległości do 480 km od linii brzegowej. Koniec zimnej wojny zapoczątkował nową erę niestabilności na świecie, która będzie się charakteryzować dużą liczbą konfliktów lokalnych. Nie możemy przewidzieć, gdzie pojawią się ogniska
zapalne, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że trzeba będzie rozpocząć działania od desantu morskiego, aby je zneutralizować. Jeśli 10 Program modernizacji samolotu Harrier „re-manufacture" polega na dostarczeniu samolotów do producenta, gdzie są one demontowane, a następnie ponownie składane z użyciem nowych elementów strukturalnych oraz wyposażenia, które zastępują już wyeksploatowane. Taka przebudowa
prowadzić ma do obniżenia kosztów całej operacji (przyp. red.). 11 Program JSF poprzednio nosił nazwę JAST (Joint Advanced Strike Technology) (przyp. red.). 56 mamy dysponować skutecznymi siłami, musimy mieć pojazdy AAAV sprawnie operujące na wodzie w odległości do 25 mil morskich od brzegu oraz na lądzie.
Muszą być zdolne do transportu żołnierzy, broni i sprzętu z pełnym nadciśnieniowym zabezpieczeniem przed broniami masowego rażenia (ABC). Zapewni to nam dużą przewagę pod względem mobilności, siły ognia i elastyczności działania w różnych warunkach i środowiskach. Dokonanie desantu morskiego nie jest celem samym w sobie, ale stanowi zaledwie dobry początek. Potem trzeba umiejętnie
manewrować i walczyć na lądzie. Obecnie nie dysponujemy możliwością transportu uzbrojonych żołnierzy z szybkością dorównującą szybkości czołgu M1A1 bądź pojazdów rozpoznawczych. Oznacza to, że skoro nie możemy przerzucić odpowiedniej liczby żołnierzy razem ze sprzętem pancernym, to nie dysponujemy efektywną siłą zmechanizowaną. Pojazd AAAV rozwiąże ten problem.
Tom Clancy: A co z systemami Predator i Javelinl Generał Krulak: Potrzebujemy solidnej, „inteligentnej" broni przeciwpancernej i te dwa systemy na razie dobrze nam służą. Podobnie jednak jak w przypadku AV8B Hatrier II Plus uważam, że to tylko etap pośredni na drodze do nowych generacji „inteligentnych" systemów przeciwpancernych. Tom Clancy: Co Pan sądzi o lekkiej haubicy kalibru 155 mm?
Generał Krulak: Te haubice będą dla nas bardzo przydatne. Obecnie używane haubice M198 są za ciężkie. LW 155 zapewnią MEU (SOC) większą elastyczność taktyczną i operacyjną. Mają tę samą skuteczność i zasięg do 30 km co ich cięższe odpowiedniki, ale ich większa mobilność ułatwi transtort z wody na ląd i zwiększy skuteczność oraz efektywność jednostek artylerii wspomagających operacje na lądzie. Obecnie trwa proces
wyboru producenta haubicy. Tom Clancy: Mówi Pan dużo o technice. Czy widzi Pan zastosowanie dla systemu nawigacyjnego GPS (Global Positioning System)? * Generał Krulak: Moim marzeniem jest odbiornik GPS w ręku każdego żołnierza przed końcem mojej kadencji, ale bardziej realny jest jeden odbiornik dla dowódcy oddziału. Rozwiąże to wiele problemów, z którymi borykają się oddziały lądowe.
Technologia ta 57 upraszcza i jednocześnie umożliwia precyzyjniejsze określanie pozycji własnej i przeciwnika, co jest podstawowym zadaniem na polu walki. Tom Clancy: Systemy łączności są w warunkach bojowych bardzo ważne. Co zmieni się w najbliższym czasie w tej dziedzinie? Generał Krulak: Uważam, że żołnierze na wszystkich szczeblach powinni móc
swobodnie się komunikować ze wszystkimi jednostkami współuczestniczącymi w działaniach bojowych. Kombinacja przenośnego komputera z odbiornikiem GPS daje możliwość dokładnego określenia w czasie rzeczywistym położenia sił własnych i wroga12. Dotykając palcem punktu na ekranie komputera taki „cyfrowy żołnierz" będzie miał możliwość skierowania ognia na przeciwnika ze
śmiercionośną precyzją. Musimy jednak poważnie rozważyć wpływ tej techniki na sposób walki. Jeśli wyposażymy w ten system każdego dowódcę oddziału, przebieg i rezultat działań bojowych będą zupełnie inne. Trzeba umiejętnie wykorzystać możliwości tych nowych rozwiązań technicznych. W czasie Pustynnej burzy mówiliśmy: „Jeśli możesz zobaczyć cel, możesz go zniszczyć". Za dziesięć
lat powiemy: „Jeśli możesz namierzyć cel, możesz go zniszczyć". Wpłynie to na charakter i wielkość przyszłych formacji i musimy się zastanowić, jak można przeżyć na nowym polu walki, gdzie namierzenie wroga oznacza dla niego wyrok śmierci. Generał Krulak i jego odpowiednik z marynarki wojennej (dowódca operacji morskich) stoją również przed zadaniem modernizacji okrętów desantowych marynarki.
Plan zakładajacy budowę 36 nowych jednostek jest zrealizowany w połowie. Posłuchajmy, co komendant Krulak ma do powiedzenia na temat jego zakończenia. Tom Clancy: Porozmawiajmy o marynarce. Planuje ona zakończenie budowy 36 nowoczesnych okrętów desantowych (LHA/LHD/LSD/LPD), które utworzą 12 Grup Gotowości Desantowej (ARG) i zastąpią obecną flotę liczącą około 50 okrętów. Czy siły te
podołają oczekującym je zadaniom? Generał Krulak: Musimy mieć możliwość transportu trzech MEB [MEB są formowane na potrzeby poszczególnych operacji i liczą 16-18 tysięcy żołnierzy] i 36 okrętów do tego nie wystarczy. Kongres uznał konieczność zwiększenia tonażu desantowego i przyznał nam dodatkowe fundusze. Potrzeba ta stanie się jeszcze bardziej paląca na początku 12
Podobne urządzenia są obecnie testowane przez piechotę morską (przyp. red.). 58 XXI wieku, kiedy osiem krajów o najdynamiczniej szych gospodarkach na świecie będzie znajdować się w basenie Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego. W takiej sytuacji wysunięte siły desantowe i morskie siły ekspedycyjne będą miały kluczowe znaczenie dla powodzenia naszych działań podczas kryzysu w tym
regionie świata. Koncepcja oparcia operacji na jednostkach ARG i MEU (SOC) jest dobra dziś, ale za 10-15 lat będziemy potrzebowali innych sił do skutecznej obrony naszych interesów w basenie Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku. Założenie, że 20 „niewidzialnych" bombowców B-2A z których każdy przenosi 16 precyzyjnie kierowanych pocisków, stanowi wystarczającą siłę w tym rejonie, dowodzi braku znajomości Azjatów. Dopiero
nasze zwykłe, szare okręty wywrą na nich właściwe wrażenie. Na pewno nie wystarczą nam konferencje prasowe w Azji, na które regionalny głównodowodzący lata odrzutowcem VC-20 Gulfstream tylko po to, aby zapewnić wszystkich, że jesteśmy tam obecni, choć tak naprawdę upłynie miesiąc z okładem, zanim tam się pojawimy. Jak można patrolować tak rozległe obszary? Podoła temu piechota morska
stacjonująca na okrętach marynarki wojennej, na przykład takich jak zamówiony ostatnio USS Carter Hall (LSD-50). Jest to okręt desantowy o długości około 300 m, znacznie lepszy od barek desantowych, których w ogóle powinniśmy się pozbyć. 36 nowych desantowych okrętów wojennych i MEU (SOC) - oto czego nam trzeba u progu XXI wieku. Wyśle się ARG złożoną z trzech okrętów o fenomenalnych możliwościach z „mini
MEU (SOC)" na pokładzie każdego z nich i to rozwiązanie pozwoli nam patrolować rozległe obszary. Okręty będą wyposażone w sprzęt umożliwiający prowadzenie wideokonferencji i transmisję danych do stanowisk dowodzenia. Będą działać wspólnie tylko w wyjątkowych sytuacjach. Podsumowując, mój plan zakłada stworzenie 36 miniaturowych, jednookrętowych ARG z „mini MEU (SOC)" na
pokładzie. Tom Clancy: Jaki jest stan realizacji obecnych programów budowy okrętów desantowych? Generał Krulak (o okrętach desantowych piewszego rzutu): Okręty klasy Wasp (LHD-1) dają nam spore możliwości, szczególnie w aspekcie unowocześnienia systemów dowodzenia i sterowania. Są one tak zaprojektowane, że ich modernizacja nie sprawia
kłopotów, a poza tym dobrze współdziałają z innymi systemami. Z ich pokładów można dowodzić operacjami, o których mówiłem. Okręt taki może stanowić część zmniejszonej ARG, brać udział w operacjach humanitarnych lub ratowniczych albo wreszcie stać się 59 stanowiskiem Połączonej Grupy Operacyjnej (Joint Task Force - JTF). Bezwzględie jest nam potrzebna siódma jednostka tego
typu (LHD-7), a jeśli pojawią się zagrożenia, o których już wspomniałem, uznamy zapewne za konieczne zamówić ósmą. Wierzę, że chęć utrzymania pokoju będzie tak wielka, iż przyczyni się do rozbudowy sił niezbędnych dla realizacji tego celu. Okręty-doki desantowe (LSD-41/49) klasy USS Whidbey Island i Harpers Feny jak dotąd dobrze nam służą. Być może zbudujemy kilka dodatkowych jednostek
tego typu. Istnieje również grupa okrętów wsparcia LPD-17. Obecnie jest to nasza największa inwestycja. Jeszcze w zeszłym roku okręty te istniały tylko na papierze, a teraz podjęliśmy ich budowę i zamierzamy zwodować dwanaście jednostek w pierwszym dzisięcioleciu XXI wieku. Pierwsza zostanie ukończona w 2001 roku i po próbach będziemy w stanie ustalić, jak mają wyglądać następne. Nie
chciałbym przeciągać budowy tej jednostki ani zwiększać związanych z nią kosztów poprzez dodawanie nowych systemów. Następne egzemplarze na pewno będą się od niej różniły i całe nasze zadanie polega teraz na tym, by odbiór pierwszego okrętu nastąpił jak najszybciej. Im szybciej, tym lepiej. Naprawdę, nie mogę już się doczekać pierwszej jednostki. (O okrętach desantowych): Jednostki
desantowe na poduszce powietrznej (Landing Craft, Air Cushioned - LCAC) mają fantastyczne możliwości manewrowe, ale uważam, że model, który obecnie eksploatujemy, jest nieco za duży. Mniejsze jednostki można wyposażać w uzbrojenie pomocnicze typu „wystrzel i zapomnij" i wysyłać do akcji razem z pływającymi transporterami opancerzonymi, bo są odporne na miny. Starsze, konwencjonalne jednostki desantowe,
które obecnie używamy do dostarczania sprzętu na plaże, zostaną wycofane. Tom Clancy: Co się dzieje z programem MPSRON? Generał Krulak: Program ten okazał się dużym sukcesem, ale podobnie jak wiele innych rzeczy trzeba będzie niedługo ocenić jego przydatność w przyszłości. Jest to jeden z moich głównych projektów, bo uważam, że już wkrótce realia będą wyglądać inaczej.
Dawno temu razem z Brytyjczykami dawaliśmy sobie radę w różnych kryzysowych sytuacjach dzięki sieci baz, gdzie okręty mogły uzupełniać zapasy węgla. Teraz godny uwagi jest pomysł ruchomych baz autorstwa admirała Billa Owensa [emerytowanego wiceprzewodniczącego Kolegium Szefów Połączonych Sztabów]. Są to samobieżne, pływające, modułowe bazy powietrznologistyczne, które mogą zostać przerzucone
60 w rejon konfliktu i stanowić tam dogodne zaplecze, a nawet przejąć funkcje lądowych baz logistycznych i zaopatrzeniowych. Trzeba jednak dokładnie przeanalizować zalety i wady tego rozwiązania w porównaniu z obecnym systemem MPSRON, którego zasadnicze zadanie polega na zapewnieniu transportu sprzętu i zaopatrzenia, nie zaś na odgrywaniu roli centrum operacyjnego.
Posłuchajmy, co generał Krulak ma do powiedzenia na temat konieczności utrzymania niezwykle dużego tempa działań bojowych (tzw. optempo) we wszystkich rodzajach wojsk, a w szczególności w piechocie morskiej. Tom Clancy: Jaki jest jest wpływ norm dotyczących tempa działań bojowych na wojsko w ogóle i piechotę morską w szczególności w warunkach ostatnich cięć budżetowych i kadrowych?
Generał Krutak: Piechota morska jest często w akcji, na tym polega nasza misja. Zmiana wymagań dotyczących tempa działań bojowych wpłynie na kadrę i przyśpieszy proces modernizacji sprzętu, który zużywa się szybciej, niż zakładaliśmy. Korzystamy z przestarzałego sprzętu, który jest kłopotliwy w utrzymaniu. Mamy trudności ze zdobyciem funduszy. Utrzymywanie wysokiej sprawności bojowej odbywa się kosztem
szkoleń i ogranicza możliwość wyboru sposobu oraz miejsca przeglądów i napraw sprzętu, co z kolei zakłóca harmonogram tych prac. Należy także pamiętać o ludzkich kosztach utrzymywania stałej gotowości bojowej. Ludzie są izolowani od swoich rodzin, tęsknią. Generalnie odnosimy wrażenie, że nasi żołnierze bardzo lubią swoją pracę i rozumieją, że rozłąka jest jej częścią, ale ich rodziny
znoszą to gorzej. Także to musimy uwzględnić w przyszłości. Siedem MEU (SOC) stanowi dziś dumę Marinę Corps. Te małe, mobilne jednostki tworzą w razie potrzeby szpicę sił interwencyjnych Stanów Zjednoczonych. Opinie generała Krulaka na temat ich przyszłości są bardzo ważne, bo stanowią one jedyną pozostałość po naszych niegdyś znacznie większych siłach desantowych. Tom Clancy: Jaka jest przyszłość
siedmiu MEU (SOC), którymi Pan dysponuje? Generał Krulak: Dzisiaj tyle wystarczy, ale za 10-15 lat będzie ich za mało. Należy dysponować optymalną liczbą tych jednostek w stosunku do wszystkich możliwych wariantów ich wykorzystania. Jeśli wiemy, że V-22 jest w stanie zabrać na pokład 20-25 w pełni uzbrojonych żołnierzy, a CH-46 Sea Knight może przyjąć tylko 8-12 marines, nie
61 mamy wątpliwości, które rozwiązanie jest lepsze. Kilka V-22 można załadować na pokład jednego z LPD-17 i stworzyć „mini MEU (SOC)". Powinniśmy przestać myśleć sztampowo. MEU (SOC) musi mieć możliwość wykonania zadania zajmując jak najmniej miejsca na okręcie. Wspomniałem już o „cyfrowym" dowódcy oddziału, który w kilka sekund skieruje skuteczny ogień
na dowolny cel. Należy przeanalizować, jaki wpływ może to mieć na nasze możliwości prowadzenia walki w przyszłości. Jeszcze tego nie wiemy, ale trzeba to określić, i to już wkrótce, jeśli poważnie myślimy o udowodnieniu przydatności piechoty morskiej w przyszłym stuleciu. W moich planach przewidziałem powołanie do życia Instytutu Wojskowego w Quantico w celu dokładnego zbadania
tych zagadnień. Nowe koncepcje walki, szkolenia i wyposażenia żołnierzy będą testowane w ramach programu Sea Dragon. Technologie, które wkrótce będziemy mieli do dyspozycji, sprawią, że już za dziesięć lat pojawią się jednostki MAGTF przewyższające obecne MEU (SOC) pod względem przydatności bojowej i zasięgu. Wielkość tych jednostek będzie w większym niż kiedykolwiek stopniu
zależna od poziomu rozwoju techniki i parametrów okrętów. Pytanie polega na tym, które z tych nowych rozwiązań technicznych okażą się najbardziej użyteczne dla MAGTF. Czy będzie to czołg Ml, czy raczej lżejszy pojazd wyposażony w „inteligentne" pociski przeciwpancerne? Lekki pojazd gąsienicowy czy odmiana obecnego lekkiego transportera opancerzonego (Light Armored Yehicle LAV)?
Odpowiedzi na te pytania będziemy szukać w Instytucie Wojskowym i w ramach programu Sea Dragon. Nie wybiegamy na razie w planach poza rok 2010, ale szukamy kompleksowych odpowiedzi. Wiemy jednak na pewno, że za 10 lat piechota morska będzie wyglądała inaczej niż teraz. Na zakończenie naszej rozmowy 31. komendant Korpusu Piechoty Morskiej podzielił się ze mną swoimi opiniami na temat roli, misji i etosu marines w
nadchodzących dziesięcioleciach. Tom Clancy: Jakie, Pańskim zdaniem, zadania oczekują marines w ciągu najbliższych 10-20 lat? Generał Krulak: Przede wszystkim będą oni stanowić silny argument w sytuacjach kryzysowych. Kryzysem nazywam wszystko począwszy od dużych kryzysów regionalnych, na klęskach żywiołowych skończywszy.
Niektóre rodzaje wojsk są zbyt wąsko wyspecjalizowane. My jesteśmy znacznie bardziej elastyczni. Ująłbym tę cechę w maksymie: „Wyznacz zadanie, a znajdę rozwiązanie". Jesteśmy w tej chwili 62 najwszechstronniejszą formacją na świecie. Wspólnie z marynarką dysponujemy absolutnie niepowtarzalnymi możliwościami.
Tom Clancy: Czy dzisiejszy stan korpusu nastraja Pana optymistycznie na przyszłość? Generał Krulak: Oczywiście. Usługi piechoty morskiej są dla kraju bezcenne. Nasze metody działania nie różnią się od tych, które stosowaliśmy podczas zimnej wojny i do czasu Pustynnej burzy. Interweniujemy częściej, ale lini postępowania zasadniczo nie zmieniljśmy. Wierzę, że w przyszłości będziemy równie niezbędni. Piechota morska, którą
przejąłem, spełnia zasadniczo dwa zadania dla naszej ojczyzny: przygotowuje niezawodnych żołnierzy i wygrywa bitwy. Nie wygrywamy wojen sami; to jest zadanie dla sił lądowych. Jednakże to właśnie my zwyciężamy w pierwszych starciach i jeśli stracimy tę umiejętność, jesteśmy skończeni. Dlatego koncentruję się na szkoleniu żołnierzy piechoty morskiej i wygrywaniu bitew. Wierzę, że Ameryka nas potrzebuje.
Gdy czytacie te słowa, generał Krulak jest już co najmniej na półmetku kadencji komendanta Marinę Corps. Jego cele i plany zostaną poddane ocenie, jego inicjatywy dadzą już pierwsze rezultaty, a programy zaczną wchodzić w życie. Największy jednak wpływ na charakter służby generała na tym stanowisku wywrze jego osobowość. To on przypomniał marines o ich korzeniach i tradycji, unaocznił im cechy, które od wielu
dziesięcioleci decydowały o szczególnym znaczeniu piechoty morskiej dla Ameryki. Jest prawdziwym wodzem piechoty morskiej i pozostawi po sobie niezatarty ślad. Pomimo braku funduszy i cięć budżetowych piechota morska przetrwa, a sprawi to syn „Twardziela" Krulaka 63 TRANSFORMACJA: NARODZINY ŻOŁNIERZA PIECHOTY
MORSKIEJ Kandydaci na rekrutów piechoty morskiej nie są w niczym lepsi niż społeczeństwo, z którego pochodzą. To proces szkolenia, któremu są poddawani, czyni z nich lepszych ludzi. T.R. Fehrenbach – Taka wojna Na początku 1996 roku Marinę Corps był niewielkim, elitarnym korpusem liczącym 195000 żołnierzy obojga płci. Wszyscy, od szeregowców po oficerów, idą tą samą drogą,
by na jej końcu stać się pełnowartościowymi żołnierzami. Muszą spełniać te same warunki fizyczne i psychiczne i zdać identyczne testy umiejętności i wytrzymałości. Stanie się jednym z marines można przyrównać do zdobycia medalu olimpijskiego. Bez względu na to, kim się później będzie, żołnierzem piechoty morskiej zostaje się na całe życie. Byli w jej szeregach ci, których wspominamy z zażenowaniem: Lee Harvey Oswald i paru
półgłówków, którzy w 1995 roku zgwałcili dziewczynę na Okinawie. Są też tacy, z których jesteśmy dumni: Art Buchwald, Ed McMahon, Jim Lehrer i senator John Glenn. Kogo piechota morska chce mieć w swoich szeregach? Odpowiadając na to pytanie mówimy jednocześnie, kto będzie reprezentował Amerykę w świecie, również na polu walki. Czy będą to posłuszne automaty, czy może raczej niespokojni, inteligentni młodzi
ludzie zadający pytania i szukający na nie odpowiedzi? Dzisiejsi rekruci muszą być sprawni fizycznie i umysłowo, muszą umieć współpracować w zespole i zachować zimną krew w trudnych sytuacjach. W niniejszym rozdziale opiszemy, jak co roku wyszukuje się takich ludzi. Zielone mundury: współczesna piechota morska Marines służą we wszystkich krajach, z którymi Stany Zjednoczone utrzymują
stosunki dyplomatyczne, i pewnie nie tylko tam. Są kierownikami, dowódcami, pilotami, mechanikami i technikami komputerowymi. Tym, co przyciąga wzrok, gdy widzi się kilku żołnierzy piechoty morskiej, są ich muskularne, zahartowane ciała, wyglądające jak ciała sportowców. Jest to wynik szkolenia i surowych wymagań zdrowotnych stawianych wszystkim żołnierzom korpusu, łącznie z komendantem. Muszą oni przejść przez
wyczerpujący test sprawności fizycznej (Physical Fitness Test -PFT) składający się z biegu na 5 km oraz serii przysiadów i pod-ciągnięć. Codziennie, bez względu na pogodę, można zobaczyć marines biegających w parku koło Pentagonu. Całodzienne 64 wysiadywanie w biurze, kawa i pączki gwarantują oblanie testu i konieczność pożegnania się z piechotą morską. Może to się wydać brutalne, ale dzięki tym rygorom
marines mają najlepsze przygotowanie fizyczne w całej armii. Od każdego żołnierza Marinę Corps wymaga się biegłości w strzelaniu z karabinu M16A2, a od podoficerów i oficerów dodatkowo z pistoletu M9. Niecelne strzelanie również stanowi powód do rozstania się z armią. Jest tak od 220 lat i nie zmieni się to w najbliższej przyszłości. Uderzająca jest też niska - w porównaniu z innymi formacjami -
proporcja oficerów do szeregowców. Stosunek ten wynosi 8,7 do 1, podczas gdy w marynarce jest to 6 do 1, w siłach lądowych - 5 do 1 a w siłach powietrznych - 4 do 1. Powierzanie odpowiedzialnych zadań szeregowcom należy do tradycji piechoty morskiej. Oprócz korzystnego wpływu na morale i samopoczucie personelu obniża to koszty - piechota morska jest najtańsza w utrzymaniu, gdyż opłaca mniej oficerów niż inne
formacje. Wiele funkcji dowódczych i nadzorczych pełnią podoficerowie, a szeregowcy często wykonują rozkazy sierżantów, którzy byli kiedyś podobnie jak oni zwyczajnymi rekrutami. Marines mają silne poczucie swojej wartości i pozycji. Każdy z nich zna kolejne szczeble hierarchii, które dzielą go od prezydenta. To nie jest po prostu wyuczona mechanicznie wiedza, ale dowód na to,
że żołnierze Marinę Corps dokładnie znają swoje miejsce i znaczenie. Widać to po ich pewności siebie. Co ważniejsze, szkoli się ich \V przekonaniu, że będą podejmować właściwe decyzje i wykonywać rozkazy najlepiej jak potrafią. Po doświadczeniach pracy w dużej korporacji, gdzie istnieje kilka szczebli średniego kierownictwa i gdzie pracownik ma wrażenie całkowitej bezsilności, łatwo docenić jasność
zadań i celów stawianych marines. W Atomowych okrętach podwodnych, Kawalerii pancernej i Samolotach myśliwskich pisałem o tym, jak zostać oficerem. W przypadku piechoty morskiej sytuacja wygląda nieco inaczej - tutaj trzeba przyjrzeć się dokładniej podoficerom, którzy stanowią trzon korpusu. Szczególnie godna uwagi wydaje mi się droga do rangi starszego sierżanta. Nazwa „gunny" [działonowy], którą się go potocznie określa, datuje się z
epoki drewnianych okrętów wojennych, kiedy jego zadanie polegało na ładowaniu i odpalaniu armat. Obecnie sierżanci są spoiwem korpusu, kontynuując jego tradycje i przekazując je innym jego członkom. Zobaczmy więc, jak zostaje się „gunny". W poszukiwaniu złota: rekrutacja do piechoty morskiej Kandydaci na marines trafiają do korpusu przez lokalne biura rekrutacji Marinę Corps. Są to najczęściej niepozorne agencje
mieszczące się w ruchliwych centrach handlowych. Aby się przekonać, jak to naprawdę wygląda, spędziłem sobotnie przedpołudnie w jednym z nich w Fairfax County w "Wirgini . Ta położona na zachód od Waszyngtonu placówka obejmuje zasięgiem działania większą część Północnej Wirgini . Nie jest to łatwe miejsce dla rekrutującego. Średni 65 dochód rodziny wynosi tu 70 000 dolarów rocznie i należy do
najwyższych w kraju. Placówką kieruje starszy sierżant James Hazzard z pomocą sierżantów Warrena Fostera i Raya Price'a. Mają oni doświadczenie zarówno w strzelaniu z dział, jak obsłudze śmigłowców. Starszy sierżant Hazzard jest również odpowiedzialny za działalność biura w Sterling, obejmującego zasięgiem działania rozległy obszar stanu aż do granicy z Zachodnią Wirginią. Znajdują się tam ośrodki wywiadu CIA i NRO w Langley i
Chantilly oraz rolnicze obszary okolic Leesburga. Jest to region o dynamicznie rosnącej populacji i gospodarce. Ludność składa się głównie z białej, protestanckiej i konserwatywnej większości, której towarzyszy mieszanina wszystkich możliwych grup etnicznych, rasowych i religijnych. Ponad 70% absolwentów szkół średnich kontynuuje edukację na studiach i jest mało prawdopodobne, że uznają oni
karierę w piechocie morskiej za interesującą. Pogląd ten wyznają nawet mniej uprzywilejowane grupy etniczne. W rodzinach Azjatów najstarszy syn po zdobyciu wykształcenia tradycyjnie wraca do domu, aby prowadzić rodzinny interes i zostać w przyszłości nową głową rodziny. Przypisywane Konfucjuszowi przysłowie mówi, że „z dobrego żelaza nie robi się gwoździ, a z dobrych ludzi żołnierzy". Takie poglądy nie
ułatwiają pracy rekrutującym. Dowództwo biura rekrutacji piechoty morskiej ustaliło skromne „zadania" (określenie „norma" jest ostatnio niepopularne) dla swoich rekrutujących. Dla stacji w Fairfax „zadanie" wynosi dwóch rekrutów miesięcznie na jednego rekrutującego, co daje 120 rekrutów na rok. Podstawą do określenia „zadania" jest historyczna średnia liczba rekrutów zakwalifikowanych z danego rejonu. Najlepszy rekrutujący w 1995 roku (w
Quincy w Illinois) osiągnął poziom 5,5 kandydata na miesiąc, widać zatem, że zadanie nie jest łatwe. Jak grupa sierżanta Hazzarda realizuje swoje „zadanie" w Wirginii? Należy zacząć od tego, że jej członkowie są „żywą reklamą" piechoty morskiej. Obraz korpusu w środkach masowego przekazu jest dziś ogólnie pozytywny. Takie akcje jak odszukanie
i ewakuacja kapitana Scotta 0'Grady'ego w Bośni, ewakuacja sił pokojowych z Somali czy wyzwolenie Kuwejtu to typowe historie, o których obecnie słyszymy. Dlatego pracowników biur werbunkowych zachęca się do noszenia munduru we wszystkich miejscach publicznych, nawet jeśli załatwiają prywatne sprawy. Często się zdarza, że młodzi ludzie po prostu podchodzą do nich na ulicy i zaczynają rozmowę.
Innym narzędziem jest telewizja. Chociaż piechota morska ma najmniejszy spośród wszystkich formacji budżet na reklamę, używa go bardzo mądrze. Jej reklamy telewizyjne, skierowane do widzów w wieku licealnym i początkujących studentów, często zdobywają wyróżnienia. Planuje się, że każda z nich będzie transmitowana około czterech lat 66 w godzinach najwyższej oglądalności. Jednym z typowych dla tych reklam
sloganów było wyzywające pytanie: „Czy masz dosyć odwagi, aby zostać żołnierzem piechoty morskiej?". Większa część budżetu reklamowego przypada na transmisje w sezonie futbolowym (początek roku szkolnego) i podczas finałów rozgrywek ligi koszykówki (w czasie krytycznego dla podejmowania decyzji okresu promocji). Jedna z reklam, zatytułowana Transformacja, została wyemitowana raz pierwszy 9
października 1995 roku podczas poniedziałkowego meczu futbolu. Wykorzystana w niej wyrafinowana technicznie animacja przedstawiała fizyczną i psychiczną przemianę kandydata na marinę. Starannie przemyślana kampania promocyjna obejmuje też reklamy w prasie i na tablicach reklamowych - wszystko w celu przekonania młodzieży do spotkania się z kimś takim jak sierżant Hazzard. Wizyty w
szkołach, pokazy wojskowe, obecność w ruchliwych centrach handlowych a nawet reklama telefoniczna to często stosowane metody nawiązania kontaktu z potencjalnymi rekrutami. Jest to ciężka i chwilami zniechęcająca praca. Tuż po Pustynnej burzy rekrutanci przeżyli nawałnicę chętnych i wielu z nich musieli odprawić z kwitkiem. Teraz jest inaczej. W niecałe pięć lat po zakończeniu wojny znów brakuje kandydatów i co gorsza
piechota morska podniosła poprzeczkę wymagań. Spośród zgłaszających się obecnie kandydatów 90% nie jest w stanie im sprostać. Najczęstsze przyczyny to kłopoty z prawem, narkotyki i brak średniego wykształcenia. Obsługa zaawansowanego technicznie sprzętu wymaga znacznej wiedzy. W wyniku tego na jednego zwerbowanego rekruta przypada od 200 do 250 kandydatów, z którymi
przeprowadza się wstępne rozmowy. Sierżant Hazzard szacuje tę liczbę nawet na 300 do 400. Proces kwalifikacyjny obejmuje przeprowadzenie serii testów i badań lekarskich oraz psychologicznych. Ocenie zostaje też poddana sytuacja rodzinna rekruta i jego motywacja. Życie żołnierza, chociaż nielekkie, jest często postrzegane jako sposób ucieczki od problemów życia codziennego i jednym z zadań
rekrutującego jest określenie przydatności kandydata. Piechota morska bardzo tolerancyjnie traktuje niewielkie kolizje ochotnika z prawem (np. drobne wykroczenia drogowe), picie alkoholu lub zażywanie narkotyków pod warunkiem, że nie jest to nałóg. Na etapie selekcji rekrutujący staje się dla kandydata kimś w rodzaju opiekuna lub starszego brata i jego zadanie polega na określeniu przyszłości młodego człowieka w korpusie. Wielu
najlepszych żołnierzy piechoty morskiej miało trudny start i dlatego warto jest dać kandydatom szansę. Nie wszyscy ochotnicy wychowywali się w trudnych warunkach. Jeden z rekrutujących opowiedział mi bardzo budującą historię. Kończył się właśnie miesiąc, w którym nie pozyskał ani jednego kandydata. Nasz bohater w mało podniosłym nastroju 67
udawał się właśnie do swojego zwierzchnika w celu złożenia raportu. Kiedy wsiadał do samochodu, zbliżył się do niego młodzieniec jak gdyby żywcem wycięty z plakatu reklamowego - dobrze zbudowany, ostrzyżony i z dopiętymi guzikami. Rekrutujący zapytał go, w której jest jednostce, na co ten mu odpowiedział, że jeszcze w żadnej i że wstąpienie do piechoty morskiej jest jego marzeniem od dzieciństwa! Po dokładniejszym
przepytaniu okazało się, że ma dobre stopnie i wyniki testów i tylko jeden mandat za przekroczenie prędkości. Rekrutujący, wdzięczny losowi, śmiało stanął przed przełożonym, który i tak mu wybaczył niewykonanie „zadania", a młody człowiek następnego dnia został zaprzysiężony i wyruszył do najbliższego ośrodka szkoleniowego. Wyobraźcie sobie młodego człowieka, który chce wstąpić do wojska. Jest jeszcze
jeden czynnik wpływający negatywnie na jego decyzję - rodzice. Pomimo ogólnie pozytywnego wizerunku piechoty morskiej w oczach społeczeństwa, rodzicom z reguły trudno jest pogodzić się z faktem, że ich syn lub córka chcą do niej wstąpić. Wielu z nich ma poglądy ukształtowane w burzliwych latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych i nie darzą oni armii szczególną sympatią. Uważają, że wstąpienie do wojska byłoby dla ich
dzieci zbyt dużym poświęceniem, a poza tym boją się o ich życie i zdrowie. Tb wystarczy, by starali się odwieść je od pomysłu rozpoczęcia kariery wojskowej. W tej fazie rekrutujący jest kimś w rodzaju zaufanego doradcy, który przekonuje rodziców, że piechota morska nie jest przystanią dla wyrzutków. Wtedy też najczęściej przegrywa. Pomimo tych trudności sierżant Hazzard nie traci optymizmu. W poprzednim tygodniu jego grupa przyjęła trzy
kobiety, a w przyszłym zaprzysiężonych zostanie czterech nowych kandydatów. Sierżant szczerze przyznaje, że nie zawsze wiedzie im się tak dobrze. Jak komiwojażerowie każdego miesiąca rekrutujący otwierają nowe konto i są oceniani za bieżące, a nie przeszłe osiągnięcia. Po zakończeniu procesu kwalifikacyjnego kandydatom wyznacza się termin przyjazdu do jednego z dwóch
Ośrodków Rekrutacji Piechoty Morskiej (Marinę Corps Recruit Depots - MCRD). MCRD w San Diego w Kaliforni szkoli rekrutów płci męskiej pochodzących z obszarów na zachód od Mississippi, łącznie z Alaską, Hawajami i rejonem Pacyfiku (Guam, Samoa itd.). Nazywa się ich nieformalnie „piechotą morską z Hollywood" z racji bliskości tego centrum rozrywki. MCRD w Parris Island w Północnej
Karolinie szkoli mężczyzn pochodzących z obszarów leżących na wschód od Mississippi i wszystkie kobiety. Lista czekających na szkolenie jest dziś krótka z wyjątkiem kobiet, dla których stworzono tylko jeden batalion z ograniczoną liczbą wolnych miejsc. Po otrzymaniu zawiadomienia rekruci stawiają się w komisji rekrutacyjnej, a następnie w MCRD. We 68
wschodniej części kraju komisja
rekrutacyjna mieści się w Baltimore i w drodze do niej kandydatom towarzyszy rekrutujący. Po wstępnych badaniach lekarskich rekruci zostają zaprzysiężeni i odwiezieni na lotnisko, skąd udają się do Charleston w Południowej Karolinie. Stamtąd są przewożeni autobusami do MCRD w Parris Island, gdzie spędzają następne trzy miesiące. Złożymy im tam wizytę i przekonamy się, dlaczego jest to szczególne miejsce.
Ośrodek rekrutacyjny piechoty morskiej w Parris Island Rekruci piechoty morskiej na torze przeszkód w Parris Island. Został on zaprojektowany w celu zwiększenia sprawności fizycznej i odporności psychicznej w trudnych warunkach Fot. John D. Gresham Gaje karłowatych sosen i palm wschodniej połaci Południowej Karoliny wyglądają równie dziewiczo jak
przed stuleciami. Mamy jednak wrażenie, że gdzieś już je widzieliśmy. To tutaj Pat Conroy osadził akcje swoich powieści i tutaj, w pobliskim Beaufort nakręcono Wielkiego Santiniego i Wielki sen. Tak wyglądają okolice cieśniny Port Royal, najlepszego naturalnego portu na wybrzeżu między Wirginią i Florydą, gdzie mieści się kilka baz
piechoty morskiej. W Beaufort, w północnej części cieśniny znajduje się baza lotnictwa piechoty morskiej, w której stacjonuje 31. MAG wyposażona w samoloty myśliwskobombowe F/A-18 Homet. W pobliżu pól golfowych i kurortów Hilton Head leży cel naszej podróży - ośrodek rekrutacyjny w Parris Island. O Parris Island walczyli Francuzi, Hiszpanie i Anglicy jeszcze w czasach kolonialnych. Później, podczas wojny
secesyjnej był to jeden z pierwszych przyczółków, które wojska Unii zdobyły w 1861 roku. Przez całą wojnę ten naturalny port stanowił wyśmienitą bazę dla sił desantowych Unii operujących na całym południowowschodnim wybrzeżu. W czasie późniejszej wojny z Hiszpanią cieśnina stanowiła bazę morską i punkt etapowy. Kamienny suchy dok obok kwatery komendanta jest do dziś niemym świadkiem
tamtej epoki. Ośrodek rekrutacyjny powstał w czasie przygotowań do drugiej wojny światowej, kiedy Marinę Corps w krótkim czasie znacznie się powiększył. Łagodny klimat umożliwia prowadzenie szkoleń przez cały rok, choć jest to czasem uciążliwe podczas parnych lat - subtropikalna pogoda sprzyja wzrostowi populacji dokuczliwych insektów. Bliskość Charleston i brak większego przemysłu sprawia, że ośrodek ten przetrwa
69 z pewnością dłużej niż jego kalifornijski odpowiednik, który już musiał przenieść się z San Diego do Point Loma. Obiekty ośrodka w Parris Island są w różnym wieku: nowoczesne mesy i strzelnice symulacyjne sąsiadują z pasami, z których startowały bombowce w czasie drugiej wojny światowej. Mimo oszczędności budżetowych kontynuuje się modernizację budynków
i budowę baraków. Baza w Parris Island nie obsługuje żadnych jednostek Floty Piechoty Morskiej i koncentruje się wyłącznie na działalności szkoleniowej w ramach Pułku Szkolenia Rekrutów (Recruit Training Regiment - RTR) dowodzonego w 1995 roku przez pułkownika D. O. Hendricksa i starszego sierżanta sztabowego P J. Holdinga, podoficera z dwudziestoletnim stażem. W skład pułku wchodzą cztery bataliony szkolne - trzy dla
mężczyzn i jeden dla kobiet - oraz jeden batalion pomocniczy. Ogółem w bazie przebywa około 7 000 żołnierzy personelu szkoleniowego i zaopatrzeniowego oraz około 4800 rekrutów. Czuje się tu wyraźnie tętniące życie. Pierwszy widok na Parris Island otwiera się pod koniec jazdy autobusem z Charleston. Otoczony wodą i bagnami ośrodek jest prawie całkowicie odizolowany od świata, z którym łączy go tylko jedna
dwupasmowa szosa. Dzięki temu cały teren można łatwo upilnować i samowolne oddalenie się jest praktycznie niemożliwe. Autobusy przywożą rekrutów zawsze w środku nocy (około 2.00), a zapytani o to dowódcy uśmiechają się tylko znacząco. Zwyczaj ten ma prawdopodobnie wzbudzić w rekrutach wrażenie zerwania z przeszłością, dawnym środowiskiem i otworzyć ich na nowe
doświadczenia. Wysiadają oni przed budynkiem recepcyjnym, gdzie do wejścia prowadzą pomalowane na żółto schody, symbol początku ich kariery w piechocie morskiej. W ciągu najbliższych kilku miesięcy nie zobaczą więcej tego miejsca, ale tak się jakoś składa, że prędzej czy później do niego wracają. Resztę nocy rekruci spędzają dopełniając ostatnie formalności, pobierając odzież, oddając się w ręce fryzjerów, zdając na
przechowanie całą odzież cywilną (nie wolno im zachować nawet grzebieni). Wszystko to pogłębia wrażenie zerwania z poprzednim życiem i utrudnia im nagłą zmianę decyzji. Zanim się w końcu udadzą na krótki spoczynek, następuje jeszcze tzw. chwila szczerości: są po raz ostatni pytani, czy naprawdę świadomie i dobrowolnie decydują się na wstąpienie do piechoty morskiej i czy nie widzą
jakichś przeciwwskazań. Jest to ważny moment, bo jeśli coś zatają i wyjdzie to później na jaw, mogą zostać natychmiast zwolnieni. Przyznanie się do kłopotu teraz daje ostatnią możliwość załatwienia sprawy bez narażania na szwank przyszłej kariery. Przez kilka następnych dni nowo przyjęci poddawani są serii testów sprawnościowych (m. in. siły i wytrzymałości) i badaniom lekarskim, które mają na celu 70
wykrycie wszelkich fizycznych i psychicznych niedyspozycji kandydatów. W przypadku stwierdzenia u kogoś przejściowych niedomagań zacznie on szkolenie nieco później.
Rekrut piechoty morskiej uzbrojony w karabin M16A2 n;i torze przeszkód w Parris Island. Na drugim planie widoczny przyglądający mu się instruktor Fot. John D. Gresham Inne egzaminy mogą przybrać nieoczekiwany obrót. Wielu rekrutów pochodzi z rozbitych rodzin, miało zatargi ze stróżami porządku i wojsko jest dla nich ucieczką. Pomimo oficjalnego
zapewnienia, że „zrobimy z ciebie żołnierza i wygramy z tobą wojnę", warunki, w jakich prowadzone są szkolenia, powinny być bezpieczne. Piechota morska nie zajmuje się resocjalizacją, ale też łatwo nie odrzuca tych, którym wiele jeszcze brakuje do doskonałości. Dlatego właściwa ocena sytuacji i szybka pomoc są bardzo ważne. Czasami taka asysta zapobiega groźnym wypadkom, kiedy na przykład
trzeba pomóc rekrutowi w pozbyciu się nieumyślnie odbezpieczonego granatu. Większość interwencji polega jednak na typowym „wsparciu" kandydata w chwilach kryzysu, przez który przechodzi praktycznie każdy z rekrutów. Kadeci, podobnie jak maratończycy, w pewnym momencie tracą wiarę w osiągnięcie celu, ku któremu zmierzają, i trzeba im pomóc, by odzyskali pewność siebie. Dowództwo wychodzi z założenia, że nie można
sobie pozwolić na marnowanie potencjału ludzkiego i czyni wszystko co w jego mocy, aby kandydaci ukończyli szkolenie i na dodatek dobrze się czuli. O ich potrzeby duchowe troszczą się kapelani marynarki, którzy starają się stworzyć program zaspokajający potrzeby ludzi różnych religii i przekonań. Są oni ważnym ogniwem łączącym rekrutów ze światem zewnętrznym i w razie nagłej potrzeby mogą się kontaktować z Czerwonym
Krzyżem. Po wstępnym spotkaniu rekrutów przydziela się do jednego z czterech batalionów szkoleniowych, a ściślej do plutonu liczącego od 70 do 80 osób. Trzy lub cztery plutony stanowią „szereg", który jest podstawową jednostką organizacyjną batalionu. Dwa szeregi stanowią kompanię, a cztery kompanie batalion. Szeregiem dowodzi porucznik lub kapitan, a funkcję podoficera pełni
starszy sierżant sztabowy. Do każdego plutonu przydzielonych jest czterech instruktorów musztry (Dril Instructor DI). Funkcja instruktora musztry w piechocie morskiej cieszy się dużym szacunkiem, ale poza korpusem opinie na ten temat są mieszane. Są instruktorzy starsi, noszący charakterystyczne lakierowane czarne pasy i młodsi, z zielonymi tkanymi pasami. Starsi instruktorzy musztry nadzorują
plutony i sierżantów. 71
Kobiety - rekruci podczas ćwiczeń z granatami. Stawia im się te same wymagania, co mężczyznom
Fot. John D. Gresham Pomimo powszechnego przekonania, że szkolenie rekrutów to sadystyczna tortura, a instruktorzy musztry to psychopaci, prawda wygląda inaczej. Dowódcy szeregu i instruktorzy musztry są wybrani spośród ochotników i ich zadaniem jest doprowadzenie do tego, aby jak najwięcej kandydatów zaliczyło szkolenie. Nie zawsze tak jednak było i
wszyscy pamiętają fatalny epizod w Ribbon Creek w 1956 roku. Obecnie instruktorzy są dla swoich podopiecznych niemal opiekunami. Nie znaczy to jednak, że szkolenie jest łatwe i przyjemne, wręcz przeciwnie. Celem szkolenia jest doprowadzenie rekruta do stanu maksymalnej wydolności psychicznej, fizycznej i umysłowej oraz utrzymanie go na tym poziomie jak najdłużej. Zadanie polegające na
określeniu maksymalnego pułapu możliwości kandydata bez ryzykowania jego utraty jest bardzo odpowiedzialne. Od pierwszej chwili po przydzieleniu do plutonu nad każdym rekrutem przez całą dobę czuwa jeden z instruktorów. Jego dzień pracy trwa średnio 18 godzin, a „najprostsze" zadanie polega na utrzymywaniu „stałej czujności". W wyniku takich obciążeń często pojawia wyczerpanie i dlatego instruktorzy musztry oraz dowódcy
szeregu pracują w systemie rotacyjnym, pełniąc w ciągu dwóch lat służby w pułku również funkcje nie związane ze szkoleniem. Nadzór nad kadetami określa się czasami mianem „pozytywnej kontroli". W celu utrzymania dyscypliny stosuje się kombinację ciągłej fizycznej obecności kadry i tzw. głosu dowódcy. Wrażenie obecności instruktora jest funkcją jego wyglądu, dlatego mundury instruktorów są zawsze nienaganne.
Najważniejszy jest jednak „głos dowódcy". Podobnie jak słynny w czasach wojny secesyjnej „okrzyk rebelianta" jest trudny do opisania, ale gdy go usłyszysz, od razu wiesz, o co chodzi. Tym tonem mówi każdy instruktor i dowódca, a wypowiedziany rozkaz, polecenie czy zwykła instrukcja upodobniają go do Mojżesza na Synaju. Dawno już minęły czasy kar cielesnych i przekleństw. Teraz niezbędne narzędzie
skutecznej pracy stanowi „głos dowódcy". Słowa używane są jak chirurgiczny skalpel. Na osiemnastoletniego chłopaka czy dziewczynę działa to piorunująco. Jedna z oprowadzających mnie po bazie dowódców szeregu, Whitney Mason przyznała się, że w razie potrzeby może użyć „głosu", w co trudno było mi uwierzyć, bo wyglądała niepozornie. Lekcje wygłoszone „głosem dowódcy" zapamiętuje się na całe życie. Mówiło mi o tym
wielu żołnierzy, szczególnie wspominając krytyczne chwile na polu walki, kiedy te dobrze zapamiętane nauki uratowały im życie. 72 Wróćmy do rekrutów. Szalone tempo pierwszych dni pobytu w Parris Island sprawia, że szybko przestają się identyfikować z minionym, cywilnym życiem. Wraz z nową fryzurą, mundurami i ekwipunkiem dostają karabin M16A2, z którym nie rozstaną
się przez kilka następnych miesięcy i którym będą się posługiwać bieglej niż ktokolwiek inny na świecie. Pierwszy kontakt rekrutów z instruktorami musztry następuje podczas tzw. wstępnej odprawy. Rekruci maszerują do koszar i odstawiają broń, po czym siadają na podłodze po turec-ku, oczekując instruktorów. Potem młodzi ludzie po kolei zapoznają się z tymi, którzy będą mieć ich życie w swoich rękach
przez najbliższe miesiące, poczynając od dowódcy kompanii i starszego instruktora przepasanego charakterystycznym czarnym pasem. Prezentacja kadry dowódczej składa się z serii krótkich przemówień, które wywierają silne wrażenie. Być może lepiej uczucie to określiłyby słowa „onieśmielenie" lub nawet „strach", które zresztą dobrze odzwierciedlałyby intencje mówców. Prawie wszyscy opowiadają
o tym jak o czymś nie dającym wymazać się z pamięci. Treść przemówień jest banalna i dotyczy głównie regulaminu i obowiązków rekrutów z naciskiem na bezpieczeństwo i współodpowiedzialność. Następnie zaczynają się zajęcia. Najpierw jest to musztra przed pryczami - nakazuje się rekrutom szybkie znalezienie rzeczy osobistych w worku na odzież i w szafce na podręczne przybory. Potem zaczynają się bardziej konkretne
ćwiczenia z karabinami. Celem wstępnej musztry jest wyrobienie właściwych reakcji na rozkazy i wpojenie rekrutom umiejętności ich wykonywania, zanim nastąpi mniej bezpieczne szkolenie z bronią. Szkolenie rekrutów piechoty morskiej odbywa się w złożonym z kilku faz trzymiesięcznym cyklu (szkolenie kobiet zajmuje kilka dni więcej). Rozpoczyna się od trwającej trzy lub cztery dni fazy wstępnej, którą właśnie opisałem i
której celem jest zaznajomienie kandydatów z realiami życia w koszarach, co oni sami nazywają „zazielenieniem się". W tym okresie instruktorzy osobiście zapoznają się z podopiecznymi, aby określić ich indywidualne potrzeby i interweniować w razie konieczności. Podczas zajęć dziennych wszyscy czterej instruktorzy dzielą się obowiązkami w plutonie; w nocy wartę pełni tylko jeden z nich, ale
pomagają mu rekruci, dla których stanowi to wstęp do zrozumienia istoty służby wojskowej. Mimo że służba wymaga często długich okresów bezsenności, nowym kadetom zapewnia się wystarczającą ilość snu. Światła są gaszone o dziewiątej wieczorem, a pobudka jest o piątej rano. Po fazie wstępnej następuje trzytygodniowy okres intensywnych ćwiczeń fizycznych, zaawansowanej musztry,
szkolenia w podstawach teorii wojskowej i toru przeszkód, na którym rekruci wspinają się, skaczą i czołgają. Umiejętność pokonania toru 73 wzmacnia pewność siebie i pod koniec tej fazy rekruci przebywają go praktycznie z zamkniętymi oczami. Ta codzienna rutyna umożliwia im |też utrzymanie minimalnego poziomu sprawności wymaganego od wszystkich żołnierzy piechoty morskiej i
wpaja im nawyk regularnego ćwiczenia. Lepiej zacząć wcześniej niż później, wierzcie mi, wiem coś o tym. Rekruci sprawdzają się również na polu akademickim. Opinia publiczna generalnie sądzi, że ani wojsko w ogóle, ani piechota morska w szczególności nie są ostoją intelektualistów, ale oficerowie wszystkich służb przyznają, że wielu najlepszych teo-
retyków wywodzi się dziś z Marinę Corps. Przedmioty nauczania obejmują m.in. podstawy taktyki i historię korpusu. Dowództwo wychodzi z założenia, że dobry żołnierz powstaje z dobrego rekruta i popularny stereotyp tępego osiłka nie ma już realnych podstaw. Nie może zresztą być inaczej, jeśli wziąć pod uwagę zaawansowanie techniczne sprzętu, który marines muszą umieć obsługiwać. Zadania, jakie przed nimi stoją, muszą być
wykonywane przez odpowiednio wyszkolonych ludzi. W tym pierwszym okresie rekrutów uważnie się obserwuje i ocenia ich adaptację. Pomimo szczerych wysiłków rekrutujących, aby wyselekcjonować jak najlepszych kandydatów, większość odrzuconych kadetów odpada już w pierwszej fazie szkolenia. Jest to przykra konieczność i piechota morska stara się zminimalizować te straty. Jeśli
w czasie szkolenia kandydat dozna obrażeń, próbuje się go w pełni zrehabilitować. W razie innych problemów (na przykład z nauką) kandydat otrzymuje specjalną pomoc, aby mógł jak najszybciej wrócić do plutonu. Wszystko to odbywa się pod czujnym okiem inspektorów musztry. Właściwe szkolenie wojskowe rozpoczyna się w drugiej fazie i trwa sześć tygodni dla mężczyzn i siedem tygodni dla
kobiet. To właśnie wtedy rekruci zaczynają decydujące o całej ich dalszej drodze ćwiczenia w strzelaniu z M16A2; niepowodzenie w tej materii niweczy nadzieje na karierę w korpusie. W tej fazie kadet zdaje egzamin z wykładanych wcześniej przedmiotów i przechodzi obowiązkowy test sprawności fizycznej. Sprawdza się również jego umiejętności pływackie, bo zadziwiająco duża liczba rekrutów po prostu ich
nie posiada. Na nowo wybudowanym basenie uczy się ich pływać, również w pełnym rynsztunku - z bronią, plecakiem i w butach. Trening ten obejmuje też serię skoków do wody, czego rekruci zdają się szczególnie nie lubić, co można łatwo zrozumieć zważywszy, że ich dotychczasowe doświadczenia pływackie sprowadzają się czasem do polewania się wodą z hydrantu w gorące letnie dni.
Nadchodzi w końcu pora na praktyczne zajęcia z taktyki. Obejmują one podstawy ataku w ramach małych jednostek i tradycyjną dla piechoty morskiej technikę walki wręcz 74 oraz walki na pałki. Podstawowym celem tej fazy jest uświadomienie rekrutowi nieprzyjemnej prawdy, że umiejętność walki i -jeśli trzeba - zabijania może kiedyś przesądzić o jego życiu lub śmierci.
Kandydat uczy się też wtedy właściwego używania własnej siły i oceny przeciwnika. Wspomniałem już wcześniej, że druga faza szkolenia trwa dla kobiet tydzień dłużej niż dla mężczyzn. Pora powiedzieć o tym trochę więcej. Rekrutacja kobiet do korpusu zaczęła się w czasie pierwszej wojny światowej i miała umożliwić wzmocnienie sił frontowych przez przesunięcie na pierwszą linię męskich oddziałów
rezerwy. Podobnie jak inne formacje, piechota morska znacznie rozszerzyła zakres funkcji dostępnych dla kobiet - obecnie mogą one pełnić około 93% funkcji zdefiniowanych jako tzw. specjalności wojskowe (Military Occupational Specialty - MOS). Obejmują one nawet pilotowanie samolotów myśliwskich i śmigłowców szturmowych. Kobiety nie mogą jednak wykonywać zadań w specjalnościach zdefiniowanych przez
Departament Obrony jako bezpośrednio związane z walką (piechota, kierowanie transporterami opancerzonymi i inne), które są uważane za najbardziej prestiżowe i zapewniają najszybszy awans. Oficjalne powody tego ograniczenia są takie same jak w siłach lądowych: kobiety nie są wystarczająco silne i wytrzymałe, aby znieść trudy walki. Jednakże również ta opinia jest obecnie rewidowana i generał Krulak poważnie rozważa
możliwość zniesienia restrykcji dotyczących służby kobiet w artylerii i niektórych innych specjalnościach. Pomimo niedopuszczenia kobiet do służby w jednostkach bojowych standard wyszkolenia i stopień gotowości jest taki sam dla wszystkich żołnierzy piechoty morskiej, we wszystkich wyobrażalnych warunkach. Dlatego również kobiety przechodzą szkolenie bojowe, choć jego przebieg jest inny. Są skoszarowane i trenują osobno, w 4.
batalionie. Ich warunki bytowe niewiele się różnią od tych, w jakich żyją ich towarzysze broni. Koszary kobiece wyglądają tak jak męskie i są podobnie wyposażone. Niektórzy starsi oficerowie i starsi sierżanci w oddziałach kobiecych to mężczyźni, ale instruktorami musztry i dowódcami szeregów są wyłącznie kobiety. Należy podkreślić jedną niezmiernie istotną różnicę między kobietami i
mężczyznami, która odzwierciedla nieprzyjemne realia naszego społeczeństwa i wpływa na ogólny przebieg szkolenia: wiele kobiet wstępujących do piechoty morskiej przyznaje, że były ofiarami napastowania seksualnego lub nawwet gwałtu przed wstąpieniem do korpusu. Dowództwto usiłuje w tej drażliwej sprawie zachować dyskrecję, udzielając im jednak konkretnej i skutecznej pomocy. Batalion kobiecy zatrudnia psychiatrę i
licencjonowanego pracownika socjalnego w szpitalu marynarki w Beaufort. Oficjalna liczba kobiet z takimi doświadczeniami wynosi 7%, ale w rzeczywistości ocenia się, że jest to raczej około 50%. 75
Niektórzy uważają, że osób po takich przejściach nie należy zatrudniać na odpowiedzialnych stanowiskach (na
przykład jako żołnierza piechoty morskiej), ale dowództwo Marinę Corps jest odmiennego zdania: kobiety te, jak rozbitkowie, mają silną (i udowodnioną) wolę przetrwania, co w zupełności wystarcza do życia i odnoszenia sukcesów w organizacji zdominowanej przez mężczyzn. Za podstawę do przyjęcia kandydata piechota morska uznaje spełnienie określonych warunków moralnych,
psychicznych i fizycznych oraz zaliczenie szkolenia. Wynikiem tej polityki jest malejąca liczba „wykruszających" się kobiet; do niedawna rezygnowały one z dalszej kariery w korpusie około 50% częściej niż mężczyźni. Kobiety też częściej niż mężczyźni przedłużają kontrakty. Oficjalna pieczęć Korpusu Piechoty Morskiej USA. Znaki wyróżniające korpus to orzeł, kula ziemska i kotwica
Jack Ryan Enterprises Ltd. Rys. Laura Alpher Wymagania stawiane kobietom są takie same jak mężczyznom, z uwzględnieniem ich nieco słabszej konstytucji fizycznej i niższego wzrostu. Chociaż na kobiecym torze przeszkód niektóre zapory są obniżone w porównaniu z przeszkodami dla mężczyzn, to kobiety mają takie same kłopoty z ich
pokonaniem jak mężczyźni ze swoimi. Zakres wymagań stawianych rekrutom obu płci jest na bieżąco oceniany i jedna z ostatnich decyzji zrównała (według wielu opinii zbyt późno) dystans biegu podczas egzaminu sprawności fizycznej dla kobiet i mężczyzn. Po ukończeniu szkolenia mężczyźni udają się do Szkoły Piechoty Morskiej w Camp Lejeune w Północnej Karolinie, gdzie dalej zgłębiają tajniki taktyki walki
i obsługi broni. Ukończenie tej szkoły jest koniecznym warunkiem skierowania do służby w jednostce bojowej. Z racji ogłoszonego przez Departament Obrony zakazu przyjmowania kobiet do tych jednostek odbywają one tylko skrócony kurs obejmujący ten sam materiał, co wydłuża drugą fazę szkolenia o tydzień. Dlatego kobiety zaczynają praktyczne zajęcia z obsługi broni i taktyki przed mężczyznami.
Trzecia faza szkolenia jest najbardziej przez wszystkich lubiana - najgorsze mają już za sobą. Trwa ona dwa tygodnie, a składa się z końcowych egzaminów i poprawek. Instruktorzy robią wszystko co w ich mocy, aby rekruci je zaliczyli. Otrzymuje się wówczas i poprawia końcowe oceny za sprawność fizyczną, strzelanie i musztrę. Przeprowadza się ostateczną inspekcję, dopracowuje musztrę i przygotowuje do uroczystości zakończenia
76
szkolenia. Wszyscy wydają się bardzo podnieceni, a nowi rekruci - ci, którzy jeszcze nie zaczęli szkolenia - przyglądają się ceremoni . Widzą, co ich czeka, i to już
niebawem! Ten ostatni, gorączkowy tydzień mija szybko. Kadeci są odwiedzani przez członków rodziny i najbliższych, często po raz pierwszy od rozpoczęcia szkolenia. Rodzice z dumą patrzą na swoje przeobrażone dzieci ich wyćwiczone ciała, nienaganne mundury i nowe maniery. W ostatnim dniu przed ceremonią instruktorzy musztry wręczają rekrutom zebranym na placu apelowym noszoną
na czapkach odznakę piechoty morskiej. Od tej chwili zawsze i wszędzie będą dumni z tego, że są żołnierzami. W dniu uroczystości zakończenia szkolenia odbywa się parada kompani . Najlepszym rekrutom i strzelcom w każdym plutonie wręcza się odznaczenia. Po paradzie kilkuset kadetów wita się ze swoimi najbliższymi. Dużo tu wzruszenia, łez i uścisków. Największe wrażenie robi zapał, z jakim rekruci przedstawiają swoich
najbliższych instruktorom. Nierzadko słychać słowa: „Dziękuję za pomoc w ukończeniu szkolenia". Rodzice też często dziękują - za widoczne zmiany: ich dzieci wydają się im inne, lepsze. Trudno się przy tym nie wzruszyć, o tym też coś wiem. Nauki ciąg dalszy: szkolenie bojowe i nie tylko Ceremonia zakończenia szkolenia podstawowego rekrutów na placu
apelowym w Parris Island. Od tej chwili są żołnierzami z podstawowym wyszkoleniem, przygotowanymi do opanowania kolejnych umiejętności Fot. John D. Gresham Po ukończeniu szkolenia żołnierze otrzymują krótką przepustkę, po której kontynuują służbę. Dla mężczyzn oznacza to wyjazd do Szkoły Piechoty Morskiej w Camp Lejeune. Zdobywają
w niej szczegółową wiedzę dotyczącą broni, materiałów wybuchowych, taktyki i innych umiejętności przydatnych na polu walki. Szkołę tę muszą ukończyć wszyscy kadeci bez względu na to, czy w przyszłości zostaną członkami załóg śmigłowców, czy raczej pracownikami służb prasowych Pentagonu. Nauka w Camp Lejeune nie jest łatwa, podobnie jak szkolenie wstępne, i stanowi część z trudem wypracowanego etosu. Po
szkole kadeci kończą kursy specjalistyczne, aby zdobyć odpowiednie specjalności wojskowe (razem z kobietami, które odbyły skrócony tygodniowy kurs w ramach szkolenia podstawowego), i zostają skierowani do jednostek. Szkolenia i wszelkiego rodzaju kursy są popularną praktyką w piechocie morskiej. Niektórzy zaliczają ich wiele podczas prawie dwudziestoletniego okresu służby. Trwają
77 one od dwóch tygodni do roku. Roczny kurs w Szkole Wywiadu w Dam Neck w Wirginii uważany jest za jeden z najlepszych we wszystkich rodzajach wojsk. Po ukończeniu pierwszego kursu wielu szeregowców będzie już starszymi szeregowcami (E-2 lub E-3)13. W tym momencie żołnierz otrzymuje z reguły pierwszy przydział do jednostki bojowej, na przykład do plutonu strzeleckiego. Po
upływie od dwu i pół roku do czterech lat awansuje na kaprala (E-4) i nadal służy w swojej specjalności, tyle że spoczywa na nim większa odpowiedzialność i musi stale podnosić swoje kwalifikacje. Istnieje też możliwość przeniesienia żołnierza na stanowisko wymagające nabycia nowych umiejętności, co może stanowić urozmaicenie służby. Chociaż koncepcja „wzbogacania kariery" i „łączenia stanowisk" nie cieszy się jeszcze w
piechocie morskiej dużym uznaniem, dowództwo nie sprzeciwia się rozsądnym innowacjom, które rozszerzają horyzonty kadry. Żołnierze piechoty morskiej są często wartownikami w ambasadach lub pełnią funkcje pomocnicze w sztabach. Zachęca się ich do kontynuowania edukacji i wielu z nich kończy w wojsku studia. Niektórym nawet za to się płaci. Tych, którzy chcą zdobyć szlify oficerskie, kieruje się do
Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis. Oficerowie piechoty morskiej wywodzą się z jej szeregów w większym stopniu niż w innych formacjach. Jest to polityka planowa i korzystnie wpływa na morale szeregowców. Zostać „gunnym"... I co dalej? W pewnym momencie każdy żołnierz zaczyna traktować swoją służbę z zaangażowaniem - odtąd nie jest to dla niego tylko zwykła praca w celu zdobycia
środków utrzymania, lecz kariera. Przechodzi tę metamorfozę z reguły wtedy, kiedy uda mu się dochrapać magicznej rangi starszego sierżanta (E-7), czyli zostać „gunnym". Droga od stopnia kapra a do plutonowego (E5) trwa od czterech do sześciu lat. Wraz z osiągnięciem tego pułapu rośnie odpowiedzialność i zakres obowiązków. Dalszy awans na sierżanta (E-6), co następuje po upływie kilku kolejnych lat, powoduje jeszcze większe
zmiany w życiu żołnierza. Teraz staje się on częścią tkanki decydującej o spoistości korpusu. Musi wykazywać się pracowitością, cierpliwością i tolerancja dla działań i poglądów kolegów. Sierżant jest dla swoich podwładnych namiastką ojca. Taki doświadczony podoficer często musi radzić sobie z wyjątkowo paskudnym zadaniem kiedy za wszelką cenę próbuje uczynić ze świeżo upieczonego podporucznika
użytecznego oficera. Podoficerowie nie pełnią funkcji dowódczych (jest to zadanie 13 Nazwy i oznaczenia stopni wojskowych amerykańskiej piechoty morskiej nie zawsze mają polskie odpowiedniki. Przykładowo E-3 (lance corporal) jest stopniem pośrednim między starszym szeregowcem i kapralem (przyp. red.) 78
oficerów), ale bez ich pomocy nie sposób tych funkcji sprawować i oficerowie dobrze to rozumieją. Na tym etapie swojej kariery podoficer jest odpowiednikiem kierownika średniego szczebla i jego zadaniem jest nadzór nad oddziałami strzeleckimi i sprzętem (samolotami, czołgami i innymi pojazdami). W końcu po upływie następnych czterech do sześciu lat zostaje „gunnym" i wchodzi w zupełnie
nową dla siebie rolę. Ranga „gunny'ego" stanowi element żołnierskiego folkloru: wzbudza szacunek oficerów i niemal nabożną cześć niższych rangą marines. „Gunnies" pielęgnują i przekazują następnym pokoleniom „plemienną tradycję". W sferze korzyści materialnych stopień starszego sierżanta oznacza bezpieczną posadę na dwadzieścia następnych lat, sutą odprawę i dobrą emeryturę.
Wszyscy „gunnies", z którymi się do tej pory zetknąłem, z pewnością dobrze zasłużyli na swój stopień. Panuje powszechna zgoda, że ze stopniem tym wiąże się najlepsza funkcja w piechocie morskiej, o najszerszym zakresie obowiązków i odpowiedzialności. Po osiągnięciu stopnia starszego sierżanta można pójść jedną z dwóch możliwych dróg: zostać sierżantem sztabowym (E8) i starszym sierżantem sztabowym (E9) w pionie
technicznym lub w pionie dowódczym14 Starszy sierżant pełni z reguły obowiązki starszego podoficera kompanii lub podobnej jednostki. Starszy sierżant sztabowy, ranga bardzo rzadko spotykana, jest niezwykle wysoko ceniony przez oficerów dowodzących MEU (SOC), pułkami, dywizjami i korpusem. Na szczycie hierarchii podoficerów piechoty morskiej15 stoi obecnie starszy sierżant sztabowy piechoty morskiej Lewis Lee, służący w
korpusie od trzydziestu lat. Jego biuro mieści się obok biura generała Kru-laka; to właśnie on reprezentuje interesy szeregowców. Ostatnią z możliwości (bardzo rzadko spotykaną) jest bezpośredni awans szeregowca o rzadkich kwalifikacjach na chorążego, określanego potocznie mianem „kanoniera". Oficerowie: pierwsi w kluczu Przyszli oficerowie na torze przeszkód w Ouantico w Wirginii. Tor ten, o nazwie
„wężyk", ma nauczyć ich cichego pokonywania przeszkód wodnych bez zamoczenia broni Fot. John D. Gresham Pomimo pewnych różnic kariera oficerów dowodzących korpusem przebiega podobnie jak kariera ich kolegów w siłach lądowych, co opisałem w Kawalerii 14 Istnieją dwa rodzaje równoważnych
stopni podoficerskich: jeden w pionie służb technicznych, drugi zaś w pionie dowodzenia. Stopnie te maja inne nazwy (przyp. red.). 15 Sergeant Major of the Marinę Corps stopień ten nie ma polskiego odpowiednika; jest to najwyższy stopień podoficerski (przyp. red.). 79 pancernej, i siłach powietrznych, które przedstawiłem w Samolotach myśliwskich. W
odróżnieniu jednak od obu tych rodzajów wojsk zdecydowana mniejszość kadry oficerskiej piechoty morskiej pochodzi ze szkół oficerskich działających w strukturze danego rodzaju sił zbrojnych – w tym przypadku sił morskich. Skromna liczba podporuczników (O-l) trafia do Marinę Corps z Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis w Maryland (znacznie większa liczba podporuczników pozostałych rodzajów wojsk rekrutuje się z West Point i
Akademii Sił Powietrznych). Każdego roku część absolwentów szkoły w Annapolis wybiera karierę w Marinę Corps, ale jest ich ciągle za mało. Nigdy nie zgłasza się ich więcej niż 175, co zaspokaja tylko skromną część potrzeb korpusu, szacowanych na 1 500 oficerów. Pozostałych kandydatów na oficerów usiłuje się zwerbować spośród absolwentów cywilnych szkół wyższych. Bez względu na to, czy kandydaci
pochodzą z Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy czy wprost z uczelni, wszyscy trafiają do Wyższej Szkoły Oficerskiej Piechoty Morskiej (USMC Officers Candidate School - OCS) w Quantico w Wirgini . Ta leżąca kilkadziesiąt kilometrów na południe od Waszyngtonu i ulokowana nad Potomakiem szkoła zaspokaja sporą część kadrowych potrzeb korpusu. Wielu dowódców uważa, że powinni ją ukończyć również absolwenci
akademii wojskowych, aby wszyscy oficerowie piechoty morskiej mieli identyczne przygotowanie. Kurs trwa dziesięć tygodni, podobnie jak dla kandydatów służby zasadniczej w Parris Island. Przyszli oficerowie poddawani są równie morderczym testom sprawności fizycznej, więcej jednak czasu poświęca się na wykłady z zakresu sztuki dowodzenia, technik komunikacji i zwiadu oraz naprowadzania ataków
powietrznych i artyleryjskich. Ćwiczenia praktyczne odbywają na torze przeszkód o wdzięcznej nazwie „wężyk". Zaczyna się on od wypełnionego błotem rowu, który przechodzi w strumyk, następnie biegnie przez las i kilka pagórków. Do innych atrakcji należy czołganie się pod ogniem z karabinu maszynowego (naboje są ślepe). Widok tarzających się w błocie oficerów i przecierających tor instruktorów (wyławiają jadowite
węże wodne) wystarcza, aby zrozumieć, że są to ludzie z silną motywacją. Dobrze rozumieją zaufanie, którym się ich obdarza, i odpowiedzialność za powierzonych im żołnierzy. Nadzór nad ich szkoleniem sprawują niezastąpieni „gunnies". Podczas następnego kursu, zwanego „szkołą podstawową", oficerowie uczą się dowodzenia plutonem strzeleckim. Szkolenie to obejmuje nie tylko wykłady o broni
i taktyce, ale także podstawy zarządzania i prowadzenia dokumentacji. Oficerowie służący w piechocie morskiej muszą ukończyć półroczny kurs w Szkole Piechoty Morskiej w Camp Lejeune. Stamtąd trafiają do korpusu i pracują nad coraz to innymi wojskowymi specjalnościami zawodowymi. Bez względu na sprawowaną funkcję mają jedną cechę 80 wspólną: są znakomitymi strzelcami
wyszkolonymi do walki na lądzie. To ich zdecydowanie wyróżnia i sprawia, że cieszą się zaufaniem. Można im naprawdę wierzyć. Właściwe wyszkolenie wykwalifikowanych kadr jest odpowiedzialnym zadaniem. Generał Krulak zapewnia, że powierza się je starannie wybranym instruktorom. Od starszego sierżanta Hazzarda w Fairfax, poprzez dowódców szeregów, takich jak Whitney Mason, po instruktorów „szkoły
podstawowej" widzimy, jak ciężkie i odpowiedzialne jest to zadanie. Nie można go zaniedbać - od jego dobrego wykonania zależy przyszłość piechoty morskiej. Musi ona być w dobrych rękach! W swoim biurze w Fairfax starszy sierżant Hazzard pokazał mi coś szczególnego: wiszącą w rogu pomieszczenia tablicę z mnóstwem zdjęć, pocztówek i listów od rekrutów z Parris Is-land. Każdy z nich wyrażał
głęboką wdzięczność za wprowadzenie go na nową drogę życiową. Dla rekrutującego przywykłego do niepowodzeń i łamania obietnic jest to źródło dużej satysfakcji. A może, jak określa to sam sierżant, na tym właśnie polega misja piechoty morskiej - wyszukiwanie młodych ludzi i wskazywanie im drogi służby i honoru. 81
BROŃ MAŁEGO KALIBRU OTO MÓJ KARABIN. Wiele jest podobnych, ale ten jest mój. Najlepszy przyjaciel. Jest dla mnie wszystkim. Nauczę się go jak życia.
Mój karabin beze mnie jest niczym. Ja bez karabinu jestem niczym. Muszę się postarać. Muszę strzelić lepie/ niż wróg. Muszę go trafić, zanim on trafi mnie. Niech tak się stanie. Wiemy, co się liczy w tej wojnie: nie strzały, ani hałas, ani dym. Musimy trafić. Trafimy. Mój karabin to moje życie. Mój brat. Poznam jego siłę i słabość, akcesoria, celowniki, lufę. Będzie tak czysty jak ja. Będziemy nierozłączni.
Przysięgam przed Bogiem. Mój karabin i ja będziemy bron/ć Ojczyzny. Pokonamy wroga. Obronimy życie. Tak nam dopomóż Bóg. Niech żyje Ameryka. Niech nastanie pokój. Mój karabin: przysięga żołnierza piechoty morskiej. Autor: gen. dyw. piechoty morskiej USA Wil iam H. Rupertus Żołnierz piechoty morskiej podczas ćwiczeń w Camp Le-jeune broni stanowiska trzymając karabin M16A2. Najważniejszym
elementem organizacyjnym korpusu jest dobrze wyszkolony i uzbrojony żołnierz Fot. John D. Gresham Wartość bojowa piechoty morskiej bardziej niż na technice opiera się na charakterze i morale żołnierzy. W latach siedemdziesiątych, kiedy w arsenale korpusu niewiele jeszcze było zdalnie sterowanych pocisków
przeciwczołgowych (Anti-Tank Guided Missiles - ATGM), plan szkolenia obejmował kurs taktyki walki przeciwpancernej. Oficer prowadzący to szkolenie zapytany, która ze stosowanych broni jest najlepsza przeciwko nieprzyjacielskim ciężkim pojazdom opancerzonym, wyświetlił przezrocze z emblematem Marinę Corps i powiedział: „Panowie, oto wasza najskuteczniejsza broń". Najgroźniejsza broń marinę to on sam.
Żołnierze współczesnej piechoty morskiej, uzbrojeni znacznie lepiej niż przed ćwierćwieczem, są groźnymi przeciwnikami. 82
Podczas szkolenia przygotowuje się ich do zadań wymagających dużej samodzielności i odpowiedzialności w myśleniu oraz działaniu. Jeden z plakatów
rekrutacyjnych korpusu przedstawiał ostatnio strzelca wyborowego w pełnym kamuflażu i z karabinem. Na plakacie widniał napis: „Broń inteligentna". Starszyzna plemienna: Szkolny Batalion Strzelecki Piechoty Morskiej Instruktorzy piechoty morskiej podczas szkolenia personelu placówek dyplomatycznych w Ouantico w Wirginii Fot. John D. Gresham
Poświęcimy teraz nieco więcej uwagi broni używanej przez żołnierzy piechoty morskiej w warunkach bojowych. Odwiedzimy jednostkę, której jedynym celem jest szkolenie strzelców o pewnym oku, nie do zastąpienia nawet w dobie sterowanych laserowo bomb i pocisków. Jest to Szkolny Batalion Strzelecki Piechoty
Morskiej stacjonujący w bazie Quantico w Wirgini . Baza mieści się na terenie rezerwatu o tej samej nazwie na wschód od autostrady numer 95 w niepozornych zabudowaniach pamiętających czasy drugiej wojny światowej. Szkolny Batalion Strzelecki jest najlepszą jednostką tego typu w całej piechocie morskiej. Założony w 1952 roku po koszmarze wojny koreańskiej ma na celu doskonalenie umiejętności strzeleckich personelu Marinę
Corps. Na jego terenie mieści się 16 strzelnic, pomieszczenia instruktażowe, składnica amunicji i kompletny warsztat mechaniczno-rusznikarski. To tutaj piechota morska szkoli najlepszych strzelców w amerykańskich siłach zbrojnych oraz konstruuje i testuje nowe typy broni. Jeśli podobnie jak ja jesteś entuzjastą broni, poczujesz się tam jak w niebie. Dowódcą batalionu jest pułkownik Mick Nance. Swoje zajęcie uważa za jedno
z najlepszych w piechocie morskiej. Do pomocy ma starszego sierżanta sztabowego F.W. Fenwicka, pełniącego funkcję podoficera dowodzącego. Jednostka jest kopalnią informacji o wszelkiej możliwej broni ręcznej i materiałach wybuchowych. Utrzymywanie wysokiego poziomu umiejętności strzeleckich kadry nie jest łatwym zadaniem i podwładni pułkownika Nance'a muszą się bardzo starać. W zakres ich obowiązków wchodzi:
♦ układanie konspektów kursów obsługi broni palnej i definiowanie kryteriów umiejętności strzeleckich w piechocie morskiej, 83 ♦ wdrażanie programu szkoleń strzeleckich i administrowanie bazą danych umiejętności i specjalizacji żołnierzy piechoty morskiej, ♦ nadzór nad doskonaleniem umiejętności strzeleckich przyszłych oficerów piechoty
morskiej, ♦ szkolenie przyszłej kadry w celności strzelania; na terenie bazy mieści się szkoła oficerska, której kadeci - obu płci wstępują do koedukacyjnych kompanii batalionu strzeleckiego w celu podniesienia poziomu wiedzy i umiejętności, ♦ szkolenie personelu w kilku Wojskowych Specjalnościach Zawodowych (Military Occupational Specialty - MOS) związanych ze strzelectwem i bronią
małokalibrową, ♦ testowanie i ocena broni ręcznej, amunicji i materiałów wybuchowych używanych przez "piechotę morską, ♦ uczestnictwo w przygotowaniu i uzbrojeniu drużyn współzawodniczących w strzelaniu z karabinów i pistoletów, ♦ zarządzanie magazynem amunicji; w ciągu roku magazyn przyjmuje i wydaje ponad 100 000 sztuk amunicji na użytek drużyn strzeleckich,
♦ prowadzenie badań nad bronią i materiałami wybuchowymi specjalnego przeznaczenia, ♦ produkcja, modyfikacja i wydawanie broni żołnierzom, także pistoletów M1911 kalibru 11 mm dla MEU (SOC), ♦ szkolenie pracowników rządowych pracujących za granicą w zakresie obrony przez atakami terrorystycznymi, ♦ utrzymywanie zapasów broni i amunicji na użytek FBI, CIA,
DEA itp. instytucji. Batalion strzelecki jest dowodzony przez dobrze przygotowaną i doświadczoną kadrę. Jak każda plemienna starszyzna, kadra ta posiada rozległą wiedzę praktyczną nabytą podczas długoletniej służby. 84
Marine z instruktorem na strzelnicy w Quanti-co. Wykorzystuje się tutaj ruchome cele sterowane komputerowo
Fot. John D. Gresham Przyjrzyjmy się dokładniej szkoleniu strzeleckiemu nowo przybyłych do Quantico kadetów. Kurs ten przebiega następująco: I faza - Wprowadzenie. Kandydaci na oficerów zapoznają się z karabinem automatycznym M16A2. Szczególny nacisk kładzie się na czyszczenie karabinu, utrzymanie go
w stanie gotowości strzeleckiej i umiejętność zrównywania muszki ze szczerbinką (jest to tzw. zerowanie celownika). Instruktaż obejmuje podstawy techniki strzeleckiej i praktykę na specjalnie w tym celu zmodyfikowanym karabinie, w którym zamiast tradycyjnego materiału miotającego stosuje się sprężony gaz. II faza - Strzelanie na zadaną odległość. Jest to trening na strzelnicy polegający
na strzelaniu z wyznaczonej odległości do nieruchomych makiet w różnych pozycjach. Kursanci uczą się właściwego chwytu broni oraz celowania z uwzględnieniem poprawek na wiatr, ukształtowanie terenu i warunki pogodowe. III faza - Strzelanie do celów ruchomych (kurs „Ironman"). Jest to najtrudniejsza część szkolenia, polegająca na strzelaniu do ruchomych celów ze
zmiennej odległości. Kandydat musi szybko ocenić dystans i prędkość poruszającego się obiektu. Otrzymuje dwa magazynki załadowane w sumie 35 nabojami i strzela do 29 celów. 25 trafień na 35 strzałów stanowi dobry rezultat, 16 zaś jest wynikiem słabym. Poczynając od wpojenia żołnierzom zasad posługiwania się bronią, poprzez ćwiczenia na symulatorach (I faza) oraz w warunkach zbliżonych do rzeczywistych (II faza), kończąc zaś na
końcowym sprawdzianie w warunkach rzeczywistych (III faza), piechota morska szkoli strzelca gotowego do zdobycia i utrzymania pozycji, na której nieprzyjaciel połamie sobie zęby, jeśli w ogóle odważy się zaatakować. Kadra batalionu przekazuje swoje zdobyte w pocie czoła doświadczenie nowym pokoleniom marines. Wśród dostępnych kursów (oznaczonych wspomnianym już kodem
MOS) są następujące: 85 ♦ MOS 8531 - Instruktor strzelnicy. Ukończenie tego kursu uprawnia szeregowca do obsługi strzelnicy oraz zapoznawania rekrutów i kadetów z założeniami aktualnej doktryny i przekazywania im podstawowych umiejętności. ♦ MOS 8532 - Instruktor broni ręcznej. Jest to rozbudowana wersja poprzedniego
kursu. Obejmuje szerszy zakres zagadnień i umiejętności dzięki uwzględnieniu dodatkowych rodzajów broni i warunków operacyjnych. Daje kandydatowi biegłość w posługiwaniu się bronią. Każda MEU (SOC) ma co najmniej jednego takiego instruktora ♦ MOS 9925 - Oficer strzelnicy. Nadzoruje i prowadzi szkolenia na strzelnicach. Jest ich zawsze tylko trzydziestu dwóch w całym korpusie
♦ MOS 0306 - Oficer broni piechoty. Wersja oficerska kursu MOS 8532. Każda MEU (SOC) lub pułk ma z reguły takiego oficera. ♦ MOS 8541 - Strzelec wyborowyzwiadowca. Ten osławiony, ośmiotygodniowy kurs czyni z marines najskuteczniejszych strzelców w całej armii. Stanowi jeden z najtrudniejszych kursów i 40% żołnierzy nie zalicza go. Ukończenie tego szkolenia upoważnia marines do uzyskania
przydziału do plutonu zwiadowczostrzeleckiego w MEU (SOC) lub podobnej jednostce. ♦ MOS 8542 - Starszy strzelec wyborowy-zwiadowca. Kurs uzupełniający do poprzedniego. Trwa 5 tygodni i obejmuje elementy dowodzenia, tropienia oraz techniki obsługi broni i strzelectwa. ♦ MOS 2112 - Rusznikarz. To chyba najbardziej tradycyjny kurs w programie szkolenia batalionu. Po jego ukończeniu
żołnierz posiada umiejętności mechanika i rusznikarza. Absolwenta takiego kursu można znaleźć w każdej MEU (SOC), pułku i większej bazie szkoleniowej korpusu. Jest to coś więcej niż kurs - to czeladnictwo. Przez pierwszych 6 miesięcy praktykanci budują własne narzędzia i przyrządy, po czym opanowują umiejętność spawania i toczenia luf. Żołnierzy zachęca się do ukończenia jak największej liczby kursów i zdobycia
licznych umiejętności. Podczas służby każdy marinę może ukończyć wiele szkoleń MOS, podobnie jak harcerze mogą zdobywać kolejne sprawności. Piechota morska wysoko ceni wszystkie umiejętności związane z posługiwaniem się bronią i kładzie duży nacisk na ich zdobywanie oraz pielęgnowanie. Batalion 86 strzelecki jest jednocześnie szkołą i składnicą broni. Jednostka nie spoczywa
jednak na laurach, lecz ciągle wprowadza jakieś innowacje do programu szkoleń. Ostatnie nowinki polegały na strzelaniu do ruchomych celów już w czasie kursu kwalifikacyjnego oraz strzelaniu w kombinezonach chroniących przed skutkami broni ABC. Wprowadzono też nowy program kursu walki w warunkach nocnych. Pułkownik Nance i jego marines z niecierpliwością wypatrują XXI wieku;
w ciągu najbliższych dziesięciu lat przetestują i zmodyfikują nowy karabin, pistolet maszynowy, amunicję i inne elementy uzbrojenia oraz przeszkolą żołnierzy w ich obsłudze. Broń palna Rzymski centurion oceniał swoich legionistów według sprawności, z jaką posługiwali się mieczem i oszczepem. Dżyngis-chan oceniał swoich wojowników wedle kryterium biegłości w strzelaniu z łuku i
jeździe konnej. Kryterium oceny pilota jest pewność ręki spoczywającej na sterze. Wartość pilota marynarki mierzy się umiejętnością precyzyjnego wylądowania na pokładzie lotniskowca. Każdy marinę jest strzelcem i miarę jego „jakości" stanowi celność strzałów oddanych z uwzględnieniem odległości i innych czynników wpływających na skuteczność ognia. Podoba mi się to kryterium oceny, bo nie
dotyczy umiejętności wrodzonych, lecz nabytych. W odróżnieniu od baseballu lub innych sportów, gdzie wykorzystuje się naturalne predyspozycje człowieka, na przykład do rzucania kamieniem lub zginania gałęzi, umiejętność strzelania nie jest pochodną żadnej z nich. Jej opanowanie wymaga za to od człowieka większej szybkości, precyzji, umiejętności opanowania stresu i zdolności do podejmowania ryzyka, niż przewidziała to
natura. Celność strzału nie zależy od płci strzelca, bo strzelanie nie wymaga użycia siły. Pomimo silnych kulturowych i prawnych barier nie dopuszczających kobiet do udziału w bezpośredniej walce mogą one opanować umiejętność strzelania nie gorzej niż mężczyźni. Wśród najskuteczniejszych radzieckich strzelców wyborowych w czasie drugiej wojny światowej były kobiety. Kobiety swobodnie współzawodniczą z mężczyznami
w niektórych olimpijskich konkurencjach strzeleckich. Umiejętność skutecznego strzelania jest uważana w piechocie morskiej za podstawową. Każdy oficer lub szeregowy marinę po podstawowym szkoleniu umie posługiwać się różnymi rodzajami broni. Bez osiągnięcia odpowiedniego poziomu tych umiejętności nie można ani pozostać w wojsku, ani tym bardziej awansować. Nacisk na szkolenie strzeleckie jest źródłem wielu
korzyści. Widać to choćby po niechęci naszych przeciwników do walki z marines. Wielu żołnierzy irackich poddało się w 1991 roku, zanim padł pierwszy strzał. Poza tym dobre wyszkolenie strzeleckie przyczynia się do 87
mniejszego zużycia amunicji, co jest ważnym czynnikiem logistycznym. Przyjrzyjmy się teraz broni ręcznej używanej obecnie przez piechotę morską, a cięższym uzbrojeniem
zajmiemy się później. Na początek jednak zastanówmy się, jaka broń stanowi znak rozpoznawczy każdego marinę. Karabin automatyczny M16A2 Marinę z 26. MEU (SOC) testuje Ml6A2 w hangarze USS Wasp (LHD-1). Nosi on gogle noktowizyjne typu AN/PVS-7B. Do górnej części lufy przymocowany jest noktowizor typu PAC-4C Fot. U.S.Marine Cors
Karabin automatyczny M16A2 jest podstawową bronią ręczną w jednostkach bojowych piechoty morskiej. Jest powszechnie używany w celach szkoleniowych i każdy, od szeregowca po komendanta, potrafi się nim dobrze posługiwać. M16 jest wzorowany na niemieckich karabinach szturmowych, np. na MP44 używanym w czasie drugiej wojny
światowej. MP44 łączył dokładność karabinu z siłą ognia pistoletu maszynowego. Karabin szturmowy pozwalał na otwieranie silnego i celnego ognia, nie ograniczając przy tym ruchliwości piechoty. Po wojnie wiele krajów z różnym powodzeniem opracowało własne modele karabinu szturmowego, nazywanego dziś karabinem automatycznym. Jeden z nich, radziecki AK-47 pomysłu Michaiła Kałasznikowa, stał się wzorem dla
wszystkich karabinów automatycznych. Zaprojektowany do masowej produkcji AK-47 mógł strzelać ogniem pojedynczym i ciągłym. Ponieważ był prosty w budowie, łatwy w obsłudze oraz powszechnie dostępny, stał się w krajach Trzeciego Świata symbolem „walki narodowowyzwoleńczej" w czasie zimnej wojny. W latach pięćdziesiątych kraje zachodnie pozostawały w tyle za Związkiem
Radzieckim, ale szybko zaczęły nadrabiać zaległości. Belgijska Fabriąue Nationale (FN) i niemiecki Heckler & Koch (H&K) zaczęły w latach sześćdziesiątych produkować karabiny automatyczne kalibru 7,62 mm, ale Stany Zjednoczone wciąż wlokły się w ogonie. Ponieważ armia amerykańska zdążyła już utopić wielkie kwoty w programie konstrukcji nowego karabinu automatycznego M14 kalibru 7,62 mm, jej dowództwo odrzuciło
prototyp karabinu T-48 opartego na modelu belgijskiej FN. Karabin M14 mógł być składany w tych samych fabrykach, które produkowały Garand M-l w czasie drugiej wojny światowej, natomiast produkcja T-48 wymagałaby gruntownej przebudowy bazy produkcyjnej. 88 Pod koniec lat sześćdziesiątych kraje NATO przyjęły standard lżejszego i mniejszego pocisku kalibru 5,56 mm,
co miało umożliwić żołnierzom piechoty noszenie większej ilości amunicji. Mimo że wystrzeliwany z dużą prędkością początkową nabój był, mówiąc językiem technicznym, „śmiertelnie skuteczny", amerykańskie środowisko wojskowe miało niechętny stosunek do nowej broni. Do nowego kalibru przekonał je dopiero automatyczny karabin Armalite AR-15, zaprojektowany przez błyskotliwego
Eugene'a Stonera pod koniec lat pięćdziesiątych. Był on lżejszy i skuteczniejszy niż M14 i wywołał taką sensację, że fabryka Colta w Hartford w stanie Connecticut natychmiast zainteresowała się wyłączną licencją na jego produkcję. Karabin otrzymał nazwę CAR-15 i był używany przez Żandarmerię Lotnictwa, Secret Service i FBI. Popularność karabinu została też dostrzeżona przez dowództwa sił lądowych i piechoty morskiej. Jeszcze przed
1966 rokiem Colt wyprodukował model M16 - wojskową wersję karabinu który szybko wydano żołnierzom piechoty i piechoty morskiej. Był to jednak poważny błąd. Nowy karabin zaczęto rozprowadzać w jednostkach zmagających się w dżungli Indochin. Początki były trudne i żołnierze wygłaszali na temat M16 różne, często sprzeczne ze sobą opinie. Niewątpliwą zaletą tego karabinu była mniejsza o 0,55 kg waga w porównaniu z M14 co umożliwiało
noszenie większej ilości amunicji. Żołnierzom spodobał się też bardzo pomysł „osobistego" karabinu maszynowego i wkrótce1 nabrali nawyku otwierania silnego automatycznego ognia zaporowego w czeluściach dżungli. Była to może i dobra taktyka, ale tylko wtedy, gdy wszystko działało. Nie ma jednak róży bez kolców. Prawie natychmiast zauważono, że M16 często zacina się i jest podatny na
zanieczyszczenia, szczególnie na błotnistych nizinach Wietnamu. Nie była to w żadnym razie drc bna niedogodność zablokowany karabin to wyrok śmierci dla żołnierza w boju. Szybko rozeszła się pogłoska, że usterka ta zdarza się nagminnie. Tak zaczął się jeden z największych skandali w historii broni amerykańskiego wojska. Przeprowadzone przez Kongres śledztwo wykazało, że problemy te powstały w związku ze sposobem, w jaki
CAR-15 został „przeprojektowany" na M16 oraz z powodu niewłaściwego przeszkolenia żołnierzy w posługiwaniu się tą bronią. Wbrew zaleceniom Stonera i specyfikacjom Colta siły lądowe stosowały w M16 materiał miotający o jakości niższej od podanej w specyfikacji. Prowadziło to do zanieczyszczania i korozji broni. Wykryto także problemy z niezawodnością spłonek (detonacyjny element naboju uderzany przez iglicę). Dowództwo sił lądowych
zaakceptowało zbyt niską jakość obróbki maszynowej, co wkrótce dało fatalne skutki. Na dodatek z powodu braku wystarczającej liczby zestawów czyszczących twierdzono, że Ml6 rzekomo sam się oczyszcza. W istocie rzeczy jest to jednak urządzenie precyzyjne, wymagające regularnego czyszczenia i konserwacji. 89 Skutkiem błędnych decyzji była niewiara żołnierzy w skuteczność
karabinu. Piechocie morskiej walczącej w Indochinach ponownie wydano stare M14. W celu rozwiązania narastających problemów stosowany do tej pory materiał miotający zastąpiono całkowicie spalającym się prochem i rozpoczęto produkcję udoskonalonych spłonek. Na polecenie dowództwa sił lądowych Colt zmodyfikował M16 (nowy model otrzymał symbol M16A1) przez zastosowanie chromowanej
komory ładunkowej (w celu uniknięcia odkładania się zanieczyszczeń) i sztywniejszej sprężyny zderzakowej dla spowolnienia i stabilizacji ognia ciągłego. Zmodyfikowano mechanizm wyrzutnika, aby nie blokowały go odrzucane łuski. Wdrożono też intensywny program szkoleniowy dotyczący właściwego utrzymania broni. W rezultacie M16 stał się znacznie pewniejszy w użyciu, a morale żołnierzy piechoty
i marines poprawiło się. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych M16A1 stał się podstawową bronią osobistą sił lądowych i piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych oraz wielu krajów sprzymierzonych. Po usunięciu początkowych błędów konstrukcyjnych M16A1 zyskał solidną reputację. Nie dorównywał być może takim karabinom jak H&K-91 czy izraelskiemu Gali , ale spełnił swoje zadanie po wojnie w Wietnamie. W latach
siedemdziesiątych podjęto szeroko zakrojone prace nad ulepszeniem karabinu. Poprawiono przedni uchwyt, zastosowano doskonalsze celowniki oraz wmontowano ogranicznik serii dla oszczędności amunicji. W 1983 roku zaczęto wprowadzać wersję M16A2, będącą do dziś na stanie uzbrojenia amerykańskich sił zbrojnych. Lista nowych rozwiązań wprowadzonych w tym modelu obejmuje:
♦ Cięższą i sztywnięjszą lufę dającą broni większą trwałość i zapewniającą lepszą celność strzału. Jej obruzdowanie zostało dostosowane do nowego standardu NATO M855/SS 109 dla amunicji kalibru 5,56 mm, powszechnie używanej w karabinie maszynowym M249. M16A2 może również strzelać amunicją M193 tego samego kalibru wyprodukowaną zgodnie z wcześniej obowiązującymi normami. ♦ Ogranicznik serii. Za jednym
pociągnięciem spustu karabin oddaje tylko trzy strzały. ♦ Hamulec wylotowy ograniczający wznios lufy i poziome przemieszczenie w czasie prowadzenia ognia automatycznego. ♦ Twardszy i poręczniejszy plastikowy uchwyt o zaokrąglonym profilu. 90 ♦ Lżejszą i bardziej wytrzymałą plastikową kolbę.
♦ Ulepszony układ celownika dający możliwość wprowadzania korekt w zależności od odległości od celu i siły oraz kierunku wiatru. ♦ Zmodyfikowany zespół górnej części zamka z możliwością ustawienia wyrzutu łusek z komory odpowiedniego dla żołnierzy leworęcznych. ♦ Mocowanie dla bagnetu nowego typu. Rezultaty Pustynnej burzy dowiodły, że cena 624 dolarów za sztukę tej broni nie
jest wygórowana. Kiedy po raz pierwszy weźmiecie do ręki M16A2, odniesiecie wrażenie, że jest to solidne urządzenie. Waży 4 kg, mierzy 100,7 cm i składa się z czterech podstawowych podzespołów: ♦ dolnej części komory zamka z kolbą, ♦ podajnika amunicji kalibru 5,56 mm, ♦ górnej części komory zamka z celownikiem, ♦ lufy z przednim uchwytem. Karabin daje się łatwo rozebrać i
wyczyścić. Czyszczenie jest bardzo ważne, ponieważ elementy mechanizmu są ściśle do siebie dopasowane. Najmniejszy okruch lub pył mogą doprowadzić do zanieczyszczenia i zablokowania broni. Zestawów czyszczącosmarująco-ochronnych już nie brakuje. Wytrawnego marinę można od razu rozpoznać po tym, że wyczyści i nasmaruje swój karabin, zanim się posili i ułoży do snu. Amunicja kalibru 5,56 mm jest
podawana sprężyną magazynka poprzez dolną część zespołu kolby i zamka. Obecnie powszechnie stosuje się trzydziesto- lub dwudziestonabojowe magazynki. Każdy żołnierz nosi ich od 10 do 16, mimo że w kamizelce bojowej jest miejsce tylko na 6. Chcąc załadować pusty magazynek, należy wziąć zapas nabojów kalibru 5,56 mm i po kolei włożyć je do komór zwracając uwagę na to, aby ich nie zarysować i nie uszkodzić sprężyny. Potem trzeba tylko wcisnąć
magazynek od spodu karabinu i można ruszać w bój. 91 Strzelanie z M16A2 jest nieskomplikowane. Po odciągnięciu rękojeści zamka należy wprowadzić do komory pierwszy nabój. Następnie trzeba przesunąć przełącznik rodzaju ognia do pozycji „pojedynczy" lub „automatyczny". Broń jest gotowa do strzału. Wymierzcie i pociągnijcie za spust. W pozycji „pojedynczy" strzela się jednym
nabojem za każdym pociągnięciem spustu. W pozycji „automatyczny" wypuszcza się serię trzech naboi. Pomysł ogranicznika serii został opracowany przez konstruktorów, którzy szybko się zorientowali, że celność ognia gwałtownie spada przy seryjnym oddawaniu więcej niż trzech strzałów. Zauważono też, że żołnierze mają tendencję do przytrzymywania spustu, co powoduje „taniec" broni i nadmierne
zużycie amunicji. Po opróżnieniu magazynka należy nacisnąć przycisk zwalniający, usunąć pusty magazynek i założyć nowy. Umiejętność strzelania nie zawiera w sobie jeszcze umiejętności prowadzenia celnego ognia. Piechota morska zawsze chlubiła się doskonałym przygotowaniem strzeleckim swoich żołnierzy i cały czas stara się utrzymać tę reputację. W celu zwiększenia skuteczności ognia w karabinie M16A2 zastosowano dwa nowe
rozwiązania. Pierwszym z nich jest dodanie przedniego uchwytu w postaci użebrowanej tulei (wcześniejsze rozwiązania przypominały masowo produkowane zabawki). Drugim jest nowa muszka i szczerbinka. Pokrętłem ustawia się odległość, a następnie zrównuje muszkę ze szczerbinką. Jeśli strzelec poprawnie oceni i uwzględni wpływ wiatru i temperatury (czego się nauczył), będzie
trafiał za każdym razem. Dowództwo Marinę Corps stawia żołnierzom wysokie wymagania w zakresie skuteczności strzeleckiej - muszą trafiać w przynajmniej 50% celów z odległości 200, 300 i 500 jardów. Dla porównania, siły lądowe szkolą swoich rekrutów tylko na dystansie 100 jardów. Ze względu na konieczność oszczędzania amunicji największy nacisk kładzie się na skuteczność strzelania ogniem
pojedynczym. Przy ogniu automatycznym wylot lufy tak „podskakuje" w momencie odrzutu, że tylko pierwszy i drugi pocisk sięgają celu. Jeden ze sposobów ograniczenia wpływu odrzutu na celność polega na oparciu karabinu o drzewo lub kamień. M16A2 jest obecnie chyba najcelniejszym karabinem automatycznym. Drużyny strzeleckie sił lądowych zaczęły ostatnio stosować zmodyfikowaną wersję M16 zamiast
dotychczasowego M14. Jedną z produkowanych obecnie wersji M16 jest M-4 -karabin z krótką lufą i składaną kolbą. M-4 jest mniejszy i lżejszy niż M16A2 ale tak samo skuteczny. Jest używany przez załogi śmigłowców, pojazdów i jednostki pomocnicze, czyli wszędzie tam, gdzie sprzęt musi być lekki i niewielki. Broń z krótką lufą robi większy hałas i wymaga innego wyważenia niż tradycyjna. Piechota morska zamówiła ostatnio u Colta
ponad 10 000 tych karabinków. Testuje się też nowy rodzaj amunicji do tej broni: szwedzki pocisk przeciwpancerny kalibru 5,56 mm z wolframowym rdzeniem. W 1996 roku upłynęło 92
30 lat od chwili wyposażenia sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych w M16. Ciągłe
usprawnienia czynią z tego karabinu broń nie do zlekceważenia. Ostatnim godnym wspomnienia ulepszeniem M16 jest noktowizor, umożliwiający używanie karabinu w nocy i przy złej widoczności. Marines używają już celownika noktowizyjnego typu AN/PVS-4 ale stale prowadzi się intensywne prace nad nowymi rozwiązaniami. W systemie namierzania celu PAC-4C wykorzystuje się specjalny pasek
i czerwony punkt promienia laserowego. Największe jednak zainteresowanie, szczególnie w oddziałach zwiadowczych, wzbudza celownik termowizyjny. Piechota morska zaadaptowała taki celownik z przenośnego pocisku ziemia-powietrze Stinger, ale jest to urządzenie ciężkie, nieporęczne i energochłonne. Ostatnio zarówno piechota morska, jak siły lądowe rozważają pomysł zastosowania miniaturowego celownika NiteSight
wyprodukowanego przez Texas Instruments. Jest mały, lekki i nie zużywa dużo energi . Zastosowane w nim nowatorskie rozwiązanie polega na wprowadzeniu nowego układu generowania obrazu. W odróżnieniu od większości urządzeń tego typu nie musi on być schładzany do temperatury znacznie poniżej 0°C. Ponieważ działa on już w temperaturze pokojowej, jest znacznie tańszy i mniejszy niż jego konkurenci. Texas Instruments chce
wyposażyć w NiteSight pojazdy kołowe i samoloty pasażerskie. Pistolet maszynowy MP-5N Instruktor z Ouantico demonstruje pistolet maszynowy MP-5N. Jest on używany przez personel korpusu w walce bezpośredniej Fot. John D. Gresham Szczerze przyznaję, że moje serce zaczęło bić szybciej, gdy zobaczyłem tę broń, załadowaną wystarczającą liczbą magazynków
9 mm. Mówię o pistolecie maszynowym MP-5N wyprodukowanym przez H&K dla marynarki, czyli o najlepszym pistolecie maszynowym na świecie. Jeśli lubicie strzelać, będzie to Wasza wymarzona broń. Biorąc pod uwagę przeznaczenie pistoletu - prowadzenie ognia ciągłego jest to lekka, skuteczna i zadziwiająco dokładna broń. MP-5 pochodzi od budzących grozę w czasach drugiej wojny światowej niemieckich
pistoletów maszynowych. Te pierwsze pistolety maszynowe, nazywane przez aliantów „czkającymi pukawkami", były proste, lekkie i wyjątkowo skuteczne w potyczkach na obszarach zabudowanych i w budynkach. Po wojnie wiele krajów usiłowało samodzielnie wyprodukować własne pistolety maszynowe, z różnymi rezultatami. Amerykański M-9 był niedokładny i nie można było na nim polegać. Mały izraelski uzi jest światowym
93 bestsel erem, ulubieńcem ochroniarzy, bo można go łatwo ukryć pod marynarką. Najlepszym jednak na świecie pistoletem maszynowym jest MP-5N firmy H&K. Piechota morska kupiła MP-5 z myślą o wykorzystaniu ich w tzw. walce bezpośredniej, a więc podczas operacji MEU (SOC), oddziałów zwiadu, ochrony baz i drużyn SWAT piechoty morskiej (USMC Special Weapons and Tactics).
Cel jest prosty: należy podejść jak najbliżej do wroga i szybko oraz dokładnie wpakować w niego serię pocisków kalibru 9 mm, zanim on zdąży się nam odwdzięczyć. MP-5N jest używany przez policję i jednostki do zadań specjalnych na całym świecie. MP-5 to po prostu znakomita broń. Wypróbujmy ją, aby dowiedzieć się, dlaczego tak jest. Kiedy trzymacie w ręku MP-5, czujecie niemiecką jakość i myśl techniczną (to
samo wrażenie macie prowadząc mercedesa). Jak można się spodziewać po jednych z najlepszych na świecie projektantach i producentach broni, każda część MP-5 ma starannie przemyślane przeznaczenie, a całość jest wygodna w użyciu i elegancka. Podstawowy model tego pistoletu ma 49 cm długości ze złożoną kolbą (66 cm z rozłożoną) i waży 3,4 kg z trzydziestonabojowym magazynkiem. Można do niego
przymocować latarkę (do walki w nocy) i tłumik płomieni i hałasu, co wydłuża pistolet o około 30 cm. MP-5 strzela tymi samymi standardowymi nabojami NATO kalibru 9 mm co M9 Beretta i inne pistolety automatyczne. Amunicja ta ma doskonałą skuteczność na niewielką odległość (do 200 m) i jest łatwo dostępna na całym świecie. MP5N ładuje się tak samo jak M16A2. Magazynek wsuwa
się w dolną część zamka, aż „zaskoczy", co można wyczuć (i usłyszeć). Następnie należy odciągnąć rękojeść zamka, przesunąć przełącznik rodzaju ognia z pozycji „zabezpieczony" do „pojedynczy" lub „ciągły", wycelować i wystrzelić. Z typowo niemiecką dokładnością H&K umieścił z boku pistoletu wskaźnik ustawienia przełącznika, dzięki czemu maleje ryzyko wypadku spowodowanego nieuwagą.
Strzelanie ogniem pojedynczym z MP5N jest chyba jeszcze łatwiejsze niż z M16A2 i w momencie oddawania strzału lufa praktycznie nie zmienia położenia. Na dystansie do 200 m należy po prostu ustawić celownik na cel i strzelić. Strzelanie ogniem ciągłym jest jeszcze prostsze. Podbicie lufy podczas oddawania strzału, tak charakterystyczne dla broni automatycznej, praktycznie nie występuje w przypadku MP-5N i skupienie ognia na
celu przychodzi z łatwością. Oprócz prowadzenia ognia z ciężkiego karabinu maszynowego strzelanie z MP-5N trudno jest porównać z jakąkolwiek inną bronią maszynową. Podczas gdy ładowałem do pistoletu nowy magazynek (wystarczy wcisnąć przycisk zwalniający i wsunąć nowy), pułkownik Nance podszedł do mnie od tyłu i zachęcił: „Proszę się nie krępować, sam bym to zrobił". Nie trzeba mi było tego 94
powtarzać. W ciągu 2 lub 3 sekund
oddałem 30 strzałów. O dziwo mniej więcej połowa pocisków trafiła w oddalony o 100 m cel. Podczas strzelania słyszałem pracę zamka i suwadła, ale nie słyszałem odgłosu strzałów. Było to dziwne uczucie i dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jest to skutek zainstalowania tłumika na wylocie lufy. W ciągu minuty strzeliłem niemal 800 razy i prawie wcale tego nie słyszałem! Nie ma na razie planów wycofania MP-
5N i zastąpienia go innym pistoletem. Jest to doskonała broń do walki na krótkim dystansie i pozostanie nią jeszcze przez długi czas. Jeśli chcecie poznać doskonałą broń ręczną, wypróbujcie MP-5N. Nie będziecie rozczarowani. Karabin snajperski M40A1 Strzelec wyborowy piechoty morskiej demonstruje karabin wyborowy M40A1. Jest on
używany do strzelania na duże odległości przez specjalnie przeszkolony personel Fot. John D. Gresham Piechota morska od dawna słynie ze swojego programu szkolenia strzelców wyborowych. Strzelanie z ukrycia w celu zabicia lub unieszkodliwienia dowódców nieprzyjaciela jest nieodłączną częścią działań bojowych piechoty. Od czasów gdy pierwsi marines wspinali się na olinowanie
żaglowców, aby ostrzelać fregaty wroga z muszkietów, korpus wysoko ceni umiejętność celnego strzelania. Historycy Marinę Corps twierdzą jednak, że systematyczne działania zmierzające do poprawy wyszkolenia strzeleckiego podjęto dopiero na początku obecnego stulecia pod wpływem komendanta Heywooda i pod kierownictwem kapitana Williama Harllee.
