1 Peggy Moreland Zakochany detektyw Tytuł oryginału Her Lone Star Protector 2 ROZDZIAŁ PIERWSZY Rebeka spojrzała na notatnik umocowany na desce rozdzi...
12 downloads
13 Views
645KB Size
Peggy Moreland Zakochany detektyw Tytuł oryginału Her Lone Star Protector
1
R
S
ROZDZIAŁ PIERWSZY Rebeka spojrzała na notatnik umocowany na desce rozdzielczej swojego minivana. U Erica Chambersa spędzi jakieś dziesięć, najwyżej piętnaście minut. Zdąży przez ten czas podlać jego kwiaty. U Olsenów zabawi następny kwadrans. Pani Morton będzie odbierać zakupioną palmę w doniczce przez pięć, dziesięć minut. Ze dwadzieścia minut potrwają przejazdy pomiędzy poszczególnymi klientami. Rebeka powinna zdążyć na czas do swojej kwiaciarni, żeby otworzyć ją o dziewiątej. Zatrzymała się przed domem Erica. Ze zdziwieniem zobaczyła na podjeździe jego samochód. Chambers był punktualny i wyjeżdżał do pracy codziennie dokładnie o siódmej trzydzieści. Rebeka mogła spokojnie zajmować się jego roślinami. Pomyślała, że może zachorował. Wzięła swoje przybory i ruszyła do drzwi od strony ogrodu. Zapukała, mimo że Eric dał jej na stałe klucz. Nie chciała go zaskoczyć ani zastać nieubranego. Czekała. Nikt nie odpowiadał. Spojrzała z niepokojem na zegarek i zapukała ponownie, głośniej. Przyłożyła ucho do drzwi. Cisza. Pomyślała, że Chambers chyba faktycznie zachorował, i to ciężko, skoro nie było go nawet słychać.
2
R
S
Spróbowała poruszyć klamką. Ku jej zdziwieniu, drzwi były otwarte. Zawahała się chwilę, po czym weszła. W kuchni panował, jak zwykle, nienaganny porządek; przez okna wpadało jaskrawe światło słońca. Rebekę przeszedł jednak zimny dreszcz. W domu było nienaturalnie cicho. - Ericu? - zawołała nieśmiało, zbliżając się do sypialni gospodarza. - Ericu?! - powtórzyła głośniej. Nie usłyszawszy odpowiedzi, zawahała się znowu. Nie wiedziała, czy powinna wchodzić do sypialni, czy też podlać kwiaty i wyjść. Przecież to mój sąsiad! ofuknęła się w myśli. Mieszka samotnie. Trzeba sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Drzwi sypialni były otwarte. Zajrzała do niej ostrożnie, mając nadzieję, że nie zastanie Erica nagiego. Pokój był pusty, łóżko posłane, na oparciu krzesła wisiała przygotowana do włożenia marynarka. Rebeka pomyślała, że Chambersowi zepsuł się samochód. Jej sąsiad został pewnie zawieziony do biura przez któregoś z pracowników. Postanowiła natychmiast po przyjeździe do kwiaciarni zadzwonić do Wescott Oil, żeby upewnić się, czy Ericowi nic się nie stało. Napełniła konewkę i zaczęła pospiesznie podlewać rośliny, usuwając zwiędłe kwiaty i liście. Wypłukała konewkę. Mógł dostać zawału serca albo wylewu! pomyślała znowu. Muszę przed wyjściem sprawdzić, czy na pewno nie ma go w domu. Gdyby okazało się, że czeka na ratunek na podłodze łazienki... Jęknęła, niezadowolona z natrętnych myśli, powodo-
3
R
S
wanych nadmiernie wybujałą wyobraźnią. I tak była już spóźniona. Ruszyła z powrotem do drzwi. Myśli te nie dawały jej jednak spokoju. Zatrzymała się z ręką na klamce i zawróciła. Poszła do łazienki, otworzyła drzwi... i zamarła z przerażenia. Cofnęła się, przykładając odruchowo dłoń do ust. Eric siedział na zamkniętym sedesie, ubrany, w wyprasowanych czarnych spodniach i nakrochmalonej białej koszuli. Jego głowa zwisała bezwładnie, a ręce były związane czarnym paskiem. Ciemny, jedwabny krawat w wiśniowy wzór był owinięty wokół szyi Erica niczym stryczek i uwiązany do wieszaka na ręczniki. Oczy i usta Chambersa były szeroko otwarte, skóra biała jak papier, twarz spuchnięta. Rebeka nie była w stanie się poruszyć. Od razu było widać, że Eric nie żyje. Wiedziała, jak wygląda zmarły. Patrzyła kiedyś na twarz zmarłego męża, wówczas ciesząc się, że nareszcie się od niego uwolniła. Przełknęła, przypominając sobie dawne wydarzenia. Krew płynęła z rany na czole męża, który rozbił głową przednią szybę samochodu, a klatką piersiową uderzył w kierownicę. Zamknęła oczy. Pamiętała gniew, jaki malował się na twarzy męża przed wypadkiem, i obawę o własne życie, którą czuła, kiedy wciągnął ją za sobą do samochodu. Pobiegła na oślep do kuchni. Wystukała alarmowy numer 911. Nogi ugięły się pod nią, aż usiadła bezwładnie na podłodze. - Słucham. - On... nie żyje! - wykrztusiła z siebie, łkając. - Kto nie żyje? - Eric. Eric Chambers. - Znowu miała przed oczami
4
martwą twarz swego męża, który przez wiele lat zamieniał jej życie w piekło. Złapała się za głowę. Nie chciała lego pamiętać... a jednak wiedziała, że nigdy nie zapomni.
R
S
Poranki w Klubie Teksańskim były zazwyczaj spokojne. Ten dzień zaczął się jednak inaczej niż zwykle. Atmosfera była ponura. Wszyscy czekali na dalszy rozwój wydarzeń. W Royal popełniono morderstwo. Ofiarą był pracownik jednego z członków klubu. Kłopoty, które spotykały któregoś z członków, dotykały zawsze ich wszystkich. Na co dzień pusta o tej porze palarnia była pełna ludzi. Klubowicze skupili się w grupki po czterech, po ośmiu, przysuwając do siebie wielkie, skórzane fotele. Rozmawiali ściszonymi głosami, relacjonując sobie nawzajem całe zdarzenie. Dywagowali, kto może być mordercą. W kącie sali siedział Sebastian Wescott, otoczony najbardziej zaufanymi przyjaciółmi. Należeli do nich: William Bradford - dyrektor finansowy i udziałowiec Wescott Oil Enterprises, Keith Owenss - właściciel firmy produkującej oprogramowanie, Dorian Brady - przyrodni brat Sebastiana i pracownik Wescott Oil, Jason Windover - agent CIA, oraz Rob Cole - prywatny detektyw. Wszyscy rozmawiali z ożywieniem. Wescott chciał się przede wszystkim dowiedzieć, co myślą Rob i Jason, jako fachowcy od tropienia niebezpiecznych ludzi. - Wiem, że twój udział w dochodzeniu będzie musiał pozostać nieoficjalny - powiedział Sebastian do Jasona
5
R
S
- ale byłbym wdzięczny za każdą pomoc czy radę z twojej strony. Agent CIA pokiwał głową. - Wiesz, że zrobię wszystko, co tylko będę mógł. Wescott odezwał się z kolei do Cole'a: - Policja rozpoczęła śledztwo, jednak chcę, żebyś poprowadził własne dochodzenie. Poinformowałem ich już, żeby koordynowali działania z twoimi. Rob skinął głową. - Powiedz mi, co do tej pory wiesz o tym morderstwie - odezwał się. Seb przesunął dłonią po twarzy. Czuł się zmęczony przedłużającym się napięciem. - Niewiele - zaczął. - Kto znalazł ciało? - Rebeka Todman, sąsiadka Erica. Mieszka w Royal od niedawna. Jest właścicielką kwiaciarni i, jak twierdzi, zawarła z Ericiem umowę - opiekowała się jego roślinami. - Nie wierzysz jej? - Nie wiem, komu mam wierzyć! - Wescott wstał i zaczął chodzić nerwowo w tę i z powrotem. - Przepraszam. Od tygodnia sypiam najwyżej po trzy godziny na dobę; a tu jeszcze dzisiaj, kiedy tylko przyjechałem do biura, dowiaduję się o śmierci Erica. Wiem tylko tyle, że nie żyje! I chcę, żeby znaleziono mordercę. - Jasne. Zacznijmy od początku. Przyjrzyjmy się po kolei wszystkim faktom. Seb usiadł. - Według policji, Todman znalazła Erica dziś około
6
R
S
ósmej rano, kiedy weszła do jego domu, żeby podlać rośliny - zrelacjonował. - Zastała go uduszonego własnym krawatem. - Czy były jakiekolwiek ślady włamania? - Nie. - Zginęło coś? - Nic, na ile policja była w stanie to stwierdzić. - Czy Eric miał jakichś wrogów? - Nikt nie przychodzi mi do głowy. - A może kobiety? Czy zerwał kiedyś z jakąś, a może zadawał się z mężatką, której małżonek mógł postanowić się zemścić? Wescott uniósł brwi. - Eric? Wątpię. Nie przypuszczam, żeby kiedykolwiek w życiu z kimś był. Mieszkał z matką aż do jej śmierci. Zmarła kilka lat temu. Jedyną kobietą w jego życiu była kotka imieniem Sadie. Traktował ją jak człowieka. Podczas przerwy na lunch codziennie wpadał do domu, żeby sprawdzić, co z Sadie. - Sebastian pokręcił głową. - Nie. Eric z pewnością nie dał powodów do zemsty niczyjemu mężowi ani nie porzucił żadnej kobiety. Miał tylko małą Sadie. - A ta Todman? Czy myślisz, że mogli mieć z Ericiem romans? Seb wzruszył ramionami. - Może? Ale wątpię. Eric był dziwakiem. Samotnikiem. Nigdy nie opowiadał o swoim życiu osobistym. Nie ma co tego rozważać. - Machnął ręką, odrzucając sugestię detektywa. - Nic między nimi pewnie nie zaszło. Eric był od niej sporo starszy. To pedant. Mam na myśli
7
R
S
to, jak się ubierał, jak dbał o dom i samochód. O wszystko. Miał stały rozkład dnia i tygodnia, i nigdy nie odstępował od niego nawet o minutę. Każda kobieta zakłóciłaby jego regularny tryb życia. To był zaprzysiężony stary kawaler. - Zdaje mi się, że około dziewięćdziesięciu procent członków Klubu Teksańskiego to starzy kawalerowie skomentował Rob. Prezes Wescott Oil spojrzał na niego z ukosa, po czym zachichotał. - Rzeczywiście. Chociaż ta liczba szybko się zmniejsza. Zastanawiam się, na co postanowimy przeznaczyć dochód z naszego balu. Do rozmowy wtrącił się Jason: - Słyszałem, że ostatni klubowicz, który zostanie kawalerem, wybierze cel charytatywny, na który przekażemy zarobione na balu pieniądze. - To prawda - zgodził się Seb. - Ostatnio ożenił się Will, więc zostało nas tylko czterech. Zastanawiam się, ilu z nas do czasu balu pójdzie w ślady Willa. Rob wstał. - Nie ma o co się niepokoić - powiedział. - Co najmniej jeden z nas pozostanie kawalerem. - Postukał się palcem w pierś. - Ja. Po wyjściu z klubu Rob skierował się do miejskiej komendy policji. Przeczytał tam raport prowadzących dochodzenie i poprosił o kopię dla siebie. Następnie pojechał do Rebeki Todman, żeby ją przesłuchać. Zaparkował swój sportowy samochód naprzeciw kwiaciarni i wysiadł.
8
R
S
Popatrzył na sklep i jego otoczenie, aktywował alarm w samochodzie i ruszył na spotkanie z kwiaciarką. Kiedy otwierał drzwi, nad jego głową rozbrzmiał melodyjny dzwonek. Natychmiast owionął Roba intensywny zapach świeżych kwiatów. Zmarszczył nos, po czym zaczął starannie oglądać wnętrze kwiaciarni. Zobaczył właścicielkę. Była szczupłą kobietą; miała około stu sześćdziesięciu siedmiu centymetrów wzrostu, krótkie ciemnoblond włosy. Nosiła jaskrawożółty fartuch, z wyhaftowaną na przedzie girlandą kwiatów. Pod fartuchem rysowały się nieduże piersi. Miała smukłą talię, wdzięcznie ukształtowane biodra i długie nogi. Gdyby nie powód, który go tu przywiódł, Rob pozwoliłby sobie zapewne w tej chwili na erotyczne fantazje. Jednak dopóki nie udowodni, że Rebeka Todman jest niewinna, była podejrzaną. Nigdy nie komplikował prowadzonej przez siebie sprawy, zawierając bliższą znajomość z kobietą, którą obserwował czy przesłuchiwał. Rebeka stała przed oszkloną lodówką i wyciągała róże. Stojąca obok klientka kiwała albo kręciła głową, patrząc na wskazany jej kwiat. Robert udawał, że ogląda rośliny. Obserwował uważnie kwiaciarkę, żeby ocenić jej nastrój, zanim do niej podejdzie. Na pierwszy rzut oka wydawała się spokojna. Uśmiechała się uprzejmie do klientki. Jednak wyglądała na wystraszoną albo raczej wstrząśniętą. Była blada, miała zaróżowione policzki, ręce jej się trzęsły. Spojrzała w stronę Roba i skinęła głową, zachęcając go do dalszego oglądania roślin. Ułożyła wybrane róże,
9
R
S
doczepiła do nich wstążkę i kartkę na życzenia, a na koniec odprowadziła klientkę do drzwi. Kiedy dzwonek rozbrzmiał ponownie, ruszyła ku Cole'owi. - Dzień dobry panu. Czym mogę służyć? Rob odstawił doniczkową roślinę, po czym wyjął legitymację prywatnego detektywa. - Nazywam się Rob Cole - przedstawił się, obserwując uważnie reakcję Todman. - Zostałem zatrudniony przez Wescott Oil, żeby zbadać przyczyny śmierci Erica Chambersa. Twarz Rebeki pobladła jeszcze bardziej. Cofnęła się i ścisnęła odruchowo ręce na brzuchu. - Powiedziałam już policji wszystko, co wiem. - Zdaję sobie sprawę, proszę pani. Czytałem raport policyjny. Jednak przyszedłem tu w nadziei, że zechce pani odpowiedzieć na jeszcze kilka pytań. - Na przykład? - Rebeka poszła za ladę, wzięła stokrotkę i dodała ją do kompozycji, którą układała w szerokim słoju. Widać było, że ręce trzęsą jej się mocniej niż przedtem. Była bardzo blada. - Mam pytania na temat pani relacji z Ericiem Chambersem. Czy przyjaźniliście się? Rebeka zacisnęła usta. - Chciałabym tak myśleć. Był moim sąsiadem i klientem. - Klientem? To znaczy, przychodził do kwiaciarni? Todman wybierała różowe lwie paszcze, wzbogacając nimi układaną kompozycję. - Tak. Ale przede wszystkim zawarłam z nim umowę na doglądanie jego roślin. Miał ich w domu sporo i lubił
10
R
S
je, ale nie miał ani talentu, ani czasu, by się nimi opiekować. Na ladę wskoczył nagle ogromny biały kot. Wygiął grzbiet w łuk, otarł się o ramię Rebeki i zamiauczał żałośnie. - Sadie! - Podniosła kotkę i przytuliła. - Tęsknisz za Ericiem, malutka? - To kotka Chambersa? Kwiaciarka skinęła głową, postawiła kotkę z powrotem na ladzie i pogłaskała ją ze współczuciem. - Był do niej bardzo przywiązany, a ona do niego. Nie mogłam zostawić jej samej w domu. On nie żyje; nie ma jej teraz kto karmić. - Czy Eric nie miał żadnej rodziny? Rebeka wzruszyła ramionami. - Nie słyszałam, by miał kogoś bliskiego. - I tak po prostu wzięła pani tę kotkę? Kobieta uniosła raptownie głowę. - Nie ukradłam jej, jeśli o to panu chodzi - powiedziała stanowczo. - Policja wie, że kotka jest u mnie. Opiekuję się nią do czasu, aż znajdą najbliższego krewnego Erica. Rob uśmiechnął się przepraszająco, z uprzejmości. Nie przejmował się specjalnie, czy obraził kwiaciarkę, czy nie. Chodziło mu o informacje, i zdobędzie je, niezależnie od tego, jakie uczucia przy tym wzbudzi. - Nie chciałem sugerować, że ukradła pani kotkę powiedział. - Ale ciekaw jestem, czy Eric mógł mieć jakąś rodzinę. Rebeka uspokoiła się i obróciła słój, żeby stał pod odpowiednim kątem.
11
R
S
- Już panu powiedziałam, że ja nic nie wiem o istnieniu jakiejkolwiek rodziny Erica. Był jedynakiem, mieszkał z matką aż do jej śmierci. Zmarła kilka łat temu. Ale nie znałam jej, ponieważ sprowadziłam się tu stosunkowo niedawno. - A może słyszała pani o jakiejś kobiecie w jego życiu albo widziała coś...? - Nie. - Kwiaciarka machinalnie spojrzała na kotkę. Miał tylko Sadie. - Może przyjaźnił się z mężczyznami? Todman popatrzyła ze złością. - Jeśli pyta mnie pan, czy Eric był homoseksualistą, to naprawdę nie wiem. Nie dyskutowaliśmy o jego preferencjach seksualnych! Zdenerwowałem ją, pomyślał detektyw. To dobrze. Ludzie zazwyczaj więcej wyjawiają w złości niż wówczas, kiedy są spokojni. - A o czym dyskutowaliście? Rebeka złapała żółtą wstążkę, odcięła kawałek i ozdobiła nim słój. Wścibski detektyw uniemożliwiał jej pracę. - O pogodzie, o ogródku, który miałam mu zaprojektować na tyłach posesji. O sprawach ogólnych. Nigdy o niczym osobistym. - Popatrzyła stanowczo na Cole'a, po czym oceniła wygląd kompozycji w słoju. Była bardzo udana. Podobała się i Robertowi. Pochwalił ją. - Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? Jak pan widzi, jestem zajęta. Detektyw zdziwił się. Do tej pory kwiaciarka była bardzo uprzejma.
12
Mam tylko jedno. Czy te kwiaty są na sprzedaż? - Te? - Popatrzyła z zaskoczeniem na Roberta. Chodziło mu właśnie o to, żeby ją zaskoczyć. Wskazała świeżo ułożoną kompozycję w słoju. Cole skinął głową. -T-tak - zająknęła się. - Oczywiście. - To poproszę.
R
S
Rebeka popatrzyła przez okno za odjeżdżającym detektywem. Kiedy jego samochód zniknął, usiadła na stołku, zmęczona. Prywatny detektyw? Wyglądał na takiego; chociaż nie wiedziała dokładnie, jak właściwie powinien wyglądać prywatny detektyw. Z pewnością był wystarczająco stanowczy. Miał szerokie ramiona, smukłe biodra. Twarz jakby wyciosaną z kamienia. Aż zadrżała, przypominając ją sobie. Przez cały czas nie uśmiechnął się szczerze ani razu. Chociaż ona też się nie uśmiechała. W końcu nie miała powodu. Po tym, co stało się rano... Najpierw znalazła martwego Erica, potem zasypywała ją pytaniami policja, teraz znowu detektyw zatrudniony przez Wescott Oil, firmę, w której Eric pracował. Rebeka westchnęła, podniosła się i zaczęła porządkować ladę. Odłożyła nożyczki, poprawiła szpule wstążek, zmiotła drobiny ziemi i opadłe płatki kwiatów. Rzucając śmiecie do kosza, zobaczyła przejeżdżający koło kwiaciarni czarny sportowy samochód detektywa. Popatrzyła na niego i ich spojrzenia się spotkały. Nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Przypomniała sobie, że detektyw ma niebieskie oczy, o takim samym, intensywnym
13
odcieniu jak powój, który piął się po płocie z tyłu jej ogrodu. Oblizała wyschnięte nagle usta. W tej chwili Cole miał na nosie ciemne okulary, ale jego oczu nie dało się zapomnieć...
R
S
Wieczorem tego samego dnia Rob siedział za biurkiem u siebie w domu. W gabinecie panował mrok, świecił tylko ekran komputera. Robert wyszukiwał przez kilka godzin w Internecie dane rządowe na temat Rebeki Todman. Znał teraz skrótową historię jej życia. Miała dwadzieścia siedem lat i była wdową. Przeprowadziła się tu z Dallas. Wcześniej nie pracowała. Nie była notowana; nigdy nie dostała nawet mandatu za nieprawidłową jazdę. Była czysta jak łza. Rob jęknął i opadł zmęczony na oparcie fotela. Dlaczego mimo wszystko miał poczucie, że Rebeka Todman coś ukrywa? Instynkt mu to podpowiadał. Cole wiedział, że instynkt rzadko go myli. Wpisał słowa kluczowe do wyszukiwarki i czekał. Zobaczył interesujący link do archiwów jednej z wychodzących w Dallas gazet. Kliknął na niego i jego oczom ukazał się artykuł oraz towarzyszące mu zdjęcie. Rebeka? Fotografia pokazywała Todman podczas lokalnej akcji charytatywnej. Dziewczyna miała inną niż teraz fryzurę, dłuższe włosy. Była ubrana na zupełnie inną modłę - elegancko, w znacznie droższe rzeczy. Dlaczego tak zmieniła swój styl? Ukrywała się, czy też w jej życiu nastąpił radykalny zwrot? Niezależnie od tego, jaki był powód zmiany wyglądu Rebeki, poczucie Roberta, że podejrzana coś ukrywa, wzmocniło się.
14
R
S
Poczuł głód. Nie jadł od śniadania. Wstał, poszedł do kuchni i wyjął z lodówki pieczonego kurczaka kupionego na wynos w barze szybkiej obsługi. Otworzył pudełko i powąchał kurczaka, usiłując przypomnieć sobie, kiedy go przyniósł. Wzruszył ramionami, postawił pudełko na barze i usiadł na stołku. Oderwał udko i zaczął je jeść, myśląc o Rebece Todman. Czy była winna? Pokręcił głową. To mu jakoś nie pasowało do całości obrazu. Kwiaciarka nie robiła wrażenia morderczyni. A kogo? Hm, bibliotekarki? Nauczycielki ze szkółki niedzielnej? Miała niewinny wygląd, łagodny, grzeczny sposób bycia. I nie wydawała się fizycznie zdolna do obezwładnienia Chambersa i zaduszenia go krawatem. Raczej nie jest dość silna. Rob zastanawiał się, ile siły wymaga praca kwiaciarki. Niektóre rośliny doniczkowe były duże i ciężkie, a Todman pracowała sama. Musiała więc mieć siłę, żeby je podnosić i przestawiać. Ale czy zdołałaby obezwładnić mężczyznę? Z udkiem kurczaka w ręku Robert wrócił do gabinetu i zapalił światło. Zaczął grzebać w leżących na biurku papierach. Wyrzucił medojedzone udko do kosza i popatrzył na fotografię Chambersa, ściągniętą z archiwów Wescott Oil. Denat miał metr siedemdziesiąt, najwyżej metr siedemdziesiąt dwa wzrostu. Był drobny, mógł ważyć z sześćdziesiąt - sześćdziesiąt pięć kilo. Od razu widać było, że od lat nie ćwiczył. Gdyby Todman go zaskoczyła, mogłaby go skrępować i zadusić. To nie było wykluczone. Robert usiadł z powrotem w fotelu, odkładając zdję-
15
R
S
cie. Mimo wszystko trudno mu było uwierzyć, że to ta kwiaciarka zamordowała Chambersa. Aby pomóc sobie w myśleniu, Rob sięgnął po notes i długopis i zaczął zapisywać pytania. Kiedy skończył, popatrzył na pierwsze. „Motyw?" Postukał się w usta końcówką długopisu. Wymienił w myśli różne możliwości, rozważając najdłużej te dwa motywy, które powodują większością morderców. Pieniądze albo zemsta. Czy Rebeka Todman potrzebowała pieniędzy tak bardzo, żeby zabić człowieka? Postanowił sprawdzić jej finanse. Zaczął zapisywać możliwe powody do zemsty. Zakończony romans? Interes, który przyniósł straty? Sąsiedzkie waśnie? Odłożył ze złością długopis, czując, że żaden z powyższych powodów mu nie pasuje. A może motywu nie było? Może Rebeka Todman była psychopatką? Zabijała bez konkretnego powodu; na przykład: nienawidziła mężczyzn w ogóle? Mogła dojść do wniosku, że Chambersowi łatwo da radę, i zabić go. Rob wziął znowu długopis do ręki i powrócił do motywu przykro zakończonego romansu. Sięgnął po zdjęcie Chambersa. Odrzucił je natychmiast, parskając śmiechem. Denat w żaden sposób nie mógł być dla pięknej kwiaciarki atrakcyjnym mężczyzną. To klasyczny typ samotnika i nieśmiałego maminsynka, tak jak go opisywano. Za to Rebeka... Cole podniósł fotografię zrobioną rano na miejscu zbrodni. Tak, to młoda i piękna kobieta. Wydawała się wrażliwa i dobra - wystarczyło przypomnieć sobie, jak zaopiekowała się kotką Chambersa i jak
16
się do niej odnosiła. Robert uniósł brwi i zwrócił uwagę na krągłość piersi rysujących się pod pastelową bluzką Rebeki, na jej kształtne biodra... Zaklął i odrzucił fotografię. Wstał, przesunął dłonią po włosach i ruszył do drzwi. Jesteś zmęczony, pomyślał. Albo napalony. Pewnie jedno i drugie. Inaczej nie miałbyś ochoty na seks z kobietą, którą podejrzewasz o popełnienie morderstwa. Na pewno będzie z nią jeszcze rozmawiał. Dopóki nie stwierdzi, że jest niewinna, pozostawała dla niego główną - i na razie jedyną - podejrzaną.
17
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI Odezwał się telefon komórkowy. Rob prowadził akurat samochód. Odebrał. - Sprawdziłem tu i tam, i mam trochę danych - poinformował go dzwoniący. Cole zjechał na pobocze i zatrzymał pojazd, żeby móc skupić się na rozmowie. Rankiem zadzwonił do Chucka Endicotta, prywatnego detektywa z Dallas, z którym czasem wymieniali informacje. Poprosił go o zebranie wszelkich możliwych wiadomości na temat Rebeki Todman. - Zamieniam się w słuch. - W największym skrócie: rodzice jej zmarłego męża nienawidzą jej; uważają, że Todman jest odpowiedzialna za śmierć ich syna. Próbowali wytoczyć jej sprawę sądową, ale policja nie znalazła dość dowodów, żeby wystąpić o jej aresztowanie. - Sprawdziłeś, o co chodziło? - Cole zmarszczył brwi. - Tak. Facet zginął w wypadku samochodowym. On prowadził. Stracił panowanie nad pojazdem i uderzył bokiem w przyczółek mostu. Lewym bokiem. Żona wyszła z wypadku praktycznie bez szwanku; tylko lekko posiniaczona i podrapana.
