Barbara Cartland Diamentowa gwiazda Touch a Star Od Autorki Rosyjscy książęta pod koniec ubiegłego stulecia zapoczątkowali w Europie zwyczaj wydawania...
9 downloads
21 Views
1MB Size
Barbara Cartland
Diamentowa gwiazda Touch a Star Od Autorki Rosyjscy książęta pod koniec ubiegłego stulecia zapoczątkowali w Europie zwyczaj wydawania niezwykle kosztownych przyjęć. Ich ekstrawagancja rozpoczęła się w Rosji za panowania Mikołaja I, który wierzył, iż potęgę najlepiej demonstruje się poprzez splendor. Car zatrudniał tysiące robotników
przekształcając ogrody w orientalne pałace lub sale balowe w ogrody pełne sztucznych skałek i antycznych ruin. Bajecznie bogata szlachta wysyłała swoich rządców do Drezna i Sevres, w celu zakupienia stołowych zastaw obiadowych na kilkaset osób; przewożono je pieczołowicie wozami po to, by po gargantuicznej uczcie, użyć je jako tarczy strzeleckiej. Książęta z rodziny królewskiej szokowali widowiskowymi ekscesami w
Paryżu i Baden-Baden, obwieszając swe faworyty klejnotami, a gdy udawały się one z wizytą do Rosji, ozdabiali ich sanie szmaragdami. Francuzi zostali już przeszkoleni w sztuce ekstrawagancji na dworze Drugiego Cesarstwa. Kora Pearl, Angielka, posiadała klejnoty warte miliony franków i wydawała kolacje, podczas których brzoskwinie i winogrona spoczywały na paterach wyłożonych fiołkami parmeńskimi sprowadzonymi za
niebotyczne sumy. Tańczyła na podłodze zasłanej egzotycznymi orchideami, a jeden z kochanków posłał jej pewnego dnia wielkiego srebrnego konia wypełnionego biżuterią i złotem. Rozdział pierwszy ROK 1899 Wracając spacerem do domu przez las lady Lina Cressington-Combe nuciła cicho swoją ulubioną melodię. Był kwietniowy słoneczny dzień, krzewy zaczynały już pokrywać się
zielonymi paczkami i pierwsze przebiśniegi ukazywały listki pomiędzy kępkami trawy. Lina czuła się szczęśliwa i na krótką chwilę zapomniała o wszystkich kłopotach, jakie oczekiwały na nią w zamku; nie miała także ochoty pamiętać o całym mnóstwie spraw, które powinna załatwić po powrocie. Wymknęła się zaraz po śniadaniu, gdyż jej ojciec po wypiciu zbyt wielu trunków poprzedniego wieczora cierpiał
na jeden ze swych napadów złego humoru. Odkąd dwa lata temu zmarła jej matka, ojciec pocieszał się po stracie żony często zaglądając do kieliszka i uprawiając hazard. Ten pierwszy nałóg — jak Lina powtarzała mu dosyć często — rujnował jego zdrowie, jeśli chodzi o drugi, wiedziała, że nie było ich stać na przegrane przy stoliku do gry.
— Proszę, papo, bądź rozsądny! — prosiła go tysiące razy. Kiedy był w dobrym humorze, obiecywał, że już nie pojedzie do Londynu, co niezmiennie kończyło się finansową klęską przy stoliku, ani nie będzie przesiadywał w zamku z sir Hectorem Standishem. Lina z całego serca nienawidziła tego człowieka, gdyż miał zły wpływ na jej ojca, a ją prześladował w sposób, który zaczynał stawać się nie tylko
kłopotliwy, ale wręcz groźny. Wdowiec od co najmniej dziesięciu lat, wydawał się całkiem zadowolony z wolnego stanu, dopóki pół roku temu po raz pierwszy nie zwrócił uwagi na Linę. Przedtem była zaledwie dzieckiem, które gładził po głowie podczas wizyt składanych jej ojcu i czasem pamiętał, by przynieść trochę brzoskwiń ze szklarni albo pudełko czekoladek. Lina świetnie wiedziała, iż był na tyle
wielkim snobem, by cenić sobie towarzystwo zubożałego hrabiego. On sam odziedziczył tytuł barona po swoim ojcu, który zarobił nań handlem, ale nigdy nie został zaakceptowany przez szlacheckie rody hrabstwa. Po śmierci ojca sir Hector doszedł do wniosku, że ukończenie uniwersytetu i odziedziczone ogromne bogactwo powinny mu zapewnić uznanie tych, którzy poprzednio okazywali jedynie chłodną uprzejmość. A dwa miesiące temu nagle
uświadomił sobie, że bilet do uzyskania upragnionej pozycji leży w rękach młodej i — jak zdał sobie teraz sprawę — pięknej córki człowieka, którego uważał za najbliższego przyjaciela. Kiedy oświadczył się, dziewczyna popatrzyła na niego z niedowierzaniem, myśląc, że chyba się przesłyszała. Czterdziestoletniego sir Hectora zawsze uważała za starego człowieka, rówieśnika ojca, i nigdy nie przyszło jej do głowy potraktować go jak jednego z wielbicieli, którzy według przepowiedni
matki pewnego dnia mieli ją otoczyć. — Będziesz bardzo ładna, kochanie — powiedziała matka w dniu szesnastych urodzin Liny — i modlę się o to, aby było nas stać na wydanie dla ciebie balu. Obawiam się, że nie będzie on taki wielki jak mój pierwszy bal — westchnęła — niemniej jadalnia w naszym zamku wygląda bardzo atrakcyjnie w blasku świec, a kiedy już zaczniesz bywać w wielkim świecie, jestem pewna,
że mnóstwo ludzi zechce przyjmować cię u siebie. — Z pewnością, mamo — uśmiechnęła się Lina — ale najpierw musisz wyzdrowieć. Potem zaczniemy oszczędzać. Jednak matka słabła coraz bardziej i pod koniec roku pożegnała się z życiem, a Linie wydało się, że wraz z jej odejściem zamek pogrążył się w ciemności i... długach. — Wolę raczej umrzeć z głodu niż poślubić sir Hectora! — powiedziała
sobie po wysłuchaniu oświadczyn. Potem zadrżała ze wstrętu, gdyż wyobraziła sobie, iż nie da on za wygraną mimo odmownej odpowiedzi. I rzeczywiście, prawie codziennie przyjeżdżał ze swego nowo wybudowanego ostentacyjnie wielkiego domu. Przywoził jej prezenty, których nie chciała przyjąć, mimo że wiedziała, iż rozgniewa tym ojca.
— Standish jest dobrym przyjacielem, więc nie obrażaj go! — ostrzegł, gdy Lina zaczęła narzekać na te częste wizyty. — Nie lubię go, papo. — Cóż, mnie na nim zależy — zdecydowanie oświadczył hrabia. Lina popatrzyła na ojca z niepokojem. — Co chcesz przez to powiedzieć, papo? Czy pożyczasz od niego pieniądze? Och, proszę, nie rób tego!
— Nie wtrącaj się w moje sprawy! — zganił ją hrabia. Jednak unikał spojrzenia, więc Lina nabrała pewności, że pieniądze na opłacenie służby i kilku najbardziej naglących rachunków nie pochodziły z banku, lecz ze źródła, do którego ojciec nigdy by się jej nie przyznał. Nic mu nie powiedziała o oświadczynach sir Hectora, mając nadzieję, iż ojciec nie ma pojęcia o zainteresowaniu, jakim obdarzył ją jego „przyjaciel".
Myślała, że sir Hector ze względu na znaczną różnicę wieku między nimi obawia się, iż hrabia nie poprze jego matrymonialnych zamiarów. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że w ciągu ostatniego miesiąca finansowa pozycja ojca pogorszyła się. Gdy prosiła go o pieniądze na pensje dla służby oraz na uregulowanie rachunków u miejscowych sklepikarzy, zbywał ją obietnicami Jutro", „w przyszłym tygodniu", „w końcu miesiąca". Widziała jednak, że
niemal każdego wieczoru udaje się do Standish Towers na kolację i powraca do domu nad ranem, niewątpliwie po całonocnym hazardzie z prostackimi przyjaciółmi sir Hectora. Nie musiała słuchać plotek, by wiedzieć, że są to stali bywalcy torów wyścigowych, ludzie nie stroniący od kieliszka, tacy, jakich nie zaaprobowałaby jej matka. Bywali tam również goście z Londynu z damami, które z pewnością nie
zostałyby przyjęte przez żony szacownych obywateli w hrabstwie. Kiedyś sir Hector powiedział do niej pogardliwie: — Wiem, że te zawsze skrzywione, ciasno zasznurowane stare krowy nie akceptują mnie. Ale to ulegnie zmianie, gdy się pobierzemy. Towers potrzebuje pani domu z klasą, a ty doskonale spełnisz tę rolę. Jakkolwiek młoda i prostolinijna, Lina pojęła, że adoracja jego nie wypływała jedynie z uznania dla jej
urody, ale z faktu, iż pochodziła z ogólnie szanowanej rodziny. W całym hrabstwie nikt nie był kochany bardziej od jej matki, w żyłach zaś jej rodziny płynęła błękitna krew, tak że Wallinghamsowie byli cenieni przez tych, którzy nie pozwoliliby sir Hectorowi Standishowi i jego przyjaciołom przestąpić progu swego domu. — Musimy gdzieś zakreślić linię — usłyszała Lina, jak księżna Dorset
powiedziała do jej matki. — I niezależnie od wielkości jego wkładu w polowania czy dobroczynność, wyjaśniłam całkiem jasno mojemu mężowi, iż nie będę przyjmować tego prostackiego mężczyzny o czerwonej twarzy. Jej matka zgodziła się z opinią księżnej, lecz była zbyt łagodna, by okazać się niedelikatna czy niemiła wobec kogokolwiek. Jednak sir Hector nie był zapraszany na wydawane przez nią przyjęcia i dopiero po jej śmierci zaczął
często u nich bywać, a wówczas nie dało się go już utrzymać z daleka. Lina przypomniała sobie, że poprzedniego dnia był on szczególnie natrętny. — Zamierzam poślubić cię, Lino — oświadczył. — Więc im szybciej podejmiesz decyzję, tym lepiej! — Przykro mi, ale zna pan moją odpowiedź! — odparła Lina. — Dobry Boże, dziewczyno! Czyż zdajesz sobie sprawę, co mogę ci ofiarować? — zapytał. — Suknie z
najlepszych domów mody w Londynie, klejnoty, na widok których innym kobietom oczy wyjdą na wierzch z zazdrości, i konie najlepszej krwi tak drogie, że nie jest w stanie kupić ich jakakolwiek inna kobieta w hrabstwie. — Musi pan zrozumieć, sir Hectorze — spokojnie odrzekła Lina — że jeśli wyjdę za maż, to nie z powodu tego, co dostanę, ale dlatego że będę zakochana. — Jesteś zbyt młoda, by wiedzieć coś o miłości — zaoponował. — Ale
nauczę cię, jak mnie kochać. Powiedział to w ten sposób, że Lina zadrżała. Patrząc na jego szorstką twarz, czerwoną od nadużywania alkoholu, pobrużdżoną zmarszczkami, dostrzegła, że jego włosy zaczęły siwieć na skroniach. Pomyślała, że jest już starym człowiekiem, i sama myśl o poślubieniu go wywołała w niej trudne do ukrycia uczucie wstrętu. — Wiem, że chce pan być miły — zmusiła się do uprzejmości — ale
proszę przyjąć moją odpowiedź jako odmowną i nie przynosić mi więcej prezentów. Zaczął tłumaczyć jej, nieomal krzycząc, że nie zdoła mu się wymknąć, więc nie mogąc tego dłużej znieść, uciekła z pokoju. Teraz zastanowiła się, czy nie powinna była raczej powiedzieć ojcu prawdy i prosić, by trzymał z dala od niej swego przyjaciela. Las się skończył i Lina ujrzała przed sobą zamek. Mieli tylko jednego
starego ogrodnika, służącego u nich od czterdziestu lat, więc ogrody były zarośnięte i zaniedbane. Jednak pod drzewami rosły złociste żonkile i krokusy posadzone przed laty przez jej matkę. Wyglądały jak barwny kobierzec rozpostarty na kwietnych grządkach, które jeszcze nie zdążyły zarosnąć chwastami. Lina przyglądała się zamkowi myśląc, że stoi tak od stuleci, podczas których Wallinghamowie zapisywali swoją stronę w historii Anglii.
Wciąż nuciła uszczęśliwiona, aż dotarła do szarego muru. Zbliżywszy się do okna w bibliotece, usłyszała głosy. Instynktownie zatrzymała się pod otwartą szybą o sześciokątnych kwaterach, gdy doszedł ją głos ojca: — Nie miałem pojęcia, że czujesz coś do Liny! — Nie powiedziała ci, że zaproponowałem jej małżeństwo? — Nie. — Cóż, to sprytna mała bestyjka, „gra o
dużą stawkę". Niezależnie od mojej reputacji, będę dla niej dobrym mężem i zapiszę jej dwadzieścia pięć tysięcy funtów w dniu ślubu. Lina wstrzymała oddech. Jej palce zaciskały się tak mocno, że aż paznokcie wbiły się w ciało. — Co więcej — kontynuował sir Hector — spłacę twoje długi i dam ci znaczną kwotę, która umożliwi ci odrestaurowanie tej walącej się starej rudery.
Nastąpiła pauza, podczas której Liria modliła się, by ojciec odpowiedział, iż nie można go przekupić i że sir Hector nie ma prawa wyrażać się o zamku tak pogardliwie. Jednak hrabia milczał, a po chwili sir Hector ponowił propozycję: — Słuchaj, jestem hojny i wiesz o tym dobrze! Poprzedniej nocy przegrałeś dwa tysiące funtów do Davidsona, a wiem, że jesteś jeszcze winien ponad tysiąc czy więcej Hattonowi. Oczekują tych pieniędzy za miesiąc, jeśli nie
wcześniej. — Prześladował mnie pech — przyznał gorzko hrabia. — Za dużo pijesz, by być dobrym graczem — stwierdził sir Hector. — Tak czy inaczej rzeczywiście ostatnio nie miałeś szczęścia. Ale pociesz się! — Zaśmiał się i dokończył: — Jako mój teść dostaniesz niewątpliwie znaczny kredyt! Z biblioteki doszedł dźwięk, który wydał się Linie skrzypieniem krzesła.
Pomyślała, że zapewne sir Hector zaraz opuści zamek. — Muszę już iść — zakończył rozmowę. — Powiedz Linie, że pobierzemy się na początku czerwca. To da jej czas na skompletowanie wyprawy, za którą — rzecz jasna — zapłacę! — Wydajesz się bardzo pewny siebie! — W głosie hrabiego zabrzmiała nuta, która powiedziała Linie, że jej ojciec mimo wszystko czuje się urażony zachowaniem sir Hectora.
— Oczywiście, że jestem pewny siebie — odrzekł. — Co innego możesz zrobić, przyjacielu, jak tylko wyrazić zgodę? Byłbyś niewątpliwie głupcem, gdybyś nie dostrzegł płynących dla ciebie korzyści. Ostatnie słowa doszły do niej z daleka, więc Lina zdała sobie sprawę, iż sir Hector opuścił bibliotekę i kieruje się do hallu. Odczekała jeszcze kilka sekund, zanim przebiegła pod oknem biblioteki, weszła do domu kuchennym wejściem
i pośpieszyła na pierwsze piętro do swej sypialni. Zawsze sypiała w pokoiku usytuowanym w jednej z wież, gdyż wieże fascynowały ją od dziecka, więc teraz mając do wyboru cały zamek, pozostała w małym, lecz uroczym pomieszczeniu, które nieodmiennie kochała. Były tu dwa okna, z których jedno wychodziło na ogród i las, a drugie z widokiem na frontowe wejście do zamku oraz aleję obsadzoną starymi dębami. Przeszła przez pokój i — ukryta za
zasłoną — spojrzała w dół. Na dziedzińcu sir Hector gramolił się z trudem na grzbiet świetnego pełnokrwistego konia, przytrzymywanego przez stajennego, który mu zawsze towarzyszył, wioząc prezenty, które sir Hector ofiarowywał Linie. Siedząc już na koniu, zwrócił się do hrabiego stojącego na szczycie schodów pod gotyckim łukiem frontowych drzwi. — Do widzenia, Wallingham —
pożegnał go sir Hector — i nie zapomnij powtórzyć Linie naszej rozmowy. Mówiąc to dotknął brzegu kapelusza batem i z uśmiechem triumfu, jak uznała Lina — odjechał. Gdy obserwowała jego konia kłusującego podjazdem, zawładnęło nią gwałtowne i trudne do opanowania uczucie nienawiści do tego mężczyzny. Potem czując, że drżą jej kolana, opadła na łóżko i spróbowała zebrać myśli.
Uśmiech na twarzy sir Hectora o wiele bardziej przeraził jąniż słowa. Był to uśmiech zwycięstwa, uśmiech mężczyzny, który osiągnął dokładnie to, co zamierzył, usunąwszy wszelkie przeszkody. — Nie mogę go poślubić! Nie mogę! — powiedziała sobie Lina. Potem przypomniała sobie o długach ojca i zrobiło się jej niedobrze. Jak ojciec mógł zniżyć się do tego, by być płatnym pachołkiem człowieka takiego
jak sir Hector Standish? Zawsze była świadoma faktu, że ojciec miał słaby charakter, chętniej przyjmował od życia upominki, niż obstawał przy swoich zasadach. To dzięki jej matce cieszył się poważaniem w hrabstwie, mimo trudnej sytuacji finansowej w ich rodzinie. To dzięki niej mieli tylu przyjaciół. Po śmierci matki zaproszenia nie były już tak częste jak dawniej, wobec czego ojciec chętnie zaakceptował gościnność tak szczodrze zaofiarowaną przez
Standish Towers. — Wykorzystał ojca! — pomyślała z goryczą Lina. — A teraz chciałby wykorzystać mnie! Jednocześnie w oczach sir Hectora dostrzegła błysk, w głosie zaś, gdy się jej oświadczał, ton, który sprawił, że wyczuła — choć wiele na ten temat nie wiedziała — iż nie żywi do niej prawdziwej miłości. — Nienawidzę go! Nienawidzę! — powtórzyła gwałtownie i wstała z łóżka,
by przyjrzeć się w lustrze swemu odbiciu. Lina nie była zarozumiała, ale nie mogła nie zauważyć, jak bardzo wyładniała w ostatnim roku. Odznaczała się dużym podobieństwem do matki, uznanej swego czasu za piękność. Na swym pierwszym balu matka Liny podbiła serca wielu młodych ludzi, lecz zrezygnowała z okazji zrobienia wspaniałej partii, gdyż zakochała się w hrabim Wallinghamie. Rodzice młodej dziewczyny wahali się
przed wyrażeniem zgody na to małżeństwo, z tej prostej przyczyny, że hrabia był raczej ubogim człowiekiem, podczas gdy dwaj inni kandydaci do ręki córki mieli do zaoferowania jej fortunę. Ostatecznie, nie chcąc stać na drodze do szczęścia córki, zgodzono się, by poślubiła hrabiego, i wbrew wszelkim przewidywaniom ich życie ułożyło się szczęśliwie. Niestety po urodzeniu Liny jej matka nie mogła mieć więcej
dzieci, więc hrabia został pozbawiony syna mogącego odziedziczyć tytuł i zamek, który sir Hector nazwał „walącą się ruderą". Niemniej jednak należał do nich, Lina kochała ten dom i nie chciała go opuścić, chyba że dla mężczyzny, który znaczyłby w jej życiu tyle, co ojciec dla matki. Teraz w jej wielkich oczach malował się lęk i pomyślała, że gdyby ujrzała w lustrze odbicie twarzy sir Hectora, wolałaby umrzeć.
— Co robić, mamo? — zapytała głośno, stając przed portretem matki wiszącym na ścianie. Był to zaledwie szkic wykonany przez nieznanego artystę, który mieszkał w sąsiedztwie i przychodził do zamku, błagając hrabinę, by mu pozowała, twierdząc, że jest najpiękniejszą istotą, jaką widział. Rozbawiona zgodziła się, a on uchwycił — być może dlatego, że zakochał się w malowanym przez siebie obiekcie — piękno, którego może nie
dostrzegłby bardziej doświadczony malarz. Owalna twarz o trójkątnym podbródku bardzo przypominała Linę. Miała te same wielkie oczy, mały prosty nosek, szerokie czoło i jasne włosy, które miękko otaczały splotami kształtną główkę. Był to tylko szkic węglem, nie ukazywał więc dziwnej barwy oczu, jaką Lina również odziedziczyła po matce. Nie były, jak się można było spodziewać, błękitne, ale zielone ze
złotymi plamkami „niczym strumień lśniący w słońcu" — jak poetycznie określił je artysta. Lina podniosła wzrok ku twarzy matki. — Pomóż mi... mamo — poprosiła. — Wiesz, że nie mogę... poślubić takiego mężczyzny jak... sir Hector. Ocal mnie, proszę... ocal! Czekała i nagle, jakby usłyszała głos matki, wiedziała już, co ma zrobić. Następnego ranka Lina wyruszyła do
Londynu pociągiem odchodzącym z najbliższej stacji kolejowej parę minut po szóstej. Nie mogła wprost uwierzyć, jakie to wszystko okazało się proste. Przez resztę dnia po wyjściu sir Hectora unikała ojca, jednak wiedziała, że pił, najpierw w swoim gabinecie, a potem w miejscowej karczmie, gdzie zawsze był mile witany przez przesiadujących tam stałych bywalców. Zapomniał o zaplanowanym na wieczór niewielkim przyjęciu, na które został
zaproszony doktor i jego żona oraz urocza para, która niedawno zamieszkała w Manor House. Pułkownik Graham, służąc w pułku grenadierów, odwiedzał zamek parokrotnie, a teraz wprowadził się do dworku odziedziczonego przez żonę po ojcu, który niedawno zmarł. Lina wyłożyła strój wieczorowy ojca w jego sypialni i zaledwie na pół godziny przed kolacją zeszła na dół do gabinetu i tam zastała go ze szklaneczką
w dłoni. — Jesteś, Lino! — odezwał się. — Gdzie byłaś? Chcę z tobą porozmawiać. — Teraz nie mam czasu, papo — odparła Lina. — Czy zapomniałeś o tym, że dzisiaj przychodzą na kolację Grahamowie i Emersonowie? — Nie zapraszałem ich. — Ależ tak, papo, przypomnij sobie, zaprosiłeś Grahamów, a ja poprosiłam Emersonów. — Zerknęła na zegar i dodała: — Musisz się pośpieszyć, przyjdą
za pół godziny. Na dole już wszystko gotowe. — Chcę się zobaczyć z Grahamem — przyznał hrabia — ale muszę też pomówić z tobą, Lino. — Obawiam się, że trzeba będzie z tym poczekać do jutra, papo — zaoponowała Lina. Uśmiechnęła się i wyniknęła z pokoju, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Bardzo starannie zajęła się obiadem, pomagając kucharce, leciwej już
osobie, i upewniła się, że nieliczne butelki dobrego wina, jakie pozostały w piwnicy, mają odpowiednią temperaturę. Jak się tego spodziewała, jej ojciec świetnie się bawił w towarzystwie pułkownika i doktora, który potrafił być bardzo wesoły, a kiedy się pożegnali, z łatwością udało jej się powiedzieć szybko dobranoc i wymknąć do pokoju nie pytając, co ojciec ma jej do powiedzenia. Ponieważ późno wrócił poprzedniej
nocy i sporo pił w ciągu dnia oraz przy kolacji, była pewna, że zapomniał o rozmowie, którą miał zamiar z nią odbyć. Tak czy inaczej, będzie mógł później szczerze powiedzieć sir Hectorowi, iż nie poinformował jej o oświadczynach, a wobec tego przyjaciel nie będzie go obwiniał za jej zniknięcie. Z dużym trudem Lina znalazła pieniądze na podróż oraz na utrzymanie się w Londynie, dopóki nie znajdzie sobie jakiegoś zatrudnienia. Na szczęście był
początek miesiąca i wciąż miała trochę pieniędzy, jakie ojciec jej dał po wygranej w Standish Towers. Ubiegłego roku odkryła, że był szczodry tylko wtedy, kiedy wygrał w karty. Ostatnim razem wręczył jej piętnaście funtów, z czego została jej tylko połowa. Posiadała także kilka własnych suwerenów zachowanych na czarną godzinę oraz kilka sztuk biżuterii matki. Obawiała się jednak, że niewiele zdoła uzyskać, gdyby chciała ją sprzedać, a
zresztą ciężko byłoby się jej rozstać z tymi pamiątkami. Jej ojciec nigdy nie przyznał się, że spieniężył pierścionek i mały sznur pereł matki; oświadczył, iż zdeponował je w sejfie. Lina była dogłębnie zraniona, gdy się zorientowała, że cenne klejnoty matki posłużyły na spłatę karcianych długów, więc później nigdy mu nie przypominała, iż pozostał jeszcze pierścionek z szafirem, który często matka nosiła, i brosza wysadzana szafirami.
— Należą do mnie — powiedziała sobie stanowczo. — Nie pozwolę, aby zmarnowano je na hazard. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że w przypadku honorowego długu, a takim był dług karciany, raczej sprzedałaby klejnoty, niż pozwoliłaby się ojcu poniżyć. Pomyślała teraz, że skoro zniknie, z pewnością sir Hector będzie jej szukał, jednakże wierząc, iż w końcu ją poślubi, spłaci długi jej ojca.
— Muszę ukryć się tam, gdzie nigdy mnie nie znajdzie — postanowiła. To oznaczało, iż nie może zwrócić się o pomoc do żadnych krewnych, gdyż ojciec oczywiście poda sir Hectorowi ich nazwiska i adresy. Podczas gdy pociąg jechał, Lina błędnym wzrokiem wpatrywała się w okno. Szukała w myślach najlepszego miejsca, gdzie mogłaby się w Londynie zatrzymać. Było oczywiste, że musi zarobić pieniądze. Zdawała sobie sprawę,
że będzie to trudne zadanie. Jej matka przywiązywała dużą wagę do wykształcenia córki, aczkolwiek nie było to naprawdę łatwe, gdyż mieszkali na prowincji. Jednakże dzięki uporowi hrabiny zadanie to zostało częściowo zrealizowane. Lina miała nauczycieli różnych przedmiotów. — Nie chcę powierzyć cię jednej guwernantce, od której się oczekuje, że zna się na wszystkim, i płaci grosze za jej usługi.
Lina dowiedziała się, że tak działo się w większości domów, gdzie w rodzinie były dziewczęta. Jedynie synów wysyłano do szkół publicznych i uniwersytetów oraz angażowano dla nich nauczycieli na okres wakacji. — Ja miałam w tym względzie szczęście — mówiła hrabina — i dlatego pragnę i tobie dać szansę. Szczęście jej matki polegało na tym, że jeden z jej braci był zbyt chorowity, aby mógł podjąć naukę w szkole. Wobec tego do domu przychodzili
nauczyciele, a ponieważ rodzina osiadła niezbyt daleko od Oksfordu, zaangażowano najlepszych. Siostra pobierała lekcje z bratem. Hrabina zjeździła całą okolicę w poszukiwaniu emerytowanych nauczycieli i albo oni przychodzili do zamku, albo Lina jeździła do nich. Matce przede wszystkim zależało na tym, aby córka płynnie władała językami. Najmniejszy problem był z francuskim, gdyż niedaleko zamku mieszkała wdowa po
angielskim dyplomacie, pochodząca z dobrej francuskiej rodziny. Kiedy umarł jej mąż, uznała, że jest zbyt stara, by powrócić do ojczyzny. — Nigdy nie lubiłam tego chłodnego kraju — mawiała — ale tu spędziłam całe życie i tu chcę umrzeć, mimo że czasami doskwiera mi samotność i często się nudzę. Matka Liny śmiała się. — Myślę, madame, że to dlatego, iż nie ma pani nic do roboty. Może więc
spróbowałaby pani nauczyć moją córkę mówić jak rodowita Francuzka. Naprawdę wierzę, że polubiłaby pani te lekcje, tak samo jak ona. Wdowa, z początku mocno zaskoczona propozycją, niezbyt chętnie na nią przystała, ale słowa hrabiny okazały się prorocze. Nie tylko Lina polubiła lekcje, ale także jej nauczycielka. I Lina — zgodnie z oczekiwaniami matki — zaczęła znakomicie mówić po francusku, a potem już nieco mniej płynnie po włosku i niemiecku.
„Być może — pomyślała teraz — mój francuski na coś się przyda''. Nie mogła jednak wymyślić nic konkretnego. Zdawała sobie sprawę, że gdyby dostała pracę guwernantki, to do dzieci, jeśli miałyby nauczyć się bezbłędnie obcego języka, niewątpliwie przychodziłaby na lekcje rodowita Francuzka. Dopiero gdy przed południem pociąg stanął na stacji St. Pancras, Lina zaprzestała pesymistycznych rozważań. Portier wyniósł jej bagaż, a kiedy
znalazł dorożkę, podała woźnicy adres Biura Pomocy Domowych na Mount Street, prowadzonego przez panią Hunt. Wiedziała, że jest to najlepsze tego rodzaju biuro w Londynie, gdyż jakkolwiek rzadko zmieniano służbę w zamku, ponieważ ich starzy i wierni służący gotowi byli pracować za niewielkie zarobki, słyszała, jak przyjaciele matki rekomendowali biuro pani Hunt. Nieraz uskarżali się na trudności z utrzymaniem dobrej służby i
denerwowali się, że ilekroć dokonywali zmiany, rzadko dobrze trafiali. — Powiedziałam pani Hunt — Lina przypomniała sobie słowa jednej z przyjaciółek matki — że dziewczęta, jakie mi ostatnio przysyła, są zuchwałe i aroganckie, i że jeśli dalej tak będzie, zwrócę się gdzie indziej. — Zawsze słyszałam, że pani Hunt ma najlepsze biuro — zdziwiła się hrabina.