Podstawową bronią strzelców wyborowych piechoty morskiej jest dzisiaj karabin M40A1. Ten ryglowany karabin o ciężkiej lufie, wprowadzony do użytku w latach siedemdziesiątych, strzela nabojami kalibru 7,62 mm Match Grade na odległość do 914 m z dokładnością umożliwiającą trafienie człowieka w głowę. M40A1 jest składany z części przez zbrojmistrzów ze Szkolnego Batalionu Strzeleckiego w Quantico. Broń ta, oparta na
modelu 700 karabinu Remingtona, jest niewiarygodnie wręcz udoskonalona dzięki: ♦ dodaniu ciężkiej lufy, ♦ dodaniu kolby z włókna szklanego McMil an; kolby są obrabiane cieplnie w maszynach tłoczących w Quantico dla poprawienia dokładności strzelania, 95 ♦ zmodyfikowaniu podstawy i ochrony spustu oraz zmniejszeniu oporu spustu, ♦ wyposażeniu w dziesięciokrotnie powiększający celownik Unertl,
♦ dodaniu magazynka mieszczącego 5 sztuk naboi. Tak ulepszony M40A1 może strzelać z błędem mniejszym niż 1 sekunda kątowa, czyli 1/60 stopnia. W przypadku strzału na odległość 914 m oznacza to błąd nie większy niż 25,4 cm. Rusznikarze i zbrojmistrze pułkownika Nance'a w Quantico potrafią obniżyć go do 1/3 tej wartości. Większość pomysłów rozwiązań, dzięki którym M40A1 jest tak
dokładny, narodziła się w wyniku doświadczeń zebranych podczas przygotowywania drużyny korpusu do zawodów strzeleckich. Reprezentacja Marinę Corps używa podobnych karabinów i zmodyfikowanych M14 współzawodnicząc podczas zawodów z zespołami sił lądowych, marynarki wojennej, straży przybrzeżnej, Secret Service, DEA i FBI. Strzelanie do celu z ukrycia nie jest
prostą sztuką i zwykła umiejętność strzelania nie wystarcza do ukończenia kursu strzelca-zwiadowcy. Orientacja w terenie, spostrzegawczość i umiejętność ukrywania się są równie istotne, ale omawianie ich nie mieści się w formule tej książki. Aby docenić wyszukane techniki strzeleckie, wypróbowałem M40A1. Strzelanie z ukrycia ćwiczy się z reguły w pozycji stojącej i w parach. Jeden z żołnierzy jest
strzelcem, podczas gdy jego towarzysz wybiera cele i obserwuje okolicę za pomocą lornetki M49. Mniej więcej co pół godziny żołnierze zamieniają się rolami, aby strzelec zbytnio się nie przemęczał. Pierwszą sztuczką, którą należy opanować, aby trafiać z M40A1 z dużej odległości, jest właściwy chwyt broni. W tym celu należy silnie wcisnąć kolbę karabinu pod prawą pachę. Następnie trzeba ciasno owinąć
paskiem lewą rękę, która podtrzymuje przednią część łoża kolby. Kiedy czujecie, że zaciśnięty pasek powstrzymuje dopływ krwi do lewej ręki, a kolba boleśnie wrzyna się w pachę, M40A1 jest wystarczająco dobrze unieruchomiony i możecie zacząć namierzać cel. Przez dziesięciokrotnie powiększający celownik staracie się uchwycić go na zbiegu lini celowniczych. Z odległości 550 m cel
o średnicy 46 cm jest tylko małą czarną kropką drgającą w polu widzenia. Szybko uświadamiacie sobie, że drganie to jest spowodowane oddychaniem i biciem serca. Doświadczeni strzelcy umieją to regulować. Kiedy już w miarę dokładnie namierzyliście cel, delikatnie pociągacie za spust, a wtedy świat eksploduje Wam przed oczami. Odrzut karabinu jest potężny, a odgłos strzału przypomina trzaśniecie bata tuż nad głową. Pocisk
96
dolatuje do celu mniej więcej po sekundzie i wtedy namierzanie można zacząć na nowo. Należy najpierw obserwować trawę i obłoki kurzu, aby właściwie ocenić
wiatr i temperaturę, po czym odpowiednio ustawić celownik. Następnie trzeba odciągnąć rygiel zamka, usunąć łuskę zużytego naboju i przesunąć rygiel do przodu w celu wprowadzenia do komory następnego naboju. Trudno mi w to uwierzyć, ale po zaledwie kilku próbnych strzałach i wysłuchaniu fachowych rad instruktorów strzeleckich pułkownika Nance'a regularnie trafiałem do celów
oddalonych o 550 m! Każdy powinien sam tego doświadczyć, bo inaczej nie zrozumie, cp czuje strzelec, gdy trafia w obiekt oddalony o ponad pół kilometra. Zanim nabierzecie podziwu dla moich umiejętności strzeleckich, powinniście się dowiedzieć, że od strzelcówzwiadowców piechoty morskiej wymaga się umiejętności trafiania w cel dwa razy bardziej oddalony niż mój, i to za pierwszym
strzałem (bo właśnie tyle szans ma z reguły strzelec). Zanim dojdzie do oddania strzału, strzelec często całymi dniami przebywa w polu, znosząc złą pogodę i kryjąc się przed wrogiem, który tropi go jak wściekłe zwierzę. Jest to dziwaczne zajęcie i ci, którzy się nim parają, to nietuzinkowi ludzie. Dla nieprzyjaciela M40A1 w rękach dobrze wyszkolonego strzelca zwiadowcy to broń godna szacunku, budząca często
większy lęk niż załadowany napalmem samolot. Kiedy wróg pomyśli, że i na niego ktoś poluje, trudno mu będzie skoncentrować się na zadaniu. Ten paraliżujący psychikę strach przed snajperami jest jednym z powodów, dla których Marinę Corps kładzie tak duży nacisk na utrzymanie wysokiego poziomu umiejętności strzeleckich marines. Karabin snajperski kalibru 12,7 mm specjalnego przeznaczenia M82A1A
Barrett Niezwykły karabin snajperski M82A1A Barrett. Strzela on tymi samymi pociskami kal. 12,7 mm. co karabin maszynowy M2 i jest używany do strzelania do bardzo oddalonych celów Fot. John D. Gresham Już na pierwszy rzut oka karabin ten wygląda złowrogo, jak modliszka, która ma zamiar zaatakować mszycę. Mógłby być gwiazdą filmu
przygodowego z udziałem Sylvestra Stallone i Arnolda Schwarzeneggera w rolach drugoplanowych. Mówię o karabinie snajperskm specjalnego przeznaczenia kalibru 12,7 mm M82A1A Barrett, najbardziej niezwykłej broni ręcznej w arsenale piechoty morskiej. M82A1A ma w założeniu zastępować karabin snajperski M40A1 kiedy trzeba oddać strzał na wyjątkowo dużą odległość, do czego potrzebna jest
97 większa prędkość początkowa pocisku. Barrett strzela tą samą amunicją co karabin maszynowy M-2 kalibru 12,7 mm i jeśli kiedykolwiek z niego strzelaliście, wiecie, że ma silny odrzut i wymaga solidnego podparcia lub trójnożnej podstawy mocno opartej o ziemię. Cały zestaw złożony z karabinu M-2 i podstawy waży kilkadziesiąt kilogramów i trudno uznać go za łatwą w użyciu broń
snajperską. Mimo to wytrawni strzelcy wyborowi piechoty morskiej, tacy jak legendarny sierżant sztabowy Carlos Hathcock (93 potwierdzone trafienia w Wietnamie), często instalowali specjalne celowniki na standardowych M-2 i trafiali w cele oddalone nawet o 1600 m. M82A1A zawdzięcza swoje narodziny wojnie w Afganistanie prowadzonej w latach osiemdziesiątych. Rząd Stanów Zjednoczonych za pośrednictwem CIA
wspomagał afgańskich mudżahedinów walczących przeciwko wspieranym przez Związek Radziecki siłom komunistycznym. Część tej pomocy polegała na uzbrojeniu rebeliantów w pociski ziemia-powietrze Stinger w celu zwalczania śmigłowców i samolotów szturmowych. Mudżahedini poprosili też o przenośne karabiny przeciwpancerne dalekiego zasięgu (strzelanie z ukrycia jest tradycyjną
umiejętnością afgańskich górali). W odpowiedzi na to zamówienie Ronnie Barrett z Murfreesboro w Tennessee zaprojektował nowy karabin. Barrett, wieloletni konstruktor-hobbysta zaprojektował system sprężyn zderzakowych w mechanizmie oporopowrotnika karabinu maszynowego kalibru 12,7 mm. Przez wydłużenie okresu wyzwalania energi odrzutu sprężyny te redukują wartość maksymalnego obciążenia wywieranego
na karabin i na strzelca podczas oddawania strzału. Barrett zbudował broń, która może być łatwo rozłożona i przeniesiona w kilku elementach. CIA nabyła partię tych ciężkich karabinów snajperskich dla afgańskich mudżahedinów, którzy używali ich w walce z Sowietami. Broń Barretta tak dobrze spisała się w Afganistanie, że po wstępnej ocenie piechota morska zdecydowała się na jej zakup
i nazwała ją karabinem snajperskim M82A1A. Produkowany obecnie przez Bairett Firearms Manufacturing karabin M82A1A jest używany przez trzyosobowe drużyny strzeleckie Oddziałów Rozpoznania Walką (Marinę Force Reconnaissance Units) piechoty morskiej. Każdy członek drużyny nosi jakiś podzespół broni (górną część zamka, dolną część zamka i celownik z amunicją). W akcji co jakiś czas żołnierze zamieniają się rolami
strzelca i obserwatora. M82A1A jest półautomatycznym karabinem o długości 128,3 cm i wadze 14,8 kg bez amunicji. Strzela nabojami kalibru 12,7 mm klasy A Raufoss według normy A606 Departamentu Obrony do celów „o rozmiarach sprzętu wojskowego" (np. jeepa lub namiotu) z odległości do 1 800 m. Drużyna snajperów z barrettem może trafiać w cele oddalone o 1 600 m. Podczas Pustynnej
burzy drużyny z M82A1A unieszkodliwiały m.in. 98
radary i urządzenia telekomunikacyjne,
wprowadzając wiele zamieszania w irackim dowództwie. M82A1A to po prostu karabin maszynowy kalibru 12,7 mm zainstalowany w aluminiowej obudowie. Taka konstrukcja karabinu umożliwia snajperowi bezpieczne, wygodne i dokładne strzelanie. Składana dwunożna podstawa ze specjalnym resorem umożliwia absorpcję energii odrzutu. Maksymalna siła odrzutu jest mniejsza niż w M40
dzięki systemowi sprężyn zderzakowych, podstawie i niezwykle efektywnemu hamulcowi wylotowemu (który upodabnia karabin do owada). Na górnej części lufy zamontowany jest dziesięciokrotnie powiększający celownik Unertl dostosowany do amunicji kalibru 12,7 mm Raufoss. Komora nabojowa jest przystosowana do wszystkich rodzajów amunicji kalibru 12,7 mm standardu NATO, ale obecnie używa się tylko nabojów klasy Raufoss. Barrett ma
magazynek na 10 pocisków, wprowadzany przez dolną część komory zamka. Podobnie jak M40, barrett strzela tylko ogniem pojedynczym. Po opróżnieniu zawartości magazynka drużyna szybko składa karabin, pakuje go w specjalne pokrowce i opuszcza rejon działania. Strzelanie z barretta jest prawie tak samo łatwe jak z MP-5N. Należy wsunąć magazynek w dolną część karabinu,
odciągnąć rękojeść zamka, ustawić celownik (trzeba uwzględnić wpływ wiatru i innych czynników) i pociągnąć za spust. Karabin strzela z charakterystycznym trzaskiem i łagodnie odskakuje w kierunku ramienia. Jest zadziwiająco wygodny w użyciu. M82AlAjest szczególnym, nietypowym karabinem. Umożliwia strzelcom wyborowym piechoty morskiej sianie zamętu w szeregach
przeciwnika i paraliżowanie życia na tyłach. Wpływa to negatywnie na morale wroga i osłabia jego dowództwo. W odróżnieniu od sterowanych laserowo bomb trafiających w cele nie zobaczycie tych karabinów w CNN, ale skuteczność obu tych rodzajów broni jest niewątpliwie porównywalna. Pistolet M9 Beretta - model 92F Pistolet M9/92F Beretta kal. 9 mm. Jest to standardowa broń osobista w korpusie
Fot. John D. Gresham Nie ma bardziej osobistego elementu uzbrojenia żołnierza niż pistolet. Nie dla wszystkich jest on niezbędny, ale tym, którzy go potrzebują, piechota morska wydaje pistolet bojowy M9 Beretta - model 92F. Zastąpił on klasyczny pistolet M1911A1 kalibru 11,4 mm Colt, który służył korpusowi ponad 50 lat. Decyzja ta wywołała burzę protestów. Wśród jej oponentów
znaleźli się zwolennicy pistoletu Colta oraz polityczni klienci producentów innych 99 pistoletów, które przegrały konkurencję z M9/92F. Pomimo licznych zastrzeżeń M9/92F jest bardzo dobrym pistoletem o doskonałej konstrukcji i parametrach. Przyjrzyjmy mu się bliżej. Od prawie 500 lat rodzina Beretta zajmuje się produkcją broni wojskowej i sportowej
(jednym z jej klientów była armia napoleońska). Obecnie wytwarza pistolety (również automatyczne) należące do najlepszych na świecie. W 1985 roku ta włoska firma została wybrana na dostawcę zwykłego pistoletu spełniającego normy NATO dla amunicji kalibru 9 mm. Było to wieloletnie zamówienie na ponad 500 000 pistoletów, nic więc dziwnego że ci, którym taka okazja przeszła koło nosa, nie szczędzili słów krytyki pod adresem pistoletu
konkurencji. Pierwszy zarzut dotyczył tego, że wojsko amerykańskie kupuje broń produkowaną poza granicami kraju, przez co obywatele amerykańscy tracą możliwość pracy i zarobku. W rzeczywistości jednym z warunków kontraktu była produkcja pistoletów w fabryce amerykańskiej {Beretta ma zakład produkcyjny w Maryland). Należy jednak przyznać, że model ten, podobnie jak inne, nie był wolny od wad. Na przykład podczas
prób wytrzymałościowych pękały suwadła. Było to wynikiem ich bardzo sztywnego zamocowania, co zwiększało obciążenia. Problem szybko rozwiązano przez wzmocnienie suwadeł. Obecnie, po ponad 10 latach produkcji i użytkowania beretta jest u szczytu popularności, spełniając większość norm armii Stanów Zjednoczonych dla pistoletu bojowego. Zobaczmy, jak się z niej
strzela. M9/92 F jest dużym, półautomatycznym pistoletem kalibru 9 mm z magazynkiem na 15 sztuk amunicji. Jest łatwy w użyciu zarówno dla strzelców prawo- jak leworęcznych. Jest lżejszy niż jego poprzednik M1911- i waży 1,16 kg z załadowanym magazynkiem. Trzyma się go wygodnie - w mojej dużej dłoni leży doskonale. W celu maksymalnego ograniczenia ryzyka oddania
przypadkowego strzału zastosowano w nim kilka wyjątkowych zabezpieczeń. Są to m. in.: ♦ otwarte suwadło z przyciskami do zwalniania magazynka dla obu rąk w celu przyspieszenia i ułatwienia ładowania broni, ♦ spust z dociskiem; po naciśnięciu spustu wyczuwa się opór, a strzał następuje dopiero po jego pokonaniu, ♦ widoczny blok iglicy, dzięki czemu
wiadomo, czy w komorze nabojowej znajduje się pocisk. Trzeba naprawdę chcieć oddać strzał z tego pistoletu, aby strzelić. Błąd w 100 obsłudze rzadko kończy się nieszczęśliwym wypadkiem, co jest niezwykle istotne podczas walki wręcz. Aby pokazać nam, jak należy właściwie obsługiwać M9/92F i inną broń palną, pułkownik Nance skierował nas do
sierżanta Kennetha Becketta, prowadzącego w Quantico kurs dla personelu dyplomatycznego. Sierżant podszedł najpierw do stanowiska strzeleckiego i wręczył mi nie załadowany M9/92F z otwartym suwadłem i pustą komorą nabojową. W takiej sytuacji należy najpierw sprawdzić, czy komora na pewno jest pusta, po czym wsunąć magazynek w rękojeść, aż „zaskoczy". Następnie
trzeba chwycić suwadło i odciągnąć je. W ten sposób pierwszy nabój trafia do komory nabojowej i pistolet jest gotowy do strzału. Sztuka celnego strzelania z pistoletu półautomatycznego w rodzaju M9/92F polega na odpowiednim trzymaniu broni w ręku. Zasady poprawnego trzymania pistoletu są tematem nie kończących się sporów wśród strzelców i prawdopodobnie nie istnieje żaden
idealny sposób. Metoda obecnie zalecana przez piechotę morską całkiem nieźle zdaje egzamin. Sierżant Bec-kett polecił mi silnie chwycić rękojeść prawą ręką, a następnie zakryć ją palcami lewej dłoni, cały czas pewnie ściskając pistolet. Ma to na celu stworzenie sztywnego oparcia dla pistoletu i maksymalne zwiększenie powierzchni styku dłoni z bronią. Kiedy już właściwie chwycicie pistolet, ustawicie przełącznik w pozycji „ogień"
i będziecie gotowi do oddania strzału. Podobnie jak w przypadku strzelania z karabinów automatycznych i snajperskich piechota morska zaleca używanie celowników podczas strzelania z pistoletów. Nie jest to podyktowane wyłącznie dbałością o oszczędność amunicji. W pojedynku na pistolety wygrywa z reguły ten, kto trafi pierwszy. Teoria strzelecka opracowana przez piechotę morską zaleca, aby każdy strzał był
oddany z użyciem celownika, nawet jeśli wydłuży to nieco czas reakcji. Nawet dla wyszkolonych strzelców, na przykład policjantów, strzelanie nie należy do przyjemności. To, co widzicie w kinie i telewizji, jest czystą fikcją. Oddanie celnego strzału z pistoletu z dystansu ponad 5 m jest praktycznie niemożliwe. W ciągu ostatnich 20 lat rzadko kiedy udawało się nowojorskim policjantom trafić w cel z odległości
większej niż 8 m. Z tego powodu strzelców piechoty morskiej uczy się, jak właściwie chwycić broń, spokojnie wymierzyć w cel i oddać jeden strzał, a jeśli ten nie poskutkuje, to następny. Trzymanie się tych wskazówek daje niemal gwarancję zwycięstwa i przeżycia w bezpośredniej konfrontacji z przeciwnikiem. Widząc cel w celowniku, delikatnie ściągacie spust, aż broń wypali. Nowicjusze
mogą poczuć się nieco dziwnie z powodu oporu stawianego przez spust, który ma chronić 101
przed oddaniem przypadkowego strzału. Początkowo można odnieść wrażenie, że
spust nigdy nie zaskoczy. W końcu jednak pada strzał i kula trafia w oddaloną o 5 m „powierzchnię kontrolną" -kwadrat o boku około 15 cm. Po oddaniu pierwszego strzału spust nie stawia już oporu i nie trzeba go ściągać do końca, co znacznie ułatwia strzelanie. Po każdym strzale sierżant Beckett polecał mi poprawić chwyt rękojeści. Po kilku próbach trafiałem za każdym razem. Po
piętnastym strzale mój opiekun nakazał mi przycisnąć kciukiem zwalniacz magazynka i szybko wsunąć nowy magazynek. W tym momencie suwadło jest odciągnięte, dlatego wystarczy tylko sprawdzić, czy przełącznik pozostaje w pozycji „ogień" i można dalej strzelać. Po oddaniu serii strzałów biała farba „powierzchni kontrolnej" była zdarta, co stanowiło dostateczny dowód umiejętności dydaktycznych
sierżanta. Chociaż na rynku dostępnych jest wiele pistoletów podobnej klasy wyprodukowanych przez Glocka, FN i Colta, najbardziej lubię berettę. Mimo że osobiście wolę pistolet bezpośredniego działania (np. browning Hi-Power kalibru 9 mm), bezpieczeństwo i niezawodność M9/92F sprawiają, że jest to idealna broń do użytku wojskowego. Strzelec może szybko osiągnąć poziom umiejętności
wystarczający do skutecznego trafiania z niej do bliskich celów, a zgodność ze standardem NATO dla amunicji kalibru 9 mm umożliwia łatwe wpasowanie tej broni w systemy logistyczne wielu krajów. Pistolet Colt M1911 kalibru 11,4 mm wersja dla MEU (SOC) Pistolet MEU(SOC). Jest to przerobiony M1911 Colt kal. 11,4 mm Te niepowtarzalne pistolety wydaje się
żołnierzom piechoty do walki bezpośredniej Fot. John D. Gresham Zasłużony półautomatyczny M1911 Colt kalibru 11,4 mm jest w piechocie morskiej niemal obiektem kultu. Jego stuprocentowa skuteczność stała się legendarna - został zaprojektowany z myślą o uśmiercaniu uzbrojonych w maczety filipińskich powstańców. Pierwotna wersja M1911 została w
1925 roku zastąpiona przez M1911A1 i prawie wszystkie rodzaje broni w arsenałach federalnych dostosowano do nowej konfiguracji. Colt stał się wówczas nieodłączną częścią uzbrojenia i kiedy w 1985 roku Departament Obrony zdecydował się na zakup i rozprowadzenie M9/92F, wielu jego użytkowników i miłośników uznało to niemal za zdradę. Mimo że colt słynął z potężnego odrzutu i celności garłacza,
zajmował poczesne miejsce w folklorze całych pokoleń amerykańskich żołnierzy, szczególnie marines. Nic więc dziwnego, że przedstawiony w 1986 roku plan 102 przywrócenia jego unowocześnionej wersji przyjęto z ogólnym entuzjazmem. Pistolet MEU (SOC), bo tak go nazwano, jest zmodyfikowaną wersją M1911A1 i jest wydawany jednostkom zwiadowczym jako broń zapasowa, oprócz MP-5N. Wybór padł
na colta ze względu na jego niezawodność i większą skuteczność pocisku kalibru 11,4 mm, który waży prawie dwa razy tyle co nabój kalibru 9 mm. Chociaż korpus posiada tylko 500 sztuk tego pistoletu, marines darzą go niemal religijną czcią i jeszcze długo będzie się on cieszył ich uznaniem. Pistolety MEU (SOC) są przeróbkami z coltów M1911A1, których zapasy
w magazynach ocenia się na tysiące. Przerabiają je w Quantico zbrojmistrze ze Szkolnego Batalionu Strzeleckiego pułkownika Nance'a. Po rozmontowaniu i sprawdzeniu stanu każdego z nich, wprowadza się następujące modyfikacje: ♦ wysokiej jakości zabezpieczenia dla strzelców lewo- i praworęcznych, ♦ precyzyjnie dopasowany zespół lufy i spustu, ♦ szeroką, pokrytą gumą rękojeść,
♦ zaokrąglony kurek, ♦ podwyższoną muszkę i szczerbinkę, ♦ wysokiej jakości nierdzewne, siedmionabojowe magazynki z zaokrąglonymi plastikowymi dosyłaczami i wydłużoną podstawą. Ulepszenia te znacznie ułatwiają używanie pistoletu MEU (SOC). Dzięki nim jest to również jeden z najwygodniejszych i najdokładniejszych pistoletów, z jakich kiedykolwiek
strzelałem. Miałem okazję strzelać z pistoletu MEU (SOC) z tego samego dystansu i do tego samego celu co z beretty. Dużo w życiu strzelałem z pistoletów kalibru 11,4 mm i M1911A1 zawsze miał diabelnie silny odrzut. Mimo mojej solidnej postury strzelanie z niego kończyło się dla mnie zawsze siniakami i niewielką liczbą trafień. Pistolet MEU (SOC) jest jednak inny. Stosując tę samą technikę chwytu i celowania co poprzednio,
trafiałem regularnie. Spust bezpośredniego działania czyni strzelanie prostszym niż w przypadku beretty, a mniejszy odrzut sprawia, że jest ono łatwe nawet dla strzelców o małych dłoniach. Po sprawdzeniu na tarczy śladów po pociskach kalibru 11,4 mm 103
mogłem sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby celem był człowiek. Pistolet ten jest nie tylko dokładny i skuteczny; strzela się też z niego wygodnie, podobnie jak z MP-5N.
Mógłbym tak strzelać cały dzień w towarzystwie sierżanta Becketta, ale trzeba było kiedyś skończyć. Pistolet MEU (SOC) jest najlepszym dużym pistoletem, którego na dodatek nie można nigdzie kupić. A bardzo chciałbym go mieć! Karabin maszynowy drużyny M249 (Squad Automatic Weapon - SAW) Karabin maszynowy (SAW) M249. Jest to w pełni automatyczny karabin maszynowy kal. 5,56 mm. i można go znaleźć w każdej czteroosobowej
drużynie strzeleckiej Fot. John D. Gresham Pojawienie się karabinów maszynowych pod koniec XIX wieku zrewolucjonizowało metody prowadzenia walki. To one wygrywały bitwy przed wprowadzeniem czołgów. Przez wiele lat dowódcy piechoty morskiej marzyli o przenośnym karabinie maszynowym, który mógłby stanowić wsparcie ogniowe podczas
akcji oddziałów wielkości drużyny. Już w 1916 roku piechota morska używała w kampani dominikańskiej francuski karabin M1909 firmy Benet-Mercie, którego licencję zakupił Colt. W 1917 roku miała też na stanie niewielką liczbę brytyjskich karabinów maszynowych Lewisa. Podczas pierwszej wojny światowej amerykańskie siły lądowe wzbraniały się przed użyciem lekkiego karabinu maszynowego obawiając się, że spowoduje to tylko
marnowanie amunicji. Natomiast dwa miesiące przed zakończeniem działań wojennych wprowadziły do akcji słynny „karabin automatyczny M1918 Browning (Browning Automatic Rifle - BAR). Ten ważący 10 kg karabin strzelał standardowymi nabojami kalibru 7,62 mm -06 (06 dotyczy drugiej wersji naboju, z 1906 roku, oryginalna została opracowana w roku 1903) z dwudziestonabojowego magazynka. Mimo że pojemność magazynka ograniczała
w praktyce szybkostrzelność do około 60 pocisków na minutę - mniej więcej połowy liczby strzałów oddawanych w ciągu minuty z opartego na dwójnogu lekkiego karabinu maszynowego z taśmą nabojową - a skuteczny zasięg był mniejszy niż lekkiego karabinu maszynowego, BAR był solidny i niezawodny. Marines tak go polubili, że uczynili z niego podstawową broń drużyn strzeleckich. BAR pozostał jednak na służbie zbyt długo, co
często gorzko wspominali ci, którzy musieli go dźwigać. W 1957 roku BAR został zastąpiony przez M60, bliską pierwowzoru replikę niemieckiego lekkiego karabinu maszynowego MG42 z czasów drugiej wojny światowej. Siły lądowe tak udanie „poprawiły" jego konstrukcję, że w rezultacie często się zacinał, 104 szybko zużywał, a jego lufa się przegrzewała. Strzelał amunicją kalibru 7,62 mm zamiast
pociskami kalibru 5,56 mm, stosowanymi w M16. W rezultacie pluton uzbrojony w oba rodzaje broni musiał radzić sobie z dodatkowym zadaniem logistycznym koniecznością zaopatrzenia się w oba rodzaje amunicji. M60 był również ciężki - ważył 8,5 kg i wymagał od 4,5 do 9 kg amunicji. Strzelcy marzyli o dniu, kiedy M60 zostanie zastąpiony przez lżejszą i poręczniejszą broń, która będzie także łatwiejsza w obsłudze dzięki zastosowaniu
amunicji kalibru 5,56 mm, co jeszcze bardziej obniżyłoby jej wagę. Pod koniec lat siedemdziesiątych siły lądowe i piechota morska postanowiły wspólnie zamówić ogólnodostępny karabin, który zastąpiłby M60 w oddziałach strzeleckich. Po analizie wielu modeli zdecydowano się na karabin wytwarzany przez belgijską Fabńąue Nationale. Nazwano go karabinem maszynowym drużyny (SAW) M249 i w latach osiemdziesiątych wyposażono
w niego jednostki sił lądowych i piechoty morskiej. Od tamtej pory zmodyfikowano jego lufę, rękojeść, kolbę, zderzak i celownik. W rezultacie M249 jest atrakcyjną i poręczną bronią, niewiele większą od M16A2. Razem ze składanym dwój-nogiem i zestawem uzupełniającym waży tylko 6,9 kg i ma 103,8 cm długości. Posiada pasek, który umożliwia strzelcowi prowadzenie ognia „z biodra" podczas
marszu. Może strzelać amunicją kalibru 5,56 mm z trzydziestonabojowych magazynków M16A2 lub dwustunabojowej taśmy (ten wariant jest częściej wybierany). Taśmy amunicyjne są magazynowane w plastikowych pudełkach, które ważą tylko 3,1 kg. Stanowi to duży krok naprzód w kierunku ograniczenia wagi wyposażenia drużyny strzeleckiej. W piechocie morskiej wydaje się jeden M249 na czteroosobową drużynę.
Trzej pozostali żołnierze są uzbrojeni w M16A2, a jeden nich posiada dodatkowo granatnik M203 kalibru 40 mm. Każda drużyna dysponuje zatem karabinem maszynowym, trzema ręcznymi karabinami i granatnikiem. Jak na czterech żołnierzy jest to całkiem pokaźna siła ognia. Wypróbowałem M249 w pozycji leżącej, po tym jak instruktorzy pułkownika Nance'a ustawili karabin na dwójnogu i
przygotowali go do strzału. Jest to najwygodniejsza i dająca najlepsze wyniki pozycja strzelecka, bo umożliwia rozłożenie siły odrzutu na trzy punkty dwie nogi podstawy i ramię strzelca, co ogranicza przemieszczenie karabinu. Jak już wcześniej wspomniałem, karabin można załadować od dołu trzydziestonabojowym magazynkiem M16 lub taśmą z nabojami od góry. W tym celu plastikowe pudełko z taśmą
przymocowuje się do lewego boku SAW, a następnie podnosi się pokrywę komory zamka i przeciąga taśmę przez podajnik amunicji. Po wprowadzeniu pierwszego naboju do podajnika pokrywę należy zamknąć. Następnie trzeba odciągnąć rękojeść zamka i po 105 wprowadzeniu naboju do komory zwolnić mechanizm zabezpieczający i pociągnąć za spust.
SAW strzela z prędkością 725 pocisków na minutę. Mimo że strzela się zwykle dłuższymi seriami, drgania karabinu dają się opanować. Można strzelać ogniem pojedynczym, krótkimi seriami lub opróżnić całe zawierające 200 naboi pudełko w około 16,5 sekundy. Celność M249 jest całkiem dobra. Celowniki są bardziej skomplikowane niż w M16A2 i mają pokrętła korekcyjne. Kiedy są właściwie wyregulowane, znacznie wzrasta celność strzałów na dystansie do 1 km.
Bez trudu trafiałem w klatkę piersiową celu oddalonego o 183 m. Podczas strzelania odrzut i przemieszczenie lufy prawie nie występują. Nawet po krótkim strzelaniu z SAW osiąga się dobre rezultaty, co szybko uderza do głowy. Strzelając z SAW nie powinniście czuć się niezwyciężeni, bo wcale nie jesteście bezpieczniejsi niż inni żołnierze, lecz co najwyżej lepiej uzbrojeni. Jeśli można mówić o jakiejś wadzie SAW, to
stanowi ją chyba powszechna wśród karabinów maszynowych tendencja do zacinania się podczas strzelania długimi seriami. Jest to jeden z powodów, dla których zachęca się żołnierzy do strzelania krótkimi seriami (oczywista oszczędność amunicji jest jednym z następnych). Zacięty karabin łatwo jest odblokować po prostu przez podniesienie pokrywy komory zamka i usunięcie naboju. M249 to
doskonały lekki karabin maszynowy. Standardowa amunicja M988 kalibru 5,56 mm, którą się w nim stosuje, znacznie ułatwia zadanie czteroosobowej drużynie strzeleckiej - mogą z niej korzystać wszyscy jej członkowie i mają mniej do niesienia. Bardzo mi się to podoba! Lekki karabin maszynowy M240G Po wymianie M60 na SAW w oddziałach i drużynach strzeleckich siły lądowe i piechota morska musiały znaleźć jakiś
karabin, który zastąpiłby stary model w roli średniego karabinu maszynowego. Istniała odmiana M60 - M60E3, którą często instalowano czopowo na pojazdach i samolotach (czołgach M-l, ciężarówkach, śmigłowcach itd.) i która stanowiła element uzbrojenia plutonów broni ciężkiej. W tych zastosowaniach pocisk kalibru 5,56 mm ma niedostateczny zasięg i siłę rażenia, dlatego
M60E3, strzelający pociskami kalibru 7,62 mm pozostał na służbie dłużej niż zasługiwał. Siły lądowe i piechota morska znalazły w końcu następcę M60E3. Okazał się nim lekki karabin maszynowy M240G, bardzo lubiany przez strzelców ze względu na niezawodność i łatwość obsługi. M240G to praktycznie powiększona wersja M249 SAW strzelająca amunicją 7,62 mm. Karabin ten, zaprojektowany i zbudowany przez belgijską
FN, jest lżejszą wersją pierwotnego M240. Model 240G jest (funkcjonalnie identyczny z M249 SAW z kilkoma wyjątkami: 106 ♦ jest dłuższy (120,6 cm) i cięższy (11 kg) niż M249 czy też raczej M60E3; to jego podstawowa „wada", ♦ strzela standardową amunicją kalibru 7,62 mm, a nie 5,56 mm, dzięki czemu dysponuje większą siłą rażenia i zasięgiem (do 1,8 km),
♦ strzela w trzech zakresach częstości od 650 do 950 pocisków na minutę. Oprócz powyższych różnic M240G jest taki sam jak SAW. W rezultacie wszystkie średnie karabiny maszynowe w amerykańskich siłach zbrojnych są do siebie podobne. Podobnie jak jego mniejszy brat - SAW M249M, model M240G cieszy się wśród żołnierzy dużą popularnością, chociaż podoficerowie rekrutujący ochotników do piechoty morskiej
żartują, że muszą szukać dobrze zbudowanych kandydatów, którzy udźwigną go na polu walki. Strzelby myśliwskie w zastosowaniach bojowych Nie ma takiej broni, która pod względem siły ognia w warunkach walki bezpośredniej przewyższałaby strzelbę myśliwską (być może z wyjątkiem miotacza płomieni). Marines korzystają w takich sytuacjach z trzech powszechnie dostępnych i po-
dobnych do siebie strzelb myśliwskich: Remington 870, Winchester 1200 i Mossberg 590. Wszystkie one zostały przystosowane do potrzeb wojska przez dodanie bagnetu, paska i oparcia kolby z fenoplastu, co amortyzuje odrzut. Strzelb myśliwskich nie używa się jako broni podstawowej (jak M16A2 lub MP-5N), ale stanowią uzbrojenie dodatkowe, przeznaczone do walki na krótkim dystansie. Można ich używać nie tylko do zwalczania
siły żywej przeciwnika, ale także do wyważania drzwi (przez przestrzelenie zamka lub zawiasów) lub trzymania tłumu w ryzach podczas rozruchów. Nowy rodzaj nabojów produkcji M&K Bal istic Systems o nazwie Flexible Baton-12 [„elastyczny gumiak"] strzela pociskami przypominającymi małe gumowe torebki. Uderzają one wystarczająco silnie, by obezwładnić człowieka, jednocześnie zaś nie powodują u niego obrażeń występujących
często w wyniku trafienia tzw. gumowymi kulami. Pułkownik Nance i jego współpracownicy zajmą się wkrótce oceną i wyborem strzelby o większych możliwościach. Będzie ona miała duży magazynek (na co najmniej 30 pocisków) i funkcję prowadzenia ognia pół- i w pełni automatycznego. Kiedy piechota morska ostatecznie zaakceptuje nową strzelbę, stanie się ona zapewne popularna
w siłach policyjnych na całym świecie. 107 Broń zagraniczna Batalion pułkownika Nance'a dyskretnie i bez zbędnego rozgłosu zapoznaje rekrutów z bronią, z którą być może spotkają się na polu walki. Najważniejszy powód takiego postępowania jest oczywisty marines powinni umieć rozpoznać, z jakiej broni strzela wróg i wiedzieć, jak usunąć się z linii strzału. Wiele rodzajów broni, np.
popularny AK-47 wydaje podczas strzelania charakterystyczny odgłos i umiejętność jego rozpoznania może ułatwić zlokalizowanie strzelca. Znajomość broni wroga umożliwia odkrycie jego słabych punktów, co może dać przewagę w walce. Ostatnim wartym wspomnienia powodem jest ewentualna konieczność prowadzenia walki wszelkimi dostępnymi środkami w przypadku zagubienia się lub odcięcia
(jak na Wake i Guadalcanal). Dlatego zaznajamia się marines z bronią używaną w innych krajach. Wiele rodzajów broni, o których uczy się w Quantico, ma prostą, ale bardzo efektywną konstrukcję i AK-47 jest tego dobrym przykładem. Dlatego znajomość budowy i obsługi obcej broni może się okazać bardzo przydatna na polu walki. Miny, granaty, materiały i środki wybuchowe
Mimo że podstawowym narzędziem pracy żołnierza jest broń ręczna, może on znaleźć się w sytuacji, kiedy to nie wystarczy. Technicy służb uzbrojenia mawiają, że nie ma problemu, którego nie da się rozwiązać za pomocą odpowiedniego i dobrze założonego ładunku wybuchowego. Broń eksplodująca odgrywa istotną rolę w walce bezpośredniej, począwszy od wynalezienia granatu przed kilkuset laty. Współcześni
marines są uzbrojeni w wiele rodzajów granatów, min i innych środków, którym zaraz się przyjrzymy. Granaty ręczne W średniowieczu, niedługo po dotarciu do Europy prochu jakiś pomysłowy rycerz wziął garść tego środka wybuchowego, wsadził go do pudełka, zapalił lont i rzucił w kierunku wroga. Pomysł był w zasadzie dobry, ale nie zawsze kończył się w zamierzony
sposób. Prawdę mówiąc, pierwsze granaty były bardziej niebezpieczne dla rzucających niż dla ich wrogów. Z powodu niestabilności składu środka wybuchowego i lontu nigdy nie było wiadomo ani kiedy nastąpi wybuch, ani jak będzie silny (a więc jaki będzie promień śmiertelnego rażenia). Na wyposażeniu piechoty morskiej znajdują się obecnie następujące typy granatów: 108
♦ Granat odłamkowy M67 - Granat ten waży 0,4 kg i zawiera 184,6 g mieszanki typu B. Po wyciągnięciu zawleczki i zwolnieniu uchwytu bezpieczeństwa
(nazywanego „łyżką"), czas opóźnienia do detonacji wynosi od 4 do 5 sekund. Po wybuchu granatu jego odłamki rozpryskują się w promieniu około 15 m. Rzucający musi przebywać w ukryciu lub rzucić granat wystarczająco daleko, aby znaleźć się poza jego zasięgiem. ♦ Ręczny granat policyjny M7A3 - Jest to tzw. środek nieśmiercionośny, zaprojektowany z myślą o rozproszeniu lub opanowaniu tłumu podczas rozruchów. Waży
tylko 0,44 kg i jest wypełniony mieszaniną granulowanego gazu łzawiącego i środka palnego, który służy do rozpylenia i rozproszenia gazu. Po 15-30 sekundach od momentu kontaktu z gazem poprzez układ oddechowy, pokarmowy lub błony śluzowe ofiara jest obezwładniona na okres do 10 minut, i to jeśli ma dostęp do świeżego powietrza i wody do przemycia oczu i ust. Funkcjonariusze posługujący się M7A3 noszą maski przeciwgazowe.
♦ Ręczny granat dymny M18 - M18 nie został zaprojektowany z myślą o zabiciu lub zranieniu przeciwnika. Służy do oznaczania obszarów lądowania i terenów wyłączonych spod ostrzału samolotów i śmigłowców. Granaty o wadze 0,54 kg generują dym o barwach: czerwonej, zielonej, żółtej lub fioletowej na czas od 50 do 90 sekund. Jeśli nie wieje zbyt silny wiatr, wytworzona w ten sposób zasłona dymna jest wystarczająco
gęsta dla zamaskowania przemieszczającego się oddziału. Nie prowadzi się prac nad ulepszeniem granatów ręcznych, bo opisane wyżej modele spełniają wszystkie potrzebne funkcje. Piechota morska utrzymuje zapas 1 138 000 granatów różnych typów, co dowodzi, jak bardzo są one ważne dla siły ognia korpusu. Granatnik M203 kalibru 40 mm Granatnik M203 kal. 40 mm przymocowany do karabinu M4 kal.
5,56 mm. M4 jest skróconą wersją ręcznego karabinu M16A2 Fot. John D. Gresham Zasadnicza wada granatów ręcznych polega na tym, że można je rzucić tylko na niewielką odległość. Podczas pierwszej wojny światowej stosowano na karabinach ryglowanych specjalne nasadki do miotania granatów, co pozwalało piecho-
cie trzymać przeciwnika na większy dystans. Nie były to urządzenia bezpośredniego strzału i trudno było mówić o prowadzeniu z nich 109 precyzyjnego ognia. Granaty osiągały cele po locie parabolicznym, podobnie jak pociski moździerzowe. Podczas wojny w Wietnamie siły lądowe wprowadziły granatnik M79 (nazywany też „grzmotnikiem"). Ta krótka, przypominająca duży obrzynek
broń strzelała pociskiem kalibru 40 mm, nazywanym też granatem, na odległość do 150 m. Z tego dystansu dobry strzelec może trafić w drzwi lub okno. Pocisk kalibru 40 mm ma tę samą skuteczność co granat ręczny, ale jest znacznie od niego dokładniejszy i ma większy zasięg. Stosuje się obecnie, z różnym skutkiem, rozmaite typy granatów: dymne, odłamkowe, gazowe, strzałkowe itd.
M79 był powszechnie używany w Wietnamie i jest bardzo popularny wśród policyjnych oddziałów interwencyjnych i drużyn SWAT, ale stanowi dodatkowy element uzbrojenia, który żołnierz musi nosić i który nie jest użyteczny w żaden inny sposób. Z tego powodu zaprojektowano granatnik M203. Jest on „dopinany" do dolnej części przedniej komory zamka karabinu M16A2. Żołnierz uzbrojony w karabin z granatnikiem
może strzelać z karabinu zwykłymi pociskami i granatami 40 mm. M203 ładuje się przesuwając lufę granatnika do przodu i wsuwając pocisk do części zamkowej. Po przesunięciu rury lufy do tyłu zamek jest zamknięty, a granatnik gotowy do strzału. Teraz należy zwolnić zabezpieczenie, wycelować broń i pociągnąć za spust M203, znajdujący się tuż przed podajnikiem amunicji M16A2. Warto zaznaczyć, że M203 jest całkiem do-
kładny i strzelcy osiągają dobre wyniki w strzelaniu na większą odległość. Strzelec z granatnikiem jest członkiem drużyny strzeleckiej i marines bardzo lubią tę poręczną, śmiercionośną broń. Miny Miny to broń uśpiona, czasami na bardzo długo. Żołnierze odnoszą się do nich z mieszanymi uczuciami - przyjemnie jest pozostawać poza polem minowym i obserwować „pomyłki" wroga. Jest
jednak i druga strona medalu - kiedy sami znajdą się na polu minowym i poczują przytłaczającą bezsilność i strach, szczególnie gdy zobaczą umierających kolegów. Dlatego gdy ucichnie już bitewny zgiełk, zwycięzcy zaczynają wyszukiwać i rozbrajać te piekielne urządzenia. Nie zawsze jednak tak się dzieje i dlatego duże obszary Kambodży, Angoli i Afganistanu są wyludnione z powodu milionów leżących
w ziemi i nie rozbrojonych min. Mimo że niektóre kraje europejskie, które w przeszłości sprzedawały miny i sporo na tym zarobiły, wprowadziły ostatnio zakaz ich eksportu z powodów humanitarnych, są one tak tanie i skuteczne, że nie ma nadziei na wprowadzenie międzynarodowego zakazu ich produkcji i używania. 110 Piechota morska stosuje wiele rodzajów min, wliczając w to następujące miny
przenośne: ♦ M16A1 Bouncing Betty (Podskakująca Betty) - Jest to mina przeciwpiechotna. Po nadepnięciu na jedną ze sprężyn, które po zakopaniu miny są odsłonięte, mary ładunek napędowy wyrzuca minę na wysokość około 1,8 m, gdzie następuje detonacja. Mina zawiera ładunek eksplodujący o wadze 0,45 kg, a jej zasięg rażenia wynosi 27 m. ♦ M18A1 Claymore - Jest to płaski
wygięty talerz wypełniony stalowymi kulkami osadzonymi w plastikowym materiale wybuchowym. Ma składane metalowe występy, które osadza się w ziemi i nalepkę na obudowie z mrożącym krew w żyłach napisem: „Tą stroną w kierunku wroga". Działa na zasadzie dużego pocisku. Po umieszczeniu w odpowiednim miejscu mina M18A1 może być detonowana za pomocą wyzwalacza
naciągowego lub na zdalnie wysłany sygnał. Eksplodujący ładunek sporządzony z mieszanki C-4 o wadze 0,68 kg rozrzuca odłamki wielkości kulek łożyskowych, które rażą śmiertelne w promieniu 100 m. Miny tego typu są stosowane głównie w zasadzkach, ale mogą też być czymś w rodzaju „milczącego strażnika" na terenie, który trudno jest obserwować lub bronić. Miny do zwalczania siły żywej są
skuteczne przeciwko piechocie wroga i marines mogą nosić ich dostatecznie dużo, by stanowić liczące się zagrożenie. Istnieją również miny większe, przeciwczołgowe, np. M15 i M18, ale nie są one przenośne. Materiały i środki wybuchowe Oprócz granatów i min marines często mają przy sobie plastikowy materiał wybuchowy i zapalniki. Mogą ich używać do wyważania drzwi i usuwania innych
przeszkód. Z reguły są to naprędce skonstruowane urządzenia, dostosowane do bieżącej potrzeby. Najczęściej obecnie używanym materiałem wybuchowym w amerykańskich siłach zbrojnych jest C-4. Ma konsystencję plasteliny, niezwykle dużą siłę wybuchu i spala się szybko, bez zanieczyszczeń. Innym popularnym środkiem wybuchowym jest lont detonacyjny, który spala się tak szybko i w tak wysokiej temperaturze, że jest w stanie
przepalić metal. Środki te są z reguły odpalane elektrycznie i, jeśli to możliwe, sygnał jest wysyłany ręcznie. Specjaliści od materiałów wybuchowych nie lubią zapalników czasowych, bo jest to kolejny element, który może się zepsuć, a wtedy trzeba go w dodatku rozbrajać. Rosnące zagrożenie atakami terrorystycznymi jest przyczyną niechęci do rozpowszechniania informacji o domowych sposobach wytwarzania
materiałów 111 wybuchowych. Z tego powodu nie podam żadnych szczegółów. Warto jednak pamiętać, że materiały wybuchowe nie zawsze służą do zabijania i kaleczenia ludzi, lecz często oddają także wiele pożytecznych usług. Weźmy na przykład drzwi. Każdy policjant przyzna, że kiedy trzeba sforsować drzwi, za którymi znajduje się nie całkiem przyjaźnie
nastawiona osoba, dobrze jest mieć ważną polisę ubezpieczeniową i rozgrzeszenie. Szybkie sforsowanie drzwi jest szczególnie ważne podczas akcji odbijania zakładników. Przyjrzyjcie się więc lepiej pewnemu pomysłowemu urządzeniu. Rozetnijmy na pół wzdłuż dłuższej osi puszkę po kawie lub innym produkcie. Mamy teraz wklęsły pojemnik, do którego wnętrza wkładamy zwinięty lont i środek wybuchowy.
Pozostałą przestrzeń wypełniamy miękkimi pakietami z roztworem soli z zapasów medycznych, którymi dysponują felczerzy. Następnie należy otwartą i wypełnioną część puszki zakleić taśmą, po czym przykleić do niej taśmę obustronnie klejącą. Klejącą stroną taśmy przymocowujemy puszkę do drzwi, które zamierzamy wysadzić i oddalamy się na bezpieczną odległość. Po detonacji siła wybuchu nadaje taki pęd pakietom z roztworem
soli, że drzwi wylatują z zawiasami. Po eksplozji pozostaje tylko kałuża nieszkodliwego płynu i nie ma niebezpieczeństwa pożaru. Marines mają w swoim arsenale wiele takich i innych sztuczek. Dla dobrze wyszkolonego żołnierza środki wybuchowe to po prostu takie same narzędzia jak piła lub koparka, dzięki którym może wykonać swoje zadanie. W sztuce walki żołnierze piechoty morskiej są światowej klasy mistrzami
twórczej improwizacji. 112 NARZĘDZIA PRACY Nie powinniśmy popadać w samozadowolenie tylko dlatego, że zawsze byliśmy silni, zwarci i gotowi. To, co wystarcza dziś, może nie wystarczyć jutro. Powinniśmy przewidywać zmiany, przystosowywać się do nich, a nawet je zapoczątkowywać. Nasze istnienie będzie uzasadnione
tylko wtedy, gdy będziemy gotowi stawić czoło wyzwaniom przyszłości i przystosować się do nowych warunków. Generał Charles Krulak komendant Korpusu Piechoty Morskiej Chociaż w piechocie morskiej absolutnym priorytetem jest zapewnienie żołnierzom jak najlepszego wyszkolenia bojowego, to jednak nie zapomina się tam o konieczności obsługi sprzętu, którego jest sporo. Być może jest go mniej niż w przeciętnej
jednostce pancernej sił lądowych lub skrzydle lotnictwa, ale nawet niewielka MEU (SOC) musi prowadzić działania w różnych warunkach i okolicznościach. Może to być ewakuacja ambasady lub akcja uwolnienia zakładników. Kiedy indziej będzie to pomoc w klęsce żywiołowej lub misja pokojowa. MAGTF powinna być zawsze gotowa do realizacji swoich klasycznych zadań bojowych, takich jak
morskie i powietrzne operacje desantowe. Podczas gdy batalion desantowy MEU (SOC) ma do dyspozycji około 24 wozów pancernych, jego odpowiednik w siłach lądowych posiada ich trzy razy więcej. Różnica między nimi jest mniej więcej taka, jak między koniem pociągowym i wyścigowym. Obu można dosiąść, ale koń pociągowy może jeszcze ciągnąć wóz lub pług. MAGTF jest
jednostką uderzeniową - jak rasowy koń - i podczas operacji na dużą skalę wymaga wsparcia. Fundusze na zakup broni i sprzętu dla korpusu pochodzą z trzech źródeł. Jednym z nich są fundusze „niebieskie" (z kasy marynarki), które służą do zakupu okrętów i jednostek desantu morskiego obsadzanych marynarzami. Drugie źródło stanowią te same „niebieskie" fundusze, tyle że tym
razem przeznaczone są na zakup „zielonego" sprzętu dla piechoty morskiej samolotów, śmigłowców oraz sprzętu elektronicznego i środków łączności. Trzecie źródło, czyli „zielone" fundusze, za które kupuje się czołgi, pociski, mundury itd. są jedynymi środkami finansowymi kontrolowanymi całkowicie przez piechotę morską. O przydział „niebieskich" dolarów piechota morska musi prosić
marynarkę, bo formalnie jest jej częścią. W roku finansowym 1995 piechocie morskiej przydzielono tylko 554 miliony „zielonych" dolarów. Razem z „niebieskimi" dolarami budżet na kupno wyposażenia dla 113 korpusu nie przekracza miliarda dolarów rocznie. Jeśli ma dojść do skutku zakup nowych zmiennopłatow transportowych MV-22B Osprey lub nowoczesnych pływających transporterów opancerzonych AAAV
(Advanced Amphibious Assault Vehicle), budżet korpusu musi wzrosnąć. Piechota morska cieszy się dużym uznaniem wśród polityków i społeczeństwa, więc stara się wykorzystać swoją popularność w celu powiększenia budżetu. Większość wyposażenia piechoty morskiej nie została zaprojektowana z myślą o jej potrzebach. Marines muszą polegać na technologiach i urządzeniach
opracowanych dla innych rodzajów wojsk. Do podstawowych rozwiązań technicznych zapożyczonych od sił powietrznych można zaliczyć: technologię „stealth", nowe konstrukcje samolotów, napęd odrzutowy, awionikę oraz precyzyjnie kierowane środki rażenia. Siły lądowe z kolei specjalizują się w pojazdach opancerzonych, artylerii, układach napędowych pojazdów oraz systemach dowodzenia i
sterowania. W porównaniu z tymi dwoma gigantami marines specjalizują się w niewielu dziedzinach technicznych. Należy do nich m.in. technologia napędu za pomocą śmigłowir-ników (tilt-rotor), projekty szybkich ślizgaczy i lekkich, przenośnych systemów przeciwpancernych. Dzięki wykorzystaniu bazy badawczej innych rodzajów wojsk i ulepszaniu cudzych pomysłów marines stali się najlepszymi na świecie
żołnierzami operującymi w środowisku morskim. Trzeba pamiętać, że marines szli w awangardzie postępu technicznego już w czasach poprzedzających drugą wojnę światową. Precyzyjne bombardowanie w locie nurkowym i „powietrzna obręcz" (walka z wykorzystaniem śmigłowców) są właśnie ich pomysłami. Wspomniane już AAAV i MV22B Osprey oraz rakiety przeciwpancerne Preda-tor mogą też z powodzeniem stać się
w przyszłości wzorem broni dla innych rodzajów wojsk. W opisie wyposażenia piechoty morskiej skoncentruję się na środkach używanych wyłącznie przez korpus. O innych, np. czołgach MlAl Abrams i pociskach przeciwczołgowych TOW pisałem już w Kawalerii pancernej i Samolotach myśliwskich. W odróżnieniu od żołnierzy innych rodzajów wojsk marines nie dają się określić przez to co używają, ale jak i do jakich zadań
wykorzystują swoje narzędzia walki. Wyposażenie i zaopatrzenie osobiste Najlepsza nawet broń nie na wiele się przyda żołnierzowi pozbawionemu żywności, odzieży czy urządzeń nawigacyjnych. Wiele rzeczy używanych przez marines zostało opracowanych w centrach rozwojowobadawczych i laboratoriach sił lądowych. Z tego powodu marines często czują się ograniczeni przez decyzje swojego „starszego brata".
114 Odzież i śpiwory Mundury galowe marines na pierwszy rzut oka prezentują się lepiej niż uniformy żołnierzy innych formacji, ale podstawowe mundury polowe (Battle Dress Uniform - BDU) są prawie dokładną kopią mundurów sił lądowych. Istnieje wiele odmian maskujących tych mundurów: leśny (brązowo-zielony), pustynny (beżowo-brązowo-szary), miejsko-arktyczny
(biało-czarno-szary), który może być również używany zimą i w górach. Są one różnej grubości, co zapewnia właściwą w zależności od klimatu i pory roku izolację termiczną - od kombinacji lekkich włókien (50% bawełny i 50% odpornego na rozdarcie nylonu) po nowoczesne tkaniny ocieplające z włókien sztucznych (goretex, supplex, thermex i fiberfill). Mogą być one zaimpregnowane substancjami nie przepuszczającymi środków
chemicznych. Poważnym problemem są za to buty. Mimo że sytuacja w tej dziedzinie ostatnio się poprawia, obuwie piechoty morskiej jest niższej jakości niż w innych rodzajach wojsk. Ostatnio wprowadza się i testuje nowe wzory butów. Podczas wojny w Zatoce Perskiej w latach 1990-1991 ubrano żołnierzy w nowe buty marki Dannon. Rozprowadzane są też specjalne buty chroniące przed zimnem i
wilgocią nawet w skrajnie trudnych warunkach. Hełm piechoty to nadal klasyczny „fryc" z kewlaru, używany w siłach lądowych; ostatnio wprowadza się jego nowszą, lżejszą wersję - Kewlar-29. Największy problem dla piechoty morskiej stanowi odzież chroniąca przed zimnem i deszczem. Jesteśmy skłonni wyobrażać sobie marines podczas akcji w tropikach lub - jak ostatnio - na pustyniach Bliskiego
Wschodu. Znacznie mniej wiemy o tym, że od ponad pół wieku wykonują oni zadania również w warunkach polarnych. Od czasu okupacji Islandii przez Stany Zjednoczone w 1941 roku korpus często przeprowadza operacje w rejonach subpolarnych. W silosach pod Oslo nadal zgromadzony jest sprzęt wystarczający dla zaspokojenia potrzeb całej brygady marines operującej na północnej flance NATO. Stale
ulepsza się sprzęt górski i zimowy projektując nowe spodnie, kurtki, rękawice, skarpety, bieliznę i nakrycia głowy. Stosowany ostatnio czterowarstwowy śpiwór zdaje egzamin w temperaturach do - 40° C. W połączeniu ze specjalnymi racjami żywnościowymi środki te umożliwiają prowadzenie działań w rejonach wysokogórskich i polarnych. 115
Nawigacja Miniaturowy podwodny Odbiornik GPS
(MUGR) produkcji Trimble Navigation, w którego skład wchodzi pływa-jąca antena umożliwiająca pływakom i nurkom dokładne określenie ich pozycji Fot. John D. Gresham W ciągu kilku ostatnich lat nawigację zrewolucjonizował system GPS (Global Positioning System) o nazwie NAVISTAR. W jego skład wchodzą 24 satelity rozmieszczone na średniej
orbicie okołoziemskiej (na wysokości około 17 700 km) transmitujące specjalne specjalnie kalibrowane sygnały, które umożliwiają określenie pozycji ich odbiorcy i czasu. Odbiorniki GPS stają się coraz mniejsze i lżejsze, mają coraz prostszą konstrukcję i są coraz tańsze. Na większą skalę zostały użyte po raz pierwszy podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku, gdzie w ponad 5 000 tych odbiorników
wyposażono samoloty, okręty i pojazdy. Stanowiły one nawet element osobistego wyposażenia żołnierzy, co niewątpliwie przyczyniło się do zwycięstwa nad Irakiem. Marines korzystali z odbiorników GPS w samolotach (np. myśliwsko-bombowych F/A-18 Hornet) i podczas operacji desantowych prowadzonych z wody (na poduszkowcach); znajdowały się one także na wyposażeniu grup łącznikowych
kierowania ogniem (ANGLICO), które koordynowały ogień artyleryjski i lotniczy. Odbiorniki GPS zapewniły siłom amerykańskim znaczną przewagę na polu walki, gdzie dokładna znajomość czasu (z atomowych zegarów na satelitach) i położenia była nieoceniona. Odbiorniki GPS stają się powoli urządzeniami powszechnego użytku i znajdują coraz więcej zastosowań wojskowych i cywilnych. Dokładność pomiaru przy użyciu
cywilnej wersji odbiornika GPS wynosi we wszystkich kierunkach tylko około 30 m, podczas gdy dokładność odczytu wojskowych GPS waha się w przedziale od 3 do 5 m. Dzięki użyciu kodu, który musi być codziennie wprowadzany do odbiornika (nazywa się go kodem P(Y)), pomiar jest wystarczająco dokładny dla naprowadzania bomb i pocisków rakietowych. Zastosowanie tego systemu na szeroką
skalę zostało przyjęte z entuzjazmem i pojawia się coraz więcej systemów z wbudowanymi odbiornikami GPS. Dowództwo piechoty morskiej, zawsze zainteresowane zwiększeniem skuteczności działania i bezpieczeństwa marines, postanowiło wyposażyć wszystkie swoje drużyny w przenośne odbiorniki GPS z kodem P-(Y). Nie jest to cel łatwy do osiągnięcia i wymaga zamówienia oraz rozprowadzenia kilkudziesięciu
tysięcy odbiorników. Obecnie używane są dwa 116 modele odbiorników GPS: SLGR (Smali, Lightweight GPS Receiver „slugger") produkcji Trimble Navigation i PLGR (Portable, Lightweight GPS Receiver - „plug-ger") produkowany przez Rockwel International, wielkości przenośnego radia. W połączeniu z radiostacją umożliwiają one (teoretycznie) każdemu marinę dokładne naprowadzenie
ognia artyleryjskiego lub lotniczego. U progu nowego stulecia wszystkie samoloty i pojazdy piechoty morskiej powinny już być wyposażone w odbiorniki GPS i wiele z nich zostanie zintegrowanych z systemami nawigacji i kierowania ogniem. Docelowo każdy marinę będzie posiadał odbiornik GPS. Generał Krulak wspomina czasami o możliwości wbudowania odbiornika GPS w kolbę każdego M16 i nie są to wcale żarty. Bardzo ważne są też radiostacje
ratownicze dla pilotów wykonujących loty bojowe. Obecnie używany sprzęt nie jest najwyższej jakości. Podczas Pustynnej burzy zdarzyło się, że zestrzeleni piloci, emitując dane o swoim położeniu, zostali namierzeni i pojmani przez Irakijczyków przed przybyciem drużyn ratowniczych. W niedalekiej przyszłości przewiduje się wprowadzenie nowego modelu stosowanej obecnie podstawowej
radiostacji PRC-112, określanego jako Hook-112. Hook-112 posiada odbiornik GPS i szybszy nadajnik, co pozwala na emisję danych o współrzędnych bez ujawnienia pozycji zestrzelonego pilota. Następnym krokiem ma być wprowadzenie tzw. bojowego lokalizatora ratowniczego (Combat Survival/Evader Locator - CSEL), który połączy w sobie odbiornik GPS z trudnym do namierzenia łączem satelitarnym i będzie jednocześnie
niewielki. Oprócz opisanych wyżej urządzeń planuje się wprowadzenie ruchomego systemu dozorowego opartego na odbiorniku GPS, który będzie wykorzystywany przez jednostki operacyjne podczas rozmieszczania artylerii i zajmowania kluczowych pozycji. Czterdzieści zaprojektowanych i wyprodukowanych przez Trimble Navigation urządzeń tego typu zostało już zakupionych przez
korpus i planuje się nabycie dalszych 203 egzemplarzy. Trimble zaopatrzy korpus również w nową generację odpornych na wstrząsy i uderzenia odbiorników kodowanych w systemie P-(Y) GPS na użytek drużyn zwiadowczych. Odbiorniki te, nazywane miniaturowymi podwodnymi odbiornikami GPS (Miniaturę Underwater GPS Receiver MUGR), mają wielkość walkmana. Odbiornik MUGR jest naprawdę wodoszczelny i
działa w zanurzeniu. Dzięki doczepionej pływającej antenie MUGR umożliwia dyskretne zbadanie portu lub plaży. Opisane systemy to tylko niewielka część rozwiązań opartych na systemie GPS. Można się spodziewać, że w przyszłości kew-larowe „fryce" zostaną wyposażone w płaskie anteny satelitarne umożliwiające wysyłanie i odbieranie sygnałów. 117
Łączność Jesienią 1996 roku piechota morska otrzymała długo oczekiwany dostęp do jednokanałowego systemu łączności naziemnej i powietrznej sił lądowych (Single Channel Ground and Air-borne Radio System SINCGARS). SINCGARS wykorzystuje częste zmiany częstotliwości nadawania w celu utrudnienia namierzenia. 2. MEF otrzyma komplet systemów radiowych do samolotów, pojazdów i dla personelu w roku
finansowym 1996/97. Systemy te zostaną wypróbowane w warunkach polowych przez 26. MEU (SOC) podczas rejsu szkoleniowego po Morzu Śródziemnym w sezonie 1996/97. Używane obecnie wersje systemu SINCGARS przedstawia poniższa tabela: Wersja Oznaczenie Opis
VI AN/PRC-119 Przenośny V2 AN/VRC-87 Krótkiego zasięgu, dla pojazdów V3 AN/VRC-88 Krótkiego zasięgu, dla pojazdów lub demontowalny
V4 AN/VRC-89 Dalekiego zasięgu, dla pojazdów lub demontowalny V5 AN/VRC-90 Dalekiego zasięgu, dla pojazdów V6 AN/VRC-91 Dalekiego zasięgu, dla pojazdów lub krótkiego zasięgu,
demontowalny V7 AN/VRC-92 Dla pojazdów, o podwójnej retransmisji dalekiego zasięgu V8 AN/ARC-201 Lotnicze urządzenie nadawczoodbiorcze Brak symbolu AN/PRC- 6725E Ręczny, krótkiego zasięgu
Marines mają do dyspozycji wiele systemów łączności satelitarnej, od dużych, stacjonarnych urządzeń na stanowiskach dowodzenia, po przenośne modele używane na polu walki. W komunikacji satelitarnej najważniejszy jest dostęp do kanałów o odpowiedniej częstotliwości, trudny do uzyskania ze względu na dużą liczbę podmiotów starających się o ich przydział. Departament Obrony utrzymuje znaczną liczbę
satelitarnych systemów łączności na użytek armii, ale rosnące potrzeby jednostek sprawiają, że odczuwalny zaczyna być ich niedostatek. Każdy satelita komunikacyjny dysponuje ograniczoną liczbą transponderów, które umożliwiają łączność radiową i telewizyjną. Każdy transponder jest przydzielany jednostkom stacjonującym na obszarze działań wojennych w zależności od przyznanego im priorytetu, określonego przez
dowódców lub nawet Kolegium Szefów Połączonych Sztabów w Pentagonie. Transponderów jest po prostu za mało. W rezultacie Departament Obrony kupuje czas na kanałach satelitarnych od organizacji komercyjnych (np. od INMARSAT). Piechota morska ma na wyposażeniu sprzęt działający na większości standardowych częstotliwości satelitarnych, ale najczęściej wykorzystuje przenośny system UHF TACSAT Każdy
118
łącznościowiec nosi przy sobie odbiornik tego systemu (PRC-117D) razem z przenośną baterią i anteną. Służy on do przesyłania
głosu lub danych i dobrze zdaje egzamin w warunkach polowych, ale jest energochłonny. Chociaż sieć łączności piechoty morskiej jest w tej chwili pojemna i efektywna, nie ominą jej zmiany. Istniejące już komercyjne systemy telefonii satelitarnej budzą żywe zainteresowanie w środowiskach wojskowych. Przenośne telefony satelitarne o ogólnoświatowym zasięgu wywołają w telekomunikacji rewolucję, po której
obecne telefony komórkowe staną się po prostu prymitywne. Firma Texas Instruments opracowała projekt satelitarnej anteny nadawczoodbiorczej o rozmiarach zaledwie kilku centymetrów i minimalnym poborze mocy. Może ona zostać zainstalowana na szybkim pojeździe terenowym HMMWV lub nawet na hełmie. Śmiały plan włączenia każdego marinę w ogólnoświatową sieć komunikacyjną
jest już prawie wykonalny. Żywność i woda Racja żywnościowa na zimną pogodę. Po prawej stronie widać zawartość zestawu, w którego skład wchodzą dwa posiłki -śniadanie i lunch. Można tam znaleźć płatki owsiane, zupę, baton odżywczy, krakersy, kakao, kawę, cukierki i napój wproszku. Racjaśnia-daniowa ma zapewnić dużą ilość cukru i węglowodanów w zimne dni
Fot. John D. Gresham Marine może utrzymać zdobytą pozycję nawet bez paliwa i z niewielkim zapasem amunicji, ale nie bez wody i prowiantu. Z wodą z reguły nie ma problemu - jej dostateczny zapas znajduje się na jednostkach, które transportują żołnierzy na brzeg. Korpus zainwestował też w przenośne systemy oczyszczania wody oparte na zasadzie odwróconej osmozy,
które mogą zostać dostarczone na pole walki przez samoloty dostawcze lub wstępnie rozlokowane okręty. Zdarza się często, że inne formacje korzystają z systemu zaopatrzenia w wodę piechoty morskiej aż do otrzymania własnego wsparcia logistycznego w tym zakresie. Zaopatrzenie w żywność stanowi zupełnie osobne zagadnienie. Pod rym względem korpus jest prawie całkowicie uzależniony od systemu zaopatrzenia sił lądowych i musi
korzystać z ich racji żywnościowych. Wybór jest niewielki. Należy zacząć od osobistych zestawów MRE (Meals Ready to Eat), które są niezbyt smaczne, lecz pożywne. Po Pustynnej burzy postanowiono je powiększyć, ale nie zrobiono nic, by uczynić ich zawartość smaczniejszą. Rezultat nie jest budujący - żołnierze jednostek operujących 119
w terenie często po prostu je wyrzucają, przez co pozbawiają się substancji odżywczych niezbędnych dla normalnego funkcjonowania organizmu. Mimo że producenci żywności dysponują już znacznie lepszymi zestawami, siły lądowe ociągają się ze
składaniem zamówień. Zmian w tej dziedzinie nie należy się spodziewać przed rokiem 2000. Zestawy są tak mało apetyczne, że żołnierze amerykańscy stacjonujący w Bośni kupowali często (za własne pieniądze) jedzenie na miejscu, a jeśli im się poszczęściło, zdobywali racje francuskie lub brytyjskie. Francuski zestaw MRE zawierał świeży chleb i pasztet! Zasoby żywności piechoty morskiej
dzielą się na trzy grupy. W skład racji typu „A" wchodzą owinięte folią tacki z mięsem, warzywami i produktami bogatymi w węglowodany, które można od razu podgrzać w gorącej wodzie i spożyć prawie jak w barze szybkiej obsługi. Racje typu „B" są gotowane w kuchniach polowych ze składników zakupionych na miejscu oraz odwodnionych i zamrożonych produktów przywiezionych z kraju. Ostatnią
grupę stanowią posiłki polowe składające się zazwyczaj z MRE. Używam słowa „zazwyczaj", bo czasami to nie wystarcza. Kiedy żołnierze przebywają w niskich temperaturach lub na dużych wysokościach, ich potrzeby energetyczne rosną skokowo. W normalnych warunkach żołnierz spala około 3 000 kalorii dziennie, ale gdy jest zimno, liczba ta może wzrosnąć dwukrotnie. Ponieważ marines z reguły wyrzucają większą część
zawartości czterech przysługujących im dziennie zestawów MRE, trzeba znaleźć inne rozwiązanie. Mogą to być specjalne racje na zimną pogodę produkowane przez firmę Oregon Freeze Dry, Inc., która jest też producentem żywności turystycznej. Racje te są mniejsze i lżejsze od MRE, a jednocześnie wysokokaloryczne. Składają się głównie z wysuszonych i zamrożonych składników w plastikowych torebkach, których przygoto-
wanie wymaga tylko dodania wody (śniegu wokoło nie brakuje) i podgrzania. Rozwiązanie to okazało się doskonałe i zapewnia wystarczającą ilość gorącego pożywienia dla jednostek polowych. Dodatkową zaletą tych zestawów jest ich wysoka kaloryczność (około 3 000 kalorii na rację) i mała waga. W porównaniu z podstawowym pakietem MRE racje na zimną pogodę są smaczniejsze i żołnierze chętniej je spożywają. U progu XXI wieku
piechota morska z niecierpliwością oczekuje nowych rodzajów MRE, które mają być rozprowadzane przez siły lądowe. Nie należy się jednak dziwić, jeśli Marinę Corps przystąpi do produkcji racji według własnego pomysłu. Laboratorium Metod Walki w Quantico prowadzi już badania w tym kierunku z uwzględnieniem specyficznych potrzeb marines i być może wyprodukuje kiedyś żywność o smaku „ekspedycyjnym".
Wsparcie ogniowe Marinę obsługuje karabin maszynowy Browning M2 kal. 12,7 mm zainstalowany na HMMWV 120
Fot. U.S.Marine Cors Jednostki piechoty morskiej działają w dużej mierze w sposób typowy dla piechoty sił lądowych i ich sukces zależy przede wszystkim od towarzyszących im jednostek wsparcia ogniowego. Wsparcie ogniowe musi być dokładne i efektywne, jeśli „lekko" uzbrojeni marines mają skutecznie stawić czoło każdemu przeciwnikowi - tak partyzantom (Somalia
i Liberia), jak regularnym jednostkom (Zatoka Perska). Brak wsparcia ogniowego oznacza większe straty ludzkie, a amerykańska opinia publiczna niełatwo się na nie godzi. Z tego powodu marines są żywo zainteresowani zagadnieniami wsparcia ogniowego. Każdy żołnierz jest przeszkolony w czytaniu mapy, używaniu krótkofalówki i przywoływaniu ognia z okrętów, samolotów i jednostek artylerii lądowej. Pluton strzelecki może otrzymać
wsparcie lotnicze z samolotów AV-8B Harrier II i śmigłowców AH-1W Super Cobra jak również wsparcie artyleryjskie z baterii dział kalibru 155 mm lub morskie z niszczycieli bądź krążowników. Obecnie korpus cierpi na drastyczny niedobór środków wsparcia ogniowego. W ciągu pięciu lat, które upłynęły od wojny w Zatoce Perskiej, piechota morska i marynarka straciły ponad połowę swoich sił wsparcia ogniowego z powodu
wycofania ze służby okrętów liniowych klasy Iowa (BB-61) oraz licznych samolotów i jednostek artyleryjskich. Sytuacja ta budzi poważne zaniepokojenie w dowództwach piechoty morskiej i marynarki wojennej. Karabin maszynowy Browning M2 kalibru 12,7 mm Pojazd HMMWV z granatnikiem Mk 19 kal. 40 mm zainstalowanym na dachu podczas patrolu. Mk 19 może wykorzystywać tę samą amunicję
co granatnik M203 Fot. U.S.Marinę Corps Kiedy słuchacie, co mówi o nim doświadczony „gunny", macie początkowo wrażenie, że opowiada o jakiejś pięknej kobiecie. Karabin maszynowy Browning M2 kalibru 12,7 mm jest ulubioną bronią ciężką marines i ogólnie żołnierzy wszystkichbjednostek lądowych. Jest on podstawowym źródłem ognia w plutonie
strzeleckim i kompanii. Trzyma wroga nisko przy ziemi i stwarza zagrożenie, z którym tamten musi się liczyć. Kiedy nieprzyjaciel traci dużo czasu i sił próbując zneutralizować ten karabin, marines mogą zajść go od flanki lub okrążyć. Ogień z karabinu maszynowego może roznieść w pył suchy mur, drewniane budynki i pojazdy pozbawione opancerzenia. 121 Jeśli jest prowadzony z niewielkiej
odległości i pod korzystnym kątem, może przebić boczne i tylne poszycie wozów pancernych. Jest to niezwykle groźny element uzbrojenia. Karabin kalibru 12,7 mm został po raz pierwszy użyty przez amerykańskie siły lądowe w 1919 roku, a więc już po zakończeniu wojny. Podczas drugiej wojny światowej był to standardowy element uzbrojenia amerykańskich myśliwców i bombowców. Stosowano go także powszechnie na
okrętach i pojazdach jako broń przeciwlotniczą. M2 to automatyczny, oporopowrotny i chłodzony powietrzem karabin o wadze 38 kg. Określenie „oporopowrotny" oznacza tutaj użycie pomysłowej konstrukcji dźwigni, krzywek i sprężyn, która umożliwia wykorzystanie części energii odrzutu do wyciągnięcia i odrzucenia łuski po naboju, wprowadzenia następnego pocisku, załadowania i odpalenia.
Cykl ten powtarza się, dopóki strzelec przytrzymuje spust umieszczony między uchwytami w kształcie litery „V" w tylnej części karabinu. Po zwolnieniu spustu zasuwa ustawia mechanizm zamka w pozycji „otwarty" i karabin jest znowu gotowy do strzału. Karabin M2 może być montowany na wieżyczkach pływających transporterów opancerzonych AAV-7 i LVTP-7, osadzany na czopowej podstawie na wozach terenowych HMMWV lub na nowoczesnej
współosiowej podstawie na pojeździe obrony przeciwlotniczej Avenger. Pluton broni ciężkiej w kompanii strzeleckiej osadza ten karabin na ważącym 20 kg trójnogu. Musi on być niesiony przez dwóch żołnierzy, a kilku innych dźwiga amunicję. Amunicja jest zebrana w pasy przez sprężynowe zaciski wielokrotnego użytku nazywane „rozpadającymi się łączami", które tuż przed strzałem zostają zwolnione
przez mechanizm podajnika. Szybkostrzelność M2 wynosi 550 pocisków na minutę, a strzelców szkoli się w strzelaniu krótkimi seriami celem zaoszczędzenia amunicji. Maksymalny teoretyczny zasięg tej broni wynosi 6,8 km i M2 bywał już używany do strzelania „pośredniego". Polega to na prowadzeniu ostrzału pod dużym kątem w celu „pokrycia ogniem" strefy po przeciwnej stronie wzniesienia. W typowych warunkach
bojowych zasięg skutecznego ognia z tej broni wynosi 1,8 km. Legendarna skuteczność M2 jest rezultatem kombinacji wysokiego ciśnienia gazów w komorze nabojowej i balistycznie doskonałego kształtu pocisku, który posiada charakterystyczny „łódkowy ogon". W M2 można stosować kilka rodzajów amunicji: ćwiczebną, przeciwpancerną pełną, przeciwpancerną zapalającą i eksplodującą.
W ciągu minionych lat wiele firm produkowało M2 na licencji zakupionej od właścicieli patentu Johna M. Browninga. Obecnym producentem M2 na potrzeby armii jest Saco Defense, Inc. W 1994 roku koszt jednej sztuki tej broni wynosił 8 118 dolarów. Rzadkie zalety tego karabinu - zasięg, skuteczność, trwałość i prostota konstrukcji 122 gwarantują, że M2 dumnie wkroczy w
następne stulecie. Ostatni marinecekaemista jeszcze się nie urodził. Karabin maszynowy Mk 19 kalibru 40 mm, wzór 3 W latach sześćdziesiątych w bagnistej delcie Mekongu, gdzie dobrze zamaskowani i uzbrojeni partyzanci Vietcongu czaili się za każdym zakrętem rzeki, załogi łodzi patrolowych amerykańskiej marynarki wojennej odkryły, że ogień z karabinu
maszynowego kalibru 12,7 mm nie wystarcza do odparcia przeciwnika. Potrzebna im była broń, która mogłaby razić wroga seriami granatów. Aby sprostać tej potrzebie, marynarka zaprojektowała Mkl9, broń oficjalnie sklasyfikowaną jako karabin maszynowy, ale w gruncie rzeczy stanowiącą automatyczny granatnik. Historia tego projektu jest długa i pełna meandrów, a karabin otrzymał nieoficjalny przydomek „psa z Dover", co stanowi
aluzję do arsenału w Delaware, skąd pochodzi. Po wielu modyfikacjach karabin zdobył uznanie w siłach lądowych, marynarce i piechocie morskiej. Konstrukcja Mkl9 jest niezwykle prosta i wykorzystuje w działaniu energię odrzutu - lufa i zamek, odrzucone po wystrzale, trafiają na masywną sprężynę, a kiedy od niej odskakują, następny pocisk jest ładowany i wystrzeliwany. Mkl9 strzela tymi samymi granatami kalibru 40 mm co granatnik
M203 nasadzany na karabin M16. Karabin waży 33 kg. Został zaprojektowany do współpracy z tym samym trójnogiem, na którym można osadzić M2, ale często go widać również na wieżyczkach pływających transporterów opancerzonych AAV-7 i LVTP-7. Częstotliwość ognia waha się od 325 do 375 pocisków na minutę, ale w praktyce wystrzeliwuje się z niego do 40 pocisków na minutę w krótkich seriach. Aby osiągnąć
maksymalny zasięg 2,2 km, trzeba zwiększyć kąt wzniesienia lufy, na czym niewątpliwie musi ucierpieć celność. Zasięg skutecznego ognia w locie płaskim wynosi około 1 500 m. Karabin strzela kilkoma rodzajami amunicji z taśm transportowanych w metalowych pojemnikach. Eksplodujący granat podwójnego zastosowania o dużej energii wybuchu (highexplosive, dualpurpose - HEDP) może przebić pancerz grubości 5 cm i rozprysnąć
się na metalowe odłamki, które mogą zabić w promieniu 5 m i poważnie zranić w promieniu 15 m od miejsca wybuchu. Inne rodzaje amunicji obejmują pociski zapalające, dymne i z gazem łzawiącym. Mkl9 można z reguły znaleźć w plutonie broni ciężkiej kompanii strzeleckiej lub w kompanii broni ciężkiej batalionu strzeleckiego. Do załadowania i odpalenia wystarczy jeden żołnierz, ale do niesienia tego karabinu trzeba
trzech lub czterech marines (niosą też amunicję). W 1994 roku Mkl9 kosztował 13 758 dolarów. 123
Moździerze
Moździerze stanowią osobistą artylerię dowódcy batalionu. Moździerz to prosta, lekka i przenośna broń - metalowa rura osadzona na dwójnogu i na ciężkiej podstawie. Również obsługa moździerza jest prosta: broń należy złożyć, wycelować i wpuścić pocisk w lufę. Pocisk uderza w iglicę w dolnej części rury, co powoduje detonację. Przydatność moździerzy ogranicza ich niewielki zasięg i mała dokładność. Mimo to ta wysłużona broń
zyskuje ostatnio coraz większą popularność dzięki rozwojowi nowej, precyzyjnie kierowanej amunicji. W oddziałach piechoty morskiej można znaleźć dwa rodzaje moździerzy. Model M224 kalibru 60 mm na wyposażeniu plutonu broni ciężkiej kompanii strzeleckiej waży tylko 21 kg i ma maksymalny zasięg 3,5 km. Dobra drużyna może oddawać z niego około 20 strzałów na minutę. Drugi model, M252 kalibru 81 mm jest używany przez
kompanie broni ciężkiej w batalionie piechoty. Waży 40 kg, ma maksymalny zasięg 5,6 km i jest zbudowany według brytyjskiego projektu. Szybkostrzel-ność może osiągnąć w tym przypadku 16 pocisków na minutę. Oba moździerze mogą miotać pociski różnych typów eksplodujące, dymne i zapalające. Pociski eksplodujące wybuchają pod wpływem
uderzenia lub w zaplanowanej odległości od celu - mają wbudowane czujniki, które detonują ładunek na określonej wysokości, a w cel trafiają odłamki. Haubica M198 kalibru 155 mm Haubica Ml98 na wyposażeniu BLT 2/6 przygotowana do transportu Fot. John D. Gresham To pokaźnych rozmiarów działo należy do bardziej kontrowersyjnych elementów uzbrojenia
piechoty morskiej. Mimo że haubica ta stanowi najważniejszy składnik artylerii korpusu, dowództwo odnosi się do niej z niechęcią uważając, że jest za duża i za ciężka. Zajmuje ona za dużo miejsca podczas transportu na okrętach desantowych i w czasie walki stanowi łatwy cel, szczególnie gdy w jej pobliżu znajduje się zapasowa amunicja. M198 ma wysoko położony środek ciężkości, wskutek czego może
się łatwo przewrócić; utrudnia to jej obsługę. Do zalet tej broni można zaliczyć to, że amunicja kalibru 155 mm jest łatwo dostępna i niezwykle skuteczna. Haubica waży 7 154 kg i wymaga pięćotonowej ciężarówki do holowania oraz jedenastoosobowej załogi do obsługi (łącznie z transportem amunicji). 124
Może być podwieszona pod śmigłowcem w celu transportu. M198 może wystrzelić pocisk na odległość do 22,4 km, a po połączeniu pocisku z rakietowym silnikiem wspomagającym zasięg ten może wzrosnąć do 30 km. 566 dział, którymi dysponuje obecnie piechota
morska, czeka jeszcze przynajmniej 10 lat służby. Zostaną one wtedy zastąpione lżejszymi działami, które już się projektuje. Działo okrętowe Mk45 kalibru 127 mm Po wycofaniu ze służby okrętów liniowych klasy Iowa siła wsparcia ogniowego okrętów marynarki została ograniczona do jednego lub dwóch gwintowanych dział kalibru 127 mm na pokładzie każdej większej nawodnej jednostki bojowej krążownika,
niszczyciela i kilku okrętów desantowych. Zbudowana przez United Defense Great Northern Division wieżyczka Mk45 jest wysoce zautomatyzowana i może wystrzelić do 17 pocisków na minutę. Wieżyczka nie wymaga obsługi na pokładzie, ale pod pokładem obsługuje ją sześcioosobowa załoga. Działo może wystrzelić ważący 75 kg pocisk na odległość do 23,6 km, a obecnie opracowuje się projekt amunicji o większym zasięgu. Naj-
częściej strzela się z niego pociskami rozpryskowymi i zapalającymi (fosforowymi). Na okręcie znajduje się zazwyczaj kilkaset pocisków do tej broni. Większym grupom operacyjnym towarzyszą okręty amunicyjne, które mogą szybko uzupełnić malejące zapasy dzięki pomocy śmigłowców transportowych UH-46. Przyszłość: lekka haubica i statekarsenał Artystyczna wizja tzw. statku - arsenału.
Będzie on uzbrojony w baterie wyrzutni pocisków, które zapewnią osłonę i wsparcie artyleryjskie żołnierzom operującym na brzegu Fot. U.S.Marinę Corps Konieczność zastąpienia utraconych po Pustynnej burzy systemów wsparcia artyleryjskiego
stanowi poważne wyzwanie dla marynarki i piechoty morskiej. Najpilniejsza jest potrzeba zastąpienia haubicy M198. Do konkursu na nowe, lżejsze działo stanęło sześć zakładów. Są wśród nich: United Defense, Lockheed Martin, Royal Ordnance i VSEL. Oprócz ograniczenia wagi działa piechota zażądała zwiększenia zasięgu (co oznacza dłuższą lufę), ułatwienia obsługi i zwiększenia szybkostrzel-ności (co
oznacza zautomatyzowane dosyłanie pocisków do komory i ładowanie). Nowe działa zobaczymy na początku przyszłego stulecia. 125 Morskie wsparcie ogniowe stanowi poważniejszy problem. Marines szczerze żałują wycofania ze służby okrętów klasy Iowa. Nic nie dorówna spektakularnemu widokowi pocisków uderzających w cele, wystrzelonych z pokładu okrętu
znajdującego się 25 mil morskich od brzegu. Ze służby w marynarce wycofano ponad sto okrętów wyposażonych w działa kalibru 127 mm, co drastycznie zmniejszyło możliwość wspierania ogniem z morza operacji na lądzie. Aby jakoś odrobić tę stratę, dowódca operacji morskich i były zastępca przewodniczącego Kolegium Szefów Połączonych Sztabów admirał Bill Owens przedstawił pomysł budowy okrętu -
arsenału. Okręt -arsenał byłby prostą, niedrogą jednostką wyposażoną wyłącznie w wyrzutnie pocisków rakietowych, które zastąpiłyby utraconą siłę ognia okrętów klasy Iowa. Wstępny projekt zakłada umieszczenie na jego pokładzie 732 pociski taktyczne (łącznie z pociskami rakietowymi Tomahawk) i, być może, jakiejś wersji pociski TACMS używane w siłach lądowych. Okręt - arsenał mógłby
zapewne przesądzić o wyniku wojny oddawszy jedną salwę, po czym załadowałby nowe pociski na wypadek następnej wojny. Ogniem kierowałyby wyłącznie znajdujące się poza pokładem okrętu czujniki. Taki okręt nie miałby nadbudówek i byłby pokryty farbami absorbującymi fale radarowe. Niektóre projekty przewidują dodanie zbiorników balastowych, które zwiększałyby jego zanurzenie, przez co byłby on niełatwym celem.
Pomysł ten, niestety, nie doczekał się jeszcze poważnego odzewu ze względów czysto praktycznych. Przede wszystkim marynarka wojenna nie uczyniła do tej pory nic, by dostosować pociski TACMS do warunków walki na morzu. Być może przyczyną jest niechęć i nieufność U.S. Navy do środków pochodzących z innych rodzajów wojsk. Tylko okręty podwodne poczyniły istotne postępy w tym kierunku; wynika to z poszukiwania
nowej racji ich istnienia i potrzeby określenia dla nich nowych zadań po zakończeniu zimnej wojny. Bez względu na to, co się w w tej materii zmieni, siła wsparcia ogniowego będzie decydować o sukcesie bądź klęsce operacji militarnych prowadzonych w XXI wieku. Systemy przeciwpancerne i przeciwlotnicze Cambrai w północnej Francji, 20 listopada 1917 roku, godzina 6.20. W
mglisty jesienny poranek żołnierze niemieckiej 2. Armii zauważyli na ziemi niczyjej 200 prymitywnych angielskich czołgów mozolnie pełznących w ich kierunku. Niemcy otworzyli ogień z mauzerów i maszynowych maximów, które w ciągu trzech ostatnich lat wojny pozycyjnej uczyniły z nich prawie niepokonanych, i z przerażeniem zobaczyli, że kule odbijają się od pancerzy czołgów. Wtedy
zdecydowali się na coś, czego nikt by się po nich nie spodziewał - wzięli nogi za pas. 126 Trzydzieści pięć lat po tych wydarzeniach lat, 5 lipca 1950 roku pod Osan w Korei żołnierze grupy operacyjnej „Smith" z 24. Dywizji Piechoty przez pięć godzin wytrwale bronili blokady na strategicznej drodze przed silniejszymi i lepiej uzbrojonymi siłami Korei
Północnej. Byli to głównie młodzi i niedo-świadczeni żołnierze z poboru, ale ich sierżanci mieli doświadczenie wyniesione jeszcze z drugiej wojny światowej i dobrze znali swój fach. W pewnej chwili usłyszeli jednostajne dudnienie zbliżających się trzydziestu czołgów T-34/85 produkcji radzieckiej. Amerykanie wystrzelili do nich z bazook i ku swemu przerażeniu zobaczyli, jak rakiety przciwpancerne kalibru 70 mm odbijają się od ułożonych
ukośnie płyt poszycia czołgów. Wtedy zrobili coś zaskakującego i niezwykłego - uciekli. Z obu tych historii można wyciągnąć podobne wnioski. Czołgi są dla piechoty śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem; niewiele jest sposobów na skuteczne stawienie im czoła. Aby tego dokonać, żołnierze muszą mieć odwagę i niezawodną broń przeciwpancerną. Wyszkolenie i dobry dowódca dadzą im odwagę. Dobrzy inżynierowie
i technicy-artylerzyści stworzą broń. Pierwsze czołgi były praktycznie ślepe na polu walki i nawet nowoczesne modele w rodzaju M1A1 są pod tym względem niewiele lepsze. Żołnierze piechoty doskonale potrafią wykorzystać tę słabość. Podczas powstania w Budapeszcie w 1956 roku radzieckie T-34 były często unieszkodliwiane przez Węgrów, którzy najpierw unieruchamiali je wsuwając stalowe
sztaby między koła i gąsienice, a następnie obrzucali koktajlami Mołotowa. Współczesna broń przeciwczołgowa dzieli się na dwie kategorie: lekką indywidualną i specjalistyczną wymagającą do obsługi kilku żołnierzy i często pojazdu do transportu. Piechota morska jest w tym zakresie z reguły wierna doktrynie, wyposażeniu i taktyce walki sił lądowych, ale ma na swoim koncie kilka oryginalnych pomysłów. Rzućmy
na nie okiem. AT-4 Piechota morska akceptuje zagraniczne rozwiązania, jeśli są one wyjątkowo dobre. Jednym z nich jest wyrzutnia pocisków przeciwpancernych AT-4, kupiona dla zastąpienia bardzo lekkiego i taniego działa M72 LAW (Light Anti-Tank Weapon) kalibru 70 mm, które coraz gorzej radzi sobie ze współczesnymi czołgami. AT-4 to lekka, jednostrzałowa,
jednorazowa wersja przeciwpancernego granatnika Karol Gustaw kalibru 84 mm produkowanego przez szwedzką firmę FFV. AT-4 może być obsługiwana przez jednego marinę, ale z reguły jest używana w plutonie broni ciężkiej kompanii strzeleckiej przez dwuosobową drużynę. Drugi żołnierz jest obserwatorem i niesie zapasowe AT-4 dla 127
drużyny. Ważąca 6,7 kg i długa na 1 m rakietnica wyrzuca po strzale potężny strumień gazów. Maksymalny zasięg tej broni wynosi 300 m, a specjalnie
ukształtowany pocisk może przebić blachę pancerną o grubości 40 cm. W 1996 roku koszt zakupu jednej sztuki wynosił 1 100 dolarów. SMAW Marines z 26. MEU (SOC) szykują się do oddania strzału z izraelskiej wyrzutni rakiet SMAW. Używa się ich do burzenia celów, m.in. bunkrów Fot. U.S.Marinę Corps SMAW, czyli ręczna wielozadaniowa
wyrzutnia pocisków rakietowych (Shoulder Launched Multipurpose Assault Weapon) jest następczynią słynnej bazooki z czasów drugiej wojny światowej przenośnej wyrzutni rakiet, która mogła unieruchomić czołg lub roztrzaskać bunkier. Została wprowadzona do wyłącznego użytku piechoty morskiej w 1984 roku. Wyrzutnia
M72 LAW używana wcześniej przez piechotę morską okazała się niewystarczająco skuteczna, a inna dostępna broń o podobnym przeznaczeniu była zbyt ciężka. Wyrzutnia SMAW jest wzorowana na izraelskim projekcie wyrzutni o nazwie B-300, waży 7,5 kg, wykonana jest z włókna szklanego i ma długość 76 cm. W celu oddania z niej strzału należy wprowadzić zamknięty w obudowie pocisk do części
zamkowej lufy, co wydłuża broń do 1,37 m. Piechota ma na stanie 1 364 sztuki SMAW Cena jednego egzemplarza wynosi 14 000 dolarów. SMAW może strzelać dwoma rodzajami pocisków kalibru 83 mm: HEDP -przeciwko lekko uzbrojonym pojazdom oraz budynkom i HEAT - przeciwpancernymi pociskami kumulacyjnymi. Maksymalny zasięg SMAW wynosi 500 m, ale jest to broń skuteczniejsza na mniejsze odległości. Dokładność
strzału zapewnia tzw. karabin celowniczy przymocowany do ścianki rury wyrzutni. Jest to półautomatyczna broń kalibru 9 mm produkcji brytyjskiej, z której wystrzeliwuje się naprowadzający pocisk smugowy. W celu oddania strzału należy podnieść SMAW na wysokość ramienia, namierzyć cel przez celownik i wystrzelić pocisk naprowadzający. Gdy uderzy w obiekt ataku, należy odpalić rakietę; prawdopodobieństwo trafienia jest wtedy
bardzo wysokie. SMAW jest niezwykłą bronią i jej użycie daje bardzo dobre rezultaty podczas Pustynnej burzy siły lądowe „pożyczyły" od piechoty morskiej 150 tych wyrzutni i 5 000 pocisków do nich. Pocisk przeciwpancerny Hughes MGM71 TOW-2 128
Wóz terenowy HMMWV z BLT 2/6 uzbrojony w wyrzutnię pocisków przeciw-czołgowych TOW podczas ćwiczeń w Izraelu w 1995 roku Fot. U.S.Marinę Corps
Kierowany pocisk rakietowy TOW (Tube-launched, Optical-ly-tracked, Wireguided) jest odpalany z wyrzutni rurowej i naprowadzany ręcznie na cel za pośrednictwem przewodu. Te słynne pociski zaczęły być stosowane w 1970 roku i od tego czasu są ciągle udoskonalane, czego skutkiem są ich liczne modyfikacje. Pociski TOW zostały po raz pierwszy wystrzelone w Wietnamie w
1972 roku ze śmigłowców sił lądowych przeciwko wietnamskim czołgom W piechocie morskiej pociski TOW znajdują się na wyposażeniu specjalistycznych plutonów przeciwczołgowych kompanii broni ciężkiej, zamontowane na wozach terenowych HMMWV (6 sztuk) lub na lekkich wozach bojowych do zwalczania czołgów LAV-AT (2 gotowe do strzału i 10 w zapasie). Pocisk przeciwczołgowy TOW-2A
produkcji Hughes Missile Systems. Głowica umocowana na wysięgniku ułatwia przebicie pancerza reaktywnego. Niżej: Pocisk przeciwczołgowy TOW-2B Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher
Pocisk TOW-2 ma 1,2 m długości, około 15 cm średnicy i waży 29,5 kg. Posiada cztery składane sprężynowo stateczniki sterujące w tylnej części korpusu i cztery skrzydła w części środkowej. Jak większość pocisków przeciwczołgowych jest napędzany dwoma silnikami: rozruchowym - w celu wyrzucenia pocisku z rury wyrzutni i marszowym, który włącza się w bezpiecznej odległości od strzelca. Nie spotykaną gdzie indziej cechą TOW
są umieszczone na boku pocisku dysze wylotowe tak skonstruowane, by wylatujące gazy nie uszkodziły przewodów naprowadzających w tylnej części pocisku. Wyrzutnie TOW mogą współdziałać z wieloma rodzajami urządzeń celowniczych i kierujących. Piechota morska dokonuje właśnie zakupu systemu naprowadzania ITAS produkcji Texas Instruments, w którego skład wchodzą: dalmierz laserowy, system obserwacji w podczerwieni
(Forward Looking Infrared -FLIR), oprogramowanie i dziesieciogodzinny akumulator elektryczny. TOW-2A to pocisk z podwójną głowicą uderzającą w cel pod kątem prostym, natomiast pociski TOW-2B mają dwie połączone wybuchowo głowice, które osiągają cel pod dużym kątem. Poza tym obie wersje TOW są identyczne i mają maksymalny skuteczny zasięg 3,75 km. 129
Pocisk Rockwell International AGM114 Hellfire Pocisk przeciwczołgowy AGM-114 Hellfire. Stanowi element uzbrojenia
śmigłowców szturmowych AH-1W Cobra Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alphei Hellfire jest szybkim, laserowo naprowadzanym pociskiem dalekiego zasięgu i jest przenoszony wyłącznie przez śmigłowce szturmowe Cobra piechoty morskiej, mimo że siły lądowe i marynarka próbowały
odpalać je z pojazdów naziemnych i okrętów, a Szwecja zakupiła wersję do obrony wybrzeża odpalaną z przenośnego trójnoga. Hellfire to w założeniu przede wszystkim pocisk przeciwczołgowy z podwójną głowicą, który może przebić pancerz praktycznie każdego czołgu pod dowolnym kątem. Może też być z powodzeniem używany do rażenia innych celów. Salwy rozpoczynające wojnę w Zatoce Perskiej w 1991 roku zostały oddane
właśnie tymi pociskami ze śmigłowców sił lądowych AH-64 Apache w celu zniszczenia irackich przeciwlotniczych systemów radarowych. Hellfire to duży, ciężki i nieporęczny pocisk - ma 1,63 m długości, 18 cm średnicy i waży 45,3 kg Jego maksymalny zasięg zależy od wysokości, na której jest wystrzeliwany; źródła wspominają o zasięgu dochodzącym do 8 km Napędzany stałym materiałem
pędnym silnik szybko przyspiesza pocisk do prędkości naddźwiękowych. Samonaprowadzająca głowica jest podobna do elementu samonaprowadzającego sterowanej laserowo bomby. Kieruje się ona na oświetlony promieniem lasera i pulsujący w określony sposób punkt. Dla skuteczności pocisku nie jest istotne, kto oświetla cel. Hellfire można ponadto tak zaprogramować, by po wystrzeleniu samodzielnie trzymał się
kursu, dzięki czemu strzelec nie musi ujawniać się aż do momentu tuż przed trafieniem. Pocisk może lecieć po lini prostej (w ataku bezpośrednim) lub poruszać się po torze ukośnym, co zwiększa zasięg i zapewnia korzystniejszy kąt uderzenia w opancerzony cel. Śmigłowce Apache sił lądowych są wyposażone w laserowy wskaźnik celu, ale Cobry piechoty morskiej nie posiadają systemów laserowego naprowadzania. Planuje się
jednak instalowanie na ich pokładach nocnego systemu naprowadzania NTS (Night Targeting System), począwszy od roku 1996. Do chwili zakończenia tego przedsięwzięcia śmigłowce Cobra będą stały przed trudnym zadaniem koordynacji taktycznej i będą 130
musiały polegać na naprowadzaniu laserowym wykonywanym przez naziemnego wysuniętego obserwatora lub z pokładu śmigłowca UH-IN wyposażonego w jeden z trzech
systemów Nitę Eagle, pochodzących z zaniechanego przez siły lądowe programu zdalnie pilotowanych maszyn Aąuila. Podczas Pustynnej burzy Cobry piechoty morskiej, współdziałając z jednostkami do zwalczania czołgów i śmigłowcami UH1N, zniszczyły 159 celów. Każda cobra może transportować po osiem pocisków Hellfire podwieszonych na szynach pod jej szczątkowymi skrzydłami. W 1994 cena jednego egzemplarza tej broni
wynosiła 35 000 dolarów. Pocisk ziemia-powietrze Hughes MIM92 Stinger Drużyna piechoty morskiej z 26. MEU (SOC) wyposażona w pociski ziemia - powietrze Stinger w pogotowiu na pokładzie USS Wasp (LHD-1). Drużyny takie często dyżurują na okrętach marynarki wojennej, aby w razie potrzeby unieszkodliwić samoloty przeciwnika, gdyby jakimś cudem udało im się przedrzeć przez system obrony
przeciwlotniczej okrętu Fot. John D. Gresham Ostatni raz amerykańskie siły powietrzne walczyły z lepszym od siebie przeciwnikiem w 1942 roku w Tunezji - była to niemiecka Luftwaffe i włoska Regia Aeronautica. Największe „zagrożenie" lotnicze w Wietnamie i w 1991 roku w Zatoce Perskiej stanowiły pomyłki naszych własnych wojsk i
sprzymierzeńców. Przeciwników nie należy jednak lekceważyć nawet najbardziej archaiczne siły powietrzne któregoś z krajów Trzeciego Świata mogą zadać poważne straty desantowi marines w ciągu kilku krytycznych godzin po wylądowaniu. Mimo że oddziały lądowe piechoty morskiej wierzą w swoich powietrznych braci, na których nie trzeba z reguły długo czekać, są na wszelki wypadek dobrze uzbrojone w środki obrony
przeciwlotniczej. Każda jednostka ekspedycyjna piechoty morskiej ma zwykle do dyspozycji pluton obrony przeciwlotniczej wyposażony w rakiety MIM-92 Stinger, które od 1982 roku zaczęły zastępować popularne w latach sześćdziesiątych pociski Redeye. W skład takiego plutonu wchodzą trzy wozy terenowe HMMWY każdy z trzyosobową załogą. Stinger jest fabrycznie zapieczętowany w jednorazowej rurze i może być długo przechowywany. Rurę wyrzutni mocuje
się do rękojeści (czasami z anteną systemu identyfikacji „swój-obcy") i strzał z ważącej 15,4 kg konstrukcji jest oddawany z ramienia. W uchwyt wyrzutni wbudowany jest radiowy system naprowadzająco-informujący, dzięki któremu strzelec wie, kiedy pocisk namierzył cel. 131
W normalnych warunkach załoga wozu bojowego zostanie zaalarmowana o
zbliżaniu się wrogiego samolotu przez radio z radiolokatorów obserwacji okrężnej. Stinger ma 1,5 m długości, 7 cm średnicy i waży 5,7 kg w chwili oddawania strzału. Jego zasięg jest uwarunkowany prędkością samolotu; oficjalne źródła podają przedział od 1 do 8 km. Samo-naprowadzająca głowica pocisku jest inteligentna i analizuje wiele elementów otoczenia. Nie musi kierować się bezpośrednio na rozgrzany
układ wydechowy celu, gdyż jest dostatecznie wrażliwa, by wyczuć, że cały samolot jest cieplejszy od powietrza. Głowica pocisku zaostała zaprojektowana przez Hughes Missile Systems i ma wbudowany mikroprocesor, który można przeprogramować w zależności od podjętych przez wroga przeciwdziałań. Pojazd obrony przeciwlotniczej Avenger należący do 26. MEU (SOC) podczas
ćwiczeń w Tunezji w 1995 roku. Ma on podwozie HMMWV i jest uzbrojony w 8 pocisków Stinger i karabin maszynowy kal. 12,7 mm. Fot. U.S. Marinę Corps W 1994 roku koszt jednego pocisku wynosił 38 000 dolarów i piechota morska miała na składzie 13 431 sztuk tej broni. Po raz pierwszy stingery zostały zastosowane w warunkach bojowych podczas konfliktu argentyńsko-
brytyjskiego w 1982 roku. Sporo stingerów zostało dostarczonych afgańskim partyzantom podczas długiej wojny o wyzwolenie spod okupacji Związku Radzieckiego. Okazały się one zadziwiająco skuteczne w rękach niepiśmiennych, ale zdeterminowanych ludzi. Stinger posiada zapalnik uderzeniowy dla celów bezpośrednich i zapalnik zbliżeniowy, który powoduje rozerwanie pocisku, gdy głowica nie uderzy w cel - w takim wypadku jest
on rażony odłamkami. Pocisk ma też detonator czasowy, który po pewnym czasie powoduje eksplozję rakiety, by nie doszło do wypadku. Najciekawszym ostatnio pomysłem zakładającym wykorzystanie stingerów w piechocie morskiej jest projekt pojazdu obrony przeciwlotniczej Avenger. Pojazd ten został skonstruowany w zakładach Boeinga na bazie nadwozia HMMWY Posiada on obrotową wieżyczkę, w której znajduje się
system obserwacji w podczerwieni (FLIR), dalmierz laserowy, karabin maszynowy M2 kalibru 12,7 mm i dwa czteroprowadnicowe zasobniki pocisków. W plutonie obrony przeciwlotniczej MEU (SOC) znajdą się dwa takie pojazdy z trzyosobowymi załogami, co powinno zapewnić marines podstawową ochronę przed atakiem z powietrza. W połączeniu ze wsparciem okrętów eskorty i być może
pododdziału harrierów MEU (SOC) wyposażonych w pociski powietrze-powietrze 132
zapewnią one walczącym na lądzie marines możliwość skutecznego odpierania ataków powietrznych do czasu przybycia jednostek drugiego rzutu. Przyszłość: pocisk Javelin produkcji konsorcjum Texas Instruments/Martin Żołnierze piechoty morskiej strzelają samonaprowadzają-cymi pociskami przeciwczo-łgowymi Javelin produkcji Texas Instrument i Lockheed Martin. Ta przenośna broń zostanie
wprowadzona do służby w piechocie morskiej za kilka lat Texas Instruments Javelin reprezentuje nową generację precyzyjnie kierowanych samonaprowadzających pocisków przeciwczołgowych typu „wystrzel i zapomnij". Wspólny
program sił lądowych i piechoty morskiej o nazwie AAWS-M (Advanced Anti-tank Weapon System – Medium), zapoczątkowany w 1989 roku, przewiduje wyposażenie korpusu w 1997 roku w pierwszą niewielką serię tych pocisków - 140 sztuk. Plutony i kompanie broni ciężkiej zostaną w nie uzbrojone do końca 1999 roku. Maksymalny poziom nasycenia tą bronią sił lądowych i piechoty morskiej roku
wyniesie 31 269 pocisków i 3 541 układów naprowadzających w roku 2004, ale jeśli nie wybuchną żadne wojny, należy się spodziewać redukcji tych liczb. Na pierwszy rzut oka wydaje się, żeJavelin ma dokonać rzeczy niemożliwej. Nie sposób wyobrazić sobie „precyzyjnego sterowania” bez udziału człowieka, który czuwałby nad lotem pocisku aż do trafienia w cel. Dobrym przykładem realizacji tej zasady
jest powszechnie stosowany od początku lat siedemdziesiątych i szczerze znienawidzony przez żołnierzy przenośny pocisk przeciwczołgowy M-47 Dragon produkowany przez Mc Donnel Douglas. Żołnierz musi oddać strzał w przysiadzie i przez cały czas lotu pocisku obserwować cel przez teleskopowy celownik (do 12 sekund na 1 km zasięgu). Komendy sterujące są przekazywane przewodami
rozwijanymi ze szpul na pocisku i wyrzutni. Gdy nieprzyjaciel zauważy błysk wystrzału i dym, niewątpliwie natychmiast zareaguje. Jeśli kanonierowi zadrży ręka, pocisk prawdopodobnie uderzy w ziemię lub minie cel. Javelin działa na innej zasadzie. Ponieważ jego część stanowi inteligentne urządzenie naprowadzające analizujące obrazy w podczerwieni, łączy on w sobie zalety precyzyjnego
kierowania i samonaprowadzania. Oprogramowanie pocisku „pamięta" termiczną charakterystykę celu sporządzoną w chwili odpalenia. Po wystrzeleniu pocisk „wie" czego 133 i jak ma szukać, nawet jeśli cel porusza się. „Wie" także, jak manewrować tuż przed trafieniem: wzbija się ponad cel, po czym nurkuje, aby uderzyć w miejsce, gdzie pancerz jest najcieńszy. Jeśli cel znajduje się
wewnątrz budynku lub jest zakryty od góry, kanonier może oddać strzał bezpośrednio, po torze prostoliniowym. Javelin składa się z dwóch zespołów: pocisku umieszczonego w wyrzutni jednorazowego użytku oraz wielokrotnie wykorzystywanego układu naprowadzającego (Command Launch Unit - CLU), który wygląda jak duży aparat fotograficzny z zaciskowymi uchwytami. Ten ważący 6,4 kg układ żołnierz musi najpierw połączyć z rurą
wyrzutni pocisku, potem położyć na ramieniu cały zespół o wadze 22,4 kg, włączyć baterię (zapas energii starcza na cztery godziny) i spojrzeć w okular celownika. W ciągu dnia jest to czterokrotnie powiększający celownik teleskopowy, w nocy zaś, podczas burzy piaskowej, w dymie, we mgle lub innych warunkach ograniczających widoczność działa on jako FLIR i widać w nim zielono-czarny obraz
termiczny pola walki, który można czterokrotnie powiększyć lub dziewięciokrotnie zmniejszyć. Javeliny mogą być odpalane z pomieszczeń zamkniętych - nie emitują niebezpiecznych gazów wylotowych. Mały silnik rozruchowy, uruchamiający się zaledwie na 0,1 sekundy, wyrzuca pocisk z rury wyrzutni na bezpieczną odległość, a wtedy włącza się główny silnik rakiety. Maksymalny zasięg pocisku wynosi 2 km. Jego
głowica jest podwójna, na wypadek trafienia w pancerz przekładkowy lub reakcyjny. Najpierw eksploduje mały ładunek kumulacyjny w celu przebicia zewnętrznej warstwy pancerza. Kilka mikrosekund później wybucha główny ładunek kumulacyjny, który ma zniszczyć cel. Javelin jest skuteczny i zabójczy. Został uznany za pierwszy człon nowej generacji „inteligentnych" pocisków kierowanych
w amerykańskich siłach zbrojnych. Reakcja piechoty morskiej na tę broń jest tak entuzjastyczna, że na długo przed dostarczeniem jej do jednostek dowództwo postanowiło, iż będzie to podstawowa broń przeciwpancerna zainstalowana na nowych pływających transporterach opancerzonych AAAV Jeszcze o niej usłyszycie. 134
Przyszłość: pocisk Predator produkcji Lockheed Marinę Loral Aeronutronic Przekrój pocisku przeciwczołgowego Predator zaprojektowanego dla piechoty morskiej przez Lockheed Martin Loral Missile
Systems. Po prawej stronie przedstawiono wyrzutnię Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Pomimo wszystkich niedoskonałości M72 LAW marines z sentymentem wspominają swoje stare wyrzutnie. Lekkie i niewielkie, umożliwiały trafienie i zniszczenia prawie wszystkiego, co było mniejsze od
czołgu, choć tylko z małej odległości. Mogły być (i były) noszone przez każdego marinę w oddziale strzeleckim, dzięki czemu nie brakowało ich na polu walki. Niestety, pod koniec lat siedemdziesiątych wycofano je ze służby i zaczęto zastępować bronią cięższą i bardziej wyspecjalizowaną, na przykład AT-4. Żołnierze, którzy cały czas chcieli mieć broń podobną do M72, dopięli swego i rozpoczęto prace nad nową
bronią tego typu godną XXI wieku. Owocem tych wysiłków jest pocisk Predator, znany początkowo pod nazwą SRAW (Short Rangę Assault Weapon). Prace projektowe nad tym pociskiem rozpoczęły się na początku lat osiemdziesiątych i zostanie on wprowadzony użytku około 2000 roku. Waży 8,6 kg, ma 89 cm długości i jest umieszczony w wyrzutni jednorazowego użytku. Planuje się, że będzie
wydzielany strzelcom podobnie jak amunicja. Predatory, podobnie jak javeliny, posiadają silnik „miękkiego startu", dzięki czemu mogą być bezpiecznie odpalane z pomieszczeń. Cena za jedną sztukę tej broni nie jest wygórowana (około 5 000 dolarów w 1996 roku), ponieważ nie posiada ona kosztownych systemów precyzyjnego naprowadzania i termowizyjnych. Dla jej efektywnego działania w promieniu do 600 m wystarcza kilka
elektronicznych i mechanicznych elementów działających na zasadzie autopilota inercyjnego. Po odpaleniu pocisku w kierunku nieruchomego celu autopilot kieruje lotem w zależności od wiatru, rzeźby terenu i siły ciągu silnika. Jeżeli namierzany cel porusza się (z prędkością nie większą niż 35,4 km/h), autopilot rejestruje najpierw prędkość poprzeczną poruszającego się obiektu i oblicza kąt strzału konieczny do uzyskania
trafienia. Zadanie strzelca sprowadza się do wzięcia celu na muszkę i pociągnięcia za spust. W głowicy pocisku znajduje się niezwykle wrażliwe urządzenie do wykrywania celu łączące w sobie mały dalmierz laserowy (wygięty w górę i w dół w celu namierzenia krawędzi obiektu) i magnetometr reagujący na masę celu. Kiedy program pocisku 135
„decyduje", że znajduje się on dokładnie nad celem, następuje eksplozja ważącej 2,25 kg głowicy, która kieruje formowany wybuchowo penetrator z metalu ciężkiego (podobny do stosowanego w TOW-2B) na znajdujący się poniżej cel z prędkością odpowiadającą liczbie 5 Machów. Podczas prób na wycofanych z użytku czołgach M-48 pocisk przebijał nie tylko górny pancerz pojazdu, lecz często również podwozie. Loral zaproponował też
siłom lądowym wersję pocisku do „bezpośredniego ataku" z prostą, ciężką, eksplodującą lub zapalającą głowicą. Minimalny zasięg pocisku, uwarunkowany bezpieczeństwem strzelca, wynosi 17 m, co czyni tę broń wręcz idealną do walki partyzanckiej w terenie zabudowanym lub w lesie. Maksymalna prędkość lotu pocisku wynosi 300 m/s i pokonanie dystansu 500 m zajmuje mu 2,25 sekundy. Ze względu na wielkość i wagę predatora
jeden marinę może nieść nie więcej niż jeden pocisk, ale broń ta zapewnia oddziałowi strzeleckiemu skuteczną siłę ognia przeciwpancernego. Oba systemy Javelin i Predator mogą być i zapewne będą dalej rozwijane, dzięki czemu znajdą się na polu walki w XXI wieku. Bojowe pojazdy opancerzone Współczesna piechota morska dysponuje niewielką liczbą środków pancernych,
stanowią one jednak wystarczające wsparcie dla jej podstawowych jednostek organizacyjnych - oddziałów strzeleckich. Ich zadaniem jest wspomaganie marines na polu walki. Ciągniki pływające mają dostarczyć wojsko na brzeg pod ochroną pancerza. Lekkie pojazdy opancerzone (Light Armored Vehicles - LAV) mają służyć do przeprowadzania rozpoznania i stanowić element systemu obrony przeciwczołgowej.
Niewielka liczba czołgów stanowi dobre wzmocnienie dla pozostałych jednostek tak w działaniach ofensywnych, jak defensywnych. Wszystki te pojazdy należą do arsenału Marinę Corps nie dlatego, że można je łatwo utrzymać i dyslokować, ale dlatego, że są naprawdę niezbędne na polu walki. Z tego właśnie powodu dowództwo korpusu zadaje sobie pytanie, jaka będzie przydatność czołgów i wozów bojowych w nadchodzących
latach. Odpowiedzi na nie powinien za jakiś czas dostarczyć zakrojony na szeroką skalę projekt o nazwie Sea Dragon opracowywany w Laboratorium Metod Walki w Quantico. Tymczasem pojazdy pancerne będą częścią wyposażenia korpusu. 136
Czołg M1A1 Abrams produkcji General Dynamics Czołg M1A1 Abrams należący do BLT 2/6 na pokładzie ładunkowym USS Whidbey Island (LSD41). Otwory w tylnej
części służą za wlot powietrza i wylot gazów spalinowych Fot. John D. Gresham Pierwsze czołgi pojawiły się w piechocie morskiej w czasie drugiej wojny światowej i były to jednostki wycofane z sił lądowych. Mimo że towarzyszyły one marines w praktycznie wszystkich operacjach, nigdy nie stanowiły rdzenia jej wyposażenia bojowego. Czołgi,
używane zawsze do wspierania oddziałów strzeleckich, operowały najczęściej w ramach małych jednostek organizacyjnych plutonów i kompanii. Między latami sześćdziesiątymi a konfliktem w Zatoce Perskiej na początku lat dziewięćdziesiątych siły pancerne piechoty morskiej składały się z czołgów M48 i M60 Patton. Były to ostatnie amerykańskie czołgi o jednolitej (nadwozie i wieżyczka) lanej konstrukcji i godnie nam służyły przez prawie
trzydzieści lat. W realiach lat dziewięćdziesiątych okazały się jednak przestarzałe pod wieloma względami - przede wszystkim manewrowości, siły ognia i bezpieczeństwa załogi. Nie znaczy to, że patrzono na nie niechętnie, gdy dołączyły do sił walczących w Zatoce Perskiej. Wręcz przeciwnie, gdy czołgi M60 należące do 3. Batalionu Czołgów 1. MEF zjechały z ramp okrętów 3. MPSRON, były pierwszymi jednostkami pancernymi
uczestniczącymi w Pustynnej tarczy w sierpniu 1990 roku. Te wyposażone w reaktywny pancerz czołgi utrzymywały zajęte pozycje aż do chwili przybycia czołgów M1A1 z 24. Dywizji Zmechanizowanej dowodzonej przez generała brygady (wówczas) Barry'ego McCaf-freya. Nawet po pojawieniu się na miejscu akcji jednostek pancernych sił lądowych jesienią 1990 roku marines korzystali ze swoich wysłużonych M60. Ograniczone
możliwości operacyjne starych pattonów nie umknęły uwadze Dowództwa Centralnego (CENTCOM) i z tego powodu siły 1. MEF zostały wzmocnione nowocześniejszymi czołgami i pojazdami pancernymi brytyjskiej 7. Brygady Pancernej („Szczury pustyni") i Brygady „Tygrys" 2. Dywizji Pancernej. Podczas coraz intensywniejszych przygotowań do Pustynnej burzy dowództwo piechoty morskiej stwierdziło, że niedostatecznemu
wyposażeniu korpusu w czołgi trzeba jakoś szybko zaradzić i poprosiło o przyspieszenie wprowadzenia do służby czołgów M1A1. 137
Pomysł uzbrojenia korpusu w czołgi M1A1 narodził się pod koniec lat osiemdziesiątych i przeprowadzono wtedy testy użyteczności tych maszyn dla marines. Potrzeby i wymagania piechoty morskiej nie zostały uwzględnione w trakcie
projektowania i budowy nowych maszyn przez Dowództwo Czołgów i Pojazdów Bojowych (TACOM) mieszczące się w Warren w stanie Michigan. Marines tradycyjnie nie byli proszeni o wyrażenie opinii w fazie projektowania i wprowadzania do służby nowych czołgów, więc Ml nie był wyjątkiem Nie znaczy to, że był to czołg kompletnie nie przystający do potrzeb piechoty morskiej. Został on tak
zaprojektowany, by mogły go przenosić samoloty transportowe C-5 Galaxy i C-17 Globemaster, bez jakiegoś szczególnego uwzględnienia potrzeb i wymagań piechoty morskiej. Pod koniec lat osiemdziesiątych przestarzałość M60 stała się dla dowództwa Marinę Corps oczywista i rozpoczęto starania o wyposażenie korpusu w czołgi Abrams. Do najważniejszych modyfikacji konstrukcyjnych w czołgach
przeznaczonych dla piechoty morskiej należy zaliczyć zainstalowanie zestawu do forsowania rzek, który zapewnia stały dopływ powietrza do gazowej turbiny napędowej. Dodano także kilka wyciągów powietrza, które są instalowane podczas przepraw wodnych lub po opuszczeniu przez czołg okrętu desantowego, a przed wjazdem na plażę. Początkowo planowano zamówienie niewielkiej liczby - około
100 sztuk - Ml dla unowocześnienia bazy pancernej korpusu. Wydarzenia na początku lat dziewięćdziesiątych pokrzyżowały jednak te zamierzenia. Kiedy w listopadzie okazało się, że w celu wyparcia Irakijczyków z Kuwejtu trzeba będzie przeprowadzić ofensywę lądową, ówczesny komendant korpusu, generał Al 138 Gray, nie chcąc posyłać swoich marines do walki w przestarzałych czołgach,
poprosił TACOM o przydział czołgów dla całego 2. Batalionu 1. MEF. Batalion ten walczył na płonących polach naftowych Kuwejtu w lutym 1991 roku. Od tej chwili każdy batalion czołgów w piechocie morskiej został uzbrojony w M1A1. W tym samym czasie korpus zakupił wystarczającą liczbę czołgów dla wszystkich trzech MPSRON stacjonujących w różnych punktach globu. Z ostatnimi
kilkuset maszynami nie było łatwo pochodziły one z rezerwy sił lądowych, które nie były wtedy skłonne rozstać się z nawet niewielką liczbą czołgów. Tak czy owak fundusze przeznaczone pierwotnie na zakup M1A1 dla piechoty morskiej zostały w końcu wydane na produkcję nowoczesnych czołgów M1A2, bardziej zaawansowanych technicznie niż model A1. M1A1 nie ma nowoczesnych linii
przesyłania danych i elektroniki późniejszych M1A2, ale posiada ten sam ciężki pancerz z dodatkiem zubożonego uranu, specjalną głęboko penetrującą amunicję M829 i takie same silniki jak czołgi sił lądowych. Dla marines nie stanowi to problemu, bo w każdym ich plutonie są tylko cztery czołgi i nie są im potrzebne dodatkowe systemy dowodzenia i sterowania, w które są wyposażone
M1A2. Nie znaczy to jednak, że w przyszłości marines nie zechcą mieć do dyspozycji maszyn w tej właśnie wersji. Nowoczesne pływające transportery opancerzone AAAV mają posiadać łącza tego rodzaju na tzw. „cyfrowym polu walki" XXI wieku, nie należy się więc dziwić, jeśli piechota morska zmieni swoje zamówienie w General Dynamics Land Systems i zamiast M1A1 otrzyma M1A2. Jednym z ciekawszych epizodów
krótkiej do tej pory historii czołgu M1A1 było włączenie go do działań 26. MEU (SOC) w sierpniu 1995 roku. Był to pierwszy od pięciu lat udział czołgów w operacji desantu morskiego, co nastąpiło w wyniku zmiany poglądów ludzi odpowiedzialnych za operacje desantowe. Dowódca jednostki, pułkownik Jim Battaglini, którego później lepiej poznamy, chciał włączyć do swojej jednostki pluton
czterech czołgów, szczególnie podczas operacji na Półwyspie Bałkańskim. Decyzja ta została poprzedzona staranną analizą zalet i słabości czołgów. Do niewątpliwych zalet należało zaliczyć odporność pancerza, siłę ognia i zdolność manewrową. Wysoka celność gładkolufowych dział kalibru 120 mm czterech czołgów gwarantowała skuteczność ognia większą niż z dział kalibru 127 mm znajdujących się na krążownikach klasy Aegis. Po
drastycznym ograniczeniu potencjału wsparcia ogniowego w ciągu poprzednich pięciu lat możliwość odzyskania dawnej siły ognia okazała się wystarczającym argumentem, by wziąć na pokład te ważące 67 ton kolosy. Waga tych czołgów okazała się jednak również ich wadą. Poduszkowiec LCAC może przewieźć tylko jeden taki czołg, a na barce LCU zmieszczą się zaledwie dwa. Jednostki obu typów mogą działać tylko na względnie
139 spokojnym morzu i przy niskiej fali przybrzeżnej. Trzeba dodać, że czołgi M1A1 wymagają znacznego wsparcia logistycznego: zużycie paliwa dieslowskiego typu JP-8 wynosi 5,50 l/km, liczba niezbędnych części zamiennych jest bardzo duża, a ponadto trzeba dodatkowo zabrać pojazd ewakuacyjny M88. Wszystko to stanowi spory dodatek do ładunku przewożonego przez ARG.
Pomimo tych niedogodności pułkownik Battaglini ocenił, że korzyści pfynące z posiadania czołgów są warte pewnych wyrzeczeń i pierwsza w historii operacja desantu morskiego z udziałem czołgów M1A1 została uznana za udaną. Na tym się zapewne nie skończy. Należy przypuszczać, że czołgi M1A1 staną się częścią uzbrojenia piechoty morskiej w XXI wieku. Lekki transporter opancerzony (Light
Armored Vehicle - LAV) Pod koniec lat siedemdziesiątych dowództwo piechoty morskiej zaczęło się niepokoić brakiem solidnego pojazdu opancerzonego przeznaczonego do wykonywania zadań rozpoznawczych i transportowych. Potrzeba było czegoś mniejszego, szybszego i zwinniejszego niż czołg M60, transporter LVTP-7 czy AAV-7. Piechota morska nie posiadała jednostek kawalerii
pancernej, które w wojskach lądowych stanowiły i stanowią trzon sił operacyjnych, lecz znaczna rozbudowa potencjału pancernego państw Układu Warszawskiego w latach siedemdziesiątych poważnie zaniepokoiła dowództwo korpusu. Obawiało się ono, że bez znaczniejszych sił zwiadu i rozpoznania MAGTF mogą zostać pobite, zanim zdołają się przygotować do odparcia ataku. W takich okolicznościach
marines rozpoczęli nowy program budowy lekkich pojazdów opancerzonych wspierających ich operacje. Założenia projektowe były trudne do realizacji - pojazd miał być opancerzony i zdolny do unieszkodliwiania opancerzonych pojazdów rozpoznawczych i transporterów wroga. Miał być przewożony przez tak mały samolot transportowy jak C-130 Hercules lub transportowany podwieszony pod kadłubem śmigłowca CH-53E Super Stal ion. Oznaczało
to, że LAV nie mógł ważyć więcej niż 16 ton i było prawie pewne, że będzie musiał poruszać się na kołach, a nie na gąsienicach. To wszystko złożyło się na nowy, niezwykły w tamtych czasach typ pojazdu opancerzonego - samochód pancerny. Samochody pancerne przewożą znaczną ilość uzbrojenia na podwoziu o wadze dwa razy mniejszej niż podwozie pojazdu gąsienicowego. Są bardzo szybkie w korzystnych warunkach
terenowych, choć na terenie nierównym i w złych warunkach po-godowodrogowych (śnieg, błoto itd.) spisują się gorzej. Już od pierwszej wojny światowej są używane z powodzeniem przez grupy rozpoznawczo-zwiadowcze. Do konkursu na projekt i budowę LAV stanęło osiem zakładów, a zwycięzcę ogłoszono w 1982 roku. Był nim kanadyjski Detroit Diesel General Motors (DDGM), który 140
dostarczył podwozie, oraz Delco Electronics (część Hughes i General Motors), który zbudował i zintegrował wieżyczki z konstrukcją. Projekt ten był oparty na zaprojektowanej przez MOWAG szwajcarskiej Piranii ośmiokołowym pojeździe z napędem dieslowskim wyposażonym w działo M242 kalibru 25 mm Bushmaster i karabin maszynowy M240G kalibru 7,62 mm w wieżyczce. Ten szybki i zwinny pojazd może przewozić w tylnym
przedziale sześciu żołnierzy, dlatego jest to zarazem mały transporter opancerzony. Mimo że LAV nie był tak imponujący i skomplikowany jak właśnie wchodzący do służby wóz bojowy piechoty M2/3 Bradley (Infantry Fighting Vehicle - IFV), dobrze spełniał swoje zadanie i kosztował tylko 900 000 dolarów - o połowę mniej niż M2/3. Pojazd ten jest szybszy niż Bradley i można go używać w bardziej zróżnicowanych warunkach. Ponieważ
LAV był oparty na istniejącym już wcześniej modelu, produkcja ruszyła szybko i pierwsze egzemplarze oddano do użytku w połowie lat osiemdziesiątych. Pierwotna wersja pojazdu była tak dobra, że opracowano kilka jej odmian. Wszystkie zostały zbudowane na podwoziu DDGM i miały załogę złożoną z kierowcy, dowódcy, strzelca i personelu specjalistycznego. Kierowca siedzi po lewej stronie w przedniej części pojazdu i operuje
kierownicą przypominającą te ogólnie stosowane w innych pojazdach kołowych. Pozostałe elementy systemu kierowania pojazdem (gaz, hamulce itd.) również przypominają konwencjonalne rozwiązania stosowane w pojazdach cywilnych i LAV jest ogólnie rzecz biorąc dobrym samochodem. Wszystkie wersje LAV są uzbrojone w osadzony na podstawie czopowej karabin maszynowy M240G kalibru
7,62 mm z dwustoma gotowymi do strzału nabojami (osiemset w zapasie) oraz w osiem wyrzutni pocisków dymnych załadowanych ośmioma granatami (osiem w zapasie). Są to też pojazdy w pełni pływające i przystosowane do forsowania rzek, jezior i innych przeszkód wodnych. Przygotowania przed wjazdem do wody nie trwają dłużej niz trzy minuty. LAV jest napędzany silnikiem dieslowskim o mocy 275 KM produkcji General
Motors; napęd jest przenoszony na wszystkie osiem kół (8 x 8). Dlatego nawet na wyboistym lub stromym terenie LAV jest bardzo szybki. Na równej drodze może rozwinąć prędkość do 100 km/h, ”a przy spokojnej wodzie jest w stanie płynąć z prędkością około 10 km/h. Jego opancerzenie można określić jako „podstawowe", co oznacza, że pojazd wytrzyma uderzenie odłamków i pocisków ciężkiego karabinu maszynowego lub lekkiego
działa, ale nie oprze się pociskowi przeciwpancernemu mu lub czołgowemu. Z drugiej strony duża szybkość i manew-rowość umożliwiają mu ucieczkę przed niemal każdym zagrożeniem, z wyjątkiem być może śmigłowca szturmowego lub samolotu. 141
Istnieje wiele wersji LAV Oto niektóre z nich: ♦ LAV-25 - Jest to podstawowa wersja LAV, z działem M242 Bushmaster kalibru 25 mm i karabinem maszynowym
M240G kalibru 7,62 mm. Na czopowej podstawie może zostać zamontowany dodatkowy lekki karabin maszynowy. Działo dwuosobowej wieżyczki (dla dowódcy i strzelca) ma 210 gotowych do strzału pocisków: 150 burzących (highexplosi-ve - HE) kalibru 25 mm i 60 przeciwpancernych (armor-piercing AP). Zapasowe 420 sztuk pocisków można przewozić w tylnym przedziale, jeśli nie są tam transportowani
żołnierze. Ogółem do dyspozycji załogi jest 400 pocisków kalibru 25 mm i 1200 pocisków kalibru 7,62 mm. Działo i karabin są wyposażone w celowniki optyczne z intensyfikatorem światła w warunkach nocnych; nie ma jeszcze na wyposażeniu systemu obserwacji w podczerwieni FLIR. Stabilizowana wieżyczka jest zasilana elektrycznie pompowanym systemem hydraulicznym, dzięki czemu możliwe jest prowadzenie ognia w czasie jazdy.