18
R
S
Czy coś wskazuje na zabójstwo? - Teściowie Rebeki zażądali sprawdzenia wraku samochodu, oskarżając ją o celowe uszkodzenie hamulców lub układu kierowniczego. Kontrola nie wykazała jednak niczego takiego. Robert intensywnie myślał. Rebeka Todman była w taki czy inny sposób związana z tragiczną śmiercią dwóch ludzi, w różnych okolicznościach. Czy był to tylko przypadek? - Co o tym sądzisz? - Ci teściowie to para drani. Przypominają mi trochę moich własnych teściów. Cole parsknął śmiechem. - Podzielę się tymi uwagami z Leah - odpowiedział. - Chłopie! Tylko przypadkiem nie mów niczego mojej starej. I tak mam z nią dość kłopotów. - Na pewno zasłużonych. Słuchaj, muszę kończyć. Dzięki za pomoc. Jestem ci winien kolejkę. Rob chciał zajechać pod sklep Rebeki, kiedy będzie sama. Pomyślał, że najłatwiej o to w porze zamykania kwiaciarni. Wszedł tam za trzy siedemnasta. Rozejrzał się, ale nie zobaczył właścicielki. - Pani Todman? - zawołał, przypuszczając, że zniknęła na zapleczu. Obszedł ladę i zajrzał na zaplecze. Świeciło się tam światło, ale było pusto. Rozejrzał się. W kwiaciarni były jeszcze trzecie, szklane drzwi. Łączyły ją z przyległą szklarnią. Robert wszedł do niej. Wewnątrz było ciepło i bardzo wilgotno. Natychmiast zaczął się pocić.
19
R
S
- Pani Todman? - zawołał znowu. Kwiaciarka mogła go nie słyszeć z powodu szumu wentylatorów zamocowanych na ścianach i pod dachem. Zobaczył Rebekę na samym końcu długiej szklarni. Stała odwrócona do niego plecami i wykładała ziemię z wiadra do skrzynek na rośliny. Podszedł i położył jej dłoń na ramieniu. - Pani Todman? Krzyknęła z przerażenia i, puściwszy łopatkę, skoczyła w bok, kuląc się jak przed ciosem. Rob poczuł ukłucie w żołądku. Nie zamierzał jej wystraszyć; ledwie ją dotknął. Właśnie dlatego, żeby się nie zlękła. - Przepraszam, nie chciałem pani przerazić - odezwał się. - Wpadłem tylko po to, żeby zadać jeszcze kilka pytań. Odwróciła wzrok. Widać było, że bardzo się boi. - Zaskoczył mnie pan... Nie spodziewałam się, że ktoś tu wejdzie. - Podniosła z powrotem łopatkę. - Wołałem, ale pewnie wentylatory zagłuszyły mój głos. Rebeka skinęła głową i wróciła do pracy. Ręce trzęsły jej się tak, że rozsypywała ziemię. Rob podejrzewał, że nie będzie odpowiadała na jego pytania ani chętnie, ani dokładnie. Popatrzył na zegarek. - Zamyka pani za chwilę, prawda? - Tak. - Może w takim razie poszlibyśmy do „Royal Diner" i tam porozmawiali? Chciałbym postawić pani kawę. Przynajmniej tyle mogę zrobić po tym, jak okropnie panią przestraszyłem.
20
R
S
- Powiedziałam panu już wszystko, co wiem. - Zrozumiałem, że lubiła pani Erica. Czy nie chciałaby pani, żeby jego morderca znalazł się za kratkami? - Oczywiście, że bym chciała! - zniecierpliwiła się, zmiatając z blatu rozsypaną ziemię. - Ale nie wiem, co jeszcze mógłby pan ode mnie usłyszeć. - Sama może się pani zdziwić. Czasem rozmowa z detektywem nasuwa człowiekowi niespodziewane myśli. Nakierowuje uwagę na jakiś szczegół, który dotąd wydawał się całkiem bez znaczenia. Bywa, że okazuje się on przełomowy dla postępu śledztwa. Todman zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ramionami. - No dobrze. Niech mi pan tylko da pięć minut, żebym zamknęła kwiaciarnię. - Wytarła ręce w spodnie i ruszyła do sklepu. Rob popatrzył za nią. Morderczyni? Jeśli nią była, miała niebywały talent aktorski. I pociągała Roberta. W innym razie łatwiej byłoby mu oderwać wzrok od jej ślicznie ukształtowanych bioder. Cole siedział naprzeciw Rebeki przy stoliku, oddzielonym ścianką od pozostałych. Patrzył, jak zdenerwowana dziewczyna rwie na strzępy serwetkę. Kiedy szli do restauracji, ani razu nie spojrzała na niego. Bezskutecznie próbował nawiązać luźną rozmowę. Oparł się o stolik i wychylił naprzód. Chciał rozstrzygnąć kwestię ewentualnej winy kwiaciarki. - Wiem, że chciałaby pani nareszcie pójść do domu, więc zakończmy to szybko - odezwał się. - Czy w dniu,
21
R
S
kiedy odnalazła pani ciało Erica, była pani w jego domu po raz pierwszy? - Nie. Opiekowałam się jego roślinami od kilku miesięcy. - Czy tego ranka, kiedy go pani znalazła, dom był zamknięty na klucz? - Nie. - Czy to było niezwykłe? - Tak. Zawsze, kiedy przychodziłam, Erica już nie było. Wyjeżdżał wcześniej do pracy. - Czy przed wejściem do jego domu wiedziała pani, że Chambers znajduje się w środku? - Pomyślałam, że to możliwe, ponieważ na podjeździe stał jego samochód. - A mimo wszystko pani weszła... - Najpierw zapukałam. Nie odpowiadał, więc nacisnęłam klamkę i okazało się, że mieszkanie jest otwarte. - Skoro bywała pani w jego domu regularnie, z pewnością zauważyłaby pani wszystko, co leżałoby nie na swoim miejscu. - Tak, ale każda rzecz leżała tam, gdzie zawsze... Nagle oczy Rebeki otworzyły się szeroko, jakby coś sobie przypomniała. - Było nienaturalnie cicho - powiedziała. - Jak to: nienaturalnie? - Radio! Zazwyczaj gra radio. Eric zawsze słuchał przy śniadaniu pogody i meldunków o korkach, a potem zostawiał radio włączone, żeby jego kotka czuła się mniej samotna. Czy to ważne? - Jeśli lekarz sądowy nie ustalił jeszcze przybliżonej
22
R
S
godziny śmierci Chambersa, to może okazać się ważne. Na razie to kolejny szczegół, który zapiszę. - Rozumiem. - W raporcie było napisane, że znalazła go pani w łazience... Rebeka zacisnęła powieki i pokiwała głową. Przypomniała jej się okropna scena, czy tylko odgrywała swoją rolę? - Tak. Siedział na sedesie; miał zaciśnięty na szyi krawat. - Uniosła ręce i pokazała, jak krawat dusił Chambersa. Opuściła dłonie i zadrżała. - Czy próbowała pani go reanimować albo dotykała jego ciała? Pokręciła głową. - Nie. Wiedziałam, że nie żyje. Miał białą twarz i... przełknęła z trudem - ...zniekształcone rysy. Spuchł. Jego oczy były wytrzeszczone i nieruchome. Rob usłyszał czyjeś westchnienie. Obejrzał się i spostrzegł Laurę Edwards, kelnerkę. Zdziwiło go jej przerażone spojrzenie. Uświadomił sobie, że musiała usłyszeć plastyczny opis ciała denata, jaki przedstawiła Rebeka. - K-kawy? - zająknęła się Laura, pokazując dzbanek. Rob zajrzał w puste filiżanki. - Oczywiście. Dziękuję. Kelnerka napełniła filiżanki i czym prędzej odeszła. Jej nietypowe zachowanie nie uszło uwagi Cole'a; postanowił przemyśleć je później. - A zatem, wiedziała pani, że Eric nie żyje - kontynuował rozmowę. - Co wówczas pani zrobiła? - Zadzwoniłam pod numer 911.
23
R
S
- Z sypialni? - Nie, z kuchni. - A później? - Potem wyszłam na dwór i zaczekałam na policję. - Czy w którymkolwiek momencie wchodziła pani z powrotem do domu Chambersa? Rebeka pokręciła głową. - Nie. Nie byłam w stanie. - A pani rzeczy? Z pewnością musiała pani wnieść do środka jakieś przybory - konewkę, coś w tym rodzaju? - Tak. Miałam je w torbie. Jeden z policjantów wyniósł mi ją. Ten, który mnie przesłuchiwał. - A kiedy zabrała pani kota? Gdzie był? - Na początku, kiedy wchodziłam do domu, nie widziałam Sadie. Pewnie schowała się gdzieś, może pod kanapą. Czasami tam przesiaduje. Sadie wyszła z domu Erica, kiedy go... kiedy wynosili jego ciało. - Skrzywiła się. - Złapałam ją i musiałam trzymać, żeby nie skoczyła za swoim panem do karetki. W jej oczach pojawiły się łzy. Rob nie posiadał się z ciekawości, czy to element świetnie prowadzonej gry aktorskiej. W nadziei, że wytrąci Rebekę z równowagi, nagle zmienił temat. - Powiedziała mi pani, że sprowadziła się do Royal stosunkowo niedawno. Rebeka objęła dłońmi filiżankę, jak gdyby chciała je ogrzać. - Tak. Jestem tu mniej więcej od pół roku. - I natychmiast otworzyła pani własny interes. - Tak. - W jej głosie słychać było dumę.
24
R
S
- Czy wcześniej miała już pani własną firmę? - Nie. Ale zawsze marzyłam o tym, że pewnego dnia założę kwiaciarnię. - Dlaczego przeprowadziła się pani w tym celu do Royal? Wydawałoby się logiczniejsze otwarcie interesu w rodzinnym mieście, gdzie panią znali. Rebeka zrobiła się niespokojna. Widać było, że pytanie jest dla niej niewygodne. - Owdowiałam na krótko przed przeprowadzką - wyjaśniła powoli. Wyglądało na to, że starannie dobiera słowa: - Chciałam zacząć wszystko od początku. W nowym miejscu, gdzie nie dręczyłyby mnie wspomnienia... - Można by pomyśleć, że wspomnienia o zmarłym mężu powinny być dla pani w pewnym sensie kojące. Czyżby były przykre? - Detektyw patrzył na nią uważnie. Pobladła. Na jej twarzy malowała się taka udręka, że Robertowi ścisnęło się serce. Wpatrywała się w niego, a potem odwróciła i sięgnęła po torebkę. - Powiedziałam panu już wszystko, co wiem o Ericu odezwała się, wstając. - Proszę wybaczyć, ale naprawdę czas już na mnie. Rob wysłuchał odpowiedzi policyjnego detektywa na swoje pytanie o sekcję zwłok Chambersa. - Nie było żadnych odcisków palców? - upewnił się. - Nie. Ktokolwiek go udusił, był bardzo ostrożny. Prawdopodobnie założył rękawiczki chirurgiczne lub podobne. - Czy znaleziono coś w żołądku? Jest możliwe, że podano mu narkotyki czy inny środek?
25
R
S
- Nie, w żołądku denata znajdowała się tylko kolacja z poprzedniego dnia. Cole był sfrustrowany brakiem nowych śladów. - Dziękuję za informacje - powiedział. - Bardzo proszę zawiadomić mnie, gdybyście odkryli coś nowego. - Zrobię to. I oczekuję tego samego od pana. Robert odłożył telefon i zagłębił się w fotelu. Nie było żadnych śladów, dowodów ani podejrzanych. Poza Rebeką Todman. Westchnął i sięgnął po pocztę. Przy tej okazji jego wzrok spoczął na wypełnionym kwiatami słoju, który kupił od Rebeki. Odepchnął listy i przysunął słój do siebie. Wetknął nos pomiędzy kwiaty i wdychał głęboko słodki, intensywny zapach. Cofnął się i zaczął oceniać kompozycję. Została wykonana ze smakiem. Pachniała wspaniale. Była urocza. Nie pretensjonalna. Delikatna, nie toporna. Podobne cechy można by przypisać jej autorce, pomyślał Rob. Mimo woli czuł się winny z powodu przebiegu ostatniego przesłuchania Rebeki. Dwa dni później poczucie winy ciągle go nie opuszczało. Przesłuchiwał już w życiu mnóstwo świadków i podejrzanych, niektórych mniej delikatnie, innych bardziej. Jednak nigdy nie czuł się tak, jak po ostatniej rozmowie z Rebeką. I powinienem czuć się winny, myślał. Spróbował wszelkich sztuczek, żeby przyłapać ją na kłamstwie. Wypytywał ją o prywatne życie, aby tylko udowodnić, że jest odpowiedzialna za śmierć Chambersa. A jednak nic nie wskórał. Nie odnalazł ani motywu, ani sprawcy zbrodni. Właściwie jedynym powodem, dla którego
26
R
S
podejrzewał akurat Rebekę Todman, było to, że miała możliwość zabić Chambersa tamtego ranka. Ale przecież chyba połowa mieszkańców Royal miała okazję to zrobić. Cole doszedł do wniosku, że Rebeka nie zamordowała swojego sąsiada. Potwierdził to wgląd w jej finanse. Nic by nie zyskała, zabijając Chambersa. Nie była bogata, ale odziedziczyła po mężu dość pieniędzy, żeby spłacić dom i otworzyć kwiaciarnię, która najwyraźniej przynosiła jakieś zyski. Rob zdecydował, że ta kobieta nie może być morderczynią. Przypomniał sobie ze smutkiem jej twarz, kiedy zmuszał ją do opisania sytuacji, gdy znalazła ciało denata. A jednak, gdy o niej myślał, coś ciągle go niepokoiło. Sam nie wiedział, co. Czy chodziło tylko o to, że Rebeka mu się podobała? Że go pociągała? Zastanowił się nad tym faktem. Skoro go pociągała, to może mógł ją lepiej poznać, w inny sposób niż dotychczas. Nie jako podejrzaną. Rebeka znieruchomiała, z dłońmi i kolanami zagłębionymi w świeżo spulchnionej ziemi ogrodu. Rozkoszowała się ciepłem popołudniowego słońca i niebiańską wonią otaczających ją kwiatów, uspokajając nadwerężone nerwy. Potrzebowała spokoju. Uwielbiała swoją kwiaciarnię i była dumna z dobrze rozwijającego się interesu, ale to w swoim prywatnym ogrodzie za domem odnajdywała spokój. Tu była jej oaza, miejsce, gdzie nie docierały wspomnienia z okropnej przeszłości. Nie pozwalała im wdzierać się za porośniętą wistarią bramę.
27
R
S
W swoim ogrodzie miała tylko piękne myśli. Rozważała marzenia i nadzieje, które przez lata małżeństwa skrywała przed okrutnym mężem, Earlem. Marzyła o tym, że spotka mężczyznę, który będzie ją kochał. Że będzie kiedyś miała dzieci. Miała nadzieję, że te marzenia o normalnym życiu spełnią się w końcu. Pragnęła poznać delikatnego, wrażliwego, dobrego człowieka, kochającego, szanującego ją, opiekuńczego. Chciała mieć dzieci, które napełnią jej serce i dom miłością i śmiechem. Najpierw musiała jednak dojść do siebie, wyleczyć , psychiczne rany. Siady po fizycznych razach, jakie zadawał jej Earl, już dawno zniknęły. Pozostały za to głębokie blizny w psychice - nie była na razie w stanie nawet myśleć o nowym związku z mężczyzną. Pokręciła smutno głową, przypominając sobie, jak to wcześniej sądziła, że po przeprowadzce do Royal pozostawi za sobą całą smutną przeszłość. Pamiętała dokładnie chwilę, kiedy zorientowała się, że tak się nie stało. Poszła wówczas do ośrodka organizacji charytatywnej, która zajmowała się pomocą ofiarom przemocy domowej. Rebece nie chodziło o siebie; chciała pomóc innym kobietom, które doznawały podobnych jak ona cierpień. Myślała, że teraz może im pomóc, wesprzeć je na duchu. Wchodząc do ośrodka, była nieco zdenerwowana. Przedstawiła się Andrei O'Rourke, jednej z wolontariuszek. Natychmiast przypadły sobie do gustu i po paru minutach rozmawiały jak stare przyjaciółki. Rebeka wypełniła podane przez Andreę formularze, potrzebne, żeby
28
R
S
zostać wolontariuszką. Nagle drzwi ośrodka otworzyły się i weszła policjantka, podtrzymując łkającą kobietę. Wystarczyło jedno spojrzenie na spuchnięte usta i okolice oka ofiary mężowskiej przemocy, a Rebeka zaczęła się trząść. Zemdlała. Musiała więc jeszcze leczyć psychiczne urazy, jakie pozostały jej po małżeństwie z brutalnym Earlem. Obiecała sobie, że prędzej czy później pozbędzie się ich. A zanim to w pełni nastąpi, będzie marzyć. Popatrzyła na pachnące kwiaty, pielęgnowane przez nią starannie, niczym marzenia. Tak bardzo pragnęła żyć z kochającym, uwielbiającym ją mężem i mieć z nim dzieci. Westchnęła. Powoli zaczynała sobie wyobrażać, jak powinien wyglądać jej wymarzony mężczyzna. Musiał być silny, ale z pewnością nie brutalny. Przystojny. Wysoki, najlepiej o gęstych, falujących włosach. Wyobrażenie nabierało konkretnego kształtu. Miałby ciemnoniebieskie oczy, zdecydowane rysy, szerokie ramiona... Serce Rebeki zabiło mocniej. Przed oczami jej wyobraźni pojawiła się twarz Roba Cole'a. Nie! Przecież detektyw ten przerażał ją i denerwował... I odkąd pierwszy raz przyszedł do kwiaciarni, wciąż pojawiał się w snach Rebeki. Pomyślała, że chyba każda kobieta byłaby nim zafascynowana. Był przystojny, miał męskie, zdecydowane rysy i muskularne ciało, wskazujące na to, że jego zajęcie wymaga siły i fizycznej sprawności. Najbardziej jednak zniewalał Rebekę kamienny wyraz twarzy detektywa i jego stanowczy sposób bycia. Wyobrażała sobie, że obejmuje Roberta i spojrzeniem wydobywa z niego uśmiech.
29
R
S
Kiedy z nią rozmawiał, ograniczał się do spraw zawodowych - chciał uzyskać potrzebne informacje, i to wszystko. Rebeka była jednak pewna, że istnieje także inna strona jego osobowości - czuła i radosna. Potrzebowała tylko pielęgnacji, niczym kwiaty. Miłość powinna wydobyć z Roberta cechy, które skrywał głęboko w sobie. - Nic z tego - mruknęła. - Rob Cole nie jest mną zainteresowany. Obchodzę go tyle co Sadie. Sadie! - zawołała, przypominając sobie o kotce. - Chodź tu! Czas na obiad! - Ruszyła przez grządki. - Sadie! Schowała narzędzia i rozejrzała się. Kotki nie było. Pewnie przeskoczyła płot i wróciła do domu Erica. Rebeka otworzyła furtkę i wyszła na chodnik. Bała się. Nie była w domu Erica od poranka, kiedy znalazła jego ciało. Unikała nawet patrzenia na jego dom. Nie chciała przypominać sobie okropnych scen. W poprzek podjazdu wciąż wisiała policyjna taśma, oznaczająca miejsce zbrodni. Rebeka przeszła pod nią i pobiegła na podwórze za domem. - Sadie! - zawołała znowu. Podeszła do tylnych drzwi domu, w pobliżu których kotka lubiła się wygrzewać. Rzeczywiście, siedziała tam, zwinięta w kłębek. Na pewno czekała na swojego pana, aż wpuści ją do mieszkania. - Sadie, biedne zwierzątko!... - odezwała się Rebeka. - Tęsknisz za Ericiem, co, malutka? - Co pani tu robi? - spytał męski głos. Rebeka podniosła wzrok i zobaczyła Roba Cole'a. Blokował jej wyjście. - Przyszłam po Sadie. Uciekła mi, kiedy... A pan właściwie co tu robi?!
30
R
S
- Szukam pani. - Skinął głową w kierunku jej domu, naprzeciw którego stał jego samochód. - Przyjechałem i zobaczyłem, że idzie pani tutaj. Wysiadłem więc i poszedłem za panią. - Powiedziałam już wszystko, co wiem o śmierci Erica. - Nie przyjechałem tu, by panią przesłuchiwać. Odpowiedź detektywa była jeszcze bardziej denerwująca, niż gdyby powiedział, że przybył ją aresztować. - W takim razie po co? Odwrócił wzrok, jakby wstydził się powodu swojej wizyty. - Żeby panią przeprosić. - Za co? Cole popatrzył swoimi niebieskimi oczami łagodniej niż dotąd. - Za to, że byłem ostatnio względem pani taki niedelikatny. Było pani smutno, kiedy wychodziła pani z restauracji... - Rzeczywiście, byłam smutna. Nic dziwnego. Znalazłam Erica martwego, a pan jeszcze zmusił mnie, abym przeżywała to na nowo. - Jeszcze raz przepraszam. Musiałem zadać te wszystkie pytania, żeby ustalić, że jest pani niewinna. Zatrzymała się przed uniesioną przez Roberta taśmą i popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Myślał pan, że to ja zabiłam Erica?! Popchnął ją delikatnie, ponaglając w ten sposób do wyjścia. - Owszem, była pani podejrzaną.
31
R
S
Wsadził ręce w kieszenie i ruszył przed siebie. Rebeka szła za nim, przytulając do siebie kotkę. - Byłam podejrzana! - Ta myśl nie mieściła się jej w głowie. - Dlaczego? - Bo miała pani okazję go zabić. Dysponowała pani jego kluczem, a jednocześnie nie miała alibi. Była pani u siebie w domu, sama. Ponieważ nikt pani nie widział, nie dało się stwierdzić, gdzie naprawdę znajdowała się pani w chwili śmierci Erica. - Robert wyciągnął ręce i wziął kotkę od Rebeki. - Szkoda, że ty nie umiesz mówić odezwał się do zwierzęcia. - Założę się, że widziałaś, kto zamordował Erica. Rebeka skuliła się i zadrżała. - Trudno uwierzyć, że w Royal popełniono morderstwo - powiedziała. - I to na naszym osiedlu... Robert głaskał Sadie, aż zamruczała z rozkoszy. - Zamyka pani drzwi na klucz, prawda? - Tak. Okna też zamykam. - Rebeka zbladła i popatrzyła na detektywa. - Chyba nie sądzi pan, że ten, kto zabił Erica, wróci i zamorduje kogoś znowu? Cole wzruszył ramionami i oddał kotkę. - Nie wiadomo na razie, kto jest mordercą ani dlaczego zabił. Rebeka wtuliła policzek w futerko Sadie. - Jeżeli stara się pan mnie nastraszyć, to świetnie panu idzie. - Nie zamierzam pani straszyć. Chcę się tylko upewnić, czy zabezpiecza pani swój dom jak należy. Ale nie dlatego tu przyjechałem... Zastanawiałem się, czy nie poszłaby pani ze mną jutro wieczorem do restauracji.
32
R
S
Rebeka była kompletnie zaskoczona. - Do restauracji?!... Jutro? Rob skinął głową. Przez chwilę pomyślała, że spodobała mu się i chciałby ją lepiej poznać. Być może nawet liczył na bliższą znajomość. Przyszło jej nawet na myśl, że mogłaby się z nim spotkać bez strachu. Bez nerwowego ścisku w żołądku i pocenia się dłoni. Nagle przypomniała sobie, że przecież przyjechał, by ją przeprosić. Zrozumiała, że zaproszenie do restauracji było jedynie kulturalną formą przeprosin. - Nie - powiedziała stanowczo, odwracając się, żeby nie okazać malującego się na jej twarzy rozczarowania. Dziękuję. Mam już plany na jutrzejszy wieczór.
33
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI W ciągu swojego życia Rob słyszał odmowy z ust różnych kobiet. Nie przejmował się nimi i nie myślał więcej o tych, które go nie chciały. Stwierdził jednak, że nie jest w stanie zaakceptować odrzucenia przez Rebekę zaproszenia do restauracji. I bynajmniej nie chodziło o to, że poczuł się urażony. Tylko - o nią! Miała w sobie coś, co nie dawało mu spokoju; zaprzątała jego myśli niemal od chwili, kiedy ją po raz pierwszy zobaczył. Położył się spać, myśląc o niej, i wstał, myśląc o niej. Nawet w ciągu dnia, kiedy pracował nad rozwiązaniem zagadki popełnionego w Royal morderstwa, nachodziły go myśli o Rebece. Nie w związku ze śledztwem, przynajmniej od chwili, kiedy uznał ją za niewinną. To było coś innego. Nieuchwytnego. Czaiło się gdzieś tuż poza zasięgiem jego umysłu, mimo usilnych starań, żeby przeanalizować sprawę. Lubił rozwiązywać skomplikowane zagadki, drążyć problemy po kawałku aż do samego sedna. Swoje nieokreślone zainteresowanie Rebeką Todman potraktował tak samo, jak śledztwa - metodycznie. Przejrzał dokładnie wszystkie notatki sporządzone podczas przesłuchiwania jej. Zanalizował pod wszelkimi możliwymi kątami 34
R
S
historię jej życia, na temat której zebrał dane. Godzinami wpatrywał się w jej zdjęcia, zarówno w to, które zostało wykonane na miejscu zbrodni, jak i drugie, znalezione w Internecie, w jednym ze starych numerów lokalnej gazety. Miał nadzieję, że fotografie powiedzą mu, co go w niej intryguje. Poznał odpowiedź na to pytanie, w sposób, jakiego najmniej się spodziewał - za pośrednictwem snu. Śnił mu się koszmar, ten sam, który dręczył go od dzieciństwa. Rob pocił się, a jednocześnie czuł lodowaty strach. Koszmar ten powtarzał się w prawie niezmieniającej się formie. Rob uciekał przed swoim ojcem. Biegł, przebierając jak najszybciej nogami i machając rękami; dostał zadyszki, ale gnał wciąż przed siebie, żeby uniknąć bicia, jakie z pewnością nastąpi, jeśli ojciec go doścignie. Niezależnie od tego, jak szybko Robert pędził, ojciec znajdował się zawsze tuż za nim, z wyciągniętymi rękami; omal dotykał palcami szyi syna, chciał go chwycić... Tej szczególnej nocy koszmar śnił się w nieco zmodyfikowanej postaci. Uciekając przed ojcem, Rob potknął się i upadł, uderzając twarzą w twardą ziemię. Instynktownie przetoczył się szybko w bok - wyrobił w sobie ten nawyk w ciągu lat pracy. Jednak ojciec spodziewał się tego ruchu i uprzedził go. Nachylił się nad Robertem, żeby go bić. Rob zasłonił głowę ramieniem. Wiedział, że nie uniknie ciosów; próbował jakimś sposobem odpełznąć od okrutnego ojca. I w tym momencie obudził się. Przez chwilę uspokajał przyspieszony oddech. I nagle naszło go skojarzenie.
