Terri Brisbin Honorowa sprawa Rozdział pierwszy Londyn, Anglia - Co za draństwo! David Lansdale z gniewem cisnął na mahoniowe biurko naj- nowszy egzem...
14 downloads
21 Views
1MB Size
Terri Brisbin Honorowa sprawa
Rozdział pierwszy Londyn, Anglia - Co za draństwo! David Lansdale z gniewem cisnął na mahoniowe biurko najnowszy egzemplarz „Scottish Montly Gazette", który z samego rana dostarczono wprost z Edynburga. Stosy piętrzącej się korespondencji pod wpływem uderzenia zsunęły się na podłogę. To nie pomogło mu się uspokoić. Nie mógł się powstrzymać, by ponownie nie sięgnąć po
S
zadrukowaną płachtę gazety. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem tekst artykułu. Nie, przywidziało mu się. Autor nie wymienił jego nazwiska. Dobre i to.
R
Jednak gdy dokładniej przejrzał całe pismo, doszedł do wniosku, że jego irytacja była w pełni uzasadniona. Na drugiej stronie znajdował się felieton, gdzie nie tylko ktoś wprost wymieniał jego tytuł lorda Treybourne'a, ale także nieuczciwie polemizował z argumentami, jakich David użył miesiąc temu na łamach szacownego pisma „Whiteleaf's Review". - Milordzie? Spojrzał na kamerdynera stojącego w drzwiach gabinetu. - Prosiłem, żeby mi nie przeszkadzać, Berkeley. - Tak jest, milordzie - odrzekł służący z pełnym szacunku ukłonem - ale przyszedł lord Ellerton i nie sądzę, by zechciał wyjść,
nie zobaczywszy się z panem. Ellerton z pewnością zdążył to już też przeczytać, pomyślał David, spoglądając na egzemplarz „Gazette". Nie wątpił, że przyjaciel okaże mu współczucie, ale mimo wszystko nie mógł się oprzeć wrażeniu, że w cichości ducha Ellerton cieszy się z jego nieszczęścia. - Spróbuj być bardziej przekonujący, Berkeley. Nie życzę sobie w tej chwili żadnych gości. - David rzadko pozwalał sobie nie kryć irytacji. - Żadnych - powtórzył z naciskiem. Sumienny Berkeley pochylił się, by pozbierać rozsypane na podłodze papiery. - Zostaw to. Ważniejsze, byś w tej chwili nikogo mi tu nie wpuszczał.
R
S
Służący wyszedł. Po chwili David sam zabrał się do zbierania papierów. Przeglądał je przy tym uważnie i układał na równe kupki, takie same, jakie leżały na biurku jeszcze parę minut temu. Wizyta lorda Ellertona nie była ostatecznie aż takim dopustem bożym, ale David po prostu nie życzył sobie jego towarzystwa akurat w tej chwili. Będzie musiał go później jakoś udobruchać za tę odprawę, ale teraz naprawdę potrzebował spokoju, aby przemyśleć całą sytuację. Musi przede wszystkim zastanowić się, jak stawić czoło ojcu, którego reakcja była nietrudna do przewidzenia. Markiz Dursby był człowiekiem, najoględniej mówiąc, zimnym i pozbawionym poczucia humoru. David mógł liczyć tylko na to, że ojciec będzie w wyjątkowo dobrym nastroju, gdy weźmie do ręki „Gazette". A może w ogóle nie czyta publikacji sprzyjających wigom? Złudna nadzieja! Jako podpora
torysów musiał trzymać rękę na pulsie. David schował pismo do szuflady. Co z oczu, to z serca. Przynajmniej do momentu, w którym będzie miał już obmyślony szkic odpowiedzi autorowi, ukrywającemu się pod pseudonimem A. J. Goodfellow. Wsparł głowę na ramionach. Ten poranek stanowczo nie zaczął się zbyt fortunnie. Z zadumy wytrąciły go odgłosy z holu. Stukot obcasów na drewnianej posadzce zwiastował zbliżanie się kogoś, dla kogo Berkeley nie stanowił żadnej zapory. Nie mógł to być Ellerton. David zaczął się modlić, żeby nie ziściły się jego najgorsze przeczucia...
S
- Markiz Dursby - zaanonsował Berkeley i usunął się na bok,
R
umożliwiając przejście ojcu swego chlebodawcy. Ukłonił się i wycofał z pokoju. W gabinecie zapadła posępna cisza.
- Ojcze - wyjąkał David, zrywając się z krzesła - jestem zaskoczony twą wizytą o tak wczesnej porze. Markiz Dursby nie skwitował żadnym słowem tego niekonwencjonalnego powitania, skinął jedynie głową na dzień dobry i czekał w milczeniu, aż Berkeley zamknie drzwi. - Czy masz ochotę napić się czegoś lub coś przekąsić, ojcze? zapytał David, chcąc zyskać na czasie. - Nie zawracaj mi głowy takimi uprzejmościami, gdy w grę wchodzi los kraju. - Czyżby było aż tak źle?
- Nie lekceważ sytuacji, Treybourne. Odpowiedzialność, która na tobie spoczywa... - Raczej, która została mi narzucona - przerwał David. Obaj doskonale wiedzieli, że nie podjął się dobrowolnie roli rzecznika torysów i obecna wojna na słowa nie dawała mu żadnej satysfakcji. Przyglądał się człowiekowi, który był jego ojcem,i nie mógł się nadziwić, jak to się dzieje, że mimo uderzającego zewnętrznego podobieństwa tak bardzo się różnią charakterem i poglądami na kwestie honoru i rodziny. Te same brązowe włosy, ścięte krócej, niż dyktowałaby to obowiązująca moda, te same rysy twarzy, te same jasnoniebieskie, otoczone granatową obwódką tęczówki oczu, ale na tym kończyło się podobieństwo.
R
S
- Szlachcic zawsze dotrzymuje słowa - rzucił ojciec. Zabrzmiało to raczej jak wymówka niż stwierdzenie. Markiz Dursby nie tolerował żadnych wykrętów, zwłaszcza gdy w grę wchodził honor rodziny.
- Mam zamiar kontynuować to, do czego się zobowiązałem, ojcze - odezwał się pojednawczo David. - Treybourne, mogłeś przewidzieć, że taka będzie reakcja przerwał mu markiz, który nie zwykł tracić czasu na próżno. - Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie i jakie takie doświadczenie w polityce, powinien był to przewidzieć. David, stojąc z założonymi rękami, tępym wzrokiem wpatrywał się w kąt gabinetu, podczas gdy ojciec perorował na temat nieudolności, z jaką ponoć syn odpierał ostatnie ataki wigów pod
adresem torysów*. * Torysi - angielskie ugrupowanie polityczne powstałe w końcu XVII wieku. Wyraziciele interesów ziemiaństwa, dworu, Kościoła. W opozycji do wigów. Wigowie - angielskie stronnictwo polityczne powstałe w końcu XVII w. przeciw absolutyzmowi Stuartów. W latach 1688 - 1689 torysi i wigowie wspólnie obalili Stuartów, lecz z chwilą objęcia tronu przez Wilhelma III Orańskiego, odżyły dawne animozje. 45 - letni okres rządów rozmaitych gabinetów wigowskich od 1715 do 1761 zwany jest Oligarchią Wigów. Z kolei torysi rządzili nieprzerwanie od 1783 do roku 1830. W 1832 roku torysi przekształcili
S
się w Partię Konserwatywną. W XIX wieku wigowie przekształcili się w
R
Partię Liberalną, która aż do początków XX wieku była najbardziej liczącą się partią obok konserwatystów. Dzisiaj przeciwniczką Partii Konserwatywnej jest Partia Pracy. Partia Liberalna istnieje, ale utraciła dawne znaczenie (przyp. tłum.).
- Twoją główną słabością, Treybourne, jest to, że się nie przykładasz do tej pracy. Jak masz zamiar pokonać oponenta i udowodnić mu, że jego poglądy i pomysły stanowią zagrożenie dla dobra publicznego? David nie odpowiadał, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że ojciec zaraz wytknie mu kolejny błąd, a mianowicie brak należytego namysłu i planowania. Ponieważ nie istniały argumenty, którymi można by było odwieść markiza od raz sformułowanej opinii, David
oszczędzał siły na lepszą okazję. - Jakiej odpowiedzi spodziewasz się po mnie, ojcze? Jeśli wątpisz, czy potrafię sprostać waszym oczekiwaniom, powierzcie ten zaszczyt komuś, kto cieszy się waszym zaufaniem. Tego rodzaju rozmowa nie toczyła się między nimi po raz pierwszy. Ilekroć ojciec krytykował sposób, w jaki David sprawował funkcję rzecznika torysów, syn prosił o zwolnienie go z tego uciążliwego obowiązku. Prawdę mówiąc, podjął się go tylko dla pieniędzy, które były mu potrzebne na określony cel. Gdyby ojciec wiedział, na co David je przeznacza, dostałby palpitacji.
S
- Dotrzymam przyjętych zobowiązań, ale liczę na to, że ty
R
również wywiążesz się z danego słowa - powiedział ojciec. - Możesz nadal liczyć na dziesięć tysięcy funtów rocznie, chociaż zastanawiam się, jaki niecny użytek z nich robisz. W zamian za to zmobilizujesz się i zrobisz wszystko, na co cię stać, by uzmysłowić tym w Izbie Gmin i Izbie Lordów, którzy są niewolnikami koncepcji wigów, że podążają drogą donikąd. David zadrżał na myśl o możliwości utraty funduszy. Wiedział, że dopiero po śmierci ojca odziedziczy tytuł markiza i uzyska kontrolę nad majątkiem rodzinnym. Do tej pory będzie zdany na łaskę i niełaskę człowieka, który nigdy nie zadał sobie trudu, by poznać bliżej i zrozumieć jedynego syna. Gdyby istniał jakiś inny sposób zdobycia tych pieniędzy, dawno już by z niego skorzystał. Niestety, pisanie artykułów polemicznych, wygłaszanie torysowskich przemówień i obo-
wiązki posła w jednym z marginalnych okręgów wyborczych było najłatwiejszym legalnym sposobem zdobywania sum, których potrzebował. - Zazwyczaj spędzam dzień lub dwa na przeanalizowaniu argumentacji przeciwnika, po czym szkicuję odpowiedź - zwrócił się do ojca, wytrzymując jego stalowe spojrzenie. - Doskonale. - Zgodził się Dursby. - Pamiętaj, jeśli zajdzie taka potrzeba, zawsze możesz poprosić o pomoc Garwooda. - Dziękuję, ojcze. - David był pewny, że nigdy nie skorzysta z żadnych usług odwiecznego doradcy ojca. Markiz energicznym ruchem głowy dał znak synowi, że uważa
S
wizytę za zakończoną, i skierował się ku wyjściu. Przy drzwiach -
R
chrząknięciem upomniał Berkeleya, aby wypuścił go z pokoju. Oddalający się stukot jego obcasów na posadzce holu działał kojąco na Davida. Najgorsze było już za nim.
Spotkanie z ojcem trwało nie dłużej niż dziesięć minut, ale David czuł się po nim tak, jakby upłynęły całe wieki. Mimo że nigdy nie sięgał po alkohol przed południem, tym razem wyciągnął z szafki karafkę brandy. Zapewne ojciec uznałby to za kolejny godny pożałowania dowód utraty samokontroli, ale David uważał, że musi się wzmocnić przed następną batalią ze... szkockim felietonistą podpisującym się A. J. Goodfellow. Kilka godzin później, gdy Berkeley ośmielił się wkroczyć do gabinetu i przypomnieć swemu panu o obiedzie i wieczornych zobowiązaniach towarzyskich, David wcale nie był dużo bliżej
sformułowania stanowczej odprawy pod adresem felietonisty szkockiej gazety. Odchylony do tyłu w skórzanym fotelu, tarł oczy pięściami i zastanawiał się, czy zdąży jeszcze wykręcić się od udziału w balu wydawanym przez lorda i lady Appleton. Nie, nie musi się niczego obawiać. Na balu będą tylko ci, których nie obchodzą żadne artykuły prasowe. Rozmowa będzie się toczyła wokół koni, ostatnich wydarzeń towarzyskich i najświeższych plotek. David wiedział, że jego osoba jest przedmiotem zainteresowania w sferach towarzyskich, ale miało to związek wyłącznie z dochodami, które wraz z tytułem markiza odziedziczy kiedyś po śmierci ojca, a nie z jego działalnością publicystyczną.
S
W salach balowych królowały kobiety, a te nie interesowały się
R
ustawami zapadającymi w Izbach Gmin i Lordów. Tytuły, majątki, ziemia - to w ich oczach liczyło się najbardziej u mężczyzn. Jeśli mężczyznom nie zbywało tych walorów, przymykały oczy na wszelkie ich słabostki. Nic dziwnego, że David, nieźle zapowiadający się pod tym względem, był ich beniaminkiem. Dzisiejszego wieczoru poszuka ukojenia w tym otoczeniu. Przygody w salonach nie były obarczone wielkim ryzykiem. Był zresztą na nie uodporniony. Odłoży na później słowną potyczkę z Goodfellowem, przeciwnikiem, z jakim nigdy jeszcze nie miał do czynienia. Potrafił realistycznie oceniać własne możliwości, nie potrzebował kazań, których nie szczędził mu dziś ojciec przed jedenastą rano. W dodatku wiedział, że w sporze o kształt reform społecznych to Goodfellow miał rację.
Rozdział drugi Edynburg, Szkocja Anna Fairchild energicznym krokiem zmierzała ze Stockbridge do Nowego Miasta wzdłuż nabrzeża Leith. Śpieszyła się do redakcji „Scottish Montly Gazette". Po drodze odwzajemniała pozdrowienia znajomych na popularnym deptaku Frederick Street. Każdego innego dnia zatrzymałaby się choć na chwilę, aby uciąć krótką pogawędkę z tym czy z owym, ale nie dzisiaj. Dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Mógł
S
zadecydować o powodzeniu lub klęsce jej poczynań. Dzisiejszego ranka najświeższy numer gazety trafił do prenu-
R
meratorów i punktów sprzedaży prasy w Edynburgu i Londynie. W tej chwili lord Treybourne zapewne przeczytał już odpowiedź A. J. Goodfellowa na swój ostatni felieton i najprawdopodobniej jest zbulwersowany jej treścią. Po raz pierwszy bowiem A. J. Goodfellow zaatakował go bezpośrednio i Anna wiele dałaby za to, żeby zobaczyć wzburzenie lorda. Droga z domu w pobliżu Ann Street, gdzie mieszkała razem z siostrą i ciotką, do redakcji na rogu George i Frederick Street zajmowała jej zazwyczaj około pół godziny. Dzisiaj przejście tego dystansu trwało znacznie krócej, przez co w drzwiach redakcji dopadła ją zadyszką. Rozejrzała się po biurze i zauważyła, że Nathaniel rozmawia z
sekretarzem. Dobrze się składało. Miała czas, aby uspokoić oddech i powściągnąć ekscytację, niestosowną dla damy. Zdjęła okrycie i kapelusz, wsunęła na miejsce kilka pasemek włosów, które wymknęły się podczas pośpiesznego marszu z węzła gładko związanego nad karkiem. Skinieniem głowy przywitała się z dwoma pracownikami, którzy sortowali stosy listów do redakcji. Anna domyśliła, że napływ korespondencji wiąże się przynajmniej częściowo z reakcją czytelników na kontrowersyjny tekst z ostatniego wydania, który postanowiła opublikować, wbrew wyraźnym obiekcjom Nathaniela. - Widzę, że jesteś z siebie dumna, Anno - powiedział ten ostatni, podchodząc do niej.
R
S
- A nie mam powodu? - Mimo wszystko starała się nie okazywać triumfu. - Poniekąd masz.
- Chcieliśmy zwrócić uwagę czytelników na naszą gazetę i sądząc po tym - wyjaśniła i wskazała na pracowników sortujących korespondencję - udało się. - Ale za jaką cenę? - westchnął. - Właśnie dzisiaj rano otrzymałem zaproszenie na spotkanie wigów, którzy będą dyskutowali na temat ostatniej wymiany argumentów z felietonistą „Whiteleafs Review". - Sądziłabym, że to powód do radości, Nathanielu. Przecież to była część naszego planu, chcieliśmy, żeby zwrócono na ciebie uwagę przed wyborami do Izby Gmin. Pomoże ci to wykreować własny
wizerunek i znaleźć sprzymierzeńców. - Możliwe. - Możliwe? A nie zastanawiałeś się, że dzięki temu miałbyś któregoś dnia okazję do nawiązania debaty w Izbie z samym adresatem naszych felietonów? - Z Treyem? - zapytał. - Z Treyem - powtórzyła jak echo. Uderzyło ją, że nigdy dotychczas nie ujawniał, te łączy go jakaś zażyłość z lordem Treybournem. Nathaniel musiał dostrzec jej zaskoczenie, bo szybko wyjaśnił: - Studiowaliśmy razem w Eaton i Oxfordzie. Myślałem, że wspominałem ci o tym.
R
S
Anna powstrzymała się od komentarza całkiem niestosownego w mieszanym towarzystwie, zwłaszcza w ustach kobiety z dobrego domu. - Nie sądzisz, że powinieneś był powiedzieć mi o tym nieco wcześniej, a nie dopiero dzisiaj? - zapytała jednak o wiele za głośno. Jej bezceremonialność wzbudziła zainteresowanie pracowników redakcji, sekretarza Nathaniela i paru posłańców obecnych właśnie w biurze. Zauważyła to i zamilkła, spuszczając skromnie oczy. Nie czas, aby podważać to, co z takim trudem osiągnęli. Nathaniel dał jej znak, żeby weszła do jego gabinetu. Uczyniła to i czekała, aż za nią podąży i zamknie starannie drzwi. - Anno, jestem pewien, że ci o tym wspominałem, gdy planowaliśmy ten cykl publikacji. - Zajął miejsce za biurkiem i poczekał, aż ona usiądzie po przeciwnej stronie. - Pamiętasz, jak zgłaszałem
wątpliwości, czy nie za wcześnie wymieniamy go po nazwisku na tym etapie naszej kampanii? To Nathaniel pierwszy użył określenia „nasza kampania", odwołując się do zmysłu polemicznego i organizacyjnego Anny. To była kampania. Oczywiście nie żadna bitwa w sensie militarnym, ale w sensie moralnym i ekonomicznym na pewno.Anna przypomniała sobie, jakich argumentów używał Nathaniel, gdy omawiali możliwe skutki felietonów. - Czy lord Treybourne będzie szukał zemsty? - zapytała. Wygładziła fałdy ciemnozielonej sukni i zdjęła rękawiczki. Upchnęła je w torebce, którą położyła na biurku, na czubku
S
jednej z pokrywających je stert gazet, broszur i innych druków. Nie
R
odpowiadał. Spojrzała mu prosto w oczy. Nie sposób było nie zauwżyć, że jest zmartwiony.
- Czy to uderzy w nasze finanse? - Nie przypuszczam - odpowiedział Nathaniel. - Rodzina Landsdale'ów pochodzi z Dursby w zachodniej Anglii. Mają liczne posiadłości w całej Anglii, a nawet kilka tu, w Szkocji. Nie jesteśmy dla nich takim łakomym kąskiem, by mieli nas atakować, ale... - Ale? Nathaniel zazwyczaj nie panikował w sprawach biznesowych. Był to jeden z powodów, dla których tak go ceniła. - Nie przypominam sobie, żeby lord Treybourne był szczególnym pedantem w kwestiach majątkowych, kiedy studiowaliśmy na uniwersytecie. Potrafił mnie wówczas zaskakiwać i ciągle zaskakuje.
Może okazać się nieprzewidywalny. - Ach, życie na uniwersytecie! Czytałam, że nawet studenci teologii ulegają pokusom, na które wystawia ludzi. Młodzi mężczyźni są tacy nieodporni na presję otoczenia - stwierdziła Anna, pozwalając sobie na złośliwy uśmieszek. - Markiz Dursby od dawna wspiera torysów. Naturalną koleją rzeczy byłoby, gdyby jego syn też tak czynił. - Książę Regent nie zawsze zgadza się z markizem Dursby zauważył Nathaniel. - Anno, myślę, że oddajesz się różnym nieodpowiednim lekturom, jeśli zajmują cię tak kontrowersyjne tematy jak tryb życia młodych mężczyzn na uniwersytecie. - Nawet jeśli w młodości miał szersze horyzonty, zapewne
S
finansowe konsekwencje uniwersyteckiego stylu życia zmusiły go do
R
porzucenia dawnych przekonań. Musiał się przystosować do wymogów swojej sfery - ciągnęła niezrażona. - A moje lektury, poza „Gazette", to nie twoja sprawa.
W pierwszej chwili Nathaniel zmarszczył brwi, ale zaraz się rozjaśnił. - Gdybyś zgodziła się wyjść za mnie, byłaby to moja sprawa zauważył z uśmiechem. I znowu, jak tyle już razy, sprowadził rozmowę do jednego tematu. Nie to jednak ją poruszyło, tylko wyraz prawdziwego uczucia w jego oczach. - Nathanielu, nie wracajmy do tego tematu. Wiesz, że oboje z Clarindą jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi. Bardzo cenię sobie waszą przyjaźń, ale nie myślę o małżeństwie, choć jest ono
upragnionym celem większości kobiet w moim wieku. Anna była przekonania, że już dawno temu udało się jej wyperswadować mu pomysł z ich ślubem, więc zaskoczyła ją ta nowa próba. - Myślę, że po prostu boisz się kontroli, która byłaby nieunikniona, gdybyś wyszła za mąż. Mąż na pewno ograniczyłby twoje zaangażowanie w pracę w redakcji i w szkole. I miałby kontrolę nad twoimi pieniędzmi - dodał. - Jestem przekonany, że tego się boisz najbardziej. Najprawdopodobniej nie miał pojęcia, jak blisko był prawdy. Przez wszystkie lata po śmierci ojca i podczas choroby matki
S
Anna wałczyła o jedność rodziny. Edukacja, którą otrzymała w
R
renomowanej szkole Dorchester School for Girls koło Edynburga, umożliwiła jej zarobkowanie w tym trudnym okresie. Potem, po śmierci matki i nieoczekiwanym otrzymaniu niewielkiego spadku mogła jego część zainwestować w wymarzone przedsięwzięcie Nathaniela, gazetę. Obecnie rosnące dochody gazety wystarczały im obojgu na utrzymanie, a także na wspieranie kilku instytucji charytatywnych dla ubogich. - Możemy powrócić do tematu, który nas sprowadził dzisiaj rano do redakcji, Nathanielu? - Miała wrażenie, że zupełnie im się gdzieś zagubił. - Rozmawialiśmy o lordzie Treybournie przypomniała. - Czyżbyś przewidywał jakieś kłopoty w związku z jego reakcją na nasz felieton? Czy po prostu martwisz się jak zwykle po publikacji każdego nowego numeru?
- I to, i to, Anno. Treybourne, którego znałem na studiach, zazwyczaj otwarcie manifestował niezadowolenie. Jeśli dojdzie do przekonania, że ja, to znaczy, my przekroczyliśmy dopuszczalną granicę krytyki, myślę, że nie omieszka skontaktować się ze mną w tej sprawie bezpośrednio. Jeśli chodzi o sytuację po publikacji ostatniego numeru, to miło mi cię poinformować, że prenumerata wzrosła o dziesięć procent w porównaniu z ubiegłym miesiącem. Szybko obliczyła, ile to wyniesie po potrąceniu dodatkowych kosztów, i uśmiechnęła się. - To wspaniała wiadomość! - Masz tutaj dokładne dane. Przygotowałem je z myślą o tobie.
S
- Wierzę ci na słowo, nie muszę sprawdzać.
R
Nie wątpiła w jego uczciwość, zastanawiała się jedynie, czy nie zabraknie mu wytrwałości w doprowadzeniu do końca ich kampanii. Rozumiała, że każde z nich inwestowało w gazetę z innych powodów, ale wcześnie spostrzegła, że jeśli będą działać razem, każde z nich osiągnie swój cel. - Nathanielu, naprawdę myślę, że powinieneś udać się do Londynu. Zauważyła, że ta uwaga zaniepokoiła go i było to zaskakujące, bo dotychczas nie wydawał się zalękniony perspektywą konfrontacji z ich londyńskim przeciwnikiem. - Tak myślisz? Ale w przyszłym tygodniu przejeżdżają Clarinda i Robert. Anna wstała i przespacerowała się do okna. Przez chwilę
obserwowała intensywny ruch uliczny. Nathaniel również szarmancko poderwał się z krzesła. Dała mu znak ręką, żeby usiadł. Zastanawiała się. - To nic pilnego. Może nawet będzie lepiej, jeśli udasz się tam po wyjeździe Clarindy. W przyszłym tygodniu lord Treybourne będzie zajęty obmyślaniem odpowiedzi na felieton Goodfellowa. Nie powinieneś sprawiać wrażenia, że nadmiernie przejmujesz się jego reakcją, ale dobrze byłoby spotkać się w momencie, który ty wybierzesz. Tak, żebyście mogli sobie porozmawiać jak dżentelmen z dżentelmenem i żebyś mógł w każdej chwili wyjść, gdy wyłożysz mu swój punkt widzenia. Nathaniel roześmiał się na głos.
R
S
- Zaopatrzysz mnie w listę tematów do poruszenia w trakcie tej rozmowy i sformułujesz punkt widzenia, który będę musiał przedstawić?
- Kpisz sobie ze mnie, Nathanielu. Jestem przekonana, że poradzisz sobie z kimś tak nadętym jak lord Treybourne. Skonsternowana zauważyła, że śmiał się coraz głośniej, a właściwie śmiał się do łez. - Och, Anno - powiedział, ocierając oczy - jesteś taka pewna swego, że nie masz pojęcia, co cię czeka, jeśli lord Treybourne połknie przynętę. W szkole uczennice słuchają cię, bo ufają twojemu doświadczeniu. Kiedy mi doradzasz w sprawach wydawnictwa, biorę pod uwagę to, co mówisz, bo cię znam i ci wierzę. Ale lord Treybourne, a zwłaszcza jego ojciec, markiz, będzie takim
przeciwnikiem, z jakim jeszcze nigdy nie miałaś do czynienia. Annie poczuła ciarki na plecach. Nie była urażona, chociaż to, co mówił Nathaniel, graniczyło z afrontem. Przywykła do tego, że zaliczano ją do kobiet ekscentrycznych. Było jej to nawet na rękę, gdyż chroniło przed wieloma niepożądanymi znajomościami i wieloma niewygodnymi pytaniami, na które nie zamierzała udzielać odpowiedzi. Taka etykietka gwarantowała pewną swobodę. Nie wstydziła się, że coś potrafi, że otrzymała wykształcenie. Zrobiła z tego dobry użytek. Uratowała swoją rodzinę, a także wiele innych osób od nieuchronnej i poniżającej biedy i związanych z nią niebezpieczeństw. Nathaniel wstał zza biurka, zbliżył się do niej i wziął za rękę.
S
- Podejrzewam, że gdybyś kiedyś stanęła twarz w twarz z
R
lordem Treybourne'em, doszłabyś do wniosku, że wyjście za mnie za mąż jest mniejszym złem.
- Ale ponieważ, drogi Nathanielu, to ty stawisz czoło temu londyńskiemu diabłu, nie muszę się martwić, że coś takiego w ogóle wchodzi w rachubę. - Anna łagodnie wysunęła dłoń z ręki Nathaniela i pogłaskała go. - Oczywiście jest to element naszego niezwykłego układu - dodała. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że miał wielką ochotę kontynuować rozmowę, ale Anna nie miała już nic więcej do powiedzenia. Marnowanie czasu na bezowocne dyskusje, podczas gdy są tacy, którzy na nią czekają, nie leżało w jej charakterze, toteż wzięła torebkę z biurka i zaczęła szykować się do wyjścia. - A Goodfellow?
- A. J. Goodfellow będzie nadal apelował do społeczeństwa, aby zajęło się losem biednych i wykluczonych. - A więc wszystko pozostaje po staremu? - upewnił się Nathaniel, jakby miał co do tego jakieś wątpliwości. - Nie sądzę, żeby były konieczne jakieś zmiany. Chyba będziemy trzymać dotychczasowy kurs, prawda? - zapytała Anna, jak co miesiąc, od chwili, gdy A. J. Goodfellow dostarczył do redakcji pierwszy felieton. Za każdym razem ze ściśniętym sercem oczekiwała potwierdzenia, że Nathaniel nie stracił odwagi ani chęci kontynuowania wspólnej pracę. - Będziemy trzymać dotychczasowy kurs - powtórzył, kiwając głową.
R
S
Odetchnęła z ulgą i skierowała się do wyjścia. - A zatem, miłego dnia, panie Hobbs-Smith - powiedziała w otwartych drzwiach.
- Miłego dnia, panno Fairchild. Ta ostentacyjna wymiana uprzejmości była obliczona na postronnych, albowiem pracownicy biura i sekretarz Nathaniela doskonale orientowali się w zażyłości łączącej tych dwoje. Może nie do końca znali naturę tej zażyłości i najprawdopodobniej błędnie sądzili, że w grę wchodzi ich uczuciowe zaangażowanie. Ani Anna, ani Nathaniel nie kryli się z łączącą ich przyjaźnią i współpracą w redakcji. Jednak żaden z zatrudnionych w wydawnictwie mężczyzn nie wiedział, że kobieta, której podawał teraz okrycie pan Hobbs-Smith i którą następnie odprowadzał do wyjścia z biura, była
politycznym komentatorem gazety, podpisującym swe teksty A. J. Goodfellow.
Rozdział trzeci - Lady Simon jest zachwycona. Jej bal okazał się wydarzeniem towarzyskim. - Jeśli masz na myśli duchotę, ścisk i późną porę, to byłbym skłonny się z tobą zgodzić, Ellerton.
S
David torował sobie drogę na skraj sali balowej, gdzie było nieco luźniej.
R
To już trzeci bal w tym tygodniu, w którym uczestniczył. Nie było ani trochę mniej hałaśliwie, tłoczno i nieprzyjemnie niż na poprzednich. A jednak w tej atmosferze David znajdował wytchnienie od dręczącego go kłopotu. - Nie bądź taki skromny, Trey. Jesteś klejnotem w jej koronie. Gdyby powiedział to ktoś inny, David puściłby to mimo uszu. W ustach Ellertona podobne słowa stanowiły ostrzeżenie. Spóźnione, niestety. Gospodyni właśnie do nich zmierzała i zdążyła ich dopaść, zanim wymknęli się z otaczającej ich ciżby. - Lordzie Treybourne! Mniemam, że nie opuszcza nas pan tak wcześnie? Lady Simon miała na sobie suknię bardziej odpowiednią dla
kobiety młodszej i o smuklejszej sylwetce. Ten fason z całą pewnością nie był najszczęśliwiej dobrany do jej obfitych kształtów. Zamiast ukrywać, uwydatniał rażące niedoskonałości figury, jakie bywają zmorą dam starszych wiekiem. Pochyliła się do przodu, eksponując ponętny w jej mniemaniu dekolt. - Moja siostrzenica, Catherine, miała nadzieję, że z panem zatańczy. Obrzucił wzrokiem tańczące pary, potem grupkę nietańczących. Młoda kobieta, której nigdy wcześniej nie widział, rzuciła mu przeciągłe spojrzenie i przerażająco szybko zatrzepotała rzęsami. - Obawiam się, że będę musiał wyjść, lady Simon - powiedział,
S
chwytając dłoń gospodyni, aby w razie czego utrzymać ją na dystans. -
R
Proszę o przedstawienie mnie siostrzenicy przy najbliższej okazji. Teraz muszę opuścić pani towarzystwo, albowiem jestem umówiony szepnął konspiracyjnym tonem, popatrując znacząco na Ellertona. - Ach tak! - Westchnęła rozczarowana. - No cóż - wycedziła, uderzając go złożonym wachlarzem w ramię - męskie tajemnice? O których, podejrzewam, lepiej nie wspominać w towarzystwie dam? Na przekór swoim słowom wyglądała na bardzo zainteresowaną roztrząsaniem planów gościa. Zapomniała o siostrzenicy. - Dziękuję pani za zaproszenie na dzisiejszą uroczystość. Życzę dobrej nocy. Uwolnił dłoń z uścisku lady Simon i wycofał się na odległość umożliwiającą złożenie uprzejmego ukłonu. Na szczęście Ellerton rozumiał, o co chodzi, i już kierował się do drzwi wyjściowych. David
szybko podążył jego śladem, żegnając się ze znajomymi skinieniem głowy. W drzwiach odebrał od lokaja pelerynę i rozejrzał się, by sprawdzić, czy nie jest śledzony. Nie chcąc tracić czasu, przewiesił pelerynę przez ramię i zszedł po schodach na chodnik przed domem. Ellerton już tam był. David sięgnął do kieszeni po kilka monet i wręczył je pierwszemu napotkanemu lokajowi. - Znajdź mój powóz i powiedz woźnicy, żeby pojechał w tamtą stronę. - Wskazał kierunek. - Będziemy szli ulicą. Był to jedyny sposób, by uniknąć godzinnego oczekiwania na
S
pojazd, stojący w kolejce kończącej się kilka przecznic od domu lady
R
Simon. Jego klub znajdował się za daleko, żeby można było się tam wybrać piechotą. Gdy już znajdowali się z dala od tłumu i nie groziło im, że zostaną podsłuchani, David zwrócił się do Ellertona. - Anthony, rozważam krótki wypad do naszego domku myśliwskiego w Cairngorms. Pojedziesz ze mną? - Izba Gmin zamknęła sesję? - Powiedziano mi, że nie zwołają posiedzenia przed pierwszym lub drugim października. Mamy dość czasu, aby sobie trochę postrzelać. Ellerton nie odpowiedział od razu. Nie odezwał się również, gdy podjechał powóz Dursbych. Dopiero po kilku minutach jazdy David zdecydował się skłonić przyjaciela, by wreszcie dał jakąś odpowiedź. - Mojego ojca tam nie będzie, jeśli to cię interesuje. Pojedzie
wraz z matką do majątku w Nottinghamshire. - O to mi chodziło, Trey. Markiz nie przepada za moim towarzystwem. - Jeszcze mniej przepada za moim, dlatego nic nam nie grozi, jak na razie. - Nie jest z ciebie zadowolony, a raczej z twojego zaangażowania w politykę? - Dlaczego ty nie masz takich problemów? Obie rodziny popierały torysów, jednak ojciec Ellertona nie angażował się tak czynnie w polityczne manewry. - Mój ojciec od dawna bardziej interesował się administro-
S
waniem swoimi włościami niż wygłaszaniem przemówień. Nie
R
polityka, lecz wdrażanie nowinek technicznych w gospodarstwie daje mu radość i poczucie spełnienia.
David mógł sobie łatwo wyobrazić, że życie nie sprowadza się do kuluarowych spotkań i zakulisowych rozgrywek politycznych. Zorientował się, że wciąż jeszcze nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie, nacisnął więc znowu. - Zamierzam wyjechać w czwartek rano. Powiadom mnie, czy pojedziesz ze mną. Anthony przez chwilę przyglądał się przesuwającym się za oknem powozu budynkom. - Pierwszy raz widzę, że tak ci na czymś zależy, Trey. David udał, że nie rozumie. - Sezon praktycznie się skończył. Na balach pojawiają się tylko
te nieliczne panny, którym do tej pory nie udało się złapać męża. Czy po pięciu balach, czterech koncertach i sześciu obiadach w ostatnich dwóch tygodniach ktoś rozsądny można mi zarzucić, że nie dopełniłem obowiązków ciążących na mnie z tytułu stanu kawalerskiego? Że nie dopisałem jako obiekt zainteresowania matek owładniętych przemożną chęcią wydania córek za mąż jeszcze w tym roku? Sam powiedz. - A więc uciekasz od trudów życia towarzyskiego, a nie od nieprzyjemnej konieczności ustosunkowania się do pewnej publikacji? David mógłby się łatwo wykręcić, ale Anthony był jednym z niewielu ludzi, którym mógł zaufać. - Prawdę mówiąc, zamiast uciekać od problemu, jadę stawić mu czoło.
R
S
- W domku myśliwskim? - Anthony przyglądał się mu podejrzliwie. - Naturalnie, to nie przypadek, że droga do twojej posiadłości w górach wiedzie przez Edynburg - dodał po namyśle. - Chyba że coś się zmieniło, a ja nie zostałem o tym poinformowany. Anthony nie był w ciemię bity, szybko zrozumiał, o co chodzi... i wybuchnął głośnym śmiechem. - Chcesz chwycić byka za rogi,, co? - Ja walczę z otwartą przyłbicą, a mój oponent ukrywa się pod pseudonimem. Ale myślę, że to się zmieni. - Teraz cię poznaję, Trey! Nigdy nie unikałeś walki. - Anthony uderzył Davida w ramię. - To dla mnie zaszczyt, że chcesz, abym ci towarzyszył w charakterze, jak by to określić, „sekundanta".
David uśmiechał się do przyjaciela, choć przerażało go lekko to, co właśnie powiedział. Miał nadzieję, że dzięki dyskretnej wizycie w Edynburgu dowie się czegoś konkretnego o tajemniczym A. J. Goodfellowie. Jego tamtejszy agent nie był w stanie jak dotąd ustalić tożsamości tego człowieka. David zamierzał wykorzystać własne koneksje. Jego szkolny kolega był właścicielem i redaktorem „Scottish Montly Gazette" i zapewne mógłby mu pomóc w rozszyfrowaniu anonimowego autora. Może i mógłby. David był jednak przekonany, że wydobycie tej informacji od Nathaniela będzie go kosztowało sporo zachodu. - Potraktuję to jako cichy rekonesans, jeśli pozwolisz. Mój
S
człowiek w Edynburgu już zaczął węszyć. Mam zamiar podążyć
R
kilkoma najbardziej obiecującymi tropami. Anthony wyprostował się na siedzeniu i położył palec na ustach.
- Będę milczał jak grób, Trey. Możesz liczyć na moją dyskrecję. David postanowił przemilczeć swoje dalsze plany. Skinął głową na znak zgody i odwrócił się do okna. Miał jeszcze wiele do zrobienia w ciągu dwóch dni przed wyjazdem. Napisał już odpowiedź na inkryminowany artykuł i miał zamiar dostarczyć ją wydawcy w czwartek. Zgodnie z harmonogramem felieton powinien trafić do rąk czytelników w czasie jego pobytu w Edynburgu. Będzie to znakomita okazja, aby zaobserwować reakcję Nathaniela i jego przyjaciół. No i, aby wykurzyć z nory tego Goodfellowa. Powóz zajechał pod klub na St. James. Wysiedli. David układał
w myślach listę spraw, jakie będzie musiał załatwić przed opuszczeniem Londynu. Pukanie do drzwi przerwało Annie lekturę najnowszego podręcznika, który wybrała jako pomoc do nauki czytania w swojej szkole. Zanim zdążyła otworzyć usta, do biura Nathaniela wkroczył nieznajomy mężczyzna. Nie zauważyła jego twarzy, gdyż odwrócił się do niej tyłem, by zamknąć drzwi, jednak jego eleganckie ubranie świadczyło o zamożności, a wyniosła postawa o przynależności do warstw uprzywilejowanych. Był zaskoczony, tak samo jak i ona, widząc kogoś obcego na miejscu, w którym spodziewał się zastać
S
znajomego. Anna pośpiesznie przykryła papierami książkę, wstała zza
R
biurka i wyszła przybyszowi na spotkanie.
- Dzień dobry - powitała go, wyciągając rękę. - Pan w jakiej sprawie?
Popatrzył na wyciągniętą ku sobie dłoń i zmarszczył brwi. Aha, jakiś Ważniak, pomyślała Anna. Najprawdopodobniej z Londynu. - Dzień dobry. Szukam pana Hobbs-Smitha - powiedział z wyraźnym londyńskim akcentem, kłaniając się niezbyt głęboko. Nie uścisnął podanej ręki. - Pana Hobbs-Smitha jeszcze nie ma. Jestem panna Fairchild. W czym mogłabym pomóc? Badawczo przyglądała się nieznajomemu, podczas gdy ten zastanawiał się, jakiej odpowiedzi jej udzielić. Wysoki, wyższy nawet od Nathaniela, sprawiał dziwne wrażenie. Pokręcił przecząco głową.
Anna poczuła się zmieszana spojrzeniem jego przenikliwych, niebieskich oczu. Nigdy jeszcze nikt tak otwarcie jej nie lustrował. Słowa uwięzły jej w krtani, nie była w stanie wykrztusić nic sensownego. Na szczęście Lesher wsadził głowę w szparę w drzwiach i zapowiedział rychłe przybycie Nathaniela. Zły czar, który pozbawił Annę zdolności reagowania, prysł. - Czy mogę panu zaproponować coś do picia, panie...? spodziewała się, że nowo przybyły wymieni swoje nazwisko. - To sprawa o charakterze biznesowym, panno Fairchild. Poczęstunek nie jest konieczny - odpowiedział, ściągając rękawiczki. Miął je przez chwilę w dłoniach, rozglądając się po biurze. Zdjął
S
kapelusz i razem z rękawiczkami położył go na biurku!
R
Miał ją za kretynkę, która nie wie, jak wygląda biznesowa rozmowa? Chciała tylko być uprzejma, a on potraktował ją jak... jak kobietę.
Anna nienawidziła wielkopańskich manier przedstawicieli jego klasy, jak się domyślała, szlacheckiej. Zapewne jedyne kobiety, z którymi miał do czynienia poza salą balową, to służące, panny sklepowe i panie wiadomej konduity. Westchnęła. Jej myśli podążały w niewłaściwym kierunku. - Czy ma pani jakieś zmartwienie, panno Fairchild? - zapytał. - Nic mi nie jest. Przypomniałam sobie tylko, że jestem umówiona. Miała nadzieję, że nie zauważy, jak się zarumieniała. Podeszła do biurka, wyciągnęła spod papierów schowaną przed nim książkę.
- Pan Hobbs-Smith będzie wkrótce. Pan wybaczy... Ledwo zdążyła położyć rękę na klamce, drzwi otwarły się i stanął w nich Nathaniel. - Nathan... Panie Hobbs-Smith, ma pan gościa - oznajmiła, pragnąc ostrzec przyjaciela o obecności ukrytego za jej plecami nieznajomego. - Właśnie mnie o tym uprzedzono - odrzekł, zwracając głowę w stronę pomieszczenia, w którym pracownicy redakcji bez żenady obserwowali całą tę scenę. Anna zmieniła zamiar i teraz postanowiła zostać. Była ciekawa, co tajemniczy przybysz ma do powiedzenia Nathanielowi. Zachowanie
S
przyjaciela zdumiało ją. Stał z otwartymi z wrażenia ustami i wyglądał, jakby ujrzał własną śmierć.
R
- Witam, panie Hobbs-Smith! - wykrzyknął gość i uścisnął jego dłoń. - Nie byłem pewny, czy pamięta mnie pan z dawnych czasów.
Nathaniel nie zaprzeczył ani nie potwierdził, wyraźnie jednak nie podzielał entuzjazmu gościa. Obserwując nowo przybyłego, Anna była pewna, że w jego oczach widać złośliwą radość z wyraźnego zakłopotania Nathaniela. - Mhm - bąkał Nathaniel. Odwzajemnił uścisk dłoni i usiłował uwolnić rękę z uchwytu gościa. - M... mój... - zaciął się. - David Archer, do usług - uprzedził go przybysz, wciąż nie wypuszczając z ręki dłoni Nathaniela. Tylko dżentelmen? Nie szlachcic? Anna ogarnęła wzrokiem
wytworny krój jego płaszcza, eleganckie buty, wypielęgnowany w każdym szczególe wygląd i pańskie maniery. Była zdziwiona, że się tak pomyliła. Czekała na więcej informacji. - Pamięć mnie nieco zawodzi. Proszę wybaczyć - odezwał się Nathaniel. Zorientował się, że Anna nie wyszła i przygląda się uważnie całej scenie, zaczął więc ją przedstawiać. - A to jest... - Panna Anna Fairchild - przerwał Archer. - Poznaliśmy się już. Ponieważ panna Fairchild jest umówiona, sugerowałbym, żebyśmy jej nie zatrzymywali. Odprawa była prawie nieuprzejma, jakkolwiek udzielona bardzo zręcznie. Teraz, kiedy nic nie stało na przeszkodzie wyjściu, Anna
S
wcale nie kwapiła się do opuszczenia redakcji. Coś tu nie pasowało.
R
Wyczuwała, że między tym człowiekiem a Nathanielem panowała jakaś zmowa i chciała się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ponieważ jednak Nathaniel nie zaprotestował przeciwko jej odejściu, wiedziała, że nie może zostać.
Postanowiła, że wydobędzie informacje o tym człowieku i o tym, co go sprowadza do Edynburga, w czasie kolacji z Nathanielem i Clarindą dzisiaj wieczorem. Mając sojuszniczkę w jego siostrze, wyciągnie z niego Wszystkie sekrety. Popatrzyła to na jednego, to na drugiego. Byli tak różni. Nathaniel, wysoki i szczupły, z oczami koloru wody morskiej i blond lokami cieszył się wielkim powodzeniem u kobiet. Anna wielokrotnie była tego świadkiem. Jego anielska uroda i miły sposób bycia omal i jej samej nie przekonały do porzucenia stanu
panieńskiego. Archer niewątpliwie też wywierał wielkie wrażenie na kobietach, ale, jak podejrzewała, mogły odczuwać w jego obecności głównie strach i onieśmielenie. Wciąż była pod wrażeniem intensywności jego spojrzenia i muskularnej budowy ciała. Był ubrany według ostatnich nakazów mody, ale brązowe włosy nosił obcięte krócej, niż to było obecnie przyjęte. Pasowało to jednak do niego. Wszelkie próby złagodzenia wyglądu przez dłuższą fryzurę lub loki w stylu Nathaniela byłyby i tak daremne. Trudno o większy kontrast. Jasny i ciemny. Anioł i diabeł. Nathaniel i David Archer.
R
S
Interesował Annę bardziej, niż byłaby skłonna przyznać. Ale niepokojący sposób, w jaki Archer ją lustrował, jak gdyby prześwietlał ją na wylot i czytał jej w myślach, uzmysłowił Annie zalety strategicznego odwrotu.
- Wrócę o pierwszej, panie Hobbs-Smith. - Będę czekał, panno Fairchild. Zamknęła za sobą drzwi. Wiedziała, że to nie w porządku, ale postanowiła odczekać chwilę pod drzwiami. Chętnie usłyszałaby coś, co pozwoliłoby rzucić światło na dawną znajomość, do której nawiązywał Archer, a także na sprawę, z którą przyjechał do Nathaniela. Niestety, za drzwiami panowała cisza. Spojrzała na trzymaną w ręku książkę. Musi już iść. Nie pozostawało jej nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość.
W drodze do szkoły pocieszała się nadzieją, że Nathaniel nie straci przytomności umysłu i nie zdradzi gościowi zbyt dużo tajemnic. Przyjaciel nieraz dawał dowody swej małej odporności na presję, a muszą przecież trzymać się wersji, którą wymyślili, by ukryć prawdę. Zbyt wiele od tego zależy.
Rozdział czwarty David nie od razu odezwał się do Nathaniela. Chciał go przez
S
pewien czas przetrzymać w niepewności. Po wyjściu uroczej młodej damy podszedł do najbliższej półki z książkami i z udanym
R
zainteresowaniem zaczął studiować tytuły stojących na niej tomów. Uśmiechał się w duchu, słysząc ostentacyjne westchnienia Nathaniela, które miały świadczyć o jego zniecierpliwieniu. Wreszcie doszedł do wniosku, że gospodarz dostatecznie skruszał. - Wygląda na to, że twoje wydawnictwo jest dosyć dochodowe - zaatakował, obejmując wzrokiem imponującą kolekcję książek na półkach rozstawionych wzdłuż trzech ścian biura. - Trey... pozwól, że ci wyjaśnię... - wyjąkał Nathaniel. - Nie podejrzewałbym twojego ojca o finansowe wspieranie tego rodzaju przedsięwzięcia - przerwał mu David. - Mój ojciec wysoko ceni torysowskie nastawienie pana barona. - Ojciec rzeczywiście podziela poglądy torysów. Tak długo, jak
długo w grę nie wchodzą pieniądze. Nie przeszkadza mu, że jego syn angażuje się w działalność biznesową. Davida zastanowiła wyraźna nutka goryczy w głosie Nathaniela. Hobbs-Smithowie nie byli jedyną rodziną szlacheckiego pochodzenia pogrążoną w długach. Zapewne tylko z tego powodu baron zezwalał albo przynajmniej przymykał oko na to, że syn zajmuje się tego rodzaju działalnością, jeśli przynosiła dochód lub nie nadwyrężała i tak już nadwątlonych finansów rodzinnych. Był to delikatny temat dla każdego mężczyzny, dlatego David przerzucił się na nieco błahszy. - Kim jest ta kobieta? Panna Fairchild? - Anna? - Nathaniel zarumienił się. - Ona, to znaczy panna
S
Fairchild, jest szkolną koleżanką mojej siostry.
R
Nie było w tym nic nadzwyczajnego, jednak to nie tłumaczyło obecności tej kobiety w redakcji. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie tylko jest tu całkiem zadomowiona, ale i zachowuje się w sposób świadczący o tym, że ma tu sporo do powiedzenia. - Zauważyłem, że panna Fairchild nie zachowywała się tu jak gość. Czyżby miała tu jakąś szczególną pozycję? - W tej kwestii David nie zamierzał bawić się w kotka i myszkę. Celowo wyraził się tak, żeby wprawić Nathaniela w zakłopotanie dwuznacznością użytych słów. Dlaczego? Sam nie wiedział, ale instynkt podpowiadał mu, że tych dwoje łączy jakaś osobista więź. Domyślał się tego, widząc, jak dalece Anna wydawała się skrępowana pojawieniem się nieznajomego w redakcji, z jaką dociekliwością wypytywała go o cel przybycia, z jaką swobodą poruszała się po
biurze. - Nie jest to fakt powszechnie znany, Trey, ale panna Fairchild pomaga mi w przygotowywaniu niektórych artykułów do druku w „Gazette". Jest nauczycielką i bardzo zręcznie posługuje się piórem jako autor i jako redaktor. - Jest twoją sekretarką? W oczekiwaniu na odpowiedź David podszedł do biurka,za którym stał Nathaniel, i usiadł w fotelu z nogą założoną na nogę. - Nie wiem, Treybourne, co usiłujesz mi insynuować, ale ostrzegam, że nie będę tolerował żadnych prób rzucenia cienia na jej reputację.
S
A to było coś nowego. Takiego Nathaniela David nie pamiętał.
R
Cóż za odwaga w obronie honoru kobiety! Interesujące. - Nate, wygrałeś, wezmę pod uwagę twoje ostrzeżenie odezwał się pojednawczym tonem. - Próbuję tylko ustalić, kto za co odpowiada w twoim biznesie, ażeby wiedzieć, do kogo mam adresować zarzuty w sprawie szargania mojej reputacji. Davida uderzyła nagła zmiana w wyglądzie i zachowaniu Nathaniela. Od bardzo dawna nie miał okazji widzieć mdlejącego mężczyzny, ale nie miał cienia wątpliwości, że Nate był właśnie zastanawiająco bliski utraty przytomności. W mgnieniu oka wziął się jednak w garść. - Ja tu odpowiadam za wszystko i do mnie należy kierować zarówno wyrazy uznania, jak i zarzuty. David poczuł się jak dowódca armii stojący oko w oko z całą
kontynentalną potęgą Napoleona Bonaparte. Zapadło lodowate milczenie. Czyżby nie docenił dawnego przyjaciela? Lepiej zrobić krok do tyłu i podejść przeciwnika z innej strony, niż przegrać bitwę w tak wczesnym stadium, pomyślał. - A zatem, skieruję je do ciebie, jeśli zajdzie potrzeba. - Wstał i sięgnął po kapelusz i rękawiczki. - Zanim sformułuję ewentualne pretensje - rzucił jeszcze od niechcenia - czy byłbyś łaskaw powiedzieć mi, jak mógłbym znaleźć pana Goodfellowa? - Pana Goodfellowa? - Skoro jesteś jego wydawcą, chyba wiesz, jak można do niego trafić?
S
Nathaniel, przygwożdżony wzrokiem Davida, nie potrafił
R
wydukać żadnej odpowiedzi. Wreszcie zdobył się na odwagę. - Jak już powiedziałem, jeśli masz jakieś zarzuty, jestem gotowy ich wysłuchać. Dopilnuję, żeby trafiły tam, gdzie trzeba. Davidowi zależało przede wszystkim na uzyskaniu informacji. Czuł, że dziś już mu się to nie uda. Skinął głową na pożegnanie i ruszył ku wyjściu. - Z całą pewnością tak zrobię - zapowiedział. - Wpadnę za dzień lub dwa, aby o tym jeszcze porozmawiać. Był pewien, że za kilka dni Nathaniel wszystko mu wygada. Pamiętał, że w czasie studiów przyjaciel był bardzo podatny na naciski. Po dzisiejszym spotkaniu będzie taki roztrzęsiony, że w końcu wypsną mu się jakieś szczegóły na temat tajemniczego Goodfellowa. Za parę dni David będzie miał lepsze rozeznanie i będzie wiedział, jak stępić
ostrze jego krytyki. Teraz naciągnął kapelusz na czoło i opuścił gabinet Nathaniela, pozostawiając za sobą otwarte drzwi. Jeszcze parę dni, a zdobędzie informacje, na których mu zależy. Hrabia Treybourne! Nathaniel poczekał, aż Collins zamknie drzwi za gościem, i opadł bezwładnie na fotel. Mimo zaskoczenia udało mu się odprawić Treya z niczym. Tak wiele było do stracenia! Nathaniel kurczowo zaciskał dłonie, nie mogąc opanować ich drżenia. Rzucił okiem na zegar. Wcześnie. Bez względu na porę zadecydował, że maleńki kieliszeczek dobrze mu zrobi. Wyciągnął z
S
dolnej szuflady biurka butelkę, trzymaną tam na trudne chwile, takie
R
jak obecna. Odmierzył niewielką porcję do kieliszka, również przechowywanego w szufladzie, i wypił ją jednym haustem. Mocny, rozgrzewający płyn spłynął z gardła do żołądka. Nathaniel czekał, aż poczuje kojący nerwy efekt. Jeszcze jedna porcja i powinno wystarczyć... na razie. Stopniowo odzyskiwał równowagę i jasność myśli. Dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, co zaszło. David Lansdale hrabia Treybourne przyjechał do Edynburga pod przybranym nazwiskiem. Nie chciał, by wiedziano, kim jest? Dlaczego? Nathaniel poczuł przypływ pewności siebie, gdy głębiej się nad tym zastanowił. Trey miał coś do ukrycia. Czy to możliwe? Jakiś słaby punkt na powierzchni dotychczas niezawodnej zbroi chroniącej rodzinę
Lansdaleów? Oczywiście, ktoś taki jak Trey rzucał się w oczy, kamuflaż nie był wcale sprawą prostą. Nathaniel skoczył do okna, aby zobaczyć jego powóz albo przynajmniej konia. Otworzył je nawet, by lepiej rozejrzeć się po okolicy. Na ulicach były jednak tłumy i ruch pojazdów tak gęsty, że nawet gdyby Trey znajdował się jeszcze w pobliżu, trudno byłoby go zauważyć. Nathaniel wrócił na fotel za biurkiem. Wiedział, że nie pozostaje mu nic innego, jak czekać na ponowną wizytę. Przeczesał włosy palcami, zamknął oczy i odchylił głowę na oparcie fotela. Czuł tępy
S
ucisk w skroniach, zapowiadający migrenę.
R
Dlaczego Trey przybył incognito? Dlaczego nie przyjechał pod własnym nazwiskiem, ażeby całym autorytetem hrabiego Treybourne'a i swojego ojca, markiza, zagrozić Nathanielowi i jego gazecie stawiającej dopiero pierwsze kroki na rynku wydawniczym? Niemożliwe, by obawiał się krytyki zawartej w felietonach na łamach „Gazette". Niemożliwe, by chciał się zniżać do podstępu i niehonorowych wybiegów. To jego nieoczekiwane przybycie nie miało sensu, chyba że... Nathaniel kręcił głową z niedowierzaniem. Chyba, że... Hrabia czuje się zagrożony! Nie mógł opanować wesołości i roześmiał się na cały głos, wyobrażając sobie, jakie konsekwencje mogą z tego wynikać. Znając Treya od czasów uniwersyteckich, nigdy by nie podejrzewał, że jest on
skłonny do działania w taki sposób. Świadomość, że Trey ma słaby punkt i czuje się zagrożony do tego stopnia, że unika uchylenia przyłbicy na terytorium przeciwnika, poprawiła samopoczucie Nathaniela. Nie zmieni nic w funkcjonowaniu redakcji i będzie lepiej przygotowany do następnej wizyty dawnego kolegi. Zakręcił butelkę z whisky i umieścił ją z powrotem w najniższej szufladzie biurka. Pojawienie się Treya i cała ta maskarada stwarzały jednak pewien problem - nie miał pojęcia, jak zawiadomić o tym Annę. Czy powinien podzielić się z nią swoją wiedzą już teraz, czy poczekać, aż Trey odkryje swoje zamiary? Gdyby Trey chciał tylko
S
ponarzekać na publikowane przez Nathaniela felietony, które,
R
najłagodniej mówiąc, były dla niego mało pochlebne, to niech sobie narzeka. Nathaniel weźmie to na siebie i Anna nie musi wiedzieć, że jej, a właściwie ich Nemezis* stanęła przed nimi i domaga się sprawiedliwości. Gorzej, jeśli Trey chce czegoś więcej, jeśli będzie się domagał kapitulacji przeciwnika albo ujawnienia informacji, które mogłyby zdemaskować Annę i narazić na szwank jej bezpieczeństwo lub reputację. * Nemezis - w mitologii greckiej bogini zemsty i sprawiedliwości. W przenośni - nieubłagana, nieuchronna sprawiedliwość (przyp. tłum.). W takiej sytuacji Nathaniel wiedział, że stanie w obronie kobiety,
którą zamierza poślubić. Choćby nie wiem jak się zastrzegała, że to niemożliwe, Anna osiągnie w końcu taki moment w życiu, że zapragnie czegoś więcej niż to, w czym obecnie z takim zapałem szuka spełnienia. W swoim czasie zauważy i zrozumie, że szczęście kobiety i sens jej życia wiążą się z posiadaniem męża i rodziny. Nathaniel był pewny, że jego propozycja małżeńska zostanie w końcu przyjęta. Mógł sobie pozwolić na to, by czekać. Popularność czasopisma rosła i Anna miała coraz więcej obowiązków wobec podopiecznych w szkole, a także w redakcji, gdzie piórem walczyła o realizację swoich ideałów. Jest kwestią czasu, by dostrzegła zalety posiadania męża u
S
boku i pojawienie się lorda może tylko przyśpieszyć ten radosny dzień.
R
David zjawił się w wynajętym domu w dzielnicy sąsiadującej od południa ze Starym Miastem. Wręczył Harleyowi kapelusz i rękawiczki. Jego kamerdyner, jedyny służący, którego zabrał do Edynburga, celebrował ostentacyjnie swoje poczucie krzywdy, gdyż zmuszony był pełnić obecnie rolę również odźwiernego, lokaja i pokojowca. David specjalnie nie wynajmował zbyt wielu służących, aby nie zwracać uwagi na swoją obecność w Szkocji. Służba plotkowała między sobą i gdyby nie zachował środków ostrożności, wiadomość o jego przyjeździe do Edynburga bardzo szybko rozeszłaby się po mieście. Miał nadzieję, że zdoła uzyskać potrzebne informacje i wyjechać do domku myśliwskiego, zanim ktokolwiek, poza Nathanielem i Ellertonem, zorientuje się, że w ogóle był w Edynburgu.
Wynajęty dom nie był tak obszerny ani tak wygodnie urządzony jak jego londyńska siedziba, ale na krótki pobyt w zupełności wystarczał. Prawdę powiedziawszy, wbrew sarkaniu służącego, wystarczał aż nadto. Zaletą było zwłaszcza położenie, blisko zarówno Starego, jak i Nowego Miasta, gwarantujące też duży zakres prywatności, gdyby mieszkańcom domu na tym zależało. - Harley, czy wysłałeś wiadomość do człowieka, o którym ci mówiłem? David wszedł do gabinetu, rozluźnił krawat i zaczął przerzucać papiery na biurku w poszukiwaniu kartki z nazwiskiem rekomendowanego przez plenipotenta osobnika, który mógł się zająć dyskretnym zbieraniem informacji.
R
S
- Wysłałem, milordzie. Powinien tu być o wpół do drugiej mruknął Harley z lekceważącą miną. - Zajmę się przygotowaniem gorącej wody i świeżych ręczników.
Ignorując fochy służącego, David skinął głową i usiadł za biurkiem. Zabrał się do przeglądania przyniesionych dokumentów. Dyskrecja była rzeczywiście konieczna i był zadowolony, że udało mu się wysłać Ellertona do domku myśliwskiego, żeby tam na niego poczekał. W Cairngorms miał do niego dołączyć ich wspólny znajomy, Jonathan Drake lord Hillgrove. Ellerton będzie miał towarzystwo i nie będzie się nudził, a David zyska swobodę, aby poświęcić czas zbieraniu informacji na temat A. J. Goodfellowa. Dowie się też czegoś więcej o przeuroczej pannie Fairchild. Wzdrygnął się na tę myśl. Nie powinien zajmować się kobietą, o
której względy ubiegał się Nathaniel. Wyobraźnia podsunęła mu jej obraz i pełne dezaprobaty spojrzenie brązowych oczu, którym usiłowała skarcić go za lekceważące, niemal nieuprzejme zachowanie wobec niej. Był zbyt zaabsorbowany sprawą, z którą przyszedł do Nathaniela, aby zajmować się kobietą, która w jego biurze czuła się jak u siebie. Przypomniał sobie, jak zaciskała wargi i marszczyła brwi, gdy nie chciał jej wyjawić powodu swojej wizyty. Panna Fairchild to nie był żaden przywiędły kwiatuszek. Choć nie powinien odrywać się od głównego celu przyjazdu do Edynburga, David wiedział już, że ta cokolwiek przymusowa wycieczka może
S
okazać się przyjemniejsza, niż przypuszczał, właśnie z powodu jej obecności.