Ogółem w służbie piechoty morskiej znajduje się 401 pojazdów LAV. ♦ LAV-AT - LAV-AT (Anti Tank) jest przeciwpancerną wersją LAV. Pojazd ten ma to samo podwozie co LAV-25 i jest wyposażony w podstawę podwójnej wyrzutni pocisków TOW zamiast wieżyczki działa kalibru 25 mm. Pozostała część standardowego uzbrojenia - czopowo zainstalowany karabin maszynowy M240G kalibru 7,62 mm z 400 pociskami -
142
jest taka sama jak na LAV-25. Dzięki dającej się unosić i opuszczać ruchomej podstawie
wyrzutni LAV może namierzyć i ostrzelać cele znajdujące się za wzniesieniem. Dwa gotowe do strzału pociski znajdują się w wyrzutni, a w przedziale amunicyjnym jest miejsce na dodatkowych 14 sztuk. Piechota morska posiada 95 egzemplarzy LAV-AT. ♦ LAV-AD - Najnowocześniejszą wersją pojazdu LAV jest jego wariant przeciwlotniczy - LAV-AD (Air Defense). Stanowisko broni stanowią tu dwa zestawy
czterech pocisków ziemia-powietrze Stinger i trzylufowe działo GAU-12 Gatling kalibru 25 mm. Wersja ta posiada też system FLIR oraz cyfrowe łącza transmisji danych do programowania wielu celów i jest lepsza niż powszechny dotychczas Avenger, wzorowany na wozach terenowych HMMWY Korpus zamówił 17 sztuk LAV-AD i z pewnością na tym się nie skończy. Pojazd LAV-C2 (wersja dowodzenia i
kontroli) z BLT 2/6 wyjeżdża z poduszkowca LCAC w 1995 roku w Tunezji Fot. U.S.MarineCorps ♦ LAV-C2 - Każda jednostka musi dysponować przynajmniej tymczasowymi bezpiecznymi stanowiskami dowodzenia, gdzie dowódcy mogą przyjmować meldunki i wydawać rozkazy. Stałe
stanowiska dowodzenia nie dają się utrzymać przez dłuższy czas, bowiem albo szybko zostają za bardzo w tyle za posuwającym się do przodu wojskiem, albo są niszczone ogniem artylerii lądowej lub lotniczej po namierzeniu przez radiolokatory wroga. Rozwiązanie tego problemu stanowi ruchome stanowisko dowodzenia. Piechota zakupiła ostatnio 50 pojazdów przystosowanych do tej funkcji. LAV-
C2 nie ma wieżyczek z uzbrojeniem, a przedział załogi i amunicyjny są połączone i wyposażone w namiot przedłużający tylną część pojazdu. Znajduje się tam cały zestaw urządzeń radiowych: cztery odbiorniki VHF, jeden odbiornik UHF/VHF, odbiornik określania położenia UHF, jedno radio HF i przenośny odbiornik VHF. ♦ LAV-L - Jednostki pancerne muszą być na bieżąco zaopatrywane w zapasy, jeśli mają skutecznie wykonywać swoje
zadania. Ponieważ pojazdy zaopatrzeniowe jednostek LAV biorą udział w operacjach bojowych, muszą być opancerzone. Korpus zakupił 94 pojazdy LAV w wersji logistycznej. Model ten, określony symbolem LAV-L, jest wzorowany na LAV-C. Posiada otwartą skrzynię ładunkową do 143 transportowania zapasów i jest wyposażony w ręcznie sterowany dźwig o nośności 500 kg
do podnoszenia ciężkich ładunków w rodzaju palet i silników. ♦ LAV-M - Jednym ze słabych punktów jednostek pancernych piechoty morskiej jest brak własnej artylerii. Siły lądowe mają przykładowo na wyposażeniu samobieżną haubicę M109A6 Paladin kalibru 155 mm. Marines opracowali i wprowadzili dotąd do swojego arsenału 50 pojazdów pancernych LAV uzbrojonych w moździerze i nazwanych LAV-M.
Moździerz M252 kalibru 81 mm, w który uzbrojony jest ten wóz, posiada 99 pocisków (5 gotowych do strzału, 94 w zapasie). Ta wersja LAV jest podobna do LAV-L i LAV-C konstrukcji z otwartą skrzynią. W tylnej części wozu znajduje się pokrywa zasłaniająca otwór, przez który może strzelać moździerz. W wozie znajduje się też podstawa i dwójnóg do umocowania moździerza po wyjęciu go z LAV
♦ LAV-R - Prawie każda rodzina pojazdów pancernych ma model ratowniczy i pojazdy LAV nie stanowią wyjątku. LAV-R może być wykorzystywany do holowania niesprawnych lub zniszczonych wozów na tyły w celu dokonania naprawy. Korpus posiada 45 pojazdów tego typu. Każdy jest wyposażony w czterotonowy dźwig wysięgnikowy, 13,6-tonową wciągarkę, baterię reflektorów szerokostrumieniowych, spawarkę
elektryczną, generator napięcia 120/230 V i generator hydrauliczny o mocy 10 kW. Opracowywane są również inne wersje pojazdów LAV. Warto tu wspomnieć o wersji przystosowanej do prowadzenia walki radioelektronicznej LAV-EW (Electronic Warfare), wyposażonej w pelengatory oraz urządzenia nasłuchu i zagłuszania. LAV-EW pojawi się w arsenale Marinę Corps jeszcze w tym stuleciu. Wśród krajów, których armie
korzystają z różnych wersji LAV, znajdziemy Australię, Kanadę i Arabia Saudyjską. Pomimo lekkiego pancerza i braku systemu obserwacji w podczerwieni FLIR wozy LAV zyskały opinię solidnych i skutecznych. Podczas Pustynnej burzy LAV spełniały funkcję kawalerii pancernej 1. MEĘ tropiąc oddziały irackie od bitwy o Al Kafji aż do ostatecznego wyzwolenia stolicy Kuwejtu. Tak się niefortunnie złożyło, że większość strat
wśród LAV nastąpiła w wyniku pomyłkowego ostrzału - jeden wóz został przypadkowo trafiony pociskiem TOW wystrzelonym z siostrzanego pojazdu, drugi zaś został zniszczony przez zabłąkany pocisk AGM-65 Maverick wystrzelony z pokładu samolotu A-IOA sił powietrznych.. 144
Gąsienicowe opancerzone transportery pływające LVTP-7 (Landing Vehicle, Tracked, Personnel) i AAV-7A1 produkcji United Defense Dwa nacierające AAV-7A1 podczas
ćwiczeń United Defense Nie ma chyba bardziej tradycyjnego zadania dla marines niż desant morski. Aby właściwie przeprowadzić taką operację, trzeba dysponować wysoce specjalistycznym pojazdem transporterem pływającym. Transporter pływający to
przedziwna hybryda, skrzyżowanie barki desantowej z transporterem opancerzonym, coś niemal nie do wyobrażenia. Pierwszym i najważniejszym warunkiem stawianym takiemu pojazdowi-amfibii jest pływalność. Musi on posiadać wystarczającą zdolność pływania przy wysokim stanie morza (fale do wysokości 3 m) i móc wylądować na plaży unikając zalania wodą lub ugrzęźnięcia. Oprócz tego powinien odznaczać się dobrą
manewrowością w zróżnicowanych warunkach terenowych, dysponować możliwością prowadzenia ognia we wszystkich kierunkach i chronić załogę przynajmniej przed ogniem z broni małego kalibru i odłamkami. Wszystkie te warunki, niektóre wręcz sprzeczne, trudno połączyć w jednym projekcie. Zastanówmy się: nasz pojazd ma przetransportować pluton (25 żołnierzy) z oddalonego od brzegu
o kilka kilometrów okrętu desantowego na plażę z prędkością przynajmniej 13 km/h, po czym powinien wjechać na ląd i posuwać się dalej z prędkością około 64 km/h. Powinien być opancerzony i zdolny do prowadzenia ognia. Oparta na tych założeniach konstrukcja nie jest może piękna, ale znacznie lepsza niż wszystkie dotychczasowe modele pływających pojazdów gąsienicowych. Marines nazywają ten pojazd „amtrak"
(od „amphibious tractor"). Jego historia zaczyna się w latach trzydziestych w Clearwater na Florydzie. Donald Roebling, wnuk Washingtona Roeblinga, legendarnego wizjonera, który zaprojektował most na Brooklynie, był podobnie jak jego dziadek ekscentrycznym milionerem i projektantem. Jednym z jego ulubionych projektów był gąsienicowy pojazd desantowy Aligator, który miał służyć w akcjach niesienia pomocy ofiarom
huraganów lub wypadków lotniczych w parku narodowym Everglades na Florydzie. Inżynierowie z pobliskiej Food Machinery Company (FMC), która wytwarzała maszyny produkujące puszki do soku pomarańczowego, pomogli mu w wolnym czasie skonstruować części do tej machiny. W 1938 roku piechota morska wysłała do Roeblinga oficera z prośbą o demonstrację urządzenia, ale ten odmówił. Potem
145 nastąpił atak na Pearl Harbor i Roebling zmienił zdanie. Jednak nawet w nowych okolicznościach wykazał się dużą dozą ekscentryzmu i odmówił przyjęcia od rządu tantiem za swój patent, a kiedy odkrył, że koszt budowy prototypu okazał się niższy o 4000 dolarów niż suma otrzymana z Departamentu Marynarki, zwrócił różnicę. Pod koniec wojny FMC (która stała się większościowym udziałowcem w
United Defense) zbudowała ponad 11 000 pojazdów LVT, nazywanych nieformalnie „wodnymi bawołami", w wielu wersjach. Po raz pierwszy zostały one użyte w akcji pod Guadalcanal w 1942 roku, gdzie transportowały wyposażenie, ale prawdziwa godzina chwały wybiła dla nich podczas bitwy o Tarawę w listopadzie 1943 roku. Planiści źle ocenili wysokość pływów i skalę trudności podczas
przeprawy przez usiane rafami wody atolu. Amtraki dotarły do brzegu, co przesądziło o losach inwazji, podczas gdy pozostałe pojazdy desantowe utknęły i zostały ostrzelane. Piechota morska sformowała dwanaście batalionów amtraków na Pacyfiku, a siły lądowe sformowały kilka innych w Europie – zostały one użyte jako szpica podczas przeprawy przez wezbrany Ren wiosną 1945 roku. Również później, w czasie wojny
koreańskiej amtraki odegrały kluczową rolę w desancie pod Inchonem. Podczas wojny w Wietnamie w 1964 roku standardowy am-trak (wersja LVTP-5) ważył 40 ton i przewoził 37 żołnierzy, miał rampę na dziobie i benzynowy silnik z tyłu. Był to solidny pojazd, ale nie sprawdzał się w dżungli i na polach ryżowych Indochin. Jego zbiorniki paliwowe zamontowano pod podwoziem, co miało fatalne skutki po
najechaniu na minę. Z tego powodu marines woleli w czasie jazdy przebywać w górnej części pojazdu. Na wielu fotografiach widać często prowizoryczne nadbudówki na dachach LVTP-5 skonstruowane z worków z piaskiem lub siatki maskującej. Już przed wojną w Wietnamie dobrze wiedzieliśmy o wadach D/TP-5 i podjęliśmy kroki, aby im zaradzić. W 1963 roku dowództwo Marinę Corps ogłosiło
konkurs na mniejszy, tańszy i sprawniejszy w terenie amtrak. Pierwszy prototyp o nazwie LVTPX-12 skonstruowany przez FMC został dostarczony w 1967 roku i po niewielkich modyfikacjach zaczęto go produkować w 1971 roku jako LVTP-7. Produkcję zakończono w 1983 roku wprowadzeniem do służby nowej, ulepszonej wersji tego pojazdu oznaczonej symbolem LVTP-7A1 (lub AAY-7A1).
Według nowego projektu zmodernizowano 995 standardowych LVTP i zamówiono 403 nowe maszyny. W LVTP-7 są wyposażone jednostki piechoty morskiej armii Argentyny, Brazylii, Włoch, Korei Południowej, Hiszpanii, Tajlandii i Wenezueli. AAV-7 to duże pudło (7,9 m x 3,3 m x 3,Im) wykonane ze stopu aluminium, lekko spiczaste na jednym końcu. Wersja pancerna EAAK waży 21 ton bez
ładunku. Bliżej 146 prawej burty pojazdu znajduje się bryła wieżyczki ze stanowiskiem broni, bliżej lewej zaś wystają dwie mniejsze wieżyczki z włazami dla sierżanta plutonu i kierowcy. Marines wchodzą i wychodzą przez pokaźną, hydraulicznie uruchamianą furtę rufową lub przez umieszczone w niej małe drzwi. Wnętrze pojazdu jest pozbawione komfortu - rząd ławek
pod ścianami i dodatkowa przestawna ławka na środku. Dieslowski silnik o mocy 400 KM produkcji firmy Cummins znajduje się z przodu po prawej stronie i jego masywny blok daje siedzącej za nim załodze dodatkową ochronę. Marines często skarżą się na system wentylacji, który podobno zasysa spaliny do wnętrza kabiny. Faktycznie, spaliny oleju napędowego nie pachną, ale napędzane nim pojazdy nie są tak narażone na ryzyko
eksplozji jak pojazdy benzynowe. Podobnie skonstruowany silnik zastosowano w pancernym wozie bojowym piechoty (IFV) M2/3 Bradley. AAV-7 ma na każdej burcie po sześć opasanych gąsienicą kół, każde z drążkiem skrętnym w systemie zawieszenia. W wodzie pojazd jest napędzany podwójną pompą strumieniową, która zasysa wodę ponad gąsienicami i wyrzuca ją w tempie 53 000 litrów na minutę. Deflektory strumienia
pomp umożliwiają obrót pojazdu w miejscu o 360 stopni. Początkowo planowano wyposażenie jednoosobowej obrotowej wieżyczki w automatyczne działo kalibru 20 mm produkcji niemieckiej i współosiowy karabin maszynowy kalibru 7,62 mm Rozwiązanie to okazało się jednak niepraktyczne i ostatecznie w wieżyczkach umieszczono klasyczny, solidny ciężki karabin maszynowy M2 kalibru 12,7 mm ze zwykłym
celownikiem optycznym. Amunicja do tej broni - 1000 pocisków w taśmach - jest przechowywana w mieszczących po 200 pocisków pojemnikach. Zmodernizowana wieżyczka LVTP-7A jest zasilana silnikiem elektrycznym zamiast napędu hydraulicznego, a do karabinu maszynowego M2 jest doczepiony automatyczny granatnik Mkl9 kalibru 40 mm z 96 gotowymi do strzału pociskami w taśmach. Na zewnątrz wieżyczki
zamontowanych jest osiem wyrzutni granatów dymnych, które w kilka sekund mogą wytworzyć gęstą białą zasłonę. Przełącznik na konsoli rozdzielczej może spowodować zmieszanie paliwa z gazami w rurze wydechowej i emisję ciężkiego, ciemnego dymu maskującego, kosztem jednak wysokiego zużycia paliwa. Na lądzie AAV-7 może rozwinąć prędkość do 72 km/h. Jest w stanie pokonać
przeszkodę o wysokości 9 m, rów o szerokości 2,4 m, wjechać na wzniesienie pod kątem 60 stopni i zjechać z nachylonego o 40 stopni zbocza bez ryzyka wywrotki. Potrafi przejechać 483 km z prędkością 40 km/h. Kierowca dysponuje noktowizorem AN/WS-2 elektrooptycznym wzmacniaczem obrazu, tzw. zbieraczem gwiazd, który wzmacnia nawet najsłabsze światło. Maksymalną prędkość pojazdu w wodzie szacuje się na 13 km/h, ale
tylko na spokojnym morzu. AAV-7 radzi sobie na większej fali lepiej niż jakikolwiek inny 147 pojazd tego typu. Teoretycznie AAV-7 może płynąć z prędkością 9,6 km/h przez 7 godzin, ale zalecenia uwzględniające wytrzymałość załogi, możliwość kontrolowania operacji i prowadzenia nawigacji limitują maksymalny czas podróży w kierunku brzegu do jednej godziny. Pompa zęzowa o dużej
wydajności ma zabezpieczyć przedział załogowy przed zalaniem nawet przy wysokim stanie morza. Standardowe urządzenie nawigacyjne to tylko prymitywny kompas, ale wiele niedawno wyprodukowanych pojazdów ma już zainstalowany odbiornik GPS. Przed planowanym atakiem z morza plutony marines wchodzą do AAV-7 na pokładzie dokowym okrętu desantowego (LPD, LHD lub LSD). Najpierw napełnia się
zbiorniki balastowe okrętu, wskutek czego powstaje niewielkie przegłębienie na rufę, po czym otwiera się furtę rufową i amtraki wypływają na otwartą wodę. Włączają wtedy pompy strumieniowe i kierują się w stronę plaży. Zadanie pojazdu polega na bezpiecznym dostarczeniu marines jak najbliżej miejsca planowanej akcji, gdzie mogą oni natychmiast założyć swoje stanowiska. Amtra-ki mogą wtedy powrócić do okrętu macierzystego po
następną grupę żołnierzy lub zaopatrzenie - są w stanie zabrać do pięciu ton sprzętu, żywności i amunicji. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że kierowca i strzelec amtraka służą w batalionie transporterów, natomiast „pasażerami" są z reguły marines z plutonu piechoty będącego częścią kompanii strzeleckiej. Podczas Pustynnej burzy większość plutonów korzystała z tych samych amtraków przez cztery dni wojny, często wykorzystując je jako
samochody pancerne. Mankamenty AAV-7 dają się bardziej odczuć na lądzie niż w wodzie - pojazdy te są przede wszystkim zbyt duże i mają słaby pancerz (w Kuwejcie amtraki były wspierane przez LAV i czołgi). Operujący samodzielnie AAV-7 jest łatwym celem dla broni przeciwpancernej; jego aluminiowy pancerz został zaprojektowany tylko przeciwko pociskom z broni małego kalibru i
odłamkom. Niektóre wersje AAV-7 są wyposażone w przy-śrubowywaną dodatkową osłonę przeciwpancerną (EAAK), która zwiększa wagę transportera o kilkaset kilogramów, ale z drugiej strony stanowi skuteczną ochronę przed radzieckim przeciwpancernym karabinem maszynowym KPV kalibru 14,5 mm, w który uzbrojonych jest wiele śmigłowców, lekkich wozów bojowych i oddziałów broni ciężkiej.
Jednym z największych zagrożeń dla załogi pojazdu pancernego jest jego pożar na skutek przebicia pancerza granatem rakietowym lub kierowanym pociskiem przeciwpancernym. Amtrak jest wyposażony w automatyczny system ochrony przeciwpożarowej, w którego skład wchodzą szybko reagujące sensory na podczerwień i samoczynne gaśnice z halonem, gazem obojętnym używanym z powodzeniem do gaszenia pożarów. W praktyce silniki wozów bojowych
przez większą część akcji pracują na jałowym -biegu, 148
aby doładowywać akumulatory i podtrzymywać pracę radiostacji w
oczekiwaniu na rozkazy. Pojazd standardowy ma trzy radiostacje, wersja dowódcza zaś posiada sześć radiostacji VHF, jedną UHF i jeden odbiornik HF oraz dziesięciopunktowy system komunikacji wewnętrznej. W niedalekiej przyszłości pojawią się nowe radia typu SINCGARS, które znacznie poprawią zasięg i jakość pracy systemu łączności pojazdu. Obecnie eksploatowane AAV-7 pozostaną na służbie jeszcze przez około
15 lat, do chwili wprowadzenia ich ulepszonej wersji AAAV Do około 2006 roku, kiedy przewiduje się zakończenie prac nad nowym projektem, będą wypełniać swoją trudną i niebezpieczną misję. Przyszłość: nowoczesny pływający transporter opancerzony (AAAV) Prototyp nowoczesnego pływającego transportera opancerzonego (AAAV) podczas prób prędkości w
wodzie. AAAV będzie zdolny pokonać dystans 48 km z pełnym obciążeniem przy wysokim stanie morza w niecałą godzinę United Defense Program zastąpienia wysłużonych AAV7 przez nowy model jest kierowany z małego i niepozornego biura w Arlington w Wirginii. AAAV będzie najnowocześniejszym na świecie
modelem pojazdu opancerzonego, wyposażonym w funkcje, o jakich nikomu się dotąd nie śniło. Wszystko zaczęło się w latach siedemdziesiątych, kiedy piechota morska przystąpiła do wprowadzania modyfikacji w swoich założeniach operacyjnych dotyczących desantu morskiego. Od chwili, gdy generał Krulak senior poprowadził na manewry pierwszą jednostkę transporterów pływających, dowództwo Marinę Corps
wiedziało, że potrzebny jest pojazd rozwijający w wodzie większą prędkość. W latach siedemdziesiątych zapoczątkowano nawet program szturmowego pojazdu desantowego (Landing Yehicle Assault - LVA), ale okazał się on zbyt ambitny - nie istniały jeszcze technologie, które pomogłyby wcielić w życie założenia projektowe i dlatego w 1979 roku prace zostały przerwane. Nie trzeba być nadzwyczaj
przenikliwym, żeby wiedzieć, iż środki i metody prowadzenia walki w środowisku wodnym szybko się zmieniają. Dokonujące się przemiany nie wyeliminowały jednak potrzeby skonstruowania szybkiego transportera pływającego. Stało się wręcz na odwrót rozwój wydarzeń zdawał się przemawiać za koniecznością jego budowy. Wystarczył rzut oka na jakiekolwiek ze specjalistycznych
czasopism, aby zauważyć rosnącą liczbę rodzajów broni i systemów przeznaczonych do 149 atakowania jednostek nawodnych z okrętów, okrętów podwodnych, samolotów i baz na lądzie. Krótko mówiąc, było jasne, że im bliżej brzegu znajdą się okręty desantowe, tym bardziej będą zagrożone. Przypomnijmy, co przydarzyło się Brytyjczykom na Falklandach w 1982 roku: w ciągu niecałego
miesiąca działań wojennych Royal Navy straciła w rezultacie nalotów i ostrzału pociskami rakietowymi dwa niszczyciele, dwie fregaty, dwa okręty desantowe i kontenerowiec. Kilkakrotnie więcej jednostek uległo uszkodzeniu. Wniosek był oczywisty -jeśli pozostaniesz w zasięgu wzroku przeciwnika, zostaniesz trafiony, być może śmiertelnie. Doświadczenia z wojny o Falklandy nie należały do przyjemnych, a wszyscy,
którzy mieli jakiekolwiek pojęcie o realiach desantu morskiego, wiedzieli, że przyszłość będzie jeszcze gorsza. Wiadomo było, że już wkrótce trzeba się będzie trzymać jak najdalej od nieprzyjacielskiego wybrzeża i transportować oddziały z dalekich pozycji, aby ochronić swój potencjał desantowy. Dlatego właśnie piechota morska i marynarka zaczęły koncentrować uwagę na nowych
okrętach i jednostkach desantowych, które umożliwiłyby rozpoczynanie operacji desantowych w większej odległości od brzegu. Udział piechoty morskiej w tym przewrocie taktycznym sprowadza się do wykorzystania trzech nowych rozwiązań. Pierwsze z nich to poduszkowce LCAC, dzięki którym okręty desantowe mogą trzymać się w odległości ponad 90 km od brzegu. Drugie to napędzany śmigłowirnikami
samolot transportowy MV-22B Osprey, który zastąpi śmigłowiec CH-46E Sea Knight. Będzie on miał od swojego poprzednika większą prędkość, zasięg i nośność (trzykrotnie). Dzięki niemu okręty klasy Wasp (LHD1) będą mogły stacjonować ponad 200 mil morskich od brzegu, a jednocześnie dostarczą żołnierzy i sprzęt na brzeg w ciągu godziny. Trzecim elementem systemu umożliwiającego inicjowanie desantu „spoza linii horyzontu" (over-
the-horizon - OTH) będą transportery AAAV Transporter pływający AAAV będzie poruszać się z prędkością ponad 25 węzłów (45 km/h), dzięki czemu przenoszący go okręt desantowy pozostanie niewidoczny z plaży. Najważniejsze jednak jest to, że AAAV będzie najdoskonalszym wozem bojowym piechoty ze wszystkich kiedykolwiek zbudowanych, lepszym nawet niż M2/3 Bradley będący na
wyposażeniu sił lądowych. Takie wymagania mogą wydać się wygórowane, szczególnie w tak wczesnej fazie realizacji projektu (wybrano już głównego wykonawcę General Dynamics Land Systems), ale należy przyjrzeć się dokładniej intencjom piechoty morskiej, aby zrozumieć jej postawę. Muszę tu powtórzyć swoje wcześniejsze stwierdzenie: korpus dysponuje niewielką, dostosowaną do swoich potrzeb bazą techniczną. Wymagania
techniczne AAAV dokładnie jej odpowiadają i korpus zainwestował sporą część swojego 150 funduszu badawczo-rozwojowego w to przedsięwzięcie. Jakie więc cechy uczynią z IFV łódź wyścigową? Poniżej zestawiam najważniejsze właściwości AAAV: ♦ Opływowy kadłub - W ciągu piętnastu lat przetestowano kilka projektów ślizgów w celu oceny wykonalności koncepcji AAAV Po przeprowadzeniu badań na
modelach (zbudowanych przez AAI Corporation) opracowano podstawową konstrukcję z wciąganą klapą na dziobie określającą kąt ślizgu. Modele te, nieformalnie nazywane „latającymi cegłami", są bogatym źródłem danych niezbędnych dla opracowania projektu kadłuba AAAY ♦ Podwójny system napędowy - AAAV będzie napędzany fenomenalnym
silnikiem dieslowskim z turbodoładowaniem produkcji MTU/Detroit Diesel o mocy 2 600 KM. Jest to w pełni samodzielna jednostka napędowa, która może pracować przez 9 lat i wymaga zmiany oleju raz na dwa lata. Silnik ten będzie napędzał za pośrednictwem automatycznej skrzyni biegów dwa pędniki strugowodne o średnicy 60 cm, które mogą nadać pojazdowi prędkość ponad 70 km/h na spokojnej wodzie. Dwie śruby napędowe
mogą w mgnieniu oka zgnieść na miazgę kłodę drewna. Po podpłynięciu pojazdu do brzegu na odległość kilkuset metrów włączą się gąsienice, które w tej fazie stanowią dodatkowe źródło napędu i przyspieszają AAAV do 13 km/h. Na lądzie zdolność manewrowa AAAV będzie lepsza niż czołgu Ml Al, a pobór mocy z silnika nie przekroczy 800 KM. ♦ Chowane gąsienice - Jeśli AAAV ma szybko poruszać się w wodzie, gąsienice
nie powinny stanowić przeszkody w opływie; muszą dlatego „chować się" do wnętrza pojazdu, by następnie wysunąć się w pobliżu plaży. Operacja ta zajmie mniej niż 20 sekund. Na lądzie AAAV wykorzysta ten sam hydropneumatyczny system zawieszenia co Ml, dzięki czemu będzie posiadał doskonałą zdolność manewrową. ♦ Opancerzenie - Opancerzenie stanowić będą najprawdopodobniej nowoczesne
pancerze kompozytowe produkcji United Defense. Pokaźny AAAV (8,2 m długości, 3,7 m szerokości i 3 m wysokości) będzie w związku z tym ważył tylko 30-36 ton i będzie lepiej chroniony przed bronią przeciwpancerną niż M2/3A3. Dodatkowo podejmuje się próby osłabienia akustycznego, wizualnego, podczerwonego i radarowego echa pojazdu. ♦ Systemy elektroniczne - Podobnie jak M1A1 i M2/3A3 Bra-dley AAAV zostanie
wyposażony w środki umożliwiające działanie na „cyfrowym polu walki" XXI wieku. Będzie 151 to przede wszystkim nowa generacja systemu oberwacji w podczerwieni FLIR dla kierowcy i dowódcy-strzelca. Oprócz tego AAAY będzie miał tę samą elektronikę pokładową co M1A1 i M2/3A3: magistralę danych cyfrowych z systemem autodiagnostycznym, odbiornik GPS
połączony z systemem cyfrowej mapy, system identyfikacji bojowej dla uniknięcia ostrzału własnych wojsk i łącze cyfrowe utrzymywane przez trzy nowe, odporne na zagłuszanie stacje nadawczo-odbiorcze SINCGARS. Wszystko to będzie kontrolowane przez oprogramowanie pojazdu składające się z 300 000 do 500 000 lini zapisanych w kodzie Ada i komunikujące się przez szynę zbiorczą danych Mil. STD-1553. Kierowca
będzie operował pedałami gazu, hamulca oraz kierował pojazdem za pomocą komputera z wykorzystaniem systemu nazywanego przez marines „drive-by-wire". ♦ Uzbrojenie - Ten element projektu jest cały czas dyskutowany, ale obecne prognozy zakładają, że w skład uzbrojenia AAAV wejdzie działo M242 Bushmaster kalibru 25 mm i karabin maszynowy kalibru 7,62 mm, tak samo jak na M2/3 Bradley i LAV-25.
Rozważano pomysł uzbrojenia amtraka w działo kalibru 35 mm strzelające pociskami z zapalnikiem czasowym, ale chyba do tego nie dojdzie. Być może AAAV będzie uzbrojony w podwójną wyrzutnię samonaprowadza-jących pocisków przeciwpancernych Javelin. Jego uzbrojenie będzie skuteczne na wodzie i na lądzie. Zapewni ono siłę ognia umożliwiającą odparcie i przypuszczenie ataku na inne pojazdy pancerne.
♦ Nośność i zasięg - Każdy AAAV będzie mógł przewozić trzynastoosobowy oddział strzelecki i drużynę broni ciężkiej (około 18 osób) oraz trzyosobową załogę. Z tym obciążeniem AAAV będzie w stanie przepłynąć do 120 km lub przejechać do 483 km Typowe zadanie operacyjne zakłada przepłynięcie 46 km i przejazd 161 km w głąb lądu, a następnie powrót do okrętu macierzystego. Minimalna prędkość podczas przypływu
wyniesie 40 km/h, maksymalna zaś około 70 km/h. Wysokość fali przy tych manewrach nie może przekraczać 3 m. W razie wywrotki AAAV ma możliwość powrotu do pierwotnej pozycji przy stanie morza wynoszącym do 5 stopni. ♦ Warianty - Plany Marinę Corps zakładają produkcję 1 013 egzemplarzy AAAV do 2012 roku, kiedy wygaśnie kontrakt. W liczbie tej znajdzie się 948 pojazdów w wersji
transportowej i 75 ruchomych stanowisk dowodzenia. Osiągnięciewstępnej gotowości bojowej planuje się na rok 2006 i ostatecznie 1 013 AAAV zastąpi 1 323 amtraki LVTP-7 i AAV-7. Nie planuje się wprowadzenia wersji ratunkowej AAAV; jej zadania mogą 152 wykonywać pojazdy na innych podwoziach (np. M88 zaprojektowane dla czołgów M1A1). Cena jednej sztuki AAAV nie została
jeszcze określona, ale będzie się wahać w granicach 2-4 milionów dolarów (porównywalna z ceną czołgu M1A2) i czyni się starania, aby ją obniżyć. AAAV będą prawdopodobnie ostatnimi pojazdami pancernymi zamówionymi przez piechotę morską w dającej się przewidzieć przyszłości. Muszą w związku z tym być zdolne do przetrwania i zwycięstwa na polu walki w pierwszej połowie XXI wieku. Jest to
bardzo ambitny program, chociaż wszystkie niezbędne dla jego powodzenia technologie istnieją i są zweryfikowane. Środki transportu Typowe jednostki piechoty morskiej trudno uznać za „ciężkie", jeśli przyjrzeć się ich środkom transportu. Niemniej potrzebują one własnego zaplecza transportowego dla zapewnienia sobie wsparcia i lepszych możliwości manewrowych. W celu zaspokojenia tej
potrzeby dowództwo Marinę Corps starannie wybrało kilka rodzajów pojazdów transportowych. Właściwie dobrane środki transportu są niezmiernie ważne dla powodzenia operacji jednostek w rodzaju MEU (SOC) z racji ograniczonej ładowności okrętów desantowych. Na 30 (średnio) pojazdów pancernych w takiej jednostce przypada około 100 ciężarówek różnego rodzaju, często uzbrojonych w karabiny maszynowe,
moździerze i pociski. Oto najważniejsze z nich: Szybki pojazd terenowy (High-Mobility Medium Wheeled Vehicle - HMMWV) M998 produkcji AM General Większość pojazdów używanych obecnie w siłach lądowych i piechocie morskiej pochodzi od klasycznego szybkiego pojazdu terenowego M998, potocznie zwanego Hummer i sprawdzającego się w obu rodzajach wojsk. Ten produkowany od ponad 10 lat
przez AM General w South Bend w Indianie model jest używany w szerokim zakresie może równie dobrze być wozem sanitarnym, jak pojazdem obrony przeciwlotniczej. HMMWV jest zasilany ośmiocylindrowym dwurzędowym dieslowskim silnikiem widlastym. Jest praktycznie niezniszczalny i może wjechać niemal wszędzie. Piechota morska dysponuje obecnie dostateczną liczbą tych pojazdów, choć nie należy wykluczyć, że
będzie ją zwiększać w przyszłym stuleciu, gdy starsze modele zaczną się zużywać. M998 są intensywnie eksploatowane i najprawdopodobniej w ciągu najbliższych dziesięciu lat, na półmetku swojej służby, będą wymagały gruntownego remontu. Jeśli marinę 153
zaproponuje Wam przejażdżkę, to najprawdopodobniej odbędziecie ją właśnie w HMMWY. M923 - ciężarówka o nośności 5 ton
W całym arsenale armii nie ma sprzętu bardziej prozaicznego niż pięciotonowa ciężarówka, ale nie ma w nim też nic bardziej niż ona ważnego i spędzającego sen z powiek dowódcom. W czasie drugiej wojny światowej szybki postęp wojsk pancernych generała Eisenhowera był możliwy wyłącznie dzięki dużej liczbie odpornych na ciężkie warunki terenowe, solidnych ciężarówek 4x6 produkcji General Motors. Dzisiejsze
ciężarówki pięciotonowe są bardzo podobne do wersji z lat czterdziestych, ale z jednym wyjątkiem - silnik benzynowy zastąpiono dieslowskim. Są one jednak przestarzałe i nie spełniają współczesnych wymagań. Krótko mówiąc, środki transportu marines nie spełniają oczekiwań. Liczba 8 300 pojazdów wydaje się na pierwszy rzut oka pokaźna, ale wiele z nich jest „związanych" z wstępnie rozlokowanymi okrętami, a część stoi
w warsztatach i bazach na zapleczu. Określenie „pięciotonowa" odnosi się do nominalnej nośności ładunkowej ciężarówki, a nie jej wagi, która wynosi 9,8 t. Ma ona 7,8 m długości, 2,5 m szerokości i trzy osie. Dwie tylne osie napędzają podwójne koła. Skrzynia biegów jest automatyczna, z pięcioma rodzajami przełożeń. Silnik jest rzędowy, sześciocylindrowy, na ropę, chłodzony cieczą i ma moc 250 KM. Zbiorniki paliwa mieszczą 306 1
paliwa, co wystarcza na 560 km jazdy. Układ elektryczny o napięciu 24 V może zasilać radiostację, jeśli jest ona częścią wyposażenia. W wielu pojazdach zainstalowano odbiorniki GPS (w wersji SLGR). Jednostki inżynieryjne mają do dyspozycji wywrotki i ciężarówki ratownicze, które zużywają się wyjątkowo szybko. Obecnie prowadzi się szeroko zakrojone prace remontowe, aby utrzymać sprawność
parku maszynowego u progu nowego stulecia. Pojazd logistyczny (Logistics Vehicle System - LVS) Pojazd logistyczny (LVS) piechoty morskiej podczas ćwiczeń w Norwegii w 1994 roku Fot. U.S.Navy W kategorii „ciężkich" ciężarówek terenowych Oshkosh Corporation z Wisconsin popisała się
światowej klasy projektem, i to mimo ograniczonego i niepewnego budżetu oraz niezwykle wysokich 154 wymagań stawianych pojazdowi. Na użytek piechoty morskiej Oshkosh zaadaptowała dziesięciotonowe ciężarówki 8x8 HEMTT, będące na wyposażeniu sił lądowych. Pojazd ten ma służyć do przewozu najcięższego sprzętu jednostek ekspedycyjnych. LVS składa
się z dwóch zespołów: standardowego przedniego członu napędowego Mk48 (Front Power Unit - FPU) i różnorodnych przyczep lub tylnego systemu napędowego (Rear Power Unit - RPU). FPU i RPU mogą zostać połączone przegubowo, by dać w rezultacie pojazd 8x8. FPU jest napędzany silnikiem dieslowskim z turbodoładowaniem o mocy 445 KM, chłodzonym cieczą. Przestronna i w pełni zabudowana kabina mieści dwóch kierowców
i zapewnia bardzo dobrą widoczność. FPU ma 2,4 m szerokości, 2,6 m wysokości i waży 11,5 tony bez ładunku. LVS jest wyposażony w czterobiegową automatyczną skrzynię biegów i może sforsować bród o głębokości 1,5 m bez specjalnych przygotowań. Zbiorniki paliwa mają pojemność 5681, co umożliwia przejechanie bez tankowania 725 km. RPU może być przyczepą ładunkową lub ratowniczą, dźwigiem albo pomostem. Pojazd
logistyczny stanowi krytyczne ogniwo w systemie dostarczania zapasów paliwa, amunicji i prowiantu z przyczółka lub obszaru lądowania do najbardziej wysuniętych jednostek desantowych. Piechota morska dysponuje 1 584 pojazdami LVS wchodzącymi w skład zmotoryzowanych jednostek wsparcia transportu bojowego. MEU (SOC) podczas operacji dysponuje zazwyczaj co najmniej dwoma takimi pojazdami,
przeznaczonymi do transportu paliwa. Lotnictwo piechoty morskiej Lotnictwo piechoty morskiej miało zawsze dwa cele. Pierwszy to wspieranie działań jednostek lądowych, drugi zaś to utrzymywanie stałej gotowości bojowej. Współczesna piechota morska dysponuje jednymi z najbardziej niezwykłych i wyspecjalizowanych jednostek lotniczych na świecie. Jej
samoloty zostały specjalnie dostosowane do charakteru zadań mari-nes, co często powodowało tarcia między dowództwem Marinę Corps a dowództwami pozostałych rodzajów wojsk i politykami. Nieporozumienia te rozstrzygano zazwyczaj na korzyść Marinę Corps. W latach siedemdziesiątych administracja prezydenta Cartera kilkakrotnie wstrzymywała prace nad programami AV-8B
Harrier II i CH-53E Super Stallion twierdząc, że nie są ani konieczne, ani użyteczne. Na całe szczęście piechota morska miała poparcie w Kongresie i zdołała utrzymać rozpoczęte programy aż do nominacji Ronalda Reagana w 1980 roku. Dziś marines toczą następną batalię o program budowy średniego transportowca MV-22 Osprey, który został w 1989 155
roku anulowany przez ówczesnego sekretarza obrony Dicka Cheneya. Kiedy marines bardzo czegoś chcą, zrobią wszystko, aby to osiągnąć. AV-8B Harrier II produkcji McDonnell Douglas i British
Aerospace Dwa samoloty AV-8B Harrier II Plus z 542. VMA z bazy lotnictwa piechoty morskiej w Cherry Point w Północnej Karolinie podczas lotu szkoleniowego nad Atlantykiem. Samoloty te są wyposażone w radar APG-65 i mogą wystrzeliwać pociski powietrze-powietrze A1M-120 AMRAAM McDonnell Douglas Aeronautical Systems
Harrier jest angielską nazwą błotniaka (legawca), drapieżnego ptaka żyjącego na mokradłach Wielkiej Brytanii żywiącego się gryzoniami i małymi gadami. Określenie to nieźle oddaje charakterystykę taktyczną tego wyjątkowego samolotu zaprojektowanego przez Brytyjczyków i produkowanego w ramach międzynarodowej kooperacji, który znajduje się na wyposażeniu amerykańskiej piechoty
morskiej. W latach pięćdziesiątych sir Sidney Camm, znany brytyjski konstruktor samolotów z Hawker Aircraft Company, zaczął szkicować projekt odrzutowca zdolnego do pionowego startu i lądowania (Vertical Takeoff and Landing - VTOL). Rząd brytyjski, przeświadczony że rozwój pocisków kierowanych wyeliminuje wkrótce myśliwce z pola walki, nie okazał zainteresowania tym pomysłem.
Hawker Aircraft Company na własną rękę zbudowała prototyp samolotu oznaczony symbolem El 127, który po raz pierwszy wzbił się do samodzielnego lotu 19 listopada 1960 roku, po serii prób w zwisie na uwięzi. AV-8B z 231. VMA służący w 264. HMM na pokładzie USS Wasp. Sześć takich samolotów z bazy w Cherry Point zostało przydzielonych do
pododdziału walki powietrznej 26. MEU (SOC) na rejs w sezonie 1995/96 Fot. John D. Gresham W ciągu następnych lat konstruktorzy i inżynierowie opracowali wiele projektów samolotu pionowego startu i lądowania, często dziwacznych, ale początkowy pomysł El 127, wcale nie najprostszy, okazał się najlepszy. Jego serce stanowi silnik Pegasus
zaprojektowany przez dr. Stanleya Hookera z BristolSiddeley Engine Company. Jest to dwuprzepływowy silnik turbinowy pozbawiony klasycznej dyszy wylotowej. Spaliny są wypychane przez 156 cztery obrotowe dysze, które mogą zmienić kąt ustawienia o ponad 90 stopni. Rozwiązanie takie nazywane jest wektorowaniem ciągu. Po skierowaniu dysz do dołu
samolot zaczyna się unosić, natomiast po skierowaniu ich do tyłu maszyna zaczyna lecieć do przodu. W celu wylądowania należy odwrócić kolejność sekwencji. Sir Camm zauważył też, że z punktu widzenia kinetyki łatwiej jest zatrzymać samolot przed lądowaniem niż najpierw wylądować, a potem go zatrzymać. Miał rację. Samolot VTOL nie potrzebuje trzykilometrowego betonowego pasa startowego, może więc korzystać z parkingów, polan
w lasach lub kortów tenisowych (trzeba najpierw zdjąć siatkę). Na głównym froncie zimnej wojny nieoczekiwany atak radziecki mógł pozbawić siły NATO betonowych pasów startowych już w pierwszym dniu wojny, ale samoloty pionowego startu i lądowania, rozlokowane w różnych punktach i dobrze ukryte, mogłyby kontynuować walkę w powietrzu i uprawiać coś w rodzaju lotniczej partyzantki.
Pomyślnie zakończone próby z PI 127 doprowadziły w latach sześćdziesiątych do zamówienia dziewięciu zmodernizowanych maszyn przez brytyjskie ministerstwo lotnictwa. Nowy typ samolotu oznaczono jako Kestrel FGA.l. Piloci RAF, amerykańskiej marynarki wojennej i sił powietrznych (sześć samolotów przesłano do bazy lotniczej marynarki w Patuxent River w Maryland do oceny) oraz Luftwaffe zostali zaproszeni do
przetestowania nowej maszyny. W lutym 1965 roku RAF zamówiły pierwszą, prototypową serię myśliwców nadając im nazwę Harrier i 31 sierpnia 1965 roku odbyły one swój pierwszy lot. Firma Hawker-Siddeley została przejęta przez British Aerospace, a produkcją silników Pegasus zajął się Rolls-Royce. Na amerykańskich pilotach marynarki, przywykłych do wiel-kopokładowych lotniskowców, mizerny harrier - bez
radaru, dopalacza i z ciasną kabiną - nie zrobił wrażenia. Trudno go było porównać z nowymi wówczas, naddźwiękowymi F4 Phantom II produkcji zakładów McDonnell Douglas. Jednakże dla pilotów piechoty morskiej, tradycyjnie uczestniczących w operacjach wsparcia powietrznego, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Do legendy przeszła opowieść o dwóch oficerach piechoty
morskiej, którzy bez fanfar, ale z błogosławieństwem dowódstwa pojechali na paryski pokaz lotniczy w 1969 roku, podeszli do stanowiska Bńtish Aerospace i oświadczyli: „Przyjechaliśmy wypróbować Harriera". Reszta należy do historii. Mając gorące poparcie komendanta korpusu, piechota morska użyła wszystkich możliwych wpływów w celu zdobycia funduszy na zakup dwunastu harrierów przystosowanych do przenoszenia
pocisków AIM-9 Sidewinder i oznaczonych jako AV-8A. W 1977 roku posiadała już 110 harrierów (w tym 8 dwumiejscowych TAV-8A do celów szkoleniowych), będących na wyposażeniu dywizjonów lotnictwa szturmowego (Marinę Attack Sąuadrons -VMA) 157
32. Grupy Lotnictwa Piechoty Morskiej (32. MAG) stacjonującej w Cherry Point w Północnej Karolinie. Były to: 233. VMA, 231. VMA, 542. VMA i 203. VMAT W 1977 roku pierwszy oddział harrierów wyruszył na operację morską na pokładzie USS
Guam (LPH-7) i okazał się bardzo skuteczny. Niestety, do 1985 roku wypadkom uległy 53 samoloty, w tym jeden szkolny. Jak wiele wczesnych wersji odrzutowców, pierwsze har-riery nie znosiły dobrze pomyłek pilotów, szczególnie podczas manewru przejścia z lotu pionowego do poziomego. Już na początku służby harrierów zauważono, że pionowy start nie jest ani
korzystny, ani konieczny. Krótki rozbieg daje w rezultacie oszczędność paliwa, zwiększa udźwig i znacznie ułatwia przejście z lotu pionowego w poziomy. W wojsku każdy nowy pomysł generuje nowy skrót i tak powstał akronim STOVL, który oznacza „krótki start i pionowe lądowanie". Podczas projektowania drugiej generacji samolotów Sea Harrier Brytyjczycy dopracowali technikę startu instalując krótką „skocznię" - uniesioną rampę na
dziobie okrętu lub na skraju tymczasowego lądowiska, która dawała samolotowi dodatkowy odrzut w chwili startu i ustawiała jego nos pod korzystniejszym kątem na wypadek zgaśnięcia silnika. Podczas wojny na południowym Atlantyku w 1982 roku zarówno harriery RAF, jak i harriery Royal Navy dowiodły swojej przydatności w trudnych warunkach bojowych. Nagle okazało się, że harriery mogą przesądzić o wyniku wojny.
Hiszpania i Indie zamówiły po kilka wersji dla swoich małych marynarek i niepozorny samolot stał się nagle modny. W kręgach amerykańskiego lotnictwa morskiego, gdzie doktryna zabraniała łączenia słów „mały" i „lotniskowiec", harrier był uważany za aberrację i piechota morska 158 musiała stoczyć w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych kilka politycznych batali
o fundusze na utrzymanie programu. Ostatecznie zdołała osiągnąć znacznie więcej. Współpracujący z British Aero-space McDonnell Douglas zaproponował ulepszoną wersję har-riera, z większymi skrzydłami, oznaczoną jako AV-8B Harrier II i wprowadzoną do służby w 1984 roku. Początkowo planowano zakup 336 samolotów i wyposażenie w nie wszystkich lekkich dywizjonów myśliwców, ale do końca 1993 roku służyło tylko 276 tych
maszyn, łącznie z siedemnastoma dwumiejsco-wymi TAV-8B do celów szkoleniowych. Na początku 1995 roku w harriery uzbrojonych było 8 dywizjonów, każdy liczący po 20 samolotów, równo podzielonych między wybrzeża Pacyfiku i Atlantyku. Dywizjon z Yumy często stacjonował w Iwakuni w Japoni . Każdy dywizjon deleguje po 6 samolotów na półroczne rejsy okrętów desantowych.
Cechą wyróżniającą AV-8B są skrzydła wykonane z kompozytu grafitowoepoksydowego z wbudowanymi zbiornikami paliwa, zapewniającymi dwukrotnie większy zasięg lotu niż AV-8A, oraz sonda umożliwiająca tankowanie w powietrzu, co dodatkowo zwiększa zasięg. Większe skrzydła dają możliwość podwieszania uzbrojenia w sześciu węzłach (AV-8A ma ich tylko cztery), co umożliwia większą elastyczność w doborze uzbro-
jenia. Dysze wlotowe zostały przeprojektowane dla zmniejszenia oporu przepływu. Dodano też automatyczny system stabilizujący z małymi otworami na dziobie, ogonie i końcówkach skrzydeł, przez które pod wysokim ciśnieniem odprowadzane jest z silnika powietrze regulujące. Podwozie samolotu jest niezwykłe - przednie koło jest sterowane, a bliźniacze koła jezdne wciągane do wnętrza kadłuba. Podwozie pomocnicze,
umieszczone w połowie długości skrzydła, składane jest do tyłu, a jego koła pozostają swobodne w strumieniu powietrza opływającego płat. Cechą już na pierwszy rzut oka wyróżniającą harriery jest ostry kąt nachylenia skrzydeł od ich podstawy aż do końcówek; inżynierowie lotnictwa nazywają to „ujemnym wzniosem płata". Takie ułożenie skrzydeł umożliwia zamknięcie pod nimi poduszki
powietrznej podczas operacji pionowego startu i lądowania. Rozpiętość skrzydeł wynosi 9,25 m, dzięki czemu samolot mieści się w windzie pokładowej i można zrezygnować z komplikujących konstrukcję i zwiększających jej masę skrzydeł składanych. Długość samolotu wynosi 14,12 m i harrier nie ma (i nie potrzebuje) haka do lądowania. Masa pustego samolotu wynosi 5 936 kg, niewiele w porównaniu z myśliwskobom-bowym F/A-
18C, który waży 11 182 kg. Maksymalna dopuszczalna masa startowa podczas startu pionowego wynosi 8587 kg, a podczas startu poziomego - 14 061 kg, co potwierdza większą efektywność startu „z rozbiegiem". 159 Sercem harriera jest silnik z kierowanym wektorem ciągu, który nadaje samolotowi wyjątkowe cechy. W ciągu wielu lat procesu modernizacji inżynierowie z Rolls Royce'a
stopniowo zwiększali ciąg silnika Pegasus. Ilustruje to poniższa tabela: Model silnika Model samolotu Ciąg Pegasus 101 AV-8A 8 626 kg Pegasus 102 AV-8B
9 080 kg Pegasus 104 AV-8B 9 761 kg Pegasus 11 -61/F402-408 AV-8B Plus i NightAttack 10 805 kg Maksymalna prędkość samolotu (bez podwieszonego pod skrzydłami uzbrojenia) na poziomie morza wynosi 1 065 km/h.
Nowa osłona kabiny w kształcie kropli wydatnie zwiększa widoczność na boki i do tyłu. Pierwotne podwójne działa ADEN-DEFA kalibru 30 mm skonstruowane według połączonego angielsko - francuskiego projektu z lat pięćdziesiątych umieszczone w podkadłubowym demontowalnym zasobniku zostały zastąpione wspaniałymi pięciolufowymi obrotowymi działkami GAU-12 kalibru 25 mm produkcji General Electric.
Działko takie jest podwieszone w jednym zasobniku, w drugim zaś znajduje się magazynek z 300 nabojami. Pod skrzydłami znajduje się sześć węzłów mocowania uzbrojenia i jeden dodatkowy, umieszczony osiowo pod kadłubem. Cztery znajdujące się najbliżej kadłuba węzły można dostosować do podczepienia odrzucanych zbiorników paliwa o pojemności 1 135 1; można także doczepić do nich cztery pociski powietrze-
powietrze AIM-9 Sidewinder lub AIM120 AMRAAM. Oprócz GAU-12 harrier może być uzbrojony w następujące kombinacje bomb i pocisków powietrze-ziemia: ♦ do szesnastu bomb Mk 82 lub kasetowych Mk 20 Rockeye o wadze 227 kg, ♦ do szesnatu bomb Mk 83 lub kasetowych CBU-87/89/97 o wadze 454 kg, ♦ do czterech 70-mm zasobników Hydra 70 (każda z dziesięcioma niekierowanymi
pociskami rakietowymi), ♦ do czterech pocisków powietrzeziemia AGM-65. 160
Prezyzyjne odpalenie pocisków
niekierowanych i kierowanych laserowo gwarantuje celownik bombowy (Angle Ratę Bombing Set - ARBS) AN/ASB-19 produkcji firmy Hughes. Na ogonie znajduje się ponadto układ ostrzegania o opromienio-waniu wiązką radaru ALR-67 oraz wyrzutnia pasków folii zakłócającej i flar ALE-39. W przypadku poważnego zagrożenia na węźle podkadłubowym można zainstalować zasobnik z urządzeniem do
walki radioelektronicznej ALQ-164 lub ALO-167. Samoloty Harrier II, podobnie jak wiele innych rodzajów broni, miały sposobność potwierdzenia swojej przydatności w warunkach bojowych podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku. W ciągu siedemnastu dni od ataku Iraku na Kuwejt 40 maszyn AV-8B z 311. i 542. Dywizjonu Lotnictwa Szturmowego Piechoty Morskiej
(311. i 542 VMA) przybyło do bazy Sheikh Isa w Bahrajnie po wyczerpującym locie przez Atlantyk. Dodatkowo w rejon Zatoki Perskiej ściągnięto 20 samolotów z 331. VMA na pokładzie USS Nassau (LHA-4). W końcu sierpnia 1990 roku 331. VMA przemieścił się do bazy lotniczej King Abdul Azziz w Arabii Saudyjskiej. Pod koniec grudnia na miejscu zjawił się następny dywizjon - 231. VMA, który przeleciał 29 000 km, czyli ponad połowę obwodu
kuli ziemskiej z Iwakuni w Japoni nad Pacyfikiem, Stanami Zjednoczonymi i Atlantykiem. Przygotowując się do rozpoczęcia wojny w powietrzu, założono wysunięty punkt operacyjny na lądowisku śmigłowcowym w Tanadżib, 64 km na południe od granicy Arabii Saudyjskiej i Kuwejtu. Krótki pas startowy o długości 1 828 m mógł zmieścić jednorazowo tylko 12 harrierów, ale dobra droga dojazdowa gwarantowała ciągły dowóz paliwa
i uzbrojenia. Plan kampanii powietrznej Pustynnej burzy zakładał trzymanie harrierów w rezerwie do chwili, gdy będą potrzebne do wsparcia lądowych operacji marines. Dwa samoloty AW-m Hanierll na pokładzie USS Wasp podczas działań w norweskich fiordach w 1994 roku Fot. U.S.Navy Jednakże wczesnym rankiem 17 stycznia 1991
roku baterie artylerii irackiej ostrzelały pozycje piechoty morskiej stacjonującej w okolicy nadmorskiego miasta Khafji i harriery wzięły udział w akcji odwetowej: „Wystartowały cztery samoloty. Każdy przeleciał nad celem dwa razy, zrzucając ważące 450 kg bomby bezpośrednio na jednostki artylerii. Oglądaliśmy potem film
nakręcony podczas nalotu i można było na nim zobaczyć, jak działa kal. 122 mm fruwają w powietrzu niczym zabawki.” Podpułkownik Dick White, USMC, 311. VMA 161 Należy tu podkreślić zasługi i poziom umiejętności pilotów, zważywszy że zrzucane bomby nie były kierowane. Aby uniknąć irackich pocisków przeciwlotniczych i ognia
z karabinów maszynowych, harriery starały się nie schodzić poniżej pułapu 3 000 m, co utrudniało namierzenie celów. Typowy atak odbywał się w locie nurkowym pod kątem 45 stopni i z prędkością 960 km/h; bomby były zrzucane z pułapu między 3 000 a 2 134 m. Przed zrzuceniem bomb z samolotów wyrzucano kawałki metalizowanej foli dla oślepienia radarów przeciwnika, a później wystrzeliwano flary dla oszukania termoczułych pocisków
ziemia-powietrze. Pod koniec wojny harriery wlatywały ponad 330 km w głąb przestrzeni powietrznej Kuwejtu w poszukiwaniu celów. W atakach uczestniczyły zazwyczaj pary samolotów, nacierając z różnych kierunków i często polegając na informacjach o celach dostarczanych przez wysunięty punkt naprowadzania - lecący na niskim pułapie samolot OV-10 Bronco lub F/A-18 Hornet.
W ciągu pierwszego tygodnia wojny harriery były uzbrojone dla samoobrony w jedną lub dwie rakiety Sidewinder, ale irackie siły powietrzne zostały tak szybko unieszkodliwione, że żaden z amerykańskich pilotów nawet nie zobaczył irackiego samolotu. Z osiemdziesięciu sześciu harrierów biorących udział w ofensywie nad Kuwejtem pięć zostało zestrzelonych ogniem z lądu, a jeden uległ wypadkowi. Załogi
dywizjonów, dobrze przygotowane do walki w trudnych warunkach klimatycznopogodowych Yumy w Arizonie i Cherry Point w Północnej Karolinie, świetnie radziły sobie w pustynnym upale i piaskowych burzach Arabii Saudyjskiej. Ogółem w Pustynnej burzy i Pustynnej tarczy harriery wykonały 9 353 loty, w tym 3 380 bojowych i zrzuciły na wroga około 2700 ton amunicji. Podczas wojny rzadko wykonywały więcej niż dwa naloty
dziennie z powodu trudnych warunków pogodowych. W czasie Pustynnej burzy harriery nie wykraczały poza swoją rolę samolotów walki dziennej operujących w dobrych warunkach pogodowych z powodu braku wyposażenia w radary i precyzyjne elektroniczne systemy kierowania ogniem. Wojny toczą się jednak także w nocy i przy złej pogodzie, do czego harriery nie były przystosowane. Od połowy
1987 roku (z pierwszymi dostawami we wrześniu 1989 roku) 60 harrierow AV8B zostało dostosowanych do walki w warunkach ograniczonej widoczności dzięki zainstalowaniu czujników FLIR i ulepszonego oświetlenia kabiny kompatybilnego z goglami noktowizyjnymi. Wersję tę nazwano Night Harrier. W wyprofilowanej osłonie na dziobie samolotu zamontowany jest FLIR, który wyświetla biało-zielony obraz na wskaźniku
przeziernym pilota (heads-up display HUD). Kolorowy monitor mapy cyfrowej, 162
pobierający dane zapisane na dysku
optycznym, eliminuje konieczność wertowania map i wykresów w ciemnej kabinie. Proces modernizacji harrierow jeszcze się nie skończył. Zaproponowana przez Royal Navy wersja Sea Harrier dowiodła, że na dziobie harriera możliwe jest umieszczenie radaru. W wersji Harrier II Plus inżynierowie McDonnell Douglasa nie poprzestali na zainstalowaniu zwykłych radarów kontroli przestrzeni powietrznej. Przeprojektowali oni
płatowiec z myślą o wyposażeniu go w potężny wielofunkcyjny radar APG-65 produkcji firmy Hughes, ten sam, który znajduje się na pokładzie F/A-18. Oznacza to, że od jesieni 1996 roku harriery dysponują dodatkowo pociskami AIM-120 AMRAAM, co stawia je w rzędzie najniebezpieczniejszych samolotów. Ponieważ radar zwiększa masę maszyny o 408 kg i wydłuża jej kadłub o 43 cm, zaprojektowano nowy kadłub i zainstalowano nowy
silnik. Ostatnie 24 harriery zbudowano w wersji Plus. Planuje się ponadto „przebudowę" dodatkowych samolotów. W celu minimalizacji kosztów tej operacji wykorzysta się części z odzysku: skrzydła, usterzenie, podwozia, katapulty i inne elementy AV8B, dzięki czemu koszt nowych maszyn zostanie zmniejszony o jedną trzecią. We wrześniu 1990 roku podpisano umowę, w myśl której Włochy będą partycypować w kosztach przebudowy
szesnastu jednostek, a Hiszpania ośmiu. Piechota morska planuje modernizację 73 samolotów według standardu // Plus. Pierwszy Harrier II Plus odbył inauguracyjny lot 22 września 1992 roku. Harriery pozostaną w arsenale korpusu przez znaczną część przyszłego stulecia. Najprawdopodobniej zaczną być zastępowane około 2010 roku przez wersję wspólnego dla sił powietrznych i marynarki wojennej myśliwca uderzeniowego
skróconego startu i pionowego lądowania (STOVL), który obecnie znajduje się we wczesnej fazie projektowej. Do tego czasu niewątpliwie wzrośnie liczba rodzajów broni i ich specjalizacja. Wkrótce ogłoszony zostanie konkurs na projekt podwieszanego zasobnika wyposażonego w system laserowego namierzania celów, który umożliwi harrierom przenoszenie kierowanych laserowo bomb i pocisków rakietowych.
Samolot bezzałogowy (Unmanned Aerial Vehicle - UAV) Pioneer Bezzałogowy samolot zwiadowczy Pioneer tuż przed startem z pokładu okrętu marynarki wojennej. Do startu używany jest mary silnik rakietowy, który napędza samolot do momentu uruchomienia silnika głównego Fot. U.S.Navy Nazywano je na początku „brzęczykami" lub „zdalnie sterowanymi". Dzisiaj nazywane są
samolotami 163 bezzałogowymi dla podkreślenia, że nie kieruje nimi ręka pilota. Samo istnienie takich maszyn niepokoi wielu pilotów („Okażemy się niepotrzebni... spowodują zderzenia w powietrzu"). Ponieważ właśnie piloci zostają generałami, admirałami i podejmują najważniejsze decyzje w lotnictwie morskim, UAV przyjęto z niechęcią i nieufnością, zanim
zostały w końcu zaakceptowane. Ich zalety są oczywiste. Po pierwsze, w porównaniu z samolotami pilotowanymi są małe i tanie. Po drugie, postępy w rozwoju oprogramowania i miniaturyzacji urządzeń elektronicznych umożliwiły skonstruowanie „inteligentnych" autopilotów. Małe kamery wideo zamontowane na stabilizowanych podstawach dostarczają obrazy wysokiej jakości nawet w nocy. W razie zestrzelenia takiej maszyny
przez wroga nie ma kłopotu z załogą. Na początku 1996 roku pioneer był jedynym samolotem bezzałogowym w marynarce, siłach powietrznych i piechocie morskiej. Pomysłodawcą i producentem tej maszyny była w latach siedemdziesiątych firma Israel Aircraft Industries (IAI) i UAV odegrał kluczową rolę w działaniach powietrznych w dolinie Bekaa w 1982 roku, kiedy wojsko izraelskie rozniosło w pył oparty na radzieckim sprzęcie system
obrony przeciwlotniczej Syrii. W 1985 roku, po naszym niefortunnym doświadczeniu w Libanie, sekretarz marynarki John Lehmann zarządził natychmiastowy zakup UAV, które miały stacjonować na pokładach przywróconych do służby i zmodernizowanych okrętów klasy Iowa. Ich zadania miały sprowadzać się do kierowania ogniem, zwiadu oraz oceny skuteczności ognia, co było niemożliwe
w Libanie. Pioneer okazał się trafnym wyborem i znalazł się na wyposażeniu floty w 1986 roku. Rok później piechota morska zamówiła następne maszyny w celu wyposażenia w nie okrętów desantowych i ruchomych baz lądowych. W 1991 roku, podczas Pustynnej burzy w Zatoce Perskiej operowało sześć UAy które wykonały 523 loty bojowe. Jeden z nich zajął szczególne miejsce w historii lotnictwa
- pewna iracka jednostka usiłowała mu się poddać. Pioneer ma rozpiętość skrzydeł równą 5,2 m i długość 4,3 m. Jego masa własna wynosi tylko 120 kg, maksymalna zaś masa startowa - 195 kg. Dwusuwowy silnik tłokowy o mocy 26 KM napędza drewniane śmigło pchające umieszczone między bliźniaczymi statecznikami ogona. Silnik napędza też elektryczny generator, który zasila czujniki, przyrządy sterujące i szynę danych.
Pioneer może osiągnąć pułap 4 600 m, ale z reguły nie lata na pułapie wyższym niż 1000 m. Maksymalna prędkość wynosi 204 km/h, ale normalna prędkość patrolowa to 120 km/h. Maksymalny czas lotu wynosi około pięciu godzin, co pozwala na operowanie w promieniu do 185 km. Zbiorniki paliwowe mogą pomieścić 49 1 stuoktanowej benzyny lotniczej zmieszanej z niewielką ilością oleju
silnikowego. Pioneer daje się łatwo rozmontować na modułowe części celem transportu 164 w kontenerach, które nazywa się „ptasimi klatkami". Aby wystartować z pokładu okrętu, pioneer musi zostać wyniesiony rakietą, dzięki czemu nie potrzebuje dużej powierzchni startowej. Podczas operacji na lądzie start odbywa się przy pomocy pneumatycznej katapulty umieszczonej na ciężarówce.
Po zakończeniu misji rozpoczętej z pokładu pioneer jest kierowany w stronę siatki rozpiętej za rufą okrętu. Jeśli okręt posiada pas startowy, maszyna może zwyczajnie wystartować i wylądować na trzykołowym podwoziu. Pioneer posiada na swoim pokładzie jeden z dwóch standardowych zestawów elektrooptycznych, które można zamienić w ciągu godziny. W skład wersji dziennej wchodzi stabilizowana czarno-biała
kamera z pełnym zoomem zainstalowana na wieżyczce. W wariancie rozszerzonym zaproponowano kamerę kolorową, gdzie obrazy są wyświetlane w kolorze kosztem pogorszenia kontrastu. Kolorowa kamera może też wymagać łącza danych pracującego na wyższej częstotliwości. Wersja nocna zawiera system FLIR o dużej rozdzielczości, który może dopasowywać ogniskową obiektywu do
określonych wartości i działać na zasadzie negatywu, tj. pokazywać obraz biało-czarny lub czarno-biały. Radiowe łącze dowodzenia i przesyłania danych działa według zasady losowego wyboru pasma nadawania, co bardzo utrudnia zagłuszanie. Pioneer jest skonstruowany z lekkich kompozytów, dzięki czemu trudno go namierzyć za pomocą radaru. Posiada urządzenie odzewowe „swój-obcy" Modę 3, co ułatwia sprzymierzonym
samolotom zbieranie danych o jego ruchach i ogranicza ryzyko kolizji w powietrzu. Oprogramowanie systemu pokazuje na zdjęciach transmitowanych przez łącze danych czas, datę, współrzędne geograficzne i odległość od celu. Pokazuje ono także kierunek lotu i wysokość maszyny, przesyłając obraz podobny do odczytu przyrządów w kabinie zwykłego myśliwca, tyle że znacznie uproszczony.
Obecnie cztery okręty desantowe (Landing Assault Ships -LPD) mają na swoich pokładach pioneery. W skład oddziału obsługi UAV wchodzi 30 żołnierzy i 5 samolotów. Klimatyzowane stanowisko sterowania UAV zajmuje na pokładzie osobne pomieszczenie z oddzielnymi stanowiskami dla kierującego lotem i operatora systemów rozpoznania, którzy pracują pod nadzorem dowódcy lotu. Podczas lądowania i później kontrolę nad
lotem przejmuje zdalnie sterowane przenośne stanowisko kierowania. Technik nadzorujący lot samolotu obsługuje system śledzenia i łączności, wymagający anteny masztowej i sterowanej spodkowej, które mogą być zainstalowane na okręcie lub na lekkiej ciężarówce. Technik transmisji obługuje także kamery wideo, które mogą przekazywać dane do innych okrętów i stacji lądowych.
Podczas eksploatacji pioneerów zdarzają się awarie, głównie z powodu braku właściwego zaopatrzenia w części zapasowe. Podczas lądowania maszyna może 165
ucierpieć w chwili uderzenia w siatkę, a jej podzespoły elektroniczne wymagają wysoko wykwalifikowanej obsługi. Mimo to bezzałogowe maszyny latające okazały się
niezastąpionym elementem wyposażenia i planuje się zamówienie dodatkowych egzemplarzy. Będą one służyć piechocie morskiej przez znaczną część następnego stulecia. Głównym producentem tych maszyn jest Pioneer UAV, Inc., spółka joint venture Israeli Aircraft Industries oraz AAI z siedzibą w Hunt Valley w stanie Maryland. Śmigłowiec Bell Textron UH-1N Twin Hawey UH-1N przydzielony do 264. HMM z
26. MEU (SOC). Napis „IFOR" świadczy o tym, że śmigłowiec ten uczestniczył niedawno w misji pokojowej w Bośni. Fot. John D. Gresham Każda amerykańska wojna zostawia w zbiorowej pamięci charakterystyczne symbole i obrazy. Wojna secesyjna miała swoje furażerki i „napoleony"gładkolufowe działa z brązu strzelające
pięciokilogramowymi kulami. W czasie drugiej wojny światowej był to czołg Sherman i hełm szeregowca. W Wietnamie była to miękka czapka z daszkiem i śmigłowiec UH-1. Jego oficjalna nazwa brzmi Iroąuois (Irokez) - zgodnie z żywą w siłach lądowych tradycją nadawania śmigłowcom imion pochodzących od nazw plemion indiańskich. Dla żołnierzy jest to jednak po prostu Huey. Śmigłowiec ten, zbudowany według projektu zgłoszonego
na konkurs rozpisany przez armię w 1955 roku odbył swój dziewiczy lot 22 października 1956 roku. Od tego czasu wyprodukowano ponad 11000 tych maszyn w ponad dwunastu odmianach i niezliczonych wersjach i nadal schodzą one z taśmy. Tym, co decyduje o długowieczności jakiegoś modelu śmigłowca, jest wytrzymały kadłub, będący w stanie unieść silniki o większej mocy. Pilot nigdy nie jest zadowolony
z siły ciągu i nośnej swojego śmigłowca. Pierwsza partia UH-1 miała (według dzisiejszych standardów) anemiczny silnik turbinowy o mocy 700 KM produkcji Lycoming. Obecne modele mają dwa silniki Pratt Whitney, każdy o nominalnej mocy 900 KM, ale ich moc chwilowa sięga 1 290 KM Huey, początkowo przeznaczony do ewakuacji rannych, stał się z czasem śmigłowcem wielozadaniowym, dając dowódcom i wysuniętym obserwatorom
przegląd pola walki, przewożąc wojsko z i do stref lądowania, transportując ładunek do wysoko położonych stanowisk ogniowych i umożliwiając instalowanie na swoich pokładach karabinów maszynowych i rakiet. Jest to obecnie jedyny śmigłowiec używany przez 166
wszystkie rodzaje wojsk. Siły powietrzne nadal wykorzystują go do transportu różnych dygnitarzy, zabezpieczania poligonów rakietowych i komunikacji z odległymi magazynami
pocisków. Pierwszy Huey zaprojektowany specjalnie dla piechoty morskiej był oznaczony symbolem UH-IE i został wprowadzony do służby w 26. MAG w lutym 1964 roku. Miał większy silnik o mocy 1400 KM, wciągarkę ratowniczą, zmodernizowane systemy elektroniczne i hamulce wirnika (wirnik musi być blokowany równolegle do wzdłużnej osi śmigłowca podczas parkowania na okręcie).
Wersja tego śmigłowca używana obecnie w piechocie morskiej, oznaczona symbolem UH-1N, została wprowadzona do służby w 1971 roku. W tej chwili operuje 111 takich maszyn. Dwójce pilotów towarzyszą w lotach bojowych dwaj strzelcy obsługujący karabiny maszynowe kalibru 7,62 mm lub 12,7 mm. Główne zadanie śmigłowców polega na wspomaganiu dowodzenia i kierowania jednostkami MEF i MEU
(SOC). Aby to umożliwić, na pokładzie śmigłowca instaluje się specjalny zestaw komunikacyjny dla dowódcy grupy operacyjnej. Ocenia się, że koszt jednej maszyny wynosi dziś 4 700 000 dolarów. Obecnie planowany jest program modernizacji, który będzie przeprowadzany równolegle z podobnym programem opracowanym dla śmigłowców szturmowych AH-1W Cobra. Po różnych modyfikacjach śmigłowce
UH-1N będą zdolne pełnić służbę do około 2020 roku, kiedy zostaną prawdopodobnie zastąpione przez V-22 Osprey w wersji ruchomego stanowiska dowodzenia. Śmigłowiec szturmowy Bell Textron AH-1W Cobra Śmigłowiec szturmowy AH-1W z 264. HMM leci na niskim pułapie podczas ćwiczeń w Camp Lejeune w Północnej Karolinie Fot. John D. Gresham
Widzieliśmy dużo samolotów, ale największego strachu napędził nam ten mały ptaszek. - Iracki jeniec wojenny przesłuchiwany po Pustynnej burzy Irakijczycy nazywali je „ptaszkami", natomiast dla marines jest to po prostu Whiskey Cobra. Whiskey to wojskowe oznaczenie litery „W". Jakkolwiek je nazwiemy, śmigłowce AH-1W Cobra produkcji Bel Textwn
należą do najbardziej skutecznych i wszechstronnych maszyn latających na polu walki. Początki śmigłowca szturmowego sięgają długiej i krwawej wojny kolonialnej prowadzonej w Algierii w latach pięćdziesiątych, kiedy to armia 167 francuska w ramach eksperymentu zainstalowała działka kalibru 20 mm na lekkich śmigłowcach A louette. Amerykańskie siły powietrzne dokonały podobnego
eksperymentu w Wietnamie z bronią automatyczną i zasobnikami z rakietami na pokładach UH-1N. Szybko stało się oczywiste, że trafienie w poruszający się cel ze śmigłowca wymaga systemu kierowania ogniem doskonalszego niż gołe oko. Jasne też było, że zadanie prowadzenia śmigłowca, szczególnie podczas ostrzału z ziemi, musi być podzielone między pilota i strzelca. W obliczu
rosnących strat śmigłowców uświadomiono sobie, że aby przetrwać, śmigłowiec szturmowy musi być możliwie najmniejszy i powinien posiadać jak najsilniejszą osłonę pancerną silnika (lub silników). Owocem pierwszych wysiłków konstrukcyjnych był śmigłowiec sił lądowych AH-1G Cobra, nazywany przez pilotów „wężem". Miał on ten sam silnik, układ przenoszenia napędu i śmigło co UH-1N,
zainstalowane w bardzo wąskim kadłubie. Strzelec siedział w przedniej części kabiny, pilot zaś powyżej i nieco z tyłu za nim. Szczątkowe skrzydła utrzymywały węzły służące do montowania rakiet i zasobników z karabinami maszynowymi, a wieżyczka dziobowa umożliwiała zainstalowanie karabinu maszynowego lub granatnika kalibru 40 mm. Mari-nes byli pod tak dużym wrażeniem nowej maszyny, że
poprosili o „pożyczenie" trzydziestu ośmiu tych śmigłowców i wypróbowali je w Wietnamie. Doświadczenia z pierwszymi cobrami utwierdziły pilotów piechoty morskiej w przekonaniu, że śmigłowiec musi mieć dwa silniki. W celu umożliwienia prowadzenia działań z pokładów okrętów dodano hamulec wirnika, który blokuje go w pozycji wzdłużnej, dzięki czemu maszyna zajmuje mniej miejsca. Oznaczony symbolem AH-1J Sea Cobra śmigłowiec
został dozbrojony w trzylufowe obrotowe działko kalibru 20 mm zainstalowane na poruszanej silnikiem obrotowej wieżyczce pod dziobem, co umożliwiło prowadzenie ostrzału w zakresie kątów do 110 stopni. W 1971 roku 69 sztuk AH-IW zostało wprowadzonych do służby w 269. Dywizjonie Śmigłowców Szturmowych (269. HMA). Zmodernizowana wersja tej maszyny, oznaczona jako AH-IT, została przedłużona o 1,1 m
i wyposażona w większy zbiornik paliwa. Jest też ona uzbrojona w wyrzutnię pocisków przeciwczołgowych TO W. Ta ostateczna wersja, nazywana Super Cobra (AH-IW), pojawiła się w 1986 roku. Jest napędzana parą silników T700 produkcji General Electric o mocy nominalnej 1 690 KM. Maksymalna prędkość w locie poziomym wynosi 320 km/h, a zasięg bez uzupełniania paliwa jest równy 636 km.
Śmigłowiec Whiskey Cobra jest wyposażony w laserowy dalmierz, stabilizowany system optyczny na dziobie, wyrzutniki dipoli odbijających i flar oraz tłumik śladów podczerwonych (tzw. czarną dziurę), który miesza zewnętrzne powietrze ze spalinami. Śmigłowiec może przenosić 8 pocisków TOW lub Hellfire. Na szczątkowych skrzydłach instaluje się 168
wyrzutnie rakiet AIM-9 Sidewinder, co umożliwia walkę w powietrzu ze śmigłowcami i samolotami wroga. Do 1996 roku wyprodukowano ponad 100 nowych śmigłowców, a 42
maszyny w wersji „-1T" zostały odpowiednio zmodernizowane. Jest w nie wyposażonych 6 dywizjonów śmigłowców i dywizjon szkolny stacjonujący w Camp Pendleton w Kaliforni . W skład typowego uzbrojenia śmigłowca podczas Pustynnej burzy wchodziły dwa zasobniki z rakietami LAU-68 zamontowane przy kadłubie i podwieszone pociski przeciwczoł-gowe. Cobry piechoty morskiej odegrały decydującą rolę w bitwie o Khafji,
dziesiątkując siły irackie. Jeden z dowódców marines opowiadał o zdziwieniu, z jakim obserwował detonujący tuż pod unoszącą się w powietrzu cobrą pocisk iracki. Śmigłowiec zachwiał się i kontynuował lot. Mimo burz piaskowych i mgły super cobry utrzymały w 92% stan gotowości bojowej, o 24% więcej niż znacznie bardziej skomplikowane (i znane) AH-64A Apache sił lądowych, które wymagały ciągłej obsługi technicznej.
Obecne plany modernizacji śmigłowców Cobra wydłużą czas eksploatacji floty tych maszyn do przynajmniej 2020 roku. Jednym z celów planu jest ujednolicenie silników, układu przenoszenia napędu i pozostałych systemów AH-1W i UH-1N, dzięki czemu uda się obniżyć koszty utrzymania i zapasy części do tych maszyn. Do najważniejszych zmian będzie należało wprowadzenie czterołopatowego kompozytowego wirnika o lepszej
charakterystyce manewrowej i niższym poziomie szumów i drgań, ulepszonego systemu nocnego celowania (Night-Targe-ting System - NTS) opartego na projekcie izraelskim oraz wiele usprawnień w cyfrowych wyświetlaczach zainstalowanych w kabinie dla ułatwienia pracy pilota i strzelca. System NTS da cobrom piechoty morskiej te same atuty, jakie daje śmigłowcom AH-64A Apache i OH-58D Kiowa Warrrior system FLIR i laserowy wskaźnik
celu. Oznacza to, że będą one mogły samodzielnie namierzać cele dla pocisków Hellfire lub nawet laserowo kierowanych bomb Paveway. Po zakończeniu programu modernizacji flota śmigłowców Cobra będzie skuteczna na polu walki do co najmniej drugiej dekady XXI wieku, kiedy najprawdopodobniej zostanie rozpoczęta produkcja szturmowej wersji V-22 Osprey. Śmigłowiec Boeing Vertol CH-46E Sea
Knight Śmigłowiec transportowy CH-46E Sea Knight z 264. HMM przygotowuje się do uruchomienia silnika na pokładzie USSWfep (LHD-l). Te nazywane „ropuchami" starzejące się śmigłowce zostaną na początku XXI wieku zastąpione przez zmiennopłaty MV-22B Osprey Fot. John D. Gresham 169 Pod koniec lat czterdziestych grupa
młodych wizjonerów z piechoty morskiej zacząła się zastanawiać nad możliwością użycia śmigłowców w ataku desantowym. Nowy pomysł nazwali „powietrzną obręczą". Gdy główne siły desantu morskiego lądowałyby na plaży, małe oddziały operujące na śmigłowcach zajęłyby kluczowe pozycje poza linią obrony wroga. Podobny pomysł próbowano zrealizować w Normandii z udziałem spa-
dochroniarzy i piechoty na szybowcach, ale chaotyczny zrzut w nocy skończył się niemal klęską. Podczas wojny w Korei niewielka liczba delikatnych śmigłowców z silnikami tłokowymi okazała się nieoceniona podczas ewakuacji rannych i obserwacji pola walki. Dopiero jednak wraz z pojawieniem się na początku lat sześćdziesiątych śmigłowców napędzanych silnikami turbinowymi marzenie o „powietrznej obręczy" mogło się ziścić.
Siły lądowe nie mogą posiadać własnych samolotów, co tłumaczy entuzjazm, z jakim powitały śmigłowce i rozwinęły doktrynę walki aeromobilnej. Jest to jednak bardzo kosztowna metoda prowadzenia wojny. Ocenia się, że podczas wojny w Wietnamie zostało zestrzelonych około 4 000 śmigłowców. Jedną z najczęściej spotykanych tam maszyn był model CH-46E, zasłużony „koń pociągowy" wśród śmigłowców. W oficjalnej
nomenklaturze maszyny te noszą nazwę Sea Knight, ale marines nazywają je potocznie „ropuchami". Po raz pierwszy wprowadzono je do służby w 265. HMM w czerwcu 1965 roku. Marynarka i piechota morska zamówiły w sumie 624 takie maszyny, które służyły w Wietnamie i od tego czasu brały udział we wszystkich operacjach. Produkcję CH-46 zakończono w 1977 roku i obecnie na służbie pozostają 242 ich egzemplarze. Mimo
sporych wysiłków wkładanych w ich utrzymanie i kilku kapitalnych remontów, śmigłowce te są już po prostu zużyte. Służą w piętnastu dywizjonach i nie ma na razie dla nich zastępstwa. Kiedy zacznie się wprowadzać V-22 Osprey, zostaną posłane do demobilu. CH-46 jest konstrukcją dwusilnikową i dwuwirnikową, co eliminuje konieczność stosowania śmigła ogonowego. Trójłopatowe wirniki z włókna szklanego wirują
w przeciwnych kierunkach i dają się złożyć do transportu na pokładzie okrętu. Silniki turbinowe T-58-16 mają po 1 700 KM mocy nominalnej i są zainstalowane obok siebie ponad ogonem, co zapewnia dobrą widoczność z kabiny, lecz powoduje duży hałas. Zastosowano wspólny układ przeniesienia napędu - po uszkodzeniu lub awarii jednego z silników drugi może napędzać oba wirniki ze zmniejszoną mocą. Żołnierze wchodzą
i wychodzą ze śmigłowca tylną rampą ładunkową lub drzwiami dla pasażerów znajdującymi się po obu stronach przedniej części kadłuba. Maksymalna prędkość śmigłowca wynosi 259 km/h, a najwyższy praktyczny pułap lotu jest równy 4 267 m (ze względu na niehermetyzowaną kabinę). Kabina jest wodoszczelna i może niezależnie wylądować nawet na fali, ale tylko w sytuacji awaryjnej. 170
Załoga składa się zasadniczo z dwóch pilotów, dowódcy i mechanika. W lotach bojowych mechanika zastępuje dwóch strzelców przy drzwiach. Na pokładzie można
teoretycznie przetransportować do dwudziestu żołnierzy. Stopniowy wzrost ogólnej wagi śmigłowca spowodowany dodawaniem coraz to nowych środków obrony radioelektronicznej, opancerzenia i elementów wzmacniających strukturę kadłuba znacznie obniżył jego nośność. W rzeczywistości można teraz przewieźć na jego pokładzie tylko od ośmiu do dwunastu żołnierzy. Podczas ewakuacji rannych
zmieści się w nim piętnaście osób na noszach i dwóch felczerów. Dodatkowo można transportować 2 270 kg zewnętrznie podwieszonego ładunku. Teoretycznie promień działania śmigłowca wynosi 139 km, ale praktycznie jest on ograniczony do 91 km od okrętu macierzystego. W przyszłości przewiduje się jeszcze jedeną modernizację „ropuch", zanim zastąpi je na początku XXI wieku MV-22 Osprey.
Dopiero wówczas wysłużony CH-46 będzie mógł przejść w stan zasłużonego spoczynku. Śmigłowiec Sikorsky CH-53E Super Stallion Śmigłowiec transportowy CH-53E Super Stallion z 264. HMM unosi się po starcie. CH-53E to obecnie najszybszy i najsilniejszy śmigłowiec w arsenale piechoty morskiej Fot John D. Gresham Kiedy pada rozkaz rozpoczęcia akcji,
dowódcy sięgają po CH-53E. Tak było w Zatoce Perskiej, Somali , Rwandzie i podczas akcji ratunkowej kapitana Scotta 0'Grady'ego w Bośni. List oficera piechoty morskiej opublikowany w wydawanym przez Nava/ Institute piśmie Proceedings z lutego 1995 roku Jedną ze śmigłowcowych gwiazd wojny w Wietnamie był zaadaptowany przez siły
powietrzne śmigłowiec marynarki wojennej „wesoły zielony olbrzym", czyli Sikorsky HH-3. Maszyny te służyły w takich jednostkach jak np. 37. Dywizjon Lotnictwa Ratunkowego, które zapuszczały się daleko w dżunglę lub góry, aby udzielić pomocy rozbitkom, często pod ogniem nieprzyjaciela. Sukces na powietrznym polu bitwy nie należy wyłącznie do małych i zręcznych - dobry śmigłowiec musi być duży i silny. Marines byli pod tak silnym
wrażeniem HH-3, że zamówili na swoje potrzeby nowy ciężki śmigłowiec wsparcia CH-53A Sea Stallion, który łączył w sobie kadłub i zbiorniki paliwa „wesołego zielonego olbrzyma" z dwoma silnikami i układem przeniesienia napędu latającego dźwigu CH-54 Tarhe sił lądowych. Sea Stallion odbył swój inauguracyjny lot 14 października CH53E to duży 171
i silny śmigłowiec. Trudno nie zauważyć, że jego główne elementy są zdublowane. Ma trzy silniki, siedem łopat wirnika głównego i kute z tytanu główne dźwigary. Gdy trzeba
zmieścić ten duży śmigłowiec na małym pokładzie okrętu, łopaty wirnika mogą zostać złożone podobnie jak belka ogonowa, która ma konstrukcję zawiasową, co pozwala zmniejszyć całkowitą długość maszyny (łącznie z łopatami wirnika) z 30,2 m do 18,4 m. Podwozie jest w pełni wciągalne, a kadłub wodoszczelny na wypadek awaryjnego wodowania. Wysięgnik do uzupełniania paliwa w powietrzu zwiększa wielokrotnie zasięg
operacyjny śmigłowca, oczywiście pod warunkiem, że w pobliżu znajduje się latający tankowiec, np. KC-130 Hercules. Zaczep ładunkowy może utrzymać ładunek o masie 16,3 t, co oznacza, że CH-53E jest w stanie przenieść lekki wóz bojowy (LAV) lub haubicę M198. Przy obciążeniu wynoszącym 16 t promień operacyjny śmigłowca wynosi 92,5 km, a z podwieszonym ładunkiem o masie 10 t jest równy 926 km. Wyposażenie nie obejmuje
radaru i systemu FLIR, ale załogi są wyszkolone w pilotowaniu śmigłowca w goglach noktowizyjnych. CH-53E nie jest uzbrojony, ale bez trudu można zainstalować karabiny maszynowe w przednich drzwiach i po obu stronach otwartej tylnej rampy ładunkowej. W normalnych warunkach załoga śmigłowca składa się z dwóch pilotów i dowódcy. Można w nim pomieścić maksymalnie pięćdziesięciu pięciu żołnierzy transportowanych
w warunkach umiarkowanego komfortu na rozkładanych płóciennych krzesłach. Dobra rada dla pasażerów: lepiej nie siadać bezpośrednio pod główną przekładnią wirnika wycieka z niej gorący olej hydrauliczny CH53E z 264. HMM zaparkowany z pełnym ładiinkiem w lewej windzie ładunkowej USS Wasp. Większość śmigłowców piechoty morskiej posiada możliwość przynajmniej częściowego złożenia śmigieł
Fot. John D. Gresham Śmigłowce te mają decydujące znaczenie dla powodzenia wszelkiego rodzaju zadań i piechota morska określiła swoje potrzeby na poziomie 183 maszyn tego typu. Do końca 1995 roku wyprodukowano ich 155 i obecnie montuje się corocznie niewielką ich liczbę, zaledwie 4 sztuki. Jedenaście śmigłowców zbudowano dla japońskich Sił Obrony
Wybrzeża po zakupie licencji przez Mitsubishi. Model Super Stallion jest właśnie modernizowany, więc posłuży jeszcze piechocie morskiej do około 2025 roku. Pod każdym względem - zasięgu, nośności, prędkości czy bezpieczeństwa załogi i pasażerów - CH-53E stanowi niewątpliwe osiągnięcie w dziedzinie techniki lotniczej. Dawniej, gdy nie liczono się z pieniędzmi, 172
Związek Radziecki zdołał zbudować większy śmigłowiec do transportu wojska, Mi-26 Halo. Nikomu jednak nie udało się zbudować lepszej maszyny niż CH53-E.
Przyszłość: uniwersalny samolot myśliwsko-szturmowy (Joint Strike Fighter - JSF) Artystyczna wizja samolotu myśliwskoszturmowego (JSF) skróconego startu i pionowego lądowania zaprojektowanego przez McDonnell Douglasa, Nor-thrup Grummana i British Aerospace. Samolot ten ma zostać następcą AV-8B Harrier i F/A-18 Hornet w amerykańskiej piechocie morskiej oraz Harrier FRS.2 w Royal Navy
McDonnell Douglas Aeronautical Systems W latach pięćdziesiątych Stany Zjednoczone zbudowały ponad 1 000 średnich bombowców B-47. W latach dziewięćdziesiątych, w rezultacie długotrwałych i zażartych dyskusji nad budżetem zatwierdzono fundusz wystarczający na sfinansowanie budowy zaledwie 21 „niewidzialnych" bombowców B-2A w cenie powyżej miliarda dolarów za
sztukę. Liczba projektów nowych samolotów zarzuconych z powodu przekroczenia limitu kosztów przewyższa liczbę maszyn straconych w rezultacie zestrzelenia przez nieprzyjaciela, błędów w pilotażu i przypadkowych pożarów. Przepowiadając przyszłość, wielu specjalistów żartuje, że w którymś momencie w XXI wieku wystarczy pieniędzy tylko na jeden samolot, który piloci sił
powietrznych będą oblatywać od poniedziałku do czwartku, piloci marynarki - w piątek i sobotę, a ci z piechoty morskiej - w co drugą niedzielę, jeśli maszyna nie będzie akurat w naprawie. Mając na uwadze te smutne realia, można zaproponować dwa pomysły na obniżenie kosztów budowy nowoczesnego samolotu. Po pierwsze, samolot musi być lekki. Należy wyeliminować wszystkie niepotrzebne elementy, które zwiększają koszty
eksploatacji i pogarszają parametry lotu. Najlepszy przykład zastosowania tej metody stanowi lekki, prosty i nowoczesny Douglas A-4 Skyhawk - projekt Eda Heinemanna z 1951 roku - pięciotonowy samolot przeznaczony do transportu bomb atomowych o wadze jednej tony, napędzany silnikiem o ciągu 3,5 t. Po drugie, samolot musi mieć prostą konstrukcję. Trzeba zatem zbudować podstawową wersję płatowca, który powinien
odznaczać się jak największą funkcjonalnością techniczną i operacyjną. Na początku lat osiemdziesiątych biuro programowe Departamentu Obrony zapoczątkowało program pod nazwą „uniwersalne nowoczesne techniki szturmowe" (Joint Advan-ce Strike Technologies - JAST), mający na celu realizację tych założeń. Przemysł lotniczy, widzący w tym 173 programie jedyną szansę zdobycia
nowych zamówień na początku przyszłego stulecia, zareagował entuzjastycznie. Projekt ten, obecnie nazywany programem „uniwersalnego samolotu myśliwsko - szturmowego" (JSF), jest kierowany przez kontradmirała, który podlega podsekretarzowi sił powietrznych. Piloci z podejrzliwością traktują wszelkie projekty, w których nazwie pojawia się słowo „uniwersalny". Ich zdaniem każdy „uniwersalny" samolot okaże się
wielbłądem (czyli, jak głosi dowcip, „koniem zaprojektowanym przez ekspertów"). Trzy rodzaje wojsk mają zdecydowanie odmienne doktryny taktyczne i zwyczaje, dlatego nawet najlepsza grupa projektowa będzie musiała pójść na wiele kompromisów, starając się dopasować jeden model płatowca do zróżnicowanych potrzeb wielu klientów. Piloci samolotów szturmowych lubią mieć poczucie
pewności wynikające ze świadomości, że projektant nie poszedł na żaden kompromis. Szefowie programu JSF, świadomi tego problemu, postanowili osiągnąć skromniejszy cel „uwspólnienie" w 80% podstawowych elementów struktury i systemów samolotu. JSF to w gruncie rzeczy trzy samoloty. Wersja konwencjonalnego startu i lądowania (CTOL) zastąpi myśliwce F-16 Falcon sił powietrznych, a koszt jej budowy wyniesie
28 milionów dolarów. Planuje się zamówienie 1 874 sztuk tego modelu. Wersja przeznaczona dla marynarki zastąpi starzejące się F-14 Tomcat i wczesne F/A-18 Hornet. Będzie miała wzmocniony kadłub i specjalne podwozie przystosowane do prowadzenia działań z lotniskowców, co podniesie koszt jednego egzemplarza do 35-38 milionów dolarów. Planuje się budowę 300 takich maszyn. Wersja dla piechoty morskiej będzie wa-
riantem samolotu skróconego startu i pionowego lądowania (STOVL). Jeden taki samolot kosztuje 30-32 miliony dolarów i marines oceniają swoje potrzeby na 642 sztuki. Do konkursu stanęło trzech chętnych: Boeing, Lockheed^ Martin i konsorcjum złożone z firm McDonnel Douglas, Northrop Grumman oraz British Aerospace. Wszystkie zaproponowane projekty noszą ślady inspiracji konstrukcją nowoczesnych „niewidzialnych"
myśliwców F-22 i F-23. Mają szeroko rozstawione bliźniacze stateczniki nachylone pod ostrym kątem. Maszyna według projektu Boeinga posiada zawiasowy chwyt powietrza pod dziobem, co nadaje samolotowi niesamowity wygląd, przypominający wyrzuconą na brzeg rybę. Podczas lotu z mniejszą prędkością wlot powietrza jest skierowany w dół, co zwiększa dopływ powietrza do silnika, natomiast
przy większych prędkościach wlot ten jest przesuwany w górę w celu zmniejszenia oporu. Bliźniacze dysze wylotowe są obrotowe, tak jak w harrierach. Maszyna według projektu McDonnel a jest podobna do F-23 tyle że mniejsza. Ma silnie odchylone do tyłu i osadzone w tylnej części kadłuba skrzydła. Model Lockheed Martina posiada zamontowany pionowo 174
wentylator nośny napędzany podczas startu przez silnik główny, znajdujący się tuż za kokpitem Tuż przed głównymi skrzydłami znajdują się dwa małe dodatkowe skrzydła
(kanardy), które upodabniają ten samolojt do F-22. W sumie powstanie dziewięć projektów prototypów, wszystkie uwzględniające zastosowanie dwuprzepływowego silnika turbinowego FI 19 produkcji Pratt & Whitney, opracowanego dla F-22. Był to pierwszy silnik turbinowy dający prędkość naddźwiękową bez zużywającego duże ilości paliwa dopalacza. General Electric będzie kontynuować prace nad własnym silnikiem F-120,
który nie został wybrany w konkursie na F-22, ale może być rozwiązaniem alternatywnym, gdyby projekt F-119 znalazł się tarapatach. Program JSF nie może się nie udać. Początkowa produkcja małoseryjna ma się rozpocząć w 2005 roku, a pierwsze dostawy dla jednostek są przewidziane na rok 2007. Do tego czasu kilka generacji samolotów bojowych zdąży się zestarzeć, nawet jeśli nie
staniemy w obliczu nieoczekiwanych zagrożeń. Wiele typów samolotów, które widzimy obecnie na niebie, zostanie do tego czasu wycofanych z aktywnej służby. Przyczynią się do tego przede wszystkim: gwałtowny wzrost kosztów napraw i utrzymania, zużycie eksploatacyjne elementów strukturalnych, no i oczywiście normalne straty, jakie zdarzają się także w czasach pokoju. Przyszłość: Bell Boeing MV-22 Osprey
Prototyp MV-22 Osprey na pokładzie USS Wasp podczas prób. Samolot ma w pełni składane skrzydła i śmigła, dzięki czemu zajmuje mniej miejsca na okręcie. Bell Helicopter-Tertron Nazywamy je śmigłowcami, bo startują i lądują pionowo, ale tak naprawdę V-22 Osprey zachowuje się jak mniejsze wersje transportowców C-130
Hercules. Maszyny te mają zastąpić całą flotę CH-46 Sea Knight, którym w momencie wprowadzenia do służby V-22 stuknie piąty krzyżyk. Będzie to też najbardziej ryzykowna technicznie operacja w historii piechoty morskiej. Marines chcą nie tylko wykorzystywać ospreye do zamykania „powietrznej obręczy", ale również prowadzić dzięki nim działania desantowe „spoza lini horyzontu”. Od czasu eksperymentalnych lotów braci
Wright na maszynach cięższych niż powietrze w Kitty Hawk w Północnej Karolinie lotnicy marzą o zbudowaniu samolotu, który mógłby startować pionowo jak śmigłowiec i jednocześnie latać jak konwencjonalny samolot. Harrier jest jednym ze sposobów na osiągnięcie tego celu, ale kosztem zasięgu 175
i nośności. Budowa średniego samolotu transportowego o nośności CH-46 oraz prędkości i zasięgu C-130 Hercules okazała się zadaniem trudniejszym niż skonstruowanie samolotu myśliwsko-bombowego. W latach
pięćdziesiątych zaproponowano zainstalowanie silników takiego samolotu na końcach skrzydeł i obracanie ich w sposób podobny do obrotowych dysz silnika Pegasus w har-rierach, co dałoby jednoczesny efekt ciągu pionowego (nośności) i poziomego (napędu). Pierwszym samolotem, który miał zademonstrować to rozwiązanie, był Bell XV-3, który oblatano w 1955 roku i który przez kolejnych 11 lat służył
do prowadzenia badań nad koncepcją obracanych śmigłowirników. Krótko po tym NASA zamówiła u Bella nowocześniejszy samolot -XV-15, który zaczął latać w 1976 roku. Osiągnięcia tej niewiarygodnej maszyny ciągle jeszcze są wspominane w światku pilotówoblatywaczy. Udowodniono wtedy, że samolot transportowy z obracanymi śmigłowirnikami nie tylko daje się zbudować, ale ma też wiele bardzo pożytecznych właściwości.
Zmiennopłat MV-22 Osprey produkcji Bell Boeing rozpoczyna lot poziomy po starcie. Silniki przechylają się do przodu, a podwozie zostaje wciągnięte. Bell Helicopter-Tertron Wszystkim transportowcom z obracanym śmigłowirnikiem (będzie ich ponad 500) stawiany jest wymóg spełnienia standardu wielofunkcyjności (Joint Vertical Experimental - JVX). Będą musiały
przeprowadzać operacje poszukiwawczo-ratownicze w warunkach bojowych, wykonywać zadania specjalne, ewakuować rannych. Zajmą miejsce eksploatowanych obecnie CH46 Sea Knight i CH-53D Sea Stallion. W 1983 roku Bel Textron i Boeing Vertol wygrały konkurs na projekt i budowę maszyny, którą później nazwano V-22 Osprey. Prace badawcze kontynuowano w latach
osiemdziesiątych i nic nie zwiastowało kłopotów. W 1989 roku sekretarz obrony Dick Cheney w ramach oszczędności budżetowych nieoczekiwanie ogłosił odwołanie całego programu, przez co Bel i Boeing zostały praktycznie „na lodzie", a wszystkie rodzaje wojsk zaczęły gorączkowo szukać maszyny, która mogłaby zająć miejsce V-22. Nie udało się to jednak i wszyscy solidarnie zjednoczyli się w próbie
wskrzeszenia utrąconego projektu. Na domiar złego w tym samym czasie dwa prototypy V-22 rozbiły się (z przyczyn nie związanych z błędami projektowymi), co dało przeciwnikom programu argumenty mające zapobiec wznowieniu prac projektowych. W pierwszym wypadku nie było ofiar, ale w drugim zginęła cała siedmioosobowa załoga. Przyszłość programu Ospreya i jego zwolenników nie wyglądała różowo.
176
W 1993 roku sprawy zmieniły obrót. Nowa administracja pozwoliła Departamentowi Obrony na ponowne przeanalizowanie projektu samolotu i stawianych mu wymagań. Po wielu analizach rząd Clintona
zdecydował się na wznowienie produkcji V-22 i wyznaczył termin gotowości operacyjnej dla pierwszego dywizjonu tych maszyn na 2001 rok. Od tego czasu pierwsze Ospreye, oznaczone symbolem MV-22B (wersja piechoty morskiej), zostały złożone i weszły w końcową fazę montażu i wyposażenia. Pierwszy lot próbny wyznaczono na 1996 rok i cały program idzie zgodnie z terminarzem i budżetem. Pozostałe rodzaje wojsk ponownie
rozważyły swoje potrzeby i powracają do programu V-22. Pierwsze uczyniły to jednostki do zadań specjalnych (SPECOPS) sił powietrznych. Obecnie zamówienia na ospreye opiewają na: 425 sztuk dla piechoty morskiej, 50 dla sił powietrznych - do zadań specjalnych i 48 dla marynarki - do operacji poszukiwawczoratunkowych, razem 523 maszyny. Cena szacunkowa jednego (łącznie z projektem)
egzemplarza wynosi około 32 milionów dolarów, ale producent zakłada możliwość zredukowania jej poniżej 29 milionów dolarów. MV-22 ma według dzisiejszych planów 25,8 m długości, rozpiętość jego skrzydeł wynosi 15,5 m, a wysokość - 6,9 m. Pusta maszyna waży 14 463 kg, a jej maksymalna waga z ładunkiem podczas pionowego startu i lądowania wynosi 27 947 kg. Osprey może
wziąć na pokład dwudziestu czterech w pełni wyposażonych żołnierzy lub 9 072 kg ładunku. Prędkość na najwyższym pułapie może wynieść 582 km/h, maksymalny zasięg transportowy - 3 829 km, a taktyczny - 3 336 km. Są to imponujące parametry jak na samolot o takich samych rozmiarach (po złożeniu) jak CH-46. MV-22B będzie miał 177 bezdyskusyjnie najnowocześniejszy
kokpit wśród wszystkich samolotów na świecie. Jego projekt jest oparty na rozwiązaniach zastosowanych w śmigłowcu MH-53J Pave Low III SPECOPS sił powietrznych i samolocie MC-130H Combat Talon II. Uważam, że dobrze jest skorzystać z czegoś już istniejącego i sprawdzonego - kilka lat temu o mało nie zabiłem kilku osób i siebie w ruchomym symulatorze V-22, próbując prowadzić go jak
śmigłowiec. Dzisiejszy dwuosobowy kokpit MV-22 przypomina zwykły kokpit samolotu z drążkiem sterowym, dźwignią ciągu po lewej stronie i płaską wielofunkcyjną konsolą kontrolną pokazującą wszystkie istotne informacje o przebiegu lotu. Jest tam ruchoma mapa połączona z kierowanym przez GPS inercyjnym systemem nawigacyjnym, tak więc precyzyjne i szybkie operacje lądowania mogą stać się zasadą, a nie czymś wyjątkowym.
Samolot posiada system pilotażu FLIR umożliwiający loty nocne i jest całkowicie izolowany przed skutkami ataku bronią chemiczną, jądrową i biologiczną przez system ciśnieniowy i filtry. Pilotowanie tego samolotu wydaje się początkowo dziwne. Udało mi się go wypróbować na nowym symulatorze w fabryce Bel a w Fort Worth w Teksasie i wywarło to na mnie duże wrażenie. Aby wystartować, należy przesunąć do
przodu znajdującą się po lewej stronie dźwignię ciągu, po czym MV-22 łagodnie się unosi. Przejście do szybkiego lotu poziomego następuje po przesunięciu w prawo małego pokrętła na dźwigni ciągu, co kieruje silniki w dół w trzystopniowych skokach. Po dojściu pokrętła do krańcowego położenia samolot staje się nowoczesnym turbośmigłowcem, łatwym w manewrowaniu i wygodnym Aby wylądować, należy
obracać pokrętło w przeciwną stronę, co z powrotem ustawia silniki w pozycji wertykalnej. Elektroniczny system kontroli stateczności i sterowania bardzo ułatwia to zadanie i na konsoli można odczytać prędkość podchodzenia do ziemi. Jest to bardzo ważne, bo prędkość ta nie może być zbyt duża. Samoloty z ruchomymi śmigłowirnikami nie mogą regulować mocy tak szybko jak normalne śmigłowce i aby zakończyć manewr bez wypadku, trzeba myśleć
z wyprzedzeniem. Jeśli wszystko zostało wykonane poprawnie, po chwili można poczuć lekki wstrząs podczas lądowania. Największym problemem nękającym obecnie program Ospreya jest tempo dostaw. Pierwotnie rząd prezydenta Clintona planował zakup nie więcej niż 24 jednostek rocznie, co oznaczało, że program zakończy się w 2025 roku. Generał Krulak planuje jednak zwiększenie tej liczby do 36 maszyn na
rok, dzięki czemu zakończenie odbioru wszystkich MV-22B nastąpiłoby przed rokiem 2010. Generał ma nadzieję, że w ten sposób da się uniknąć konfliktu między koniecznością finansowania zakupu tych maszyn a potrzebą nabycia uniwersalnych samolotów myśliwsko-szturmowych (JSF). 178 ALIGATORY Desant morski to jedna z najbardziej
kosztownych i ryzykownych metod walki. Żywy ładunek - żołnierze - nie jest łatwy w „obsłudze" - wymaga dostaw zaopatrzenia i ciągłej opieki. Trzeba najpierw przebić się przez wody terytorialne wroga, dokonać desantu, przewieźć niezbędny sprzęt i zapasy, opracować sposób dostarczenia wsparcia, a następnie przygotować plan ewakuacji po zakończeniu misji. Większość krajów z dostępem do morza posiada samoloty i
łodzie patrolowe wyposażone w radary, które mają za zadanie w porę wykryć nieprzyjacielskie jednostki przyczajone za linią horyzontu. Armie tych krajów mają także do dyspozycji zdalnie kierowane pociski, artylerię brzegową i miny. Z takimi problemami musiał się borykać już generał Dwight D. Eisenhower i jego sztab podczas planowania inwazji na Normandię w 1944 roku. Współczesna
rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Stosowana obecnie broń jest skuteczniejsza niż kiedykolwiek przedtem i żaden z głównodowodzących nie ma dostępu do praktycznie niewyczerpanych zasobów, którymi dysponował przemysł aliantów podczas drugiej wojny światowej, kiedy w ramach przygotowań do odbicia okupowanej Francji zbudowano 5 000 okrętów. Dziś dowódca takiej operacji musiałby się prawdopodobnie zadowolić
dwunastoma okrętami desantowymi wchodzącymi w skład Grupy Gotowości Desantowej (ARG). Eisenhower miał do dyspozycji w dniu desantu 6 czerwca 1944 roku pięć dywizji (ponad 100 000 żołnierzy). Obecnie 2 500 żołnierzy to wszystko, na co można sobie pozwolić. Po ponad pięćdziesięciu latach od naszego zwycięstwa w Europie i na Pacyfiku sprawy wcale nie mają się1 lepiej. Spadek produkcji okrętów desantowych
w Stanach Zjednoczonych w ciągu kilku ostatnich dekad był tak duży, że kilkakrotnie zagroził równowadze sił na świecie. Kiedy w 1982 roku Royal Navy ogłosiła likwidację swoich mikroskopijnych sił desantowych – dwóch transportowców wojska i sprzętu oraz sześciu okrętów do przewozu czołgów – Argentyna natychmiast uderzyła na Falklandy. Niezdolność Stanów Zjednoczonych do wystawienia znaczących sił w Zatoce
Perskiej w 1979 roku ułatwiła radziecką inwazję na Afganistan i zajęcie amerykańskiej ambasady w Teheranie przez irańskich bojówkarzy. Na początku 1996 roku stan osobowy naszych sił desantowych był niższy niż przed Pearl Harbor. Postawiło to nas przed alternatywą: albo zrezygnujemy z ambicji wpływania na przebieg wydarzeń na świecie, albo postaramy się jak najlepiej wykorzystać to, czym
dysponujemy. Wybraliśmy tę drugą opcję. Takie jest przesłanie opracowanych po Pustynnej burzy referatów Z morza oraz Z morza... i dalej, które zawierają zarys działań 179 niezbędnych dla utrzymania zdolności operacyjnej naszych sił desantowych bez nadmiernego obciążania skarbu państwa lub rezygnacji z innych zadań. Nie mamy jeszcze wszystkich środków niezbędnych dla osiągnięcia celów,
które określono w tych dokumentach. W najbliższej przyszłości kształt naszych sił desantowych będzie wypadkową starzejącego się sprzętu i pomysłów taktycznych oraz nowej doktryny walki „spoza lini horyzontu". Po wycofaniu ze służby przestarzałych jednostek pływających wejdzie w życie skromny program zakładający stworzenie floty desantowej złożonej z trzydziestu sześciu okrętów. W ramach
tych sił znajdzie się kilkaset pojazdów desantowych, trzy dywizjony MPSRON dysponujące około dwunastoma jednostkami i kilka starszych okrętów działających w ramach Rezerwy Floty (Ready Reserve Fleet – RRF). To wszystko. Resztę trzeba będzie wypożyczyć od któregoś z naszych sojuszników lub wyczarterować. Można się pocieszać, że w obecnym porządku, a raczej nieporządku na świecie, to
prawdopodobnie wystarczy. Powód do optymizmu stanowi fakt, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat zmienił się ogólny pogląd wojskowych na znaczenie operacji desantowych. Mowa tu o koncepcji „walki spoza lini horyzontu": duże okręty transportowe będą stacjonować w odległości 50-450 km od brzegu, poza zasięgiem rozpoznania i obrony wroga. Szybkie pojazdy w rodzaju poduszkowców LCAC, pływających transporterów
opancerzonych AAAV zmiennopłatów MV-22 Osprey i śmigłowców CH-53 Super Stal ion przerzucą żołnierzy na pozycje. Taki sprzęt znacznie ułatwi zadanie: niekorzystne warunki terenowe (piasek, iły, niedostępność) i hydrologiczne (pływy, stan morza) nie będą już miały większego znaczenia. Poszerzy to w istotny sposób pole działania sił desantowych i utrudni obronę wybrzeża. W rezultacie wzrośnie zasięg i skuteczność naszych sił przy
jednoczesnym zwiększeniu bezpieczeństwa żołnierzy. Tych 36 zaplanowanych okrętów będzie miało nieosiągalne dotąd możliwości. W rozdziale tym przedstawię okręty desantowe marynarki wojennej. Da on Wam też wgląd w życie codzienne marines i realia ich ciężkiej i niebezpiecznej pracy w „rejonach przybrzeżnych" rozsianych po całym świecie. Narodziny i rozwój floty desantowej
Lekkie, wątłe i napędzane wiosłami okręty wojenne starożytności można było wyciągnąć na plażę, ale nie były one przystosowane do desantu na wybrzeże przeciwnika. Podczas oblężenia Tyru przez Aleksandra Macedońskiego w 332 roku p.n.e. obie walczące strony wykonały wiele pomysłowych posunięć - łączono na przykład okręty w celu uzyskania w taki sposób platform oblężniczych i taranów. Długie łodzie Wikingów
180 z wczesnego średniowiecza charakteryzowały się zadziwiającą zdolnością żeglugową i możliwością adaptacji, a strategia wypadów „ludzi Północy" wywierała przez stulecia silny wpływ na europejską technikę i taktykę wojskową. W epoce okrętów drewnianych wiele krajów budowało barki desantowe z funkcjonalnymi ulepszeniami, np. rampami i dźwigami do załadunku i wyładunku koni, ludzi i
sprzętu. Nie w tym kierunku jednak miał pójść rozwój okrętów zwiększający ich skuteczność. Wyprawa hiszpańskiej Wielkiej Armady w 1588 roku i nieudana inwazja Napoleona na Anglię w 1805 roku są klasycznymi przykładami klęsk operacji desantowych. Zorientowane na wojnę lądową doktryny militarne ówczesnych imperiów nie podawały sposobu na skuteczne sforsowanie
mierzącego 55 km szerokości kanału La Manche. W 1940 roku oficerowie niemieckiego sztabu generalnego orzekli, że „niewiele się to będzie różniło od forsowania szerokiej rzeki". Nie mieli racji. O sukcesie desantu decyduje wiele czynników. Bardzo istotna jest przewaga w powietrzu i panowanie na morzu. Najtrudniejsze jednak, zarówno pod względem technicznym, jak i wojskowym, jest przebycie odcinka między wodą i lądem,
czyli pokonanie tego, co nazywamy plażą. Plaża lub strefa brzegowa mogą być bardzo niebezpieczne nawet wtedy, gdy chcemy się tylko opalać lub pływać. Trudno to porównać z wysiłkiem, jakim jest przemieszczenie kilku tysięcy żołnierzy, pojazdów, sprzętu i zapasów. Zbudowanie pojazdów, które mogłyby sprostać temu zadaniu, wymaga uruchomienia znacznych mocy produkcyjnych i myśli inżynieryjnej. Od
tego właśnie punktu trzeba zacząć opowieść o historii okrętów i pojazdów desantowych. W okresie międzywojennym zagadnieniami tymi zajmowali się intensywnie wojskowi i inżynierowie po obu stronach Atlantyku. W Stanach Zjednoczonych piechota morska, która usiłowała na nowo zdefiniować swoją rolę, widziała w operacjach desantowych szansę na przedłużenie swojego bytu. W latach
trzydziestych wszyscy z zainteresowaniem śledzili operacje desantowe Japończyków w Chinach przeprowadzane na specjalnie zaprojektowanych barkach desantowych. Po drugiej stronie oceanu angielscy oficerowie, analizując klęskę pod Gallipoli w 1915 roku, zastanawiali się nad metodami szybkiego i skutecznego przeprowadzania desantu na wybrzeże w celu kontynuowania działań na lądzie. Lądowanie pod Gal ipoli
było pomysłem ówczesnego Pierwszego Lorda Admiralicji sir Winstona Churchil a i gdy pomimo przelanej krwi nie odniesiono zwycięstwa, o mało nie zapłacił za to swoją polityczną karierą. Nie był to jednak koniec jego niepowodzeń - podczas drugiej wojny światowej marynarka brytyjska poniosła również klęskę w Norwegii. Mimo braku sukcesów 181 w roli stratega Churchill dobrze
rozumiał konieczność budowy dużej liczby okrętów desantowych dla powstrzymania Hitlera. Gorączkowe prace rozpoczęły się jeszcze podczas bitwy o Anglię w 1940 roku. Ich owocem była barka desantowa, którą oznaczyliśmy symbolem LCA, kiedy ją zbudowaliśmy według angielskiego projektu. Miała niewiele ponad 12 m długości i była napędzana parą silników V-8 Forda o mocy 65 KM. Mogła zabrać na pokład 35 ludzi
i 364 kg sprzętu i operować w promieniu 91-140 km. Miała otwartą konstrukcję i płaskie, długie dno ułatwiające lądowanie na plaży. Jej dziób był opancerzony w celu ochrony zaokrętowanych żołnierzy i posiadał rampę do szybkiego rozładunku. LCA mogła zostać zawieszona na żurawiach niczym duża łódź ratunkowa. Żołnierze schodzili do niej po drabinkach sznurowych i siatkach. Te cechy konstrukcyjne charakteryzowały prawie
wszystkie budowane później barki, łącznie z dzisiejszymi barkami typu LCU (Landing Craft, Utility) i LCM (Landing Craft, Medium). Konstrukcja ta była przez następne półwiecze punktem wyjścia dla projektów wielu innych modeli jednostek specjalnego przeznaczenia. W tym samym czasie amerykańscy inżynierowie realizowali własne pomysły, np. słynną łódź Higginsa, która przypominała łodzie ratunkowe używane w strefie
przybrzeżnej. Dalsze udoskonalenia doprowadziły do powstania klasycznych konstrukcji, takich jak np. uniwersalna barka desantowa LCVP (Landing Craft Vehicle, Personnel), których w czasie wojny wybudowano tysiące. Następny problem związany z eksploatacją okrętów desantowych stanowił transport na duże odległości. Przeciwstawienie się siłom natury jest zadaniem porównywalnym
z pokonaniem uzbrojonego wroga. Płaskodenne barki desantowe spisują się dobrze na mieliznach i płytkich wodach atoli, ale potrzebują okrętów-matek, które muszą przenieść je w pobliże celu. To ograniczenie wymusiło budowę desantowych okrętów transportowych łączonych w grupy „ciągników". Początkowo funkcję tę pełniły przebudowane statki handlowe i pasażerskie. Brakowało im jednak dźwigów i innych urządzeń do rozładunku
barek i ludzi. Pod koniec wojny zaczęto budować okręty specjalnego przeznaczenia, które stanowiły duży postęp w porównaniu z ich poprzednikami, ale cały czas musiały podpływać zbyt blisko brzegu, przez co były narażone na ogień artylerii przybrzeżnej, miny i samoloty wroga. Na szczególną uwagę zasługuje okręt do przewozu czołgów (Landing Ship, Tank LST - skrót ten załogi tłumaczyły jako „duży powolny cel" - „Large Slow Target"). Był to
okręt pełnomorski, który mógł wpłynąć na plażę, otworzyć furtę dziobową, opuścić rampę i rozładować pojazdy wielkości ciężkiego czołgu bezpośrednio na brzeg. Ostatnie jednostki tego typu, zbudowane w latach sześćdziesiątych, służyły nam jeszcze do niedawna. Innym 182 ciekawym pomysłem był okręt-dok desantowy (Landing Ship, Dock – LSD) posiadający zbiorniki balastowe i specjalnie
zaprojektowany zatapialny pokład, który ułatwiał załadunek i rozładunek barek. Dzięki temu rozwiązaniu zbędne stały się urządzenia przeładunkowe. Pomysł ten tak się spodobał, że zostanie zastosowany na wszystkich obecnie budowanych okrętach desantowych. Do pozostałych jednostek tego rodzaju budowanych w czasie drugiej wojny światowej należały okręty dowodzenia i wsparcia ogniowego uzbrojone w rakiety i działa.