35
R
S
Ta ręka, osłaniająca głowę. Skulona pozycja, przerażenie. To dlatego ciągle myślał o Rebece! Zrozumiał, że musiała w życiu przejść to samo co on. Dlatego zawsze wydawała się w jego obecności taka niespokojna, nerwowa, wystraszona... Kiedy zaskoczył ją w kwiaciarni, zareagowała tak samo jak on sam, gdy nadbiegał jego ojciec, żeby go bić. Ktoś kiedyś bił Rebekę. Najpewniej mężczyzna - skoro w tak szczególny sposób działała na nią obecność Roba. Czy był to ojciec, dawny chłopak, czy też zmarły tragicznie mąż? Trudno to było w tej chwili rozstrzygnąć. Ważniejsze było jednak to, aby zdołał jej udowodnić, że nie jest brutalem i nie ma w sobie nic, czego Rebeka powinna się obawiać. Myśl, że ona może się go bać albo że sądzi, iż mógłby ją - czy kogokolwiek - fizycznie skrzywdzić, była dla Roberta nie do zniesienia. Sam, jako dziecko, był maltretowany przez ojca i gardził nim z tego powodu. Czuł skurcz w żołądku, wyobrażając sobie, że Rebeka przeszła w życiu podobne męki. Musiał sprawić, żeby się go nie bała. Postara się o to. Byłoby dla niego okropne, gdyby choć w niewielkim stopniu odczuwała do niego taką nienawiść, jaką on czuł w stosunku do ojca. Postanowił do niej pojechać. Nie wiedział, co konkretnie mógłby powiedzieć albo zrobić, żeby ją przekonać, iż jest zupełnie inny niż ten, który ją bił. Zaparkował przed kwiaciarnią. Wszedł, uruchamiając melodyjny dzwonek. Przy ladzie stało kilkoro klientów. Rebeka wystukiwała cenę na kasie i radziła jakiejś kobiecie, jak pie-
36
R
S
lęgnować zakupioną roślinę. Usłyszawszy dzwonek, podniosła wzrok i, kiedy zobaczyła Roberta, przestała się uśmiechać. Skłonił głowę w jej kierunku, a potem zaczął przechadzać się po sklepie, czekając, aż zrobi się pusto. Kiedy Rebeka odprowadziła do drzwi ostatniego klienta, Rob zastąpił jej drogę za ladę. Pobladła i przycisnęła złączone ręce do brzucha. - Nie przyszedłem tu w sprawie śmierci Erica - odezwał się Robert, mając nadzieję, że to może ją uspokoi. Rozejrzał się. Chciał wymyślić naprędce jakiś logiczny powód swojej wizyty. - Przyjaciółka mojej mamy jest w szpitalu - powiedział, zobaczywszy balonik z wymalowaną tęczą i napisem „Zdrowiej szybko". - Chciałbym coś dla niej kupić. Rebeka przełknęła ślinę z wysiłkiem i rozprostowała dłonie. Uspokoiwszy się nieco, ominęła Roberta, zmierzając w kierunku lady. - Woli pan kwiaty cięte czy roślinę doniczkową? spytała. - A jak pani uważa? Szybko weszła za ladę, jakby potrzebowała jej osłony. - Zawsze bardzo piękne są róże, ale to najczęściej wybierane kwiaty, a poza tym postoją najwyżej parę dni. Na pana miejscu kupiłabym kwitnącą roślinę doniczkową. Odwróciła się i wybrała doniczkę z kolorowymi begoniami. - Te kwiaty będą kwitnąć przez cały czas jej pobytu w szpitalu, a nawet potem, kiedy już wróci do domu. - Skoro uważa je pani za najlepsze, to poproszę.
37
R
S
Rob wyciągnął portfel i wyjął kartę kredytową. Rebeka owinęła doniczkę różową folią i obwiązała ją wstążką, dodając kokardę. - Nadal chciałbym zaprosić panią do restauracji - powiedział cicho. Palce Rebeki zadrżały. Wzięła głęboki oddech i skupiła się, żeby umocować kokardę prawidłowo. - Otworzyłam kwiaciarnię zaledwie kilka miesięcy temu i utrzymanie interesu zajmuje mi bardzo dużo czasu... - powiedziała. - Może wybierze pan karteczkę z życzeniami. Umocuję ją do rośliny. Rob wybrał szybko kartkę i podpisał ją. - I tak musi pani jeść - zauważył. - Oczywiście, ale... - Zadzwonił telefon, oszczędzając Rebece odpowiedzi. - Przepraszam pana... - Włożyła słuchawkę pomiędzy ramię a ucho i wstukała do kasy poszczególne sumy. - Słucham, kwiaciarnia. Dzień dobry pani. - Przesunęła przez czytnik kartę kredytową Roberta i oddała mu ją. - Tak, nasze spotkanie jest aktualne. Jesteśmy umówione na siedemnastą trzydzieści. Przywiozę kilka roślin, a pani oceni je sama. Wybrałam takie, które według mnie będą pasowały do pani domu. Rob podpisał rachunek i schował kartę oraz kwit. - Będę punktualnie o piątej trzydzieści, pani Carter zapewniła Rebeka rozmówczynię. - Do widzenia. Odłożyła słuchawkę, popchnęła w stronę Roberta kupioną przez niego roślinę i uśmiechnęła się sztucznie. -Mam nadzieję, że przyjaciółce pana matki spodobają się te begonie - powiedziała. - Proszę, mówmy sobie po imieniu. Jestem Rob.
38
R
S
Rebeka zaczerwieniła się. - Dobrze... Rob. Nie odchodził. Zajęła się więc pucowaniem lady. Cały czas unikała wzroku Roberta. - Czy mogę ci jeszcze czymś służyć? - spytała w końcu. Rozejrzał się. Rozmowa telefoniczna, którą przed chwilą słyszał, nasunęła mu pewien pomysł. - Tak - odparł. - W gruncie rzeczy przydałoby mi się parę roślin do domu. Rebeka zmarszczyła brwi. - Jakich? - Nie wiem. Po prostu... roślin. - Żebym mogła polecić ci coś konkretnego, muszę wiedzieć, jakie masz w domu oświetlenie, jak duże rośliny wchodzą w grę i w jakim stylu masz urządzone mieszkanie. Robert ucieszył się. Teraz trudno będzie Rebece wycofać się z tego, o czym mówiła. - Kompletnie się na tym nie znam - oświadczył, wzruszając ramionami. - Chyba będziemy musieli się umówić, żebyś przyszła i rozejrzała się po moim domu. Może jutro o osiemnastej? Kilka minut po wyjściu Roba dzwonek odezwał się znowu. Rebeka obawiała się, że on wrócił, ale zobaczyła Andreę O'Rourke. Odetchnęła z ulgą. - Cześć, Andrea! - powiedziała, wychodząc zza lady, żeby przywitać się z przyjaciółką. - Tak miło znowu cię widzieć.
39
R
S
Andrea uniosła brwi. - Gdybym wiedziała, że masz tak mało klientów, przyszłabym wcześniej. Rebeka roześmiała się. - Nie brakuje mi klientów. Ale czekałam na kogoś, kto mnie lubi. - Miałaś zły dzień? - Nie. - Rebeka bardzo się cieszyła, że jakiś czas temu zebrała się na odwagę i poszła do biura organizacji pomagającej ofiarom przemocy domowej. Wprawdzie nie starczyło jej sił psychicznych, aby zostać wolontariuszką, zyskała jednak przyjaciółkę. Rebeka opowiedziała jej w końcu o okropnościach, jakich doświadczyła od męża. W ciągu paru miesięcy Andrea kilkakrotnie służyła Rebece, na jej prośbę, radą i pomocą. - Miałam klienta, którego obecność wprawia mnie w dziwny stan. Andrea przyjrzała się uważnie przyjaciółce. - Chcesz o tym porozmawiać? Usiadły. - To naprawdę głupie... - zaczęła Rebeka, wstydząc się przyznać, że boi się Roba. - Jeśli się tym martwisz, to znaczy, że to nie jest głupie. Powiedz mi, co się stało. Rebeka wzięła głęboki oddech, po czym wyznała: - Ten klient to Rob Cole. Andrea pokiwała głową. Wiedziała, że detektyw przesłuchiwał jej przyjaciółkę kilkakrotnie. - Czy znowu dręczył cię pytaniami w związku z zamordowaniem Erica Chambersa? - Nie... niezupełnie.
40
R
S
- To o co chodzi? - Był tu przed chwilą. Umówił się ze mną, żebym przyszła, obejrzała jego dom i wybrała rośliny, które byłyby do niego odpowiednie. Andrea popatrzyła na Rebekę z zainteresowaniem. - To chyba dobrze? - spytała. - Masz szansę zawrzeć kolejną dużą transakcję. Rebeka spuściła wzrok. - Rzeczywiście. Niewątpliwie... - Ale? - Chodzi o to, że... - Że co? - Rob mnie przeraża, rozumiesz? - Zaczęła chodzić nerwowo w tę i z powrotem. - Za każdym razem, kiedy go widzę, czuję skurcz w żołądku i dłonie mi się pocą. - Czy często reagujesz w podobny sposób na mężczyzn? Rebeka zastanowiła się chwilę. - Nie. A przynajmniej nie w taki sposób. - Czy sądzisz, że Rob dlatego oddziałuje na ciebie inaczej niż pozostali, że być może podoba ci się? Rebeka nie była w stanie się do tego przyznać, ale Andrea mogła mieć rację. Andrea uśmiechnęła się, zrozumiawszy, o co chodzi. Ujęła dłoń przyjaciółki. - Myślę, że zrobiłaś kolejny wielki krok na drodze do pełnej równowagi psychicznej. - Jeśli tak, to dlaczego wpadam w panikę za każdym razem, kiedy widzę Roba? - Sama dobrze wiesz. Ale on nie zrobi ci krzywdy.
41
R
S
Wiem, że nie jest zbyt wylewny, ale w głębi serca to miły i dobry człowiek. - Na pewno. Chodzi tylko o to, że... - Wydaje ci się, że wszyscy mężczyźni zachowują się podobnie jak twój mąż. To nieprawda. Wiem, że trudno ci w to tak od razu uwierzyć, ale to nieprawda. Na świecie jest mnóstwo delikatnych, dobrych, kochających mężczyzn. Niestety, trafił ci się mąż, który należał do wyjątków. Rebeka pokręciła głową. - Wiem, że jest tak, jak mówisz. Rozumiem to, na poziomie racjonalnego myślenia. Ale tu... - dotknęła dłonią brzucha - ...tu dzieje się zupełnie coś innego. Mam przyjechać do Roberta jutro po południu, a już w tej chwili mój żołądek się ściska... Andrea roześmiała się i wstała. - Nic ci nie będzie - zapewniła, obejmując po przyjacielsku Rebekę ramieniem. - Jeśli ci to pomoże, wytłumacz sobie, że to wizyta u klienta, a nie spotkanie towarzyskie. Powinno cię to uspokoić. - To wizyta u klienta, nie spotkanie towarzyskie tłumaczyła sobie na głos Rebeka, idąc za radą Andrei. Zbliżała się do domu, którego adres podał jej Rob. W ciągu dnia kilkakrotnie kusiło ją, żeby zatelefonować i odwołać spotkanie, ale nie mogła przepuścić okazji dodatkowej sprzedaży za całkiem sporą sumę. Zwłaszcza że klient był szanowanym obywatelem Royal. Zobaczyła wjazd - duże, kamienne kolumny i żelazny łuk z kutym monogramem. Wjechała na teren posesji.
42
R
S
Oleandry, pomyślała. Przed kamiennym murem, w którym znajdowała się brama, pasowałyby ciemnoróżowe oleandry. Dodadzą koloru i dramaturgii. Świetnie kontrastowałyby z nimi forsycje - niższe i żółte. Rebeka zobaczyła dom zbudowany z bali. Wysokie okna wystawały zza gałęzi drzew; kamienny komin umieszczony był na dachu centralnie. Zatrzymała samochód i patrzyła. Nie wiedziała, jakiego domu powinna spodziewać się po Robercie, ale z pewnością nie przyszło jej do głowy, że może to być coś takiego! Dom był wspaniały. Zrobił na niej wielkie wrażenie. Stał w miejscu, z którego można było podziwiać piękny krajobraz. Rebeka była ciekawa, czy wnętrze zostało zaprojektowane z równym smakiem, jak bryła i elewacje budynku. Wzięła torbę z narzędziami ogrodniczymi i wysiadła z samochodu. W jej głowie kłębiły się najrozmaitsze pomysły. Wzdłuż kamiennej dróżki można by posadzić białe smagliczki, nachyłki i lawendę. Po obu stronach wejścia dobrze wyglądałyby wielkie donice z sekwojowego drewna, z wysokim, odpowiednio ukształtowanym bluszczem. Wokół nich mogłaby rosnąć niska werbena; albo będzie porastać je wokół mech, spływający kaskadami na werandę. Była szeroka i pasowałyby do niej gięte, wierzbowe meble. Okrążała dom z jednej strony; w rogu można by powiesić huśtawkę. Rebece tak spodobały się własne pomysły, że zapomniała zapukać. Podskoczyła ze strachu, kiedy drzwi otworzyły się niespodziewanie i stanął w nich Rob. Onieśmielał ją jeszcze bardziej niż dotychczas. I wydawał się jeszcze przystojniejszy.
43
R
S
Kiedy ją przesłuchiwał, miał na sobie zawsze te same spodnie i sportową kurtkę. Teraz był ubrany inaczej, bardziej swobodnie, w dżinsy i bladoniebieską koszulę, jaśniejszą niż jego oczy. - Trafiłaś bez trudu? Jak zwykle, Robert patrzył przeszywającym wzrokiem i mówił groźnym tonem. - T-tak... - zająknęła się, nieświadomie cofając się o krok. - To świetnie. Chodź do środka i rozejrzyj się. To jest spotkanie w interesach! przypomniała sobie Rebeka. Zmusiła się, żeby przejść obok Roba. W środku zwróciła natychmiast uwagę na różnokolorowe światło ożywiające ściany z pni. Podniosła wzrok i zobaczyła witraż umieszczony pod sufitem sześciometrowej wysokości holu. Patrzyła z podziwem na witraż i od razu jej zdenerwowanie minęło. Przedstawiał piękny krajobraz - łagodne wzgórza i ogromne niebo nad nimi. Taki właśnie widok rozciągał się za domem. - Przepiękny! - szepnęła z podziwem. Rob popatrzył w górę. - Lubię ten witraż. Zrobił go miejscowy rzemieślnik, dwa lata temu, kiedy dom został skończony. Od tego czasu niewiele tu zmieniłem. - Mieszkasz tu dwa lata i nic nie robiłeś z domem? Rebeka była zdziwiona. - Jakoś nie było to dla mnie najważniejszą sprawą. Przeszli do dużego pokoju naprzeciw wejścia. Rebeka podeszła do ogromnych okien, stanowiących jakby ramę
44
R
S
wspaniałego obrazu. Za szybami widać było zielone pastwiska i błękitne niebo. Na pastwiskach, w popołudniowym słońcu, pasły się konie najrozmaitszych rozmiarów i maści. - To okno od wschodu? - upewniła się. - Tak. Zastanawiałem się, czy go nie zlikwidować. Rano oślepia mnie słońce. - Chciałbyś pozbawić się tak fantastycznego widoku? Możesz założyć okiennice. - Rebeka wyciągnęła z torby taśmę mierniczą. - Trzymaj koniec. - Przeszła na drugą stronę pokoju i zmierzyła szerokość okna. Zanotowała. Okiennice najbardziej by tu pasowały; chociaż są bardzo drogie. Ale opłaci się, bo będzie naprawdę stylowo; zwłaszcza gdy zostaną wykończone tak, żeby kolorystycznie współgrały ze ścianami z bali. Jeśli chcesz, dam ci telefon do dobrej dekoratorki wnętrz. - Popatrzyła na wysoko zawieszone belki. - Pokój jest taki wysoki, że spokojnie zmieści się tu trzy-, nawet trzyipółmetrowa sosna. Świetnie wyglądałaby w tamtym kącie. - W tym momencie Rebeka zobaczyła wąskie atrium łączące pokój z patio na tyłach domu. Podbiegła tam. - Ależ to fantastyczne miejsce na skalny ogródek! - zawołała. - Można by usypać z ziemi piętrowy pagórek. Powstałaby trójwymiarowa, wielopoziomowa przestrzeń. Na tym postawiłoby się kamienie o ciekawych kształtach. Do tego przydałyby się różnych gatunków paprocie i rośliny, które przykryją ziemię pomiędzy nimi. Można by nawet umieścić tu mały wodospad! Na pewno się zmieści. Nie! Jeszcze lepiej zrobić tu staw w japońskim stylu! Z liliami i strzałkami wodnymi, i trzcinami!
45
R
S
Rob patrzył z fascynacją, jak w pełną obaw kobietę wstąpiło nagle życie. Pokręcił głową. - Zawsze jesteś tak podekscytowana, kiedy coś projektujesz? - spytał. Rebeka odwróciła się na pięcie i zaczerwieniła, jak gdyby wcześniej zapomniała o jego obecności. - Przepraszam... - bąknęła. - To tylko takie propozycje... Robert wzruszył ramionami. - W porządku. Po prostu nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak się ekscytował z powodu paru roślin. - Och, nie chodzi tylko o rośliny! - Rebeka rozejrzała się. - To z powodu twojego domu. Jest tak wspaniały i stwarza tyle możliwości! Tyle tu naturalnego światła, i jakie piękne widoki! Aż trudno uwierzyć, że do tej pory tego nie wykorzystałeś. Cole rozejrzał się, próbując zobaczyć swój dom oczami Rebeki. Sam go zaprojektował, a mimo to jakoś nie przyszło mu do głowy, żeby specjalnie aranżować wnętrze. Dla niego dom był miejscem do spania i pracy, i tyle. Teraz też nie dekorowałby domu jakimiś roślinami, gdyby nie był to jedyny sposób zbliżenia się do Rebeki Todman. - Znasz się na tym, masz więc pole do popisu - powiedział. Oprowadzał Rebekę po domu jeszcze przez godzinę. W końcu usiedli w kuchni. W głowie Rebeki kłębiły się najrozmaitsze pomysły. Gdyby mogła umieścić rośliny wszędzie, gdzie jej pasowały, Rob zapłaciłby za to fortunę.
46
R
S
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, ile chcesz wydać na upiększenie swojego domu - odezwała się. Wzruszył ramionami. - Chyba tyle, ile będzie to kosztować. - Słuchaj, rozpiszę ci kilka wersji przedsięwzięcia, wraz z kosztami. Kiedy się temu przyjrzysz, będziesz mógł zastanowić się, co chcesz zrobić i czy w ogóle chcesz. - Dobrze. Rebeka zebrała rzeczy. - Powinnam zdążyć z tym na jutro po południu. Przemogła się i podała Robowi rękę. Wypadało w ten sposób żegnać się z klientem. - Dziękuję, że poświęciłeś mi czas. Oglądanie twojego domu to była prawdziwa przyjemność. Rob zmarszczył brwi i ujął dłoń Rebeki. - Wychodzisz? - spytał. - No, tak... Już wiem, co mi potrzebne do ozdobienia twojego domu. - Czy zanim wyjdziesz, mogę poczęstować cię drinkiem? Rebeka poczuła, jak żołądek kurczy jej się ze strachu Rob nie puszczał jej ręki. - Dziękuję, ale muszę już iść. - Próbowała uwolnić rękę, lecz Robert ścisnął ją mocniej. Zaczęła oddychać szybko, bliska paniki. Zadrżała. - Czy ty się mnie boisz? - spytał. - Nie! - sapnęła i spróbowała cofnąć rękę jeszcze raz. - Przepraszam pana, ale naprawdę muszę już iść! - Przecież jesteśmy na „ty" - przypomniał Rob, pu-
47
szczając jej dłoń. - Czy jutro, kiedy przyniesiesz mi kosztorys, nie miałabyś czasu, żeby spędzić ze mną więcej czasu? - Pewnie tak... Ale ustalenie zakresu prac na pewno nie potrwa długo. - Ja też tak myślę. - Robert odprowadził Rebekę do drzwi. - Za to kolacja zajmie nam dłuższą chwilę.
R
S
Rebeka usiadła na łóżku i położyła przed sobą szkicownik. Wzięła głęboki oddech, spojrzała na czystą kartkę, po czym opadła z powrotem na poduszkę. Czy potrafi naszkicować projekt? Od tak dawna niczego nie rysowała; i nie pokazywała nikomu rysunków. Earl pozbawił ją i tej małej radości, krytykując i wyśmiewając jej dzieła. Wmawiał Rebece, że jest artystycznym beztalenciem i że traci czas na idiotyzmy. - Nie ma tu Earla i już go nie będzie! - przypomniała sobie na głos. Sięgnęła po ołówek i zaczęła rysować, najpierw ostrożnie, potem coraz śmielej. Naszkicowała horyzont, później dom Roba, drzewa. Mijały godziny, a Rebeka zmieniała kredki i wypełniała szkic kolorami. Narysowała cienie, dodała plastyczności ścianom i szczytom dachu. Wpasowała wijący się chodniczek, a potem rośliny, które wyobraziła sobie wzdłuż niego - lawendę, nachyłki i białe smagliczki. Potem naszkicowała cedrowe donice na werandzie, obrośnięte mchem, gięte wierzbowe meble i huśtawkę. Kiedy skończyła, zmęczona, ale radosna, zegar wskazywał prawie czwartą nad ranem.
48
R
S
Następnego popołudnia, śpiąca i podekscytowana, Rebeka przyjechała na umówione spotkanie z Robem. Celowo ubrała się tak jak na spotkanie z każdym innym klientem. Co z tego, że Cole zaprosił ją na kolację po omówieniu projektu? Często kończy się w ten sposób wieczorne omawianie interesów. To było prawie jak dopełnienie formalności. Skoro tak, dlaczego czuła się, jakby jechała na własną egzekucję? Zaparkowała przed domem Roberta i popatrzyła na drzwi wejściowe, zbierając w sobie odwagę. Nagle podskoczyła, gdy Robert otworzył drzwiczki jej furgonetki. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - odezwał się. - Byłem w stajni. Myślałem, że może trzeba ci pomóc coś przenieść. - Nie, mam tylko torbę. - Wysiadła. - Myślałem, że przywieziesz rośliny, żebym mógł je obejrzeć. - Na razie mam kilka książek ogrodniczych, w razie gdybyś nie znał niektórych roślin, jakie ci zaproponowałam. Rob poprowadził Rebekę do wejścia. Zesztywniała, gdy jej dotknął. Widział, że ta dziewczyna boi się go tak samo jak dotychczas. Nie wiedział, jak ją przekonać, że nie ma sensu się go obawiać. Puścił ją, otworzył drzwi i zaproponował: - Może usiądziemy na patio. Skinęła głową i poszła za nim. Usadowił ją przy stole z kutego żelaza, a sam przeszedł do ustawionego w kącie grilla. Uniósł pokrywę; wydobył się spod niej dym.
49
R
S
- Musi się dobrze rozpalić - skomentował. - Na razie możemy przejrzeć twoje propozycje. Rebeka wyciągnęła kosztorysy, szkice i książki. - Nie rozmawialiśmy jeszcze o posadzeniu roślin wokół domu - zaczęła - ale pozwoliłam sobie sporządzić kilka szkiców, abyś mógł rozważyć tę sprawę. Rob podniósł pierwszą z kartek i uniósł brwi z podziwu. Na szkicu rośliny otaczały jego dom niejako w naturalny sposób, świetnie wpasowane w krajobraz. A przede wszystkim dom i wszystko inne narysowane było z widocznym talentem, wiernie, ze szczegółami. Cole popatrzył z podziwem na Rebekę. - To ty rysowałaś? - upewnił się. - Tak - bąknęła. Miała ochotę wyrwać mu szkic z rąk. Następny rysunek przedstawiał atrium, urządzone tak, jak to Rebeka opisywała. Tyle że dopiero teraz Robert mógł uzmysłowić sobie, jak w rzeczywistości może wyglądać skalno-roślinny, miniaturowy ogródek. Znów był zdumiony, jak szczegółowo była w stanie wszystko narysować i zaplanować. A ona patrzyła na jego twarz i smutniała, przekonana, że jego milczenie oznacza brak zainteresowania. - Jeśli ci się nie podoba, spróbuję wymyślić coś innego - powiedziała, wyciągając dłoń po szkice. - Dlaczego myślisz, że mi się nie podoba? - spytał, patrząc na nią ze zdziwieniem. - Zmarszczyłeś brwi. Rob chrząknął i spytał, pokazując palcem: - Co to za rośliny?
50
R
S
- Paprocie drzewiaste. Nie potrzebują wiele bezpośredniego światła słonecznego, więc dobrze się nadają do atrium. Rob oddał Rebece szkice i kosztorys, po czym zajął się grillem. Rebeka schowała swój projekt, pewna, że z transakcji nic nie będzie. - Ile ci to zajmie? - spytał Rob. - Słucham? - Ile zajmie ci wykonanie wszystkich prac? - Hm... nie jestem pewna. To zależy, na co się zdecydujesz. - Na wszystko. Ile to potrwa? - Rob rzucił na grilla dwa steki. Rebeka przyglądała mu się ze zdumieniem. Nie mogła uwierzyć, że zdecydował się na tak dużą inwestycję, zaledwie zerknąwszy na projekt. Nie zdradzał żadnego zaangażowania. - Rośliny doniczkowe sprowadzę w ciągu paru dni powiedziała. - Urządzenie atrium potrwa trochę dłużej, ponieważ będę musiała umówić się z firmą, która zbuduje staw. - A roślinność wokół domu? Będziesz ją sadzić sama, czy też zlecisz to innej firmie? - Wolałabym zrobić to sama. - Jak to pogodzisz z prowadzeniem kwiaciarni? - Będę przyjeżdżać tu wieczorami i w soboty. Chyba że zależy ci na czasie. W takim razie będę musiała zatrudnić kogoś innego. Rob wzruszył ramionami, ciesząc się, że ma sposobność spędzania z Rebeką długich godzin.
51
R
S
- Nie spieszy mi się - oznajmił. - W gruncie rzeczy nie przeszkadzałoby mi, gdybym zakasał rękawy i też trochę pobawił się ziemią. Oczywiście, jeśli moja pomoc ci się przyda... No, te steki będą się smażyć jeszcze przez parę minut. Moglibyśmy się przejść. Pokażesz mi, co gdzie posadzisz.