— W rzeczywistości. Lecz ta kobieta jest straszną snobką i najlepsze służące poleca klientom w Londynie, utytułowanym i chwalącym się tym, iż są bywalcami Marlborough House. W głosie przyjaciółki matki zabrzmiała nuta zazdrości i złośliwości, która nie uszła uwagi Liny. Jednakże zachowała w pamięci opinię na temat pani Hunt. Dzisiejszego ranka napisała sobie doskonałe referencje, postawiła datę
sprzed śmierci matki i zaopatrzyła w całkiem dobrą imitację jej podpisu. Pomyślała z uśmiechem, że przyszłemu pracodawcy trudno będzie odrzucić jej ofertę, w której figurowała jako doskonała guwernantka i nauczycielka. Ale kiedy spojrzała w lustro ogarnęły ją wątpliwości. Wyglądała nazbyt młodo, by powierzono jej opiekę nad dziećmi, i mogła tylko mieć nadzieję, iż pani Hunt nie zda sobie sprawy, że fikcyjna guwernantka hrabiny Wallingham miała
zaledwie szesnaście lat, kiedy referencje zostały wystawione. Kiedy dotarli na Mount Street, Lina zapłaciła dorożkarzowi i poprosiła, by postawił jej mały kuferek i torbę pod drzwiami biura. Zastosował się do polecenia, podziękował za napiwek i rzucił: — Powodzenia, panienko! Gdybym był bogaty, sam bym panienkę zatrudnił! — Dziękuję — powiedziała Lina i poczuła się troszkę pokrzepiona
komplementem. Czuła jednak zdenerwowanie przemierzając cały pokój, gdzie kilkoro innych interesantów oczekiwało na twardych ławkach ustawionych przed biurkiem stojącym w przeciwległym kącie. Siedziała przy nim starsza kobieta o bardzo ostrym spojrzeniu ciemnych oczu w stalowych okularach i Lina uświadomiła sobie, że jej uwagi nie uszedł fakt, iż Lina zostawiła przed wejściem
bagaże. Była całkiem pewna, że wykorzysta tę sytuację i określi ją jako osobę zdesperowaną i zdecydowaną na wszystko. Instynktownie uniosła wyżej brodę. I choć mówiła spokojnie, a jej głos był miękki, nie była świadoma tego, iż zabrzmiała w nim pewność siebie, jakiej nigdy nie okazałaby żadna poszukująca pracy guwernantka. Kobieta za biurkiem, zapewne pani Hunt, nie odezwała się. Jedynie patrzyła
na nią w sposób, który bez wątpienia onieśmieliłby większość interesantek. — Poszukuję posady guwernantki — zaczęła Lina — a zawsze słyszałam, że pani biuro cieszy się bardzo dobrą opinią — mówiąc to wydobyła z torebki napisany przez siebie list i położyła na biurku. — To są moje referencje od hrabiny Wallingham, u której pracowałam przez wiele lat. — Nie wyglądasz na tyle dorośle, by dla kogokolwiek pracować przez wiele lat! — odparła ostro pani Hunt.
Niedbale ujęła list najwyraźniej pragnąc okazać, że jego treść nie ma dla niej żadnego znaczenia. Niemniej jednak Lina zauważyła, że starannie przeczytała tłoczony adres i niewątpliwie dostrzegła koronę powyżej. — Jak się nazywasz? — Cromer, panna Cromer. Lina wybrała nazwisko jednej ze swych guwernantek, uroczej nauczycielki, która uczyła na znanej londyńskiej
pensji, zanim osiągnęła wiek emerytalny. Pani Hunt skończyła czytać list, po czym stwierdziła: — Nie wydaje mi się, abym miała w księgach coś odpowiedniego, ale możesz usiąść i zaczekać, aż przejrzę rejestr. — Dziękuję — odrzekła Lina. Odeszła parę kroków i siadła na twardej ławce przodem do biurka obserwując panią Hunt. Ta obróciła się do swej asystentki, drobnej kobietki o
niepozornej twarzy i nerwowym tiku powiek. Pokazała jej list, po czym ogromny rejestr został umieszczony na biurku przed panią Hunt, która zaczęła dokładnie wertować kartki. — Co powiesz o tym? — zapytała. — Och, nie. Posłałyśmy tam kogoś w ubiegłym tygodniu — przypomniała asystentka. — Racja. Przewrócono cztery następne stronice i Lina zaczęła się niepokoić, że może
będzie musiała długo czekać na pracę, przychodzić tu codziennie i godzinami przesiadywać na twardej ławce. W drugim krańcu pokoju siedziały dwie hoże dziewczyny o różowych policzkach i wyglądzie wieśniaczek, które — była pewna — poszukują zatrudnienia jako pomoce kuchenne. Zobaczyła też kobietę w średnim wieku w ozdobionym paciorkami nakryciu głowy, którą uznała za gospodynię lub starszą pokojówkę, oraz dobrze
zbudowanego młodego mężczyznę, który sądząc po getrach i obracanej w dłoniach czapce szukał pracy jako stajenny. Lina pragnęła ich zapytać, od ilu dni czekają, jednak powstrzymała swą ciekawość. Nagle dosłyszała panią Hunt mówiącą półgłosem: — A co z lady Birchington? Podobno kogoś szuka? — Ale nie guwernantki. Potrzebna jej pokojówka znająca francuski. — Nie znajdziemy jej tak szybko! —
prychnęła pani Hunt. Nie zastanawiając się, Lina wstała i podeszła do biurka. — Płynnie mówię po francusku — oświadczyła. Pani Hunt przyjrzała się jej. — Klientka, o której była mowa — stwierdziła tonem mającym uzmysłowić Linie niestosowność wtrącania się — poszukuje pokojówki, nie guwernantki. — Jestem zdecydowana przyjąć każdą posadę — odparła Lina.
Pani Hunt uniosła brwi. — Wydawało mi się, że rola służącej jest poniżej twoich oczekiwań. — Chcę natychmiast podjąć pracę — stwierdziła Lina. — A wobec tego nie mogę zwracać uwagi na drobiazgi. Mówiąc to pomyślała, że stanowisko pokojówki może być jeszcze lepszym schronieniem, gdyż sir Hectorowi nawet nie przyjdzie do głowy, by szukać jej w pomieszczeniach dla służby. Pani Hunt pochyliła się i szepnęła swej
asystentce coś do ucha. Ta jej odpowiedziała i Linie wydało się, że obydwie wzruszyły ramionami. — To doskonale — zgodziła się pani Hunt. — A więc możesz skontaktować się z milady i powiedzieć, że cię przysyłamy. Dam ci list polecający i przynajmniej milady nie powie, że zlekceważyłyśmy prośbę. Lina nie miała wątpliwości, że pani Hunt niezbyt wierzy, iż lady Birchington przyjmie ją do pracy. W każdym razie, pocieszała się Lina, dała mi szansę.
Zobaczymy, co będzie dalej. — Dziękuję bardzo, czy byłaby pani uprzejma zostawić moje nazwisko w książce na wypadek gdyby mi się nie powiodło, gdyż wówczas powrócę do biura — powiedziała na głos. Pani Hunt nie zniżyła się do odpowiedzi. Napisała list polecający, asystentka umieściła go w kopercie i wręczyła ponad biurkiem Linie wraz z jej referencjami. Lina wzięła obydwie koperty.
— Dziękuję bardzo. Były panie bardzo miłe. Najwyraźniej panią Hunt zdziwiła okazana wdzięczność, jednak nie odezwała się i Lina pomaszerowała w stronę drzwi, świadoma nieco wrogich spojrzeń pozostałych interesantów, spowodowanych odniesionym sukcesem. Gdy dotarła do bagażu, ujęła torbę i popatrzyła nieco bezradnie na kufer. Potem zerknęła na młodego mężczyznę o wyglądzie stajennego, który się jej przyglądał. Zajęło mu parę sekund, zanim
zrozumiał, o co jej chodzi. — Pomogę panience — powiedział podnosząc się z ławki. — Dziękuję bardzo — powtórzyła Lina. Po paru minutach dorożka ze zmęczonym koniem ukazała się na ulicy. Zatrzymała się przed nimi i młody mężczyzna umieścił bagaż na ławeczce obok dorożkarza. Torbę Lina wzięła ze sobą. Zastanawiała się, czy dać młodzieńcowi napiwek, jednak przypomniała sobie, że teraz to ona sama jest
służącą. — Dziękuję — powiedziała wyciągając rękę. — Miło mi, miło cię poznać — odrzekł — i życzę szczęścia. — Ja też ci życzę szczęścia — pożegnała go. Jadąc pod wskazany przez panią Hunt adres, oddawała się rozważaniom, jak nawiązać kontakt z klasą, do której właśnie dołączyła, i jak potraktują ją ci, na których musi teraz spoglądać jak na lepszych od siebie.
Rozdział drugi Każdy mężczyzna, który wszedłby w tym momencie do salonu w domu pod numerem 23 Belgrave Square, stanąłby jak wryty na widok trzech dam usadowionych wokół kominka. Wszystkie słynęły z urody i nawet w czasach, gdy w Londynie pojawiło się wiele pięknych kobiet, im nie było równych. Książę Walii, ekspert od spraw kobiecego wdzięku, twierdził, że nie ma
damy bardziej uroczej niż markiza Holme. Jednak hrabina Pendock ze swymi włosami złocistymi jak słońce i oczami błękitnymi jak niebo plasowała się tuż za nią, podczas gdy lady Birchington odznaczała się nie tylko wyjątkową urodą, ale również urokiem, jakiemu większość mężczyzn nie umiała się oprzeć. Była teraz w nowej popołudniowej kreacji, specjalnie zaprojektowanej dla niej przez Lucille, i kiedy wkroczyła do
salonu, obydwie przyjaciółki wydały okrzyk zachwytu i jednocześnie zazdrości. Siadając Kitty Birchington ułożyła wdzięcznie fałdy sukni na sofie o satynowym obiciu, które stanowiło nie tylko znakomite tło dla jej białej karnacji i rudych włosów, ale również uwydatniało barwę bladozielonej sukni, ozdobionej uroczą srebrną koronką i maleńkimi perłowymi guziczkami, które zaintrygowałyby i rozbawiły każdego
mężczyznę, próbującego je rozpiąć. — Tyle wam mam do powiedzenia! — zawołała Kitty Birchington, gdy wszystkie wygodnie siedziały przed kominkiem. — Dlatego posłałam do was bileciki zaraz po śniadaniu, abyśmy mogły się spotkać o piątej. — Co się stało? — zaciekawiła się Daisy Holme. Gdy mówiła duże diamentowe kolczyki połyskiwały w jej malutkich uszach,
a strusie pióra spływające z kapelusza podkreślały czerń włosów i pięknie zarysowanych brwi ponad aksamitną głębią jej oczu. Kitty Birchington złożyła dłonie. — Wstrzymajcie oddech — zapowiedziała — nigdy nie uwierzycie w to, co wam powiem. — Znowu się zakochałaś? — zaryzykowała stwierdzenie Evie Pendock. — Jestem zakochana, ale nie o tym chcę
wam powiedzieć — roześmiała się Kitty. — Więc o czym? — Fabian zerwał z Alice! — obwieściła Kitty nabrawszy tchu. Przez chwilę obydwie przyjaciółki patrzyły na nią zdumione. — Nie wierzę! To niemożliwe! — wykrzyknęła Daisy. — Uczucia Fabiana zawsze trwały o wiele dłużej! — Zgadzam się z tobą — przyznała Evie. — Ale z Alice wytrwał raptem
tylko parę miesięcy, mimo że ona jest bardzo ładna. W jej głosie zabrzmiała nutka sarkazmu, po czym Daisy i Evie zwróciły wzrok ku Kitty, oczekując wyjaśnień. — Alice przyszła do mnie wczoraj wieczorem — zaczęła, ale przerwały jej okrzyki: — Alice jest z powrotem w Londynie? Nie miałam pojęcia! Dlaczego nikt nam o tym nie powiedział? — Bo poza mną nie chciała się z nikim
spotkać — odpowiedziała Kitty. — Jest zrozpaczona! Ma złamane serce! Droga Alice zawsze miała lekką skłonność do histerii! Obydwie przyjaciółki zgodziły się z panią domu, która kontynuowała: — Nie może pojąć, dlaczego Fabian tak ją potraktował. Oświadczyła, że stał się niespokojny, wykręcał się od przebywania z nią i ostatecznie stwierdził, że to już koniec.
Zapadła cisza, którą Daisy przerwała ostrym tonem: — Cóż, wszystko, co mogę na to powiedzieć, to że musiała popełnić jakiś błąd! Kiedy widziałam ich przed dwoma miesiącami, Fabian adorował ją, jak to tylko on potrafi, i wydawał się zachwycony, że może z nią wszędzie bywać. — To cały Fabian — zauważyła Evie. — Jednak fakt, że mu się tak prędko znudziła Alice, jest zdumiewający! — Tak właśnie pomyślałam — zgodziła
się Kitty. — A ponieważ wszystkie trzy mamy w tym względzie coś do powiedzenia, przypuszczałam, że to was zaciekawi. — Chciałabym wiedzieć, co się stało — rozmarzyła się Daisy. Ponownie zapadło milczenie, dopóki nie przerwała go Evie: — Jeśli chcesz poznać moje zdanie, to uważam, że Alice jest naprawdę nudna. — Masz rację — przyznała Daisy. — Z
drugiej strony Fabian właściwie nigdy nie rozmawia z kobietą, w której jest zakochany. — Chcesz raczej powiedzieć, Daisy — zaoponowała Kitty — że kiedy się jest z Fabianem, pragnie się jedynie jego pocałunków i innych rzeczy. Najbardziej irytujące jest to, jeśli mamy być szczere, że Fabian pierwszy kończy romans. — Przerwała na chwilę, po czym dodała powoli: — To może złośliwe z mojej strony, ale ponieważ zawsze uważałam Alice nie tylko za
nudną, ale także raczej oziębłą kobietę, miałam cichą nadzieję, że da Fabianowi nauczkę. — Chcesz powiedzieć — zażądała wyjaśnień Evie — że mógłby zakochać się w niej bardziej niż ona w nim? — Dokładnie! — z westchnieniem przytaknęła Kitty. — Przypuszczam, że nie było w jego życiu kobiety, która nie pokochałaby go z dziką namiętnością i której serce nie pękłoby w chwili rozstania.
— Wszystkie wiemy coś na ten temat — mruknęła Daisy i patrząc w ogień wyznała: — Nie wydaje mi się, że byłam kiedykolwiek tak nieszczęśliwa, jak wówczas gdy Fabian powiedział „żegnaj", jednak mam nadzieję, że zachowałam dość godności i szacunku dla siebie, aby nie jęczeć czy dać komukolwiek do zrozumienia, jak mi na nim zależy. W rzeczywistości jesteście jedynymi osobami, z którymi byłam szczera.
— Wiesz, że możemy ci współczuć i zrozumieć jak nikt inny — stwierdziła Kitty. — Nigdy nie mogłam odżałować, iż zdołałam go utrzymać tylko dwa lata. — Raczej półtora roku! — skorygowała Evie po cichu, ale Kitty zignorowała uwagę. — Jednocześnie — ciągnęła Daisy — niezależnie od tego, ile wycierpiałam, zawsze będę wdzięczna Fabianowi, gdyż nauczył mnie sztuki miłości.
Przypuszczam, że Francuzi przychodzą na świat z wiedzą, której Anglicy nigdy nie nabywają. — Oczywiście, że tak — przyznała rację Kitty. — Francuzi myślą o kobietach od kołyski i przeżywają pierwsze romanse, gdy Anglicy liczą kolejne dołki w krykiecie albo bażanty, które zdołali zestrzelić od pierwszego polowania. — Podczas gdy Francuzi Uczą złamane serca! — dorzuciła ze śmiechem
Evie. — Dokładnie! — zgodziła się Daisy. — Życzyłabym sobie, aby chociaż raz zadrżało serce Fabiana i aby odczuł ból straty, jakiego wszystkie doznałyśmy. — To niewątpliwie najbardziej atrakcyjny mężczyzna w Europie i nie urodziła się jeszcze taka, która by mu się oparła — westchnęła Kitty. — Jestem pewna, że masz rację — przytaknęła Daisy. — W towarzystwie, w którym obraca się Fabian, tak we Francji, jak w Anglii jest mało
prawdopodobne, by spotkał się ze zbyt silnym oporem ze strony kobiety, a odmowa w ogóle chyba nie wchodzi w grę. — Nie, oczywiście, że nie — przyznała Kitty. — Może to wstyd się przyznać, ale wystarczyłoby, żeby Fabian skinął małym palcem, a wszystkie trzy biegiem powróciłybyśmy do niego jak zahipnotyzowane! — Nigdy bym tego nie zrobiła! — wykrzyknęła Daisy.
— Mylisz się! — upierała się Kitty. — Żadna nie oprze się mężczyźnie wyglądającemu jak Fabian, mówiącemu jak Fabian i kochającemu jak Fabian! Po tych słowach zapadła cisza, podczas gdy trzy gracje z zadumą wpatrywały się w płomienie, a ich oczy wypełniały wspomnienia o mężczyźnie, który jak powiedziała Daisy, nauczył je miłości i sprawił, że odkryły w niej emocje nie znane im dotąd. W towarzystwie bywającym w
Marlborough House, do którego się zaliczały, należało do przyjętych obyczajów, że dama, wywiązawszy się z obowiązków żony i. matki, po urodzeniu mężowi syna i dziedzica tytułu, a potem kolejnych dzieci, mogła sobie pozwolić na romanse, pod warunkiem zachowania dyskrecji. Książę Walii ustanowił taki zwyczaj, jako że ulegał urokowi wielu pięknych kobiet, jednak publicznie obnosił się z wizerunkiem szczęśliwego małżonka
księżny Aleksandry. Przeżył kilka burzliwych romansów z Lily Langtry, z powabną lady Brook, która rzuciła na niego urok, a teraz adorował na każdym przyjęciu fascynującą panią Keppel. Toteż Daisy Holme pozwoliła sobie na szaleńczy romans z jednym z najlepszych przyjaciół męża, zanim Fabian, książę de Saverne, nie wkroczył w jej życie. Spotkała go, gdy był jeszcze zakochany w Evie Pendock, i z całym rozmysłem odebrała go jej. Ale
Evie wiedziała, iż w rzeczywistości książę stawał się już nieco znużony nią, a widząc, że uniesienia, jakich oboje doświadczali z wolna gasną, uznała, że nieuniknione jest rozstanie. Wtedy to właśnie Daisy wkroczyła na scenę. Romans księcia z Daisy ułatwiał fakt, że markiz był zapalonym myśliwym, który pozostawiał żonę na długie miesiące, podczas gdy sam polował bądź łowił w jeziorach Brytanii. Z kolei lord Birchington uczęszczał na
wszystkie wyścigi, niezależnie od tego, czyjego własne konie brały w nim udział. Romans Kitty zakończył się wraz z nastaniem zimy, gdy brak wyścigów utrudnił kochankom wspólne spędzanie czasu. Wszyscy trzej mężowie byli zapewne świadomi tego, co się dzieje podczas ich nieobecności, jednak ponieważ oczekiwano od nich, iż przymkną oko na niewinny flirt, nie nadawali sprawie rozgłosu.
Jednak krążyły pogłoski, że adoracja, jaką książę de Saverne otaczał piękne kobiety, nie zawsze była przyjmowana z takim pobłażaniem. Książę już nieraz pojedynkował się we Francji i ktoś kiedyś stwierdził żartobliwie, że wyzywali go znieważeni mężowie ze wszystkich krajów Europy! Kitty często myślała, że gdyby może George zrobił awanturę z powodu księcia, dodałoby to pikanterii jej romansowi. Jednak George postąpił
subtelniej. Po prostu wracał po wyścigach do domu, i sam zabawiał księcia, zamiast zniknąć w klubie, jak oczekiwała żona. „Fabianowi znudził się George, a nie ja!" — pomyślała teraz Kitty i ta myśl przyniosła jej ulgę. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że nie jest to prawda i że Fabian i tak szukałby gdzie indziej nowych wrażeń, a dokładniej rzecz ujmując — nowej kobiety, która by go zafascynowała, tak
jak ona swego czasu. — Myślę, że musimy stawić czoło faktom — zaczęła Daisy. — Fabian zawsze będzie skakał z kwiatka na kwiatek, pławiąc się w słońcu, podczas gdy kobiety będą padać mu w ramiona jak delikatne kwiaty więdnące zbyt szybko, po czym on je porzuci, by zerwać następne. Evie i Kitty roześmiały się. — Och, Daisy, tyle w tobie poezji — zauważyła Kitty — ale ja mam
nadzieję, że Fabian podczas swojej wędrówki po kwiatkach wpadnie w burzę gradową, mówię to z całą złośliwością! — Nigdy tak się nie stanie — odparła Daisy. — Czemu jesteś tego taka pewna? — zapytała Evie. — Ponieważ Fabian wybiera obiekty swojej miłości wśród tych kobiet, które należą, jak to prasa określa, do „wyższych sfer". — A co to ma z tym wspólnego?
— Mój ojciec kiedyś powiedział, iż wyższe sfery są zawsze otwarte na pokusy, niższe uprawiają miłość, gdyż jest to tania rozrywka, jedynie średnie klasy są naprawdę przyzwoite! Wszystkie się roześmiały. — Z pewnością twój ojciec miał rację — przyznała Kitty. — Aczkolwiek nigdy nie słyszałam, by ktoś tak to ujął, jednak powszechnie wiadomo, że w średniej angielskiej klasie panuje surowa moralność. — Podobnie jak wśród francuskiego
mieszczaństwa — dorzuciła Evie. — Chyba wszystkie się zgodzimy, że Fabian przegląda starannie Debretta oraz almanach gotajski, zanim rozpocznie swój uwodzicielski proceder — uśmiechnęła się Kitty. — Nie, Fabian jest dumny z tego — zaprzeczyła Daisy — że od pierwszego wejrzenia może określić nie tylko pochodzenie kobiety, ale również jej charakter.
— Doprawdy tak ci powiedział? — z zaciekawieniem zapytała Kitty. — Zawsze opowiadał mi, że jest dociekliwy, więc to by się zgadzało. — Wszyscy Francuzi są snobami — odparła Daisy. — Pamiętam, jak opowiadano o Fabianie, że po obu stronach kanału La Manche nie ma ani jednej księżnej poniżej trzydziestu pięciu lat, z którą nie zabawiałby się w łóżku! — To przesada — zauważyła Evie. — Jednak niewątpliwie tkwi w tym
ziarno prawdy. Jak się tak zastanowić, kochankami Fabiana zawsze były kobiety takie jak my, ale Alice jest na przykład córką księcia. — Najwyraźniej to jej nie pomogło! — zakpiła Kitty. — Myślałam tylko — stwierdziła Evie — o wszystkich tych kobietach, o których wiemy, że były kochankami Fabiana, i muszę przyznać, że rzeczywiście należały one do tak zwanej „śmietanki" towarzyskiej. — Cóż, wkrótce zobaczymy, kto będzie
mu towarzyszył podczas sobotniego balu — przypomniała Daisy. — Mam wrażenie, że będzie to Francuzka. — Założymy się? — zaproponowała Evie. — Nie będę ryzykowała — odmówiła Kitty. — Powiem szczerze, że nie obchodzi mnie z kim Fabian się kocha, jeśli odtrącone kochanki nie szlochają na moim ramieniu. — Chyba przeżyłaś ciężkie chwile z Alice — zauważyła Daisy.
— Znasz przecież Alice — odparła Kitty. — Rozpaczała i wciąż od nowa powtarzała, że jest zaskoczona takim obrotem sprawy. — Nie zachowała dyskrecji — orzekła Evie. — Wszyscy wiedzą, że razem udali się na południe Francji, i mówiono mi, że popełniali różne szaleństwa w Monte Carlo. Ale Alice nigdy nie miała wiele rozumu. — Po raz pierwszy się zakochała — przypomniała Daisy. — Myślę, że jest raczej oziębła, a tacy ludzie, kiedy
temperatura wzrasta, zawsze zachowują się nieodpowiedzialnie. Evie wyprostowała się na krześle. — No to dlatego Fabian tak prędko się znudził. — Dlaczego? — zaciekawiła się Daisy. — Fabian uwielbia rozpalać ogień, ale kiedy płomień jest już dostatecznie duży, wtedy pozwala, aby zgasł. Daisy i Kitty patrzyły na nią i chciały coś powiedzieć, gdy wszedł
kamerdyner i wręczył pani domu bilecik na srebrnej tacy. — Ach tak, znowu ta kobieta przyszła. Zaprowadź ją do śniadaniowego pokoju — poleciła lady Birchington rzuciwszy okiem na bilecik. — Tak jest, milady. Kamerdyner odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, gdy Kitty zapytała: — Czyja właściwie muszę jąoglądać? Jaka ona jest, Bateson? Bateson zawahał się przez chwilę, zanim odpowiedział:
— To bardzo ładna młoda dama, milady. Kitty popatrzyła na niego ze zdumieniem. — Dama? — Tak, milady. Spojrzała na trzymany w ręku bilecik. — Nie rozumiem. Kamerdyner nie odezwał się, a po chwili Daisy spytała: — Co cię niepokoi? — Po prostu jestem zdumiona uwagą
Batesona — odrzekła Kitty. — Prosiłam panią Hunt o pokojówkę mówiącą po francusku. Nie zamierzam jechać do Paryża z angielską służącą, która nie zdoła się porozumieć z resztą służby ani zrobić dla mnie zakupów, jednak biuro robiło straszne zamieszanie z tym zamówieniem. — Ponownie popatrzyła na bilecik, zanim dodała: — Ta kobieta była poprzednio u zmarłej hrabiny Wallingham. Nigdy o niej nie
słyszałam. — Znam to nazwisko — zastanowiła się Daisy. — Wydaje mi się, że wspominał je ojciec, ale nigdy Wałlinghamów nie poznałam. — Jeżeli chcesz kogoś mówiącego po francusku — stwierdziła Evie — lepiej obejrzyj tę kobietę, Kitty, i bierz ją, dopóki jest wolna. Ja będę musiała zabrać ze sobą moją pokojówkę, która nie zna słowa w obcym języku i nawet nie usiłuje porozumieć się, jednak nikomu innemu nie powierzę moich
sukien. — Twoja Jones jest niezastąpiona — potwierdziła Daisy — tak jak i moje straszydło, które służy u mnie od dziesięciu lat. Co innego Kitty, która nie miała szczęścia do pokojówek. — Ta, którą tylko co utraciłam, nie była taka zła — zauważyła Kitty — ale oświadczyła, że jej matka jest umierająca. Co za pech, wybieram się na najelegantszy bal w Paryżu bez kogoś, kto bodaj potrafi rozpakować bagaże.
— Zobacz lepiej, co to za kobieta — zasugerowała Daisy. — Zrobię to, ale nie ma pośpiechu. — Idź teraz — ponagliła Evie — skończymy potem naszą fascynującą pogawędkę o Fabianie. — Nudzi mnie służba — uskarżała się Kitty. Jednak podniosła się z sofy i wolno z wdziękiem podeszła do drzwi przytrzymywanych przez kamerdynera. Gdy znikła, Daisy zauważyła: — A jednak to dziwne, że Bateson
określił tę kobietę jako „młodą damę". Znam go od lat, gdyż był lokajem u nas, zanim zaczął służyć u Kitty, i nigdy się nie pomylił określając status gościa. Evie uśmiechnęła się. — Tak, Bateson to jest ktoś i myślę, że jakkolwiek Kitty ma pecha co do pozostałej służby, to i tak ma szczęście, że zatrudnia takiego kamerdynera. W tej samej chwili Bateson otwierał drzwi do śniadaniowego pokoju, gdzie wprowadził Linę, która przybyła na
Belgrave Square po opuszczeniu biura pani Hunt tylko po to, by się dowiedzieć, że lady Birchington wyszła na lunch i wróci dopiero o piątej. Zastanawiała się bezradnie, jak wypełnić godziny oczekiwania i co zrobić z bagażem. Pomocny okazał się tu dorożkarz, który zawiózł ją na Victoria Station, poradził oddać bagaż do przechowalni i zaczekać w poczekalni dla
pań, dopóki nie nadejdzie pora, by powrócić na Belgrave Square. — Będzie tu panience wygodnie — stwierdził. Niech panienka nie chodzi sama po mieście. Ulice nie są zbyt bezpieczne dla takich młodych i ładnych dam. Lina podziękowała mu serdecznie, ale kiedy usiłowała dać mu dodatkowy napiwek za pomoc, odmówił. — Biorę, ile się należy, i ani grosza więcej — powiedział. — Niech
panienka zatrzyma swoje pieniądze, bo może ich potrzebować, jak nie dostanie tej pracy. — A jeśli odmówią mi posady, możesz mi poradzić pan, gdzie mogłabym się zatrzymać? — zapytała Lina. Po dłuższym namyśle dorożkarz napisał jej adres pensjonatu, gdzie „nie stanie jej się krzywda". Lina nie była całkiem pewna, co chce przez to powiedzieć, ale przypuszczała, że miał na myśli miejsce, gdzie nie zostałaby
okradziona z pieniędzy czy odzieży. Sama myśl była przerażająca. Wykonała więc dokładnie zalecenia i siedziała raczej markotnie w poczekalni, słuchając przejeżdżających pociągów do za piętnaście piąta. Wtedy wzięła następną dorożkę i udała się na Belgrave Square. Wrażenie wywarła na niej przede wszystkim elegancja domu. W hallu stały olbrzymie wazony pełne różowych goździków, podobnie jak w śniadaniowym
pokoju, do którego ją wprowadzono, gdzie unosił się delikatny zapach kwiatów. Kiedy lady Birchington weszła w swej zielonej popołudniowej sukni, Lina pomyślała, że nikt nie mógłby wyglądać piękniej czy powabniej. Obserwowała jej ruchy i dopiero, gdy pani domu podeszła bliżej, Lina przypomniała sobie, że powinna się ukłonić. Jedno spojrzenie na oczekującą dziewczynę sprawiło, że brwi Kitty uniosły
się do góry. Bateson miał rację. Była nie tylko ładna, ale rzeczywiście wyglądała na damę. — Kim jesteś? — zapytała ostro, podejrzewając, że być może ktoś sobie z niej zażartował. — Nazywam się Cromer. — To już wiem! — odparła Kitty. — Przeczytałam twój bilecik, ale nie wyglądasz mi na pokojówkę. — Miałam nadzieję na uzyskanie posady guwernantki — wyjaśniała Lina —
ale pani Hunt powiedziała mi, że potrzebuje pani kogoś ze znajomością francuskiego, a ja biegle władam tym językiem. — Czy mieszkałaś we Francji? — Nie, milady, języka nauczyła mnie rodowita paryżanka, więc swobodnie czytam, piszę i mówię po francusku. — Ale nigdy przedtem nie byłaś pokojówką? Mówiąc to Kitty usiadła na fotelu, jednak nie prosiła Liny, by również usiadła, wobec czego dziewczyna
nadal stała. — Pomagałam w gotowalni hrabiny Wallingham, kiedy brakowało jej służby. — Naprawdę uważam, że jesteś za młoda na tę posadę — zaczęła wolno Kitty — i za... Urwała. Zamierzała powiedzieć „za ładna", ale pomyślała, że to byłby błąd. Dostrzegła wyraz rozczarowania na twarzy Liny. Nastąpiła krótka przerwa, po
czym Lina odezwała się błagalnym tonem: — Och, proszę... dać mi szansę. Uczę się bardzo szybko i wiem, że będę mogła wykonać dokładnie to... czego się ode mnie zażąda. Jestem pewna, że dogadam się dobrze zresztą służby... i obiecuję, że będę się... bardzo starać. Kitty patrzyła na nią. Potem nagłe powiedziała: — Mówisz jak osoba, która ukończyła szkołę. — Odebrałam staranne wykształcenie
— odparła Lina, po czym dodała pośpiesznie: — .. .milady. — I dlatego sądziłaś, że zostaniesz guwernantką. — Jestem pewna, milady, że mogłabym uczyć dzieci w różnym wieku. Kitty nie odzywała się, tylko przyglądała się Linie. — Zaczekaj tutaj! — poleciła wstając nagle. — Wrócę za parę minut. Szybko opuściła pokój, pozostawiając zdumioną dziewczynę, która
przestraszyła się, czy przypadkiem nie popełniła jakiegoś nietaktu. Z drugiej strony, nie odprawiono jej z kwitkiem. — Proszę, Panie Boże, niech mnie przyjmie — modliła się. — Jestem pewna, że sir Hector nigdy mnie u niej nie znajdzie... Nigdy nie słyszałam, by papa mówił o Birchingtonach. Ponieważ nie miało sensu stać, gdy została sama, usiadła na krześle i modliła się dalej.
