Ana Veloso
Zapach kwiatów kawy
Z niemieckiego przełożyli: Magdalena Jatowska, Norbert Łukomski Świat Książki
Skan i korekta Roman Walisiak
Tytuł orygi...
4 downloads
8 Views
Ana Veloso
Zapach kwiatów kawy
Z niemieckiego przełożyli: Magdalena Jatowska, Norbert Łukomski Świat Książki
Skan i korekta Roman Walisiak
Tytuł oryginału: DER DUFT DER KAFFEEBLUTE
Redaktor prowadzący: Ewa Niepokólczycka
Redakcja: Bogumiła Widła
Korekta: Elżbieta Jaroszuk, Bożenna Burzyńska
Copyright © 2005 by Ana Veloso Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann
Media, Sp. z o.o
Świat Książki
Warszawa 2006
Bertelsmann Media Sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie Joanna Duchnowska
Druk i oprawa GGP Media GmbH, Póssneck
ISBN 83-247-0214-8
Nr 5503
Opis z okładki.
Partner promocji książki: Mv.
Jest to powieść tak uwodzicielska jak aromat
świeżo zmielonych szlachetnych ziaren kawy
z idealnej kompozycji MK CAFE Premium.
Harmonia smaku. Pełnia doznań.
Pierwsza powieść niezwykłej pisarki, chwytająca za serce, pełna namiętności i
dramatyzmu.
Brazylia, 1884 rok. Siedemnastoletnia Vitoria da Silva prowadzi beztroskie życie w
rodzinnej hacjendzie Boavista. Jako córka wpływowego barona kawowego i dziewczyna o
zachwycającej urodzie stanowi jedną z najlepszych partii w kraju. Mądra i uparta Vita
odrzucała wszystkich swoich wielbicieli. Dopiero przystojny Leon Castri, dziennikarz z
Rio de Janeiro, wzbudził w niej gorące uczucie. Ale Leon jest rebeliantem, walczy o
zniesienie niewolnictwa, a tym samym zagraża egzystencji rodziny da Silva. Rodzice Vity
zabraniają jej kontaktów z buntowniczym mę żczyzną, tylko że ona już ich nie słucha.
Cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za miłość do Leona, jest wyższa, niż mogła kiedykolwiek
sądzić…
Ana Veloso (1964) przez wiele lat mieszkała w Rio de Janeiro.
Zapach kwiatów kawy to jej pierwsza powieść. Obecnie pracuje jako dziennikarka i
mieszka w Hamburgu.
Księga Pierwsza.
1884 - 1886.
Rozdział Pierwszy.
Kawa, uważała Vitoria da Silva, była najcudowniejszą rośliną na świecie. Vitoria stała
przy otwartym oknie sypialni i spoglądała na pola. Wzgórza fazendy ciągnęły się aż po
horyzont, pokryte łagodnie rozkołysanymi rzędami „zielonego złota”, które przez noc
zmieniły kolor -
ledwo ustały kilkutygodniowe opady deszczu, otworzyły się pąki. Krzewy pokryte były
teraz białym, filigranowym kwieciem, a z daleka krajobraz wyglądał tak, jakby został
przysypany delikatną warstwą cukru pudru.
Czy tak wygląda śnieg? - zastanawiała się nie po raz pierwszy Vitoria. Jeszcze nigdy w
życiu nie widziała śniegu. Jednak, pomyślała, z całą pewnością nie pachnie tak ładnie.
Wciągnęła gł
ęboko powietrze, w którym unosił się niezwykle delikatny zapach kawowego kwiecia, tak
bardzo przypominający woń jaśminu. Zaraz po śniadaniu Vitoria chciała wyjść i zerwać
kilka ga łązek, był to zwyczaj, którego nikt w jej rodzinie nie potrafił zrozumieć.
- Dlaczego nie wstawisz do wazonu paru ładnych kwiatów? - zwykł pytać ojciec. Kawę
uważał
za zwykłą roślinę użytkową, nie ozdobną.
Lecz Vitoria nie zmieniła przyzwyczajeń. Kochała gałązki kawy, gdy - tak jak teraz, w
połowie września - stały w pełnym rozkwicie, a ich subtelny aromat wypełniał dom.