R
Rozdział piąty Anna nie powinna właściwie być zaskoczona zmianą pogody, ale była. Wiatr wiał teraz od północy i hałasował między domami. Miała nadzieję, że wstążki utrzymają kapelusz na głowie. Chociaż sierpień był zazwyczaj ciepły, każdego dnia należało się spodziewać raptownych zmian pogody. Dzisiaj nad miastem przetaczały się ciężkie chmury, zapowiadające przelotne opady, które na pewno utrudnią poruszanie się po ulicach i przedłużą czas potrzebny na dotarcie tam, dokąd miała dotrzeć.
S
Właśnie skręciła za róg i była już na prostej drodze do biura, gdy zauważyła Archera, stojącego po przeciwnej stronie ulicy na
R
skrzyżowaniu z North Bridge. Mimo porywistego wiatru jego ubranie i włosy były w nieskazitelnym stanie. Anna odniosła wrażenie, że spodziewał się jej nadejścia od strony Starego Miasta. Czyżby na nią czekał? Czy powinna go minąć jak gdyby nigdy nic, czy raczej zwrócić uwagę na jego obecność? Zatrzymała się na chwilę, by poprawić kapelusz. Przez ostatnie dwa dni Nathaniel ignorował jej pytania na temat Archera, tak jakby temat ten w ogóle nie istniał. Anna znała go jednak nie od wczoraj i od razu zauważyła, że pragnie odwrócić jej uwagę od osoby Anglika i celu jego wizyty w redakcji „Gazette". Rozważania, jak się zachować wobec Archera, stały się bezprzedmiotowe, gdyż nagle wyrósł tuż przed obliczem Anny.
- Witam, panno Fairchild - odezwał się niskim głosem, który brzmiał przyjacielsko, jakby podczas ich pierwszego spotkania nie było między nimi żadnych zgrzytów. - Pan Archer! - Nie miałem pojęcia, że może tu tak wiać. Naciągnął głębiej kapelusz, przechylił głowę i uśmiechnął się do Anny. Uśmiech ujawnił obecność sympatycznego dołka w jego brodzie. Złagodził też surowe wejrzenie oczu. - Jest pan zatem po raz pierwszy w Edynburgu? - Nie, nie pierwszy. Ale pierwszy raz od bardzo dawna. Zwrócił się w kierunku Princes Street, właśnie tam, dokąd zmierzała Anna. - Idzie pani do redakcji?
R
S
Ogarnęło ją głupie wrażenie, że powinna ukrywać przed nim swe zamiary. Mimo to kiwnęła głową. - Tak. A pan?
- Też. Czy mogę pani towarzyszyć? Przy takiej wichurze może się pani przydać pomocne męskie ramię. Architekci planujący siatkę ulic między Nor'loch a Firth of Forth zapewne nie brali pod uwagę porywistych edynburskich wiatrów. Anna już otwierała usta, aby odrzucić pomoc Archera, gdy wyjątkowo silny podmuch zerwał jej kapelusz z głowy. Archer złapał go w ostatniej chwili i podał jej z uśmiechem. Po tym incydencie bez sprzeciwu przyjęła oferowane ramię. - Może przy okazji opowie mi pani o Nowym Mieście -
poprosił, gdy ruszyli na południe wzdłuż Princes Street. - Tak wiele się tu zmieniło od czasu mojego ostatniego pobytu.Anna pokazała mu po drodze sklepy, w których miała zwyczaj kupować, oraz domy należące do znanych osobistości - członków parlamentu, uczonych, pisarzy. Z tego, co wiedziała, edynburską starówka była zupełnie inna niż londyńska. W odróżnieniu od Londynu, gdzie przedstawiciele różnych klas zamieszkiwali w odmiennych częściach miasta, w „Auld Reekie" żyli oni na różnych poziomach w tych samych budynkach. Bogatsi i bardziej znamienici mieszkali po prostu bliżej poziomu ulicy, gdzie lokale były największe. Nowe Miasto bardziej przypominało Londyn. Bogaci zamieszkiwali pewne ulice i place, a ci, którzy ich obsługiwali, żyli gdzie indziej.
R
S
Archer z uwagą słuchał tych opowieści, od czasu do czasu zadając pytania. Annę ujęło jego uprzejme zachowanie. Rozmowa sprawiała jej przyjemność. Droga wcale się jej nie dłużyła, nawet fatalna pogoda wydawała się mniej dokuczliwa. Gdy przechodzili na drugą stronę ulicy, osłaniał ją od najgorszych podmuchów wiatru. Stanęli przed drzwiami wejściowymi do redakcji „Gazette". Anna miała wrażenie, że wspólny spacer trwał zaledwie chwilę. Zaskoczona, że doszli już na miejsce, zastanawiała się, co powiedzieć na pożegnanie. Zanim zdążyła coś wymyślić, drzwi rozwarły się od środka i ukazał się w nich Nathaniel, zdumiony widokiem ich obojga razem. Patrzył na nią jak na swoją własność, pomyślała z niemiłym zaskoczeniem. W ostatnich dniach Nathaniel zmienił się, zaczął ją traktować
inaczej niż dotychczas. Podczas kolacji z Clarindą i jej mężem, którzy w końcu dnia przyjechali do Edynburga, komplementował ją i nawet zaprosił do teatru! Tego rodzaju zachowanie miało wszelkie znamiona zalotów. Cóż to za pomysł! Dlaczego znowu zawracał sobie głowę tą beznadziejną sprawą?Zanim Anna zdążyła otworzyć usta, odezwał się Archer. - Dzień dobry, panie Hobbs-Smith. Spotkałem pannę Fairchild, gdy zmagała się z wiatrem na North Bridge, i doprowadziłem ją bezpiecznie na pana próg. Archer z ukłonem oddał rękę Anny Nathanielowi i cofnął się o krok.
S
- Anno... panno Fairchild, proszę wejść - powiedział Nathaniel,
R
zapraszającym gestem wskazując jej drogę do środka. Gdy weszła, stanął w drzwiach, blokując własnym ciałem wejście do redakcji. Czy to wszystko, panie Archer?
- Prawdę powiedziawszy, mam do pana prośbę. - David napierał na Nathaniela, próbując zmusić go do usunięcia się z drogi. Pokoje, które wynajmuję, są zbyt małe, żeby przyjmować w nich gości, a bardzo chciałbym kontynuować dyskusję, którą zapoczątkowaliśmy kilka dni temu. Nathaniel poczuł się zmrożony, ale szybko opanował się i tym bardziej nie zamierzał ustąpić drogi gościowi. Chociaż nic z tego, co zostało powiedziane, nie odnosiło się bezpośrednio do niej, Anna odnosiła niejasne wrażenie, że z jakichś tajemniczych powodów stała się ukrytym przedmiotem utarczki odbywającej się na jej oczach.
- Czy mógłbym zaproponować obiad w restauracji albo kolację w klubie? . Prośba była całkiem niewinna, ale najwidoczniej rozjuszyła Nathaniela. Kątem oka Anna widziała, jak raz po raz zaciska pięści. Miała wielką ochotę na oczach Archera wsunąć swoją rękę w dłoń Nathaniela. - Nie chcę być nieuprzejmy, panno Fairchild - zwrócił się do niej Archer, nie czekając na odpowiedź - ale to sprawa biznesowa między mną a panem Hobbs-Smithem. Nie chce być nieuprzejmy? Był niewybaczalnie nieuprzejmy i z pewnością zdawał sobie z tego sprawę. W ten demonstracyjny sposób
S
chciał jej uzmysłowić, że jest wyłączona z zaproszenia. Jak mógł tak
R
nagle zmienić zachowanie? Jeszcze przed chwilą, w czasie wspólnego spaceru słuchał jej z uwagą i zachowywał się ujmująco. Co takiego zaszło między nim a Nathanielem, że spowodowało taką zmianę? Może Clarinda będzie wiedziała?
- Nigdy nie ośmieliłabym się ingerować w pana interesy, szanowny panie - odpowiedziała, bynajmniej nie zmartwiona tym, że jej głos brzmi nieprzyjemnie. - Pozwoli pan, że się pożegnam? Oddaliła się, nim zdołał otworzyć usta. Wyrosła już z okresu beztroski, a nawet pobłażania dziewczęcym wybrykom, w którym żyła do śmierci ojca, ale w tej chwili najchętniej zaczęłaby tupać i krzyczeć, a zatem zachowywać się w sposób, który nie uchodził damie. Lepiej wycofać się i nie wprawiać w zakłopotanie ani siebie, ani Nathaniela. Dowie się, i to od niego, o co chodzi, a jeśli będzie się wykręcał od
odpowiedzi, wypyta Clarindę. Nie minęło kilka minut, a Nathaniel dołączył do Anny w biurze. Próbowała ignorować zajście, którego świadkiem była przed chwilą, i nie zadawała żadnych pytań. Choć wyczuwał jej napięcie, również nie nawiązywał do tego tematu. Zajęli się omawianiem ważnych spraw związanych z materiałami przygotowywanymi do publikacji. Wreszcie ciekawość wzięła górę i Anna zadała pytanie, od którego tak długo się powstrzymywała. - Kim jest ten Archer? Nathaniel skrzywił się z niezadowolenia i odchylił do tyłu w fotelu. Wyglądał na zrezygnowanego. Anna podążyła wzrokiem za
S
jego spojrzeniem skierowanym na dolną szufladę biurka.
R
Zastanawiające, co tam trzymał i dlaczego przyciągnęło to jego uwagę. - Archer jest moim dawnym znajomym z czasów, gdy mieszkałem w Londynie, Jego niezapowiedziane pojawienie się tutaj po prostu mnie zaskoczyło.
- Zaskoczyło? Użyłabym mocniejszych słów na opisanie twojej reakcji. - Anna bębniła palcami po gładkiej powierzchni biurka. Napotkała jego wzrok. - Co go sprowadziło do Edynburga? Nathaniel nerwowo przeczesał włosy palcami. - Nie mówił ci po drodze? Robi uniki. Zachowuje się nerwowo. Ma poczucie winy. Widziała to w oczach Nathaniela i zastanawiała się, co było tego przyczyną. Przez wszystkie lata ich znajomości, ba - przyjaźni - i w czasie wspólnej pracy nigdy nie miała odczucia, że nie jest z nią
szczery. Aż do teraz. - Rozmawialiśmy tylko o mieście - wyjaśniła. Nathaniel odezwał się dopiero po chwili. - Archer zamierza kupić jakąś nieruchomość i chciał, żebym mu w tym pomógł. - Nieruchomość? W Edynburgu? - powtórzyła Anna. - I ty będziesz pomagał mu ją znaleźć? - Powiedziałem mu, że więcej wiem o terenach wiejskich między miastem a naszymi majątkami niż o terenach w samym mieście, ale to go najwyraźniej nie zraziło. Interesujące. Sądząc po wyrazie twarzy, Nathaniel nie był
S
zadowolony. Czy w przeszłości kontakty z Archerem były dla niego
R
negatywnym doświadczeniem i teraz wolał raczej nie chwalić się swą prawdziwą wiedzą o mieście, aby uniknąć większego zaangażowania w sprawy tamtego? Najwyraźniej.
- Dlaczego po prostu nie zgodziłeś się mu pomóc? Na pewno wiesz na ten temat dostatecznie dużo. Mogłeś również skierować go poprzez swego plenipotenta do kogoś, kto zna się na tym lepiej od ciebie. Nie zastanawiałeś się, że okazując rezerwę, odniesiesz skutek przeciwny od pożądanego: on tym bardziej nie zrezygnuje z angażowania ciebie w tę sprawę? Nathaniel w zamyśleniu kiwał głową. - To rozsądne, co mówisz. Wezmę to pod uwagę to, bo może to również przyczynić się do skrócenia jego pobytu w Edynburgu. A więc Nathaniel chciał, aby Archer wyjechał? Anna nigdy jeszcze nie była świadkiem sytuacji, która wywoływałaby tak silne
emocje u tego spokojnego z natury mężczyzny. Było to zastanawiające. Nathaniel skierował tymczasem rozmowę na inne tematy, ale Anna postanowiła w tym momencie, że i tak dowie się czegoś więcej o tajemniczym panie Archerze. Własnymi sposobami. - Widziałeś go? - zapytał David, wsiadając do dorożki. - Tak, milordzie. David pokręcił głową. - W Edynburgu proszę się do mnie zwracać „panie Archer". Jedyną osobą świadomą jego pobytu w mieście, był jak dotąd Nathaniel i David wolał, aby tak zostało, gdyż to ułatwi mu wyśledzenie człowieka, który sprawił, że jego życie stało się nieznośne.
S
- Jestem zainteresowany tylko tym, co dotyczy interesów.
R
Szczegóły z życia prywatnego nie będą konieczne. David nie chciał zbierać delikatnych informacji na temat Nathaniela, chyba że związane były z jego działalnością jako właściciela „Gazette". Nie potrzebował wiedzieć, czy dawny przyjaciel utrzymuje kochankę ani czym się zajmuje na prywatny użytek. - Rozumiem, proszę pana - odpowiedział Keys. - A co z kobietą? - zapytał, wskazując wejście do redakcji „Gazette" po drugiej stronie ulicy. - Mam kazać ją śledzić? David spojrzał w stronę drzwi wejściowych do biura, w których panna Fairchild znikła mu z oczu zasłaniana przez Nathaniela, broniącego mu wstępu do środka. Wyglądała ślicznie z zarumienionymi od szybkiego marszu policzkami i błyszczącymi ciemnobrązowymi oczami. Zanim weszła do biura, długo lustrowała go
swym uważnym spojrzeniem. Zdecydowana postawa Davida sprawiła, że musiała pohamować zainteresowanie jego osobą, ale ani przez chwilę nie wątpił, że nie będzie trzymała swej ciekawości na wodzy zbyt długo. Uśmiechnął się w duchu na myśl, że być może nawet w tej chwili zamęcza Nathaniela pytaniami na jego temat. - Śledzić pannę Fairchild? - David przecząco pokręcił głową. Nie potrzebujesz nikomu zlecać tego zadania, Keys. Ogranicz swoje zainteresowanie do pana Hobbs-Smitha i jego sekretarza. Keys miał chyba dalsze zapytania, ale po krótkim namyśle zrezygnował z nich i szykował się do opuszczenia dorożki. - Jak pan sobie życzy - powiedział.
S
- Za dwa, najpóźniej trzy dni proszę o raport.
R
- To powinno być proste.
Keys zamknął za sobą drzwi dorożki. David rozsiadł się wygodnie na siedzeniu. Nie podobała mu się pewność siebie detektywa. Gdyby to było takie proste, już byłoby po wszystkim. David zauważył, jak Keys podchodzi do osobnika stojącego przed wystawą kupca bławatnego, o czymś chwilę z nim rozmawia, po czym obaj wtapiają się w tłum przechodniów na Princes Street. Odwrócił się w przeciwną stronę. Przez chwilę obserwował okna redakcji „Gazette", ale nie zdołał dostrzec nic poza ruchem nierozpoznawalnych sylwetek ludzkich we wnętrzu. Miał nadzieję ujrzeć w oknie pannę Fairchild... Otrząsnął się z zamyślenia. Z konsternacją zdał sobie sprawę, dlaczego powstrzymał Keysa od śledzenia kobiety. Popukał w dach
dorożki, dając woźnicy znak, aby ruszył. Pojazd włączył się w strumień koni, powozów i ludzi płynący ulicą. David wiedział, że gdyby trzeba było obserwować Annę, on sam by się tym zajął. Do diabła! Mogłaby z tego wyniknąć niezła draka.
Rozdział szósty - Nie, Becky. Spróbuj inaczej - powiedziała Anna, pokazując jednej z uczennic kredą na tabliczce, jak pisać nowo poznaną literę
S
alfabetu. - Najpierw w górę, potem zamknij kółko w prawo. Becky pilnie naśladowała ruchy Anny, ta instruowała zaś resztę
R
klasy.
- Po „Q" występuje zazwyczaj „U", więc połączcie te dwie litery. - Rozejrzała się po klasie, aby sprawdzić, która z dziewcząt wykonała jej polecenie. - W górę, w dół, w górę i w dół. Dziesięć uczennic z mozołem wykonywało zadanie. Anna krążyła po pokoju, zatrzymując się przy niektórych, by im pomóc. Po kilku minutach uśmiechnęła się. Wysiłek, jaki te dziewczyny wkładały w naukę pisania, zasługiwał na najwyższą pochwałę. - Nie podoba mi się ta litera! - wykrzyknęła najmłodsza, Mary. - Jest taka powykręcana. Inne przyłączyły się do narzekań, ale Anna przyjmowała je z rozbawieniem.
- Poćwiczcie trochę, moje drogie, bo następne litery, obiecuję wam, będą jeszcze bardziej powykręcane. Nie zniechęcajcie się trudnościami, zbliżamy się już do końca alfabetu. Coraz lepiej wam idzie. Niektóre się z nią zgadzały, inne przyjmowały słowa zachęty bez przekonania. Anna przyglądała się grupie i zastanawiała, której z tych dziewcząt rzeczywiście uda się wpłynąć na spokojne wody. Chociaż z wielu tych ładnych twarzyczek przebijała żywa inteligencja, chociaż wiele jej uczennic było mocno zaangażowanych w to, co tu robiły, nie wszystkim powiodą się starania o pracę pokojówki lub osoby do towarzystwa u boku jakiejś zamożnej pani. Kandydatek do takiej pracy
S
było zbyt dużo, zbyt mało za to wolnych miejsc.
R
Oczy Anny zaszły łzami. Opanowała się. Dlaczego tak emocjonalnie reaguje na myśl o trudnej sytuacji życiowej swoich podopiecznych?
- Czas na lunch, dziewczęta. Możecie być z siebie dumne. - Dziękujemy, panno Fairchild. Podziękowania zlały się w miły dla ucha chór. Anna pokraśniała z zadowolenia. Dziewczęta pakowały książki i tabliczki do pisania i podążały za gospodynią szkoły, panią Dobbs, na posiłek. Począwszy od najmłodszej, piętnastoletniej Mary, do najstarszej dwudziestoletniej Becky wszystkie były w różnych stadiach ciąży i opuszczając klasę, toczyły się jedna za drugą jak sznur okrąglutkich gąsek. Becky odłączyła się od grupy i podeszła do Anny. - To nie pani wina, panno Fairchild - szepnęła, pochylając się.
- Ona i tak postanowiła odejść. Pani nie mogła temu zapobiec. Anna w pierwszym odruchu chciała poprawić gramatyczny błąd Becky, ale ta pogłaskała ją po ramieniu i wzruszenie nie pozwoliło jej wydobyć głosu. Pokiwała tylko głową i potraktowała słowa dziewczyny jako dowód sympatii, bo tym w istocie były. Becky dołączyła do pozostałych uczennic. Anna została sama. Chodziło o Gladys. Znalazła się w trudnej sytuacji nie dlatego, że podejmowała niewystarczające wysiłki w obronie własnej cnoty, lecz dlatego, że... zbyt chętnie szukała towarzystwa mężczyzn, gotowych wykorzystać jej ufność. Od momentu przybycia do schroniska Gladys nie mogła pogodzić się z panującymi tu rygorami. Do Anny docierały
S
krążące wśród pensjonariuszek słuchy, że ciągle nie potrafiła zrezyg-
R
nować z towarzystwa mężczyzn. Wielu mężczyzn.
Każdego mężczyzny, który był dla niej miły. Zwłaszcza mężczyzn, którzy byli skłonni obdarowywać ją drobnymi prezentami czy paru szylingami. W gruncie rzeczy pierwsza i jedyna próba dopomożenia... prostytutce - Annie z trudem przychodziło na myśl to określenie, bo było bardzo dosadne, ale Gladys niestety należała do tej kategorii zakończyła się w całym tego słowa znaczeniu porażką. Dziewczyna uciekła zaledwie dwa dni temu, żegnając się tylko z Becky, z którą zdążyła się trochę zaprzyjaźnić w czasie krótkiego pobytu w schronisku. Anna w pośpiechu otarła łzy zbierające się w oczach. Dziesiątki
dziewcząt przewinęły się przez schronisko i szkołę w ciągu trzech lat od ich uruchomienia. Na początku Anna osobiście angażowała się w sprawę każdej pensjonariuszki, przejmowała ich życiem, nawet ich nadziejami i marzeniami. Po jakimś czasie nauczyła się zachowywać dystans. Robiła to jednak wbrew sobie, bo w jej naturze leżało otwieranie serca przed tymi nieszczęśliwymi istotami. Zdawała sobie sprawę, jaki los jest ich udziałem, bo z własnego doświadczenia wiedziała aż nadto dobrze, do jakiego stopnia były na łasce i niełasce tych, którzy nie byli skłonni do okazywania żadnej łaski. Aby być skuteczna, Anna musiała zachować dystans. Wiedziała o tym. Podeszła do stojącego w pobliżu drzwi biurka i zabrała się do
S
porządkowania leżących na nim papierów i książek. Pokój, w którym
R
nauczała, nie był klasą we właściwym tego słowa znaczeniu, podobną do tej, w której ona sama pobierała nauki. W okresie świetności tego domu był salonem. Zazwyczaj przytułki dla ubogich i schroniska dla nieszczęśliwych dziewcząt znajdowały się w mało komfortowych i nieprzystosowanych do tego celu miejscach. Przeważnie ci, którzy je prowadzili, nie zgadzali się z koncepcjami i metodami pomagania ubogim, które przyświecały Annie. Podopiecznych gromadzono w miejscach niewiele lepszych niż magazyny i nie zapewniano im nic poza najskromniejszym utrzymaniem. Anna korzystała ze wsparcia kilku bardzo bogatych obywateli, którzy, osobiście nie angażując się w działalność charytatywną, pragnęli, aby wiedziano o ich hojności. Dzięki temu mogła zakupić ten budynek, umeblować go, zatrudnić personel i zapewnić godziwe
warunki życia kobietom, które znajdowały tu dom na kilka miesięcy przed wydaniem na świat dzieci. W tym czasie znajdowały wytchnienie od codziennych trosk i zdobywały umiejętności, które mogły poprawić ich szanse na przyszłe zatrudnienie. Sama będąc kobietą wykształconą, Anna wiedziała, że edukacja otwiera drogę do wyjścia z ubóstwa. Siedząc przy biurku, przeglądała kalendarz zajęć na najbliższe dni. Co drugi ranek i popołudnie spędzała na przemian w szkole i w redakcji „Gazette", nadzorowała gospodarstwo domowe ciotki i edukację i wychowanie siostry. Pozostawało jej niewiele czasu na inne zajęcia. Inwestycja w wydawnictwo zapowiadała się na tyle obiecująco, że Anna zamierzała kupić drugi dom i rozszerzyć
S
działalność. Ale wiedziała, że to będzie wymagało znacznie większych
R
środków niż te, którymi natenczas dysponowała. I więcej czasu, którego już teraz zaczynało jej brakować.
Gdyby tak rząd Jego Królewskiej Mości w Anglii i tu, w Edynburgu, zechciał zrobić coś więcej. Gdyby tak ci, którzy posiadali środki, chcieli świadczyć na rzecz tych, którym nie powiodło się w życiu. Gdyby. Anna otrząsnęła się z tych bezowocnych rozmyślań. Tu, w schronisku i w redakcji „Gazette", robiła wszystko co w ludzkiej mocy. Na pewno więcej niż inni, w tym arogancki lord Treybourne, który nie tylko sam hołdował egoistycznym postawom w kwestiach społecznych, lecz także propagował je publicznie, podważając w ten sposób sens jej pracy. Z ożywieniem myślała o spodziewanej już w najbliższych dniach
odpowiedzi na ostatni felieton Goodfellowa. Dyskusja rozgorzeje nie tylko w Edynburgu, lecz także w całej Anglii i Szkocji. W zeszłym miesiącu doszło nawet na tym tle do burd w pubie odwiedzanym przez literatów. Zwolennicy Goodfellowa nie ograniczyli się do argumentów słownych, w ruch poszły pięści i wielu uczestników awantury skończyło w tymczasowej izolacji pod okiem stróżów prawa. Anna liczyła na rzeczowy, a nie siłowy dyskurs. Jeśli jednak owe wybuchy namiętności zwracały większą uwagę na los tych, którym usiłowała pomóc, to nie miała nic przeciwko temu. Miała nadzieję, że w tym miesiącu polemika lorda Treybourne'a z Goodfellowem jeszcze raz sprowokuje ludzi do myślenia.
S
Włożyła kapelusz i umocowała go wstążkami wiązanymi pod
R
brodą. Umieściła książki i torebkę w koszyku, przewiesiła przez ramię mocno znoszony spencerek, gdyż nie była pewna, czy nie będzie musiała go włożyć, gdyby na dworze było chłodniej, niż myślała. Zalany słońcem widok z frontowego okna wróżył dobrą pogodę, ale Anna wiedziała, że wrażenie to może być złudne. Otworzyła drzwi wyjściowe i poczuła powiew ciepłego, świeżego powietrza. Zeszła na chodnik przed domem i rozejrzała się po ulicy. Nie dalej niż pięćdziesiąt kroków od domu stał Archer! Już po raz trzeci w tym tygodniu spotykała go na drodze do redakcji „Gazette", ale tym razem po raz pierwszy nie udawał, że spotkanie jest przypadkowe. Nienagannie ubrany, nawet chyba za elegancko jak na tak wczesną porę dnia, rozmawiał z woźnicą powozu stojącego przy krawężniku. Dostrzegł ją prawie w tym samym momencie, w którym
ona zauważyła jego. - Dzień dobry, panno Fairchild! - wykrzyknął, ruszając jej naprzeciw. - Jeśli podąża pani do Nowego Miasta, mógłbym panią podwieźć. - Z uchylonym kapeluszem czekał na jej odpowiedź. - Pan czekał na mnie, panie Archer? Już trzeci dzień z rzędu nasze drogi się krzyżują. Podróż powozem z tak mało znanym dżentelmenem należała zapewne do zachowań uważanych za ryzykowne, ale powóz był otwarty, co wykluczało jakiekolwiek niedopuszczalne zachowanie z jego strony. Nie podejrzewała zresztą Archera o niestosowne zamiary, ale ciotka ostrzegała ją mnóstwo razy, że dama musi być zawsze świadoma takich zagrożeń.
R
S
Spojrzał nad jej głową, tak jakby chciał zapamiętać, z którego domu wyszła. Wyglądało na to, że ustawił się najbliżej miejsca, gdzie, jak się domyślał, może ją spotkać, i czekał, aż się pojawi. Nie miała wątpliwości, że ją śledził. Tylko dlaczego? Zanim zdążyła o to zapytać, odebrał z jej rak koszyk i podał ramię. - Chociaż najkrótsza droga z mieszkania, które wynajmuję, do Nowego Miasta wiedzie właśnie przez tę okolicę, muszę się przyznać do złych zamiarów, panno Fairchild - powiedział. Łobuzerski błysk w jego oku świadczył o tym, że żartuje. - Zauważyłem, że ma pani dni wypełnione obowiązkami, ale mam nadzieję, że namówię panią na małą odmianę. - Odmianę? Obawiam się, że czas mi nie pozwoli. - Anna zatrzymała się i zdjęła rękę z jego ramienia. - Właśnie teraz
powinnam być w... Archer zbliżył swoją dłoń do twarzy Anny. Przez chwilę miała wrażenie, że dotknie palcem jej ust. Była zaskoczona, że coś takiego mogło mu przyjść do głowy. Zdumiało ją również, że nagle ona sama zapragnęła, by właśnie to zrobił. Archer, jakby zdziwiony własnym zachowaniem, na chwilę zamarł bez ruchu. Na jego twarzy pojawił się przewrotny uśmiech, który u niej z kolei wywołał skurcz żołądka i, niestety, szkarłatny rumieniec. - Nie śmiałbym ingerować w pani plany bez uprzedzenia. Byłaby to niewybaczalna nieuprzejmość w mojej strony. Podszedł do powozu i skinął na woźnicę, aby otworzył drzwi.
S
- Wynająłem otwarty powóz, panno Fairchild, aby nie miała
R
pani żadnych obiekcji, akceptując tę publiczną poufałość. - Poufałość?
Anna mimo wszystko nie mogła znaleźć w sobie dość stanowczości, aby oburzyć się na tak oczywiste złamanie zasad dobrego wychowania. Przebiegła jej przez głowę myśl, że komuś takiemu jak on Gladys mogłaby chcieć okazywać względy również bez wynagrodzenia. Chyba nie miał na myśli czegoś podobnego? - Ależ tak. Czy nie jest bowiem poufałością przejażdżka powozem w towarzystwie mężczyzny, który nie jest członkiem rodziny ani przyjacielem, panno Fairchild? Zauważyłem podczas krótkiego tu pobytu, że chociaż pewne reguły nie są w Edynburgu przestrzegane tak rygorystyczne jak w Londynie, to jednak zasady wciąż obowiązują. - Byłoby zatem nieuprzejmością, gdybym odmówiła - do-
kończyła. Wsiadł pierwszy do powozu i pomógł jej zająć miejsce. Umieścił koszyk na siedzeniu między sobą a Anną i kazał woźnicy ruszać. Taki komfort nie przydarzał się jej często. Nie stać jej było na poruszanie się po mieście dorożką lub wynajętym powozem. Oglądała z obu stron każdego pensa, zanim zdecydowała się go wydać. Zamiast marnować pieniądze na przejazdy, zainwestowała w parę solidnych butów do chodzenia po mieście i w największy parasol, jaki tylko mogła unieść na wypadek typowej edynburskiej pogody. - Ma pani dużo uczennic? - zapytał Archer, gdy powóz włączył się w sznur pojazdów sunących ulicą. - Słucham?
R
S
- Wiem, że oprócz pomagania Nathanielowi w pracach redakcyjnych zajmuje się pani również nauczaniem. Zastanawiam się, czy w tym domu, z którego pani wyszła, mieszkają niektóre pani uczennice?
Na budynku nie było żadnej tabliczki, świadczącej o tym, że mieści się tam coś innego niż prywatny dom. Anna nie chciała rozmawiać z Archerem o swoich podopiecznych i ich sytuacji życiowej. - Tak, panie Archer, niektóre moje uczennice tam mieszkają. Skąd pan wie, że zajmuję się nauczaniem? Archer spojrzał na jej koszyk i przesunął palcami po okładce leżącej na wierzchu książki. Annie przyszło nagle na myśl, jakie by to było uczucie, gdyby tak przesunął po niej tymi swoimi opalonymi,
długimi palcami! Zakasłała, aby odegnać te myśli. Ciotka Eufemia miała chyba sporo racji, ostrzegając, że spędzanie czasu z przedstawicielkami niższych klas, zwłaszcza kobietami podejrzanej konduity, grozi utratą busoli moralnej. Skoro na widok obcego mężczyzny przychodziły jej do głowy takie dziwaczne myśli... - Skąd wiem? Po pierwsze, zauważyłem, że książka, którą pani przeglądała z taką uwagą podczas naszego pierwszego spotkania w redakcji, była podręcznikiem. Po drugie, pytałem Nate'a. - Nate'a? Od lat nie słyszałam, żeby ktoś go tak nazywał. Musiał go pan chyba poznać bardzo dawno temu.
S
Anna uznała, że nadszedł wreszcie czas, żeby Archer zaczął
R
odpowiadać na jej pytania, jeśli chce, aby ona odpowiadała na jego. - Tak, nasze drogi zeszły się, gdy byliśmy jeszcze chłopcami. - Nie miałam o tym pojęcia, panie Archer. Nathaniel bardzo niewiele o panu mówi.
Roześmiał się. Jego twarz stała się jeszcze bardziej interesująca niż wtedy, gdy był poważny. Powóz toczył się ulicą. Archer opanował wesołość. - Wyobrażam sobie, jak nie dawała mu pani spokoju. Ciekawość dosłownie wyziera z pani oczu. Jestem pewien, że Nate musiał się sporo namęczyć, aby ją zaspokoić. - Nie miał zamiaru dokuczyć Annie, ale jej mina i gniewne spojrzenie świadczyły o tym, że czuje się urażona. - Panno Fairchild, nie chciałem pani urazić. Pani niezadowolenie z mojego zachowania podczas naszego pierwszego
spotkania było oczywiste nawet dla mnie. Pani chciała się jak najwięcej dowiedzieć, ale ani ja, ani Nate nie pokwapiliśmy się zaspokoić pani ciekawości. - Moja ciotka byłaby zdania, że tego rodzaju ciekawość jest nie na miejsca Mam nadzieję, że wybaczy mi pan taki nietakt. - Jeśli mam być szczery, wyznam, że taka spontaniczna ciekawość stanowi dla mnie miłą odmianę. Reakcja Anny zaskoczyła Davida. W jej oczach rozbłysły ogniki rozbawienia, a kształtne usta wygięły się we wdzięcznym uśmiechu. Na policzkach pojawiły się dołeczki, nieobecne, gdy zachowywała powagę. Owładnęła nim nieodparta chęć pochylenia się nad nią i
S
spróbowania, jak smakują te cudowne usta. Czuł wzbierające pożądanie.
R
- Nathaniel, jak widać, nie miał dość czasu, aby pana ostrzec, jak niezmordowanie potrafię drążyć, jeśli mnie coś interesuje. Takie określenie, jak miła odmiana, jest zupełnie nie na miejscu. Powóz zatrząsł się na wybrukowanej kocimi łbami ulicy i zatrzymał na rogu w pobliżu redakcji. David był rozczarowany, że podróż trwała tak krótko. Nie zdążył nawet zaprosić Anny na wycieczkę, którą wcześniej zaplanował. - Panno Fairchild, czy znajdzie pani trochę czasu, aby jutro obejrzeć w moim towarzystwie szkocki skarbiec? - Jutro rano? - W Londynie wiele mówi się o niedawnym odnalezieniu w Szkocji insygniów koronacyjnych. Podobno są imponujące.
Wybierałem się tu z myślą, że będzie to dla mnie okazja, by je obejrzeć, ale jeśli już je pani widziała, nie będę nalegał. Widział, że rozważała przyjęcie zaproszenia, ale coś powstrzymywało ją przed ostatecznym wyrażeniem zgody. Znowu te konwenanse? Nie chciał, żeby mu odmówiła, i był gotów pójść na wszelkie ustępstwa, aby tylko zapewnić sobie jej towarzystwo. Nie do wiary! Co się z nim dzieje? - Mógłbym poprosić Nathaniela, aby z nami pojechał, jeśli to pani odpowiada. A może pani ciotka zechce posłużyć za przyzwoitkę? - Obawiam się, że ciotka Eufemia nie będzie miała dość sił, aby się wdrapać na Górę Zamkową.
S
Zagryzła z wdziękiem dolną wargę, zastanawiając się. David
R
oniemiał na ten widok. Była zachwycającą kobietą stworzoną do miłości. I w najmniejszym stopniu nie zdawała sobie z tego sprawy! - Już wiem, kto będzie mógł nam towarzyszyć - uśmiechnęła się w końcu.
- Świetnie. Czy mam przyjechać po panią do domu? Jeśli poda mi pani adres, podjadę powozem o dziesiątej rano. Czy to nie za wcześnie, a może za późno? Anna potrząsnęła głową. Kilka loków, które wymknęły się z uczesania, zatańczyło na jej ramieniu. Opanowała go chęć owinięcia ich sobie wokół palca i sprawdzenia, czy są tak miękkie, jak myślał. - Dziesiąta to dobry czas, ale czy nie mógłby pan spotkać się ze mną tutaj? Mam raniutko ważne sprawy do załatwienia w biurze. Wysiadł z powozu, wystawił na trotuar koszyk Anny, na końcu
podał jej rękę. Polecił woźnicy, aby na niego zaczekał, a sam odprowadził ją do drzwi biura. - A zatem do jutra, panno Fairchild. Otworzyła drzwi i odwróciła się do Davida, przekonana, był tego pewny, że on wróci do powozu. Nie zrobił tego. - Do widzenia, panie Archer - powiedziała. Nieoczekiwanie u wejścia pojawił się Nathaniel. Anna niespokojnie spojrzała na jednego, potem na drugiego i stanęła pomiędzy nimi, jakby spodziewała się, że znowu skoczą sobie do oczu. David omal się głośno nie roześmiał, bo gdyby miał zamiar wyrządzić jakąś krzywdę Hobbs-Smithowi, drobna figura Anny,
S
choćby nie wiedzieć jak wdzięczna, nie stanęłaby mu na przeszkodzie.
R
- Nathanielu - odezwał się pojednawczym tonem. - Powóz czeka. Jedźmy.
Anna spojrzała pytająco na przyjaciela. David odgadywał pytania, które cisnęły się jej na usta. Przemogła jednak ciekawość i postanowiła zostawić obu dżentelmenów. Nate odczekał, żeby weszła do środka, po czym wsiadł do powozu. - Do jutra, panno Fairchild! - zdążył jeszcze krzyknąć David przed zniknięciem Anny w biurze. Uchylił kapelusza i podążył do powozu. Woźnica, już wcześniej poinstruowany, ruszył bez zwłoki zatłoczonymi ulicami rozrastającego się miasta. - Trey... - zaczął Nate. David uciszył go spojrzeniem. - Panie Archer, właściwie nie mamy o czym mówić - dokończył zakłopotany.
- Dwaj starzy znajomi na pewno mają sporo do nadrobienia po takiej długiej przerwie we wzajemnych kontaktach. Archer nie chciał rozmawiać o prawdziwych interesach w wynajętym pojeździe w środku miasta. Utrzymywanie w tajemnicy jego prawdziwej tożsamości było i tak trudne, nie widział więc powodu, aby samemu niweczyć swoje wysiłki. - Jak tam Clarinda? Nate często mówił mu o siostrze, ale David nigdy jej nie poznał osobiście. - Kogo poślubiła? - Lorda MacLeriego. - Jego ojciec to markiz... - Duran. Zgadza się.
R
S
Wyglądało na to, że David będzie musiał po kawałeczku wyciągać z przyjaciela wszelkie informacje. Westchnął głośno, wyraźnie zniechęcony, za to Nathaniel nabrał pewności siebie. - Myślałem, że nasza rozmowa będzie dotyczyła sprawy, która stanowi przedmiot obopólnego zainteresowania, a nie kwestii rodzinnych. - Nie widziałem cię od ilu?... siedmiu lat? Chciałem być uprzejmy i wytyczyć jakiś standard zachowania w naszych stosunkach. Nate nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił głowę i zaczął pilnie przyglądać się domom budowanym wzdłuż George Street. Według wszelkich przewidywań Nowe Miasto miało się rozbudowywać jeszcze przynajmniej przez kilka najbliższych lat. Nate
okazał się przewidujący, wybierając taką lokalizację dla swojej firmy. Powóz kluczył między Północnym i Południowym Mostem i w końcu wyjechał w kierunku Nicolson Road. - Twój ojciec wciąż jest jeszcze na wsi? - David zawiesił głos. - Jeśli wolno zapytać? Nate dał za wygraną i pokiwał głową. - Tak. W sierpniu woli wieś, gdyż miasto nawiedzają albo straszliwe upały, albo gwałtowne burze. - David wyczuł jego zniecierpliwienie. - Po co te wszystkie pytania? Dlaczego bawisz się ze mną w kotka i myszkę, podczas gdy obaj dobrze wiemy, że ty sam albo twój ojciec w ubiegłym miesiącu poleciliście swoim ludziom
S
zbadać stan moich interesów? Przestań udawać, że ta sprawa nie ma dla ciebie żadnego znaczenia.
R
Dotarli na miejsce, to jest do domu wynajmowanego w południowej dzielnicy miasta. David poprowadził gościa do wejścia. Dotknięty w swej godności, lecz niezawodny Harley na ich widok otworzył drzwi. - Dzień dobry, milordzie. Miło pana widzieć, panie Hobbs - Smith. - Harley odebrał od nich kapelusze i rękawiczki i zaprowadził ich do gabinetu. - Napiją się panowie herbaty czy może podać coś mocniejszego, milordzie? David uśmiechnął się, gdy Harley, nie czekając na jego zezwolenie, wyjął z szafki kieliszki i karafkę i nalał im mocnej lokalnej whisky. Kamerdyner musiał wiedzieć, że omawiany temat będzie poważny, gdyż napełnił kieliszki aż na trzy palce. Po chwili pozostali
sami. David zauważył, że Nate wychylił jednym haustem niemal całą zawartość swojego kieliszka. Wiedział, że nie będzie musiał czekać długo na atak z jego strony. - Wyjaśnij mi, dlaczego lord Treybourne ukrywa tożsamość i mieszka w gorszej części miasta zamiast w nowo nabytej książęcej rezydencji przy Charlotte Square? - zaczął z miejsca Nathaniel. - A więc przechodzimy od razu do sedna, tak? - David pociągnął spory łyk z kieliszka i odstawił go na biurko. - Nie mam zwyczaju walczyć z anonimowymi wrogami. Ponieważ mój londyński plenipotent nie potrafił na odległość rozwikłać zagadki Goodfellowa zawiesił głos, by odnotować, że to, o czym mówi, nie jest
S
niespodzianką dla Nate'a - doszedłem do wniosku, że nadeszła moja kolej, aby zbadać tę sprawę.
R
- Trey, ten człowiek przysyła swoje felietony co miesiąc, mniej więcej tydzień po publikacji twoich felietonów w Londynie. - Czy wiesz, jak go można znaleźć? - zapytał David. Obserwował uważnie przyjaciela, by stwierdzić, czy Nate nie zacznie się wykręcać od odpowiedzi. - Nie mam pojęcia. - Hobbs-Smith wstał i niepewnie przeciągnął dłonią po włosach. - Powinieneś wiedzieć, że podzielam poglądy wyrażane w jego felietonach - dodał po chwili z większym przekonaniem. - Nie jestem zaskoczony. Zawsze skłaniałeś się ku opiniom liberalnym. Nathaniel spojrzał ze zdumieniem na starego przyjaciela.
- Tak, jak i ty, jeśli mnie pamięć nie myli. Od kiedy zacząłeś akceptować poglądy swojego ojca? „Od momentu, w którym zacząłem akceptować jego pieniądze", miał chęć odpowiedzieć David, ale się powstrzymał. Po co dawać amunicję przeciwnikowi przed nieuchronną bitwą i tym samym narażać na szwank własną strategię. - Niezależnie od politycznej wymowy argumentów najbardziej bulwersuje mnie sposób ich wyrażania. W końcu jest to pisane otwartym tekstem i od początku do końca wiadomo, że chodzi o mnie. Pamiętaj także, że to Goodfellow zaatakował pierwszy. Nathaniel dopił resztę whisky. David bacznie go obserwował.
S
Ukrywa coś czy jedynie odczuwa dyskomfort, że bierze udział w nagonce na starego przyjaciela?
R
- Goodfellow walczy w dobrej i godnej poparcia sprawie, Trey. Nie zmuszę go do wycofania się z dysputy. David wstał i przespacerował się do okna wychodzącego na podjazd przed domem. Zamieszkiwanie poza centrum Edynburga miało dobre strony. Odosobniony dom zapewniał prywatność, o którą trudniej byłoby w mieście. Dopił swoją whisky. - Nie o to proszę, Nate - powiedział, kręcąc głową. - Nie chcę walki. - Uśmiechnął się. - Prawdę powiedziawszy, polemika z godnym przeciwnikiem ma dla mnie pewien powab, ale irytują mnie metody, jakie stosuje. Ponieważ w głębi duszy hołdował tym samym ideałom, za którymi opowiadał się jego oponent, David miał nadzieję, że dyskusja
nie wygaśnie. Tymczasem ton ostatniej polemiki wywołał najgorsze z możliwych reakcje w kręgach związanych z markizem Dursby. David wiedział też, że ojciec na dłuższą metę nie ścierpi bezpośrednich ataków na członka jego rodziny. - Mam na Goodfellowa taki sam wpływ jak na przypływy morza - powiedział zrezygnowany Nathaniel. - Postaram się jednak skłonić go do złagodzenia tonu. Wystarczy ci to? David wahał się, czy przyjąć propozycję. Brzmiała szczerze i była złożona w dobrej wierze. Wypuścił z rąk firankę, którą uniósł, by obserwować ulicę za oknem, i ze skrzyżowanymi na piersiach rękami odwrócił się do Nathaniela.
S
Dobrze rozumiał jego sytuację. Od wybuchu polemiki „Gazette"
R
zyskała na popularności. Nathaniel mógł się spodziewać trudności finansowych, a nawet ruiny, gdyby teraz zaprzestał publikacji felietonów. Nadanie polemice bardziej cywilizowanych form byłoby krokiem we właściwym kierunku. David był przekonany, że w dłuższej perspektywie, o ile dyskusja będzie utrzymana na pewnym poziomie, jego zdanie przeważy. Pokona oponenta, jeśli nie siłą argumentów, to przynajmniej swoją pozycją w społeczeństwie i towarzyszącą jej potęgą pieniądza. Znając mechanizmy rządzące światem, ani przez chwilę w to nie wątpił. Była tylko jedna przeszkoda, która powstrzymywała go od natychmiastowego przyjęcia oferowanych warunków. Jego najnowszy felieton będzie znany w Edynburgu pojutrze i, jak podejrzewał, doleje oliwy do ognia. Gdy teraz myślał o jego wymowie, wiedział, że
sprowokuje jeszcze ostrzejszą odpowiedź. Do wszystkich obraźliwych słów, jakie padły w dotychczasowej wymianie, dodał niestety wiele nowych. - Przekaż panu Goodfellowowi takimi kanałami, jakimi się zazwyczaj komunikujesz z tą bezcielesną istotą, że lord Treybourne się zgadza. Wiedział, że to nie koniec kłopotów, ale pocieszał się, że będzie miał dość czasu na wytłumaczenie, że jego felieton był już oddany do druku, gdy doszło do porozumienia. Zakładał, że dojdzie do jeszcze jednej ostrej wymiany, zanim spór przybierze łagodniejsze formy. - Wracasz do Londynu? - zapytał Nate. Niedopowiedziana, ale
S
oczywista dla obu reszta pytania brzmiała: „zanim ktoś odkryje, że
R
przebywasz tu pod przybranym nazwiskiem". Jak dotychczas David z powodzeniem ukrywał swoją tożsamość, ale im dłużej trwał jego pobyt w Edynburgu, im częściej pokazywał się publicznie, tym większe było ryzyko, że w końcu zostanie zdemaskowany. Ale właściwie dlaczego miałby nie zostać jeszcze trochę? Nie było nic zdrożnego w poddawaniu wroga dyskretnej obserwacji. Naprawdę nic. - Ellerton czeka na mnie w naszym domku myśliwskim. Sądziłem, że dobrze by mi zrobił krótki urlop przed październikową sesją parlamentu. - Wciąż obracasz się w tym samym towarzystwie? - uśmiechnął się Nate, wspominając zapewne niektóre wspólne eskapady na uniwersytecie. - Ellerton i Hillgrove?
- W tym samym, chociaż obecnie, gdy jesteśmy starsi i mądrzejsi, zachowujemy się ostrożniej. - David roześmiał się. Zaledwie siedem lat, a nie jakaś wieczność, upłynęło od ich ostatniego spotkania, ale on sam zmienił się tak znacznie, że Nate byłby mocno zaskoczony, gdyby wiedział, jak głębokie były to zmiany. - Być może jesteśmy po prostu starsi. - I żaden z was nie wpadł w pułapkę małżeńską? - zapytał Nate. Teraz, gdy zmienili temat rozmowy na przyjemniejszy, wreszcie się rozchmurzył. - Presja rośnie, ale żaden z nas nie podjął jeszcze ryzyka. Wygląda na to, że ty również? Jak ojciec toleruje twój bezżenny stan?
S
- Wyznam ci, że jest ktoś, z kim chętnie bym zaryzykował, ale
R
dama nie jest gotowa do przyjęcia mojej propozycji. Nathaniel znowu się zachmurzył. David domyślił się dlaczego zapewne zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo. Było oczywiste, że obiektem uczucia Nate'a jest panna Fairchild. Dziwne było tylko to, że odrzucała jego awanse, bo już sam jego tytuł i majątek czyniły go dobrą partią na małżeńskim rynku. Nie wiedząc jednak o niej prawie nic poza tym, że była nauczycielką i że istniał jakiś związek między nią a jego przyjacielem, nie próbował na razie odgadywać przyczyny. W tej chwili Harley zapukał do drzwi i oznajmił, że posiłek jest już gotowy. David odetchnął z ulgą, bo nie wiedział, w jaki sposób, i czy w ogóle, poinformować Nathaniela o jutrzejszej porannej wyprawie do Zamku z panną Fairchild. Miała to być zwykła wycieczka, na
dodatek w towarzystwie przyzwoitki, nie było więc mowy o żadnej niestosowności. Zwabieni zapachami jedzenia ruszyli do jadalni. David zadecydował, że lepiej błagać o przebaczenie niż prosić o pozwolenie. Będąc człowiekiem przezornym, postanowił poczekać, nie wiedząc, czy na pewno zajdzie konieczność składania przyjacielowi przeprosin po poranku spędzonym w towarzystwie uroczej panny Fairchild.
Rozdział siódmy
S
- Julio, żebym nie musiała żałować, że zwolniłam cię z lekcji i
R
podarowałam ci tę przyjemność.
Anna starała się, aby jej głos brzmiał surowo, ale nie bardzo jej to wychodziło, gdy patrzyła na rozgorączkowaną twarzyczkę siostry. Julia z entuzjazmem przyjęła propozycję zamiany lekcji na przejażdżkę do Zamku. Anna starała się nieco ją ostudzić. Zmarszczyła brwi i wskazała palcem leżące na biurku rękawiczki. - Dama zawsze nosi rękawiczki, gdy wychodzi z domu. Julia zachowywała się raczej jak dziecko niż młoda kobieta, którą wkrótce miała się stać. W wieku dwunastu lat opanowała już sporo umiejętności towarzyskich, ale wciąż jeszcze miała wielkie braki. Upychając nieposłuszne kosmyki włosów pod kapelusz siostry, Anna myślała o tym, jak dobrze byłoby, gdyby Julia, nabywając ogłady
towarzyskiej, nie utraciła dziewczęcej spontaniczności. Jej się to nie udało. W wieku osiemnastu lat musiała przyjąć na swoje barki ciężar kłopotów związanych z chorobą matki i wychowaniem młodszej siostry. Coś utraciła w zetknięciu z prozą życia, najpierw na służbie jako guwernantka i nauczycielka, potem jako opiekunka kobiet w trudnej sytuacji życiowej. Z uśmiechem patrzyła, jak Julia posłusznie obciąga rękawiczki. Drzwi do biura otworzyły się. Anna, niemal wstrzymując oddech, czekała na reakcję siostry. Jak zachowa się na widok Archera? Jak Archer przyjmie towarzystwo dziewczynki? Zwyczaj nakazywał, aby młodym pannom towarzyszyły starsze kobiety z rodziny, ale Anna
S
wiedziała, że siostra będzie bardzo zadowolona z nadarzającej się
R
sposobności zobaczenia szkockich klejnotów koronnych... po raz drugi. Odwróciła się. Stał naprzeciw niej. Światło słoneczne, które wdarło się wraz z nim do biura, oświetlało jego sylwetkę od tyłu. Twarz była w cieniu. W tym oświetleniu rzucały się w oczy jego wysoki wzrost i masywna budowa ciała. Zamknął za sobą drzwi, zdjął kapelusz i złożył jej ukłon. - Panno Fairchild, cieszę się, że panią widzę. Nadszedł czas, aby przedstawić siostrę. To chwila próby, w której ujawnią się jego prawdziwe maniery... albo nie. - Dzień dobry, panie Archer. Czy mogę panu przedstawić... Anna odsunęła się na bok. - Moją siostrę, Julię Fairchild. Z dumą obserwowała, jak dziewczynka podchodzi do Archera i składa przed nim najpiękniejszy dyg, na jaki ją było stać. Gdy
przeniosła wzrok na niego, zamarła zaskoczona jego łagodnym spojrzeniem. - Bardzo się cieszę, że mogłam pana poznać. - Głos Julii brzmiał jeszcze bardzo dziecięco, ale jej maniery były nieskazitelne. I bardzo dziękuję za zaproszenie mnie na wycieczkę do Zamku. Zadziwiające, pomyślała Anna, przez chwilę Archer wydawał się wytrącony z równowagi, szybko jednak odzyskał zwykłą pewność siebie. Był znów dżentelmenem w każdym calu. - Cała przyjemność po mojej stronie, panno Julio - odpowiedział, pochylając się do ręki dziewczynki. - Drogie panie, powóz i klejnoty koronne czekają na nas - oznajmił, z kurtuazją otwierając im drzwi wyjściowe. - Proszę bardzo.
R
S
Anna nie odzywała się, z uwagą obserwując Archera, który przysłuchiwał się Julii z twarzą niezdradzającą żadnych uczuć. Buzia jej się nie zamykała ani na chodniku przed domem, ani w powozie jadącym wzdłuż Princes Street, a potem Queensferry Road, ani gdy znaleźli się przed bramą Zamku. W końcu Anna postanowiła przerwać ten radosny monolog. - Julio, posiedź teraz trochę w milczeniu i pozwól panu Archerowi nacieszyć się przejażdżkę esplanadą. Dziewczynka rzuciła siostrze spojrzenie spode łba, które nie wróżyło nic dobrego, ale po namyśle wsunęła się w głąb siedzenia i zaczęła ostentacyjnie rozglądać się na boki. - Nic nie szkodzi, panno Fairchild - uspokoił ją Archer. - W ciągu tych kilku minut dowiedziałem się od panny Julii więcej o
szkockich klejnotach koronnych, niż gdybym spędził całe godziny na przeszukiwaniu archiwów. Anna spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich ciepło, którego do tej pory nigdy tam nie zauważyła. - Przypomina mi pod wieloma względami moją młodszą siostrę - dokończył. - Ma pan siostrę? Nie wiedziałam. Ile ma lat? - Amelia obchodziłaby trzynaste urodziny w listopadzie... gdyby żyła. Zabrzmiało to szorstko, Archer nie starł się nawet ukrywać bólu. Anna pomyślała, że pomysł zabrania na wycieczkę siostry był może
S
niezbyt fortunny. Na swoją obronę miała tylko to, że o niczym nie
R
wiedziała. Było jej jednak bardzo przykro. Nie zastanawiając się, co robi, wyciągnęła rękę i położyła dłoń na jego dłoni. Poprzez dwie warstwy rękawiczek przeniknęło ją ciepło jego ciała. - Bardzo przepraszam - spojrzała najpierw na Julię, a potem na Archera - nie zrobiłabym tego, gdybym wiedziała, że sprawię panu przykrość. W tym momencie powóz podskoczył na wybojach. Ich spojrzenia spotkały się po chwili. Anna zadrżała. To, co zobaczyła we wzroku mężczyzny, sprawiło, że zapragnęła wziąć go w ramiona i pocieszyć, bo intuicja podpowiadała jej, że po utracie siostry nie doznał tego od nikogo. Ona sama żyła dla siostry. Podejmując ważne decyzje, kierowała się dobrem Julii. Czym byłoby jej życie bez niej? Czy dałoby się żyć?
Serce pękało Annie na myśl, że mogłaby doznać straty, jaka stała się udziałem Archera. Głos Julii przerwał chwilę milczącego porozumienia. Anna cofnęła rękę z jego dłoni. - Anno, panie Archer, proszę spojrzeć! Czytałam, że ludzie Roberta Bruce'a* wspięli się tędy i opanowali Zamek. Julia pokazała imponującą wulkaniczną skałę, strzelającą niemal pionowo w górę tuż przy drodze, którą jechali. Z ich miejsca nie można było dostrzec wierzchołka. Anna nie wyobrażała sobie wspinaczki na to postrzępione urwisko i to jeszcze w wojennym rynsztunku. Żyjąc na co dzień w cieniu
R
S
* Robert I Bruce, król Szkocji w latach 1306 - 1329, znany pod przydomkiem „Waleczne Serce". Walczył o utrzymanie tronu z baronami szkockimi oraz z ingerującymi w sprawy Szkocji Anglikami. Dla utrwalenia niezależności Szkocji i swego panowania przedsięwziął kilka wypraw na Anglię, ale przede wszystkim wsparł powstańców w Irlandii. W 1316 królem Irlandii został Edward Bruce, brat Roberta, co znacznie osłabiło pozycje Anglii (przyp. tłum.). Góry Zamkowej, wciąż nie mogła się nadziwić jej imponującej obecności i zapierającym dech w piersiach widokom, zarówno u jej podnóża, jak i ze szczytu. - To była jedyna droga do fortecy - powiedział Archer. Hrabia Moray, aby znaleźć słaby punkt jej obrony, uciekł się do
podstępu i przekupstwa. - To pan zna tę historię? - zdziwiła się Julia. Anna zaczęła się obawiać, aby zbytni entuzjazm siostry dla historii nie okazał się nużący dla Archera. - Moray był zazdrosny o sukcesy Czarnego Douglasa w Roxburgh i przysiągł, że lepiej niż konkurent przysłuży się sprawie Bruce'a - kontynuowała Julia. Czy siostra pójdzie w jej ślady i też wybierze los kobiety wykształconej i samodzielnej? Anna nieraz obawiała się, czy edukacja Julii nie zanadto skoncentrowała się na literaturze i naukach ścisłych, a za mało na kwestiach praktycznych, o czym świadczyła cała ta
S
rozmowa. Miała już przerwać siostrze, gdy ze zdziwieniem usłyszała,
R
że Archer włącza się do rozmowy.
- Czy widzą panie to niewielkie wgłębienie, tutaj, na prawo? zapytał, wskazując miejsce nad ich głowami. Anna podążyła wzrokiem za jego wyciągniętą ręką. Julia, uradowana, że ktoś jeszcze podziela jej zainteresowanie historią Zamku, obróciła się całym ciałem i przechyliła, aby zobaczyć wskazane miejsce. - Widzę! - wykrzyknęła. - Tam właśnie młodzieniec, którego ojciec pracował w Zamku, ukrywał sznurową drabinkę. Po tej drabince zjeżdżał do ukochanej mieszkającej pod Zamkiem. O, tam - Archer pokazał rząd ulic. Wieczorem spuszczał się na dół, a przed świtem wspinał na górę mówił, nadając głosowi coraz bardziej teatralne brzmienie.
Julia westchnęła, już to z radości, że znalazła pokrewną duszę, kogoś, kto podziela jej historyczną pasję, już to w reakcji na romansowy wątek opowieści. Anna czuła, że oba powody mogą przysporzyć jej kłopotów. - Skuszony złotem przez Moraya, zdradził tajemnicę drabinki kontynuował David, zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie Julia znała wszystkie szczegóły lepiej niż on, ale ani razu mu nie przerwała. Jej widok wprawił go w osłupienie. Gdy panna Fairchild zapowiadała czyjeś towarzystwo na czas porannej wycieczki do Zamku, w ogóle nie przyszła mu do głowy ewentualność, że tym kimś
S
będzie jej młodsza siostra. Śmiech Julii, jej dobre maniery i
R
żywiołowość przypominały mu jego własną nieżyjącą siostrę, Amelię. W pierwszej chwili na widok dziewczynki omal serce nie pękło mu z żalu. Teraz, opowiadając Julii historię zdobycia Zamku, starał się nie przypatrywać się jej zbyt natarczywie. Aż do tej chwili nie uświadamiał sobie, jak bardzo brakowało mu Amelii. Choć była sporo od niego młodsza i nie wychowywali się razem, żywił dla niej wiele czułości i z sympatią obserwował jej postępy. Śmierć Amelii wywołała wielkie spustoszenie w ich rodzinie, odbijając się zwłaszcza na zdrowiu matki. Jego też dotknęła boleśnie. Obecnie, mając przed sobą dziewczynkę, która tak bardzo przypominała mu utrwalony w pamięci obraz siostry, David korzystał z chwili i cieszył się nią. - I w ten sposób umożliwił Bruce'owi opanowanie Zamku -
dokończył. Z zaciekawieniem obserwował reakcje malujące się na ślicznych twarzyczkach obu sióstr. Starsza wyglądała tak, jakby za chwilę miała zacząć strofować młodszą, ale młodsza nie miała zamiaru powściągać swych spontanicznych reakcji. Obie miały brązowe oczy, choć o odmiennym odcieniu: źrenice jednej przypominały bursztyn, drugiej ciemną kawę. Podejrzewał, że kasztanowe włosy obu dziewcząt, teraz ukryte pod kapeluszami, jednakowo wiłyby się wokół policzków, gdyby je uwolnić spod nakrycia głowy. Serce topniało w nim z zachwytu, gdy patrzył na te dwie śliczne dziewczyny. Z rozrzewnieniem przypominał sobie niedawną chwilę, w której dłoń panny
S
Fairchild... Anny... spoczywała na jego ręce w geście współczucia i sympatii.
R
- Brawo, panie Archer! Jeszcze nigdy nie słyszałam tej historii tak pięknie opowiedzianej! - wykrzyknęła młodsza. - Dziwne, jest pan obcy w naszym mieście, a jednak zna ją pan tak dobrze. Roześmiał się na przekór sobie. Bawiła go ta sytuacja, choć w pierwszej chwili spodziewał się katastrofy. Panna Fairchild siedziała zadowolona, przysłuchując się jego konwersacji z Julią. Wkrótce minęli Grassmarket i znaleźli się na Wzgórzu Zamkowym. Woźnica bardzo umiejętnie pokonał stromy podjazd i w krótkim czasie stanęli w bramie wjazdowej. Czekała ich jeszcze tylko krótka podróż na Crown Square wózkiem zaprzężonym w muskularne konie pociągowe. David pomagał obu towarzyszkom stąpać po wyboistych kocich łbach,
którymi wybrukowany był dziedziniec zamkowy. Julia zaprowadziła ich do skarbca z pewnością osoby, która była już tu wcześniej. W centralnym miejscu sali wystawiono wysadzaną drogimi kamieniami koronę, sceptr i miecz królewski. Inne klejnoty i szaty królewskie zostały rozmieszczone dookoła głównej ekspozycji. Julia zmierzała wprost do najważniejszych eksponatów. - Proszę podejść bliżej – zakomenderowała. David zauważył, że Anna trzyma się na uboczu, zbliżył się więc do niej, podał jej ramię i podprowadził ją do centralnej gablotki. - Muszę wyznać, że widzę te skarby po raz pierwszy - zwrócił się do Julii. - Czytałem jednak o nich sporo, zwłaszcza o ich przypadkowym odnalezieniu.