Naprawdę uważasz, że jest zdolna odegrać takąrolę? — zapytała Daisy. — Jest urocza! Naprawdę urocza! — odparła Kitty. — Nawet według naszych standardów. — Popatrzyła na wahające się przyjaciółki i dodała: — Same ją zobaczcie. — Zaczekaj chwilę — zaoponowała Daisy. — Usiądź i pozwól nam to spokojnie przemyśleć. Sugerujesz, że powinnyśmy zrobić kawał Fabianowi. — Damy mu nauczkę, której nigdy nie zapomni — tłumaczyła Kitty.
Daisy roześmiała się. — Czy ty naprawdę chcesz zabrać tę młodą kobietę do Paryża i udawać, że jest damą? I doprawdy uważasz, że Fabian może się w niej zakochać? — To hazard — przyznała Kitty. — Równie dobrze już mógł znaleźć kogoś innego, a w takim wypadku romansuje w najlepsze i nie zainteresuje go nawet Wenus z Milo! — Z tego, co mówiła Alice, wnioskuję, że nikogo przy nim nie ma.
— Skoro tak, to musimy działać szybko — ponagliła Evie, bo może być za późno. — To prawda — odrzekła Daisy. — Przypominam wam, że dzisiaj jest sobota, a w czwartek wyjeżdżamy do Paryża. Zapadło milczenie, które przerwała Evie: — Skąd wiesz, że pochodzi z klasy średniej i że jest cnotliwa? — Z jednego powodu: chciała zostać guwernantką — odparła Kitty — a
guwernantki pochodzą na ogół z klasy średniej. W każdym razie, spróbujmy. Nic przez to nie stracimy. — Nie, oczywiście — zgodziła się Daisy — i bardzo jestem ciekawa osoby, którąBateson określa jako „ładna młoda dama", a ty uważasz za wyzwanie godne Fabiana. — Jeśli mnie pytacie o zdanie — zaczęła Evie — to uważam, że byłoby nadzwyczaj zabawne, gdyby Fabian zrobił z siebie głupca dla kogoś, kto nie
jest tym, za kogo się podaje. — I o to chodzi — przytaknęła Kitty. — Wyobraża sobie, że jest takim koneserem, a ponieważ jest święcie przekonany, że zdoła odróżnić prawdę od fałszu, złoto od tombaku, będzie wściekły, gdy udowodni mu się pomyłkę. — Kitty ma słuszność — przyznała Evie. — Pamiętam, jak kiedyś Fabian powiedział do mnie: Żadna kobieta mnie nie oszuka. Wiem, kiedy kłamią,
wystarczy, że otworzą usta. — Cóż, wierzę, że go oszukamy — stwierdziła Kitty. — Czy mam posłać po tę kobietę? — Tylko nie gniewaj się na mnie — zaczęła Daisy — jeśli zobaczywszy ją uznam, iż się do tej roli nie nadaje. Poza tym będziemy musiały ubrać ją, opłacić podróż do Paryża i albo zostanie u ciebie, albo u którejś z nas. — Zostanie ze mną — oświadczyła Kitty. — To był mój pomysł i
zamierzam wyszkolić ją tak, aby wiedziała, jak postępować, gdy Fabian się nią zainteresuje. — A jeśli nie? Kitty roześmiała się. — To wróci do pani Hunt i poszuka sobie innej pracy! — Niewątpliwie łatwiejszej niż ta, którąjej oferujesz! Wszystkie trzy się roześmiały, a Kitty wyciągnęła rękę, by potrząsnąć dzwonkiem. Bateson odpowiedział niemal natychmiast, co świadczyło o
tym, iż czekał za drzwiami w hallu czując, że coś się święci. — Poproś pannę Cromer — poleciła Kitty. — Dobrze, milady. Wydawało się, że żadna z trzech pań nie ma już nic do powiedzenia, zanim Bateson pojawił się ponownie. — Panna Cromer, milady! — zapowiedział i Lina weszła do pokoju. Podążając w stronę trzech dam
siedzących przy kominku, Lina pomyślała, że salonik jest jeszcze piękniejszy niż pokój śniadaniowy, zaś aromat stojących w wazonach na każdym stole goździków był upajający. Kiedy podeszła bliżej, ujrzała, że przyglądają się jej raczej krytycznie, więc lekko uniosła podbródek. Jednocześnie doceniła ich urodę i żałowała, że jej matka nie może ich zobaczyć. Wydawało jej się, że rozpoznaje markizę Holme,
gdyż widywała jej podobizny w „Ladies Journal", z tą różnicą, że w rzeczywistości była znacznie piękniejsza niż na zdjęciu. — To są moje przyjaciółki, panno Cromer — przemówiła Kitty Birchington. — Proszę nam coś o sobie opowiedzieć. Lina oczekiwała tego, więc odparła: — Co życzy sobie pani usłyszeć, milady? — Kim jest twój ojciec? Co robi?
— Posiada... parę akrów ziemi w Huntingdonshire. — A więc jest farmerem — podkreśliła Kitty. Lina nie zaprzeczyła. Pragnęła mówić jak najmniej, a jej ojciec w swoim czasie istotnie zajmował się rolnictwem. Jednak uznał to zajęcie za zbyt kosztowne i oddał ziemię dzierżawcom, którzy — niestety — płacili zbyt niski czynsz. — Czy twoja matka żyje?
— Nie, milady... umarła. — Czy masz braci i siostry? — Nie, milady. Kitty popatrzyła na Evie i Daisy, jakby prosząc o wsparcie, i Daisy pospieszyła z pomocą: — Czy określiłabyś siebie jako osobę pochodzącą ze średniej klasy, panno Cromer? Linę zdumiało to pytanie, ale pomyślała, że guwernantki pochodzą na ogół z
klasy średniej, więc przytaknęła: — Myślę, że to... właściwe określenie. — I uważasz się za osobę godną szacunku? Innymi słowy, czy jesteś porządną dziewczyną? Lina popatrzyła na nią zdumioną. — Moja przyjaciółka pyta — wyjaśniła Evie — czy dopuszczasz myśl o romansie, jeśli miałabyś okazję... — Nie... nie, oczywiście, że nie! — stanowczo odrzekła Lina.
Doszła do wniosku, że owe damy mają na myśli spotkania młodych służących w parku z chłopcami i przesiadywania z nimi, dopóki ich matki się o tym nie dowiedzą. Przypuszczała, że nie jest to zachowanie, jakiego lady Birchington życzyłaby sobie od osoby, która aspiruje do posady jej pokojówki. Jednak nawet sama myśl o miłości przypomniała jej sir Hectora, więc zanim zadano jej
więcej pytań, dodała niemal gniewnie: — Mogę panią zapewnić, milady, że zostałam bardzo surowo wychowana i nie dopuszczam do poufałości pod żadnym pozorem! Ujrzała, że lady Birchington uśmiecha się do przyjaciółek. — Byłam pewna, że tak jest — stwierdziła Kitty — ale wolałam się upewnić, że gdybyś kiedykolwiek została kuszona do popełnienia niedyskrecji albo gdyby jakiś mężczyzna nakłaniał
cię do czegoś, czego nie pochwaliliby twoi rodzice, to odmówisz. Lina pomyślała, że powinna poczuć się urażona tymi pytaniami, jednak przypuszczała, że lady powinna je zadawać, zanim zdecyduje się przyjąć kogoś do służby. — Mogę panią zapewnić, milady — odpowiedziała — że nie interesują mnie mężczyźni, a tylko posada i wykonywanie moich obowiązków.
Z wyrazu twarzy lady Birchington wyczytała, iż jej odpowiedź podobała się. — Chcę ci przedstawić pewną propozycję, panno Cromer, i myślę, że najlepiej będzie, jeśli usiądziesz i wysłuchasz, co ci mam do powiedzenia — powiedziała w końcu Kitty. Lina rozejrzała się i zobaczyła krzesło w pobliżu sofy, na której siedziała lady Birchington. Usiadła na brzeżku, uznawszy, że nie powinna rozsiadać się
wygodnie. Przez chwilę lady Birchington szukała właściwych słów. Potem zaczęła mówić: — Czy brałaś kiedyś udział w przedstawieniu? — Tylko podczas szarad* na Boże Narodzenie — odrzekła Lina. *Gra towarzyska polegająca na odgadywaniu wyrazów przedstawianych pantomimicznie. Mówiąc to przypomniała sobie
przyjęcia, jakie jej rodzice wydawali na zamku, na których wszystkie dzieci gromadziły się wraz ze swymi rodzicami. Dostawała również zaproszenia na zabawy, podczas których grano w „Pomarańcze i Cytryny" czy „Grające Krzesła", tańczono albo przedstawiano szarady. — Chciałabym, abyś odegrała pewną rolę — ciągnęła Kitty. — Jaką rolę? — zapytała Lina.
— Nie wdawajmy się teraz w szczegóły — postanowiła Kitty spoglądając na Daisy, jakby szukała u niej pomocy. — Oczywiście, że możesz odmówić — wtrąciła się Daisy — ale myślę, Kitty, że musimy wyraźnie powiedzieć pannie Cromer, że jeśli umiejętnie odegra swoją rolę, zostanie sowicie wynagrodzona. — Tak, oczywiście — zgodziła się Kitty. Zdała sobie sprawę, że Daisy chce dać jej do zrozumienia, że Lina słysząc o
takiej surowości obyczajów może odmówić udawania damy. Tego nie wzięły pod uwagę i Kitty postanowiła od razu naprawić ten błąd i przedstawić kwestię wynagrodzenia. — Proponuję, panno Cromer, że jeżeli podejmiesz się tego, czego od ciebie oczekujemy, i odniesiesz sukces grając swoją rolę, po powrocie do Anglii dostaniesz sto funtów. Lina patrzyła zdumiona. Sto funtów wydało jej się olbrzymią sumą, z
pewnością większą niż to, co zdołałaby zarobić jako guwernantka czy pokojówka. Nagle uderzyła ją myśl, że damy mogą życzyć sobie, by zrobiła coś nagannego, i odezwała się szybko: — Zanim przyjmę pani propozycję, milady, chciałabym najpierw usłyszeć, co mam zrobić. — Tak, oczywiście — zgodziła się Kitty i jednym tchem powiedziała: — Chcę, abyś pojechała ze mną do Paryża i odegrała rolę angielskiej damy z
towarzystwa. Nie powinno to sprawić ci szczególnej trudności, zważywszy, że odebrałaś, jak twierdzisz, staranne wykształcenie. — Nic z tego nie rozumiem — wymamrotała Lina. — Dlaczego miałabym odegrać... taką rolę? Pomyślała, że skoro chciały, aby wystąpiła na scenie, powinna niezwłocznie odmówić. Jej matka zawsze powtarzała, że aktorki należą do innej rasy,
historyjki zaś o młodych mężczyznach zabierających aktorki do Londynu i wyrzucających na nie fortunę często były podejmowane przez przyjaciółki matki, zgorszone takim zachowaniem, zwłaszcza gdy młodzi „mężczyźni z prowincji" marnotrawiący pieniądze w tak niecny sposób byli ich synami. — Tu nie chodzi o rolę odegraną na scenie — szybko wyjaśniła Kitty. — Będziesz udawała moją przyjaciółkę należącą do mojej sfery. Wszystkie trzy jesteśmy zaproszone na bal, który w
przyszłą sobotę wydaje w Paryżu książę de Saverne. Chcę, abyś była dla niego miła na tyle, na ile może pozwolić sobie dama, i mam nadzieję, że książę uzna cię za osobę atrakcyjną. Oczy Liny otwarły się szeroko. — Wciąż nie rozumiem — rzekła. — Dlaczego pani chce... abym to zrobiła? — To nasza sprawa! — ostro ucięła Kitty. — Nie musisz wiedzieć więcej, niż ci powiedziałam. Wydaje mi się, że każda kobieta w twojej sytuacji
podskoczyłaby z radości mając szansę zobaczyć Paryż. — Ależ oczywiście... chciałabym pojechać do Paryża — usprawiedliwiała się Lina — ale nie mogę zrozumieć, dlaczego życzy sobie pani, abym grała pani przyjaciółkę. Boję się, że... panią zawiodę. — Mam wrażenie — stwierdziła Kitty — że okażesz się świetna w tej roli. Lina popatrzyła na obydwie przyjaciółki pytająco i przekonała się, że też są
tego zdania. Nie miała pojęcia, że ponieważ wyglądała tak ślicznie i mówiła szczerze, wszystkie trzy damy uznały, że każdy mężczyzna, a zwłaszcza książę ulegnie jej urokowi. — A więc sprawa załatwiona — orzekła Kitty z tonem triumfu w głosie. — Wydaje mi się, że panna Cromer nie jest jeszcze całkiem zdecydowana — zauważyła Daisy — a wobec tego mam pewną sugestię.
— Jaką? — zapytała Kitty. — Skoro zamierzasz dać pannie Cromer sto funtów po zakończeniu naszej wizyty, ja dam następne pięćdziesiąt, zanim wyjedziemy, i jestem pewna, że Evie też pójdzie za naszym przykładem. To oznacza, że otrzyma dwieście funtów zapłaty za to, co prawdę mówiąc nie jest nazbyt uciążliwym zadaniem. — Dwieście funtów? — cichutko wyszeptała Lina. Nie mogła w to uwierzyć! Wiedziała, że dzięki takiej sumie będzie mogła
długo ukrywać się tak, że sir Hector z pewnością porzuci wszelką nadzieję odnalezienia jej. To była z pewnością bardzo dziwna propozycja i wciąż była trochę zaszokowana, niepewna, co się za nią kryje. Potem powiedziała sobie z nagłym przypływem odwagi w sercu, że pójście na bal jest właśnie tym, czego gorąco życzyła sobie jej matka. A bal, na którym znajdą się lady Birchington i jej przyjaciółki, będzie jednym z tych, jakie
gazety opisują jako ważne wydarzenie sezonu. — Dziękuję pani bardzo — odpowiedziała głośno, patrząc na Kitty. —Z przyjemnością akceptuję pani ofertę i obiecuję, że dołożę starań, aby panią zadowolić. — Cieszy nas twoja decyzja — odparła Kitty. — A teraz mamy cztery dni na znalezienie dla ciebie odpowiednich kreacji i pouczenie cię, jak masz się
zachowywać. — Popatrzyła na Daisy i Evie: — Potrzebuję waszej pomocy, zwłaszcza jeśli chodzi o toalety — powiedziała. — Zdajecie sobie sprawę, że niewiele można zdziałać w tak krótkim czasie. — Tak, oczywiście — przytaknęła Evie. — Panna Cromer jest mojego wzrostu, wiele moich sukien po drobnych przeróbkach będzie na nią pasować. — Przeznaczmy dla niej na ten bal jakąś rewelacyjną kreację —
zaproponowała Daisy. — Jeśli chodzi o ścisłość, zamówiłam taką suknię, która jest prawie wykończona. Jestem skłonna z niej zrezygnować. Nie uważasz Kitty, że to dobry pomysł?! — Wspaniale, Daisy — doceniła ofiarę Kitty. — Wiem, że ukazanie się heroiny w pierwszym akcie jest bardzo ważne, ale zastanawiam się, co się stanie w akcie trzecim — powiedziała po wyjściu Liny. — O tym samym myślałam — przyznała Daisy i roześmiała się. — Och,
Kitty, swego czasu miewałaś różne szalone pomysły, ale przysięgam, że ten jest najbardziej szaleńczy, chociaż jednocześnie najbardziej intrygujący! Zawsze uważałam, że posiadasz bystry i sprytny rozumek! — Przyjdzie czas na komplementy — pogodnie zaoponowała Kitty. — Chwilowo wszystkie musimy się skoncentrować na Fabianie i pamiętać, ile jesteśmy mu „dłużne"!
— Tak, oczywiście — roześmiała się Daisy — to jest odpowiednie słowo, Kitty. Jesteśmy mu „dłużne" bardzo szczególną niespodziankę! Rozdział trzeci Jadąc pociągiem z Calais do Paryża Lina miała wrażenie, że porusza się jak we śnie. Z trudem mogła uwierzyć, że to, co się wydarzyło w ciągu minionych pięciu dni, nie jest wymysłem wyobraźni. Postanowiła że już niczego nie będzie się obawiać ani lękać. Mając
pieniądze, które zabrała ze sobą, oraz sto funtów starannie zdeponowanych w Banku Angielskim, miała świadomość, że jest niezależna. Gdyby poczuła się nieszczęśliwa lub gdyby zażądano od niej zrobienia czegoś, co w oczach jej matki uchodziłoby za niewłaściwe, zawsze mogła wrócić do domu i zwrócić przynajmniej połowę pieniędzy, jakie jej zapłacono. Resztę odda, gdy znajdzie inne zajęcie, wtedy uwolni się
całkowicie od długu wobec lady Birchington i jej przyjaciółek. Od momentu zamieszkania w Belgrave Square przekonała się, że lady Birchington jest bardzo despotyczną osobą. Odznaczała się także gwałtownym temperamentem. Służący bardzo się jej bali, a Lina, chociaż powtarzała sobie, że nie musi się niczego obawiać, też była przerażona. Jednakże jak na razie wszystko było tak intrygujące i
nieoczekiwane, że wydawało jej się, iż odgrywa swą rolę nie na scenie, ale w marzeniach pozbawionych realnych podstaw. Nie mogła uwierzyć, że dostaje na własność suknie, jakie sprowadza dla niej lady Birchington. Gdy przyniesiono pierwsze trzy, obiecała: — Są prześliczne, będę bardzo uważała, by oddać je nie zniszczone. — Są twoje! — ostro odparła Kitty. — Zapewniam cię, że nie zamierzam już ich nosić.
Lina zrozumiała, że za hojnością kryje się odraza do włożenia czegokolwiek noszonego przez kogoś innego, a zwłaszcza służącą. Uśmiechnęła się, ale jednocześnie przyszło jej na myśl, że głupotą byłoby rezygnować z sukni nie tylko niesłychanie kosztownych, ale w których wyglądała pięknie i elegancko. Gdy przymierzyła je i spojrzała do lustra, zachwyciła się sobą. Nigdy nie spodziewała się, że będzie miała okazję włożyć
jedwabne halki, jedwabne pończoszki i ubierze się tak, iż sama sobie wyda się obca. Zabawny pomysł twierdzić, że „nie suknia zdobi człowieka". Lina nie mogła powstrzymać się od myśli, że będąc ładną, choć ubogą dziewczyną, teraz — w jednej z toalet lady Birchington — nie tylko nie wygląda tak jak dawniej, ale wręcz przypomina księżniczkę z baśni. Wciąż nie miała pojęcia, czego od niej oczekują, i dlaczego została ubrana,
tak by wystąpić w jakiejś dziwnej szaradzie, w której brały udział wszystkie trzy piękne panie, które jechały do Paryża specjalnie na bal. Żarty, w jakich się prześcigały, niezrozumiałe dla Liny uwagi, niewytłumaczalne uczucie, że planują jakąś złośliwość, sprawiały, że czuła się niepewnie. Jednocześnie uznała, że byłoby głupotą nie przyjąć daru bogów jaki jej ofiarowano, to znaczy podróży do Paryża.
— Bardzo chciałabym pokazać ci Paryż, kochanie — mawiała nieraz jej matka. — Wraz z ojcem spędziliśmy tam miesiąc miodowy. Jest to miasto nie tylko bardzo romantyczne, ale i piękne, dla mnie jest to miasto miłości. Wyglądała tak ładnie, gdy to mówiła, że Lina miała nadzieję, iż pewnego dnia sama będzie mogła wspominać przeszłość z takim wyrazem oczu i uśmiechem na ustach. Zawsze wydawało jej się, że nawet widząc nazwę Paryża w atlasie dostrzega światło, jakim
promieniowały wydrukowane litery. Nie mogła więc wyobrazić sobie nic bardziej ekscytującego niż spotkać paryżan i przekonać się, czy potrafi bez trudu porozumieć się z nimi. „Jak dobrze się wszystko ułożyło!" — myślała każdej nocy udając się na spoczynek w małym, lecz uroczym pokoiku, jaki zajęła w domu lady Birchington przy Belgrave Square. Poza luksusem, wygodą i smacznym jedzeniem była bezpieczna wiedząc, że
sir Hector w żadnym wypadku nie byłby w stanie wedrzeć się do świata, w którym lady Birchington i jej przyjaciółki lśniły niczym gwiazdy. — Dzięki ci... Boże — mówiła w modlitwach, wdzięczna za los, jaki ją spotkał. — Skoro decyzja zapadła, naukę zaczniemy od zaraz — oświadczyła lady Birchington pierwszego wieczora tonem szkolnej mentorki. — Poślę kogoś po twój bagaż, chociaż nie sądzę, aby coś z
twoich rzeczy mogło się przydać. Zamieszkasz tu jako moja przyjaciółka, lady Littleton. Kitty i jej przyjaciółki zadecydowały, po dłuższej dyskusji, w której ona sama nie wzięła udziału, że tak będzie brzmiało nazwisko Liny. Przewracały kartki Debretta, dopóki Daisy nie zauważyła: — Z pewnością tracimy czas. Fabian uważa, że jego instynkt przewyższa wszelkie książkowe referencje, toteż sadzę, że zaakceptuje tytuł Liny bez
zastrzeżeń. Zachowały jej imię, gdyż Kitty po krótkim namyśle orzekła, że jest całkiem atrakcyjne. — A co z Batesonem? — zapytała Evie. — Nie musimy się nim przejmować — odparła Kitty. — Bateson jest uosobieniem dyskrecji i jeśli powiem mu, że Lina nosi nazwisko Littleton od momentu przybycia tutaj, zapomni, iż kiedykolwiek miała inne. — Wydaje mi się, że Littleton brzmi
całkiem wiarygodnie — przyznała Daisy — a co z jej mężem? — Łowi ryby w Szkocji — wymyśliła Kitty. — Interesuje go tylko duża zdobycz. Wszyscy mężczyźni są jednakowi! — Lepiej, aby był znacznie starszy od Liny — zasugerowała Evie — i niezbyt nią zainteresowany. Z pewnością to sprawi, że Fabian zapragnie wystąpić w roli błędnego rycerza. — W tej roli jest niezastąpiony! —
sarkastycznie stwierdziła Daisy. Dyskusja zboczyła nieco z podstawowego tematu i wszystkie się roześmiały. Lina słuchająca rozumowy nie miała pojęcia, o czym właściwie jest mowa. Zastanawiała się bez większego zaciekawienia, kim może być ów Fabian, przez pozostałe dni starała się zajmować toaletą i zapamiętać pouczenia udzielane przez Kitty. Dotyczyły one jej zachowania i ludzi, których miała spotkać, i
niekiedy były tak zdumiewające, że poczuła się jak Alicja w Krainie Czarów na przyjęciu u Kapelusznika. Mierzenie sukien męczyło ją niepomiernie, zwłaszcza że musiała godzinami stać podczas dokonywania poprawek. Toteż cieszyła się, gdy wysyłano japo kolacji do łóżka, podczas gdy Kitty udawała się na przyjęcie, na które ona oczywiście nie była zaproszona. „Przynajmniej wezmę udział we
wspaniałym paryskim balu" — pomyślała i wiedziała, że to będzie najbardziej podniecająca rzecz, jaka zdarzyła się w jej życiu. Suknia podarowana jej przez markizę była tak piękna, że wprost nie mogła uwierzyć, iż ma ją włożyć. Przypomniała jej się bajka o Kopciuszku, który otrzymał strój na skinienie czarodziejskiej różdżki dobrej wróżki.
Kitty zabrała ją do swej krawcowej, której powiedziała, że oto jej przyjaciółka, która przyjechała niespodziewanie do Londynu, udaje się teraz wraz z nią do Paryża, wobec czego markiza odstępuje jej swoją na pół wykończoną suknię i prosi, aby dopasowano ją do figury Liny. Srebrnobiała, wyszywana diamencikami, była tak urocza, że od pierwszej chwili gdy ją ujrzała, Lina znowu poczuła się jak we śnie.
— Czy nie żal pani rozstawać się z czymś tak cudownym? — zapytała markizę, która się tylko uśmiechnęła i odrzekła enigmatycznie: — Dla dobrej sprawy nie skąpię poświęceń. Lina nie miała pojęcia, co to może być za „dobra sprawa", aczkolwiek przypuszczała, że posiada jakiś związek z mężczyzną o imieniu „Fabian", o którym rozprawiały bezustannie. Dopiero na dzień przed wyjazdem do Francji
dowiedziała się, że to właśnie rzeczony Fabian wydaje bal w sobotę wieczorem. Wówczas zaczęła się zastanawiać, dlaczego on tak bardzo obchodzi te trzy damy, że podczas rozmowy o nim zawsze daje się wyczuć jakiś podtekst, którego nie potrafi uchwycić. Wreszcie jednak zdała sobie sprawę, że to z jego powodu jest całymi godzinami strofowana, pouczana, ubierana i instruowana przez lady Birchington. Rozbawiło ją że lady Birchington była zaskoczona
poprawnością jej zachowania przy stole, dobrymi manierami i sposobem, w jaki rozmawia, bez zakłopotania czy zmieszania, z lordem Birchingtonem, gdy przebywał w domu. Nie wiedziała, że mąż Kitty powiedział o niej: — Urocza kobieta, ta twoja nowa przyjaciółka. Świetnie wychowana i inteligentna. Szkoda że więcej twoich przyjaciółek nie pochodzi z tej samej stajni.
— Cieszę się, że ci się podoba, George — słodko odrzekła Kitty. — Jest delikatna, czego nie da się powiedzieć o większości młodych kobiet w dzisiejszych czasach — ciągnął lord Birchington. — Jaki jest jej mąż? — Nie widziałam go od lat — wyjaśniła Kitty. — Ale jest o wiele od niej starszy. — Tylko nie wplącz jej w kłopoty, gdy będziecie w Paryżu — poradził lord Birchington. — Nie można ufać tym
francuskim gogusiom, a ona jest zbyt atrakcyjna, aby nie zwrócono na nią uwagi. — Zajmę się nią najlepiej jak umiem, George — obiecała Kitty z uśmiechem. Słysząc George'a, Kitty pomyślała, że może Lina zrobi podobne wrażenie na Fabianie. Już sama myśl o księciu sprawiała, że Kitty zaciskała zęby i pięści, pragnąc krzyczeć na cały świat, jak bardzo chciałaby go ukarać. Na swój
sposób wiedziała, że jeżeli książę naprawdę zainteresuje się Liną, jej zemsta będzie tylko połowiczna, gdyż nie mogła powstrzymać się od myśli, że nawet bardzo krótki romans z Fabianem, to lepsze niż nie przeżyć go wcale. Potem powiedziała sobie, że go nienawidzi, oczywiście że go nienawidzi! I nigdy mu nie wybaczy tego, że znudził się nią zostawiając we łzach rozpaczy jak każdą inną kobietę, z którą łączył go przelotny, lecz zawsze płomienny
romans. „To będzie dla niego nauczką — pomyślała — kiedy nadejdzie czas na odkrycie kart. Zrobi to z całą perfidią, gdy zda sobie sprawę, że jest tylko córką farmera wystrojoną, by omamić go i zrobić z niego głupca!" W podobnej sytuacji Fabian nigdy w życiu się nie znalazł. Leżąc w nocy przy boku chrapiącego George'a, Kitty rozpamiętywała namiętną miłość kochanka i
zdawała sobie sprawę, że nigdy już żaden mężczyzna nie wywoła u niej takich emocji. I oto Fabian znikł z jej życia, a ona nie może go zapomnieć. Upajała się więc myślą o zemście. Daisy i Evie były zdumione, jak pojętną uczennicą okazała się Lina. — Nie wątpię, że Fabian jest bystry i spostrzegawczy, ale jestem przekonana, że ta mała go nabierze — przyznała Evie. — Zgadzam się z tobą — potwierdziła
Daisy — poza tym pamiętajmy, że Fabian jest Francuzem. Jakakolwiek niezręczność czy potknięcie w jej zachowaniu, nie do wybaczenia przez Anglika, może ujść płazem w przypadku cudzoziemca. — Lepiej na tym zbytnio nie polegać! — ostrzegła je Kitty. — Fabian uczęszczał do szkoły w Anglii przez wiele lat i studiował w Oksfordzie. Poza tym dziwnym zbiegiem okoliczności romansował raczej z Angielkami.
— To prawda — zgodziła się Evie. — Trzeba przede wszystkim dopilnować, by dziewczyna nie popełniła jakiejś gafy, gdyż tó nie ujdzie uwagi Fabiana. Jednakże Lina prawie nie popełniała pomyłek i była na tyle inteligentna, by pytać, gdy czegoś nie wiedziała. Kitty przyglądała jej się często ze zdumieniem. Chociaż nie udzielono Linie wyjaśnień, dlaczego zabierają ją do Paryża i
każą udawać mężatkę, dziewczyna instynktownie doszła do wniosku, że trzy gracje — tak określała Kitty, Daisy i Evie — planują karę, której ofiarą ma paść książę. Nie mogła jednak dojść, co takiego im zawinił i dlaczego knują taką intrygę. Niemniej jednak wszystkim trzem bardzo zależało, aby przekonująco odegrała swoją rolę, tak by Fabian uwierzył, iż jest lady Littleton, która samotnie pędzi małżeńskie życie na północy Anglii.
— To będzie usprawiedliwieniem, dlaczego tak niewiele wiesz o sprawach towarzyskich i ważnych osobach — wyjaśniła Kitty. — Przerwała na chwilę, po czym dokończyła: — Mieszkasz w Yorkshire, gdzie twój maż posiada piękny dom rodzinny i gdzie jest cenionym i poważanym właścicielem ziemskim. — Czy to znaczy, że jestem bogata? — zapytała Lina. — Wystarczająco zamożna, by było cię stać na ubrania, jakie teraz nosisz —
orzekła Kitty — a twój ojciec był również utytułowany. Chwileczkę — niech się zastanowię — jakie damy ci nazwisko z domu? Nie czekając na to, co powie Lina, zaproponowała: — Chyba dobre będzie Combę. Znałam kiedyś pewnych Combe'ów mieszkających w Yorkshire, mogli być sąsiadami twego męża. Lina nieomal zdradziła się, że jest to jej nazwisko. Potem jednak pomyślała, że obecnie jest ono raczej powszechnie spotykane, wiedziała też, że
posiada ogromną liczbę krewnych rozsianych po kraju. Jednak wydawało się dziwnym zbiegiem okoliczności, że lady Birchington wymyślając całą historię jej przeszłości, wybrała akurat jej prawdziwe nazwisko. Po chwili namysłu uznała, że to raczej zabawne i że później będzie mogła ze śmiechem to opowiadać. — Myślę, że Combę dobrze brzmi — powiedziała głośno.