52
R
S
ROZDZIAŁ CZWARTY Rebeka miała ochotę odruchowo cofnąć się przed wyciągniętą w jej stronę dłonią. Szeroką, silną, męską. Ta ręka byłaby w stanie uderzyć tak, że mogłaby stracić przytomność. Earlowi wszystko było jedno, co robi, byleby osiągnąć zamierzony skutek. Okazać swoją dominację, zadać ból. Zazwyczaj używał do tego dłoni, choćby otwartej. Rebeka wzięła głęboki oddech i przemogła się, tłumacząc sobie, że ten mężczyzna to nie Earl. To był jej klient, i wyciągnął ku niej dłoń w dżentelmeńskim geście. Złapała ją i pozwoliła pomóc sobie wstać. Zaraz potem odsunęła się; ale Rob jej nie puszczał. Choć nie ściskał jej dłoni tak, żeby ją bolało - jak czynił to Earl. - Nie narysowałaś szkicu od strony ogrodu - powiedział. - Nie narysowałam... - odparła i odchrząknęła. Próbowała skupić się na projekcie. - Pomyślałam, że nie na miejscu byłoby tam cokolwiek zmieniać, skoro naturalny krajobraz jest wprost idealny. - Ty wiesz lepiej. A co z patio? Wymyśliłaś coś? Rebeka czuła ciepło dłoni Roba i zapach jego wody po goleniu... Walczyła z paniką. Starała się skupić na swojej pracy. 53
R
S
- Nie chcę przeładować jego przestrzeni. Ustawiłabym tu i tam kilka roślin w donicach. Jeśli wolisz, mogę polecić zbudować w patio drugi kamienny staw. Może z wodospadem. Woda ściekałaby po ułożonych jeden na drugim kamieniach... Rob zmrużył oczy i skinął głową. - Podoba mi się ten pomysł. Co jeszcze wymyśliłaś? Rebeka cofnęła dłoń - i tym razem Robert puścił ją. Odetchnęła z ulgą. - W miejscu, gdzie atrium łączy się z patio, zrobiłabym basenik dla ptaków. Na tym dużym dębie, którego gałęzie widać z okien jadalni, powiesiłabym karmniki. Mógłbyś przy śniadaniu obserwować ptaki; a do tego walczyłyby z owadami, które lubią kwiaty. Rob cofnął się o krok i przyglądał Rebece, opisującej rodzaje karmników, mówiącej o ptakach i motylach. Zaróżowiły jej się policzki, ożywiła się. Nie tłumaczył, że rzadko korzysta z jadalni, zazwyczaj spożywając posiłki przy kuchennym barze. Ani że ptaki nic go nie obchodzą. Powiał wiatr i włosy Rebeki zasłoniły część jej twarzy. Niewiele myśląc, Rob wyciągnął rękę, aby je odgarnąć. Odskoczyła gwałtownie, jak gdyby próbował ją uderzyć. Zacisnął usta i przeklinał w duchu człowieka, który ją maltretował, doprowadzając jej psychikę do takiego stanu. - Przepraszam... - powiedział. - Chciałem tylko odgarnąć ci włosy z twarzy. Rebeka zaczerwieniła się. - Nie szkodzi. Przestraszyłam się i tyle.
54
R
S
Wiedział, że to prawda, ale niecała. Chciał, żeby Rebeka otworzyła się przed nim i opowiedziała mu o mężczyźnie, który ją maltretował, i o tym, co jej zrobił. A nade wszystko Robert pragnął, aby mu ufała i uwierzyła, że nie chce jej skrzywdzić. - Zawsze jesteś taka lękliwa? Czy tylko akurat przy mnie? - zagadnął. - Tak, to znaczy, nie... - To znaczy, jak? Rebeka zacisnęła dłonie, zła na Roberta i na siebie samą za to, że przedłużają tę niezręczną sytuację. - Nie, nie zawsze jestem tak lękliwa. A ciebie... w pewien sposób się boję. - Dlaczego? Zacisnęła usta i nie odpowiadała, odwróciwszy wzrok. Rob dotknął jej brody i łagodnie obrócił jej twarz. - Dlaczego? Rebeka przełknęła zbierające się jej w gardle łzy. - Bo wystraszyłeś mnie już kilka razy. Wiem, że zrobiłeś to niechcący, ale tak się stało. - Dlaczego? Jęknęła. - Rebeko... Żachnęła się. - Dlatego, ze jesteś mężczyzną! Że jesteś ode mnie większy i silniejszy, i mógłbyś zrobić mi krzywdę, gdybyś chciał! - Zasłoniła usta dłońmi, przerażona własnymi słowami; i tym, że o mało nie zdradziła, iż... Rob zrobił krok naprzód, ujął jej dłonie i opuścił je powoli, patrząc ze spokojem.
55
R
S
- Czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co sprawiło, iż pomyślałaś, że chcę cię skrzywdzić? - spytał, zraniony. Rebeka poczuła się głupio. - Nie... - Spuściła oczy. - I nie skrzywdzę cię. Masz na to moje słowo. Popatrz na mnie. Z trudem podniosła wzrok. Delikatnie ścisnął jej dłonie. - Tak lepiej... Rebekę zatkało. - Co się stało? - Uśmiechnąłeś się! - To co? - Do tej pory ani razu się nie uśmiechnąłeś. Robert uniósł brwi ze zdziwieniem. - Naprawdę? - Tak. - Wiesz co? Jeśli obiecasz mi nie sztywnieć ze strachu za każdym razem, kiedy się do ciebie zbliżam, ja obiecuję ci uśmiechać się częściej. Umowa stoi? Rebeka nie wiedziała, czy nie będzie sztywnieć ze strachu, ale chciała spróbować. Aby znowu zobaczyć ten uśmiech, od którego miękły jej nogi. - Dobrze. Rebeka biegała od kwiaciarni do furgonetki i z powrotem, ładując rośliny, które wybrała dla Roba. Tłumaczyła sobie, że jest podekscytowana nowym przedsięwzięciem, ale wiedziała, że nie tylko tym. Nie mogła się doczekać, kiedy znowu zobaczy Roberta.
56
Mimo że poprzedniego wieczora, kiedy jedli obiad, nie zdołała do końca się zrelaksować. Ale było jej miło, przynajmniej trochę. Rob podtrzymywał rozmowę i często się uśmiechał. Zdołał nawet wywołać kilka uśmiechów na jej twarzy. Jadąc do niego, czuła narastające podniecenie. Po raz pierwszy bez wahania wyskoczyła z samochodu i od razu podeszła do drzwi domu. Zapukała, a kiedy gospodarz nie odpowiadał, spojrzała w matową szybę z boku drzwi. Było ciemno i cicho. Rozczarowana, zawróciła do furgonetki.
R
S
Przed zakończeniem pracy wiedziony przeczuciem Rob zajechał na komisariat policji i poprosił o pozwolenie obejrzenia zawartości domowego komputera Erica. Miał nadzieję, że może znaleźć w ten sposób wskazówkę, która podpowie, komu mogło zależeć na śmierci Chambersa. Kierujący sprawą detektyw powiedział: - Przepraszam pana, ale posłaliśmy komputer denata do Dallas, aby poddano go tam analizie. - Do Dallas? - To najbliższe laboratorium, w którym zatrudniamy specjalistę od komputerów. - Kiedy można się spodziewać zwrotu tego komputera? - Poprosiliśmy ich o pośpiech, ale obawiam się, że zajmie im to od tygodnia do dwóch. Technicy są zajęci przestępstwami komputerowymi, których teraz pełno. Robert ruszył do drzwi, niezadowolony.
57
R
S
- Niech pan do mnie zadzwoni, kiedy przywiozą komputer, dobrze? - Dobra! Rob usiadł za kierownicą swojego sportowego samochodu. Był niezadowolony z przeszkód w śledztwie. Przyszło mu do głowy, że dobrze byłoby sprawdzić także zawartość komputera Chambersa, którego używał w firmie. Na to mógł udzielić zezwolenia Seb Wescott. Cole pojechał do Wescott Oil, ale okazało się, że prezes pojechał już do domu. Rob odnalazł go po godzinie, przy barze w Klubie Teksańskim. Przysiadł się, nachmurzony. - Ciężko cię znaleźć, stary. Nawet twoja sekretarka nie wiedziała, gdzie jesteś. - Jasne - odpowiedział Seb, sącząc od niechcenia piwo. - Nie zdradzi nikomu tego, czego nie wie. - Zerknął na Roba z ukosa. - Nie słyszałem, żeby wyjście z pracy trochę wcześniej było przestępstwem. Zwłaszcza, jeśli wcześniej wyjdzie szef. - Wcale nie mam ochoty zawracać ci głowy - zapewnił go Robert. - Jednak potrzebuję twojej pomocy. Muszę przejrzeć zawartość komputera Erica. Miał w biurze swój komputer, prawda? - Jasne. Był zastępcą głównego księgowego. Po co ci jego komputer? - Chcę sprawdzić, czy miał tam jakieś pliki osobiste. Byłem na policji, żeby pozwolili mi przejrzeć domowy komputer Chambersa, ale posłali go już do analizy do Dallas. Wescott wzruszył ramionami.
58
R
S
- Nie wiem, co ci to da, ale jeśli chcesz - proszę bardzo. Ale muszę najpierw zlokalizować komputer Erica. - Jak to?! - Uspokój się, chłopie. - Sebastian poklepał przyjaciela po ramieniu. - Komputer jest u nas w firmie. Tylko nie wiem, gdzie. Kazałem wynieść wszystko z pokoju Erica i zainstalować nowy sprzęt przed przyjęciem nowego zastępcy głównego księgowego. Człowiek, który zajmuje się u mnie inwentaryzacją mienia ruchomego, powinien wiedzieć, gdzie postawiono komputer. Zwrócę się do niego w tej sprawie w poniedziałek rano, kiedy tylko przyjdę do biura. Zadzwonię natychmiast, gdy komputer zostanie znaleziony. - W poniedziałek rano! Ja potrzebuję go teraz! Seb spojrzał na zegarek. - Już po piątej. Jim z całą pewnością pojechał do domu. Robert starał się zapanować nad ogarniającą go frustracją. - A czy nie mógłbyś zadzwonić do niego i poprosić, żeby wrócił do firmy? - spytał. - Mieszka w Midland. Ponad godzinę jazdy z biura. Pewnie jest w drodze. Zanim go złapię i wróci do firmy, będzie ósma. - Wescott pokręcił głową i poklepał przyjaciela po ramieniu jeszcze raz. - Nie martw się, Sherlocku. Ten komputer ci nie ucieknie. Obiecuję, że w poniedziałek rano natychmiast odnajdę go dla ciebie. - Jasne - burknął Rob.
59
- Chodź, postawię ci obiad. Rob wypił piwo i wstał. - Masz rację, ostatnim razem ja stawiałem... - Nagle uderzył się dłonią w czoło. - O, cholera! Nie mogę! Już jestem spóźniony! - Na co? - zainteresował się Seb. - Na randkę? - Tak. Nie. - Rob zaklął znowu. - O wpół do szóstej przychodzi do mnie Rebeka Todman. - Stuknął lekko przyjaciela w ramię i zawołał na odchodnym: - Ale i tak postawisz mi obiad!
R
S
Zajechawszy przed dom, Rob zobaczył, że furgonetka Rebeki jeszcze stoi. Odetchnął z ulgą i zaczął szukać wzrokiem jej właścicielki. Zobaczył ją pod dębem ocieniającym jadalnię i patio. Stała na palcach i zawieszała na gałęzi domek dla ptaków. Wyglądała na zadowoloną. Cofnęła się i spojrzała na zegarek. Jej radość znikła; widać było, że westchnęła. Nie zauważyła Roberta. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś na niego czekał, kiedy wracał do domu. Nigdy w życiu nie doświadczył radości, której doznaje się, wiedząc, że ukochana osoba tęskni i czeka. W tej chwili nie wiedział, czy podoba mu się uczucie, którego właśnie doznał. Wysiadając, sięgnął po neseser i natrafił palcami na coś innego. Zobaczył na pół wyschniętą begonię, którą wcześniej kupił u Rebeki, niby to dla przyjaciółki matki. Zrobiło mu się wstyd, że doprowadził roślinę do takiego stanu. Przyszła mu do głowy pewna analogia. On sam był
60
R
S
kiedyś, podobnie jak ta begonia, opuszczony i gnębiony, a jednak przeżył. Nie bez blizn, pomyślał i zerknął w stronę Rebeki. Przypomniało mu się, jak powiedziała, że nigdy się nie uśmiechnął. A co z nią? Jakie rany psychiczne nosiła w sobie? Ruszył w jej stronę. - Przepraszam, że się spóźniłem! - zawołał. Jego głos przeraził ją na moment. - Nie ma sprawy - odezwała się. - Mam nadzieję, że się nie gniewasz, bo wzięłam się do roboty. - Zobaczyła przywiędłą begonię, którą trzymał w ręku. - Jak to? Myślałam... - Wiem. - Rob wzruszył ramionami. - Skłamałem. Wymyśliłem tę historyjkę, bo chciałem znów cię zobaczyć... Rebeka nie dowierzała własnym uszom. Robert chciał ją znowu zobaczyć? Zmyślił nawet historyjkę specjalnie po to, aby mieć stosowny powód? - Została w samochodzie. Zupełnie o niej zapomniałem - wytłumaczył. - Czy zdołasz ją uratować? - Nie wiem. - Rebeka była wciąż oszołomiona wyznaniem Roba. Wzięła od niego begonię i podniosła ją do światła. - Jest jeszcze zielona. Chyba się uda... - Popatrzyła na Roberta i zdumiała się jeszcze bardziej. Spoglądał jakoś tak... czule, inaczej niż zwykle. Czyżby było po nim widać, że z czymś nie daje sobie rady? Wydawało się niemądre sądzić, żeby tak silny, niezależny mężczyzna, jak Rob Cole, mógł potrzebować czyjejś pomocy a już zwłaszcza od niej. A jednak Rebeka, wziąwszy od
61
niego begonię, miała wrażenie, że Robert prosi ją także o własne ocalenie. - Tak - odpowiedziała z przekonaniem w głosie, większym niż to, na jakie zasługiwała sprawa przywiędłej begonii.
R
S
Rebeka cofnęła się, żeby ocenić efekty swojej pracy. - Świetnie! - stwierdziła z zadowoleniem. - A ty co myślisz? Robert zmarszczył czoło i udawał, że analizuje rozmieszczenie roślin, które Rebeka przestawiała przez ostatnie czterdzieści pięć minut w tę i z powrotem na marmurowej półce wokół jego jacuzzi. - Nie wiem... - odparł. - Może powinnaś przesunąć tę najwyższą roślinę o pół centymetra w lewo? Rebeka ruszyła naprzód; Rob złapał ją za rękę i roześmiał się. - Żartowałem. Jest bardzo pięknie. - Ale mogę ją przestawić. Nie zesztywniała ze strachu, kiedy jej dotknął, ani nie chciała się wyrwać. Owinęła nawet palce wokół jego palców. To był wielki przełom. Rob spróbował sprawdzić, czy Rebeka akceptuje go jeszcze bardziej, i objął ją ramieniem. - Jest pięknie - zapewnił. - Chciałem tylko zażartować. - Na pewno? - Odwróciła się ku niemu. Zachichotał i oparł jej dłonie na ramionach. - Tak. Jest idealnie, tak samo, jak idealna... Urwał. Zobaczył, że oczy Rebeki patrzą wyczekująco.
62
R
S
Spojrzał na jej usta i ledwie powstrzymał jęk, dostrzegłszy jej język oblizujący wargi. Stali bardzo, blisko siebie. - Rebeko? - Tak? Zrobił krok naprzód i przesunął dłonie w dół jej pleców, obejmując ją w pasie. - Czy myślisz to, co mi się zdaje? - spytał. - Nie wiem - odparła, oddychając z trudem. - A co ci się zdaje, że myślę? Gdyby wypowiedział te słowa ktoś inny, Rob mógłby je wziąć za uwodzenie. Jednak usłyszał w głosie Rebeki drżenie; czuł je przez dłonie. Nie chodziło o flirt. Rebeka była po prostu zbyt niepewna siebie, żeby wypowiedzieć na głos swoje myśli. - Zdaje mi się, że chcesz mnie pocałować... Jeśli tak, to myślimy to samo, bo ja też bardzo chciałbym cię pocałować. Zanim zdążyła sprzeciwić się albo spróbować uciec, Rob nachylił się i dotknął ustami jej warg. Były słodkie i ciepłe. Miał ochotę całować mocniej, głębiej. Zrobił to. Rebeka omal nie zaczęła płakać; już nie ze strachu przed Robem, ale z obawy, czy nie przestanie jej całować. Nie wiedziała, że jest gotowa na coś takiego. Bała się, że może już nigdy nie będzie zdolna do intymnych przeżyć z mężczyzną. Od tak dawna nie całowała żadnego mężczyzny; tak bardzo dawno nie czuła na swoich wargach męskich ust,
63
R
S
nie obawiając się jednocześnie, że ją fizycznie zrani. Poczuła przypływ pożądania, a nie przerażenia. To było wspaniałe! Potrafiła cieszyć się tym, co się działo. Odważyła się unieść ręce i objąć Roberta za szyję. Nie miała się czego bać. To był Rob. Nie Earl. Robert delikatnie przysunął ją do ściany. Poczuła chłód kafelków łazienki. Zlękła się. Chciała poprosić Roberta, żeby się troszkę odsunął i dał jej odrobinę miejsca. Ale on całował ją, tak że nie mogła mówić. Opuściła dłonie na jego pierś, aby go lekko odepchnąć; tymczasem Rob zrozumiał to inaczej i naparł na nią, przyciskając mocno do ściany, aż trudno jej było oddychać. Ogarnęła ją panika - Earl postępował podobnie. Rzucał ją na ścianę, o mało nie gruchocząc kości, i przyduszał dłonią, jednocześnie całując ją i napierając na nią. To cud, że jeszcze żyła; a Earl zawsze groził, że ją zabije... W panice Rebeka ugryzła z całej siły całujące ją usta i naparła rękami na przygniatającą ją pierś. Rob cofnął się, a ona wrzasnęła: - Nie!!! Poczuł smak własnej krwi; otarł usta dłonią. Nie rozumiał, co się stało. Popatrzył na Rebekę, płakała, skulona przy ścianie. - Cholera! - zaklął, zły na siebie za własną głupotę. Wyciągnął do niej ręce. Skuliła się, zasłaniając głowę ręką. Robertowi ścisnęło się serce. - Rebeko - odezwał się spokojnym tonem. - Rebeko
64
R
S
- powtórzył łagodnie, zbliżywszy się odrobinę. Skuliła się jeszcze bardziej. Ujął jej dłonie i opuścił delikatnie, trzymając je w swoich rękach. Szarpnęła nagle ręką i zadrapała go mocno w policzek i szyję. - Rebeko - powtórzył znowu, tym razem bardziej zdecydowanie. - To ja. Rob. - Objął ją i przycisnął do siebie, tak aby nie mogła go uderzyć. - Nie mam zamiaru robić ci krzywdy - powiedział. - Przysięgam, że nie próbuję cię skrzywdzić. Uspokój się, dobrze? Nie skrzywdzę cię. Obiecuję. - Trzymał ją mocno jedną ręką, a drugą zaczął głaskać powoli po plecach. Po długim, bardzo długim czasie wydało się, że zaczęła przyjmować to, co mówił, za prawdę. Przestała próbować go atakować, przynajmniej na razie. Trzymał ją delikatnie, aż wreszcie przestała drżeć. - Nic ci nie jest? - spytał. - Nic... Poczuł ulgę, że wreszcie wymówiła normalne słowo, zamiast wrzeszczeć z przerażenia albo łkać. Wstydziła się tego, co się stało. Rob cofnął się trochę, popatrzył na nią. - Na pewno? Skinęła głową, wciąż jednak nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Zabrał powoli ręce i, na wszelki wypadek, zrobił krok w tył. - Czy powiesz mi, co się stało? - spytał. Odwróciła się i sięgnęła po chusteczkę. - Nic. Miałam atak paniki. Czasami... mi się to
65
S
zdarza. - Otarła łzy i wydmuchała nos. - Mam klaustrofobię. Rob popatrzył na odbicie jej twarzy w lustrze. Miała zapuchnięte oczy i czerwoną twarz. Klaustrofobię? Nie wierzył jej ani przez moment. - Rebeko... - zaczął. Odwróciła się jednak i pobiegła. - Już późno! - zawołała przez ramię. - Muszę iść. Znajdę drogę sama... Rob dał za wygraną, rozumiejąc, że gdyby próbował protestować, czułaby się tylko jeszcze gorzej. Da jej czas na odzyskanie spokoju, przezwyciężenie wstydu. Ale nie za długi czas. Dzień, może dwa. Jeśli potem Rebeka nie skontaktuje się z nim, on przejmie inicjatywę.
R
- To było przerażające, straszne! Andrea widziała, w jakim stanie jest Rebeka, i starała się ją uspokajać. - Och, chyba aż takie okropne nie było... - powiedziała. - Możesz mi wierzyć. Byłam straszliwie przerażona. .. Andrea chodziła za Rebeką po kwiaciarni. - Czy wytłumaczyłaś mu, dlaczego wpadłaś w panikę? - spytała. - Gdybyś to zrobiła, jestem pewna, że by cię zrozumiał. Rebeka stanęła jak wryta. - Wytłumaczyć mu?! - sapnęła. - Przeprowadziłam się do Royal dlatego, że nikt tutaj nie wie o mojej prze-
66
R
S
szłości. Jak możesz myśleć, że chciałabym komuś, a zwłaszcza Robowi, opowiedzieć, że maltretował mnie mąż; skoro podjęłam taki wysiłek, żeby od tego wszystkiego uciec? - To nie twoja wina, że maltretował cię mąż - powiedziała spokojnie Andrea. - To Earl cię bił, więc był temu winny. - To była moja wina! Pozostawałam w tym małżeństwie przez cztery długie lata. Byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby poprosić go o rozwód. - Przecież go poprosiłaś - przypomniała stanowczo Andrea. Rebeka aż jęknęła i zakryła twarz dłońmi. Przypomniała jej się twarz Earla, kiedy zdobyła się w końcu na odwagę i powiedziała mu, że chce rozwodu. Wściekłość wykrzywiła jego oblicze, zmieniła je w ciemnoczerwoną maskę. Omal nie zatłukł jej na śmierć. - Tak - mruknęła. - Ale nigdy nie będę wiedzieć, czy zdołałabym sfinalizować tę sprawę. Earl zamknął ją, ginąc w wypadku samochodowym. - A potem dokonałaś paru innych odważnych kroków. Procesowałaś się z teściami, kiedy próbowali pozbawić cię praw do majątku Earla. - Adwokat robił to za mnie. - Przeprowadziłaś się do nowego miasta, w którym nie znałaś nikogo. Kupiłaś dom. Założyłaś własną firmę. I... - To wszystko zrobiłam dla siebie samej, a nie po to, żeby sprzeciwić się Earlowi czy komukolwiek. - I właśnie o to chodzi! - zgodziła się Andrea. -
67
R
S
O ciebie. Robisz to, co sama chcesz, nie dlatego, że ktoś inny tego oczekuje. - Rzeczywiście. Bardzo jestem mocna! - parsknęła Rebeka. Andrea usiadła koło niej. - Słuchaj, może tego nie widzisz, ale naprawdę dużo w swoim życiu zmieniłaś. Nie jesteś już szarą myszką, którą Earl traktował jak worek treningowy. Rebeka pobladła. - A byłam szarą myszką, prawda? Andrea oparła dłoń na ramieniu przyjaciółki. - Nie mam na myśli tego, że byłaś szarą myszką. Chodzi mi o to, żeby pokazać ci, jak się zmieniłaś. Jesteś teraz bardziej niezależną osobą niż wtedy. - Sądząc z tego, co zaszło wczorajszego wieczora, muszę jeszcze wiele w sobie zmienić. - Dojdziesz całkowicie do równowagi, mówię ci. Tylko najpierw musisz zaakceptować fakt, że nie wszyscy mężczyźni są tacy jak Earl. Rebeka opuściła głowę. - O Jezu! - jęknęła. - Nigdy więcej nie pokażę się Robowi na oczy. - A powinnaś. To będzie następny krok do wyzwolenia się z resztek trudnej przeszłości - perorowała swoim spokojnym głosem Andrea. - Łatwo ci mówić. To nie ty dostałaś szału z powodu zwykłego pocałunku. - Zwykłego? Pocałunki Roba Cole'a nie są zwykłe. Rebece zrobiło się niedobrze. - Nie wiedziałam, że ty i Rob... byliście ze sobą powiedziała.
68
R
S
Andrea machnęła ręką. - Nie martw się. Nigdy nie łączyło nas z Robem nic więcej poza przyjaźnią. Ale wiesz, kobiety lubią plotkować. Z tego, co słyszałam, Rob świetnie całuje. Ma też inne zalety. - Roześmiała się, widząc, że Rebeka zrywa się ze stołka, zaczerwieniona.
69
R
S
ROZDZIAŁ PIĄTY Rebeka dobrze wiedziała, co znaczy lęk. Ale tego dnia poznała prawdziwe znaczenie tego słowa. Odczuwała lęk bez przerwy, fizycznie; nie opuszczał jej ani na chwilę i narastał, w miarę jak coraz bardziej zbliżała się godzina zamknięcia kwiaciarni - i chwila spotkania z Robem. Setki razy podnosiła słuchawkę, aby zadzwonić do niego i powiedzieć, że nie może dokończyć rozpoczętej w jego domu pracy. Ale wciąż nie wybierała numeru. Musiała skończyć to przedsięwzięcie. Nie mogła pozwolić sobie ani na straty finansowe, ani na utratę dobrego imienia firmy, co nastąpiłoby w wypadku zerwania przez nią umowy z Robem. Zamknęła kwiaciarnię i pojechała do niego. Szykowała się na straszne upokorzenie; zżerał ją wstyd. Nie zobaczyła Roba ani jego samochodu. Ucieszyła się. Wyładowała narzędzia i przystąpiła do pracy. Miała nadzieję, że skończy oznakowywać grządki i pojedzie do domu, zanim Rob wróci. Po długim czasie usłyszała odgłos silnika pojazdu. Zamiast spodziewanego samochodu Roba, zobaczyła zatrzymującą się przed domem ciężarówkę. Kierowca wyjrzał i zawołał: - Halo! Czy jest Rob?
70
R
S
Rebeka osłoniła oczy, ale nie rozpoznawała szofera. Nie! - odpowiedziała. - Ale powinien wkrótce przyjechać! - Nie mam czasu na czekanie! - Starszy mężczyzna splunął przez okno. - Skocz no, kochana, do stajni podpisać papiery, a ja go wyładuję. Zanim Rebeka zdążyła odpowiedzieć, że nie ma prawa podpisywać niczego za Roba, mężczyzna zaczął przestawiać ciężarówkę. Rebeka była oszołomiona niegrzecznym zachowaniem przybysza. Panuj nad sobą! nakazała sobie, po czym rzuciła motykę i pomaszerowała w jego stronę. - Słuchaj pan! - zawołała, podchodząc do tyłu naczepy. - Nie... - Cofnęła się, gdyż omal nie zeskoczył na nią; sprowadzał z samochodu konia. Rebeka popatrzyła w zdumieniu na słaniające się na nogach zwierzę o wystających chyba wszystkich żebrach. - Boże Święty!... - wymamrotała i podbiegła do mężczyzny, który wchodził już do stajni. - Co się dzieje z tym koniem?! - zawołała. - Czy jest chory? Dlaczego pan go tu przywiózł? Czy Rob o tym wie? - Ze łzami w oczach wyciągnęła rękę i dotknęła przez skórę jednego z wystających żeber zwierzęcia. Nie zwracając na nią uwagi, mężczyzna założył koniowi na głowę uździenicę i wprowadził go do boksu. Zamknął bramkę, odwrócił się do Rebeki i wyciągnął z kieszeni koszuli złożoną kartę papieru. Żuł wielki kęs tytoniu. Przesunął go językiem na bok i burknął: - Proszę tu podpisać. - Nie mogę podpisać. Nie mam prawa tego zrobić.