R
S
Mimo wczesnej godziny pomieszczenie było pełne ludzi, pragnących zobaczyć jedne z najstarszych na świecie, bezcennej wartości klejnoty. Ekspozycją zrobiła wielkie wrażenie na Davidzie, ale jeszcze większe wywierała na nim obecność młodej kobiety u jego boku. Podobała mu się jej troska o młodszą siostrę, ale inne jej cechy podobały mu się jeszcze bardziej. Był ciekaw, jakie jeszcze niespodzianki kryła jej wdzięczna postać. Z galanterią eskortował siostry do innych gablot i przerzucał się z Julią informacjami na temat każdego eksponatu. Dziewczynka znała pochodzenie szczerby na mieczu, on wiedział, kiedy doszło do wyszczerbienia. Ona rzucała nazwy poszczególnych klejnotów w koronie, on potrafił podać ich wagę i wielkość. Był to zabawny mecz, ale wkrótce oboje wyczerpali swój zasób wiedzy.
Przez cały ten czas panna Fairchild śmiała się i prowokowała ich dodatkowymi pytaniami, dzięki czemu prawie udało mu się zapomnieć o Amelii. Rozumiał już, skąd się wzięła taka błyskotliwa inteligencja i pewność siebie Julii. Korciło go jednak, by dowiedzieć się czegoś więcej o obu siostrach. Ciekawość zwyciężyła, gdy opuścili skarbiec i ruszyli w stronę punktu widokowego na zamkowych murach. Julia pobiegła przodem. - Proszę mi opowiedzieć o swojej rodzinie, panno Fairchild. Czy, poza Julią, ma pani inne siostry, a może i brata?Przepraszam, jeśli moje pytanie ma zbyt osobisty charakter - dodał, widząc nieco niepewną minę Anny.
S
Doszli do muru zamkowego, skąd rozciągał się widok na Nowe
R
Miasto. Zabudowa tego obszaru posuwała się do przodu w imponującym tempie, po dziesiątkach lat zastoju. Zatrzymali się. Anna odwróciła się w jego stronę.
- Nie ma w tym nic osobistego, panie Archer, po prostu wydaje mi się to mało interesujące. Poza Julią i mną nie ma nikogo. Nasi rodzice zmarli kilka lat temu. Ojciec, sir Donald Fairchild, najpierw, a matka wkrótce po nim. - Zamilkła i spojrzała mu prosto w oczy. Mieszkamy z siostrą matki, ciotką Eufemią, na drugim brzegu Leith, w pobliżu nowej dzielnicy w Stockbridge. David podążył wzrokiem za wysuniętą ręką Anny, którą wskazywała kierunek na północ od Nowego Miasta. - Myślałem, że jest pani spokrewniona z Nathanielem. - Nie. Jego siostra, Clarina, jest moją najbliższą przyjaciółką.
Zna ją pan? Ruszyła w drogę powrotną. David podążył za nią. Julia wciąż ich wyprzedzała o kilka kroków. - Nie znam. Słyszałem, że właśnie przyjechała z mężem do miasta. - Wiem, że od czasu wyjścia za mąż nie może przyjeżdżać do miasta tak często jak dawniej, ale mimo to tęsknię za nią i jej towarzystwem - wyznała. Zrozumiał, że obdarzyła go zaufaniem. Pozwoliła mu wejrzeć w swoje życie i uczucia. Przyjechał do Edynburga w określonym celu, bynajmniej nie po to, by poznać bliżej atrakcyjną, niezamężną, młodą
S
kobietę. Los postawił jednak na jego drodze pannę Fairchild,
R
podsuwając mu miłe towarzystwo, w którym mógł zabijać czas do dnia wyjazdu, który nastąpi raczej wcześniej niż później, teraz, gdy osiągnął już porozumienie z Nathanielem.
- Dlaczego pani jej nie odwiedza? lej mąż jest temu przeciwny? - Sam w to nie wierzył. Nathaniel bardzo dobrze wyrażał się o szwagrze, lordzie MacLerie. - Niestety, moje wyjazdy w gościnę nie wchodzą w rachubę, panie Archer, nawet gdybym bardzo chciała. - Wymowne spojrzenie na młodszą siostrę tłumaczyło, dlaczego panna Fairchild nie mogła sobie pozwolić na odwiedzanie przyjaciółki. - Rozumiem. Obowiązki rodzinne. Wszyscy je mamy, panno Fairchild. Jeśli dodać do tego pani pracę, podejrzewam, że niewiele czasu pozostaje pani na przyjemności.
- Nie jest tak, że omijają mnie wszystkie drobne przyjemności zaprotestowała. - Muszę je tylko planować z wyprzedzeniem, by zaspokajając zachcianki, nie zaniedbywać swoich obowiązków. - Podziwiam panią, panno Fairchild. Naprawdę podziwiam. W tym miejscu prowadząca w dół ścieżka stawała się dość stroma. David zapragnął nagle uchwycić dłoń Anny. Skorzystał z pretekstu. Podtrzymując ją za rękę, pomógł pokonać pochyłość, a jej bliskość wywołała w nim takie wzburzenie, że aż się zawstydził. - Mam nadzieję, że dzisiejszą wycieczkę zaliczy pani do owych drobnych przyjemności - powiedział. Do diabła! Musi uważać na siebie. Wprawiła go w zakłopotanie
S
swoim rozsądkiem, niezależnością i poczuciem obowiązku. Ale to
R
dziewczyna z dobrego domu i nie wolno mu z nią flirtować, jeśli nie ma uczciwych zamiarów. Z drugiej strony, nie miał wobec niej żadnych zamiarów, chciał jedynie przyjemnie spędzić dzisiejszy poranek.
I znowu to zrobiła. Znowu zelektryzowało go jej leciutkie westchnienie. O ile za pierwszym razem było to westchnienie współczucia, tym razem zdawało się wyrazem zadowolenia... z jego towarzystwa. Przepełniła go satysfakcja. - Bardzo przyjemny poranek - oznajmiła Anna. - Sprawił Julii wielką radość, nie sądzi pan? Przeważnie nie zwracam uwagi na jej trajkotanie, ale pan nawiązał z nią tak interesującą rozmowę na temat tych wszystkich niezbyt istotnych szczegółów, że słuchałam ze zdumieniem. Jestem pewna, że Julia przez wiele dni będzie miała teraz
o czym opowiadać. Do bramy w murach obronnych dotarli wcześniej, niż Archer planował. Był na szczęście przezorny i polecił woźnicy, aby w każdej chwili był gotów do odjazdu. Szybko podjął decyzję o przedłużeniu wycieczki. - Czy nie zechciałaby pani zjeść ze mną lunchu przed powrotem do pracy? Obiecuję odwieźć panią i pannę Julię do redakcji „Gazette" lub do domu zaraz po posiłku. Anna wahała się, czy przyjąć zaproszenie. Celowo wypowiedział je głośno, by nie uszło uwagi Julii. Ta, choć się nie odzywała, trącała siostrę łokciem, próbując skłonić ją do wyrażenia zgody. David starał
S
się zachować powagę i miał nadzieję, że mu się to uda, ale nie
R
wytrzymał i w końcu się roześmiał. Anna rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie.
Chciała odmówić. Było wiele powodów, aby zakończyć tę wspólną eskapadę i wrócić do domu, ale widząc błagalny wzrok Julii, zmieniła zdanie. Wytłumaczyła sobie bałamutnie, że prośba, jaką dostrzegła w błękitnych oczach Archera, nie miała żadnego wpływu na jej decyzję. Zrobiła to, choć dawno temu odebrała już gorzką nauczkę, że samooszukiwanie nigdy nie kończy się dobrze. A prawda była taka, że zależało jej na towarzystwie Archera. - Trzymam pana za słowo - powiedziała, kiwając głową. - Muszę być w szkole najpóźniej o wpół do drugiej. Julio, jeżeli pójdziemy na lunch z panem Archerem, będziesz musiała potem pojechać ze mną do szkoły.
- Ależ tak, Anno! Wykorzystam czas na odrobienie słupków, gdy ty będziesz prowadziła lekcję! Nagły przypływ zapału do arytmetyki był oczywiście podejrzany, ale wiele mówił Annie o tym, jak monotonne życie prowadziły. Nowa znajomość, uprzejme zaproszenie, okazja do ożywionej rozmowy - i Julia już była w siódmym niebie. - Tak, panno Fairchild, oboje obiecujemy - dodał Archer. - To bardzo dobrze, jednak będę wymagała od pana jednej rzeczy. Jak dotąd rozmawialiśmy głównie o Edynburgu. Ani Julia, ani ja nie miałyśmy okazji przebywać w Londynie. Może podczas lunchu opowie nam pan, jak wygląda to miasto?
S
- Nie jestem pewien, czy posiadam informacje stosowne dla płci
R
pięknej, ale postaram się spełnić pani prośbę, panno Fairchild. Z ust Julii wyrwał się pisk zadowolenia, ale momentalnie stłumiła go, udając pokasływanie.
Wkrótce znaleźli się w niewielkim pubie. Na stole pojawiły się pieczone kurczęta z rzepą i chrupiącym, świeżo wyjętym z pieca chlebem. Mimo wcześniejszych zastrzeżeń Archer raczył je opowieściami o balach, przyjęciach i plotkach towarzyskich. Anna trzymała język za zębami i nie pytała o jedyną osobę, która ją najbardziej w tym wszystkim interesowała, a mianowicie lorda Treybourne a. Wyglądało na to, że Archer dysponował bezpośrednimi informacjami na temat wielu osób ze świecznika, z czego należało wyciągnąć wniosek, że albo był spokrewniony, albo pracował z kimś wysoko postawionym w kołach dworskich. Anna zauważyła, że ani
razu nie wspomniał o własnej rodzinie, w tym o zmarłej siostrze. Jego opowieści nie zawierały też najmniejszej wzmianki o innych kobietach z jego życia - narzeczonej, żonie... Przecież, opowiadając o sprawach przeznaczonych dla damskich uszu, powinien wspomnieć taką osobę, gdyby istniała. Czas płynął szybko. Archer kilkakrotnie spoglądał na zegarek, który wyjmował z kieszeni marynarki. W pewnym momencie dał Annie znak głową. Poranna wycieczka dobiegła końca, trzeba było wracać do pracy. Julia nie sprzeciwiała się, dzięki Bogu, i Archer poprowadził je do powozu. Czekała ich tylko krótka przejażdżka wzdłuż High Street do położonej nieopodal szkoły. Wkrótce powóz
S
zajechał na miejsce. Archer wysiadł pierwszy, aby pomóc paniom.
R
- Jestem bardzo zadowolony z dzisiejszego przedpołudnia, panno Fairchild. Do widzenia, panno Julio - pożegnał je, zginając się w ukłonie. Obie siostry dygnęły.
- Mogę powiedzieć z całą szczerością, że Julia i ja od wielu miesięcy nie spędziłyśmy tak przyjemnie czasu poza domem. Bardzo dziękuję - przyznała Anna z uśmiechem. Ruszyła w stronę domu. Zanim dotarła do drzwi, te otworzyła się same od środka... W otwartych drzwiami ukazała się gromadka dziewcząt, które gapiły się na Archera, oddalającego się sprzed domu. Anna próbowała odpędzić je od wejścia, ale jej uczennice nie dawały za wygraną, dopóki mężczyzna nie wsiadł do powozu. W końcu udało jej się zamknąć za sobą drzwi.
- Ożeż ty, czy on nie wygląda zabójczo? - odezwała się Becky rozmarzonym głosem. W głębi duszy Anna była tego samego zdania, bo Arche i rzeczywiście prezentował się bardzo korzystnie, ale nie mogła się powstrzymać, by nie zwrócić dziewczynie uwagi. - Nie mów „ożeż ty", Becky, to nieładnie. Pozostałe dziewczęta wybuchnęły śmiechem. - Czyż on nie wygląda zabójczo? - powtórzyła Becky. - Tak, Becky, masz rację - potwierdziła Anna cierpko. Chichoty trwały jeszcze kilka minut, wreszcie opanowała sytuację i klasa zabrała się do popołudniowych zajęć.
R
S
Rozdział ósmy - Milordzie? David uniósł wzrok znad gazety. Nad nim stał Harley z wyjątkowo ponurą miną. Wieczór nie zapowiadał się dobrze. - Tak, Harley? - zapytał David, odkładając gazetę na stolik. Cierpliwie czekał, jakie to straszliwe wieści przynosi kamerdyner. - Właśnie dostarczono. Keys twierdzi, że jutro z samego rana będzie to można znaleźć w całym mieście. Służący rozłożył przed Davidem egzemplarz najświeższego wydania „Whiteleaf's Review". Niecałe trzy dni po publikacji w
Londynie numer dotarł do Edynburga. Rano znajdzie się na biurku Nathaniela. David wiedział, że przyjaciel nie będzie zachwycony, gdy go przeczyta. Może jednak wymowa jego felietonu nie jest taka ostra, jak mu się wydawało? Może niepotrzebnie martwi się o reakcję Nathaniela, może publikacja nie spowoduje żadnych komplikacji? Odszukał tekst na czwartej stronie i, wzdychając ciężko, zaczął czytać. Parę minut później złożył gazetę na kolanach i z zamkniętymi oczami wyobrażał sobie sceny, do jakich po tej lekturze dojdzie w redakcji „Gazette". Skrzywił się z niezadowoleniem. Prawdę powiedziawszy, zupełnie zapomniał, że użył tak jadowitych
S
sformułowań. Nawet jeśli nie zabrał się do pisania tego tekstu
R
bezpośrednio po rozmowie z ojcem, widział wyraźnie, że pisząc odpowiedź na artykuł Goodfellowa, mimo woli dał upust rozdrażnieniu i frustracji, jaką wywołało tamto spotkanie. Nic nie mógł już zrobić. Napisał to, co napisał, i było to nieodwracalne. Zegar na kominku w holu wybił ósmą. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Nate był teraz w domu i właśnie kończył kolację. W Edynburgu zasiadano do wieczornego posiłku wcześniej niż w Londynie, wcześniej nawet niż w większości wiejskich rezydencji angielskiej arystokracji. David dopił jednym haustem resztę whisky i wezwał Harleya. - Szykuj dla mnie konia. - Konia, milordzie? - zdziwił się służący. - Tak, konia. Muszę porozmawiać z Nathanielem, nim zobaczy
ten artykuł - stwierdził. - Milordzie, czy nie byłoby stosowniej poprosić pana HobbsSmitha, aby sam przyszedł do pana? W końcu jest pan hrabią. Nie uchodzi, żeby pan się za nim uganiał. David parsknął śmiechem. Nikt bardziej od Harleya nie dbał o jego autorytet i pozycję. Kamerdyner zawsze wiedział, co jest stosowne, a co nie. Wystarczyło jedno spojrzenie na minę służącego, by się domyślić, że według jego opinii David się poniża. - Gdyby nie było tak późno, poszedłbym za twoją radą, Harley. Ale będąc człowiekiem honoru, muszę sam wyjaśnić to... - pokazał palcem gazetę - zanim Nathaniel zdąży się z tym zapoznać. Dałem mu
S
słowo i obawiam się, że mógłby nabrać błędnego przekonania, że z rozmysłem złamałem obietnicę.
R
Obowiązek i honor - takie argumenty przemawiały Harleyowi do przekonania. - Tak jest, milordzie.
Służący zniknął na tyłach domu. Już po chwili David z płaszczem przerzuconym przez ramię i kapeluszem w ręku wędrował na podwórze, gdzie czekał zaprzężony powóz. - Wystarczyłby tylko koń - bąknął David, wkładając płaszcz. - Jest już wieczór, a pan nie zna okolicy - stwierdził Harley, patrząc na stangreta, który stał obok powozu i starał się nie uronić ani słowa z rozmowy Davida z kamerdynerem. - Jeden niewłaściwy skręt i mógłby się pan znaleźć w jakiejś podejrzanej części miasta lub zabłądzić w niezliczonych zaułkach i ślepych uliczkach, narażając się
przy tym na zaczepki chuliganów. - Harley przesądził sprawę i zatrzasnął za Davidem drzwi powozu. David wolał nie wdawać się w dyskusje w kamerdynerem, a ponadto nie chciał przyjechać do Nathaniela zbyt późno, dlatego zastukał w dach, dając stangretowi znak do odjazdu. Rozsiadł się na siedzeniu i oddał rozważaniom, jakimi słowami najzręczniej poinformować przyjaciela o zawartości artykułu, a jednocześnie przekonać go, że nie złamał danego słowa. Powóz dojeżdżał już przed dom rodziny Hobbs-Smithów na Nowym Mieście, ale David nie był ani trochę bliższy rozstrzygnięcia tego dylematu. Gdy wysiadał z powozu i podchodził do drzwi wejściowych,
S
przyszło mu do głowy, że ta sytuacja wywrze jakiś wpływ na jego
R
stosunki z panną Fairchild. Anna była przecież zaangażowana w wydawanie pisma, choć David nie miał pojęcia, co w istocie robiła w redakcji. Wspominała, że pomaga Nathanielowi, podejrzewał więc, że jej rola polega na wygładzaniu pod względem językowym artykułów, albowiem Nate, o ile dobrze pamiętał, nie należał do najlepszych stylistów. Taki współpracownik był nieoceniony w procesie wydawania czasopisma adresowanego do lepiej wykształconych i światłych czytelników. Fakt, że zajmowała się tym kobieta, był czymś niespotykanym i ocierał się o niestosowność, ale ze względu na bliską znajomość obu rodzin był mimo wszystko do przyjęcia... tu, w Edynburgu. W Londynie kobieta zajmująca się czymś takim byłaby wykluczona z dobrego towarzystwa. Według tamtejszych, pełnych hipokryzji norm
obyczajowych przyzwoita panna powinny myśleć o zamążpójściu i balach, a nie o zdobywaniu środków na utrzymanie. David podejrzewał, że główną troską panny Fairchild było to drugie. Nie czuł się najlepiej z tą świadomością. Ponieważ interesował się tym problemem, bardzo dobrze wiedział, na jakie trudności i niebezpieczeństwa narażone są w Anglii kobiety spoza dobrego towarzystwa, jeśli nie mogą znaleźć zatrudnienia. Lord Treybourne prezentował się publicznie jako najbardziej zaciekły przeciwnik reform społecznych i parlamentarnych. W rzeczywistości jednak fundusze uzyskiwane od ojca przeznaczał właśnie na cele społeczne. Założył i utrzymywał dwa sierocińce i szkołę dla sierot, naturalnie bez wiedzy markiza Dufsby.
R
S
Drzwi domu Nathaniela rozwarły się przed Davidem, zanim zdążył sięgnąć ręką do kołatki. Ukazał się lokaj. - Dobry wieczór panu. Czym mogę służyć? - Proszę powiedzieć panu Hobbs-Smithowi, że przyszedł pan Archer i pyta, czy zostanie przyjęty. David podążył za lokajem do holu, gdzie zatrzymał się, zdjął kapelusz i czekał, aż służący przekaże gospodarzowi wiadomość o jego pojawieniu się. Dom nie był zbyt obszerny, ale urządzony ze smakiem i nowocześnie. Z holu prowadziły schody na pierwsze piętro, znajdowały się tu także wejścia do pokojów na parterze. Z najbliższego pokoju dobiegły Davida fragmenty rozmowy. Nate był w towarzystwie i najwyraźniej nie skończył jeszcze kolacji. Po chwili, poprzedzony przez lokaja, gospodarz ukazał się w holu.
- Archer? Jakiś problem? - zapytał. - Być może. Musimy porozmawiać. - Śmiech dochodzący z pokoju przypomniał Davidowi, że Nate ma gości i chwila nie jest być może najodpowiedniejsza do rozmowy o sprawie, z jaką przyszedł. Może wrócę, gdy wyjdą twoi goście? - Wyjdzie tylko panna Fairchild, bo pozostali goście to moja siostra i jej mąż, a oni wraz z dwójką dzieci zostaną u mnie. Więc jeśli sprawa jest tak ważna, że sprowadziła cię do mojego domu wieczorem, przejdźmy do gabinetu i omówmy ją. Zanim zdążyli to zrobić, drzwi do pokoju otworzyły się i wyszła z nich Anna. Była zarumieniona i zamiast codziennej ciemnej sukni, w
S
jakiej dotychczas widywał ją David, miała na sobie jasnożółtą toaletę,
R
wspaniale kontrastującą z kolorem włosów i oczu. Jaki piękny kształt miała jej szyja! Jak cudownie falowały jej piersi w skromnie wyciętym dekolcie sukni! Z wysoko upiętą fryzurą i pojedynczymi lokami opadającymi na policzki wyglądała... rozkosznie. - Panno Fairchild - powitał ją David ukłonem. - Miło panią widzieć dziś już po raz drugi. - Cieszę się, że pana widzę, panie Archer. Pragnę panu jeszcze raz podziękować za dzisiejsze przedpołudnie. To była miła odmiana dla nas obu. Julia jeszcze nie przestała o tym mówić. - Spędziliście razem przedpołudnie? - zdziwił się Nathaniel, spoglądając to na jedno, to na drugie. - We trójkę, gdyż panna Julia zgodziła się dotrzymać nam towarzystwa - wyjaśnił David. Nie odrywał przy tym wzroku od
Anny, która śmiejąc się, potakiwała. - Panna Fairchild była tak miła, że zechciała wybrać się ze mną na wycieczkę do Zamku i na wystawę szkockich regaliów. A panna Julia okazała się doskonałym przewodnikiem. Nathaniel nie był uszczęśliwiony tą niespodziewaną wiadomością. David widział pogłębiającą się zmarszczkę na czole przyjaciela. Był mocno urażony, o czym świadczyła cała jego postawa. Napięcie rosło. Anna zorientowała się w końcu, że coś jest nie w porządku. - Przerwałam pańską rozmowę z Nathanielem, przepraszam powiedziała, uśmiechając się do Davida, i wykonała przed nim dyg.
S
Jej uśmiech był niewinny i zalotny zarazem. Wygięte w łuk usta
R
zachęcały, aby ich dotknąć, aby... posmakować. David chrząknął zakłopotany. Nie pierwszy raz miał wielką ochotę zacząć zalecać się do Anny Fairchild, ale co mógł jej zaoferować? Z całą pewnością nie była odpowiednią partią dla dziedzica tytułu markiza Dursby. Zresztą i tak nigdy nie opuściłaby Edynburga. Zdążył już zresztą dowiedzieć się, że nie jest w ogóle zainteresowana małżeństwem, a przecież nie ośmieliłby się zaproponować jej niczego mniej honorowego. Doświadczenie z przeszłości i jego trwające nadal konsekwencje nauczyły go rozwagi w stosunkach z kobietami. Nie szukał zaspokojenia potrzeb fizycznych bez zastanowienia. Nigdy już nie popełni podobnego błędu. - Dziś wieczorem postanowiliśmy zjeść kolację później niż zazwyczaj i właśnie mieliśmy zasiąść do stołu, panie Archer. Może pan
do nas dołączy? - zapytał Nathaniel niezbyt zachęcającym tonem. David bez trudu wyczuł jego wzbierającą wrogość, ale po przyjemnym poranku możliwość spędzenia dodatkowo miłego wieczoru w towarzystwie z panną Fairchild była zbyt nęcąca. - Bardzo chętnie, Nate. Jesteś pewien, że nie sprawię kłopotu? Gospodarz wahał się, co odpowiedzieć, i jego wahanie nie uszło uwagi panny Fairchild. Widząc to, powtórzył zaproszenie, tym razem bardziej zachęcającym tonem. - Żaden kłopot. Chodź, kolacja jest gotowa. Nathaniel oddalił się, aby przekazać służbie wiadomość o dodatkowym gościu przy stole, dzięki czemu David mógł
S
towarzyszyć pannie Fairchild do jadalni. Nic nie mogło go bardziej
R
uszczęśliwić, choć wiedział, że ma złą wiadomość dla gospodarza. Zamierzał wyjechać pojutrze, istniała więc możliwość, że nie ujrzy już panny Fairchild przed opuszczeniem Edynburga. Zanim towarzystwo weszło do jadalni, obok siostry Nathaniela pojawiło się nakrycie dla „pana Archera". Nate dokonał koniecznych prezentacji. Mąż Clarindy, lord MacLerie, obrzucił nowo przybyłego podejrzliwym spojrzeniem, aż zaniepokojony możliwością rozpoznania David szybko skierował rozmowę na temat Julii. Kolacja była smaczna i obfita, ale David usadowiony bezpośrednio naprzeciw panny Fairchild zwracał uwagę tylko na nią. Rozmowa przy stole krążyła raczej wokół lekkich tematów i nikt nikomu nie okazywał żadnej uszczypliwości. David podziwiał
inteligencję i poczucie humoru Anny, która śmiało wyrażała swoje opinie. Kilkakrotnie z przyjemnością sprowokował ją do zabrania głosu tylko po to, aby patrzeć, jak błyszczą jej oczy, gdy mówi. Wkrótce, zbyt szybko, w odczuciu Davida, było po kolacji i lady MacLerie zaproponowała, aby wypili herbatę i zjedli deser w salonie. - Jesteśmy dziś wieczorem w gronie rodzinnym, panie Archer. Mam nadzieję, że ta swoboda pana nie razi. - Ani trochę, lady MacLerie. Tym bardziej że to ja naruszyłem mir domowy. David podążył za gospodarzami na górę, do salonu, którego okna wychodziły na ulicę. Pod jedną ścianą stał tam fortepian, wzdłuż innej
S
ciągnęły się rzędy półek z książkami. Pokaźnych rozmiarów fotele i
R
sofy stały pod oknem. Panie usadowiły się w fotelach, panowie stali obok nich. David nie odmówił kieliszka porto i pozostał w towarzystwie Nathaniela i lorda MacLerie. - Czym pan się zajmuje w Londynie, panie Archer - zapytał lord MacLerie, sącząc porto. Panna Fairchild i lady MacLerie rozmawiały z głowami pochylonymi ku sobie. O czym? Jak odpowiedzieć na pytanie lorda? - Administruję kilkoma majątkami i prowadzę kilka organizacji charytatywnych. No właśnie. Jeśli nawet podkoloryzował nieco rzeczywistość, mimo wszystko nie skłamał. - Tylko w Londynie, czy gdzie indziej również? - Gdzie indziej również, lordzie MacLerie.
David nie chciał być bardziej precyzyjny w obawie przed zdemaskowaniem. - Prowadzę różne interesy w Londynie i mogę potrzebować pełnomocnika. Może moglibyśmy się spotkać, aby o tym porozmawiać? - Oczywiście - odpowiedział David. Im szybciej wyczerpią ten temat, tym lepiej. - Nate wie, jak można się ze mną skontaktować. Proszę dać mi znać, a spotkam się z panem w dogodnym dla pana terminie. Z wielkim zainteresowaniem zaczął się przyglądać zegarowi z pozłacanego brązu, stojącemu na półce nad fortepianem, po czym
S
przeniósł zainteresowanie na Nathaniela. Dopił porto i odstawił pusty kieliszek na tacę.
R
- Milordzie, milady, panno Fairchild - zaczął na tyle głośno, by dosłyszały go panie - nie miałem zamiaru być tu tak długo. Obawiam się, że muszę załatwić pewną sprawę, zanim wyjadę z Edynburga. Nathanielu, czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? Panie udzieliły im przyzwolenia. Panna Fairchild sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć, ale się nie odezwała. David chętnie zostałby dłużej, gdyż wieczór upływał niezwykle przyjemnie, jednakże gazeta, którą trzymał w kieszeni marynarki, przypominała mu, w jakim celu tu przybył o tej porze. Zszedł po schodach na dół i czekał, aż lokaj przyniesie jego płaszcz i kapelusz. Odprawił służącego i dopiero wtedy stanął naprzeciwko Nathaniela. Wyciągnął z kieszeni gazetę.
- Chciałbym cię prosić, abyś przeczytał to po wyjściu panny Fairchild do domu. Jutro rano przyjdę do redakcji „Gazette" i porozmawiamy na ten temat. Nathaniel spoglądał to na publikację, którą trzymał teraz w ręce, to na Davida. - Zdaje się, że nie będę tym zachwycony - mruknął, kartkując pismo. Doszedł jednak do przekonania, że .nie pora na uważniejszą lekturę. - A zatem, wpół do dziewiątej? - Będę o wpół do dziewiątej. I proszę, zanim nie porozmawiamy, nie podejmuj żadnych decyzji. Nathaniel zacisnął usta, zastanawiając się nad prośbą Davida.
S
Skinął krótko głową i otworzył gościowi drzwi. David znalazł się na
R
granitowym podeście przed drzwiami i odwrócił się, aby powiedzieć coś... coś, co mogło załagodzić sytuację, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał, i wierzył, że Nate też nie chciał, aby nastąpiła taka eskalacja polemiki, by spór wymknął się spod kontroli, zwłaszcza że prywatnie podzielał zapatrywania Goodfellowa. Chciał podziękować za kolację i pożegnać się, ale nie zdążył, gdyż Nate zamknął mu drzwi przed nosem. Zanim to jednak nastąpiło, Davidowi mignął skrawek żółtego jedwabiu na szczycie schodów. Żółtego jedwabiu sukni panny Fairchild... bezpośrednio nad miejscem, gdzie przed chwilą rozmawiał z Nate'em. Tego tylko brakowało! Niech to diabli!
Rozdział dziewiąty Nie było wyjścia. Musiała uciec się do niezbyt uczciwych metod, jeśli chciała dowiedzieć się, co takiego zaszło między Nathanielem a Archerem. Wczoraj wieczorem nie mogła zasnąć, wciąż na nowo przypominając sobie podsłuchane fragmenty ich rozmowy. Teraz, stojąc na progu biura, zastanawiała się, jak postąpić. Powóz czekający na pasażera zaledwie kilka metrów od wejścia do redakcji był tym samym pojazdem, którego używał Archer podczas pobytu w Edynburgu. Anna rozpoznała woźnicę, który wiózł ich do
S
Zamku. Był to zresztą ten sam człowiek, który kilkakrotnie odwoził ją ze szkoły do biura. Nawet gdyby nie potrafiła go rozpoznać, to, że
R
grzecznie ją pozdrowił, rozwiewało wszelkie wątpliwości. Anna odpowiedziała mu uprzejmym skinieniem głowy i otworzyła drzwi do redakcji.
Powitała ją cisza. Pracownicy nie pojawiali się w biurze przed dziewiątą. Nathaniel, umawiając się na wpół do dziewiątej, chciał mieć pewność, że jego spotkanie z Archerem będzie otoczone dyskrecją. Jeśli sprawa była taka ważna, że wymagała dyskrecji, zapewne chodziło o ich czasopismo, a zatem dotyczyło jej to w równym stopniu. Anna nie była zaskoczona, że Nathaniel starał się nie angażować jej w tę sprawę, ale - jak należało się domyślić - jej zdaniem, powinna być zaangażowana. Dlatego wczoraj wieczorem nie wahała się podsłuchiwać, a dziś rano zdecydowała pojawić się w biurze o tak
wczesnej porze. Zaledwie zamknęła drzwi wejściowe, umilkł hałas dobiegający z ulicy. Anna usłyszała stłumione odgłosy rozmowy. Podeszła bliżej do drzwi wiodących do gabinetu Nathaniela. Przez chwilę wahała się, czy przerwać ich ożywioną dyskusję. Co jakiś czas przekrzykiwali się albo, wzburzeni, zaczynali mówić jednocześnie. Przeklinając własną ciekawość, Anna przyłożyła ucho do drzwi. Treybourne... Goodfellow... „Gazette"... „Whiteleaf's"... Londyn... felietony... ideały... ta podróż... uzgodniliśmy... Łowiąc uchem oderwane słowa, Anna machinalnie spojrzała na biurko Leshera. Czy to możliwe? Najnowsze wydanie „Whiteleaf's
S
Review" już dotarło? Anna podeszła do biurka i wzięła do ręki leżący
R
tam egzemplarz. Rzut oka na spis treści pozwolił jej szybko odnaleźć felieton jego lordowskiej mości.
Już zdanie wstępne było wystarczająco złośliwe, ale każde kolejne, każdy kolejny akapit były jeszcze gorsze. Musiała oprzeć się o biurko, żeby dokończyć lektury. Czytając, nie potrafiła powstrzymać głośnych okrzyków irytacji. W zakończeniu lord Treybourne rzucał jej wyzwanie. Było to tak oczywiste, jakby cisnął jej w twarz, to znaczy w twarz Good - fellowa, rękawicę i już wyznaczał sekundantów. Przysunęła gazetę bliżej oczu i jeszcze raz uważnie przeczytała cały tekst: Byłem przekonany, odpowiadając na pytania postawione w poprzedniej publikacji, że w imieniu wszystkich ludzi dobrej woli,
którzy popierają Króla i jego Rząd, angażuję się w dyskurs godny ludzi honoru. Okazuje się jednak, że ideały Oświecenia, o których mówiono, że cieszą się tak wielkim uznaniem w kraju położonym na północ od naszego, w Szkocji, już sczezły. Jakże bowiem wytłumaczyć to, że reakcją na moje słowa w obronie Króla i Kraju jest poniżająca pogarda, a nawet niegodziwa groźba? Jeżeli ludzie honoru nie potrafią stanąć twarzą w twarz i porozmawiać o doniosłych politycznie sprawach, jeżeli nie mogą przedstawić swoich racji na tematy, którymi żyją obywatele tego przesławnego Królestwa, to straciliśmy więcej, niż możemy przypuszczać.
S
Jedno jest dla mnie jasne, a mianowicie to, że mój przeciwnik w
R
tej wojnie słów nie może być dżentelmenem. Dżentelmen bowiem nie obawiałby się głosić prawdy, którą uznaje za swoją. Dżentelmen stanąłby z podniesioną przyłbicą, a nie chowałby się w cieniu anonimowości. Dżentelmen użyłby honoru, jako swojej tarczy, a nie czaił się, skrywając tożsamość przed tymi, których obraża oskarżeniami o brak szacunku dla dobra publicznego. Nie jest moją intencją przekształcenie dyskusji politycznej w osobistą wojnę, ale nie zamierzam stchórzyć w obliczu takiego wyzwania. Rzucam swoje własne wyzwanie: Panie Goodfellow, wzywam cię, abyś odsłonił oblicze i stanął w pełnym świetle. Jeśli tego nie uczynisz, ogłoszę, że jesteś człowiekiem bez honoru. Potraktuj to jak wyzwanie na pojedynek. Niech krew rozstrzygnie.
Twój sługa, Treybourne Anna stała bez tchu. Nie mogła znaleźć dość siły, żeby się poruszyć. Raz po raz czytała ostatni akapit i nie mogła uwierzyć, ile w nim jadu i pogardy. Gdyby była mężczyzną, wyzwałaby go na pojedynek, żeby broń rozstrzygnęła o jej honorze. Gdyby była mężczyzną... Westchnęła. Gdyby była mężczyzną, cała ta polemika na łamach prasy w ogóle nie byłaby konieczna, bo Anna z pewnością zajęłaby się aktywnie polityką. - Przeklęty Treybourne! - syknęła i szybko zakryła usta dłonią. Nauczyła się kląć od swoich uczennic, zwłaszcza od Gladys,
S
która niedawno opuściła szkołę. Wiedziała, że to zwyczaj godny pożałowania, ale przyjemnie było wyrzucić z siebie na głos coś takiego, gdy nikt nie słyszał.
R
Do tej pory Goodfellow głosił swoje poglądy, unikając bezpośredniej konfrontacji. Miał przeciwników, to prawda, ale obecna wymiana zniewag świadczyła o narastającej wrogości i sprowadzała dyskusję do poziomu ataków personalnych. Groziło to wywołaniem niezdrowego zainteresowania autorem felietonów, zwłaszcza że lord Treybourne domagał się ujawnienia, kto kryje się pod pseudonimem. W centrum polemiki powinna być sprawa, a nie osoba autora, inaczej wojna zostanie przegrana. Co więcej, gdyby „Gazette" została zmuszona do milczenia przez potężną rodzinę lorda i jego politycznych sojuszników, przyniosłoby to niepowetowaną szkodę, podważając wszystko to, co już udało się osiągnąć w dziele
krzewienia reformatorskich idei. Anna musiałaby zaprzestać finansowego wspierania szkoły, ucierpiałyby na tym również inne, drobniejsze inicjatywy społeczne. Nawet nie chciała sobie wyobrazić, jak klęska gazety odbiłaby się na jej dochodach i poziomie życia rodziny, który w końcu udało się jej zapewnić. Nie ulegało wątpliwości, że tego właśnie dotyczyła rozmowa za drzwiami. Zresztą dyskusja właśnie ucichła. Anna odłożyła „Whiteleaf's Review" na biurko i zorientowała się, że Nathaniel i Archer przyglądają jej się z uwagą. Czyżby zachowywała się głośniej, niż sądziła? - Widzieliście to? - zapytała i wyciągnęła w ich kierunku
S
czasopismo, nie przejmując się wcale tym, że być może słyszeli jej nieprzystojne wykrzykniki.
R
- Anno - Nathaniel wziął ją pod ramię i poprowadził do gabinetu. - Zaraz przyjdą pracownicy. Wejdźmy do środka, tam porozmawiamy.
Coś tu nie pasowało. Z twarzy obu mężczyzn przebijała troska o nią, ale Anna wyczuwała, że kryje się za tym coś jeszcze, coś, co pojawiło się na ułamek sekundy w ich oczach, gdy wzrok Anny napotkał ich niepewne spojrzenia. Było to poczucie winy. U obu. Wyglądało to tak, jakby zostali przyłapani na gorącym uczynku. Dlaczego? Przypomniała sobie fragmenty rozmowy, które doszły do jej uszu wczoraj wieczorem, a także tej, którą podsłuchała pod drzwiami dzisiaj
rano. Skojarzyła fakt przyjazdu Archera i jego zainteresowanie stanem interesów Nathaniela z wyraźnym niezadowoleniem tego ostatniego. Zdała sobie sprawę z tego, że wczoraj wieczorem, rozmawiając z Archerem, Nathaniel trzymał w rękach egzemplarz pisma, które nie było jeszcze dostępne w Edynburgu, bo przecież dotarło tu dopiero porannym dyliżansem pocztowym z Londynu. Dysponował egzemplarzem pisma, zanim ktokolwiek w Edynburgu mógł je otrzymać! - Panie Archer... - zaczęła. W głowie kiełkowało jej podejrzenie, ale słowa nie chciały przejść przez usta. Czy to możliwe, żeby Archer pracował dla lorda
S
Treybourne'a? Czy przybył tu na rozkaz lorda? I w jakim celu?
R
- Panno Fairchild - odezwał się David - zaraz pani wszystko wyjaśnię.
Patrzyła na niego ze wzrastającym zdumieniem, w miarę jak docierała do niej prawda. Przyjechał tu, aby wyszpiegować, kto ukrywa się pod pseudonimem Goodfellowa i wykorzystać starą znajomość z Nathanielem do wstrzymania dalszej publikacji felietonów. - Zatem jest pan w pierwszej linii natarcia, panie Archer? Przyjechał pan, aby zepchnąć „Gazette" z obranej linii reform, podczas gdy jego lordowska mość kontynuuje napaści na Goodfellowa z bezpiecznej odległości w Londynie? Nie miała zamiaru słuchać jego usprawiedliwień. Nie chciała nawet myśleć o tym, jakie motywy mogą nim kierować. Nie interesowały ją żadne wykręty z jego strony. Chciała natychmiast
wyjść. Prawie wybiegła z gabinetu, nieomal roztrącając tych pracowników biura, którzy mieli nieszczęście znaleźć się na jej drodze, i wydostała się na ulicę. Przyciskając kapelusz do piersi, pobiegła w kierunku narożnika, a potem wzdłuż ruchliwej ulicy. Omijając w miarę możliwości przechodniów, nie rozglądając się na boki i ignorując dobiegające z tyłu wołania, pędziła tak długo, aż znalazła się w niewielkim parku na końcu ulicy. Potykając się, dopadła zdyszana ławki ustawionej pod rzędem drzew zasadzonych na skraju trawiastego pagórka. Próbowała odzyskać zimną krew i zastanowić się nad swoją reakcją.
S
Jak wiele wiedział człowiek lorda Treybourne'a? Jeśli kon-
R
centrował swoje zabiegi na Nathanielu, to prawdopodobnie wciąż nie znał tożsamości A.J. Goodfellowa. Anna nie podejrzewała, by przyjaciel dobrowolnie ją zdemaskował, ale czy groźby nie rozwiążą mu języka? A jeśli Archer jest rzeczywiście w stanie wywrzeć w imieniu lorda Treybourne'a i jego wpływowej rodziny tak silną presję na Nathaniela, że ten nie wytrwa w swej niezłomnej postawie? Oddychając głęboko, starała się zrzucić z siebie przygniatający ciężar złych myśli. Nigdy nie potrafiła się skupić w stresujących sytuacjach. A teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała koncentracji. Opuściła dłonie na kolana i wystawiła twarz na ciepłe podmuchy wiatru. Zorientowała się, że ma rozwiane włosy i gdzieś po drodze zgubiła kapelusz. Czy może być gorzej? Pochyliła się i otworzyła oczy. Para butów
naprzeciw niej zapowiadała, że to całkiem możliwe. Kierując powoli wzrok w górę, Anna nie miała wątpliwości, kogo ujrzy, chociaż nie zdążyła jeszcze dojrzeć twarzy stojącej przed nią osoby. - Panie Archer... - zaczęła lodowatym głosem. - Wszystko pani wyjaśnię, panno Fairchild. - Podszedł bliżej. Czy mogę usiąść? Wskazał ruchem głowy miejsce obok niej na ławce, ale Anna nie znajdowała w sobie dość wspaniałomyślności, czy zwykłej uprzejmości, by pozwolić mu usiąść. - Wolałabym, żeby pan nie siadał. Stał przed nią nieporuszony i przyglądał się jej z troską. Był
S
bardzo spokojny, choć on też przebiegł więcej niż sześć przecznic.
R
Każdy włosek na jego głowie był na swoim miejscu, tymczasem fryzura Anny była w kompletnym nieładzie, jej czoło zrosiły kropelki potu, który spływał po twarzy na szyję i dekolt. Zauważyła, że Archer trzyma za plecami jej kapelusz. Wychyliła na bok głowę, żeby się co do tego upewnić. - Aha, znalazłem to na ulicy. Myślałem, że może się pani przydać w drodze powrotnej. Podał Annie kapelusz i wykorzystał sytuację, żeby usiąść obok niej. Przesunęła się na koniec ławki, jak najdalej od niego. Nieznośny facet! Zwinęła włosy w węzeł nad karkiem, przykryła go kapeluszem i naciągnęła nakrycie mocno na głowę. Włosy wymagały starannego przeczesania. Kapelusz nie leżał na nich za dobrze, ale w danej chwili musiało tak zostać.
- Panno Fairchild, przyznaję, że moje zachowanie mogło wyglądać na... - przerwał, szukając w myślach odpowiedniego słowa. Anna mu je podsunęła. - Podstęp. To pan miał na myśli? A może oszustwo? Albo zwykłe kłamstwo? - W jaki sposób panią okłamałem, panno Fairchild? Co takiego powiedziałem, że uznała to pani za kłamstwo? Obrócił się, żeby na nią popatrzeć. Był zupełnie poważny, ale nie było w nim wyniosłości, którą zapamiętała z ich pierwszego spotkania. - Nie powiedział pan, że reprezentuje pan lorda Treybourne'a. Rzuciła mu w twarz ten najbardziej oczywisty i najpoważniejszy zarzut.
R
S
- Nie przyszło mi do głowy, że mogłaby pani mieć jakiś związek z „Gazette" lub panem Hobbs-Smithem, a Nathaniel doskonale wie o moich związkach z lordem Treybourne'em. Oczywiście, Nathaniel go znał. Powinien był jej powiedzieć o tej znajomości, ale miał w zwyczaju osłaniać ją przed realiami życia. Anna westchnęła. - Po co pan tu przyjechał? - Co panią łączy z „Gazette"? - zrewanżował się pytaniem. Nie odpowiedziała. Archer odchylił się do tyłu na ławce i założył nogę na nogę. - Widzi pani - ciągnął Archer - choć w ubiegłym tygodniu spędziliśmy trochę czasu ze sobą, jesteśmy sobie wciąż obcy, panno Fairchild. Oboje nie odkrywamy się w pełni przed obcymi.
Miał rację. Anna nie mogła odpowiedzieć na jego pytanie, nie ujawniając swego udziału we własności i zarządzaniu „Gazette". Nie mogła odkryć przed nim prawdy na temat swojego finansowego zaangażowania w to przedsięwzięcie, ale mogła pozwolić mu wejrzeć w motywy skłaniające ją do tego zaangażowania. - Musi pan wiedzieć, że popieram idee głoszone przez „Gazette". Idee reformy społecznej i parlamentarnej, a także pomocy dla potrzebujących. Będąc starą znajomą Nathaniela i przyjaciółką jego rodziny, robię co w mej mocy, aby pomóc mu w krzewieniu tych idei. - Ma pani zatem przekonania reformatorskie i liberalne? Zawahała się. Określenia te zazwyczaj miały wydźwięk pe-
S
joratywny, ale wypowiedziane jego głębokim głosem brzmiały całkiem
R
inaczej. Wyczuwała w nim respekt.
- Tak, drogi panie, i jestem z tego dumna - odpowiedziała, hardo unosząc podbródek i rzucając mu wyzywające spojrzenie. Wyglądała wspaniale!
Widząc ją w tej pozie, z błyszczącymi oczami i wysoko uniesioną głową, David miał jednocześnie ochotę roześmiać się, pochwycić ją w ramiona i całować dopóty, dopóki nie zabrakłoby jej tchu. Nie miała nic wspólnego z krygującymi się panienkami z londyńskich wyższych sfer. Anna Fairchild była inteligentna i rozumna. Zajmowała się poważnymi sprawami, a nie błahostkami absorbującymi większość niezamężnych kobiet z jego otoczenia, w rodzaju: którą krawcową wybrać i w jakim wieczorku towarzyskim wziąć udział. Wszystko, czego dowiedział się o niej i jej życiu, włącznie z jej
przekonaniami, tak bliskimi jego własnych, prawdziwych przekonań, budziło w nim szacunek. Uświadamiał sobie, że w połączeniu z atrakcyjnością fizyczną Anny było to niebezpieczne, i to z wielu powodów. - Rewanżując się za szczerość, chciałbym pani coś powiedzieć. Przyjechałem tu w imieniu lorda Treybourne'a. Zależy mi na ujawnieniu autora felietonów, podpisującego się A. J. Goodfellow. Ponieważ moje poglądy różnią się od tych, które wyraża lord Treybourne, chciałbym przekonać się, czy możliwe jest osiągnięcie porozumienia między obu dżentelmenami, dzięki czemu ich polemika wróciłaby do poziomu, od którego się zaczęła.
S
Zaalarmował go jej zdziwiony wyraz twarzy i zaczął się martwić,
R
że przejrzała na wylot jego krętactwa. Nic, co jej powiedział, nie było kłamstwem, ale nie stanowiło też pełnej prawdy. Będąc w pułapce między własnymi przekonaniami a presją ze strony ojca, David miał nadzieję, że uda mu się nawiązać kontakt z Goodfellowem i osiągnąć porozumienie. Gdyby zdołali doprowadzić do obniżenia poziomu wrogości, przy zachowaniu dotychczasowych stanowisk, które mogliby nadal krytykować w swoich felietonach, obaj by na tym zyskali. Dlatego przyjazd do Edynburga pod cudzym nazwiskiem wydawał się Davidowi sensownym posunięciem. - Sądząc z tego, co właśnie przeczytałam, śmiem twierdzić, że lord Treybourne nie zaakceptuje pana wysiłków w tej dziedzinie. - Bywa uparty, panno Fairchild. Trzeba nad nim dobrze popracować, żeby uzyskać jakieś ustępstwo. - Zauważył, że wzrok
Anny złagodniał, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Czy pan Goodfellow jest równie uparty? - zagadnął. - Nie mogę się za niego wypowiadać, ale spodziewam się, że ta nowa zagrywka ze strony lorda Treybourne'a nie pozostanie bez odpowiedzi. Jak podejrzewał, dojdzie przynajmniej do jeszcze jednej eskalacji w tej wojnie, zanim zapanują nad sytuacją. Wynikały z tego, oczywiście, także korzyści, bo publikacja kolejnego felietonu zwiększała sprzedaż obu czasopism, tym samym rosło zainteresowanie dyskutowanymi sprawami. - Przypuszczałem, że tak będzie, panno Fairchild. - David wstał
S
i podał Annie ramię. - Nathaniel odchodzi już chyba od zmysłów i jest
R
bliski zwrócenia się o pomoc do policji. Czy mogę panią odprowadzić z powrotem do redakcji „Gazette"?
Posłała mu niepewne spojrzenie, ale wstała i wsunęła dłoń pod jego ramię, akceptując tym samym proponowane towarzystwo. Nie nosiła rękawiczek - byłoby to niepraktyczne, gdy się miało w pracy do czynienia z farbą drukarską i atramentem - więc koniuszki jej palców delikatnie dotknęły skóry Davida poniżej rękawa żakietu. Zadrżał na całym ciele. Ruszyli, ale David był za bardzo roztargniony, aby wybrać odpowiedni kierunek. Po pewnym czasie Anna skierowała go na właściwą drogę, ale nie usunęła dłoni spod jego ramienia. Tuż przed biurem zatrzymała się. - Jakie są teraz pana plany, panie Archer, jeśli wolno zapytać? Wyjechać czym prędzej z Edynburga, póki jeszcze mogę,
przyszło mu przez myśl, ale stojąc koło Anny na ruchliwej uli - cy miasta, był zdolny tylko do wyszukiwania pretekstów, żeby zostać z nią jak najdłużej. - Doprowadzę do końca rozpoczęte sprawy i wrócę do Londynu. - I złoży pan sprawozdanie jego lordowskiej mości? - zapytała. Jej oczy zwęziły się, a w głosie pojawiła się nuta podejrzenia. - Tak. - Czy myśli pan, że jego lordowska mość będzie próbował zniszczyć wydawnictwo Nathaniela? - Zniżyła głos i przysunęła się bliżej. - Bardzo mnie to martwi, panie Archer. Zaskoczony, przyjrzał się jej uważnie, szukając na jej twarzy
S
śladów fałszu. Nie, jej zatroskanie było szczere, a emocjonalne
R
zaangażowanie prawdziwe. Postanowił również odpłacić szczerością. - Nie sądzę, żeby lord Treybourne zrobił coś takiego, ale nie mogę ręczyć za innych z jego otoczenia. Mówił prawdę, bo był rzeczywiście zaalarmowany tym, co ojciec już zrobił w jego imieniu, a mianowicie zmienił przed opublikowaniem tekst przesłany przez niego do drukarni. Oryginalny felieton, choć ubrany w ostre słowa, nie zawierał tych wszystkich jadowitych obelg, które znalazły się w wersji opublikowanej. W tej chwili nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na odpowiedź ze strony Goodfellowa. - Ma pan na myśli jego ojca, markiza? - Właśnie, panno Fairchild. Nie mogę odpowiadać za jego poczynania. - Chyba podzielała jego zdanie, bo pokiwała głową. -
Ale co pani zamierza? - Będę nadal robiła to, co robiłam przed pana przyjazdem do Edynburga. To znaczy dbała o rzeczy, które są dla mnie ważne, i żyła dniem dzisiejszym. - Mówi pani o swojej działalności społecznej? - Tak, panie Archer. Ale także o wychowaniu siostry. Muszę się troszczyć o jej przyszłość. - A pani przyszłość, panno Fairchild? Kto się o nią zatroszczy? - wyrwało mu się, zanim się zastanowił. Pytanie było niestosowne i niegrzeczne, tym bardziej że zadał je obcy mężczyzna. W odpowiedzi usłyszał delikatny, przepełniony
S
łagodną rezygnacją szept, który wytrącił go kompletnie z równowagi swą prostotą. - Jak zawsze, ja sama.
R
Anna przeszła na drugą stronę ulicy, po czym udała się do biura i... do Nathaniela. Nie bardzo wiedziała, jak się wobec niego zachować. Ich stosunki stanowiły dziwną mieszaninę przyjaźni i znajomości rodzinnej, niepozbawione też były innego rodzaju emocji. Miała wszelkie podstawy, aby być na Nathaniela wściekła. W biurze zastała Leshera, pochylonego nad pozostawionym przez nią na jego biurku egzemplarzem „Whiteleafs Review". Kiwnął jej głową na powitanie i z powrotem zagłębił się w lekturze. Domyśliła się, że czyta felieton lorda Treybourne'a. Z ciężkim sercem zbliżała się do gabinetu Nathaniela.
- Minęliśmy się w drzwiach z panem Hobbes - Smithem, gdy wchodziłem do biura, panienko! - zawołał za nią Lesher. - Czy mówił, dokąd idzie? - Szukałem cię, Anno - usłyszała jego głos od drzwi wejściowych. - Bałem się, że będziesz bardzo zdenerwowana tym, co odkryłaś. Wejdź do środka i usiądź. Musimy porozmawiać. Zachowywał się dziwnie. Weszła i usiadła przy biurku. Zdjęła kapelusz. Wciąż nie miała czasu na uporządkowanie fryzury. Czekała cierpliwie, co Nathaniel ma jej do powiedzenia. - Nie powiedziałem całej prawdy, Anno, i bardzo cię za to przepraszam. - Popatrzyła mu w oczy i stwierdziła, że musi być mu
S
naprawdę przykro. - Wszystko przez to, że chciałem cię chronić.
R
- Czy prawda nie byłaby lepsza? Dlaczego po prostu nie przyznałeś się do znajomości z Archerem i nie powiedziałeś mi o jego związkach z lordem Treybourne'em?
- Wydawało mi się, że spławię go, zanim się o wszystkim dowiesz. Chciałem tylko... - zająknął się. - Jesteś moim najlepszym przyjacielem i moją podporą w tym przedsięwzięciu. Archer wyjaśnił mi, że chciałeś doprowadzić do swego rodzaju zawieszenia broni w całej tej sprawie. - Anna wychyliła się w stronę Nathaniela i bacznie obserwowała jego reakcję na następne pytanie. - Czy on zna prawdę o naszej sytuacji? - Nigdy nie zrobiłbym nic, co mogłoby ci zaszkodzić. Nie dowiedział się ode mnie niczego, co nie byłoby i tak publicznie wiadome.
- Ale pytał o Goodfellowa? - W dalszym ciągu bacznie go obserwowała. - Tak. Odpowiedziałem mu, że nie mam pojęcia, kim jest, i nic o nim nie wiem. Archer prosił mnie tylko, bym doprowadził do złagodzenia tonu polemiki. Anna z powrotem oparła się na fotelu i zastanawiała, co robić. Jej pierwszą reakcją na odkrycie szpiega był strach. Teraz, gdy zrozumiała rolę Archera i dowiedziała się o rozdźwięku między nim a jego chlebodawcą, miała nadzieję na znalezienie właściwego rozwiązania. - Archer wyznał mi, że nie we wszystkim się zgadza z lordem Treybourne'em.
S
- Co? - Nathaniel był wyraźnie zaskoczony.
R
- Przypuszczam, że możemy przekonać go do naszej sprawy i że mógłby wykorzystać swój wpływ na lorda.
- Wpływ na lorda? - Nathaniel był blady jak kreda, ale ponieważ nie oponował, Anna kontynuowała. - Nie przypuszczam, by stał obojętnie i patrzył, jak lord Treybourne niszczy nasze pismo, wiedząc, na jakie cele przeznaczamy zarabiane pieniądze. Myślę, że powinniśmy mu o tym powiedzieć. Nathaniel wydał z siebie przeciągły jęk i zaczął gwałtownie rozluźniać krawat. - Nie zrozum mnie źle - powiedziała. - Myślę, że Archer ma sumienie i jeśli zobaczy ludzi, których los zależy od powodzenia, zwłaszcza finansowego, naszych przedsięwzięć, będzie się starał załagodzić w naszym imieniu spór z lordem.
Mimo wczesnej godziny Nathaniel sięgnął do dolnej szuflady biurka i wyciągnął butelkę oraz kieliszek. Nawet nie patrząc na Annę, nalał sobie solidną porcję whisky i wypił ją duszkiem. Interweniowała, gdy przechylił butelkę, by ponownie napełnić kieliszek. - Nathanielu, pokażę mu po prostu szkołę. Poinformuję go, skąd pochodzą fundusze na jej prowadzenie i jak dalece jest zależna od naszego sukcesu wydawniczego. Inne przedsięwzięcia charytatywne również. Pokażę mu, w jakich warunkach żyją biedni w naszym mieście i jak staramy się im pomóc. Podeszła do Nathaniela i wyjęła mu z rąk butelkę i kieliszek. To nie był czas na roztkliwianie się nad sobą. Potrzebowała go. Niech robi
S
swoje. Ona też będzie robiła, co do niej należy, przynajmniej do czasu,
R
aż uda im się przekonać Archera. Przynajmniej do czasu, aż ukaże się następny felieton Goodfellowa. Najwyżej dwa tygodnie. - Wytrwajmy jeszcze dwa tygodnie, Nathanielu. No, najwyżej trzy. Wykorzystaj ten czas na spotkania z ministrami reprezentującymi wigów, którzy będą tu przebywali do sierpnia z powodu wakacji parlamentarnych lub znajdą się tu w drodze do swoich majątków, i umacniaj swoją pozycję wśród nich. Jeśli wydarzy się coś niefortunnego, będziesz miał zapewnioną przyszłość. - Niefortunnego? Usiadła i jeszcze raz cierpliwie zaczęła mu wykładać plan działania punkt po punkcie. Wypita whisky zaczęła wreszcie ujawniać swą cudowną moc. Do południa Anna miała plan działania gotowy w każdym szczególe, a Nathaniel był kompletnie pijany.
David błąkał się bez celu po mieście, zanim zdecydował się wrócić do redakcji „Gazette". Przedtem odwiedził jeszcze swego bankiera. Upłynęły dwie godziny od momentu rozstania z panną Fairchild i chciał się upewnić, czy nie nabrała podejrzeń, że nie był z nią zupełnie szczery. Albo czy Nate nie wyjawił jej prawdy? Wszedł do redakcji i ruszył prosto do jego gabinetu. - Prosił, żeby mu nie przeszkadzać - rzucił za plecami Davida Lesher. - Czeka na mnie, panie Lesher - skłamał David na poczekaniu. Wszedł do gabinetu i stwierdził, że Nathaniel śpi z głową na
S
biurku, wygięty pod okropnie niewygodnym kątem. W powietrzu
R
unosił się zapach mocnego alkoholu. David trzykrotnie potrząsnął przyjacielem, ale nie zdołał go obudzić. Nate był pijany jak bela. Wreszcie za czwartym razem udało się Davidowi wyrwać go z alkoholowego otępienia.
- Zostaw mnie! - jęknął. - Nate, obudź się! - David potrząsał przyjacielem, chcąc go zmusić do otwarcia oczu. Otworzyło się tylko jedno. - To ty! - jęknął ponownie, wyrywając się z uścisku Davida. - Tak, to ja. Słuchaj uważnie, Nate, co powiem. Rozmawiałeś o mnie z panną Fairchild? - T - ak - wybełkotał Nathaniel. - Ona tylko o tobie chciała rozmawiać. - Spoglądał to jednym, to drugim okiem, jak gdyby patrzenie obu oczami naraz sprawiało mu wielką trudność.
- Jesteś kompletnie zalany - stwierdził David zupełnie niepotrzebnie. - To sprawka Anny. To ona mnie tak uraczyła. Ona! - Czknął głośno i znowu zaczął jęczeć. - To diablica, mówię ci, diablica! - Co mówiła o mnie? - zapytał David. - Powiedziała... Nathaniel zaniemówił na moment, przechylił się niebezpiecznie na bok i otworzył oczy, tym razem oba jednocześnie. - Ona myśli, że ty masz sumienie... - wyrzucił z siebie i ponownie zapadł w drzemkę. - Naprawdę? Panna Fairchild tak myśli? - David zasypywał przyjaciela pytaniami, jednocześnie potrząsając nim, aby oprzytomniał. - Co dokładnie powiedziała, Nate?
R
S
Nathaniel uniósł głowę, otworzył jedno oko, potem drugie, potem oba zamknął, wreszcie oba otworzył. David wiedział z dawnych czasów, że przyjaciel boleśnie odcierpi tego rodzaju nadużycie napojów wyskokowych.