Te dziwaczne okręty umożliwiły wyzwolenie Północnej Afryki, Europy i Pacyfiku. Po wykonaniu swojego zadania zostały sprzedane na złom lub trafiły do lamusa; wydawało się wtedy, że broń atomowa ostatecznie przesądziła o losie operacji desantowych. Wkrótce jednak zrewidowano ten pogląd. Wojna w Korei przywróciła dawną rangę operacjom desantu morskiego. Odkurzone okręty z drugiej wojny światowej umożliwiły
generałowi Douglasowi MacArthurowi błyskotliwy desant w Inchonie jesienią 1950 roku. Niektóre zasłużyły się w Libanie w 1958 roku. Podczas gdy wypróbowane jednostki nadal solidnie pełniły służbę, dowództwo marynarki zajęło się projektowaniem nowych typów okrętów desantowych, na miarę ery atomowej. Najważniejszy był śmigłowcowiec desantowy (Assault Helicopter Carrier LPH), zabierający batalion żołnierzy oraz
śmigłowce mające przerzucić ich na ląd. Pierwszymi jednostkami tego typu były przerobione lotniskowce z okresu drugiej wojny światowej, ale już w latach sześćdziesiątych pojawiły się specjalnie zaprojektowane okręty klasy Iwo Jima (LPH-3). Pod koniec lat sześćdziesiątych klas tych było już więcej: Newport (LST-1179), Charleston (LKA-113), Anchorage (LSD-36), Austin (LPD-4); ta ostatnia obejmowała okręty
z zatapialnym pokładem. Wszystkie one w dostatecznym stopniu zaspokajały potrzeby armii w okresie zimnej wojny. Pomimo tych imponujących postępów techniki taktyka morskich operacji desantowych niewiele się zmieniła od drugiej wojny światowej. Jednostki pływające też się nie różnią od swoich poprzedników barki LCM i LCU były budowane jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych. Zmienili się za to, i to bardzo, żołnierze. Po wojnie w
Wietnamie, gdzie walczyli żołnierze z poboru, trzeba było zaczaić się liczyć z nowymi realiami wojskiem zawodowym, które przyjmowało wyłącznie ochotników. Wywołało to wiele niespodziewanych następstw i jedno z nich poważnie wpłynęło na kształt odnowionej marynarki - należało zapewnić załogom lepsze warunki socjalne. Już dwieście lat wcześniej Samuel Johnson zauważył, że
służba na okręcie przypomina pobyt w więzieniu, tyle że można dodatkowo utonąć. Nie było to do końca prawdą w odniesieniu do wiekowych okrętów z czasów drugiej wojny światowej operujących w Wietnamie, ale 183 trudno też było mówić o wygodach. Projektanci, jak zawsze, kierowali się zasadą zmniejszenia przestrzeni mieszkalnej w celu zwiększenia możliwości transportu
broni i sprzętu. W latach siedemdziesiątych doszło jednak do zdefiniowania nowych standardów w tej dziedzinie. Innym ważnym celem prac projektowych nad nowymi jednostkami było poszerzenie skali zadań bojowych wykonywanych przez jeden okręt. W rezultacie powstały niszczyciele klasy Spruance (DD-963) i śmigłowcowce desantowe wsparcia klasy Tarawa
(LHA-1). Te ostatnie były rewolucyjnym osiągnięciem - mogły samodzielnie przeprowadzać operacje desantowe, a z ich pokładów startowały i śmigłowce, i harriery. Okręty obu tych klas stanowiły dobry punkt wyjścia dla projektów przyszłych jednostek, ale koszt ich produkcji rósł w sposób niekontrolowany. Zamiast dziewięciu jednostek klasy Tarawa z trudem zbudowano pięć na skutek szalejącej w latach siedemdziesiątych inflacji.
Był to niedobry okres dla marynarki w ogóle, a dla okrętów desantowych w szczególności. Administracja prezydenta Cartera była marynarce nieprzychylna i silnie odchudziła jej budżet. Odbiło się to natychmiast na pracach nad nowymi konstrukcjami, możliwościach działania i utrzymaniu sprawności okrętów. Kiedy w 1979 roku doszło do wybuchu konfliktów w Azji PołudniowoZachodniej, nie dysponowaliśmy odpowiednim potencjałem
desantowym. Jest on drogi w budowie i utrzymaniu, a w trudnych czasach jako pierwszy pada ofiarą redukcji. W rezultacie przymusowych oszczędności odżył pomysł wykorzystania statków handlowych jako uzupełnienia sił desantowych. Podczas tworzenia dywizjonów MPSRON wykorzystano kontenerowce do transportu sprzętu wchodzącego w skład ruchomych baz dla sił ekspedycyjnych piechoty
morskiej. Utworzono wówczas trzy MSE oraz dodatkowe jednostki dla sił lądowych i powietrznych. W 1982 roku podczas wojny o Falklandy Brytyjczycy wykorzystali jednostki handlowe do transportu większości sprzętu i żołnierzy. Oba programy unaoczniły trudności związane z użyciem statków cywilnych w misjach wojskowych. John Lehman, sekretarz marynarki w czasie prezydentury Ronalda Reagana,
sformułował ambitny plan „marynarki złożonej z 600 okrętów". Zakładał on kontynuację budowy śmigłowcowców wsparcia (LHA) i dwóch typów doków desantowych: śmigłowcowca desantowego klasy Wasp (LHD-1) i okrę-tu-doku nowej klasy Whidbey Island (LSD-41). Rozpoczęto też produkcję jednostek nowego typu: poduszkowców LCAC. Była to pierwsza nowa technologia od czasu wprowadzenia śmigłowca i umożliwiła
okrętom desantowym operowanie z dala od linii brzegowej. Zredukowany po wojnie w Wietnamie potencjał desantowy zaczął się odradzać. Tak się jednak niefortunnie składa, 184 że budowanie okrętów jest czasochłonne i nowe jednostki zostały zwodowane ponad 10 lat później. Skończyły się w tym czasie obie kadencje Reagana i dobiegała końca prezydentura George'a Busha. W gruncie
rzeczy programy te nie są zakończone nawet teraz, po 15 latach od chwili ich rozpoczęcia. W latach dziewięćdziesiątych dochodziło do częstych interwencji w wielu punktach na całym świecie. Wojska desantowe brały aktywny udział w wyzwoleniu Kuwejtu w 1991 roku, były obecne w czasie różnych kryzysów i operacji od Haiti po Somalię. Przyszłość okrętów desantowych jest ważna dla
wszystkich - od szeregowców piechoty morskiej poczynając, a na prezydencie kończąc. Aligatory Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych dzieli się na trzy części. Pierwszą stanowi flota okrętów podwodnych dysponująca jednostkami atomowymi uzbrojonymi w pociski balistyczne. Drugą grupę tworzy lotnictwo morskie ze swoimi lotniskowcami
i samolotami. Trzecim członem jest flota okrętów nawodnych, obejmująca eskadry krążowników, niszczycieli i fregat eskortujących grupy bojowe lotniskowców oraz okręty zaopatrzeniowe. Małą część floty nawodnej stanowi kilkanaście okrętów i kilkaset małych łodzi desantowych piechoty morskiej nazywanych „aligatorami". Określenie to ma oznaczać połączenie gwałtowności i nagłości
ataku marines z mobilnością jednostek marynarki. Marines, podobnie, jak ich gadzie odpowiedniki, są groźni tak w wodzie, jak na lądzie. Dowodzenie jednostkami desantowymi było kiedyś uważane w marynarce za mniej prestiżowe niż dowodzenie „prawdziwymi" okrętami wojennymi. Tb się zmieniło. Obecnie oficerowie dowodzący okrętami desantowymi i grupami ARG są uważani za wybrańców.
Największym okrętem, jakim może dowodzić oficer nie wywodzący się z lotnictwa, jest śmigłowcowiec - dok klasy Wasp, natomiast wielkimi lotniskowcami mogą dowodzić tylko lotnicy. LHD to okręt budzący respekt wypiera 40 0001, ma 1100 członków załogi, zabiera dodatkowo 1 900 żołnierzy i 40 różnego rodzaju samolotów i śmigłowców. Inne współczesne okręty desantowe, np. klasy Whidbey Island i Har-pers Feny (LSD-41/49) to
też spore jednostki. Dla porównania największe okręty desantowe zbudowane przez były Związek Radziecki to trzy LSD klasy Iwan Rogów o wyporności 11 000 t. Plany marynarki zakładają stworzenie floty 36 okrętów trzech typów (LHD/LHA, LSD i LPD) zorganizowanych w 12 grup ARG. Okręty te mogą przetransportować 12 wzmocnionych batalionów, każdy po 1 600 żołnierzy. Jest to równe sile 2,5 MEB, jeśli założyć, że w operacji wezmą udział
wszystkie okręty. Okręty te będą służyć od 30 do 185 40 lat, ale muszą być co 4 lata dokowane w celu dokonania przeglądu i napraw. Zatem co czwarty rok każda jednostka jest wycofywana z aktywnej służby i oznacza to, że w stale mamy do dyspozycji tylko 75% naszej floty desantowej. Poszczególne okręty wchodzą w skład Floty Pacyfiku bądź Floty Atlantyku.
W sytuacji kryzysowej siły te mogą się okazać niewystarczające, jeśli wziąć pod uwagę długość wybrzeży, które trzeba będzie upilnować. Podczas Pustynnej burzy marynarka wojenna sformowała cztery ARG z okrętów obu tych flot, które obsadziła brygadą marines. Z powodu ograniczonej liczby okrętów desantowych każda taka jednostka musi cechować się dużą mobilnością i samowystarczalnością. Dzięki tym zaletom okręty te stanowią
niezwykle ważny składnik każdej morskiej grupy bojowej, czasem nawet ważniejszy niż wielkie lotniskowce asystujące ARG. Okręty desantowe dzieli się na pięć różnych grup w zależności od wskaźników pojemności ładunkowej: ♦ Wskaźnik liczby transportowanych żołnierzy- liczba żołnierzy, których można przyjąć na pokład i zapewnić im pełne utrzymanie na czas rejsu.
♦ Wskaźnik liczby transportowanych pojazdów - wyrażona w m2 powierzchnia garażowania pojazdów, nieznacznie zwiększona o powierzchnię niezbędną do manewrowania (tzw. wysepki). Powierzchnię tę można również wyrazić liczbą standardowych pojazdów, które się na niej zmieszczą. Podstawą obecnie stosowanej jednostki miary jest wielkość pojazdu terenowego HMMWY
♦ Pojemność ładunkowa -wyrażona w m3 przestrzeń przeznaczona do przechowywania sprzętu i zapasów. ♦ Wskaźnik pojemności desantowej określa liczbę poduszkowców desantowych LCAC, które mieszczą na zatapialnym pokładzie. ♦ Wskaźnik pojemności lotniczej określa liczbę samolotów, które się zmieszczą i będą mogły swobodnie manewrować na pokładzie i w hangarze. Jednostką odniesienia
jest wielkość śmigłowca CH-46E Sea Knight. Śmigłowiec szturmowy AH-1W Cobra ma wielkość 0,5 jednostki, a nowy MV-22B Osprey - 1,4 jednostki. 186 Wskaźniki te określają wartość okrętu dla ARG. Na przykład nowy LPD-17 zastąpi jednostki czterech innych klas (LST1189, LPD-4, LSD-36 i LKA-113). Widać więc wyraźnie, jak ważny jest ten okręt dla dowódcy ARG.
Okręty bez ludzi są niewiele warte. Życie marynarzy na okrętach desantowych to kombinacja zaawansowanej technologi (satelitarnej komunikacji i nawigacji) i tradycyjnej sztuki Żeglarskiej (obsługa łodzi, wiązanie węzłów icd.) Jest to żmudne i ciężkie zajęcie. Marines lubią wypełniać swoje obowiązki o świcie i sami mówią, że nie boją się ciężkiej pracy. Podczas operacji ARG marines pracują w systemie trzywachtowym, swoje
obowiązki wypełniają z poświęceniem, a starsi oficerowie z dumą mówią, że wszystko jest jak za dawnych dobrych czasów starej marynarki. Służba na okrętach desantowych jest dla oficerów prawdziwym testem umiejętności. Często szukają tam schronienia przed nękającym resztę marynarki wirusem „politycznej poprawności". Nawigacja i prowadzenie działań militarnych w strefach przybrzeżnych to trudne
i niebezpieczne zadanie, często zagrażające życiu marynarzy. Wszyscy pamiętamy niefortunną historię okrętu desantowego Tripoli (LPH-10), który podczas Pustynnej burzy nadział się na miny w Zatoce Perskiej i został poważnie uszkodzony. Brytyjska Royal Navy też dostała niezłą nauczkę na Falklandach w maju 1982 roku. Warunki pogodowe są często niesprzyjające. Wzburzone morze, huragan i wiele innych czynników może
pokrzyżować plany; tak było podczas planowanej początkowo na 5 czerwca 1944 roku inwazji na Normandię. Operację trzeba było opóźnić o jeden dzień ze względu na sztorm w kanale La Manche. Operacje desantowe, podobnie jak lotnicze, wymagają dopracowania wszystkich szczegółów i tylko w wyniku odpowiedniego połączenia umiejętności, planowania, doświadczenia oraz sprzętu mogą zakończyć się sukcesem.
Warto nadmienić, że istnieje wiele sposobów interpretacji opisów i danych liczbowych dotyczących okrętów wojennych i nawet źródła oficjalne często nie są w tym zgodne. Dane, którymi się posługuję, zaczerpnąłem z opracowania Floty wojenne świata autorstwa A.D. Bakera III, publikowanego co dwa lata przez US Naval Institute Press. David Baker zajmuje się tą tematyką od ponad dwudziestu lat i uczynił z niej pasję swego
życia. Wszyscy, którzy pisali o wojsku i obronności, zetknęli się z nim i są mu wdzięczni za bogate źródła. Miejcie cierpliwość czytając moje tabele: aby opisać okręt desantowy, trzeba podać mnóstwo liczb. A teraz na pokład! 187
USS Wasp (LHD-1) USS Wasp (LHD-1) na kotwicy w Onslow Bay 29 sierpnia 1995 roku tuż przed rozpoczęciem operacji na Morzu Śródziemnym.
Przyjmowanie śmigłowców i okrętowanie jednostek desantowych odbywa się jednocześnie Fot. U.S.Navy Jest to największy - także pod względem skali możliwości -okręt desantowy na świecie. W Księdze rekordów Guinessa można znaleźć taki ustęp: „...największy zbudowany przez człowieka obiekt mogący poruszać się
na lądzie". USS Wasp (LHD-1), śmigłowcowiec desantowy-dok o wyporności 40 0001 jest pierwszą z siedmiu jednostek tej klasy i reprezentuje sobą wszystko co najlepsze w budownictwie okrętowym Stanów Zjednoczonych. Jest to, po superlotniskowcach, największy okręt bojowy w marynarce wojennej i stanowi praktycznie samodzielną grupę operacyjną. Opowieść o USS Wasp
i innych okrętach tej klasy trzeba zacząć od okresu po porażce w Wietnamie i po wprowadzeniu armii zawodowej. Jest to też opowieść o stoczni, która przewidziała przyszłość i dobrze się do niej przygotowała. Z końcem drugiej wojny światowej piechota morska zaczęła badać metody unikania bezpośredniej konfrontacji z nieprzyjacielem broniącym umocnionego wybrzeża. Straty poniesione podczas zdobywania
japońskich wysp - fortec (Iwo Jima, Peleliu) były tak duże, że dowództwa piechoty morskiej i marynarki nie mogły o nich zapomnieć. Dlatego narodził się pomysł „powietrznej obręczy", którego realizację umożliwiło zastosowanie śmigłowców. Ojciec obecnego komendanta Marinę Corps, generał Victor Krulak natychmiast go podchwycił. W latach pięćdziesiątych kilka lotniskowców z drugiej wojny
światowej przerobiono na eksperymentalne okręty do transportu śmigłowców (oznaczono je symbolem LPH). Próby z ich udziałem uznano za udane, mimo że ich wielkość i liczebność załóg zwiększały koszty eksploatacji. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dokonano konwersji kolejnych lotniskowców. Pierwszego z nich, USS Błock Island (LPH-1, przedtem CVE106) nigdy nie ukończono, ale następne: USS Boxer (LPH-4, dawniej CV-21), USS
Princeton (LPH-5, wcześniej CV-37), USS Thetis Bay (LPH-6, przedtem CVE-90) i USS Val ey Forge (LPH-8, były CV-45) szczęśliwie udało się przebudować. Wcześniej jednak rozpoczęto prace nad całkiem nowym typem LPH. Jego głównym zadaniem miał być transport batalionu piechoty morskiej i wzmocnionego dywizjonu śmigłowców w możliwie jak najmniejszym kadłubie. Komfort pomieszczeń
mieszkalnych miał być minimalny. 188 W wyniku tych prac powstały śmigłowcbwce desantowe klasy Iwo Jima (LPH-2) w liczbie siedmiu jednostek. Konstrukcję kadłuba i maszynowni zapożyczono z lotniskowca eskortowego z okresu drugiej wojny światowej. Okręt zaprojektowano tak, aby był w stanie wziąć na pokład możliwie największą liczbę śmigłowców, żołnierzy,
sprzętu i zaopatrzenia. Okręty te zostały zbudowane w stoczni Ingalls (obecnie Litton Ingal s) w Pasca-guoli w Mississippi. Uznano je za udane konstrukcje: miały 18 300 t wyporności (ponad 10000 t mniej niż przebudowane wcześniej okręty klasy Essex) i były napędzane przez turbiny parowe. W ciągu 35 lat od rozpoczęcia służby uczestniczyły w niemal wszystkich operacjach militarnych armii Stanów Zjednoczonych. Czuwały
podczas wodowania kapsuł statków kosmicznych Apollo, na ich pokładach odbywały się próby z samolotami Harrier i kierowały operacją trałowania wód Zatoki Perskiej w czasie Pustynnej burzy. Właśnie miny uszkodziły USS Tripoli (LPH-10, obecnie MCM-10) w północnej części Zatoki Perskiej w 1991 roku. Okręty te dobrze nam do tej pory służyły i niektóre z nich pozostaną w służbie jeszcze przez kilka lat. Ich ostateczną demobilizację
planuje się na początku XXI wieku. Na fali powodzenia, jakim cieszyły się te okręty, zbudowano by zapewne nową klasę jednostek LPH, ale wojna w Wietnamie i utworzenie wojska zawodowego zmieniły koleje ich losu. Opracowano nowe normy określające standard pomieszczeń mieszkalnych oraz zakres możliwości okrętów desantowych. Redukcja stanu osobowego marynarki wojennej w końcu lat sześćdziesiątych zainicjowana przez administrację Nixo-
na spowodowała, że okręty zaczęły pełnić „podwójne" funkcje. W tamtym okresie myślano już o okręcie, który mógłby połączyć funkcje jednostki do przewozu śmigłowców (na górnym pokładzie i w hangarach) oraz doku transportującego barki desantowe (na zatapialnym pokładzie). Marynarka płaciłaby tylko za jeden napęd i jedną załogę. W ten sposób doszło do narodzin śmigłowcowca LHA.
Okręty LHA zostały zaprojektowane i zbudowane w nowy sposób. Przede wszystkim postanowiono zbudować je w jednej stoczni za z góry ustaloną cenę, co miało ograniczyć koszty. Był to dobry pomysł, ale nie zdał egzaminu z powodów nie przewidzianych przez żadną ze stron. Kontrakt na budowę dziewieciu jednostek był łakomym kąskiem dla przemysłu stoczniowego, który zaczął już odczuwać skutki zahamowania
rozwoju marynarki i napór zagranicznej konkurencji. Współzawodnictwo między stoczniami z obu wybrzeży o kontrakt wart ponad 1 miliard dolarów było zacięte. Wygrała stocznia Ingal s i już podczas prac wstępnych zauważono, że tradycyjna metoda budowy okrętów na pochylni jest niewydajna i nieekonomiczna. Metoda blokowa, polegająca na jednoczesnej produkcji wielu modułów (tzw. bloków), a następnie łączeniu ich, okazała się
189 szybsza i tańsza. Stocznia Ingal s chlubiła się długą tradycją nowatorskich pomysłów; to tam właśnie w latach trzydziestych zbudowano pierwszy statek w całości spawany łukiem elektrycznym (ss. Exchequer). Już wówczas stocznia zmagała się ze stałym problemem przemysłu okrętowego - konkurencją. W Europie przemysł ten jest zazwyczaj dotowany z kasy państwowej, w Azji zaś atut
stanowi tania siła robocza. W 1967 roku zbudowano po drugiej stronie rzeki dodatkowy kompleks budynków, w którym planowano produkować moduły okrętu przy wykorzystaniu techniki wspomaganego komputerowo projektowania i automatycznego monitorowania stanu zapasów. Stocznia chciała w ten sposób udowodnić, że jest konkurencyjna i nikt nie będzie w stanie przebić jej oferty.
Wielomilionowa inwestycja została wyśmiana przez konkurencję, ale Litton Ingalls konsekwentnie realizowała swój zamysł i oprócz projektu LHA złożyła najlepszą ofertę budowy niszczycieli klasy Spruance (DD-963). W rezultacie wygrała przetarg także na ten kontrakt, co wywołało falę protestów. Smigłowcowce wsparcia klasy Tarawa (LHA-1) miały 249,9 m długości, wyporność 39967 t, a ich proste pokłady
upodobniały je do pochodzących jeszcze z czasów drugiej wojny lotniskowców klasy Essex (CV9). Dwie śruby napędzane były bliźniaczymi turbinami parowymi produkcji Westinghouse'a, co dawało na wale moc 70 000 KM i umożliwiało rozwinięcie maksymalnej prędkości 24 węzłów (43,9 km/h) oraz prędkości podróżnej 22 węzłów (42 km/h). Ich rozmiary (32,2 m szerokości i 7,9 m zanurzenia)
umożliwiały przepłynięcie przez śluzy Kanaru Panamskiego, dzięki czemu jednostki te mogły operować na Atlantyku i Pacyfiku. Były długie, miały płaskie burty i wyróżniały się dużą nadbudówką przy prawej burcie na śródokręciu. W nadbudówce znajdowały się mostki: dowodzenia, flagowy i nawigacyjny oraz pomieszczenia dowodzenia i planowania dla transportowanych oddziałów piechoty morskiej. Kadłub LHA dzieli się na pięć
zróżnicowanych funkcjonalnie części: ♦ Pokład startowy - Jest to główny pokład ciągnący się przez całą długość okrętu. Znajduje się na nim 9 lądowisk śmigłowcowych i 2 windy do pokładu hangarowego. Zejście pod pokład znajduje się pod nadbudówką. Na pokładzie jest dość miejsca dla manewrów startu i lądowania harriera (w odróżnieniu od okrętów brytyjskich, włoskich, hiszpańskich i rosyjskich, gdzie start
tych maszyn wspomaga konstrukcja na dziobie przypominająca skocznię narciarską). 190 ♦ Pokład hangarowy - Zamknięta przestrzeń pod pokładem startowym ciągnąca się od śródokręcia w kierunku rufy przeznaczona do hangarowania wzmocnionego dywizjonu średnich śmigłowców transportowych (około 42 CH-46). ♦ Pokład zatapialny, pokłady
ładunkowe i samochodoweBezpośrednio pod pokładem hangarowym znajduje się pokład zatapialny, na który można załadować cztery wcześniej opisane LCU lub siedem LCM-8. Aby je wprowadzić lub wyprowadzić, zamkniętą przestrzeń zalewa się, tworząc tymczasową „plażę". Po zakończeniu operacji wodę się wypompowuje i zamyka furtę na rufie. Pokłady biegnące w kierunku dziobowym
są przeznaczone do przewozu pojazdów, zapasów i pozostałego sprzętu. ♦ Systemy techniczne - Siłownia znajduje się na śródokręciu, poniżej pokładów samochodowych. Są tam kotły, turbiny, generatory i pozostałe wyposażenie: silniki, klimatyzacja i systemy elektryczne. Spaliny są kierowane na prawą burtę, gdzie ulatniają się do atmosfery. ♦ Pomieszczenia mieszkalne załogi i żołnierzy - Pomieszczenia te znajdują
się w dziobowej części okrętu. Są tam koje, mesy i inne pomieszczenia dla 925 członków załogi i 1 713 marines. Standard pomieszczeń mieszkalnych na okrętach klasy Tarawa uważano kiedyś za luksusowy. Miały one klimatyzację, większe koje i szafki na przybory osobiste. Sala odpraw dla marines została później przerobiona na salę gimnastyczną. W porównaniu z wcześniejszymi
okrętami desantowymi okręty klasy Tarawa były uzbrojone po zęby. Oprócz pary wyrzutni nowych pocisków woda powietrze RIM-7 Sea Sparrow miały na wyposażeniu dwa lekkie działa Mk 45 kalibru 127 mm w celu wsparcia artyleryjskiego piechoty i sześć podstaw do działek Mk 67 kalibru 20 mm dla obrony przed łodziami patrolowymi wroga i innymi zagrożeniami. Uzbrojeniu temu towarzyszyły radary
kontroli powietrznej, obserwacji powierzchni morza i kierowania ogniem oraz kamery telewizyjne pracujące przy słabym oświetleniu. Tarawa i pozostałe okręty tej klasy były w swoim czasie największymi i najlepiej uzbrojonymi jednostkami desantowymi na świecie. Łączyły w sobie najlepsze cechy LPH, LKA, LSD i LPD. Marynarze i marines chętnie pełnili na nich służbę. Chociaż nowe okręty były spełnieniem
marzeń dowództw marynarki i piechoty morskiej, nie obyło się bez kłopotów. Cena budowy tych jednostek została określona przy założeniu umiarkowanego tempa wzrostu kosztów produkcji w latach siedemdziesiątych. Tak się jednak niefortunnie złożyło, że dekada ta przyniosła poważną niestabilność 191
gospodarczą. Inflacja skoczyła do poziomu dwucyfrowego, koszt energi wzrósł pięć razy, a rosnące płace powiększyły całkowity koszt budowy okrętu do niebotycznego poziomu!
Tego nie spodziewała się ani stocznia, ani marynarka wojenna. Pierwotnie zakładano, że za 1,2 miliarda dolarów wybuduje się dziewięć jednostek. Skończyło się jednak na pięciu, za które rząd zapłacił 1,6 miliarda dolarów. Były to: Tarawa (LHA-1), Saipan (LHA-2), Bel eau Wood (LHA-3), Nassau (LHA4) i Peleliu (LHA-5). Takiej inflacji nie widziano od czasów drugiej wojny światowej i trudno było komukolwiek zarzucić, że nie przewidział jej
podczas ustalania warunków kontraktu. Ponieważ żadna ze stron nie ponosiła winy, kontrahenci umówili się na budowę piątej jednostki za dodatkowe 400 milionów dolarów. Po tej porażce w prognozowaniu kosztów marynarka raz na zawsze zmieniła warunki kontraktów. Obecnie zawierane umowy uwzględniają określony przez rząd wskaźnik wzrostu cen. Taki „indeksowany" kontrakt zakłada podział nadwyżki ponad pierwotnie
ustalone koszty między zleceniobiorcę i państwo, dając producentom ryzykującym kolosalne straty - gwarancję, że w przyszłości zobaczą swój zysk USS Essac (LHD-2) podczas przemieszczania z placu montażu końcowego do doku w stoczni Litton Ingalls w Pascaguoli w Mississippi 4 stycznia 1991 roku. Okręty tej klasy są największymi na świecie konstrukcjami transportowanymi lądem
Fot. U.S.NavyWdrożenie pomysłu blokowej budowy kadłubów natrafiło na przeszkody. Tolerancje składanych części były za małe i pojawiły się kłopoty z ich dopasowaniem. Rozszerzalność i kurczliwość cieplna były większe niż zakładano - należy pamiętać, że ranki w Mississippi są zimne, a dni upalne. Trzeba było umieścić dodatkową warstwę
między połączeniami, a następnie usunąć jej nadmiar. Inny problem był natury projektowej: w celu uzyskania odpowiedniej stabilności ograniczono wagę zespołów strukturalnych górnych części kadłuba i nadbudówki. Odbyło się to kosztem wytrzymałości i trzeba było okręty dodatkowo wzmocnić. Ogólnie jednak nowe metody uznano za sukces i Litton Ingalls była najaktywniejszą i najbardziej rentowną stocznią w Stanach Zjednoczonych. Pomimo ogólnej recesji
w amerykańskim przemyśle okrętowym stocznia prosperuje i szuka nowych obszarów działania, jak np. budowa wagonów kolejowych i platform wiertniczych. Podczas gdy Litton Ingalls i marynarka dopracowywały szczegóły finansowe i techniczne, pięć okrętów LHA zaznaczało swoją obecność na świecie i zarówno marynarka wojenna jak piechota morska zrozumiały, że należało ich zbudować więcej, bez
192 względu na koszty. Polityka administracji Cartera nie sprzyjała realizacji tych planów, ale z nadejściem rządów Reagana sytuacja radykalnie się zmieniła. Plan Johna Lehmana, przewidujący zwiększenie liczby okrętów marynarki do 600 jednostek, zakładał pozyskanie funduszy na budowę nowych okrętów i barek desantowych. Na pierwszej pozycji listy potrzeb umieszczono wielkopokładowe
desantowe okręty uderzeniowe wzorowane na projekcie LHA. Nową klasę jednostek nazwano okrętem-dokiem do transportu śmigłowców. Oznaczono ją symbolem LHD (Landing Helicopter Dockship) i zaplanowano budowę pięciu takich jednostek. Do 1996 roku zamówiono ich siedem, z możliwością budowy dodatkowych, które miały stopniowo zastąpić wycofywane LPH. Miały one nosić nazwy lotniskowców z czasów drugiej
wojny światowej. Pierwszy z nich ochrzczono mianem Wasp, które przedtem nosiły lotniskowce CV-7 i CV-18, zasłużone podczas drugiej wojny światowej i zimnej wojny. Wasp to nazwa o bogatej tradycji, sięgającej czaspw wojny o niepodległość. LHD jest ulepszoną wersją LHA. Posiada on wiele nowych cech: ♦ Zdolność skutecznego działania spoza linii horyzontu -LHD może
wspomagać operacje desantowe stacjonując w dużej odległości od wybrzeża dzięki wykorzystaniu nowych poduszkowców LCAĆ, zmiennopłatów MV-22B, śmigłowców CH53 Super Stal ion i samolotów AV-8B Harńer H. ♦ Zwiększona wytrzymałość - Okręt może skutecznie walczyć w skażonym nuklearnie, chemicznie i biologicznie środowisku. Jest także w stanie bronić się przed łodziami patrolowymi i jednostkami
samobójczymi oraz potrafi unikać zniszczeń spowodowanych minami, bombami i pociskami samo-sterującymi dalekiego zasięgu bądź je minimalizować. ♦ Możliwość konwersji do wykonywania zadań patrolowych -W latach siedemdziesiątych kilku Dowódców Operacji Morskich (np. admirałowie Elmo Zumwalt i James Holloway) daremnie usiłowało doprowadzić do zbudowania małych
lotniskowców, przewożących do 20 myśliwców lub bombowców pionowego startu i od 8 do 10 śmigłowców do walki z okrętami podwodnymi, które eskortowałyby konwoje i siły desantowe. Przypominałyby one angielskie krążowniki klasy Invincible przeznaczone do zwalczania okrętów podwodnych. Bardzo dobry hiszpański lekki lotniskowiec Principe de Asturias jest oparty na amerykańskim projekcie, który nigdy nie opuścił deski
kreślarskiej. 193
Taki LHD, posiadający odpowiednią liczbę samolotów, mógłby oprócz uczestnictwa
w operacjach desantowych służyć także jako jednostka patrolowa. Mimo że okręty klasy Wasp są wzorowane na jednostkach LHA klasy Tarawa, to jednak ich możliwości są znacznie większe. Jednym ze sposobów porównania tych klas jest zestawienie pięciu podstawowych wskaźników: USS WASP (LHD-1) Klasa Załoga
Pow. ładunkowa (m2) Obj. ładunkowa (m3) LCAC Śmigłowce LHD-1 1686 1942 3540 3 45 LHA-1 1713
2360 3000 1 42 LPH-3 1489 316 1147 nie zabiera 26 Jak widać, z wyjątkiem wskaźnika
liczby transportowanych pojazdów (ładowność w m2), LHD ma lepsze parametry od okrętów pozostałych typów. Marynarka postanowiła poświęcić część pojemności ładunkowej na rzecz poprawienia wskaźnika liczby transportowanych pojazdów. Wynika to z konieczności zainstalowania elementów systemu 194 ochrony przed skutkami działania broni atomowej, biologicznej i chemicznej, który zajmuje
dużo miejsca, ale został uznany za niezbędny. Jak każdy okręt, LHD powstał w wyniku wielu kompromisów projektowych. Wasp ma większy pokład do transportu poduszkowców LCAC oraz więcej miejsca dla manewrowania samolotami. Aby lepiej zrozumieć, jak są budowane te olbrzymie okręty, wybrałem się do stoczni Litton Ingalls w Pascaguoli. Jest to miasto z bogatą tradycją okrętownictwa i czuć tutaj tę
atmosferę. Litton Ingalls jest największym zakładem w tym rejonie, położnym między Mobile w Alabamie i Pensacolą na Florydzie. Obiekty po stronie zachodniej, gdzie są składane LHD, zostały zbudowane połączonym wysiłkiem stoczni i stanu Mississip-pi, który wyemitował obligacje w celu zebrania odpowiednich funduszy. Jest to jedyna nowa stocznia wybudowana w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich 30 lat. Inne stocznie
do tej pory budują okręty na pochylniach, ale Litton Ingalls stosuje własną metodę. Posiada wielką linię produkcyjną na otwartej przestrzeni, gdzie składa się kompletne bloki konstrukcyjne. W ciągu ostatnich lat zbudowane zostały tu okręty czterech różnych klas: krążowniki klasy Ticonderoga (CG-47), niszczyciele klasy Arleigh Burkę (DDG51), korwety Sa'ar V dla Izraela i śmigłowcowce desantowe Wasp (LHD1).
Przebieg prac w stoczni można najlepiej obserwować z wieży kontrolnej usytuowanej w centrum zakładu. Z platformy umieszczonej na wysokości dwunastego piętra doskonale widać, co dzieje się na obszarze 247 ha. Materiały są dostarczane do warsztatów z magazynów znajdujących się w północnej części stoczni. Od chwili odbioru każda blacha, zwój drutu i skrzynia ze sprzętem są znakowane nalepkami z kodem
paskowym. Ułatwia to bieżącą kontrolę i inwentaryzację oraz umożliwia zamawianie części dokładnie wtedy, gdy są potrzebne, dzięki czemu stocznia oszczędza na kosztach ich składowania. Montaż bloków odbywa się w pięciu „zatokach". Są to otwarte, wybetonowane place poprzecinane torami i otoczone ruchomymi dźwigami przenoszącymi i ustawiającymi moduły. W czasie mojej wizyty w trzech
„zatokach" we wschodniej części stoczni prowadzono prace nad konstrukcją niszczycieli klasy Arleigh Burkę. W stoczni nazywane są one klasą Barry od nazwy pierwszego niszczyciela (DDG-52), który został tu zbudowany. W czwartej i piątej „zatoce" prowadzone są prace nad LHD. Te potężne okręty składa się podobnie jak hamburgera. Każdy moduł konstrukcyjny jest w pełni
wyposażony w instalacje elektryczne, wodne, hydrauliczne i parowe, co redukuje czas i nakład pracy w zamkniętych i nie oświetlonych blokach po ich zmontowaniu. Dzięki temu skraca się czas oczekiwania na próby morskie. Po zmontowaniu moduły są przesuwane do południowej części „zatoki", gdzie składa się bloki. Po dopasowaniu mocuje się je 195 spawami we właściwych pozycjach, a
następnie łączy instalacje, tak jak chirurg łączy zerwane żyły i ścięgna przyszywając oderwaną kończynę. Bloki - od dziobu, czyli numeru 1, do rufy i zatapialnego pokładu, czyli numeru 4 - są składane w kadłub w południowej części placu montażowego. Każdy blok waży teraz kilka tysięcy ton, a tolerancje pasowań wynoszą zaledwie kilka milimetrów. Po połączeniu czterech podstawowych bloków dodaje
się nadbudówkę. Waży ona około 500 t i jest największą strukturą, którą może podnieść dźwig. W tej chwili góra zardzewiałego żelastwa zaczyna już przypominać okręt, ale nadal nie unosi się na wodzie. Po podłączeniu zasilania parowego i elektrycznego można uruchomić oświetlenie i klimatyzację, co ułatwia pracę w duszne dni nad Zatoką Meksykańską. USS Bataan (LHD-5) jest w tej chwili w fazie
końcowego wyposażania. Następnym krokiem będzie przesunięcie kadłuba (z prędkością 40,6 cm/min) do doku, wprowadzenie doku do kanału cieśniny Mississippi i zalanie go. Po zwodowaniu okręt jest holowany do nabrzeża wyposażeniowego w południowowschodniej części stoczni, gdzie przygotowuje się go do prób morskich, odbioru technicznego i ostatecznego przekazania marynarce. Rozejrzyjmy się po jeszcze nie
wykończonym Bataanie. W kasku na głowie idę z głównym intendentem Waspa, Stevenem Davisem na wycieczkę po okręcie. Każdy okręt, zanim zostanie przekazany marynarce, ma swojego intendentakierowni-ka budowy. Steven spędził całe swoje zawodowe życie w stoczni przy budowie atomowych okrętów podwodnych, niszczycieli i okrętów desantowych. Po pouczeniu mnie, czego nie wolno mi
dotykać, weszliśmy na pokład. Wnętrze okrętu, choć przesycone dusznym zapachem metalu, okazało się zadziwiająco przestronne. Poprzez kurz i dym widać było, jak zespolony wysiłek wielu ludzi prowadzi do narodzin okrętu. Steve z zapałem opowiadał o wnioskach, które wyciągnął podczas pracy nad poprzednimi jednostkami. Przed opuszczeniem okrętu zatrzymaliśmy się na pokładzie hangarowym, aby porozmawiać
z kilkoma robotnikami zajmującymi się montażem wyposażenia, wśród których był syn Stevena. Litton Ingalls kultywuje tradycje rodzinne i jest to jeden z przykładów tej polityki. Wśród pracowników często można spotkać przedstawicieli dwóch lub nawet trzech pokoleń tej samej rodziny. Po próbach morskich okręt jest gotowy do przekazania marynarce. Wielu marynarzy pierwszej załogi okrętu, nazywanych potocznie „udziałowcami",
często okrętuje się jeszcze podczas budowy i uczestniczy w pracach wykończeniowych oraz próbach. Tę końcową fazę budowy ochrzczono mianem „cudu Littona". Okręt jest wtedy dokładnie czyszczony i myty - od dziobu do rufy i od stępki po czubki masztów, nawet tam, gdzie 196 inspektorzy nigdy prawdopodobnie nie zajrzą. Dopiero po tym pucowaniu można go
przekazać marynarce. W ten parny letni dzień Steven pokazał mi jeszcze zmontowane bloki USS Bonhomme Richard (LHD-6, nazwany imieniem fregaty Johna Paula Jonesa z czasów wojny o niepodległość), gotowe do końcowego połączenia po zwodowaniu Bataana. Litton Ingalls ma w tej chwili pełny portfel zamówień; są to głównie niszczyciele i desantowce LHD w różnych stadiach montażu i wykończenia. W rozmowie z
dyrekcją stoczni dowiedziałem się, że z niecierpliwością oczekiwana jest decyzja dotycząca budowy siódmego okrętu LHD, jeszcze nie nazwanego. Życzenie szefów firmy wkrótce się spełniło po zatwierdzeniu przez Kongres funduszu na budowę tej jednostki w roku finansowym 1996. Marynarka jest z tego układu bardzo zadowolona, stocznia ma nowe zamówienie, a podwykonawcy -zajęcie na najbliższą przyszłość. Podobno wielu
przedstawicieli światowego przemysłu okrętowego przyjeżdża do Litton Ingalls (w Mississippi!) szukać pomysłów na przyszłość. Marynarka wybiera kapitana jednostki jeszcze przed odbiorem okrętu ze stoczni. Marynarskie doświadczenie uczy, że dobry pierwszy kapitan może na stałe „przynieść szczęście" okrętowi, czyli stworzyć specyficzną atmosferę, która pozostanie na jednostce także po jego odejściu. Na pierwszego
dowódcę Waspa wybrano kapitana Lena Picotte'a, późniejszego kontradmirała. Dowodzenie LHD lub jednym z LHA jest w marynarce wysoko cenione, bo są to największe okręty nawodne, którymi mogą dowodzić ludzie spoza lotnictwa. Ze względu na wielozadaniowość nowych okrętów marynarka wydała zarządzenie, że jeśli kapitanem jednostki jest oficer marynarki wojennej, to jego zastępcą musi
być lotnik, i odwrotnie. Od czasu położenia 30 maja 1985 roku stępki pod USS Wasp okręt ten nie miał żadnych problemów, jest więc „szczęśliwy". W odróżnieniu od niektórych LHA, prace projektowe i konstrukcyjne nad nim przebiegały bez szczególnych zakłóceń. Został zwodowany 4 sierpnia 1987 roku i ochrzczony 19 sierpnia po zakończonych w lipcu próbach morskich. Pierwszy rejs odbył w składzie ARG Floty Atlantyku, gdzie służy do tej
pory. Jego pierwszy poważniejszy przegląd odbędzie się jesienią 1996 roku. Wejdźmy na pokład i rozejrzyjmy się po okręcie. Rozpoczniemy od pokładu zatapialnego i skierujemy się w stronę rufy. Pierwsze wrażenie jest przytłaczające. Jak coś tak olbrzymiego może pływać? Kiedy się jednak obserwuje lądujący śmigłowiec, rodzi się inne pytanie: jak można wylądować na czymś tak małym? Podczas wprowadzania barki
desantowej do doku LHD jest on nieznacznie przegłębiany na rufę w wyniku opuszczenia furty i napełnienia zbiorników balastowych umieszczonych w tej części kadłuba. W ten sposób powstaje sztuczna „plaża". Jeśli staniecie na mostku nawigacyjnym dokowanej 197
barki, uważajcie na głowę - do pokładu głównego jest niecałe 1,8 m. Początkowo wydaje się on wielki - mierzy 98,1 m długości, 15,25 m szerokości i 8,5 m wysokości – ale z dwiema zadokowanymi barkami LCU lub trzema poduszkowcami LCAC staje się po
prostu ciasny. Po zakończeniu operacji opuszcza się rampa dziobowa i możemy pójść do góry na pokład samochodowy. Zgodnie z marynarską etykietą prosimy oficera o pozwolenie wejścia na pokład. Idąc w kierunku dziobu, dochodzimy do rejonu sztauowa-nia pojazdów MEU (SOC). Na tym i niższym pokładzie znajdziemy wozy HMMWV, pięciotonowe ciężarówki, przyczepy i haubice polowe M198 kalibru 155 mm. Mimo że pokłady mogą
utrzymać nawet czołgi M1A1 Abrams, pływające transportery opancerzone AAV-7 i kołowe bojowe wozy piechoty, nie transportuje się ich na tych okrętach. Do tego celu ARG używa raczej jednostek LSD i LPD. Na okrętach wielkopokładowych planiści wolą widzieć tylko te pojazdy, które może przenieść śmigłowiec CH-53E Super Stallion. Jak na każdym zamkniętym parkingu, pokłady
samochodowe są połączone rampami, a zasztauowane na nich pojazdy stoją ciasno „upakowane"; dzieli je zazwyczaj tylko kilkucentymetrowy odstęp. Pomimo tych imponujących parametrów każdy dowódca MEU (SOC) uważa, że to nie wystarcza. Jest więc regułą, że bezpośredni dostęp można mieć tylko do niewielkiej liczby pojazdów, do których trzeba często wchodzić przez okno lub od góry i które trzeba
ciągle przeparkowywać. Przypomina to nie kończące się układanie elementów łamigłówki. Oficerowie logistyczni (S-4) MEU (SOC) spędzają całe dnie przy komputerach, przemieszczając ładunek w celu jak najlepszego wykorzystania przestrzeni. Mając do dyspozycji 1942 m2 i 3 540 m3 trzeba posiadać umysł księgowego i wyobraźnię artysty, aby wszystko grało. 198
Przesuwanie ładunku ułatwia system jednoszynowych transporterów z pięcioma podnośnikami służącymi do przenoszenia palet. Wasp jest oprócz tego wyposażony
w kilka rodzajów podnośników widłowych: 14 elektrycznych o udźwigu 2 t, 25 dieslowskich o udźwigu 3 t, dwóch pięciotonowych do ciężkich warunków terenowych, 2 przenośniki do palet, 5 ciągników samolotowych i 4 wózki manewrowe. Do dyspozycji jest też 6 sześciotonowych wind łączących międzypokład z pokładem startowym i hangarami. CH-46E i CH-53E w windzie na lewej burcie USS Wasp latem 1995
roku. Na okręcie znajdują się dwie takie windy Fot. John D. Gresham Po pokonaniu następnej rampy wchodzimy na zajmujący ponad jedną trzecią długości okrętu pokład hangarowy. Jego wysokość jest równa wysokości dwóch pokładów i służy on jako garaż dla helikopterów. Zazwyczaj znajduje się tu około 12 śmigłowców CH-46 Sea
Knight, 4 śmigłowce CH-53E Sea Stallion, 4 AH-IW Cobra i 4 UH-IN Iroauois. Około 6 AV-8B Harrier II jest zasztauowanych na pokładzie startowym - czyli w języku załogi „na dachu" bo są z założenia odporne na warunki atmosferyczne. Teoretycznie Wasp może pomieścić w swoim wnętrzu 45 maszyn wielkości CH-46E, ale w praktyce kilka z nich zawsze przebywa na otwartym pokładzie, aby
umożliwić łatwiejszy dostęp do helikopterów umieszczonych w hangarze. Pokład startowy i hangar są połączone dwiema przyburtowymi windami o udźwigu 341. Jest to odstępstwo od konstrukcji LHA, gdzie była tylko jedna winda na rufie. Na pokładzie hangarowym marines ćwiczą i przygotowują się do operacji. Tu i ówdzie w różnych zakamarkach znajdują się małe biura i pomieszczenia kontrolne, z których przez wizjery
monitoruje się sytuację na niższych pokładach. Posuwając się dalej w stronę dziobu, widzimy tunel rampowy, przez który samochody mogą wjeżdżać na pokład startowy bez pomocy wind. Marines przechodzą tędy na pokład startowy w drodze do śmigłowców. Kiedy w latach osiemdziesiątych rozpoczęto projekt LHD, standardowym pojazdem ogólnego przeznaczenia piechoty morskiej był Jeep M151.
Podczas budowy Waspa zaczęto je jednak wycofywać z użytku i zastępować pojazdami terenowymi HMMWy które były szersze niż założono w projekcie okrętu. Wymiarów tunelu nie udało się już zmienić, dlatego do transportu HMMWV na główny pokład używa się wind. Nie jest to wielka niedogodność; następne okręty tej klasy będą miały szerszy tunel. Jest to dobry przykład, by uzmysłowić sobie, ile czasu zajmuje projektowanie i budowa
okrętu wojennego. Mimo że Wasp był wzorowany na już istniejącym projekcie, zajęło to osiem lat. 199
Nadbudówka USS Wasp na prawej
burcie okrętu. Tu mieści się uzbrojenie, systemy elektroniczne i wyposażenie niezbędne do funkcjonowania okrętu Fot. John D. Gresham Po wejściu przez nadbudówkę na pokład startowy można się poczuć jak po wyjściu z jaskini. Pokryty materiałem antypośli-zgowym i znakami dla pilotów pokład o długości 257 m i szerokości 32,6 m służy podstawowej funkcji okrętu. Jest to
bardzo niebezpieczne miejsce. Na pewno widzieliście już gdzieś, jak wygląda przygotowanie do startu samolotów na superlotniskowcu. Huk, gorąco, pośpiech. Zatankowane paliwem śmigłowce, mnóstwo broni, rozgorączkowani ludzie wszystko to robi wrażenie chaosu. Można to zobaczyć na pokładzie startowym Waspa, który jest o dwie trzecie mniejszy od pokładu superlotniskowca. Sami żołnierze też stwarzają dodatkowe niebezpieczeństwo
-w każdej chwili może im przypadkowo wypaść broń osobista i zostać wciągnięta przez strumień powietrza zasysanego do silnika, ale trzeba pamiętać, że okręty tej klasy zbudowano właśnie specjalnie dla marines. Na pokładzie USS Wasp znajduje się dziewięć lądowisk. Są ponumerowane od prawej burty ku lewej i od dziobu ku rufie, czyli lądowisko numer 1 znajduje się na prawej
burcie na dzio: bie, a numer 9 - na lewej burcie na rufie. Zazwyczaj lądowiska numer 1, 3 i 8 (na prawej burcie) są przeznaczone dla śmigłowców AH-1W Cobra, UH-N1 Iroąuis i samolotów AV-8B Har-rier II. Taki układ umożliwia optymalne wykorzystanie przestrzeni w hangarach, zapewniając jednocześnie wystarczająco dużo miejsca na manewry startu i lądowania na „dachu". Tak jak na superlotniskowcach, załogi pokładowe noszą kolorowe
kombinezony oznaczające funkcje: czerwone dla służb zaopatrzenia w paliwo, broń i amunicję, żółte dla kontrolerów ruchu itd. Ludzie ci muszą pracować w ogłuszającym huku i porozumiewają się niemal wyłącznie językiem migowym. Naprowadzają i obsługują samoloty o wartości kilkudziesięciu milionów dolarów kiwając do siebie głowami wymachując rękami. Jeśli uświadomimy sobie, że mają średnio po 20 lat, łatwo przyjdzie
nam sobie wyobrazić ciężar spoczywającej na ich barkach odpowiedzialności. Nikt nie lubi, kiedy w restauracjach lub hotelach parkowaniem samochodów zajmują się młodzieńcy w tym wieku. Wypadki oczywiście się zdarzają i mają im zapobiec rozpięte wokół pokładu siatki bezpieczeństwa. Są to miejsca, gdzie tankuje się paliwo, uzbraja i obsługuje samoloty. Jeśli któryś z członków załogi wypadnie przypadkowo za burtę
200 zdmuchnięty przez wiatr lub odrzut silnika, spadnie (prawdopodobnie) na siatkę, zanim poszybuje do wody z wysokości 20m. Uzbrojenie okrętu LHD najlepiej widać z pokładu startowego. Mimo że prototypem LHD był LHA, po uzbrojeniu można poznać 30 lat różnicy w wieku tych jednostek. Uzbrojenie LHA zapewniało tylko podstawową ochronę przed samolotami i dawało
ograniczoną możliwość atakowania celów nawodnych i lądowych. Projektanci LHD zrezygnowali z systemów obrony przed atakiem artylerii brzegowej i w zamian skoncentrowali się na zapewnieniu okrętowi osłony przed samolotami i zdalnie kierowanymi pociskami rakietowymi. Usunięto działa kalibru 127 mm i podstawy do ręcznie obsługiwanych działek kalibru 20 mm. Zamiast nich montuje się dziś ośmiorurowe
wyrzutnie rakiet RIM-7 Sea Sparrow, które stanowią morską odmianę pocisku AIM-7 Sparrow (klasy powietrze-powietrze). W odróżnieniu od swojego powietrznego krewniaka pocisk RIM-7 Sea Sparrow zyskał w ciągu ostatnich 30 lat solidną reputację skutecznej broni bliskiego zasięgu klasy wodapowietrze, doskonałej do tzw. obrony punktowej. Obecnie używana wersja pocisku o symbolu RIM-7M ma zasięg około 18,5 km i zapewnia
doskonałą obronę przed samolotami i pociskami rakietowymi do zwalczania okrętów nawodnych. Obie wersje wykorzystują technikę półaktywnego naprowadzania radarowego polegającą na tym, że radar LHD „oświetla" cel, a ważący 204 kg pocisk (z głowicą o masie 40,8 kg) kieruje się na odbite od niego mikrofale. Pociski Sea Sparrow są szeroko stosowane na okrętach różnych klas: można je znaleźć na lotniskowcach, fregatach
i okrętach zaopatrzeniowych. Są eksportowane do państw członkowskich NATO i innych krajów sprzymierzonych ze Stanami Zjednoczonymi. Wasp jest wyposażony w dwie ośmiokomoro-we wyrzutnie tych rakiet (każda z zapasem ośmiu jednostek ognia) i dwa radary do oświetlania celów Mk91. Jedna wyrzutnia znajduje się przy dziobowej krawędzi nadbudówki, druga zaś na rufowej barbecie.
Oprócz wyrzutni pocisków Sea Sparrow na pokładzie startowym zainstalowane są trzy zespoły systemu uzbrojenia obrony bezpośredniej (Close-In Weapons System – CIWS) Mk 16 Phalawc, mające unieszkodliwiać pociski, które zdołały się przedrzeć przez linię obrony niszczycieli eskorty i krążowników, a nawet przez „obronę punktową". Jeden zespół jest zainstalowany przed nadbudówką, pozostałe dwa zaś po obu stronach
wyrzutni Sea Sparrow na barbecie. CIWS jest zbudowany w oparciu o działka Gatling kalibru 20 mm produkcji General Electric, które w wersji Mól stosuje się na F-15 Eagle i F-16 Fighting Falcon. System Phalawc wystrzeliwuje 3 000 pocisków na minutę w seriach po 200. Pociski posiadają wolframowe rdzenie, które mają uderzyć w nadlatujący pocisk 201 i uszkodzić go lub zdetonować jego
głowicę. Każdy Phalawc ma magazynek z 1550 pociskami i jest wyposażony w kierujący ogniem radar. Jest to system samodzielny - po aktywacji automatycznie ataL kuje wszystkie szybko poruszające się obiekty, które zidentyfikuje jako wrogie. Ma zasięg do 5,5 km, ale najlepiej się spisuje w promieniu około 1,5 km. Podczas startu i lądowania samolotów systemy Phalawc są wyłączone na
wypadek pomyłki w identyfikacji „swojego" samolotu i wzięcia go za maszynę wroga. Elektroniczne systemy identyfikacji „swój-obcy" (Identification Friend or Foe - IFF) nie są jeszcze doskonałe, a takiej pomyłki nikt sobie nie życzy. Kilka lat temu amerykański lotniskowiec przypadkowo wystrzelił pocisk RIM-7 i trafił w turecki niszczyciel uczestniczący w manewrach, zabijając kapitana i kilku członków
załogi. Phalawc dobrze sobie radzi z pociskami rakietowymi do zwalczania okrętów nawodnych, np. z francuskimi MM-38, AM-39 i MM-40 Exocet lub amerykańskimi A/RGM84 Harpoon (oba poddźwiękowe, z głowicami o masie 125-225 kg), ale ma kłopoty z neutralizacją dużych pocisków poruszających się tuż nad lustrem wody, takich jak np. rosyjskie SS-N-22 Sunburn (naddźwiękowe, prędkość 2 Machów,
głowica o masie 500 kg). Nawet jeśli uda się zdetonować głowicę takiego pocisku, to leci ona z tak dużą prędkością, że jej odłamki trafią w okręt. To dlatego burty LHD i wszystkich nowych okrętów wojennych US Navy są wzmocnione lekkimi płytami pancernymi z kewlaru. Do wspomagania systemu Phalawc zaprojektowano ostatnio nowy typ pocisków przeciwrakietowych (Rol ing Airframe
Missile - RAM) RIM-116A. Ten niepozorny pocisk stanowi połączenie korpusu rakiety AIM-9 Sidewinder z samonaprowadzającą głowicą pocisków FIM-92 Stinger. Przechwytuje cele w odległości około 9 km, czyli wystarczająco daleko, aby nie doszło do uderzenia rozpędzonego wraku rakiety w kadłub okrętu. RAM jest wystrzeliwany z 24-rurowej wyrzutni Ex-31; dwie takie wyrzutnie zostaną
zainstalowane na USS Wasp podczas pierwszego głównego przeglądu, a pozostałe jednostki (począwszy od LHD-5 Baatan) zostaną w nie wyposażone podczas budowy. Osiem karabinów maszynowych M2 kalibru 12,7,mm zapewni osłonę przed mniejszymi łodziami i płetwonurkami. Planuje się jednak zastąpienie ich trzema działkami kalibru 25 mm Bushmaster. W rufie zainstalowany jest system antytorpedowy SLQ-25 Nbcie,
kory wleczony przez okręt emituje sygnały akustyczne i magnetyczne mające zmylić nieprzyjacielskie torpedy. Opracowuje się obecnie aktywne systemy antytorpedowe, które będą gotowe zapewne za kilka lat. Łatwo zauważalną, a właściwie nawet rzucającą się w oczy różnicę między LHA i LHD stanowi mniejsza nadbudówka tego ostatniego. Nadbudówka LHA mieściła w sobie 202
wszystkie centra dowodzenia okrętem. Umieszczone w jednym miejscu, były one niezwykle narażone na jedno celne trafienie bombą czy pociskiem rakietowym. Głowice
rakiet do zwalczania celów nawodnych z reguły „mierzą" w największą lub najcieplejszą strukturę i nadbudówka z wyciągami kominowymi, przez które ulatują spaliny z maszynowni, jest dla nich doskonałym celem. W LHD nadbudówkę umieszczono całe dwa pokłady niżej, a stanowiska dowodzenia piechoty morskiej zostały ulokowane pod pokładem. Wszystkie czujniki i anteny komunikacyjne zamontowano jak najwyżej.
Znajdziemy tam m. in.: ♦ SPS-48E - Trójwymiarowy (3D) radar dozoru powietrznego i obrony przeciwlotniczej. Jest to radar o dużej rozdzielczości i zasięgu do 110 km16 (60 mil morskich). ♦ SPS-49 (V)5 - Najlepszy współczesny radar dozoru powietrznego. Solidny, o zasięgu do kilkuset km **; można go znaleźć na niemal wszystkich okrętach wojennych marynarki wojennej Stanów
Zjednoczonych i wielu okrętach zagranicznych. ♦ SPS-64(V)9 - Podstawowy radar nawigacyjny umożliwiający utrzymanie się w formacji oraz manewrowanie w pobliżu brzegu. Jest to zmodyfikowana wersja używanego od kilkudziesięciu lat radaru LN-66. ♦ SPS-67 - Jest to radar dozoru nawodnego ogólnego przeznaczenia, podający dokładne współrzędne celów
nawodnych. ♦ Mk 23 TAS (Target Acquisition System) - Mały, szybkoobrotowy radar systemu kierowania ogniem przeznaczony do wykrywania pocisków lecących nisko nad powierzchnią morza lub atakujących z wysokiego pułapu. Przekazuje informacje do systemu kierowania uzbrojeniem SYS-2 (V)3, który automatycznie uaktywnia systemy RIM-7 Sea Sparrow lubRIM-116RAM.
Mostek USS Wasp. Stąd kieruje się okrętem Fot. John D. Gresham ♦ SLQ-32 (V)3 - SLQ-32 to cały zespół systemów walki radioelektronicznej, które mogą być dostosowane do potrzeb danej jednostki. Wersja (V)3 ma 16 Według innych źródeł zasięg radaru wynosi 402 km (przyp. red.). ** Zasięg 457 km (przyp. red.).
203 szerokopasmowy odbiornik ostrzegający o namierzeniu wiązką radarową, szerokopasmowy układ zagłuszający i cztery wyrzutnie pasków metalowej folii Mk 137 SRBOC. Ten sześciorurowy moździerz wyrzuca chmurę pokrytych metalem włókien mylaru i „podczerwonych celów pozornych" w celu zmylenia nadlatującego pocisku. Wszystkie te systemy dają dowódcy LHD dobry przegląd sytuacji w
otoczeniu okrętu i ARG. Zważywszy różnorodność zagrożeń czyhających na okręt, łatwo przyjdzie zrozumieć konieczność ponoszenia wysokich nakładów na systemy defensywne wartej ponad miliard dolarów jednostki. Po tej wstępnej rozgrzewce na pokładzie startowym wejdźmy do wnętrza nadbudówki. Od razu poczujemy silny podmuch zimnego powietrza. Jest to efekt działania
CPS (Collective Protection System) okrętowego systemu ochrony przed bronią atomową, biologiczną i chemiczną. Jego idea polega na stworzeniu z pomieszczeń nadbudówki oraz górnych pokładów dziobowej części okrętu niezależnej, szczelnej „cytadeli", w której krąży czyste, specjalnie filtrowane powietrze. Klimatyzacja zapewnia załodze oprócz bezpieczeństwa także komfort pracy. Mimo że Wasp został zbudowany tylko z pięcioma
z sześciu pierwotnie zaplanowanych układów chłodzących, dają one efekty lepsze od pierwotnie planowanych. Chłodne powietrze nie tylko ułatwia pracę, lecz wydłuża także okres bezawaryjnej pracy sprzętu elektronicznego. System CPS nie obejmuje hangaru, przestrzeni ładunkowej, pojazdowej i pokładu zatapialnego. Dlatego należy się przyzwyczaić do systemu śluz powietrznych, które trzeba otwierać, zamykać
i zabezpieczać poruszając się po okręcie. Na wyższe pokłady w nadbudówce trzeba się wspinać po stromych drabinach, co może niemal zastąpić wizytę w siłowni. Aby wejść na mostek nawigacyjny, trzeba sforsować pięć pięter, właz z szyfrem cyfrowym i kilka śluz powietrznych. Widoczność z mostka jest wyjątkowo dobra. Jest on wzorowo zaprojektowany pod względem
funkcjonalnym; instrumenty nawigacyjne, mapy, wykresy i urządzenia komunikacyjne są zainstalowane w sposób przemyślany. Fotel i kabina kapitana są również wygodne i łatwo dostępne. Z wysuniętego nad prawą burtę skrzydła mostka można prowadzić okręt podczas tankowania i przeładunku zapasów oraz dokowania. Podczas siedmiu lat eksploatacji okrętu zauważono tylko jedną usterkę konstrukcyjną: podczas manewrów
w Norwegii zimą 1994 roku popękały szyby z powodu dużej różnicy temperatur wewnątrz i na zewnątrz nadbudówki. Idąc dalej w kierunku rufy, trafiamy na stanowisko dowodzenia rozładunkiem pojazdów desantowych używane przez dowódcę piechoty morskiej. Tutaj znajduje się biuro meteorologiczne, którego pozazdrościłoby LHD niejedno lotnisko. Warunki 204
atmosferyczne i hydrologiczne mają duże znaczenie dla powodzenia operacji desantowych i marynarka nie szczędzi wydatków, aby mieć pewność, że zostaną one przeprowadzone w najdogodniejszym momencie. Załoga uważa metecfrologów niemal za zwiadowców. Po pokonaniu kilku kolejnych drabin i włazów znajdziemy się na stanowisku kontroli lotów, gdzie pracuje kierownik lotów. To on podejmuje wszystkie decyzje
dotyczące operacji lotniczych ARG i zarządza pasem startowym. Funkcję tę pełni z reguły komandor porucznik (0-5), który dowodził wcześniej dywizjonem lotnictwa. Towarzyszą mu oficerowie lądowania (Landing Signal Officer -LSO), którzy przekazują sygnały załogom maszyn stacjonujących na USS Wasp. Na dużych lotniskowcach oficerowie lądowania mają do dyspozycji specjalną platformę na głównym pokładzie, ale na LHD i innych
okrętach, z których startują tylko śmigłowce, pracują oni na wyższych pokładach nadbudówki. Obserwacja śmigłowców podczas pionowego lądowania jest łatwiejsza z wieży. Każdy pododdział walki powietrznej (tworzony w oparciu o wzmocniony dywizjon śmigłowców piechoty morskiej) ma wśród swoich pilotów dwóch oficerów lądowania i jeden z nich zawsze pełni służbę, gdy
śmigłowce są w akcji. Kierując się z powrotem w dół, co wcale nie jest łatwiejsze niż wejście, dochodzimy do pomieszczeń mieszkalnych i miejsc pracy na LHD. Na drugim pokładzie (tuż pod pokładem startowym) znajdują się kabiny i mesy oficerów oraz większość pomieszczeń dowodzenia i kierowania piechoty morskiej. Centrum stanowi wielofunkcyjna świetlica; jest to w zależności od potrzeb restauracja,
sala kinowa, miejsce narad i sala konferencyjna. Cztery razy dziennie wydaje się tu posiłki dla oficerów: śniadanie, drugie śniadanie, obiad i późną kolację o 23.00. Między posiłkami świetlicę używa się do narad, szkoleń i odpraw. Bliżej dziobu znajdują się cztero- i sześcioosobowe kabiny młodszych oficerów. Każdy z nich ma do dyspozycji koję, szafkę na przybory osobiste i rozkładany stolik. Ta niewielka
„przestrzeń osobista" znacznie ułatwia zniesienie długich, trwających zwykle sześć lub siedem miesięcy rejsów. Ogólnie przyjęte zasady współżycia zakazują wchodzenia pod prysznic boso, aby uniknąć infekcji stóp, które mogłyby osłabić zdolność bojową marines. Dalej w stronę dziobu znajduje się bardzo popularna sala gimnastyczna, gdzie marynarze i żołnierze ćwiczą całą dobę. Jest to bardzo dobry sposób na relaks po trudach i stresach
codziennej służby. Do ciasno upakowanych w małej sali przyrządów często ustawiają się kolejki. Oficerowie mówią, że oprócz dobrych posiłków i telewizji satelitarnej jest to najlepszy środek utrzymania właściwego morale. Bliżej rufy mieszczą się jedno- i dwuosobowe kabiny starszych oficerów marynarki i piechoty morskiej, wyposażone z reguły w prysznice i ubikacje. Najczęściej jednak ich
205 mieszkańcy nie mają czasu na korzystanie z tych luksusów. Szef oddziału lub dowódca pododdziału na jednostce desantowej pracuje często 16-20 godzin na dobę i niewiele śpi, a jeśli już, to często za dnia. Kapitan ma swoją kabinę na drugim pokładzie i dodatkową na mostku, ale rzadko spędza czas w którejkolwiek z nich. Tutaj też mieści się „hotel flagowy" dla admirałów i ich sztabów. Posuwając
się dalej, widzimy zaciemnione pomieszczenia dowodzenia i kierowania. Jak już wspomniałem, zostały one przeniesione pod pokład ze względu na swoje kluczowe znaczenie strategiczne. Są to: ♦ Centrum Informacji Bojowej (Combat Information Center - CIC) Mózg okrętu. Tu mieszczą się monitory wyświetlające dane ze wszystkich czujników oraz informacje otrzymywane przez łącza
danych i „źródła krajowe" (tak Departament Obrony określa satelity szpiegowskie). Konsole, terminale i monitory są połączone w osobne grupy do kontroli działań podwodnych, powietrznych, nawodnych, komunikacji, monitoringu uszkodzeń i innych. Oficerowie uczą się tutaj metod walki i podejmowania decyzji pod presją czasu. W czasie drugiej wojny światowej kapitan dowodził z mostka, dziś robi to
stojąc nad jarzącymi się konsolami w półmroku CIC. ♦ Centrum Operacyjne Sił Desantowych (Landing Force Operations Center LFOC) - LFOC stanowi ośrodek dowodzenia operacjami desantowymi. Każdy oddział piechoty morskiej ma tutaj swoją konsolę. Są one widoczne z tyłu pomieszczenia, gdzie znajduje się centralna konsola MEU (SOC). Wszystkie konsole podłączone są do
komputera zwanego Zintegrowanym Systemem Danych Taktycznych Operacji Desantowych (Integrated Tactical Amphibious Warfare Data System ITAWDS), który łączy dowódcę ze wszystkimi podlegającymi mu jednostkami. W tylnej części pomieszczenia znajduje się też stół konferencyjny dla sztabu MEU (SOC). Podobnie jak kapitan okrętu, dowódca sił piechoty morskiej dowodzi stąd podlegającymi mu jednostkami.
♦ „Obszar flagowy" - Stąd dowodzi dowódca ARG i jego sztab. Jest to odpowiednik CIC i LFOC i znajdują się tu duplikaty ich konsol. ♦ Ośrodek Analizy Sygnałów (Ship Signals Exploitation Spa-ce - SSES) Jest to małe biuro przyległe do CIC. Tutaj analizuje się się „przechwycone sygnały i transmisje elektroniczne wroga". Połączenie za pomocą łącza transmisji danych z krajowymi i lokalnymi systemami wywiadowczymi
jest źródłem bieżących danych o ruchach i aktywności sił wroga, ułatwiając podejmowanie kluczowych decyzji. Pracują tu wyłącznie zweryfikowani przez służby specjalne technicy łączności i wywiadu. 206 ♦ Połączone Centrum Wywiadowcze (Joint Intelligence Center – JIC) – Połączone Centrum Wywiadowcze dostarcza informacje niezbędne dla okrętu, ARG i zaokrętowanych jednostek piechoty
morskiej. Analitycy JIC mają dostęp do bogatej bazy map Wojskowej Agencji Kartograficznej (Defense Mapping Agency - DMA), fotografii satelitarnych i wielu innych informacji zbieranych przez służby wywiadowcze i potrafią je właściwie zinterpretować. W JIC pracują przedstawiciele wszystkich zaokrętowanych pododdziałów. ♦ Centrum Taktyczne Grupy Logistycznej (Tactical Logistics
Group Center TACLOG) - Pomieszczenie pełne komputerów, telefonów i ludzi. Centrum zajmuje się nadzorowaniem ruchu sprzętu oraz ludzi - od rozmieszczenia pojazdów na okrętach do okrętowania żołnierzy na barkach desantowych. ♦ Centrum Taktyczne Kontroli Ruchu Powietrznego (Tactical Air Control Center - TACC) - Centrum to kontroluje ruch powietrzny w strefie okrętu oraz ARG,
monitoruje przestrzeń powietrzną wokół ARG i przygotowuje dzienne rozkazy lotów (Air Tasking Order - ATO). Podczas działań bojowych lub ćwiczeń w centrach roi się jak w ulu, ale mimo to panuje cisza. Wszyscy z ożywieniem pracują aż do wykonania zadania. Na trzecim pokładzie LHD mieści się szpital. Już na okrętach LHA widok dysponującego 375 łóżkami szpitala wywoływał niemiły dreszcz. Projekt LHD zakładał
stworzenie dwukrotnie większej liczby miejsc szpitalnych. Portem macierzystym USS Wasp jest Norfolk w Wirginii i okręt ten ze wszystkimi swoimi urządzeniami medycznymi znajduje się na czwartym miejscu listy szpitali stanowych, opracowanej na wypadek klęski żywiołowej. Żołnierze piechoty morskiej dobrze wiedzą, jakie są skutki nie do końca udanej operacji desantowej. Po statkach szpitalnych takich jak np. Mercy (T-AH19) i
Comfort (T-AH-20) okręty LHD stanowią najlepsze pływające ośrodki medyczne. Mają duże pomieszczenia do udzielania pierwszej pomocy, sześć sal operacyjnych, 18 łóżek intensywnej terapii, sześć izolatek i 36 łóżek na oddziale pierwszej pomocy. Istnieje też możliwość wykorzystania 535 łóżek marines. Szpital dysponuje także dużym oddziałem radiologicznym i dentystycznym. Na czwartym pokładzie znajdują się
warsztaty mechaniczne oraz naprawy instalacji hydraulicznych i systemów elektronicznych. Bliżej dziobu znajduje się ponad 2 000 miejsc dla szeregowców i podoficerów. Ci ostatni zajmują dwunastoosobowe kabiny (nazywają je 207
„kozimi kojcami") z piętrowymi kojami, stołami i telewizorami. Szeregowi żołnierze zajmują
duże, kilkudziesięcioosobowe pomieszczenia z piętrowymi łóżkami, znacznie wygodniejsze niż te, które znamy z historycznych opisów. Nie stosuje się podyktowanego oszczędnością przestrzeni na okrętach podwodnych systemu wspólnych koi. Oprócz małych szafek na przedmioty osobiste zapewnia się żołnierzom miejsce na przechowywanie broni, aby mogli się szybko przygotować na wypadek alarmu Koja żołnierza na USS Wasp. Koje są
trzypoziomowe i znacznie wygodniejsze niż na okrętach podwodnych i starszych jednostkach Fot. John O. Gresham Jadalnie wyglądają jak zwykłe mesy; jedzenie jest dobre, a obsługa szybka. W ciągu dnia wydaje się 12 000 posiłków. Życie na okręcie stwarza więź szczególnego braterstwa, bez względu na rangę.
Generałowie i admirałowie mijają się na korytarzach z szeregowcami i podoficerami. Bardzo mi się to podoba. Dobrze to świadczy o marynarce, piechocie morskiej i o Ameryce. Oznacza to, że wszyscy jednakowo dzielimy trud pracy i radość zwycięstwa. Wasp to niemal samodzielne miasteczko, wyposażone w wiele systemów radioi telekomunikacyjnych obejmujących radiostacje FM/HF/UHF/VHF, łącza satelitarne
UHF/VHF/EHF oraz wideokonferencyjne. Łączność na pokładzie okrętu zapewnia system telefonów wewnętrznych oraz okrętowy radiowęzeł, zwany 1MC. Opracowywane są też plany przygotowania okrętów do ery sieci komputerowych. Obecnie na okręcie funkcjonuje ogólna sieć komputerowa WAN podzielona na mniejsze sieci lokalne LAN. Planuje się ich połączenie z siecią komputerową marynarki wojennej. Wszędzie widać komputery - trady-
cyjne PC oraz przenośne; młodzi marynarze piszą na nich listy do domu, a oficerowie opracowują graficznie plany ćwiczeń. Na okręcie powstał lokalny system telewizji kablowej i wszędzie widać dużo przenośnych telewizorów. Marynarze i żołnierze mają wiele prywatnych magnetowidów i odbiorników stereofonicznych zapewniających im rozrywkę po służbie. Ostatnio zainstalowano na nadbudówce Waspa
antenę do odbioru telewizji satelitarnej formalnie dla specjalistów wywiadu w celu monitorowania CNN, ale do programu ma dostęp także załoga, która ogląda bieżące wiadomości, wydarzenia sportowe itd. W przyszłości wszystkie okręty będą miały na wyposażeniu taką antenę. Pozostałe udogodnienia to dobrze zaopatrzony sklep, poczta i pralnia. Wszystko to pomaga znieść długi rejs 2 500
żołnierzom. 208 Bez zasilania okręt jest tylko kupą żelastwa. Naszą wycieczkę po USS Wasp zakończymy w maszynowni. Ukryta głęboko we wnętrzu okrętu, poniżej pokładów samochodowych, jest królestwem „kretów", jak potocznie nazywa się mechaników. W odróżnieniu od większości nowoczesnych okrętów wojennych napędzanych turbinami
gazowymi lub silnikami dieslow-skimi LHD posiada tradycyjną siłownię parową opalaną olejem. Wasp jest zasilany parą z kotłów produkcji Combustion Engi-neering, które generują ją dla dwóch turbin Westinghouse'a o łącznej mocy 70 000 KM, napędzających dwa oddzielne wały śrubowe. Pozwala to na uzyskanie średniej prędkości 22 węzłów (40,25 km/h) i prędkości maksymalnej 24 węzłów (około 44 km/h), a więc mniejszej niż
przekraczająca 30 węzłów (55 km/h) prędkość niszczyciela lub superlotniskowca, ale wystarczającej dla realizacji zadań. Z pełnym zapasem paliwa i przy prędkości 20 węzłów (36,6 km/h) Wasp ma zasięg około 9 500 mil morskich (17 600 km), co oznacza, że może osiągnąć praktycznie każdy cel bez konieczności bunkrowania. Energia elektryczna jest wytwarzana przez szereg generatorów dostarczających
kilka rodzajów prądu zasilania: prąd zmienny o napięciu 220 Vi 110 V oraz stały o napięciu 12 V i 15 V Ilość destylowanej wody wystarcza na codzienny obfity prysznic dla każdego członka załogi. Jest ona miękka i w odróżnieniu od wody miejskiej nie dodaje się do niej chloru. Załoga maszynowni jest również odpowiedzialna za system paliwowy, chłodzenia oraz zaopatrzenia w paliwo zaokrętowanych jednostek. Odgrywa ona ważną rolę
w monitorowaniu uszkodzeń, bo bez zasilania okręt jest praktycznie bezbronny i może łatwo paść ofiarą nieprzyjacielskich pocisków, bomb, torped lub nawet przypadkowych pożarów. Okręty wojenne są z racji przewożenia materiałów łatwo palnych i wybuchowych bardzo podatne na takie wypadki i wymagają stałego dozoru. Tropienie uszkodzeń jest obsesją kapitanów i załóg. Doświadczenia z Zatoki Perskiej i Falklandów dowiodły
słuszności takiego postępowania. Jak już napisałem w Atomowych okrętach podwodnych, marynarka włożyła wiele wysiłku w wyposażenie okrętów w nowoczesne systemy przeciwpożarowe, np. wykorzystujące do gaszenia specjalne pianki. Zadbała także o wprowadzenie ulepszonych ratowniczych aparatów tlenowych. Ich jaskrawe pomarańczowe pojemniki widać na okręcie praktycznie na każdym kroku.
Widać więc jasno, że Wasp nie jest po prostu zwykłym transportowcem, ale może także wykonywać wiele zadań bojowych -od ataków i wypadów desantowych począwszy, na eskorcie konwojów i obronie własnych pozycji skończywszy. Z tego chyba powodu Wasp (LHD-1), Essex (LHD-2), Kearsarge (LHD-3) i Boxer (LHD-4) stały się najpopularniejszymi okrętami w marynarce. Po odebraniu pozostałych jednostek: Baatana
(LHD-5), Bonhomme Richarda (LHD-6) i siódmej, jeszcze nie nazwanej, ARG będzie 209
miała do dyspozycji okręty wielkopokładowe z prawdziwego
zdarzenia. Ostatnie trzy zostaną lepiej wyposażone niż poprzednie - będą miały zainstalowane wyrzutnie Ex-31 RAM i podstawy do działek kalibru 25 mm Bushmaster oraz mniejsze nadbudówki. Będą zabierać więcej paliwa lotniczego i posiadać lepsze systemy łączności, monitorowania uszkodzeń oraz większe możliwości medyczne. Oprócz tego po raz pierwszy zostaną przystosowane do przyjęcia na pokład
kobiet w ramach programu Kobiety na morzu (więcej o tym napiszę omawiając LPD17). Wszystkie opisane wyżej usprawnienia zostaną dokonane na czterech pierwszych jednostkach serii w czasie najbliższych przeglądów. Dzięki temu Wasp i pozostałe LHD stanowić będą ważny element naszego nowoczesnego potencjału desantowego na kilka najbliższych dziesięcioleci. Dok desantowy USS Whidbey Island
(LSD-41) USS Whidbey Island (LSD-41) opuszcza Kadyks 16 lutego 1996 roku w drodze powrotnej z rejsu szkoleniowego na Morzu Śródziemnym w sezonie 1995/96 Fot. John D. Gresham Kosztujące 1,25 miliarda dolarów za sztukę śmigłowcowce-doki desantowe klasy Wasp nie nadają się ze względów ekonomicznych
do użycia we wszystkich możliwych operacjach desantowych. Czasami potrzebne są solidne okręty do prostszych zadań i dlatego właśnie zrodziła się koncepcja budowy doku desantowego, określanego skrótem LSD. Jego podstawową funkcją jest transport i obsługa barek desantowych. Początkowo była to jednostka o prostej konstrukcji z zatapialnym pokładem, ale nie mogła przewozić żołnierzy.
Później pojawiły się okręty ogólnego przeznaczenia, dające możliwość transportu żołnierzy i sprzętu desantowego oraz niewielkiej liczby śmigłowców. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zaprojektowano klasę okrętów Anchorage (LSD-36), posiadających zdolność transportu większej liczby barek desantowych. Te właśnie okręty służyły ARG przez prawie 30 lat i są ostatnio zastępowane jednostkami klasy Whidbey
Island (LSD-41). Klasę Whidbey Island stworzono w celu uzupełnienia wiel-kopokładowych jednostek ARG zdolnych do transportu śmigłowców. W wypadku rozdzielenia sił ARG okręt LSD zawsze towarzyszy jednemu z okrętów „uderzeniowych": LHD, LHA i dokom transportowym (LPD). Daje to dowódcy ARG możliwość zachowania potencjału uderzeniowego dzięki wykorzystaniu w razie potrzeby transportowanych barek
desantowych. W odróżnieniu od LHD i LHA nie pełnią one funkcji stanowisk dowodzenia 210 i mają mniejszą nośność niż LPD; ich podstawowym zadaniem jest transport innych jednostek. Przyjrzyjmy im się z bliska. Na początku lat osiemdziesiątych planiści Dowództwa Systemów Morskich Marynarki Wojennej (Naval Sea Systems Command - NAVSEA) zaczęli opracowywać
ostateczną charakterystykę okrętów mających tworzyć ARG w ciągu następnych 20 lat. Na długo przed podjęciem decyzji o budowie okrętów LHD klasy Wasp zdawali sobie sprawę z tego, że okręty desantowe przyszłości będą musiały utrzymywać bezpieczny dystans od nieprzyjacielskiego wybrzeża. Już pierwsze okręty LSD klasy Anchomge mogły transportować poduszkowce zamiast wolniejszych i bardziej podatnych na atak LCU, ale
przyszłe potrzeby ARG określono na wyższym poziomie. NAVSEA zaczęło projektować nowe jednostki oznaczone jako LSD-41 i ogłosiło przetarg na ich budowę. Pierwsze trzy okręty zostały zbudowane przez Lockheed Shipbuilding w Seattle w Waszyngtonie. Stępkę pod Whidbey Island położono 4 sierpnia 1981 roku, okręt zwodowano 9 lutego 1983 roku, a do eksploatacji oddano dwa lata później, 9 lutego 1985 roku. Pozostałe
jednostki miały być oddawane w jednorocznych odstępach. Kiedy Lockheed wycofał się z przemysłu okrętowego pod koniec lat osiemdziesiątych, kontrakt został przyznany Avondale Industries w Nowym Orleanie. Była to stara, wypróbowana stocznia, gdzie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zbudowano fregaty do zwalczania okrętów podwodnych klasy Knox (FF-1052). Stocznia ta, nie tak nowoczesna jak Litton Ingalls,
stosowała tradycyjne metody budowy na pochylniach, kosztowniejsze w końcowym rozrachunku. Klasa Whidbey Island jest raczej konwencjonalnym spadkobiercą klasy LSD-36 z niewielkimi, ale istotnymi ulepszeniami. Okręty tej klasy są mniejsze niż Wasp: ich długość wynosi 185,8 m, szerokość 25,6 m, a wyporność przy pełnym obciążeniu – 17745 t. Ich zanurzenie jest również
mniejsze niż LSD i wynosi 6 m (8,1 m dla LHD). Także napęd jest inny - są to cztery średnioobrotowe silniki dieslowskie (turbina parowa dla LHD) SEMT-Pielstick dostarczające na dwa wały śrubowe moc 41 600 KM. Maksymalna prędkość wynosi 22 węzły (40,3 km/h), a prędkość ekonomiczna 20 węzłów (36,5 km/h). Okręt ma zasięg 8 000 mil morskich (14 816 km) bez konieczności tankowania paliwa, podobnie jak LHD i
LHA. Mała liczebnie załoga - 334 oficerów i marynarzy istotnie zmniejsza koszty eksploatacji okrętu. 211
USS Whidbey Island (LSD-41) Przekrój i widok ogólny Whidbey Island (LSD-41). Długi międzypokład mieści cztery poduszkowce LCAC Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Charakterystyczne dla Whidbey Island są: usytuowana na dziobie duża nadbudówka z pomieszczeniami mieszkalnymi i ładunkowymi, długi międzypokład oraz pokład startowy z dwoma lądowiskami dla śmigłowców
wielkości CH-53 Sea Stallion. Nie ma na okręcie hangaru umożliwiającego obsługę samolotów, dlatego nie przewozi on śmigłowców podczas rejsów; może za to dostarczać paliwo śmigłowcom stacjonującym na innych okrętach. Na pokładzie dokowym jest dość miejsca dla czterech LCAC, trzech LCU lub dziesięciu LCM-8 w razie potrzeby. Przypomina on konstrukcyjnie pokład dokowy Waspa.
Także tutaj wykorzystuje się rufowe zbiorniki balastowe dla obniżenia rufy w celu zalania pokładu przed przyjęciem bądź zwodowaniem barek desantowych. Jest to największy pokład dokowy ze spotykanych na okrętach desantowych: ma długość 141,1 m, szerokość 15,2 m i wysokość 8,2 m. Barki są ustawiane bardzo ciasno jedna za drugą i do każdej z nich można się dostać przechodząc lub przejeżdżając przez sąsiednie.
212
Pokład ładunkowy na USS Whidbey Island. Mieszczą się tutaj 4 poduszkowce LCAC lub 3 barki LCU
Fot. John D. Gresham Pomimo tej bardzo minimalistycznej konstrukcji LSD-41 mają spore możliwości transportowoprzeładunkowe. Na wyposażeniu posiadają dwa dwutonowe podnośniki widłowe, dwa podnośniki do palet, dwa pięciotonowe podnośniki widłowe mogące pracować w trudnym terenie, ośmiotonową windę i trzy dźwigi o
udźwigu 15, 20 i 26 t. Rampa między pokładem startowym i międzypokładem jest wyposażona w obrotnicę przyspieszającą przemieszczanie pojazdów. Okręt posiada wynoszącą 1 254 m2 przestrzeń samochodową i liczącą 144 m3 przestrzeń ładunkową. Wartości te są znacznie mniejsze niż na okrętach LHD i LHA. Na pokład jednostki może wejść do 454 żołnierzy, podobnie jak na Waspa. LSD-41 nie posiada wielu
zaawansowanych cech LHD. Podstawowe przedstawiają się następująco: ♦ Ośrodki kontroli i dowodzenia LSD-41 ma tylko Centrum Informacji Bojowej i stanowisko Taktycznej Grupy Wsparcia Desantowego. Nie posiada stanowiska dowodzenia grupy. ♦ Szpital - Okręt klasy Whidbey Island posiada jedynie jedną małą salę operacyjną z ośmioma łóżkami (jedno intensywnej
terapii, dwa w izolatce i pięć pierwszej pomocy) i nie może zapewnić pomocy w nagłej potrzebie. W tej dziedzinie musi polegać na większych okrętach. ♦ Czujniki - Jedynymi radarami na okręcie są: radar dozoru powietrznego SPS-49, radar nawigacyjny SPS-64 (V)9 i radar dozoru nawodnego SPS-67. Nie ma tutaj żadnych radarów kierowania ogniem.
♦ Uzbrojenie - LSD-41 ma tylko dwa zestawy działek kalibru 20 mm Mk 16 Phalawc, dwie podstawy pod działka kalibru 25Tnm Mk 67 Bushmaster i dwie podstawy do karabinów maszynowych M2 kalibru 12,7 mm. Okręt jest wyposażony tylko w jeden podstawowy system walki radioelektronicznej SLQ-32 (V)l z jednym układem ostrzegania o opromieniowaniu wiązką radaru i czterema wyrzutniami Mk 137 SRBOC. Posiada także
213
system antytorpedowy SLQ-25 Nbcie, ale nie ma urządzeń do zakłócania pracy radarów i wymaga eskorty okrętu bojowego w sytuacji zagrożenia. W porównaniu z okrętami klasy Wasp jednostki klasy Whidbey Island są mało komfortowe, ale mają cechy, dzięki
którym stanowią wartościowe jednostki desantowe: ♦ Struktura - Wytrzymałość strukturalna kadłubów okrętów obu porównywanych klas jest taka sama. Nadbudówka posiada dodatkowo pancerz dla ochrony przed odłamkami. ♦ Ochrona przed skażeniami Podobnie jak LHD, okręty LSD mają system ochrony przed skutkami użycia broni atomowej, biologicznej i chemicznej i spełniają te
same wymogi klimatyzacyjne Jak to wszystko się sprawdza warunkach bojowych? Weźmy pod uwagę następujący przykład. Z reguły dowództwo ARG ładuje na LSD ciężkie pojazdy, np. czołgi M1A1 Abrams i kołowe bojowe wozy piechoty (LAV). Daje to możliwość uderzenia na przeciwnika we wczesnej fazie ataku lub wypadu piechoty morskiej. Po rozładowaniu własnego sprzętu okręt może natychmiast udzielić pomocy innym
jednostkom i to właśnie stanowi jego najważniejszą zaletę w oczach dowódcy ARG Okręt - dok desantowy USS “Harpers Ferry" (LSD-49). Jest to niemal kopia USS Whidbey Island, ale posiada skrócony pokład dokowy w celu uzyskania większej powierzchni dla pojazdów i ładunku. Ma na pokładzie tylko jeden dźwig Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher 214 215
216 217 218 219 220 221
USS Harpers Ferry (LSD-49)
Zbudowano do tej pory osiem okrętów LSD: trzy w Lockheed Shipbuilding: Whidbey Island (LSD-41), Germantown (LSD42) i Fort McHenry (LSD-43) oraz pięć w Avondale: Gunston Hall (LSD-44), Comstock (LSD-45), Tortuga (LSD-46), Rushmore (LSD-47) i Ashland (LSD-48). Budowane są następne cztery jednostki według zmodyfikowanego projektu o ciekawej historii. Okazało się mianowicie, że nowe generacje okrętów
desantowych w połączeniu ze środkami umożliwiającymi desant „spoza lini horyzontu", takimi jak śmigłowce CH-53E Sea Stallion i poduszkowce LCAC, operują szybciej niż przewidziano i dowódcy przyjmujący ludzi oraz sprzęt na brzegu nie są w stanie nadążyć z ich rozładunkiem i dyslokacją. W związku z tym NAVSEA zmieniło założenia projektowe ostatnich czterech jednostek. Ponieważ LHD mogły transportować trzy poduszkowce,
a starsze LPD-4 - dwa, do osiągnięcia niezbędnej dla ARG liczby siedmiu pojazdów brakowało jeszcze tylko dwóch. Dlatego zmieniono ostatnie cztery jednostki klasy Whidbey Island, przemianowując je na klasę Harpers Feny (LSD-49) skrócono pokład dokowy do 56 m, zostawiając więcej miejsca dla samochodów i innego ładunku. Porównanie głównych charakterystyk ładunkowych LSD-41/49 z LSD-36: Klasa
Załoga Pow. ładunkowa (m2) Obj. ładunkowa (m3) LCAC Śmigłowce LSD-41 454 1254 144 4 0 LSD-49 454
1254 1436 2 0 LSD-36 302 780 40 3 0 Jak widać z tabeli, wskaźnik pojemności
desantowej okrętów LSD-49 wzrósł w porównaniu z LSD-41 o 15%, a przestrzeń ładunkowa o 994%! Ta ostatnia charakterystyka czyni z nich jednostki bardzo pożądane przez dowódców ARG, którzy zawsze narzekają na niedostateczne możliwości transportowe. Wszystkie cztery jednostki: Harpers Feny (LSD-49), Carter Hall (LSD-50), Oak Hill (LSD-51) i Pearl Harbor (LSD-52) 222
zostały zbudowane przez stocznię Avondale w Nowym Orleanie. Pierwsze dwie zostały już oddane do użytku, a dwie następne planuje się oddać na początku 1997 roku. Każda z dwunastu ARG będzie dysponowała
jedną taką jednostką. Obecnie wszystkie ARG mogą przerzucić tylko dwie i pół brygady ekspedycyjnej, a nie trzy, którą to liczbę dowództwo piechoty morskiej uważa za niezbędną dla efektywnego wypełniania zadań. Budowa nowych LSD jest jednak mało prawdopodobna, ponieważ marynarka postanowiła zamówić nową klasę okrętów uderzeniowych LPD-17, która zastąpi starzejące się
jednostki klasy Austin. USS Shreveport (LPD-12) USS „Shreveport" (LPD-12) wyrusza 29 sierpnia 1995 roku na rejs szkoleniowy z Morehead City w Północnej Karolinie. Jest przygotowany do działania jako niezależna Grupa Gotowości Desantowej (ARG). Szkolenie odbywa się u wybrzeży Bułgarii Fot. John D. Gresham Okręt desantowy pierwszego uderzenia
USS Shreveport (LPD-12) to ciągle żywa spuścizna rozpoczętego w latach sześćdziesiątych programu budowy okrętów stanowiących trzon naszych sił desantowych przez ostatnich 30 lat. USS Shreveport, zbudowany według standardów przyjętych dla okrętów wojennych minionej ery, ciasny i przestarzały w porównaniu z resztą obecnie eksploatowanych okrętów, ma jeszcze do odsłużenia 10-15 lat. Ten należący do
liczącej 11 jednostek klasy Austin (od LPD-4 do LPD-15) okręt jest obecnie z punktu widzenia funkcjonalności jednostką ogólnego przeznaczenia, czymś w rodzaju „łącznika" między pozostałymi okrętami ARG. Podczas gdy LHD, LHA i LSD, czyli okręty wielkopokładowe, wykonują podstawowe zadania desantowe, na LPD spada „czarna robota", wykonywana zwykle przez okręty do przewozu
czołgów i transportowce desantowe (LST i LKA). Kiedy ARG rozdziela swoje siły, LPD działa samodzielnie, wykonując zadania pomocnicze; najczęściej jest to transport opancerzonych transporterów pływających, drużyn rozpoznawczych i oddziałów komandosów SEAL. LPD pełnią także funkcję wysuniętych punktów tankowania i uzbrojenia (Forward Fuel and Arming Point FFARP) śmigłowców
oraz służą jako bazy dla śmigłowców szturmowych AH-1W Cobra i pododdziałów kierujących bez-załogowymi maszynami latającymi UAV Pioneer. Jest to wystarczająco duża liczba zadań jak na tak sfatygowany okręt, który mimo ogólnego braku sympatii dobrze sobie radzi. 223
Rzut boczny wielozadaniowego okrętu desantowego USS Shreveport (LPD-12) Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Pierwsze okręty LPD, należące do klasy Raleigh (LPD-1), zostały zaprojektowane z myślą o przewożeniu wojska i zapasów i są mniej skuteczne w
operacjach przeładunkowych niż pozostałe jednostki. W porównaniu z LHA, LHD i LSD mają one małe pokłady dokowe i niewielkie możliwości przyjmowania samolotów (tylko jedno lądowisko), ale wspólnie z tamtymi będą stanowić trzon naszych sił desantowych na początku przyszłego stulecia. Marynarka planuje budowę 12 nowych LPD (oznaczonych jako LPD17), ale prace nad nimi rozpoczną się
dopiero za kilka lat. Po jednostkach klasy Raleigh zbudowano w latach sześćdziesiątych okręty klasy Austin (LPD-4), które nadal służą na całym świecie. USS Shreveport i pozostałe jednostki tej klasy są bardzo podobne do starszych doków desantowych LSD-36, ale mają większą nadbudówkę i krótszy pokład z lądowiskiem dla śmigłowca oraz pokład dokowy. Ich całkowita długość wynosi 173,7 m,
szerokość - 25,6 m, najmniejsze zanurzenie równe jest 7 m, a wyporność przy pełnym obciążeniu wynosi 16 905 t. Dwanaście okrętów tej klasy zostało zbudowanych w trzech stoczniach. USS Austin (LPD-4), USS Ogden (LPD-5) i USS Duluth (LPD-6) zbudowano w stoczni New York Naval Shipyard jako ostatnie okręty wojenne przed jej zamknięciem. Ingal s Shipbuildingz Pa-scaguoli w Mississippi zbudowała USS Cleveland (LPD-7) i USS
Dubuąue (LPD-8). Pozostałe jednostki: USS Denver (LPD-9), USS Juneau (LPD-10), USS Coronado (LPD-11), USS Shreve-port (LPD-12), USS Nashvil e (LPD-13), USS Trenton (LPD-14) i USS Ponce (LPD-15) zostały zbudowane przez Lockheed Shipbuildingz Seattle. USS Coronado (LPD-11) został później przebudowany na okręt dowodzenia. Stępkę pod USS Shreveport położono 27 grudnia 1965 roku, kadłub zwodowano
25 października 1966 roku, a cały okręt oddano do użytku 12 grudnia 1970 roku. 224 Podwójny wał śrubowy tej jednostki jest napędzany dwiema turbinami DeLaval o mocy 24 000 KM. Maksymalna prędkość wynosi 21 węzłów (38,4 km/h), a ekonomiczna – 20 węzłów (36,6 km/h). Parowa siłownia jest archaiczna w porównaniu z systemami napędowymi nowszych jednostek, ale pełna poświęcenia załoga maszynowni
dba o jej sprawność. Ponieważ okręt ten posiada większy mostek i jest w stanie pomieścić większą liczbę żołnierzy niż inne jednostki, może przejąć funkcję okrętu dowodzenia na wypadek rozdzielenia sił ARG. Rozglądając się po pokładzie Shreveporta, można dostrzec typowe dla okrętów wojennych cechy: szarą farbę, gęsto ułożone instalacje, przewody i rurociągi wiszące nad
głową, ręcznie otwierane i zamykane pokrywy włazów i drzwi. Jednak po bliższym przyjrzeniu się okrętowi można wyraźnie poczuć atmosferę lat sześćdziesiątych. Pomimo kilku remontów jest to jednostka zapewniająca załodze zaledwie minimalny komfort – budowano ją w czasach, gdy służba wojskowa była obowiązkowa. Automatyzacja - z racji wysokich kosztów dopiero raczkującej w tamtych czasach elektroniki -jest tu prawie
nieobecna. Ludzie stanowili kiedyś tańszą i mniej zawodną niż urządzenia siłę roboczą i wierzono, że liczna załoga zwiększa żywotność okrętu. Stąd wzięła się tradycja gęstego „upakowywania" marynarzy i żołnierzy na małej przestrzeni. Przejdźmy do szczegółów. W pomieszczeniach załogi i pasażerów (bo tak marynarka nazywa transportowanych marines) koje są mniejsze i krótsze w porównaniu
z Waspem i Whidbey Island, niewielkie są też w szafki na przedmioty osobiste. Brakuje pomieszczeń rekreacyjnych. Nie ma też systemu kontroli środowiska, zainstalowanego obecnie na wszystkich innych okrętach wojennych. W gruncie rzeczy nawet zwykłe systemy klimatyzacyjne nie dają sobie rady w czasie większych upałów. Podczas ćwiczeń MEU (SOC) latem 1995 roku klimatyzacja przestała działać i temperatura
w pomieszczeniach mieszkalnych przekroczyła 32°C przy wysokiej wilgotności powietrza. Niewiele można było zrobić oprócz podawania napojów, polewania ludzi zimną wodą i przeniesienia kilku oddziałów do zapasowych pomieszczeń na Waspie i Whidbey Island. W końcu przeznaczeniem okrętu wojennego nie jest komfortowy transport pasażerów, a żołnierska dola polega na znoszeniu niedogodności.
Pomimo podeszłego wieku Shreveport może być nie tylko okrętem flagowym ARG, ale jest zdolny operować także jako niezależna jednostka desantowa. Jego systemy obejmują: ♦ Centra dowodzenia i kierowaniaOprócz pomieszczeń umożliwiających pełnienie funkcji okrętu flagowego Shreveport posiada także pomieszczenia dowódczo225
kontrolne. Są one znacznie mniejsze niż te, które widzieliśmy na okrętach LHD i LSD. Mieszczą Centrum Informacji Bojowej (CIC), Centrum Operacyjne Sił Desantowych (LFOC), Ośrodek Analizy Sygnałów (SSES) i linie przesyłania danych oraz systemy łączności. ♦ Transport wojska - Oprócz 402 członków załogi Shreveport może zabrać na pokład 90 członków sztabu i 840
żołnierzy. ♦ Pojazdy i ładunek - Zaprojektowany na długo przed erą automatyzacji Shreveport ma olbrzymią pojemność samochodową (1 301 m2) i ładunkową (1 447 m3). Jest to znacznie więcej niż na Whidbey Island, co daje tej jednostce możliwość niezależnego działania. ♦ Transport i rozładunek- Podwójne lądowisko, hangar i ośrodek kontroli ruchu lotniczego zapewniają okrętowi
dodatkową niezależność. Na pokładzie dokowym można przewozić poduszkowce LCAC, barki LCU lub cztery LCM. ♦ Przeładunek - W skład urządzeń przeładunkowych wchodzą dwa dwutonowe wózki widłowe, dwa trzytonowe wózki widłowe do pracy w ciężkich warunkach terenowych, trzy podnośniki do palet, ośmiotonowa winda i sześć jednoszynowych transporterów z podnośnikami, podobnie
jak na Waspie. Na pokładzie znajduje się także trzydziestotonowy dźwig. Shreveport może zatem uczestniczyć w operacjach desantowych w ramach ARG lub przeprowadzać je samodzielnie. Uzbrojenie okrętu również jest pamiątką po czasach, w których został zbudowany. W latach sześćdziesiątych nie zakładano, że okręt desantowy będzie zdolny sam się obronić - miały go chronić lotniskowce, eskortowce
i okręty podwodne. Dziś okręt ten ma środki do podstawowej samoobrony. Jest wyposażony w radar dozoru morskiego SPS10F i powietrznego SPS-40C oraz system walki radioelektronicznej SLQ-32 (VI) ESM, który potrafi wykryć nadlatujący pocisk i zmylić go przez wystrzelenie metalicznych celów pozornych z czterech wyrzutni Mk 137 SRBOC. Dwa z czterech pierwotnie zainstalowanych na okręcie podwójnych dział kalibru 76 mm
zostały zastąpione dwoma systemami kalibru 20 mm Phalawc. Poszycie burtowe okrętu nie jest jednak odporne na odłamki pocisków lecących tuż nad powierzchnią morza, nawet jeśli CIWS zdetonuje ich głowice przed uderzeniem w kadłub. W odróżnieniu od Waspa i Whidbey Island okręt klasy Shreveport jest więc bardziej narażony na uszkodzenia. 226 Trzydziestoletni staż okrętów klasy
Shreveport zwiastuje zbliżający się kres ich służby. Marynarka przewiduje jej przedłużenie o prawie 10 lat, aż do wprowadzenia nowych okrętów pierwszego uderzenia - LPD-17 na początku XXI wieku. Będzie to wymagało ulepszenia systemów ochrony środowiska i komunikacyjnych, instalacji światłowodowej sieci przesyłania danych i być może nawet systemu wspólnej walki (Cooperative
Engagement System - CES), w który będą wyposażone LPD-17. Zdobycie funduszy na to wszystko nie będzie łatwe, ale można mieć pewność, że generał Krulak będzie o nie walczył. LPD-4 już teraz mają status niemal narodowej relikwii i nie należy szczędzić wysiłków, aby mogły nam dalej dobrze służyć. Barki desantowe Już w epoce kamiennej człowiek budował małe łodzie, w których napadał
na sąsiadów. Niewielkie rozmiary takich jednostek stanowią zawsze sekret ich skuteczności. Dowódcy okrętów desantowych nie lubią podpływać zbyt blisko brzegu, gdzie ich duże jednostki są narażone na ogień artylerii nieprzyjaciela. Po wycofaniu ze służby ostatnich LST-1179 koncepcja pełnomorskiego okrętu desantowego mogącego lądować na plaży nie będzie już dalej rozwijana. Nie
ograniczy to w istotny sposób możliwości operacyjnych okrętów desantowych, zredukuje za to niebezpieczeństwo natknięcia się na miny, pociski rakietowe i ogień artyleryjski. Barka desantowa jest w oddziałach desantowych odpowiednikiem ciężarówki dostawczej w oddziałach lądowych. Jak już nadmieniłem, rozwój techniki konstrukcyjnej okrętów desantowych podczas drugiej wojny światowej był głównym
czynnikiem umożliwiającym prowadzenie nowoczesnych operacji desantowych. Marynarka dysponuje obecnie poduszkowcami LCAC, barkami ogólnego przeznaczenia LCU i średniej wielkości barkami LCM. Będą one jej służyć jeszcze przez kilka lat, zanim pojawią się pływające transportery opancerzone AAAV i zmiennopłary MV-22B Osprey. Starsze jednostki zapewniają siłom MPF niezbędne
zaopatrzenie dla oddziałów pierwszego i drugiego rzutu. Przyjrzyjmy się więc bliżej tym „ciężarówkom". To one, oprócz marines, są na czele każdego ataku. 227
Poduszkowiec desantowy (Landing Craft, Air Cushioned - LCAC) Poduszkowiec LCAC z 4. ACU podczas ćwiczeń 26. MEU (SOC) w Tunezji w 1995 roku
Fot. U.S.Marinę Corps Kiedy tak stoi na wybetonowanym lądowisku w Little Creek w Wirgini , wygląda jak warstwa klocków Lego ułożonych na spłaszczonej rurze. Trudno uwierzyć, że coś takiego radykalnie odmieniło oblicze walki desantowej. Kiedy w latach trzydziestych pojawiły się pierwsze barki desantowe, nikt nie określał ich mianem
rewolucyjnych. Jednak zbudowany w latach osiemdziesiątych LCAC spowodował przewrót porównywalny chyba tylko z wprowadzeniem śmigłowców 30 lat wcześniej. To dziwne, że stało się tak za sprawą pojazdu, który wygląda jak tani rekwizyt z niskobudżetowego filmu. Marzeniem wszystkich planistów operacji desantowych jest transport możliwie największego ładunku jak najszybciej i
najdalej. Idealny z ich punktu widzenia pojazd musiałby być w dodatku niewrażliwy na trudne warunki terenowe. Konwencjonalne płaskodenne barki desantowe mogą lądować na brzegu tylko w sprzyjających warunkach nie o każdej porze z powodu pływów morza i nie na każdym wybrzeżu. Obliczono, że jest dla nich dostępne tylko 17% całkowitej długości wszystkich wybrzeży. Te ograniczenia
tradycyjnej płaskodennej floty desantowej wiązały ręce wojskowym planistom. Potrzebna była nowa technologia, dzięki której można byłoby zrezygnować z usług kanciastych barek. Musiałoby to być coś na podobieństwo cudownego dywanu, po którym stoczyłby się na plażę ważący 70 t czołg. Rozwiązaniem okazał się pojazd wykorzystujący efekt powierzchniowy poduszkowiec. Unosi się on na poduszce powietrznej zamkniętej pod nim tzw.
kurtyną i porusza podobnie do krążka hokejowego: nie ślizga się bezpośrednio po powierzchni wody, ale po cienkiej warstwie powietrza nad jej lustrem. Nie musi pokonywać oporu wody i dlatego nie potrzebuje mocnego silnika. Poduszkowce są szybkie, zwrotne, wydajne, ekonomiczne i mają sporą nośność. Są ponadto dosyć odporne na niekorzystne warunki atmosferyczne i hydrologiczne. Na
lądzie spisują się równie dobrze jak na wodzie, dzięki czemu mogą wyładowywać ludzi i sprzęt w pewnej odległości od linii brzegowej. W zastosowaniach cywilnych poduszkowce są używane jako szybkie promy na kanale La Manche oraz na trasie między Hongkongiem i Macao. 228 Pionierem w badaniach nad poduszkowcami i ich budowie był Związek Radziecki,
nie mogący poszczycić się gęstą siecią dróg, posiadający za to wiele odległych i trudno dostępnych terytoriów. Rosjanie skonstruowali w czasie zimnej wojny kilka typów poduszkowców uderzeniowych dla swoich flot na Bałtyku, Morzu Północnym i Morzu Czarnym. W ich zamyśle poduszkowce desantowe miały umożliwiać forsowanie kamienistych wybrzeży, gdzie tradycyjne barki desantowe były bezużyteczne. Takie
poduszkowce miały dostęp do 70% wszystkich wybrzeży, dzięki czemu od razu stały się wymarzonym środkiem transportu dla radzieckiej piechoty morskiej. Rosjanie używali kilka jednostek tego typu o nazwach kodowych NATO: Aist, Lebied i Pomornik. Pojazdy te transportowały imponujące ilości wojska, czołgów, artylerii i innego sprzętu i rozwijały prędkość do 70 węzłów (128 km/h). Doniesienia naszego wywiadu na ich temat wprawiły
nas początkowo w osłupienie. Pierwsze poduszkowce zbudowane na Zachodzie były mniejsze i transportowały zaledwie drużynę lub pluton piechoty. Mam na myśli brytyjski model SR.N5, oznaczony w Stanach -Zjednoczonych skrótem PACY Przeprowadzono z nim próby w Malezji i Wietnamie, ale ich rezultaty były niejednoznaczne. Poduszkowce te rozwijały co prawda znaczną prędkość i odznaczały się dużą
zwrotnością w trudnym terenie, ale miały poważne kłopoty z kurtyną i napędem. Pomimo tych trudności rządy Wielkiej Brytanii i Iranu (przed rewolucją) zakupiły wiele poduszkowców do zastosowań patrolowych. Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych dołączyła do tego trendu później z jednego podstawowego powodu - braku pieniędzy. Wojna w Wiet-"' • namie poważnie nadwerężyła
fundusze kraju w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych zaczęliśmy nadrabiać zaległości. W 1976 roku marynarka ogłosiła przetarg na projekt i konstrukcję jednostki desantowej poruszającej się na poduszce powietrznej (LCAC), mającej wejść w skład floty złożonej z ponad stu jednostek. Do konkursu zgłosiło się dwóch chętnych: Aerojet-
General i Bell Aerospace (obecnie Bel Textron Land-Marine Systems) w Nowym Orleanie. Projekt zakładał nośność pojazdu na około 68 t, prędkość powyżej 50 węzłów (91 km/h) i zasięg do 200 mil morskich (365 km). Oba zakłady zbudowały podobne prototypy: pomysł Aerojet-General otrzymał nazwę JEFFA, a konstrukcja Bel Aerospace została nazwana JEFF-B. Rywalizacja o przyznanie kontraktu była zacięta i wygrał ją w końcu model Bel
Aerospace. Czynnikami decydującymi okazały się: długość (26,5m, o 4 m mniej niż JEFF-A) i mniejsza wyporność (160 t, o 2,5 t mniej niż JEFF-A). W 1982 roku marynarka zamówiła pierwsze trzy jednostki, które zostały oddane do użytku dwa lata później. Dopiero wtedy rozpoczęto próby morskie. Bell Textron zbudował większość pojazdów, 229 a drugim wykonawcą był Lockheed
Shipbuilding, przejęty później przez Avondale Shipbuilding. W końcu lat osiemdziesiątych marynarka Stanów Zjednoczonych dysponowała kilkudziesięcioma poduszkowcami rozmieszczonymi na pokładach okrętów desantowych stacjonujących na Pacyfiku i Atlantyku. Siedemnaście pojazdów znajdowało się na okrętach LSD podczas Pustynnej tarczy i Pustynnej burzy, zapewniając duże możliwości
transportu desantowego. Wprawdzie nie miały okazji wziąć udziału w desancie, ale trzymając się w pobliżu brzegu, związały kilka irackich dywizji strzegących wybrzeża w pobliżu stolicy Kuwejtu. Podczas dziewięciu miesięcy kryzysu były zawsze gotowe do akcji, stanowiąc silny atut w ręku dowódcy ARG. Od tego czasu zakłada się, że to właśnie na nie spadnie największy ciężar transportu sił desantowych. W misjach humanitarnych
i pokojowych w Bangladeszu, Somali i na Haiti oraz podczas regularnych ćwiczeń ARG poduszkowce LCAC potwierdziły swoją wartość bojową. Pod koniec 1996 roku mieliśmy ogółem 91 takich jednostek. Pierwotnie planowano stworzyć flotę składającą się ze 107 poduszkowców, ale na skutek ograniczeń budżetowych musimy się zadowolić tym, czym dysponujemy. Aby dobrze zrozumieć, na czym polegają
zalety poduszkowców, odwiedzimy jeden z dwóch ośrodków utworzonych specjalnie dla ich obsługi - bazę desantową marynarki w Little Creek koło Norfolk w Wirginii. Jest to baza macierzysta 4. Jednostki Barek Desantowych (Assault Craft Unit - 4. ACU), będąca oparciem dla wszystkich LCAC działających na Atlantyku. Podobna baza, w której stacjonuje 5. ACU, znajduje się
w Camp Pendleton w Kalifornii i służy poduszkowcom operującym w rejonie Pacyfiku. 4. ACU obsługuje około 40 poduszkowców współdziałających z okrętami desantowymi Floty Atlantyku. Wielkość formowanych z nich oddziałów zależy od charakterystyki okrętu macierzystego. Poniższa tabela podaje ogólną pojemność desantową różnych jednostek marynarki. Zakładając różnorodność okrętów
tworzących ARG, komendant MEU (SOC) ma do dyspozycji 6-9 poduszkowców. 230 Ogólna pojemność desantowa różnych jednostek marynarki Klasa okrętu Liczba transportowanych poduszkowców USS Wasp (LHD-1) 3
USS Turawa (LHA-1) 1 USS Whidbey Island (LSD-41) 4 USS Harpers Ferry (LSD-49) 2 USS Anchorage (LSD-36) 3 USS Austin (LPD-4) 1 LPD-17 (w fazie projektowej) 2 Stanowi to bardzo duży potencjał
uderzeniowy i należy używać go z rozwagą. Na pierwszy rzut oka poduszkowiec przypomina bardziej samolot lub pojazd kosmiczny niż okręt. Wiele zastosowanych w nim rozwiązań konstrukcyjnych zostało zapożyczonych raczej z samolotów niż okrętów, ponieważ głównym ich celem było ograniczenie ciężaru jednostki przy jednoczesnym zwiększeniu jej nośności. LCAC to po prostu platforma z dmuchawami nośnymi
i nadbudówkami oraz silnikami na obu burtach. Na dziobie i rufie znajdują się rampy, a całość otacza duża gumowa kurtyna. Kadłub jest zbudowany przeważnie ze stopu aluminium z ceramicznym wzmocnieniem przeciwodłamko-wym. Ma to zabezpieczyć pojazd przebywający na lądzie przed ogniem artyleryjskim i kierowanymi pociskami przeciwpancernymi. LCAC jest napędzany czterema
turbinami gazowymi produkcji AvcoLycoming TF-40B o łącznej mocy 11 800 kW. Cztery dmuchawy nośne o średnicy 1,6 m są zasilane dwoma silnikami, podczas gdy pozostałe dwa dostarczają energię dmuchawom napędowym o średnicy 3,6 m każda. Sterowanie jednostką odbywa się za pośrednictwem śruby o zmiennym skoku, sterów aerodynamicznych i obrotowych sterów strumieniowych. Z nominalnym zapasem paliwa,
przy obciążeniu 60 t i stanie morza do 2 stopni LCAC może się poruszać z prędkością 50 węzłów (91km/h) w promieniu 328 mil morskich (607 km). Przy mniejszym obciążeniu zasięg będzie większy. Po wejściu na pokład po rampie dziobowej, znajdziemy się w pomieszczeniu ładunkowym o rozmiarach 20,4m x 8,2 m. Na pokładzie są oznaczone miejsca zamocowania pojazdów i widać wyraźny wznios ułatwiający
odprowadzanie wody. Ładunek o wadze do 54,5 t może zostać rozłożony na 168,1 m2 powierzchni. W razie potrzeby (na spokojnym morzu) nośność można zwiększyć do 68 t. Wzburzone morze jest niebezpieczne dla struktury kadłuba. W obu nadbudówkach znajdują się niewygodne i nie wyciszone pomieszczenia dla 23 osób. 231 Na prawej burcie mieści się sterówka,
w której pracuje pięcioosobowa załoga, w tym dowódca, pilot, inżynier i nawigator. Poduszkowce LCAC są dowodzone przez podoficerów, dzięki czemu atmosfera na pokładzie jest nieco mniej formalna niż na większych okrętach, ale nie znaczy to, że załoga może lekceważyć swoje obowiązki. Jest wręcz odwrotnie - marynarze traktują je bardzo poważnie i w ciągu ostatnich 50 lat zdobyli wiele medali i krzyży zasługi.
Pomieszczenia mieszkalne na poduszkowcach są spartańskie i brak im „domowych" udogodnień, jakie spotyka się na innych jednostkach. Załogi z założenia kwaterują na macierzystych okrętach i w związku z tym nie ma na LCAC kuchni ani pomieszczeń sypialnych. Sterówka poduszkowca wygląda jak kokpit samolotu, co jest zrozumiałe zważywszy, że LCAC to bardziej samolot niż okręt. Zadania dla
poduszkowców są umieszczane na sporządzanym codziennie grafiku zadań lotniczych ARG i MEU (SOC) w celu ich skoordynowania z operacjami śmigłowców i samolotów. Kontrolki nawigatora, inżyniera i pilota ciągną się od lewej do prawej ściany sterówki. Znajdują się tam wskaźniki zaworów dławiących turbin i konsola urządzenia sterowego z wyposażeniem ułatwiającym manewry i nawigację. W jego skład
wchodzą zmodyfikowane radary dozoru morskiego typu LN-66 do wykrywania obiektów na powierzchni wody i lądzie, system nawigacji bezwładnościowej kierunku i położenia (Attitude Heading and Reference Unit AHRU) oraz prędkościomierz zwany logiem dużych prędkości (High-Speed Velocity Log HSVL). Podobnie jak systemy wykorzystujące zjawisko Dopplera instalowane w śmigłowcach,
które opisałem w Kawalerii pancernej, przyrządy te określają pozycję, kierunek i prędkość jednostki. Czerpią one dane z systemu GPS, który umożliwia bardzo dokładne i terminowe lądowanie. Wszystkie te informacje stają się bezwartościowe, jeśli nie ma efektywnego sposobu ich transmisji. Dlatego poduszkowce LCAC są wyposażone w kilka systemów łączności radiowej - od ręcznych krótkofalówek Motoroli do kodowanych cyfrowych
systemów radiowych. Dla powodzenia operacji poduszkowców niezbędna jest szybka wymiana informacji. Poduszkowce są znacznie szybsze niż wszystkie wcześniej zbudowane jednostki desantowe - często rozwijają prędkość ponad 50 węzłów (91 km/h). Oznacza to, że ich [macierzyste okręty nie muszą już stacjonować blisko brzegu, gdzie są narażone na ogień nieprzyjaciela. W obecnych warunkach
mogą one trzymać się daleko za linią horyzontu, do 50 mil morskich (91 km) od brzegu, skąd w trzygodzinnych odstępach wysyłają oddziały desantowe na poduszkowcach. Trzy godziny to ogólnie przyjęty przez planistów marynarki i piechoty morskiej czas trwania operacji desantowej. Zakłada się, że przebycie drogi tam i z powrotem potrwa nie więcej niż godzinę, a dodatkowe pół godziny zajmie
232 załadunek i rozładunek. Na tym właśnie założeniu opiera się koncepcja prowadzenia działań spoza linii horyzontu i LCAC to pierwszy z trzech systemów ubrojenia (pozostałe to MV-22B i AAAV) umożliwiających przeprowadzanie operacji desantowych według tej taktyki. Liczba systemów nawigacyjnych zainstalowanych na LCAC może się na pierwszy
rzut oka wydać nadmierna, ale po bliższym zapoznaniu się z warunkami działania tych jednostek dojdziemy do wniosku, że wcale tak nie jest. Nawigacja przy pręd1 kości 50 węzłów to prawdziwa sztuka. Punkty namiaru i orientacji pojawiają się na konsolach zbyt wolno, wskutek czego nie starcza czasu na ich analizę i podjęcie decyzji. Jeśli dodatkowo uwzględnimy mgłę, deszcz, zerową widoczność, prądy i nie oznaczone na mapie skały,
łatwo przyjdzie nam zrozumieć, że w takich warunkach zejście z kursu jest bardziej prawdopodobne niż osiągnięcie zamierzonego celu. Historia obfituje w wypadki wylądowania sił desantowych w niewłaściwym miejscu i to nawet wówczas, gdy miejsce desantu było dobrze widoczne z okrętów stacjonujących kilka mil opodal! Gdy się mknie z prędkością 50 węzłów, można popełnić dużo błędów.