71
R
S
Ordynarny kierowca splunął jej pod nogi. - Nie kupuje paniusia tego konia. Potwierdza tylko, że go przywiozłem. - Wyciągnął w jej stronę kartkę i długopis. - Tu, na dole. Bo nie zdążę i moja stara wyrzuci mój obiad psom. Rebeka schowała za siebie dłonie i powtórzyła: - Nie mogę. Mężczyzna zmrużył gniewnie oczy, sądząc, że onieśmieli Rebekę i nakłoni ją w ten sposób do podpisania dokumentu. Uniosła głowę z uporem. Kierowca podciągnął spodnie i oznajmił: - Dobra. Jak pani woli. Załaduję tego konia z powrotem i zawiozę do fabryki kleju. Trzeba mi było od razu tam jechać. Rebeka wyrwała mu papier z ręki, zanim zdążył go schować. - Co to, to nie! - sapnęła i szybko podpisała dokument. - Pomysł, żeby zawieźć konia do... - Urwała, zobaczywszy cenę, za jaką sprzedano konia. Oczy rozszerzyły jej się szeroko. - To rozbój w biały dzień! - zawołała. Przecież ten koń nie może być tyle wart. Prostacki kierowca znowu splunął brązową od tytoniu śliną prawie na but Rebeki. - W fabryce kleju zapłacą co najmniej tyle - burknął i schował fakturę do kieszeni. - Niech pani powie Robowi, że za parę dni przywiozę drugiego. - Ruszył do wyjścia. Rebeka popatrzyła za wsiadającym do ciężarówki mężczyzną.
72
Niech pan sam mu to powie! Nie jestem pańską sekretarką! - zawołała. Nie słyszał jej jednak. Albo udawał. Odjechał. Rebeka była z siebie dumna. Poradziła sobie jakoś z niemiłym przybyszem.
R
S
Rob zamówił piwo i dosiadł się do innych członków Klubu Teksańskiego siedzących przy stole. - Cześć, Rob! - zawołał Keith Owenss, dynamiczny biznesmen, specjalista od komputerów. - Jak leci? Rob wzruszył ramionami. - Chyba normalnie - odpowiedział. Keith nachylił się bliżej, przyglądając się twarzy Cole'a. - Hej, co się z tobą stało? Drapałeś się z kotem? Robert zaczerwienił się i pokręcił głową. - Nie, skaleczyłem się, i tyle. - Założę się, że to była kobieta - wtrącił się Jason. Rob lubi, kiedy kobieta, z którą sypia, jest trochę dzika. Prawda? Rob rzucił Jasonowi gniewne spojrzenie i warknął: - Odczep się, dobrze? Powiedziałem, że to tylko skaleczenie. - Wypił parę łyków piwa i spróbował zmienić temat: - Gdzie Seb? Myślałem, że go tu spotkam. Dorian Brady, przyrodni brat Seba i od niedawna członek klubu, pokręcił głową. - Nie widziałem go. Chyba na razie woli się nie pokazywać. - A dlaczego? - zainteresował się nagle Rob. - Z powodu śledztwa. Ta sprawa zaczyna chyba dawać mu się we znaki.
73
R
S
Rob skrzywił się, sfrustrowany brakiem postępów w śledztwie prowadzonym przez siebie. - Wiem, że Seb chce, żeby mordercy Erica znaleźli się za kratkami - powiedział - ale to trochę potrwa. Nie ma śladów ani dowodów. - Sapnął z irytacją. - Cholera, nie mamy czego się uczepić. - Właśnie o to chodzi - zgodził się Dorian. - A policja zaczyna zadawać Sebowi coraz więcej pytań, na które on nie ma ochoty odpowiadać. - Pokręcił głową i westchnął. - Martwię się o niego. Wystarczyłoby, żeby powiedział policji, gdzie był w nocy, kiedy zamordowano Erica. Odczepiliby się od niego. Rob wpatrywał się w Brady'ego. - Policja podejrzewa Seba?! - Na to wygląda. Tak jak powiedziałeś - nie mają żadnych dowodów ani śladów. Chyba spieszy im się, żeby doprowadzić śledztwo do końca i mogą próbować wrobić Seba. - Dorian rozejrzał się ostrożnie, po czym ciągnął: - Przesłuchują mnóstwo pracowników naszej firmy. Cieszę się, że sam mam na tę noc alibi. Jadłem późną kolację w restauracji. Obsługiwała mnie Laura Edwards i może potwierdzić, że tam byłem. Laura Edwards? Rob zapamiętał zachowanie tej kelnerki w dniu, kiedy był w restauracji z Rebeką. Edwards przeraziła się, słysząc, że rozmawiają o śmierci Erica. - Za to Seb... - Dorian pokręcił głową - zachowuje się tak, że policja nabiera coraz większych podejrzeń. - To znaczy? Dorian skrzywił się.
74
R
S
- Po prostu dziwnie. Tajemniczo. Nie chce z nikim rozmawiać o tej sprawie. Nawet ze mną... - Ale ze mną pogada - zakończył Rob i wstał. Tego wieczora Cole nie rozmawiał jednak z Sebastianem Wescottem. Nie znalazł go ani w pracy, ani w domu. Gdy wrócił do domu, było już ciemno. Ze zdziwieniem stwierdził, że przed domem stoi furgonetka Rebeki. Po wczorajszym zajściu nie spodziewał się zobaczyć jej tak szybko. Myślał, że potrzebny będzie ruch z jego strony. Jego zdziwienie wzrosło, gdy, rozejrzawszy się, nie spostrzegł jej nigdzie. Zobaczył, że świeci się w stajni. Usłyszał Rebekę, zanim ją dostrzegł. Przemawiała do kogoś czule i łagodnie jak do małego dziecka. Odnalazł ją przy jednym z boksów; stanął jak wryty i patrzył. Karmiła trawą wychudzonego konia. - Rob będzie wiedział, co robić. Wytrzymaj jeszcze troszkę, dobrze? - mówiła. Koń rzucił łbem, jakby zrozumiał. Rebeka uśmiechnęła się. - Mądra jesteś, malutka!... - Pogłaskała konia po nosie. - Jesteś inteligentniejsza niż ten ordynarny człowiek, który cię przywiózł. - Fegan? - upewnił się Rob. Rebeka odwróciła się. - Dzięki Bogu, jesteś! Przyjechał tu najohydniejszy dziad pod słońcem, wyładował tę klacz, jak gdyby nigdy nic, i pojechał. Nie wiedziałam, co mam z nią robić, czym ją karmić. Tak się bałam, że padnie, zanim wrócisz.
75
R
S
Rob wszedł do boksu. - Wygląda na to, że dobrze sobie radzicie - pochwalił. - Ale mam siano. - Popatrzył na kupkę trawy, którą Rebeka musiała nazrywać. Podrapał zwierzę między uszami, zajrzał mu w oczy, potem w zęby. - To stara klacz. - Ten człowiek nakłonił mnie do podpisania faktury. Powiedziałam mu, że nie mam prawa tego zrobić, ale odparł, że jeśli nie podpiszę, zawiezie konia do fabryki kleju. - Pewnie by tak zrobił. - Rob klepnął łagodnie klacz, a potem ramię Rebeki. - Dobrze postąpiłaś. - Tak? - Tak. - Wyszedł z boksu i zamierzał opuścić stajnię. - Czekaj! Dokąd idziesz? Przecież nie możesz mnie tak z nią zostawić. Trzeba... No właśnie, ja nie wiem, czego trzeba... Robert zniknął w drzwiach z drugiej strony stajni. Znalazła go przed otwartą lodówką; napełniał strzykawkę. Rebeka poczuła skurcz w żołądku. - Co robisz? - szepnęła. - Chyba nie zamierzasz jej uśpić, co? Nie pozwolę ci! Wiem, że jest stara i chora, ale jeszcze nie jest gotowa na śmierć. - Nie chcę jej uśpić, tylko zrobić jej zastrzyk - odparł Rob. Dopiero teraz Rebeka zobaczyła jego skaleczoną wargę i ciągnące się przez policzek zadrapanie. Podniosła rękę i chciała dotknąć twarzy Roberta, ale złapał ją za nadgarstek. - Co?
76
R
S
- Poraniłam ci twarz... Przepraszam. Nie chciałam... - Nic mi nie będzie. - Machnął ręką. - Bardzo cię przepraszam, naprawdę. Cole nachmurzył się i odparł: - Wierz mi, bywałem bardziej poraniony. Chodźmy. Muszę zrobić klaczy zastrzyk z penicyliny. Rebeka pobiegła za nim. - Umiesz? - Robiłem to raz czy dwa. Może być już za późno - przyznał, kiedy wrócili do boksu. Pogładził zwierzę po pysku. - Nie wiem. Będziemy musieli poczekać i zobaczyć... Potrzymaj jej łeb, kiedy będę wbijał igłę. Rebeka przycisnęła do ramienia łeb klaczy. - Cicho, malutka! - odezwała się łagodnie. - Rob ukłuje cię tylko trochę. Jutro będziesz czuć się dużo lepiej. Zobaczysz. - Spostrzegła powątpiewanie w oczach Roba. - Będzie się czuła lepiej - powtórzyła stanowczo. - Będzie! Musi. - Jesteś pewien, że powinniśmy ją teraz zostawić? - Tak. - A jeśli będzie czegoś potrzebować? Rob westchnął, zatrzymał się i położył Rebece dłonie na ramionach. - Słuchaj - powiedział - daliśmy jej antybiotyk, jedzenie, wodę i przygotowaliśmy czyste posłanie z siana. Nic więcej nie możemy zrobić. - Ale... Robert zaprowadził Rebekę na patio. Usiedli. - Możesz patrzeć stąd na stajnię, jeśli cię to uszczę-
77
R
S
śliwi - ciągnął - ale ja wejdę do domu, żeby przynieść nam coś do jedzenia. Nie jadłem obiadu i umieram z głodu. Rebeka wpatrywała się z niepokojem w stajnię. - Idź. Ja dziękuję za jedzenie, ale weź sobie coś, jeśli jesteś głodny. Będę czuwać tutaj. Rob pokręcił głową i zniknął wewnątrz domu. Kilka minut później wyszedł z dwiema butelkami piwa i talerzem. Postawił talerz na stole, otworzył piwo i podał je Rebece. - Pewnie chce ci się pić? - Nie, dziękuję. - Pij - przykazał, zamykając jej dłoń wokół butelki. Zaczęła pić piwo, choć Robert był pewien, że robi to bezwiednie. Jej uwaga była całkowicie skupiona na stajni. - Jesteś głodna? - Aha... Rob wziął z talerza kawałek kantalupa i zaczął jeść. Rebeka nie zdawała sobie chyba sprawy nawet z jego obecności. Aby to sprawdzić, powiedział: - Bardzo chciałbym pójść z tobą do łóżka. - Mhm - mruknęła, bez śladu emocji. Rob stłumił śmiech. Sięgnął po drugi kawałek owocu i przycisnął go do jej ust. Zaczęła jeść, nie spojrzawszy nawet na niego. Oparł się wygodnie i przyglądał, jak Rebeka żuje owoc. Aż się zdziwił, jak bardzo go to ekscytowało. Im dłużej patrzył, tym bardziej chciał, żeby to „mhm" było prawdziwą odpowiedzią na jego pytanie. - Rebeko?
78
R
S
Nie odpowiadała. - Rebeko! Popatrzyła powoli w jego stronę, stopniowo uświadamiając sobie, że Rob siedzi koło niej. - Słucham. - Zjedz coś. Odwróciła się z powrotem w stronę stajni. - Dziękuję, naprawdę nie jestem głodna. Z pastwiska dobiegło ciche rżenie. Rebeka zmrużyła oczy i naliczyła w ciemności cztery konie. Wiedziała, że jest ich więcej - podczas pierwszej wizyty u Roberta zobaczyła na pastwisku spore stado. Po co kupił niemal zdychającą klacz? zastanawiała się. - Dlaczego ten człowiek przywiózł ci tę klacz? - zapytała. Robert zamarł na moment, a potem jadł dalej, milcząc. - Dlaczego? Zastanawiał się nad odpowiedzią. Nad kłamstwem. Nie był w stanie wymyślić żadnego. - Przywozi mi konie od czasu do czasu - odparł. Rebeka odwróciła się ku niemu. - Ale dlaczego przywiózł tak starą, wychudzoną klacz? Po co ci ona, skoro mógłbyś kupić zdrową? Robert poczuł irytację; wstał i przeszedł na drugi koniec patio. Wypił łyk piwa, po czym spytał: - A dlaczego nie? Każdy ma jakieś małe dziwactwo. Ja lubię stare konie. Rebeka podniosła się i powoli podeszła do Roba. Patrzyła to na stajnię, to na niego.
79
R
S
- Ilu takim starym albo chorym koniom jak ten dałeś schronienie? Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Paru. - Paru... - Rebeka przypomniała sobie stado, które widziała tylko z daleka. Zastanawiała się, jak wyglądały te konie, kiedy je przywożono. Ogarnęło ją wzruszenie. Nie pomyliła się. Rob Cole miał czułe serce. - Jesteś dla nich bardzo dobry. Rob parsknął i wypił kolejny łyk piwa. - Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jestem dobrym człowiekiem. - To tylko twoje zdanie. - Spytaj, kogo chcesz. Każdy powie ci to samo. Cole'owie to złe nasienie. - Jeśli tak myślą, to tylko dlatego, że ty chcesz, żeby tak myśleli. Robert spojrzał na Rebekę z wściekłością. - Co ty możesz wiedzieć? Jesteś tu od... jak dawna? Od pół roku? Nie wystraszyła się wściekłości Roba. Zdążyła już zobaczyć, ile jest w nim dobra. - Tak - odpowiedziała. - Ale nawet gdybym była tu od wielu lat, myślałabym o tobie to samo. - Nie myślałabyś, gdybyś tylko znała mojego ojca. - Nie trzeba poznać ojca, żeby znać syna. Każdy z was to zupełnie inna osoba. - Wiele cech się dziedziczy. Cole'owie są złymi ludźmi. - Wiem z doświadczenia, co znaczy zły człowiek...
80
wyznała cicho. - Nie masz cech, które składają się na charakter takiego człowieka. Powiedziała to z taką powagą, patrząc Robowi w oczy tak ufnie, że omal jej uwierzył. Prawie uwierzył, że nie odziedziczył po swoim ojcu złego charakteru. Ale potem zacisnął pięść i poczuł w niej siłę. Przypomniała mu się satysfakcja, którą czuł, kiedy trzasnął tą pięścią w twarz ojca; przyjemność, jakiej doznał, gdy usłyszał trzask kości. Brak emocji, kiedy w końcu ściągnęli go z niego. Ręce Roba były wówczas śliskie od krwi. Odwrócił się. - Możesz sobie myśleć, co chcesz - mruknął, nie patrząc na Rebekę. - Idę spać.
R
S
Rob budził się powoli, czując ból głowy i suchość w ustach. Wstał z jękiem i z trudem ruszył do łazienki, trzymając obiema rękami głowę. Odkręcił kran i wszedł pod prysznic. Z zaciśniętymi zębami, opierając się o ścianę, stał z głową pod zimnym prysznicem przez całe pięć minut. Ponieważ nadal był półprzytomny, podstawił twarz pod strumień. Podziałało. Po następnych kilku minutach był całkiem trzeźwy. A przynajmniej bardziej niż parę godzin temu, kiedy się kładł. Przypomniawszy sobie powód tego, że pił przez pół nocy, zakręcił kran, rozzłoszczony. Rebeka nie miała racji! Nie był dobry, tylko zły! Jak ojciec. Rob nauczył się trzymać w cuglach swoją złość, ale uważał, że ona wciąż w nim tkwi. Bał się jej. Ubrał się i wyszedł do stajni, ponury. Nabrał owsa
81
R
S
do kubła i wszedł do boksu, gdzie znajdowała się przywieziona przez Fegana klacz. - Cześć! - powiedział do niej. - Wyglądasz znacznie lepiej niż wczoraj. Dostrzegł kątem oka jakiś ruch; odwrócił się na pięcie i zobaczył Rebekę wstającą z podłogi. Miała siano we włosach; przykryła się starym kocem. - Która godzina? - spytała. - Ale zdrętwiałam! Patrząc na nią, zaspaną, Robert poczuł pożądanie. Przyglądał się, jak Rebeka się przeciąga. - Nie miałam pojęcia, że jest tak późno. Klacz chyba dobrze się czuje? - upewniła się, widząc rozszerzone oczy Roba. Chciał coś odpowiedzieć, ale nie był w stanie. Rebeka podeszła do klaczy. - Wszystko z nią w porządku? - Tak... Czuje się znacznie lepiej. Rebeka uśmiechnęła się szeroko. - Wspaniale! - odparła. - Schowam koc i idę; nie będę ci przeszkadzać. - Czekaj! - Rob szukał w myśli powodu, dla którego Rebeka mogłaby zostać. - Czy pomogłabyś mi przy kolejnym zastrzyku? Nie wiem, czy masz czas... - I tak nie zamierzałam jeszcze iść do domu. Pomyślałam, że popracuję trochę przy grządkach. - To się świetnie składa! - Rob uśmiechnął się, co faktycznie rzadko mu się zdarzało. - Jest niedziela, mam wolne i mogę pomóc ci w pracy. Rebeka klęczała na ścieżce. Sadziła lawendę. Słońce świeciło, śpiewały ptaki, zapach rośliny unosił się w po-
82
R
S
wietrzu. Rebeka nie pamiętała, żeby kiedykolwiek czuła się bardziej zrelaksowana. Zerknęła na Roba, który skopywał ziemię po drugiej stronie ścieżki. W roboczym ubraniu wyglądał jak ubogi robotnik rolny. Patrzyła na niego i była pewna, że nie ma na świecie przystojniejszego mężczyzny. Zauważył jej spojrzenie. - Chcesz odpocząć? - spytał. - Tylko wtedy, jeśli ty chcesz - odpowiedziała z uśmiechem. - Chętnie napiłbym się czegoś. Zaraz wyschnę na wiór. Wstała, rozbawiona. - Może zrobię nam obojgu herbaty? - Dobry pomysł. Ruszyli razem do kuchni. Rebeka nastawiła wodę, a Rob wyjął herbatę. Potem wsunął głowę pod kran. Wyprostował się i otrząsnął niczym pies. Rebeka powstrzymała uśmiech i odezwała się: - Nie musisz mi pomagać. Naprawdę dam sobie świetnie radę. Robert wytarł włosy. - Nigdy w to nie wątpiłem. Ale lubię od czasu do czasu zakasać rękawy i popracować trochę fizycznie. -Opadł z jękiem na fotel i odchylił głowę, zamykając oczy. - Dzisiaj rano zrobiłeś więcej niż trochę. - Rebeka nalała im obojgu herbaty. - Czyżbym narzekał?
83
R
S
- Nie. Ale wyglądasz na wyczerpanego. Rob skrzywił się i znowu opuścił powieki. - Owszem - zgodził się. - Za to ty wyglądasz tak, jakbyś przed chwilą wstała i miała ochotę wziąć udział w maratonie. Rebeka popatrzyła na swoją wymiętą koszulę i brudne spodnie. - Widać, że spałam w ubraniu. - Po co właściwie tam spałaś? Wzruszyła ramionami. - Nie chciałam zostawiać klaczy samej. Mimo że nie wiedziałabym, co zrobić, gdyby nagle coś zaczęło się z nią dziać. - Zajmowałaś się nią, i ona to czuła. Najbardziej cierpiała z powodu tego, że nikomu na niej nie zależało. - Co jej właściwie jest? Skąd została przywieziona? Rob wyprostował się i otarł twarz. - Nie wiem, gdzie Fegan ją kupił. Odnajduje dla mnie konie i przywozi je tu. Mogę się tylko domyślać, co jej się stało. - Co? - Czasem, kiedy koń się zestarzeje i nie przynosi już właścicielowi dochodu, który starczyłby na utrzymanie zwierzęcia, właściciel przestaje je karmić. Koń musi nagle sam szukać sobie pożywienia. A czasami zwierzęta są bite. - Po co ktoś biłby konia, którego sam kupił? - zdziwiła się Rebeka. - Czemu nie sprzeda go komuś, kto będzie się o niego troszczył, jak należy? Robert popatrzył na nią ponuro.
84
R
S
- Bo niektórzy ludzie są po prostu źli. Potrafią związać konia, żeby nie mógł się bronić, i bić go. Sprawia im to przyjemność. Okładają go batem, drutem kolczastym, deską. - Opuścił wzrok. - Czasem gołymi rękami. - A ty wykupujesz te konie... - dokończyła. - Karmisz je, troszczysz się o nie, dajesz im schronienie. - Lubię stare konie. - Rob wstał i podszedł do lodówki. Rebeka zdała sobie sprawę, że to, co sprawiało, że kupował chore, bite konie, musiało być czymś więcej niż zwykłą zachcianką. Ale czym? Jaką motywację miał Rob? Na pewno nie przynosiło mu to żadnego zysku. Widać było, że jest spięty. Nie miał ochoty odpowiadać na więcej pytań. - Czy mógłbyś wrzucić lód do szklanek? - poprosiła. Herbata już się prawie zaparzyła. - Chciała odciągnąć Roba od lodówki. Wyglądał bowiem tak, jakby próbował się w niej ukryć.
85
R
S
ROZDZIAŁ SZÓSTY - Dobrze znasz Roba? - Nie gorzej niż inni. A co? - Rebeka rozmawiała w kwiaciarni z Andreą. Chciała dowiedzieć się czegoś o Robercie; z drugiej strony, nie miała zamiaru stawiać przyjaciółki w niezręcznej sytuacji, wypytując ją o szczegóły jego życia osobistego. - Nic takiego - odpowiedziała. - Kiedy pracowałam koło jego domu, przyjechał pewien człowiek i przywiózł starego, chorego konia. Powiedziałam Robowi, że to wspaniałe, iż chce dać temu koniowi schronienie. Wtedy zdenerwował się i powiedział, że jest złym człowiekiem i że odziedziczył to zło po swoich przodkach. Andrea milczała przez chwilę. Rebeka podniosła wzrok i zobaczyła na jej twarzy zakłopotanie. - Nieważne... To nie moja sprawa. Po prostu zdziwiłam się, kiedy to powiedział. - To rzeczywiście może brzmieć dziwnie - odezwała się ponuro Andrea - ale jest prawdą. Przynajmniej jeśli chodzi o jego przodków. Rob jest w rodzinie wyjątkiem, chociaż bardzo się stara, żeby wszyscy myśleli, że niczym się od swoich przodków nie różni. Jego ojciec był złym, okrutnym człowiekiem tak wszyscy mówią. Hodował konie przeznaczone na wyścigi i na sprzedaż.
86
R
S
- Zadrżała. - Słyszałam takie historie o tym, co im robił, że słabo by ci się zrobiło. Rebeka przerwała układanie kwiatów, spojrzała Andrei w oczy i poprosiła: - Opowiedz. - Rozumiesz, że to wszystko wiem tylko z opowieści - zastrzegła się Andrea. - Nie mam stuprocentowej pewności, że cokolwiek z tego jest prawdą. Ale, biorąc pod uwagę ilość wymienianych zdarzeń, jestem przekonana, że część prawdy musi w tym być. - Proszę, mów. - Na przykład: pewnego razu wezwali weterynarza, żeby zajął się rannym koniem. Weterynarz opowiadał potem, że koń nie chciał wejść do boksu startowego na torze wyścigowym, gdzie miał odbyć próbny bieg. Wtedy ojciec Roba, który zawsze nosił ze sobą bicz na byki - podobno nawet z nim sypiał - zrzucił dżokeja z konia i zaczął okładać konia biczem. Weterynarz nigdy w życiu nie widział tak pociętego zwierzęcia. Zrobił, co mógł, by mu pomóc, ale był pewien, że koń nie będzie już biegać i na zawsze zostaną mu blizny. Po tym wydarzeniu weterynarz odmówił leczenia zwierząt pana Cole'a w przyszłości. Drugi wypadek: na ranczu ojca Roba zdechł koń. Był to ogier rozpłodowy, warty ogromną sumę pieniędzy. Stary Cole tkwił podówczas w długach. Plotka głosi, że zabił tego ogiera, żeby dostać za niego ubezpieczenie. - A dostał je? - Tego nikt nie wie. Jest i inne wyjaśnienie zdarzenia.
87
R
S
Podobno ogier oszalał ze strachu podczas burzy i kopał z całych sił w drzwi boksu. Zranił się w nogę o żelazną zasuwę, tak poważnie, że wykrwawił się na śmierć, zanim ktokolwiek zauważył wypadek. - Czy to możliwe, żeby koń zdechł w taki sposób? - Tak. Ale ten ogier nie bał się nigdy przedtem burzy ani nie kopał w drzwi. Tak twierdził stajenny, który się nim zajmował. - Towarzystwo ubezpieczeniowe musiało wypytać stajennego. Czy jego zeznanie nie wzbudziło podejrzeń o oszustwo? Cole powinien mieć kłopoty z uzyskaniem ubezpieczenia. - Tak, ale stajenny znikł, zanim zdążył zostać przesłuchany. Ojciec Roba twierdził, że stajenny wystraszył się, że zostanie obwiniony o śmierć ogiera i uciekł do Meksyku. - Czy w rzeczywistości uciekł? - Nikt nie wie. Chodziły plotki, że stary Cole zabił stajennego. - To niemożliwe! - Rebece zrobiło się niedobrze. Andrea wzruszyła ramionami. - Mówiłam ci, że nie wiem, jak było. Powtarzam, co słyszałam. Rebeka powróciła do pracy. - A co powiesz o Robie? - spytała w napięciu. - Jak on się wówczas zachowywał? - Podczas obu wydarzeń, o których mówiłam, był jeszcze dzieckiem. - Co z jego ojcem? Nadal hoduje konie? Andrea wstała.
88
R
S
- Może powinnaś spytać o ojca samego Roba. I tak powiedziałam już więcej, niż powinnam. - Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się i dodała na odchodnym: Lepiej, żebyś wiedziała jedną rzecz: ojciec Roba wyrządził nieporównanie większe zło niż maltretowanie koni. Rebeka wciąż myślała o ostatnim zdaniu, jakie wypowiedziała Andrea. Nie dawało jej spokoju. Cóż takiego zrobił jeszcze ojciec Roba? Myślała o tym i po południu, kiedy zamknęła kwiaciarnię i pojechała do domu Cole'a. Nie zatrzymała się, jak dotąd, przed domem, tylko zajechała przed stajnię. Chciała przed rozpoczęciem pracy sprawdzić, jak czuje się stara klacz. Zaniosła do boksu specjalnie przywiezioną siatkę marchwi. - Witaj, malutka. Jak się masz? Klacz wystawiła łeb ponad drzwiami i zwietrzyła prezent. Rebeka roześmiała się, wyjęła jedną marchewkę i podała zwierzęciu. O mało nie odgryzło jej palca. Cofnęła szybko rękę, wzdrygając się. - Ugryzła cię?! Nadbiegał Rob, który właśnie wszedł do stajni. Rebece przypomniały się opowieści o okrucieństwie jego ojca. - Nie! - odpowiedziała szybko. - Otarłam tylko palce o jej zęby. Wystraszyłam się. Robert podbiegł i otworzył dłoń Rebeki, żeby ją obejrzeć. Pomacał palec. - Nic ci nie jest.