— Ale jeśli nikt nie będzie nalegać — pouczyła ją Kitty — lepiej nie opowiadaj za dużo o sobie. Jest tyle pułapek, a skądinąd mężczyźni wolą sami mówić niż słuchać o innych. Lina z uśmiechem pomyślała, że to święta prawda. Wszyscy przyjaciele jej ojca, gdy pojawiali się w zamku, nieodmiennie opowiadali o ustrzelonym ptactwie, złowionych rybach, wygranych wyścigach. Lord Birchington był wyraźnie zachwycony, gdy zadawała mu
pytania, na które mógł odpowiedzieć. Przed wyjazdem do Paryża Kitty Birchington wydała wieczorem niewielkie przyjęcie. Gośćmi były markiza i hrabina, a jako że wszyscy mężowie byli zajęci, zaproszono specjalnie dwóch dżentelmenów, gdyż Kitty chciała sprawdzić, jakie wrażenie zrobi na nich Lina. Wystrojona w suknię pierwotnie stanowiącą własność Evie, uczesana w stylu, który jej naturalnemu wdziękowi
przydał elegancji, Lina odniosła ogromny sukces. Nabrała już dość sprytu, by pojąć, że nie powinna mówić zbyt dużo, jako że musiała ukrywać swoją przeszłość. Wobec tego przy kolacji przysłuchiwała się rozmowie z taką samą uwagą, jak zawsze słuchała ojca. Matka wiele razy powtarzała jej, że mężczyźni oczekują tego od młodej dziewczyny. — Pragnę, abyś miała własne poglądy — mówiła matka — ale kochanie, nie
narzucaj ich na siłę innym ludziom. Kobiety często zapominają, że przede wszystkim powinny być dobrymi słuchaczkami. Ta, która umie słuchać, o wiele łatwiej pokieruje mężczyzną, niż ta, która go poucza. — Jak może nim kierować, skoro nie powie mu, czego od niego oczekuje? — zapytała Lina, a jej matka się roześmiała. — Kiedy mężczyzna kocha i podziwia kobietę, wydobywa z siebie to, co jest w nim najlepszego. A żaden mężczyzna i
żadna kobieta nie mogą dać więcej, niż posiadają. Lina przemyślała to i zrozumiała, co matka chciała przez to powiedzieć. — Będziesz miała wpływ na wielu mężczyzn, wiem o tym, kochanie — kontynuowała matka — ale pamiętaj, że musisz być sobą. Nad tymi słowami matki Lina często zastanawiała się po jej śmierci. Tak więc uważnie słuchała, co mówili do niej dżentelmeni siedzący po obu
jej stronach przy stole, i domyśliła się, że później w salonie, gdy rozmawiali po cichu z lady Birchington, mówili o niej w samych superlatywach. — Najbardziej urocza i inteligentna młoda kobieta, jaką spotkałem — oświadczył jeden z nich.— Jaki jest jej mąż? — Stary i raczej nudny — odparła Kitty. Dostrzegła, jak oczy gościa zaświeciły się i usłyszała, jak mówi: — Mam nadzieję, że gdy powrócicie z Paryża, zaprosisz mnie, droga Kitty,
na kolację i może pozwolisz, abym zabrał ciebie i lady Littleton do teatru. Dżentlemen zajmujący miejsce z drugiego boku Liny również nie szczędził komplementów: — Skąd, na Boga, ją wydobyłaś, Kitty? — zapytał. — Nie uwierzysz, ale chyba się naprawdę zakochałem. — Czemu nie, D'Arcy? — zapytała Kitty. — Przecież robisz to regularnie przez całe życie.
— Masz rację! — przyznał. — Ale tym razem będzie inaczej. — Jestem za stary, by cierpieć męki z powodu adorowania kobiety. — Wobec tego lepiej zostaw ją w spokoju — poradziła mu Kitty, nie wierząc zresztą, że posłucha tej rady. Obiad się skończył i Kitty z Liną poszły razem na górę, podczas gdy lord Birchington pozostał w jadalni, by wypić ostatni kieliszek przed snem. — Odniosłaś wielki sukces — stwierdziła Kitty.
— Dziękuję — odrzekła Lina. — Wszyscy byli dla mnie bardzo mili i wprost brak mi słów, by wyrazić moją wdzięczność. — Prawdziwy egzamin czeka cię za parę dni — zauważyła Kitty. — Tak, wiem — przyznała Lina — i będę się modlić, aby pani nie zawieść. — To istotnie dobry pomysł — lekko rzuciła Kitty. — Będzie nam z pewnością potrzebna wszelka pomoc, czy to z góry czy z dołu. Był to rodzaj uwagi, która wywołałaby
wybuch gromkiego śmiechu zaproszonych gości, jednak Lina popatrzyła na nią lekko zdziwiona. Kiedy weszła do swojej sypialni znów zaczęła się zastanawiać, po co właściwie ta cała maskarada i co lady Birchington i jej przyjaciółki chcą przez to uzyskać. „Wolałabym, aby powiedziały mi prawdę", pomyślała. Kiedy jednak ułożyła się do snu, po rozebraniu się przy pomocy pokojówki, wyrzucała sobie, że
jest niewdzięczna. Gdy opuszczała dom, przez myśl jej nie przeszło, iż może przeżyć taką przygodę. Zamiast użerać się z jakimiś nieznośnymi, dokuczliwymi dzieciakami, poganiana przez matkę zirytowaną, że nie potrafi utrzymać ich w ryzach, leży sobie teraz w wygodnym łóżku, a obok stoją kufry ze wspaniałymi kreacjami. — Miałam szczęście, naprawdę wielkie, wielkie szczęście! — powiedziała
sobie i zmówiła krótką dziękczynną modlitwę, jak każdej nocy od chwili przybycia na Belgrave Square. Niemniej jednak nie mogła opanować niepokoju na myśl o Fabianie, księciu de Saverne. Zdawała sobie sprawę, że cała maskarada w głównej mierze dotyczy gospodarza balu. O nim trzy gracje bez przerwy mówiły i oczekiwały, że się nią zainteresuje, ale nie mogła pojąć, dlaczego tak im na tym zależy. „Przecież we Francji muszą być setki
kobiet, zdolnych go zabawić", myślała sobie. Kiedy mierzyła suknie podarowane przez Kitty, dopasowane do jej figury przez krawcową, nagle przyszła jej do głowy straszna myśl, że być może ów Fabian jest tak samo wstrętnym, odrażającym typem jak sir Hector. Nie miała pojęcia, skąd przyszedł jej do głowy ten pomysł, ale nagle zadrżała na myśl, że być może wzbudzi w nim takie samo pożądanie jak w sir Hectorze.
Ale skoro na to właśnie liczą, to dlaczego każą jej udawać, że jest mężatką? Lina rozważała ten problem po wielekroć podczas bezsennych nocy, wreszcie zdobyła się na odwagę, by zagadnąć Kitty: — Czy ten dżentelmen, którego panie nazywają Fabianem, to książę de Saverne? — Tak, oczywiście! Myślałam, że się domyśliłaś! — ostro odparła Kitty.
— Czy on jest... stary? — Stary? — wykrzyknęła Kitty. — Nie, oczywiście, że nie! Co ci przyszło do głowy? — Pomyślałam, że ponieważ jest księciem... — niezdarnie zaczęła wyjaśniać Lina. — Fabian odziedziczył tytuł, gdy miał dwadzieścia lat — łaskawie odpowiedziała jej Kitty. — A to było jakieś czternaście lat temu. Lina odetchnęła z ulgą, ale wciąż
zaciekawiona pytała dalej: — Przypuszczam, że książę jest żonaty i jego żona też będzie na balu. Kitty roześmiała się. — Widzę, że masz bujną wyobraźnię — odparła. — Nie, książę de Saverne nie jest żonaty, chociaż wiele kobiet po obu stronach Kanału pragnęłoby go zaprowadzić do ołtarza. — Po chwili Kitty dorzuciła jakby od niechcenia. — Książę wydaje bal dla najmłodszej siostry, która właśnie się zaręczyła.
Odpowiedzi lady Birchington jeszcze bardziej skomplikowały sprawę, która i bez tego wydała się Linie mocno zagmatwana. Skoro książę wydawał bal, był stosunkowo młody i posiadał przy tym pozycję w towarzystwie, trudno było się spodziewać, że w tłumie przyjaciół z Francji i Anglii obecnych na balu dostrzeże właśnie ją. A jednak została wystrojona i przydano jej nowe nazwisko, tytuł i obrączkę, właśnie po to, by odegrała swoją rolę w szaradzie
mającej na celu omamienie księcia. — Fabian ma jastrzębie oko, jeśli w grę wchodzi kobieta. — Fabian twierdzi, że głos kobiety ma ogromne znaczenie dla jej urody. — Fabian mówi, że piękna kobieta powinna sunąć ponad posadzką, nie stąpać po niej jak po klepisku. Ilekroć słyszała podobne sentencje, będące, jak szybko się zorientowała, instrukcjami dotyczącymi jej zachowania, Lina była coraz bardziej zdumiona.
Skoro miała odegrać swoją rolę przed jednoosobową widownią, nie mogła odpędzić myśli, co się stanie, jeśli Fabian wbrew oczekiwaniom po prostu jej nie dostrzeże i zignoruje. „Przypuszczam, że nic z tego nie wyjdzie i zostanę odesłana do domu w niełasce", zamartwiała się nieszczęśliwa. Jednak wspomniawszy sto funtów złożone w banku na Piccadilly na jej nazwisko, uspokoiła się wiedząc, że
stanowią jej własność bez względu na rezultat przedsięwzięcia. Nie miała przy tym całkowitej jasności, co lady Birchington i jej przyjaciółki uznają za „dobry wynik". Było jasne, że oczekują, iż oczaruje księcia. Ale po co wobec tego miała udawać mężatkę? Zdawała sobie sprawę, że najtrudniej będzie jej mówić o mężu, który łowi ryby w Szkocji zamiast towarzyszyć jej w Paryżu.
— Nic z tego nie rozumiem — powtarzała sobie. Jednak nie miała odwagi otwarcie zażądać wyjaśnień od lady Birchington i przyjaciółek. Szczerze mówiąc, obawiała się ich nieco, zwłaszcza lady Birchington. Słyszała, jak rozmawiała z nową pokojówką przysłaną przez panią Hunt. — Skoro jedziesz ze mną — zwróciła się do Liny — mogę przyjąć pokojówkę, która nie mówi po francusku. Ponadto, widzę że to prawie
niemożliwe znaleźć pokojówkę znającą francuski. Przerażające, jaki niski jest poziom służby w tym kraju. — Na mnie może pani liczyć — obiecała Lina. — Jestem o tym przekonana — odrzekła Kitty. — Po prostu weźmiesz pokojówkę i załatwisz mi w Paryżu wszystko, czego będę potrzebowała. . — Tak, z przyjemnością. Pani Hunt przysłała jej pokojówkę, która jak wyjaśniła Kitty, pracowała w
najlepszych domach i straciła ostatnią posadę tylko dlatego, że jej pani zmarła. Była to nerwowa kobieta i jak tylko nastała u lady Birchington, Lina poczuła dla niej współczucie. — Pomogę ci, jeśli będziesz miała dużo pracy — obiecała, kiedy Janet przyszła do jej pokoju z jakimś poleceniem od swojej pani. Kobieta spojrzała na nią ze zdumieniem. — To bardzo miłe z pani strony, milady. — Wiem, jakie będzie zamieszanie
przed wyjazdem do Paryża — dodała Lina — wiec chętnie ci pomogę. — Uśmiechnęła się, zanim dorzuciła: — W istocie umiem całkiem nieźle szyć i zazwyczaj pomagałam przy sporządzaniu mojej garderoby. Omal nie powiedziała tego w czasie teraźniejszym, jednak w porę się zreflektowała. — „Muszę uważać — pomyślała. — Lady Birchington będzie zła, jeśli z czymś się zdradzę". Już pierwszego dnia, kiedy pokojówka
została przyjęta, Lina widząc, jak lady Birchington ją traktuje, pomyślała, że dobrze się stało, iż przypadła jej inna rola. Z drugiej strony przyznawała, że Ja-net nie jest rozgarnięta i że może wyprowadzić z równowagi swoją panią. Lina pomagała jej, ilekroć zdołała, i jeszcze przed wyjazdem do Paryża przekonała się, że Janet jest jej nie tylko wdzięczna, ale i bardzo oddana. Podróż zorganizowana była komfortowo. Lady Birchington i jej przyjaciółki
uważały to za rzecz całkiem oczywistą, ale Linę rozbawił ten luksus. Z Calais do Paryża jechały w prywatnym wagonie wynajętym na polecenie księcia. Pokojówki trzech pań i pokojowiec lorda Birchingtona mieli do dyspozycji oddzielny przedział, podczas gdy reszta towarzystwa została ulokowana w wygodnym saloniku, gdzie obsługiwał ich steward i gdzie znajdowały się nawet kuszetki, na których mogły się położyć i zdrzemnąć, jeśli
miały ochotę. ,,Jakie luksusy", chciała powiedzieć Lina. Jednak zachowała swoje uwagi dla siebie wiedząc, że ludzie, z którymi podróżuje, uważają ten komfort za coś oczywistego. Z zaskoczeniem przekonała się, że lord Birchington jest jedynym męskim członkiem towarzystwa, jednak dowiedziała się z ogólnej rozmowy, iż markiz Holme i hrabia Pendock nigdy nie odwiedzają Paryża w towarzystwie
swoich żon. Obydwaj, z przyczyn niezrozumiałych dla Liny, nie przepadali za księciem. Rozmowa podczas jazdy pociągiem z Londynu do Dover i następnie z Calais do Paryża obracała się wokół ludzi, których Lina nie znała, zaś trzy damy były w swoim żywiole opowiadając skandaliczne anegdoty o swoich przyjaciołach.
Lina, która była zgorszona ich złośliwością zmieniła miejsce, tak aby wyglądać przez okno i podziwiać szybko zmieniający się krajobraz. Północna Francja była dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażała: płaska i nie taka malownicza jak Anglia. Drogi wysadzane topolami i barwne pola obsiane rozmaitymi zbożami tworzyły mozaikę, o własnym, odmiennym uroku. Gdy zapadł zmrok, mogła dostrzec w szybie swoje odbicie i z trudnością
rozpoznawała siebie w niezwykle eleganckiej podróżnej sukni, która kiedyś należała do hrabiny Pendock. Jej kapelusz ozdobiony był strusimi piórami tej samej barwy, co nienawykłej do takiego szyku Linie wydało się szczytem elegancji. Zdała sobie też sprawę, że teraz wygląda jak zamężna kobieta, a nie młoda dziewczyna. Na trzecim palcu lewej dłoni nosiła obrączkę, która ilekroć zdjęła rękawiczki, połyskiwała niczym
ostrzegawcze światełko morskiej latarni. „Ciekawe, jak to będzie w Paryżu?" — rozmyślała, w miarę jak pociąg zbliżał się do Gard du Nord. Topole przypominały teraz ciemne palce wskazujące pierwsze gwiazdy wschodzące nad głowami. Lina poczuła przypływ strachu, ale czy dlatego, że obawiała się tego, co ją czeka w Paryżu, czy nie chciała zawieść nadziei lady Birchington, nie była pewna.
Powtarzała sobie, że miała wyjątkowe szczęście: oto przeżywa fantastyczną przygodę, jaką jest podróż do Paryża. Nawet w najśmielszych marzeniach nie sądziła, że kiedykolwiek będzie ją stać na wyjazd za granicę. Przypomniała sobie opowieści matki o Wersalu, wieży Eiffla, Sekwanie, Luwrze, Łuku Triumfalnym, placu Yendóme z posągiem Napoleona na wysokiej kolumnie. „Zobaczę to wszystko!", pomyślała z dreszczem podniecenia. Zaczęła odczuwać
wdzięczność do lady Birchington za daną jej szansę. Lecz nagle niczym groźny cień, stanął przed jej oczami książę Fabian de Saverne. „Dlaczego muszę go oszukiwać?", po raz setny zadała sobie pytanie. Wiedziała już, że lady Birchington i jej przyjaciółki zamierzały zrobić mu jakiś kawał, jednak nie mogła wyobrazić sobie, jaki miały w tym cel. Ostatniej nocy nie mogła usnąć. Była nie tylko podniecona myślą o podróży,
ale także odczuwała niepokój, a nawet przyznała się sama przed sobą, prawdziwy strach: a nuż książę od razu zacznie podejrzewać, że udaje kogoś innego? Lady Birchington poinstruowała ją: — Jeśli książę zapyta cię o dom i męża, mów jak najmniej. Zacznij sama zadawać pytania. Pochlebiaj mu, powiedz, że słyszałaś o jego sukcesach i o skarbach, jakie posiada. — Mówiła mi już pani o jego domu i
obszernych włościach — zauważyła Lina. — Poproś, aby opowiedział ci o obrazach. — Czy może posiada jakieś znane płótna? Kitty potrząsnęła głową. — Malarstwo mnie nudzi — odrzekła. — Ale wiem, że kolekcja Fabjana należy do unikalnych. Po prostu poproś, aby ci o niej opowiedział. Lina miała wątpliwości, czy książę będzie chciał podjąć ten temat.
Wydawało jej się niesłychane, że zostanie zawieziona do Paryża, aby rozmawiać z mężczyzną, najwyraźniej zajmującym wybitną pozycję w towarzystwie, o obrazach, których nigdy nie miała okazji oglądać. „Może coś jeszcze go interesuje", pomyślała nieco zdesperowana i zapytała: — Czy książę ma dużą stadninę? — Oczywiście! — odparła Kitty. — W ubiegłym roku wygrał Grand Prix. Lina wiedziała, że jest to słynny wyścig
koni, i pomyślała, że gdyby książę był Anglikiem, na pewno przeczytałaby o nim na łamach „Sporting Paper", gazety, którą co tydzień otrzymywał jej ojciec. Niestety nie wiedziała nic o francuskich koniach, nie znała nawet tytułów francuskich gazet, skąd mogłaby zaczerpnąć informacji. — Czy opowie mi pani o księciu? — zagadnęła Kitty z lekkim wahaniem ostatniego wieczoru przed wyjazdem.
— Co chcesz wiedzieć? — szorstko zapytała Kitty. — Skoro idziemy na bal do księcia, a jak mi się wydaje, chociaż mogę się mylić, odgrywam tę rolę specjalnie dla niego, sądzę, że powinnam coś więcej o nim wiedzieć. — To bynajmniej nie jest konieczne — zaprzeczyła Kitty. — Dowiesz się wszystkiego, co trzeba, jak będziemy na miejscu. A teraz pospiesz się, bo się spóźnisz na kolację.
Weszła do swej sypialni i nieoczekiwanie trzasnęła drzwiami. Lina nie miała pojęcia, dlaczego milady się rozgniewała. „Po prostu jestem zdana tylko na siebie", przekonała się raz jeszcze. O tym samym myślała, gdy zapadły ciemności, a po niedługiej chwili pociąg zatrzymał się na Gard du Nord. Lina dowiedziała się, że książę zorganizował już lokum dla swych angielskich przyjaciół. Spodziewała się, że zamieszkają w hotelu. Jednakże
książę postanowił, że lord i lady Birchington zatrzymają się u kuzyna księcia w domu na Champs-Elysćes, natomiast markiza i hrabina miały zostać gośćmi jego ciotki, posiadającej obszerną rezydencję na skraju Lasku Bulońskiego. — Daję słowo, że tworzymy raczej liczną grupę, Kitty — zauważyła markiza. — Jednak co za nuda mieszkać na przedmieściach Paryża nie zaś w centrum. Zazdroszczę ci gościny u hrabiny de la Tour.
— Niepokoję się trochę — wyjawiła swe obawy Kitty — jak Yvonne zareaguje, gdy zobaczy Linę. Daisy uniosła brwi, po czym się roześmiała: — Rozumiem, co chcesz powiedzieć — rzekła — Boisz się, że nie spodoba się jej rywalka. — Nie lubiła mnie — przyznała Kitty. — Teraz wie, że nie stanowię już zagrożenia, skoro Fabian odszedł, jednak mam wrażenie, że zacznie obawiać się Liny.
— Chcesz: powiedzieć, że Yvonne wciąż chce usidlić Fabiana? — zawołała Evie. — Jasne, że tak! — odrzekła Kitty. — Jest w nim zakochana od lat i była całkiem pewna, że w końcu, prędzej czy później, ulegnie on naciskom rodziny i poślubi ją, gdyż stanowią dla siebie wymarzoną partię. Co więcej, ich ziemie graniczą z jednej strony z posiadłością Fabiana.
— To typowo francuskie rozumowanie — skrzywiła się Daisy. — Zdarza się w każdym kraju — zauważyła Evie, — Moja teściowa całymi latami usiłowała ożenić Arthura z pewną starą wiedźmą, gdyż byli sąsiadami, granice ich posiadłości stykały się w Shropshire. — Więc dlatego obawiam się reakcji Yvonne, gdy ujrzy Linę — wyjaśniła Kitty. — Według mnie robi błąd uganiając się
za Fabianem. Doprowadzi do tego, że będzie umykał w przeciwnym kierunku. Lina mogła dosłyszeć rozmowę dobiegającą z drugiego końca przedziału, jednak rozmyślnie próbowała nie zwracać na to uwagi. To, co opowiadały sobie trzy gracje, wprowadzało jeszcze większy zamęt w układankę, jaką sobie tworzyła z zasłyszanych nazwisk i osób. W ciągu ostatnich pięciu dni spędzonych na Bełgrave Square nauczyła się
udawać, że uważnie słucha tego, co się do niej mówi, podczas gdy jej myśli odpływały ku bardziej interesującym sprawom. W gabinecie lorda Birchingtona znajdowało się mnóstwo książek, które pragnęła przeczytać, w salonie i na schodach wisiały obrazy, które, jak dowiedziała się, odziedziczył, a które z zachwytem oglądała. Wkrótce jednak przekonała się, że Kitty nie wie nic na ich temat. Jako że sama odebrała staranne wykształcenie, szybko doszła
do wniosku, i było to dla niej pewnego rodzaju odkryciem, że trzy piękne kobiety, które finansowały tę dziwną maskaradę, interesowały się wyłącznie sobą. Jej matka zawsze mówiła, że dziewczętom z dobrych domów przekazywano jedynie powierzchowną wiedzę, tak że gdy ostatecznie debiutowały w towarzystwie, ich ignorancja często szokowała. — A jednak, kochanie, to zdumiewające
zjawisko — powiedziała kiedyś — że wyrastają na piękne kobiety, stanowiąc ozdobę londyńskich salonów, i są podziwiane przez mężczyzn. — Westchnęła lekko, zanim dokończyła myśl: — Zawsze uważałam za niesprawiedliwe to, że mężczyzna ma prawo do starannej edukacji w szkole i na uniwersytecie, podczas gdy kobieta musi ograniczyć się do roli żony i matki. — Myślę, że papa zawsze doceniał fakt,
że tyle wiesz i jesteś tak oczytana — zauważyła Lina. Matka się roześmiała: — Jeżeli chcesz wiedzieć, czy twój ojciec poślubił mnie z tego powodu, to odpowiedź brzmi „nie". Ale zapewniam cię, że to uczyniło nasze wspólne życie bardziej urozmaicone. Mieliśmy wiele wspólnych zainteresowań i tematów do ciekawych rozmów. Rzeczywiście byli szczęśliwi i Lina mogła zrozumieć, dlaczego ojciec tak
boleśnie odczuł stratę swej towarzyszki życia. Początkowo mgliście, potem coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę, że nie był on człowiekiem, który potrafi zdobyć poważanie wśród sąsiadów i że to jej matka była ogólnie ceniona. Kiedy ojciec zaczął uprawiać hazard i przebywać w towarzystwie sir Hectora, ich przyjaciele coraz częściej pomijali ich przy rozsyłaniu zaproszeń na różne uroczystości czy spotkania towarzyskie. „To nie w porządku wobec papy", często myślała Lina, jednak nic nie mogła
na to poradzić i przewidywała, jakie konsekwencje może przynieść dla nich obydwojga taka izolacja. A teraz udawała się na bal do Paryża przekonana, że pomimo całej tej maskarady matka byłaby zadowolona, iż jej córka przynajmniej zobaczy wielki świat, do którego dotychczas nie miała żadnego wstępu. „Gdyby mama mogła tu być ze mną, jak to byłoby wspaniale!", pomyślała Lina spoglądając w ciemność. Matka pokazałaby jej Paryż, a będąc tak
oczytana, niewątpliwie świetnie znała historię Francji i losy francuskiej arystokracji. Książę z pewnością zaprosił na bal przedstawicieli rodów, które przeżyły Rewolucję, i nowych, które aczkolwiek popierane przez Napoleona, nie zostały zaakceptowane przez ancien regime. „Jestem pewna, że tam, gdzie się zatrzymamy, muszą być książki, i będę mogła poczytać o ludziach, których poznam", doszła do wniosku Lina.
Ta myśl podniosła ją na duchu, więc przestała zwracać uwagę na dyskusję toczącą się w drugim końcu przedziału. Jej wyobraźnia powędrowała ku przeszłości i Lina stwierdziła, że na całe życie zapamięta nie tylko przyjemność podróżowania, ale także radość z odkryć, jakich dokona. Rozdział czwarty Kitty i Lina wysiadły z powozu i weszły do domu. Za nimi podążał lokaj, obładowany stosem kartonowych pudeł, z dokonanymi ostatnio zakupami. Dla
Liny fascynującym doświadczeniem było nie tylko odwiedzanie najlepszych sklepów w Paryżu, ale również widok kogoś, kto wyrzucał pieniądze tak beztrosko, jak robiła to lady Birchington. To wprost niemożliwe, by Kitty kiedykolwiek potrzebowała tylu par rękawiczek, parasolek, pantofelków, torebek i innych dodatków. Lina obserwowała szeroko otwartymi oczami zakupy swej pani i w pewnej chwili przemknęła jej przez głowę myśl, czy
nadejdzie kiedyś dzień, w którym ją samą będzie stać na taką rozrzutność. Uznała, że to bardzo mało prawdopodobne. Kiedy skierowały się w stronę GhampsElysćes, Kitty odezwała się: — Wczoraj wieczorem rozmawiałam z przyjaciółkami i postanowiłyśmy, że będziesz do nas mówiła po imieniu. Oczywiście natychmiast po powrocie do Londynu wrócimy do dawnego zwyczaju.
— Rozumiem — odpowiedziała Lina. Z rozbawieniem pomyślała, że propozycja ta kosztowała Kitty nieco wysiłku. W rzeczywistości zdawała sobie sprawę, chociaż piękne panie nic na ten temat nie wspomniały, że wciąż uważały ją za przynależną do „klasy", do jakiej mogła aspirować pokojówka czy guwernantka „albo na przykład córka farmera", powiedziała sobie Lina, czując, jak wściekły byłby jej ojciec, gdyby
to usłyszał. To raczej upokarzające, pomyślała, że nie mogła pochwalić się swymi przodkami, z których ojciec i matka byli tacy dumni i że musiała zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Z drugiej strony tylko dzięki temu, że zgłosiła swą gotowość do pracy jako guwernantka, wyjeżdża teraz do Paryża. Pomyślała, że najlepiej będzie, jeśli przestanie się martwić i przyjmie to, czym obdarzy ją los. Cieszyła się przede wszystkim z możliwości obejrzenia stolicy Francji.
Cudownie było zobaczyć plac de la Concorde, a kiedy pojechały na plac Vendóme pomyślała, że wygląda dokładnie tak, jak się spodziewała. Jednakże nie przypuszczała, że Paryż aż tak urzeknie ją swą atmosferą. Gdy weszły do hallu, oczekujący na nie major-domus zwrócił się do Kitty: — Pardon, madame, ale fryzjer czeka od pewnego czasu. Kitty wydała okrzyk grozy: — Zapomniałam, że zamówiłam
Alexandre'a przed lunchem. Idź natychmiast na górę, Lino, i kaź mu najpierw uczesać twoje włosy. Głos Kitty zabrzmiał nagląco, a ponieważ Lina już dowiedziała się, że francuski coiffeur zajmuje szczególną pozycję w społeczeństwie, gdyż żadna kobieta się bez niego nie obejdzie, pobiegła szybko na górę. Janet najwidoczniej przewidziała, że jako pierwsza będzie czesana Lina, gdyż w swojej sypialni znalazła już chudego, schludnie wyglądającego
Francuza, który niecierpliwie stukał grzebieniem po otwartej dłoni, wyglądając przez okno. — Bardzo przepraszam, monsieur Alexandre — przywitała go Lina w swojej doskonałej francuszczyźnie — ale lady Birchington zapomniała o upływającym czasie i mogę tylko gorąco prosić o wybaczenie, że kazałyśmy panu czekać tak długo. Alexandre spojrzał na nią i wyraźnie jej wygląd ujął go bardziej niż słowa.
— Vousetes lady Littleton? — zapytał. — Tak — odparła Lina — i proszę, aby uczesał mnie pan zręcznie i elegancko. Obawiam się, że mieszkając na angielskiej wsi, tragicznie zaniedbałam moje włosy. Zdjęła kapelusz i żakiet, Alexandre zaś zarzucił jej na ramiona białą muślinową narzutkę. Usiadła na taborecie przed gotowalnią, a on rozpuścił jej włosy i mamrocząc do siebie pogardliwie zniszczył fryzurę, jaką
samodzielnie wykonała rano. Jej bardzo jasne włosy były lśniące i delikatne jak jedwab, a kiedy opadły na ramiona, sięgały aż do talii. — Jak może pani marnotrawić takie bogactwo? — dramatycznie zapytał Alexandre. — Angielki nie dbają o włosy tak jak Francuzki — uśmiechnęła się Lina. Alexandre podniósł w górę ręce z okrzykiem:
— Les Anglaises! Cest incroyable! Ujął szczotkę do włosów i zaczął długimi łagodnymi pociągnięciami szczotkować włosy Liny, dopóki nie wydawały się tańczyć w powietrzu jak żywe. — Alors; musimy się zdecydować — powiedział odkładając szczotkę. — Czy życzy sobie pani, milady, aby włosy zostały uczesane wedle najświeższej mody w niewielki węzeł na czubku głowy? Czy też wolałaby pani, abym
wypróbował nowy styl, zaledwie wprowadzony w Paryżu, a który z pewnością jeszcze nie dotarł do Anglii. — Nie wiem, na co się zdecydować — zakłopotała się Lina. Nagle przyszło jej do głowy, że w tej kwestii winna zasięgnąć porady Kitty, która z pewnością miała dokładnie sprecyzowany pogląd, jak należy uczesać jej włosy. — Niech pan chwilkę zaczeka,
monsieur! — zawołała zrywając się z taboretu. — Tylko zapytam lady Birchington, co uważa za stosowniejsze. Będzie niezadowolona, jeśli dokonam niewłaściwego wyboru. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco czując, że świetnie zrozumiał jej kłopotliwe położenie, wybiegła z pokoju i ruszyła korytarzem do sypialni Kitty. Nie zastała jej tam, od Janet dowiedziała się, że Kitty nie weszła jeszcze na
górę. „Zapewne nie skończyła listu", pomyślała Lina. Zbiegła do hallu i otworzyła drzwi do salonu. Kitty stała w drugim końcu pokoju. Lina pośpieszyła ku niej ze słowami: — Muszę poprosić cię o radę. Alexandre mówi, że może uczesać moje włosy w nowym stylu, mało znanym jeszcze w Paryżu, ale obawiam się, że to ci się nie spodoba. Dopiero podszedłszy bliżej, zdała sobie sprawę, że Kitty nie jest w salonie
sama. Ze stojącego tyłem do drzwi fotela podniósł się mężczyzna. — Doskonale rozumiem, że to niezwykle ważki problem! — odezwał się po angielsku z ledwo wyczuwalnym obcym akcentem. Zaskoczona Lina cicho krzyknęła. Gdy obróciła się, by nań spojrzeć, od razu domyśliła się, że może to być tylko ów Fabian, książę de Saverne, o którym tyle słyszała. Tak właśnie go sobie wyobrażała. Niezbyt wysoki, szczupły, elegancki, i w dziwny sposób, niemal
agresywnie męski. Miał ciemne gęste włosy i choć nie można byłoby go określić jako naprawdę przystojnego, w jego twarzy było coś, co przykuwało uwagę, coś co wyróżniało go spośród wszystkich mężczyzn, jakich znała Lina. Nikt nie mógłby mu przypisać innej narodowości niż francuska. Jego czarne iskrzące oczy i usta skrzywione w delikatnym kpiącym uśmiechu, zrobiły na Linie niemałe wrażenie. Był kimś, kogo
widywała w swoich marzeniach, ale nigdy nie spodziewała się, że istnieje w rzeczywistości. Uświadomiła sobie nagle, że w białej pelerynce i z rozpuszczonymi włosami może wydać się śmieszna. Obdarzyła Kitty nerwowym uśmiechem. — Przepraszam... bardzo mi przykro — zaczęła. — Myślałam, że jesteś... sama. — Mam gościa, Lino — odpowiedziała Kitty. — Pozwól, że przedstawię cię
księciu de Saverne, gospodarzowi jutrzejszego wieczora! Fabianie, to lady Littleton; zapowiedziałam, że ją przywiozę. — Enchanti, madame — powiedział książę podając jej dłoń. Gdy Lina położyła swoją rękę na jego dłoni, uniósł ją do ust, a ona poczuła lekkie drżenie jego palców, i zobaczyła błysk w oczach. „Jest przytłaczający i bardzo, bardzo pewny siebie", pomyślała. Pospiesznie cofnęła rękę i zwróciła
się do Kitty: — Wybacz mi... proszę. Odwróciła się, by wyjść, lecz książę zatrzymał ją: — Proszę zaczekać! Nie podjęliśmy przecież decyzji, jak należy upiąć pani włosy, a czy mogę dodać, że wyglądają bardzo pięknie, rozpuszczone tak jak teraz. — No, ale lady Littleton nie może ukazać się w takim uczesaniu na balu — ostro zauważyła Kitty.