Odbiornik GPS jest w tej chwili najbardziej niezawodnym urządzeniem do określania położenia (z dokładnością do kilku metrów) oraz czasu (z dokładnością do kilku milisekund) i dzięki niemu LCAC może trzymać się kursu. Opracowuje się obecnie ogólniejszy system kierowania desantem morskim (Amphibious Assault Direction System AADS) o nazwie AN/KSQ-1, który zbiera, analizuje i porównuje dane dostarczane przez
odbiorniki GPS wszystkich jednostek operujących w ramach ARG. Może on współdziałać z systemami zainstalowanymi w CIC i LFOC. Daje to możliwość monitorowania w czasie rzeczywistym położenia, kierunku i prędkości wszystkich uczestniczących w operacji jednostek. Wyeliminuje to zapewne większość problemów z koordynacją działań, często pojawiających się podczas operacji desantowych.
Wrażenia z jazdy poduszkowcem są niezapomniane. Podczas ślizgu pojazd jest szczelnie zamknięty, a rampy na dziobie i na rufie są podniesione. Startowi silników towarzyszy ogromny huk; przebywanie na pokładzie jest wówczas ze względów bezpieczeństwa zabronione. Wewnątrz nadbudówek hałas jest niedostatecznie wytłumiony i trzeba się przed nim zabezpieczyć. W celu wycofania pojazdu z pokładu dokowego
ustawia się przednie dysze manewrowe „na wstecz" i rusza. Pokładu dokowego nie trzeba zalewać, inaczej niż w przypadku pozostałych jednostek desantowych. Poduszkowce łatwo pokonują przeszkody do wysokości około 1,2 m i nie trzeba otwierać dla nich furty rufowej, którą się zazwyczaj tylko nieznacznie obniża. LCAC, opuszczając okręt „na sucho", nie wytwarza też tak wielu korozyjnych bryzgów wody jak inne jednostki. Ma więc
233 i pod tym względem przewagę nad konwencjonalnymi jednostkami desantowymi. Korozja stanowi poważny problem dla okrętów desantowych i NAVSEA podjęło ostatnio intensywne działania w celu ulepszenia technik jej kontroli i zapobiegania. Jedną z zastosowanych metod jest natryskiwanie ogniowe. Po zjechaniu z międzypokładu a jeszcze przed opuszczeniem okrętu pilot kieruje
poduszkowiec na miejsce zbiórki, gdzie czeka na pozostałe pojazdy, które opuszczą okręt razem z nim, lub na eskortę śmigłowców szturmowych AH-1W Cobra. Następnie obiera "kurs i rusza w drogę. Przyspieszenie jest odczuwalne tylko nieznacznie, za to drgania dają się we znaki; są one jednak innego rodzaju niż na większych jednostkach. Poduszka powietrzna neutralizuje wstrząsy na falach i można je odczuć tylko na bardziej
wzburzonym morzu. Utrzymywanie prędkości na poziomie 40-50 węzłów (70-90 km/h) nie stanowi problemu, chyba że dojdzie do niekorzystnej kombinacji maksymalnego obciążenia pojazdu (60 t) i sztormu. LCAC jest łatwy w kierowaniu, choć na ostrych zakrętach nie utrzymuje kursu - wynika to z braku możliwości użycia steru zanurzonego w wodzie. Poduszkowiec praktycznie leci nad wodą i można go porównać do nisko prze-
latującego śmigłowca. Manewry wykonuje płynnie w pełnym zakresie prędkości. Pojazd ten jest też bardzo stabilny i nie ma kłopotów z manewrowaniem nim na ograniczonej powierzchni międzypokładu lub na wąskich rzekach czy bagnach. Podczas jazdy nawigator na bieżąco informuje pilota o potrzebie skorygowania kursu i zaleca zmianę prędkości, tak aby dokładnie i punktualnie osiągnąć punkt docelowy.
Założenie, że pojazd desantowy jest w stanie pokonać 50 mil morskich z taką precyzją, nadal budzi sceptycyzm weteranów operacji desantowych. Jak już wcześniej wspomniałem, dowódcy kierujący desantem na brzegu nie radzą sobie z napływem ludzi i sprzętu. Rozładunek zabiera więcej czasu niż przejazd „spoza linii horyzontu". Nawet wprowadzenie systemu oznaczania transportowanych obiektów kodami kreskowymi
połączonego z satelitarnym systemem kontroli nie zmniejszyło korków na plażach. Dlatego prowadzi się prace nad określeniem dystansu, jaki poduszkowce mogłyby pokonać na lądzie. Kierując się wskazaniami GPS, można by przerzucić baterię artylerii kilka kilometrów w głąb lądu, omijając zatłoczoną plażę. Gdy LCAC zbliża się do brzegu, można odnieść wrażenie, że za chwilę dojdzie do
katastrofy. Pilot zmiejsza nieco moc silników i wybiera miejsce lądowania. W momencie wjazdu na ląd pasażerowie poduszkowca mają uczucie, jak gdyby ruszyli do góry szybką windą. Po wylądowaniu pilot wykonuje polecenia oficera kierującego ruchem na plaży. Dmuchawy nośne zostają wyłączone, powietrze spod kurtyny wypuszczone i poduszkowiec jest gotowy do rozładunku. Po opuszczeniu obu ramp pojazdy i żołnierze
234 trafiają na ląd praktycznie w ciągu kilku minut. Rozładunek palet i kontenerów zabiera nieco więcej czasu, bo musi je obsłużyć wózek widłowy. Po rozładunku załoga poduszkowca jest natychmiast gotowa do następnego kursu. Poduszkowce LCAC są często parkowane jeden za drugim na pokładach ładunkowych okrętów LHD i LSD, dzięki czemu po opuszczeniu ramp pojazdy mogą przejechać przez wnętrze jednego
poduszkowca, by dostać się do następnego. Pierwsze dziesięciolecie służby poduszkowców było pasmem sukcesów. Mimo to marynarka zamierza wykorzystać poduszkowce nie tylko do transportu ładunku, pojazdów i żołnierzy. Rozważa się umieszczenie na pokładzie poduszkowca modułu zwiększającego pojemność pasażerską. Obecnie w nadbudówkach starcza miejsca dla 23 osób, a po
dostawieniu modułu dałoby się zwiększyć tę liczbę o 180. Podczas ewakuacji rannych można by transportować w module do 50 rannych na noszach, a 23 lżej poszkodowanych żołnierzy w nadbudówkach. Gwarancja otrzymania pomocy medycznej w ciągu jednej godziny jest dla marines bardzo (z psychologicznego punktu widzenia) ważna. Szanse przeżycia żołnierzy są bezpośrednio zależne od tego, jak szybko poszkodowani otrzymają
pierwszą pomoc na okręcie macierzystym. Marynarka zamówiła już kilka modułów i zostaną one wkrótce zainstalowane. Poduszkowce LCAC można wykorzystywać także do minowania i trałowania. Zorganizowano już pokazy stawiania i rozbrajania min podwodnych oraz rakietowo napędzanych systemów wyrzucających z wody na brzeg podłużne ładunki wybuchowe przeznaczone do torowania korytarzy w
zaporach miowych. Analizowano też możliwość wykorzystania poduszkowców jako kanonierek wspierających operacje desantowe. Chociaż obecnie poduszkowce nie są uzbrojone (nie mają nawet podstaw do trzech karabinów maszynowych), planuje się zamontowanie na nich działek kalibru 20 i 25 mm. Piechota morska zademonstrowała również możliwość prowadzenia ognia z broni
znajdującej się na wyposażeniu przewożonych przez poduszkowce pojazdów. Strzelano już z zainstalowanych na lekkich wozach bojowych działek Bushmaster i dział kalibru 120 mm czołgów M1A1. Dysponując tylko 91 poduszkowcami, marynarka i piechota morska strzegą ich zazdrośnie jako podstawowych środków transportu w operacjach desantowych. Te powstałe w wyniku wielu kompromisów projektowych pojazdy nie są idealne. Ze
względu na brak uzbrojenia są narażone na ogień wroga, co być może jest rekompensowane przez ich szybkość i zwrotność. Źle znoszą wysokie stany morza, ale to z kolei nadrabiają dużą tolerancją na trudne warunki brzegowe. Są to jednostki odporne na wstrząsy i uderzenia, 235
czego dowodzi przykład LCAC-42 (poduszkowce nie mają imion, noszą tylko numery). Podczas ćwiczeń wjechał on na rafę koralową, a kiedy indziej zderzył się z dużą boją nawigacyjną. Niewiele jednak ucierpiał i nadal służy we Flocie Pacyfiku. Przez ponad
dziesięć lat nie utracono jeszcze ani jednej jednostki. Będzie je widać i słychać w przyszłości i już opracowano plap zakładający przedłużenie ich życia o 10 lat - zamiast początkowo planowanych 20 będą służyły około 30 lat. Następna generacja jednostek desantowych również będzie wykorzystywać poduszkę powietrzną i już wstępnie opracowuje się projekt mniejszej wersji LCAC. Te nowe jednostki przejmą ciężar transportu
desantowego w przyszłym stuleciu. Barka desantowa (Landing Craft, Utility - LCU) Barka desantowa z 2. ACU opuszcza Kadyks 16 lutego 1996 roku. Po dołączeniu do USS Whidbey Island (LSD-41) obie jednostki powrócą do USA z rejsu szkoleniowego po Morzu Śródziemnym w sezonie 1995/96 Fot. John D. Gresham
Może się wydać dziwne, że w dobie nawigacji satelitarnej i skomputeryzowanych systemów logistycznych większość współczesnych jednostek desantowych niewiele różni się od tych używanych podczas drugiej wojny światowej. Co ciekawsze, planuje się ich eksploatację przez kilkanaście następnych lat. Barki desantowe są obecnie największymi z nich. Są to też największe jednostki dowodzone przez podoficerów. LCU to właściwie
okręt - posiada w pełni funkcjonalne pomieszczenia mieszkalne, kuchnię, toaletę itd. dla liczącej dziesięciu marynarzy załogi (czternastu w czasie wojny). Zasięg działania wynoszący 1 200 mil morskich (2 000 km) umożliwia im pokonanie Morza Śródziemnego lub Bałtyku w najgorszych warunkach hydrologicznych. LCU to prawdziwe ciężkie holowniki wśród jednostek desantowych, dożywające powoli końca swoich dni, ale nadal
oddające cenne usługi. Podobnie jak inne konwencjonalne jednostki desantowe zaprojektowano je w latach czterdziestych. Ich funkcja była nieskomplikowana: miały zabrać na pokład możliwie największą ilość ładunku i pojazdów, przetransportować to na brzeg i wrócić do jednostki macierzystej - zazwyczaj do jednego z doków desantowych pierwszej generacji (LSD). LCU może przewieźć do 180 t ładunku z
prędkością 12 węzłów (22 km/h) bez względu na pogodę. Jest to jednostka duża, ciężka, niemal niezdarna i daleko jej do futurystycznego 236 wyglądu poduszkowca. Wygląda groźnie i odnosi się wrażenie, że może wyrządzić wiele szkód, jeśli uderzy w większy od niej okręt przeciwnika. Te klasyczne jednostki są wysoko cenione przez załogi i dowódców ARG i MEU (SOC) i w dzisiejszych czasach
nie brakuje dla nich pracy . Podobnie jak poduszkowiec barka ma konstrukcję „przelotową", z rampami na dziobie i rufie. Umożliwiają one załadunek oraz przejazd z jednej barki na drugą. LCU zostały zbudowane z grubej blachy stalowej jako pierwsze konstrukcje spawane w czasach, kiedy kontrola jakości polegała na uderzeniu ciężkim młotem. Pozbawione
dodatkowych wzmocnień, są to dziś najbardziej odporne na ogień jednostki i łatwo zrozumieć, dlaczego tak chętnie są używane jako kanonierki i eskortowce dla pontonów i opancerzonych transporterów pływających. LCU były budowane przez wielu podwykonawców. Stanowiły proste konstrukcje, nie wymagające specjalnych umiejętności ani narzędzi. Mimo że pierwsze LCU powstały w 1951 roku, obecnie używana wersja -
LCU 1610 - została zbudowana między 1959 i 1985 rokiem. Wszystkie jednostki są takie same i tylko jedna została w celach eksperymentalnych zbudowana z aluminium. LCU to prosta barka z nadbudówką na prawej burcie, dwiema rampami na dziobie i rufie oraz nieciągłą burtą dla bezpieczeństwa i ochrony przed wodą. Napędzana czterema silnikami dieslowskimi produkcji General Motors, każdy o mocy 300 KM, LCU
jest jedną z najsilniejszych jednostek według kryterium mocy przypadającej na jednostkę wyporności i często w razie potrzeby używana jest jako pchacz. Po wejściu na pokład przez furtę dziobową rzuca się w oczy funkcjonalność tej jednostki. Starsi podoficerowie, którzy dowodzą LCU, nie przesadzają z polerowaniem i malowaniem kadłuba, trudno jednak znaleźć tam porozrzucane liny, widoczne oznaki korozji bądź nie domknięty właz.
Jest to okręt wilków morskich i nie ma tam technicznych nowinek, których jest pełno na dużych, „prawdziwych" okrętach. Poza przenośnym odbiornikiem GPS w sterówce i domowej roboty siecią kablową w kabinach załogi nie ma tam nic, czego by nie znali marynarze służący w latach czterdziestych. Do stalowego pokładu przymocowane są podpory blokujące pojazdy i ładunek podczas transportu. Pokład ma otwartą konstrukcję
i żołnierze przebywający na nim muszą nosić kamizelki ratunkowe. Do ściągnięcia LCU z plaży podczas odpływu używa się wciągarek kotwicznych. Barka ma 41m długości i pokład o wymiarach 36,9 m x 7,7 m zajmuje większą jej część. Na 171,9 m2 powierzchni ładunkowej można przewieźć do 1801 pojazdów, wojska i innego ładunku. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że LCU może stawić czoło najgorszym
warunkom atmosferycznym, nietrudno zrozumieć, dlaczego jest to ulubiony środek do przewozu czołgów M1A1 Abrams i dużych ciężarówek. Podczas gdy LCAC może zabrać 237 tylko jeden czołg, i to w umiarkowanych warunkach pogodowych, LCU z łatwością zabiera dwa. Duży zasięg działania barki LCU sprawia, że może być ona stosowana jako środek
ogólnego transportu na zamkniętych akwenach (np. Bałtyku i Adriatyku), wracając do okrętów macierzystych tylko po zapasy żywności, części i z niecierpliwością przez wszystkich wyczekiwaną pocztę. Załogi LCU traktują swoje zadania bardzo poważnie i często instalują na pokładzie karabiny maszynowe, granatniki i inną broń. Odnotowano nawet przypadki prowadzenia ognia z działek kalibru 25 mm i armat kalibru 120 mm
będących na uzbrojeniu transportowanych lekkich wozów bojowych LAV i czołgów M1A1, i to z dobrym skutkiem. Członkowie załóg LCU uważają się za specjalistów od walki rzecznej i często ją ćwiczą. Jak już nadmieniłem, LCU są klasyfikowane jako okręty wojenne, mając niezależne pomieszczenia mieszkalne, kuchnię i toaletę. Znajdująca się za sterówką kuchnia przygotowuje pełny zestaw posiłków, a
po podłączeniu zasilania, wody, odprowadzenia ścieków i telewizji LCU może funkcjonować niezależnie, gdy znajduje się na pokładzie dokowym okrętu macierzystego. W żywność załoga LCU zaopatruje się na okręcie-matce i ma nawet osobne połączenie z wyższym dowództwem. Pomieszczenia mieszkalne i warsztaty mieszczą się pod pokładem, obok dwóch maszynowni (zwiększa to szanse
przeżycia). Są one spartańskie, ale nikt na to nie narzeka. Warunki bytowe przypominają pod wieloma względami okręt podwodny. Jedynym w pełni niezależnym pomieszczeniem jest kabina kapitana, mimo że dowódcą jednostki jest tylko starszy podoficer. Określenia „tylko podoficer" należy jednak używać ostrożnie: ci ludzie dobrze znają się na swojej robocie. Obiegowe powiedzenie w marynarce mówi, że jeśli chcesz mieć do czynienia
z kimś myślącym, idź do oficera, ale jeśli chcesz, żeby coś było zrobione jak trzeba poproś bosmana, i to grzecznie. Pomimo podeszłego wieku LCU wrażenia z rejsu na jej pokładzie można zaliczyć do przyjemnych. W trakcie pracy nad tą książką odbyłem letni rejs do USS Wasp na mostku barki desantowej. Podczas wchodzenia do pokładu dokowego barka zachowała pełną stabilność i nie mogłem oprzeć się
wrażeniu, że na nowo odkrywam w życiu coś wspaniałego. Jednostki te prowadzi się łatwo, nawet na wzburzonym morzu i we wszelkich możliwych warunkach klimatycznych od duszących upałów Afryki Północnej, po lodowate zimy Norwegii. LCU są zmyślnie dostosowane do transportu na okrętach desantowych, co pokazuje poniższa tabela: Klasa
Liczba LCU 238 USS Wasp (LHD-1) 2 USS Turawa (LHA-1) 4 USS Whidbey Island (LSD-41) 3 USS Harpers Feny (LSD-49) 1 USS Anchorage (LSD-36)
1/3* USS Austin (LPD-4) 1 LPD-17 (w fazie projektowej) 1 * liczba barek z usuniętym półpokladem Po tym porównaniu widać więc, że na jedną barkę LCU przypadają dwa poduszkowce LCAC. Zważywszy że LCU projektowano z myślą o ich transporcie przez
starsze jednostki, np. LHA i LSD-36 (według pierwotnego projektu), opracowanie optymalnego dla danej operacji planu transportu barek jest prawdziwą łamigłówką. Kiedy dowódca 4. Dywizjonu Okrętów Desantowych (4. PHIBRON) kapitan CC. Buchanan pracował nad rozlokowaniem swoich sił podczas rejsu szkoleniowego z 26. MEU (SOC) w sezonie 1995-1996, zdecydował się na następujące rozwiązanie: na pokładzie dokowym
USS Wasp zaokrętowane zostały trzy LCAC z 4. ACU w Little Creek w Wirginii, a USS Whidbey Island i USS Shreveport zabrały po jednej LCU z 2. ACU, również z Little Creek. 2. ACU wchodzi w skład floty LCU na Atlantyku, 1. ACU zaś obejmuje jednostki operujące na Pacyfiku. Posunięcie to zapewniło optymalne wykorzystanie dostępnych pokładów dokowych i maksymalne obciążenie w planowanym
rejsie na Morze Śródziemne. Była to rozsądna decyzja. Marynarze i marines są konserwatywni i lubią polegać na niezawodności LCU. W przyszłości LCU mają zostać wyposażone w nowy system kierowania desantem morskim AADS -AN/KSQ-1, co oznacza, że marynarka chce im zapewnić długi żywot. „Stare, ale jare" LCU długo jeszcze będą odgrywać ważną rolę wśród jednostek
desantowych marynarki. Średnia barka desantowa (Landing Craft, Medium- LCM) Ostatni rodzaj jednostek desantowych, któremu poświęcę uwagę, jest najstarszy z obecnie eksploatowanych. Mowa o sędziwej średniej barce desantowej (LCM) w wersji numer 8. LCM-8 to ostatnie ogniwo łączące dzisiejsze jednostki z okrętami desantowymi uczestniczącymi w desancie na plaże Normandii i Iwo Jimy. Jednostkę tę zaprojektowano
w oparciu o brytyjski okręt transportowy z lat czterdziestych. Jej zadanie polegało na przewożeniu trzydziestonowego czołgu (lub innego ładunku o tej wadze) z jednostki 239 macierzystej na brzeg. Z wyjątkiem zwiększenia tonażu niewiele się do dziś na niej zmieniło. LCM-8 to prosta barka z wciąganą furtą dziobową napędzana parą silników
dieslowskich o mocy 165 KM każdy. Większość LCM jest zbudowana ze stali o podwyższonej wytrzymałości, choć niektóre są spawanymi konstrukcjami aluminiowymi dla zmniejszenia ciężaru podczas ich przewożenia na transportowcach sprzętu desantowego klasy LKA-113. Na rufie mieści się mała sterówka. I to wszystko. Na pokładzie znajduje się uzbrojenie i prowizoryczne pomieszczenia mieszkalne dla pięcioosobowej załogi (załoga na stałe
jest zaokrętowana na jednostce macierzystej). Ładownia jest otwarta i narażona na działanie czynników atmosferycznych. Zasięg LCM-8 wynosi około 350 km przy prędkości 10 węzłów (18 km/h) i obciążeniu do 601. Może ona zabrać na pokład 125 żołnierzy. Oprócz czołgu M1A1 Abrams może transportować praktycznie każdy rodzaj sprzętu, którym dysponuje MAGTF. Barki te
potrafią nieźle się kołysać i rejs po wzburzonym morzu nie należy do przyjemności. Mimo to ich zdolność żeglugowa jest całkiem dobra. Jest obecnie mało prawdopodobne, że ARG z zaokrętowaną MEU (SOC) będzie korzystała z usług barek LCM. Znajdziemy je raczej w trzech MPSRON, gdzie funkcjonują jako środki transportu pojazdów i różnego sprzętu. Używa się ich też jako pchaczy i do przewozu personelu. Wielu naszych
sprzymierzeńców, z brytyjską Royal Navy włącznie, cały czas z nich korzysta i będzie tak zapewne jeszcze przez jakiś czas. Po prawie 50 latach ich służba w marynarce dobiega jednak kresu. Jednostki te zostaną wycofane w ciągu najbliższych 10-15 lat, pozostawiając w pamięci ich załóg niezatarte wspomnienia. Dobrze nam służyły w wojnach na Pacyfiku i południowym Atlantyku. Czym je zastąpimy? Około 2010 roku
marynarka będzie potrzebowała jednostek desantowych o nośności 35-50 t. Naturalnym następcą LCM może zatem zostać mniejsza wersja poduszkowca LCAC. Poza transportem ładunku mogłaby ona pełnić funkcję kanonierki osłaniającej poduszkowce oraz pływające transportery AAAY Problem, jak zwykle, stanowią fundusze. Nic oprócz wstępnych opracowań nie zostało ostatnio ujęte
w wydatkach budżetowych i żadnemu z biur projektowych nie zlecono jeszcze pracy nad tym zagadnieniem. Jeśli wziąć pod uwagę ograniczenia finansowe przyszłego dziesięciolecia, można się spodziewać wydłużenia okresu służby LCM o kilka kolejnych lat, może nawet do 2025 roku. Są to jednostki proste i sprawdzone. Już sam ten fakt stanowi dostateczny powód, aby je jeszcze zatrzymać.
Wstępnie Rozmieszczone Transportowce Zaopatrzenia (Maritime Prepositioning Force - MPF) 240 W ciągu ostatnich trzydziestu lat armia Stanów Zjednoczonych porzuciła lub została wyproszona z większości zagranicznych baz morskich, skąd działały jej wysunięte jednostki. Właściwie sami jesteśmy sobie winni. Czasami popieraliśmy niewłaściwych
dyktatorów (np. Marcosa na Filipinach, Noriegę w Panamie). Kiedy indziej po prostu pokazano nam drzwi, np. we Francji, Wietnamie i Libi . Czasem warunki podyktowała natura, jak np. podczas wybuchu wulkanu Pinatubo na Filipinach, kiedy doszło do całkowitego zniszczenia bazy Clark Field, co przyspieszyło naszą wyprowadzkę. W rezultacie zostaliśmy skazani na kilka ostatnich baz mieszczących się z reguły na resztkach
kolonialnych posiadłości naszych najlepszych sprzymierzeńców. Mam na myśli Guam, Diego Garcię, Azory i Okinawę. Tak się nieszczęśliwie składa, że są one oddalone od Stanów Zjednoczonych i potencjalnych teatrów wojny o tysiące kilometrów. Sytuacja ta sprawiła nam wiele kłopotów pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy nie mieliśmy praktycznie żadnych baz w Azji Południowo-Zachodniej i nie mogliśmy przeciwdziałać
rewolucji islamskiej w Iranie oraz inwazji Związku Radzieckiego na Afganistan. Jedyna amerykańska baza na Oceanie Indyjskim, wydzierżawiona od Wielkiej Brytanii Diego Garcia, leży w odległości 3 700 km od cieśniny Ormuz wiodącej do Zatoki Perskiej. Sytuację pogorszyły cięcia w budżecie marynarki, znacznie ograniczające jej potencjał. Redukcja liczebności wojska i uzbrojenia przez prezydenta Cartera prawdopodobnie
ośmieliła Irańczyków i Rosjan. Ówczesny sekretarz obrony Harold Brown zlecił w 1979 roku opracowanie programu działań mających zahamować proces kurczenia się naszych wysuniętych sił. Oto niektóre z zaproponowanych rozwiązań: ♦ zbudowanie floty okrętów desantowych o dwukrotnie większej ładowności, ♦ zbudowanie dodatkowych samolotów transportu strategicznego (np. C-5, C141
itd.) do szybkiego transportu oddziałów wielkości pułku lub nawet brygady w rejony kryzysów, ♦ znalezienie nowych sposobów szybkiego przerzutu wysuniętych jednostek i sprzętu w rejon konfliktu. Wybrano trzecie rozwiązanie. Polegało ono na wstępnym rozlokowaniu sprzętu i zapasów w pobliżu rejonów uznanych za zapalne, dzięki czemu w wypadku konfliktu
trzeba byłoby przetransportować tam drogą powietrzną jedynie żołnierzy. Koncepcja ta, określona skrótem POMCUS (Prepositioning of Materiel Configured in Unit Sets - Wstępne 241 Rozmieszczenie Zaopatrzenia dla Jednostek), stała się kluczowym elementem strategii NATO w czasie zimnej wojny. Było to znacznie tańszeniż utrzymywanie wojsk na granicy RFN i NRD. Przy założeniu, że
większość sił zostanie w razie konieczności przerzucona bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych, można było uzyskać dzięki temu duże oszczędności. Piechota morska posiadała już wstępnie rozlokowane zapasy w Norwegii, zmagazynowane w jaskiniach w okolicach Oslo. Składy POMCUS znajdują się też na terytorium Korei Południowej, która ma niespokojnego sąsiada. Brak sprzymierzeńca, który zgodziłby się na przechowywanie
naszego sprzętu na swoim terytorium, stanowił podstawowy problem w Azji Południowo-Zachodniej w 1979 roku. Trzeba było znaleźć jakiś sposób na zgromadzenie sprzętu dla brygady piechoty morskiej (18 500 żołnierzy) bez niepotrzebnego denerwowania władz okolicznych krajów. Rozwiązanie problemu umożliwiły dwie nowe technologie transportu morskiego, które pojawiły się w latach siedemdziesiątych. Pierwszą był
transport kontenerowy, który pozwalał na długoterminowe magazynowanie sprzętu i zapasów oraz ich elektroniczne znakowanie. Ułatwiało to inwentaryzację i umożliwiało szybki dostęp do zawartości kontenerów. Drugi przełom dokonał się za sprawą statków ro-ro. Pojazdy mogły wjeżdżać na te jednostki i opuszczać je bez pomocy dodatkowych urządzeń lub załogi. Potrzebne było tylko dogodne nabrzeże lub molo
do przerzucenia pomostów, a rozładunek (lub załadunek) dokonywał się praktycznie sam. Samochodowce były popularne w końcu lat siedemdziesiątych i kilka takich jednostek mogło z powodzeniem przetransportować całą brygadę. Mogły schronić się w lagunie lub po prostu odpłynąć z zagrożonego rejonu. Potrzebny był tylko port do rozładunku sprzętu i lotnisko gotowe do przyjęcia samolotów
i wojska. Okręty miały zaopatrywać brygadę w wodę, paliwo, żywność i amunicję do czasu przybycia posiłków. W 1980 roku tymczasowo sformowana flota złożona z siedmiu wyczarterowanych transportowców typu ro-ro, mogących zaopatrywać zredukowaną brygadę liczącą 11000 żołnierzy, stacjonowała w bazie Diego Garcia na Oceanie Indyjskim. W 1981 roku powołano do życia Oddział Wstępnie
Rozmieszczonych Transportowców Zaopatrzenia (Maritime Prepositio-ning Force MPF). MPF wydzierżawił 13 przebudowanych statków ro-ro i sformował trzy dywizjony MPSRON, z których każdy może zaopatrywać i wspomagać MAGTF wielkości brygady przez okrągły miesiąc. Założono, że przynajmniej jeden z trzech dywizjonów będzie zawsze oddalony o mniej więcej tydzień rejsu od rejonu
potencjalnego konfliktu. Okazało się później, że założenie to było słuszne. Trzynaście okrętów tworzących MPF należy do trzech odrębnych klas, choć dla celów porównawczych dzieli się je pod względem rozmiaru i nośności na dwie klasy. 242 Pierwsze pięć jednostek to norweskie ro-ro zakupione od linii Maersk. Następne trzy to amerykańskie samochodowce klasy Waterman, które przebudowano na
potrzeby MPF, a pięć dodatkowych jednostek zbudowano na zamówienie. Była to wybudowana przez Quincy Shipbuilding Division {General Dynamics) klasa AmSea/Braintree. Przebudowa ośmiu pierwszych jednostek polegała na umieszczeniu w środkowej części kadłuba dodatkowej sekcji ładunkowej, zbudowaniu na rufie platformy-lądowiska dla śmigłowca i zamontowaniu na dziobowej części
pokładu ciężkich dźwigów pokładowych. Poniższa tabela przedstawia główne parametry projektowe tych jednostek: Charakterystyki jednostek MPF Klasa Waterman Maersk AmSea wyporność (t.) stan ładunkowy
51612 44 088 46 111 długość (m.) 250,25 230,25 205,18 szerokość (m.) 32,23 27,43
32,16 zanurzenie (m.) 10,21 10,00 9,78 napęd turbina parowa silnik Diesla silnik Diesla prędkość: węzły
17,7 16,4 17,7 (km/h) (32,8) (30,4) (32,8) zasięg: mile morskie 11 107 10 802
11 107 (km) (20 570) (20 005) (20 570) pow. ładunkowa (m2) 56 563 56 483 56 554 poj. kontenerów 20'
2 311 2 020 2311 paliwo (t.) 28 600 29 600 29100 woda pitna (t.) 1 419 1607
1499 prod. wody słodkiej (t.) 378,5 473,0 378,5 Statki te zostały zbudowane dla marynarki handlowej, dlatego pomieszczenia mieszkalne dla nielicznej załogi są komfortowe. Jest to bardzo ważne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jednostki te mogą czasem
stacjonować na wysuniętej pozycji bardzo długo. Każdy z tych okrętów posiada kilka pokładów pojazdowo - ładunkowych i można na nie załadować wszystko począwszy od czołgów, a skończywszy na kontenerach. Ładunek można łatwo wytoczyć na nabrzeże po rufowej rampie lub rozładować za pomocą dźwigu. Okręty te mogą brać duże zapasy wody i paliwa i mają możliwość destylacji ponad
377 000 litrów wody dziennie. Każdy dywizjon ma swojego dowódcę (z reguły starszego oficera) i jego sztab włączony jest w strukturę dowodzenia marynarki wojennej. Przebudowa i wyposażenie okrętów MPF zajęły kilka lat. W 1986 roku jednostki były w końcu gotowe do służby i zostały wydzierżawione z powrotem marynarce dla sformowania trzech MPSRON. W Blount Island koło Jacksonville na Florydzie zbudowano
bazę serwisową, gdzie każda jednostka co dwa i pół roku przechodzi gruntowny przegląd. Wszystkie zapasy i sprzęt są z niej wyładowywane, a następnie sprawdzane i w razie potrzeby wymieniane. Okręt jest czyszczony i modernizowany zgodnie z obowiązującymi normami. W ten sposób dwanaście jednostek MPSRON jest zawsze na służbie, a jedna na przeglądzie. 243
Każdy z dywizjonów jest oddalony o kilka dni rejsu od swojego „rejonu odpowiedzialności" (typowy dyplomatyczny eufemizm dla określenia niebezpiecznego
obszaru). Ich struktura organizacyjna przedstawia się następująco: Organizacja dywizjonów MPF 1. MPSRON 2. MPSRON 3. MPSRON (Morze Śródziemne) (Diego Garcia) (Agana Harbor, Guam) PFC Obregon
CPL. Hauge Ist. Lt. Lummus (Waterman)* (Maersk)* (AmSea)* 2nd. Lt. Bobo Pvt. Philips Sgt. Button (AmSea)** (Maersk)**
(AmSea)** Sgt. Kocak Ist LT. Bonnyman Ist Lt. Lopez (Waterman) (Maersk) (AmSea) Maj. Pless PFC. Baugh PFC. Wil iams
(Waterman) (Maersk) (AmSea) PFC Anderson (Maersk) * okręt flagowy MPSRON ** zastępczy okręt flagowy MPSRON Okręt zaopatrzeniowy PFC James Anderson przy nabrzeżu w Blount Island kolo Jacksonville na Florydzie przed powrotem do
macierzystego 2. MPSRON stacjonującego w atolu Diego Garcia na Oceanie Indyjskim Fot. John D. Gresham Okręty klas Waterman AmSea mają prawie jednakowe charakterystyki ładunkowe. Okręty klasy Maersk są nieco mniejsze (głównie pod względem liczby zabieranych na pokład kontenerów), dlatego 2. MPSRON dysponuje wszystkimi pięcioma tymi jednostkami,
a pozostałe dwa dywizjony podzieliły się okrętami Waterman \AmSea. Wszystkie pojazdy są zasztauowa-ne na pokładach w stanie gotowości bojowej, z pełnym zapasem paliwa i załadowaną bronią, gotowe do akcji natychmiast po zjechaniu z rampy. Poniższe zestawienie przedstawia całość sprzętu i zapasów MAGTF. Ładunek jest podzielony równo między poszczególne okręty dywizjonu. Ma to na celu niedopuszczenie
do nadmiernego osłabienia grupy na wypadek utraty którejś z jednostek. Oprócz sprzętu na okrętach MPSRON znajdują się także osobiste pakiety żywnościowe, ubrania i wyposażenie osobiste, paliwo i smary, materiały budowlane, 244 amunicja, materiały medyczne i dentystyczne oraz części zamienne. Brakuje tylko wojska i samolotów. Do ich dostarczenia potrzebne jest „przyjazne" lotnisko. Ostatnim krokiem jest
połączenie ma-rines z „wstępnie rozlokowanymi" zapasami, ale o tym napiszę później. Personel i wyposażenie MAGTF 1. Personel MAGTF/marynarki* pododdział dowodzenia 883 pododdział walki lądowej 6 414 pododdział walki powietrznej 7 005
pododdziałzaopatrzenia 3 039 grupa przeładunkowa marynarki 306 grupa desantowa marynarki 763 żandarmeria 124 Ogółem: 18 534
2. Sprzęt i wyposażenie. czołgi Ml Al Abrams 30 transportery LAV/AAV 25/109 haubice kal. 155 mm. 30 pojazdy HMMWV 631 (129 uzbrojonych, w tym 72 z pociskam
TOW) wyrzutnie pocisków ziemia-powietrze 8 Hawk wyrzutnie pocisków 45 ziemia-powietrze Stinger ROWPU 41 ciężarówki 489/121
(nośność 5 t. i więcej)/MHE 3. Samoloty" i śmigłowce F/A-18C/D Hornet 36 AV-8B Harrier 11 20 EA-6B Prowler 5 KC-130 Hercules 12
CH-53E Super Stal ion 24 CH-46 Sea Knight 12 AH-1W Super Cobra 18 UH-1N Iroąuois 9 Ogółem: 124
* transportowany przez samoloty sił powietrznych, floty rezerwy cywilnej oraz czarterami. ** przylatują na miejsce akcji Załóżmy, że gdzieś w „rejonie odpowiedzialności" MPSRON wybucha konflikt i naczelne dowództwo decyduje się wprowadzić do akcji brygadę MAGTF. Jeśli mamy do dyspozycji port w zaprzyjaźnionym kraju (wariant korzystniejszy), natychmiast kierujemy tam okręty MPSRON. Jeśli w pobliżu
nie ma takiegokraju, nie pozostaje nic innego, jak użyć siły i wysłać jedną z drużyn MEU (SOC)/ARG, być może ze wsparciem jednostki sił 245 lądowych, np. brygady alarmowej 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej z Fort Bragg w Północnej Karolinie. Do sukcesu potrzeba tylko około trzech kilometrów pasa startowego i portu lub plaży.
Mniej więcej pięć dni przed przewidywanym rozładunkiem drużyna marynarki zostaje przewieziona drogą powietrzną na okręty MPF w celu rozpoczęcia przygotowań. W samochodach instaluje się akumulatory i przygotowuje do przeładunku dźwigi i lichtugę. Jednocześnie piechota morska i jednostki powietrzne szykują się do operacji. 18500 żołnierzy jest transportowanych samolotami C-5/17/141 należącymi do armii, samolotami
Floty Rezerwy Cywilnej oraz wyczarterowanymi samolotami komercyjnych lini lotniczych. Samoloty taktyczne same docierają na miejsce akcji, korzystając z pomocy latających tankowców, natomiast częściowo rozmontowane śmigłowce są przewożone wraz z wojskiem samolotami transportowymi. W celu dowiezienia w pełni wyposażonej brygady trzeba wykonać 250 lotów transportowych; po rozpoczęciu operacji ich liczba spada do
kilkudziesięciu dziennie - mają wówczas na celu uzupełnianie zapasów. Okręty rozpoczynają rozładunek tuż przed wylądowaniem samolotów. Jeśli mogą skorzystać z portu, obsadzone załogami pojazdy wyjeżdżają przez rampy rufowe na wyznaczone miejsca lub - w razie potrzeby - ruszają bezpośrednio do boju. Kontenery zostają przeładowane na naczepy lub nabrzeże i operacja jest już praktycznie zakończona. Scenariusz ten był
wielokrotnie powtarzany na ćwiczeniach i w warunkach rzeczywistych, został więc dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Zakładając dostępność portu, maksymalny czas rozładunku samochodów nie przekracza 18 godzin, a dla całego ładunku okres ten nie jest dłuższy niż 3 dni. Po rozładunku okręt pozostaje w porcie tylko wtedy, gdy nie może zaopatrzyć się na miejscu w wodę i paliwo lub
w oczekiwaniu na załadunek sprzętu po zakończeniu operacji. Jeśli nie można skorzystać z kawałka plaży na terytorium zaprzyjaźnionego kraju, sytuacja się komplikuje. Organizuje się wtedy rozładunek „strumieniowy" – z wykorzystaniem barek desantowych i lichtugi, czyli mniejszego taboru pływającego. Typy używanych w tym celu jednostek MPSRON prezentuje poniższa tabela: Tabor pływający i lichtuga MPSRON
1. MPSRON 2. MPSRON 3. MPSRON (Morze Śródziemne) (Diego Garcia) (Agana Harbor, Guam) średnia barka LCM-8 8 10 8 zasilane mosty
pontonowe 20 20 20 zwykłe mosty 246 pontonowe 24 24 24
LARC V 4 4 4 Można się łatwo domyślić, że rozładunek strumieniowy jest bardziej czasochłonny niż opisany wcześniej. Barki LCM transportują ciężki sprzęt: czołgi i artylerię, a pozostałe zapasy MAGTF przenosi mniejszy tabor pływający. Z ramp rufowych barek woduje się
transportery AAV-7 i AAAY aby mogły dopłynąć do brzegu samodzielnie. W takich warunkach transport pojazdów na brzeg zajmuje trzy dni, a sprzętu - następne dwa. Każda jednostka wchodząca w skład MPF jest wyposażona w pływające podajniki wody i paliwa, które umożliwiają zaopatrywanie jednostek MAGTF z odległości do 4 km od brzegu. Ten wariant desantu jest trudny i niebezpieczny i zmusza jednostki MPF do kilkudniowego
postoju w sąsiedztwie wybrzeża. Jest to jednak w tej chwili jedyny możliwy sposób przeprowadzenia tej operacji. Od chwili powstania dywizjony MPSRON należą do grupy najaktywniejszych jednostek marynarki. W latach dziewięćdziesiątych stacjonujący w Diego Garcia 2. MPSRON trzykrotnie interweniował w Zatoce Perskiej w odpowiedzi na agresywne poczynania Iraku. W 1990 roku podczas
Pustynnej tarczy 2. MPSRON dostarczył na ląd pierwsze ciężkie jednostki wraz ze sprzętem (były to 7. MEB i 3. MAW z Kalifornii). Zapewnił też wsparcie logistyczne jednostkom sił lądowych przetransportowanym drogą powietrzną praktycznie bez zapasów i amunicji. Jednostki te były później zaopatrywane przez okręty MPF aż do ściągnięcia własnych posiłków pod koniec sierpnia 1990 roku.
Następnie 2. MPSRON wylądował dwukrotnie w Kuwejcie w 1994 i 1995 roku w odpowiedzi na ruchy sił irackich w rejonie Basry. Te dwie operacje, przeprowadzone w odstępie 10 miesięcy, stanowiły doskonałe potwierdzenie celowości stworzenia sieci wysuniętych ruchomych baz zaopatrzeniowych. Okręty MPF brały też udział w misjach pokojowych na Półwyspie Bałkańskim i w Somali . Bez względu na to, jak zdefiniujemy
pojęcie sukcesu, ich działania wykazały bezpodstawność zarzutów wysuwanych przeciwko tej koncepcji przed 15 laty. Przy minimalnym nakładzie kosztów powstrzymaliśmy spadek potencjału bojowego naszych sił szybkiego reagowania i nie musimy już odtąd zwracać się do obcych państw o zgodę na przeprowadzenie operacji. Jest to znaczący sukces. Tak oto na progu XXI wieku przyszłość wstępnie rozlokowanych sił desantowych
rysuje się różowo. Połączony program MPF marynarki i piechoty morskiej cieszy się silnym poparciem w Kongresie i nie cierpi na brak funduszów. Zachęcone tym przykładem siły lądowe i powietrzne również zaopatrzyły się w okręty i właśnie kierują je w różne punkty globu. Kilka jednostek MPF sił lądowych będzie również stacjonowało w Diego 247 Garcia i na Guam. Te zbudowane na
zamówienie okręty są większe i mają większe zanurzenie niż jednostki marynarki. Poza tym są wyłączną własnością sił lądowych (okręty marynarki są tylko dzierżawione). Mają też lepsze wyposażenie służące do obsługi pojazdów. Jeśli wziąć pod uwagę połączony charakter działań sił lądowych i marynarki, jest bardzo prawdopodobne, że będą one uczestniczyły razem w różnych operacjach.
Przyszłość sił MPF marynarki jest nadal otwarta. Na półmetku służby dzierżawione okręty są wciąż w dobrym stanie, ale czas zacząć myśleć, czym je zastąpić. NAVSEA zaproponowało zbudowanie 12 nowych jednostek MPF około 2015 roku. Inną możliwością rozważaną przez dowództwo piechoty morskiej jest projekt Seabase, który zakłada zaniechanie budowy okrętów i zastąpienie ich potężną bazą pływającą, która mogłaby
samodzielnie przemieszczać się w rejony zagrożenia. Byłaby ona w stanie zabrać zapasy całego MPSRON i w dodatku zapewnić wsparcie wszystkim samolotom i śmigłowcom MAGTF. Pomysłodawcą ruchomej bazy jest admirał Bill Owens, emerytowany wiceprzewodniczący Kolegium Szefów Połączonych Sztabów. Zaproponował on wybudowanie kilku połączonych pływających platform, podobnych do obecnie stosowanych platform wiertniczych,
które mogłyby stanowić bazędla samolotów wielkości C-130 Hercules lub nawet C-17 GlobemasterIH. Baza ta miałaby własny system napędowy, umożliwiający jej przemieszczanie się z prędkością 8 węzłów i stacjonowałaby w odległości 25-50 mil morskich (46-93 km) od brzegu. Nie byłby wówczas potrzebny pas startowy i port dla MAGTF. LCAC, V22 i inne jednostki dostawcze zajęłyby się
transportem żołnierzy na brzeg, co z kolei wyeliminowałoby konieczność desantu sił MEU (SOC). Wadą tego pomysłu są kolosalne koszty budowy platformy, przewyższające prawdopodobnie koszt budowy lotniskowca o napędzie jądrowym. Budowa okrętów MPF drugiej generacji będzie chyba najbardziej ekonomicznym sposobem utrzymania potencjału wysuniętych jednostek zaopatrzeniowych. Bez względu na dalsze rozstrzy-
gnięcia nie ma wątpliwości, że program MPF okazał się sukcesem i będzie kontynuowany. Amerykańscy podatnicy z pewnością nie pożałują tak wydanych pieniędzy. Przyszłość: LPD-17 W podrozdziale tym przedstawię program modernizacji naszego potencjału desantowego, który został zapoczątkowany ponad 20 lat temu. Zainicjowano go z myślą o zastąpieniu jednostek zbudowanych w latach sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych, czyli w okresie zimnej wojny. Pomimo ambitnych projektów, które opisałem, nie zaspokoił on do końca naszych potrzeb. W 1995 roku mieliśmy 41 jednostek (LST-1179, LKA113, LSD-36 i LPD4) pozostających w służbie już od 23 do 26 lat, a więc dochodzących do kresu 248 przydatności eksploatacyjnej. Marynarka planuje zastąpienie ich wszystkich nową klasą
okrętów, oznaczoną jako LPD-17. Podczas budowy LPD-17 amerykański przemysł okrętowy spożytkuje wszystkie doświadczenia ostatnich 30 lat. Jednostki te (rozmawiałem o nich z generałem Krulakiem w drugim rozdziale tej książki) będą stanowić desantowe ramię ARG w XXI wieku. Ich podstawową cechą musi być wielozadaniowość, jeśli mają w pełni zastąpić starsze okręty. Te nowe jednostki można porównać ze starymi zestawiając ich tonaż i liczbę
zabieranych na pokład żołnierzy. Dwanaście LPD-17 będzie obsługiwanych przez 5 200 żołnierzy, całkowita zaś wyporność ich floty będzie rzędu 300 000 t. Zastąpią one flotę złożoną z 41 jednostek, liczącą w sumie 13 000 członków załóg i posiadającą łączną wyporność 525 000 t. Decyzja w sprawie wyboru uzbrojenia nie została jeszcze podjęta. Przyjrzyjmy się dokładniej tym okrętom.
Marynarka analizuje projekt LPD-17 na wiele sposobów. Biorąc pod uwagę pięć podstawowych charakterystyk, które wcześniej opisałem, porównanie LPD17 z LPD-4 wygląda następująco: Porównanie głównych charakterystyk ładunkowych LPD-17 i LPD-4 Klasa Załoga Pow. ładunkowa (m2) Poj. ładunkowa (m3) LCAC
Śmigłowce LPD-17 720 2 341 835 2 do 6 LPD-4 788 1096 1085
1 do 4 Widać jasno, że pod względem najistotniejszych dla marynarki i piechoty morskiej parametrów klasa LPD-17 przewyższa LPD-4. Okręty LPD-17 mają większą powierzchnię ładunkową i zapewniają lepszą obsługę poduszkowców i samolotów. Znacznie mniejsza pojemność ładunkowa została zrekompensowana w projekcie okrętówdoków klasy
Whidbey Island i Har-pers Feny (LSD41/49). Nieznacznie mniejsza powierzchnia mieszkalna została również zrekompensowana na innych jednostkach. Standard tych pomieszczeń jest za to wyższy niż kiedykolwiek przedtem. Jednostki LPD-17 zostaną oddane do użytku około 2005 roku i staną się podstawowym środkiem transportu dla siedmiu MEU (SOC) wchodzących w skład ARG. Poniższa tabela przedstawia dwie
najbardziej prawdopodobne konfiguracje ARG: Przewidywana struktura ARG w XXI wieku 249
Okręt podstawowy ARG LHA LHD Okręt-dok do transportu śmigłowców LHA-1 LHD-1
Okręt-dok do transportu barek desantowych LSD-41 LSD-49 Okręt do transportu personelu LPD-17 LPD-17 LCAC (razem) 7 7
Samoloty (razem) 48 51 Szkic poglądowy wielozadaniowego okrętu desantowego LPD-17. Budowa pierwszej jednostki tej klasy została zatwierdzona w roku finansowym 1996 Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Widok na pokład wielozadaniowego okrętu desantowego LPD-17 Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura
Alpher 250 Dowódcy ARG i MEU (SOC) będą zatem mieli do dyspozycji ogółem około 50 samolotów i 7 poduszkowców. Trzeba zaznaczyć, że te dwie kombinacje wyznaczają jedynie minimalny poziom możliwości ARG i inne połączenia nie są wykluczone. LPD-17 będzie w ARG okrętem do działań przybrzeżnych, operującym bliżej stanowisk
nieprzyjaciela niż wszystkie pozostałe. Przewiduje się, że będzie on działał w pasie wód przybrzeżnych o szerokości do 25 mil morskich, podczas gdy inne jednostki (LHA, LHD i LSD) będą trzymać się dalej od brzegu. Odległość ta wyniesie od 50 do 200 mil morskich i będzie zdeterminowana prędkością poduszkowców LCAC (ponad 40 węzłów) i nowych MV-22B (ponad 200 węzłów). Odległość LPD-17 od brzegu będzie z kolei zależna od
prędkości pływających transporterów AAAY dla których okręt ten będzie jednostką macierzystą. Będą z niego operować także należące do ARG i MEU (SOC) śmigłowce szturmowe AH-1W Cobra oraz samoloty bezzałogowe UAV. LPD-17 będzie też mógł działać samodzielnie w mniejszych operacjach jako „mini MEU (SOC)", o czym rozmawiałem wcześniej z generałem Krulakiem. Okręt ten będzie podobny do
wysuniętego napastnika na boisku piłkarskim. Jeśli któraś z jednostek ARG zostanie trafiona przez nieprzyjaciela, będzie to najprawdopodobniej LPD-17. LPD-17 jest najlepiej ze wszystkich okrętów desantowych wyposażony w uzbrojenie defensywne i posiada największą zdolność przetrwania ataku. Pod względem struktury jest to okręt najbardziej wytrzymały ze wszystkich zbudowanych do tejpory. W jego
projekcie uwzględniono nawet od dawna lekceważone zagrożenie minowe. Dodano ponad 200 t elementów wzmacniających kadłub, dzięki czemu wybuch miny podwodnej nie wyrządzi jednostce większych szkód. Podobnie jak LHD klasy Wasp LPD-17 będzie wyposażony w nadciśnieniowy system zabezpieczeń przed bronią masowego rażenia, ulepszoną strefową ochronę przeciwpożarową, gradzie przeciwuderzenio-we i osłonę
antyodłamkową w części nadwodnej kadłuba. Elementy nadwodne wyprofilowano podobnie jak na niszczycielach klasy DDG-51 Arleigh Burkę, które zostawiają minimalny ślad na ekranie radaru. Patrząc na szkic LPD-17, można zauważyć wyprofilowanie elementów takie jak na DDG-51, a nawet uchwycić pewne podobieństwo do „niewidzialnego" myśliwca F-117A Night Hawk, produkowanego przez Lockheeda. Nie jest
to zbieg okoliczności; techniki dyfrakcji wiązki radarowej, o których pisałem w Samolotach myśliwskich, znajdują również zastosowanie w projektowaniu okrętów. LPD-17 będzie pokryty warstwą ochronną wykonaną z materiałów pochłaniających fale radarowe, a ponadto będzie zostawiał mniej wyraźne ślady akustyczne i podczerwone. W opinii 251 NAVSEA LPD-17 będzie dawał na
ekranie radaru sygnał stukrotnie słabszy niż okręty desantowe klas Whidbey Island i Harpers Feny. Osobne zagadnienie stanowią aktywne środki obrony. Uzbrojenie LPD-17 jest jeszcze w fazie studialnej, ale można już przewidzieć z dużym prawdopodobieństwem, co wejdzie w jego skład. Planuje się umieszczenie na dziobie szesnastoprowadnicowego systemu pionowych wyrzutni Mk 41, jak na niszczycielach klas Spruance (DD-
963) i Arleigh Burkę (DDG-51) oraz krążownikach klasy Ticonderoga (CG47). Teoretycznie umożliwia to użycie rakietowych pocisków przeciwlotniczych RIM-66 Standard i manewrujących BGM-109 Tomahawk, ale planuje się raczej wykorzystanie nowej, zmodernizowanej wersji rakiety Sea Sparrow (ESSM) w wyrzutniach
czteroprowadnicowych (ogółem 48 pocisków), zapewniającej lepszą obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową niż obecnie stosowane RIM-7 Sea Sparrow. W skład uzbrojenia wejdą także dwie wyrzutnie Ex-31 RAM (każda po 21 pocisków) i dwa zestawy Phalawc CIWS kalibru 20 mm jako ostateczne środki ochrony przed pociskami i samolotami, którym udało się przebić przez inne systemy obronne. Planuje się również
umieszczenie na pokładzie stanowisk działek kalibru 25 mm Mk 38 Bushmaster i podstawy dla czterech karabinów maszynowych M2 kalibru 127 mm przeznaczonych do zwalczania małych jednostek i płetwonurków. Będzie to najciężej uzbrojony okręt desantowy od czasów drugiej wojny światowej. Ogniem pokieruje tzw. system wspólnej walki (Cooperative Engagement Capability - CEC), który zostanie zainstalowany na
wszystkich jednostkach - lotniskowcach, eskortowcach, okrętach desantowych, wsparcia itd. Jego zadanie będzie polegało na automatycznym koordynowaniu broni przeciwlotniczej (łącznie z wyrzutniami Sea Sparrow i RAM) na wszystkich uczestniczących w operacji jednostkach. Z systemami prowadzenia ognia współpracować będzie system walki radioelektronicznej AN/ SLQ-32 (V3), w którego skład wejdzie sześć wyrzutni
celów pozornych Mk 137 SRBOC i urządzenia do aktywnego zakłócania stacji radiolokacyjnych. LPD-17 będzie również dysponował czterema wyrzutniami celów pozornych AN/SLQ-49 Rubber Duck *, wyrzucającymi nadmuchiwane makiety imitujące na ekranach radarów aktywną powierzchnię odbicia okrętu. W asyście odpowiedniej eskorty (np. DDG-51) LPD-17 będzie twardym orzechem do zgryzienia.
Planiści z NAVSEA nazywają LPD-17 „3 x 25", ponieważ ma on około 25 000 t wyporności i obie charakterystyki ładunkowe17 (powierzchnia i pojemność) wynoszą około 25 000 stóp kwadratowych i sześciennych. Okręt będzie mógł zabrać na pokład ogółem 17Gumowa kaczka (przyp. red.). 252 około 1 200 członków załogi i żołnierzy oraz większą część pojazdów, wyposażenia
i zapasów ARG. Podstawowa charakterystyka LPD-17 przedstawia się następująco: ♦ liczba koi - 1 190, ♦ światłowodowa sieć komputerowa wykorzystująca superszybki asynchroniczny transfer danych (ATM). Zastąpi ona niewygodne i ciężkie łącza kablowe, ♦ w pełni wyposażone centrum operacyjne sił desantowych, umożliwiające LPD-17 przeprowadzanie niezależnych operacji w ramach ARG,
♦ 25 000 stóp3 (około 700 m3) pojemności ładunkowej, ♦ 3 pokłady samochodowe o łącznej powierzchni około 25 000 stóp2 (około 2 300 m2), ♦ międzypokład z miejscem na dwa poduszkowce LCAC, ♦ pokład startowy dla samolotów skróconego startu i pionowego lądowania z czterema lądowiskami, ♦ hangar dla dwóch śmigłowców CH46, jednego CH-53E lub jednego MV-
22B. Jak już wspomniałem, LPD-17 będzie okrętem o wysokim komforcie pomieszczeń. Jest to bardzo ważne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że typowe rejsy ARG trwają często ponad 6 miesięcy. Będzie to też pierwszy okręt wojenny zaprojektowany dla załogi złożonej częściowo z kobiet. Stanowi to odpowiedź na realizowany przez marynarkę wojenną program Kobiety na morzu.
Inicjatywa ta wywołała największą rewolucję kulturową w siłach morskich od czasu, gdy w latach czterdziestych prezydent Truman podpisał ustawę dopuszczającą kobiety do służby wojskowej. Od 10 do 20% załóg okrętów, także desantowych, będą stanowić kobiety i wszystkie jednostki przechodzące okresowy przegląd są jednocześnie przystosowywane do potrzeb kobiecych załóg, przy
czym nie zakłóca to normalnego rytmu ich służby. W pomieszczeniach załogi na LPD-17 prowadzi się obecnie następujące prace modernizacyjne: 253 ♦ koje żołnierzy z jednego oddziału ustawia się razem; na przykład koje plutonu piechoty morskiej wraz z pomieszczeniami rekreacyjnymi i zbrojownią stanowią odrębną grupę,
♦ wydziela się pomieszczenia z ubikacjami dla załogantów tej samej płci; pomieszczenia dla podoficerów mają po 6 koi, a dla szeregowców i marynarzy po 42 koje, ♦ wprowadza się wspólne ubikacje w miejscach ogólnie dostępnych. Prysznice mają być oddzielne dla mężczyzn i kobiet, ♦ wydziela się pomieszczenia medyczne z ubikacjami przystosowane do
diagnozowania i leczenia tak mężczyzn, jak kobiet. Projektanci i inżynierowie włożyli wiele wysiłku w stworzenie zadowalających warunków bytowych na LPD-17, ale musieli liczyć się nie tylko z potrzebami jego użytkowników. Musieli także pamiętać o kieszeniach podatników, finansujących wszystkie te wydatki. Koszty budowy okrętów nie mogą być wygórowane. Pamiętacie zapewne historię okrętów LHA - w rezultacie wysokiej inflacji
zamiast planowanych dziewięciu jednostek zbudowano tylko pięć. Z tego powodu planiści programu LPD-17 na bieżąco kontrolują wydatki. Jednostkowy koszt produkcji (tj. przypadający na tonę wagi okrętu) będzie niski. W roku finansowym 1996 przewiduje się, że koszt pierwszej jednostki wyniesie 974 miliony dolarów, a następne będą o 15-20% tańsze. Plan zakłada zbudowanie 12 jednostek tej klasy w 8 lat. Jeśli kontrakt zostanie
przyznany jednemu wykonawcy, można bezpiecznie założyć, że kontrola kosztów nie będzie stanowić problemu. Do przetargu stanęły dwa konsorcja. Pierwsze tworzy stocznia Litton-Ingalls (z której pochodzą LHD i DDG-51) wraz z Tenneco-Newport News Shipbuilding (buduje lotniskowce i okręty podwodne o napędzie jądrowym); Hughes General Motors ma zapewnić wyposażenie. Drugie składa się z General Dynamics-Bath
Ironworks (DDG-51), Avondale (LSD-41/49) i Loral, zapewniającego wyposażenie. Walka o przyznanie kontraktu już jest zacięta i, jeśli wziąć pod uwagę korzyści płynące ze zwycięstwa, stanie się jeszcze bardziej zażarta. Wartość zamówienia przekroczy zapewne 10 miliardów dolarów. Przetarg zostanie rozstrzygnięty latem 1997 roku. Pierwsza jednostka będzie finansowana z budżetu na 1996 roku i
ma zostać oddana do użytku w 2002 roku. Po kilku latach prób LPD-17 zasili ARG około 2004 roku. Następne okręty tej klasy mają być dostarczane w tempie po dwa na rok. 254 Oprócz kosztów budowy analizuje się także koszty eksploatacji okrętów. Nie wszystkie dadzą się łatwo wyrazić w pie-niądzu.Takim ukrytym kosztem jest na przykład zanieczyszczenie środowiska. Nie ma
sensu utrzymywanie okrętu, którego każdy rejs wywołuje burzę protestów. Z tego powodu oraz z innych, bardziej altruistycznych, marynarka włożyła wiele wysiłku w ograniczenie ilości zanieczyszczeń i odpadów wytwarzanych przez jednostki. Planuje się wykorzystanie w siłowniach okrętów LPD-17 średnioobrotowych silników dieslowskich, które są bardzo wydajne, ale wytwarzają
zanieczyszczenia szkodliwe dla warstwy ozonowej. Dlatego konieczne będzie zainstalowanie na tych jednostkach systemów redukujących emisję spalin. Zostaną zainstalowane także inne układy mające na celu minimalizację szkodliwego wpływu okrętów na środowisko naturalne. Będą to: ♦ systemy regulacji temperatury w pomieszczeniach okrętu (klimatyzacja, chłodzenie itd.) wolne od szkodliwego dlawarstwy ozonowej freonu,
♦ systemy kontroli wycieków olejowych. W systemie odprowadzania ścieków zostanie zainstalowany separator oleju; olej nie będzie już kierowany do zęz, ♦ pomieszczenie do magazynowania materiałów niebezpiecznych (pomieści odpady nagromadzone w ciągu dwóch miesięcy); opakowania jednorazowe będą zgniatane, ♦ urządzenie rozcierające i mlące resztki jedzenia, używane w celu zmniejszenia objętości odpadów stałych; zainstaluje
się pojemniki i młyn do odpadów z tworzyw sztucznych, co umożliwi ich odzysk, ♦ zbiorniki wody „czarnej" (toalety) i „szarej" (prysznice, kuchnia itd.) o pojemności umożliwiającej gromadzenie ścieków przez 12 godzin, aby można było spuścić je później na pełnym morzu, nie zaś przy brzegu. Niektóre z tych systemów zostaną zainstalowane na już eksploatowanych jednostkach podczas ich remontów.
LPD-17 został jednak jako pierwszy zaprojektowany z uwzględnieniem wszystkich tych wymogów. Wielu uważa, że taka „ekologiczna poprawność" jest przesadą, bo nie ma to wiele wspólnego z realizacją podstawowych zadań okrętu wojennego. Pogląd ten mija się jednak z prawdą. Kierownik programu LPD-17, kapitan Maurice Gauthier twierdzi, że właśnie teraz marynarka uświadomiła
255 sobie, iż nie można posiadać floty, która wypełniając obowiązek obrony kraju i obywateli, jednocześnie szkodzi naszej planecie. LPD-17 będą nam służyć długo, prawdopodobnie do około 2050 roku, kiedy wielu z nas nie będzie już żyło. Dlatego planować należy równie dalekosiężnie. 256
WYCIECZKA PO 26. MEU (SOC) Oficjalny emblemat 26. MEU (SOC)
Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher To był ciężki tydzień dla kapitana lotnictwa Scotta 0'Grady'ego. 2 czerwca 1995 roku jego myśliwiec F-16C Fighting Falcon należący do 555. Dywizjonu Myśliwców 31. Skrzydła Sił Powietrznych operującego z bazy Aviano we Włoszech -został trafiony pociskiem ziemia-powietrze SA-6 Gainful wystrzelonym przez
bośniackich Serbów. 0'Grady katapulto-wał się z ugodzonego śmiertelnie samolotu, kiedy maszyna już zanurkowała w warstwę chmur, dlatego jego sąsiad w szyku nie miał pojęcia, czy kapitan zdołał się uratować. Przez sześć dni zestrzelony lotnik ukrywał się i jednocześnie podejmował próby nawiązania kontaktu radiowego z przelatującymi w pobliżu samolotami amerykańskimi. Wreszcie został zidentyfikowany
w nocy przez pilota F-16 z bazy Aviano, który po skontaktowaniu się z Dowództwem Sprzymierzonych Sił Południowego Rejonu NATO zapewnił go, że wkrótce nadejdzie pomoc. Wczesny poranek 8 czerwca 1995 roku był zimny i mglisty. Zaczynał się szósty dzień przymusowego pobytu 0'Grady'ego w Bośni. Pierwszym znakiem zbliżającej się pomocy był głuchy huk silników dwóch samolotów piechoty morskiej F/A-18D,
które wstępnie zlokalizowały zestrzelonego pilota i zajęły pozycje. Młody lotnik z pewnością zastanawiał się, kto wkrótce przyjdzie mu na ratunek. Czy będzie to jeden z dużych śmigłowców MH-53J Pave Low z lotniczej grupy do zadań specjalnych, eskortowany przez ciężkozbrojne AC-130 Combat Talon? A może przybędzie oddział komandosów sił lądowych na MH-60K Blackhawk pod
eskortą śmigłowców szturmowych AH60. Niepewność nie trwała długo. Poprzez mgłę wilgotnego poranka 0'Grady usłyszał znajomy odgłos pracy dwułopatowych wirników śmigłowców AH-1W Cobra. Jak ich gadzie odpowiedniki, śmigłowce dokładnie spenetrowały okolicę sprawdzając, czy nic nie zagraża nadlatującym oddziałom ratunkowym. Do czuwających na wyższym pułapie F18
dołączyła formacja samolotów AV-8B Harrier II. Wtedy, po skontaktowaniu się z 0'Gradym przez jego słabnącą krótkofalówkę i oznaczeniu pozycji lotnika granatem dymnym samoloty dały znak grupie ratowniczej. Kapitan usłyszał głuchy ryk śmigłowców. Dużych śmigłowców. Poprzez rzednącą mgłę przedarły się CH-53E Super Stallion z 24. MEU (SOC). Kiedy pierwszy śmigłowiec 257
dotknął ziemi, dowodzony przez majora Chrisa Gunthera pluton moździerzy z 3 Batalionu 8. Pułku Piechoty Morskiej (3/8 BLT) natychmiast zapewnił osłonę dla sił ratunkowych. Po wylądowaniu drugiego śmigłowca 0'Grady, w jaskrawej pomarańczowej czapce, kurczowo ściskając swoją krótkofalówkę i pistolet, rzucił się w jego kierunku i natychmiast został wciągnięty na pokład przez dowódcę załogi, sierżanta Scotta Pfistera.
Kilka minut później, po zarządzeniu odwrotu plutonu moździerzy major Gunther wydał rozkaz startu i dwa helikoptery mogły rozpocząć lot powrotny. Na pokładzie śmigłowca 0'Gradym zaopiekowali się inni marines: pułkownik Martin Berndt i starszy sierżant sztabowy Angel Castro Jr. Po prowizorycznym posiłku i okryciu zziębniętego rozbitka kurtką pułkownika Berndta wyruszono w drogę powrotną. Na tym
jednak przygody się nie skończyły. Podczas przelotu nad małym miasteczkiem CH-53 i AH-1W zostały ostrzelane z broni przeciwlotniczej oraz lekkiej, której pociski dosięgły celu. Odpalono też w ich stronę z ręcznych wyrzutni trzy pociski ziemiapowietrze SA-7 Grail, co zmusiło śmigłowce do wykonania gwałtownych manewrów unikowych. Kilka chwil później maszyny znalazły się już poza zasięgiem ognia nieprzyjaciela, lecąc nisko nad
Adriatykiem w kierunku śmigłowcowca desantowego USS Kearsarge. Po następnych dwudziestu minutach operacja dobiegła końca, a w historii piechoty morskiej została zapisana nowa karta. Kapitan 0'Grady nie zawdzięczał swojego wybawienia tradycyjnym oddziałom specjalnym. Z kina i telewizji wynieśliśmy wyobrażenie, że przeprowadzający takie operacje żołnierze to brawurowo
odbijający zakładników i zaskakujący terrorystów „nadludzie". Jednostki specjalizujące się w takich zadaniach są związane z oddziałami Delta Force sił powietrznych i drużynami komandosów SEAL marynarki. Starają się działać dyskretnie i unikają rozgłosu. Inaczej jest z MEU (SOC), które posiadają duże możliwości, ale nie są jednostkami specjalnymi w ścisłym znaczeniu. MEU (SOC) to
regularne jednostki piechoty morskiej, których żołnierze są przygotowani do wykonywania ograniczonej liczby ważnych zadań konwencjonalnych i specjalnych. To z tego powodu MEU (SOC) pozostają niezależne i - w odróżnieniu od większości jednostek specjalnych nie podlegają Dowództwu Operacji Specjalnych (U.S. Special Operations Command USSOCOM), mieszczącemu się w bazie sił powietrznych MacDill koło Tampy na
Florydzie. Dzieje MEU (SOC) to zarazem historia wysiłków mających na celu zwiększenie siły uderzeniowej jednostek piechoty morskiej. Wiele oczekujemy od tych siedmiu jednostek 258 wielkości batalionu. Trzy lub cztery z nich zawsze stacjonują na którejś z wysuniętych pozycji. Generał Krulak lubi nazywać piechotę morską „siłami ryzyka", a MEU (SOC) są
awangardą tych sił we wszystkich operacjach. W swojej obecnej postaci MEU (SOC) stanowią owoc ponad dwóch tysięcy lat doświadczeń w dziedzinie desantu morskiego. Mówiąc konkretniej, są to jedne z najmniejszych, najszybszych i najbardziej skutecznych formacji wojskowych na świecie, mogące atakować nieprzyjacielskie wybrzeża i obszary położone w głębi lądu na wiele sposobów. Odpowiednie przygotowanie MEU (SOC)
zapewnia im możliwość działania w ograniczonym, lecz istotnym spektrum zadań specjalnych obejmującym wypady, udzielanie pomocy i operacje zabezpieczające. Zdolność tych jednostek do współdziałania z innymi siłami stanowi ich dodatkową zaletę. To dlatego regionalni głównodowodzący tak bardzo chcą mieć je do dyspozycji. Ponieważ MEU (SOC) wykonują skomplikowane zadania na wysuniętych pozycjach, mają własne
grupy lotnicze i logistyczne, co czyni je praktycznie niezależnymi w okresie do dwóch tygodni. Przyjrzyjmy się więc lepiej tym jednostkom, ich organizacji, zadaniom, metodom działania oraz historii. Początek: narodziny MEU (SOC) Koncepcja MEU (SOC) sięga korzeniami końca drugiej wojny światowej. Już w latach czterdziestych okazało się, że konieczność posiadania liczących się sił w pobliżu
potencjalnych punktów zapalnych stanowi dla Stanów Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców poważny problem. Jedno z Jego rozwiązań, które, jak się okazało, wystarczyło na kilka następnych dziesięcioleci, polegało na stworzeniu jednostek piechoty morskiej ulokowanych na pokładach okrętów desantowych. Okręty pochodziły z wielkiej floty desantowej, którą Stany Zjednoczone zbudowały w czasach drugiej wojny światowej.
Nowe jednostki piechoty morskiej szybko potwierdziły swoją przydatność. Każda z nich stanowiła osobną MAGTF złożoną z pododdziałów lądowych, powietrznych i logistycznych działających jako jeden zespół. Pomysł ten bardzo dobrze zdał egzamin. Wysunięte jednostki piechoty morskiej stacjonujące na pokładach okrętów marynarki zaznaczyły swoją obecność w Cieśninie Tajwańskiej w 1957 roku, w Libanie w 1958 roku, na Kubie
w latach 1961-1962 i w Dominikanie w 1965 roku. Nawet w czasie wojny w Wietnamie ARG piechoty morskiej były obecne na morzach i oceanach świata, broniąc amerykańskich interesów. Po zakończeniu wojny wietnamskiej, w trudnych dla sił zbrojnych latach siedemdziesiątych status nawodnych jednostek piechoty morskiej został uregulowany. 259 Nazwano je wówczas Jednostkami
Desantowymi Piechoty Morskiej (Marinę Amphi-bious Units - MAU) i powołano do życia ich dowództwo, którego zadanie polegało na sformowaniu poszczególnych jednostek z różnych oddziałów wchodzących w skład Marinę Corps; wcześniej jednostki te tworzono z różnych dobranych ad hoc elementów na czas trwania rejsu. Było to coś więcej niż zwykła kosmetyczna zmiana dowództwo korpusu
zaczęło uważać MAU za jedne z najważniejszych jednostek MAGTF. Stały się one w pełni zintegrowanymi jednostkami MAGTF, mogącymi wykonywać bardziej zróżnicowane zadania. Dowódcą każdej MAU był pułkownik (0-6). Redukcja stanu osobowego marynarki i piechoty morskiej podczas kadencji prezydenta Cartera pod koniec lat siedemdziesiątych sprawiła, że działające w ramach ARG MAU były jedynymi amerykańskimi jednostkami
zdolnymi do szybkiej reakcji w sytuacji kryzysowej. Po dojściu do władzy Ronalda Reagana w 1981 roku MAU szybko wykorzystały kilka okazji do udowodnienia swojej przydatności. Bilans tych operacji nie był na początku jednoznaczny. Operacja Urgent Fury inwazja na Grenadę w październiku 1982 roku okazała się sukcesem, a jego autorem była 22. MAU. Zdarzały się też jednak niepowodzenia. Dwa dni przed rozpoczęciem uderzenia na Grenadę
pododdział lodowy 24. MAU został zmasakrowany podczas pełnienia misji pokojowej w Bejrucie w wyniku eksplozji ciężarówki wyładowanej materiałami wybuchowymi. Tamtego niedzielnego ranka zginęło ponad 200 marines i do dziś wydarzenie to stanowi jedną z największych porażek w historii naszej armii. Tragedia w Bejrucie zmusiła nas do zrewidowania naszej doktryny wojennej. Po
zakończeniu wojny w Wietnamie piechota morska, podobnie jak inne formacje, zaczęła mieć kłopoty z wykonywaniem nawet tak klasycznych zadań jak wypady i desanty. Choć akcja na Grenadzie zakończyła się sukcesem, okazała się kosztowna i źle zorganizowana. Na szczęście znaleźliśmy wówczas rozwiązanie dzięki jednemu z zasłużonych dowódców, generałowi Alfredowi Grayowi, od 1987 roku pełniącemu funkcję 29. komendanta korpusu.
Podczas pracy na stanowisku dowódcy Floty Piechoty Morskiej na Atlantyku (FMFLANT) rozpoczął on kampanię mającą na celu uznanie działań czysto bojowych za priorytetowe dla korpusu w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zyskał on dzięki temu przydomek „Wojownik". Był zdania, że sama sprawność w strzelaniu i używaniu materiałów wybuchowych nie jest wystarczająca. Zachęcał też wszystkich marines do
pracy koncepcyjnej, co miało umocnić etos korpusu i przynieść wymierne efekty. To on wprowadził do słownika pojęć piechoty morskiej słowo „ekspedycyjny", mające charakteryzować wszystkie oddziały korpusu. Właśnie wtedy zmieniono nazwę MAU na 260 MEU („A' zastąpiono „E" z powodu umieszczenia w nazwie jednostki słowa „ekspedycyjny") dla lepszego oddania nowych zadań piechoty morskiej.
Oprócz pracy koncepcyjnej generał Gray podjął się także reorganizacji korpusu i określenia zadań dla już istniejących jednostek. Szczególną uwagę poświęcił nowemu w latach osiemdziesiątych rodzajowi zadań - operacjom specjalnym. Nieudana próba odbicia zakładników w Iranie w 1980 roku zmusiła dowództwa Wszystkich sił do poważnego przeglądu swoich możliwości w zakresie prowadzenia dzmłań specjalnych.
W 1983 roku opublikowano opracowanie zalecające wprowadzenie zmian, które uczyniłyby z piechoty morskiej ważną siłę w konfliktach nie wymagających angażowania dużych jednostek. W odróżnieniu od innych rodzajów wojsk piechota morska nie zamierzała tworzyć wydzielonych oddziałów do zadań specjalnych. Zamiast tego do ich wykonywania postanowiono przygotować regularne jednostki korpusu.
W 1984 roku dowództwo Marine Corps zleciło FMFLANT (dowodzonej wówczas przez generała Graya) opracowanie programu mającego na celu stworzenie jednostki piechoty morskiej zdolnej do wykonywania zadań specjalnych i sprawdzenie skuteczności jej działania w składzie ARG podczas regularnego półrocznego rejsu. Generał Gray i pułkownik James Myatt (późniejszy generał dywizji, dowódca 1. Dywizji Piechoty Morskiej
podczas Pustynnej burzy) sporządzili listę czynności i sprzętu koniecznego do utworzenia takiej jednostki. W trakcie wykonywania tego zadania generał Gray podjął wiele ważnych decyzji. Oto niektóre z nich: ♦ FMFLANT zmodyfikuje jedną z MEU na potrzeby MAGTF; osiągnie ona wielkość batalionu i będzie zdolna do wykonywania określonych wcześniej zadań specjalnych, ♦ opracuje się jednolity plan szkolenia
uprawniającego do wykonywania zadań specjalnych w celu zapewnienia wszystkim jednostkom jednakowego przygotowania w tym zakresie, ♦ jednostce do zadań specjalnych, nazywanej odtąd MEU (SOC) (Special Operations Capable), zostanie przyznana większa pula sprzętu i personelu, aby mogła podołać nowym zadaniom. Pierwsza MEU (SOC) została wydzielona z 26. MEU, przygotowującej
się do rejsu szkoleniowego na Morzu Śródziemnym. Jej dowódcą został pułkownik Myatt, a rejs odbył się w 1986 roku. 261 Trzeba przyznać, że nie wydarzyło się wtedy nic nadzwyczajnego. 26. MEU towarzyszyła grupie lotniskowców marynarki, które działały u wybrzeży Libii wykonując planowe zadania. Poczyniono wtedy jednak ważne obserwacje, które
wykorzystano w następnych rejsach. Do pierwszej akcji bojowej z udziałem MEU (SOC) doszło dopiero po kilku latach, 18 kwietnia 1989 roku, kiedy grupa uderzeniowa 22. MEU wzi ęła udział w operacji Preying Mantis, zorganizowanej w odwecie za uszkodzenie kilka dni wcześniej fregaty USS Samuel B. Roberts (FFG58) przez irańskie miny w Zatoce Perskiej. Jej celem było zajęcie kilku irańskich
platform wiertniczych, wykorzystywanych do prowadzenia ostrzału wpływających do zatoki zbiornikowców. Zadaniem 22. MEU i kilku okrętów wojennych było zajęcie i zniszczenie platform pod osłoną 10. Skrzydła Lotnictwa Pokładowego (CVW-10) stacjonującego na USS Enterprise (CVN-65). Rezultaty tej akcji były zaskakujące. Pod koniec dnia platformy zostały wysadzone w powietrze, a irańska
marynarka wojenna praktycznie przestała istnieć. MEU (SOC) straciła jeden śmigłowiec AH-1 Cobra z dwoma członkami załogi, ale był to udany debiut bojowy tej jednostki, mimo że nie przyciągnął uwagi mediów. Rok później, latem i jesienią 1990 roku MEU (SOC) miały ponownie okazję potwierdzić swoją przydatność w kilku szybko rozwijających się kryzysach. Zaczęło się od wojny domowej w Liberii, dokąd wysłano 26. MEU (SOC) w celu
ewakuacji amerykańskich obywateli i personelu ambasad. Planowano wzmocnienie jej 22. MEU (SOC), ale nie doszło do tego na skutek ponownego zaognienia sytuacji w Zatoce Perskiej. Skończyło się na tym, że każda z tych jednostek musiała radzić sobie sama. Ostatecznie 22. MEU (SOC) dokończyła ewakuację, a 26. MEU (SOC) wzięła udział w działaniach wspomagających na Morzu
Śródziemnym. W tym samym czasie 13. MEU (SOC) z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych podążała w kierunku Zatoki Perskiej z zadaniem nadzorowania embarga nałożonego na Iran i jako rezerwa 1. MEF stacjonującego w Arabi Saudyjskiej. W grudniu 1990 roku, po wybuchu wojny domowej w Somalii jednostki śmigłowcowe z grupy desantowej operującej w Zatoce Perskiej
przeprowadziły ewakuację ambasady amerykańskiej w Mogadiszu. Również po zakończeniu Pustynnej burzy MEU (SOC) uczestniczyły w gaszeniu nagłych kryzysów. Reprezentowały amerykańskie interesy w Somalii, na Haiti i ostatnio w Bośni. Osłaniały nasze siły podczas ewakuacji z Mogadiszu w warunkach dużego zagrożenia i ryzyka. Zważywszy ich udział w takich akcjach, może się wydać dziwne, że
opinia publiczna zwróciła na nie uwagę dopiero po uratowaniu kapitana 0'Grady'ego. Mimo braku popularności liczba MEU (SOC) rośnie. Początkowo planowano ulokowanie po jednej jednostce na każdym z wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Teraz 262
jednak każdy z regionalnych
głównodowodzących chce mieć na podorędziu przynajmniej jedną taką jednostkę, więc wszystkie MEU przygotowuje się do wykonywania zadań specjalnych, zanim wyruszą w rejs. Misja ratunkowa kapitana 0'Grady'ego świetnie ilustruje zalety tych szczególnych jednostek i stanowi dobry wstęp do bliższego zapoznania się z nimi. Popatrzmy więc z bliska, jak działają i jaka jest ich struktura.
Koncepcja MEU (SOC) Pułkownik James Battaglini 29 sierpnia 1995 roku, podczas przygotowań do rejsu 26. MEU (SOC) na Morzu Śródziemnym Fot. John D. Gresham Gdy trzeba działać szybko i skutecznie, począwszy od napadów na brytyjskie forty w czasie wojny o niepodległość, po współczesne ewakuacje personelu ambasad, zadanie należy
zlecić piechocie morskiej. Każdy z rodzajów wojsk ma wydzielone jednostki do działań specjalnych i zakresy ich kompetencji czasami na siebie zachodzą. Dlatego trudno jest zrozumieć, jakim cudem tak niepozorna i niedofinansowana formacja jak Marinę Corps dysponuje takimi możliwościami. Odpowiedź brzmi, że dzieje się tak za sprawą koncepcji łączenia oddziałów o różnych specjalizacjach w ramach jednej jednostki. Można na
przykład skrzyżować jednostkę komandosów z oddziałem desantowym, czyli stworzyć MEU (SOC). Jak już wspomniałem, MEU (SOC) opiera się na założeniu, że regularne jednostki po specjalnym przeszkoleniu i otrzymaniu odpowiedniego sprzętu będą w stanie wypełniać swoje codzienne obowiązki i - w razie potrzeby - wykonywać zadania specjalne. Rozwiązanie to jest odmienne od
stosowanych w innych rodzajach wojsk i krajach, gdzie jednostki do zadań specjalnych selekcjonują swoich żołnierzy według wyśrubowanych kryteriów psychofizycznych; jest to praktykowane przez brytyjską SAS, Delta Force amerykańskich sił lądowych i niemiecką jednostkę antyterrorystyczną GSG-9. Te wąsko wyspecjalizowane i hojnie finansowane jednostki koncentrują się na odbijaniu zakładników
i tłumieniu rozruchów. Rządy ich krajów traktują je niemal tak samo ostrożnie jak broń jądrową. Używane są tylko w skrajnej potrzebie i zawsze wiąże się to z dużym ryzykiem politycznym. To dlatego wprowadza się je do akcji niezmiernie rzadko. Są mało widoczne i spędzają większość czasu w koszarach, ćwicząc i czekając na wezwanie. Po bliższym zapoznaniu się z historią operacji specjalnych można zauważyć, że
kilka najbardziej godnych uwagi akcji wcale nie było dziełem jednostek do zadań 263 specjalnych. Na przykład słynnego bombardowania Tokio 18 kwietnia 1942 roku dokonali lotnicy pod dowództwem podpułkownika Jamesa H. Doolittle'a z regularnych jednostek amerykańskich sił powietrznych. Dzięki kilkumiesięcznemu szkoleniu i modyfikacjom bombowców B-25 Mitchell wsławili
się oni tym, że jako pierwsi dokonali skutecznego nalotu na Japonię. Innym przykładem może być wyczyn jednej z regularnych brytyjskich jednostek w dniu desantu na Normandię. W nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku kompania „D" - specjalna jednostka szybowcowa utworzona z oddziałów lekkiej piechoty z Buckinghamshire i Oxford-shire, należących do 6. Dywizji PowietrznoDesantowej, uderzyła znienacka na dwa kluczowe
mosty na rzece Orne i kanale Caen. Niewielki oddział pod dowództwem charyzmatycznego majora Johna Howarda bronił mostów aż do przybycia komandosów następnego dnia. Warto też wspomnieć o incydencie w Entebbe w Ugandzie. Grupa palestyńskich terrorystów uprowadziła francuski samolot i przetrzymywała na lotnisku Entebbe grupę zakładników. Przygotowano akcję mającą na
celu ich oswobodzenie. Izraelskie ministerstwo obrony powołało doraźny oddział złożony żołnierzy służących w jednostkach spadochronowych, który 4 lipca 1976 roku, po długim locie transportowcami C-130 Hercules, zaatakował terminal, odbił zakładników i zabił prawie wszystkich terrorystów, ponosząc minimalne straty. Po raz kolejny okazało się, że jasno zdefiniowany cel i zdecydowane dowództwo stanowią klucz do sukcesu operacji
specjalnych przeprowadzanych przez odpowiednio przeszkolonych żołnierzy wybranych z różnych jednostek. Po właściwym treningu takie oddziały potrafią dokonywać cudów, a ponieważ wywodzą się z regularnych jednostek, są tańsze w utrzymaniu i ich ewentualna utrata nie jest nadmiernie kosztowna. Koncepcja MEU (SOC) łączy zdolność do szybkiego reagowania i profesjonalizm jednostek specjalnych z niskimi kosztami
utrzymania i chlubną tradycją oddziałów do zadań specjalnych formowanych ad hoc. Jest to pomniejszona MAGTF zbudowana w oparciu o wzmocniony batalion strzelecki dysponujący sprzętem do wykonywania różnorodnych zadań. Warto zauważyć, że skład MEU (SOC) nie jest stały - w każdym rejsie tworzą ją inne oddziały. W skład MEU (SOC) wchodzą, w zależności od potrzeby,
drużyny batalionów desantowych, dywizjonów śmigłowców piechoty morskiej, grup zaopatrzenia jednostek desantowych i grup gotowości desantowej. Ponieważ zadania specjalne są jedynie dodatkiem do podstawowych zadań desantowych MEU (SOC), jednostki te nie stanowią obciążenia dla podatników. Na zakończenie należy wymienić ich chyba największą zaletę - ponieważ mogą stacjonować na wstępnie rozlokowanych
okrętach wchodzących w skład ARG, nie muszą zwracać się do obcych rządów o zgodę 264
na pobyt. Wziąwszy pod uwagę kłopoty, jakie mieliśmy z tym w przeszłości, już tylko to stanowi wystarczający powód do
utrzymywania aż siedmiu takich jednostek. Historia i organizacja 26. MEU (SOC) Schemat organizacji 26. MEU (SOC). Trzy pododdziały - lądowy, powietrzny i zaopatrzenia - są składnikami wszystkich MAGTF Jack Ryan Enterprises, Ud. Rys. Laura Alpher Pododdział
pododdział walki pododdział walki lądowej powietrznej zaopatrzenia (2/6 BLT) (264. HMM) (26. MSSG) Mimo że 26. MEU (SOC) jako pierwsza tego typu jednostka rozpoczęła służbę
w 1985 roku - nazywana była wówczas MAU-(SOC) - szczęście długo się do niej nie uśmiechało. Mam na myśli uczestnictwo w spektakularnych operacjach, w których dane było wziąć udział innym jednostkom. Niemniej przez wszystkie te lata 26. MEU (SOC) wykonała kawał dobrej roboty. W ciągu ostatnich dziesięciu lat uczestniczyła w operacjach ewakuacyjnych w Liberii i stacjonowała u wybrzeży Somalii.
W sezonie zimowym 1994-1995 jednostka otrzymała nowego dowódcę, który miał stać się dla niej mózgiem, ojcem i opiekunem. Mowa o pułkowniku Jamesie Battaglinim. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to dowódca z prawdziwego zdarzenia. Szczupła, wysoka sylwetka i twarde, przenikliwe spojrzenie sprawiają, że sama jego obecność w którymś z pomieszczeń na pokładzie lub w strefie lądowania robi wrażenie. Urodzony
w Waszyngtonie, ukończył Mount Saint Mary's College z dwoma dyplomami: z zarządzania i nauki o obronności. Pułkownik Battaglini jest szczerze oddany korpusowi, a jego fachowa wiedza budzi podziw. W jednej chwili mówi o zaletach komunikacji satelitarnej, a w następnej wypowiada się o doktrynie broni nieśmiercionośnej18. W trakcie swojej kariery w korpusie dowodził praktycznie wszystkimi rodzajami jednostek - od plutonu
rozpoznawczego po 1/8 BLT podczas służby w 22. MEU (SOC) w latach 1992-1993. Został odznaczony za waleczność podczas Pustynnej burzy. Do pomocy ma starszego 18 Nonlethal weapons - środki walki, które powodują uszkodzenie zasobów materialnych lub wyposażenia i uzbrojenia przeciwnika, bez powodowania skutków śmiertelnych wśród obsługującego je personelu czy żołnierzy prze-
ciwnika; głównym zadaniem tych broni jest pozbawienie przeciwnika możliwości prowadzenia walki (przyp. red.). 265 sierżanta sztabowego W. R. Creecha, legitymującego się dwudziestoletnim stażem w korpusie. W 1995 roku podczas przygotowań do półrocznego rejsu szkoleniowego po Morzu Śródziemnym Battaglini i Creech stworzyli zespół złożony z wielu
uzupełniających się elementów. Podobnie jak inne jednostki piechoty morskiej, MEU (SOC) jest zbudowana według klasycznego wzoru MAGTF i jak inne jednostki desantowe posiada pododdziały walki lądowej, powietrznej oraz logistyczne. Podstawowe składniki jej struktury to: ♦ Pododdział dowodzenia (Command Element - CE) - Jest to jednostka wielkości konipanii (28 oficerów, 186
szeregowców), która zapewnia całej MEU (SOC) kierownictwo, kontrolę i łączność. Pododdział dowodzenia 26. MEU (SOC) mieści się w Camp Lejeune w Północnej Karolinie. ♦ Pododdział walki lądowej (Ground Combat Element -GCE) - GCE stanowi wzmocniony batalion desantowy (54 oficerów, 1178 szeregowców) dostosowany wielkością do możliwości transportowych trzech okrętów wchodzących w skład ARG.
♦ Pododdział walki powietrznej (Aviation Combat Element -ACE) ACE składa się ze wzmocnionego dywizjonu śmigłowców (55 oficerów, 263 szeregowców) i dysponuje śmigłowcami CH-46Sea Knight, CH53E Super Stal ion, AH-1W Cobra, UH-1N Iroąuois i samolotami AV-8B Harrierll. Dodatkowo ACE posiada stacjonujące na lądzie samolotycysterny KC-130 Hercules. ACE 26. MEU (SOC) stanowi 264. Dywizjon
Śmigłowców Piechoty Morskiej (264. HMM) stacjonujący w bazie lotniczej piechoty morskiej w New Ri-ver w Północnej Karolinie, niedaleko Camp Lejeune. Pododdział dysponujący harrierami wywodzi się z 231. Dywizjonu Myśliwców Piechoty Morskiej (231. Marinę Corps Attack Squadron 231. VMA), stacjonującego w bazie lotniczej Piechoty Morskiej w Cherry Point w Północnej Karolinie.
♦ Pododdział zaopatrzenia (Combat Seirice Support Ele-ment-CSSE) - Jest to jednostka wielkości kompanii (13 oficerów, 234 szeregowców) dzieląca się na 8 plutonów. Zajmuje się dostarczaniem zaopatrzenia, pomocą techniczną i medyczną oraz transportem i serwisem. Trzon CSSE 26. MEU (SOC) stanowi 26. Grupa Zaopatrzenia Jednostek Desantowych (26. MSSG), również stacjonująca w Camp Lejeune. Te cztery oddziały tworzą miniaturową
MAGTE Każdy z dowódców MEU (SOC) ma oprócz tego możliwość modyfikowania składu swojej jednostki w zależności od specyfiki zadania i własnego stylu dowodzenia. Modyfikacje te są często rezultatem doświadczeń 266 i rad dowódców innych MEU (SOC), które odbyły rejs wcześniej. Na przykład podczas rejsu latem 1995 roku 26. MEU (SOC) skorzystała z doświadczeń 22. MEU
(SOC), która właśnie zakończyła swoje ćwiczenia i 24. MEU (SOC) Marty'ego Berndta, która pływała po Morzu Śródziemnym. Właśnie na podstawie doświadczeń 24. MEU (SOC) (uczestniczyła w misji ratunkowej 0'Grady'ego) postanowiono dodać do pododdziału walki powietrznej 26. MEU (SOC) po jednym śmigłowcu CH-53 i AH-1W dla wsparcia podobnych operacji w Bośni. Przyjrzyjmy się zatem lepiej
każdemu ze składników MEU (SOC) i zastanówmy się, co sprawia, że te niewielkie jednostki są tak niebezpieczne. Mózg: dowództwo 26. MEU (SOC) Pododdział dowodzenia 26. MEU (SOC) dowodzonej przez pułkownika Battagliniego ma stukturę charakterystyczną dla większości jednostek wojskowych. Zastępcą i prawą ręką pułkownika jest podpułkownik Fletcher W. Ferguson. zwany rów-
nież „Fletch", który nadzoruje cały sztab i koordynuje jego prace. W 26. MEU (SOC) jest on także oficerem dowodzącym na pokładzie okrętu flagowego i oficerem odpowiedzialnym w wysuniętym pododdziale dowodzenia. Starszy sierżant sztabowy Creech wypełnia obowiązki związane z utrzymaniem dyscypliny i roztacza ogólną opiekę nad szeregowcami. Reszta personelu wygląda następująco: ♦ S-l - Adiutant - Wypełnia obowiązki
kadrowo-administra-cyjne. Jest nim kapitan Daniel Mc Dyre. ♦ S-2 - Wywiad - Dowodzona przez majora Phila Gentile sekcja wywiadowcza 26. MEU (SOC) jest odpowiedzialna za przepływ informacji dotyczących nieprzyjaciela, warunków atmosferycznychi terenowych w rejonie działania MEU (SOC). Zajmuje się określaniem charakteru niezbędnych danych i kieruje ich gromadzeniem.
Następnie dane te są opracowywane i dostarczane tym, którzy ich potrzebują. Pracują nad tym następujące pododdziały: - drużyna ds przesłuchań, która dostarcza dane o charakterze wywiadowczym zebrane wśród personelu mającego dostęp do takich informacji, - jednostka interpretacji obrazów, która opisuje w ograniczonym zakresie różnego rodzaju zdjęcia,
- drużyna kontrwywiadu, - pluton topograficzny odpowiedzialny za zbieranie informacji o ukształtowaniu terenu i stworzenie jego modelu, 267 - batalion radiowywiadu zbierający i interpretujący przechwycone sygnały w pasmach radiowych oraz odpowiedzialny za prowadzenie walki radioelektronicznej. Czasami jest powiększony o drużynę rozpoznania radiowego, zbierającą ważne dane
taktyczne. ♦ S-3 - Szkolenie i działania operacyjne - Po wzmocnieniu posiłkami jest to najliczniejsza sekcja pododdziału dowodzenia. Dowodzona przez podpułkownika Steve'a Lauera, jest odpowiedzialna za organizację, szkolenia i operacje taktyczne. Na pokładzie okrętu flagowego S-3 kieruje Centrum Operacyjnym Sił Desantowych (LFOC), znajdującym się na pokładzie
okrętu flagowego ARG. Gdy sekcja S-3 wchodzi w skład MEU, jest wzmacniana przez następujące pododdziały: - kompanię rozpoznania walką, - kompanię łącznikową kierowania ogniem lotnictwa i marynarki (Air and Naval Gunfire Liaison Company -ANGLICO) złożoną z dwóch drużyn łącznikowych wsparcia ogniowego i drużyny kierowania ogniem19.
- pododdział wywodzący się z Grupy Kontroli Powietrznej Piechoty Morskiej (Marinę Air Control Group), Dywizjonu Wsparcia Powietrznego Piechoty Morskiej (Marinę Air Support Squadron) i Baterii Obrony Przeciwlotniczej Niskiego Pułapu (Low Altitude Air Defense - LAAD). Bateria LAAD składa się z dwóch nowych pojazdów Avenger uzbrojonych w pociski ziemiapowietrze. Mają one nadwozia szybkich pojazdów
terenowych HMMWV i są wyposażone w 8 pocisków Stinger i karabin maszynowy kalibru 12,7 mm, dzięki czemu stanowią cenny element wyposażenia pododdziału podczas prowadzenia „obrony punktowej". Uzupełnienie pododdziału stanowią trzy drużyny na szybkich pojazdach terenowych HMMWV, każda wyposażona w pociski Stinger. ♦ S-4 - Logistyka - Sekcja ta jest odpowiedzialna za wszystkie zadania logistyczne:
załadunek, opiekę medyczną, transport ładunku i żołnierzy, serwis techniczny, wsparcie desantowe, przepływ materiałów, żywność i finanse. S-4 dowodzi major Dennis Arinel o, który jednocześnie na pokładzie okrętu flagowego ARG kieruje Centrum Taktyki Logistycznej (TACLOG). 19 Zadaniem drużyn łącznikowych jest koordynacja działań MEU(SOC) z działaniami innych operujących w
rejonie rodzajów sił zbrojnych tak, aby nie dochodziło do przypadkowego ostrzelania własnych jednostek (przyp. red.). 268 269 270
♦ S-6 - Łączność - Ta sekcja planuje, koordynuje i obsługuje zautomatyzowane systemy komunikacyjne i przetwarzania danych MEU (SOC). S-6 pod dowództwem
kapitana Jamesa Dillona nadzoruje przesyłanie danych szyfrowych, kieruje LFOC, szkoli radiooperatorów i dostarcza instrukcje obsługi sprzętu łączności elektronicznej dla MEU (SOC). W skład S-6 wchodzi batalion łączności, który zapewnia łączność niezbędna dla nadzorowania i wykonywania wszystkich zadań. Zestawienie sprzętu bojowego 26. MEU (SOC) Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura
Alpher Nietrudno zgadnąć, że kadry MEU (SOC) nie są zbyt liczne. Dlatego do realizacji przedstawionych wyżej zadań konieczny jest personel z silną motywacją. Na przykład oficer logistyczny sekcji S-4, major Dennis Arinello kieruje wszystkimi działaniami logistycznymi MAGTF mając do dyspozycji tylko dwunastu marines, komputery, telefony i niewyczerpany zapas kawy. Oprócz
ludzi należących do podstawowej struktury organizacyjnej dowództwa MEU (SOC) znajdziemy tam również oficerów nie przypisanych do żadnego z pododdziałów. Będą to między innymi: sędzia, kwestor i kapelan. Dowódca MEU (SOC) dysponuje też niewielką jednostką o nazwie Morskie Siły Specjalne (Maritime Special Purpose Force - MSPF). Jednostkę tę formuje się do realizacji bieżących zadań i
271
może stanowić ona uzupełnienie dla jednostki przeprowadzającej konwencjonalne operacje morskie lub samodzielnie wykonywać zadania specjalne. Dowództwo MSPF leży
w gesti dowódcy MEU (SOC). Ramię lądowe: 2. Batalion Desantowy 6. Pułku Piechoty Morskiej (BLT 2/6) Schemat organizacyjny 2. Batalionu Desantowego (2/6 BLT) Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Pododdział walki lądowej 26. MEU (SOC) jest przeznaczony do wykonywania najcięższych zadań bojowych w MAGTF. Składa się ze wzmocnionego
batalionu desantowego, któremu pułkownik Battaglini może zlecić najprzeróżniejsze zadania, od błyskawicznej akcji desantowej, do spokojnej ewakuacji ludzi z ambasady lub innego budynku. Pododdział walki lądowej 26. MEU (SOC) został sformowany w oparciu o (2/6 BLT) z Camp Lejeune. Jest to jednostka o chlubnej tradycji i długiej historii służby krajowi. Jej początki sięgają Belleau
Wood w czasie pierwszej wojny światowej, a później był Szanghaj, Tarawa, Iwo Jima i Bejrut. Obecnie dowodzi nią podpułkownik John R. Allen, absolwent Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis z 1976 roku, który posiada również dwa dyplomy magisterskie: z dziedziny nauk politycznych i wywiadu strategicznego. Urodzony w Fort Belvoir w Wirgini Allen ma w swoim dorobku służbę podczas pierwszej misji 26. MEU
(SOC) w 1985 roku, kiedy o mało nie zginął w katastrofie śmigłowca CH-46, który rozbił się podczas ćwiczeń. Wyszedł z tego cało i nadal służy w 272
piechocie morskiej. Podpułkownik Allen niemal bez przerwy zastanawia się nad sposobami lepszego spożytkowania
powierzonych mu jednostek. Może to być na przykład nowa koncepcja wykorzystania pływających transporterów opancerzonych AAV-7A1 jako kanonierek w walce rzecznej lub sposób na udoskonalenie metod walki partyzanckiej pododdziałów zwiadu. Jego prawą ręką jest starszy sierżant sztabowy James Rogers, który w batalionie desantowym reprezentuje interesy szeregowców. 2/6 BLT to typowy batalion strzelecki z
pewnymi modyfikacjami ułatwiającymi wykonywanie zadań desantowych. Aby to lepiej zrozumieć, należy się dokładniej przyjrzeć jego składnikom. Jak już wcześniej wspomniałem, podstawową jednostką bojową w piechocie morskiej jest czteroosobowa drużyna strzelecka. Dowódca drużyny (zazwyczaj kapral uzbrojony w M16A2 z granatnikiem M203) dowodzi dwoma strzelcami z M16A2 i jednym z automatycznym
karabinkiem M249. Trzy takie drużyny pod dowództwem sierżanta tworzą pododdział strzelecki. Z kolei trzy pododdziały, dowodzone przez podporucznika i sierżanta, stanowią pluton. Od tego miejsca sprawy się komplikują. Połączenie trzech plutonów piechoty morskiej z plutonem broni ciężkiej (uzbrojonym w karabiny maszynowe M240G, moździerze M224 kalibru 60 mm i ręczne wyrzutnie
pocisków przeciwczołgowych krótkiego zasięgu SRAW Mk 153) daje kompanię strzelecką piechoty morskiej pod dowództwem kapitana i sierżanta. Te właśnie jednostki *o rozmiarach kompanii i plutonu stanowią podstawowe elementy batalionu desantowego i mogą być łączone w następujące konfiguracje: ♦ Dowództwo batalionu desantowego i kompania dowodzenia i zaopatrzenia Oddziały te mają strukturę analogiczną
do MEU (SOC) i podobnie jak ona dzielą się na sekcje o charakterze administracyjnym, operacyjnym, wywiadowczym itp. Dowódca 2/6 BLT podpułkownik John Allen z autorem (z prawej) w sezonie 1995/96. Allen był oficerem podczas pierwszego rejsu szkoleniowego MEU (SOC) w 1985 roku i jest obecnie asystentem generała Krulaka w Pentagonie Fot. John D. Gresham
♦ Kompanie strzeleckie (3) - Każda z nich liczy około 150 żołnierzy i oznaczane są nazwami według porządku alfabetycznego w ramach pułku, do którego należą. I tak w skład 1/6 BLT wchodzą kompanie piechoty „Alfa", „Bravo" i „Charlie", kompanie 2/6 batalionu nazywają się „Echo", „Fox" i „Golf" itd. 273
♦ Kompania broni ciężkiej - Jest to większy i bardzo groźny odpowiednik plutonu broni ciężkiej, zawsze towarzyszącego kompaniom piechoty sił lądowych. Składa się z trzech plutonów: plutonu moździerzy (8 moździerzy M252 kalibru 81 mm), plutonu broni ciężkiej (8 wyrzutni pocisków przeciwczołgowych TOW II, 6 granatników Mk 19 kalibru 40 mm i 6 karabinów maszynowych M2 kalibru 12,7 mm zamontowanych na
opancerzonych wozach terenowych HMMWV) oraz plutonu przeciwpancernego (8 wyrzutni M-47 Dragon). Pluton broni ciężkiej dzieli się dodatkowo na osiem drużyn przeciwpancernych (Combined Anti Anti-Armor Teams - CAAT), które łączą dużą mobilność dzięki pojazdom HMMWV z możliwością użycia trzech różnych rodzajów broni. Broń ta może zostać w mgnieniu oka zainstalowana na sześciu pomalowanych na czarno
szybkich pojazdach szturmowych (Fast Attack Vehicles - FAV), zwanych też „żukami wydmowymi", które mogą być przewożone i wprowadzane do akcji przez śmigłowce transportowe MEU. ♦ Bateria artylerii - Jest to bateria złożona z sześciu haubic M198 przewożonych na pięciotonowych ciężarówkach. Dodatkowe ciężarówki służą do transportu amunicji i innych funkcji pomocniczych.
♦ Lekki pluton zwiadowczy Określany również jako Grupa Operacyjna Mosby'ego (od nazwiska słynnego konfederac-kiego partyzanta), w połączeniu z wozami terenowymi HMMWV z kompani broni ciężkiej i lekkimi transporterami kołowymi (LAV) może funkcjonować jako zbrojny zwiad oraz kłaść i unieszkodliwiać zasieki. Transportery są używane w kilku odmianach najczęściej są to 4 LAV-25 z armatami Bushmaster
kalibru 25 mm, 2 LAV-AT z pociskami przeciwpancernymi TOW i pojazd ratunkowy LAV-R. ♦ Pluton desantowy - Składa się z 13 pływających transporterów opancerzonych AAV-7 oraz posiada po jednym transporterze do zadań ratowniczych i dowodzenia. ♦ Kompania pontonów - Oprócz poduszkowców LCAC, okrętów desantowych LCU oraz pływających transporterów
opancerzonych AAV batalion desantowy ma do dyspozycji 20 bojowych pontonów typu F470 Zodiac do wspierania akcji desantowych, operacji rzecznych lub misji specjalnych. ♦ Pluton czołgów - Po raz pierwszy od wielu lat w operacjach MEU (SOC) uczestniczy pluton ciężkich czołgów. W jego skład wchodzą 4 czołgi bojowe M1A1 274
Abrams oraz pojazd ratowniczy M88A1. Pluton ten daje batalionowi desantowemu siłę ciężkiego ognia. ♦ Pluton saperów - Do wszelkiego rodzaju zadań związanych z wysadzaniem w powietrze zapór, budynków, dróg, stanowisk baterii, bunkrów i różnych innych konstrukcji batalion desantowy ma do dyspozycji mały, ale bardzo efektywny pluton sapersko-inżynieryjny. Wykorzystując
spychacz i inny ciężki sprzęt drogowy, saperzy wykonują wiele zadań konstrukcyjnych dla podpułkownika Allena i jego marines. ♦ Pluton zwiadowczy - Batalion desantowy dysponuje własnym plutonem zwiadowczym, który może współdziałać z plutonem strzelców podlegającym dowództwu batalionu. Duża liczba jednostek zwiadowczych MEU (SOC) nie jest dziełem przypadku. Marines wychodzą z założenia, że
dobrych informacji nigdy nie jest za dużo. ♦ Drużyna kierowania ogniem - Jest to mała, ale niezmiernie ważna jednostka operująca na brzegu, odpowiedzialna za kluczowe zadanie planowania i zapewnienia wsparcia ogniowego. W jej skład wchodzą marynarze i marines. Są oni w stanie pokierować ogniem nawet w ogólnym zamieszaniu podczas natarcia na plażę. Wszystkie te elementy sprawiają, że 2/6 BLT jest wysoce mobilną i
wszechstronną jednostką. Na przykład łącząc czołgi, lekkie wozy bojowe i transportery pływające można szybko stworzyć wzmocnioną grupę operacyjną piechoty, zdolną do wykonywania najrozmaitszych zadana - od desantów po błyskawiczne interwencje w operacjach pokojowych. Marines mogą być transportowani na miejsce akcji na wiele sposobów, można ich przerzucać na brzeg
śmigłowcami, poduszkowcami, okrętami desantowymi, pływającymi transporterami lub pontonami. Co istotniejsze, ARG i MEU (SOC) są w stanie praktycznie natychmiast dostarczyć na miejsce akcji wszystkie te środki bojowe. Oznacza to, że 2/6 BLT może uderzyć jednocześnie na wiele sposobów. Jedyną jego słabą stroną jest niedostateczna liczba pojazdów, przez co piechota jest skazana na zbyt częste
poruszanie się pieszo. Jest to jedyny batalion tego rodzaju, dlatego pułkownik Allen musi ostrożnie rozporządzać jego zasobami i starać się wykorzystać je jak najefektywniej. 275
Ramię powietrzne: 264. Dywizjon Śmigłowców Piechoty Morskiej (264. Marine Medium Helicopter Squadron - 264. HMM) Z lewej: Oficjalny emblemat „Czarnych
książąt" - 264. Dywizjonu Śmigłowców Piechoty Morskiej (264. HMM) Poniżej: Organizacja i wyposażenie 264. HMM. Pododdział harrierów pochodzi z 231.VMA z bazy lotnictwa piechoty morskiej w Cherry Point w Północnej Karolinie Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Pododdział walki powietrznej 26. MEU (SOC) jest jednostką
mieszaną, podobnie jak 366. Skrzydło Lotnictwa, które przedstawiłem w Samolotach myśliwskich. W odróżnieniu jednak od skrzydła zadaniem tego pododdziału jest transport oraz wspieranie operacji 2/6 BLT Jest on dowodzony przez podpułkownika Davida „Peso" Kerricka, który dowodzi również 264. HMM, stanowiącym trzon tego pododdziału. Kerrick, urodzony w Elizabeth w Kentucky, absolwent Akademii
Marynarki Wojennej z 1976 roku, służył w piechocie morskiej jako pilot śmigłowca transportowego CH-46 Sea Knight i został dowódcą dywizjonu w 1995 roku. Ma do pomocy starszego sierżanta sztabowego Ronalda Trombleya. 264. HMM, czyli „Czarne książęta" jest jedną z podstawowych jednostek transportu śmigłowcowego w korpusie i służył już w Dominikanie, Bejrucie, Liberii
i północnym Iraku. W chwili rozpoczęcia szkolenia we wrześniu 1995 skład 264. HMM przedstawiał się następująco: ♦ Średnie śmigłowce CH-46E Sea Knight (12) - Maszyny te stanowią kręgosłup dywizjonu. Pomimo podeszłego wieku, ograniczonej nośności i zasięgu są one nadal podstawowym środkiem transportowym 26. MEU (SOC) i pozostaną nim aż do wprowadzenia do służby zmiennopłatów MV-22B Osprey na początku przyszłego
stulecia. Wzmocniony 264. Dywizjon Śmigłowców Piechoty Morskiej ♦ Śmigłowce transportowe CH-53E Super Stal ion (8) - Są to podstawowe środki transportowe 276 264. HMM. Zazwyczaj pododdział walki powietrznej MEU (SOC) ma 4 takie maszyny, ale
zgodnie z ostatnimi sugestiami 24. MEU (SOC) ich liczba została podwojona w celu lepszego przygotowania się do najbliższej operacji, którą może być ewakuacja personelu dyplomatycznego Stanów Zjednoczonych i ONZ z Bośni. ♦ Śmigłowce AH-IW Cobra (8) Podobnie jak w przypadku CH-53E ich liczba została zwiększona z 4 do 8 maszyn, również w wyniku analizy bośniackich doświadczeń
24. MEU (SOC). Na początku 1995 roku okazało się, że jednostki w Bośni potrzebują większej siły ognia i dodatkowej osłony. Śmigłowce te mają zostać wyposażone w zmodernizowany system celowników noktowizyjnych (Night Targeting System - NTS), ale z powodu niedostatecznej liczby części zamiennych stanie się to możliwe dopiero w 1996 roku. ♦ Śmigłowce UH-IN Iroąuois (3) Spełniają one funkcje pomocnicze w
MEU (SOC) i w jej pododdziałach. Zapewniają pododdziałom dowodzenia transport w obszarze działania. Jeden z nich jest wyposażony w celownik laserowy Nitę Eagle. System ten został zaprojektowany dla wycofanych już ze służby bezzałogowych samolotów Aąuila UAV sił lądowych i składa się z systemu obserwacji w podczerwieni FLIR i laserowego oświetlacza celów, zainstalowanych
obrotowo pod dziobem samolotu. Rozwiązanie to sprawdziło się doskonale podczas Pustynnej burzy. Piechota morska dysponuje obecnie trzema takimi systemami i są one rozdzielone między wszystkie MEU (SOC), służąc do precyzyjnego naprowadzania na cel pocisków AGM-114 wystrzeliwanych z AH-IW. ♦ Samoloty AV-8B Harrier II (6) Oprócz śmigłowców 264. HMM posiada
pododdział składający się z sześciu samolotów szturmowych AV-8B Harrier II. Pochodzą one z 231. VMA i są to starsze modele, z początku lat osiemdziesiątych. Podobnie jak w przypadku śmigłowców Cobra z systemem NTS niewiele brakowało, a pododdział walki powietrznej 26. MEU (SOC) byłby pierwszą jednostką, która otrzymała nowe samoloty tego typu. Nastąpiło to jednak dopiero w 1996 roku, kiedy do służby wprowadzono harriery
wyposażone w radar. Tym niemniej maszyny, które uczestniczyły w operacjach 26. MEU (SOC) w 1995 roku, miały i tak spore możliwości. Były wyposażone w działo GAU-12 kalibru 25 mm, bomby zwykłe i kasetowe, pociski rakietowe kalibru 70 mm oraz pociski AIM-9 Sidewinder i AGM-65 Maverick. 277 ♦ Latające tankowce KC-130 Hercules (2) - Mimo że samolot
wielkości KC-130 nie może startować ani lądować na pokładzie okrętu klasy Wasp, pododdział walki powietrznej 26. MEU (SOC) dysponuje dwoma takimi samolotami operującymi, jeśli to możliwe, z baz lądowych ulokowanych w pobliżu rejonu działania. Zarówno śmigłowce CH-53E, jak samoloty AV-8B mają instalacje umożliwiające tankowanie paliwa w powietrzu i mogą korzystać z usług KC-130. Tankowce
zostały „wypożyczone" z 14. MAG stacjonującej w Cherry Point w Północnej Karolinie na prośbę dowódcy MEU (SOC). 14. MAG dysponuje dwoma dywizjonami samolotów transportowych i latających tankowców: 252. VMGR i 253. VMGR(T). Gdy trzeba podać paliwo w powietrzu, 14. MAG może natychmiast wysłać dwa czterosilnikowe tankowce w celu wsparcia MEU (SOC). ♦ Śmigłowcowy wysunięty system
tankowania (HERS) -Umożliwia on pododdziałowi walki powietrznej MEU (SOC) zorganizowanie na brzegu mobilnego systemu tankowania. Po przerzuceniu go drogą powietrzną lub morską można stworzyć wysunięty punkt tankowania paliwa, dzięki czemu śmigłowce pododdziału walki powietrznej nie muszą wracać na okręty ARG. Wszystkie te elementy tworzą niezwykle skuteczną całość. Możliwość niemal
błyskawicznego przerzutu uzbrojonego wojska daje pułkownikowi Battagliniemu i jego sztabowi silny atut. Chyba jedynym słabszym punktem 264. HMM są starzejące się śmigłowce CH-46E, zdolne do transportu zaledwie od 8 do 12 w pełni uzbrojonych marines. Po wprowadzeniu do służby zmiennopłatow MV-22B Osprey możliwy stanie się jednoczesny przerzut do 24 żołnierzy znacznie szybciej, dalej i bezpieczniej. Trzeba
będzie jednak na to poczekać aż do odebrania pierwszej maszyny tego typu w 2001 roku. Żywność i amunicja: 26. Grupa Zaopatrzenia Meu (26. Marinę Service Support Group - 26. MSSG) Żadna jednostka nie może się obyć bez regularnych dostaw żywności, wody, paliwa, amunicji i wielu innych niezbędnych rzeczy. Potrzeby te są w piechocie morskiej zaspokajane przez pododdziały zaopatrzenia, wchodzące w skład każdej MAGTF.
Odpowiednikiem pododdziału zaopatrzenia jest w 26. MEU (SOC) grupa zaopatrzenia (MSSG), dowodzona przez podpułkownika Donalda C. Coopera z Greensboro w Maryland 278 (absolwenta Wake Forest z 1971 roku), któremu pomaga sierżant Ralph Drakę. W skład grupy wchodzi 275 żołnierzy działających w ośmiu plutonach: ♦ Pluton dowodzenia - Jest on zorganizowany analogicznie do
pododdziału dowodzenia MEU (SOC), z sekcjami oznaczonymi literą „S". ♦ Pluton łączności - Z powodu konieczności częstego kontrolowania stanu zapasów pluton łączności 26. MSSG ma bardziej rozbudowane systemy łączności i komputerowe niż inne podobne jednostki MEU (SOC). ♦ Pluton wsparcia desantowego Oddział ten można by najprościej opisać jako
organ MEU (SOC) przyjmujący dostawy i kontrolujący ich przepływ na plaży lub w strefie lądowania śmigłowców. Zadania te są realizowane z pomocą komputerowego systemu znakowania sprzętu, dzięki któremu można na bieżąco lokalizować wszystkie rzeczy aż do zakończenia operacji i ewentualnego ponownego ich zmagazynowania. ♦ Pluton inżynieryjny - Wykonuje prace specjalistyczne, zapewnia wodę pitną dzięki wykorzystaniu systemu
odwróconej osmozy, dostarcza energię elektryczną wytwarzaną za pomocą przenośnych generatorów, magazynuje i rozprowadza paliwo oraz dysponuje zestawem podnośników widłowych i spychaczem. ♦ Pluton zaopatrzenia - Jak sama nazwa wskazuje, pluton zaopatrzenia jest centrum składowania i rozdziału większości materiałów używanych przez MEU (SOC). Należą do nich części zapasowe,
kanistry z paliwem, racje żywnościowe, odzież itd. Wszystkie te materiały są monitorowane przez skomputeryzowany system kontroli. ♦ Zmotoryzowany pluton transportowy - Jego zadanie polega na dystrybucji zapasów wydawanych przez pluton zaopatrzeniowy dla jednostek MEU (SOC) oraz transporcie żołnierzy. Obecnie standardowe wyposażenie plutonu stanowią pięciotonowe ciężarówki, szybkie pojazdy terenowe
HMMWV, transportery wody i paliwa oraz kilka ciężkich ciężarówek LVS. 279
♦ Pluton techniczny - Zapewnia pomoc techniczną wszystkim jednostkom MEU (SOC) z wyjątkiem pododdziału walki powietrznej. Obsługuje pojazdy kołowe i gąsienicowe, haubice, broń osobistą, działa, armaty, sprzęt zmechanizowany, komputery oraz urządzenia elektroniczne i komunikacyjne. ♦ Pluton medyczny - Większość zadań związanych z udzielaniem pierwszej pomocy w MEU (SOC) spoczywa na barkach lekarzy i felczerów marynarki płynących na
którymś z większych okrętów. MSSG dysponuje jednak własnym niewielkim plutonem medycznym - z jednym lekarzem i dwudziestoma felczerami - do pracy w terenie. Ma on zaspokoić doraźne potrzeby w zakresie pierwszej pomocy i transportu rannych na jednostki ARG, gdzie udziela im się dalszej pomocy medycznej. Połączone siły MSSG i ARG mają umożliwić MEU (SOC) samodzielne wykonywanie zadań przez dwa tygodnie.