89
R
S
- Nic. - A co z Robem? pomyślała. Dlaczego wygląda tak ponuro? - Czy dzieje się coś złego? - zapytała. - Nie. A co? - Wyglądasz... na rozgniewanego. - Jestem sfrustrowany - przyznał. - Nie rozgniewany. - Co cię martwi? - Raczej: kto? - W takim razie, kto? Rob zmarszczył czoło. - Sebastian Wescott - odpowiedział. - Miał na dziś rano odnaleźć dla mnie komputer Erica, a tymczasem nie przyszedł do biura. Nie odbiera telefonu. - Myślisz, że coś mu się stało? Rob pokręcił głową. - Seb potrafi sobie radzić - zapewnił. - I wie, jak się ukrywać! Nic mu nie jest. - Uśmiechnął się w wymuszony sposób. - Pojawi się, kiedy już będzie przygotowany. Rebeka wolała nie myśleć o tym, w jakich opałach może znajdować się Wescott, skoro nawet Rob nie był w stanie mu pomóc, tylko czekał na jego pojawienie się. - Pokażę ci, jak karmić konia - zmienił temat Rob. Wyjął marchewkę, położył ją na otwartej dłoni i tak podał klaczy. - Coś takiego... - Rebeka zrobiła podobnie jak Rob. Roześmiała się, kiedy wargi zwierzęcia połaskotały ją w rękę. - Łaskocze, co? - Robert uśmiechnął się i podrapał klacz między uszami. - Lepiej dzisiaj wygląda.
90
R
S
- O wiele lepiej - zgodziła się Rebeka, ciesząc się, że nastrój Roba poprawił się nieco. Kiedy się uśmiechał, wydawał się mniej groźny, sympatyczniejszy. Wsypała resztę marchwi do żłobu i patrzyła na klacz. Pochłaniała jedzenie w mgnieniu oka. - Na pewno poprawił jej się apetyt - skomentował Rob. - Ma też znacznie przejrzystrze oczy. Jeszcze dzień - dwa i będzie można wypuścić ją na pastwisko do innych koni. W tym momencie zarżał jeden z koni z pastwiska. Klacz uniosła łeb i odpowiedziała mu. Rebeka roześmiała się. - Spodoba jej się tam. Na pewno zaczyna czuć się tu samotna. - Jeśli masz ochotę, możesz znowu z nią nocować, dotrzymując jej towarzystwa. Rebeka zerknęła na Roberta, przerażona jego pomysłem, i wybuchnęła śmiechem, widząc figlarny błysk w jego oczach. - Chyba całkiem zdrętwiałabym na tej twardej podłodze. Rob objął ją ramieniem i zaproponował: - Można by wstawić tu łóżko. Chociaż niewykluczone, że klacz zechciałaby spać w nim z tobą. Bo ja bym chciał. Rebeka stanęła jak wryta i podniosła wzrok, niepewna, czy dobrze usłyszała. Rob zaczerwienił się jak burak. Nie przesłyszała się. Puścił ją i mruknął: - Przepraszam. Wymsknęło mi się. Rebeka nie wiedziała, co można odpowiedzieć w ta-
91
R
S
kiej sytuacji. Ruszyła przed siebie, zastanawiając się, co Rob naprawdę myśli. Czy to możliwe, żeby naprawdę chciał się z nią przespać? Poczuła wzmożone bicie serca. Rob szedł za nią, zły na siebie za to, co powiedział. - Rebeko, przepraszam cię. To nie było... - Nie szkodzi. Myślałam tylko... Och, sama nie wiem, co myślałam. Rob widział, że Rebeka się czerwieni. Zawstydziła się? Czy poczuła podniecenie? Miał nadzieję, że chodziło o to drugie. Nie wiedział, czy to, co teraz robi, czyni dla siebie, czy dla niej. Złapał ją za ręce, popatrzył jej w oczy i oznajmił: - To, co powiedziałem, było nie na miejscu. Ale było także prawdą. Chciałbym pójść z tobą do łóżka. Przepraszam, jeśli poczułaś się tym obrażona albo zawstydziło cię to. Rebeka pokręciła głową. - Nie poczułam się obrażona ani zawstydzona. Uśmiechnął się. Był przekonany, że usłyszał kłamstwo. - To dobrze. - Przesunął dłońmi, po jej ramionach. Między nami coś się dzieje. Czuję to za każdym razem, kiedy cię dotykam. - Rebekę przeszedł dreszcz. - Ty także to czujesz, prawda? - T-tak. Czuję. - Przeraża cię to? - Nie. Nie za bardzo. Rob stanął trochę bliżej i opuścił dłonie wzdłuż pleców Rebeki. - A mnie przeraża. Okropnie.
92
R
S
Była zaskoczona tym wyznaniem. Spojrzała na Roba w zdumieniu. - Zdziwiłaś się, prawda? - Hm... tak. Nie sądziłam, że tak jest. Rob przyciągnął ją do siebie i powtórzył: - Przeraża mnie to. Ale tylko dlatego, że chcę się z tobą kochać, a nie jestem pewien, czy ty jesteś gotowa robić to ze mną. - Nie odpowiadała. - Słuchasz mnie? spytał cicho. - Zacząłbym od pocałunku w usta. - Położył na jej wargach palec. Potem pociągnął go powoli w dół. A potem tutaj... Rebekę przeszedł przyjemny dreszcz. Wiedziała, że Robert widzi jej reakcję. Zanim opanowała emocje, palec Roberta dotarł między jej piersi. Poczuła silne pragnienie, żeby ich dotykał. Nachylił się i powiedział cicho: - Będziemy kochać się przez długie godziny. Aż któreś poczuje, że więcej nie zniesie. Dotknął ustami jej ust i rozpaliło ją to jeszcze bardziej. Zaczęli się całować coraz namiętniej; Rebeka przycisnęła się do Roba, aby dać upust napięciu, które w niej narosło. Zaczął pieścić ją dłońmi. Wzajemne pożądanie narastało coraz bardziej. - W domu!... - szepnął Rob. - Chcę kochać się z tobą w łóżku. - Cofnął się, podniósł Rebekę i ruszył w stronę domu. Rebeka przywarła do Roberta. Nigdy w życiu nie pożądała żadnego mężczyzny tak silnie, jak jego w tym momencie. Położył ją na łóżku, a potem dołączył do niej i znów
93
R
S
zaczął namiętnie całować, pieścić, dostarczając niewysłowionej przyjemności. Wreszcie zaczął ją rozbierać. - Chcę cię dotykać! - szepnęła i zaczęła zdejmować z niego ubranie. Była oszołomiona pięknem jego ciała, umięśnionego, opalonego. Badała je dotykiem. Rob czuł ogromną, narastającą rozkosz. W końcu zdarł z niej resztki ubrania, które jeszcze miała na sobie, i pieszcząc jej nagie ciało, szepnął: - Już! Zacznijmy!... - Po chwili i ona zdecydowała, że już pora. Odczucia Rebeki były wprost niesamowite. Potężne. Przytłaczające. Przerażające. Czuła się zagrożona. Zaczęła ją ogarniać panika. Kochała się z Robem, rozkosznie przyjmując dotyk jego ciała, a już za chwilę miała wrażenie, że leży na niej Earl, przyduszając ją, miażdżąc, nie dbając o to, czy coś ją boli. Gwałcąc ją. Chciała wrzeszczeć, żeby przestał i puścił ją, ale wiedziała, że Earl nie przejmie się tym w najmniejszym stopniu. Nigdy nic sobie z tego nie robił. Zacisnęła powieki i tłumaczyła sobie, że choć czuje się upokarzana, nie pozwoli Earlowi zapanować nad swoją duszą. Tym razem nie będzie się szarpała. Świadomość, że zadaje jej ból, tylko go podniecała. A ona zniesie cierpienie. Postara się nic nie czuć. Nie będzie czuła. Rob natychmiast zauważył zmianę, jaka zaszła w Rebece. Nagle zrobiła się jakby bezwładna, bierna, nieruchoma. Prawie jakby nie żyła. Cofnął się trochę i zobaczył, że zamknęła oczy, a jej twarz była rozluźniona jak podczas snu. - Rebeko?
94
R
S
Zobaczył w kąciku jej oka łzę. Spłynęła aż na poduszkę. Rebeka nie poruszała się, nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Robert przeraził się. Chwycił ją za ramiona. - Co się stało?! - Jej głowa przechyliła się na bok, jak u zmarłej. - Rebeko! - Zaczął potrząsać nią, cały w strachu. - Odezwij się! Co ci się stało?! W końcu Rebeka poruszyła się. Zwinęła się w kłębek. Zaczęła łkać. Boże, co się stało?! Rob opanował panikę. Doszedł do wniosku, że nie zrobił Rebece krzywdy. To w jej psychice musiało ujawnić się koszmarne przeżycie z przeszłości. Wiedział, że od jego zachowania w zasadniczym stopniu zależy to, co będzie się działo z nią dalej. Położył się koło niej i przytulił ją do siebie. Trzymał ją delikatnie przez długi czas. Drżała. - Rebeko? Malutka... wszystko jest dobrze - szeptał jej w ucho. - Jestem tu. To ja, Rob. - Chciał, żeby dotarło do jej świadomości, iż nie jest tym mężczyzną, który niegdyś ją krzywdził. Powtarzał te same słowa wiele razy, aż ochrypł. Miał nadzieję, że Rebeka w końcu je usłyszy. Tak się stało. Poczuła ogarniający ją spokój; a potem zdała sobie sprawę, że przylega do niej ciało silne i ciepłe. Chroniło ją. Przypomniała sobie. To Rob. Leżał przy niej Rob i obejmował ją. To on szeptał jej czule do ucha. Ogarnął ją straszny wstyd, do jej oczu znów napłynęły łzy. Robert na pewno pomyślał, że jest niezrównoważona psychicznie. Że seks wywołuje w niej reakcje chorobowe. Dwukrotnie nawiązał z nią intymny
95
R
S
kontakt fizyczny i za każdym razem przerwała go w przerażający sposób. O, Boże! Jakie to upokarzające! Musiała wstać, ubrać się, pojechać do domu. Nie byłaby w stanie znieść współczucia w oczach Roba lub, co gorsza, niechęci. Zaczęła powoli odsuwać się od niego. Rob poczuł to i objął ją mocniej. - Czy już dobrze się czujesz? - spytał łagodnie. - T-tak. Przepr... Przepraszam cię... Słychać było, że płacze. Uniósł się na łokciu i odpowiedział: - Nie masz za co przepraszać. Zamknęła oczy, nie mogąc znieść jego wzroku. Łza spłynęła jej po nosie. - Hej! - Robert przytulił ją. - Nie ma potrzeby płakać. Już wszystko dobrze. Pokręciła głową. - Tak strasznie się wstydzę... - załkała. Rob usiadł i przytulał ją dalej. - Czego się wstydzisz? - Siebie! - zawołała. - Tego, co się stało! Pewnie myślisz, że jestem wariatką. Że jestem niezdolna do seksu. Złapał ją, zanim wstała i odpowiedział: - Nie. - Objął ją znowu. - Wcale tak nie myślę. Ukryła twarz w dłoniach. - A powinieneś - jęknęła. - Bo jestem. - Nie jesteś. Spojrzała na niego gniewnie. - A skąd możesz wiedzieć? Prawie mnie nie znasz.
96
R
S
- Znam cię na tyle, że wiem, iż byłaś maltretowana fizycznie. Rebeka pobladła. - Opowiedz mi o nim. Kto cię krzywdził? Łzy popłynęły jej dwoma strumyczkami. Robert rozumiał, jak mocno Rebeka się wstydzi. Chciał uwolnić ją od tego uczucia. Chwycił jej dłonie. - Rebeko... - odezwał się cicho. - Chcę ci pomóc. Pokręciła głową. - To niemożliwe. Nikt nie jest w stanie mi pomóc. - Ja jestem w stanie - zapewnił ją Rob - jeśli mi pozwolisz. Opowiedz mi, co się stało. Jeśli nie dasz rady opowiedzieć mi o swojej przeszłości, powiedz, co stało się teraz. Dlaczego nagle stałaś się nieobecna...
97
R
S
ROZDZIAŁ SIÓDMY Rob czekał. Milczenie przedłużało się coraz bardziej. Myślał, że Rebeka mu nie odpowie. W końcu odezwała się tak cichutko, że musiał wytężyć słuch. - Zawsze tak było. Siedziała koło niego i wydawała się taka krucha, taka bezbronna, taka zgnębiona. Zwiesiła głowę, opuściła ramiona. Robert miał ochotę powiedzieć jej, żeby się nie męczyła, że nie musi opowiadać mu o przeszłości, że nie powinien był jej o nią pytać. Chciał przytulić ją znowu i trzymać w ramionach tak długo, aż jej straszne wspomnienia odejdą. Zabrała jednak ręce i przyznała: - Kiedyś seks był dla mnie przyjemny. - Rebeka patrzyła na swoje dłonie. - Dawno temu był piękny, podniecający; łączył nie tylko ciała, ale i dusze. Nigdy nie był dla mnie bolesny ani upokarzający, wymuszony ani obrzydliwy. A potem... potem on... - Zacisnęła usta i pokręciła głową. - Przepraszam. Nie jestem w stanie o tym mówić. Rob oparł dłonie na jej dłoniach. - To nie mów. Zapomnij o przeszłości. Powiedz mi, co stało się teraz. Rebeka przełknęła ślinę.
98
R
S
- Ogarnęła mnie panika. Tak samo jak parę dni temu, kiedy zacząłeś mnie całować. Wtedy - dlatego, że przycisnąłeś mnie do ściany. A tym razem - dlatego, że byłam uwięziona pod tobą. I wtedy, i teraz wydawało mi się, że jesteś... - Zacisnęła pięści. - Że jesteś innym mężczyzną. I że masz zamiar zrobić mi krzywdę. - Po policzku Rebeki znowu spłynęła łza. Rob otarł ją i odpowiedział: - Nigdy nie zrobię ci krzywdy. Powiedziałem ci to już. - Wiem. Wiem. Ale moja głowa reaguje na wszystko inaczej. Na sytuacje. Na doznania fizyczne. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Ale dzieje się tak, że w miejsce rzeczywistości wkrada się wspomnienie, i myślę, że to on... że znowu mnie dopadł. Że znów zrobi mi krzywdę. - Kto? - spytał łagodnie Rob. - Kto miałby robić ci krzywdę? Podniosła głowę, zapłakana, i drżącymi wargami wymówiła imię: - Earl. Mój mąż. Robertowi ścisnęło się serce. Widział, jak bardzo Rebeka cierpi, i chciał sprawić, żeby poczuła się lepiej. Przytulił ją znowu. - On już nie może cię skrzywdzić. Earl nie żyje powiedział. - Wiem. - Powstrzymywała plącz. - Ale i tak panuje nad moją psychiką. - Nie panuje. Rebeka wyrwała się z ramion Roberta. - Panuje! - wykrzyknęła. - Nie widzisz? Ciągle mi
99
R
S
się przypomina, tkwi w moich wspomnieniach tak mocno, że już nigdy nie będę normalna. Nie mogę nawet się kochać, bo dostaję świra! - To nieprawda. Możesz. - Nie pamiętasz, co się stało? - Pamiętam i doskonale cię rozumiem. A jednocześnie wiem, jak możemy przezwyciężyć twoje lęki. Rebeka wpatrywała się w Roba z zaciśniętymi pięściami. W końcu rozluźniła dłonie. - Jak? - szepnęła. Rob uniósł się na kolana i pociągnął Rebekę tak, że ona również znalazła się na kolanach. Objął ją delikatnie, spoglądając w jej oczy. - Patrz na mnie - odparł. - Jeśli nie jesteś w stanie robić nic więcej, patrz przez cały czas na mnie. Zrobiła tak, jak powiedział. Mimo to jej ciało napięło się, a w jej spojrzeniu pojawił się cień wątpliwości. Rob zaczął powoli, lekko gładzić ją po plecach, wciąż patrząc jej w oczy. - Potrafisz to przezwyciężyć, Rebeko. Potrafisz. Pomogę ci. Dotykaj mnie, jeśli chcesz. Wzięła głęboki oddech i uniosła ręce, a potem oparła je na ramionach Roberta. Lekko. Niepewnie. W jej oczach widać było zmieniające się emocje. Nadzieję, strach, powątpiewanie. - Jesteś piękną kobietą - odezwał się łagodnie Rob. Opuściła spojrzenie, zaczerwieniona. - Nie jestem. Rob delikatnie uniósł jej brodę. - Kto ci to powiedział? Earl? Jesteś piękna. Nigdy
100
R
S
nie pozwalaj nikomu przekonywać cię, że jest inaczej. - Objął ją znowu. - Hej... - Zaczęła opuszczać wzrok. - ...Patrzysz mi w oczy, pamiętasz? Popatrzyła mu w oczy, choć z wysiłkiem. Rob był wzruszony tym, że Rebeka mu ufa, że stara się wytrwać. Ucałował ją w czoło. - Czy ty wiesz, jak niesamowicie mnie pociągasz? - Opuścił spojrzenie. - Jak jesteś nieprawdopodobnie seksowna? Wystarczy, że na ciebie popatrzę i od razu jestem podniecony. - Proszę cię... - Potrząsnęła nim lekko za ramiona.Nie musisz kłamać. Rob wziął ją za rękę i dotknął nią swojego członka. Otworzyła szeroko oczy. - No i...? Nie kłamałem. Mówię prawdę. Objęła delikatnie palcami jego członek. Zaczęła poruszać drżącą ręką. - Tak! Tak!... - Zaczął ją całować, a potem wycofał się z wysiłkiem, aby spowolnić bieg zdarzeń. Rebeka powinna powoli przejść przez kolejne stopnie intymności. Przyzwyczajenie się do nich wymagało trochę cierpliwości. - Czy na razie dobrze się czujesz? - upewnił się Rob. Zaczęła oddychać szybciej. Skinęła głową. - To dobrze. - Opuścił dłonie na jej pośladki i musnął jej usta swoimi wargami. - Masz śliczną pupcię - mruknął, ściskając ją lekko. - Nie za małą i nie za dużą - w sam raz. A piersi... - Nachylił się i przez chwilę pieścił jej pierś ustami. - Idealne, - Znowu podniósł wzrok. Wszystko świetnie do siebie pasuje. Rebeka znów miała łzy w oczach, ale już nie ze stra-
101
R
S
chu, złości czy wstydu, ale ze wzruszenia. Doświadczała łagodności, uprzejmości, czułości Roba. Zrozumienia. W tym momencie pomyślała, że może Robert naprawdę jest w stanie jej pomóc; że może zatrze w jej umyśle wszystkie okropne wspomnienia, które pozostawił Earl. Zaczęła wierzyć, że dzięki Robertowi jej psychiczne rany zabliźnią się. Że będzie mogła cieszyć się seksem. Z tym mężczyzną. Bardzo chciała, żeby to była prawda. Oparła dłonie na jego piersi, tam, gdzie biło serce. - Nie jestem idealna - odezwała się. - Nikt nie jest. Ale dziękuję ci... Niebieskie oczy Roba złagodniały i uśmiechnął się. Uniósł jedną z jej dłoni i ucałował ją. - W każdym razie jesteś bardzo bliska ideału - zapewnił. Oparł jej ręce na swojej szyi. - Pamiętaj, cały czas patrz w moje oczy. - To powiedziawszy, położył ręce na wysokości jej pasa, a potem opuszczał je powoli, gładząc jej biodra, uda, dotykiem miękkim i lekkim jak wiatr. Hipnotyzował ją powolnymi, wystudiowanymi ruchami, dochodząc koniuszkami palców do wewnętrznej strony ud, aż wreszcie do wzgórka łonowego. Płonęła z pożądania, oddychając szybko i zamykając oczy. - Nie, Rebeko - szepnął Rob. - Patrz na moją twarz. Zaczął pieścić ją dalej. Odruchowo zamykała oczy. Jęknęła z rozkoszy, kiedy wsunął palec nieco głębiej; jej głowa opadła mu na ramię. - Patrz na mnie. Patrz. Chciała tylko odczuwać, ale podniosła głowę i powieki. Dwie pary niebieskich oczu spoglądały na siebie. Re-
102
S
beka trzymała Roberta mocno za szyję. Pieścił ją dalej, powoli, a potem nagle wsunął palec głęboko. Jej ciało wygięło się w łuk, a potem szarpnęły nim skurcze rozkoszy. Otworzyła szeroko oczy ze zdumieniem, czerwona na twarzy, zdyszana. Jęknęła. - Rob - wymówił z naciskiem, chcąc powiązać doznawane przez nią odczucia ze swoją osobą. - Jestem Rob. - Położył się delikatnie na łóżku. Wciąż patrząc jej w oczy, złączył swoje ciało z jej ciałem. - Rob - powtórzył z wysiłkiem. W końcu i on doznał orgazmu. Opadł koło niej i jęknął jej w ucho: - Rob. - Objął Rebekę, przetoczył się na plecy, oparł jej głowę o swoją i powtórzył: - Rob. - Przyłożył usta do jej policzka, zamknął oczy i szepnął ostatni raz: - Rob.
R
Wszystko powtarzało się, choć za każdym razem trochę inaczej. Tak jak jej obiecał, trwało całymi godzinami. Dotrzymał słowa. Rebeka leżała przytulona do pleców Roberta. Uniosła głowę. Za oknem panowała ciemność; widać było księżyc. Spojrzała na zegarek. Była prawie jedenasta w nocy. Powinna pojechać do domu. Popatrzyła ponad ramieniem Roba na jego twarz. We śnie wydawała się niemal chłopięca. Nie krzywił się, nie robił groźnych min. Był bardzo przystojny. Rebeka pragnęła położyć się z powrotem i spać razem z nim, skulona, bok przy boku. Wiedziała jednak, że musi pojechać do domu. Trudno jej było opuścić Roba. Pocałowała go leciutko w policzek, a potem wstała. Złapał ją za nadgarstek i przyciągnął z powrotem.
103
- Nie idź... - mruknął. - Zostań... Jej serce zmiękło, kiedy usłyszała jego głos. Uśmiechnęła się łagodnie i przesunęła dłonią po jego czole. - Muszę iść. Sadie siedzi w domu sama cały dzień, - Zostawiłaś jej jedzenie i wodę, prawda? - Tak. Rob przyciągnął Rebekę do siebie. - Zostań - poprosił. Miała ochotę zostać. - Nie mogę, naprawdę. Sadie będzie czuć się samotna. Robert westchnął i usiadł na łóżku. Zaczął się ubierać. - Dokąd idziesz? - spytała Rebeka. - Jadę po Sadie.
R
S
Ostatecznie oboje pojechali do domu Rebeki, żeby przywieźć Sadie i żeby Rebeka mogła przebrać się w świeże ubranie. - Co jest? - spytała, przygotowując śniadanie. Robert przyglądał się jej znowu. - Nic. Podziwiam widok. Wskazała na okno. - Tam jest piękniejszy, - Nie dla mnie. Dla mnie najciekawszy jest ten widok. - Jeśli chcesz zjeść śniadanie, to przestań. Inaczej naleśniki się spalą. - Usmażysz następne. - Rob... Zaczął ją całować. Poddała mu się, pozostawiając naleśniki własnemu losowi.
104
Zadzwonił telefon. Rob odebrał, przerywając pocałunek; ale nie puszczał Rebeki, tylko przyciskał ją do siebie. Po chwili zmarszczył się. - Dobrze - powiedział do telefonu. - Jest tutaj? Tak. Natychmiast tam jadę. - Rozłączył się. - Złe wiadomości? - upewniła się Rebeka, głaszcząc go po ramieniu. - Niezupełnie. Dzwoniła sekretarka Wescotta. Poinformowała, że odnaleźli komputer Erica. - A co z Sebem? Rob puścił Rebekę i odwrócił wzrok. - Do tej pory nikt go nie widział.
R
S
Rob usiadł przy biurku, które kazała ustawić dla niego sekretarka Sebastiana, i uruchomił komputer. Przeglądał pliki, jeden po drugim, szukając czegoś podejrzanego czegokolwiek, co różniłoby się od innych dokumentów. Po godzinie pracy odepchnął krzesło od biurka i opuścił głowę, zmęczony. Niczego nie znalazł. W komputerze były tylko wykresy i tabele finansowe. To, co powinno znajdować się w pamięci komputera księgowego. Po chwili odpoczynku Robert zabrał się z powrotem do dzieła. Zaczął przeglądać pocztę elektroniczną Chambersa, zaczynając od najświeższych listów. Jednak już po paru minutach zaczął ziewać. - Nic dziwnego, że jedyną kobietą, która interesowała się Ericiem, była Sadie - mruknął. Chambers był potwornie nudnym człowiekiem. Nawet prezes Banku Rezerw Federalnych usnąłby, czytając jego
105
R
S
listy. Były bardzo długie i dotyczyły wyłącznie spraw finansowych. Nie było żadnych celnych myśli, żadnych żartów, nic. Jednak kolejny list zaskoczył Roberta. Przeczytał, go uważnie raz i drugi. Ericu, ty gnojku! Zapłacisz za to, skurwysynu jeden! Ten interes był naszą tajemnicą! Naszą! Miałeś na nim zyskać, tak samo jak ja. A tymczasem wszystko zepsułeś. Lepiej uporządkuj swoje sprawy, bo twoje dni są policzone. Kapujesz? Rob spocił się. List wysłano na trzy dni przed śmiercią Erica. Kto był autorem? Sebastian Wescott! Rob zerwał się z krzesła. Nie! Nie chciał wierzyć temu, co przeczytał. Seb?! Seb nie okradłby własnej firmy. Nie zamordowałby niewinnego człowieka. Musiało być jakieś inne wytłumaczenie. Ktoś wrobił Sebastiana. Na pewno. Tak musiało być. Rob porozmawia z Sebem, powie mu, co znalazł w komputerze i razem znajdą... - Cholera jasna! - zaklął. Przypomniało mu się, że nie jest w stanie odnaleźć Seba. Miał związane ręce. W tej sytuacji musiał poinformować o swoim odkryciu policję. Tylko najpierw musi zobaczyć się z Rebeką! Zaznać jej czułości, aby miał siłę przekazać policji dowód obciążający jego najlepszego przyjaciela.
