Spis treści
Rozdział Pierwszy
Rozdział Drugi
Rozdział Trzeci
Rozdział Czwarty
Rozdział Piąty
Rozdział Szósty
Rozdział Siódmy
Rozdział Ósmy
Rozdział Dz...
4 downloads
8 Views
Spis treści
Rozdział Pierwszy
Rozdział Drugi
Rozdział Trzeci
Rozdział Czwarty
Rozdział Piąty
Rozdział Szósty
Rozdział Siódmy
Rozdział Ósmy
Rozdział Dziewiąty
Rozdział Dziesiąty
Rozdział Jedenasty
Rozdział Dwunasty
Rozdział Trzynasty
Rozdział Czternasty
Rozdział Piętnasty
Rozdział Szesnasty
Rozdział Siedemnasty
Rozdział Osiemnasty
Rozdział Dziewiętnasty
Rozdział Dwudziesty
Rozdział Dwudziesty Pierwszy
Rozdział Dwudziesty Drugi
Rozdział Dwudziesty Trzeci
Rozdział Dwudziesty Czwarty
Rozdział Dwudziesty Piąty
Rozdział Dwudziesty Szósty
Rozdział Dwudziesty Siódmy
Rozdział Dwudziesty Ósmy
Rozdział Dwudziesty Dziewiąty
Rozdział Trzydziesty
Rozdział Trzydziesty Pierwszy
Rozdział Trzydziesty Drugi
Rozdział Trzydziesty Trzeci
Rozdział Trzydziesty Czwarty
Rozdział Trzydziesty Piąty
Rozdział Trzydziesty Szósty
Rozdział Trzydziesty Siódmy
Rozdział Trzydziesty Ósmy
Rozdział Trzydziesty Dziewiąty
Rozdział Czterdziesty
Rozdział Czterdziesty Pierwszy
Rozdział Czterdziesty Drugi
Rozdział Czterdziesty Trzeci
Rozdział Czterdziesty Czwarty
Rozdział Czterdziesty Piąty
Rozdział Czterdziesty Szósty
Rozdział Czterdziesty Siódmy
Rozdział Czterdziesty Ósmy
Rozdział Czterdziesty Dziewiąty
Rozdział Pięćdziesiąty
Rozdział Pięćdziesiąty Pierwszy
Rozdział Pięćdziesiąty Drugi
Rozdział Pięćdziesiąty Trzeci
Rozdział Pięćdziesiąty Czwarty
Rozdział Pięćdziesiąty Piąty
Rozdział Pięćdziesiąty Szósty
Rozdział Pięćdziesiąty Siódmy
Ana Veloso
Bądź zdrowa, Lizbono
Moim rodzicom Esta tudo na cabeca Beja/Alentejo, Sylwester 1899. Juju drżała.
Przykucnęła pod murem starego zamku, obejmując rękoma kolana. Na próżno
przekonywała samą siebie, że poradziła już sobie z wieloma innymi niebezpieczeństwami. W
zaroślach u stóp muru szeleściło i trzeszczało. Oby tylko nie były to szczury! Sierp księżyca
raz po raz rozbłyskał wśród chmur i zalewał niesamowitą scenerię mętnym światłem.
Wełniana manta, którą Fernando narzucił Juju jako „przebranie”, wywoływała
swędzenie. Dziewczynka jednak nie odważyła się podrapać ani przepłoszyć niewidzialnych
zwierząt. Trwała bez ruchu i ledwo oddychała. Najbardziej bowiem bała się, że zostanie
odkryta. Już na samą myśl o tym, jaka groziłaby jej wtedy kara, cała się trzęsła. Tylko z
wielkim wysiłkiem powstrzymywała się przed szczękaniem zębami.
- Boisz się? - szepnął Fernando. Brzmiało to lekceważąco, zupełnie tak, jakby dla niego -
chłopca, w dodatku starszego o prawie dziesięć lat - było naturalne, by w środku nocy czaić
się w strasznych ruinach.