— Nie, oczywiście, że nie — zgodził się książę — jednak przekaż, proszę, Alexandre'owi moje gratulacje. Znalazł doskonały model dla zademonstrowania najnowszego stylu; z niecierpliwością będę czekał, by
zobaczyć nową fryzurę. — Książę ma słuszność, Lino — przyznała Kitty — wydaj więc Alexandre'owi odpowiednie polecenie. Nie dodała nic więcej, więc Lina zrozumiała, że powinna już sobie pójść. Kitty wyraźnie pragnęła zostać sam na sam z księciem. Gdy kierowała się ku drzwiom, czuła na sobie badawczy wzrok księcia. Pospieszyła na górę, a serce jej biło jak oszalałe, ale nie z powodu pośpiechu, z jakim wspinała się na
schody, tylko nieoczekiwanego spotkania. Podczas gdy Alexandre układał jej włosy, myśli Liny krążyły wokół księcia. „Co sobie o niej pomyślał?", zastanawiała się. Niepokoiła się także, czy Kitty nie rozgniewała się na nią, za wtargnięcie do salonu. „To się obróci na moją niekorzyść", zmartwiła się. Toteż ze zdziwieniem stwierdziła, że Kitty, która weszła do jej pokoju, gdy Alexandre wykonywał już ostatnie muśnięcia
grzebieniem, była w świetnym nastroju. Pochwaliła Alexandre'a, i orzekła, że nowy styl, poetycznie nazwany „Ukoronowana Chwała", bardzo do Liny pasuje. Dopiero gdy godzinę później siedziała z Kitty przy lunchu, jako że hrabina de la Tour miała inne zobowiązania towarzyskie, Lina odezwała się nieśmiało: — Przepraszam, że przeszkodziłam ci dziś rano. Nie miałam pojęcia, że... masz gościa.
— Cóż, teraz gdy już poznałaś księcia — zagadnęła Kitty — co o nim myślisz? — Jest olśniewający i przypuszczam... Kitty rzuciła jej ostre spojrzenie. — Każda kobieta tak uważa, ale mam nadzieję, że nie zrobisz z siebie idiotki z jego powodu. Lina popatrzyła na Kitty zdumiona. — Podczas naszej pierwszej rozmowy powiedziałaś mi, że jesteś przyzwoitą dziewczyną, a teraz gdy przywiozłam cię
do Paryża, radzę ci, abyś nie zapomniała o zasadach, w jakich zostałaś wychowana. Lina poczuła, jak krew napływa jej do policzków. — Nigdy nie przyszłoby mi do głowy... zrobić coś... złego — oświadczyła — jeżeli to właśnie.. sugerujesz. Znowu przyszły jej na myśl służące w parku i bezwstydny wyraz oczu sir Hectora, który ją tak przeraził. Ponieważ poczuła się obrażona insynuacjami
Kitty, dodała: — Nie mogę pojąć, jak mogłaś sobie pomyśleć, że mogłabym zachować się tak niestosownie wobec księcia czy... innego mężczyzny, a skoro mi nie ufasz... chyba będzie lepiej, jak jeszcze dzisiaj wrócę do Anglii... zamiast iść na bal. Mówiąc to wiedziała, że byłaby niepocieszona, gdyby Kitty przyjęła propozycję. Jednocześnie poczucie własnej godności kazało jej tak właśnie zareagować.
— Oczywiście, że ci ufam — szybko odrzekła Kitty. — Jednak powszechnie wiadomo, że książę uważa, że żadna mu się nie oprze, o czym zresztą wie większość kobiet z własnego doświadczenia. Sposób, w jaki Kitty wypowiedziała te słowa, uprzytomnił Linie, iż Kitty miała zapewne flirt z księciem. Nie była całkiem pewna, co się z tym wiąże, jednak uznała, że coś takiego byłoby w największym stopniu naganne, zważywszy, iż Kitty była zamężna, i to
od osiemnastego roku życia. Lina zaczęła się zastanawiać, czy książę flirtował też z Daisy i Evie. Czyżby one wszystkie uznały, że ma on nieodparty urok? Nie mogła wprost w to uwierzyć. A jednak sposób, w jaki o nim wszystkie trzy mówiły, dawał jej dużo do myślenia. Ale były przecież mężatkami! Lina, mając za przykład swą matkę, nie mogła sobie zupełnie wyobrazić, by zamężna kobieta flirtowała z kimkolwiek. Oczywiście wiedziała, że takie rzeczy się zdarzają, i nagle pojęła
sens różnych uwag rzucanych w jej obecności. — Gdy Fabian pyta o godzinę może zabrzmieć to jak pieszczota! — Fabian wie, że trudno mu się oprzeć i każda kobieta skłamie przecząc temu! „Fabian, zawsze Fabian! Jestem przekonana, że to człowiek zepsuty i zarozumiały", powiedziała sobie Lina. Gdy skończył się lunch, dowiedziała się, że spotka księcia prędzej, niż się
spodziewała. — Książę powiedział mi rano, że zmienił dekoracje w sali balowej — poinformowała ją Kitty — i chce, abym je obejrzała. — Zaczekam, aż powrócisz — obiecała Lina. — Nie bądź śmieszna! — ostro ofuknęła ją Kitty. — Jedziesz ze mną. Nie była zachwycona pomysłem, lecz posłusznie weszła na górę i przebrała się w jedną z uroczych popołudniowych sukni należących do Evie.
Charakteryzowała się ona kosztowną prostotą i kiedy Lina włożyła na głowę dobrany do niej kapelusz, pomyślała, że nikt nie uwierzy, iż od pięciu lat jest mężatką. Kitty spojrzała na nią krytycznie, ale nic nie powiedziała, toteż Lina osądziła, że wytrzymała próbę. Dom, w którym mieszkał książę, był tak blisko, że można było dojść tam spacerem, zwłaszcza w słoneczne, piękne popołudnie. Jednak otwarty powóz
oczekiwał na nie, więc przybyły jak przystało na damy. — Jestem zachwycony widząc panią znowu, lady Littleton — powiedział książę witając obie panie w hallu. Ucałował dłoń Kitty, a Lina dostrzegła, że jego wargi zaledwie musnęły rękawiczkę. Madame de Beauvais, która uczyła ją francuskiego, mówiła jej, że powitanie w wykonaniu Francuza to jedynie powierzchowny gest. Nie wyzbyła się jednak podejrzeń, że książę i Kitty
kiedyś ze sobą flirtowali. Bynajmniej to jej nie dziwiło. Bez wątpienia lady Birchington była bardzo piękną kobietą, tego zaś popołudnia wyglądała niezwykle uroczo z oczami wzniesionymi ku księciu i rdzawymi lokami lśniącymi w słońcu. — A teraz, Kitty, proszę o twoją radę — mówił książę — i pani, lady Littleton. Chcę, aby sala balowa zrobiła wrażenie. Ruszyli z hallu szerokim korytarzem
umeblowanym wspaniałymi komodami w stylu Ludwika XV i wykładanymi marmurem stolikami. Ściany zawieszone były portretami przodków rodu de Saverne. Lina patrzyła na wszystko zafascynowana, a ponieważ Kitty wdała się w cichą i intymną rozmowę z księciem, rozglądała się uważnie dookoła, by jak najwięcej szczegółów zachować w swojej pamięci. — Nigdy więcej nie będę miała okazji zobaczyć takich skarbów —
powiedziała sobie. Cieszyła się, że mogła zobaczyć dom księcia, zanim zatłoczą go goście! Sala balowa, usytuowana na końcu domu i wychodząca na ogród, była ogromna, o ciekawej architekturze, książę zaś sprawił, że jej wystrój był imponujący. Zamiast kwietnych girland, o których Lina słyszała, iż najczęściej stanowiły dekorację sal balowych, zobaczyły... Wenecję. Na ścianach wisiały płótna obrazujące plac Świętego Marka,
a kiedy wyjrzały przez okno, Kitty wydała okrzyk zachwytu: ogród przeobrażono w jezioro, po którym pływały gondole, po przeciwległej zaś stronie, umieszczono makietę Mostu Westchnień. — Fabianie! — zawołała. — Nigdy nie widziałam czegoś wspanialszego! — Zawsze zamierzałem wydać bal w Wenecji — uśmiechnął się — jednak zbyt uciążliwa byłaby tak daleka podróż dla moich przyjaciół, więc przyszło mi na myśl, żeby zamiast jechać do
Wenecji, sprowadzić Wenecję do Paryża! — To nie tylko znakomity pomysł — pochwaliła Kitty — ale także bardzo, bardzo romantyczny! Patrząc spod rzęs na księcia, dostrzegła, że przypatruje się on Linie. Kitty zacisnęła usta. — Co pani o tym sądzi, łady Littleton? — zapytał książę. — Zawsze marzyłam, by zwiedzić Wenecję — odrzekła Lina — więc
widząc to, wydaje mi się, że śnię. Książę uśmiechnął się. — Widok będzie jeszcze bardziej urzekający w nocy, gdy zapalą się latarnie, a gondole zaczną pływać po jeziorze, my zaś będziemy tańczyć przy muzyce skrzypiec. — Mogę mieć tylko nadzieję, że nie umrę przed nastaniem jutrzejszej nocy! — zawołała Lina, a on się roześmiał. — Jestem o tym przekonany, a kto wie,
może moja Wenecja nauczy panią kochać inaczej, niż bywało to przedtem. Lina nie spojrzała na niego pytająco, jak uczyniłaby większość kobiet, tylko odezwała się, jakby idąc za własnymi myślami: Gdzie na tronie Wenecja panuje nad setką wysep! — Więc zna pani poezje waszego Byrona! — Tak, oczywiście! — odparła Lina. — A jutro w nocy będę mogła
powiedzieć jak on: Stanąłem w Wenecji, na Moście Westchnienia; z jednej strony pałace, a z drugiej więzienia. — Więzienie? — zaoponował książę. — Chyba że takie, jakiego pożąda każda kobieta. Nastąpiło krótkie milczenie, zanim Lina zdała sobie sprawę, że czeka na jej odpowiedź, więc zapytała: — Co pan ma na myśli?
— Więzienie miłości, lady Littleton. Po raz pierwszy, odkąd weszli do sali balowej, Lina popatrzyła na niego. W jego ciemnych oczach malował się wyraz, który ją zaskoczył. „On próbuje ze mną flirtować — pomyślała — zgodnie z tym, co mówiono, powinnam się tego spodziewać". Odwróciła wzrok i podeszła do okna. — Proszę mi powiedzieć — zaczęła — jak zdołał pan wykonać sztuczne jezioro nie psując ogrodu? To wymagało
zapewne dużych umiejętności. Mówiąc to wyszła przez oszklone drzwi i znalazła się na tarasie wychodzącym na wodę, gdzie stała Kitty wpatrzona w Most Westchnień. — Nie pozostaje nam nic innego jak pogratulować księciu tak wspaniałego pomysłu — odezwała się, gdy podeszła do niej Lina. — Chciałabym wiedzieć, jak tego dokonano — powtórzyła Lina. — Lady Littleton ciekawi bardziej sama operacja niż rezultat — zauważył
książę, a Lina doszła do wniosku, że z niej kpi. — Jutrzejszej nocy wszyscy uznają te dekoracje za bardzo romantyczne — przyznała Kitty. — Ja na pewno! — Nie ma potrzeby czekać do jutra — zauważył książę. — Pierre de Castlenagne liczył dni do twojego przyjazdu i proponuje, abyśmy dziś wieczorem zjedli u niego obiad pod gwiazdami. Postaram się objaśnić lady Littleton, jak zdołano utrzymać firmament, by się nie zawalił!
— Lina z pewnością uzna to za fascynujące! — powiedziała Kitty z lekką ironią w głosie. — A wracając do kolacji, czy godzina ósma paniom odpowiada? — zapytał książę. — Oczywiście. Jednak obawiam się, że George nie będzie nam towarzyszyć. Jest już umówiony z dżentelmenem, z którym pragnie omówić jakąś sprawą dotyczącą koni. — Zaśmiała się krótko, zanim dorzuciła: — To cały George.
Przyjeżdża do Paryża, by mówić o koniach! — Wiem o tym — odparł książę. — Spotkałem twego szlachetnie urodzonego małżonka w klubie i poinformował mnie, jak spędza dzisiejszy wieczór. — Wobec tego miałeś całkowitą pewność, że przyjmiemy twoje zaproszenie! — swobodnie zauważyła Kitty. — Byłem przekonany, że nie będą panie
tak okrutne, by mi odmówić. Lina doszła do wniosku, że równie dobrze mogłaby słuchać przedstawienia w teatrze. Wraz zjedna ze swych nauczycielek często odgrywała sztuki. Wcielała się w różne role i odtwarzała rozmaite postaci, starając się za każdym razem robić to przekonująco. Jednak szermierka słowna pomiędzy Kitty i księciem nie padała ze sceny i Lina uznała ją za fascynującą. To było prawie tak, jakby skrzyżowali szpady, gdyż pojęła, iż był to rodzaj słownego
pojedynku, aczkolwiek nie zrozumiała, o co walczą. Wyjrzała przez balustradę, oświetlona słońcem woda mieniła się tysiącem barw. Jezioro było płytkie i w świetle dziennym wyglądało sztucznie, jednak gondole wydawały się prawdziwe i zastanawiała się, czy książę sprowadził je z Wenecji, czy też wynajął albo zakupił w Paryżu. Chciała go o to zapytać, jednak pomyślała, że znowu ją wydrwi. Najwyraźniej oczekiwał, że każdy
oceni stworzoną przez niego scenerię jako bardzo romantyczną, nie wdając się w techniczne szczegóły, za pomocą których osiągnięto efekt. „Powinnam słuchać, a nie rozmawiać", przypomniała sobie. Jednak wiedziała, że to będzie trudne, gdyż tylu rzeczy była ciekawa. Pozostały jeszcze kilka chwil, po czym Kitty oznajmiła, że czekają na nią przyjaciółki, Daisy i Evie. — Było cudownie znowu je zobaczyć — zauważył książę.
— Już się z nimi widziałeś? — ostro zapytała Kitty. — Złożyłem im wizytę dziś rano, zanim wyszły na zakupy, co robi każda kobieta zaraz po przyjeździe do Paryża. — Jestem rozczarowana, że nie odwiedziłeś mnie pierwszej — nadąsała się Kitty. — Chciałem cię tu przyprowadzić, ale robotnicy nie skończyli pracy przed przerwą na dejeunez — wyjaśnił książę.
Lina zdała sobie sprawę, że Kitty jest zadowolona z odpowiedzi. Ponownie ucałował ich dłonie i odjechały oczekującym na nie powozem. — Muszę kupić sobie jeszcze parę rzeczy — powiedziała Kitty, jakby potrzebne było jakieś wyjaśnienie, gdy jechały w stronę placu de la Concorde. Lina nie odezwała się i po chwili Kitty zapytała: — No i jak, co myślisz o księciu i jego rezydencji? — Musi być bardzo, bardzo bogaty!
— Jest! — Przypuszczam, że wiele osób byłoby zaszokowanych tym, że wydaje tyle pieniędzy na bal, który mimo wszystko potrwa zaledwie jedną noc. — Powstrzymaj się od takich uwag — ucięła Kitty — bo czegoś takiego ani Fabian, ani nikt inny nie ma ochoty słuchać! Jeżeli podzielasz wywrotowe poglądy hrabiny Warwick, mogę tylko przewidzieć, że bardzo szybko znudzisz Fabiana swoimi teoriami, podobnie jak ona zanudziła księcia Walii.
Lina zdziwiła się i odpowiedziała szybko: — Przepraszam. Nic takiego... więcej nie powiem. — Mam nadzieję — ostrzegła Kitty. — Mężczyźni pragną jedynie tego, by kobiety były uległe i czarujące, a jeśli masz odrobinę rozumu, ukryj go głęboko, gdyż nikt tego nie doceni! Lina poczuła się pokonana. Jednocześnie przypomniała sobie, jak matka mówiła jej, że mężczyźni lubią,
gdy kobieta słucha i nie zabiera głosu, wobec czego przyznała, że zachowała się głupio. — Przepraszam — powtórzyła. — W przyszłości będę bardzo uważać. — Mam nadzieję — ponownie stwierdziła Kitty. — Przywiezienie cię tutaj kosztowało mnie sporo zachodu i gotówki. Liczę na to, że powierzoną ci rolę odegrasz inteligentnie. Lina przemilczała fakt, że właśnie
skrytykowano ją za okazanie inteligencji. Potem powiedziała sobie, że powinna robić, co jej każą, i nie zadawać pytań. Kiedy powróciły do domu, zastały oczekujące je Daisy i Evie. Kitty powrócił dobry humor i opowiedziała o sukcesie, jaki odniosła Lina. — Jesteśmy obie zaproszone na kolację — obwieściła. — Fabian skorzystał z pretekstu, że Pierre niecierpliwie czeka na mój przyjazd, jednak jestem przekonana, że chce zobaczyć się z Liną.
— Książę odwiedził nas dziś rano — pochwaliła się Daisy. — Tak, mówił mi o tym — odparła Kitty. — A mnie zabrał do sali balowej, abym oceniła jej wystrój. Powiedziała to tak, jakby rozmyślnie usiłowała rozdrażnić przyjaciółki. Potem, przypominając sobie o obecności Liny, dodała: — Jestem pewna, że wszystko idzie po naszej myśli. Jednak opowiem wam o tym później.
Lina nabrała pewności, że stanie się to wtedy, gdy ona uda się na górę, by zdjąć kapelusz i rękawiczki. Z rozmysłem marudziła w sypialni, poprawiając włosy, choć były nieco przygniecione kapeluszem, miała nadzieję, że fryzura wytrzyma do kolacji. Gdy służący zapukał do drzwi, by oznajmić, że podano herbatę, udała się do salonu. Gdy weszła, zapadła nagła cisza, co upewniło ją w przekonaniu, że przyjaciółki rozmawiały
o niej. Czuła też, że przyglądają się jej krytycznie, a zarazem zawistnie, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Dom hrabiego, usytuowany na Faubourg Saint Honorć, był mniejszy niż księcia, ale bardzo ładny. Zapadł ciepły wieczór i kolację podano w ogrodzie pod drzewami. — Nad ich głowami świeciły gwiazdy, a złote kandelabry oświetlały stół. Nie ulegało wątpliwości, przyznała Lina, iż jest to bardzo romantyczne, ale
Kitty uprzedziła ją i pochwaliła wszystko, co się dało, zanim miała okazję zabrać głos. Hrabia był znacznie starszy, niż się spodziewała. Okazał zachwyt na widok Kitty i ucałował obie jej dłonie, jedną po drugiej. — Jesteś coraz piękniejsza, ma belle — powiedział. — Nie mogłem zapomnieć o tobie. — A dlaczego chciałeś zapomnieć? — zapytała z kokieterią Kitty.
— Dla spokoju ducha i dlatego, że żadna odtąd kobieta nie wydaje mi się tak piękna jak ty. Lina pomyślała, że on też mówi, jakby wygłaszał kwestię na scenie, ale słuchała oczarowana, dopóki książę nie zwrócił się do niej: — Proszę poświęcić mi odrobinę uwagi, lady Littleton. Chciałbym, aby opowiedziała mi pani coś o sobie. — Wolałabym raczej usłyszeć coś o panu — odparła Lina. — Historia pana
rodziny musi być niezwykle ciekawa. Czy jest jakaś książka, w której mogłabym przeczytać o pana przodkach? — Jeżeli to panią rzeczywiście interesuje, powiem, co tylko chce pani usłyszeć — obiecał książę. — Więc proszę to zrobić — poprosiła Lina. — Wiem, że od stuleci pana przodkowie tworzyli historię Francji, czy zostali zgilotynowani podczas Rewolucji? Książę roześmiał się.
— Żadna osoba tak czarująca jak pani nie zadała mi nigdy podobnego pytania. Lina zerknęła szybko na Kitty w obawie, że patrzy na nią z dezaprobatą. — Czy to... źle... że jestem ciekawa? — zapytała. — W najmniejszym stopniu — odparł książę. — Jestem tylko tym zdumiony. — Uważam, że historia Francji jest fascynująca — wyjaśniła Lina. —
Gdybym tylko wiedziała wcześniej, że przyjadę do Paryża, poszukałabym informacji o ludziach z wyższych sfer, co ułatwiłoby mi ich zrozumienie. — A więc chce mnie pani zrozumieć? — Nie jako mężczyznę, tylko jako głowę znakomitego rodu. Chciałabym wiedzieć, dlaczego zajmuje pan tę pozycję — odparła Lina bez zastanowienia. Natychmiast zdała sobie sprawę, że nie należało tego mówić, i popatrzyła z niepokojem na księcia, czy nie uzna za
grubiaństwo jej dociekliwości. — Jest pani zaskakującą osóbką, lady Littleton — stwierdził. — I dotyczy to nie tylko pani zachowania, ale też wyglądu. — Dlaczego? — zapytała Lina. — Gdyż sądząc po pani wyglądzie, wyobrażałbym sobie, że najbardziej pożąda pani peanów na cześć pani urody. A pani interesuje się maszynerią i przeszłością mojej rodziny! Czyżby duchy były ciekawsze od żywych osób, z
którymi ma pani do czynienia? — Obawiam się, po tym... co pan powiedział, że... byłam raczej nieuprzejma — niepewnie zauważyła Lina. — W najmniejszym stopniu — zapewnił ją książę. — Tylko zagadkowa, a proszę mi pozwolić wyznać, że cieszy mnie to, co nieoczekiwane, gdyż to rzadki ptak. — Czym pan się interesuje? Miała chęć dodać: „poza kobietami".
Jednak stwierdziła, że to byłoby naprawdę nieuprzejme, i Kitty wpadłaby w furię. Zdumiewające, ale wydało jej się, że książę rozszyfrował jej myśli. — Czy mam obiecać — zaproponował — że cokolwiek pani powie, jakkolwiek nieoczekiwane, nie uznam za nieuprzejme? I z pewnością się nie obrażę. — Jest pan... tego... pewien? — Znowu szybko zerknęła na Kitty, która była pochłonięta rozmową z hrabią,
najwyraźniej bardzo intymną, i dodała: — Widzi pan, to wszystko jest dla mnie nowe i bardzo odmienne od życia, jakie... prowadziłam, zanim... zaprzyjaźniłam się z Kitty. — Kitty powiedziała, że mieszka pani na prowincji. — Tak. — Dlaczego zdecydowała się pani przyjechać do Paryża? Kłótnia z mężem? Czy też ucieczka z domu? „Nie uciekam wprawdzie od męża —
pomyślała w duchu Lina — ale przed sir Hectorem, który z pewnością jest o wiele bardziej przerażający od jakiegokolwiek męża". Książę patrzył na nią uważnie, a gdy nie odpowiadała, rzekł: — A więc rzeczywiście ucieczka! — Nie powiedziałam... tego. — Umiem czytać w myślach. — Mam nadzieję, że nie — szybko zaprzeczyła Lina. — A gdyby nawet, to
jest to coś... czego nie wolno panu robić. — Dlaczego? — Bo to jest wkroczenie w czyjąś intymność, a ja nie chciałabym, aby ktokolwiek wiedział, co myślę. — Czy pani myśli są tak szokujące? — Nie, oczywiście, że nie! Ale należą do mnie, a jeżeli ktoś nie posiada na własność swoich myśli, nie jest panem samego siebie. — To dla mnie ogromna przyjemność, lady
Littleton, czytać pani myśli. To coś, co zakochany mężczyzna mógłby zrobić z łatwością. — Jednak wolałabym je zachować dla siebie. — W miłości jest inaczej — zauważył. — Dlaczego? — Kiedy kogoś się naprawdę kocha, to staje się częścią kochanej osoby. A wtedy nie ma podziału ani barier! Miłość jest wszechogarniająca i może całkiem pochłonąć.
— Przypuszczam, że to... prawda — przyznała Lina — jednak wydaje mi się, że obawiałabym się... takiej miłości. Myślała na głos i zaskoczył ją pytając: — A więc była pani zakochana? Zbyt późno Lina przypomniała sobie, że maż łowiący ryby w Szkocji i wiele od niej starszy nie może być obiektem takiej miłości. Popełniła niezręczność, jednak jeszcze gorszą pomyłką byłoby się do tego przyznać.
— Sądzę, że miłość jest taka sama na całym świecie, ale każdy ma na nią inny pogląd — rzuciła lekko. — Nie każdy musi doświadczyć takiego uczucia, o jakim pan mówi! Może być kompletnie inne od uczucia, o jakim ja mówię. — Wątpię, aby były zasadnicze różnice — odparł książę — jednak odkrywanie ich byłoby ekscytujące. Rozdział piąty Po skończonej kolacji Kitty i hrabia, pochłonięci rozmową, powędrowali w
głąb ogrodu. Służba usunęła stół, by ustawić mały podręczny stolik, na którym książę umieścił kieliszek brandy. Podczas kolacji siedzieli na wygodnych wyściełanych poduszkami fotelikach. Teraz książę skrzyżował nogi i usadowił się swobodnie, obrócony tak, by spoglądać na Linę. — Intryguje mnie pani — wyznał. — Jednak wydaje mi się, lady Littleton, że nie jesteś osobą, za jaką się podajesz. Linę zadziwiła jego spostrzegawczość.
Z drugiej strony to mogło okazać się groźne. Z pewnością, gdyby się dowiedział o całej maskaradzie, byłby oburzony. — Dlaczego pan... tak uważa?— zapytała próbując wybadać sprawę. — Z jednego powodu: wygląda pani tak młodo. Kitty mówi, że jest pani mężatką od pięciu lat — odpowiedział — ale nie wierzę w to, chyba że wyszłaś za maż jako niemowlę. Lina roześmiała się.
— Pochlebia mi pan, monsieur! — Czy musimy być aż tak oficjalni? — zagadnął ją książę. — Chciałbym nazywać cię Liną. To imię pasuje do ciebie, lśnisz jak światło, od którego wzięłaś imię. — Wie pan, że moje imię oznacza „światło"? — zapytała Lina. — Pomawiasz mnie o nieuctwo? — odpowiedział pytaniem książę. — Miałem szczęście ukończyć szkołę i uniwersytet w Anglii.
— To istotnie miał pan szczęście — przyznała Lina. — W Anglii, jak pan zapewne wie, uważa się, że dziewczętom nie jest potrzebna edukacja. — A jednak ty ją otrzymałaś! — Tak, moja matka na to nalegała i chociaż nie uczęszczałam do szkół, miałam dobrych nauczycieli, szczególnie francuskiego. — A czy twój maż nauczył cię miłości? Lina zesztywniała. Poczuła, że nie miał prawa przemawiać do niej w ten
sposób, a jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu w jej odczuciach przeważało onieśmielenie, a nie uraza. — Odpowiadasz wymijająco — zauważył książę, gdy milczała. — Dlaczego nie możemy rozmawiać o miłości? Każda rozmowa pomiędzy mężczyzną i kobietą schodzi na ten temat! — Mówi pan o... Francuzach i Francuzkach — zdołała wykrztusić Lina.
— O Francuzach, być może — odparł książę — gdyż kobiety są kobiece niezależnie od narodowości. — Może ja jestem inna — odrzekła Lina — ale wolałabym raczej rozmawiać o... innych rzeczach. Nie opowiedział mi pan jeszcze o swoich przodkach. — Moi przodkowie nie żyją — nie dawał za wygraną książę — podczas gdy ja jestem cały i zdrowy. Spójrz na mnie, Lino. Chcę, żebyś na mnie popatrzyła.
Czuła, że nie powinna go posłuchać, więc zamiast ku niemu zwróciła twarz ku niebu mówiąc: — Wydaje mi się że... obiecał mi pan... opowiedzieć o gwiazdach. — W tej chwili nie interesują mnie gwiazdy — zaprotestował książę — tylko ty. Coś w jego słowach i głosie sprawiło, że Lina poczuła, jak przeszywa ją dreszcz. Przez całą kolację była dotkliwie świadoma jego obecności u swego
boku. Wibracje, jakie odczuła, gdy po raz pierwszy dotknął jej ręki, stały się znacznie silniejsze dopóki nie odniosła dziwnego wrażenia, że bierze ją w objęcia, choć siedzi nieruchomo obok niej. Teraz spoglądała na ogród w nadziei, że Kitty i hrabia powrócą ze spaceru, niestety, nie nadchodzili, a książę odezwał się spokojnie: — Myślę, że obawiasz się zostać ze mną sam na sam. Dlaczego? Czekał na odpowiedz, więc po chwili
namysłu Lina odrzekła niepewnie: — Mówiłam już panu, że... mieszkam na wsi... i nie jestem przyzwyczajona do takiego trybu życia. .. jaki pan prowadzi. — Wiesz o moim życiu tylko to, co usłyszałaś, a wyobrażam sobie, co ci naopowiadano — domyślnie stwierdził książę. — Zapomnijmy o przeszłości i skoncentrujmy się na chwili obecnej... — .. .która jest dla mnie bardzo ekscytująca — szybko podchwyciła temat
Lina — jako że jutro będzie mój pierwszy bal. — Czy to prawda? — zapytał książę po krótkiej chwili milczenia. — Mówiłam panu, że jestem krewną z prowincji. — Wcale na taką nie wyglądasz. Domyśliła się, że chodzi mu o jej wyborne toalety, i zastanowiła się przez chwilę, co by powiedział, dowiedziawszy się, iż należą do kogoś innego i zostały jej podarowane tylko na podróż
do Paryża. — Znowu zeszliśmy na mój temat, a ja wołałabym rozmawiać o panu — powiedziała. — Bardzo dobrze — zgodził się książę. — Będę mówił o sobie i powiem, że kiedy weszłaś dziś rano do salonu, wyglądałaś cudownie i wydało mi się, że spotkaliśmy się już dawniej, pomyślałem więc, że widocznie widziałem cię w mych marzeniach.