106
R
S
Podjechał pod kwiaciarnię. Ucieszył się, bo Rebeka była sama. Na widok Roba uśmiechnęła się szeroko. Wybiegła zza lady, aby go powitać. Jej uśmiech jednak zbladł. - Co się stało, Robie? Zaciągnął ją na zaplecze i zaczął całować jak oszalały. Dwa dni wcześniej Rebeka dostałaby w takiej sytuacji ataku paniki. Teraz jednak wiedziała już, że to Rob, a nie Earl. Rob zachowywał się inaczej niż Earl, był innym człowiekiem. Ofiarowała mu wszystko, co chciał wziąć. Westchnął, oparł czoło o jej ramię i wyjaśnił: - Potrzebowałem tego. Ciebie. Pocałowała go i spytała: - Czy wszystko w porządku? Cofnął się, trzymając ją za ręce. - Teraz już tak. I w tym momencie poczuła, że go kocha. - Powiedz mi, co się stało. Opowiedział jej wszystko. Co znalazł w komputerze Seba i jakie będą skutki przekazania tego policji. - Czy myślisz, że Seb jest winien śmierci Erica? zapytała z wahaniem Rebeka. Rob pokręcił głową. - Z całą pewnością nie. Ale ten list jest dowodem przeciwko niemu, prawdopodobnie wystarczającym, aby został skazany. - To nie przekazuj go policji. Rob uniósł brwi.
107
R
S
- Mam go zataić? - Rebeka skinęła głową. Rob pocierał nerwowo szyję. - Nie mówię, żebyś nie pokazał go policji nigdy. Przetrzymaj go tylko dzień - dwa. - Masz nadzieję, że tymczasem Seb się ujawni? - Tak. - Ukrywanie dowodów to przestępstwo. - Wiem. - Sam mógłbym pójść za to do więzienia; i odebraliby mi licencję prywatnego detektywa. Rebeka westchnęła. Wiedziała, ile może stracić Robert, jeśli mylił się co do niewinności swojego przyjaciela. Dobrą pracę, reputację, może kilka lat życia, które spędziłby zamknięty w celi. I ona straciłaby wówczas jego na te kilka lat. A właśnie zaczęła wierzyć, że może czeka ich wspólna przyszłość. Uspokoiła się, zbliżyła do Roba i, wziąwszy go za ręce, powiedziała: - Albo ocalisz życie przyjaciela. Robert stał, oszołomiony. - Nie wiesz nic o tym liście! - ostrzegł. - Nie wspominałem ci o nim. Rozumiesz? - Co? - Rebeka była zmieszana. - Nie wiesz nic o tym liście! - powtórzył. - Nigdy ci o nim nie mówiłem. Nie rozmawialiśmy o nim. Nie wolno ci nigdy nikomu o tym wspominać. Jeśli komukolwiek coś powiesz, sprawa może dotrzeć do policji i wtedy oboje będziemy winni ukrywania dowodu przestępstwa!
108
R
S
Rebeka nie mówiła nikomu o znalezionym przez Roberta liście. Nie było to aż tak trudne, gdyż nie ufała w zasadzie nikomu poza Andreą. Ale jej też nie powiedziała. Martwiła się za to o Roba. W końcu ścigał mordercę. Jeśli nie był nim Sebastian - a Rob był święcie przekonany, że Wescott jest niewinny- to znaczy, że w pobliżu czaił się w ukryciu ktoś inny. Ktoś, kto wysłał Ericowi list, podszywając się pod Sebastiana. Kiedy Seb zostałby skazany, prawdziwy morderca byłby bezpieczny. Rob starał się do tego nie dopuścić. Mogło go to kosztować życie. Żeby bez przerwy o tym nie myśleć, Rebeka koncentrowała się na pracy. Kiedy nie było klientów, zastanawiała się nad upiększaniem posiadłości Roba. Na następne popołudnie umówiła się z wykonawcą stawu koi i fontanny na patio, aby omówić szczegóły projektu. Martwiła się jednak o Roba. Zamówiła także gięte wierzbowe meble na werandę u rzemieślnika aż z Missouri. I martwiła się o Roba. O siedemnastej do kwiaciarni przyszła Andrea i zaproponowała wspólny obiad we francuskiej restauracji. Rebeka ucieszyła się z niespodziewanego spotkania, które oderwie jej myśli od sytuacji Roberta. Kiedy usiadły przy restauracyjnym stoliku, Andrea pochyliła się wyczekująco i zagaiła: - No dobra. Opowiedz mi wszystko. Rebeka przeraziła się, że może Andrea dowiedziała się w jakichś sposób o tajemnicy Roberta.
109
R
S
- N-nie mam ci nic do opowiedzenia. , Andrea machnęła tylko ręką. - Jest, jest. I nie wyjdziemy stąd, dopóki mi wszystkiego nie opowiesz. Rebeka patrzyła na nią, przerażona. - Wieczorem zajrzałam do ciebie do domu - wyjaśniła Andrea. - Przepraszam, nie było mnie... - Wiem. Dzwoniłam kilka razy. Rebeka nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nie chciała kłamać. Ale nie może jej powiedzieć, że spędziła noc z Robem. To były intymne sprawy. - Włączyła się moja sekretarka? - spytała, żeby zyskać na czasie. - Tak. Powinnaś zmienić nagranie. Musiałaś być przeziębiona, bo mówisz przez nos. - Rzeczywiście, byłam przeziębiona. Pamiętasz? Miesiąc czy półtora temu. Przywiozłaś mi rosół. - Powiedz mi, gdzie byłaś ostatniej nocy. Rebeka zaczerwieniła się, poczynając od szyi. - Pracowałam do późna. - Przejechałam koło kwiaciarni. Nie było twojej furgonetki. - Bo nie pracowałam tam. - Na litość boską, dlaczego nie możesz zwyczajnie powiedzieć mi, że spędziłaś noc z Robem, tylko muszę to z ciebie wyciągać? Rebeka była czerwona jak piwonia. Andrea poczuła rozbawienie. - Dobrze ci było, prawda?
110
R
S
- Przestań, proszę cię. - Zawstydziłaś się? Przepraszam. Ale nie ustąpię. Musisz opowiedzieć mi wszystko ze szczegółami. Rebeka wiedziała, że Andrea się uparła. - Tak, spędziłam noc u Roba - powiedziała. - I kochaliśmy się. - Znowu się zaczerwieniła. - Hurraa! - zawołała radośnie Andrea. - Wiedziałam, że jesteś do tego zdolna! Rebeka rozejrzała się nerwowo, czy nikt ich nie słyszy, po czym zbeształa przyjaciółkę: - Ucisz się trochę, dobrze? Wolałabym, żeby całe miasto nie znało historii mojego życia seksualnego. - Ale ostatnie wydarzenia są bardzo interesujące zażartowała Andrea, powstrzymując śmiech. - Po tak długiej przerwie... Rebeka zmarszczyła się. - No dobrze, przepraszam cię. Nie powiem słowa więcej na ten temat - uspokoiła ją Andrea. Wypiła łyk wina i zaczęła udawać, że pogwizduje, rozglądając się na boki. - Wiesz co? Jeśli przestaniesz zachowywać się jak małe dziecko, opowiem ci po kolei, jak było... Andrea natychmiast nadstawiła uszu. Rebeka relacjonowała przebieg wydarzeń przez cały czas trwania obiadu, łącznie z deserem. Kiedy skończyła, Andrea odłożyła widelec i z westchnieniem skomentowała: - Jakie to romantyczne!... - Cześć, dziewczyny! - usłyszały. Do restauracji weszli Rob i Keith Owenss, właściciel firmy komputera-
111
R
S
wej. Rebeka szybko kopnęła Andreę pod stolikiem i ostrzegła: - Tylko nie waż się zdradzić, że o czymkolwiek wiesz! - Uśmiechnęła się do Roba. - Cześć. Właśnie skończyłyśmy obiad. Rob nachylił się i pocałował ją delikatnie. - Na to wygląda. Rebeka zaczerwieniła się i zerknęła na Andreę, ale ta patrzyła na Owenssa. Rob przyjrzał się Keithowi, potem Andrei; w końcu powiedział do Rebeki: - Skoro już skończyłyście, podwiozę cię do domu. - A co z moją furgonetką? - Potem możemy po nią przyjechać. - Założył Rebece torebkę na ramię, ujął ją pod łokieć i rzucił: - Miło było cię spotkać, Andreo. Trzymaj się, Keith. - Ale nie zapłaciłam za obiad - zaprotestowała Rebeka. Rob wyjął pięćdziesięciodolarówkę i skomentował: - To powinno starczyć za was obie. Wyszli i wsiedli do samochodu Roberta. - O co ci chodzi? - spytała Rebeka. - Nie zauważyłaś? - odparł, uruchamiając silnik. - Czego? Zauważyłam, że nagle wyprowadziłeś mnie z restauracji. Nie zdążyłam nawet pożegnać się z Andreą. - Chodzi mi o Keitha i Andreę. Widziałem, jak na siebie patrzyli. Pomyślałem, że jeśli szybko wyjdziemy, będą mieli szansę na niespodziewaną randkę. - Coś ty? - Rebeka otworzyła usta ze zdziwienia. - Tak. - Robert wyjechał na ulicę. - Byli ze sobą kilka lat temu, kiedy studiowali w college'u. Pomyślałem, że mogliby do siebie wrócić.
112
- Keith i Andrea? - dziwiła się na głos Rebeka, nie będąc w stanie wyobrazić sobie tych dwojga razem. -Ona jest taka otwarta, towarzyska, a on... - Idzie naprzód, pchany tylko jemu właściwą wewnętrzną energią. - Świetnie powiedziane. Rob wzruszył ramionami. - Podobno przeciwieństwa przyciągają się. - Dokąd jedziesz? - spytała. - Do domu. - Ale... - Jedziemy razem.
R
S
Rebeka weszła za Robem do jego mieszkania, tłumacząc, dlaczego musi pojechać do swojego domu. - Nie mam w co się przebrać - mówiła. - Możesz włożyć coś mojego. - Żartujesz. Do pracy? Co by ludzie pomyśleli? - To nie idź do pracy. Rebeka wzięła się pod boki i odparła: - Muszę iść do pracy. Jestem właścicielką tej kwiaciarni. - Skoro ty jesteś właścicielką, zarządź jutro dzień wolny od pracy. Rob sięgnął po piwo. Wyciągnął butelkę w stronę Rebeki, ale odsunęła ją. - Nie mogę, ot tak, po prostu zamknąć kwiaciarni. - Dlaczego nie? - Bo moi klienci liczą na to, że będzie otwarta. - A co robisz, kiedy jesteś chora?
113
R
S
- Wtedy też przychodzę do pracy. - A gdybyś była tak chora, że nie byłabyś w stanie pracować? I nie mogłabyś wstać z łóżka? Rebeka nigdy się nad tym nie zastanawiała. Cieszyła się dobrym zdrowiem. - Cóż, wtedy musiałabym chyba zostać w domu. - Wiesz co? - Rob objął ją ramieniem i poprowadził w stronę sypialni. - Nie wyglądasz dobrze. Czy aby na pewno dobrze się czujesz? - Czuję się świetnie. - No, nie wiem. - Przyłożył jej dłoń do czoła. - Jesteś bardzo rozpalona. Chyba masz temperaturę. - Czuję się dobrze. Robert pościelił łóżko. - Może powinnaś chwilę odpocząć. Na wszelki wypadek. - Nie chcę odpoczywać. Czuję się świetnie. - Poczujesz się jeszcze lepiej, kiedy ściągniesz z siebie ubranie i wejdziesz pod kołdrę. Pomogę ci. - Zaczął rozpinać Rebece bluzkę. - Rob! - Ojojoj! - zawołał, marszcząc brwi. - To chyba wysypka. - Gdzie widzisz wysypkę? - Tu! - Dotknął jej piersi. - Jesteś wstrętnym kombinatorem. - Który uwielbia ciebie. - Zaczął całować jej szyję. Natychmiast nabrała ochoty na seks. - Rob? - Mhm?
114
R
S
- Mogłeś po prostu zapytać. - I zepsuć całą zabawę? - Jaką zabawę? - Moją zabawę - odparł ze śmiechem, ciągnąc ją ze sobą na łóżko.
115
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY Rebeka gładziła jego ciało dłońmi, delikatnie muskała ustami i językiem. Teraz ona prawiła komplementy Robowi: - Masz taką piękną skórę... Smagłą, gładziutką. Jesteś umięśniony... - Nagle poczuła pod dłonią miękką nierówność. Popatrzyła uważniej. Między żebrami, po prawej stronie, Robert miał grubą bliznę. - Przesunęła po niej palcami. - Co ci się stało? - Upadłem. Byłem niezdarą. - Przyciągnął ją do siebie i zaczął całować, zanim mogła wypytywać go dalej. Przy tobie czuję się jak Superman. - Ja przy tobie też czuję się wspaniale. Zaczęli się kochać. - Tak bardzo cię pragnę! Kochali się z rozkoszą. Rebeka wiedziała już, że Rob nigdy nie będzie zachowywał się egoistycznie, nie będzie jej krzywdził tak jak Earl. Kiedy równocześnie doznali orgazmu, pomyślała, że są z Robertem jednością. Ich serca biły w jednakowym rytmie. Znała jego myśli, radości i smutki, jak własne. Wiedziała, że nareszcie znalazła mężczyznę, którego
116
jest w stanie pokochać i który także będzie ją kochał i szanował. Znalazła miłość.
R
S
Rebeka patrzyła na śpiącego Roba. Czuła, że go kocha i było to niezwykłe, ekscytujące, nowe uczucie. Miała ochotę tańczyć, wejść na dach i wołać, że kocha Roberta, biec naga przez pastwiska. Stłumiła śmiech. Ona, Rebeka Todman, miała ochotę biec nago! Kto by pomyślał? Ale czuła, że byłaby w stanie. Czuła się tak swobodna, tak wolna. Jaki on przystojny! myślała o Robie. Silny, a przy tym delikatny i dobry. Znała go zaledwie od niecałych dwóch tygodni, ale nie wątpiła w to, co do niego czuła. Wiedziała, że Rob jest mężczyzną, o jakim marzyła. Jakiego wyobrażała sobie, aby przetrwać cierpienie, którego dane jej było doświadczać. Na chwilę pozwoliła sobie na przypomnienie tego, jak było z Earlem. Dwa lata nieformalnego związku. Potem ślub. Szok, jaki przeżyła, kiedy odkryła ciemną stronę duszy swojego męża. Strach, ból, cierpienie. Tak bardzo chciała porzucić Earla, ale on zapanował nawet nad jej duchem. Zadawał jej nie tylko fizyczne, ale i psychiczne razy, wmawiając jej wiele rzeczy. W końcu uwierzyła, iż ma szczęście, że z nim jest. Że to ona jest winna temu, że ją bije. Uwierzyła mu, że żaden inny mężczyzna nigdy nie będzie jej chciał. Że jest głupia, niezdarna, oziębła i tak dalej. Earl całkowicie unicestwił jej pewność siebie. Po jej policzku spłynęła łza. Ale, powiedziała sobie, to już przeszłość. Przestała ją
117
roztrząsać. Nie była głupia ani niezdarna. Udowodniła to sobie, zakładając własną firmę i przeprowadzając się z Dallas do Royal. Nie była także oziębła, co właśnie okazało się dzięki temu, że poznała Roba. Położyła się przy nim, śpiąca, i przytuliła się do niego. Zasnęła.
R
S
- Dlaczego musisz iść do pracy? - Już ci mówiłam. - Rebeka zmywała po śniadaniu. Prowadzę firmę. Ludzie liczą na moje usługi. - Czy jeden dzień choroby spowoduje, że zbankrutujesz? - upierał się Rob, wydymając usta niczym mały chłopiec. Roześmiała się i pocałowała go. - Nie zamierzam tego sprawdzać. Robert wstał, podnosząc z podłogi kotkę i głaszcząc ją. - Ale wrócisz tu po zamknięciu kwiaciarni, prawda? - Prawda. O siedemnastej trzydzieści jestem u ciebie umówiona z wykonawcą basenu. Chodź, Sadie. Czas na nas. - Ona może pojechać ze mną - opierał się Rob, zabierając kotkę. - Jesteś pewien? - Tak. Potrzebny mi partner. Niepokój o Roba powrócił. - Będziesz szukał Seba? - spytała Rebeka. - Tak. Muszę iść. Jeśli policja dowie się o tym liście elektronicznym, zanim Seb się ujawni... - Wiem... Bądź ostrożny. - Zawsze jestem ostrożny.
118
R
S
Dorian rozłożył ręce i powiedział: - Nikt go nie widział. Niepokoję się o niego. Rob karmił Sadie preclem, trzymając ją na kolanach, i przyglądał się Dorianowi Brady'emu. Will Bradford, Jason Windover i Keith Owenss także słuchali uważnie jego słów. Dorian, przyrodni brat Seba, był do niego odrobinę podobny fizycznie. Jednak różnił się charakterem i miał w sobie coś, co nie podobało się Cole'owi. Rob nie był w stanie tego nazwać, ale miał takie wrażenie, odkąd tylko Dorian został przedstawiony członkom ekskluzywnego Klubu Teksańskiego. To ze względu na przyjaźń z Sebem Rob zgodził się na przyjęcie Doriana do klubu. - Muszę wracać do pracy - powiedział w końcu Dorian. - Do zobaczenia, chłopcy. - Chciał pogłaskać kotkę na odchodnym, ale Sadie prychnęła na niego. - Wściekły kot - mruknął. - Czyj to kot? - zainteresował się Keith. - Erica Chambersa - wyjaśnił Rob, patrząc za Dorianem. - Chambersa? Skąd masz jego kota? - Rebeka opiekuje się. nim do czasu, aż zostanie znaleziony najbliższy krewny Erica. - Cole pogłaskał zwierzątko. - Ja wziąłem kotkę tylko na dziś, na czas pracy Rebeki w kwiaciarni. William uniósł ze zdziwieniem brwi. - Nie wiedziałem, że spotykasz się z Rebeką Todman. - Nie spotykam się z nią w takim sensie, jaki masz na myśli - zaprzeczył Rob, wiercąc się niespokojnie w fotelu.
119
R
S
Keith roześmiał się. - Nie oszukasz nas. Widziałem, jak pocałował ją wczoraj wieczorem w restauracji. Nie krył się z tym! - Dziwię się, że zauważyłeś, bo przecież nie mogłeś oderwać wzroku od Andrei! - odciął się Rob. - Andrei O'Rourke? - upewnił się William. Teraz to Keith zrobił się niespokojny. Stęknął i skwitował: - Rob próbuje tylko odwrócić od siebie uwagę. Wpadł. Pani Todman owinęła go wokół palca. Widzicie, opiekuje się nawet jej kotem. Niedługo zaciągnie go do ołtarza. Pozostanie nas wtedy tylko trzech kawalerów -ja, Seb i Jason. Rob przestał głaskać kotkę. - Nie ma mowy - zaprzeczył, kręcąc głową. - Rebeka i ja jesteśmy tylko... przyjaciółmi. - Żartujesz sobie ze mnie? - zadrwił Keith. - Widziałem, jak na ciebie patrzyła. Zakochała się w tobie tak samo jak ty w niej. Zapamiętaj moje słowa - twoje dni jako kawalera są już policzone! - Chcemy, żeby ze trzy lub cztery duże kamienie były ustawione jeden na drugim, o tutaj - tłumaczyła Rebeka wykonawcy basenu na staw koi i fontanny. - Czy źródełko ma być ukryte pomiędzy nimi? upewnił się rzemieślnik. - Tak. - A armatura? Trzeba ją będzie gdzieś umieścić. - Myślę, że można by ją schować w tym kącie; obudować skrzynką i ukryć pod kamieniami. - Rebeka po-
120
R
S
patrzyła na Roba, który wyglądał przez okno salonu. Rob? Zgadzasz się? - zawołała. Nie odzywał się. Westchnęła. - Proszę zrobić, jak powiedziałam. To chyba wszystko. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? - Nie, proszę pani. Już wszystko wiem. Rebeka odprowadziła mężczyznę do drzwi. - Kiedy może pan zacząć? - Pojutrze. - Doskonale. W takim razie umówmy się tu na ósmą rano, dobrze? - Pasuje. Rebeka wróciła do Roba, stanęła za nim i objęła go w pasie. - Hej, co się stało? - spytała cicho. - Nic. - Wzruszył ramionami. Przytuliła się policzkiem do jego pleców. - Coś się stało. Nie odzywasz się, odkąd przyszedłeś. Rob odsunął się. Rebeka popatrzyła za nim. Zabolało ją, że tak zrobił. - Rob? Co się dzieje? - Nic. Nie dzieje się nic złego. Czuła, że to nieprawda. - Czy chodzi o Seba? - spytała. - Odnalazłeś go? - Nie. - Słyszałeś coś o tym, gdzie może być? - Nie. - Jeśli się o niego niepokoisz... - Powiedziałem ci, że nic się nie stało! - Rob zniecierpliwił się.
121
R
S
- Coś cię gryzie - upierała się Rebeka. Zanim zażądała, żeby powiedział jej, o co chodzi, zaklął i ruszył do drzwi. - Rob! - zawołała. - Dokąd idziesz! - To Seb! - Gdzie?! - Ruszyła za Robertem. - Właśnie przejechał ulicą! - Rob wyskoczył przed drzwi wejściowe; zawrócił nagle i zastąpił Rebece drogę. - Zaczekaj tu. To, co mam mu do powiedzenia, nie nadaje się dla kobiecych uszu. Rebeka wróciła i wyjrzała przez okno. Rzeczywiście, przyjechał Wescott. Zaparkował samochód za autem Roba i wysiadł. Rob podbiegł do niego. Nie słyszała rozmowy, ale widok dyskutujących mówił sam za siebie. Rob gestykulował gwałtownie, z zaciśniętymi pięściami, wykrzykując coś. Twarz Seba pozbawiona była wyrazu. Rob popchnął go. Seb cofnął się, ale się nie bronił. Robert pchnął go drugi raz. W końcu Rob opuścił z rezygnacją ręce i powiedział coś, na co Sebastian odparł kilkoma słowami. Potem odwrócił się, wsiadł do samochodu i odjechał. Na twarzy Roba malowało się zatroskanie. A może obawa? Wolnym krokiem wrócił do domu. Widać było, że jest zrezygnowany. Był zgarbiony, marszczył ponuro czoło. - Och, Rob!... - odezwała się cicho Rebeka, chcąc go przytulić. Minął ją jednak, ściągając przez głowę koszulę. Patrzyła za nim; znów poczuła się odrzucona. Opadł ją lęk, ale opanowała go szybko. Postanowiła, że nie pozwoli
122
R
S
Robertowi onieśmielić jej chłodnym milczeniem tak jak często pozwalała Earlowi. Rob nie będzie jej ignorował. Poszła za nim do sypialni. - Rob, porozmawiajmy. Powiedz mi, co się stało. Co się dzieje? Sięgnął po czystą koszulę i z hukiem zatrzasnął szafę. - Nic. Nic złego się nie stało. Odwrócił się plecami do Rebeki i gniewnie ściągnął koszulę z wieszaka. Rebeka zobaczyła jego bliznę. A na plecach dostrzegła drugą. Była cieńsza i płaska. Linia jaśniejsza od otaczającej ją skóry. Robert miał też trzecią bliznę. Wychodziła spod paska i wiła się w górę w okolicy kręgosłupa. Rob włożył koszulę. Kiedy pytała go o bliznę z przodu, powiedział, że upadł. Zastanawiała się, czy ją okłamał. Nie wyglądał na niezdarnego, poruszał się zwinnie jak jeleń. Nie wyobrażała sobie, żeby jako dziecko był inny. Dlaczego ją okłamał? Zbliżyła się do niego. Była przygotowana, że znowu ją odepchnie. Podniosła tył jego koszuli. Przesunęła lekko palcem wzdłuż blizny. Zesztywniał jeszcze bardziej. Rebece ścisnęło się gardło. Przypomniały jej się słowa Andrei. Słowa, które nasunęły jej straszne wytłumaczenie pochodzenia blizn Roberta. „...Zawsze nosił ze sobą bicz na byki - podobno nawet z nim sypiał. Zrzucił dżokeja z konia i zaczął okładać zwierzę biczem. Weterynarz nigdy w życiu nie widział tak pociętego zwierzęcia..." „Nigdy w życiu nie widział tak pociętego..." „Tak pociętego..."
123
R
S
Rebeka zamknęła oczy. Wyobraziła sobie Roba jako wychudzone dziecko, opalone, z zapadłą klatką piersiową i wystającymi łopatkami. Kulił się przed ojcem, który uderzył go biczem na byki. Bicz strzelił w powietrzu, a potem rozciął dziecku plecy, wrzynając się w ciało. Chłopczyk wrzeszczał z bólu. Otworzyła oczy i znowu patrzyła na bliznę. - Ojciec ci to zrobił - powiedziała. Rob odsunął się od niej i zapiął koszulę. Widziała już jednak blizny i zrozumiała, skąd się wzięły. Wiedziała też, jakim sposobem on odgadł, że była maltretowana. Dlaczego wydawał się tak gruboskórny, kiedy go poznała. Sam także był dręczony fizycznie. Zachowywał się oschle, chłodno, ponieważ doświadczenie nauczyło go nie ufać ludziom... zwłaszcza tym, którzy mogliby go kochać. A jednak wiedząc, co go może czekać, nie uciekł przed Rebeką, przed jej lękami i atakami histerii, jak zrobiłby inny mężczyzna. Został z nią, a nawet pomógł jej pokonać dręczące ją koszmary z przeszłości. Pocieszał ją, pieścił i rozumiał. Teraz stał odwrócony do niej plecami, spięty, i Rebeka wyczuła, że nie chciał przyjąć pocieszenia od niej, że odrzuciłby wszelkie słowa współczucia, jakie by wymówiła. Zamiast współczucia, ofiarowała mu więc swoje serce. - Kocham cię - powiedziała. Skrzywił się, jakby go uderzyła. - Nie. - Pokręcił głową. - To niemożliwe. - Wiem, co czuję. Kocham cię - powtórzyła.
124
R
S
Rob wciąż kręcił głową, jakby w ten sposób chciał zagłuszyć jej słowa. - Nie możesz mnie kochać. Nie chcę, żebyś mnie kochała. Miała tego dosyć. - To bardzo źle! - krzyknęła. - Nie jestem w stanie zmienić moich uczuć. Kocham cię i musisz sobie z tym poradzić! Rob obrócił się na pięcie i z gniewem szarpnął za boki koszuli, aż posypały się urwane guziki. - Spytałaś mnie, skąd mam tę bliznę; powiedziałem ci, że upadłem. To nie było kłamstwo - przynajmniej nie do końca. Rzeczywiście upadłem. Przewróciłem się, uciekając przed ojcem. - Bicz... - wymówiła Rebeka. Jej oczy napełniły się łzami. - A więc słyszałaś o moim ojcu. - Trochę. Spytałam o niego Andreę. Ale nie wspomniała mi ani słowem, że cię maltretował. - To było prawdziwe piekło. Bił mnie. Jeśli płakałem, bił mnie jeszcze bardziej. Był moim ojcem i znał wszystkie moje słabości, wszystkie lęki. Wykorzystywał to. Na przykład bardzo bałem się pająków. Dlatego właśnie zamknął mnie w ziemiance, bez światła i okien. Były w niej miliony pająków. Spadały mi z sufitu na głowę, pełzły w górę po moich nogach, rękach, po twarzy. Wrzeszczałem przez całe godziny. Błagałem go, żeby mnie wypuścił. Zrobił to następnego dnia rano. Po szesnastu godzinach. Byłem tam przez szesnaście godzin, zamknięty z pająkami! To było piekło.