- Boję? Phi! Zimno mi. - Juju sama się zdziwiła, z jakim opanowaniem udzieliła
odpowiedzi. Oczywiście, że się bała, i to jak! Ale za żadne skarby świata nie chciała przyznać
tego wobec Fernanda. Już nigdy nie zabrałby jej ze sobą, a Juju nie potrafiłaby zrezygnować
z przygód, jakie przeżywała tylko w jego towarzystwie. Luiza, jedyna przyjaciółka w jej wieku,
nie doceniała uroku wspinania się do domków w koronach korkowych dębów lub zabawy w
chowanego pośród wysokiej do kolan pszenicy. Starsze siostry Juju - Mariana, Isabel, Beatriz
i Joana - również nie dawały się namówić, żeby na przykład przedostać się przez rzekę po
śliskich i chwiejnych kamieniach. Miały się za wytworne damy. Jedynie Juju, najmłodsza z
córek państwa Carvalho, była inna - czego w tej chwili nieco żałowała. Ach, czemu nie
została w domu, w swoim bezpiecznym, miękkim łóżku, kołysana do snu regularnym
oddechem Mariany, z którą dzieliła pokój!
- Kiedy wreszcie ruszymy? - spytała cicho.
Fernando miał już na końcu języka złośliwą odpowiedź, ale zacisnął usta.
Czemu miałby okazywać Juju pogardę wyłącznie dlatego, że jest od niego młodsza i w
dodatku jest dziewczynką? W rzeczywistości on także się bał i cieszył się, że nie musi
siedzieć w kryjówce zupełnie sam. Dzięki przyjaciółce mógł czuć się silny.
- Gdy tylko droga będzie wolna. Zaraz się rozejrzę.
- Sądzisz, że dona Ivone nas widziała?
- Nie sądzę. A jeśli tak, to na pewno nas nie poznała. W tej narzutce wyglądasz jak
wieśniaczka, a ona widywała cię tylko w eleganckich sukienkach.
Dona Ivone była guwernantką w Quinta do Belo Horizonte, posiadłości rodziców Juju.
Podejmując decyzję o nocnej wyprawie, dzieci nie przewidziały, że znajomi ich rodzin
również mogą zatrzymać się w Beja.
Ależ byłem głupi, wyrzucał sobie Fernando. To oczywiste, że w sylwestrową noc inni też
będą chcieli zobaczyć pokaz fajerwerków, który miał się odbyć w mieście. Dla spragnionych
dodatkowych rozrywek przed bramami stanął mały cygański obóz, gdzie oferowano
najróżniejsze atrakcje. Byli tam wróżbiarka, siłacz, a nawet przebrane małpy.
Największy tłum zebrał się przed namiotem „Mademoiselle Angelique”.
Mężczyźni stali w kolejce, a Fernando miał tylko bardzo blade pojęcie o tym, co mogło się
dziać w namiocie. Do tej pory nie udało mu się zajrzeć do środka. Jego uwaga skupiona była
jednak na innej atrakcji - aparacie z mechanizmem, który Fernando koniecznie chciał
obejrzeć z bliska, a który miedziane tostdo zmieniał w piękne monety ze stemplem.
- Chodź. Teraz możemy. - Pociągnął Juju za rękę.
Wyjrzeli zza rogu, ale zaraz znowu się schowali. Hałaśliwa grupa mężczyzn, najwyraźniej
podpitych, zmierzała w ich kierunku od strony Rua Principal. Dzieci natychmiast zniknęły
na powrót w zagłębieniu muru.
Tego było już za wiele dla Juju. Zaczęła szczękać zębami.
- Masz, ty zmarźluchu - Fernando zdjął owczą skórę i okrył nią ramiona dziewczynki.
Spojrzała na niego z wdzięcznością. Zdawała sobie sprawę, że Fernando dobrze wie,
dlaczego ona drży. Z pewnością nie z zimna - było co prawda chłodno, lecz nie tak lodowato
jak w minionym tygodniu.
Kożuch, pod którym znikła niemal cała jej szczupła postać, dawało więcej niż tylko
przyjemne ciepło. Gdy naciągnęła je na głowę, poczuła się bezpieczna.
Przez kilka minut dzieci milczały. Juju myślała o przyjęciu, które wydawano dziś w Belo
Horizonte, i mimo najlepszych chęci nie potrafiła sobie przypomnieć, dlaczego dobrowolnie z
niego zrezygnowała. Tej „wyjątkowej nocy”, jak mawiała matka, mogła pójść spać później niż
zwykle, ale udała, że jest zmęczona. Starsza o rok Mariana, która jeśli właśnie nie jadła, to
niemal zawsze spała lub drzemała, położyła się już do łóżka, a Juju miała wrażenie, że
rodzice i starsze siostry odczuli cichą ulgę, gdy pozbyli się obu „małych”.