Takich samych odczuć doznała Lina, jednak powiedziała sobie, że podobne komplementy książę niewątpliwie prawi każdej kobiecie, z którą próbuje nawiązać flirt. — Myślałam, że poznam pana dopiero jutro wieczorem — powiedziała cichym głosem — kiedy wystąpię w balowej sukni. — Nie mogłabyś wyglądać piękniej niż z włosami rozpuszczonymi .na ramionach — zaprzeczył książę — i odczuwam nieprzepartą chęć, Lino, by
ich dotknąć. W jego głosie znowu rozbrzmiał głęboki ton, jakby wibrujący melodią. — Proszę — przerwała szybko — nie wolno panu się... tak zachowywać. — To znaczy jak? — zapytał książę. — Czy zrobiłem coś złego? Tylko powiedziałem, że chciałbym dotknąć twoich włosów. — Myślę — zaczęła z wolna Lina — że próbuje pan ze mną... flirtować, a to
jest coś, na co nie mogę pozwolić. — „Flirt" to bardzo angielskie słowo — zauważył książę. — O wiele wymowniej mógłbym wyrazić to, czego pragnę, w języku francuskim. Ale nawet jeśli „flirtuję" z tobą, to co w tym złego? Linę zaskoczyło to pytanie, odetchnęła więc głęboko, zanim odrzekła z wahaniem: — Wie pan, że... mam... męża. — Który nie nauczył cię kochać, bo
może sam niewiele wie o miłości. Lina milczała, a po chwili on się odezwał: — Mężowie, którzy nie dbają o żony, zwłaszcza tak piękne jak ty, są nic niewarci. Siedzimy tu sami pod gwiazdami i jeśli, jak to określasz, „flirtujemy", kogo to może zranić? — Mnie, bo miałabym świadomość... że robię coś złego — odparła Lina. Mówiąc to nie mogła odpędzić myśli, jak ekscytujący byłby prawdziwy flirt
z księciem, pojedynek na słowa i słuchanie wszystkiego, co chciał jej powiedzieć. Jednak doszła do wniosku, że nie byłoby to po myśli Kitty, której obiecała, że będzie zachowywać się taktownie, a z pewnością flirt z kimkolwiek, a szczególnie z księciem, nie podobałby się jej. „Lady Birchington była dla mnie bardzo miła przywożąc mnie tutaj, dając kosztowne toalety. Byłoby bardzo nieuczciwe i karygodne zrobić za jej plecami
coś, czego by nie pochwalała", pomyślała. — Co cię niepokoi? — zapytał książę i jego głos wdarł się w jej myśli. — Skąd pan wie... że jestem zaniepokojona? Uśmiechnął się, zanim odpowiedział: — Twoje oczy zdradzają wiele, nawet w świetle gwiazd, podobnie jak twoje usta. Kiedy to mówił, Linie wydało się, że przysunął się bliżej, a gdy odwróciła
głowę, by na niego spojrzeć, dodał: — W tej chwili oddałbym fortunę, by móc cię pocałować. Ich oczy się spotkały i przez chwilę Lina trwała w bezruchu jak zaklęta, potem szybko uniosła dłonie jakby w geście obrony. — Pan mnie... przeraża! — Dlaczego? — zapytał książę. — Czuję się... jakbym była unoszona przez morskie fale... albo może silny wicher.
Jej wyjaśnienie było prawie niezrozumiałe, a jednak wydało jej się, że w oczach księcia dostrzega błysk triumfu. Odwróciła się od niego: — Proszę... niech pan nie psuje mi tego wieczoru. Nie potrafię wyjaśnić... ale tutaj jest tak cudownie... ujrzałam Paryż i wszystkie skarby w pana domu. Zapamiętam to na całe życie. — I uważasz, że skoro mówię ci o miłości, psuję przez to urok chwili? — zdumiał się książę.
— Tak... — Dlaczego? — Bo ostrzegano mnie. Mówiono, że nie powinnam takich rzeczy słuchać. — Nie rozumiem — oświadczył książę. — Kto ci powiedział, że nie wolno ci mnie słuchać? — Lina nie odpowiedziała, więc pytał dalej: — Czy twój mąż zmusił cię do złożenia mu ślubów wierności, zanim pozwolił ci przyjechać do Paryża? Albo też ślubowałaś ją komuś
innemu? — Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie — odrzekła Lina. — Onieśmiela mnie pan i wprawia w zakłopotanie! Chciałabym po prostu siedzieć tu z kimś takim jak pan i nie odpowiadać na żadne pytania. — Nie mogę pojąć, dlaczego — stwierdził książę — jednak skoro ma cię to uszczęśliwić, Lino, postąpię zgodnie z twoim życzeniem. Poddał się tak nieoczekiwanie i szybko,
że Lina odwróciła się ku niemu z uśmiechem ulgi na twarzy. — Dziękuję... bardzo... — zaczęła, ale gdy oczy napotkały jego wzrok, słowa zamarły na ustach. Siedziała patrząc na niego i choć się nie ruszał, czuła, że przyciąga ją coraz bliżej i bliżej, a jego oczy robią się coraz większe, przesłaniają jej cały świat, a ona nie może myśleć o niczym innym, tylko o nim.
Dopiero wtedy, gdy znieruchomieli zapatrzeni w siebie, doszedł ich z oddali śmiech Kitty i czar prysnął. Lina obudziła się z nieodpartym uczuciem, że śniło jej się coś, co zawładnęło jej umysłem i sercem. Pomyślała o księciu i dziwnym uczuciu, jakie w niej wzbudził, przypomniała sobie, że poszła spać myśląc o nim i że niewątpliwie to o nim śniła przez całą noc. Kiedy Kitty powróciła z hrabią, uparła się, by wracać do domu, twierdząc, że
obu im potrzeba „snu dla urody" przed jutrzejszym balem. — Według wszelkich znaków zamierzamy jutro być olśniewające w tym swego rodzaju zbiorze pięknych kobiet. Wiem, że one wszystkie w swoim czasie były przez ciebie podziwiane. Sposób, w jaki Kitty zaakcentowała słowo „podziwiane", sugerował, iż miała ona na myśli coś bardziej intymnego. Książę tylko lekko się uśmiechnął i
rzucił jakby od niechcenia: — Nie było takiego czasu, kiedy byś ty, Kitty, nie oślepiała blaskiem swej urody! — Dziękuję — odparła Kitty — ciekawa jestem, którą kobietę uznasz za najpiękniejszą. Książę zaśmiał się. — Ponieważ nie chcę się narażać na przeszycie tysiącem sztyletów, będę ostrożny i zachowam dla siebie ten sekret. Wzgardzona kobieta czasem
potrafi być bardziej niebezpieczna od zazdrosnego mężczyzny! — To prawda — zauważyła Kitty patrząc na niego wymownie. — I cieszę się, że o tym wiesz. W tym momencie Lina pomyślała, że może Kitty jest zazdrosna o to, iż książę pozostał z nią, podczas gdy ona poszła do ogrodu z hrabią, ale wydawało się to mało prawdopodobne.
Niemniej jednak zachowanie Kitty zdziwiło ją nieco, zwłaszcza gdy usłyszała zadane ostrym tonem pytanie; — Co ci powiedział książę, kiedy zostaliście sami? Lina, która nagle poczuła się nieswojo, odpowiedziała z wahaniem: — Rozmawialiśmy o... różnych sprawach. — Czy wyznawał ci miłość? Znowu głos Kitty zabrzmiał szorstko, a ponieważ Lina uważała, że musi
powiedzieć prawdę, rzekła: — Myślę, że ponieważ jest Francuzem, próbował ze mną flirtować. — Jasne, że próbował — warknęła Kitty — ale nie dlatego że jest Francuzem, ale dlatego że jest sobą i nie umie się oprzeć ładnej buzi! — Nie słuchałam go — szybko zaprzeczyła Lina — a przynajmniej... próbowałam. Zapadła chwila milczenia i skóro Kitty się nie odzywała, Lina uznała, że jest
zadowolona. Konie stanęły przed domem hrabiny de la Tour. Kitty udała się do salonu, gdzie czekała na nią hrabina, Lina zaś poszła na górę, do swojej sypialni. Rano, gdy otworzyła oczy poczuła dreszcz podniecenia na myśl, że jest w Paryżu i że oto nastał nowy dzień. Usiadła na łóżku i z radością pomyślała, że znowu zobaczy księcia, a także weźmie udział w balu. To było bardzo podniecające. Jednocześnie
uświadomiła sobie, że najpierw pomyślała o księciu, a dopiero potem o balu. Ubrała się z pomocą jednej z pokojówek, z którą porozmawiała po francusku, zapytała, z której części Francji pochodzi, po czym zeszła na dół. Było jeszcze całkiem wcześnie, więc uznała to za świetną okazję, by wybrać sobie jakąś książkę do poczytania. Miała nadzieję, że znajdzie coś na temat wielkich francuskich rodów, których przedstawicieli będzie miała okazję
spotkać dziś wieczorem, i dowie się czegoś więcej o rodzinie księcia. W przedpokoju prowadzącym do salonu zdążyła już wcześniej zauważyć mnóstwo pięknie oprawnych książek, ale kiedy tam weszła, jej uwagę przede wszystkim zwróciły obrazy francuskich mistrzów. Kiedy stała przyglądając się jednemu z nich, usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju. Była to pani domu, hrabina de la Tour. Nie miała dotychczas okazji rozmawiać z nią, gdyż od chwili ich przybycia
hrabina była bezustannie zajęta poza domem. Teraz zdała sobie sprawę, że jest ona niesłychanie wytworną kobietą, elegancką, jak tylko potrafi być Francuzka. Jakkolwiek niewątpliwie piękna, odznaczała się ponadto nieuchwytnym do określenia wdziękiem. Ze swymi ciemnymi włosami i przenikliwym spojrzeniem oczu, Linie wydała się onieśmielająca. Miała na sobie wspaniałą biżuterię. Po raz
pierwszy w życiu Lina zobaczyła czarne perły, przyozdabiały szyję i uszy hrabiny. Patrzyła na nie, mając nadzieję, że jej zainteresowanie tymi klejnotami nie jest niegrzeczne, po czym uprzytomniła sobie, że należy się przywitać: — Bonjour, madame! Podziwiałam pani obrazy. Zawsze marzyłam, aby móc obejrzeć Bouchera, a to płótno, jestem pewna, to jedna z jego najlepszych prac! Mówiła raczej gorączkowo, gdyż sposób, w jaki patrzyła na nią hrabina,
trochę zbił ją z tropu. Nieoczekiwanie, ku jej zdumieniu, hrabina zamknęła drzwi i zbliżyła się do niej. — Chciałam porozmawiać z panią, lady Littleton — odezwała się doskonałą angielszczyzną. — Bardzo proszę — odparła Lina. Hrabina wciąż się jej przyglądała i teraz Lina wyczuła, że w taksującym ją wzroku pojawił się odcień wrogości. Nie odzywała się, więc po chwili Lina zapytała nerwowo:
— Czy zrobiłam... coś... co panią rozgniewało? — Rozumiem — zaczęła po chwili — że ostatniej nocy była pani na obiedzie z hrabią du Pret i księciem de Saveme. — Tak — odparła Lina. — Lady Birchington zabrała mnie ze sobą. — Lady Birchington zabrała panią! — pogardliwie powtórzyła hrabina. — Niech się pani lepiej przyzna, lady Littleton, że to pani książę zaproponował ten
wspólny obiad. — Tak... wspomniał o tym... gdy byłyśmy w jego... domu — przyznała Lina. — Znam jego metody — stwierdziła hrabina — i pragnę wyrazić to całkiem jasno: książę należy do mnie! — Lina patrzyła ze zdumieniem na hrabinę, podczas gdy ta ciągnęła dalej: — Wkrótce mamy się pobrać. Zostało to postanowione dawno temu i nie pozwolę ani pani, ani nikomu innemu robić zamieszania.
— Ależ ja wcale nie mam takiego zamiaru — wyjąkała Lina. — Wiem, co pani zamierza — zaprzeczyła gwałtownie hrabina. — Nie jestem głupia i mogę zgadnąć, dlaczego lady Birchington przywiozła panią do Paryża. Ta kobieta zawsze mnie nienawidziła, gdyż wiele znaczyłam w życiu Fabiana. Hrabina przerwała na chwilę, potem wykonała dłonią gwałtowny gest; pierścionki na jej palcach zalśniły w
słońcu. — Ale z tym koniec! Koniec! Nie będzie więcej się nią zajmował ani innymi głupimi Angielkami, które starają się go usidlić. Już ja się o to postaram! W jej głosie zabrzmiało tyle pogardy i nienawiści, że Lina wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana, niezdolna poruszyć się czy przemówić. — Teraz należy do mnie! — ciągnęła dalej hrabina — i nie pozwolę, aby pani starała się go uwieść, podczas gdy powinien zająć się mną.
— Ależ ja nie mam niczego na sumieniu! — zaprotestowała Lina, czując, że musi jakoś powstrzymać hrabinę od nietaktownego w stosunku do niej zachowania. — Nie kłam! — wrzasnęła hrabina. — Jesteś taka sama jak cała reszta tych żądnych miłosnych wrażeń angielskich dam, których mężowie przedkładają sport nad ich towarzystwo. — Nie... nie! To nieprawda... jeśli chodzi o mnie — wyjąkała Lina.
— Znudzi się tobą, nie miej co do tego złudzeń! — nie ustawała hrabina, jakby jej nie słysząc. — Tak jak znudził się Daisy Holme, Evie Pendock, AliceJak-Jej-Tam, i oczywiście tą twoją czerwonowłosą przyjaciółką, która poluje na niego jak tygrysica! Jej głos załamał się i strzeliła palcami w powietrzu: — Pozbyłam się ich wszystkich! Koniec z nimi, to minęło! I dlatego nie życzę sobie, żebyś tu wkręcała się usiłując mi go odebrać. Jest mój, mój, mój!
Rozumiesz? Słysząc ten dziki wrzask, Linie wydało się, że ma do czynienia z szaloną, więc instynktownie cofnęła się krok do tyłu, pomyślawszy, że Rabina może przystąpić do rękoczynów. — Myli się pani, madame — próbowała uspokoić ją drżącym głosem — przysięgam, że nie mam żadnych zamysłów wobec księcia, żadnych! — Nie, nie wierzę cii — warknęła — i ostrzegam cię, tak jak ostrzegę
Fabiana: nie zniosę dłużej takiego traktowania. Stała przez chwilę, trzęsąc się z gniewu. Potem obróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Dopiero gdy dotarła do nich, obejrzała się mówiąc: — Najchętniej wyrzuciłabym cię z domu i upewniła, że nie będziesz na balu, ale to tylko wywołałoby skandal, więc możesz zostać. Ale pamiętaj, zostaw Fabiana w spokoju. Kiedy wyszła z salonu, zatrzaskując za sobą drzwi, Lina przyłożyła ręce do
piersi, usiłując uspokoić swe serce, które biło jak szalone. Nigdy nie sądziła, że jakaś kobieta mogłaby tak się wobec niej zachować, nie panując zupełnie nad swymi emocjami. Nienawiść hrabiny przeraziła ją — nawet teraz, gdy opuściła pokój, echo zdawało się odbijać dźwięk jej głosu i wściekłość, z jaką wyrzucała z siebie słowa. Lina nie mogła powstrzymać się od myśli, że jeśli książę ją poślubi, nie będzie w małżeństwie szczęśliwy.
Potem powiedziała sobie, że to nie jej sprawa. Najmądrzej uczyni schodząc z drogi księciu i w ten sposób uniknie zemsty hrabiny. Ale zaraz przypomniała sobie, że Kitty i jej przyjaciółki oczekują od niej czegoś wręcz przeciwnego. Nagle zastanowiła się nad słowami, które przed chwilą usłyszała i które uświadomiły jej, że wszystkie trzy przeżyły kiedyś flirt z księciem. Mogła się była tego domyślić, jednak teraz, gdy zostało to powiedziane otwarcie, była zaszokowana.
— Skoro flirtowały z nim — zadawała sobie pytanie — to po co przywiozły mnie do Paryża i dlaczego tak nalegały, abym zachowywała się przyzwoicie i przestrzegała zasad dobrego wychowania? Nagle doznała olśnienia. Zrozumiała, o co w tej całej grze chodziło. Tak jak oświadczyła hrabina, wszystkie trzy nic już nie znaczyły w życiu księcia, a jeśli jej wierzyć, to książę je porzucił. Ach tak! Wiele spraw się teraz wyjaśniło. A więc dlatego była tutaj z
Daisy, Evie i Kitty, że miały one nadzieję, iż książę zakocha się w niej, a ona go odprawi. To była prawie dziecinna gra. Ale skąd mogły wiedzieć, że będzie chciał z nią flirtować, jak istotnie próbował ostatniej nocy? Zdumiewające było też, że nalegały, aby udawała mężatkę. Z pewnością wszystko okazałoby się prostsze, gdyby przyjechała jako młoda
dziewczyna, z którą mógłby flirtować, a ona nie musiałaby udawać, że łamie zasady lojalności... czy wierności. Gdy to ostatnie słowo przyszło jej do głowy, Lina nagle zesztywniała. To niemożliwe! Nie mogła w to uwierzyć! A jednak jak wąż w jej myśli wślizgnęła się prawda: książę skusił Kitty, Daisy i Evie do wiarołomstwa wobec ich mężów! Nie mogła wprost uwierzyć, że tak postąpiła lady Birchington. A jednak,
niczym klocki łamigłówki, cała prawda, tak przedtem niepojęta wobec jej ignorancji, teraz się ujawniła. — Jak one mogły? — zapytywała sama siebie i czuła, że jest to najbardziej szokująca i przerażająca rzecz, z jaką się w życiu spotkała. Mgliście wspomniała, jak ludzie mówili o postępowaniu księcia Walii. Śmieli się z jego romansu z Lily Langtry, potem z lady Brooke, a teraz szeptali o jego bliskiej przyjaciółce pani Keppel. Widocznie takie same stosunki
łączyły księcia z trzema gracjami. Poczuła, jakby pokój wirował wokół niej. Opadła na krzesło i starała się zebrać myśli. Nie miała najmniejszego pojęcia, co mężczyzna i kobieta robią, gdy się kochają. Wiedziała jedynie, że jeśli nie są małżeństwem, stanowi to grzech potępiony przez Kościół, a jednocześnie, że jest to coś cudownego, co przydarzyło się jej ojcu i matce, którzy zakochali się
w sobie od pierwszego spojrzenia i byli ogromnie szczęśliwi razem, pomimo trudnych warunków materialnych, w jakich się znaleźli. Wiedziała także, że przyszła na świat, gdyż byli małżeństwem. Wiedziała, że dzieci rodzą się w rezultacie tego, że ludzie się kochają. Nagle przypomniała sobie, iż w wiosce było dziecko, o którym mówiono z pogardą i przyciszonym głosem, gdyż nie miało ojca. Lina nieraz zamierzała poprosić matkę o wyjaśnienie, ale nie
miała odwagi, a kiedy matka umarła, nie wiedziała, do kogo się zwrócić z tą sprawą. „Nie rozumiem", pomyślała znowu i jeszcze raz uznała, że chyba się myli. Ale widziała przecież Kitty wpatrzoną w księcia z takim wyrazem zielonych oczu, jakiego nigdy dotąd u niej nie widziała. Przypomniała sobie też, jak głos Daisy łagodniał, gdy wymieniała jego imię, Evie zaś brzmiał niczym pieszczota, jeśli nie prawiła
złośliwości. — Nie wierzę w to! Nie wierzę! — powiedziała, ale jakiś głos mówił jej natrętnie, że to prawda. „Jak on mógł? I z tyloma? — dręczyła się pytaniami. — Przecież były jeszcze inne kobiety, którymi znudził się po kilku miesiącach." — To okropne, nie chcę o tym myśleć — odezwała się głośno. Skoczyła na równe nogi i podeszła do biblioteczki, aby poszukać sobie
czegoś do czytania, co odsunęłoby myśli o księciu, po czym przypomniała sobie, że miała znaleźć coś z historii jego przodków. — Nie będę więcej się nim interesować — postanowiła. Dzień mijał powoli. Kitty chciała porządnie wypocząć przed balem. Leżała na sofie we wdzięcznej pozie, z nogami na poduszce, i gawędziła z Daisy i Evie, które odwiedziły japo lunchu. Hrabina nie pokazała się, a kiedy jedna
z nich wspomniała o niej, Kitty wyjaśniła: — Yvonne powiedziała mi, że idzie do domu Fabiana, aby pomóc mu w przygotowaniach na dzisiejszy wieczór. Każdy gość będzie przydzielony do osobnej towarzyskiej grupy, co samo w sobie jest żmudną pracą. — Yvonne sprawi to przyjemność — zaoponowała Daisy. — Lubi uważać się za prawą rękę Fabiana czy też nawet coś więcej.
— Bez wątpienia w końcu go dostanie — zauważyła Evie. — Te natrętne kobiety są jak pijawki i nie można się ich pozbyć. Gorycz pobrzmiewająca w jej słowach wyjawiła Linie aż nazbyt jasno, że jej podejrzenia, co do roli, jaką Evie odegrała w życiu księcia, były prawdziwe. Nagle zapragnęła powiedzieć, że wcale nie chce iść na ten bal! Ale zaraz sobie wyobraziła zdumienie malujące się na pięknych twarzach kobiet i
krzyżowy ogień pytań, jakimi zostałaby zasypana. Jako że nie mogła zdradzić im prawdy, Lina uznała, że nie ma innego wyjścia: musi spędzić ten wieczór, tak jak został zaplanowany. A jednak czuła, że nie jest w stanie spotkać się twarzą w twarz z księciem i słuchać jego zmysłowego głosu mówiącego rzeczy, które budziły dziwne echo w głębi jej duszy. I Daisy, i Evie były bardzo
zaciekawione tym, co się zdarzyło poprzedniej nocy. — Co książę powiedział ci, kiedy zostaliście sami, Lino? — zapytała Daisy. Lina pomyślała, że zarówno ona, jak Evie traktują ją jak pokojówkę czy guwernantkę. Zirytowała ją nagle ta świadomość i fakt, iż jest całkiem od nich zależna. — Lina powiedziała, że książę
próbował z nią flirtować — wyręczyła ją Kitty. — A czy można się było spodziewać czegoś innego? — zauważyła Evie. — Co mu odpowiedziałaś? — zaciekawiła się Daisy. Ponieważ milczała, znowu odpowiedziała za nią Kitty: — Nie chciała go słuchać. To musiała być dla niego niespodzianka! — Chcę dokładnie wiedzieć, co powiedział, słowo w słowo — upierała
się Daisy. Zapadło milczenie, po czym odezwała się Lina: — Przykro mi, ale obawiam się, że... zapomniałam. To wszystko zdarzyło się tak... szybko. Lady Birchington nie oddaliła się na długo. Daisy popatrzyła na Kitty z wyrzutem. — To niemądre z twojej strony, Kitty! — zarzuciła jej. — Wiesz równie dobrze jak ja, że Fabian uwielbia
tworzyć dramaturgię sytuacji, jak muzykę, której linia melodyczna wznosi się rytmicznie w crescendo. — Zaśmiała się krótko. — Zręcznie powiedziane, nie? Ale wiecie, co chcę przez to powiedzieć. — Wydaje mi się, że nie było mnie całkiem długo — broniła się Kitty. — Poza tym, byłoby błędem pozwolić, aby zbyt szybko się nią znudził. Rozmawiały o Linie, jakby była nieobecna i nie miała nic do powiedzenia.
Chciała zawołać, że to wszystko nie ma sensu i że nie chce dłużej uczestniczyć w takiej głupiej maskaradzie, ale jednocześnie przyznała w duchu, że nie chce zaprzepaścić jedynej okazji znalezienia się na balu. Zdawała sobie sprawę, że to będzie pierwszy, a zarazem ostatni bal w jej życiu. — Jaka korzyść płynie z posiadania zasad, skoro nie ma się okazji ich stosować — zadawała sobie pytanie, czując, że staje się cyniczna.
Z ulgą zobaczyła, że Daisy i Evie, zbierają się do wyjścia. — Nie powiedziałaś nam, co Yvonne sądzi o Linie — spytała Daisy na odchodnym. Kitty zaśmiała się. — Nic nie powiedziała, ale jej spojrzenie było bardzo wymowne! Wszystkie parsknęły śmiechem, który zabrzmiał nieco sztucznie i Linie wydał się pusty. Ponieważ wciąż przeżywała scenę, jaką zrobiła jej hrabina, i
była zaszokowana odkryciem prawdy ukrytej za fasadą rozrywki, pragnęła być teraz sama. — Zamierzam się położyć — stwierdziła Kitty — i proponuję, abyś zrobiła to samo. Wydaje mi się, że jesteś blada, a musisz być piękna dziś wieczorem, gdyż zapewniam cię, że konkurencja będzie ostra. — Roześmiała się, zanim dodała: — Będzie to cud, jeśli książę zaprosi cię bodaj do jednego tańca. Ale nie traćmy nadziei!
Lina pragnęła odpowiedzieć, że bynajmniej nie ma ochoty tańczyć z księciem. Jednak to nie była prawda. Chciała zatańczyć z nim i zachować o tym wspomnienie w swym nie pisanym pamiętniku. Zastanawiała się, co jej powie, i czy wszystko, co jej mówił, niegdyś wyznawał Daisy, Evie, Kitty, Alice i tuzinom innych kobiet. — Jest nikczemny — stwierdziła kładąc się na łóżku przy na wpół
spuszczonych żaluzjach. A jednak, gdy przymknęła oczy, uczucie nienawiści gdzieś odpłynęło i wciąż widziała jego twarz, tak odmienną od twarzy innych znanych jej mężczyzn. Uświadomiła sobie, że od pierwszej chwili zafascynował ją. Był hulaką i rozpustnikiem, człowiekiem, któremu żadna rozsądna kobieta nie powinna ufać. A jednak był też jedyny w swoim rodzaju, oryginalny i mimo, że wiele mu zarzucano, można go było określić tylko jako „dżentelmena".
„Gdybym była pisarką, napisałabym o nim książkę" — pomyślała Lina. Trudność jednak polega na określeniu, czy powinien być w niej bohaterem, czy łajdakiem. Nagłe uderzyła ją myśl, że być może wszyscy mężczyźni sąpo trosze i jednym, i drugim, a w odniesieniu do księcia, z powodu jego żywotnej osobowości, obydwie strony natury były równie silne. Ponownie w jej uszach zabrzmiał tembr jego głosu. Pamiętała, że kiedy wymówił słowo „miłość",
dziwnie zareagowało jej serce. Kiedy pokojówka przyszła, by przygotować kąpiel dla Liny, przyniosła kartonowe pudełko przewiązane srebrną wstążeczką i bilecik. — To dla pani, madame — powiedziała. — Dla mnie? — zapytała Lina. Usiadła na łóżku, wzięła pudełeczko i gdy tylko spojrzała na silny, prosty charakter pisma, wiedziała, kto jest nadawcą. Wolno rozdarła kopertę i wyjęła
karteczkę papieru ze środka. Nie patrzyła na adres wytłoczony u góry stronicy czy książęcą koronę powyżej. Jej oczy spoczęły na dwóch linijkach tekstu: „Do wieczora, kiedy będziemy wymieniali poglądy i czytali nawzajem w swoich myślach". Lina wpatrywała się w literki. Nie spodziewała się dostać od niego tego rodzaju wiadomości, ale stwierdziła, że bilecik jest utrzymany w spokojnym tonie i nie zawiera nic obraźliwego.
Toteż uznała, że zachowanie księcia jest całkiem na miejscu. Otworzyła szybko pudełeczko, jakby nie chcąc się dłużej zastanawiać, co zawiera, i ku swemu zdumieniu ujrzała
maleńkie puzderko z ciemnoniebieskiego aksamitu, a w nim diamentową gwiazdę. Była wspaniała i zarazem chyba niesłychanie cenna. Lina patrzyła na nią z mieszanymi uczuciami. Jak on mógł sobie wyobrażać choć przez jedną sekundę, że przyjmie tak cenny prezent od tylko co poznanego mężczyzny? Tym bardziej że uchodziła za mężatkę. Zaczęła się
zastanawiać, czy Kitty, Daisy i Evie również zostały obdarowane takimi prezentami, a jeśli tak, to czy je zwróciły? Ponieważ na to pytanie nie znalazła odpowiedzi, nagle zastanowiła się, czy Kitty nie zmusi jej do zatrzymania upominku. W żadnym wypadku nie mogła tego uczynić. Matka tłumaczyła jej, że damie pod żadnym pozorem nie wolno przyjąć prezentu od mężczyzny, chyba że są zaręczeni.
— Czekoladki, perfumy, niekiedy rękawiczki są dopuszczalne — mawiała — ale nigdy biżuteria, z wyjątkiem pierścionka zaręczynowego. Wprawdzie mało jest prawdopodobne, aby ktoś ofiarował ci biżuterię — roześmiała się — jednak czasem zdarzają się rzeczy niespodziewane, więc lepiej, żebyś wiedziała, jak należy w takim wypadku postąpić. Lina nie słuchała wtedy zbyt uważnie, ale teraz przypomniały jej się słowa
matki. Otrzymała prezent, który musi zwrócić. Trudność polegała na tym, że nie wiedziała, jak to zrobić. Szybko wstała z łóżka i podczas gdy pokojówka wyszła, by przygotować wodę na kąpiel, ukryła aksamitne puzderko w szufladzie komody. Następnie wzięła jeden z kwiatów z wiązanki stojącej na stoliku przy oknie i włożyła do kartonowego pudełka. Była przekonana, iż pokojówka będzie ciekawa, co dostała, i niewątpliwie
opowie o tym Janet, która przekaże plotkę Kitty. Jeśli powie, że książę przysłał różę, może to jej wydać się szczególnie znaczące. Nie przybierze nią stroju, gdyż z łatwością wytłumaczy się, twierdząc, że kwiat nie pasował do sukni. Przykryła pudełko wieczkiem i niedbale odstawiła na toaletkę. Ubierając się rozmyślała, jak dać księciu do zrozumienia, że prezent nie sprawił jej przyjemności, ale wręcz obraził.
