Ana Veloso
Bądź zdrowa, Lizbono
Z niemieckiego przełożyła Magdalena Jatowska
Świat Książki
Skan i korekta Roman Walisiak
Tytuł oryginału LEBWOHL, LISB...
2 downloads
9 Views
Ana Veloso
Bądź zdrowa, Lizbono
Z niemieckiego przełożyła Magdalena Jatowska
Świat Książki
Skan i korekta Roman Walisiak
Tytuł oryginału LEBWOHL, LISBOA
Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka
Redakcja Ewa Rojewska-Olejarczuk
Redakcja techniczna Lidia Lamparska
Korekta Maciej Korbasiński, Elżbieta Jaroszuk
Copyright © 2007 by Ana Veloso
Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o., 2009
Świat Książki Warszawa 2009
Bertelsmann Media sp. z o.o.
ul. Rosoła 10
02-786 Warszawa
Skład i łamanie Plus 2
Druk i oprawa GGP Media GmbH, Possneck
ISBN 978-83-247-0940-3
Nr 6231
Opis z okładki.
Zmysłowa, namiętna i przepełniona tęsknotą niczym pieśni fado. Wielka, tragiczna miłość na
barwnym tle poruszającej historii Portugalii.
Saga rodzinna, romans i powieść obyczajowa w jednym.
Wspaniała powieść o wielkiej, zakazanej miłości.
Rok 1908, Portugalia, prowincja Alentejo. W cieniu sękatego drzewa oliwnego piętnastoletnia
Juliana „Juju" Caryalho i dwa lata starszy Fernando Abrantes przysięgają sobie wieczną miłość. Od
dzieciństwa są nierozłączni. Ale ojciec Juliany, właściciel wielkich plantacji dębu korkowego i
oliwek, a zarazem jeden z najbardziej wpływowych ludzi w regionie, zabrania córce spotkań z
Fernandem. Z kolei rodzice Fernanda, biedni chłopi, uważają, że ta miłość ich syna przyniesie same
kłopoty. Jak potoczą się losy Juliany i Fernanda? Jakie będą losy ich dzieci? Fabuła obejmuje dwie
wojny światowe, dyktaturę Salazara i upadek portugalskiego kolonializmu, a akcja rozgrywa się
głównie na prowincji, wśród winnic i plantacji dębów korkowych, a także w pięknej Lizbonie.
Ana Veloso (ur.1964) jest z wykształcenia romanistką. Mieszka w Hamburgu. Nakładem Świata
Książki ukazała się jej powieść Zapach kwiatów kawy.
www.swiatksiazki.pl
* * *
Moim rodzicom
Esta tudo na cabeca
Beja/Alentejo, Sylwester 1899.
Juju drżała.
Przykucnęła pod murem starego zamku, obejmując rękoma kolana. Na próżno przekonywała samą
siebie, że poradziła już sobie z wieloma innymi niebezpieczeństwami. W zaroślach u stóp muru
szeleściło i trzeszczało. Oby tylko nie były to szczury! Sierp księżyca raz po raz rozbłyskał wśród
chmur i zalewał niesamowitą scenerię mętnym światłem. Wełniana manta, którą Fernando narzucił
Juju jako „przebranie", wywoływała swędzenie. Dziewczynka jednak nie odważyła się podrapać ani
przepłoszyć niewidzialnych zwierząt. Trwała bez ruchu i ledwo oddychała. Najbardziej bowiem
bała się, że zostanie odkryta. Już na samą myśl o tym, jaka groziłaby jej wtedy kara, cała się trzęsła.
Tylko z wielkim wysiłkiem powstrzymywała się przed szczękaniem zębami.
- Boisz się? - szepnął Fernando. Brzmiało to lekceważąco, zupełnie tak, jakby dla niego - chłopca,
w dodatku starszego o prawie dziesięć lat - było naturalne, by w środku nocy czaić się w strasznych
ruinach.
- Boję? Phi! Zimno mi. - Juju sama się zdziwiła, z jakim opanowaniem udzieliła odpowiedzi.