Okazało się śmiesznie łatwe wyjść przez okno i przekraść się przez sad na drogę, na której
umówiła się z Fernandem. Wcześniej zdołała nawet wykraść kilka monet z portmonetki
matki, jak jej polecił. Juju wiedziała, że to grzech, ale przygoda, jaką obiecał jej w ten
sylwestrowy wieczór Fernando, była warta każdego grzechu. Teraz jednak Juju zaczęła
wątpić w słuszność - i sens - swoich postanowień.
Również Fernando nie był już tak przekonany do swojego planu. O ile dziś po południu
wydawało mu się rzeczą wyjątkowo łatwą po prostu wziąć muła i razem z Juju przejechać
na nim kilka kilometrów do Beja, teraz uważał to za głupi pomysł. Wprawdzie było mało
prawdopodobne, by zauważono nieobecność jego i zwierzęcia, jednak nie stanowiło to
jeszcze powodu do podobnej wyprawy. W Beja chcieli zobaczyć fajerwerki, posłuchać
orkiestry i odwiedzić obóz Cyganów - ale trudno tego dokonać, skoro muszą się ukrywać.
Juju zamkną w jej pokoju, a jego samego zbiją tak mocno, że przez wiele dni będzie mieć na
całym ciele niebieskie i zielone sińce i stanie się pośmiewiskiem dla innych dzieci.
Nawet gdyby udało się im tej nocy nieco zakosztować barwnych rozrywek, to nie koniec
przygody. Droga powrotna okaże się trudniejsza.
Księżyc już teraz dawał niewiele światła, nienawykły do odgłosów fajerwerków muł będzie
jeszcze bardziej uparty niż zwykle, a Juju zacznie ściskać Fernanda tak mocno, że ledwo
będzie mógł oddychać.
Ale czy naprawdę dotarli tak daleko, żeby teraz nie zaznać ani trochę przyjemności? W
głowie Fernanda zaświtał pomysł - sam przekradnie się do Cyganów i zdobędzie
przynajmniej pamiątkę po tej nocy. Juju znienawidzi go, że zostawił ją samą, choćby tylko
na kwadrans, ale pójście razem z nią było zbyt niebezpiecznie.
- Daj mi tostao - szepnął.
- Po co? - Juju odrzuciła do tyłu długi warkocz i popatrzyła na większego od siebie
chłopca z całą swoją siedmioletnią dumą. Fernando nie odpowiedział na zaczepne
spojrzenie. Z udawanym zainteresowaniem wydrapywał kijkiem wzór na zakurzonej ziemi.
- Dobre pytanie. Daj mi lepiej dwa tostoes.
Z oddali dochodziły dźwięki orkiestry dętej, która zaczęła grać przed ratuszem.
- Co chcesz z nimi zrobić?
- Nie wiesz, jaka dzisiaj noc?
- Sylwester?
- Tak, ale tym razem to wyjątkowy sylwester. Rano zaczyna się nowe stulecie.
Juju otworzyła szeroko oczy. - I trzeba zapłacić za wstęp?
- Nie. Ale za dwa miedziaki kupię nam całe sto lat.
1908-1916.
Rozdział Pierwszy
Jose Carvalho opadł ciężko na skórzany fotel przed kominkiem.
- Brandy, szybko! - krzyknął do służącej, która trwożnie czekała w drzwiach salonu na
polecenia. Nalała patrao dużą porcję i podała mu szklankę drżącymi dłońmi. Humory
senhora Carvalho śmiertelnie ją przerażały.
- Nie gap się na mnie jak krowa! Dalej, uciekaj! - ofuknął dziewczynę.
Anunciacao wyszła, potykając się. Łzy nabiegły jej do oczu, więc tylko jak przez mgłę
dostrzegła senhorę, która nadeszła korytarzem.
Dona Clementina nie dała po sobie poznać zdumienia ani zachowaniem służącej, ani
wczesnym powrotem męża. Zazwyczaj nie zjawiał się w domu przed zachodem słońca.
Musiało zajść coś naprawdę niezwykłego, skoro jej małżonek dobrowolnie pożegnał się tak
wcześnie z pozostałymi bywalcami kawiarni Luiz da Rocha. Przygotowując się na spotkanie z
wyraźnie zdenerwowanym mężem, dona Clementina uniosła podbródek, odruchowo
wygładziła granatową, idealnie wyprasowaną wełnianą suknię i przybrała wyrozumiałą minę.
