Jayne Ann Krentz
GWIAZDA
SEZONU
2
PROLOG
Trent Ravinder stał w głębokim cieniu starego bungalowu,
wsłuchiwał się w szum drzew i obserwował, jak rudowł...
4 downloads
7 Views
Jayne Ann Krentz
GWIAZDA
SEZONU
2
PROLOG
Trent Ravinder stał w głębokim cieniu starego bungalowu,
wsłuchiwał się w szum drzew i obserwował, jak rudowłosa
królowa elfów pływa samotnie o północy.
Czarująca istota: drobna, szczupła, intrygująca.
Doprowadzała go do szaleństwa. Od wielu dni próbował ją
pochwycić, ale zawsze, kiedy był ju bliski celu, jakimś cudem
się wymykała.
Myślała, e dzisiaj będzie zupełnie sama. Tymczasem Trent
wybrał się na nocny, uspokajający spacer. Szczęście,
przeznaczenie czy mo e po prostu zbieg okoliczności sprawiły,
e wyszedł zza rogu bungalowu akurat wtedy, gdy dziewczyna
wślizgiwała się pod powierzchnię wody w basenie. Trent zamarł
bez ruchu, bojąc się, e magia pryśnie.
Stał, obserwując jej samotne baraszkowanie, dopóki nie
wyszła wreszcie z wody. Blade, srebrzyste światło lśniło na
delikatnych piersiach i zmysłowym owalu bioder.
Dziewczyna sięgnęła po ręcznik i Trent rozwa ał przez
chwilę, czy nie wyjść z ukrycia. Przecie to właśnie z jej
powodu wybrał się na ten późny spacer. To ona, Filomena
Cromwell, nieoczekiwanie zakłóciła mu yciowy spokój. Ten
elf musi ponieść konsekwencje tego, co zrobił.
Ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj niech zniknie w
bezpiecznym zaciszu swej sypialni czy w jakimś innym
tajemniczym miejscu. Nie nale y się śpieszyć, postanowił,
kryjąc się w cieniu. Niebawem zwiewna dama odkryje, e nie
zdoła przed nim uciec, choćby nie wiem jak zręcznie tańczyła i
umykała.
Filomena będzie wkrótce nale eć do niego.
Trent zło ył sobie tą zuchwałe przyrzeczenie i uśmiechnął
się. Musi jedynie przyciągnąć jej uwagę, pomyślał. A to nie
takie proste, jak się wydaje.
3
ROZDZIAŁ 1
Filomena Cromwell bawiła się świetnie. Do restauracji
Klubu Sportowego w Gallant Lake przybyli gromadnie
okoliczni mieszkańcy, którzy postanowili zjeść tu kolację i
potańczyć. Orkiestra - choć nie renomowana grała z wielkim
zapałem. Wprawdzie potrawy i cała atmosfera odbiegała od
tego, co mo na spotkać w Nowym Jorku, San Francisco czy w
Seattle, ale Filomenę przyjemnie ekscytował fakt, e w tej sali
wszyscy zwracają uwagę na nią i na partnera, z którym tańczy.
Odchyliła głowę do tyłu świadoma, e jej długie, rude
włosy opadają delikatnie na ramię Trenta Ravindera. Zawsze
gdy tańczyła z mę czyznami tak postawnymi jak Trent, musiała
stawiać pewien opór, by nie poddać się ich mocnym objęciom.
Wysocy mę czyźni chcieli na ogół dominować nad niskimi i
drobnymi kobietami.
Filomena znała jednak te wszystkie manewry, które
pozwalały wyjść obronną ręką z potyczek na parkiecie.
Teraz roziskrzonym wzrokiem spoglądała figlarnie spod
rzęs na swego partnera.
- Cieszę się, Trent, e nieźle sobie radzisz w warunkach
stresu - wyszeptała.
Spojrzał na nią uwa nie swymi zielonymi, na wpół
przymkniętymi oczyma, ale jego twarz wyra ała obojętną
uprzejmość.
- To jakbyśmy tańczyli w akwarium. Gdybym wiedział,
e wzbudzimy a takie zainteresowanie, nało yłbym jaskrawy
krawat i getry.
Filomena zaśmiała się rozbawiona.
- Na pewno to by dodatkowo o ywiło ten cały wieczór.
- Nie jestem pewien - odrzekł, przyglądając się jej sukni.
- Odnoszę wra enie, e nawet jasno świecący krawat nie mógłby
konkurować z twoim strojem.
4
Powoli przesunął ręką po jej plecach, błądząc ciepłymi
palcami po skórze w trójkątnym wycięciu sukni, sięgającym od
ramion do talii.
- Nie podoba ci się ta sukienka? - zapytała z udanym
zatroskaniem Filomena. - Jestem zdruzgotana! Zaprojektowała
ją moja wspólniczka. Glenna zawsze wie, w czym jest mi do
twarzy. Mam do niej całkowite zaufanie.
- Czy aby na pewno słusznie?
- Bez wątpienia. Glenna wie, jak zabrać się do moich
ubrań. W naszej firmie ona jest od projektowania, a ja mam
wyczucie, jeśli chodzi o kolory i tkaniny. Tworzymy dobry
zespół.
Filomena uśmiechnęła się w duchu, widząc jak Trent patrzy
uwa nie na jej ciemnozielony strój. D ersej opinał szczupłą
figurę. Długie rękawy i linia sukni, kończąca się z przodu pod
samą szyją, wywoływały wra enie dyskretnej powściągliwości,
zburzone jednak dzięki odwa nemu rozcięciu na plecach.
Tkanina spływała długą, luźną spódnicą, układając się
wdzięcznie wokół talii.
- Przeka moje gratulacje swej wspólniczce.
Rzeczywiście wie, w jaki sposób cię ubrać, by mę czyzna
pragnął cię rozebrać. Myślę, e w świecie mody to wielki talent.
Filomena uśmiechnęła się ironicznie.
- Wyczuwam dezaprobatę. Nawet coś więcej. Chciałoby
się powiedzieć - pruderię. zastanawiam się, czemu poprosiłeś
mnie do tańca.
- Sama najlepiej wiesz, dlaczego. Filomena zaśmiała się
gardłowo.
- Naturalnie, wiem. Nie powinnam ci dogadywać.
Wiem, e chciałeś oddać przysługę mojej rodzinie. To bardzo
szlachetne z twojej strony. Nie ka dy mę czyzna zgodziłby się
dobrowolnie bawić mnie i ochraniać przez cały wieczór.
- Myślisz, e właśnie dlatego poprosiłem cię do tańca?
- Oczywiście. - Filomena kiwnęła głową z
przekonaniem. - Odkąd tu przyjechałam dwa tygodnie temu,
5
wszyscy okropnie się bali, e napytam biedy i zakłócę ślub
mojej siostry, nie mówiąc ju o pozycji społecznej naszej
rodziny w Gallant Lake. A tu zjawiłeś się ty. Moja mama
natychmiast oceniła, e stanowisz wybawienie dla rodziny.
Wszyscy mają nadzieję, e powstrzymasz mnie od robienia
głupstw, przynajmniej do końca wesela. Pół miasta obserwuje,
czy (;i się to uda. Naturalnie druga połowa ma nadzieję, e
poniesiesz pora kę. Cudownie będzie im się plotkowało, gdy
wybuchnie jakiś niezwykły skandal. Gallant Lake to zwykle
takie ciche, małe miasteczko. Trent obserwował ją przez dłu szą
chwilę, a potem stwierdził:
- A ty usilnie się starasz, by zwracać na siebie uwagę.
Od swego przyjazdu dajesz jeden spektakl po drugim,
poczynając od tej powtórki balu maturalnego w zeszłym
tygodniu.
- Nie brałam udziału w tamtym balu maturalnym -
wyjaśniła Fi1omena. - Wylądowałam wtedy jako piastunka do
dzieci, bo nie miałam swojego chłopaka. Có w tym dziwnego,
skoro przez całą szkołę średnią nie chodziłam na randki. Teraz
się cieszę, e poczekałam dziesięć lat na to wydarzenie. Z
pewnością w ubiegłym tygodniu lepiej się bawiłam, ni miałoby
to miejsce wtedy.
- Wywołałaś niezłe poruszenie, umieszczając na
zaproszeniach: Dawni entuzjaści futbolu ani gracze nie będą
wpuszczani. Twoja matka omal nie zemdlała, gdy zobaczyła
jedno z tych zaproszeń. Była przekonana, e chcesz w ten
sposób urazić pewne bardzo wa ne osoby w mieście.
- Chciałam zrobić tę imprezę dla tych z nas, którzy w
czasie lat szkolnych zawsze stali na uboczu. To był bardzo
udany wieczór. Opowiadaliśmy sobie, jak wspaniałe jest ycie
po ukończeniu szkoły. Większość z nas odniosła spore sukcesy.
- Twoja matka mówiła mi, e w Gallant Lake przez cały
zeszły tydzień opowiadano o tym przyjęciu. Twój ojciec
twierdzi, e przepuściłaś fortunę na szampana, kawior i inne
dodatki.
6
- Jaki sens miałaby powtórka balu maturalnego, gdyby
nie zrobiło się jej jak nale y? Zresztą -dorzuciła beztrosko - stać
mnie na to.
- Nic cię nie obchodzi, e jesteś tematem tych
wszystkich plotek i podejrzeń?
- Tym razem - nie.
- Co masz na myśli?
- Kiedy poprzednio dałam ludziom powód do gadania,
wszyscy mnie ałowali i stwierdzali "a nie mówiłem".
- Trudno mi w to uwierzyć. Kiedy to było?
- Och, dawno temu - wyjaśniła Filomena. - Dokładnie
przed dziewięciu laty.
- Miałaś wtedy dziewiętnaście lat.
- Taaak. Niektóre dziewczyny w tym wieku• są ju
obyte i dojrzałe. Ja byłam wtedy gruba, zaniedbana i nie
potrafiłam prowadzić błyskotliwej konwersacji z mę czyznami.
Trent uśmiechnął się blado.
- Nie mogę sobie wyobrazić, e byłaś niewygadana. Co
spowodowało rozkwit Filomeny Cromwell?
- Znakomicie mi pomogło to, e wyjechałam z Gallant
Lake. W college'u szybko straciłam parę kilogramów i
nauczyłam się obracać w towarzystwie. Nie była to początkowo
zbyt du a zmiana, ale tu, w Gallant Lake, pewien mę czyzna
zwrócił na mnie uwagę. Spotykaliśmy się, gdy przyje d ałam
do domu na weekendy i na ferie. Był parę lat ode mnie starszy,
elegancki, kulturalny i przystojny. Bardzo mi to schlebiało. I na
pierwszym roku college'u, wiosną, byłam ju zaręczona. Nie
mogłam w to uwierzyć. Ktoś mnie rzeczywiście akceptował,
mnie, Filomenę Cromwell.
Pokręciła głową, pobła liwie uśmiechając się na
wspomnienie tej młodej naiwnej dziewczyny, jaką niegdyś była.
- I tu nastąpi morał ... Filomena wzruszyła ramionami.
- Nie będzie adnego morału. Mój proces dojrzewania
zakończył się pośpiesznie pewnego dnia, gdy zastałam
narzeczonego w łó ku z inną kobietą, dziewczyną z tego samego
7
rocznika co ja. W ciągu dwudziestu czterech godzin wszyscy w
mieście ju o tym wiedzieli. Narzeczony zerwał zaręczyny i
rozpowiadał wkoło, e miał zamiar o enić się z tamtą kobietą i
e to ją właśnie kochał. Ze mną natomiast tylko się spotykał, ja
zaś opacznie zrozumiałam jego intencje. Zastanawiałam się
wtedy, czy zdołam znieść to upokorzenie. Wiesz, jak to jest, gdy
się ma zaledwie dziewiętnaście lat - uśmiechnęła się. Jednak
Trent Ravinder nie uśmiechał się. Wcią patrzył na nią uwa nie.
- To musiał być prawdziwy szok dla takiej wra liwej,
bezbronnej młodej osoby. Czy mogłabyś mi powiedzieć, co to
za mę czyzna?
- Nie wiesz? - Filomena była szczerze zdziwiona. -
Nieładnie ze strony mojej rodziny, e wyznaczyła ci rolę mojego
opiekuna, nie wprowadzając w istotę całej sprawy. On nazywa
się Brady Paxton. Jest tu dzisiaj z oną. Siedzą tam.
Odwróciła głowę i popatrzyła na postawnego mę czyznę,
siedzącego przy stole w przeciwległym ,krańcu sali.
Obserwował ją, jak tańczyła, i ich spojrzenia spotkały się na
chwilę. Paxton szybko odwrócił wzrok, ale Filomena zdą yła
zauwa yć wyraz zakłopotania na jego twarzy.
Ravinder westchnął i nadspodziewanie gwałtownie ścisnął
Filomenę w talii.
- Ty mała czarownico - wymamrotał. - On jest tobą
zafascynowany, prawda? A ciebie korci, eby temu miastu dać
przedstawienie.
Filomena potrząsnęła głową.
- Niezbyt mnie to bawi, ale odkąd tu przyjechałam,
wszyscy są wyraźnie podekscytowani. Powszechnie wiadomo,
e Brady ma kłopoty w domu. W takim małym miasteczku
trudno utrzymać coś w tajemnicy. Długo mnie tu nie było.
Umknęło mi wiele z tutejszych spraw. W ciągu ostatnich kilku
lat wpadałam jedynie na gwiazdkę i czasami na weekendy. Ale
teraz po raz pierwszy od dziewięciu lat zaplanowałam tu sobie
dłu sze wakacje. I wyglądam nieco inaczej ni wtedy, gdy jako
dziewiętnastoletnia dziewczyna wyje d ałam stąd upokorzona.
8
- Chyba nie tylko twój wygląd się zmienił - zauwa ył
Trent przenikliwie. - Masz swój styl i osiągnęłaś znaczny sukces
finansowy. Twoi rodzice mówili mi, e nieźle sobie radzisz w
świecie mody. Mieszkałaś przecie w San Francisco i w Nowym
Jorku, ucząc się marketingu, a teraz w Seattle masz własną
firmę, projektującą odzie sportową. Twój ojciec powiedział, e
przez ostatnie lata jeździłaś po świecie, poszukując
egzotycznych tkanin i inspiracji, oraz nawiązywałaś .. kontakty
handlowe. Powiedział, e twoja mała firma - jak e ona się
nazywa: Cromwell & Sterling? – miała znaczne obroty w ciągu
ostatniego roku, a w tym roku prawdopodobnie je podwoi.
Filomena zaśmiała się.
- Obawiam się, e ani mnie, ani Glenny nie mo na
jeszcze nazwać milionerkami. Jeśli znasz się trochę na bran y
odzie owej, to wiesz, e większość zysków trzeba natychmiast z
powrotem zainwestować.
- To dotyczy większości nowych firm - odparł Trent
powa nie. - Mam jednak wra enie, e zostało ci jeszcze sporo
na drobne wydatki, prawda? Urządziłaś w Gallant Lake
pierwszorzędną zabawę. Ten szykowny zielony porsche, którym
przyjechałaś, te pewnie kosztował niemało, a twoje kolczyki
nie są z plastiku.
- Có znaczy sukces, jeśli choć trochę nie mo na się nim
cieszyć? - odpowiedziała Filomena.
- Masz więc teraz to, czego ci brakowało dziewięć lat
temu - zauwa ył Trent. - Styl, ogładę i pieniądze. Wróciłaś do
rodzinnego miasta, eby to wszystko zademonstrować. A dawny
ukochany, obecnie onaty i niezbyt szczęśliwy, gryzie się,
widząc, co stracił. No i mamy gotowy przepis na skandal. Nic
dziwnego, e twoja rodzina jest zaniepokojona.
Filomena zamyśliła się przez chwilę.
- Wiem, o czym wszyscy myślą, ale dziewięć lat temu
dobrze poznałam Brady'ego. Mogę cię zapewnić, e jest on
przede wszystkim biznesmenem. Przyznaję, bawi mnie, gdy
9
sobie wyobra ę, e ma on teraz ochotę na to, co odrzucił przed
laty. Wydaje mi się jednak, e chodzi tu o coś jeszcze.
- Na przykład? - spytał Trent
- Na przykład o ciebie - odparła. - Nie tylko ja jestem
tutaj wdzięcznym tematem plotek. Nikt nie wierzy ani trochę, e
przyjechałeś spędzić sześć tygodni wśród lasów Oregonu
wyłącznie na łowieniu ryb.
Trent uśmiechnął się z rezerwą.
- To jednak prawda. Jestem tu na wakacjach.
- Ale wszyscy są przekonani, e to tylko kamufla .
Sądzą, e przyjechałeś, by wyszukać teren pod swoje przyszłe
budowle. Twoja firma to Asgard Development, prawda? Ludzie
spodziewają się, e masz zamiar nabyć większy kawał gruntu
nad jeziorem i zainwestować wiele milionów w centrum
wypoczynkowe. Kombinują, jakby tu się na tym wzbogacić.
Brady Paxton te o tym myśli.
- Jeśli ci się wydaje, e to na mnie wytrzeszcza oczy
przez cały czas, to chyba nie masz oleju w tej swojej rudowłosej
łepetynie. Co się zaś tyczy tej drugiej sprawy, zaręczam ci, e
jestem tu na wakacjach.
Oczy Filomeny zaiskrzyły się rozbawieniem.
- Mów, co chcesz. Masz prawo do odrobiny dyskrecji w
interesach.
- Nie wierzysz mi? - spytał Trent oschle. W jego
zielonych oczach nie było ju wesołości.
- Dlaczegó miałabym ci wierzyć?
- Dlatego - odrzekł Trent z naciskiem - e ja tak mówię.
Filomeno, nigdy nie kłamię i nie toleruję, by ktokolwiek mnie
okłamywał. Z rozmaitych powodów nie mówię o pewnych
sprawach, ale równie nigdy nie powiedziałbym nieprawdy.
Lepiej, ebyś to od razu wiedziała.
Oczy Filomeny zwęziły się ze zdziwienia. Miała wra enie,
e Trent zareagował zbyt silnie na jej dość banalną przecie
uwagę.
10
- Najmocniej przepraszam, nie miałam zamiaru cię
urazić. Z pewnością jesteś najuczciwszym z biznesmenów.
- Jestem uczciwy. Kropka. I od ludzi, z którymi mam do
czynienia, spodziewam się takiej samej uczciwości.
- Bo w przeciwnym razie - co? - Filomena nie mogła
powstrzymać się od lekkiej ironii.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
achnęła się. Wyczuła bezpośrednie ostrze enie i
zrozumiała, e zabrnęła w niebezpieczne rejony.
- Niekoniecznie. Pojęłam, e mo na polegać na twoim
słowie i e oczekujesz tego samego od innych. A gdybyś się na
kimś zawiódł, będziesz go prześladował do końca ycia.
Trent przytaknął ruchem głowy.
- Ale dlaczego miałabym ci całkowicie ufać?
- Filomeno, albo mi zaufasz, albo nie mamy ze sobą nic
wspólnego.
Poczuła ciarki na plecach.
- Dobrze, e przynajmniej dajesz mi jakąś alternatywę -
odparowała sucho. - Przepraszam, ale zdaje się, e taniec
dobiegł końca.
Postąpiła krok do tyłu, postanawiając wyzwolić się z jego
uścisku, ale Trent trzymał ją mocno.
- Obawiasz się czegoś? - spytał miękko.
- Ani trochę. Raczej odczuwam irytację. Wysocy
mę czyźni zawsze chcą wykorzystać swoją przewagę nad
osobami ni szymi ni oni.
- Nie miałem zamiaru cię przestraszyć - powiedział
Trent powa nie, nie zwracając uwagi na jej próby uwolnienia się
z uścisku. - Chciałem po prostu, by między nami panowała
całkowita jasność ..
- Jasne jest jedynie to, e tylko my pozostaliśmy na
parkiecie. Jeśli ktoś poprzednio się na nas nie gapił, to na pewno
robi to teraz.
To podziałało na Trenta. Rozejrzał się wokół, dostrzegając
zaciekawione spojrzenia. Bez ociągania ju ujął Filomenę pod
11
rękę i sprowadził z parkietu. Dziewczynie powróciło poczucie
humoru.
- Moja rodzina z pewnością podziękuje ci za takt, z
jakim podszedłeś do całej sprawy. Zrobiłeś mi wykład na temat
prawdy, uczciwości i prawości, stojąc ze mną pośrodku
parkietu, a to z pewnością nie wchodziło w zakres twoich
zobowiązań.
- Potrafisz być czasami jednym z tych dokuczliwych
duszków.
- Jakie duszki masz na myśli?
Podchodzili do stołu, przy którym• siedziała rodzina
dziewczyny, i z twarzy Trenta zniknęła surowość.
- Elfy, chochliki czy inne psotne istoty - odpowiedział. -
Nic dziwnego, e twoi krewni i przyjaciele siedzą jak na
szpilkach, zastanawiając się, co jeszcze przyjdzie ci do głowy.
- Myślę, e z równym zainteresowaniem oczekują tego,
co ty zrobisz - odparowała Filomena. -Zdaje się, e powierzono
ci zadanie, byś mnie trzymał w ryzach. Ale muszę z uznaniem
przyznać, e nie ka dy potrafiłby tańczyć w akwarium. Czy to ci
nie przeszkadzało?
Trent popatrzył na nią z ukosa.
- Prawdę mówiąc, wolałbym więcej prywatności.
Zwłaszcza z tobą. Ale gdy trzeba, mogę równie być na środku
sceny.
Filomena zaśmiała się.
- Jestem tego pewna. Dziękuję ci za taniec. Było bardzo
miło, przynajmniej dopóki nie rozpoczął się wykład. - Cała
przyjemność po mojej stronie. Myślę, e jakoś to nas wspólnie
zbli yło - my dwoje naprzeciw całej społeczności Gallant Lake.
- Mo na i tak na to spojrzeć – stwierdziła sarkastycznie.
Podeszli do stolika. Filomena kątem oka zerkała na Trenta.
Nie ona jedna go obserwowała.
Zaciekawione spojrzenia posyłali mu równie jej rodzice,
ciotka Agnes, wuj George i siostra Shari. Narzeczony siostry,
Jim Devore, zdawał się być rozbawiony całą tą sytuacją, ale z
12
pewnym szacunkiem patrzył na Ravindera, prowadzącego
przyszłą szwagierkę do stołu.