Oczywiście, że się bała, i to jak! Ale za żadne skarby świata nie chciała przyznać tego wobec
Fernanda. Już nigdy nie zabrałby jej ze sobą, a Juju nie potrafiłaby zrezygnować z przygód, jakie
przeżywała tylko w jego towarzystwie. Luiza, jedyna przyjaciółka w jej wieku, nie doceniała uroku
wspinania się do domków w koronach korkowych dębów lub zabawy w chowanego pośród
wysokiej do kolan pszenicy. Starsze siostry Juju - Mariana, Isabel, Beatriz i Joana - również nie
dawały się namówić, żeby na przykład przedostać się przez rzekę po śliskich i chwiejnych
kamieniach. Miały się za wytworne damy. Jedynie Juju, najmłodsza z córek państwa Carvalho, była
inna - czego
9
w tej chwili nieco żałowała. Ach, czemu nie została w domu, w swoim bezpiecznym, miękkim
łóżku, kołysana do snu regularnym oddechem Mariany, z którą dzieliła pokój!
- Kiedy wreszcie ruszymy? - spytała cicho.
Fernando miał już na końcu języka złośliwą odpowiedź, ale zacisnął usta. Czemu miałby okazywać
Juju pogardę wyłącznie dlatego, że jest od niego młodsza i w dodatku jest dziewczynką? W
rzeczywistości on także się bał i cieszył się, że nie musi siedzieć w kryjówce zupełnie sam. Dzięki
przyjaciółce mógł czuć się silny.
- Gdy tylko droga będzie wolna. Zaraz się rozejrzę.
- Sądzisz, że dona Ivone nas widziała?
- Nie sądzę. A jeśli tak, to na pewno nas nie poznała. W tej narzutce wyglądasz jak wieśniaczka, a
ona widywała cię tylko w eleganckich sukienkach.
Dona Ivone była guwernantką w Quinta do Belo Horizonte, posiadłości rodziców Juju. Podejmując
decyzję o nocnej wyprawie, dzieci nie przewidziały, że znajomi ich rodzin również mogą zatrzymać
się w Beja.
Ależ byłem głupi, wyrzucał sobie Fernando. To oczywiste, że w sylwestrową noc inni też będą
chcieli zobaczyć pokaz fajerwerków, który miał się odbyć w mieście. Dla spragnionych
dodatkowych rozrywek przed bramami stanął mały cygański obóz, gdzie oferowano najróżniejsze
atrakcje. Byli tam wróżbiarka, siłacz, a nawet przebrane małpy. Największy tłum zebrał się przed
namiotem „Mademoiselle Angelique". Mężczyźni stali w kolejce, a Fernando miał tylko bardzo
blade pojęcie o tym, co mogło się dziać w namiocie. Do tej pory nie udało mu się zajrzeć do środka.
Jego uwaga skupiona była jednak na innej atrakcji - aparacie z mechanizmem, który Fernando
koniecznie chciał obejrzeć z bliska, a który miedziane tostdo zmieniał w piękne monety ze
stemplem.
- Chodź. Teraz możemy. - Pociągnął Juju za rękę.
Wyjrzeli zza rogu, ale zaraz znowu się schowali. Hałaśliwa grupa mężczyzn, najwyraźniej
podpitych, zmierzała w ich kierunku od strony Rua Principal. Dzieci natychmiast zniknęły na
powrót w zagłębieniu muru. Tego było już za wiele dla Juju. Zaczęła szczękać zębami.
- Masz, ty zmarźluchu - Fernando zdjął owczą skórę i okrył nią ramiona dziewczynki.
Spojrzała na niego z wdzięcznością. Zdawała sobie sprawę, że Fernando dobrze wie, dlaczego ona
drży. Z pewnością nie z zimna - było co prawda chłodno, lecz nie tak lodowato jak w minionym
tygodniu.
10
Kożuch, pod którym znikła niemal cała jej szczupła postać, dawało więcej niż tylko przyjemne
ciepło. Gdy naciągnęła je na głowę, poczuła się bezpieczna.
Przez kilka minut dzieci milczały. Juju myślała o przyjęciu, które wydawano dziś w Belo
Horizonte, i mimo najlepszych chęci nie potrafiła sobie przypomnieć, dlaczego dobrowolnie z niego
zrezygnowała. Tej „wyjątkowej nocy", jak mawiała matka, mogła pójść spać później niż zwykle,
ale udała, że jest zmęczona. Starsza o rok Mariana, która jeśli właśnie nie jadła, to niemal zawsze
spała lub drzemała, położyła się już do łóżka, a Juju miała wrażenie, że rodzice i starsze siostry
odczuli cichą ulgę, gdy pozbyli się obu „małych".