Jose nienawidził ciekawskich kobiet, więc nawet słowem czy choćby pytającym wyrazem
arystokratycznej twarzy nie zdradzi mu swoich prawdziwych uczuć. W rzeczywistości dona
Clementina drżała z ciekawości.
- Kochany, jak miło, że już jesteś w domu! - powitała męża. Pochyliła się nad oparciem
fotela i zamarkowała pocałunek na jego czole. -Czy mam się martwić twoim wczesnym
przybyciem? Dobrze się czujesz? Masz gorące czoło. - Czasami Clementina dziwiła się samej
sobie. Jak łatwo przechodziły jej przez usta te kłamstwa! Przed dwudziestoma czterema
laty, jako młoda małżonka, nie tylko by się zaczerwieniła, ale także wyspowiadałaby się
potem padre Albertowi.
Jose wbił gniewny wzrok w płonącą szczapę. Upił duży łyk koniaku, nim wreszcie
przemówił jakby sam do siebie.
- Nie musisz się martwić o mnie, tylko o monarchię. Don Carlos nie żyje. Następca tronu
również. Zastrzelony w biały dzień, w swoim powozie.
- Mój Boże! - Dona Clementina przeżegnała się i opadła na drugi fotel stojący przed
kominkiem. - Król nie żyje! Infant Luis Filipe także! Święta Matko Boska, co za tragedia! -
Wstała i również nalała sobie brandy, co stanowiło nieomylny znak, że wiadomość głęboko
nią wstrząsnęła. Nigdy nie piła niczego mocniejszego od słodkiego wina, a i to tylko przy
wyjątkowych okazjach.
- Ta zgraja republikanów! - Jose nienawistnie pokręcił głową.
- Kim są mordercy? Czy ich pojmano?
- Pojmano? Straż królewska rozstrzelała ich na miejscu!
Dona Clementina skinęła głową i starała się odzyskać panowanie nad sobą. Nie pogłębiała
złego nastroju męża głupimi pytaniami. Wiedziała, że Jose sam z siebie wcześniej czy później
opowie całą historię. Chętnie udawał bywałego w świecie i obeznanego z polityką, lecz o
wydarzeniach w Portugalii i na świecie wiedział tylko tyle, ile opowiadał mu redaktor Isidoro
Vieira z lokalnej gazety „O Bejense”. A z kolei Isidoro, jak podejrzewała Clementina,
przepisywał wszystko z poczytnych gazet lizbońskich.
Ona nie zajmowała się polityką, tak samo jak nie interesowała się szczególnie niczym, co
nie dotyczyło bezpośrednio jej samej, jej rodziny lub majątku. Ten zamach odczuła jednak
jako bezpośrednie zagrożenie.
Jeśli, czego doświadczyła już w 1892 roku, skutkiem obalenia monarchii będzie
bankructwo państwa, wtedy oni również na tym ucierpią. Jej reis byłyby wtedy niewiele
warte za granicą, więc w czasie podróży do Paryża, Londynu lub innej europejskiej
metropolii nie mogłaby kupić tego, co spodobałoby się jej lub jednej z córek. Kufrów na
wyprawę od Louisa Vuittona, srebrnej zastawy marki Christofle, krzyształowych kielichów
Waterford, delikatnej, zdobionej koronkami bielizny Montfort, śmiałych kapeluszy
najsłynniejszej modystki w całym Berlinie lub ręcznie czerpanego papieru z najelegantszej
papeterii w Zurychu - tego wszystkiego musieliby sobie odmówić, nie mówiąc już o
luksusowych apartamentach, które zwykli wynajmować na czas pobytu w najelegantszych
hotelach, takich jak Hotel de Crillon, Sacher czy Savoy.
To było po prostu nie do pomyślenia!
- Mae, Isabel nie chce mi dać swojego zielonego kapelusza! A przecież obiecała. W zeszłym
tygodniu pożyczyłam jej żółty jedwabny szal i…
- Cicho! - przerwano gwałtownie Marianie. Dopiero teraz pulchna szesnastolatka
zauważyła, że prawdopodobnie nie jest to odpowiedni moment, by prosić matkę o pomoc.
Ojciec spojrzał na nią tak, jakby była duchem. Aby uniknąć konfrontacji, opuściła salon
równie szybko, jak do niego wpadła.
Na korytarzu czekała na nią złośliwie uśmiechnięta Isabel.
- Nie opłaciło się skarżenie, co?