Przed balem hrabina wydawała proszony obiad i w miarę, jak napływali goście, każda wchodząca kobieta wydawała się Linie piękniejsza i strojniejsza od poprzedniej, wciąż też nurtowało ją pytanie, która z nich odegrała jakąś szczególną rolę w życiu księcia. Czy otrzymywała prezenty takie jak ten, który ukryła na górze? Choć wydawało się to niewiarygodne, nabrała teraz podejrzeń, co do pochodzenia szmaragdów zdobiących
szyję Kitty, diamentów i szafirów, w których Daisy lśniła niczym świąteczne drzewko, oraz turkusów i pereł, tak pasujących do urody Evie. Przekonywała sama siebie, że jest po prostu śmieszna. Wszystkie trzy gracje mają przecież mężów, a była pewna, że ci panowie — dżentelmeni tacy jak jej ojciec — nigdy nie dopuściliby, aby ich żony nosiły klejnoty podarowane im przez innego mężczyznę. A skoro tak, to dlaczego książę posłał jej klejnot
zdolny wzbudzić zazdrość każdego męża i sprowokować go do pojedynku? — Nie rozumiem — powtarzała, uznając to za jeszcze jedną niemożliwą do rozwiązania zagadkę. Po obiedzie, gdy panie udały się na górę po szale przed wyjściem na bal, Lina nie oparła się pokusie rzucenia jeszcze jednego spojrzenia na diamentową gwiazdę spoczywającą w szufladzie. Pomyślała, że mimo wszystko jest to piękny prezent. Obiecała sobie, że gdy
tylko nadarzy się na balu okazja, powie księciu, że jest zaskoczona otrzymanym upominkiem i że jutro go zwróci. Niezależnie od wpływu, jaki książę na nią wywierał, musi pamiętać, że każde wypowiedziane przez niego słowo jest powtórzeniem tego, co mówił innym kobietom, na tyle niemądrym, by mu uwierzyć. „To ten rodzaj mężczyzny, przed jakim należy ostrzegać młode dziewczęta", przyszło jej do głowy.
Jednak w porę przypomniała sobie, że książę nie uważał jej za młodą dziewczynę, lecz kobietę zamężną, i skoro on zachowywał się nagannie, to ona doprawdy też. Zwodziła go bowiem, udawała kogo innego i gościła pod jego dachem pod fałszywym nazwiskiem. „W sumie chyba jesteśmy siebie warci", pomyślała z niechęcią i prawie widziała przed sobą jego iskrzące śmiechem oczy i skrzywienie ust, gdy z niej
kpił. — Ludzie w szklanych domach... — mruknęła schodząc po schodach, aby dołączyć do pozostałych gości zaproszonych na bal. Rozdział szósty Lina rozejrzała się dokoła oczarowana. Trudno było sobie wyobrazić coś bardziej podniecającego i romantycznego, jak sceneria stworzona przez księcia w sali balowej i ogrodzie.
Kiedy była tu poprzedniego dnia dekoracje wydały jej się bardzo ładne i ekscytujące, gdyż przedstawiały Wenecję, miasto, które zawsze pragnęła odwiedzić. Teraz jednak cała ta sceneria była niczym senne marzenie, które uniosło ją w dal, jednocząc z muzyką i gwiazdami na niebie. Patrzyła zafascynowana na pełne wdzięku eleganckie damy, lśniące klejnotami, w szerokich krynolinach, prowadzone w tańcu przez dżentelmenów
w białych koszulach i czarnych frakach. — Muszę zapamiętać każdą chwilę! — obiecywała sobie. Ale od chwili przybycia nie mogła oderwać wzroku od księcia. Wyróżniał się pośród tłumu ; gości i Lina przekonała się, że jej oczy uparcie szukają jego twarzy, uszy zaś łowią dźwięk jego głosu. Tańczył, jak zauważyła, najpierw ze starszą damą, która w sposób oczywisty musiała należeć do starego francuskiego
rodu, choć Lina nie umiałaby określić do którego. Oboje wysoko trzymali głowy i poruszali tak, jakby chcieli podkreślić swe arystokratyczne pochodzenie. Orkiestra na sali balowej, tak jak książę obiecał, składała się głównie ze skrzypiec, jednak na zewnątrz w ogrodzie grajkowie pobrzękiwali na gitarach do wtóru włoskich pieśni miłosnych. Głosy te harmonijnie splatały się ze światłami tańczącymi na gondolach i
okrzykami gondolierów, ostrzegającymi załogi innych łodzi przed zderzeniem. Wszystko było tak cudowne, że Lina stała na tarasie spoglądając szeroko otwartymi oczami. Nagle zaskoczył ją dźwięk głosu tuż obok: — Dobrze się pani bawi, lady Littleton? Odwróciła się i ujrzała starszą damę ze wspaniałym diademem na głowie ozdobionym perłami. Była to księżna de Saverne, babka księcia, Lina została jej przedstawiona przy wejściu.
— Jest cudownie, madame! — odpowiedziała Lina. — Nie mogłabym wyobrazić sobie nic wspanialszego! — Cieszę się, że tak to oceniasz — zauważyła księżna. — Jednak pochłonęło to masę pieniędzy, które można było zużyć na pożyteczniejsze cele. Było to nieomal to samo, co powiedziała Lina, zanim Kitty ofuknęła ją za wywrotowe poglądy. — Wolałabym raczej — kontynuowała
księżna — aby przyjaciele mego wnuka przybyli z Anglii, by uczcić jego ślub. — Czy książę zamierza się ożenić? — zapytała Lina, uznawszy, że o to chodzi księżnej. Stara dama potrząsnęła głową. — Niestety nie. Jednak rozumie pani, lady Littleton, że kochająca go rodzina pragnie, aby ustatkował się i wybrał sobie żonę. Sposób, w jaki to powiedziała, i bystre
spojrzenie oczu sprawiły, że Lina z zakłopotaniem uprzytomniła sobie, iż księżna ma bardzo słuszny powód, by tak do niej przemawiać. Z pewnością ktoś poinformował ją że książę upatrzył sobie nową zdobycz, a wobec tego te słowa Lina powinna uznać za ostrzeżenie, iż będąc intruzem nie jest mile widziana przez rodzinę księcia. Księżna wyraźnie czekała na odpowiedź, więc po chwili Lina odrzekła:
— Jestem przekonana, że książę uczyni to, co... będzie uważał za słuszne dla swojej rodziny i pozycji... jaką zajmuje. — Powinien — podkreśliła księżna — poślubić kogoś, kto pochodzi ze starej francuskiej rodziny. Zapewne jest pani świadoma, lady Littleton, we Francji większość małżeństw jest tak aranżowana, aby ktoś o pozycji mojego wnuka nie popełnił mezaliansu. — Przerwała, a ponieważ Lina milczała, po chwili odezwała się ponownie: — Szlachetna krew powinna łączyć się
tylko ze szlachetną krwią, każdy arystokrata francuski wie to od urodzenia. Tradycja wiele dla nas znaczy. Lina zrozumiała teraz dokładnie, co księżna chciała dać jej do zrozumienia. Mogła pozornie wydawać się równą księciu, jednak jego krewni pragnęli, by się ożenił, a nie romansował z kobietą, która nie ma odpowiedniej pozycji towarzyskiej. Ciekawa była, co wobec tego sądzili o
Daisy, Evie i Kitty. Wiedziała, jak dumni są Francuzi, szczególnie należący do ancien regime, którzy nigdy nie zaakceptowali tytułów nadawanych przez Napoleona Bonaparte. Rozbawił ją fakt, że wybierając nazwisko do odgrywanej roli, zgodnie z którą miała uwieść księcia, Daisy, Kitty i Evie nie wymierzyły dostatecznie wysoko. „Powinny były zrobić ze mnie księżnę!", pomyślała. Wiedziała jednak, że w
przypadku tego tytułu, łatwo byłoby dowieść fałszu. Rozmowa z babką księcia była dla niej przykra, toteż odczuła ulgę, gdy jej partner w ostatnim tańcu pospiesznie przybiegł z kieliszkiem szampana w ręku. — Nie mogłem pani znaleźć, madame — przeprosił — i nie było mnie tak długo, gdyż na próżno szukałem lemoniady. Mam nadzieję, że szampan ugasi pani pragnienie.
— Dziękuję — odrzekła Lina. — To bardzo miło z pana strony. Wypiła niewielki łyk z kieliszka, a księżna poszła dalej. — Czy zatańczy pani ze mną jeszcze raz? — zapytał Francuz. — Pragnąłbym tańczyć tylko z panią, jeśli pani odmówi, będę miał zepsuty wieczór! W tych słowach wypowiedzianych po francusku, było tyle żaru i emocji, że Lina roześmiała się zdając sobie sprawę, że po angielsku nie
zabrzmiałyby one tak samo. — Pochlebia mi pan, monsieur, ale mam już zamówione następne trzy tańce. — Proszę więc obiecać mi czwarty — oświadczył Francuz i ujał jej karnecik, by wpisać się do niego. Bal trwał w najlepsze i Linie coraz trudniej było dotrzymywać ściśle złożonych obietnic. Romantyczna atmosfera, doskonały szampan roznoszony
przez lokajów w upudrowanych perukach, muzyka skrzypiec, wszystko to sprawiło, że w powietrzu wyczuwało się podniecenie, któremu i ona sama uległa. Ripostując prawione jej przez partnerów komplementy i pochlebstwa, prowadząc błyskotliwe rozmowy, tańcząc do utraty tchu, bawiła się w najlepsze. Każdy jej kolejny partner błagał, aby popłynęła z nim gondolą. Jednakże wiedziała, że gdyby przystała na samotną przejażdżkę gondolą z
jakimś mężczyzną, mogłaby się znaleźć w kłopotliwej sytuacji. Nie chciała słuchać wyznań miłosnych, nie życzyła sobie jakichkolwiek zbliżeń. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że czeka na jednego mężczyznę, że marzy, by z nim zatańczyć, a on nawet na nianie spojrzał. — Chcę z nim rozmawiać... chcę z nim tańczyć — wyszeptała, gdy zrobiło się już późno, a oni nie zamienili jeszcze ani słowa od chwili rozpoczęcia balu. Nie mogła pojąć, dlaczego jej unika.
Widziała, jak tańczył z Kitty, potem z Daisy, a przypuszczała, że następną jego partnerką będzie Evie. Rozczarowanie zaciążyło jej na piersi niczym kamień. I nagle gdy muzyka zaczęła grać, a ona odeszła od partnera, z którym rozmawiała na tarasie, by wrócić na salę balową, obok niej stanął książę. Nie odezwał się słowem, tylko objął ją ramieniem i powiódł na lśniącą posadzkę. Zaczęli tańczyć romantycznego walca i
znowu znalazła się w krainie marzeń. Każdy z poprzednich partnerów zachwycał się, jak cudownie tańczy i jak lekko porusza się w takt melodii. Z księciem zdawała się tworzyć wyjątkowo dobraną parę. Czuła jego dłoń na swej talii, ramiona obejmujące ją, i jego drugą rękę trzymającą jej dłoń. Kiedy spojrzała na niego, zobaczyła, że jest poważny, a nawet jakby ponury.
— Czekałam... — odezwała się — aby powiedzieć panu, jaki cudowny jest ten wieczór. — Czy naprawdę jest cudowny dla ciebie? — zapytał, a jego głos zabrzmiał głęboko. — Tak... cudowny! — odparła Lina. — Widocznie, gdy wybierałem tę dekorację, musiałem przewidywać, iż znajdziesz się tutaj. Uważam, że na całej sali nie ma nikogo piękniejszego od ciebie!
Powiedział to tak spokojnie i szczerze, że serce Liny zadrżało. Popatrzyła na niego i przekonała się, że kpiący uśmiech zniknął z jego warg. Spojrzał na nią iskrzącym wzrokiem, po czym przyciągnął ją bliżej i znowu wirowali wokół sali w milczeniu. Zanim taniec się skończył, książę zatrzymał się obok drzwi wychodzących na taras i wyprowadził Linę do ogrodu. Zeszli w dół kilka stopni i znaleźli się
przed oczekującą na nich gondolą. Usiedli obok siebie na czerwonych obitych jedwabiem poduszkach. Gondolier stał z tyłu i gdy odepchnął z wolna łódź od brzegu, Lina popatrzyła na księcia: spoglądał przed siebie nie odzywając się i Lina, wyczuwając powagę chwili, również milczała. Nie chciała, żeby ich rozmowę słyszał stojący za nimi gondolier. W miarę jak gondola unosiła ich dalej od domu i dźwięki orkiestry cichły w
oddali, słyszała tylko grajków wykonujących namiętne, pulsujące uczuciem miłosne serenady. Lina czuła, że serce jej bije coraz mocniej, miała zaciśnięte gardło, a obecność księcia robiła na niej takie wrażenie, że chociaż siedzieli na wyściełanej ławeczce w pewnej odległości, wydawało jej się, że znajduje się w jego ramionach. Gondola przepłynęła pod Mostem
Westchnień i skręciła w stronę porośniętej krzewami i drzewami części ogrodu. Na krańcu jeziora znajdowała się przystań, gdzie gondolier zatrzymał łódź, choć książę nie dał mu żadnego znaku. Lina spojrzała pytająco na księcia, który podał jej rękę pomagając wysiąść. Zadrżała czując dotyk jego palców. W gondoli ściągnęła długie sięgające za łokieć rękawiczki i teraz jej ramiona były obnażone.
Weszli w górę po schodkach i przed nimi ukazała się kurtyna z liści, które książę odsunął na bok. Przez chwilę zawahała się bardzo zdumiona i zerknęła do tyłu w stronę gondoli, która ich tu przywiozła, a teraz oddalała się w kierunku migoczących świateł. — Powróci o wyznaczonej porze — powiedział książę, jakby pragnąc ją uspokoić. Były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział od chwili, kiedy opuścili salę
balową. Lina uśmiechnęła się do niego i przeszła pod zasłoną z liści, którą przytrzymywał. Nagle wydała cichy okrzyk, gdyż wewnątrz ujrzała rodzaj alkowy tak pięknej i niezwykłej, że stanęła jak wryta. Ściany tworzyły kwiaty przymocowane do treliażu. Wykonano to tak zręcznie, że altana stała się kwietnym buduarem. Róże, goździki, lilie, orchidee w blasku świec wyglądały jak w bajce. Ich zapach wypełniał
powietrze mieszając się z muzyką, teraz tak odległą, że trudno było rozpoznać, czy słychać ją w rzeczywistości, czy też jest tylko wspomnieniem. W altanie stała duża, wygodna sofa usłana jedwabnymi poduszkami i tak jak podłoga obsypana płatkami róży, co czyniło miejsce podobnym do komnaty z baśni. — Jak tu prześlicznie! — westchnęła Lina. — Nie mogę sobie wyobrazić nic
piękniejszego czy bardziej niezwykłego. — Cieszę się, że ci się podoba — rzekł książę — gdyż zaprojektowałem to miejsce specjalnie w tym celu, by cię tu przywieźć. Lina rzuciła mu nerwowe spojrzenie spod rzęs, zanim odpowiedziała: — Ja też chcę porozmawiać z panem... o prezencie, jaki mi pan przysłał. — Miałem nadzieję, że będziesz go miała na sobie dzisiejszej nocy — zauważył książę.
Potrząsnęła głową. — Nie chcę zranić pańskich uczuć, ale nie mogę tego prezentu przyjąć. — Dlaczego? — Gdyż dama nie powinna przyjmować kosztownych prezentów od... kogoś, kto nie ma... prawa ich j ej dawać... Obawiała się, że wyraża się trochę niezdarnie, ale trudno jej było ująć w słowa to, co czuła, a obawiała się, że książę niewłaściwie zrozumie powód
odmowy. Nie odezwał się, a ponieważ była zdenerwowana, zacisnęła ręce i mówiła dalej: — Niech pan postara się zrozumieć... Nauczono mnie, że uczciwej kobiecie nie wolno przyjmować prezentów od mężczyzny, chyba że kwiaty... Mama na pewno zganiłaby mnie, gdybym zatrzymała gwiazdę od pana... chociaż muszę przyznać, że jest przepiękna.
— Mówisz, że twoja mama wyraziłaby swoją dezaprobatę — odezwał się książę — jednak w tym względzie powinnaś mieć na uwadze swojego męża. — Tak... oczywiście — szybko poprawiła się Lina. — On też nie byłby zadowolony. — Miałem szczególny powód, by ofiarować ci ten prezent — stwierdził książę. — Zaraz ci to wyjaśnię. Ale najpierw, Lino, chcę na ciebie popatrzeć,
gdyż do tej pory się na to nie odważyłem. — Nie odważył się pan? — Czy przypuszczasz, że gdybym to uczynił, zdołałbym dalej tańczyć z innymi kobietami, rozmawiać z nimi, zabawiać je? — Jego głos nabrał głębi. — Liczyłem minuty do tańca z tobą, do chwili gdy będę mógł przywieźć cię tutaj i powiedzieć, że cię kocham! Linie zabrakło tchu i przycisnęła ręce do piersi.
— Nnie... proszę... — O co chodzi? — zapytał książę. — Wiesz równie dobrze jak ja, że łączy nas coś, czego nie da się ująć słowami. Objął ją ramionami, a Lina cicho krzyknęła i odsunęła się od niego. Altana była bardzo mała, więc mogła zrobić zaledwie parę kroków. — Myślę, że powinniśmy wracać... Nie wolno mi tu zostać z panem... sam na sam — powiedziała odwróciwszy się plecami do ściany kwiatów.
— Ale masz na to ochotę — zaoponował książę. — Powiedz mi prawdę, Lino. Chcesz przecież zostać i wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia. Była to prawda, pragnęła pozostać i nagle poczuła, że nie potrafi dalej kłamać, że niezdolna jest prowadzić dalej grę, jaką rozpoczęła. Wiedziała, że książę patrzy na nią, i czuła, że jeśli ich oczy się spotkają, zrobi wszystko, czego od niej zażąda.
— Proszę... pozwól... mi odejść! — mówiła, jakby ją zatrzymywał siłą. — Nie mogę — wyznał książę. — Dlaczego?... — Gdyż musisz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia, być może powinienem zabrać się do tego w odpowiedniej kolejności — oświadczył, aw jego głosie zabrzmiała dziwna nuta. — Nie... rozumiem — szepnęła Lina. — Przyznaj, że jednak w głębi duszy
rozumiesz, gdyż myślimy o tym samym i jesteśmy tym samym. — Lina milczała, a on ciągnął:— Posłałem ci ten prezent dziś wieczorem ze szczególnego powodu, gdyż symbolizuje on to, czym dla mnie jesteś. — Gwiazdą? — wyszeptała cichutko Lina. — Dokładnie! — odparł książę. — A gwiazdy, jak wiesz, moja najpiękniejsza, są poza naszym zasięgiem. — Przy ostatnich słowach w
jego głosie ponownie pojawiła się owa dziwna nuta, ale mówił dalej: — Jesteś dla mnie niczym gwiazda na niebie, wysoko nade mną, doskonała w swym pięknie, zachwycająca, czarująca, której nie mogę dotknąć ani uczynić moją. Sposób, w jaki to powiedział, odbił się echem w sercu Liny, poczuła, że drży, ale nie przerwała i książę kontynuował: — Kiedy budowałem ten kwietny
buduar, myślałem o tobie. Zamierzałem przyprowadzić cię tutaj dziś w nocy, by cię kochać, i przekonać cię, iż należymy do siebie i że najważniejszą rzeczą na świecie jest nasza wzajemna miłość. Lina zadygotała, a jej palce zacisnęły się tak mocno, że aż poczuła ból. — Byłem pewny, że ulegniesz — ciągnął — tak jak uległo wiele innych kobiet przed tobą. Ale nagłe zrozumiałem, że ty jesteś inna.
— Inna?... — Inna niż wszystkie kobiety, z którymi się kochałem, a które odegrały tylko epizodyczną rolę w moim życiu. — Wykonał niecierpliwy gest i dodał: — Nie muszę chyba ci wyznawać, że zasłużyłem na swoją reputację, ale pozwól mi rzec w samoobronie, że nigdy nie wziąłem kobiety wbrew jej woli, że nigdy się nie narzucałem. Przez mózg Liny przemknęła myśl, że żadna kobieta, którą zechciał
pokochać książę, nie mogła go odepchnąć. — Dziś po południu — wyjaśniał dalej — kiedy poszedłem kupić ci prezent, który miał być wyrazem wdzięczności za miłość, jaką spodziewałem się otrzymać od ciebie, zobaczyłem diamentową gwiazdę. — Przerwał na chwilę, a kiedy podjął wątek, tembr jego głosu był bardzo głęboki i pełen wzruszenia: — I wtedy pojąłem, że jesteś inna i że nie wolno mi zepsuć czegoś tak
doskonałego. Lina wstrzymała oddech. — Tak, doskonałego! — powtórzył. — I zdałem sobie sprawę, że żadna kobieta, nigdy tak nie poruszyła mego serca, — Wydał dźwięk będący na wpół jękiem, na wpół westchnieniem i dodał: — Nie mam prawa unieszczęśliwić cię, tak jak unieszczęśliwiłem inne kobiety. Choć nigdy nie zamierzałem ich zranić, często na tym się kończyło. Chciałbym ci tego oszczędzić, a gdybyś miała
przeze mnie płakać, wolałbym się zabić. — Czy to możliwe, aby pan tak myślał? — zapytała Lina. — Musisz postarać się mnie zrozumieć, moja najdroższa — odrzekł książę — że to, co czuję do ciebie, to prawdziwa miłość, miłość tak wszech obezwładniająca, tak odmienna od tego, co przeżywałem do tej pory, że pojmuję ją jako dar Boga. — Bardzo łagodnie ujął dłoń Liny. — To dlatego, moja cenna mała gwiazdeczko, powiemy sobie dziś wieczorem dobranoc i
nigdy więcej się już nie spotkamy. — Och... nie!... — zawołała Lina. — Tego nie zniosę! — Nie mamy innego wyjścia — mówił książę — gdyż masz męża. Musisz więc wrócić do Anglii i zapomnieć o miłości mężczyzny, który nigdy nie mógłby stać się czymś ważnym w twoim życiu. Powiedział to z takim smutkiem i wzruszeniem, że Lina poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Przemknęło jej przez myśl, że mogłaby powiedzieć mu
prawdę, jednak wiedziała, iż to wcale nie polepszy sytuacji. Nie chciała być nielojalna wobec Kitty, która tu ją przywiozła i wydała na ten cel masę pieniędzy. Pomyślała, że książę dowiedziawszy się, iż nie jest zamężna, uznałby, że to jeszcze pogarsza sprawę. Skoro nie chciał zmarnować jej życia jako kobiety zamężnej, to tym bardziej nie uczyniłby tego, gdyby dowiedział się, że jest jeszcze niewinna. Nie mogąc nic wymyślić, Lina zapytała dziecinnie:
— Jak to będzie możliwe... że nie zobaczymy się... zanim wyjadę z Paryża? — Nie zobaczysz mnie — odparł — gdyż wyjeżdżam. Bardzo trudno będzie mi ciebie zostawić, jednak tak musi być. W przeciwnym razie, moja piękna gwiazdo, nie ręczę za siebie. — Spojrzał na nią, jakby chciał utrwalić w pamięci rysy jej twarzy. — Będę o tobie myślał, marzył o tobie i na zawsze pozostaniesz w moim sercu! — wyznał ze wzruszeniem. — Jak... możesz... tak mówić? —
zapytała. — Jest to prawda — odrzekł książę. — Nie ma słów, którymi mogę wyrazić fluidy, jakie przepływają pomiędzy nami. Nie są one potrzebne, aby wyjaśnić to, że należysz do mnie a ja do ciebie, albo fakt, iż nasze dusze są bliższe, niż gdyby nasze ciała się złączyły. — Zaczerpnął tchu, zanim dodał: — Dobry Bóg wie, że kuszenie świętego Antoniego było niczym w porównaniu z tym, czego
teraz doświadczam. — Jego pałce ścisnęły jej dłoń: — Pragnę cię, Lino! Pragnę do szaleństwa i czuję, moja ukochana, że nie potrafiłabyś mi się oprzeć, gdybym naprawdę chciał cię teraz kochać. Pasja w jego głosie i nagły płomień w oczach sprawił, że Lina poczuła, jak przeszył ją dreszcz. Książę zauważył, że jej palce zadrżały w jego dłoni, i dodał: — Wiem, że byłaś mi przeznaczona, i
wiem, że niezależnie od tego, jakie jest twoje małżeństwo, pozostałaś czysta i niewinna i nie masz pojęcia, czym jest prawdziwa miłość pomiędzy mężczyzną i kobietą, kiedy spalają się w ogniu pożądania. — Zawahał się: — To właśnie odczuwam wobec ciebie. Spłonęlibyśmy w ekstazie, która na niewidzialnych skrzydłach uniosłaby nas do nieba. Lina wyszeptała coś cichutko i niezrozumiale.
— Gdybym cię teraz tylko dotknął, przeżylibyśmy uniesienie, jakiego nie da się opisać. Lina czuła, jak słowa te budzą w niej pragnienie, bolesne i nieodparte, by znaleźć się w jego ramionach. — Kocham cię! — wyznał książę. — Kocham cię tak, że nie widzę i nie słyszę nikogo poza tobą. Cały świat i całe niebo wydajesz się wypełniać ty, i tylko ty. — Kocham... cię! — wyszeptała Lina.
Słowa były zaledwie szeptem, jednak książę usłyszał je i podniósł jej twarz ku sobie, zaglądając w oczy. Tak jak poprzedniej nocy, kiedy spojrzeli na siebie, poczuła, że oddaje mu się cała, tak że nie byli już dwojgiem ludzi, lecz stanowili jedność. Przez długi, długi czas stali patrząc na siebie. Dla Liny istniały tylko ciemne oczy księcia, które przesłoniły jej cały świat. Powoli, bardzo powoli, objął ją ramionami. Gdy to uczynił, wydało jej się, że unosi ją do nieba, należącego wyłącznie do nich.
Już nie obawiała się niczego i nie była samotna. Jego miłość wypełniła jej umysł, serce i ciało. — Kocham... cię! Chociaż słowa te były zaledwie szeptem, miała wrażenie, jakby krzyczała je całemu światu. — To jest pożegnanie, moja najdroższa — ochryple przypomniał książę, po czym jego usta spoczęły na jej wargach. Pocałunek wywołał uniesienie i
zachwyt, jakich Lina nigdy dotąd nie doznała. Przekonała się, że każde słowo, jakie wypowiedział o ich miłości będącej ekstazą i wędrówką do ich własnego nieba, jest prawdą. Gdy jego ramiona obejmowały ją coraz mocniej i mocniej, wargi zaś stały się natarczywe, namiętne i zachłanne, zrozumiała, iż książę miał rację, twierdząc, że są dla siebie stworzeni. Uwierzyła również, że darzy ją zupełnie innym uczuciem niż znane mu do tej pory
kobiety. To była miłość doskonała, boska, wszystek zaś fałsz i kłamstwa oczyściły się w jej ogniu. Gdy książę ją całował i całował, Lina czuła, jak wstępuje w nią nowe życie. I uniósł się nad nimi duch miłości, który sprawił, że zatracili się w upajającej boskiej ekstazie. Powoli, bardzo powoli książę uniósł głowę i choć milczał, Lina wiedziała, że za chwilę się rozstaną. Jej serce biło rozpaczliwie. Całą istotę ogarnęło
uniesienie. Wydawało jej się, że szybuje w przestworzach, otoczona niebiańskim światłem. Chociaż książę nadal milczał, uświadomiła sobie, że na zawsze odchodzi, a ona pozostanie samotna do końca życia. Chciała zapłakać nad okrucieństwem losu, zatrzymać go, lecz stała bez ruchu, a jego ramiona przestały ją obejmować. Wiedziała, że teraz popłyną z powrotem gondolą, w milczeniu, rozdzieleni. Ogarnęła ją rozpacz nie do
opisania, że znalazłszy miłość, jakiej nigdy nie zaznała, musi ją utracić. W pewnej chwili kurtyna z liści rozsunęła się i ktoś wszedł do altany. Przez moment Lina nie była zdolna powrócić do rzeczywistości. Nagle zdała sobie sprawę, że ma przed sobą hrabinę. — Nie myliłam się! — powiedziała, a jej głos zabrzmiał szorstko i nieprzyjemnie na tle kwiatów i odległej muzyki. — Wiedziałam, że was tu znajdę!
— Czego chcesz, Yvonne? — zapytał książę. — A jak myślisz? Ciebie, rzecz jasna! Tylko ciebie! — To nie jest miejsce na scenę... — zaczął książę. — Scenę? — przerwała mu. — Tak to nazywasz? Mam dość, Fabianie, twojego bałamuctwa, twoich kobiet! Miałam zamiar rozprawić się z tym uwiedzionym przez ciebie stworzeniem, ale zmieniłam zdanie i nie ją zabiję, lecz ciebie!
Mówiąc to wydobyła rękę ukrytą w fałdach sukni wieczorowej i Lina ujrzała, iż trzyma w niej mały rewolwer. — Daj spokój, Yvonne, bądź rozsądna! — spokojnie powiedział książę. — To nie jest odpowiednia chwila na histerię. Hrabina wymierzyła w niego rewolwer: — To, co nazywasz histerią, jest miłością Fabianie! Kiedy umrzesz, skończą się moje cierpienia.
Widząc wyraz jej oczu i skrzywienie ust, Lina zrozumiała, że hrabina postradała zmysły. Dziś rano wydawało jej się, że cierpi na umysłową chorobę, a teraz nie miała już wątpliwości, iż Francuzka jest chora i zdolna do wszystkiego. W jednej sekundzie Lina rzuciła się pomiędzy księcia i hrabinę, słysząc jej nieludzki wrzask: — Giń, Fabianie! Giń! Mam nadzieję, że spodoba ci się pocałunek śmierci!
Przy tych słowach nacisnęła spust i w uszach Liny rozbrzmiała eksplozja strzału. Poczuła palący ból, który wydarł jej z piersi okrzyk cierpienia, zanim pochłonęły ją ciemności. Rozdział siódmy Lina powoli powracała do przytomności z jakiegoś długiego, ciemnego tunelu. Przez długi czas starała się skupić jedynie na oddychaniu. Jak przez mgłę przypominała sobie, że stało się coś
strasznego. Potem ponownie zapadała w ciemność, wciąż niepewna swych myśli ani siebie samej... odzyskała świadomość, do jej uszu doszedł śpiew ptaków. Ktoś się poruszał, usłyszała szelest sukni. Powoli, ostrożnie otworzyła oczy. Leżała w nie znanym sobie pokoju. Panował w nim półmrok, nie z powodu ciemności nocnych, jak pomyślała, ale dlatego że żaluzje nie wpuszczały słońca. Ktoś pochylił się nad nią, unosząc
delikatnie jej głowę i podsuwając napój do ust. Uprzytomniła sobie, że jest spragniona i że wyschło jej w ustach. — Dormez, ma petite! — polecił miły głos. Odniosła wrażenie, iż to rozkaz, więc posłusznie zamknęła oczy i zapadła w sen. Dużo później, może po kilku dniach albo tygodniach, jej umysł rozjaśnił się i zaczęła myśleć i czuć. Miała unieruchomioną lewą rękę i kiedy spróbowała poruszyć nią, poczuła ostry ból.
Natychmiast ktoś pojawił się u jej boku i usłyszała ten sam głos, mówiący po francusku: — Obudziła się pani, madame? Spojrzała w górę i ujrzała miłą spokojną twarz obramowaną kwefem i welonem. Jak gdyby zadała pytanie, którego nie zdołały wypowiedzieć jej usta, zakonnica odrzekła: — Wszystko w porządku. Jest ci lepiej, nie trzeba się bać.