Okazało się śmiesznie łatwe wyjść przez okno i przekraść się przez sad na drogę, na której umówiła
się z Fernandem. Wcześniej zdołała nawet wykraść kilka monet z portmonetki matki, jak jej polecił.
Juju wiedziała, że to grzech, ale przygoda, jaką obiecał jej w ten sylwestrowy wieczór Fernando,
była warta każdego grzechu. Teraz jednak Juju zaczęła wątpić w słuszność - i sens - swoich
postanowień.
Również Fernando nie był już tak przekonany do swojego planu. O ile dziś po południu wydawało
mu się rzeczą wyjątkowo łatwą po prostu wziąć muła i razem z Juju przejechać na nim kilka
kilometrów do Beja, teraz uważał to za głupi pomysł. Wprawdzie było mało prawdopodobne, by
zauważono nieobecność jego i zwierzęcia, jednak nie stanowiło to jeszcze powodu do podobnej
wyprawy. W Beja chcieli zobaczyć fajerwerki, posłuchać orkiestry i odwiedzić obóz Cyganów - ale
trudno tego dokonać, skoro muszą się ukrywać. Juju zamkną w jej pokoju, a jego samego zbiją tak
mocno, że przez wiele dni będzie mieć na całym ciele niebieskie i zielone sińce i stanie się
pośmiewiskiem dla innych dzieci.
Nawet gdyby udało się im tej nocy nieco zakosztować barwnych rozrywek, to nie koniec przygody.
Droga powrotna okaże się trudniejsza. Księżyc już teraz dawał niewiele światła, nienawykły do
odgłosów fajerwerków muł będzie jeszcze bardziej uparty niż zwykle, a Juju zacznie ściskać
Fernanda tak mocno, że ledwo będzie mógł oddychać.
Ale czy naprawdę dotarli tak daleko, żeby teraz nie zaznać ani trochę przyjemności? W głowie
Fernanda zaświtał pomysł - sam przekradnie się do Cyganów i zdobędzie przynajmniej pamiątkę po
tej nocy. Juju znienawidzi go, że zostawił ją samą, choćby tylko na kwadrans, ale pójście razem z
nią było zbyt niebezpiecznie.
11
- Daj mi tostao - szepnął.
- Po co? - Juju odrzuciła do tyłu długi warkocz i popatrzyła na większego od siebie chłopca z całą
swoją siedmioletnią dumą. Fernando nie odpowiedział na zaczepne spojrzenie. Z udawanym
zainteresowaniem wydrapywał kijkiem wzór na zakurzonej ziemi.
- Dobre pytanie. Daj mi lepiej dwa tostoes.
Z oddali dochodziły dźwięki orkiestry dętej, która zaczęła grać przed ratuszem.
- Co chcesz z nimi zrobić?
- Nie wiesz, jaka dzisiaj noc?
- Sylwester?
- Tak, ale tym razem to wyjątkowy sylwester. Rano zaczyna się nowe stulecie.
Juju otworzyła szeroko oczy. - I trzeba zapłacić za wstęp?
- Nie. Ale za dwa miedziaki kupię nam całe sto lat.
1908-1916.
Rozdział Pierwszy.
Jose Carvalho opadł ciężko na skórzany fotel przed kominkiem.
- Brandy, szybko! - krzyknął do służącej, która trwożnie czekała w drzwiach salonu na polecenia.
Nalała patrao dużą porcję i podała mu szklankę drżącymi dłońmi. Humory senhora Carvalho
śmiertelnie ją przerażały.
- Nie gap się na mnie jak krowa! Dalej, uciekaj! - ofuknął dziewczynę. Anunciacao wyszła,
potykając się. Łzy nabiegły jej do oczu, więc tylko jak przez mgłę dostrzegła senhorę, która
nadeszła korytarzem.
Dona Clementina nie dała po sobie poznać zdumienia ani zachowaniem służącej, ani wczesnym
powrotem męża. Zazwyczaj nie zjawiał się w domu przed zachodem słońca. Musiało zajść coś
naprawdę niezwykłego, skoro jej małżonek dobrowolnie pożegnał się tak wcześnie z pozostałymi
bywalcami kawiarni Luiz da Rocha. Przygotowując się na spotkanie z wyraźnie zdenerwowanym
mężem, dona Clementina uniosła podbródek, odruchowo wygładziła granatową, idealnie
wyprasowaną wełnianą suknię i przybrała wyrozumiałą minę. Jose nienawidził ciekawskich kobiet,
więc nawet słowem czy choćby pytającym wyrazem arystokratycznej twarzy nie zdradzi mu swoich
prawdziwych uczuć. W rzeczywistości dona Clementina drżała z ciekawości.