Jeśli operacja przedłuży się, konieczne będzie dodatkowe wsparcie logistyczne ze strony okrętów MPSRON. Istotne jest jednak to, że MEU (SOC) jest doskonale przygotowana do niezależnego wykonywania krótkoterminowych zadań. W porównaniu z innymi jednostkami ma ona lepiej rozbudowaną bazę logistyczną. Na przykład podczas ćwiczeń latem 1995 roku 26. MEU
(SOC) zapewniła żywność indywidualne zestawy żywnościowe i wodę - 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej, która uczestniczyła w ataku na lotnisko. To dlatego generał Tony Zinni (dowódca 1. MEF) i wielu innych dowódców nazywa jednostki takie jak 26. MEU (SOC) „samorozpuszczalnymi cukierkami". Transport 4. Dywizjon Desantowy (4. Amphibious Squadron - 4. PHIBRON)
Oficjalny emblemat USS Wasp Fot. U.S.Navy W szóstym rozdziale tej książki przedstawiłem okręty wchodzące w skład ARG, które transportują siły MEU (SOC) na morzach 280
i oceanach całego świata. Trzy okręty, z których korzysta rzysta obecnie 26. MEU (SOC), pochodzą z 4. Dywizjonu Desantowego (4. PHIBRON) stacjonującego w Little Creek w
Wirgini . Jest to port macierzysty USS Whidbey Island i USS Shreveport. Z powodu swojej wielkości ostatnia jednostka wchodząca w skład 4. PHIBRON, USS Wasp, jest zacumowana w głównej bazie marynarki wojennej w Norfolk w Wirgini przy nabrzeżu przeznaczonym dla superlotniskowców. Dowódcą 4. PHIBRON jest kapitan C. C. „Skip" Buchanan, absolwent Akademii Marynarki Wojennej z 1967 roku, człowiek obyty i o
łagodnym usposobieniu. Można go łatwo rozpoznać po wypłowiałym niebieskim kombinezonie, w którym zazwyczaj chodzi - woli go od tradycyjnych mundurów w kolorze khaki. Jest niski, przysadzisty, małomówny i woli najpierw dobrze przyjrzeć się sytuacji, zanim wyrazi swoją opinię. Kiedy jednak się wypowie, ludzie go słuchają. Rejs szkoleniowy 4. PHIBRON w sezonie 1995-1996 ma być jego ostatnim, bo planuje przejść
na emeryturę w 1997 roku. Będzie to oznaczać koniec jego długiej i owocnej kariery, którą planuje zakończyć odpowiednim akcentem - udanym rejsem z 26. MEU (SOC). ARG marynarki jest dowodzona przez oficera tej samej rangi co dowodzący MEU (SOC), z którym współpracuje. Oznacza to, że „Skip" Buchanan i Jim Battaglini są równorzędnymi partnerami o jednakowych uprawnieniach i odpowiedzialności. Obaj dowódcy dokładają
wszelkich starań, aby 5 000 podległych im żołnierzy mogło bez przeszkód wykonywać swoje obowiązki. Obecnie 4. PHIBRON składa się tylko z trzech jednostek. Jeszcze kilka lat temu byłoby ich zapewne pięć, ale wycofanie ze służby barek desantowych LST oraz duże rozmiary USS Wasp i USS Whidbey Island zmniejszyły ARG. Obecnie w jej skład wchodzi śmigłowcowiec LHD lub LHA, dok LSD i dok--transportowiec LPD; jest to
zespół, z którym marynarka wkroczy w XXI wiek. Ciekawe może się wydać porównanie charakterystyk poszczególnych jednostek, z którego wynika, że na pokładach trzech okrętów jest teraz więcej miejsca dla jednostek piechoty morskiej niż wcześniej na pięciu. Dowódca 4. PHIBRON, kapitan CC. „Skip" Buchanan w swoim niebieskim kombinezonie w mesie oficerskiej na pokładzie okrętu
flagowego USS Wasp Fot. John O. Gresham 281
Oprócz zaokrętowanej MEU (SOC) w skład ARG wchodzą inne jednostki i
sprzęt. Są to: ♦ Pododdział śmigłowców z 8. Dywizjonu Śmigłowców Wsparcia (8. Helicopter Combat Support Squadron - 8. HC) Mimo że z technicznego punktu widzenia ten liczący dwie maszyny pododdział śmigłowców „pionowego uzupełniania" (VERTREP) UH-46D Sea Knight nie jest częścią pododdziału walki powietrznej 26. MEU (SOC),
dowódca ARG ma te maszyny pod swoją komendą. Pochodzą one z należącego do lotnictwa marynarki wojennej 8. Dywizjonu Śmigłowców Wsparcia (8. HC), stacjonującego w bazie marynarki wojennej w Norfolk w Wirginii. Są wykorzystywane do wspomagania ogólnych zadań ARG, uzupełniania zapasów i wykonywania zadań poszukiwawczoratowniczych. ♦ Pododdział H z 6. Dywizjonu Floty
(6. Composite Squadron - 6. VC) ARG ma do dyspozycji pododdział pięciu bezzałogowych samolotów UAV Pioneer należących do marynarki. Jest to pododdział H z 6. Dywizjonu Floty (6. VC). Mimo że piechota morska posiada dwie własne kompanie dysponujące bezzałogowymi samolotami UAV Pioneer, marynarka utrzymuje dwa analogiczne pododdziały, które do tej pory stacjonowały na
wycofanych ze służby pancernikach Missouri (BB-63) i Wisconsin (BB-64). Jeden z nich stacjonuje obecnie na pokładzie USS Shreveport i wykonuje dla ARG i MEU (SOC) ograniczone gadania zwiadowcze. ♦ Drużyna SEAL - Stałym składnikiem ARG jest pododdział złożony z komandosów jednego z oddziałów marynarki do zadań specjalnych SEAL (Sea-Air-Land). Ich zadaniem jest ochrona okrętów ARG podczas
pobytu w obcych portach oraz wykonywanie zadań zwiadowczych i tajnych. Dowódca USS Wasp kapitan Ray Duffy na mostku nawigacyjnym Fot. John O. Gresham ♦ 2. Oddział Barek Desantowych (2. Assault Craft Unit -2. ACU) Kapitan 282
Buchanan ma do dyspozycji dwie barki LCU z bazy w Little Creek w Wirginii dla zapewnienia transportu między okrętami i wybrzeżem. Jedna z nich stacjonuje na USS
Whidbey Island, a druga na USS Shreveport. ♦ 4. Oddział Barek Desantowych (4. ACU) - Oprócz średnich barek desantowych LCU dowódca ARG ma również do dyspozycji trzy poduszkowce desantowe LCAC, stacjonujące na stałe w Little Creek w Wirginii na pokładzie USS Wasp. ♦ Pododdział kontroli rozładunku wojska - Można tam spotkać znanych wszystkim dowódców desantu, którzy kierują rozładunkiem na plaży.
Pododdziały te mają wspólnie z pododdziałami zaopatrzenia nadzorować transport wojska, sprzętu, pojazdów i zapasów z okrętu na plażę (lub na odwrót) i jak najszybciej przygotować je do akcji. Jak więc widać, jednostkę taką jak 26. MEU (SOC) nie jest łatwo zmieścić na jednym okręcie, nawet jeśli miałby to być USS Wasp. Należy ją zatem rozlokować na kilku mniejszych jednostkach ARG. Tym właśnie zajmują się zespoły planowania
bojowego na okrętach oraz sekcja S-4 MEU (SOC) dowodzona przez majora Arinello. Ich zadaniem jest optymalne rozmieszczenie ładunku na możliwie najmniejszej przestrzeni, tak aby w razie potrzeby można się było szybko do niego dostać. Przyjrzyjmy się więc dokładniej, w jaki sposób pod koniec sierpnia 1995 roku zaokrętowano 26. MEU (SOC) na jednostki 4. PHIBRON w Camp Lejeune i w Moorehead
City w Północnej Karolinie. ♦ USS Wasp - Dowodzony przez kapitana Raymonda Duffy'ego (absolwent Uniwersytetu Villanova, rocznik 1970) Wasp ma na pokładzie prawie połowę personelu i sprzętu 26. MEU (SOC) oraz większość samolotów i sprzętu pomocniczego. Znajdziemy tam następujące elementy:
- ARG - cały personel 4. PHIBRON wraz ze sprzętem. Ponadto znajdują się tam dwa śmigłowce z 8. HC oraz trzy poduszkowce LCAC z 4. ACU, 283 - pododdział dowodzenia - Wasp ma na pokładzie prawie całe dowództwo 26. MEU (SOC) wraz z jednostkami pomocniczymi, - pododdział walki lądowej - Wasp transportuje prawie połowę batalionu desantowego, łącznie z kompanią
planowania działań bojowych, kompanią dowództwa, zaopatrzenia, jedną kompanią strzelców, kompanią broni ciężkiej, baterią artylerii i grupą operacyjną Mosby'ego, złożoną z pododdziału lekkich wozów bojowych (4 pojazdy LAV 25, w tym 2 z pociskami przeciwpancernymi TOW i 1 specjalny) i 16 dozbrojonych szybkich wozów terenowych HMMWV (8 z wyrzutniami pocisków przeciwczołgowych
TOW II i 8 wyposażonych w granatniki Mk 19 kalibru 40 mm lub karabiny maszynowe kalibru 12,7 mm). - pododdział walki powietrznej - w całości, - pododdział zaopatrzenia - niewielki pododdział 26. MSSG. ♦ USS Whidbey Island - Dowodzony przez komadora TE. McKnighta (absolwent Virginia Military Institute, rocznik 1978) okręt przewozi następujące składniki 26. MEU
(SOC): - ARG - jeden z poduszkowców LCAC należących do 2. ACU, - pododdział walki lądowej - jedna kompania strzelecka, jeden pluton pływających transporterów opancerzonych oraz jeden pluton czołgów, - pododdział zaopatrzenia - niewielkie pododdziały z różnych plutonów MSSG. Z racji ograniczonej w porównaniu z USS Wasp i USS Shreveport przestrzeni ładunkowej
Whidbey Island przewozi zasadniczo ładunki o dużym ciężarze, np. pancerne wozy bojowe i piechotę wraz z uzbrojeniem. ♦ USS Shrereport - Shreveport jest dowodzony przez kapitana Johna M. Cartera (absolwent Uniwersytetu Missouri, rocznik 1969). Mimo zaawansowanego wieku okręt ten nadal oddaje ARG cenne usługi i umożliwia kapitanowi Buchananowi podzielenie ARG na kilka części, które mogą wykonywać
niezależne zadania. W 1995 roku przewoził na swoim pokładzie następujące elementy 26 MEU (SOC): - ARG - Shreveport bierze na pokład kilka kluczowych elementów 4. PHIBRON. Oprócz pododdziału bezzałogo-wych samolotów UAV z 6. VC na pokładzie okrętu sta284 cjonuje jeden z samolotów pionowego uzupełnienia UH-46D należących do 8. HC oraz
jedna barka LCU z 2. ACU. Tutaj też zaokrętowana jest drużyna SEAL, - pododdział walki lądowej Shreveport przewozi pluton zwiadowczy batalionu desantowego oraz jedną kompanię strzelecką, która prowadzi rozpoznanie na pontonach i dokonuje wypadów na brzeg, - pododdział walki powietrznej Shreveport nie jest co prawda przystosowany do transportu samolotów, ale może mieć na pokładzie ruchomy punkt uzbrojenia i
uzpełnienia paliwa FARP dla śmigłowców 264. HMM, - pododdział zaopatrzenia - niewielkie pododdziały z różnych plutonów 26. MSSG, łącznie z plutonem dowódczym. Chociaż przedstawiony wyżej rozkład ładunku jest tylko przykładowy, należy pamiętać, że dowództwa 4. PHIBRON i 26. MEU (SOC) niestrudzenie pracują nad jego optymalizacją. Cały czas są studiowane
alternatywne warianty kombinacji jednostek i sprzętu najwłaściwsze dla danego okrętu i najlepiej dopasowane do warunków operacyjnych. Jednostki pomocnicze 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON są z pewnością bardziej samodzielne niż większość typowych jednostek wojskowych, ale są też od nich mniejsze i przez to często muszą
korzystać z pomocy jednostek osłony i wsparcia. 26. MEU (SOC) może współpracować teoretycznie z nieograniczoną liczbą jednostek pomocniczych, ale w praktyce najczęściej towarzyszą jej następujące formacje: ♦ Grupa Bojowa Lotniskowca (Carrier Battle Group - CVBG). Jednym z interesujących skutków ubocznych redukcji stanu osobowego sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych w ciągu kilku ostatnich
lat jest całkowite wycofanie ze służby całych klas nawodnych eskortowców. Z tego właśnie powodu liczba grup bojowych lotniskowców zmalała do jedenastu. W końcu podjęto decyzję o połączeniu ich z grupami ARG i MEU (SOC), co dało tym ostatnim ochronę i wsparcie podczas wykonywania powierzonych im zadań. W rejsie w sezonie 1995-1996 4. PHIBRON i 26. MEU (SOC) miały towarzystwo w
285 postaci grupy bojowej superlotniskowca USS America (CV-66). Oprócz superlotni-skowca w jej skład wchodził 14. Dywizjon Niszczycieli (14. DESRON) oraz kilka okrętów podwodnych i jednostek wsparcia. Były to: atomowy krążownik South Carolina (CGN-37), krążowniki klasy Aegis Normandy (CG60) i Monterey (CG-61), uzbrojony w pociski kierowane niszczyciel Scott (DDG-
995), fregaty z wyrzutniami pocisków kierowanych DeWert (FFG-45) i Boone (FFG-28), atomowe łodzie podwodne Hampton (SSN-767) i Oklahoma City (SSN-723), transportowiec amunicji Butte (AE-27) i zbiornikowiec Monongahela (AO-178). Na lotniskowcu America zaokrętowane zostało 1. Skrzydło Lotnictwa (1. Carrier Air Wing - 1. CVW) składające się z czternastu maszyn F-14A, trzydziestu
sześciu F/A-18C, czterech EA-6B Prowler, czterech E-2C Hawkeye, ośmiu S-3B Yiking, ośmiu SH-60F, czterech HH-60H Seahawk oraz dwóch samolotów rozpoznania elektronicznego ES-3A Shadow. W wyniku połączenia sił CVBG i CVW ze środkami ARG i MEU (SOC) dowództwo amerykańskich sił zbrojnych zyskało wszechstronną, potężną i zrównoważoną siłę. Nawet gdy CVBG i ARG działają
niezależnie, ARG ma do dyspozycji kilka okrętów grupy bojowej któregoś z lotniskowców, tworzących wtedy jej eskortę. Podczas rejsu w sezonie 1995-1996 wsparcie artyleryjskie i obronę przeciwlotniczą pociskami rakietowymi woda-powietrze zapewniały 4. PHIBRON okręty Normandy (CG-60) i Scott (DDG-995). ♦ MPSRON - Jednym z podstawowych zadań MEU (SOC) jest zdobycie
przyczółka dla lądujących sił desantowych. Zgodnie z obecnymi dyrektywami amerykańskiego naczelnego dowództwa siły te są skupione wokół trzech dywizjonów MPSRON. Okręty MPSRON mogą być wykorzystywane na wiele sposobów. Najważniejszym ich zadaniem jest zapewnienie wsparcia logistycznego dla MEU (SOC) po upływie pierwszych dwóch tygodni działań bojowych, a więc kiedy
wyczerpią się jej zapasy. Mogą też zostać użyte w ramach MPF jako wsparcie dla jednostek dokonujących wyłomu w linii obrony nieprzyjaciela. Okręty MPF mogą prawie natychmiast wejść do akcji, dzięki czemu są doskonałym narzędziem podczas misji humanitarnych i pokojowych. ♦ Jednostki powietrzno-desantowe Nowością ostatnich kilku lat była współpraca jednostek powietrzno-desantowych
dalekiego zasięgu z MEU (SOC). Pomysł ten nie jest 286 zupełnie nowy - alianci wykorzystali go kilkakrotnie w czasie drugiej wojny światowej. Nowatorstwo obecnej koncepcji polega na tym, że jednostka w rodzaju 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej z bazy lotniczej Pope w Fort Bragg w Północnej Karolinie może zostać przetransportowana bezpośrednio na miejsce akcji, praktycznie w każdy
punkt na kuli ziemskiej. Dzięki możliwości tankowania paliwa w powietrzu samoloty transportowe C-141, C-5 i C-17 - mogą dolecieć na miejsce przeznaczenia bez międzylądowań. Wygląda to mniej więcej tak: spadochroniarze z 82. Dywizji lądują na jakimkolwiek lotnisku lub po prostu w odpowiednio przystosowanym miejscu, aby przygotować teren dla następnych jednostek. Jednocześnie
MEU (SOC) zajmuje pobliski port lub odcinek wybrzeża i posuwa się w głąb lądu celem połączenia się z oddziałami desantu powietrznego. Po połączeniu sił MEU (SOC) dostarcza jednostkom desantowym żywność aż do chwili przybycia pozostałych oddziałów. Jest to typowy dla 82. Dywizji schemat działania, wielokrotnie ćwiczony podczas połączonych manewrów z udziałem jednostek
marynarki, sił powietrznych i piechoty morskiej. ♦ Jednostki wsparcia lotniczego operujące z lądu - MEU (SOC) może korzystać z naziemnego wsparcia jednostek powietrznych w postaci pododdziału tankowców KC130, jeśli w pobliżu znajduje się baza lotnicza. Przykładem takiej współpracy była operacja Joint Endeavor w Bośni, kiedy siłom piechoty morskiej rozlokowanym na Adriatyku
udostępniono bazę Aviano we Włoszech. Oprócz powietrznych tankowców wsparcie lotnicze zapewniają następujące jednostki stacjonujące na lądzie: - Samoloty myśliwskie piechoty morskiej - Oprócz latających tankowców piechota morska ma w razie potrzeby do dyspozycji dywizjony dwumiejscowych i zdolnych do działania w każdych warunkach atmosferycznych myśliwców uderzeniowych F/A-18D
Hornet, które mogą wspomagać operacje MEU (SOC). Myśliwce te, wyposażone w podwieszone gondole z systemem laserowego naprowadzania bomb Night Hawk oraz pociski średniego zasięgu powietrzepowietrze AIM-120 AMRAAM oraz rakiety AGM-65 Maverick, należą do najnowocześniejszych maszyn tego typu. - Samoloty-cysterny - Oprócz już wspomnianych tankowców KC-130 także inne
jednostki tego typu mogą ułatwić MEU (SOC) wykonanie zadania. Na specjalną uwagę 287 zasługuje AV-8B, który może pobierać przez swoje sondy paliwo z prawie wszystkich używanych obecnie w siłach powietrznych, marynarce i NATO samolo-tów-cystern. Zadanie to jest szczególnie łatwe w przypadku dużych samolotów KC-10A Extender, które mogą dostarczać paliwo przewodem
sztywnym lub elastycznym. Niektóre z tankowców KC-130 Hercules mogą uczestniczyć w operacjach poszukiwawczoratowniczych oraz dostarczać paliwo zarówno harrierom, jak super stallionom. - Samoloty wczesnego ostrzegania (Airborne Early War-ning - AEW) Najważniejszą naukę wyniesioną z wojny o Falklandy w 1982 roku stanowiło zrozumienie konieczności zorganizowania skutecznego systemu wczesnego
ostrzegania dla obrony przeciwlotniczej. Brak efektywnego sposobu szybkiego przekazywania informacji dostarczanych przez myśliwce Sea Harńer 1. FRS przyczynił się prawdopodobnie do zniszczenia kilku brytyjskich okrętów przez argentyńskie lotnictwo. Tak się niefortunnie składa, że piechota morska nie jest w stanie wyposażyć w takie maszyny pododdział walki powietrznej stacjonujący na pokładzie
Waspa i musi uciekać się do innych rozwiązań. Jeśli w pobliżu znajduje się grupa bojowa lotniskowca, można liczyć na wsparcie samolotów wczesnego ostrzegania E-2C Hawkeye wyposażonych w łącza przesyłania danych dla obrony przeciwlotniczej. Systemy transmisji danych obrony przeciwlotniczej okrętów ARG oraz nowych AV-8B Hanier Plus są kompatybilne z innymi systemami tego rodzaju,
łącznie z tymi zainstalowanymi na samolotach wczesnego ostrzegania E-3 Sentry, znajdujących się na wyposażeniu amerykańskich sił powietrznych, NATO i niektórych naszych sprzymierzeńców. - Skrzydła połączone - Bardzo ważna dla powodzenia operacji MEU (SOC) jest możliwość współdziałania pododdziału walki powietrznej z jednostkmi powietrznymi innych rodzajów wojsk lub nawet innych
państw. Nie należy się zatem dziwić, gdy pewnego dnia zobaczymy, że skrzydła sił powietrznych, np. 366. Skrzydło Powietrzne z bazy Mountain Home w Idaho lub 23. Skrzydło z bazy Pope w Północnej Karolinie, współdziałają z samolotami MEU (SOC), wspierając operacje desantowe lub osłaniając ARG. Jak widać, współpraca jednostek innych formacji z siłami 26. MEU (SOC) nie jest skomplikowana.
Dzięki rozbudowanym systemom łączności w centrach dowodzenia i kierowania ARG MEU (SOC) może kontaktować się z samolotami wczesnego ostrzegania oraz innymi 288 maszynami latającymi. W Dowództwie Metod Walki w Ouantico w Wirgini pracuje się tymczasem nad modyfikacją składu MEU (SOC) i metod ich działania, tak aby jednostki te mogły odgrywać coraz większą rolę w
połączonych operacjach. ♦ Wsparcie rozpoznawcze - Gdyby zapytać pułkownika Batta-gliniego, czego mu jeszcze brakuje podczas rutynowych rejsów, odpowiedziałby, że przydałyby mu się lepsze aktualne zdjęcia „rejonu patrolowego". Zdjęcia wykonane przez satelity są kolportowane przez Narodowe Biuro Wywiadowcze (National Reconnaissance Office NRO), a Biuro Wojskowego Wywiadu Lotniczego
(Defense Airborne Reconnaissance Office - DARO), nadzoruje operacje samolotów bezzałogowych UAV oraz realizuje inne programy mające na celu zbieranie danych wizualnych. Oba biura pracują wspólnie nad metodami zwiększenia ilości danych dostarczanych jednostkom. W tym celu planuje się powołanie 1 października 1996 roku Narodowej Agencji Informacji Obrazowej (National Imaging
Agency - NIMA). Zakres jej działania obejmie dotychczasowe zadania NRO, DARO, Głównego Biura Fotograficznego (Central Imaging Office - CIO), Narodowego Centrum Fotograficznego (National Photographic Center - NPIC) i Wojskowej Agencji Kartograficznej (Defense Mapping Agency - DMA). Dzięki temu łatwiej będzie systematyzować i zestawiać zebrane informacje (mapy, zdjęcia, dostarczane w czasie
rzeczywistym obrazy pola walki itd.). Liczba i jakość zbieranych informacji ciągle rośnie. Systemy satelitarne NRO dostarczają dużo zdjęć wysokiej jakości, ale mimo to prowadzi się prace nad wdrożeniem mniejszych i tańszych systemów gromadzenia danych. DARO również zmierza w podobnym kierunku, planując zintegrowanie struktury wywiadu lotniczego w warunkach zmniejszonego budżetu. Bezzałogowe samoloty UAV
Pioneer będą służyły jeszcze przez kilka lat. System, który miał je zastąpić - UAV Hunter został zaniechany ze względu na zbyt wysoki koszt budowy i utrzymania. W związku z tym DARO planuje wprowadzić program o nazwie Maneuver UAV, który będzie miał na celu dostarczenie dowódcom sił powietrznych i piechoty morskiej ruchomych obrazów pola walki w czasie rzeczywistym oraz innych zdjęć.
Opisany w Samolotach myśliwskich program Predator idzie naprzód pełną parą. Siły powietrzne sformowały właśnie pierwszą przewidzianą w nim jednostkę - 11. Dywizjon 289 Rozpoznawczy, stacjonujący w bazie Nellis w Newadzie. W jego skład wchodzą maszyny UAV podobne do bezzałogowych maszyn Gnat 750, które doskonale spisały się podczas przeprowadzonych pod patronatem CIA
prób w Bośni. Ten sukces sprawił, że DARO planuje zakup i rozpowszechnienie większej liczby systemów Predator. Oprócz realizacji niezwykle udanych programów Predator i Pioneer poczyniono spore postępy w projektowaniu maszyn o przedłużonym czasie lotu. Można tu wymienić opracowany w należącym do firmy Lockheed-Martin20 słynnym Skunk Work21 systemie Dark Star22. Opracowuje się też systemy UAV dalekiego zasięgu oraz nowe łącza i
stacje kierowania, które mają ułatwić szerokiej grupie odbiorców korzystanie z bogatych zasobów danych zbieranych przez samoloty bezzało-gowe. DARO prowadzi również badania nad tradycyjnymi systemami załogowymi. W 1997 roku wprowadzone zostaną do służby nowe samoloty RF-18D Hornet wyposażone w zmodernizowany system rozpoznania taktycznego ATARS, a na myśliwcach F16 zainstaluje się podwieszone
zasobniki rozpoznawcze23 używane już przez Powietrzną Gwardię Narodową Wirginii. Oczekuje się, że w 2001 roku zaplanowana przez DARO modernizacja systemów rozpoznania powietrznego amerykańskich sił zbrojnych zostanie ostatecznie zakończona. ♦ Wsparcie wywiadowcze - Oprócz wsparcia wywiadowczego w postaci różnorodnych zdjęć, filmów i map zebranych przez wiele organizacji
wywiadowczych 26. MEU (SOC) korzysta z rezultatów pracy kilku innych agencji: - Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Agency - NSA) NSA prowadzi wywiad elektroniczny i radiowy i jest jednym z najważniejszych dostawców informacji dla jednostek desantowych w rodzaju 26. MEU (SOC). Za pośrednictwem Ośrodka Analizy Sygnałów (SSES) dowódcy ARG i MEU (SOC) mogą
mieć dostęp do wielu rozmaitych źródeł danych, np. zbieranych przez samoloty wywiadu elektronicznego RC-135 Rivet Joint, ES-3 Shadow i EP3 Orion oraz satelity wyposażone w aparaturę zdolną wykrywać i analizować pola elektromagnetyczne. Czujniki rozpoznania redielektronicznego (ESM) zainstalowane na lądzie lub na okrętach również przechwytują sygnały elektroniczne emitowane z
różnych źródeł, tak radarów naprowadzających pociski ziemia-powietrze, jak telefonów komórkowych i nadajników telewizyjnych. 20 Błąd autora. Samolot opracowany został przez firmy Lockheed-Martin i Boeing na zlecenie DARPA (przyp. red.). 21 Oddział zakładów Lockheed-Martin zajmujący się pracą nad „czarnymi"
programami lotniczymi. Opracowano tam m.in. SR-71 i F-117 (przyp. red.). 22 Pierwszy prototyp bśl DarkStar rozbity został w czasie lotów doświadczanych 22 kwietnia 1996 (przyp. red.). 23 Jako pierwsze zasobniki te otrzymały samoloty ze 192. Skrzydła Myśliwskiego należącego do Virginia Air National Guard. Zadaniem zasobników było zapewnienie możliwości
prowadzenia taktycznego rozpoznania z powietrza po wycofaniu samolotów RF-4 (przyp. red.). 290 - Dowództwo Kosmiczne Stanów Zjednoczonych (USSPA-CECOM) USSPACECOM mieści się w bazie sił powietrznych Falcon w Kolorado i nadzoruje pracę umieszczonych na orbicie okołoziemskiej systemów wspomagania operacji bojowych
wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Systemy te emitują sygnary dla odbiorników GPS, ułatwiają zestawianie połączeń, przekazują dane meteorologiczne i ostrzeżenia o pociskach balistycznych. W ciągu kilku najbliższych lat pojawi się wiele nowych możliwości wykorzystania systemów kosmicznych. Zostaną uruchomione zintegrowane systemy identyfikacji, komunikacji i nawigacji, które połączą marines w sieć na cyfrowym polu walki
przyszłości. - Departament Sprawiedliwości Chociaż brzmi to dziwnie, Departament Sprawiedliwości i podległe mu agendy są źródłem cennych informacji operacyjnych, które mogą zostać wykorzystane przez MEU (SOC). FBI, Biuro Kontroli Alkoholu, Tytoniu i Broni, Wydział Narkotyków (DEA) oraz inne agendy mają dostęp do cennych zasobów informacji. W rezultacie Departament Sprawiedliwości i inne instytucje
rządowe często wspomagają operacje specjalne organizowane przez piechotę morską i Dowództwo Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych (USSOCOM). - Cable News Network (CNN) - Mamy tutaj do czynienia z pewnym faktem. CNN jest obecnie jedną z najbardziej wyrafinowanych służb wywiadowczych na świecie. Jeśli wejdziemy do biura kogoś naprawdę dobrze poinformowanego, zauważymy,
że telewizor jest tam nastawiony na CNN. Od chwili stworzenia przez Teda Turnera całodobowego kanału informacyjnego większość relacji o wydarzeniach na świecie dociera do polityków i dowódców za pośrednictwem CNN. Profil tej stacji jest główną przyczyną, dla której oficerowie odpowiedzialni za zbieranie informacji na okrętach nalegają na zainstalowanie anten satelitarnych. W ten sposób mogą
mieć ciągły dostęp do informacji tak jak każdy abonent telewizji kablowej. Zawsze gotowi: MEU (SOC) w akcji Przyjrzyjmy się teraz działaniom MEU (SOC) i ARG. Powróćmy na chwilę do operacji ratowniczej zestrzelonego Scotta 0'Grady'ego i zastanówmy się, czemu zawdzięczamy jej pomyślne zakończenie. Jeśli to zrozumiemy, zrozumiemy tym samym zasady działania połączonych sił MEU
(SOC) i PHIBRON. Akcja ratunkowa rozpoczęła się dla pułkownika Berndta i personelu 24. MEU (SOC) w chwili zestrzelenia samolotu w północno-zachodniej części Bośni. 24. MEU (SOC) była wówczas zaokrętowana na pokładach okrętów 8. PHIBRON: USS Kearsarge, USS Pensacola i USS Nashville pod dowództwem kapitana Jerry'ego E. Schilla. Grupa ta 291
miała stanowić morski odwód dla jednostek NATO nadzorujących przestrzeganie warunków nałożonego na Bośnię embarga oraz przeprowadzać w razie potrzeby bojowe operacje poszukiwawczo-ratownicze (Combat Search and Rescue - CSAR). Akcje te są określane w nomenklaturze piechoty morskiej jako operacje ewakuacji personelu w warunkach bojowych (Tactical Recovery of Aircraft and Personnel - TRAP).
Stanowią one jedną ze specjalności każdej MEU (SOC) i są przeprowadzane stosunkowo często. Warunkiem ich powodzenia, podobnie jak innych operacji specjalnych MEU (SOC), jest odpowiednie szkolenie oraz planowanie. W przypadku Scotta 0'Grady'ego dowództwo 24. MEU (SOC) wiedziało w nocy 2 czerwca 1995 roku, że samolot Basher 52 został zestrzelony i nie miało pewności, czy pilot żyje. Wiadomo też było, że
prawdopodobnie trzeba będzie zorganizować operację ratowniczą. Dowódca pododdziału walki lądowej 24. MEU (SOC) (3/8 BLT), podpułkownik Gunther, który był jednocześnie odpowiedzialny za wykonanie zadania TRAP, szybko zwołał sztab kryzysowy w celu wstępnego ustalenia niezbędnych sił i środków. Dla 24. MEU (SOC) zaczęło się czekanie na sygnał do akcji. Operacje TRAP mogą być
przeprowadzane na wiele sposobów. Gdyby na przykład doszło do awaryjnego lądowania jednego ze śmigłowców pododdziału walki powietrznej na obszarze nie zajętym przez wroga, a maszyna nie byłaby uszkodzona i istniałaby możliwość jej szybkiej naprawy, na miejsce wypadku wyruszyłaby natychmiast mała grupa osłonowa z pododdziału walki lądowej wraz z mechanikami z pododdziału walki
powietrznej w celu usunięcia awarii. Po zabezpieczeniu miejsca wypadku i dokonaniu naprawy grupa TRAP dostarczyłaby śmigłowiec do jednostki macierzystej, gdzie niezwłocznie zostałby doprowadzony do stanu pełnej gotowości bojowej. Zestrzelenie Bashera 52 stwarzało jednak całkiem odmienny problem. Do wypadku doszło w trudno dostępnym, górzystym rejonie w odległości 55 km od brzegu, a na domiar
złego obszar ten znajdował się w zasięgu artylerii bośniackich Serbów. Biorąc to pod uwagę oraz oceniając stopień zagrożenia (siły wroga mogły dysponować baterią pocisków przeciwlotniczych SA-6), Gunther i Berndt postanowili wybrać wariant „D" operacji ratowniczej. Polega on na wprowadzeniu do akcji największej z możliwych kombinacji sił i środków znajdujących się w posiadaniu 24. MEU (SOC) - dwóch śmigłowców
transportowych CH-53 Super Stallion z plutonem moździerzy kompanii dowodzenia 3/8 BLT na pokładzie. Kiedy zapytałem później, dlaczego do wykonania zadania wybrano pluton moździerzy, Chris Gunther odpowiedział: „Przećwiczyli to i akurat mieliśmy ich pod ręką". Inaczej mówiąc, wziąwszy pod uwagę różnorodność zadań, którymi 24. MEU (SOC) była wówczas obarczona, pluton moździerzy nie miał konkretnego przydziału, a jego
292 żołnierze posiadali wystarczające kwalifikacje, by mogli wziąć udział w operacji ratowniczej. Śmigłowce CH-53E z 263. HMM zostały wybrane z powodu ich wyższości nad wysłużonymi CH-46 pod względem zasięgu, prędkości i nośności. Oprócz śmigłowców transportowych w operacji uczestniczyła eskorta złożona ze śmigłowców AH-1W Cobra i pionowzlotów AV-8B Harrier II. Ogólnie w operacji
ratunkowej mogło wziąć udział 57 marines i 4 żołnierzy marynarki. 3 czerwca rano personel przewidziany do wykonania zadania TRAP został postawiony w stan gotowości, a samoloty przygotowane do akcji. Rozkład sił i środków wyglądał następująco: ♦ Lot dwóch śmigłowców CH-53 Super Stallion - Wiodący CH-53E miał być pilotowany przez dowódcę operacji lotniczych, majora Wiliama Tarbuttona i kapitana Paula
Oldenburga. Śmigłowiec ten miał za zadanie przewieźć połowę plutonu moździerzy dowodzonego przez porucznika Martina Wetterauera, podpułkownika Chrisa Gunthera (dowódcę operacji) i dwóch żołnierzy marynarki. Drugi helikopter miał być pilotowany przez kapitana Paula Fortunato. Jego zadanie miało polegać na transporcie reszty plutonu moździerzy, dwóch żołnierzy marynarki, pułkownika Martina Berndta - dowódcy 24. MEU
(SOC) - i dowodzącego starszego sierżanta sztabowego Angela Castro Jr. ♦ Lot dwóch śmigłowców AH-1W Cobra - Maszyna wiodąca miała być pilotowana przez majora Nicholasa Halla i kapitana Jamesa Jenkinsa II. Za sterami drugiego śmigłowca miał zasiąść major Scott Mykleby (prowadzący eskorty powietrznej) w asyście kapitana lana Walsha. ♦ Lot czterech pionowzlotów AV-8B Harrier II - Prowadzącym miał być major
Michael Ogden z 231. VMA. Grupa ta miała się składać z czterech maszyn, tak aby przynajmniej dwie z nich mogły działać bezpośrednio w rejonie akcji. Oprócz wymienionych sił do operacji zostały przygotowane samoloty zapasowe oraz jednostki wsparcia na wypadek niespodziewanych trudności. Podczas następnych sześciu dni niewiele się działo. Piloci 31. Skrzydła wykonywali swoje rutynowe loty nad północno--
zachodnią częścią Bośni w nadziei uchwycenia sygnału od pilota Bashera 52. Siły zmobilizowane do przeprowadzenia TRAP pozostawały w ostrym pogotowiu, czekając na właściwy moment, aby ruszyć na pomoc 0'Grady'emu. W LFOC na USS Kearsarge dopracowywano szczegóły planu w oparciu o skąpe informacje. W nocy z 7 na 8 czerwca zlokalizowano 0'Grady'ego. Na pokładzie USS
293 Kearsarge prowadzący stały nasłuch personel 24. MEU (SOC) rozpoczął przygotowania do operacji ratowniczej jeszcze przed otrzymaniem właściwego rozkazu o godzinie 3.00. Po jego wydaniu kapitan Schil zacieśnił formację jednostek 8. PHIBRON i skierował je w stronę wybrzeża Dalmacji. Dowódca Kearsarge, kapitan Chris Cole natychmiast ogłosił stan gotowości bojowej i od tego
momentu wydarzenia potoczyły się wartko. Wiedząc, że załoga TRAP kieruje się w stronę rejonu, skąd meldowano o wykryciu aktywności radarów obrony przeciwlotniczej, MEU (SOC) poprosiła o dodatkowe wsparcie samolotów sił powietrznych, marynarki i piechoty morskiej, na co wyraził zgodę admirał Leighton Smith, dowódca Południowej Flanki NATO. W skład sił wsparcia weszły myśliwce F15 samoloty
wczesnego ostrzegania E-3 oraz wyposażone w pociski rakietowe AGM88 HARM samoloty F/A-18D, włączone do grupy ratowniczej na wypadek, gdyby Serbowie zdecydowali się wystrzelić przeciwlotnicze pociski rakietowe. Zorganizowanie wsparcia zabrało więcej czasu, niż początkowo zakładano i zmusiło to siły TRAP do kołowania nad okrętami ARG aż do świtu. W LFOC 24. MEU (SOC) potwierdzono
rozkaz realizacji wariantu „D" operacji i przystąpiono do ostatecznych przygotowań - uzupełniono paliwo i uzbrojono samoloty, sprawdzono broń oraz zwołano końcową naradę. Odbyła się ona na drugim pokładzie USS Kearsarge, w tzw. sali narad wojennych, tuż przed wejściem żołnierzy na pokłady samolotów. Był to ostatni punkt „planu szybkiej reakcji", czyli harmonogramu działań opracowanego tak, aby operacja
specjalna rozpoczęła się nie później niż sześć godzin po wydaniu rozkazu jej przeprowadzenia. Ostateczna narada ma na celu koordynację wszystkich elementów operacji i uczestniczą w niej oficerowie oraz szeregowcy ARG i MEU (SOC). Trwa tylko od 15 do 20 minut, ale omawia się w tym czasie ponad 20 różnych zagadnień - od pogody i doniesień wywiadowczych po adresy radiowe i rodzaje broni na pokładach samolotów.
Jest to możliwe tylko dlatego, że wszystkie elementy TRAP zostały wielokrotnie przećwiczone w kraju i podczas rejsów szkoleniowych. Podczas narady mówcy dokonują tzw. omówienia wyjątków. Polega to na szybkim i energicznym wystąpieniu przed zgromadzonych, rozwinięciu tablicy prezentacyjnej dostatecznie dużej, aby wszyscy mogli ją dobrze zobaczyć i poinformowaniu tylko o nietypowych lub nie przebiegających planowo
działaniach. Krótko mówiąc, streszczenie jednego zagadnienia zabiera co najwyżej 30-60 sekund. Procedura ta nie jest celem samym w sobie - korzysta się z niej w zasadzie tylko wtedy, gdy liczy się każda minuta. Tak było i tym razem. Po naradzie marines przeszli rampą z pokładu hangarowego na pokład startowy. Każda grupa została zaprowadzona do swojego samolotu przez członka załogi okrętu
294
z pokładowej grupy kontroli sprzętu bojowego. Po załadowaniu na pokład samolotów wojska i sprzętu padł rozkaz włączenia silników. O 5.05 wszystkie śmigłowce
były już w powietrzu, czekając na potwierdzenie przybycia wsparcia sił NATO. O 5.45 padła komenda „naprzód" i o 5.49 siły TRAP ruszyły w drogę. O 6.40 wiodąca cobra o kryptonimie „Piorun" nawiązała kontakt radiowy z 0'Gradym i nakazała mu wystrzelenie świecy dymnej. Po jej zlokalizowaniu wystrzeliła własną i rozpoczęła manewr naprowadzania śmigłowca CH-53E na niewielki prześwit w pobliżu pagórkowatego,
kamienistego pastwiska, gdzie czekał pilot. Tuż nad ziemią unosiła się ciężka mgła i podczas lądowania trzeba było zachować szczególną ostrożność. Natychmiast po wylądowaniu porucznik Wetterauer i jego żołnierze z plutonu moździerzy opuścili śmigłowiec, aby stworzyć strefę ochronną i rozpocząć poszukiwania O'Grady'ego. Podczas operacji TRAP zawsze zakłada się, że osoba ratowana jest ranna, w związku
z czym miejsce akcji odgradza się na wypadek, gdyby potrzeba było więcej czasu na ewakuację rozbitka. Tym razem te środki ostrożności okazały się zbędne. Spotkanie personelu 24. MEU (SOC) z kapitanem sił powietrznych Scottem O' Gradym (ósmy z prawej w drugim rzędzie) w kwietniu 1996 roku. Uczestniczyli w nim m.in.:
generał brygady Marty Berndt (pierwszy z lewej), podpułkownik Chris Gunther (piąty z lewej) i starszy sierżant sztabowy Angel Castro (czwarty z lewej). Trzecia z lewej stoi generał dywizji Caroline Mutter, pierwsza kobieta, która osiągnęła taki stopień Fot. John D. Gresham Podczas gdy żołnierze opuszczali
śmigłowiec, drugi CH-53E przygotowywał się do lądowania. Na skutek złej widoczności pilot nie zauważył płotu w strefie lądowania i posadził na nim maszynę. Nie miało to jednak żadnych poważnych konsekwencji z wyjątkiem niewielkiego opóźnienia. Kapitanowie Fortuna-to i Wright wylądowali obok przeszkody i opuścili tylną rampę ładunkową. Jeszcze zanim biorący udział w akcji
żołnierze opuścili śmigłowiec, O'Grady wyskoczył zza krzaków wymachując krótkofalówką i pistoletem i ruszył biegiem w kierunku maszyny. Po odebraniu mu tych rekwizytów - na wszelki wypadek - CH-53E wystartował z rozbitkiem na pokładzie, o czym kapitan Fortunato natychmiast poinformował dowódcę misji powietrznej. Wszystkie cztery śmigłowce wraz z eskortą harrie-rów ruszyły w kierunku wybrzeża z pełną prędkością i na
minimalnej wysokości. Nawet podczas ostrzału z działek przeciwlotniczych i wyrzutni pocisków ziemia-powietrze wszystkie manewry wykonano w sposób planowy. Po 295 zauważeniu źródła ognia śmigłowce Cobra oderwały się od CH-53E (wykonując unik taktyczny z jednoczesnym wystrzeleniem flar i celów pozornych) i kontynuowały lot w stronę wybrzeża. Zasady TRAP
nakazują unikanie walki w rejonie zajętym przez wroga po zakończeniu misji ratunkowej, dlatego też załogi śmigłowców postarały się jak najszybciej opuścić miejsce akcji po wystrzeleniu przez jednego ze strzelców pokładowych zaledwie kilku serii. O 7.30 wszystkie siły biorące udział w operacji znalazły się ponownie na pokładzie USS Kearsarge. Kapitana 0'Grady'ego przetransportowano z pokładu
startowego do działu medycznego, gdzie po szybkiej obdukcji okazało się, że niewiele ucierpiał - miał lekkie odwodnienie, potłuczone stopy i niewielkie zadrapania oraz poparzenia na twarzy i szyi. Tymczasem marines biorący udział w operacji TRAP zdali amunicję, wyczyścili broń, odbyli końcową odprawę i udali się na śniadanie. Rozpoczęto przygotowywanie raportów oraz konferencji prasowych. I pomyśleć
tylko, że wszystko to wydarzyło się, zanim pułkownik Berndt wypił swoją poranną kawę! PRZYGOTOWANIE: SZKOLENIE I OPERACJE 26. MEU (SOC) Kiedy byliście nastolatkami, marzyliście zapewne o prowadzeniu samochodu. W odróżnieniu od jazdy rowerem czy po prostu spaceru przejażdżka autem po mieście lub do innego stanu wydawała się Wam porównywalna z podróżą statkiem kosmicznym.
Prowadzenie samochodu nie dało Wam jednak upragnionej satysfakcji. Zanim mogliście samodzielnie prowadzić to niebezpieczne urządzenie, musieliście wziąć lekcje jazdy lub zapisać się na kurs. Następnie trzeba było poddać się badaniom lekarskim, zdać test z zasad ruchu drogowego i egzamin praktyczny z jazdy. Tyle zachodu tylko po to, by uzyskać uprawnienia do kierowania pojazdem. A może to zbyt mało? Każdego roku
w wypadkach samochodowych ginie więcej Amerykanów, niż poległo ich podczas wojny w Wietnamie. Wszyscy mamy nadzieję, że inni kierowcy potrafią prowadzić swoje wielkie i szybkie maszyny nie gorzej od nas. Tak myślą ludzie rozsądni. Skoro uzyskanie czegoś tak banalnego jak prawo jazdy jest obwarowane tyloma warunkami, można sobie wyobrazić, czego wymaga dowództwo piechoty morskiej od
swoich MEU (SOC), zanim wyśle je do akcji. Spróbujcie wyobrazić sobie wymagania, którym MEU (SOC) musi sprostać, zanim uzbrojona po zęby i niebezpieczna wyruszy w świat. Do tej pory pisałem o strukturze, personelu, sprzęcie i możliwościach MEU (SOC). Z tej perspektywy jednostki te prezentują się wspaniale. W istocie rzeczy jednak o ich niezwykłości decyduje wyszkolenie żołnierzy, czyli kontynuacja tego samego
procesu, dzięki któremu zwykli rekruci stają się marines. 296 Przyjrzyjmy się żołnierzom 26. MEU (SOC) w trakcie przygotowań do rejsu szkoleniowego po Morzu Śródziemnym w sezonie 1995-1996, aby zobaczyć, jak zdobywają nowe umiejętności. Będziemy im towarzyszyć podczas ćwiczeń i postaram się zapoznać Was z charakterystyką zadań, które wchodzą w zakres kompetencji MEU
(SOC). Przedstawię także sposoby weryfikacji umiejętności marines oraz procedurę dopuszczania ich do walki. Rejs, o którym mowa, miał być rutynowym rejsem szkoleniowym MEU (SOC) (jeśli można mówić w tym kontekście o czymś rutynowym). Podczas gdy 26. MEU (SOC) przygotowywała się do niego, wojna w Bośni osiągnęła apogeum, a 24. MEU (SOC) dopiero co uratowała kapitana Scotta
0'Grady'ego. Nietrudno było przewidzieć, że pułkownik Battaglini i jego marines oraz kapitan Buchanan ze swoimi marynarzami wyruszą w stronę oka cyklonu. Operacje MEU (SOC) Wszystkie MEU (SOC) - rozlokowane na wybrzeżach Stanów Zjednoczonych i na Okinawie - zaliczają identyczne szkolenia i są przygotowywane do realizacji takich samych
zadań. Zadania te oraz programy szkoleń są często redefiniowane w celu dostosowania ich do zmieniających się realiów. Piechota morska od 1989 roku korzysta z podręczników, które stanowią podstawę zunifikowanego programu szkoleniowego wszystkich MEU (SOC). Kluczem do zrozumienia specyfiki operacji MEU (SOC) jest analiza wykonywanych przez te jednostki zadań. Chciałbym tu wspomnieć o znaczeniu pewnych pojęć:
w żargonie piechoty morskiej „atak" oznacza zajęcie zaplanowanej pozycji i utrzymywanie jej aż do przybycia posiłków, natomiast „rajd" to wypad na teren zajęty przez nieprzyjaciela, zniszczenie bądź zdobycie określonych celów lub sprzętu i powrót na pozycje wyjściowe. Atak desantowy Tradycyjne operacje desantowe prowadzone jednocześnie z wody i powietrza
stanowią koronną specjalność piechoty morskiej. Każda MEU (SOC) może wykonywać takie zadania samodzielnie, bez potrzeby korzystania ze wsparcia powietrznych jednostek sił lądowych lub połączonych sił MPSRON i sił lądowych. Są to typowe operacje zaczepne i przeprowadza się je z reguły nie później niż kilka dni po wybuchu konfliktu. Zaraz potem Naczelne Dowództwo wysyła na miejsce akcji kolejne okręty desantowe w celu wsparcia
walczącej MEU (SOC). 297 Rajd desantowy Podczas rajdu desantowego MEU (SOC) wykorzystuje swoje środki desantowe do szybkiego transportu wojsk przez plażę w celu opanowania i zniszczenia obiektu ataku. W taki sposób atakuje się na przykład elektrownie, kompleksy przemysłowe lub bazy wojskowe, niszczy fabryki i magazyny
broni ABC, lotniska i porty. Atak ograniczony i rajd pozorowany Atak ograniczony jest definiowany jako krótkotrwała akcja zbrojna mająca na celu odwrócenie uwagi wroga od większej lub ważniejszej operacji. Marines wywołują najpierw duże zamieszanie, po czym wycofują się, kiedy do akcji mają ruszyć główne siły desantowe. Taka akcja może być skoncentrowana na jednym celu lub składać się z serii
mniejszych operacji przeprowadzanych na większym obszarze. Wsparcie, atak i nadzór morski Jednym z wielu powodów istnienia marynarki i piechoty morskiej jest potrzeba zapewnienia bezpieczeństwa na morskich szlakach komunikacyjnych. Nie idzie tu jednak o zwykłą demonstrację siły - utrzymanie bezpieczeństwa na wodach międzynarodowych stanowi obowiązek wszystkich potęg morskich. Do zadań MEU (SOC) i ARG
należy ochrona transportu morskiego przed współczesnymi piratami i terrorystami. Można w tym miejscu wspomnieć chociażby los włoskiego statku wycieczkowego Achille Lauro, opanowanego w latach osiemdziesiątych przez grupę terrorystów. Zadania te są wykonywane na kilka sposobów. MEU (SOC) może zapewnić statkom eskortę lub zaokrętować na nich pododdział wsparcia podczas przeprawy przez
zagrożony obszar; może też podjąć działania o charakterze zaczepnym w celu odbicia jednostki opanowanej przez piratów lub terrorystów. Trzeci, często ostatnio stosowany sposób polega na patrolowaniu wód przybrzeżnych w celu nadzorowania embarga. Marines wykonywali takie zadania na Morzu Czerwonym, w Zatoce Perskiej i na Adriatyku. Właśnie dzięki takiej taktyce udało się doprowadzić do
zupełnej izolacji Iraku w 1990 i 1991 roku. Demonstracja siły Czasami, gdy trzeba okazać zdecydowanie, zachowujemy się jak duże, groźne i wydające złowrogie pomruki zwierzęta, dając wszystkim do zrozumienia, jacy jesteśmy niebezpieczni. Na tym właśnie polega to zadanie. Generał Krulak uważa tradycyjną 298
demonstrację siły za najważniejsze z zadań MEU (SOC) i ARG. Niewiele to odbiega od dawnej „dyplomacji kanonie-rek" i stanowi niezwykle skuteczny środek nacisku na dyktatorów przejawiających więcej ambicji niż rozsądku. Kiedy ARG lub grupa bojowa lotniskowca pojawia się na granicy wód terytorialnych jakiegoś kraju, jest to czytelne ostrzeżenie: „uważaj na siebie i siedź cicho!". Metoda ta zdawała egzamin już w czasach
Roosevelta i nadal jest bardzo pożyteczna. Ewakuacja personelu i sprzętu lotniczego w warunkach bojowych (Tactical Recovery of Aircraft and Personnel - TRAP) Mimo że operacje TRAP mają wiele odmian - od zwykłych napraw i spokojnej ewakuacji uszkodzonych samolotów do regularnych operacji bojowych w celu ewakuacji rannych -większość z nich ma miejsce na terenach nie objętych działaniami
wojennymi. Na wszelki wypadek jednak marines z MEU (SOC) przygotowują się do każdej z nich tak jak do akcji ratunkowej 0'Grady'ego. Tajne ewakuacje Operacje te stanowią odmianę TRAP, tyle że są utrzymywane w ścisłym sekrecie. Mogą być przeprowadzane na przykład w sytuacji zagrożenia wybuchem wojny, kiedy Naczelnemu Dowództwu zależy na
uniknięcia otwartej konfrontacji zbrojnej. Wtedy działania partyzanckie i cierpliwość są ważniejsze niż prędkość i siła ognia. Kraj, którego suwerenność została naruszona, musi udawać, że o niczym nie wie. Operacje ewakuacji w warunkach niebojowych (Non-Combatant Evacuation Operations - NEO) W ostatnim dziesięcioleciu najczęstszymi operacjami z udziałem MEU (SOC) były
chyba ewakuacje. W jakimś odległym kraju, na przykład w Liberii lub Somalii wybucha kryzys - wojna domowa lub podobne wydarzenie burzące spokój społeczny. Przebywającym tam Amerykanom nic się jeszcze nie stało, ale jest jasne, że może się to wydarzyć. MEU (SOC), wyposażona w śmigłowce transportowe i posiadająca miejsca szpitalne, jest doskonałym środkiem ewakuacji osób cywilnych ze strefy zagrożenia.
Z niewielkimi wyjątkami termin „niebojowy" dotyczy cywili - od turystów po personel ambasad. Oprócz ewakuacji tego rodzaju MEU (SOC) otrzymuje czasami rozkaz ewakuacji personelu wojskowego z terenów ogarniętych wojną domową. Dobry przykład takiej akcji 299 stanowi ewakuacja personelu sił pokojowych ONZ z Mogadi-szu w Somali w 1994 roku.
Naczelne Dowództwo zleca z reguły takie zadania po otrzymaniu oficjalnej prośby drogą dyplomatyczną. Siły ewakuacyjne lądują wtedy w zagrożonym rejonie, nawiązują kontakt z grupą, która ma być ewakuowana i zabezpieczają obszar działania. Po nawiązaniu kontaktu przygotowuje się środki transportowe i jak najszybciej kończy operację. Odbicie i ewakuacja zakładników Operacje odbicia i ewakuacji
zakładników są chyba najbardziej skomplikowane spośród wszystkich zadań wykonywanych przez MEU (SOC). Wyglądają one mniej więcej tak jak akcja ratunkowa podjęta w celu uwolnienia zakładników z ambasady amerykańskiej w Teheranie w 1980 roku. Mimo że w takich operacjach specjalizują się jednostki w rodzaju Delta Force, MEU (SOC) może być jedyną zdolną do szybkiej reakcji siłą
obecną w pobliżu miejsca zagrożenia. Dlatego marines są przygotowani do realizacji takich zadań i wykorzystują w nich do transportu swoje CH-53 Super Stal ion. Jeśli mają do dyspozycji latające tankowce w rodzaju KC-130F, operacja może przebiegać praktycznie bez przerwy dzięki uzupełnianiu paliwa w powietrzu. Operacje zabezpieczające Operacje zabezpieczające przypominają pacyfikację tłumu. Ich celem jest
utrzymanie spokoju i bezpieczeństwa w wyznaczonym rejonie. Podczas takich akcji oddziały MEU (SOC) otrzymują wzmocnienie w postaci innej jednostki. Jest to zazwyczaj grupa marines z ochrony ambasady lub lotniska. Niefortunna operacja w Bejrucie w latach osiemdziesiątych miała właśnie taki charakter. Gdyby przeprowadzono ją dzisiaj, byłaby zapewne lepiej dopracowana i uczestniczyłyby w niej znacznie większe siły w celu
odstraszenia przeciwnika. Pomoc humanitarna Pomoc humanitarna staje się priorytetem w epoce po zakończeniu zimnej wojny. Wziąwszy pod uwagę ilość żywności, wody, środków i usług medycznych, które mogą dostarczyć MEU (SOC) i ARG, są to jednostki wręcz stworzone do niesienia pomocy humanitarnej. Byliśmy ostatnio świadkami wielu takich operacji na całym świecie.
W niedalekiej przyszłości pomoc w klęskach żywiołowych może stać się ważnym elementem zbioru zadań MEU (SOC) i ARG. Jak wiadomo, podczas pobytu w porcie macierzystym okręty desantowe LHD Floty Atlantyku tworzą szósty pod względem 300 wielkości szpital w Wirgini . Nie zdziwcie się, jeśli podczas poważnej klęski żywiołowej w rodzaju huraganu lub trzęsienia ziemi
na wschodnim wybrzeżu MEU (SOC) i ARG będą odgrywały wiodącą rolę w udzielaniu pomocy humanitarnej. Wspieranie operacji cywilnych i działalność szkoleniowa W czasach zimnej wojny nazywaliśmy takie akcje „zdobywaniem serc i umysłów". Ta szeroka kategoria operacji obejmuje cały zespół działań mających na celu polepszenie stosunków Stanów Zjednoczonych z innymi krajami. Na przykład wspólne
szkolenia i ćwiczenia z jednostkami innych armii wpływają korzystnie na relacje z naszymi sprzymierzeńcami. Inny przykład może stanowić udostępnienie przez dowódcę ARG oddziału szpitalnego miejscowej ludności po zawinięciu do portu okrętu LHD lub LHA chodzi najczęściej o szczepienia ochronne i usługi dentystyczne. Spośród innych działań należy wymienić pomoc w budowie
dróg, mostów i innych podstawowych elementów infrastruktury. Działania wojskowe w terenie miejskim (Military Operations in Urban Terrain MOUT) Piechota morska bardzo nie lubi operować w obszarze gęsto zabudowanym. Walka w budynkach jest bardzo niebezpieczna. Jeśli uczestniczące w niej jednostki nie są bardzo dobrze przygotowane i metodyczne w
działaniu, czeka je smutny koniec. Marines, mający doświadczenie w zwalczaniu wroga w różnych trudno dostępnych zakamarkach miejskiej zabudowy, potrafią docenić skalę trudności tych operacji. Wstępne szkolenie jednostek piechoty morskiej ma na celu wpojenie żołnierzom umiejętności dających im przewagę na takim polu walki. Szkolenie to nosi nazwę przygotowania do walki w środowisku miejskim
(TRUE), a w jego programie umieszczono takie punkty jak techniki burzenia budynków i poruszania się w obszarze zabudowanym. Wstępne naprowadzanie Dawniej operacje te nazywano zadaniami pionierskimi. W dzisiejszych warunkach mają one na celu zapewnienie wsparcia nawigacyjnego dla innych, większych operacji. Polegają one zazwyczaj na rozmieszczeniu na plaży lub w strefie
lądowania śmigłowca niewielkiej drużyny wyposażonej w urządzenia nawigacyjne, dzięki którym można naprowadzić na cel zbliżające się okręty desantowe i śmigłowce. Nawet dzisiaj, gdy system GPS umożliwia niezwykle dokładne określenie położenia w ułamku sekundy, 301 operacje naprowadzania przeprowadzane przez wyspecjalizowane drużyny są nie do
przecenienia. 302 Przechwytywanie i analiza sygnałów elektronicznych (Signals Intelligence/Electronic Warfare Collection -SIGINT/EW) Nie trzeba chyba powtarzać, jak pożyteczny może być podsłuch założony na liniach telefonicznych wroga. Dlatego właśnie okręty 4. PHIBRON i 26. MEU (SOC) dysponują imponującymi środkami
umożliwiającymi monitorowanie łączy komunikacyjnych. Czasem jednak potrzeba większej ilości danych. Zarówno ośrodki analizy sygnałów (SSES) na okrętach, jak i drużyny SIGINT podległe MEU (SOC) mają możliwość zbierania dodatkowych, niezwykle użytecznych danych dla dowódców od szczebla taktycznego, po Naczelne Dowództwo. Mimo że ich sprzęt i metody działania są ściśle tajne, 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON mają dostęp do
informacji zebranych w niemal pełnym zakresie widma elektromagnetycznego. Wywiad i rozpoznanie oraz kontrwywiad Dzięki zwiadowcom marynarki, drużynom SEAL oraz wielu czujnikom (pasywnymi i aktywnym) zainstalowanym na pokładach okrętów, MEU (SOC) ma imponujące możliwości zbierania danych wywiadowczych. Tajna operacja tego rodzaju może polegać
na desancie grup zwiadowczych na terytorium zajęte przez wroga, najczęściej w sytuacji zagrożenia wybuchem konfliktu zbrojnego. Po jej zakończeniu grupy te mogą opuścić zagrożony obszar nie zauważone przez nieprzyjaciela. MEU (SOC) potrafi zbierać informacje także na wiele innych sposobów. Może to być na przykład obserwacja grup terrorystycznych, obserwacja ruchu kolumn transportowych wroga za pomocą samolotów
bezzałogowych UAV Pioneer należących do ARG oraz wypad w celu zdobycia osobowych źródeł informacji. Zajmowanie i niszczenie platform wiertniczych W ciągu ostatnich 50 lat skonstruowano wiele budowli hydrotechnicznych eksploatujących zasoby naturalne szelfu kontynentalnego. Różnego rodzaju platformy wiertnicze są powszechnie wykorzystywane przez takie kraje jak Iran czy Irak jako
wysunięte punkty zwiadowcze i magazyny broni. Tak się szczęśliwie składa, żd operacje w rejonach przybrzeżnych należą do specjalności MEU (SOC). Jednostki te są specjalnie szkolone w atakowaniu i unieszkodliwianiu takich obiektów, co już samo w sobie ma stanowić straszak dla amatorów wojskowego wykorzystania tych urządzeń. Operacja taka jest na dodatek nieskomplikowana wystarczy zniszczyć głowicę wiertniczą w takim
303 stopniu, aby wymagała wymiany, co jest kosztowne i czasochłonne, ale żeby jednocześnie nie doszło do katastrofy ekologicznej z powodu wycieku ropy. Jest to delikatne zadanie, ale marines już wielokrotnie wykonywali je z powodzeniem. Eksplozje kontrolowane Wśród marines od dawna krąży powiedzenie: „Nie ma problemu, którego nie można
by rozwiązać za pomocą właściwie dobranego, założonego i odpalonego ładunku wybuchowego". To prawda, marines potrafią wysadzać w powietrze różne obiekty i jest to jedno z ich ulubionych zajęć. Podobnie jak w przypadku platform sukces takiej operacji polega na zniszczeniu wyłącznie celu, bez wyrządzenia szkody sąsiedztwu lub... sąsiadom. Koordynacja wsparcia ogniowego
MEU (SOC) musi dokładnie trafiać w cele. Współczesne techniki wsparcia ogniowego obejmują zwiad, oznaczenie celu i oszacowanie możliwych strat okrętów, artylerii, myśliwców i samolotów. W czasach, gdy znaczna część sprzętu sił wsparcia ogniowego piechoty morskiej została wycofana z użycia lub zredukowana, racjonalne gospodarowanie wyposażeniem jest warunkiem sukcesu każdej operacji. Szkolenie i weryfikacja MEU (SOC)
Jak wiadomo, ARG i MEU (SOC) mogą wykonywać wiele zadań. Ich liczba jest jednak ograniczona. Koncepcja MEU (SOC) okazała się tak udana dlatego, że żołnierze tych jednostek wykonują zadania, na których dobrze się znają. Zdobycie wiedzy i sprawności koniecznej do ich przeprowadzenia nie jest dla personelu MEU (SOC) łatwe, a w dodatku kosztowne dla podatników. Tym niemniej ci, którzy zdają sobie sprawę
z możliwości MEU (SOC), nie będą tych wydatków kwestionować. Na przykład Scott 0'Grady. Przygotowanie MEU (SOC) do rejsu szkoleniowego jest czasochłonne. Każdy taki rejs trwa sześć miesięcy. Na jedną MEU (SOC) działającą na wysuniętej pozycji przypadają dwie siostrzane jednostki pozostające w bazie. Dlatego na każdym wybrzeżu muszą stacjonować po trzy MEU (SOC). Aby sprostać tym warunkom, MEU
(SOC) i ARG działają w piętnasto-miesięcznych cyklach złożonych z następujących etapów: 304 ♦ Remont/szkolenia powtórkowe (od 1 do 3 miesiąca) - Jeśli można mówić o jakimś okresie odpoczynku dla personelu MEU (SOC) i ARG, będzie to właśnie ten czas. Okręty są wówczas remontowane i modernizowane, a ich załogi zmieniają się. Żołnierze
idą na urlopy i odwiedzają rodziny. Życie w jednostce desantowej nie jest łatwe i każda chwila, kiedy marines mogą się oderwać od swoich codziennych obowiązków, jest cenna. Jeśli marines nie mają akurat urlopu, odświeżają swoje umiejętności szykując się do nadchodzących ćwiczeń. ♦ Okres ćwiczeń i kwalifikacyjny MEU (SOC) (od 4 do 9 miesiąca) - W tym okresie oddziały stanowiące MEU
(SOC) ćwiczą różne warianty współpracy. Dołączają do nich wówczas okręty ARG, tak że pod koniec tego okresu siły te stanowią już jedną drużynę. Cała MEU (SOC) powtarza różne elementy ćwiczebne i jest oceniana przez specjalistów z Grupy Szkoleniowej Zadań Specjalnych Piechoty Morskiej (Special Operations Training Group - SOTG).
♦ Rejs szkoleniowy (od 10 do 15 miesiąca) - W tej fazie zbierane są owoce całego okresu przygotowań. Do służby powołanych jest obecnie siedem MEU (SOC) 11., 13. i 15. na zachodnim wybrzeżu, 22., 24. i 26. na wschodnim wybrzeżu i 31. na Okinawie; w każdej chwili dwie lub trzy z nich przebywają na morzu. Naczelne Dowództwo utrzymuje zawsze jedną z tych jednostek na Morzu Śródziemnym, drugą na zachodnim
Pacyfiku, a trzecią sporadycznie w Zatoce Perskiej. O powodzeniu wszystkich operacji decyduje okres ćwiczeń i kwalifikacyjny. Dla MEU (SOC) okres ten stanowi funkcjonalny odpowiednik ćwiczeń jednostek sił lądowych w Krajowym Centrum Szkoleniowym (NTC), tyle że trwa on aż sześć miesięcy. To bardzo długi czas przygotowań przed trwającym równie długo rejsem i nie pozostaje to bez
negatywnego wpływu na sprzęt i ludzi. Jest jednak takie powiedzenie: „Im więcej się spocisz podczas ćwiczeń, tym mniej się wykrwawisz w akcji" i jest w nim wiele prawdy. Szkolenia i testy odbywają się w tym okresie na okrągło i żołnierze MEU (SOC) i ARG sypiają wtedy tylko 4—6 godzin na dobę. Wielu marines, z którymi rozmawiałem, mówiło, że w gruncie rzeczy szkolenie jest gorsze niż akcje bojowe.
Założenia i merytoryczna zawartość szkolenia są zdefiniowane w rozkazie numer 3502 Korpusu Piechoty Morskiej, wydanym w 1995 roku. Krok po kroku przedstawia on warunki stawiane batalionom desantowym (BLT), dywizjonom śmigłowców piechoty 305 morskiej (HMM), oddziałom zaopatrzenia (MSSG) i innym jednostkom, zanim będą mogły stać się częścią MEU (SOC). Szkolenie
jest zakończone egzaminem, ćwiczeniami sprawdzającymi przygotowanie do wykonywania zadań specjalnych (Special Operations Capability Exercise - SOCEX). Aby MEU mogła dodać do swojej nazwy skrót SOC, musi sprostać wszystkim wymaganiom ku satysfacji surowej komisji złożonej ze stale kontrolujących jednostkę inspektorów oraz przedstawicieli SOTG, którzy są odpowiedzialni
za program szkolenia MEU (SOC). Według marines i marynarzy, którzy już przez to przeszli, proces kwalifikacyjny to sześć miesięcy czystego piekła zakończonych dwoma naprawdę morderczymi tygodniami. Faza wstępna (10 tygodni) Wstępna faza szkolenia ma na celu „zgranie" oddziałów piechoty morskiej i marynarki. Przebiega ona podobnie do wstępnego treningu futbolistów, kiedy nowicjusze
zapoznają się z doświadczonymi graczami. Do najważniejszych elementów szkolenia w tym okresie należą: ♦ Ćwiczenia praktyczne ARG i MEU (SOC) - Jest to wstępne szkolenie dla różnych oddziałów i załóg okrętów. ♦ Kursy specjalistyczne - Kursy te dają ich uczestnikom najistotniejsze umiejętności techniczne niezbędne podczas przeprowadzania operacji specjalnych (SOC). ♦ Wstępna praktyka morska - W tej
fazie po raz pierwszy dochodzi do wspólnych ćwiczeń oddziałów piechoty morskiej i marynarki. Większość czasu jest poświęcona doskonaleniu podstawowych umiejętności - bezpiecznemu załadunkowi śmigłowców i okrętów desantowych oraz sztuce ataku desantowego i śmigłowcowego. Organizuje się także ćwiczenia w zależności od rodzaju okrętu i dostępnego obszaru działania. ♦ Ćwiczenie koordynacji wsparcia
ogniowego - Jedną z najważniejszych i najtrudniejszych do opanowania umiejętności niezbędnych dla powodzenia operacji MEU (SOC) jest przywoływanie wsparcia ogniowego z okrętów, baterii artylerii i samolotów. Podczas ćwiczeń strzela się ostrą amunicją. Wszystkie te zajęcia mają na celu przekazanie personelowi ARG i MEU (SOC) umiejętności wystarczających do zaliczenia fazy pośredniej szkolenia. Podobnie jak
opanowanie umiejętności chodzenia jest niezbędne do późniejszego biegania, faza wstępna szkolenia daje jej uczestnikom 306 wystarczającą sprawność w wykonywaniu prostych zadań, zanim przejdą do trudniejszych ćwiczeń. Faza pośrednia (8 tygodni) W tym okresie zwykła MEU przeobraża się w niebezpieczną MEU (SOC).
Największy nacisk kładzie się wówczas na dostosowanie działań zespołowych przećwiczonych w fazie początkowej do zadań wymienionych w rozkazie numer 3120.9. Jest to trudny, trwający niemal trzy miesiące okres. Marines i marynarze należący do różnych oddziałów spędzają go głównie na ćwiczeniach w terenie i na morzu. Po jego zakończeniu personel ARG i MEU (SOC) będzie częścią w pełni sprawnej i gotowej do
działania jednostki bojowej. W skład fazy pośredniej wchodzą następujące szkolenia: ♦ Szkolenie międzyoperacyjne Morskich Sił Specjalnych (Ma-ritime Special Purpose Forces - MSPF) - Szkolenie to jest przewidziane dla około 50 żołnierzy MSPF należących do MEU (SOC). MSPF to specjalne drużyny utworzone z żołnierzy zwiadu piechoty morskiej, przygotowane do wykonywania ekstremalnych wariantów zadań
specjalnych. Mogą to być na przykład desanty z małych łodzi lub podwodne, wysadzanie w powietrze rozmaitych obiektów, walka w górach i wręcz. ♦ Szkolenie i ćwiczenia w walce w obcym środowisku miejskim (TRUE) Szkolenie TRUE ma na celu doskonalenie umiejętności walki w obcym środowisku miejskim. Aby zwiększyć realizm i skuteczność towarzyszących mu ćwiczeń, organizuje się je w miastach na terenie całego kraju
(na przykład San Francisco, Nowym Orleanie itd.), dzięki czemu marines mogą doskonalić tę umiejętność w różnych warunkach. ♦ Ćwiczenia jednostek desantowych piechoty morskiej (MEU-EX) Ćwiczenia MEUEX stanowią dla dowódców ARG i MEU (SOC) pierwszą okazję do wstępnej oceny poziomu umiejętności ich żołnierzy. Z pomocą członków SOTG poddają oni marynarzy
i marines całotygodniowemu sprawdzianowi polegającemu na wykonywaniu różnych zadań. W praktyce oznacza to, że żołnierze uczestniczą co drugi dzień w ataku desantowym lub operacji ratowniczej TRAP, takiej jak ta, dzięki której uratowany został 0'Grady. 307 ♦ Unieszkodliwianie platform i organizowanie blokad morskich Poprzednio
tylko MEU (SOC) z zachodniego wybrzeża były odpowiednio przeszkolone w tym zakresie. Obecnie szkolenie to przechodzą wszystkie MEU (SOC). ♦ Rajdy nocne dalekiego zasięgu Wypady przeciwko obiektom zajętym przez wroga od dawna stanowią specjalność piechoty morskiej i są wysoko cenione przez głównodowodzących. W tej fazie szkolenia kładzie się nacisk na atakowanie nocą
odległych celów. ♦ Praktyka morska - Na tym etapie szkolenia może odbyć się kilka rejsów. Wybór zadań należy do dowództwa ARG i MEU (SOC). Jest on uwarunkowany rodzajem okrętu i powierzchnią obszaru operacyjnego. Po zakończeniu fazy pośredniej ARG i MEU (SOC) są prawie gotowe do przystąpienia do ostatecznego egzaminu -SOCEX. Odbywa się on po krótkiej przerwie na
odpoczynek, dokonaniu niezbędnej konserwacji sprzętu i nadrobieniu wszelkich zaległości. Faza końcowa (8 tygodni) Faza końcowa jest długa i wyczerpująca. Podczas dwutygodniowej sesji egzaminacyjnej marynarze i marines z MEU (SOC) muszą udowodnić specjalistom z SOTG, że potrafią wykonywać zadania specjalne. ♦ Wstępny stan gotowości - Celem
wstępnego stanu gotowości jest załadowanie i przygotowanie sprzętu, jak podczas rzeczywistej akcji. ♦ Zaawansowany kurs działań desantowych ARG - Tuż przed egzaminem końcowym członkowie ARG i załogi okrętów przechodzą szkolenie z zakresu technik prowadzenia zaawansowanych działań desantowych. Jego przedmiotem jest łączność, nawigacja, operacje wsparcia
ogniowego i wiele innych elementów, które sprawiają, że operacje desantowe są ryzykowne i niebezpieczne. ♦ FLEETEX i SOCEX - Te dwa testy składają się na końcowy egzamin zakończony wydaniem certyfikatów dla MEU (SOC) i ARG. Trwają one kilka dni i są złożone z zadań zlecanych bez zapowiedzi, do których wykonania niezbędne jest szybkie planowanie 308
i sprawna organizacja. Każde z nich musi zostać zrealizowane w ciągu sześciu godzin od chwili otrzymania rozkazu, z niewielką rezerwą na trudne warunki pogodowe lub inne czynniki usprawiedliwiające opóźnienie. Czasami są one wykonywane do końca, kiedy indziej zaś pada rozkaz wstrzymania ich na okres kilku godzin lub dni i wykonania w tym czasie innych zadań. Po zdaniu egzaminu SOCEX MEU (SOC) i ARG otrzymują
świadectwa upoważniające je do przeprowadzania operacji desantowych i mogą zostać w ciągu kilku tygodni wysłane do strefy potencjalnego konfliktu. ♦ Wstępne zaokrętowanie - Wkrótce po zdaniu egzaminu końcowego sprzęt, wyposażenie i personel danej jednostki są okrętowane w bazie macierzystej MEU (SOC) (Camp Lejeune w Północnej Karolinie lub Camp Pendleton w Kalifornii) lub w porcie (Norfolk w Wirginii lub San Diego w
Kalifornii) na jednostki ARG. ♦ Test współdziałania w warunkach kryzysowych - Jest to teoretyczny test dla kadr dowódczych MEU (SOC), ARG i połączonego centrum dowodzenia (JSOC), mający na celu nauczenie oficerów odpowiedniego reagowania w szybko zmieniających się warunkach. ♦ Odprawa dowódców - Tuż przed wyruszeniem w rejs poszczególni dowódcy ARG
i MEU (SOC) biorą udział w serii od praw. Są one organizowane przez takie instytucje jak Departament Stanu, Kolegium Szefów Połączonych Sztabów, Dowództwo Korpusu Piechoty Morskiej, CIA, DIA, NSA, NRO itd.) i odbywają się w Waszyngtonie. Mają one na celu naświetlenie bieżącej sytuacji w regionie, dokąd udaje się jednostka. Przygotowanie: lato 1995 Zatoka Onslow w pobliżu Camp Lejeune w Północnej Karolinie, 16
czerwca 1995 roku Latem 1995 roku miałem okazję złożyć kilka wizyt w 26. MEU (SOC) oraz w 4. PHIBRON i przyjrzeć się przygotowaniom do rejsu. Było to niezwykle interesujące przeżycie. Pierwszą wizytę w 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON złożyłem w środkowej fazie przygotowań do rejsu szkoleniowego. Po krótkim porannym locie z bazy lotniczej Andrews w Maryland do bazy lotniczej piechoty
morskiej New River w Północnej Karolinie przesiadłem się na CH-53 Super Stallion, aby dotrzeć do USS Wasp. W hełmie 309
ochronnym z zabezpieczeniem przeciwko hałasowi i kamizelce ratunkowej usiadłem na prowizorycznym siedzeniu śmigłowca. Był rześki, ciepły i wilgotny poranek, a od zatoki
wiał lekki wiatr. Skończyła się właśnie jedna z wielu letnich burz na wschodnim wybrzeżu. Przelecieliśmy nad okrętami Whidbey Island i Shreveport stojącymi na redzie kilka kilometrów od brzegu. Przelot zabrał tylko 20 minut i gdy śmigłowiec zbliżał się do lądowania, po raz pierwszy zobaczyłem Waspa. To naprawdę duży okręt. Ma się tak do zwykłych okrętów, jak Australia do innych wysp. W chwilę później, po zręcznie wykonanym
manewrze lądowania na pokładzie okrętu szybko opuściłem śmigłowiec. Skierowany przez jednego z żołnierzy dyrygujących ruchem na pokładzie, udałem się w stronę prawej burty pokładu startowego i wszedłem pod pokład przez właz znajdujący się po lewej stronie nadbudówki Para śmigłowców z 264. HMM przygotowuje się do startu z rufowych lądowisk na USS Wasp (LHD-1)
Fot. John D. Gresham Kiedy zdjąłem hełm i kamizelkę, przywitał mnie sierżant strzelec Tim Schearer pełniący funkcję oficera programowego MEU (SOC) i major Dennis Arinel o, oficer logistyczny. Po przejściu do sali recepcyjnej poczułem na twarzy uderzenie zimnego powietrza generowanego przez systemy klimatyzacyjne i ochronne
(przed bronią ABC). Po krótkiej prezentacji i pouczeniu, czego nie wolno mi dotykać, zaprowadzono mnie na drugi pokład do jednej z kwater oficerskich obok mesy. Po doskonałym obiedzie - kucharz zaserwował wspaniałe smażone krewetki - udałem się do głównej sali konferencyjnej przylegającej do LFOC na odprawę prowadzoną przez pułkownika Battagliniego i kapitana Buchanana. Tam też
zostałem przedstawiony kapitanowi Raymondowi Duffy'emu, dowódcy okrętu. Ray Duffy to wyglądający jowialnie specjalista od walki na okrętach nawodnych, który większą część swojej kariery spędził na niszczycielach i okrętach desantowych. Jest szczególnie dumny ze swojego obecnego okrętu i słusznie, bo klasę Wasp tworzą największe jednostki nawodne amerykańskiej marynarki wojennej. Jego zastępcą jest
kapitan Stan Greenwalt, lotnik marynarki, który dowodził poprzednio na Florydzie dywizjonem samolotów S-3 Yiking zwalczających okręty podwodne. To Stan dogląda okrętu z poruczenia kapitana Duffy'ego i zajmuje się wszystkimi sprawami personalnymi. Średnio zbudowany, nigdy nie zamyka swojego biura i kwatery na prawej burcie drugiego pokładu, gdzie zawsze można napić się kawy i usłyszeć najświeższe dowcipy. Obaj
310
oficerowie mają wystarczające kwalifikacje do dowodzenia tak skomplikowanym okrętem jak Wasp.
Końcowa odprawa przed-operacyjna w mesie oficerskiej USS Wasp. Spotkania te charakteryzuje niezwykła zwięzłość Fot. John D. Gresbam Odprawa dotyczyła MEU (SOC) i ARG oraz szczegółów ćwiczenia, którego miałem być świadkiem. Trwało ono już od kilku dni. Była to zmodyfikowana wersja ewakuacji żołnierzy małej
jednostki w warunkach niebojowych. Jednostka ta „zabłądziła" podczas wykonywania misji pokojowej. Żołnierze byli otoczeni przez nieprzyjaciela i bardzo niespokojni. Zadaniem MEU (SOC) była ich ewakuacja. Odprawa skończyła się o godzinie 20.00 i miałem wtedy okazję rozejrzeć się po hangarze. Kiedy wszedłem na pokład hangarowy, był zalany mdłym żółtawym światłem lamp sodowych, zapewniających w nocy minimalną
widoczność. Tego wieczoru większość samolotów pododdziału walki powietrznej znajdowała się na pokładzie startowym, a znaczną część hangaru zajmowała broń i sprzęt jednostek, które miały wykonać swoje zadanie następnego dnia. Oprócz drużyny bezpośrednio wykonującej zadanie ewakuacji do operacji przygotowywały się również inne jednostki MEU (SOC). Drużyna TRAP jest zawsze w stanie pogotowia, gdy samolot
pododdziału walki powietrznej uczestniczy w akcji. Tym razem była to tylko mała drużyna, ale podjęto środki zapewniające jej w razie potrzeby wsparcie ze strony większych jednostek. Kiedy tak się rozglądałem, przedstawiono mnie podpułkownikowi Johnowi Allenowi, dowódcy pododdziału walki lądowej 26. MEU (SOC), należącego do 2/6 BLT John Allen bardzo się różni od pułkownika
Battagliniego. Dowódca 26. MEU (SOC) jest szczupły, wysoki, o przenikliwym spojrzeniu; Allen jest dla kontrastu niższy, mocniej zbudowany. Ma pogodną, wesołą naturę, która maskuje jego intensywną koncentrację. Jest zawsze czujny. Jeśli przyjrzeć się lepiej jego oczom, można łatwo spostrzec, że ciągle wszystkiemu się przygląda, zwraca uwagę na szczegóły i niewiele umyka jego spojrzeniu. Z przyjaznym uśmiechem zaprosił mnie
na odprawę o godzinie 22.00 w mesie oficerskiej na wypadek, gdybym był zainteresowany rozkładem zajęć na następny dzień. Wróciłem na drugi pokład i znalazłem sobie miejsce po lewej stronie pomieszczenia wraz z około stu oficerami i podoficerami. Większość z nich zabrała swoje kubki termiczne. Nalewali sobie do nich napoje -kawę, jeśli byli na nocnej służbie, lub sok, jeśli jeszcze się łudzili, że będą
tej nocy spać. Wielu przyniosło notatniki, a niektórzy mieli przezrocza, które najwyraźniej 311 zamierzali wyświetlić za pomocą stojącego w mesie rzutnika. Była tam też tablica, stojak ze szkicownikiem i ekran. Punktualnie o 22.00 wmaszerowali: pułkownik Battaglini, kapitan Buchanan, kapitan Duffy oraz inni dowódcy oddziałów wchodzących w skład MEU (SOC) i odprawa się rozpo-
częła. Był to mój pierwszy udział w odprawie przed operacją specjalną i stanowiło to niepowtarzalne doświadczenie. Pułkownik Battaglini krótko streścił planowaną operację i oddał głos pozostałym dowódcom. Mówili szybko, nie marnowali czasu i w ciągu następnej godziny przedyskutowali następujące tematy: ♦ Pogoda - Przedstawiono prognozę stanu powietrza, wody i gruntu na następny
dzień. Podczas odprawy szalała burza, ale rano miało się przejaśnić. ♦ Operacje - Dokonano przeglądu planowanej niebojowej ewakuacji i ustalono, które jednostki wezmą w niej udział i w jaki sposób dotrą na miejsce akcji - do specjalnie zainscenizowa-nego w Camp Lejeune „ćwiczebnego miasteczka", gdzie trenuje się elementy walki w terenie zabudowanym. ♦ Plan ewakuacji - Krótkie streszczenie planu wycofania jednostki
przeprowadzającej niebojową ewakuację na wypadek niepowodzenia akcji. Wbrew rozpowszechnionemu przekonaniu, że marines to samobójczy maniacy za wszelką cenę starający się zakończyć raz rozpoczętą akcję, prawda wygląda inaczej - są to spokojni i rozważni zawodowcy. W razie niepomyślnego rozwoju wydarzeń mają zawsze w zanadrzu jeden lub nawet dwa plany awaryjne.
♦ Operacje desantowe (PHIBOPS) Tę część odprawy poprowadzili ludzie z grupy operacyjnej 4. PHIBRON. Omówili najistotniejsze punkty planu działania okrętów desantowych, które miary rano wspomagać operację ewakuacji. Miał to być desant uzbrojonej grupy zadaniowej oraz grupy pięciotonowych ciężarówek i szybkich samochodów terenowych w celu uwolnienia i wywiezienia uwięzionej w ćwiczebnym
miasteczku jednostki. Grupa ewakuacyjna miała zostać przerzucona z Waspa na miejsce akcji poduszkowcami LCAC; opancerzone transportery pływające AAV zostałyby wcześniej przerzucone na brzeg z Whidbey Island. ♦ Zasady otwierania ognia (Rules of Engagement - ROE) -Krótkie przedstawienie warunków, pod którymi dozwolone jest otwarcie ognia. Przyjęło się w MEU 312
(SOC), że wszyscy marines znają obowiązujące w tej dziedzinie bieżące zasady i używają siły stosownie do stopnia zagrożenia, bez niepotrzebnego narażania się. W tym wypadku ewakuacja miała stanowić część misji pokojowej i otwarcie ognia było dozwolone tylko w obronie koniecznej. ♦ Odprawa dowódców misji Przeprowadził ją podpułkownik Allen, który miał stanąć na czele grupy ratunkowej. Całą
operacją miał dowodzić pułkownik Battaglini, stojąc przy konsoli dowodzenia w LFOC na pokładzie Waspa. ♦ Straż lądowa - Straż lądową, złożoną z żołnierzy zaokrętowanych na pokładzie USS Wasp, stanowiła wzmocniona kompania strzelecka, która miała zostać przerzucona śmigłowcami do strefy lądowania przyległej do ćwiczebnego miasteczka. Miała ona przetransportować ewakuowanych ciężarówkami i poduszkowcami na USS
Shreveport. ♦ Grupa Operacyjna Mosby'ego Grupa Operacyjna Mosby-'ego to uzbrojona jednostka przerzucana poduszkowcami na ląd na samym wstępie akcji. Jej zadaniem ma być prowadzenie rozpoznania i osłona straży lądowej. ♦ Plan ewakuacji na LHD - Gdyby burza lub zbyt wysoki stan morza uniemożliwiły ewakuację jednostki barkami desantowymi na USS Shreveport,
zostanie uruchomiony awaryjny plan transportu ewakuowanych śmigłowcami na Waspa. Omówiono takie szczegóły jak zdanie broni oraz metody zapobieżenia ewentualnej epidemii. ♦ Plan wsparcia ogniowego - Ponieważ nie zaplanowano uruchomienia wsparcia ogniowego z okrętów, trzeba było znaleźć rozwiązanie alternatywne. Postanowiono, że akcję będą wspierać śmigłowce AH-1W uzbrojone w pociski przeciwczołgowe, rakiety
i działka kalibru 20 mm. Przewidziano też postawienie w stan pogotowia plutonu moździerzy kalibru 80 mm. ♦ Plan łączności pododdziału walki lądowej - To był jeden z najbardziej interesujących punktów odprawy. Omówione zostały pokrótce kanały łączności radiowej satelitarnej i dowiedziałem się, że w celu utrzymania łączności radiowej zostaną wykorzystane trzy satelity, wszystkie pracujące na tej samej częstotliwości.
♦ Plan taktycznego wywiadu i rozpoznania - Jeszcze przed rozpoczęciem końcowej odprawy MEU (SOC) wysłała w rejon Camp Lejeune grupę zwiadowczą, która 313 już zaczęła przesyłać informacje do CIC na Waspie. Były one jak dotąd pomyślne jednostka, która miała być ewakuowana, dzielnie się trzymała, a przeciwnik nie był dokuczliwy.
♦ Plan lotu grupy eskortowej Dowódca czterech AH-IW Cobra z 264. HMM przedstawił zwięźle swój plan eskorty straży lądowej do strefy lądowania koło ćwiczebnego miasteczka, a następnie ochrony sił naziemnych podczas ewakuacji. Przedstawiono również warianty zastępcze oraz plany uzupełnienia zapasów amunicji i paliwa śmigłowców na pokładzie USS Shreveport, jeśli okaże się to konieczne. ♦ Sekcja powietrzna - Dowódca sekcji
powietrznej Waspa, komandor Frank Verhofstadt streścił plan działania na następny dzień. Wymienił boczne numery wszystkich maszyn biorących udział w akcji oraz przedstawił plan startów i lądowań podczas kolejnych faz operacji. ♦ Plan logistyczny - Oficer logistyczny (S-4) MEU (SOC), major Arinello przedstawił zarys planu wsparcia logistycznego dla jednostek już znajdujących się na
plaży oraz opisał racje żywności, amunicję i inne zapasy, którymi będą dysponowali marines. ♦ Plan dowódcy misji powietrznej Dowódca misji powietrznej zaprezentował plan rozmieszczenia personelu na poszczególnych samolotach i śmigłowcach oraz plan lotów na następny dzień. Szczególną uwagę poświęcił kwestiom związanym z bezpieczeństwem oraz sposobom
odwrócenia uwagi przeciwnika. ♦ Plan łączności S-6 MEU (SOC) Przedstawiono kompletny plan łączności i komunikacji ARG i MEU (SOC) oraz zweryfikowano jego kompatybilność z planem łączności pododdziału walki lądowej. ♦ Plan dowódcy TRAP - Mimo że nie zarządzono jeszcze - i nie oczekiwano ewakuacji w warunkach bojowych, w stan pogotowia została postawiona drużyna TRAP (w sile plutonu) i dwa CH-46E Sea
Knight. ♦ Plan medyczny MEU (SOC) - Oficer służb medycznych przedstawił plan udzielenia pomocy członkom ewakuowanej jednostki oraz rannym żołnierzom jednostek ratowniczych. 314 ♦ Udzielanie pierwszej pomocy na LHD i innych jednostkach ARG Oficer Waspa odpowiedzialny za oddział szpitalny złożył raport o stanie
podległych mu obiektów i sal operacyjnych oraz podał liczbę wolnych łóżek. Jak można się było spodziewać, wszystko było gotowe i tylko kilka łóżek było tymczasowo zajętych. Odprawa trwała zaledwie 45 minut i mówcy zabierali głos tylko wtedy, gdy trzeba było zmienić jakąś ustaloną procedurę. Każdy z nich poświęcił prezentacji najwyżej 90 sekund. Na koniec zabrali głos pułkownik Battaglini i kapitan
Buchanan, którzy podkreślili znaczenie przestrzegania zasad bezpieczeństwa podczas wykonywania ćwiczenia. Początek akcji wyznaczono na godzinę 9.00 następnego dnia, kiedy to śmigłowce straży naziemnej miały usiąść w strefie lądowania. Na tym odprawa się zakończyła. O 23.00 okrętowy radiowęzeł 1MC ogłosił rozkaz zgaszenia świateł i na Waspie
zapanowała cisza nocna. Postanowiłem przyłączyć się do oficerów MEU (SOC) i ARG, którzy udali się do mesy, aby coś przekąsić. Wiele można powiedzieć o okręcie oceniając posiłki, które serwuje się na nim w nocy, i Wasp wypada nieźle w tym rankingu. Czasami są to pozostałości z obiadu, kiedy indziej zaś po prostu wędliny i frytki. Jeśli szykuje się coś szczególnego, kapitan Greenawalt zamawia zazwyczaj jakiś specjał w rodzaju
hamburgera z serem i frytek. Po krótkiej rozmowie przy tym późnym posiłku udałem się do swojej kabiny, aby przespać się kilka godzin. Kołysanie okrętu było niezwykle kojące, a z pokładu ponad moją głową nie dochodził żaden hałas, bo tego dnia ruch lotniczy był niewielki. Pomimo zabójczego upału na zewnątrz wnętrze okrętu było niemal zimne. Gdzieś w oddali słychać było typowe odgłosy okrętu wojennego -
przyciszone komunikaty nadawane przez radiowęzeł, pomruk generatorów, szum klimatyzacji oraz odgłosy kroków żołnierzy. Pokład USS Wasp w Zatoce Onslow 14 czerwca 1995, godzina 6.00 O 6.00 ogłoszono pobudkę. Już po kilku chwilach na korytarzach zapanowało ożywienie. Nie zabrałem ze sobą wiele bagażu i szybko się odświeżyłem, po czym udałem się na śniadanie do mesy oficerskiej. O godzinie 8.00 na okręcie ogłoszono stan pełnej
gotowości bojowej i opuszczono furtę rufową w celu zwodowania poduszkowców, które wprowadzono na międzypokład jeszcze przed świtem. Znajdowaliśmy się tylko 15 mil morskich (27,4 km) od plaży Onslow i poduszkowce mogły pozostać na okręcie do 8.30. Kiedy opuszczały pokład, wstrzymano na chwilę operacje powietrzne na pokładzie star315
towym, aby nie zakłóciły ich bryzgi wody tryskające spod poduszkowców. Po opuszczeniu okrętu trzy poduszkowce skierowały się w formacji w stronę plaży, gdzie znajdowała się
już uzbrojona jednostka gotowa do eskortowania pasażerów LCAC do ćwiczebnego miasteczka. Ja miałem udać się tam wkrótce na pokładzie jednego ze śmigłowców. Temperatura powietrza szybko rosła, ale załoga pokładowa pozwoliła mi pokręcić się po pokładzie przez kilka minut, zanim śmigłowce włączyły silniki. Po wejściu do nich załóg i pasażerów udaliśmy się w kierunku strefy lądowania w pobliżu ćwiczebnego
miasteczka. W hełmie, kamizelce i opięty pasem bezpieczeństwa spoglądałem z góry na Whidbey Island, Shreve-porta i przybijające do plaży poduszkowce. Wkrótce znaleźliśmy się nad plażą i kępami sosen na wybrzeżu Północnej Karoliny. Śmigłowiec, w którym się znajdowałem, wyprzedzający o około 15 minut śmigłowce straży lądowej, wylądował na spokojnym prześwicie. Czekał tam już na mnie jeden z oficerów programowych z Camp
Lejeune i skierowaliśmy się w stronę miasteczka. Ćwiczebne miasteczko koło Camp Lejeune w Północnej Karolinie14 czerwca 1995, godzina 9.00 Grupa dowodzenia 2/6 BIT prowadzona przez podpułkownika Allena (drugi z prawej, klęczący), który naradza się z „ewakuowanymi" w ćwiczebnym miasteczku w Camp Lejeune Fot. John D. Gresham
Kiedy już dojechaliśmy do miasteczka, oficer programowy nakazał mi trzymać się pobliskiego zagajnika sosen i obserwować rozwój wydarzeń. Dokładnie o 9.00 usłyszałem znajomy warkot dwusilnikowego CH-46E lądującego około 1 km dalej. Już po kilku minutach pierwsi zwiadowcy straży lądowej rozbiegli się dookoła w poszukiwaniu rozbitków. Oddział straży lądowej wywodził się z kompani
„G" („Golf") 2/6 BLT i był dowodzony przez kapitana Andrew „Andy'ego" Kennedy'ego. Po utworzeniu przez straż lądową strefy bezpieczeństwa wokół miasteczka kapitan Kennedy nawiązał kontakt z członkami ewakuowanej jednostki i zarządził przygotowania do przewiezienia ich ciężarówkami na plażę. Spoza strefy bezpieczeństwa atakował przeciwnik byli nim marines z 2. Dywizji Piechoty Morskiej,
którzy nawet oddali kilka serii ślepymi nabojami. Tymczasem dowódca straży lądowej zakończył rozmowę z dowódcą ewakuowanej jednostki (także marines z 2. Dywizji) na temat szczegółów przerzutu. Na scenie pojawił się podpułkownik Allen ze swoim pododdziałem dowodzenia i nawiązał łączność satelitarną z pułkownikiem Battaglinim przebywającym w LFOC na pokładzie Waspa. Nad
316
naszymi głowami czujnie krążyła para śmigłowców Cobra. Wkrótce nadjechały ciężarówki i HMMWV, przyjęły rozbitków i ruszyły w stronę plaży, skąd poduszkowce LCAC miały
zabrać ich na Shreveporta. Wszystko do tej pory przebiegało według planu i nic nie zapowiadało kłopotów Para CH-46 Sea Knight z 264. HMM ląduje na łące w Camp Lejeune w celu ewakuacji „ofiar" podczas ćwiczeń w 1995 roku Fot. John D. Gresham Nagle nadeszła wiadomość o nieporozumieniu na pobliskiej łące. Razem z oficerami programowymi
szybko wskoczyłem do łazika i pojechaliśmy sprawdzić, co się stało. Wyglądało na to, że nasi egzaminatorzy z SOTG postanowili urozmaicić nam ćwiczenie. Kiedy wjechaliśmy na łąkę, okazało się, że jedna z ciężarówek uległa „wypadkowi". Jej ucharakteryzowani pasażerowie leżeli dookoła i wyglądali na solidnie pokiereszowanych. Pod uważnym okiem sędziów z SOTG należało podjąć
właściwe działania. W ciągu następnych minut nadjechali marines ze straży lądowej. Błyskawicznie nawiązali kontakt z podpułkownikiem Allenem i poinformowali go o wypadku. Poprosili też o natychmiastową pomoc medyczną. Z powodu konieczności ewakuacji rannych na Waspa potrzebne były co najmniej trzy śmigłowce CH-46 do ich transportu i John Allen szybko poprosił pułkownika
Battagliniego o pomoc. Po chwili śmigłowce były już w drodze. Jednocześnie marines z baterii „Golf" (jednostka haubic M198 kalibru 155 mm znajdująca się na brzegu od zakończenia poprzedniej operacji) wyznaczyli strefę bezpieczeństwa i udzielili ofiarom pierwszej pomocy. Kilka minut później pojawili się żołnierze marynarki w HMMWV i przyszłość poszkodowanych zaczęła się rysować bardziej optymistycznie.
W ciągu następnych trzydziestu minut po telefonie podpułkownika Allena na łące wylądowały trzy śmigłowce Sea Knight z eskortą w postaci pary maszyn AH-IW Cobra i przygotowały się do zabrania na pokład rannych. W tym samym momencie egzaminator z SOTG wyszedł na łąkę i oświadczył, że jeden z CH-46E uległ awarii. Podpułkownik Allen ponownie skontaktował się z LFOC na Waspie i tym razem poprosił o pomoc czekającą
w pogotowiu drużynę TRAP oraz o zapasowego CH-46E dla dokończenia ewakuacji ofiar. Podczas gdy grupa śmigłowców Sea Knight zmierzała na miejsce akcji, „ofiary" były „selekcjonowane" w zależności od rodzaju odniesionych obrażeń. Najpoważniej ranni zostali załadowani na dwa „sprawne" CH-46E i śmigłowce niezwłocznie wystartowały, aby dostarczyć poszkodowanych do szpitala pokładowego Waspa. Obie cobry nadal
patrolowały okolicę w celu trzymania sił wroga w bezpiecznej odległości od strefy lądowa317 nia. Po przylocie dwóch rezerwowych śmigłowców drużyna TRAP wraz z mechanikami natychmiast przystąpiła do akcji. W ciągu pół godziny awaria została usunięta (ku satysfakcji egzaminatorów SOTG) i „uszkodzony" śmigłowiec otrzymał pozwolenie powrotu na Waspa.
Pozostali ranni zostali załadowani na zapasowy medyczny śmigłowiec ewakuacyjny, który również opuścił strefę lądowania. Po uporaniu się z ostatnim utrudnieniem wymyślonym przez ludzi z SOTG podpułkownik Allen zebrał wszystkie swoje siły i wydał rozkaz wycofania się na jednostki i powrotu do ARG. Po załadowaniu na okręty desantowe ciężarówek, pojazdów HMMWV i uzbrojonych pojazdów straży lądowej pozo-
stało tylko poczekać aż kompania „Golf" znajdzie się na pokładach swoich śmigłowców i wyruszy z powrotem na Waspa. Pod eskortą śmigłowców Cobra kapitan Kennedy i jego ludzie powrócili do strefy lądowania i szybko udali się w stronę okrętu macierzystego. Jednostką, która jako ostatnia opuściła miejsce akcji, był dowodzony przez podpułkownika Allena pododdział dowodzenia, którego członkowie upewnili się, że nikt się nie zgubił. Był
to udany dzień. Ostateczny egzamin SOCEX odbył się miesiąc później. Egzamin końcowy: SOCEX Drugi tydzień lipca 1995 roku był potwornie parny i gorący. Panował upał łamiący najwytrwalszych - nawet marines. Miało to jednak niewielki wpływ na to, co miało wkrótce nastąpić - egzamin końcowy żołnierzy 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON. Nie miałem okazji
go obserwować, ale dowiedziałem się później, że zdali go „celująco" i mogli zastąpić Marty'ego Berndta i jego 24. MEU (SOC) na Adriatyku. Zanim to jednak nastąpiło, musieli pokonać jeszcze jedną przeszkodę odbyć ćwiczenia uzupełniające do SOCEX, nazywane też ćwiczeniami połączonych sił - JTFEX-95. 318 Dodatkowe zaliczenie: JTFEX-95
JTFEX-95 to cykl ćwiczeń połączonych sił różnych rodzajów wojsk organizowany w celu przetestowania w praktyce różnych wariantów operacyjnych, szczególnie w sytuacjach wymagających szybkiej reakcji i transportu żołnierzy na większą odległość. Pierwsze ćwiczenia z tej serii odbyły się jesienią 1994 roku. Teraz 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON miały być ich głównymi aktorami. W odróżnieniu od ćwiczenia akcji
ratunkowej w warunkach niebojowych, którego świadkiem byłem w czerwcu, 26. MEU (SOC) stanowiła tym razem tylko fragment sił symulujących operację, która mogłaby zapoczątkować akcję militarną podobną do podjętej w Zatoce Perskiej w 1990 roku. JTFEX-95: scenariusz Ćwiczenia JTFEX są organizowane przez Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych na Atlantyku
(USA COM), które mieści się w bazie Norfolk w Wirgini . Oddziały wywodzące się ze wszystkich rodzajów wojsk wchodzą w skład Połączonej Grupy Operacyjnej (Joint Task Force - JTF) i są dowodzone przez połączone sztaby 2. Dywizji Piechoty Morskiej i Floty Atlantyku z pokładu okrętu flagowego Mount Whitney (LCC-20). Na początku ćwiczeń mianuje się dowódców oddziałów JTF spośród
kadry USACOM, a następnie powierza się im wykonanie zadań. W JTFX bierze też udział grupa bojowa lotniskowca America i 4. PHIBRON, 26. MEU (SOC), 1. Batalion 325. Pułku 82. Dywizji Powietrzno-Desan-towej z Fort Bragg w Północnej Karolinie i kilka jednostek sił powietrznych: myśliwce F-15 z 1. Skrzydła Lotnictwa z bazy Langley w Wirginii, F-16, A-10 i C-130 z 23. Skrzydła z bazy Pope w Północnej Karolinie, a nawet kilka bombowców B-1B
z bazy Ellsworth w Południowej Dakocie. Siły te wezmą udział w grze wojennej przeciwko „Czerwonym" i będą miały ściśle określony czas na wykonanie zadania. Scenariusz gry wojennej zakłada napaść na mały kraj - Kartunę - wojsk silniejszego sąsiada - Koronana, Pod wieloma względami przypomina on inwazję na Kuwejt, tyle że dodano do niego kilka utrudnień dla sił „Niebieskich", czyli Stanów Zjednoczonych,
nazywanych teraz 11. Połączoną Grupą Operacyjną (11. JTF). Pierwsze z tych utrudnień polega na braku możliwości skorzystania z lokalnych baz z wyjątkiem lotniska, dlatego wszystkie siły lądowe będą musiały zostać przerzucone na miejsce akcji drogą morską lub powietrzną. Druga istotna różnica polega na tym, że „Czerwoni" Koronan, będą znacznie trud-iejszym przeciwnikiem niż Irakijczycy podczas Pustynnej burzy.
Siły „Czerwonych" stworzono z różnych jednostek piechoty morskiej, sił powietrznych i marynarki posiadających bazy w południowo-wschodniej części Stanów 319
Zjednoczonych. Wojska te zamierzały stawić „Niebieskim" silny opór. W ich skład wchodziło dowództwo pułków piechoty morskiej, wzmocniony batalion desantowy (podobny do
tego, którym dowodzi podpułkownik Allen), kilka dywizjonów myśliwców F18 piechoty morskiej z bazy Beaufort w Południowej Karolinie (miały udawać myśliwce bombardujące Mirage F-1 wyposażone w pociski do zwalczania okrętów nawodnych AM-39 Exocet), kilka dywizjonów śmigłowców operujących jak helikoptery Super Puma wyposażone w pociski Exocet i zbieranina małych fregat, okrętów podwodnych i jednostek patrolowych z bazy
Norfolk w Wirgini . Zadaniem 11. JTF było wyzwolenie Kartuny i zniszczenie potencjału militarnego Koronanu. Ćwiczenia miały odbyć się na terenie graniczącym z rezerwatem przyrody w pobliżu Camp Lejeune i wybrzeżem Północnej Karoliny. Z punktu widzenia „Niebieskich" miało to tak zalety, jak wady. Z jednej strony obie „armie" dobrze znały topografię tego obszaru, z drugiej jednak powierzchnia poligonu
była bardzo mała, co poważnie ograniczało możliwości manewrowe 26. MEU (SOC) i 1. Batalionu. Armia Koronanu wiedziała o planowanej inwazji i czekała w stanie pełnej gotowości. Ćwiczenia miały rozpocząć się 18 lipca 1995 roku i zamierzano je zakończyć po czterech dniach. Wtorek, 18 lipca 1995 4. PHIBRON w pobliżu przylądka Virginia Capes
Podpułkownik John Allen (trzeci z lewej) i grupa operacyjna 2/6 BET podczas manewrów JTFEX-95 w sierpniu 1995 Fot. John 0. Gresham Dzień ten rozpocząłem na rozgrzanej rampie bazy lotniczej marynarki w bazie Norfolk w Wirgini wchodząc na pokład należącego do 8. HC śmigłowca UH-46D, aby dotrzeć do 4. PHIBRON i Waspa.
Podczas przelotu nad Virginia Capes rozmawiałem z członkami grupy dowodzenia 26. MEU (SOC) o czekającym nas ćwiczeniu. Zaledwie kilka dni wcześniej zdali oni egzamin SOCEX i nie jeszcze mieli okazji odpocząć przed JTFEX-95. Wyczerpujący trzywachtowy rozkład zajęć podczas ostatnich dwóch tygodni wycisnął na nich wyraźne piętno. Nie mogli też dokonać wcześniej przeglądu sprzętu, pojazdów i samolotów, więc mechanicy uwijali
się jak w ukropie. Manewry miały rozpocząć się wieczorem. Kiedy przygotowywaliśmy się do lądowania na pokładzie Waspa, zmierzał on już z prędkością 20 węzłów na południe w trójkątnej formacji taktycznej razem z USS 320 Whidbey Island i USS Shreveport. Kilka kilometrów przed nimi rozpoczęła się już kampania powietrzna przeciwko Koronanowi. Uczestniczyły w niej
maszyny z lotniskowca America i inne jednostki sił powietrznych, które ostrzeliwały cele powietrzne i nawodne oraz wyrzutnie pocisków SCUD na terytorium Koronanu. Jednostki powietrzne musiały się uwijać - inwazja na Kartunę została zaplanowana na wczesne godziny poranne 21 lipca. Śmigłowiec wylądował z głuchym łoskotem na pokładzie i zaraz zobaczyłem przyjazne oblicza majora Arinel o i
sierżanta Shearera, po czym zostałem odprowadzony do swojej kabiny na drugim pokładzie. Kiedy rozpakowywałem bagaż, powiedziano mi, że cały okręt jest do mojej dyspozycji, mogę wszędzie wchodzić i robić, co mi się podoba. Zamierzałem te uprawnienia w pełni wykorzystać. Po krótkiej przerwie na lunch miała się odbyć odprawa dotycząca pierwszego zadania 26. MEU (SOC) w JTFEX wprowadzenia
grupy zwiadu i rozpoznania do Camp Lejeune. Dowództwo 26. MEU (SOC) chciało zapoznać się z danymi wywiadowczymi dotyczącymi rozlokowania jednostek lądowych 4i eprzyjaciela. W porównaniu z poprzednią odprawą, której byłem świadkiem, ta odbywała się w tempie iście spacerowym i trwała ponad dwie godziny. Postanowiono, że trzy CH-53 Super Stal ion z 264. HMM jeszcze tego
samego wieczora przerzucą 52 zwiadowców zorganizowanych w dziesięć drużyn na teren rezerwatu Camp Lejeune. Na razie liczono się tylko z kilkoma możliwymi utrudnieniami. Pogoda nie sprawiała jeszcze kłopotu, mimo że szalejący od niedawna na Atlantyku huragan Chantal mógł zagrozić od północy. Znajdowaliśmy się na granicy frontu atmosferycznego i można się było spodziewać
pogorszenia pogody. Poruszono sprawę sił „Czerwonych", czyli Koronanu. Siły lądowe Koronanu tworzył wzmocniony artylerią batalion desantowy z 6. Pułku Piechoty. „Czerwoni" nie mieli śmigłowców, ale na lądzie ich siły były dwukrotnie liczniejsze niż batalion desantowy, którym dysponował podpułkownik Allen, a w dodatku dowodził nimi inteligentny i bojowy podpułkownik piechoty. Pułkownik
Battaglini i podpułkownik Allen dali swoim oddziałom całkowicie wolną rękę w prowadzeniu działań pozorowanych i polecili im spowodowanie jak największego zamieszania w szeregach wroga. Zadanie grupy zwiadowczej polegało na zajęciu strategicznych pozycji i przekazywaniu na bieżąco zebranych informacji do centrum wywiadowczego na pokładzie Waspa. Dziewięć drużyn tej grupy miało prowadzić obserwacje,
dziesiąta zaś przechwytywać taktyczne sygnały krótkiego zasięgu. Zakładano, że zebrane w ten sposób informacje w połączeniu z danymi zgromadzonymi przez źródła wywiadowcze JTF, grupy bojowej lotniskowca America 321
i narodowych agencji wywiadowczych wystarczą do uporządkowania chaosu, który zawsze towarzyszy rozpoczynającej się kampanii. Spośród innych źródeł wywiadowczych
można wymienić ośrodki analizy sygnałów (SSES) na okrętach, bezzałogowe samoloty UAV Pioneer należące do 4. PHIBRON i startujące ze Shreveporta, zdjęcia lotniczego rozpoznania topograficznego (TARPS) wykonane z myśliwców VF-102 F-14 Tomcat, samoloty szpiegowskie ES-3 Shadow i inne. Warunki otwarcia ognia (ROE) były tym razem bardzo jasne: jeśli tylko się da, trzeba tego unikać. Miała to być
operacja tajna i najważniejszym zadaniem grupy zwiadowczej było uniknięcie kontaktu z siłami „Czerwonych". Otwarcie ognia było dozwolone tylko w samoobronie. Oznaczało to, że zwiadowcy mogli „położyć" miny Claymore, ale nie było im wolno użyć broni palnej. Plan desantu zakładał, że drużyny zwiadu wejdą o godzinie 22.00 do trzech śmigłowców CH-53 i wystartują o 22.15. Przelot
mi|ał zająć ponad 70 minut znajdowaliśmy się jeszcze kilkaset mil od Zatoki Onslow. Śmigłowce miały lecieć w formacji na jak najmniejszej wysokości i wykorzystać wszystkie możliwe sztuczki dla zmylenia „Czerwonych". Na wypadek konieczności przeprowadzenia ewakuacji drużyna TRAP była w stanie ciągłego pogotowia. Po zakończeniu odprawy wyszedłem na pokład, aby odetchnąć. Z reguły osobom postronnym nie wolno kręcić się po
pokładzie startowym, ale po prawej stronie nadbudówki znajduje się szeroki pasaż, gdzie zasada ta nie jest bezwzględnie przestrzegana i członkowie załogi często tam przesiadują. Jest to wymarzone miejsce do odpoczynku. Znalazłem składane krzesło i rozejrzałem się wokoło. W pobliżu Waspa stał zbiornikowiec, który rozwijał przewody do tankowania paliwa. Transportowce UH-46 kursowały niestrudzenie między nim i
okrętami ARG z dostawami żywności i części zapasowych. Sprawiało to niesamowite wrażenie. Jasno sobie wówczas uzmysłowiłem znaczenie tego, co zobaczyłem - to właśnie możliwość uzupełniania paliwa i zapasów decyduje o różnicy między prawdziwą potęgą morską a krajem, który dysponuje tylko kabotażem. Operacja ta trwała ponad godzinę i zapadający zmrok oraz zbliżająca się pora
kolacji zmusiły mnie do powrotu pod pokład. 18 lipca 1995, godzina 21.00 USS Wasp, 200 mil morskich na południowy zachód od Camp Lejeune w Północnej Karolinie Marines z drużyn zwiadu i rozpoznania 26.1MEU (SOC) wchodzą na pokład CH-53E Super Stallion 18 lipca 1995 roku w godzinach popołudniowych. 1hvają właśnie manewry JTFEX-95 Fot. John D. Gresham
322 O 21.00 dołączyłem na pokładzie hangarowym do podpułkownika Allena, aby porozmawiać z żołnierzami odziałów zwiadowczych, którzy szykowali się do przejścia na pokład startowy i wejścia na pokłady śmigłowców. Wszystkie cztery CH-53E Super Stallion należące do 264. HMM były gotowe do akcji na wypadek, gdyby jeden z nich nie mógł z jakiegoś powodu w niej
uczestniczyć. Gdy rozglądałem się dookoła, żołnierze dokonywali końcowego przeglądu swojej broni i sprzętu, szczególnie urządzeń łączności odbiorników radiowo-satelitarnych i wysokiej częstotliwości, mających zapewnić niezawodną komunikację z Waspem. Każda drużyna była wyposażona w przynajmniej jeden odbiornik GPS. Niektóre miały do dyspozycji GPS Trimble PLGR, reszta używała
nowszych ręcznych SLRG produkcji Rockwel a. O 21.45 okrętowa rozgłośnia 1MC ogłosiła pełną gotowość operacyjną i akcja nabrała tempa. Wszedłem do nadbudówki i czekałem wraz z 52 żołnierzami drużyn zwiadu w parnym powietrzu. Pułkownik Battaglini przemawiał do nich przyciszonym głosem, radząc im nie tracić ducha i skoncentrować się na zadaniu, które miało im zająć
cztery długie dni. O godzinie 22.00 wydano rozkaz włączenia silników, a drużyny weszły do śmigłowców, które od tej chwili czekały już tylko na sygnał startu. Obserwowałem fantastycznie wyglądające niebieskawe błyski wyładowań na śmigłach CH-53E. O 22.15 trzy śmigłowce wystartowały, włączając czerwone i zielone światła pozycyjne (w tajnych operacjach używane są podczerwone i przymglone zielone) i skierowały się na
południowy-zachód w kierunku Camp Lejeune. Na pokładzie Waspa nastała cisza i zszedłem do mesy oficerskiej, aby coś przekąsić. Nie oczekiwałem niczego więcej tego wieczora. Spokój nie trwał jednak długo i już osiem minut później, o 22.23 lecące nisko (dla uniknięcia wykrycia przez radar) nad bazą lotniczą piechoty morskiej New River śmigłowce Super Stal ion natrafiły na forpocztę
huraganu Chantal. Masy zimnego powietrza przemieściły się nad ciepły Prąd Zatokowy i śmigłowce niespodziewanie spowiła gęsta mgła. Lot po omacku w okularach noktowizyjnych w tak niekorzystnych warunkach atmosferycznych jest niezwykle niebezpieczny i jasno sprecyzowane zasady postępowania nakazują w takiej sytuacji podjęcie zdecydowanych działań. Śmigłowce natychmiast
złamały szyk i połączymy się ponownie na północ od strefy zamglenia. Operacja została z miejsca przerwana bez nawiązywania łączności radiowej dla zapobieżenia wykryciu tego faktu przez „Czerwonych". W niecałe pół godziny od chwili startu wszystkie trzy maszyny powróciły na pokład Waspa. Załogi były zadowolone z pomyślnego zakończenia manewru, ale jednocześnie rozczarowane z powodu udaremnionego zwiadu.
323 W zachowaniu Battagliniego i Allena zauważyłem pierwsze oznaki zdenerwowania. Szybko podążyłem za nimi do LFOC, gdzie naprędce zwołali naradę mającą na celu opracowanie nowego planu akcji zwiadowczej. Pewne rzeczy były już nie do odrobienia. Nie tylko stracili możliwość zdobycia informacji, ale musieli także pogodzić się ze stratą całego dnia wsparcia ze strony
jednostek lotniczych i niszczycieli. O godzinie 2.00 w trakcie ciągle jeszcze gorączkowej dyskusji opuściłem centrum i udałem się na spoczynek. A więc znowu stało się coś niespodziewanego. Następne trzy dni manewrów JTFEX-95 zapowiadały się naprawdę interesująco. Środa, 19 lipca 1995 USS Wasp Jeszcze przed pobudką o 6.00 zespół pracujący w LFOC zaproponował plan
powtórzenia zaniechanego poprzedniej nocy zwiadu. Członkowie zespołu opracowali nowy, niekonwencjonalny pomysł desantu wykorzystując swoją doskonałą znajomość Camp Lejeune. W bazie stacjonuje ponad 30 000 marines i widok w pełni uzbrojonych żołnierzy nie jest tam niczym niezwykłym. Przypomniano sobie, że po zakończeniu SOCEX na lądzie pozostała drużyna kontrwywiadu, która miała zostać wykorzystana
podczas nowego desantu. Po kilku rozmowach za pośrednictwem telefonów komórkowych postanowiono zaatakować po południu. Drużyna kontrwywiadu miała ponadto inwigilować budynek dowództwa „Czerwonych" i przejrzeć wyrzucane stamtąd śmieci w poszukiwaniu dokumentów dotyczących zbliżającej się operacji. Miały one zostać natychmiast przefaksowane na Waspa poprzez specjalnie zabezpieczone przez podsłuchem łącze.
Rozkazano też, aby pododdział bezzałogowych UAV ze Shreveporta wykonał loty zwiadowcze dla wyznaczenia celów artylerii pokładowej USS Scott (DDG995). Przed godziną 18.00 zaczęto realizować zaplanowane działania i zmęczeni oficerowie mogli zejść na obiad. Żołnierze batalionu desantowego i MEU (SOC) byli na nogach od ponad 36 godzin i nadal mieli przed sobą poważne zadanie -próbę generalną
ostatecznej odprawy operacyjnej, która miała się odbyć rankiem następnego dnia i dotyczyć szczegółów piątkowego desantu na Kartunę. Odprawa odbyła się o godzinie 20.00, ale zupełnie się nie udała zmęczeni młodzi oficerowie nie mieli dość czasu, aby się do niej właściwie przygotować. Kiedy skończyli, małomówny zazwyczaj Jim Battaglini wstał i wyraził swoje niezadowolenie. „Macie to jutro zrobić jak trzeba" zakonkludował.