125
R
S
Rebeka zakryła usta dłonią, przerażona tym, co usłyszała. Miała ochotę zatkać sobie uszy. Rob jednak dopiero zaczynał. - Miałem piękne dzieciństwo! - zadrwił. - Czasami modliłem się, żeby ojciec zamknął mnie w tej ziemiance. Wolałbym już to niż inne rzeczy, którymi mnie terroryzował. - Nieświadomie podrapał się po bliźnie, jakby go ciągle bolała. - Bicz... To było straszne... Ale nie najgorsze... Miałem psa, Ripa, mojego najlepszego przyjaciela. Pewnego dnia znalazłem go powieszonego w stajni. Nie musiałem pytać, kto go zabił. Wiedziałem. Po tym wydarzeniu już nigdy nie pokazałem, że na czymkolwiek mi zależy. Na zwierzęciu czy zabawce. A już z pewnością nie na człowieku. - Rob pokręcił głową. -W przeciwnym razie, ojciec zniszczyłby natychmiast tę rzecz czy osobę tylko po to, żeby zadać mi ból. Żeby sprawdzić, czy jest w stanie doprowadzić mnie do płaczu. Rebeka wzięła głęboki oddech, drżąc. - Nie wiem, dlaczego mi to wszystko opowiadasz odezwała się. - Jeśli po to, żeby zmienić moje uczucia względem ciebie, to nie uda ci się. Kocham cię tak samo, a może nawet jeszcze bardziej, kiedy wiem, co przeszedłeś jako dziecko i jakim dobrym i delikatnym człowiekiem jesteś teraz, pomimo tego wszystkiego... Rob parsknął śmiechem. - W takim razie jesteś niemądra. Rebeka była już w życiu nazywana niemądrą i głupią, przez pewien czas nawet wierzyła, że tak jest. Ale dość tego. Nikt więcej nie nazwie ją niemądrą. Doskoczyła
126
R
S
do Roberta, złapała go za ramię i obróciła ku sobie. Przemówiła do niego z furią: - Jeśli uważasz, że jestem głupia, bo cię kocham, to trudno. Ale nigdy więcej nie waż się nazwać mnie niemądrą! Nie pozwolę na to! - Puściła go. - Nie wiem, co próbujesz osiągnąć, ale powiem ci jedną rzecz: nic, co powiesz, nie zmieni moich uczuć względem ciebie. Nic! - Doprawdy? W takim razie uważaj: pobiłem mojego ojca tak strasznie, że leżał w szpitalu przez półtora miesiąca. Chirurdzy plastyczni musieli odbudowywać mu twarz. Rebeka była oszołomiona. Cofnęła się. - Nie! - szepnęła i zasłoniła uszy dłońmi. Nie chciała słyszeć więcej. - Kłamiesz! - Mówię prawdę. Spytaj Andreę, jeżeli mi nie wierzysz. Pobiłem go gołymi rękami. Tymi rękami - powtórzył, zrobił krok naprzód i uniósł dłonie, jakby chciał pokazać na nich zakrzepłą krew ojca, która splamiła je na zawsze. Rebeka mimo wszystko nie dała się zastraszyć. - Jeśli tak było, zrobiłeś to w samoobronie - powiedziała. - Nie jesteś agresywnym człowiekiem. - Nie jestem? - Głos Roba był teraz całkowicie pozbawiony emocji. Rebeka uderzyła otwartą dłonią w wysunięte ku niej ręce; była zła na Roberta, że stara się sprawić, aby go znienawidziła. - Nie - zapewniła - nie jesteś. Za to jesteś tchórzem. Tak się boisz, że znowu zostaniesz skrzywdzony, iż po-
127
R
S
stanowiłeś nie czuć nic. Otoczyłeś swoje serce murem, odcinając drogę wszelkim emocjom. I po co? Aby prowadzić życie pozbawione wszelkiego bólu. Samotne. Życie, w którym nie będziesz musiał się bać, że ktokolwiek cię rozczaruje. - Taki wybór - odparł Rob. Łzy napłynęły jej do oczu. Tym razem nie próbowała ich powstrzymywać. - Wiesz co, twardzielu? Cierpienie jest naturalnym składnikiem życia. Nie da się go uniknąć. Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz się starał przed nim ustrzec, dopadnie cię w tym czy innym momencie. - Cofnęła się o krok. - Wiem to, ponieważ kiedy umarł Earl, postanowiłam, że nigdy więcej nikogo nie skrzywdzę. Tymczasem ty skrzywdziłeś mnie. Nigdy nie podniosłeś na mnie ręki, a jednak skrzywdziłeś mnie bardziej niż Earl. Złamałeś mi serce.
128
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Rob stał w drzwiach biura Seba, przyglądając się, jak przeszukują je policyjni detektywi. Sebastian był przy tym obecny, choć Rob dziwił się, jak jego przyjaciel to znosi. To okropne patrzeć, jak obcy ludzie grzebią człowiekowi w firmowych i osobistych dokumentach, notatkach, w jego rzeczach. Tym trudniej było to wytrzymać komuś takiemu jak Seb. Wprawdzie Wescott zlecił Robowi odnalezienie mordercy Erica, jednak Rob nie przyszedł do jego biura z powodu wykonywania swoich obowiązków. Pojawił się jako przyjaciel. Był wściekły na Seba, że ten nie chce powiedzieć policji, gdzie znajdował się w nocy, kiedy zamordowano Chambersa, jednak nie pozwoliłby przyjacielowi przeżywać takiego upokorzenia jak przeszukiwanie jego biura. Rozumiał powód milczenia Seba. Działania, jakie po kryjomu prowadzili członkowie Klubu Teksańskiego, wymagały czasem ścisłej tajemnicy, i zachowywali ją, nawet łamiąc w ten sposób prawo albo narażając własne bezpieczeństwo. Świadomość tego nie oznaczała, że Rob to akceptował. Martwił się, wiedząc, że Seb niejako sam posyła się do więzienia. Poprzedniego wieczora, kiedy Seb zajechał
129
R
S
pod jego dom, Rob próbował nakłonić go, by powiedział policji wszystko; tłumaczył, co mu grozi. Nie podziałało. Wówczas Robowi przyszło do głowy, żeby go zbić. Ale jak mógł go bić, skoro Seb stał z opuszczonymi rękami i nie bronił się, gotów ze stoickim spokojem przyjąć jego ciosy? - Patrzcie! - odezwał się jeden z detektywów. Obejrzeli jakiś papier i spojrzeli po sobie. Tymczasem przyszedł trzeci detektyw. Nie witając się, podał kolegom przyniesiony dokument. Rzucili na niego okiem, a potem odwrócili się do Seba. - Sebastianie Wescott - odezwał się starszy stopniem otrzymaliśmy nakaz aresztowania pana. Ma pan prawo zachować milczenie. Ma pan... Rob poczuł szum w uszach. Nie! Nie!!! Patrzył na Seba, pragnąc, żeby powiedział coś, wytłumaczył się z tego, co znaleźli detektywi. Ale Wescott milczał. Stał bez ruchu. Kiedy jeden z detektywów wyciągnął kajdanki, Rob nie był w stanie tego znieść. Zastąpił mu drogę i powiedział: - Pozwólcie mu zachować choć trochę godności. Niech nie wychodzi stąd w kajdankach. Oficer policji popatrzył przeciągle na Roba, potem na Seba. Niechętnie schował kajdanki z powrotem. - Tylko żebym później tego nie żałował! - mruknął. Złapał Seba za łokieć i wyprowadził go z biura. Rob nie pamiętał, co działo się po tym, jak Seb usiadł na tylnym siedzeniu radiowozu. Musiał wsiąść do samochodu i odjechać. Nie wiedział, jakim sposobem znalazł
130
R
S
się pod domem Rebeki ani jak długo tkwił nieruchomo za kierownicą. Było już ciemno, a kiedy policja zabierała Seba, świeciło słońce, Ludzie widzieli, jak prowadzą go do radiowozu i zabierają do więzienia. Rob popatrzył na dom Rebeki. Okna były ciemne. Zastanawiał się, dlaczego tu przyjechał, skoro poprzedniego wieczora zrobił wszystko, żeby od niej uciec? Nie pragnął, żeby go kochała. Nie chciał nawet wierzyć, że istnieje coś takiego jak miłość. Na jakiej podstawie miałby zresztą w nią wierzyć? Wszyscy, których kiedykolwiek w życiu kochał, zawiedli go. Jako dziecko kochał ojca - i czego zaznał od niego w zamian? Fizycznych razów, niewyobrażalnego okrucieństwa. Kochał także matkę i widział, jak odwracała głowę, kiedy ojciec chłostał go biczem. Wierzył jej, kiedy później płakała i tłumaczyła mu, że jeśli będzie dobrym dzieckiem, ojciec nie będzie musiał go bić. Potem, kiedy Rob dorósł, a jego matka już nie żyła, zdołał przebaczyć jej to, że go nie broniła. Zrozumiał, że naprawdę wierzyła, że jeśli będzie grzeczny, ojciec zaprzestanie bicia. Pojął, że matka także była ofiarą, którą ojciec dręczył tak samo jak jego Patrzył wciąż na dom Rebeki, mając ochotę doń wejść. Musiał trzymać się mocno kierownicy, żeby usiedzieć w samochodzie. Pragnął przytulić się do Rebeki, pożądał jej miłości. Chciał zapomnieć wygląd twarzy Seba i odjeżdżający radiowóz. Zapomnieć o okrucieństwach ojca, o słabości matki. Chciał być z Rebeką. Nie mógł jednak poddać się temu pragnieniu. Gdyby
131
to zrobił, zburzyłoby to mur, jakim się otoczył; mur, który dał mu siłę przetrwania. Gdyby się otworzył, znów doznałby bólu, rozczarowania. Poszedłszy do Rebeki, pokazałby jej swoją słabość, to, jak bardzo jej potrzebował. A ona mogłaby wykorzystać tę słabość, aby go ranić, krzywdzić, rozczarować. Znowu stałby się małym chłopcem, który niegdyś kulił się przed świszczącym batem i błagał o litość. Nie, pomyślał Rob i wrzucił bieg. Lepiej mu będzie samemu. Kiedy był sam, nie było bólu. Nie było nic. Jedynie błogosławiona pustka.
R
S
Rebeka usłyszała wiszący nad drzwiami kwiaciarni dzwoneczek. Weszła Andrea, - Słyszałaś? - zawołała od progu. Rebeka przeraziła się, widząc pełną przejęcia twarz przyjaciółki. - Co się stało? - spytała. - Aresztowali Sebastiana Wescotta. Policja sądzi, że to on zabił Erica! Rebeka opadła na stołek. - Aresztowali go? - Tak, wczoraj wieczorem. Podobno przeszukiwali jego gabinet i znaleźli tam jakiś dokument. Dowód, że to on jest mordercą Erica. - Ten list elektroniczny... - szepnęła do samej siebie Rebeka. Zastanawiała się, czy to Rob postanowił jednak przekazać list policji.
132
R
S
- Myślałam, że Rob opowiedział ci wszystko ze szczegółami. To okropne! Niewiarygodne! Rebeka unikała wzroku przyjaciółki. - Nie, nie widziałam się z Robem. - Powróciła do układania kwiatów w ozdobnym słoju. - Co się stało? Rebeka nie była w stanie podnieść oczu. Zadana rana była zbyt świeża. Odrzucenie bolało za bardzo, żeby w tej chwili o nim mówić. - Nie - skłamała. - Ozdabianie jego domu przebiega zgodnie z harmonogramem. Wczoraj spotkałam się u Roba z wykonawcą sztucznego źródełka w skalnym ogródku. Andrea weszła za ladę. - Nie pytałam, jak ci idzie praca, tylko o wasz związek. Twój i Roba. Rebeka machnęła ręką. - Jaki tam związek... Jesteśmy tylko przyjaciółmi. To wszystko. Nic więcej. Andrea złapała ją za nadgarstek, przerywając jej układanie kwiatów. - Chrzanisz. Byliście nie tylko przyjaciółmi. Byliście kochankami. Co się stało? Oczy Rebeki napełniły się łzami. Popatrzyła na przyjaciółkę. - O Boże, jak mnie to boli! Andrea objęła ją ramieniem i zaprowadziła na zaplecze. Bardzo jej współczuła. - Wiem - powiedziała. - Miłość zazwyczaj wiąże się z cierpieniem, w tym czy w innym momencie. Powiedz
133
R
S
mi, co się stało. Może to tylko nieporozumienie. Między dwojgiem ludzi na okrągło zdarzają się nieporozumienia. - Nie. - Rebeka pociągnęła nosem. - Nie ma żadnego nieporozumienia. Rob powiedział mi jasno, co czuje. Nie chce związku ze mną. Próbował nawet zniechęcić mnie do siebie, opowiadając, jak pobił swojego ojca tak, że ten leżał długo w szpitalu. - Rzeczywiście go pobił - przyznała Andrea. - Ale to było w samoobronie! - dodała szybko. - Zobaczył, że ojciec bije matkę. Rzucił się na niego i... Kiedy zawieźli jego ojca do szpitala, okazało się, że ma połamane prawie wszystkie kości twarzy. Nikt nie winił za to Roba, chociaż przeprowadzono w tej sprawie śledztwo. Wszyscy wiedzieli, jak okrutny był stary Cole. - Nie musisz przekonywać mnie o niewinności Roba zapewniła ją Rebeka, wyciągając z pudełka chusteczkę. Wydmuchała nos. - Wiem, że nie skrzywdziłby nikogo; chyba że miałby do tego bardzo poważny powód. To Rob uważa, że jest agresywnym człowiekiem. Nie ja. Robert unikał klubu. Nie chciał nawet do niego wchodzić. Kiedy raz to zrobił, od razu ogarnęły go bolesne wspomnienia. Wspominał Seba, słyszał jego śmiech. Powinienem był w jakiś sposób zapobiec aresztowaniu Seba! Mógł zmusić go, żeby powiedział policji, gdzie był tej nocy, kiedy zamordowano Erica. Albo odnaleźć kompromitujący list elektroniczny wcześniej niż policja i zniszczyć go. Ale nie zrobił ani jednego, ani drugiego. I teraz jeden
134
R
S
z jego najlepszych przyjaciół znajdował się za kratkami. Nie pocieszało go to, że Seb sam doprowadził do swojego aresztowania. W istocie, Rob w żaden sposób nie mógł temu zapobiec. Wszystkie dowody wskazywały na Seba. Ale przecież był niewinny! Siedział w więzieniu, podczas gdy prawdziwy morderca chodził spokojnie po ulicach. I Rob nie był w stanie zmienić tego stanu rzeczy, dopóki sam Seb nie postanowi mówić, aby pomóc Robowi udowodnić swoją niewinność. Minęły już trzy doby, a Sebastian nie odzywał się. Odmawiał wszelkich widzeń, nie chciał z nikim rozmawiać. Wydawał się zrezygnowany, gotowy na to, że oskarżą go o zamordowanie Erica. Rob rozmyślał o tym, wyprowadzając starą klacz ze stajni na pastwisko. Kiedy wrócił do domu, poczuł się z kolei przytłoczony wspomnieniami wiążącymi się z Rebeką. Wszędzie widział ślady jej bytności. Zioła rosnące w doniczkach na kuchennym parapecie. Trzymetrowej wysokości sosnę zajmującą kąt salonu. Śmiecie pozostawione w atrium przez wykonawcę basenu. Nie był w stanie dłużej na to wszystko patrzeć. Poszedł do swojego gabinetu. Na automatycznej sekretarce migało światełko. Włączył odtwarzanie. - „Rob? Mówi Rebeka Todman. Przepraszam, ale nie będę w stanie dokończyć przedsięwzięcia, na które zawarliśmy umowę. Wysłałam czek, aby zwrócić ci należną część zaliczki; pomniejszyłam ją o koszty dotychczas wykonanych prac. Przepraszam cię..." Rob odsłuchał nagranie jeszcze raz. Tak bardzo pra-
135
R
S
gnał słyszeć głos Rebeki; a ona nagrała się, mówiąc oschłym, pozbawionym ciepła tonem. Nie znał jej takiej. Usłyszał tylko żal w końcowym „przepraszam cię". Zrobiło mu się przykro. „Przepraszam cię". Podniósł się, ogarnięty silnymi emocjami. Za co miałaby go przepraszać? Co złego zrobiła? Jedyny błąd, jaki popełniła, to ten, że za dużo mu ofiarowała, że związała się z niewłaściwym mężczyzną. Jeśli ktokolwiek był winny, to on, Rob. W rezultacie skrzywdził Rebekę. A także siebie i to wcale nie mniej niż ją. Tak jest najlepiej, pomyślał, ruszając do swojej sypialni. Dla nas obojga. Trzeba pogodzić się z poniesionymi stratami i kroczyć dalej naprzód. Czy nie tego się nauczył? Czy nie na tym polegała jego życiowa filozofia? Ściągnął koszulę i wpełzł pod kołdrę, wyczerpany. Sen jednak nie przychodził. Wszędzie czuł zapach Rebeki. Zasłonił oczy, ale i tak ją widział. Uśmiechającą się, kochającą się z nim, mówiącą do niego czułe słowa. Wściekły, że nie jest w stanie uciec przed myślami o Rebece, wstał i wyszedł na patio, biorąc z baru butelkę whisky. Postanowił utopić wspomnienia w alkoholu. Zapomnieć. Rebeka weszła do kuchni, zmęczona całodzienną pracą w kwiaciarni. - Witaj, Sadie - mruknęła. - Tęskniłaś za mną? - Prawdę mówiąc, tęskniłem.
136
R
S
Podskoczyła, wystraszona. Przy zlewie stał Rob, z założonymi rękami, opierając się o szafkę. Zerknęła na drzwi. - Nie martw się, nie zapomniałaś ich zamknąć. - Jak tu wszedłeś? Wzruszył ramionami. . - Jestem prywatnym detektywem. Mamy swoje sposoby. Rebeka rozgniewała się. - To jest włamanie! - warknęła. - Dzwonię na policję. Rob złapał ją za rękę. - Nie ma potrzeby. Nie przyszedłem tu, żeby cię obrabować. - Doprawdy? Odetchnęłam z ulgą! - zadrwiła. Coś ją zaniepokoiło. - Czego chcesz? - spytała. Pokazał na stół. Był zastawiony roślinami doniczkowymi w różnych stadiach więdnięcia. - Te kwiaty schną - powiedział. Rebeka miała naturalny odruch ratowania, leczenia, opiekowania się wszystkimi i wszystkim. Przemogła się jednak i pozostała na miejscu. - Widzę - rzuciła. - Czy jesteś w stanie je ocalić? Przypomniało jej się, kiedy to innym razem Rob prosił ją o uratowanie rośliny. Wyczuła wtedy, że chodzi mu także o ocalenie jego samego. Nie rozumiała wówczas, dlaczego miałby potrzebować jej pomocy. Nie wiedziała, że cierpiał.
137
R
S
Tym razem zdawała sobie z tego sprawę. Ale wiedziała też, że zrobiła już wszystko, co mogła, żeby mu pomóc stać się normalnym, zdrowym człowiekiem. Dała mu całą siebie, swoje serce; a on odrzucił ją i zranił. Postawiła Sadie na podłodze. - Przykro mi. Już za późno - powiedziała. - Jesteś pewna? Rebeka bała się, że jeśli popatrzy na Roba, zmięknie. Podeszła więc do szafki i wyciągnęła puszkę karmy dla kotów. - Jestem pewna. - Ale nawet na nie nie spojrzałaś. Skąd możesz wiedzieć, że nie da się im już pomóc? Otworzyła puszkę elektrycznym otwieraczem. - Nie muszę przyglądać się z bliska. Nie ma już dla nich nadziei. Usłyszała kroki Roberta. - Widzę tu chyba odrobinę życia - powiedział, podnosząc doniczkę. Zacisnęła usta i wyłożyła karmę do miski Sadie. - W takim razie weź je do domu i podlej. Uratuj je sam. - Próbowałem. Nie mogę. Mój sposób nie działa. Zamknęła oczy, słysząc w jego głosie pożądanie. - Nie jestem ci w stanie pomóc, Rob. Nie mogę odparła. - A gdybyśmy oboje spróbowali wszystko ocalić? Razem. Czy myślisz, że to zrobiłoby różnicę? Otworzyła załzawione oczy.
138
R
S
- Dlaczego to robisz? - spytała. - Czy nie zraniłeś mnie już dostatecznie mocno? Poczuła na ramieniu dotknięcie jego dłoni. - Potrzebuję cię, Rebeko - wyznał cicho. - Bardziej niż jesteś w stanie sobie to wyobrazić. Przepraszam, że cię skrzywdziłem. Nie miałem takiego zamiaru. Nigdy celowo bym cię nie zranił. Próbowałem tylko oszczędzić nam trochę bólu. Rebeka odwróciła się na pięcie. - Jakiego bólu?! Chciałeś oszczędzić nam miłości?! Wzajemnej troski o siebie?! Rob, nie można uniknąć bólu. Miłość wiąże się czasem z cierpieniem, tak samo jak z radością. - Teraz już o tym wiem. Sądziłem, że zrywając nasz związek, jestem w stanie powstrzymać siebie przed zakochaniem się w tobie. - Uniósł rękę i otarł spływającą po policzku Rebeki łzę. - Ale ocknąłem się za późno. Już byłem w tobie zakochany. Rebeka powstrzymywała płacz, bojąc się uwierzyć, że Rob tym razem mówi prawdę. - Czy jesteś tego pewien? Błagam cię, bądź tego pewien. Bo nie mogłabym tego znieść, gdybyś złamał moje serce po raz dragi. Robert objął ją. - Nigdy w życiu nie byłem niczego bardziej pewien. Kocham cię - wyznał. - Jeszcze nigdy nie powiedziałem tego żadnej kobiecie. I nigdy nie czułem do żadnej tego, co czuję do ciebie. Sprawiasz, że mam poczucie, iż niczego mi już nie brakuje, że dopełniasz mnie... Po raz pierwszy, odkąd tylko pamiętam, w ogóle czuję! Dzięki
139
R
S
tobie. Otworzyłaś moje zamknięte serce, dając mi swoje. Pozwól mi teraz ofiarować ci moje... Rebeka popatrzyła Robowi w oczy. Wyczytała w nich powagę, szczerość... i miłość. - Tak - szepnęła. - Tak. Przytulił ją. - Rebeko... - wymówił cichutko. Ku swojemu zdumieniu, zobaczyła w jego oczach łzy. - Pokornieję dzięki tobie. Uczysz mnie tego. - A ty dajesz mi siłę. Rob pokręcił głową. - Nie. Zawsze byłaś silna. Ja pomogłem ci tylko tę siłę na nowo odnaleźć. - Dotknął ustami jej ust. - Zostań moją żoną, Rebeko. Nie chcę tracić ani jednego dnia więcej, żyjąc bez ciebie. - Ja też nie. Pocałował ją mocno, dając jej przedsmak tego, co ją czekało. Co miał jej do zaofiarowania. Prawdziwą miłość. - Jutro - powiedział. - Pobierzemy się jutro. - Jutro?! - powtórzyła, zaskoczona. - To niemożliwe, żebyśmy tak szybko się pobrali. - W takim razie, w ten weekend. - Miał ochotę ustąpić, pójść na kompromis. - Ślub może odbyć się w Klubie Teksańskim. Obsługa zatroszczy się o wszystkie szczegóły. My musimy tylko tam przyjść. Rebeka odwróciła się i spojrzała na swój ogród. To tam, pomiędzy kwiatami, sadziła swoje marzenia. - Nie - odpowiedziała cicho, czując, że jej marzenia właśnie zakwitają. - Pobierzemy się tutaj. W moim ogrodzie.
140
R
S
Robert stanął za nią i objął ją w pasie. Oparł policzek o jej policzek i odparł: - Dobrze. Pobierzmy się tak, żeby cię uszczęśliwić. Rebeka obróciła się w jego ramionach, ku niemu. Uśmiechała się przez łzy. - To ty sprawiasz, że jestem szczęśliwa. Tylko ty.
141
R
S
EPILOG Rob nie znał się na ślubach. Ale na tyle, na ile mógł to ocenić, ten ślub był idealny. Słyszał, jak zaproszone kobiety szeptały, że ogród Rebeki wygląda, jakby został wyjęty prosto z bajki. Zastanawiały się, czy nie planuje może dołączyć do oferty swojej firmy usług ślubnych. Rob nie interesował się kwiatami ani żadnymi ozdobami; nie miał duszy artysty. Ale i tak zgadzał się z tym, co usłyszał. Ogród Rebeki rzeczywiście wyglądał tak, jakby narysował go ilustrator książek z bajkami. Gdzie spojrzeć, wszędzie rosły kwiaty. Do rosnących Rebeka dodała setki ciętych, porozstawianych w koszach i wazonach. Wokół gałęzi drzew świeciły porozwieszane sznury lampek. Wewnątrz utworzonego z żywej zieleni łuku ukryta była mocniejsza lampa, która świeciła niczym księżyc. To pod tym łukiem, w kręgu srebrzystego światła, Rob przysiągł Rebece miłość, szacunek i opiekę. I dotrzyma słowa. Nigdy nie pozwoli, żeby ktokolwiek ją skrzywdził. - Co ty tu robisz całkiem sam? Rebeka podeszła do niego i objęła go w pasie.
142
R
S
Uśmiechnął się i przytulił ją. - Rozmyślałem właśnie nad tym, jakim szczęśliwym jestem człowiekiem. Mam piękną żonę, z którą dzielę życie. Wspaniałych przyjaciół... - Urwał w pół zdania. Rebeka oparła głowę na jego ramieniu. - Ja też myślę o Sebie... - powiedziała. - Szkoda, że go tu nie ma. - Tak. Żałuję tego. To wydaje się nie w porządku. Rebeka popatrzyła na Roberta i oznajmiła: - Urządzimy drugą uroczystość, kiedy zostanie oczyszczony z zarzutów. Rob zmusił się do uśmiechu. - Tak. I niech Seb zapłaci rachunek za to, że postąpił tak dziwacznie i nie był na naszym ślubie. Rebeka roześmiała się, wspięła na palcach i pocałowała męża. - To będzie dla niego nauczką, bez wątpienia! Przyglądali się rozbawionym gościom. Robert zobaczył Doriana rozmawiającego z Keithem i zmarszczył brwi. - Słyszałem, że Dorian zatrudnił jakąś wyjątkową panią adwokat, żeby broniła Seba. - Tak - potwierdziła Rebeka. - Nazywa się Susan Wysocki, zdaje się... Czy myślisz, że zdoła udowodnić niewinność Seba? Rob wzruszył ramionami. - Jeśli Seb zechce z nią współpracować, to tak - odparł. Widząc troskę w oczach Rebeki, wziął ją za rękę i poprowadził z powrotem do gości. Nie chciał, by cokolwiek zepsuło dzień ich ślubu.
143
R
S
- Jak myślisz, za ile godzin będziemy mogli opuścić dyskretnie to miejsce? - zapytał. Rebeka roześmiała się i przytuliła do jego ramienia. - Prześcignę cię w drodze do samochodu!
144