- Kochany, jak miło, że już jesteś w domu! - powitała męża. Pochyliła się nad oparciem fotela i
zamarkowała pocałunek na jego czole. -Czy mam się martwić twoim wczesnym przybyciem?
Dobrze się czujesz? Masz gorące czoło. - Czasami Clementina dziwiła się samej sobie. Jak łatwo
przechodziły jej przez usta te kłamstwa! Przed dwudziestoma czterema laty, jako młoda małżonka,
nie tylko by się zaczerwieniła, ale także wyspowiadałaby się potem padre Albertowi.
Jose wbił gniewny wzrok w płonącą szczapę. Upił duży łyk koniaku, nim wreszcie przemówił jakby
sam do siebie.
15
- Nie musisz się martwić o mnie, tylko o monarchię. Don Carlos nie żyje. Następca tronu również.
Zastrzelony w biały dzień, w swoim powozie.
- Mój Boże! - Dona Clementina przeżegnała się i opadła na drugi fotel stojący przed kominkiem. -
Król nie żyje! Infant Luis Filipe także! Święta Matko Boska, co za tragedia! - Wstała i również
nalała sobie brandy, co stanowiło nieomylny znak, że wiadomość głęboko nią wstrząsnęła. Nigdy
nie piła niczego mocniejszego od słodkiego wina, a i to tylko przy wyjątkowych okazjach.
- Ta zgraja republikanów! - Jose nienawistnie pokręcił głową.
- Kim są mordercy? Czy ich pojmano?
- Pojmano? Straż królewska rozstrzelała ich na miejscu!
Dona Clementina skinęła głową i starała się odzyskać panowanie nad sobą. Nie pogłębiała złego
nastroju męża głupimi pytaniami. Wiedziała, że Jose sam z siebie wcześniej czy później opowie
całą historię. Chętnie udawał bywałego w świecie i obeznanego z polityką, lecz o wydarzeniach w
Portugalii i na świecie wiedział tylko tyle, ile opowiadał mu redaktor Isidoro Vieira z lokalnej
gazety „O Bejense". A z kolei Isidoro, jak podejrzewała Clementina, przepisywał wszystko z
poczytnych gazet lizbońskich.
Ona nie zajmowała się polityką, tak samo jak nie interesowała się szczególnie niczym, co nie
dotyczyło bezpośrednio jej samej, jej rodziny lub majątku. Ten zamach odczuła jednak jako
bezpośrednie zagrożenie. Jeśli, czego doświadczyła już w 1892 roku, skutkiem obalenia monarchii
będzie bankructwo państwa, wtedy oni również na tym ucierpią. Jej reis byłyby wtedy niewiele
warte za granicą, więc w czasie podróży do Paryża, Londynu lub innej europejskiej metropolii nie
mogłaby kupić tego, co spodobałoby się jej lub jednej z córek. Kufrów na wyprawę od Louisa
Vuittona, srebrnej zastawy marki Christofle, krzyształowych kielichów Waterford, delikatnej,
zdobionej koronkami bielizny Montfort, śmiałych kapeluszy najsłynniejszej modystki w całym
Berlinie lub ręcznie czerpanego papieru z najelegantszej papeterii w Zurychu - tego wszystkiego
musieliby sobie odmówić, nie mówiąc już o luksusowych apartamentach, które zwykli
wynajmować na czas pobytu w najelegantszych hotelach, takich jak Hotel de Crillon, Sacher czy
Savoy. To było po prostu nie do pomyślenia!
- Mae, Isabel nie chce mi dać swojego zielonego kapelusza! A przecież obiecała. W zeszłym
tygodniu pożyczyłam jej żółty jedwabny szal i...
16
- Cicho! - przerwano gwałtownie Marianie. Dopiero teraz pulchna szesnastolatka zauważyła, że
prawdopodobnie nie jest to odpowiedni moment, by prosić matkę o pomoc. Ojciec spojrzał na nią
tak, jakby była duchem. Aby uniknąć konfrontacji, opuściła salon równie szybko, jak do niego
wpadła.