Kochała je też, gdy dojrzewały pierwsze owoce, a spod białych kwiatów
7
błyskały zielone wisienki. Kochała je, gdy owoce dojrzewały i wisiały między zielonymi
liśćmi wspaniale ciężkie i czerwone. Najbardziej kochała jednak gałązki, które miały
kwiaty oraz owoce o różnym stopniu dojrzałości, jakby łączyły w sobie różne pory roku.
Czy istniała roślina o równie wielu obliczach? Kapryśna jak róża, a jednocześnie
przynosząca zyski wyższe niż każda inna? Której owoce, ziarna kawy, były tak
niepozorne z wyglądu, a zarazem miały tak wykwintny smak? Ta myśl przypomniała
Vitorii o śniadaniu, na którym oczekiwano jej obecności. Z żalem zamknęła okno.
Najchętniej nadal upajałaby się aromatem i widokiem kawowych pól. Jednak już teraz,
wczesnym rankiem, krajobraz przygniatało ciężkie jak ołów gorąco. Później każdy ruch
stanie się udręką. Im dłużej okna pozostaną otwarte, a zas łony rozsunięte, tym szybciej
palące słońce przegna z pokoju troskliwie strzeżony chłód.
- Sinha Vitoria, proszę się pospieszyć! Wszyscy już na panienkę czekają. - Pokojówka
znienacka stanęła w drzwiach, a jej mina jak zawsze odzwierciedlała przekonanie o
własnej wy ższości.
Vitoria wzdrygnęła się.
- Zawsze musisz tak się skradać, Mirando? Nie potrafisz zachowywać się jak
cywilizowany cz łowiek? Zanim otworzysz drzwi, masz najpierw pukać i czekać na
odpowiedź, tyle razy już ci t łumaczyłam.
Ale czego się spodziewała? Miranda dopiero od niedawna była u nich na służbie. Uparte
stworzenie pozbawione manier, które ojciec z dobrego serca odkupił od fazendera Sobrala
-
oczywiście nieoficjalnie, bo sprowadzanie niewolników było zabronione już od 1850
roku, a handel wewnętrzny surowo reglamentowany. Od ponad trzydziestu lat nie
odbywała się publiczna sprzedaż świeżo przywiezionych Afrykanów. Kto potrzebował
większej siły roboczej, musiał polegać na płodności swoich ludzi albo zaopatrywać się na
czarnym rynku. A im bardziej zmniejszała się dostępność niewolników, tym staranniej
trzeba było dbać o tych, których się posiadało. Obecnie fazender,
8
właściciel ziemski, zastanawiał się nieco dłużej niż przed trzydziestu laty, zanim kazał
obatożyć krnąbrnego Murzyna. Nikt już nie mógł sobie pozwolić na trzymanie chorej lub
głodnej siły roboczej. A z pewnością nie Eduardo da Silva, ojciec Vitorii, który miał jedną
z największych fazend w dolinie Paraiby i ponad trzystu niewolników nazywał swoją
własnością. Zbyt wielu mu zazdrościło, by mógł sobie pozwolić na łamanie prawa czy
naruszanie obowiązujących zasad moralnych, a zaliczano do nich również złe traktowanie
czarnych. W dodatku jego żona bardzo poważnie traktowała nakaz chrześcijańskiej
miłości bliźniego. Teraz siedzieli oboje w jadalni i czekali na córkę, która wyjątkowo się
spóźniała, ponieważ kwiecie kawy zaprowadziło ją do świata marzeń.
- Powiedz rodzicom, że już idę.
- Dobrze, sinha Vitoria. - Miranda dygnęła niezgrabnie, obróciła się i zatrzasnęła za sobą
drzwi.
- Dobry Boże! - Oburzona Vitoria zaciągnęła brokatową zasłonę, narzuciła podomkę
zdobioną prawdziwą brukselską koronką i przejrzała się w lustrze nad toaletką. Sprawnie
splotła włosy w warkocz, który sięgał jej niemal do pasa, i spięła go w skromny kok na
karku. Potem założyła domowe pantofle i wyruszyła do jadalni. Alma i Eduardo da Silva
powitali ją spojrzeniami pe łnymi wyrzutu.
- Vitoria, moje dziecko - dona Alma zwróciła się do niej słabym głosem. Vitoria podeszła
do matki i pocałowała ją w czoło.
- Mamae, jak się czujecie dziś rano?
- Bez zmian, kochanie. Ale teraz pomódlmy się, żeby twój ojciec mógł wreszcie zjeść.
Wiesz, że mu się spieszy.
- Papai, tak mi…
- Cii! Później.
Dona Alma już złożyła dłonie i zmówiła krótką poranną modlitwę. Z ciemnymi workami
pod oczami, guzowatymi, reumatycznymi palcami i ciasno związanymi włosami
przetykanymi licznymi pasmami siwizny wyglądała jak staruszka. A przecież Alma da
Silva miała dopiero czterdzieści dwa lata,
9
w tym wieku rozmaite damy z towarzystwa nadal tańczyły na balach i robiły słodkie oczy
do mę żów swoich przyjaciółek. Choć ich wystąpienia bywały śmieszne, Vitoria pragnęła
czasem, by matka również czerpała taką radość z życia i przestała odgrywać wieczną
męczennicę.
- Amen - Eduardo da Silva niecierpliwie zakończył modlitwę, ledwo żona zdążyła
wymówić ostatnie słowa.
- A zatem, droga Vitorio, teraz możesz się usprawiedliwić, jeśli to właśnie chciałaś zrobić
wcze śniej. - Ojciec śmiało nadgryzł torrada, na którą nałożył ogromny stos białego sera i
galaretki guaven. Jednak zarówno żona, jak i córka patrzyły na to z pobłażaniem. Eduardo
da Silva wstawał codziennie o czwartej rano, pracował dwie godziny przy biurku, by o
wschodzie sło ńca poświęcić się obowiązkom fazendera. Obchodził stajnie i senzalas,
pomieszczenia niewolników, objeżdżał pola, oceniał kawowe krzewy, wydawał
nadzorcom robotników polecenia na dany dzień i zawsze znajdował czas, by rzucić jakieś
miłe słowo kowalowi lub dojarce. Około ósmej wracał, by razem z żoną i córką zjeść
śniadanie - rytuał, który uznawał za święty. Nic dziwnego, że był wtedy wygłodniały i
czasami naruszał zasady obowiązujące przy stole.
Teraz otarł okruchy z brody równie wspaniałej, co cesarska.
- Papai, wybaczcie mi. Rzeczywiście całkiem zapomniałam, że musicie dziś jechać do
Vassouras. Ale sami widzieliście, że kawa zakwitła. Czyż nie jest cudowna?
- Tak, tak, zdaje się, że zbiory będą udane. Mam tylko nadzieję, że senhor Alfonso nie
pomyśla ł dziś rano tak samo i że znowu się nie wycofa.
- Nie, nie zrobi tego, papai. Nawet najbogatsze zbiory nie mogą go już uratować. Tym
razem sprzeda.
- Niech Bóg cię wysłucha, Vita. Ale z Alfonsem nigdy nie wiadomo. Jest szalony i
nieobliczalny. Podasz mi, proszę, bułki?
Kosz z pieczywem stał tuż przed doną Almą, która chciała uprzedzić córkę. Jednak gdy
wyci ągnęła rękę, zatrzymała się, a jej twarz wykrzywił grymas bólu.
10
- Mamae? Poczuliście się gorzej?
- Te bóle są po prostu straszne. Ale nie przejmujcie się mną, poślę po doktora Vieirę. Jego
środek przeciwbólowy podczas ostatniego ataku zdziałał cuda. Będziesz mógł obejść się
dziś bez Feliksa? - spytała męża.
Feliks był w Boaviście chłopcem do wszystkiego. Miał czternaście lat, był wysoki i
postawny.
Nie dało się go jednak zatrudnić przy zbiorach - nie mówił, a na docinki niewolników
potrafił
odpowiadać tylko pięściami. Po kilku tygodniach pracy na polach, kiedy Feliks wracał co
wieczór z paskudnymi ranami, ojciec Vitorii postanowił zatrzymać chłopca w domu.
Potrzebowali kogoś na posyłki i do noszenia ciężarów. Worki z ryżem, półtusze
wieprzowe, beczki wina - zawsze się coś znalazło. Z czasem chłopak nauczył się
naśladować obyczaje pa ństwa i można mu było zlecać nie tylko najprostsze zadania.
- I to dzisiaj! - lamentowała dona Alma. - Kiedy macie tyle innych spraw na głowie.
