Amanda Quick
Interesy
Prolog
Oczy intruza lśniły chłodnym blaskiem. Gwałtownym ruchem strącił z półki
następny rząd antycznych waz. Kruche naczynia ro...
10 downloads
8 Views
1MB Size
Amanda Quick Interesy
Prolog Oczy intruza lśniły chłodnym blaskiem. Gwałtownym ruchem strącił z półki następny rząd antycznych waz. Kruche naczynia roztrzaskały się na podłodze w tysiąc kawałków. Nieznajomy podszedł do kolekcji glinianych figurek. - Pani Lakę, radzę się pośpieszyć z pakowaniem - ponaglił, z wściekłością rozbijając zbiór Afrodyt, satyrów i greckich boŜków. - Powóz rusza za piętnaście minut i zapewniam, Ŝe odjedzie nim pani wraz z siostrzenicą, z bagaŜem czy teŜ bez. Lavinia stała u stóp schodów i bezradnie patrzyła, jak rozgniewany męŜczyzna sieje spustoszenie w jej antykwariacie. • Nie ma pan prawa tego robić. Doprowadzi mnie pan do ruiny. • Wręcz przeciwnie, droga pani. Ratuję pani Ŝycie. - Nogą w cięŜkim bucie przewrócił duŜą urnę, zdobioną w stylu etruskim. - Ale proszę się nie martwić. Nie spodziewam się podziękowania. Lavinia skrzywiła się boleśnie, kiedy urna upadła na podłogę i roztrzaskała się z głośnym hukiem. Wiedziała, Ŝe szaleńca nie naleŜy draŜnić. Ten najwyraźniej postanowił zniszczyć jej antykwariat, a ona nie mogła zrobić nic, Ŝeby go powstrzymać. Bardzo wcześnie w Ŝyciu nauczyła się rozpoznawać, kiedy naleŜy wykonać taktyczny odwrót. Nigdy jednak nie umiała potulnie godzić się z poraŜką. • Gdybyśmy byli w Anglii, kazałabym pana aresztować, panie March. • Ale nie jesteśmy w Anglii. -Tobias March chwycił naturalnej wielkości figurę centuriona i pociągnął ją za tarczę. Kamienny Rzymianin upadł na własny miecz. - Jesteśmy we Włoszech i musi pani robić to, co kaŜę. Nie ma pani wyboru. Dalsze trwanie przy swoim nie miało sensu. Rozmowa z Tobiasem Marchem była zwykłą stratą czasu, który moŜna było poświęcić na pakowanie kufrów, jednak wrodzona skłonność do oślego uporu nic pozwoliła Lavinii ustąpić pola bez walki. • Przeklęty bękart - wycedziła przez zęby. • Moja metryka mówi co innego. - Strącił na podłogę rząd waz z czerwonej gliny. - Domyślam się jednak, co pani chce powiedzieć.
• Widać wyraźnie, Ŝe nie jest pan dŜentelmenem. • Nie będę się o to spierać. - Kopnął popiersie nagiej Wenus. -Ale przecieŜ pani teŜ nie jest damą. Drgnęła, kiedy popiersie rozbiło się o podłogę. Naga Wenus cieszyła się wielkim powodzeniem u kupujących. • Jak pan śmie? Znalazłyśmy się z siostrzenicą w Rzymie bez środków do Ŝycia i byłyśmy zmuszone przez kilka miesięcy parać się interesami, ale to jeszcze nie powód, Ŝeby nas obraŜać. • Dość tego. - Stanął z nią twarzą w twarz. W świetle lampy jego groźne oblicze wydawało się chłodniejsze niŜ oblicza kamiennych posągów. - Niech się pani cieszy, Ŝe doszedłem do wniosku, iŜ jest pani tylko bezwolnym narzędziem w rękach przestępcy, którego ścigam, a nie członkiem jego bandy złodziei i morderców. • Twierdzi pan, Ŝe złoczyńcy korzystali z mojego sklepu, Ŝeby przekazywać sobie wiadomości. Ale to tylko pańska opinia. Szczerze mówiąc, kiedy patrzę na pana grubiańskie zachowanie, trudno mi uwierzyć w choć jedno pana słowo. Wyjął z kieszeni złoŜoną kartkę. - Zaprzeczy pani, Ŝe ten list był schowany w jednej z pani waz? Zerknęła na obciąŜający dowód. Przed chwilą patrzyła oniemiała, jak wyjął tę kartkę z rozbitej greckiej wazy. Zapisana na niej wiadomość o dobiciu korzystnego targu z piratami wyglądała jak raport jakiegoś rzezimieszka, przeznaczony dla herszta bandy. Lavinia uniosła głowę. • To przecieŜ nie moja wina, Ŝe jeden z klientów wrzucił do wazy jakiś osobisty list. • Nie chodzi tu o jednego klienta. Złoczyńcy wykorzystywali pani sklep od kilku tygodni. • A skąd pan to wie? • Prawie od miesiąca obserwuję ten lokai i panią - przyznał z denerwującą obojętnością, a oczy Lavinii rozszerzyły się ze zdumienia. • Od miesiąca mnie pan szpieguje? • Z początku zakładałem, Ŝe jest pani wspólniczką Carlisle'a. Dopiero po dokładniejszej analizie sytuacji doszedłem do wniosku, Ŝe najprawdopodobniej nie ma pani pojęcia, w co są zamieszani niektórzy z pani tak zwanych klientów.
- To oburzające. Spojrzał na nią rozbawiony. • Chce pani powiedzieć, Ŝe wiedziała pani, w jakim celu tak regularnie odwiedzają pani antykwariat? • Nic podobnego nie chciałam powiedzieć. - Słyszała, Ŝe mówi coraz głośniej, ale nie potrafiła się opanować. Jeszcze nigdy w Ŝyciu nie była tak rozgniewana i wystraszona. -Miałam ich za uczciwych miłośników staroŜytności. • Doprawdy? - Tobias zerknął na słoje z mlecznozielonego szkła, ustawione w równym rzędzie na wysokiej półce. Uśmiechnął się chłodno. - A czy pani jest uczciwą kobietą? Lavinia zesztywniała. • Co pan sugeruje? • Nic nie sugeruję. Stwierdzam tylko, Ŝe większość znajdujących się tu przedmiotów to tanie kopie staroŜytnych dzieł sztuki. Niewiele tu prawdziwych antyków. • A skąd pan to wie? - odparowała. - Nie powie mi pan chyba, Ŝe jest znawcą sztuki staroŜytnej. Nie dam się oszukać. Po tym, co pan zrobił z moim antykwariatem, nie wmówi mi pan, Ŝe jest pan uczonym badaczem. • Ma pani rację. Nie jestem znawcą staroŜytnej Grecji i Rzymu. Jestem prostym człowiekiem interesu. • Bzdura. Dlaczego prosty człowiek interesu miałby przyjeŜdŜać aŜ do Rzymu w pogoni za jakimś łotrem o nazwisku Carlisle? • Reprezentuję jednego ze swoich klientów, który zatrudnił mnie, Ŝebym zbadał losy niejakiego Bennetta Rucklanda. - I jakieŜ są losy tego pana Rucklanda? Tobias spojrzał jej w oczy. • Został zamordowany, tutaj, w Rzymie. Mój klient uwaŜa, Ŝe stało się tak, poniewaŜ wiedział zbyt wiele o tajnej organizacji, na czele której stoi Carlisle. • Niewiarygodna historia. • Być moŜe, ale będzie lepiej, jak pani w nią uwierzy. Zresztą nie ma pani wyboru. - Rozbił kolejną wazę. - Zostało pani tylko dziesięć minut. Sprawa wyglądała beznadziejnie. Lavinia chwyciła fałdy spódnicy i ruszyła w
górę po schodach. Zatrzymała się na chwilę, bo uderzyła ją pewna myśl. - Powiedział pan, Ŝe jest prostym człowiekiem interesu. Rozwiązywanie zagadek kryminalnych to raczej dziwny interes. Tobias rozbił niewielką rzymską lampkę oliwną. - Nie dziwniejszy niŜ sprzedawanie fałszywych antyków. Lavinia skrzywiła się lekko. - JuŜ mówiłam, Ŝe to nie falsyfikaty, tylko reprodukcje, które sprzedajemy jako pamiątkę z Rzymu. • Niech je pani nazywa, jak się pani podoba. Dla mnie to zwykłe oszukańcze imitacje. Uśmiechnęła się kwaśno. • Ale przecieŜ sam pan mówił, Ŝe nie jest znawcą sztuki, prawda? Jest pan człowiekiem interesu. • Zostało pani mniej więcej osiem minut. Dotknęła srebrnego wisiorka pod szyją, co często czyniła, kiedy była zdenerwowana. - Sama nie wiem, czy jest pan odraŜającym łajdakiem, czy tylko zwykłym szaleńcem - wyszeptała. Zerknął na nią chłodno, z rozbawieniem. • Czy to sprawia pani jakąś róŜnicę? • śadnej. Sytuacja stała się beznadziejna. Lavinia nie miała innej moŜliwości, jak tylko uznać zwycięstwo przeciwnika. Z cichym okrzykiem frustracji i gniewu pobiegła na piętro. Kiedy dotarła do małego, oświetlonego jedną lampą pokoju, zobaczyła, Ŝe w przeciwieństwie do niej Emeline dobrze wykorzystała czas, który zostawił im intruz. Na środku, z podniesionymi wiekami, stały dwa średnie kufry i jeden duŜy. Mniejsze były juŜ wypełnione po brzegi. • Dzięki Bogu, Ŝe przyszłaś. - Słowa Emeline brzmiały niewyraźnie, poniewaŜ trzymała głowę w szafie. - Co cię tam tak długo zatrzymało? • Usiłowałam przekonać pana Marcha, Ŝe nie ma prawa wyrzucać nas w środku nocy na ulicę. • Nie wyrzuca nas na ulicę. - Emeline odsunęła się od szafy; w ramionach
trzymała antyczną wazę. - Zapewnił nam powóz i dwóch uzbrojonych ludzi, którzy mają zadbać, Ŝebyśmy bezpiecznie opuściły Rzym i dotarły do Anglii. To bardzo wielkodusznie z jego strony. • Bzdura. On wcale nie jest wielkoduszny. Prowadzi jakąś podwójną grę i chce nas usunąć ze swojej drogi. Emeline zawinęła wazę w wełnianą suknię. • UwaŜa, Ŝe grozi nam wielkie niebezpieczeństwo ze strony tego złoczyńcy Carlisle'a, który wykorzystał nasz sklep jako punkt kontaktowy dla swojej bandy. • Akurat. Na to, Ŝe ktoś taki działa w Rzymie, mamy jedynie słowo pana Marcha. - Lavinia otworzyła szafkę, z której spojrzał na nią przystojny i bardzo hojnie obdarzony przez naturę Apollo. - Trudno mi dać wiarę temu, co mówi. Równie dobrze moŜe chodzić mu o to, Ŝeby wykorzystać nasz lokal dla jakichś własnych niecnych celów. • A ja jestem przekonana, Ŝe powiedział prawdę. - Emeline włoŜyła zawiniętą w suknię wazę do trzeciego kufra. - A jeśli nie kłamie, to rzeczywiście grozi nam niebezpieczeństwo. • JeŜeli naprawdę chodzi tu o jakąś bandę przestępców, to wcale się nie zdziwię, jeśli się okaŜe, Ŝe pan Tobias March jest ich hersztem. Nazywa siebie prostym człowiekiem interesu, ale ja wyraźnie dostrzegam w nim coś zdecydowanie diabolicznego. • Zdenerwowanie pobudziło twoją wyobraźnię, Lavinio. A wiesz, Ŝe kiedy puścisz wodze wyobraźni, zupełnie tracisz zdrowy rozsądek. Z dołu dobiegły odgłosy rozbijanych glinianych naczyń. - Niech go piekło pochłonie - wymamrotała Lavinia. Emeline przerwała pakowanie i przechyliwszy głowę, chwilę nasłuchiwała. • Bardzo się stara, Ŝeby wyglądało to tak, jakbyśmy padły ofiarą napaści wandali, prawda? • Owszem, wspomniał, Ŝe zniszczy sklep, Ŝeby ten drań Carlisle nie zaczął czegoś podejrzewać. - Lavinia z wysiłkiem starała się wyjąć Apolla z szafki. UwaŜam, Ŝe to kolejne kłamstwo. On się po prostu doskonale bawi. To kompletny wariat. • Nie wydaje mi się. - Emeline poszła do szafy po następną wazę. - Jak to dobrze, Ŝe prawdziwe antyki trzymałyśmy na górze, Ŝeby je zabezpieczyć przed
ulicznymi złodziejaszkami. • ChociaŜ w jednej sprawie miałyśmy trochę szczęścia. -Lavinia objęła ciasno Apolla i postawiła na podłodze. - AŜ drŜę na myśl o tym, co by się stało, gdybyśmy wystawiły je wraz z kopiami na dole. March bez wątpienia by je zniszczył. • A, moim zdaniem, najszczęśliwsze w tej całej historii jest to, Ŝe on nie uznał nas za wspólniczki Carlisle'a i jego rzezimieszków. - Emeline owinęła ręcznikiem małą wazę i włoŜyła do kufra. - AŜ strach pomyśleć, co by zrobił, gdyby nic uwierzył, Ŝe jesteśmy niewinne i tylko naiwnie dałyśmy się wykorzystać. • Zniszczył nasze jedyne źródło utrzymania i wyrzucił nas z domu. Co gorszego mógł nam zrobić? Emeline spojrzała na otaczające ich stare, kamienne mury i lekko pociągnęła nosem. • Nie nazywasz chyba tego nieprzyjemnego ciasnego pokoju domem. Wcale nie będę za nim tęskniła. • Na pewno zatęsknisz, kiedy znajdziemy się bez grosza w Londynie i będziemy musiały zarabiać na Ŝycie na ulicy. • Do tego nie dojdzie. - Emeline poklepała owiniętą w ręcznik wazę. - Po powrocie do Londynu sprzedamy antyki. Kolekcjonowanie starych waz i rzeźb jest teraz w modzie. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaŜy będziemy mogły wynająć dom. • Nie na długo. Będę szczęśliwa, jeśli pieniądze za te antyki pozwolą nam utrzymać się przez pół roku. Kiedy sprzedamy ostatnią wazę, popadniemy w powaŜne tarapaty. • Znajdziesz jakieś wyjście, Lavinio. Zawsze znajdujesz. Zobacz tylko, jak świetnie dałyśmy sobie radę, kiedy nasza chlebodawczyni uciekła z tym przystojnym hrabią, a my zostałyśmy tu bez grosza. Twój pomysł, Ŝeby zająć się antykami, był po prostu genialny. Jedynie największym wysiłkiem woli Lavinia powstrzymała się, Ŝeby nie krzyczeć z bezsilnej złości. Głęboka wiara Emeline w to, Ŝe ciotka znajdzie wyjście z kaŜdej sytuacji, doprowadzała ją do szaleństwa. - PomóŜ mi zapakować Apolla - poprosiła. Emeline z powątpiewaniem spojrzała na duŜy kamienny posąg, który Lavinia usiłowała przeciągnąć po podłodze. • Zajmie prawie cały kufer. MoŜe lepiej byłoby go zostawić, a zabrać jeszcze
kilka waz. • Ten Apollo jest wart kilku tuzinów waz. - Lavinia zatrzymała się w połowie drogi, dysząc z wysiłku. - To nasz najcenniejszy zabytek. Musimy go zabrać. • Jeśli włoŜymy go do kufra, nie będzie miejsca na twoje ksiąŜki - dodała cicho siostrzenica. Lavinia poczuła lekki ucisk w Ŝołądku. Spojrzała na półkę, pełną tomików poezji, które przywiozła z Anglii. Myśl, Ŝe będzie musiała je tutaj zostawić, była bardzo cięŜka do zniesienia. - Kupię sobie nowe. - Mocniej chwyciła posąg. - Za jakiś czas. Emeline zawahała się i badawczo spojrzała jej w oczy. • Jesteś pewna? Wiem, ile dla ciebie znaczą. • Apollo jest waŜniejszy. • Jak uwaŜasz. - Emeline pochyliła się i chwyciła rzeźbę za nogi. Na schodach rozległ się tupot cięŜkich butów. W drzwiach stanął Tobias March. Zerknął na kufry, a potem przeniósł wzrok na obie kobiety. - Musicie natychmiast jechać - oświadczył. - Nie moŜecie tu zostać nawet dziesięć minut dłuŜej. To byłoby zbyt ryzykowne. Lavinia miała ochotę rzucić w niego wazą. - Nie zostawię Apolla. MoŜliwe, Ŝe tylko dzięki niemu nie będę musiała zarabiać na Ŝycie w domu publicznym. Emeline skrzywiła się lekko. - AleŜ, Lavinio, nie przesadzaj. • Taka jest prawda. • Dajcie mi tę przeklętą figurę. - Tobias zarzucił sobie rzeźbę na ramię. Zapakuję ją do kufra. Emelina uśmiechnęła się ciepło. • Dziękuję. Jest bardzo cięŜka. Jej ciotka prychnęła oburzona. • Nie dziękuj mu. To przez niego mamy kłopoty. • Zawsze do usług - rzekł Tobias, układając Apolla w kufrze. - Coś jeszcze? • Tak - odparła szybko Lavinia. - Ta urna przy drzwiach. To wyjątkowo cenny przedmiot.
• Nie zmieści się do kufra. - Chwycił wieko i spojrzał na starszą z kobiet. Musi pani wybierać między Apollem i urną. Obu tych rzeczy nie zabierzecie. Ta zerknęła na niego podejrzliwie. • Sam pan chce ją zabrać, prawda? Zamierza pan ją ukraść. • Zapewniam panią, Ŝe ta przeklęta urna wcale mnie nie interesuje. Urna czy Apollo? Proszę wybierać. Natychmiast. • Apollo - wymamrotała. Emeline pośpiesznie poutykała koszulę nocną i kilka par butów wokół rzeźby. • Zdaje się, Ŝe jesteśmy gotowe, panie March - oznajmiła. • Owszem. - Lavinia uśmiechnęła się do niego chłodno. -Jesteśmy gotowe. Mam nadzieję, Ŝe kiedyś nadarzy mi się sposobność, Ŝeby panu odpłacić pięknym za nadobne. Zatrzasnął wieko kufra. • Czy to pogróŜka? • Niech pan to traktuje, jak się panu podoba. - Starsza z pań chwyciła sakiewkę, pelerynę i kapelusz. - Emeline, wychodzimy. Pan March pewnie zaraz podpali nasz antykwariat. • Niepotrzebnie jesteś taka nieuprzejma. - Jej siostrzenica równieŜ sięgnęła po pelerynę i kapelusz. - ZwaŜywszy na okoliczności, pan March zachowuje się z podziwu godną powściągliwością. Tobias pochylił głowę. • Dziękuję za wsparcie, panno Emeline. • Proszę się nie przejmować docinkami Lavinii - poprosiła dziewczyna. – Taką juŜ ma naturę, Ŝe kiedy znajdzie się w trudnej sytuacji, staje się nieco popędliwa. March zmierzył Lavinię chłodnym spojrzeniem. • ZauwaŜyłem - wycedził. • Proszę okazać wyrozumiałość - ciągnęła Emeline. - Musi zostawić tu swoje tomiki poezji. To była dla niej bardzo trudna decyzja. Widzi pan. ona jest wielką miłośniczką poezji. • Na litość boską! - Lavinia zamaszystym ruchem otuliła się peleryną i ruszyła szybko do drzwi. - Ani chwili dłuŜej nic zamierzam słuchać tej niedorzecznej
rozmowy. Jedno jest pewne. Z przyjemnością uwolnię się od pańskiego nad wyraz nieprzyjemnego towarzystwa. • Zraniła mnie pani. • Nie tak mocno, jak bym chciała. Zatrzymała się na schodach i spojrzała na niego przez ramię. Wcale nie wyglądał na zranionego. Sądząc po tym. z jaką lekkością dźwignął kufer, był w doskonałej kondycji fizycznej. • Ja z przyjemnością myślę o powrocie do domu. - Emeline szybkim krokiem wyszła z pokoju. - Włochy są dobre na krótką wizytę, ale juŜ się stęskniłam za Londynem. • Ja równieŜ. - Lavinia oderwała wzrok od szerokich ramion Tobiasa Marcha. - Ta wyprawa okazała się całkowitą klęską. A czyj to był pomysł, Ŝeby przyjechać tutaj w charakterze dam do towarzystwa tej okropnej pani Underwood? Emeline cicho odchrząknęła. • Zdaje się, Ŝe twój. • Kiedy następnym razem zasugeruję coś tak dziwacznego, błagam, bądź tak miła i podsuń mi pod nos sole trzeźwiące, Ŝebym oprzytomniała. • W swoim czasie ten pomysł musiał wydawać się doskonały -odezwał się Tobias. • Owszem - powiedziała łagodnie Emeline. - „Pomyśl tylko, jak wspaniale będzie spędzić cały sezon w Rzymie". To słowa Lavinii. „Wokół tyle inspirujących zabytków". Tak mnie przekonywała. „A wszystko to na koszt pani Underwood", kusiła. „Będą nas przyjmowali ludzie obdarzeni doskonałym smakiem, z najlepszego towarzystwa". • Wystarczy, Emeline - przywołała ją ciotka do porządku. -Dobrze wiesz, Ŝe ta podróŜ wiele nas nauczyła. • I to, zdaje się. w niejednej dziedzinie - wtrącił niedbale Tobias. Oczywiście, jeśli wierzyć plotkom na temat pani Underwood, które nieraz słyszałem. Czy to prawda, Ŝe jej przyjęcia czasami przekształcały się w orgie? Lavinia zacisnęła zęby. • Niestety, takie godne poŜałowania przypadki zdarzyły się kilka razy. • Te przyjęcia były dla nas trochę uciąŜliwe - wyznała Emeline. - Na ich czas
kazano nam się zamykać w sypialniach. Ale, moim zdaniem, prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero, kiedy obudziłyśmy się pewnego ranka i stwierdziłyśmy, Ŝe pani Underwood uciekła ze swoim hrabią. Znalazłyśmy się w obcym kraju same i bez grosza przy duszy. • Ale jednak udało nam się znaleźć wyjście z trudnej sytuacji -odezwała się stanowczo Lavinia. - Wiodło nam się całkiem nieźle, dopóki pan nie postanowił się wtrącić w nasze osobiste sprawy. • Proszę mi wierzyć, Ŝe nikt bardziej tego nie Ŝałuje niŜ ja -zapewnił Tobias. Zatrzymała się u stóp schodów i spojrzała na sklep, pełen roztrzaskanych naczyń i rzeźb. March zniszczył wszystko. Ani jedna waza nie zachowała się w całości. W niespełna godzinę zrujnował to. co budowała przez cztery miesiące. - To niemoŜliwe, Ŝeby Ŝałował pan tego bardziej niŜ ja. - Zacisnęła dłonie na sakiewce i omijając skorupy mszyła do wyjścia. - Moim zdaniem, to wszystko zdarzyło się z pańskiej winy.
Nie zaczynało jeszcze świtać, kiedy Tobias wreszcie usłyszał kroki przy tylnych drzwiach. Z pistoletem w ręku czekał na pogrąŜonych w ciemności schodach. Jakiś męŜczyzna niosący latarnię wyłonił się z pokoiku na zapleczu. Zatrzymał się gwałtownie na widok zrujnowanego wnętrza antykwariatu. - Jasny gwint... - Postawił latarnię na kontuarze, podszedł do szczątków wielkiej wazy i obejrzał odłamki. - Jasny gwint - wymamrotał znowu. Przyjrzał się zniszczonym przedmiotom. - Niech to wszyscy diabli! Tobias zszedł o stopień niŜej. - Szukasz czegoś. Carlisle? Carlisle znieruchomiał. W słabym, mrugającym świetle latarni jego zła. odpychająca twarz przypominała maskę. • Ktoś ty? • Nie znasz mnie. Przysłał mnie tu przyjaciel Bennetta Rucklanda, Ŝebym cię odnalazł. - Ruckland. Wszystko jasne. Powinienem był to przewidzieć. Carlisle poruszył się szybko jak błyskawica; w jego dłoni ukazał się pistolet. Złoczyńca bez wahania wymierzył go w Tobiasa. Ten przygotowany na to, pociągnął za cyngiel swojego pistoletu.
Nie usłyszał oczekiwanego huku i natychmiast zrozumiał, Ŝe broń nie wypaliła. Sięgnął do kieszeni po zapasowy pistolet, ale było juŜ za późno. Carlisle wypalił. Tobias poczuł, Ŝe lewa noga się pod nim ugina. Siła uderzenia kuli odrzuciła go w tył. Upuścił pistolet, Ŝeby chwycić się barierki. Jakoś udało mu się nie spaść ze schodów i nie złamać karku. Carlisle tymczasem przygotowywał do strzału drugi pistolet. Tobias chciał się wspiąć w górę, lecz lewa noga odmawiała mu posłuszeństwa i mimo starań nie mógł nią sprawnie poruszać. PołoŜył się na brzuchu i podpierając się rękami, niczym krab z wysiłkiem piął się po schodach. Kiedy stopa poślizgnęła mu się na czymś mokrym, domyślił się, Ŝe to krew sącząca się z jego uda. Carlisle ostroŜnie podszedł do stóp schodów. Tobias domyślił się, Ŝe złoczyńca nie wypalił z drugiego pistoletu tylko z powodu gęstego mroku, w którym nie mógł wyraźnie dostrzec swojego celu. Ciemność była jedyną nadzieją Tobiasa. Dotarł na piętro i bezwładnie wtoczył się do pogrąŜonego w mroku pokoju. Ręką natrafił na cięŜką urnę, której nie zabrała Lavinia. - Nic tak nie irytuje, jak broń, która nie chce wypalić, co? - zapytał Carlisle uprzejmym tonem. - Na dodatek upuściłeś drugi pistolet. Co za oferma z ciebie. Szybkim, pewnym krokiem szedł po schodach na górę. Tobias chwycił urnę i przewrócił ją na bok. starając się oddychać bardzo płytko. W lewej nodze zaczął odczuwać palący ból. - Czy ten, kto cię tu za mną przysłał, nie powiedział ci, Ŝe nie wrócisz Ŝywy do Anglii? - zapytał Carlisle. Był juŜ w połowie schodów. - Nie wspomniał, Ŝe jestem byłym członkiem Błękitnej Izby? Wiesz co to znaczy, przyjacielu? Tobias zdawał sobie sprawę, Ŝe ma tylko jedną szansę. Musiał zaczekać na odpowiednią chwilę. - Nie wiem, ile ci zapłacili, Ŝebyś mnie dopadł, ale jakakolwiek to była suma, to i tak za mała. Tylko głupiec mógł się podjąć takiego zadania. - Carlisle był juŜ niemal na podeście. W jego głosie słychać było podniecenie wygłodniałego drapieŜnika. - Zapłacisz Ŝyciem za głupotę. Resztkami sił Tobias popchnął urnę. Wielkie, cięŜkie naczynie potoczyło się ku schodom. - Co to jest? - Carlisle znieruchomiał na ostatnim stopniu. - Co to za hałas?
Tocząca się urna ścięła go z nóg. Carlisle krzyknął. Tobias usłyszał, jak przeciwnik stara się chwycić ściany, daremnie usiłując odzyskać równowagę. Carlisle potoczył się w dół, uderzając o kolejne stopnic z głuchym dudnieniem. Kiedy dotarł na dół, krzyk rozdzierający powietrze gwałtownie się urwał. Tobias zdarł z łóŜka prześcieradło, oderwał od niego długi pas tkaniny i opatrzył ranę. Kiedy dźwignął się na nogi, zakręciło mu się w głowie. Zachwiał się, a w połowie drogi na dół niemal zemdlał, ale udało mu się nie upaść. Carlisle leŜał u stóp schodów, z głową odchyloną pod nienaturalnym kątem. Wokół niego walały się odłamki roztrzaskanej urny. - Postanowiła zabrać Apolla - wyszeptał Tobias do martwego przestępcy. Teraz widzę, Ŝe to było właściwa decyzja. Ta kobieta ma wspaniałą intuicję.
1 Nerwowy człowieczek, który sprzedał mu dziennik, ostrzegł go, Ŝe szantaŜ to niebezpieczny interes. Pewne informacje z pamiętnika lokaja mogły sprowadzić śmierć na człowieka, który je poznał. Ale Holton Felix wierzył, Ŝe jego uczynią bogatym. Od lat pieniądze na Ŝycie zdobywał w domach gry. Poznał smak ryzyka i juŜ dawno się dowiedział, Ŝe ci, którym brak odwagi i zdecydowania, Ŝeby rzucić kością, nigdy nic nie wygrają. Powtarzając sobie, Ŝe nie jest głupcem, zanurzył pióro w kałamarzu i znów zabrał się za pisanie listu. Nie zamierzał zajmować się szantaŜem zbyt długo. Skończy z tym, jak tylko zbierze wystarczająco duŜo pieniędzy, Ŝeby spłacić najpilniejsze długi. Zdecydował jednak, Ŝe pamiętnik zatrzyma. Zapisane w nim sekrety mogą się przydać w przyszłości, gdyby znów miał się znaleźć w finansowych tarapatach. Drgnął, kiedy ktoś nieoczekiwanie zapukał do drzwi. Spojrzał na ostatnią linijkę listu z pogróŜkami, nad którym właśnie ślęczał. Kleks z atramentu szpecił słowo „niefortunny". Ten widok go zirytował. Całe zdanie zmarnowane. Holton przywiązywał wielką wagę do swoich listów, pochlebiał sobie, Ŝe są niespotykanie błyskotliwe i dowcipne. Styl dopasowywał do adresata. Zostałby sławnym pisarzem,
moŜe drugim Byronem, gdyby okoliczności nie zmusiły go do zarabiania pieniędzy w jaskiniach hazardu. Obudził się w nim zadawniony gniew. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby los nie potraktował go tak oburzająco niesprawiedliwie. Gdyby tylko ojciec nie został zabity w pojedynku, którego przyczyną był hazardowy spór, gdyby zrozpaczona, doprowadzona do ostateczności matka nie zmarła na cięŜką chorobę, kiedy miał zaledwie szesnaście łat, to kto wie, co mógłby osiągnąć? Kto wie, jak wysoko by zaszedł, gdyby dane mu były przywileje, jakimi cieszyli się inni? Tymczasem był zmuszony uciekać się do szantaŜu i wymuszania. Któregoś dnia w końcu osiągnie od dawna mu naleŜną pozycję. Tak sobie obiecywał. Któregoś dnia... Pukanie rozległo się znowu. To bez wątpienia któryś z wierzycieli. Felix miał rachunki do spłacenia w kaŜdym domu gry w mieście. Zmiął list i szybko wstał. Podszedł do okna, lekko odchylił zasłonę i wyjrzał. Nikogo nie dostrzegł. Natręt zapewne doszedł do wniosku, Ŝe nikt mu nie otworzy. Holton zauwaŜył jednak na progu jakąś paczkę. Otworzył drzwi i pochylił się, Ŝeby zabrać tajemnicze pudełko. Kątem oka zauwaŜył, Ŝe z cienia wysunęła się postać w grubym płaszczu. Pogrzebacz uderzył w jego potylicę z zabójczą siłą. Świat Holtona Felixa skończył się w jednej chwili, a jego imponujące długi zostały uniewaŜnione.
2 Lavinia poczuła charakterystyczny odór śmierci. Wstrzymała oddech, stając w progu pokoju, oświetlonego ogniem z kominka. Szybko wyjęła chusteczkę z sakiewki. Takiej moŜliwości nie brała pod uwagę, kiedy planowała dzisiejszy wieczór. PrzyłoŜyła ozdobiony haftem batystowy kwadracik do nosa i stłumiła w sobie odruch, nakazujący jej natychmiastową ucieczkę. Ciało Holtona Felixa leŜało rozciągnięte na podłodze przed kominkiem. Z początku nie dostrzegła Ŝadnych ran. Przyszło jej nawet do głowy, Ŝe serce odmówiło mu posłuszeństwa. Po chwili jednak zauwaŜyła, Ŝe jego głowa ma przeraŜająco dziwny kształt.
Najwyraźniej jedna z ofiar szantaŜysty przybyła tu wcześniej. Lavinia wiedziała, Ŝe, jak na takiego łajdaka, Felix nie był zbyt przebiegły. PrzecieŜ udało jej się zidentyfikować go i odnaleźć wkrótce po otrzymaniu pierwszego listu, chociaŜ w prowadzeniu prywatnego śledztwa nie miała Ŝadnego doświadczenia. Kiedy dowiedziała się, gdzie Felix mieszka, porozmawiała z kilkoma pokojówkami i kucharkami, pracującymi w okolicznych domach. Upewniwszy się, Ŝe co noc wychodzi do któregoś z domów gry, postanowiła dzisiejszego wieczoru przeszukać jego mieszkanie. Miała nadzieję, Ŝe znajdzie dziennik, z którego, jak twierdził, zaczerpnął swoje informacje. Niepewnie rozejrzała się po niewielkim pokoju. Ogień nadal wesoło płonął w kominku, ale ona czuła na plecach lodowatą struŜkę potu. Co powinna zrobić? Czy mordercy wystarczyło, Ŝe zabił tego łotra, czy zdąŜył teŜ przeszukać mieszkanie i zabrać pamiętnik? Istniał tylko jeden sposób, Ŝeby uzyskać odpowiedzi na te pytania. Wiedziała, Ŝe musi wykonać plan, z jakim tu przyszła. Zmusiła się, Ŝeby zrobić jakiś ruch. Pokonanie niewidzialnych pęt strachu kosztowało ją bardzo wiele wysiłku. Roztańczone płomienie dogasającego ognia rzucały niesamowite cienie na ściany. Starała się nie patrzeć na zwłoki. Oddychając tak cicho, jak umiała, zastanawiała się, gdzie rozpocząć poszukiwania. Felix urządził mieszkanie z wielką prostotą. Biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do hazardu, nie była to wielka niespodzianka. Niewątpliwie od czasu do czasu był zmuszony sprzedać jakiś świecznik lub stolik, Ŝeby pokryć długi. SłuŜące, z którymi rozmawiała, zdradziły jej, Ŝe nieustannie brakowało mu gotówki. Jedna z nich zasugerowała, Ŝe był pozbawionym wszelkich skrupułów oportunistą, który zniŜyłby się do kaŜdej podłości dla zdobycia pieniędzy. SzantaŜ był najprawdopodobniej tylko jednym z wielu nieprzyjemnych sposobów uzyskania gotówki, które Felix wymyślił od czasu, kiedy rozpoczął karierę hazardzisty. Najwyraźniej jednak nie był to sposób najlepszy. Nieopodal okna spostrzegła biurko i od niego postanowiła zacząć, chociaŜ podejrzewała, Ŝe morderca juŜ przeszukał jego szuflady. Sama by tak na jego miejscu zrobiła. OstroŜnie okrąŜyła zwłoki, trzymając się od nich jak najdalej. Na biurku leŜały w nieładzie zwykłe przybory, między innymi mały scyzoryk i kałamarz. Był tam teŜ piasek do osuszania świeŜo zapisanych kartek i metalowe naczynie, w którym topił
wosk do pieczętowania listów. Nachyliła się, Ŝeby otworzyć pierwszą z trzech szuflad po prawej stronie biurka. Nagle zastygła w bezruchu i poczuła, Ŝe po karku przebiega jej dreszcz. Miała złe przeczucie. Usłyszała za sobą ciche, ale wyraźne szuranie butów o deski podłogi. Ogarnął ją tak wielki strach, Ŝe na chwilę zaparło jej dech w piersi. Jej serce biło jak oszalałe; miała wraŜenie, Ŝe po raz pierwszy w Ŝyciu zemdleje. Morderca nadal znajdował się w pokoju. Jedno było pewne. Nie mogła sobie pozwolić na omdlenie. Spojrzała na leŜące na biurku przedmioty, szukając jakiegoś narzędzia, które mogłoby posłuŜyć jej do obrony. Wyciągnęła rękę i jej palce zacisnęły się na scyzoryku. Był taki mały i delikatny. Ale tylko taką broń miała do dyspozycji. Ściskając miniaturowy noŜyk, szybko się odwróciła, Ŝeby wreszcie stanąć twarzą w twarz z mordercą. Natychmiast dostrzegła jego majaczącą w mroku sylwetkę. Stał w drzwiach prowadzących do sypialni. Widziała zarys jego płaszcza, ale twarz kryła się w ciemnościach. Nie wykonał Ŝadnego ruchu, nie próbował jej dopaść. Splótłszy ramiona na piersiach, stał spokojnie, oparty niedbale o futrynę. - Pani Lakę - odezwał się Tobias March. - Przeczuwałem, Ŝe jeszcze kiedyś się spotkamy. Ale kto by pomyślał, Ŝe stanie się to w tak interesujących okolicznościach? Dwa razy przełknęła ślinę, zanim udało jej się trochę dojść do siebie. Kiedy wreszcie była w stanie wypowiedzieć kilka zrozumiałych słów, jej głos brzmiał cienko i niepewnie. - Czy to pan zamordował tego człowieka? Tobias zerknął na ciało. - Nie. Przyszedłem tu po mordercy, tak samo jak pani. Sądząc po śladach, Felix został zabity na progu domu. Morderca zapewne wciągnął zwłoki do środka. Te słowa zbytnio jej nie uspokoiły. • Co pan tutaj robi? • Właśnie miałem zadać podobne pytanie. - Przyjrzał się jej z zastanowieniem. - Wydaje mi się jednak, Ŝe juŜ znam odpowiedź. Jest pani jedną Z osób, które Felix szantaŜował, prawda? Z oburzenia Lavinia na chwilę zapomniała o strachu.
• Ten okropny człowiek przysłał mi w tym tygodniu dwa listy. Pierwszy dostałam w poniedziałek. Doręczono go do kuchennych drzwi. Kiedy przeczytałam te niedorzeczne Ŝądania, nie wierzyłam własnym oczom. Chciał, Ŝebym mu zapłaciła sto funtów. WyobraŜa pan to sobie? Sto funtów, Ŝeby zapewnić sobie jego milczenie. Co za bezczelność! • A na jaki temat obiecywał milczeć? -Tobias patrzył na nią uwaŜnie. - Od czasu naszego ostatniego spotkania narobiła pani jeszcze jakichś głupstw? • Jak pan śmie? To wszystko tylko i wyłącznie pańska wina. • Moja wina? • Tak, panie March. Winą za całą tę sprawę obarczam pana. -Ostrzem scyzoryka wskazała na zwłoki. - Ten nieszczęśnik straszył mnie, Ŝe wyjawi wszystko o tym, co zaszło wtedy w Rzymie. • Doprawdy? - Tobias stał tak sztywno, jakby kaŜdy ruch sprawiał mu ból. Bardzo interesujące. A co dokładnie wiedział? • JuŜ powiedziałam, Ŝe wiedział wszystko. Zagroził, Ŝe rozpowie o tym, jak prowadziłam w Rzymie antykwariat, który często odwiedzali przestępcy z bandyckiej szajki. Twierdził, Ŝe wiedziałam o ich nielegalnej działalności i pozwoliłam im uczynić ze swojego sklepu punkt przekazywania wiadomości. Posunął się nawet do tego. Ŝe sugerował, jakobym była kochanką herszta tej bandy. • Tylko tyle napisał w liście? • Tylko? A to nie wystarczy? Panie March, mimo Ŝe zniszczył pan mój interes w Rzymie, udało nam się z siostrzenicą jakoś przetrwać, chociaŜ było to bardzo trudne. Przechylił głowę. • Spodziewałem się. Ŝe da sobie pani radę. Nie tak łatwo panią złamać. • Mogę nawet powiedzieć, Ŝe obecnie całkiem nieźle nam się powodzi oświadczyła Lavinia. ignorując jego słowa. -Mam nadzieję, Ŝe Emeline będzie mogła zakosztować przyjemności nadchodzącego sezonu towarzyskiego. Przy odrobinie szczęścia moŜe nawet znajdzie odpowiedniego dŜentelmena, który będzie w stanie zapewnić jej takie Ŝycie, jakie sobie dla niej wymarzyłam. To bardzo waŜny moment. Rozumie pan, co mam na myśli. Nie mogę dopuścić, Ŝeby jej imię skalał choćby cień płotki.
• Rozumiem. • Gdyby Felix rozpuścił pogłoski, Ŝe Emeline miała coś wspólnego z przestępczą bandą, szkody byłyby niewyobraŜalne. • I pewnie plotki o tym, Ŝe jest siostrzenicą kochanki osławionego przywódcy bandy nieco utrudniłyby jej wejście do najelegantszych kręgów londyńskiego towarzystwa. • Nieco utrudniły? To byłaby katastrofa. JakieŜ to niesprawiedliwe. Ani Emeline, ani ja nie miałyśmy nic wspólnego z tymi łotrami i z ich przywódcą Carlisle'em. Nie rozumiem, jak ktokolwiek obdarzony choćby odrobiną wraŜliwości i ludzkich uczuć mógłby pomyśleć, Ŝe zadawałyśmy się ze złodziejami i mordercami. • Ja na początku tak myślałem, choć krótko. • Szczególnie mnie to nie dziwi - odrzekła ponuro. - Mówiłam o osobach obdarzonych wraŜliwością. Pan raczej do nich nie naleŜy. • Ani Holton Felix. - Tobias spojrzał na zwłoki. - Zostawmy jednak dyskusję na temat mojego braku wraŜliwości na inną okazję. Wtedy szczegółowo omówimy moje wady. W tej chwili mamy waŜniejsze sprawy. Domyślam się, Ŝe oboje przybyliśmy tu w tym samym celu. • Nie wiem, po co pan tu przybył, aleja chcę odnaleźć pewien pamiętnik, który, jak się zdaje, napisał lokaj pana Carlisle'a, przywódcy tych rzymskich bandytów. - Zamilkła i zmarszczyła czoło. - Co pan wie o tej sprawie? • Wie pani, jest takie stare powiedzonko: „Nikt nie jest bohaterem dla własnego lokaja". Zdaje się, Ŝe wierny sługa Carlisle'a prowadził osobiste zapiski na temat najciemniejszych sekretów swojego chlebodawcy. Po śmierci herszta bandy... • Carlisle nie Ŝyje? • Owszem. Jak więc mówiłem, lokaj sprzedał pamiętnik, Ŝeby uzyskać pieniądze na podróŜ do Anglii. Został zabity, podobno przez jakiegoś rozbójnika, zanim wyjechał z Rzymu. Z tego, co udało mi się ustalić, wynika, Ŝe pamiętnik został potem dwukrotnie sprzedany. KaŜdemu z jego kolejnych właścicieli przydarzył się śmiertelny wypadek. - Ruchem głowy wskazał na zwłoki Felixa. - A teraz kolejna śmierć, mająca związek z tym przeklętym pamiętnikiem. Lavinia przełknęła ślinę. • Wielkie nieba.
• Właśnie. - Tobias podszedł do biurka. Patrzyła na niego czujnie. Poruszał się w dziwny sposób, chwiejnie stawiając kroki. Lekko, ale zauwaŜalnie kulał. Przysięgłaby, Ŝe kiedy się poprzednio widzieli, chodził pewnie i równym krokiem. - Jak to się stało, Ŝe pan tyle wie o tym pamiętniku? -zapytała. • Od kilku tygodni staram się go odnaleźć. Przemierzyłem jego śladem cały kontynent. Kilka dni temu wróciłem do Anglii. - Dlaczego tak panu na nim zaleŜy? Tobias otworzył szufladę biurka. - Podobno między innymi smakowitymi plotkami zawiera on odpowiedzi na pytania mojego klienta. • Jakie to pytania? Zerknął na nią przez ramię. • Dotyczą zdrady i morderstwa. • Zdrady? • Z czasów wojny. - Otworzył następną szufladę i przejrzał leŜące w niej papiery. - Naprawdę nie mamy czasu na zagłębianie się w szczegóły tej sprawy. Wytłumaczę to później. • Nie powie mi pan, panie March, Ŝe pana działania w Rzymie nie zostały uwieńczone sukcesem. Na pewno po tym, jak zafundował nam pan taką straszną noc, dopiął pan swego. Co dokładnie stało się z tym Carlisle'em? Twierdził pan, Ŝe z pewnością zjawi się on w naszym antykwariacie, Ŝeby odebrać wiadomość od jednego ze swoich podwładnych. • Pojawił się po odjeździe pań. • No i co? • Potknął się i spadł ze schodów. Oczy Lavinii rozszerzyły się z niedowierzania. • Potknął się i spadł? • Wypadki chodzą po ludziach. Schody bywają zdradliwe. • Aha. Wiedziałam. Po naszym odjeździe wydarzenia wymknęły się panu spod kontroli. • Zaistniały pewne komplikacje. • Najwyraźniej. - Mimo okropnej sytuacji Lavinia czuła perwersyjną
satysfakcję, mogąc udowodnić Marchowi, Ŝe to on jest wszystkiemu winien. Powinnam domyślić się prawdy, jak tylko otrzymałam od Holtona Felixa pierwszy list z pogróŜkami. PrzecieŜ nasze Ŝycie biegło spokojnie, dopóki nie zjawił się w nim pan. Powinnam była odgadnąć, Ŝe to pan znów przyczynił się do naszych kłopotów. • Do diabła, pani Lakę, nie pora teraz na docinki. Nawet pani nie podejrzewa, jaka to zawikłana sprawa. • Niech pan przyzna, Ŝe problemy z pamiętnikiem lokaja to wyłącznie pana wina. Gdyby w Rzymie załatwił pan wszystko, jak trzeba, nic byłoby nas dziś tutaj. Tobias znieruchomiał. W niesamowitym blasku ognia jego oczy wyglądały groźnie. - Zapewniam, Ŝe podstępny lis, który dowodził tą bandą hien w Rzymie, juŜ nie Ŝyje. Niestety, nie zakończyło to całej sprawy. Mój klient Ŝyczy sobie, Ŝeby wszystko do prowadzić do końca. Po to mnie wynajął i to właśnie zamierzam zrobić. Lavinia poczuła zimny dreszcz. • Rozumiem • W swoim czasie Carlisle był członkiem organizacji przestępczej, zwanej Błękitna Izba. Macki tej bandy obejmowały całą Anglię i Europę. Przez wiele lat organizacji przewodził człowiek, który kazał się nazywać Azure. Poczuła suchość w ustach. Nie wiedziała dlaczego, ale miała pewność, Ŝe Tobias mówi prawdę. • Co za teatralne imię. • Azure był niekwestionowanym przywódcą. Jednak wszystko wskazuje na to, Ŝe zmarł jakiś rok temu. Po jego śmierci Błękitna Izba pogrąŜyła się w chaosie. Azure miał dwóch wpływowych pomocników, Carlisle'a i jeszcze jakiegoś męŜczyznę, którego toŜsamość pozostaje tajemnicą. • Azure i Carlisle nie Ŝyją, więc zapewne pański klient chce się dowiedzieć, kim jest ten trzeci. • Tak. Pamiętnik moŜe zawierać informację na ten temat. Przy odrobinie szczęścia dowiemy się z niego równieŜ kilku innych waŜnych rzeczy, między innymi, kim był Azure. Rozumie pani teraz, dlaczego ta sprawa jest bardzo niebezpieczna? • Owszem. Tobias uniósł plik papierów. • MoŜe zamiast stać bezczynnie, wzięłaby się pani do jakiejś poŜytecznej
roboty. • Do roboty? • Nie zdąŜyłem przeszukać sypialni. Niech pani weźmie świecę i sprawdzi, czy nic ma tam nic interesującego. Ja tymczasem skończę przeszukiwać ten pokój. W pierwszym odruchu chciała go odesłać do diabła, ale po chwili doszła do wniosku, Ŝe Tobias ma rację. PrzecieŜ obojgu im chodziło o to samo. Korzyści z takiej współpracy były oczywiste. Poza tym miała jeszcze inny powód, dla którego z chęcią zdecydowała się spełnić jego polecenie. Jeśli pójdzie do sypialni, nie będzie musiała krąŜyć wokół zakrwawionych zwłok. Wzięła świecę. • Zdaje pan sobie sprawę, Ŝe człowiek, który zamordował pana Felixa, najprawdopodobniej znalazł pamiętnik i go zabrał? • Jeśli tak się stało, to nasza sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Spojrzał na nią zimno. -Działajmy spokojnie i planowo, pani Lakę. Najpierw zobaczmy, czy nie uda nam się znaleźć tego przeklętego pamiętnika. To bardzo by wszystko uprościło. Miał rację. Był irytujący, prowokował ją i złościł, ale miał rację. NaleŜało działać spokojnie i planowo. Nie tylko w tej sprawie, lecz w Ŝyciu w ogóle. Spiesznie weszła do niewielkiej sypialni, przylegającej do saloniku. Na stoliku przy łóŜku leŜała ksiąŜka. Lavinia poczuła iskierkę podniecenia. MoŜe jednak szczęście jej nie opuściło. W świetle płomieni odczytała tytuł ksiąŜki. „Edukacja damy". Otworzyła ją i Przekartkowała w nadziei, Ŝe skórzana okładka kryje jednak ręcznie zapisane strony. Iskierka nadziei szybko jednak zgasła. Tomik okazał się niedawno wydaną powieścią, a nie pamiętnikiem. OdłoŜyła ksiąŜkę na stolik i podeszła do toaletki. Przeszukanie małych szufladek zajęło jej tylko chwilę; zawierały wyłącznie przedmioty, których naleŜało się spodziewać w tym miejscu: grzebień i szczotkę, przybory do golenia, szczoteczkę do zębów. W szafie zobaczyła kilka drogich koszul w dobrym gatunku i trzy eleganckie płaszcze. Widać było, Ŝe kiedy Felixowi dopisywało szczęście przy zielonym stoliku, wygrane sumy przeznaczał na zakup modnych ubrań. MoŜe uwaŜał kosztowne stroje za inwestycję na przyszłość.
• Znalazła pani coś?! - zawołał cicho Tobias z sąsiedniego pokoju. • Nie - odparła. - A pan? • Nic. Słyszała, jak przesuwa jakiś cięŜki mebel. Pewnie biurko. Musiała przyznać, Ŝe ten człowiek starannie się przykłada do swojego zadania. Wysunęła szuflady we wnętrzu szafy i zobaczyła w nich jedynie męską bieliznę i fulary. Zatrzasnęła drzwi i z desperacją rozejrzała się po skromnie umeblowanej sypialni. Co zrobi, jeśli nie znajdą obciąŜającego ją pamiętnika? Jej wzrok jeszcze raz padł na oprawny w skórę tomik, leŜący na nocnym stoliku. W mieszkaniu nie zauwaŜyła Ŝadnej innej ksiąŜki. Gdyby nie „Edukacja damy", nigdy by nie pomyślała, Ŝe ktoś taki jak Felix mógł się interesować literaturą. A jednak trzymał obok łóŜka ksiąŜkę. Wolno przeszła przez pokój, Ŝeby uwaŜniej obejrzeć tomik. Dlaczego hazardzista miałby czytać powieść bez wątpienia przeznaczoną dla młodych dam? Przerzuciła kilka kartek, tym razem czytając niektóre to tu, to tam. Natychmiast zrozumiała, Ŝe tej powieści nie napisano w celu edukacji młodych dam. ...jej pięknie ukształtowane pośladki zadrŜały w oczekiwaniu na mój aksamitny bicz.-.. • Wielkie nieba. - Gdy szybko zamknęła ksiąŜkę, spomiędzy kartek wyleciał niewielki kawałek papieru i opadł na podłogę. • Znalazła pani coś ciekawego? - zapytał Tobias z sąsiedniego pokoju. - Nie, z całą pewnością nie ma tu nic ciekawego. Spojrzała na karteczkę, leŜącą obok czubka jej buta; było na niej coś napisane. Lavinia skrzywiła się lekko. MoŜe Felixowi powieść tak bardzo się podobała, Ŝe robił podręczne notatki. Schyliła się, Ŝeby podnieść karteczkę, i zerknęła na wypisane na niej słowa. Nie były to notatki z „Edukacji damy", tylko adres. Hazelton Square czternaście. Dlaczego Felix zapisał ten adres i schował go właśnie w tej ksiąŜce? Usłyszała charakterystyczne szuranie butów po podłodze, odruchowo schowała karteczkę do sakiewki i zwróciła się ku drzwiom. Sylwetka Tobiasa ukazała się w obramowaniu framugi, na tle dogasającego w kominku ognia. • No i co?
• Nie znalazłam nic, co choćby trochę przypominało pamiętnik - oznajmiła stanowczo i, jak sobie po chwili uświadomiła, całkiem zgodnie z prawdą. • Ani ja. - Z ponurą miną rozejrzał się po sypialni. - Spóźniliśmy się. Ten, kto zabił Feliksa, miał na tyle przytomności umysłu, Ŝeby zabrać pamiętnik. • Taki obrót spraw wcale mnie nie dziwi. Zrobiłabym tak samo. • Hmmm. Lavinia uniosła brwi. • Co to ma znaczyć? • Zdaje się, Ŝe musimy zaczekać, aŜ kolejny szantaŜysta wykona ruch wyjaśnił. • Kolejny szantaŜysta? - Wstrząśnięta, zamilkła na chwilę. -Dobry BoŜe, co teŜ pan mówi? - spytała wreszcie. - Myśli pan, Ŝe zabójca Felixa chce się zająć szantaŜem? • Jeśli wyczuje, Ŝe moŜe mu to przynieść jakieś pieniądze, to na pewno tak zrobi. • Cholera jasna. • TeŜ tak uwaŜam. Ale musimy dostrzec równieŜ dobre strony tej sytuacji. • Ja nic widzę Ŝadnych. Tobias uśmiechnął się ponuro. • PrzecieŜ obojgu nam się udało odnaleźć Felixa, prawda? • On był bezmyślnym głupcem i zostawił wiele śladów. Bez problemu przekupiłam łobuziaka z ulicy, który przynosił jego listy. Za kilka drobnych monet i ciepły posiłek chłopak powiedział mi, gdzie szukać zleceniodawcy. • Bardzo sprytnie. - Tobias zerknął do sąsiedniego pokoju, gdzie przed kominkiem leŜało na dywanie ciało Holtona Felixa. - Człowiek, któremu udało się go zamordować, na pewno nie jest taki nieudolny. Dlatego teŜ musimy zjednoczyć siły. Znów ogarnął ją niepokój. • O czym pan mówi? • Jestem pewien, Ŝe doskonale mnie pani zrozumiała. -Przeniósł na nią wzrok i uniósł brew. - Być moŜe ma pani jakieś wady, ale głupota do nich nie naleŜy. A więc nie pozwoli jej spokojnie odejść, chociaŜ miała nadzieję, Ŝe właśnie tak zrobi. - Panie March - zaczęła ostro. - Nie mam najmniejszego zamiaru wchodzić z panem w Ŝadne spółki. Za kaŜdym razem, kiedy się pan pojawia, sprowadza pan na
mnie kłopoty. • Tylko dwa razy musieliśmy znosić swoje towarzystwo. • I za kaŜdym razem wydarzyła się jakaś katastrofa. • To pani zdanie. - Podszedł do niej. utykając, i mocno chwycił ją za ramię wielką dłonią w skórzanej rękawiczce. -Z mojego punktu widzenia to pani ma wybitny talent do niewiarygodnego komplikowania wszelkich spraw. • Drogi panie, dość tego. Proszę zostawić mnie w spokoju. • Obawiam się, Ŝe nie mogę tego zrobić. - Wyprowadził ją na korytarz. Jesteśmy w to zamieszani oboje i musimy razem rozwiązać tę zagadkę.
3 Nie mogę uwierzyć, Ŝe jeszcze raz spotkałaś pana Marcha. I to w takich niezwykłych okolicznościach. - Emeline odstawiła filiŜankę z poranną kawą na stół i spojrzała na ciotkę. - Co za zadziwiający zbieg okoliczności. • Bzdura. Jeśli wierzyć jego słowom, to wcale nie był zbieg okoliczności. Lavinia stukała łyŜeczką o brzeg talerza. -Twierdzi, Ŝe sprawa tego szantaŜysty i nasza niefortunna przygoda w Rzymie łączą się. • UwaŜa, Ŝe Holton Felix jest członkiem Błękitnej Izby? • Nie. Wszystko wskazuje na to, Ŝe przypadkiem wszedł w posiadanie pamiętnika. • A teraz ma go ktoś inny. - Emeline zamyśliła się. - Pewnie ten, kto zamordował Felixa. A March nadal podąŜa tropem tajemnicy. Podziwu godna wytrwałość.
• No, nie wiem. Robi to dla pieniędzy. Dopóki ktoś jest skłonny płacić mu za poszukiwania, dopóty on będzie działał niezwykle wytrwale, w swoim najlepiej pojętym interesie. - Skrzywiła się. -Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ten ktoś nadal mu płaci, po tym jak March wykazał się w Rzymie tak przeraŜającą nieudolnością.
• Dobrze wiesz, Ŝe powinnyśmy być mu wdzięczne za to, w jaki sposób prowadził śledztwo. Ktoś inny postawiony w jego sytuacji mógłby dojść do wniosku, Ŝe naleŜymy do tej bandy zabójców, a wtedy zupełnie inaczej by z nami postąpił.
• Tylko głupiec mógłby uwierzyć, Ŝe jesteśmy zamieszane w jakieś przestępstwo. • Tak, oczywiście - przytaknęła uspokajająco Emeline. - Ale to przecieŜ jasne, Ŝe ktoś mniej inteligentny i spostrzegawczy niŜ pan March mógłby uwierzyć, Ŝe jesteśmy wtajemniczone w działania tej bandy. • Zbyt łatwo przypisujesz mu zalety, Emeline. Ja mu nie ufam. - Owszem, zauwaŜyłam. Ale właściwie dlaczego? Lavinia rozłoŜyła dłonie. • Na litość boską, przecieŜ wczoraj spotkałam go na miejscu zbrodni. • On teŜ cię tam spotkał - przypomniała jej siostrzenica. • Tak, ale on przybył tam przede mną. Kiedy przyszłam, Felix juŜ nie Ŝył. Z tego, co wiem, zabójcą mógł być March. • Bardzo w to wątpię. Lavinia spojrzała na dziewczynę zdumiona. • Jak moŜesz tak mówić? Bez najmniejszego wahania wyznał mi, Ŝe Carlisle nie przeŜył ich spotkania w Rzymie. • Jeśli dobrze pamiętam, powiedziałaś, Ŝe zdarzył mu się nieszczęśliwy wypadek na schodach. • Taką wersję wydarzeń przedstawił mi March. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, Ŝe śmierć Carlisle'a nie nastąpiła na skutek nieszczęśliwego wypadku. • Nie jest to teraz takie waŜne. Liczy się tylko to, Ŝe ten złoczyńca nie Ŝyje. Lavinia zawahała się. - March chce, Ŝebym mu pomogła szukać pamiętnika. Za proponował połączenie wysiłków. - To dość rozsądna propozycja. Oboje bardzo chcecie go znaleźć, więc dlaczego nie działać wspólnie? - March ma klienta, który płaci mu za wysiłki. Ja nie mam. Emeline przyglądała się ciotce znad filiŜanki kawy. • MoŜe mogłabyś ustalić z panem Marchem, Ŝeby oddawał ci część pieniędzy, które dostaje od swojego klienta. We Włoszech ujawniłaś wybitny talent do targowania się.
• Zastanawiałam się trochę nad tą sprawą - przyznała wolno Lavinia. - Jednak na myśl o współpracy z Marchem robi mi się nieswojo. • Chyba nie masz wielkiego wyboru. Byłoby to dla nas trochę krępujące, gdyby po Londynie zaczęły krąŜyć plotki o naszych rzymskich przejściach. • Doprawdy, Emeline, wyraŜasz się bardzo oględnie. To nic byłoby trochę krępujące, tylko całkowicie zniszczyłoby mój nowy interes, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe nie pozwoliłoby ci brać udziału w balach i przyjęciach sezonu. • Skoro mowa o twoim nowym interesie, to czy przypadkiem wspomniałaś o nim panu Marchowi? • Oczywiście, Ŝe nie. Dlaczego miałabym to robić? • Po prostu zastanawiałam się, czy intymna sytuacja, w jakiej się znaleźliście, nie skłoniła cię do zwierzeń. • Wcale nie była to intymna sytuacja! Na litość boską, Emeline, przecieŜ w tym samym pokoju leŜał zabity człowiek. • No, tak. • Trudno o intymność w takich okolicznościach. • Rozumiem. • W kaŜdym razie intymna znajomość z Tobiasem Marchem jest ostatnią rzeczą, na jaką miałabym ochotę. - Podnosisz głos, Lavinio. Sama wiesz, co to oznacza. Lavinia z głośnym brzękiem odstawiła filiŜankę na spodeczek. - To znaczy, Ŝe moje nerwy poddawane są próbie wytrzymałości. - Być moŜe. Mnie jednak wydaje się jasne, Ŝe nie masz wyboru. Musisz postąpić zgodnie z sugestiami pana Marcha i wspólnie z nim szukać pamiętnika. • Nic mnie nie przekona, Ŝe nawiązanie współpracy z tym człowiekiem to mądre posunięcie. • Nie unoś się -odezwała się łagodnie Emeline. - Pozwalasz, Ŝeby twoje uczucia do pana Marcha brały górę nad zdrowym rozsądkiem. • Zapamiętaj moje słowa. Tobias March znów prowadzi jakąś pokrętną grę, tak samo jak wtedy, gdy tak niefortunnie zetknęłyśmy się z nim w Rzymie. • A jaka to moŜe być gra? - W głosie Emeline po raz pierwszy słychać było znuŜenie.
Lavinia przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. - Całkiem moŜliwe, Ŝe szuka pamiętnika w tym samym celu, w jakim wykorzystał go Holton Felix. Chce się nim posłuŜyć do szantaŜu i wymuszania pieniędzy. ŁyŜeczka Emeline szczęknęła głośno o spodeczek. • Nie powiesz chyba, Ŝe, twoim zdaniem, pan March zamierza zostać szantaŜystą. Nigdy nie uwierzę, Ŝe ma cokolwiek wspólnego z taką kreaturą jak Holton Felix. • Nic nie wiemy o panu Marchu. - Lavinia wstała zza stołu. -Kto wie, co by zrobił, gdyby mu się udało wejść w posiadanie tego pamiętnika. Jej siostrzenica nic nie odrzekła. Lavinia splotła dłonie za plecami i zaczęła krąŜyć wokół stołu. • No, dobrze - odezwała się Emeline z westchnieniem. - Nie potrafię ci podać Ŝadnego powodu, dla którego powinnaś ufać panu Marchowi, oprócz tego, Ŝe zapewnił nam bezpieczny powrót do domu po tej rzymskiej katastrofie. Na pewno kosztowało go to fortunę. • Chciał nas usunąć z drogi. A poza tym głęboko wątpię, czy sam zapłacił za naszą podróŜ. Jestem pewna, Ŝe wysłał rachunek swojemu klientowi. • Być moŜe, ale chodzi mi o to, Ŝe właściwie nie masz w tej sprawie wyboru. Niewątpliwie będzie lepiej, jeśli zaczniecie współpracę, niŜ gdybyś miała go ignorować. Przynajmniej będziesz wiedziała, co udało mu się wykryć. • I odwrotnie. Twarz Emeline spowaŜniała; w jej oczach pojawił się niepokój. • Obmyśliłaś jakiś chytrzejszy plan? • Jeszcze sama nic wiem. - Lavinia zatrzymała się i sięgnęła do kieszeni sukni. Wyjęła karteczkę, która wypadła spomiędzy kart „Edukacji damy", i spojrzała na zapisany na niej adres. -Ale wkrótce się dowiem - dodała. • Co tam masz? • Niewyraźny trop, który być moŜe prowadzi donikąd. -Lavinia z powrotem włoŜyła karteczkę do kieszeni. - Jeśli się okaŜe, Ŝe tak jest, to jeszcze raz rozwaŜę korzyści płynące ze współpracy z Tobiasem Marchem.
W tej sypialni znalazła coś waŜnego. -Tobias wstał z fotela, okrąŜył
szerokie biurko i stanął do niego plecami, opierając się dłońmi o blat. - Wiem, Ŝe coś tam znalazła. Wyczułem to juŜ na miejscu. Patrzyła na mnie jakoś tak zbyt niewinnie, a to nienaturalny wyraz twarzy u tej kobiety. Jego szwagier, Anthony Sinclair, podniósł wzrok znad wielkiej księgi, traktującej o zabytkach staroŜytnego Egiptu. Siedział w fotelu, wyprostowawszy nogi z niedbałą swobodą, na jaką stać tylko zdrowego, dwudziestojednoletniego młodzieńca. Rok wcześniej Anthony wyprowadził się do własnego mieszkania. Z początku Tobias obawiał się, Ŝe bez niego dom będzie mu się wydawał pusty. W końcu chłopak zamieszkał z nim jeszcze jako dziecko, kiedy jego siostra, Anna. wyszła za mąŜ za Tobiasa. Po śmierci Ŝony Tobias wychowywał go najlepiej, jak potrafił. Przyzwyczaił się do tego, Ŝe stale kręci się w pobliŜu. Nie minęły jednak dwa tygodnie, odkąd Anthony zamieszkał osobno, kilka ulic dalej, kiedy stało się jasne, Ŝe chłopak nadal uwaŜa dom szwagra za własny. Często go odwiedzał, zwłaszcza w porze posiłków. • Nienaturalny? - powtórzył Anthony łagodnie. • Lavinia Lakę na pewno nie jest niewinna. • Owszem, wspomniałeś, Ŝe to wdowa. • Losu jej męŜa mogę się tylko domyślać - oznajmił Tobias z naciskiem. - Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, Ŝe ostatnie dni spędził przykuty do łóŜka w zakładzie dla obłąkanych. • Od samego rana rozprawiasz o swoich podejrzeniach względem pani Lakę stwierdził pogodnie Anthony. - Skoro jesteś taki pewny, Ŝe znalazła coś waŜnego, dlaczego jej o to nie zapytałeś wprost? • Ona wszystkiemu by zaprzeczyła. Ta dama nie ma najmniejszego zamiaru ze mną współpracować. Nie potrafiłbym udowodnić, Ŝe coś znalazła, chyba Ŝebym odwrócił ją do góry nogami i wytrząsnął zawartość jej kieszeni i sakiewki. Anthony milczał, tylko patrzył na szwagra z pytającym wyrazem twarzy. Ten zacisnął zęby. • Tylko o nic nie pytaj - wycedził. • Chyba nie zdołam się powstrzymać. Dlaczego więc nie wytrząsnąłeś z jej kieszeni tego czegoś, co jakoby znalazła? • Do diabła, mówisz tak, jakby takie traktowanie godnych szacunku
przedstawicielek płci przeciwnej było u mnie czymś na porządku dziennym. Anthony uniósł brwi. - Nieraz juŜ zwracałem ci uwagę, Ŝe twoje maniery, jeśli chodzi o kobiety, pozostawiają wiele do Ŝyczenia. Mimo wszystko zwykle udaje ci się nie przekraczać granic, jakie wytyczają sobie dŜentelmeni. Z wyjątkiem pani Lakę. Za kaŜdym razem, kiedy pada jej nazwisko, dajesz pokaz grubiaństwa. - To wyjątkowa istota - odrzekł Tobias. - Niezwykle zdecydowana, niespotykanie uparta i bardzo trudna do zniesienia. Nawet najspokojniejszego człowieka potrafiłaby doprowadzić do szału. Anthony ze współczuciem skinął głową. • Zawsze najbardziej nas złości, kiedy dostrzegamy w kimś innym własne przywary, prawda? Zwłaszcza jeśli ta osoba jest przedstawicielką płci pięknej. • Ostrzegam cię. nie jestem dziś w dobrym nastroju i nie pozwolę ci zabawiać się swoim kosztem. Anthony z głuchym hukiem zamknął księgę. • Od trzech miesięcy, czyli od czasu tego zdarzenia w Rzymie, masz obsesję na punkcie tej damy. • Obsesja to w tym wypadku o wiele za powaŜne słowo. Dobrze wiesz. • Nie wydaje mi się. Whitby zdał mi szczegółowe sprawozdanie o tym, co majaczyłeś w gorączce wywołanej raną. Powiedział mi, Ŝe przeprowadziłeś kilka długich, chociaŜ dość jednostronnych i na ogół niezrozumiałych konwersacji z panią Lakę. Odkąd wróciłeś do Anglii, przynajmniej raz dziennie znajdujesz pretekst, Ŝeby wymienić jej imię. Moim zdaniem, graniczy to z obsesją. • Musiałem przez niemal miesiąc śledzić tę przeklętą kobietę w Rzymie, chodziłem za nią krok w krok. - Tobias zacisnął dłonie na rzeźbionej krawędzi biurka. -Spróbuj chodzić za jakąś kobietą przez tak długi czas, sprawdzać, kogo pozdrawia na ulicy, co i gdzie kupuje. W dodatku nieustannie się zastanawiałem, czy jest wspólniczką tych rzezimieszków, czy teŜ sama znajduje się w niebezpieczeństwie. Zapewniam cię, Ŝe coś takiego odciska swoje piętno. • No właśnie. Wpadłeś w obsesję. • To o wiele za mocno powiedziane. - Tobias bezwiednie rozmasował lewe udo. - Nie zaprzeczę jednak, Ŝe pani Lakę zostawia niezatarte wraŜenie. • Najwyraźniej. - Anthony wsparł kostkę prawej nogi na lewym kolanie,
starannie wygładzając nogawki eleganckich spodni. - Jak twoja noga? Bardzo ci dokucza? • CzyŜbyś nie zauwaŜył, Ŝe dzisiaj pada? Przy takiej pogodzie zawsze zaczyna mnie boleć. • Nie musisz na mnie warczeć, Tobiasie. - Anthony uśmiechnął się. - Wyładuj złość na damie, która ją w tobie budzi. Jeśli zawiąŜecie spółkę w celu poszukiwania pamiętnika, będziesz miał wiele okazji, Ŝeby się na niej wyŜyć. • Na samą myśl o współpracy z panią Lakę ciarki przebiegają mi po plecach. Tobias urwał, słysząc pukanie. - Słucham, Whitby, o co chodzi? Drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich niski, schludnie ubrany człowieczek, który pracował u Tobiasa jako oddany kamerdyner, kucharz, zarządca domu, a kiedy było to konieczne, równieŜ lekarz. Choć domowe finanse często przedstawiały się dość niepewnie, Whitby zawsze wyglądał elegancko. Jego chlebodawca czuł. Ŝe jeśli chodzi o znajomość męskiej mody i wyczucie stylu, to kamerdyner i szwagier znacznie go przerastają. • Przyszedł lord Neville. Chce się z panem zobaczyć -oznajmił Whitby posępnym, uroczystym tonem, którego zawsze uŜywał, anonsując wyjątkowo waŜnych gości. • Poproś, Ŝeby wszedł. - Gdy Whitby zniknął za drzwiami, Tobias wyprostował się wolno i wstał. - Do diabla - powiedział cicho. - Nie lubię przekazywać klientom złych wiadomości. Zawsze ich to irytuje. Nigdy nie wiadomo, kiedy się zniecierpliwią i przestaną wypłacać naleŜności. • Neville raczej nie ma wyboru - zauwaŜył Anthony równie cicho. - Do nikogo innego nie mógłby się zwrócić. Do pokoju wszedł wysoki, dobrze zbudowany, dobiegający pięćdziesiątki człowiek. Nawet nie starał się ukryć zniecierpliwienia. JuŜ na pierwszy rzut oka widać było, Ŝe pochodzi z bogatej, arystokratycznej rodziny. MoŜna to było poznać po jego orlich rysach twarzy, dumnej sylwetce, kosztownym, dobrze skrojonym płaszczu i błyszczących wysokich butach. - Witam, milordzie. Nie oczekiwałem pana tak wcześnie. - Tobias wyprostował się i gestem ramienia wskazał na fotel. - Proszę spocząć. Przybysz nie zareagował na powitanie. UwaŜnie i badawczo spojrzał na twarz Tobiasa.
• No i co, March? Dostałem twoją wiadomość. Co, u diabła, zdarzyło się wczoraj wieczorem? Wpadłeś na trop pamiętnika? • Niestety, kiedy się tam pojawiłem, pamiętnik juŜ zniknął -odrzekł Tobias. Neville z wyraźnym niezadowoleniem zacisnął usta. • Cholera! - Zdjął rękawiczkę. Kiedy przeczesywał dłonią włosy, na palcu zalśnił czarny kamień masywnego sygnetu. -Miałem nadzieję, Ŝe ten problem zostanie szybko rozwiązany. • Znalazłem jednak kilka uŜytecznych poszlak - ciągnął Tobias, starając się robić wraŜenie pewnego siebie profesjonalisty. - Spodziewam się wkrótce odnaleźć pamiętnik. • Musisz to zrobić jak najszybciej. Bardzo wiele od tego zaleŜy. • Jestem tego świadom. • Tak, wiem. - Neville podszedł do stolika i wziął karafkę z brandy. - Proszę o wybaczenie. Zdaję sobie sprawę, Ŝe obu nam zaleŜy na odnalezieniu tego przeklętego pamiętnika. –Na chwilę znieruchomiał z karafką w dłoni. - Mogę? • AleŜ oczywiście. Proszę się częstować. Neville nalał sobie solidną porcję brandy, a Tobias starał się patrzeć na to spokojnie. Był to bardo drogi trunek, jednak na dłuŜszą metę dogadzanie klientom się opłaca. Gość wypił dwa szybkie łyki, odstawił szklankę i z ponurą miną patrzył na Tobiasa. - Musisz znaleźć pamiętnik, March. Jeśli się dostanie w nieodpowiednie ręce, być moŜe nigdy się nie dowiemy, kim naprawdę był Azure. Co gorsza, nie poznamy nazwiska jedynego Ŝyjącego członka Błękitnej Izby. • Najdalej za dwa tygodnie będzie pan miał ten pamiętnik, milordzie zapewnił Tobias. • Dwa tygodnie? - Neville spojrzał na niego z przeraŜeniem. -Wykluczone. Nie mogę czekać tak długo. • Zrobię, co w mojej mocy, Ŝeby jak najszybciej zamknąć tę sprawę. Tylko tyle mogę obiecać. • Cholera. KaŜdy mijający dzień zwiększa niebezpieczeństwo, Ŝe ktoś zgubi lub zniszczy pamiętnik.
Anthony poruszył się lekko i odchrząknął cicho. • Chciałbym przypomnieć, milordzie, Ŝe to dzięki wysiłkom mojego szwagra wie pan, iŜ ten pamiętnik w ogóle istnieje i znajduje się gdzieś tutaj, w Londynie. A to o wiele więcej, niŜ pan wiedział w zeszłym miesiącu o tej porze. • Tak, oczywiście. -Rozcierając skronie, Neville przemierzał pokój długimi, niespokojnymi krokami. - Musicie mi wybaczyć. Odkąd dowiedziałem się o jego istnieniu, ani jednej nocy nie przespałem spokojnie. Kiedy myślę o tych, którzy polegli na wojnie przez te kanalie, nie potrafię zapanować nad gniewem. • Nikt nie pragnie znaleźć tych przeklętych zapisków bardziej niŜ ja zapewnił Tobias. • Ale co będzie, jeśli ktoś, kto teraz ma ten pamiętnik, zniszczy go, zanim do niego dotrzesz. Dwa nazwiska, na których tak bardzo nam zaleŜy, na zawsze pozostaną dla nas nieznane. • Bardzo wątpię, Ŝeby ten ktoś zdecydował się rzucić go na pastwę płomieni. Neville przestał rozcierać skronie i uniósł brwi. • Skąd ta pewność? • Jedyna osoba, której zaleŜy na zniszczeniu tych zapisków, to ostatni Ŝyjący członek Błękitnej Izby, a jest wysoce nieprawdopodobne, Ŝe znajdują się one właśnie w jego rękach. KaŜdy inny wykorzysta je jako źródło informacji do szantaŜu. KtóŜ by się pozbawiał moŜliwości łatwego zarobku? Neville rozwaŜył te słowa. • To logiczne rozumowanie - przyznał w końcu, chociaŜ dość niechętnie. • Proszę mi dać jeszcze trochę czasu - rzekł Tobias. -Odnajdę pamiętnik. MoŜe potem obaj będziemy spali spokojnie.
4 Artysta zawsze pracował przy kominku. Ciepło płomieni, kociołek z gorącą wodą i naturalne ciepło ludzkich rąk zmiękczały wosk tak, Ŝe dawał się formować i rzeźbić. Wstępne modelowanie moŜna wykonać kciukiem i palcem wskazującym. śeby kształtować gęsty, podatny wosk, trzeba mieć mocne, pewne dłonie. W początkowych
stadiach tworzenia artysta często pracował z zamkniętymi oczami, polegając na wyostrzonym zmyśle dotyku. Później małym, ostrym rozgrzanym narzędziem rzeźbił najwaŜniejsze szczegóły, dzięki którym jego dzieło emanowało energią i Ŝyciem. Zdaniem artysty, ostateczny efekt ukończonego dzieła zawsze zaleŜy od najmniejszych szczegółów: zarysu podbródka, drobnych fałd sukni, wyrazu twarzy. ChociaŜ oko oglądającego rzadko skupia się na takich małych elementach, to właśnie dzięki nim dzieło wywiera wstrząsające wraŜenie i od razu moŜna poznać, Ŝe to praca wielkiego artysty. W jego rękach wosk zdawał się pulsować, jakby pod gładką powierzchnią płynęła krew. Nie ma tworzywa, które lepiej naśladuje Ŝycie. W Ŝadnym tworzywie nie moŜna teŜ lepiej odwzorować chwili śmierci.
5 Lavinia zatrzymała się pod konarem drzewa, Ŝeby sprawdzić adres zapisany na karteczce. Dom numer czternaście przy Hazelton Square stał w szeregu pięknych rezydencji, wychodzących prosto na zielony park. Eleganckie kolumnady i nowe gazowe latarnie znaczyły wejście do kaŜdej z nich. Na widok dwóch błyszczących powozów, stojących na ulicy, Lavinia poczuła się nieswojo. Do kaŜdego pojazdu zaprzęgnięto dwójkę wypielęgnowanych koni takiej samej maści. Stajenni trzymający wodze mieli na sobie drogie liberie. W drzwiach domu numer szesnaście pojawiła się jakaś dama i zeszła w dół po schodkach. Jej jasnoróŜową suknia i takaŜ pelisa musiały pochodzić od modniarki trudniącej się szyciem wyłącznie dla najbogatszej eleganckiej klienteli. Wychodząc rano z domu, Lavinia nie spodziewała się, Ŝe trafi do tak ekskluzywnej dzielnicy. Trudno było uwierzyć, Ŝe Holton Felix znał kogoś, kto mieszkał pod takim modnym adresem, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe miałby kogoś takiego szantaŜować. UwaŜnie przyjrzała się rezydencjom. Będzie musiała starannie dobierać słowa, Ŝeby wejść do którejś z nich. Niemniej jednak nic miała innego wyjścia, jak tylko spróbować szczęścia. Zapisany na karteczce adres był jedynym tropem, jaki w tej chwili miała. Musiała od czegoś zacząć.
Zebrała się na odwagę, przeszła przez ulicę i stanęła przed drzwiami domu numer czternaście. Uniosła cięŜka mosięŜna kołatkę i zastukała najbardziej stanowczo, jak potrafiła. W holu rozległy się przytłumione kroki, a po chwili drzwi się otworzyły. Władczy lokaj, zbudowany niczym tur, spojrzał na nią z góry. Z wyrazu jego oczu odgadła, Ŝe zamierza zamknąć jej drzwi przed nosem. Szybko podała mu jedną ze swoich nowiutkich wizytówek, które w zeszłym miesiącu kazała wydrukować. - Proszę mnie zaprowadzić do swojej pani – powiedziała energicznie. - To bardzo pilne. Nazywam się Lavinia Lake. Lokaj spojrzał na wizytówkę pogardliwie. Najwyraźniej miał wątpliwości, czy wpuścić gościa. • Moja wizyta jest zapowiedziana - oznajmiła Lavinia lodowatym tonem. Było to bezczelne kłamstwo, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy. • Dobrze, proszę pani. - Lokaj usunął się na bok, Ŝeby wpuścić ją do środka. Proszę tu zaczekać. Wzięła głęboki oddech i szybko przekroczyła próg. Pokonała pierwszą przeszkodę - dostała się do domu. Lokaj zniknął w mrocznym korytarzu. Korzystając z okazji, Lavinia rozejrzała się. Czarno-białe kafle pod nogami i lustra w złoconych ramach świadczyły o bogactwie i zamiłowaniu właścicieli rezydencji do modnych wnętrz. Usłyszała kroki wracającego lokaja i wstrzymała oddech. Kiedy zobaczyła jego minę, natychmiast się domyśliła, Ŝe wizytówka zadziałała jak trzeba. - Pani Dove panią przyjmie. Proszę za mną. Dopiero teraz znów była w stanie oddychać. Najłatwiejszą część miała za sobą. Teraz czekało ją o wiele trudniejsze zadanie. Musiała nakłonić nieznajomą do rozmowy o szantaŜu i morderstwie. Lokaj wprowadził ją do duŜego salonu, urządzonego w kolorach Ŝółci, zieleni i złota. Meble obito pasiastym jedwabiem. CięŜkie zasłony z zielonego aksamitu, podwiązane Ŝółtym sznurem, stanowiły obramowanie dla rozciągającego się za oknem parku. Kroki głuszył gruby dywan, kolorystycznie dobrany do mebli i zasłon. Na jednej z kanap siedziała wyjątkowo elegancka kobieta, w bardzo wytwornej sukni ze srebrnoszarego jedwabiu, wykończonej czarną lamówką. Włosy miała zaczesane do tyłu i upięte w klasyczny węzeł, który subtelnie podkreślał długą
wdzięczną linię szyi. Z daleka moŜna było ją uznać za kobietę tuŜ po trzydziestce, kiedy jednak Lavinia podeszła bliŜej, zauwaŜyła delikatne zmarszczki w kącikach inteligentnych oczu i zdradzające prawdziwy wiek zwiotczenie podbródka. W miodowych włosach srebrzyły się siwe pasma. Pani Dove miała raczej czterdzieści pięć niŜ trzydzieści pięć lat. • Pani Lake - zaanonsował krótko lokaj. • Proszę wejść i spocząć. W słowach gospodyni, wypowiedzianych spokojnym głosem i z pięknym akcentem, Lavinia wyczuła zdenerwowanie. Ta kobieta Ŝyła w wielkim napięciu. Lavinia usiadła na złoconym, pokrytym pasiastym jedwabiem fotelu i starała się wyglądać tak, jakby wizyty w eleganckich salonach nie były dla niej nowością. Obawiała się, Ŝe zdradza ją skromna perkalowa suknia, kiedyś rudobrązowa, teraz koloru słabej herbaty. Niedawno próbowała ją ufarbować, Ŝeby przywrócić jej oryginalną barwę, ale bez powodzenia. • Dziękuję, Ŝe zgodziła się pani mnie przyjąć - powiedziała. • Jak mogłam odmówić, skoro pokazała pani tak intrygującą wizytówkę? Joan Dove uniosła delikatnie zarysowane brwi. - Czy mogę zapytać, skąd pani zna moje nazwisko? Jestem pewna, Ŝe nigdy nie spotkałyśmy się osobiście. • Nie jest to Ŝadna tajemnica. Po prostu wypytałam niańki w parku. Dowiedziałam się, Ŝe jest pani wdową, mieszkającą tu wraz z córką. • Ach. tak - wyszeptała Joan. - Ludzie chętnie rozmawiają o innych. • Często wykorzystuję tę skłonność w ramach mojej nowo wybranej profesji. Joan z roztargnieniem stukała wizytówką o oparcie kanapy. • A na czym dokładnie polega pani nowa profesja, pani Lakę? • Później to wytłumaczę, jeśli nadal będzie to panią interesowało. Najpierw proszę pozwolić, Ŝe wyjaśnię powód mojej wizyty. Podejrzewam, Ŝe mamy, czy raczej miałyśmy, wspólnego znajomego. • A któŜ to taki? • Nazywał się Holton Felix. Czoło Joan zmarszczyło się w wyrazie uprzejmego zdziwienia. Lekko potrząsnęła głową. • Nie znam nikogo o tym nazwisku.
• Doprawdy? Znalazłam pani adres w ksiąŜce, którą trzymał przy łóŜku. Lavinia zauwaŜyła, Ŝe Joan przygląda się jej z uwagą. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, zdawała sobie jednak sprawę, Ŝe nie ma juŜ odwrotu, musi brnąć dalej. Kobieta jej profesji powinna być przygotowana na trudne sytuacje, wymagające odwaŜnego działania. • Mówi pani, w ksiąŜce przy łóŜku? - Joan siedziała nieruchomo, spoglądając rozmówczyni prosto w oczy. -To bardzo dziwne. • Jeszcze dziwniejsze jest to, czym trudnił się Holton Felix. Zajmował się szantaŜem. Na chwilę zaległa cisza. - Trudnił się? - powtórzyła pani Dove z lekkim naciskiem. - Wczoraj, kiedy go pierwszy raz ujrzałam, juŜ nie Ŝył. Mówiąc ściśle, został zamordowany. Joan zesztywniała na ułamek sekundy. Było to ledwie zauwaŜalne, ale Lavinia domyśliła się, Ŝe kobieta przeŜyła wstrząs. Gospodyni opanowała się bardzo szybko, tak szybko, Ŝe Lavinia zastanawiała się, czy nie oceniła mylnie jej reakcji na wiadomość o śmierci Felixa. • A więc zamordowany - powiedziała Joan spokojnym tonem, jakby jej rozmówczyni wygłosiła właśnie jakąś zdawkową uwagę na temat pogody. • Tak. • Jest pani pewna? • Całkowicie. Nie sposób było się pomylić. - Lavinia złoŜyła dłonie. - Będę z panią szczera. Niewiele wiem o Holtonie Feliksie, ale to, co wiem, wcale o nim dobrze nic świadczy. Próbował mnie szantaŜować. Przyszłam tu, Ŝeby spytać, czy pani równieŜ naleŜała do jego ofiar. • CóŜ za niedorzeczne pytanie - odparła szybko Joan. -Nigdy nie zapłaciłabym szantaŜyście. Lavinia lekko skinęła głową. - Ja teŜ byłam oburzona tą próbą wymuszenia pieniędzy. Właśnie dlatego zadałam sobie trud i dowiedziałam się, jaki jest adres pana Felixa. Dlatego teŜ poszłam tam wczoraj wieczorem. Starannie wybrałam godzinę, o której nie spodziewałam się zastać go w domu. Joan patrzyła na nią z mimowolną fascynacją.
- Co teŜ skłoniło panią do takiego postępowania? Lavinia lekko wzruszyła ramionami. • Miałam zamiar znaleźć tam pewien pamiętnik, który jakoby był w posiadaniu pana Felixa. Okazało się jednak, Ŝe Holton Felix tego wieczoru nie wyszedł z domu. Zanim do niego dotarłam, ktoś inny złoŜył mu wizytę. • Morderca? • Tak. Znów nastąpiła chwila pełnej napięcia ciszy, podczas której Joan zastanawiała się nad słowami swojego gościa. • To bardzo śmiałe zachowanie, pani Lakę. • Czułam, Ŝe nie mam wyboru, muszę coś przedsięwziąć. • No, cóŜ - odezwała się w końcu Joan. - Zdaje się, Ŝe pani problem sam się rozwiązał, poniewaŜ szantaŜysta nie Ŝyje. • Wręcz przeciwnie. - Lavinia uśmiechnęła się chłodno. -Sprawa jeszcze bardziej się skomplikowała. Widzi pani, pamiętnika w mieszkaniu pana Felixa nie było. Nasuwa się jeden wniosek: Ŝe jest teraz w rękach mordercy... albo morderczyni dodała po chwili. Widać było, Ŝe Joan jest kobietą inteligentną; natychmiast zrozumiała aluzję. I wydawała się nią rozbawiona. • Nie wierzy pani chyba, Ŝe to ja zabiłam pana Felixa i zabrałam ten pamiętnik - powiedziała. • Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, Ŝe to pani. To bardzo by wszystko uprościło. W oczach Joan pojawił się jakiś dziwny wyraz. • Jest pani niezwykłą kobietą, pani Lakę. Ta profesja, o której pani wspomniała, nie polega czasem na występowaniu na deskach scen teatru Drury Lane czy w Covent Garden? • Nie, chociaŜ czasami muszę trochę grać. • Rozumiem. CóŜ, rozmowa z panią była bardzo zabawna, ale zapewniam, Ŝe nic nie wiem o morderstwie i szantaŜu. - Joan wystudiowanym gestem odwróciła głowę i spojrzała na zegar. -Zrobiło się dość późno. Niestety, muszę się z panią poŜegnać. Jestem umówiona z modniarką.
Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Lavinia lekko pochyliła się naprzód. - Pani Dove, jeśli Holton Felix panią szantaŜował i to nie pani go zabiła, to teraz znajduje się pani w bardzo niepewnej sytuacji. Być moŜe mogłabym słuŜyć pani pomocą. Joan spojrzała na nią z lekkim rozbawieniem. • Co ma pani na myśli? • Musimy rozwaŜyć moŜliwość, Ŝe osoba, która zamordowała Holtona Felixa i ukradła pamiętnik, równieŜ spróbuje szantaŜu. • Spodziewa się pani pogróŜek? • Nawet jeśli nic nadejdą listy z Ŝądaniem pieniędzy, pozostaje fakt, Ŝe ktoś ma ten przeklęty pamiętnik. Bardzo mnie to niepokoi, a panią nie? Joan mrugnęła, ale poza tym nie okazała Ŝadnych innych oznak zdenerwowania. - Nie chcę pani obrazić, ale zaczyna pani mówić jak osoba niespełna rozumu. Lavinia splotła ciasno dłonie. - Holton Felix musiał coś o pani wiedzieć. Inaczej nic miałby powodu, Ŝeby trzymać pani adres w okropnej ksiąŜce o deprawowaniu niewinnych młodych kobiet. Na twarzy Joan pojawił się gniew. • Jak pani śmie sugerować, Ŝe mam coś wspólnego z takim indywiduum? Proszę natychmiast wyjść, bo kaŜę lokajom usunąć panią siłą. • Proszę mnie wysłuchać. Jeśli była pani jedną z ofiar szantaŜu Holtona Felixa, to być moŜe ma pani wiadomości, które pomogą mi odnaleźć nowego właściciela pamiętnika. Na pewno jest pani zainteresowana jego odzyskaniem tak samo jak ja. • Zmarnowała juŜ pani dość mojego czasu. • Za drobną opłatą, która wynagrodziłaby mi poświęcony tej sprawie czas i pokryła wydatki, z przyjemnością pomogłabym pani zająć się rozwiązaniem tej sprawy. • Wystarczy. Pani jest po prostu szalona. - Oczy Joan lśniły twardo jak diamenty. - Proszę natychmiast wyjść albo kaŜę panią wyrzucić na ulicę. A więc metoda bezpośredniej konfrontacji równieŜ zawiodła. Nie tak łatwo było znaleźć klientów w tym nowym zawodzie. Lawinia westchnęła zrezygnowana i wstała.
- Sama trafię do drzwi. Ma pani moją wizytówkę, więc jeśli zmieni pani zdanie, proszę mnie odwiedzić. Radziłabym nie zwlekać zbyt długo. Czas ma tu podstawowe znaczenie. Szybko wyszła z salonu. W holu lokaj zmierzył ją lodowatym spojrzeniem i otworzył frontowe drzwi. Lavinia zawiązała tasiemki kapelusika juŜ na schodach prowadzących na ulicę. ZauwaŜyła, Ŝe niebo pociemniało. Jeśli nadal będzie miała takie samo szczęście jak dotychczas, to na pewno nie zdąŜy do domu przed deszczem. Przeszła przez ulicę i minęła park. Musiała przyznać, choć bardzo niechętnie, Ŝe Emeline miała rację. Siostrzenica ostrzegła ją, Ŝe ktoś, kto mieszka przy Hazelton Square, najprawdopodobniej nie przyzna, Ŝe był ofiarą szantaŜu, a juŜ na pewno nie zatrudni nieznajomej kobiety, Ŝeby zbadała tego typu sprawę. Lavinia doszła do wniosku, Ŝe trzeba obmyślić inny plan. Skręciła na rogu i weszła w wąskie przejście między dwoma rzędami domów. Musi być jakiś sposób, Ŝeby nakłonić Joan Dove do szczerości. Była pewna, Ŝe ta kobieta wie o wiele więcej, niŜ dała po sobie poznać podczas ich krótkiego spotkania. Nagle zauwaŜyła, Ŝe jakiś cień przesłania światło w wąskiej alejce. Po jej plecach przebiegł dreszcz, nie mający nic wspólnego z nadciągającym deszczem. Wyczuła, Ŝe ktoś za nią idzie. MoŜe popełniła błąd, wybierając ten skrót. Ale przecieŜ tę samą drogę wybrała, kiedy szła na Hazelton Square, i wtedy wąskie przejście między domami wcale nie wydało jej się niebezpieczne. Przystanęła i szybko się odwróciła. PotęŜna sylwetka męŜczyzny w grubym płaszczu zdawała się wypełniać całą szerokość wąskiego zaułka. - śe teŜ spotykam panią w takim dziwnym miejscu. – Tobias March podszedł bliŜej. - Wszędzie pani szukałem. Kiedy weszli do wąskiego holu niewielkiego domu przy Claremont Lane, Lavinia nadal kipiała gniewem. Pani Chilton wyszła im na spotkanie, wycierając dłonie o fartuch. • O, jest juŜ pani z powrotem. Bałam się, Ŝe nie zdąŜy pani przed deszczem. Przyjrzała się Tobiasowi, nie kryjąc zaciekawienia. • Jakoś udało mi się uniknąć przemoczenia. -Lavinia zdjęła kapelusik i rękawiczki. - Ale jedynie w tej sprawie dopisało mi dzisiaj szczęście. Jak pani widzi,
mamy nieproszonego gościa. Czy mogłaby pani podać nam herbatę do gabinetu? • Oczywiście. - Rzuciwszy ostatnie badawcze spojrzenie na Tobiasa, pani Chilton ruszyła ku schodom, prowadzącym w dół do kuchni. • Proszę nie marnować świeŜej herbaty ulung, którą kupiłam w zeszłym tygodniu! - zawołała za nią Lavinia. - Na pewno w kredensie zostało jeszcze trochę tej tańszej. • Pani zdumiewająca gościnność mnie zniewala - wymamrotał Tobias. • Zachowuję swoją zdumiewającą gościnność dla proszonych gości. Powiesiła kapelusik na wieszaku i poszła w głąb korytarza. - Nie dla tych, którzy wpraszają się sami. • Pan March. - Emeline wychyliła się zza barierki na piętrze. -Jak miło znów pana widzieć. Tobias podniósł głowę i po raz pierwszy się uśmiechnął. - Cała przyjemność po mojej stronie, panno Emeline. Dziewczyna lekko zbiegła ze schodów. • Czy pan równieŜ był dzisiaj na Hazelton Square? Właśnie tam spotkał się pan z Lavinią? • MoŜna tak powiedzieć - odrzekł Tobias. • Poszedł tam moim śladem. -Lavinia wkroczyła do niewielkiego gabinetu. Znów mnie śledzi, tak samo jak w Rzymie. To bardzo denerwujący zwyczaj. Tobias wszedł za nią do przytulnego pokoiku. - Nie byłoby to konieczne, gdyby pani powiadamiała mnie o swoich zamiarach. • A niby dlaczego miałabym to robić? Wzruszył ramionami. • Bo inaczej nadal będę panią śledził po całym Londynie. • To przechodzi ludzkie pojęcie. - Szybko usiadła za biurkiem. - Nie ma pan prawa ingerować w moje osobiste sprawy. • A jednak właśnie tak zamierzam postępować. -Nie czekając na zaproszenie, usadowił się w największym fotelu w gabinecie. -Przynajmniej do czasu załatwienia sprawy pamiętnika. Usilnie bym panią namawiał, Ŝeby się pani zdecydowała na współpracę. Im szybciej połączymy wysiłki, tym szybciej rozwiąŜemy tę zagadkę, ku obopólnemu zadowoleniu.
• Pan March ma rację, Lavinio. - Emeline weszła do gabinetu i równieŜ usiadła w fotelu. - Współpraca to jedyne rozsądne rozwiązanie. JuŜ ci to dzisiaj mówiłam, zanim poszłaś na Hazelton Square. Lavinia spojrzała na nich groźnie. Wiedziała, Ŝe nie ma wyjścia. Zdrowy rozsądek nakazywał zgodzić się na współpracę. Czy sama nie namawiała do tego Joan Dove? Popatrzyła na Tobiasa zwęŜonymi oczami. • Skąd mam wiedzieć, Ŝe jest pan godzien zaufania? • Tego nie moŜe pani być pewna. - Uśmiechnął się do niej z chłodnym rozbawieniem, zupełnie inaczej niŜ do Emeline. -Tak samo jak ja nie mogę być pewien, czy pani jest godna zaufania. Dla Ŝadnego z nas nie widzę jednak innego wyjścia. Emeline czekała w napięciu. Jej ciotka zawahała się, w nadziei, Ŝe jakiś pomysł zaświta jej w głowie. Nie zaświtał. - Do diabła - wymamrotała, bębniąc palcami o blat biurka. - Do diabła! - Wiem, co pani czuje - powiedział Tobias neutralnym tonem. -Frustrację. To chyba najodpowiedniejsze słowo, prawda? • To słowo nie oddaje nawet niewielkiej części tego, co w tej chwili odczuwam. - Odchyliła się. w tył i mocno zacisnęła dłonie na poręczach fotela. - No cóŜ, skoro oboje twierdzicie, Ŝe to rozsądne i logiczne rozwiązanie, jestem gotowa zastanowić się nad moŜliwością współpracy. • Świetnie. - Oczy Tobiasa zalśniły zwycięsko. - Dzięki temu nasza praca będzie łatwiejsza i bardziej skuteczna. • Bardzo w to wątpię. - Usiadła prosto. - Niemniej jednak zaryzykuję. Pan pierwszy. • Słucham? • Niech pan pierwszy wykaŜe się szczerą chęcią współpracy. -Uśmiechnęła się. do niego tak słodko, jak tylko w tych okolicznościach umiała. - Co pan wie o Joan Dove? • Kto to jest Joan Dove? • Właśnie. Tego się spodziewałam. - Lavinia zwróciła się do siostrzenicy: Widzisz? To nie ma sensu. Pan March wie jeszcze mniej niŜ my. Nie rozumiem, jakie
korzyści miałabym odnieść ze współpracy z kimś takim. • Lavinio, daj panu szansę, • Właśnie ją dostał. Pan March do niczego mi się nie przyda. Tobias spojrzał na nią powaŜnie i z pokorą. • Wierzę, Ŝe jednak mam coś pani do zaoferowania. Nie starała się ukryć powątpiewania. • Na przykład co? • Domyślam się, Ŝe Joan Dove to osoba, która mieszka przy Hazelton Square. • Co za błyskotliwa dedukcja. Emeline lekko się skrzywiła, słysząc sarkazm w głosie ciotki, ale Tobias ciągnął niezraŜony: - Przyznaję, Ŝe nic o niej nie wiem. Przypuszczam jednak, Ŝe bez większych trudności juŜ wkrótce czegoś się dowiem. - Jak pan zamierza to zrobić? - zapytała Lavinia. mimowolnie zaciekawiona. Wiedziała, Ŝe w swoim nowym zawodzie jeszcze wiele musi się nauczyć. • Mam tu, w Londynie, sieć informatorów - wyznał Tobias. • Czyli szpiegów, tak? • Nie, to po prostu grupa godnych zaufania wspólników w interesach, którzy chętnie sprzedadzą informacje, jeśli nadarzy się sposobność. - Mnie oni wyglądają na bandę szpiegów. Tobias nie spierał się dłuŜej. - Mogę zasięgnąć języka, ale zgodzi się chyba pani ze mną, Ŝe byłaby to strata czasu i powielanie pani wysiłków. Szybciej będzie, jeśli powie mi pani, czego się dzisiaj dowiedziała. - Nasza rozmowa była bardzo krótka. Emeline drgnęła zaskoczona. - Lavinio, nie powiesz chyba, Ŝe osobiście rozmawiałaś z Joan Dove? Jej ciotka niedbale machnęła ręką. • Tak się składa, Ŝe nadarzyła się sposobność, więc ją wykorzystałam. • Zapewniałaś mnie, Ŝe chcesz tylko znaleźć ten dom i obserwować go przez jakiś czas, Ŝeby się przekonać, czy nie zobaczysz czegoś interesującego. Dziewczyna z troską zmarszczyła czoło. - Nie wspomniałaś nic o zawieraniu
znajomości z mieszkańcami domu. Po raz pierwszy Tobias zdenerwował się nie na Ŝarty. Jego oczy spoglądały niemal groźnie. • Rzeczywiście, pierwszy raz pani wspomina, Ŝe osobiście rozmawiała z Joan Dove. • Nie miałam wątpliwości, Ŝe według wszelkiego prawdopodobieństwa jest jedną z ofiar szantaŜysty Felixa. - Lavinia czuła na sobie zimny, pełen dezaprobaty wzrok Tobiasa. Starała się go zignorować. - Postanowiłam kuć Ŝelazo, póki gorące. • AleŜ, Lavinio... - zaczęła Emeline, lecz Tobias jej przerwał. • Co pani, do diabła, jej powiedziała? - spytał niepokojąco cichym głosem. • AleŜ to oczywiste - odrzekła dziewczyna, trochę rozdraŜniona. - Moja ciocia na pewno starała się zdobyć nowe informacje i pozyskać klientkę. • Klientkę? - zapytał oszołomiony. • Wystarczy, Emeline - odezwała się Lavinia stanowczo. -Nie ma Ŝadnego powodu, dla którego miałybyśmy opowiadać panu Marchowi o moich osobistych sprawach. One go wcale nie interesują. • Wręcz przeciwnie - zaprotestował Tobias. - Zapewniam panią, Ŝe w tej chwili interesuje mnie wszystko, co pani dotyczy. Nawet najdrobniejsze szczegóły są dla mnie bardzo waŜne. Emeline spojrzała na ciotkę z zastanowieniem. • Wydaje mi się, Ŝe nie uda ci się długo zachować tajemnicy przed panem Marchem. Prędzej czy później odkryje prawdę. • I to raczej prędzej niŜ później - zapewnił Tobias. - Co się tu, u licha, dzieje? • Ja tylko staram się w przyzwoity sposób zarobić na utrzymanie siostrzenicy i swoje. • A jaki to właściwie sposób? • To, Ŝe musiałam znaleźć sobie nowy zawód, to tylko pańska wina. To przez pana musiałam otworzyć nowy interes, który zresztą jeszcze nie zaczął przynosić dochodu. Tobias wstał z fotela. - Do diabła, co to za interes? Emeline spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie ma powodu do niepokoju. Owszem, przyznaję, Ŝe nowy zawód Lavinii moŜe się wydawać trochę niezwykły, ale nie jest niezgodny z prawem. Prawdę mówiąc, to pański przykład był dla niej natchnieniem. - Cholera jasna! - Tobias dwoma susami znalazł się przy biurku i oparł się o jego blat. - O co tutaj chodzi? Jego głos wydał się Lavinii groźny, chociaŜ brzmiał wręcz aksamitnie. Zawahała się, a potem otworzyła środkową szufladkę i wyjęła z niej swoją nową wizytówkę. Bez słowa połoŜyła ją na wypolerowanym mahoniowym blacie biurka, tak Ŝeby Tobias mógł ją wyraźnie zobaczyć i odczytać wypisane na niej słowa. PRYWATNE DOCHODZENIA DYSKRECJA ZAPEWNIONA Lavinia przygotowała się na atak. • Co za niesłychany tupet! - Tobias porwał wizytówkę z biurka. - Wybrała sobie pani taki sam zawód. Skąd pani przyszło do głowy, Ŝe potrafi pani to robić? • Na ile zdąŜyłam się zorientować, do wykonywania tego zawodu nie są potrzebne Ŝadne szczególne kwalifikacje - odparowała Lavinia. - Wystarczy chęć zadawania ogromnej liczby pytań. Tobias zmruŜył oczy. • Próbowała pani namówić Joan Dove, Ŝeby zleciła pani odnalezienie pamiętnika, tak? • Owszem, zasugerowałam, Ŝe powinna rozwaŜyć, czy nie powierzyć mi poprowadzenia śledztwa w tej sprawie. • Mam wraŜenie, Ŝe odjęło pani rozum. • To dziwne, Ŝe akurat pan podaje w wątpliwość stan mojego umysłu. Trzy miesiące temu miałam podobne wątpliwości co do pana. Tobias rzucił wizytówkę na biurko z takim rozmachem, Ŝe zawirowała w powietrzu i upadła tuŜ przed Lavinią. - Jeśli nie jest pani szalona, to na pewno ma pani w głowie siano zamiast rozumu - stwierdził spokojnym tonem. - Nie ma pani najmniejszego pojęcia, ile szkody mogła pani wyrządzić. Nie rozumie pani. jak niebezpieczna jest ta sprawa. - Oczywiście, Ŝe jestem świadoma groŜących mi niebezpieczeństw. Widziałam przecieŜ zwłoki pana Felixa.
Z zadziwiającą u kulejącego człowieka szybkością znalazł się po drugiej stronie biurka. Chwycił Lavinię za ramiona, dźwignął ją z fotela i uniósł w powietrze. Emeline zerwała się na równe nogi. - Panie March, co pan robi z moją ciocią? Proszę ją zostawić. Nie zareagował na jej słowa; całą uwagę skupił na Lavinii. - Wtrąca się pani w nie swoje sprawy niczym skończona idiotka. Czy w ogóle jest pani zdolna pojąć, co pani narobiła? Od tygodni pracuję nad tą sprawą, układam skomplikowane plany działania, a pani w jedno popołudnie moŜe zniweczyć wszystkie moje wysiłki. Lavinia dostrzegła w jego oczach prawdziwą furię i z wraŜenia zaschło jej w ustach. Kiedy sobie uświadomiła, jak ławo Tobias wywołał w niej strach, wpadła w gniew. • Proszę mnie puścić - nakazała. • Puszczę, jeśli zgodzi się pani na współpracę. • Dlaczego chce pan ze mną współpracować, skoro ma pan o mnie taką złą opinię? • Będziemy pracować razem, poniewaŜ dzisiejsze wydarzenia dowodzą, Ŝe nie mogę pani pozwolić na samodzielne działanie. To dla mnie zbyt wielkie ryzyko. Panią trzeba nadzorować. Wcale jej się to nie spodobało. • Panie March, nie moŜe mnie pan tak trzymać w nieskończoność. • Niech pani nie będzie taka pewna. • Nie jest pan dŜentelmenem. • JuŜ pani o tym wspominała. Czy zawrzemy umowę o współpracę w sprawie pamiętnika? • Nie interesuje mnie jakakolwiek współpraca z panem. Jednak poniewaŜ ciągle wchodzi mi pan w drogę, zgodzę się na połączenie sił i wymianę informacji. • Mądra decyzja. • Nalegam jednak, Ŝeby w przyszłości powstrzymał się pan przed takim grubiańskim zachowaniem. -Jego uścisk nie sprawiał jej bólu, ale wyraźnie go czuła. A teraz proszę mnie puścić. Gdy męŜczyzna bez słowa postawił ją na podłodze, poprawiła suknię i
przygładziła włosy. Była zaczerwieniona, rozgniewana i dziwnie brakowało jej tchu. • To oburzające. Panie March, czekam na przeprosiny. • Proszę o wybaczenie. Jest w pani coś takiego, co budzi we mnie wszystko co najgorsze. • Ojej - wyszeptała Emeline. - To chyba nie jest dobry początek współpracy. Spojrzeli na nią oboje. Zanim któreś z nich zdąŜyło cokolwiek powiedzieć, drzwi się otworzyły i pani Chilton wniosła do gabinetu herbatę. - Ja naleję - szybko zaproponowała Emeline i wzięła od niej tacę.
Kiedy siostrzenica napełniła ostatnią filiŜankę, Lavinii udało się opanować gniew. Ich nieproszony gość stał przy oknie i złoŜywszy dłonie za plecami, spoglądał na mały ogródek. Po jego wyprostowanej postawie widać było, Ŝe groźny, nieprzewidywalny nastrój jeszcze go całkiem nie opuścił. Jednak Tobias nie wygłaszał juŜ uwag o sianie w głowie, co Lavinia uznała za dobry znak. Gdy za panią Chilton zamknęły się drzwi, wypiła pokrzepiający łyk herbaty i precyzyjnym ruchem odstawiła filiŜankę. Stojący zegar tykał głośno w krępującej ciszy. - Zacznijmy jeszcze raz od początku - zaproponował Tobias bezbarwnym tonem. - Co pani dokładnie powiedziała Joan Dove? - Rozmawiałam z nią otwarcie. • Cholera jasna. Lavinia przełknęła ślinę. - Powiedziałam tylko, Ŝe byłam ofiarą szantaŜu i odnalazłam mieszkanie szantaŜysty, ale niestety ktoś tam był przede mną. Wyjaśniłam, Ŝe zniknął gdzieś pamiętnik, o którym Holton Felix wspominał w listach z pogróŜkami, i Ŝe w sypialni znalazłam jej adres między kartkami tej obrzydliwej powieści. Tobias szybko się odwrócił i stanął naprzeciw niej. • A więc to o to chodziło. Wiedziałem, Ŝe coś pani tam znalazła. Do diabła, dlaczego nic mi pani nie powiedziała? • Panie March. jeśli co chwila będzie pan na mnie krzyczał, to wiele nie osiągniemy. Zacisnął szczęki, ale nie zaczął się spierać. • Proszę mówić dalej. • Niestety, to wszystko, co mam do powiedzenia. Pani Dove zapewniła mnie,
Ŝe nic nie wie o szantaŜu, ale jestem pewna, Ŝe była jedną z ofiar Felixa. Zaproponowałam jej, Ŝeby została moją klientką. Odmówiła. - Lavinia rozłoŜyła ręce. - A potem wyszłam. Nie uznała za konieczne wspomnieć, Ŝe kazano jej wyjść pod groźbą wyrzucenia siłą na ulicę. • Powiedziała jej pani, Ŝe ja teŜ byłem wtedy u Felixa? -zapytał Tobias. • Nie. W ogóle nie wspomniałam, Ŝe jest pan w tę sprawę zaangaŜowany. Przez chwilę zastanawiał się w milczeniu nad tą wiadomością, potem podszedł do stojącego przy fotelu stolika i wziął z niego filiŜankę ze spodeczkiem. • To wdowa, tak? • Owszem. Jedna z nianiek w parku powiedziała mi, Ŝe jej mąŜ zmarł niemal rok temu, wkrótce po ogłoszeniu zaręczyn ich córki na wielkim balu. Tobias znieruchomiał z filiŜanką w ręku. W jego oczach pojawił się błysk wielkiego zaciekawienia. • Czy ta niańka wspomniała, jak zmarł? • Zdaje się, Ŝe to była jakaś nagła choroba, która dopadła go w czasie wizyty w jednej z jego posiadłości. Nie wypytywałam o szczegóły. • Rozumiem. - Tobias ostroŜnie postawił filiŜankę na spodeczku. - I twierdzi pani, Ŝe Joan Dove nie przyznała, Ŝe była szantaŜowana? • Nie. - Lavinia zawahała się. - Jednak jej zachowanie upewniło mnie, Ŝe dobrze wiedziała, o czym mówię. Wydaje mi się, Ŝe ta kobieta Ŝyje w wielkim napięciu, i nie zdziwię się, jeśli wkrótce się ze mną skontaktuje.
6 Było jeszcze wcześnie, kiedy Tobias wszedł do klubu. Ciszę zakłócał jedynie lekki szelest przewracanych stron gazet, cichy szczęk odstawianych filiŜanek i od czasu do czasu delikatne stuknięcie karafką z porto o kieliszek. Większość głów wystających ponad oparcia duŜych miękkich foteli była siwa lub łysa. Obecni o tej porze goście na ogół byli w wieku, w którym męŜczyznę bardziej interesuje gra w wista i interesy niŜ kochanki i moda. Młodsi członkowie klubu zabawiali się strzelaniem do celu lub odbywali wizyty u krawców.
Ich Ŝony i kochanki z pewnością zajęte były robieniem zakupów. Te dwie kategorie kobiet często korzystały z usług tych samych krawcowych i modystek. Zdarzało się, Ŝe Ŝona jakiegoś dŜentelmena stawała twarzą w twarz z jego przyjaciółką nad kuponem materiału. W takich wypadkach Ŝonie wypadało zignorować obecność kobiety podejrzanej reputacji. Tobiasowi przyszło do głowy, Ŝe gdyby owa Ŝona miała straceńczy, ognisty temperament Lavinii, to pod koniec takiego spotkania w powietrzu fruwałyby strzępy materiału. Na tę myśl uśmiechnął się rozbawiony, mimo Ŝe był w ponurym nastroju. Potem uświadomił sobie, Ŝe po skończonej przeprawie z kochanką Lavinia bez wątpienia policzyłaby się z męŜem i potraktowałaby go jeszcze bardziej srogo. Uśmiech zniknął z jego ust. • A, jesteś, March. - Lord Crackenburne opuścił gazetę i spojrzał na niego znad okularów. - Spodziewałem się, Ŝe cię dzisiaj tu zobaczę. • Witam, milordzie. - Tobias zajął fotel z drugiej strony kominka i bezwiednie rozmasował lewą nogę. - Mądrze pan zrobił, zajmując miejsce przy kominku. Dzisiaj nic naleŜy biegać po mieście. Przez ten deszcz ulice toną w błocie. • Od trzydziestu lat nie zdarzyło mi się biegać po mieście. To dla mnie za duŜy wysiłek. - Crackenburne uniósł siwe brwi. -Wolę, Ŝeby świat przychodził do mnie. • Wiem o tym. Przez ostatnie dziesięć lat, od śmierci ukochanej Ŝony, Crackenburne niemal na stałe mieszkał w klubie. Tobias starał się często go odwiedzać. Ich przyjaźń zaczęła się przed dwudziestu laty, kiedy Tobias, tuŜ po ukończeniu Oksfordu, bez grosza przy duszy, zaczął się starać o posadę administratora dóbr Crackenburne'a. Po dziś dzień nic miał pojęcia, dlaczego lord, człowiek o nieskazitelnym pochodzeniu, wielkim majątku i znajomościach w najwyŜszych sferach towarzyskich, zgodził się zatrudnić niedoświadczonego młodzieńca bez referencji i rodziny. Za takie zaufanie Tobias zamierzał pozostać mu wdzięczny do końca swoich dni. Przestał doglądać interesów lorda, kiedy pięć lat temu postanowił się zająć prywatnymi dochodzeniami i otworzyć własny interes, nadal jednak bardzo sobie cenił rady i mądrość starszego człowieka. Na dodatek zamiłowanie Crackenburne'a do przesiadywania w klubie czyniło go uŜytecznym źródłem wiadomości i plotek.
Zawsze znał najnowsze sensacje. Crackenburne zaszeleścił gazetą i przełoŜył stronę. - Słyszałem, Ŝe wczoraj zamordowano jakiegoś hazardzistę. O co tu chodzi? zapytał. • Jestem pod wraŜeniem. - Tobias uśmiechnął się z podziwem. - Skąd pan się o tym dowiedział? Przeczytał pan w gazecie? • Nie. Rano podsłuchałem rozmowę prowadzoną przy karcianym stoliku. Nazwisko Holtona Felixa zwróciło moją uwagę, poniewaŜ dwa dni temu mnie o niego pytałeś. A więc nie Ŝyje? • Nie Ŝyje. Ktoś roztrzaskał mu głowę jakimś bardzo cięŜkim przedmiotem. • Hmmm... - Crackenburne wrócił na chwilę do gazety. -A co z pamiętnikiem, którego szukasz na zlecenie Neville'a? Tobias wyprostował nogę, Ŝeby znalazła się bliŜej ognia. • Kiedy dotarłem na miejsce, juŜ zniknął. • A to pech. Neville pewnie nie był zadowolony, kiedy to usłyszał. • Nie. • Wiesz, gdzie teraz szukać pamiętnika? Masz jakieś podejrzenia? • Jeszcze nie, ale juŜ dałem znać swoim informatorom, Ŝe nadal jestem tym przeklętym pamiętnikiem zainteresowany i zapłacę za kaŜdą wiadomość, która pomoŜe mi wpaść na jego trop. - Tobias zawahał się. - Zaistniały nowe okoliczności. • Co takiego? • Byłem zmuszony zawiązać spółkę na czas poszukiwań. Mój nowy współpracownik juŜ znalazł pewien trop, który moŜe okazać się uŜyteczny. Crackenbume uniósł wzrok znad gazety i spojrzał na Tobiasa zdziwiony. • Masz wspólnika? CzyŜby był to Anthony? • Nie. On pomaga mi tylko czasami i wolałbym, Ŝeby tak zostało. JuŜ kiedyś tłumaczyłem, Ŝe nie chciałbym, Ŝeby szedł w moje ślady. Lord był wyraźnie rozbawiony. • Mimo Ŝe Anthony'emu najwyraźniej ta praca się podoba? • To bez znaczenia. - Tobias zapatrzył się w ogień. - To nie jest zajęcie dla dŜentelmena. Od szpiegostwa dzieli je zaledwie jeden krok, a dochody są, oględnie mówiąc, trudne do przewidzenia. Obiecałem Annie, Ŝe dopilnuję, by jej brat wybrał
sobie spokojne, godne szacunku zajęcie. Najbardziej się bała, Ŝe brat skończy jako hazardzista, tak jak ich ojciec. • Czy miody Anthony przejawia zainteresowanie jakimś spokojnym, godnym szacunku zajęciem? - zapytał ironicznie lord Crackenburne. • Jeszcze nie - przyznał Tobias. - Ale ma dopiero dwadzieścia jeden lat. Teraz jego zainteresowania często się zmieniają. Raz zajmuje się naukami ścisłymi, raz antykami, zaraz potem sztuką albo twórczością Byrona. • Jeśli nic nie zainteresuje go na stałe, zawsze moŜesz mu doradzić, Ŝeby został łowcą posagów. • Obawiam się, Ŝe szanse Anthony'ego na to, Ŝeby spotkał bogatą pannę, są bardzo znikome. O ślubie nawet nie wspominam - stwierdził Tobias. - Nawet gdyby przypadkiem natknął się na taką pannę, na pewno by się nią nie zainteresował, poniewaŜ ma w wielkiej pogardzie młode damy, które rozmawiają głównie o sukniach i najnowszych plotkach. • Na twoim miejscu nie martwiłbym się na zapas - poradził Crackenburne. - Z doświadczenia wiem. Ŝe młodzi męŜczyźni lubią sami o sobie decydować, a jedyne, co my moŜemy zrobić, to im dobrze Ŝyczyć. Opowiedz mi teraz coś o swoim nowym wspólniku. - To pani Lakę. Kiedyś juŜ o niej wspominałem. Crackenburne ze zdumienia otworzył usta. ale szybko się opanował. - Dobrzy BoŜe, człowieku! Czy to ta sama pani Lakę, z którą zetknąłeś się we Włoszech? - Ta sama. Okazuje się, Ŝe była jedną z ofiar szantaŜu Felixa. - Tobias nadal patrzył w ogień. - I obwinia mnie za to. • Coś takiego. - Starszy pan poprawił okulary i kilka razy zamrugał. - No, no, no. Co za interesujący obrót wydarzeń. • Powiedziałbym raczej, Ŝe to olbrzymie utrudnienie. Pani Lakę wymyśliła sobie, Ŝe równieŜ zajmie się przyjmowaniem zleceń na prywatne śledztwa. - Tobias złączył dłonie czubkami palców. - Zdaje się, Ŝe to ja ją do tego natchnąłem. • Niezwykłe. Zadziwiające. - Lord Crackenburne potrząsnął głową, jednocześnie zaskoczony i rozbawiony. - Dama wykonująca ten sam dziwaczny zawód, który ty sobie wybrałeś. Rzeczywiście musiałeś być oszołomiony. • Nie tylko oszołomiony. Miotały mną przeróŜne nieprzyjemne uczucia.
Jednak skoro zdecydowała się samotnie szukać pamiętnika, nie pozostało mi nic innego, jak zawiązać z nią spółkę. • Tak, to oczywiste. - Crackenburne kiwnął głową. - Tylko w ten sposób nie stracisz jej z oczu i będziesz mógł kontrolować działania tej damy. • Nie jestem pewien, czy ktokolwiek jest w stanie kontrolować panią Lakę. Tobias zamilkł na chwilę. - Ale nie przyszedłem tutaj rozmawiać o problemach z nową wspólniczką. Chciałem panu, milordzie, zadać jedno pytanie. • Słucham. • Ma pan znajomości w towarzystwie, docierają do pana najróŜniejsze pogłoski. Co moŜe mi pan powiedzieć o niejakiej Joan Dove, mieszkającej przy Hazelton Square? Crackenburne przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, potem złoŜył gazetę i odłoŜył ją na bok. - Tak się składa, Ŝe nie wiem o niej wiele. Państwo Dove'owie nieczęsto pokazywali się w towarzystwie. Niewiele krąŜyło o nich plotek. Jak mi się wydaje, mniej więcej rok temu ich córka zaręczyła się z dziedzicem fortuny Colchesterów. Fielding Dove zmarł wkrótce potem. - Czy to wszystko, co pan wie o tej kobiecie? Crackenburne wpatrzył się w strzelający na kominku ogień. • Przez jakieś dwadzieścia lat była Ŝoną Dove'a. Dzieliła ich znaczna róŜnica wieku. On był od niej starszy co najmniej o dwadzieścia pięć lat, moŜe nawet trzydzieści. Nie wiem, skąd pani Dove pochodzi, nie znam jej rodziny. Jednego jestem jednak pewien. - Tobias uniósł brew w niemym zapytaniu. - Kiedy zmarł Fielding Dove - ciągnął wolno lord Crackenburne -wdowa odziedziczyła jego majątek. Teraz jest bardzo bogatą kobietą. • Wraz z pieniędzmi przychodzi władza. • Tak. A im ktoś jest bogatszy i potęŜniejszy, tym chętniej zrobi wszystko, Ŝeby nie dopuścić do wyjawienia swoich sekretów.
Nadal padał ulewny deszcz, kiedy na Claremont Lane, przed numerem siódmym, zatrzymał się elegancki powóz. Lavinia wyglądała zza zasłony i widziała, jak dobrze zbudowany lokaj w szykownej zielonej liberii zeskakuje z kozia i rozkłada parasol.
Gruba woalka kryła twarz kobiety, której lokaj pomógł wysiąść z powozu, ale Lavinia wiedziała, Ŝe tylko jedna ze znanych jej kobiet mogła sobie pozwolić na tak kosztowny ekwipaŜ i tylko jedna miała powód, Ŝeby w tak okropną pogodę wychodzić z domu. Joan Dove niosła jakieś pudło, osłonięte płótnem. Szybko weszła po schodach prowadzących do drzwi. Mimo wysiłków troskliwego lokaja i osłony parasola trzewiki z koźlej skórki i skraj eleganckiej ciemnoszarej peleryny zamoczyły się, zanim Joan weszła do przytulnego saloniku Lavinii. Gospodyni pośpiesznie usadziła ją w fotelu przy kominku, a sama usiadła naprzeciw. - Poprosimy herbatę, pani Chilton. - Wydała polecenie stanowczym głosem, chcąc, Ŝeby zabrzmiało to tak, jakby waŜni goście nie byli na Claremont Lane niczym niezwykłym. -ŚwieŜy ulung, dobrze? - dodała. - Dobrze, proszę pani. JuŜ biegnę. - Zdumiona i zachwycona pani Chilton niemal potknęła się o własne nogi, próbując dygnąć przed wyjściem z salonu. Lavinia zwróciła się cło swojego gościa, zastanawiając się, jak zagaić rozmowę. • Wydaje się. Ŝe deszcz szybko nie przestanie padać. - Natychmiast się zaczerwieniła, słysząc ten niedorzeczny wstęp. Tak nie uda jej się zrobić wraŜenia na potencjalnej klientce. • Rzeczywiście. - Joan uniosła dłoń w czarnej rękawiczce i odchyliła woalkę. Kolejne słowa na temat brzydkiej pogody uwięzły Lavinii w gardle, kiedy zobaczyła bladą twarz i smutne oczy Joan. Natychmiast się zaniepokoiła. Szybko wstała i chwyciła mały dzwonek, stojący na gzymsie kominka. • Czy pani się dobrze czuje? MoŜe posłać po sole trzeźwiące? • Sole trzeźwiące mi nie pomogą. - Joan mówiła spokojnie, chociaŜ w jej oczach czaił się strach. - Mam natomiast nadzieję, Ŝe pani mi pomoŜe. • O co chodzi? - Lavinia usiadła z powrotem w fotelu. - Co się wydarzyło od czasu naszej rozmowy? • Godzinę temu to zostało podrzucone pod drzwi mojego domu. - Joan odpakowała paczkę, którą ze sobą przyniosła. Kiedy płótno opadło, w drewnianym pudle, szerokości mniej więcej
trzydziestu centymetrów, ukazała się wyrzeźbiona w wosku scenka. Lavinia wstała i bez słowa wzięła pudło z rąk Joan. Zaniosła woskowe dziełko do okna, gdzie światło było lepsze, i przyjrzała się starannie rzeźbie. Centralnym jej punktem była mała, ale precyzyjnie wykonana postać kobiety w oddanej z najdrobniejszymi szczegółami zielonej sukni. Postać leŜała bezwładnie na podłodze pokoju, z twarzą zwróconą do dołu. Suknia miała z tyłu głęboki dekolt. Jej skraj był obramowany trzema rzędami drobnych falbanek, na których gdzieniegdzie naszyto małe róŜyczki. Uwagę Lavinii najmocniej przykuł jednak kolor prawdziwych włosów, które zdobiły głowę miniaturowej postaci. Były to włosy blond, przetykanie srebrnymi pasmami. Takie same jak włosy Joan. Uniosła wzrok znak scenki. • Co za niezwykła i piękne wykonana rzeźba woskowa. Nie rozumiem tylko, dlaczego przyniosła ją pani do mnie. • Proszę się jej dokładniej przyjrzeć. - Joan ciasno splotła dłonie na kolanach. - Widzi pani tę czerwoną plamę na podłodze, pod kobietą? • Wygląda to tak, jakby ta postać leŜała na czerwonym szalu albo kawałku jedwabiu. - Lavinia zamilkła, poniewaŜ nagle zrozumiała, na co patrzy. - Dobry BoŜe. • Właśnie - odrzekła Joan. - Obok figurki ktoś namalował czerwoną plamę, oznaczająca, niewątpliwie krew. Ta kobieta najwyraźniej nie Ŝyje. To scena morderstwa. Lavinia powoli opuściła pudło i spojrzała w oczy swojej rozmówczyni. • Ta figurka ma przedstawiać panią - stwierdziła. - Ktoś grozi pani śmiercią. • Tak uwaŜam. - Joan spojrzała na odtworzoną w wosku scenkę. - W tej zielonej sukni wystąpiłam na balu wydanym z okazji zaręczyn mojej córki. Lavinia zamyśliła się na chwilę. • Czy jeszcze kiedyś miała ją pani na sobie? • Nic. Została uszyta specjalnie na ten bal. Potem nie było okazji, by ją włoŜyć. • Autor tej scenki musiał widzieć tę suknię. - Lavinia uwaŜnie przyglądała się woskowej postaci. - Ile osób było na zaręczynowym balu pani córki? Usta Joan rozciągnęły się w smutnym uśmiechu.
• Niestety, lista gości zawiera ponad trzysta nazwisk. • Ach, tak. W takim razie mamy bardzo długą listę podejrzanych. • Owszem. Dziękuję Bogu, Ŝe moja córka na miesiąc wyjechała z Londynu. To by ją bardzo zdenerwowało. Jeszcze nie doszła do siebie po wstrząsie, jakim była dla niej śmierć ojca. • Gdzie jest teraz pani córka? • Maryanne bawi z wizytą u krewnych swojego narzeczonego, w ich posiadłości w Yorkshire. Chcę. Ŝeby ta sprawa została rozwiązana przed jej powrotem. Ufam. Ŝe natychmiast rozpocznie pani dochodzenie. Lavinia wiedziała, Ŝe kiedy ma się do czynienia z ludźmi z towarzystwa, trzeba zachować ostroŜność, bo mają oni wprawdzie pieniądze, ale często nie płacą rachunków. • Rozumiem, Ŝe chce pani zlecić mi zadanie. Mam się dowiedzieć, kim jest osoba, która przysłała pani tę woskową rzeźbę, tak? - zapytała ostroŜnie. • W jakim innym celu mogłabym się tu dzisiaj zjawić? • Oczywiście. - Ludzie z towarzystwa potrafią teŜ być dość opryskliwi i wymagający, pomyślała Lavinia. • Pani Lakę, wspomniała pani, Ŝe juŜ wcześniej zaczęła pani badać tę sprawę. Po naszej rozmowie i przeczytaniu pani wizytówki przypuszczałam, Ŝe chętnie przyjmie pani takie zlecenie. Czy pani propozycja jest nadal aktualna? • AleŜ tak - pośpiesznie zapewniła Lavinia. - Oczywiście. Z przyjemnością podejmę się tego zadania. MoŜe omówimy kwestię mojego honorarium? • Nie wchodźmy w szczegóły, nie ma takiej potrzeby. Nie dbam o to, na ile pani wyceni swoje usługi, pod warunkiem, Ŝe będę z nich zadowolona. Po skończonym dochodzeniu proszę mi przysłać rachunek, bez względu na jego wysokość. Zapewniam panią, Ŝe zostanie pani wynagrodzona. - Joan uśmiechnęła się zimno. - Niech pani zapyta tych. którzy robią ze mną interesy lub dostarczają zamówienia do mojego domu. Zaświadczą, Ŝe zawsze dostają wynagrodzenie na czas. Nietrudno będzie sprawdzić, czy to prawda, pomyślała Lavinia. Postanowiła nic dyskutować więcej o zapłacie, Ŝeby nie zdenerwować klientki, co mogłoby się skończyć odwołaniem zlecenia. - W takim razie zaczynajmy - zaproponowała. - Muszę pani zadać kilka pytań. Mam nadzieję, Ŝe nie uzna pani tego za niepotrzebne wtrącanie się w pani prywatne
Ŝycie... Usłyszała, Ŝe drzwi frontowe się otwierają, i urwała. Joan zesztywniała i zerknęła na zamknięte drzwi do salonu. • Zdaje się. Ŝe ma pani jeszcze jednego gościa. Pod Ŝadnym pozorem nie wolno pani nikomu mówić, jaki jest cel mojej wizyty. • Proszę się nie martwić. To pewnie moja siostrzenica wróciła z wizyty u nowej znajomej, Priscilli Wortham. Lady Wortham zaprosiła ją dziś na herbatę. Była tak miła, Ŝe przysłała po Emeline własny powóz. Lavinia miała nadzieję, Ŝe nie zabrzmiało to jak przechwałka. Wiedziała, Ŝe zaproszenie od lady Wortham niewiele znaczy dla kogoś takiego jak Joan Dove. Dla Emeline natomiast był to prawdziwy przełom w Ŝyciu towarzyskim. - Rozumiem. - Joan nie odrywała oczu od drzwi. W holu jednak rozległ się męski głos. • Niech pani sobie nie robi kłopotu, pani Chilton. Sam znajdę drogę do salonu. • Do diabła - wymamrotała Lavinia. - Jak zwykle zjawia się zupełnie nie w porę. Joan przeniosła na nią wzrok. - Kto to taki? - zapytała. Drzwi otworzyły się i do salonu wkroczył Tobias. Na widok Joan Dove zatrzymał się jak wryty i skłonił się zadziwiająco uprzejmie. - Witam panie. - Wyprostował się i z uniesioną brwią zerknął na Lavinię. Widzę, pani Lakę, Ŝe podczas mojej nieobecności uczyniła pani znaczny postęp. Doskonale. - Kim jest ten dŜentelmen? - jeszcze raz spytała Joan, tym razem ostrzejszym tonem. Lavinia posłała intruzowi groźne spojrzenie. • Przedstawiam pani swojego wspólnika. • Nic pani nie wspominała o wspólniku. • Właśnie miałam pani o nim powiedzieć - uspokoiła ją Lavinia. - Oto pan Tobias March. Pomaga mi w dochodzeniach. • .Ściśle mówiąc, to pani Lakę mi pomaga - odparował Tobias, patrząc na nią znacząco.
Joan przyjrzała mu się badawczo i znów przeniosła wzrok na gospodynię. • Nie rozumiem. • To całkiem proste. - Lavinia celowo odwróciła się plecami do Tobiasa. -Pan March i ja postanowiliśmy zostać wspólnikami na czas tej sprawy. Dla pani to prawdziwa okazja. Jako moja klientka będzie pani mogła korzystać z usług nas obojga bez Ŝadnych dodatkowych kosztów. - MoŜna powiedzieć, dwa w jednym - dorzucił Tobias. Lawinia starała się przywołać na twarz beztroski uśmiech. • March ma w tym sprawach nieco doświadczenia. Zapewniam, Ŝe jest wyjątkowo dyskretny. • Rozumiem. - Joan zawahała się. Nie była całkiem zadowolona, ale najwyraźniej uznała, Ŝe nie ma wyboru. - Dobrze. Lavinia zwróciła się do Tobiasa i podała mu woskową rzeźbę. - Pani Dove zjawiła się tu dzisiaj, poniewaŜ otrzymała coś takiego. UwaŜa, Ŝe ktoś w ten sposób grozi jej śmiercią, a ja się z nią zgadzam. Pani Dove ma taką samą suknię jak ta, w którą ubrana jest woskowa postać, no i kolor włosów się zgadza. Tobias przez długą chwilę przyglądał się scence. - To dziwne. SzantaŜyści zwykle zapowiadają, Ŝe ujawnią jakiś dawny sekret, nie groŜą od razu śmiercią. Po co zabijać kogoś, kto mógłby stać się źródłem dochodów? Zapadła krótka, pełna napięcia cisza. Lavinia i Joan wymieniły spojrzenia. • Słuszna uwaga - niechętnie przyznała ta pierwsza. • Owszem - w zamyśleniu zgodziła się druga. Lavinia zauwaŜyła, Ŝe jej nowa klientka przygląda się Tobiasowi ze znacznie większym zainteresowaniem niŜ przed chwilą. Ten odsunął od siebie woskową rzeźbę, - Z drugiej strony nie wolno nam zapominać, Ŝe teraz mamy do czynienia z łajdakiem, który juŜ popełnił morderstwo. Być moŜe uznał, Ŝe groźba śmierci szybciej skłoni ofiarę do zapłacenia okupu. Joan skinęła głową. Lavinia doszła do wniosku, Ŝe czas znów przejąć kontrolę nad sytuacją. Tobias najwyraźniej miał ochotę ją w tym wyręczyć. Spojrzała na Joan. • Muszę pani zadać bardzo osobiste pytanie.
• Chce pani wiedzieć, co takiego Holton Felix znalazł w pamiętniku, Ŝe postanowił mnie szantaŜować. - Pomogłoby nam, gdybyśmy wiedzieli, czym pani groził. Joan jeszcze raz badawczo zerknęła na Tobiasa. • Opowiem to jak najkrócej - odezwała się w końcu. - W wieku osiemnastu lat zostałam sama na świecie i byłam zmuszona przyjąć posadę guwernantki. Kiedy skończyłam dziewiętnaście lat, popełniłam błąd i oddałam serce człowiekowi, który był częstym gościem w domu moich pracodawców. Wydawało mi się, Ŝe jestem zakochana, i wierzyłam, Ŝe moje uczucie zostało w pełni odwzajemnione. Byłam tak niemądra, Ŝe dałam się uwieść. • Ach, tak - powiedziała cicho Lavinia. • Ten człowiek przywiózł mnie do Londynu i wynajął dla mnie niewielki dom. Przez kilka miesięcy wszystko dobrze się układało. W swojej niewinności spodziewałam się, Ŝe się pobierzemy. - Joan uśmiechnęła się gorzko. - Zrozumiałam swój błąd, kiedy się dowiedziałam, Ŝe dawno juŜ obiecał oŜenić się z pewną bogatą panną z dobrego domu. Od samego początku wiedział, Ŝe nigdy nie połączy nas ślub. Lavinia zacisnęła rękę w pięść. • Co za podły człowiek. • Owszem - przytaknęła Joan. - Ale historia jest całkiem banalna. W końcu, rzecz jasna, mnie porzucił. Przestał płacić czynsz za dom. Wiedziałam, Ŝe przed końcem miesiąca będę zmuszona się wyprowadzić. W czasie naszego romansu kochanek nie dał mi nic takiego, co mogłabym zastawić lub sprzedać, a mnie nie przyszło do głowy, Ŝeby czegokolwiek od niego Ŝądać, oprócz obietnic wiecznej miłości. Nie mogłam szukać posady guwernantki, poniewaŜ nie miałam referencji. • I co pani zrobiła? - zapytała łagodnie Lavinia. Joan spojrzała w okno, jakby w strugach deszczu dostrzegła coś fascynującego. • Nie lubię tego nawet wspominać - mówiła cicho dalej. -Byłam bardzo przygnębiona. Przez tydzień kaŜdej nocy chodziłam nad rzekę i zastanawiałam się, czy nie skończyć tego koszmaru. Zawsze jednak przed świtem wracałam do domu. Ktoś mógłby powiedzieć, Ŝe brakowało mi odwagi. • Wręcz przeciwnie - zaprotestowała Lavinia stanowczo. -Wykazała się pani niezwykłą odwagą, nie ulegając pokusie. Kiedy upada w nas duch, nie potrafimy
sobie wyobrazić, jak przeŜyjemy kolejny dzień, nie mówiąc juŜ o całym Ŝyciu. Wyczuła, Ŝe Tobias jej się przygląda, ale nie zareagowała. Joan zwróciła się do niej trudnym do rozszyfrowania uśmiechem i znów zapatrzyła się w strugi deszczu. - Pewnej nocy po powrocie znad rzeki zastałam czekającego na mnie na progu domu Fieldinga Dove'a. Kiedy jeszcze byłam z kochankiem, spotkałam go kilkakrotnie, ale nie znałam go zbyt dobrze. Dał mi do zrozumienia, Ŝe chciałby nawiązać ze mną bliŜszą znajomość. Powiedział, Ŝebym się nie martwiła, bo on zapłaci za wynajęcie domu. - Uśmiechnęła się smutno. - Zrozumiałam, Ŝe chce zostać moim nowym opiekunem. • Co pani zrobiła? - spytała Lavinia. • Trudno się teraz tym chwalić, ale wtedy nagle odzyskałam poczucie dumy. Powiedziałam mu, Ŝe nie szukam kochanka, ale będę mu wdzięczna za poŜyczkę. Obiecałam zwrócić pieniądze najszybciej, jak będę mogła. Ku mojemu zdziwieniu skinął tylko głową i zapytał, w co chcę zainwestować te fundusze. Tobias nieco sztywnym ruchem usiadł w fotelu. • Dove dał pani pieniądze? • Tak. - Joan uśmiechnęła się ze smutkiem. - I radę, co z nimi zrobić. Przeznaczyłam je na pewną inwestycję budowlaną, którą mi polecił. Powstawały nowe domy i sklepy, a my spotykaliśmy się i omawialiśmy interesy. Zaczęłam uwaŜać Fieldinga za przyjaciela. Kiedy kilka miesięcy później sprzedałam nieruchomości, dostałam za nie sumę, która wtedy wydawała mi się fortuną. Natychmiast wysłałam do Fieldinga wiadomość, Ŝe mogę mu zwrócić poŜyczkę. • Jak zareagował? - zaciekawiła się Lavinia. • ZłoŜył mi wizytę i poprosił o rękę. - Oczy Joan przysłonił cień wspomnień. Wtedy byłam juŜ w nim głęboko zakochana. Przyjęłam jego oświadczyny. Lavinia czuła, Ŝe łzy napływają jej pod powieki, i Ŝeby nie pociekły na policzki, dwa razy pociągnęła nosem. Na próŜno. Tobias i Joan spojrzeli na nią zaskoczeni. - Proszę wybaczyć, pani Dove, ale to taka wzruszająca historia - wyszeptała. Wyszarpnęła chusteczkę z kieszeni, szybko wytarła oczy i wydmuchnęła nos tak dyskretnie, jak tylko potrafiła. Opuściła haftowany kwadracik batystu i spostrzegła, Ŝe Tobias przygląda jej się kpiąco. Spojrzała na niego z pogardą. Ten człowiek był chyba pozbawiony
jakiejkolwiek wraŜliwości. Ale przecieŜ nie powinno to być dla niej niespodzianką. ZłoŜyła chusteczkę i wsunęła ją do kieszeni. - Proszę mi wybaczyć śmiałość, pani Dovc, ale czy słusznie przypuszczam, Ŝe Holton Felix chciał ujawnić związek, w jaki się pani wdała przed ślubem? Joan spuściła wzrok na własne dłonie i skinęła głową. • Właśnie tak. • CóŜ to był za niegodziwiec - stwierdziła Lavinia. • Ha - odezwał się Tobias. Lavinia zgromiła go wzrokiem, lecz nie zwrócił na to uwagi. - Bez obrazy, ale nie rozumiem, dlaczego ujawnienie tej wiadomości miałoby grozić skandalem. PrzecieŜ ten romans skończył się ponad dwadzieścia lat temu. Joan zesztywniała. - Panie March, moja córka zaręczyła się z dziedzicem fortuny Colchesterów. Jeśli cokolwiek pan słyszał o tej rodzinie, to pan wie, Ŝe jego babka, lady Colchester, rządzi lwią częścią rodzinnego majątku. Jest to dama niezmiernie surowa i wymagająca. Wystarczyłby choć cień skandalu, a zmusiłaby wnuka do od wołania ślubu. Tobias wzruszył ramionami. - Nigdy bym nie pomyślał, Ŝe taka odgrzewana sensacja mogłaby spowodować tak wielkie oburzenie. Joan siedziała bez ruchu. - Dobrze wiem, ile ryzykuję. Mój mąŜ był uszczęśliwiony, Ŝe będziemy skoligaceni z Colchesterami. Nigdy nie zapomnę, ile szczęścia miał w oczach, kiedy tańczył z Maryanne na jej balu zaręczynowym. A jeśli chodzi o córkę, to jest bezgranicznie zakochana w narzeczonym. Nie dopuszczę, Ŝeby cokolwiek przeszkodziło w zawarciu tego małŜeństwa. Panie March, czy teraz pan mnie rozumie? Lavinia ruszyła do ataku, zanim Tobias zdołał się odezwać. - Będę wdzięczna, jeśli zachowa pan swoje wątpliwości dla siebie. Co pan wie o związkach małŜeńskich zawieranych w elitarnych kręgach towarzyskich? Tu chodzi o przyszłość młodej kobiety. Jej matka ma wszelkie prawo chronić ją przed niebezpieczeństwem. - AleŜ oczywiście. - W oczach Tobiasa błyszczało ironiczne rozbawienie. -
Przepraszam, pani Dove. Moja wspólniczka ma rację. Nic nie wiem o związkach małŜeńskich zawieranych w elitarnych kręgach towarzyskich. Ku zaskoczeniu Lavinii, Joan uśmiechnęła się. • Rozumiem - powiedziała cicho. • Zapewniam panią, Ŝe chociaŜ pan March nie naleŜy do elity, to doskonale zna się na prowadzeniu śledztwa - dodała pośpiesznie Lavinia, spoglądając ostro na Tobiasa. - Prawda? • Zwykle dowiaduję się tego, co chcę wiedzieć - przyświadczył. Lavinia ponownie zwróciła się do Joan: • Natychmiast zaczniemy badać tę sprawę. - Od czego chce pani zacząć? - spytała Joan z niekłamanym zaciekawieniem. Lavinia podeszła do stołu, na którym Tobias postawił pudło z woskową figurką. Jeszcze raz uwaŜnie przyjrzała się scence, studiując wszystkie najmniejsze szczegóły. - To oczywiście nie jest dzieło amatora - oznajmiła. - UwaŜam, Ŝe powinniśmy zacząć od rozmowy z ludźmi, którzy zajmują się tego rodzaju twórczością. Artystę zwykle moŜna poznać po stylu i technice. Przy odrobinie szczęścia moŜe uda nam się znaleźć kogoś, kto powie nam coś o charakterystycznych elementach tej rzeźby. Tobias patrzył na nią ze źle ukrywanym zaskoczeniem. - To niezły pomysł. Lavinia zacisnęła zęby. - Jak pani trafi do tych ekspertów od rzeźbienia w wosku? - zapytała Joan, zupełnie nieświadoma toczącego się tuŜ obok niej pojedynku. Lavinia wolno przeciągnęła palcem po drewnianym obramowaniu scenki. • Porozmawiam na ten temat z siostrzenicą. Od powrotu do Londynu Emeline odwiedziła bardzo wiele muzeów i galerii. Z pewnością wie, w których z nich są wystawiane rzeźby z wosku. • Doskonale. -Joan wstała z wdziękiem i poprawiła rękawiczki. - Na tym skończymy. - Zamilkła na chwilę. - Chyba Ŝe mają państwo do mnie jeszcze, jakieś pytania. • Tylko jedno. -Lavinia zawahała się. -Obawiam się jednak, Ŝe uzna je pani za zbyt śmiałe.
Jej klientka wydawała się rozbawiona tymi skrupułami. • Doprawdy, pani Lakę. Nie wyobraŜam sobie śmielszego pytania niŜ to na temat tajemnic z mojej przeszłości. • Chodzi mi 0 to, Ŝe moja siostrzenica, dzięki poparciu lady Wortham, otrzymała kilka zaproszeń. Jeśli Emeline chce z nich skorzystać, musi dostać nowe suknie. Czy byłaby pani tak łaskawa i zdradziła mi nazwisko swojej krawcowej? Czuła, Ŝe Tobias błagalnie wzniósł oczy ku niebu, ale miała na tyle rozsądku, Ŝeby nie zareagować. Joan przyglądała się Lavinii z namysłem. • Madame Francesca jest bardzo droga. • No, cóŜ, zamierzam zamówić przynajmniej jedną lub dwie ładne suknie. • Przykro mi, ale przyjmuje nowe klientki, tylko jeśli mają rekomendacje. Twarz Lavinii posmutniała. • Ach, tak. Rozumiem. Joan podeszła do drzwi. • Z przyjemnością panią zarekomenduję.
Jakiś czas później pokazali woskowe dziełko Emeline. - Na waszym miejscu zaczęłabym od pani Yaughn z Half Crescent Lane. Dziewczyna przyglądała się rzeźbie z zafrasowaną miną. - Nie ma w całym Londynie osoby bardziej biegłej w rzeźbieniu w wosku. • Nigdy o niej nie słyszałam - stwierdziła Lavinia. • Pewnie dlatego, Ŝe nie otrzymuje zbyt wielu zleceń. • A to dlaczego? - zaciekawił się Tobias. Emeline uniosła na niego wzrok. • Zrozumie pan, kiedy zobaczy pan jej dzieła.
7 Gratuluję, Ŝe udało się pani zapewnić sobie zapłatę za tę pracę. - Tobias siedział niedbale na ławeczce wynajętego powozu. - Miło jest mieć pewność, Ŝe po skończonym zadaniu otrzyma się wynagrodzenie. - Przez pana omal nie straciłam klientki. - Lavinia ciaśniej okryła się wełnianą
peleryną, chroniącą ją przed wilgotnym chłodem. - Trudno o bardziej grubiańskie zachowanie. Tobias uśmiechnął się lekko. - Przynajmniej nie wypytywałem jej o nazwisko krawcowej. Lavinia, zignorowawszy tę uwagę, znacząco patrzyła przez okienko powozu. Londyn zamienił się dziś w studium szarości. Mokre kamienie bruku błyszczały pod cięŜkim niebem. Deszcz skłonił większość ludzi do pozostania w domu. Ci, którzy odwaŜyli się wyjść w taką pogodę, poruszali się powozami lub przemykali pod ścianami domów. Woźnice kulili się w swoich budkach, otuleni w ciepłe płaszcze, z czapkami naciągniętymi na uszy. - Chce pani usłyszeć dobrą radę? - zapytał przyjacielsko Tobias. - Od pana? Niekoniecznie. • Niemniej jednak powiem pani kilka mądrych słów, które powinna pani zapamiętać, jeśli nadal chce pani zajmować się swoją nową profesją. Mimowolnie oderwała wzrok o ponurej ulicy. W końcu on miał doświadczenie. • Jakiej to rady chce mi pan udzielić? • Nigdy nie naleŜy płakać, kiedy klienci opowiadają swoje smutne historie. Odnoszą wtedy wraŜenie, Ŝe pani uwierzy we wszystko, co usłyszy. Z doświadczenia wiem. Ŝe klienci notorycznie kłamią. Nie ma powodu, aby zachęcać ich do tego łzami. Lavinia spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczami. - Myśli pan, Ŝe pani Dove nas okłamała? Wzruszył ramionami. - Klienci zawsze kłamią. Jeśli nie zrezygnuje pani z wykonywania tego zawodu, wkrótce się pani o tym przekona. Zacisnęła dłonie na skraju peleryny. - Nie wierzę, Ŝe pani Dove zmyśliła tę historię. • A skąd ta pewność? Uniosła dumnie głowę. • Mam bardzo wyostrzoną intuicję. • Mogę tylko wierzyć pani na słowo. Jak zwykle udało mu się ją zdenerwować. • OtóŜ powiem panu, Ŝe moi rodzice byli wytrawnymi znawcami mesmeryzmu i sami go praktykowali. W bardzo wczesnym wieku zaczęłam im
pomagać. Kiedy zmarli, sama przez jakiś czas dla zarobku przyjmowałam ludzi na seansach terapeutycznych. W dziedzinie uzdrawiania za pomocą sił magnetycznych intuicja jest sprawą podstawową. Ojciec nieraz mi powtarzał, Ŝe jestem w tym bardzo utalentowana. • Cholera jasna. Moją wspólniczką została kobieta, która wierzy, Ŝe moŜna leczyć zwierzęcym magnetyzmem. Czym sobie na to zasłuŜyłem? Uśmiechnęła się do niego z rezerwą. • Cieszę się, Ŝe jest panu wesoło, ale to nie zmienia faktu, Ŝe wierzę w to, co powiedziała nam pani Dove. -Urwała. - W kaŜdym razie w większość tego, co od niej usłyszeliśmy. • Zgadzam się, Ŝe pewnie wszystkiego nie wymyśliła - rzekł, wzruszając ramionami. - Podejrzewam, Ŝe jest na tyle sprytna, by wiedzieć, iŜ przeplatając fakty z fikcją, tworzy się najbardziej wiarygodne historie. • Jest pan bardzo cyniczny. - W tym zawodzie to zaleta. ZmruŜyła lekko oczy. • Jednego jestem pewna. Nie kłamała, kiedy mówiła o swojej miłości do męŜa. • Jeśli będzie pani wykonywać ten zawód wystarczająco długo, w końcu się pani przekona, Ŝe wszyscy klienci kłamią, kiedy mówią o miłości. Powóz zatrzymał się, zanim zdąŜyła odpowiedzieć. Tobias otworzył drzwi i zaczął wysiadać. ZauwaŜyła jednak, Ŝe nie zeskoczył lekko na chodnik. Poruszał się ostroŜnie, jak człowiek, któremu coś dokucza. Kiedy się odwrócił, Ŝeby jej pomóc, nie zobaczyła na jego twarzy nawet cienia grymasu bólu. Gdy poczuła dotyk jego mocnej ręki, przeszedł ją lekki dreszcz. Pozwoliła się zaprowadzić pod drzwi i ukryła zmieszanie, udając, Ŝe rozgląda się z wielkim zainteresowaniem. Half Crescent Lane była ciasną, wąską uliczką. Wiła się wśród rzucających głęboki cień kamiennych murów. Zapewne nigdy nie docierało tu zbyt wiele słońca, ale takiego dnia jak ten panował tu mrok niczym w krypcie. Tobias zapukał głośno do drzwi. W środku rozległy się kroki, a po chwili zobaczyli leciwą gospodynię, nieufnie spoglądającą na Tobiasa. - O co chodzi? - spytała głośno, jak to zwykle czynią ludzie niedosłyszący.
Tobias skrzywił się i cofnął o krok. • Chcemy się widzieć z panią Vaughn. Gospodyni przyłoŜyła do ucha zwiniętą dłoń. • Co takiego? • Chcemy się widzieć z artystką, która rzeźbi w wosku -powiedziała Lavinia, starannie wymawiając kaŜde słowo. • Trzeba kupić bilet- gromko oznajmiła gospodyni. - Pani Vaughn teraz juŜ nikogo nie wpuszcza do galerii bez biletu. Za duŜo ludzi chciało za darmo wejść do środka. Mówili, Ŝe chcą jej zlecić jakąś pracę, a kiedy juŜ się dostali do środka, oglądali sobie figury i wychodzili. • Nie chcemy oglądać jej rzeźb - odrzekła głośno Lavinia. -Chcemy z nią o czymś porozmawiać. • Słyszałam juŜ takie wymówki. Nie dam się nabrać, i tyle. Nikt tu nie wejdzie bez biletu. • Dobrze. -Tobias połoŜył kilka monet na dłoni gospodyni. -Czy tyle wystarczy na dwa bilety? Kobieta przeliczyła pieniądze. - A wystarczy, wystarczy - stwierdziła i odsunęła się od drzwi. Lavinia weszła do wąskiego mrocznego holu, Tobias podąŜył jej śladem. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, mrok stał się jeszcze gęściejszy. Gospodyni poprowadziła ich ciemnym korytarzem. - Tędy, proszę. Lavinia zerknęła na swego towarzysza. Lekkim ruchem dłoni dał jej znak, Ŝeby poszła przodem. Bez słowa doszli za gospodynią do cięŜkich drzwi na samym końcu. Otworzyła je zamaszystym, teatralnym gestem. - Wchodźcie! - krzyknęła. - Spotkacie się panią Vaughn za chwilę. • Dziękuję. - Lavinia weszła do słabo oświetlonej sali i zatrzymała się jak wryta, widząc, Ŝe zebrało się tu juŜ sporo osób. - Nie wiedziałam, Ŝe pani Vaughn ma juŜ jakichś gości. Gospodyni prychnęła i zamknęła drzwi, zostawiając Tobiasa i Lavinię na środku pokoju pełnego ludzi. CięŜkie draperie zasłaniały dwa wąskie okna, nie dopuszczając światła z
zewnątrz. Jedyne oświetlenie stanowiły dwie świece w duŜym, bogato zdobionym świeczniku na fortepianie. Panowała tu wyjątkowo chłodna atmosfera. Zdawała się emanować z mroku otaczającego gości. Lavinia spostrzegła, Ŝe na kominku nie pali się ogień. Goście siedzieli i stali w najróŜniejszych pozach. MęŜczyzna w elegancko zawiązanym fularze, siedząc w głębokim fotelu, spokojnie czytał gazetę, chociaŜ świeca nic rzucała na nią światła. Pulchna kobieta w sukni z długimi rękawami siedziała przy fortepianie. Miała na sobie obszerny biały fartuch. Gęste, siwe włosy, upięte w cięŜki węzeł, okrywał koronkowy czepek. Jej palce zawisły w powietrzu tuŜ nad klawiszami, jakby właśnie skończyła grać jeden utwór i zamierzała rozpocząć następny. W pobliŜu wygasłego kominka siedział męŜczyzna z niedopitą szklaneczką brandy w ręku. Obok dwóch innych panów grało w szachy. Długi, wąski pokój spowijała niesamowita cisza. śadna głowa się nie odwróciła, Ŝeby się przyjrzeć nowo przybyłym. Nikt się nie poruszył. Nikt się nie odezwał. Fortepian milczał. Wyglądało to tak, jakby wszyscy tu skamienieli, schwytani w trakcie jakiejś czynności. - Dobry BoŜe - wyszeptała Lavinia. Tobias minął ją i podszedł do szachistów, rozgrywających mecz, który miał na zawsze pozostać niedokończony. - Zadziwiające - powiedział. - Widziałem juŜ figury woskowe, ale Ŝadna nie była tak realistyczna jak te tutaj. Lavinia podeszła wolno do postaci czytającej mały tomik. Woskowa głowa pochylała się pod naturalnym kątem nad lekturą. Szklane oczy wydawały się zafascynowane treścią ksiąŜki. Między brwiami rysowała się drobna zmarszczka, a na grzbiecie poznaczonej Ŝyłkami dłoni wyrastały drobne wioski. • MoŜna by pomyśleć, Ŝe któraś z nich zaraz poruszy się lub przemówi wyszeptała. - Te Ŝyłki mają taką naturalną niebieskawą barwę, proszę spojrzeć na bladość policzków tej kobiety. MoŜna się tu poczuć trochę nieswojo, prawda? • Pani siostrzenica mówiła nam, Ŝe większość twórców takich figur uŜywa ubrań, biŜuterii i innych akcesoriów, Ŝeby nadać im pozory Ŝycia. - Tobias podszedł do kobiety ubranej w modną suknię. Palce rzeźby bezwiednie bawiły się wachlarzem. Nieśmiały uśmiech wydawał się błąkać po twarzy. -Jednak pani Vaughn to mistrzyni
w swoim zawodzie, artystka, która nie musi uciekać się do sztuczek. Te figury są pięknie wyrzeźbione. Siedząca przy pianinie kobieta w fartuchu i koronkowym czepku skłoniła się im głęboko. - Dziękuję panu - powiedziała, śmiejąc się wesoło. Lavinia stłumiła okrzyk zaskoczenia i gwałtownie cofnęła się o krok. Zderzyła się z dandysem, który spoglądał na nią z dezaprobatą przez monokl. Rzuciła się w bok, jakby się bała, Ŝe figura chce jej dotknąć. Omal przy tym nie upuściła przyniesionej z domu paczki. Odzyskała równowagę, zmieszana, potrząsnęła połami peleryny i z wysiłkiem przybrała uprzejmy wyraz twarzy. • Pani Vaughn, prawda? - spytała energicznie. • Owszem. • Nazywam się Lavinia Lakę, a to jest pan March. Pani Vaughn wstała zza fortepianu. Kiedy się uśmiechnęła, w jej policzkach pojawiły się dołeczki. - Witam w mojej sali wystawowej. Mogą państwo oglądać figury, jak długo sobie państwo Ŝyczą. Tobias skłonił głowę. • Moje gratulacje. To prawdziwie zadziwiająca kolekcja. • Pański podziw sprawia mi wielką przyjemność. - Pani Vaughn spojrzała na jego towarzyszkę z rozbawieniem w oczach. - Coś mi jednak mówi, Ŝe opinia pani Lakę jest mniej entuzjastyczna. • Wcale nie - zaprotestowała szybko Lavinia. - Po prostu pani dzieła zrobiły na mnie wielkie, ale... niespodziewane wraŜenie. MoŜna powiedzieć, uderzające. To znaczy, czuję się tak. jakby w tym pokoju było pełno ludzi, którzy... jak to wyrazić... • Ludzi, którzy nie są całkiem Ŝywi, ale i nie całkiem martwi? To pani miała na myśli? Lavinia uśmiechnęła się blado. • Pani umiejętności są. imponujące. • Dziękuję pani. Widzę jednak, Ŝe naleŜą państwo do tych, którzy w pobliŜu moich dzieł czują się trochę nieswojo. • AleŜ nie, chodzi tylko o to, Ŝe pani figury wyglądają jak Ŝywe. - A raczej
jakby były Ŝywe przed chwilą, dodała Lavinia w myślach. Nie chciała jednak głośno wyraŜać swoich wątpliwości. W końcu ta kobieta była artystką, a wszyscy wiedzą, Ŝe artyści bywają ekscentryczni i nieprzewidywalni. W policzkach pani Vaughn znów pojawiły się dołeczki. Uspokajająco uniosła dłoń. • Proszę się nie martwić, Ŝe mnie pani urazi. Wiem, Ŝe moje prace nie kaŜdemu odpowiadają. • Nic moŜna zaprzeczyć, Ŝe są interesujące - odezwał się Tobias. • Mimo to mam wraŜenie, Ŝe przyszli tu państwo, Ŝeby złoŜyć zamówienie na portret rodzinny. • Jest pani bardzo spostrzegawcza. - Tobias przyjrzał się elegancko wymodelowanej szyi kobiety z wachlarzem. – MoŜe dlatego pani rzeźby wyglądają tak realistycznie. Pani Vaughn znów się roześmiała. - Pochlebiam sobie, Ŝe potrafię odnaleźć prawdę ukrytą tuŜ pod powierzchnią pozorów. Ma pan całkowitą rację. Ta zdolność jest niezbędna przy tworzeniu realistycznych portretów. Ale Ŝeby tchnąć w figurę Ŝycie, trzeba czegoś więcej. NaleŜy przykładać wagę do szczegółów. Drobnych zmarszczek w kącikach powiek, odpowiedniego rozmieszczenia Ŝyłek, tak Ŝeby się wydawało, iŜ pulsuje w nich krew. Tobias skinął głową. - Rozumiem. Lavinia przypomniała sobie niezwykle misternie wykonane szczegóły woskowej scenki ukrytej w pudle i znieruchomiała. A jeśli zrządzenie losu doprowadziło ich bezpośrednio do mordercy? Wymieniła spojrzenie z Tobiasem, ale ten tylko lekko potrząsnął głową. Wzięła głęboki oddech, Ŝeby się uspokoić. Oczywiście miał rację. To byłby zbyt nieprawdopodobny zbieg okoliczności, gdyby tak od razu natrafili na mordercę. Z drugiej jednak strony, ilu doświadczonych twórców figur woskowych moŜna znaleźć w Londynie? Na pewno niezbyt wielu. Emeline bez wahania umieściła panią Vaughn na pierwszym miejscu listy najlepszych. Jakby czytając w myślach Lavinii, pani Vaughn zerknęła na nią i uśmiechnęła się szeroko. Lavinia doszła do wniosku, Ŝe to niepokojąca bliskość figur woskowych nie
pozwala jej myśleć logicznie. Co się z nią, do diabła, dzieje? Ta niska wesoła kobieta miałaby być morderczynią. - Właśnie na ten temat przyszliśmy z panią porozmawiać - oznajmił Tobias. - O artystycznym odtwarzaniu szczegółów? - Pani Vaughn się rozpromieniła. To bardzo ciekawe. Ponad wszystko uwielbiam rozmawiać o swojej pracy. Lavinia postawiła pudło na najbliŜszym stole. • Proszę łaskawie spojrzeć na to dzieło. Jesteśmy ciekawi, czy moŜe nam pani coś powiedzieć o jego autorze. Bylibyśmy za to bardzo wdzięczni. • Nie jest podpisane? - Artystka podeszła do stolika. - To dość niespotykane. • Myślę, Ŝe kiedy zobaczy pani to dziełko, zrozumie pani, dlaczego autor nie zostawił swojego podpisu - powiedział Tobias z ironią. Lavinia rozwiązała sznurek, materiał opadł z pudła i ukazała się nieprzyjemna scenka. - Coś takiego. - Pani Vaughn wyjęła z kieszeni fartucha okulary i wsunęła je na nos. Nie spuszczała wzroku ze scenki. - Coś takiego... Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka. Wzięła woskową scenkę i postawiła na fortepianie. Lavinia poszła za nią. Świece oświetlały migotliwym światłem miniaturową salę balową i martwą kobietę. • Czy słusznie zakładam, Ŝe nie jest to ilustracja do sztuki lub powieści? zapytała pani Vaughn, nie odwracając wzroku od woskowej rzeźby. • Bardzo słusznie. - Tobias stanął obok Lavinii. - Naszym zdaniem, jest to groźba. Chcemy znaleźć artystę, który wykonał tę pracę. • O, tak - wyszeptała pani Vaughn. - Doskonale rozumiem, dlaczego chcą państwo to zrobić. W tej małej scence kryje się tyle złych intencji. Wielka złość i wielka nienawiść. Czy przysłano to do pani? Nie, raczej nie. Włosy figurki są jasne, lekko siwiejące. Pani jest młodsza, a włosy ma pani rude, prawda? Tobias zerknął na głowę swej wspólniczki; jego spojrzenie było trudne do rozszyfrowania. • Tak, są bardzo rude. Lavinia zgromiła go wzrokiem. • Zupełnie niepotrzebna uwaga na temat osobisty - zganiła go. • AleŜ to tylko stwierdzenie faktu. Nie tylko to, pomyślała. Zaciekawiło ją, czy Tobias nie naleŜy do męŜczyzn,
którzy mają uprzedzenia do rudowłosych kobiet. MoŜe wierzył w te bzdury o ognistym temperamencie i trudnym charakterze rudzielców? Pani Vaughn podniosła wzrok. • W jaki sposób ta scenka dostała się w państwa ręce? • Zostawiono ją na progu domu kogoś, kogo znamy - wyjaśnił Tobias. • To bardzo dziwne. - Artystka zawahała się. - Muszę powiedzieć, Ŝe dziełko jest bardzo pięknie wykonane, mimo swojej nieprzyjemnej wymowy. • Czy kiedykolwiek widziała pani rzeźbę w wosku tak misternie wykonaną? zapytała Lavinia. • To znaczy, oprócz własnych? Nie. - Pani Vaughn wolno zdjęła okulary. Nie widziałam. Regularnie odwiedzam galerie i wystawy, Ŝeby obejrzeć prace konkurencji. Zapamiętałabym kogoś tak utalentowanego. • Czyli moŜemy załoŜyć, Ŝe autor publicznie nie wystawia swoich prac? upewnił się Tobias. Pani Vaughn zmarszczyła czoło. - Nic powiedziałabym tak. Artysta o tak wielkim talencie nie oparłby się pokusie pokazania swojego dzieła. KaŜdy pragnie, Ŝeby jego pracę obejrzano i doceniono. - Bez tego trudno zarobić na Ŝycie - dodała Lavinia. Kobieta stanowczo potrząsnęła głową. - Tu nie chodzi tylko o pieniądze. W zasadzie, jeśli artysta jest bogaty, pieniądze nie grają Ŝadnej roli. Lavinia spojrzała na stojącą tuŜ obok fascynującą figurę woskową. • Rozumiem - stwierdziła. • Nie ma zbyt wielu doświadczonych artystów, wykonujących rzeźby z wosku - ciągnęła pani Vaughn. - Obawiam się, Ŝe ta dziedzina twórczości szybko spada z poziomu prawdziwej sztuki i staje się tanią rozrywką dla gawiedzi. Winne temu są najnowsze nieprzyjemne wydarzenia we Francji, te wszystkie maski pośmiertne, które musiała wykonać madame Tussaud po tym, jak opadło ostrze gilotyny. Publiczność poznała smak sztuki, która budzi dreszcz grozy. Tak jakby jej sztuka nie wywoływała dreszczy, pomyślała Lavinia. - Bardzo dziękujemy za wszystko, co nam pani powiedziała o tej pracy. Zaczęła pakować scenkę do pudła. – Miałam nadzieję, Ŝe naprowadzi nas pani na
jakiś ślad. Wydaje mi się jednak, Ŝe będziemy musieli wybrać inną ścieŜkę poszukiwań. Okrągła twarz pani Vaughn nagle spochmurniała. - Ufam, Ŝe będziecie ostroŜni. W oczach Tobiasa pojawił się chłodny błysk zainteresowania. - Co pani chce przez to powiedzieć? Pani Vaughn patrzyła na Lavinię. obwiązującą pudło sznurkiem. - Autor tej scenki najwyraźniej miał zamiar przerazić osobę, do której została wysłana. Lavinia przypomniała sobie wystraszone oczy pani Dove. - Jeśli rzeczywiście miał taki zamiar, to zapewniam panią, Ŝe udało mu się to osiągnąć. Pani Vaughn zacisnęła usta. - śałuję, Ŝe nie mogę podać państwu nazwiska osoby, która stworzyła to dziełko. Mogę tylko powiedzieć, Ŝe szukacie kogoś dyszącego Ŝądzą zemsty albo wymierzenia kary. Z doświadczenia wiem, Ŝe tylko jedno uczucie moŜe się tak całkowicie przekształcić w nienawiść. Lavinia znieruchomiała. • Jakie? • Miłość. - Pani Vaughn znów się uśmiechnęła. Iskierki wesołości znów zamigotały w jej oczach. - To najniebezpieczniejsze ze wszystkich uczuć.
8 Nie wiem jak pan, panie March, ale ja koniecznie muszę zaŜyć coś na uspokojenie nerwów - oznajmiła Lavinia, wchodząc do swojego gabinetu. - Pani Vaughn i jej kolekcja figur woskowych zrobiły na mnie bardzo nieprzyjemne wraŜenie. Tobias starannie zamknął drzwi i spojrzał na nią ze zrozumieniem. • Po raz pierwszy w jakiejś sprawie całkowicie się zgadzamy. • W tym przypadku herbata nie odniesie poŜądanego skutku. Tu trzeba czegoś mocniejszego. Podeszła do dębowego kredensu i wyjęła z niego niemal pełną kryształową
karafkę. • Mamy szczęście - oznajmiła. - Zdaje się, Ŝe znalazłam lekarstwo na to, co nam dokucza. Proszę dołoŜyć drewna do ognia, a ja napełnię szklanki. • Świetny pomysł. - Tobias podszedł do kominka i sztywno przyklęknął na jedno kolano, krzywiąc się przy tym lekko. Lavinia zmarszczyła czoło, na chwilę przerwawszy nalewanie trunku. - Zranił się pan w nogę? - Zdarzyło mi się małe potknięcie. - Skupił się na dokładaniu do ognia. - Noga dobrze się zagoiła, ale w takie dni jak dzisiaj przypomina mi dawny błąd. • Błąd? • Niech pani nie zaprząta sobie tym głowy. - Skończył dokładać do kominka, chwycił się półki nad nim i wstał. Kiedy odwrócił się do Lavinii, miał uprzejmy, niewiele mówiący wyraz twarzy. - Zapewniam, Ŝe to nic powaŜnego. Widać było, Ŝe nie ma ochoty na dalsze wyjaśnienia, a zresztą stan jego nogi nic powinien jej obchodzić. Co więcej, nie miała powodu, Ŝeby odczuwać choćby cień współczucia dla Tobiasa Marcha. Niemniej jednak trochę się o niego martwiła. Chyba dostrzegł to w jej oczach, poniewaŜ spojrzał na nią twardo i z irytacją. • Kieliszek sherry wszystko załatwi - mruknął. • Nie musi się pan na mnie od razu złościć. - Napełniła drugi kieliszek. Chciałam po prostu być uprzejma. • Między nami nie ma miejsca na tego rodzaju gesty, łaskawa pani. Proszę nie zapominać, Ŝe jesteśmy wspólnikami. Wręczyła mu kieliszek. • Czy w naszym zawodzie istnieje jakaś zasada, która mówi, Ŝe wspólnicy nic mogą odnosić się do siebie miło? • Tak. - Jednym haustem wypił większą część trunku. -Właśnie ją wprowadziłem. • Rozumiem. Lavinia równieŜ wypiła spory łyk sherry i humor jej się trochę poprawił. Jeśli ten człowiek nie chce, Ŝeby się o niego troszczyła. to na pewno nie będzie tego robić na siłę. Podeszła do fotela przy kominku i opadła na niego z westchnieniem ulgi. Bijący od ognia Ŝar sprawił, Ŝe nie czuła juŜ wilgotnego chłodu, który zdawał się ją
otaczać od wyjścia z galerii pani Vaughn. Tobias zajął fotel naprzeciw niej, nie czekając na zaproszenie. Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, sącząc trunek z kieliszków. Tobias zaczął rozcierać lewą nogę. Lavinia nie wytrzymała. • Jeśli noga tak bardzo pana boli, to moŜe spróbuję trochę panu ulŜyć za pomocą kuracji mesmerycznej. • Niech sobie pani to wybije z głowy - odparł. - Proszę się nie obrazić, ale pod Ŝadnym pozorem nie dopuszczę do tego, Ŝeby mnie pani wprawiła w trans. Lavinia zesztywniała. - Jak pan sobie Ŝyczy. Nie ma powodu być niegrzecznym. Skrzywił się lekko. • Z całym szacunkiem, ale nie wierzę w tak zwane moce mesmeryzmu. Moi rodzice byli naukowcami. Zgadzali się z wynikami badań, przeprowadzonych przez doktora Franklina i Lavoisiera. Te wszystkie opowieści o wprawianiu ludzi w leczniczy trans za pomocą wzroku lub magnesów to całkowita bzdura. Pokazy tego typu są jedynie rozrywką dla łatwowiernych. • Akurat. Te badania zostały przeprowadzone trzydzieści lat temu i na dodatek w ParyŜu. Na pana miejscu nic przywiązywałabym do nich zbyt wielkiej wagi. Niech pan zauwaŜy, Ŝe wcale nie zmniejszyły zainteresowania zwierzęcym magnetyzmem wśród ludzi. • Owszem, zauwaŜyłem to - odrzekł Tobias. - Bardzo źle to świadczy o ludzkiej inteligencji. Gdyby miała trochę rozsądku, powinna na tym zakończyć rozmowę, ale nie mogła się oprzeć pokusie, Ŝeby nie dowiedzieć się czegoś więcej. • Pana rodzice studiowali nauki ścisłe? • Ojciec prowadził, między innymi, badania nad elektrycznością. Matkę bardzo interesowała chemia. • To interesujące. Czy nadal zajmują się tymi badaniami? • Oboje zginęli podczas wybuchu w swojej pracowni. Lavinii zaparło dech. • To straszne. • Z tego, co przeczytałem w ich ostatnim liście, wnoszę, Ŝe wpadli na pomysł połączenia tych dwóch rodzajów badań. Postanowili wykonać kilka eksperymentów z
pewnymi lotnymi substancjami chemicznymi i jakimś urządzeniem elektrycznym. Okazało się to katastrofą. Lavinia zadrŜała. • Dzięki Bogu, Ŝe panu nic się nie stało. • Byłem wtedy w Oksfordzie. Wróciłem do domu, Ŝeby pochować rodziców. • Czy po ich śmierci wrócił pan na studia? • To było niemoŜliwe. - Tobias objął kieliszek palcami. -Wybuch zniszczył dom, a rodzice nie mieli Ŝadnych pieniędzy. Wszystkie środki finansowe przeznaczyli na ten ostatni wielki eksperyment. • Rozumiem. - Lavinia oparła głowę o zagłówek fotela. -To tragiczna historia. • Zdarzyła się wiele lat temu. - Pociągnął łyk sherry i opuścił kieliszek. - A pani rodzice? • Dostali zaproszenie do Ameryki na serię pokazów mesmeryzmu. Przyjęli je. Statek zatonął. Wszyscy na pokładzie zginęli. Szczęki Tobiasa zacisnęły się kurczowo. • Bardzo mi przykro. - Zerknął na nią. - Powiedziała pani, Ŝe asystowała im w pokazach. Jak to się stało, Ŝe nie popłynęła pani z nimi? • Wyszłam za mąŜ. DŜentelmen, który zaprosił rodziców do Ameryki, nie chciał płacić za podróŜ dwóch dodatkowych osób. Zresztą John i tak nie był do tego pomysłu nastawiony zbyt entuzjastycznie. Widzi pan, on był poetą. Jego zdaniem, Ameryka nie jest odpowiednim miejscem do powaŜnej kontemplacji metafizycznej. Tobias skinął głową. - Niewątpliwie miał rację. Kiedy zmarł pani mąŜ? • Półtora roku po ślubie. Zabrała go choroba. • Wyrazy współczucia. • Dziękuję. Od śmierci męŜa minęło niemal dziesięć lat i słodkie, miłe wspomnienia o Johnie teraz przypominały Lavinii niewyraźny, stary sen. - Proszę wybaczyć, Ŝe o to pytam, ale czy pani mąŜ kiedykolwiek opublikował swoje wiersze? Westchnęła. • Nie. Choć oczywiście były to piękne utwory.
• Rozumiem. • Nie doceniono go, co się często zdarza geniuszom poezji. • Owszem, słyszałem, Ŝe nie naleŜy to do rzadkości. -Zamilkł na chwilę. - Czy mogę zapytać, jak dała sobie pani radę finansowo? Czy mąŜ miał jakieś inne źródła dochodów? • W ciągu naszego małŜeństwa utrzymywałam nas oboje, organizując seanse terapii mesmerycznej. Po śmierci Johna jeszcze przez kilka lat wykonywałam ten zawód. - Dlaczego pani z niego zrezygnowała? Lavinia wypiła łyk sherry. • W pewniej małej wiosce na północy kraju miał miejsce niefortunny wypadek. • Jaki? • Wolałabym o tym nie rozmawiać. Powiem tylko, Ŝe skłonił mnie do obrania innej drogi zawodowej. • Ach, tak. A kiedy zamieszkała pani z panną Emeline? • Sześć lat temu, po tym, jak jej rodzice zginęli w wypadku na drodze. Lavinia doszła do wniosku, Ŝe najwyŜszy czas zmienić temat. -Moja siostrzenica powiedziała, Ŝe kiedy zobaczymy prace pani Vaughn, zrozumiemy, dlaczego nie otrzymuje wielu zamówień na swoje figury. Chyba wiem, co miała na myśli. • Tak? • Być moŜe jej dzieła zbytnio przypominają Ŝywych ludzi. Na mnie te figury zrobiły... - zawahała się, szukając odpowiedniego słowa - bardzo niepokojące wraŜenie. • MoŜe taka jest natura figur woskowych. -Tobias w zadumie wpatrzył się w resztki sherry w kieliszku. - To nie jest zimne tworzywo, jak kamień czy glina. W przeciwieństwie do malarstwa pozwala na więcej niŜ dwa wymiary. Nic bardziej nie przypomina ludzkiego ciała niŜ dobrze wymodelowany i pomalowany wosk. • Czy zauwaŜył pan, Ŝe pani Vaughn uŜywa prawdziwych włosów do wykończenia rąk swoich figur oraz do brwi i rzęs? • Owszem. • Jej prace są niezwykłe, ale nie chciałabym, Ŝeby któraś z tych figur siedziała
tu teraz z nami. - Lavinia zadrŜała. -Dziadek na portrecie zawieszonym nad kominkiem to jedno, a trójwymiarowa figura naturalnych rozmiarów, siedząca w fotelu za biurkiem i do złudzenia przypominająca zmarłego członka rodziny, to zupełnie co innego. - Rzeczywiście. - Tobias z zamyśleniem spojrzał w ogień. Zapadła cisza, przerywana jedynie strzelaniem płonących drew. Po chwili Lavinia wstała i przyniosła karafkę z kredensu. Ponownie napełniła kieliszki i znów usiadła. Tym razem zostawiła karafkę na stoliku przy fotelu. Obecność Tobiasa wywoływała w niej dziwne emocje. Powtarzała sobie co prawda w duchu, Ŝe nie mają ze sobą nic wspólnego, oczywiście jeśli nie liczyć zamordowanego szantaŜysty, zaginionego pamiętnika i umowy o współpracy, która wkrótce miała się zakończyć. Trudno jej jednak było nie brać tych spraw pod uwagę. Tobias wyciągnął lewą nogę, jakby chciał przybrać wygodniejszą pozycję. - Proponuję, Ŝebyśmy wrócili do najpilniejszej sprawy - powiedział. Zastanawiałem się, co dalej robić. Uderzyło mnie, Ŝe pani Vaughn nie była zbyt pomocna. Cała ta gadanina o miłości, która często zamienia się w nienawiść, była zupełnie niepotrzebna. • To się jeszcze okaŜe. • Na pewno nie naprowadziło nas to na Ŝaden ślad. Wcale nie jestem pewien, czy rozmowy z właścicielami galerii figur woskowych to ruch w dobrym kierunku. - Czy ma pan lepszy pomysł? - zapytała bez ogródek. Zawahał się. - Przekazałem swoim informatorom, Ŝe dobrze zapłacę za kaŜdą wiadomość o pamiętniku. Muszę jednak przyznać, Ŝe nie otrzymałem jeszcze od nich Ŝadnego sygnału. • Innymi słowy, nie ma pan lepszego pomysłu. Tobias Zabębnił palcami o oparcie fotela. Nagle wstał. • Nie, nie mam - przyznał. • W takim razie porozmawiajmy z innymi właścicielami galerii - rzekła Lavinia, patrząc na niego czujnie. • Chyba tak. - Oparł się o gzyms kominka i przyglądał jej się z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. - Ale byłoby lepiej, gdybym sam przeprowadził resztę tych rozmów.
• Co takiego? - Gwałtownie odstawiła kieliszek i zerwała się na równe nogi. Niech pan sobie nawet nie wyobraŜa, Ŝe pan tak zrobi. Nie chcę w ogóle o tym słyszeć. • Ta sprawa z kaŜdą chwilą staje się coraz bardziej skomplikowana i niebezpieczna. Niełatwo będzie ją rozwiązać i nie podoba mi się, Ŝe chce się pani w nią tak mocno angaŜować. • JuŜ jestem w nią zaangaŜowana. MoŜe pan zapomniał, ale nie tylko mam klientkę, która zleciła mi jej zbadanie, ale sama byłam jedną z ofiar szantaŜu Holtona Felixa. • Oczywiście, cały czas radziłbym się pani i o wszystkim na bieŜąco informował.
• Bzdura. Wiem, o co panu chodzi. - Oparła dłonie na biodrach. - Próbuje mi pan podkraść klientkę.
• Do diabła, Lavinio, pani klientka nic mnie nie obchodzi. Staram się tylko zapewnić pani bezpieczeństwo. • Potrafię sama o siebie zadbać, panie March. Robię to od wielu lat. To tylko wybieg, Ŝeby odebrać mi klientkę, ale ja nigdy do tego nie dopuszczę. Ujął ją delikatnie za podbródek. • Nie spotkałem jeszcze bardziej upartej i trudniejszej kobiety. • W pańskich ustach to jest komplement. Ciepło jego palców sprawiło, Ŝe nie mogła się poruszyć, niczym w mesmerycznym transie. Bardzo wyraźnie, niemal boleśnie, odczuwała jego bliskość. Nagle zakręciło jej się w głowie. Stoi zbyt blisko mnie, pomyślała. Powinna odstąpić o krok, oddalić się. Jednak nie znajdowała w sobie tyle silnej woli, Ŝeby to zrobić. • Jest coś, o co chciałem panią zapytać - odezwał się Tobias bardzo cicho. • Jeśli chce pan wiedzieć, czy odstąpię panu klientkę, to nie ma pan po co pytać. • Moje pytanie nie ma nic wspólnego z Joan Dove. - Nadal dotykał jej podbródka. - Chciałbym wiedzieć, czy naprawdę aŜ tak nie znosi mnie pani za to, co wydarzyło się we Włoszech. Takiego pytania wcale się nie spodziewała.
• Słucham? - zapytała oszołomiona. • PrzecieŜ pani słyszała. • Nie rozumiem, o co panu chodzi - wymamrotała. • Sam tego nie rozumiem. - Uniósł drugą rękę i ujął jej twarz. - Czy czuje pani do mnie niechęć za to, co wydarzyło się w Rzymie? • Z pewnością mógł pan załatwić to w bardziej cywilizowany sposób. • Nie było na to czasu. JuŜ wyjaśniałem, Ŝe dość późno dowiedziałem się o zamiarach Carlisle'a. • To wszystko wymówki. Zwykłe wymówki. • - I dlatego czuje pani do mnie niechęć? Wyrzuciła ramiona w górę. - Nie. Nie czuję do pana niechęci. Owszem, uwaŜam, Ŝe wszystko moŜna było załatwić w bardziej cywilizowany sposób, ale widzę, Ŝe dobre maniery nie są pana najmocniejszą stroną. Przesunął palcem po jej dolnej wardze. • Proszę mi powiedzieć jeszcze raz, Ŝe nie czuje pani do mnie niechęci. • No, dobrze. Nie czuję do pana niechęci. Wiem, Ŝe wtedy działał pan w wielkim napięciu. • W napięciu? Nadal trochę kręciło jej się w głowie; bez wątpienia to skutek wypicia zbyt duŜej ilości sherry na pusty Ŝołądek. ZwilŜyła usta językiem. • Rozumiem, Ŝe, nie wiedzieć czemu, doszedł pan do wniosku, iŜ mnie i mojej siostrzenicy grozi niebezpieczeństwo. W tamtej chwili pański umysł był trochę rozchwiany i to pana usprawiedliwia. • A stan mojego umysłu teraz? • Co takiego? • Wydaje mi się. Ŝe dzisiaj mój umysł jest równie rozchwiany, jak wtedy, w Rzymie. - Przysunął się do niej bliŜej. - Ale tym razem przyczyna jest zupełnie inna. Pocałował ją w same usta. Wiedziała, Ŝe powinna się cofnąć, ale na to było juŜ za późno. Czuła jego mocne dłonie na twarzy. Pocałunek eksplodował w niej, poruszając wszystkie zmysły. Lavinia była tak poruszona, Ŝe ledwie mogła stać. Czuła się jak
woskowa figura, którą ktoś postawił zbyt blisko ognia. Coś w niej zmiękło, jakby zaraz miało się roztopić. Musiała oprzeć się na ramionach Tobiasa, Ŝeby odzyskać równowagę. Kiedy poczuł, Ŝe jej dłonie zaciskają się na jego ramionach, jęknął cicho i wziął ją w objęcia. Przyciągnął ją do siebie, aŜ poczuł tuŜ przy sobie jej piersi. - Nie wiem dlaczego, ale pragnąłem to zrobić, odkąd zobaczyłem cię w Rzymie - wyszeptał. Słowa te nie wydały się jej szczególnie poetyckie, a jednak na ich dźwięk przeszedł ją dreszcz. Dziwiła się, czując, jak silne emocje ją przenikają. • To szaleństwo. - Przewróciłaby się, gdyby się na nim nie opierała. Absolutne szaleństwo. • Tak. - Wsunął palce we włosy Lavinii, odchylił jej głowę w tył i chwycił zębami ucho. - PrzecieŜ oboje się zgadzamy, Ŝe mój umysł jest w bardzo chwiejnym stanie. Krzyknęła cicho, kiedy poczuła, Ŝe całuje ją po szyi. • Nie, nie, to tylko sherry. • To nie sherry. - Wsunął kolano między jej uda. • AleŜ to musi być sherry. - Zadygotała, czując, jak silny ogień w nim płonic. Oboje będziemy tego Ŝałować, kiedy trunek przestanie działać. • To nie sherry - powtórzył. • Oczywiście, Ŝe tak - upierała się. - Co innego... Auu... -Drgnęła, kiedy znów delikatnie ugryzł ją w ucho. - Co pan robi? - To nie Ŝadna cholerna sherry. Zaczynało jej brakować tchu. - Nie przychodzi mi do głowy Ŝaden inny powód, dla którego mielibyśmy się zachowywać w tak dziwny sposób. PrzecieŜ wcale się nie lubimy. Gwałtownie uniósł głowę. W jego oczach widać było irytację, walczącą o lepsze z innym, gwałtowniejszym, uczuciem. - Lavinio, czy ty zawsze musisz się kłócić? W końcu zrobiła to, co powinna uczynić znacznie wcześniej: cofnęła się o krok. Z wysiłkiem chwytała oddech. Czuła, Ŝe kosmyki włosów opadają jej na kark. Cienki szal okrywający ramiona przekrzywił się. - Najwyraźniej nawet takich rzeczy nie potrafimy robić w sposób uprzejmy i
cywilizowany. • Takich rzeczy? - powtórzył. - Czy tak nazywasz to, co między nami. zaszło? • A jak pan by to nazwał? - Poprawiła szpilkę we włosach. - Czasami określa się to jako namiętność. Namiętność. Na dźwięk tego słowa przeszedł ją dreszcz, jednak szybko wróciła do rzeczywistości. - Namiętność? - Spojrzała na niego gniewnie. - Namiętność? Chciał pan mnie uwieść, Ŝeby w ten sposób skłonić do rezygnacji z klientki? Czy właśnie o to chodzi? W gabinecie zaległa okropna cisza. Lavinia przez chwilę myślała, Ŝe Tobias nie odpowie. Z twarzą pokerzysty patrzył na nią chyba przez całą wieczność. W końcu się poruszył. Podszedł do drzwi, otworzył je i na chwilę przystanął na progu. - Nawet przez myśl mi nie przeszło, Ŝe mógłbym na ciebie wpłynąć, rozbudzając w tobie namiętności - oznajmił. – Uwierz mi. Widzę, Ŝe jesteś kobietą, która na pierwszym miejscu stawia interesy. Wyszedł, nienaturalnie cicho zamykając za sobą drzwi. Słyszała jego kroki na deskach podłogi. Poruszyła się dopiero, kiedy wyszedł z domu. Gdy frontowe drzwi się za nim zaniknęły, poczuła się tak, jakby ktoś ją obudził z mesmerycznego transu. Podeszła do okna i długo spoglądała na skąpany w deszczu ogród. Doszła do wniosku, Ŝe Tobias co do jednego się nie mylił. To, co się stało, nie miało związku z sherry.
Ten pocałunek był błędem, myślał Tobias, wchodząc po schodach swojego klubu. Co teŜ on sobie wtedy myślał? Skrzywił się. Problem polegał na tym, Ŝe nie myślał wcale. Pozwolił, Ŝeby wybuchowa mieszanina gniewu, frustracji i poŜądania wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Rzucił kapelusz i rękawiczki odźwiernemu i wszedł do głównej sali. Neville, z kieliszkiem bordo, rozsiadł się w fotelu przy oknie. Butelka stała obok. Na jego widok Tobias przystanął, zastanawiając się, czy nie uciec. Jego zleceniodawca był ostatnim człowiekiem, z którym miał ochotę się dzisiaj widzieć. Nie miał mu do przekazania dobrych wiadomości, a Neville złych wiadomości nie znosił.
Właśnie uniósł głowę, Ŝeby pociągnąć łyk wina, i zobaczył Tobiasa. Jego ciemne brwi zbiegły się w jedną, pełną niezadowolenia linię. - A, jesteś tu, March. Zastanawiałem się, kiedy się pojawisz. Chcę zamienić z tobą słowo. Tobias niechętnie podszedł do niego i usiadł w fotelu naprzeciwko. - Wcześnie pan dzisiaj przyszedł - powitał lorda. – Chciał pan się schronić przed deszczem? Usta Neville'a wykrzywiły się. • Przyszedłem się wzmocnić. - Znacząco spojrzał na kieliszek. - Mam dziś po południu bardzo nieprzyjemną rzecz do zrobienia. • CóŜ takiego? • Postanowiłem skończyć romans z Sally. -Neville przełknął łyk bordo. Zrobiła się zbyt wymagająca. Wszystkie prędzej czy później stają się zbyt wymagające, prawda? Tobias zastanawiał się chwilę, usiłując sobie uprzytomnić, o kim mówi jego zleceniodawca. Przypomniał sobie wzmianki, jakie ten czasami czynił o swojej aktualnej kochance. - Ach, tak, Sally. - Spojrzał na padający za szybą deszcz. - Z tego, co mi pan o niej powiedział, wynika, Ŝe kilka ładnych błyskotek wystarczy, Ŝeby przestała stroszyć piórka. Neville prychnął z niesmakiem. - Trzeba będzie kilku bardzo ładnych i bardzo drogich błyskotek, Ŝeby ją przekonać, iŜ nie naleŜy kończyć naszej znajomości jakąś przykrą sceną. To bardzo chciwe stworzonko. Zaciekawiony Tobias oderwał wzrok od deszczu za szybą i przyjrzał się minie rozmówcy. • Dlaczego kończy pan tę znajomość? Wydawało mi się, Ŝe lubi pan towarzystwo Sally. • Och, to niewątpliwie urocza osóbka. - Neville mrugnął znacząco. Energiczna i bardzo pomysłowa. Wiesz, co mam na myśli? • Zdaje się, Ŝe juŜ kiedyś mi ją pan opisywał. • Niestety, ta energia i twórczy zapał mogą się trochę dać we znaki. - Neville westchnął cięŜko. - Trudno mi się do tego przyznać, ale nie jestem juŜ taki młody. W
dodatku jej wymagania co do biŜuterii przeszły ostatnio wszelkie granice. W zeszłym miesiącu dałem jej kolczyki, a ona miała czelność mi powiedzieć, Ŝe kamienie są zbyt małe. Tobias domyślił się, Ŝe Sally jest profesjonalistką. Na pewno odgadła, Ŝe kochanek zaczyna się nią nudzić. Wiedząc, Ŝe związek ma się ku końcowi, starała się jak najszybciej wycisnąć z wielbiciela, co się tylko dało, zanim zostanie odrzucona. Uśmiechnął się ponuro. • Kobieta zarabiająca na Ŝycie tak jak Sally musi wybiegać myślą w przyszłość. Damy z półświatka nie pobierają renty. • MoŜe wrócić do burdelu, w którym ją znalazłem. - Neville zawahał się i spojrzał chytrze na Tobiasa. - A moŜe ty masz ochotę zająć moje miejsce? Od jutra Sally zacznie szukać nowego dobroczyńcy, a ja mogę osobiście zagwarantować, Ŝe w sypialni jest doskonała. Tobiasa nie interesowało przejmowanie kochanki innego męŜczyzny, nawet jeśli była wyjątkowo energiczna i pomysłowa. Wątpił, czy Sally długo będzie sama. Sądząc po tym, co przez ostatnie kilka tygodni słyszał od swego zleceniodawcy, dziewczyna była bystra. • Obawiam się, Ŝe nie byłoby mnie na nią stać - odrzekł z ironią. • To towar pierwszej klasy, ale nie tak drogi jak bardziej popularne sztuki. Neville wypił łyk bordo i odstawił kieliszek. -Wybacz mi, March. Nie miałem zamiaru cię zanudzać. O wiele bardziej mnie interesuje, czy uczyniłeś jakieś postępy. Jakieś wiadomości na temat tego przeklętego pamiętnika? Tobias starannie przemyślał kaŜde słowo. Z doświadczenia wiedział, Ŝe klienci dobrze reagują na przenośnie związane z polowaniem i wędkarstwem. - Mogę powiedzieć panu tylko tyle - zaczął. - Złapałem trop, idę nim, a zapach zwierzyny staje się coraz mocniejszy. Oczy Neville'a rozbłysły gorączkowym zainteresowaniem. • Co masz na myśli? Czego się dowiedziałeś? • Na tym etapie wolałbym nic mówić nic konkretnego. Mogę tylko stwierdzić, Ŝe zarzuciłem przynętę i ryby zaczynają brać. Wystarczy kilka dni, a coś się złapie na haczyk. • Do diabła, człowieku, dlaczego to tak długo trwa? Musimy znaleźć ten przeklęty pamiętnik, i to szybko.
Czas na przemyślane ryzyko, pomyślał Tobias. - Jeśli nie jest pan zadowolony z moich wysiłków, to proszę się nie krępować i zatrudnić kogoś innego. Zdenerwowany Neville zacisnął usta. - Nikomu innemu nie mógłbym zaufać w tak dyskretnej sprawie. Wiesz to równie dobrze jak ja. Tobias, który nawet nie zdawał sobie sprawy, Ŝe wstrzymał oddech, z ulgą wypuścił powietrze. • Proszę się nie denerwować. Wkrótce będę miał dla pana jakieś wiadomości. • Ufam, Ŝe tak będzie. - Neville wstał z fotela. - Niestety, na mnie juŜ czas. Muszę jeszcze dziś zajrzeć do jubilera. • PoŜegnalny prezent dla Sally? • W rzeczy samej. Naszyjnik, moim zdaniem, bardzo piękny. Zapłaciłem za niego ładny kawałek grosza, ale przyjemności kosztują. Powiedziałem jubilerowi, Ŝe dzisiaj go odbiorę i od razu zapłacę. Nic chcę się spóźnić. To zbyt duŜe ryzyko. - A gdzie tu dla pana ryzyko? Neville znów parsknął śmiechem. - Barton mi powiedział, Ŝe w zeszłym miesiącu zamówił u tego samego jubilera szafirową broszkę dla swojej turkaweczki. Nie zapłacił na czas. Jubiler kazał wysłać klejnot na jego miejski adres. Dostała go lady Barton, a nie słodka Cypriana. Tobias o mało się nie uśmiechnął. • Jestem pewien, Ŝe to był przypadek. • Tak teŜ twierdzi jubiler. - Neville wzdrygnął się. - Nie zamierzam jednak ryzykować. Do widzenia, March. Daj mi natychmiast znać. jak tylko dostaniesz jakieś wiadomości o pamiętniku. MoŜesz się ze mną kontaktować o kaŜdej porze dnia i nocy. • Rozumiem. Neville skinął mu głową i wyszedł. Tobias jeszcze przez chwilę siedział w fotelu, obserwując przejeŜdŜające za oknem powozy. Ponura atmosfera mokrej ulicy zdawała się przenikać przez szyby i spowijać go szarą mgłą. Miło by było uwierzyć, Ŝe kochanka jest lekarstwem na niepokój, jaki ogarniał go za kaŜdym razem, kiedy myślał o Lavinii Lakę. Znał jednak prawdę. Pocałunek
potwierdził jego najgłębsze obawy. Wygodne łóŜko i chętna kobieta, której namiętność moŜna kupić, nie zaspokoiłyby nękającego go głodu. Po chwili wstał i przeszedł do sali kawiarnianej. Po drodze wziął gazetę, którą ktoś zostawił na stoliku. Crackenburne siedział na swoim miejscu koło kominka. Nie podniósłszy wzroku znad gazety, powiedział: - Widziałem, Ŝe Neville zaczaił się na ciebie w sali obok. Udało mu się ciebie upolować? • Tak. - Tobias usiadł obok. - Byłbym wdzięczny, gdyby nie posługiwał się pan językiem związanym z łowami. To mi przypomina rozmowę, którą właśnie odbyłem. • No i jakie wiadomości miałeś mu do przekazania? • Mówiąc ogólnikowo, zasugerowałem mu, Ŝe wszystko idzie dobrze. • A idzie? • Nie. Ale nie widziałem powodu, Ŝeby go o tym poinformować. • Hmmm. - Gazeta zaszeleściła w dłoniach Crackenburne'a. -Był zadowolony z twoich domniemanych postępów? • Nie wydaje mi się. Na moje szczęście miał inne sprawy na głowie. Zamierza dzisiaj poinformować swoją aktualną kochankę, Ŝe dłuŜej nie będzie korzystać z jej usług. Poszedł do jubilera odebrać dla niej jakiś klejnot, który ma osłodzić gorycz rozstania. • Ach, tak. - Starszy pan wolno opuścił gazetę i spojrzał na rozmówcę z namysłem. - Miejmy nadzieję, Ŝe jego ostatnia kochanka nic podzieli losu poprzedniej. Tobias znieruchomiał z na wpół otworzoną gazetą. • To znaczy? • Kilka miesięcy temu Neville odprawił inną dziewczynę z półświatka. Zdaje się, Ŝe przez niemal rok wynajmował dla niej dom przy Curzon Street, zanim znudziły mu się jej wdzięki. • CóŜ w tym dziwnego? To nic nadzwyczajnego, Ŝe ktoś o takiej pozycji społecznej jak on ma utrzymanki. Byłoby bardziej zaskakujące, gdyby nie miał. • Prawda, ale to raczej dziwne, kiedy była utrzymanka rzuca się do rzeki kilka
dni po tym, jak została odprawiona. • Samobójstwo? • Tak mówią. Najwyraźniej miała złamane serce. Tobias wolno złoŜył nieprzeczytaną gazetę i połoŜył ją na oparciu fotela. • Raczej trudno w to uwierzyć. Neville nieraz mi mówił, Ŝe wybiera kochanki spośród prostytutek z domów publicznych. To są profesjonalistki. • Owszem. • Takie kobiety nie ulegają porywom serca. Wątpię, czy pozwoliłyby sobie na beznadziejną miłość do swojego opiekuna. • Jestem skłonny się z tobą zgodzić. - Crackenburne wrócił do gazety. - Mimo to kilka miesięcy temu aŜ huczało od plotek o tym, Ŝe jego była utrzymanka odebrała sobie Ŝycie.
9 Następnego popołudnia Tobias przybył na Claremont Lane tuŜ przed drugą. Kiedy tylko powóz się zatrzymał, chciał zeskoczyć ze stopnia na ulicę. Zacisnął rękę na drzwiach pojazdu, poniewaŜ ból przeszył mu lewe udo. Wziął głęboki oddech i ból ustąpił. OstroŜnie zszedł na chodnik. • Mamy szczęście. - Anthony zwinnie wyskoczył za nim z powozu. Przestało padać. • Nie na długo - odrzekł Tobias, zerkając na ołowiane niebo. • Czy juŜ kiedyś wspominałem, Ŝe najbardziej w tobie podziwiam niewzruszony optymizm? Gdziekolwiek się pojawisz, zaraz się wydaje, Ŝe zaświeciło słońce. Tobias nie zaszczycił go odpowiedzią. Był w okropnym nastroju i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przyczyną złego samopoczucia nic był tępy ból w nodze, ale raczej przenikający go nastrój oczekiwania. Z tym dziwnym uczuciem obudził się dzisiaj rano i bardzo go ono zaniepokoiło. Człowiek w jego wieku i z takim jak on doświadczeniem powinien
wykazywać się większą kontrolą nad emocjami. Niecierpliwość, jaka budziła się w nim na myśl o spotkaniu z Lavinią, bardziej pasowałaby do młodzieńca takiego jak Anthony. Niepokój zamienił się w zaskoczenie, a potem w zwykłą irytację, kiedy Tobias zauwaŜył, Ŝe na ulicy przed małym domkiem Lavinii czeka juŜ inny wynajęty powóz. - Co ona znowu wymyśliła? Anthony uśmiechnął się szeroko. • Zdaje się, Ŝe twoja nowa wspólniczka ma na dzisiaj własne plany. • Do diabła z tym. PrzecieŜ rano wysłałem jej wiadomość, Ŝe zjawię się u niej o drugiej. • MoŜe pani Lakę nie lubi, kiedy się jej coś nakazuje -wyjaśnił Anthony, nieco zbyt skwapliwie. • To był jej pomysł, Ŝeby odwiedzić jeszcze kilka muzeów. -Tobias ruszył do drzwi. - Jeśli tej kobiecie się wydaje, Ŝe pozwolę jej samej rozmawiać z właścicielami, to bardzo się zawiedzie. Drzwi domu numer siedem otworzyły się szeroko w chwili, kiedy dotarli do wiodących do nich schodów. Na progu stała Lavinia, ubraną w znajomą brązową pelerynę i buty. Była odwrócona plecami do ulicy i rozmawiała z kimś w środku. - Emeline, uwaŜaj. To najcenniejsza rzecz ze wszystkich. Nie odwracając głowy, ostroŜnie cofała się do drzwi. Tobias zobaczył, Ŝe trzyma jeden koniec jakiegoś pokaźnego pakunku, owiniętego w sukno. Kilka sekund później dostrzegli w holu Emeline. Błyszczące ciemne włosy dziewczyny częściowo przykrywał niebieski kapelusik, którego rondo okalało jej urodziwą twarz. Mocowała się z drugim końcem długiego, zawiniętego niczym mumia przedmiotu. - Jest bardzo cięŜki - powiedziała, spoglądając pod nogi. - MoŜe jednak powinnyśmy sprzedać coś innego. Anthony gwałtownie wciągnął powietrze. Tobias wyczuł, Ŝe szwagier nagle znieruchomiał. Nieświadoma obecności obu męŜczyzn Lavinia nadal szła tyłem, manewrując dziwnym przedmiotem. • Za nic innego nie dostaniemy tak duŜej sumy - oznajmiła. -Tredlow dał mi
do zrozumienia, Ŝe zna kolekcjonera, który zapłaci niezłą sumkę za Apolla w doskonałym stanie. • Nadal twierdzę, Ŝe nie powinnyśmy sprzedawać tej rzeźby tylko po to, Ŝeby kupić suknie. • Powinnaś uwaŜać nowe ubrania za inwestycję. JuŜ ci dziś tłumaczyłam kilka razy. śaden odpowiedni młody człowiek nie zwróci na ciebie uwagi, jeśli pokaŜesz się w teatrze w starym niemodnym stroju. • Mówiłam ci nieraz, Ŝe interesują mnie tylko męŜczyźni, którzy pod suknią widzą człowieka. • Bzdura. Dobrze wiesz, Ŝe czeka cię kompletna ruina, jeśli pozwolisz męŜczyźnie zobaczyć, co masz pod suknią, zanim zostaniecie sobie poślubieni. Emeline roześmiała się. - Ona jest jak skrzący się strumień pod rozsłonecznionym niebem - wyszeptał Anthony. Tobias jęknął. Był pewny, Ŝe chłopak nie mówi o Lavinii. Patrzył na schodzące ze schodów kobiety. Trudno było o większy kontrast między ciotką a siostrzenicą. Emeline była wysoka, zgrabna i pełna gracji, Lavinia znacznie niŜsza i drobniejsza. Tobias przypomniał sobie, jak łatwo ją było unieść i trzymać w powietrzu. - Gdzie się panie wybierają? - spytał. Zaskoczona Lavinia krzyknęła cicho i natychmiast się odwróciła. Zawinięty w płótno przedmiot zakołysał się niebezpiecznie. Anthony heroicznym skokiem dopadł do rzeźby i chwycił ją, zanim roztrzaskała się na schodach. - No i widzisz, do czego niemal udało ci się doprowadzić? - Lavinia spojrzała gniewnie na swojego wspólnika. – Gdybym upuściła posąg, to byłaby całkowicie twoja wina. - Jak zwykle - odparł uprzejmym tonem. • Pan March. - Emeline uśmiechnęła się ciepło. - Jak miło pana widzieć. • Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę pozwolić sobie przedstawić mojego szwagra, Anthony'ego Sinclaira. Anthony, to jest panna Emeline i jej ciotka, pani Lakę. Zdaje się, Ŝe ci o nich wspominałem. • Bardzo mi przyjemnie. - Anthony'emu udało się skłonić, nie wypuszczając Apolla. - Pani pozwoli, panno Emeline. -Wyjął jej rzeźbę z rąk i sam ją podźwignął.
• Jest pan bardzo szybki - stwierdziła dziewczyna z uśmiechem. - Gdyby nie pańska pomoc, z Apolla zostałyby juŜ pewnie kawałki. • Zawsze z przyjemnością pomagam damie - zapewnił ją Anthony. Spoglądał na Emeline takim wzrokiem, jakby stała na piedestale, a u ramion miała skrzydła. Lavinia spojrzała na Tobiasa. • Niemal doprowadził pan do katastrofy - oznajmiła. - Jak pan śmie tak się do mnie podkradać? • Wcale się nie podkradałem. Przyjechałem tu dokładnie o tej godzinie, którą wymieniłem w porannym liście. CzyŜby go pani nie otrzymała? • AleŜ otrzymałam pański królewski rozkaz, panie March. PoniewaŜ jednak pan nie zadał sobie trudu, Ŝeby się upewnić. czy ten termin wizyty mi odpowiada, nie zawracałam sobie głowy wysyłaniem odpowiedzi, Ŝe na tę godzinę mam inne plany. Tobias specjalnie stanął blisko niej, Ŝeby wyraźniej nad nią górować. • Jeśli dobrze sobie przypominam, to pani nalegała, Ŝebyśmy razem przeprowadzili rozmowy z właścicielami muzeów figur woskowych. • Owszem, ale tak się składa, Ŝe mamy coś waŜnego do zrobienia. Przysunął się do niej jeszcze bliŜej. • A co jest waŜniejsze niŜ prowadzenie tego dochodzenia? Lavinia nie ulękła się go. • Tutaj chodzi o przyszłość mojej siostrzenicy - oświadczyła. Emeline skrzywiła się. • Moim zdaniem, to lekka przesada. Anthony spojrzał na nią z głęboką troską. • Co się stało, panno Emeline? Czy mógłbym pani jakoś pomóc? • Wątpię, panie Sinclair. - Dziewczyna lekko zmarszczyła nos. W jej oczach tańczyły wesołe iskierki. - W ofierze ma zostać złoŜony Apollo. • Dlaczego? • Rzecz jasna dla pieniędzy. -Zaśmiała się wesoło. -Problem polega na tym, Ŝe zostałam zaproszona na jutro do teatru. Mamy tam pójść w towarzystwie lady Wortham i jej córki. Ciocia Lavinia widzi w tym okazję do zaprezentowania mnie odpowiednim kawalerom, chociaŜ ci biedni głupcy nie mają pojęcia, Ŝe zagięła na nich parol.
• Rozumiem. - Twarz Anthony'ego sposępniała. • Lavinia jest przekonana, Ŝe modna droga suknia pozwala najkorzystniej zaprezentować wystawiany towar. Doszła do wniosku, Ŝe trzeba poświęcić Apolla dla zdobycia niezbędnych funduszy. • Proszę wybaczyć, panno Emeline - zaczął młodzieniec powaŜnie i z galanterią. - MęŜczyzna, który nie rozumie, Ŝe pani niespotykany urok jest najlepiej widoczny bez sukni, to na pewno nierozgarnięty głupiec. Zaległa cisza. Wszyscy spojrzeli na Anthony'ego, a ten zaczerwienił się jak burak. - Chodziło mi o to, Ŝe pani wdzięki byłyby... to znaczy, Ŝe wyglądałaby pani pięknie bez względu na to, czy byłaby pani w sukni, czy nie - wyjąkał. Nikt nie odezwał się ani słowem i Anthony był naprawdę w rozpaczy. • Miałem na myśli to, Ŝe wyglądałaby pani pięknie nawet w fartuchu. • Dziękuję - wymamrotała Emeline, uciekając wzrokiem w bok. Anthony najwyraźniej miał ochotę zapaść się pod ziemię. W końcu szwagier się nad nim zlitował. • No, cóŜ, jeśli juŜ skończyłeś omawiać uroki panny Emeline, to moŜe wrócilibyśmy do omawiania tego, co zamierzamy robić dzisiaj po południu. Proponuję, Ŝeby panna Emeline i pani Lakę zakończyły sprawę Apolla, a my zajmiemy się właścicielami galerii figur woskowych. • Oczywiście - zgodził się Anthony. • Chwileczkę. - Lavinia zastąpiła swojemu wspólnikowi drogę i spojrzała na niego bardzo podejrzliwie. - Nie powiedziałam przecieŜ, Ŝe rezygnuję z rozmów z właścicielami. Tobias uśmiechnął się. • Proszę mi wybaczyć, ale odniosłem wraŜenie, Ŝe ma pani dzisiaj waŜniejsze sprawy do załatwienia. • Nie ma powodu, dla którego nie moglibyśmy się zająć obiema tymi sprawami naraz - odparowała gładko. - Emeline wraz z Priscillą Wortham chce się wybrać na wykład na temat zabytków egipskich. Zamierzam ją podwieźć do instytutu, a następnie zająć się Apollem. Potem moŜemy przeprowadzić rozmowy z właścicielami galerii. Kiedy skończymy, wrócimy po Emeline do instytutu. W oczach Anthony'ego zapłonął entuzjazm.
• Z wielką przyjemnością towarzyszyłbym pani i pani przyjaciółce na wykładzie. StaroŜytny Egipt bardzo mnie interesuje. • Doprawdy? - Dziewczyna spłynęła po schodach i ruszyła do powozu. - A moŜe czytał pan najnowszy artykuł pana Mayhew? • Tak, oczywiście. - Anthony zrównał się z nią. - Moim zdaniem, Mayhew przedstawił w nim kilka doskonałych teorii, ale chyba nie ma racji, jeśli chodzi o znaczenie scen na ścianach zbadanych przez niego świątyń. • Zgadzam się. - Emeline stanęła z boku, Ŝeby mógł włoŜyć Apolla do powozu. - Wydaje mi się teŜ oczywiste, Ŝe kluczem do wszystkiego są hieroglify. Dopóki ktoś ich poprawnie nie rozszyfruje, nigdy w pełni nie zrozumiemy znaczenia malowideł. Anthony ułoŜył rzeźbę na podłodze powozu. - Naszą jedyną nadzieją jest poprawne odczytanie napisów na kamieniu z Rosetty. Słyszałem, Ŝe pan Young poczynił w tej sprawie znaczny postęp. Lavinia przez chwilę przyglądała się parze młodych ludzi, pogrąŜonych w rozmowie o egipskich zabytkach. W zamyśleniu ściągnęła brwi. • Hmmm - mruknęła cicho. • Mogę ręczyć za charakter szwagra - powiedział cicho Tobias. - Zapewniam, Ŝe pani siostrzenica będzie w jego towarzystwie bezpieczna. Lavinia odchrząknęła. • Czy słusznie podejrzewam, Ŝe w jego przypadku nie ma szansy na spadek? śaden starszy krewny nie jest właścicielem zapomnianej posiadłości gdzieś w Yorkshire? • Nie ma szans nawet na mały domek w Dorset - oznajmił Tobias ze straceńczym humorem. - Finanse Anthony'ego są w takim samym stanie jak moje. • Czyli? - spytała jak najdelikatniej. • W niepewnym. Tak jak pani, muszę polegać na własnej pracy, Ŝeby zapewnić sobie utrzymanie. Anthony czasami mi w tym pomaga. • Rozumiem. • A więc jak będzie? -Tobias zmienił temat. -Zabieramy się do pracy czy będzie mnie pani nadal wypytywać o sytuację majątkową? Lavinia nic odrywała wzroku od Emeline, która nadal prowadziła oŜywioną
dyskusję z Anthonym. Przez kilka sekund wydawało się, Ŝe nie słyszała pytania. Potem otrząsnęła się z zadumy i spojrzała na Tobiasa ze znajomym błyskiem Ŝelaznej determinacji w oczach. - Nie zamierzam marnować ani chwili więcej na pańskie finanse. Wcale mnie one nie obchodzą. Martwię się o własne.
To bardzo ładny Apollo. - Edmund Tredlow poklepał kamienny mięsień artystycznie wyrzeźbionego uda. - Naprawdę bardzo ładny. Pewnie uda mi się uzyskać za niego tyle, ile dostałem za Wenus, którą przyniosła mi pani w zeszłym miesiącu. - Ten Apollo jest wart o wiele więcej niŜ Wenus. – Lawinia okrąŜyła kamienny posąg i zatrzymała się po drugiej jego stronie. - Oboje o tym wiemy. Jest autentyczny i w doskonałym stanie. Tredlow kilka razy kiwnął głową. Zza szkieł okularów bystro spoglądały przebiegłe oczy. Lavinia wiedziała, Ŝe ten człowiek doskonale się bawi. O sobie tego powiedzieć nie mogła. Zbyt wiele zaleŜało od wyniku tej rozmowy. Tredlow był zgarbionym, pomarszczonym człowieczkiem w nieokreślonym wieku, który lubił nosić staromodne bryczesy i niekrochmalone kołnierzyki. Wydawał się równie zakurzony, jak rzeźby w jego antykwariacie. Siwe włosy sterczały na wszystkie strony po bokach łysiejącej czaszki. Krzaczaste wąsy przywodziły na myśl nieprzystrzyŜony Ŝywopłot. - Nie zrozum mnie źle, moja droga. - Tredlow pogładził Apolla po pośladkach. - Rzeźba jest oczywiście w doskonałym stanie. Chodzi o to, Ŝe w obecnej chwili nie ma zainteresowania figurami tego boga. Niełatwo będzie znaleźć nabywcę. Pewnie będzie przez kilka miesięcy stał w moim sklepie, zanim uda mi się go sprzedać. Lavinia uśmiechnęła się chłodno, jednocześnie zgrzytając zębami. Tredlow bardzo lubił się targować. Dla niego był to nie tylko interes, ale takŜe rodzaj gry. Dla niej jednak pełen napięcia kontredans, który odbywał się przy kaŜdej wizycie w tym antykwariacie, stanowił część walki o środki do Ŝycia. Tobias obserwował negocjacje z odległego kąta zakurzonego sklepu. Stał niedbale oparty o marmurowy cokół i wyglądał na bardzo znudzonego. Lavinia wiedziała jednak, Ŝe z wielkim zainteresowaniem słucha kaŜdego słowa jej rozmowy
z handlarzem. Doprowadzało ją to do wściekłości. W końcu była to w duŜym stopniu jego wina, Ŝe musiała teraz wykłócać się z Tredlowem niczym przekupka. • Nie chciałabym wykorzystywać pana dobroci i hojności -rzekła gładko. Jeśli pan naprawdę uwaŜa, Ŝe nie znajdzie pan kupca, który w pełni doceni doskonałość tej rzeźby, to chyba będę musiała zabrać ją gdzie indziej. • Nie powiedziałem, Ŝe nie będę mógł jej sprzedać, moja droga, stwierdziłem tylko, Ŝe moŜe mi to zająć trochę czasu. -Tredlow zamilkł na chwilę. - Oczywiście, jeśli chce mi ją pani zostawić w komis... • Nic, wolałabym sprzedać ją dzisiaj. - Demonstracyjnie zaczęła poprawiać rękawiczki, jakby przygotowywała się do wyjścia. - CóŜ, nie mogę dłuŜej tracić tu czasu. Udam się do antykwariatu Prendergasta. MoŜe on zaopatruje bardziej wybredną klientelę. Tredlow machnął rękę. • Nie ma takiej potrzeby, moja droga. Jak juŜ powiedziałem, teraz nie ma zainteresowania rzeźbami przedstawiającymi Apolla, ale ze względu na naszą długotrwałą znajomość postaram się znaleźć kolekcjonera, który się nią zainteresuje. • AleŜ nie chciałabym przysparzać panu kłopotów. • To Ŝaden kłopot. - Uśmiechnął się niczym gnom. - W ciągu ostatnich trzech miesięcy zawarliśmy wiele udanych transakcji. Jestem gotów zgodzić się na mniejszy zysk z Apolla, traktując to jako przysługę dla pani. - Nawet mi do głowy nie przyszło, Ŝeby pana prosić o zgodę na mniejszy zysk. - Lavinia zaczęła poprawiać wstąŜki kapelusika. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym wykorzystała pańską dobroć, powołując się na naszą długotrwałą i wielce sympatyczną znajomość. Tredlow spojrzał z namysłem na szczodrze obdarzonego przez naturę Apolla. - Teraz, jak się tak. głębiej nad tym zastanowiłem, to przypomniałem sobie, Ŝe znam pewnego dŜentelmena, który zapłaci przyzwoitą sumę za taką rzeźbę. Nie będzie się przesadnie targował o cenę. Stłumiła westchnienie ulgi i obdarzyła go promiennym uśmiechem. • Byłam pewna, Ŝe zna pan odpowiedniego kolekcjonera. Jest pan przecieŜ ekspertem w tej dziedzinie. • Owszem, zdobyłem pewne doświadczenie. - Tredlow uśmiechnął się
skromnie. - Przejdźmy więc do ceny. moja droga. Ustalenie odpowiedniej sumy nie zajęło im juŜ duŜo czasu.
Kiedy opuszczali sklep, Tobias ujął Lavinię za ramię. • Dobra robota - pochwalił. • Suma, którą dał mi Tredlow za Apolla, powinna pokryć koszt nowych sukien zamówionych u madame Franceski. • Doskonale się targowałaś. • Opanowałam tajniki negocjowania ceny podczas pobytu we Włoszech. Nawet nie starała się ukryć satysfakcji. • Mówi się, Ŝe podróŜe kształcą. Uśmiechnęła się chłodno. • Na szczęście udało się nam ocalić kilka najcenniejszych przedmiotów ze sklepu, tej nocy kiedy wyrzucił nas pan na ulicę. Nadal jednak Ŝałuję, Ŝe nie zabrałam tej pięknej urny. - A ja jestem zdania, Ŝe wybierając Apolla, podjęłaś bardzo mądrą decyzję.
Latarnia oświetlała słabym światłem hieny cmentarne, rozkopujące grób o północy. Makabryczna scena przedstawiała ze szczegółami wydobywanie świeŜej trumny na powierzchnię. Nieopodal w cieniu czekał wóz. - Jeszcze jedne wykradzione zwłoki zaraz ruszą w drogę do Szkocji - oznajmił Tobias radośnie. - Człowiek od razu lepiej się czuje, kiedy wie, Ŝe nic nie jest w stanie zatrzymać postępu w nowoczesnej nauce. Lavinia wzdrygnęła się i obejrzała dokładniej figury ustawione w gablocie. Jeśli chodzi o jakość, figury woskowe w muzeum Huggetta były podobne do tych, które tego popołudnia widzieli w dwóch innych galeriach. Artysta starał się ukryć niezbyt wprawne wymodelowanie rysów postaci za pomocą szali, kapeluszy i rozwianych peleryn. Wstrząsający efekt został osiągnięty głównie dzięki bardzo realistycznie wyglądającej trumnie i niesamowitemu oświetleniu. - Muszę powiedzieć, Ŝe eksponaty w tym muzeum mają duŜo bardziej melodramatyczny wyraz niŜ w pozostałych – stwierdziła Lavinia. Zdała sobie sprawę, Ŝe mówi szeptem, ale nie wiedziała dlaczego. Poza nimi w muzeum nie było nikogo. Jednak panująca tu ponura atmosfera i posępne sceny
sprawiały, Ŝe czuła się o wiele bardziej nieswojo niŜ we wcześniej zwiedzanych galeriach. - Huggett najwyraźniej ma zamiłowanie do teatralnych efektów - powiedział Tobias. Poszedł w głąb mrocznej sali i zatrzymał się przy następnej oświetlonej scenie, przedstawiającej pojedynek. - I widać, Ŝe lubi teŜ rozlew krwi. - Skoro mowa o panu Huggetcie, to raczej mu się nie śpieszy, prawda? Sprzedawca biletów poszedł po niego juŜ jakiś czas temu. • Damy mu jeszcze kilka minut. - Tobias podszedł do następnego rzędu eksponatów. Lavinia spostrzegła, Ŝe jest sama, i natychmiast ruszyła za nim. Po drodze tylko rzuciła okiem na skazańca na szubienicy. Kiedy skręciła między eksponaty, niemal zderzyła się z Tobiasem. Spojrzała na scenę, która przykuła jego uwagę. Przedstawiała człowieka siedzącego przy karcianym stole. Głowa figury opadła na stół w pozie, która nie tylko oddawała niepokojąco dokładnie moment śmierci, ale doskonale ukrywała brak staranności w odtworzeniu rysów twarzy. Jedno ramię leŜało odrzucone w bok. Morderca stal na uboczu, z pistoletem w woskowej dłoni. Na dywanie leŜało kilka rozrzuconych kart do gry. Lavinia zerknęła na starannie wypisany tytuł scenki: „Noc w jaskini gry". • Coś mi mówi, Ŝe nie dowiemy się tutaj niczego więcej niŜ w poprzednich muzeach - stwierdziła. • MoŜe masz rację. - Tobias przyjrzał się dokładnie twarzy mordercy i lekko potrząsnął głową. - Pani Vaughn niewątpliwie miała rację, mówiąc, Ŝe większość galerii figur woskowych zaspokaja raczej proste gusta Ŝądnej krwi gawiedzi niŜ potrzebę kontaktu z wyrafinowaną sztuką. Jego towarzyszka popatrzyła na szereg mroŜących krew w Ŝyłach scen, które majaczyły w ciemnościach. Hieny cmentarne, mordercy, umierające prostytutki i okrutni przestępcy wypełniali ogromną salę. Nie była to wielka sztuka, ale właściciel muzeum potrafił stworzyć atmosferę grozy. Lavinia nie miała zamiaru wyznawać tego swojemu wspólnikowi, ale to miejsce działało jej na nerwy. • Obawiam się, Ŝe tracimy czas - powiedziała. • Niewątpliwie. - Tobias podszedł do sceny, w której męŜczyzna dusił szalem kobietę. - Ale juŜ tu przyszliśmy i jest to ostatnie muzeum na naszej liście, więc
skorzystajmy z okazji i porozmawiajmy z Huggettem. - Ale po co? - Lavinia szła za nim krok w krok. Skrzywiła się na widok scenki i odczytała podpis: „Spadek". – Naprawdę uwaŜam, Ŝe powinniśmy juŜ iść, Tobiasie. I to zaraz. Spojrzał na nią dziwnie. Dopiero teraz sobie uświadomiła, Ŝe po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu. Poczuła, /c robi jej się niebezpiecznie gorąco i cieszyła się, Ŝe wokół panuje mrok. PrzecieŜ coś nas jednak łączy, pomyślała. W końcu byli wspólnikami w interesach. No i ten wczorajszy pocałunek w gabinecie. Bardzo się starała nie myśleć o tej pełnej namiętności chwili. - Co się z tobą dzieje? - Tobias spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem. - Nie powiesz chyba, Ŝe te eksponaty wytrącają cię z równowagi. Nie spodziewałem się, Ŝe moŜna cię tak łatwo nastraszyć, i to w dodatku w muzeum figur woskowych. Oburzenie, jak Ŝadne inne uczucie, dodało jej ducha. • Wcale się nie boję, dzięki za troskę. Na pewno nie naleŜę do tych, których moŜna przestraszyć figurą woskową. • AleŜ oczywiście, Ŝe nie. • Po prostu nie widzę powodu, Ŝebyśmy czekali w nieskończoność na nieuprzejmego właściciela, który nie znalazł chwili dla nas, chociaŜ zapłaciliśmy za bilety, Ŝeby obejrzeć te ohydne atrakcje. - Doszła do końca odnogi sali i zobaczyła wąskie, spiralne schody prowadzące na piętro. - Ciekawe, co on tam trzyma? Słysząc jakiś szelest w ciemnościach, zatrzymała się jak wryta. Usłyszała niski, syczący głos. - Galeria na piętrze przeznaczona jest wyłącznie dla panów. Lavinia odwróciła się gwałtownie i spojrzała w mrok. W słabym, drŜącym świetle, które padało na pobliską scenę morderstwa, zobaczyła wysokiego, chudego jak szkielet męŜczyznę. Miał pociągłą, wychudzoną twarz i zapadnięte oczy. Jeśli kiedyś kryła się w nich iskierka wesołości, to juŜ dawno zgasła. • Jestem Huggett. Podobno chcieli państwo ze mną rozmawiać. • Witam, panie Huggett - odezwał się Tobias. - Nazywam się March, a to jest pani Lakę. Dziękujemy, Ŝe znalazł pan dla nas czas. • Czego ode mnie chcecie? - wysyczał Huggett.
• Chcielibyśmy zapytać pana o opinię na temat pewnego woskowego dziełka wyjaśnił Tobias. • Próbujemy znaleźć artystę, który je wykonał. - Lavinia wyciągnęła przed siebie pudło i zdjęła chroniące je płótno. -Mieliśmy nadzieję, Ŝe rozpozna pan styl albo inny szczegół warsztatu twórcy i w ten sposób pomoŜe nam ustalić nazwisko autora. Huggett zerknął na scenkę. Lavinia uwaŜnie przyglądała się jego twarzy przypominającej trupią czaszkę. Była niemal pewna, Ŝe zauwaŜyła na niej lekkie skrzywienie, świadczące o tym, Ŝe Huggett rozpoznał autora, ale ten grymas natychmiast zniknął. Kiedy Huggett znów podniósł wzrok, jego twarz była pozbawiona wszelkiego wyrazu. - Doskonałe wykonanie - oznajmił sucho. - Ale nie wiem, kto to zrobił. - Temat pasowałby do pańskiego muzeum - wtrącił Tobias. Huggett zatoczył krąg kościstą dłonią. • Jak widzicie, wystawiam figury naturalnej wielkości, nie małe scenki. • Jeśli po naszym wyjściu przyjdzie panu do głowy jakieś nazwisko, to proszę wysłać mi wiadomość na ten adres. -Tobias wręczył mu wizytówkę. - Zapewniam pana, Ŝe ten trud się opłaci. Huggett zawahał się, ale wziął wizytówkę. - A kto chce zapłacić za taką informację? - Ktoś, kto bardzo by chciał osobiście poznać artystę. • Rozumiem. - Właściciel muzeum znów zamknął się w sobie. - Zastanowię się nad tą sprawą. Lavinia wystąpiła krok naprzód. • Panie Huggett, jeszcze jedno, jeśli pan pozwoli. Nie dokończył pan swego wyjaśnienia na temat galerii na piętrze. Jakie eksponaty pan tam trzyma? • JuŜ mówiłem, Ŝe wstęp na górę mają tylko panowie -wyszeptał Huggett. Eksponaty nie są odpowiednie dla dam. -/niknął w mroku, zanim zdąŜyła mu zadać kolejne pytanie. Spojrzała na spiralne schody. • Jak myślisz, co on tam ma? • Mam przeczucie, Ŝe znalazłabyś tam nagie figury woskowe w trakcie aktów erotycznych. - Tobias wziął ją pod ramię. Lavinia zamrugała.
• Ach, tak. - Ostatni raz zerknęła przez ramię na spiralne schody i dała się poprowadzić do drzwi. - On coś wie o naszej miłej scence - powiedziała cicho. Wyczułam, Ŝe zobaczył w niej coś znajomego. - Być moŜe masz rację. Zareagował jakoś dziwnie. Uśmiechnęła się z ulgą, kiedy wyszli na siąpiący deszcz. Powóz, którym tu przyjechali, stał na ulicy. • Dzięki Bogu, Ŝe woźnica na nas zaczekał - rzekła radośnie. -Spacer w deszczu do samego domu wcale by mi się nie uśmiechał. • Mnie teŜ nie. • Bardzo produktywne popołudnie, nieprawdaŜ? Jeśli dobrze pamiętam, byłam zdania, Ŝe rozmowy z ludźmi, którzy znają róŜne style rzeźbienia w wosku, przyniosą jakiejś rezultaty. Dzięki mojemu pomysłowi w końcu wpadliśmy na jakiś trop. Czas zadąć w rogi. • Wybacz, ale wolałbym, Ŝebyś niepotrzebnie nie uŜywała słownictwa związanego z polowaniem. - Tobias otworzył drzwi powozu. - Bardzo mnie to denerwuje. • Bzdura. - Lavinia podała mu rękę i radośnie wskoczyła do środka. - Jesteś w złym nastroju, poniewaŜ to dzięki mojemu błyskotliwemu pomysłowi uczyniliśmy postęp w dochodzeniu. Przyznaj to. Jesteś zły, bo Ŝadna z twoich przynęt nie skusiła ryby. • Nie lubię teŜ słownictwa związanego z łowieniem ryb. -Chwytając się drzwi, wszedł do powozu. - Jeśli nawet jestem w nieprzyjemnym nastroju, to dlatego, Ŝe jeszcze tyle pytań pozostaje bez odpowiedzi. • Proszę się rozpogodzić. Sądząc po błysku w oczach Huggetta, wkrótce otrzymamy od niego wiadomość. Tobias przyglądał się drewnianemu szyldowi nad wejściem do muzeum. • Ten błysk w oczach niekoniecznie oznaczał, Ŝe tego człowieka bardzo interesują nasze pieniądze. . • A cóŜ innego mógł oznaczać? • Strach.
10 Skórzana oprawa była spękana i osmalona ogniem. Większość stron spaliła się na węgiel. Zostało jednak dostatecznie duŜo fragmentów, Ŝeby Tobias mógł stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, Ŝe patrzy na szczątki pamiętnika lokaja. - Cholera jasna. Rozsunął popiół pogrzebaczem. Był całkiem zimny. Ktoś, kto spalił pamiętnik, odczekał wystarczająco długo, zanim przysłał wiadomość. Tobias rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Widać było, Ŝe nikt nie mieszka tu na stałe, ale niektóre porzucone przedmioty świadczyły o tym, Ŝe często odwiedzały jc osoby zarabiające na Ŝycie na ulicy. Zastanawiał się, czy pamiętnik spalono gdzie indziej i dopiero potem wrzucono do tego kominka. Nie wiedział, kto go tu wezwał. Wątpił, czy był to jeden z jego informatorów, poniewaŜ Ŝaden nie zgłosił się po pieniądze. Ktoś jednak bardzo chciał, Ŝeby Tobias znalazł tu pamiętnik. Na szczęście wiadomość doręczono mu całkiem niedawno, kiedy był w klubie. Natychmiast wyruszył w drogę, wdzięczny za to, Ŝe brzydka pogoda i późna pora mogą mu słuŜyć za usprawiedliwienie, gdy będzie się musiał tłumaczyć przed Lavinią. Na pewno się rozgniewa, kiedy rano się dowie, Ŝe nie zawiadomił jej o niczym, tylko sam odnalazł pamiętnik. Będzie jednak musiała zaakceptować, Ŝe czas grał tu najwaŜniejszą rolę. Rozejrzał się, szukając czegoś, w co mógłby zapakować pamiętnik, i zobaczył w kącie stary pusty worek. Zebranie szczątków niebezpiecznych zapisków lokaja nie zajęło mu wiele czasu. Kiedy był juŜ gotów, zgasił dymiący ogarek, który znalazł w pokoju, wziął worek i podszedł do okna. Nie spodziewał się Ŝadnych kłopotów. W końcu ktoś zadał sobie wiele trudu, Ŝeby się upewnić, Ŝe to właśnie on znajdzie te niedopalone szczątki. Ale przecieŜ inni teŜ szukali pamiętnika. Rozsądek nakazywał zachować ostroŜność. Deszcz, padający przez cały wieczór, zamienił wąską uliczkę w płytki
strumień. Słabe światło latarni wydobywało się z okna naprzeciw, niemal wcale nie rozpraszając mroku zaułka. Tobias przez chwilę obserwował cienie na ulicy, sprawdzając, czy któryś z nich się nie poruszy. Po jakimś czasie doszedł do wniosku, Ŝe nawet jeśli jakiś intruz obserwował wejście do domu, to musiał się juŜ schować, więc i tak go nie zobaczy. Zdjął płaszcz. Zawiązał worek i zarzucił sobie na ramię. Upewniwszy się, Ŝe jego zawartość pozostanie sucha, znów włoŜył płaszcz i wyszedł z małego pomieszczenia. Na schodach nie spotkał nikogo. Zszedł do ciasnego holu i otworzył drzwi na zewnątrz. Jeszcze chwilę czekał w progu, ale w mroku ulicy nic się nie poruszyło. Zaciskając zęby, zaczął brnąć przed siebie w płytkiej brudnej wodzie, płynącej po bruku. Kamienie pod stopami okazały się niespodziewanie śliskie. W takich warunkach musiał bardzo uwaŜać na lewą nogę. Dla zachowania równowagi przytrzymywał się jedną ręką kamiennej ściany. Oleista woda chlupotała mu pod butami, które Whitby tak starannie dziś wyglansował. Nie po raz pierwszy kamerdyner będzie musiał doprowadzać do porządku jego pobrudzone obuwie, zauwaŜył w myślach Tobias. OstroŜnie posuwał się ku wylotowi ulicy, mając nadzieję, Ŝe powóz, którym tu przyjechał, nadal na niego czeka. W taką noc jak ta znalezienie innego środka transportu byłoby bardzo trudne. W połowie drogi do celu wyczuł czyjąś obecność. Zrobił jeszcze krok i nagle się odwrócił. Na tle oświetlonego latarnią okna dostrzegł zarys człowieka w grubym płaszczu i kapeluszu. Postać wydała mu się dziwnie znajoma. Był niemal pewien, Ŝe widział juŜ dziś ten płaszcz i kapelusz w okolicach klubu. Nieznajomy znieruchomiał, kiedy zauwaŜył, Ŝe Tobias się zatrzymał, a po chwili odwrócił się i zaczął uciekać w przeciwnym kierunku. Woda chlupotała mu pod butami. Odgłos kroków odbijał się echem w uliczce. - Cholera jasna. - Tobias oderwał dłoń od ściany i rzucił się w pościg. Lewą nogę przeszył mu ból. Zacisnął zęby i starał się go ignorować. Doszedł do wniosku, Ŝe tylko traci czas. Z trudem utrzymywał równowagę. Z powodu zdradzieckiego bólu w nodze nie miał najmniejszych szans, Ŝeby złapać uciekającego. Dobrze będzie, jeśli nie upadnie twarzą w brudną wodę. Buty ślizgały się na mokrych kamieniach, ale Tobiasowi jakoś udało się
utrzymać w pozycji pionowej, chociaŜ dwa razy musiał podpierać się ręką. Uciekający teŜ miał kłopoty z utrzymaniem równowagi. Nagle zachwiał się, wymachując ramionami. Poły jego płaszcza załopotały. Jakiś przedmiot wypadł mu z rąk i z brzękiem tłukącego się szkła uderzył o chodnik. A więc to niezapalona latarnia, pomyślał Tobias. Nieznajomy cięŜko upadł na ziemię. Tobias był juŜ niemal przy nim. Rzucił się przed siebie i chwycił leŜącego za nogę. WciąŜ ją trzymając, uniósł się nieco i wymierzył mu cios pięścią, co jednak nie przyniosło oczekiwanego efektu. MęŜczyzna nadal bronił się z furią. - Nie ruszaj się, bo zaraz uŜyję noŜa - ostrzegł Tobias groźnym tonem. Nie miał przy sobie Ŝadnej broni, ale jego przeciwnik nie mógł o tym wiedzieć. Rozległ się jęk i męŜczyzna bezwładnie opadł w kałuŜę zimnej deszczówki. • Ja tylko robiłem, co mi kazano. Przysięgam na honor matki. Tylko wykonywałem polecenia. • Czyje polecenia? • Mojego pracodawcy. • Czyli kogo? • Pani Dove.
Otrzymałam wiadomość. - Joan Dove uniosła czajniczek z delikatnej porcelany. - Wysłałam Herberta, Ŝeby sprawdził, o co chodzi. Musiał zjawić się tam tuŜ po panu i zobaczył, jak wychodzi pan z budynku. Nie rozpoznał pana, poniewaŜ było ciemno. Próbował pana śledzić. Pan go zauwaŜył i powalił na ziemię. Lavinia była tak rozgniewana, Ŝe prawie nie mogła wydobyć z siebie głosu. Patrzyła, jak gospodyni nalewa herbatę do porcelanowych filiŜanek. Joan robiła to z takim doświadczeniem i gracją, jakich moŜna się spodziewać po bogatej damie z dobrego towarzystwa, która ma wprawę w przyjmowaniu gości na popołudniowej herbatce. Nie była to jednak trzecia po południu, tylko trzecia nad ranem, a Lavinia z Tobiasem nie zjawili się tu, Ŝeby wymienić się najnowszymi ploteczkami o skandalach w wielkim świecie. Przyszli, Ŝeby powaŜnie się rozmówić z panią Dove. Dotychczas mówiła głównie ona. Tobias z kamienną miną siedział w fotelu i prawie się nie odzywał. Lavinia martwiła się o niego. Zanim zjawił się na jej progu ze szczątkami pamiętnika, wstąpił do siebie, Ŝeby się przebrać w suche ubranie. Była
pewna, Ŝe jego spokój jest tylko pozorny. Tej nocy wiele przeŜył. Wyczuła teŜ, Ŝe dokucza mu trochę noga. - Co było w tej wiadomości? - zapytał Tobias, włączając się do rozmowy. Joan zawahała się na ułamek sekundy, odstawiając czajniczek na stół. • To nie była pisemna wiadomość. Mały ulicznik zapukał do drzwi i powiedział, Ŝe to, czego szukam, moŜna znaleźć na Tartle Lane, pod numerem osiemnastym. Wysłałam pod ten adres Herberta. • Dość tego, pani Dove. - Lavinia dłuŜej nie mogła panować nad gniewem. Jeśli nie chce nam pani wyznać prawdy, to proszę się do tego przyznać otwarcie. Joan zacisnęła usta. • Dlaczego pani wątpi w moje słowa? • Nie otrzymała pani Ŝadnej wiadomości. Kazała pani Herbertowi śledzić pana Marcha. Czy nie tak wygląda prawda? • Doprawdy, pani Lakę. Nie nawykłam do tego, Ŝeby ktoś kwestionował moje słowa. • CzyŜby? - Lavinia uśmiechnęła się zimno. - To dziwne. Pan March uwaŜa, Ŝe od początku nas pani okłamuje. Ja byłam gotowa uwierzyć w pani opowieść, przynajmniej w jej większą część. Okazuje się jednak, Ŝe próbowała nas pani wykorzystać do swoich celów, a tego tolerować nie będę. • Zupełnie nie pojmuję, dlaczego jest pani tak zagniewana -rzekła Joan z przyganą. - PrzecieŜ panu Marchowi nic się nie stało. • Nie jesteśmy pionkami, które pani moŜe dowolnie przestawiać na planszy. Jesteśmy profesjonalistami. • AleŜ oczywiście. • Pan March nadstawiał karku, idąc pod ten podejrzany adres. Pracował dla pani. Jestem pewna, Ŝe pani człowiek, Herbert, próbowałby mu odebrać pamiętnik siłą, gdyby się domyślił, Ŝe pan March go tam znalazł. • Zapewniam panią, Ŝe wcale nie pragnęłam, Ŝeby komukolwiek stało się coś złego. - W głosie Joan słychać było zdenerwowanie. - Poleciłam Herbertowi, Ŝeby miał go na oku, i to wszystko. • A więc słusznie się domyślałam. Kazała pani swojemu lokajowi śledzić pana Marcha.
Joan zawahała się. • Wydawało mi się, Ŝe to rozsądna decyzja. • Akurat. - Lavinia wyprostowała się dumnie. - Pan March miał rację. Okłamywała nas pani od samego początku. Ja jednak straciłam juŜ cierpliwość. Wykonaliśmy pani zlecenie. Pamiętnik został odnaleziony. Jest nie do odczytania, jak pani sama widzi, ale przynajmniej nie będzie przyczyną niczyjej krzywdy. Joan ze zmarszczonym czołem przyjrzała się zwęglonym resztkom pamiętnika, leŜącym na duŜej srebrnej tacy. • AleŜ nie mogą państwo teraz zakończyć śledztwa - powiedziała. - Człowiek, który to spalił, bez wątpienia najpierw przeczytał te zapiski. • Być moŜe - odrzekła Lavinia. - Ale dla nas jest jasne, Ŝe niszcząc ten pamiętnik, ktoś chciał nam zasygnalizować koniec całej historii. Podejrzewamy, Ŝe sprawcą jest kolejna ofiara Hol tona Felixa, być moŜe ta sama osoba, która go zamordowała. Tobias zerknął na tacę. • Moim zdaniem, spalony pamiętnik miał nam powiedzieć coś więcej, a nie tylko zapewnić, Ŝe nie będzie więcej prób szantaŜu. • Do czego pan zmierza? - zapytała Joan. Tobias nie odrywał zamyślonego wzroku od zwęglonych resztek. - Mam przeczucie, Ŝe w ten sposób ktoś nam wyraźnie mówi, Ŝe mamy przestać zajmować się tą sprawą. • A co z pogróŜką, którą dostałam? - spytała Joan. • To jest teraz pani problem - stwierdziła Lavinia. - MoŜe znajdzie pani kogoś, kto zbada tę sprawę... - Chwileczkę, Lavinio - przerwał jej Tobias. Zignorowała go. - W tych okolicznościach nie mogę pozwolić - ciągnęła - Ŝeby pan March nadal się dla pani naraŜał. Jestem pewna, Ŝe pani to zrozumie. Joan zesztywniała. - Pani chodziło tylko o pamiętnik, poniewaŜ krył równieŜ pani tajemnice. Teraz, kiedy został odnaleziony, weźmie pani zapłatę i z zadowoleniem zapomni o sprawie. Lavinia skoczyła na równe nogi jak oparzona.
• MoŜe pani sobie zatrzymać te swoje cholerne pieniądze! -krzyknęła. Kątem oka spostrzegła, Ŝe jej wspólnik lekko drgnął. Stanęła za kanapą i rozłoŜyła obie dłonie na jej elegancko rzeźbionym oparciu. - Pan March bardzo się dzisiaj dla pani naraŜał - oznajmiła. - Spodziewał się, Ŝe moŜe go czekać zasadzka. Mógł tam na niego czekać morderca. Nie pozwolę, Ŝeby kontynuował tak niebezpieczną pracę dla klientki, która nas okłamuje. • Jak pani śmie? Wcale państwa nie okłamałam. • Ale teŜ nie powiedziała nam pani całej prawdy. Nie mylę się chyba? Na twarzy Joan na chwilę błysnął gniew, ale natychmiast został opanowany. • Powiedziałam wszystko, co, moim zdaniem, powinni państwo wiedzieć. • A potem kazała pani swojemu człowiekowi nas śledzić. Wykorzystała pani pana Marcha. Nie będę tego więcej tolerować. - Lavinia odwróciła się i przygwoździła Tobiasa wzrokiem. - Czas juŜ na nas, panie March. Ten posłusznie wstał. • Zrobiło się późno - powiedział spokojnie. • Owszem. - Lavinia wypadła z salonu i pierwsza ruszyła do wyjścia. Rosły kamerdyner wyprowadził ich na ciemną, mokrą od deszczu ulicę. Zatrzymała się jak wryta, kiedy spostrzegła, Ŝe wynajęty przez nich powóz odjechał. Na jego miejscu stał błyszczący brązowy powóz pani Dove. - Po państwa przyjeździe pani Dove kazała odprawić wynajęty powóz. Wyraziła Ŝyczenie, Ŝeby wrócili państwo do domu jej powozem - powiadomił ich kamerdyner oficjalnym głosem. Lavinia pomyślała o nieprzyjemnej rozmowie, która właśnie miała miejsce w salonie. Wątpiła, czy Joan nadal chciałaby być wobec nich tak uprzejma. • AleŜ nie moŜemy się zgodzić na tak... • Oczywiście, Ŝe moŜemy. - Palce Tobiasa zacisnęły się mocno na jej ramieniu. -Pani Lakę, powiedziała juŜ pani dzisiaj dość duŜo. To wystarczy. MoŜe pani ma ochotę łapać powóz w tym deszczu, ale mam nadzieję, Ŝe tym razem się pani ze mną zgodzi. Wolałbym pojechać wygodnym powozem pani Dove. To był bardzo długi wieczór. Lavinia przypomniała sobie, co jej wspólnik dzisiaj przeŜył, i natychmiast ogarnęły ją wyrzuty sumienia. - Tak, oczywiście. - Raźno ruszyła po schodach w dół. Jeśli się pośpieszą,
zdąŜą wsiąść do pojazdu, zanim Joan wycofa swoją propozycję. Zwalisty lokaj pomógł Lavinii wsiąść do eleganckiego wnętrza, gdzie spostrzegła miękkie poduszki z brązowego aksamitu i ciepłe koce dla ochrony przed zimnem. Sięgnęła po jeden z nich i stwierdziła, Ŝe nagrzano go termoforem. Tobias usiadł obok niej. Poruszał się sztywno, co ją trochę zaniepokoiło. Okrywała kocem swoje kolana, a po chwili namysłu jego drugim końcem przykryła nogi Tobiasa. - Dziękuję. - ChociaŜ powiedział to szorstko, wyczuła, Ŝe jest jej wdzięczny. Uniosła brwi. • ZauwaŜyłeś, Ŝe pani Dove zatrudnia wielu dobrze zbudowanych lokajów? • ZauwaŜyłem. Wyglądają jak mała prywatna armia. • Właśnie. Ciekawe, dlaczego uwaŜa za konieczne... - Urwała, kiedy zauwaŜyła, Ŝe jej towarzysz wsuwa rękę pod koc i rozciera nogę. - Nie zostałeś ranny, kiedy biłeś się z Herbertem, prawda? • Proszę się o mnie nie martwić. • Ze względu na okoliczności muszę się martwić. Nie miej do mnie o to pretensji. • Masz teraz własne zmartwienia. - Zamilkł znacząco. - Ze względu na okoliczności. Naciągnęła wyŜej koc i wtuliła się w aksamitne poduszki. Wreszcie z całą siłą dotarło do nicj, co się stało i jakie to ma implikacje na przyszłość. • Przyznaję ci rację - rzekła ponuro. Tobias nie odpowiedział. - Zdaje się, Ŝe właśnie odprawiłam swoją jedyną klientkę. • Zdaje się, Ŝe tak. W dodatku odmówiłaś przyjęcia zapłaty za wyświadczone dotychczas usługi. • Nie naleŜy lekcewaŜyć klientki, która odsyła nas do domu w eleganckim, wygodnym ekwipaŜu. - Właśnie. - Tobias rozmasował nogę. W powozie zapanowała cięŜka cisza. • No, cóŜ - odezwała się w końcu Lavinia. - Nie mieliśmy innego wyjścia. Nie moŜemy przecieŜ nadal prowadzić dochodzenia dla klientki, która zataja przed nami waŜne informacje i nasyła na nas szpiegów. • Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie?
• Co takiego? - Wyprostowała się. - Oszalałeś? Dzisiaj mogłeś zostać ranny. Jestem przekonana, Ŝe Herbert chciał odebrać ci pamiętnik siłą. • Nie wątpię, Ŝe dostał polecenie od pani Dove, Ŝeby odebrać mi pamiętnik, gdybym go odnalazł. W końcu najbardziej jej zaleŜy na ukryciu swoich sekretów. Lavinia zamyśliła się nad jego słowami. • Widocznie w tym pamiętniku było coś, co bardzo chce ukryć przed wszystkimi, włączając w to nas. Coś o wiele groźniejszego niŜ informacje o romansie sprzed dwudziestu lat. • Ostrzegałem cię. Ŝe wszyscy klienci kłamią. Znów wtuliła się głębiej w poduszki i na chwilę zatopiła się w myślach. • Przyszło mi właśnie do głowy, Ŝe nie tylko pani Dove coś przede mną ostatnio zataiła - wymamrotała po jakimś czasie. • Słucham? Spojrzała na niego groźnie. • Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś o wszystkim, jak tylko wiadomość dotarła do klubu? Powinnam ci towarzyszyć w tej wyprawie po pamiętnik. Działanie w pojedynkę nic było dobrym pomysłem. • Miałem bardzo mało czasu. Nie czuj się uraŜona, Lavinio. Tak się śpieszyłem, Ŝe nawet nie posłałem wiadomości Anthony'emu. • Anthony'emu? • Zwykle towarzyszy mi w takich okolicznościach. Dziś wieczorem był w teatrze i wiedziałem, Ŝe wiadomość nie dotrze do niego w odpowiednim czasie. • Więc poszedłeś sam. • Jako profesjonalista uznałem, Ŝe naleŜy działać błyskawicznie. • Bzdura. • Przeczuwałem, Ŝe właśnie tak zareagujesz. • Poszedłeś tam sam, bo nie jesteś przyzwyczajony do pracy ze wspólnikiem. • Do diabła cięŜkiego, Lavinio, poszedłem tam sam, bo nie było czasu do stracenia. Postąpiłem tak, jak mi się wydawało najlepiej, i to wszystko. Nie zaszczyciła go odpowiedzią. Jeszcze raz w powozie zapanowała nieprzyjemna cisza. Po chwili Lavinia zdała sobie sprawę, Ŝe Tobias nadal rozciera sobie lewe udo.
• Zdaje się, Ŝe nadweręŜyłeś mięśnie, kiedy ścigałeś lokaja pani Dove. • Chyba tak. • Czy mogę ci jakoś pomóc? • Na pewno nie pozwolę ci się wprowadzić w mesmeryczny trans, jeśli to masz na myśli. • CóŜ, skoro tak gburowato mi odpowiadasz... - Mam wprawę, jeśli chodzi o gburowate odpowiedzi. Zrezygnowała z dalszej rozmowy i znów zapadła cisza. Zanosiło się na to, Ŝe droga do domu bardzo się będzie dłuŜyć. Powóz jechał wolno, nie tylko z powodu coraz ulewniejszego deszczu, ale równieŜ dlatego, Ŝe o tej porze na ulicach panował duŜy ruch. Wspaniałe bale i przyjęcia właśnie się kończyły. Ludzie wracali do swoich miejskich domów i wielkich rezydencji. Pijani młodzi hulacy wysypywali się z jaskiń hazardu, domów publicznych i klubów. Bez wątpienia wielu dŜentelmenów kazało się wieźć do Covent Garden. Tam znajdowali prostytutki, które za trochę drobnych dostarczały im w powozach przyjemności, pozostawiając po sobie kwaśną woń rozpusty. Na myśl o tym Lavinia zmarszczyła nos. Jeszcze raz doceniła klientkę, która zadbała o to, Ŝeby wrócili do domu eleganckim prywatnym powozem. Tobias lekko się poruszył, usadawiając się wygodniej na poduszkach. Zdrową nogą otarł się lekko o udo Lavinii. Nie miała wątpliwości, Ŝe ten przelotny kontakt był zupełnie przypadkowy, ale rozpalił jej juŜ i tak pobudzone zmysły. Przypomniała sobie gorący pocałunek w gabinecie. To było czyste szaleństwo. Zaciekawiło ją. czy Tobias teŜ ma w zwyczaju późną nocą odwiedzać Covent Garden w drodze do domu. Bardzo w to wątpiła. Na pewno był na to o wiele za wybredny. Ten wniosek nasunął jej na myśl inne, bardziej niepokojące, pytanie. Jakie kobiety podobają się Tobiasowi? Mimo pocałunku w gabinecie była całkiem pewna, Ŝe nie jest w jego guście. Popchnęły ich ku sobie okoliczności, to wszystko. Nie skusił go jej wdzięk ani błyskotliwa konwersacja. Nie spostrzegł jej z drugiego końca sali balowej, nie oszołomiła go jej wyjątkowa uroda. Zresztą z powodu niskiego wzrostu Lavinii trudno by mu było dostrzec ją z
drugiego końca sali balowej. - Odrzuciłaś zlecenie od pani Dove ze względu na mnie, prawda? - odezwał się Tobias. To pytanie, przerywające głęboką ciszę, gwałtownie wyrwało ją z zamyślenia. Dopiero po chwili udało jej się zebrać myśli. • Chodziło o zasady - wymamrotała. • Nie sądzę. Zrobiłaś to ze względu na mnie. • Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś przestał się powtarzać. To bardzo irytujący zwyczaj. • Nie wątpię, Ŝe wiele moich zwyczajów cię irytuje. Nie o to chodzi. • A o co? Wsunął dłoń pod jej głowę i zbliŜył się do niej tak, Ŝe ich usta niemal się dotykały. - Cały czas się zastanawiam, jak się będziesz czuła rano, kiedy zdasz sobie sprawę, Ŝe odrzuciłaś sowite honorarium, które chciała ci wypłacić pani Dove. Chyba nie nad straconym honorarium będę się zastanawiała, pomyślała Lavinia. Najbardziej martwiła ją myśl, Ŝe to koniec współpracy z Tobiasem. Pamiętnik ich połączył, ale teraz go juŜ nie było. Nagle w pełni zrozumiała skutki wydarzeń dzisiejszej nocy. Ogarnął ją posępny nastrój. Być moŜe juŜ nigdy więcej nie zobaczy Tobiasa. Poczucie nadchodzącej straty przeszyło jej serce. Co się z nią dzieje? Powinna się cieszyć, Ŝe ten człowiek wkrótce zniknie z jej Ŝycia. To przez niego straciła honorarium. A jednak z niewiadomego powodu czuła tylko Ŝal. Z cichym okrzykiem odrzuciła koc i zarzuciła mu ramiona na szyję. - Tobiasie... Natychmiast przywarł wargami do jej ust. śar jego ostatniego pocałunku jeszcze się w niej tlił. Teraz płomienie buchnęły w górę. Objęcia męŜczyzny jeszcze nigdy nie wywarły na niej takiego wraŜenia. Wiele lat temu z Johnem doświadczyła jedynie delikatnej, nieuchwytnej słodyczy bliskości, tak ulotnej, Ŝe niemal nieziemskiej. W ramionach Tobiasa doznawała czegoś, co sprawiało, Ŝe jej ciałem wstrząsały zmysłowe dreszcze. Gdy oderwał usta od warg Lavinii i obsypywał pocałunkami jej szyję, opadła
na aksamitne poduszki. Peleryna sama się rozchyliła. Poczuła jego rękę na nodze i zdziwiło ją, Ŝe dostała się tam tak niezauwaŜenie, pokonując warstwy spódnic. • Prawie się nie znamy - wyszeptała. • Wręcz przeciwnie. - Przesunął ciepłymi palcami po wewnętrznej części jej uda, - ZałoŜę się, Ŝe w Rzymie dowiedziałem się o tobie o wiele więcej, niŜ niejeden mąŜ wie o Ŝonie. • Trudno mi w to uwierzyć. • Udowodnię ci to. Pocałowała go namiętnie. • Ale jak? - Od czego by tu zacząć... - Wahał się. Wsunął rękę pod jej plecy i rozluźnił tasiemki gorsetu. - Wiem, Ŝe bardzo lubisz długie spacery. Siedząc cię, musiałem przemierzać całe kilometry. - To jest zdrowe. Długie spacery mają doskonały wpływ na organizm. Zsunął z jej ramion górną część sukni. • Wiem, Ŝe lubisz poezję. • Widziałeś tomiki poezji na półce w moim rzymskim mieszkaniu. Dotknął srebrnego wisiorka, który nosiła na szyi, a potem pocałował ją w nabrzmiały czubek piersi. - Wiem, Ŝe odmówiłaś Pomfreyowi. kiedy chciał, Ŝebyś została jego kochanką. To wiadomość podziałała na nią jak zimny prysznic. Lavinia znieruchomiała z rękami na ramionach Tobiasa i spojrzała na niego zdziwiona. • Wiesz o Pomfreyu? • KaŜdy w Rzymie wie, jaki on jest. Uwiódł niemal wszystkie wdowy w mieście i sporo męŜatek. - Pocałował zagłębienie między jej piersiami. - Ale ty bez wahania odrzuciłaś jego propozycję. • Lord Pomfrey jest Ŝonaty. - Dobry BoŜe, to zdanie nawet w jej własnych uszach zabrzmiało bardzo zasadniczo. Tobias uniósł głowę. W słabym świetle latarni jego oczy błyszczały. - Jest teŜ bardzo bogaty i wyjątkowo hojny dla kochanek. Postarałby się, Ŝeby twoje Ŝycie było o wiele przyjemniejsze. Wzdrygnęła się. • Nie ma chyba nic mniej przyjemnego niŜ rola kochanki Pomfreya. To opój,
a kiedy sobie podpije, nie kontroluje wybuchów gniewu. Widziałam raz, jak uderzył człowieka za jakiś niewinny Ŝart na temat jego trzeźwości. • Byłem w pobliŜu tego dnia, kiedy zobaczył cię na targu. Słyszałem, jak ci obiecywał, Ŝe wynajmie dla ciebie małe mieszkanko. Lavinia ze wstydu miała ochotę zapaść się pod ziemię. - Słyszałeś tę Ŝenującą rozmowę? • Nietrudno było usłyszeć, co mu odpowiedziałaś, kiedy ci to zaproponował. Tobias błysnął zębami w uśmiechu. - Jeśli dobrze sobie przypominam, mówiłaś nieco podniesionym głosem. • Wpadłam w furię - przyznała. - A gdzie wtedy byłeś? • Stałem w drzwiach pobliskiego sklepiku. - PołoŜył rękę wyŜej na jej udzie. Jadłem pomarańczę. • Pamiętasz taki drobny szczegół? • Całą tamtą chwilę pamiętam doskonale. Kiedy Pomfrey odszedł jak niepyszny, stwierdziłem w duchu, Ŝe to najsmaczniejsza pomarańcza pod słońcem. Nigdy nie jadłem nic słodszego. - PołoŜył dłoń na ciepłym, wilgotnym miejscu między nogami Lavinii. Dolną połowę jej ciała ogarnął Ŝar, zaczęła drŜeć z nadmiaru emocji. Po błysku przewrotnej satysfakcji w oczach Tobiasa poznała, Ŝe doskonale wiedział, jak na nią działa. Uznała, Ŝe najwyŜszy czas przejąć inicjatywę. • Teraz ja równieŜ coś o tobie wiem. - Mocno chwyciła go za ramiona. Lubisz pomarańcze. • Owszem, lubię. Ale we Włoszech powiadają, Ŝe nie ma owocu, który by się mógł równać z dojrzałą figą. - Gładził ją wolno i z namysłem. - Zgadzam się z tym całkowicie. Niemal się zakrztusiła, mając ochotę jednocześnie wydać okrzyk oburzenia i się roześmiać. Dostatecznie długo mieszkała w domu pani Underwood, by się dowiedzieć, Ŝe dojrzałe figi są uwaŜane za symbol kobiecości. Jeszcze raz ją pocałował, jakby chciał ją uciszyć. Ruchami dłoni doprowadził Lavinię na skraj doznania, którego nigdy nie przeŜyła. Kiedy zaczęła drŜeć i jęczeć w jego ramionach, domagając się czegoś więcej, zręcznie rozpiął spodnie. Znalazł się między jej nogami i po chwili wsunął się w nią, wypełniając ją szczelnie. Nagle, bez najmniejszego ostrzeŜenia, narastające w niej napięcie pękło w
tysiące najwspanialszych odczuć, których nie potrafiłby opisać najlepszy poeta. - Tobiasie? - Wbiła palce w jego kark. - O, do diabła, Tobiasie! Z jego ust wydobył się cichy, ochrypły śmiech, niemal jęk. Otoczyła go ramieniem, raz po raz powtarzając jego imię. Napierając całym cięŜarem ciała, coraz mocniej się w niej zagłębiał. Poczuła, Ŝe mięśnie na jego plecach napięły się i zesztywniały. Wiedziała, Ŝe teraz on zbliŜa się do szczytu, i odruchowo chciała przyciągnąć go bliŜej. - Nie - wymamrotał. Ku jej zdziwieniu oderwał od niej usta i gwałtownym, bezceremonialnym ruchem wycofał się z jej ciała. Wydał stłumiony okrzyk i konwulsyjnie zadygotał, a ona nie wypuszczała go z objęć. To, co miało rozpłynąć się w jej wnętrzu, znalazło się na fałdach peleryny.
11 Tobias wolno odzyskiwał pełną świadomość. Na razie nie musiał się poruszać, bo powóz nadal jechał. Jeszcze chwilę mógł się cieszyć miękkością Lavinii. • Tobiasie? • Mmm? Lekko się pod nim poruszyła. • Zaraz dojedziemy do mojego domu. • Spodziewałem się., Ŝe to powiesz. - Zacisnął dłoń na jej piersi. Była jędrna i pięknie ukształtowana, niczym jabłko. Doszedł do wniosku, Ŝe lepiej będzie nie powracać do tematu świeŜych owoców. Jak słusznie zauwaŜyła Lavinia, zbliŜali się do jej małego domu przy Claremont Lane. - Pośpiesz się. - Poruszyła się niecierpliwie pod jego cię Ŝarem. - Musimy się doprowadzić do porządku. Pomyśl tylko, jak byśmy się czuli, gdyby w tym stanie zobaczył nas lokaj pani Dove. Jej przeraŜony ton rozbawił Tobiasa. - Uspokój się, Lavinio. - Usiadł wolno i niechętnie, złoŜywszy pocałunek na wewnętrznej części jej nagiego uda.
- Tobiasie! • Słyszę panią, pani Lakę. Usłyszy teŜ panią woźnica i lokaj, jeśli nie zniŜy pani głosu. • Pośpiesz się. - Usiadła prosto i zaczęła nerwowo poprawiać gorset. - Zaraz się zatrzymamy. Mam nadzieję, Ŝe nie zniszczyliśmy poduszek pani Dove. Co ona sobie pomyśli? • Niewiele mnie obchodzi, co myśli pani Dove. - W powozie nadal unosił się zapach namiętności. - Nie jest juŜ twoją klientką, zapomniałaś? • AleŜ to jest elegancka dama! - Lavinia nerwowo poprawiła srebrny wisiorek. - Na pewno nie przywykła do tego, Ŝe jej piękny ekwipaŜ jest traktowany jak tani powóz do wynajęcia. Spojrzał na nią i mimo woli poczuł zadowolenie. śółte światło lampy tańczyło na jej zmierzwionych włosach, rozpalając na nich rude i złote błyski. Policzki miała zaróŜowione. Bił od niej charakterystyczny ciepły blask. Wtem zauwaŜył panikę w jej oczach. - Wstydzisz się, tak? - zapytał. - Obawiasz się, Ŝe pani Dove przestanie cię uwaŜać za damę, jeśli się dowie, co się tutaj zdarzyło. Lavinia, wytęŜając wszystkie siły. zmagała się z gorsetem. - Zapewne dojdzie do wniosku, Ŝe nie jestem lepsza od tych kobiet, które późną nocą krąŜą po Covent Garden. Wzruszył ramionami, nadal zbyt syty, Ŝeby reagować emocjonalnie. • Co cię teraz obchodzi, co ona o tobie myśli? • Nie chcę, Ŝeby klientka uwaŜała mnie za jakąś latawicę. • Była klientka. Lavinia ponuro zacisnęła zęby. - W tym zawodzie liczy się opinia - stwierdziła. – PrzecieŜ nie będę się ogłaszać w gazetach. Muszę polegać na rekomendacjach zadowolonych klientów. - Ja w tej chwili jestem bardzo zadowolony. Czy to się nie liczy? • Na pewno nie. Jesteś wspólnikiem w interesach, a nie klientem. Nie draŜnij się ze mną, Tobiasie. Nic mogę dopuścić do tego, Ŝeby pani Dove opowiadała swoim wytwornym przyjaciołom, Ŝe jestem... Ŝe jestem... • Wcale nie jesteś - odrzekł stanowczo. - Oboje to wiemy. Po co się dłuŜej nad tym rozwodzić?
Zamrugała, jakby to pytanie bardzo ją zaskoczyło. - AleŜ tu chodzi o zasady. Skinął głową. - JuŜ wspominałaś o zasadach. Rozumiem, Ŝe są dla ciebie bardzo waŜne. Ale to nie tylko kwestia zasad. To kwestia zdrowego rozsądku. Nie chciałbym, Ŝeby weszło ci w nawyk rzucanie klientom w twarz ich pieniędzy. Jeśli pani Dove postanowi wypłacić ci honorarium mimo tego, co od ciebie usłyszała, powinnaś je przyjąć. Lavinia przestała się zmagać z gorsetem i spojrzała na niego wojowniczo. • Dlaczego tak cię to śmieszy? • Wybacz. - Pomógł jej zapiąć suknię na plecach. - Ale wydaje mi się, Ŝe wpadasz w histerię. • Jak moŜesz oskarŜać mnie o histerię? Dbam o reputację. A to przecieŜ zupełnie zrozumiałe, przynajmniej moim zdaniem. Nie chcę być zmuszona do ponownej zmiany zawodu. To jest dość uciąŜliwe. Tobias uśmiechnął się. • Pani Lakę, zapewniam panią, Ŝe jeśli ktoś się waŜy kwestionować pani honor, będę go zaciekle bronił, choćby się to miało skończyć pojedynkiem. • Koniecznie chcesz sobie stroić Ŝarty, prawda? • Peleryna moŜe trochę ucierpiała, ale poduszki są w doskonałym stanie. A nawet jeśli nie, to na pewno woźnica doprowadzi je rano do porządku. Utrzymywanie ekwipaŜu w nieskazitelnym stanic to jego obowiązek. • Peleryna! - zawołała Lavinia, znów przeraŜona. Jej twarz wyraźnie pobladła. Niezdarnie wstała z ławeczki i wyjęła spod siebie pelerynę. - Coś takiego! • Lavinio... Usiadła na przeciwległej ławce, potrząsnęła okryciem, rozłoŜyła je przed sobą i z przeraŜeniem spojrzała na podszewkę. • Och, nie. To okropne. Straszne. • Lavinio, czy to strata klientki tak źle wpłynęła na stan twoich nerwów? Zignorowawszy pytanie, odwróciła pelerynę i pokazała Tobiasowi ciemną wilgotną plamę. - Spójrz, co zrobiłeś. Do niczego się nie nadaje. Jak ja wytłumaczę, skąd się wzięła ta plama? Mam nadzieję, Ŝe uda mi się ją usunąć, zanim ktokolwiek w domu
ją zauwaŜy. Ta przesadna troska o stan poduszek i peleryny psuła Tobiasowi nastrój. Dawno juŜ nie przeŜył czegoś tak wspaniałego, jak miłosne chwile z Lavinią. ZałoŜyłby się o sporą sumę, Ŝe i jej dostarczyły wielkiej satysfakcji. Co więcej, zaskoczenie słyszalne w jej głosie w kulminacyjnym momencie przekonało go, Ŝe nigdy dotąd nie zaznała uczucia seksualnego spełnienia. Zamiast jednak napawać się przeŜytą wspólnie rozkoszą, nie przestawała mówić o tej przeklętej plamie. - Moje gratulacje, Lavinio. Bardzo przekonywająco odgrywasz rolę lady Makbet. Nie wątpię, Ŝe kiedy głębiej się nad tym zastanowisz, zgodzisz się, Ŝe lepiej widzieć efekt naszych intymnych chwil na pelerynie niŜ gdzie indziej. Spojrzała nerwowo na leŜącą obok niego aksamitną poduszkę. - Tak, oczywiście. Byłoby okropne, gdyby plama pojawiła się na siedzeniu. Ale chyba jest tak, jak mówiłeś. Poduszki nie ucierpiały. Powóz zaczął zwalniać. Tobias odsunął zasłonkę i stwierdził, Ŝe przybyli na Claremont Lane. • Nie mówiłem o poduszkach. • Doprawdy, panie March, a w jakim to gorszym miejscu mogła pojawić się ta plama? W milczeniu spojrzał jej w oczy. Lavinia uniosła brwi. Po chwili zmieszania w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. • No tak, rzeczywiście - odparła głucho i odwróciła wzrok, skupiając się na zwijaniu peleryny. • Nie musimy się siebie wstydzić. Oboje mamy za sobą doświadczenia małŜeńskiego łoŜa. Nie jesteśmy Ŝółtodziobami. Lavinia utkwiła wzrok za oknem. • Tak, oczywiście. • Skoro juŜ o tym mówimy, nie owijajmy w bawełnę. Po tej przeklętej plamie moŜesz się domyślić, Ŝe przedsięwziąłem pewne środki ostroŜności. - Jego ton stał się łagodniejszy. - Oboje jednak wiemy, Ŝe mogą one nie wystarczyć. Zacisnęła dłonie na zwiniętej pelerynie. • Tak, oczywiście.
• Jeśliby tak było, proszę, Ŝebyś najpierw porozmawiała o tym ze mną, dobrze? • Tak, oczywiście. - Tym razem powtórzyła te słowa o dwie oktawy wyŜej niŜ normalnie. • Przyznaję, Ŝe dałem się ponieść urokowi chwili. Następnym razem będę jednak lepiej przygotowany. Postaram się zdobyć odpowiednie zabezpieczenie, zanim znowu poddamy się namiętności. • O, juŜ przyjechaliśmy - rzuciła z fałszywą beztroską. -Nareszcie w domu. Gdy rosły lokaj otworzył drzwi i opuścił stopień przed Lavinią, wysiadła z powozu, jakby uciekała z płonącego budynku. - Dobranoc. • Lavinio, czy aby dobrze się czujesz? - spytał Tobias, chwytając ją za rękę. Wydajesz się trochę nieswoja. • Doprawdy? Zerknęła na niego przez ramię z uśmiechem chłodnym jak stal. Tobias nie był pewien, czy to dobry znak. • To była trudna noc - stwierdził ostroŜnie. - Jesteś trochę wzburzona. • Nie mam pojęcia, dlaczego uwaŜasz, Ŝe jestem wzburzona. W końcu tylko straciłam klientkę i zniszczono mi bardzo przyzwoitą pelerynę. W dodatku przez następne kilka dni będę się musiała martwić o pewne bardzo intymne sprawy, Spojrzał jej prosto w oczy. • MoŜesz mnie za to winić. • Oczywiście, Ŝe pana winię. - Lokaj pomógł jej zejść ze stopnia na chodnik. Najwyraźniej jest pan przyczyną wszystkich moich kłopotów. Jeszcze raz przysporzył mi pan zmartwień.
Dlaczego wszystko, co łączyło się z Lavinią, było takie strasznie skomplikowane? Tobias wszedł do swojego gabinetu, nalał sobie sporą porcję brandy i usiadł w ulubionym fotelu. Ponuro zapatrzył się w ogień. Wizje zaplamionej peleryny tańczyły mu przed oczami. Drzwi za jego plecami otworzyły się. • Nareszcie wróciłeś. - Do pokoju wszedł Anthony w rozpiętej koszuli i z
rozluźnionym fularem. - Wpadłem tu godzinę temu, w drodze do siebie, Ŝeby się dowiedzieć, czy masz jakieś nowe wiadomości. Poczęstowałem się łososiem w cieście. Muszę przyznać, Ŝe brakuje mi kuchni Whitby'ego. • Jak moŜe ci jej brakować? Jakoś tak się zawsze składa, Ŝe jesteś tu w porze posiłków i jeszcze wpadasz coś przekąsić przed snem. • Nie mogę dopuścić, Ŝebyś poczuł się samotny – odparł młodzieniec ze śmiechem. - Wróciłeś tak późno. To u ciebie niezwykłe. Domyślam się, Ŝe spędziłeś interesujący wieczór. - Znalazłem pamiętnik. Anthony cicho gwizdnął. • Moje gratulacje. Pewnie wyrwałeś strony, które mają szczególne znaczenie dla ciebie, pani Lakę i waszej klientki? • Nie było takiej potrzeby. Ten przeklęty pamiętnik został wrzucony do ognia, zanim go znalazłem. MoŜna go zidentyfikować, ale trudno cokolwiek odczytać. • Rozumiem. - Anthony w zamyśleniu przeczesał włosy palcami. - Człowiek, który zabił Felixa i zabrał mu pamiętnik, daje ci jasno do zrozumienia, Ŝe masz zaprzestać dalszego śledztwa, czy tak? • Tak mi się wydaje. • Powiedziałeś kiedyś, Ŝe w pamiętniku pojawiają się nazwiska wielu ludzi. KaŜda z tych osób mogła zabić Holtona Felixa, a potem zniszczyć jego zapiski. • Tak. • Jak Neville przyjął nowiny? • Nie powiadomiłem go o ostatnich wydarzeniach - oznajmił Tobias. • A co teraz zrobisz? - zaciekawił się jego szwagier. • Teraz? Idę do łóŜka. Właśnie taki miałem zamiar. • Chciałem juŜ wracać do siebie, kiedy usłyszałem, jak pod dom zajeŜdŜa ten bardzo elegancki powóz. - Anthony uśmiechnął się szeroko. - Z początku myślałem, Ŝe ktoś pomylił adres. Potem zobaczyłem ciebie. • Powóz naleŜy do klientki Lavinii. - Tobias przełknął łyk brandy. - A właściwie od dzisiejszego wieczoru jest to była klientka. • Dlaczego? PoniewaŜ znalazł się pamiętnik? • Nie. PoniewaŜ Lavinia ją odprawiła. Powiedziała pani Dove, Ŝe nie
przyjmie od niej zapłaty, na jaką się umówiły. • Nie rozumiem. - Anthony stanął przed dogasającym kominkiem. Dlaczego odrzuciła honorarium? Tobias wypił jeszcze trochę brandy i oparł kieliszek o poręcz fotela. • Zrobiła to ze względu na mnie - odparł. • Na ciebie? - To kwestia zasad, rozumiesz? Anthony spojrzał na niego pytająco. • Nie, nie rozumiem. Bez obrazy, ale w twoich słowach znajduję niewiele sensu. Ile dzisiaj wypiłeś? • Za mało. - Tobias stuknął palcem w ściankę kieliszka. -Lavinia zerwała umowę z klientką, poniewaŜ, według niej, pani Dove naraziła mnie na niebezpieczeństwo. • Proszę o wyjaśnienie. Tobias zrelacjonował mu wszystko. Kiedy skończył, szwagier przyglądał mu się długo. • No, no, no - odezwał się w końcu. Tobias nie potrafił wymyślić Ŝadnej inteligentnej odpowiedzi, więc milczał. - No, no, no - powtórzył Anthony. • Lavinia jest wybuchowa, a pani Dove udało się dzisiaj doprowadzić ją do wybuchu. • Najwyraźniej. Tobias zakołysał resztką brandy w kieliszku. • Podejrzewam, Ŝe moja wspólniczka juŜ Ŝałuje swojej decyzji. Anthony uniósł brew. • Dlaczego tak sądzisz? - W ostatnich słowach, które do mnie wypowiedziała, wysiadając z powozu, dała mi do zrozumienia, Ŝe wini mnie za wszystkie swoje problemy. Młodzieniec z mądrą miną pokiwał głową. • Wygląda mi na to, Ŝe wyciągnęła prawidłowy wniosek. • Zdaje się, Ŝe mówiłeś coś o powrocie do siebie. • Jesteś w kiepskim nastroju, prawda? Tobias zastanowił się chwilę.
- Chyba jestem - przyznał. Szwagier zrobił zaciekawioną minę i zmierzył go od stóp do głów. • Powiedziałeś, Ŝe po bójce w zaułku przebrałeś się, tak? • Owszem. • W takim razie wnioskuję, Ŝe jesteś taki wymięty z powodu jakiejś innej, późniejszej, szamotaniny? Oczy Tobiasa zwęziły się. • Przed chwilą stwierdziłeś, Ŝe jestem w kiepskim nastroju. Wypytuj mnie dalej, a przekonasz się, jak to wygląda, kiedy jestem w naprawdę złym humorze. • A więc dotarliśmy do sedna sprawy. Pocałowałeś panią Lakę, a ona cię za to spoliczkowała. - Nie spoliczkowała mnie - zaprotestował Tobias. Anthony patrzył na niego szeroko rozwartymi oczami. - O, do diabła- wyszeptał.- Nie powiesz chyba... Ŝe... Z panią Lake? W powozie? Ale przecieŜ to jest dama! Jak mogłeś? Tobias spojrzał na szwagra. To, co Anthony dostrzegł w jego oczach, sprawiło, Ŝe szybko odwrócił wzrok i wpatrzył się w Ŝarzące się węgle na kominku. Stojący zegar nieubłaganie odmierzał minuty dzielące ich od świtu. Tobias usiadł głębiej w fotelu. Denerwowało go, Ŝe musi słuchać pouczeń od młodszego męŜczyzny, który nigdy nie był w powaŜnym związku z kobietą. Po chwili Anthony odchrząknął. - Wiesz, Ŝe jutro wieczorem wybiera się do teatru. – Zerknął na tarczę zegara. - Właściwie to juŜ dzisiaj. W kaŜdym razie mógłbyś się postarać, Ŝeby teŜ tam być. Pani Lakę i Emeline pojadą tam w towarzystwie lady Wortham i jej córki. Zgodnie z wymogami etykiety, mógłbyś złoŜyć wizytę w ich loŜy. Tobias przytknął do czoła czubki palców. • Rzeczywiście. • Nie obawiaj się - dodał pośpiesznie Anthony. - Nawet mi przez myśl nie przeszło, Ŝeby wysyłać cię samego na tak niebezpieczne wody. Potrzebujesz przewodnika. Będę szczęśliwy, mogąc dotrzymać ci towarzystwa. • A więc to o to chodzi. Szwagier spojrzał na niego niewinnie.
• Słucham? - Chcesz iść jutro do teatru, bo wiesz, Ŝe będzie tam panna Emeline. Potrzebujesz wygodnego pretekstu, Ŝeby złoŜyć wizytę w loŜy lady Wortham. Rysy twarzy Anthony'ego nieco zesztywniały. • Jutro wieczorem Emily zostanie wystawiona na pokaz na targu małŜeńskim. Lavinia ma nadzieję, Ŝe uda jej się przyciągnąć uwagę odpowiedniego kandydata do ręki, pamiętasz? • Pamiętam. Dla tego celu został złoŜony w ofierze Apollo. • Właśnie. • Emeline jest urocza i inteligentna, więc obawiam się, Ŝe plany jej ciotki obficie zaowocują. Tobias skrzywił się, a zaniepokojony tym grymasem Anthony spytał z troską: - Boli cię dzisiaj noga? - Nie. To raczej wzmianka o owocach sprawia mi ból. Tobias uświadomił sobie, Ŝe noga w najmniejszym stopniu mu nie dokucza. Bez wątpienia brandy podziałała leczniczo. Po głębszym zastanowieniu uprzytomnił sobie jednak, Ŝe juŜ wcześniej przestał odczuwać ból. Stało się to mniej więcej w czasie, kiedy kochał się z Lavinią. Tak, chyba właśnie to odciągnęło jego myśli od dolegliwości. Anthony najwyraźniej nie wiedział, co myśleć o słowach szwagra. - O co chodzi z tymi owocami? - zdziwił się. • NiewaŜne. Na twoim miejscu nie przejmowałbym się planami Lavinii. Emeline to interesująca młoda dama i na pewno wzbudzi powszechne zainteresowanie. Ale jak tylko rozejdzie się wieść, Ŝe nie ma posagu, sprytne mamuśki z towarzystwa zrobią wszystko, Ŝeby ich synalkowie nie spoglądali zbyt długo w jej kierunku. • To moŜe być prawda, ale co z hulakami wszelkiej maści i zawodowymi uwodzicielami? Wiesz równie dobrze jak ja, Ŝe Ŝadna dama nie jest bezpieczna w ich towarzystwie. Dla takich typów uwiedzenie niewinnej panny to podniecający sport. • Lavinia potrafi ochronić siostrzenicę. -Tobias przypomniał sobie, jakim opanowaniem wykazała się w Rzymie. - Na dodatek mam przeczucie, Ŝe panna Emeline potrafi sama o siebie zadbać. • Wolałbym jednak nie ryzykować. - Anthony zacisnął dłoń na gzymsie
kominka. - A poniewaŜ moje cele są zgodne z twoimi, moŜemy w tej sprawie współpracować. Tobias głośno wypuścił z płuc powietrze. • Ale z nas para głupców. • Mów za siebie. - Młodzieniec raźnym krokiem ruszył ku drzwiom. - Z samego rana postaram się o bilety do teatru. • Anthony - zatrzymał go szwagier. • Tak? • Czy juŜ ci mówiłem, Ŝe Lavinia i jej rodzice uprawiali mesmeryzm? • Nie, ale zdaje się. Ŝe wspomniała mi o tym panna Emeline. A o co chodzi? • Kiedyś przez krótki czas interesowałem się tym zagadnieniem. Czy myślisz, Ŝe doświadczony mesmerysta moŜe wprowadzić człowieka w trans bez jego zgody i wiedzy? Anthony uśmiechnął się z wolna. - Jest całkiem moŜliwe, Ŝe człowiek o słabej woli podda cię doświadczonemu adeptowi tej sztuki. Nie wyobraŜam sobie jednak, Ŝeby ktoś obdarzony silną wolą i wyostrzoną spostrzegawczością dał się wprowadzić w trans. • Jesteś pewien? • To znaczy, jeśli sam tego nic chce... Anthony szybko wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi, Tobias usłyszał tylko jego śmiech.
12 Co się dzisiaj z tobą dzieje? - Emeline sięgnęła po dzbanek z poranną kawą. Mam wraŜenie, Ŝe jesteś w bardzo dziwnym nastroju. • Mam do tego prawo. - Lavinia nałoŜyła sobie na talerz sporą porcję jajecznicy. Zdała sobie sprawę, Ŝe ma wyjątkowy apetyt. Jak tylko się obudziła, poczuła silny głód. Przyczyną bez wątpienia był wysiłek fizyczny w powozie pani Dove. - JuŜ ci mówiłam, Ŝe straciłyśmy jedyną klientkę. • Dobrze zrobiłaś, zrywając umowę z panią Dove. - Emeline nalała sobie
kawy do filiŜanki. - Po co kazała swojemu człowiekowi śledzić pana Marcha? Kto wie, jakie naprawdę miała zamiary? • Jestem niemal pewna, Ŝe kazała lokajowi uprzedzić pana Marcha w poszukiwaniach pamiętnika, a w razie niepowodzenia odebrać mu pamiętnik siłą. Bardzo jej zaleŜało na zdobyciu tych zapisków. Nie chciała dopuścić, Ŝebyśmy przeczytali fragmenty zawierające jej tajemnice. - ChociaŜ juŜ wam o nich opowiedziała? Lavinia uniosła brwi. - Muszę się zgodzić z panem Marchem. Podejrzewam, Ŝe na kompromitujące sekrety pani Dove składa się coś więcej niŜ tylko szczegóły romansu z odległej przeszłości. • Teraz to nie ma nic do rzeczy, prawda? Pamiętnik został zniszczony. • Być moŜe trochę zbyt pochopnie rzuciłam jej pieniądze w twarz - wolno stwierdziła Lavinia. W oczach Emeline pojawiły się iskry. • Zrobiłaś to dla zasady. • Tak, jak najbardziej. Pan March był bardzo uciąŜliwy, ale wspólnik w interesach to wspólnik w interesach. Nic mogę dopuścić, Ŝeby klientka traktowała go jak pionek w grze i wykorzystywała dla własnych celów. Trzeba mieć dumę. • A o czyją dumę chodziło wczoraj? Twoją czy pana Mar-cha? - zapytała Emeline z lekką ironią. • To juŜ nie ma znaczenia. Wszystko sprowadza się do jednego. Zostałam bez klienta. - Nie martw się. Wkrótce na pewno pojawi się następny. Czasami radosny optymizm siostrzenicy bardzo Lavinię irytował. • Wydaje mi się, Ŝe pan March nie wyrzeknie się zapłaty od swojego klienta. A w takim razie powinien się nią ze mną podzielić. Co o tym myślisz? • Zgadzam się z tobą. • Wspomnę mu o tym. - Lavinia przełykała jajecznicę, bezwiednie nasłuchując stłumionych uderzeń końskich podków o bruk i zgrzytu kół powozu na ulicy. - Wiesz, choć on bywa nieznośny, w tej sprawie kilka razy okazał się bardzo przydatny. W końcu to on znalazł pamiętnik lokaja. Emeline patrzyła na ciotkę z zainteresowaniem.
• Co ci chodzi po głowie? - spytała po chwili. Lavinia demonstracyjnie wzruszyła ramionami. • Właśnie doszłam do wniosku, Ŝe oboje z panem Marchem byśmy na tym skorzystali, jeśli w przyszłości od czasu do czasu nawiązywalibyśmy współpracę. - No. - W oczach dziewczyny pojawił się dziwny wyraz. - No, no, no. Rzeczywiście. Fascynujący wniosek. Myśl o przyszłej współpracy z Tobiasem napawała Lavinię radością, ale jednocześnie strachem. Uznała, Ŝe najlepiej będzie zmienić temat. • Ale mamy waŜniejsze sprawy do omówienia - oznajmiła stanowczo. Dzisiaj musimy się skupić na twoim wieczorze w teatrze. • Naszym wieczorze w teatrze - podkreśliła siostrzenica. • Owszem. To bardzo uprzejmie ze strony lady Wortham, Ŝe zaprosiła równieŜ mnie. Emeline uniosła brwi. • Zdaje mi się, Ŝe jest ciebie bardzo ciekawa. • Mam nadzieję, Ŝe nic wspomniałaś jej, czym się dawniej zajmowałam? zapytała Lavinia z niepokojem. • Oczywiście, Ŝe nie. • I nie powiedziałaś jej nic o moim nowym interesie? • Nie. • Doskonale. - Lavinia odetchnęła z ulgą. - Podejrzewam, Ŝe kaŜdy z moich kolejnych zawodów wydałby się lady Wortham podejrzany. • W jej kręgach kaŜdy zawód dla kobiety uznaje się za podejrzany zauwaŜyła Emeline. • To prawda. Postaram się zasugerować jej w rozmowie, Ŝe masz skromny, ale pewny dochód ze spadku. • To nie będzie sugestia, raczej kłamstwo. • Nie zagłębiajmy się nadto w szczegółach. - Lavinia zbyła problem machnięciem ręki. - Nie zapominaj, Ŝe mamy dziś wyznaczoną ostatnią miarę u madame Franceski. • Będę pamiętać. - Emeline zawahała się. Na jej gładkim czole ukazała się drobna zmarszczka, wywołana troską. – Jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, to mam
nadzieję, Ŝe nic obiecujesz sobie po nim zbyt wiele. Jestem pewna, Ŝe nikomu się nie spodobam. • Bzdura. W nowej sukni będziesz wyglądała przepięknie. • Ale nawet w połowie nie tak pięknie jak Priscilla Wortham -stwierdziła z uśmiechem Emeline. - Zresztą właśnie to jest prawdziwy powód, dla którego jej matka wykazała się tak wielką uprzejmością i mnie zaprosiła. Dobrze o tym wiesz. UwaŜa, Ŝe na moim tle Priscilla zaprezentuje się wyjątkowo korzystnie. • Mam gdzieś kalkulacje lady Wortham... - Lavinia urwała, zaskoczona własnymi słowami. Szybko się poprawiła: - Nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, Ŝe lady Wortham chce pokazać Priscillę w jak najlepszym świetle. Jako matka wypełnia swój najświętszy obowiązek. Ale przy okazji zapewniła nam złotą sposobność i zamierzam w pełni ją wykorzystać. Drzwi do pokoju śniadaniowego otworzyły się bez ostrzeŜenia i ukazała się w nich pani Chilton. Po jej oczach moŜna było poznać, Ŝe jest czymś bardzo przejęta. • Proszę pani, przybyła pani Dove - oznajmiła głośno. -Czy przyjmie pani gościa o tak wczesnej godzinie? • Pani Dove? - Lavinię ogarnęło przeraŜenie. Tobias się mylił, zapewniając ją, Ŝe na poduszkach w powozie nie zostały plamy. W słabym świetle na pewno przeoczył kompromitujący ślad. Joan Dove niewątpliwie zaŜąda zapłaty za szkody, wyrządzone w jej kosztownym ekwipaŜu. Ile kosztuje obicie poduszki wyściełającej ławeczkę w powozie? • Tak, proszę pani. Czy mam wprowadzić ją do salonu, czy do gabinetu? - A czego ona chce? - zapytała czujnie Lavinia. Pani Chilton spojrzała na nią zdziwiona. • Tego nie wiem. Chciała się z panią widzieć. Czy mam ją odesłać? • Nie, oczywiście, Ŝe nie. - Lavinia wzięła głęboki oddech i zebrała wszystkie siły. Była kobietą bywałą w świecie. Da sobie radę z tą sytuacją. - Przyjmę ją. Proszę natychmiast wprowadzić ją do mojego gabinetu. • Dobrze, proszę pani. - Pani Chilton zniknęła w korytarzu. Emeline z namysłem spojrzała na ciotkę. • ZałoŜę się, Ŝe przyjechała tu, Ŝeby ci zapłacić za usługi. Lavinia nabrała otuchy. • Naprawdę tak uwaŜasz?
• Jaki inny mogłaby mieć powód? • No, cóŜ... • A moŜe chce przeprosić za swoje zachowanie? • Wątpię. • Lavinio? - Emeline pytająco zmarszczyła czoło. - Co się dzieje? Powinnaś być szczęśliwa, Ŝe pani Dove tu przyszła i chce ci wypłacić zaległe honorarium. • Jestem szczęśliwa. - Jej ciotka wolno mszyła do drzwi. -Absolutnie szczęśliwa. Udało jej się przetrzymać panią Dove w gabinecie przez pełne cztery minuty, zanim napięcie stało się trudne do zniesienia. Przybrała uprzejmą, lecz obojętną minę i niespiesznym krokiem weszła do środka. Prawdziwie światowa kobieta. - Witam panią. Co za niespodzianka. Nie oczekiwałam pani. Joan stała przed szafką z ksiąŜkami i przeglądała tytuły nielicznych stojących tam tomów. Miała na sobie ciemnoszarą suknię, zaprojektowaną przez madame Francescę tak, Ŝeby podkreślić elegancką sylwetkę właścicielki i jej srebrzyste jasne włosy. Odrzuciła woalkę czarnego kapelusika na rondo. Wyraz jej oczu był jak zwykle trudny do rozszyfrowania. - Widzę, Ŝe czytuje pani poezję - stwierdziła. Zaskoczona tą uwagą Lavinia zerknęła na ksiąŜki. - W tej chwili mam skromną biblioteczkę. Byłam zmuszona zostawić wiele tomików we Włoszech, kiedy musiałam nagle wracać do Anglii. Upłynie trochę czasu, zanim uzupełnię zawartość biblioteki. - Proszę wybaczyć, Ŝe zakłócam pani spokój o tak wczesnej porze. W nocy w ogóle nie spałam i moje nerwy nie wytrzymałyby dalszej zwłoki. Starannie odmierzając kroki, Lavinia podeszła do biurka, które teraz wydało jej się fortecą. • Proszę usiąść. • Dziękuję. - Joan wybrała fotel naprzeciw biurka. - Od razu przejdę do rzeczy. Chciałabym przeprosić za to, co się wydarzyło minionej nocy. Moim jedynym usprawiedliwieniem jest to, Ŝe nie całkiem ufałam panu Marchowi. Wydawało mi się, Ŝe dobrze robię, kontrolując jego działania. • Rozumiem.
• Przyszłam tu, Ŝeby panią przekonać do przyjęcia naleŜnej zapłaty. PrzecieŜ wykonali państwo zadanie. To nie państwa wina, Ŝe pamiętnik został zniszczony. • MoŜe to dobrze, Ŝe tak się stało - stwierdziła ostroŜnie Lavinia. • Być moŜe. Jednak nadal jedno pytanie zostaje bez odpowiedzi. • Chce pani wiedzieć, kto przysłał tę przeraŜającą woskową scenkę, tak? • Nie spocznę, dopóki się tego nie dowiem - oznajmiła Joan. - Chciałabym, Ŝeby pani nadal prowadziła dochodzenie w tej sprawie. A więc Joan nie przyszła tu, Ŝeby ją oskarŜyć o zniszczenie poduszek w powozie. Zjawiła się, Ŝeby zapłacić rachunek i prosić o dalsze usługi. Lavinia gwałtowniej opadła na fotel, niŜ zamierzała. Nagle ranek wydał jej się, mimo padającego deszczu, pogodny. WytęŜyła wszystkie siły, Ŝeby ukryć ulgę i przybrać profesjonalnie obojętną minę. Zacisnęła dłonie na skraju blatu biurka. - Rozumiem - rzekła. • Nic będę zaskoczona, jeśli pani postanowi zaŜądać podwyŜki, skoro podejrzewa pani, Ŝe w sprawie pamiętnika nie byłam całkowicie szczera. Lavinia przełknęła ślinę. • CóŜ, biorąc pod uwagę okoliczności... • Proszę tylko wymienić sumę - zaproponowała Joan. Gdybym miała trochę zdrowego rozsądku, wykorzystałabym tę okazję w lot, rzuciła zawyŜoną sumę i zapomniała o tym, co było, pomyślała Lavinia. Jednak wspomnienie niebezpiecznej przygody Tobiasa nie pozwoliło jej na takie rozwiązanie. Wbrew rozsądkowi spojrzała surowo na Joan. - Jeśli mamy dalej współpracować, muszę jasno oświadczyć, Ŝe nie Ŝyczę sobie szpiegowania. Nie pozwolę, Ŝeby ktoś śledził pana Marcha, jakby to był jakiś rzezimieszek. To profesjonalista, tak samo jak ja. Joan uniosła jedną brew. - Pan March jest dla pani kimś waŜnym, prawda? Lavinia postanowiła sobie, Ŝe nic da się wyciągnąć na zwierzenia. • Pan March to mój wspólnik w interesach i mam wobec niego duŜe poczucie obowiązku. Na pewno pani to zrozumie. • Rozumiem. Poczucie obowiązku. • Właśnie. A teraz czy moŜe mi pani obiecać, Ŝe nie wyśle pani swojego człowieka za panem Marchem, kiedy ten będzie prowadził dochodzenie?
Joan zawahała się, a potem lekko skinęła głową. • Ma pani moje słowo, Ŝe więcej nie będę się wtrącać. • Bardzo dobrze. - Lavinia uśmiechnęła się chłodno. - Natychmiast wyślę wiadomość do pana Marcha. Jeśli się zgodzi wznowić dochodzenie, zawrzemy nową umowę. • Coś mi mówi, Ŝe pan March bez większego wahania będzie kontynuował śledztwo jako pani wspólnik. Wczoraj odniosłam nieodparte wraŜenie, Ŝe nie pochwalał sposobu, w jaki rzuciła mi pani zapłatę prosto w twarz. Lavinia poczuła, Ŝe robi się jej gorąco. - Wcale nie rzuciłam pani zapłaty w twarz. Przynajmniej nie literalnie. Joan uśmiechnęła się, ale nic nie odrzekła. Lavinia uspokoiła się nieco. - CóŜ, pewnie ma pani rację. Pan March z zadowoleniem podejmie dalsze wysiłki w pani sprawie. Wychodząc z tego załoŜenia, mogę juŜ teraz zadać pani kilka pytań. To nam zaoszczędzi czas. Joan przechyliła głowę. • Oczywiście, proszę pytać. • Musimy załoŜyć, Ŝe człowiek, który spalił pamiętnik i powiadomił pana Marcha, gdzie znaleźć jego resztki, stara się dać nam do zrozumienia, Ŝe szantaŜ juŜ się skończył. Podejrzewam, Ŝe nic otrzyma juŜ pani Ŝadnych wiadomości od osoby, która przesłała woskową rzeźbę. Jej nadawca stracił zamiłowanie do szantaŜu. • Być moŜe. Świadomość, Ŝe zatrudniłam profesjonalistów do zbadania tej sprawy, bez wątpienia bardzo go zaniepokoiła i zmusiła do wycofania się. Mimo to muszę wiedzieć, kto to jest. Na pewno to pani rozumie. - Joan uśmiechnęła się ponuro. - Nie mogę pozwolić, Ŝeby obcy ludzie grozili mi śmiercią. • Oczywiście, Ŝe nie. Na pani miejscu zareagowałabym tak samo. W nocy rozmyślałam nad niektórymi aspektami tej sprawy. Przyszło mi do głowy, Ŝe to moŜe być coś więcej niŜ pospolity szantaŜ. Proszę się nie obraŜać, ale muszę o coś panią spytać. • O co? • Mam nadzieję, Ŝe przemyśli pani odpowiedź i będzie absolutnie szczera. Lavinia zawahała się, starając się zadać pytanie w jak najdelikatniejszy sposób. - Czy istnieje jakiś powód, dla którego ktoś chciałby panią skrzywdzić?
Spojrzenie Joan pozostało trudne do rozszyfrowania. Nie pojawiło się w nim ani zaskoczenie, ani strach. Skinęła tylko głową, jakby spodziewała się takiego pytania. • Nie przychodzi mi na myśl nic, co zrobiłam, a co mogłoby wzbudzić w kimś chęć zabicia mnie - oświadczyła. • Jest pani bardzo bogatą kobietą. Czy prowadziła pani jakieś interesy, które wpędziły kogoś w finansowe tarapaty? Po raz pierwszy w oczach Joan pojawił się wyraz emocji. Przebiegł przez nie cień smutku, ale zaraz zniknął. • Przez wiele lat byłam Ŝoną bardzo mądrego, inteligentnego człowieka, który doskonale zarządzał moimi i swoimi interesami. Od niego nauczyłam się wiele o inwestowaniu i sprawach finansowych, ale nigdy nie stałam się w nich tak biegła jak on. Od śmierci Fieldinga staram się, jak potrafię, lecz to wszystko jest bardzo skomplikowane. • Rozumiem. • Nadal zmagam się z problemami w dziedzinie inwestycji i róŜnych innych interesów, które na mnie spadły. To trudna sztuka. Niemniej jednak jestem pewna, Ŝe nic, co od śmierci męŜa przedsięwzięłam, nie zaszkodziło nikomu w finansach. • Proszę wybaczyć, ale czy w pani Ŝyciu osobistym jest coś, co moŜe mieć związek z naszą sprawą? MoŜe jakiś problem natury uczuciowej? • Pani Lakę, bardzo kochałam męŜa. Przez cały czas trwania małŜeństwa byłam mu wierna, a od jego śmierci nie zaangaŜowałam się w Ŝaden związek natury intymnej. Nie wierzę, Ŝe ktoś mógłby mi grozić z przyczyn osobistych. Lavinia spojrzała jej prosto w oczy. • A jednak ta pogróŜka wygląda na jakieś porachunki. Bardziej osobiste niŜ szantaŜ, który jest swojego rodzaju transakcją handlową. • Tak. -Joan wstała z fotela. Jej doskonale skrojona spódnica nie wymagała wygładzenia. Natychmiast sama ułoŜyła się w piękne fałdy. - Właśnie dlatego proszę panią o kontynuowanie śledztwa w tej sprawie. Lavinia podniosła się zza biurka. • Natychmiast wyślę wiadomość do pana Marcha. Joan podeszła do drzwi. • Są państwo sobie bardzo bliscy, prawda? - zapytała. W tajemniczy sposób czubek buta Lavinii zaczepił o skraj dywanu. Potknęła
się i musiała chwycić się biurka, Ŝeby nie upaść. • Łączą nas interesy - odrzekła. Powiedziała to trochę zbyt głośno i stanowczo. Wyprostowała się i pośpieszyła, Ŝeby otworzyć drzwi przed wychodzącym gościem. • Zaskakuje mnie pani. - Joan miała lekko zdziwioną i rozbawioną minę. Sądząc po pani trosce o bezpieczeństwo pana Marcha, powiedziałabym, Ŝe łączą państwa zarówno stosunki osobiste, jak i zawodowe. Lavinia gwałtownie otworzyła drzwi. • Moja troska to nic nadzwyczajnego. KaŜdy by się tak troszczył o wspólnika w interesach. • Tak, oczywiście. - Joan zatrzymała się w holu. - Ach, byłabym zapomniała. Dziś rano woźnica powiedział mi, Ŝe znalazł coś na ławeczce w powozie. Lavinii zaschło w gardle. Zacisnęła dłoń na gałce u drzwi. Czuła, Ŝe się czerwieni, ale nic nie mogła na to poradzić. • Powiada pani, na ławeczce? - wyjąkała słabym głosem. • Tak. To zapewne naleŜy to pani. - Joan otworzyła torebkę, wyjęła złoŜony muślinowy szal i podała go Lavinii. - Z pewnością nie jest mój. Ta patrzyła na zwoje cienkiego muślinu. Miała ten szal wczoraj na sobie. Nie zorientowała się, Ŝe go zgubiła. Uniosła dłoń do szyi. • Dziękuję. - Pośpiesznie wzięła szal. - Nie zauwaŜyłam jego braku. • W powozie trzeba uwaŜać. -Joan opuściła woalkę. -Zwłaszcza nocą. W mroku niewiele widać, moŜna stracić coś cennego. Kiedy pani Dove odjechała swoim eleganckim brązowym ekwipaŜem, Lavinia napisała liścik do Tobiasa. Drogi Panie, Nasza była klientka zaproponowała mi nowe zlecenie. Chce, Ŝebyśmy kontynuowali dochodzenie w dręczącej ją sprawie. Otrzymałam od niej solenna,, obietnicą, Ŝe będzie przestrzegać pewnych stanowczych warunków. Czy jest Pan zainteresowany wspólnym prowadzeniem tej sprawy? Pozdrawiam L. Odpowiedź przyszła po niespełna godzinie.
Droga Pani L., Zapewniam Panią, Ŝe z przyjemnością przyjmą kaŜdą propozycją, jaka w tej sprawie będzie Pani odpowiadała. Pozdraw iam M. Lavinia długo przyglądała się krótkiemu liścikowi. W końcu doszła do wniosku, Ŝe najlepiej będzie nie doszukiwać się w nim Ŝadnych podtekstów. PrzecieŜ Tobiasowi obca była wszelka subtelność, nie bawił się w niuanse słowne. CóŜ, w końcu nie był poetą.
Zniszczony, powiadasz? - Neville był najwyraźniej zaskoczony takim obrotem sprawy. - Cholera jasna. Całkiem spalony? • Na pana miejscu nie mówiłbym tak głośno. - Tobias znacząco rozejrzał się po sali, w której przebywało wiele osób. -Ściany mają uszy. • Tak, jasne. - Oszołomiony Neville potrząsnął głową. - Zapomniałem się. Po prostu nie spodziewałem się takiego finału. Nic nie zostało? • Ocalało kilka kartek. Zdaje się, Ŝe zostawiono je tylko po to, Ŝeby mnie przekonać o autentyczności pamiętnika. • Ale co ze stronami, na których były zapiski dotyczące członków Błękitnej Izby? Nic się nie dało odczytać? • Bardzo starannie przejrzałem zwęglone resztki - zapewnił Tobias. - Nie zostało nic interesującego. • Psiakrew! - Neville zacisnął pięść, ale ten gest wyjadł jakoś sztucznie. - To oznacza koniec całej sprawy, prawda' • CóŜ... • Takie rozwiązanie jest dość frustrujące. Bardzo chciałem poznać nazwisko jedynego Ŝyjącego członka Błękitnej Izby, tego, który w czasie wojny okazał się zdrajcą. • Rozumiem. • Skoro zniszczono pamiętnik, nigdy się nie dowiemy, kim jest, ani nie poznamy toŜsamości Azure'a.
• Biorąc pod uwagę to, Ŝe on nie Ŝyje od niemal roku, chyba nie ma to większego znaczenia - stwierdził Tobias. Neville zmarszczył czoło i sięgnął po butelkę bordo. - Chyba masz rację. Wiele bym dał, Ŝeby dostać ten pamiętnik w swoje ręce. Ale najwaŜniejsze, Ŝe Błękitna Izba juŜ nie istnieje. Tobias usiadł głębiej w fotelu i w zamyśleniu złoŜył dłonie. - Pozostaje jeden mały problem. Jego zleceniodawca przerwał nalewanie wina i gwałtowne uniósł głowę. • Co takiego? • Człowiek, który zniszczył pamiętnik, najprawdopodobniej wcześniej go przeczytał. Neville wyraźnie drgnął. - No, tak. Przeczytał. Oczywiście. Nie przyszło mi to do głowy. - Istnieje ktoś, kto wie, kim naprawdę był Azure. Ta sam, osoba zna toŜsamość jedynego Ŝyjącego członka Błękitnej Izby Butelka z bordo zadrŜała w dłoni Neville'a. • Cholera, człowieku. Masz rację. • Ten ktoś być moŜe nie ma zamiaru wyjawiać tajemni, pamiętnika. Prawdę mówiąc, wydaje mi się, Ŝe właśnie to próbował nam powiedzieć, zawiadamiając, gdzie znaleźć spalone strony. - Tobias zamilkł na chwilę. - Niemniej jednak zna on odpowiedzi na nasze pytania. Jest więc niebezpieczny. • Owszem. - Neville ostroŜnie postawił butelkę na stole. To prawda. Co proponujesz? • Jestem gotów dalej prowadzić śledztwo w tej sprawie. Tobias uśmiechnął się. - Jeśli pan jest nadal gotów wypłaca. mi honorarium.
13 Trudno było zaprzeczyć, Ŝe Priscilla Wortham jest wyjątkowo atrakcyjną młodą damą. Jednak tego wieczoru, zdaniem Lavinii, w modnej sukni z róŜowego muślinu wyglądała zbyt strojnie. Doświadczenia w salonie madame Franceski, nabyte w ciągu kilku minionych
dni, nauczyły Lavinię wiele. Krawcowa wyraŜała bardzo zdecydowane opinie na temat mody i z chęcią się nimi dzieliła. Dzięki wiadomościom uzyskanym od niej w trakcie zamawiania sukien dla siebie i siostrzenicy Lavinia od razu była w stanie stwierdzić, Ŝe skraj sukni Pnscilli jest ozdobiony zbyt licznymi marszczeniami. Na dodatek jasne włosy dziewczyny zostały zakręcone w drobne loczki, zbyt wysoko upięte i ozdobione jedwabnymi kwiatami w kolorze sukni. Rękawiczki równieŜ były róŜowe. Całość przywodziła na myśl tort śmietankowy z róŜowym lukrem. Emeline nie tylko nie dała się zaćmić koleŜance, ale w teatralnej loŜy prezentowała się o wiele lepiej. Siedząc obok Priscilli, jak sobie tego Ŝyczyła lady Wortham, stanowiła uderzający kontrast. Lavinia z ulgą stwierdziła, Ŝe nieubłagana madame Francesca słusznie uparła się, Ŝeby uszyć dla Emeline prostą suknię z niezwykłej egipskiej zielonej gazy. Ciemne włosy dziewczyny były gładko uczesane, co podkreślało jej piękne inteligentne oczy. Rękawiczki miały barwę o kilka tonów ciemniejszą niŜ suknia. Warto było poświęcić Apolla, pomyślała z dumą Lavinia. kiedy między aktami zapaliły się światła. Wcześniej martwiła się, Ŝe lady Wortham moŜna uznać jej siostrzenicę raczej za konkurencję niŜ za odpowiednie tło do zaprezentowania córki. Jej obawy okazały się bezpodstawne. Lady Wortham raz spojrzała na prostą, elegancko skrojoną suknię Emeline i nawet nie starała się ukryć ulgi, kiedy stwierdziła, Ŝe kreacja Priscilli nie zostanie przyćmiona. Obie młode kobiety przyciągnęły mnóstwo zachwyconych spojrzeń. Lady Wortham była bardzo zadowolona. Najwyraźniej uznała, Ŝe wszystkie spojrzenia kierowane są na jej córkę. Lavinia natomiast miała pewność, Ŝe wiele z nich jest przeznaczonych dla jej siostrzenicy. • Doskonałe przedstawienie, prawda? - zwróciła się do lady Wortham. • Poprawne. - Lady Wortham zniŜyła głos, tak Ŝe Emeline i Priscilla nie mogły jej słyszeć w gwarze rozmów, wypełniającym cały teatr. - Ale muszę wspomnieć, Ŝe suknia pani siostrzenicy jest o wiele za surowa dla młodej damy. Na dodatek ten odcień zieleni jest taki dziwny. Zupełnie niemodny. Proszę mi przypomnieć, Ŝebym ciała pani adres swojej krawcowej. • To bardzo uprzejme z pani strony. - Lavinia postarała się, Ŝeby w jej głosie dała się słyszeć nuta Ŝalu. - Na razie jednak wystarczy nam ta suknia.
• Jaka szkoda. - Krytyczny wzrok lady Wortham spoczął na jedwabnej sukni Lavinii. - Dobra krawcowa jest warta w złocie tyle, ile sama waŜy. Zawsze to powtarzam.
• Święta racja. - Lavinia z lekkim trzaskiem otworzyła wachlarz. • Jestem pewna, Ŝe moja nigdy nie doradziłaby pani tego odcienia fioletu. Przy pani rudych włosach to nie najlepszy wybór. Lavinia zacisnęła zęby. Konieczność odpowiedzi została jej oszczędzona, poniewaŜ aksamitna kotara z tyłu loŜy rozsunęła się i do środka wszedł Anthony. Prezentował się doskonale w modnie skrojonym surducie i starannie zawiązanym fularze. • Mam nadzieję, Ŝe nie przeszkadzam. - Skłonił się szarmancko. - Chciałem złoŜyć uszanowanie wszystkim cudownym damom w tej loŜy. • Anthony, to znaczy panie Sinclair. - Emeline obdarzyła go promiennym uśmiechem. - Jak miło cię widzieć. Lady Wortham uprzejmie skinęła głową. W jej spoglądających chytrze oczach widać było błysk satysfakcji. - Proszę usiąść, panie Sinclair. Młodzieniec przysunął sobie krzesło i usiadł dokładnie między Emeline i Priscillą. Natychmiast pogrąŜyli się w oŜywionej rozmowie na temat wystawianej sztuki. W sąsiednich loŜach wszystkie głowy zwróciły się ku nim. Lavinia wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z lady Wortham. Zdawała sobie sprawę, Ŝe nigdy nie zostaną bliskimi przyjaciółkami, ale w tej sprawie wiele je łączyło. Obie dobrze wiedziały, Ŝe na targowisku panien na wydaniu nic tak nie pobudza zainteresowania młodą damą, jak obecność u jej boku adorującego ją przystojnego młodzieńca. Anthony był bardzo mile widzianym gościem w loŜy. • Gdzie jest pan March? - zapytała Emeline, wykorzystując krótką przerwę w rozmowie. • Zaraz się tu zjawi. - Anthony zerknął z ukosa na Lavinię. -Wspomniał, Ŝe chce najpierw zamienić słowo z lordem Neville'em. Te słowa przykuły uwagę Lavinii. Klient Tobiasa wzbudził jej ciekawość. • Lord Neville jest tu dzisiaj? • WłoŜy po przeciwnej stronie. -Anthony lekkim skinieniem głowy wskazał drugą stronę teatru. - Siedzi obok Ŝony. Tobias właśnie do niego podchodzi.
Spodziewam się, Ŝe się tu pojawi, jak tylko skończy rozmowę. Lavinia uniosła lornetkę i spojrzała we wskazanym kierunku. Kiedy ujrzała Tobiasa, zaparło jej dech w piersi. Widziała go po raz pierwszy od czasu wydarzeń w ekwipaŜu pani Dove. Przeraziła się, gdy poczuła wyraźny dreszcz podniecenia. Tobias właśnie wszedł do loŜy Neville'a. Skłonił się uprzejmie, ujmując dłoń wysokiej kobiety w niebieskiej sukni z duŜym dekoltem. Lady Neville wyglądała na czterdzieści kilka lat. Lavinia przyglądała jej się przez chwilę i doszła do wniosku, Ŝe to jedna z tych kobiet, które w młodości wydają się mało interesujące, a z wiekiem ich rysy nabierają patrycjuszowskiej godności i dystynkcji. Suknię miała elegancką i surową, jakby równieŜ uszytą w pracowni madame Franceski. Nawet z daleka klejnoty na szyi i w uszach błyszczały jasno jak światła sceny. Z wysokim, mocno zbudowanym męŜczyzną siedzącym obok lady Neville czas nie obchodził się tak łaskawie jak z nią. Lavinia nie miała wątpliwości, Ŝe jako młody człowiek lord Neville mógł się poszczycić szczupłą, atletyczną sylwetką. Jednak jego regularne rysy z wiekiem zgrubiały i zniekształciły się w sposób, który świadczył wyraźnie o latach rozpusty i folgowania wszelkim zachciankom. • Zna pani lorda i lady Neville'ów? - zapytała lady Wortham z nieskrywanym zainteresowaniem. • Nie, nie miałam przyjemności ich poznać - odrzekła Lavinia. • Ach, tak... Wyczuwając, Ŝe wraz z siostrzenicą straciły u lady Wortham kilka punktów, Lavinia postanowiła natychmiast poprawić swoją pozycję. • Znam natomiast dobrze pana Marcha - oznajmiła. Dobry BoŜe, to się nazywa desperacja, pomyślała. PosłuŜyła się nazwiskiem Tobiasa, Ŝeby ugruntować swój status towarzyski. • Hmmm. - Lady Wortham oszacowała wzrokiem loŜę Neville'ów. ~ Pan March to ten dŜentelmen, który konwersuje z lordem NevilJc'em? • Tak. • Nie poznałam go, ale skoro jest tak zaprzyjaźniony z lordem Neville'em, na pewno naleŜy do odpowiedniej sfery. • Hmmm. - Lavinię bardzo ciekawiło, co teŜ lady Wortham pomyślałaby o Tobiasie, gdyby wiedziała, co zeszłej nocy robił w powozie. - A czy pani zna lorda i
lady Neville'ów? • Niejednokrotnie otrzymywaliśmy zaproszenia na te same bale i przyjęcia odrzekła lady Wortham wymijająco. - Obracamy się w tych samych kręgach towarzyskich. Bzdura, pomyślała Lavinia. Otrzymywać zaproszenia na te same bale, a zostać sobie oficjalnie przedstawionym to dwie zupełnie róŜne sprawy. Obie dobrze o tym wiedziały. Zdesperowane panie domu rutynowo wysyłały zaproszenia do kaŜdego, kto się liczył w towarzystwie. Nie znaczyło to jeszcze, Ŝe kaŜdy zaproszenie przyjmował. - Rozumiem - rzekła cicho. - Więc tak naprawdę nie zna pani lorda Neville'a. Lady Wortham zjeŜyła się. - Tak się składa, Ŝe Constance i ja zadebiutowałyśmy w towarzystwie w tym samym sezonie. Doskonale ją pamiętam. Mówiąc oględnie, nie wyróŜniała się urodą. Gdyby nie olbrzymi posag, zostałaby starą panną. • Neville poślubił ją dla pieniędzy? - zaciekawiła się Lavinia. • Oczywiście. - Lady Wortham prychnęła cicho. – Wszyscy o tym wiedzieli. Constance nic miała Ŝadnych innych zalet. Brakowało jej urody i wyczucia stylu. - Jeśli chodzi o to drugie, to najwyraźniej z biegiem lat wyrobiła je w sobie. Lady Wortham uniosła lorgnon i spojrzała na przeciwległą loŜę. - Brylanty na kaŜdej kobiecie wyglądają stylowo. – Opuściła szkło. - Widzę, Ŝe pani znajomy wyszedł juŜ z ich loŜy. Kiedy się tu zjawi, będziemy miały prawdziwe zebranie towarzyskie. - Prawie zacierała ręce i rechotała z przejęcia na myśl, Ŝe za chwilę w pobliŜu jej córki pojawi się drugi męŜczyzna. Aksamitna kotara znów się rozchyliła, ale to nic Tobias wszedł do loŜy. - Pani Lakę! - Richard Pomfrey obdarzył ją namiętnym spojrzeniem, lekko jednak zamglonym z powodu widocznego stanu upojenia alkoholowego. - Tak mi się właśnie zdawało, Ŝe panią widziałem z drugiej strony widowni. Co za szczęśliwy traf, Ŝe znów się spotykamy. Od pobytu we Włoszech nic mogę przestać o pani myśleć. - Lekko bełkotał i chwiał się na nogach. Wstrząśnięta jego nagłym pojawieniem się Lavinia na kilka sekund zastygła w bezruchu. Nie tylko ją niespodziewane wejście Pomfreya wprawiło w oszołomienie. Lady Wortham zamieniła się w słup soli. Najwyraźniej wiedziała, Ŝe ten człowiek ma opinię uwodziciela i rozpustnika. Na pewno nie Ŝyczyła sobie, Ŝeby ktoś taki był widziany w loŜy obok jej niewinnej
córki. Lavinia nie dziwiła się jej, bo sama nie chciała, Ŝeby Pomfrey zbliŜał się do Emeline. Anthony pośpieszył damom z pomocą. Zerknął na Lavinię, natychmiast wstał i zastąpił intruzowi drogę. - My się chyba nie znamy - powiedział. Lord Pomfrey zmierzył go wzrokiem od stóp do głów i doszedł do wniosku, Ŝe jest to osoba niegodna dłuŜszej rozmowy. - Pomfrey - oznajmił krótko. - Jestem znajomym pani Lakę. - Posłał Lavinii uśmiech, który przypominał raczej obrzydliwy, lubieŜny grymas. - MoŜna by nawet powiedzieć, bardzo bliskim przyjacielem. We Włoszech dobrze się poznaliśmy, prawda, Lavinio? Lady Wortham z oburzeniem gwałtownie wciągnęła powietrze. NajwyŜszy czas przejąć kontrolę nad sytuacją, doszła do wniosku Lavinia. • Myli się pan - oznajmiła kategorycznie. - Wcale nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Pamiętam, Ŝe był pan znajomym pani Underwood. • Rzeczywiście, to ona nas sobie przedstawiła - zgodził się Pomfrey. Ton jego głosu wiele sugerował. - Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Czy miała pani od niej jakieś wiadomości po tym, jak uciekła z hrabią? • Nie, nie miałam. - Lavinia uśmiechnęła się chłodno. -Jeśli sobie dobrze przypominam, jest pan Ŝonaty. Jak się miewa pańska Ŝona? Wzmianka o nieszczęsnej małŜonce nie zbiła Pomfreya z tropu. • Zdaje się, Ŝe pojechała na jakieś przyjęcie w wiejskiej rezydencji. - Spojrzał na Emeline i Priscillę, która przyglądała mu się szeroko rozwartymi oczami. - Nie przedstawi mnie pani swoim uroczym towarzyszkom? • Nie - odparowała Lavinia. • Nie - zawtórował jej Anthony. Lady Wortham zaczęła drgać powieka. • To niemoŜliwe. Anthony zrobił krok naprzód. - Jak pan widzi, w loŜy jest dość ciasno. Bardzo proszę natychmiast się stąd oddalić. Pomfrey miał poirytowaną minę. • Nie wiem, kim jesteś, ale stanąłeś mi na drodze. • I tu zamierzam pozostać.
Coraz więcej głów zwracało się w ich kierunku. Lavinia kątem oka dostrzegła błyski światła w kilku punktach widowni. Ludzie kierowali w ich stronę lorgnon na długich rączkach i lornetki. Zapewne nikt nic mógł wyraźnie słyszeć ich rozmowy, ale nawet z daleka było widać, Ŝe w loŜy Worthamów zapanowała pełna napięcia atmosfera. Lady Wortham była coraz bardziej przeraŜona. Lavinia miała wraŜenie, Ŝe jej towarzyszka niemal fizycznie kuli się ze strachu, zdając sobie sprawę, Ŝe za chwilę rozegra się tu gorsząca scena, a w jej centrum znajdzie się jej śliczna Priscilla. • Odsuń się - polecił Pomfrey Anthony'emu dość nonszalanckim tonem. • Nie - odrzekł młodzieniec spokojnie i cicho. W tej chwili przypominał trochę Tobiasa. - Powinien pan natychmiast stąd wyjść. Pomfrey spojrzał na niego z wściekłością. Lavinia poczuła, Ŝe coś ją ściska w Ŝołądku. Jeszcze chwila, a Anthony zostanie wyzwany na pojedynek. Musiała temu zapobiec. • Odejdź. Pomfrey - nakazała. - W tej chwili. • Nie odejdę, dopóki nie zaszczyci mnie pani zaproszeniem do złoŜenia pani wizyty - oznajmił intruz. - Mam czas jutro po południu. MoŜe poda mi pani adres? • Jutro nie mam ani chwili czasu - oparła. • Nie mogę się doczekać, kiedy wznowimy nasze bliskie stosunki. Minęło juŜ tyle miesięcy. Lady Wortham podjęła heroiczną próbę przejęcia kontroli nad sytuacją. - Oczekujemy gościa, panie Pomfrey. Nie ma tu wystarczająco duŜo miejsca dla tylu osób. Jestem pewna, Ŝe pan to zrozumie. Ten z nieprzyjemnym wyrazem twarzy oszacował wzrokiem Emeline i Priscillę. Potem nieco chwiejnie skłonił się lady Wortham. - Nie mogę odejść, nie złoŜywszy uprzednio uszanowania tak wspaniałym młodym damom. Proszę mnie im przedstawić. Kto wie? MoŜe się jeszcze spotkamy na jakimś balu albo wieczorku? MoŜe będę miał ochotę poprosić je do tańca. Na myśl o tym, Ŝe miałaby przedstawić tego osławionego rozpustnika córce, policzki lady Wortham zsiniały, z czym było jej wyjątkowo nie do twarzy. • Obawiam się, Ŝe to niemoŜliwe - odparła oburzona. Anthony zacisnął dłonie w pięści. • Proszę wyjść - polecił.
Pomfrey, powoli tracący nad sobą panowanie, zwrócił się ku niemu jak zły pies, któremu na drodze stanął irytujący szczeniak. - Zaczynasz mi grać na nerwach. Jeśli nie zejdziesz mi z oczu, będę musiał udzielić ci lekcji dobrych manier. Lavinii zrobiło się zimno; sprawy wymykały się spod kontroli. - Doprawdy, Pomfrey, zaczynasz być męczący - powiedziała. - Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się nam narzucasz. - Natychmiast zdała sobie sprawę, Ŝe posunęła się zbyt daleko. Pomfrey nie był najbardziej zrównowaŜonym człowiekiem. Kiedy wypił, stawał się nieprzewidywalny i skłonny do gwałtownych czynów. W jego oczach błysnęła furia, ale zanim odpowiedział na obraźliwą uwagę Lavinii, kotara się rozchyliła i do loŜy wszedł Tobias. - Pani Lakę nie wyraziła się dość ściśle, Pomfrey – oznajmił spokojnie. -Ty nie zaczynasz być męczący. JuŜ dawno przestałeś być męczący, a zrobiłeś się po prostu nie do zniesienia. Pomfrey drgnął, słysząc te niespodziewane słowa. Szybko doszedł do siebie, a jego twarz wykrzywiła się z wściekłości. • March. Co ty tu, u diabła, robisz? Ta sprawa ciebie nie dotyczy. • AleŜ dotyczy mnie jak najbardziej. - Tobias po męsku spojrzał mu w oczy. Jestem pewien, Ŝe wiesz, o czym mówię. Pomfrey podskoczył, jakby go ktoś ukłuł. - śe co? Ty i pani Lake? Nie słyszałem, Ŝeby coś was łączyło. Tobias posłał intruzowi tak lodowaty uśmiech, Ŝe ten powinien był zamienić się w bryłę lodu. • Więc teraz juŜ wiesz, Ŝe coś nas łączy. • No wiesz, ja znam panią Lakę jeszcze z Włoch - wyrzucił Pomfrey. • Ale najwyraźniej nic znasz jej zbyt dobrze, bo wiedziałbyś, Ŝe ma cię za skończonego nudziarza. Jeśli nie potrafisz opuścić loŜy samodzielnie, chętnie ci w tym pomogę. • Czy to ma być groźba? Tobias chwilę się zastanawiał, a potem skinął głową. - Owszem, to jest groźba. Twarz Pomfreya skrzywiła się jeszcze bardziej. - Jak .śmiesz!
Tobias wzruszył ramionami. - Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, jak łatwo mi to przyszło. Zrobiłem to wręcz z przyjemnością. • Zapłacisz mi za to, March. Tobias uśmiechnął się. • Mogę sobie na to pozwolić. Pomfrey poczerwieniał i zacisnął pięści. Lavinia przestraszyła się, Ŝe wyzwie jej wspólnika na pojedynek. - Nie! - zawołała, unosząc się z krzesła. - Zaczekajcie. Pomfrey, nie moŜesz tego zrobić. Nie pozwolę na to. Ten nie zwracał na nią uwagi. Wpatrywał się w Tobiasa. Jednak nie wyzwał go na pojedynek o świcie, jak się tego obawiała, ale zaskoczył wszystkich, wymierzając mu nagle silny cios w brzuch. Tobias musiał się spodziewać ataku, poniewaŜ cofnął się, o włos unikając pięści. JednakŜe ten nagły ruch sprawił, Ŝe lewa noga odmówiła mu posłuszeństwa i stracił równowagę. Chwycił się skraju kotary, ale cięŜka draperia nie wytrzymała cięŜaru jego ciała. Zerwała się z kilku kółek, którymi była przymocowana do drąŜka, i opadła. Tobias zatoczył się na ścianę. Priscilla pisnęła cienko. Emeline zerwała się na równe nogi. Anthony zaklął cicho i stanął przed dziewczętami, daremnie starając się własnym ciałem ochronić je przed widokiem gwałtownej sceny. Tobias osunął się na podłogę w tej samej chwili, kiedy pięść jego przeciwnika z głuchym hukiem uderzyła w ścianę. Pomfrey stęknął z bólu i drugą ręką chwycił się za obolałą dłoń. Do uszu Lavinii dobiegł dziwny odgłos, jakby przytłumiony ryk. Dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, Ŝe ludzie na widowni wiwatowali i bili brawa uczestnikom spektaklu w loŜy. Sądząc po pełnych zachęty okrzykach, ten spektakl podobał im się o wiele bardziej niŜ sztuka wystawiana na scenie. Usłyszała stłumiony jęk, a zaraz potem głuchy łomot. Zerknęła w bok i zobaczyła, Ŝe to lady Wortham spadła z krzesła i leŜy rozciągnięta na podłodze. - Mamo! - Priscilla pośpieszyła jej na pomoc. - Mam nadzieję, Ŝe nie zapomniałaś soli trzeźwiących.
- W mojej torebce - wymamrotała cicho matka. - Pośpiesz się. Tobias wparł się o barierkę, podciągnął się i stanął na nogi. - Powinniśmy chyba dokończyć w jakimś bardziej odpowiednim miejscu. Zaułek obok teatru świetnie się do tego nada. Pomfrey patrzył na niego, mrugając półprzytomnie. Dopiero teraz usłyszał krzyki i wiwaty tłumu. Furia zniknęła z jego twarzy, zastąpił ją wyraz otępienia. Kilku męŜczyzn na widowni zachęcało go do wymierzenia kolejnego ciosu. Gniew walczył o lepsze z uczuciem poniŜenia, kiedy Pomfrey zdał sobie sprawę, Ŝe jest bohaterem publicznego skandalu. W końcu poniŜenie wygrało. - Wyrównamy rachunki innym razem, March. - Wciągnął ze świstem powietrze i chwiejnie wyszedł z loŜy. Tłum dał wyraz niezadowoleniu chóralnym pohukiwaniem, a leŜąca na podłodze lady Wortham znów jęknęła. • Mamo? - Priscilla podsunęła jej pod nos sole trzeźwiące. -Jak się czujesz? • W Ŝyciu mnie nikt tak nie upokorzył -jęknęła matka. - Do końca sezonu nie będziemy się mogły nigdzie pokazać. Pani Lakę doprowadziła nas do całkowitej ruiny. • Ojejku - wyszeptała Lavinia,
To wszystko moja wina, pomyślał Tobias. Znowu. W wynajętym powozie panowała pogrzebowa cisza. Anthony i Emeline siedzieli naprzeciw niego i Lavinii. Od wyjścia z teatru nikt się nie odezwał ani słowem. Co jakiś czas wszyscy spoglądali na Lavinię i szybko odwracali wzrok, nie znajdując słów pocieszenia. Ona siedziała sztywno i z odwróconą głową spoglądała przez okno. Tobias, wiedząc, Ŝe za wszystko wini jego, zebrał siły i postanowił zachować się jak męŜczyzna. - Przepraszam, Lavinio, Ŝe zepsułem twoje plany, związane z dzisiejszym wieczorem. Wydała z siebie jakiś cichy, nieokreślony dźwięk i wyszarpnęła chusteczkę z sakiewki. Wstrząśnięty patrzył, jak wyciera kąciki oczu skrajem koronkowi. - Do diabła, ty płaczesz? Znów wydała trudny do rozszyfrowania dźwięk i ukryła twarz w chusteczce.
- No i widzisz, co zrobiłeś - odezwał się Anthony, pochylając się naprzód. Pani Lakę, nie umiem nawet wyrazić, jak bardzo nam przykro z powodu tego, co się wydarzyło w teatrze. Przysięgam, Ŝe nie chciałem sprawić pani takiej przykrości. Lavinia przygarbiła się lekko, a całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Twarz trzymała ukrytą w chusteczce. - Pomfrey to okropny człowiek - powiedziała łagodnie Emeline. - Wiesz to lepiej niŜ inni. Źle się stało, Ŝe zjawił się dzisiaj w teatrze, ale biorąc pod uwagę jego zachowanie, pan March i Anthony musieli postąpić, jak postąpili. Lavinia w milczeniu potrząsnęła głową. • Liczyłaś, Ŝe zwrócę dziś na siebie uwagę. Wiem o tym -dodała siostrzenica. • Przynajmniej w tej sprawie odnieśliśmy sukces - wtrącił Tobias ironicznie. Lavinia głośno pociągnęła nosem ukrytym w chusteczce. Anthony zgromił szwagra wzrokiem. • To nie pora na twoje wątpliwej jakości dowcipy. Z punktu widzenia pani Lakę dzisiejszy wieczór okazał się katastrofą. Trudno odmówić jej racji. Scena w loŜy lady Wortham będzie tematem rozmów na kaŜdej popołudniowej herbatce. Nie wspomnę nawet o plotkach w klubach. • Przepraszam - wymamrotał Tobias. Nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Widział Lavinię w róŜnych nastrojach, ale zawsze wykazywała się wielką odpornością, więc nawet do głowy mu nie przyszło, Ŝe moŜe się tak załamać. Po raz pierwszy widział ją płaczącą. Nie podejrzewał, Ŝe zaleje się łzami z powodu zwykłej kompromitacji towarzyskiej. Nie wiedział, co o tym myśleć. • Jeśli o mnie chodzi, nie uwaŜam tego za katastrofę -oświadczyła pocieszająco Emeline. Jej ciotka wymamrotała coś niezrozumiale. Dziewczyna westchnęła. • Wiem, Ŝe kosztowało cię wiele wysiłku, Ŝeby skłonić lady Wortham do zaproszenia mnie do teatru. No i poświęciłaś Apolla, Ŝebym miała te piękne suknie. Przykro mi, Ŝe sprawy nie przybrały obrotu, na jaki liczyłaś. Ale przecieŜ ci mówiłam, Ŝe niechętnie wystawię się na pokaz. • Yychyy - wyszeptała Lavinia w chusteczkę. • To nic jest wina pana Marcha, Ŝe ten łajdak zrobił z siebie osła - ciągnęła jej siostrzenica. - Mówiąc prawdę, nie powinnaś winić ani jego, ani jego szwagra za to,
co się stało. • Proszę nie płakać, pani Lakę - powiedział Anthony. -Plotki szybko ucichną. PrzecieŜ lady Wortham nie jest nikim znaczącym w wyŜszych sferach. Wszyscy wkrótce zapomną o tej sprawie. • Zostałyśmy doprowadzone do ruiny, tak jak powiedziała lady Wortham szepnęła Lavinia w chusteczkę. - Nic juŜ się na to nie poradzi. Wątpię, czy choć jeden kawaler złoŜy jutro Emeline wizytę. Co się stało, to się stało. • Łzy nic tu nie pomogą - powiedziała dziewczyna z troską. -To do ciebie całkiem niepodobne, Ŝeby płakać nad taką sprawą. • śyła ostatnio w bardzo wielkim napięciu - przypomniał wszystkim Anthony. • Nie płacz, Lavinio - odezwał się cicho Tobias. - Wszyscy się tym bardzo denerwują. • Nie potrafię się powstrzymać. - Lavinia podniosła głowę, ukazując wilgotne oczy.- Ten wyraz twarzy lady Wortham! Przysięgam, Ŝe w Ŝyciu nie widziałam nic zabawniejszego. Opadła na ławeczkę i zaniosła się kolejnym atakiem śmiechu. Wszyscy patrzyli na nią oniemiali. Kącik ust Emeline lekko drgnął. Wargi Anthony'ego rozciągnęły się radośnie. Po chwili wszyscy w powozie zaśmiewali się na cały głos. Tobias odetchnął z ulgą. JuŜ nie czuł się tak, jakby jechał na pogrzeb.
A, jesteś, March. - Crackenburne opuścił gazetę i spojrzał na Tobiasa sponad szkieł okularów. - Słyszałem, Ŝe dzięki tobie było wczoraj w teatrze bardzo wesoło. Tobias zagłębił się w sąsiednim fotelu. - To plotki i pogłoski, nie mające najmniejszego związku z rzeczywistością. Starszy pan prychnął wesoło. • Nie uda ci się długo obstawać przy tej wersji wydarzeń. Cała widownia zaświadczy, Ŝe było inaczej. Niektórzy wierzą, Ŝe Pomfrey wyzwie cię na pojedynek. • Dlaczego miałby to robić? PrzecieŜ wygrał ten mecz. • Tak mi powiedziano. - Crackenbume zamyślił się na chwilę. - Jak to tego doszło? • Pomfrey chyba uczył się boksu od samego Jacksona. Nie miałem cienia
szansy. • Ach, tak. - Krzaczaste brwi Crackenbume'a zbiegły się u nasady jego imponującego nosa. - MoŜesz sobie kpić z tego zajścia, ale w pobliŜu Pomfreya miej się na baczności. Podobno kiedy się napije, staje się bardzo gwałtowny. • Dzięki za troskę, ale nie wierzę, Ŝeby zdecydował się wyzwać mnie na pojedynek. • Zgadzam się. Nie o to się martwię. Pomfrey odwaŜyłby się cię wyzwać, tylko jeśli byłby pijany. Nawet gdyby do tego doszło, jak tylko trunek przestałby działać, odwołałby wyzwanie. To nie tylko głupiec, ale i tchórz. Tobias wzruszył ramionami i sięgnął po kawę. • A więc co tak pana niepokoi? • Śmiem twierdzić, Ŝe nie zawaha się uciec do jakiejś niegodziwość!, Ŝeby tylko się na tobie zemścić. - Starszy pan znów przysłonił się gazetą. - Radziłbym ci przez jakiś czas nie spacerować samotnie po nocy i unikać ciemnych uliczek.
14 Lavinia nasunęła obszerny kaptur na głowę i omotała wełniany szal wokół szyi tak, Ŝe jej twarz stała się niemal niewidoczna. Na starą połataną suknię włoŜyła fartuch, w którym pani Chilton zwykle myła podłogi. Grube skarpety i cięŜkie buty dopełniały przebrania. Spojrzała na kobietę siedzącą na stołku przy kominku. Znała tylko jej imię, Peg. - Jesteś pewna, Ŝe pan Huggett wyszedł na całe popołudnie? - zapytała ją. Peg przełknęła kawałek pasztecika. - Co czwartek wychodzi na jakieś zabiegi lecznicze. Będzie tam tylko Gordy, ale nim nie trzeba się przejmować. Zawsze stoi przy drzwiach frontowych i sprzedaje bilety, jeśli nie zabawia swojej dziewczyny w pokoju na zapleczu. - Na jakie zabiegi chadza pan Huggett? Peg wywróciła oczami. • Chodzi do jednego z tych znachorów, co to uŜywają zwierzęcego magnetyzmu, Ŝeby leczyć bolące nogi i takie tam róŜne.
• Mesmeryzm. • No. Huggettowi dokucza reumatyzm. • Rozumiem. - Lavinia podniosła kubeł z wodą. - W takim razie idę. Zatrzymała się i odwróciła do Peg. - Jak wyglądam? • No, jest na co popatrzeć. - Peg ugryzła następny kawałek pasztecika i spojrzała na Lavinię kaprawymi oczami. - Gdybym nie wiedziała, Ŝe z ciebie prawdziwa dama, to bałabym się, Ŝe zabierzesz mi robotę. • Nie obawiaj się, nic chcę twojej posady. - Lavinia chwyciła kij od szczotki owiniętej brudną szmatą. - JuŜ ci mówiłam, Ŝe chcę tylko wygrać zakład z przyjacielem. Peg spojrzała na nią domyślnie. • Pewnie chodzi o sporo forsy, co? • Tyle, Ŝe opłaca mi się tobie zapłacić, Ŝebyś mi pozwoliła na tę maskaradę. Lavinia ruszyła po schodkach prowadzących z ciasnej izby na ulicę. - Za godzinę
zwrócę ci wszystkie te rekwizyty. • Nie śpiesz się. - Peg usiadła na stołku i wyciągnęła spuchnięte w kostkach nogi. - Nie ty jedna chcesz poŜyczyć ode mnie szczotkę i kubeł na godzinę czy dwie. ChociaŜ ty pierwsza mi mówisz, Ŝe chodzi tylko o wygranie zakładu. Lavinia zatrzymała się na górnym stopniu i szybko odwróciła. • Ktoś jeszcze chciał się z tobą zamienić? • No. - Peg parsknęła ochrypłym śmiechem. - Mam stałą umowę z kilkoma ambitnymi dziewczynami. Zdradzę ci mały sekret. Stara Peg więcej zarobiła na wypoŜyczaniu tego kubła, szczotki i kluczy niŜ kiedykolwiek dostała od tego skąpca Huggetta. Jak ci się wydaje, skąd miałam pieniądze na to mieszkanko? • Nie rozumiem. Dlaczego ktoś miałby ci płacić, Ŝeby za ciebie szorować podłogi? Peg puściła do niej oko. - Niektórzy panowie robią się bardzo rozochoceni, kiedy oglądają eksponaty w specjalnej galerii na pięterku. Nabierają ochoty na trochę zabawy. Wiesz, o czym mówię. A jeśli w pobliŜu jest chętna dziewczyna, dają jej parę groszy, Ŝeby im pozwoliła trochę się rozruszać. Rozumiesz? • Chyba tak. - Lavinia poczuła lekki dreszcz obrzydzenia. -Oszczędź mi szczegółów. Nie po to poŜyczyłam od ciebie kubeł i szczotkę, Ŝeby uprawiać taki proceder. Nie interesuje mnie to. • Pewnie, Ŝe nie. - Peg przełknęła następny kęs i wytarła usta brudną ręką. Ty jesteś prawdziwą damą, nic? PoŜyczasz kubeł i szczotkę, bo chcesz wygrać zakład, a nie dlatego, Ŝe od tego zaleŜy, czy będziesz dzisiaj coś jadła. Lavinia nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Bez słowa wyszła na zaśmieconą, nędzną uliczkę. Droga z obrzeŜy Covent Garden do muzeum Huggetta nie zajęła jej duŜo czasu. Szybko znalazła uliczkę za budynkiem muzeum. Tylne drzwi były otwarte, jak obiecała Peg. Ścisnąwszy mocniej pałąk kubła z brudną wodą, Lavinia wzięła głęboki oddech i weszła do środka. Znalazła się w ciemnym holu. Drzwi po lewej, za którymi, według sprzątaczki, znajdowało się biuro, były zamknięte. Lavinia dopiero teraz wypuściła powietrze z płuc. Rzeczywiście, właściciel muzeum najwyraźniej gdzieś wyszedł.
Słabo oświetlona sala na parterze była niemal pusta, tak samo jak tego dnia, gdy odwiedzili ją z Tobiasem. śaden z małej garstki zwiedzających nawet nie spojrzał w stronę Lavinii. Minęła scenę rozkopywania świeŜego grobu i szubienicę z woskowym wisielcem. W odległym końcu sali zobaczyła ukryte w mroku spiralne schody na górę. Zawahała się po raz pierwszy od rana, kiedy to przyszedł jej do głowy pomysł, jak dostać się do tajemniczej galerii Huggetta. Na razie nie widziała drzwi u szczytu schodów, które opisała jej Peg. Ukrywała je ciemność. Lavinia poczuła na plecach dreszcz zdenerwowania. To nie pora na nerwowe spazmy, zganiła się w duchu. PrzecieŜ nie grozi jej Ŝadne niebezpieczeństwo. Po prostu obejrzy eksponaty w galerii. Co moŜe się nie udać? Zła na siebie, otrząsnęła się z niepewności, mocniej chwyciła kubeł i szczotkę i energicznym krokiem weszła krętymi schodami na górę. Na szczycie znalazła cięŜkie dębowe drzwi. Były zamknięte, jak przewidziała Peg. Sprzątaczka wyjaśniła jej, Ŝe dŜentelmeni są wpuszczani do środka dopiero po uiszczeniu dodatkowej opłaty. Najwyraźniej dzisiaj nikt tego nie zrobił. Tym lepiej, dodała sobie otuchy Lavinia. Z kieszeni fartucha wydobyła Ŝelazne kółko z kluczem i wsunęła go do zamka. Rozległ się ostry zgrzyt i drzwi się otworzyły. Zawiasy głośno zaskrzypiały. Z wahaniem weszła do sali, a drzwi za nią same się zamknęły. Wystawa była nieoświetlona, ale przez wąskie, wysokie okna wpadało wystarczająco duŜo światła, Ŝeby odczytać napis znajdujący się tuŜ przed nią.
SCENY Z BURDELU W mroku wokół niej majaczyły woskowe figury naturalnej wielkości. Odstawiła kubeł i szczotkę i podeszła do pierwszej sceny. W niewyraźnym świetle zobaczyła muskularne plecy nagiego męŜczyzny. Zdawał się pochłonięty gwałtowną walką z jakąś inną postacią. Przyjrzała się uwaŜniej i wstrząśnięta zobaczyła, Ŝe druga figura przedstawia częściowo nagą kobietę. W zadziwieniu przez kilka sekund przyglądała się scenie. W końcu zrozumiała, Ŝe obie postacie przedstawione zostały w trakcie aktu seksualnego.
śadna z figur nie wydawała się szczęśliwa i radosna. Wszystko odbywało się raczej w atmosferze przemocy, co przyprawiło Lavinię o nieprzyjemny dreszcz. Była to scena gwałtu i poŜądania. MęŜczyzna wyglądał jak oszalały; kobieta najwyraźniej cierpiała, jej twarz wykrzywiał strach. Ale to nie wyraz twarzy obu postaci przyciągał wzrok, tylko fakt, Ŝe były bardzo zręcznie wymodelowane. Autor był o wiele bardziej utalentowany niŜ ten, który wykonał ponure eksponaty z galerii na parterze. Ten artysta dorównywał talentem pani Vaughn. Lavinia czuła, jak narasta w niej ekscytacja. Ten sam człowiek mógł wykonać scenę śmierci, którą przysłano Joan Dove. Nic dziwnego, Ŝe Huggett tak się wystraszył, kiedy mu ją pokazała. Nie wolno mi wyciągać pochopnych wniosków, przestrzegła się Lavinia w myślach. Potrzebowała wyraźnych dowodów, czegoś, co by połączyło te prace i scenkę, która posłuŜyła jako list ostrzegawczy. Zatrzymała się przy kolejnych eksponatach. Półnaga kobieta klęczała przed nagim męŜczyzną, który odbywał z nią brutalny stosunek od tyłu. Lavinia oderwała wzrok od olbrzymich, starannie wymodelowanych genitaliów i poszukała drobnych szczegółów, które potwierdziłyby jej rosnące podejrzenia. Było to trudne, z powodu róŜnicy w wielkości. Scenka przesłana pani Dove była o wiele mniejsza niŜ te figury. Niemniej jednak coś w odwzorowaniu bujnych kształtów postaci kobiecej przypominało figurkę kobiety w zielonej sukni, spoczywającą bez Ŝycia na podłodze sali balowej. Szkoda, Ŝe nie przyprowadziłam ze sobą pani Vaughn, pomyślała Lavinia. Jej wprawne oko artystki z pewnością łatwiej wyłowiłoby podobieństwa między tymi dwiema pracami. Jeśli takie podobieństwa w ogóle istniały. Ruszyła ku następnej scenie. Musiała być całkowicie pewna swoich podejrzeń, zanim przedstawi je Tobiasowi. Nagle zza drzwi sali dobiegł stłumiony tupot butów. Lavinia drgnęła, oderwała wzrok od ekspozycji i spuściła głowę. - Jeśli jest otwarte, zajrzymy do środka. Nic się przecieŜ nie stanie - odezwał się jakiś męŜczyzna. - Zaoszczędzimy na dodatkowej opłacie. Ten chłopak przy drzwiach nigdy się o tym nie dowie. Podbiegła do kubła i szczotki. Usłyszała metaliczny chrobot obracanej gałki u
drzwi. - O, proszę! Mamy szczęście. Ktoś zapomniał zamknąć. Drzwi się otworzyły, zanim Lavinia zdąŜyła sięgnąć po kubeł. Do sali weszło dwóch męŜczyzn, chichocząc z podniecenia. Zamarła w cieniu najbliŜszej grupy figur. NiŜszy z męŜczyzn podszedł do pierwszej sceny. - Lampy się nie świecą - zauwaŜył. WyŜszy zamknął drzwi i rozejrzał się po mrocznej sali. • Jeśli dobrze pamiętam, przy kaŜdej scenie stoi lampa. • O, jest. - NiŜszy zapalił zapałkę i pochylił się. Chybotliwe światło lampy zatańczyło na kuble i oświetliło skraj spódnicy i fartucha Lavinii. Starała się ukryć w głębszym cieniu, ale było za późno. • Patrz, Danner co my tutaj mamy! - W blasku lampy wyraźnie widziała obleśny uśmiech wyŜszego z męŜczyzn. -Woskowa figura, która oŜyła. • Wygląda nawet na to, Ŝe całkiem sporo w niej Ŝycia. Sam wspominałeś, Ŝe w tej galerii udało ci się spotkać milutkie posługaczki, chętne do współpracy. - Niski przyglądał się Lavinii z coraz większym zainteresowaniem. - Trudno powiedzieć, jak wygląda, przez to okropne ubranie. • W takim razie musimy ją namówić, Ŝeby je zdjęła. -Wysoki zabrzęczał monetami. - Co powiesz, mała? Ile chcesz za trochę rozrywki? • Bardzo przepraszam, szanowni panowie, ale muszę iść. -Lavinia krok za krokiem posuwała się ku drzwiom. - JuŜ wyszorowałam podłogi. • Nie śpiesz się, dziewczyno. - Wysoki głośniej zabrzęczał monetami, najwyraźniej uwaŜając, Ŝe ten dźwięk ją skusi. -MoŜemy ci z przyjacielem zaproponować ciekawszą i bardziej dochodową pracę. • Nie, dziękuję. - Lavinia chwyciła szczotkę i wyciągnęła ją przed siebie niczym miecz. - To nie moja specjalność, więc lepiej zostawię tu panów, Ŝeby sobie panowie obejrzeli wystawę. • Nic moŜemy pozwolić, Ŝebyś tak szybko sobie poszła. -W głosie Dannera wyraźnie słychać było pogróŜkę. - Przyjaciel mi powiedział, Ŝe lepiej się docenia wystawione tu dzieła, kiedy pod ręką ma się jakąś ładną dziewkę. • PokaŜ nam, jak wyglądasz. Zdejmij ten kaptur i szalik. Chcemy cię obejrzeć.
• A co mnie obchodzi, czy jest ładna? Podnieś spódnicę, mała, bądź grzeczna. Lavinia namacała dłonią gałkę u drzwi. - Nie dotykaj mnie - ostrzegła. Danner ruszył za nią. Pościg najwyraźniej zaostrzał jego poŜądanie. • Nie odejdziesz, dopóki nie zobaczymy, co masz. pod spódnicą. • Nie obawiaj się. -Wysoki rzucił monety pod nogi Lavinii. -Jesteśmy gotowi wynagrodzić ci trud. - Zacisnęła palce na gałce. - Ona chyba chce uciec - stwierdził wysoki. - Danner, coś mi się zdaje, Ŝe uraziłeś jej delikatne uczucia. • Taka tania latawica nie ma uczuć. JuŜ ja ją nauczę, Ŝe nie powinna zadzierać nosa. Danner rzucił się na Lavinię. Nie zastanawiając się, wbiła brudną, mokrą szczotkę w jego brzuch. - Głupia dziwka. - Zatrzymał się i cofnął poza zasięg kija od szczotki. - Jak śmiesz atakować lepszych od siebie? - Co ci strzeliło do głowy, głupia dziewucho? - Wysoki zaczynał tracić cierpliwość. - PrzecieŜ chcemy ci zapłacić za usługę. Lavinia milczała; z wycelowaną w napastnika szczotką otworzyła drzwi. - Wracaj tutaj. - Danner zrobił krok naprzód, nie spuszczając oka z jej prowizorycznej broni. Jeszcze raz gwałtownie pchnęła szczotkę w jego kierunku, a on zaklął siarczyście i szybko uskoczył w tył. - Co ty sobie wyobraŜasz? - warknął wysoki, ale wolał nie wchodzić w zasięg kija. Korzystając ze sposobności, Lavinia odrzuciła szczotkę i wypadła na schody. Chwyciła się poręczy i w podskokach zbiegła na dół. • Dziwka! Myślisz, Ŝe jesteś taka waŜna?! - wołał za nią rozwścieczony Danner. • Daj spokój - poradził mu towarzysz. - W okolicy jest wiele dziwek. Obejrzymy wystawę i znajdziemy ci chętniejszą dziewczynę. Lavinia, nie zatrzymując się. przebiegła przez salę na parterze i przez tylne drzwi wypadła na ulicę.
Kiedy dotarła do domu przy Claremont Lane, zaczynało padać. Odpowiednie
zakończenie wyjątkowo męczącego popołudnia, pomyślała. Otworzyła drzwi własnym kluczem i weszła do środka. Poczuła tak silny zapach róŜ, Ŝe niemal się zakrztusiła. - Co tu się, na litość boską, dzieje? - Zdjęła wełniany szal, rozglądając się. Na stole stały kosze i bukiety świeŜych kwiatów. Obok nich, na małej tacce, bieliły się liczne wizytówki. Pani Chilton, która zjawiła się, wycierając dłonie w fartuch, zaśmiała się radośnie. - Zaczęli je przynosić wkrótce po pani wyjściu. Zdaje się, Ŝe panna Emeline jednak przyciągnęła uwagę kawalerów. Lavinia nie od razu pojęła tę nieoczekiwaną wiadomość. • To kwiaty od wielbicieli? - upewniła się. • Tak. • AleŜ to cudownie. • Na pannie Emeline nie zrobiły większego wraŜenia -zauwaŜyła pani Chilton. - Mówi tylko o panu Anthonym. • CóŜ, to nie ma nic do rzeczy. - Lavinia odrzuciła szal. -NajwaŜniejsze, Ŝe ta okropna scena w loŜy lady Wortham nie zrujnowała jednak moich planów. • Na to wygląda. - Pani Chilton z dezaprobatą przyjrzała się ubiorowi chlebodawczyni. - Mam nadzieję, Ŝe nikt nie widział, jak pani wchodziła przez frontowe drzwi. Wygląda pani okropnie. Lavinia zmarszczyła lekko brwi. - Tak, rzeczywiście powinnam była wejść od kuchni. Ale to popołudnie było dla mnie wyjątkowo nieprzyjemne, a w drodze do domu złapał mnie deszcz, więc kiedy tu doszłam, myślałam tylko o tym, Ŝeby jak najszybciej znaleźć się w moim miłym, ciepłym gabinecie i nalać sobie duŜy kieliszek sherry. Oczy pani Chilton się rozszerzyły. • Ale na pewno zechce pani najpierw pójść na górę, Ŝeby się przebrać. • Nie, to nie będzie konieczne. Tylko płaszcz i szal są przemoczone. Cała reszta na szczęście jest sucha. Lecznicza dawka sherry jest teraz dla mnie waŜniejsza niŜ wygląd. • Ale proszę pani...
Na górze rozległy się kroki. - Lavinio. - Emeline wychyliła się zza barierki. – Dzięki Bogu, Ŝe juŜ wróciłaś. Zaczynałam się martwić. Czy plan się udał? -I tak, i nie. - Jej ciotka powiesiła zniszczony płaszcz na wieszaku. Wyjaśnisz mi, skąd te wszystkie bukiety? Emeline skrzywiła się. • Zdaje się, Ŝe Priscilla i ja jesteśmy dzisiaj bardzo popularne. Godzinę temu lady Wortham przysłała wiadomość. Dała do zrozumienia, Ŝe wszystko zostało nam przebaczone. Zaprosiła mnie, Ŝebym pojechała z nią i z Priscilla na przedstawienie muzyczne dzisiaj wieczorem. • To wspaniała wiadomość. - Lavinia urwała i na chwilę się zamyśliła. Musimy się zastanowić, którą suknię włoŜysz. • PrzecieŜ nie mam wielkiego wyboru. Madame Francesca uszyła mi tylko jedną, która się nadaje na taką okazję. - Dziewczyna zebrała spódnicę i szybko ruszyła w dół po schodach. - Nie przejmuj się moją suknią. Powiedz mi, jak było w muzeum. Jej ciotka prychnęła cicho. • Opowiem ci wszystko, ale musisz mi przysiąc, Ŝe nigdy, pod Ŝadnym pozorem, nie powtórzysz tego panu Marchowi. • Ojej. - Emeline zatrzymała się u podnóŜa schodów. - Stało się coś złego, prawda? Lavinia skierowała się do gabinetu. - Powiedzmy, Ŝe nie wszystko przebiegło zgodnie z planem. Na twarzy pani Chilton pojawił się wyraz przeraŜenia. • Proszę pani, lepiej będzie, jak się pani przebierze, zanim pójdzie pani do gabinetu. • Bardziej niŜ zmiana odzienia potrzebny mi kieliszek sherry. • Ale... • Pani Chilton ma rację - powiedziała Emeline, śpiesząc za ciotką. Naprawdę powinnaś iść najpierw na górę. • Przykro mi, Ŝe mój kostium budzi w was taką niechęć, ale to mój dom i będę po nim chodzić ubrana, jak mi się podoba. Chcesz wysłuchać mojej opowieści czy nie? • Oczywiście, Ŝe chcę ją usłyszeć - odrzekła dziewczyna. -Na pewno dobrze
się czujesz? • CięŜko było, ale z radością donoszę, Ŝe uszłam cało. • Uszłaś cało?! - zawołała Emeline. W jej głosie słychać było rosnącą troskę. Dobry BoŜe co się tam stało? • Pojawiły się nieprzewidziane trudności. - Lavinia weszła do gabinetu i podąŜyła prosto do szafki z sherry. - Jak juŜ powiedziałam, nie wolno ci pisnąć o tym ani słówka panu Marchowi. Tobias uniósł głowę znad ksiąŜki, którą przeglądał przy oknie. - Wygląda mi to na bardzo interesującą historię. Lavinia zatrzymała się jak wryta na krok przed szafką z trunkami. • Co ty tu, u diabła, robisz? • Czekam na ciebie. - Zamknął ksiąŜkę i zerknął na zegarek. -Przyjechałem dwadzieścia minut temu i powiedziano mi, Ŝe cię nie ma. • I to prawda. - Z rozmachem otworzyła drzwi szafki, wzięła karafkę i nalała sobie duŜy kieliszek sherry. - Nie było mnie. Wolno przesunął spojrzeniem po jej dziwacznym stroju. • Byłaś na balu maskowym? O mało się nie zakrztusiła. • Oczywiście, Ŝe nie. • Postanowiłaś trochę dorobić jako posługaczka? - Za słabo płacą. - Przełknęła następny łyk sherry, lubując się ciepłem, rozpływającym się po jej ciele. - Chyba Ŝe ktoś jest gotowy zajmować się czymś więcej niŜ tylko szorowaniem podłóg. Emeline spojrzała na nią z niepokojem. - Proszę, nie trzymaj nas dłuŜej w niepewności. Co się stało w muzeum Huggetta? Tobias skrzyŜował ramiona na piersiach i oparł się o biblioteczkę. - Poszłaś jeszcze raz do Huggetta? Ubrana w ten dziwny kostium? - Tak. - Lavinia przeszła na drugi koniec gabinetu i usiadła w fotelu. Wyciągnąwszy nogi przed siebie, spojrzała na okrywające je grube pończochy. Przyszło mi do głowy, Ŝe dobrze byłoby wiedzieć, jakie prace z wosku są wystawiane w galerii na piętrze. Huggett mówił o nich bardzo tajemniczo. • WyraŜał się tak tajemniczo z powodu ich tematyki. -W głosie Tobiasa
słychać było zniecierpliwienie. - Z oczywistych powodów nie chciał tłumaczyć damie, Ŝe w galerii na górze wystawia sceny natury erotycznej. • Erotyczne figury z wosku? - zainteresowała się Emeline. -To bardzo niezwykłe. Tobias spojrzał na nią z uniesioną brwią. • Proszę o wybaczenie, panno Emeline. Nie powinienem poruszać takich tematów. O takich sprawach nie dyskutuje się w obecności niezamęŜnych młodych dam. • Niech się pan nie przejmuje - rzekła pogodnie dziewczyna. -Podczas pobytu w Rzymie dowiedziałyśmy się z Lavinią bardzo wiele o takich rzeczach. Pani Underwood była wyjątkowo światową kobietą. • Wiem. Wszyscy w Rzymie znali jej skłonności. • Zbaczamy z tematu - stwierdziła rześko Lavinia. - Nie tylko reakcja Huggetta na pytanie o galerię na piętrze wydała mi się dziwna. Oboje odnieśliśmy wraŜenie, Ŝe scenka zawierająca groźbę pod adresem Joan Dove wydała mu się znajoma. Pamiętasz to chyba? Dzisiaj rano przyszło mi do głowy, Ŝe być moŜe w zamkniętej galerii wystawia prace woskowe tego samego artysty. Tobias znieruchomiał. • Poszłaś do Huggetta, Ŝeby obejrzeć te rzeźby? • Owszem. • Dlaczego? Wykonała nieokreślony gest ręką, w której trzymała kieliszek. - Powiedziałam przed chwilą. Chciałam się przekonać, jak wyglądają te rzeźby. Zapłaciłam kobiecie, która tam zwykle sprząta, Ŝeby mi pozwoliła skorzystać ze swoich kluczy, i poszłam do galerii w przebraniu. • No i co dalej? Oczywiście, zobaczyłaś te sceny. Wydaje ci się, Ŝe figury wykonał ten sam artysta, który wyrzeźbił figurkę przesłaną pani Dove? • Szczerze mówiąc, nie jestem pewna. • Innymi słowy, ta bezsensowna maskarada była kompletną stratą czasu, tak? Tobias potrząsnął głową. -Powiedziałbym ci to od razu, gdybyś tylko zechciała zapytać mnie o zdanie, zanim cokolwiek zrobiłaś. • Nie mówiłam, Ŝe to była kompletna strata czasu. - Spojrzała mu w oczy
ponad skrajem kieliszka. - Figury Huggetta są naturalnej wielkości. RóŜnica skali utrudnia wyciągnięcie pewnych wniosków. Ale wydaje mi się, Ŝe dostrzegłam podobieństwa. Tobias mimo woli zainteresował się jej spostrzeŜeniami. • Doprawdy? • Są na tyle podobne, Ŝe, moim zdaniem, powinniśmy poprosić panią Vaughn, Ŝeby je obejrzała i wyraziła swoje zdanie -stwierdziła Lavinia. • Rozumiem. -Tobias zbliŜył się do biurka, przysiadł na jego skraju i bezwiednie zaczął masować lewą nogę. -Trudno będzie zaaranŜować taką wizytę. Huggett będzie robił trudności niezaleŜnie od tego, czy ma coś do ukrycia, czy nie. Musiałby wpuścić kobietę do galerii na piętrze. To niezręczna sytuacja, nawet jeśli chodzi o kobietę artystkę. Lavinia wsparła głowę o oparcie fotela. Pomyślała o Peg i jej ubocznych dochodach. - Sprzątaczka Huggetta za opłatą chętnie poŜyczy kaŜdemu klucze do galerii w dzień, kiedy właściciel chodzi na zabiegi lecznicze. - Nie rozumiem - wtrąciła Emeline. - Dlaczego ktoś miałby jej płacić za skorzystanie z klucza i ukradkową wizytę w galerii, skoro moŜna po prostu kupić bilet? • Nie wypoŜycza klucza zwiedzającym, którzy chcą tylko obejrzeć eksponaty wyjaśniła Lavinia, nie owijając w bawełnę. - WypoŜycza je kobietom, które zarabiają na Ŝycie, spełniając Ŝyczenia dŜentelmenów kupujących bilety do galerii na piętrze. Brwi jej siostrzenicy uniosły się gwałtownie. - Masz na myśli prostytutki? Lavinia odchrząknęła, starannie unikając wzroku Tobiasa. - Według Peg, panowie odwiedzający galerię na piętrze często nabierają ochoty na usługi kobiet z półświatka. Zdaje się, Ŝe wystawiane tam eksponaty budzą w nich podniecenie. Tobias chwycił mocniej kant biurka i wzniósł oczy do sufitu, ale milczał. • Rozumiem. - Emeline ściągnęła wargi i przez chwilę się zastanawiała. Miałaś szczęście, Ŝe w galerii nie było Ŝadnych męŜczyzn, kiedy tam weszłaś w tym szczególnym kostiumie, prawda? Mogliby cię wziąć za prostytutkę. • Mmm - bąknęła wymijająco Lavinia.
• To byłoby niezwykle krępujące - ciągnęła Emeline. • Mmm. - Jej ciotka pociągnęła łyk sherry. Tobias przyjrzał się jej uwaŜnie. • Lavinio? • Mmm? • Zakładam, Ŝe kiedy weszłaś do galerii na piętrze, nie było tam klientów. • Właśnie tak - przytaknęła ochoczo. - Kiedy weszłam, nikogo w środku nie było. • Zakładam teŜ, Ŝe Ŝaden klient nie pojawił się, kiedy ty juŜ tam byłaś. CzyŜbym się mylił? Wzięła głęboki oddech i powiedziała: - Emeline, lepiej będzie, jeśli zostawisz nas samych. - Dlaczego? - zapytała siostrzenica. • PoniewaŜ dalsza część tej rozmowy nie będzie odpowiednia dla twoich niewinnych uszu. • Nonsens. CóŜ moŜe być bardziej nieodpowiedniego niŜ dyskusja na temat erotycznych scen? • Słownictwo pana Marcha, kiedy się zdenerwuje. Emeline zamrugała. • Ale on nie jest zdenerwowany. Lavinia wypiła ostatni łyk trunku i odstawiła kieliszek. - Za chwilę będzie.
15 Tobias nadal kipiał gniewem, kiedy godzinę później wszedł do swojego gabinetu. Siedzący za biurkiem Anthony spojrzał z zaciekawieniem na szwagra. Na twarzy młodzieńca najpierw odmalował się niepokój, a potem pełna rozbawienia rezygnacja. OdłoŜył pióro, usiadł głębiej w fotelu i połoŜył dłonie na jego poręczach. • Znów się kłóciłeś z panią Lakę, prawda? - zapytał bez wstępów. • No i co z tego? - warknął Tobias. - A tak na marginesie, to moje biurko. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym mieć dziś do niego dostęp.
• Tym razem to musiała być wyjątkowo burzliwa awantura. -Anthony wstał bez pośpiechu. - Któregoś dnia posuniesz się za daleko i pani Lakę rozwiąŜe waszą spółkę. • Dlaczego miałaby to zrobić? - Tobias zasiadł za biurkiem. -Doskonale wie, Ŝe potrzebuje mojej pomocy. • Tak samo, jak ty potrzebujesz jej pomocy. - Anthony podszedł do duŜego globusa na stojaku obok kominka. – Ale jeśli nadal będziesz tak się zachowywać, moŜe dojść do wniosku. Ŝe da sobie radę bez ciebie. Tobias poczuł lekki nerwowy ucisk w Ŝołądku. • Jest lekkomyślna i impulsywna, lecz nic brak jej oleju w głowie. • Zapamiętaj moje słowa - rzekł szwagier, celując w niego palcem. - Jeśli nie nauczysz się traktować jej uprzejmie i z szacunkiem, do którego jako dama ma pełne prawo, straci do ciebie cierpliwość. • UwaŜasz, Ŝe ma prawo do szacunku i uprzejmości z mojej strony, bo jest damą? • Oczywiście. • Powiem ci, jak powinna zachowywać się dama - oznajmił Tobias spokojnie. - Prawdziwa dama nie przywdziewa stroju posługaczki i nie zakrada się do galerii pełnej erotycznych scen, przeznaczonych tylko dla panów. Dama świadomie nie naraŜa się na sytuacje, w których ktoś moŜe ją wziąć za pospolitą uliczną prostytutkę. Dama nie wystawia się na niebezpieczeństwo i nie musi bronić swojego honoru kijem od szczotki. Anthony spojrzał na niego rozszerzonymi oczami. • Coś podobnego! Chcesz powiedzieć, Ŝe pani Lakę wystawiła się dzisiaj na niebezpieczeństwo? To dlatego jesteś taki wzburzony? • Tak, właśnie to chcę ci powiedzieć. • Do diabła. To straszne. Czy nic jej się nie stało? • Nic. - Tobias zazgrzytał zębami. - Dzięki szczotce i przytomności umysłu tej kobiety. Musiała się bronić przed dwoma męŜczyznami, którzy ją wzięli za prostytutkę. • Dzięki Bogu, Ŝe nie ma zwyczaju mdleć w trudnych chwilach - rzekł Anthony z przejęciem. - Broniła się szczotką? -W jego spojrzeniu widać było podziw.
- Muszę przyznać, Ŝe to zaradna dama. • Nie chodzi tu o jej zaradność. Chodzi przede wszystkim o to, Ŝe nie powinna się naraŜać na takie sytuacje. • Nieraz juŜ zauwaŜyłeś, Ŝe pani Lakę jest wyjątkowo niezaleŜna. • NiezaleŜna to o wiele za mało powiedziane. Jest nieprzewidywalna, krnąbrna i uparta. Nie słucha niczyich wskazówek ani rad, jeśli jej nie odpowiadają. Nigdy nie wiem, co planuje, a ona nie czuje potrzeby, Ŝeby mnie o tym informować. Mówi mi o wszystkim dopiero po fakcie, kiedy jest za późno, Ŝeby ją powstrzymać. • Z jej punktu widzenia, masz takie same wady - stwierdził ironicznie Anthony. -Nieprzewidywalny. Krnąbrny. Nie zauwaŜyłem teŜ, Ŝebyś czuł szczególną potrzebę informowania jej o swoich planach, chyba Ŝe po fakcie. Tobias zacisnął szczęki. • O czym ty, u diabła, mówisz? Nie muszę jej opowiadać o kaŜdym ruchu, jaki wykonuję, pracując nad tą sprawą. Znając ją, nalegałaby, Ŝeby mi towarzyszyć w rozmowach z informatorami, a to często byłoby niewykonalne. PrzecieŜ nie mogę zabierać jej ze sobą, kiedy odwiedzam takie przybytki jak gospoda Pod Gryfem. Do klubu teŜ nie moŜe mi towarzyszyć. • Innymi słowy, nie zawsze powiadamiasz wspólniczkę o swoich zamiarach, poniewaŜ wiesz, Ŝe spowodowałoby to kłótnię. • Właśnie. A kłótnia z Lavinią to na ogół rzucanie grochem o ścianę. • Rozumiem, Ŝe często wychodzisz z tego przegrany. • Ona potrafi być niezwykle trudna. Anthony nic nie odrzekł, tylko w niemym komentarzu uniósł brwi. Jego szwagier wziął pióro i stuknął nim w suszkę. Czuł, Ŝe musi się bronić. - Pani Lakę została dziś niemal napadnięta – powiedział cicho. - Mam prawo się denerwować. Młodzieniec długo przyglądał mu się z namysłem, a potem, ku zdziwieniu Tobiasa, ze zrozumieniem skinął głową. - Strach czasami tak działa na męŜczyznę, prawda? - zauwaŜył. - Nie dziwię się, Ŝe w tej sprawie zareagowałeś tak emocjonalnie. Na pewno dziś w nocy przyśnią ci się koszmary. Tobias milczał. Obawiał się, Ŝe szwagier ma rację.
Lavinia uniosła głowę znad notatek, kiedy pani Chilton wprowadziła Anthony'ego do gabinetu. - Witam pana. Skłonił się przed nią oficjalnie. - Dziękuję, Ŝe zgodziła się pani mnie przyjąć. Lavinia uśmiechnęła się przyjaźnie, starając się ukryć fakt, Ŝe z napięcia wstrzymała oddech. • AleŜ nie ma za co. Proszę siadać, panie Sinclair. • Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, wolałbym stać. -Twarz młodzieńca wyraŜała determinację. - To będzie dla mnie raczej trudne. Jeszcze nigdy tego nie robiłem. A więc najgorsze przeczucia Lavinii miały się spełnić. Stłumiła westchnienie, odsunęła notatki i zmobilizowała wszystkie siły do przyjęcia formalnych oświadczyn o rękę Emeline. - Zanim pan zacznie, panie Sinclair, proszę mi pozwolić powiedzieć, Ŝe bardzo pana cenię. Spojrzał na nią zdziwiony tą uwagą. • To bardzo miło z pani strony, Ŝe pani mi to mówi. • Zdaje się, Ŝe niedawno skończył pan dwadzieścia jeden lat? Chłopak uniósł brwi. • A co mój wiek ma tu do rzeczy? Lavinia odchrząknęła. - To prawda, Ŝe niektórzy są ponad wiek dojrzali. Tak jest w przypadku Emeline. W oczach Anthony'ego zapłonęło uwielbienie. - Taka inteligencja jak panny Emeline byłaby zadziwiająca u osoby w kaŜdym wieku. - Niemniej jednak moja siostrzenica skończyła zaledwie osiemnaście lat. • Ach, tak. Ta rozmowa nie przebiega gładko, pomyślała Lavinia. - Chodzi mi o to, Ŝe nie chciałabym, Ŝeby Emeline zbyt szybko wychodziła za mąŜ. Anthony rozpogodził się.
• Zgadzam się z panią całym sercem. Panna Emeline potrzebuje czasu, Ŝeby dokładnie tę sprawę przemyśleć. Przedwczesne zaręczyny byłyby wielkim błędem. Jej niezaleŜność i Ŝywotność mogłyby zostać stłumione przez ograniczenia stanu małŜeńskiego. • W tej sprawie się zgadzamy. • Trzeba pozwolić pannie Emeline, Ŝeby ustaliła własne tempo działania. • Owszem. Anthony wyprostował się lekko. • Ale chociaŜ podziwiam pani siostrzenicę i postanowiłem, Ŝe dla jej szczęścia zrobię wszystko... • Nie wiedziałam, Ŝe podjął pan takie postanowienie. • Zrobiłem to z wielką przyjemnością - zapewnił ją Anthony. -Nie przyszedłem tu jednak rozmawiać ojej przyszłości. Lavinia poczuła wielką, obezwładniająca ulgę. Więc nie będzie musiała ranić uczuć zakochanego młodzieńca. Rozluźniła się i obdarzyła go uśmiechem. • W takim razie, panie Sinclair, o czym chciał pan ze mną rozmawiać? • O Tobiasie. Ulga nie była juŜ tak wielka. - A o czym konkretnie? - zapytała Lavinia ostroŜnie. - Wiem, Ŝe dzisiaj pokłócił się z panią. Machnęła lekcewaŜąco ręką. - Zdenerwował się. I co z tego? Nie zdarzyło się to pierwszy raz. Anthony potaknął z nieszczęśliwą miną. • Tobias często bywa szorstki, zwłaszcza wobec głupców. • Nie uwaŜam siebie za głupca, panie Sinclair. W oczach młodzieńca pojawiło się przeraŜenie. • Nawet mi to przez myśl nie przeszło. • Dziękuję. • Próbuję tylko powiedzieć, Ŝe w naturze jego znajomości z panią kryje się chyba coś, co działa bardzo prowokująco na nerwy mojego szwagra. • Jeśli przyszedł pan tu po to, aby mnie prosić, Ŝebym więcej go nie denerwowała, to traci pan czas. Zapewniam, Ŝe nigdy nie irytuję go celowo. Ale jak
sam pan zauwaŜył, w naszej znajomości jest coś, co najwyraźniej go draŜni. • Rzeczywiście. - Anthony krąŜył tam i z powrotem przed biurkiem Lavinii. Nie chciałbym, Ŝeby pani osądzała go zbyt surowo. Te słowa ją zaskoczyły. • Słucham? - zapytała. • Zapewniani panią, Ŝe pod tą szorstką fasadą kryje się wspaniały człowiek. Młodzieniec zatrzymał się przed oknem. -Nikt tego nie wie lepiej niŜ ja. - ZauwaŜyłam, Ŝe jest pan mu bardzo oddany. Anthony lekko się skrzywił. - Nie zawsze tak było. Z początku, kiedy moja siostra wyszła za niego za mąŜ, przez jakiś czas wręcz mi się wydawało, Ŝe go nienawidzę. Lavinia znieruchomiała. • A to dlaczego? • PoniewaŜ wiedziałem, Ŝe Anna została zmuszona do poślubienia go.
• Coś takiego... - Lavinia nie chciała słuchać opowieści o tym, jak Tobias musiał się oŜenić, poniewaŜ dziewczyna była w ciąŜy.
• Siostra poślubiła go nie tylko ze względu na siebie, ale i ze względu na mnie. Czuła, Ŝe musi się poświęcić, a to bardzo mi się nie podobało. Czas jakiś miałem Tobiasa za największego łajdaka pod słońcem. • Chyba nic z tego nie rozumiem - wyznała Lavinia. • Po śmierci rodziców mnie i moją siostrę zabrali do siebie wujostwo. Ciotka Elizabeth wcale nie była uszczęśliwiona naszym przybyciem. Jeśli zaś chodzi o wuja Daltona, to był to nieciekawy typ, wykorzystujący pokojówki, guwernantki i inne bezradne kobiety, które miały nieszczęście wpaść mu w oko. • Rozumiem. • Ten drań próbował uwieść Annę. Odrzuciła jego awanse, ale on nie dawał za wygraną. śeby go unikać, nocami chowała się w mojej sypialni. Co wieczór przez cztery miesiące barykadowaliśmy drzwi. UwaŜam, Ŝe ciotka Elizabeth wiedziała, co się dzieje, poniewaŜ bardzo chciała wydać Annę za mąŜ. Któregoś dnia Tobias przyjechał do wuja z wizytą związaną z interesami. • Pan March był znajomym pana wuja? • W tamtych czasach Tobias prowadził rozliczne interesy i miał wielu róŜnych
klientów. Ciotka Elizabeth wykorzystała jego wizytę, Ŝeby zaprosić kilku sąsiadów na obiad i grę w karty. Nalegała, Ŝeby przenocowali u niej i nie naraŜali się na powrót do domu późną nocą. Anna sądziła, Ŝe wśród tylu ludzi będzie bezpieczna, więc spędziła noc w swojej sypialni. • I co się stało? • Mówiąc w skrócie, ciotka uknuła intrygę, w której efekcie znaleziono moją siostrę i Tobiasa w, jak twierdziła, kompromitującej sytuacji. - Dobry BoŜe. Jak to osiągnęła? Anthony spoglądał na ogród za oknem. - Ciotka dała Tobiasowi pokój obok sypialni Anny. Oba pokoje były połączone drzwiami, oczywiście zwykle zamkniętymi. Ciota jednak weszła wczesnym rankiem do sypialni mojej siostry i otworzyła drzwi. Potem zrobiła wielką scenę, podczas której oznajmiła wszystkim domownikom i gościom, Ŝe Tobias zakradł się w środku nocy do pokoju Anny i ją wykorzystał. Lavinia zawrzała gniewem. - Co za oczywista bzdura! Anthony uśmiechnął się gorzko. • Oczywiście, Ŝe była to bzdura. Ale wszyscy wiedzieli, Ŝe w oczach sąsiadów Anna jest skompromitowana. Ciotka Elizabeth nalegała, Ŝeby Tobias się oświadczył. Ja głęboko wierzyłem, Ŝe on nie da się do tego zmusić. Byłem jeszcze chłopcem, ale nawet wtedy nie miałem wątpliwości, Ŝe jeśli Tobias nie chce czegoś zrobić, to Ŝadna siła go do tego nie nakłoni. Ku mojemu zdumieniu, kazał Annie pakować kufry. • Ma pan rację, panie Sinclair - powiedziała łagodnie Lavinia. - Tobias nie spełniłby Ŝądania pańskiej ciotki, gdyby sam nie chciał oŜenić się z pana siostrą. • Zabrał ją ze sobą, ale to nie wszystko. Jeszcze bardziej się zdziwiłem, kiedy mnie równieŜ kazał się pakować. Tego dnia uratował nas oboje, chociaŜ zdałem sobie z tego sprawę dopiero później. • Rozumiem. - Wyobraziła sobie, co musiał czuć mały chłopiec kiedy jakiś nieznajomy wywoził go w świat. - Pewnie bardzo się pan bał? Anthony skrzywił się lekko. • Nie bałem się o siebie. Dla mnie wszystko było lepsze niŜ Ŝycie w domu wujostwa. Najbardziej bałem się tego, co Tobias moŜe zrobić Annie, kiedy ta znajdzie się w jego mocy.
• Czy ona bała się Tobiasa? • Nie Nigdy. - Młodzieniec uśmiechnął się do jakiegoś wspomnienia. -Był jej rycerzem w błyszczącej zbroi, od samego początku. Zdaje się, Ŝe się w nim zakochała, zanim jeszcze wyjechaliśmy z posiadłości wujostwa, a juŜ na pewno zanim dotarliśmy do głównej drogi prowadzącej do Londynu. Lavinia oparła podbródek na dłoni. - MoŜe to właśnie dlatego nie od razu polubił pan szwagra. Przedtem był pan jedyną osobą, którą siostra darzyła uczuciem. Zdziwiony jej przypuszczeniem, zamyślił się na chwilę. • Być moŜe ma pani rację. Nigdy na to w ten sposób nie patrzyłem. • Czy pan March od razu oŜenił się z pana siostrą? • W ciągu miesiąca. Musiał się w niej zakochać od pierwszego wejrzenia. Czy mogło być inaczej? Anna była piękna, w kaŜdym znaczeniu tego słowa. Nie znałem nigdy łagodniejszej istoty. Dobra, miła, kochająca, pogodna. Bardziej anioł niŜ kobieta z krwi i kości. Na pewno była za dobra dla tego świata. Krótko mówiąc, moje całkowite przeciwieństwo, pomyślała Lavinia. • Tobias obawiał się, Ŝe jej uczucia wobec niego mogą wynikać jedynie z wdzięczności i wkrótce zanikną - ciągnął Anthony. • Ach, tak. • Powiedział Annie, Ŝe nie ma obowiązku wychodzić za niego za mąŜ ani teŜ nie oczekuje, Ŝe zostanie jego kochanką. Dał jej jasno do zrozumienia, Ŝe bez względu na jej decyzję, postara się jakoś zapewnić nam przyszłość. • Ale ona go kochała. • Tak. - Anthony przez chwilę studiował wzór na dywanie. Kiedy podniósł wzrok, na twarzy miał smutny uśmiech. -Spędzili razem niespełna pięć lat, zanim Anna i dziecko umarli tuŜ po porodzie. Tobias został sam z trzynastoletnim szwagrem pod opieką. • Strata siostry musiała być dla pana wielkim ciosem. • Tobias wykazał wobec mnie wiele cierpliwości. Pod koniec pierwszego roku ich małŜeństwa stał się moim idolem. – Anthony zacisnął dłonie na oparciu fotela. - Ale kiedy Anna zmarła, coś mi padło na umysł. Widzi pani, za śmierć siostry obwiniałem szwagra.
• Rozumiem. • Do dzisiaj się dziwię, Ŝe nie wysłał mnie wtedy po pogrzebie z powrotem do ciotki i wuja albo nie wyprawił do szkoły z internatem. On twierdzi, Ŝe takie rozwiązanie nawet mu przez myśl nie przeszło i Ŝe szybko przyzwyczaił się do mojej obecności. - Anthony znów zwrócił się do okna i zamilkł, wyraźnie zatopiony we wspomnieniach. Lavinia kilka razy mrugnęła, Ŝeby się pozbyć łez, które przesłoniły jej oczy. W końcu dała za wygraną i wyjęła chusteczkę Z szuflady biurka. Szybko osuszyła oczy i wytarła nos. Kiedy się opanowała, połoŜyła dłonie na biurku i czekała na dalszy ciąg. Anthony nadal milczał. • Czy mogę zadać jedno pytanie? - odezwała się w końcu. • Tak, słucham. • Zastanawiam się, dlaczego pan March utyka. Jestem całkiem pewna, Ŝe w Rzymie nie miał tego rodzaju trudności z chodzeniem. Młodzieniec zerknął na nią zaskoczony. - Nie opowiedział pani, co się stało? - Uśmiechnął się smutno. - Nie, znając Tobiasa, na pewno tego nie zrobił. To Carlisle postrzelił go w nogę. To była walka na śmierć i Ŝycie. Tobias ledwo przeŜył. Dochodził do siebie przez kilka tygodni. Podejrzewam, Ŝe jeszcze długo będzie kulał, moŜe nawet do końca Ŝycia. Lavinia patrzyła na niego oszołomiona. - A więc to tak - wyszeptała w końcu. - Nie wiedziałam. Dobry BoŜe... Znów na długą chwilę zapadła cisza. - Dlaczego pan mi to wszystko powiedział? - zapytała po jakimś czasie Lavinia. Anthony lekko drgnął i spojrzał na nią. • Chciałem, Ŝeby pani zrozumiała. • Co mam zrozumieć? • Tobiasa. On nie jest taki jak inni. • Proszę mi wierzyć, Ŝe zdaję sobie z tego sprawę. • To dlatego, Ŝe sam musiał sobie w Ŝyciu radzić - ciągnął chłopak powaŜnie. - Brakuje mu ogłady. Lavinia uśmiechnęła się.
• Coś mi mówi, Ŝe Ŝadne lekcje ogłady nie zmieniłyby charakteru pana Marcha. • Chcę tylko wyjaśnić, Ŝe chociaŜ jego maniery niekiedy pozostawiają wiele do Ŝyczenia, zwłaszcza jego zachowanie wobec dam, to ma on wiele wspaniałych cech. • Proszę tylko nie podawać mi listy wszystkich niezwykłych zalet pana Marcha. Zanudzilibyśmy się oboje. • Boję się, Ŝe nie zechce pani dłuŜej tolerować jego wybuchowości i zdarzających się od czasu do czasu gaf towarzyskich. Lavinia wstała z fotela. • Panie Sinclair, zapewniam pana, Ŝe wybuchowość pana szwagra i jego złe maniery wcale mi nie przeszkadzają. • Naprawdę? • Naprawdę. - Wyszła zza biurka i odprowadziła gościa do drzwi. - Czy mogłoby być inaczej? Sama mam dokładnie takie same wady. Jeśli pan nie wierzy, proszę spytać kogoś, kto mnie dobrze zna.
16 Miała nadzieję, Ŝe zmieni zdanie, ale zbyt długo tkwiła w tej profesji, Ŝeby oczekiwać tak szczęśliwego obrotu spraw. Doświadczenie jej mówiło, Ŝe jeśli dŜentelmen zrywa z kochanką, to rzadko zdarza mu się odnowić związek. Bogaci rozpustnicy z wyŜszych sfer prędko się nudzą. Stale szukają nowych, atrakcyjniejszych dziewczyn z, jak to nazywają, półświatka. Ale czasem się zdarzało, Ŝe jakiś mądry dŜentelmen zdawał sobie sprawę, Ŝe zbyt pochopnie zakończył romans. Sally uśmiechnęła się z satysfakcją i wsunęła bilet do wewnętrznej kieszeni peleryny. To było bardzo eleganckie okrycie, prezent od niego. Był dla niej bardzo hojny. Płacił za wynajem miłego małego domku, w którym mieszkała przez ostatnie kilka miesięcy, i dał jej trochę pięknej biŜuterii. Trzymała bransoletkę i kolczyki w bezpiecznej skrytce w sypialni, dobrze wiedząc, Ŝe tylko one mogą ją uchronić przed powrotem do domu publicznego, gdzie znalazł ją jej dobroczyńca.
Nie chciała sprzedać biŜuterii, Ŝeby zapłacić za czynsz. Z zawodowego punktu widzenia to były jej najlepsze lata i niedługo miały się skończyć. Zamierzała spędzić je pracowicie. Jej celem było zgromadzenie jak największej ilości cennych prezentów od męŜczyzn. Kiedy młodość i uroda przeminą, spienięŜone błyskotki zapewnią jej dostatnią emeryturę. Była dumna ze swojego trzeźwego podejścia do spraw finansowych. CięŜko pracowała, Ŝeby się wyrwać z okolic Covent Garden, gdzie obsługiwała klientów w powozach lub bramach. Dla kobiet jej profesji Ŝycie tam było bardzo niebezpieczne i często brutalnie krótkie. Najpierw udało jej się uzyskać stosunkowo dobrą pracę w domu publicznym, a teraz dołączyła do grupy modnych kurtyzan i chociaŜ nie zajmowała wśród nich zbyt poczesnego miejsca, przyszłość rysowała się przed nią pomyślnie. MoŜe pewnego dnia będzie miała własną loŜę w operze, jak to się zdarzało najpopularniejszym koleŜankom po fachu. Przez ostatnie dni dyskretnie rozpytywała się o nowego protektora. Miała nadzieję, Ŝe go znajdzie, zanim pod koniec miesiąca będzie musiała opłacić czynsz. Obiecała sobie jednak, Ŝe nie wejdzie w nowy związek zbyt pochopnie, nawet jeśli będzie to oznaczało konieczność przeprowadzki. Znała przypadki kobiet, które zbyt pośpiesznie godziły się na pierwszą lepszą ofertę ze strachu przed niedostatkiem. Zdesperowane, zgadzały się na związki z męŜczyznami, którzy potem okazywali się okrutnymi brutalami lub wykorzystywali je w perwersyjny sposób. ZadrŜała na wspomnienie znajomej kochanki pewnego hrabiego, który zmuszał ją do świadczenia seksualnych przysług swoim przyjaciołom. Szybko przeszła przez mroczną salę, nie zwracając uwagi na ponure sceny, wystawione po obu stronach. Przyszła tu w interesach. Zerknęła na wisielca na szubienicy i skrzywiła się. Nawet gdyby była w odpowiednim nastroju do zwiedzania muzeum figur woskowych, nie wybrałaby tej wystawy. Tutejsze eksponaty wydały jej się wyjątkowo przygnębiające. Na końcu ciemnej sali znalazła wąskie spiralne schody. Zebrała fałdy spódnicy i peleryny i szybko wspięła się na górę. Otrzymała bardzo dokładne instrukcje. CięŜkie drzwi na piętrze nie były zamknięte na klucz. Kiedy je otwierała, Ŝelazne zawiasy głośno jęknęły. Weszła do słabo oświetlonej sali i rozejrzała się. Eksponaty na dole nie przypadły jej do gustu, ale była ciekawa, co zobaczy tutaj.
Słyszała, Ŝe Huggett chwali się bardzo oryginalną kolekcją figur woskowych, udostępnianą jedynie dŜentelmenom. Napis przy wejściu wymalowano eleganckimi błękitno-złotymi literami. Podeszła bliŜej, pochyliła się lekko, Ŝeby go odczytać w słabym świetle.
SCENY Z BURDELU - I to ma być ciekawa kolekcja? - wyszeptała do siebie. Ale moŜe, jako osoba zawodowo związana z tematem wystawy, nie była obiektywna. Podeszła do najbliŜszej oświetlonej ekspozycji i przyjrzała się figurom męŜczyzny i kobiety, spoczywających w ciasnych objęciach na łóŜku. MęŜczyzna miał srogą, skupioną twarz; najwyraźniej zbliŜał się do szczytu. Napierał na partnerkę, realistycznie wyrzeźbione mięśnie na pośladkach i plecach miał napięte. Autor nadał ciału kobiety dość obfite, krągłe kształty, co na pewno podobało się większości męskiej klienteli. DuŜe piersi i zaokrąglone biodra przypominały staroŜytne greckie rzeźby. Jednak uwagę Sally przyciągnęła twarz kobiety. W jej rysach dostrzegła coś znajomego. JuŜ miała przysunąć się bliŜej, Ŝeby się lepiej przyjrzeć, ale w ciemnościach za sobą usłyszała jakiś cichy szelest. Natychmiast zapomniała o woskowej scenie. - Kto tu jest? W głębokim cieniu nikt się nie poruszył ani nie odezwał. Sally nie wiedziała dlaczego, ale serce zaczęło jej bić mocniej, a dłonie stały się zimne i wilgotne. Znała te objawy. Doświadczała ich w dawnych czasach, na ulicy. Reagowała w ten sposób na niektórych męŜczyzn. Zawsze słuchała głosu intuicji i odmawiała tym, którzy wywoływali w niej takie odczucia, nawet jeśli to oznaczało kolejny dzień głodowania. Ale przecieŜ tutaj nie chodziło o obcego męŜczyznę, usiłującego zwabić ją do ciemnego powozu. To na pewno był jej dobroczyńca; człowiek, który przez kilka ostatnich miesięcy płacił jej rachunki. Posłał po nią, umówił się z nią tutaj na spotkanie. Nie było powodu do obaw. Przebiegł ją zimny dreszcz. Z jakiegoś powodu przypomniała jej się stara plotka, krąŜąca po domu publicznym, Ŝe jego była kochanka popełniła samobójstwo. Bardziej romantyczne z koleŜanek Sally twierdziły, Ŝe miała złamane serce, i traktowały to zdarzenie jak wielką tragedię. Ale większość tylko kiwała głowami nad głupotą nieszczęsnej, która pozwoliła uczuciom wziąć górę nad zdrowym rozsądkiem.
Sama często się nad tym przypadkiem zastanawiała. Kiedyś poznała jego byłą kochankę. Alice nie zrobiła na niej wraŜenia osoby skłonnej do popełnienia takiego błędu jak obdarzenie uczuciem protektora. Otrząsnęła się ze wspomnień o tej biednej, głupiej kobiecie. Mimo to znów poczuła dreszcz przeraŜenia. Pewnie przez te figury, pomyślała. Złe działają na nerwy. Nie było powodu, Ŝeby się denerwować. - Wiem, Ŝe tu jesteś, mój ogierze. - Przywołała na twarz nieśmiały uśmiech. Jak widzisz, dostałam twoją wiadomość. Stęskniłam się za tobą. Nikt nie wyszedł z cienia. - Chciałeś się ze mną tu spotkać, Ŝebyśmy odegrali kilka z tych scen, tak? Zachichotała tak, jak lubił. Potem splotła dłonie za plecami i poszła w głąb sali, mijając kolejne sceny. -Mój niegrzeczny ogier. Ale ty wiesz, Ŝe zawsze chętnie spełniam twoje zachcianki. Odpowiedziała jej cisza. Sally zatrzymała się przed tonącą w półmroku sceną, przedstawiającą kobietę klęczącą przed męŜczyzną, którego członek świadczył o bujnej wyobraźni autora, i udała, Ŝe z namysłem przygląda się imponującej części ciała woskowej figury. - Moim zdaniem, twój interes jest o wiele większy niŜ ten tutaj. - Było to oczywiste kłamstwo, ale okłamywanie klientów w tej profesji jest podstawową umiejętnością. - Rzecz jasna, mogłam juŜ zapomnieć, jakie ma dokładnie wymiary, ale z przyjemnością bym sobie przypomniała. Czy moŜe być lepszy sposób na spędzenie reszty tego dnia? Co na to powiesz, mój wspaniały ogierze? Nikt się nie odezwał. Serce nadal biło jej szybko, moŜe nawet coraz szybciej. Dłonie były wilgotne. Z trudem oddychała. Wystarczy. DłuŜej nie będzie znosiła dawnego, ulicznego strachu. Coś tutaj było nie tak. Doszedł do głosu instynkt Sally. Przestała się opierać chęci ucieczki. JuŜ jej nie obchodziło, czy były dobroczyńca chce odnowić ich związek. Pragnęła tylko uciec z tej sali. Obróciła się na pięcie i pobiegła do wyjścia. W gęstych ciemnościach nie widziała drzwi w odległym końcu sali, ale pamiętała, gdzie się znajdują. W mroku po prawej dostrzegła jakiś nagły ruch. Najpierw pomyślała bezsensownie, Ŝe oŜyła któraś z figur. Potem zobaczyła słaby błysk światła na
podłuŜnym cięŜkim przedmiocie z Ŝelaza. Krzyk podszedł jej do gardła. JuŜ wiedziała, Ŝe nie zdoła dotrzeć do drzwi. Zawróciła i uniosła ramiona, bezskutecznie usiłując odeprzeć cios. Natrafiła stopą na drewniany kubeł stojący na podłodze, potknęła się, straciła równowagę i upadła. Z przewróconego kubła wylała się woda. Zabójca się zbliŜał z pogrzebaczem uniesionym do morderczego ciosu. W tej sekundzie Sally nagle zrozumiała, dlaczego woskowa prostytutka w pierwszej scenie wydała jej się znajoma. Figura miała twarz Alice.
17 W gospodzie Pod Gryfem było ciepło i sucho i to były jedyne dobre rzeczy, które dało się powiedzieć o tym zadymionym lokalu. Przeciskając się przez tłum gości, Tobias musiał stwierdzić, Ŝe w tak wilgotną, mglistą noc nic sposób było nie docenić zalet gospody. Ogień w duŜym kominku buzował niczym w piekle, oświetlając salę złowrogim drŜącym blaskiem. Wszystkie dziewczyny usługujące przy stołach były duŜe, hoŜe i silne. Nie było to przypadkowe. Właściciel tego przybytku, Uśmiechnięty Jack, właśnie takie lubił. Przed wyjściem z domu Tobias zadbał o odpowiednie na tę okazję ubranie. Miał na sobie znoszone spodnie robotnika portowego, byle jaki płaszcz, bezkształtny kapelusz i cięŜkie buty. Dzięki temu nie wyróŜniał się spośród klientów gospody. Irytująco niesprawna lewa noga była doskonałym uzupełnieniem przebrania. Większość męŜczyzn w tej sali zarabiała na Ŝycie, wykonując bardzo cięŜkie prace, nie zawsze legalne, w których łatwo o wypadek. Utykanie nie było tu niczym nadzwyczajnym, tak samo jak blizny i brak palców. Wśród gości dały się zauwaŜyć równieŜ przepaski na oko i drewniane nogi. Biuściasta dziewczyna zastąpiła Tobiasowi drogę i uśmiechnęła się zachęcająco. • No i co tam. przystojniaku? Czego się dzisiaj napijesz? • Mam interes do Uśmiechniętego Jacka - rzekł półgębkiem Tobias. Zawsze starał się jak najmniej odzywać do obsługi i gości gospody. Tylko krótkie zdania
udawało mu się wypowiadać z szorstkim akcentem robotnika portowego. Nie był pewien, jak by sobie poradził w dłuŜszej rozmowie. • Jack jest na zapleczu. - Dziewczyna wskazała głową korytarz, prowadzący na tył gospody, i puściła do niego oko. - Lepiej zapukaj, zanim otworzysz drzwi dodała i zniknęła w tłumie gości, niosąc tacę z kuflami wysoko nad głową. Tobias przeciskał się dalej, wśród rzędów stołów i ław. Dotarł do końca sali i wszedł w mroczny korytarz prowadzący do izby, którą Uśmiechnięty Jack dumnie nazywał swoim biurem. Zatrzymał się przed drzwiami. Zza grubych desek dobiegał stłumiony, piskliwy kobiecy śmiech. Tobias zapukał głośno. - Odejdź, człowieku, kimkolwiek jesteś. - Głos Jacka dudnił jak wyładowany węglem wóz po bruku. - Jestem bardzo zajęty. Tobias przekręcił gałkę w drzwiach. Gdy drzwi się uchyliły, oparł się o framugę i spojrzał na Uśmiechniętego Jacka. Rosły właściciel gospody siedział za zniszczonym biurkiem. Twarz miał ukrytą w nagich wielkich piersiach dziewczyny, siedzącej mu okrakiem na kolanach. Spod zadartej spódnicy wyglądały pulchne pośladki. • Dostałem twoją wiadomość - powiedział Tobias. • Ach, to ty! - Jack uniósł głowę i przymruŜył oczy. - Chyba trochę za wcześnie. • Nic podobnego. Jack stęknął i wymierzył dziewczynie Ŝartobliwego klapsa w pośladek. - Uciekaj, mała. Mój przyjaciel się śpieszy i widzę, Ŝe jest dziś trochę zirytowany. Dziewczyna zachichotała. • Nie zwracaj na mnie uwagi. - Poruszyła się na jego kolanach. - Posiedzę tu jeszcze trochę i skończę, co zaczęłam, a wy dwaj porozmawiacie sobie o interesach. • Niestety, złotko, to niemoŜliwe. - Jack westchnął z Ŝalem i ostroŜnie zdjął ją ze swoich kolan. - Przy tobie nie mógłbym się skupić na interesach. Kobieta znowu się roześmiała, wstała i poprawiła spódnicę. Otwarcie mrugnęła do Tobiasa i bez pośpiechu wyszła z izby. Jej szerokie biodra kołysały się, przykuwając wzrok obu męŜczyzn, dopóki nie zniknęła za drzwiami. Śmiech dziewczyny odbił się od ścian korytarza.
• Nowa pracownica - wyjaśnił Jack, zapinając spodnie. -Chyba się nada. • Wygląda na to, Ŝe jest wesoła i energiczna. - Tobias nie mówił juŜ z szorstkim akcentem; znał Jacka bardzo dobrze. Wiedział, skąd pochodzi dziwna blizna na twarzy, dzięki której Jack zyskał przezwisko Uśmiechnięty. Szwy na ranę po noŜu zakładała mu bardzo kiepska szwaczka i pozostała po niej blizna biegła od kącika ust aŜ do ucha, nadając twarzy wyraz uśmiechniętej trupiej główki. • No, jest wesoła - potwierdził Jack. Usiadł prosto i dał Tobiasowi znak, Ŝeby zajął miejsce na drewnianym krześle przy kominku. - Siadaj, człowieku. Co za okropna noc. Naleję ci trochę mojej dobrej brandy, dla odpędzenia chłodu. Tobias wziął twarde krzesło, odwrócił je tyłem do przodu i usiadł. ZłoŜył ramiona na oparciu i starał się nie myśleć o bolącej nodze. • Chętnie się napiję - powiedział. - Jakie masz dla mnie wiadomości? • Jest kilka spraw, które cię mogą zainteresować. Po pierwsze, chciałeś, Ŝebym się czegoś dowiedział o kobietach Neville'a. -Jack nalał brandy do dwóch szklanek. - Dokopałem się do czegoś, co moŜe cię zainteresować. - Słucham. Informator wręczył mu szklankę i znów usiadł za biurkiem. • Powiedziałeś mi, Ŝe Neville ma zwyczaj wybierać sobie kochanki raczej z burdeli niŜ z grona modnych kurtyzan. Miałeś rację. • Co dalej? • Nie jestem pewien, dlaczego woli dziewczyny gorszego sortu, ale powiem ci jedno. Kiedy taka z burdelu rzuca się do rzeki, władz nic to nie obchodzi. - Jack skrzywił się, a jego blizna rozciągnęła się w jakiejś przeraŜającej imitacji uśmiechu. Niektórzy nawet się cieszą z takiego obrotu spraw. Jedna dziwka mniej. Tobias zacisnął palce na szklance. • Chcesz powiedzieć, Ŝe więcej byłych kochanek Neville'a skończyło w rzece? • Nie wiem, ile z nich się utopiło po tym, jak z nimi zerwał, ale przynajmniej dwie nie były w stanie Ŝyć dalej ze złamanym sercem. Półtora roku temu zabiła się niejaka Lizzy Prather. Dziewczyna o imieniu Alice została wyłowiona z rzeki kilka miesięcy temu. KrąŜą plotki, Ŝe jeszcze trzy inne zginęły z własnej ręki. Tobias sączył rozgrzewającą brandy. • Trudno uwierzyć, Ŝe tyle kobiet zapadło na cięŜką melancholię po tym. jak
Neville je porzucił. • Właśnie. - Jack odchylił się w tył, a krzesło zaskrzypiało ostrzegawczo pod jego cięŜarem. Nic przejmując się tym. gruby właściciel gospody splótł dłonie na pokaźnym brzuchu. - Pamiętaj, Ŝe takie rzeczy od czasu do czasu się zdarzają. Zawsze znajdzie się jakaś głupia dziewczyna, która poznając bogacza, wierzy, Ŝe znalazła prawdziwą miłość, i potem nie moŜe sobie poradzić ze złamanym sercem. Większość z nich jednak wie, o co chodzi, kiedy zadaje się z męŜczyznami ze sfery Neville'a. Wydoją swojego protektora, jak się tylko da, a potem zawijają do innej przystani. • To dla obu stron wyłącznie czysty interes. • No, właśnie. - Jack przełknął spory łyk trunku, odstawił szklankę i wytarł usta. - Teraz nadstaw ucha. bo to najbardziej interesująca informacja o tej całej sprawie. • Słucham. • Ostatnia kochanka Neville'a, Sally, równieŜ zniknęła. Nikt jej nie widział od wczorajszego popołudnia. Tobias się nie poruszył. • Skończyła w rzece? • Zbyt wcześnie, by to powiedzieć. Nie słyszałem, Ŝeby wyłowiono z wody jej ciało, ale to moŜe trochę potrwać. W tej chwili mogę ci tylko powiedzieć, Ŝe zniknęła. Jeśli moi informatorzy nie wiedzą, gdzie się podziała, to nikt tego nie wie. • Do diabła! - Tobias roztarł udo. Uśmiechnięty Jack dał mu chwilę na przemyślenie nowin, zanim znów się odezwał. • Jest jeszcze coś, co cię moŜe zainteresować. • Na temat Sally? • Nie. -Jack zniŜył głos, chociaŜ nikogo nie było w pobliŜu. -To dotyczy Błękitnej Izby. KrąŜą pewne plotki. Tobias zamarł w bezruchu. • Mówiłem ci, Ŝe Błękitna Izba juŜ nie istnieje - rzekł. -Azure i Carlisle nie Ŝyją. Trzeci jej członek na razie przywarował, ale to nie potrwa długo. Wkrótce go znajdę.
• To, co mówisz, to w pewnym sensie moŜe być prawda. Ale ulica mówi, Ŝe rozpoczęła się mała, prywatna wojna. • Kto jest w nią zaangaŜowany? Jack wzruszył ramionami. • Trudno powiedzieć. Słyszałem tylko, Ŝe zwycięzca ma przejąć to, co zostało po Błękitnej Izbie. Podobno chce odbudować imperium, które się rozpadło po śmierci Azure'a. Tobias długą chwilę spoglądał w ogień, zastanawiając się nad tym, co usłyszał. • Jestem ci dłuŜny za te informacje - oznajmił w końcu. • Owszem, jesteś. -Jack uśmiechnął się swoim przeraŜającym uśmiechem. Ale ja się nie martwię. Ty zawsze spłacasz swoje długi.
Tobias zatrzymał się na progu. ZauwaŜył, Ŝe mgła na ulicy zgęstniała. Światła gospody odbijały się od rozproszonych kropel mŜawki, wirujących nad ulicą. Niesamowity pomarańczowy blask przykuwał wzrok, lecz nie rozświetlał ciemności. Po chwili Tobias skierował się na drugą stronę ulicy, opanowując chęć postawienia wysokiego kołnierza płaszcza. Gruba wełna trochę chroniłaby go przed chłodem, ale jednocześnie zawęŜałaby pole widzenia i tłumiła ciche odgłosy nocy. W tej okolicy lepiej było mieć wyostrzone zmysły. W pobliŜu nie zauwaŜył nikogo. W taką noc nic w tym dziwnego, pomyślał. Po chwili zobaczył jednak niewielki krąg słabego światła. Domyślił się, Ŝe to latarnia jakiegoś pojazdu, i skierował się ku niej, trzymając się środka ulicy, z dala od nieoświetlonych zaułków i ciemnych bram. Mimo zachowania tak wielkiej czujności o niebezpieczeństwie ostrzegł go dopiero cichy odgłos kroków człowieka, który szybko zbliŜał się do niego od tyłu. Rabuś. Tobias oparł się instynktownej chęci natychmiastowego zmierzenia się z napastnikiem. Wiedział, Ŝe podkradający się rzezimieszek ma zapewne tylko przyciągnąć jego uwagę. Londyńscy rabusie zwykle grasowali parami. Gwałtownie skręcił w bok, pod najbliŜszy mur, Ŝeby choć z jednej strony być zabezpieczonym przed atakiem. Ból przeszył mu nogę, ale nagła zmiana kierunku marszu okazała się słusznym manewrem. Śledzący go człowiek wyraźnie dał się
zaskoczyć. • Niech to szlag, zgubiłem go. • Zaświeć latarnię. No, zaświeć. Pośpiesz się. Nigdy go nie znajdziemy w tej cholernej mgle. A więc rabusiów było rzeczywiście dwóch. Po rozzłoszczonych głosach domyślał się, gdzie są napastnicy. Wyjął z kieszeni pistolet i czekał. Pierwszy złoczyńca klął głośno, mocując się z latarnią. Kiedy rozbłysło światło, Tobias wykorzystał je jako cel, i pociągnął za spust. Gdy huk wystrzału przetoczył się po ulicy, latarnia rozpadła się na kawałki. Bandzior krzyknął i wypuścił ją z dłoni, a płonąca wysokim płomieniem nafta rozlała się po kamieniach bruku. • Do diabla, ten sukinsyn ma pistolet. -Jego kompan wyraźnie się zdenerwował. • Ale juŜ z niego wystrzelił, no nie? Teraz na nic mu się juŜ nie przyda. • Niektórzy jegomoście noszą po dwa. • JeŜeli spodziewają się kłopotów. - Oprych stanął w kręgu światła, rzucanego przez płonącą naftę. Uśmiechnął się demonicznie i zawołał głośniej: - Ej, ty, co się chowasz we mgle! Mamy dla ciebie wiadomość. • To nie potrwa długo - dorzucił drugi. - Chcemy się tylko upewnić, Ŝe docenisz wagę tej wiadomości! • Gdzie on jest? Nic nie widzę. • Cicho. Posłuchaj tylko, ty skończony głupcze. Pojazd stojący na końcu ulicy ruszył. Skrzypienie kół i stukot końskich podków o bruk rozlegały się donośnie w nocnej ciszy. Tobias wykorzystał fakt, Ŝe hałas wozu zagłuszał odgłosy jego ruchów, zdjął stary płaszcz i zarzucił go na pobliską Ŝelazną barierkę. - Cholera jasna, jadzie wóz z gnojówką- warknął jeden z bandziorów. Tylko nie wóz z nieczystościami, modlił się w duchu Tobias. Przesunął się bliŜej środka ulicy, Ŝeby móc do niego wskoczyć. Wolałby kaŜdy inny pojazd, tylko nie wóz do wywoŜenia nieczystości. Kołysząca się lampa znalazła się niemal naprzeciw niego. MęŜczyzna na koźle krzyknął i uderzył lejcami w koński zad, ponaglając zwierzę do przyśpieszenia kroku. Kiedy wóz go mijał, Tobias chwycił się jego boku i wspiął na górę.
Straszliwy odór ładunku uderzył go niczym młot. MoŜna się było domyślić, Ŝe pracowity śmieciarz przez cały wieczór opróŜniał kloaki i zbierał śmieci z domów i fabryk w okolicy. Tobias starał się wstrzymać oddech, wspinając się na kozioł. • Nic mogłeś znaleźć innego ekwipaŜu? - zapytał, kiedy udało mu się usiąść. • Przepraszam. - Anthony jeszcze raz ponaglił konia. -Twoja wiadomość dotarła do mnie późno i nie miałem wiele czasu. Nie udało mi się wynająć powozu. W taką noc wszystkie są zajęte. • Jest tam! -Tobias usłyszał krzyk jednego z napastników. -Tam, przy barierce. Widzę jego płaszcz. • Musiałem wyruszyć pieszo. - Stukot końskich kopyt zagłuszał słowa Anthony'ego. - Natknąłem się na śmieciarza i zaproponowałem, Ŝe mu zapłacę za poŜyczenie wozu. Obiecałem, Ŝe zwrócę mu go w ciągu godziny. • Mamy cię! - rozległ się kolejny okrzyk i na bruku zadudniły kroki. - Co to jest, do cholery? Uciekł! Pewnie wskoczył na ten przeklęty wóz! Nocną ciszę przeszył huk wystrzału. Tobias skrzywił się. - Nie denerwuj się - powiedział uspokajająco Anthony. - Na pewno uda ci się znaleźć inny płaszcz, równie modny jak ten. We mgle zagrzmiał następny strzał. Koń śmieciarza miał tego dość; zwykle nic takiego mu się nie przytrafiało. PołoŜył płasko uszy i ruszył galopem naprzód. - A nie mówiłem, Ŝe uciekł! Jak go nie złapiemy, to nam nie zapłacą. Kiedy ucichły głosy bandziorów, Tobias odezwał się, kierując słowa w przestrzeń. • A wydawałoby się, Ŝe to taki prosty, rozsądny plan. Prosiłem cię tylko, Ŝebyś załatwił powóz i czekał na mnie przed gospodą, na wypadek gdybym musiał oddalić się szybciej, niŜ zamierzałem. • Doskonały środek ostroŜności, zwłaszcza w takiej okolicy. - Anthony pociągnął za lejce. Rola woźnicy bardzo mu odpowiadała. - Pomyśl tylko, co mogłoby się zdarzyć, gdybyś nie przysłał mi wiadomości, Ŝebym tu na ciebie czekał. - Wiesz, jakoś nie przyszło mi do głowy, Ŝe przyjedziesz wozem do wywoŜenia zawartości kloaki. • Trzeba wykorzystywać to, co jest osiągalne. Sam mnie tego nauczyłeś. Anthony roześmiał się rozbawiony. - Nie mogłem znaleźć wolnego powozu, więc
musiałem sobie jakoś poradzić. Wykazałem się inicjatywą. • Inicjatywą? • Właśnie. Gdzie teraz jedziemy? • Najpierw zwrócimy ten wspaniały pojazd jego prawowitemu właścicielowi i zapłacimy mu za wypoŜyczenie. Potem udamy się prosto do domu. • Jeszcze nic jest późno. Nie chcesz wpaść do klubu? • Odźwierny nie wpuściłby mnie do środka. Na wypadek, gdybyś nie zauwaŜył, powiem ci, Ŝe obu nam bardzo przydałaby się kąpiel. • Masz rację. Godzinę później Tobias wyszedł z wanny, osuszył się ręcznikiem, stojąc przed kominkiem, i włoŜył szlafrok. Zszedł na dół i znalazł tam szwagra, świeŜo po kąpieli, ubranego w zapasową koszulę i spodnie, które trzymał w swoim dawnym pokoju na piętrze. • No i co o tym myślisz? - Anthony siedział rozparty w fotelu, z nogami wyciągniętymi w stronę kominka. Nie odwrócił głowy, kiedy Tobias wszedł do pokoju. - Czy, twoim zdaniem, byli to prawdziwi rabusie? • Nie. Mówili coś o zapłacie za doręczenie wiadomości. -Tobias wsunął dłonie do kieszeni szlafroka. • A więc to było ostrzeŜenie? • Widocznie. Anthony lekko przechylił głowę. • Od kogoś, kto nie chce, Ŝebyś dalej prowadził śledztwo? • Jakoś nie miałem okazji o to zapytać. Bardzo moŜliwe, Ŝe jest to ktoś, komu zaleŜy na tym, Ŝebym przestał węszyć. Ale w grę wchodzi teŜ inny podejrzany. Młodzieniec spojrzał na niego domyślnie. • Pomfrey? • Nie przejąłem się ostrzeŜeniami Crackenburne'a na jego temat. Ale mógł mieć rację, kiedy mi mówił, Ŝe Pomfrey będzie szukał zemsty za to, co się wydarzyło w teatrze. Anthony zamyślił się na chwilę. • To miałoby sens. On nie naleŜy do takich, co załatwiają tego rodzaju sprawy
w sposób honorowy. -Urwał. -Powiadomisz panią Lakę o dzisiejszych wydarzeniach? • Za kogo ty mnie uwaŜasz? Za wariata? Oczywiście, Ŝe nic jej nie powiem o naszych przygodach. Anthony skinął głową. - Tego się spodziewałem. Naturalnie chcesz, Ŝeby trwała w nieświadomości, bo inaczej za bardzo by się o martwiła o twoje bezpieczeństwo. - Chodzi mi o coś całkiem innego - oznajmił Tobias z naciskiem. - Jestem pewien, Ŝe gdybym jej powiedział o spotkaniu z tymi dwoma zbirami, skorzystałaby z okazji i uraczyła mnie długim kazaniem. Jego szwagier nawet się nie starał ukryć rozbawienia. • Tak samo długim jak to, które ty wygłosiłeś, kiedy się dowiedziałeś, Ŝe poszła do muzeum Huggetta, przebrana za posługaczkę, i wdała się tam w awanturę? • Właśnie. Słuchanie tego rodzaju kazań nie naleŜy do największych przyjemności w Ŝyciu.
Lavinia jadła właśnie śniadanie, kiedy usłyszała głos Tobiasa w holu. - Proszę się nic trudzić, pani Chilton. Znam drogę. Sam się zapowiem pani Lakę. Emeline wzięła nóŜ do masła i uśmiechnęła się. • Zdaje się, Ŝe mamy wczesnego gościa. • Czuje się u nas jak u siebie w domu, prawda? - Lavinia nabrała na widelec trochę jajecznicy. - Czego on, u diabła, chce o tak wczesnej porze? Jeśli mu się wydaje, Ŝe wysłucham kolejnego wykładu na temat konieczności informowania go o wszystkich moim poczynaniach, to srodze się zawiedzie. • Nie denerwuj się, Lavinio. • Nie moŜna się nie denerwować, kiedy w grę wchodzi pan March. On ma talent do mącenia wody. - Nagle znieruchomiała, jakby uderzyła ją jakaś myśl. Dobry BoŜe, mam nadzieję, Ŝe nie stało się nic strasznego. • Nonsens. Po głosie moŜna poznać, Ŝe jest w doskonałej formie. • Miałam na myśli nasze śledztwo. • Jestem pewna, Ŝe gdyby wydarzyło się coś strasznego, co byłoby związane ze śledztwem, pan March by cię o tym powiadomił.
- Wcale nie jestem tego taka pewna - stwierdziła Lavinia ponuro. - Jak juŜ mówiłam we Włoszech, wydaje mi się, Ŝe on prowadzi podwójną grę. Drzwi się otworzyły i do pokoju śniadaniowego wszedł Tobias. Lavinii wydawało się, Ŝe wypełnił całe niewielkie, przytulne pomieszczenie. Szybko przełknęła kęs jajecznicy i starała się nie zwracać uwagi na lekki dreszcz emocji, który przebiegł jej ciało. Co w nim takiego jest, Ŝe jego widok tak ją ekscytuje? Zastanawiała się nad tym nie pierwszy raz. Nie był zbyt dobrze zbudowany. Nikt teŜ nie uŜyłby słowa „przystojny", Ŝeby go opisać. Rzadko wykazywał się dobrymi manierami, jakich oczekuje się od dŜentelmena, no i bardzo by mu się przydał dobry krawiec. Przede wszystkim jednak, chociaŜ wydawał się nią zainteresowany w bardzo przyziemny sposób, wcale nie miała pewności, czy w ogóle ją lubi. Nie łączyła ich Ŝadna duchowa, metafizyczna więź. Była o tym przekonana. W ich wzajemnych stosunkach nie było poezji; wręcz przeciwnie, składały się na nic interesy i niespotykanie silne poŜądanie. Przynajmniej z jej strony było ono niespotykanie silne. Wcale nie miała pewności, czy dla niego nie jest ono czymś całkiem zwyczajnym. Zastanawiała się, czy te dziwne odczucia, jakich doświadcza w pobliŜu Tobiasa, nie są sygnałem osłabienia nerwowego. Wcale by jej to nie zdziwiło, biorąc pod uwagę napięcie, w jakim ostatnio Ŝyła. Zirytowana taką moŜliwością, gniewnie zmięła serwetkę na kolanach i spojrzała groźnie na gościa. • Co pan tu robi tak wcześnie, panie March? Uniósł brwi i skłonił się krótko. • Ja teŜ się cieszę, Ŝe cię widzę, Lavinio. Emeline zrobiła strapioną minę. - Niech pan nie zwraca uwagi na moją ciocię. Źle spała w nocy. Proszę siadać. Napije się pan kawy? - Dziękuję, FiliŜanka kawy dobrze by mi zrobiła. Lavinia zauwaŜyła, Ŝe siadł na krześle wolno i ostroŜnie. • CzyŜby znów nadweręŜył pan sobie nogę? - zapytała z przyganą. • Wczoraj wieczorem miałem za duŜo ćwiczeń fizycznych. -Uśmiechnął się do Emeline i wziął od niej filiŜankę. - Nie ma powodu do niepokoju. • Wcale nie jestem zaniepokojona - oznajmiła Lavinia wyniośle. - Byłam
tylko ciekawa. To pańska sprawa, co pan robi ze swoją nogą. Spojrzał na nią rozbawiony. - Zgadzam się z tym całkowicie. Nagle przypomniała sobie, jak tamtej nocy w powozie jego nogi znalazły się między jej nogami. Ich spojrzenia się spotkały i Lavinia natychmiast i bez najmniejszej wątpliwości odgadła, Ŝe on równieŜ myśli o tych namiętnych chwilach. Spuściła głowę i zaczęła jeść w obawie, Ŝe zaraz się zaczerwieni. Emeline, na szczęście nieświadoma ukradkowej wymiany spojrzeń, uśmiechnęła się wdzięcznie do gościa. • CzyŜby tańczył pan wczoraj wieczorem? • Nie. Z tą nogą nie bardzo się do tego nadaję. Miałem okazję do innego rodzaju ćwiczeń fizycznych. Lavinia zacisnęła palce na widelcu, aŜ zbielały jej kostki. Przyszło jej do głowy, Ŝe Tobias pewnie spotkał się z jakąś kobietą. • Mam dzisiaj wiele do zrobienia - odezwała się szorstko. -MoŜe byłbyś tak uprzejmy i wyjaśnił, dlaczego postanowiłeś odwiedzić nas o tak wczesnej godzinie? • Właściwie ja teŜ mam wiele planów na dzisiaj. MoŜe porównamy nasze rozkłady dnia? • Jeśli chodzi o mnie, to zamierzam porozmawiać z panią Vaughn i poprosić ją, Ŝeby wyraziła swoją opinię na temat woskowych figur w sekretnej galerii Huggetta. • Ach, tak. - Tobias uśmiechnął się do niej z uprzejmym zaciekawieniem. - A jak chcesz ją przemycić do sali na górze, jeśli w ogóle się zgodzi obejrzeć tę wystawę? Przebierzesz ją za sprzątaczkę? Jego pobłaŜliwy ton zirytował ją. • Nie. Wymyśliłam inny sposób, Ŝeby się dostać do galerii. Wydaje mi się, Ŝe uda się przekupić tego młodego człowieka, który sprzedaje bilety. • Ty naprawdę chcesz to zrobić. - Oczywiście. - Uśmiechnęła się do niego promiennie. Tobias gwałtownie odstawił filiŜankę na spodek. • Do diabła, Lavinio, dobrze wiesz, Ŝe nie dopuszczę do tego, Ŝebyś sama tam poszła. • Nie będę sama, tylko w towarzystwie pani Vaughn. -Urwała na chwilę. -
Jeśli chcesz, to moŜesz nam towarzyszyć. • Dziękuję bardzo - odparł z ironiczną kurtuazją. - Przyjmuję zaproszenie. Zapadła cisza. Tobias wziął sobie grzankę i odgryzł kęs. Lavinia kątem oka spostrzegła błysk jego białych zębów. - Jeszcze nie powiedziałeś, dlaczego tu przyszedłeś - przypomniała mu sucho. PrzeŜuwał grzankę, zastanawiając się nad czymś. • Wpadłem, Ŝeby zapytać, czy nie zechciałabyś mi towarzyszyć, kiedy będę się starał czegoś dowiedzieć o niejakiej Sally Johnson. • A kto to jest Sally Johnson? • Ostatnia kochanka Neville'a. Przedwczoraj zniknęła. • Nie rozumiem. - Jego słowa przykuły uwagę Lavinii. -Myślisz, Ŝe to się jakoś łączy z naszym śledztwem? • Tego jeszcze nie potrafię powiedzieć. - Oczy Tobiasa spoglądały ponuro. Obawiam się jednak, Ŝe jakiś związek istnieje. • Rozumiem. - Lavinia nieco złagodniała. - To miło z twojej strony, Ŝe informujesz mnie o swoich planach i prosisz, Ŝebym ci towarzyszyła. • I postępuję zupełnie inaczej niŜ ty, kiedy potajemnie odwiedziłaś muzeum Huggetta? - Skinął głową. -Tak, to prawda. Bardziej niŜ ty wziąłem sobie do serca naszą umowę o współpracy. • Akurat. Nie mydl mi oczu. - Stuknęła widelcem o brzeg talerza. - O co chodzi, Tobiasie? Dlaczego chcesz, Ŝebym ci dziś towarzyszyła? Przełknął jeszcze jeden kęs grzanki i spojrzał na nią otwarcie. • PoniewaŜ, jeśli będę miał szczęście i odnajdę Sally, będę chciał z nią porozmawiać. Nie wątpię, Ŝe będzie bardziej otwarta wobec kobiety niŜ wobec męŜczyzny. • Wiedziałam. - Lavinia doznała uczucia ponurej satysfakcji. - Nie przyszedłeś tu dlatego, Ŝe przywiązujesz wagę do naszej umowy. Chcesz, Ŝebym ci pomogła w prowadzeniu twojego własnego śledztwa. Czego ode mnie oczekujesz? Mam wprowadzić tę Sally w mesmeryczny trans i nakłonić ją, Ŝeby wyznała prawdę? • Czy zawsze musisz wątpić w motywy mojego działania? • W postępowaniu z panem wolę zachować maksymalną ostroŜność. Uśmiechnął się lekko; oczy mu błyszczały.
- Nie zawsze, Lavinio. Parę razy zapomniałaś o tej zasadzie.
18 Dom był wąski, piętrowy, z kuchnią w suterenie. Okolica nie naleŜała moŜe do bardzo eleganckich, ale teŜ nie była to dzielnica czerwonych latarni. Ustalenie, Ŝe Sally Johnson nie ma w domu, zajęło tylko chwilę. Tobias był przygotowany na taką moŜliwość. Lavinia stała obok niego przy wiodących do części kuchennej drzwiach poniŜej poziomu ulicy i patrzyła, jak jej towarzysz wsuwa jakieś metalowe narzędzie w szparę przy framudze. - Neville nie był dla niej przesadnie hojny - zauwaŜyła. - Widziałam juŜ ładniejsze domy. Meta! i drewno jęknęły, kiedy Tobias z wyczuciem naparł na łom. • Pamiętaj, Ŝe wziął ją z domu publicznego, więc ten dom musiał się jej wydać wykwintną rezydencją - zauwaŜył. • Ta: pewnie było. Gdy drzwi się otworzyły, Lavinia otuliła się ciaśniej peleryną i zajrzała do ciemnego korytarza. - Mam nadzieję, Ŝe nie natkniemy się na kolejne ciało. Mam juŜ dosyć zwłok. Tobias pierwszy wszedł do środka. - Jeśli Sally spotkał ten sam los co jej poprzedniczki, to jej ciało zapewne zostanie znalezione w rzece, nie tutaj. Lavinia zadrŜała i podąŜyła za swoim towarzyszem. • Nie widzę w tym najmniejszego sensu. Dlaczego twój klient miałby mordować kochanki? • Na to pytanie nie ma rozsądnej odpowiedzi. • Nawet jeśli się ich pozbywał, to co to ma wspólnego z pogróŜkami pod adresem pani Dove i z Błękitną Izbą? • Trudno mi powiedzieć. MoŜe bardzo duŜo. Lavinia zatrzymała się na środku kuchni i zmarszczyła nos, czując odór gnijącego mięsa.
• Zdajesz sobie sprawę, co mówisz? To by oznaczało, Ŝe twój klient moŜe być kłamcą i mordercą. • Powiedziałem ci, Ŝe wszyscy klienci kłamią. - Tobias otworzył kosz na warzywa i zajrzał do środka. - To jeden z wielu powodów, dla których lepiej jest pobierać zaliczkę tuŜ po przyjęciu zlecenia. • Zapamiętam to sobie na przyszłość. - Otworzyła kredens i zajrzała do wnętrza. - Pewnie masz jakąś teorię tłumaczącą, dlaczego Ncville miałby mordować kochanki. • MoŜliwe, Ŝe to wariat. Lavinia wzdrygnęła się. • Owszem. • Istnieje teŜ inny prawdopodobny motyw. - Tobias opuścił pokrywę kosza i spojrzał na swoją towarzyszkę. - MęŜczyzna, który utrzymuje kobietę i opłaca dla niej taki mały domek, robi to, poniewaŜ chce z nią spędzać sporo czasu. • Zapewne duŜo więcej niŜ w towarzystwie Ŝony - dodała Lavinia, krzywiąc się lekko. • Właśnie. - Enigmatycznie zerknął na nią z ukosa. - Jako Ŝe większość małŜeństw w wyŜszych sferach jest zawierana dla pieniędzy i koneksji towarzyskich, trudno się dziwić, Ŝe związek niewiernego męŜa z kochanką bywa bliŜszy niŜ związek z Ŝoną. Lavinia nareszcie zrozumiała, o co mu chodzi. • Naprawdę wierzysz, Ŝe Neville, kiedy znudzi go kolejna kochanka, morduje ją ze strachu, Ŝe wic o nim zbyt wicie? Jakie sekrety musiałby ukrywać, Ŝeby zabić trzy kobiety po to. by nic nikomu nie powiedziały? • Będę z tobą szczery. - Tobias zamknął szufladę i ruszył w górę schodami, prowadzącymi na parter. - Na razie nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Wiem tylko, Ŝe w ciągu ostatnich dwóch lat zginęły dwie, a moŜe i trzy kobiety, z którymi Neville'a łączyła bardzo bliska zaŜyłość. Być moŜe zginęły z własnej ręki. • Samobójstwo. - Lavinia rozejrzała się nerwowo po kuchni i szybko poszła za Tobiasem. - Nic wiemy na pewno, czy Sally Johnson, wzorem swoich poprzedniczek, rzuciła się do rzeki. Tobias zniknął w salonie. - Wydaje mi się, Ŝe biorąc pod uwagę okoliczności, musimy się spodziewać najgorszego. Lavinia zostawiła go na parterze, a sama wspięła się wąskimi schodami na
piętro. Wystarczyły dwie minuty w sypialni Sally, by stwierdzić, Ŝe co do jednej sprawy jej wspólnik się mylił. Lavinia podbiegła do schodów. - Tobiasie! Ukazał się w holu na parterze i spojrzał w górę. • O co chodzi? • Nie wiem, co się stało z Sally, ale jedno ci mogę powiedzieć na pewno. Przed zniknięciem spakowała wszystkie swoje rzeczy. Szafa jest pusta, a pod łóŜkiem nie ma kufrów. Tobias bez słowa wszedł na górę. Lavinia odsunęła się, Ŝeby go przepuścić do sypialni. Kiedy weszła za nim do środka, w zamyśleniu przyglądał się pustej szafie. - MoŜliwe Ŝe ktoś, kto ją znał i wiedział o jej zniknięciu, przyszedł tu ukradł cały dobytek - stwierdził cicho. – Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, Ŝe przyjaciele Sally to zwykli złodzieje, którzy potrafią wykorzystać nadarzającą się okazję. Lavinia potrząsnęła głową. - Gdyby U był złodziej, zostawiłby w sypialni straszny bałagan. A tutaj wszystko jest w wielkim porządku. Człowiek, który spakował rzeczy Sally, dobrze znał ten pokój. Tobias w zadumie przyglądał się meblom. - Neville na pewno doskonale zna tę sypialnię. MoŜe chciał ukryć jakieś dowody morderstwa. Lavinia podeszła do umywalki i obejrzała stojącą na niej duŜa misę. • Gdyby to był on, na pewno chciałby się pozbyć tego zakrwawionego ręcznika i wody w misce. • Co, u diabła? - Tobias trzema krokami przemierzył pokój. Spojrzał na plamy na ręczniku i brązowawą wodę. - MoŜe zabił ją tutaj, a potem starał się zmyć krew z rąk? • W Ŝadnym innym miejscu w pokoju nie ma krwi. Wszystko tu jest całkiem czyste. - Lavinia zawahała się. - Jest jeszcze jedna moŜliwość. • Jaka? • MoŜe ktoś chciał zabić Sally, ale ona przeŜyła atak? Mogła wrócić do domu, przemyć ranę, spakować się, a potem zniknąć.
• Myślisz, Ŝe gdzieś się ukryła? • Tak. Rozejrzał się uwaŜnie po sypialni. • Co do jednego masz rację. Tu nie ma śladów walki. • A to moŜe świadczyć o tym, Ŝe została zaatakowana gdzie indziej. Przekonana do swojej nowej teorii Lavinia szybko podeszła do drzwi. - Musimy porozmawiać z sąsiadami. MoŜe ktoś widział, jak Sally wróciła do domu i zaraz potem wyjechała. Tobias potrząsnął głową. - To strata czasu. Mój informator twierdzi, Ŝe nikt nie widział Sally, odkąd zniknęła. • MoŜe twój informator nie rozmawiał ze wszystkimi ludźmi z sąsiedztwa. W takich sprawach trzeba być wyjątkowo dokładnym. - Jack jest bardzo dokładny. Lavinia podeszła do schodów. - Wiem, Ŝe trudno ci będzie w to uwierzyć, ale męŜczyźni nie zawsze myślą o wszystkim. Ku jej zaskoczeniu, wcale nie zaprotestował. Razem wyszli kuchennymi drzwiami na ulicę. Lavinia przystanęła i uwaŜnie obejrzała dwa rzędy niewielkich domów. O tej porze panował tu spokój. Jedyną osobą w zasięgu wzroku była stara kobieta ubrana w pelerynę. Na ramieniu niosła koszyk pełen kwiatów. Całą uwagę skupiła na rozmowie, którą prowadziła z jakimś niewidzialnym towarzyszem. - Te róŜe są zbyt czerwone - mamrotała. - Mówię ci, są zbyt czerwone. Czerwone jak krew, no po prostu jak krew. Taka krwista czerwień. Takich czerwonych róŜ nie da się sprzedać. Takie róŜe denerwują ludzi. Nie da się ich sprzedać, mówię ci... Biedaczka jest całkiem szalona, pomyślała Lavinia. Wiele takich kręciło się po ulicach Londynu. • Kandydatka do szpitala dla obłąkanych - stwierdził cicho Tobias, kiedy kwiaciarka się od nich oddaliła. • Być moŜe. Ale z drugiej strony ona najprawdopodobniej nie morduje ludzi, w przeciwieństwie do twojego klienta.
• Słuszne stwierdzenie. Ciekawe, co nam to mówi o stanie umysłu Neville'a? • MoŜe tylko tyle. Ŝe potrafi ukryć swoje szaleństwo lepiej niŜ ta kobieta. Tobias zacisnął szczęki. - Muszę ci powiedzieć, Ŝe zawsze wydawał mi się całkiem normalny. • Przez co moŜe być jeszcze groźniejszy, prawda? • Niewykluczone. ZauwaŜyłem, Ŝe rozmawiamy o nim, jakbyśmy byli pewni, Ŝe to on zamordował te kobiety -powiedział. - Jednak, ściśle mówiąc, nie wiemy tego z całą pewnością. • Masz rację. Wyciągamy pochopne wnioski. -Lavinia przyjrzała się szeregowi drzwi wejściowych. - Gospodynie i pokojówki są najbardziej obiecującym źródłem informacji. Ufam, Ŝe masz ze sobą sporo drobnych monet. • Dlaczego to zawsze ja mam dawać pieniądze, kiedy to okazuje się konieczne dla prowadzenia śledztwa? Lavinia raźnym krokiem podeszła do pierwszych drzwi. • MoŜesz je dopisać do rachunku klienta. • Robi się coraz bardziej prawdopodobne, Ŝe to mój klient okaŜe się głównym złoczyńcą w tej sprawie. Jeśli tak się stanie, trudno będzie odebrać od niego zapłatę. MoŜe dopiszemy takie dodatkowe drobne wydatki do rachunku twojej klientki? • Przestań narzekać. - Lavinia weszła po schodach prowadzących do drzwi. To mnie rozprasza. Tobias przyglądał się jej, stojąc na chodniku. • Jeszcze jedno, zanim zapukasz. Musisz dać jasno do zrozumienia, Ŝe zapłacisz informatorowi tylko wtedy, jeśli dowiesz się od niego czegoś, co ci się przyda. Inaczej zanim dotrzemy do końca ulicy, nie będziemy mieli ani grosza i nie uzyskamy Ŝadnych znaczących informacji. • Chyba juŜ zapomniałeś, Ŝe potrafię się targować. - Uniosła rączkę kołatki i energicznie zapukała. Pokojówka, która otworzyła drzwi, chętnie opowiedziała im kilka plotek o kobiecie z przeciwka, która nocami przyjmowała pewnego dŜentelmena. Tyle tylko, Ŝe ostatni raz widziała ją dwa dni temu. Ten sam efekt przyniosły rozmowy pod następnymi dwoma adresami. • To beznadziejne - oznajmiła Lavinia trzy kwadranse później, po rozmowie z
pokojówką z ostatniego domu przy ulicy. - Nikt nie widział Sally, a jednak jestem przekonana, Ŝe wróciła tu, Ŝeby opatrzyć ranę i spakować rzeczy. • A moŜe to nie ona wróciła? - Tobias wziął ją za ramię i poprowadził w stronę domku Sally. - MoŜe to Neville zabrał jej dobytek, Ŝeby wszyscy myśleli, Ŝe wyjechała. • Nonsens. Jeśli chciał zasugerować, Ŝe wyjechała na wieś, wyrzuciłby mięso z kuchni, śadna kobieta, zamykając dom przed wyjazdem na dłuŜszy czas, nie zostawiłaby mięsa i warzyw, Ŝeby zgniły. • Neville to zamoŜny człowiek. Dom zawsze prowadziła mu słuŜba. Pewnie od dwudziestu lat nawet nie zajrzał do kuchni. Lavinia zastanowiła się nad tym. • MoŜe masz rację. Nadal jednak uwaŜam, Ŝe to Sally wróciła do domu. • Czy dlatego upierasz się przy tej wersji wydarzeń, bo nie chcesz się pogodzić z myślą, Ŝe Sally nie Ŝyje? - spytał Tobias, zaciskając mocniej rękę na jej ramieniu. • Oczywiście. • PrzecieŜ nawet nie znasz tej kobiety. To prostytutka. Wszystko wskazuje na to, Ŝe zanim przyciągnęła uwagę Neville'a, pracowała w domu publicznym. • A co jedno z drugim ma wspólnego? Kącik ust Tobiasa lekko drgnął. • Zupełnie nic. Lavinio - odrzekł cicho. - Absolutnie nic. Z roztargnieniem patrzyła na szaloną kwiaciarkę. Stara kobieta zatrzymała się przed domem Sally. Rozmowa z niewidzialnym towarzyszem stała się bardziej oŜywiona. - Takich czerwonych róŜ nie da się sprzedać, mówię ci. Nikt nie kupuje krwistoczerwonych. Nikt ich nie chce... Lavinia nagle przystanęła, zmuszając Tobiasa do zatrzymania się. • Kwiaciarka - wyszeptała. • O co chodzi? - zdziwił się, zerkając na staruszkę. • Nikt nie kupuje krwistoczerwonych róŜ... - mamrotała kobieta. • Spójrz na jej pelerynę - rzekła Lavinia. - Jest bardzo elegancka, prawda? A ta kwiaciarka to biedaczka. Tobias wzruszył ramionami.
• Ktoś się pewnie nad nią zlitował i dał jej to okrycie. • Zaczekaj tu - nakazała mu i wyswobodziła ramię z jego uścisku. - Chcę z nią porozmawiać. • Co to da? To wariatka. Lavinia, nie zwracając na niego uwagi, wolno podeszła do kwiaciarki, uwaŜając, Ŝeby jej nie przestraszyć. - Witam - odezwała się łagodnie. Kobieta drgnęła i groźnie spojrzała na Lavinię, jakby ją złościło, Ŝe ktoś przerywa jej rozmowę z niewidzialnym towarzyszem. • Dziś mam na sprzedaŜ tylko krwistoczerwone róŜe - oznajmiła. - Nikt nie chce takich kupować. • Sprzedałaś kiedyś kwiaty kobiecie, która mieszkała w tym domu? - zapytała Lavinia. • Nikt nie chce krwistych róŜ. Jak się rozmawia z szaloną kwiaciarką? Lavinia nie miała pojęcia. A jednak mimo szaleństwa tej kobiecie udało się jakoś uniknąć szpitala dla obłąkanych. To oznaczało, Ŝe potrafi się sama utrzymać ze sprzedaŜy kwiatów. A to z kolei wskazywało, Ŝe posiadła umiejętność targowania się, choćby w podstawowym zakresie. Lavinia zabrzęczała monetami, które dał jej Tobias. • Chciałabym kupić twoje krwistoczerwone róŜe - zagaiła. • Nie. - Kobieta ciasno objęła koszyk. - Nikt ich nie chce. - Ja chcę. - Lavinia wyciągnęła przed siebie monety. ~ Nikt nie chce krwistoczerwonych róŜ. - W oczach kwiaciarki pojawił się chytry błysk. - Wiem, czego chcesz. • Wiesz? • Masz oko na moją nową pelerynę, co? Nie chodzi ci o czerwone róŜe. Nikt nic chce krwistoczerwonych róŜ. Chcesz moją pelerynę. • Jest bardzo ładna. • Prawie wcale nie ma na niej krwi. - Staruszka uśmiechnęła się dumnie, ukazując liczne braki w uzębieniu. - Tylko trochę na kapturze. Dobry BoŜe, pomyślała Lavinia. Tylko spokojnie. Nie moŜna jej zadawać zbyt
wielu pytań, bo się wystraszy. Trzeba jakoś wydobyć od niej tę pelerynę. • Na mojej pelerynie nie ma krwi - powiedziała ostroŜnie. -MoŜe się zamienimy? • A więc chcesz się zamieniać, tak? To bardzo ciekawe. Ona jej nie chciała, bo kaptur jest zakrwawiony. Tak samo jak nikt nie chce krwistoczerwonych róŜ. • Ja chcę. • Ona kupowała ode mnie róŜe. - Kwiaciarka zajrzała do koszyka. - Ale tamtej nocy ich nie chciała. Chodziło o krew. Powiedziała mi, Ŝe ledwie uszła z Ŝyciem. Serce Lavinii zabiło mocniej. • Uciekła? • No. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko. - Ale teraz się boi. Schowała się. Chciała mój stary płaszcz, bo nie było na nim krwi. Lavinia rozpięła swoją pelerynę, zdjęła ją z ramion i podała staruszce wraz z monetami. - Dam ci tę piękną pelerynę i pieniądze w zamian za twoją. Kwiaciarka czujnie przymruŜyła oczy i spojrzała na wyciągnięte ku niej okrycie. - Wygląda mi na starą. - Zapewniam, Ŝe jest w doskonałym stanie. Szalona staruszka przechyliła głowę w bok i wyrwała pelerynę z rąk Lavinii. • Zobaczmy, co mi tu dajesz, kochaniutka. • Nie ma na niej krwi - zachęcała Lavinia. - Ani jednej kropli. • Zaraz się przekonamy. - Kobieta rozłoŜyła pelerynę i odwróciła ją na lewą stronę, Ŝeby obejrzeć podszewkę. - Aha. Tutaj jest jakaś plama. - Przyjrzała się jej uwaŜniej. - Wygląda na to, Ŝe ktoś próbował ją wyczyścić. Lavinia usłyszała, Ŝe z gardła Tobiasa wydobyło się coś na kształt zduszonego śmiechu. Starannie unikała jego wzroku. • Prawie nic nie widać - oznajmiła stanowczo. • Ja zauwaŜyłam. • Taka mała plama jest o wiele mniej podejrzana niŜ ślady krwi na twojej pelerynie - wycedziła Lavinia przez zęby. -Chcesz się zamienić czy nie?
Pomarszczona twarz kwiaciarki skrzywiła się pogardliwie. - Kochaniutka, czy tobie się wydaje, Ŝe jestem całkiem stuknięta? Moja piękna peleryna jest warta o wiele więcej niŜ twoja. Lavinia wzięła głęboki oddech, Ŝeby nie okazać zbytniej desperacji. • Czego jeszcze chcesz? Kwiaciarka roześmiała się krótko. • Daj mi pelerynę, pieniądze i te śliczne półbuciki. • Moje buty? - Lavinia odruchowo zerknęła w dół. - Ale muszę w czymś wrócić do domu. • Nie bój się, kochaniutka. Dam ci swoje stare buty. Wcale nie ma na nich krwi. śadnej krwi. RóŜe to co innego. - Chytry błysk zniknął z jej oczu i znów przesłoniła je mgła szaleństwa. -Nikt nie chce kupować róŜ poplamionych krwią.
- Zamieniłem zdanie. - Tobias pomógł Lavinii wsiąść do wynajętego powozu. - Nie jestem juŜ taki pewny, Ŝe kwiaciarka to kompletna wariatka. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się. Ŝe jeśli chodzi o targowanie się, jest twoją godną przeciwniczką. • Miło mi, Ŝe ta sytuacja tak cię bawi. - Lavinia opadła na siedzenie i ponuro spojrzała na zniszczone buty na swoich nogach. W podeszwach były dziury, a szwy w wielu miejscach popękały. - Moje półbuty były prawie całkiem nowe. • Nie tylko ty straciłaś na tej wymianie. - Tobias wszedł za nią do powozu i zamknął drzwi. - Czy musiałaś jej dawać aŜ tyle moich monet? • Doszłam do wniosku, Ŝe skoro ja poświęcam pelerynę i buty, to moŜesz teŜ się dołoŜyć. • Mam nadzieję, Ŝe jesteś zadowolona z zakupu. - Tobias usiadł naprzeciwko i spojrzał na trzymaną przez Lavinię pelerynę. - Czy ten nabytek dostarczy ci jakichś nowych wiadomości? • Sama nie wiem. - Lavinia przeszukała fałdy materiału. -Kwiaciarka miała rację co do plam z krwi. - Odwróciła kaptur na lewą stronę i głośno wciągnęła powietrze. - Spójrz. To chyba ślad po ranie na głowie. Tobias zmruŜył oczy na widok zaschniętej krwi. • Tak mi się zdaje. Rany na głowie krwawią obficie, nawet jeśli rozcięcie nie jest głębokie. • Więc moja teoria, Ŝe Sally przeŜyła atak, wróciła do domu po swoje rzeczy i
gdzieś się ukryła, moŜe być prawdziwa. • To, Ŝe zamieniła się pelerynami z kwiaciarką, teŜ jest całkiem logiczne stwierdził w zadumie Tobias. -Sally przybyła tu z bardzo podejrzanej dzielnicy i pewnie tam wróciła, Ŝeby się ukryć. Drogie okrycie tylko niepotrzebnie przyciągnęłoby uwagę otoczenia. • Zgadza się. Tobiasie, chyba coś znalazłam. Lavinia spostrzegła kieszeń wszytą po lewej stronie peleryny i wsunęła w nią rękę. Palce natrafiły na kawałek papieru. - Teraz wiemy tyle, Ŝe ostatniej kochance Neville'a udało się uniknąć losu poprzedniczek - rzekł Tobias. – Peleryna potwierdza twoje wnioski, ale nie dostarcza nam Ŝadnych nowych informacji, nie wskazuje dalszego kierunku poszukiwań. Lavinia spojrzała na wyjęty z kieszeni bilet. - Wręcz przeciwnie - wyszeptała. - Wskazuje nam, Ŝe powinniśmy natychmiast udać się do muzeum Huggetta.
19 Wściekłość i ból - powiedziała cicho pani Vaughn. - Ból i wściekłość. Zadziwiające. Słowa te zostały wypowiedziane tak cicho, Ŝe Lavinia ledwo je słyszała. Zerknęła na Tobiasa, stojącego obok niej w odległym końcu mrocznej galerii. Nie odezwał się; całą uwagę skupił na pani Vaughn. Huggett niespokojnie kręcił się przy drzwiach, jak szkielet gotów w kaŜdej chwili zniknąć w ciemnościach. - To bardzo niestosowne - mamrotał. - Te sceny nie są przeznaczone dla oczu porządnych kobiet. Galerię wolno odwiedzać tylko męŜczyznom, powtarzam to państwu kolejny raz. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Pani Vaughn wolno przeszła do następnych eksponatów, zatrzymała się i zaczęła studiować szczegóły woskowych postaci. • Nie znam twarzy tych kobiet, ale powiadam wam, Ŝe mają Ŝywe odpowiedniki. - Zawahała się. - Albo martwe. • Sugeruje pani, Ŝe to maski pośmiertne? - dociekał Tobias.
• Nie moŜna tego stwierdzić. Są trzy sposoby osiągnięcia podobieństwa podczas modelowania w wosku. Pierwszy, który sama stosuję, to wyrzeźbienie rysów twarzy, tak jak się to robi w kamieniu czy glinie. Drugi polega na wykonaniu woskowego odcisku twarzy Ŝywego człowieka. Trzeci to oczywiście maska pośmiertna. Lavinia przyjrzała się kobiecej twarzy, wykrzywionej w ekstazie lub bólu. • Czy wyraz maski pośmiertnej nie byłby... hmmm.... mniej oŜywiony? Zwłoki chyba nic przejawiają takich emocji. • Doświadczony artysta potrafi zastygłe rysy maski pośmiertnej przekształcić w obraz Ŝywej twarzy. • To bardzo niewłaściwe. - Huggett załamał kościste ręce. -Damy nie powinny tu wchodzić. Nikt nawet na niego nie spojrzał. Tobias przysunął się do figury męŜczyzny i uwaŜnie obejrzał twarz. - A co pani powie o twarzach wystawionych tu męŜczyzn? Modele byli Ŝywi czy martwi? Pani Vaughn spojrzała na niego, unosząc brwi. • Nie zauwaŜył pan, Ŝe wszystkie męskie figury mają twarz tego samego modela? • Nie. - Tobias jeszcze uwaŜniej przyjrzał się figurze. -Uszło to mojej uwagi. Zaskoczona Lavinia popatrzyła na wykrzywione rysy jednego z męŜczyzn. • Wydaje mi się, Ŝe ma pani rację. • Większość dŜentelmenów odwiedzających tę galerię nawet nie spojrzy na twarze męskich figur- stwierdziła artystka ironicznie. - Ich uwagę przykuwają inne szczegóły tych scen. • Jednak twarze kobiet się róŜnią. - Lavinia podeszła do kolejnych eksponatów. - KaŜda z pięciu kobiet jest inna. - TeŜ mi się tak wydaje - potwierdziła pani Vaughn. Lavinia spojrzała na Tobiasa. - Nie, nie rozpoznaję Ŝadnej z nich - odpowiedział na jej nieme pytanie. Zaczerwieniła się i odchrząknęła. - A męŜczyznę? Krótko i zdecydowanie potrząsnął głową.
- Nie znam tego człowieka. - Nagle odwrócił się do Huggetta. - Kto ci sprzedał te prace? Właściciel muzeum drgnął. Oczy mu się rozszerzyły. Cofał się krok po kroku, aŜ natrafił plecami na drzwi. • Nikt mi ich nie sprzedał - odparł, jednocześnie zdenerwowany i przeraŜony. - Przysięgam. • Ale przecieŜ od kogoś je dostałeś. - Tobias zrobił krok w jego stronę. - No, chyba Ŝe to ty jesteś autorem. • Nie. - Huggett przełknął ślinę i za wszelką cenę starał się odzyskać panowanie nad sobą. - Nie jestem artystą. To nie ja zrobiłem te figury. • Jak się nazywa ich wykonawca? • Nie wiem, proszę pana. Mówię prawdę - skomlał Huggett. Tobias podchodził coraz bliŜej. • Jak trafiły w twoje posiadanie? • Mam taką umowę - szybko wyjaśniał właściciel. - Kiedy figury są gotowe, dostaję wiadomość, Ŝeby się zgłosić pod pewien adres i je odebrać. • Co to za adres? • Za kaŜdym razem inny. Zwykle to jakiś magazyn nad rzeką, ale nigdy ten sam. • Jak za nie płacisz? - spytał Tobias. • Właśnie to staram się panu wytłumaczyć. - Huggett skurczył się. - Nie płacę za nie. Umowa polega na tym, Ŝe dostaję je za darmo pod warunkiem, Ŝe wystawię je na widok publiczny. Tobias wskazał na kolekcję. • Którą scenę dostarczono ci ostatnio? • Tę tutaj. - Huggett drŜącym palcem wskazał pobliski eksponat. - Jakieś cztery miesiące temu dostałem wiadomość, Ŝe jest gotowa. Lavinia zerknęła na postać kobiety, zamarłej w jakiejś ciemnej, ponurej ekstazie, i zadrŜała. • Nie miałeś Ŝadnych nowych wiadomości od autora? -dopytywał się jej wspólnik. • Nie.
Tobias przygwoździł Huggetta zimnym spojrzeniem. • Jeśli dostaniesz od niego jakąś wiadomość, natychmiast mnie o tym zawiadomisz. Zrozumiałeś? • Tak, tak. Natychmiast. • Ostrzegam cię, Ŝe tutaj chodzi o morderstwo. • Nie chcę mieć nic wspólnego z morderstwem - zapewnił chudzielec. Jestem tylko niewinnym właścicielem małego interesu, który stara się związać koniec z końcem. Lavinia wymieniła spojrzenia z panią Vaughn. - Powiedziała pani, Ŝe artysta tego kalibru na pewno chciałby, Ŝeby publiczność oglądała jego prace. Artystka skinęła głową. • To naturalna potrzeba. Najwyraźniej jednak ten twórca nie musi zarabiać na swoich rzeźbach. • A więc szukamy dość zamoŜnej osoby - wywnioskował Tobias. • TeŜ tak sądzę. - Pani Vaughn spojrzała na niego z namysłem. - Tylko ktoś posiadający inne źródło utrzymania moŜe sobie pozwolić na oddawanie darmo takich duŜych i wypracowanych figur. • Ostatnie pytanie, jeśli będzie pani tak uprzejma - odezwała się Lavinia. • Oczywiście, moja droga. - Artystka uśmiechnęła się. -Pytaj. Cała ta sprawa jest dla mnie bardzo interesującym doświadczeniem. • Czy myśli pani, Ŝe autor tych scen moŜe być tą samą osobą, która wyrzeźbiła scenkę przedstawiającą śmierć kobiety w zielonej sukni? Pani Vaughn spojrzała na udręczoną twarz najbliŜszej figury. Jakiś cień przebiegł jej po twarzy. - O, tak - wyszeptała. - Myślę, Ŝe to jest całkiem moŜliwe.
Tobias oparł się o jedną z kamiennych kolumn, podtrzymujących dach artystycznie zaprojektowanej gotyckiej ruiny, i rozejrzał się po zarośniętym ogrodzie. Ruinę wybudowano kilka lat wcześniej. Architekt bez wątpienia chciał, Ŝeby była wdzięcznym dodatkiem do tego odległego zakątka parku, miejscem spokojnej kontemplacji natury.
Jednak ta część rozległego parku nie cieszyła się zainteresowaniem spacerowiczów. W rezultacie ruinę, otaczający ją Ŝywopłot, drzewa i krzewy zaniedbywano przez całe lata. Zieleń wybujała, tworząc naturalną zasłonę, chroniącą ruinę przed wzrokiem człowieka, który przypadkowo zawitałby do tego zakątka parku. Tobias natrafił na to miejsce dawno temu. Odwiedzał je czasami, kiedy chciał się nad czymś w spokoju zastanowić. Po raz pierwszy przyprowadził tu kogoś, chociaŜ do tej pory uwaŜał, Ŝe jest to jego niemal prywatny teren. Jakiś czas temu przestało padać, ale woda nadal skapywała z drzew. Powóz, który udało mu się złapać po wyjściu z muzeum, czekał w parkowej alejce. Przynajmniej Tobias miał taką nadzieję. Nie Ucieszyłby się, gdyby musiał iść piechotą do domu Lavinii. Noga bardzo mu dzisiaj dokuczała. - Mamy tu kilka zdarzeń, pozornie ze sobą niezwiązanych - zaczął. - Śmierć i zniknięcie kilku kochanek Neville'a, figury woskowe, plotki na temat wojny o władzę nad resztkami Błękitnej Izby. To się musi łączyć. - Zgadzam się. - Lavinia stała przy kolumnie, złoŜywszy ramiona na piersiach. - Związek jest oczywisty. • Nasi klienci, tak? • Oboje okłamywali nas od samego początku. • Owszem - potaknął Tobias. • Oboje starają się nas wykorzystać dla własnych pokrętnych celów. • Najwyraźniej. Lavinia zerknęła na wspólnika kątem oka. • Nadszedł czas, Ŝeby się z nimi rozmówić. • Proponuję, Ŝebyśmy zaczęli od twojej klientki. • Bałam się, Ŝe to powiesz. - Westchnęła. - Podejrzewam, Ŝe pani Dove nie będzie zadowolona. Prawdopodobnie mnie zwolni. Tobias wyprostował się i wziął ją za ramię. • Jeśli to będzie dla ciebie jakimś pocieszeniem, to ja teŜ się nie spodziewam, Ŝe Neville mi zapłaci. • Zawsze mogę sprzedać następną rzeźbę, Ŝeby opłacić czynsz i kwartalną pensję pani Chilton. • Właśnie to w tobie podziwiam, Lavinio. Nigdy nie brakuje ci dobrych
pomysłów.
Joan Dove siedziała na pasiastej sofie w salonie tak nieruchomo, Ŝe moŜna ją było pomylić z pięknie wyrzeźbionymi figurami woskowymi pani Vaughn. - Bardzo przepraszam, ale co państwo sugerują? – zapytała lodowatym tonem kobiety, nieprzyzwyczajonej do tego, Ŝe kwestionuje się jej słowa. Tobias nic nie odrzekł, tylko spojrzał na wspólniczkę, dając jej w ten sposób do zrozumienia, Ŝe to ona lepiej poradzi sobie z tą nieprzyjemną rozmową. W końcu chodziło o jej klientkę. Lavinia popatrzyła mu w oczy. a potem wstała z fotela i stanęła przy oknie. Jej rude włosy kontrastowały jaskrawo z ciemną zielenią draperii. - Wydawało mi się, Ŝe to całkiem proste pytanie – powiedziała cicho. Zapytałam, czy miała pani kiedyś romans z lordem Neville'em. Czy to on dwadzieścia lat temu uwiódł panią i porzucił? Joan nie odpowiedziała. Od emanującego z niej chłodu zrobiło się zimniej w całym salonie, - Do diabła, Joan! - Lavinia odwróciła się gwałtownie, oczy błyszczały jej z gniewu. - Czy pani nie rozumie, o jaką stawkę idzie gra? Mamy powody, by sądzić, Ŝe Neville zamordował przynajmniej dwie ze swoich byłych kochanek. A niewykluczone, Ŝe więcej. Ostatnia moŜe przeŜyła, a jeśli tak, to tylko dlatego, Ŝe dopisało jej niebywałe szczęście. Joan milczała. • Wiemy, Ŝe Sally Johnson na krótki czas przed swoim zniknięciem odwiedziła muzeum Huggetta - ciągnęła Lavinia, krąŜąc po pokoju. - Znajduje się tam specjalna galeria, w której są wystawione doskonale wykonane figury z wosku. Scenka, którą pani przysłano, była wyrzeźbiona bardzo wprawną ręką. UwaŜamy, Ŝe chodzi tu o jedną i tę samą osobę. Proszę nam wyjaśnić, o co tu, na litość boską, chodzi? • Wystarczy. - Joan zacisnęła usta w wąską linię. - Nie powinna się pani na mnie wściekać. Jestem pani klientką, zapomniała pani o tym? • Proszę odpowiedzieć na pytanie. - Lavinia zatrzymała się na środku salonu. Czy coś panią łączyło z Neville'em? Joan zawahała się.
- Tak. Ma pani rację. To on wiele lat temu uwiódł mnie, a potem zostawił na pastwę losu. Przez chwilę nikt się nie odzywał. - Wiedziałam. - Lavinia głośno wypuściła z płuc powietrze i opadła na najbliŜszy fotel. - Wiedziałam, Ŝe musi być jakiś związek. - Nic rozumiem, jak ten dawno przebrzmiały romans moŜe mieć cokolwiek wspólnego ze sprawą morderstwa - zdziwiła się Joan. • Wygląda na to, Ŝe Neville pozbywa się dawnych kochanek -oznajmił Tobias. - Co najmniej dwie kobiety, z którymi łączyły go intymne stosunki, dzisiaj nie Ŝyją. Kratą plotki, Ŝe jeszcze trzy spotkał ten sam los, a jedna zaginęła. • Dlaczego miałby je zabijać? - spytała Joan, unosząc brwi. • Nie wiemy tego na pewno - odrzekł Tobias. - MoŜe się boi, Ŝe za duŜo o nim wiedzą. • Co takiego mogą o nim wiedzieć? To pewnie musi być coś waŜnego, skoro doszedł do wniosku, Ŝe musi je zgładzić. • Powiem wprost, pani Dove. Jestem niemal pewien, Ŝe Neville naleŜał do organizacji przestępczej zwanej Błękitna Izba. Była to dobrze zakonspirowana i potęŜna szajka. Dowodził nią człowiek o pseudonimie Azure i jego dwóch przybocznych. • Rozumiem. - Joan patrzyła na niego z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy. - Co za dziwna sprawa. • Błękitna Izba zaczęła się rozpadać kilka miesięcy temu, po śmierci Azure'a. Jeden z jego przybocznych, Carlisle, zginął trzy miesiące temu we Włoszech. • Wic pan to na pewno? - zdziwiła się Joan. Tobias uśmiechnął się chłodno, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. - Tak, jestem pewien, Ŝe nic Ŝyje. Joan spojrzała przelotnie na Lavinię. • A więc teraz został tylko jeden członek Błękitnej Izby i podejrzewacie, Ŝe to lord Neville. • Tak - potwierdziła Lavinia. - Pan March miał nadzieję, Ŝe pamiętnik lokaja dostarczy mu dowodów. • Ale tak się dziwnie złoŜyło, Ŝe pamiętnik został zniszczony, zanim ktokolwiek go przeczytał - dorzucił Tobias.
Lavinia wpatrzyła się w swoje dłonie. - MoŜliwe, Ŝe to Neville zabił Holtona Felixa, zniszczył pamiętnik i postarał się, Ŝeby mój wspólnik znalazł jego resztki. Ale jest równieŜ moŜliwe, Ŝe tych czynów dokonał ktoś inny. • Kto? - zapytała Joan. - Pani - odrzekła Lavinia, patrząc jej prosto w oczy. Na moment zapadła nerwowa cisza. • Nie rozumiem - wyszeptała Joan. - Dlaczego miałabym to wszystko zrobić? • PoniewaŜ bardzo pani chciała ukryć pewien sekret, opisany w pamiętniku podrzuciła Lavinia. • To, Ŝe miałam romans z Neville'em? - W oczach Joan pojawiło się wzgardliwe rozbawienie. - Przyznaję, Ŝe chcę utrzymać ten fakt w tajemnicy, ale zapewniam, Ŝe w tym celu nie posunęłabym się do morderstwa. • To nie plotki na temat związku z Neville'em panią niepokoją, ale fakt, Ŝe Azure'em był pani mąŜ. Joan patrzyła na nią wstrząśnięta. • Oszalała pani - stwierdziła. • Bardzo go pani kochała, prawda? -ciągnęła Lavinia niemal pieszczotliwym tonem. - Musiała być pani wstrząśnięta, kiedy dostała pierwszy list od Holtona Felixa, w którym przeczytała pani, Ŝe Fielding Dove stał na czele tajnej organizacji przestępczej. Zrobiłaby pani wszystko, Ŝeby ta informacja nie ujrzała światła dziennego, prawda? W grę wchodził honor i dobre imię pani męŜa. W ciągu kilku sekund Joan pobladła jak kreda. Natychmiast jednak jej policzki poczerwieniały ze złości. • Jak pani śmie twierdzić, Ŝe mój mąŜ miał coś wspólnego z tą Błękitną Izbą? Kim pani jest, Ŝeby rzucać takie oskarŜenia? • Powiedziała mi pani, Ŝe po śmierci męŜa nagle była pani zmuszona prowadzić bardzo skomplikowane interesy. Wspomniała pani, Ŝe nadal rozwiązuje związane z nimi problemy. • Wyjaśniałam juŜ, Ŝe mąŜ potrafił doskonale inwestować pieniądze. • Mnogość róŜnorodnych inwestycji mogła maskować jego przestępczą działalność - powiedział Tobias cicho. Joan przymknęła oczy.
• Macie rację. Holton Felix przysłał mi list, w którym groził, Ŝe ujawni, jaką rolę odgrywał mój mąŜ w jakimś wielkim przestępczym imperium. - Uniosła powieki, a po jej oczach moŜna było poznać, Ŝe jest przekonana o prawdziwości swoich słów. Ta pogróŜka była oparta na kłamstwie. • Jest pani tego pewna? - zapytała łagodnie Lavinia. • To niemoŜliwe. - Łzy zabłysły pod rzęsami Joan. - Byliśmy razem przez dwadzieścia lat. Gdyby był przestępcą, wiedziałabym o tym. Przez tak długi czas nie mógł przede mną ukrywać czegoś takiego. • Wiele Ŝon nie wie nic o interesach męŜów przez cały czas trwania małŜeństwa - stwierdziła Lavinia. - Sama nie wiem, ile poznałam wdów, które zupełnie nie umiały się odnaleźć, kiedy zostały same, poniewaŜ nie miały pojęcia o swojej sytuacji finansowej. • Nigdy nie uwierzę, Ŝe mój mąŜ był tym Azure'em, o którym mówiliście oświadczyła Joan spokojnie. -Macie jakiś dowód? • śadnego - bez oporu przyznał Tobias. - A poniewaŜ obaj, Azure i pani mąŜ, nie Ŝyją, nie mam zamiaru głębiej badać tej sprawy. Bardzo bym jednak chciał zdemaskować Neville'a. • Rozumiem - wyszeptała Joan. - I to najlepiej, zanim panią zamorduje - dodała Lavinia. Oczy Joan się rozszerzyły. • Naprawdę myślicie, Ŝe to on przysłał mi tę scenkę jako pogróŜkę? • Bardzo prawdopodobne - odrzekł Tobias. - Nie jest artystą, ale mógł zamówić rzeźbę w wosku u jakiegoś zręcznego twórcy. • Ale dlaczego miałby mnie uprzedzać o swoich intencjach? • Ten człowiek, według wszelkiego prawdopodobieństwa, jest mordercą powiedziała Lavinia. - Kto wie, jak pracuje jego umysł? MoŜe chce cię w ten sposób dręczyć lub ukarać? Tobias odwrócił się od okna. - Podejrzewam, Ŝe raczej chce, Ŝeby się pani odsłoniła. Otacza panią niemal armia słuŜby. Od razu widać, Ŝe ci lokaje potrafią coś więcej, niŜ tylko roznosić kieliszki szampana na srebrnych tacach. Joan westchnęła. • Mój mąŜ był bardzo bogatym człowiekiem. Starał się przyjmować do słuŜby
męŜczyzn, którzy byli w stanie bronić nas i naszej własności. • MoŜliwie, Ŝe Neville chciał panią tą przesyłką zdenerwować w nadziei, Ŝe, wytrącona z równowagi, popełni pani jakiś błąd i sama mu wpadnie w ręce zasugerowała Lavinia. • Ale on nie ma Ŝadnego powodu, Ŝeby pragnąć mojej śmierci - upierała się Joan. - Nawet jeśli jest przestępcą, to ja nic nie wiem o jego występkach sprzed dwudziestu lat. Musi zdawać sobie z tego sprawę. Tobias spojrzał na nią uwaŜnie. - Jeśli się nic mylimy i rzeczywiście była pani Ŝoną Azure'a, to Neville ma wszelkie powody, by się obawiać, Ŝe wie pani o nim zbyt wiele. Joan splotła dłonie na kolanach. • Mój mąŜ nie był tym Azure'em, powtarzam. - Tym razem jej głos brzmiał mniej pewnie. • Podejrzewamy jednak, Ŝe był, a jeŜeli tak, to jest pani w wielkim niebezpieczeństwie - ostrzegła Lavinia. Gniew i ból niemal całkiem zniknęły z twarzy Joan. • Naprawdę sądzicie, Ŝe Neville zamordował te kobiety? -zapytała, rozplatając dłonie. • Wiele na to wskazuje - odrzekł Tobias. - Zaczynam podejrzewać, Ŝe zamówił te figury z galerii Huggetta jako coś w rodzaju makabrycznej pamiątki po kaŜdym zabójstwie. Joan wzdrygnęła się. • Jaki artysta zgodziłby się wykonać takie prace? • Jeśli zapłacono mu wystarczająco duŜo, nie zadawał zbyt wielu pytań stwierdziła Lavinia. - Mógł to teŜ być ktoś, kto obawiał się o własne Ŝycie. Na przykład madame Tussaud była zmuszona do wykonania masek pośmiertnych podczas pobytu we francuskim więzieniu. • Mam zamiar dziś w nocy przeszukać dom Neville'a -oznajmił Tobias po chwili milczenia. - Ta sprawa musi się zakończyć, i to szybko. Potrzebuję dowodu na to, Ŝe jest zamieszany w przestępstwo, i nie przychodzi mi do głowy inny sposób na jego zdobycie. Dopóki wszystko się nie wyjaśni, nie wolno pani ryzykować. Proponuję, Ŝeby dla bezpieczeństwa nie opuszczała pani domu. Joan zawahała się i potrząsnęła głową.
• Dziś wieczorem jest bal u Colchesterów. To główne wydarzenie sezonu i po prostu nie moŜe mnie tam zabraknąć. • AleŜ na pewno moŜe pani wysłać liścik i odwołać swoje przybycie. • To niemoŜliwe. Lady Colchester będzie głęboko uraŜona, jeśli się nie pojawię. Mówiłam juŜ, Ŝe to babka narzeczonego mojej córki i rodzinny tyran. Jeśli ją zirytuję, złośliwie zemści się na Maryanne. Tobias zobaczył pełne zrozumienia spojrzenie Lavinii i jęknął w duchu. Pojął, Ŝe nikt nie rozumie niebezpieczeństw i pułapek związanych z szukaniem odpowiedniego kandydata do ręki młodej panny, jeśli sam nie jest w to osobiście zaangaŜowany. Jeszcze zanim Lavinia otworzyła usta, wiedział, Ŝe przegrał bitwę. - Dobry BoŜe! Sądzi pani, Ŝe lady Colchester posunęłaby się do tego, Ŝeby zmusić narzeczonego pani córki do odwołania zaręczyn? Twarz Joan lekko się napięła. - Trudno mi powiedzieć. Wiem, Ŝe nie będę naraŜała przyszłości córki tylko dlatego, Ŝe boję się iść dzisiaj na bal. Lavinia szybko odwróciła się do wspólnika. • W drodze tam i z powrotem będą pani Dove towarzyszyli lokaje. W domu Colchesterów cały czas będzie przebywała w otoczeniu wielu osób. Nic powinno jej nic grozić. • Nie podoba mi się to - stwierdził Tobias, świadom, Ŝe niczego nie wskóra. • Mam pomysł - oznajmiła radośnie Lavinia. Skrzywił się i bezwiednie rozmasował nogę. • No tak, oczywiście - rzekł. - Jasny gwint.
20 Kiedy wrócili na Claremont Street, dom był pusty i cichy. Tobias ucieszył się z tego, poniewaŜ zamierzał wygłosić surowe kazanie. • Pani Chilton poszła odwiedzić córkę - wyjaśniła Lavinia, wieszając kapelusz na haczyku. - Emeline razem z Priscillą i Anthonym poszli na wykład na temat sztuki staroŜytnej.
• Wiem o tym. Szwagier coś mi wspominał, Ŝe chce im towarzyszyć. - Rzucił kapelusz i rękawiczki na stół. - Chciałbym z tobą porozmawiać - oznajmił. • MoŜe pójdziemy do gabinetu? - Była juŜ w połowie korytarza. - Rozpalimy ogień. To stworzy miłe domowe tło dla naszej kolejnej kłótni, prawda? • Do diabła! Nie mając innego wyjścia, podąŜył za nią i przekonał się, Ŝe się nie myliła. Niewielki gabinet był o wiele przyjemniejszym miejscem do awantury niŜ hol. Uświadomił sobie, Ŝe coraz lepiej się czuje w tym przytulnym, pełnym ksiąŜek pomieszczeniu. Kiedy tu wchodził, miał wraŜenie, Ŝe wraca do domu. To, oczywiście, była kompletna bzdura. Lavinia usiadła w fotelu za biurkiem, najwyraźniej usatysfakcjonowana przebiegiem dnia. Tobias przykucnął przed kominkiem, chociaŜ noga lekko go przy tym zabolała, i rozpalił ogień. • Jesteś bardzo zadowolona ze swojej sprytnej manipulacji, prawda? - zagaił. • Daj spokój. Propozycja, Ŝebyśmy wraz z Emeline towarzyszyły pani Dove na balu, była rozsądnym rozwiązaniem trudnego problemu. Sam widziałeś, Ŝe nie zamierzała rezygnować z tej wyprawy. A w ten sposób będę miała ją na oku. Uśmiechnął się ponuro. • Co za szczęście dla ciebie, Ŝe pani Dove bez trudu moŜe załatwić dodatkowe zaproszenia dla przyjaciół z Bath, którzy akurat przyjechali z wizytą. • Słyszałeś, co powiedziała. Nawet gdyby nie udało jej się zdobyć zaproszeń, przyprowadzenie kilku gości nie byłoby problemem. Bal u Colchesterów to wielka impreza, nikt nie zauwaŜy dwóch dodatkowych osób. • Czy mogłabyś przestać tak się tym napawać? To bardzo irytujące. Spojrzała na niego niewinnie. • Zadaję sobie tyle kłopotu, Ŝeby chronić klientkę... • Nie udawaj, Ŝe się poświęcasz dla Joan Dove. - Wstał i znów poczuł ból w nodze. - Dobrze panią znam, łaskawa pani. Wykorzystałaś okazję, Ŝeby zdobyć dla siostrzenicy zaproszenie na bal. Lavinia uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. - To wspaniały zbieg okoliczności, prawda? Wyobraź sobie tylko. Emeline pojawi się na jednym z najwaŜniejszych wydarzeń towarzyskich sezonu. Poczekaj, aŜ lady Wortham o tym usłyszy. Skończą się te aluzje na temat wielkich przysług, jakie
oddaje mojej siostrzenicy. Mimo irytacji Tobias był niemal rozbawiony. • Muszę pamiętać, Ŝe kobieta, która chce wydać podopieczną za mąŜ, jest gotowa na wszystko. • Daj spokój. Przynajmniej zapewnimy bezpieczeństwo pani Dove. - Urwała na chwilę. - Co prawda nie sądzę, Ŝeby Neville próbował ją zamordować podczas najhuczniejszego balu sezonu. Tobias zastanowił się nad jej słowami. • Tak, to rzeczywiście niesprzyjające okoliczności. A jednak, biorąc pod uwagę samotniczy tryb Ŝycia pani Dove i to, Ŝe kiedy opuszcza dom, to zawsze w eskorcie osiłków w liberiach, zdesperowany zbójca moŜe dojść do wniosku, Ŝe lepsza okazja mu się nie nadarzy. • Nie obawiaj się. Nie spuszczę jej z oka przez cały bal. -Lavinia oparła podbródek na dłoni i twarz jej spowaŜniała. -Mówiłeś powaŜnie, Ŝe zamierzasz dziś przeszukać dom Neville'a? • Tak. Musimy szybko znaleźć odpowiedzi na nasze pytania, a nie przychodzi mi do głowy Ŝadne inne miejsce, gdzie mógłbym ich szukać. • A jeśli on będzie w domu? • Mamy szczyt sezonu. Neville'owie, ze względu na swoją pozycję towarzyską, niemal co wieczór wychodzą z domu. Wiem na pewno, Ŝe nawet w spokojnych miesiącach Neville rzadko wraca do domu przed świtem. Lavinia zmarszczyła nos. • Wydaje mi się oczywiste, Ŝe lord Neville i jego małŜonka nie przepadają za swoim towarzystwem. • Pod tym względem są bardzo podobni do innych małŜeńskich par ze swojej sfery. Jakkolwiek jest, z mojego doświadczenia wynika, Ŝe kiedy państwa nie ma w domu, słuŜący zajmują się swoimi sprawami, a wielu z nich wręcz wymyka się na miasto. Jest duŜa szansa, Ŝe rezydencja będzie dziś niemal pusta. Zostanie kilka osób ze słuŜby, ale pewnie zajmą się czymś w swoich kwaterach. Łatwo będzie wślizgnąć się tam niepostrzeŜenie. - Lavinia milczała. - No? O co chodzi? - Spojrzał na nią pytająco. Wzięła pióro i uderzała nim rytmicznie o wewnętrzną stronę dłoni. • Nie podoba mi się ten plan.
• Dlaczego nie? Zawahała się, odłoŜyła pióro i wstała. W jej oczach wyraźnie widać było niepokój. • To nie to samo co przeszukanie skromnego domku Sally Johnson powiedziała cicho. -PrzecieŜ jesteśmy niemal pewni, Ŝe Neville to morderca. Bardzo mnie martwi myśl, Ŝe będziesz nocą sam krąŜył po jego domu. • Twoja troska mnie wzrusza i zaskakuje. Nie wiedziałem, Ŝe tak bardzo ci zaleŜy na moim bezpieczeństwie. Odnosiłem wręcz wraŜenie, Ŝe moja osoba cię denerwuje. Lavinia nagle się nasroŜyła. • Nie kpij sobie z tego. Mamy do czynienia z człowiekiem, który być moŜe zamordował kilka kobiet. • I prawdopodobnie zlecił zamordowanie Bennetta Rucklanda - dodał spokojnie Tobias. • Rucklanda? Tego, który zginął we Włoszech? • Tak. • Ale mówiłeś, Ŝe to Carlisle kazał go zabić. • Neville i Carlisle dobrze się znali, obaj byli związani z Błękitną Izbą. Podejrzewam, Ŝe Neville zapłacił mu olbrzymią sumę, Ŝeby zlikwidował Rucklanda, zanim ten zdąŜy wrócić do Anglii. • Tak bardzo chcesz odnaleźć jakieś nowe dowody, Ŝe aŜ się boję, Ŝebyś niemądrze nie wystawił się na niebezpieczeństwo. Lepiej będzie, jak weźmiesz ze sobą Anthony'ego dla ochrony. • Nie. Chcę, Ŝeby poszedł na bal do Colchesterów. PomoŜe ci pilnować Joan. • Z tym poradzę sobie sama. Moim zdaniem, Anthony powinien iść z tobą. Tobias uśmiechnął się lekko. • To miło z twojej strony, Ŝe tak się o mnie troszczysz. Pociesz się myślą, Ŝe jeśli coś nie wypali, to będzie całkowicie moja wina. Jak zwykle, przynajmniej według ciebie. • Widzę, Ŝe chcesz zmienić temat. • Owszem. Ta rozmowa zmierza donikąd. • Tobiasie, jeśli dalej będziesz mnie prowokować, to nie ręczę za swoje
czyny. Jej zaciśnięte pięści i groźne spojrzenie natychmiast go przekonały, Ŝe próba rozładowania atmosfery nie była udana. • Lavinio... • Tu nie chodzi o przypisanie komuś winy, tylko o zdrowy rozsądek. Ujął jej twarz. - CzyŜby uszło twojej uwagi, Ŝe jeśli chodzi o nas dwoje, to zdrowy rozsądek natychmiast gdzieś znika? Chwyciła go mocno za nadgarstki. • Obiecaj mi, Ŝe będziesz bardzo ostroŜny. • Daję ci na to słowo. • Obiecaj mi, Ŝe nie wejdziesz do tego domu, jeśli będziesz podejrzewał, Ŝe Neville jest w środku. • Zapewniam cię, Ŝe go tam dzisiaj nie będzie. Jest wysoce prawdopodobne, Ŝe wraz z małŜonką pokaŜe się na balu u Colchesterów. Prędzej ty go zobaczysz niŜ ja. • To mi nie wystarczy. Przyrzeknij, Ŝe nie wejdziesz do środka, jeśli ktokolwiek będzie w domu. • Lavinio, nie mogę ci tego przyrzec. • Obawiałam się, Ŝe to powiesz - odrzekła z cichym jękiem. -Obiecaj mi... - Dość obietnic na dzisiaj. Wolałbym cię pocałować. Oczy jej błyszczały, ale nie potrafił powiedzieć, czy z gniewu, czy z podniecenia. Miał nadzieję, Ŝe jednak z podniecenia. • Staram się rozmawiać z tobą powaŜnie - oznajmiła. • Chcesz mnie pocałować? • To nie jest temat naszej dyskusji. Rozmawialiśmy o tym, Ŝe nie powinieneś nadstawiać karku. Przesunął kciukiem po linii jej podbródka, zafascynowany miękkością i delikatnością skóry. - Pocałuj mnie, Lavinio. PołoŜyła mu dłonie na ramionach i wbiła palce w materiał surduta. Tobias nie wiedział, czy chce go odepchnąć, czy przyciągnąć bliŜej.
• Obiecaj mi, Ŝe zachowasz się rozsądnie - zaŜądała. • Nie, Lavinio. - Pocałował ją lekko w czoło i nos. - Nie moŜesz mnie o to prosić. ZłoŜenie takiej obietnicy nie leŜy w mojej mocy. • Bzdura. Oczywiście, Ŝe leŜy. • Nie. - Potrząsnął głową. - Jeśli chodzi o ciebie, nie zachowuję się rozsądnie od dnia, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem na ulicy w Rzymie. • Tobiasie. - Z trudem chwytała powietrze. - To szaleństwo. PrzecieŜ my się nawet specjalnie nie lubimy. • Mów za siebie. Ja czuję do ciebie coraz większą sympatię, chociaŜ masz zdolność doprowadzania mnie do białej gorączki. • Czujesz do mnie sympatię? - Oczy się jej rozszerzyły. -Powiedziałeś... Wzdrygnął się lekko, jakby znów słyszał Anthony'ego, wygłaszającego mu surowe kazanie. • MoŜe sympatia to w tych okolicznościach nie jest odpowiednie słowo.
• Sympatię moŜemy czuć do miłego znajomego albo rozpieszczającej nas ciotki, albo... do pieska.
• W takim razie to zupełnie nieodpowiednie słowo - stwierdził. - Moje uczucia do ciebie nie mają nic wspólnego z uczuciami do znajomych, ciotek i psów. • Tobiasie... Dotknął jej karku, gdzie kilka niesfornych kosmyków wydobyło się spod spinek przytrzymujących włosy. • Pragnę cię, Lavinio. Nie pamiętam, Ŝebym tak bardzo pragnął jakiejś kobiety. Tak bardzo cię pragnę, Ŝe aŜ ból ściska mi Ŝołądek. • Cudownie. Przyprawiam cię o ból Ŝołądka. - Zamknęła oczy, a jej ciało przebiegł dreszcz. - Zawsze marzyłam, Ŝeby mieć taki fascynujący wpływ na męŜczyznę. • Anthony mi powiedział, Ŝe nie potrafię się odpowiednio zachowywać wobec kobiet. MoŜe byłoby prościej, gdybyś przestała mówić i pocałowała mnie. • Wiesz, jesteś zupełnie niemoŜliwy. • W takim razie doskonale do siebie pasujemy. Ty jesteś najbardziej niemoŜliwą kobietą, jaką w Ŝyciu spotkałem. Pocałujesz mnie? Coś zabłysło w jej oczach, moŜe irytacja, a moŜe pasja. Zdjęła ręce z jego
ramion i zarzuciła mu je na szyję. Potem stanęła na palcach i pocałowała go. Otworzył usta, Ŝeby posmakować jej dzikości, której juŜ zaznał tamtej nocy w powozie. ZadrŜała i objęła go mocniej. Jej poŜądanie rozpaliło tlący się w nim ogień. • Tobiasie... - Wsunęła palce w jego włosy i pocałowała go namiętnie. • Przy tobie czuję się tak, jakbym zaŜył jakiś silny narkotyk -wyszeptał. Boję się, Ŝe się juŜ uzaleŜniłem. • Och, Tobiasie! - Tym razem jego imię zabrzmiało jak pełen napięcia, zduszony krzyk. Objął ją, kładąc dłonie tuŜ pod piersiami, i podniósł, jednocześnie przyciskając do siebie. Wydała z siebie cichy, zmysłowy okrzyk, od którego krew mu zawrzała w Ŝyłach. Niosąc ją, posuwał się naprzód, a ona obsypywała go wilgotnymi, gorącymi pocałunkami. Doszedł do biurka i posadził Lavinię na jego skraju. Przytrzymując ją, jedną ręką rozpiął spodnie, a ona objęła jego najintymniejszą część ciała delikatnymi palcami. Zamknął oczy i zacisnął zęby, jakby chciał opanować szalejący w nim głód. Kiedy odzyskał kontrolę nad sobą, otworzył oczy i zobaczył zarumienioną z podniecenia twarz Lavinii i jej drŜące ciało. Rozsunął jej nogi i połoŜył ręce na gładkiej nagiej skórze tuŜ nad pończochą, potem przykląkł na jednym kolanie i ucałował wewnętrzną stronę prawego uda. Posuwał się wyŜej, nieubłaganie zmierzając do celu. - Tobiasie... - Zacisnęła ręce w jego włosach. - Co ty...? Nie, nie, nie moŜesz mnie tam całować. Tobiasie, nie wolno... Zignorował jej protesty. Kiedy końcem języka dotknął najwraŜliwszego punktu, wreszcie przestała mówić. Ostatnie słowa uwięzły jej w gardle. Wsunął w nią palce i całował ją jeszcze mocniej. Doszła do szczytu w milczeniu, jakby zabrakło jej oddechu. Czuł, jak jej wnętrze się rozluźnia, wstrząsane serią lekkich dreszczy. Kiedy doszła do siebie, wstał i zamknął ją w objęciach, a ona przywarła do niego bezwładnie. - Nauczyłeś się tego we Włoszech? - wymamrotała z twarzą ukrytą w jego szyi. - Powiadają, Ŝe nie ma to jak podróŜ po Europie, Ŝeby pogłębić wszechstronną wiedzę.
Uznał, Ŝe Lavinia nie oczekuje odpowiedzi na to pytanie, co było mu bardzo na rękę, poniewaŜ nie byłby teraz w stanie prowadzić logicznej rozmowy. Stanął miedzy jej nogami i połoŜył dłonie na krągłych pośladkach. Uniosła głowę i uśmiechnęła się. Nie potrafiłby oderwać wzroku od jej oczu, nawet gdyby tego chciał. - Oczy doświadczonej mesmerystki - wyszeptał. – Chyba mnie zahipnotyzowałaś. Czubkiem palca dotknęła koniuszka jego ucha, a potem warg. Uśmiechnęła się, a on dał się oczarować jej mocy. Był gotów się z nią połączyć. JuŜ miał wniknąć w jej przytulne ciepło, kiedy zamarł jak raŜony gromem, słysząc skrzypienie otwieranych drzwi frontowych, a potem stłumione głosy w holu. Lavinia zesztywniała w jego ramionach. • Ojejku - wyszeptała w panice. - Tobiasie... • Cholera jasna. - Oparł się czołem o jej czoło. - Nic mów mi tylko, Ŝe... • Zdaje się, Ŝe Emeline wróciła trochę wcześniej, niŜ planowała. - W narastającej panice usiłowała odepchnąć od siebie Tobiasa. - Musimy natychmiast doprowadzić się do porządku. Za chwilę tutaj wejdzie. Trans został przerwany. Tobias cofnął się i niezdarnie zapiął spodnie. - Nie denerwuj się. Na pewno nic nie zauwaŜy - uspokajał ją. - Musimy wpuścić tu trochę świeŜego powietrza. Zeskoczyła z biurka, wygładziła spódnicę i podbiegła do okna. Kiedy je otworzyła, zimny, wilgotny wietrzyk wtargnął do gabinetu. Ogień na kominku gwałtownie wystrzelił. Tobias był najwyraźniej rozbawiony sytuacją. • MoŜe nie zauwaŜyłaś, ale pada deszcz. Odwróciła się na pięcie i zgromiła go wzrokiem. • A właśnie Ŝe zauwaŜyłam. Uśmiechnął się. W tej samej chwili usłyszał w holu znajomy głos. • Moim zdaniem, część wykładu pana Halcomba poświęcona ruinom Pompei była raczej słaba - mówił Anthony. • Zgadzam się. Wątpię, czy w swoich badaniach wyszedł poza Muzeum Brytyjskie. Lavinia zesztywniała.
• Co oni sobie wyobraŜają? Dobry BoŜe, jeśli ktoś z sąsiadów widział, jak wchodzą razem do pustego domu, opinia Emeline będzie zszargana. Całkiem zrujnowana. • Ale, Lavinio... • Ja się tym zajmę. - Pomaszerowała do drzwi gabinetu i otworzyła je z rozmachem. - Co się tutaj dzieje? Anthony i Emeline zatrzymali się w połowie korytarza. • Dzień dobry, panie March. • Witam, panno Emeline. Anthony spojrzał czujnie na Lavinię i szwagra. • Czy coś się stało, pani Lakę? • Zupełnie straciliście zdrowy rozsądek? - zapytała z furią. -Emeline, pan Sinclair moŜe odprowadzać cię do drzwi, ale co ci przyszło do głowy, Ŝeby zapraszać go do środka, kiedy nikogo nie ma w domu? Co ty sobie wyobraŜałaś? Widać było, Ŝe siostrzenica ma zamęt w głowie. • AleŜ, Lavinio... • A jeśli ktoś z sąsiadów cię widział? Młodzi ludzie wymienili spojrzenia, a potem w oczach Anthony'ego pojawił się błysk zrozumienia. • Pani pozwoli, Ŝe się upewnię, czy ją dobrze zrozumiałem -powiedział chłopak. - Jest pani zaniepokojona, poniewaŜ ktoś mógł widzieć, jak wchodzę z panną Emeline do domu. w którym nie ma nikogo, kto mógłby odgrywać rolę przyzwoitki. Zgadza się? • Właśnie o to chodzi. - Lavinia oparła ręce na biodrach. -Dwoje młodych ludzi, bez ślubu, wchodzących razem do pustego domu? Co sąsiedzi na to powiedzą? • Pozwól, Ŝe zwrócę twoją uwagę na niewielką lukę w twoim rozumowaniu powiedziała cicho siostrzenica. Ciotka spojrzała na nią groźnie. - A jakaŜ to luka? - Dom nie jest pusty. Jesteś tu ty i pan March i trudno o lepsze przyzwoitki. Nastąpiła krótka, napięta cisza, podczas której Lavinia analizowała słowa dziewczyny.
Tobiasowi udało się powstrzymać od śmiechu. Zerknął na Lavinię, zastanawiając się, kiedy wreszcie zaświta jej w głowie, Ŝe zareagowała z przesadą. Nagle przerwane chwile namiętności często miewają taki wpływ na stan nerwów, pomyślał. Lavinia zakrztusiła się, poczerwieniała, a potem chwyciła się ostatniej deski ratunku. • No, dobrze, ale przecieŜ nie wiedziałaś, Ŝe jesteśmy w domu. • Owszem, wiedzieliśmy - zapewnił Anthony nieśmiało. -Lokaj lady Wortham odprowadził Emeline do drzwi. Kiedy otworzyła je własnym kluczem, zobaczyła kapelusz i rękawiczki Tobiasa oraz pani pelerynę. Zapewniła lady Wortham, Ŝe oboje jesteście w domu. a wtedy ta łaskawie się zgodziła, Ŝebym wszedł do środka z panną Emeline, zanim ona z córką odjadą. • Rozumiem - odrzekła słabym głosem Lavinia. • Widzę, Ŝe nie słyszałaś podjeŜdŜającego powozu lady Wortham stwierdziła jej siostrzenica. - Nie słyszałaś teŜ, jak mówiłam lady Wortham, Ŝe jesteś w domu. • No nie. - Lavinia odchrząknęła. - Nic nie słyszeliśmy. Byliśmy w gabinecie, bardzo zajęci. • Na pewno pochłaniały was jakieś wyjątkowo waŜne sprawy -powiedział Anthony z podejrzanie niewinnym uśmiechem. -Robiliśmy duŜo hałasu, prawda, panno Emeline? • Bardzo duŜo - potwierdziła dziewczyna. - Nie wyobraŜam sobie, jak mogłaś nas nie usłyszeć. Jej ciotka otworzyła usta, ale nie wydobyły się z nich Ŝadne słowa, więc szybko je zamknęła. Jej policzki z róŜowych stały się czerwone. W oczach Emeline zamigotały figlarne iskierki. - O czym to rozmawialiście z panem Marchcm? Musiało to być coś niebywale fascynującego. Ciotka wzięła głęboki oddech. - Rozmawialiśmy o poezji - wyrzuciła z desperacją.
21
Lavinia w towarzystwie Joan stała w stosunkowo zacisznej niszy okiennej i obserwowała salę balową pełną ludzi. Martwiła się o Tobiasa, ale jednocześnie rozsadzało ją poczucie triumfu. PoniewaŜ w pierwszej sprawie nic nie mogła poradzić, postanowiła nacieszyć się sukcesem towarzyskim. Bal u Colchesterów był spełnieniem jej marzeń, dotyczących wprowadzenia siostrzenicy w wielki świat. Salę udekorowano w chińskim stylu, wzbogaconym o motywy etruskie i indyjskie. Wspaniały efekt podkreślały złocenia i liczne lustra. W tym otoczeniu Emeline wyglądała elegancko i egzotycznie. Miała turkusową suknię od madame Franceski, ciemne włosy starannie upięte ozdobnymi spinkami. • Moje gratulacje - wyszeptała Joan. - Ten młody człowiek, który właśnie poprosił pani siostrzenicę do tańca, to dziedzic szlacheckiego tytułu. • Ma jakiś majątek? • Zdaje się, Ŝe nawet kilka. Lavinia uśmiechnęła się. • Wydaje się bardzo miły. • Tak. - Joan przyglądała się tańczącym. - Cale szczęście, Ŝe młody Reginald nie wdał się w ojca. Ale to, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, wcale nic jest niespodzianką. • Nie rozumiem. • Reginald to trzeci, najmłodszy, syn Bollinga. - Uśmiech Joan stał się chłodny. - Pierwszego znaleziono martwego w uliczce na tyłach domu publicznego. Podobno zastał zabity przez jakiegoś rzezimieszka, którego nie udało się aresztować. - Domyślam się, Ŝe nie wierzy pani w tę historię? Joan ledwie dostrzegalnie wzruszyła ramionami. • Jego skłonność do bardzo młodych dziewcząt nie była dla nikogo tajemnicą. Niektórzy wierzą, Ŝe zabił go krewny którejś z tych uwiedzionych niewinnych istot, moŜe starszy brat. • Jeśli tak było, to nie Ŝal mi najstarszego syna Bollinga. Co się stało z drugim? • DuŜo pił i często w poszukiwaniu uciech chadzał do dzielnicy czerwonych latarni. Pewnej nocy znaleziono go leŜącego twarzą w rynsztoku, przed jaskinią gry. Powiadają, Ŝe utopił się w kałuŜy.
Lavinia wzdrygnęła się. • Co za nieszczęśliwa rodzina. • Nikt nie przewidywał, Ŝe młody Reggie odziedziczy tytuł, a juŜ z pewnością nie lady Bolling. Kiedy wypełniła obowiązek, dając męŜowi dziedzica, a potem jeszcze, na wszelki wypadek, jednego syna, zajęła się własnymi potrzebami. • Znalazła sobie kochanka? • Tak. • Sugeruje pani, Ŝe to ten kochanek jest ojcem Reginalda? • Wydaje mi się to całkiem prawdopodobne. Po matce odziedziczył kasztanowe włosy i ciemne oczy, więc z wyglądu trudno odgadnąć, kto go spłodził. Pamiętam jednak, Ŝe dwaj starsi synowie mieli jasne włosy i oczy. • A więc tytuł przejdzie na potomka innego męŜczyzny, nie Bollinga? Lavinia wiedziała, Ŝe takie wypadki zdarzają się częściej, niŜ moŜna przypuszczać. W wyŜszych sferach, gdzie małŜeństwa zawierano z róŜnych powodów, ale na pewno nie z miłości, pewna liczba potomków dochodziła do tytułów i spadków nieco krętymi drogami. - Szczerze mówiąc, moim zdaniem w tym wypadku to dobrze, Ŝe tak się stało wyznała Joan. - MęŜczyźni z linii Bollinga mają chyba złą krew. Zwykle własne słabości do prowadzały ich do zguby. Sam Bolling jest beznadziejnie uzaleŜniony od mleczka makowego. To dziw, Ŝe nałóg jeszcze nie doprowadził go do śmierci. Lavinia zerknęła badawczo na swoją klientkę. Nic była to pierwsza plotkarska opowieść, jaką od niej tego wieczoru usłyszała. MoŜe to nuda, wynikająca z konieczności trzymania się razem, skłoniła Joan do zdradzenia wielu plotek i sekretów gości Colchesterów. Podczas ostatniej godziny Lavinia dowiedziała się więcej o skandalach i szaleństwach w eleganckim towarzystwie niŜ przez minione trzy miesiące. - Jak na osobę, która nie bywa wiele, wydaje się pani doskonale poinformowana o tym, co się dzieje w najwyŜszych sferach - stwierdziła ostroŜnie Lavinia. Joan zacisnęła palce na wachlarzu. Zanim skinęła głową, zawahała się na ułamek sekundy. • Mój mąŜ bardzo starannie zbierał wszelkie informacje i plotki, które, jego zdaniem, mogły mu się przydać w interesach. Na przykład, bardzo dokładnie
przeanalizował charakter i pochodzenie młodego Colchestera, zanim przyjął oświadczyny o rękę Maryanne. • To całkiem naturalne. Zrobiłabym to samo, gdyby jakiś młody człowiek wykazał zdecydowane zainteresowanie moją siostrzenicą. • Lavinio? • Słucham. • Naprawdę sądzi pani, Ŝe to moŜliwe, by mój mąŜ przez tyle lat ukrywał przede mną swoją przestępczą działalność? śałosny ton pytania sprawił, Ŝe do oczu Lavinii napłynęły łzy. Zamrugała gwałtownie, Ŝeby powstrzymać ich strumień. • Wydaje mi się, Ŝe zadał sobie bardzo wiele trudu, Ŝeby zataić przed panią swoje sekrety, ale zrobił to z miłości do pani. Nie chciał, Ŝeby znała pani prawdę. Pewnie myślał, Ŝe trwając w nieświadomości, będzie pani bezpieczniejsza. • Innymi słowy, chciał mnie chronić? • Właśnie. Joan uśmiechnęła się smutno. - To by było do niego bardzo podobne. Zawsze najpierw troszczył się o dobro Ŝony i córki. Z tłumu wyłonił się Anthony z dwoma kieliszkami szampana. • Z kim tańczy Emeline? - zapytał nerwowo. • Z synem Bollinga. - Lavinia wzięła od niego kieliszek. -Poznał go pan? • Nie. - Anthony zerknął przez ramię na tańczących. - Mam nadzieję, Ŝe został jej właściwie przedstawiony? • Oczywiście. - Lavinia poczuła litość dla chłopaka. - Proszę się tym zbytnio nie przejmować. Następnego tańca nie obiecała jeszcze nikomu. Na pewno z przyjemnością da się panu zaprosić. Twarz Anthony'ego natychmiast poweselała. • Tak pani uwaŜa? • Nie mam wątpliwości. • Dziękuję, pani Lakę. Jestem bardzo wdzięczny. - Odwrócił się, Ŝeby mieć lepszy widok na tańczących. Joan zniŜyła głos, tak Ŝeby tylko Lavinia mogła ją usłyszeć.
• Chyba słyszałam, jak pani siostrzenica obiecała następny taniec panu Proudfootowi. • Biorę za to pełną odpowiedzialność. Powiem, Ŝe popełniłam błąd, notując w karneciku imiona kolejnych partnerów do tańca. Joan przyglądała się wpatrzonemu w tańczące pary Anthony'emu. • Proszę wybaczyć, Ŝe nieproszona udzielę pani rady, ale jeśli nie akceptuje pani pana Sinclaira jako przyszłego męŜa siostrzenicy, to nie postępuje pani wobec niego fair, ośmielając go do tańca z nią. • Wiem. Nie ma pieniędzy, tytułu ani majątku na wsi, ale muszę pani wyznać, Ŝe bardzo go lubię. W dodatku widzę, Ŝe oboje są szczęśliwi w swoim towarzystwie. Zrobię wszystko, Ŝeby Emeline dobrze się bawiła przez sezon lub dwa i miała sposobność poznać najróŜniejszych odpowiednich dla niej kawalerów. Chcę jednak, Ŝeby na koniec sama podjęła decyzję. • A jeśli wybierze pana Sinclaira? • Oboje są bardzo inteligentni. Coś mi mówi, Ŝe jeśli zjednoczyliby siły, to nie głodowaliby w Ŝyciu.
Wielki dom był pogrąŜony w ciemnościach, z wyjątkiem jednej izby w pobliŜu kuchni, w której płonął ogień. Tobias stał ukryty w cieniu na tyłach holu i nasłuchiwał. W oddali usłyszał stłumiony chichot i śmiech pijanego męŜczyzny. Najwyraźniej dwoje słuŜących znalazło sobie ciekawe zajęcie w jakimś ustronnym pokoju. Ich obecność w suterenie nie była dla Tobiasa zagroŜeniem. Nie miał zamiaru przeszukiwać okolic kuchni. Człowiek taki jak Neville na pewno nie wykazywał zainteresowania częścią domu, która pozostawała domeną słuŜby. Na pewno nawet nie przyszło mu do głowy, Ŝeby swoje tajemnice ukrywać w suterenie, gdzie nigdy sam nie wchodził. Tobias posuwał się mrocznym korytarzem. Doszedł do wniosku, Ŝe Neville właściwie nie miał powodu, Ŝeby cokolwiek starannie ukrywać we własnym domu. Dlaczego miałby sobie zadawać taki trud? Był tu panem i władcą. Do diabła - szepnęła Lavinia do swej klientki. - Właśnie dostrzegłam w tłumie Neville'a i jego Ŝonę.
• To nic dziwnego. - Joan z lekkim rozbawieniem patrzyła na jej zatroskaną minę. - JuŜ pani mówiłam, Ŝe kaŜdy, kto cokolwiek znaczy w towarzystwie, zjawi się tu dzisiaj, bo inaczej naraziłby się lady Colchester. • Nadal nie mogę uwierzyć, Ŝe ta przemiła starsza pani, która powitała nas w drzwiach, moŜe siać taki postrach w towarzystwie. • Trzyma wszystkich Ŝelazną ręką. - Joan uśmiechnęła się -Ale chyba lubi moją córkę i wolałabym, Ŝeby tak pozostało. A lady Colchester nie chciałaby stracić olbrzymiego posagu, którym Maryanne miała zasilić kufry Colchesterow, pomyślała Lavinia. Postanowiła jednak nie wspominać o tak oczywistej sprawie. Im wyŜsze kręgi towarzyskie, tym stawki w małŜeńskiej grze były większe. Ona chciała dać Emeline posmakować prawdziwego sezonu, w nadziei, Ŝe trafi się młodzieniec, który zapewni siostrzenicy Ŝycie bez większych kłopotów finansowych, gdy tymczasem Joan prowadziła manewry godne operacji wojskowej średniej wielkości państwa. Neville znów mignął Lavinii w tłumie. Doszła do wniosku, Ŝe jego obecność tutaj powinna ją uspokoić. PrzecieŜ to oznaczało, Ŝe nie ma go w domu, gdzie przypadkiem mógł się na niego natknąć Tobias, pochłonięty szukaniem dowodów. Zastanawiała się, co takiego Neville ma w sobie, Ŝe kiedyś udało mu się przyciągnąć uwagę jej klientki. • Wiem, Ŝe wygląda jak zatwardziały rozpustnik, wiecznie w pogoni za błahymi rozrywkami - powiedziała Joan, jakby czytała w jej myślach. - Zapewniam panią jednak, Ŝe kiedy go poznałam, był dziarskim, przystojnym młodzieńcem o niesłychanym uroku. • Rozumiem. • Powinnam dostrzec w nim chciwość i egoizm, ukryte pod powłoczką ogłady. Pochlebiam sobie, Ŝe jestem kobietą inteligentną. Mówiąc krótko, za późno dostrzegłam jego prawdziwe oblicze. Nawet teraz trudno mi sobie wyobrazić, Ŝe mógł zabić te kobiety. - Dlaczego? Brwi Joan zbiegły się w jedną linię; na czole pojawiła się zmarszczka. • NaleŜał do ludzi, którzy nie lubią brudzić sobie rąk. • Trudno jest zajrzeć w głąb czyjegoś serca, zwłaszcza jeśli jest się bardzo młodym i niewiele się w Ŝyciu doświadczyło. -Lavinia zawahała się. - Czy mogę pani
zadać bardo osobiste pytanie? • Słucham? • Wiem, Ŝe niezbyt często bywa pani w towarzystwie, ale na pewno zdarzają się rzadkie okazje, kiedy spotyka pani Neville'a w miejscach publicznych. Jak sobie pani wtedy radzi? Joan wydawała się szczerze rozbawiona. - Zaraz się pani tego dowie. Lord i lady Neville'owie właśnie tu idą. Czy przedstawić was sobie?
Nic. Sfrustrowany Tobias zamknął księgę z domowymi rachunkami i wrzucił ją do szuflady biurka. Odstąpił o krok i uniósł wyŜej świecę, tak Ŝeby jej światło lepiej rozproszyło mrok gabinetu. Przeszukał kaŜdy zakątek tego pomieszczenia, ale nie odkrył Ŝadnego dowodu świadczącego o morderstwie lub spisku. Neville jednak ukrywał jakieś sekrety, i to gdzieś w tym domu.
Lavinia czuła się dziwnie, wiedząc, Ŝe jest przedstawiana mordercy. Nie miała pojęcia, jak się zachować, więc naśladowała Joan. Chłodny uśmiech i kilka wycedzonych od niechcenia słówek. Nie mogła jednak nie zauwaŜyć, Ŝe Neville ani razu nie spojrzał byłej kochance w oczy, a i ta starała się na niego nie patrzeć. Constance, najwyraźniej nieświadoma wspólnej przeszłości Joan i męŜa, natychmiast rozpoczęła beztroską rozmowę. • Moje gratulacje z okazji zaręczyn córki - powiedziała ciepło. - To doskonała partia. • Oboje z męŜem byliśmy bardzo zadowoleni - odrzekła Joan. - Nie mogę przeboleć, Ŝe mój mąŜ nie zatańczy na ślubie Maryanne. • Rozumiem panią. - Oczy Constance zajaśniały współczuciem. - Ale przynajmniej wiedział, Ŝe córka ma zapewnioną przyszłość. Słuchając tej rozmowy, Lavinia przyglądała się twarzy Neville'a. Nagle zdała sobie sprawę, Ŝe patrzy on na kogoś bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem. Odwróciła się dyskretnie i podąŜyła za jego wzrokiem. Coś zacisnęło się kurczowo w jej Ŝołądku, kiedy spostrzegła, Ŝe męŜczyzna spogląda na Emeline, stojącą nieopodal z Anthonym w grupce młodych ludzi.
Anthony jakby wyczuł niebezpieczeństwo i spojrzał w jej stronę, a kiedy zobaczył Neville'a, oczy mu się zwęziły. • Pani Lake, co za piękna suknia - pochwaliła Constance z uśmiechem. Wygląda mi na kreację z pracowni madame Franceski. Jej suknie są zawsze oryginalne, prawda? • Owszem. Domyślam się, Ŝe pani teŜ jest jej klientką? -zapytała Lavinia z wymuszonym uśmiechem. • Tak. Od lat korzystam z jej pracowni. - Lady Neville spojrzała na nią z uprzejmym zainteresowaniem. - Słyszałam, Ŝe przyjechała pani z Bath. • Owszem. • Wiele razy jeździłam tam do wód. To urocze miasteczko, czyŜ nie? Lavinia doszła do wniosku, Ŝe jeszcze chwila tej idiotycznej konwersacji, a przyjdzie jej oszaleć. Gdzie podziewał się Tobias? Do tej pory powinien juŜ wrócić na bal.
Na piętrze, gdzie znajdowała się sypialnia Neville'a, nie było słychać śmiechów i chichotów z sutereny. Tobias postawił świecę na toaletce, a potem szybko i metodycznie zaczął przeszukiwać szuflady i szafy. Dziesięć minut później znalazł w wewnętrznej szufladzie jednej z szaf jakiś list. Podszedł z nim do toaletki, Ŝeby go przeczytać. List był zaadresowany do Neville'a i podpisany przez Carlisle'a. Wymienione w nim zostały wydatki i honorarium za zlecenie wykonane w Rzymie. Tobias zdał sobie sprawę, Ŝe patrzy na umowę, która oznaczała wyrok śmierci dla Bennetta Rucklanda.
Neville wziął Ŝonę pod ramię. • Panie nam wybaczą, ale zdaje się, Ŝe przy schodach dostrzegłem Benningtona. Muszę zamienić z nim słowo. • AleŜ oczywiście - rzekła Joan. Neville pociągnął za sobą Ŝonę i oboje weszli w tłum gości. Lavinia wytęŜyła wzrok, starając się nie stracić ich z oczu. Wkrótce zorientowała się, Ŝe Neville wcale nie zmierza ku schodom. Zostawił Ŝonę przy grupie kobiet, prowadzących rozmowę w pobliŜu wejścia do bufetu, a sam odszedł w
najodleglejszy koniec sali balowej. - Przepraszam za śmiałość - wybąkała. - Ciekawi mnie, czy zaprosiła pani Neville'a z Ŝoną na zaręczynowy bal córki? Ku jej zaskoczeniu, Joan parsknęła śmiechem. - MąŜ powiedział mi, Ŝe wysyłanie zaproszeń państwu Neville'om nie będzie konieczne. Z przyjemnością skreśliłam ich z listy gości. - Rozumiem to doskonale. • CóŜ, teraz juŜ pani wie, jak się obchodzić w towarzystwie z byłym kochankiem, który na dodatek moŜe się okazać mordercą. • NaleŜy się zachowywać, jakby nigdy nic się nie stało? • O, właśnie!
Tobias wsunął list do wewnętrznej kieszeni, zgasił świecę i podszedł do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał w skupieniu, a kiedy z holu do jego uszu nie dobiegł Ŝaden dźwięk, wyszedł z sypialni lorda. Wąska klatka schodowa, przeznaczona dla słuŜby, znajdowała się w odległym końcu korytarza. Odnalazł ją i ruszył w dół, niczym w głęboką studnię cienia. Na parterze się zatrzymał i stwierdził, Ŝe w suterenie nie rozlegają się juŜ Ŝadne odgłosy. Widocznie para, którą wcześniej słyszał, albo zapadła w sen, albo znalazła sobie zajęcie, które nie prowokowało do śmiechów i chichotów. Podejrzewał, Ŝe w grę wchodzi raczej ta druga moŜliwość. Właśnie otworzył drzwi do cieplarni, kiedy jakaś postać wyszła z cienia, zalegającego pod ścianami korytarza. W świetle księŜyca błysnął pistolet. - Złodziej! Stać! Tobias rzucił się na podłogę, przetoczył przez otwarte drzwi i uderzył o kamienną donicę. Ból przeszył mu lewą nogę, ale nie był to ból wywołany postrzałem. Odezwała się stara rana, więc go zignorował. - Wydawało mi się, Ŝe słyszałem kogoś na schodach dla słuŜby. Pistolet wystrzelił, a stojąca obok gliniana doniczka rozprysnęła się na kawałki. Tobias natychmiast zakrył twarz ramieniem, Ŝeby chronić oczy. Człowiek, który strzelał, odrzucił bezuŜyteczny teraz pistolet i jednym susem skoczył do cieplarni. Tobias podniósł się i uskoczył w bok, o włos unikając zderzenia. Znów poczuł dotkliwy ból, a noga ugięła się pod nim tak nagle, Ŝe stracił
równowagę i runął jak długi. - Koniec Ŝartów! - zawołał groźnie męŜczyzna. Tobias uniósł się, chwycił się skraju stołu do robót ogrodniczych, natrafił dłonią na wielką donicę z rozłoŜystą paprocią i podniósł ją z wysiłkiem. Przeciwnik był niespełna dwa kroki od niego, kiedy Tobias cisnął donicę, trafiając go w ramię i bok głowy. Nieszczęśnik padł bez przytomności jak kłoda. W cieplarni zapanowała niesamowita cisza. Tobias oparł się o stół i przez chwilę wytęŜał słuch. Nie dobiegły go Ŝadne kroki, zaniepokojone głosy czy krzyki o pomoc. Po jakimś czasie wyprostował się, pokuśtykał do drzwi wychodzących na ogród i wkrótce dotarł do ulicy. Niestety, w pobliŜu nie było Ŝadnego powozu do wynajęcia. Cholerny pech. Czekał go długi marsz do rezydencji Colchesterów. Dobrze chociaŜ, Ŝe nie padało.
22 Gdzie on się, u diabła, podział? - Lavinia stanęła na czubkach palców, starając się spojrzeć ponad głowami tłumu gości. - Nigdzie nie widzę Neville'a. Emeline, widzisz go gdzieś? Siostrzenica nie musiała stawać na palcach, Ŝeby mieć dobry widok na salę. • Nie. MoŜe poszedł do bufetu. • Widziałam go całkiem niedawno, jak rozmawiał z jednym z lokai. - Dłonie nieprzyjemnie ją zaswędziały. - A teraz zniknął. MoŜe w ogóle wyszedł? • A co w tym takiego dziwnego? - zapytała Joan. - Neville na pewno chciał się tu pokazać tylko na krótki czas. Takie bale są dla większości dŜentelmenów niezwykle nudne. Podejrzewam, Ŝe teraz jest juŜ w drodze do jakiejś jaskini gry albo poszedł do domu publicznego, szukać sobie nowej kochanki. Oczyma wyobraźni Lavinia zobaczyła plamy krwi na kapturze peleryny Sally. • Co za straszna myśl. • Proszę się uspokoić. - Joan spoglądała na nią z troską. - Od pół godziny jest pani bardzo zdenerwowana.
PoniewaŜ nie mogę przestać się zamartwiać o Tobiasa, pomyślała Lavinia. Nie zamierzała jednak mówić tego głośno. Niepotrzebnie teŜ martwiła się nagłym zniknięciem Neville'a. Joan bez wątpienia miała rację co do tego, gdzie udał się znudzony lord. Niemniej jednak straciwszy z oczu obiekt swoich obserwacji, czuła się bardzo niepewnie. Anthony zjawił się przy nich, tym razem ze szklanką lemoniady, którą podał Emeline. • Widział pan moŜe w bufecie Neville'a? - zapytała Lavinia, marszcząc czoło. • Nie. - Młodzieniec uwaŜnie spojrzał na tłum gości. -W drodze tutaj spotkałem lady Neville, ale nie jej męŜa. Powiedziała pani, Ŝe będzie go obserwować, kiedy ja pójdę po lemoniadę. • Niestety, zniknął. Twarz Anthony'ego zastygła, a Lavinia domyśliła się, Ŝe jest tak samo zdenerwowany tym faktem jak ona. • Jest pani pewna? - zapytał. • Tak, i bardzo mi się to nie podoba - odrzekła cicho. -Dochodzi pierwsza trzydzieści. Tobias powinien juŜ tu być. • Zgadzam się - przytaknął Anthony. • Mówiłam mu, Ŝe byłoby lepiej, gdyby zabrał pana ze sobą. Młodzieniec skinął głową. • JuŜ pani o tym dziś wspominała, raz czy dwa. • On mnie nigdy nie słucha. • Jeśli to dla pani jakieś pocieszenie, to Tobias zawsze robi, co chce. • To go nie usprawiedliwia. Wspólnie prowadzimy tę sprawę. Powinien brać pod uwagę moje rady i opinie. Kiedy wreszcie się zdecyduje tu zjawić, usłyszy ode mnie kilka gorzkich słów prawdy. Anthony zawahał się. - MoŜe wstąpił na chwilę do klubu, Ŝeby się naradzić z przyjacielem. • A jeśli nie? • Nie wolno nam wpadać w panikę. Poszukiwania mogły zająć więcej czasu, niŜ Tobias przewidywał. - Chłopak urwał i zmarszczył czoło. - MoŜe wynajmę powóz
i podjadę pod dom Neville'a. Jeśli tam go nie będzie, sprawdzę w klubie. A więc nie tylko ona wpadała w panikę. Anthony starał się zachować pozory spokoju, ale i on uległ emocjom. - Doskonały pomysł - stwierdziła. - Dziś jest tu taki tłum, Ŝe na pewno na ulicy czekają jakieś powozy w nadziei, Ŝe trafi się klient. Anthony najwyraźniej się ucieszył, Ŝe podjęła za niego decyzję. - W takim razie ruszam - oznajmił. Emeline dotknęła jego rękawa, spoglądając stroskanym wzrokiem. • Będziesz ostroŜny? - upewniła się. • Oczywiście. - Ujął jej dłoń i skłonił się z galanterią. - Nie martw się o mnie, Emeline. Będę bardzo ostroŜny - obiecał i zwrócił się do ciotki dziewczyny. - Jestem pewien, Ŝe nie stało się nic złego. • Coś złego moŜe mu się stać dopiero, jeśli się okaŜe, Ŝe zamiast przyjechać tutaj, skręcił do klubu. Anthony uśmiechnął się z rozbawieniem i zniknął w tłumie. • Naprawdę myśli pani, Ŝe panu Marchowi mogło się przydarzyć coś złego w trakcie tych poszukiwań? - spytała z troską Joan. • Sama nie wiem, co myśleć - przyznała Lavinia. - Ale to, Ŝe jeszcze go tutaj nie ma, oraz nagłe zniknięcie Neville bardzo mnie niepokoi. • Nie wiem, dlaczego łączy pani te dwa fakty. PrzecieŜ Neville nie wiedział, Ŝe pan March zamierza przeszukać jego dom. • Neville zniknął po rozmowie z lokajem i właśnie to wydaje mi się podejrzane - stwierdziła wolno Lavinia. - Wyglądało to tak, jakby otrzymał jakąś wiadomość i natychmiast na nią zareagował. • To czekanie moŜe się okazać nieznośne - odezwała się Emeline. - Musimy coś zrobić. • Owszem - odrzekła stanowczo Joan. - Musimy się zachowywać tak, jakby nie stało się nic niezwykłego. Obiecała pani następny taniec panu Geddisowi, prawda? Właśnie do nas idzie. Dziewczyna jęknęła boleśnie. • W tej chwili taniec to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Nie będę umiała prowadzić uprzejmej konwersacji z panem Geddisem, jednocześnie zamartwiając się o Anthony'ego.
• Plotka mówi, Ŝe Geddis jest wart blisko piętnaście tysięcy funtów rocznie oznajmiła sucho Joan. Słysząc te słowa, Lavinia zakrztusiła się szampanem, a kiedy doszła do siebie, uśmiechnęła się znacząco do siostrzenicy. • Nic ci nie zaszkodzi, jeśli z nim zatańczysz. Właściwie uwaŜam, Ŝe to wręcz konieczne. • Dlaczego? - zdziwiła się dziewczyna. • śeby podtrzymać wraŜenie, Ŝe nic się nie stało, tak jak sugerowała pani Dove. -Lavinia delikatnie zatrzepotała dłońmi, jakby wyganiała siostrzenicę na parkiet. - No. zatańcz z nim. Musisz się zachowywać tak, jak się tego oczekuje po młodej damie na balu. • Skoro nalegasz. - Emeline zmobilizowała wszystkie siły i przywitała uśmiechem przystojnego młodzieńca, który właśnie się przed nią zatrzymał i wydukawszy zaproszenie do tańca, poprowadził ją na parkiet. Jej ciotka tymczasem przysunęła się do swej klientki. • Powiada pani, piętnaście tysięcy rocznie. • Tak słyszałam. Lavinia patrzyła, jak Geddis wiruje po sali z jej siostrzenicą. - Robi miłe wraŜenie. Czy w tej rodzinie jest jakaś zła krew? • Nic o tym nie wiem. • To dobrze. • Wydaje mi się, Ŝe ten młody człowiek w rywalizacji z Anthonym nie ma najmniejszej szansy - stwierdziła Joan. • Chyba ma pani rację. Kiedy kilka minut później walc dobiegł końca, Emeline i jej partner znajdowali się akurat w odległym końcu sali. Lavinia niecierpliwie zerknęła na maleńki zegarek, przypięty do balowej torebki. • Proszę się uspokoić - nie po raz pierwszy tego wieczoru powiedziała Joan. Panu Marchowi na pewno nic nie grozi. Widać, Ŝe w takich sprawach ma doświadczenie i potrafi wyjść cało z opresji. • Zdarzało się juŜ, Ŝe się przeliczył z siłami - odparła, myśląc o jego bolącej nodze.
• Bardzo się pani o niego martwi, prawda? • Nie podobał mi się pomysł, Ŝeby przeszukać dom Neville'a. Szczerze mówiąc, byłam... - Lavinia gwałtownie urwała, kiedy zobaczyła, kto zastąpił drogę Emeline i Geddisowi. - Cholera jasna! • Co się stało? O co chodzi? • Pomfrey. Proszę tylko na niego spojrzeć. Chyba namawia Emeline, Ŝeby z nim zatańczyła. Joan podąŜyła za wzrokiem Lavinii. • Na to wygląda. - Zacisnęła usta. - Mam nadzieję, Ŝe nie jest pijany. Pod wpływem trunków zachowuje się jak skończony osioł. • Sama się o tym przekonałam. Nie mogę dopuścić, Ŝeby wywołał kolejną scenę. Nie tutaj, w sali balowej lady Colchester. -Energicznie złoŜyła wachlarz i ruszyła przed siebie. - Muszę temu zapobiec. Zaraz wracam. • Proszę się starać zachować spokój. Zapewniam panią, Ŝe lady Colchester nie dopuści, Ŝeby pod jej dachem wydarzył się jakiś nieprzyjemny incydent. Lavinia nie odpowiedziała. Przeciskała się przez tłum tak dyskretnie, jak to było moŜliwe, co okazało się nie takie proste. Nie było to łatwe. Kilka razy straciła z oczu swój cel, kiedy drogę zagrodziła jej jakaś tęŜsza osoba. Kiedy wreszcie, lekko zdyszana, dotarła do odległego końca sali balowej, zobaczyła, Ŝe siostrzenica juŜ zapanowała nad sytuacją. Pomfrey właśnie odchodził i nawet nie zauwaŜył przybycia zagniewanej ciotki. W oczach dziewczyny pojawiło się rozbawienie. • Wszystko w porządku. Chciał tylko przeprosić za tamto zdarzenie w teatrze. • Bardzo słusznie. - Lavinia zatrzymała się i wbiła gniewny wzrok w plecy odchodzącego. Siostrzenica uśmiechnęła się do Geddisa, który najwyraźniej nic z tego wszystkiego nie rozumiał. • Dziękuję panu za taniec. • Cała przyjemność po mojej stronie. - Młodzieniec oprzytomniał, skłonił się i szybko odszedł. • Robi miłe wraŜenie - stwierdziła Lavinia, spoglądając za nim. • Nie rób takiej Ŝałosnej miny - poprosiła ją siostrzenica. -To mnie zawstydza.
• Chodź, wracamy do alkowy przy oknie. Pani Dove tam na nas czeka. Poszła pierwsza skrajem przeznaczonego do tańca parkietu, przeciskając się wśród gości, a Emeline podąŜyła tuŜ za nią. Kiedy przedarły się przez ostatnią grupę ludzi, stwierdziły, Ŝe w alkowie nie ma nikogo z wyjątkiem lokaja, który z udręczoną miną ustawiał na tacy puste kieliszki. Lavinia zatrzymała się i natychmiast poczuła, Ŝe ogarnia ją przeraŜenie. - Pani Dove zniknęła. • Na pewno jest gdzieś w pobliŜu - uspokajała ją siostrzenica. - Nie odeszłaby, nie mówiąc ci, dokąd idzie. • Mówię ci. Ŝe sobie poszła. -Lavinia wskoczyła na najbliŜsze krzesło. Nigdzie jej nie widzę. Lokaj patrzył na nią zdziwiony. Emeline odwróciła się i przeszukała wzrokiem tłum. - Ja teŜ nie mogę jej dostrzec. MoŜe poszła do pokoju karcianego. Jej ciotka zebrała spódnice, zeskoczyła z krzesła i zwróciła się do lokaja: • Widziałeś damę w srebrnoszarej sukni? Stała tutaj jeszcze kilka minut temu. • Tak, proszę pani. Przekazałem jej wiadomość i zaraz potem odeszła. Ciotka i siostrzenica wymieniły spojrzenia i obie doskoczyły do słuŜącego. - Co to była za wiadomość? - zapytała Lavinia głosem nieznoszącym sprzeciwu. Nieszczęsny lokaj był najwyraźniej przeraŜony; na czoło wystąpiły mu krople potu. - Nie wiem, co to za wiadomość. Była zapisana na karteczce. Nie czytałem jej. Polecono mi, Ŝebym ją oddał tej pani, więc tak zrobiłem. Przeczytała ją i zaraz poszła. Lavinia podeszła do niego jeszcze bliŜej. - A kto ci dał tę wiadomość? Przełknął ślinę i cofnął się o krok. Nerwowo spoglądał to na nią, to na Emeline. W końcu zwrócił się do Lavinii: • Dał mi ją jeden z lokajów, zatrudniony tylko na dzisiaj. Nie znam go. Nie powiedział teŜ, kto kazał mi ją oddać. • Ja sprawdzę tę stronę sali - zwróciła się Lavinia do siostrzenicy. - Ty zajmij
się drugą. Spotkamy się na końcu. • Dobrze. - Dziewczyna juŜ chciała odejść. • Zaczekaj. - Ciotka chwyciła ją za ramię. - Pod Ŝadnym pozorem nie wychodź z sali, rozumiesz? Emeline skinęła głową i szybko zniknęła wśród gości. Lavinia szła wzdłuŜ rzędu wychodzących na taras okien. Była w połowie drogi do bufetu, kiedy przyszło jej do głowy, Ŝe będzie miała lepszy widok na wszystko z wewnętrznej galerii, otaczającej całą salę balową. Zmieniła kierunek i skierowała się ku schodom. Z determinacją przeciskając się wśród gości, dostrzegła kilka unoszących się ze zdziwieniem brwi i usłyszała jakieś nieprzyjemne uwagi, ale większość ludzi po prostu nie zwracała na nią uwagi. Wchodziła po schodach, z trudem się powstrzymując, Ŝeby nie biec. Kiedy dotarła do galerii, chwyciła się barierki i spojrzała w dół. Między setkami lśniących sukien z jedwabiu i satyny nie dostrzegła srebmoszarej kreacji Joan. Bardzo się starała myśleć logicznie. A jeśli w tej wiadomości było coś, co skłoniło jej klientkę do opuszczenia bezpiecznej sali balowej? Podeszła do okien wychodzących na rozlegle ogrody, otworzyła jedno z nich i wychyliła się. śywopłoty i krzewy w pobliŜu domu były jasno oświetlone światłem wylewającym się z przeszklonych drzwi, które prowadziły z sali na taras. Iluminacja jednak nie sięgała daleko. Większość porośniętego gęstą zielenią terenu tonęła w ciemnościach. W dali majaczył niewyraźny zarys kamiennej budowli, którą lady Colchester poleciła wznieść jako pomnik na cześć zmarłego męŜa. Kątem oka Lavinia zauwaŜyła jakiś nich przy Ŝywopłocie. Szybko odwróciła głowę i zdąŜyła spostrzec skraj jasnej jedwabnej sukni. W mroku nie mogła rozróŜnić koloru, nie widziała teŜ twarzy, ale po długim, zdecydowanym kroku samotnie idącej kobiety zorientowała się, Ŝe to jej klientka. Chciała coś krzyknąć do idącej spiesznie postaci, ale wątpiła, czy Joan usłyszy jej głos wśród śmiechów i muzyki. Odwróciła się, spostrzegła wąskie schody na drugim końcu galerii i pomknęła ku nim. Kiedy juŜ miała schodzić, zobaczyła lokaja z tacą pełną kanapek. • Czy tymi schodami zejdę do ogrodu? - spytała go. • Tak, proszę pani. Na dole są drzwi.
• Dziękuję. - Trzymając się poręczy, pobiegła w dół. Znalazła wspomniane przez lokaja drzwi, otworzyła je i wypadła w chłodną ciemność nocy. Wokół nie było nikogo. Goście, którzy mieli ochotę zaŜyć świeŜego powietrza, nie zapuszczali się dalej niŜ na taras. Lavinia oszacowała, Ŝe jeśli kobieta w jasnej sukni nie zmieni kierunku marszu, to dotrze do pamiątkowej budowli. Kamienny pomnik wydawał się naturalnym wyborem na miejsce spotkania w wielkim ogrodzie. Uniosła spódnice i szybko poszła w stronę budowli, oddalając się coraz bardziej od światła. Śmiechy i muzyka rozbrzmiewały coraz ciszej, w miarę jak wchodziła głębiej między ozdobnie przycięte Ŝywopłoty i krzewy. świrowana ścieŜka skręcała w mrok. Przez cienkie podeszwy bucików do tańca czuła pod nogami niewielkie kamyki. Wyszła zza Ŝywopłotu, który był od niej około trzydziestu centymetrów wyŜszy, i zobaczyła kolumny pomnika. Jego przestronne wnętrze tonęło w atramentowej ciemności. Coś się poruszyło przy wejściu do środka i zaraz zniknęło, mignąwszy wielkim czarnym skrzydłem. Pewnie nietoperz. JuŜ otworzyła usta, Ŝeby zawołać Joan, ale nie wydobyła z siebie głosu. To, co wydało jej się skrzydłem nietoperza, mogło być skrajem płaszcza. We wnętrzu budowli na pewno nie kryła się Joan. MoŜe nawet w ogóle nie była to kobieta, tylko męŜczyzna, który wyznaczył tu sobie schadzkę z jakąś damą. Kilka sekund stała w cieniu Ŝywopłotu, czując otaczający ją chłód. Nagle gdzieś z boku dostrzegła błysk światła księŜyca na jasnym jedwabiu. Joan wyłoniła się spomiędzy gęstej zieleni otaczającej budowlę i zatrzymała się pod jedną z kolumn. Po chwili skierowała się ku mrocznemu wejściu. Nagle Lavinia zrozumiała wszystko. • Nie! Proszę tam nie wchodzić! - zawołała i podbiegła bliŜej. Przestraszona Joan odwróciła się szybko. • Co pani tu... Wtem przy wejściu do budowli coś się poruszyło. - Proszę uwaŜać! -Lavinia chwyciła swoją klientkę za ramię i odciągnęła ją od kolumny. Postać w obszernym płaszczu i kapeluszu wypadła z wnętrza budowli i zniknęła w ciemnościach ogrodu. Na chwilę światło księŜyca wydobyło z mroku jakiś
długi metalowy przedmiot. - Nawet niech pani nie myśli o pościgu - ostrzegła Joan. - Pan March na pewno nie pochwaliłby takiego pomysłu.
23 Oczywiście, istnieje tylko jeden powód, dla którego wybiegłam do ogrodu, nie czekając, Ŝeby panią o wszystkim powiadomić, Lavinio - tłumaczyła znuŜona Joan. Otrzymałam wiadomość, Ŝe Ŝycie mojej córki znalazło się w niebezpieczeństwie i Ŝe natychmiast muszę się spotkać z posłańcem, Ŝeby się dowiedzieć dalszych szczegółów. Chyba wpadłam w panikę. - Nie przyszło pani do głowy, Ŝe ta wiadomość to był podstęp, Ŝeby panią wyciągnąć z sali balowej, gdzie nic pani nie mogło zagrozić? - zapytał Tobias. Siedząca naprzeciw na obitej aksamitem ławeczce Lavinia spojrzała na niego gniewnie. Doskonale znał to spojrzenie, ale całkiem je zignorował. Dobrze wiedział, Ŝe przemawia ostrym tonem, ale wcale nie dbał o to, czy pani Dove nie poczuje się czasem uraŜona. Nie był w dobrym nastroju. Kiedy razem z Anthonym wszedł na salę balową i zobaczył, Ŝe Joan i Lavinia zniknęły, był gotów przeczesać cały dom, nie zostawiając kamienia na kamieniu. To Emeline sprawiła, Ŝe nie wywołał skandalu, który długo by jeszcze wspominano. Dziewczyna wypatrywała z galerii obu kobiet i właśnie dostrzegła je. wracające z ogrodu. Tobias natychmiast zabrał je z balu i przywołał elegancki ekwipaŜ pani Dove. Joan nie protestowała, kiedy całe towarzystwo w liczbie pięciu osób wsiadło do środka. Dopiero kiedy wszyscy usadowili się bezpiecznie, Lavinia zdała mu krótkie sprawozdanie z wydarzeń na sali i w ogrodzie. Chłodna satysfakcja, jaką odczuwał Tobias po znalezieniu listu w sypialni Neville'a, natychmiast gdzieś wyparowała. W tej chwili myślał wyłącznie o tym, Ŝe pani Dove. wychodząc w środku nocy do ogrodu, nic tylko wystawiła siebie na niebezpieczeństwo, ale teŜ naraziła zdrowie i Ŝycie Lavinii. Bezwiednie masował nogę, chcąc złagodzić przeszywający ją tępy ból.
Elegancki, doskonale resorowany powóz Joan był duŜo wygodniejszy od wynajmowanego, ale miękkie poduszki nie zdołały złagodzić gniewu Tobiasa. • Nie jestem głupia, panie March. - Joan wyjrzała przez okno. - Zdawałam sobie sprawę, Ŝe ta wiadomość moŜe się okazać prowokacją. Ale napisano w niej, Ŝe coś grozi mojej córce. Nie miałam wyboru. Musiałam posłuchać wezwania. Byłam zdesperowana. • Zupełnie zrozumiała reakcja - oznajmiła stanowczo Lavinia. - KaŜda matka postąpiłaby tak samo. I nie tylko matka. -Spojrzała znacząco na Tobiasa - Co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, Ŝe Anthony'emu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo? Anthony wydał z siebie dziwny dźwięk, który brzmiał trochę jak zduszony wybuch śmiechu. Tobias miał ochotę zakląć. Odpowiedź na to pytanie była dla wszystkich oczywista. A co zrobiłby, gdyby ktoś go zawiadomił, Ŝe coś grozi Lavinii? Dobrze wiedział co. Doszedł do wniosku, Ŝe nie powinien dłuŜej dowodzić swojej racji. Lavinia stała twardo po stronie klientki. - Wydaje mi się jasne, Ŝe Neville zaaranŜował te wszystkie wydarzenia dzisiejszego wieczoru. -Lavinia stanowczym tonem zmieniła temat. - Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, Ŝe nawet namówił Pomfreya, Ŝeby porozmawiał z Emeline i w ten sposób rozproszył naszą uwagę. Dziewczyna ściągnęła brwi i zastanowiła się nad słowami ciotki. • Podejrzewasz, Ŝe wysłał wiadomości zarówno sam do siebie, jak i do pani Dove? • Wszystko na to wskazuje. To był wspaniały pretekst do wyjścia z balu. Jeśli ktoś go spyta, to na pewno znajdzie się mnóstwo osób, które zaświadczą, Ŝe dostarczono mu jakieś wezwanie i musiał wyjść. • Ale lord Neville wyszedł z domu frontowymi drzwiami -zauwaŜył Anthony. • Co wskazuje na to, Ŝe jeden z lokai musiał mu przynieść płaszcz i kapelusz domyśliła się Lavinia. - Dzięki temu Neville mógł pójść do swojego powozu i zabrać z niego pogrzebacz czy cokolwiek to było. Emeline skinęła głową. • Tak, to całkiem logiczne. Na pewno bez trudu udało mu się niepostrzeŜenie wślizgnąć do ogrodu Colchesterów. To bardzo duŜy ogród i pewnie w wielu
miejscach da się przejść przez ogrodzenie. • Gdyby jego plan się powiódł i udałoby mu się mnie zgładzić, nikt nie powiązałby go z morderstwem - powiedziała cicho Joan. Tobias zauwaŜył, Ŝe Lavinia zadrŜała lekko, ale wyraźnie. - Wszystko się zgadza - dorzucił Anthony. -Neville próbował dzisiaj panią zabić. Tak samo jak zabił te inne kobiety. Pewnie zamierzał wrzucić pani ciało do rzeki, jak to robił z innymi. Bez trudu dociągnąłby je do powozu. Joan spojrzała na niego dziwnie. - Ma pan bardzo bujną wyobraźnię. - Bardzo przepraszam - odrzekł zawstydzony chłopak. Joan uśmiechnęła się ironicznie. - Sama jestem ciekawa, czy zleciłby swojemu zaufanemu artyście wykonanie mojej maski pośmiertnej. Wyobraźcie sobie tylko, moja twarz znalazłaby się w erotycznej galerii Huggetta. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Joan spojrzała ponuro na Tobiasa. - Wygląda na to, Ŝe pan i Lavinia mieliście rację co do tej sprawy. Muszę się zgodzić, Ŝe Neville rzeczywiście jest mordercą i pewnie członkiem tej Błękitnej Izby, o której tyle mówiliście. Trudno mi uwierzyć, Ŝeby mój mąŜ stał na czele organizacji przestępczej, ale Ŝadne inne tłumaczenie nie wydaje się bardziej prawdopodobne. Neville myśli, Ŝe za duŜo wiem, i chce mnie uciszyć.
Lavinia usiadła za biurkiem. Anthony przykucnął przed kominkiem, Ŝeby rozpalić ogień, Emeline zajęła krzesło, a Tobias podszedł do szafki z alkoholami i nalał dwa kieliszki sherry. Z jego ruchów Lavinia domyśliła się, Ŝe noga bardzo mu dokucza. Nic dziwnego; dzisiejszy wieczór spędził bardzo aktywnie. • Wierzycie, Ŝe Joan Dove mówi prawdę, twierdząc, Ŝe nie wiedziała o drugim wcieleniu swojego męŜa? - spytał Anthony, patrząc w przestrzeń. • Kto to moŜe wiedzieć. - Tobias postawił jeden kieliszek na biurku przed Lavinią, a z drugiego pociągnął solidny łyk. -DŜentelmeni z towarzystwa rzadko omawiają swoje sprawy, finansowe czy jakiekolwiek inne, z własnymi Ŝonami. Jak zauwaŜyła Lavinia, wdowy często ostatnie się dowiadują o stanie rodzinnego majątku. Na pewno jest moŜliwe, Ŝe Dove ukrywał przed Ŝoną swoją nielegalną
działalność. • Ona wiedziała - stwierdziła Lavinia cicho. Gdy wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni, tylko wzruszyła ramionami. - To inteligentna kobieta, kochała go głęboko i łączyły ich silne więzy. Musiała wiedzieć, albo przynajmniej podejrzewać, Ŝe Fielding Dove to Azure. • Zgadzam się. - Emeline skinęła głową. • Jeśli nawet tak było, nigdy się do tego nie przyzna - rzekł Tobias. • Trudno ją za to winić - odparła Lavinia. - Na jej miejscu zrobiłabym wszystko, Ŝeby ukryć prawdę. • Ze strachu przed plotkami? - zapytał Tobias z lekkim oŜywieniem. • Nie. Pani Dove doskonale dałaby sobie radę z lawiną plotek. • Masz rację. • Są inne powody, dla których kobieta zrobi wiele, Ŝeby chronić dobre imię męŜa. Tobias uniósł brew. • Na przykład jakie? • Miłość, oddanie. - Utkwiła wzrok w stojącym przed nią kieliszku wina. - O takie powody mi chodzi. Tobias wpatrzył się w ogień. - Tak, oczywiście. To są waŜne powody. Znów zapadła długotrwała cisza, którą tym razem złamała Emeline. - Nie powiedział nam pan, co pan znalazł w domu Neville'a. Tobias oparł się o gzyms kominka. - List, który wskazuje na jego udział w zabójstwie Bennetta Rucklanda. Wygląda na to, Ŝe zapłacił Carlisle'owi duŜą sumę, Ŝeby ten zamordował w Rzymie Rucklanda. Anthony cicho gwizdnął. • A więc jedna sprawa zakończona. • Prawie. - Tobias wypił kolejny łyk sherry. • Co chcesz przez to powiedzieć? - Lavinia uniosła brwi. -Co się tutaj dzieje? Tobias spojrzał na nią w zamyśleniu. • Nadszedł czas, Ŝeby opowiedzieć ci coś więcej o korzeniach tej sprawy.
• Mów dalej. - Oczy Lavinii zwęziły się czujnie. • Bennett Ruckland był podróŜnikiem i badaczem staroŜytności. W czasie wojny wiele czasu spędził w Hiszpanii i Włoszech. Dzięki swojemu zawodowi czasami natrafiał na bardzo cenne dla Anglii informacje. - Jakiego rodzaju informacje? Tobias zakołysał kieliszkiem. - Zdarzało się, Ŝe w trakcie swoich studiów dowiadywał się szczegółów na temat kursów francuskich statków, słyszał plotki o ruchach wojsk i oddziałów zaopatrzenia. • Innymi słowy, był szpiegiem? - upewniła się zaciekawiona Emeline. • Tak. - Tobias urwał na krótką chwilę. - Jego kontaktem w Anglii, człowiekiem, któremu przekazywał informacje, był lord Neville. • Ach, tak. - Lavinia znieruchomiała z wraŜenia. • Wiadomości, które Ruckland przekazywał Neville'owi przy pomocy łańcucha kurierów, miały trafić do odpowiednich władz. I większość z nich rzeczywiście tam docierała. • Ale nie wszystkie? • Nie. Ruckland jednak odkrył prawdę dopiero po wojnie, mniej więcej rok temu, kiedy wrócił do Włoch, Ŝeby kontynuować badania naukowe. Wtedy to jeden z jego dawnych informatorów opowiedział mu kilka plotek na temat losów pewnych towarów, które Francuzi w ostatniej fazie wojny sprowadzali z Hiszpanii. Transport miał dotrzeć do ParyŜa tajną drogą, o czym Ruckland się dowiedział i w swoim czasie wysłał wiadomość do Neville'a. • Czy to były jakieś dostawy wojskowe? Tobias potrząsnął głową. • Antyki - wyjaśnił. - Napoleon bardzo lubił takie rzeczy. Na przykład, kiedy najechał na Egipt, przywiózł ze sobą grupę uczonych, Ŝeby zbadali tamtejsze dzieła sztuki i ruiny. • O tym wszyscy wiedzą. Między tymi obiektami znajdował się kamień z Rosetty, który teraz szczęśliwie naleŜy do nas -przypomniał Anthony. • Opowiadaj dalej - ponagliła Lavinia. -Jakie antyki zawierał transport, o którym wspomniałeś?
• Było tam wiele cennych rzeczy. Między innymi kolekcja wysadzanych drogimi kamieniami przedmiotów, którą ludzie Napoleona znaleźli ukrytą w hiszpańskim klasztorze. • I co się stało? • Transport drogich kamieni i antyków zniknął w drodze do ParyŜa - ciągnął Tobias. - Ruckland myślał, Ŝe Neville załatwił przejęcie transportu i przekazanie go do Anglii. No i w zasadzie tak się stało. • Co przez to rozumiesz? - dociekała Lavinia. • Cenne antyki zniknęły, tak jak to było zaplanowane. Ale w zeszłym roku we Włoszech, po rozmowie z informatorem, Ruckland zaczął podejrzewać, Ŝe Neville ukradł ten transport dla siebie. Zaczął badać tę sprawę. Jedno pytanie prowadziło do drugiego. Lavinia nabrała głęboko powietrza i wolno je wypuściła. • Ruckland natrafił na informacje na temat Błękitnej Izby, tak? • Właśnie. Nie zapominaj, Ŝe był doświadczonym szpiegiem. Wiedział, jak prowadzić śledztwo. Miał teŜ siatkę informatorów, która mu została jeszcze z czasów wojny. Poruszył kilka omszałych kamieni i znalazł kłębowisko Ŝmij. Przełknęła łyk sherry. • A wśród tych Ŝmij był lord Neville? • Ruckland dowiedział się, Ŝe Neville nie tylko ukradł kilka transportów cennych ładunków, ale równieŜ kilkakrotnie zdradził ojczyznę, sprzedając Francji informacje wojskowe. • Neville był zdrajcą? • Tak. Dzięki powiązaniu z Błękitną Izbą utrzymywał teŜ ścisłe kontakty z przestępcami. On równieŜ miał swoich informatorów. Kilka miesięcy temu dowiedział się, Ŝe Ruckland bada jego działalność i moŜe dotrzeć do prawdy. Zawarł umowę z innym członkiem Błękitnej Izby, Carlisle'em, w celu pozbycia się Ruckianda. - Tobias zacisnął szczęki. - To zlecenie kosztowało Neville'a dziesięć tysięcy funtów. Lavinia ze zdziwienia rozchyliła usta. • Dziesięć tysięcy! Za zabicie człowieka? AleŜ to majątek! Oboje wiemy, Ŝe pierwszy lepszy bandzior w kaŜdym większym mieście Europy, włączając w to Rzym,
popełniłby morderstwo za garść miedziaków. • Tc dziesięć tysięcy nie było przeznaczone na pokrycie kosztów morderstwa - spokojnie wyjaśniał Tobias. - To była premia, wypłacona z powodu delikatnej sytuacji, w jakiej znajdował się Neville. Carlisle wiedział, Ŝe jego zleceniodawca zapłaci kaŜde pieniądze za milczenie. • Oczywiście - wyszeptała Lavinia. - Jeden przestępca szantaŜował drugiego. Co za ironia losu, prawda? • Być moŜe - zgodził się Tobias. – Neville’owi na pewno bardzo ulŜyło, kiedy sprawa została załatwiona. Ruckland nie Ŝył, a on mógł przystąpić do wykonania swojego planu, który zakładał przejęcie tego, co zostało z Błękitnej Izby. Anthony zwrócił się do Lavinii: • Neville nie wiedział jednak, Ŝe Ruckland powiadomił o swoich podejrzeniach pewnych wysoko postawionych dŜentelmenów. Kiedy został zamordowany, panowie ci natychmiast się domyślili, Ŝe nie była to śmierć przypadkowa. • Ha! - Lavinia uderzyła dłońmi w biurko i spojrzała ponuro na Tobiasa. Wiedziałam. Wiedziałam, Ŝe chodzi tu o coś więcej, niŜ mi powiedziałeś. Tak naprawdę Neville nigdy nie był twoim klientem, tak? • CóŜ - odparł Tobias z namysłem. - ZaleŜy, jak na to spojrzeć. Pogroziła mu palcem. - Nawet sobie nie wyobraŜaj, Ŝe uda ci się wykręcić od szczerej odpowiedzi. Kto ci zlecił śledztwo w sprawie śmierci Rucklanda? • Pewien człowiek o nazwisku Crackenburne. Lavinia zwróciła się do siostrzenicy: • A nie mówiłam, Ŝe pan March prowadzi podwójną grę? - Tak, ciociu Lavinio - odrzekła dziewczyna z uśmiechem. - Coś na ten temat wspominałaś. Lavinia znów spojrzała na Tobiasa. • Jak zetknąłeś się z Neville'em? • Kiedy wkrótce po śmierci Carlisle'a zaczęły krąŜyć plotki o pamiętniku lokaja, dostrzegłem w tym szansę zarzucenia sieci na Neville'a. Zwróciłem się do niego, jako człowiek prowadzący rozliczne interesy, i opowiedziałem o tych niebezpiecznych plotkach. Zaoferowałem, Ŝe za opłatą znajdę dla niego ten
pamiętnik. • Bardzo chciał go dostać w swoje ręce - wyjaśnił Anthony. -Nie wiedział dokładnie, co w nim jest, ale bał się, Ŝe przez te zapiski zostanie zdemaskowany. • Podejrzewam, Ŝe wkrótce po tym, jak zatrudnił mnie do znalezienia pamiętnika, sam otrzymał list od Holtona Felixa -powiedział Tobias. - Znalazł adres Felixa, tak samo jak ty czy ja, Lavinio, i pierwszy dotarł do szantaŜysty. Zamordował go i zabrał pamiętnik. • Nie mógł ci jednak tego powiedzieć, więc pozwolił, Ŝebyś ciągnął śledztwo, a kiedy doszedł do wniosku, Ŝe nadeszła odpowiednia pora. wysłał ci informację, gdzie znaleźć zwęglone resztki - podsumowała Lavinia. - Właśnie tak. Spojrzała mu w oczy. - Tobiasie, kiedy lord Neville wróci dzisiaj do domu. dowie się, Ŝe wtargnął tam jakiś intruz, SłuŜący, z którym się biłeś, powie mu o tym. • Niewątpliwie. • Będzie cię podejrzewał. MoŜe dojść do wniosku, Ŝe za duŜo wiesz. Musisz natychmiast doprowadzić tę sprawę do końca. Bezzwłocznie. Jeszcze dzisiaj. • To niesamowite, Ŝe o tym mówisz. - Dopił wino i odstawił kieliszek. Właśnie to zamierzam zrobić.
24 Lampa gazowa oświetlała drzwi domu publicznego. Krąg słabego światła prawie nie rozpraszał gęstej mgły. Tobias stał ukryty w cieniu i czekał, aŜ drzwi się otworzą. Wreszcie w progu ukazał się Neville. Zatrzymał się, postawił szeroki kołnierz i zszedł po schodach na ulicę, rozglądając się na prawo i lewo. Woźnica powozu, otulony grubym wielowarstwowym płaszczem, siedział milczący i nieruchomy. Tobias wyszedł z ukrycia, podszedł do Neville'a i zatrzymał się kilka kroków od niego. UwaŜał, Ŝeby nie wejść w krąg światła rzucanego przez gazową lampę. • Widzę, Ŝe dostałeś moją wiadomość - odezwał się. • Co, do cholery... - Neville drgnął gwałtownie i nerwowo się odwrócił. Ręka
sama powędrowała mu do kieszeni płaszcza. Kiedy rozpoznał Tobiasa, rozluźnił się nieco. - March, przestraszyłeś mnie. Nie wiesz, Ŝe w tej części miasta lepiej nie podkradać się do człowieka od tyłu, bo moŜna zarobić kulkę. • Stoję daleko, a oświetlenie jest bardzo słabe, więc wątpię, czy pana pistolet trafiłby w cel, zwłaszcza Ŝe musiałby pan strzelać przez materiał płaszcza. Neville popatrzył na niego spode łba, ale nie wyjął ręki z kieszeni. • Dostałem twoją wiadomość, ale myślałem, Ŝe spotkamy się w klubie. O co chodzi? Masz jakieś wiadomości? Znalazłeś człowieka, który zamordował Felixa i zabrał pamiętnik? • Ta gra zaczyna mnie męczyć - oznajmił Tobias. - Zresztą nie ma pan juŜ wiele czasu na gierki. Neville spojrzał groźnie. • Człowieku, o czym ty mówisz? • To juŜ koniec. Nie będzie więcej morderstw. • O co ci chodzi? OskarŜasz mnie o morderstwo? • O kilka morderstw. Włącznie z zamordowaniem Bennetta Rucklanda. • Rucklanda? - Neville cofnął się o krok. Wyszarpnął rękę z kieszeni i oczom Tobiasa ukazał się pistolet. - Zwariowałeś. Nie miałem nic wspólnego z jego śmiercią. Kiedy zginął, byłem tu, w Londynie. Mogę to udowodnić. • Obaj wiemy, Ŝe kazał go pan zamordować. -Tobias zerknął na wymierzony w siebie pistolet i znów spojrzał na twarz Neville'a. - Kiedy dziś wróci pan do domu, dowie się, Ŝe podczas pana nieobecności wtargnął do niego jakiś intruz. Neville zmarszczył czoło, a potem jego oczy z gniewu zrobiły się okrągłe jak spodki. -Ty! • Owszem, ja. Znalazłem pewien list, który jest świetnym dowodem przeciwko panu. • List? - powtórzył Neville oszołomiony. • Zaadresowany do pana i podpisany przez Carlisle'a. Jest w nim zwięzłe podsumowanie pańskiego zlecenia. • Nie. To niemoŜliwe. Absolutnie niemoŜliwe -rzekł Neville, po czym krzyknął do woźnicy: - Ej, ty tam! Na koźle! Wyjmij pistolet i miej tego typa na oku. On mi grozi.
• Tak jest, proszę pana. - Woźnica odchylił połę płaszcza i światło lampy odbiło się od lufy pistoletu. Broń w ręce Neville'a przestała drŜeć. Poczuł się pewniej, kiedy zobaczył, Ŝe woźnica jest gotów go bronić. • PokaŜ mi ten list, który jakoby znalazłeś - warknął. • A tak z ciekawości... - Tobias zignorował Ŝądanie. - Ile zarobił pan na handlu z Francuzami podczas wojny? Ilu ludzi zginęło, bo pan sprzedał informacje Napoleonowi? Co się stało z klejnotami, które ukradł pan z hiszpańskiego klasztoru? • Nic mi nie udowodnisz. Nic. Próbujesz mnie przestraszyć. Nie ma dowodów na moje układy z Francuzami. Wszystkie zostały zniszczone, włącznie z listem, który niby znalazłeś. Jego juŜ nie ma. Tobias uśmiechnął się lekko. • Oddałem go pewnemu wysoko postawionemu dŜentelmenowi. Bardzo się nim zainteresował. • Nieprawda. • Niech mi pan powie, naprawdę pan wierzył, Ŝe przejmie kontrolę nad Błękitną Izbą jako Azure? W Neville'u coś pękło; dłuŜej juŜ nie hamował furii. • Niech cię piekło pochłonie, March! Ja juŜ jestem Azure! • To pan zamordował Fieldinga Dove'a, prawda? Ta nagła choroba podczas wizyty w wiejskiej posiadłości? Pewnie trucizna? • Musiałem się go pozbyć. Po zakończeniu wojny zaczął prowadzić własne dochodzenie. Nie wiem, jak wpadł na trop moich układów z Francuzami, ale kiedy się o tym dowiedział, po prostu się wściekł. • To znaczy, Ŝe chociaŜ prowadził organizację przestępczą, w głębi serca był lojalnym Anglikiem. Nie przekroczył granicy zdrady? Neville wzruszył ramionami. - Nie zapominaj, Ŝe w czasie wojny nie miał nic przeciwko temu, Ŝebyśmy z Carlisle'em wykorzystali pewne sposobności inwestycyjne, które same wchodziły nam w ręce. MoŜna zarobić wiele pieniędzy, dostarczając wojsku broń, sprzęt, zboŜe i kobiety. No i te transporty kradzionego złota i klejnotów, które moŜna było przejąć, jeśli się miało odpowiednie informacje.
• Interes to interes. Ale Azure nie tolerowałby sprzedaŜy tajemnic państwowych wrogowi. Odkrył, czego się pan dopuścił. • Tak. - Neville mocniej ścisnął pistolet. - Na szczęście odpowiednio wcześniej się dowiedziałem, Ŝe chce mnie zlikwidować, i zacząłem działać. Nie miałem wyboru, musiałem się go pozbyć, i to szybko. To była kwestia przetrwania. • Ach, tak. • Działałem z zaskoczenia. Dove nie wiedział, Ŝe ostrzeŜono mnie o jego planach względem mojej osoby. Mimo to dziesięć czy piętnaście lat temu nie byłoby tak łatwo się go pozbyć. Azure się starzał. Tracił czujność. • Naprawdę się panu wydawało, Ŝe da sobie radę z taką duŜą organizacją? Neville wyprostował się dumnie. • Teraz jestem Azure. Pod moim dowództwem Błękitna Izba stanie się o wiele potęŜniejsza niŜ za rządów Dove'a. Za parę lat będę najpotęŜniejszym człowiekiem w Europie. • Napoleon miał podobne ambicje. Widzi pan, do czego go to doprowadziło? • Nie popełnię jego błędu i nie wdam się w politykę. Będę się trzymał interesów. • Ile kobiet pan zabił? Lord Neville zesztywniał. • Wiesz o tych dziwkach? • Wiem, Ŝe starał się pan uporządkować swoje sprawy, więc uznał za konieczne zamordować kilka niewinnych kobiet. • Akurat. Ładne mi niewinne. To były prostytutki. Nie miały rodzin. Nikt nawet nie zauwaŜył, Ŝe zginęły. • Nie chciał pan, Ŝeby tak całkiem zniknęły, prawda? Zostawiał pan sobie po nich pamiątki, niczym trofea myśliwskie. Jak się nazywa artysta, u którego zamawiał pan figury woskowe do sekretnej galerii Huggetta? Neville roześmiał się skrzekliwie. • Wiesz o galerii figur? Bardzo zabawne, prawda? Muszę przyznać, Ŝe imponuje mi twoja dokładność. Nie wiedziałem, Ŝe jesteś taki dobry w swoim fachu. • Nie musiał ich pan zabijać. Dla człowieka o pańskiej pozycji nie były Ŝadnym zagroŜeniem. Nikt by ich nie słuchał. Słowo dŜentelmena przewaŜyłoby nad słowem prostytutki.
• Nie mogłem sobie pozwolić na Ŝadne ryzyko. Niektóre z tych latawic były zbyt sprytne i źle się to dla nich skończyło. Niewykluczone, Ŝe udało im się czegoś o mnie dowiedzieć, kiedy utrzymywałem z nimi stosunki. - Neville wykrzywił usta. MęŜczyzna czasami robi się gadatliwy, kiedy wypije trochę wina i znajdzie się w towarzystwie młodej kobiety z temperamentem, która zrobi wszystko, Ŝeby go zadowolić. • Nie udało się panu uciszyć wszystkich. Miał pan jakieś wieści od Sally? • Dziwce udało się wymknąć, ale jeszcze się znajdzie. Nie moŜe wiecznie się ukrywać. • Nie tylko jej udało się uciec przed panem. Joan Dove równieŜ przeŜyła próbę zamachu na swoje Ŝycie. Usłyszawszy te słowa, Neville zamilkł na dłuŜej, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na rękojeści pistoletu. • Więc o niej teŜ wiesz? Rzeczywiście, kopałeś bardzo głęboko. Tak głęboko, Ŝe udało ci się wykopać swój własny grób. • Słusznie się jej pan obawia. W przeciwieństwie do innych, to bystra, wpływowa i doskonale strzeŜona kobieta. Dziś w nocy zachowała się nieostroŜnie. Niemal udało się panu jej dopaść, ale drugi raz nie popełni tego błędu. Neville stęknął z niesmakiem. - Joan nie róŜni się niczym od tamtych. Kiedy z nią skończyłem, juŜ była dziwką, i to niezbyt dobrą. Znudziła mnie po kilku miesiącach. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy Dove się z nią oŜenił. Mając taki majątek i władzę, mógł sobie wybrać bogatą pannę z najlepszego domu. • Kochał ją. • Tak, była jego jedyną prawdziwą słabością. Rozumiesz, Ŝe właśnie dlatego muszę się jej pozbyć. Ich małŜeństwo trwało dwadzieścia lat i bardzo moŜliwe, Ŝe w tym czasie dotarło do niej, kim jest jej mąŜ. Zakładam, Ŝe wie bardzo duŜo o działalności Błękitnej Izby. • Nie ma pan juŜ czasu, Ŝeby martwić się o to, co wie Joan Dove - oznajmił Tobias. - Dla pana sprawa jest skończona. A teraz, jeśli pan pozwoli, mój współpracownik i ja pójdziemy w swoją stronę. • Współpracownik? - Tu jestem! - zawołał cicho Anthony. - Na koźle.
Neville krzyknął ochryple i odwrócił się tak gwałtownie, Ŝe niemal stracił równowagę. JuŜ miał wymierzyć pistolet w nowy cel, ale znieruchomiał, widząc broń w dłoni Anthony'ego. Tobias wyjął pistolet z kieszeni płaszcza. • Zdaje się, Neville, Ŝe ma pan dwa wyjścia - powiedział cicho. - MoŜe pan wrócić do domu i tam zaczekać, aŜ złoŜą panu wizytę pewni ludzie, którzy w czasie wojny zajmowali bardzo wysokie stanowiska w armii. MoŜe pan teŜ jeszcze tej nocy uciec z Londynu i nigdy nie wracać. • Interesujący wybór, prawda? - Broń w ręku Anthony'ego ani drgnęła. Neville zatrząsł się w bezsilnym gniewie. Jego wzrok biegał od jednego do drugiego wymierzonego weń pistoletu. • Sukinsyn - bełkotał prawie niezrozumiale. - Oszukałeś mnie, od samego początku chciałeś mnie zniszczyć. • Nie działałem sam - odrzekł Tobias. • Nie ujdzie ci to na sucho. - Głos Neville'a się trząsł. – Stoję na czele Błękitnej Izby. Mam większą władzę, niŜ sobie wyobraŜasz. KaŜę cię za to zabić. - MoŜe i bym się przejął tymi słowami, gdyby nie to, Ŝe wiem, Ŝe jutro będzie pan juŜ martwy albo w drodze do Francji. Neville krzyknął coś niezrozumiale w bezrozumnym gniewie, a potem odwrócił się i uciekł w ciemność nocy, dudniąc obcasami po bruku. Anthony spojrzał na szwagra. • Będziemy go ścigać? • Nie. - Tobias schował pistolet do kieszeni. - Teraz niech się o niego martwi Crackenbume. Anthony spojrzał tam, gdzie przed chwilą w ciemnościach zniknął lord Neville. • Kiedy mu mówiłeś, jaki ma wybór, zapomniałeś o jednej moŜliwości. Większość dŜentelmenów w jego sytuacji przyłoŜyłaby sobie lufę pistoletu do skroni, Ŝeby uchronić rodzinę przed skandalem aresztowania i procesu sądowego. • Jestem pewien, Ŝe przyjaciele Crackenbume'a, którzy go jutro odwiedzą, przedstawią mu takie wyjście jako propozycję nie do odrzucenia.
Crackenburne opuścił gazetę, kiedy Tobias usiadł w fotelu naprzeciw.
- Nie było go w domu, kiedy Bains i Evanstone złoŜyli mu rano wizytę. Powiedziano im, Ŝe lord Neville wyjechał do swojej wiejskiej posiadłości. Tobias uniósł brwi, słysząc w głosie starszego pana posępną nutę. Spojrzał mu w oczy i spostrzegł w nich zimny, stalowy błysk, który niewielu zauwaŜało, dając się zwieść pozie dobrotliwego, roztargnionego staruszka, Tobias wyciągnął nogi w stronę ognia. - Proszę się uspokoić. Coś mi mówi, Ŝe Neville wkrótce znów się pojawi. • Do diabła. Od początku nie podobał mi się twój plan, Ŝeby się rozmówić z nim osobiście. Dlaczego uznałeś za konieczne, Ŝeby ostrzec tego drania? • JuŜ mówiłem, Ŝe dowody przeciw niemu były bardzo wątłe. Jeden list, do którego by się pewnie nie przyznał, twierdząc, Ŝe ktoś dokonał fałszerstwa. Chciałem usłyszeć potwierdzenie naszych przypuszczeń z jego własnych ust. • No cóŜ, usłyszałeś wyznanie winy, ale za to go teraz zgubiliśmy. Niedługo się pewnie dowiemy, Ŝe mieszka w ParyŜu, Rzymie czy Bostonie. Wygnanie to nie jest wystarczająca kara za takie zbrodnie. Zdrada i morderstwo! Dobry BoŜe, ten człowiek to diabeł wcielony. • To juŜ koniec sprawy - rzekł Tobias. - Tylko to się liczy.
25 Niewielki domek za starym magazynem wyglądał tak, jakby go nie uŜywano od lat. Nieodmalowany, z szarymi od brudu oknami, wydawał się niemal całkowitą ruiną. Jedyną oznaką, Ŝe ktoś tu regularnie zaglądał, był zamek w drzwiach, zupełnie wolny od rdzy. Lavinia zmarszczyła nos, czując mocny nieprzyjemny odór bijący od doków i rzeki. Opary spowijające stare magazyny wydzielały odraŜającą woń. Spojrzała na mały rozpadający się budyneczek. - Jesteś pewien, Ŝe to tutaj? - zapytała. Tobias spojrzał na plan, naszkicowany przez Huggetta. • To jest koniec ulicy. Dalej nie moŜna juŜ iść, chyba Ŝe do rzeki. To musi być ten adres. • CóŜ, w porządku.
Była bardzo zaskoczona, kiedy wcześniej Tobias stanął w jej drzwiach i oznajmił, Ŝe dostał wiadomość od Huggetta. List był krótki i zwięzły. Panie M. Obiecał Pan zapłacić za wszelkie informacje dotyczące pewnego artysty, trudniącego się rzeźbieniem w wosku. Proszę, jak najszybciej odwiedzić miejsce zaznaczone na planie. Zdaje się, Ŝe obecny lokator będzie mógł udzielić odpowiedzi na Pańskie pytania. MoŜe Pan przesłać obiecaną zapłatą na adres mojego biura. Z powaŜaniem P. Huggett Tobias złoŜył list i podszedł do drzwi. • Otwarte - stwierdził i wyjął pistolet z kieszeni. - Stań z boku. Lavinio. • Wątpię, Ŝeby Huggett skierował nas w pułapkę. - Mimo to posłuchała swego towarzysza i odsunęła się w lewo, Ŝeby nie być celem dla kogoś, kto mógł się czaić we wnętrzu domku. -Za bardzo zaleŜy mu na zapłacie, którą mu obiecałeś. • TeŜ tak sądzę, ale nie zamierzam więcej ryzykować. Doświadczenie mi podpowiada, Ŝe w tej sprawie nic nie jest takie, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Włącznie z tobą, Tobiasie March, pomyślała Lavinia. Ty jesteś najbardziej zaskakującą niespodzianką. Przywarł do ściany, a potem otworzył drzwi. W środku panowała cisza i rozchodził się nieprzyjemnie znajomy odór śmierci. Lavinia ciaśniej otuliła się poŜyczoną od siostrzenicy peleryną. - O, do diabła. Miałam nadzieję, Ŝe nic będzie juŜ więcej zwłok. Tobias zajrzał do środka i opuścił pistolet. Po chwili schował broń do kieszeni, oderwał się od ściany i wszedł do środka. Lavinia niechętnie podeszła bliŜej drzwi. - Nie musisz tu wchodzić - powiedział Tobias, nie odwracając się. Starała się nie wdychać woni śmierci. • Czy to lord Neville? • Tak. Tobias wszedł głębiej do środka, skręcił w lewo i zniknął w mroku. Stanęła w progu, ale nie posunęła się dalej. Z tego miejsca widziała wystarczająco duŜo. Tobias przykucnął przy ciemnym zarysie skulonej na podłodze postaci. Głowa Neville’a spoczywała w kałuŜy zaschniętej krwi. Przy jego prawej
ręce leŜał pistolet. W powietrzu zabrzęczała mucha. Lavinia szybko odwróciła wzrok i spostrzegła w rogu pomieszczenia jakiś duŜy niekształtny przedmiot nakryty brezentem. • Tobiasie. • O co chodzi? - Zerknął na nią, unosząc brwi. - Mówiłem, Ŝe nie musisz tutaj wchodzić. • Tam w rogu coś jest. I chyba wiem co. Weszła do izby i zbliŜyła się do tajemniczego obiektu. Tobias milczał; w skupieniu patrzył, jak odrzuca na bok brezentową plandekę. Ich oczom ukazała się niedokończona woskowa rzeźba. Wstępnie wymodelowane figury kobiety i męŜczyzny w trakcie lubieŜnego aktu seksualnego wykazywały niewątpliwe podobieństwo do rzeźb w przeznaczonej tylko dla panów galerii Huggetta. Twarz kobiety nie była wykończona. Na stojącej obok ławie leŜały starannie ułoŜone narzędzia słuŜące do rzeźbienia. Wypalone węgle w kominku świadczyły o tym, Ŝe ktoś rozpalał tu ogień, Ŝeby zmiękczyć wosk. - Odpowiednie zakończenie, prawda? -Tobias wstał, starając się uniknąć bólu nogi. -Morderca i zdrajca ginie z własnej ręki. - Na to wygląda. A tajemniczy artysta? Tobias przyjrzał się niedokończonej pracy. - Podejrzewam, Ŝe nie dostanie juŜ więcej zamówień na rzeźby nadające się do nietypowej galerii Huggetta. Lavinia wzdrygnęła się. • Ciekawa jestem, jak Neville trzymał w szachu tego artystę. MoŜe to była jedna z jego kochanek? • Zdaje się, Ŝe nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. MoŜe to i lepiej. Mam juŜ dość tej całej sprawy i z chęcią o niej zapomnę.
A więc to nareszcie koniec. - Niebieskozłoty dywan stanowił piękne tło dla smukłej postaci Joan Dove. - Z duŜą ulgą przyjmuję tę wiadomość. • Pan March rozmawiał ze swoim klientem, a ten zapewnił go, Ŝe zrobi wszystko, Ŝeby nie dopuścić do skandalu. W pewnych kręgach rozgłosi się, Ŝe Neville poniósł ostatnio powaŜne straty finansowe i w ataku depresji odebrał sobie Ŝycie. Nie
będzie to łatwe dla jego Ŝony i rodziny, ale lepsze takie plotki niŜ pogłoski o zdradzie i morderstwach. • Zwłaszcza kiedy się okaŜe, Ŝe sytuacja finansowa lorda Neville'a nie była taka zła, jak mu się wydawało, kiedy targnął się na własne Ŝycie - wyszeptała Joan. Coś mi mówi, Ŝe lady Neville nie będzie juŜ taka zrozpaczona, kiedy się dowie, jaki majątek nadal posiada. • Nie wątpię w to. Klient pana Marcha dał teŜ do zrozumienia, Ŝe skandal zostanie wyciszony z innych powodów niŜ tylko ochrona rodziny i Ŝony lorda. Wygląda na to, Ŝe pewnym dŜentelmenom na wysokich stanowiskach nie zaleŜy na rozgłaszaniu wiadomości o tym, jak to w czasie wojny zostali wywiedzeni w pole przez zdrajcę i sprzedawczyka. Chcą udawać, Ŝe ta sprawa wcale nie miała miejsca. • Tego właśnie moŜna się spodziewać po dŜentelmenach na wysokich stanowiskach, prawda? Lavinia uśmiechnęła się bezwiednie. - Rzeczywiście. Jej klientka cicho odchrząknęła. - A plotki o tym, Ŝe mój mąŜ stał na czele przestępczego imperium? • Według pana Marcha odeszły wraz z Neville'em. Pani Dove wyraźnie się rozpogodziła. • Dziękuję. • Nie ma za co. Zawsze staram się działać dyskretnie. • A wie pani, nigdy bym nie powiedziała, Ŝe Neville odwaŜy się przystawić sobie pistolet do skroni. -Joan sięgnęła po imbryk z herbatą. - Nawet po to. Ŝeby ratować honor swojego nazwiska. • Nigdy nie wiadomo, jak zachowa się człowiek w sytuacji ekstremalnej. • To prawda. - Joan z gracją nalała herbatę do filiŜanek. -Domyślam się, Ŝe ci wysoko postawieni panowie wywarli wielki nacisk na Neville'a. • Ktoś niewątpliwie to zrobił. - Lavinia wstała i wygładziła rękawiczki. - A więc to koniec sprawy. Proszę mi wybaczyć, ale muszę juŜ iść. • Lavinio - zatrzymała ją gospodyni. • Słucham? Siedząca na kanapie Joan przyglądała się bacznie Lavinii.
• Jestem wdzięczna za wszystko, co pani dla mnie zrobiła. • Zapłaciła mi pani pełne honorarium, a na dodatek poleciła mnie swojej krawcowej. Czuję się w pełni wynagrodzona za swoje wysiłki. • Mimo to uwaŜam się za pani dłuŜniczkę - z naciskiem oznajmiła Joan. Jeśli kiedyś będę się pani mogła jakoś odwdzięczyć, mam nadzieję, Ŝe nie zawaha się pani zwrócić z tym do mnie. • Do widzenia, Joan. Kiedy następnego dnia po nią przyszedł, czytała poezje Byrona. Zaprosił ją na spacer po parku, a ona natychmiast się zgodziła. Zamknęła tomik, wzięła kapelusz, płaszcz i razem wyszli z domu. Nie rozmawiali, dopóki nie dotarli do ukrytej wśród zieleni gotyckiej ruiny. Usiadł obok niej na kamiennej ławce i zapatrzył się w wybujałe parkowe krzewy. Mgła się rozproszyła, zaświeciło słońce i temperatura stała się całkiem znośna. Zastanawiał się, od czego zacząć, ale to Lavinia odezwała się pierwsza. - Odwiedziłam ją dzisiaj rano. Spokojnie przyjęła ostatnie wiadomości. Bardzo mi dziękowała za ocalenie Ŝycia, no i, oczywiście, wypłaciła mi honorarium. Tobias wsparł ramiona na kolanach i splótł dłonie. - Crackenburne dopilnuje, Ŝeby przesłano mi zapłatę na mój rachunek bankowy. - Zawsze miło jest otrzymać wynagrodzenie na czas. Tobias spoglądał na kolorowe kwiaty i jasnozielone liście zdziczałego ogrodu. • To prawda. • Teraz to juŜ naprawdę koniec. - Nic nie odpowiedział. Zerknęła na niego kątem oka. - Czy coś się stało? • Sprawa Neville'a jest zakończona, to fakt. Ale niektóre sprawy między nami nie zostały doprowadzone do końca. • Co masz na myśli? - Oczy Lavinii zwęziły się czujnie. -Jeśli jesteś niezadowolony z zapłaty od swojego klienta, to juŜ twoje zmartwienie. To ty zawierałeś umowę z Crackenburne'em. Chyba nie oczekujesz, Ŝe się z tobą podzielę swoim honorarium. Tego było zbyt wiele. Tobias chwycił Lavinię za ramiona. • Do diabła, nie chodzi mi o pieniądze. Zamrugała kilka razy, ale nie
starała mu się wyrwać. • Jesteś pewien? - spytała. • Jak najbardziej. - A więc jakieŜ to sprawy, twoim zdaniem, nie zostały doprowadzone do końca? Zacisnął dłonie na jej zgrabnych ramionach, zastanawiając się nad właściwymi słowami. • Wydaje mi się, Ŝe dobrze nam się współpracowało -powiedział w końcu. • Świetnie, prawda? Zwłaszcza jeśli weźmiesz pod uwagę, Ŝe musieliśmy rozwiązywać bardzo trudne problemy. ChociaŜ na pewno pamiętasz, Ŝe z początku raczej nam nie szło. • Masz na myśli spotkanie przy zwłokach Holtona Felixa? • Chodziło mi raczej o tę noc, kiedy zniszczyłeś mój niewielki antykwariat w Rzymie. • Moim zdaniem, wtedy nastąpiło zwykłe nieporozumienie. Ale w końcu wszystko sobie wyjaśniliśmy i doprowadziliśmy sprawy do porządku, prawda? Oczy jej rozbłysły. • MoŜna tak powiedzieć. W rezultacie tego zwykłego nieporozumienia musiałam sobie szukać nowego zawodu. Ale przyznam, Ŝe teraz Ŝycie stało się dla mnie o wiele bardziej interesujące. • To właśnie o twoim nowym zawodzie chciałem dzisiaj porozmawiać - rzekł Tobias. - Domyślam się, Ŝe chcesz nadal prowadzić swój interes, mimo moich ostrzeŜeń? • Jak najbardziej - zapewniła go. - To niesłychanie stymulująca i ciekawa praca, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe przynosi niezłe dochody. • W takim razie w przyszłości moŜe znów dojść do takiej sytuacji, Ŝe współpraca ze mną bardzo ci się przyda. • Tak uwaŜasz? • Sądzę, Ŝe moŜemy być dla siebie bardzo uŜyteczni. • Jako wspólnicy? • Właśnie. Proponuję, Ŝebyśmy zastanowili się nad współpracą, jeśli w przyszłości nadarzy się ku temu okazja. - Bardzo chciał uzyskać od niej jakąś
konkretną, pozytywną odpowiedź. • Hm, wspólnicy, powiadasz - odrzekła obojętnym tonem. Ta kobieta doprowadzi ranie kiedyś do szału, pomyślał, ale udało mu się zapanować nad emocjami. • Zastanowisz się nad moją propozycją? • Zastanowię się nad nią bardzo głęboko. Przyciągnął ją do siebie. - Ta odpowiedź na razie mi wystarczy - wyszeptał jej wprost do ucha. Ujęła dłońmi jego twarz. • Wystarczy ci? • Tak. Ale ostrzegam, Ŝe spodziewam się odpowiedzi twierdzącej. Będę się o to starał. Rozwiązał tasiemki jej kapelusza i odłoŜył go na bok. Po kolei zsunął skórkowe rękawiczki z jej dłoni, podniósł do ust nadgarstki i ucałował gładką skórę. Wypowiedziała jego imię tak cicho, Ŝe ledwie je usłyszał, a potem zanurzyła palce we Włosach Tobiasa i pocałowała go w usta. Przyciągnął ją mocniej i natychmiast poczuł, jak w jej ciele budzi się namiętna reakcja. Przywarła do niego, budząc w nim nienasycony głód. PołoŜył się na kamiennej ławce i wciągnął Lavinię na siebie. Uniosła spódnice, Ŝeby mógł nacieszyć się widokiem jej nóg w bardzo kobiecych pończoszkach. Rozwiązała mu fular i rozpięła guziki koszuli, a kiedy połoŜyła dłonie na jego nagiej piersi, głęboko wciągnął powietrze. • Lubię cię dotykać - powiedziała. Schyliła się i pocałowała go w ramię. - Od razu wtedy czuję przypływ energii. • Lavinio. - Wyjął spinki z jej włosów i usłyszał, jak upadają na kamienną podłogę. Przez chwilę okrywała jego pierś pocałunkami, budząc w nim myśli, które, przelane na papier, mogłyby się okazać całkiem niezłą poezją. Kiedy zadrŜała w jego ramionach, stoczył się wraz z nią z ławki na ziemię i poczuł, jak obejmuje go szczupłymi, zgrabnymi nogami. JuŜ nie miał ochoty pisać wierszy. Doszedł do wniosku, Ŝe Ŝadne słowa nie oddadzą tego. co się teraz dzieje w jego sercu.
Poruszyła się wolno i uniosła głowę. • Czy to miałeś na myśli, mówiąc, Ŝe będziesz się starał o twierdzącą odpowiedź na propozycję współpracy? • Mmm, tak. - Wsunął dłonie w jej płomienne splątane włosy. - Mam nadzieję, Ŝe ten argument cię przekonał. Uśmiechnęła się. a on poczuł się tak. jakby za chwilę miał utonąć w jej uwodzicielskich oczach. - Tak, to, co tu zaprezentowałeś, było dość przekonujące. Jak juŜ mówiłam, zastanowię się nad twoją propozycją.
26 Lavinia krytycznie przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze przymierzalni. • Nie sądzi pani, Ŝe dekolt jest trochę za głęboki? Madame Francesca zmarszczyła czoło. • Jest taki, jak trzeba. Dyskretnie zwraca uwagę na pani biust. • Powiedziałabym, Ŝe raczej mało dyskretnie. - Nonsens. To bardzo dyskretne zwrócenie uwagi na to, co trzeba. - Madame Francesca poprawiła wstąŜkę zdobiącą stanik. - PoniewaŜ pani biust nie jest zbyt imponujący, zaprojektowałam suknię tak, Ŝeby raczej zostawiała pole do domysłów, a nie odpowiadała na wszystkie pytania. Lavinia z pełnym wahania namysłem bawiła się srebrnym wisiorkiem u szyi. • Jest pani pewna, Ŝe tak będzie dobrze? • Jak najbardziej. W tych sprawach moŜe mi pani zaufać. -Madame Francesca spojrzała groźnie na młodą szwaczkę, która przykucnęła na podłodze obok Lavinii. Non, non, non, Molly! Nie przyjrzałaś się uwaŜnie mojemu szkicowi. Na skraju sukni ma być tylko jeden rząd kwiatów, nie dwa. Dwa to dla pani Lake o wiele za duŜo. Zbytnio by ją przytłaczały. PrzecieŜ widzisz, Ŝe nie jest zbyt imponującego wzrostu. • Tak, proszę pani - wymamrotała Molly, starając się nie połknąć trzymanych w ustach szpilek.
• Przynieś mój szkicownik - poleciła jej szefowa. - Jeszcze raz pokaŜę ci projekt. Dziewczyna szybko wstała i wybiegła. Lavinia przyjrzała się sobie w lustrze. • Jestem za niska i mam za mały biust. Doprawdy, madame, dziwię się, Ŝe w ogóle poświęca mi pani czas. • Robię to oczywiście ze względu na panią Dove. - Madame Francesca dramatycznym gestem przyłoŜyła dłoń do obfitego biustu. -To jedna z moich najwaŜniejszych klientek. Zrobiłabym wszystko, Ŝeby ją zadowolić. - Puściła oczko do Lavinii. - Poza tym pani figura jest wyzwaniem dla moich krawieckich umiejętności. Molly wróciła, dźwigając cięŜki tom szkiców. Szefowa wzięła księgę i zaczęła przerzucać kartki. Lavinia dostrzegła szkic znajomej zielonej sukni balowej. • Chwileczkę. Czy to jest suknia zaprojektowana dla pani Dove na bal zaręczynowy jej córki? • Ta? - Krawcowa z satysfakcją spojrzała na własne dzieło. -Owszem. Przepiękna, czyŜ nie? Lavinia przyjrzała się szkicowi z wielką uwagą. - Widzę tu dwa rzędy róŜyczek. Nie trzy. Szkic został zmieniony. Usunęła pani jeden rząd kwiatów, prawda? Widzę ślad po gumce. Madame Francesca cięŜko westchnęła. - Nadal twierdzę, Ŝe przy tak eleganckiej figurze pani Dove mogła sobie pozwolić na trzy rzędy. Ale ona była nieugięta i kazała jeden usunąć. Co moŜna zrobić, kiedy tak waŜna klientka się uprze? Nie ma wyjścia, trzeba ulec. W końcu zmieniłam projekt. Przejęta Lavinia poczuła zimny dreszcz strachu. Odwróciła się szybko i poleciła krawcowej: • Niech mi pani pomoŜe wydobyć się z tej sukni. Muszę natychmiast wyjść i pilnie z kimś porozmawiać. • AleŜ pani Lake, nie dokończyłyśmy przymiarki. • Proszę zdjąć ze mnie suknię. - Lavinia zmagała się z haftkami gorsetu. Dokończymy następnym razem. Czy mogę prosić o kartkę papieru i ołówek? Chcę wysłać wiadomość do mojego... eee... wspólnika.
Znów zaczęło padać i trudno było o powóz do wynajęcia. Droga na Half Crescent Lane zajęła jej niemal trzy kwadranse. Lavinia zatrzymała się przed drzwiami galerii pani Vaughn, uniosła rączkę kołatki i głośno zapukała. Muszę się upewnić, pomyślała. Nie moŜna znów popełnić jakiegoś błędu. Zanim wraz z Tobiasem doprowadzi tę skomplikowaną sprawę do prawdziwego końca, porozmawia z osobą, która od początku miała rację. Zdawało jej się, Ŝe upłynęły całe wieki, zanim głuchawa gospodyni otworzyła drzwi. ZmruŜyła oczy i spojrzała na gościa. "" - Tak? - Czy pani Vaughn jest w domu? Muszę z nią natychmiast porozmawiać. To bardzo waŜne. Gospodyni wyciągnęła rękę. - Trzeba kupić bilet - oznajmiła gromko. Lavinia jęknęła zrezygnowana i sięgnęła do sakiewki. Znalazła kilka monet i wsunęła je w spracowaną dłoń kobiety. • Oto zapłata. Proszę powiedzieć pani Vaughn, Ŝe przyszła Lavinia Lakę. • Zaprowadzę panią do galerii. - Gospodyni poprowadziła ją mrocznym korytarzem, zanosząc się rechotliwym śmiechem. -Pani Vaughn zaraz do pani przyjdzie. Zatrzymała się przed drzwiami do galerii i otworzyła je z przesadnym rozmachem. Lavinia znalazła się w ciemnej sali, a drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Usłyszała stłumiony rechot, zanikający w głębi korytarza. Chwilę stała, Ŝeby przyzwyczaić wzrok do panującego wokół mroku. Czuła się bardzo niewyraźnie i przypomniała sobie, Ŝe podobnych odczuć doznała podczas pierwszej wizyty tutaj. Rozejrzała się, starając się uspokoić przyspieszone bicie serca. Sala wyglądała niemal tak samo jak za pierwszym razem. Realistyczne woskowe figury majaczyły wokół niej, zastygłe w trakcie najróŜniejszych czynności. Minęła męŜczyznę w okularach, który w fotelu czytał gazetę, i podeszła do fortepianu. Przy klawiaturze siedziała jakaś postać, wpatrująca się uwaŜnie w nuty. Był to jednak męŜczyzna, ubrany w staromodne bryczesy. To woskowa rzeźba, nie pani Vaughn udająca jedną ze swoich prac, doszła do wniosku Lavinia. MoŜe artystka za kaŜdym razem udaje inną postać?
- Pani Vaughn? - KrąŜyła między figurami, zaglądając w ich twarze. - Jest pani tutaj? Wiem, Ŝe lubi pani płatać takie figle. Sama dałam się za pierwszym razem nabrać, ale dzisiaj nic mam na to czasu. Chcę się z panią skonsultować w sprawach zawodowych. - śadna z figur się nie poruszyła. - To bardzo pilne -ciągnęła Lavinia. Moim zdaniem, to moŜe być kwestia Ŝycia i śmierci. Zerknęła na postać stojącą przed kominkiem. Jakaś nowa figura. Nie widziała jej podczas uprzedniej wizyty. Przedstawiała kobietę w kuchennym fartuchu i wielkim czepku, którego falbanki przysłaniały profil. Stała lekko pochylona, z pogrzebaczem w dłoni, jakby chciała poruszyć nim węgle w wygasłym kominku. To nie pani Vaughn, stwierdziła Lavinia. Za wysoka i za szczupła. - Proszę, pani Vaughn, niech się pani ujawni, jeśli pani tu jest. Nie mogę tu długo zostać. - Lavinia obeszła kanapę i zatrzymała się jak wryta na widok postaci leŜącej twarzą do podłogi. - Dobry BoŜe! Od razu wiedziała, Ŝe to nie jest przewrócona woskowa rzeźba. PrzeraŜenie zaparło jej dech w piersi. - Pani Vaughn. Opadła na kolana, zdjęła rękawiczki i przyłoŜyła dłoń do szyi kobiety. Z ulgą wyczuła bijący puls. Pani Vaughn Ŝyła, tylko leŜała bez przytomności. Lavinia skoczyła na równe nogi i rzuciła się do drzwi, Ŝeby wezwać pomoc, i wtedy jej wzrok zahaczył o figurę przy kominku. Nagle poczuła, Ŝe z przejęcia robi jej się sucho w gardle. Na butach figury dostrzegła błoto. Przez chwilę nie mogła oddychać. śeby wyjść z tej długiej, wąskiej sali, musiała przejść obok figury przy kominku. Jeśli się do niej zbliŜy, znajdzie się w zasięgu pogrzebacza. Krzyk na nic się nie zda, poniewaŜ gospodyni domostwa była przygłucha. Jedyną nadzieję stanowił Tobias. Jeśli otrzymał wiadomość na czas, wkrótce powinien się tu zjawić. Tymczasem trzeba jakoś rozproszyć uwagę zabójczym. - Widzę, Ŝe dotarła tu pani przede mną - powiedziała cicho Lavinia. - Jak to się pani udało, lady Neville? Postać przy kominku drgnęła i gwałtownie się wyprostowała. Constance lady Neville odwróciła się ku niej z pogrzebaczem w dłoni, uśmiechając się szeroko. - Nie jestem głupia. Wiedziałam, Ŝe nadal stanowi pani potencjalne zagroŜenie. Kazałam jednemu ze swoich ludzi panią śledzić. - Constance zastąpiła jej
drogę do drzwi. – Dopadł chłopaka, którego wysłała pani z wiadomością do pana Marcha. Dobrze mu zapłacił i chłopak przekazał mu wiadomość, a on z kolei przyniósł ją mnie. Niech się pani nie pociesza fałszywą nadzieją. śadna pomoc nie nadejdzie. Lavinia cofnęła się za kanapę i połoŜyła dłoń na wisiorku pod szyją. • A więc to pani? To pani dzieło? To pani jest tym tajemniczym artystą. Widziałam pani prace w galerii Huggetta. Bardzo niezwykłe. • Niezwykłe? - Kobieta spojrzała na nią pogardliwie. -W ogóle nic zna się pani na sztuce. To wspaniałe dzieła. Lavinia mocniej szarpnęła wisiorek i udało jej się zerwać go z szyi. Wyciągnęła go przed siebie tak, Ŝe błyszczące srebro pochwyciło blade smugi światła, rozjaśniające mroczną salę. - Takie wspaniałe jak ten błyszczący wisiorek? – zapytała cichym, spokojnym głosem. - Prawda, Ŝe ładny? Proszę zobaczyć, jak się skrzy. Taki błyszczący. Błyszczący. Błyszczący. Constance roześmiała się nieprzyjemnie. • Wydaje się pani. Ŝe za ten wisiorek kupi sobie pani Ŝycie? Jestem bardzo bogata. Mam szkatułki pełne o wiele cenniejszej biŜuterii. Nie chcę pani wisiorka. • Bardzo się błyszczy, prawda? - Lavinia wolno kołysała wisiorkiem, który kreślił łuk w powietrzu, skrząc się i migocąc. -Dała mi go matka. Jest taki błyszczący. Constance zamrugała. • JuŜ pani mówiłam, Ŝe nie interesują mnie tanie błyskotki. • Pani figury są niezwykłe, ale brakuje im tego realizmu, jaki osiąga pani Vaughn. • Głupia kobieto. Co ty moŜesz wiedzieć o sztuce? - Po twarzy Constance przebiegł grymas wściekłości. Zerknęła na kołyszący się wisiorek i zmarszczyła czoło, jakby srebrzyste błyski ją irytowały. - Moje rzeźby są o wiele lepsze niŜ te przyziemne figury. W przeciwieństwie do pani Vaughn nic waham się ukazywać najciemniejszych ludzkich pasji. • To pani wysłała tę woskową scenkę do pani Dove, prawda? Dopiero dzisiaj się tego domyśliłam, kiedy zobaczyłam u krawcowej szkic tej zielonej sukni. W swojej pracy opada się na oryginalnej wersji szkicu, nie na gotowej sukni. Była pani klientką madame Franceski i miała okazję go zobaczyć. Nie widziała pani sukni w
ostatecznej wersji, poniewaŜ nie zaproszono pani na bal zaręczynowy. Gdyby tam pani była, wiedziałaby, Ŝe suknię zdobiły dwa rzędy róŜyczek, nie trzy. - To juŜ nie ma Ŝadnego znaczenia. Joan Dove to dziwka, nie lepsza niŜ jego inne kobiety. Ona teŜ zginie. Constance podeszła bliŜej. Lavinia spazmatycznie chwyciła powietrze, ale nadal kołysała wisiorkiem, nie zmieniając rytmu. - To pani przyczyniła się do otrucia Fieldinga Dove'a, prawda? - spytała łagodnym, kojącym głosem. Zabójczyni spojrzała na wisiorek i odwróciła wzrok. Jakby nie mogła nic na to poradzić, znów powiodła za nim oczami. • Wszystko zaplanowałam, kaŜdy szczegół. Zrobiłam to dla Wesleya. To wszystko było dla niego. Potrzebował mnie. • Ale mąŜ nigdy nie docenił pani inteligencji i niezłomnej lojalności, tak? LekcewaŜył panią. OŜenił się z panią dla pieniędzy i od początku zdradzał panią z innymi kobietami. • Zaspokajały tylko jego Ŝądze, nie liczyły się wcale. WaŜne było to, Ŝe Wesley mnie potrzebował. Rozumiał to. Byliśmy wspólnikami. Lavinia skrzywiła się i niemal zgubiła rytm. Skup się, głupia, od tego zaleŜy twoje Ŝycie, zganiła się w duchu. • Rozumiem. - Wisiorek nadal kołysał się monotonnie. -Byliście wspólnikami. Ale to pani była mózgiem tej spółki. • Tak. To ja wykryłam, Ŝe Fielding Dove bada działalność Wesleya podczas wojny. Widziałam, Ŝe Dove się starzeje i słabnie. Zrozumiałam, Ŝe nadszedł czas, Ŝeby działać. Po śmierci Dove'a nic juŜ nie stało na drodze mojego męŜa. Trzeba było tylko uporządkować kilka spraw. Zawsze załatwiałam za niego takie rzeczy. • Ile jego kochanek pani zamordowała? • Dwa lata temu wreszcie zdałam sobie sprawę, Ŝe trzeba się pozbyć tych dziwek. - Constance spojrzała z wściekłością na kołyszący się wisiorek. - Odnalazłam je. chociaŜ nie było to łatwe. Dotychczas zrobiłam porządek z pięcioma. • Wykonała pani te figury, Ŝeby uczcić sprawnie popełnione morderstwa? • Musiałam pokazać światu prawdę na temat tych kobiet. UŜyłam swojego talentu, Ŝeby zademonstrować, Ŝe dla kobiet, które stają się dziwkami, w końcu
zostaje tylko ból i cierpienie. Nie ma namiętności, poezji, rozkoszy, tylko ból. • Ale ostatnia się pani wymknęła, prawda? - dociekała Lavinia. ~ Jak to się stało? Popełniła pani błąd? • Nie popełniłam Ŝadnego błędu! - krzyknęła gniewnie lady Neville. -Jakaś głupia posługaczka zostawiła na podłodze kubeł z mydlinami. Poślizgnęłam się i upadłam, a ta dziwka uciekła. Wcześniej czy później jej dopadnę. • A kto pani słuŜył jako model do postaci męŜczyzny? -zapytała spokojnie. Constance spojrzała na nią pustym wzrokiem. • Model do postaci męŜczyzny? Lavinia miarowo kołysała wisiorkiem. • Twarz męŜczyzny jest zawsze taka sama. Kto to jest? - Tata. - Constance zamachnęła się pogrzebaczem na wisiorek, jakby chciała go strącić na podłogę. - To tata sprawia tym dziwkom tyle bólu. - Jeszcze raz usiłowała sięgnąć czubkiem pogrzebacza do wisiorka. - On sprawiał mi ból. Rozumiesz? Tak bardzo przez niego cierpiałam. Lavinia jeszcze dwa razy musiała uchylić się przed pogrzebaczem. Rozmowa szła w złym kierunku. NaleŜało zmienić temat. - Wszystko szło dobrze, dopóki Holton Felix nic dopadł pamiętnika i nie zaczął szantaŜować wymienionych w nim ludzi - powiedziała. - Felix dowiedział się z tych zapisków, Ŝe Wesley był członkiem Błękitnej Izby. - Constance nieco się uspokoiła i wodziła oczami za wisiorkiem. - Musiałam go zabić. To było dość łatwe. Znalazłam tego głupca kilka dni po tym, jak przysłał mi pierwszy list. • Zabiła go pani i zabrała pamiętnik. • Zrobiłam to, Ŝeby chronić męŜa. Wszystko robiłam dla niego. Gdy lady Neville bez ostrzeŜenia zamachnęła się pogrzebaczem, Lavinia rzuciła się w tył, o włos unikając uderzenia. Haczykowaty koniec wbił się w głowę stojącej obok figury, całkowicie ją zniekształcając. Lavinia szybko skryła się za postacią nieśmiałej kobiety z wachlarzem. Tak osłonięta, wyciągnęła ramię w bok i znów zaczęła kołysać wisiorkiem. Constance patrzyła na błyszczącą ozdobę z wyraźną irytacją. Starała się odwrócić wzrok, ale jej spojrzenie samo biegło ku srebrzystym błyskom. Lavinia wiedziała, Ŝe przeciwniczka nie zapadła w całkowity trans, ale wahadłowy ruch
wisiorka bardzo ją rozprasza. • Dopiero po przeczytaniu pamiętnika dowiedziała się pani, Ŝe pani Dove i pani mąŜ byli kiedyś kochankami, tak? Z pani punktu widzenia to zmieniało całą sytuację. Mogła pani lekcewaŜyć pozostałe kochanki, ale tego romansu nie potrafiła mu pani wybaczyć. • Inne się nie liczyły. - Constance zbliŜyła się do Lavinii. -To były tanie dziwki. Brał je z domu publicznego, zabawiał się z nimi chwilę, a potem odsyłał na ulicę. Ale Joan Dove to inna sprawa. • Dlatego Ŝe była Ŝoną przywódcy Błękitnej Izby? • Tak. Jest bogata, wpływowa i wie wszystko, co wiedział Azure. Kiedy przeczytałam pamiętnik, natychmiast zrozumiałam, Ŝe Wesley nie będzie mnie potrzebował, jak juŜ zastąpi Azure'a i stanie na czele Błękitnej Izby. • Myślała pani, Ŝe wybierze Joan? • Mogła mu dać wszystko, co kiedyś naleŜało do Azure'a. Jego kontakty, układy, sposoby prowadzenia operacji finansowych, samą Błękitną Izbę. - Głos Constance przeszedł w zawodzący szloch. - A co ja mu mogłam dać? W dodatku Wesley kiedyś jej poŜądał, tak jak nigdy nie poŜądał mnie. • Więc zadecydowała pani, Ŝe ona teŜ musi zginąć. - Gdyby ją zdobył, mnie by juŜ nie potrzebował. Constance znów wymierzyła cios pogrzebaczem. Tym razem teŜ celowała w wisiorek. Lavinia pchnęła na nią figurę kobiety z wachlarzem i pogrzebacz wbił się w wosk, a rzeźba runęła na podłogę. - Chciałam teŜ, Ŝeby cierpiała, jak ja przez nią cierpiałam - wyszeptała lady Neville, wodząc wzrokiem za wisiorkiem. - Dlatego wysłałam do niej scenę jej własnej śmierci, Ŝeby sobie na nią popatrzyła i poznała, co to strach. -Wyciągnęła pogrzebacz z woskowej czaszki i znów uniosła nad głowę, gotowa do zadania ciosu. Lavinii wydało się, Ŝe tym razem jej ruchy są powolniejsze. • Dlaczego zabiła pani męŜa? - Cofała się wolno, wyciągnąwszy ramię w bok, Ŝeby namacać potencjalne przeszkody. • Nie miałam wyboru. Wszystko zniszczył. - Constance chwyciła pogrzebacz oburącz. - Głupiec. Głupi, kłamliwy człowiek. - Jej pierś unosiła się i opadała rytmicznie, wzrok wędrował ku twarzy Lavinii i zaraz wracał do wisiorka. -Tobias March zastawił na niego pułapkę, a on dał się w nią złapać. Byłam w domu, kiedy
tamtej nocy wrócił po rozmowie z Marchem. Dostał jakiegoś nerwowego ataku. Polecił kamerdynerowi, Ŝeby spakował jego rzeczy, mówił, Ŝe chce uciec za granicę. Lavinia natrafiła czubkami palców na fortepian i zatrzymała się. - Bała się pani, Ŝe wszystkie pani wysiłki pójdą na marne. - Udawałam, Ŝe pomagam mu w ucieczce. Pojechałam z nim do doków, skąd jakiś jego znajomy miał go zabrać na pokład statku. Zaproponowałam Wesleyowi, Ŝebyśmy zaczekali w tym małym domku. • I tam go pani zastrzeliła. • Nic innego nie mogłam zrobić. Wszystko zniszczył. -Twarz Constance wykrzywiła się w dzikim grymasie. - Chciałam wymierzyć mu cios pogrzebaczem, jak tamtym dziwkom, ale wiedziałam, Ŝe to musi wyglądać na samobójstwo. Nic innego nie przekonałoby Marcha i pozostałych, Ŝe to koniec sprawy. • Teraz zamierza pani zostać panią Błękitnej Izby? • Tak. Ja będę Azure'em. - Constance wpatrzyła się w wisiorek. • Oczywiście, Ŝe pani będzie. Oczywiście. Gwałtownym, niespodziewanym ruchem Lavinia rzuciła wisiorek w stronę najbliŜszej figury, a Constance powiodła za nim wzrokiem. Korzystając ze sposobności, Lavinia chwyciła stojący na pianinie świecznik i cisnęła nim w lady Neville. trafiając ją w skroń. Morderczyni krzyknęła, pogrzebacz wypadł jej z ręki, a ona osunęła się na kolana. Objęła rękami głowę i zaczęła głośno zawodzić. Lavinia ominęła nieprzytomną panią Vaughn. wskoczyła na kanapę, przeskoczyła przez jej oparcie i pobiegła ku drzwiom. Kiedy tylko dotknęła gałki, drzwi same się otworzyły i zobaczyła przed sobą Tobiasa. Jego mina nie wróŜyła nic dobrego. • Co, u diabła... - Chwycił ją w ramiona i spojrzał w głąb sali. Constance nadal klęczała, głośno szlochając. • A więc to ona? - zapytał cicho Tobias. - Tak. Sądziła, Ŝe są z męŜem wspólnikami. W końcu go zabiła, poniewaŜ wydawało jej się, Ŝe Neville chce zerwać z nią umowę.
27
Wiedziała. Ŝe jej nie kocha, ale myślała, Ŝe łączy ich coś waŜniejszego i trwalszego - tłumaczyła Lavinia. • Więź metafizyczna? - Joan z lekką pogardą uniosła brwi. -Z męŜczyzną o naturze Neville'a? Biedaczka, rzeczywiście musiała być szalona. • Nic wiem, czy postrzegała swój związek w kategoriach metafizycznych. Lavinia odstawiła filiŜankę. - Bardzo w to wątpię. Mówiła raczej o spółce. • Do diabła. - Tobias, usadowiony w wielkim fotelu, posłał jej groźne spojrzenie. - śe teŜ musiała uŜyć tego słowa. • Wierzyła, Ŝe stała się mu niezbędna, Ŝe on to rozumie i jej potrzebuje. Oparła dłonie na rzeźbionych poręczach fotela i spojrzała w oczy Joan. - Widziała siebie jako mózg ich spółki. Obmyślała strategie, zajmowała się trudnymi sprawami. • Otruła Fieldinga. - Joan wpatrywała się w herbatę w filiŜance. • Sama pani stwierdziła, Ŝe była szalona - wybąkała Lavinia. • Rzeczywiście. - Tobias złoŜył dłonie. - Właśnie dlatego rodzina postanowiła ją zaniknąć w prywatnym szpitalu dla obłąkanych. Resztę Ŝycia spędzi pod kluczem. Nikt nic będzie słuchał jej niedorzecznych skarg i opowieści. Joan spojrzała na nich znad filiŜanki. • Czy to ona zamordowała dawne kochanki Neville'a i próbowała mnie zabić na balu u Colchesterów? • Od lat była zmuszona przymykać oko na romanse męŜa -wyjaśniała Lavinia. - Udawała przed samą sobą. Ŝe nie mają dla niego znaczenia. Joan skrzywiła się lekko. • W zasadzie nie miały. • W zasadzie tak. Wmówiła sobie, Ŝe jej związek z Neville'em przewyŜszał jego inne związki, oparte na cielesnej Ŝądzy. W końcu poŜądanie szybko przemija. A zdaje się, Ŝe dla niej namiętność oznaczała tylko ból. Nie pragnęła wzbudzać w męŜu namiętności. Gdy Tobias wymamrotał coś niezrozumiale, spojrzała na niego pytająco, ale on tylko z nieprzeniknionym wyrazem twarzy w milczeniu patrzył w ogień. • Podejrzewam, Ŝe Constance nienawidziła tych kobiet. -Lavinia znów zwróciła się do Joan. - Kiedy przyszło jej do głowy, Ŝe moŜe się postarać, by mąŜ
stanął na czele Błękitnej łzby, znalazła teŜ doskonały pretekst do zlikwidowania jego dawnych kochanek. Po prostu wytłumaczyła mu, Ŝe stanowią potencjalne zagroŜenie dla jego kariery. • Neville wiedział, co robi Ŝona - dodał Tobias. - Wcale mu to zresztą nie przeszkadzało. Pewnie brał jej usprawiedliwienia za dobrą monetę. UwaŜał nawet, Ŝe scenki z galerii są dość zabawne. Kiedy teraz analizuję naszą nocną rozmowę, w której starałem się go nakłonić do wyznania winy, widzę, Ŝe właściwie nie przyznał się do morderstw, tylko do tego, Ŝe o nich wiedział. • Brudną robotę zostawiał Constance. - Lavinia patrzyła w ogień. Zajmowała się tym z radością. Kiedy jednak przeczytała pamiętnik i dowiedziała się. Ŝe Joan miała kiedyś romans z jej męŜem, nie potrafiła pohamować strachu i wściekłości. • Tak. ta kobieta jest bez wątpienia obłąkana. - Joan ze współczuciem potrząsnęła głową. • Szaleńcy kierują się własną logiką - zauwaŜyła Lavinia. - Jakkolwiek było. zdecydowała, Ŝe stanowi pani powaŜnie zagroŜenie dla jej związku z Neville’em. Bała się, Ŝe kiedy on przejmie kontrolę nad Błękitną Izbą, znów się z panią zwiąŜe. Joan lekko zadrŜała. • Związek z tym obrzydliwym człowiekiem to ostatnia rzecz, na jaką miałabym ochotę. • Na swój sposób go kochała. Nie mieściło jej się w głowie, Ŝe mogłaby go pani odrzucić. Tobias poruszył się i wyciągnął nogę w stronę kominka. - W swoim zaburzonym umyśle postrzegała panią jako jedyną byłą kochankę zdolną jej go odebrać, poniewaŜ mogła mu pani zaofiarować o wiele więcej niŜ ona. - Jakie to smutne - stwierdziła Joan. Lavinia cicho odchrząknęła. • Owszem. Kiedy przechwyciła wiadomość, którą wysłałam do Tobiasa, zdała sobie sprawę, Ŝe nadal prowadzę dochodzenie. Przyszła do galerii pani Vaughn kilka minut przede mną, poniewaŜ skorzystała z własnego ekwipaŜu. Ja musiałam iść piechotą, bo kiedy pada, bardzo trudno jest złapać jakiś powóz. Udało jej się ogłuszyć panią Vaughn. • To szczęście, Ŝe nie zabiła tej zdolnej artystki - stwierdziła Joan.
• Gęste włosy i czepek pani Vaughn trochę osłabiły siłę uderzenia. Upadła na podłogę oszołomiona, ale wystarczyło jej przytomności umysłu, Ŝeby udawać martwą. Zaraz potem zjawiłam się ja, przez co lady Neville nie mogła zadać kolejnego ciosu. Joan spojrzała na Tobiasa. • Jak to się stało, Ŝe w samą porę przybył pan do galerii, chociaŜ nie dotarła do pana wiadomość od wspólniczki? • AleŜ dotarła - odrzekł Tobias z uśmiechem. - Chłopak sprzedał informację szpiegowi lady Neville, ale jako Ŝe był to bystry młody człowiek interesu, odszukał równieŜ mnie. Niestety, dotarł do mnie z opóźnieniem, ale jednak przekazał mi wiadomość. • Rozumiem. - Joan wstała i poprawiła rękawiczki. - A więc to juŜ koniec. Bardzo się cieszę, Ŝe nic się pani nie stało, Lavinio. I jestem niesłychanie wdzięczna za wszystko, co oboje dla mnie zrobiliście. • AleŜ nie ma za co. - Lavinia równieŜ wstała. • To, co powiedziałam pani wczoraj, nadal jest aktualne. UwaŜam siebie za pani dłuŜniczkę. Jeśli kiedykolwiek będę mogła coś dla was zrobić, mam nadzieję, Ŝe zwrócicie się do mnie. • Dziękuję, ale nie wyobraŜam sobie, Ŝebyśmy kiedykolwiek potrzebowali pani pomocy. W oczach Joan zamigotało skrywane rozbawienie. Wyszła z salonu i na chwilę zatrzymała się w holu. - Będę bardzo rozczarowana, jeśli nie włączycie mnie do któregoś ze swoich przyszłych śledztw. Mam wraŜenie, Ŝe byłaby to dla mnie wspaniała rozrywka. Lavinia patrzyła na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Tobias równieŜ milczał. Joan dystyngowanie skłoniła głowę i poszła do wyjścia, gdzie juŜ czekała pani Chilton, Ŝeby otworzyć jej drzwi. Tobias podszedł do szafki z trunkami i nalał dwa kieliszki sherry. Bez słowa wręczył jeden Lavinii i zasiadł z powrotem w fotelu. Długo siedział w ciszy, obserwując płomienie tańczące w palenisku. • Tej nocy, kiedy znalazłem obciąŜający Neville'a list od Carlisle'a, uwaŜałem, Ŝe dopisało mi niebywałe szczęście -odezwał się po chwili. - Potem jednak przyszło mi do głowy, Ŝe list mógł być sfałszowany i podrzucony w miejsce, gdzie znalazłby go kaŜdy, kto zadałby sobie trud staranniejszego przeszukania sypialni.
• Coś takiego mógł zrobić tylko ktoś, kto chciał doprowadzić Neville'a do zguby. • MoŜliwe, Ŝe list podrzuciła lady Neville - stwierdził Tobias. • Na początku całej sprawy chciała tylko zgładzić panią Dove. Nie zamierzała uśmiercać męŜa, dopóki nie stało się jasne, Ŝe zniweczył wszystkie jej plany. • Jest jeszcze ktoś, kto wiedział, Ŝe tamtej nocy zamierzałem przeszukać dom Neville'ów. Ten ktoś miał wystarczające znajomości w świecie przestępczym, Ŝeby zlecić podrzucenie sfałszowanego listu. Lavinia zadrŜała. - To prawda. Zapadła cisza. • Pamiętasz, jak wspomniałem ci, Ŝe Uśmiechnięty Jack z gospody Pod Gryfem mówił mi coś o krąŜących po mieście plotkach? - zapytał w końcu Tobias. Według tych plotek miała jakoby toczyć się podziemna wojna o przejęcie kontroli nad Błękitną Izbą. • Pamiętam. - Lavinia wypiła trochę sherry i odsunęła kieliszek od ust. Wydaje mi się jednak, Ŝe to były tylko wymysły, niepotwierdzone plotki z podejrzanych dzielnic miasta. • Jestem pewien, Ŝe masz rację. - Tobias zamknął oczy, odchylił głowę na oparcie fotela i bezwiednie rozmasował nogę. - Ale załóŜmy, tak dla rozrywki, Ŝe było w nich trochę prawdy. MoŜna by z tego wyciągnąć bardzo interesujące wnioski co do wyniku takiej wojny o władzę, • Owszem. - Lavinia urwała na ułamek sekundy. - Z tych wszystkich, których coś łączyło z Błękitną Izbą, tylko Joan Dove pozostała cała i zdrowa. • Tak. Znów zapadła długa cisza. • UwaŜa siebie za naszą dłuŜniczkę - powiedział Tobias spokojnie. • Chce, Ŝebyśmy się do niej zwrócili, jeśli będziemy czegoś potrzebować. • Wydaje się jej, Ŝe udział w śledztwie byłby dla niej dobrą zabawą. Ogień strzelił w kominku niczym salwa złośliwego śmiechu. • Napiłbym się jeszcze sherry - stwierdził po chwili Tobias. • Ja teŜ.
28 Następnego popołudnia Tobias wszedł do gabinetu Lavinii, niosąc w ramionach wielką skrzynię. • Co tam masz? - Lavinia spojrzała na nią z podejrzliwą miną. • Mała pamiątka z naszego pobytu we Włoszech. - Postawił skrzynię na dywanie i zaczął otwierać wieko. - JuŜ dawno miałem ci to dać, ale oboje byliśmy dość zajęci, więc stale zapominałem. Wstała i zaciekawiona wyszła zza biurka. - Mam nadzieję, Ŝe to jedna z rzeźb, które byłam zmuszona zostawić. - To nie rzeźba. - Uniósł wieko i odstąpił o krok. - Coś innego. Lavinia pośpiesznie zajrzała do środka. Ujrzała rzędy starannie ułoŜonych, oprawnych w skórę ksiąŜek. Zalała ją fala radości. Przyklękła obok skrzyni i sięgnęła po nie. • Moje tomiki poezji. - Przesunęła palcami po wytłoczonych na okładkach tytułach. • Następnego dnia wysłałem Whitby'ego do twojego mieszkania, Ŝeby spakował te ksiąŜki. Sam nie mogłem pójść przez tę przeklętą nogę. Lavinia wstała, ściskając w dłoniach poezje Byrona. - Nie wiem, jak ci dziękować. • ChociaŜ tyle mogłem w tej sytuacji zrobić. Jak przy kilku okazjach zauwaŜyłaś, wszystko, co się stało tamtej nocy, było wyłącznie moją winą. Roześmiała się wesoło. - Bo to prawda. Mimo wszystko jestem ci wdzięczna. Ujął jej twarz. • Nie chcę twojej wdzięczności. Bardziej mnie interesuje rozmowa na temat naszej dalszej współpracy. Czy przemyślałaś juŜ moją propozycję sprzed kilku dni? • śe powinniśmy współpracować, jeśli zaistnieje taka potrzeba? Owszem, zastanowiłam się nad tym bardzo głęboko. • No i jakie masz zdanie na ten temat?
• Moim zdaniem, nasza dalsza współpraca nie obeszłaby się bez gorących sporów i głośnych awantur, nie wspominając juŜ O narastającej frustracji. Skinął głową, patrząc na nią powaŜnie. - Zgadzam się z tobą. Ale muszę teŜ przyznać, Ŝe nasze gorące spory i głośne awantury wpływają na mnie dziwnie oŜywczo. Uśmiechnęła się i odłoŜyła tomik poezji na biurko. Nie odrywając oczu od Tobiasa, objęła go. • Na mnie mają one taki sam wpływ - wyszeptała. - Ale co zrobimy z tą narastającą frustracją? • No właśnie. To jest problem. Ale chyba istnieje na nią jakieś lekarstwo. Dotknął kciukiem kącika jej ust. - Działa tylko doraźnie, ale moŜe być zaŜywane tak często, jak to konieczne. Rozbawiona Lavinia wybuchnęła śmiechem. Pocałował ją, Ŝeby przestała się śmiać, ale nawet kiedy ucichła, całował ją jeszcze bardzo długo.