- Ty głupia krowo! Nie wyobrażaj sobie, że ci jeszcze kiedyś coś pożyczę. I od dziś możesz
poszukać sobie kogoś innego do pisania wypracowań. Albo twoich miłosnych listów. - Choć
Mariana była dwa lata młodsza od Isabel, miała nie tylko ładniejszy charakter pisma, ale i
lepsze wyczucie języka, dar, dzięki któremu często uzyskiwała od sióstr tę lub inną
przysługę.
- Co się tam dzieje? - spytała Isabel. - Od kiedy to papa i mama siedzą przez cały dzień
przed kominkiem?
- Nie mam bladego pojęcia. Gdybyś nie była takim tchórzem i nie bała się, że mama każe
ci pożyczyć mi kapelusz, sama byś weszła i spytała.
- To nie takie ważne. - Isabel z wyzywającym uśmiechem odwróciła się i odeszła dumnie.
Dolna warga Mariany drżała. Ze wszystkich ludzi na świecie tylko Isabel udawało się
małym pogardliwym gestem lub złośliwym słowem tak bardzo wyprowadzić ją z równowagi.
Jednak gdy ponownie doszły ją stłumione głosy z salonu, zapomniała na chwilę o gniewie na
starszą siostrę. Na palcach podkradła się do drzwi i przyłożyła do nich ucho.
- Książę Manuel skończył właśnie osiemnaście lat - usłyszała słowa matki. - Tyle, ile Isabel.
Jeśli jest równie niedojrzały, niech Bóg ma nas w opiece.
Mariana zachichotała po cichu. Nie rozmyślała zbyt długo nad zasłyszanymi słowami. Do
jej świadomości dotarł jedynie fakt, że rodzice uważali Isabel za niedojrzałą. Popołudnie
zostało uratowane. Pierwszy lutego 1908 roku zapisze się w jej dzienniku jako święto.
Wieczorem dobry humor Mariany ustąpił jednak przygnębieniu, jakie ogarnęło całą
rodzinę. W milczeniu siedzieli w sześcioro - Joana od czasu swojego ślubu zeszłej jesieni nie
mieszkała już z nimi - przy długim, owalnym stole. Dona Clementina modliła się za dusze
zamordowanego króla i jego syna i prosiła dobrego Boga o zmiłowanie dla zamachowców,
którzy pobłądzili. Jose Carvalho przerwał modlitwę uderzeniem pięścią o blat, co do tej pory
nigdy się jeszcze nie zdarzyło i co zaniepokoiło zarówno jego żonę, jak i córki.
Poza Marianą wszyscy stracili apetyt. Dona Clementina dłubała bezwiednie w talerzu, a
jej mąż z upartym wyrazem twarzy wyciągał z ust jedną ość po drugiej. Po kilku kęsach miał
dość i odłożył sztućce.
Najstarsza mieszkająca w domu córka, dziewiętnastoletnia Beatriz, natychmiast uczyniła
to samo. Nieustannie naśladowała ojca, najwyraźniej w nadziei, że w ten sposób będzie mu
pociechą i odwróci jego uwagę od swej mało powabnej powierzchowności. Jednak jakkolwiek
się starała, zawsze popełniała błąd.
- Jedz, Beatriz - rozkazał teraz ojciec. - Wystarczy, że masz taki duży nos. Nie musisz w
dodatku być gadułą. W ten sposób nigdy nie znajdziemy ci męża. - Rzucając spojrzenie na
bardzo szczupłą, kościstą donę Clementinę, dodał: - Mężczyźni lubią zaokrąglone kobiety.
Zagniewana Beatriz przełknęła uwagę i dzielnie ujęła sztućce.
- Znam przynajmniej jednego mężczyznę, który lubi Beatriz taką, jaka jest - wyrwało się
Marianie. Juju i Isabel wywróciły oczami. Dobrze wiedziały, że o Beatriz stara się zezowaty
syn zarządcy. Jednak rodzice nie musieli być w to wtajemniczeni. Pomimo obaw Jose
Carvalho nie dopytywał się o szczegóły, lecz ograniczył się do lekceważącej odpowiedzi,
przypadkowo dość bliskiej prawdy.
- Ze wzrokiem tego głupka nie jest pewnie najlepiej.