— Bać? — zapytała w duchu Lina, uznawszy to za dziwne słowo. Potem przypomniała sobie. Zobaczyła hrabinę z rewolwerem w ręku i zabrzmiał w jej uszach przeraźliwy krzyk: „Giń, Fabianie, giń! Mam nadzieję, że spodoba ci się pocałunek śmierci!", a potem usłyszała eksplozję i znów poczuła ból. — Ona... ona mnie postrzeliła! — wyszeptała. — Tak, jesteś ranna — spokojnie
potwierdziła zakonnica — jednak dzięki łasce boskiej odniosłaś mniejsze obrażenia, niż można się było spodziewać. Powoli Lina obróciła głowę chcąc zobaczyć lewe ramię: było owinięte w bandaże. — Nie straciłam... ręki? — zapytała przerażona. Zakonnica uśmiechnęła się. — Nie, oczywiście, że nie. To tylko rana, kula została wydobyta, a to oznacza, że trochę czasu upłynie, nim rana się zagoi. Jednak jesteś młoda i
silna i modlimy się za ciebie. — Dziękuję... — odrzekła Lina. Zakonnica odeszła od łóżka, by przynieść szklankę z napojem, który smakował niczym boski nektar. Uniosła głowę Liny. Potem zapytała: — Zechciałaby pani usiąść wyżej, madame? — Tak... proszę — odparła Lina. Bardzo ostrożnie zakonnica podniosła ją
i umieściła jeszcze jedną poduszkę pod jej głową. Następnie zbliżyła się do okna i podniosła żaluzje, tak aby więcej światła dostało się do pokoju. Lina rozejrzała się. Zobaczyła, że leży w dużym i pięknie urządzonym pokoju, o ścianach pokrytych brokatem, na których wisiały bardzo piękne obrazy. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała na suficie postacie amorków.
Leżała w łóżku pod złotym baldachimem, z którego opadały zasłony z jedwabiu i koronki. Znała i odpowiedź na pytanie, które musiała zadać: — Gdzie... jestem? — Jest pani, madame, w domu księcia de Saverne — odpowiedziała zakonnica. — Była tu pani tej nocy, kiedy odbywał się bal. Lina wstrzymała oddech. Była to noc, gdy hrabina postrzeliła ją, noc, gdy książę powiedział, że nigdy więcej jej
nie zobaczy. Było jeszcze jedno pytanie, które chciała zadać, jedno pytanie, które już drżało na jej wargach, ale nie mogła się na nie zdobyć, gdyż bała się usłyszeć odpowiedź. Chciała zapytać: Czy książę wyjechał? Czy opuścił Paryż? Bo jeżeli tak, to wiedziała, że ją opuścił. Potem przypomniała sobie, że ocaliła mu życie. Gdyby nie rzuciła się pomiędzy niego i hrabinę, szalona kobieta zabiłaby go, gdyż mierzyła w jego
serce. Lina zaczęła zastanawiać się nad wszystkim, co się wydarzyło, ale nie była jeszcze w stanie pozbierać myśli. Przymknęła więc oczy i spróbowała usnąć. Roszę spojrzeć na te śliczne kwiaty, madame — powiedziała zakonnica wchodząc do jej pokoju z wazonem pełnym orchidei. Była to młodsza z dwóch opiekujących się Liną zakonnic, którą zapewne
bardziej cieszyły drobne przejawy doczesnego życia niż jej starszą towarzyszkę. — Są przepiękne! — wykrzyknęła Lina. — Co dzień Monsieur le Duc każe pani przysyłać świeże kwiaty. Wkrótce nie zmieszczą się w pokoju. To była prawda. Sypialnia zaczynała przypominać altanę i... pocałunki księcia. W ciągu ostatnich kilku dni, gdy stawała się coraz silniejsza i zdolna do
jasnego, logicznego myślenia, wyraźnie uświadamiała sobie, że książę myśli o niej, tak jak ona myślała o nim. Czuła wibracje, jakie ich łączyły, i rozmyślała o nim widząc go oczyma duszy na dole, w apartamentach. Miała nadzieję, że być może przyśle jej bilecik, jednak dostawała tylko kwiaty, a wtedy czułą, iż przemawiają do niej bez słów. Jednocześnie nie przestawała się martwić tym, co się stało. Przypuszczała, że Kitty,
Daisy i Evie powróciły do Anglii. Nie przyszły jej odwiedzić ani nawet nie skontaktowały się z nią. Chirurg — zgodnie z tym, co powiedziała zakonnica — zalecił całkowity spokój, a istotnie zaledwie od wczoraj zaczęła nieco wracać do siebie. Dzisiaj, pomimo że ramię bolało dotkliwie i pulsowało, gdy usiłowała usnąć, czuła się prawie zdrowa. Kiedy zmieniano opatrunek, nie mogła zmusić się, by
spojrzeć na jątrzącą się ranę tuż poniżej ramienia, która zdawała się zniekształcać ciało. Chirurg przyszedł rano i rozumiejąc jej niepokój powiedział: — Jestem bardzo dumny z pani, jest pani dobrą pacjentką, madame. Za rok nie będzie pani pamiętać o tym, co się stało. — Na pewno pozostanie... okropna blizna? — zapytała Lina. Chirurg uśmiechnął się.
— Nie mogę obiecać, że zagoi się bez śladu, jednak będzie to tylko biała kreska na ramieniu, zresztą zawsze ukryta pod rękawem sukni, nawet wieczorowej. — Jest... pan... pewien? — zapytała. — Obiecuję — zapewnił chirurg — na pani dowiodłem moich umiejętności. Jestem z nich dumny. Przemawiał tak, jakby chciał z nią poflirtować, i Lina odezwała się impulsywnie:
— Dziękuję... dziękuję, monsieur. Obawiałam się, że... będę oszpecona... do końca życia! — Będzie pani tak piękna jak zawsze — odparł, a przed wyjściem uniósł jej rękę do ust, mówiąc: — Merci, madame, za to, że jest pani wzorową pacjentką. Jest pani najbardziej uroczą osobą jaką kiedykolwiek operowałem! Jego komplement wywołał u Liny rumieniec, ale kiedy została sama
zastanowiła się, czy książę też by tak uważał. A wtedy po raz pierwszy z przerażeniem uprzytomniła sobie, że Kitty przed wyjazdem mogła mu wyznać prawdę. Niezależnie od tego, jak ciężko mogła być ranna, nie powstrzymałoby to trzech przyjaciółek od wzięcia odwetu na księciu, co przecież zaplanowały tak bardzo starannie. Jakby na potwierdzenie swych słów dostała list, który zakonnica położyła przed nią na łóżku.
— Kazano mi to oddać pani, madame — oświadczyła— jak tylko poczuje się pani lepiej, a ponieważ Monsieur le Mćdecin jest z pani zadowolony, myślę, że może zechce pani przeczytać. Lina poczuła, że jej serce mocniej zabiło: miała nadzieję, że list pochodzi od jedynej osoby, od której chciała otrzymać wiadomość. Jednak gdy spojrzała na kopertę, poznała charakter pisma Kitty. — Czy zechce pani otworzyć? —
zapytała zakonnicę drżącym głosem. Zakonnica otworzyła kopertę i wyjęła ze środka blankiet. Był to czek, który Kitty obiecała jej za zręczne odegranie przyznanej roli. Ponieważ Lina nic nie mówiła, zakonnica zaproponowała: — Włożę go do szuflady w komodzie, madame, weźmie go pani, jak poczuje się lepiej. Mówiąc to przeszła przez pokój, zabrała tacę ze szklankami i wyszła.
Lina opadła na poduszki. Trudno jej było się zmusić do stawienia czoła prawdzie, jednak musiała to zrobić. Kitty przysłała czek, co oznaczało, że jej spisek z trzema gracjami został zakończony i że kiedy powróci do Londynu, będzie musiała rozejrzeć się za innym zajęciem. Jeśli zrealizuje czek, będzie mogła przez dłuższy czas żyć bez konieczności podejmowania pracy. Jednocześnie każdy nerw w jej ciele żądał, by go podarła.
Była teraz całkiem pewna, że książę, jakkolwiek najwyraźniej stara się okazać wdzięczność za uratowanie mu życia, na pewno nie życzy sobie mieć z nią nic wspólnego w przyszłości. Twarz jej płonęła z upokorzenia na myśl, jak Kitty triumfowała, oznajmiając mu, że go oszukały i że stracił głowę dla córki farmera, ustrojonej specjalnie po to, by zrobić z niego głupca. Mogła sobie wyobrazić, jak Kitty radowała się z zemsty, zaś Daisy i Evie, że go
upokorzyły i zraniły. „Nie powinnam była do tego dopuścić — rozmyślała Lina. — Dlaczego nie powiedziałam... mu prawdy o spisku i kim jestem w rzeczywistości." Ale wydawało jej się, że cokolwiek mu wyjawi, tylko zniszczy ich miłość, która była tak doskonała, a zarazem krucha jak te orchidee, które jej przysyłał. „Nie powinnam była... przyjeżdżać do Paryża!" — oskarżała sama siebie. Ale wtedy zrozumiała, że mimo
wszystko nigdy nie będzie tego żałowała, gdyż właśnie tu spotkała najcudowniejszego mężczyznę na świecie i poznała bodaj na krótki czas smak miłości. Teraz on wie już na pewno, że kłamała, że z rozmysłem go oszukała, udając mężatkę, podczas gdy uwierzył, że jest „uosobieniem czystości i niewinności", i dlatego nie chciał jej skrzywdzić. Dopiero teraz pojęła, dlaczego nie napisał
do niej listu czy bileciku i nie próbował się z nią zobaczyć. Mógł przysyłać jej kwiaty, ale był to jedynie wyraz wdzięczności, że zasłoniła go swym ciałem i uratowała mu życie. Nie była w stanie myśleć rozsądnie i łudziła sama siebie tym, co uznała za łączące ich wibracje. Na pewno czuł do niej pogardę. Postawiła go przecież w kłopotliwej sytuacji, gdyż nie mógł odpowiedzieć na szyderstwa i kpiny kobiet, które chciały się na nim zemścić.
Leżąc samotnie w prześlicznym pokoju Lina przeżywała piekło. Pragnęła umrzeć albo uciec i ukryć się przed całym światem. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie dałoby się wyślizgnąć z domu i zniknąć. Ale przyznała, że to niemożliwe, nawet gdyby miała dość sił, by utrzymać się na nogach. — Co mam zrobić? — zadawała sobie pytanie. Po czym, gdy już prawie płakała nad własną bezradnością, przyszło jej do głowy, że musi się pogodzić z
losem. Ponieważ książę nie będzie chciał jej więcej widzieć, załatwi jej powrotną podróż do Anglii i nigdy więcej się nie spotkają. Teraz gdy poznał prawdę, nie będzie myślał i marzył o niej, jak obiecywał. Niewymowne cierpienie sprawiła jej myśl, że rozczarowała go, i Lina poczuła, jak z jej oczu spływają z wolna gorzkie łzy. Nagle usłyszała, jak otwierają się drzwi, i myśląc, że to zakonnica, szybko sięgnęła pod poduszkę
po chusteczkę. Kiedy macała na oślep nie mogąc jej znaleźć, zamknąwszy oczy w nadziei, że zakonnica nie dostrzeże łez, niski głos zapytał: — Płaczesz, Lino? Poczuła, jak jej serce podskakuje i wyrywa się z piersi. Gdy otworzyła oczy, wydało jej się, że pokój wypełnia oślepiające niebiańskie światło. Książę stał patrząc na nią, po czym wyjął swoją chusteczkę i delikatnie osuszył łzy z jej
policzków. Westchnęła, czując dotyk jego dłoni. Chciała przemówić, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Książę usiadł ostrożnie na łóżku, nie spuszczając z niej wzroku. Patrzył przez długą chwilę, zanim powiedział: — Nie pozwalano mi przychodzić tutaj, ale chirurg powiedział mi, że jesteś już w dobrej formie, więc zdziwiłem się widząc twe łzy. — Przepraszam... — To ja przepraszam — zauważył
książę. — Nic cię nie boli? — Nie... nie! Rana dobrze się goi. — Tak mi powiedziano, a to, że cierpiałaś, sprawiło mi niezmierny ból, gdyż z mojego powodu zostałaś ranna w tak idiotyczny sposób. Do Liny nie docierały jego słowa. Liczyła się dla niej tylko jego obecność. Cudownie było mieć go obok siebie, patrzyć na niego, mieć świadomość, iż nie wyjechał.
„Może za chwilę powie... dowidzenia... — pomyślała rozpaczliwie — ale przynajmniej teraz jestem tutaj." Był taki przystojny, inny od znanych jej mężczyzn, a wyraz jego oczu wywoływał dziwne drżenie w całym jej ciele. Wiedziała, że kocha go gorąco i rozpaczliwie, iż wprost trudno byłoby jej to wyrazić słowami. Książę wciąż na nią patrzył i Lina była świadoma, iż musi wyglądać bardzo dziecinnie, gdyż zakonnica rozdzieliła jej włosy na środku głowy związując błękitną
wstążką, tak że długimi splotami opadły na jej ramiona. Gdy oczy księcia nadal wpatrywały się przenikliwie w jej twarz, poczuła nagłe onieśmielenie i opuściła powieki, nie mogąc znieść jego spojrzenia. Ciemne rzęsy rzucały cień na blade policzki; — Byłaś taka dzielna — powiedział. — Naraziłaś swoje życie, by ocalić moje!
— Nie zastanawiałam się nad tym... — odparła Lina. — Po prostu... chciałam cię ocalić. — Dlaczego? Odpowiedź zdawała się oczywista, ale Lina milczała. — Ocaliłaś mi życie, gdyż mnie kochasz. A ja dowiedziałem się, że nic nie stoi na przeszkodzie, bym wyznał ci moją miłość i zapytał, kiedy za mnie wyjdziesz za maż.
Lina spojrzała ze zdumieniem, jakby się przesłyszała. — Prosisz... mnie... o rękę? — wyszeptała. Książę uśmiechnął się. — Nigdy tak naprawdę nie uwierzyłem w twego starego męża, nie interesującego się tobą i spędzającego czas na łowieniu ryb. Żaden mężczyzna, chyba że ślepy, głuchy i głupi, nie pozwoliłby ci wyjechać do Paryża samotnie, bez ochrony przed mężczyznami takimi jak ja!
W jego głosie brzmiało rozbawienie, a mówiąc to był tak szczęśliwy, że wydał jej się młodszy niż kiedykolwiek przedtem. Lina patrzyła na niego badawczo, a po chwili zdołała tylko wyjąkać: — Co jeszcze... powiedziała ci... Kitty? — Czy to ważne? — Chcę... wiedzieć. — Powiedziała mi, że ona, Daisy i Evie zaplanowały swój mały akt zemsty, a ponieważ uznały cię za śliczną osóbkę,
doszły do wniosku, że nie zdołam ci się oprzeć — i tak się stało! Lina wstrzymała oddech. — Chciały cię... upokorzyć. — Wcale tego nie kryły — powiedział książę, z pobrzmiewającą wciąż w głosie nutą rozbawienia. — Zawsze byłem dumny z instynktu, dzięki któremu nie musiałem żądać referencji, zasięgać informacji, a one były zachwycone, że mi udowodniły, iż nie jestem nieomylny.
Lina wymamrotała coś niezrozumiale, potem nieswoim głosem spytała: — Mimo że zgodziłam się przyjąć pieniądze za tę maskaradę, wciąż chcesz, abym... została twoją żoną? — A jak ty myślisz? — zapytał książę. Ujrzał, że Lina zesztywniała, i zrozumiał, co przyszło jej do głowy: oto uznała, iż chciał w ten prosty sposób wyrazić jej wdzięczność za uratowanie mu życia. Uśmiechnął się, co dodało mu jeszcze uroku.
— Nie jesteś chyba aż tak niemądra, by mnie o to podejrzewać? — zagadnął. — Gdyby to, co czuję do ciebie, kochanie, było jedynie wdzięcznością, mógłbym wręczyć ci czek na bardzo dużą kwotę, na jaką siebie oceniam w twardej walucie, i odesłać cię z powrotem do Anglii! — Jego głos zniżył się jeszcze bardziej: — Ale ty wiesz, co czujemy do siebie nawzajem, a mnie wcale nie interesuje, gdzie się urodziłaś ani kim są twoi rodzice.
Lina ponownie wstrzymała oddech i nagle wydało jej się, jakby pokój wypełnił się niebiańskim światłem. Nie musiała przypominać sobie rozmowy z babką księcia, która uświadamiała jej, czego spodziewała się po księciu jego rodzina, i jakiego rodowodu każdy Francuz o jego pozycji oczekuje od kobiety, którą chce poślubić. Książę, mimo że Kitty poinformowała go, iż lady Littleton jest córką farmera gotową przyjąć pracę
pokojówki, oświadczył się jej; było to tak cudowne, że nie umiała wyrazić słowami swoich uczuć. Wyciągnęła rękę, jakby chciała go dotknąć i przekonać się, że jest rzeczywisty, i odezwała się cichym, przerywanym głosem: — Nie mogę... w to uwierzyć, wydaje mi się, że... marzę... albo że wciąż nie odzyskałam przytomności. — Udowodnię ci, że jesteś przytomna — obiecał książę. — Ale, moja
prześliczna, musimy poczekać, aż całkiem wydobrzejesz, dopiero wtedy uczynię cię moją! Dzięki Bogu, możemy być razem i nic nie stoi nam na przeszkodzie. — Zanim Lina zdołała się odezwać, ciągnął dalej: — Nie myliłem się, gdy mówiłem, że jesteś czysta i niewinna. Kiedy cię pocałowałem, miałem pewność, że nikt cię jeszcze nie całował. — Jego oczy poszukały jej oczu i dodał: — A więc to prawda? Byłem pierwszym mężczyzną, który to
zrobił? — Tak... tak! — odparła Lina. — Ale jest jeszcze... coś, o czym muszę ci... powiedzieć. — Jest wiele rzeczy, które musimy sobie wyjaśnić — przyznał książę ale, moja najdroższa, nie mogę cię już dłużej męczyć. Przyrzekłem zakonnicy, że popatrzę na ciebie tylko przez parę minut, a już złamałem obietnicę. Więc teraz cię opuszczę, ale wrócę po południu.
— Nie, nie! Proszę!... — zaczęła Liną ale bezskutecznie. Książę pochylił się i dotknął ustami jej warg. To był delikatny pocałunek, jakby ucałował dziecko, ale Lina doznała cudownego uczucia, jakby wznosiła się do nieba. Gdy jej usta zadrżały, podniósł się, ucałował jej dłoń i zanim zdołała cokolwiek powiedzieć, wyszedł z pokoju i została sama. Opadła z powrotem na poduszki myśląc, że to nie może być prawda, że
musiało jej się to przyśnić, iż książę poprosił ją o rękę. Zrozumiała, że tak jak ona z miłości zdolna była poświęcić mu życie, tak i on kochał ją na przekór konwenansom i pragnął poślubić wbrew tradycji. — Kocham go! Kocham go! — powtarzała. — Och, Boże, dziękuję ci z całego serca za to, że pozwoliłeś nam... odnaleźć siebie. Po lunchu Lina spała dwie godziny, śniąc, że spoczywa w jego ramionach, a on całuje jej usta. Kiedy się obudziła,
zakonnica ułożyła szyfon i koronkowy szal na jej ramionach, kryjąc bandaże. — Monsieur le Duc dał mi to dla pani — wyjaśniła widząc zdziwienie Liny. — Myślę, że zrozumiał, iż nie chce pani pokazywać swoich bandaży. Lina uśmiechnęła się. Nie mogła uwierzyć, że mężczyzna może być tak domyślny i delikatny. Zakonnica wyszczotkowała jej włosy, ale nie uczesała jej z przedziałkiem pośrodku, tylko zgarnąwszy włosy do
tyłu przewiązała wstążką. — Wygląda pani jak jedna ze świętych albo anioł w naszej kaplicy — oświadczyła z podziwem. — Dziękuję — odezwała się Lina. Uniesiono żaluzje i promienie słońca zalały pokój. Lina wsparta na poduszkach z monogramem księcia wyhaftowanym na pościeli, w pięknej sypialni z wymalowanymi na suficie amorkami, poczuła się otoczona miłością.
Chcąc sprawić księciu przyjemność, poprosiła zakonnicę, aby przyniosła jej diamentową gwiazdę, którą przywieziono wraz z jej rzeczami z domu hrabiny. — Wraz z sukniami było kilka sztuk biżuterii — powiadomiła ją zakonnica — szkatułkę umieściłam w szufladzie komody w gotowalni, tak aby była bezpieczna. Lina pomyślała, że chodzi o klejnoty jej matki, które przywiozła ze sobą do Paryża, potem jednak przypomniała
sobie o diamentowej gwieździe, którą dostała w noc balu. Zakonnica przypięła ją na koronkowym szalu i kiedy książę wszedł, Lina dostrzegła że jego oczy spoczęły na klejnocie. Ujął ją za rękę i powiedział: — A więc moja gwiazda jest już dostępna. Palce Liny drżały, gdy odrzekła: — Nie... chyba że tak zechcesz. — Chcę dotykać jej i posiadać na zawsze. — Popatrzył na nią i dodał: —
Kiedy ujrzałem cię dziś rano, pomyślałem, że żadna kobieta nie może być piękniejsza od ciebie, a teraz wydaje mi się, że jesteś jeszcze bardziej urocza. Co mi uczyniłaś, Lino, że tak to odczuwam? — Co... takiego? Mówiła z trudnością, gdyż od chwili gdy wszedł do pokoju, owładnęło nią dziwne uczucie. Mogła tylko patrzeć na niego szeroko otwartymi oczami, czując, jak miłość
ogarnia ją całą. Książę usiadł obok niej na łóżku, ucałował jej palce, jeden po drugim, zanim przycisnął wargi do wnętrza dłoni. Potem, jakby odczuł dreszcz, jaki ją przejął, zaśmiał się cicho i schylił, by ucałować jej usta. Gdy uczynił to, poczuła, iż są tak blisko, tak zjednoczeni, że nawet sakrament małżeński nie zbliżyłby ich bardziej. — Kocham... cię!
— Tak jak ja kocham ciebie — odpowiedział książę — i od kiedy tylko ujrzałem cię dziś rano, nie przestawałem dziękować Bogu za to, że cię odnalazłem. — Ja również odmówiłam dziękczynną modlitwę — wyszeptała Lina. — Uwierz mi, kochanie — powiedział trzymając jej dłoń w swojej — że zawsze instynktownie szukałem ciebie i dopóki nie znalazłem, życie wydawało mi się takie puste.
Lina wiedziała, że mówi o tych wszystkich kobietach, z którymi się kochał i które kochały go, dopóki mu się nie znudziły, bo wówczas je porzucał, tak jak zostawił Daisy, Evie i Kitty. — Proszę... nie musisz... tego wyjaśniać. — Wiem o tym — odparł książę — ale ponieważ być może znajdą się ludzie, którzy będą chcieli cię zranić opowiadając o mojej reputacji i być może
usiłując wmówić, że byłem już niejednokrotnie zakochany, chcę, abyś zrozumiała, iż to, co czuję do ciebie, jest inne, całkiem inne, i z niczym nie da się porównać. — Ja... rozumiem. — To była długa, długa pielgrzymka — ciągnął — a czasami myślałem, że nigdy się nie zakończy. A jednak odnalazłem moje Shangri-La, którego szukają wszyscy ludzie, zostałem pobłogosławiony, chociaż nie zasługuję
na to, twoją miłością. Lina wydała cichy okrzyk szczęścia. — Jak możesz mi mówić... tak cudowne rzeczy? — Pragnę je mówić i mówić bez końca. — Muszę ci... coś powiedzieć... coś ważnego. — Już słucham — odrzekł — ale najpierw muszę cię pocałować. Lina wyjęła dłoń z jego ręki i przycisnęła do jego piersi, by utrzymać
go z daleka. — Pocałowałeś mnie dziś rano — zaoponowała — tak, że nie mogłam myśleć o niczym innym jak tylko o naszej miłości. Proszę... posłuchaj mnie teraz. — Nie potrafię myśleć o niczym równie ciekawym czy ważnym jak to, żeby cię pocałować — stwierdził książę. — Jednakże, jeżeli ma to sprawić ci przyjemność, wysłucham, co masz mi do
powiedzenia. Ale pośpiesz się, moje kochanie, gdyż cierpię siedząc tu przy tobie, kiedy wyglądasz tak uroczo i tak powabnie, że brak mi słów. — Ja muszę ci to powiedzieć — nalegała Lina. — Słucham. Jego oczy spoczęły na jej ustach, a ponieważ był blisko, ponieważ jego bliskość podniecała ją tak bardzo, z trudnością mogła się skupić. — Wydaje mi się — zdołała wreszcie
zacząć — że kiedy Kitty powiedziała ci, że starałam się o posadę... pokojówki, bo znałam język francuski... powiedziała również, że pochodzę ze... wsi... i nigdy przedtem nie byłam u nikogo na służbie. Nastąpiła pauza, podczas której Lina zrozumiała, że książę stara się przypomnieć sobie słowa Kitty. — Tak właśnie mi powiedziała — zgodził się na koniec — chociaż nie byłem specjalnie zainteresowany twoją
przeszłością. — Czy powiedziała ci, jakie nazwisko nosiłam, zanim wymyśliła dla mnie inne? — Czekaj, niech się zastanowię... Wydaje mi się, że powiedziała, iż nazywasz się Cromer. Rzeczywiście, to zbyt pospolite nazwisko dla kogoś tak pięknego. Będę zadowolony, gdy zmienisz je na moje. — Tak nazywała się jedna z moich guwernantek — przyznała Lina. — Moje
prawdziwe nazwisko brzmi... Lina Cressington-Combe. — Cressington-Combe? — powtórzył książę. To dziwne, kiedy byłem w Oksfordzie, widziałem w hallu na ścianie portret. Był to George Frederick Cressington-Combe, IV Hrabia Wallingham. Czy to jakiś krewny? — Mój... dziadek! Książę wpatrzył się w nią. Potem powiedział: — Nie rozumiem.
— Mój ojciec nosi obecnie tytuł hrabiego, ale ja uciekłam z domu. — Dlaczego? — Gdyż papa chciał, abym poślubiła okropnego, starszego mężczyznę, który tak naprawdę interesował się mną, bo chciał mieć żonę dobrze urodzoną. — Dzięki Bogu, że uciekłaś! — wykrzyknął książę. — A z drugiej strony, kochanie moje, jak mogłaś podjąć ryzyko samotnej podróży do Londynu i szukania pracy służącej?
— Początkowo chciałam być guwernantką, myślałam, że zajmując się dziećmi wjakimś szacownym domu będę bezpieczna i zarobię trochę pieniędzy — wyjaśniła Lina. — Ale kiedy przybyłam do biura zatrudnień, dowiedziałam się, iż lady Birchington poszukuje pokojówki znającej francuski. — Wprost trudno mi w to uwierzyć! — Kiedy zaoferowano mi aż dwieście funtów... pomyślałam, że głupotą byłoby odmówić... a w dodatku tak
bardzo chciałam zobaczyć Paryż. — Mogę to zrozumieć — przyznał książę — ale jednocześnie, pamiętaj, moja mała gwiazdeczko, nigdy więcej nie podejmuj takiego ryzyka. — Powiedział to żarliwie, po czym nagłe roześmiał się. — A więc mogę być tylko wdzięczny Kitty, że postanowiła się zemścić. — Teraz wstyd mi, że odegrałam taką rolę — przyznała nieszczęśliwym głosem Lina.
— Nie musisz się wstydzić — zaprzeczył książę. — Dzięki tej maskaradzie, moja ukochana, odnaleźliśmy siebie i chociaż uczyniłbym cię moją żoną, nawet gdybyś była córką zamiatacza ulic, z pewnością moja rodzina będzie bardziej zadowolona z tego, iż twój ojciec jest angielskim szlachcicem. — Obawiam się, że... twoja babka... wciąż będzie uważać, iż nie jestem odpowiednią dla ciebie partią — z wahaniem wyznała Lina.
Książę zaśmiał się ponownie. — Grand'mere jest ci tak wdzięczna za uratowanie mi życia, że gdy będziesz miała na tyle siły, abyś mogła się z nią spotkać, nie tylko podziękuje ci gorliwie, ale gorąco przywita jako moją przyszłą żonę. — A co... stało się z hrabiną? — zaczęła z wahaniem Lina. Zaledwie zdołała wykrztusić te słowa, w uszach jej zabrzmiał szalony głos hrabiny i przypomniała sobie przerażenie, jakie ogarnęło ją, gdy
ujrzała rewolwer wymierzony w serce księcia. — Obwiniam siebie za to, że tyle wycierpiałaś z jej powodu — spokojnie odrzekł książę. — Zawsze była trochę niezrównoważona. Po roku małżeństwa zmarł jej mąż i rodzina zadecydowała, że ponieważ nie jest całkowicie przy zdrowych zmysłach, nie będzie się planować jej następnego związku. — Urwał na chwilę. — Z czasem polepszyło jej się nieco i wbiła sobie do głowy, co
stało się jej obsesją, że mnie poślubi. Nikt nigdy nie brał tego poważnie pod uwagę, ani ja, ani moja rodzina. — Książę badawczo spojrzał w twarz Liny, jakby pragnąc upewnić się, że mu wierzy, a kiedy się o tym przekonał, ciągnął dalej: — Zdawałem sobie sprawę, że stan Yvonne pogarsza się i że jest coraz bardziej zdeterminowana osiągnąć swój cel, gdy zostawaliśmy sami, często dostawała
ataków histerii. — To straszne... — cicho powiedziała Lina. — Wiedziałem że coś z rym trzeba zrobić — mówił książę. — A kiedy okazała zainteresowanie przygotowywanym przeze mnie balem, pomyślałem, że być może to jej pomoże, gdy się czymś zajmie, i zgodziłem się, by wydała obiad, jak poprzednio inni członkowie rodziny.
— Ale dlaczego zaaranżowałeś pobyt Kitty... u niej? — To był pomysł mojej babki — odpowiedział książę. — Nie zdawała sobie sprawy, jaka naprawdę jest Yvonne, a mnie nie było w Paryżu, gdy wszystko zorganizowała. — Więc... uznałeś, że nie będziesz niczego zmieniał — szepnęła Lina. — Było to głupie z mojej strony — przyznał książę — albo raczej, jak większość mężczyzn, wolałem uniknąć
sceny. — Westchnął, zanim skończył: — Zwłaszcza że z powodu mojej głupoty, mogłem cię na zawsze utracić. W jego głosie zabrzmiał ton, który powiedział Linie, że jeszcze to przeżywa, więc szybko zmieniła temat: — Jesteś całkiem pewny, że chcesz... ożenić się ze mną? — Jestem pewny! Całkiem pewny! Zamierzam to zrobić — odpowiedział książę — i nikt ani nic mnie nie powstrzyma!
— Nasze małżeństwo to najcudowniejsza... rzecz, jaka mi się kiedykolwiek…przytrafiła. — Ja też tak uważam i całą resztę życia będę udowadniał ci, jak jestem szczęśliwy i jak cię uwielbiam i adoruję. — Przysunął się bliżej: — Czy teraz mogę pocałować lady. Linę CressingtonCombe? Roześmiała się cicho, więc dodał: — I oto całuję gwiazdę, która była poza moim zasięgiem. Mrugała daleko na
niebie i nigdy nie przypuszczałem, że będzie kiedykolwiek należeć do mnie. — Już nie jestem gwiazdką na niebie... ale tutaj... z tobą. W glosie Liny zabrzmiała namiętność. Łagodnie objął ją ramieniem, aby nie urazić rany, ale usta, gdy odnalazły jej wargi, całowały namiętnie i natarczywie. Płomień miłości spalał ich oboje. To była miłość, miłość tak wszechwładna, obezwładniająca i nieodparta, że
żadne z nich nie było zdolne się przed nią obronić. I razem wzlecieli ku niebu, gdzie połączyli się w najwyższej ekstazie.
Document Outline Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy