Amanda Quick
Interesy
1
Prolog
Oczy intruza lśniły chłodnym blaskiem. Gwałtownym ruchem strącił z półki
następny rząd antycznych waz. Kruche naczynia ...
5 downloads
5 Views
Amanda Quick
Interesy
1
Prolog
Oczy intruza lśniły chłodnym blaskiem. Gwałtownym ruchem strącił z półki
następny rząd antycznych waz. Kruche naczynia roztrzaskały się na podłodze w tysiąc
kawałków. Nieznajomy podszedł do kolekcji glinianych figurek.
- Pani Lakę, radzę się pośpieszyć z pakowaniem - ponaglił, z wściekłością
rozbijając zbiór Afrodyt, satyrów i greckich bożków. - Powóz rusza za piętnaście minut i
zapewniam, że odjedzie nim pani wraz z siostrzenicą, z bagażem czy też bez.
Lavinia stała u stóp schodów i bezradnie patrzyła, jak rozgniewany mężczyzna
sieje spustoszenie w jej antykwariacie.
-Nie ma pan prawa tego robić. Doprowadzi mnie pan do ruiny.
-Wręcz przeciwnie, droga pani. Ratuję pani życie. - Nogą w ciężkim bucie
przewrócił dużą urnę, zdobioną w stylu etruskim. - Ale proszę się nie martwić. Nie
spodziewam się podziękowania.
Lavinia skrzywiła się boleśnie, kiedy urna upadła na podłogę i roztrzaskała się z
głośnym hukiem. Wiedziała, że szaleńca nie należy drażnić. Ten najwyraźniej postanowił
zniszczyć jej antykwariat, a ona nie mogła zrobić nic, żeby go powstrzymać.
Bardzo wcześnie w życiu nauczyła się rozpoznawać, kiedy należy wykonać
taktyczny odwrót. Nigdy jednak nie umiała potulnie godzić się z porażką.
-Gdybyśmy byli w Anglii, kazałabym pana aresztować, panie March.
-Ale nie jesteśmy w Anglii. -Tobias March chwycił naturalnej wielkości figurę
centuriona i pociągnął ją za tarczę. Kamienny Rzymianin upadł na własny miecz. -
Jesteśmy we Włoszech i musi pani robić to, co każę. Nie ma pani wyboru.
Dalsze trwanie przy swoim nie miało sensu. Rozmowa z Tobiasem Marchem była
zwykłą stratą czasu, który można było poświęcić na pakowanie kufrów, jednak wrodzona
skłonność do oślego uporu nic pozwoliła Lavinii ustąpić pola bez walki.
-Przeklęty bękart - wycedziła przez zęby.
-Moja metryka mówi co innego. - Strącił na podłogę rząd waz z czerwonej gliny. -
2
Domyślam się jednak, co pani chce powiedzieć.
-Widać wyraźnie, że nie jest pan dżentelmenem.
-Nie będę się o to spierać. - Kopnął popiersie nagiej Wenus. -Ale przecież pani
też nie jest damą.
Drgnęła, kiedy popiersie rozbiło się o podłogę. Naga Wenus cieszyła się wielkim
powodzeniem u kupujących.
-Jak pan śmie? Znalazłyśmy się z siostrzenicą w Rzymie bez środków do życia i
byłyśmy zmuszone przez kilka miesięcy parać się interesami, ale to jeszcze nie
powód, żeby nas obrażać.
-Dość tego. - Stanął z nią twarzą w twarz. W świetle lampy jego groźne oblicze
wydawało się chłodniejsze niż oblicza kamiennych posągów. - Niech się pani
cieszy, że doszedłem do wniosku, iż jest pani tylko bezwolnym narzędziem w
rękach przestępcy, którego ścigam, a nie członkiem jego bandy złodziei i
morderców.
-Twierdzi pan, że złoczyńcy korzystali z mojego sklepu, żeby przekazywać sobie
wiadomości. Ale to tylko pańska opinia.
Szczerze mówiąc, kiedy patrzę na pana grubiańskie zachowanie, trudno mi
uwierzyć w choć jedno pana słowo. Wyjął z kieszeni złożoną kartkę.
- Zaprzeczy pani, że ten list był schowany w jednej z pani waz?
Zerknęła na obciążający dowód. Przed chwilą patrzyła oniemiała, jak wyjął tę
kartkę z rozbitej greckiej wazy. Zapisana na niej wiadomość o dobiciu korzystnego targu
z piratami wyglądała jak raport jakiegoś rzezimieszka, przeznaczony dla herszta bandy.
Lavinia uniosła głowę.
-To przecież nie moja wina, że jeden z klientów wrzucił do wazy jakiś osobisty list.
-Nie chodzi tu o jednego klienta. Złoczyńcy wykorzystywali pani sklep od kilku
tygodni.
-A skąd pan to wie?
-Prawie od miesiąca obserwuję ten lokai i panią - przyznał z denerwującą
obojętnością, a oczy Lavinii rozszerzyły się ze zdumienia.
3
-Od miesiąca mnie pan szpieguje?
-Z początku zakładałem, że jest pani wspólniczką Carlisle'a. Dopiero po
dokładniejszej analizie sytuacji doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej nie
ma pani pojęcia, w co są zamieszani niektórzy z pani tak zwanych klientów.
- To oburzające.
Spojrzał na nią rozbawiony.
-Chce pani powiedzieć, że wiedziała pani, w jakim celu tak regularnie odwiedzają
pani antykwariat?
-Nic podobnego nie chciałam powiedzieć. - Słyszała, że mówi coraz głośniej, ale
nie potrafiła się opanować. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak rozgniewana i
wystraszona. -Miałam ich za uczciwych miłośników starożytności.
-Doprawdy? - Tobias zerknął na słoje z mlecznozielonego szkła, ustawione w
równym rzędzie na wysokiej półce. Uśmiechnął się chłodno. - A czy pani jest
uczciwą kobietą?
Lavinia zesztywniała.
-Co pan sugeruje?
-Nic nie sugeruję. Stwierdzam tylko, że większość znajdujących się tu
przedmiotów to tanie kopie starożytnych dzieł sztuki. Niewiele tu prawdziwych
antyków.
-A skąd pan to wie? - odparowała. - Nie powie mi pan chyba, że jest znawcą
sztuki starożytnej. Nie dam się oszukać. Po tym, co pan zrobił z moim
antykwariatem, nie wmówi mi pan, że jest pan uczonym badaczem.
-Ma pani rację. Nie jestem znawcą starożytnej Grecji i Rzymu. Jestem prostym
człowiekiem interesu.
-Bzdura. Dlaczego prosty człowiek interesu miałby przyjeżdżać aż do Rzymu w
pogoni za jakimś łotrem o nazwisku Carlisle?
-Reprezentuję jednego ze swoich klientów, który zatrudnił mnie, żebym zbadał
losy niejakiego Bennetta Rucklanda.
- I jakież są losy tego pana Rucklanda?
4
Tobias spojrzał jej w oczy.
-Został zamordowany, tutaj, w Rzymie. Mój klient uważa, że stało się tak,
ponieważ wiedział zbyt wiele o tajnej organizacji, na czele której stoi Carlisle.
-Niewiarygodna historia.
-Być może, ale będzie lepiej, jak pani w nią uwierzy. Zresztą nie ma pani wyboru.
- Rozbił kolejną wazę. - Zostało pani tylko dziesięć minut.
Sprawa wyglądała beznadziejnie. Lavinia chwyciła fałdy spódnicy i ruszyła w górę
po schodach. Zatrzymała się na chwilę, bo uderzyła ją pewna myśl.
- Powiedział pan, że jest prostym człowiekiem interesu. Rozwiązywanie zagadek
kryminalnych to raczej dziwny interes.
Tobias rozbił niewielką rzymską lampkę oliwną.
- Nie dziwniejszy niż sprzedawanie fałszywych antyków.
Lavinia skrzywiła się lekko.
- Już mówiłam, że to nie falsyfikaty, tylko reprodukcje, które sprzedajemy jako
pamiątkę z Rzymu.
-Niech je pani nazywa, jak się pani podoba. Dla mnie to zwykłe oszukańcze
imitacje.
Uśmiechnęła się kwaśno.
-Ale przecież sam pan mówił, że nie jest znawcą sztuki, prawda? Jest pan
człowiekiem interesu.
-Zostało pani mniej więcej osiem minut.
Dotknęła srebrnego wisiorka pod szyją, co często czyniła, kiedy była
zdenerwowana.
- Sama nie wiem, czy jest pan odrażającym łajdakiem, czy tylko zwykłym
szaleńcem - wyszeptała.
Zerknął na nią chłodno, z rozbawieniem.
-Czy to sprawia pani jakąś różnicę?
-Żadnej.
Sytuacja stała się beznadziejna. Lavinia nie miała innej możliwości, jak tylko
5
uznać zwycięstwo przeciwnika.
Z cichym okrzykiem frustracji i gniewu pobiegła na piętro. Kiedy dotarła do
małego, oświetlonego jedną lampą pokoju, zobaczyła, że w przeciwieństwie do niej
Emeline dobrze wykorzystała czas, który zostawił im intruz. Na środku, z podniesionymi
wiekami, stały dwa średnie kufry i jeden duży. Mniejsze były już wypełnione po brzegi.
-Dzięki Bogu, że przyszłaś. - Słowa Emeline brzmiały niewyraźnie, ponieważ
trzymała głowę w szafie. - Co cię tam tak długo zatrzymało?
-Usiłowałam przekonać pana Marcha, że nie ma prawa wyrzucać nas w środku
nocy na ulicę.
-Nie wyrzuca nas na ulicę. - Emeline odsunęła się od szafy; w ramionach
trzymała antyczną wazę. - Zapewnił nam powóz i dwóch uzbrojonych ludzi, którzy
mają zadbać, żebyśmy bezpiecznie opuściły Rzym i dotarły do Anglii. To bardzo
wielkodusznie z jego strony.
-Bzdura. On wcale nie jest wielkoduszny. Prowadzi jakąś podwójną grę i chce nas
usunąć ze swojej drogi.
Emeline zawinęła wazę w wełnianą suknię.
-Uważa, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo ze strony tego złoczyńcy
Carlisle'a, który wykorzystał nasz sklep jako punkt kontaktowy dla swojej bandy.
-Akurat. Na to, że ktoś taki działa w Rzymie, mamy jedynie słowo pana Marcha. -
Lavinia otworzyła szafkę, z której spojrzał na nią przystojny i bardzo hojnie
obdarzony przez naturę Apollo. - Trudno mi dać wiarę temu, co mówi. Równie
dobrze może chodzić mu o to, żeby wykorzystać nasz lokal dla jakichś własnych
niecnych celów.
-A ja jestem przekonana, że powiedział prawdę. - Emeline włożyła zawiniętą w
suknię wazę do trzeciego kufra. - A jeśli nie kłamie, to rzeczywiście grozi nam
niebezpieczeństwo.
-Jeżeli naprawdę chodzi tu o jakąś bandę przestępców, to wcale się nie zdziwię,
jeśli się okaże, że pan Tobias March jest ich hersztem. Nazywa siebie prostym
człowiekiem interesu, ale ja wyraźnie dostrzegam w nim coś zdecydowanie
6
diabolicznego.
-Zdenerwowanie pobudziło twoją wyobraźnię, Lavinio. A wiesz, że kiedy puścisz
wodze wyobraźni, zupełnie tracisz zdrowy rozsądek.
Z dołu dobiegły odgłosy rozbijanych glinianych naczyń.
- Niech go piekło pochłonie - wymamrotała Lavinia.
Emeline przerwała pakowanie i przechyliwszy głowę, chwilę nasłuchiwała.
-Bardzo się stara, żeby wyglądało to tak, jakbyśmy padły ofiarą napaści wandali,
prawda?
-Owszem, wspomniał, że zniszczy sklep, żeby ten drań Carlisle nie zaczął czegoś
podejrzewać. - Lavinia z wysiłkiem starała się wyjąć Apolla z szafki. - Uważam, że
to kolejne kłamstwo. On się po prostu doskonale bawi. To kompletny wariat.
-Nie wydaje mi się. - Emeline poszła do szafy po następną wazę. - Jak to dobrze,
że prawdziwe antyki trzymałyśmy na górze, żeby je zabezpieczyć przed ulicznymi
złodziejaszkami.
-Chociaż w jednej sprawie miałyśmy trochę szczęścia. -Lavinia objęła ciasno
Apolla i postawiła na podłodze. - Aż drżę na myśl o tym, co by się stało, gdybyśmy
wystawiły je wraz z kopiami na dole. March bez wątpienia by je zniszczył.
-A, moim zdaniem, najszczęśliwsze w tej całej historii jest to, że on nie uznał nas
za wspólniczki Carlisle'a i jego rzezimieszków. - Emeline owinęła ręcznikiem małą
wazę i włożyła do kufra. - Aż strach pomyśleć, co by zrobił, gdyby nic uwierzył, że
jesteśmy niewinne i tylko naiwnie dałyśmy się wykorzystać.
-Zniszczył nasze jedyne źródło utrzymania i wyrzucił nas z domu. Co gorszego
mógł nam zrobić?
Emeline spojrzała na otaczające ich stare, kamienne mury i lekko pociągnęła
nosem.
-Nie nazywasz chyba tego nieprzyjemnego ciasnego pokoju domem. Wcale nie
będę za nim tęskniła.
-Na pewno zatęsknisz, kiedy znajdziemy się bez grosza w Londynie i będziemy
musiały zarabiać na życie na ulicy.
7
-Do tego nie dojdzie. - Emeline poklepała owiniętą w ręcznik wazę. - Po powrocie
do Londynu sprzedamy antyki. Kolekcjonowanie starych waz i rzeźb jest teraz w
modzie. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży będziemy mogły wynająć dom.
-Nie na długo. Będę szczęśliwa, jeśli pieniądze za te antyki pozwolą nam
utrzymać się przez pół roku. Kiedy sprzedamy ostatnią wazę, popadniemy w
poważne tarapaty.
-Znajdziesz jakieś wyjście, Lavinio. Zawsze znajdujesz. Zobacz tylko, jak świetnie
dałyśmy sobie radę, kiedy nasza chlebodawczyni uciekła z tym przystojnym
hrabią, a my zostałyśmy tu bez grosza. Twój pomysł, żeby zająć się antykami, był
po prostu genialny.
Jedynie największym wysiłkiem woli Lavinia powstrzymała się, żeby nie krzyczeć
z bezsilnej złości. Głęboka wiara Emeline w to, że ciotka znajdzie wyjście z każdej
sytuacji, doprowadzała ją do szaleństwa.
- Pomóż mi zapakować Apolla - poprosiła.
Emeline z powątpiewaniem spojrzała na duży kamienny posąg, który Lavinia
usiłowała przeciągnąć po podłodze.
-Zajmie prawie cały kufer. Może lepiej byłoby go zostawić, a zabrać jeszcze kilka
waz.
-Ten Apollo jest wart kilku tuzinów waz. - Lavinia zatrzymała się w połowie drogi,
dysząc z wysiłku. - To nasz najcenniejszy zabytek. Musimy go zabrać.
-Jeśli włożymy go do kufra, nie będzie miejsca na twoje książki - dodała cicho
siostrzenica.
Lavinia poczuła lekki ucisk w żołądku. Spojrzała na półkę, pełną tomików poezji,
które przywiozła z Anglii. Myśl, że będzie musiała je tutaj zostawić, była bardzo ciężka do
zniesienia.
- Kupię sobie nowe. - Mocniej chwyciła posąg. - Za jakiś czas.
Emeline zawahała się i badawczo spojrzała jej w oczy.
-Jesteś pewna? Wiem, ile dla ciebie znaczą.
-Apollo jest ważniejszy.
8
-Jak uważasz. - Emeline pochyliła się i chwyciła rzeźbę za nogi.
Na schodach rozległ się tupot ciężkich butów. W drzwiach stanął Tobias March.
Zerknął na kufry, a potem przeniósł wzrok na obie kobiety.
- Musicie natychmiast jechać - oświadczył. - Nie możecie tu zostać nawet dziesięć
minut dłużej. To byłoby zbyt ryzykowne.
Lavinia miała ochotę rzucić w niego wazą.
- Nie zostawię Apolla. Możliwe, że tylko dzięki niemu nie będę musiała zarabiać
na życie w domu publicznym.
Emeline skrzywiła się lekko.
- Ależ, Lavinio, nie przesadzaj.
-Taka jest prawda.
-Dajcie mi tę przeklętą figurę. - Tobias zarzucił sobie rzeźbę na ramię. - Zapakuję
ją do kufra.
Emelina uśmiechnęła się ciepło.
-Dziękuję. Jest bardzo ciężka. Jej ciotka prychnęła
oburzona.
-Nie dziękuj mu. To przez niego mamy kłopoty.
-Zawsze do usług - rzekł Tobias, układając Apolla w kufrze. - Coś jeszcze?
-Tak - odparła szybko Lavinia. - Ta urna przy drzwiach. To wyjątkowo cenny
przedmiot.
-Nie zmieści się do kufra. - Chwycił wieko i spojrzał na starszą z kobiet. - Musi
pani wybierać między Apollem i urną. Obu tych rzeczy nie zabierzecie.
Ta zerknęła na niego podejrzliwie.
-Sam pan chce ją zabrać, prawda? Zamierza pan ją ukraść.
-Zapewniam panią, że ta przeklęta urna wcale mnie nie interesuje. Urna czy
Apollo? Proszę wybierać. Natychmiast.
-Apollo - wymamrotała.
Emeline pośpiesznie poutykała koszulę nocną i kilka par butów wokół rzeźby.
-Zdaje się, że jesteśmy gotowe, panie March - oznajmiła.
9
-Owszem. - Lavinia uśmiechnęła się do niego chłodno. -Jesteśmy gotowe. Mam
nadzieję, że kiedyś nadarzy mi się sposobność, żeby panu odpłacić pięknym za
nadobne.
Zatrzasnął wieko kufra.
-Czy to pogróżka?
-Niech pan to traktuje, jak się panu podoba. - Starsza z pań chwyciła sakiewkę,
pelerynę i kapelusz. - Emeline, wychodzimy. Pan March pewnie zaraz podpali
nasz antykwariat.
-Niepotrzebnie jesteś taka nieuprzejma. - Jej siostrzenica również sięgnęła po
pelerynę i kapelusz. - Zważywszy na okoliczności, pan March zachowuje się z
podziwu godną powściągliwością.
Tobias pochylił głowę.
-Dziękuję za wsparcie, panno Emeline.
-Proszę się nie przejmować docinkami Lavinii - poprosiła dziewczyna. – Taką już
ma naturę, że kiedy znajdzie się w trudnej sytuacji, staje się nieco popędliwa.
March zmierzył Lavinię chłodnym spojrzeniem.
-Zauważyłem - wycedził.
-Proszę okazać wyrozumiałość - ciągnęła Emeline. - Musi zostawić tu swoje
tomiki poezji. To była dla niej bardzo trudna decyzja. Widzi pan. ona jest wielką
miłośniczką poezji.
-Na litość boską! - Lavinia zamaszystym ruchem otuliła się peleryną i ruszyła
szybko do drzwi. - Ani chwili dłużej nic zamierzam słuchać tej niedorzecznej
rozmowy. Jedno jest pewne. Z przyjemnością uwolnię się od pańskiego nad wyraz
nieprzyjemnego towarzystwa.
-Zraniła mnie pani.
-Nie tak mocno, jak bym chciała.
Zatrzymała się na schodach i spojrzała na niego przez ramię. Wcale nie wyglądał
na zranionego. Sądząc po tym. z jaką lekkością dźwignął kufer, był w doskonałej
kondycji fizycznej.
10
-Ja z przyjemnością myślę o powrocie do domu. - Emeline szybkim krokiem
wyszła z pokoju. - Włochy są dobre na krótką wizytę, ale już się stęskniłam za
Londynem.
-Ja również. - Lavinia oderwała wzrok od szerokich ramion Tobiasa Marcha. - Ta
wyprawa okazała się całkowitą klęską. A czyj to był pomysł, żeby przyjechać tutaj
w charakterze dam do towarzystwa tej okropnej pani Underwood?
Emeline cicho odchrząknęła.
-Zdaje się, że twój.
-Kiedy następnym razem zasugeruję coś tak dziwacznego, błagam, bądź tak miła
i podsuń mi pod nos sole trzeźwiące, żebym oprzytomniała.
-W swoim czasie ten pomysł musiał wydawać się doskonały -odezwał się Tobias.
-Owszem - powiedziała łagodnie Emeline. - „Pomyśl tylko, jak wspaniale będzie
spędzić cały sezon w Rzymie". To słowa Lavinii. „Wokół tyle inspirujących
zabytków". Tak mnie przekonywała. „A wszystko to na koszt pani Underwood",
kusiła. „Będą nas przyjmowali ludzie obdarzeni doskonałym smakiem, z
najlepszego towarzystwa".
-Wystarczy, Emeline - przywołała ją ciotka do porządku. -Dobrze wiesz, że ta
podróż wiele nas nauczyła.
-I to, zdaje się. w niejednej dziedzinie - wtrącił niedbale Tobias. - Oczywiście, jeśli
wierzyć plotkom na temat pani Underwood, które nieraz słyszałem. Czy to
prawda, że jej przyjęcia czasami przekształcały się w orgie?
Lavinia zacisnęła zęby.
-Niestety, takie godne pożałowania przypadki zdarzyły się kilka razy.
-Te przyjęcia były dla nas trochę uciążliwe - wyznała Emeline. - Na ich czas
kazano nam się zamykać w sypialniach. Ale, moim zdaniem, prawdziwe kłopoty
zaczęły się dopiero, kiedy obudziłyśmy się pewnego ranka i stwierdziłyśmy, że
pani Underwood uciekła ze swoim hrabią. Znalazłyśmy się w obcym kraju same i
bez grosza przy duszy.
-Ale jednak udało nam się znaleźć wyjście z trudnej sytuacji -odezwała się
11
stanowczo Lavinia. - Wiodło nam się całkiem nieźle, dopóki pan nie postanowił się
wtrącić w nasze osobiste sprawy.
-Proszę mi wierzyć, że nikt bardziej tego nie żałuje niż ja -zapewnił Tobias.
Zatrzymała się u stóp schodów i spojrzała na sklep, pełen roztrzaskanych naczyń
i rzeźb. March zniszczył wszystko. Ani jedna waza nie zachowała się w całości. W
niespełna godzinę zrujnował to. co budowała przez cztery miesiące.
- To niemożliwe, żeby żałował pan tego bardziej niż ja. - Zacisnęła dłonie na
sakiewce i omijając skorupy mszyła do wyjścia. - Moim zdaniem, to wszystko zdarzyło
się z pańskiej winy.
Nie zaczynało jeszcze świtać, kiedy Tobias wreszcie usłyszał kroki przy tylnych
drzwiach. Z pistoletem w ręku czekał na pogrążonych w ciemności schodach.
Jakiś mężczyzna niosący latarnię wyłonił się z pokoiku na zapleczu. Zatrzymał się
gwałtownie na widok zrujnowanego wnętrza antykwariatu.
- Jasny gwint... - Postawił latarnię na kontuarze, podszedł do szczątków wielkiej
wazy i obejrzał odłamki. - Jasny gwint - wymamrotał znowu. Przyjrzał się zniszczonym
przedmiotom. - Niech to wszyscy diabli!
Tobias zszedł o stopień niżej.
- Szukasz czegoś. Carlisle?
Carlisle znieruchomiał. W słabym, mrugającym świetle latarni jego zła.
odpychająca twarz przypominała maskę.
-Ktoś ty?
-Nie znasz mnie. Przysłał mnie tu przyjaciel Bennetta Rucklanda, żebym cię
odnalazł.
- Ruckland. Wszystko jasne. Powinienem był to przewidzieć.
Carlisle poruszył się szybko jak błyskawica; w jego dłoni ukazał się pistolet.
Złoczyńca bez wahania wymierzył go w Tobiasa.
Ten przygotowany na to, pociągnął za cyngiel swojego pistoletu.
Nie usłyszał oczekiwanego huku i natychmiast zrozumiał, że broń nie wypaliła.
12
Sięgnął do kieszeni po zapasowy pistolet, ale było już za późno.
Carlisle wypalił.
Tobias poczuł, że lewa noga się pod nim ugina. Siła uderzenia kuli odrzuciła go w
tył. Upuścił pistolet, żeby chwycić się barierki. Jakoś udało mu się nie spaść ze schodów
i nie złamać karku.
Carlisle tymczasem przygotowywał do strzału drugi pistolet.
Tobias chciał się wspiąć w górę, lecz lewa noga odmawiała mu posłuszeństwa i
mimo starań nie mógł nią sprawnie poruszać. Położył się na brzuchu i podpierając się
rękami, niczym krab z wysiłkiem piął się po schodach. Kiedy stopa poślizgnęła mu się na
czymś mokrym, domyślił się, że to krew sącząca się z jego uda.
Carlisle ostrożnie podszedł do stóp schodów. Tobias domyślił się, że złoczyńca nie
wypalił z drugiego pistoletu tylko z powodu gęstego mroku, w którym nie mógł wyraźnie
dostrzec swojego celu.
Ciemność była jedyną nadzieją Tobiasa.
Dotarł na piętro i bezwładnie wtoczył się do pogrążonego w mroku pokoju. Ręką
natrafił na ciężką urnę, której nie zabrała Lavinia.
- Nic tak nie irytuje, jak broń, która nie chce wypalić, co? - zapytał Carlisle
uprzejmym tonem. - Na dodatek upuściłeś drugi pistolet. Co za oferma z ciebie. -
Szybkim, pewnym krokiem szedł po schodach na górę.
Tobias chwycił urnę i przewrócił ją na bok. starając się oddychać bardzo płytko. W
lewej nodze zaczął odczuwać palący ból.
- Czy ten, kto cię tu za mną przysłał, nie powiedział ci, że nie wrócisz żywy do
Anglii? - zapytał Carlisle. Był już w połowie schodów. - Nie wspomniał, że jestem byłym
członkiem Błękitnej Izby? Wiesz co to znaczy, p...