Vitoria spojrzała na matkę pytająco. Tyle innych spraw? Oczywiście zawsze miała dużo
do zrobienia. Odkąd matkę osłabiła choroba, Vitoria przejęła prowadzenie domu. Ale cóż
takiego miało się dzisiaj zdarzyć, co wykraczało poza jej zwykłe obowiązki?
- Ach, kochanie, nie przekazałam ci jeszcze? Pedro zapowiedział się na dziś wieczór i
przywiezie kilku przyjaciół. Między innymi siostrzeńca cesarza. Postaraj się więc, żeby
tak wa żnym gościom niczego nie brakowało.
Vitoria zmarszczyła czoło. Czy matka celowo tak późno poinformowała ją o wizycie? Nie,
dona Alma mogła być chorowita i obolała, ale wciąż była pełną poświęcenia matką, która
nigdy świadomie nie zaszkodziłaby córce. Z drugiej strony w ostatnim czasie coraz
częściej zdarzało si ę, że Vitoria jako ostatnia dowiadywała się o wyjątkowych
wydarzeniach -a przecież to na nią spadała wtedy cała praca.
Ta wizyta zaś z pewnością wymagała przygotowań. Ważni goście, można pęknąć ze
śmiechu!
O ile znała swojego brata Pedra, wpadnie on z hałaśliwą gromadą niewychowanych 11
chłopaków. W mgnieniu oka pochłoną wyszukane potrawy, nie chwaląc ich choćby
jednym s łowem. Będą wlewać w siebie drogiego burgunda niczym zwykłą wodę, a po ich
pobycie salon jeszcze przez wiele dni pachnieć będzie papierosowym dymem.
Najchętniej, bez względu na rodowód owych młodzieńców, postawiłaby przed nimi prostą
potrawę z carneseca, suszonej na słońcu wołowiny, którą - Vitoria była tego pewna -
spożyliby z większym apetytem niż najwykwintniejsze specjały. Ale niech będzie, jak ma
być. Rodzinie i gościom winna była przygotowanie potraw odpowiednich do ich stanu. W
końcu Boavista stanie się dziś największą fazendą w całej okolicy -jeśli wszystko pójdzie
dobrze, a senhor Alfonso w ostatniej chwili znowu się nie wycofa.
Tym razem była duża szansa, że interes pójdzie gładko. Przed trzema laty rekordowe
zbiory ledwo uratowały Alfonsa Soaresa przed ruiną, w którą fazenda popadła przez jego
skłonność do hazardu. Teraz jednak nie pomogą mu najobfitsze nawet plany. Alfonso, w
każdym razie tak przebąkiwano, grając w stolicy, stracił niemal cały majątek. Jeśli chciał
zachować przynajmniej siedzibę i zapewnić rodzinie minimum komfortu, musiał się
wreszcie rozstać z gruntami granicz ącymi z Boavistą.
- Muszę jechać. Vita, gdy tylko Feliks wróci, mogłabyś pójść z nim do piwniczki i
wyjaśnić mu, gdzie się co znajduje i jak się ma obchodzić z butelkami? Sądzę, że dorósł
już do takiej odpowiedzialności. Możecie też od razu przynieść laffite z 1874 - dziś
wieczór z pewnością b ędziemy mieli okazję świętować. - Eduardo da Silva mrugnął do
córki, czule pożegnał się z żoną i energicznym krokiem opuścił pokój.
Przez chwilę przy stole panowała przygnębiająca cisza, jak to zwykle bywało, gdy matka i
córka nagle zostawały same. Nie zdarzało się to często, w Boaviście goście przychodzili i
wychodzili niemal bez przerwy. Lekarz regularnie zaglądał do swojej najbardziej
dochodowej pacjentki, pastor pojawiał się kilka razy w tygodniu, by raczyć się winem
senhora Eduarda, 12
ten i ów sąsiad wpadał przy okazji, gdy przejeżdżał obok fazendy, podróżując w
interesach do stolicy Rio de Janeiro czy choćby do najbliższego miasta Vassouras.
Dekorator Lourenco i mademoiselle Madeleine, modystka, częściej, niż to było konieczne,
świadczyli paniom swe us ługi i, oczywiście, co jakiś czas odwiedzał dom Pedro. Zatem
nieustannie ktoś był w pobliżu, a niemiła cisza między doną Almą i Vitorią nie miała
okazji powstać.