- Wspominałeś o moim sumieniu - podrzucił przyjacielowi urwany wątek. - Powiedziała tak tylko dlatego... - Nate rozejrzał się na boki, jakby chciał się upewnić, że są sami. - Dlatego, że nie wie, że ty jesteś ty.Następne pytanie wyrwało się Davidowi mimo woli. Wiedział, że lepiej nie kusić losu, ale zapytał: - Dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy? Nathaniel wyprostował się w fotelu i Davidowi przemknęło przez głowę podejrzenie, że przyjaciel grał tylko przed nim pijanego. Tak
jednak nie było. Nate skulił się, czknął, jego oczy wykonały straszliwego zeza, po czym jedno zamknęło się na dobre. - To by jej złamało serce, Trey. Czegoś takiego nie mógłbym jej zrobić. Nie był zdolny do dalszej rozmowy. Za to David zdał sobie sprawę z uczuć kierujących Nathanielem. On kochał Annę. No cóż, to na pewno wyjaśniało niektóre sprawy i stanowiło odpowiedź na kilka jego własnych pytań. - Nie martw się, tajemnica lorda Treybourne'a jest bezpieczna. Bez żadnego ostrzeżenia Nate opadł na biurko i zaczął chrapać. David nie próbował już więcej budzić przyjaciela i skierował się do
S
wyjścia. Aż nadto dobrze rozumiał jego chęć chronienia młodej damy,
R
o której rozmawiali. Chociaż wiele przemawiało za tym, żeby się w ogóle w to nie angażować, on sam również odczuwał taką potrzebę. Zaczęło się to podczas wycieczki do Zamku i narastało aż do dzisiaj, gdy obserwował reakcję Anny na rewelacje dotyczące jego rzekomej tożsamości i ewentualnego zagrożenia, jakie mogłoby z tego wynikać dla bliskich jej sercu ludzi i spraw. Czuł, że wpada w tę samą pułapkę, w jakiej już tkwił Nate. Ta kobieta martwiła się o wszystkich, tylko nie o siebie, więc on musiał martwić się o nią. Przeszedł go dreszcz, gdy to sobie uświadomił. Przyjechał tu w określonym celu, a po jego osiągnięciu wróci do swojego życia i będzie kontynuował swoją pracę. Nie zabawiał się kosztem niewinnych kobiet. Nie łamał serc. Jeśli wyciągnął jakąś nauczkę z błędów przeszłości, to brzmiała ona tak: unikaj młodych, niezamężnych kobiet
o nieskalanej reputacji i chętnych oczach. Panna Anna Fairchild z całą pewnością odpowiadała temu opisowi. Niewykluczone więc, że przede wszystkim powinien chronić ją przed sobą samym. David chwycił kapelusz i otworzył drzwi gabinetu Nathaniela z mocnym postanowieniem doprowadzenia do końca swego śledztwa i opuszczenia Edynburga, zgodnie z planem. Bezszelestnie zamknął za sobą drzwi, by nie obudzić przyjaciela, przemknął korytarzem, pożegnał skinieniem głowy Leshera i wyszedł na ulicę. Wsiadł do czekającego powozu.
S
Rozdział dziesiąty
R
- Odpowiedział, Clarindo?
- Nie. Wysłałam zaproszenie w ostatniej chwili, jak prosiłaś, żeby nie miał czasu na wykręty. Anna rozglądała się po widowni Teatru Królewskiego w poszukiwaniu Archera. Spektakl miał się rozpocząć lada chwila. Nie było go. Oczywiście do loży Clarindy można się było także dostać bezpośrednio z foyer, bez konieczności przechodzenia przez widownię. Odwróciła się do przyjaciółki. - Może nie zaplanowałam tego tak dobrze, jak mi się wydawało - powiedziała ściszonym głosem, gdyż za kotarą zasłaniającą wejście zrobił się jakiś ruch.
- Czy to możliwe, żeby nie zaplanowała pani czegoś dobrze, panno Fairchild? Rozpoznałaby ten głos nawet w ciemnościach. Archer przyjął zaproszenie. Właśnie wchodził do niewielkiej, sześcioosobowej loży. Anna spojrzała porozumiewawczo na Clarindę i teatralnym gestem przyłożyła chusteczkę do czoła. - Tego, że wybrałam się do teatru w tak upalny wieczór. Powinnam pomyśleć o Włożeniu czegoś lepiej dostosowanego do pogody i temperatury. Zauważyła, że Clarinda pęka z tłumionego śmiechu, zdjęła więc chusteczkę z czoła i odwróciła się do Archera, który zorientował się, że jest jedynym mężczyzną w loży.
R
S
- Widzę, że lord MacLerie i Nathaniel mieli inne plany odezwał się. - Trudno mi uwierzyć w swoje szczęście: będę sam w towarzystwie trzech pięknych kobiet.
Clarinda była przyzwyczajona do tego rodzaju komplementów ze strony mężczyzn, na Annie również nie robiły żadnego wrażenia. Za to ciotka Eufemia rozchichotała się jak Julia. Anna zaczęła się nawet zastanawiać, czy to Julia nauczyła się tego od ciotki czy odwrotnie, ciotka od Julii. Archer przywitał się z każdą z pań z osobna. Cierpliwie wysłuchał całej litanii narzekań ciotki, podziękował lady MacLerie za zaproszenie na wieczorny spektakl, wreszcie stanął przed Anną, która nerwowo wyczekiwała na tę chwilę. Upłynął dokładnie tydzień od ich ostatniego spotkania owego
poranka, gdy wyszły na jaw rewelacje dotyczące jego związków z lordem Treybourne'em. Zaraz potem wyjechał z miasta. Anna złapała się na tym, że rozgląda się za nim na ulicy przed szkołą i przed wejściem do redakcji „Gazette". Nathaniel powiadomił ją, że otrzymał od Archera wiadomość, w której informował o wyjeździe na północ do jednego z majątków rodzinnych lorda Treybourne'a. Anna cieszyła się, że zniknął jej z oczu, bo potrzebowała spokoju do naszkicowania odpowiedzi na felieton lorda Treybourne'a. Swoim zwyczajem poświęciła na to kilka pierwszych dni po jego ukazaniu się. Potem przyszedł jej do głowy plan zorganizowania Archerowi paru „przypadkowych" wizyt w
S
różnych częściach Edynburga, gdzie żyli i zmagali się z trudnościami
R
egzystencji najbiedniejsi mieszkańcy. Dzisiejszy wieczór w teatrze miał być wstępem do realizacji tego planu.
Pod tym pretekstem wmanewrowała Clarindę w zaproszenie go do swojej loży. Plan planem, ale Archer był niezwykle atrakcyjnym mężczyzną i nie miały na to wpływu jego związki ze złowrogim lordem Treybourne'em. Teraz, gdy światła na widowni powoli gasły, nie potrafiła ani na chwilę zapomnieć o obecności tego przystojnego mężczyzny tuż za plecami. Pierwszą część spektaklu wypełnił skecz o handlarce ryb i publiczność dosłownie pokładała się ze śmiechu. Anna śmiała się ze wszystkimi, słyszała również z tyłu salwy śmiechu Archera. - Słyszałem, że będzie wystawiona na scenie historia Rob Roya* - szepnął jej do ucha.
Trudno o bardziej niewinne stwierdzenie niż informacja na temat planów repertuarowych teatru, zupełnie zrozumiała, wziąwszy pod uwagę, że powieść o szkockim rozbójniku ukazała się po raz pierwszy właśnie w Edynburgu. Ale Archer mógłby mówić nawet o pogodzie. Jego ciepły oddech przyprawiał Annę o przyjemny dreszcz na całym ciele i wywołał gęsią skórkę na jej ramionach. Miała nadzieję, że ponownie usłyszy jego szept, choć wyzwalał w niej te dziwne i chyba raczej niedozwolone reakcje. Tak się też stało. * Robert Roy MacGregor (1671 - 1734) - sławny szkocki
S
zbójnik i banita zXVIII w., nazywany szkockim Robin Hoodem.
R
Ponieważ cały klan MacGregorów był wyjęty spod prawa, pozbawiany ziemi i ścigany, wielu członków tego klanu musiało trudnić się rozbojem, wymuszaniem okupów i kradzieżą bydła. Nie była to w pojęciu ówczesnych szkockich górali działalność hańbiąca, podobnie zresztą postrzegano na naszym Podhalu zbójników tatrzańskich. Rob Roy przeszedł do legendy, stając się tematem ballad, poematów i powieści Sir Walter Scott (1771 - 1832), urodzony w Edynburgu szkocki powieściopisarz i poeta, jest autorem opublikowanej w 1818 roku powieści o Rob Royu. W 1995 roku powstał w USA film fabularny na kanwie tej powieści, z Liamem Neesonem w roli głównej (przyp. tłum.). - Mówią, że autor pracuje właśnie nad sztuką w swoim majątku.
I znów niewinne zdanie wypowiedziane szeptem i taka zdumiewająca reakcja. Tym razem, gdy przycisnęła chusteczkę do czoła, nie udawała, że musi otrzeć pot, bo naprawdę zrobiło się jej gorąco. Clarinda uderzyła ją ostrzegawczo wachlarzem w rękę, aby nie zapominała, że ich loża jest obserwowana z widowni. Skecz dobiegł końca, na scenie odbywała się zmiana dekoracji do kolejnego numeru, Archer wstał. - Czy nie napiłyby się panie czegoś zimnego? Chętnie przyjęły propozycję. Mężczyzna skierował się ku wyjściu z loży. Anna postanowiła mu pomóc. - Pokażę panu Archerowi drogę, Clarindo.
S
Lady MacLerie nie zwracała na nią uwagi zajęta rozmową ze
R
znajomymi, którzy przechadzając się po widowni, zatrzymywali się w pobliżu jej loży. Anna wyszła za Archerem na korytarz. Wmieszali się w tłum ludzi, którzy tak samo jak oni wyruszyli do bufetu po szklankę ponczu, lemoniady czy czegoś mocniejszego dla panów. Anna zdziwiła się, gdy Archer zamiast ustawić się na końcu kolejki, odciągnął na bok lokaja i coś mu szepnął do ucha. Zauważyła, że kilka monet przeszło z rąk do rąk i zrozumiała, że sprawa zakupu napojów jest załatwiona. - Nie wiem jak pani, panno Fairchild, ale ja nie mogę już wytrzymać tego zaduchu i mam zamiar zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie zechciałaby pani wyjść ze mną na chwilę na zewnątrz? Dookoła było pełno ludzi, dlatego Anna nie miała obaw, że przyjmując jego propozycję, zachowuje się niestosownie. Archer
wyprowadził ją na niewielką otwartą przestrzeń przed teatrem. Ustawił się w taki sposób, żeby jego twarz pozostawała w cieniu. - Czy pan się ukrywa? - zapytała. - Zauważyła pani? - Wyczuła rozbawienie w jego głosie. - Z jakiego powodu? Nie wolno panu uczestniczyć w żadnych rozrywkach? - Roześmiała się i rozejrzała dookoła. - Nie widzę, by kogokolwiek interesowała pańska osoba. Archer wciąż trzymał się w cieniu. - Czy lord Treybourne jest tak surowym chlebodawcą, że nie chodzi pan do teatru bez jego zezwolenia? - Po prostu nie chcę być tu z nim identyfikowany w tej chwili, panno Fairchild.
R
S
- Więc pan wie, że ludzie są tu na niego wściekli za jego ostatnie słowa? Że nastroje są bardzo wojownicze? Wyciągnął rękę i jednym palcem uniósł w górę podbródek Anny. Była tym tak zaskoczona, że nie odsunęła się od niego. - Pani nie wygląda na niezadowoloną. Sądzi pani, że to wzmocni argumenty Goodfellowa? - Sądzę, że wzmocni to zainteresowanie dyskutowanymi kwestiami. Arogancja lorda Treybourne'a i jego nieczułość na los biednych zwracają uwagę czytelników na niedostatki polityki jego partii. Przesunął rękę pod podbródkiem Anny, a potem pogładził wierzchem dłoni jej policzek. - Czy pani nigdy nie myśli o niczym innym niż ważne sprawy
społeczne? - Uśmiechnął się zagadkowo. - Nigdy nie pozwala sobie pani na wieczór rozrywki? - Rozmawialiśmy o ograniczeniach, jakie narzuca panu lord Treybourne. - Anna odsunęła się od Archera, przestraszona wpływem, jaki wywierało jego dotknięcie. Delikatna pieszczota policzka sprawiła, że przeszył ją cudowny dreszcz rozkoszy. - Sama wzmianka o lordzie Treybournie wprawia panią w słuszny gniew? Czy jego lordowska mość nie ma zbyt wielkiego wpływu na pani życie? Anna miała chęć posprzeczać się z nim i punkt po punkcie wytknąć mu błędne poglądy człowieka, z którym ona - nie - z
S
którym Goodfellow prowadził wojnę na słowa, ale gdy wspomniała
R
dotyk jego ręki, zamilkła. Przypomniała sobie wrażenie, jakie zrobił na niej Archer, gdy pierwszy raz ujrzała go w biurze Nathaniela i stwierdziła, że intuicja jej nie zawiodła: ten człowiek był wcieleniem zła i wodził ją na pokuszenie, budząc w niej odczucia, które dotychczas ignorowała i których dawno już wyrzekła się w swoim życiu. Ponownie wyciągnął ku niej rękę, tym razem aby poprawić kosmyk włosów, który zsunął się na jej twarz. Czy zdawał sobie sprawę z władzy, jaką miał nad nią w tym momencie? Gdyby Anna była pensjonarką, która dopiero co opuściła szkolną ławę, ten człowiek mógłby skłonić ją do zrobienia czegoś bardzo niebezpiecznego. Niech diabli wezmą wszystkie jego związki z lordem Treybourne'em! - Duszno pani? Dobrze się pani czuje, panno Fairchild? Wszystkiemu zawinił brak stanowczości z jej strony. Nie-
opatrznie pozwoliła, aby znalazł się tak blisko i zdawała sobie sprawę, że jest wciągana krok po kroku w cień, w którym on sam tkwił od dłuższego czasu. Musiała odchylić głowę do tyłu, żeby spojrzeć mu w twarz. Kolejny błąd. Archer pochylił się nad nią i zamarł w bezruchu na długą chwilę, w czasie której spodziewała się, że ją pocałuje. Oczekiwała tego. Miała nadzieję, że to nastąpi!Modliła się w duszy, by to nastąpiło! Nie, tak być nie może! Musi zrzucić z siebie ten obezwładniający czar, który uśpił jej zdrowy rozsądek!
S
Nie potrafiła. Zdała sobie sprawę z tego, że jak zahipnotyzowana
R
śledzi każde słowo, które spływa z jego ust.
- Jeśli ma pani zamiar zemdleć, panno Fairchild, to teraz nadarza się przyjemniejsza okazja niż w obecności tego starego nudziarza Treybourne'a.
Zaczęła się śmiać, ale uciszył ją pocałunkiem, Jego wargi dotykały jej warg początkowo bardzo delikatnie, potem z większą natarczywością. Chciała zaprotestować przeciwko takiej zniewadze, ale wykorzystał to i wsunął język do wnętrza jej ust. Czuła smak mięty i czegoś nieokreślonego, nieznanego. Trwało to krótko. Archer cofnął się i głęboko odetchnął. Anna nie była w stanie złapać oddechu. Mówił wcześniej coś o omdleniu i chociaż nigdy dotychczas, w żadnych okolicznościach nie zemdlała, teraz była gotowa to uczynić, choćby po to, by ukryć swoje
zmieszanie. Co gorsza, nie mogła znaleźć słów, które byłyby stosowne w tym momencie. Ten człowiek posunął się za daleko i należała mu się najostrzejsza reprymenda. Problem w tym, że w głębi serca Anna życzyła sobie, aby jego usta znowu spotkały się z jej ustami. Choćby tylko raz jeszcze. Świat zewnętrzny, o którym zapomniała na chwilę, gdy dotknął jej policzka i który zniknął w ogóle z jej świadomości, gdy ją całował, dał teraz znać o swoim istnieniu. Widzowie, tak jak i oni poszukujący ochłody na powietrzu, zaczęli wracać na widownię. Archer podał ramię Annie. Położyła na nim drżącą doń. Spodziewała się, że w drodze powrotnej do loży Clarindy będzie opowiadał coś zabawnego albo
S
irytującego i była gotowa podjąć każdy temat, ale się nie odezwał.
R
Przed wejściem do loży stał lokaj, któremu Archer polecił zakup napojów. Trzymał tacę, na której znajdowało się pięć szklanek z lemoniadą. Archer odebrał od niego tacę i wszedł do loży. Lokaj przytrzymywał kotarę, by nie zagradzała drogi. Anna trzymała się z tyłu. - Wreszcie, panie Archer! Zaczynałam już doprawdy umierać z pragnienia - wykrzyknęła ciotka Eufemia, uśmiechając się do Davida i poszukując wzrokiem Anny. Gdy ją zauważyła, przyjrzała się jej badawczo i dziewczyna zaczęła się w popłochu zastanawiać, czy pozostał na niej jakiś znak, który sprawi, że teraz wszyscy się dowiedzą o skandalicznych chwilach spędzonych z Archerem przez teatrem. - Anno, bądź tak dobra i pomóż panu z tymi szklankami. Archer
usunął się na bok i przepuścił Annę, by podała szklankę ciotce i Clarindzie. Na widowni zrobiła się cisza. Zaczynała się druga część przedstawienia, dramat w dwóch aktach z muzyką. - Anno, usiądź wreszcie! - głośnym szeptem upomniała ją ciotka. Nie mając wyboru, zajęła miejsce za Clarindą. Archer usiadł obok niej. Policzki paliły ją jeszcze bardziej niż przedtem i dotykiem sprawdzała, czy to nie iluzja. Co ma robić? Rozległy się dźwięki uwertury. Anna opróżniła całą zawartość szklanki z lemoniadą, ale nie odczuła najmniejszej ulgi. Pocałunek
S
wciąż palił jej wargi. Miała wielką ochotę przyłożyć pustą szklankę do
R
czoła i policzków, aby ochłodzić rozognioną skórę, ale Archer wyjął ją z jej dłoni i podał kolejną, pełną.
- Chyba pani bardziej tego potrzebuje niż ja, panno Fairchild. Po raz pierwszy od czasu, gdy „to" się wydarzyło, odważyła się spojrzeć mu w oczy i zauważyła, że był tak samo poruszony jak ona. - Dziękuję. Zdaje się, że pomyślał pan o wszystkim dzisiaj wieczorem. Nie o wszystkim, miał ochotę jej odpowiedzieć, ale udało mu się powściągnąć. Odebrał od niej kolejną opróżnioną szklankę i wraz ze swoją odstawił na tacę, którą trzymał stojący obok lokaj. Ten po odebraniu szklanek wyszedł i kotara zasłaniająca wejście do loży wróciła na miejsce. David zastanawiał się, co go podkusiło, żeby posunąć się do
takiej poufałości wobec panny Fairchild. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego postąpił wbrew swojemu planowi. Robiąc sobie z tego powodu wyrzuty, nie był jednak do końca szczery, bo gdy patrzył na tę piękną twarz i na te usta nabrzmiałe po jednym tylko pocałunku, nie miał cienia wątpliwości, że jeśli nadarzy się sposobność, będzie znowu próbował popełnić ten sam grzech. Nie był żółtodziobem w kontaktach z kobietami, ale niewinny pocałunek, na który zezwoliła mu panna Fairchild, zrobił na nim większe wrażenie, niż był skłonny przyznać. Jak żadna inna, ta kobieta kusiła go, aby łamał obietnice, które sobie składał. - Staram się, panno Fairchild.
S
Odchylił się do tyłu na krześle i kontemplował jej profil, podczas
R
gdy ona obserwowała akcję na scenie. Rzeczywiście, tak manewrował przy zakupie napojów, żeby na kilka chwil zostać z nią sam na sam. Pocałunek... no cóż, pocałunek nie był przewidziany. Zwróciła twarz ku niemu, ich oczy spotkały się tylko na moment, ale emocje, które w nich dojrzał, jemu również się udzieliły. Oderwała wzrok od jego oczu i znowu obserwowała scenę. To chyba nie mógł być jej pierwszy pocałunek, pomyślał Archer. Na pewno nie. A jednak niewinność jej reakcji świadczyłaby o tym, że to niewykluczone. Jak taka kobieta uniknęła do tej pory zamążpójścia? Zarozumiała intelektualistka, to prawda, ale pożytkuje swoją inteligencję, by pomagać innym. Troskliwa i rozważna, oddana tym, których kocha. Przy tym pełna wdzięku i... To zmierzało w niepożądanym kierunku, ale David nie chciał już
nawet myśleć o opuszczeniu Edynburga. W końcu próbował. Spędził tydzień na łowieniu ryb i polowaniu z Ellertonem i Hillgroveem w domku myśliwskim Dursbych, ale nie znajdował w tym dawnej przyjemności. Wszędzie, nawet we śnie, towarzyszył mu jej obraz. Pocałunek, który złożył przed chwilą na jej ustach, był niczym w porównaniu z tymi, które wymieniał z nią w ciemnościach nocy, gdy panna Fairchild nawiedzała go we śnie. Wówczas wzywał jej imienia nieskrępowany żadnymi względami uprzejmości i dobrego wychowania. Ona też krzyczała jego imię i odkrywała nieznane jeszcze obszary namiętności, których istnienie przed nią odsłaniał, kochając ją miłością doskonałą. Zaczął się wiercić
S
na krześle, gdyż jego ciało nie pozostawało obojętne na tego rodzaju fantazje.
R
- Przepraszam, czy pan coś mówił? - zapytała szeptem. Nie zwróciła się doń po imieniu, jak to miało miejsce w jego fantazjach. - Nie, panno Fairchild. Przeszkodziłem pani? Westchnęła, co jak zwykle podziałało na niego jeszcze fatalniej niż poprzednie myśli.. - Nie, panie Archer. Świetnie się bawię dzisiejszego wieczoru. Zwróciła ku niemu twarz. Miał nadzieję, że pocałunek wywarł na niej takie samo wrażenie, jak na nim. Doskwierała mu suchość w ustach. Opróżnił jednym haustem całą szklankę lemoniady, teraz jednak napiłby się czegoś zdecydowanie mocniejszego. Panna Fairchild otworzyła wachlarz i zaczęła się nim wachlować. Czy miała pojęcie, jak bardzo przydałoby mu się w tej chwili takie wachlowanie? Musiał się opanować. Starał się skupić uwagę na toczącej się na
scenie akcji. Jeszcze kilka dni, a ukaże się następny felieton Goodfellowa i wtedy będzie mógł wyjechać. Miał zamiar w razie konieczności wywrzeć trochę presji na Nathaniela, aby jeszcze przed oddaniem do druku pokazał mu ów felieton, a potem wyjechać do Londynu i napisać swoją odpowiedź. Rozglądając się po widowni, dostrzegł znajomą, jak mu się wydawało, twarz. W przyciemnionym świetle David nie mógł mieć pewności, czy był to rzeczywiście człowiek, o którym myślał, nie mógł jednak ryzykować, że ktoś go rozpozna. Nie powinien do tego dopuścić, zanim wykona swoje zadanie. Musiał czym prędzej opuścić teatr. Pochylił się ku lady MacLerie i zapytał cicho:
S
- Mają panie powóz czy Nathaniel przyjedzie odwieźć panie do domu po spektaklu?
R
- Mamy powóz, panie Archer - odpowiedziała, spoglądając przez ramię na Annę. - Czy coś się stało? - Nic takiego, lady MacLerie. Przypomniałem sobie tylko, że mam wcześniej umówione spotkanie, którego nie mogę odłożyć na inny termin, choć wolałbym raczej zostać z paniami. Jeśli panie nie potrzebują mojej eskorty po teatrze, wyjdę teraz. Bardzo dziękuję za zaproszenie. Nie mógł dłużej zwlekać z pożegnaniem Anny. - Cieszę się, że mógł pan do nas dołączyć mimo późnego zaproszenia - uprzedziła go. Skinęła mu głową na pożegnanie z nieodgadnioną miną, która towarzyszyła jej od chwili pocałunku. Dałby wiele, żeby wiedzieć, co myśli, wiedzieć, jak potraktowała
jego pocałunek. Jak głupią poufałość bez znaczenia czy coś więcej? Nie dała mu jednak najmniejszego znaku. - Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział. Złożywszy paniom pośpieszny ukłon, wycofał się z loży i bocznymi schodami opuścił teatr. Na ulicy stał podwójny rząd prywatnych powozów, ciągnący się aż do Princes Street. Dorożki czekały wzdłuż North Bridge. David naciągnął głęboko kapelusz na głowę i minął na piechotę kilka przecznic do miejsca, gdzie zostawił swój wynajęty powóz. Chociaż w porównaniu z pierwszym dniem pobytu w Edynburgu ani na krok nie zbliżył się do Goodfellowa, miał pewność, że był bliżej poważnych kłopotów.
R
S
- Anno - ściszonym głosem zawołała Clarinda - usiądź koło mnie!
Posłusznie przesiadła się do przyjaciółki. - Niezbyt zajmująca akcja, prawda? - zapytała, wskazując ruchem głowy ciotkę Eufemię, śpiącą na krześle z głową opuszczoną na piersi. Clarinda dotknęła policzka Anny. Dziewczyna wiedziała, że policzki jej pałają i chyba nigdy nie ochłonie. Za każdym razem, gdy pomyślała o Archerze, jej twarz oblewała fala gorąca. Nie mogła tego opanować. - Pocałował cię! - szepnęła Clarinda. - Pocałował cię, tak? Anna nie miała zamiaru zaprzeczać, ale nie chciała, żeby ktoś
podsłuchał ich rozmowę. - Ciszej, Clarindo, proszę cię. Nie ma powodu tego rozgłaszać. Zaczną się plotki. - A to łobuz! Myślałam, że ma lepsze maniery. Niech no Nathaniel się dowie... Anna złapała przyjaciółkę za rękę i ścisnęła ją delikatnie. - Pan Archer w niczym mi nie uchybił. Tylko mnie pocałował. To nie pierwszy skradziony pocałunek w historii, nawet nie mój pierwszy, więc daj spokój. - Patrzyła badawczo na przyjaciółkę. - I nie mów nic Nathanielowi. - A więc podobało ci się?.
S
Clarinda nadal trzymała Annę za rękę i teraz tym bardziej nie
R
miała zamiaru jej wypuścić. Ciotka Eufemia poruszyła się na siedzeniu, więc obie zamarły w bezruchu, dopóki znowu nie pogrążyła się we śnie. - No więc?
Clarinda potrafiła niezmordowanie drążyć interesujące ją tematy, dlatego Anna postanowiła po prostu powiedzieć jej prawdę. - Tak. Zorientowała się, jakie intencje przyświecały Archerowi, ale nie powstrzymała go. Mogła to zrobić. Mogła nie wchodzić za nim w ocienione miejsce przed teatrem, a przedtem - mogła w ogóle nie pozwolić, by wyprowadził ją przed teatr. Clarinda położyła rękę Anny na jej kolanach i zaczęła ją głaskać. - Nie położyłam jeszcze na tobie kreski, Anno. Wciąż jest
jeszcze nadzieja. - O czym ty mówisz? - Obserwuję cię - zaczęła, rzucając czujnie okiem na ciotkę Eufemię - twoje zainteresowania i pracę z Nathanielem, ale nie straciłam nadziei, że znajdziesz kiedyś godnego siebie mężczyznę i skłonisz się ku idei małżeństwa. - Clarindo, to był tylko pocałunek. Jeden pocałunek - powtórzyła, chociaż jej serce zadawało kłam tym słowom. Było coś jeszcze, ale nie chciała nawet o tym myśleć. - To więcej niż jeden pocałunek, Anno. To znak, że wciąż jeszcze jest nadzieja dla ciebie.
S
- Nie wszystkie kobiety myślą o małżeństwie, Clarindo.
R
Jak mogła mówić coś takiego? Oczywiście, większość kobiet chciała wyjść za mąż. Taka była naturalna kolej rzeczy. Anna jednak miała inne plany i jeśli oznaczało to odłożenie na później jej szczęścia osobistego, to się z tym godziła.
- To znak, Anno, i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. Myślę, że powinnam zacząć się rozglądać wśród miejscowej szlachty za odpowiednią partią dla ciebie. Anna zamknęła oczy i zaczęła się modlić, aby dramat - ten na scenie i ten w loży - dobiegł jak najszybciej do końca. Ale końca nie było widać. - A może jednak przyjrzeć się temu Archerowi? Wygląda na człowieka odpowiedzialnego i wydaje się, że jest w łaskach u swego chlebodawcy. Inteligentny. Poważny. Nie jakiś fircyk.
Anna szerzej otworzyła oczy i z przerażeniem wpatrywała się w przyjaciółkę. To przybierało za szybkie tempo i zmierzało w zbyt niebezpiecznym kierunku. - Sądząc po cielęcym wzroku, jakim patrzyłaś, gdy wróciliście do loży, nie jest ci tak całkiem obojętny. Czy ktoś, kto tak bredzi, nie powinien połknąć języka? Anna marzyła o tym, żeby Clarinda wreszcie zamilkła, ale to ona sama zaczęła się krztusić i przyjaciółka musiała poklepać ją po plecach, aby jej pomóc odzyskać oddech. - Daj spokój, Anno. Nie jesteś przecież taką delikatną panienką. Całkiem otwarcie rozmawiałyśmy o fizycznych przyjemnościach, jakie
S
wiążą się z małżeństwem. To fragment dobrodziejstwa inwentarza. A Robert, no cóż... Robert jest...
R
Anna zasłoniła dłonią usta Clarindy, aby przerwać tę rozmowę. - Interesuje mnie tylko, czy jesteś szczęśliwa w małżeństwie. Nie chcę znać żadnych szczegółów, bo nie będę mogła bez skrępowania patrzeć w oczy Robertowi. Pochyliła się bliżej, gdyż ciotka Eufemia zaczęła się niespokojnie poruszać na krześle, jak gdyby za chwilę miała się obudzić. - A co do Archera... - Tak? - Archer pracuje dla człowieka, który pragnie zniszczyć wszystko, co jest dla mnie ważne, co Nathaniel i ja stworzyliśmy z takim trudem. Nie byłoby mi łatwo pominąć tę komplikację. - O czym ty mówisz? Komplikacja! Życie jest skomplikowane, Anno. Miłość też.
- Clarindo, na miłość boską! To był tylko jeden pocałunek! I nie wyciągaj żadnych wniosków, proszę cię! Na widowni rozległy się oklaski, co oznaczało koniec przedstawienia. Wyrwały ciotkę Eufemię ze snu. - Bardzo dobre! Wspaniałe! - pokrzykiwała w zachwycie, choć przespała większą część spektaklu. - Jaka szkoda, że pan Archer musiał wyjść tak wcześnie. Wiele stracił. Obie kobiety spojrzały z zaskoczeniem na ciotkę. Anna domyślała się, że przyjaciółka nie uważa rozmowy za skończoną i powróci do niej w innym czasie i w innym miejscu. Naturalnie nie w obecności ciotki Eufemii.
S
Gdy w tłumie opuszczającym teatr torowały sobie drogę do
R
powozu, wymieniając pozdrowienia z przyjaciółmi i znajomymi, Anna doszła do wniosku, że Clarinda miała rację.
To nie był po prostu tylko jeden pocałunek.
Rozdział jedenasty - Jak to, nie było jej? - Stangret mówił, że czekał dwie godziny i młoda dama nie wyszła z budynku. - To dziwne, Harley - powiedział David. Oderwał się od lektury książki i wyprostował w fotelu. - Ona zawsze tak pedantycznie trzyma się rozkładu dnia. Czy powóz stał we właściwym miejscu? - Milordzie, w tym samym miejscu, gdzie pan sam kiedyś czekał, ale panna Fairchild nie wyszła.
S
Padało. David patrzył, jak strumienie deszczu rozbijają się o parapety okienne. Na niebie kłębiły się ciemne chmury. Nie było
R
żadnej nadziei na poprawę pogody. Chociaż stangret zapewniał, że takie letnie burze szybko mijają, David martwił się, że panna Fairchild musi po śliskich od deszczu kocich łbach biegać od jednego „obowiązku", jak to określała, do drugiego. Wyobraził sobie, jak ta szalona kobieta dźwiga swój gigantyczny parasol, tak wielki, że gdyby dobrze powiało, wiatr zdołałby ją unieść w powietrzu niby piórko nawet kilka przecznic. Jak biegnie ulicą w wielkim, ciemnym płaszczu przeciwdeszczowym. David śmiał się, gdy ujrzał ją pierwszy raz tak wyekwipowaną, ale potem uświadomił sobie, że był to sposób na zaoszczędzenie pieniędzy na przejazdach dorożką. - Mam mu powiedzieć, żeby wracał i poczekał jeszcze trochę? Panna Fairchild - Anna, jak o niej obecnie myślał - zmieniła
rozkład dnia. Dzisiaj, we wtorkowe przedpołudnie, powinna być w szkole przy High Street. Wczoraj wieczorem Nathaniel przysłał Davidowi wiadomość, że na kilka dni wyjeżdża do rodzinnego majątku pod Edynburgiem. To zdecydowało, że David postanowił wrócić do miasta. Nudziło mu się w towarzystwie Ellertona i Hillgrove'a. - Nie. Sam pojadę, Harley. Kamerdyner wydał przeciągłe westchnienie, mające świadczyć o jego dezaprobacie, ale David udał, że niczego nie zauważył i nie zamierzał reagować. - Tak jest, milordzie - powiedział Harley z ociąganiem, odwrócił się i wyszedł.
S
Napięcie rosło i David nie wyobrażał sobie, jak Nate mógł tak po
R
prostu wyjechać w gorącym okresie przed ukazaniem się kolejnego numeru „Gazette". Keys odkrył, że bieżącymi sprawami wydawnictwa zajmował się Lesher, on też kierował personelem. Mimo wszystko było dziwne, że Nate wyjechał na wieś akurat wtedy, gdy w wojnie między lordem Treybourne'em a Goodfellowem liczyło się każde słowo. Dziwnym zbiegiem okoliczności panna Fairchild też znikła, a przynajmniej nie było jej tam, gdzie być powinna. Kilka minut później wynajęty powóz toczył się w górę Nicolson Street, przez mosty Południowy i Północny, w kierunku Nowego Miasta. Aby nie minąć panny Fairchild po drodze, David kazał stangretowi okrążyć budynek szkoły i pojechać do biura „Gazette". Był zadowolony, że Anna nie spaceruje ulicami narażona na przemoknięcie, gdyż przelotne deszcze padały przez cały ranek.
Dojechali wreszcie do Frederick Street i David wszedł do redakcji, gdzie zastał tylko Leshera i paru innych pracowników, zajętych pracą przy biurkach. - Dzień dobry, panie Archer - Lesher powitał Davida przechodzącego obok jego biurka. - Czy... - Pan Hobbs-Smith jeszcze nie wrócił - uprzedził Lesher pytanie Davida. David rozejrzał się po biurze i stwierdził, że pozostali pracownicy oderwali się od pracy i przyglądali się mu z ledwo maskowaną ciekawością. - A panna... - Nic nie wiem.
R
S
Twarz Leshera mówiła więcej niż słowa. Z tego człowieka nie uda się wyciągnąć żadnych informacji na temat miejsca pobytu panny Fairchild, pomyślał David.
- Czy to kolejne wydanie? - David zbliżył się do biurka. Komplet materiałów? Lesher zagrodził Davidowi drogę do biurka. - Pan Hobbs-Smith prosił przekazać panu, że felieton jeszcze nie nadszedł, więc przeszukiwanie biura i indagowanie personelu nie ma sensu. David roześmiał się. Nie spodziewał się takiej bezpośredniości. - Tak powiedział? Naprawdę? Lesher, zdziwiony reakcją Davida, twardo bronił dostępu do
biurka. - Naprawdę nie ma tu tego felietonu. - Nie zamierzam uciekać się do przemocy fizycznej, Lesher. Nie musi pan tak bronić swego biurka. - Świetnie. - Mimo to pracownik pozostawał czujny. - Czy ma pan pojęcie, kiedy wrócą pan Hobbs-Smith i panna Fairchild? - David uznał, że tak postawione pytanie jest bezpieczniejsze od wypytywania, gdzie są Nate i Anna. - Nie mogę nic powiedzieć na temat młodej pani, a pana HobbsSmitha spodziewamy się najpóźniej w piątek. - Dopiero? Myślałem, że będzie obecny przy zamykaniu numeru
S
do druku. - David zamilkł w nadziei, że Lesher ujawni coś więcej, ale
R
zasznurowane usta rozmówcy rozwiewały wszelkie nadzieje. Co teraz? Zwierzyna umknęła, a szansa na jej odnalezienie malała z każdym przystankiem. Nagle doznał olśnienia. Siostra Nate'a, lady MacLerie, musi coś wiedzieć. Czy zechce podzielić się swoją wiedzą, to inna sprawa, ale należało spróbować. Podczas krótkiej drogi do domu Nate'a David doszedł do wniosku, że powód, dla którego poszukiwał Anny, nie jest już teraz taki sam jak na początku. Zrazu chciał jedynie zadbać o jej komfort i uchronić ją od skutków spacerów na deszczu. Wkrótce zrozumiał, że jego prawdziwym zamiarem było przekonanie się, czy ich rozmowa przed teatrem i pocałunek, który złożył na jej ustach, pozostawiły w jej sercu taki sam ślad jak w jego. Od tamtego wydarzenia upłynęło już kilka dni, a pamięć słodkiego dotyku jej warg była w nim tak świeża jak
wówczas, gdy się to stało. Wciąż miał przed oczami jej postać otoczoną księżycową poświatą, ciągle pamiętał oburzenie w jej oczach na każdą wzmiankę o lordzie Treybournie - co by było, gdyby wiedziała, że ma go przed sobą - wciąż kusiły go jej kształtne usta. Całowanie jej to nie był za dobry pomysł, szukanie jej towarzystwa też zapewne nie, nawet rozmyślanie o niej było zajęciem niebezpiecznym, a jednak uganiał się za nią po całym Edynburgu. Był pewien, że nie tylko on ją okłamuje, ale ona jego również, mimo to chciał się upewnić, że nie poczuła się urażona jego zachowaniem. Wolał, żeby po jego wyjeździe nie pozostały między nimi
S
jakieś urazy. Jeśli, a raczej, co bardziej prawdopodobne, kiedy Anna
R
odkryje, że to on jest owym aroganckim i pozbawionym ludzkich uczuć lordem Treybourne'em, o którym rozmawiali, będzie się czuła urażona i oszukana. Jakiś głos wewnętrzny nakazywał mu odsuwanie tego momentu możliwie najdalej.
Powóz zatrzymał się przed domem Nate'a i David wysiadł. Drzwi otworzył ten sam lokaj, co poprzednio. - Czy lady MacLerie przyjmuje? - Dowiem się. Najwidoczniej lokaj pamiętał go, bo nie zapytał o nazwisko. David czekał, aż służący wejdzie na piętro do salonu. Okrzyki podniecenia, jakie dały się słyszeć z pokoju, świadczyły o obecności Julii. Czy Anna też tam była? Lokaj powrócił na dół, odebrał kapelusz i rękawiczki Davida i
zaprowadził go do salonu, anonsując jego pojawienie się. Julia rzeczywiście tam była, w towarzystwie ciotki Eufemii. David skłonił się paniom. - Lady MacLerie, panno Erskine, panno Julio, miło mi panie widzieć. - David rozglądał się po pokoju w nadziei, że znajdzie Annę, ale nie mógł jej dostrzec. - Panie Archer, dziękujemy za odwiedziny. Napije się pan herbaty? - Lady MacLerie wskazała mu fotel. - Miałem nadzieję, że zastanę tu pannę Fairchild. - Jest w szkole - wygadała się Julia. - Jak zawsze bardzo zapracowana - wtrąciła ciotka Eufemia. Ma tyle obowiązków.
R
S
- Jak pan widzi, nie ma tu Anny - powiedziała lady MacLerie. - Jestem jej winien przeprosiny - zaczął David. Na jego czole zaczął gromadzić się pot i letni upał nie miał z tym nic wspólnego. Psuło to nieco jego nienaganny wygląd. - Przeprosiny za wieczór w teatrze. - Co pan mówi, panie Archer! Zrobił pan coś, co wymaga przeprosin? Z tonu głosu i wyrazu twarzy lady MacLerie David wywnioskował, że dama ta dokładnie wie, co wydarzyło się między nim a jej przyjaciółką. - Chciałbym przeprosić za to, że pozostawiłem panie w teatrze i nie odwiozłem ich do domu. Za cóż by innego? - zapytał, dobrze wiedząc, że w obecności ciotki i siostry Anny lady MacLerie nie
zacznie mówić o tym, co wie, jeśli rzeczywiście wiedziała o pocałunku. David wytrzymał pytające spojrzenie oczu pani domu. - Przyjmując pani uprzejme zaproszenie, powinienem zadbać o bezpieczny powrót pań do domu. - Lord MacLerie przysłał po nas powóz, chociaż Anna sugerowała powrót spacerem. - Ton ciotki Eufemii nie pozostawiał wątpliwości, co sądziła o perspektywie przechadzki wieczorową porą. - Panie Archer! - wykrzyknęła Julia, której nie zraziło groźne spojrzenie ciotki. - Czy od czasu wycieczki do Zamku zwiedzał pan jeszcze jakieś miejsca w Edynburgu? - Niestety, byłem bardzo zajęty interesami, panno Julio. A poza
S
tym, czy po klejnotach koronnych jest jeszcze coś warte oglądania?
R
- Biblioteka prawnicza na placu Parlamentu, panie Archer. Roześmiał się na głos. Dziewczynka w jej wieku, sugerująca zwiedzanie takiego miejsca! Ale była przecież siostrą swojej siostry, a w tej rodzinie możliwe były takie niecodzienne zachowania. - Wezmę pod uwagę pani sugestie, panno Julio. - Julio! - Panna Erskine przywołała siostrzenicę do porządku. Są inne bardziej interesujące miejsca w Edynburgu niż biblioteka prawnicza. Proszę o wybaczenie, panie Archer. Jej edukacja nieco odbiega od normy. - Proszę się nie martwić, panno Erskine. Myślę, że panna Julia poświęca tyle samo czasu robótkom ręcznym i malowaniu akwarel, co poważnym lekturom. Ciotka Eufemia mamrotała jeszcze coś pod nosem, ale David nie
starał się nawet tego zrozumieć. Śmiech byłby nie na miejscu, mrugnął jedynie porozumiewawczo do Julii, na co ta odpowiedziała mu grymasem przedrzeźniającym minę ciotki. Najwidoczniej typowo kobiece zajęcia nie stanowiły jej pasji. David przypisywał to wpływowi niekonwencjonalnej siostry, którą trudno mu było sobie wyobrazić pochyloną nad tamborkiem czy akwarelami. Nauczanie biednych dzieci, pomoc w redagowaniu gazety, całowanie go w świetle księżyca to były zajęcia godne Anny. - Nie chcę zajmować paniom zbyt dużo czasu. Proszę przekazać pannie Fairchild moje pozdrowienia, gdy panie ją ujrzą. - David wstał i ukłonił się kobietom.
S
Lady MacLerie podniosła się również i odprowadziła go do drzwi
R
salonu, gdzie czekał lokaj mający sprowadzić Davida na dół. - Proszę przygotować rzeczy pana Archera, zaraz zejdziemy. Lady MacLerie wysłała służącego przodem i zwróciła się cichym,głosem do Davida - Anna czasami zostaje dłużej w szkole, aby popracować w ciszy i skupieniu. Myślę, że może ją pan tam zastać w tej chwili. Proszę powiedzieć gospodyni, pani Dobbs, że to ja pana przysyłam. Zaskoczony tym, że lady MacLerie chce mu pomóc, David nie wiedział, jak zareagować. - Moim zdaniem Anna za bardzo angażuje się w sprawy innych, a zaniedbuje własne, panie Archer. Nie zaszkodziłoby jej rozejrzeć się trochę dookoła. - Rozejrzeć się?
- Tak i zauważyć, jak szybko mija życie. Na szczęście mamy przyjaciół i tych, którym leży na sercu nasze dobro. Zeszli na dół. Lady MacLerie pogładziła Archera po ramieniu. - Jej pokój znajduje się na szczycie schodów, pierwsze drzwi po prawej. Proszę jej przekazać, że zapraszam ją na kolację i że Julia i ciotka Eufemia już u mnie są. Jeśli potrzebuje pan wiadomości, z którą pan przybył. Co miał powiedzieć? Proponowała mu przyzwoity pretekst, pod którym mógł wkroczyć do sanktuarium Anny. Anna wyjęła z szuflady szkicownik i otworzyła go na ostatniej
S
stronie. Była tam postać aktorki grającej rolę żonę w dramacie, który
R
niedawno widziała w edynburskim teatrze. Uwagę Anny zwrócił oryginalny kostium. Uważała, że udało się jej całkiem nieźle przedstawić postać aktorki. Nad przesadnym, scenicznym makijażem i peruką sterczały wysokie pióra. Z oczu wyzierało zdziwienie. Jeszcze tylko kilka pociągnięć ołówkiem w okolicy ust i gotowe. Zazwyczaj rysowanie pomagało jej uspokoić rozdygotane nerwy i skoncentrować się na doborze właściwych słów w czasie pisania felietonów. Teraz jednak w głowie Anny panował galimatias i odpowiednie słowa nie spływały na papier. Leżał przed nią felieton lorda Treybourne'a, prowokując do odpowiedzi w takim samym ostrym tonie. Czy mężczyzna nie tak właśnie zareagowałby na pomówienia? Anna odłożyła szkicownik na bok i zaczęła ponownie czytać dopiero co napisany fragment. Nie była zadowolona. Felieton powinien
zostać skończony i oddany w ręce Leshera najpóźniej pojutrze. Odchyliła się do tyłu na krześle i usiłowała zebrać myśli. Jak powinna zareagować teraz, kiedy lord Treybourne podniósł stawkę? Mężczyzna oddałby wet za wet. Na groźby i obelgi odpowiedziałby również groźbami i obelgami. Czy ona też może sobie na to pozwolić? Annie zależało na utrzymaniu polemiki na poziomie merytorycznym, a nie na sprowadzaniu jej do personalnej kłótni. Czy ma się ograniczyć do meritum również i teraz? Ogarnęło ją zniechęcenie. Znowu sięgnęła po szkicownik. Otworzyła na czystej kartce i zdała się na swą rękę. Zarys twarzy, która pojawiła się na papierze, nie powinien jej zdziwić, bo myślała o nim całymi dniami.
R
S
Szczegóły zadziwiły ją, nie zauważyła bowiem lekkiego skrzywienia nasady nosa, dopóki nie ujawniło się na rysunku. Miał pełne usta, a gdy się uśmiechał, na jego brodzie pokazywał się bardzo sympatyczny dołek. Ile talentu i wprawy trzeba było jednak, by wiernie oddać intensywność jego badawczego spojrzenia. A co z niebieskim kolorem tęczówek? Czarny ołówek jest na nic. Czas skończyć z tym bujaniem w obłokach. To bezcelowe, powiedziałaby ciotka Eufemia. Rozmyślanie o mężczyźnie, który nigdy nie będzie dla niej nikim innym niż wysłannikiem jej wroga, to strata czasu. Archer potrafił być irytująco dyskretny lub przesadnie otwarty. Wymuskany i przystojny lub równie interesująco nonszalancki w ubiorze. Arogancki i wyniosły lub przystępny. Przedziwna kombinacja
przeciwieństw. Był w oczach Anny bardzo pociągający, zwłaszcza dla niej, kobiety samodzielnej, która nie wiązała żadnych oczekiwań z mężczyznami i liczyła wyłącznie na własne siły. Prawda, potrzebowała jego wstawiennictwa u lorda Treybourne'a. Nie chciała jednak mieszać do tych spraw osobistych uczuć, gdyż to zmąciłoby tylko i tak już mętne wody, w których przychodziło jej realizować swoje plany. Powinien zobaczyć dobro, które jest możliwe dzięki osiąganym dochodom, ale niekoniecznie musi poznać wszystkie inne aspekty jej działalności. Lecz potrzebowała spokoju ducha, żeby to przeprowadzić. Jeszcze raz rzuciła okiem na szkic. Z westchnieniem odłożyła
S
szkicownik i na moment zamknęła oczy. W wyobraźni pojawiła się
R
jego twarz. Archer wywarł nieoczekiwany wpływ na jej życie. Jakim sposobem wróci do normalności po jego wyjeździe do Londynu? Z zamyślenia wyrwał ją hałas na korytarzu. Otworzyła oczy. Dziwne. Jego twarz nie zniknęła.
- Panno Fairchild... Teraz słyszała też jego głos. Otrząsnęła się. Archer stał przed nią naprawdę. We własnej osobie. Z kapeluszem w ręku zbliżał się do biurka... Jego wzrok padł na tekst, nad którym pracowała. Kolejny felieton A. J. Goodfellowa. Nie spuszczając oczu z twarzy Archera, Anna zaczęła zbierać kartki papieru. Modliła się, żeby nie zorientował się, co zobaczył. - Przepraszam - powiedziała, wstając na powitanie. - Nie słyszałam, kiedy pan wszedł. - Moje kroki chyba stłumił deszcz.
Anna spojrzała za okno. Lało. Wcześniej tego nie zauważyła, tak była zaabsorbowana pisaniem felietonu i rozwiązywaniem pewnych komplikacji w finansach szkoły. - Rzeczywiście, pada. Nie uświadamiała sobie, jak gwałtowna była burza, która szalała na zewnątrz, dopóki silny grzmot nie rozerwał nieba tuż za oknem. Woda ściekała na podłogę strumieniami z płaszcza mężczyzny. Zanim Anna zreflektowała się, że powinna zaproponować mu jakąś pomoc, rozległo się pukanie do drzwi. - Molly? - Przysyła mnie pani Dobbs z zapytaniem, czy ma podać herbatę dla gościa.
R
S
- Tak, Molly, poproszę - Archer zwrócił się do dziewczyny z przyjacielskim uśmiechem. - O ile, oczywiście, panna Fairchild pozwoli - dodał, spoglądając teraz na Annę. - Naturalnie, panie Archer. Molly, poproś panią Dobbs o zaparzenie herbaty. Dziewczyna gapiła się na Archera, zdziwiona, że przed chwilą zwrócił się do niej bezpośrednio. Anna chrząknięciem przywołała ją do porządku. Molly dygnęła i wyszła, niechętnie odrywając wzrok od gościa Anny. - Jest u nas nowa. Dopiero uczy się obowiązków pokojówki. - To w pani szkole dziewczęta uczą się czegoś więcej, poza czytaniem, pisaniem i liczeniem? Mogę usiąść? - wskazał na stojące przy biurku krzesło.
- Oczywiście, proszę. Uczymy je wielu pożytecznych umiejętności, które będą przydatne później... kiedy opuszczą nasz zakład. Jakoś niełatwo było jej o tym mówić. Zajęła miejsce po drugiej stronie biurka. Siadając, spostrzegła leżący na wierzchu egzemplarz „Whiteleaf's Review". Archer też go zauważył. - Ciągle martwi się pani artykułem lorda Treybourne'a? Nawet teraz, tydzień po publikacji? Wziął do ręki pismo i zaczął czytać. Anna zauważyła, że w miarę kontynuowania lektury zaciskał z niezadowolenia usta. - Jego słowa zioną nienawiścią i niepotrzebnie prowokują. Widzi pan to? Zamiast dyskutować nad kwestiami poruszonymi przez
S
Goodfellowa, ucieka się do personalnych zaczepek.
R
- Jeśli mnie pamięć nie myli, te ataki zapoczątkował Goodfellow. To on użył pod adresem lorda Treyboume'a określenia „przedstawiciel niewrażliwego i zadufanego w sobie rządu" i oskarżył go o - jak to było? - aha, o „bogacenie się kosztem najbiedniejszych i najbardziej upośledzonych części społeczeństwa". - Archer wychylił się do przodu, podpierając dłońmi na kolanach. - Proszę powiedzieć, czy to nie zaczepka? Gdzie moja siła przekonania, pomyślała Anna. Wielokrotnie dyskutowała o tych sprawach z Nathanielem i jego przyjaciółmi. Nawet debatując z lordem MacLerie, potrafiła rozsądnie i logicznie przedstawiać swój punkt widzenia. Teraz, siedząc o metr od Archera, stwierdziła, że nie jest w stanie sklecić kilku słów w sensowną całość. - Być może, ale...
- Być może? Panno Fairchild, spodziewałem się po pani więcej znajomości tematu i inteligencji. Lord Treybourne nie chciał. - Nie chciał czego? Nie chciał użyć swych możliwości i wpływów, aby zagrozić Goodfellowowi? Pańska obecność tu, w Edynburgu, przeczy temu, panie Archer. - Jestem tu z własnej woli, panno Fairchild, jak to już, mam wrażenie, wyjaśniłem Nathanielowi. Dotychczasowy spokój zaczynał go opuszczać. Anna zauważyła, że on też miał kłopoty z doborem słów. - Przypominam sobie. Twierdził pan, że powodem pana przyjazdu była chęć zakupu nieruchomości.
S
Nie odpowiedział od razu. W kącikach jego ust błąkał się ledwo dostrzegalny uśmiech.
R
- Chociaż powiedziałem tak, by ukryć przed panią prawdziwy cel mojego przyjazdu, dokonałem zakupu kilku parcel w nowej dzielnicy we wschodniej części miasta. - Dla lorda Treybourne'a? - Tak, dla niego i dla siebie również. Spodobało mi się to miasto i doszedłem do wniosku, że warto by było nabyć tu jakąś nieruchomość. Anna czuła przez skórę, że chociaż najprawdopodobniej rzeczywiście znalazł sposobność do zrobienia dobrego interesu, to ma ona swój skromny udział w rozbudzeniu jego sympatii do Edynburga. Romantyczna część jej duszy, która" wciąż istniała mimo wielokrotnych ciosów życia, bezwstydnie cieszyła się z tego faktu.
- Proszę pani? - głos Molly wdarł się w ich rozmowę, która nabierała zanadto intymnego charakteru. - Wejdź, proszę. Dziewczyna wniosła tacę z czajnikiem i dwiema filiżankami, cukierniczką i małym dzbanuszkiem wypełnionym śmietanką. Każda sztuka pochodziła z innego serwisu, ale było to bez znaczenia. Molly zręcznie umieściła tacę na biurku i czekała na polecenie napełnienia filiżanek. Anna zauważyła zdziwioną minę Archera, który dopiero teraz spostrzegł brzuch Molly. Przedtem rzeczywiście mógł go nie zauważyć, ale teraz, gdy stała tak blisko, musiałby być ślepy, żeby nie
S
zorientować się, że dziewczyna jest w „kłopotliwym stanie", jak to
R
określano w dobrych domach. W tych samych, w których najczęściej pan domu lub jego syn ponosili odpowiedzialność za doprowadzenie dziewcząt do tego stanu.
- Dziękuję, Molly. Sama obsłużę pana Archera. Anna nie była pewna jego reakcji, chciała uchronić dziewczynę od afrontu, jaki mógł jej uczynić. Molly dygnęła i zabrała się do wyjścia. - Molly - zapytał - ile masz lat? - Niedługo skończę szesnaście, proszę pana. Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt zakłopotania. Miał ochotę zadać dziewczynie jeszcze jakieś pytanie, ale zrezygnował i tylko pokiwał głową. - Dziękuję za herbatę.
- Nie ma za co... - spojrzała niepewnie na Annę, która skinęła głową z aprobatą. Dziewczyna wyszła, zadowolona, że. udało się jej wywiązać z zadania. Archer nie odzywał się, gdy Anna nalewała herbatę, słodziła ją i zabielała śmietanką. Ona sama piła herbatę bez żadnych dodatków. Przechylając filiżankę do ust, zauważyła, że Archer siedzi zasępiony ze wzrokiem wbitym w swoją. - Coś nie w porządku? - Czy wszystkie pani uczennice są w takim stanie, panno Fairchild? Nadarzała się okazja, o jakiej Anna marzyła. Miała szansę
S
wyjaśnić mu, na co szły dochody z wydawania „Gazette". Jak dotąd,
R
demonstrował uprzejmy i tolerancyjny stosunek do innych. Czy tak będzie dalej, gdy dowie się o jej udziale?
- Tak, panie Archer, wszystkie. W różnych stadiach. Zmienił się na twarzy. W jego oczach przez chwilę widziała przestrach i zasępienie. - I pani je uczy? - Chociaż wiele osób minęłoby je obojętnie, uczę je. Czy chrześcijański obowiązek nie nakazuje nam pomagać tym, którzy sami sobie nie potrafią pomóc? - Nie spodziewała się odpowiedzi, pytanie traktowała jako retoryczne. - Nie wybierały tego stanu. W większości wypadków doszło do tego wskutek presji wywieranej przez kogoś, komu nie były w stanie się sprzeciwić. Rozszerzone na ułamek sekundy źrenice Archera były dla Anny
sygnałem, że zrozumiał, o czym mówiła. Wiedział, kto zmuszałby kobiety do intymnych relacji. - Jestem przekonana, że rozmawiam z człowiekiem honoru i dzielę się z panem tymi delikatnymi informacjami w nadziei, że zapozna pan swojego chlebodawcę z tym, co pan tu widział, bez wchodzenia w szczegóły. Archer odzyskał kontenans. - Proszę kontynuować, panno Fairchild. - Ja... posiadam... mam udziały w „Gazette" i dochody z niej przeznaczam na utrzymanie tej szkoły. Czy będzie zdziwiony tą informacją? Tak wyglądała prawda -
S
no, może niezupełnie. Anna nigdy nie zdecydowałaby się na
R
ujawnienie całej prawdy, żeby nie zaszkodzić wszystkim, którzy byli zaangażowani w jej przedsięwzięcia.
- Nie przestaje mnie pani zadziwiać, panno Fairchild. Bacznie go obserwowała w obawie, że spotka się z potępieniem, jakiego mogła się spodziewać ze strony większości przedstawicieli wyższych sfer. Żadna dobrze urodzona kobieta nie zadawała się z ludźmi z niższych klas. Kobieta z dobrego domu nie angażowała się w interesy. Kobieta z dobrego domu, która miała nadzieję dobrze wyjść za mąż, nie wystawiała na szwank swojej reputacji, tracąc czas na udzielanie lekcji dziewczętom spodziewającym się nieślubnych dzieci. W oczach Archera nie było potępienia. Kiedy zdobyła się na odwagę, by wyczytać z nich, co o niej myślał, znalazła w nich szacunek i dziwny smutek, który zgasł jednak równie szybko, jak się pojawił.
- A więc rozgłos, jaki uzyskała wojna między Goodfellowem a lordem Treybourne'em i związany z nią wzrost prenumeraty przysłużył się zwiększeniu zakresu pani działalności dobroczynnej? - Tak. Jeśli popularność pisma będzie nadal rosła i zrozumienie problemu również, mam nadzieję pozyskać nowe darowizny, dzięki którym uruchomię kolejny dom. Potrzeby są przeogromne. Ale jeśli spór z lordem Treybourne'em ograniczy się do płaszczyzny czysto personalnej i nastąpi odwrócenie uwagi od losu tych nieszczęśliwych istot, całe przedsięwzięcie spali na panewce. Uniósł filiżankę do ust i wychylił całą jej zawartość. - Jak doszło do tego, że rozwinęła pani w sobie zainteresowanie tak poważnymi sprawami?
R
S
- Gdy zmarł mój ojciec, pracowałam w domach, w których zatrudniane były takie kobiety. Będąc guwernantką lub nauczycielką, znajdowałam się w nieco innej sytuacji... - Anna zamilkła na chwilę, przełknęła ślinę i podjęła przerwane zdanie, starając się nadać głosowi swobodne brzmienie - ale i tak doświadczyłam bardzo nikczemnych zachowań ze strony ludzi z wyższych sfer... Przestraszyła się, że ujawnia mu zbyt wiele. Gdyby powtórzył wszystko, czego się dowiedział, swemu chlebodawcy, ten bez większego trudu potrafiłby storpedować jej plany. Gdyby lord Treybourne odkrył nazwiska jej ofiarodawców, mógłby, uciekając się wyłącznie do szeptanej propagandy, pozbawić ją źródeł finansowania. Niestety, z zasępionej twarzy Archera nie potrafiła wyczytać, jakie są jego intencje.
- Zastanowię się nad tym wszystkim, panno Fairchild - rzekł, sięgając po kapelusz, który położył uprzednio na biurku. - Zakłóciłem pani pracę, proszę sobie nie przeszkadzać. Do widzenia. Mężczyzna, który zbierał się do wyjścia, był zupełnie innym człowiekiem niż ten, który nie tak dawno wchodził do jej biura. Anna nie miała pojęcia, co było powodem tej przemiany i dlaczego do niej doszło. Poczuła ciarki na plecach. Może lepiej było zastosować się do rad Nathaniela, zamiast je ignorować. - Panie Archer, czy przyszedł pan tu w jakimś konkretnym . celu? - Ach, tak, przyniosłem pani wiadomość od lady MacLerie.
S
- Od Clarindy? Kiedy pan ją widział?
R
- Załatwiałem jakieś swoje sprawy, gdy ją spotkałem. Prosiła, abym pani przypomniał o kolacji dziś wieczorem u niej w domu. - Doprawdy? - Anna wstała i podeszła do drzwi. - Doceniam pańskie starania jako posłańca, panie Archer. - Do widzenia, panno Fairchild - powtórzył. Energicznym krokiem opuścił pokój, przemierzył korytarz i zbiegł po schodach. Anna słyszała, jak pani Dobbs zamyka za nim drzwi wejściowe. Nie od razu uległa pokusie podbiegnięcia do okna i wyjrzenia za Archerem. Kiedy już się na to zdobyła, zauważyła, że odprawił wynajęty powóz i poszedł piechotą w górę High Street w kierunku South Bridge. Niedługo będzie przemoczony do suchej nitki, gdyż z nieba płynęły strugi deszczu. Patrzyła za nim tak długo, aż zniknął w
oddali. Odwróciła się od okna. Czyżby pomyliła się w ocenie? Jego zachowanie podczas rozmowy zmieniło się radykalnie. Zastanawiała się, co było tego powodem. Był wyraźnie życzliwie usposobiony do Molly, przejawiał zatroskanie jej losem, jednak potem coś, co powiedziała, spowodowało zmianę. Kolejna błyskawica rozdarła niebo. Czy wszystko, co osiągnęli z Nathanielem, skończy się klęską tylko dlatego, że postawiła jeden fałszywy krok? Anna martwiła się, że tak niestety się stanie. Nathaniela nie było w mieście, nie miała nawet z kim podzielić się wątpliwościami.
R
S
Rozdział dwunasty Miał ochotę coś zniszczyć. Rozbicie szklanki o ścianę kominka nie dało spodziewanej satysfakcji. David chciał rzucić następną, ale zrozumiał, że nie rozładuje w ten sposób nagromadzonej złości i frustracji. Gdy lady MacLerie zdradziła mu, gdzie może znaleźć Annę, myślał, że porozmawia z nią na nic nieznaczące tematy, a przede wszystkim wytłumaczy się ze swojego zbyt śmiałego zachowania przed teatrem. Ale od chwili, gdy przekroczył próg jej pokoju i zastał ją przy pracy, myślał już tylko o tym, jak sprawić, by z jej twarzy zniknął
wyraz zatroskania, a w oczach zabłysła radość. Zamarł na widok swojego artykułu leżącego u niej na biurku, wiedział bowiem, że to on był przyczyną jej zmartwienia. Zapragnął wziąć Annę w ramiona i rozproszyć wszystkie jej troski. Pragnął złożyć jej obietnice, o jakich w stosunku do innej kobiety nigdy dotychczas nie myślał. Do diabła! A co z obietnicami, które składał sam sobie? Na widok jej strapienia pierzchły wszystkie. Zapomniał, że nie zamierzał angażować się w nic, co przekraczałoby granice zwykłej towarzyskiej znajomości. Kiedy odkryła przednim swą szlachetną motywację, uzmysłowił sobie, że ta właśnie kobieta, której działania
S
tak mu imponowały, będzie przerażona grzechami jego przeszłości.
R
Dostrzegał w tym ironię losu. Lord Treybourne, jedna z najlepszych partii na rynku małżeńskim, jeden z najbogatszych ludzi w całym królestwie, popełnił dokładnie taki sam grzech, jaki odważna panna Fairchild była gotowa potępić bez chwili wahania. Był przekonany, że dowiedziawszy się o tym, uzna jego przewinienie za znacznie poważniejsze niż udawanie kogoś, kim nie był. Lord Treybourne przed laty też wykorzystał pokojówkę. Pokojówkę, która zaszła w ciążę i z tego powodu została zwolniona z pracy. Dziewczyna umarła potem w połogu, wydając na świat jego dziecko. David napełnił po brzeg kolejną szklankę whisky. Wypił zawartość w dwóch łykach. Mocny trunek wypalał sobie drogę do jego
wnętrzności. Czy wystarczająco odpokutował dawny grzech? Choć od momentu, gdy zrozumiał konsekwencje swojego postępku, uczynił wiele dobrego, nie był w stanie otrząsnąć się ze wstydu. Nawet teraz, oszołomiony pulsującą w jego żyłach whisky, nie mógł bałamutnie usprawiedliwiać się przed sobą, że tamta dziewczyna, Sarah, miała jakiś wybór. Anna miała rację. Dla takich dziewcząt, jak Sarah, sprzeciw oznaczał utratę pracy. Utratę środków egzystencji. Lubił Sarah. Podobała mu się, bo była inteligentna i miała poczucie humoru. Nie mógł odżałować, że spotkała ją taka niesprawiedliwość, że tak źle z nią postąpił. Pukanie do drzwi przerwało Davidowi dalsze rozmyślania.
S
- Milordzie, przyjechał pan Forge i czeka na dyspozycje.
R
Thomas Forge był człowiekiem, któremu David powierzał swoje najtajniejsze sprawy, te, które ukrywał przed wzrokiem ojca. - Zajmij się nim i daj mu coś do zjedzenia, Harley. Później się z nim zobaczę.
- Życzy pan sobie jeszcze czegoś, milordzie? Harley był uosobieniem sumienności i dyskrecji. David wiedział, że kamerdyner słyszał odgłos tłuczonego szkła. - Chyba tylko rozgrzeszenia - mruknął. Wymknęło się to Davidowi nie bez powodu. To Harley wyśledził, dokąd udała się Sarah i był przy nim, gdy odszukał swoją małą córeczkę. Lepiej niż kto inny znał grzechy swojego pana. - To przekracza moje możliwości, milordzie. Służący bezszelestnie opuścił pokój. David wiedział, że żadne
dobre uczynki dokonane po odkryciu, jaki los spotkał Sarah, nie zmazą jego winy. Czasami tylko myśl, że pomaga młodym kobietom w takiej sytuacji jak Sarah, albo w jeszcze gorszej, pozwalała mu zmrużyć na chwilę oczy w czasie bezsennych nocy. Jego córka była jedną z całej rzeszy potrzebujących. David dopił whisky i odstawił szklankę na stolik przy fotelu. Miał do załatwienia z Thomasem ważną sprawę, a ten człowiek zrobił setki kilometrów w jego interesach. Rozprostował się przed buzującym ogniem na kominku, który Harley rozpalił po powrocie swego przemokniętego do suchej nitki pana. Sytuacja przybierała przedziwny obrót. Aby sprostać wy-
S
maganiom ojca i zdobyć środki, których potrzebował na utrzymywanie
R
sierocińca i szkoły, David narażał podobne inicjatywy wspierane przez oponenta. Gdyby nie to, że sprawa była naprawdę poważna, śmiałby się z takiego absurdu.
Martwiło go, że obawy Anny o to, by ojciec Davida nie zniszczył jej dzieła, nie były bezpodstawne. Niebezpieczeństwo było realne. Teraz, po przyjeździe Thomasa, będzie mógł zorientować się, jaki jest udział Anny w wydawnictwie, i ocenić finansową sytuację jej szkoły. Był pełen podziwu, że potrafiła utrzymać to w tajemnicy, gdyż mimo dotychczasowych wysiłków podejmowanych przez ludzi Davida jej zaangażowanie finansowe w wydawnictwo wciąż pozostawało tajemnicą. Gdy pozna tę tajemnicę, będzie mógł przygotować plan ratunkowy, na wypadek, gdyby sprawy rozwinęły się w niewłaściwym
kierunku. Ściślej mówiąc: jeśli sprawy rozwiną się w niewłaściwym kierunku, bo nie wątpił, że to całkiem możliwe. - Nie, Clarindo. - Ale on jest przecież taki sympatyczny, Anno. - Nie, Clarindo. - Anno... Anna tupnęła nogą jak rozkapryszone dziecko. - Nie powinnaś go wysyłać do mnie do szkoły i nie powinnaś zapraszać go na kolację. Clarinda przestała się sprzeczać, ale Anna wiedziała, że przyjaciółka pozostaje nieprzekonana. Jeśli raz wbiła coś sobie do
S
głowy, nie ustępowała łatwo. Teraz najwidoczniej wbiła sobie do głowy Archera.
R
- Jestem pewna, że źle go oceniasz.
- Czy źle oceniłam lorda MacLerie, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam?
Anna nie chciała podejmować dyskusji na ten temat, bo wiedziała, że chociaż ona od początku poznała się na zaletach lorda MacLerie, on nie zawsze był skłonny do tego stopnia co Clarinda tolerować jej „ekscentryczność", jak to określał. Nie krył obaw co do jej osoby i nie życzył sobie, aby reputacja jego żony ucierpiała wskutek przyjaźni z kimś, kto przekraczał granicę przyzwoitości. Clarinda miała jednak inny pogląd na tę sprawę i w końcu udało się jej wyprowadzić męża z błędu. Obecnie oboje byli wtajemniczeni w większość poczynań Anny - na szczęście nie we wszystkie - i traktowali je z
życzliwą obojętnością. - Ale to się zmieniło, Anno - obstawała przy swoim Clarinda. - Może pokazanie mu tego, co osiągnęłaś dzięki sukcesowi gazety, jest krokiem we właściwym kierunku? Może trzeba go jeszcze trochę bardziej wtajemniczyć? - Nathaniel ci o tym powiedział, tak? Anna usiadła na kanapie i przyglądała się badawczo przyjaciółce. Jak dużo wiedziała? Czy brat powiedział jej wszystko? Clarinda przysiadła się obok i uchwyciła rękę Anny - Nate zwierza mi się, bo jestem jego siostrą i ma do mnie zaufanie. - Pogładziła Anny rękę. - I wierzy w moją dyskrecję, Anno. Ty też możesz mi zaufać, wiesz dobrze.
R
S
Jak cudownie byłoby móc zwierzyć się ze swych zmartwień komuś, kto potrafiłby dochować tajemnicy. Podzieliła się z Archerem obawami o możliwość odwetu ze strony lorda Treybourne'a i poczuła ulgę. Ujawniając mu prawdę o szkole i jej uczennicach, o swoim udziale w wydawnictwie, zrozumiała, co znaczą słowa Clarindy o zaletach posiadania mądrego męża, zawsze gotowego do udzielenia pomocy i wsparcia. Nic takiego nie wchodziło w grę między nią a Archerem, ale sama myśl o tym była intrygująca. - Sukces jest bliski, Clarindo, nie jestem tylko pewna, jaki powinien być nasz kolejny krok. - Zaproszenie Archera, zgodnie z moją sugestią, mogłoby być takim krokiem. Mogłabyś porozmawiać z nim o lordzie Treybournie i przekazać uzyskane informacje Goodfellowowi. Jeśli lepiej poznasz
oponenta i zrozumiesz jego motywy, będziesz mogła przygotować strategię, która zapewni ci upragniony sukces. Słuchając Clarindy, Anna odrzuciła, przynajmniej na razie, podejrzenie, że Nathaniel podzielił się z siostrą tajemnicą, kim jest Goodfellow. - Może masz rację, Clarindo. Kolejny artykuł Goodfellowa ma być gotowy do druku pojutrze, Nathaniel będzie więc miał dość czasu, aby go przeredagować, uwzględniając argumenty wzmacniające nasze stanowisko. - No widzisz? Mogę się na coś przydać. Anna chciała wstać, ale Clarinda przytrzymała ją przy sobie.
S
- On się w tobie podkochuje, wiesz? - poinformowała Annę
R
szeptem, choć oprócz ich nie było w pokoju nikogo. - Archer? - zdziwiła się Anna.
- Nate, głuptasie! Mój brat durzy się w tobie od lat - roześmiała się Clarinda i przysunęła się bliżej przyjaciółki. - Ale on nie pasuje do ciebie. - Clarindo! - szepnęła Anna, czując, że jej policzki pokrywa rumieniec na samą myśl o tym, że mogłaby się podobać Archerowi. Nathaniel i ja dobrze się rozumiemy. - Między mężczyznami i kobietami, moja droga Anno, jest tak, że to, co my rozumiemy, i to, co oni myślą, że rozumieją, to są dwie różne sprawy. Anna skwitowała śmiechem wykład Clarindy na temat szans zrozumienia między mężczyznami a kobietami, otwierający pole do
formułowania jeszcze bardziej oryginalnych obserwacji. - Niczego bardziej nie pragnęłabym, niż mieć ciebie za szwagierkę, ale wiem z własnego doświadczenia z Robertem, że kobieta potrzebuje kilku adoratorów, by upewnić się, że dokonuje właściwego wyboru. Anna pokręciła głową z niedowierzaniem, że Clarinda może się tak mylić w ocenie tego, co łączy ją z Nathanielem, a na dodatek z Archerem. - Myślę, że twój pomysł wydobycia z Archera informacji na temat lorda Treybourne'a ma zalety - powiedziała - ale wykorzystanie go do innych celów, a zwłaszcza porównywanie go dla
S
lepszej oceny zalet Nathaniela, byłoby nie fair.
R
Poczuła się winna, bo przypomniała sobie, że dokładnie to samo robiła od pierwszej chwili, gdy spotkała tego człowieka w biurze Nate'a. Oceniała go nie tylko z punktu widzenia jego własnych cech, lecz także pod kątem zażyłości z lordem Treybourne'em. - A więc, jutro kolacja. Mój brat obiecał wrócić do południa. Możemy zjeść wczesny posiłek, a potem posłuchać trochę muzyki. - Clarindo, nie rozpędzaj się. Nawet nie wiemy, czy Archer przyjmie zaproszenie. Sądząc po nastroju, w jakim dzisiaj opuścił szkołę, musisz być przygotowana na uprzejmą odmowę. Nie traktuj akceptacji jako coś pewnego. - To ty, Anno, nie widzisz prawdy, choć jest oczywista. Ten człowiek biegał dzisiaj po mieście, gnany uczuciem do ciebie. Teraz musimy tylko ustalić, czy rzeczywiście wybiegł od ciebie, i sprawić,
żeby pobiegł do ciebie. Anna westchnęła z rezygnacją. Clarinda zachowywała się jak pies myśliwski goniący lisa. Oby Bóg miał w opiece lisa, w tym przypadku Archera. W takich sytuacjach lepiej było przyznawać jej rację, a potem po cichu zrobić po swojemu. Kolacja dostarczy wielu sposobności. Pokiwała głową na znak pozornej zgody. Wiedziała, że czeka ją praca do późnej nocy, jeśli ma skończyć pisanie felietonu, tak jak zaplanowała. Po wyjściu Archera ze szkoły - dlaczego ten niemądry człowiek odprawił powóz i poszedł piechotą?! - nie posunęła się ani o krok do przodu. Jeśli będzie zwlekała, licząc na jakieś smakowite
S
szczegóły, które wydobędzie od Archera w czasie kolacji, pozostanie
R
jej bardzo niewiele czasu na dokończenie tekstu. Mimo wszystko pomysł Clarindy był dobry.
Anna wstała i podeszła do drzwi. - Mam zaprosić ciotkę Eufemię? - zapytała na odchodnym. - Nie, myślałam o kimś innym. Młodszym - odpowiedziała po namyśle Clarinda. - Nie rób sobie specjalnych kłopotów, Clarindo. - Nathaniel nie udziela się towarzysko, więc jak już jestem w mieście, muszę zrobić coś dla podreperowania pozorów i opinii o rodzinie. Jeśli przy okazji będę się mogła trochę rozerwać, tym lepiej. - Daj mi znać, jeśli będziesz potrzebowała pomocy. - Panuję nad sytuacją, Anno. To właśnie było powodem największego zmartwienia Anny przez
resztę dnia. Ona nie panowała nad sytuacją. W nocy przewracała się w łóżku z boku na bok. W uszach dźwięczały jej słowa i sformułowania, które próbowała wpleść w tekst odpowiedzi Goodfellowa. Człowiek honoru odpowiedziałby na obelgi. Człowiek honoru zmyłby głowę lordowi Treybournebwi za postawienie dyskusji na takiej płaszczyźnie. Oburzenie, ale umiarkowane, to chyba będzie najstosowniejsze podejście. Należy wytknąć lordowi, że ucieka się do obelg, ale nie dolewać oliwy do ognia. Postanowiła, że wokół takiego stanowiska skonstruuje swoją... Goodfellowa odpowiedź. Chyba że Archer ujawni coś bardzo istotnego.
R
S
Rozdział trzynasty - A nie mówiłam, że przyjdzie! - szepnęła podniecona Clarinda, gdy lokaj anonsował jego przybycie. Anna nie zdążyła odpowiedzieć, bo zza pleców służącego wysunął się Archer i z miejsca przystąpił do powitań z panią i panem domu. Miał na sobie modny czarny żakiet i pantalony oraz ciemnoróżową kamizelkę, strój stosowny w najelegantszych salonach londyńskich, który dziwnym zbiegiem okoliczności współgrał kolorystycznie z jasnoróżową, z czarnym przybraniem, jedwabną suknią Anny. Nikt nie musiał jej przekonywać, że Archer był przystojnym mężczyzną, który dla lepszej prezencji nie potrzebował
watować ramion żakietu dodatkowymi poduszkami. - Dobry wieczór lordzie i lady MacLerie. Dziękuję za zaproszenie. Panno Fairchild, kłaniam się. - Wkrótce wracamy na wieś, dlatego chciałam, abyśmy się bliżej poznali, panie Archer - powiedziała Clarinda, chłodząc się wachlarzem. - Podczas naszej nieobecności w mieście Nathaniel nie udziela się towarzysko, a ponieważ odniosłam wrażenie, że w zeszłym tygodniu dobrze się pan bawił w naszym gronie w teatrze, sądziłam, że z przyjemnością przyjmie pan zaproszenie na dzisiejszy wieczór. - Bez względu na powód, jestem szczęśliwy, że mam okazję widzieć się z państwem.
S
- Anno, czy mogłabyś przedstawić pana Archera pozostałym
R
gościom? Wzywają mnie obowiązki pani domu. Muszę porozmawiać z kucharzem o kolejności podawania dań.
Anna rozumiała, na czym polegał podstęp Clarindy, zresztą w istocie rzeczy był on grubymi nićmi szyty. Kucharz doskonale wiedział, kiedy podawać poszczególne dania, ale taka już była Clarinda, miała słabość do niewinnych krętactw. Istniało ryzyko, że jej lekko tylko zawoalowane komentarze na temat incydentu przed teatrem spłoszą Archera, ten jednak na nic nie zważał. Podał Annie ramię, a ona je przyjęła i razem podeszli do towarzystwa zebranego przy fortepianie. - Panie Archer, chciałabym pana przedstawić państwu Robertson z Aberdeen oraz państwu Campbell i siostrze pana Campbella z Glasgow. Państwo są kuzynami lorda MacLerie.
Po dopełnieniu formalności goście wdali się w towarzyską konwersację, którą przerwało spóźnione pojawienie się Nathaniela. Wkrótce służba oznajmiła, że podano do stołu. Lord MacLerie z żoną poprowadzili gości do jadalni, elegancko udekorowanej z okazji uroczystości. Światło świec w kandelabrach i kinkietach odbijało się w kryształowej i srebrnej zastawie na stole. Goście odnaleźli miejsca przeznaczone im przez gospodarzy. Anna nie była wcale zdziwiona, że jej sąsiadem okazał się Archer, który uprzejmie przytrzymywał jej krzesło, gdy siadała. - Wyznam, panno Fairchild, że nie miałem pewności, iż zostanę przez panią życzliwie przyjęty dzisiaj wieczorem - powiedział
S
przyciszonym głosem, aby jego słowa nie trafiły do niczyich uszu oprócz Anny.
R
- A to dlaczego? - Anna skłoniła głowę w stronę Archera i uchwyciła jego spojrzenie. Czy ten świdrujący wzrok zawsze będzie robił na niej takie wrażenie?
- Dwa razy, kiedy ostatnio przebywałem w pani towarzystwie, zachowałem się wobec pani grubiańsko. - Odsunął się od Anny na chwilę, aby umożliwić lokajowi postawienie na stole półmiska z pieczonym bażantem, po czym znowu pochylił się do niej. - Powiem na swoje usprawiedliwienie, że za każdym razem tak mnie pani zaskoczyła, że nie byłem w stanie rozsądnie myśleć. - Ja pana zaskoczyłam? - zapytała przepłoszona Anna. - A to w jaki sposób? Czyżby chciał zasugerować, że zdziwiło go, że nie Spoliczkowała
go za impertynencję, gdy ją pocałował? - Nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów pani zaangażowania w działalność charytatywną. Nie doceniłem pani i głębi pani oddania... - przerwał, aby się upewnić, czy ich rozmowa nie ściąga zainteresowania towarzystwa przy stole - sprawom, o których mi pani opowiadała. Uważam, że zasługuje pani na podziw i szacunek. Czy nikt nie zauważył, jak się rumieni? Anna uniosła do ust kieliszek jabłecznika i powoli sączyła napój w nadziei, że znajdzie w nim ochłodę. - To zbyt uprzejme z pana strony - wyszeptała. - Przyznam się, że miałam obawy, iż będzie pan zgorszony moimi związkami z takimi kobietami.
R
S
- Zdziwiony, zaskoczony, ale nie zgorszony, panno Fairchild. Każde nasze spotkanie uczy mnie czegoś więcej o pani. A jeśli chodzi o wieczór w teatrze...
Słowa Archera rozpłynęły się w przestrzeni. Anna przestała go słuchać, zapatrzyła się natomiast na jego usta. Przypomniała sobie ich smak i gorący dotyk tamtego wieczoru. Ze wstrzymanym oddechem wyobrażała sobie, jak by to było, gdyby ją znowu pocałował tej chwili. - Jak wspominałem w rozmowie z lady MacLerie... - Lady MacLerie? - Anna oprzytomniała. A co Clarinda ma wspólnego z jego pocałunkiem, z ich pocałunkiem? - Rozmawiałem z nią i przepraszałem ją za to, że nie odprowadziłem jej, pani i pani ciotki do domu po teatrze. Chciałbym i panią za to przeprosić. Powinienem powiadomić osobę, z którą byłem
umówiony, o spóźnieniu i odwieźć panie do domu. Zorientowała się wreszcie, że Archer się z nią droczy. Nie nawiązywał bezpośrednio do pocałunku, a mówił o czymś, co nie było żadnym wykroczeniem, patrząc przy tym uparcie na jej usta. Rozbawiona jego taktyką pokiwała pobłażliwie głową i sięgnęła po kolejny kieliszek cydru. Przerwali rozmowę, gdyż na stole właśnie stawiano kolejne dania - sądząc po zapachu, jedno z nich było potrawką z królika, a drugie faszerowanym łososiem. Anna zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, co było serwowane poprzednio. Archer skorzystał tymczasem z okazji, aby zamienić parę słów z panem Robertsonem, którego miał po lewej stronie, po czym znowu
S
wrócił do rozmowy z Anną. To, co powiedział, wytrąciło ją całkowicie z równowagi.
R
- Nie zamierzam wszakże przepraszać za to, że panią pocałowałem, panno Fairchild. I nie mogę obiecać, że to się nie powtórzy, jeśli nadarzy się sprzyjająca okazja.
- O mój Boże! - Okrzyk Anny zwrócił uwagę wszystkich siedzących przy stole. Anna zakaszlała gwałtownie i uniosła do ust kieliszek. - Ten cydr wydaje mi się bardzo mocny dzisiejszego wieczoru. Lokaj odebrał od niej kieliszek z cydrem i postawił przed nią nowy, pusty, oraz dzbanek lemoniady. Anna nieczęsto piła alkohol. Wiedziała, że w rozmowie z Archerem musi zachować czujność. Pociągnąwszy łyk lemoniady, ośmieliła się spojrzeć w jego stronę. Nie odwrócił wzroku, ich oczy się spotkały. W tym momencie
resztę gości, stół, świece, każdą z osób i każdy przedmiot z osobna pochłonęła ciemność. Anna widziała tylko jego, w uszach dźwięczała jej obietnica kolejnego pocałunku. Jej ciało zdumiewająco reagowało na jego bliskość. Bił w niej jakiś wewnętrzny puls, piersi falowały pod gorsetem. Nawet nie próbowała się oszukiwać. Gorąco pragnęła, by spełnił obietnicę. Czyjeś chrząknięcie, jedno, potem drugie, przywróciło Annę do rzeczywistości. Oprzytomniała i spojrzała na siedzącą naprzeciw niej Clarindę. Ostrzegawczy błysk w oczach przyjaciółki zaalarmował ją, że za chwilę nastąpi coś nieoczekiwanego. Długo nie czekała. - Panie Archer, rozumiem, że pracuje pan dla lorda
S
Treybourne'a - rozległ się donośny głos lorda MacLerie, tak donośny,
R
żeby mogli go usłyszeć wszyscy siedzący przy stole. - Tak, to prawda - przyznał Archer, spoglądając najpierw na Nathaniela, potem na Annę.
- Wszystko, co wiemy o jego lordowskiej mości, to obraz wyłaniający się z jego własnych opinii wyrażanych na łamach „Whiteleaf's Review". Zapewne ma on jeszcze jakieś inne cechy, poza skłonnością do wpadania w złość i miotania obelg. Dobry Boże! Czy został w to wmanewrowany przez Clarindę i Nathaniela? Anna starała się zachować spokój i odnotować w pamięci wszelkie ważne informacje dotyczące lorda Treybourne'a, które ujawni za chwilę Archer. - Jako chlebodawca jest bez zarzutu, lordzie MacLerie. Chociaż pozostaje niezłomnym obrońcą instytucji, które zbudowały potęgę
królestwa, nie jest obojętny na los słabych i gorzej sobie radzących. - Jest właścicielem ziemi w Szkocji, ale nie odwiedza swoich majętności. Dlaczego? - zapytał pan Campbell. - O ile wiem, posiada tu domek myśliwski i jedną bądź dwie nieruchomości w Edynburgu. Jego lordowska mość zarządza kilkoma posiadłościami ziemskimi należącymi do jego rodziny i nie starcza mu czasu na bywanie we wszystkich majątkach. - Archer zwrócił się teraz do lorda MacLerie. - A pan, będąc właścicielem niemal równie rozległych posiadłości w Anglii, często przyjeżdża do Londynu? - Słuszna uwaga, ale nawet pan musi przyznać, że lord Treybourne, odgrywając czołową rolę w partii torysów, stał się swego rodzaju zwornikiem tej partii.
R
S
- Analogicznie Goodfellow w przypadku wigów. Anna słuchała uważnie. Zauważyła, że Archer przedstawił dość dokładną wykładnię poglądów lorda Treybourne'a. Gdyby w tej chwili mogła zabrać głos i odrzeć, ją z towarzyszącej jej retoryki, zakwestionować jej logikę, a następnie przedstawić własną - a raczej Goodfellowa - rozdarłaby go na strzępy. Chętnie podziękowałaby Archerowi za szczerość, ale nie mogła i czuła się nieswojo, że wykorzystuje siedzącego obok niej człowieka do zapewnienia sobie przewagi nad oponentem. Podniosła się z krzesła, spojrzała przelotnie na obserwującą ją Clarindę. Niedostrzegalnym ruchem głowy odpowiedziała na nieme pytanie przyjaciółki. Czuła się niezręcznie, bo wiedziała, że to nieuczciwe. Powinna walczyć z otwartą przyłbicą, a nie uciekać się do
podstępu. - Proponuję, aby panowie po wypiciu porto dołączyli do nas w salonie. Clarinda zrozumiała, o co chodziło Annie i, korzystając z przywileju przysługującego pani domu, przerwała dyskusję. Panowie wstali od stołu i odczekali, aż panie opuszczą jadalnię, po czym usiedli ponownie, żeby poczęstować się porto. Anna podążała za Clarindą do salonu, czując się niezręcznie na myśl, że Archer wciąż będzie obiektem ataków. - Moja żona była niezadowolona z naszej rozmowy, panie Archer - oznajmił lord MacLerie, sącząc pierwszy kieliszek
S
ciemnoczerwonego likworu. - Postanowiła ją przerwać.
R
- Chociaż nie mogę wypowiadać się za jego lordowską mość, postaram się teraz odpowiedzieć na każde pytanie, jakie zechce pan zadać.
David doskonale rozumiał, co działo się podczas kolacji. Podejrzewał, że tajemniczy Goodfellow był obecny przy stole i korzystał z okazji, aby zdobyć informacje, których mógłby użyć przeciwko niemu w kolejnym felietonie. David sam postąpiłby tak samo, uciekłby się do podstępu, by poznać intencje przeciwnika. Zrobił to już zresztą, przyjeżdżając do Edynburga. Teraz, podekscytowany myślą, że ten człowiek był w pokoju, czekał na kolejną rundę. Dyskusja przeciągała się, opróżniono trzy butelki porto i wypalono sporo cygar. David dobrze się bawił, bo miał okazję znaleźć parę luk we własnym rozumowaniu, dzięki czemu będzie lepiej
przygotowany do następnego artykułu. Nadal podejrzewał Nathaniela, ale teraz zastanawiał się, czy to przypadkiem nie lord MacLerie jest autorem felietonów. Był wykształcony, elokwentny, miał wyraziste opinie w kwestii reformy parlamentarnej, życia społecznego i rozwoju handlu. Mając pieniądze i wpływy, chociaż skoncentrowane w zachodniej części kraju, lord MacLerie był w stanie utrzymywać czasopismo, dopóki nie stanie ono samodzielnie na nogach. Związki rodzinne z Nathanielem uprawdopodobniały tę hipotezę. Zanim zdążył rozstrzygnąć, który z nich jest w istocie Goodfellowem, pojawił się lokaj z prośbą od pań, żeby dżentelmeni
S
dołączyli do nich w salonie. Przeczuwając, że poważne rozmowy się
R
skończyły, David cieszył się teraz, że będzie miał okazję spędzić trochę czasu z Anną. W drodze do salonu rozmowa zeszła na lżejsze tematy konie i zbiory - oba równie mało frapujące w ocenie Davida. W salonie trio muzyczne stroiło instrumenty, a zsunięte pod ściany meble świadczyły o tym, że w programie wieczoru były tańce. Anna nigdy nie miałaby szansy na udział w wieczorku towarzyskim w Londynie, a przynajmniej nie w takim, w jakim uczestniczyłby wpływowy lord Treybourne, więc David z góry cieszył się, że nadarza mu się okazja zatańczeni z nią tutaj, w nie tak oficjalnych okolicznościach. Lady MacLerie poprosiła, aby przetańczył z nią pierwszy taniec. David z przyjemnością przyglądał się Annie tańczącej z Nathanielem. Sam mógł z nią zatańczyć dopiero szkockiego kontredansa, trzeci
taniec tego wieczoru. Był lekko zakłopotany, nie znał bowiem kroków i musiał bardzo uważać, by się nie potykać i nie deptać po nogach innym tańczącym. Kiedy do jednej z figur tanecznych były potrzebne tylko cztery pary David ukłonił się i oddalił do stolika, przy którym podawane napoje. Jego nadzieje spełniły się, gdyż Anna wkrótce znalazła się obok niego. - Pamiętam, że przy kolacji nie mogła pani pić cydru. Czy mogę pani zaproponować coś innego? - Chętnie napiłabym się teraz herbaty. Rumieńce na policzkach Anny mogły być skutkiem zmęczenia tańcem, ale David miał nadzieję, że ich przyczyna była taka sama, jak
S
wcześniej przy stole. Nie mógł przestać myśleć o ich pocałunku i
R
otwarcie wpatrywał się w jej usta, gdy się do niego zwracała. Zapowiedź, że znowu ją pocałuje, była śmiała i Anna mogła uznać ją za impertynencję, ale skoro już to powiedział, nie miał zamiaru od tego odstępować. Oczy Anny zdradzały jej myśli, bo też nie odrywała ich od ust Davida. Teraz musiała chyba wracać pamięcią do tamtej sceny, bo najwyraźniej była mocno zmieszana, a rumieniec nie opuszczał jej policzków. Ciało Davida reagowało na ten widok w zwykły sposób, ale nie był kimś, kto dałby się powodować pierwotnym instynktom, przynajmniej nie teraz, gdy był dojrzałym mężczyzną i z całą pewnością nie wobec takiej kobiety jak Anna, która nie miała szansy zostać jego żoną. Z filiżankami herbaty poszukali miejsca, gdzie można było
usiąść. Anna spoczęła na kanapie, ale David nie usiadł obok, tylko na krześle, które obrócił tak, żeby być naprzeciw niej i lepiej ją obserwować w trakcie rozmowy. - Jeśli ma pani jeszcze jakieś pytania na temat lorda Treybourne'a, proszę zadać je teraz, abyśmy mogli przejść do przyjemniejszych tematów, nim skończy się ten wieczór. - Pana bezpośredniość jest zdumiewająca, panie Archer powiedziała, uśmiechając się. - Nie obrazi się pan, jeśli rzeczywiście zapytam?. - Ani trochę. Z tymi błyszczącymi oczyma mogła go pytać, o co tylko zechce.
S
- A zatem, jaki on jest? Nie chodzi mi o jego poglądy, ale o
R
niego samego. Nathaniel mówił mi, że razem studiowali, więc powinien być w zbliżonym do niego wieku, ale jego postępowanie wskazywałoby na to, że jest o wiele starszy. Roześmiał się. Bardzo starannie dobierał słów, opisując Annie... siebie. Chciał, żeby nabrała o nim trochę lepszego mniemania, zanim dowie się prawdy. Bo to było nieuchronne. David nie był głupcem i wiedział, że Anna odkryje prawdę raczej wcześniej niż później. Do wszystkich diabłów! Skąd mu przyszło do głowy, że cała ta maskarada to dobry plan? - Podlega takim samym uwarunkowaniom jak pozostali ludzie władzy, posiadacze ziemscy i inni aktywni na polu działalności biznesowej, panno Fairchild. Przedmiotem jego troski jest pomyślność tych, którzy mu służą.
- Chce pan powiedzieć, że jego osobiste poglądy i te, którym daje wyraz publicznie, różnią się? Teraz był w kropce, bo przyznanie się do czegoś takiego zanadto by go odsłaniało. Nie mógł odstąpić od uzgodnień wiążących go z ojcem, gdyż groziłoby to wszystkim jego interesom. - Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w wielu kwestiach tak właśnie się dzieje. Jest w końcu wiele powodów, aby popierać szczytne cele. Dopił herbatę i sam postanowił zadać teraz parę pytań. - Czy powinienem być przygotowany na możliwie najgorszy scenariusz w momencie ukazania się najnowszego wydania „Gazette"?
S
Z racji naszej znajomości liczyłbym na ostrzeżenie, czego mam się spodziewać.
R
- Rozmawiał pan z Nathanielem? - zapytała, a gdy potwierdził, kontynuowała. - To on nadaje ostateczny kształt materiałom, zanim pójdą do druku.
- To pani nie widziała najnowszego felietonu Goodfellowa? - Nie, panie Archer, nie widziałam. - Ale zobaczy go pani przed publikacją? Założyłby się o swój roczny dochód, że tak będzie, ale czy Anna przyzna się do tego? Nie śpieszyła się z odpowiedzią. Aby zyskać na czasie, zajęła się piciem herbaty. - Tak, panie Archer, zobaczę - odezwała się po chwili. Nadszedł czas, żeby zagrać o decydującą stawkę. - Czy mógłbym prosić o ten sam przywilej, który przyznałem
Nate'owi, a mianowicie o pokazanie mi najnowszego wydania przed jego rozpowszechnieniem? - Aby mógł pan dostarczyć go przez posłańca swojemu chlebodawcy? - zapytała chłodno. Czyżbym posunął się za daleko i za szybko, pomyślał David. - Szczerze mówiąc, tak. Właśnie to mu obiecałem - odpowiedział. Nie wiedziała, że miał na myśli ojca, któremu obiecał bezzwłoczne dostarczenie nowego numeru „Gazette". - Ponieważ to i tak nic nie zmieni, zapytam Nathaniela, czy na to zezwoli. Decyzja należy do niego.
S
- Jaka decyzja? - wtrącił Nate, który właśnie się do nich zbliżał.
R
David podniósł się z krzesła i stanął z nim oko w oko. - Pytałem pannę Fairchild, czy mógłbym dostać egzemplarz „Gazette", zanim wydanie znajdzie się w dystrybucji. Nazwijmy to wczesnym ostrzeżeniem. Rozmowę przerwała lady MacLerie, zapraszając gości do dalszej zabawy. - Dosyć tych nudziarstw. Do końca wieczoru zabraniam najmniejszej wzmianki o lordzie Treybournie. Uniosła w górę kieliszek z winem i zachęciła resztę towarzystwa, aby poszła w jej ślady. Sezon myśliwski najwyraźniej dobiegł końca. - Niech zagrają! - zawołali panowie Campbell i Robertson. - Tak, zatańczmy - wtórowała im panna Campbell, druga
samotna kobieta w tym towarzystwie. - Zgadzam się - powiedział Nathaniel. David zrozumiał, że była to odpowiedź na jego prośbę, a nie na prośbę Clarindy. Wyciągnął rękę do Anny, która bez wahania ruszyła z nim do tańca. Reszta wieczoru upłynęła szybko, za szybko, jak dla Davida. Czasami czuł się jak skazaniec, któremu podano ostatni posiłek przed egzekucją. Spodziewał się, że po publikacji najnowszego numeru „Gazette" presja ze strony ojca nasili się, bo nie miał najmniejszych wątpliwości, że Goodfellow złapie przynętę. Co więcej, każda ze zwalczających się
S
frakcji usztywni stanowisko, czego wynikiem będą jeszcze większe, a
R
nie mniejsze podziały. David wiedział, że żadna z partii ani na krok nie ustąpi z zajmowanych pozycji, a nieliczni umiarkowani lub niezdecydowani w Izbie Gmin i Izbie Lordów będą zmuszeni opowiedzieć się po którejś ze stron.
Postanowił nie myśleć o tych sprawach przez resztę wieczoru choć tak mocno ważyły na jego losie i decyzjach, a skoncentrować się na atrakcyjnej, młodej kobiecie, która z taką gracją wspierała się teraz na jego ramieniu. Gdyby były jakieś wątpliwości, czy potrafi to zrobić, wystarczyło tylko na nią patrzeć i rozpamiętywać pocałunek złożony na jej ustach w ciemnościach przed teatrem. Wreszcie zegar wybił pierwszą w nocy i, wcześnie jak na Londyn, ale późno jak na Edynburg, przyjęcie dobiegło końca. Chociaż bardzo pragnął odwieźć Annę do domu, nie mógł nawet o tym myśleć i
tylko z żalem słuchał, jak umawiała się z Robertsonami. Na dole oznajmiono, że jego powóz zajechał, więc pożegnał towarzystwo. Anna zaproponowała, że odprowadzi go do drzwi. Wyprzedził ją na schodach. Na dole odebrał kapelusz z rąk lokaja, który dyskretnie gdzieś się zawieruszył. - Mam nadzieję, że dobrze się pan bawił dzisiejszego wieczoru, panie Archer, mimo tej indagacji, której był pan poddawany. - Zapewniam panią, że spędziłem miły wieczór, zwłaszcza... zamilkł, uniósł rękę Anny do ust i złożył na niej uprzejmy pocałunek zwłaszcza że znowu panią spotkałem, panno Fairchild. Nie wypuścił ręki dziewczyny, a ona mu jej nie zabrała. W
S
głowie huczało mu naraz tyle pytań, tyle wątpliwości, a nie pojawiała
R
się żadna zdecydowana odpowiedź. Niech piekło pochłonie dzień jutrzejszy, pomyślał, odwracając dłoń Anny i przyciskając usta do wewnętrznej strony nadgarstka.
Czuł wargami bijący pod skórą puls, nozdrza wchłaniały delikatną woń róży, którą pachniały jej ręce. Anna wstrzymała oddech, więc przedłużał pocałunek, aż usłyszał jej przeciągłe westchnienie. Spojrzał jej głęboko w oczy i zaczął powtarzać jedyne słowo, jakie był zdolny z siebie wydusić w takiej chwili. - Chciałbym... chciałbym... - szeptał bez ładu i składu i znowu dotykał wargami jej skóry. Wiedział, że wyrażenie na głos życzeń, które przepełniały jego serce, stworzyłoby nierozwiązywalne problemy, o wiele poważniejsze niż te, którym musieli stawiać czoło teraz. Będąc człowiekiem honoru,
a był nim niewątpliwie, mimo że w tym momencie nawiedzały go wcale nie honorowe pokusy, wiedział, że nie ma jej nic do zaoferowania. Tylko swoje serce, ale to nie przydałoby się jej na wiele w życiu, które prowadziła. Jemu oczywiście też nie, w życiu, które był zmuszony prowadzić. Wzrok Anny powędrował nad jego głowę. Domyślił się, że są obserwowani. Opanowała go przemożna chęć przyciągnięcia jej do siebie i pocałowania w usta, ale nie wiedział, kto stoi nad nimi. Miał pewne podejrzenia. Wypuścił z dłoni rękę Anny i złożył jej ukłon. - Panno Fairchild, jeszcze raz proszę przekazać podziękowanie
S
lady MacLerie za zaproszenie mnie na dzisiejszy wieczór.
R
- Nie omieszkam, panie Archer.
Drżenie w głosie Anny świadczyło o tym, jakie wrażenie wywarły na niej jego pocałunki.
- Clarinda czeka na ciebie, Anno. Tak myślał. Na podeście schodów nad nimi stał lord MacLerie. Teraz zaczął schodzić na dół. W połowie drogi minął Annę, która biegła na górę. Obrzucił dziewczynę zatroskanym spojrzeniem. Miała to do siebie, że wzbudzała w mężczyznach potrzebę chronienia jej. Sam to odczuwał, wiedział, że Nate też to czuł, a okazuje się, że inni również. Rzuciła mu przelotne spojrzenie, zanim znikła w przejściu do salonu. Jak na ironię losu, Anna była najbardziej wyemancypowaną kobietą, jaką znał i jedną z tych, które najmniej potrzebowały męskiej
ochrony. A jednak przyciągała ich, było w jej naturze coś takiego, co prowokowało ich do takiej reakcji. Jeśli chodzi o Nate'a, a także o niego samego (był bliski przyznania się do tego), w grę wchodziły silniejsze uczucia, ale mógłby przysiąc, że w przypadku męża Clarindy o niczym takim nie było nawet mowy. - Czy mogę pana prosić na słówko, panie Archer? - lord MacLerie zdążył już zejść na dół i kierował się do drzwi wyjściowych. - Może wyjdziemy na świeże powietrze? MacLerie wiedział! Wyszli na zewnątrz, zeszli po schodach na chodnik przed domem. MacLerie podprowadził Davida w miejsce, gdzie nikt nie mógł ich słyszeć.
R
S
- Nie wiem, w co grasz, Treybourne, ale nawet nie myśl o wciąganiu Anny w swoją nikczemną intrygę. - Od jak dawna wiesz?
- Od pierwszej kolacji. Spotkaliśmy się przed laty w Londynie podczas jednej z moich nieczęstych wizyt w tym mieście. - David wzruszył ramionami, bo nie pamiętał tego spotkania. - Powiedziałeś coś, co pomogło mi odświeżyć pamięć. - Lady MacLerie wie? - Wolał upewnić się, jak daleko rozeszła się ta wiadomość. - Nie. Chciałem oszczędzić jej zmartwienia. Rozmawiałem tylko z Nathanielem, który zapewnił mnie, że wy dwaj dogadaliście się co do twojej tu obecności. - To prawda - potwierdził David, nieskory do wchodzenia w
głębsze szczegóły. Miał do czynienia z mężczyznami chroniącymi kobiety, które kochali. Ironiczny los znowu kpił sobie z niego. - Chcę, żebyś wiedział, że choć Anna nie ma rodziny, nie jest pozbawiona przyjaciół, takich, którzy zrobią, co do nich należy, aby ją ochronić. Skoncentruj się na swoim oponencie, Treybourne, i zniknij z jej pola widzenia. - Przyjechałem tu, żeby poznać, kto jest moim adwersarzem, i doprowadzić do czegoś w rodzaju zawieszenia broni, MacLerie. Tylko tyle i aż tyle. - I czego się dowiedziałeś? Szkocki lord skrzyżował ramiona na piersi i stanął w wy-
S
zywającej postawie, godnej górskich wojowników. Do pełnego obrazu
R
brakowało tylko kiltu i pałasza. Julia na pewno od razu zauważyłaby podobieństwo. Ta myśl rozśmieszyła Davida. Wpatrując się bacznie w Szkota, David sformułował swoje podejrzenie. - Dzisiaj wieczorem zacząłem podejrzewać, że to ty mógłbyś być człowiekiem, którego szukałem. Stało się. Oskarżenie zostało skierowane wprost. Lord MacLerie roześmiał się głośno. - Co ty powiesz? No cóż, ani nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam. David był rozczarowany. Co za strata czasu. Czy naprawdę spodziewał się, że ten człowiek przyzna się? - Pomijając Goodfellowa, chcę, żebyś wiedział, że panna Fairchild nie będzie częścią twoich planów. To porządna dziewczyna i
nie zasłużyła na to, byś wykorzystywał ją w swojej grze. Zanim David zdążył zapewnić przyjaciela Anny, że ma wobec niej tylko uczciwe zamiary, MacLerie pochylił się do jego ucha i syknął: - Według moich szacunków nasze majątki są prawie równe. Twój ojciec działa w polityce, mój w handlu i przewozach morskich. Będąc wrogami, moglibyśmy sobie nawzajem poważnie zaszkodzić. Wolę, żebyś był moim przyjacielem. - Ja też. - No to zakończ swoje zadanie i wracaj do Londynu. Przyjaźń żony z kobietą, która wpadła w oko Davidowi, nie
S
dawała lordowi prawa do wydawania mu rozkazów. David zjeżył się,
R
że MacLerie traktuje go jak chłopca na posyłki. - Mam zobowiązania, które muszę honorować, i wrócę do domu, gdy je spełnię.
- Zrób tak - powiedział MacLerie, odsuwając się od Davida. Rozmowa była skończona. David skinął głową gospodarzowi i ruszył do swojego powozu. Pojazd podskakiwał na kocich łbach, oddalając się od Nowego Miasta. David wiedział,że czeka go długa, bezsenna noc. Czy taka sama noc czeka również Goodfellowa, ktokolwiek nim był? Anna potknęła się i oparła o ścianę, by nie upaść. Brakowało jej powietrza, w głowie wirowały fragmenty przyciszonej rozmowy. Ukryta za wejściowymi drzwiami, z uchem przy otworze, służącym
lokajom do nasłuchiwania nadchodzących gości, dowiedziała się dość, by zrozumieć, jakie groziło jej niebezpieczeństwo. Lord Treybourne! David Archer to lord Treybourne! Mężczyzna, którego zaczynała lubić i który niedawno jeszcze całował ją skrycie, był tym samym człowiekiem, którego nienawidziła bardziej niż kogokolwiek Jak mogła być taka głupia? Zaczęła przypominać sobie każde wypowiedziane słowo i wszystko, co robiła od czasu ich pierwszego spotkania. Kłamstwa, kłamstwa i jeszcze raz kłamstwa. Starła ręką pot gromadzący się na czole. Wracała myślami do fragmentów konwersacji i zdała sobie
S
sprawę z tego, że ujawniając mu tak wiele, naraziła na szwank to, co bardzo chciała chronić.
R
Odgłos kroków zbliżających się od strony schodów ostrzegł ją, że nadchodzi lokaj, aby zająć swoje stanowisko przy drzwiach. Lord MacLerie też mógł lada moment wrócić do środka. Musiała wziąć się w garść i udać do domu, gdzie będzie mogła przemyśleć ewentualne konsekwencje swojej łatwowierności. Wymknęła się z ukrycia przy drzwiach i noga za nogą ruszyła po schodach do salonu, gdzie wszyscy na nią czekali. Co za męka! Musi nie tylko zachować spokój w obliczu bacznie obserwujących ją przyjaciół, lecz także spojrzeć prosto w oczy Nathanielowi i nie dać poznać po sobie, że zna prawdę. Serce waliło jej w piersi jak młotem, zdrada przyprawiała ją o niemal fizyczny ból, który utrudniał jej swobodne oddychanie. Dlaczego to zrobił?
Przepraszał, kiedy wydało się, że Archer był człowiekiem lorda Treybourne'a i ona przyjęła to za prawdę. Kolejny raz wyszła na idiotkę. Co teraz? Co robić? Dotarła do drzwi, ale pokręciła głową stojącemu tam lokajowi, żeby nie otwierał. Potrzebowała jeszcze chwili na ochłonięcie. Wejdzie, pożegna się i schroni się w swoim pokoju, gdzie będzie mogła jeszcze raz wszystko przemyśleć i postanowi, co dalej robić. Łzy cisnęły się jej do oczu. Zebrała wszystkie siły i dała głową znak lokajowi, że może otwierać. Im szybciej się to skończy, tym lepiej, a potem będzie czas na ocenę wszystkich fałszywych kroków, a
S
nawet na opłakiwanie skutków jej głupoty i naiwności. Myśl ta
R
nawiedziła ją akurat w momencie, gdy zauważyła zatroskane spojrzenie Clarindy.
Wcześniej jednak przygotuje odwet za te haniebne poczynania. Na szczęście miała jeszcze w odwodzie cięte pióro pana Goodfellowa! Robert MacLerie wrócił do salonu, żeby pożegnać resztę gości. Nathanielowi dał znak, że po ich wyjściu będzie chciał z nim porozmawiać. W sypialni Clarinda, podniecona przyjęciem, nie przestawała komentować zachowania gości i tych wszystkich drobnych spraw, którymi zazwyczaj tak bardzo przejmują się kobiety. Robert uciszył ją pocałunkiem i utulił w ramionach. Wreszcie zmęczenie wzięło górę nad podnieceniem. Odczekał, aż żona głęboko zaśnie, a gdy miał pewność, że to
nastąpiło, wyślizgnął się z łóżka, włożył szlafrok i zszedł do gabinetu, gdzie czekał na niego Nathaniel ze szklaneczką whisky w ręku, ostatnio jego ulubionym napojem. Robert nie miał wątpliwości, że to nie pierwsza jego szklanka dzisiejszego wieczoru. - Moja siostra śpi? - Jak niemowlę w kołysce - odpowiedział Robert ze szkockim akcentem. Mówił tak podczas pobytu w górskich posiadłościach. W mieście albo w Anglii starał się unikać szkockiej wymowy. Tyle było uprzedzeń wobec Szkotów. - Rozmawiałeś z nim? - Tak i starałem się go stąd wykurzyć.
S
- Myślisz, że to poskutkuje? Powiedział ci, kiedy wyjeżdża?
R
Robert podszedł do szafki i sam nalał sobie szklaneczkę. - Jest zniechęcony tym, że nie może znaleźć Goodfellowa. Kiedy ukaże się następny numer, wróci do Londynu, żeby napisać odpowiedź. - Lord MacLerie napił się trochę whisky i skoncentrował uwagę na Nathanielu. - Bardziej martwię się o Annę, a raczej o felieton Goodfellowa. Czy będzie bardziej stonowany, mniej zaczepny? - Wątpię - przyznał Nathaniel. - Ona rozumie, że to konieczne, ale wydarzenia ostatniego tygodnia rozdrażniły ją. Stwierdziła, że człowiek honoru nie powinien uciekać się do obelg. - I to jest problem, Nathanielu. Ta dziewczyna ma silniejsze poczucie honoru niż większość szlachty szkockiej i angielskiej razem wziętej. Aż trudno uwierzyć, że nie jest szkocką góralką. Wrócił myślą do sceny, którą obserwował przed wyjściem
Treybourne'a, i zrozumiał, że w grę wchodzi jeszcze coś. - Nieraz myślałem, że dla Anny honor będzie najważniejszy dopóty, dopóki nie zaangażuje się uczuciowo. - Myślisz, że coś ich łączy? - Nathaniel zaniepokoił się perspektywą pojawienia się poważnego konkurenta do serca Anny. Rober wahał się, czy uświadomić mu prawdę o zagrożeniu, które widział na własne oczy, ale lojalność wzięła w nim górę. - Myślę, że mają się ku sobie. MacLerie zastanawiał się nad sceną u drzwi wyjściowych, której był świadkiem. Nigdy wcześniej nie widział takiego wyrazu twarzy u Anny. Powinien był interweniować, ale przecież chodziło tylko o
S
pocałunek w nadgarstek. Kiedy jednak przekonał się, jakie wrażenie
R
pieszczota ta zrobiła na Annie, żałował, że w to nie wkroczył wcześniej.
- Jeśli jest coś między nimi, dlaczego Treybourne nie oświadcza się o nią? Choć pochodzi ona tylko z drobnej szlachty, jej ojciec miał przecież całkiem przyzwoity tytuł baroneta. Dysponując ordynacją po dziadku i majątkami związanymi z tytułem, który odziedziczy po ojcu, Treybourne nie musi się żenić dla pieniędzy. - Odmówiłaby mu, gdyby dowiedziała się, kim naprawdę jest. To oczywiste - stwierdził Nathaniel. Robert nie był tego taki pewny. - Sądzę, że wystarczająco silna skrucha i gorące przeprosiny załatwiłyby sprawę. Co go powstrzymuje? Dlaczego musiał przyjechać tu pod fałszywym nazwiskiem?
- Widocznie ma coś do ukrycia. Coś, co będzie ich dzieliło orzekł Nathaniel. - Nasłał na nas szpiegów, aby znaleźli Goodfellowa. Powinniśmy zrobić to samo i dowiedzieć się, co jeszcze ma do ukrycia spadkobierca Dursby'ego. - Masz coś konkretnego na myśli? 'Musimy się śpieszyć. - Mój ojciec ma w Londynie człowieka, któremu można zaufać w tak delikatnej materii. Wyślę mu jutro list i zobaczymy, co on odkryje. - A co z Anną? - Nie musimy jej niczym martwić. Jeśli Treybourne jest
S
człowiekiem honoru, o czym chyba jesteś przekonany, nie wykorzysta
R
jej. Nie powinniśmy szkodzić jego opinii w jej oczach, ani w oczach innych osób, dopóki on będzie gotów dotrzymać słowa i wyjedzie, jak obiecał.
Nathaniel nalał do obu szklanek whisky i jedną z nich podał Robertowi. Ten opróżnił ją natychmiast, postanawiając, że to ostatnia szklanka. Wstał. - Czy Treybourne ma szansę odkryć prawdę? - zapytał wprost Nathaniela. - Robbie, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby to uniemożliwić. Zapewnienia te nie uspokoiły lorda MacLerie. Wypita whisky, krążąca w jego żyłach, także nie.
Rozdział czternasty Brakowało jej słów, za to łzy napływały do oczu w nadmiarze. Świece dopalały się, a ona wciąż nie potrafiła zaakceptować prawdy. Lord Treybourne uciekł się do podstępu, by poznać treść kolejnego felietonu Goodfellowa. Anna starła z tabliczki drugi akapit. Któryś raz. Papier kosztował zbyt drogo, by marnować go na brudnopis, zwłaszcza że przepisywała swoje teksty trzy, cztery, a nawet pięć razy, zanim mogła być zadowolona z jego treści i formy. Tym razem siedziała już nad piątą
S
wersją, choć była głęboka noc i dawno powinna położyć się spać. W głębi duszy musiała przyznać, że były i inne przyczyny
R
uniemożliwiające jej tej nocy koncentrację nad tekstem. Ponownie stanęła jej przed oczyma twarz Archera. Nawet teraz była pod przemożnym wrażeniem jego intensywnie niebieskiego spojrzenia, gdy unosił jej rękę do ust i wargami muskał skórę na nadgarstku. Jego słowa brzmiały tak szczerze, nawet namiętnie, gdy zaglądał jej w oczy. Niech go piekło pochłonie! Anna była wściekła, że dała się ponieść swoim fantazjom i zabrakło jej przenikliwości, by przejrzeć na wylot mistyfikację. Teraz, gdy prawda wyszła na jaw, odnosiła wrażenie, że od dłuższego czasu miała ją jak na dłoni, ale skoncentrowana na czym innym, po prostu nie zwróciła dostatecznej uwagi.
Żałowała też, że odkryła prawdę, zanim artykuł Goodfellowa ujrzał światło dzienne. Napisanie go było i tak trudnym zadaniem bez całego tego dodatkowego bagażu emocjonalnego. Chociaż usiłowała sobie wmówić, że jest inaczej, dopuściła wroga zbyt blisko swoich szańców i teraz żyła w obawie o możliwe następstwa. Usiłowała wziąć się w garść i przypomnieć sobie, co Archer, a raczej lord Treybourne mówił jej o sobie i swoich poglądach. Przypominając sobie sposób, w jaki wyrażał się o „lordzie Treybournie", jakby był odrębną osobą, zachodziła w głowę, gdzie się zaczynała, a gdzie kończyła prawda w jego wypowiedziach. Otuliła się szczelniej szlafrokiem. Podkręciła trochę płomień
S
lampy, aby stwierdzić, jak złe, albo może dobre, są jej ostatnie zdania.
R
Z hukiem cisnęła tabliczką o biurko. Były fatalne. W ogóle nie oddają jej toku myślenia, a nawet go deformują. Po powrocie Nathaniela ze wsi, gdzie spotkał się z ojcem, dyskutowali o konieczności ułagodzenia Archera. Nie do końca jednak, bo uzgodniła z nim, że felieton skoncentruje się na problemie, a nie na osobie. Ten drań, Archer, dozwolił na to. Gdy teraz się nad tym zastanawiała, dochodziła do wniosku, że Goodfellow z całą pewnością mógł i tak zareagować na zaczepki osobiste. Niezależnie od prawdy o jego tożsamości, najważniejsza była odpowiedź na sporne kwestie i Anna próbowała trzymać się teraz tej linii. Ale nadal nie znajdowała właściwych słów. Zajrzała do dzbanka z herbatą. Był pusty. Za późno, by zaparzyć świeżą czy nawet zagrzać wodę. Nalała sobie trochę wody z dzbanka
stojącego przy łóżku. W trakcie tej czynności odsłoniła nadgarstki, stwierdzając z ubolewaniem, że to była prawdziwa przyczyna jej trudności w pisaniu: nadmierne pobudzenie, ekscytacja bez względu na prawdę. Lord Treybourne był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek miała okazję poznać i musiała uczciwie przyznać, że było to prawdą nawet wówczas, gdy brała go jedynie za Archera. Zamknęła oczy i z namysłem potarła czoło, zbierając myśli, ale jedyne, co przychodziło jej do głowy, to wspomnienie spojrzenia, które towarzyszyło pocałunkom, jakimi obsypywał jej dłonie. Niemal czuła ciepło jego warg i ich łaskoczący, delikatny dotyk w miejscu, gdzie bił
S
jej puls. Wpatrywała się w to miejsce niepewna, czy nie został tam
R
jakiś znak. Znaku nie było, za to puls przyśpieszył, a ciałem wstrząsnął dreszcz i ogarnął ją strach, że taka niewinna rzecz mogła tak bardzo zakłócić jej spokój. To nie do przyjęcia.
Nie do przyjęcia jest tak skandaliczna reakcja wywołana przez mężczyznę, którego nienawidziła i który zachował się w sposób niedopuszczalny jak na kogoś dobrze wychowanego. Zupełnie jak wtedy przed laty... Otrząsnęła się z tego wspomnienia i dopiła szybko resztę wody. Miała nadzieję, że może to ostudzi niestosowne reakcje jej ciała. Najgorsze było to, że rozpoznawała te reakcje. Dobre i bogobojne kobiety popadały w grzech, doświadczając podobnych uczuć. Wiele dziewcząt z jej szkoły przyznawało, że same przyczyniły się do
swojego upadku. Doświadczywszy przyjemności zaledwie dwóch diabolicznych pocałunków, Anna doskonale rozumiała dlaczego. Najbardziej jednak wstrząsającym odkryciem było dla niej to, że tak krótki czas, jaki trwała ta maskarada, wystarczył, aby zmieniło się jej nastawienie do instytucji małżeństwa. Przez lata sama myśl o małżeństwie budziła jej sprzeciw, teraz idea ta znalazła dostęp do jej serca. Idea poślubienia kogoś, kto jak „Archer" wierzył w to samo, co ona, kto chyba lubił jej siostrę, kto pracował na życie, a nie żył z pracy innych, kto wzbudził w niej uczucia, których istnienie od dawna negowała... Małżeństwo z kimś takim wchodziło w grę.
S
Teraz mogła tylko kpić z niewybaczalnego braku czujności i zbyt
R
skwapliwej gotowości do zmiany całej optyki życiowej z powodu paru pocałunków. Paru pocałunków mężczyzny, który ją od początku okłamywał.
Zaczynała odczuwać zmęczenie. Najchętniej położyłaby głowę na biurku i zasnęła. Rzuciła okiem na niezapisaną tabliczkę. Jeszcze trochę i nastanie nowy dzień, a ona wciąż nie ma gotowej odpowiedzi na felieton lorda Treybourne'a. Martwiło ją też i to, jak słaba okazała się wobec mężczyzny tego pokroju. Dlaczego nie przyszedł jej do głowy plan umożliwiający zdemaskowanie go w jakimś sprzyjającym momencie i odtrącenie jego podejrzanych prób zdobycia jej zaufania? Sumienie przypomniało Annie, że „Archer" nie zrobił nic, aby się do niej zbliżyć, nie złożył żadnej propozycji, nie deklarował żadnych uczuć. W obecnej sytuacji nie było mowy o żadnej propozycji, którą
mogłaby przyjąć lub odrzucić. Ale nawet ta świadomość nie pomniejszała kłopotliwego i natarczywego uczucia podniecenia, które narastało w niej na samą myśl o jego bliskości, o jego dotyku, o jego pocałunkach. Cokolwiek było między nimi, skończyło się. Nie stać jej na utrzymywanie kontaktów z człowiekiem, który mógł zniszczyć wszystko, co było jej takie drogie. Zagrażałoby to bezpieczeństwu ludzi zależnych od jej wsparcia. Z drugiej strony, nie mogła sobie pozwolić na utratę panowania nad słowami, myślami i poczynaniami. Nie teraz, gdy tak blisko była realizacji swoich celów. Wzięła do rąk tabliczkę i zaczęła czytać na głos zapisany na niej
S
tekst. Pierwotnie zamierzała zgodzić się na proponowany przez
R
„Archera" rozejm, ale świadomość jego perfidii utrudniła jej zajęcie łagodniejszego stanowiska. Nie - potrząsnęła głową - nie będzie taka ugodowa. Sformułowania zapisane na tabliczce nie odzwierciedlały jej myśli, a co ważniejsze, nie oddawały toku rozumowania Goodfellowa. Ciągle jednak nie opuszczała Anny myśl o tym mężczyźnie i jego uroku osobistym. Widziała teraz jasno, że to, co ich łączyło, mogło stanowić pierwszy krok albo do uczciwego związku, albo do uwiedzenia. Teraz, gdy odkryła prawdę za fasadą kłamstwa, zastanawiała się, który z tych dwóch celów mu przyświecał. Archer, którego znała - jak sądziła - nie mógł brać pod uwagę uwiedzenia „niewinnej" młodej kobiety. A jaki był prawdziwy cel lorda Treybourne'a? Wiedziała tylko tyle, ile wynikało z jego słów i felietonów. Czy powinna wierzyć, że
przyjechał tylko po to, by odkryć, kim jest Goodfellow? Dlaczego uznał za stosowne ukrywać się pod fałszywym nazwiskiem? To wszystko jest zbyt zagmatwane, a ona musi skończyć felieton. Trzeba odłożyć wszystkie te rozważania na czas po opublikowaniu nowego numeru gazety. Koniecznie musi porozmawiać o tym z Nathanielem i już teraz obawiała się ewentualnych reperkusji. Ich przyjaźń trwała od dawna i Anna była pewna, że jeśli Nate był zamieszany w jakieś krętactwa, to tylko dlatego, by oszczędzić jej zmartwień. Należało również wybaczyć lordowi MacLerie, bo on kierował się tymi samymi pobudkami. Położyła tabliczkę na biurku i rozpostarła ramiona, aby rozluźnić
S
napięcie mięśni barku. Wzięła parę głębokich oddechów. Wróciła
R
pamięcią do dzisiejszej rozmowy przy stole i starała się wyłuskać strzępki sformułowań użytych przez lorda Treybourne'a, których można by było użyć... przeciwko niemu. Zegar na podeście schodów wydzwonił godzinę. Czwarta nad ranem, a ona wciąż nic nie ma. Z głową wspartą na dłoniach Anna szukała w pamięci czegoś, co usłyszała od „Archera" dzisiaj wieczorem. Czegoś o zasadach retoryki i brakach w edukacji Anny oraz innych wykształconych kobiet, wynikających z założenia, że są to rzeczy zarówno zbędne, jak i niestosowne dla kobiet. Jego słowa śmieszyły ją przez dłuższą chwilę, dopóki w końcu nie zrozumiała, że są brakującym ogniwem w łańcuchu jej rozumowania. Najpierw kredą na tabliczce, wreszcie piórem na papierze dokończyła felieton. Teraz już bez trudności dobierała słowa,
które nie przekraczały cienkiej granicy między prowokacją a koncyliacją. Przestała myśleć o innych zmartwieniach, tylko pisała i pisała... Było już prawie południe, gdy uznała, że jest zadowolona z tekstu i wysłała go do redakcji „Gazette". Uczyniła to jak zwykle, przez dwóch posłańców, którzy przekazali sobie przesyłkę na Starym Mieście, zanim dotarła do rąk Nathaniela. Wyczerpana całonocną pracą i towarzyszącym jej od kilku dni napięciem, położyła się do łóżka. Reakcję Nathaniela pozna wkrótce, ale ważniejsze było dla Anny, zanim wreszcie zasnęła, co o tym felietonie pomyśli „Archer".Nathaniel otworzył kopertę i, jak miał to w zwyczaju, naj-
S
pierw przeczytał tekst od początku do końca bez zatrzymywania się.
R
Potem studiował każdy akapit oddzielnie i zastanawiał się nad jego znaczeniem i wymową użytych sformułowań. W końcu oceniał logikę całego wywodu.
Zdumiewające! Co za niezwykła kobieta, zdolna do napisania czegoś takiego! Tyle treści, a jednak zastosowała się do jego instrukcji co do rozmiarów tekstu. Fantastyczne! Nathaniel przeczytał felieton jeszcze raz, po czym wręczył rękopis Lesherowi, aby złożył tekst i oddał skład do drukarni. Jak zapowiedział Trey, druga strona będzie gotowa zaakceptować pewne sformułowania o charakterze odwetowym. Annie jednak udało się za pomocą lekkiego sarkazmu i gry na emocjach odparować atak jego lordowskiej mości, nie sprawiając jednocześnie wrażenia, że jest zbyt ugodowa. Jednocześnie, co stwierdził z ulgą, odpowiedź Anny nie była
prześmiewcza. Była doskonała. Wydanie było gotowe z wyjątkiem tego jednego tekstu. Druk potrwa dwa następne dni i trzeciego numer trafi do rąk czytelników. Nathaniel zastanawiał się, kiedy, zgodnie z obietnicą, przekazać jeden egzemplarz Treyowi, i postanowił, że zrobi to wówczas, gdy felieton zostanie włączony do numeru, aby można go było czytać w kontekście innych opublikowanych materiałów. Teraz nie pozostawało nic innego, jak siedzieć i czekać. Czekać na ukazanie się numeru i reakcję czytelników. Czekać na wyjazd Treya do Londynu, tak jak obiecał. Czekać, aż Anna wróci do rozumu. No i czekać na informacje dotyczące przeszłości Treya, jakie mogą nadejść
S
z Londynu od człowieka jego szwagra, Roberta MacLerie.
R
Sierpniowe upały i burzowa pogoda sprzyjały bezczynności. W mieście nie działo się nic interesującego. Nathaniela oczywiście interesowała tylko Anna.
To oczekiwanie nie miało końca. David otrzymał listy od Ellertona i Hillgrove'a, którzy nudzili się w domku myśliwskim i nalegali, żeby do nich dołączył, ale nie śmiał teraz opuścić Edynburga. Przyjaciele nie kwapili się jednak z wyjazdem do Londynu, na szczęście nie zamierzali również wizytować go w Edynburgu, odpisał im więc, że wkrótce się do nich wybierze, i nadal czekał. Otrzymał od ojca list, którego treść nie wróżyła nic dobrego. Letnią przerwę w obradach parlamentu markiz wykorzystywał na zabiegi o poparcie dla kilku ustaw, które zamierzał złożyć w Izbie
Lordów, i nakazywał synowi powrót do Londynu, aby przyłączyć się do tych zabiegów, „jak uzgodniono" David miał wrażenie, że ma łańcuch u szyi, na którym będzie wleczony tych kilkaset kilometrów dzielących Edynburg od Londynu. Thomasowi nadal nie udawało się odkryć prawdziwego zakresu powiązań Anny z „Gazette", choć nie ustawał w poszukiwaniach w kołach finansowych i bankowych Edynburga kogoś, komu udałoby się rozwiązać język w tej sprawie. Ich plany awaryjne także były mgliste. Trzy dni do czasu spodziewanej publikacji najnowszego felietonu Goodfellowa płynęły wolniej niż całe lata dotychczas. Czy zastosuje się on do prośby Nathaniela? Czy przypuści kolejny atak i pogorszy
S
sytuację? A jeśli tak, czy Nathanielowi wystarczy charakteru, żeby
R
dokonać w tekście zmian łagodzących jego wymowę? David czuł się zmęczony, poirytowany i zniecierpliwiony. Brakowało mu towarzystwa Anny. Doskwierała mu myśl, że opuści Edynburg i ją. Powinien wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami, ale po raz pierwszy, odkąd przed laty zajął się nimi, nie cieszyła go taka perspektywa. Wiedział, że nie będzie mógł przestać myśleć, że tam, w Edynburgu, żyje kobieta wprost wymarzona dla niego, która ma takie same jak on poglądy, która wspierałaby go w jego działalności, a której on mieć nie może. David zajrzał do szafki i zauważył, że karafka z whisky zniknęła. Przeklęty Harley! Kamerdyner zbyt skrupulatnie wypełniał swoje obowiązki, by było to zwykłe niedopatrzenie. David wiedział, że służący zrobił to celowo. Uznał, że jego pan za dużo pije ostatnimi
czasy. Potarł obolałą głowę. Czy ten Harley nie pozwala sobie zbyt wiele? Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Ostatnio w Edynburgu pojawiło się sporo gości z południa. Wzrosło znacząco ryzyko, że mógłby zostać rozpoznany. Zbyt wielu ludzi, którzy mogliby go chcieć zapytać o powód przyjazdu. Był skazany na oczekiwanie w domu. Wreszcie zjawił się upragniony posłaniec od Nathaniela z teczką papierów i krótką notką: „Zgodnie z obietnicą". David zatrzasnął za sobą drzwi gabinetu i otworzył teczkę. Znalazł felieton i zaczął czytać. Tekst był krótszy niż poprzednie i bardziej rzeczowy.
S
Krew ma rozstrzygnąć, milordzie?
R
Zapewne tak się stanie. Zapewne nieraz jeszcze będzie ku temu okazja. Proszę jednak nie zapominać, że już rozstrzygała i to w sposób nad wyraz jednoznaczny w wielu przypadkach, o których Król i jego Rząd są tak skłonni zapominać. Proszę mi pozwolić odświeżyć pamięć Jego Lordowskiej Mości o krwi, która tak wiele rozstrzygnęła. O krwi tych, którzy za Króla i ten Kraj złożyli w ofierze swe życie w walce z tyranem na kontynencie. O krwi tych wiernych żołnierzy, których po powrocie z wojny spotkała nędza, śmierć i poniżenie jako nagroda za ich służbę. O krwi niewinnych dzieci biedaków i tych wszystkich nieszczęśników, którzy błagają tylko o kawałek chleba do jedzenia i trochę wody do picia. O krwi tych wszystkich zabitych w zamieszkach głodowych, które
wybuchły po zadekretowaniu cen żywności i cen płodów rolnych, a nawet kosztów utrzymania w państwie Jego Królewskiej Mości. Krew rozstrzygnie, Milordzie, ale krew przelana na marne tak łatwo nie zostanie ani zmyta, ani zapomniana. Zamiast demonstrować słuszne oburzenie i oskarżać mnie o brak honoru - za to oskarżenie pociągnę go do odpowiedzialności wzywam Pana, Lordzie Treybourne, i tych, którzy stoją za Panem, abyście zastanowili się, co można zrobić, aby powstrzymać upust krwi i, w duchu przedwcześnie opłakiwanego, ale jeszcze niezgasłego Wieku Oświecenia, zacząć działać dla dobra Króla i Kraju. Milordzie, skieruj swoją uwagę na sprawy reformy parla-
S
mentarnej i społecznej, a spory personalne pozostaw ludziom małego
R
formatu. W interesie ludu naszego Kraju nie dopuśćmy do sprowadzenia dyskursu na takie manowce. Apeluję do Pana, Lordzie Treybourne, okaż swoją wielkość, zajmij się walką o idee, a nie miotaniem obelg proponuj postęp, a nie wznoszenie barier i stagnację. Sługa Jego Królewskiej Mości i Twój, A. J. Goodfellow David ponownie przeczytał tekst, aby się upewnić, czynie uronił ani słowa. Jak podejrzewał, tak właśnie postąpią w najbliższych dniach wszyscy czytelnicy „Scottish Montly Gazette" w całej Brytanii. Potem zaczął wyszukiwać wszystkie subtelności i niuanse, nierzucające się w oczy przy pobieżnej lekturze. Co tu dużo mówić, to było wspaniałe! Goodfellow spisał się na
medal. Zrobił dokładnie to, czego potrzebowali. Dokładnie to, o co był proszony. Dokładnie to, czego potrzebowały obie zainteresowane strony, aby wrócić do rzeczowej dyskusji. David przebiegł oczyma tekst raz jeszcze w obawie, czy nie pominął czegoś istotnego, i odetchnął z ulgą. Podniesionym głosem wezwał do gabinetu Harleya i Thomasa. - Słucham, milordzie? - To może zadziałać, Harley. W końcu to może zadziałać. - Cieszę się, milordzie. Czy to oznacza, że powinienem zacząć pakować bagaże? Wracamy do Londynu? - I cywilizacji, Harley. - Święta racja, milordzie.
R
S
Harley nie krył, że pobyt w Edynburgu był mu tak samo przykry jak pobyt w obcym kraju. Kamerdyner miał poważne trudności w komunikowaniu się z innymi służącymi, wynajętymi na miejscu, a także z lokalnymi dostawcami.
- Wkrótce, ale nie od razu. - Szkoda, milordzie. - Thomas, czy przybliżył się pan choć trochę do spraw, o których zbadanie prosiłem? - zwrócił się David do agenta. - To dla mnie bardzo ważne. - Posunąłem się już naprzód, ale będę potrzebował jeszcze kilku dni, zanim złożę wszystko w całość, milordzie. Harley wydał przeciągłe westchnienie, mające zademonstrować jego desperację i uzmysłowić Davidowi, że każdy dodatkowy dzień w
Edynburgu to próba jego cierpliwości. Zgromiony wzrokiem, skłonił głowę. - Przepraszam, milordzie. David odprawił Thomasa i Harleya i jeszcze raz wziął do ręki „Gazette". Coś go jednak zaniepokoiło. Dopiero teraz rozpoznał własne komentarze na temat żołnierzy, którzy nie mają dokąd wracać z wojny na kontynencie i tylko nieliczni znajdują zatrudnienie. Następnie zauważył własne uwagi na temat cen artykułów żywnościowych. David dużo mówił o tych kwestiach podczas pamiętnej dyskusji na kolacji u lady MacLerie. To oczywiste, że Goodfellow użył tych wypowiedzi przeciwko niemu w swoim felietonie.
R
S
Przez cały wieczór musiał być tam obecny - to jedyne wyjaśnienie. Podejrzenia Davida były słuszne. Był tak blisko ofiary, a jednak nie zdołał wykurzyć jej z kryjówki. Wrócił ponownie do artykułu i zauważył, że Goodfellow skonstruował go wokół puenty jego poprzedniego felietonu. „Niech rozstrzygnie krew" brzmiała. Rzecz w tym, że nigdy ich nie napisał, więcej, nie użyłby takiego sformułowania nawet w najgorętszym polemicznym zacietrzewieniu. Przygładził dłońmi włosy, zamknął oczy i przypomniał sobie oryginalną wersję swojego felietonu. Nie było wątpliwości, że ojciec z rozmysłem zmienił pierwotnie użyte słowa, tak by zabrzmiały bardziej zaczepnie i arogancko. Jeśli kolejną odpowiedź wyśle do Londynu i zabawi jeszcze trochę dłużej w Edynburgu, jak zamierzał, jego ojciec
znowu przekształci jego felieton w coś, co na nowo rozpali konflikt personalny. To była przemyślana taktyka odwracania uwagi czytelników od meritum sporu. Konieczny był natychmiastowy powrót do Londynu. David potrząsnął głową.. Żal mu było wyjeżdżać, ale najbardziej żal mu było pozostawiać Annę. Tyle mogli mieć wspólnego, a jednak nic wspólnego mieć nie będą. Gdyby mógł uwolnić się od paktu z diabłem, jakim była umowa z ojcem! Gdyby mógł przekonać Annę, że cała ta maskarada miała na celu wyłącznie opanowanie sytuacji. Gdyby mógł ujawnić jej, że prawdziwy lord Treybourne to on i że nie jest tym, za kogo go miała.
S
Z rezygnacją opadł na fotel. Wiedział, że jego życzenia się nie
R
spełnią. Nie może dysponować osobistym majątkiem, dopóki nie skończy trzydziestu lat i nie uzyska kontroli nad pieniędzmi odziedziczonymi po dziadku. Musi poczekać cały następny rok. Nie uwolni się od zobowiązać wobec ojca jeszcze przez rok. Najprawdopodobniej do końca życia będzie żałował tego, do czego między nimi nie doszło.
Rozdział piętnasty Nathaniel nie pokazywał się. „Archer" również zapadł się pod ziemię. Przez kilka dni po oddaniu felietonu do druku Anna miała spokój. Wykonywała codzienne obowiązki i nie podejmowała żadnych prób skontaktowania się z którymś z nich. Czekała, aż sami się zgłoszą. Strategia okazała się skuteczna, gdyż Nathaniel pojawił się na jej progu zaledwie dwa dni po dotarciu najnowszego numeru „Gazette" do rąk czytelników w Edynburgu. Londyńczycy mieli otrzymać go owego poranka.
S
- Anno! - Uścisnął ją na powitanie. - Felieton Goodfellowa był strzałem w dziesiątkę! - Uniósł ją w powietrze jak piórko i
R
zawirował z nią po pokoju, jak w walcu.
Anna chętnie okazałaby mu swą radość, ale chciała, żeby przyjaciel zauważył, że coś jest nie w porządku. Pozwoliła sobie na chwilę słabości i wirując z zamkniętymi oczyma w ramionach Nathaniela cieszyła się poczuciem bezpieczeństwa, jakiego jej dostarczał. W końcu spróbowała wyrwać się z jego uścisku. - Czy coś jest nie tak? - zapytał. Cofnął się, ale wciąż nie wypuszczał jej z ramion. Przyjrzał się jej uważnie. - Widzę, że coś jest nie tak. Uśmiechnęła się niewyraźnie. - Czy to zadowoli Archera? - zapytała. - Najzupełniej. Nie mam żadnych obaw, Anno. Ty... to jest
Goodfellow nie przekroczył wąskiej granicy między kapitulacją a osobistym atakiem na lorda Treybourne'a. Zwycięstwo w tej potyczce należy do Goodfellowa. Anna wyrwała się ostatecznie z objęć Nathaniela. Oparła się o poręcz krzesła i zaczęła znacząco przyglądać się przyjacielowi, licząc na to, że sam się domyśli, o co jej chodzi. W pewnej chwili jego oczy rozszerzyły się, a szeroki uśmiech zaczął znikać z jego twarzy. W końcu zrozumiał. - Anno - wyjąkał. Chciał się do niej zbliżyć. - Ja... - Możesz to wyjaśnić? Jestem pewna, że tak i czekam ze wstrzymanym oddechem.
S
Podszedł do krzesła i sięgnął po jej rękę. Wykonała unik. Chciał
R
obejść krzesło z jednej strony. Umknęła w drugą. - Stój tam. I nie dotykaj mnie. Wyjaśnij mi swoją zdradę. Tak właśnie czuła. W jej oczach zdradą była oczywista zmowa między nim a lordem Treybourne'em, mająca na celu ukrycie przed nią prawdy. - Chciałem cię chronić, dopóki on stąd nie wyjedzie. Tylko tak mogę to wytłumaczyć. Nie było powodu... - Nie było powodu, żeby mnie oświecić, kim on jest naprawdę? Nie było powodu, żeby podzielić się ze mną tą bezcenną informacją? Nie było powodu, żeby mi powiedzieć prawdę, kiedy błąkałam się po omacku tak blisko niej? - Anna coraz bardziej podnosiła głos i trzęsła się ze zdenerwowania. - Myślałam, że jesteśmy partnerami, Nathanielu. Zawiodłam się na tobie.
Teraz ona chciała go dopaść. Podeszła blisko i wymierzyła palec w jego pierś. - Opowiedziałeś się po stronie obcego, a nie po mojej? Co takiego on ci obiecał? Czym ci zagroził? - Zastanowiła się chwilę. Coś mu powiedział? - Proszę cię, usiądź. Porozmawiajmy spokojnie - poprosił Nathaniel, wskazując Annie krzesło, wokół którego krążyli. Sam podszedł do kanapy i czekał, aż Anna spełni jego prośbę. - Mam ci wiele do powiedzenia. Zawahała się. Przypomniała sobie teraz to wszystko, co zdarzyło się między nimi. Była na niego wściekła, nie miała jednak zamiaru
S
niweczyć tylu lat łączącej ich przyjaźni. W końcu skinęła głową na
R
zgodę i osunęła się na krzesło. Układała fałdy spódnicy, zbierała myśli, i czekała, aż opuści ją złość.
- Nic mu nie powiedziałem o naszym układzie. Prawdę mówiąc, jego zainteresowanie twoją osobą ma, że tak powiem, zupełnie inny charakter. Anna zmarszczyła czoło. - Co to ma znaczyć, Nathanielu? Co go tak interesuje w mojej skromnej osobie? Czy możliwe, żeby planował wykorzystanie ujawnionej mu informacji o związkach między działalnością charytatywną Anny i wydawaniem „Gazette"? Teraz, gdy przypominała sobie, jakie obiekcje zgłaszał w tej sprawie Nathaniel, miało to sens. Ona sama włożyła broń do ręki człowiekowi, który mógł najbardziej zaszkodzić jej planom.
- Nie udawaj, Anno. Jest zainteresowany tobą, jak byłby każdy mężczyzna, który ma oczy i rozum. Jesteś uroczą, młodą kobietą, chociaż robisz wszystko, żeby tego nie dostrzegano, a poza tym można z tobą rozmawiać na każdy temat, a nie tylko o strojach i balach. Czuła, że się czerwieni. Nathaniel nieczęsto ją komplementował, a teraz, gdy zamieszany był w to jeszcze lord Treybourne, była jeszcze bardziej zakłopotana. - Taka jestem inteligentna, a nie zorientowałam się, że mnie oszukujecie - wymamrotała. Nathaniel podszedł do siedzącej na kanapie Anny, ukląkł przed nią i uniósł palcami jej podbródek. Nawiedziło ją wspomnienie innego
S
dotyku. Teraz miała przed sobą tylko swego drogiego przyjaciela.
R
- Błagam o przebaczenie, że nie powiedziałem ci, kim on jest. Dał mi słowo, a ja mu uwierzyłem, że wyjedzie po wykonaniu zadania. Ponieważ tak długo pracowaliśmy nad tym, by zatrzeć wszelkie ślady wiodące do Goodfellowa, nie przypuszczałem, że zajmie mu to więcej niż kilka dni, no może tydzień. Do Anny, nadal zagniewanej na Nathaniela, zaczynał jednak docierać sens jego argumentów. - Znasz moje uczucia do ciebie, Anno - kontynuował. Zrobiłem to tylko dlatego, że nie widziałem lepszego sposobu oszczędzenia ci zmartwienia. Kiedy lord Treybourne pojawił się po raz pierwszy, myślałem, że najlepszym sposobem pozbycia się go raczej wcześniej niż później jest współpraca. Annie zadźwięczały w uszach słowa Clarindy o prawdziwej
naturze uczuć Nathaniela i jego stosunku do niej. Z jego przepełnionego uczuciem spojrzenia i błagalnego wyrazu twarzy wynikało, że on wciąż oczekuje od niej więcej, niż powinien. - Nathanielu, byłam z tobą szczera w naszych relacjach zaczęła. Odsunął się od Anny, spoglądając na nią zwilżonymi oczami - Więc... jesteś nim zainteresowana? - Zainteresowana? O czym ty mówisz? Chyba nie masz na myśli lorda Treybourne'a?Anna wstała z kanapy i podeszła do okna. Obserwując ulicę, szukała argumentów, za pomocą których dowiedzie, że Nathaniel myli się w swoich domysłach, o których dobrze wiedziała, że są prawdziwe.
R
S
- Czy dopuszczalna jest myśl, że na kobiecie mogą nie robić wrażenia ani ładna twarz, ani przystojna sylwetka mężczyzny? Albo że bez żadnych konsekwencji może czerpać przyjemność z kilku błahych rozmów z dawnym znajomym swego zaufanego przyjaciela? Odwróciła się do Nathaniela, odchrząknęła, bo z trudem przechodziły jej przez gardło te kłamstwa. - To wszystko, co się wydarzyło. Nathaniel wiedział, że to nieprawda. Świadczył o tym głos Anny i jakiś dziwny, nieznany mu zupełnie wyraz jej oczu. Treybourne wywarł na niej więcej niż przelotne wrażenie. Gdy sobie to uświadomił, poczuł przypływ obcego mu dotąd uczucia zazdrości. Wstał i obciągnął na sobie żakiet. - I nic więcej nie powinno się między wami wydarzyć, Anno. Chyba to rozumiesz?
Nie byłoby wskazane rozbudzanie jej nadziei, jeśli uległa zwyczajnym kobiecym marzeniom o mężczyznach i ślubie. Tytuł Treybourne'a, obecnie hrabiego, a w przyszłości markiza, stawiał go poza zasięgiem oczekiwań Anny. - Znam doskonale swoje miejsce, Nathanielu, i nigdy coś takiego nie przyszłoby mi do głowy, gdybym od początku wiedziała, kim on jest. Czy w ogóle zauważyła, że się wygadała? Czy jest świadoma tego, że właśnie wyjawiła mu prawdę? Do diabła! Ona darzy uczuciem tego gagatka! - Anno, Treybourne wkrótce wyjedzie, gdyż nie udało mu się
S
odkryć, kim jest Goodfellow. Chociaż na początku nie bardzo sobie z
R
nim radziłem, teraz cię nie zawiodę i obronię cię. - Myślę, że prawda, gdybym ją znała, znakomicie by mnie przed nim broniła, Nathanielu. I teraz, kiedy ją poznałam, tak właśnie będzie. Stalowe błyski w oczach Anny nie wróżyły nic dobrego. - Anno, chyba nie zamierzasz nadal go angażować, gdy już wiesz o wszystkim. Przecież teraz, po opublikowaniu felietonu Goodfellowa, powrót Treybourne'a do Londynu jest już naprawdę bliski. Zdumiony Nathaniel był świadkiem, jak zraniona, młoda kobieta zmienia się na jego oczach w wojownika. Gdy stanęła przed nim z podniesioną głową, wsparta ramionami pod boki, wiedział, że ani jego, ani Treybourne'a nie czeka nic dobrego. - Wszyscy mnie oszukiwaliście, także lord MacLerie, z którym
podzieliłeś się tajemnicą lorda Treybourne'a - stwierdziła podejrzanie niskim i spokojnym głosem. - Clarinda też? Wiedział, że Anna staje się o wiele bardziej niebezpieczna, gdy jest spokojna. Może lepiej postarać się wyprowadzić ją z równowagi? Gdy podnosiła głos, było wiadomo, że nikomu nie grozi żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo z jej strony, a zwłaszcza nie osobie, przeciwko której skierowany był jej gniew. - Nic nie powiedziałem ani Robertowi, ani Clarindzie. - To znaczy, że lord MacLerie także znał go wcześniej. Wydawało mi się, że zauważyłam jakieś podejrzane spojrzenia między nimi przy stole w czasie kolacji, zanim porozmawiali sobie na osobności przed domem.
R
S
Mimo wszystkich trapiących go zmartwień, Nathaniel roześmiał się. Anna ciągle dopuszczała się pewnych niestosowności, chociaż starała się być damą w każdym calu i uczyła siostrę dobrych manier oraz zachowania odpowiedniego dla panny z dobrego domu. Podsłuchiwanie i używanie od czasu do czasu niezbyt parlamentarnych wykrzykników - to były jej dwa najpoważniejsze braki, których nawet w tolerancyjnym Edynburgu nie dało się nie zauważyć. - Czyżbyś źle przyłożyła ucho i nie dosłyszała wszystkiego? zapytał Nathaniel z udawaną surowością, ale ta poza mu nie wyszła. - Przeszkadzał mi hałas powozów przejeżdżających ulicą odrzekła Anna z kwaśnym uśmiechem. - Nie dosłyszałam całej rozmowy z powodu hałasu i także dlatego, że w pobliżu stał lokaj. Roześmieli się oboje. Nathaniel zauważył z ulgą, że chociaż
czasami nie zgadzali się ze sobą i oddalali się od siebie, wciąż łączyła ich silna więź. Znali swoje słabe i mocne strony, mieli wspólne tajemnice i potrafili ich strzec. - Może uznasz, że mój plan nie jest taki śmieszny, jak moje niedoskonałości, drogi przyjacielu - powiedziała - ale zamierzam wykorzystać jego obecność w Edynburgu, aby go pociągnąć za język, tak jak on chciał to zrobić z nami. - Anno, proszę cię, daj z tym spokój. Gotów był prosić ją na kolanach, gdyby wiedział, że w ten sposób coś wskóra. Jedno spojrzenie na przewrotną minę dziewczyny upewniło go jednak, że nie zawróci jej z obranej drogi.
S
- Zastanawiałam się, co takiego ujawniłam mu w czasie naszych
R
spotkań. Jeśli miałabym polegać na słowach „Archera", a nie widzę powodu, żeby tego nie robić, to dochodzę do wniosku, że lord Treybourne nie zwróci się przeciwko szkole. Wydawało mi się, że był poruszony tym, co zobaczył na miejscu, gdy poznał nasze cele i zobaczył, kim są nasze podopieczne. - Poruszony? - Nathaniel nie mógł sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek z jakiegokolwiek powodu widział Treya w takim stanie. - Jak się zachowywał? - Był bardzo uprzejmy dla dziewcząt, zwłaszcza dla Molly podającej nam herbatę. Zaraz potem wyszedł. Anna ze zmarszczonymi brwiami przypominała sobie tę scenę. Nathaniel zastanawiał się, czy przywiązywać do tego wagę, choć, prawdę powiedziawszy, należało. Wielu lordów byłoby zgorszonych,
że obsługuje ich pokojówka w tak widocznym odmiennym stanie, gdy na dodatek informuje się ich, że tego stanu nie legitymizuje święty związek małżeński. Stawianie w takiej sytuacji kogoś z eleganckiego towarzystwa byłoby nie do pomyślenia. - Podczas kolacji przepraszał za swoją nieuprzejmą reakcję przerwała wreszcie milczenie. - Anno, daj spokój. Pozwól mu wyjechać, zanim zrobi coś, co zaszkodzi naszej działalności. Znamy cele torysów. Ich plany nie stanowią żadnej tajemnicy. - Nie mogę, Nathanielu. Gdybym była mężczyzną, już dawno wyzwałabym go na pojedynek, ale płeć piękna nie ma takich
S
możliwości. Jeśli on chciał cię wykorzystać, aby dotrzeć do
R
Goodfellowa, ja zamierzam odpłacić mu pięknym za nadobne. - Anno... - westchnął, obejmując głowę dłońmi i odczuwając nagle wielką potrzebę sięgnięcia po butelkę whisky - teraz, kiedy już wiesz o nim, powinnaś uciekać od niego gdzie pieprz rośnie. - Ujawnienie intencji lorda Treybourne'a i jego partii może tylko pomóc naszej sprawie... i wzbogacić arsenał argumentów Goodfellowa. Nie możesz temu zaprzeczyć, Nathanielu. Prawdę powiedziawszy, Nathaniel spodziewał się raczej katastrofalnych skutków lekkomyślności Anny. Przede wszystkim obawiał się, że Anna znowu wyjdzie z tego zraniona. - Jeśli wkroczysz na tę niebezpieczną ścieżkę, Robert i ja nie będziemy mieli możliwości ci pomóc, Anno. - Ty i Robert? A co on ma z tym wspólnego? Co lord MacLerie
ci powiedział? - Anno, przyszedł do mnie, kiedy wydawało mu się, że rozpoznał Treya. Robert rozmawiał z nim, bo zauważył, że spodobałaś mu się. Ostrzegł go, żeby trzymał się z daleka od ciebie. Nathaniel spodziewał się, że Anna wybuchnie gniewem, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego roześmiała się. To, co usłyszał, przeraziło go jeszcze bardziej. - Ponieważ ty i lord MacLerie tak wiernie dotrzymywaliście sekretu lorda Treybourne'a, to może teraz zrewanżujecie mi się tym samym i poprzecie mnie, tak jak popieraliście naszego wroga. - Anno;..
S
- Nie zamierzam go zachęcać do pozostawania tu, ale postaram
R
się wykorzystać wszelkie środki, które przysłużą się naszej sprawie. A po was spodziewam się, że będziecie milczeć, milczeć jak grób na temat moich zamiarów. Lord Treybourne wie tylko tyle, że ciągle mam go za jego własnego niezbyt pokornego sługusa. Bezpośredniość i prostolinijność Anny była rozbrajająca. Z jednej strony, zazdrościł jej tego entuzjazmu i determinacji. Wydawało mu się też, że nie zaszkodziłoby mieć czasami taką kobietę w domu... i w łóżku. Z drugiej strony, bałby się jednak ją poślubić. Znali się tyle lat, łączyło ich tyle wspólnie odniesionych sukcesów i wspólnie poniesionych porażek, ale nigdy nie udawało mu się wpływać na jej poczynania, gdy wbiła sobie do głowy coś, z czym on się nie zgadzał. Uważała się za równoprawną partnerkę, jaką w wielu dziedzinach była, ale Nathaniel pragnął żony, którą będzie mógł kontrolować. Pragnął
małżeństwa jak Pan Bóg przykazał. Właściwie kamień spadł mu z serca. Roześmiał się na głos. Uchwycił rękę Anny i przyciągnął ją do siebie, zmuszając, żeby usiadła obok niego na kanapie. Uniósł obie jej dłonie do ust i pocałował. - Zawsze będę cię kochał, Anno. Myślę, że to wiesz. I wiesz, że zawsze będziesz mogła na mnie liczyć w potrzebie. - Zajrzał jej w oczy i dostrzegł zbierające się w nich łzy. - Ale muszę stwierdzić, że szkoda mi Treya, teraz, kiedy zagięłaś na niego parol. Biedaczysko nie ma pojęcia, co mu grozi. - Ładne mi biedaczysko! - wykrzyknęła. Gwałtownym ruchem otarła łzy, zerwała się z kanapy i uśmiechnęła do Nathaniela.
S
Wstał także i zebrał się do wyjścia. Był przekonany, że pozostaną
R
dobrymi przyjaciółmi. Natomiast Trey nie miał żadnych szans teraz, gdy Anna znała prawdę.
Trzy dni po publikacji artykułu David wysłał do szkoły posłańca z wiadomością, że mogą się go tam spodziewać w południe. Sama myśl o spotkaniu z Anną wprawiła go w stan takiego podniecenia, że musiał się skarcić za głupotę. Bo przecież niczym innym jak głupotą było szukanie jej towarzystwa, gdy i tak za niedługo opuści Edynburg. Forge uprzedził go, że poszukiwania Goodfellowa i jego związków z panną Fairchild są bliskie pomyślnego końca. Dziś rano otrzymał od lady MacLerie zaproszenie na bal,który odbędzie się za kilka dni w Assembly Rooms*, co niepomiernie zdziwiło Davida. Nie sądził, że lord MacLerie pozwoli żonie
wystosować tego rodzaju zaproszenie po ich ostatniej rozmowie. David i tak nie miał zamiaru z niego skorzystać, gdyż Edynburg zapełniał się coraz bardziej ludźmi, których znał; obawiał się,więc zdemaskowania. Termin wyjazdu zbliżał się nieuchronnie. * Assembly Rooms - budynek zgromadzeń publicznych, wzniesiony w 1787 roku na terenie Nowego Miasta ze składek i darowizn społeczeństwa. Od tamtej pory gościł wiele znakomitości, takich jak sir Walter Scott, Charles Dickens, a ostatnio podpisywali tam swoje książki noblista Seamus Heaney i pomysłodawczyni postaci Harry'ego Pottera, Joanne Rowling. W salach recepcyjnych
S
przyjmowane były głowy koronowane i szefowie państw i rządów
R
Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, z królową Elżbietą II na czele (przyp. tłum.).
Poza Anną nic go już tu nie trzymało. W dodatku znowu wróciły burze. Prawdziwy dopust boży! Czy w tym mieście nigdy nie przestaje padać? Najgorszy nie był jednak deszcz, tylko mgła, która niespodziewanie napłynęła od strony morza i w ciągu kilku minut szczelnie wypełniła miasto. Gdy już stąd wyjedzie, na pewno nie zatęskni do wszechobecnej tu wilgoci. Tymczasem siedział w powozie ustawionym przy High Street, z podniesioną budą dla ochrony przed atakami pogody, i czekał, aż nastanie południe. Ponownie sprawdził, która godzina, na zegarku coraz wyjmowanym nerwowo z kieszeni kamizelki. Od ostatniego razu
upłynęło zaledwie pięć minut, które wydały mu się godziną. Nadal był dwadzieścia minut przed czasem. Uniósł zasłonę okna w momencie, gdy niebo przecięła olbrzymia błyskawica, wprawiając w popłoch konie i ludzi na ulicy. Odgłos grzmotu odbijał się echem między domami, dudnił w uliczkach i zaułkach Starego Miasta. Szarpnęło powozem. Stangret ledwie zapanował nad spłoszonymi końmi. David wyskoczył z powozu. - To nie ma sensu, znajdź jakieś bezpieczne miejsce! - krzyknął do stangreta. - Wrócisz za godzinę albo kiedy burza ucichnie. Nie czekając na odjazd powozu, David pobiegł w strugach zacinającego deszczu w stronę drzwi wejściowych do szkoły.
S
- Pan Archer? - Drzwi otworzyła pani Dobbs. - Proszę się schować przed deszczem.
R
David zatrzymał się przy wejściu, żeby otrząsnąć z siebie wodę, i położył kapelusz na stoliku stojącym tuż przy drzwiach. - Odesłałem powóz. Błyskawice za bardzo płoszą konie. Jakby na potwierdzenie słów Davida kolejna rozświetliła mroczny przedpokój. - Mnie też działają na nerwy - stwierdziła pani Dobbs - Nigdy przedtem nie byłem w Edynburgu pod koniec lata. Czy te burze to normalne o tej porze roku? David przeszedł od drzwi w stronę najbliższego pokoju, spodziewając się, że Anna pojawi się, słysząc jego głośną rozmowę z gospodynią. - Nie takie częste w sierpniu, ale co kilka lat zdarzają się. Jakieś
pięć lat temu, albo coś koło tego, burza była taka gwałtowna, że spowodowała pożary. Jeśli mnie pamięć nie myli, zaczęło się dokładnie jak dzisiaj. Najpierw nastała ta duchota, potem zagrzmiało. - Pani Dobbs zadrżała, nie wiadomo, czy na wspomnienie pożaru, czy na widok kolejnej błyskawicy rozdzierającej niebo. Zdawało się, że dom zatrząsł się w posadach od towarzyszącego jej grzmotu. - Miejmy nadzieję, że tym razem nam to nie grozi. David nie był tego taki pewny. Dzisiejsza burza szalała z wyjątkową gwałtownością w porównaniu z wcześniejszymi. - Przyszedłem na spotkanie z panną Fairchild nieco wcześniej, niż się umówiłem - wyjaśnił. Gospodyni niespokojnie popatrywała to
S
na niego, to na drzwi. Coś było nie w porządku. - Nie ma jej?
R
- No więc tak, panie Archer. Dziewczyna nic nie wiedziała o pana wizycie, bo wyszła, zanim dotarła wiadomość od pana. Ale powinna już wrócić. - Gospodyni niespokojnie wyjrzała przez okno. Niestety, nie wraca. Martwię się o nią, że chodzi gdzieś sama na deszczu. - Jak to? Sama? Na deszczu? Pani żartuje! , Widząc zasępiony wzrok gospodyni i to, jak nerwowo zwijała brzeg białego fartucha, David domyślił się, że to prawda. - Mówiłam, żeby nie szła, ale ta dziewczyna potrafi być uparta, jeśli chodzi o którąś z jej podopiecznych. Jestem pewna, że zaraz wróci. Nie zastanawiał się długo. - Dokąd poszła? Miała powóz albo dorożkę?
- Zaraz, zaraz. Jedna z dziewczyn przysłała jej wiadomość. Molly! - Pani Dobbs zawołała w kierunku wnętrza domu: - Molly! Młoda dziewczyna, którą już wcześniej widział, wtoczyła się do pokoju i coś na ucho szeptała pani Dobbs, cały czas wpatrzona w Davida ponad korpulentną figurą gospodyni. Gdy skończyła, dygnęła i wybiegła z pokoju. - Molly mówi, że poszła do Lochlend Close na spotkanie z jedną z dziewcząt, która potrzebowała natychmiastowej pomocy. David domyślił się, że chodziło o kolejną ciężarną służącą. - Gdzie jest Lochlend Close? - Sięgał już ręką do klamki, żeby wyjść. - Jak się tam dostać?
S
- Niech pan idzie w dół obok kościoła przy Canongate. To
R
będzie trzeci albo czwarty zaułek za kościołem po północnej stronie High Street. Molly nic więcej nie potrafiła powiedzieć Do licha, czy uda mu się odnaleźć Annę, mając takie niedokładne wskazówki? Nie było wyjścia, musiał spróbować. Wyszedł na zewnątrz i omal nie upadł pod naporem wiatru. W ostatniej chwili pani Dobbs wcisnęła mu coś do ręki i z hukiem zatrzasnęła za nim drzwi. Spojrzał na zawiniątko i stwierdził, że był to obszerny płaszcz przeciwdeszczowy, taki sam, jaki często widywał u przechodniów na ulicach Edynburga. Nie namyślał się długo, okrył się nim i starannie go pozapinał. Płaszcz nie miał kaptura, ale i tak nieźle chronił od deszczu, a poruszanie się w nim było całkiem wygodne. Osłaniając głowę ramionami, David pobiegł w dół High Street w kierunku pałacu Holyrood, aż odnalazł kościół przy Canongate po
lewej. Biegł dalej, licząc mijane zaułki. Przy trzecim zatrzymał się, aby przeczytać nazwę. To nie był zaułek, którego szukał, więc ruszył ku następnemu, i jeszcze jednemu, aż wreszcie znalazł Lochlend Close. Skręcił. Zaczął rozglądać się za Anną. Edynburskie zaułki nie miały zazwyczaj wyjścia, ten jednak otwierał się na ulicę równoległą do High Street. Wysokie, zbudowane z kamienia budynki tworzyły coś w rodzaju kamiennego kanionu. Niektóre zaułki odchodzące od High Street były modnymi adresami edynburskiej elity, ten jednak należał do skromniejszych. Zabudowania, od dawna nieremontowane i zaniedbane, wyglądały na opuszczone. Ci mieszkańcy, których było na to stać, zapewne już
S
dawno przenieśli się do Nowego Miasta.
R
David posuwał się w głąb zaułka wybrukowaną kamieniami dróżką. Nie spotkał żywego ducha. Nieliczni mieszkańcy musieli schronić się przed burzą w domach. Nie wiedział, jak odnaleźć Annę, nie mógł przecież pukać od drzwi do drzwi, zrobił więc to, co w tej sytuacji było oczywiste... - Anno! - zawołał ile sił w płucach. Wykonał jeszcze parę kroków w głąb zaułka i zawołał znowu. - Anno! Wyszedł na środek zaułka, ale zacinający deszcz zmusił go do szukania schronienia pod gzymsami budynków. Odczekał chwilę i zawołał jeszcze raz. Burza nie słabła. Błyskawice niemal nieustannie przecinały ciemne niebo. Jeden z piorunów strzelił w bardzo bliskim sąsiedztwie, David wyraźnie słyszał, że coś się zawaliło wskutek uderzenia. Jezu!
Musiał jak najszybciej ją znaleźć. Wołając ją raz po raz, przeskakiwał od budynku do budynku. Zaczynał wątpić, czy szuka w odpowiednim miejscu, gdy nagle ujrzał ją w oddali, przytuloną do ściany trzypiętrowej czynszówki. Stała nieruchomo w dziwnej pozycji. Była ranna? Słyszała go? - Anno! Stój tam! - krzyknął. Nad zaułkiem zawisła kolejna błyskawica. David odczekał, aż wybrzmi towarzyszący jej grzmot, i znowu zawołał. Już tylko jeden budynek dzielił go od Anny, gdy znowu błysnęło. Podniósł głowę i dzięki temu zauważył, że piorun uderzył w dach budynku, pod którym stała Anna. Pod wpływem uderzenia zachwiał się kamienny szczyt nad
S
frontowymi drzwiami. Przerażony zrozumiał, że odłamki kamieni spadną bardzo blisko Anny.
R
Z niewiarygodną szybkością rzucił się w jej kierunku i jednym ruchem wypchnął ją z zagrożonego miejsca. Kamienne szczątki runęły kilka sekund później dosłownie niecały metr za nimi. David docisnął Annę do ściany budynku i osłaniał ją swym ciałem dopóty, dopóki nie nabrał pewności, że nic już nie spadnie im na głowę. Anna przywarła do niego w odruchu paniki. W jej oczach było tylko przerażenie. - Jest pani ranna? - zapytał, przyglądając się jej uważnie. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Wciąż myślał o tym, czego uniknęli, uciekając z miejsca, gdy z dachu spadały kamienie. - Nie, tylko przestraszona - odpowiedziała jak zwykle bezpośrednio. Opanowała go niepohamowana chęć, by ją pocałować, tu i teraz.
Nie walczył z sobą. Pochylił głowę i objął jej usta wargami. Chciał, by wiedziała, że się o nią martwi, że jej pożąda, że pragnie, by była jego. Nie zdziwiło go w ogóle, że przywarła do niego w takim samym zapamiętaniu. Jej język zetknął się z jego językiem. Świat przestał istnieć. Całował jej usta raz po raz, jak w transie, dopóki nowy grzmot nie przywrócił ich do przytomności. Burza wokół nich szalała. Anna zadrżała w jego ramionach. David zaczął rozglądać się, czy w pobliżu nie znajdzie się jakieś schronienie. Uważał, że byłoby nierozwagą próbować w tych warunkach biec do szkoły. Doszedł do wniosku, że ten sam występ
S
muru, który częściowo zawalił się tuż za nimi, może zapewnić im jaką
R
taką ochronę przed wiatrem i strugami deszczu. Posuwając się wzdłuż ściany czynszówki, zaprowadził Annę za rękę w to miejsce. Nie było to najlepsze schronienie, ale lepsze takie niż żadne. Gdy już się tam znaleźli, starał się zapewnić jej możliwie najwięcej wygody. Był roztrzęsiony, ze strachu o nią i z pożądania, które nawet teraz nie dawało mu spokoju. - Myślałem... myślałem, że... - szeptał bezradnie. - Widziałem, jak piorun strąca te kamienie i myślałem, że trafią w panią. Odgarnął mokre włosy z twarzy Anny, dotykał jej policzków, a kiedy uniosła twarz ku niemu, pocałował ją. Ten pocałunek był inny od poprzednich. Nie taki szalony, lecz równie władczy. Anna wtuliła się w jego ramiona, a on obejmował ją jeszcze mocniej i przyciskał do piersi. Muskając jej wargi językiem,
dopraszał się, żeby wpuściła go do środka. Burza oddalała się, ale David nie przestawał wpijać się w usta Anny, aż wreszcie dziewczyna oderwała wargi od jego warg. Nie mogła się wycofać, bo za plecami miała kamienny mur, ale David nie wykorzystał tego. Patrzyła mu w oczy z mieszaniną strachu, namiętności, gniewu i smutku. - Dziękuję za uratowanie mnie przed tą kamienną lawiną wyszeptała. - Zawsze do usług, szanowna pani. - Starał się, by zabrzmiało to żartobliwie. - Jakie to ważne sprawy skłoniły panią do opuszczenia domu w czasie takiej gwałtownej burzy? Zesztywniała w jego ramionach. Zrozumiał, że potraktowała jego
S
słowa jak przyganę. W istocie były przyganą, choć David wiedział, że
R
nie ma prawa czynienia jej jakichkolwiek wyrzutów. Wciąż osłaniał ją swym ciałem przed deszczem, ale wypuścił ją z ramion. - Szukałam kogoś, kto potrzebował pomocy. Dziewczyny, którą wyrzucono z pracy i nie miała się gdzie podziać. - Ryzykowała pani własne bezpieczeństwo, żeby ją odnaleźć? David wiedział, że nigdy nie zapomni tych spadających z dachu kamieni. - Jak wychodziłam, nie było jeszcze burzy, tylko padało. Myślałam, że zdążę wrócić do szkoły przed pana przybyciem. - I znalazła ją pani? - Nie. Poszłam pod wskazany adres, ale tam nikt nie mieszka. Wiele spośród tych budynków jest opuszczonych. Popadają w ruinę, bo ludzie przenoszą się do Nowego Miasta. Roześmiał się. Absurdalność
tej sytuacji była uderzająca. - Zdumiewające, że może pani tak spokojnie o tym mówić, podczas gdy była pani z tego powodu o krok od śmierci. Pokiwała głową, wciąż nieufna. - Często słyszę, że jestem inna niż wszyscy, panie Archer - Teraz, kiedy ocaliłem pani życie, może uzna pani za stosowne zwracać się do mnie po imieniu? - Mina Anny świadczyła o braku aprobaty, co bardzo zdziwiło Davida. Przecież ich znajomość trwała już chyba dość długo, może nie dostatecznie długo, jak na standardy londyńskie, gdzie nikt, nawet jego matka, nie zwracał się do niego wprost po imieniu, ale tutaj nikt go nie znał... - Nie sądziłem, że jest
S
pani taką niewolnicą konwenansów, panno Fairchild.
R
Zimny, metaliczny błysk w zazwyczaj ciepłych, brązowych oczach Anny był ostrzeżeniem dla Davida, by nie przeciągał struny, bo za chwilę spotka go wielka nieprzyjemność z jej strony. Wtem, tuż nad nimi niebo rozerwała nowa oślepiająca błyskawica. Oczy Anny złagodniały. David doszedł do wniosku, że zmienność jej nastrojów należy przypisać temu, że zaledwie przed chwilą otarła się o śmierć. - Muszę przyznać, choć nie przychodzi mi to łatwo, że wydarzenia dzisiejszego dnia przerastają mnie, panie... panie Archer. Powinnam już iść - rzuciła i wykonała ruch, jakby zamierzała odejść. Dudniący odgłos grzmotu, wypełniający zaułek, zmusił ją jednak do zmiany zdania. Westchnęła ciężko i starała się skupić myśli na czymś innym niż stojący obok niej mężczyzna. To, że była tak nim zajęta, było w pełni
usprawiedliwione tym, że się tu pojawił, że jej poszukiwał, że nawoływał ją po imieniu i wreszcie, że ją uratował przed spadającymi z dachu kamieniami. Czy komuś, kto uniknął pewnej śmierci, nie należy wybaczyć, że zapomina, iż powinien nienawidzić mężczyzny, który uratował mu życie? Z tego samego powodu należałoby zapewne wybaczyć brak stanowczości, winny temu, że pozwoliła, by ów znienawidzony mężczyzna całował ją do utraty tchu, pozbawiając ją zdolności logicznego myślenia. Za przedłużające się sam na sam w opustoszałym zaułku winę ponosiła oczywiście szalejąca burza.
S
Anna była na tyle przytomna, by zauważyć, że jej koncypowane
R
po nocach plany wobec „Archera" legły w gruzach, zwłaszcza ta ich część, która zakładała, że przyszłe stosunki obojga mają ograniczyć się do płaszczyzny towarzyskiej, na której nie będzie miejsca na osobiste emocje. Przy pierwszej okazji okazało się, że sprawy przybrały najgorszy możliwy obrót. Była jednak prawie pewna, że zdoła mu się wymknąć i zacząć realizować swój pierwotny plan. Niestety, „Archer" zablokował jej drogę ucieczki. Szczerze mówiąc, nie podejrzewała go o niecne zamiary. Przeciwnie, sądziła, że kierował się szlachetnym zamiarem zapewnienia jej bezpieczeństwa - przynajmniej do czasu, gdy chwycił ją znowu w objęcia i zbliżył usta do jej ust. Nie znajdowała żadnego wytłumaczenia, skąd u niego taka nieustanna potrzeba jej całowania. Była zdruzgotana, gdy zauważyła, że to nie on się zmienił od ich
ostatniego spotkania. Zmieniła się ona. Jeśli zmieniła się, bo odkryła prawdę, kim on jest, i zdała sobie sprawę ze skali jego oszustwa, dlaczego jego pocałunki tak ją nadal elektryzują? Dlaczego chce, aby ją obejmował jeszcze silniej i osłaniał przed szalejącą wokół nich nawałnicą? Dlaczego nie rzuca mu w twarz, że jest nikczemnikiem? Chciała to zrobić, ale uchwycił jej twarz w dłonie i zamknął jej usta kolejnym gorącym pocałunkiem. Chciała wymknąć mu się i powiedzieć wreszcie, że wie, kim jest, i że całe to jego udawanie nie ma sensu, ale poczuła dotyk jego języka na wargach i przestała być zdolna do racjonalnych reakcji, dała się porwać namiętności.
S
Jak to wyjaśnić? Ona, osoba o liberalnych i reformatorskich
R
poglądach, kobieta samodzielna, całowała się z parem Anglii, reprezentującym wszystko to, z czym walczyła, zapominając zupełnie o zasadach właściwego zachowania.
Serce brało górę nad rozumem. Nie mogła do tego dopuścić. Wzięła się w garść, żeby uwolnić się spod wpływu, jaki zaczął na nią wywierać, ale zrobił coś, czego się nie spodziewała. - Anno - wyszeptał prosto do jej ust. Nie tyle usłyszała swoje imię, co je poczuła. Serce i ciało Anny odpowiedziało na ten zew, zanim rozum zdołał je powstrzymać. Zrobiła coś najgorszego w tej sytuacji. - Davidzie - szepnęła w odpowiedzi. Żadne z nich nie zauważyło, że od kilku minut w ogóle już nie padało.
Rozdział szesnasty Dotarły wreszcie do ich uszu odgłosy z zewnątrz, świadczące o tym, że życie w mieście wraca do normy, a ludzie wychodzą z domów, aby zobaczyć, jakie szkody wyrządziła burza. Opustoszały do tej pory zaułek zaludnił się. David uwolnił Annę z objęć i nie bez satysfakcji przyglądał się, jak gorączkowo doprowadza do porządku swój wygląd. Pomógł jej zdjąć nasączony wodą płaszcz przeciwdeszczowy, który spełnił swą rolę, ale teraz był już zupełnie niepotrzebnym obciążeniem. Nad miastem wisiał jeszcze wilgotny całun mgły, ale deszcz ustał.
S
Opuścili schronienie pod ścianą budynku i chwilę później - na całe szczęście - zauważył ich stangret, którego pani Dobbs wysłała
R
wraz ze swym synem na poszukiwanie Anny i jej niefortunnego gościa. David odprawił ich obu, postanowił bowiem sam odprowadzić pannę Fairchild do szkoły. Miał jej tyle do powiedzenia, ale przez całą drogę nie mógł się zdecydować, w jakie słowa ubrać myśli kłębiące się w jego głowie. Prawdę mówiąc, był pod olbrzymim wrażeniem tego, co się między nimi wydarzyło. Ile niewinnej namiętności ujawniła ta niezwykła kobieta. Więcej, niż się spodziewał, i więcej, niż na to zasłużył. Zasługiwała na znacznie więcej, niż mógł jej dać. Gdyby spadły mu na głowę z dachu owe kamienie, efekt uderzenia byłby słabszy niż efekt tego, co sobie w tej chwili uświadomił.
Anna zasługiwała na więcej, niż kiedykolwiek mógł jej dać. Ruch na ulicy był bardzo intensywny, jak zwykle wczesnym popołudniem. Obok nich przesuwała się kawalkada ludzi, powozów i koni, głusząc wszelkie rozterki, jakie były udziałem Davida. Patrząc na Annę, odnosił wrażenie, że była skupiona wyłącznie na tym, jak postawić nogę na śliskich kocich łbach i cegłach, którymi wybrukowane były jezdnia i chodniki High Street. Honor i najzwyklejsza przyzwoitość wymagały, by przestał okazywać jej zainteresowanie. Budzące się między nimi uczucie wprawiało go w coraz większą rozterkę. Jeśli coś do niej czuł, a przeżycia doznane na widok grożącego jej niebezpieczeństwa upewniły
S
go, że tak właśnie było, to powinien zatrzymać bieg wydarzeń, zanim
R
dopuści do sytuacji, która nie powinna nigdy zaistnieć. Szansa na to, by David wyznał Annie swoje uczucia, by wyznał jej cokolwiek, znikła, gdy tylko znaleźli się w pobliżu szkoły. Jak żołnierz na warcie czekała tam już na nich pani Dobbs. Natychmiast też wyszła Annie naprzeciw, w otoczeniu grupy dziewcząt mieszkających w budynku szkolnym. Gdy gromadka ta, przypominająca stadko kurcząt z kwoką na czele, stłoczyła się wokół Anny, David przestał się liczyć. Zachowywały się tak, jakby go w ogóle nie było. Pod domem czekał powóz ze stojącym obok na chodniku stangretem. Pani Dobbs poprowadziła Annę ku wejściu do budynku, zupełnie ignorując obecność Davida. Już miały zniknąć we wnętrzu, gdy Anna odwróciła się do niego. Stał na ulicy jak żebrak. Ich oczy spotkały się na ułamek sekundy, znowu liczyli się tylko
oni i nikt więcej. Odczytał w jej wzroku pytanie, którego usta nie zdążyły zadać. Czy ona też zauważyła w jego oczach to, co o niej myślał? - Dziękuję. - Odgadł z ruchu jej warg. Pani Dobbs ponagliła ją do wejścia. Trzasnęły, drzwi. David został sam. Co jeszcze chciała mu powiedzieć? Stangret wyrwał go z zamyślenia, David wsiadł do powozu. Co teraz? Nic. Wróci do domu, zmieni przemoczone ubranie i zacznie obmyślać ripostę na ostatni felieton Goodfellowa, a potem wyjedzie do Londynu. Choćby bardzo nawet chciał zostać, nie mógł. Dzisiejszy dzień otworzył mu oczy.
R
S
Po pierwsze, uzmysłowił sobie, że w tych rzadkich wypadkach, kiedy mężczyzna spotyka kobietę, która mu pod każdym względem odpowiada, jest oczywiste, że się w niej zakochuje. Z ubolewaniem stwierdził jednak, że on był bliski zakochania się w młodej kobiecie, która pod każdym względem była dla niego nieodpowiednia. Na koniec zauważył, że iście diabelskim zrządzeniem losu dotyczą go oba te przypadki naraz i honor wskazuje mu prostą drogę wyjścia z tej trudnej sytuacji. Tyle że wymaga to od jego serca najwyższego poświęcenia. W domu oczekiwały go trzy osoby. Pierwszej z nich, Thomasa, spodziewał się. Pojawienie się Ellertona i Hillgrove'a było niespodzianką.
- Mam nowe wiadomości, milordzie - zaczął Thomas, gdy David dał mu znać, że może mówić w obecności nowo przybyłych - o pannie Fairchild. Jak należało się spodziewać, Hillgrove i Ellerton przestali rozmawiać i zamienili się w słuch. David wolałby zapoznać się z rewelacjami Thomasa na osobności, ale dwaj przyjaciele i tak już byli zamieszani w całą sprawę, nie było sensu robić przed nimi sekretów. - Panna Fairchild jest właścicielką tej gazety - poinformował Thomas, podniecony doniosłością swojego odkrycia - a jej zaangażowanie w szkołę jest znacznie poważniejsze, niż na początku przypuszczałem... to znaczy, niż przypuszczaliśmy.
S
- Ona? Więc tu chodzi o kobietę? - zapytał zaciekawiony Ellerton.
R
- Sądząc po wyrazie jego twarzy - odpowiedział Hillgrove, wskazując ruchem głowy na Davida - rzeczywiście jest w to zamieszana kobieta i wcale nie wiązałbym tego ze szkołą i gazetą. Ellerton podszedł do Hillgrove'a i położył mu dłoń na ramieniu. - Spójrz na zbolałą minę Treya. Założyłbym się, że w grę wchodzi również inny rodzaj zaangażowania tej kobiety. - Do cholery, Hillgrove! Nie czas na żarty. Thomas, proszę kontynuować. - Hillgrove i Ellerton wyglądali tak, jakby za chwilę mieli znowu wybuchnąć niestosowną wesołością. David zgromił ich wzrokiem i wskazał im fotele przy biurku. - Siadajcie i słuchajcie. Potem będzie dość czasu na komentarze. Najpierw zapoznajmy się z sytuacją.
Zajął miejsce w fotelu po przeciwnej stronie biurka i dał znak Thomasowi, żeby mówił dalej. Detektyw wręczył mu najpierw plik dokumentów, które przyniósł ze sobą. - Wygląda na to, że korzystając ze skromnego funduszu pochodzącego z nieujawnionego źródła, panna Fairchild założyła tę gazetę. Po kilku latach dobrego zarządzania spłaciła inwestora i gazeta należy teraz do niej w stu procentach. - Właścicielką „Scottish Monthly Gazette" jest kobieta? - zapytał zdumiony Ellerton. - Myślałem, że wydaje ją twój dawny szkolny kolega, ten, jak mu tam, Hobbs-Smith. - Ja też - powiedział David, w głębi duszy dumny z Anny. -
S
Tak jak i wszyscy czytelnicy tego pisma w Edynburgu i w Londynie.
R
Zapadła cisza. Wszyscy obecni zaczęli zastanawiać się nad możliwymi niebezpiecznymi reperkusjami tego odkrycia. - Nikt nie może się o tym dowiedzieć - odezwał się David. - Wasza reakcja jest bardzo łagodna w porównaniu z tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby wyszło na jaw, że kobieta wydaje gazetę i wykorzystuje zarobione pieniądze na pomoc dla dziewcząt w trudnej sytuacji życiowej. David doskonale wiedział, jaki byłby dalszy ciąg. Inwestorzy i ogłoszeniodawcy odwróciliby się od gazety, a prenumerata, z której płynęła pokaźna część dochodów Anny, wyschłaby. Był pełen podziwu dla jej zdolności. Nie każdy mężczyzna zdołałby to powiązać w tak doskonale sprzężoną całość i na tak długo. - Więc ten Hobbs-Smith pracuje dla niej? A Goodfellow? Obaj
pracują dla kobiety? - zapytał Ellerton. Thomas pokiwał głową. - Co masz na myśli, mówiąc, że ona pomaga kobietom w trudnej sytuacji? - dopytywał się dalej Ellerton. - Dobry Boże, nie chcesz chyba powiedzieć, że należy do reformatorów? - Najwidoczniej - odpowiedział sucho David. Liberalizm jego przyjaciół miał granice. - Miejmy nadzieję, że markiz się o tym nie dowie. Obawiam się, że jest o wiele mniej wyrozumiały wobec liberałów niż ja - odezwał się Hillgrove. David wiedział, że gdyby jego ojciec odkrył, iż gazeta kryty-
S
kująca jego przekonania należy do kobiety, zniszczyłby ją bez naj-
R
mniejszych skrupułów i bez chwili wahania. Przyszła mu do głowy pewna myśl, ale nie śpieszył się z jej formułowaniem na głos.: - Thomas, jest jeszcze coś na temat panny Fairchild, prawda? - Tak jest, milordzie.
Thomas wyciągnął ze sterty papierów leżących na biurku Davida cienką tekturową teczkę i podał mu ją. Zanim ten zdążył do niej zajrzeć, Thomas przystąpił do referowania zawartości. - Panna Fairchild jest głównym sponsorem szkoły i schro - niska dla kobiet „Kirkhili", choć oprócz niej instytucję tę wspierają i inni hojni ofiarodawcy. Ellerton gwizdnął przeciągle. - Reformatorka i właścicielka instytucji charytatywnej. Możecie sobie wyobrazić lepszy cel ataku markiza i torysów?
- Chyba tylko wtedy, gdyby sama była owym Goodfellowem! wykrzyknął Hillgrove i wybuchnął śmiechem. David też się roześmiał, ale nie tak szczerze jak przyjaciel. Był przekonany, że Goodfellowem jest lord MacLerie, choć szkocki arystokrata nie przyznał się do tego. Nie miał jednak żadnej pewności. Tożsamość jego bezpośredniego przeciwnika właściwie wciąż stanowiła zagadkę. - To niemożliwe - ciągnął rozbawiony Ellerton. - Pociąganie tych wszystkich sznurków to zadanie ponad siły samotnej kobiety. Moim zdaniem gazetę wydaje w jej imieniu Hobbs-Smith. Zyskuje w ten sposób rozgłos, dzięki któremu ma nadzieję dostać się do Izby
S
Gmin. Czytałem o nim ostatnio w wielu publikacjach.
R
David też o tym czytał. Zresztą Nate, zapytany przez Davida, wcale się nie wypierał swoich aspiracji. Byłoby logiczne, gdyby popierał publicznie ideały wigów i wydawał gazetę będącą forum ich prezentacji.
- Szkoła? Tak, to przynajmniej dziedzina bardziej stosowna dla kobiety. Ale czy nie ma ona ojca albo brata, którzy mogliby zadbać o nadanie tego rodzaju działalności odpowiedniego kierunku? - zapytał Hillgrove. - To nie do przyjęcia, żeby kobieta kierowała taką instytucją. Bez względu na jej sytuację rodzinną. Teraz roześmiał się David. Gdyby Ellerton albo Hillgrove mieli sposobność poznania Anny, zrozumieliby, jak bezsensownie brzmią ich uwagi. - Panna Fairchild od kilku lat ma na utrzymaniu siostrę i starą
ciotkę. I fantastycznie wywiązuje się z tego zadania. Obaj przyjaciele spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Thomas tylko słuchał i nie odzywał się. - Coś mi się zdaje, że jesteś pod urokiem tej młodej damy, Trey. Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiemy? - Ellerton! Spójrz na niego! - wykrzyknął Hillgrove, podnosząc się z miejsca. - Spójrz, mówię ci. Wyciągnął rękę w kierunku twarzy Davida. Ten nie mógł pohamować odruchu, by nie sprawdzić szybkim ruchem, czy z jego twarzą jest wszystko w porządku. - Tak wygląda człowiek opętany przez kobietę. - Idź do diabła! - rzucił David.
R
S
Choć nie było to skierowane do niego, przestraszony Thomas cofnął się o krok do tyłu. David gestem odprawił go z pokoju. Teraz należało pogadać z przyjaciółmi. Dość już tych żartów. - Wyobraź sobie, Ellerton, hrabia i sawantka* - zarechotał Hillgrove. - Spadkobierca markiza i reformatorka - wtórował mu Ellerton. - To brzmi jak żywcem wzięte z jednej z tych sznurowatych powieści, w których potajemnie zaczytuje się moja siostra. - No i właśnie dlatego nie prosiłem was o pomoc. Zachowujecie się jak stare baby, którym w głowie tylko swatanie, bo nie mają nic lepszego do roboty niż zabawianie się cudzym kosztem. * Sawantka - kobieta wykształcona, erudytka; kobieta
popisująca się uczonością, erudycją. Określenie rzadko używane współcześnie (przyp. tłum.). David zamknął oczy. Żałował, że stracił panowanie nad sobą, a wcześniej, że ujawnił tak wiele swoim przyjaciołom. Zapanowało nagłe milczenie. Usiłował wymyślić dyplomatyczne wyjście z tej mało komfortowej sytuacji. W końcu zdecydował, że musi połknąć tę żabę, i otworzył oczy. Hillgrove i Ellerton wciąż przypatrywali mu się badawczo, ale przynajmniej nic już nie mówili. David otworzył usta, żeby coś powiedzieć - nie zdążył. Ellerton dał mu znak, żeby nie próbował.
S
- Trochę się wynudziliśmy w ostatnich tygodniach, Trey, i
R
niestety obaj z Hillgrove'em czasami się zapominamy. Przepraszam powiedział.
- [a też cię przepraszam - wybełkotał Hillgrove i zaczął pilnie wpatrywać się w sufit.
- Kłopot polega na tym, że panna Fairchild nie ma pojęcia, kim jestem, i nie zdaje sobie sprawy z tego, co nastąpi, jeśli markiz odkryje jej związek z gazetą. Nie byłby on skłonny do okazywania nadmiernego szacunku dżentelmenowi, który ośmieliłby się nawiązać z nim dyskurs polityczny, ale kobieta może się spodziewać wyłącznie lekceważenia i surowości z jego strony. - Święta prawda - przyznał Ellerton. David podszedł do okna, przyglądając się krótką chwilę podejrzanie czystemu niebu, po czym znowu odwrócił się do
przyjaciół. - Mnie też niezbyt zachwyca, że to kobieta kieruje wydawnictwem, które przyczyni się do mojego odwołania z funkcji rzecznika partii torysów. - Jak udało ci się utrzymać w tajemnicy obecność w Edynburgu? Przecież ta polemika między tobą a Goodfellowem jest na ustach niemal wszystkich mieszkańców - dopytywał się Hillgrove. - Jak widzicie, nie zamieszkałem w Dursby House, w sprawach codziennych działam przez pełnomocnika, a wszystko inne załatwiam korespondencyjnie. - Skoro o tym mówimy, czy napisałeś już odpowiedź na
S
najnowszy felieton? Po swojej ostatniej publikacji Goodfellow zyskał
R
chyba nowych zwolenników dla partii wigów. - Czytaliście już? - zainteresował się David. Wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy, ale złe lub kłopotliwe wiadomości docierają jeszcze szybciej. - Przecież dopiero co przyjechaliście z północy. - To fakt. Dopiero co przyjechaliśmy. Masz jednak niezawodną służbę. Twój stangret, który po nas wczoraj pojechał, przywiózł ze sobą egzemplarz „Gazette". Możesz liczyć na naszą pomoc. Wykurzymy tego Goodfellowa z jego kryjówki, a potem wrócimy do Londynu i przyjemności, jakie oferuje to miasto. Ellerton okrążył biurko i zaczął machinalnie przekładać leżące na wierzchu papiery. Odkrył zaproszenie na bal w Assembly Rooms. Oczy mu się zaświeciły.
- Co widzę, tu też ludzie mają jakieś rozrywki kulturalne! Uniósł zaproszenie w górę, aby Hillgrove mógł je przeczytać. Okazuje się, że on tu korzystał z przyjemności życia towarzyskiego, a my siedzieliśmy w górach, łowiąc ryby i polując na dziką zwierzynę. - Może byłoby lepiej, gdybym poszukał schronienia w górach mruknął pod nosem David. Pokazał palcem zaproszenie. - Nie mam zamiaru tam iść. Za duże ryzyko. Będzie tłum najważniejszych osobistości szkockich i Anglicy przebywający w Edynburgu. Przyjaciele przyjęli tłumaczenie Davida ze zrozumieniem. - Jaki jest zatem twój plan, Trey? Wyjeżdżasz do Londynu? Czy wracasz do domku myśliwskiego?
S
Grymas towarzyszący pytaniom Ellertona świadczył wyraźnie, że
R
nie zachwyca go perspektywa powrotu do odosobnionej górskiej posiadłości Dursbych i panujących tam spartańskich warunków życia. - Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, ale spodziewam się wrócić do Londynu w ciągu paru dni - odpowiedział David. Podszedł do Ellertona, wyjął mu z ręki zaproszenie i wsunął je niedbale w stos korespondencji. - Nie ma potrzeby, abyście wy dwaj tłoczyli się w tym domu do czasu wyjazdu. Wyślę polecenie do Dursby House, żeby was tam odpowiednio ugoszczono. - Doskonale - powiedział Hillgrove. - Z przyjemnością przyjmę zaproszenie do waszej rezydencji rodzinnej. Ellerton spojrzał ponownie na biurko, po czym podniósł wzrok na Davida, który zorientował się, że przyjaciel doskonale zrozumiał sytuację. Mimo pewnej skłonności do wykpiwania ludzi, Ellerton był
wnikliwym sędzią ludzkich charakterów. - Nie będziemy daleko, jeśli nas będziesz potrzebował, Trey. - Ja też chciałby już wrócić do domu - powiedział David. Jeśli przed wyjazdem zdołam odkryć, kim jest Goodfellow, tym lepiej. - Markizowi nie chodzi o nic więcej - odpowiedział Hillgrove. - Masz jakiś pomysł, jak to zrobić? - Są w Edynburgu dwie osoby, które wiedzą, kim jestem, i mam zamiar ich unikać. Myślę, że na temat tajemniczego Goodfellowa najlepiej będzie pociągnąć za język przedstawicielki płci pięknej. - Czy panna Fairchild należy do tych, od których masz zamiar wyciągnąć prawdę? - spytał spokojnym głosem Ellerton.
S
David wyczuwał w jego głosie tylko zatroskanie, żadnej kpiny.
R
- Niestety, obawiam się, że nie ufa mi do tego stopnia, by podzielić się ze mną swoją wiedzą.
- A powinna, skoro ty również jej nie ufasz? David spojrzał przyjacielowi w oczy i potrząsnął głową. - Czy to jest ta jedyna, czy jedna z wielu? - zapytał znowu Ellerton. Wieloletnia przyjaźń upoważniała go do zadawania tego rodzaju pytań. David nie odpowiedział od razu. Potrzebował zwłoki, aby złożyć deklarację w sprawie, której sam jeszcze przed chwilą nie potrafił rozstrzygnąć. - Choćbym nie wiem jak pragnął, żeby było inaczej, nie może nią być.
Unikanie odpowiedzi wprost było bardziej znaczące niż jakakolwiek deklaracja. Ellerton pokiwał głową ze zrozumieniem i skierował się do drzwi. - No to może rzeczywiście byłoby dobrze jak najszybciej wyjechać. Harley odprowadził gości do czekającego powozu. Dom pogrążył się w ciszy. Miasto dyszało przyduszone wilgotnym upałem letniego popołudnia. David nie wzbraniał się już przed uznaniem oczywistej prawdy: Anna Fairchild była idealną kobietą dla mężczyzny znanego jako David Archer i zupełnie nie do przyjęcia jako kandydatka na żonę dla hrabiego Treybourne'a.
R
S
Rozdział siedemnasty Anna przewróciła się z boku na bok i nasunęła poduszkę na głowę. Nawet nakrycie poduszki narzutą nic nie pomagało. Światło dzienne przenikało i przez tę przeszkodę. Po wczorajszej gwałtownej burzy wstał pogodny, słoneczny dzień, ale Anna nie zamierzała opuszczać łóżka. Uporczywe pukanie do drzwi jej sypialni dowodziło, że ciotka Eufemia nie zrezygnuje z raz powziętego zamiaru wyrwania Anny z jej schronienia. - Anno, kochanie, musisz się ubrać! - wołała.
S
Wreszcie sprzykrzyło jej się daremne dobijanie do drzwi. Otworzyła je, nie czekając na zaproszenie. Anna zauważyła za jej plecami
R
Julię i pokojówkę. Wszystkie trzy wtargnęły do środka. Julia, ubrana do wyjścia, wskoczyła do łóżka i tak skotłowała pościel, że Annie nie pozostało nic innego, jak wstać. Nie było nadziei na spokój i samotność, w której mogłaby ukoić nerwy i uporządkować wrażenia z wczorajszego dnia. - Wkrótce zajedzie po nas powóz lady MacLerie. Burza powędrowała nad morze i zapowiada się piękny dzień. Ubieraj się szybko, nie mamy czasu - ponaglała siostrę Julia. - Czasu, a na co? Gdzie nam się tak śpieszy, ciociu Eufemio? - Kochana Anno, wiem, że wczoraj miałaś koszmarny dzień i że chciałabyś trochę odpocząć od świata, ale należy stawiać czoło życiu i jego wyzwaniom. Krótka wycieczka, którą zorganizowała Clarinda,
dobrze ci zrobi po tym przykrym wydarzeniu. Rozśmieszyły ją te starania przyjaciółki i ciotki. Gdyby wiedziały chociaż o połowie niebezpieczeństw grożących jej wczoraj! Kamienna lawina nie stanowiła najgroźniejszego spośród nich. Anna zakochała się we wrogu. Co gorsza, kiedy wreszcie stwierdziła, że nie jest wyjątkiem i podlega tym samym emocjonalnym słabościom, co inne kobiety, okazało się, że obiektem jej uczuć jest jedyny mężczyzna, który nigdy nie będzie do niej należał. O ile mogłaby być odpowiednią kandydatką na żonę dla zwykłego, pracującego człowieka jak David Archer, to jej działalność charytatywna i wydawanie gazety, brak koneksji
S
rodzinnych i niefortunny epizod z przeszłości całkowicie wykluczają
R
możliwość poślubienia hrabiego Treybourne'a. Zresztą na ten temat nie padła żadna propozycja. Anna wiedziała doskonale, tym bardziej nauczona doświadczeniem dziewcząt ze swojej szkoły, że kilka pocałunków, jakieś potajemne pieszczoty, szepty i westchnienia nie stanowią jeszcze oferty małżeńskiej. Clarinda mogła snuć plany matrymonialne, widząc inklinację Anny ku Archerowi, ale nie przyszłoby jej do głowy zachęcać przyjaciółki do związku z hrabią. Tak samo ciotka Eufemia. Nawet Julia, mimo młodego wieku, rozumiała zasady doboru związków małżeńskich panujące w wyższych sferach. Jedyną osobą skłonną lekceważyć te zasady była sama Anna. Dlaczego to głupie serce bije tak mocno i chce ją przekonać, że nawet teraz istnieje szansa na połączenie się z Davidem? Na przekór
rozumowi, który przypomina o jego mistyfikacji. Na przekór różnicom poglądów i statusu społecznego. Na przekór niechlubnemu epizodowi z jej przeszłości, który wyklucza możliwość poślubienia kogoś takiego jak David, serce Anny biło niezakłóconym rytmem nadziei. Głupie serce! Jeśli podąży w kierunku, jaki wskazywało, utraci przewagę w prowadzonej wojnie słów z Davidem, przewagę wynikającą z wiedzy, kim on jest naprawdę. Anna uchwyciła zatroskane spojrzenie ciotki Eufemii. - Wycieczka? Brzmi zachęcająco - powiedziała, uśmiechając się do niej. Jeśli nawet nie zabrzmiało to entuzjastycznie, ciotka udawała, że
S
niczego nie dostrzega. Przywołała na powrót pokojówkę i z jej pomocą
R
Anna włożyła bieliznę, a następnie suknię, którą tymczasem wybrała jej ciotka. Po chwili była kompletnie ubrana, uczesana i gotowa do wyjścia z domu. Cała trójka z Julią na czele dołączyła do Clarindy czekającej przed domem w powozie, który ruszył w stronę dominującego nad miastem szczytu Arthurs Seat* Arthur's Seat należało do ulubionych miejsc Anny, ponieważ rozciągał się stamtąd wspaniały widok na cały Edynburg. Mimo to dzisiaj przyjęła wybór celu ich wycieczki z dużym sceptycyzmem. Nie wierzyła, by panująca od rana wspaniała pogoda utrzymała się do popołudnia. Julia przez całą drogę terkotała niestrudzenie, szczęśliwie od nikogo nie oczekując odpowiedzi na swoje liczne pytania i wygłaszane z niezachwianą pewnością opinie.
* Arthur's Seat - wygasły wulkan w południowej części Edynburga zwany Fotelem Króla Artura (przyp. tłum.). Powóz zatrzymał się i stangret zeskoczył z kozła, by pomóc paniom w wysiadaniu. Clarinda, ledwo postawiła stopę na ziemi, już zaczęła się witać. - Panie Archer! Wspaniałe miejsce, prawda? Anna usiłowała jeszcze pochwycić Clarindę za ramię, ale udało się złapać tylko jej spódnicę. Mimo to próbowała zatrzymać przyjaciółkę. - Co ty robisz? Dlaczego on jest tutaj? - szepnęła jej do ucha.
S
Anna nie śmiała nawet spojrzeć na Davida. Nadal ciągnęła Clarindę za suknię.
R
- O co ci chodzi? - lady MacLerie popatrzyła zdziwiona na Annę. - Archer wyjeżdża jutro do Londynu. Myślałam, że przyda ci się okazja, żeby wyciągnąć z niego więcej informacji na temat lorda Treybourne'a - wyjaśniła szeptem, po czym zwróciła opromienioną uśmiechem twarz do zbliżającego się ku nim Davida. - Zmieniłam zdanie w tej sprawie - syknęła przez zęby Anna, bo hrabia był już bardzo blisko i mógł usłyszeć ich rozmowę. - Oto i nasz bohater! - wykrzyknęła Clarinda, podając rękę Davidowi, który skłonił się nisko, traktując ją tak, jakby w hierarchii towarzyskiej stała wyżej od niego. Przyjaciółka nie miała najwyraźniej pojęcia, jak wygląda prawda, domyśliła się Anna. - Słyszałam dokładną relację, nie może pan zaprzeczyć, że po bohatersku ocalił pan
życie mojej przyjaciółki podczas wczorajszej burzy - ciągnęła Clarina z najzupełniej szczerym zachwytem. David przywitał się z Anną. Nawet jeśli ktoś zauważył, że jej rękę przytrzymywał przy ustach o kilka sekund dłużej niż rękę Clarindy, nikt nie dał tego po sobie poznać. Ale Annie trudno było zachować obojętność. Niemal wstrzymując oddech, spojrzała mu w oczy. - Panno Fairchild - odezwał się bardzo miękko, przytrzymując w dłoniach jej rękę - cieszę się, że czuła się pani na siłach dołączyć dzisiaj do naszego towarzystwa. Nie widzę żadnych trwałych obrażeń, które byłyby skutkiem naszego przeciwstawiania się gniewowi
S
żywiołów. Cieszę się - stwierdził, unosząc rękę Anny wysoko na bok i
R
demonstracyjnie obrzucając ją spojrzeniem od stóp do głów. Uczynił to z wyszukaną grzecznością i trudno byłoby doszukać się jakiejkolwiek niestosowności w jego zachowaniu.
Rozum nakazywał Annie zaakceptować oględziny Davida jak uprzejmy żart, bo tym w istocie były, ale jej ciało reagowało niezależnie od rozumu na jego widok, na każde jego słowo. Poczuła, że pali ją skóra na wspomnienie chwili, gdy obsypywał pocałunkami jej twarz w opustoszałym zaułku w czasie burzy. Dopiero czyjeś głośne pokasływanie wyrwało ją z zamyślenia. Mężczyzna też oprzytomniał. - Dzień dobry, panno Julio. Jak się pani czuje w tak pięknym dniu? - Dziękuję, panie Archer. Czuję się wspaniale, a pan? - Julia dygnęła, uśmiechając się do Davida. Anna zauważyła, że jego
obecność sprawia siostrze niekłamaną radość. - Ja też. I cieszę się, że wreszcie przestało padać, bo myślałem, że wypuszczę korzenie i liście od tej wilgoci. - Czy to prawda, co słyszymy od lady MacLerie, że wkrótce wraca pan do Londynu? Jak ona mogła to usłyszeć, przecież Clarinda mówiła bardzo cicho? Julii nie brakowało sprytu w zdobywaniu informacji. A może by pozwolić jej poćwiczyć umiejętności na lordzie Treybournie? - Obawiam się, że tak. Czeka mnie mnóstwo pilnych spraw. Wyjeżdżam rano. Teraz, kiedy wiedziała, kim on jest naprawdę, Anna wyłapywała
S
wszelkie dwuznaczności w jego wypowiedziach, nawet w tonie jego głosu.
R
- Szkoda, panie Archer - jęknęła Julia. - Dopiero teraz zaczynamy się lepiej poznawać.
Lord Treybourne roześmiał się, jego twarz odmłodniała. - Po wyjeździe z Edynburga najbardziej będzie mi brakowało pani, panno Julio. - Słysząc to, ciotka Eufemia zaczęła coś mruczeć pod nosem. Anna nastawiła uszu. Lord Treybourne także to zauważył. - Wszystkich pań będzie mi brakowało, a zwłaszcza pani, panno Erskine - poprawił się. Zabawne, jak ten „Archer" potrafi wkradać się w łaski starszych pań. Jego sympatia dla Julii i szacunek dla ciotki Eufemii wydawały się Annie mimo wszystko zupełnie szczere. - Panie Archer, miło mi było pana poznać. Czy wróci pan
jeszcze kiedyś do Edynburga? - zapytała stara panna czerwona jak piwonia. - Mam nadzieję, że tak, panno Erskine - odpowiedział David i, patrząc jej prosto w oczy, dodał: - Jest tu tyle piękna, chyba nie będę mógł się powstrzymać przed ponownym przyjazdem. Ciotka Eufemia wpatrywała się w Davida jak urzeczona. Czyżby nie zauważyła, jak grubymi nićmi są szyte te komplementy? Anna sama jednak ulegała jego czarowi, bo gdy zwrócił na nią intensywnie niebieskie spojrzenie, poczuła skurcz w żołądku. Nie zdążył się do niej odezwać, gdy podbiegła do nich Julia, zapała go za rękę i poprowadziła w stronę ostatniej pochyłości wiodącej na szczyt wzgórza.
S
- Proszę ze mną, panie Archer. Pokażę panu miejsce,gdzie,
R
według uczonych, Votadini* przed wiekami zbudowali swój fort. * Votadini - celtyckie plemię z epoki żelaza zamieszkujące część Wielkiej Brytanii, głównie południowo - wschodnią Szkocję i północno - wschodnią Anglię (przyp, tłum.). Anna obserwowała ich z daleka. Julia pokazywała mu po drodze różne kamienie, a lord Treybourne słuchał jej z uwagą. Sposób, w jaki traktował Julię, wydawał się naturalny, nie było widać żadnego fałszu w jego zachowaniu. Westchnęła. Przecież sama nie wiedziała, gdzie jest linia oddzielająca prawdę od fałszu. Czy powinna osądzać go według czynów, czy według słów? Tak przekonująco wyrażał się o lordzie
Treybournie jako odrębnej od niego osobie. Nie zgadzał się z nim w sprawach, które były tematem felietonów, a nawet w wielu podstawowych zagadnieniach życia poddanych Jego Królewskiej Mości. Ale gdzie zaczynał się lord Treybourne, a kończył pan Archer? I, co ważniejsze: w którym z nich się zakochała? - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że uratował ci życie podczas wczorajszej burzy? - zapytała z wyrzutem ciotka Eufemia. - Z nikim nie rozmawiałam o tym, co się wczoraj zdarzyło odpowiedziała ciotce, ale patrzyła na Clarindę, która nagle zaczęła się uważnie przypatrywać jakiemuś kamykowi leżącemu z pobliżu jej
S
stopy. - Skąd ciocia wie o tym wydarzeniu?
R
Clarinda wydała polecenie służbie, aby zaczęła przygotowywać posiłek, a sama zabrała Annę i ciotkę Eufemię w miejsce lepiej nadające się do dyskretnej rozmowy. Mogły stamtąd widzieć Julię prowadzącą lorda Treybourne a na szczyt wzgórza. - Wczoraj wieczorem Archer przysłał mi wiadomość, że otarłaś się o śmierć, Anno. Muszę podkreślić, że z godną podziwu skromnością nawet nie wspomniał o roli, jaką odegrał w uratowaniu ciebie od kamieni spadających z budynku trafionego uderzeniem pioruna. Ciotka Eufemia wydała z piersi głośny jęk i otarła czoło chustką wydobytą z wiszącego na ręku woreczka. - Jeśli on nie wspomniał, to kto to zrobił? - zapytała Anna. I ciekawe, co mówiono o innych wydarzeniach tamtego popołudnia,
zastanawiała się w cichości ducha. - Pani Dobbs przysłała wiadomość, że znalazłaś się czasie nawałnicy poza domem i że po powrocie do domu byłaś mocno roztargniona. Anno, ona się o ciebie martwi. Powiadomiła mnie o tym, bo się boi, że spotkało cię coś złego. Ciotka Eufemia ponownie jęknęła na te słowa. Clarinda zawołała służącą, aby posadziła starszą panią na krześle, których kilka zostało rozstawionych dla wygody uczestników wycieczki, i podała jej coś zimnego do picia. - Naturalnie pani Dobbs podzieliła się z tobą pewnymi domysłami i zapewne chciałabyś uzyskać ode mnie wyjaśnienia - nie ustawała w swych dociekaniach Anna.
R
S
- Twierdziła, że twoje usta, to jest, twoje wargi były opuchnięte. Używając jej języka, „z potarganymi włosami i opuchniętymi wargami wyglądałaś, jakby cię ktoś porządnie wycałował". Tak było. Nic dodać, nic ująć. Obronić dałoby się tylko te potargane włosy u na co dzień gładko uczesanej Anny. - Złapała mnie straszna burza. Nie myślałam o swoim wyglądzie, gdy wokół nas waliły grzmoty a z nieba spływały strugi deszczu. - Wokół nas, mówisz? Anna miała wielką ochotę zmazać z twarzy przyjaciółki ten przekorny uśmiech. Clarinda wiedziała, co się wydarzyło. Nie rozumiała tylko wszystkich związanym z tym okoliczności. - No więc byłaś dobrze wycałowana, czy nie?
- Nie o to chodzi... - A o co? - Okłamał mnie. I nadal mnie okłamuje - powiedziała szeptem Anna, widząc, jak mężczyzna, o którym była mowa, zbiegał z góry razem z jej siostrą. - A ty powiedziałaś mu prawdę? - zapytała Clarinda spokojnie, patrząc przyjaciółce w oczy. Nie miała argumentów. Życzyła sobie, aby wyjawił jej, kim jest i jakie miał plany, ale sama ani przez chwilę nie miała zamiaru podzielić się z nim swoimi sekretami. Anna domyślała się, że Clarindzie chodziło o to, co przydarzyło jej się w pierwszym miejscu pracy, gdy
S
zatrudniła się jako guwernantka, o poniżające doświadczenie, którego nigdy nie zapomniała.
R
- Daj spokój, Clarinda Chociaż u nas, na północy, panuje raczej liberalne podejście do towarzyskich konwenansów, nawet ty nie powiesz mi, że wtajemniczanie kogoś kompletnie obcego w takie szczegóły jak utrata cnoty z panem domu, który był pracodawcą, stanowi odpowiedni temat do konwersacji. Anna odwróciła się, by sprawdzić, jak daleko są jeszcze Julia i lord Treybourne, gdy nagle stanął z nią oko w oko. Czy słyszał jej ostatnie słowa? Zaczerwieniła się na myśl, że mogła niechcący ujawnić swą najintymniejszą tajemnicę. Clarinda prawie niewidocznie pokręciła głową, chcąc ją zapewnić, że David nie mógł nic słyszeć. - Bardzo pana wymęczyła Julia tam na górze, panie Archer? -
Anna gratulowała sobie, że tak gładko przeszło jej przez usta jego nieprawdziwe nazwisko. - Trochę. Mimo wczesnej pory wilgoć daje się we znaki. - Julio - wtrąciła się Clarinda - chodź ze mną, dopilnujemy nakrywania stołu do posiłku. Dziewczynka znała doskonale ten ton: „Jestem lady MacLerie, a ty nie". Oznaczało to, że Clarinda oczekuje posłuszeństwa ze strony przyjaciela, wroga, członka rodziny, wszystko jedno. Julia bez sprzeciwu pomaszerowała za Clarindą jak posłuszny żołnierz za dowódcą, co wprawiło Annę w podziw dla zdolności perswazyjnych przyjaciółki.
S
- Gdybym miał skłonność do hazardu - zaczął David, spo-
R
glądając w ślad za dwiema oddalającymi się postaciami - założyłbym się, że pani siostra żyła już raz w innej epoce historycznej. - Julia interesuje się historią - roześmiała się Anna. - To coś więcej, ona jest prawdziwą miłośniczką historii. David rozejrzał się wokoło. - Czy moglibyśmy się przejść po wzgórzu? Nigdy nie widziałem równie pięknego widoku, jak ten, który się stąd roztacza. Anna poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Czy on to słyszy? Byli tak blisko siebie, spacerując na skraju Arthur's Seat! Wmawiała sobie, że to gwałtowne bicie serca bierze się z lęku przed wysokością, stali bowiem teraz dobrych kilkadziesiąt metrów nad miastem, ale wiedziała, że prawdziwą przyczyną jest bliskość tego mężczyzny. Wzięła głęboki oddech, opanowała się i postanowiła skoncentrować na
swoim prywatnym dochodzeniu. - Więc wraca pan do lorda Treybourne'a? - zapytała. Nie zauważyła wahania w jego głosie, bo koncentrowała się na następnym pytaniu. - Wracam do Londynu i swoich obowiązków, Anno - zwrócił się do niej po imieniu. - Zrezygnował pan z dalszych poszukiwań Goodfellowa? - Wyznam, że wybierając się na dzisiejszą wycieczkę, nastawiałem się na zdobycie jakichś informacji. Teraz jednak,w pani towarzystwie, w towarzystwie pani siostry i innych, straciłem zainteresowanie jego osobą.
S
- Panie Archer, w zaufaniu powiedziałam panu różne rzeczy i
R
teraz boję się, że lord Treybourne dowie się o nich. Była bardzo ciekawa jego reakcji.
- Pani sekrety są bezpieczne, Anno. Z nikim nie podzielę się tym, czego się od pani dowiedziałem.
Teraz ona znalazła się w kłopotliwym położeniu. To, co mówił, dowodziło, że powinna mu zaufać, ale Anna nie była w stanie. Zauważyła, że bardzo starannie dobierał słów, nie kłamał, ale nie ujawniał też prawdziwych intencji. - To konieczne, by mógł pan nadal uważać się za człowieka honoru - sprawdzała go dalej. - Czy zrobiłem coś, co pozwala w to wątpić? - odciął się. Wypuścił jej ramię i odszedł kilka kroków. - Mówi pani o tym, na co pozwoliłem sobie, gdy byliśmy sami wczoraj?
Nie o tym myślała, ale jeśli oczekiwał potwierdzenia, to je otrzyma. - Mam na usprawiedliwienie to, że przepełniało mnie uczucie ulgi, najpierw, że panią odnalazłem, a potem, że udało mi się wyprowadzić panią ze strefy zagrożenia. Dlatego pozwoliłem przemówić swoim niskim instynktom. Anno, nie żałuję, że panią całowałem, ale proszę o wybaczenie, jeśli to pani ubliżyło. - Nie prosiłam pana o przeprosiny. Jeśli zgrzeszyliśmy przeciwko regułom poprawności, to obciąża to zarówno mnie, jak i pana. - Skoro ustaliliśmy, że żadne z nas nie zostało obrażone moimi
S
pocałunkami, czy mogę powiedzieć jeszcze coś o wydarzeniach wczorajszego dnia?
R
Anna czuła, że taka rozmowa bardziej przystoi zaręczonej parze, a przecież nie byli zaręczeni. Jednak uratował ją od śmierci, a w najlepszym razie od poważnych obrażeń. - Oczywiście, może pan. Zawdzięczam panu życie, proszę mówić bez obawy.. - Ja... - zaczął, ale natychmiast urwał, jakby szukał właściwych słów. Serce Anny zamarło na ułamek sekundy. - Jest tyle rzeczy, o których powiedziałbym pani, gdybym mógł, Anno. Zbyt wiele jednak zależy od mojej dyskrecji, włącznie z pani losem. Muszę wrócić do Londynu, chociaż jest wiele powodów, dla których zostałbym, gdybym mógł. - Panie Archer, kilka pocałunków to nie powód do takiej
konsternacji. Nie oczekuję od pana żadnych obietnic, jeśli to pana trapi. - Pani mnie źle zrozumiała, Anno - powiedział, chwytając ją za rękę. - Trapi mnie tylko to, że czuję łączącą nas wspólnotę w wielu sprawach i nie mogę sobie pozwolić na kolejne kroki z tego wynikające. Choć bardzo bym pragnął. Stawka jest za wysoka. Anna myślała tak samo, od kiedy odkryła związek Archera z lordem Treybourne'em. Teraz on mówił, że jest między nimi coś wspólnego. Ale czy odnosi się to do Archera czy do tego drugiego? - Przyjechałem tu, aby zdemaskować oponenta, a znalazłem panią. Żałuję, że nie mogę zostać dłużej, by się przekonać, czy nasza znajomość ma przyszłość.
S
- Anno! - zawołała ciotka Eufemia.
R
Ich rozmowa dobiegała końca. Niestety, Anna nie dowiedziała się o nim niczego bliższego. Nie była nawet pewna, kto rozbudził w niej uczucia, Archer czy Treybourne. Położyła mu rękę na ramieniu i odczekała chwilę, zanim zaczęła mówić, aby ściągnąć na siebie jego spojrzenie. - Ja także żałuję, że zabrakło nam czasu na pogłębienie naszej znajomości. Muszę jednak zapytać wprost. Co powie pan lordowi Treybourne'owi na temat „Gazette"? I Goodfellowa? Co doradzi mu pan w sprawie kolejnych felietonów? Roześmiał się. Był bardzo męski, ale śmiał się tak jakoś po chłopięcemu. - Zauważyła pani, że w każdym momencie intymności, emocjonalnej czy fizycznej, nasza rozmowa schodzi na te przeklęte
felietony? - Nie rozmawialiśmy o nich. Sądziłam, że wczoraj przyszedł pan do szkoły właśnie po to, aby o nich podyskutować. Anna bardzo się bała, by w przypływie słabości nie wygadać mu wszystkich swoich tajemnic. Nawiązywanie do tematu gazety i Goodfellowa pomagało jej kontrolować przebieg rozmowy. Co rusz żołądek podchodził jej do gardła i czuła, że jej obrona słabnie. - Niech tak będzie - przyznał. - Przypuszczałem, że jest pani osobą, która może przekazać waszemu felietoniście moje obawy w związku z dalszą wymianą inwektyw, nabrałem bowiem przekonania, że będzie on zadowolony z powrotu w dyskusji do spraw merytorycznych.
R
S
- Więc odpowiedź lorda Treybourne'a będzie równie wyważona? - Mam nadzieję.
Brak pewności w jego odpowiedzi był zastanawiający. Czyżby nie pisał sam swoich artykułów? Nie mogła zapytać o to wprost, bo ujawniłaby, że wie, kim on jest, więc zagadnęła inaczej. - Lord Treybourne nie panuje nad własnymi słowami? Sugerował pan coś takiego, gdy wcześniej o tym rozmawialiśmy. Podprowadził ją kilka kroków do miejsca, w którym całe miasto dosłownie leżało u ich stóp. Stare Miasto, Nowe Miasto, Leith i Firth jak na mapie. Było to ulubione miejsce Anny. Uciekała tu, gdy ciężar obowiązków stawał się zbyt dokuczliwy. Tu zastanawiała się nad swoim postępowaniem, tu snuła plany. Po jego wyjeździe będzie
przychodziła tu, by o nim rozmyślać. - Działalność polityczna rzadko bywa przedsięwzięciem pojedynczego człowieka, Anno. Obejmuje coraz szersze kręgi, angażuje coraz większą liczbę ludzi, nad którymi władzę sprawują nieliczni. Lord Treybourne nie należy do tych nielicznych, jak się na ogół przypuszcza. Słuchała z zapartym tchem. Właśnie powiedział coś, czego będzie mogła użyć przeciwko niemu. - Czy to nie jest nielojalne wobec pana chlebodawcy, co pan mówi? - Lord' Treybourne byłby pierwszym, który to przyzna, gdyby
S
mogła pani z nim o tym porozmawiać. Jest trybikiem w machinie
R
partyjnej, może nawet rozpoznawalnym, ale nie przywódcą. Halabardnikiem, a nie głównym aktorem. To jego ojciec, markiz Dursby, przewodzi torysom. To jego Nathaniel i Goodfellow powinni się obawiać lub przynajmniej go szanować. On pociąga za wszystkie sznurki w partii. - Dlaczego mi pan to mówi? Przecież pan wie, że podzielę się tą wiedzą z Nathanielem i Goodfellow też się o tym dowie. - Wiem, że był na kolacji u lady MacLerie albo przynajmniej miał tam swojego informatora. Panią. Należy pani do tych, którzy zdobywają dla niego informacje. - Mówiąc to, David dotknął wierzchem dłoni policzka Anny. - Kobieta nigdy się nie przyzna - odpowiedziała wymijająco Anna.
Była w potrzasku. Mogła albo zaprzeczyć, albo ujawnić mu nawet więcej, niż się domyślał. - Proszę powtórzyć mu to, co pani powiedziałem o mechanizmie władzy u torysów. Niech to wykorzysta, jeśli zajdzie potrzeba, kiedy już mnie tu nie będzie. - Anno! - zawołała ponownie ciotka Eufemia. - Chodźcie, posiłek gotowy! Wciąż nie mogła zrozumieć motywacji lorda Treybourne'a. Jedyne, co o nim wiedziała na pewno, było jego imię. - Davidzie, nie wiem, co mam myśleć - wyznała. Deklaracja, jak się okazało, nie była wcale taka bolesna.
S
- Ja też nie, Anno. Żałuję... - zaczął tak samo jak owego
R
wieczoru, gdy odkryła o nim prawdę. Owego wieczoru, kiedy wszystko w jej życiu stanęło do góry nogami. - Żałuję, że... Podeszła Clarinda i więcej już nie mogli sobie powiedzieć, ale Anna nie potrzebowała więcej słów, aby zrozumieć, co się wydarzyło. To było rozstanie. Nie mogli mieć nadziei na wspólną przyszłość z powodów, które znała i była pewna, że z jego strony są jeszcze inne powody, o których nie miała, pojęcia. Dał jej do zrozumienia, że darzy ją uczuciem, i pożegnał się z nią na zawsze. Najbardziej wielkoduszne było to, że uzbroił ją w coś, co mogło się jej przydać w razie potrzeby, w razie gdyby jego ojciec przekroczył granice pola walki, nad których zakreśleniem pracował David. - Wiem, że nie miałaś czasu zjeść rano śniadania, musisz być głodna jak wilk - stwierdziła Clarinda, biorąc Annę pod ramię. -
Kucharka przygotowała same smakołyki, a ciotka Eufemia nie chce zaczynać bez ciebie. - Panie Archer, idzie pan? - odwróciła się po przejściu kilku kroków do Davida Clarinda. Ciągle poruszona rozmową Anna bała się, że nie będzie zdolna przełknąć choćby kęsa. Ale dania na stole wyglądały apetycznie i zachęcały do spróbowania. Stół został przywieziony i nakryty przez służbę, jak w domu. Obejrzała się za siebie. Lord Treybourne wciąż stał na skraju urwiska i spoglądał w dół, ku miastu. Clarinda nie wołała go. Zostawiła go w spokoju sam na sam z nachodzącymi go myślami. Anna była rozdarta między chęcią poinformowania go, że wie o
S
jego oszustwie, a chęcią powrotu do czasu, gdy była przekonana, że
R
pracuje on dla lorda Treybourne'a. Najbardziej niepokojące było marzenie o powrocie do stanu sprzed ich spotkania i zapoczątkowania ich znajomości na nowo i inaczej. Gdyby podróż w czasie była możliwa. Gdyby nie krwawiło w niej serce. Gdyby... Całe miasto leżało przed nim jak na dłoni. W głowie Davida szalało kłębowisko myśli. Czy Anna zrozumiała, co chciał jej powiedzieć? A jeśli nie? Kiedy już będzie w Londynie, musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby zabezpieczyć jej interesy. Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli jego przyjazd do Edynburga jej zaszkodzi. Wiedział, że musi teraz wrócić do towarzystwa, gdyż to na jego prośbę lady MacLerie zorganizowała tę wycieczkę. Westchnął ciężko i
wrócił do grupy. Clarinda przeszła samą siebie w przygotowaniach do wyprawy w tak krótkim czasie. Prawdopodobnie spodziewała się innego wyniku niż ten, który widziała na własne oczy, ale nie dawała tego po sobie poznać. - Panie Archer, jest miejsce na ławce, może zechce panusiąść wskazała mu miejsce obok Anny - ale jeśli woli pan jeść na stojąco, jak to czasem zdarza się mężczyznom, poproszę o przygotowanie dla pana talerza. - Dołączę do państwa przy tym pięknie nakrytym stole, lady MacLerie. Nie darowałbym sobie, gdybym nie skorzystał z tej okazji, zwłaszcza że sam prosiłem panią o przygotowanie tego wszystkiego.
S
- Panie Archer, czy jest w Londynie miejsce podobne do tego? -
R
zapytała Julia, napychając buzię kolejnym kawałkiem pieczonej pulardy.
Odczekał, aż lady MacLerie nałoży mu na talerz porcję każdej z przygotowanych potraw. Podziękował i spróbował kilka kęsów. Dobre maniery stanowiły doskonałą maskę, skrywającą prawdziwe emocje. W tej chwili najchętniej wykrzyczałby swój gniew z powodu takiego, a nie innego obrotu spraw. Ale David odebrał najstaranniejsze wychowanie. Dlatego swobodnym tonem odparł: - Panno Julio, mogę panią zapewnić, że w Londynie nie ma nic, co równałoby się temu miejscu. Mamy wspaniałe tereny zielone i parki, mamy nawet wzgórza i doliny, ale myślę, że w całej Brytanii nie ma miejsca z takim widokiem.
Rozdział osiemnasty - Widziałaś kiedyś taki tłum o tej porze roku? - zapytała Clarinda. - Nie, nigdy - odpowiedziała Anna. Prawdę powiedziawszy, nie interesowało jej w najmniejszym stopniu, kto przybył na dzisiejszy bal w Assembly Rooms. W pierwszej chwili w ogóle nie chciała tam iść, jak zawsze. Ale Clarinda uciekła się do niekonwencjonalnej taktyki, jakiej nigdy wcześniej nie stosowała, gdy zależało jej na wymuszeniu uległości
S
Anny. Zagroziła, że przez całą zimę nie zaprosi do siebie ciotki Eufemii. Ten jedyny w roku czas nieobecności ciotki w domu, kiedy
R
wyjeżdżała do MacLeriech, był po prostu niezbędny dla zdrowia psychicznego Anny. Musiała ustąpić przyjaciółce. Stała teraz niedaleko frontowego wejścia i patrzyła, jak spóźnieni goście torują sobie drogę na salę balową. Nie miała zamiaru opuszczać jedynego miejsca, gdzie był jaki taki przewiew i gdzie upał nie dawał się tak bardzo we znaki. Anna stała teraz sama, bo Clarinda poszła zatańczyć oraz porozmawiać ze znajomymi. - Mówią, że lord Treybourne przyjechał do Edynburga. Lord MacLerie przedzierał się do niej ze szklanką lemoniady. Napój był ciepły i mocno rozwodniony, ale przynajmniej mokry, dawał więc orzeźwienie. Robert, jak to miał w zwyczaju, zajął pozycję pod ścianą i ze swej wysokości obserwował kłębiący się tłum.
- Oboje wiemy, że jest tu już od jakiegoś czasu - odpowiedziała. Zauważyła jego spłoszone spojrzenie. - Prawda zawsze wypływa na wierzch, milordzie. - I dobrze - uciął. - Krążą plotki, że dwa dni temu w Dursby House zamieszkali dwaj przyjaciele jego lordowskiej mości. - Naprawdę? Ciekawe, co na ten temat miałby nam do powiedzenia niejaki Archer. - Anna nawet nie starała się ukryć sarkazmu. - Bardzo mi przykro, Anno. Naprawdę. - Pochylił się do jej ucha, żeby nikt nie mógł go podsłuchać. - Myślałem, że uda mi się uchronić cię przed jego nieuczciwością, ale przysporzyłem ci tylko cierpienia.
R
S
Anna zamrugała powiekami, aby powstrzymać gromadzące się w oczach łzy. Płacz był bezcelowy. Gniew też. Nic nie mogło złagodzić bólu. Wkrótce wróci do codziennej pracy. I znów będzie płynął dzień po dniu, tydzień po tygodniu, jak dawniej, przed jego przyjazdem. Znowu skupi się na sprawach tak ważnych dla niej i dla Nathaniela. Odzyska kontrolę nad sytuacją, którą utraciła, bo się zakochała. Jest jeszcze Goodfellow, który pomoże jej wziąć odwet na osobie odpowiedzialnej za jej mękę. Na lordzie Treybournie. - Zbliża się Clarinda - odezwał się lord MacLerie. Ostrzegam, że nie jest sama, towarzyszą jej dwaj młodzi ludzie. Za późno na ucieczkę, są tuż-tuż. Wysoki wzrost miewał dobre strony. Teraz było to nad wyraz irytujące.
- Robercie, chcę cię przedstawić dwóm przybyszom z Londynu. Lordzie Ellerton, lordzie Hillgrove, to mój mąż, lord MacLerie. A to panna Fairchild. Anna złożyła gościom uprzejmy dyg. Nie uszło jej uwagi porozumiewawcze spojrzenie, jakie wymienili, gdy padło jej nazwisko. - Są przyjaciółmi lorda Treybourne'a. Zatrzymali się w jego rodzinnej rezydencji - objaśniła jej na ucho Clarinda. - Wiele się spekuluje, czy osławiony lord Treybourne zjawi się w mateczniku swojego przeciwnika. Czy panowie wiedzą coś na ten temat? - zagadnęła ich Anna. Czy ci dwaj znają plany lorda Treybourne'a dotyczące
S
Goodfellowa? Czy wiedzą, że posłużył się fałszywym nazwiskiem?
R
- Obawiam się, że nic nie wiemy na ten temat, panno Fairchild. Spędziliśmy kilka tygodni w domku myśliwskim Dursbych w Cairngorms i teraz jesteśmy w drodze do Londynu - odpowiedział lord Ellerton.
- I nie spotkał pan jego lordowskiej mości? - drążyła temat. - Hrabia należy do ludzi bardzo zajętych. Praca w Izbie Gmin, obowiązki rodzinne, pisanie artykułów, ten człowiek nie ma dość czasu na spokojny sen. - Lord Ellerton wykręcał się od bezpośredniej odpowiedzi na pytanie Anny. Widziała tylko, że rzucił rozpaczliwe spojrzenia na towarzysza, który ruszył mu z odsieczą. - Od lat z nami nie poluje, prawda, Ellerton? Anna była pewna, że spotkali się z Davidem. Robertowi zrobiło się ich trochę żal, zmienił więc temat
rozmowy. Zaczęła się teraz koncentrować wokół polowań, koni i majątków. - Widzieli go. Przechwalali się tym, gdy spotkałam ich przy bufecie - oznajmiła Annie cicho Clarinda. Anna zastanawiała się, czy otworzyć przyjaciółce oczy, ale doszła do wniosku, że chwila nie jest ku temu sposobna. Na pewno nie będzie zadowolona, gdy się dowie prawdy o mężczyźnie, któremu sprzyjała, widząc w nim kandydata do ręki niezamężnej kobiety po przejściach. Część winy spadłaby na Roberta, i słusznie, ale wtajemniczenie jej teraz byłoby niewybaczalne. Zanim Anna zdecydowała, co robić, podszedł do nich lokaj i
S
wręczył bilecik lordowi Ellertonowi. Czytając go, Ellerton najpierw
R
zaczerwienił się, potem zbladł. Wręczył bilecik przyjacielowi, który zareagował dokładnie tak samo, po czym obaj zaczęli się tłumaczyć i usprawiedliwiać konieczność natychmiastowego wyjścia z balu. Anna, ciekawa, co ich skłoniło ich do rejterady, zamierzała pójść ich śladem, ale Clarinda zatrzymała ją. - Daj spokój, Anno. - Nie rozumiesz, Clarindo? Lord Treybourne jest tutaj, prawdopodobnie czeka na zewnątrz. - Zdołałam ukradkiem przeczytać ten bilecik. On rzeczywiście tam jest i prosił ich, aby dyskretnie wyszli z balu. Nie chce tu przyjść, żeby nie stawiać cię w kłopotliwym położeniu. - Co ty mówisz, Clarindo? - Jedno spojrzenie na przyjaciółkę upewniło Annę, że ona także znała prawdę. - Od jak dawna wiesz?
- Niestety, od niedawna. Domyśliłam się tego wczoraj po powrocie z Arthurs Seat. Anna skwitowała wyjaśnienie przyjaciółki milczeniem i ruszyła ku wyjściu. Od wielu dni zastanawiała się, jak poinformować Davida, że wie, kim jest. Postanowiła zaniechać konfrontacji. Doszła do wniosku, że nie miał zamiaru jej upokorzyć. Gdyby jego szpieg okazał się skuteczniejszy, David znałby pełny zakres jej zaangażowania w publikację gazety. Na szczęście do tego nie doszło. Teraz nadarzała się sprzyjająca okazja. Sytuacja mogła się rozwiązać sama. Anna w mgnieniu oka znalazła się za drzwiami i zbiegła po kamiennych schodach na chodnik przed budynkiem.
S
Ellerton i Hillgrove szli wzdłuż rzędu powozów zaparkowanych na
R
ulicy. Po chwili wsiedli do jednego z nich, ozdobionego na drzwiach herbem rodziny Dursbych. Anna ukryta pod ścianą najbliższego budynku usiłowała podsłuchać toczącą się w powozie rozmowę. Rozróżniała trzy głosy.
Padło jej imię i imię Clarindy. Następnie przytłumione przekleństwo... potem nic. Wychyliła się z ukrycia i zauważyła, że ktoś wysiadł z powozu na drugą stronę jezdni. Było ciemno, za ciemno, by dostrzec z całą pewnością, kto to jest, ale rozpoznała sylwetkę Davida. Wszedł na chodnik i patrzył w ślad za odjeżdżającym ulicą pojazdem. Zauważył ją. Na jego twarzy pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem coś w rodzaju ulgi. - Anna! - Lord Treybourne! - Było za późno na udawanie. - Czy pana
przyjaciele zrobili coś złego? Był pan chyba na nich zirytowany. - Anno, powinienem pani coś wyjaśnić. - Proszę się nie zbliżać. Chciał się z nią przywitać, ale się cofnęła. - Bałam się tej chwili od momentu, gdy odkryłam, kim pan naprawdę jest. I teraz, kiedy się to stało, nie wiem, co mam powiedzieć. Spodziewałam się burzliwej konfrontacji, ale to przecież nie przyniosłoby nic dobrego. - Od jak dawna pani wie? - Od czasu kolacji u Clarindy. Słyszałam pana rozmowę z Robertem przed domem.
S
- Dlaczego nie zwróciła się pani do mnie bezpośrednio? Czy
R
lord MacLerie wie, że pani wie? A Nathaniel?Nie chciał jej spłoszyć, zanim zdoła się wytłumaczyć. Oczy Anny błyszczały i niepewnie chwiała się na nogach. Zatrzymał się na odległość wyciągniętego ramienia. Brak reakcji z jej strony zbijał go z tropu bardziej niż ewentualny wybuch. Było mu coraz bardziej przykro. - Rozmawiałam o panu z Nathanielem i obiecał mi, że zachowa to dla siebie. - Rozejrzała się dookoła. Spojrzała na budynek Assembly Rooms, potem na Davida, starannie unikając jednak jego wzroku. - Nie wiem nawet, czy mogę panu wierzyć, ale mimo wszystko proszę mi wytłumaczyć, dlaczego pan to zrobił. - Proszę mi mówić po imieniu - powiedział. - Mam na imię David. - David Robert Henry Lansdale, hrabia Treybourne, dziedzic
markiza Dursby. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Widzi pan, że znam pana imiona i tytuły. - Pociągnęła nosem. - Proszę mi tylko powiedzieć: dlaczego? - Anno, już pani wie prawie wszystko. Wasz felietonista Goodfellow zaczął krytykować polityczne plany mojego ojca. Ponieważ ojciec postanowił go unieszkodliwić, przyjechałem tu, aby korzystając z pomocy starego przyjaciela, zatrzymać tę wojnę, zanim wymknie się spod kontroli. - Tym przyjacielem był Nathaniel? - Tak. Mój plan był taki: przyjechać na miejsce, wspólnie zastanowić się, jak zareagować na eskalację wrogości, której domagał
S
się mój ojciec, i ujawnić, o ile to się uda, kim jest Goodfellow. Zaraz
R
po przyjeździe natknąłem się na pewną kobietę, która próbowała wścibiać nos w moje sprawy. Urażony, ale zaintrygowany, starałem się zniechęcić ją do tego, ale ona była taka inna od wszystkich znanych mi kobiet, że ja, lord Treybourne, nie mogłem się oprzeć chęci spotykania jej i zawarcia z nią bliższej znajomości. - Usiłuje pan obciążyć mnie częścią winy za swoje oszustwo? spytała ostrym tonem. - Nic podobnego. Usiłuję panią przekonać, że wbrew sobie byłem pod wielkim wrażeniem tego wszystkiego, czego się o pani dowiedziałem, o pani pracy, pani szkole, pani opiniach na temat bieżących spraw. A wtedy było już za późno. Zacząłem się bać, że poczucie wspólnoty i sympatii, jakie między nami zakiełkowało, zmieni się w nienawiść, gdy dowie się pani, kim byłem... kim jestem.
Miałem wszelkie podstawy do obaw, obserwując pani reakcję, ilekroć padało moje nazwisko. - David uśmiechnął się. - Wyznam, że czułem się zbyt dobrze w pani towarzystwie i nie chciałem, aby to się zmieniło. - Nigdy nie przyszło panu do głowy, jakim upokorzeniem będzie dla mnie uświadomienie sobie, że padłam ofiarą mistyfikacji i to ze strony kogoś, kogo pokochałam? - Rozżalenie biło ze słów Anny. Stała z opuszczonymi wzdłuż ciała ramionami i zaciśniętymi w pięści dłońmi. David w pierwszej chwili zaniemówił. - Zakochała się pani w Archerze, nie we mnie - powiedział wreszcie.
S
- Kto myśli tak samo jak ja o bolączkach kraju? Kto okazał
R
mojej siostrze sympatię i nieskończoną cierpliwość? Kto trzymał mnie w objęciach i całował z taką namiętnością, o jakiej istnieniu nie miałam pojęcia? Niech mi pan powie, lordzie Treybourne, w kim się zakochałam tak beznadziejnie?
- Zakochała się pani w kimś, kto też panią kocha. W kimś, kto spodziewając się, jaka będzie pani reakcja, nie potrafił trzymać się od pani z daleka. W kimś, kto nie może pani dać tego, na co pani zasługuje. - Zna pan moją sytuację, a ja doskonale rozumiem, że nie jestem materiałem na żonę hrabiego. Nie życzę sobie tylko, żeby robić ze mnie idiotkę. - Nigdy bym się nie ośmielił, Anno. Nigdy. Jeśli ktoś jest idiotą, to ja. Zamiast powiedzieć pani prawdę, kłamałem. Nic dziwnego, że
teraz mi pani nie wierzy. - To proszę mi wreszcie powiedzieć prawdę. David Archer wzbudził we mnie nadzieje, o których sądziłam, że już dawno wygasły - nadzieje na szczęśliwe zamążpójście, dzieci, rodzinę, grono przyjaciół. Obecnie nadzieje te legły w gruzach za sprawą mężczyzny, o którym myślałam, że go kocham. Chciałabym zrozumieć, dlaczego pan to zrobił. David słuchał ze złamanym sercem. Czy poznanie prawdy pomoże jej? Czy zmniejszy ból po jego wyjeździe? Postanowił spróbować wyjawić wszystko do końca. - Mój ojciec nie zawaha się zniszczyć każdego, kto stoi na
S
drodze do realizacji jego celów politycznych. Pani gazeta zagraża jego
R
polityce. Przyjechałem tu, żeby załagodzić spór i usunąć pani gazetę z zasięgu jego wzroku. Sytuacja pogorszyła się, kiedy odkryłem, że z zysków osiąganych z wydawania gazety finansuje pani szkołę. Westchnęła i pobladła.
- To pan wie? - Stała teraz z ramionami skrzyżowanymi na piersi. - Moi ludzie... - Kazał mnie pan śledzić? Jakim prawem... - Dobrze jest znać przeciwnika, Anno. Na sekundę odwróciła się, ale zaraz ponownie stanęła z nim twarzą w twarz. Chciała mu okazać, że jest przygotowana nawet na najgorsze wiadomości. - Odkryłem, że jest pani właścicielką gazety i szkoły. Odkryłem,
że od śmierci matki i od momentu zamieszkania u ciotki wychowuje pani siostrę. Odkryłem, że bardzo leży pani na sercu los nieszczęśliwych pensjonariuszek pani zakładu i że zrobi pani wszystko, żeby im pomóc. Zdałem sobie sprawę z tego, że sama moja obecność w Edynburgu ściągnie uwagę mojego ojca na pani osobę i że dowie się on tego wszystkiego, czego ja się dowiedziałem. I wtedy zniszczy wszystko, co jest pani drogie. Anna wydawała się bliska omdlenia. David zamilkł. Uchwycił ją za rękę i kontynuował. - To nie David Archer jest fasadą, lecz lord Treybourne. Podzielamy te same opinie, pani i ja, na społeczeństwo i reformy i na
S
wiele innych spraw. Z wielu powodów utrzymuję kilka podobnych
R
instytucji charytatywnych w Londynie, ale musiałem zawrzeć pakt z ojcem, aby mieć dostęp do moich pieniędzy. Jeśli nie sprostam roli, którą mi wyznaczył, zamknie mi dopływ funduszy i ucierpi na tym wiele ludzi, takich jak te dziewczęta z pani szkoły. David widział, że Anna rozumie teraz jego dylemat. - Jeśli będę nadal trwał u boku ojca, zaszkodzę tym, których cele są tożsame z inicjatywami, które sam podejmuję. Jeśli wypowiem mu posłuszeństwo, tym, którzy ode mnie zależą, zabraknie środków do życia. - I tak źle, i tak niedobrze. - Otóż to. I dokładnie wtedy, kiedy postanowiłem niczego nie zmieniać, spotkałem młodą kobietę, która zawstydziła mnie własną energią. Która nigdy się nie poddaje. Która swym zaangażowaniem
zawstydza mnie, że ja ograniczam się tylko do dawania pieniędzy. - Nie jestem taka święta. Mam też skazy - szepnęła. - I co teraz będzie? Anna słuchała w oszołomieniu wyznań Davida. Sytuacja przedstawiała się pod pewnymi względami lepiej, a pod innymi gorzej. Był nieuczciwy, a nawet nasłał na nią szpiegów, aby odkryli jej sekrety. I chociaż udało mu się odsłonić powiązania biznesowe między gazetą a szkołą, nie odkrył jej osobistych tajemnic. Albo o tym nie wspominał. Zauważyła w pobliżu Clarindę i Roberta, zajętych rozmową. Uśmiechnęła się do siebie. Czuwali. Dbali o jej reputację. Ich obecność
S
chroniła ją przed zarzutami, że w cztery oczy rozmawia na ulicy z
R
Davidem. Stali jednak wystarczająco daleko, by nie słyszeć, o czym z nim rozmawiała.
- Mój ojciec pragnie dobrać się do skóry szkockiemu reformatorowi nazwiskiem Goodfellow i muszę znaleźć sposób, żeby odwieść go od tego zamiaru. - Uchwycił jej dłoń i uściskał ją. Bardzo bym chciał zaproponować pani małżeństwo, ale to ściągnie tylko na panią jego gniew. Jeśli odkryje, że właścicielką gazety jest kobieta, a współpracujący z nią autor obraził jego syna, zniszczy ją. Ma potężne wpływy. Kilka słów szepniętych tu czy tam we właściwe uszy, a źródła finansowania pani szkoły wyschną i znikną dochody z ogłoszeń i prenumeraty. - Znaczy to - podsumowała - że gdybyśmy byli na tyle samolubni, żeby być razem, wszystko, na czym nam zależy, zostałoby
zniszczone. - To był koniec. Anna wiedziała, że nie może być szczęśliwa kosztem innych. - Nie mogłabym tego zrobić. Nawet żeby być z panem - dodała szeptem. - Ani ja, choćbym nie wiem jak pragnął mieć panią u swojego boku. Wszystko było jasne. Anna nie miała nic więcej do powiedzenia. Jakby to wyczuwając, MacLerie podeszli do nich i Clarinda otoczyła ją ramieniem. David nie sprzeciwiał się. Właściwie chyba ulżyło mu, że Anna jest pod dobrą opieką. Nie mogła widzieć jego twarzy, gdy szła do powozu, pozostawiając go samotnego na ulicy.
R
S
Rozdział dziewiętnasty - To bardzo dziwne, Robercie. Anna podała mu list z banku i czekała, aż skończy czytać. - Wygląda na to, że hipoteka szkoły została spłacona i jest przygotowywany akt własności - powiedziała. - Nie rozumiem, jak' do tego doszło. Chyba że ty to zrobiłeś? Rodzina lorda MacLerie posiadała liczne nieruchomości i należała do najbogatszych w Szkocji. Jeśli ktoś mógł spłacić jej dług hipoteczny, to z pewnością był to Robert. - Powiedz jej.
Anna odwróciła się na dźwięk głosu Clarindy, która weszła do gabinetu męża i ruchem głowy odprawiła sekretarza. Gdy zamknął za sobą drzwi, Anna zapytała Roberta wprost. - Co masz mi do powiedzenia? - Dokonałem tej transakcji w imieniu Treybourne'a. Anna usiadła z wrażenia i pytającym wzrokiem popatrzyła to na niego, to na Clarindę. Domyśliła się, że to nie wszystko. - Wykupił mój dług? Czyżby zaczynały się spełniać najgorsze scenariusze? Mimo zawartego rozejmu i rozstania się w przyjaźni jego lordowska mość podejmuje wrogie działania, które mają uderzyć w jej interesy.
S
- Źle zrozumiałaś, Anno. Treybourne nie przejął hipoteki. Teraz ty masz pełne prawo własności.
R
- Nie pojmuję. Dlaczego miałby coś takiego zrobić? - Dlatego, że tak właśnie zrobił - powiedział miękkim tonem Robert.
On i Clarinda wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym oboje wbili wzrok w Annę. Czuła na sobie ciężar ich spojrzenia, choć nie patrzyła bezpośrednio na żadne z nich. Zdarzało się to ostatnio nader często, od czasu... od wyjazdu Davida z Edynburga. Clarinda wymieniła szeptem jakąś uwagę z mężem, ale zamilkła pod spojrzeniem przyjaciółki. - Anno, czy zdarzyło się coś niestosownego między tobą a Archerem w dniu jego wyjazdu do Londynu? - Clarinda wymówiła nazwisko „Archer" z pewnym naciskiem i zmrużonymi oczyma
wpatrywała się w męża, jakby chciała wyrazić coś, co tylko on mógł zrozumieć. - Niestosownego? - Coś bardzo osobistej natury, o czym chciałabyś porozmawiać z moją żoną na osobności - dodał Robert. Wstał, gotowy do opuszczenia pokoju. Anna omal nie wybuchnęła śmiechem. Był wyraźnie zakłopotany, ale nie wyszedł, usiadł z powrotem, przygwożdżony wzrokiem Clarindy. - David i ja... - urwała Anna. - Czy w jakiś sposób uchybił twojemu honorowi?
S
- Daj spokój, Clarindo. Oboje z Robertem doskonale wiecie, w
R
jakim stanie jest mój honor. - Robert zjeżył się, jak zawsze, gdy ta stara sprawa powracała w jego obecności. Teraz stanąłby w obronie jej honoru, wtedy zabrakło przy niej, niestety, kogoś takiego jak on. Nie, moi kochani, nie było żadnego zamachu na mój honor. Anna wstała z krzesła i przeszła się po pokoju. - Mimo wszystko czuję się jak ostatnia idiotka. Jak ktoś taki jak ja, ktoś, kto podejmuje się udzielania życiowych rad młodym kobietom, mógł tak łatwo dać się nabrać na te kłamstwa? Robert wstał także, podszedł do Anny i położył jej dłoń na ramieniu. Gest ten dodawał jej otuchy. Sama jego obecność przy niej również. - Byłaś taka zajęta zakochiwaniem się w nim, Anno, że nie zauważyłaś podstępu. A on, podejrzewam, był tak zajęty ukrywaniem
tej mistyfikacji, że nie zauważył, że się zakochał. Słowa Roberta były wielkim pocieszeniem dla Anny. Chciała wierzyć, że gdy David mówił jej, że czuje to samo co ona, nie kłamał. Nie, żeby miało to cokolwiek zmienić, ale pomagało wyjść z twarzą z całej tej sytuacji, bez poczucia, że została przez niego wykorzystana. Zgoda: była łatwowierna, naiwna, głupia, ale nie dała się wykorzystać. - Tylko dlaczego udawał, że jest kimś innym? Czy zabiegi o rozejm były dla niego takie upokarzające, że musiał uciec się do oszustwa i kłamstwa? Oskarżając Davida, nie mogła jednak nie potępiać siebie samej. Czyż sama nie ukrywała przed nim, że jest właścicielką gazety? Czy
S
nie ukrywała, że to ona jest A. J. Goodfellowem?
R
- Dlaczego nie przyznała się w momencie jego szczerości, gdy tak otwarcie przedstawiał jej swoje powody? - Proszę cię, Anno, nie roztrząsaj już tego - usłyszała głos Clarindy. - Tu wchodziła w grę męska duma. Zawsze wszystko sprowadza się do męskiej dumy. - W przypadku Treybourne'a chodziło o coś więcej, moje drogie. - Coś więcej?! - wykrzyknęły razem Anna i Clarinda. - Obaj z Nathanielem nie dowierzaliśmy za bardzo intencjom jego lordowskiej mości. Postanowiłem więc poprzez zaufanych ludzi zasięgnąć języka na temat różnych sprawek z jego przeszłości. Mówiąc to, Robert MacLerie wrócił do biurka, wysunął jedną z bocznych szuflad i wyjął z niej tekturową teczkę na dokumenty.
- Otrzymałem to właśnie z Londynu. - Clarinda próbowała wyrwać mu przesyłkę z rąk, ale Robert wykonał zręczny unik. - Nasze zabiegi okazały się zbędne, bo wydaje się, że Treybourne sam doszedł do wniosku, że jest ci winien pewne wyjaśnienia. Robert wyciągnął z szuflady inną przesyłkę. Koperta była rozpieczętowana. - Czytałeś? - zapytała Clarinda. - Tak. Treybourne sam przysłał mi list, w którym prosił, abym to zrobił. Po pierwsze, aby uspokoić moje obawy co do jego intencji, a po drugie, abym ocenił skutki, jakie ta lektura mogłaby wywrzeć na tobie, Anno.
S
- Robercie! - Clarinda była załamana. - Czytałeś ten list, zanim trafił do rąk Anny?
R
Lord MacLerie uchwycił żonę za rękę.
- Czuję się za nią odpowiedzialny od czasu, gdy zajęłaś się Jej losem, Clarindo. Zrobiłem to, co zrobiłbym, gdyby była moją albo twoją siostrą. Anna nie mogła się temu sprzeciwić, zwłaszcza że nie miała wątpliwości, że jego intencje są szczere. Skutek słów męża był łatwy do przewidzenia. Clarina wyglądała tak, jakby się zaraz miała rozpłakać. Czule pogłaskała męża po policzku. - Chodź, Clarindo. Anna powinna zostać sama, aby zapoznać się z wyjaśnieniami Treybourne'a. - Tak, Anno? Chciała jak najszybciej zapoznać się z listem w ciszy i sa-
motności. Dała Clarindzie znak, by zostawili ją w spokoju. Drzwi za Clarindą i Robertem zamknęły się cicho. Anna przeszła na drugą stronę biurka i usiadła. Żołądek podchodził jej do gardła, gdy otwierała kopertę. Zaczęła czytać. Panno Fairchild! Anno! Pisząc do Pani, stwierdzam z niejakim zdziwieniem, że właściwie pierwszy raz będzie Pani czytała list ode mnie. Nie list od lorda Treybourne'a, ale od Davida Lansdale'a, mężczyzny, który poznał Panią podczas swojego pobytu w Edynburgu. Mój fałsz i nieszczerość
S
wobec Pani zostały zdemaskowane i chociaż próbowałem wytłumaczyć,
R
dlaczego uciekłem się do tych środków, nigdy w istocie nie poprosiłem Pani o wybaczenie. Wiem, że z wielu powodów trudno mi liczyć na Pani wyrozumiałość - Nathaniel i lord MacLerie do tej pory prawdopodobnie już Panią o niektórych z nich poinformowali. Przypuszczam, że zastanawiała się Pani z lordem MacLerie lub z Nathanielem, dlaczego ukrywałam przed Panią i innymi swoją tożsamość podczas pobytu w Edynburgu. Nie wątpię, że mają oni swoje domysły na ten temat, ale nie byli wtajemniczeni w prawdziwe przyczyny, które chciałbym Pani teraz przedstawić. Lady MacLerie prawdopodobnie usiłowała Panią przekonać, że u podstaw mojego zachowania leżała męska duma i, do pewnego stopnia, nie myliła się. Będąc parem królestwa, trudno zaakceptować publiczną porażkę z rąk oponenta, a następnie pojawić się osobiście na jego terenie -
jest to równoznaczne z wystawieniem na atak własnej osoby i reputacji. Dlatego pojawienie się na progu bastionu pana Goodfellowa z kapeluszem w dłoni - że tak powiem - wymagało pewnej dyskrecji, jeśli miało przynieść pożądany rezultat. Pani obecność i niespodziewany udział w tej sprawie zmieniły wszystko. Anna odchyliła się do tyłu w krześle i uśmiechnęła się. Styl listu odpowiadał sposobowi mówienia Davida i był całkiem inny niż styl publikowanych co miesiąc felietonów. Wzmianka o Nathanielu, Robercie i Clarindzie i pewność, że będzie poszukiwała ich rady, dotknęła ją trochę. Pobrzmiewał w tym nieco paternalistyczny ton, ale kontynuowała lekturę.
R
S
Teraz kolej na ujawnienie rzeczywistej przyczyny pojawienia się Davida Archera. Otoczyła Pani parasolem ochronnym przedsięwzięcia, które były drogie Pani sercu. To samo robiłem i ja. Z powodu mojego nieodpowiedzialnego i haniebnego zachowania w młodości pewna młoda kobieta utraciła cześć, a następnie zmarła w połogu. Wiem obecnie, albowiem usłyszałem kiedyś niechcący Pani słowa skierowane do lady MacLerie, a potem z rozmowy z nią na temat Pani doświadczenia oraz doświadczenia kobiet, którym udziela Pani obecnie pomocy, że w Pani oczach jest to postępowanie zasługujące na najwyższe potępienie. Jedynym pozytywnym skutkiem tego niewybaczalnego zachowania było moje gorące postanowienie poprawy.
Anna ze ściśniętym sercem przyjęła wiadomość, że David dopuścił się tej samej zbrodni, jaką popełniono przeciwko niej samej. Jak mógł to zrobić? Co go popchnęło do tak haniebnego czynu? De miał wtedy lat? Teraz rozumiała jego reakcję podczas pierwszej wizyty w szkole. Okazało się też, że dosłyszał jej rozmowę z Clarindą, w której nawiązywała do swojej własnej przeszłości. Było jasne, że poczucie winy miało wpływ na jego postępowanie. Dlatego przez wiele lat wspierałem finansowo i nadzorowałem
S
dwa sierocińce i szkołę dla osób w trudnej sytuacji życiowej. Zakłady
R
te rozrastały się i koszt ich utrzymania również. Potrzeby w tej dziedzinie sq ogromne, o czym wie Pani najlepiej. W rezultacie zawarłem umowę z moim ojcem, markizem Dursby, że podejmę pewne funkcje publiczne, w szczególności związane z promowaniem jego programu politycznego, w zamian za roczny dochód w wysokości wystarczającej na dalsze finansowanie prowadzonych przeze mnie instytucji charytatywnych. Sytuację utrudniał fakt, że markiz nie miał pojęcia o ich istnieniu. Ale do rzeczy. Wyrażała Pani obawy o bezpieczeństwo swoich interesów, ja też miałem prawo do takich samych obaw, bo gdyby mój ojciec dowiedział się o ich istnieniu, nie zawahałby się im zaszkodzić, gdyż znajdowały się dokładnie po przeciwnej stronie jego własnych poglądów na celowość inicjatyw opiekuńczych i charytatywnych.
Ostatnio po sukcesach Goodfellowa w podważaniu pozycji torysów ojciec zażądał ode mnie zaostrzenia tonu polemiki. Towarzyszyła temu groźba cofnięcia uzgodnionych wcześniej kwot, jeśli polemika nie doprowadzi do zwycięstwa jego stronnictwa. Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o naszym przeciwniku, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że ma on takie same poglądy jak ja, starałem się doprowadzić do zawarcia porozumienia na temat tego, jak będzie wyglądała dalsza polemika. Anna tak długo wstrzymywała oddech, aż rozbolały ją mięśnie klatki piersiowej. Każda linijka listu, każde zdanie odsłaniały nowe
S
rewelacje na temat tego człowieka, na temat jego życia i jego
R
poglądów. Z dokładnie przeciwstawnych powodów stanęli po przeciwnej stronie barykady, a skończyli, realizując te same cele. Resztę już Pani wie. Pojawiłem się w Edynburgu, poszukując Goodfellowa, a zamiast tego znalazłem niejaką pannę Fairchild. Mimo jej uników, zacierania śladów, czy wręcz ignorowania, to z jej powodu zostałem w Edynburgu, choć dawno powinienem wracać do Londynu. Jak żadna ze znanych mi wcześniej osób, a wyznam, że nie spodziewam się znowu spotkać kogoś podobnego do niej, hołduje ona tym samym ideałom, które i mnie są drogie, i czyni to na przekór zastrzeżeniom ze strony społeczeństwa, które powinny były ją powstrzymać. Łzy napłynęły do oczu Anny. Otarła je, żeby nie kapały na
trzymany w ręku list. Ostatnie słowa na jej temat rozczuliły ją. Ponieważ nad Pani działalnością zawisło niebezpieczeństwo, którego jestem przyczyną, podjąłem pewne kroki, aby zabezpieczyć finansową stronę Pani przedsięwzięć. Lord MacLerie zgodził się zrealizować w moim imieniu tę transakcję i akt notarialny potwierdzający własność budynku, w którym mieści się szkoła, wkrótce znajdzie się w Pani rękach. Będę nadal realizował umowę z ojcem, jak obiecałem, dopóki nie będę mógł zapewnić finansowania moich przedsięwzięć w inny sposób, chyba że mojemu ojcu się to sprzykrzy. I proszę ostrzec Goodfellowa, że nie będę znowu takim łatwym celem.
R
S
Jest wiele rzeczy, które chciałbym Pani powiedzieć, ale ponieważ lord MacLerie z całą pewnością przeczyta ten list, zanim Pani go zobaczy, ograniczę się do przekazania życzeń pomyślności w Pani działalności i w życiu.
Oddany David Anna odsunęła papiery na bok, oparła głowę na skrzyżowanych ramionach i rozpłakała się. Gdy uniosła głowę, stała przed nią Clarinda z listem Davida w ręku. Chwila intymności minęła. - Robert sugerował, żebym do ciebie zajrzała. - Czytałaś to? - Właściwie odpowiedź była zbędna, bo oczy Clarindy były tak samo załzawione jak jej.
- Każde słówko. Dwa razy. - Clarinda otarła oczy i wydmuchała nos. - Najważniejsze, co o tym myślisz? Czy wyjaśnił ci wszystko, co chciałaś? Anna zastanowiła się, ile nowego dowiedziała się o Davidzie z jego listu. Wszystko, co napisał, musiało być prawdą, albowiem Robert powiedziałby jej, gdyby było inaczej. Ale i bez takiego potwierdzenia wiedziała, że list zawierał prawdę, bo już wcześniej zrozumiała dwie rzeczy. Po pierwsze: mimo ukrywania się pod cudzym nazwiskiem, David był człowiekiem honoru. Po drugie: ona wciąż go kochała.
S
- Tak - odpowiedziała Clarindzie.
R
- Czy chciałabyś się dowiedzieć czegoś więcej? Czegoś, czego nie ma w liście?Anna wyciągnęła nad biurkiem rękę do przyjaciółki, którą ta gorączkowo uchwyciła.
- Spłacił dług hipoteczny ciążący na szkole. Wyjaśnił swoje postępowanie i wszystko, co się za nim kryło. Fakt podszywania się pod kogoś innego, z przyczyn zbliżonych do moich, jest w tym świetle zrozumiały. Nasza polemika będzie trwała, a osoby oraz dzieło, na których mi zależy, są bezpieczne. Wyjęła z dłoni Clarindy list Davida i złożyła go równiutko wzdłuż linii zagięć sprzed otwarcia. - Wszystko jasne. Wiedziała, że przyjaciółka jej nie uwierzyła. Sama nie wierzyła w to, co przed chwilą powiedziała, ale uważała, że najważniejszy jest
wysiłek w tym kierunku. Z czasem wszystko wróci na swoje miejsce. Anna wróci do swoich codziennych obowiązków, które z takim zapałem kiedyś wypełniała. Wróci do pracy, którą kochała. Ale zawsze będzie jej brakowało mężczyzny, którego pokochała i nigdy nie przestanie opłakiwać tego wszystkiego, czym mogłoby być jej życie u jego boku. - Och, jak łatwo jest wszystko zagmatwać... - westchnęła do siebie, gdy Clarinda wyszła w milczeniu z pokoju.
S
Rozdział dwudziesty
R
Listopad, 1818 Lansdale Park Anglia Gdy zaprzężony w czwórkę koni powóz podjeżdżał pod front rodzinnego domu w Lansdale, David poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Zebrał porozkładane na siedzeniu dokumenty i umieścił je w skórzanym kuferku. Przygotowania do tej wizyty zajęły mu prawie trzy miesiące i obecnie był już gotowy. Powóz zatrzymał się. Na spotkanie gości wybiegła gromada lokajów. Stangret dostał dokładne instrukcje i wiedział, że ma czekać, gotowy do dalszej drogi. David skinął głową pozostałym w powozie osobom i wysiadł. Szybko przemierzył wypielęgnowaną dróżkę wiodącą ku
okazałemu, marmurowemu portykowi. Gdy tylko w nim stanął, otworzyły się olbrzymie drzwi pałacu. Na progu powitał go kamerdyner, jedyny służący, którego David znał, i poprowadził go do błękitnego salonu, gdzie oczekiwali rodzice. W długim korytarzu wiodącym do najokazalszego pokoju, w którym zazwyczaj przyjmowano gości, rozbrzmiewało echo butów do konnej jazdy Davida. Kamerdyner otworzył drzwi i zaanonsował jego przybycie. - Treybourne! - powitała go matka siedząca przy biureczku. Podszedł do niej, ukłonił się jak należało i pochylił, by ucałować jej policzek.
S
- Mamo - powiedział, cofając się o krok - wyglądasz wspa-
R
niale. Myślę, że służy ci pobyt na wsi.
Nie mógł powiedzieć nic innego, więc zrobił to, czego się po nim spodziewano. Czy miał jej powiedzieć, że od śmierci Amelii przed czterema laty, z każdym dniem umiera jakaś jej część i że widać to po niej? Teraz David skłonił się ojcu. - Wyglądasz jak wiejski proboszcz, Treybourne. Dlaczego nie ubrałeś się stosownie do okoliczności? Każdego innego dnia David odpowiedziałby ojcu na tę zaczepkę, ale dzisiaj spłynęła po nim jak woda po kaczce. - Wybieram się dzisiaj w dłuższą podróż, ojcze. Mój strój jest odpowiedni. - W podróż? A co z umówionymi spotkaniami? Po południu
przyjeżdżają ministrowie... - Nie będzie mnie, ojcze. - Dokąd jedziesz, Treybourne?! - zawołała matka. Wstała z miejsca i podeszłą do syna. - Do Szkocji, mamo. - Do Szkocji? - zapytał ojciec. - Nie prosiłem cię, abyś pojechał do Szkocji. David postawił skórzany kuferek na stole i otworzył go. - Przez cały rok próbowałem wypełniać naszą umowę, ojcze, ale ostatnie miesiące udowodniły, że popełniłem błąd przede wszystkim wtedy, kiedy ją zaakceptowałem. - Wręczył ojcu kilka dokumentów i
S
zamilkł, czekając, aż zapozna się on z ich treścią.
R
- Jak wielokrotnie wskazywałeś, Goodfellow wyszedł zwycięsko z wszystkich ostatnich utarczek i wciąż nie udaje mi się odzyskać przewagi w prowadzonym z nim dyskursie. Masz rację, ale moje podejście zmieniło się i nie mam już dłużej zamiaru wojować z osobą, w której ty upatrujesz wroga. - Treybourne, pozbawię cię dotychczasowych dochodów, jeśli nie... - Rozmawiałem z podsekretarzem stanu, który zgadza się ze mną, że moja skuteczność w roli rzecznika partii znacznie zmalała, i skłania się do pomysłu zastąpienia mnie kim innym. Zaakceptował propozycję powierzenia tej roli lordowi Cunninghamowi poinformował ojca David i wręczył mu listę innych potencjalnych kandydatur. Wiedział doskonale, że Cunningham będzie faworytem
ojca. - Rozmawiałeś z podsekretarzem stanu? - nie mógł uwierzyć ojciec. Taka samodzielność Davida nie mieściła mu się w głowie. - Zgadza się. I aby zapewnić ciągłość publikacji w okresie przejściowym, naszkicowałem dwa kolejne felietony, które Cunningham będzie mógł wykorzystać, jeśli zechce. - Nie możesz tego zrobić! - Mogę, ojcze. W dniu najbliższych urodzin uzyskam dostęp do majątku odziedziczonego po dziadku i nie będę potrzebował twoich pieniędzy. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy porządkowałem swoje finanse i doprowadziłem je do stanu umożliwiającego dotrwanie do
S
tego czasu, bez potrzeby oglądania się na twoją łaskawość.
R
- Co? Chyba nie mówisz serio! Po co to wszystko? Dlaczego nie chcesz, żeby było po staremu?
- Bo w żaden sposób nie mogę dłużej akceptować tego, co robisz.
- To nic nowego w naszych wzajemnych stosunkach. Nigdy nie podzielałeś moich poglądów i nie akceptowałeś moich celów. Czy coś się zmieniło? - Odkryłem, że pragnę czegoś innego. - Była to prawda, ale czy to w życiu najważniejsze? - Pragnę kogoś. - O, kryje się za tym kobieta? Ta biedna jak mysz kościelna szkocka dziw... - Dursby! - krzyknęła zdumiona matka. - Pozwól sobie powiedzieć, Elizabeth, co wyprawia twój syn.
Pojechał do Edynburga ujawnić, spod czyjego pióra wychodzą felietony, z którymi nie potrafił nawiązać zwycięskiej polemiki, a kiedy nie udawało mu się tego odkryć, zaczął węszyć wokół tej... David złapał ojca za wyłogi bonżurki i potrząsnął nim. - Jak śmiesz tak o niej mówić! - Szczęśliwie w porę się opanował i odstąpił parę kroków do tyłu. Sprowokowany ojciec nie zamierzał oddawać mu poła: - Kiedy ty traciłeś czas na pogaduszki z dawnymi szkolnymi kolegami, ja odkryłem, kim jest Goodfellow. - Ty odkryłeś? - To ta kobieta. Jej nazwisko brzmi Fairchild, o ile się nie mylę. Goodfellow to ona.
R
S
David stanął jak wryty. Uzmysłowił sobie komizm całej sytuacji. Roześmiał się na głos i długo nie mógł pohamować śmiechu, aż rozbolały go boki. Ojciec stał zdezorientowany. - Anna to A. J. Goodfellow!
Zauważył, że inicjały odpowiadają pierwszym literom imion Anny i Julii, a nazwisko sugeruje, że czytelnik ma do czynienia z kimś dobrym i uczciwym*. * Good - po angielsku dobry; fellow - po angielsku kolega, facet, gość; good fellow - dobry człowiek, równy gość, poczciwiec (przyp. tłum.). Nie mógł przestać się śmiać. Rodzice wpatrywali się w niego z
przerażeniem, myśląc zapewne, że postradał zmysły. - Nie ma w tym nic śmiesznego - odezwał się ojciec. - Zostałeś pobity przez kobietę! Kobietę, słyszysz? Bez grosza przy duszy, pochodzącą z gminu i udającą mężczyznę! - Tak, to bardzo poważna sprawa, ojcze. Powiem ci coś: ta kobieta ma więcej charakteru niż niejeden mężczyzna i będzie dla mnie idealną żoną. - Nie dam ci zezwolenia! - Groźba ojca odbiła się echem od ścian salonu. - Moi adwokaci... - Poinformują cię, że nie możesz mi przeszkodzić. Jestem w takim wieku, że nie potrzebuję twojego zezwolenia.
S
- Davidzie... - szepnęła matka. - Chcesz się ożenić? Podszedł do niej i uklęknął.
R
- Przywiozę ją, mamo, żebyś mogła ją poznać. - Chwycił matkę za rękę i pogłaskał czule. - Jest jeszcze ktoś, kogo powinnaś poznać za chwilę. Wiem, że nie zrozumiesz motywów mojego postępowania - zwrócił się znów do ojca - ale chciałbym przynajmniej móc je choć w części wam przedstawić. - Motywów? A co może usprawiedliwiać odwrócenie się od rodziny i dziedzictwa? Nie dbam o twoje motywy. Twoje czyny mówią za ciebie. Prawdopodobnie ojciec i tak niczego nie zrozumie, ale David nie tracił nadziei, że może znajdzie sposób na to, by go przekonać. Wstał i podszedł do jednego z lokajów oczekujących przy drzwiach salonu. Wydał mu po cichu jakieś polecenie. Służący wyszedł.
- Prawdę powiedziawszy, uważam, że moje postępowanie w ciągu ostatnich lat w pełni odpowiada kanonowi uczciwości pielęgnowanemu przez naszą rodzinę. Wszak honor i odpowiedzialność za swoje czyny należą do dziedzictwa Lansdale'ów. David czekał przy drzwiach na powrót lokaja. Mówił głośno, żeby jego ojciec nie uronił ani słowa, ale zwracał się bezpośrednio do matki. - Kilka lat temu zdarzył mi się karygodny postępek. Nauczyłem się wówczas, że odpowiedzialnym zachowaniem można naprawić wyrządzone zło. Myślę, że odkrycie istnienia mojej córki i oszczędzenie jej oraz wielu innym niegodnych warunków egzystencji,
S
na jakie dzieci te były skazane, jest rzeczą dobrą zarówno dla mnie, jak i dla nich.
R
- Córki? Ty masz córkę? - wyjąkała matka. - Tak, mamo. - Obejrzał się ku drzwiom, zza których dobiegały coraz wyraźniej czyjeś kroki. - Proszę tutaj, pani Green. Sam się nią zajmę. David pochylił się i wyjął z dłoni przybyłej kobiety rączkę dziewczynki. Była rozespana, bo zasnęła w powozie tuż przed przyjazdem do Lansdale. - Chodź, kochanie, zaraz kogoś poznasz - szepnął do niej. Mała chwyciła go za rękę i pozwoliła poprowadzić się przez pokój do miejsca, gdzie siedziała matka Davida. Gdy znaleźli się przed starszą panią, David kucnął przy dziewczynce. Była nieco przestraszona. Zarzuciła mu rączki na szyję.
- Tatusiu - wyszeptała. - Mamo, to jest. Nie zdążył wymówić imienia córki. Matka wpatrywała się w nią, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Amelia? - uprzedziła go. A więc miał rację, dopatrując się łudzącego podobieństwa córeczki do zmarłej siostry. Ciemne loki otaczały iście anielską twarzyczkę, a jasne niebieskie oczy z ciemniejszą obwódką wokół źrenic były dokładnie takie jak oczy wszystkich członków rodziny Lansdale'ów. Siostra wyglądała dokładnie tak samo, gdy była w wieku jego córeczki.
S
- To jest Maddy, moja córka - powiedział. - Maddy, a to jest moja mama, lady Dursby.
R
Maddy oderwała głowę od jego ramienia i z uśmiechem przyjrzała się starszej pani. Uśmiech czynił ją podobną do Sarah, jej matki.
David domyślił się, że matka ma wielką chęć wyciągnąć ramiona ku dziecku i uściskać je. Spoglądała to na Maddy, to na męża, jakby oceniając ryzyko narażenia się na jego niezadowolenie. W końcu nie zdecydowała się na tak odważny gest, posłała dziewczynce jedynie zachęcający uśmiech. David obserwował ojca. Twarz markiza nie zdradzała żadnych uczuć. Tak przynajmniej mogło się wydawać, dopóki nie odezwała się matka. - John?
W oczach ojca pojawił się ten sam wyraz, którym matka powitała Maddy. On też musiał myśleć o zmarłej córce, którą przypominała mu dziewczynka. Jedyną odpowiedzią było krótkie skinienie głową, ale matce wystarczyło. Wyciągnęła ramiona do dziecka. - Maddy to bardzo ładne imię - odezwała się i pogłaskała dziewczynkę po policzku. - Ile masz lat, dziecko? - Prawie osiem, lady Dursby. David był z niej dumny. Wiedział, że postąpił słusznie. Nawet jeśli nie udało mu się udobruchać ojca, zmiękczył serce matki. - Pani Green, proszę odprowadzić Maddy z powrotem do powozu. Wkrótce wyruszamy w drogę. - Tak jest, milordzie.
R
S
Zanim pani Green zdążyła wyprowadzić dziewczynkę, ta zbliżyła się do jego matki i pocałowała ją w policzek. Wszyscy obecni zamarli z wrażenia. Tego najbardziej obawiał się David, reakcji ojca i matki na wszelkie tego rodzaju poufałości.
- Do widzenia, Maddy - wyszeptała matka i jeszcze raz pogładziła dziewczynkę po policzku. Milczenie ze strony ojca nie stanowiło zaskoczenia, a jednak... David odprowadził wzrokiem panią Green wychodzącą z dziewczynką. Po chwili dołączył do nich ten sam lokaj, który wprowadził je do salonu. Gdy drzwi zamknęły się za nimi, przystąpił do wyjaśnień. - Jej matka była pokojówką w naszym londyńskim domu. Zwróciłem na nią uwagę po powrocie z uniwersytetu. Nie miała
możliwości odrzucenia moich awansów, musiała je zaakceptować. Nie był to zapewne temat godny uszu wielkiej damy, ale matka Davida powinna wiedzieć. - Została wydalona ze służby, gdy jej stan stał się widoczny. Byłem wtedy w podróży za granicą, o niczym nie wiedziałem. - Nie jesteś pierwszym szlachcicem, któremu przydarzyło się sprokurowanie dziewczynie dziecka, Treybourne. Nic w tym nadzwyczajnego. Czy warto o tym mówić? - skomentował ojciec. David spodziewał się zbyt wiele. Sądził, że jeśli nada konkretną twarz cierpieniu biednych i poniżonych, jego ojciec może przynajmniej przyznać, że problem polega na tym, w jaki sposób ludzie władzy
S
zabierają się do łagodzenia tych cierpień. Próbował. Nic z tego. Należało kończyć wizytę.
R
- Po powrocie do Londynu szukałem Sarah, ale było już za późno. Zmarła w połogu, a niemowlę omal nie umarło wraz z nią. Maddy była chorowitym dzieckiem i przez pierwsze trzy lata życia ocierała się o śmierć. - Łożyłeś na nią od tamtego czasu? - Tak, i na takie dziewczęta jak Sarah też. - Przeznaczasz moje pieniądze na utrzymywanie przytułków dla biednych? - Tak, i nie tylko. - David zwrócił się do matki. - I nie mam zamiaru przestać. Tak uporządkowałem swoje sprawy finansowe, żeby nie zabrakło na to środków do czasu objęcia spadku. - To jej wina - zabulgotał ojciec.
- Czyja, Maddy? Winą za nasze postępki obarczasz niewinne istoty? - Mówię o tej kobiecie. Tej z Edynburga. - Wina Anny? Nie, ojcze, to moja wina. Zawsze miałem wyrzuty sumienia z powodu swego postępku. Anna pokazała mi, jak żyć i jak być w zgodzie z własnym sumieniem. - David odwrócił się i zaczął iść w kierunku drzwi. - Zamierzasz się z nią ożenić? - Jeśli mnie zechce. - Uśmiechnął się do siebie, bo przypomniał sobie, jak ją przekonywał, że małżeństwo nie wchodzi w rachubę. Może mnie odrzucić, gdyż zachowałem się wobec niej w sposób godny
S
ubolewania. Nawiasem mówiąc, ojcze, mój adres w Edynburgu nie
R
będzie sekretem. Mój londyński plenipotent skontaktuje cię ze mną, jeśli będziesz czegoś potrzebował.
- Jeśli wyjedziesz, Treybourne, pożałujesz... - Nic podobnego. Nie masz mi już czym zagrozić. Jeśli zaś zagrozisz Annie lub będziesz chciał zaszkodzić jej interesom, czy jej osobiście w inny sposób niż na łamach swojego pisma, zacznę z nią współpracować i podzielę się z nią wszystkimi sekretnymi planami i projektami torysów, o jakich wiem. Zadziałało. Ojciec był bezsilny i nie zdołał wydobyć z siebie ani słowa. David nie wątpił, że próbowałby szkodzić Annie, ale wszystko było przygotowane. Thomas spisał się doskonale. Po krótkim pożegnaniu z matką David pobiegł do powozu. Wkrótce wyruszy w drogę. Bez wątpienia spotkanie z rodzicami
należało do najtrudniejszych w jego życiu. Ale to, które czekało go w Edynburgu, będzie po stokroć donioślejsze.
Rozdział dwudziesty pierwszy Anna słyszała jakiś harmider pod drzwiami wejściowymi do redakcji „Gazette" i miała nadzieję, że Lesher zrobi z tym porządek. Jej nerwy były napięte do granic wytrzymałości. W ostatnich tygodniach ciotka Eufemia często na nią narzekała z tego powodu. Nathaniel
S
poszukał sobie pociechy w nowo otwartym klubie, oczywiście tylko dla mężczyzn.
R
- Jedyne schronienie, gdzie możemy porozmawiać o naszych politycznych aspiracjach. - Tak opisał jej nowy klub. - Miejsce, gdzie pijecie, przeklinacie, gracie w karty i ukrywacie się przed kobietami. - Tak mówiła o klubie Anna. Bardzo brakowało jej Clarindy. Oboje z Robertem wrócili do swojej posiadłości w górach. Przedtem podzielili się z Anną radosną nowiną: na wiosnę spodziewali się dziecka. W odpowiedzi na wyrzuty, że dowiaduje się o tym tak późno, Anna usłyszała od Clarindy, że w związku z „zaistniałą sytuacją" obawiali się, że ich poglądy na prokreację mogą się różnić od jej poglądów, nie chcieli jej zatem denerwować. Jeśli coś denerwowało Annę, to właśnie niedomówienia w
rodzaju „nasza ostatnia kampania", jak napomykał nieśmiało Nathaniel, lub „zaistniała sytuacja" Clarindy. Słowa przestały ostatnio mieć dla niej znaczenie i podczas gdy dawniej wypełniały jej życie, nadawały mu sens i przynosiły radość, obecnie naigrawały się z niej i pustki panującej w jej świecie. Polemika toczona na łamach pisma utraciła dawny wigor. Żaden z felietonistów nie przejawiał chęci wciągania przeciwnika w zaciekłe spory, które osiągały taką wysoką temperaturę w poprzednich miesiącach. Prenumerata wzrastała, ogłoszeniodawcy dopisywali. Anna była zadowolona z zawartości pisma i jego szaty graficznej. Czytelnicy przychylnie przyjęli takie zmiany jak wprowadzenie recenzji
S
literackich i ogłoszeń o pracę. „Scottish Monthly Gazette" była obecnie
R
drugim pod względem popularności periodykiem w Edynburgu i miała krąg regularnych odbiorców w Anglii, Walii i kilku innych krajach. W sumie rok był pomyślny i wszystko wskazywało na to, że dobra pozycja pisma utrzyma się. Umożliwi to ekspansję szkoły do drugiego budynku... Rumor przeniósł się teraz bezpośrednio pod drzwi jej biura i Anna zastanawiała się, czy otworzyć je, by uciszyć hałasujących, czy przeciwnie, zaryglować się w środku, by nikt jej nie przeszkadzał. W końcu miała tego dość. Wstała od biurka, podeszła do drzwi i otworzyła je gwałtownie. Grupka mężczyzn zgromadzonych w holu zamilkła. - Co się tutaj dzieje, panie Lesher? Czy ktoś napadł na nasze biuro?
- Przepraszam, panno Fairchild. Wiedziałem, że pani sobie nie życzy, aby jej przeszkadzano, dlatego chciałem go powstrzymać. - Kogo, panie Lesher? Kogo pan chciał powstrzymać? Anna stanęła na palcach, aby dojrzeć, kto z pochyloną głową stoi za plecami jej trzech pracowników. Ci rozsunęli się i serce jej zadrżało. Zdradziecki organ tkwiący w jej piersi rozpoznał go, zanim uczyniły to oczy. - Przyjechałem, żeby porozmawiać o poziomie pani gazety i możliwości znalezienia w niej zatrudnienia - odezwał się. Wyszedł przed stojących mu na drodze pracowników. Dzieliły go od niej tylko centymetry i Annie mąciło się w głowie od tej bliskości.
S
W holu zapanowała grobowa cisza, dzięki której udało jej się dojść do
R
siebie.
- Proszę wejść i pozwolić ludziom, aby wrócili do pracy. Przepuściła go w drzwiach. Zanim je zamknęła, zauważyła, że Lesher ustawił się za nimi na straży. - Posłałem po pana Hobbs-Smitha, panno Fairchild. Proszę krzyknąć, gdyby pani czegoś potrzebowała. Podziękowała mu skinieniem głowy. Wiedziała, że nic jej nie grozi ze strony Davida, ale nie miała wątpliwości, że koniec końców wyjdzie z tego spotkania ze zranionym sercem. Nie spodziewała się ujrzeć go ponownie, nie przypuszczała, że kiedykolwiek usłyszy jego głos, poczuje zapach jego ciała. Stał przed nią i nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. Przypomniała sobie nauki otrzymane w młodych latach. Jeśli nie wiesz, jak się
zachować, zachowaj się uprzejmie. - Witam pana, lordzie Treybourne. Proszę usiąść - wskazała mu krzesło, sama zajęła miejsce za biurkiem. Nie pozwoli, żeby zobaczył, jak niepewnie trzyma się na nogach. - Dzień dobry... - zawiesił głos i dokończył niżej - panie Goodfellow. Wiedział! - Wyobrażałem sobie, że ma pan długi, wąski nos, którym się pan podpiera, wlepiając wzrok w te swoje felietony, które wychodzą spod pana zdeformowanych artretyzmem palców. - Rozejrzał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że nikt poza Anną go nie słyszy. -
S
Dodam jeszcze do tego obrazka świdrujące, czarne oczy i szpakowatą
R
brodę.
- Ja kiedyś też inaczej sobie pana wyobrażałam. Miałam wrażenie, że jest pan znacznie starszy. Widzę, że oboje wyciągaliśmy wnioski oparte na urojonych przesłankach - roześmiała się. Przypomniała sobie, co powiedział na wstępie. - Co ma znaczyć pańska wzmianka o poszukiwaniu zatrudnienia? - Zauważyłem, że ostatnio zaczęła pani zamieszczać oferty pracy. Przyjechałem zapytać się, czy Goodfellow nie potrzebuje zastępstwa. - Lordzie Treybourne, trudno mi wyobrazić sobie, że potrzebuje pan pracy! Nie odpowiedział, tylko patrzył jej w twarz, nie mogąc uwierzyć,
że od ich ostatniego spotkania upłynęło zaledwie kilka miesięcy. Miał ochotę przyciągnąć ją do piersi i szeptać jej do ucha słowa, których teraz nie potrafił wypowiedzieć na głos. Czy już na to za późno? - Anno, nie będę przedłużał tej konwersacji. Nie z panią i nie wtedy, gdy stawka jest taka wielka. Usta Anny zadrżały lekko, ale był to jedyny objaw świadczący o tym, że jego obecność wywiera na niej takie samo wrażenie jak jej bliskość na nim. - No dobrze, lordzie Treybourne. O czym porozmawiamy? - zapytała. Jej głos drżał, więc może czuła coś do niego? - O ważnych sprawach. Muszę zapytać, czy przeczytała pani
S
mój list? - czekał ze wstrzymanym oddechem. Pokiwała głową. -
R
Czy nie mam żadnej szansy na pani przebaczenie? - zapytał. - Pan mówi o przebaczeniu? Lordzie Treybourne! Myślę, że to ja powinnam przeprosić pana.
- Ale to ja kłamałem i podawałem się za kogoś innego oponował. - Ja też - odpowiedziała. - Wykorzystywałem naszą znajomość do zbierania informacji, które nadawałyby się do wykorzystania przeciwko pani... wyznam, że nie wiedziałem wówczas, że to pani jest Goodfellowem. - Sięgnął poprzez biurko i pochwycił jej dłoń. - Przepraszam, że od samego początku nie mówiłem prawdy, Anno. - Ja też. Nie tylko, że sama nie mówiłam prawdy, to jeszcze
skłoniłam innych, żeby kłamali w moim imieniu. Dostrzegł ślad łez w jej brązowych oczach. Było mu przykro, gdyż wiedział, że przelała ich mnóstwo z jego powodu. - Jeśli ma pani pod ręką szkolną tabliczkę, to możemy obliczyć, kto ma więcej grzechów na sumieniu, zgoda? - Próbował żartować, ale jedyne, czego pragnął, to paść przed nią na kolana i błagać o przebaczenie. - Udawanie kogoś innego - kreska, kłamstwo - druga. To po stronie grzechów. Szkoła i sierociniec - kreska po stronie zasług. - U mnie szkoła i gazeta - przypomniała. - Do ilu mamy liczyć? - Czy bycie głupcem to grzech?
R
S
- Błąd, nie grzech - odpowiedziała.
- Jeśli zaczniemy liczyć jeszcze błędy, będziemy potrzebować większej tabliczki.
- To najpoważniejszy dowcip, jaki słyszałam, lordzie Treybourne. Podejrzewam, że wypada pan z roli w naszej grze. - Anno, nie była pani głupia. Nie jest głupi ten, kto daje się wyprowadzić w pole, jeśli zastawiono na niego zręczną pułapkę. Roześmiała się, ale nie był to śmiech radości, raczej goryczy po doświadczeniu czegoś niemiłego. - Nie mogę się nadziwić, jak mogłam nie zauważyć tych wszystkich pana potknięć i znaków świadczących, kim pan jest naprawdę. Nie byłam taka głupia od... od wczesnej młodości. - Jak ktoś taki wykształcony, dobrze poinformowany i oczytany,
jak ja, mógł nie zauważyć, że osoba polemizująca ze mną używa słów, które są wyzwaniem pod moim adresem, abym odkrył jej sekrety. Czy to nie jest głupota? - Zgódźmy się, oboje byliśmy głupi. Czy jest coś, co zrobiliśmy dobrze? - Wiem o czymś, co wyszło nam nadzwyczaj dobrze, Anno powiedział, przytrzymując jej dłoń w obu swoich dłoniach. Przeniknęło ją ciepło jego rąk i przypomniała sobie, jak bezpiecznie czuła się w jego ramionach tego dnia gdy, podczas burzy, uratował jej życie. Scena ta prześladowała ją we snach, budziła się w środku nocy z jego imieniem na ustach, z wargami palącymi od jego
S
pocałunków, policzkami pałającymi od dotyku jego palców. Gdyby
R
nigdy nie miała już doświadczyć niczego poza tym, wspomnienie uczuć rozsadzających ją tamtego pamiętnego dnia pozostanie w niej na zawsze.
- Zakochaliśmy się całkiem nieźle. - Myślę, że tak, milordzie. - Jak do tego doszło? - Ktoś z moich przyjaciół ma na ten temat interesującą teorię. Annie dźwięczały w uszach słowa Roberta. - Naprawdę? Ciekawe, co do powiedzenia ma na ten temat lady MacLerie? Uśmiechnęła się, że podejrzewa o to jej najlepszą przyjaciółkę. - Prawdę powiedziawszy, to teoria lorda MacLerie. Powiedział mi, że byłam taka zajęta zakochiwaniem się w panu, że nie
zauważyłam pańskiego podstępu. - A o mnie co powiedział? - Był pan taki zajęty dbaniem o to, by pańskie oszustwo się nie wydało, iż nie zauważył pan, że się zakochał. David wstał i podszedł do okna. Pogoda była raczej marna. Właściwie nigdy nie widział dobrej pogody w Edynburgu. Nigdy nie da się przekonać, że w tym mieście w ogóle zdarzają się piękne dni, z ciepłą bryzą i słońcem od rana do zmierzchu. - Lord MacLerie będzie nie do zniesienia, jak się dowie, że miał rację, prawda? - Szansa, że tak będzie, jest równie wielka, jak szansa na... - Deszcz w Edynburgu.
R
S
Jego śmiech urzekał. Mogła patrzeć i patrzeć. - Chciałem powiedzieć, że lord MacLerie na pewno dopilnuje, żebyśmy mu przyznali rację. Swoją drogą, deszcz w Edynburgu jest czymś absolutnie zwyczajnym.
Kilkoma krokami pokonał przestrzeń od okna do Anny i padł przed nią na kolana. Nie powiedział nic, tylko pochwycił jej lewą dłoń, obrócił i dotknął ustami w to samo miejsce, na którym złożył pocałunek owego wieczoru dawno temu. Anna stała bez ruchu, drżąc na całym ciele. - Wiedzieliśmy przecież o tym wszystkim wcześniej. Wiedzieliśmy, że się kochamy, kiedy pan wyjeżdżał, a potem, gdy pisał do mnie list z wyjaśnieniami. Co się zmieniło, że znowu pana widzę? - Po wszystkim, kiedy oznajmiłem pani, że małżeństwo między
nami nie wchodzi w grę, zrozumiałem, że uczyniłem to z obawy, że nie okażę się pani godny. - Niegodny? Czy nie odwraca pan sytuacji? Wiem, że Clarinda rozmawiała z panem o mojej przeszłości tego dnia, kiedy byliśmy na pikniku w Arthurs Seat. - Odkryłem, że pani żyje w zgodzie ze swoimi przekonaniami, a ja sprzeniewierzam się moim. Prowadziłem wygodny tryb życia, pozwalając, aby ojciec finansował wszystkie moje zobowiązania. Wstał i pogłaskał ją po policzku. - Anno, chcę panią naśladować i żyć w zgodzie z tym, w co wierzę. Potrząsnęła głową. Był takim surowym sędzią dla siebie, stawiał
S
sobie takie wysokie wymagania, że mało kto mógłby im sprostać.
R
- Cóż więc pan zamierza?
- Od przyszłego miesiąca na łamach „Whiteleafs" pojawi się nowy przeciwnik Goodfellowa. Powiedziałem ojcu, że nasza umowa wygasła i że mam dość życia w zakłamaniu, i że jadę do Edynburga poślubić kobietę, która ma więcej charakteru niż niejeden mężczyzna. Próbowała za nim nadążać, ale zgubiła się w momencie, gdy mówił o ojcu. - Pański ojciec wie, że Goodfellow to ja? - Usiłowała wyswobodzić dłoń z jego dłoni. - To niedobrze. - Prawdę powiedziawszy, to on mi o tym powiedział. Ja żyłem w przekonaniu, że to lord MacLerie. - Robert? Myślał pan, że to Robert pisał te felietony? Będzie bardzo zadowolony, gdy się o tym dowie.
- Może zachowajmy to dla siebie. Jeśli chodzi o mojego ojca, to nie wiem, co było dla niego bardziej szokujące: fakt, że jego syn został pokonany w tej wojnie na słowa przez kobietę, czy to, że felietony pisała kobieta. On i ja inaczej rozumiemy pojęcie honoru. - Czy pan dobrze słyszy to, co mówi? Dlaczego nie akceptuje pan tego, że najważniejsze są pana dobre uczynki? - Spróbuję - obiecał, ale wiedział, że najgorsze jest wciąż przed nim. - Nathaniel wspominał mi, że zaproponował pani małżeństwo. - Nathaniel proponował mi małżeństwo kilka razy do roku w ciągu ostatnich pięciu lat. Robi tak stale od początku naszej współpracy.
S
- Przyjmie go pani? - David wiedział, że połamie mu kości, jeśli to nastąpi.
R
- To nie ma z nim nic wspólnego, Davidzie. Chodzi o to, że ja kompletnie nie nadaję się na żonę kogoś takiego jak pan. - Ale ja pani potrzebuję, Anno. Pragnę pani i kocham panią. Pokonam pani upór, nawet jeśli będzie to trwało lata. Jest jednak coś, co może stanąć na przeszkodzie naszemu szczęściu. Anna popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Nie nadawałam się na pana żonę, gdy był pan zwykłym Davidem Archerem, jak wówczas sądziłam. Tym bardziej nie nadaję się na żonę hrabiego Treybourne'a, który w przyszłości odziedziczy tytuł markiza. - Kiedy panią lepiej poznałem i zobaczyłem, jak wspaniale radzi pani sobie w roli nauczycielki, dziennikarki, finansistki i dyrektorki, a
co ważniejsze - ma pani takie same przekonania jak ja, zrozumiałem, że kobieta, którą tak bardzo chciałbym pojąć za żonę, znienawidzi mnie za to, co zrobiłem. Oparł się o biurko i wpatrywał się w nią badawczo. Za chwilę powierzy jej tajemnicę, której nie śmiał wyznać w liście, a którą podzielił się już z rodzicami. - Był jeszcze jeden skutek mojego lekkomyślnego postępowania wobec pokojówki, o której wspominałem pani w liście. Twarz Anny znieruchomiała. - Mam córkę. Ma na imię Maddy. - Dziecko? - szepnęła.
S
- Odnalazłem ją, kiedy dla jej matki było już za późno na
R
jakąkolwiek pomoc. Oddałem dziecko na wychowanie bezdzietnemu małżeństwu, które sprawuje nad nią pieczę w moim imieniu. - Zaopiekował się pan nią?
- Wydostałem ją z tych strasznych warunków, w jakich ją odnalazłem, i jest teraz zdrowym i szczęśliwym dzieckiem. Postanowił błagać ją, jeśli to konieczne. - Anno, wiem, że to nie w porządku, ale chcę, żeby Maddy stanowiła część mego życia. Byłoby to trudne w Londynie, gdzie w moich sferach nie akceptuje się nieślubnych dzieci, ale zorientowałem się, że tutaj byłoby to możliwe. Z odpowiednią kobietą u boku mogę naprawić wyrządzone zło. Nie spodziewał się, że ominą go pewne pytania. Co mogła myśleć? Czy wyjdzie za niego za mąż, mimo że popełnił wobec innej kobiety ten sam grzech, który ciążył nad jej życiem?
- Davidzie, myślę, że znowu zanadto komplikujemy sprawy. Za bardzo roztrząsamy nasze błędy i naprawiamy ich skutki, uwzględniając wszystkich naokoło, a zapominamy przebaczyć jedynej osobie, która może uwolnić nas od brzemienia przeszłości. Uśmiechnął się. Dobrze to ujęła. Tak właśnie robili. - Nie mogę sobie wybaczyć. - Clarinda powiedziała mi kiedyś, że nie powinnam żyć przeszłością, tylko skoncentrować się na o wiele trudniejszym zadaniu ułożenia sobie życia z dala od przeszłości. Kocham cię, Davidzie, i jeśli tego pragniesz, postaram się żyć w zgodzie raczej z lepszą częścią naszej natury aniżeli z gorszą.
S
- Anno, jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć, zanim dasz
R
ostateczną zgodę. - Zamilkł, bo zza drzwi dobiegał hałas świadczący o tym, że zjawiło się tam parę osób.
- Treybourne i Goodfellow doprowadzili do zawieszenia broni. My też poprzestańmy na dotychczasowych wyjaśnieniach. Będzie na nie dość czasu później. - Nie, Anno, tym razem chodzi raczej o to, żebyś kogoś poznała. Do biura wtargnął Nathaniel, a za nim Lesher oraz ci sami pracownicy, którzy wcześniej usiłowali zagrodzić Davidowi drogę. Zza nich wysunęły się Julia i Maddy. Prezentacja, którą planował od tak dawna, dokonała się w sposób całkowicie naturalny i okazało się, że niepotrzebnie gryzł się, jak przedstawić Annie swoją córkę. Obie dziewczynki rzuciły się do niego. Jedna, wołając go po imieniu, druga z okrzykiem „Tatusiu!" na ustach.
Nathaniel biadolił, że traci Annę. Julia trajkotała, jak to będzie, gdy David wejdzie do ich rodziny, a Maddy bez słowa przywarła do Anny i nie chciała się od niej oderwać. W jednej chwili David przestał być człowiekiem samotnym, a stał się od razu mężem, ojcem i bratem i nic nie mogło go bardziej uszczęśliwić.
Rozdział dwudziesty drugi
S
Uroczystość ślubna, chociaż krótka i skromna, w odczuciu Davida przeciągała się w nieskończoność. Zaproszono tylko niewielkie
R
grono przyjaciół i krewnych panny młodej. Odbywała się w ich nowym domu we wschodniej części Nowego Miasta. Na niebie ukazało się słońce, zjawisko, którego David nie spodziewał się w chmurnym Edynburgu, a jego promienie tańczyły we wnętrzu pokoju, w którym przysięgali sobie miłość w obliczu Boga i ludzi. Dziewczęta, Julia i Maddy, zostały wyprawione zaraz po uroczystości w góry, do posiadłości lorda i lady MacLerie, a nowożeńcy mieli się tam udać po krótkiej podróży poślubnej tylko we dwoje. David postanowił, że odwiedzą domek myśliwski i właśnie tam jechali teraz olbrzymim, wygodnym powozem z herbem hrabiego Treybourne'a wymalowanym na drzwiach. Pokryta skórą gruba tapicerką powozu dobrze amortyzowała
wstrząsy na wybojach na drodze wiodącej z Edynburga na północ poprzez pasmo gór Cairngorms. Tylko stan ustawicznego podniecenia sprawiał, że dla Davida każda przebyta mila trwała tak długo jak dwadzieścia mil. Miał zamiar czekać ze skonsumowaniem małżeństwa do wieczora, gdy przyjadą na miejsce, ale Anna nie chciała czekać tak długo. - Pamiętasz, jak wahałeś się, czy jechać ze mną w zamkniętym powozie? - Chodziło mi o twoją reputację, Anno. - Słyszałam, że w zamkniętym powozie może dochodzić do wykroczeń przeciwko dobrym obyczajom. Czy to prawda, lordzie Treybourne?
R
S
- Prawda, lady Treybourne. Może w dalszej części podróży zademonstruję osobiście kilka przykładów.
Anna roześmiała się. Najwidoczniej odpowiadała jej taka perspektywa. Oczyma wyobraźni już widział, na co sobie wobec niej pozwoli, gdy dojadą na miejsce. W głębi duszy martwił się, jak będzie wyglądało ich pierwsze sam na sam po zaślubinach. Wiedział, że Anna nie jest dziewicą, ale nie miał pojęcia, jak do tego doszło i czy nie pozostały w niej jakieś związane z tym urazy. Czy nie wyrządzi jej krzywdy, gdy zagubi się w labiryncie pożądania? - Znowu za dużo myślisz, Davidzie. - Martwię się, jak to będzie, gdy ty i ja... - Kochasz mnie? Jeśli tak, nie boję się niczego.
- Bolało cię? - wycedził pytanie, ale nie miał śmiałości zapytać dokładniej. - Clarinda mówi... - Nie chcę myśleć o Clarindzie, gdy będę się z tobą kochał. Proszę, nie wspominaj o niej. Anna znowu roześmiała się i był to najmilszy dźwięk dla jego uszu. Objął ją mocno. Rozsunął zasłony okien, aby do środka docierało światło dzienne i mogli obserwować widoki przesuwające się wzdłuż drogi. Nie mógł znieść myśli o tym, że to Clarindzie miałaby się należeć zasługa wprowadzenia jego żony w tajniki pożycia małżeńskiego.
S
Postanowił zrobić to sam. Zanim dojechali do domku myśliwskiego,
R
proces wtajemniczania był już na tyle zaawansowany, że David postanowił nie czekać nadejścia wieczoru. Służba, jakby o wszystkim wiedziała - a powinna, wszak to była podróż poślubna ich pana zniknęła zaraz po przyjeździe Davida i Anny na miejsce. Dzięki temu udało mu się zwabić ją do łóżka już w połowie dnia. Czuł się trochę nieswojo w świetle dziennym, zaciągnął więc zasłony wokół łóżka. - Martwisz się? - zapytała Anna. - Nie. - To kochaj mnie, Davidzie. Bała się, ale jego skrępowanie napawało nadzieją, że okaże się delikatny. Strach ustępował. Jego skrępowanie też. Dotykali się i całowali, dawali się ponieść wzbierającemu raz po raz pożądaniu.
Gdzieś w głębi ciała Anna odczuwała ból, który ustępował pod wpływem jego pieszczot, ale nie osiągała satysfakcji. Pragnęła zaspokojenia, jednocześnie zaś żywiła nadzieję, że nigdy pełnego zaspokojenia nie osiągnie, że zawsze w chwili bliskości będzie spełnienia pragnęła. Wciąż na nowo i bez końca. Davida przepełniało szczęście, że pozwoliła mu tak zupełnie zapanować nas swoim ciałem, a ona chciała odpłacić mu chociaż w części za radość, którą wniósł w jej życie. Wiedziała w końcu, czego się spodziewać. Pierwszy raz nie był tak odległy w czasie, żeby nie pamiętała, ale teraz wszystko było inne. Nie mówiła o swoich prawdziwych obawach - martwiła się, że nie
S
będzie z niej zadowolony z powodu tego pierwszego razu. Teraz, gdy
R
jego ciało domagało się należnej mu satysfakcji, poczuła tylko, jak ją wypełnia sobą, szepcząc żarliwie słowa miłości. Nie było żadnego bólu, tylko cudowne uczucie wypełniania. Jej reakcja była teraz zupełnie inna niż szaleństwo, wywołane poprzednio dotykiem jego rak. Uchwyciła się z całej siły prześcieradła i jęcząc cichutko, wsłuchiwała się w rytm jego poruszeń, drażniących jakieś miejsce wewnątrz jej ciała, które domagało się nieustannej pieszczoty. Czuła narastające w nim napięcie. Nagle, kiedy była przekonana, że wspięła się na szczyt rozkoszy, zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Jej ciało naprężyło się i eksplodowało, wygięte jak struna. Niosły ją fale rozkoszy, jedna za drugą, niemal bez końca. Głośnym krzykiem ogłosiła światu bezmiar swojego szczęścia.
Po wszystkim leżeli bez ruchu, wciąż złączeni w jedną całość. Więc tak wygląda prawdziwa miłość? Anna drżała jeszcze wewnętrznie. Bolały ją miejsca, o których istnieniu nie miała wcześniej pojęcia. W nogach i ramionach czuła niemoc, jakby dwa dni spędziła przy balii pełnej prania. Ale jej serce było lżejsze i szczęśliwsze niż kiedykolwiek dotychczas. - Wszystko dobrze? - zapytał David szeptem, a ona wyczuła obawę w jego głosie. - Dobrze - odpowiedziała. - Wygląda na to, że zostałam uzdrowiona naszą miłością. Sięgnął po jej rękę i położył ją na sercu.
S
- Najdroższa, ty też mnie uzdrowiłaś.
R
Stare rany i obawy, stoczona wojna na słowa - wszystko to należało w tej chwili do przeszłości. Niemal całą noc rozmawiali o tym, jak spędzą resztę życia.
Epilog Edynburg, 1819 - Już jestem, Anno! - zawołał David od progu, wchodząc do redakcji. - Żona u siebie, panie Lesher? - Tak. Przed chwilą z nią rozmawiałem. Z otwartych na końcu korytarza drzwi wytoczyła się Anna. Jej ciąża była już mocno zaawansowana. Wkrótce urodzi im się syn i Robert przestanie szczycić się swoim, twierdząc, że bardziej udanego
S
nie ma w całym Edynburgu. A może będzie to dziewczynka, brązowooka, z delikatnym uśmiechem na buzi? Wszystko jedno, czy
R
Opatrzność pobłogosławi ich synem, czy córką, on będzie jej jednakowo za to wdzięczny i spędzi życie, troszcząc się o swojego kolejnego potomka.
- Chodź, kochanie, to nie do wiary, jak on naśladuje twój styl! Wbrew początkowym oporom i obawom Anny David gładko wcielił się w rolę Goodfellowa. Nie wykorzystał posiadanych informacji, czym groził ojcu, ale jego felietony były pisane „z perspektywy osoby wtajemniczonej", na co uskarżał się nowy oponent. Nawet jeśli niektórzy orientowali się, kim jest czołowy felietonista reformatorskiej szkockiej gazety, nie krążyły na ten temat żadne plotki. Na początku uzgodnili, że podzielą się pracą, ponieważ Anna nie chciała się całkiem wycofać, czerpiąc z niej wiele satysfakcji, ale
obowiązki rodzinne, nauczanie w szkole i doglądanie organizacji charytatywnych, które ufundowali, pochłaniały coraz więcej jej energii, David był więc ostatnio autorem większości felietonów. Anna nie chciała jednak zrezygnować z wypowiadania się na niektóre tematy, siedziała więc po nocach, przelewając na papier kaskady słów. Tym razem była zadowolona. David śmiał się, bo jej dążenie do perfekcji nie ułatwiało jej osiągnięcia satysfakcji. Ciągle chciała więcej, lepiej. - Popatrz, jak sprowokowałaś tego biedaka do nierównej walki, Anno. To dopiero jego trzeci felieton. Cunningham nie sprawdził się. David nie powiedział Annie, że
S
wytrzymał pół roku tylko dlatego, że dwa pierwsze felietony dostał do
R
ręki gotowe, jeszcze przed wyjazdem Davida na północ. Obecny felietonista okazał się godnym przeciwnikiem i polemika z nim pozwalała skupić zainteresowanie opinii publicznej na wielu istotnych kwestiach, na których spopularyzowaniu im zależało. Ich gazeta cieszyła się niesłabnącym powodzeniem, szkoła i sierociniec rozrastały się. Jego żona również. - Co mówi Clarinda o twoim stanie? - zapytał. Podobało mu się zdroworozsądkowe podejście lady MacLerie do kwestii związanych z wydawaniem dzieci na świat i zachęcał Annę, aby korzystała z porad tej samej akuszerki, która się nią opiekowała. - Nie wierzę własnym uszom, odwołujesz się do doświadczenia Clarindy? - Mnie samemu trudno w to uwierzyć, ale ona ma chyba wiele
na ten temat do powiedzenia. I jeśli ci to pomoże, gdy przyjdzie czas na ciebie, będę jej tylko wdzięczny. - Wiesz, zanim zabierzesz się do pisania kolejnej polemiki, muszę ci powiedzieć coś, co może ci pomóc - zmieniła temat. - Pomóc? Mnie? - Chyba że to ci zaszkodzi. Nie mam pojęcia, jak to poprzednio wyglądało. - Brzmi intrygująco - stwierdził. Zbliżyła usta do jego ucha. - Jakbyś się czuł, wiedząc, że ty, hrabia Treybourne, wytrawny polemista, znowu zostałeś pokonany przez kobietę? - szepnęła. - Kobietę? To niemożliwe. Skąd wiesz? Domyślasz się?
S
- Myślałam tylko, że powinnam cię ostrzec: twój ojciec szybko się uczy.
R
- To może jest jeszcze dla niego jakaś nadzieja? - zapytał cicho.
- Zawsze jest nadzieja. Ty sam mnie tego nauczyłeś. David zamyślił się. Anna dała mu w zamian więcej, niż kiedykolwiek będzie w stanie jej zaofiarować. Może nigdy nie spłaci długu wdzięczności, ale będzie próbował po kres życia