Trentowi najwyraźniej nie przeszkadzało, e budzi
powszechne zainteresowanie. Ju przedtem, dwa tygodnie temu,
gdy zostali sobie przedstawieni, Filomena zauwa yła u niego
jakiś wewnętrzny spokój i siłę. Trent zamieszkał w
prowadzonym przez jej rodziców pensjonacie - ,,Domku nad
Gallant Lake". Od samego początku stał się kimś więcej ni
tylko lokatorem -szybko zdobył sobie pozycję przyjaciela
rodziny. Cromwellowie byli przemiłymi gospodarzami, rzadko
jednak przyjmowali swych klientów do rodzinnego grona.
Wewnętrzna siła Trenta Ravindera przejawiała się równie
w wyglądzie. Był wysoki, smukły, szeroki w ramionach.
Poruszał się z powściągliwą energią. Miał prawie metr
dziewięćdziesiąt wzrostu. Filomena liczyła sobie jedynie metr
sześćdziesiąt i niezbyt lubiła, gdy ktoś a tak górował nad nią.
Jedyny dopuszczalny wyjątek stanowił jej ojciec.
W surowej twarzy Trenta uwagę przykuwały błyszczące
zielone oczy. Zdradzały inteligencję, niezłomną wolę i
nieodparcie nasuwały przypuszczenie, e wszystko, czego ten
mę czyzna się podejmie, musi zakończyć się sukcesem.
Włosy Ravindera były gęste i ciemne, ze śladami siwizny
na skroniach, co sugerowało, e ma ju dobrze po trzydziestce.
Przy pierwszym spotkaniu Filomena od razu fachowym
okiem oceniła jego ubranie. Jego ubiór nie był ani ostentacyjny,
ani modny. Raczej konserwatywny. I bardzo twarzowy. Trent
wyglądał znakomicie zarówno w znoszonych d insach, które
nakładał zwykle w ciągu dnia, jak i w wieczorowym,
wytwornym garniturze.
Có , bez wątpienia robił wra enie. aktywnego człowieka
sukcesu, a nie kogoś, kto - jak sam uporczywie twierdził - na
sześć tygodni wybrał się na ryby. Znacznie bardziej
prawdopodobne, e przybył tu w interesach, jak utrzymywała
większość.
13
Filomenie odpowiadało wprawdzie to, e w rodzinnym
mieście zrobił się szumek wokół jej osoby, ale obawiała się
scysji z Trentem Ravinderem na oczach wszystkich. Wyczuwała
intuicyjnie, e gdyby doszło do tego, z Trentem nie ma szans, a
od pewnego czasu ycie przyzwyczaiło ją do ciągłych
zwycięstw.
Przez kilka ostatnich lat liczyła na samą siebie, z
satysfakcją budowała swe wewnętrzne poczucie siły. Nie była
ju tą słabą, naiwną panienką, która z powodu mę czyzny
zrobiła z siebie idiotkę na oczach ludzi z Gallant Lake. Sukcesy
w interesach, liczne podró e, konieczność współpracy z
twórczymi, często nawet wybuchowymi ludźmi, przekonały ją,
e potrafi być wewnętrznie silna, pewna siebie i zrównowa ona.
A teraz Trent Ravinder, człowiek, którego ledwo znała, miałby
zburzyć te wszystkie trudno zdobyte przymioty? Dobrze zrobiła,
e przez ubiegłe dwa tygodnie trzymała go na dystans.
Podeszli do stołu. Trent puścił Filomenę i zwrócił się do jej
rodziców:
- Przyprowadziłem ją całą i zdrową.
Amery Cromwell odpowiedział uprzejmym skinieniem
głowy. Po ojcu Filomena odziedziczyła rude włosy i orzechowe
oczy.
- Widzimy. Proszę, usiądźcie. Agnes i George zamówili
szampana, by uczcić zaręczyny bratanicy.
Ciotka Agnes była starsza od swego brata, miała nieco
ponad sześćdziesiątkę. Jej włosy, dawniej rude...