Na poranną odprawę mieli przylecieć z Mount Whitney dowódcy oddziałów lądowych i morskich 11. JTF w celu dokonania ostatecznego przeglądu planu inwazji i Battaglini chciał, żeby przebiegło to bez zakłóceń. Zasugerował, aby uczestnicy narady już teraz 324
dopracowali szczegóły, po czym udał się do LFOC. Oficerowie ruszyli do swoich kabin i zabrali się do pracy. Kiedy o godzinie 23.15 wrócili do mesy, spotkała ich miła niespodzianka: kucharze przygotowali dla nich kanapki z szynką i serem oraz frytki. Morale wyraźnie wzrosło i oficerowie ze zdwojoną energią wzięli się za rozwiązywanie problemu koordynacji
działań. Spotkanie zakończyło się o godzinie 1.00. Oficerowie udali się do swoich kabin na krótki odpoczynek, ja natomiast skierowałem się do LFOC. Podczas wieczornej odprawy zaniepokoiły mnie pewne elementy planowanej kampani powietrznej i chciałem porozmawiać o nich z Allenem. Nie ja jeden je zauważyłem. Kiedy w końcu znalazłem Allena, sytuacją zainteresował się już Battaglini. Przywołał Allena i dowódcę pododdziału
walki powietrznej, podpułkownika „Peso" Kerricka na naradę, w której i ja (biernie) wziąłem udział. Desant na Camp Lejeune podczas ćwiczeń JTFEX-95 w sierpniu 1995 Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Kierowana z pokładu USS Mount Whitney przez sztab 11. JTF kampania powietrzna przeciwko
„Czerwonym" przyniosła do tej pory mieszane rezultaty. Mimo że siły morskie Koronanu zostały zdziesiątkowane, jego siły powietrzne straciły mniej niż 30% swojego stanu w ciągu dwóch pierwszych dni operacji. Na domiar złego pojawiły się uzbrojone w rakiety Exocet
(hipotetycznie) myśliwce „Czerwonych" i jedna z rakiet „trafiła" w atomowy krążownik South Carolina (CGN37). Chociaż głowica pocisku okazała się niewypałem, dowódca grupy bojowej był pardzo podenerwowany. Jak można się było spodziewać, zażądał lepszej ochrony dla swoich okrętów. Wypadek ten wydarzył
się, ponieważ dowództwo 11. JTF pozwoliło swoim samolotom wdać się w pojedynki powietrzne z przeciwnikiem, wskutek czego nie wykonały planowych zadań operacyjnych. 325
Nie dokonano dotąd kilku zaplanowanych nalotów przeciwko celom naziemnym i oznaczało to, że batalion desantowy podpułkownika Allena może mieć w piątek rano kłopoty z pokonaniem dwukrotnie liczniejszych sił nieprzyjaciela, które być może już dobrze się okopały na swoich pozycjach. Podczas gdy Battaglini, Allen i Kerrick głowili się nad tym problemem, ja udałem się do kabiny, zastanawiając się po drodze, jaki będzie
wpływ takiego rozwoju wydarzeń na przebieg akcji, która miała zacząć się za niecałą dobę na wybrzeżu Północnej Karoliny. 20 lipca 1995, godzina 6.00 USS Wasp, 50 mil morskich na zachód od Onslow Beach Marines z 26. MEU (SOC) wychodzą na plażę z pontonami desantowymi podczas ćwiczeń w Camp Le-jeune w 1995 roku Fot. John D. Gresham
O godzinie 6.30 następnego ranka, kiedy siedziałem naprzeciwko popułkownika Allena, zauważyłem, że ten się lekko uśmiecha. Trochę się przespał, a sytuacja wyglądała zdecydowanie lepiej niż wieczorem. Drużyny zwiadowcze zaczęły w końcu przekazywać informacje, które mogły pomóc mu zmusić „Czerwonych" do odwrotu. Generał Keane, dowodzący oddziałami lądowymi 11. JTF, przekonał w końcu
dowództwo 11. JTF, aby pamiętało również o jego celach operacyjnych i zorganizowało kilka nalotów na wybrzeże. Owocne okazało się także przeszukanie śmietników sztabu „Czerwonych". Nie tylko John Allen wyglądał na uszczęśliwionego; w całej mesie panował lepszy nastrój. Do rozpoczęcia desantu pozostało niecałe 18 godzin i wszyscy znowu mieli nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie.
O 9.00 dokonano przemeblowania mesy, tak aby mogli się tam pomieścić wszyscy uczestniczy końcowej odprawy. Zamierzano rozpocząć ją po przybyciu dowódców poszczególnych oddziałów, którzy mieli przylecieć z Mount Whitney. Dowódcą sił lądowych 11. JTF był generał John M. Keane, dowódca słynnej 101. Dywizji Powietrznej sił lądowych. Tak się niefortunnie złożyło, że nie udało mu się dotrzeć na Waspa z powodu
kolejnego „zbiegu okoliczności". Po wieczornym symulowanym ataku pociskami Exocet dowódca obrony przeciwlotniczej floty był przekonany o konieczności wzmocnienia ochrony jednostek 11. JTF. W związku z tym zarządził podwyższoną gotowość na okrętach eskorty uzbrojonych w pociski woda-powietrze ogłaszając tzw. żółty alarm, oznaczający, że spodziewany jest atak nieprzyjaciela. Okręt „Niebieskich" po wykryciu
326 nieprzyjacielskiego samolotu powinien go natychmiast zestrzelić w myśl zasady „najpierw strzelaj, potem pytaj". Podczas przelotu śmigłowca SH-3 Sea King z dowódcami oddziałów na pokładzie doszło do przypadkowego wyłączenia systemu identyfikacji „swójobcy" i jeden z okrętów eskorty „zestrzelił" maszynę. Gdyby na okręcie obowiązywał niższy stopień gotowości, dowódca obrony przeciwlotniczej sprawdziłby zapewne
przynależność helikoptera przed oddaniem strzału. Teraz jednak, chcąc uprzedzić atak wroga, pospieszył się i narobił wiele bigosu. W rezultacie po wylądowaniu na pokładzie Waspa dowódcy oddziałów i ich oficerowie sztabowi dowiedzieli się, że „nie żyją". Z poważnymi minami, jak przystało na nieboszczyków, weszli do mesy oficerskiej. Odprawa rozpoczęła się niezwłocznie i tym razem przebiegła znacznie lepiej niż
poprzednia. Plan inwazji na Kartunę był jasny: o północy grupy operacyjne 26. MEU (SOC) wylądują na Onslow Beach i brzegach cieśniny New River. Głównym celem będzie opanowanie grobli i kilku strategicznych dróg. Zamierzano dokonać tego w nowatorski sposób. Whidbey Island i Shreveport miały skierować swoje siły desantowe w kierunku cieśniny. W celu opanowania tej naturalnej bariery aż po Camp Lejeune zaplanowano
użycie opancerzonych transporterów pływających AAV w charakterze kanonierek. Za nimi miała płynąć kompania strzelecka ulokowana w pontonach. Wyznaczono jej zadanie zajęcia północnej części cieśniny. Po zakończeniu tej operacji zaplanowano przerzucenie śmigłowcami następnej kompanii na wybrzeże u wejścia do cieśniny w celu zablokowania dostępu do plaży. Na koniec pozostały sprzęt miał zostać dowieziony poduszkowcami.
W trakcie tej operacji batalion 1/325 z 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej zrzucił spadochroniarzy na lądowisko znajdujące się kilka kilometrów w głębi lądu. Mieli oni przygotować teren dla następnych desantów powietrznych. Desant powietrzny miał też przygotować strefę lądowania dla desantu morskiego. Zamierzano przeprowadzić szereg operacji pozorowanych, na przykład wyładować tymczasowo przenośne toalety w fikcyjnej
strefie lądowania dla utwierdzenia „Czerwonych" w przekonaniu, że desant wyląduje na wschód od obszaru szkoleniowego. Jeśli podstęp się uda, „Czerwoni" skierują tam swoje siły. Nie uważajcie sztuczki z toaletami za tani dowcip - zasady ochrony środowiska opracowane przez Departament Obrony i Agencję Ochrony Środowiska obowiązują również w czasie „wojny". Po zakończeniu odprawy poszedłem do
LFOC, aby mieć bieżący obraz sytuacji. Kiedy już się tam znalazłem, było jasne, że 26. MEU (SOC) osiągnęła przewagę nad Koronanem. Ponad połowa jednostek dowództwa, łączności i lotnictwa „Czerwonych" była unieszkodliwiona, marynarka została zmieciona, a dowództwo 11. JTF właściwie wykorzystywało swój potencjał lotniczy. Aby mieć pewność, że wykonano wystarczająco 327
dużo lotów bojowych, pułkownik Battaglini posłał dodatkowo do akcji myśliwce AV-8 Harrier II należące do 231. Dywizjonu Myśliwców Piechoty Morskiej (231. VMA) z bazy w Cherry Point. Samolotów tych początkowo nie zamierzano użyć ani w manewrach SOCEX, ani w ćwiczeniach JTFEX miały zostać przygotowane do zbliżającego się rejsu ale ostatecznie postanowiono je wykorzystać w „wyjątkowej" sytuacji. Do południa harriery
dokonały już pierwszych nalotów. Popołudnie spędziłem w LFOC i na pasażu po lewej stronie nadbudówki. Panowała cisza przed burzą. Po kolacji przyglądałem się z Dennisem Arinello załogom ładunkowym Waspa dokującym poduszkowce i sprowadzającym śmigłowce na pokład. Pierwsze z nich miały wystartować o północy. 21 lipca 1995, godzina 0.00 Międzypokład USS Wasp Poduszkowce LCAC zamierzano
wykorzystać w pierwszym rzucie. Miały one przewieźć na plażę drużynę przeciwpancerną CAAT, której zadanie polegało na stworzeniu osłony dla następnych oddziałów. Jeśli operacja przebiegnie pomyślnie, wszystkie siły bojowe 26. MEU (SOC) znajdą się na plaży przed wschodem słońca (przed 6.00) i natychmiast przystąpią do rozładunku sprzętu. Szło teraz o coś więcej niż bojową
skuteczność - po tym desancie manewry JTFEX-95 dobiegną praktycznie końca i będzie można wkrótce powrócić do codziennych obowiązków. Kiedy przenikliwy gwizd silników poduszkowców zaczął stopniowo cichnąć, usłyszałem, że przez głośniki radiowęzła ogłasza się stan pełnej gotowości bojowej. Wystartowała pierwsza grupa czterech śmigłowców szturmowych AH-1W Cobra, a po niej oderwał się od pokładu pomocniczy
UH-1N z Johnem Allenem i jego sztabem na pokładzie. Robiło się gorąco i wszystko wskazywało na to, że będzie tak przez resztę nocy. Jednak nie dla mnie postanowiłem trochę się przespać przed pobudką. 21 lipca 1995, godzina 6.00 USS Wasp Obudziłem się przed godziną 6.00, jeszcze zanim okrętowa rozgłośnia ogłosiła pobudkę. Wyraźnie zacząłem się dostosowywać do rytmu życia na okręcie. Po krótkim
śniadaniu zszedłem do LFOC, aby po raz ostatni zapoznać się z sytuacją. Spóźniłem się jednak. Główne siły „Czerwonych" zostały około południa rozbite przez 2/6 BLT Ofensywa miała być jeszcze na wszelki wypadek kontynuowana przez następne 24 godziny, ale zwycięstwo 26. MEU (SOC) było już przesądzone. Następnego dnia przed zachodem słońca było już po wszystkim. Mimo problemów ze wsparciem powietrznym na początku
operacji i tymczasowej utraty łączności z drużynami zwiadowczymi wszystkie desanty 328 odbyły się planowo. Pierwsze starcia z Koronanem nie pociągnęły za sobą dużych strat. Dowiedzieliśmy się później, że spora część artylerii, czołgów i wozów bojowych „Czerwonych" została unieszkodliwiona przez przeprowadzone w ostatniej chwili naloty i ogień prowadzony z niszczycieli.
O 8.00 zacząłem się przygotowywać do wejścia na pokład CH-46 - mieliśmy polecieć na plażę, gdzie wylądowała większość sił desantowych. Zaszedłem na koniec do centrum logistycznego, gdzie bardzo zmęczony Dennis Arinello miał jeszcze przez sześć godzin walczyć ze znużeniem, gdyż musiał nadzorować rozładunek okrętów desantowych. Życząc mu wszystkiego dobrego i zasłużonego odpoczynku, wspiąłem się na pokład
startowy i zająłem miejsce w gotowym do lotu śmigłowcu Sea Knight. Przelatując nad USS Whidbey Island i USS Shreveport, widziałem poduszkowce LCAC i jedna barkę LCU kursujące między plażą i okrętami ARG z żołnierzami i sprzętem. Po wylądowaniu znowu przywitali mnie oficerowie programowi z Camp Lejeune. Po zajęciu lądowiska przez jednostki powietrzne i portu oraz plaży przez marines wyzwolenie Kartuny stało się
możliwe. Do południa następnego dnia obserwatorzy JTFEX-95 ogłoszą zakończenie operacji i ćwiczenia dobiegną końca. 26. MEU (SOC) spisała się doskonale, szybko adaptując się do zmiennych warunków. Najważniejsze było jednak to, że 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON mogły teraz skoncentrować się na czekającym je za pięć tygodni rejsie na Morze Śródziemne. Zanim się
pożegnałem, obiecałem pułkownikowi Battagliniemu, że jeszcze raz go odwiedzę. Poniedziałek, 28 sierpnia 1995 Przystań marynarki wojennej i baza desantowa Norfolk w Little Creek w Wirginii W niecały miesiąc po zakończeniu JTFEX-95 wróciłem do Camp Lejeune, gdzie byłem świadkiem kulminacji sześciu miesięcy przygotowań Jima Battagliniego, kapitanów
Buchanana i Allena oraz wszystkich żołnierzy 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON - rozpoczęcia rejsu szkoleniowego. Działo się to na początku września. Jest to okres, kiedy żołnierze jednostek biorących udział w manewrach żegnają się na najbliższe miesiące z krajem i rodzinami i przenoszą do swojego „drugiego domu" - na okręty ARG. Dzień rozpoczął się nieprzyjemnie i deszczowo, a co gorsza od południa nadciągała burza. Okręty grupy
bojowej lotniskowca USS America (CV66) i 4. PHIBRON szykowały się do opuszczenia portu i zła pogoda stanowiła poważne utrudnienie. Wypływając z Zatoki Chesapeake, trzeba było przepłynąć nad tunelami samochodowymi biegnącymi pod dnem, wykonać skręt w prawo za Virginia Capes i skierować się na południe do Zatoki Onslow. Kapitan 329 Buchanan rozkazał zasztauowanie
wszystkiego pod pokładem - następnego dnia trzeba będzie załadować samoloty, pojazdy, sprzęt i personel 26. MEU (SOC). 330 Wtorek, 29 sierpnia 1995, godzina 5.00 Baza lotnicza piechoty morskiej w New River w Północnej Karolinie Pierwszy dzień rejsu szkoleniowego 26 MEU (SOC) rozpoczął się wcześnie, jeszcze przed świtem. W hangarze 264. HMM podpułkownik Kerrick i jego marines
przygotowywali się do zaokrętowania jako pierwsza grupa. Był to pierwszy tak duży pododdział walki powietrznej biorący udział w rejsie MEU (SOC) i załadunek sprzętu musiał być przemyślany. Rozpoczęło się od pożegnań przy kawie i pączkach. Zony, narzeczone, rodzice i dzieci z trudem powstrzymywały cisnące się do oczu łzy na początku sześciomiesięcznej rozłąki. Takie sceny są poruszające i uświadamiają nam
cenę, jaką płacą nasi marynarze i marines służąc Ameryce na świecie. W odróżnieniu od poprzedniego dnia 29 sierpnia rozpoczął się jako idealny letni dzień w Północnej Karolinie. Niebo było czyste, a poranne powietrze chłodne. Równo ze wschodem słońca w Zatoce Onslow zaczął się ruch. O godzinie 5.45 wydano rozkaz włączenia silników pierwszej grupy śmigłowców. Były to trzy CH-46E Sea Knight, które miały rozpocząć rejs na USS
Shreveport. Shreveport miał przemierzyć Atlantyk samodzielnie, bez asysty innych jednostek. Śmigłowce zaczęły kołować na pokładzie o 6.13 i pięć minut później były już w powietrzu. Niemal w tym samym momencie sześć harrierów AV-8B należących do 231. VMA wystartowało z oddalonej o kilka kilometrów na północ bazy w Cherry Point. Miały jako pierwsze wylądować na pokładzie Waspa i zostać
zamocowane na lądowiskach na rufie za nadbudówką. Następnie miary nadlecieć pozostałe śmigłowce pododdziału walki powietrznej. Przez następną godzinę śmigłowce startowały z bazy trójkami i czwórkami. Rampa przed hangarem stopniowo pustoszała. O 7.15 znowu zapanowała cisza i załogi obsługi technicznej ostatecznie pożegnały się ze swoimi rodzinami, po czym załadowały bagaże
na ciężarówki. Ich członkowie wsiedli do zmierzających do Morehead City autobusów, skąd mieli zostać przewiezieni łodziami na Waspa i Shreveporta. Wtorek, 29 sierpnia 1995, godzina 8.00 Dowództwo i koszary 2. Batalionu Desantowego (2/6 BLT) w Camp Lejeune w Północnej Karolinie W Camp Lejeune podpułkownik Allen i jego sztab również przygotowywali się do wyruszenia w rejs. W koszarach batalionu desantowego kompanie
kompletowały sprzęt i ładowały go na ciężarówki. Żegnani łzami żon i dzieci żołnierze rozpoczęli podróż autobusem do Morehead City i dalej, na Waspa i Shre-veporta. Po załadowaniu ostatniego autobusu pułkownik Allen po raz ostatni wrócił do swojego biura i zabrał teczkę 331
z dokumentami. Zamykając pomieszczenia dowództwa 2/6 BUC życzył pozostającym pracownikom wszystkiego dobrego, po czym szybko zbiegł po schodach, aby po raz ostatni pokierować swoim batalionem.
Po zakończeniu rejsu, od wiosny 1996 roku miał kontynuować karierę w Waszyngtonie jako asystent generała Krulaka. Wokół Camp Lejeune widać było ożywienie zawsze towarzyszące rozpoczęciu rejsu. Dowódca grupy MSSG, podpułkownik Cooper, załadował większość sprzętu, personelu i pojazdów na okręty w bazie Norfolk, tak że dla niego dzień ten przebiegał spokojniej niż dla kolegów
odpowiedzialnych za pododdziały walki lądowej i powietrznej. Wtorek, 29 sierpnia 1995, godzina 9.00 Dowództwo 26. MEU (SOC) w Camp Lejeune w Północnej Karolinie Jednym z oddziałów 26. MEU (SOC), które jako ostatnie zakończyły przygotowania do rejsu, była kompania dowodzenia. Za budynkiem sztabowym wypełniono ludźmi cztery specjalnie wynajęte autobusy, które miały też zabrać sprzęt łączności. Starszy sierżant
sztabowy Creech popędzał wszystkich i starał się pomóc w przygotowaniach oficerom, którzy spędzali ostatnie chwile z rodzinami. O 9.55, kiedy po pułkownika Battagliniego przyleciał jeden z UH-1N Iroąuois, lądując naprzeciwko budynku dowództwa, tempo „przeprowadzki" na okręty ARG wyraźnie wzrosło. Był to pierwszy rejs MEU (SOC), za który pułkownik miał być w pełni odpowiedzialny. Pożegnał się już ze swoim
kilkunastoletnim synem i spokojnie zajął swoim zadaniem, czyli dowodzeniem. Widać było po nim dumę, pewność siebie i wiarę w podległych mu marines. W gotowych do drogi autobusach zapalono silniki. Za budynkiem sztabu odbyły się ostatnie pożegnania; nasz dobry znajomy z sekcji logistycznej (S4) major Dennis Arinello dawał wszystkim wspaniały przykład żegnając się z żoną i dziećmi. Konwój autobusów powoli opuścił bazę
i skierował się w stronę More-head City. Wtorek, 29 sierpnia 1995, godzina 11.00 Port Morehead City w Północnej Karolinie Marines z pododdziału dowodzenia 26. MEU (SOC) płyną w kierunku Waspa na barce LCU należącej do 2. ACU. 29 sierpnia 1995 roku wyruszą na Morze Śródziemne Fot. John D. Gresham Autobusy przyjechały do Morehead City
około południa i zaparkowały w pobliżu rampy desantowej. 332
Personel dowództwa dołączył do innych oddziałów już gotowych do ostatniego
etapu podróży na Waspa. Mieli ją odbyć na czterech LCU z 2. ACU. W oddali widać było USS Shreveport podczas załadunku. Ruchem na rampie kierował kapitan C. C. Buchanan, jak zwykle w niebieskim kombinezonie. Był w swoim żywiole; nie tylko robił to, co lubił, ale w dodatku wszystko szło jak z płatka. Pogoda była doskonała. Po krótkim oczekiwaniu wsiedliśmy na LCU i szybko dotarliśmy
do Waspa. Towarzyszyli nam członkowie grupy kontroli desantu ARG. Kiedy dobijaliśmy do okrętu, nad jego pokład startowy cały czas nadlatywały śmigłowce pododdziału walki powietrznej, przypominające ptaki siedzące na przewodach trakcji elektrycznej. Po wprowadzeniu LCU na międzypokład pierwszy oficer Waspa ostrzegł nas, że mamy tylko pół godziny, jeśli nie chcemy odbyć darmowej podróży na Adriatyk. Pomogłem
Denni-sowi Arinello wyciągnąć bagaż i rozpoczęliśmy długą wspinaczkę po rampach i drabinach na drugi pokład, do jego kabiny. Posuwaliśmy się powoli wśród 1 400 marines i obserwowałem stopniową zmianę nastroju, towarzyszącą ich przeprowadzce do „drugiego domu". Emocje ustępowały miejsca cichej determinacji. Mimo że dzień był spokojny, dobrze wiedzieli, co ich czeka podczas gorszej pogody.
BarkaLCUzZACU wpływa na międzypokład Waspa 29 sierpnia 1995 roku. Barka desantowa przewiozła na Waspa żołnierzy i sprzęt tuż przed wyruszeniem na Morze, Śródziemne Fot. John D. Gresham Trzeba było wracać. Życzyłem Dennisowi i innym wszystkiego dobrego, po czym pożegnałem się i zszedłem z powrotem na międzypokład. W
ostatniej chwili weszliśmy do LCU, po czym wróciliśmy na brzeg. Minął nas wychodzący szybko z portu Shreveport. Załadowany po okrężnicę wojskiem, pojazdami i sprzętem, wiózł też na pokładzie trzy CH-46, które widziałem startujące 8 godzin wcześniej z New River. Okręt wyglądał jak wóz cygański. Kiedy znaleźliśmy się na rampie, załadunek był prawie skończony. Jeszcze przed zachodem słońca do Waspa miał dołączyć Whidbey
Island, po czym oba okręty miały udać się na wschód, na rejs sezonu 19951996. Było to poruszające i przez chwilę pragnąłem towarzyszyć moim marines. Podczas tego długiego, upalnego lata zdążyłem ich już dobrze poznać. 333
Czwartek, 21 września 1995, godzina 11.00 Camp Lejeune w Północnej
Karolinie Podpułkownik Chris Gunther, dowódca 3/8 BLT wita się z rodziną po powrocie z rejsu 24. MEU (SOC) w 1995 roku Fot. John D. Gresham Ostatni akt cyklu przygotowań 26. MEU (SOC) nastąpił trzy tygodnie po rozpoczęciu rejsu. Wtedy właśnie wróciła dowodzona przez obecnego generała brygady Marty'ego
Berndta 24. MEU (SOC). Wszyscy byli jeszcze podekscytowani po uratowaniu 0'Grady'ego przed trzema miesiącami. Powrót to prawie dokładna odwrotność wyruszenia w rejs i trzeba go ujrzeć na własne oczy, żeby to zrozumieć. Kiedy żołnierze wracają do koszar, urządza się piknik na świeżym powietrzu. Na ogrodzeniach i budynkach porozwieszane są transparenty z powitalnymi hasłami wyrażającymi radość rodzin
z powrotu ich najbliższych do domu. Byłem świadkiem powitania 3/8 BLT, który stanowił pododdział walki lądowej 24. MEU (SOC) i był dowodzony przez podpułkownika Chrisa Gunthera. Powrót marines wyglądał jak prawdziwy triumf. Wystarczyło zobaczyć jak Gunther, marinę od ponad dwudziestu lat, przywitał się z żoną i dziećmi. W takich chwilach można poczuć się jak intruz, ale trudno oderwać oczy od tego
widoku. Przez kilka godzin żołnierze zachowywali się tak, jak gdyby właśnie opuścili komorę dekompresyjną -po sześciomiesięcznym trudnym rejsie marines na nowo stawali się ludźmi. Chwilę później miałem okazję porozmawiać z podpułkownikiem Guntherem o zakończonym rejsie. Potwierdził, że przejęcie obowiązków przez 26. MEU (SOC) odbyło się pomyślnie, choć nie całkiem
planowo. Z reguły zmieniające się jednostki spotykają się w bazie Rota w Hiszpanii, gdzie przez kilka dni dokonują wymiany sprzętu i informacji. Tym razem jednak spotkanie odbyło się „w biegu" i czas, który 24. MEU (SOC) spędziła w porcie, poświęcono przygotowaniom do powrotu. Środa, 14 lutego 1996 Baza morska w Rota w Hiszpanii Dotrzymałem słowa, choć niewiele brakowało, a nie udałoby mi się.
Poprzedniego dnia ARG opuściła basen Morza Śródziemnego i ruszyła w drogę powrotną. Zanim jednak rozpoczęła przeprawę przez Atlantyk, zatrzymała się w hiszpańskiej bazie morskiej w Rota koło Kadyksu, na północ od Gibraltaru. Ame334
rykańska marynarka wojenna korzysta z niej dla odpoczynku i dokonania ostatecznych przeglądów jednostek powracających z Europy do Stanów Zjednoczonych. Cały sprzęt
jest tu dokładnie myty, wojsko przez kilka dni odpoczywa, a inspektorzy Departamentu Rolnictwa szukają śladów niepożądanej fauny i flory. Wasp zacumował przy północnym brzegu zatoki, a Shreveport i Whidbey Island przy południowym. Wszystkie pojazdy wytoczono z okrętów na betonowe nabrzeża i marynarze razem z marines myli je teraz słodką wodą. Na pobliskie plaże wyprowadzono LCAC
i LCU, które też poddano myciu. Pośrodku zatoki widać było jednostki hiszpańskiej marynarki wojennej, łącznie z małym lotniskowcem Principe deAsturias. Na otwartym morzu grupa bojowa lotniskowca America ćwiczyła z siłami brytyjskimi zgrupowanymi wokół HMS Invincible. Między bazą i ćwiczącymi jednostkami niestrudzenie kursowały samoloty i słychać było nieprzerwany warkot silników. Kiedy poszedłem w stronę pomostu,
przywitały mnie przyjazne uśmiechy. Marines z 26. MEU (SOC) w trakcie przeprawy przez pustynię Negew w Izraelu podczas ćwiczeń w 1995 roku Fot. U.S.Marine Corps Jak widać dotrzymywanie obietnic, nawet tych małych, znaczy dla wojskowych wiele. Czwartek, 15 lutego 1996 Baza morska w Rota w Hiszpanii Na
stępnego dnia po obiedzie zostałem zaproszony wraz z pułkownikiem Battaglinim, podpułkownikiem Allenem i innymi członkami ich sztabów do wzięcia udziału w szczegółowej odprawie dotyczącej zbliżającego się rejsu. Zrozumiałe jest, że ze względu na konieczność zachowania tajemnicy wojskowej pominę niektóre szczegóły. Rejs sezonu 1995-1996 zapoczątkowała seria połączonych manewrów
międzynarodowych sił na Morzu Śródziemnym. Były to min.: ♦ Cooperative Partner - Shreveport i zaokrętowane na nim oddziały wzięły udział w połączonych ćwiczeniach z siłami Bułgarii, które odbywały się od 14 do 18 września 1995 roku. ♦ Atlas Hinge - Te manewry odbyły się prawie jednocześnie z Cooperative Partner (od 17 do 21 września 1995). Udział w nich wzięły Wasp i Whidbey Island
razem z siłami 335
zbrojnymi Tunezji. Ćwiczenia potwierdziły słuszność decyzji pułkownik Battagliniego o wzięciu na pokład plutonu ciężkich czołgów M1A1. Na szczególną uwagę zasługiwał
przeprowadzony w krytycznym momencie manewrów kontratak czołgów -stanowiło to dla Tunezyjczyków kompletne zaskoczenie. Powiedzieli później: „Nie wiedzieliśmy, że je macie!". Przewodniczący Komitetu Szefów Połączonych Sztabów generał John Shalikashvili w trakcie wizytacji 26. MEU (SOC) na wybrzeżu Albanii. Wizyta miała miejsce po
zakończeniu operacji Rescue Eagle 2 w październiku 1995 roku Fot. John D.Gresham ♦ Rescue Eagle 2 - Były to drugie z kolei ćwiczenia przeprowadzone w warunkach górskich i z elementami TRAP. Odbyły się w Albanii między 2 i 14 października 1995 roku i umożliwiły
marines z Waspa zdobycie cennych doświadczeń w górskiej partyzantce. ♦ Odysseus - Jednocześnie z Rescue Eagle 2 od 3 do 13 października 1995 przeprowadzono ćwiczenia z jednostkami greckimi. Wzięli w nich udział marines z USS Shreveport i USS Whidbey Island. ♦ Israel - Wczesną jesienią ARG i MEU (SOC) wzięły udział w manewrach z użyciem ostrej amunicji na pustyni Negew przeciwko siłom obrony Izraela.
Manewry te trwały prawie dwa tygodnie - od 22 października do 7 listopada 1995 - i należały do największych w historii tych jednostek. Po ich zakończeniu żołnierze otrzymali kilka dni urlopu, który trzeba było skrócić z powodu zabójstwa premiera Rabina. Marines z jednostki operacyjnej zaokrętowanej na Whidbey Island o mało nie zostali świadkami tego tragicznego wydarzenia - pili piwo na otwartym powietrzu
niedaleko miejsca, gdzie odbywał się wiec z udziałem Rabina. ♦ Bright Star 95 - Te jedne z najdłuższych na świecie ćwiczeń dają siłom podległym CENTCOM możliwość sprawdzenia swoich umiejętności. Tym razem zorganizowano je na zachód od lotniska w Kairze i wzięły w nich udział: 4. PHIBRON, 26. MEU (SOC) oraz inne jednostki sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych i krajów
sprzymierzonych. Odbyły się między 10 a 17 listopada 1995 i zostały uznane za bardzo udane. 336 ♦ Aleksander The Great - Po zakończeniu Bright Star USS Shreveport i USS Whidbey Island ponownie wzięły udział w ćwiczeniach, tym razem wspólnie z jednostkami armii Grecji (od 22 do 28 listopada 1995). Równolegle z ćwiczeniami rozgrywał
się prawdziwy konflikt w Bośni, w którym aktywnie uczestniczyły 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON. Jeszcze przed podpisaniem porozumienia pokojowego w Dayton i powołaniem sił IFOR sześć samolotów AV-8B Harrier II z 264. HMM wykonało około 100 lotów bojowych - 63 podczas operacji Deny Flight i 36 w operacji Deci-sive Endeavor na Półwyspie Bałkańskim. Po ich zakończeniu
grupa MEU (SOC) - ARG miała operować w ramach IFOR i została postawiona w stan pogotowia. Zimą na Bałkanach mogą panować niskie temperatury i właściwe przygotowanie wojska do takich warunków klimatycznych to niełatwe zadanie. W połowie listopada 26. MEU (SOC) otrzymała dostawy ocieplanych mundurów i dodatkowe zapasy żywności. Z powodu międzynarodowego składu sił
IFOR -Amerykanie, Francuzi, Brytyjczycy itd., należało zwrócić szczególną uwagę na komunikację i dlatego uruchomiono wydajne systemy łączości. Najważniejsze że cały personel MEU (SOC) miał teraz dostęp do Internetu i mógł prowadzić elektroniczną korespondencję. Oprócz tego dowództwo MEU (SOC) zamówiło dodatkowe wykrywacze min, łańcuchy na koła i ściągnęło niewielką
grupę specjalistów, którzy mogli okazać się przydatni w misjach IFOR. Po zakończeniu przygotowań 26. MEU (SOC) i 4. PHIBRON stały się siłami odwodu IFOR. Oznaczało to, że podczas dwóch miesięcy, kiedy jednostki IFOR zajmowały pozycje na lądzie, ARG miała wykonywać kołowe manewry na Adriatyku. Przez pozostałą część rejsu pułkownik Battaglini musiał więc utrzymywać swój personel w stanie ciągłej gotowości bojowej. Rygorystyczny rozkład musztry i szkoleń
miał służyć utrzymaniu wojska w dobrej formie, ale wkrótce i tak zapanowała nuda. Szeregowcy zaczęli nazywać swoją jednostkę Maytag MEU - od nazwy pralki Maytag, którą w popularnej reklamie telewizyjnej naprawiał śmiertelnie znudzony mechanik. Mimo to sumiennie przykładali się do swoich zajęć - studiowali zasady nawiązywania kontaktu ogniowego, metody wykrywania i unieszkodliwiania min,
operacje zimowe i taktykę zwalczania strzelców wyborowych. Na początku lutego 1996 roku zaczęli się zbierać do powrotu. Minęli się na morzu z zastępującą ich 22. MEU (SOC) i teraz właśnie zatrzymali się na ostatnim przystanku w Rota, aby umyć i przeładować okręty. Następnego dnia w południe mieli wyruszyć do domu. Piątek, 16 lutegol996 Baza morska Rota w Hiszpanii
337 O 10.00 rano kapitanowie Duffy i Buchanan zapukali do moich drzwi. Oświadczyli, że jeżeli się nie pospieszę, wrócę do domu dłuższą drogą. Szybko chwytając swój bagaż, zszedłem na pokład samochodowy i wyszedłem na pomost. Kapitan Buchanan nie żartował - punktualnie o 12.00 wszystkie trzy okręty ARG wciągnęły kotwice i cumy i szybko popłynęły w stronę
falochronów oraz otwartego morza. Za niecałe dwa tygodnie marines czeka powitanie w Camp Lejeune, New River, Little Creek i Norfolk. Kiedy już tam się znajdą, na nowo rozpoczną rytuał przygotowań do następnego rejsu w listopadzie 1996 roku. Pułkownik Battaglini od wiosny 1996 roku przestanie być dowódcą 26. MEU (SOC) i obejmie stanowisko asystenta sekretarza marynarki Johna Daltona. John Allen
zostanie asystentem w biurze komendanta piechoty morskiej w Pentagonie. Dennis Arinello po kilku latach wzorowej służby na morzu przejdzie do służby na lądzie. A okręty ARG? Wasp zostanie poddany pierwszemu poważnemu przeglądowi i remontowi. Podczas rejsu 26. MEU (SOC) w sezonie 1996/97 transportem zajmie się 8. PHIBRON, w którego skład wejdą: USS Nassau (LHA-4), USS Ponce (LPD-15)
i USS Pensacola (LSD-36). Kapitan Buchanan planuje przejść na emeryturę w 1997 roku, kapitan Duffy przeniósł się do Waszyngtonu, gdzie objął stanowisko w komórce kadr i kontynuuje edukację w National Defense University, a Stan Greena-walt zastąpi Raya Duffy'ego na stanowisku dowódcy Waspa od kwietnia 1996 roku. W maju 1996 roku cały cykl zacznie się od nowa. MEU (SOC) W AKCJI
W poprzednich rozdziałach opisałem, czego może dokonać MEU (SOC) wspólnie ze swoją ARG. Postaram się teraz naszkicować dwa możliwe scenariusze poważnych konfliktów regionalnych, które mogłyby wydarzyć się na początku XXI wieku i przedstawię różne warianty reakcji MEU (SOC). Operacja Chilly Dog: Iran, rok 2006 Już w latach sześćdziesiątych szach Iranu Mohammad Reza Pahlavi wiedział, że
złoża irańskiej ropy kiedyś się wyczerpią (był rozsądniejszy niż większość przywódców sąsiednich krajów). Podobno powiedział kiedyś: „Ropa naftowa to szlachetne bogactwo, zbyt cenne, aby je puszczać z dymem". Dlatego zaplanował zbudowanie dla kraju sieci energetycznej zasilanej nowoczesnymi, czystymi ekologicznie elektrowniami jądrowymi. Podobne rozwiązanie zastosowali u siebie Francuzi, którzy bardzo mu imponowali. Szach
zdawał też sobie sprawę, że opanowanie technologii jądrowej podniesie prestiż Iranu w oczach sąsiadów. Tak stało się z Izraelem, a Izraelczyków szach też podziwiał. Cichy 338 i prowincjonalny port Bushehr w Zatoce Perskiej stanowił świetną lokalizację dla pierwszej elektrowni. Półwysep Bushehr to samotna, ogromna skała wyraźnie odcinająca się od płaskiego i jałowego wybrzeża
środkowego rejonu Zatoki Perskiej. Pierwotnie była to wyspa, ale w wąskim przesmyku między nią a lądem zaczął osiadać muł i obecnie wierzchem długiego nasypu biegła droga do miasta. Wzdłuż drogi ciągnęły się przewody trakcji elektrycznej, które ginęły daleko w górach, doprowadzając tanią elektryczność do Szirazu. W 1979 roku wybuchła rewolucja islamska i zwolennicy ajatollaha Chomeiniego
obalili szacha, który spędził resztę życia na wygnaniu. Wkrótce potem z kraju zostali wydaleni wszyscy cudzoziemcy, wśród nich inżynierowie, konstruktorzy i wykonawcy. Zwolennicy Chomeiniego byli fanatykami, ale nie byli głupi. Dobrze pamiętali los ambitnego projektu Saddama Husejna siłowni atomowej w Osirak rozbitej w pył kilkoma izraelskimi bombami. Atomowe plany szacha zostały zaniechane, a zachodnie wywiady
określiły budowę w Bushehr mianem „zdechłego psa". Przez kilka następnych lat szalała wojna, a potem nastał pokój. Nadal wydobywano ropę, ale szach miał rację - to nie mogło trwać wiecznie. W Iranie do władzy doszło pokolenie technokratów, którzy odkurzyli plany szacha. Związek Radziecki złożył ofertę sprzedaży odpowiedniej technologi na korzystnych warunkach. Opanowanie technologii jądrowej miało umocnić pozycję Iranu
wobec sąsiadów. Sprawdziło się to przecież w przypadku Izraela. Marzec 1991 Wyższa Szkoła Oficerska armi Iranu Młodzi kandydaci na oficerów stanowili elitę. Mogli oglądać na CNN przebieg wojny w Zatoce Perskiej i jej następstwa. Ci, którzy choć trochę znali angielski, tłumaczyli relacje telewizyjne na język farsi, ale nie było to właściwie konieczne - same zdjęcia miały dostateczną wymowę. Po ośmiu latach
prowadzonej przez Republikę Islamską krwawej, obliczonej na wyczerpanie przeciwnika wojny z Irakiem całkowite rozbicie znienawidzonej armii irackiej w ciągu czterech dni wywarło na Irań-czykach silne wrażenie. Każdy z młodych mężczyzn stracił kogoś bliskiego w walce z dywizjami Gwardii Rewolucyjnej Saddama, które właśnie przestały istnieć. Na upokorzenie wroga patrzyli z
mieszanymi uczuciami. To zwycięstwo powinno było być ich zwycięstwem. Tymczasem przypadło ono w udziale być może ich większemu wrogowi, wcielonemu diabłowi Ameryce. Młodzi oficerowie należeli do najzdolniejszych w swoim pokoleniu. Niewiele potrzebowali, żeby zadać sobie pytanie: „Jeśli Amerykanie zrobili to Irakijczykom, to co mogą zrobić nam"? Uważnie przysłuchiwali się wykładom
przedstawicieli Urzędu ds. Wiary. Zwycięstwo szatana zostało opłacone dochodami z ropy 339 okolicznych skorumpowanych szejkanatów. Bezbożni Sowieci zdradzili Amerykanom tajemnice systemu obrony Iraku. Prawdziwym powodem klęski Iraku było męczeństwo miliona wiernych Irańczyków, którzy skutecznie osłabili reżim Husejna. Po wieczornych modłach oficerowie zebrali się w
koszarach, do późna dyskutując. Nie pomagały rozkazy zgaszenia świateł - nikt nie mógł spać. Postanowili, że podejmą wszelkie możliwe wysiłki, aby zrozumieć przyczyny klęski Iraku. Przysięgli też, że nie dopuszczą, by podobny los kiedykolwiek spotkał ich ojczyznę. Podporucznik Gholam Hassanzadeh nie musiał długo czekać. Przed rewolucją studiował przez rok fizykę na Uniwersytecie Teherańskim. Mówił dobrze po angielsku
i biegle po arab-sku. Jego pierwszym zadaniem było przesłuchanie irackich techników nuklearnych, którzy zbiegli do Iranu samolotem, kiedy ich prototypowa siłownia jądrowa została obrócona w gruz przez amerykańskie pociski BGM-109 Tomahawk. Zadeklarowali, że będą odtąd wiernie służyć Republice Islamskiej. Technicy, wszyscy z co najmniej średnim wykształceniem, byli dobrymi muzułmanami i nie byli już wierni Saddamowi.
Cudem uszli przed Mukhabaratem - tajną policją, której Husejn na wszelki wypadek nakazał ich likwidację, żeby Amerykanie nie mogli się niczego od nich dowiedzieć. Gholam natychmiast polubił tych bezdomnych ludzi, przypadkowo i okrutnie oderwanych od rodzin i domów. Ich obecne warunki mieszkaniowe były nędzne, niewiele lepsze niż w więzieniu, ale Gholam wychował się w kulturze, gdzie gościnność była nie
tylko religijnym przykazaniem, lecz wręcz sztuką. Zrobił wszystko co mógł, aby złagodzić im gorycz wygnania. Odwdzięczyli mu się wieloma informacjami. Jego sprawozdania budziły coraz większe zainteresowanie wysokich urzędników państwowych. Szczególnie jedno z nich przyciągnęło ich uwagę. Zawierało plan budowy irańskiego potencjału nuklearnego. Gholam został szybko awansowany na kapitana, a potem na majora. Po
kilku latach objął funkcję kierownika tajnych laboratoriów, w których konstruowano pierwszą prawdziwie islamską bombę atomową. 8 sierpnia 2006 Hotel Międzynarodowy w Busher Było gorąco i duszno. Pomyślał z nadzieją, że może po zachodzie słońca trochę się ochłodzi, ale po chwili uświadomił sobie, że to przecież Zatoka Perska, a w dodatku sierpień. W oknie jak gdyby na złość
tkwił klimatyzator - skorodowany przez sól już od lat. Nienawidził tego miejsca prawie tak samo, jak miejscowa ludność nienawidziła jego. Był wrogiem, niewiernym i reprezentował wszystko co najgorsze - Zachód. Hans Ulrich, starszy inspektor IAEA Międzynarodowej Agencji Energi Atomowej, siedział 340 w uważanym za luksusowy hotelowym pokoju i marzył o alpejskich lodowcach
rodzinnej Szwajcarii. Następnego dnia miał zakończyć poważną czynność zakładania plomb na starannie zważone i zmierzone pręty paliwowe reaktora numer 1 radzieckiego WER440. Nie lubił pracować przy rosyjskim sprzęcie. Ten model był wprawdzie bezpieczniejszy niż grafitowe rupiecie z Czarnobyla, chłodzony wodą pod wysokim ciśnieniem, ale i tak był tandetny
i Ulrich prawie ze wstrętem myślał o nadchodzącym dniu. W ciągu kilku godzin przyjmie roczną dozwoloną dawkę promieniowania. Potem będzie musiał wrócić do dyrekcji IAEA w Wiedniu z kilkuset kilogramami swoich przyrządów pomiarowych z kraju, w którym każdy urzędnik, taksówkarz i dziecko na ulicy uważa go za szpiega. Zlany potem niechętnie sięgnął po poro, by kontynuować pisanie sprawozdania. Nie mógł używać
swojego przenośnego komputera, który przegrzany odmówił przed godziną posłuszeństwa. Nie bardzo ufał poplamionemu notatnikowi, ale nie miał wyboru. Napił się ciepłego soku pomarańczowego. Myślał o zaplombowanych skrzynkach z rdzeniami uranowymi, które widział w strzeżonych magazynach elektrowni. Był tu pół roku wcześniej, aby zatwierdzić wymianę paliwa w reaktorze numer 2 i wszystko
wskazywało na to, że zużyte rdzenie cały czas były przechowywane w elektrowni. Kiedy zapytał, dlaczego nie zostały wysłane do przetworzenia, odpowiedziano mu, że kilka ton złomu zatrzymano w oczekiwaniu na zużycie następnej partii i obie zostaną wysłane razem, żeby zaoszczędzić na transporcie. Mimo że ze ściśle technicznego punktu widzenia było to dopuszczałne, nie było to jednak zbyt rozsądne. Oceniał, że w skrzynkach może znajdować sie około
75 kg plutonu o jakości wystarczającej do produkcji broni jądrowej. Do chwili gdy skrzynki znajdą się w oficjalnym ośrodku przerobu, Republika Islamska będzie w posiadaniu materiału rozszczepialnego, z którego można wyprodukować co najmniej dwanaście głowic nuklearnych. 14 sierpnia 2006 USS Abraham Lincoln (CVN-72) w Zatoce Omańskiej Przynajmniej raz w tygodniu wysłużony F-14 wyposażony w gondolę
rozpoznawczą TARPS krążył nisko i powoli nad północną częścią Zatoki Perskiej w pobliżu granicy przestrzeni powietrznej Iranu. Gdyby na brzegu działo się coś nienormalnego, systemy rozpoznania fotograficznego i satelity NRO połączone z radarami natychmiast by to wychwyciły. Był to też doskonały trening dla lotników morskich i załóg samolotów zwiadowczych ES-3A Shadow, które z
uwagą śledziły widmo elektromagnetyczne w nadziei wyłapania nowej częstotliwości lub modulacji irańskich radarów. Dzięki wyjątkowo dobrym warunkom w tym tygodniu zdjęcia były doskonałej jakości. 341 Podporucznik Jeff Harris, analityk wywiadu współpracujący ze skrzydłem lotniskowca, przyglądał się z uwagą powiększeniom wykonanych ostatnio fotografii. Na
zdjęciach dwóch platform w Bushehr zobaczył coś dziwnego. Szybko otworzył nowe okno w komputerowej aplikacji i przyjrzał się trójwymiarowym obrazom typowych platform wiertniczych rozsianych po całej Zatoce Perskiej. Zaczął powoli je obracać i porównywać z dostarczonymi zdjęciami. Coś się nie zgadzało. Stalowe wsporniki w środkowej części każdej ze sfotografowanych platform wydały mu się zbyt lekkie, aby mogły utrzymać
ciężką strukturę urządzenia wiertniczego. Po chwili sięgnął do małego podręcznego sejfu, wprowadził szyfr, wyciągnął krążek CD-ROM i włożył go do czytnika. Sprawdzał po kolei różne fotografie, ale żadne z urządzeń zamontowanych na postawionych wcześniej platformach nie pasowało. Podejrzana konstrukcja odpowiadała jednak rozmiarami rosyjskiej wyrzutni wielogłowicowych pocisków pionowego startu SA-N-9. Zaokrąglone
wzmocnienia w narożnikach platform nie wyglądały na podstawy dla sprzętu wiertniczego, ale mogły służyć jako podstawy karabinów maszynowych CADS-1 lub wyrzutni pocisków rakietowych. Z kolei to, co wyglądało jak uchwyty rury odprowadzającej ropę z odwiertu, mogło równie dobrze służyć za podstawę chińskich pocisków rakietowych woda-woda CS-802. Podporucznik przetarł oczy i nalał sobie kawy, po czym zadzwonił do szefa. Cze-
kając na jego przyjazd, umocnił się w przekonaniu, że te platformy to tylko kamuflaż. Wyjął z sejfu pozostałe krążki CD-ROM i zaczął się zastanawiać. 22 sierpnia 2006 Siedziba główna Wojskowej Agencji Wywiadowczej, baza sił powietrznych Bolling pod Waszyngtonem W całym skomplikowanym labiryncie amerykańskich służb wywiadowczych trudno znaleźć więcej primadonn niż w
Komitecie Kontroli Przestrzegania Zakazu Rozprzestrzeniania Broni Jądrowej. Komitet oczywiście oficjalnie nigdy nie powstał. Fundusze na jego działalność były przemycane w postaci środków dla niepozornej komórki Departamentu Spraw Wewnętrznych, subsydiującej wydobycie uranu prowadzone przez pewien holding w Utah. Uczestnicy wtorkowych spotkań rekrutowali się z CIA,
różnych agencji gromadzenia danych fotograficznych, wszystkich czterech służb wojskowych, laboratoriów Departamentu Energii, instytucji naukowych i kierownictwa FBI. Brali w nich też udział analitycy z Departamentu Stanu. Wszyscy byli prześwietleni przez służby bezpieczeństwa i stanowili krąg najbardziej zaufanych ludzi. Starsi z nich byli „kremlologami" - fachowcami od zagadnień rosyjskich, cynicznymi i podejrzliwymi po
latach porażek w pojedynkach z KGB. Młodsi byli specjalistami od Dalekiego Wschodu i wielu z nich zrobiło karierę na interpretacji skąpych danych pochodzących z informacyjnej 342 czarnej dziury, jaką była Korea Północna. Na pierwszy rzut oka dziwna mogła się wydać nieobecność na tym spotkaniu specjalistów od spraw Bliskiego Wschodu, ale takie były ostatnio czasy. Po wojnie w Zatoce
Perskiej w 1991 roku okazało się, że Irak realizował kilka zaawansowanych programów produkcji broni jądrowej pod okiem kosztujących miliardy dolarów satelitów szpiegowskich. Była to jedna z większych porażek wywiadowczych ubiegłego stulecia i wniosek wyciągnięty z niej przez nowe pokolenie wywiadowców był prosty – lepiej trzymać się z dala od problemów związanych
z rozprzestrzenianiem broni jądrowej na Bliskim Wschodzie. Nie da się na tym zrobić kariery. Zresztą zajmują się tym Izraelczycy i są w tym lepsi. Łatwiej pozyskują źródła osobowe. Podobno też nie lubią, jak ktoś się miesza w ich sprawy. W ten wtorek pierwszy punkt spotkania stanowił referat dr. Roba Kennelly'ego, młodego inżyniera jądrowego z Narodowego Laboratorium Departamentu Energii w Oak Ridge. Mówił on o nowych metodach
laserowego rozdziału gazowych izotopów w celu ekstrakcji plutonu ze zużytego w reaktorze paliwa. Konwencjonalne metody otrzymywania materiału rozszczepialnego o jakości wystarczającej do produkcji broni wymagają budowy dużych, nie dających się ukryć kompleksów przemysłowych. Najnowsza techologia plazmowa wymaga jednak tylko zwykłego pomieszczenia labolatoryjnego i prace pro-
wadzone z jej wykorzystaniem mogą zostać z powodzeniem zamaskowane na terenie elektrowni atomowej. Jedynym śladem jej stosowania jest duży pobór energi przez baterie laserów. Kiedy mówca skończył, przewodniczący podziękował mu i dyskretnie wskazał drzwi. Inżynier nie miał przepustki upoważniającej do uczestnictwa w popołudniowej części spotkania. Jego słowa wywarły jednak spore wrażenie na uczestnikach narady.
Podczas przerwy na lunch podszedł do niego podpułkownik piechoty morskiej i zadał mu dużo pytań. 25 sierpnia 2006 Ambasada Rosji w Teheranie Oficjalnie Jurij Andrejewicz Rogów był attache ds naukowo-technicznych, ale w rzeczywistości podlegał szefowi SVR, rosyjskiej służby bezpieczeństwa, następczyni rozwiązanego KGB. Metody obu służb niewiele się różniły i SVR, podobnie jak KGB,
rygorystycznie selekcjonowała swoich agentów, poddając ich wszechstronnemu szkoleniu. Rogów posługiwał się biegle tureckim, farsi i arabskim, co ułatwiało mu życie w tym kapryśnym, podejrzliwym i często wrogim kraju. Przyglądając się ruinom Persepolis, zastanawiał się, jak doszło do tego, że Persowie stworzyli imponujące imperium i kulturę w czasach, gdy jego słowiańscy przodkowie żyli w słomianych szałasach i zajmowali się
łowiectwem oraz zbieractwem na bagnach Prypeci. 343 Podobnie jak KGB, SVR wymagała od swoich pracowników poświęcenia i wytrwałości. Agenci wywiadu pracowali więcej niż 8 godzin dziennie. Do licznych obowiązków Rogowa należało utrzymywanie kontaktów z około setką techników pracujących w elektrowni w Bushehr. Oficjalnie byli to niezależni podwykonawcy
zatrudnieni przez irańskie ministerstwo energii. Niektórzy mieli ukraińskie lub kazachskie paszporty, ale ponieważ umowa została zawarta między Rosją i Iranem, ten ostatni spodziewał się, że wszystkimi sprawami pracowników zajmie się Rosja. Zgodnie z warunkami umowy nie było wśród nich ani jednej kobiety. Kilka razy w roku brygadziści przylatywali do Teheranu na spotkania z Rogowem. Była to też dobra okazja do omówienia
planu ewakuacji na wypadek niekontrolowanego rozwoju wydarzeń. Rogów miał cenne znajomości w Bahrajnie i Dubaju, skąd mógł na wypadek pogotowia otrzymać do dyspozycji flotyllę małych motorówek, na co dzień używanych do lukratywnego przemytu. Lew Dawidowicz Telfian był rodowitym Ormianinem, ale miał liczną kilkupokoleniową rodzinę w Noworosyjsku, a poza tym sam był obywatelem rosyjskim.
Pracował w elektrowni jako kierownik ds szkolenia, co ułatwiało mu poruszanie się i nawiązywanie kontaktów z pracownikami. Był jednym z najlepszych informatorów Rogowa. Niestety, tym razem nie miał nic nowego do powiedzenia, nic ciekawego na temat najbardziej ostatnio interesujący SVR działalności Chińczyków i Koreańczyków, którzy zajmowali silnie strzeżone kompleksy przyległe do baz wojskowych sąsiadujących
z elektrownią. Powoli pijąc herbatę, Rogów przeglądał raport. Nic w nim nie było. A może było? Zdecydował wysłać do kierownictwa SVR depeszę „Tylko oczy". Niech sami zadecydują. 5 września 2006 Fabryka samochodów numer 3 podległa irańskiemu ministerstwu przemysłu maszynowego, okolice Bandar al Abbas Wendy Kwan siedziała w niewygodnej pozycji w foyer gabinetu dyrektora
najnowocześniejszej w Iranie fabryki samochodów i ostrożnie sączyła herbatę. Należała do grona najlepszych korespondentów zagranicznych CNN i zaraz miała przeprowadzić wywiad z ministrem przemysłu maszynowego i dyrektorem fabryki. Amerykańskie embargo handlowe nałożone na Iran w latach dziewięćdziesiątych podczas prezydentury Clintona było dla Irańczyków zapewne niełatwe do zniesienia, ale ich odpowiedź na nie
zaskoczyła zachodnich obserwatorów. Irańczycy nie tylko nie poddali się losowi, ale zapoczątkowali skromny na razie program uprzemysłowienia kraju i poczynili w ostatnich latach imponujące postępy. Fabryka numer 3 była zakładem wzorcowym, 344 zorganizowanym zgodnie z japońską koncepcją „elastycznej produkcji" mogła produkować samochody, ciągniki i inny ciężki sprzęt. Mogła też wytwarzać
wozy bojowe. Chociaż Wendy Kwan zajmowała się ostatnio wiadomościami finansowymi, miała doświadczenie jako korespondent zagraniczny, i to na Dalekim Wschodzie, bo tam zaczęła swoją dziennikarską karierę przed piętnastoma laty. Dużo wiedziała o sprzęcie wojskowym. Wywiad poszedł gładko. Zbyt gładko. Obaj mężczyźni i ich asystenci (ochroniarze?)
byli bardzo mili. Wprawiło to dziennikarkę w zakłopotanie. To nie miało być spotkanie na Wall Street. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli któremuś z nich coś się nie spodoba, może się to dla niej źle skończyć. Nie było jednak żadnych zgrzytów. Po wywiadzie gospodarze oprowadzili ją po halach produkcyjnych, które wywarły na niej duże wrażenie. Technologia stała na wysokim poziomie. Irańczycy zawarli z Rosjanami wiele
korzystnych umów handlowych. Otrzymali nie tylko kapitał na rozpoczęcie inwestycji, ale zapewnili sobie ciągły dopływ nowego sprzętu na z góry określonych warunkach. Wokoło widać było nowoczesne roboty i komputery. Powiedziano jej, że są one podłączone do komputera centralnego, w którym zgromadzono kompletne dane o wszystkich produkowanych urządzeniach. Przechodząc przez wydział projektowania, zauważyła, że
wszystkie drzwi są wyposażone w zamki cyfrowe, a strażnik w cywilu sprawdza przepustki wchodzących. Coś takiego w fabryce samochodów? Kiedy kończyła filmowanie relacji z wizyty, zauważyła kątem oka coś, co zmroziło na chwilę krew w jej żyłach. Zmusiła się, aby nie patrzeć w tym kierunku, skończyła kręcenie zdjęć i nakazała grupie produkcyjnej zwinięcie sprzętu i wyjazd na lotnisko. Dopiero wieczorem, po przylocie do Bahrajnu
wróciła myślą do wcześniejszych wydarzeń. Po raz pierwszy ujrzała go przed dziesięcioma laty. Profesor Kim Ha Soon był wówczas najlepszym fizykiem w Korei Północnej i prowadził zaniechany obecnie program badań nad bronią jądrową. To on przewodził delegacji, która po zakończeniu zimnej wojny wynegocjowała dostawy żywności i energii dla jego kraju w zamian za rezygnację
z kontynuacji programu. Wendy relacjonowała te rozmowy dla CNN. Trudno jej było zapomnieć psychozę, która mogła doprowadzić do wojny na Półwyspie Koreańskim w 1994 i 1995 roku. Wtedy właśnie zobaczyła go po raz pierwszy i usłyszała w centrum prasowym plotki na jego temat. Nie tylko był kierownikiem programu wzbogacania uranu, ale podobno wymyślił też sposób jego zakamuflowania na następne lata. Teraz człowiek
ten był gościem w irańskiej fabryce samochodów i wychodził w towarzystwie dyrektora ze strefy bezpieczeństwa. Wendy postanowiła wrócić do domu okrężną drogą, przez Waszyngton. Spotkała się tam ze swoją koleżanką ze studiów w Georgetown University, 345 która była teraz majorem w siłach lądowych i pracowała w Agencji Obrony Nuklearnej w Fort Belvoir. Zabrała ze sobą taśmę
ze swojej wizyty w Iranie. Pomyślała, że być może ktoś będzie mógł zrobić z niej lepszy użytek. 15 września 2006 Ministerstwo przemysłu maszynowego w Teheranie Minister siedział w fotelu z wysokim oparciem i przeglądał grubą teczkę z nadrukiem Maszyny specjalne Bushehr. Wyglądało na to, że tajemnica została jak dotąd zachowana. Do zakończenia realizacji projektu pozostały jeszcze tylko trzy miesiące
i nic nie budziło niepokoju ministra. Wywiad z CNN poszedł gładko. Pokazał tylko to, co uznał za stosowne i był z siebie bardzo zadowolony. Dziennikarze zobaczyli ministerstwo kierujące programem uprzemysłowienia ambitnego kraju, który usiłuje sobie poradzić z niesprawiedliwym embargiem. On sam był bardzo niepozorny. Skończył studia mechaniczne we Francji i jego brak powiązań z wojskiem sprawiał, że CIA niewiele o nim
wiedziała. Nigdy nie był politycznie zaangażowany i powszechnie uważano go za nudnego. Był idealnym kandydatem na kierownika programu badań jądrowych. Zabezpieczenie programu zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Studenci ostatnich lat na kilku uniwersytetach opublikowali referaty na tematy związane z fizyką jądrową, podpisując je nazwiskami czołowych naukowców z tej dziedziny, aby
zachodni specjaliści nie zauważyli nagłego zniknięcia swoich kolegów po fachu. Było to zresztą ograniczone przedsięwzięcie i realizowano je w dwóch tylko zakładach – w Bushehr i Bandar al Abbas, które znajdowały się na wybrzeżu około 500 km na południowy-zachód. Dzięki nowej laserowo-plazmowej technice rozdziału izotopów i centralnej bazie komputerowej w programie uczestniczyło tylko 250 osób.
Teczka na biurku zawierała grafik zadań na trzy ostatnie miesiące pierwszego etapu produkcji -jego owocem miało być dwanaście głowic o nominalnej mocy 50 kiloton każda, wykorzystujących technologię implozji plutonu. Sześć miało zostać umieszczonych na rakietach balistycznych średniego zasięgu (IRBM), pozostałe zaś na rosyjskich samosterujących pociskach dalekiego zasięgu AS-19, mających znaleźć się na irańskich
myśliwcach bombardujących SU-24. Powinny one stanowić przez jakiś czas wystarczający straszak na Amerykanów i ich arabskich pachołków. Tymczasem ministerstwo będzie pracować nad projektami broni nuklearnej z prawdziwego zdarzenia. Upłynęło już sporo czasu. Przed piętnastoma laty wpadły mu w ręce referaty i opracowania autorstwa jego dobrego przyjaciela Gholama Hassanzadeha, obecnie
pułkownika. Poszedł z nimi do swojego starego znajomego w ministerstwie obrony i zaproponował rozpoczęcie ściśle tajnego programu budowy głowic jądrowych i środków 346 ich przenoszenia. Przewidywał, że zajmie to wiele czasu, ale też da konkretne rezultaty. Ministerstwo obrony powierzyło mu nadzór nad przemysłową stroną projektu. Pułkownik Hassanzadeh zajął się sprawami
bezpieczeństwa. W ten sposób obaj stali się najważniejszymi ludźmi w Iranie. Projekt był prawie na ukończeniu. Spojrzał z satysfakcją na plany produkcji i jeszcze raz pomyślał o harmonogramie na najbliższe miesiące. Końcowy montaż głowic miał się odbyć pod koniec roku, kiedy uwagę Amerykanów bardziej pochłaniają finały rozgrywek ligi futbolowej niż nawet ich własny Bóg. W ostatnim tygodniu
listopada elementy głowic miały zostać przewiezione z fabryki samochodów numer 3 do elektrowni jądrowej w Bushehr, gdzie dokonywano ekstrakcji plutonu z rdzeni paliwowych reaktorów. W wigilię Bożego Narodzenia rozpocznie się trwający siedem dni montaż głowic w Bushehr. Po złożeniu zostaną przewiezione z powrotem do fabryki samochodów, gdzie połączy się je z pociskami IRBM i AS-
19 i natychmiast przekaże jednostkom, które odpowiednio nimi zadysponują. Kiedy pociski będą gotowe do użycia, Iran oficjalnie ogłosi swój nowy status mocarstwa atomowego i oświadczy, że nie będzie dłużej podporządkowywać się niesprawiedliwym traktatom i porozumieniom narzuconym przez państwa zachodnie. Od tej chwili Iran stanie się superpotęgą. Naród irański znowu będzie sam stanowił o swoim losie i przepędzi
wtrącających się w jego sprawy intruzów. 26 września 2006 Ambasada Rosji w Teheranie Jurij Andrejewicz Rogów siedział w swoim biurze. Krążek CD-ROM, który trzymał w ręku, niemal go parzył. Mógłby równie dobrze ściskać pakiet z plutonem. Dysk zawierał kopie dokumentów, które przeglądał poprzedniego dnia irański minister przemysłu maszynowego i został przemycony z
Bushehr jako płyta kompaktowa z ormiańską muzyką ludową. Oprócz muzyki ludowej było na nim nagranie nie całkiem muzyczne. Został przekazany Telfianowi przez jednego z pakistańskich techników w fabrycznej kafejce. Na początku Telfian nie wiedział o co chodzi, kiedy jednak odczytał dysk na swoim przenośnym komputerze, zrozumiał. Za pomocą specjalnego szyfru zawiadomił o wszystkim ambasadę, która zleciła mu
stawienie się „w ważnej sprawie rodzinnej". Przekazał krążek Rogowowi, po czym wrócił do Bushehr, żeby pilnować odważnego Pakistańczyka. Teraz Rogów musiał jakoś dostarczyć dysk do kierownictwa SVR w Moskwie. Był na to tylko jeden sposób. Rogów zarezerwował w Aerofłocie bilet na lot za dwa dni, żeby uniknąć podejrzanego pośpiechu. 347
30 września 2006 Dowództwo Wojskowej Agencji Wywiadowczej w bazie sił powietrznych Bolling pod Waszyngtonem Przewodniczący Komitetu Kontroli Przestrzegania Zakazu Rozprzestrzeniania Broni Jądrowej przywołał zebranych do porządku, po czym szybko streścił informacje, które otrzymał rano od Rosjan. Po połączeniu ich z fragmentarycznymi danymi, które zebrano
wcześniej, wszyscy zdali sobie jasno sprawę z aspiracji Iranu, który zamierzał wstąpić do klubu potęg atomowych. Dokumenty szczegółowo opisywały starannie opracowany plan maskowania programu. Irańczycy płacili za zdjęcia wykonywane codziennie przez komercyjny system fotografi satelitarnej, które z dokładnością do jednego metra pokazywały rejony, gdzie znajdowały się wszystkie zachodnie bazy, skąd mogły wyruszyć
do akcji siły specjalne. Na liście znajdowały się tak ważne bazy jak Fort Bragg w Północnej Karolinie, Hurlbert Field na Florydzie, centrum szkoleniowe drużyn SEAL w Co-ronado w Kalifornii, a nawet garnizony brytyjskich sił SAS i niemieckiej jednostki GSG-9. Plan zakładał infiltrację terenów sąsiadujących z bazami przez irańskich emigrantów - z reguły prowadzili pizzerie i pralnie chemiczne. Agenci utrzymywali stary kontakt z krajem za
pośrednictwem poczty elektronicznej, przesyłając tą drogą szyfrowane raporty. System ten był prawie doskonały, bo o aresztowaniu jednego z agentów dowiedzieliby się zaraz Irańczycy. W rezultacie siły, które mogły zostać użyte do przerwania irańskiego programu jądrowego, były obserwowane przez Irańczyków i nie mogły działać z zaskoczenia. Najgorsze było to, że za tę sytuację nie można było obwiniać wywiadu. Próba
puszczenia w niepamięć dawnych animozji i nawiązania współpracy z długoletnimi wrogami nie wyszła Amerykanom na dobre. Plan Irańczyków, przemyślany i cierpliwie realizowany, paraliżował ich poczynania. Zebrani na odprawie funkcjonariusze jasno sobie uświadomili, że jeśli szybko nie podejmą radykalnych działań, równowaga sił na Bliskim Wschodzie zostanie zachwiana. Ponurą ciszę przerwał pułkownik piechoty morskiej.
Zauważył, że na irańskiej liście obserwowanych baz nie ma ani jednej należącej do Marinę Corps. 5 października 2006 Dowództwo Floty Piechoty Morskiej na Atlantyku Baza marynarki wojennej Norfolk w Wirginii Dr Kennelly i porucznik Harris zastanawiali się, po co zostali wezwani do sali konferencyjnej Dowództwa Floty Piechoty Morskiej na Atlantyku (FMFLANT). Świeciło
słońce, nie było już parno ani gorąco i można było wyczuć nadchodzącą jesień. W sali znajdowali się już oficerowie marynarki, piechoty i sił powietrznych, przeważnie pułkownicy 348 i kapitanowie. Punktualnie o godzinie 8.00 generał brygady, który pełnił funkcję zastępcy komendanta FMFLANT, wstał i podszedł do podium. Włączył rzutnik przezroczy i przemówił do zebranych:
- Panie i Panowie, mamy oto sposobność wykazania się... Wszyscy niespokojnie poruszyli się w fotelach, bo wiedzieli, co to znaczy. Podczas omawiania sytuacji w Bushehr i Bandar al Abbas można było wyczuć rosnące w sali napięcie. Kennelly zastanawiał się, czy atmosfera w roku 1949, kiedy Rosjanie przeprowadzili swoją pierwszą próbę z bombą atomową, była podobna do obecnej. Jeśli w grę nie wchodziła jakaś
pomyłka, wszystko wskazywało na to, że za jakieś trzy miesiące narodzi się kolejne mocarstwo atomowe. Świadomość, że przyczynił się do tego odkrycia, odebrała Kennelly'emu dobry nastrój. Kolejne słowa generała jeszcze bardziej zdumiały zebranych: - Waszym zadaniem, Panie i Panowie, jest zablokowanie tego programu i dostarczenie niezbitych dowodów intencji Iranu. Przerzucił swoje notatki; wszyscy
oficerowie z zawziętą determinacją coś gryzmolili. Pierwszy odezwał się pułkownik piechoty morskiej: - Panie generale, jeśli dobrze rozumiem, 22. MEU (SOC) będzie jedyną jednostką w rejonie Zatoki Perskiej... Nie czekał długo na odpowiedź. - Tak, panie pułkowniku. Zmienicie 31. MEU (SOC) według planu. Dobrze się do tego przygotujcie, jak wcześniej ustaliliśmy. Nie możemy wywołać
niepotrzebnego zamieszania w tym regionie. Zadanie ma zostać wykonane tak, żeby nikt nie odkrył współudziału Arabi Saudyjskiej i innych naszych sprzymierzeńców. Prezydent, Kongres i Kolegium Szefów Połączonych Sztabów mają w tej kwestii takie samo zdanie. Czy są jakieś pytania? - Jaka będzie nazwa operacji? Generał uśmiechnął się.
- W latach dziewięćdziesiątych analitycy wywiadu nazywali ten kompleks Dead Dog [Zdechłypies]. My go nazwiemy Chilfy Dog [Ostry pies]. Po długiej ciszy pułkownik odpowiedział: - Semper fi, panie generale. 1 listopada 2006 USS Bataan (LHD-5) u wybrzeży Północnej Karoliny - Panie i Panowie, jest to nasza ostatnia odprawa przed ostateczną próbą. Czy wszystko jest jasne?
Pułkownik Mikę Newman kończył omawianie przezroczy. Młody kapitan dowodzący kompanią „Charlie" odparł: 349 - Tak. Ostatnim razem wykonaliśmy zadanie w przewidzianym czasie, ale ponoć szwankowała nasza organizacja i współdziałanie... - Tak, Jimmy. Nie twierdzę, że zrobiliście coś źle. Chciałbym jednak, abyście się
sprawniej ruszali. Tak czy owak w końcu nas zauważą i nic na to nie poradzimy. Mimo to pragnąłbym, aby stało się to możliwie najpóźniej i żeby siły dywersyjne jak najdłużej ściągały na siebie uwagę tego batalionu na północ od drogi dojazdowej. Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się półgębkiem. - Dobrze by się stało, gdyby tamci byli całkowicie zaabsorbowani obroną swoich koszar i nie zainteresowali się kilkoma
facetami w czarnych kombinezonach skoczków. Na zakończenie pułkownik dodał: - Przećwiczmy to jeszcze raz i tym razem naprawdę się przyłóżcie! Ostatnia próba wypadła prawie perfekcyjnie i pułkownik Newman oraz specjaliści z SOTG wyglądali na zadowolonych. Po zakończeniu tej części szkolenia i omówieniu planu zniszczenia platform jednostka będzie gotowa do akcji na początku grudnia.
4 grudnia 2006 Warsztat montażu głowic w Bushehr Minister przemysłu maszynowego z satysfakcją rozejrzał się wokoło. Montaż dwunastu głowic dobiegał końca. Przewiezienie elementów z fabryki samochodów odbyło się bez incydentów i ostatnia faza ekstrakcji plutonu rozpoczęła się planowo. Za trzy tygodnie głowice zostaną całkowicie złożone i ani niewierni, ani nikt inny nie będą mogli już nic wskórać. Minister otrzymał rano
raport wywiadowczy od swojego asystenta z ministerstwa. Młodzieniec był zdolny, a w dodatku zbierając dane szpiegowskie nie popełniał niczego nielegalnego. Fotografie o rozdzielczości 1 metra zostały nabyte od kilku firm francuskich, które wykonywały je dla Chin, a dane o ruchach wojsk były dostępne w Internecie i nie ustępowały jakością materiałom dostępnym większości
analityków wywiadu. W nieprzyjacielskch bazach, gdzie stacjonowały siły specjalne, panował spokój. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na konsekwentnie malejącą aktywność militarną Stanów Zjednoczonych i ich sprzymierzeńców. Nawet amerykańskie siły powietrzne, które do tej pory chełpliwie reklamowały się jako „operujące globalnie",
redukowały kadry i sprzęt. Jedynym godnym uwagi wydarzeniem w przyszłym miesiącu będzie zmiana dwóch stale stacjonujących w Zatoce Perskiej jednostek piechoty morskiej. Nie ma potrzeby tym się martwić - to tylko jeden batalion i kilka jednostek osłonowych na 350 pokładach trzech okrętów. Grupa bojowa lotniskowca USS Constel ation (CV-64) działa w Zatoce Arabskiej i nie zamierza w
tym rejsie wpłynąć do Zatoki Perskiej. Musi się udać. 7 grudnia 2006 Onslow Beach i Camp Lejeune w Północnej Karolinie W dniu rozpoczęcia rejsu kapitan Bill Hansen musiał uporać się z dwoma problemami - pożegnać się z żoną i córką oraz załadować na USS Trenton (LPD-14) kompanię piętnastu pływających transporterów opancerzonych, za którą był odpowiedzialny. Spotkał go niewątpliwy zaszczyt dowodzenia pierwszym
oddziałem AAAV biorącym udział w rejsie szkoleniowym. Znał prawdziwą przyczynę tego wyróżnienia. W odróżnieniu od innych, którzy tylko wypróbowywali nową broń i sprzęt podczas rejsów, wiedział, że za kilka tygodni poprowadzi swoją jednostkę do boju. Jak dotąd pojazdy dobrze spisywały się w próbach terenowych; towarzyszyło im zresztą czterech techników, których jedynym zadaniem miało być
dbanie o ich sprawność. Głośny warkot turbośmigieł wyrwał kapitana z zamyślenia. Kiedy spojrzał w górę, zobaczył pułkownik Colleen Taskins kierującą swojego MV-22B na północ. Za nią podążały trzy inne ospreye z 263. HMM. Za 15 minut wylądują na pokładzie Bataana. Myśląc o pani pułkownik, kapitan uśmiechnął się -musiała poradzić sobie z tym samym kłopotem co on. Mimo że ospreye
zostały wprowadzone do służby przed kilkoma laty, nie przeszły jeszcze chrztu bojowego. Pułkownik Taskins była pierwszą kobietą, której powierzono dowództwo jednostki powietrz-no-desantowej piechoty morskiej. Kapitan nie widział w tym nic dziwnego - ta atrakcyjna kobieta nie była wcale gorsza od mężczyzn. Wiedział też, że jeśli coś w Bushehr pójdzie nie tak jak trzeba, ona pierwsza przyjdzie im
z pomocą. Wzdrygnąwszy się na myśl o tym, wszedł do transportera i kazał kierowcy ruszyć. 15 grudnia 2006 Centrum kontroli reaktora w Bushehr Lew Dawidowicz Telfian był podenerwowany. Kilka dni wcześniej widział się z Rogowem, który przyjechał do fabryki z ambasady w Teheranie. Wizytę zorganizowali Irańczycy - było to jedno z wielu spotkań, dzięki którym urzędnicy
ambasady utrzymywali kontakt z pracującymi na kontraktach Rosjanami. Poszli w kierunku plaży, aby znaleźć się w bezpiecznej odległości od irańskich uszu. Rogów ostrzegł go, że „coś" może się wydarzyć i że może to być nawet „to najgorsze", po czym wrócił do Teheranu. Od tamtej pory Telfian stale nosił przy sobie podstawowe przybory osobiste komputer, paszport, 351
gotówkę, skarpetki, bieliznę i szczoteczkę do zębów. Strażnikom w fabryce wytłumaczył, że musi pracować po godzinach, co zresztą było prawdą. Był teraz kierownikiem nocnej zmiany. Miało tak pozostać aż do Nowego Roku, kiedy wszyscy cudzoziemcy pójdą na zaproponowany im przez Irańczyków trzymiesięczny płatny urlop. Bardzo go potrzebował. Mimo że wychował się w byłym Związku Radzieckim i umiał zachować zimną krew w
trudnych sytuacjach, stres wyraźnie wycisnął na nim swoje piętno. Ze zdziwieniem zauważył, że po sześciu miesiącach pracy z maksymalną mocą oba reaktory pracowały teraz z wydajnością zaledwie 66%. Wiedział, że ma to związek z krążkiem CD-ROM, który dostał od Pakistańczyka. Wiedział też, że szykuje się coś niedobrego. Zastanawiał się, czy wyjdzie z tego żywy. 17 grudnia 2006 Gabinet Owalny w 1
Uroczyste zapalenie lampek na choince odbyło się zgodnie z planem i dziennikarze już głośno zastanawiali się nad treścią orędzia noworocznego. Prezydentowi nie dawano szans na reelekcję, ale w ostatniej chwili szala przechyliła się na jego stronę. Wyborcy ostatnio bardzo wysoko cenili wartości moralne i jego rywal - senator z Waszyngtonu, mający skłonności do łapówkarstwa i cudzołóstwa, nie zdobył uznania społeczeństwa.
Spoglądając z balkonu w stronę parku, prezydent zastanawiał się, czy gra była warta świeczki. Podobnie jak wielu jego poprzedników, prowadzenie polityki zagranicznej powierzył innym, a sam zmagał się z deficytem budżetowym i niesfornym Kongresem. W rezultacie wyraził zgodę na operację, którą jego doradcy uważali za ryzykowną. Być może trzeba było porażki, aby w końcu poświęcił uwagę wydarzeniom na świecie; jeśli
tak, właśnienadarzała się ostatnia do tego okazja. Przyrzekł sobie, że jeśli operacja Chil y Dog dojdzie do skutku, dokona poważnych zmian w radzie bezpieczeństwa i Departamencie Stanu i wszystko zacznie od nowa. Powoli wysączył whisky z kieliszka, głęboko odetchnął i jeszcze raz spojrzał w stronę miasta zastanawiając się, czy Bóg wysłuchuje ludzi politycznie przegranych
28 grudnia 2006 , godzina 0.00Pokład hangarowy USS Bataan (LHD-5), około 40 mil morskich na południowyzachód od Bushehr Nadszedł czas działania i pułkownik Mikę Newman był bardzo podekscytowany. Od początku swojej kariery ten chudzie-lec z Wisconsin marzył o pokierowaniu marines w ważnej misji bojowej i teraz miał okazję zrealizować swoje marzenie. To tutaj, stojąc za konsolą w LFOC na drugim pokładzie
Bataana weźmie udział w akcji. Z podniecenia nie 352
mógł jeść. Po raz pierwszy nie będzie na pierwszej linii i czuł się z tego powodu nieswojo. Przekonywał siebie, że nie powinien tak się czuć -czasy wyczynów Johna Howarda na
moście Pegaza w 1944 roku i Dana Shamrona w 1976 roku w Entebbe bezpowrotnie minęły. Obecne metody walki i koordynacji wymagały precyzyjnych elektronicznych narzędzi działających w cyberprzestrzeni Plan ataku na irański kompleks nuklearny w Bushehr. Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher
W hangarze pięciuset marines dokonywało ostatecznego przeglądu broni i sprzętu. W mdłej żółtawej poświacie lamp sodowych otaczająca ich przestrzeń wyglądała surrealistycznie. Pułkownik Newman krążył między swoimi żołnierzami, witającymi go przytłumionymi
okrzykami, patrząc jak malują twarze farbą maskującą. Przy windzie stała najważniejsza grupa dziennikarze i obserwatorzy. Dużo dyskutowano nad dopuszczeniem ich do akcji, w końcu jednak przeważył argument o konieczności właściwego poinformowania światowej opinii publicznej. Dr Kennelly z Oak Ridge rozmawiał z Hansem Ulrichem z IAEA. Pułkownik uśmiechnął się na myśl, że właśnie te
dwa mole książkowe dały im znać o tym, co się święci w Bushehr. Ubrani w pustynne kombinezony naukowcy sprawiali wrażenie skrępowanych. Wendy Kwan ze swoją grupą reporterską z CNN gawędziła z reporterami oddelegowanymi przez Departament Obrony, którzy mieli filmować przebieg wydarzeń w celach dokumentalnych. Zaproponowano jej wzięcie udziału w operacji w nagrodę za dostrzeżenie profesora Kim Ha Soona w fabryce
samochodów. Będzie mogła zobaczyć dalszy ciąg tej historii. Pułkownik Newman uśmiechnął się ponuro na myśl, że dziennikarka na pewno dostanie jakąś nagrodę - jeśli przeżyje. Nieoczekiwanie dowódca Bataana, kapitan Fred Rainbow po staroświecku zatrąbił na rogu, po czym odegrano hymn piechoty morskiej. Żołnierze wyprężyli się w pozycji na baczność i zaśpiewali. Pułkownik
Newman z trudem zapanował nad sobą zastanawiając się, ilu z nich napisze nazajutrz listy do domu. Poszedł do LFOC i zasiadł przy konsoli. Z bezruchu wyrwał go gwałtownie postawiony przed nim kubek kawy z dodatkiem kakao. Przyniósł go podporucznik Jeff 353 Harris, przeniesiony do jego oddziału wywiadowczego po odkryciu dwóch platform
wojskowych w okolicach Bushehr. - Czas na show, pułkowniku powiedział młody oficer z melancholijnym uśmiechem na ustach i przysiadł się do Newmana jego zadaniem miała być analiza danych z bezzałogowych maszyn UAY które właśnie wystartowały z pokładu USS Trenton (LPD-14). Ogłoszenie stanu pełnej gotowości bojowej na dobre wyrwało Newmana z zamyślenia. Modlił się po cichu, widząc na monitorach swoich marines
wchodzących na pokłady śmigłowców. Po dziesięciu minutach odlecieli w nieprzeniknioną ciemność nocy. 28 grudnia 2006, godzina 2.00 Platforma numer 2,10 mil morskich na zachód od Bushehr Oficer dyżurny paltformy pochylał się wraz operatorem radaru nad konsolą instrumentu pokazującego formację okrętów na południu. Aktywność wroga - sporadyczne starty i lądowania śmigłowców oraz
harrierów - nie odbiegała od normy; Amerykanie lubili latać w nocy, jak nietoperze. Czujniki silnie uzbrojonej platformy nie sygnalizowały niczego podejrzanego. Oficer zatelefonował do centrum bezpieczeństwa w Bushehr. Połączenie światłowodowe między lotniskiem w Bushehr a lądem gwarantowało pewność transmisji nieosiągalną dla tradycyjnych połączeń radiowych, podatnych na zagłuszanie i podsłuch.
Kiedy skończył swój cogodzinny raport, podszedł do czajnika, aby nalać sobie doskonałej perskiej herbaty. Nie było mu dane jej wypić. Dokładnie o godzinie 2.01 samolot AV8B Plus Harrier II z 231. VMA wystrzelił cztery szybkie pociski antyradiacyjne AGM-88 HARM (High Speed AntiRadiation Missiles). Ich głowice wybuchły niemal jednocześnie kilkadziesiąt metrów nad platformą,
rozpryskując wokoło tysiące przebijających pancerze wolframowych odłamków, które zniszczyły anteny i osłonę broni. W niecałą minutę później czterej żołnierze z drużyny SEAL płynący na okręcie zwiadowczym przecięli kabel światłowodowy i wystrzelili sygnał świetlny dla MV22B. O godzinie 2.04 ponad dwudziestu marines z 22. MEU (SOC) spuściło się po linach na platformę i obezwładniło siedmiu Irańczyków, którzy przeżyli atak
rakietowy. Zostali oni pojmani, załadowani do ospreya i przetransportowani na pokład Bataana. Jednocześnie podobne sceny rozgrywały się na drugiej platformie, kilka kilometrów bardziej na południe. Zewnętrzna linia obrony Bushehr przestała istnieć, a Irańczycy nic jeszcze o tym nie wiedzieli. Za kilka minut nie będzie to już miało dla nich znaczenia. 354
28 grudnia 2006, godzina 2.05 Droga dojazdowa z Bushehr do elektrowni Pluton zwiadowczy już od dwóch dni przebywał w rejonie planowanej akcji i regularnie meldował o rozwoju wydarzeń pułkownikowi Newmanowi dyżurującemu w LFOC. Marines właśnie przerwali łączność telefoniczną z elektrownią i przygotowywali się do wysadzenia w powietrze drogi dojazdowej na wypadek, gdyby komuś przyszło do
głowy wezwać posiłki. Mieli do dyspozycji pociski przeciwczołgowe Javelin, które rozerwałyby na strzępy każdego, kto stawiłby opór. Należeli do jednego z dwóch plutonów blokujących drogi dojazdowe do Bushehr; dowodzący tymi oddziałami sierżanci modlili się, aby ewakuacja przebiegła planowo. Inaczej czekał ich długi spacer do Pakistanu. 28 grudnia 2006, godzina 2.05 Lotnisko w Bushehr
Przerwanie łączności zostało natychmiast zauważone przez ochronę lotniska. Podobnie jak wszystkie służby tego rodzaju na świecie, grupa dyżurna natychmiast powiadomiła sekcję techniczną, po czym jej członkowie zaparzyli sobie herbatę, żeby nie zasnąć. Nad ich głowami cztery „niewidzialne" bombowce B-2A z 509. Skrzydła z bazy Whitman w Missouri zajęły pozycje wyjściowe do ataku. Samoloty wyruszyły z bazy
Anderson na Guam i pobrały w powietrzu paliwo, dostarczone im przez KC-10A Extender z Diego Garcia. O godzinie 2.07 zrzuciły szesnaście kierowanych bomb GBU-29 JDAM (Joint Direct Attack Mu-nitions). Każda z nich była sterowana przez odbiornik GPS i miała uderzyć w cel z dokładnością do 5 metrów. Najważniejsze obiekty zostały zbombardowane dwukrotnie, pozostałe zaś tylko raz. Pierwsze z ważących po 900 kg
głowic uderzyły zgodnie z planem w zbrojony beton centrum bezpieczeństwa. W ciągu 30 sekund centrum dowodzenia, poczta, centrala telefoniczna, pasy startowe, wzmocnione bunkry z samolotami MIG29 i inne obiekty w sąsiedztwie Bushehr zostały unieszkodliwione. Po dwóch minutach nadleciało osiem maszyn B-1B Lancer z 7. Skrzydła z bazy Dyess w Teksasie, które również wystartowały z bazy Anderson na Guam
i podobnie jak B-2 uzupełniły paliwo w powietrzu. Ich celem były dwa bataliony stacjonujące w barakach przyległych do lotniska. Każda z nich odpaliła dwanaście pocisków AGM154 spoza irańskiej przestrzeni powietrznej. Po dwuminutowym locie ślizgowym 96 pocisków kierowanych przez zainstalowane w nich odbiorniki GPS zwolniło małe bomby BLU-97/B CEM (Combined Effect Muni-tions).
Nalot dywanowy pokrył kilkadziesiąt hektarów obszaru zajmowanego przez wojsko i parkingi. Jego skutki mogły przerazić każdego. W ciągu 355 dwóch minut po pierwszym nalocie B-2 Irańczycy w popłochu założyli buty, chwycili za broń i wybiegli z koszar tylko po to, aby natychmiast zginąć od wybuchów bomb kasetowych. Po kilku minutach garnizon w Bushehr nie mógł już się bronić. O obronie
położonej na południu elektrowni też nie było już mowy. 28 grudnia 2006, godzina 2.10 Bagna Ra's-e Hhalileh na południowy wschód od elektrowni w Bushehr Kapitan Hansen ze swoimi piętnastoma transporterami AAAV pokonywał bagna na południe od elektrowni. Po opuszczeniu oddalonego o 25 mil morskich Trentona dopiero co dotarł do brzegu. Hansen zauważył już błyski wybuchów bomb w Bushehr i czekał na
sygnał radiowy do rozpoczęcia frontalnego ataku swojej pancernej kawalerii. Nic podobnego nie wydarzyło się od czasu, gdy „Grupa orła" z 2. Pułku Kawalerii Pancernej uderzyła na brygadę iracką w bitwie pod 73 Easting w 1991 roku. Miał nadzieję, że nie prowadzi swoich chłopców na rzeź. Strzelcy wyborowi z batalionu desantowego 22. MEU (SOC) rozdzielili się na cztery grupy. Każdy z nich był uzbrojony w
karabin strzelecki marki Barrett kalibru 12,7 mm. Grupy strzeleckie czekały w ukryciu ponad kilometr od wartowni elektrowni. Obserwatorzy namierzyli wartowników w narożnych wieżyczkach i przekazali informacje strzelcom, którzy czekali na sygnał rozpoczęcia akcji o godzinie 2.10. Sygnał ten otrzymali za pośrednictwem miniaturowych odbiorników łączności satelitarnej i wystrzelili po dziesięć
serii w odstępie kilku sekund. W ciągu minuty zmietli wartowników i zniszczyli anteny radarowe i komunikacyjne oraz linie elektryczne, po czym zasygnalizowali wykonanie zadania pułkownikowi Newmanowi przebywającemu w LFOC Bataana. Mamrocząc pod nosem słowa „Boże, żeby się tylko udało", Hansen kazał swoim AAAV ruszyć do akcji. Piętnaście transporterów ruszyło ławą po grząskim gruncie z prędkością 65 km/h.
Kiedy pojazdy znalazły się w odległości 15 km od garnizonu, otworzyły ogień z działek kalibru 25 mm strzelających pociskami burząco-zapalającymi. Budynki natychmiast zaczęły płonąć i żołnierze irańscy rozbiegli się dookoła w panice. Irań-czycy odpowiedzieli rzadkim ogniem i żołnierze Hansena odpalali pociski Javelin w stronę tych, którzy trafiali zbyt blisko. Pojazdy rozpryskiwały błoto na wschód od kompleksu budynków garnizonu,
hałasując i siejąc zamęt. Hansen miał nadzieję, że to wystarczy w celu odwrócenia uwagi Irańczyków od tego, co miało wkrótce nastąpić - desantu marines od strony morza. 356 28 grudnia 2006, godzina 2.15 Nabrzeże przeładunkowe na terenie elektrowniatomowej w Bushehr Pojazdy desantowe opuściły poduszkowiec około 18 km od brzegu i resztę drogi
dzielącej je od brzegu pokonały na wyciszonych silnikach. Po sygnale otrzymanym od pułkownika Newmana grupa desantowa ruszyła z pełną prędkością w stronę rampy ładunkowej. Dotarła do brzegu prawie równocześnie z grupą kapitana Hansena, dzięki czemu zyskała znakomitą osłonę. Tworzący ją żołnierze z kompani „Charlie" podzielili się na trzy grupy. Pierwsza zajęła się likwidacją strażników i stworzeniem kordonu
bezpieczeństwa z zasieków na wypadek, gdyby Irańczycy nagle nabrali ochoty do walki. Pozostałe grupy skierowały się w stronę elektrowni z zamiarem opanowania ośrodków kontroli i montażu. W tym czasie dwa następne poduszkowce dobiły do brzegu i rozpoczął się rozładunek ciężarówek, lekkich wozów bojowych i innego sprzętu. 28 grudnia 2006, godzina 2.20 Bagna Ra's-e Hhalileh na południe od elektrowni w Bushehr
Kapitan Hansen zarządził powrót swoich transporterów na stanowiska osłonięte przed ogniem flankowym w celu załadowania amunicji do dział kalibru 25 mm i wyrzutni pocisków Javełin oraz odciągnięcia Iranczyków od koszar. Jak się okazało, był to świetny pomysł. Około czterystu żołnierzy irańskich opuściło kompleks pod osłoną lekkich ciężarówek i wozów zwiadu uzbrojonych w karabiny maszynowe i działa bezodrzutowe.
Kiedy zbliżyli się na odległość 1 km do stanowisk Amerykanów, kapitan Hansen nawiązał kontakt radiowy z oddziałami wsparcia. Kilka sekund później cztery śmigłowce szturmowe AH-1W Cobra wzięły Iranczyków w kleszcze i otworzyły ogień z działek kalibru 20 mm i wyrzutni pocisków rakietowych kalibru 70 mm. Jednocześnie zaczęły strzelać transportery. Zaczęła się prawdziwa jatka. Znajdujący się pod ostrzałem z trzech stron
Irańczycy nie mogli się nawet wycofać. Po kilku chwilach tu i ówdzie zaczęły się pojawiać białe flagi i Hansen nakazał wstrzymanie ognia. Następnie polecił załogom śmigłowców pozostać na pozycjach, a swoim podkomendnym kazał ruszyć w kierunku elektrowni i morza. Miał za zadanie unieszkodliwić resztki batalionu ochrony, ale wątpił, czy będzie miał jeszcze z kim walczyć. 357
28 grudnia 2006, godzina 2.22 Nad elektrownią Bushehr Pułkownik Colleen Taskins ustawiła dźwignię sterowniczą w pozycji „przechył" i zawiesiła swojego ospreya nad dachem montowni broni. Po ustabilizowaniu maszyny ogłosiła przez telefon pokładowy: „Wypuszczamy ich, szefie". Siedzący tuż za nią dowódca załogi opuścił tylną furtę i marines zaczęli zsuwać się po linach z wyjść bocznych
i furty rufowej. Po upływie niespełna 30 sekund dwudziestu z nich znajdowało się już na dachu budynku, torując sobie drogę do jego wnętrza. Rozglądając się na prawo i lewo, pani pułkownik zauważyła, że pozostałe ospreye zakończyły już wyładunek marines. Po naciśnięciu przycisku radia rozkazała ich załogom wrócić nad wody zatoki i czekać na dalsze instrukcje. Za niecałą godzinę miała tu wrócić.
28 grudnia 2006, godzina 2.23 Hala montażu broni w elektrowni w Bushehr Po sygnale alarmowym strażnicy ruszyli biegiem w kierunku drzwi. Nie na wiele to się zdało. Zaledwie dobiegli do swoich stanowisk, kiedy pogasły światła, a niewielkie ładunki wybuchowe wyrwały drzwi z futryn. Do pomieszczenia wrzucono granaty oślepiająco-ogłuszające, które miały czasowo obezwładnić Irańczyków. Tylko dwóch
z nich trzeba było unieszkodliwić ręcznie. Użycie środków nieśmiercionośnych było podyktowane względami bardziej praktycznymi niż humanitarnymi chciano uniknąć zanieczyszczenia klinicznie sterylnego pomieszczenia. Po chwili marines opanowali sytuację i pułkownik Tom Shaw, dowódca 3/8 BLT z pododdziału walki lądowej 24. MEU (SOC), wszedł do środka. Było to duże, przestronne
pomieszczenie, coś pośredniego między stacją obsługi samochodów a salą operacyjną. Znajdowało się tam dwanaście stanowisk montażowych z częściowo złożonymi głowicami lub przygotowanymi do połączenia pakietami. Przy każdym ze stanowisk stały stelaże z częściami i podzespołami. Kiedy podpułkownik przyjrzał się jeńcom, zauważył wśród nich trzymających się na uboczu trzech starszych
mężczyzn. Rozkazał dwóm marines zająć się nimi i przewieźć ich w pierwszej grupie na pokład Bataana. Wyszedł następnie na zewnątrz i skontaktował się z pułkownikiem Newmanem dyżurującym w LFOC. Poprosił go o przygotowanie specjalnych cel dla irańskiego ministra przemysłu maszynowego, pułkownika Gholama Hassanzadeha i profesora Kim Ha Soona. Zastanawiał się, co ONZ zrobi z tą
trójką, ale decyzję postanowił pozostawić ważniejszym od niego. Teraz miał przed sobą trudniejsze zadanie - musiał jakoś zabezpieczyć czynną elektrownię atomową. 358 28 grudnia 2006, godzina 2.23 Pokład AV-8B Harrier Plus z 231. VMA nad elektrownią atomową w Bushehr Z kokpitu Spade-1 major Terry „Pirat" Kidd widział dokładnie przebieg wydarzeń
dzięki goglom noktowizyjnym i wielofunkcyjnemu monitorowi systemu celowniczego FLIR. Leciał na wysokości 3 700 m w samolocie naprowadzającym dwa harriery, które miały stanowić osłonę sił biorących udział w operacji przed ewentualnym atakiem irańskiego lotnictwa. Każda z tych maszyn była uzbrojona w dwa pociski powietrzepowie-trze Sidewinder AMRAAM, dwie bomby kasetowe CBU-87, dwa pociski powietrze-ziemia
AGM-65G Maveńck i podwieszone działko GAU-12 kalibru 25 mm. Major Kidd słyszał, jak Spade-3 i Spade-4 niszczą platformy pociskami HARM i śledził śmigłowce z 263. HMM na ekranie radaru APG-65. Kiedy wraz ze swoim towarzyszem oddalał się na zachód, widział w dole poduszkowce LCAC rozładowujące przy nabrzeżu pojazdy i sprzęt. Uśmiechnął się zadowolony na widok znaku danego przez pułkownika Shawa po zajęciu
elektrowni. Trzeba było już tylko zająć się reaktorem, zebrać ludzi i powrócić na wody międzynarodowe. Jak dotąd operacja Chilly Dog przebiegała gładko. Tylko dwóch marines z kompanii „Charlie" zostało lekko rannych podczas potyczki w elektrowni. Wtedy właśnie stało się najgorsze. Jeden ze śmigłowców Cobra znalazł się zbyt blisko irańskiego garnizonu i w jego kierunku z ręcznych wyrzutni
wystrzelono trzy pociski SA-16. Wykonawszy serię manewrów unikowych i wystrzeliwszy flary, samolot zdołał uniknąć dwóch pierwszych pocisków, ale trzeci trafił go w ogon. Mimo poważnego uszkodzenia pilot zdołał posadzić maszynę na ziemi. On i towarzyszący mu strzelec nieźle się potłukli. Udało im się wypełznąć z wraku (który na szczęście nie eksplodował) i wezwać przez krótkofalówkę pomoc.
„Pirat" natychmiast przywołał czekającą w pogotowiu drużynę TRAP, mającą do dyspozycji dwa śmigłowce CH-53E i dwa harriery. Marines byli gotowi do akcji i pułkownik Newman odpowiedział z LFOC, że będą na miejscu najpóźniej za 20 minut. W tym czasie osłonę miał im zapewnić „Pirat" Kidd i Spade-2. Pierwsza trudność polegała na konieczności zduszenia gniazd oporu w ciągle
jeszcze broniących się koszarach. Kidd nastawił celownik FLIR na klimatyzator na dachu najbliższego budynku i zrównał z nim radar dla lepszego naprowadzenia broni na cel. Następnie nakazał pilotowi Spade-2 skierować ogień na drugą stronę kompleksu, po czym obaj w locie nurkowym odpalili pociski CBU-87. Kidd starał się nie myśleć o tym, że właśnie pozbawił życia co najmniej stu Irańczyków. Taka jest wojna. Świadomość, że
359 spieszy na pomoc zestrzelonym kolegom, stłumiła w nim poczucie winy. Po chwili zatoczył szeroki łuk przez prawe skrzydło i skierował się z powrotem na miejsce wypadku. 28 grudnia 2006, godzina 2.50 Centrum kontroli reaktora w Bushehr Ostatnim punktem operacji Chil y Dog było zabezpieczenie reaktora. Trzeba było znaleźć sposób na szybkie zatrzymanie wszystkich urządzeń i wstrzymanie
produkcji plutonu. Rozwiązanie tego problemu znaleziono w raporcie IAEA dotyczącym czeskiej elektrowni jądrowej, bardzo podobnej do tej w Bushehr. Po zatrzymaniu reakcji nuklearnej w trybie alarmowym, nazywanym SCRAM, trzeba uporać się z odprowadzeniem ogromnych ilości ciepła zgromadzonego w reaktorze. Nawet po nastawieniu pomp chłodzących na najwyższe obroty
całkowite wychłodzenie reaktora konieczne do ostatecznego zatrzymania wszystkich reakcji zajmuje w opinii specjalistów IAEA do trzech lub nawet czterech dni. Zniszczenie ogromnych wodnych chłodniltominowych nie wchodziło w rachubę. Uszkodzenie prętów sterowniczych zostało również wykluczone, bo w tym celu trzeba by było otworzyć radioaktywną komorę ciśnieniową reaktora. Zdaniem
ekspertów najbezpieczniej byłoby uniemożliwić ponowne uruchomienie reaktora niszcząc pulpity i elektroniczne urządzenia sterownicze po uprzednim zatrzymaniu reakcji jądrowej i włączeniu zapasowych generatorów dla podtrzymania systemu chłodzenia. Trzeba było w tym celu uzyskać dostęp do głównego pomieszczenia kontrolnego elektrowni, co okazało się trudniejsze do wykonania, niż można było sobie wyobrazić.
Rdzeń reaktora projektuje się z uwzględnieniem zasad fizyki, niezależnie od ideologii. System zabezpieczenia reaktora planuje się jednak według całkiem innych zasad - zasad psychologi i posługiwania się bronią. System ten stanowi najważniejszy element projektu. Przed uzyskaniem atestu musi pomyślnie przejść próby niezawodności, podobnie jak projekt ogólny, a wskaźniki bezpieczeństwa, dokumentacja i program szkole-
nia personelu muszą zostać zaakceptowane przez ekspertów. W ciągu ostatnich lat opracowano wiele wyrafinowanych systemów zabezpieczeń odpornych na ataki terrorystów. Są to min. zamki otwierające się dopiero po rozpoznaniu siatkówki oka lub odcisków palców osób uprawnionych. W skład systemu zabezpieczeń mogą też wchodzić korytarze wypełniane w razie ataku pianą lub gazem obezwładniającym.
W Bushehr polegano na wypróbowanych sposobach -drzwiach pancernych z otworami strzelniczymi, za którymi czuwali strażnicy z karabinami maszynowymi. Korytarze tworzyły skomplikowany labirynt, często skręcając pod kątem prostym i prowadząc do pułapek, gdzie można było zginąć w krzyżowym ogniu. 360 Wszystko, czego bronią uzbrojeni ludzie, może być zdobyte przez innych
uzbrojonych ludzi. Trudno dokładnie sprecyzować, od czego zależy sukces zbrojnej akcji, ale do ważnych czynników należy niewątpliwie zaliczyć wyszkolenie, zdolność współdziałania w grupie, wykorzystanie specjalnej broni i taktyki oraz trudny do zdefiniowania składnik dający się umieścić gdzieś między nadzwyczajną odwagą a szaleństwem. Ma-rines z 22. MEU (SOC) wielokrotnie ćwiczyli takie akcje, często
występując w roli agresora, w czynnych bądź już zamkniętych elektrowniach atomowych. Główna brama broniąca dostępu do centrum kontrolnego przypominała wrota bankowego skarbca. Została wyprodukowana przez tę samą firmę, która dostarczała systemy zabezpieczające dla wielu banków szwajcarskich. W początkowym stadium planowania ataku major Shaw z 231. VMA zaproponował wyważenie bramy za pomocą
precyzyjnie kierowanych przeciwpancernych pocisków Maverick, ale pomysł ten został odrzucony z powodu ryzyka spowodowania w ogólnym zamieszaniu strat we własnych szeregach oraz możliwości uszkodzenia budynku elektrowni. W końcu sprawą tą zajął się młodszy kapral Drew Richard-son, opiekujący się pociskami AT-4 w plutonie broni ciężkiej kompanii „Charlie". Pod wpływem wielokrotnych
uderzeń odpalanych ręcznie rakiet drzwi w końcu ustąpiły i poszarpane bezwładnie zawisły na zawiasach. Opasano je stalową liną i ostatecznie wyrwano za pomocą wciągarki wymontowanej z jednego z lekkich wozów bojowych LAV przywiezionych przez LCAC. Tuż za wejściem pasaż skręcał pod kątem prostym i mroczny korytarz znajdował się w strefie ostrzału z dwóch kierunków.
Strażnicy kazali załodze centrum kontroli, w której byli również cudzoziemcy, przejść za drzwi pancerne i przygotowali się do walki z marines, o których obecności na terenie elektrowni już wiedzieli. Od dawna zaniechali prób nawiązania kontaktu telefonicznego ze światem zewnętrznym. Linie telefoniczne zostały przecięte przez drużyny zwiadowcze, a wyposażony w odpowiedni sprzęt elektroniczny lekki wóz bojowy
zagłuszał transmisje radiowe. Obrońcom elektrowni nie pozostało nic innego jak obrona centrum kontrolnego do ostatniej kropli krwi i tak zamierzali postąpić. Forsowanie korytarzy nie należało do subtelnych zadań. Jeden z członków drużyny rozpoczynał akcję rzucając granat dymny za załom muru. Dwóch kanonierów z pociskami AT-4, w maskach przeciwgazowych i lekkich goglach z podczerwonymi celownikami FLIR,
posuwało się naprzód turlając się po ziemi i strzelając w kierunku kolejnych zapór. Dowódca drużyny sprawdzał skuteczność ich ognia za pomocą peryskopowego termowizora. Procedurę tę trzeba było kilkakrotnie powtórzyć, aż wreszcie wszyscy 361 strażnicy zostali unieszkodliwieni i drzwi strzegące dostępu do centrum kontroli reaktora zostały wysadzone w powietrze.
Grupa szturmowa szybko zajęła pomieszczenie i ruszyła w kierunku personelu centrum. Stanowiło go około dwunastu lekko pokiereszowanych techników niektórzy byli ogłuszeni, inni zaś podrapani, ale wszyscy dostatecznie przytomni, aby trzymać się z dala od drzwi. Marines szybko pojmali techników, założyli im na ręce plastikowe kajdanki, po czym oddzielili Irańczyków od cudzoziemców. Iranczycy zostali wyprowadzeni na
zewnątrz. Wśród zatrzymanych cudzoziemców był Lew Dawidowicz Telfian, w goglach i z zatyczkami w uszach. Usłyszawszy kroki nadchodzących marines, położył się na podłodze, starając się niczego nie zdradzić Miał cichą nadzieję, że zostanie ewakuowany, ale z drugiej strony obawiał się, że Amerykanie mogą go tu zostawić. Poczuł ogromną ulgę, kiedy młody porucznik dowodzący drużyną podszedł do niego i pozdrowił go po
imieniu, wyciągając rękę. 28 grudnia 2006, godzina 2.55 Miejsce upadku AH-1W Cobra na południe od elektrowni w Bushehr Obaj członkowie załogi zestrzelonej cobry schronili się za skałą i z uwagą śledzili przebieg operacji TRAP za pomocą krótkofalówek. Pułkownik Newman dotrzymał słowa i śmigłowiec CH-53 zjawił się na miejscu wypadku po osiemnastu minutach. Pod osłoną
dwóch harrierów maszyna wylądowała i pluton znajdujących się na jej pokładzie marines szybko zabezpieczył najbliższe sąsiedztwo. Czterech felczerów marynarki zajęło się opatrzeniem ran zestrzelonych żołnierzy, a czterech marines zaopiekowało się wrakiem AH-1W. Usunęli z niego czarną skrzynkę, urządzenie zawierające kody szyfrowe i podłożyli pod szczątki samolotu materiał wybuchowy, aby Iranczycy nie mogli się zbyt
wiele dowiedzieć. Po pięciu minutach CH-53E wystartował. Ładunek wybuchowy zdetonowano i z góry widać było płonący wrak oraz rozbłyski eksplodującego paliwa i amunicji. 28 grudnia 2006, godzina 3.10 Centrum kontroli reaktora w Bushehr W centrum kontroli reaktora zaczynało się robić ciasno. Przebywało tam wielu świadków i reporterów z CNN. Pułkownik Newman chciał, aby wszystkie fazy operacji
Chilly Dog były od tej chwili szczegółowo dokumentowane. Przyodziana w mundur ochronny i kask z kewlaru Wendy Kwan robiła mniejsze wrażenie niż zwykle, ale nie zmieniało to faktu, że przeżywała właśnie jeden z najbardziej ekscytujących momentów 362 w życiu. Obserwowała, jak dowódca grupy technicznej marines przyciska na kontrolkach reaktorów guziki uruchamiające
procedurę SCRAM, powodując włączenie się wyjących głośno alarmów. Każdy ruch dłoni oficera był bacznie obserwowany przez Hansa Ulricha, profesora Kennelly'ego i Rosjanina, którego nie znała. Po wyłączeniu alarmów uruchomiły się automatycznie rezerwowe generatory i do akcji przystąpili marines. Szybko rozmontowali konsolę pręta sterowniczego reaktora, usunęli przełączniki, a złącza prowizorycznie połączyli.
Podobnie postąpili z elektronicznymi urządzeniami kontrolnymi, które usunęli z centrum. Na koniec zjawili się dwaj żołnierze z pistoletami pianowymi. Wszystkie obwody reaktora zostały pokryte szybko krzepnącą pianą, co prawie zupełnie zablokowało do nich dostęp - trzeba by było użyć sporej siły, żeby do nich dotrzeć. Na tym zakończono akcję w elektrowni. Po dziesięciu minutach, zgodnie z radą
pułkownika Shawa, do centrum wrócili irańscy technicy, którzy zajęli się nadzorowaniem procesu chłodzenia przestającego funkcjonować reaktora. 28 grudnia 2006, godzina 3.15 Centrum Komunikacji Desantowej na USS Bataan, 40 mil morskich na zachód od Bushehr Przestępcy często mówią, że włamanie do banku jest trudne, ale jeszcze trudniejsza jest ucieczka po skoku. Dla marines z 22. MEU (SOC) chwila ucieczki właśnie
nadeszła. Udało im się -jak dotąd bezkarnie - narobić wiele szkód i musieli się zbierać. W końcu szczęście mogło ich kiedyś opuścić. Stracili już siedmiu ludzi i każde opóźnienie mogło tylko powiększyć tę liczbę. Jako pierwsze miały wycofać się poduszkowce załadowane sprzętem zabranym z elektrowni i zakładu przetwórstwa materiałów rozszczepialnych oraz ciężkimi pojazdami i ciężarówkami. Częściowo złożone głowice
jądrowe zostały przetransportowane na pokładach dwóch CH-53E, a zakładnicy z centrum kontroli reaktora polecieli MV-22B. Kompania „Charlie" wyruszyła jako następna pod osłoną trzech szturmowych śmigłowców Cobra. Śmigłowiec CH-53 pod osłoną dwóch harrierów majora Kidda patrolował okolicę w poszukiwaniu niedobitków z drużyny zwiadu i rozpoznania oraz zabłąkanych strzelców wyborowych. Kapitan Hansen ze swoimi AAAV
wycofywał się z bagien i szykował do szybkiego powrotu na pokład Trentona. Jako ostatni pole bitwy opuścił pułkownik Shaw na pokładzie pilotowanego przez pułkownik Taskins ospreya. Po pięciu minutach w elektrowni atomowej w Bushehr słychać było tylko cichy szum zapasowych generatorów i pomp tłoczących wodę oraz dochodzące z oddali odgłosy eksplozji amunicji w koszarach po drugiej stronie drogi.
363 28 grudnia 2006, godzina 4.15 USS Bataan Szef kontroli ruchu powietrznego z niemałym trudem nadzorował trwający 20 minut załadunek poduszkowców i samolotów, a windy burtowe nigdy jeszcze nie były tak przeciążone. W pierwszej kolejności zajęto się harrierami, w których natychmiast uzupełniono amunicję i paliwo i które niebawem wyruszyły na kilkugodzinny
patrol bojowy. Materiały rozszczepialne zostały zamknięte w specjalnych kontenerach i zaplombowane na czas transportu. Jeńców podzielono na trzy grupy. W pierwszej, „specjalnej" znaleźli się kierownicy i technicy, których umieszczono w celach ciągłego dozoru. Drugą stanowił niższy personel techniczny, który odgrodzono tymczasowym parkanem na pokładzie hangarowym i zamierzano przekazać
Czerwonemu Krzyżowi. Ostatnia grupa składała się z jeńców w rodzaju Lwa Dawidowicza Telfiana, którego najpierw poczęstowano burbonem i śniadaniem, po czym zaprowadzono do osobnej kabiny, aby mógł spokojnie odespać całą tę przygodę. Kabinę dzielił z Pakistańczykiem, który przed kilkoma miesiącami przekazał mu CD-ROM z informacjami o irańskim programie atomowym. Obaj po raz
pierwszy od kilku miesięcy dobrze spali. Marines po zjedzeniu śniadania złożonego ze steku i jajek wyczyścili i złożyli swoją broń, po czym również udali się na zasłużony odpoczynek. Kiedy Trenton dołączył do formacji, okręty ARG skierowały się z prędkością 24 węzłów w stronę cieśniny Ormuz. Dołączyły tam do nich samoloty patrolowe F-14 Tomcat i F/A-18 Hornet z USS Constel dtion, po czym cała grupa udała się w stronę
otwartego oceanu i wyspy Diego Garcia, gdzie miała zostawić swój ładunek i pasażerów. 28 grudnia 2006, godzina 4.30 Grupa Bojowa Lotniskowca USS Constellation (CV-64) na Morsp Arabskim W Zatoce Perskiej znowu zapanował spokój, ale operacja Chilly Dog jeszcze się nie zakończyła. O godzinie 4.30 dwa krążowniki klasy Aegis i niszczyciele klasy Spruance zaczęły odpalać pociski BGM-109
Tomahawk w kierunku fabryki samochodów w Bandar al Abbas oraz wyrzutni pocisków rakietowych w cieśninie Ormuz. Po przelocie nad lądową częścią Iranu od strony Morza Arabskiego rakiety te zrównały z ziemią niemal 88% celów. Dopiero wtedy operację uznano za zakończoną. Polityczne reperkusje tych wydarzeń miały być jednak odczuwalne jeszcze przez długi czas. 364
18 stycznia 2007 Połączona sesja Kongresu i Senatu Stanów Zjednoczonych, Waszyngton Końcowe słowa noworocznego orędzia prezydenta były proste, czyli takie, jakie być powinny: - Panie i Panowie, pozwolę sobie tak podsumować naszą akcję w Bushehr: w sposób zdecydowany ukróciliśmy naruszanie przez Iran zakazu rozprzestrzeniania broni jądrowej oraz oddaliliśmy groźbę
destabilizacji na Bliskim Wschodzie. Co ważniejsze, osoby odpowiedzialne za naruszenie prawa międzynarodowego zostaną wkrótce postawione w stan oskarżenia za zbrodnie przeciwko ludzkości. Byliśmy świadkami upadku rządu Republiki Islamskiej i nasze stosunki z mieszkańcami Iranu zaczęły się normalizować. Teraz oferujemy Iranowi pomoc gospodarczą i żywimy głęboką nadzieję, że
tragiczne wydarzenia kilku ostatnich dni już nigdy się nie powtórzą. Chciałbym przy tej okazji podziękować z całego serca wszystkim uczestnikom tej operacji. Żyjemy w nowym tysiącleciu i jeśli nie zmienimy na lepsze zasad postępowania, ludzkość może nie doczekać następnego mil enium. Na całe szczęście naszego spokoju strzegą pełni poświęcenia, oddani obywatele. Jest to odpowiedni moment, aby wyrazić podziękowanie członkom naszych sił zbrojnych. Niech
Bóg ma ich w swojej opiece. Niech Bóg ma w opiece Stany Zjednoczone! 18 stycznia 2007 Mesa oficerska na USS Bataan, zachodnia część Morza Śródziemnego Lew Dawidowicz Telfian z przyjemnością słuchał orędzia prezydenta. Miał świadomość swojego wkładu w szczęśliwe zakończenie wydarzeń ostatnich dni. Nadal przebywał na pokładzie USS Bataan,
gdzie miał pozostać jeszcze przez pewien czas -przynajmniej do chwili, gdy wspomnienia Irańczyków nieco przyblakną. Zastanawiał się, czym się teraz zajmie. Otrzymał kilka ofert. Jedną z nich była propozycja IAEA, by dołączył do grupy inspektorów pracujących w Ameryce Południowej i Afryce. Amerykańska DNA zaproponowała mu posadę konsultanta ds zagadnień kontroli rozprzestrzeniania broni
jądrowej. Nawet jego dotychczasowy pracodawca, SVR okazała zainteresowanie kontynuacją współpracy - zaoferowano mu stanowisko analityka ds kontrwywiadu w głównym biurze w Moskwie. Tej propozycji nie uważał za atrakcyjną. Może przyjmie tę od Amerykanów. Przynajmniej zajmowali się rozbrajaniem bomb. Dawno temu wywołano nuklearnego dżina, więc może nadszedł najwyższy czas, żeby zagonić go na powrót do
butelki. 365 Wrzesień, rok 2008 Operacja Tropical Fury – wyzwolenie Brunei 2 września 2008 Dolina Limbang w Brunei Tego poranka sułtan Brunei miał dokonać uroczystego otwarcia kliniki w górskiej wiosce w północnej części doliny Limbang. Królewski śmigłowiec, luksusowy S-76
Sikorsky leciał nad doliną w kierunku porośniętych dżunglą gór północnej części Borneo. Był to krótki, dwudziestominutowy lot z pałacu i ruch w przestrzeni powietrznej na planowanym szlaku przelotu śmigłowca został czasowo wstrzymany. Czasami sułtan, który był dość dobrym pilotem, prowadził śmigłowiec sam, ale tym razem był tylko pasażerem. Siedział w tylnej części kabiny śmigłowca i przeglądał elektroniczne wydanie
Wall Street Journal na ekranie swojego notebooka. Na pierwszej stronie gazety opublikowano tego dnia artykuł o planie podziału i eksploatacji świeżo odkrytych złóż ropy naftowej na Morzu Południowochińskim autorstwa sułtana. Złoża znajdowały się w rejonie jałowych raf koralowych o nazwie Spratly, które podczas odpływu można było uznać za wyspy. Były to najprawdopodobniej największe zasoby ropy od czasu odkrycia złóż na
Morzu Północnym w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Tak się niefortunnie złożyło, że kraje sąsiadujące z tym bogactwem nie były w kwestii podziału złóż równie rozsądne jak niegdyś Norwegia i Wielka Brytania. Roszczenia do ropy zgłosiło siedem państw i dyskusja stawała się coraz gorętsza. Na wschód od złóż znajdowały się Filipiny, przeludnione i nękane chroniczną nędzą. Na
zachodzie leżały Chiny i Wietnam, pożądliwie spoglądające na dochody z handlu ropą, które z pewnością ożywiłyby ich gospodarki. Na północy znajdował się Tajwan, ciągle jeszcze uważający się za „prawdziwego" przedstawiciela Chin, który zgłaszał pretensje do części zasobów przypadających Chinom. Na prawdziwe kłopoty zanosiło się jednak na południu, gdzie Malezja, Indonezja, Singapur i Brunei były święcie przekonane o swoich
prawach do ropy i gotowe do walki o powiększenie swoich udziałów. Mikroskopijne Brunei było potęgą naftową i dysponowało odwiertami dostarczającymi ropę najlepszego gatunku. Był to też najbogatszy kraj świata, o najwyższym dochodzie na jednego mieszkańca. Sąsiedzi nie patrzyli na to przychylnym okiem, a wśród nich wyróżniała się Malezja z gwałtownie rosnącą populacją, konfliktami etnicznymi i brakiem bogactw
naturalnych. Malezyjczycy wyrazili latem swoje niezadowolenie i posunęli się nawet do gróźb. Bezpośrednią przyczyną ich wrogości była zaplanowana pod koniec października konferencja ONZ, na której miał zostać 366 zatwierdzony ostateczny plan podziału złóż ropy na Morzu Południowochińskim. Malezja utworzyła z Indonezją koalicję, do której usiłowała wciągnąć Singapur. Podobną
propozycję złożono także sułtanowi Brunei, ale ten, najgrzeczniej jak umiał, odmówił. Sułtan miał swój plan. Chciał zaproponować utworzenie międzynarodowej, nie nastawionej na zysk korporacji, która dochody ze sprzedaży ropy przeznaczałaby na fundusz regionalnego rozwoju finansujący budowę szkół, dróg i infrastruktury, a więc obiektów tak bardzo potrzebnych w krajach słabo rozwiniętych. Sułtan doskonale zdawał
sobie sprawę, że przywódcy zainteresowanych państw nie podzielają jego punktu widzenia i zamierzał przedstawić swój pomysł na sesji ONZ. Artykuł w Wal Street Journal omawiał szczegóły tego projektu oraz pierwsze na niego reakcje, na które zresztą nie trzeba było długo czekać. Malezja i Indonezja były przeciwne. Wietnam i Chiny zachowały złowróżbne milczenie. Singapur, Tajwan i Filipiny poparły go jednak, co napełniało sułtana
nadzieją. Uśmiechnął się w zamyśleniu i zaczął przygotowywać do przemówienia, które miał wygłosić podczas uroczystości otwarcia kliniki. Za zakrętem rzeki widać już było świeżo namalowane na lądowisku ewakuacyjnym kliniki jasnożółte „H". Funkcję pilota pełnił tego dnia emerytowany dowódca brytyjskiego Lotnictwa Sił Morskich, który pilotował w swojej karierze wszystkie możliwe maszyny
latające. Był dobrze wyszkolony w manewrach unikowych i ucieczce. Nie na wiele się to jednak zdało. Gdy zauważył błysk na ziemi, instynktownie przyhamował i skręcił w prawo. Elektroniczny notatnik wypadł sułtanowi z rąk i odbił się od szyby z pleksiglasu. Było za późno. Samonaprowadzająca głowica pocisku wystrzelonego z ręcznej wyrzutni skutecznie namierzyła rozgrzany metal układu wydechowego turbiny. Pociski wystrzelone
z przeciwnej strony doliny chybiły. W chwili uderzenia w lewy silnik głowica eksplodowała, rozrywając instalację paliwową, systemy hydrauliczne i połączenia kontrolne. Jedno trafienie być może nie wystarczyłoby do zniszczenia helikoptera, ale drugi celny pocisk zrobił swoje. Śmigłowiec szybko zamienił się w płonącą kulę. Kiedy zaszokowani dygnitarze i lekarze z kliniki dotarli na miejsce wypadku, ciało sułtana Brunei według
wielu szacunków najbogatszego człowieka na świecie - było już zupełnie zwęglone. 2 września 2008 Pałac w Bandar Seri Begawan w Brunei Liczący 26 lat następca tronu Brunei, książę Omar Bolkiah przebywał na korcie tenisowym, gdy nadjechał starszy, pełen szacunku i dyskretnie zachowujący się szambelan z wiadomością o śmierci jego ojca. Omar nie wiedział jeszcze, który z jego licznych przyrodnich braci zorganizował
zamach, ale domyślał się, które państwo dostarczyło środki. Wiedział też, że jego własne życie nie byłoby warte złamanego 367 szeląga, gdyby znaleziono go teraz na terenie rozległego kompleksu pałacowego. Dwadzieścia minut później, w kobiecym przebraniu i w asyście świty służących swojej ulubionej siostry, wymknął się chyłkiem bocznymi drzwiami i wsiadł do małej łódki. Po
godzinie, ubrany już w biały mundur kadeta marynarki, wszedł na pokład wysłużonej łodzi patrolowej Pejuang. Wsłuchiwał się w jednostajny szum silników, kiedy łódź opuszczała port w Muarze, kierując się w stronę zdradliwych mielizn Rafy Louisa. Młody książę (zaczynał się już uważać za sułtana) miał czym się martwić, ale na pewno nie pościgiem. W marynarce służyli ludzie, którym mógł ufać. We wspaniałym
tropikalnym blasku zachodzącego nad Morzem Południowochińskim słońca mniej więcej połowa wszystkich łodzi patrolowych Królewskiej Marynarki Brunei łagodnie kołysała się na cumach. Wszystkie jednostki były wyszorowane i wypolerowane według standardów przyjętych w Portsmouth. Wszystkie zostały unieruchomione przez sabotażystow. W ciągu najbliższych dni miały polecieć głowy kilku młodych mechaników, którzy musieli zapłacić
najwyższą cenę za swoją lojalność wobec młodego następcy tronu. 5 września 2008 Ambasada Wielkiej Brytanii w Waszyngtonie Opatrzoną dyplomatycznymi pieczęciami Służby Zagranicznej Jego Wysokości paczkę dostarczono porannym lotem z Singapuru na lotnisko Dullesa. Wkrótce znalazła się w samochodzie należącym do ambasady brytyjskiej, eskortowanym przez dwa chevrolety Secret Service. Było to niezwykłe, ale o tak wczesnej porze nie
znajdował się w pobliżu nikt, kto zwróciłby na to uwagę. Zebrani w ambasadzie w celu zbadania zawartości przesyłki mężczyźni reprezentowali różne środowiska wojskowe, dyplomatyczne i wywiadowcze. Amerykanie mieli zadbane zęby, za to na Anglikach lepiej leżały garnitury. Nie było to pierwsze takie spotkanie. Nakryty nieskazitelnie czystym obrusem stół konferencyjny był misternie
inkrustowany i wykonany z egzotycznego drzewa ściętego ponad sto lat wcześniej w pobliżu miejsca niedawnej katastrofy. Do pracy przystąpiono niezwłocznie. Paczka została bezceremonialnie otwarta i zwęglone kawałki metalu zaczęły przechodzić z rąk do rąk. - Nasi chłopcy ze służb specjalnych zebrali te odłamki w nocy po wypadku. Było tam spore zamieszanie. Mieli wielkie kłopoty, żeby tam się zakraść i
niepostrzeżenie wycofać. - Nie ma wątpliwości - powiedział w końcu jeden z Amerykanów. - To chińska wersja Stingera. Pochodzenia pocisków, których użyto w zamachu na sułtana, nie dało się ustalić. Można je było bez problemu kupić na bazarach w krajach Trzeciego Świata za kilka 368 tysięcy marek. Następne pytanie, zadane
przez doradcę prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego, było skierowane do brytyjskiego ambasadora. - Panie ambasadorze, jakie jest stanowisko rządu Wielkiej Brytanii w tej sprawie? - Jak sam Pan zapewne wie, sytuacja, w której znajduje się premier, jest niezręczna. Shell i Lloyds zagwarantowały rządom Malezji i Brunei ponad miliard funtów w pożyczkach inwestycyjnych. Potencjalne dochody z tych nakładów wielokrotnie
przekraczają ich wartość. Jak można się było spodziewać, przemysł brytyjski wywiera naciski na rząd, aby nie podejmować żadnych działań i zaakceptować zaistniały stan rzeczy jako fakt dokonany. Mamy do czynienia z sytuacją analogiczną do kryzysu w Zatoce Perskiej w 1990 roku, kiedy suwerenność małego kraju została pogwałcona przez większego i silniejszego sąsiada. Chociaż nie podejmiemy żadnych działań
militarnych, może być Pan pewien, że poprzemy wasz rząd we wszystkich inicjatywach mających na celu przywrócenie status quo. Ambasador wyciągnął rękę dla przypieczętowania nieformalnego układu zawartego między Zjednoczonym Królestwem i jego byłą kolonią. Jak wiele razy wcześniej, „specjalne stosunki" obu krajów zostały potwierdzone. 6 września 2008, godzina 0.40
Krawędź Rafy Louisa na Morzu Południowochińskim Komandor Chu Hsiang-Kuo, dowódca tajwańskiego okrętu podwodnego Hai Lung wysunął peryskop i szybko zlustrował horyzont. Kilkaset metrów na południe, jak się spodziewał, zobaczył patrolową łódź z Brunei. - Mostek, skręć o 180 stopni, zwolnij do pięciu węzłów i przygotuj się do wynurzenia.
Chu nastawił stoper swojego rolexa, prezentu od wuja, właściciela firmy elektronicznej na Tajwanie. Nie planował przebywać na powierzchni dłużej niż trzy minuty. Wielokrotnie ćwiczył z załogą wariant wynurzenia w celu zabrania pasażera, aby operacja ta odbyła się w możliwie najkrótszym czasie. Przestrzeń powietrzna była patrolowana przez dużą liczbę chińskich samolotów i nie mógł sobie pozwolić na zbyt długi pobyt na
powierzchni. Po dwóch minutach i czterdziestu dziewięciu sekundach klapa włazu zamknęła się z hukiem i Jego Wysokość sułtan Brunei stał się gościem na pokładzie najlepszego okrętu podwodnego Republiki Chin. Tym razem zrezygnowano z uroczystego powitania głowy państwa gwizdkami i Omar po prostu uścisnął komandora. Książę był w końcu bezpieczny, choć załoga łodzi patrolowej będzie musiała przez jakiś czas znosić
niewygody dzielenia koi z załogą tajwańskiego okrętu. Podczas gdy Hai Lung zanurzał się, 369 łódź patrolowa księcia Brunei powoli nabierała wody, po czym przewróciła się do góry dnem. Ładunki wybuchowe narobiłyby za dużo hałasu. Chińczycy prowadzili nasłuch, dlatego ostatni akt dramatu marynarki Brunei musiał nastąpić w ciszy. 6 września 2008 Pałac w Bandar Seri Begawan w Brunei
Otoczony ochroniarzami o wyglądzie zbirów dwudziestojednoletni książę Abdelrahman, brat zaginionego następcy tronu wyglądał na wyraźnie skrępowanego w mundurze marszałka polowego. Miała to być jego pierwsza konferencja prasowa. Mimo że w ciągu czterech dni, które minęły od zabójstwa jego ojca, przeszedł intensywny trening, „bezpośrednia" transmisja satelitarna - po angielsku z równoczesnym
tłumaczeniem na malajski, dialekt pekiński i kilka innych języków regionalnych - zaczęła się z siedmiosekundowym opóźnieniem. Tych siedem sekund stanowiło zapas, dzięki któremu doświadczony oficer kontrwywiadu pełniący funkcję technika dźwięku mógł natychmiast przerwać transmisję, gdyby Abdelrahman powiedział coś głupiego. Książę zakaszlał i wystękał: - W imieniu miłosiernego i litościwego Allaha, ja, książę Abdelrahman Bolkiah,
sułtan Brunei mam smutny obowiązek powiadomienia mojego narodu i świata o wydarzeniach, które zburzyły spokój naszego kraju w ostatnim tygodniu. Jesteśmy w posiadaniu dowodów na to, że zdradziecki zamach na życie naszego ojca jest rezultatem spisku zorganizowanego przez naszego brata, byłego następcę tronu Omara, który zbiegł z kraju. Dołożymy wszelkich starań, aby pojmać przestępcę i postawić go
przed obliczem sprawiedliwości. Udzielenie mu schronienia przez jakikolwiek kraj rząd nasz uzna za poważne pogwałcenie prawa międzynarodowego. Mimo że dołożymy wszelkich starań w celu wykrycia i ukarania sprawców morderstwa naszego ojca, nie zaniedbamy naszych obowiązków jako głowa państwa. Od ponad stu lat sułtanat jest reliktem kolonializmu i geopolityczną anomalią. - Przerwał i napił się wody. Jego dziwnie
akcentowany angielski będzie trudny do zrozumienia dla tłumaczy. - Przeprowadziliśmy konsultacje z przedstawicielami narodu i duchowieństwa. Skinął głową w kierunku ultrakonserwatywnych imamów, którzy przejęli kontrolę nad miejscową ulemą - ciałem odpowiedzialnym za interpretację prawa ko-ranicznego. - Postanowiliśmy, że Brunei oficjalnie poprosi o przyjęcie do Federacji Malezji. Jego
Ekscelencja premier Malezji osobiście nas zapewnił, że wszystkie tradycyjne prerogatywy sułtanatu, jego zwyczaje oraz kultura będą w pełni respektowane. Podczas zbliżającej się międzynarodowej konferencji dotyczącej wód terytorialnych na Morzu Południowochińskim interesy Brunei bądą reprezentowane przez Federację Malezji. Nasze siły zbrojne zostaną 370 połączone, a dolar Brunei będzie
wycofany z obiegu i zastąpiony malezyjskim ringgitem po bardzo korzystnym kursie. Ambasadom zostanie udzielona pomoc w przenosinach do Kuala Lumpur i wszystkie kraje, z którymi utrzymujemy przyjazne stosunki, będą mogły utrzymywać konsulaty w Ban-dar Seri Begawan. Mowę zakończył słowami: - Pokój z wami. Pytań nie było. Wszyscy zgodnie
przyznali, że jak na pierwszą konferencję prasową, młodzian dobrze odegrał swoją rolę. 7 września 2008 Dowództwo Floty Piechoty Morskiej na Pacyfiku(CINCPAC) w Pearl Harbor na Hawajach Generał dywizji piechoty morskiej Sidney Bear nie był człowiekiem subtelnym. Potężnie zbudowany, już w Akademii Marynarki Wojennej zyskał przydomek „Miś", dobrze
oddający jego łagodną i spokojną naturę. Czasem jednak tracił równowagę i teraz właśnie nadszedł ten moment. Jako dowódca Floty Piechoty Morskiej na Pacyfiku (FMFPAC) był odpowiedzialny za wszystkie akcje z udziałem korpusu na tym teatrze działań wojennych i miał teraz na głowie same kłopoty. Decyzja rządu o nieuznaniu nowego sułtana i zignorowaniu nakazu likwidacji ambasady w Bandar Seri Begawan była dla niego
zaskoczeniem. Oczywiście pierwszymi, o których pomyślał, byli jego ludzie strażnicy ambasady. Szybko zwołał wideokonferencję na kodowanym kanale satelitarnym. Funkcję attache wojskowego w ambasadzie pełnił podpułkownik sił powietrznych, ale dowódcą ochrony był doświadczony starszy sierżant, co sprawiło generałowi ulgę. Była to chyba pierwsza rozmowa „gunny'ego" z trzygwiazdkowym generałem przez satelitarne
wideołącze, ale mimo niestabilnego obrazu i zakłóceń dźwięku jego doświadczenie i kompetencja nie straciły nic na wartości. - Panie generale, przed bramą stoi od rana tłum ludzi po wizy, ale oprócz tego wszystko jest w porządku. aż nadejdą posiłki. Nie wychylajcie się. Jeśli ambasada zostanie zaatakowana, nie brońcie jej, nie warto. Szybko was stamtąd wyciągniemy, ale teraz miejcie się na
baczności. Jak tylko zdarzy się coś ciekawego, dzwońcie do mojego oficera operacyjnego. Zrozumiano? - Semper fi, panie generale! Dalsze wyjaśnienia były zbyteczne. 371 8 września 2008 Biały Dom Sekretarz obrony przyjechał na odprawę u prezydenta furgonetką pełną materiałów - wykresów, przezroczy, szczegółowych zdjęć satelitarnych i innych dokumentów.
Miał za zadanie przedstawić rozwój sytuacji w Brunei w ostatnich dniach. Kiedy skończył, sekretarz stanu omówił geopolityczne aspekty kryzysu. Doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego i szef sztabu wytłumaczyli prezydentowi wszystkie fachowe zagadnienia. Po tych wstępnych przygotowaniach prezydent zadzwonił do Londynu, Paryża i Moskwy i podjęto odpowiednie decyzje. Zmiana
rządu w Brunei została uznana za zamach stanu. Rząd Stanów Zjednoczonych nie zamierzał zaakceptować żadnych zmian statusu sułtanatu i planował podjęcie działań mających na celu odzyskanie władzy przez prawowitego następcę tronu, księcia Omara Bolkiaha. Amerykanie zamierzali podjąć próbę załagodzenia konfliktu na forum ONZ, ale przeprowadzane przez NSA analizy
informacji napływających z Pekinu świadczyły o tym, że należy się spodziewać weta Chin. Pozostawało tylko jedno wyjście. Minister obrony zadzwonił do przewodniczącego Komitetu Szefów Połączonych Sztabów. Przewodniczący zadzwonił do CINCPAC. CINCPAC powiadomiło FMPAC. W podziemiach budynku urządzono prowizoryczne biuro operacyjne, tak dobrze strzeżone, że tylko kilku oficerów
znało jego przeznaczenie oraz pory narad. Tryby machiny zaczęły się kręcić. 9 września 2008 Dowództwo 7. Oddziału Strzelców Gurkijskich w Seri w Brunei Od wielu lat oddział Shell Petroleum w Brunei zlecał ochronę swoich pól naftowych ciemnoskórym, drobnym Gurkom. To nepalskie plemię górskie łączył z koroną brytyjską niezwykły związek oparty na poczuciu honoru, tradycji, wzajemnym szacunku i brzęczącej
monecie. Utrzymanie dziewięćsetosobowego pułku Gurków kosztowało sułtana pięć milionów funtów angielskich rocznie i były to dobrze zainwestowane pieniądze. Nikt nie miał odwagi mieszać się w naftowe interesy sułtana. Żaden zawodowy żołnierz na świecie nawet nie śnił o stawieniu czoła Gurkom. Sprawa była delikatna. Od wielu pokoleń rekrutowani i szkoleni przez Brytyjczyków
Gurkowie byli wynajmowani przez rząd Brunei do ochrony pól naftowych i wszyscy wiedzieli, że będą walczyć do ostatniego żołnierza. Pułkownik Rai miał 160 cm wzrostu i ważył w ubraniu 48 kg. Miał 52 lata i ciągle jeszcze mógł powalić byka jednym cięciem ostrego jak brzytwa kukri, zakrzywionego noża o symbolicznym znaczeniu w wojennej tradycji Gurków. Rzadko nosił mundur i najczęściej można go było spotkać podczas
372 patrolu z żołnierzami lub z grupą oficerów służb specjalnych któregoś z krajów mających zaszczyt ćwiczenia z Gurkami w dżungli. Teraz jednak miał na sobie nienagannie przygotowany mundur - kanty ostre jak kukri, każdy kawałek metalu wypolerowany na błysk. Przyjmował specjalnego gościa, wysłannika monarchy - króla Nepalu. Po nalaniu herbaty wymieniono prezenty i rozpoczęto rozmowę o pogodzie,
podczas gdy ordynans sprzątał ze stołu. - Jego Wysokość życzy sobie, aby wasz pułk był obecny podczas ważnej uroczystości w Katmandu - oznajmił wysłannik króla. - Nie jesteśmy godni tego zaszczytu i musimy wypełniać nasze obowiązki tu, w Brunei. Jego Wysokość z pewnością to zrozumie - odparł Rai. - 14. Oddział Strzelców Gurkijskich przejmie tymczasowo wasze obowiązki. Premier
Wielkiej Brytanii wielkodusznie zaoferował transport samolotami Royal Air Force w celu przewiezienia was bezpośrednio do Nepalu. Żołnierz i dyplomata spojrzeli na siebie. Przez twarze przemknęły im słabe uśmiechy. Niewiele zostało powiedziane, ale bardzo dużo zrozumiane. - Proszę przekazać Jego Wysokości wyrazy najgłębszej wdzięczności za honor, który nas spotkał.
Pod koniec tygodnia 7. Oddział Strzelców Gurkijskich był już poza granicami sułtanatu i z niejasnych powodów został zakwaterowany w Manili, w tym samym hotelu, gdzie przebywał następca tronu Brunei Omar Bolkiah. Jednocześnie 14. Oddział Strzelców Gurkijskich został zatrzymany w drodze do Brunei z powodu niedopełnienia formalności paszportowych. Kanałami dyplomatycznymi płynęły przeprosiny, a rząd
Małezji gorączkowo poszukiwał zastępczych strażników. Nowy sułtan miał teraz tylko malezyjską ochronę. 10 września 2008, godzina 14.30 Rezydencja premiera Malezji w Kuala Lumpur To było po prostu nie do zniesienia. Premier Malezji nie należał do ludzi cierpliwych. Całe życie spędził usiłując uczynić ze swojego kraju ekonomiczną i militarną potęgę.
A teraz ci bezczelni Amerykanie, przepływając ostentacyjnie przez wody terytorialne Malezji, „poprosili", żeby malezyjskie samoloty patrolowe trzymały się od nich w odległości co najmniej 50 mil morskich w celu „uniknięcia niepożądanych incydentów". W odpowiedzi na tę obelgę premier wezwał amerykańskiego ambasadora i wymyślał mu przez pół godziny. Suche słowa dyplomaty o „swobodzie żeglugi" i „środkach zapobiegawczych"
jeszcze bardziej go rozzłościły. Malajowie byli ludźmi o gorącej krwi. Słowo amok pochodzi 373 z języka malajskiego i dobrze oddawało nastrój premiera podczas rozmowy z ambasadorem. Niezwłocznie po odejściu dyplomaty premier chwycił słuchawkę czerwonego telefonu i zadzwonił do szefa sztabu. Jeszcze go popamiętają. 10 września 2008, godzina 15.00 Przestrzeń powietrzna nad Morzem
Południowochińskim W innych okolicznościach grupa wysłużonych samolotów MiG-29 Fulcrum-C osłaniających cztery nowe F/A-18C Hornet wyglądałaby dziwacznie. Teraz jednak, po zakończeniu zimnej wojny wszystko było możliwe. Siły powietrzne Malezji były zmuszone do racjonalnego gospodarowania swoim ograniczonym budżetem i opisana wyżej formacja mogła powstać dzięki transakcjom zawartym na Wschodzie i
Zachodzie. Major Edward Tawau, sygnał wywoławczy „Czerwony smok", nerwowo przełączył radar z trybu „powietrze" na tryb „woda". Nie był zachwycony tym zadaniem. Otrzymał rozkaz przelotu na niskiej wysokości nad okrętami amerykańskiej grupy operacyjnej i uszkodzenia szczytów ich masztów radarowych. Podczas odprawy jeszcze przed świtem dowódca skrzydła zapewnił pilotów, że
Amerykanie wycofają się, jak tylko zrozumieją, że Malezja poważnie traktuje nienaruszalność swoich granic. Podpułkownik, sygnał wywoławczy „Błękitny pyton", pochodził z książęcej rodziny rządzącej jednym z sułtanatów wchodzących w skład Federacji Malezji i został wyszkolony w RAF. Żywił w stosunku do Amerykanów wiele niechęci - był to dziwny naród, pozbawiony manier, poczucia
obowiązku i rodzinnego honoru. Z drugiej strony, rodzice dowódcy dywizjonu, majora Tawau, poznali się w fabryce montującej układy elektroniczne dla amerykańskiego producenta komputerów, a on sam nauczył się pilotażu swojego F/A-18C na Florydzie. Być może nie rozumiał Amerykanów, ale umiał ich docenić. - „Czerwony smok", tu „Błękitny pyton" - zatrzeszczało radio. - Okręty nawodne na kursie
100 stopni w odległości 140 km. Tawau szybko ustawił przełącznik w położeniu „woda" dla sprawdzenia tej informacji, po czym zamilkł. Nie było sensu dawać Amerykanom wskazówek. Za dziesięć minut znajdą się nad celem. Po pięciu minutach w kabinie rozległ się sygnał alarmu radarowego. Jeden z amerykańskich myśliwców eskorty namierzył samolot radarem kontroli ognia. Sprawy zaczynały wyglądać poważnie.
374 10 września 2008, godzina 15.05 Ośrodek Informacji Bojowej na pokładzie USS Bonhomme Richard (LHD-6) Kapitan Mikę Anderson zauważył nadlatującą grupę myśliwców z odległości 220 km i poczynił odpowiednie przygotowania. Czekające w pogotowiu dwa samoloty AV-8B HarrierPlus 11 uzbrojone w rakiety Sidewinder i pociski średniego zasięgu powietrze-
powietrze wystartowały, kiedy myśliwce znajdowały się w odległości 183 km, a dwa następne harriery szykowały się do startu. Po chwili kapitan usłyszał głos kontradmirała, dowódcy PHIBRON, który ogłaszał tzw. żółty alarm, czyli stan pogotowia bojowego na okrętach grupy i eskorty. Oznaczało to, że należy spodziewać się ataku i w razie jakiegokolwiek aktu agresji można odpowiedzieć ogniem. Wyglądało na to, że nadlatujące
samoloty nie mają przyjaznych zamiarów i nie da się uniknąć kłopotów. Anderson wydał rozkaz podwyższenia gotowości bojowej - „wszyscy na stanowiska". Robiło się gorąco. 10 września 2008, godzina 15.08 Lot „Czerwonego pytona" W odległości 120 km od celu major Tawau usłyszał na kanale awaryjnym wypowiedziane z amerykańskim akcentem ostrzeżenie, nakazujące myśliwcom zmianę kursu i trzymanie się w odległości
przynajmniej 90 km od grupy operacyjnej. W słuchawkach rozległo się pogardliwe parsknięcie dowódcy skrzydła i rozkaz kontynuacji lotu. Robiło się naprawdę nieprzyjemnie. Tawau rozejrzał się i wcale się nie zdziwił, gdy zobaczył dwa zbliżające się z boku niezidentyfikowane samoloty. W niecałą minutę później sprawy się jeszcze bardziej skomplikowały. Po przekroczeniu zakazanej linii 90 km włączył
się alarm radarowy, informując o namierzeniu samolotu przez przeciwnika od strony lewego skrzydła. Tawau chciał wydać rozkaz zawrócenia, ale zanim zdążył włączyć przycisk mikrpfonu, dwa F/A-18 stanęły w ogniu trafione najprawdopodobniej słynnymi pociskami AIM-120, w które były wyposażone myśliwce. Po chwili zobaczył przez górną część osłony kabiny, jak dwa MiG-i podzieliły los hornetów. Dowódca skrzydła nakazał mu
zbliżyć się do okrętów i krzyknął: „Odpalić pociski!". Głupota podpułkownika coraz bardziej go denerwowała, ale nie mógł odmówić wykonania rozkazu. Nakazał pilotowi jedynego sprawnego horneta, aby leciał za nim, włączył dopalacz i urządzenie zakłócające, po czym rozpoczął lot nurkowy w kierunku okrętów desantowych. Nie było mu dane zobaczyć, jak samolot dowódcy klucza zamienia się w płonącą kulę ognia po trafieniu sidewinderem,
a ostatni ocalały MiG-29 zawraca. Wykonywał swój ostatni rozkaz. Po kilku minutach Tawau dostrzegł na horyzoncie niewyraźne plamy okrętów grupy operacyjnej. Zauważył błysk i warkocz dymu, który towarzyszył wystrzeleniu pocisku 375
przeciwlotniczego z jednego z eskortowców. Oba F/A-18C zaczęły wykonywać uniki i kontynuowały lot w stronę jednostki. Tawau dostrzegł zmierzający łukiem w
jego kierunku pocisk, który minął go i eksplodował za ogonem jego maszyny. Trafiony odłamkami Hornet zmierzał ku pewnej zagładzie i Tawau uruchomił wyrzutnię fotela. Wtedy właśnie zobaczył zestrzelony samolot dowódcy i ogarnęła go furia. Powoli zbliżał się do powierzchni wody i cały czas kierował się w stronę flotylli, kiedy nagle zauważył przed sobą po prawej duży okręt desantowy wroga. Ładując
swojego gątlinga, zbliżył się lotem ślizgowym do okrętu na odległość strzału. 10 września 2008, godzina 15.13 Pokład USS Germantown (LSD-42) Kiedy oba F/A-18 wykonywały klasyczny manewr ataku, dowódca ARG wydał rozkaz otwarcia ognia natychmiast po zasygnalizowaniu przez komputery systemu obrony przeciwlotniczej wejścia myśliwców w strefę rażenia. Nikomu nie przyszło jednak do
głowy, że jeden z pilotów F/A-18 będzie tak szalony, że zbliży się do okrętu na odległość strzału z broni pokładowej. Nikt też nie przypuszczał, że długa seria pocisków kalibru 20 mm może tak posiekać nadbudówkę i spowodować tak duże straty. Pilotowi niewiele to jednak pomogło. Jedno z pokładowych dział kalibru 20 mm Mkl6 Phalaru rozniosło w pył pikującego F/A-18, zabijając pilota. 10 września 2008, godzina 8.00
Konferencja prasowa w Pentagonie Mapa działań na Morzu Południowochińskim w pierwszej fazie inwazji na Brunei Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher - Około godziny 2.00 czasu atlantyckiego wykryto osiem malezyjskich samolotów zbliżających się do przepływającej
przez wody międzynarodowe na Morzu Południowochińskim grupy operacyjnej marynarki wojennej. Po zignorowaniu wielokrotnie ponawianych poleceń transmitowanych na ogólnie uznanych częstotliwościach radiowych, nakazujących utrzymanie bezpiecznej odległości, zostaliśmy zmuszeni do użycia środków obrony przeciwlotniczej. 376
Wszystko wskazuje na to, że siedem z atakujących samolotów zestrzeliliśmy, a ósmy zawrócił. Jeden z nich zdołał zbliżyć się do USS Germantown na odległość strzału i otworzył ogień z działka pokładowego, zanim został zestrzelony. W rezultacie 26 marynarzy i marines na pokładzie jednostki poniosło śmierć, a 18 zostało ciężko rannych. Śmigłowce ratownicze grupy operacyjnej ciągle jeszcze przeszukują miejsce, gdzie
wydarzył się ten incydent w poszukiwaniu rozbitków z malezyjskich samolotów. Sekretarz obrony prosił mnie o podkreślenie, że Stany Zjednoczone nie uważają tego incydentu za akt wypowiedzenia wojny. Pozwalam sobie powtórzyć - nie jesteśmy w stanie wojny z Malezją. Wręcz odwrotnie - usiłujemy załagodzić niezwykle drażliwą sytuację w tym rejonie. We właściwym czasie zażądamy od Malezji ńa drodze dyplomatycznej oficjalnych
przeprosin za śmierć naszych obywateli i rekompensaty za poniesione straty. Stany Zjednoczone zamierzają obserwować rozwój wypadków w okupowanym sułtanacie Brunei i będą bronić prawa do swobodnej żeglugi na wodach międzynarodowych, co czynią już od ponad dwustu lat. Kiedy rzecznik prasowy Departamentu Obrony skończył, przyszła kolej na przedstawicielkę Departamentu Stanu. Biorąc do ręki mikrofon zakaszlała, po
czym odczytała wcześniej przygotowane oświadczenie: - Do chwili wyjaśnienia sytuacji Departament Stanu uważa za wskazane, aby amerykańscy obywatele przebywający na terytorium Malezji i okupowanego Brunei niezwłocznie opuścili te kraje. Amerykańskie paszporty nie będą honorowane podczas podróży do tych krajów. Na mocy zarządzenia prezydenta wszystkie konta
Malezji i Brunei w bankach amerykańskich zostają zablokowane. Nasz ambasador w ONZ poprosił o zwołanie specjalnej sesji Rady Bezpieczeństwa jutro rano. Panie i Panowie, dziękuję. Pytań nie będzie. 11 września 2008 Siedziba ONZ w Nowym Jorku Rezolucja numer 1446 Rada Bezpieczeństwa, Została boteśnie dotknięta śmiercią Jego Królewskiej
Mości sułtana Brunei w niejasnych okolicznościach, Jest głęboko poruszona aneksją Brunei przez Federację Malezji bez konsultacji z niezawisłym narodem Brunei, Jest zaniepokojona ostatnimi incydentami zbrojnymi na Morzu Południwochińskim z udziałem sił Federacji Malezji i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, Działając na mocy artykułów 39 i 40 Karty Narodów
Zjednoczonych, żąda natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania sił zbrojnych Malezji z terytorium Brunei, Wzywa Federację Malezji, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, sułtanat Brunei, kraje członkowskie ASEAN i pozostałe zainteresowane strony do rozpoczęcia negocjacji mających na cełu 377 pokojowe rozwiązanie konfliktów, Postanawia zwołać w razie
konieczności sesję w celu rozważenia dalszych kroków niezbędnych dla wykonania niniejszej rezolucji. Rezolucja została przyjęta. Czternaście krajów członkowskich głosowało „za", jeden się sprzeciwił (Indonezja), a dwa nie brały udziału w głosowaniu (Chiny i Japonia). Gdyby Chiny zgłosiły weto, aneksja Brunei przez Malezję stałaby się faktem i „nowy porządek świata" nie na wiele by się tu przydał.
Naciski dyplomatyczne zwykle nie były skuteczną metodą argumentacji w rozmowach z komunistycznymi Chinami, ale tym razem poskutkowały. W dniach poprzedzających głosowanie dyrektorzy największych zachodnich i japońskich banków oraz koncernów naftowych bezpośrednio i nieoficjalnie poinformowali rząd Chin, że jeżeli zajęcie Brunei nie zostanie potępione, Chiny nie
otrzymają nowych kredytów na rozbudowę swojego potencjału wydobywczego na Morzu Południowochińskim bez względu na roszczenia terytorialne innych krajów tego regionu. Przywódcy komunistycznych Chin mogli być wiernymi wyznawcami marksizmuleninizmu, ale nie byli głupcami. 12 września 2008 USS Bonhomme Richard (LHD-6), 11. PHIBRON Na szóstym kanale systemu transmisji satelitarnej floty można było oglądać
CNN i załoga ARG zebrała się w mesie o tej niezwykłej porze, aby obejrzeć sprawozdanie z sesji ONZ, która odbywała się w zupełnie innej części świata. Opinie na temat rozwoju wydarzeń były prawie równo podzielone. Mniej więcej połowa oficerów zakładała, że Malezja, pomna losu Iraku, wycofa się z Brunei. Pozostali oczekiwali jednak rozkazów z CINCPAC dotyczących rozpoczęcia
operacji wyzwolenia Brunei. Colleen Taskins nie została pułkownikiem w korpusie piechoty morskiej w nagrodę za optymizm. Była pierwszą w historii kobietą na stanowisku dowódcy MEU (SOC). Spodziewała się najgorszego i te oczekiwania miały się spełnić podczas jej pierwszego rejsu w roli dowódcy. 31. MEU (SOC) i 11. PHIBRON nie otrzymały jeszcze rozkazu zajęcia Brunei, ale dobrzy dowódcy
zajmują się między innymi przewidywaniem rozwoju wydarzeń i właśnie teraz pani pułkownik myślała o przyszłości. Zwołała swój sztab na późną odprawę w celu przygotowania się do wykonania rozkazów CINCPAC, gdyby w końcu zostały wydane. Jej marines i marynarze będą gotowi do akcji. 378 14 września 2008 Ambasada amerykańska w Manili
Następca tronu Omar Bolkiah i pułkownik z 7. Oddziału Strzelców Gurkijskich siedzieli w sali konferencyjnej ambasady i zapoznawali się z zarysem planu wyzwolenia Brunei spod ma-lezyjskiej okupacji. Młody książę był nieco zdziwiony, że ci, którzy mieli tego dokonać, mówili o tym w tak beznamiętny sposób, ale został już pouczony przez pułkownika Rai, że takie są żołnierskie zwyczaje. Mimo że Amerykanie wyrażali się
o okupacji jego kraju jak o zwykłej grze, którą po prostu trzeba wygrać, ufał im. Podobną przysługę wyświadczyli panującemu w Kuwejcie rodowi Al Sabah w 1991 roku i teraz postąpią tak samo. Na dużym ekranie widniał szkic planu operacji, a w małych oknach otwartych w narożnikach ekranu można było obserwować twarze najważniejszych uczestników narady. W jednym z nich widać było pozbawione wyrazu oblicze księcia, a w
pozostałych przewodniczącego Kolegium Szefów Połączonych Sztabów, dowódcę CINCPAC i dowódcę 31. MEU (SOC) -panią pułkownik Taskins. Książę zastanawiał się, czy może powierzyć los swojego kraju kobiecie o tak anielskiej twarzy, ale pani pułkownik sprawiała wrażenie profesjonalistki. Zauważył też, że inni uczestnicy narady okazują jej szacunek. Amerykanie nadali przygotowywanej
operacji kryptonim Tropie Fury. Książę zastanawiał się, jak operację tę oceni historia -jako triumfalne wyzwolenie, jak Pustynną burzę, czy też jako niesławną porażkę, jak operację Eagle Claw - próbę odbicia amerykańskich zakładników z ambasady w Teheranie. Wyglądało na to, że Tropie Fury ma szanse powodzenia. Pułkownik Rai zamierzał zastosować taktykę, którą nazywał „rozmiękczaniem" - pierwsze uderzenie
będzie przeprowadzone niewielkimi siłami, ale jeśli zakończy się sukcesem, podjęte zostaną bardziej zdecydowane kroki. Księcia zdziwiło to, że Amerykanie tak dokładnie opracowali taktykę działania w podobnych sytuacjach, a potem przypomniał sobie o ich upokarzającej porażce w latach siedemdziesiątych. Amerykanie od dawna potrafili narzucać innym swoją wolę. Przyrzekł sobie, że w Manili nie poświęci całego
czasu na doskonalenie techniki gry w tenisa. 15 września 2008 Sala odpraw w Białym Domu - Panie i Panowie, Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej! Korespondenci prasowi tłoczyli się w małym pomieszczeniu, ale też okazja była nadzwyczajna. Prezydent miał przedstawić stanowisko rządu w sprawie wydarzeń, które już zostały określone jako kryzys na Morzu Południowochińskim. Oprócz
stałego personelu prezydentowi towarzyszyli sekretarze stanu i obrony, którzy przynieśli ze sobą 379 wiele „pomocy dydaktycznych" w postaci wykresów. Kamery pracowały pełną parą, kiedy nadjechał prezydent. Nie zwlekał z rozpoczęciem przemówienia. Po krótkim streszczeniu wydarzeń ostatnich dni szybko przeszedł do sedna sprawy:
- ...dlatego też Stany Zjednoczone wspólnie z pozostałymi członkami ONZ nakładają na Malezję całkowite embargo militarne i ekonomiczne. Malezja ma czas do północy na całkowite wycofanie swoich sił zbrojnych z przestrzeni powietrznej i morskiej Brunei. W razie zlekceważenia tych warunków, Stany Zjednoczone użyją siły dla wprowadzenia embarga w życie. Malezja ma pięć dodatkowych dni na wycofanie się
z terytorium lądowego Brunei i umożliwienie powrotu sułtanowi. Jest to pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, nie podlegające żadnym negocjacjom. To nie my ponosimy odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Winna jest wyłącznie Malezja i to ona musi jak najszybciej znaleźć rozwiązanie, być może z naszą pomocą. Na tym chcę zakończyć moje oświadczenie. Ministrowie stanu i obrony odpowiedzą teraz na wszystkie Państwa pytania. Do widzenia.
Prezydent odwrócił się i skierował w stronę wyjścia. Za jego plecami zaczęli przekrzykiwać się korespondenci, pytając o szczegóły. 16 września 2008, godzina 11.00 USS Bonhomme Richard, Morze Południowochińskie - O Jezu, wygląda na to, że w całej okolicy są tylko zbiorniki z ropą. Jak mamy działać w takim terenie? - zapytał porucznik. Od nabrzeży Kuala Belait po odwierty i
pompownie oddalonej o 32 km na wschód Serii cały pas wybrzeża był gęsto zabudowany obiektami rafineryjnymi. Tu i ówdzie z wysokich kominów wydobywał się płonący gaz ziemny, którego zebranie i skroplenie było nieopłacalne. - Tak - odpowiedział major Bill Hansen, rzucając na stół małą, ciężką i lekko spłaszczoną okrągłą torebkę. - Pan chyba żartuje, panie majorze. Chce
Pan posłać do walki żołnierzy strzelających tymi zabawkami? Przeciwko facetom z ostrą amunicją? - Pociskami nieśmiercionośnymi, poruczniku - poprawił go Hansen. Nazywają je też „elastycznymi gumiakami" i niech Pan nie popełnia błędu nie doceniając ich. Mogą powalić konia z odległości dwudziestu kroków. Będziemy nimi ładować strzelby i granatniki w promieniu do 500 metrów od budynków rafinerii.
Porucznik był zbyt młody, aby mógł pamiętać pożary w Kuwejcie. Major miał jednak za sobą to doświadczenie i nie chciał jeszcze raz oglądać piekielnego, zasnutego dymem 380 krajobrazu. Cierpliwie streścił porucznikowi zasady otwierania ognia na polach naftowych. Rano porucznik miał przekazać je swojej kompanii. - Nie spodziewamy się, że będziecie musieli stawić czoło regularnym
oddziałom przeciwnika zaraz wylądowaniu powiedział major. - Rafinerii pilnuje straż przemysłowa i prowadzimy z Shellem rozmowy na temat jej całkowitego usunięcia. - Mimo wszystko nie należy ich lekceważyć. - Oczywiście, poruczniku, oczywiście. Porucznik wychował się na ulicach południowego Los Angeles. W wieku, w którym major uczył się wiązania węzłów w
harcerstwie, okradał zapewne sklepy monopolowe. Teraz był marinę. Major był dumny ze swojego podopiecznego. 17 września 2008 Morze Południowochińskie, 40 mil morskich na północny zachód od Natuny Duma malezyjskiej marynarki wojennej, okręt Sri Indera-pura został zwodowany w 1971 roku w San Diego jako barka desantowa Spartanburg County (LST1192). Po
wycofaniu ze służby w 1994 roku w wyniku zmian w doktrynie wojennej i redukcji liczebności amerykańskiej armii ten pięciotysięcznik został natychmiast zakupiony przez Malezję w celu transportu ciężkich maszyn z półwyspu na odległe Borneo. Teraz przewoził lekkie czołgi Scorpion i ciężarówki z zapasami paliwa i amunicji dla batalionu armii stacjonującego w garnizonie na Borneo. Eskortę okrętu stanowiła fregata Lekiu
i śmigłowiec Lywc, który leciał kilka kilometrów przed dziobem okrętu jako ochrona przeciwko okrętom podwodnym. Amerykanie ogłosili wody przybrzeżne Brunei strefą zamkniętą, ale stara i dobrze wszystkim znana zasada prawa międzynarodowego stanowiła, że blokada ma moc prawną tylko wtedy, gdy ktoś ją egzekwuje. Pięciuset żołnierzy i marynarzy przebywających na pokładzie Sri Inderapura miało wziąć udział w
prowokacji. Nadzwyczaj bujna fauna i flora tych tropikalnych wód utrudniała pracę operatorom sonarów Lekiu, którzy doskonale wiedzieli, że chińskie, australijskie, amerykańskie i indonezyjskie okręty podwodne czają się w pobliżu, ale z szumu tła nie można było wyłowić wyraźnych sygnałów. Pomyłkowy atak na neutralny lub co gorsza „zaprzyjaźniony" okręt podwodny oznaczałby polityczną katastrofę. Mogli tylko starać się
wyłowić coś z szumów i czekać. Operatorzy sonarów na oddalonym o 33 mile morskie USS Jefferson City (SSN759) słyszeli dudnienie silników i turbin malezyjskich okrętów niczym syreny alarmowe w nocy. Przed ośmioma tygodniami Jefferson City wypłynął z Pearl Harbor na rutynowy patrol i przed kilkoma dniami został skierowany na te płytkie i zdradzieckie wody w celu 381
patrolowania strefy zamkniętej ustanowionej u wybrzeży Brunei. Już od sześciu godzin sonarzyści śledzili ruchy okrętów nieprzyjaciela i starali się jak najdokładniej ustalić ich pozycję, aby zadowolić pedantycznego oficera atomowego okrętu podwodnego. Oficer techniczny broni po raz ostatni skonsultował się z kapitanem, który bez wahania wydał rozkaz otwarcia ognia. W ciągu kilku następnych sekund cztery
pociski RGM-84 Harpoon opuściły wyrzutnie, pomknęły w stronę powierzchni wody i odrzuciły osłony. Nawet z tej odległości marynarze na Lekiu musieli coś usłyszeć, ale było już za późno i kapitan Sri Inderapura mógł już tylko ogłosić alarm pokładowy i postawić w stan pogotowia drużyny zajmujące się lokalizacją i usuwaniem szkód. Pozostało mu tylko modlić się, aby serie pocisków Phalanx kalibru 20 mm wystrzeliwanych z
mostka trafiły w przynajmniej jedną z rakiet jeszcze przed uderzeniem. Tak też się stało. Następny harpoon został unieszkodliwiony przez pocisk klasy Seawolf wystrzelony z Lekiu. Pozostałe dwa pociski trafiły jednak w jednostkę. Jeden przebił kadłub w rejonie maszynowni, gdzie eksplodował, drugi zaś trafił w zatankowane i uzbrojone czołgi na pokładzie samochodowym, wzniecając pożar.
Lekiu trzymał się na uboczu, aby ratować rozbitków. Była to bezdyskusyjnie pierwszorzędna marynarska robota, wykonana w duchu tradycji brytyjskiej Royal Navy i dawnych malajskich piratów. Podczas gdy Sri Inderapura kładł się na burtę, a następnie zaczął osiadać na mulistym dnie mielizny, fregata z liczną załogą na pokładzie zawróciła w stronę portu macierzystego. Prawie w tym samym czasie australijski okręt podwodny
Farncomb ostrzelał trzema torpedami malezyjski samochodo-wiec przewożący sprzęt dla brygady, która miała bronić Ban-dar Seri Begawan. Malezja nie zamierzała już więcej ryzykować utraty swoich okrętów naruszających strefę zamkniętą. 17 września 2008 Lotnisko międzynarodowe w Bandar Seri Begawan Obrona lotniska przed atakiem powietrznym była klasycznym zagadnieniem
omawianym na wykładach z taktyki w Szkole Oficerskiej Armii Malezji, a major Dato Yasin, dowódca 9. Batalionu Piechoty należał do grona jej najlepszych absolwentów. Najpierw należało zablokować pasy startowe, aby uniemożliwić wylądowanie maszyn wroga. Większość autobusów służących do przewozu pasażerów zaparkowano w równych rzędach na pasach startowych olbrzymiego lotniska, mimo że stanowiło to poważne
utrudnienie dla podróżnych. Major chciał zablokować pasy pojemnikami na śmieci i kontenerami wypełnionymi cementem, ale musiał liczyć się z koniecznością oczyszczenia płyty lotniska w celu przyjęcia zapasów i posiłków, jeśli ci cholerni politycy zdołają jakoś 382 wymóc na Amerykanach zniesienie blokady choćby na kilka dni. Jeden z kapitanów z grupy transportowej batalionu miał
kluczyki do wszystkich autobusów. Następnie należało ulokować na pasach stanowiska ogniowe, aby zlikwidować spadochroniarzy w krytycznej chwili tuż po ich wylądowaniu. Major starannie zaplanował sieć przemyślnie zamaskowanych stanowisk dla drużyn strzeleckich i ciężkich karabinów maszynowych oraz mniej zakamuflowanych stanowisk pozorowanych. Yasin brał udział w misjach pokojowych ONZ wspólnie z jednostkami amerykańskimi i chociaż
nigdy przedtem nie widział zdjęć satelitarnych wysokiej jakości, te, które zobaczył wykonane przez Amerykanów na użytek ich sprzymierzeńców - zrobiły na nim duże wrażenie. Trzy razy dziennie amerykańskie satelity szpiegowskie przelatywały nad Malezją, śledząc przebieg przygotowań do zbrojnej konfrontacji. Dokładne informacje o porach ich przelotów były zapisane w kalendarzu
na biurku majora dzięki doskonałej pracy wywiadu wojskowego Malezji. Trzecim punktem planu obrony było stworzenie i utrzymanie strefy bezpieczeństwa wokół lotniska w celu uniemożliwienia dostępu do niego od strony lądu. Tutaj sprawy się komplikowały - był to duży obszar, a major miał do dyspozycji tylko wzmocniony batalion liczący 1 000 żołnierzy. Lotnisko zostało zbudowane ze względów prestiżowych,
na pokaz i było nieproporcjonalnie duże w stosunku do rzeczywistych potrzeb kraju. Mimo to major zdołał rozlokować oddziały broni ciężkiej wśród pól minowych ciągnących się wzdłuż najczęściej używanych dróg dojazdowych. Punkt czwarty planu zakładał rozmieszczenie jednostek obrony przeciwlotniczej w taki sposób, aby mogły odeprzeć atak z każdego kierunku i były mobilne. To
było dość łatwe do wykonania. Grupa obrony przeciwlotniczej batalionu posiadała kilka przenośnych pocisków Blowpipe. Na pobliskich wzgórzach dywizyjna bateria przeciwlotnicza umieściła wyrzutnię pocisków ziemia-powietrze i kilka wyrzutni pozorowanych, ale Yasin dobrze wiedział, że nie przetrwa ona pierwszego ataku. Na koniec należało żarliwie się pomodlić. Nie było o tym wprawdzie
mowy na kursie taktyki w szkole oficerskiej, ale zwracając się twarzą na zachód w stronę Mekki i klękając do pierwszej z pięciu codziennych modlitw, major uświadomił sobie, że jest to najważniejszy punkt przygotowań. Major był Malajem - patriotą i dobrym muzułmaninem – i właśnie zauważył, że jego osobisty odbiornik GPS, zaprogramowany na ciągłe wskazywanie kierunku Świętego Miasta,
pokazuje jakieś bzdury. To Amerykanie zaczęli zakłócać pracę systemu. Nie miało to już jednak znaczenia. Major dobrze wiedział, gdzie się znajduje. Jeśli Amerykanie tak bardzo chcą zająć lotnisko, to pewnie im się to uda. 383 Major Yasin nie miał złudzeń co do swoich szans przeżycia. Wszystko było w rękach Boga. Inszal ah.
17 września 2008 Pokład USS Springfield (SSN-761), Morze Andamańskie Stara marynarska tradycja nakazywała obudzenie kapitana w razie ważnych wydarzeń, które mogły zaważyć na losie okrętu. Rozkaz nadany na niskiej częstotliwości brzmiał: „Podnieś się do głębokości peryskopowej w celu odebrania współrzędnych celu". To było dostatecznie ważne. Nikt z grupy operacyjnej nigdy przedtem nie odebrał takiej
wiadomości, nawet na ćwiczeniach. Był to nowy system zbierania danych dla dwunastu pocisków BGM-109 Tomahawk spoczywających w pionowych wyrzutniach tuż za dziobem okrętu. Metoda ta wymagała użycia anteny satelitarnej mniejszej niż talerz, wystawianej ponad powierzchnię wody na kilka minut i wymierzanej w ściśle określony punkt na niebie. Następował wtedy - niemal w czasie rzeczywistym - przepływ danych z Systemu
Planowania Pola Walki (Theater Mission Planning System) zawierających koordynaty celów. Po otrzymaniu i potwierdzeniu informacji Springfield cicho opadł na znacznie bezpieczniejszą głębokość i kapitan polecił oficerowi technicznemu broni wyświetlenie na monitorze współrzędnych celu oraz trajektorię lotu pocisku. Surowe, niepisane zasady podwodnej braci zabraniały okazywać
zdziwienie, ale stojącym nad rozjaśnioną konsolą oficerom trudno było je ukryć. Za dwa dni mieli zniszczyć dużą bazę lotniczą w Malezji położoną we wschodniej części Półwyspu Malajskiego. Pociski powinny przelecieć nad plantacjami herbaty na Wyżynie Cameron i spaść znienacka od strony lądu na ukryte myśliwce F/A-18 i MiG-29. 17 września 2008 Agana Harbor na Guam
Tropikalne powietrze nad zatoką było przesycone spalinami oleju napędowego. Cztery okręty podniosły kotwicę i powoli wypłynęły na Pacyfik. Widok ten trudno było nazwać pięknym. Pokłady okrętów były wysoko załadowane kontenerami i wznosiły się nad nimi ciężkie dźwigi. Na rufie znajdowało się lądowisko dla śmigłowców i niezgrabnie ustawiona składana rampa - elementy dodane najwyraźniej już po zakończeniu budowy.
Okręty chrzci się zwykle dla uczczenia rozmaitych admirałów albo polityków, ale te jednostki nosiły nazwiska zwykłych szeregowców i podoficerów poległych na polach ryżowych i stanowiskach ogniowych przed ponad czterdziestoma laty: Pfc Dewayne T. Williams, lst Lt. Baldomero Lopez, lst Lt. Jack Lummus, Sgt. Wil iam R. Button. 384
Nie były to oceaniczne charty - płynęły z prędkością 17 węzłów na spotkanie marines, którzy mieli przylecieć z drugiego krańca świata, aby przejąć
broń, sprzęt, pojazdy i zapasy. Pomalowane na czarno kadłuby i białe nadbudówki nie dodawały okrętom uroku, ale w oczach oficera logistycznego jednostki 3. MPSRON były piękniejsze niż herbaciany kliper opływający przylądek Horn pod pełnymi żaglami. Za dwa dni śladem okrętów 3. MPSRON miary wyruszyć w drogę podobne jednostki sił lądowych Stanów Zjednoczonych wiozące sprzęt dla
brygady górskiej. Gdyby udało się zająć pozycje na Brunei, sprzętu tego wystarczyłoby dla całej dywizji. 18 września 2008Końcowa odprawa na pokładzie USS Bonhomme Richard (LHD-6) na Morzu Południowochińskim Inwazja i wyzwolenie Brunei Jack Ryan Enterprises, Ltd. Rys. Laura Alpher Pułkownik Taskins włączyła
swój przenośny komputer i zaczęła rozważać różne warianty operacji Tropie Fury. Szybkość i zaskoczenie były najważniejsze. Z pomocą stacjonujących na Filipinach i Guam samolotów i pocisków BGM-109 Tomahawk całkowicie zaskoczą Malezyjczyków, uniemożliwiając im wykrycie i zaatakowanie zbliżającego
się 11. PHIBRON. Operacja miała wiele ryzykownych momentów. Morskie siły desantowe dopłyną do wybrzeży Brunei pod niewielką eskortą złożoną z dwóch krążowników i niszczycieli klasy Aegis uzbrojonych w kierowane pociski, jednego niszczyciela klasy Kidd (DDG-993), trzech starych fregat klasy Oliver Hazard Peny, również z pociskami kierowanymi oraz dwóch przebudowanych niszczycieli klasy Spruance (DD-963). 11.
PHIBRON był niepozorny; w jego skład wchodziły tylko: Bonhomme Richard, uszkodzony Germantown i nowoczesny desantowiec uderzeniowy Iwo Jima. Grupa bojowa lotniskowca Constellation, która przebywała u wybrzeży Australi , podążała na miejsce akcji razem z okrętami 3. MPSRON i miała dołączyć do 11. PHIBRON w drugim dniu inwazji (D + l). Wsparcie myśliwskie miał zapewnić wzmocniony oddział harrierów, które
właśnie nadleciafy, oraz F-15C Eagle z 366. Skrzydła 390. Dywizjonu Myśliwców stacjo385 nującego w bazie lotnictwa morskiego Cubi Point koło Subic Bay na Filipinach. Pozostała część skrzydła wraz z jednostkami wsparcia stacjonowała na zachodnim Pacyfiku i miała stanowić osłonę powietrzną dla sił desantowych aż do nadciągnięcia grupy bojowej USS Constellation (CV-64). Ryzyko ataku na
11. PHIBRON było niewielkie; siły malezyjskie nie spodziewały się go tak szybko. Cała marynarka wojenna Malezji schroniła się w portach i tylko lotnictwo mogło stawić czoło atakowi od strony morza. Amerykanie zamierzali zorganizować kampanię powietrzną, aby wyeliminować z walki lotnictwo przeciwnika. Pułkownik Taskins prowadziła odprawę w mesie oficerskiej. - Trzeba będzie działać szybko i
skutecznie - powiedziała. -Największy kłopot sprawią obiekty służące do przerobu nafty na zachodzie kraju. Malezyjczykom zależy na nich najbardziej i musimy zrobić wszystko, aby nie zdążyli ich zniszczyć. Północna część Borneo stanowi niezwykle wrażliwy ekosystem, dlatego nie można dopuścić do pożaru wież wiertniczych. Z tego właśnie powodu planuję użycie tak dużych sił dla
zabezpieczenia pól naftowych. Musimy ponadto opanować terminal przeładunkowy w Bandar Seri Begawan, aby móc przyjmować posiłki. Trzeba też zająć się oddziałem strzegącym ambasady. Generał Bear prosi, aby jego marines wrócili do nas cali i zdrowi. Musimy się tym zająć. Zrozumiano? Chór pomruków potwierdził zrozumienie. - No, to zaczynamy. Do roboty. Uważajcie na siebie, bądźcie marines i
obyśmy wszyscy wrócili do domu. Oficerom nie trzeba było tego powtarzać. 20 września 2008, godzina 1.30 Przestrzeń powietrzna nad bazą Kota Kinabalu w Sabah, północne Borneo. Najważniejsza malezyjska baza lotnicza Kota Kinabalu, znajdująca się w północnej części Borneo, została potraktowana poważnie przez planistów operacji
Tropical Fury. Była to baza macierzysta dwóch dywizjonów lotnictwa i kilku morskich samolotów patrolowych i trzeba ją było unieszkodliwić. Ponieważ wszystkie samosterujące pociski Tomahawk wystrzeliwane z okrętów podwodnych były wymierzone w cele na Półwyspie Malajskim, zniszczeniem bazy musiało się zająć lotnictwo. Cały dzień i większą część nocy 366. Skrzydło Lotnictwa zmagało się
z Malezyjczykami, wysyłając z Cubi Point myśliwce wspomagane latającymi tankowcami. Ataki te wyczerpały siły obrońców Kota Kinabalu i około trzeciej nad ranem byli bliscy kapitulacji. Dowódca Oddziału Walki Powietrznej Połączonych Sił (JFACC) Tropical Fury, generał brygady sił powietrznych dowodzący 366. Skrzydłem Lotnictwa tak właśnie zapla386 nował kampanię powietrzną. Celem jej
było oszołomienie przeciwnika, zajęcie go przez jakiś czas i w końcu nieoczekiwane uderzenie. Teraz, gdy obliczone na wyczerpanie przeciwnika utarczki powietrzne miały się ku końcowi, nadszedł czas na główne uderzenie. Dwa F-16C z 389. Dywizjonu Myśliwców wyposażone w podwieszone gondole i pociski HARM wyruszyły w kierunku wieży kontroli lotów i radarów kierujących pociskami
przeciwlotniczymi. Dwa malezyjskie F/A-18, które ruszyły im naprzeciw, zostały szybko zlikwidowane przez parę pocisków średniego zasięgu powietrze-powietrze AIM-120 wystrzelonych z samolotów eskorty i na tym się skończyło. W ciągu kilku sekund lotnisko w Kota Kinabalu stało się ślepe i bezradne. Sześć bombowców BlBLancerz34. Dywizjonu Bombowców leciało bez międzylądowań z bazy sił powietrznych Anderson na Guam,
wioząc sprzęt i uzbrojenie niezbędne do zadania ostatecznego ciosu Kota Kinabalu. Pierwsze cztery maszyny nadleciały z północy, mknąc nisko nad wodami Morza Południowochińskiego z prędkością nieznacznie przekraczającą prędkość dźwięku. W odległości około 18 km od brzegu bombowce wzniosły się nieco, a następnie każdy z nich zrzucił 24 kierowane bomby JDAMS ze wzmocnionymi, ważącymi 900 kg głowicami. Po
kilku sekundach każdy schron, pas startowy, zbiornik paliwa i magazyn otrzymał trafienie. Dwa pozostałe B-l nadleciały od strony lądu na średniej wysokości i zrzuciły na bazę 60 bomb kasetowych CBU-87/89, na długi czas wyłączając ją z użytku. W basenie Morza Południowochińskiego miały miejsce podobne wydarzenia. Wszystkie bazy lotnicze i transportowe na Półwyspie Malajskim zostały trafione wystrzelonymi
z okrętów podwodnych pociskami BGM-109 Tomahawk. Starzejące się już B-52H z 2. Dywizjonu Bombowców z bazy Barksdale w Luizja-nie wystartowały z Diego Garcia i wystrzeliły serie kierowanych pocisków, niszcząc centra łączności i dowodzenia. W dodatku Malezyjczycy nic jeszcze nie wiedzieli o nadpływających okrętach 11. PHIBRON i jednostkach eskortujących. 20 września 2008, godzina 2.00 25 mil
morskich na północ od wybrzeży Brunei Poduszkowiec LCAC zmniejszył prędkość niemal do zera i opuścił rampę, po której zjechało do lekko falującej wody sześć pojazdów desantowych. Następnie poduszkowiec zawrócił w stronę znajdującego się poza linią horyzontu okrętu macierzystego Iwo Jima. Marines z plutonu zwiadu 31. MEU (SOC) włączyli specjalnie wyciszone zewnętrzne silniki
pojazdów i skierowali się w stronę lądu, w kierunku porośniętych tropikalnymi krzewami wybrzeży zachodniego Brunei. Jeszcze przed wschodem słońca pojazdy będą 387 bezpiecznie schowane, a marines przekradną się do kryjówek na skraju dżungli. W tym samym czasie MV-22B Osprey z pododdziału walki powietrznej MEU (SOC) zbliżył się na niskim pułapie do wybrzeża we wschodniej części Brunei. Kryjąc się
między pagórkami i w dolinach, maszyna pięciokrotnie na krótko lądowała, aby wypuścić czteroosobowe drużyny zwiadowcze. Wyposażone w sprzęt obserwacyjno-radiolokacyjny drużyny miały na bieżąco informować pułkownik Ta-skins o ruchach wojsk malezyjskich na Brunei. Następnego dnia wieczorem wszystko miało się rozstrzygnąć. 21 września 2008, godzina 0.00 Terminal przeładunkowy skroplonego gazu
ziemnego w Seri w Brunei Należący do Brunei-Shell Tankers mv. Bubuk był jednym z kilku podobnych mu statków pływających pod biało-czarnozłotą flaga Brunei. Były to niezwykłe okręty. Miały ponad 51000 ton wyporności i byty przeznaczone do przewozu skroplonego gazu ziemnego w olbrzymich, hermetycznych sferycznych zbiornikach zamontowanych wewnątrz obszernych kadłubów. Flota gazowców regularnie kursowała między Brunei
i Japonią i była obsadzona przez brytyjskich oficerów i pakistańskie załogi. Bubuk był jedynym statkiem Brunei zaaresztowanym w porcie przez Malezyjczyków. Była to nie tylko kosztowna jednostka, symbol bogactwa i suwerenności Brunei, lecz także prawdziwa pływająca bomba o sile eksplozji porównywalnej z siłą wybuchu taktycznego ładunku jądrowego. Przypadkowa lub celowa detonacja ładunku ponad 75 000 m3 łatwopalnego
gazu mogła zrównać z ziemią liczącą 25 000 mieszkańców Serię wraz z obiektami i sprzętem wartości miliardów dolarów. Planiści Tropical Fury szybko uznali zajęcie i zabezpieczenie Bubuka za priorytet Akcja ta musiała zostać przeprowadzona z dużą ostrożnością. Było to wymarzone zadanie dla oddziału SEAL - właśnie do przeprowadzania takich akcji przygotowywano jego żołnierzy. Wszyscy oni marzyli
o podobnych okazjach. Zadanie to przypadło w udziale oddziałowi SEAL z 11. PHIBRON, stacjonującemu na pokładzie USS Iwo Jima. Na Bubuku zaprojektowano na rufie małe lądowiskio dla śmigłowców i właśnie tą drogą na statek dostała się główna grupa komandosów, opuszczając się na pokład po linach z CH-53. Drużyny zwiadowcze donosiły o niewielkiej liczbie wartowników na
pokładzie i nabrzeżu. Komandosi opanowali te miejsca po za-kradnięciu się i oddaniu kilku cichych strzałów z wyposażonych w tłumiki pistoletów maszynowych MP-5. Zaraz potem uwolniono uwięzioną w kabinach załogę statku, która niezwłocznie obsadziła stanowiska i wyprowadziła statek z portu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Malezyjczycy zezwolili na pozostawienie jednego silnika włączonego dla zapewnienia dopływu energii
388 elektrycznej, dzięki czemu statek mógł odbić od nabrzeża i ruszyć na północ w niecałe dziesięć minut. Opuszczając malezyjskie wody terytorialne, około 22 km od brzegu statek minął formację piętnastu pływających transporterów opancerzonych zmierzających w stronę wybrzeża z prędkością 30 węzłów (55 km/h). Dwa śmigłowce szturmowe AH1W Cobra
przeleciały nad statkiem, osłaniając transportery z powietrza. Dziesięć minut później sześć poduszkowców LCAC z USS Bonhomme Richard i USS Germantown przemknęło w pobliżu, wioząc na brzeg czołgi Ml Al i lekkie wozy bojowe, które miały połączyć się z transporterami w pancerną grupę zadaniową. Grupa ta miała zająć i utrzymać obiekty służące wydobyciu i magazynowaniu ropy naftowej w zachodnim Brunei. Do godziny „G"
pozostało jeszcze niecałe pół godziny. 21 września 2008, godzina 1.00 Port w Muarze, Brunei Łodzie patrolowe mogą stanowić problem. Kapitan Bil Schneider, dowódca kompanii „Golf", myślał o tym od tygodnia. Kompani , którą dowodził, przypadło w udziale jedno z najtrudniejszych zadań całej operacji. Jej żołnierze po opuszczeniu pokładu Iwo Jimy i wyjściu na brzeg mieli zająć obiekty portowe w Muarze punktualnie o
pierwszej w nocy. Rozległy port kontenerowy miał tylko jedno nabrzeże, przy którym mogły zacumować czekające obecnie 200 mil morskich od brzegu okręty MPS. Aby skutecznie odeprzeć możliwy atak łodzi patrolowych przeciwnika, Schneider umieścił drużyny z javelinami |w kilku płynących na czele formacji jednostkach i nakazał otwierać ogień do wszystkich podejrzanych obiektów. Tego wieczora
nie było czasu na takie drobiazgi jak sprawdzanie tożsamości. Kapitan musiał także zastanowić się, jak wylądować bez obudzenia czujności sił malezyjskich. Sieć komunikacyjna Malezyjczyków składała się z trudnych do zlokalizowania telefonów satelitarnych zarejestrowanych w INMARSAT jako własność prywatnych przedsiębiorstw. Konwencja INMARSAT zabraniała używania wynajmowanych
kanałów satelitarnych w celach wojskowych, ale kontrolujący sieć Europejczycy opierali się wprowadzeniu zasady selektywnej blokady przepływu informacji, na co nalegali Amerykanie. Międzynarodowa telekomunikacja satelitarna była dziedziną niezwykle konkurencyjną i żaden z reżimów Trzeciego Świata nie kupiłby takich usług od organizacji, która ulegałaby zachodnim naciskom dyplomatycznym. Specjaliści techniczni NSA znaleźli
jednak rozwiązanie. Jeden z pojazdów desantowych był wyposażony w przenośne urządzenie zagłuszające dużej mocy, zakłócające komunikację komórkową i satelitarną w promieniu 5 km. Dzięki temu ma-rines mogli podjąć próbę zajęcia nabrzeża. 389 Grupa desantowa zdołała dotrzeć do nabrzeża, zanim została zauważona. Wartownicy stojący na końcu nabrzeża zostali obezwładnieni, nim zdołali wszcząć alarm.
W ciągu kilku następnych minut marines zajęli nabrzeże i przylegające do niego magazyny. Szybko zorganizowali punkty oporu, każdy obsadzony przez drużynę uzbrojoną w pociski Javelin i lekki karabin maszynowy. Następnie dowodzący akcją kapitan rozesłał patrole dla ustalenia, czy możliwa będzie kontynuacja zaplanowanej operacji. Patrole potwierdziły, że znaczna część sił malezyjskich jest okopana wokół rafinerii i lotniska. Kapitan Schneider
skontaktował się z pułkownik Taskins dyżurującą w LFOC na Bonhomme Richard przez własne tajne łącze satelitarne i zaproponował obsadzenie doku kompanią rezerwową. Zajął następnie zdobyty posterunek, który zamierzał utrzymać aż do „otrzymania nowych rozkazów". 21 września 2008, godzina 1.11 Lotnisko międzynarodowe w Bandar Seri Begawan
Major Yasin zastanawiał się, kiedy Amerykanie zaatakują i był zdziwiony, że nie nastąpiło to poprzedniej nocy. Otrzymywał doniesienia o starciach w rafinerii i w porcie, ale koło niego było cicho. Na prośbę dowódcy brygady rozkazał, aby jedna z kompani przemieściła się na zachód, w stronę rafinerii. Z ulgą myślał o międzynarodowym prawie zabraniającym stronom konfliktu brania zakładników i narażania ludności cywilnej na
niebezpieczeństwo. Teraz chodziło po prostu o pieniądze i wpływy. Dzięki temu można było walczyć z honorem, ale powód tej wojny - „kradzież" całego kraju - cały czas jakoś go niepokoił. Kiedy tak rozmyślał o problemach politycznych i moralnych, osiem pocisków HARM wystrzelonych przez AV-8 operujące z pokładu Bonhomme Richarda uderzyło w jego pozycje obrony przeciwlotniczej i
stanowiska wyrzutni pocisków ziemiapowietrze, a po nich posypał się grad bomb GBU-29 JDAMS. Zanim ucichł huk eksplozji, major usłyszał coś znacznie gorszego, złowieszczego. Był to dźwięk silników szybko nadlatujących śmigłowców transportowych. W chwili gdy sznur maszyn przelatywał nad głową Yasina, ten uświadomił sobie, co się dzieje i włączył alarm. Niewiele to jednak pomogło.
Z wysokości 150 metrów skakali już na ziemię spadochroniarze z 1. Batalionu 325. Pułku Powietrzno-Desantowego i zaraz po wylądowaniu ruszali do akcji. Zrzuceni dokładnie na zamierzone pozycje -stanowiska broni ciężkiej - opanowali większość z nich w kilka sekund. Wszystko przebiegało pomyślnie. W niecałe pięć minut później wylądowali spadochroniarze z 2. Batalionu 325. Pułku Powietrzno-Desantowego z
zadaniem 390 odblokowania pasów lotniska, aby mogły wylądować siły wsparcia. W ciągu następnej godziny cały 325. Pułk PowietrznoDesantowy został przerzucony z bazy na Guam i transportowce C-17A Globemaster zawróciły po następną grupę. Major Yasin zobaczył w praktyce rozwiązanie zadania ze szkoły oficerskiej. Resztki jego sił uciekły na południe,
w góry, gdzie miało wkrótce nastąpić ich przegrupowanie. 21 września 2008, godzina 1.20 Rafineria w Seri Transportery pływające wylądowały na plaży pokrytej jak okiem sięgnąć zbiornikami nafty. Marines natychmiast opuścili pojazdy, które zajęły bezpieczniejsze pozycje i oczekiwały dalszych rozkazów. Przerzucona na brzeg kompania była uzbrojona tylko w strzelby i granatniki z gumowymi
pociskami. Malezyjczycy nie zadali sobie trudu zorganizowania silnej obrony obiektów rafinerii z prostego powodu -jeśli zbiorniki spłoną, cała okupacja Brunei straci sens. Zdecydowali się obsadzić wojskiem tylko wschodnie i zachodnie skrzydła pola naftowego oraz drogę dojazdową wzdłuż wybrzeża. Nie zakładali, że wróg nadejdzie od strony magazynów. British Shell ewakuował straż i
pracowników technicznych. Dwa dni wcześniej rozeszły się pogłoski o możliwym ataku, więc żołnierze malezyjscy wiedzieli, że jeśli natkną się na jakichś uzbrojonych żołnierzy, będą to wrogowie. Garstka Malezyjczyków patrolujących obszar rafinerii została pojmana i uwięziona tymczasowo na plaży. Niewielu zgłosiło się na ochotnika do pilnowania gęsto ustawionych zbiorników wypełnionych łatwo palnymi
i wybuchowymi substancjami. Marines szybko przemieścili się na południe, poza obszar zajęty przez zbiorniki. Kiedy natknęli się na ogrodzenie i zasieki, wysadzili ich część w powietrze i wezwali transportery. W tym samym czasie na brzeg dotarły poduszkowce z czołgami MlAl i lekkimi wozami bojowymi, co wzmocniło siły przeznaczone do walki na polach naftowych. Grupa operacyjna podzieliła się na plutony, wozy bojowe wyruszyły na patrole, a
czołgi czekały w rezerwie. Dzięki tym posunięciom wokół obiektów produkcyjnych ustanowiono strefę zamkniętą o promieniu 5 km. Następnie na miejscu akcji pojawili się inżynierowie i saperzy z zadaniem rozbrojenia min i pułapek, które mogli zostawić Malezyjczycy. Jak można się było spodziewać, żadnych nie znaleziono. W odróżnieniu od Saddama Husejna w 1991 roku, Malezja nie chciała zniszczyć
Brunei, a Malezyjczycy nie byli owładnięci chęcią zemsty. 391 21 września 2008, godzina 6.00 Nabrzeże przeładunkowe w Muarze Pułkownik Taskins stała na krańcu nabrzeża w towarzystwie dowódcy 325. Pułku Powietrzno-Desantowego, amerykańskiego ambasadora i kilku oficerów. Wszyscy słuchali z uwagą generała Beara z dowództwa
Połączonej Grupy Operacyjnej, który przemawiał za pośrednictwem łącza satelitarnego z bazy marynarki wojennej Cubi Point na Filipinach. Jego niski głos brzmiał wyraźnie. - Panie ambasadorze, czy były jakieś kłopoty w związku z desantem wojsk? W głosie ambasadora Jacoba Arrensa pobrzmiewała wyraźnie nuta ulgi po niedawnym oswobodzeniu. Jak przystało na zawodowca, usiłował opanować podniecenie i złożył
generałowi relację z przebiegu wydarzeń w Bandar Seri Begawan. - Nie doszło do uszkodzenia obiektów ani infrastruktury i, o ile wiem, nie popełniono żadnych aktów gwałtu ani zbrodni. Wszystko wskazuje na to, że chodzi tu wyłącznie o ropę i lepszą pozycję w negocjacjach o udział w eksploatacji złóż wokół wysp Spratly, które odbędą się w przyszłym miesiącu. Starszy sierżant dowodzący ochroną ambasady
chciałby z panem porozmawiać, panie generale, jeśli czas panu na to pozwoli. Bardzo chce coś panu osobiście powiedzieć. Bear uśmiechnął się i odrzekł: - Dziękuję, panie ambasadorze, porozmawiam z nim, jak tylko znajdę chwilę czasu. Teraz przejdźmy do rzeczy. Pani pułkownik, jak stoją sprawy? Pułkownik Taskins przełknęła ślinę, po czym przez krótką chwilę zastanawiała się,
jak powinna odpowiedzieć na to pytanie. Od tej odpowiedzi zależeć będzie los jej marines, prestiż Stanów Zjednoczonych i przyszłość Brunei. Z powierzonego zadania wywiązała się dobrze, ale teraz od jej oceny sytuacji zależeć będzie, czy Tropie Fury wejdzie w następną, decydującą fazę. Dobrze pamiętała swój pierwszy dzień w Annapolis wiosną 1986 roku. Na początku jej służby kobiety nie mogły być nawet pilotami w dywizjonach
taktycznych, a teraz ona, kobieta podejmuje najważniejsze decyzje. Przy innej okazji czułaby tremę, ale wyszkolenie i dwadzieścia lat służby dały jej pewność siebie, która zabrzmiała teraz wyraźnie w jej głosie. - Panie generale, zajęliśmy wszystkie zaplanowane pozycje przy minimalnych stratach własnych. W moich oddziałach jest tylko około dziesięciu rannych i nikt nie poległ. Chłopcy z 82. Pułku trafili w cele według planu, dołączyli do nas z
lotniska i są w dobrej formie. Ich dowódca zda panu osobny raport. Pułkownik dowodzący 325. Pułkiem Powietrzno-Desanto-wym w ciągu dwóch następnych minut zdał relację z sytuacji u siebie i zakończył słowami: 392 - Panie generale, właśnie dotarła do nas pierwsza grupa powietrzna do zadań portowych z PACAF i jesteśmy gotowi przyjąć następną grupę z waszej
brygady. Nie mam żadnych problemów z utrzymaniem swoich pozycji i jestem gotowy do rozprawienia się z łobuzami. Entuzjazm pułkownika spadochroniarzy okazał się zaraźliwy. Przyszła kolej na pułkownik Taskins. - Col een, decyzja należy do ciebie. Co mam zrobić? Pułkownik Taskins nie pamiętała, aby generał Bear kiedykolwiek zwrócił się do niej
w podobny sposób, nawet wtedy, gdy był jednym z jej ulubionych wykładowców w Annapolis. Teraz zostawiał jej swobodę decyzji. Nie zwlekała z odpowiedzią. - Panie generale, mamy doniesienia, że rozbita brygada, która okupowała Brunei, zbiegła za granicę, gdzie planuje połączyć się z inną brygadą i przeprowadzić kontratak. Proszę o przysłanie mi 3. MPSRON i brygady z 3. MEF. My się stąd
wycofamy. Resztą niech zajmą się ci, którzy lepiej się na tym znają. Swoje zadanie uważała za wykonane i była gotowa do powrotu. Za sześć godzin cztery okręty 3. MPSRON przybiją do nabrzeża i rozpoczną rozładunek. 21 września 2008, godzina 9.00 Rezydencja premiera w Kuala Lumpur Premier Malezji był w amoku, mimo że nie wysunął nosa poza swój gabinet. Nadchodzące ze wszystkich stron kraju
doniesienia alarmowały o precyzyjnie zaplanowanych nalotach i uderzeniach z powietrza i, co gorsza, o kontrnatarciu na Brunei. Premier, podobnie jak wszyscy inny wykształceni w Anglii ludzie, wyrósł na opowieściach o tym, jak feldmarszałek Erwin Rommel planował rozprawić się z inwazją aliantów w 1944 roku niszcząc przyczółki desantowe przed końcem „najdłuższego dnia". Premierowi Malezji pozostało jeszcze piętnaście
godzin jego „najdłuższego dnia" i musiał je jak najlepiej wykorzystać. Wezwał już szefa sztabu armii i przedstawił mu swoje żądania. Amerykanom udało się zdobyć dwa punkty oporu w Brunei. Pierwszy - w Bandar Seri Begawan wydawał się silnie broniony. Drugi, strzegący tego, na czym mu zależało - rafinerię w Serii, był słabiej obsadzony. Ten, kto utrzyma odwierty i rafinerie, będzie miał w ręku silne atuty
podczas negocjacji z nowym sułtanem, który z pewnością zechce powrócić do Bander Seri Begawan. Być może uda się uzyskać prawo do udziału w eksploatacji złóż Spratly w zamian za pozostawienie w całości infrastruktury wydobywczej w północnej części Borneo. Wydawało się to całkiem logiczne. Dwie brygady armii malezyjskiej otrzymały 393
rozkaz zaatakowania marines broniących Serii i przejęcia pól naftowych. Była to ostatnia szansa zyskania czegoś w całej tej aferze. 21 września 2008, godzina 13.00 Nabrzeże przeładunkowe w Muarze Nie było czasu na skorzystanie z usług holowników i odbija-czy; kapitanowie okrętów 3. MPSRON po prostu z marszu przybili do nabrzeża. Pływ im sprzyjał i bezpiecznie zacumowali samochodowce. Szybko opuszczono rampy rufowe i sa-
mochody jeden po drugim zaczęły opuszczać pokłady okrętów. Kilka godzin wcześniej pierwsze oddziały brygady 3. MEF z Okinawy wylądowały na lotnisku w Bander Seri Begawan. Marines odjechali stamtąd zarekwirowanymi autobusami (tymi samymi, które jeszcze do niedawna blokowały pasy lotniska) na nabrzeże, gdzie obsadzili gotowe do akcji M1A1, AAAV, LAV, HMMWV i zaczęli pochód przez Brunei.
W normalnych warunkach rozładunek pojazdów bojowych zająłby 18 godzin, a zapasów - trzy dni. Teraz jednak trzeba było wszystko przyspieszyć, bo za niecałe trzy dni miał do Brunei dotrzeć dywizjon 3. AWR sił lądowych i trzeba było zwolnić dla niego nabrzeże. Kiedy na miejsce przybyła brygada górska i brygada z 82. Dywizji PowietrznoDesantowej, siły amerykańskie stacjonujące w Brunei osiągnęły wielkość dywizji. Główne
założenie operacji polegało na wystawieniu do walki sił co najmniej równych tym, które Malezyjczycy mogli zmobilizować i skierować przeciwko siłom desantowym. Jak dotąd była to skuteczna taktyka. Największą troskę amerykańskiego dowództwa budziła grupa pancerna broniąca rafinerii w zachodniej części kraju. Pułkownik Taskins wiedziała, że siły, którymi dysponował major Hansen, są
niewystarczające. Na miejscu malezyjskiego dowódcy właśnie tam by uderzyła. Wyszła na nabrzeże, aby skonsultować się z generałem brygady Newmanem, dowódcą jednostek, które opuszczały okręty. Szybko przeszła do sedna sprawy. - Mikę, myślę, że będziemy mieli kłopoty na polach naftowych. Spojrzał na nią znad notatnika. - Co masz na myśli?
- Sądzę, że siły Hansena w Serii mogą być niewystarczające. Trzeba mu wysłać posiłki. Newman wyprostował się, wytarł czoło i zapytał: - Co zamierzasz z tym zrobić? Odpowiedziała szybko i zwięźle: - Panie generale, uważam za konieczne wysłanie na zachód kompani piechoty i broni ciężkiej jeszcze dziś po południu. Chcę też, żeby znalazła się tam bateria haubic 394
kalibru 155 mm i dodatkowe oddziały wywiadowcze. Hansen i jego ludzie wytrzymają jeden lub dwa ataki, ale więcej nie należy się po nich spodziewać i wtedy możemy mieć kłopot. - Według planu jutro rano ma ich zmienić batalion desantowy - odparł Newman. Pomyślał chwilę, po czym dodał: - Może i masz rację. Pułkownik Taskins jeszcze nigdy źle mu
nie doradziła, więc może i tym razem się nie pomyli. Generał odwrócił się do oficera operacyjnego i zapytał: - Harry, jak wygląda sytuacja pododdziału walki powietrznej, który przylatuje z Cubi Point? Oficer zerknął do notatek i odpowiedział: - Panie generale, pierwsze dywizjony F/A-18D i AV-8B są już na brzegu. Jest też kilka tankowców. Dwa dywizjony MV-
22B są w drodze. Jeszcze przed zachodem słońca powinny być gotowe do wykonywania lotów patrolowych i wsparcia. - Col een, wyślij im posiłki jeszcze dzisiaj, a ja przywiozę cały twój pododdział walki powietrznej. Wystarczy? - Pewnie! Odwróciła się i poszła w stronę Bonhomme Richarda, aby poczynić niezbędne przygotowania.
21 września 2008, godzina 14.00 Na południe od rafineri w Seri Bil Hansen z wdzięcznością przyjął wiadomość od pułkownik Taskins. Zauważył już ruchy wroga w pobliżu rafinerii i świadomość, że za dwie godziny jego siły powiększą się dwukrotnie, dodała mu otuchy. Otrzyma też silne wsparcie ogniowe drużyn haubic, śmigłowców i niszczycieli. Prawdopodobnie uda mu się dzięki temu utrzymać pozycje aż
do rana, kiedy mają nadejść posiłki. Co najważniejsze, dowódca batalionu desantowego jest już w drodze i wkrótce przejmie odpowiedzialność za utrzymanie przyczółka. 21 września 2008, godzina 14.15 Dowództwo 2. Brygady armi Malezji na południe od Seri Dwaj dowódcy brygady wojsk malezyjskich odbywali naradę obronną, kiedy otrzymali od premiera rozkaz ataku. Obaj byli wyszkoleni w Wielkiej
Brytanii i nie zadawali zbędnych pytań. W istocie jednak mieli poważne wątpliwości, czy będą w stanie wykonać ten rozkaz. 5. Brygada, która okupowała Bandar Seri Begawan, nie poniosła dużych strat 395 w starciu z Amerykanami, ale została rozproszona i właśnie starali się ją zebrać. Mieli teraz odbić pola naftowe i zapchnąć marines do morza, i to jeszcze przed zmierzchem. Po
południowych modłach rozłożyli mapy na stanowisku pod prowizorycznym zamaskowanym namiotem i przystąpili do planowania akcji, która miałaby jakieś szanse powodzenia. 5. Brygada miała uderzyć bezpośrednio od północy w kierunku morza, a 2. Brygada, lepiej przygotowana do walki - z boku, na zachód, wzdłuż drogi przy brzegu. Obie jednostki miały uderzyć równocześnie o godzinie 16.30 i kontynuować natarcie do
zachodu słońca. Na podstawie dostępnych im danych Malezyjczycy oceniali, że będą mieli do czynienia z około dwudziestoma wozami pancernymi i sześciuset marines. Obie brygady miały do dyspozycji około 5 000 żołnierzy i prawie 100 lekkich czołgów i innych środków transportu. Problem stanowił jednak brak możliwości użycia artylerii. Rozkaz z Kuala Lumpur był wyraźny: nie otwierać ognia artyleryjskiego w pobliżu obiektów
rafinerii. Nie można dopuścić do zapłonu ropy. Dowódcy napili się jeszcze herbaty, życzyli sobie nawzajem opieki Allaha i zaczęli się przygotowywać do ostatniego ataku w tej małej, dziwnej wojnie. 21 września 2008, godzina 15.00 Przestrzeń powietrzna nad zachodnim Brunei Bezzałogowy UAV Dark Star wystartował przed kilkoma dniami z bazy Cubi Point
i był prawie na półmetku swojego pięciodniowego patrolu. Wyposażony w kamerę telewizyjną, termowizor i radar śledził ruchy dwóch malezyjskich brygad w dżungli na południe od Serii. Gęsta roślinność rosnąca u podnóża gór uniemożliwiała zastosowanie klasycznych kamer, ale termowizor i radar przekazywały wystarczająco dobre zdjęcia. Drużyna zwiadowcza na USS Iwo Jima, która analizowała dane dostarczane przez UAV,
zaczynała się niepokoić. Obie brygady wykazywały podejrzaną ruchliwość. Drużyny zwiadowcze zrzucone na obszar zachodniego Brunei w przededniu zaplanowanej operacji potwierdzały wnioski wyciągnięte na podstawie analizy zdjęć. Chociaż pułkownik Taskins miała do dyspozycji w tej części kraju tylko niezbyt liczne siły pancerne majora Hansena, skoncentrowała na tym obszarze ponad dwie trzecie wszystkich sił i środków
wywiadowczych MEU (SOC), aby uniknąć niespodzianek. Po krótkiej analizie danych powiadomiono ją, że obie brygady przygotowują się do ataku na przyczółek w celu odbicia pól naftowych mniej więcej o godzinie 15.00 i zamierzają nacierać aż do zachodu słońca. Podejrzenia pani pułkownik okazały się słuszne. Teraz mogła zacząć zastawiać pułapkę na wroga. 396
21 września 2008, godzina 16.15 LFOC na USS Bonhomme Richard Pułkownik Colleen Taskins siedziała zadowolona w swoim fotelu w LFOC. Była podekscytowana tym, co miało się wkrótce wydarzyć. Szykowało się rozdanie kart. Na swojej konsoli widziała prawdopodobne pozycje dwóch brygad malezyjskich i pracowała nad zorganizowaniem wsparcia ogniowego. W tej chwili wróg ukrywał się w dżungli, ale
będzie musiał z niej wyjść, żeby zaatakować. Generał Newman zwolnił prawie wszystkie podległe jej jednostki, tak więc miała je znowu do dyspozycji. Skontaktował się też z JFACC w bazie Cubi Point na Filipinach, skąd wysłano jej do pomocy samolot wywiadu radarowego E-8C Joint Stars. Samoloty tego typu były wyposażone w duży podwieszony radar w kształcie kajaka, który był w stanie wykryć jadące samochody i w czasie
rzeczywistym przekazywać dane o ich położeniu bezpośrednio do terminalu w LFOC. Jeden rzut oka na monitor wyświetlający dane z J-Stars potwierdził podejrzenia pani pułkownik, która szybko rozmieściła swoje jednostki w zachodnim Brunei jak figury na szachownicy. Była przekonana, że zdąży. 21 września 2008, godzina 16.30 5. Brygada wojsk Malezji na południe od Seri
Przegrupowanie sił 5. Brygady odbyło się planowo, mimo że żołnierze czuli duże zmęczenie, będąc na nogach już od północy. Wyparcie z Bandar Seri Begawan i lotniska rozwścieczyło ich i palili się do zemsty na Amerykanach. Teraz mieli ku temu sposobność. Droga dojazdowa do rafinerii była nie utwardzona i ciągnęła się wzdłuż rzeki Belait, 8 km od brzegu morza. Malezyjczycy planowali wbić klin w lukę między obiektami
produkcyjnymi i magazynami i stamtąd rozproszyć się wzdłuż wybrzeża. Większą część drogi biegła przez dżunglę, w której dobrze się czuli. Mieli szansę. O godzinie 16.35 szli już naprzód; piechota poprzedzała lekkie czołgi i wozy pancerne. Wtedy niespodziewanie dostali się pod ogień artyleryjski. Początkowo było to tylko kilka salw z dział kalibru 155 mm. Potem jednak zaczęły wybuchać pociski o dużej
sile eksplozji kalibru 127 mm wystrzeliwane z okrętów. Piechota rozbiegła się w poszukiwaniu schronienia, ale siły pancerne kontynuowały marsz naprzód. Będący wciąż pod osłoną dżungli Malezyjczycy nie bali się ataku z powietrza. Ogłuszający huk wybuchów sprawił, że nie usłyszeli nadlatujących harrierów. Piloci harrierów wydawali się za to dobrze wiedzieć, gdzie skrył się ich przeciwnik. Samolot J-Stars podał im dokładne
współrzędne, mogli więc zrzucać bomby „na ślepo" w zieloną gęstwinę. Każdy samolot zrzucił po sześć bomb kasetowych CBU87 i tysiące śmiercionośnych odłamków po397 szatkowało tropikalną roślinność, powodując straty w przednich batalionach 5. Brygady. Czołgi i pojazdy pancerne trafione ładunkami kumulacyjnymi stanęły w ogniu. Działa ucichły. Słychać było tylko ogień
trzaskający na płonących pojazdach, eksplozje amunicji i jęki konających żołnierzy. Podczas gdy dowódca usiłował gorączkowo zebrać resztki brygady, jego rozpaczliwe apele radiowe nadawane ze stanowiska dowodzenia zostały odebrane przez samolot dozoru ES-3A Shadow. Stanowisko zostało natychmiast namierzone przez kilka okrętów, które najpierw uzgodniły działania, po czym jeden z niszczycieli wystrzelił dwa pociski
TACM. Lecące według wskazań systemu GPS pociski zakreśliły łuk na lądem i kiedy znalazły się bezpośrednio nad stanowiskiem dowodzenia, wyzwoliły małe bomby kasetowe. W ciągu kilku następnych sekund stanowisko dowodzenia i większość pojazdów uległo całkowitemu zniszczeniu. Południowe skrzydło sił malezyjskich przestało istnieć. 21 września 2008, godzina 16.45 Przeprawa na rzece Batang Barem na
granicy Brunei i Malezji Dowódca 2. Brygady był coraz bardziej sfrustrowany, usiłując przeprawić się przez rzekę Batang Barem. Amerykanie zajęli prom u ujścia rzeki i zorganizowali punkty obrony na drugim brzegu. Wymiana ognia była ożywiona i Malezyjczycy stracili już kilka pojazdów, trafionych pociskami TOW i Jave-lin. W tej chwili wydawali się czynić niewielkie postępy - zdołali przedrzeć się przez
rzekę w kilku miejscach i nawet przeprawili na drugą stronę kilka plutonów. Było jednak za późno, aby mogli zaatakować według planu, a w dodatku łączność z 5. Brygadą została zerwana. Przynajmniej jednak posuwali się naprzód. Wrogiem, z którym przyszło im walczyć, byli marines w asyście kilku czołgów i lekkich wozów bojowych. Było to zgodne z doniesieniami wywiadu wojskowego.
21 września 2008, godzina 17.00 Ujście rzeki Batang Barem na granicy Brunei i Malezji Było to wymarzone zadanie dla dowódców oddziałów kawalerii pancernej. Bill Hansen wycofał przed kilkoma godzinami swoje AAAV z pozycji na pierwszej linii, którą tymczasowo przejęli marines. Musiał teraz uzupełnić w transporterach paliwo i amunicję, po czym przedrzeć się przez gąszcz zbiorników ropy na morze. Jego 15 pojazdów
opancerzonych wiozących kompanię marines ruszyło z maksymalną prędkością, kierując się szerokim łukiem na południowy zachód w kierunku morza. Morze było spokojne i transportery płynęły z prędkością 30 węzłów, starając się trzymać z dala od ulokowanych 398 na brzegu obserwatorów. Oddział kierował się ku ujściu rzeki Batang Barem, gdzie marines z 31. MEU (SOC) opanowali
północny brzeg. W niecałą godzinę transportery dotarły na miejsce i wpłynęły w ujście rzeki nie zwalniając. Płynąc w górę Batang Barem, marines znaleźli się na tyłach większej części malezyjskiej 2. Brygady. Manewrując z prędkością 20 węzłów, oddział Billa Hansena złamał opór lewego skrzydła Malezyjczyków. W odległości około 5 km od głównego zgrupowania sił 2. Brygady transportery zwolniły, wysunęły gąsienice i zamknęły
klapy dziobowe. Po uderzeniu w skrzydło straży przedniej batalionu przedarły się w głąb malezyj-skich pozycji i zaatakowały stanowisko dowodzenia. Malezyj-czycy nie stawiali oporu i rzucili się do ucieczki w kierunku pobliskich wzgórz. W tym momencie Hansen podzielił swój oddział na pięć grup i posłał je do ataku na tyły 2. Brygady. Marines ostrzelali pojazdy dowodzenia i ciężarówki
pociskami z dział kalibru 25 mm, a wszystkie napotkane pojazdy opancerzone zniszczyli javelinami. Następnie, koordynując swoje ruchy za pomocą łączy cyfrowych, wszystkie grupy zebrały się na zdobytym stanowisku dowodzenia 2. Brygady. Od momentu wpłynięcia marines w ujście rzeki nie upłynęła nawet godzina. Po chwili Amerykanie zauważyli członków sztabu 2. Brygady zbliżających się z
uniesionymi rękami. Ostatnia zdolna do walki jednostka wojsk malezyjskich w Brunei właśnie się poddała. 22 września 2008, godzina 8.00 Lotnisko międzynarodowe w Bandar Seri Begawan 7. Oddział Strzelców Gurkijskich przyleciał do Brunei wyczar-terowanym samolotem i przejmował właśnie kontrolę nad lotniskiem od 82. Dywizji PowietrznoDesantowej. Mimo
że był to tylko symboliczny gest, powrót Gurków oznaczał powrót ładu i porządku w Brunei. Następca tronu Omar Bolkiah miał wkrótce powrócić jednym z odrzutowców Royal Brunei Airlines internowanych w Manili. Książę, eskortowany większą część drogi przez dwa F-15C Eagle z 366. Dywizjonu Powietrzno-Desantowego, wyraził życzenie, aby w końcówce lotu eskortę stanowiły harriery piechoty morskiej, które tak bardzo przyczyniły
się do wyzwolenia jego kraju. Wyszedł z samolotu uważnie obserwowany przez pułkownika Rai, po czym skierował się w stronę jednego z trawników, ukląkł i ucałował ziemię wyzwolonej ojczyzny. Za kilka dni zostanie koronowany na sułtana Brunei. Krótka kampania wyzwoleńcza nie pociągnęła za sobą niemal żadnych zniszczeń. Przyrodni brat księcia, pretendent do tronu ojca zbiegł do Arabii Saudyjskiej, podłej kolonii, która udzielała już azylu
bandytom w rodzaju Idi Amina. Książę planował kontynuować plan ojca zakładający zwiększenie 399 nakładów na infrastrukturę wydobywczą na Morzu Południowochińskim. Zamierzał przedstawić te propozycje na październikowym posiedzeniu ONZ. Amerykański ambasador w Manili przekazał mu odnaleziony po wybuchu śmigłowca podręczny
komputer ojca. Zawierał on prywatne zapiski sułtana i notatki dotyczące posiedzenia ONZ. Były tam też wiersze i listy ojca, które miały mu zostać przekazane w chwili objęcia tronu. Książę miał je teraz w ręku i zrozumiał, jak bardzo ojciec był z niego dumny. Postanowił zawsze pielęgnować pamięć o nim. 22 września 2008, godzina 12.00 Rezydencja premiera w Kuala Lumpur Premier Malezji spoglądał na szefa sztabu armii i ministrów swojego
gabinetu. - Panowie - odezwał się zmęczonym głosem - nasze siły zbrojne nie zdołały odbić obiektów rafinerii ropy naftowej w Brunei i jestem zmuszony ogłosić dymisję rządu. Mam nadzieję, że zdołamy to uczynić, zanim naród sam tego zażąda. Niniejszym oświadczam, że rezygnuję ze stanowiska i wycofuję się z życia publicznego. Wstał i wyszedł. Szef sztabu zastanawiał się, czy uda mu się opuścić budynek. Na
ulicach gromadziły się już tłumy i było tradycją w tej części świata, że polityków, którzy nie stanęli na wysokości zadania, spotykał nieprzyjemny los. 30 września 2008 11. PHIBRON w drodze na północ przez Morze Południowochińskie Wycofanie się z Brunei nie było proste. Marines musieli nie tylko brać udział w przyjęciach i ceremoniach, ale także dokładnie umyć i oczyścić wszystko, co tylko
dotknęło ziemi na Borneo przed japońską inspekcją na Okinawie, dokąd okręty miały wrócić w następnym tygodniu. Na razie jednak wszyscy odsypiali trudy ostatnich dni. Nie ma na to zazwyczaj czasu podczas operacji desantowych i na jednostkach ARG panowała teraz nadzwyczajna cisza. Dla pułkownik Taskins czas odpoczynku jeszcze nie nadszedł. Mimo że nazywano ją nieoficjalnie najbardziej bojową kobietą od czasów Joanny ćTArc, miała
jeszcze do spełnienia kilka nieprzyjemnych obowiązków. Między innymi musiała wysłać listy do kraju. Szczególne listy. Tropie Fury pociągnęła za sobą niewiele ofiar, ale jednak były pięciu zabitych i trzydziestu czterech rannych. Poszkodowani zostali już ewakuowani przez Pearl Harbor do szpitala marynarki wojennej Balboa w San Diego. Ciała poległych zostały przewiezione do bazy sił powietrznych
Dover w Delaware i miały zostać pogrzebane na cmentarzu Arlington. Pułkownik Tomkins musiała teraz dopełnić obowiązku 400 powiadomienia rodzin. Dowodziła dotąd dwiema operacjami, ale były to pierwsze ofiary śmiertelne w jej oddziałach. Pierwszy list był najtrudniejszy. Dotyczył szeregowca piechoty morskiej z Detroit służącego w drużynie, która zajęła nabrzeże przeładunkowe.
Został zastrzelony przez snajpera na ulicach Bander Seri Begawan. Nie pamiętała go. Był to jednak obowiązek dowódcy, którego nie można było ani odłożyć na później, ani zlecić komuś innemu. Czekała ją jeszcze wizyta w Białym Domu i Kongresie, prawdopodobnie gwiazdka generalska, może nawet dowództwo pułku lub dywizji. Teraz jednak czuła się dobrze tutaj, ze swoimi marines. Po
chwili zaczęła uderzać w klawiaturę komputera. 401 ZAKOŃCZENIE. KORPUS NA NASTĘPNE 500 LAT W mojej książce starałem się przedstawić najcenniejsze klejnoty Korpusu Piechoty Morskiej USA - siedem MEU (SOC). Mam nadzieję, że próba przedstawienia realiów działania tych naszych niewątpliwych skarbów narodowych przybliżyła czytelnikom
marines i ich codzienne życie. Podczas gdy jednostki korpusu są doskonałymi i zadziwiająco skutecznymi instrumentami prowadzenia gry zwanej polityką, należy pamiętać o tym, co stanowi kręgosłup każdej MEU (SOC) - marines. Marines są, jak napisałem we wstępie, najdoskonalszym uosobieniem ideału amerykańskiego żołnierza. Jeśli zapytać cudzoziemca, które według niego jednostki wezmą jako pierwsze udział
w zbrojnej interwencji lub akcji ratunkowej, najczęściej odpowie, że będą to jednostki piechoty morskiej. Bardzo lubię myśleć o marines. Ich obraz w moich oczach sprawił, że bohater mojej najważniejszej książki - Jack Ryan wywodzi się z Marinę Corps. Wiele zasad etycznych i cech charakteru, którymi obdarzyłem Jacka, stanowi fundament etosu piechoty morskiej. Marines zaludniają strony moich
książek, ponieważ są to solidni, pomysłowi i barwni ludzie. Lubię sobie wyobrażać, że tak samo postrzegają ich przeciwnicy, zanim spotkają się z nimi w boju. Być może te właśnie cechy czynią z marines tak skuteczną broń. Nie jest łatwo przezwyciężyć strach wywołany perspektywą spotkania oko w oko z zaprawionymi w bojach wojownikami. Tak, w marines jest coś mistycznego. Marines lubią porównywać siebie do
strażaków pełniących służbę w świecie pełnym piromanów, i jest w tym chyba ziarno prawdy. Owszem, przez 50 lat od zakończenia II wojny światowej interweniowali tu i ówdzie, ale ostatnie pięciolecie od końca zimnej wojny stanowiło okres ich imponującej aktywności. Liberia, Irak, Somalia (trzy razy), Bośnia... Mogę wyliczać dalej, ale chyba już się domyślacie, do czego zmierzam. Marines
są strażnikami naszego bezpieczeństwa i wypełniają swoje obowiązki z prawdziwą dumą. Kiedy nazywają siebie „pogotowiem ratunkowym", mówią to zupełnie serio. Całe szczęście, bo w świecie pełnym nacjonalistycznych dyktatorów, klęsk żywiołowych i innych nieoczekiwanych wydarzeń są nam naprawdę potrzebni. Być może powinienem przedstawić tutaj swoje poglądy na temat przyszłości korpusu. Przed 50 laty, kiedy zatknięto
amerykańską flagę na szczycie Mount Suribachi po bitwie o Iwo Jimę, nastąpił przełomowy dla historii korpusu moment. Sekretarz marynarki James Forrestal zapowiedział wówczas, że piechotę morską czeka jeszcze przynajmniej 500 lat służby. 402 Podczas inwazji na Iwo Jimę nie obchodzono 170. rocznicy powstania korpusu.
Dziś, po 50 latach, na progu nowego tysiąclecia łatwiej jest zrozumieć, co James Forrestal chciał powiedzieć. Miał na myśli ducha i etos korpusu, dzięki którym marines potrafią nowatorsko i twórczo radzić sobie z coraz to nowymi problemami. Mają najczęściej do czynienia z zadaniami „zbyt skomplikowanymi" bądź nie leżącymi w zakresie kompetencji innych rodzajów wojsk lub naszych sprzymierzeńców. Piechota morska USA należy do
awangardy w wykorzystaniu nowatorskich rozwiązań technicznych i taktycznych, co widać po jej nowym sprzęcie i nowoczesnej doktrynie walki. Można na przykład wspomnieć o nowych systemach broni podwyższonej celności (broń strzelecka, bomby) lub systemach transportowych umożliwiających prowadzenie działań „spoza linii horyzontu" (poduszkowce, śmigłowce szturmowe). Jeśli chcecie zobaczyć coś oryginalnego, zwróćcie
się do marines. Jakie to ma znaczenie dla przyszłości marines na progu XXI wieku? Zacznijmy od tego, że niewątpliwie mają oni przed sobą przyszłość. W opinii dowództwa armii stanowią czynnik wzmacniający potencjał uderzeniowy amerykańskich sił zbrojnych. Już tylko to powinno stanowić gwarancję, że korpus będzie świętować 250. rocznicę swojego powstania. Później możliwości będą tak
imponujące, że trudno je sobie w tej chwili dokładnie wyobrazić. Nowe technologie w rodzaju samolotów transportowych pionowego startu i lądowania o dużym zasięgu mogą znaleźć zastosowanie w operacjach stanowiących połączenie klasycznych operacji powietrzno-desantowych z działaniami na wysuniętych pozycjach. Zautomatyzowana broń pancerna i sprzęt bojowy mogą sprawić, że marines
przyszłości będą wyglądać jak bohaterowie książki Gwiezdni żołnierze Roberta Henleina. Trudno jest wyobrazić sobie, jakie zadania czekają ich po upływie najbliższych 50 lat. Bez względu na rozwój nowych technologi można za to przewidzieć, jakimi żołnierzami będą marines nawet w roku 2275, czyli 500 lat po powstaniu ich jednostki. Jak zawsze będą najlepiej wyszkolonymi żołnierzami na świecie. Nawet w XXIII wieku in-
struktorzy musztry będą mieli zapewne sporo pracy, a rekruci będą się pocić w palmowych zagajnikach Parris Island. Marines będą też na pewno doskonałymi strzelcami wyborowymi bez względu na to, z czego będzie się strzelać za 300 lat. Umiejętność perfekcyjnego posługiwania się bronią ręczną zawsze będzie nieodłączną częścią etosu marines. Wreszcie z pewnością zmienią się metody prowadzenia i wygrywania wojen. Być
może nieprzyjacielem będą wówczas istoty pozaziemskie. Jestem zdania, że obaj Krulakowie - ojciec i syn - zgodziliby się tutaj ze mną. Kiedy stwierdziłem wcześniej, że marines to Ameryka, dokładnie to miałem na myśli. Reprezentują nas oni w wielu rolach i na wiele sposobów. Wszyscy wierzymy, że 403 wzorowo wypełnią każde powierzone im zadanie - od strzeżenia ambasad po
pilotowanie prezydenckiego śmigłowca. Ufamy im, bo wierzymy w ich szczere oddanie i poświęcenie. Marines są częścią precyzyjnie zorganizowanej struktury, ale nie zatracają przez to indywidualności - ich zaangażowanie wynika z silnego postanowienia odniesienia osobistego sukcesu. Trudno nie poczuć zadowolenia na ich widok, bez względu na ich wiek, rangę, czy wykonywane zadanie.
Niezależnie od tego, czy spędzają w korpusie tylko kilka lat, czy całe swoje zawodowe życie, jak niektórzy bohaterowie mojej książki - służba odmienia ich na zawsze. Bez względu na przyczynę, dla której wstąpili do piechoty morskiej, zdobywają w niej niepowtarzalne, cenne doświadczenie. Bądźmy więc z nich dumni, tak jak oni są dumni służąc nam. Miejmy dla nich szacunek, bo to oni są ostoją wszystkiego, co czyni nasz kraj
najlepszym na świecie. Bądźmy im wdzięczni, bo to oni strzegą naszego bezpieczeństwa i spokoju. Wszystko to jest zawarte w ich zwięzłym motto: Semper fidelis - Zawsze wierni. Od zawsze i po wsze czasy. Nawet jeśli trzeba to będzie udowadniać przez następne 500 lat. 404 SŁOWNIK24 AAAV
(Advanced Amphibious Assault Vehicle) – nowoczesny pływający transporter opancerzony. AADS (Amphibious Assault Direction System) – system kierowania desantem morskim. AAV (Amphibious Armed Vehicle) – pływający transporter opancerzony.
ABC broń atomowa, biologiczna, chemiczna. Ogólny termin oznaczający broń masowej zagłady, w tym bomby jądrowe lub rozczepialne materiały promieniotwórcze, trujące gazy, ciecze, pyły oraz zakaźne mikroorganizmy lub toksyny biologiczne. Zakazana przez wiele układów międzynarodowych. ACE -
(Aviation Combat Element) – pododdział walki powietrznej. ACU (Assault Craft Unit) – oddział barek desantowych. AGM 88 HARM – (High Speed AntiRadiation Missiles) - szybkobieżne pociski antyradiacyjne. AHRU
(Attitude Heading and Reference Unit) – system nawigacji bezwładnościowej kierunku i położenia. AIM-9 Sidewinder – rodzina samonaprowadzających się pocisków na podczerwień. AMC (Air Mobility Command) – dowództwo
lotnictwa transportowego. ANGLICO (Air and Naval Gunfire Liaison Company) – kompania łącznikowa kierowania ogniem lotnictwa i marynarki. ARG (Amphibious Ready Group) – grupa gotowości desantowej. ATGM
(Anti-Tank Guided Missiles) – zdalnie kierowane pociski przeciwczołgowe. BLT (Battalion Landing Team) – drużyna batalionu desantowego. CBU (Cluster Bomb Unit) – bojowy środek rażenia którego kadłub rozrywa się na małej wysokości, rozrzucając duże
ilości subamunicji nad celem powierzchniowym. Subamunicją mogą być granaty miny o opóźnionym działaniu, głowice przeciwpancerne i inne. CE (Command Element) – pododdział dowodzenia. CENTCOM (US Central Command) – dowództwo
centralne sił zbrojnych USA. CIC (Combat Information Center) – centrum informacji bojowej. CFWS (Close-In Weapons) – zespoły systemu uzbrojenia obrony bezpośredniej. CONOPS -
(Concept of Operations) – koncepcja działań bojowych. Wskazówki dowódcy przekazane podległym jednostkom odnośnie sposobu wykonania zadania bojowego. CRAF (Civil Reserve Air Fleet) – dowództwo cywilnej rezerwy lotnictwa. CSSE (Combat Service Support Element) –
pododdział zaopatrzenia. CVBG (Aircraft Carrier Battle Group) – grupa bojowa lotniskowca. FLIR (Forward Looking Infrared) – urządzenie optoelektroniczne, podobne do kamery telewizyjnej, które „widzi" w paśmie podczerwonym. FLIR ukazuje obraz utworzony na podstawie
niewielkich różnic temperatury powstałych w jego polu widzenia tak, że np. gorące dysze silników zobrazowane są jako jasne punkty. FMFLANT (Fleet Marinę Forces, Atlantic) – flota piechoty morskiej na Atlantyku. FMFPAC (Fleet Marinę Forces, Pacific) – flota piechoty morskiej na Pacyfiku.
FSSG (Force Service Support Group) – grupa zabezpieczenia technicznego korpusu. GBU (Guided Bomb Unit) – bomba kierowana. Ogólny termin odnoszący się do klasy precyzyjnie naprowadzanych bojowych środków rażenia. GCE
(Ground Combat Element) – pododdział walki lądowej. GPS (Global Positioning System) – globalny system określania położenia. Zespół dwudziestu dwóch satelitów Navstar znajdujących się na nachylonych orbitach okołoziemskich. Urządzenia te stale nadają sygnały nawigacyjne, zsynchronizowane przez niezwykle precyzyjne zegary atomowe.
Zwykle przynajmniej cztery satelity są widoczne z wybranego miejsca na ziemi, z wyłączeniem regionów polarnych. Skomputeryzowany przenośny odbiornik GPS może określić precyzyjne położenie i prędkość poprzez porównanie danych z trzech lub więcej satelitów. Zakodowana część sygnału zarezerwowana jest na potrzeby wojskowe. Podobny, lecz niekompletny rosyjski system nazywa się GLONASS. HEDP
(High-Explosive, Dual-Purpose) – granat podwójnego zastosowania o dużej energii wybuchu. HMA dywizjon śmigłowców szturmowych. HMM (Marinę Helicopter Squadron) – dywizjon śmigłowców piechoty morskiej.
HMMWV (High-Mobility Medium Wheeled Vehicle) – szybki pojazd terenowy. 24 Słownik nie stanowił integralnej części edycji amerykańskiej książki Piechota Morska. Został opracowany przez Wydawnictwo na potrzeby tej publikacji (przyp. red.). 405 IFF
(Identification Friend or Foe) – systemy identyfikacji „swój-obcy". System radiowy mający na celu zmniejszenie ryzyka zestrzelenia samolotu należącego do własnych sił powietrznych. Urządzenie zapytujące IFF umieszczone na jednym samolocie nadaje zaszyfrowaną wiadomość do urządzenia odzewowego IFF znajdującego się na nieznanym celu. Jeśli otrzyma właściwą zakodowaną odpowiedź, cel jest określany jako swój. Brak odpowiedzi kwalifikuje cel
jako obcy. Podczas wojny brak odpowiedzi IFF jeszcze nie wystarcza by sklasyfikować cel jako wroga, gdyż urządzenie odzewowe może być uszkodzone lub wyłączone. IFV (Infantry Fighting Vehicle) – wóz bojowy piechoty. ITAWDS -
(Integrated Tactical Amphibious Warfare Data System) – zintegrowany system danych taktycznych operacji desantowych. JSF (Joint Strike Force) – połączone siły operacyjne. JTF '(Joint Task Force) – połączonla grupa bojowa. Jednostka złożona z elementów
dwóch lub więcej rodzajów sił zbrojnych, dowodzona przez stosunkowo wysokiego rangą oficera. JTF-y mogą być organizowane do wykonania określonego zadania bojowego lub utrzymywane jako okresowe formacje. LAV (Light Armored Vehicle) – lekki kołowy transporter opancerzony. LAW
(Light Anti-Tank Weapon) – ręczna wyrzutnia pocisków przeciwpancernych. LCAC (Landing Craft, Air Cushioned) – okręty desantowe na poduszce powietrznej. LCM (Landing Craft, Medium) – średnia barka desantowa.
LCU (Landing Craft, Utility) – barka desantowa. LFOC (Landing Force Operations Center) – centrum operacyjne sił desantowych. LHA (Landing Helicopter-Dock) –
śmigłowcowiec - dok desantowy. LHD (Landing Helicopter Dockship) – okrętdok do transportu śmigłowców. LPD (Landing Assault Ships) – okręty desantowe. LPH -
(Assault Helicopter Carrier) – śmigłowcowiec desantowy. LSD (Landing Ship Dock) – okręt-dok do transportu barek desantowych. LST (Landing Ship, Tank) – okręt desantowy do transportu czołgów. LVS
(Logistics Vehicle System) – pojazd logistyczny. MAG (Marine Air Group) – grupa lotnictwa piechoty morskiej. MAGTF (Marine Air-Ground Task Force) – powietrzno-lądowa grupa operacyjna piechoty morskiej.
MARCENT Departament Piechoty Morskiej Dowództwa Centralnego Sił Zbrojnych. MAU (Marine Amhibious Unit) – jednostka desantowa piechoty morskiej. MAVERICK rodzina pocisków rakietowych AGM-65
klasy powietrze-ziemia, produkowanych od 1971 roku przez Hughes and Raytheon z różnymi konfiguracjami układów naprowadzania i głowic bojowych. MAW (Marine Air Wing) – skrzydło lotnictwa piechoty morskiej. MEB (Marine Expeditionary Brigade) –
brygada ekspedycyjna piechoty morskiej. MEF (Marine Expeditionary Force) – korpus ekspedycyjny Piechoty morskiej. MEU (Marine Expeditionary Unit) – jednostka ekspedycyjna piechoty morskiej. MEU (SOC)
(Marine Expeditionary Unit Special Operations Capable) – jednostka ekspedycyjna piechoty morskiej do zadań specjalnych. Mila morska liczy 1852 metry. Nie należy mylić z milą lądową, która wynosi 1609 metrów. MPF
(Maritime Prepositioning Force) – wstępnie rozlokowane okręty zaopatrzenia. MPSRON (Maritime Prepositionig Squadrons) – dywizjony wstępnie rozmieszczonych transportowców zaopatrzenia. MRE (Meals, Ready to Eat) – wojskowe racje
polowe pakowane w pojedynczych porcjach. Humorystyczna wersja skrótu brzmi „Meals Rejected by Ethiopians" – posiłki odrzucone przez Etiopczyków. MSPF (Maritime Special Purpose Force) – morskie siły specjalne. Formowana do realizacji bieżących zadań specjalnych i operacji morskich. Dowodzenie MSPF leży w gestii MEU(SOC).
MSSG (Marine Service Support Group) – grupa zaopatrzenia jednostek desantowych. NAVSEA (Naval Sea Systems Command) – dowództwo systemów morskich marynarki wojennej. NTS -
(Night Targeting System) – nocny system naprowadzania. PHIBRON (Amphibious Sąuadron) – dywizjon okrętów desantowych. RDJTF (Rapid Deployment Joint Task Force) – połączone siły szybkiego reagowania. SAW
(Squad Automatic Weapon) – karabin maszynowy drużyny. 406 SMAW (Shoulder Launched Multipurpose Assault Weapon) – ręczna wielozadaniowa wyrzutnia pocisków rakietowych. SSES -
(Ships Signals Exploitation Space) – ośrodek analizy sygnałów. STINGER przenośny, kierowany na podczerwień pocisk ziemia-powietrze. Stinger może być też wystrzelony z pojazdów lądowych lub śmigłowców ze zmodyfikowanymi wyrzutniami. STOVL (Short Takeoff, Vertical Landing) –
skrócony start i pionowe lądowanie. Zdolność niektórych samolotów napędzanych silnikami nośnonapędowymi np. Harriera. Krótki start jest wspomagany przez rampę startową podobną do skoczni narciarskiej. TOW amerykański ciężki pocisk przeciwczołgowy, który może zostać wystrzelony zarówno z ziemi jak i pojazdów
wojsk powietrzno-desantowych. Najnowsza wersja, TOW-2B, to broń ataku z góry, z dwiema ustawionymi pod kątem głowicami. TRAP (Tactical Recovery of Aircraft and Personnel) – ewakuacja personelu w warunkach bojowych. UAV (Unmanned Aerial Vehicle) –
bezzałogowy pojazd powietrzny. Zwany również „drone" lub RPV (Remotely Piloted Vc-hicle – pojazd zdalnie kierowany). Nadający się do wielokrotnego użycia samolot bezzałogowy, zdalnie sterowany przez radio, albo zaprogramowany za pomocą nowoczesnego pilota automatycznego. USSOCOM (U.S. Special Operations Command) – dowództwo operacji specjalnych.
VMA (Marine Attack Sąuadron) – dywizjon lotnictwa szturmowego piechoty morskiej. KONIEC 407
Document Outline Spis treści PODZIĘKOWANIA PRZEDMOWA WSTĘP. MARINES – SPADKOBIERCY AMERYKAŃSKIEGO DUCHA KURS PRZYGOTOWAWCZY: ETOS Siła piechoty morskiej: etos „I wyszli z morza": misja piechoty morskiej Powietrzno-Lądowa Grupa Operacyjna Piechoty Morskiej (MAGTF) NACZELNY WÓDZ KORPUSU
PIECHOTY MORSKIEJ STANÓW ZJEDNOCZONYCH: WYWIAD Z GENERAŁEM CHARLESEM KRULAKIEM Krulakowie: Ojciec I Syn TRANSFORMACJA: NARODZINY ŻOŁNIERZA PIECHOTY MORSKIEJ Zielone mundury: współczesna piechota morska W poszukiwaniu złota: rekrutacja do piechoty morskiej Ośrodek rekrutacyjny piechoty morskiej w Parris Island Nauki ciąg dalszy: szkolenie bojowe i nie tylko Zostać „gunnym"... I co dalej?
Oficerowie: pierwsi w kluczu BROŃ MAŁEGO KALIBRU Starszyzna plemienna: Szkolny Batalion Strzelecki Piechoty Morskiej Broń palna Miny, granaty, materiały i środki wybuchowe NARZĘDZIA PRACY Wyposażenie i zaopatrzenie osobiste Wsparcie ogniowe Systemy przeciwpancerne i przeciwlotnicze Bojowe pojazdy opancerzone Środki transportu Lotnictwo piechoty morskiej ALIGATORY
Narodziny i rozwój floty desantowej Aligatory Barki desantowe Przyszłość: LPD-17 WYCIECZKA PO 26. MEU (SOC) Początek: narodziny MEU (SOC) Koncepcja MEU (SOC) Historia i organizacja 26. MEU (SOC) Mózg: dowództwo 26. MEU (SOC) Ramię lądowe: 2. Batalion Desantowy 6. Pułku Piechoty Morskiej (BLT 2/6) Ramię powietrzne: 264. Dywizjon Śmigłowców
Piechoty Morskiej (264. Marine Medium Helicopter Squadron - 264. HMM) Żywność i amunicja: 26. Grupa Zaopatrzenia Meu (26. Marinę Service Support Group - 26. MSSG) Jednostki pomocnicze Zawsze gotowi: MEU (SOC) w akcji PRZYGOTOWANIE: SZKOLENIE I OPERACJE 26. MEU (SOC) Operacje MEU (SOC) Szkolenie i weryfikacja MEU (SOC) Przygotowanie: lato 1995 Zatoka Onslow w pobliżu Camp Lejeune w Północnej
Karolinie, 16 czerwca 1995 roku Dodatkowe zaliczenie: JTFEX-95 MEU (SOC) W AKCJI Operacja Chilly Dog: Iran, rok 2006 Wrzesień, rok 2008 Operacja Tropical Fury – wyzwolenie Brunei 2 września 2008 Dolina Limbang w Brunei SŁOWNIK24