Na korytarzu czekała na nią złośliwie uśmiechnięta Isabel.
- Nie opłaciło się skarżenie, co?
- Ty głupia krowo! Nie wyobrażaj sobie, że ci jeszcze kiedyś coś pożyczę. I od dziś możesz
poszukać sobie kogoś innego do pisania wypracowań. Albo twoich miłosnych listów. - Choć
Mariana była dwa lata młodsza od Isabel, miała nie tylko ładniejszy charakter pisma, ale i lepsze
wyczucie języka, dar, dzięki któremu często uzyskiwała od sióstr tę lub inną przysługę.
- Co się tam dzieje? - spytała Isabel. - Od kiedy to papa i mama siedzą przez cały dzień przed
kominkiem?
- Nie mam bladego pojęcia. Gdybyś nie była takim tchórzem i nie bała się, że mama każe ci
pożyczyć mi kapelusz, sama byś weszła i spytała.
- To nie takie ważne. - Isabel z wyzywającym uśmiechem odwróciła się i odeszła dumnie.
Dolna warga Mariany drżała. Ze wszystkich ludzi na świecie tylko Isabel udawało się małym
pogardliwym gestem lub złośliwym słowem tak bardzo wyprowadzić ją z równowagi. Jednak gdy
ponownie doszły ją stłumione głosy z salonu, zapomniała na chwilę o gniewie na starszą siostrę. Na
palcach podkradła się do drzwi i przyłożyła do nich ucho.
- Książę Manuel skończył właśnie osiemnaście lat - usłyszała słowa matki. - Tyle, ile Isabel. Jeśli
jest równie niedojrzały, niech Bóg ma nas w opiece.
Mariana zachichotała po cichu. Nie rozmyślała zbyt długo nad zasłyszanymi słowami. Do jej
świadomości dotarł jedynie fakt, że rodzice uważali Isabel za niedojrzałą. Popołudnie zostało
uratowane. Pierwszy lutego 1908 roku zapisze się w jej dzienniku jako święto.
Wieczorem dobry humor Mariany ustąpił jednak przygnębieniu, jakie ogarnęło całą rodzinę. W
milczeniu siedzieli w sześcioro - Joana od czasu swojego ślubu zeszłej jesieni nie mieszkała już z
nimi - przy długim, owalnym stole. Dona Clementina modliła się za dusze zamordowanego króla
17
i jego syna i prosiła dobrego Boga o zmiłowanie dla zamachowców, którzy pobłądzili. Jose
Carvalho przerwał modlitwę uderzeniem pięścią o blat, co do tej pory nigdy się jeszcze nie zdarzyło
i co zaniepokoiło zarówno jego żonę, jak i córki.
Poza Marianą wszyscy stracili apetyt. Dona Clementina dłubała bezwiednie w talerzu, a jej mąż z
upartym wyrazem twarzy wyciągał z ust jedną ość po drugiej. Po kilku kęsach miał dość i odłożył
sztućce. Najstarsza mieszkająca w domu córka, dziewiętnastoletnia Beatriz, natychmiast uczyniła to
samo. Nieustannie naśladowała ojca, najwyraźniej w nadziei, że w ten sposób będzie mu pociechą i
odwróci jego uwagę od swej mało powabnej powierzchowności. Jednak jakkolwiek się starała,
zawsze popełniała błąd.
- Jedz, Beatriz - rozkazał teraz ojciec. - Wystarczy, że masz taki duży nos. Nie musisz w dodatku
być gadułą. W ten sposób nigdy nie znajdziemy ci męża. - Rzucając spojrzenie na bardzo szczupłą,
kościstą donę Clementinę, dodał: - Mężczyźni lubią zaokrąglone kobiety.
Zagniewana Beatriz przełknęła uwagę i dzielnie ujęła sztućce.
- Znam przynajmniej jednego mężczyznę, który lubi Beatriz taką, jaka jest - wyrwało się Marianie.
Juju i Isabel wywróciły oczami. Dobrze wiedziały, że o Beatriz stara się zezowaty syn zarządcy.
Jednak rodzice nie musieli być w to wtajemniczeni. Pomimo obaw Jose Carvalho nie dopytywał się
o szczegóły, lecz ograniczył się do lekceważącej odpowiedzi, przypadkowo dość bliskiej prawdy.