Juju i Isabel stłumiły śmiech, a Mariana głośno parsknęła. Beatriz wpatrywała się z
niewzruszoną miną w na wpół pusty talerz. Zmarszczyła brwi nad blisko rozstawionymi
oczami i przełknęła docinki ojca z równym trudem jak jedzenie. Może powinna jednak uciec
z Joao? Miała już dość tego, że zawsze się z niej wyśmiewano. Cóż mogła poradzić na to, że
nie ma twarzy laleczki jak Juju, pogodnego usposobienia jak Mariana, zalotności Isabel ani
naturalnej elegancji Joany? Dlaczego właśnie ona odziedziczyła nos po ojcu i kościstą
sylwetkę po matce? Dlaczego to w niej szorstkość rolników z Alentejo połączyła się z bystrym
rozumem, dzięki któremu w pełni dostrzegała każdą niesprawiedliwość?
- Dziś naprawdę nie ma powodu do śmiechu - zbeształa Marianę dona Clementina, po
czym pogłaskała Beatriz po ramieniu. - Nie musisz zjadać wszystkiego, jeśli nie masz ochoty.
- Wykazywała dużo zrozumienia dla braku apetytu drugiej pod względem starszeństwa
córki, a wysoka, szczupła sylwetka Beatriz podobała się jej znacznie bardziej niż chociażby
przysadzista postać Mariany.
- Czy mogę zjeść twoje ziemniaki? - spytała ta ostatnia. Misa była już pusta, a talerz przed
Marianą wyczyszczony do ostatniej kropli sosu.
- Jeśli będziesz wpychać w siebie tyle jedzenia, ciebie też nikt nie zechce-strzegł córkę
Jose.
- Ale czy nie powiedziałeś właśnie, że…
- Zaokrąglenia we właściwych miejscach owszem. Ale z podwójnym podbródkiem i
sylwetką jak beczka wina nie zrobisz dobrej parti.
- A które to są właściwe miejsca? - spytała ani trochę niedotknięta Mariana, z nie
mniejszym apetytem zerkając na talerz siostry.
Juju i Isabel ponownie cicho zachichotały, ale dona Clementina nakazała im milczenie.
- Wystarczy. Nie sądzę, żeby był to odpowiedni temat do rozmów przy stole. Juliano -
zwróciła się do najmłodszej córki - opowiedz nam o swoich postępach w grze na fortepianie.
Wczoraj słyszałam, jak grasz, brzmiało to bardzo ładnie.
- Tak, mae, sądzę, że wiele nauczyłam się od senhora Geralda. Umiem już płynnie grać
arpeggio z etiudy Es dur opus 11. - Juju znacznie przesadzała, ale wiedziała, że nie jest to
właściwy moment, by skarżyć się na trudną muzykę Chopina, nudne lekcje czy wręcz
spojrzenia nauczyciela, które rzadziej spoczywały na jej palcach, a częściej na dekolcie.
- Nareszcie - wtrącił się ojciec. - Ten facet kosztuje mnie majątek, a wasze wieczne
rzępolenie trudno już było znieść.
- No, mój drogi, ostatnio nie musiałeś go tak często słuchać, prawda? - Ledwo to
powiedziała, dona Clementina skarciła samą siebie za brak łagodności. Nie chciała
wypominać mężowi jego eskapad, a już na pewno nie przed dziećmi. - Chodzi mi o to, że ze
względu na swe obowiązki rzadko bywasz w domu. W innym wypadku zauważyłbyś, że nie
tylko Juliana, ale także Isabel mają wyjątkowy talent muzyczny.
Jose Carvalho spojrzał na Isabel z powątpiewaniem. Co prawda niewiele wiedział o tym, co
żona i córki porabiały przez cały dzień w domu, ale nie był głupcem. Miał pewność, że jeśli
komuś na świecie brakuje wszelkiego talentu muzycznego, to właśnie Isabel.
Ta spojrzała na ojca kątem oka, ale szybko odwróciła wzrok, widząc jego powątpiewanie.
Nerwowo skubała serwetkę. Gdyby się dowiedział, co naprawdę kryje się za jej nagłym
pociągiem do muzyki, nastąpiłby gwałtowny koniec lekcji gry na fortepianie. I dobrego
Geralda też. A przecież tylko dzięki spędzanym z nim godzinom monotonne życie na
prowincji wydawało się Isabel choć trochę znośne.
Odkąd w zeszłym roku wróciła z pensji, otaczali ją sami wiejscy niezgrabiasze w
niemodnych ubraniach. Widok ciągnących się bez końca wzgórz i pól pszenicy, przez
innych określanych jako „zło...