- Mamae - zwróciła się wreszcie Vitoria do matki. - Od kiedy wiedzieliście o wizycie
Pedra?
- Ach, kochanie, to niewybaczalne, że powiadomiłam cię dopiero dzisiaj. Ale gdy dotarł
do mnie list - to było jakieś trzy dni temu - miałam tyle innych spraw na głowie, że
zupełnie zapomniałam cię poinformować.
- Już dobrze. Ile osób przywiezie?
- Zapewne trzy. Wyobraź sobie, że jeden z nich to Joao Henrique de Barros, a jeśli się nie
myl ę, tak nazywa się zięć kuzynki księżniczki Isabel!
- Mamae, z całym szacunkiem dla waszej głębokiej znajomości cesarskiego drzewa
genealogicznego - jakie to ma znaczenie? Po pierwsze, Joao Henrique de Barros nie jest
rzadkim nazwiskiem. Po drugie, nawet jeśli to naprawdę zięć kuzynki dony Isabeli, i tak
może się okazać zwyczajnym złodziejem.
- Dziecko!
Często już prowadziły taką dyskusję i nigdy nie doszły do porozumienia. Dona Alma była
przekonana, że właściwe pochodzenie warte jest więcej niż wszelkie cnoty i wszystkie
bogactwa świata. Vitoria do tej pory nie rozumiała, dlaczego matka została żoną Eduarda
da Silvy. Gdy się pobrali, Eduardo był niewiele więcej niż rolnikiem, który miał na tyle
rozumu i dalekowzroczności, by wyemigrować do Brazylii i poświęcić się uprawie kawy.
W krótkim czasie pracowitość i rosnący na całym świecie popyt na „zielone złoto”
uczyniły z Eduarda da Silvy bogatego człowieka - ale tylko przypadkowi zawdzięczał swe
wyniesienie do stanu szlacheckiego. Po tym, jak pospieszył z pomocą
13
mało ważnemu członkowi rodziny cesarskiej, który miał wypadek podczas jazdy konnej, i
uratował mu życie, został nagrodzony przez doma Pedra II tytułem barona. Eduardo da
Silva, portugalski imigrant, który z najpośledniejszego stanu dzięki ciężkiej pracy wyrósł
na pana na Boaviście, stał się barao de Itapuca. A dona Alma, jedyna córka zubożałego
szlachcica, została wreszcie uwolniona od hańby, jaką było małżeństwo z kimś niższego
pochodzenia.
- Zastanawialiście się już, mamae, nad jadłospisem? Jeśli ci panowie rzeczywiście są tak
ważni, musimy wywrzeć na nich jak najlepsze wrażenie. Co nie będzie takie proste, bo nic
już nie zosta ło z zupy truflowej i włoskiej szynki.
- No tak… razem z Luizą coś wymyślicie - odparła dona Alma wymijająco. Luiza była
kuchark ą, która gotowała dla nich od wieków, a dzięki wielkiemu doświadczeniu nie
pozwalała niczemu wyprowadzić się z równowagi.
- Odprowadź mnie teraz, proszę, do mojego pokoju, muszę trochę odpocząć - dodała
kobieta.
Typowe, pomyślała Vitoria. Podała matce ramię i poprowadziła ją ku schodom. Gdy tylko
zdarzało się coś wyjątkowego i trzeba było wykazać się większą pomysłowością czy
aktywno ścią, dona Alma stwierdzała, że jest niedysponowana. Jakaż niesprawiedliwość!
Ona, Vitoria, musiała w wieku siedemnastu lat ponosić odpowiedzialność za niezakłócony
bieg codziennego, domowego życia, a jak dziękowała jej za to matka? Cierpiętniczą miną,
na widok której oponentowi nie przedostawało się przez gardło słowo krytyki.
Vitoria postanowiła tym razem nie ulec życzeniu matki i nie odprowadzać jej na piętro.
Zbyt du żo miała do zrobienia, by tracić czas na żmudną procedurę. Matkę należało
wspierać w drodze do pokoju, a gdy już zasiadła w fotelu, żądała koca, modlitewnika,
robótki ręcznej lub, czego Vitoria musiała dziś za wszelką cenę uniknąć, rozmowy na
temat choroby, przez którą według niej Pan Bóg nauczał pokory.
- Mirando, chodź tu i zaprowadź donę Almę do jej pokoju.
- Tak jest, sinha Vitoria. - Dziewczyna czekająca do tej pory 14
w drzwiach jadalni, by posprzątać po posiłku, gdy rodzina wstanie od stołu, podbiegła
spiesznie.
- Stosownym krokiem, Mirando. W domu się nie biega -to miejsce spokoju oraz
odpoczynku i takim ma pozostać. -Vitoria ostro spojrzała na niewolnicę. - Gdy tylko
pomożesz donie Almie ze wszystkim, czego jej potrzeba, wrócisz tutaj. Najszybciej jak
możesz, ale stosownym krokiem, zrozumiałaś?
- Tak jest, sinha.
Dona Alma, milcząc, rzuciła córce sceptyczne spojrzenie. Zdawała się rozumieć, że to
małe upomnienie miało być demonstracją gospodarskich kompetencji. Z lekkim
westchnieniem chwyciła ramię Mirandy, drugą ręką zebrała czarną suknię z tafty i
mozolnie podreptała po schodach.
- Mamae, odpocznijcie dobrze. Później do was zajrzę -zawołała za nią Vitoria. Znowu
miała wyrzuty sumienia.
Podeszła do okna, by raz jeszcze spojrzeć na białe piękno lśniące w porannym słońcu. Cóż
za widok! Już choćby z tego powodu opłacało się mieszkać z dala od dworu i w Rio de
Janeiro uchodzić za prostą wieśniaczkę.
Pomimo całej czekającej na nią pracy wybierze się dziś na mały spacer po polach kawy.
Kilka ładnych gałązek doskonale się nada na odświętnie nakryty stół; białe kwiecie będzie
idealnie harmonizować z adamaszkowym obrusem i delikatną porcelaną Limoges. Tak,
zręcznie ułoży gałązki w weneckim, kryształowym wazonie i nikomu nie przyjdzie nawet
do głowy, że nie jest to drogocenny okaz botaniczny.
Ale najpierw mniej przyjemne zadania. Musiała pilnie porozmawiać z kucharką i razem z
nią przejrzeć zapasy. Luiza od lat sprawowała nadzór nad kuchnią, będzie wiedziała, co
zdołają przygotować do wieczora, a czego nie.
Vitoria zaciągnęła zasłony w jadalni, by również tu w miarę możliwości zapobiec
wpadaniu gor ącego powietrza. Aż do wieczora pomieszczenie nie będzie używane.
Rodzina da Silva prawie nigdy nie jadła razem obiadu. Eduardo, w ciągu dnia najczęściej
w drodze, zajeżdżał do szynku lub jadł z nadzorcami robotników, którzy na skraju 15
pola urządzili prymitywną kuchnię. Alma da Silva cierpiała na chroniczny brak apetytu i
rezygnowała z obiadu. A Vitoria tak się najadała na śniadanie, że przed południem nigdy
nie odczuwała głodu - a jeśli już, wtedy polecała, by podano jej na werandzie lekką
przekąskę lub owoce.
W drodze do kuchni spojrzenie Vitorii padło na oszkloną szafkę, w której odbijała się jej
postać.
O, nieba, wciąż była w podomce! Pobiegła szybko do pokoju i założyła cienką, ale mocną,
perkalową suknię i solidne buty. W takim upale nie nosiła gorsetu, lecz skoro widzieli ją
tylko s łużący, nie budziła niczyjego oburzenia.
Dziewczyna cicho zamknęła za sobą drzwi. Nie chciała, żeby matka zawołała ją do siebie.
Z
pokoju leżącego po drugiej stronie korytarza dobiegało stłumione mamrotanie. Dona
Alma zdawała się angażować Mirandę dłużej, niż to było konieczne. Vitoria niemal
współczuła służ ącej, która prawdopodobnie musiała wysłuchiwać niekończących się
utyskiwań na cały świat w ogólności, a szczególnie na ten wstrętny, zapomniany przez
Boga zakątek. Chociaż Brazylia og łosiła niepodległość już ponad sześćdziesiąt lat temu,
dona Alma nadal traktowała kraj jak portugalską kolonię. Nieprzerwanie uskarżała się na
nieludzkie warunki życia, wilgotny, gorący klimat i dziką ludność, której najwyraźniej
brakowało porządnych obyczajów. Jak inaczej wyt łumaczyć mieszanie się ras, fakt, że
obo...