- Ze wzrokiem tego głupka nie jest pewnie najlepiej.
Juju i Isabel stłumiły śmiech, a Mariana głośno parsknęła. Beatriz wpatrywała się z niewzruszoną
miną w na wpół pusty talerz. Zmarszczyła brwi nad blisko rozstawionymi oczami i przełknęła
docinki ojca z równym trudem jak jedzenie. Może powinna jednak uciec z Joao? Miała już dość
tego, że zawsze się z niej wyśmiewano. Cóż mogła poradzić na to, że nie ma twarzy laleczki jak
Juju, pogodnego usposobienia jak Mariana, zalotności Isabel ani naturalnej elegancji Joany?
Dlaczego właśnie ona odziedziczyła nos po ojcu i kościstą sylwetkę po matce? Dlaczego to w niej
szorstkość rolników z Alentejo połączyła się z bystrym rozumem, dzięki któremu w pełni
dostrzegała każdą niesprawiedliwość?
- Dziś naprawdę nie ma powodu do śmiechu - zbeształa Marianę dona Clementina, po czym
pogłaskała Beatriz po ramieniu. - Nie musisz zjadać wszystkiego, jeśli nie masz ochoty. -
Wykazywała dużo zrozumienia
18
dla braku apetytu drugiej pod względem starszeństwa córki, a wysoka, szczupła sylwetka Beatriz
podobała się jej znacznie bardziej niż chociażby przysadzista postać Mariany.
- Czy mogę zjeść twoje ziemniaki? - spytała ta ostatnia. Misa była już pusta, a talerz przed Marianą
wyczyszczony do ostatniej kropli sosu.
- Jeśli będziesz wpychać w siebie tyle jedzenia, ciebie też nikt nie zechce - ostrzegł córkę Jose.
- Ale czy nie powiedziałeś właśnie, że...
- Zaokrąglenia we właściwych miejscach owszem. Ale z podwójnym podbródkiem i sylwetką jak
beczka wina nie zrobisz dobrej parti.
- A które to są właściwe miejsca? - spytała ani trochę niedotknięta Mariana, z nie mniejszym
apetytem zerkając na talerz siostry.
Juju i Isabel ponownie cicho zachichotały, ale dona Clementina nakazała im milczenie.
- Wystarczy. Nie sądzę, żeby był to odpowiedni temat do rozmów przy stole. Juliano - zwróciła się
do najmłodszej córki - opowiedz nam o swoich postępach w grze na fortepianie. Wczoraj
słyszałam, jak grasz, brzmiało to bardzo ładnie.
- Tak, mae, sądzę, że wiele nauczyłam się od senhora Geralda. Umiem już płynnie grać arpeggio z
etiudy Es dur opus 11. - Juju znacznie przesadzała, ale wiedziała, że nie jest to właściwy moment,
by skarżyć się na trudną muzykę Chopina, nudne lekcje czy wręcz spojrzenia nauczyciela, które
rzadziej spoczywały na jej palcach, a częściej na dekolcie.
- Nareszcie - wtrącił się ojciec. - Ten facet kosztuje mnie majątek, a wasze wieczne rzępolenie
trudno już było znieść.
- No, mój drogi, ostatnio nie musiałeś go tak często słuchać, prawda? - Ledwo to powiedziała, dona
Clementina skarciła samą siebie za brak łagodności. Nie chciała wypominać mężowi jego eskapad,
a już na pewno nie przed dziećmi. - Chodzi mi o to, że ze względu na swe obowiązki rzadko
bywasz w domu. W innym wypadku zauważyłbyś, że nie tylko Juliana, ale także Isabel mają
wyjątkowy talent muzyczny.
Jose Carvalho spojrzał na Isabel z powątpiewaniem. Co prawda niewiele wiedział o tym, co żona i
córki porabiały przez cały dzień w domu, ale nie był głupcem. Miał pewność, że jeśli komuś na
świecie brakuje wszelkiego talentu muzycznego, to właśnie Isabel.
Ta spojrzała na ojca kątem oka, ale szybko odwróciła wzrok, widząc jego powątpiewanie. Nerwowo
skubała serwetkę. Gdyby się dowiedział,
19
co naprawdę kryje się za jej nagłym pociągiem do muzyki, nastąpiłby gwałtowny...